Czy ciastko truje duszę / 23 kwiecień 2008
Janusz Czapiński
Co piąty Amerykanin i Europejczyk trafi przynajmniej raz w życiu do szpitala lub poradni z rozpoznaniem depresji. Gwałtownie obniża się również wiek, w którym pojawiają się pierwsze symptomy choroby. Mnożą się publikacje na temat depresji nie tylko nastolatków, ale nawet kilkuletnich dzieci.
Znajomy z Brukseli, stateczny, dosyć wysokiej rangi urzędnik biurokracji europejskiej, postanowił wybrać się w podróż dookoła świata z misją poszukiwania ludzi szczęśliwych. Pokazując w mediach radosnych i pełnych zapału życiowego biedaków z Indii, Cejlonu, Etiopii i innych zacofanych zakątków globu, chciał zawstydzić i przywołać do porządku zachodnich malkontentów, którzy, nie wiedzieć czemu, nie potrafią się cieszyć swoim nad wyraz szczęśliwym losem ludzi sytych, bezpiecznych, zażywających wszelakiego rodzaju uciech i rozrywek. Impulsem do tego przedsięwzięcia była poczyniona przezeń obserwacja, że im lepiej wiedzie się jakiemuś społeczeństwu, tym bardziej staje się ono apatyczne, znudzone i smutne. Nie robił żadnych w tej materii badań ani nie śledził fachowej literatury, ale jest przeświadczony o potężniejącej fali melancholii w morzu zachodniego dobrobytu. Tak się biała rasa mozoliła przez wieki - konstatuje z goryczą brukselczyk - aby dostać wymarzone ciastko, jakim jest współczesna cywilizacja, a gdy już wreszcie na masową skalę tę słodycz spożywa, to krzywi się, wybrzydza i zaczyna wątpić w sensowność swoich starań; gubi miarę szczęścia, nie docenia własnych osiągnięć. Ta intuicyjna diagnoza jest zgodna z wieloma uczonymi głosami. Niektórzy epidemiolodzy i badacze zajmujący się naszą kondycją psychiczną twierdzą, że po erze lęku, jaka nastała po drugiej wojnie światowej, weszliśmy pod koniec XX wieku w erę depresji. Dowodzić tego mają statystyki szpitalne oraz badania epidemiologiczne. Wskazują one na wzrost ryzyka zachorowania na depresję z około 5-6 do niemal 20 proc. populacji w krajach rozwiniętych: co piąty Amerykanin i Europejczyk trafi przynajmniej raz w życiu do poradni lub szpitala z rozpoznaniem depresji. Gwałtownie obniża się również wiek życia, w którym pojawiają się pierwsze symptomy choroby. Kilkadziesiąt lat temu nikt nie mówił jeszcze o depresji młodzieży. Dzisiaj mnożą się publikacje na temat zaburzeń afektywnych nie tylko nastolatków, ale także kilkuletnich dzieci: starsze pokolenia wydają się psychicznie zdrowsze od młodszych, urodzonych w drugiej połowie XX wieku. Na Zachodzie, na przykład w USA i Kanadzie, zależność między depresją i wiekiem jest krzywoliniowa - w kształcie litery „n”. Prognozy skazują już bez mała co trzeciego nastolatka na zaburzenia afektywne. O tym zaś, że jest to przypadłość cywilizacyjna, świadczyć ma fakt, iż w krajach słabiej rozwiniętych występuje ona jakoby dużo rzadziej lub wcale.
Zanim sprawdzimy zasadność tezy, że rozwój cywilizacji jest êródłem melancholii, przyjmijmy ją za dobrą monetę i spytajmy, dlaczego miałoby się tak właśnie dziać. Dlaczego to nasze upragnione ciastko ma być aż tak trujące dla duszy. Najpierw jednak przybliżmy nieco obraz tej choroby. Ból istnienia, niemoc, bezwolność, bezradność, smutek, poczucie winy, rezygnacja, problemy ze snem, chudnięcie albo tycie, utrata sensu życia - to tylko niektóre z objawów zespołu zaburzeń afektywnych. W psychiatrii różnicowano go wielorako. Zasadniczy do dziś podział wywodzi się od Roberta Burtona, który w opublikowanej w 1621 roku książce „Anatomia melancholii” zaproponował podwójną klasyfikację ze względu na êródło depresji, jakim mogą być procesy mózgowe lub somatyczne (przyczyny endogenne przypisywane zwłaszcza psychozie maniakalno-depresyjnej, dla której stwierdza się wysoki współczynnik dziedziczenia) albo czynniki psychologiczne bez podłoża organicznego, takie jak doświadczenia utraty (żałoba), zawód miłosny, stres zawodowy czy porażka egzaminacyjna, a także wyuczony sposób postrzegania zdarzeń sprzyjający samoobwinianiu, wyolbrzymianiu nieszczęść i czarnowidztwu. Oczywiście szczegółowych teorii depresji jest znacznie więcej. Genetyczne ograniczają się do przyczyn endogennych; biologiczne poszukują mechanizmów mózgowych związanych z neurotransmiterami i są przydatne szczególnie w tworzeniu farmakologicznych środków leczniczych i zapobiegawczych, takich jak prozac; poznawcze zwracają uwagę na zdradliwy nawyk doszukiwania się przyczyn porażek we własnych trwałych i ogólnych cechach, a przyczyn sukcesów poza sobą; społeczne przypisują szczególną wagę samotności, małemu wsparciu ze strony bliênich, wrogiemu otoczeniu; stresowe podkreślają znaczenie nadmiaru negatywnych i niedoboru pozytywnych doświadczeń życiowych.
Jeśli istotnie współczesna cywilizacja miałaby zwiększać podatność na depresję, to pojawia się pytanie, które z powyższych czynników są za to odpowiedzialne. Czy zachodzą jakieś szkodliwe mutacje genetyczne? Czy zmienia się biochemia naszych mózgów? Czy gorzej funkcjonuje nasz system poznawczy? Czy rozpadają się więzi społeczne? Czy wreszcie doświadczamy większej liczby nieszczęść i silniejszego stresu?
Hipotezę o szerzeniu się depresji na skutek zmian genetycznych należy odrzucić, ponieważ czasowa skala ewolucji gatunku wyraża się w okresach znacznie dłuższych niż dziesięciolecia. Bardziej prawdopodobną przyczyną wydają się zaburzenia biochemiczne mózgu. Mogą one wynikać ze zmiany diety, chemii w rolnictwie, zanieczyszczenia środowiska, spożywania coraz większych ilości różnego rodzaju leków i wzrostu uzależnień od narkotyków. Wyraêna jest także zmiana obrazu świata i nas samych. David Buss zwraca w tym kontekście uwagę na rolę elektronicznych środków przekazu w prowokowaniu złego samopoczucia, fatalizmu, negatywnej samooceny: w globalnej wiosce nie możemy uciec od porównywania się z milionami lepszych od nas, nasza pozycja jest dużo gorsza niż w zamkniętej społeczności wioski czy małego miasteczka. W społeczeństwach wysoce zurbanizowanych, mobilnych (częsta zmiana miejsca zamieszkania i pracy) i nastawionych na ostrą rywalizację psują się więzi między ludêmi; rośnie atomizacja, anonimowość, kontakty stają się płytsze, krótsze i bardziej przypadkowe, rośnie liczba ludzi samotnych w tłumie. W Polsce w ciągu kilku ostatnich lat przeciętna liczba przyjaciół spadła z 7 do 5. Bezinteresowna pomoc czy zwykła życzliwość stają się towarem deficytowym. Rosnąca szybkość zmian w otoczeniu, w technologiach pracy i komunikacji, przy coraz ostrzejszej rywalizacji i nastawieniu na sukces życiowy, zwiększać może intensywność doświadczanego stresu.
Czy istotnie depresja jest zaburzeniem właściwym tylko naszej kulturze? Wcześniejsze badania dowodziły, że w ubogich krajach afrykańskich, a także w Azji zaburzenia afektywne zdarzają się bardzo rzadko. Nowsze badania pokazują jednak, że różnice międzykulturowe dotyczą nie tyle częstości występowania, ile odmiennego wzorca objawów: depresja w kulturach wschodnich i afrykańskich wyraża się bardziej somatycznie, mniej egzystencjalnie. Istotne są zatem kryteria diagnozy, a te - nawet w ramach tej samej kultury - mogą być zasadniczo odmienne. Stwierdzono na przykład, że brytyjscy psychiatrzy skłonni są niemal trzykrotnie częściej niż ich koledzy ze Stanów Zjednoczonych orzekać w porównywalnych przypadkach zaburzenia afektywne. Udział depresji we wszystkich leczonych przypadkach zaburzeń psychicznych waha się w zależności od kraju od 0 do 50 procent. Co ważniejsze w tym kontekście, nawet w jednym kraju bywa w zależności od szpitala szacowany krańcowo odmiennie. Na przykład w Indiach waha się od 0 do 34 procent. Jeszcze większe wątpliwości budzą analizy porównawcze oparte na danych kwestionariuszowych. W przypadku standardowych testów psychologicznych w grę wchodzą bowiem nie tylko odmienne sposoby manifestowania się choroby, istotne w diagnozie medycznej, ale także różnice semantyczne. W wielu językach w ogóle nie ma pojęciowych odpowiedników depresji psychicznej, a w innych terminy związane z depresją, na przykład „smutek”, mają zupełnie inne zabarwienie emocjonalne. Przyjmując kryteria kwestionariuszowe, należałoby w Polsce leczyć z powodu zaburzeń afektywnych dwukrotnie większy odsetek ludzi niż w USA.
Dane na temat dynamiki ryzyka zaburzeń afektywnych w ostatnim półwieczu nie są wcale jednoznaczne. Mniej więcej tyle samo badań epidemiologicznych potwierdza, co zaprzecza tezie o wzroście prawdopodobieństwa zachorowania na depresję w czasie trwania życia. Dane mówiące o wzroście zachorowań nie biorą pod uwagę faktu, że niemal wszędzie na świecie wydłuża się w ostatnich dziesięcioleciach przeciętna długość życia człowieka. A ktoś, kto dłużej żyje, narażony jest na większe ryzyko doświadczenia epizodu depresji psychicznej.
Nie ulega jedynie wątpliwości, że zaburzenia afektywne dotykają coraz młodszych ludzi. Częstsze dzisiaj niż dawniej przypadki depresji wśród nastolatków i dzieci w krajach rozwiniętych są konsekwentnie potwierdzane we wszystkich badaniach. Powody mogą być rzeczywiście związane z rozwojem cywilizacyjnym, który oprócz pozytywnych efektów niesie ze sobą także wiele zagrożeń, zwłaszcza dla psychiki nie w pełni ukształtowanej i okrzepłej. Wymienić można nietrwałość rodziny, mnożące się pułapki uzależnień od narkotyków, alkoholu, telewizji i komputera, skracanie beztroskiego dzieciństwa przez nasilającą się rywalizację już na poziomie przedszkola i wzrost presji rodziców na osiągnięcia dzieci, spadek liczby rodzeństwa.
Ani wątpliwy wzrost liczby epizodów depresji, ani też niewątpliwe obniżanie się wieku, w którym zaburzenie to pojawia się po raz pierwszy, nie stanowią jeszcze wystarczającej przesłanki, aby mówić o erze depresji. Nie ma żadnej epidemii choroby woli, zagrażającej naszej cywilizacji. Nie grozi nam powszechne zniechęcenie, marazm, smutek, bezsenność i w konsekwencji autodestrukcja (depresja jest podstawową przyczyną samobójstw). Nie to jest najbardziej prawdopodobnym scenariuszem zagłady ludzkości. Jesteśmy bowiem jako gatunek wystarczająco dobrze skonstruowani, aby móc sobie radzić z większością zaburzeń afektywnych. Statystyki medyczne dowodzą, że w przypadku ostrej depresji ponad 70 proc. pacjentów wraca do zdrowia przed upływem roku, niezależnie od rodzaju terapii. Jeszcze szybciej znikają umiarkowane symptomy depresji, wywołane stresem życiowym - samoistnie, bez żadnej interwencji psychoterapeutycznej czy medycznej, nawet jeśli sytuacja, która była ich przyczyną, nie zmienia się ani o jotę na lepsze. Dysponujemy wrodzonym mechanizmem naprawy. W naszej psychice znajduje się szczególny atraktor dobrostanu, który pozwala odzyskiwać właściwą nam pogodę ducha po wszelkich, najboleśniejszych nawet życiowych załamaniach. Z wyjątkiem oczywiście tych przypadków, gdy pochopnie kończymy ze sobą lub nasz system nerwowy z przyczyn genetycznych bądê na własne życzenie (alkohol, narkotyki) zawodzi, a medycyna okazuje się bezradna. W odniesieniu do pewnych symptomów depresji atraktor ten słabnie co prawda z wiekiem, ale także u osób starszych gwarantuje pełną odbudowę woli życia.
Jest empirycznie dowiedzionym faktem, że rozwój gospodarczy nie zwiększa poczucia szczęścia, tworzy natomiast wiele nieznanych w przeszłości zagrożeń. Nie oznacza to jednak, że pcha nas w otchłań nieodwracalnej melancholii.
Depresja nie jest powszechnym i trwałym schorzeniem naszych czasów i naszej cywilizacji. Doświadcza ludzi w każdej kulturze i w każdym czasie, choć jej objawy mogą być różne. Dzisiaj powinniśmy być jedynie bardziej wyczuleni na psychiczne dobro naszych dzieci. One są rzeczywiście mniej od nas, dorosłych, odporne na êródła zaburzeń afektywnych, jakie tworzą nowoczesne społeczeństwa w pogoni za dobrobytem. Starajmy się dać im bardziej beztroskie dzieciństwo, opóêniajmy ich wyścig szczurów i chrońmy przed nowymi pułapkami uzależnień.