CHAPTER 28
Londyn
"Nie jestem obca
Nie jestem Twoja.
Z kalekim gniewem
I łzami jak kroplówka.
Kruchy płomień stary
Jest cierpieniem.
I kiedy Twoje serce spotyka
Wiem, że widzisz."
(Plumb, Cut)
Kelly POV:
P
olly uparła się, żeby lecieć do Londynu, więc nie mieliśmy innego wyjścia niż spełnić jej
zachciankę. Jake leciał z nami, pełniąc rolę naszego ochroniarza. Nasi przyjaciele nie mogli wybrać się
razem z nami, ponieważ ich rodzice nie zgodzili się.
Polly przez prawie cały lot nawijała o kolorach, krojach i wzorach sukienek, przeglądając gazetę
„Teen PROM” i sprawiając, że wszyscy mieliśmy jej serdecznie dość. Starałam się nie słuchać jej
paplaniny, więc odpłynęłam w świat muzyki Mansona.
Po kilku godzinach dolecieliśmy na miejsce. Mieliśmy ośmiogodzinne opóźnienie przez zmianę
strefy czasowej. Dobrze, że Polly zamówiła lot na wczesną godzinę, bo nie widziało mi się szukanie
sukienek wieczorem. Zresztą mi i tak to było obojętne w czym pójdę na ten głupi bal.
Trafiliśmy na brzydką pogodę, zero słońca, ale przynajmniej nie padało i było ciepło. Wyszliśmy
z lotniska i wsiedliśmy w taksówkę. Zawiozła nas do centrum miasta- krainy mody i najróżniejszych
sklepów, innymi słowy raj dla Polly. Idąc przez jedną z ulic Londynu w celu dojścia na Oxford Street
zaczęłam wspominać, jak to było, kiedy jeszcze tutaj mieszkałam.
W tym mieście dorastałam, zmieniałam się w zaskakująco szybkim tempie. Wydaje się, że było
to tak dawno. Tyle się działo, że aż trudno uwierzyć, że minęło tylko niecałe pięć lat. Dzięki nowemu
miejscu, a właściwie dzięki dziurze, bo tak prezentuje się Forks w porównaniu z Londynem,
zrozumiałam, że wspomnienia są warte- niektóre niemalże bezcenne- tylko do pewnego momentu. O
pewnych sprawach nie chce się pamiętać, mimo to wciąż są wokół nas i dręczą umysł. Dlatego Anglia
kojarzyła mi się z najlepszym czasem w moim krótkim życiu. Rzeczywistość stała się okrutniejsza.
Ostatnie dwa miesiące były dla mnie prawdziwą udręką. W końcu zaczynałam do siebie
dochodzić. Im mniej myślałam o Edwardzie tym zachowywałam się normalniej, lecz nie było dnia,
żebym chociaż raz o nim nie pomyślała. Został w mej pamięci chyba już na zawsze. Uczepił się mojej
głowy i nie chciał z niej wyjść. To chyba nieuniknione w moim przypadku. Beznadziejnym przypadku. I
pewnie wyglądałam na przybitą, lecz mało mnie to obchodziło. Nie zamierzałam płakać, był czas na
płacz. Po prostu pocierpię w ciszy. Tylko ja, mój ból i wiatr szepczący imię Edward...
Wyłapałam z tłumu, że ktoś wymówił to właśnie imię. Moje serce zadrżało, stanęło na moment,
a potem zaczęło bić dwa razy szybciej niż zwykle. Głupia! Przecież każdy chłopak mógł mieć tak na
imię, nie tylko on. Mimo to jednak ustałam i niespiesznie odwróciłam się do źródła głosu. Bałam się.
Spojrzałam na tę osobę, a potem na jej towarzysza. Moje obawy się potwierdziły. Zamarłam.
Wpatrywałam się pustym wzrokiem w postać, która mnie prześladowała miesiącami, która mnie
dręczyła nocami, która nieustannie pojawiała się w moich myślach... To niemożliwe.
- Kelly, co jest?- usłyszałam głos swojej siostry, lecz wydawał się taki odległy. Musiała podążyć za
moim wzrokiem, bo ucichła.
Poczuł wzrok na sobie. Przelotnie spojrzał w moją stronę i nagle zatrzymał się gwałtownie. Alice
zdziwiła się jego reakcją, ale po chwili wszystko zrozumiała. Przyjrzał się moim towarzyszom i zatrzymał
swój wzrok na Jacobie, a potem na mnie. Jego oczy zmieniały się w zaskakującym tempie. Z początku
był zaskoczony, potem zdenerwował się, a następnie ogarnęła go radość, która ustąpiła miejsca innym
uczuciom. Był zaledwie kilka metrów ode mnie. Zaszkliły się mi oczy, czułam, że zaraz się rozpłaczę. Tak
bardzo za nim tęskniłam! Nie pozwalałam sobie na płacz, ponieważ wtedy pokazałabym ile dla mnie
znaczył. Jednak jedna zdradziecka łza wydostała się spod powieki, ukazując co czuję. A czułam się
szczęśliwa i jednocześnie cierpiałam. Nie mogłam do końca uwierzyć, że to prawda, że tu jest. To było
zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe.
Starałam się tuszować emocje, nie dać nic po sobie poznać, ale na próżno. Nie potrafiłam nawet
oderwać od niego wzroku! Napawałam się jego obecnością, czując wewnętrzny ból. Wyczekiwałam aż
rozpłynie się w tłumie ludzi, potwierdzając, że to tylko moja wyobraźnia.
Mimo to ogarnęła mnie nieodparta potrzeba zatopienia się w jego marmurowych ramionach,
mimo iż nigdy tego nie doświadczyłam z jego strony. Chciałam podejść do niego, zapytać się
„dlaczego?”, ale nie potrafiłam, moje ciało odmawiało posłuszeństwa.
Wyręczył mnie i sam zaczął iść w moim kierunku.
Edward POV:
Nie udało mi się przekonać Alice, że nie zamierzam iść na bal absolwentów. Uwzięła się i
zaciągnęła mnie do Londynu po nowy garnitur. Nie miałem pojęcia czemu akurat Londyn. Była
nieobliczalna. Jej myśli nic nie zdradzały, więc nie wiedziałem, co się za tym kryje. Nienawidziłem, kiedy
coś przede mną ukrywała.
Alice przez pierwszy tydzień po wyjechaniu z Forks chodziła smutna. Wiedziałem, że to moja
wina. Najpierw odebrałem jej Bellę, a teraz Kelly. Jasper miał do mnie pretensje, że jego dziewczyna- a
właściwie żona- nie uśmiecha się. Nawet jego moc nie pomagała, żeby polepszyć jej humor, odpychała
wszystkie pozytywne emocje, jakie jej posyłał. Na szczęście już zachowywała się, jak zawsze-
chochlikowato, czego w gruncie rzeczy bardzo mi w niej brakowało.
Byłem zły na siebie, że jestem taki okrutny, nienawidziłem za to kim jestem. I wciąż żywię do
siebie urazę. Tanya, Bella, Kelly... Kto jeszcze? Kogo jeszcze zranię? Wszystkich odpychałem!
Z Tanyą było inaczej, to ona zakochała się we mnie, lecz ja nie czułem do niej nic, prócz zwykłej
przyjaźni. Do Belli żywiłem ogromne uczucie. Była moją miłością, moim sensem istnienia... moim
życiem. Kochałem ją tak bardzo, że byłem w stanie się poświęcić. Jej dobro nade własne. I ją opuściłem,
raniąc kłamstwem- kłamstwem, w które sam nie potrafiłem uwierzyć... lecz ona uwierzyła od razu.
Przez ostatnie lata nie żyłem, nie egzystowałem- nie tylko zewnętrznie, ale także wewnętrznie.
Istniałem jedynie dla mojej rodziny. Poza nią nie widziałem sensu już w niczym. Wieczność zapowiadała
się długa, samotna i pusta. Nigdy nie czułem się bardziej zagubiony.
Kelly pojawiła się nagle, praktycznie znikąd, jak grom z jasnego nieba. Gdy ją ujrzałem, mój
szary, ponury świat nasycił się barwami. Była jak słońce, nastające po burzy. Przepędziła chmury i
uczyniła świat piękniejszym. Samym istnieniem.
Z początku swym wyglądem, podobieństwem do mej byłej ukochanej- potem oryginalnym
sposobem bycia. Ponoć przy niej promieniałem- coś w tym było, ponieważ niewątpliwie mnie
uszczęśliwiała. Ponownie poruszyła moje serce i wypełniła je nadzieją. Obudziła moje, dotąd głęboko
schowane, uczucia.
Emocje przywróciły moje dawne człowieczeństwo, tak łatwo przy niej zapominałem o swej
prawdziwej naturze. Zakochiwałem się w swej wybawicielce, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy.
Odsuwałem ją od siebie, bylebym nie musiał popełniać tego samego czynu, co z Bellą. Miewałem
wahania nastrojów, walczyłem ze sobą. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mógłbym ją pokochać. A w
gruncie rzeczy, co innego robiłem niż myślałem. Nie doceniłem drugiej szansy. Stchórzyłem i
poświęciłem się jednocześnie. Niemniej opuściłem Kelly, jak jej poprzedniczkę, łudząc się, że nie
zaangażowała się uczuciowo.
Tym razem nie było tak źle, jak się spodziewałem. Nie znałem uczuć Kelly, nie byliśmy parą.
Łączyło nas coś, lecz nie była to miłość, więc nieco łatwiej było mi odejść.
Przez cały pobyt na Alasce plułem sobie za swoje lekkomyślne postępowanie. Wziąłem na siebie
całą odpowiedzialność zdarzeń i ich skutków. Zamknąłem się w sobie, nie chciałem z nikim rozmawiać.
Było mi głupio przebywać z rodziną, po tym, jak z mojego kaprysu musieli zostawić wszystko i wrócić
do punktu wyjścia. Nie stałem się warzywem i nie ucierpiała na tym moja wampirza natura, jak
poprzednim razem. Ucierpiała psychika i znów osamotnione serce. Zżerała mnie tęsknota, rozdzierała
mnie od środka, dlatego większość czasu spędzałem na polowaniach; rzadko bywałem w domu.
Próbowałem instynktem zwierzęcym zagłuszyć wyrzuty sumienia, wykorzystywałem wampirze
pragnienie dla zabicia czasu, myśli i resztek ludzkich emocji.
Często nachodziła mnie chęć powrotu do Forks, choćby na chwilę ujrzenia Kelly. Zawsze wtedy,
mimo sytości, dalej polowałem; tak wymierzałem sobie karę za tę chwilę słabości. Ale pewnego dnia nie
wytrzymałem i dopiero w połowie drogi zawróciłem. Bieg dawał możliwość myślenia, dzięki temu
zdołałem przywrócić zdrowy rozsądek i siłę woli. Wiedziałem, że gdybym raz spróbował, nie umiałbym
skończyć, uzależniłbym się. A przecież musiałem odciąć się od Kelly raz, na zawsze.
Czułem się jak w klatce- w klatce, którą sam sobie stworzyłem i się w niej zamknąłem.
Zachowywałem się jak wariat na odwyku, liczba dzielących nas kilometrów była zbyt mała, argumenty
wyjazdu stawały się coraz mniej przekonywujące, a możliwość powrotu, bez zbędnych ceregieli, jeszcze
większa. Katowałem się.
Z jednej, malutkiej strony cieszyłem się, że opuszczałem Forks. Dzięki temu zapewniałem Belli i
Kelly bezpieczeństwo. Jednak z drugiej żałowałem, że Carlisle nie powstrzymał mnie od tych decyzji, że
nie powiedział stanowczo „nie”. Za pierwszym razem jeszcze rozumiem, sprawy szły za daleko- Bella
upierała się, by ją przemienić w wampira- ale za drugim spodziewałem się, że zacznie denerwować go
moje zachowanie. Nie zawiodłem się. Zawsze stawał za mną murem i popierał każdą z moich decyzji,
nieważne, jak bardzo były absurdalne i niewłaściwe. Chciał mojego dobra i ufał, że jako doświadczony
wampir, wiem najlepiej, co jest dla mnie dobre.
Carlisle i Esme byli moją jedyną rodziną i bardzo ich kochałem. Byłem szczęściarzem, że ich
mam, a przysparzałem im tylu kłopotów. Za każdym razem, gdy na nich patrzyłem czułem się z tą
świadomością jeszcze gorzej. Byłem pewien, że nigdy nie będę w stanie wynagrodzić im tego, ile dla
mnie zrobili.
Szedłem przez jedną z ulic Londynu w celu dojścia do wybranego przez Alice sklepu. Specjalnie
wybrała taki dzień, kiedy nie świeciło słońce, co było z pewnością trudniejsze, zważając na porę roku,
niż w stanie Waszyngton.
Naszą urodą stwarzaliśmy niemą sensację. Ludzie, mijający nas, co rusz, oglądali się za nami z
zaciekawieniem. Było ich sporo, mimo to nie doskwierało mi pragnienie- ignorowanie go sprawiało mi
niezwykłą łatwość... i przyjemność. Ludzka krew już nie kusiła mnie tak bardzo, miałem swój czas na
oswojenie się z jej zapachem. Zewsząd huczały mi w głowie myśli przechodniów, co irytowało mnie
jeszcze bardziej niż ich zapach. Ze wszystkich sił starałem się wyłączyć i skupić tylko na Alice.
Zachwycała się różnorodnością, przebywających wśród nas ludzi. Ich różnym odcieniem skóry,
wszystkimi kolorami tęczy na włosach, tatuażami, kolczykami w przedziwnych miejscach, odmiennymi
stylami ubioru i kulturami. W Stanach widziała już kilka takich osób, ale nie wszystkie naraz, dlatego
robiło to na niej takie wrażenie.
Nie czułem się tutaj dobrze. Wszystko przypominało mi Kelly. I jak się okazało nie tylko mnie.
- Teraz rozumiem, dlaczego Kelly ma tyle kolczyków w skórze i niebieskie pasemka na włosach.
Dorastanie w Londynie inspiruje. Ciekawe czy ma tatuaż... – zastanawiała się Alice. Spojrzała na mnie i
widząc mój brak zainteresowania oburzyła się.- Edwardzie! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
W momencie, gdy chciałem jej odpowiedzieć, poczułem czyiś wzrok na sobie. Nie taki przelotny
tylko naprawdę denerwujący. Odwróciłem się w stronę tej osoby i momentalnie zatrzymałem się.
Rozdrażnienie zniknęło jeszcze szybciej niż się pojawiło. Przestałem oddychać, chociaż tlen wcale
nie był mi potrzebny. Alice także przystała i zaskoczona moim zachowaniem zwróciła wzrok na postać,
w którą zacząłem się wpatrywać. Stała tam Kelly, jej rodzeństwo... i Jacob Black! Co ten pies z nimi
robił?!
Cała trójka spoglądała to na mnie, to na Kelly. Wyczekiwali jej reakcji. Nie rozumiałem
dlaczego, więc włączyłem się tylko dla nich. Pamiętałem, że rodzeństwa Swan i tak nie usłyszę, ale Black
może coś zdradzi w myślach.
Wciąż nie mogłem uwierzyć własnym oczom- już nie chodziło o resztę, ale o samą Kelly.
Cieszyłem się w środku z jej obecności, ale nie byłem do końca pewny na ile mogę ufać swoim
zmysłom. Dla pewności zacząłem się do niej zbliżać. Szedłem jak zahipnotyzowany, cały czas wpatrując
się w zaszklone oczy Kelly, pełne bólu i tęsknoty.
Toczyła wewnętrzną walkę z sobą, nie pozwalając łzom wydostać się, lecz wystarczyła jedna,
która spłynęła po jej policzku, żebym zrozumiał, że zawaliłem na całej linii. Nie zapomniała o mnie, jak
przypuszczałem, przez co czułem się jeszcze większym draniem. Wiedziałem już, że ten wzrok będzie
mnie prześladował, zapisał się w mojej głowie.
Idąc nie słyszałem nic, żadnych myśli, nie docierały do mnie. Otaczający mnie ludzie przestali
dla mnie istnieć, sami omijali mnie, ponieważ na nikogo nie wpadłem. Byłem tak wpatrzony w oczy
Kelly, że nic się w tej chwili nie liczyło, prócz niej samej. Jednak tego daru nie dało się blokować chwilą.
Gdy podszedłem do niej, myśli Jake'a uderzyły we mnie z podwójną siłą. Robił to specjalnie,
wiedziałem o tym.
Spojrzałem na niego gniewnie, lecz, kiedy wsłuchałem się dokładniej, mój wyraz twarzy od razu
się zmienił. Nie potrafiłem ich nie słyszeć, on je wykrzykiwał!
Czułem się prawie tak samo, gdy mała Jane
atakowała mnie swoim okrutnym darem.
Jacob POV:
Przypomniałem sobie wszystkie chwile z ostatnich miesięcy, w których była Kelly. Jej
zachowanie, te wszystkie nie przespane noce, koszmary, płacz. Nie potrafiłem dokładnie oddać jej
wewnętrznych rozterek, ponieważ sam ich do końca nie rozumiałem, więc Cullen niestety nie mógł
poczuć jej cierpienia, ale za to moje wspomnienia były bardzo wyraźne.
Niech sobie nie myśli, że ujdzie mu to na sucho! Dobrze ci tak, pijawko!
* Wampirzyca; jedna z „Piekielnych bliźniąt”, posiadająca okrutny dar zadawania tortur psychicznych wzrokiem, które
obezwładniają ofiarę.
Alice POV:
Ten durny pies myślał o czymś okrutnym, bo Edward zmarszczył brwi, a jego twarz była
przepełniona bólem. Przez ułamek sekundy myślałam, że jest tutaj gdzieś Volturi, lecz szybko
zrozumiałam czyja to sprawka. Wredny kundel!
- Przestań!- krzyknęłam.
- Nie wtrącaj się, wróżbitko!- warknął kundel.
- Masz natychmiast przestać, cokolwiek to jest!- rozkazałam głosem nieznającym sprzeciwu.
- Twój braciszek ma po prostu słabe nerwy- zakpił z Edwarda.
- Ty psie...!- warknęłam z obrzydzeniem.
Nie wiedziałam co robić. Nie mogłam rzucić się na niego tak przy wszystkich.
- Jacob!- usłyszałam zachrypnięty, lecz stanowczy głos Kelly. Spojrzała na kundla gniewnie.
- Och, twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.- Obdarzył ją parszywym uśmiechem.
Jaki potulny. Jak dobrze wytresujesz, to się słucha. Ciekawe czy po domu chodzi na smyczy...
- To nic takiego...- szepnął Edward, przygnębionym głosem, gdy Black dał mu spokój.
Jasne, mnie nie oszukasz!
- Edwardzie...- Dotknęłam jego ramienia, chcąc dodać mu otuchy i posłałam kundlowi
piorunujące spojrzenie; na co się uśmiechnął zadowolony z siebie. Co za tupet!
Trójka rodzeństwa była zdezorientowana. Nie wiedzieli o co chodzi. Kelly domyśliła się, że ma to
coś wspólnego z kundlem, więc szybko zareagowała, wiedząc, że mnie się nie posłucha. Gdyby tylko
znali prawdę...
Polly POV:
Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Przez kilka chwil Edward zachowywał się dziwnie, jakby ktoś
go bił.
Miałam ogromną nadzieję, że Jacob nie ma jakiś nadprzyrodzonych zdolności zadawania ciosów
wzrokiem. Dobrze, że Kelly w porę zareagowała. Ale z drugiej strony dobrze mu tak! Kelly cierpiała
bardziej!
Nagle poczułam, ogarniającą mnie wściekłość.
-Ty cholerny egoisto!- zwróciłam się bojowo do Edwarda.- Jak mogłeś doprowadzić moją siostrę
do takiego stanu?!- Kelly próbowała zakryć mi buzię dłonią, lecz ja jej się wyrywałam. O nie! Musi
wiedzieć!- Już zaczęła do siebie dochodzić, a teraz znów będzie tak samo, jak po twoim wyjeździe!-
Mówiłam mu w twarz, to co sobie obiecałam. Zobaczyłam szeroki uśmiech na twarzy Jake’a. Był
wyraźnie zadowolony.- Mieszasz ludziom w głowach, a potem ich bezczelnie, po chamsku zostawiasz!
Jesteś...- Chciałam powiedzieć „nic nie wartym dupkiem”, ale Kel jeszcze mocniej zacisnęła mi dłoń na
ustach, prawie miażdżąc je i spojrzała błagalnie na Jake’a. Prawie rzuciłam się na Edwarda z pięściami,
ale przeszkodził mi w tym Jacob, który głęboko wzdychając, ni stąd ni zowąd, złapał mnie w tali i
przerzucił sobie przez ramię. Zaczęłam się szarpać i bić go po plecach, przy czym wyzywając, ale jego
uścisk był jak z żelaza.
Landon POV:
Słuchałem wypowiedzi Polly zszokowany. Nie miałem pojęcia, że powie mu to prosto w twarz.
Ona była ostatnią osobą- nie licząc Kelly- po jakiej bym się tego spodziewał.
Na początku Cullen zdziwił się jej zachowaniem, ale zaraz zaczął przyjmować jej wyznania ze
stoickim spokojem- słuchał i obserwował.
Kelly próbowała ją powstrzymać, lecz nie wiele to dało. Sam z wielką chęcią bym go rozszarpał
za to, że zniszczył mojej siostrze kawałek życia. Mało tego!- Nawet, gdy wyjeżdżał nie raczył jej o tym
powiadomić! Już nie wspomnę o pożegnaniu! Tak, jakby była nie warta fatygi!
Kiedyś lubiłem Cullena, ale ten incydent wszystko zmienił. Zachował się jak gówniarz! A ja do
takich ludzi długo żywię urazę.
W czasie wypowiadania ostatnich słów Pol, coś we mnie drgnęło. Przypomniałem sobie, jak
Kelly pojechała po szkole pod dom Cullenówi i płakała na ich werandzie. To był najgorszy widok w
całym moim życiu. Moja siostra taka bezbronna, załamana, płacząc wydała się tak krucha, jakby miała
się zaraz rozpaść.
Zawsze była twarda i obojętna na wszystko, próbowała swój żal tłumić w sobie, jakby uważała to
za oznakę słabości- tak samo było ostatniego dnia w Portsmouth, podczas przeprowadzki- a przed
domem Cullenów wyglądało, jakby cała maska z niej spadła, jakby to ją przerosło, a emocje uderzyły z
podwójną siłą.
Z początku nie wierzyłem własnym oczom, ale ona naprawdę płakała. Nigdy nie widziałem jej
łez, dlatego tak mnie to dotknęło. Czułem się bezradny, po raz pierwszy w życiu nie wiedziałem, co
robić. Nie wiedziałem, jak jej pomóc. Zależało jej na nim, a ja nie mogłem nic zrobić.
Nigdy nie zachowywała się tak. Była samowystarczalna, nie zaprzątała sobie głowy chłopakami i
tego typu sprawami. Z nikim się nie wiązała, można by przypuszczać, że była zrażona do związków przez
naszych rodziców. Panicznie bała się rozstań.
Jako, że miała w sobie więcej z chłopczycy, lepszy kontakt miała ze mną niż z Polly. Nigdy nie
powiedziała mi tego wprost, ale wiedziałem, że gdzieś głęboko wierzy w prawdziwą miłość i potrzebuje
jej, lecz boi się wykorzystania- facetów, którzy byliby z nią tylko dla jej wyglądu; chyba dlatego wolała
przykrywać swoje atuty niż je uwydatniać, w przeciwieństwie do Polly. Zawsze bawiły mnie ich
odmienne poglądy... Bliźniaczki z piekła rodem.
Zakładałem, że wewnątrz była romantyczką. Lubiła czytać i oglądać komedie romantyczne,
mimo że rozczulała się nad wyidealizowanymi historiami miłości, podchodziła do nich z dystansem. Jej
pesymizm był czasem dobijający.
Znałem ją lepiej niż myślała. Nigdy nie ufała facetom- jako jej brat, byłem tym jedynym
wyjątkiem. A kiedy wreszcie się przełamała i spróbowała, to akurat musiała trafić na takiego
egoistycznego dupka!
Kelly POV:
Zrobiło się mi głupio. Polly była nieobliczalna! Jak mogła coś takiego powiedzieć!
Po jej odejściu zapadła cisza. Nikt nie wiedział, jak rozpocząć rozmowę i co w ogóle powiedzieć.
Ale ja wiedziałam, co w tej chwili muszę zrobić.
1. Zapaść się pod ziemię.
2. Przeprosić pewną osobę za chore zachowanie mojej siostry.
I jakby się bliżej przyjrzeć, ani jedno, ani drugie nie wydawało się proste.
- Cześć, Edward- wyprzedził mnie Landon, nie szczędząc sobie nieprzyjemnego tonu oraz
morderczego spojrzenia. Dźgnęłam go łokciem w bok, żeby się opanował, ale ten nic sobie z tego nie
robił.- Hej, Alice- przywitał się już milej i posłał jej czarujący uśmiech.
Ach, tak! Czyli on również zamierzał wyżywać się na Edwardzie? Rany! Najpierw Jake, potem
Polly, a teraz Landon... Cholera! To tylko i wyłącznie moja sprawa, sama się z tym uporam! Nie mogłam
pozwolić, żeby reszta, a zwłaszcza moje rodzeństwo, gardziło Edwardem tylko dlatego, że odbiło mi i
zachowywałam się dziwnie po jego wyjeździe.
- Cześć- wymamrotałam, niemalże nie patrząc na osoby stojące naprzeciw mnie.
- Witaj, Landonie- przywitał się grzecznie Edward, ignorując wrogie spojrzenie mojego brata.-
Witaj, Kelly.
Albo miałam halucynacje, albo naprawdę wypowiedział moje imię z takim... uczuciem.
Gwałtownie podniosłam wzrok i na niego spojrzałam, żeby się upewnić. Miałam rację, kryło się
coś za tymi złotawymi tęczówkami.
Jego głos dudnił mi w uszach niczym echo... Głos, którego tak mi brakowało...
- Och, Kelly! Nawet nie masz pojęcia jak ja za tobą tęskniłam!- Nagle ktoś się na mnie rzucił,
miażdżąc w uścisku. Zafascynowana głosem Edwarda zaczęłam myśleć w zwolnionym tempie, przez co z
opóźnieniem doszła do mnie informacja, że to właśnie Alice mnie przytula.
- Ja za tobą też, Alice.- Odwzajemniłam uścisk, nieco zdezorientowana. Kiedy puściła mnie,
ledwo rozumiałam, co się wokół mnie dzieje. Przypomniałam sobie o swoim postanowieniu.
- Przepraszam za Polly. Ona... ma rozdwojenie jaźni. Nie bierz tego do siebie- zwróciłam się do
Edwarda, wymijająco.
Landon spojrzał na mnie wzburzony.
- Ona to powiedziała, bo tak się zachowywałaś- zdradził.
Spiorunowałam go wzrokiem.
Edward i Alice wymienili znaczące spojrzenia.
- Landon, chyba lepiej wiem, jak się zachowywałam- zaprzeczyłam, zirytowana szczerością
brata.- To już minęło, więc nie życzę sobie, żebyś o tym wspominał.
- Kel...- zaczął groźnie, wyraźnie niezadowolony.
- Proszę...- szepnęłam, dyskretnie nakierowując go wzrokiem na Edwarda.- Porozmawiamy o
tym potem.
Widać było, że jest niezadowolony z takiego obrotu sytuacji, ale odpuścił.
- Więc... Co robicie w Londynie?- zmienił temat, zwracając się do Alice i Edwarda.
- Zakupy!- rozpromieniła się Alice.
Niepewnie znów spojrzałam na Edwarda.
- Przeprowadziliście się do Londynu?- zdziwiłam się.
- Nie, mieszkamy na Alasce- odpowiedział Edward z żalem w głosie. Czyżby było mu tam źle?
- Jeździcie na zakupy z Alaski specjalnie do Londynu?- zapytał zaskoczony Landon z kpiarskim
uśmiechem.
- Co w tym dziwnego? Założę się, że wy też po to tutaj jesteście- wtrąciła chochlica. Czy ona
zawsze wszystko wie?
- Skąd wiedziałaś?- spytałam zaskoczona.
- Jest czerwiec, zbliża się bal absolwentów- wytłumaczyła, posyłając mi promienny uśmiech.
Wywróciłam oczami. Alice o wiele bardziej nadawała się na siostrę bliźniaczkę Polly.- Też mamy bal w
liceum na Alasce.
Nawet nie łudziłam się, że w Forks. Przecież byłoby to bez sensu, przyjeżdżać tylko na bal.
- Widzisz, Edward, jednak na coś przydają się siostry. Wyręczą cię w najgorszej sprawie, jak
zakupy- zaśmiał się Landon, jednak w jego głosie wciąż tkwiła złość. To był fałszywy śmiech. Po raz
pierwszy widziałam, żeby tak się zachowywał. To było do niego niepodobne.
- Jasne, tylko nie zdziw się, jak będziesz cały obładowany w tych naszych zakupach, w końcu
masz dwie siostry i wiesz jaka jest Polly- dogryzłam mu, wyraźnie akcentując każde słowo, tym samym,
próbując przystopować go jakoś. Chociażby udawał miłego! Ale nie, on musiał przecież pokazać swoje
niezadowolenie obecnością Edwarda! Co za facet!
Landon zrozumiał, że coś jest ze mną nie tak i na mnie spojrzał. Moje oczy ciskały gromy i
zapewne były tak ciemne, że niemal czarne- tak działo się zawsze, kiedy byłam mocno wkurzona.
Przeraził się trochę tego wzroku, więc wolał nie igrać ze mną w takim stanie. Westchnął
zrezygnowany i trochę się uspokoił.
Widząc jego zmianę, ja również.
Alice zauważyła, że coś jest nie tak i natychmiast zareagowała.
- Jak wspaniale się złożyło, że spotkaliśmy się i wszyscy w tym samym celu! Kelly, już od dawna
myślałam, jak tu się z tobą skontaktować i wyciągnąć cię na zakupy. Trzeba ci koniecznie zmienić
garderobę! Jak ty w ogóle możesz chodzić ciągle w ciemnych ciuchach? One cię starzeją.
Powstrzymywałam się od jęknięcia.
Wyglądałam zwyczajnie: trampki, jeansy i podkoszulek. Jedyną zmianą był długi żakiet z
rękawami do łokci, zamiast kurtki. Wszystko było w ciemnych barwach, co tak irytowało chochlicę.
- Alice, doceniam twoje chęci, ale już ci coś mówiłam na temat mojego stylu ubierania i nie
zamierzam go zmieniać, nawet jeżeli wyglądam za staro- marudziłam.
- Polly też nie udało się przemówić jej do rozsądku. Ona żyje w świecie Marilyna Mansona, więc
nie oczekuj wiele od satanistki- ponownie dogryzł mi Landon.
A więc tak chcesz się bawić? Ja nie pozwalam ci się tak zachowywać, to w ten sposób będziesz się
mścił?- Pomyślałam.
On naprawdę nie zachowywał się jak mój brat!
- Land, ja nie jestem satanistką- wycedziłam przez zęby.
- Nigdy nie wiadomo, czy jakiś demon w tobie nie siedzi. No, sądząc po ostatnich tygodniach to
bym się naprawdę nie zdziwił.
O nie! Przegiął na całej linii, porównując moje zachowanie, nad którym nie miałam kontroli, do
jakieś demona. Gdybym była z nim sam na sam, bez skrupułów rzuciłabym się na niego z łapami, ale
nie byliśmy sami, więc wycedziłam tylko:
- Przeginasz...
- Coś nie tak siostrzyczko?- udawał, że nie wie o co mi chodzi.
- To z tobą jest coś nie tak! Nie wiem, co w ciebie wstąpiło, ale nie zamierzam tego tolerować.
- Ciebie nie obchodziło, jak się czuję, kiedy zamknęłaś się w sobie po wyjeździe twojego
Edwarda.- Specjalnie zaakcentował słowo „twojego”, mimo że wiedział, że nie byliśmy parą. Co za...
ugh!
Spojrzałam na niego zawiedziona i zarazem zdenerwowana, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to
właśnie mój brat tak mnie traktował.
Ruszyłam się z miejsca i zaczęłam iść w przeciwnym kierunku.
Niszczył najlepszą chwilę jaka mi się przydarzyła od kilku tygodni. Był tu Edward, a ja zamiast z
nim porozmawiać albo chociaż cieszyć się jego obecnością musiałam uspokajać brata! W dodatku
starszego brata!
Próbowałam nie myśleć, że mogę już więcej nie ujrzeć tych pięknych miodowych oczu. Po
prostu musiałam znaleźć się z dala od Landona i jego głupich tekstów.
- Gdzie idziesz?- usłyszałam wołanie Landa.
- Gdziekolwiek, byle najdalej od ciebie! Daj znać, jak się uspokoisz!– zawołałam niechętnie,
zaszczycając go tylko jednym spojrzeniem.
Pierwsze, co mi przyszło do głowy to iść przed siebie z nadzieją, że natknę się na Polly i Jake'a.
Landon przynosił mi wstyd. Miał się zamknąć, a zamiast tego jeszcze wspomniał- i to przy Edwardzie!- o
moim zachowaniu po jego wyjeździe. To, jak się zachowałam miało pozostać między nami, zostać
zapomniane, a co najważniejsze Edward miał o tym nigdy się nie dowiedzieć!
Wyjechał, wszystko ładnie, pięknie, a tu nagle dowiaduje się, że jakaś tam, irytująca koleżanka ze
szkolnej ławki zamknęła się w sobie przez niego. Temu pewnie głupio z takiego obrotu sprawy, a ja robię
z siebie idiotkę. Po prostu świetnie!
Cały mój plan diabli wzięli, gdyż po chwili usłyszałam obok siebie melodyjny głos Alice.
- Nie przejmuj się. Facetom zawsze odbija w nieoczekiwanym momencie. Hormony i te
sprawy... Szkoda twoich nerwów- pocieszała mnie.- Chodź, poszukamy jakiś ładnych sukienek na bal.
Kiepska motywacja, ale lepsze to niż snuć się bez sensu po ulicach Londynu.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię spotkałam, Alice- wyznałam jej wzruszona i nie mogąc się
powstrzymać, przytuliłam ją.
CHAPTER 29
Starcie
Edward POV:
N
ie wiem, jak to możliwe, ale wreszcie słyszałem myśli kogoś z rodzeństwa Swan- to były
myśli Landona. Bliźniaczki wciąż były dla mnie zagadką. Nie miałem pojęcia, jak to się stało, przecież w
Forks jeszcze go nie słyszałem. Zadziwiające.
Nabrałem nadziei, że blokada Kelly i Polly również z czasem zmaleje.
Nikogo nie winiłem za ich zachowanie, zasłużyłem sobie na takie traktowanie. Nie wtrącałem się
w sprzeczkę Kelly i Landona. Cierpliwie znosiłem jego wrogość wobec mnie, lecz gdy zaczął szydzić z
Kelly ledwie się powstrzymywałem, żeby na niego nie rzucić się. Jak śmiał ją tak traktować?! Przecież nic
mu nie zrobiła!
Alice od razu pobiegła za Kelly, kiedy ta zaczęła się oddalać, byłem jej za to wdzięczny. Nie
chciałem, by była teraz sama.
Zostałem sam na sam z Landonem.
- Teraz słuchaj, draniu!- Złapał mnie za gardło i przyparł do budynku. Mogłem z łatwością mu
się wyrwać, ale nie zrobiłem tego. Jego groźny wyraz twarzy kogoś mi przypomniał...- Nie wiem, co było
między tobą a moją siostrą, ale z pewnością coś musiało być, bo nie było w niej życia, kiedy wyjechałeś.
Przyznam, było trudno. Nawet bardzo, ale wreszcie zaczęła do siebie dochodzić, a tu nagle znów się
pojawiłeś! Jeżeli po powrocie do Forks, Kel znów będzie taka, jak po twoim wyjeździe to nie ręczę za
siebie. Przysięgam, że specjalnie pofatyguję się i znajdę cię na tej pieprzonej Alasce, gdziekolwiek się
zakwaterowałeś i zadam ci dwa razy większy ból niż czuła moja siostra przez ciebie!- wycedził tuż przy
mojej twarzy. Zachowałem jej obojętny wyraz, który jeszcze bardziej go denerwował. Mogłem się tego
spodziewać.
- Grozisz mi?- zakpiłem z niego.
- A żebyś wiedział!- syknął i puścił moje gardło.
- Teraz to ty mnie wysłuchaj!- zacząłem zdenerwowany.- To, co było między mną a Kelly nie
powinno cię w ogóle interesować. To nasza sprawa. Wyjeżdżając chciałem dla niej dobrze. Nie jestem
odpowiednim facetem dla twojej siostry. Stanowię dla niej zagrożenie, o którym ci się nawet nie śniło.
Chciałem by była bezpieczna. Nie miałem pojęcia, że mój wyjazd tak nią wstrząśnie. Myślałem, że
jestem jej obojętny i szybko o mnie zapomni. Moje uczucia się do niej nie zmieniły i to, że ją dziś
spotkałem jest dla mnie równie trudne, bo wiem, że będę musiał ją znów opuścić, i liczę się z
konsekwencjami tego czynu.
- Po chamsku ją zostawiłeś, mimo że wiedziałeś, że coś do ciebie czuje!- Trzymał się swojej wersji.
- Gdybyś był na moim miejscu, zrobiłbyś to samo. Myślisz, że mi było łatwo? Nie wiesz ile
wysiłku kosztowało mnie opuszczenie Forks. Czuję się paskudnie ze świadomością, że tak ją zraniłem i...
- Jesteś śmieszny!- przerwał mi prychnięciem, kpiarsko się śmiejąc- Próbujesz mi wmówić, że
mimo wszystko jednak coś czujesz do Kelly? Po tym, jak się nią zabawiłeś, namieszałeś jej w głowie,
potem olałeś, a na samym końcu wyjechałeś z myślą, że o tobie zapomni?! Jesteś żałosny, Cullen! Taki
głupi to nawet ja nie byłem.
- Nie byłeś?- Nie zrozumiałem, co znaczył ten czas przeszły.
Wywrócił oczami.
- W gim obracałem wiele lasek i widziałem, jak się zachowywały, gdy je potem rzucałem. Jedna z
rozpaczy chciała groziła mi samobójstwem, żebym tylko do niej wrócił. Byłem cholernym dupkiem.
Zrozumiałem swój błąd i obiecałem sobie, że nigdy nie dopuszczę, by moje siostry czuły się tak, jak
tamte dziewczyny. Nie dotrzymałem obietnicy. Zaufałem ci, Cullen, a ty wszystko spieprzyłeś!
Myślałem, że jesteś spoko gościem- zmierzył mnie wzrokiem- ale jak teraz na ciebie patrzę, widzę
zwykłego śmiecia! Kelly zasługuje na kogoś lepszego.
- Może i jestem zwykłym śmieciem, ale ty też nim byłeś i z tego, co widzę nawet gorszym niż ja.
Zraniłem tylko Kelly, a ty masę innych dziewcząt- zauważyłem.
O Tany'i i Belli nie musiał wiedzieć. W dodatku z żadną z nich nie uprawiałem seksu, w
przeciwieństwie do niego. On bawił się dziewczynami, nie zważając na ich uczucia. Po odrzuceniu
Tany'i, mnie chociaż dopadły wyrzuty sumienia.
Jego myśli były zaskakujące. Nigdy bym nie podejrzewał, że był tym, kim był, sądząc po jego
zachowaniu w Forks.
- Tylko? Chyba aż!- oburzył się.- Moja siostra jest o wiele wartościowsza niż cała zgraja tych
pustych dziwek, pchających mi się do łóżka! To, że jedna miała słabsze nerwy to już nie moja wina,
dobrze wiedziała jak to się skończy... Przestań mi już truć o Amy!
- Jak chcesz- zgodziłem się i zmieniłem temat.- Niby taki troskliwy z ciebie brat, ale twój
szacunek do Kelly, kilka chwil temu był daleki do miłości braterskiej- wytknąłem mu. Zmieszał się.
- Mam prawo być na nią zły... Zresztą to nie twoja sprawa!
- To co, było między mną a Kelly to też nie twoja sprawa, mimo to wciąż poruszasz ten temat.
Nie wiedział, co powiedzieć, więc pod wpływem emocji powtórzył swoje postanowienie.
- Przypominam ci tylko, że jeżeli będzie znów z Kel coś nie tak, to oberwiesz!
Cała ta rozmowa była bezsensu. Nie chciałem wymigiwać się od jego gróźb, ale nie miałem
wpływu na to, jak zachowa się Kelly, kiedy wrócę na Alaskę. Moje przekonywanie go o moim uczuciu
do niej nic się nie zda, ponieważ- ma rację- wypada żałośnie. Po prostu jestem draniem. I teraz nawet ja
nie potrafię tego zmienić. Gdyby tylko znał prawdę, gdyby wiedział kim jestem...
Żałowałem swojego wyjazdu. Miałem dobre intencje, wielu spraw byłem nieświadomy. W
afekcie więcej uczyniłem złego niż dobrego. Los lubił ze mną igrać, historia się powtarza.
- Jeżeli szukasz pretekstu do bójki to świetnie ci idzie- przyznałem.- Przecież i tak wiesz, co
będzie jak wrócę na Alaskę... Po co czekać? Zacznij tutaj- powiedziałem prowokująco. Nie zamierzałem
się z nim bić, byłoby to nie fair w stosunku do niego. Byłem od niego szybszy i silniejszy. Byłem
wampirem. Chciałem jedynie sprawdzić do jakiego stopnia jest w stanie się posunąć, tym samym,
kończąc te absurdalne groźby.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Zastanowił się chwilę i znów prychnął.
- Nie jestem aż takim gnojkiem za jakiego mnie uważasz. Nie skopię ci tyłka, a powinienem za
to jak potraktowałeś Kells. Mam nadzieję, że wystarczająco dałem ci do myślenia.- Jednak nie był taki,
jaki próbował być.
Nie odpowiedziałem. Uznałem rozmowę za skończoną.
Trwaliśmy w dwu sekundowej ciszy, dopóki Landon nie dostał smsa. Wyczytałem z jego myśli,
że Kelly podała mu miejsce, w którym czeka na nas z Alice. Najbardziej zaciekawiła mnie końcówka:
„Mam nadzieję, że nic nie nagadałeś Edwardowi.”.
Landon ruszył przed siebie, a ja za nim. Szliśmy w ciszy. Z pozorów, gdyż ja wciąż słyszałem
myśli, otaczających mnie ludzi, wraz z myślami Swana.
Zauważyłem, że odpisał siostrze krótko: „Przecież mnie znasz.”. Niemalże natychmiast dostał
odpowiedź: „No właśnie!”.
Uśmiechnął się, wyobrażając sobie grymas niezadowolenia na twarzy Kelly.
- Odkąd Kel cię zobaczyła jest coraz lepiej- wyznał. Z opóźnieniem doszła do mnie informacja,
że do mnie mówi, a nie tylko myśli.- Zaczęła być sarkastyczna i co najważniejsze wkurzyła się, a trudno
było ją ostatnio wyprowadzić z równowagi. Wraca do siebie... Dobry znak, więc nie schrzań w
zupełności dzisiejszego dnia, Cullen.
- Nawzajem- odpyskowałem.
Pouczał mnie, a sam nie był lepszy. Jak na razie Kelly emanowała złością do niego, a nie do
mnie, więc kto kogo powinien tutaj pouczać?
Po kilku minutach doszliśmy do miejsca wyznaczonego przez dziewczyny.
- No nareszcie! Ile można czekać?- oburzyła się Alice.
- Niektóre sprawy wymagają czasu- odparł Landon, spoglądając znacząco na Kelly.
Kelly POV:
Przez ten czas, kiedy nie było Landona i Edwarda miałam czas na rozmowę z Alice.
Rozmawiałyśmy o rzeczach neutralnych, czyli o wszystkim byle omijać szerokim łukiem temat
mojego brata, Edwarda i ubiegłych tygodni. Alice nie chciała sprawiać mi przykrości, więc cały czas
udawała, że nic się nie stało, jakby wcale nie wyjechali i jakbyśmy po prostu spotkały się przypadkiem na
mieście.
Brakowało mi właśnie takich rozmów o wszystkim i o niczym. Ulżyło mi, bo po raz pierwszy od
tych dwóch miesięcy poczułam się w pełni sobą. Nawet przy Polly nie czułam się tak swobodnie, mimo
iż wiedziałam, że jest ze mną coraz lepiej i powoli do siebie dochodzę.
Tak długo pracowałam nad tym, żeby zapomnieć o tym, co się stało i zacząć znów żyć
normalnie, i zapewne pracowałabym jeszcze- z marnym skutkiem- a tu wystarczyła jedna chwila, jedno
spojrzenie miodowych oczu i jeden promienny uśmiech Alice, żebym w pełni wróciła do dawnej siebie.
Jednak nie wszystko było takie kolorowe, jakby mogło się wydawać, ponieważ mój brat- osoba,
której ufałam bardziej niż siostrze bliźniaczce- zamiast mnie wspierać, nagle zebrało mu się na zażalenia i
o wiele bardziej interesowało go wspominanie tygodni, które nazywałam koszmarem. Gorzej!- Wciągał
w to jeszcze Edwarda!
Posłałam Landonowi nienawistne spojrzenie.
- Zdaje się, że wszyscy znajdujemy się w Londynie w jednym celu, więc może zaczniemy
wreszcie czegoś szukać?- zaproponował znudzony blondyn.
- No nareszcie!- Alice odetchnęła z ulgą.
- A co z Jacobem i Polly?- zapytałam zaniepokojona. Trochę długo już ich nie było.
- Podobno Polly zna Londyn, powinni nas znaleźć- odparł Landon.- A jak nie, to pewnie
zadzwonią.
- Jak się nawzajem nie pozabijali- mruknęłam pod nosem.
Zaczęliśmy iść w kierunku, zapewne jakiegoś sklepu, który namierzyła Alice.
- Dlaczego tak uważasz?- zaniepokoił się Edward.
Poczułam, jakby żołądek podszedł mi do gardła... I to tylko dla tego, że się do mnie odezwał!
Byłam nienormalna...
- Kłócą się dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu... No, z małymi
przerwami na sen- wyręczył mnie Landon.
- Aż tak źle?- zdziwiła się Alice.
- Żeby tylko! Zgadnij, co mnie obudziło dwa tygodnie temu o szóstej nad ranem?- spojrzała na
mnie z miną pt."Nie mam pojęcia".- Wrzaski Polly i Jake'a, dobiegające z kuchni. To jakaś paranoja!-
narzekałam już bardziej rozluźniona.
- Jacob z wami mieszka?!- zdenerwował się Edward.
- Niestety. Robi za naszą niańkę. Mama go wynajęła- powiedziałam zniesmaczona.
- Nie lubisz go?- Bardziej stwierdził niż zapytał. Świdrował mnie wzrokiem, moja pewność siebie
ulotniła się.
- Nie tyle nie lubię, co mnie wkurza- wymamrotałam.
- Nie wiem, co ty i Polly do niego macie. Jest w porządku. Rozumiem, że Jacob działa ci na
nerwy od...- zastanowił się chwilę- od zawsze, ale przecież chciał ci pomóc. Zabierał cię do La Push. Nie
chciał, żebyś była sama, kiedy...- Spojrzał na Edwarda.
Ze strachu, że zaraz znów coś palnie, szybko zareagowałam.
- I właśnie za takie coś oberwał. Nienawidzę, gdy ktoś na siłę stara się mnie uszczęśliwić-
powiedziałam beznamiętnie.
Landon zrobił zdezorientowaną minę, ale zaraz chyba sobie przypomniał scenę w kuchni, kiedy
przywaliłam Jake’owi w... wiadomo gdzie.
Zdziwiłam się, kiedy nagle Edward wybuchł śmiechem.
Alice spojrzała na niego jak na wariata, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się, próbując zapisać w
pamięci na kolejne miesiące ten cudowny śmiech.
- Przepraszam- powiedział ze skruchą Edward.- Coś sobie eee... przypomniałem.
Spojrzał na mnie inaczej niż zwykle, doszukałam się w jego oczach rozbawienia, szacunku i
zarazem odrobinę uprzedzenia.
- Mieliśmy zakończyć temat ostatnich miesięcy- wypomniałam bratu.
- Oczywiście, bo przecież ten temat jest zakazany przy pewnych osobach... a właściwie przy
jednej- dogryzł mi.
- Dzięki braciszku, że zachowujesz się, jak Jake- stwierdziłam z irytacją.- Polly ma rację, on ma
na ciebie zły wpływ.
Wywrócił oczami.
- Jake nie ma z tym nic wspólnego. Po prostu badam do jakiego stopnia dziś jesteś sobą... Tak
trudno zrozumieć?- Teraz to on się zirytował.
- Owszem trudno, bo ja twoje zachowanie interpretuje zupełnie inaczej. A ty wciąż nie możesz
zrozumieć, że przez ostatni czas byłam zamknięta w sobie z własnej winy, a nie przez Edwarda!-
palnęłam bez zbędnych ceregieli z omijaniem imienia Edwarda. Landon dziś naprawdę zachowywał się
jak gnojek. Już otwierał usta, żeby zapewne zaprzeczyć, lecz nie pozwoliłam mu na to.- Odczep się ode
mnie, jasne?!- Wsadziłam ręce do kieszeni płaszcza, a swój wzrok utkwiłam w martwym punkcie przed
sobą, okazując swoje niezadowolenie przebiegiem sytuacji.
- Dobra, mam tego dość!- palnął Edward w pewnym momencie i ustał. Zrobiliśmy to samo,
zaskoczeni jego reakcją.- Wydaje mi się, że musimy coś sobie wyjaśnić, Kelly- zwrócił się do mnie
głosem słodkim jak miód.
Zaparło mi dech w piersiach. Spojrzałam na niego i poraziła mnie moc jego spojrzenia.
Gwałtownie zamrugałam, musiałam odwrócić wzrok.
Nie spodziewałam się po nim takiej bezpośredniości. Niemniej potrzebowałam tej rozmowy.
- Alice, poszukaj czegoś z Landonem. Jak znajdziesz to do mnie zadzwoń. Kelly i ja musimy
porozmawiać na osobności.
- Dobrze- zgodziła się z uśmiechem na ustach.
- Nawet nie spytałeś się czy ona w ogóle chce z tobą gdzieś pójść- oburzył się Landon.
Edward posłał mi pytające spojrzenie.
- Rozmowa to dobry pomysł- zgodziłam się szybko.
Dobrze wiedziałam, jak ta rozmowa będzie niezręczna. Ba!- Samo przebywanie z nim sam na
sam po tak długiej rozłące, to nie lada wyzwanie.
- Ale, Kel... nie zrobisz mi tego...- zaczął Land z przerażeniem w oczach.
W normalnym przypadku bym mu współczuła, ale teraz ani trochę nie było mi go żal.
Wiedziałam jak bardzo nie lubił zakupów, a zostawiałam go na pastwę zakupoholiczki.
- Sorry- szepnęłam, chociaż tak naprawdę wcale nie byłam skora do przeprosin. Liczyłam, że
Alice porządnie go wymęczy. Zasłużył sobie!
- Chodź Landon, damy sobie radę bez nich- zapewnił go chochlik z cwaniackim uśmiechem.
CHAPTER 30
Kopciuszek
'
Mój umysł jest nieobecny.
Obracam się dookoła.
I głęboko w środku
Moje łzy toną
Gubię opanowanie.
Co się stało?
Jestem zbłąkana przez miłość.
To jest, co czuję.
(Rihanna, Cry)
Polly POV:
G
dzie on mnie zabrał?! Co za kretyn! Z wielką chęcią powiedziałabym jeszcze kilka słówek
Edwardowi, rozmyślałam.
Poczułam, jak Jacob stawia mnie na ziemi. Jak miło poczuć grunt pod stopami!
- Jedno pytanko...- zaczęłam milusio.- Gdzieś ty, do cholery, mnie zabrał?! Czy tobie już totalnie
na mózg padło?! A może głupotę masz już wrodzoną?! Chciałam wygarnąć Cullenowi wszystko, co o
nim myślę, bo sobie na to zasłużył! Ale nie... pan kretyn musiał mnie stamtąd zabrać i pokazać jaki to
on jest wspaniałomyślny!- zaczęłam się na niego wydzierać.
Jego mina mówiła, że był przygotowany na taką reakcję z mojej strony.
- Z wielką chęcią posłuchałbym, jak wyzywasz Cullena, ale Kelly czuła się coraz bardziej
niezręcznie.
- Mogła się przyłączyć! O, to by było niezłe...
- Zdaje się, że ona niestety do niego coś więcej... No wiesz.
Spojrzałam na niego pytająco.
- No wzięło ją, strzeliło, zadłużyło... Ech, nie wiem, jak wy to tam nazywacie- mówił zmieszany.
- Wystarczyło powiedzieć: zakochała się- stwierdziłam.
Wywrócił oczami.
- Co za różnica?- prychnął.
- Współczuję twojej żonie. Wygląda na to, że nigdy nie usłyszy od ciebie nawet jednego
„kocham cię”, a wyznasz jej miłość w sposób: „No wzięło mnie, strzeliło, zadłużyło... Ech, nie wiem, jak
wy to tam nazywacie”. Szczerze mówiąc współczuję tej pannie, a tym bardziej nie chciałabym być na jej
miejscu.
Nie pozostał mi dłużny.
- Właściwie ja też współczuję twojemu mężowi. Wykończysz go na amen, pod względem
fizycznym i psychicznym. Biedak ma marne życie u twego boku.
- Oj, żebyś się nie zdziwił- syknęłam i odwróciłam wzrok od jego twarzy.- Rany, Jacob! Gdzie ty
nas zaprowadziłeś?- Zaczęłam się rozglądać.- Już dalej od cywilizacji się nie dało?
Było to ponure miejsce, w którym niebo, przez brzydkie wysokie budynki, wydawało się
ciemniejsze.
- Nie znam Londynu. Sama powinnaś wiedzieć najlepiej gdzie jesteśmy.
- To miasto jest ogromne! Forks przy nim to ledwie trzy czwarte dzielnicy Kensington i Chelsea!
Nie znam wszystkich zakamarków tego miasta!
- Mam rozumieć, że nie wiesz gdzie jesteśmy?
- Tak!
- No to świetnie!
- To twoja wina!
- Jasne, a kto ci kazał wydzierać się na Cullena?
- A kto ci kazał zabierać mnie stamtąd?!
- Zdrowy rozsądek.
- Ty w ogóle takie coś posiadasz?- zakpiłam z niego.
- A żebyś wiedziała!- fuknął.
Zostawiłam jego wypowiedź bez komentarza.
- Musimy się jakoś stąd wydostać!
- Może zadzwońmy do Landona albo Kelly?
- Zostawiłam komórkę w jej torbie- westchnęłam zrezygnowana.
- Dobra, ja spróbuję.- Wyjął telefon z kieszeni jeansów.
- Nie ma zasięgu.
- Świetnie! Po prostu wspaniale! Jeżeli chciałeś znaleźć jakiś las to trzeba było zapytać się mnie, a
nie działaś samemu!
- Jak się kogoś porywa to się go nie pyta, gdzie chciałby pójść.
- A więc to jest porwanie?
- Tak jakby.- Uśmiechnął się zadowolony z siebie.
- Kiepski z ciebie porywacz. Przez ciebie tutaj utknęliśmy!
- Kto powiedział, że utknęliśmy? Zawsze możemy pójść i poszukać jakiegoś wyjścia z tego
miejsca.
- Tylko, że przy tobie nie ma możliwości znalezienia stąd wyjścia!
- Coś się nie podoba, to idź sama szukaj!- podniósł głos.
- Żebyś się nie zdziwił, kiedy tak zrobię.
- Droga wolna, nikt cię nie zatrzymuje!
- Świetnie!- warknęłam.
- Świetnie!- powtórzył za mną, równie wkurzony.
- Świetnie.
Odwróciłam się i poszłam w przeciwnym kierunku. Przez chwilę miałam nikłą nadzieję, że Jacob
za mną pójdzie, ale nic takiego się nie zdarzyło.
Spojrzałam za siebie, żeby upewnić się, ale szedł, twardo stąpając po ziemi ze wzrokiem
utkwionym w przestrzeń przed sobą.
W tym miejscu, przed jakimś paskudnym budynkiem nasze drogi się rozeszły.
Kelly POV:
Poszliśmy w przeciwną stronę niż Alice i Landon.
Edward prowadził, ja po prostu szłam obok niego i dostosowywałam się do jego kroku.
Szliśmy w milczeniu. Z początku myślałam, że po prostu się przejdziemy i temat sam jakoś się
rozwinie, ale jak dotąd nikt z nas nie raczył się w ogóle odezwać. Wszystko wskazywało na to, że Edward
miał swój własny plan. Martwiło mnie czy nie zabłądzimy.
- Edward, gdzie ty nas prowadzisz?- przerwałam ciszę, nie mogąc pohamować ciekawości.
- Do restauracji. Zapraszam cię na brunch
- Uśmiechnął się delikatnie.- Chyba nie miałaś jeszcze
okazji zjeść śniadania, prawda?
- Nie- przyznałam.
Właściwie to miałam, podczas lotu, ale nie lubiłam jeść, będąc w powietrzu. W dodatku samo
jedzenie, które serwują w samolotach nie jest zbyt apetyczne.
Moim ostatnim posiłkiem była pizza, zjedzona w restauracji na lotnisku w Nowym Jorku, kiedy
to mieliśmy ponad godzinną przerwę w oczekiwaniu na następny samolot.
Latanie z przesiadką było o tyle wygodniejsze, że trwało o jakieś dwie godziny krócej i nie trzeba
było się truć przez te naście (w moim przypadku) godzin w samolocie, tylko dlatego, żeby zaspokoić
głód.
Już więcej się do siebie nie odzywaliśmy. Czułam się niezręcznie, ale wgłębi serca buzowały
zupełnie inne uczucia. Wróciła złość na Polly, bo musiała zacząć wyzywać i obrażać Edwarda, i na
Landona, bo zachował się jak dupek. Było mi głupio za ich oboje. Edward pewnie chciał wyjaśnień, a ja
pewnie nie będę wiedziała, co powiedzieć. I to wszystko przez długie języki mojego rodzeństwa!
Edward otworzył drzwi do restauracji i przepuścił mnie pierwszą.
Zamówił stolik dla dwojga w najmniej zatłoczonej części restauracji, gdzie prawie wszystkie
stoliki stały puste. Zajęliśmy miejsca przy jednym z nich, siadając naprzeciwko siebie.
Po chwili przyszła kelnerka z kartami Menu. Nawet nie otworzyłam jej, tylko palnęłam prosto z
mostu:
- O czym chciałeś porozmawiać?
- O tobie i o mnie.
Nie użył słowa „nas”. Szykowała się poważna rozmowa.
- Słuchaj, jeżeli chodzi ci o te głupie teksty Landona to nie ma o czym mówić- uprzedziłam na
wstępie.
- Podobno po moim wyjeździe zachowywałaś się inaczej- zaczął, a jego twarz nagle przybrała
wyraz cierpienia.- Gdy tylko cię zobaczyłem od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. Twoje rodzeństwo
tylko upewniło mnie w tym fakcie. Nie obwiniaj ich, bo nie są niczemu winni. Jedynym draniem jestem
ja. Myślałem, że wiem wszystko i nic mnie już nie zaskoczy. Znów popełniłem błąd. A najgorsze w tym
wszystkim jest to, że ty ucierpiałaś na tym najbardziej. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak musiałaś
się czuć przez ten czas.
Już wiedziałam, że jestem na straconej pozycji. Pewnie Landon wszystko mu wygadał!
- Landon zawsze coś wyolbrzymia. Nie wierz we wszystko, co mówi- powiedziałam wymijająco,
spuszczając wzrok.
Edward już otwierał usta, żeby zapewne zaprzeczyć, gdy nagle pojawiła się kelnerka.
- Czy mogę przyjąć zamówienie?- zatrzepotała rzęsami do Edwarda.
Przypomniałam sobie, że nie sprawdziłam Menu. Edward spojrzał na mnie pytająco.
- Poproszę sok pomarańczowy i dwa tosty z dżemem- zwróciłam się do kelnerki.- Tylko nie z
truskawkowym, jeśli można.
Edward zaśmiał się cicho, wciąż pamiętając akcję ratunkową w szkolnej stołówce, kilka miesięcy
temu.
- Oczywiście. A dla pana?- zwróciła się do niego z większym entuzjazmem.
- To samo.- Odpowiedział bez zastanowienia.
Gdy kelnerka usłyszała jego głos, jej oczy rozbłysły.
Nie ma co się jej dziwić. Nie dość, że Edward wyglądał jak grecki bóg, miał nieziemsko
* (ang. breakfast + lunch)- posiłek jadany późnym rankiem lub wczesnym przedpołudniem, w czasie którego spożywa się
produkty typowo śniadaniowe lub właściwe obiadom.
cudowny głos, to jeszcze Amerykanin! Ja już podszkoliłam swój amerykański akcent, jednak wiedziałam,
że z angielskiego coś mi jeszcze w wymowie zostało, dlatego kelnerce nie przyszło na myśl, że jesteśmy ze
Stanów.
Nigdy nie mogłam zrozumieć, czemu wszystkich anglików tak ciągnie do Ameryki. Dla
większych pieniędzy? Rozrywki? Sławy? Nie miałam pojęcia. Ale przez pewien czas nawet zaczęłam ją
lubić. Tyle, że ten czas minął już dawno temu i rzeczywistość dała się we znaki. Znów poczułam, że
Londyn to mój prawdziwy dom. A pewna osoba umocniła mnie w tym przekonaniu, pojawiając się w
nim i przywracając mój, zapomniany od dawna, uśmiech. I dopóki tutaj była, czułam się sobą.
- Byłaś tu już kiedyś?- spytał zaciekawiony. Pewnie zastanawiało go skąd wiem, co tutaj podają,
kiedy nawet nie zajrzałam do karty dań.
- Nie. Ale prawie każde Menu w tej narodowości posiada angielskie dania.
- No tak, jesteś stąd. Bardzo łatwo zapomnieć- zmieszał się.
- Właściwie to nie- zaprzeczyłam odruchowo.- Wychowałam się tutaj, ale urodziłam się w
Stanach.
- Naprawdę?- zaskoczyłam go.
Kiwnęłam głową.
Próbowałam w jakiś sposób opóźnić poprzedni temat, dotyczący mojego niewytłumaczalnego
zachowania po jego wyjeździe. Chciałam jak najwięcej od niego się dowiedzieć. Chciałam sama zadawać
pytania. I chciałam słyszeć jego cudowny głos. Tylko nie wiedziałam, czy mi na to pozwoli.
- Edward?- Jego imię wydobyło się z głębin mojej krtani, kalecząc gardło niczym spory kanciasty
przedmiot. Wypowiadać jego imię w myślach było o wiele prostsze niż na głos.
- Tak?
- Wiem, że to ty chciałeś ze mną porozmawiać i zapewne wiążą się z tym pytania do mnie, ale...
Czy mogłabym pierwsza?
Nie mogłam się przyzwyczaić do własnego zachowania- byłam nieśmiała! A to naprawdę u mnie
rzadkość.
Czułam wewnętrzny krzyk z każdym niepewnie wypowiedzianym słowem, czułam jak mnie coś
hamuje, gdy próbuję mówić pewniej. Nie potrafiłam nazwać tego, co to właściwie było. Ale z pewnością
było to okropne.
- Dobrze- odparł niechętnie. Cały czas patrzyliśmy sobie w oczy. Zauważyłam, że oczy Edwarda
były jasne jak nigdy dotąd. Miały barwę lipowego miodu. Starałam się nie stracić wątku.
- Dlaczego wyjechałeś?- zadałam pytanie, które nurtowało mnie przez ostatnie miesiące.
- Carlisle dostał lepszą pracę na Alasce- odparł bez namysłu.
Nie usatysfakcjonowała mnie ta odpowiedź, więc próbowałam dalej.
- Czemu nic mi nie powiedziałeś?
- Uznałem, że lepiej będzie, jeśli nie dowiesz się o tym ode mnie.
Kelnerka wróciła z zamówieniem i postawiła je przed nami na stoliku.
- Smacznego- powiedziała słodkim głosikiem, spoglądając tylko na Edwarda.
Gdy on również na nią spojrzał, uśmiechnęła się figlarnie i bez żadnych skrupułów puściła do
niego perskie oko. Mnie za to obdarzyła triumfalnym spojrzeniem i odeszła.
Uniosłam brwi do góry, zaskoczona. Tak, do tego mogła być zdolna tylko blondynka
- Urocze- podsumowałam cicho, bardziej do siebie, zirytowana. No nareszcie! Już myślałam, że
całkiem utknęłam w tej nieśmiałości.
Moja reakcja nie uszła uwadze Edwarda. Gdy na niego spojrzałam, na jego ustach widniał już
łobuzerski uśmiech.
- Co?- mruknęłam zdezorientowana.
** Autorka ma tu na myśli przysłowiową blondynkę.
Spojrzał na mnie niemal z czułością.
- Lubię, gdy się złościsz- wyznał.
- Nie złoszczę się!- zaprzeczyłam odruchowo.
- Złościsz.- Pochylił się nad blatem, opierając brodę o splecione dłonie.- Ciemnieją ci wtedy
oczy- mówił, cały czas w nie patrząc, jakby próbując w jakiś sposób je przeniknąć- z czekoladowych
przechodzą w ciemny brąz, iskrzą się. Niekiedy nawet rzucasz ciemne błyski, ale żeby tak się stało musisz
być naprawdę zdenerwowana.
Gdybym stała, zmiękłyby mi kolana. Oszołomiona przez chwilę nie wiedziałam, co się ze mną
dzieje. Zaschło mi w gardle.
Zaskoczona spuściłam wzrok, żeby ukryć rumieniec, tym samym, przerywając kontakt
wzrokowy. Tymczasem Edward powrócił do poprzedniej pozycji. Wzięłam łyk soku, starając się nie
patrzeć na wciąż obserwującego mnie Edwarda.
- Zadajesz sobie sprawę, że właśnie mącisz mi w głowie?- spytałam bez namysłu, po czym
skarciłam się za to w myślach.
Jego reakcja zaskoczyła mnie . Z początku przygasł, jakby coś sobie przypominając, potem
spoważniał, a na samym końcu znów uśmiechnął.
- Mącę?- powtórzył zaskoczony.
- Tak. Jeżeli nie chcesz, żebym zadawała ci pytania to po prostu to powiedz, a nie hipnotyzujesz
mnie swym spojrzeniem.
- Wcale nie hipnotyzuję cię. Po prostu uważam, że masz piękne oczy- stwierdził.
Tak, mącił mi w głowie, hipnotyzował spojrzeniem i ranił każdym komplementem. Gdybym
była mądra cieszyłabym się każdą chwilą, naiwnie wierzyła w każde jego słowa, łudziła się, że może być
inaczej. Ale to tylko przypadek, że się spotkaliśmy. Że mnie zobaczył, że ja zobaczyłam jego. Że oboje
byliśmy przybici. To tylko przypadek, że zaczęłam się w nim zakochiwać i tak samo przez tą naiwną
miłość musiałam cierpieć. I znów będę. Bo wieczorem czar pryśnie i kopciuszek wróci do domu. Bez
księcia. Samotna, ze świadomością, że zabrakło słów, kiedy chciało się coś powiedzieć, że zabrakło chwil,
żeby się przełamać, że zabrakło odwagi, by wyjawić swe uczucia. Już nikt nie przegoni ciemnych chmur,
nie rozświetli dnia. Wróci szara rzeczywistość, a z nią ja i moja obolała dusza.
- Dobrze, dziękuję za komplement- podziękowałam bez entuzjazmu. Przyodziałam maskę. Nie
dałam nic po sobie poznać.- Ale proszę, nie komplikuj.
- Czego mam nie komplikować?- zdziwił się.
- Uch, wszystkiego.- Westchnęłam. Zastanowiłam się chwilę, przypominając sobie naszą
rozmowę, zanim pojawiła się kelnerka.- Więc mówisz, że uznałeś, że będzie lepiej, jeśli nie dowiem się
od ciebie o twojej przeprowadzce?- wróciłam do tematu.- Dlaczego? Myślałeś, że będę robiła sceny, żebyś
nie wyjechał?- palnęłam bezmyślnie.
- Nawet gdyby, to i tak nic by to nie zmieniło- odparł szorstko. Jednak po chwili jego wyraz
twarzy zmienił się i ponownie zagościł na jego ustach delikatny uśmiech- A robiłabyś?
Zmieszałam się i odwróciłam wzrok zawstydzona jego pytaniem.
- Nie wiem. Może...- Chyba się trochę zagalopowałam.- Ale raczej wstrząsnęłoby mną to tak
bardzo, że spytałabym tylko o przyczynę i pozwoliła ci odejść.
Zrobił skupioną minę, a po uśmiechu nie było już śladu.
- Nie mam prawa mieszać się w twoje życie i jakkolwiek wpływać na twoje decyzje- dodałam
ciszej.
- Mieszasz już w moim życiu odkąd pojawiłaś się w Forks- mruknął równie cicho.
- Słucham?- wykrztusiłam. Nie wierzyłam własnym uszom.
- Nie ważne- odparł wymijająco. Spojrzał na mój pełny talerz.- Jedz.
- Ty też.
Nastała cisza. Nałożyłam sobie dżem morelowy na tosta i zaczęłam go rozsmarowywać.
Zrobiłam to samo z drugim tostem. Cały czas czułam na sobie wzrok Edwarda. Śledził niemalże każdy
mój ruch. Gdy skończyłam, sam zaczął powtarzać moje ruchy ze swoim śniadaniem.
Wgryzłam się w swojego tosta. Edward spojrzał na mnie, a potem utkwił swój wzrok w swoim
jedzeniu, jakby zastanawiał się czy powinien to zjeść. Z miną męczennika wziął tosta w ręce i ugryzł
kawałek. Niechętnie przeżuwał, a potem dzielnie przełknął z lekkim skrzywieniem.
Mimowolnie zaśmiałam się.
- Aż tak nie ci nie smakuje?- spytałam zaskoczona.
- Nie przepadam za angielską kuchnią- wyznał zawstydzony. Rozczulił mnie. Zabrzmiał jak
chłopiec, który przyznał się, że zbił ukochany wazon mamy.
- Szczerze? Ja też nie- przyznałam się.- Ale to- wskazałam na tosta- jest chyba najmniej angielskie
danie z listy śniadań brytyjskich, więc nie powinieneś się tak krzywić.
- No ładnie. I mówi to dziewczyna, która praktycznie może uważać się za prawowitą angielkę-
nabijał się ze mnie.- A mój tost od tej chwili może sobie odpocząć- dodał.
Spojrzałam na niego i pokręciłam głową z dezaprobatą. Skoro wiedział, że tego nie lubi to po co
w ogóle to zamawiał? Wolałam zastawić to pytanie już dla siebie. Ugryzłam następny kęs tosta.
Znów zapadła cisza. Przypomniałam sobie nasz ostatni dzień, kiedy się widzieliśmy. W jego
domu panowała niezręczna cisza, a żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć. Ten dzień pamiętałam aż za
dobrze. Wiązały się z nim dobre wspomnienia, ale też i złe. Niestety złe przeważały. I żebym nie czuła się
aż tak paskudnie z tego powodu, pewna osoba musiała usłyszeć jedno słowo wypowiedziane przez mnie.
O wiele prościej było popełniać błędy niż się potem do nich przyznawać, a jeszcze trudniej jest
za nie przepraszać.
Nie wiedziałam, jak się do tego zabrać, ale czułam, że muszę to zrobić. Spojrzałam na ścianę,
potem na swoje ręce, spoczywające pod stołem i przygryzłam dolną wargę.
- Przepraszam.- Spojrzałam na niego.
- Za co?- zaskoczyłam go.
- Że tak się zachowałam, wtedy, u ciebie w domu.
Zamyślił się, lecz po chwili sobie przypomniał.
- Nie przepraszaj! Byłem zbyt agresywny wobec ciebie, miałaś prawo się unieść.
- Nie, nie. Po prostu... niektóre sprawy biorę za bardzo do siebie i... Ech, nie jestem
przyzwyczajona do odrzucenia.- Zrobiło się mi głupio, że powiedziałam mu o tym.
- Czy tylko dlatego tak się zachowywałaś w ostatnim czasie?- nie był do końca pewny czy to było
sednem sprawy.
- To było tylko namiastką tego, co wywołało u mnie takie zachowanie.- Spuściłam wzrok. Nie
było sensu robić z siebie idiotki, domyślał się, że musiało być to coś poważniejszego. Spojrzałam na
niego i nagle z moich ust zaczął wydobywać się potok słów.- Po tych wszystkich naszych kłótniach i tym,
że ciągle mnie od siebie odpychałeś powinnam cię nienawidzić.- W jego oczach, w których powrócił
przejaw cierpienia, pojawiła się odrobina strachu.- Powinnam być taka, jaki ty byłeś dla mnie. Pokazać
ci ból, jaki czułam, za każdym razem, kiedy mnie od siebie odpychałeś. Zawsze przykrywałam go
wściekłością, żeby nie czuć się tak, jak czułam się przez te dwa miesiące. Po twoim wyjeździe nie dałam
już rady, byłam zbyt słaba. Cała maska spadła i wszystko mnie przytłoczyło. Nie widziałam już twoich
błędów, liczyły się tylko moje. Zrozumiałam, że wcale nie byłam taka święta i zaczęłam się bać, że
mogłeś przeprowadzić się przeze mnie... Snułam jeszcze wiele teorii... Ale ja po prostu za tobą tęskniłam.
I to było najgorsze.
Spuściłam wzrok. Nastała cisza i wystraszyłam się, że powiedziałam zbyt wiele. Nie chciałam,
żeby dowiedział się, ile jego obecność dla mnie znaczy. Nie zniosłabym litości.
Westchnął. Niepewnie wyciągnął rękę w moją stronę i delikatnie uniósł mój podbródek tak,
żebym na niego spojrzała. Jego dłoń była zimna, lecz nie drgnęłam.
- Nie miałem pojęcia, że tak to weźmiesz do siebie. Miałem nadzieję, że po prostu zapomnisz i
będziesz żyć dalej, jakbyśmy nigdy się nie spotkali... A tu takie coś.
Puścił mój podbródek, cały czas na mnie patrząc. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wpatrywałam
się tylko w jego tęczówki. Sama nie wiem, czego chciałam się w nich doszukać. Były takie piękne.
- Przepraszam. Przepraszam, że musiałaś przeze mnie cierpieć- wyrwał mnie z transu jego
aksamitny głos. Jego wzrok zmienił się, był przepraszający, niemal błagalny.
Z jednej strony chciałam zaprzeczyć, ale nie potrafiłam. Znów coś mnie hamowało i nie
pozwalało wypowiedzieć tych czterech słów: to nie twoja wina.
Edward zaczął się nad czymś dogłębnie zastanawiać, co wywnioskowałam po jego skupionym
wyrazie twarzy.
- Wiem, że po tym, co zrobiłem nie mam prawa prosić cię o cokolwiek, ale spróbuję- zaczął.
Oczekiwał jakiegoś sprzeciwu z mojej strony, a gdy się nie doczekał, kontynuował.- Może zaczniemy
wszystko od początku?
- Dobrze- zgodziłam się.- Tak chyba będzie najlepiej.
Nasze relacje zmieniły się i to wyczuwalnie. Podchodziłam z dystansem do wszystkiego, co było
związane z Edwardem. Potrzebowałam czasu, żeby zaufać mu na nowo. Mimo nowego początku, coś w
nas wciąż będzie pamiętało to, co było kiedyś. I naprawdę nie miałam pojęcia, jak to będzie.
Wydawać by się mogło, że liczba dzielących nas kilometrów była największa, ale tak naprawdę
sami się różniliśmy. Edward był zakazany- wmawiał mi to tyle razy, że w końcu uwierzyłam. Nie w
takim sensie, jaki on chciałby, ale po swojemu. Nie bałam się go. Bałam się uczucia, jakim go darzę.
Wiedziałam, że nie będzie odwzajemnione. Musiałam o nim zapomnieć, wyciszyć, zniszczyć głęboko w
sobie. Zastąpić je zwykłą przyjaźnią. Tak, jak powinno być i tak, jak oczekiwał tego Edward.
Wróciła kelnerka.
- Czy życzą sobie państwo czegoś jeszcze?- spojrzała na mnie kątem oka, a swój wzrok uczepiła
na Edwardzie, wciąż nie dając za wygraną ze swoimi sztuczkami zwrócenia na siebie jego uwagi. Edward
spojrzał na mnie pytająco, lecz ja pokręciłam głową.
- Na razie nie- oznajmił bez większego entuzjazmu.
- Ym... dobrze- szepnęła rozczarowana jego brakiem zainteresowania, ale gdy spojrzała na mnie,
posłała mi coś w stylu „nienawistnego spojrzenia”, które w jej wykonaniu wyszło żałośnie. Chyba od
zawsze miałam uraz do blondynek. Kate to ten jedyny wyjątek, który nie uważałam za pustogłowie.
Od razu dostałam lepszego humoru. Zachciało mi się śmiać.
- Zraniłeś jej uczucia- wytknęłam mu.- Starała się.
O tak, starała się i to nie raz. Aż jej nowych trików zabrakło.
- W tej chwili interesują mnie tylko twoje uczucia- spoważniał, lecz po chwili uśmiechnął się
łobuzersko.
Jak na zawołanie zapomniałam o wścibskiej kelnerce. Przez chwilę wystraszyłam się, że naprawdę
coś podejrzewa, lecz szybko przegoniłam tę myśl.
- Co chcesz wiedzieć?- spytałam.
- Co czujesz, co myślisz...
Zrobiło mi się gorąco. Zastanowiłam się chwilę.
- Czuję...- łudziłam go.- Czuję twój wzrok na sobie.- Uśmiechnęłam się.
Zaśmiał się.
- A o czym myślisz?- dociekał.
- O tym czy przypadkiem nie wyłączyłeś komórki, bo Alice coś długo nie dzwoni.
Miałam okazję flirtować z Edwardem Cullenem, ale nie wykorzystałam jej. Nie mogłam. Jeszcze
kilka tygodni temu pewnie bym to zrobiła, dzisiaj świadomie ją zignorowałam.
- Najwyraźniej daje sobie radę bez naszej pomocy- stwierdził.- Ale chyba masz rację, musimy się
już zbierać, bo Landon na pewno nie podziela entuzjazmu Alice.
Natychmiast pojawiła się kelnerka, zupełnie jakby podsłuchując naszą rozmowę.
- Prosimy o rachunek.- Spojrzał na nią wyczekująco. Blondynka wyciągnęła z kieszeni czarnego
fartucha skórzaną okładkę i wręczyła mu ją. Edward trzymał już w ręku odpowiedni banknot. Chciałam
zaprotestować, lecz uciszył mnie ruchem dłoni. Wsunął go w okładkę i wręczył kobiecie.- Reszty nie
trzeba- oświadczył z uśmiechem, podnosząc się z miejsca. Poszłam za jego przykładem.
- Miłego dnia.- Kelnerka od razu się rozchmurzyła i odwzajemniła uśmiech.
- A podobno to ja jestem uparta- zwróciłam swoją uwagę, gdy blondynka zaczęła się oddalać.
- To ja cię wyciągnąłem do restauracji, więc ja płacę.
Wywróciłam oczami.
Wyszliśmy z restauracji. Już chciałam dzwonić do Landona, żeby zapytać się gdzie są, ale Alice
mnie uprzedziła, wysyłając Edwardowi smsa z adresem i nazwą sklepu. Skierowaliśmy się w tamtą
stronę.