Sztuka rzucania nożów po polsku - Zygmunt Pytlik
Zygmunt Pytlik jest rysownikiem i satyrykiem, autorem ponad 2 tys. rysunków opublikowanych w wielu zbiorach i licznych tytułach prasowych. Pasjonat tematyki bronioznawczej, wielki amator broni penumatycznej i umiejętności rzucania nożem.
Sąsiad za sumę 7 PLN nabył na targu nieporozumienie p.t. nóż do rzucania. Sprzęt fatalny, ale okazało się, że sama zabawa jest przednia. Zaopatrzyłem się tedy w urządzenie „poważniejsze”, o znaczącej nazwie „meteor ninja” (nb. całkiem udana zabawka) i kontynuowałem temat. Zarówno praktycznie, usiłując zmusić toto do wejścia ostrzem w deskę, jak i teoretycznie, szukając w internecie tekstów „na temat”, i tak trafiłem na fachową stronę o „brudnej walce”.
Będąc nastolatkiem bawiłem się z rówieśnikami w rzucanie nożem (ściślej - niemieckim bagnetem od mausera). Ponieważ nie bardzo nam się udawało rzucanie tradycyjnymi technikami „za ostrze”, czy „za rękojeść”, stosowaliśmy technikę, o której pochodzeniu pojęcia nie mam. Korzystaliśmy z niej, bo była łatwiejsza i powodowała, że „się wbijało”. Dziś domniemywać mogę, że była to „mutacja” techniki, którą szerzej opisuję poniżej. Tę nazwać by ją można „od dołu za ostrze”, Rzucało się z otwartej dłoni, ustawionej prostopadle do celu, nóż przytrzymując kciukiem za głownię. Rękę odchylało się dołem do tyłu nie zmieniając układu dłoni, a potem wyrzucało nóż zdecydowanym wymachem do przodu. „Skuteczne” to było na jakieś 3-4 metry, z tym, że bagnet wbijał się raczej płytko (a może tylko za słabo rzucaliśmy), za to stosunkowo łatwo było trafić w odpowiednio duży cel.
Wracając wspomnieniami do tamtych czasów przypomniało mi się jeszcze, że w jednej z obowiązkowych lektur z lat szczenięcych było coś o „nożów rzucaniu”. Co więcej, przypomniałem sobie nawet tytuł dzieła. A dzieło zacne, bo ni mniej, ni więcej, tylko nasza epopeja narodowa, czyli panamickiewiczowy „Pan Tadeusz”! Bez większego problemu odnalazłem fragmenty dotyczące tematu. Pierwszy, ważniejszy, bo zawierający opis techniki znajduje się w księdze V. „Kłótnia”, zaś drugi, z opisem jej zastosowania, w księdze IX. „Bitwa”. Wyszedłem z założenia, że Mickiewicz opisał sprawę co prawda poetycko, ale rzetelnie. Na tym bazując przeanalizowałem opis teoretycznie, a potem wypróbowałem w praktyce. Mimo tego, że technika ta wydaje się dość kuriozalna, efekt jej zastosowania jest zaskakująco pozytywny! Plon moich przemyśleń i doświadczeń pozwalam sobie przedstawić poniżej.
Tekstu fragment pierwszy:
„Położył nóż na dłoni, trzonkiem do paznokcia
Indeksu, a żelazem zwrócony do łokcia,
Potem ręką w tył nieco wychyloną kiwał (…)
Sztuka rzucania nożów, straszna w ręcznej bitwie,
Już była zaniedbana podówczas na Litwie,
Znajoma tylko starym; Klucznik jej probował
Nieraz w zwadach karczemnych, Wojski w niej celował.
Widać z zamachu ręki, że silnie uderzy.”…
Jak widać, ten sposób walki szedł w zapomnienie już na początku XIX wieku, prawdopodobnie z powodu jego małej skuteczności w warunkach bojowych. Skuteczniejszym na pewno był „w zwadach karczemnych”, gdy działano z zaskoczenia, próbując wyeliminować konkretnego adwersarza, a jak nie wyszło - sprawę zawsze można było dokończyć szablą. Rzucano pewnie na kilka metrów, ściślej, na tyle, na ile pozwalał rozmiar pomieszczenia.
Najciekawszy w opisie jest sam sposób trzymania noża i samego rzutu. Co prawda przypomina on technikę „za ostrze”, ale… Skoro Wojski „położył nóż na dłoni „, musiał ją trzymać wnętrzem do góry. Ułożenie samego noża jest oczywiste: ostrzem „do łokcia”. Wątpliwości natomiast budzić może dookreślenie, co znaczy właściwie ów trzonek „do paznokcia indeksu”. Sprawa okazuje się o tyle prosta, co i istotna, aczkolwiek wyjaśnia się dopiero w praktyce. Wiemy zatem jak nóż trzymać, i że do mocnego rzutu trzeba mocnego zamachu ramieniem.
Fragment drugi opisuje konkretne zastosowanie techniki:
„Machnął ręką na odlew; nóż w powietrzu świsnął
Między głowy i pierwej uderzył, niż błysnął.
Uderza w dno gitary, na wylot ją wierci”…
Jak stąd widać, dłoń ręki wykonującej rzut, powinna być wierzchem zwrócona do celu. Reszta odbywa się w zasadzie jak przy klasycznym „za ostrze” - nóż wykonuje 3/4 obrotu (1/2 po opuszczeniu ręki) i trafia ostrzem w cel z porównywalną siłą jak przy rzucie „za ostrze” czy „za rękojeść”. O ile przekroczenie przez lecący nóż prędkości światła („pierwej uderzył, niż błysnął”!) jest na pewno zabiegiem czysto poetyckim i niewykonalnym w praktyce, o tyle owo „wiercenie” odzwierciedla rzeczywistość: przy „prawidłowym” rzucie nóż wykonuje jeszcze 3/4 obrotu wzdłuż własnej osi, lądując w celu pionowo, ostrzoną krawędzią głowni w dół.
Choć na pierwszy rzut oka technika wydaje się „sztuczna” i skomplikowana, w rzeczywistości dość szybko „łapie się” o co chodzi, zaś efekty są zadowalające. Poniżej załączam „instrukcję” rzucania „po polsku”, będącą wynikiem moich „praktycznych doświadczeń”.
Nóż układamy na otwartej, odwróconej wnętrzem do góry, dłoni, „nakrywamy” i dociskamy kciukiem. Tył ostrza powinien idealnie wpasować się w tak powstałe zagłębienie.
Trzymając płaszczyznę dłoni z nożem prostopadle do kierunku rzutu (wierzchem dłoni w kierunku celu), rękę lekko ugiętą w łokciu unosimy i odchylamy do tyłu, nie zmieniając ułożenia dłoni (cały czas musi być prostopadle do kierunku rzutu!). Rzut wykonujemy podobnie, jak w innych technikach, z usztywnionym łokciem i nadgarstkiem, pamiętając o utrzymaniu dłoni w tym samym układzie i dociskaniu ostrza kciukiem do momentu, w którym zdecydujemy się na to, że nóż „powinien polecieć”.
Technika pozwala (po nabyciu pewnej wprawy) również na umiarkowane sterowanie odległością rzutu (w granicach 1-1,5 metra), na dwa sposoby:
Chwyt - na krótszy dystans nóż chwytamy bliżej „czubka” ostrza, na dłuższy zaś tak, by lekko ugięty kciuk był tuż przy jelcu (mickiewiczowski „paznokcia indeks”!).
Układ ramienia - na krótszy dystans rękę zginamy w łokciu pod kątem prostym, odginamy do tyłu i rzucamy ze „sztywnego” łokcia, zachowując ugięcie. Na dalszą odległość - rzut z łokciem tylko lekko ugiętym.
Oczywiście dodatkowe znaczenie ma tu długość i waga noża oraz energiczność wykonania rzutu, no i, rzecz jasna, wypróbowanie tego we własnym zakresie!
Rzucanie testowałem, używając wspomnianego „meteora ninja” (dł. 28 cm , waga 220 g), kompaktowego „meteora daggera” (19 cm, 160 g), , folderka z aluminiowymi okładkami (17 cm, ok. 110 g (nie polecam - latał pięknie, jednak po kilkudziesięciu rzutach uszkodziła się oś obrotu ostrza!), finki „Columbia” (24 cm, 150 g), polskiego „Gerlacha” wz. 98 oraz czeskiego bagnetu do karabinka „Sa. vz. 50″, a także tzw. „rzutki” (14 cm, 15 g!).
Nieporozumienie pt. „rzutka” („skuteczne” na 2-2,5 m) i folderek (3,5-4 m), wbijajały się w pień rosnącej, „żywej” topoli odpowiednio na 0,5 i 1 cm, „dagger” (rzuty wyłącznie ze „sztywnego łokcia”, inaczej źle „lata”) z 4-5 m wchodził na 2-2,5 cm (grube ostrze, jednostronnie ostrzony „drop point” bez falsa). Pozostałe, „sprzęta” dawały zbliżone do siebie efekty: z odległości 5-6 m w ten sam pień wchodziły na min. 3 cm (nawet toporny „ninja” o 3 mm grubej głowni typu tanto!), zaś „gerlach” i bagnet głębiej (waga i „spear point” z falsem robią swoje).
Główną zaletą tej techniki jest względna łatwość „celowania”. Odbywa się to absolutnie intuicyjnie i po kilkudziesięciu próbach utrzymanie „pionu” nie stanowí problemu. Trochę gorzej jest z wysokością - trzeba trochę „popracować” żeby wyczuć, kiedy nóż wypuścić (zwłaszcza, że dla skutecznego rzutu kciuk powinien dociskać głownię do samego końca!), ale i tak przychodzi to łatwiej, niż w innych technikach. Nawet po niezbyt intensywnym treningu dość szybko jesteśmy w stanie z tych 5-6 metrów 6-7 razy na 10 rzutów trafić w kartkę formatu A4, co wydaje mi się całkiem niezłym „osiągiem”, oczywiście rzecz rozpatrując w kategoriach rekreacyjnych, bo pisząc to raczej takie tylko zastosowanie miałem na myśli. Ewentualne wykorzystanie techniki w warunkach bojowych pozostawiam fachowcom.
Zygmunt Pytlik
Źródło: http://brudnawalka.pl/2010/05/sztuka-rzucania-nozow-po-polsku-z-pytlik-cz-12/
http://brudnawalka.pl/2010/06/sztuka-rzucania-nozow-po-polsku-zygmunt-pytlik-cz-2/