1
Claire ewakuowała ich portalem prosto do Domu Glassów. Gdy zobaczyła Shane'a siedzącego na
kanapie i wpatrzonego w migający ekran telewizora, jakby zawarta w nim była tajemnica wszechświata, i Eve
spacerującą korytarze w jej klumpach, odetchnęła mimowolnie z ulga. Eve wrzasnęła, gdy ich zobaczyła i
rzuciła się Claire w ramiona.
–
O Boże, wszyscy myśleli, że nie żyjesz. Albo, wiesz, stanęłaś po stronie Bishopa, co byłoby gorsze,
prawda? Co się stało? Gdzie zniknęłaś?
–
Ponad ramieniem Eve Claire zauważyła, że Shane wstał.
–
Jesteś cała? - spytał.
Skinęła i zobaczyła jak z ulga zamyka oczy. Claire poklepała Eve w plecy w podzięce, z miłością i trochę
w stylu odklej-się-wreszcie-ode-mnie. Eve zrozumiała przesłanie. Cofnęła się pociągając nosem i nie mogąc
powstrzymać uśmiechu przebiegającego po jej twarzy pokrytej makijażem smutnego clowna.
–
Przepraszam za to – powiedziała Claire – I... cóż. To nie był do końca mój pomysł i mogę wyjaśnić...
–
Ale wszystko w porządku? Żadnych ugryzień ani...
Nagle zaniemówiła. Jej spojrzenie powędrowało za Claire. Znieruchomiała. Shane przeciwnie, poruszał
się szybko stając między Claire i Jasonem.
–
Co do diabła on tutaj robi?
–
Goń się, Collins.
–
Zamknij się – powiedział Sam i potrząsnął ostrzegawczo Jasonem, aż zagruchotały mu kości – Jest tu,
ponieważ nie chciałem go zabić. Jeszcze jakieś pytania?
Eve wciąż milczała. Claire nie miała o to do niej pretensji. Przeżywała ten sam emocjonalny chaos, gdy
pomyślała o tym co powie Shane'owi o jego ojcu. Miłość/nienawiść/strata. Do bani, skoro Jason stał tutaj.
Jeszcze go nie straciła. Jeszcze...
Michael podszedł do Eve i stanął w ten sam sposób w jaki przed chwilą Shane przy Claire – by być
między nią a jej bratem.
–
On nie jest tu mile widziany – powiedział Michael tym samym uruchamiając siły Domu Założycielki.
Claire poczuła opór budynku szykującego się do usunięcia Jasona i prawdopodobnie Sama, jeśli ten go nie
puści.
–
Zaczekaj – powiedział Sam – Nie odsyłaj go. Wiesz, że gdzie indziej czeka go śmierć. Bishop już go
nie potrzebuje, a Amelie zabije go bez mrugnięcia okiem. Naprawdę życzysz tego bratu swojej dziewczyny?
–
Michael, nie – powiedziała Eve – On nas nie skrzywdzi.
Wszyscy pokręcili głowami na tę deklarację, nawet Jason.
–
Posłuchaj – powiedział Jason – wszystko czego chcę, to wynieść się z tego głupiego miasta.
Zorganizujcie to, a już nigdy nie zobaczycie mojej twarzy. Możecie zatrzymać sobie to wasze głupawe życie
bohaterów. Ja chcę stąd zniknąć.
–
Za późno – powiedział Shane – Ostatni autobus właśnie wyjechał, człowieku. A my znajdujemy się 30
minut od miejsca, w którym odbywa się wielkie zebranie Bishopa. Możesz uciekać, ale się nie ukryjesz. Każdy
kogo tam nie ma będzie martwy. Zamierza rozesłać swoich myśliwych. Rozpoczyna się sezon polowań.
–
Mogę zostać tutaj – powiedział Jason szybko – Na górze, w sekretnym pokoju, prawda?
Spojrzeli na siebie.
2
–
Oj, dajcie spokój. To nie jest w stylu złap-mnie-jeśli-potrafisz. Poza tym, gdybym chciał Was pozabijać
we śnie, już dawno bym to zrobił – przesłał buziaki Shane'owi – Nawet Ciebie, słodziutki.
–
Jezu, Jason – westchnęła Eve – Chcesz skończyć na wysypisku czy jak?
Dotknęła Michaela w ramię, a on spojrzał na nią i wziął za rękę.
–
Będziesz wiedzieć, jeśli skłamie?
–
No nie. Krwiopijca zabawia się w wykrywanie kłamstw.
–
Ja mogę – odezwał się posępnie Sam i wzruszył ramionami, gdy Michael spojrzał na niego dziwnie –
To tylko umiejętność. Uczysz się czegoś cały czas. Ludzie nie potrafią zapanować nad swoim ciałem tak jak
wampiry. Zazwyczaj wiem, kiedy kłamią.
–
Bez obrazy Sam, ale już pomyliłeś się parę razy. Na przykład wtedy, gdy zdecydowałeś, ze możesz
zaufać tej małej łasicy – powiedział Michael i dodał, gdy Eve posłała mu błagające spojrzenie – No dobrze,
śmiało. Spytaj go o co tylko chcesz.
Eve wzięła głęboki oddech, spojrzała bratu głęboko w oczy i powiedziała:
–
Proszę, powiedz mi prawdę. Zabiłeś te wszystkie dziewczyny?
Tak mówili wszyscy. Morderstwa dziewcząt i porzucanie ich ciał w całym mieście zaczęły się tuz po
wypuszczeniu Jasona z więzienia. Mniej więcej w tym samym czasie Claire zamieszkała w Morganville. Jedno
z ciał zostało podrzucone do ich domu rzucając podejrzenie na Shane'a i Michaela.
Jason zamrugał, jakby nie spodziewał się takiego pytania:
–
Prawdę?
–
Jasne, że tak, idioto.
–
Zrobiłem wiele złych rzeczy – powiedział – Krzywdziłem ludzi. Potrzebuję pomocy.
Eve zbladła:
–
Naprawdę to zrobiłeś?
–
To nie moja wina, Eve.
–
Nigdy nie jest, nieprawdaż? A ja myślałam...
–
On kłamie – powiedział Michael. Zdawał się być tym tak zaskoczony jak Claire – Prawda, Sam?
Sam przytaknął.
–
Mój Boże, Ty naprawdę tego nie zrobiłeś, prawda?
Jason przyjrzał im się: - Ale równie dobrze to mogłem być ja.
–
Co to do diabła znaczy? - Eve zaczynała tracić cierpliwość – Albo to zrobiłeś albo nie!
–
Nie – odpowiedział jej brat – Albo zrobiłem albo nie, a może wiedziałem co się dzieje i nie
powstrzymałem tego. Domyśl się.
–
Więc kto...
–
Nic nie powiem. Ludzie myśląc, że jestem zabójcą zostawili mnie. Myślą, że jestem jakimś
sadystycznym samotnym dupkiem. To oni mnie zabili – Jason spojrzał prosto w oczy Eve. Po raz pierwszy
Claire pomyślała, że jest szczery – Nigdy nikogo nie zabiłem. Nie własnoręcznie, w każdym razie. No raz
byłem bardzo blisko wykończeni Ciebie, Collins.
–
Ale nie powiesz nam, kto jest mordercą?
3
Potrząsnął głową.
–
Boisz się? - spytała łagodnie Eve.
Cisza.
–
Wiesz co? - powiedział Shane – Nieważne. Skończmy to zanim obudzimy się z poderżniętymi gardłami
przez niego albo jego przyjaciela od zabawy.
I pewnie podjęliby decyzję, gdyby nagle nie odezwał się dzwonek do drzwi. Michael szybko wyjrzał przez
okno:
–
O kurczę, jest już nasza podwózka. Nie mamy na to czasu.
–
Michael – powiedziała Eve – Proszę, niech zostanie. Przynajmniej na razie. Proszę.
–
No dobrze. Zaprowadź go na górę i zamknij drzwi na klucz. Sam, możesz z nim zostać?
–
Nie – odpowiedział – muszę wracać do Amelie.
–
Musimy iść. Claire możesz zamknąć portal prowadzący tutaj?
–
Spróbuję, jasne.
Podczas gdy Sam prowadził Jasona po schodach na drugie piętro, Claire podeszła do ściany na końcu
salonu i dotknęła jej. Poczuła, że jej powierzchnia ustępuje pod jej palcami. Portal może i był niewidoczny, ale
na pewno aktywny.
–
Ada – wyszeptała i poczuła, że powierzchnia ściany zafalowała. Jej telefon zadzwonił. Claire odebrała.
Oczywiście nie było widać kto dzwoni, wyświetliły się tylko przypadkowe cyfry i litery.
–
Słucham – usłyszała trzaski komputera – Jestem zajęta. Nie mogę być tylko na Twoje wezwanie.
–
Zamknij portal w Domu Glassów.
–
O rany, sama to zrób.
–
Nie wiem jak!
–
Naprawdę nie mam czasu Cię douczać – powiedziała Ada sztywno - Boże, brzmiała jak Myrnin,
oczywiście nie w pozytywnym znaczeniu. - No dobrze. Pokażę Ci to ten jeden raz. Ale musisz zapamiętać za
pierwszym razem. I przestań mnie przyzywać.
Telefon rozłączył się, a ściana pod palcami Claire zrobiła się zimna i martwa, jak lód. Zablokowany.
Całkowicie unieruchomiony – pomyślała zafascynowana zastanawiając się chyba milionowy raz, jak to działa.
Chciała rozebrać Adę na części i zrozumieć. „Oczywiście, jeśli żyłaby wystarczająco długo”. Myrninowi zajęło
300 lat by złożyć Adę, jej równie długo pewnie zajęłoby pojęcie podstawowych zasad jej działania. Michael
wrócił do salonu prowadząc dwa inne wampiry. Ysandre, tą zadufaną w sobie małą wiedźmę oraz jej
okazjonalnego partnera – równie wstrętnego i melodramatycznego - euro-śmieci. Byli obydwoje równie
banalni, co, niestety, śmiertelnie groźni. Claire nie mogła nawet patrzeć na Francois bez przypominania sobie
chwili, gdy zerwał jej krzyżyk z szyi i ugryzł. Wciąż miała blizny, co prawda mało widoczne, ale pozostaną tam
na zawsze. I nigdy nie zapomni, co wtedy czuła. Gdy zobaczyła jak się do niej uśmiecha nieszczerze, aż
zagotowała się od emocji. Nienawiść, strach, niechęć i wściekłość buzowały w niej. Wiedziała, że wyczuwał co
się z nią dzieje i że sprawia mu to przyjemność.
Francois złożył wyszukany ukłon i przesłał całusa:
–
Złotko – powiedział – Wciąż czuję Twój wyborny smak na mych ustach.
Shane zacisnął pięści. Francois oczywiście także to zauważył. Claire dotknęła ramienia Shane'a: jego
4
mięśnie były napięte i twarde.
–
Nie pozwól mu się ugryźć – wyszeptała – Wystarczy, że ja byłam przekąską.
Francois zamknął oczy i wciągnął powietrze:
–
Ale, ale. Pachniesz teraz inaczej – powiedział zawiedziony – bogato i złożenie, a nie prosto i czysto jak
wcześniej. No, ale wciąż jestem pierwszym, który skosztował Twojej krwi, prawda, Claire? A nigdy nie
zapomina się pierwszego razu.
–
Nie – syknęła i wbiła paznokcie w Shane'a tak głęboko jak się dało.
Tylko to mogła zrobić. Wiedziała, że jeśli Shane ruszy w kierunku wampira to będzie koniec. Na
szczęście on też to zrozumiał. Stopniowo się rozluźniał. Claire zauważyła, że skupiony na nim do tej pory
Michael także.
–
Gadamy czy idziemy? - spytał Shane – Myślałem, że mieliśmy gdzieś iść.
Była z niego dumna, ale wolałaby by to się nie działo. Chciała wrócić do nocy, ciszy, dotyku jego skóry i
brzemienia jego szeptów. To było prawdziwe. To było ważne. Miała powód by przejść przez to co się działo.
Potrząsnęła ręką Shane'a i uścisnęła ją. Spojrzał na nią:
–
Co?
–
Jesteś niesamowity, wiesz o tym? - wyszeptała.
Francois wykrzywił się: - Do samochodu, głupcy.
Plac Założycielki o zmierzchu pełen był ludzi niczym na rockowym koncercie. Claire nawet nie wiedziała,
że Morganville jest tak zaludnione.
–
Czy oni przyprowadzili też studentów? - spytał Michael.
–
Bishop chyba nie jest aż tak głupi. To tylko mieszkańcy. Bramy uniwersytetu zostały zamknięte.
–
Znowu? Nawet ćpuny domyślą się, że coś się dzieje – Claire na pewno by coś podejrzewała i była
pewna, że większość studentów też nie jest naiwna. Historia się powtarzała, poza tym chęć posiadania
statusu nietykalności, a świadomość o nim to były dwie różne sprawy.
–
Myślisz, że zostaną w kampusie?
–
Jeśli nie, problem sam się rozwiąże – powiedział Michael sztywno – Technicznie rzecz biorąc ocalenie
Morganville i wszystkich, którzy w nim żyją jest wielkim wyzwaniem.
Całym tym tłumem kierowały wampiry Bishopa przegrupowując ludzi przed wejściem do parku, a
następnie do wydzielonych sektorów, w których nie było krzeseł. Claire pomyślała, że przypomina to raczej
sortowanie bydła i odsyłanie go do zagród.
–
Co oni robią?
–
Dzielą ludzi zgodnie z ich protektorami – powiedział Francois – coś jeszcze?
Bishop utrzymał system protektorów?...
Ludzie byli przepytywani w bramie. Jeśli nie mówili komu podlegają, byli obdarzani wielką żółtą naklejką i
dołączali do tłumu w środkowym boksie.
–
A co, jeśli należeli do tych, którzy zostali przy Amelie?
Znała na to odpowiedź.
–
To znaczy, że nie mają już protektora i też lądują w środkowym sektorze.
5
Michael zbladł, ale to nie była wampirza bladość tylko wynikająca ze zdenerwowania i smutku, jakby
wiedział już, co się święci, zanim Claire usłyszała od Francois:
–
Tam też trafią Twoi przyjaciele – i chwycił Shane'a.
Ysandre złapała Eve. Obydwoje próbowali walczyć, by się uwolnić przeklinając przy tym, ale było to
bezowocne. Zostali odseparowani od Michaela i Claire. Zaciągnięto ich do wielkiego sektora na środku placu.
Claire chciała iść za nimi, ale Michael ją powstrzymał.
–
Nie – powiedział – Bishop może nie wie jeszcze, że już nie jesteś pod jego wpływem. Powiedz mu, że
zostałaś schwytana i przetrzymywana przez Hannhę. To w końcu jest prawda i on to prawdopodobnie wyczuje.
–
A co z Shanem i Eve? Jak możesz tu tak po prostu stać?
–
Nie wiem co z nimi – przyznał – Ale wiem, że muszę tak postąpić. Nie schrzań tego Claire. Nie
pomożesz im, a możesz tylko ginąć – posłał jej ponury uśmiech – Ja również, ponieważ też w tym tkwię.
Claire przestała z nim walczyć, ale wciąż nie mogła się z tym pogodzić. Wiedziała już czemu Richard
starał się wywieźć z miasta zagrożonych ludzi – Bishop zamierzał urządzić publiczny spektakl. Finałowa scena
miała uczynić z niego niepodważalnego władcę Morganville. W najgorszym razie oznaczało to, że zginie wielu
ludzi.
Francois chwycił Claire za rękę i poprowadził do przodu, prosto przez tłum przerażonych i wściekłych
mężczyzn oraz kobiet. Niektórych nigdy nie widziała na oczy. Sektor ten miał na barierce wyryty symbol. Z
trudem przypomniała sobie, że należy on do wampirzycy Valerie, która przyłączyła się do Bishopa w
pierwszym starciu. Okazało się, że miała rację – wampirzyca stała tam otoczona swoimi ludźmi, ale sądząc po
minie wolałaby być teraz gdzie indziej. Tuż za tym sektorem znajdowała się wielka, wznosząca się na co
najmniej 6 metrów nad ziemią scena, z prowadzącymi na jej szczyt schodami. Znajdowały się na niej obite
pluszem krzesła, dywan i rozpięty z tyłu czerwony aksamit stanowiący tło. Reflektory odwrócone były w stronę
bladego dla kontrastu zachodu słońca. Scena była jeszcze pusta, ale obok schodów stali związani ludzie. Był
tam ubrany w nieskazitelny ciemnoniebieski garnitur i krawat w kolorze nieba Richard Morrell. Wyglądał jakby
wybiegł ze swego biura, lecz nie po to by walczyć o życie. Najwidoczniej on i Amelie wyznawali tą samą
zasadę, by w dniu Apokalipsy wyglądać elegancko. Obok niego stała Hannah w policyjnym mundurze, ale bez
pasa, broni, kajdanek, pałki, kołków czy nawet pieprzu w sprayu. Zresztą wszyscy policjanci byli pozbawieni
broni. Wśród tego zgromadzenia byli też inni, także wampiry. Claire rozpoznała również Dean Wallace –
rektora TPU oraz inne ludzkie osobistości w mieście, włączając Mr. Jones'a, który był prezesem największego
baku w mieście. Widziała jego nazwisko na liście ewakuacyjnej Richarda i zastanawiała się czemu
zdecydował się zostać. Widziała go wracającego z magazynu, gdy trwała ewakuacja autobusów. Ciekawe czy
nie żałuje teraz swojej decyzji. Zgadywała, iż nie czuje się z tego powodu zbyt dobrze. Rozglądał się,
prawdopodobnie próbując znaleźć przyjaciół i rodzinę. Wiedziała, co przeżywa.
Richard Morrell skinął na nią:
–
W porządku?
Dlaczego wszyscy o to ciągle pytają:
–
Jasne – skłamała – Co się dzieje?
–
Chciałbym wiedzieć – odpowiedział – Trzymaj się Michaela, cokolwiek się stanie.
Nie okazywała tego, ale była mu wdzięczna za troskę. Klepnął ją w plecy i pod pretekstem uspokojenia
6
jej trzęsących się dłoni wsunął coś w nie. To był srebrny nożyk, nie większy niż palec, ale ostry jak brzytwa.
Starała się nie skaleczyć – ostatnie, czego potrzebowała to zapach jej krwi unoszący się w miejscu pełnym
wampirów – i umieścić w kieszeni jej bluzy bez dźgnięcia się. Ze wzroku Richarda wywnioskowała, że to broń
na wszelki wypadek i w ostateczności. Kiwnęła głową na znak, że rozumie.
Wampirzy kordon zamknął się dookoła zgromadzonych. Był w nim nawet wysoki, szczupły,
metroseksualny wampir, którego ostatni raz widziała z Goldmanami. Jak on miał na imię? Pennywell. Ugh.
Jego usta rozciągnięte były w cieniutkim uśmiechu, jakby nie tylko wiedział co się wydarzy, ale że będzie to
niezbyt przyjemne.
−
W górę – powiedział i wskazał podbródkiem, żeby wspinali się po schodach.