Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Nexto.pl. Opracowanie redakcyjne Mirosław Grabowski Projekt okładki Magda Kuc Zdjęcie na okładce Marek Szałajski Skład, łamanie i korekta Paweł Luboński Text copyright � by Sylwester Latkowski, Piotr Pytlakowski Copyright � for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, 2012 Wydanie I ISBN 978-83-7554-433-6 4/47 Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o. virtualo.eu Mamy nadzieję, że ta książka uzupełni brakujące strony w księdze pamiątkowej Centralnego Biura Śledczego. Kiedyś założył ją jeden ze współtwórców Biura, Wojciech Walendziak. Potem w trybie nagłym odszedł na przymusową emeryturę, a księgą ktoś się zaopiekował wydarto z niej kilka pier- wszych kartek. 6/47 Wstęp Sierpień 2000, środek pięknego lata. Od kilku tygodni szef Centralnego Biura Śled- czego, młodszy inspektor Andrzej Borek, spodziewał się tego telefonu, ale liczył, że ktoś się jeszcze opamięta. Protestował, nawet pisał do szefostwa policji, że to nie jest najlepszy czas. Do akcji należy się właś- ciwie przygotować, namierzyć ludzi, ustalić ich miejsca pobytu i najważniejsze: kto dokonuje zatrzymań w czasie wakacji? Bandyci także jeżdżą na letni wypoczynek, i to zazwyczaj za granicę. Stać ich na to. Tam mają zawsze słońce, palmy, łódki, jachty, luk- susowe hotele. Jeżdżą z żonami, kochanka- mi lub z kumplami. Przeważnie nie wybiera- 7/47 ją Ustki ani Darłowa, chociaż niektórzy, trze- ba uczciwie przyznać, mają słabość do pol- skiego morza. Taki Pershing wpadał czasem do Ustki, lubił tam się zabawić, tęgo popić, wyrwać jakąś laskę. Ale Pershing nie żył już od ponad pół roku, zginął na polu chwały podczas zimowego wypoczynku. Właśnie zjechał z Polany Szymoszkowej w Zakopanem, pakował do auta narty, kiedy dopadły go kule zabójcy. Więc to nie na Per- shinga, wesołka, hazardzistę, a podczas gangsterskiej roboty twardziela niezna- jącego litości dla przeciwników, mieli urządz- ić zasadzkę ludzie inspektora Borka. Mamy trzech namierzonych usłyszał przez telefon. Siadł na krześle w kuchni. Spojrzał na ze- garek: minęła osiemnasta. Właśnie wrócił z biura, z Komendy Głównej Policji. 8/47 Dlaczego nie zadzwonili kilka godzin wcześniej? Byłem na miejscu. Cholera. Psa się lepiej traktuje, pomyślał. Z tą sprawą od początku wszystko szło nie tak, jak powinno. Kiedy kilka tygodni wcześniej Borek był z wizytą w Prokuraturze Krajowej, w Biurze do spraw Przestępczości Zorganizowanej, na naradzie w gabinecie prokuratora Ryszarda Rychlika czuł się jak intruz. Najgorsza była ta nieufność. Warszawa ma być wyłączona ozna- jmiono mu. Jak to? Borek nie krył zdziwienia. Mam odsunąć od roboty przy Pruszkowie warszawski Pezet? Oni mogą mieć powiązania z pruszkowiakami usłyszał i na tym temat został ucięty Żadnego konkretnego 9/47 nazwiska. Kto miałby być kretem? Kto z chłopaków, według prokuratury, sprzedał się mafii? To tak, jakby mi rękę ucięto. Wydział warszawski ma najlepsze rozpoznanie i teraz jak mam to robić, pomyślał. Jak to ludzie odbiorą? Wierzą nam i nie wierzą. A termin realizacji? zapytał prokuratora Rychlika. Jak najszybciej! Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. W sierpniu? Tak. Przeciągnijmy kilkanaście dni. Poczeka- jmy do roku szkolnego. Wrócą z wakacji. Wt- edy możemy większość zamknąć. Dwóch czy trzech zatrzymanych też nas satysfakcjonuje usłyszał. Zamilkł. Wiedział, że już nic nie wskóra. 10/47 Rozejrzał się po kuchni, umeblowanej pros- to, oszczędnie, tak aby nie była pusta. Służbowego mieszkania, które otrzymał po przyjezdzie z Krakowa, nigdy nie traktował jak swojego domu. Wiedział, że nie będzie tu mieszkał do końca życia; jest tylko trochę przytulniejsze niż pokój hotelowy. Nalał wodę do czajnika i zapalił gaz. Z szafki wyciągnął słoik z mieloną czarną kawą. Nasypał do szklanki i postawił przy kuchence. Niczego nie zmieni. Jest za krótki. Przecią- ganie o kilka minut nie odwróci tego, co zde- cydowano w prokuraturze. Nakazy zatrzy- mania już wystawione. Chwycił za telefon i wykręcił pierwszy nu- mer, potem kolejny, i tak uruchamiał wszys- tkich, których mógł, których złapał. Za dnia byłoby łatwiej. Teraz ludzie rozjechali się po domach, robią w mieście zakupy. 11/47 Każda rozmowa była podobna, po drugiej stronie słuchawki słyszał niedowierzanie w głosie. Teraz? Zwijamy mówił mechanicznie. Czuł się tak, jakby wokół jego klatki piersiowej zacis- nęła się metalowa obręcz. Na pewno? Głos nadal nie dowierzał. Polecenie prokuratury odpierał. Nie pamięta, pomiędzy którą rozmową a którą zaparzył sobie kawę ani kiedy ją wyp- ił. Musiał zrobić to duszkiem, bo przed nim stała pusta szklanka, a minęło zaledwie kilka minut. Czas wracać do komendy. Postanowił wcześniej się przebrać, przecież spędzi tam czas do rana. Opryskał się trochę wodą, włożył świeżą koszulę. Kiedy był już gotowy do wyjścia, zawrócił jeszcze z przedpokoju do kuchni. Z lodówki 12/47 wyciągnął butelkę wódki i nalał pięćdziesiątkę do kieliszka. Wychylił duszkiem. Ale nie pomogło. Nadal był wkur- zony. Grupa liczyła kilkunastu ludzi. Chłopaków z napisami CBŚ na plecach i za- maskowanych antyterrorystów z długą bronią. Panowała kompletna cisza, dopóki któryś nie kaszlnął. Dowódca spojrzał ze złością. Nie charczeć, do kurwy nędzy! wycedził szeptem, który w uszach winowajcy zabrzmi- ał jak krzyk. Szefie, drapie mnie, przeziębiłem się chy- ba tłumaczył płaczliwym głosem wysoki chłopak w kurtce firmowej Centralnego Biu- ra Śledczego. Szybko jednak zamilkł, bo zobaczył, że dowódca nagle się podrywa i da- je sygnał ludziom z antyterroru. Ci ruszyli 13/47 gęsiego, jeden za drugim, przytuleni do ściany budynku. Za nimi poszli następni, kilku jednak zostało, żeby ubezpieczać kolegów. Aż podziw brał, że tylu potężnych facetów dreptało po schodach na trzecie piętro, nie wydając nawet najmniejszego dzwięku. Szli w ciemnościach, a żaden nawet się nie potknął. Pełna profeska, jak sami opowiadali potem z dumą. Ale już mniej dumni byli z faktu, że kiedy wywalili drzwi do mieszka- nia, w środku zastali puste ściany. Gospo- darz, którego chcieli przyskrzynić, wyprowadził się na inną metę, i to dosyć dawno, sądząc po kurzu, jaki unosił się w powietrzu i osiadał na mundurach polic- jantów. Dowódca zaklął pod nosem i zamel- dował przez krótkofalówkę, że jest wtopa, wlokalu brakuje figuranta, a także mebli, ubrań, czegokolwiek& 14/47 Dlaczego rozpoznanie nas nie powiadomiło? rzucił do mikrofonu. Czy nad tym burdelem ktoś panuje?! Spokojnie, wszystko pod kontrolą odpowiedział ktoś z centrali. Jedzcie pod adres numer dwa. Powtarzam: ruszajcie na Wolę, według rozkładu. Są pytania? Tak, jedno. Czy tam będziemy kogoś ła- pać, czy szukać cienia jak tutaj? Nie pierdol, stary. Bierz ludzi i do roboty. Noc jest krótka. Ekipa władowała się do wozów i ruszyła dalej pustymi ulicami Warszawy. Kiedy Andrzej Borek wracał nad ranem do domu, prześladowała go myśl o klęsce. Na czele Centralnego Biura Śledczego stanął za- ledwie trzy i pół miesiąca wcześniej. Można rzec, że je współtworzył. Wcześniej kierował policyjnym Biurem do Walki z Przestępczoś- 15/47 cią Zorganizowaną, słynnymi Pezetami. Tam miał więcej samodzielności. W gronie kilku najbardziej wtajemniczonych ustalali tak- tykę, terminy operacji i całą logistykę: kto, gdzie i kiedy. W CBŚ jestem dyrektorem, a w gruncie rzeczy przestawiają mnie jak pionek w szachach, myślał, wkładając klucz do zam- ka. Niefortunny termin wyznaczyła proku- ratura, ale naciskał też komendant główny. No to mają teraz sukces! Przecież to kom- pletna klapa. Każdy to dostrzeże, media nie zostawią na nas suchej nitki. A co mnie to wszystko obchodzi, niech oni się tłumaczą. Zrezygnowany klapnął ciężko na krzesło. Oparł podbródek na dłoni, pomyślał, że warto by zagotować wodę na herbatę, i z tą myślą zasnął. Następnego dnia dostał na biurko wszys- tkie raporty. Jego ludzie zatrzymali tylko jed- 16/47 ną trzecią zaplanowanych osób. Nie złapali Malizny, Słowika, Bryndziaka i kilku innych ważnych postaci gangu pruszkowskiego. Zastanawiał się, co było prawdziwym powo- dem podjęcia decyzji o zatrzymaniu pruszkowiaków w tym terminie? Chodziło zaledwie o kilkanaście dni zwłoki. Poczekać na koniec wakacji, przeprowadzić lepsze rozpoznanie, przygotować wszystko jak trze- ba, dopiąć na ostatni guzik i uderzyć! Podob- no jedynym powodem była wiadomość op- eracyjna, że zagrożone jest bezpieczeństwo głowy państwa, ktoś miał wydać zlecenie zabójstwa prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i trzeba było natychmiast przystąpić do działania. Wyglądało to na podpuchę szytą grubymi nićmi, fałszywy pretekst, a nawet prowokację. Gdyby fakty- cznie istniała grozba zamachu na prezyden- ta, kto jak kto, ale szef CBŚ z pewnością 17/47 by o tym wiedział. Nie miał w tamtym czasie zbyt dobrego rozeznania politycznego, ba, nie miał pojęcia, do jakich sztuczek mogą się uciec prowokatorzy, by spowodować oczeki- wane działania. Dopiero rok pózniej, po operacji namierza- nia Pawła M., pseudonim Małolat , na strzelnicy w Rembertowie podczas festynu Sojuszu Lewicy Demokratycznej, na własnej skórze miał przećwiczyć skutki politycznej intrygi. Centralne Biuro Śledcze powstało pięt- nastego kwietnia 2000 roku rozkazem komendanta głównego policji z dwudzies- tego dziewiątego lutego. Rozbicie gangu pruszkowskiego było pierwszą poważną akcją nowej formacji niejako chrztem bo- jowym. 18/47 Gang wywodzący się z podwarszawskiego Pruszkowa był najpotężniejszą zorgani- zowaną grupą przestępczą w Polsce. O dziwo, media nie dostrzegły wpadki CBŚ. Akcję okrzyczano jako udaną i do dzisi- aj uważana jest za jeden z większych sukcesów Biura. Tylko Andrzej Borek i jego ówcześni współpracownicy oceniają ją in- aczej. Jedenaście lat pózniej siedzimy z Andrzejem Borkiem w restauracji blisko krakowskiego dworca kolejowego. Niewyróżniający się, łysiejący, z oczami uważnie przyglądającymi się rozmówcy. Pali jednego papierosa za drugim i popija kawę. Nadal przeżywa tamten czas, w jego słowach czuć gorycz. Wszyscy na mnie potem bykiem patrzyli, że nie rozpoczęliśmy na początku roku szkol- nego. W nocy ich wyjmowaliśmy. Trzech za- 19/47 trzymano, ale chodziło też o paru innych, koncentracja była na zarządzie pruszkowskim. Tych, co mieliśmy zlokali- zowanych, to od razu braliśmy, innych namierzało się w kilku miejscach, po- zostałych szukaliśmy jeszcze długo. Ja nie byłem usatysfakcjonowany, chciałem robić po swojemu, najpierw wszystkich namierzyć, potem zdejmować. Sygnał poszedł do in- nych, że już nie przelewki, mogli świadków likwidować, zacierać ślady. Nie tylko Andrzej Borek jest rozgoryczony. Frustrację i żal noszony głęboko w sercu można dostrzec u wielu byłych policjantów, szczególnie tych z Centralnego Biura Śled- czego. Ci ważniejsi raz w roku widują się na spotkaniach byłych funkcjonariuszy, ostro pi- ją, snują wspominki i zdarza się, że wylewa- ją żółć na dawnych kolegów i przełożonych. 20/47 Towarzyszy im poczucie krzywdy. Noszą je i ci skrzywdzeni, i ci rzekomo krzywdzący każdy kiedyś dostał po łapach. Taka instytucja mówi filozoficznie jeden z policyjnych emerytów, lat czterdzieści sześć. Każdy każdego chce przechytrzyć, zrobić na jego plecach własną karierę. Wpadasz w kłopoty, jesteś sam. Koledzy pa- trzą w inną stronę, jakby cię już nie było, a szefowie rzucają cię na ofiarę. Oni są czyś- ci, chcieli dobrze, to tylko ty zawiniłeś! Po latach z pracy w CBŚ odchodzą ludzie z przetrąconymi kręgosłupami. Tu nie ma świętości. Choćbyś był najlepszy, choćbyś za- pakował do kryminału stu bandytów, przy- chodzi chwila, kiedy spadasz ze szczytu na samo dno. I wtedy nikt się za tobą nie ujmie, zasługi możesz schować głęboko do szuflady o takim Centralnym Biurze Śledczym i o ta- kich ludziach jest ta książka. 21/47 * * * Napisaliśmy razem kilka książek, kilkanaś- cie artykułów dla Polityki (wspólnie, bo Pytlakowski od 1997 roku pracuje w tej redakcji i opublikował tam, skromnie licząc, z sześćset tekstów), nakręciliśmy dwa filmy dokumentalne. Przez pewien czas postrzegano nas jako nierozłączny tandem Latkowski-Pytlakowski (układ alfabetyczny), co było krzywdzące, bo każdy z nas chciał jednak być postrzegany osobno. Mieliśmy własne sukcesy i porażki dziennikarskie (oraz, co tu kryć, życiowe), osobiste ambicje, a także odmienne charaktery. Dzieli nas spo- ra różnica wieku (Pytlakowski jest starszy), różne przeżyte doświadczenia i tempera- ment. Jeden z nas jest nieufny wobec świata, wciąż szuka dziury w całym i czasem za- chowuje się bardzo, bardzo nerwowo 22/47 (pewnie zaraz się obrazi i wyrzuci ten frag- ment). Powiedzieć o drugim, że jest oazą spokoju, to przesada, ale w tej parze to on studzi nastroje, chociaż też ma swoje obses- je, a według niektórych czarne podniebienie czyli we wszystkim wietrzy samo zło (też się może obrazić). Domyśl się, czytelniku, który jest który. A tak na marginesie, trochę głupio tak pisać o sobie po nazwisku i jakby się stało z boku. Napomysł napisania książki o CBŚ wpadł Latkowski. Znalezliśmy wydawcę (gwoli prawdy, znalazł Latkowski), podpisaliśmy umowę i& dopiero się zaczęło. Kłótnia na kłótni: o czym piszemy, jak, z kim się spo- tykamy, o co pytamy Drogi czytelniku, uwierz na słowo, przeszliśmy gehennę. Nie wiem, jak można być tak odpornym na ar- gumenty (to o Pytlakowskim). Nie wiem, jak można być tak upartym (to o Latkowskim). 23/47 I tak w miłej, przyjacielskiej atmosferze zabraliśmy się do pracy Im więcej przeżyliśmy burz i piorunów, tym bardziej, co zrozumieliśmy niebawem, dane nam było wejść w skórę bohaterów tej książki. Ner- wowe życie to przecież ich specjalność. Skusiło nas Centralne Biuro Śledcze, bo to instytucja tajemnicza, zajmująca się (przy- najmniej z założenia) najpoważniejszymi przestępstwami, okryta wszelkimi możliwy- mi klauzulami niejawności, a przez to tym ciekawsza dla dziennikarzy. Co kryje się za zamkniętymi drzwiami, jakie sprawy tam się rozgrywają, co knują w swoich gabinetach jej pracownicy i co wstydliwego próbują przemilczeć? Odbyliśmy kilkadziesiąt rozmów z szefami CBŚ, zwanymi urzędniczo dyrektorami. Z ich zastępcami, z naczelnikami zarządów i sz- eregowymi funkcjonariuszami. Przeanali- 24/47 zowaliśmy trochę dokumentów (bez gryfów tajności), aktów oskarżenia, sporo zeznań z akt sądowych i uzasadnień wyroków. Spo- tykaliśmy się też z ludzmi z drugiej strony bariery gangsterami tropionymi przez CBŚ i byłymi przestępcami, dzisiaj świadkami ko- ronnymi. Obserwowaliśmy więc ludzi po dwóch stronach lustra. To ciekawe, jak cza- sem tym w mundurach blisko do tych, z którymi walczą. Przez lata nabywają takich samych zwyczajów, używają coraz bardziej zbliżonego języka, a czasem nawet skala wartości, według której oceniają ludzi, jest identyczna. Dwa przenikające się światy. Z policjantami z CBŚ spotykaliśmy się w ich gabinetach, w knajpach, w domach, w których mieszkają. Przeważnie znaliśmy ich wcześniej, pierwsze lody już dawno były przełamane. Miejsc spotkań z gangsterami nie ujawnimy, oprócz tych uważanych za 25/47 publiczne, czyli sal widzeń w kryminałach. Za zgodą zainteresowanych wszystkie roz- mowy nagrywaliśmy, by potem mozolnie je spisywać. Część, w formie wywiadów lub swobodnej narracji, czytelnik znajdzie w tej książce. Jeżeli po jej przeczytaniu dojdzie do wniosku, że autorzy uchylili drzwi do niez- nanego, intrygującego świata, to będzie znaczyć, że nasz zamiar się powiódł. 26/47 1 CBŚ, dzień narodzin Do pewnego ośrodka szkoleniowo- wypoczynkowego nad Zalewem Zegrzyńskim zajechały fordy mondeo, volkswageny pas- saty, a także skromne polonezy. Numery re- jestracyjne wskazywały, że to pojazdy służbowe resortu spraw wewnętrznych, a ściślej mówiąc policyjne. Z wozów wysi- adali pasażerowie, witali się ze sobą jak do- brzy znajomi, a kierowcy odprowadzali auta na parking. 27/47 Znów jakieś urzędasy będą się szkolić, zapomnij o napiwkach skomentował bez entuzjazmu kelner, a jego kolega smutno pokiwał głową. Co do jednego kelner miał rację: żaden z nowo przybyłych napiwkami nie szastał, ale mylił się co do profesji gości. Wyglądają co prawda jak urzędnicy drugiego sortu, w lekko znoszonych, wymiętych garniturach i każdy z wytartą teczką na dokumenty, ale urzędnikami nie są. To elita polskich polic- jantów; jak to się mówi, sól tej ziemi. Aapali bandytów jeszcze w czasach Polski Ludowej jako milicjanci z wydziałów kryminalnych. Niektórzy mają za sobą krótsze i dłuższe epi- zody w niesławnej Szkole Budowlanej, jak zwykli między sobą nazywać Służbę Bez- pieczeństwa, policję polityczną w okresie PRL. Do Białobrzegów nad zalewem przy- jechali z całej Polski, jako szefowie i wicesze- 28/47 fowie wydziałówwchodzącychwskład cen- tralnego Biura do Walki z Przestępczością Zorganizowaną (dalej: Pezety) i konkuren- cyjnych, należących do Biura do spraw Narkotyków (dalej: Narkotyki). Będzie jatka? zapytał podinspektor K. Ale jego podwładny, nadkomisarz M., na- jwidoczniej nie dosłyszał, bo wyraznie ucies- zony rzucił: To ja na początek zimne piwo z beczki, chyba tu mają? Tobie tylko jedno w głowie, pijaku. Wc- zoraj znów żłopałeś! dobitnie, ale bez szczególnej pretensji ocenił podinspektor. Po prostu stwierdził fakt, nie potępiał komis- arza. Zresztą chętnie sam by się napił, i to nie piwa, tylko czegoś mocniejszego. Im bardziej był trzezwy, tym większą czuł złość do całego świata. Wkurzało go wiele rzeczy: kłótliwa żona, kretyn prokurator, 29/47 z którym musiał na co dzień współpracować, a głównie to, że wciąż jest zaledwie podin- spektorem, chociaż ma już odpowiedni staż i wystarczające zasługi. Koledzy, z którymi kończył przed laty szkółkę w Szczytnie, już dawno awansowali na inspektorów, a kilku dostało nawet szlify generalskie. Ktoś mnie mocno nie lubi, jakiś ponury skurwiel zabi- urkowy, który sam nigdy nikogo nie schwytał, więc nie wie, co czuje człowiek czyszczący społeczeństwo z chwastów takie myśli krążyły mu często po głowie. O sobie miał jak najlepsze zdanie, uważał bez fałszywej skromności, że wśród gliniarzy jest jednym z najlepszych. A mimo to ciągle podinspektorem. Ta złość i gorycz dopadła go przed trzema laty, kiedy tworzono biuro, którego celem miała być walka z przestępst- wami narkotykowymi. Pracował w Pezetach, dobrze mu szło, ale ktoś uznał, że pójdzie do 30/47 Narkotyków na naczelnika wydziału w K. Od- czuł to jako despekt, kopniak w dół. Skurwiele! palnął, zapominając przez moment, gdzie jest. Szefie, co pan? Fakt, że wczoraj trochę wypiłem, imieniny szwagra, ale żeby na człowieka bluzgać? Komisarz zrobił rozżaloną minę, jakby miał wybuchnąć płaczem. Jurek, daj spokój, to nie do ciebie us- pokoił go podinspektor. Skurwiele chcą nas załatwić, o to chodzi. Nie tylko podinspektor K. był w podłym nastroju. Większość jego kolegów z wydzi- ałów narkotykowych przyjechała do Biało- brzegów jak na ścięcie. Wiedzieli już, co się szykuje, i powiedzieć, że nie budziło to ich entuzjazmu, to jakby szalejącą ulewę nazwać mżawką. Przełożeni spędzili ich tutaj, aby w pięknych okolicznościach przyrody, 31/47 w lesie, nad wodą, zakończyć przy ich po- mocy krótki żywot biura narkotykowego. Wiedzieli, że klamka już zapadła, protest na nic się nie zda. Wyrok wydano, ich rolą będzie go podpisać. To denerwowało na- jbardziej taka niby-demokracja; mogą sobie pogardłować, ale nikogo to nie wzruszy. W przeciwieństwie do policjantów z Narkotyków ich koledzy z Pezetów przybyli do Białobrzegów w świetnych humorach. Meldując się w recepcji, dowcipkowali na luzie, jakby przyjechali tu na wczasy, a nie na poważną naradę. Na kolegów z wydziałów narkotykowych spoglądali z lekką pobłażli- wością i nieco z góry. Wiedzieli przecież, że i oni, i tamci stawili się tu w sprawie czysto formalnej. Oba biura, Narkotyki i Pezety, ma- ją połączyć się w jedno superbiuro policyjne do spraw nadzwyczajnych. Nie znali jeszcze jego nazwy, nie wiedzieli, kto będzie nim 32/47 kierował ani jaki zakres obowiązków przy- dzielą im w nowej instytucji, ale i tak mieli pewność, że Pezety na tym połączeniu nie stracą. Przeciwnie, ich rola wzrośnie, a co za tym idzie nie tylko prestiż, ale i kasa będzie większa. Skoro są elitą, to lepsze pieniądze należą się im jak psu kość. Kto wymyślił nazwę Ci, którzy po latach opowiadają nam o prze- biegu tego białobrzeskiego zjazdu, z lekkim zażenowaniem wspominają atmosferę to- warzyszącą policyjnej nasiadówie. Obrady były burzliwe, jeżeli można tak nazwać kilka 33/47 pyskówek i awantur. W gruncie rzeczy kłó- cono się o pieniądze. Po co to, kuzwa, zmieniać? dopytywał się jeden z naczelników biura narko- tykowego. Zle jest? Mamy przerób większy niż wy. Komu to się nie podoba? Mnie się nie podoba! oznajmił szef jed- nego z terenowych wydziałów Pezetów. Nie podoba mi się, że wam w tych Narkotykach już całkiem we łbach się pomieszało. Co z tego, że przejmujecie towar, skoro nie wiecie, kto go przemyca? Bandyci się tylko cieszą, że takich gamoni mają za przeci- wników. My osobno, Narkotyki osobno, a wróg jest jeden i ten sam. Koniec! Teraz wszystko będzie inaczej, teraz będziemy skuteczni. To może ktoś z łaski swojej chociaż nam powie, jak to coś będzie się nazywało? za- pytał jeden z uczestników narady. 34/47 Tego jeszcze nie ustalono, ale nie martw się, kolego, wszystko w swoim czasie uśmiechnął się Andrzej Borek, szef Pezetów. Jego zastępca, Wojciech Walendziak, przez chwilę o czymś intensywnie myślał, po czym nachylił się do szefa i powiedział coś ścis- zonym głosem. Borek spojrzał na niego z uznaniem. Dobre. Podoba mi się. Co Wojtek mu powiedział, słyszał ktoś? rozpytywał podinspektor K. To dziwne, ale jedynym, który usłyszał szept Walendziaka, był ten sam komisarz M., któremu kilka godzin wcześniej z powodu, jak można mniemać, dokuczliwego prag- nienia słuch odmawiał posłuszeństwa. Teraz M. pragnienie już ugasił i uspokojony, z lekką zaróżowioną twarzą, powtórzył in- nym: 35/47 Powiedział, że to nowe powinno się nazy- wać jak w Ameryce. Czyli jak? Normalnie. Centralne Biuro Śledcze! Mnie to pasuje. Pezety i Narkotyki Pezety były formacją starszą od Narkotyków o trzy lata. Założono je pierwszego stycznia 1994 roku, a przynajmniej taką datę wpisano do dokumentów. Nie wydaje się praw- dopodobne, aby tuż po nocy sylwestrowej gliniarze w końcu też ludzie byli w stanie przystąpić do wytężonej pracy na nowym froncie. Załóżmy więc, że w rzeczywistości 36/47 właściwą datą był drugi stycznia. Biuro do Spraw Narkotyków stworzono w 1997 roku. Oba zatrudniały starannie wyse- lekcjonowanych policyjnych speców od ro- boty operacyjnej i procesowej, można powiedzieć: najlepszych z najlepszych. W Pezetach pracowało około czterystu ludzi, w Narkotykach o połowę mniej. Siłą rzeczy pezetowcy uważali się za ważniejszych od narkotykowców, było ich więcej i mieli dłuższe o trzy lata doświadczenie w tropie- niu najpoważniejszych przestępców. W tym też duchu traktowali kolegów w Białobrze- gach. Przy połączeniu nie mogło być dwóch naczelników w jednym wydziale. Problemem było, jak to wszystko pogodzić, żeby ci z Narkotyków nie byli stratni. Z ich strony były opory wspominał Wojciech Walendzi- ak, wówczas zastępca szefa Pezetów. Udało 37/47 się to rozegrać. Komendant główny Jan Michna powiedział, że nie będzie takiej sytu- acji, żeby oni stracili cokolwiek. Nawet jeśli nie będą naczelnikami, to zachowa im te grupy, które mieli. Rozegrało się pokojowo. No, może jednak nie do końca pokojowo. Szef Biura do spraw Narkotyków, Adam Ra- packi, na wszelki wypadek został odwołany i przerzucony do Wrocławia, na komendanta wojewódzkiego. Niby awans, ale dla funkcjonariusza z niebywałym tempera- mentem śledczym to jednak boczny tor, robo- ta głównie urzędnicza. Prawie całe kierown- ictwo CBŚ objęli ludzie z Pezetów: Andrzej Borek jako dyrektor, a Wojciech Walendziak, Tadeusz Kotuła i - jedyny w tym gronie z Biu- ra do spraw Narkotyków, jego ostatni szef po przeniesieniu Adama Rapackiego do Wrocławia Andrzej Domański jako jego za- stępcy. Spis treści Słowo wstępne Wstęp 1 CBŚ, dzień narodzin Kto wymyślił nazwę Pezety i Narkotyki Burza mózgów tworzy CBŚ Doradzał ministrowi Biernackiemu Likwidacja wydziałów PG 39/47 Agenci pod przykryciem Pierwszy kurs przykrywkowców Sajur ofiarą debiutu Tomasz ujawnił więcej Na czele stoi coverman Jak się zostaje szefem Hydra zazdrości 2 CBŚ według Rapackiego Agent Baranina Służby chroniły Baraninę Nikoś, wstyd przed Niemcami Fanchini, największy Polak wśród świa- towych gangsterów Powstanie wydziałów PZ Zesłanie do Narkotyków 40/47 Na początku nie byłem zwolennikiem powstania CBŚ Na skróty Zostaje tylko gorycz 3 CBŚ, spojrzenie wstecz Dziennikarze kontra mafia Rympałek z pitbullem Epoka Barabasza Najpierw Siestrzeń, potem George Wojna Pruszkowa z Wołominem Policjanci walczą z mafią Pozyskał gangstera konsultanta Dziad bronił sąsiadów Mały Wietnam Zderzyłem się z mafią 4 CBŚ i masa spraw 41/47 Kantory pana Aleksandra Śmierć pana Cygaro Koniec dobrych interesów Pożyczka od mafii Władysław poznaje Aleksandra Cela dla senatora Nie na wszystkich dawał Wróbel chce chronić agenta Gra w Masę i Wróbla Policjanci w celi u Masy Notatka Konfrontacja Wychowałem dobrze dzieci 5 CBŚ i polityka Pan Pershing ci pomoże 42/47 Ofiara zlej legendy Kariera partyjna Małolata Politycy alarmują: inwigilacja Kto był wtyką UOP? Wyrok na wesołą ferajnę Ofiary prowokacji Trochę dostałem po głowie 6 CBŚ nadaje kryptonim Elita Dwóch bez zabezpieczenia Rozmowa posła ze starostą Akcja obok przecieku Gra trwała do końca Bohaterów było wielu Krzyk zamiast nagrody Plecami do ściany 43/47 Przeszedłem przez to piekło 7 CBŚ szuka biznesmena Opowieść Adama J. Historia Janusza G., pseudonim Graf Od Grafa do Lazarowicza Odnaleziony w RPA Władki, Kluska i koronni 8 CBŚ, czyli wszyscy byli odwróceni Bandyta czy policjant? Kariera Przykrywkowiec Zatrzymanie ministra Powrót Marca Jestem ich wrogiem Majami na bocznym torze 44/47 Dwór to nie dla mnie 9 CBŚ przyklepuje niewinnych Wozny zaczyna mówić Typowanie Adama Druga zbrodnia Kim był Pryszczaty? Pryszczaty kierował z cienia Wozny wszczyna sprawę Wozny odwołuje zeznania Jak nazwać CBŚ? 10 CBŚ muruje drzwi Spowiedz Bankiera Biuro detektywistyczne To była sprawa BSW Wojna na alkomaty 45/47 Przy szparagach nie czyta się książek 11 CBŚ ściga porywaczy Zagubieni w algorytmach Powrót do Olewnika Porwanie i śledztwo Wołanie o pomstę do nieba Olsztyn trafia w cel Niepodjęte tropy Niszczenie kaszanki Komisja zdała egzamin Śledztwo wciąż trwa Rewizja u rodziny ofiary Centrum dowodzenia prywatnym śledztwem 12 CBŚ, ostatnie akcje Narodziny mafii na stadionach 46/47 Chory kodeks kibica Narkotyki na stadionie Życzliwi prezydenci Ofensywa CBŚ Tak rodzi się mafia Handel żywym towarem Falsy Zaginięcie Drzewińskich Bombiarze z IKEA 13 CBŚ tropi majątki Fałszywa dwudziestozłotówka Bezpieczne majątki gangsterów Pałac przechodni Nikomu nie zależy Nawigator 47/47 14 CBŚ, lista odstrzelonych Wykaz figurantów Porządek robiony siekierą Kret, czyli jak obrzucić błotem Poślizgnął się na kleju Jak rozwiązywano Zarząd CBŚ w Pozna- niu Aneks O autorach Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Nexto.pl.