Wstęp
Urodzony w Warszawie w 1877 (według metryki), 1878 (z listu poety; w kompendia przedwojenne) lub 1879 (z nagrobka z Powązek sporządzonego przez Jana Brzechwę) roku.
Właściwe nazwisko: Lesman.
rodzice: inteligencja pochodzenia żydowskiego, matka obumarła go we wczesnym dzieciństwie, ojciec ożenił się powtórnie
rodzeństwo: nie wiem, ile miał w sumie, ale w każdym razie dwoje mu było zmarło: Kazimiesz i Aleksandra.
edukacja: gimnazjum klasyczne w Kijowie, wydział prawa na Uniwersytecie Św. Włodzimierza.
jako student zatrzymany przez carską policję za wystąpienia patriotyczno-artystyczne
ukraińska młodość wpisuje poetę (mimo jego programowej pozahistoryczności i pozageograficzności) w nurt poezji ukraińskiej za Antonim Malczewskim, Sewerynem Goszczyńskim, Bohdanem Zalewskim, Juliuszem Słowackim i Jarosławem Iwaszkiewiczem.
debiut: 1895 w „Wędrowcu”,
pseudonim: pierwszy wiersz podpisuje jeszcze Lesman, ale już w 1897 podpisuje się Leśmian (skąd zmiana? różne legendy: może podpowiedział mu taki pseudonim filozof Franciszek Fiszer, a może poeta Antoni Lange).
podróże: Warszawa, Niemcy (Monachium), Francja (Paryż)
żona: Zofia Chylińska, malarka
dzieci: dwie córki - Maria Ludwika i Wadna.
kumpel: Zenon Przemyski Miriam
właściwy początek sławy: w „Chimerze” Miriama
tomiki: 1912 - „Sad rozstajny”
1920 - „Łąka”
1936 - „Napój cienisty”
1938 - pośmiertna „Dziejba leśna”
i nietomiki: 1913 - „Klechdy sezamowe”
1913? - „Przygody Sinbada Żeglarza”
1913 - przekład „Opowieści nadzwyczajne” E.A. Poe
1956 - „Klechdy polskie”
teatr: reżyser i współzałożyciel eksperymentalnego Teatru Artystycznego w Warszawie.
w czasie wojny mieszka w Łodzi, potem przeżywa „okres prowincjonalnego wygnania” (nie rozumiem problemu, ale nie jestem poetą i to pewnie dlatego) - do Zamościa i Hrubieszowa. Siedzi tam biedaczek i nie bardzo go ktokolwiek lubi. Wszyscy w tym czasie kochają albo Skamandrytów, albo Awangardę, a on nie bardzo jest doceniany (tylko Tuwim go rozumie; choć dobrze piszą o nim też Irzykowski i Ostap Ortwin). Wreszcie na początku lat trzydziestych zaczyna go doceniać Wierzyński i drugować w warszawskiej „Kulturze”. Zaczyna być wreszcie doceniany, aż „Napój cienisty” ostatecznie ugruntowuje jego pozycję Poety. Niestety w tym samym czasie jego pomocnik w kancelarii defrauduje mu taką kasę, że Leśmian jest w totalniej panice. Z tego, co rozumiem Wierzyński mu jakoś z tym potem pomógł, ale nie do końca wiadomo jak. W każdym razie udaje mu się uniknąć procesu. W 1935 przenosi się do Warszawy. Do końca życia męczy się z długami i prawicą, co się czepia jego pochodzenia.
umiera: 7 listopada 1937
motyw „oddalenia” - najsilniej widać go w cyklu „Oddaleńcy” z „Sadu rozstajnego” - oddaleńcy to wszyscy nieudani, zbłąkani, spóźnieni, nieznani, szaleni, to coś bliskiego duchowi modernistycznej chęci być nie-filistrem, ale (wg Jacka Trznadla) to też pewna obserwacja zbliżająca Leśmiana do (późniejszego oczywiście) Ericha Fromma - tzn. że wolni są tylko ci ludzie, którzy nie są przeciętni. Człowiek inny to taki, który nie przyjmuje zasad danych mu przez otoczenie, ale sam tworzy nowe, bo poznaje życie bezpośrednio dzięki intuicji (Berson, te sprawy). Antynomia: społeczne „muzeum wartości” a człowiek wartości tworzący - tu Leśmian używa terminów Jana Skota Erigeny: natura naturata i natura naturans (stan utrwalony i nietwórczy A stan działający i twórczy).
człowiek pierwotny: człowiek, który wyłonił się z natury dzięki temu, że był wybitny i twórczy; taki oddaleniec prawieku. Człowiek ten był wsłuchany w podszepty naturae naturantis i przez to bardziej metafizyczny. Jest smokiem przedpotopowym, mieszańcem nieba i ziemi (tkwi jednocześnie w świecie ludzkim i w świecie natury). Poeta ma być bliski człowiekowi pierwotnemu. (nie było to nic specjalnie oryginalnego, bo już Rousseau i inni, a na progu modernizmu broszurka Aleksandra Świętochowskiego „Poeta jako człowiek pierwotny”).
mit powrotu do przyrody: powrót do natury po prostu; także powrót do bezpośredniości; ale natura też przeraża i dehumanizuje. Człowiek nie powinien zupełnie do niej wracać, opuszczać swojego człowieczego świata.
ludowość: najwięcej jej w „Łące”. Prawie w ogóle nie ma w „Sadzie rozstajnym”. Głównie folklor polski i słowiański. Trznadel uważa, że zupełnie niesłusznie kojarzy się tę ludowość Leśmiana z młodopolską chłopomanią, że było to tak naprawdę zainteresowani natury antropologicznej która stawia Leśmiana na równi z Levi-Straussem i Mirecea Eliade.
ballady: zaczerpnięte z romantyzmu, pełnią u Leśmiana inną rolę. Tekst ludowy staje się pretekstem do zmagania się z problemami, które dręczą dwudziestowiecznego poetę. Dlatego Wyka nazwał je „balladami filozoficznymi”.
bohater ludowy: że występuje ludowy bohater zauważyć nie trudno, trzeba jednak zwrócić uwagę na to, że i narrator często jest bohaterem ludowym, kimś z ludowego kosmosu. Taki trochę Osjan (por. „Jam-nie Osjan!”), trochę gawędziarz, bajarz ludowy, pleciuga. Ale nie jest on nigdy do końca serio, bo musi pomagac w wyrażaniu bezsensu, groteski mieszającej się z powagą.
stylizacja językowa:
1) dialektyzmy słownikowe: da-dana
2) porównania przeczace: „To nie konie tak cwałują i uszami strzygą, jeno tańczą tak opoje, Świdryga z Midrygą”.
3) annominacje, tj określenia tautologiczne: „roztopolić topolę”, „stodolić stodołę”.
4) zasada trychotomi - na różnych płaszczyznach trzy części wydzielić da się: trzech braci, trzy próby.
5) powtarzanie _ czyli refreny, takie same początki pierwszych wersów itp.
6) rytm i wersyfikacja
7) „bylejakość” (termin Sandauera) - naginanie słów, coby pasowały do rymu i rytmu
czas i miejsce „szedł skądkolwiek - gdziekolwiek” („Ballada dziadowska”), „tyleż tędy, co wszędy” („Dusiołek”), wszędzie i nigdzie, ale blisko natury i wsi.
ludowy kosmos: świat na styku natury i cywilizacji; nie za bardzo zepsuty przez cywilizację, ale i nie zdehumanizowany przez naturę. Nadzieja odkupienia ludzkości tkwi w unii z naturą (patrz „Łąka”). Grzech pierworodny ludzkości polegał na oderwaniu się od natury. ale trzeba uważać na zmory, południce i inne ciemne siły natury. Nic to nie jest sielankowe.
rubaszność: śmiech, który pomaga oswoić śmierć, wtańcować się w śmierć, przełamuje kategorię wzniosłości.
problematyka teistyczna: najważniejsza w „Napoju cienistym”. Leśmian zastanawia się nad religią jako ludzkim tworem, Człowiek tworzy „baśnie”, które przez chwilę pomagają mu rozumieć światm, na chwilę łączą to, co logiczne, z tym, co nielogiczne. Takie rozumowanie byłoby podobne do myśli Cassirera, że poznajemy przez symbol. Bóg to przedłużenie człowieka. Ale żeby nie było za prosto: może jednak Bóg to przeciwieństwo człowieka, byt nieskończony (wizja już nie antrpologiczna, a egzystencjalna). Egzystencjalna z ducha (według Trznadla) jest też odpowiedź na pytanie o sens życia - zaakceptować dolę ludzką (jak w „Micie Syzyfa” Camusa) - uwaga, to tylko takie gg Trznadla, bo ogólnie to Leśmian nie dożył był do napisania „Mitu Syzyfa” nawet, ale co tam.
pesymistyczny humanizm: spotkanie z drugim człowiekiem jako niezbędne i niemożliwe jednocześnie.
miłość: dojrzała i pełna, wyrastająca gdzieś z ducha chrześcijaństwa. Miłość wspólnego życia, doli o niedoli. Żywiołowy i sublimowany erotyzm, stylistyczne motywy miłości barokowej i romantycznej. Miłość franciszkańska + miłość platońska + pieśń nad pieśniami (jako przykład wzniosłego sensualizmu). Don Juan jako człowiek metafizycznie niespełniony. Nie ma jednak motywu przeciwstawiania ciała i ducha, wręcz przeciwnie paradoksalny kult ciała, miłość do ciała, jako miłość do człowieka. „Modle się o twojego nieśmiertelność ciała” („W malinowym chruśniaku”).
rola poezji: ma być życiotwórcza i dająca poznanie jak mit. Poezja pozwala uchwycić życie i je powtórzyć, bo rytm jest „weselny”, tj. powtarzalny, odgrywa się w czasie, ale można go odegrać jeszcze raz.
symbolizm: symbol pomaga ująć rzeczywistość, opanować ją, odkryć, ale jednocześnie ją fałszuje, bo szybko odrywa się od rzeczywistości, którą jakoby symbolizuje. Są symbole zupełnie oderwane, puste, tylko udające, że mają w sobie jakąś tajemnicę. Z takim symbolizmem Leśmian walczy i go neguje. Więc można by go nazwać antysymbolistą, ale jeszcze lepiej mówić o symbolizmie egzystencjalnym, tj. takim, w którym symbol widziany jest jako konkret, pozbawiony transcendencji.
realizm poetycki, realizm metafizyczny: nasycenie konkretem, elementy prawdziwego, ostro obserwowanego świata, realia ludzkiego bytowania.
Ze zbioru „Sad rozstajny” (1912)
Cykl: „Pieśni mimowolne”
„Róża”
Czym purpurowe maki
Na ciemną rzucał drogę
Sen miałem. Ale jaki ?
Przypomnieć już nie mogę
Twojeż to były usta
Mojeż to były dłonie.
Głąb sadu mego pusta
We wrotach - księżyc płonie
Dni się za dniami dłużą
Noce - w jeziorach witam
Kiedy ty kwitniesz różo ?
"Ja nigdy nie zakwitam..."
"Ja nigdy nie zakwitam!"
Twojże to głos. O! Różo!
Słowa po słowach chwytam
Dni się za dniami dłużą.
„Usta i oczy”
Podmiot liryczny zna wiele pieszczot, ale o zmroku przypomina sobie tę jedną jedyną pieszczotę, gdy ona mu całuje oczy o poranku, jak już mają wstać. Sceneria: dom na jeziorem, w okolicy lasów i łąk oczywiście.
„Nadaremność”
Opis sytuacji lirycznej (upał, rozgrzane płoty, rozwalona stodoła, szczebiot jaskółek), „Do pokoju, spłowiałe wzdymające kotary, / Wrywa się wiosenny dech!”. Po czym zwrot do Boga: „Boże, coś pod mym oknem na czarną godzinę/ Wonny rozkwiecił bez, /Przebacz, że wbrew Twej wiedzy i przed czasem ginę/ Z woli mych własnych łez!...”. [Aha! i jeszcze chyba dość charakterystyczny dla Leśmiana obraz: „Pocałunek sam siebie składa mi na skroni,/ Sam - bez pomocy ust...”]
„Przyjdę jutro, choć nie znam godziny”
Trzy zwrotki. Każda kończy się „Przyjdę jutro, choć nie znam godziny”. Podmiot liryczny to ani chybi mąż i ojciec. Prosi on kobietę swą, żeby zachowała mu miejsce za stołem i nauczyła dzieci jego imienia, bo go tam nie ma. „Duch mój, chabrem porosły i wrzosem,/ Burz zapragnął, co chłodem go zwarzą!/ Nie znam głosu, co będzie mym głosem,/ Nie znam twarzy, co będzie mą twarzą -/ Lecz ty jedyna mnie poznasz niezłomnie,/ Gdy twe imię śpiewając w dolinie,/ Z raną w piersi, zmieniony ogromnie/ przyjdę jutro itd.”. Sytuacja liryczna znowu wsiowa: chata, macierzanki, brzoza.
Poemat: „Zielona godzina”
Poemat o dziesięciu częściach. Ogólna sytuacja liryczna: chodzi podmiot liryczny po lesie i do tego lasu gada. Trudno powiedzieć metaforą czego jest las (pewnie tej natury, o ktrej było we wstępie, ale coś mi się widzi, że równie dobrze to by mogło być wszystko, bo las ma na przykład ukazać „twarzy nieznanej boskość i zaklętość,/ Co wiecznie spoza krzewów niepokoją mnie!”, ma stanąć oko w oko z podm. lir.). Nadeszła oczekiwana „zielona godzina” i podm. lir. odda lasom, co leśne, choćby miał przez to sam zginąć. Ta zielona godzina to już w ogóle diabli wiedzą, czym jest. Generalnie jakimś bardzo mistycznym przeżyciem, trochę pojedynkiem z lasem. Trochę spotkanie, w którym las daje podm. lir. możliwość „zroszenia swych otchłani w cieniu paproci”, a podm. lir. pozwala by w lesie „rozległ się jego duch” - taki handel wymienny, który chyba jest właśnie tym spotkaniem na granicy natury i ducha (jak we wstępie). Jest tu też miłość - znaczy dziewczyna, którą podm. lir. zobaczył „Przez ukryty w mych oczach, nie znany ci las!”. Jest też Bóg - Bóg wypada dość cienko moim zdaniem. To znaczy nie jest wcale żadną potęgą, nie czymś takim wszechwładnym jak las. Wręcz przeciwnie: W parowie, pod leszczyny rozchełstanym cieniem,/ Spadły z nieba bezwolnie wraz z poranną rosą/ Drzemie Bóg, w macierzankach poległy na wznak”. Podm. lir. go budzi, namawia, żeby odtąd szli razem, podm. lir. pokaże mu swoją chatę i ich wspólne sny, po czym stwierdza: „I zgaduję oczyma wodząc widnokrężnie/ Że on do mnie z parowu modlił się tak samo,/ Jak i ja nad parowem modułem się doń”.
Cykl: Z księgi przeczuć
„Prolog”
Podm. lir. ustawia naprzeciw ciebie dwa zwierciadła i dwie świece. I kontempluje to zjawisko (no, bo ona się tak odbijają nawzajem w nieskończoność, kto nie wie, niech sam ustawi takie coś i przeprowadzi eksperyment). „Widzę tunel lustrzany, wyżłobiony, zda się,/ W podziemiach moich marzeń, groźny i zaklęty,/ Samotny, stopą ludzką nigdy nie dotknięty, / Nie znający pór roku, zamarły w bezczasie”. Po czym kończy troszkę jakby z „Testamentu mojego” Słowackiego, tzn. „Gdy umrę, bracia moi, ponieście mą trumnę/ Przez tunel pogrążony w zgróz tajemnych krasie…”, ale jest też wątek kobiecy, bo do sióstr też się zwraca!
Cykl: Oddaleńcy
„Wobec morza”
Rybacy, którym nie udał się połów złoty, poszli sobie daleko od może, z sieci zrobili namioty (bo wszystko jest dwuznaczne i zwiewne, więc czemu nie). „Namiot bezużyteczny! Lecz w rozwianej grzywie/ Jego fałd, zbytkowniej szych nad wszelkie istnienie,/ Przepych nudy rozzłoci swe czary i cienie!"/ Tak się owi na puszczy chełpią niechełpliwie!.../ Oddaleńcy!”. Jeśli do nich podejdziesz i zawołasz po imieniu „jak ślimak swe rogi, pokażą swe ciernie!”. Ale nocą każdy z nich we śnie jest sobą, czyli morskim cudem, które roni „szepty-perły” i „jęki-korale”.
Cykl: Poematy zazdrosne
„Sidi-Numan”
Motyw zaczerpnięty z Tysiąca i jednej nocy został przez poetę rozwinięty w poemat triumfującego okrucieństwa. Rzecz dzieje się w Bagdadzie. Sidi-Numan kocha swą piękną żonę Aminę, ale ta go zdradza, więc wściekły mąż zmienia ją w konia i ujeżdża okrutnie. W tych i podobnych utworach erotyzm leśmianowski łamie i przekracza zakazy naszej moralności. Bohaterem staje się człowiek rozkiełzany z wszelkiej umowy, wolny za wszelką cenę. Za Georgem Bataille, erotyzm ten można by nazwać déréglant, czyli podważający przyjęte normy współżycia płci (M. Pankowski tak uważa).
Nieznana podróż Sinbada-Żeglarza [fragment]
witalizm, pokora wobec piękna natury. To jest taki fragment, że naprawdę niewiele się da z niego zrozumieć. Generalnie Sinbad jest żeglarzem zagubionym w baśni, jakby podróżującym po baśni. Wzywa do klęknięcia w pokorze i w podziwie przez naturą,, ale też przed baśnią właśnie, snem, cieniem, szczęścia widmami.
Ze zbioru „Łąka” (1920)
Cykl: „W zwiewnych nurtach kostrzewy”
„Topielec”
Topielec zieleni dał się skusić ciekawość, chciał zgłębić tajemnicę natury, zbliżył się zbytnio do niej i „odczłowieczył duszę”. No i skończył marnie, biedaczysko.
„Stodoła”
Tyś całował dziewczynę, lecz kto biel jej ciała
Poróżowił na wargach, by cię całowała?
Tyś topolom na drogę cień rzucać pozwolił,
Ale kto je tak bardzo w niebie roztopolił?
Tyś pociosał stodołę w cztery dni bez mała,
Ale kto ją stodolił, by - czym jest - wiedziała?
Stodoliła ją pewno Majka stodolna,
Do połowy - przydrożna, od połowy - polna.
Ze stu światów na przedświat wyszła sama jedna
I patrzyła w to zboże, co szumi ode dna
„Przemiany” - pamiętacie? tak, tak, to nasza ulubiona sarnowojda!! Porwana nostalgią, też wrzucam całość
Tej nocy mrok był duszny i od żądzy parny,
I chabry, rozwidnione suchą błyskawicą,
Przedostały się nagle do oczu tej sarny,
Co biegła w las, spłoszona obcą jej śrenicą -
A one, łeb jej modrząc, mknęły po sarniemu,
I chciwie zaglądały w świat po chabrowemu.
Mak, sam siebie w śródpolnym wykrywszy bezbrzeżu,
Z wrzaskiem, który dla ucha nie był żadnym brzmieniem,
Przekrwawił się w koguta w purpurowym pierzu,
I aż do krwi potrząsał szkarłatnym grzebieniem,
I piał w mrok, rozdzierając dziób, trwogą zatruty,
Aż mu zinąd prawdziwe odpiały koguty.
A jęczmień, kłos pragnieniem zazłociwszy gęstem,
Nasrożył nagle złością zjątrzone ościory
I w złotego się jeża przemiażdżył ze chrzęstem
I biegł, kłując po drodze ziół nikłe zapory,
I skomlał i na kwiaty boczył się i jeżył,
I nikt nigdy nie zgadnie, co czuł i co przeżył?
A ja - w jakiej swą duszę, sparzyłem pokrzywie,
Że pomykam ukradkiem i na przełaj miedzą?
I czemu kwiaty na mnie patrzą podejrzliwie?
Czy coś o mnie nocnego wbrew mej wiedzy - wiedzą?
Com czynił, że skroń dłońmi uciskam obiema?
Czym byłem owej nocy, której dziś już nie ma?
Cykl: Ballady
„Gad”
Ona sobie idzie do sadu, a tam gad ją napada i „truje i pieści”. Tu opis tych pieszczot - -------(cenzura)---- po czym gad się w nic nie zmienia, bo nawet dziewczę wcale nie chce co by się w cokolwiek zmieniał, bo mu się te pieszczoty podobają. Rzecz w tym, że ludowej balladzie duńskie w analogicznej sytuacji, ino ze smokiem, smok się w końcu zmienił w królewicza, a tu się w nic nie zmienił i kropka.
„Ballada dziadowska”
Idzie dziadyga sobie (a „Szedł skądkolwiek gdziekolwiek - byle zażyć wywczasu”) i patrzy, a tu strumień. Patrzy, sobie patrzy, a tu wyskakuje rusałczana dziewczyna i zaczyna go pieścić, ino źle trafiła, bo zaczęła od jego drewnianej nogi. Więc dziad ją obśmiał, ale niewiele mu to pomogło, bo go rusałka i tak cap i do wody. I tyle go widzieli, wypłynęła tylko drewniana noga.
„Dusiołek”
Chodzi Bajdała ze szkapą i wołem (tyleż tędy, co wszędy). Raz zmęczony upałem Bajdała usypia, wtedy ukazuje mu się zmora senna, nazwana Dusiołkiem: „Wylazł z rowu/ Dusiołek,jak półbabek z łoża./ Pysk miał z żabia ślimaczy(...)/ A zad tyli,co kwoka,kiedy znosi jajo...”. Postać Dusiołka została zaczerpnięta z podań ludowych, baśni, wierzeń o szkaradnym stworzeniu męczącym ludzi. I faktycznie, Dusiołek zaczyna dręczyć Bajdałę: „Siadł Bajdale na piersi, jak ten kruk na snopie/ Póty dusił i dusił, aż coś warkło w chłopie!
Warkło, trzasło, spotniało!/ Coś się stało, Bajdało?”. Biedny Bajdała po przebudzeniu obwinia za swe koszmary szkapę, wołu(bo można było temu zaradzić - wg wierzeń ludowych taką senną zmorę trza było czymś przekłuć, więc wół mógł choćby rogiem), a w końcu nawet samego Boga: „Nie dość ci, żeś potworzył mnie, szkapę i wołka,/ Jeszcześ musiał takiego zmajstrować Dusiołka?”. Bunt przeciwko Bogu ma tu jednak głębsze podłoże filozoficzne. To właśnie Bóg, który stworzył świat, czyli między innymi Bajdałę, szkapę i wołu, stworzył również zło, grzech i występek, czyli między innymi Dusiołka. Utwór utrzymany jest w pogodnym i lekkim nastroju, jednak autor zdaje się w nim skłaniać odbiorcę do filozoficznej zadumy nad złem, które panoszy się na świecie.
„Ballada bezludna”
Opis jak łąka się zmienia, wszystko we wszystko (zwierzęta stają się roślinami, rośliny zwierzątkami). Refren: tylko podm. lir. jakoś się nie może stać łąką, z nią zespoli. Może rwać kwiaty, ale jego ręce się tymi kwiatami nijak nie staną.
Mgła dziewczęca chce się stać dziewczyną, mieć warkocz i piersi, ale nie da się, nie udaje jej się „zjawić”. refren taki sam.
zbiegła się cała łąka na miejsce „spełnionego nieistnienia” czyli tam gdzie się jednak nie zjawiła dziewczyna-mgła. Byli tam wszyscy (świerszcze, bąk, pająk itd.), poza nią jedyną. refren.
W malinowym chruśniaku (cykl? poemat? - kurcze, ja zawsze myślałam, że to co śpiewał Grechuta to była jakaś całość i tyle, a tu guzik)
Wpierw jest to z Grechuty. A potem dalsze odcinki:
- wszyscy ich śledzą, oni się już nie mają gdzie schować, więc tylko na siebie patrzą i oczami „chłoną się nawzajem” „a gdy powiek znużonych kotary opadną. czujemy, żeśmy wyszli z uścisków i łoża”.
- Jedzą jabłko - tj. ona je jabłko i mu podaje, a on to już chłonie jej zębów ślady
- on do niej się wkrada nocą
- on umiera z zazdrości „kto całował twe piersi, jak ja, po kryjomu?”. Ona się na niego wścieka, wymyśla mu i ucieka naga do pokoju obok, gdzie płacze. On biegnie za nią i stwierdza: „A nóg twych rozemknione pieszczotami palce/ jakże drogie mym ustom i jakże niezbędne!”.
No i tak w ten deseń, ogólnie bardzo erotycznie.
Pieśni kalekujące
„Szewczyk”
W mgłach daleczeje sierp księżyca,
Zatkwiony ostrzem w czub komina,
Latarnia się na palcach wspina
W mrok, gdzie już kończy się ulica.
Obłędny szewczyk - kuternoga
Szyje, wpatrzony w zmór odmęty,
Buty na miarę stopy Boga,
Co mu na imię - Nieobjęty!
Błogosławiony trud,
Z którego twórczej mocy
Powstaje taki but
Wśród takiej srebrnej nocy!
Boże obłoków, Boże rosy,
Naści z mej dłoni dar obfity,
Abyś nie chadzał w niebie bosy
I stóp nie ranił o błękity!
Niech duchy, paląc gwiazd pochodnie,
Powiedzą kiedyś w chmur powodzi,
Że tam, gdzie na świat szewc przychodzi,
Bóg przyobuty bywa godnie.
Błogosławiony trud,
Z którego twórczej mocy
Powstaje taki but
Wśród takiej srebrnej nocy!
Dałeś mi, Boże, kęs istnienia,
Co mi na całą starczy drogę -
Przebacz, że wpośród nędzy cienia
Nic ci, prócz butów, dać nie mogę.
W szyciu nic nie ma, oprócz szycia,
Więc szyjmy, póki starczy siły!
W życiu nic nie ma, oprócz życia,
Więc żyjmy aż po kres mogiły! (pochwała życia, moi państwo!)
Błogosławiony trud,
Z którego twórczej mocy
Powstaje taki but
Wśród takiej srebrnej nocy!
W tym cyklu jest rzeczywiście masę kalek: Garbus, który i śmierć ma garbatą, kulawy żołnierz (którego nikt już nie kocha, dopiero Chrystus go rozumie, bo też jest nieco kulawy (źle wyciosany z drewna) i tak:
Kulał Bóg, kulał człowiek, a żaden - za mało,
Nikt się nigdy nie dowie, co w nich tak kulało?
Skakali jako trzeba i jako nie trzeba,
Aż wreszcie doskoczyli do samego nieba!
Cykl: Trzy róże
„Trzy róże”
Sytuacja liryczna: przy studni, kwiatki, obłoki, woń róż śpiew ptaków, dwie dusze znojne. I dopiero w czwartej strofie zamiast opisu rozważanie o tym, czy prócz duszy i ciała, jest jakaś trzecia róża: „To wszakże ona też nam w piersi pała -/ Ta róża trzecia, prócz duszy i ciała!”.
„Rok nieistnienia”
„nadchodzi rok nieistnienia, nadchodzi straszne bezkwiecie,/ W tym roku wszystkie dziewczęta wyginą, niby motyle,/ Ja pierwsza blednę samochcąc i umrzeć muszę za chwilę” - mówi dziewoja do swego lubego i każe się pieścić z uwagą, bo „obcuje ten, co naprawdę umiera”. A on się niepokoi, czy ona go jeszcze czuje, czy nie jest aby już zbyt „zagrobna”. Ale ona go uspokaja: „czuję twoją pieszczotę i coraz bardziej zanikam,/ I czuję twe pocałunki i coraz bardziej umieram”.
„Dwoje ludzieńków”
Często w duszy mi dzwoni pieśń, wyłkana w żałobie,
O tych dwojgu ludzieńkach, co kochali się w sobie.
Lecz w ogrodzie szept pierwszy miłosnego wyznania
Stał się dla nich przymusem do nagłego rozstania.
Nie widzieli się długo z czyjejś woli i winy,
A czas ciągle upływał - bezpowrotny, jedyny.
A gdy zeszli się, dłonie wyciągając po kwiecie,
Zachorzeli tak bardzo, jak nikt dotąd na świecie!
Pod jaworem - dwa łóżka, pod jaworem - dwa cienie,
Pod jaworem ostatnie, beznadziejne spojrzenie.
I pomarli oboje bez pieszczoty, bez grzechu,
Bez łzy szczęścia na oczach, bez jednego uśmiechu.
Ust ich czerwień zagasła w zimnym śmierci fiolecie,
I pobledli tak bardzo, jak nikt dotąd na świecie!
Chcieli jeszcze się kochać poza własną mogiłą,
Ale miłość umarła, już miłości nie było.
I poklękli spóźnieni u niedoli swej proga,
By się modlić o wszystko, lecz nie było już Boga.
Więc sił resztą dotrwali aż do wiosny, do lata,
By powrócić na ziemię - lecz nie było już świata.
Cykl: Noc bezsenna
„W przeddzień swego zmartwychwstania”
Koncept taki jest, że leży sobie Bóg w mogile i śni mu się Betlejem, jezioro, łódź, gaje, wzgórze oliwne. Śnią mu się też nasze twarze i nasze ręce krwawe. Nie zakłócajmy mu snu, tylko mu się śnijmy społem.
Poemat: Asoka
Patrzy król Asoka ze wzgórza na krajobraz po bitwie i postanawia, że od teraz nie będzie już wrogów na ziemi, żeby już nie było łez. Potem spotkał chorą wierzbę i zabrał do pałacu i się nią opiekował. Ale szybko o niej zapomniał, bo otoczyły go dziewczęta i w ogóle trudno pamiętać o takich rzeczach. Aż t nagle przychodzi strażnik bramny i mówi, że wierzba zdrowa i piękna, więc król jej kazał stać w ogrodzie. W nocy wierzba pobiegła do komnaty króla i tak sobie nad nim szumiała, aż król się obudził i „zgadnął, że go kocha, po szumie - po szumie, /I uląkł się miłości, że jej nie zrozumie”. Ale ona mu wytłumaczyła, że chce tylko, żeby on czasem przystanął w jej cieniu i wiedział o jej miłości. Król się wzruszył i jej obiecał i wierzba była niezmiernie szczęśliwa.
Cykl: Ponad brzegami
„Pragnienie”
Chciałby mieć chatkę w lesie (o dość dziwnej konstrukcji, zawieszoną na konarach?), pieścić „dziewczynę obcą i ponurą,/ Głaskać piersi ze świeżą o mych zębów raną” i żeby wokół była burza i dzikie zwierzęta i gwiazdy, jezioro, „Żyć na oślep, nie wiedząc, że to zwie się życiem -/ I pewnej nocy przez sen zaśmiać się w twarz niebu/ I nie znając pokuty, modlitw ni pogrzebu,/ Jak owoc, co się paszczy żarłocznej spodziewa,/ Z łoskotem i łomotem w mrok śmierci spaść z drzewa!”.
„Rozmowa”
Generalnie rozmowa to to nie jest, ino monolog ciała, które próbuje przekonać duszę, żeby kochała kwiatki, drzewka, a nie smuciła się religią. Prawda to słowa z melodią, bez melodii wszystko jest kłamstwem. „Nie gardź mną, nie opuszczaj! - Porzuć swe zaświaty/ Dla wspólnych zabaw ze mną” - mówi ciało do duszy, a dusza jest bardzo płochliwa i milczy i stara się przez łzy kochać kwiaty.
„Do śpiewaka”
Zakręcone jest to fabularnie, ale generalnie chodzi o tego śpiewaka, co to jest trochę w naturze jeszcze (na granicy między naturą a kulturą), trochę bogiem jest (na granicy boskości i człowieczeństwa), bardzo wszystko kocha, żabie przygląda się z rozczuleniem. Ale ten śpiewak ma też duże moce jakieś twórcze, tworzy coś motyla, żuka lub biedronkę - trochę jakby był bogiem. W każdym razie podm. lir. bardzo go kocha za „obłędu bezwinę” i w ogóle ostatnie jego słowo przed śmiercią będzie „kocham”.
Poemat: Łąka
VI części. I. Mówi Łąka do kogoś (ten ktoś płci męskiej). Rzeczona Łąka bardzo tego kogoś kocha, jego stopy bose. I On też ją może kochać. „Jeszcze dusza ci nieraz żywcem się odmieni./ Parna ziemia przez kwiaty żar dzienny wydycha,/ Uschły motyl zesztywniał wśród jaskrów kielicha -/ Oczarujmy się nawzajem,/ Zaskoczeni nagłym Majem -/ Maj się chyli ku nocy i miłość nacicha...” II. Podm. lir. mówi do Łąki mniej więcej o tym samym. Też ją kocha, czeka na nią, zaprasza do chaty. III. Łąka, co przecież logiczne, zauważa, że się może w tejże chacie nie zmieścić. W ogóle to ma jakieś obawy, bo „kosą pachnie twa miłość”. IV. on ją uparcie zaprasza. V. Podmiot zbiorowy zapytuje, co się u licha działo bracie w twojej chacie, bo było jakoś podejrzanie zielono. Działy się w ogóle dziwne rzeczy, podmiot zbiorowy nagle się zorientował, że nie wiadomo kiedy padł na kolana i zupełnie nie pojmuje co się stało, niechże mu On wytłumaczy, choć pod. zbior. ma przeczucie, że stało się coś doniosłego (trochę jakby się jakiś Bóg objawił - takie skojarzenie przy czytaniu). VI Podm. lir. tłumaczy: „Ani zmora z jeziora, ani sen skrzydlaty,/ Lecz Łąka nawiedziła wnętrze mojej chaty!/ Trwała ze mną na tej ławie,/ Rozmawiając głośno prawie -/Na ścianach moich - rosa, na podłodze - kwiaty...” Wieczność do niego przybiegła. Człowiek stał się jak kwiaty i mięta, aż się sam Bóg zdziwił. No i nawoływanie, że „Miłość, wichrem rozpędzona,/ Wszystko złamie i pokona”, no i śpiewajmy, bo wszystko się ziści, świat stał się ogrodem(ogrodem to chyba miało być do rymu, bo gdzie ogród, gdzie łąka?! ale nie czepiam się).
Ze zbioru „Napój cienisty” (1936)
Cykl: „Powieść o rozumnej dziewczynie”
„Sen”
Śniło mi się, że konasz samotnie,
Mnie nie było, ale jestem już!...
Biegłem do cię powrotnie, powrotnie
Poprzez gęstwę błyskawic i burz.
Leżysz - męką szpecona bezkarną
I zanikiem wychudzonych lic
Dłonie twoje do próżni się garną...
Patrzysz na mnie i nie mówisz nic
Więc porwałem cię w ramion spowicie
Razem z śmiercią, co twe piersi ssie -
I swe własne tchnąłem w ciebie życie -
Tchnąłem życie- i zbudziłem się!
„Nad ranem”
Śpisz jeszcze... Na twych rzęsach — skra drobna poranku.
Strachy śnią się twej dłoni — bo i drga i pała.
Oddychaj tak — bez końca. Czaruj — bez ustanku.
Kocham oddech twej piersi, ruch śpiącego ciała.
Ileż lat już minęło od pierwszej pieszczoty?
Ile dni od ostatniej upływa niedoli?
Co nas wczoraj — smuciło? Co jutro — zaboli?
I czy zbraknie nam kiedyś do szczęścia ochoty?
Przyjdzie noc o źrenicach zaświatowe łanich
I spojrzy — i zabije... Polegniem — snem czynni...
Jak to? Więc musim umrzeć tak samo jak inni?
Jak ci — choćby z przeciwka?... Pomódlmy się za nich...
(coś jak Mickiewicz nie? też jakiś taki miał erotyk, co ona jeszcze śpi, a on się gapi, nie? ale nie pamiętam tytułu)
„Romans”
Romans śpiewam, bo śpiewam! Bo jestem śpiewakiem!
Ona była żebraczką, a on był żebrakiem.
Pokochali się nagle na rogu ulicy
I nie było uboższej w mieście tajemnicy...
Nastała noc majowa, gwiaździście wesoła,
Siedli - ramię z ramieniem - na stopniach kościoła.
Ona mu podawała z wyrazem skupienia
To usta do pieszczoty, to - chleb do gryzienia.
I tak śniąc, przegryzali pod majowym niebem
Na przemian chleb - pieszczotą, a pieszczotę - chlebem
Dwa głody sycili pod opieką wiosny:
Jeden głód - ten żebraczy, a drugi - miłosny.
Poeta, co ich widział, zgadł, jak żyć trzeba?
Ma dwa głody, lecz brak mu - dziewczyny i chleba.
Poemat: Dziewczyna
Stoi dwunastu braci przed murem marzeń, a za nim płacze dziewczęcy głos. Więc oni ją pokochali, bo uznali, że „łka, więc jest”. Postanowili zwalić mur, ale z wysiłku chyba im się zmarło. Ale to nic, bo ich cienie dalej próbowały zwalić mur. I z wysiłku zmarły nawet te cienie, bo „nigdy dość się nie umiera”. Ale jednak same młoty dalej próbowały zwalić mur. No i w końcu mur upadła, a tam guzik, nie ma dziewczyny, był tylko głos. „Wobec kłamliwych jawnie snów, wobec zmarniałych w nicość cudów,/ Potężne młoty legły w rząd na znak spełnionych godnie trudów./ I była zgroza nagłych cisz! I była próżnia w całym niebie!/ A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?”.
Cykl: Postacie
„Matysek”
Grał Matysek na skrzypkach z jedliny: płacz zmarłej dziewczyny (opis tego płaczu), śmiech zmarłej dziewczyny (opis tegoż), sen zmarłej dziewczyny (opis tegoż).
„Dzień skrzydlaty”
Rozwidniły się w słońcu dwie otchłanie - dwa światy -
Myśmy byli - w obydwu... A dzień nastał skrzydlaty.
Nikt nie umarł w dniu owym - nie zataił się w cieniu...
I pamiętam, żem myślał o najdalszym strumieniu.
Nie mówiłaś nic do mnie, lecz odgadłem twe słowa,
A on - zjawił sięnagle... Zaszumiała dąbrowa.
Taki - drobny i nikły... I miał - ciernie na skroni.
I uklękliśmy razem - w pierwszej z brzegu ustroni.
W pierwszej z brzegu ustroni - w pierwszej kwiatów powodzi
I zdziwiło nas bardzo, że tak biednie przychodzi.
Ubożeliśmy chętnie - my i nasze zdziwienie...
A on - patrzał i patrzał... Cudaczniało istnienie...
Zrozumieliśmy wszystko! - I że właśnie tak trzeba!
I że można - bez szczęścia... I że można - bez nieba...
Tylko drobnieć i maleć od nadmiaru kochania.
A to była odpowiedź, i nie było - pytania.
I jużodtąd na zawsze przemilczeliśmy siebie,
A świat znów się stał - światem... I czas płynął po niebie.
I chwyciłaś źdżbło czasu, by potrzymać je w dłoni,
A on - patrzał i patrzał... I miał - ciernie na skroni.
„Alcabon”
- postać z polskiej pieśni ludowej, która wchodziła w skład obrzędu weselnego
„Był na świecie Alcabon. Był, na pewno był!” - ta się zaczyna i każdy pierwszy wers strofy ma taką strukturę, np. „Biel jej ciała przywłaszczał. Biel, na pewno biel!”. Opowieść o tym, jak Alcabaon zakochał się w Kuriannie, poszedł do niej na strych, gdzie właśnie tę biel i w ogóle, i w ogóle „skochał” dziewczynę tak, że biedaczka umarła. I bardzo był biedny Alcabon.
„Urszula Kochanowska”
Idzie Orszula do nieba, Bóg ją pyta, czego sobie życzy, ale ona sobie życzy Czarnolasu. Bóg jej wyczarował, a jej się po obudzeniu zdało, że jest w domu i bardzo się rozczarowała, jak spotkała Boga i przypomniała sobie, że jest w niebie.
Cykl: W chmur odbiciu
„W chmur odbiciu”
Nie jest to wiersz jasny i klarowny. Generalnie to i owo odbija się w tych chmurach (żółw, liście, kwiaty, konie). Ale trochę to wygląda tak, jakby ten świat odbić w chmurach stał się bardzo realny nagle i potem to on odbija się w jeziorze. Już wzrok podm. lir. sam się gubi - co jest „bliską wodą” a co „dalekim snem”. Kończy się tym, że „Świat się sprawdza w jeziorze… Nie ma świata! - Nie było! - Jest! - znów! -”. Ogólnie chyba by tu trzeba by mówić o fascynacji odbiciem (jak te dwa zwierciadła) i potem to już lać wodę interpretacyjną.
„Z lat dziecięcych”
„Przypominam - wszystkiego przypomnieć nie zdołam:/ Trawa... Za trawą - wszechświat...” i jeszcze pamięta własne wołanie, macierzankę, słońce, liście, ogród, nudę, śmiech. Ogólnie taka próba oddanie chyba natury wspomnienia, jego ulotność i intensywność jednocześnie, tudzież miły fakt, że pamięta się rzeczy dziwne i pozornie nieistotne.
Cykl: Mimochodem (nie wiem, czy to cykl, czy co. Taki cztery króciutkie wierszyki)
Przytaczam fragment jednego, bo jest do niego fajny komentarz:
„Zwoływali się surmą na wrzawę-zabawę,/ A jam gadał z mogiłą…/W s z y s c y n a k o ń j u ż s i e d l i, by jechać po sławę,/ lecz mnie z nimi nie było” - chodzi o to, że wszystkich fascynowało, skąd to rozspacjowanie, którego Leśmian nigdy nie stosował. Hipoteza nr 1 - że odwołanie do cytatu Żeromskiego „W czasie wojny wszyscy niemal poeci polscy wojowali, wzywali do boju, wsiadali „na koń” i chwytali „za broń”....” (z książki „Snobizm i postęp”) Hipoteza nr 2, że to była odpowiedź na zarzuty, że jako Żyd Leśmian nie umie mówić po polsku (Stanisław Pieńkowski czepiał się już wcześniej, że „na koń” jest nie po polsku).
Cykl: Spojrzystość
„Zwiewność”
A to „Bez Jacka” śpiewają! Mam mp3, jak ktoś chce
Ale trudno to raczej streścić. Generalnie chyba byłby to wiersz ezgystencjalny ( ) o sposobie istnienia, bo generalnie wszystko istnieje „niewiele, że mniej niż niebiesko”, ale myśli o sobie nie wiadomo co i bardzo się „dumnie napurpurza”. Hm, no dobra to nie była najdogłębniejsza analiza swiata.
„Sen”(to już drugi sen, ale tamten to był bardziej erotyk)
Sen jest generalnie o znikaniu. Znika wszystko i znika, i umiera. „Lecz ja trwam, by śnić jeszcze na mogile nieba/ Mrok, któremu śmierć chmurne rozczesuje brwi./ I mój pokój trwa także - dlatego że trzeba/ Mieć pokój - we wszechświecie... I zamknąłem drzwi.../ Świerszcz piosenką zapiecną oszołamia ciszę -/ Anioł miga białawo w zaokiennej mgle -/ A ja wiersz ten dla świerszczy i aniołów piszę -/ I tak mi źle na świecie - tak mi strasznie źle!”.
Do siostry
(siostra Leśmiana, Aleksandra, zmarła na gruźlicę 1921)
Ona spała w trumnie i jakby zdrobniała, a on się martwił, że kupił jej za dużą i za tanią sukienkę na tamten świat. „W każdym zgonie tkwi zbrodnia, co snem się powleka./ Chociaż zbrodniarza brak.../ Wszyscy winni są śmierci każdego człowieka!/ O, tak! Na pewno - tak!”. Wszyscy dookoła są winni. On się wciąż boi że ona do niego przyjdzie głodna, a on nie będzie w stanie jej nakarmić, bo nakarmić może ją już tylko Bóg. Wspomina wóz w którym jechała trumna i to, że wpadł w panikę, że ona jeszcze może żyje, że chcą ją pochować żywą, ale ktoś wszedł na wóz i sprawdził, że nie. Świat się zmniejszył o jej drobną postać. On gnije już pobożnie, a on nie może bez niej żyć. Kończy się prośbą do Boga, żeby przytulił do piersi wierzący w niego gnój.
Cykl: W nicość śniąca się droga
„W nicość śniąca się droga”
Poistniały czerwienie na niebiosów uboczu -
Poistniały dla nikogo, samym sobie raczej - wbrew...
I nie umiem powiedzieć, skąd uległość mych oczu
Tym zarysom drzew na chmurze... Trzebaż oczom takich drzew?...
Wiem, że muszę wypatrzeć w nicość śniącą się drogę.
Odchodzimy gdzieś co chwila i co chwila brak nam lic...
I nie mogę cię pieścić i nie pieścić nie mogę -
Tylko patrzę w zmierzch za tobą i nie pragnę widzieć nic.
Usta twoje - daleko! Usta twoje - tak blisko!
Serce w żalu zatwardziałe do rąk białych weź i złam!
Czy pamiętasz ów ogród - płot wysoki - mgłę niską?
Mgła - to człowiek niepotrzebny, snem mi równy - taki sam!
Coś tam o nas przez liście zaszeptało do cienia -
Potoczyło się po drzewach - zrozumiało nas - i lśni
W ustach twoich - tkwi chłodna odrobina znużenia -
Więc pójdziemy do ogrodu! Poszukamy zmarłych dni!
Jest tam ścieżka znajoma - i jest drzewo za bramą.
Czy pamiętasz, jak się idzie? Trzeba minąć cały świat!
Wdziej tę suknię, co wtedy!... Włosy uczesz tak samo!
I pójdziemy do ogrodu... Ty idź - pierwsza... Pójdę w ślad...
Poemat: Pan Błyszczyński
Pan Błyszczyński błyszczydłami swych oczu sam stworzył ogród z niczego. Przyleciał Bóg i się nieco zdziwił. Pan Błyszczyński go przeprosił, że tak sam to wszystko stworzył i zaprosił do środka. Oprócz wszystkich listków i kwiatków, które trochę istnieją, a trochę nie, była w ogrodzie pan B. też oczywiście dziewczyna. Niby nie istnieje, a jednak cieleśnieje. Pan B. opowiada o doli takich stworzeń, co nie istnieją, istnieć by chciały itp. i skarży się Bogu i prosi o łaskę, ale Bóg znika. Potem pan B. pieścił i całował dziewczynę, ale to nie bardzo pomagało, bo ona coraz bardziej znikała. I całkiem znikła i pan B. bardzo zbladł z rozpaczy.
Poemat: Eliasz
Wzlatuje Eliasz na ognistym wozie i zrzuca płaszcz na ziemię na pożegnanie. No i następuje opis tajemniczych sfer niebieskich, które przemierza Eliasz (czego tam nie ma! nawet martwy anioł). W końcu dociera do Boga, a ten zaczyna gderać, że stworzył już wszystko, co mógł. I w ogóle nie jest zadowolony z siebie. A Eliasz mówi mu, że mogło być inaczej. Prosi Boga, by mógł sobie pójść sam w „bezbożynę” i idzie tam, gdzie nie ma stworzenia i Bóg - niepotrzebny. Hm - nic nie kumam.
Poemat: Dwaj Macieje
Jeden Maciej narzeka drugiemu na starość i że z dziewkami to coraz trudniej i w ogóle marzy o nieśmiertelności. Więc drugi M. mówi, że w lesie siedzi Czmur (czmycić - durzyć mamić??) i pilnuje ziela nieśmiertelności. I idą walczyć z Czmurem. Najpierw prowadzą długą walkę słowną (kapitalną), potem go pobili, w końcu czmur uciekł. Znaleźli ziele i pełni ran wracają do domu. A po drodze spotkali Płaczyboga i dali mu nieśmiertelność tak na wszelki wypadek, gdyby w niebie się skończyła nieśmiertelność. Bo co dwie to nie jedna, zawsze bezpieczniej. Bóg jest bardzo wzruszony (mówi, że trzeba uwierzyć w jego płacz ślepo) i mówi, że będzie na nich czekał. Macieje umierają z ran. Umierają jednocześnie tylko że jeden mówi przed śmiercią: „noc nadchodzi”, a drugi: „dnieje”.
Ze zbioru : Dziejba leśna (1938)
Boże, pełen w niebie chwały,
A na krzyżu - pomarniały -
Gdzieś się skrywał i gdzieś bywał,
Żem Cię nigdy nie widywał?
Wiem, ż w moich klęsk czeluści
Moc mnie Twoja nie opuści!
Czyli razem trwamy dzielnie,
Czy też każdy z nas oddzielnie.
Mów, co czynisz w tej godzinie,
Kiedy dusza moja ginie?
Czy łzę ronisz potajemną,
Czy też giniesz razem ze mną?
(tu jest a) mało wierszy, b) nikt po nich nie kreślił, więc mam nadzieje, że one nie są takie ważne)
[U wód Hiranjawati - nad brzegiem żałoby]
Śmierć Buddy. Wokół uczniowie, ptak na drzewie i tajemnicza dziewczyna. A śmierć była jak pies, już dość przez Buddę obłaskawiony. Budda wspomina to i owo, a śmierć podchodzi bliżej, ale on ją jeszcze odgania. Znowu coś tam mówi (sory, ale to jest naprawdę wyższa abstrakcja), po czym patrzy na śmierć i ta znów podbiega do niego. Nagle dziewczyna krzyczy: „nie umieraj!”. Więc Budda znów odgania śmierć. No i z tego co rozumiem (ale głowy nie dam) dziewczyna obala tak z połowę buddyzmu i zastępuje jaką erotyczną leśmianowską teorią trudno powiedzieć czego (pieszczota jako forma istnienia, czy coś?) i wtedy dopiero Budda umiera (chyba tak jak chce tego dziewczyna) i fruwają motyle.
„Dziejba leśna”
Wnętrze grobowca pogańskiego. Św. Makary układa się do snu wśród zwłok. Ogląda kolejne trupy. Potem układa głowę na piersiach zmarłej dziewczyny. Usypia. Wchodzą demony Azaradel i Amazarak i są oburzeni, że on śpi na trupie i w dodatku na trupie dziewczyny (bo to obraża trupa, po śmierci bowiem nie znika wcale płeć). Azaradel modli się „odwrotną” modlitwą nad dziewczyną: wywódź ją na pokuszenie, nie zbaw itd. Potem budzą dziewczynę. Demony znikają. Dziewczyna opieprza Makarego i słusznie. Jest załamana tym, że on spał z nią bez miłości, a Makary strzela gadkę, że miłość to w Bogu i takie tam, ale dziewczyna nie wydaje się tym przekonana. Mówi mu: „nie mam czasu na ciągłą w twego boga wiarę./ Wierzę w to, co się samo naprędce wywróży,/ I w przemokła od rosy - nieskończoność róż…”Dziewczyna mu zaczyna opowiadać, jak grała z chłopcami w piłkę, a oni byli „pieszczoty spragnieni dziewczęcej”, i zmusza Makarego do odgrywania jakby całej sceny. Chłopiec powiedział jej, żeby rzuciła piłkę jeśli kocha, ale i tak nie uwierzył, jak już rzuciła. Więc ona spytała, czy jak rzuci wysoko w niebo, to on uwierzy. On, że tak. Ona rzuca tak wysoko, ze aż jej pęka serce. Prosi Makarego, żeby powiedział chłopcu, że umarła. Prosi o pocałunek (ofcourse Makary odmawia i tylko żegna ja znakiem krzyża) i znowu umiera. Las szumi. Wracają demony, które Makary tym razem wyczuwa za swoimi plecami. Wytykają Makaremu, że odmówił jej ostatniej posługi - pocałunku, pieszczoty. I w ogóle to mu wytykają, że na pewno pokochał dziewczynę. Wszyscy w trójkę postanawiają zanieść dziewczynę Bogu. Las szumi, choć nie ma lasu. Makary chce umrzeć dla Boga i dla dziewczyny. I tak odchodzą - dziewczyna, za nią Makary z piłką.
„Zdziczenie obyczajów pośmiertnych”
Zamieszczony jest tylko fragment fragmentu, który się uratował. Uratowały go żona i córki z powstania warszawskiego. Trudno zrozumieć, o co chodziło w całości na podstawie takiego fragmenciku (2 strony tu są ), ale generalnie rzecz się dzieje na cmentarzu. Rozmawiają sobie duchy - Sobstyl (mąż Krzeminy), Krzemina (zamordowana? przez męża?), Marcjanna (morderczyni młoda).