Rozdział 2
Samael starł ręką parę z łazienkowego lustra, która wytworzyła się, kiedy brał prysznic.
Myśli o zbawieniu, przeleciały przez jego głowę, kiedy mył zęby. Gdyby jego imię z
powrotem znalazło się w Księdze Życia mógłby liczyć na coś więcej, niż wieczne
potępienie. Miał dość sporo do zrobienia, biorąc pod uwagę wszystkie swoje grzechy oraz
kompletny brak nadziei. Demon przypomniał sobie słowa Lucyfera, które wypowiedział,
zanim Samael opuścił jego szeregi:
„Rozczarowałeś mnie, Samael’u. Twoja wiara w nasze podziemne sprawy i cele
pozostawia wiele do życzenia. Nie będę kwestionował twojej decyzji o opuszczeniu
szeregów. Zmuszanie cię do czegokolwiek wbrew twojej woli też nie będzie mądrą decyzją
z mojej strony. W swojej armii potrzebuję mężczyzn, którzy wierzą i pracują nad naszym
wspólnym celem, jednak zdrajców trzeba karać.”
Jednak tamtej nocy Luc wstrzymał się od wymierzenia mu kary. Zamiast tego ciągle
czeka na odpowiedni do tego moment. Lucyfer bez wątpienia będzie wyczekiwał aż
Samael zacznie coś znaczyć w ludzkim świecie, podobnie jak jego imię w Księdze Życia.
Ten cholerny sukinsyn nigdy się od niego nie odczepi. Nie, chyba, że Samael szybko
zrobiłby coś, aby jego imię znalazło się w Księdze Życia, wtedy Luc raz na zawsze
straciłby nad nim władzę.
Niestety Samael mógł tylko wykonywać swoją codzienną robotę i czekać aż Luc się
zemści. Włożył szczoteczkę z powrotem do opakowania, czując jak jego fiut znów opadł
mu w spodniach.
Od jakiegoś czasu Jade siedziała bardzo cicho. Starała się przyjąć do wiadomości fakt,
ż
e to, czy zostanie przywrócona do samodzielnych misji, w dużej mierze zależało od
Samaela. Ale on nie mógł jej zrozumieć. Jade miała wszystko, co tylko można sobie
wymarzyć: przyjaciół, którzy się o nią troszczyli, pieniądze oraz ekscytującą pracę, która
rzeczywiście coś dla niej znaczyła. Jako zabójczyni w Sojuszu okazała się w stosunku do
niego niezwykle odpowiedzialna i w przeciwieństwie do jego pracy jako Markiza, ona
działała dla większego dobra.
Kiedy Samael wyszedł z łazienki spodziewał się zastać ją w małym pokoiku, jednak
wcale się tak nie stało, ponieważ Jade wyszła na zewnątrz. Siedziała niebezpiecznie na
skraju balkonu z jedną noga podpartą o krawędź, a drugą zwisającą swobodnie w dół.
Plecy oparła wygodnie o ścianę. Zabójczyni mogłaby tam tak siedzieć przez wiele godzin,
słuchając swojego iPad’a i obserwując ludzi chodzących po ziemi.
Lekki wiatr rozwiał jej włosy i uderzył nimi o twarz. Oczy miała białe, co oznaczało, że
jest w bardzo wysoko emocjonalnym stanie. Jeśli ktoś by ją teraz zobaczył z pewnością
zorientował by się, że nie jest człowiekiem. Przypominała starożytną czarodziejkę, która
była na granicy wypatroszenia jakiegoś głupka.
Samael otworzył drzwi i wyszedł na balkon. Zimne, nocne powietrze natychmiast
wywołało gęsią skórkę na jego gołej skórze.
- Powinnaś wejść do środka.
Jego głos zmącił ciszę i przeszkodził jej w odpoczynku. Wyciągnęła jedną słuchawkę z
ucha i niemalże warknęła:
- Zostaw mnie.
Luc w porównaniu z tak pogardliwą kobietą jak ta, nie miał żadnych szans.
- To nie ja jestem tym, który umieścił cię na okresie próbnym, więc nie musisz wyżywać
swojej złości na mnie. Jeśli jakiś człowiek zobaczył by cię teraz…
- Słyszałeś mnie demonie? Chcę być sama.
Prawie dał jej to, czego chciała. Wiedział jak to było ‘prosić’ o odrobinę prywatności, a
nie otrzymać jej ani trochę. Mimo to, jego obowiązkiem było dopilnowanie, żeby nie
zwróciła na siebie niczyjej uwagi.
- Właśnie to jest postawa, przez którą cię zawiesili. Natychmiast właź do środka.
Jej ręka powędrowała do sztyletu przymocowanego przy udzie - był to dla niego znak
ostrzegawczy, aby się wycofał. Nie zrobił tego, istniały bowiem o wiele groźniejsze istoty,
które były tylko cieniem zagrożenia, jakie stwarzała ona.
Ta misja, na którą wysłał ich Sojusz pójdzie gładko - z lub bez jej pomocy. Samael chciał
udowodnić Ambrose’owi, że był cenny dla Sojuszu, a nie nieodpowiedzialny kobieta
siedzącą przed nim.
Przysunął się do niej mówiąc:
- Czy słyszałaś kiedykolwiek powiedzenie „Dobrymi chęciami to droga do Piekła jest
wybudowana
1
?
Odwróciła się w jego stronę, a on kontynuował:
- Jeśli nie chcesz współpracować, trzeba będzie to załatwić inaczej. Uporem nigdy nic
nie osiągniesz. Oczywiście czynisz na świecie dobro zabijając…
- Czy mógłbyś oszczędzić mi tych bzdur?
Zeskoczyła z balkonu i wylądowała tuż przed nim uderzając w jego ramię i próbując
tym samym wytrącić go z równowagi.
- Wiesz, że jeśli moje raporty o twoim zachowaniu nie będą pozytywne to natychmiast
wrócisz na plan treningowy.
- Ustosunkowanie się nigdy nie stanowiło dla mnie problemu.
- A co w takim razie stanowi dla ciebie problem? Coś innego niż zwracanie na siebie
uwagi ludzi, gdy jesteś na misji?
Dowlokła się do łóżka i położyła się na boku podpierając głowę na ręce. Jego wzrok
przykuła krzywizna na jej biodrze.
- Porozmawiajmy o twoich problemach.
- Nie wiedziałem, że jakieś mam. - powiedział pożerając wzrokiem jej ciało, a kiedy w
końcu z powrotem skupił wzrok na jej twarzy, spostrzegł, że jej oczy są zamknięte. Mogła
1
Po naszemu byłoby to „Dobrymi chęciami Piekło jest wybrukowane”, a tam ewidentnie chodzi o drogę do tego piekła.
zaprzeczać, że go nie chciała, ale pragnienie w jej oczach mówiło samo za siebie. – Po za
twoimi oczywiście. – dodał.
- Chcesz mnie, ale skoro dopiero co wyszedłeś z Piekła to nie wiesz jak postępować z
kobietami, zwłaszcza takimi jak ja.
- Takimi jak ty? – potarł dłonią podbródek. – Oh, to znaczy, że jesteś dziwką. Śmiało.
Uśmiechnęła się ukazując kły.
- Silnymi kobietami. Takimi, które nie będą znosić twojego despotyzmu. Nie sądzę
ż
ebyś był zdolny do operowania taką kobietą - suką, czy nie.
- Mam milion lat. Myślisz, że możesz się na mnie ot tak rzucić, a może już jestem
schwytany? - przekomarzanie się było dla niego ciekawe, zwłaszcza, kiedy nie
doświadczyło się tego w Piekle. Tam nigdy nie było czasu wolnego, bo zawsze trwały
przygotowania do Armagedonu.
- Dlaczego rzuciłeś swoją robotę jako Markiz? Chcesz mieć więcej władzy?
- Jeśli chciałbym więcej mocy, to nie byłaby ona lewa. Mam tutaj, kiedy jestem w
Sojuszu, znacznie mniej wpływów niż kiedy byłem w Piekle.
- Więc dlaczego? Czy to jakiś rodzaj odkupienia?
- Być może. – machnął ręką w jej kierunku. – Szczerze wątpię czy znajdę je tutaj,
chociaż…
Jade natychmiast usiadła. Jej włosy rozsypały się wokół ramion i między piersiami.
- Nie, nie znajdziesz. Praca jako zabójca Sojuszu przyniesie ci tylko śmierć, a dobrze
wiemy, że demony po śmierci idą prosto do grobu. Co w takim razie próbujesz
udowodnić? Zrezygnowałeś ze swojej pozycji w Piekle tylko po to, żeby później tam
wrócić? Sprytne posunięcie.
Jade trafiła prawie w sedno tego, czego się najbardziej obawiał. Mimo wszystko to była
jego jedyna nadzieja. Bo co innego mógłby zrobić? Zostać księgowym i pracować z
ludźmi?
- Mam rozumieć, że prowadzimy wojnę, ale jesteśmy ze sobą powiązani?
- Po pierwsze nie jesteśmy ze sobą powiązani. Zostałeś wysłany, aby śledzić moje
poczynania i zdawać raporty dla Sojuszu, nic więcej. Po drugie jest to walka woli, nie
rozumu. I dla twojej widomości… bądź przygotowany na przegraną.
- Przystopuj. Tylko dzięki moim raportom pozostawią cię w Sojuszu, albo wykopią
twoją dupę z powrotem do poziomu szkolenia.
Uśmiech polowi wkradł się na jej twarz. Znów przypominała mu złą czarownicę.
- Powiedziałam kiedyś coś o chemii, powinieneś to rozróżnić. To nigdy się między nami
nie stanie, rozumiesz?
On miał dosyć odmienne zdanie. Jak powiedział w więzieniu – sex między nimi to tylko
kwestia czasu. Wiedział to dobrze z jej ruchów, z tego jak jej ciało reagowało na niego –
działo się tak czy tego chciała, czy nie.
- Jak łatwo zapominasz.
- Zapominam o czym?
- Demony mają dużo bardziej wyostrzony węch od wampirów. Pragniesz mnie, przyznaj
się. Wiem to od dnia, w którym się spotkaliśmy.
Jej odpowiedzią było zrzucenie jednej z poduszek na ziemię, tuż przy jego nogach,
mówiąc:
- Śpisz na podłodze.
Zła wiedźma.
- Jeśli zmienisz zdanie, co na pewno się stanie, po prostu zawołaj.
- Jesteś cholernie irytujący.
Usiadł na podłodze uśmiechając się do siebie. To była miła zmiana jego
dotychczasowego życia, która pozwalała mu zapomnieć o jego przeszłości i o czasie jaki
był potrzeby do uzyskania zbawienia. Jade miała racje co do jednej rzeczy – jeśli umrze
zanim jego imię znajdzie się w Księdze Życia, on prawdopodobnie trafi prosto do grobu.
I to była rzecz, której nie życzył nawet największemu wrogowi.
****
Chicago, Illinois
Dwa ostatnie dni, były dla Jade koszmarem. Samael czerpał chorą satysfakcję z tego jak
zabójczyni traciła nad sobą panowanie. Najpierw na jej twarzy pojawiała się purpura,
mięśnie szczęki się zaciskały, a na końcu następował wybuch.
To było piekielnie seksowne.
Jej obronna postawa trzymała go na dystans, ale jej humor był tak samo chory i
pokręcony jak jego. Przebywanie z nią strasznie go podniecało. Po spędzeniu samotnie tak
dużej ilości czasu miło było być koło kogoś, kto tak bardzo tętni życiem.
Późnym popołudniem obydwoje dotarli do Chicago, gdzie mieli odbyć pierwszą
wspólną misję. Mroźne powietrze przywiało zapach rozkładających się liści i dymu.
Spadek temperatury spowodował, że mieszkańcy miasta poruszali się bardzo szybko i
energicznie. Jade kroczyła tuż obok Samaela. Dobrze jej szło ignorowanie jego osoby, tym
bardziej, że musiała odszukać adres, który podał jej Sojusz. Trzy wampiry były podejrzane
o morderstwo ludzi w tej okolicy. Wampiry te nie zastosowały się do reguł, które nadał im
Sojusz, dlatego ona i Samael zostali wysłani, aby je zabić.
Samael dobrze wiedział, dlaczego Ambrose wysłał akurat ich na tę misję. Ich ofiary
mieszkały w miejscu, gdzie znajdowało się bardzo dużo ludzi, a on i Jade mieli
utrzymywać swoją obecność w tajemnicy. Jade jednak, mogła mieć z tym nie mały
problem.
- Nie wzięłaś ze sobą granatów, prawda?
Spojrzała na niego i wywróciła oczami mówiąc:
- Czemu robimy to w dzień? Powinniśmy zaatakować w nocy.
Miała rację, ale to były szczególne okoliczności.
- To ma być dla ciebie utrudnienie, bo ludzie wokół nie mogą się dowiedzieć kim jesteś.
Nie zapominaj, że to wszystko jest testem. W tej misji mam zamiar przejąć stery, ale ty
musisz uważać, żeby żaden z wampirów nie uciekł.
Zagryzła wargę, w przeciwnym razie nie udałoby się jej go zignorować. Długie, ciemne
włosy, piękne piwne oczy oraz temperament, który idealnie pasował do samego Diabła to
było tym, co ją wyróżniało. W głębi siebie z pewnością chowała swoją delikatność, a on
miał zamiar ją z niej wydobyć.
Gdy dotarli do budynku, Jade zeszła z chodnika i pchnęła duże drzwi, wchodząc do
ś
rodka. Upewniła się, że wampiry nie będą miały szans na ucieczkę, kiedy on będzie się
nimi zajmować. Demon nie miał wątpliwości, że jeden z wampirów będzie próbował
uciec, a jego planem było mu na to pozwolić. Musiał zobaczyć, jak Jade poradziłaby sobie
z wampirem w środku dnia, kiedy dookoła kręciło się wielu ludzi.
Znalezienie wampirów w budynku nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu.
Wysłał swoje moce wzdłuż holu, przez schody i na trzecie piętro. Kiedy już się tam
znalazł, akurat jakaś młoda para wyszła na korytarz. Trzymali się za ręce, gdy przechodzili
obok Samael’a.
On nigdy nie był młody i niewinny, a ta para była dokładnie tym, czego pragnął. Samael
nie wiedział jak to było być urodzonym przez matkę, która zajmowała się tobą i
pocieszała. On narodził się w niewoli.
Wszystkim aniołom, od początku ich istnienia, była przypisana jakaś praca i żaden z
nich nie skarżył się, dopóki nie zostali stworzeni ludzie. Wtedy aniołowie zobaczyli to, co
mogłoby być ich – co powinno być ich.
Wolna wola.
Odrzucił wszystkie myśli na bok i zaczekał aż para zniknie mu z oczu. Później
zmaterializował się w pokoju, gdzie były wampiry.
Dwóch krwiopijców siedziało rozłożonych na kanapie oglądając telewizję, jeden obżerał
się chipsami, podczas gdy reszta popijała piwo. Wyczuł energię innego wampira na
zapleczu. Przypuszczał, że gdy tylko go zobaczą zaczną uciekać, a jeśli by to zrobiły, to
on nie miał zamiaru im w tym przeszkadzać. Ten wariant dałby Jade szansę wykazania się.
Gdy tylko krwiopijcy zauważyli Samael’a wystrzelili z kanapy i zdawali się szukać
broni. Samael nie miał ochoty paprać się z nimi. Zmaterializował sobie swój miecz i użył
swojej nadludzkiej szybkości, aby obalić najbliższego z nich. Ciało bez głowy upadło
głucho na podłogę. W tym czasie inny wampir wziął swój miecz i zamachnął się na niego.
Samael zablokował cios, w momencie, kiedy frontowe drzwi zatrzasnęły się. Tak jak
przewidział, trzeci wampir uciekł z pokoju, bo jak wszystkim dobrze wiadomo, starsze
wampiry mogły poruszać się w słońcu. Podczas gdy Samael próbował zabić resztę tych
kutasów, miał nadzieję, że Jade nie odstawi cyrku na zaludnionych ulicach Chicago, kiedy
stanie z wampirem twarzą w twarz.
Nadszedł czas na jej pierwszy test.
Samael bez większego wysiłku wytrącił miecz z ręki wampira i ściął mu głowę. Nie
tracąc czasu dematerializował swój miecz, kiedy biegł do drzwi. Postanowił, że osobiście
zadzwoni do osoby, która pozbywała się ciał w tym rejonie, ale dopiero później. Teraz
musiał upewnić się, że jego seksowny zabójca nie dział zbyt pochopnie.
Gdy wyszedł na korytarz zwolnił nie chcąc zwrócić na siebie niczyjej uwagi.
Wewnętrznie aż się gotował z pragnienia, aby pobiec tak szybko, jak tylko to było
możliwe - aby pomóc Jade, choć tak naprawdę, nawet w najmniejszym stopniu nie mógł
się wtrącić w jej test. Coś w nim chciało chronić Jade – zabójczynię, która umiała więcej
niż tylko zadbać o siebie. Bo to nie jej umiejętności były powodem, dla którego Ambrose
umieścił ją na okresie próbnym, tylko brak taktu pozostawał jej problemem.
Z tego, co usłyszał od Ambrose’a, Jade dopiero od niedawna zaczęła zmieniać swoją
taktykę w pojedynku. Choć jej strategia walki zawsze była dziwaczna, to nigdy nie
zwracała na siebie niechcianej uwagi. Coś musiało się w niej zmienić w ciągu tych
ostatnich kilku miesięcy.
Samael nie sądził, żeby Jade zrobiła coś głupiego. Był pewien, że potrafiła nad sobą
zapanować.
Zanim dotarł do holu usłyszał głośne krzyki.
****
- Coś ty do cholery sobie myślała?
Jade dawała z siebie wszystko, aby jak najlepiej ignorować Samaela, bawiąc się swoją
komórką. Czekała cierpliwie w holu, na komisariacie, aby zostać przesłuchana przez
detektywów. Kiedy śledczy spytali, czy chce adwokata - odmówiła. Co mógłby wiedzieć
lepiej od niej jakiś trzydziestoparoletni adwokat? A posiadanie go mogłoby tylko zwrócić
większą uwagę policji na całą tę sprawę.
- Więc?
- Co do cholery miałam zrobić?
Wampir wybiegł przed budynek, jak nietoperz z piekła i zaczął wymachiwać dookoła
nożem… albo jej się to tylko przywidziało. W każdym razie jego energia była bliska
wybuchu, kiedy potrącał ludzi biegnąc chodnikiem. Jade przyczaiła się z tyłu budynku i
zrobiła jedyną rzecz, jaką mogła wtedy zrobić.
- Nie musiałaś go wpychać pod autobus. Jak zamierzasz wyjaśnić to na policji? Przecież
byli świadkowie. – powiedział Samael siadając z powrotem. Wyciągnął nogi przed siebie,
założył ręce za głowę i spojrzał w sufit. – Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś. Twoje testy
mają teraz bardzo duże znaczenie dla mnie.
Zauważyła, że kiedy był wzburzony to bardzo dużo się ruszał. Rozciąganie, przecieranie
twarzy, dotykanie kolana – wszystko, co tylko było możliwe. Zniżyła głos do szeptu i
obserwowała, jak ludzie wokół zerkali w ich kierunku. Ci jednak szybko odwracali wzrok
napotykając lśniące oczy Jade. To było straszne. Oboje byli ubrani jak Wesley Snipes w
filmie „Blade” – jednym z jej ulubionych filmów wszech czasów.
- Myślałam, że ten wampir trzymał w ręku sztylet. Spanikowałam.
Jade wpadła w panikę, bo tak naprawdę przed oczami ujrzała wizję swojej śmierci.
Okazało się jednak, że wampir nie machał żadnym nożem. Jej wyobraźnia wpadła w jakiś
niewytłumaczalny amok.
- Detektywi tego nie kupią.
Nie, prawdopodobnie nie.
- Jasne, że tak. Tylko, czy możesz po prostu zamknąć się na chwilę, żebym mogła
spokojnie pomyśleć?
Przerażające sceny na powrót pojawiły się przed jej oczami. Wampir biegnący na nią,
jego oszalałe spojrzenie, chrzęst kruszonej głowy pod oponami, kiedy pchnęła go pod
autobus oraz przerażające krzyki ludzi, gdy krew tryskała z licznych ran wampira.
I wtedy zaczęło się istne piekło.
Samael znów usiadł obok niej i oparł łokcie o kolana starając się wyglądać na
zrelaksowanego, ale Jade czuła frustrującą energię, jaka od niego płynęła.
- Możemy stąd prysnąć.
Wywróciła oczami. To zdawało się być dylematem wszystkich demonów.
- I co dalej? Policja wie jak wyglądam. Czy masz pojęcie w jak wielu państwach jestem
poszukiwana?
- Zastanawiam się właśnie, dlaczego. - Przeciągnął sobie dłonią po twarzy i nagle usiadł
sztywno.
- Musimy jak najszybciej stąd spieprzać. Jeśli rzeczywiście poszukują cię także w
innych państwach, to dowiedzą się kim jesteś.
Pokręciła głową i machnęła lekceważąco ręką, mówiąc:
- Nie mają w moich aktach nic, żeby mnie zidentyfikować. Nie sądzę także, żeby mieli
moje zdjęcie. Może szkic, ale… Hej, chodźmy!
Samael otworzył drzwi do damskiej toalety, posyłając przy tym sympatyczny uśmiech
do gapiących się ludzi.
- Wychodź, będę zaraz za tobą.
Oh, jakby to właśnie nie było zwróceniem na siebie uwagi. Narkoman spojrzał
przytomnie w kierunku Samaela.
- Jesteś idiotą. Policja chce mi tylko zadać kilka pytań. To nie tak, że jestem już
zaksięgowana, czy coś – powiedziała do demona.
Pchnął ją w stronę łazienki nachylając się tak blisko, że mogła zobaczyć złote plamki w
jego oczach.
- Wchodź do tej cholernej łazienki.
- I kto teraz zrobił scenę?
Zaczęła przechodzić przez drzwi, kiedy oczy Samaela zrobiły się czerwone. Jeśli zrobiła
coś głupiego, musiała ponieść tego konsekwencje. Usłyszała w głowie głos Amrbose’a…
„Jeśli nie zrobiłabyś czegoś nieodpowiedniego przy ludziach, to teraz nie znajdowałabyś
się na posterunku.”
Bla bla bla…
Po kilku sekundach ramiona Samaela zagrodziły wejście przez drzwi. Chwycił ją za
rękę, a ona poczuła dziwne mrowienie. Zamknęła powieki i wstrzymała oddech. Pieprzona
teleportacja. Pieprzone zastraszanie przez demona. Życie było w tym momencie
całkowicie popieprzone. Chłodne powietrze uderzyło ją w twarz, a ona wreszcie otworzyła
oczy. Stali przed wypożyczalnią. Jade położyła dłoń na sportowym aucie i opierała się o
nie aż do momentu, kiedy nudności zaczęły jej przechodzić.
- Wsiadaj – powiedział siedząc już w środku.
Nie protestowała tylko wsunęła się na fotel pasażera pragnąc, aby zawroty głowy
wreszcie jej przeszły. Jeśli ktoś tu powinien być zawieszony, to z pewnością Samael. Na
początku wlókł się za nią na komendą, a teraz przeniósł ich na jakieś zadupie, aby
wypożyczyć auto.
- Gdzie jedziemy?
Nie mieli zarezerwowanego pokoju hotelowego, aby Ambrose wysyłał ich na nową
misję. Po za tym musiałby najpierw dostać informację o zakończeniu tej, aby wysłać im
dokumenty na nową.
Zanim Samael zdążył odpowiedzieć, jego komórka zadzwoniła. Pochylił się do przodu i
wydobył go z tylnej kieszeni spodni. Rzucił spojrzenie na wyświetlacz i odebrał:
- Tak?
Jade usłyszała głos Ambrose’a po drugiej stronie:
- Jak wam idzie ?
Samael włożył klucze do stacyjki i odpalił samochód.
- Faktycznie, całkiem dobrze. Właśnie skończyliśmy robotę.
- Jak jej poszło? – zapytał Ambrose.
Samael posłał w jej kierunku groźne spojrzenie.
Ponad siedemset lat pracowała jako jeden z głównych zabójców Sojuszu, a Ambrose
przez cały ten czas ją kontrolował. Tak, życie jest zdecydowanie do dupy. Lecz nie mogła
winić Ambrose’a za to co zrobił. Gdyby była na jego miejscu postąpiłaby tak samo.
Uważała, że jej szef powinien wiedzieć o wizji Lexie, ale kiedy wyrzucił ją na ulicę,
zmieniła zdanie. Nie była pewna, czy tak do końca chce zakończyć swoją pracę w
Sojuszu.
Samael spojrzał na nią mówiąc do telefonu:
- Byłem bardzo zaskoczony. Ona jest na prawdę… efektywna.
- Zawsze wykonywała swoją pracę bez zarzutu i zawsze pracowała szybko. Ale czy
zwróciła na siebie uwagę?
Mięśnie szczęki Samaela zacisnęły się. Oczywiście nie lubił okłamywać Ambrose’a, ale
mimo to powiedział:
- To było bardziej na zasadzie „zabij i uciekaj”. Dopadliśmy jednego poza budynkiem,
ale po kryjomu.
Cóż, Samael z pewnością nie był złym kłamcą. Rzeczywiście, było to na dworze, ale
została przyłapana przez tłumy gapiów.
Pierwszorzędny tekst ‘zabij i uciekaj’… klasyka. Pokazała mu kciuki w górę, lecz on
machnął ręką. Usiadła z powrotem na fotelu i uszczypnęła go.
Ambrose i Samael nigdy nie zrozumieją dlaczego tak postępuje. Była potężna, ale znała
też matematykę. Zabójcy w Sojuszu mieli swoje ‘daty ważności’, ci którzy przebyli około
pięćset lat służby po prostu ginęli. A po Jade śmierć spóźnia się już przeszło dwieście lat.
Ambrose odezwał się ponownie:
- Zrzuć wszystko na Sojusz, powiedz żeby posprzątali te trupy w tamtym rejonie, a ja w
tym czasie wyślę wam kolejne zadanie. Odpocznijcie wieczorem i przejrzyjcie
dokumenty. Zadzwoń do mnie kiedy będziesz czegoś potrzebował lub będziesz miał jakieś
pytania.
- Tak zrobię.
Jade trzymała ręce przed sobą i przyglądała im się, nie chcąc spojrzeć w tej chwili na
Samaela, ale jednak podziękować mu jakoś. Nie musiał dla niej kłamać i nie miała pojęcia
dlaczego to zrobił.
- Dziękuję.
- Co ty do kurwy nędzy zrobiłaś ze swoimi paznokciami?
Położyła ręce na kolanach i zacisnęła je w pięści, tak aby nie mógł więcej spojrzeć na jej
paznokcie.
- Obgryzłam je, okej?
Jezus. Ostatnio stresowała się przed każdą misją, więc czasem obgryzała paznokcie.
Bardzo dżentelmeńsko się zachował, zwracając uwagę na jej największą wadę.
- Będę do ciebie mówił Krótka
2
.
Zacisnęła zęby i spojrzała na niego.
- Ten pseudonim może iść w obie strony kolego.
Uniósł brwi.
- Jeśli potrzebujesz argumentu to poczekaj aż dojedziemy do hotelu. Pokażę ci na to
dowód i ostrzegam, że będzie on bardzo duży.
Wyjechał z parkingu, a ona zapięła pasy.
- Dlaczego mężczyźni zawsze to robią? Czemu tak bardzo przywiązujecie wagę do
wielkości swojego fiuta?
- Czy kiedykolwiek słyszałaś, żeby jakaś z twoich znajomych, chwaliła się, że jej facet
ma krótkiego penisa? – mruknął.
2
Choć w tekście było napisane, że mówił do niej ‘Obgryzak’ to jednak to słowo nie pasuje do dalszego dialogu. ☺
Rozmowa powoli schodziła na Szarą Strefę terytorialną. Jade musiała powrócić do
normalnego tematu, bo jedyną rzeczą o jakiej w tej chwili mogła myśleć była wielkość
fiuta Samael’a. Wszystko co było z nim związane było anielskie, takie doskonałe i nie
miała co do tego żadnych wątpliwości.
- Co się stało kiedy wepchnęłam wampira pod autobus?
- Zadzwoniłem do osoby zbierającej ciała w tamtym rejonie. Powiedział, że zajmie się
tym, ale nie brzmiał na zadowolonego. Będzie musiał iść do miejskiej kostnicy po to ciało.
Mam wielką nadzieję, że dotrze tam, zanim wampir zdąży się obudzić. Oczywiście nie
obcięłaś mu głowy, więc on nadal żyje. Osoby odpowiedzialne za ciało, nie wiem czy
poradzą sobie z EMT
3
, czy policją. Tak naprawdę ich praca jest bardzo ciężka.
- Czy wiesz, gdzie jest siedziba Sojuszu w tym mieście?
- Tak.
Skąd on to wiedział? Ona była w Sojuszu znacznie dłużej od niego, a nadal musiała
dzwonić po wskazówki, co zajmowało jej osiemdziesiąt procent cennego czasu.
- Skąd to wiesz?
- Zanim pójdę na jakąkolwiek misję, muszę uzyskać wszelkie potrzebne mi informacje,
ż
eby zacząć cokolwiek robić. Oczywiście, ty nie czujesz potrzeby aby tak robić.
Dało się zauważyć, że wciąż był na nią zły. Choć nie lubiła Samaela, nie chciała mu
dawać powodów, aby twierdził, że nie jest zorganizowana, czy że nawala.
- Następnym razem będzie lepiej.
Zatrzymał się na czerwonym świetle i spojrzał na nią.
- To dobrze, bo następnym razem nie zamierzam kłamać.
- Prosiłam cię o to? Dlaczego to zrobiłeś, skoro tak bardzo jesteś przeciwny kłamaniu?
Szanowała to, że nie chciał łgać, ale przecież nigdy prosiła się aby to dla niej zrobił.
Pozostawało to niebanalną zagadką, bo przecież miał zdawać Ambrose’owi relacje z jej
postępów.
- Byłaś zabójcą przez bardzo długi czas. Dlatego uważam, że Ambrose posunął się za
daleko wysyłając cię na okres próbny. Część mnie wierzy, że potrzebujesz po prostu
odpocząć od tego wszystkiego. Druga część zaś uważa, że straciłaś swoją finezję. Czy w
ciągu ostatnich kilku miesięcy stało się coś, co zmieniło twój pogląd na swoją pracę? Czy
wierzysz, że wciąż jesteś dobrym zabójcą?
To pytanie było nieco uszczypliwe.
- Gdybym wierzyła inaczej, już dawno zakończyła bym swoją pracę.
Po kilku minutach ciszy uznała temat za zakończony. Samael zatrzymał samochód przed
niewielkim budynkiem przy dość ruchliwej ulicy. Jego ostry zapach rozszedł się po aucie.
Jade nieznacznie poprawiła się na siedzeniu.
- Odpowiedziałaś tylko na jedno z dwóch pytań.
- Czy w umowie masz też rozkaz przesłuchiwania mnie?
3
Pracownicy opieki zdrowotnej.
- To jest proste, prywatne pytanie.
Nie chciała mu jednak odpowiadać, zamiast tego zmieniła temat.
- Czy to jest urząd Sojuszu ?
Nagle zapanowała między nimi krępująca cisza przerywana tylko cichym szelestem jej
kurtki, kiedy się poruszała.
Położył swoją rękę na jej. Jego ciepła dłoń sprawiła, że przez jej ciało przeszedł prąd.
- Nie jestem tutaj tylko po to, aby zdawać relacje z twoich postępów. Jestem tutaj, żeby
ci pomóc. Ale nie mogę tego zrobić, skoro mi nie ufasz.
Jade ciekawa była jak bardzo trafna miała się okazać wizja Lexie. Część dotycząca
męskich rąk była gwoździem do jej trumny. Na początku nie chciała uwierzyć w wizję
przyjaciółki, bo zawsze działała w pojedynkę, teraz jednak wszystko się zmieniło. Teraz
pracowała z Samael’em, dlatego jej śmierć według wizji Lexie była jeszcze bardziej
prawdopodobna.
Jade bardzo chciała powiedzieć Samael’owi o tym widzeniu, ale myśl, że mógłby
powtórzyć wszystko Ambrose’owi sprawiła, że bez wahania stwierdziła, że lepiej nie.
Wysunęła swoją dłoń z jego i otworzyła drzwi od strony pasażera.
- Chodźmy lepiej po kolejne zadanie.
Zanim zamknęła drzwi usłyszała ciche westchnienie. Miała nadzieje, że oznaczało ono
jego zmęczenie próbami wydobycia z niej informacji, a nie czym innym.
Nie była gotowa na powiedzenie komuś o wizji Lexie. Jade potrzebowała stanowczo
więcej czasu.
****
Samael położył swój nóż na łóżku i wziął do ręki Smith&Wesson
4
. Dotychczas korzystał
z broni przydzielonej mu przez Sojusz, ale tam gdzie chodził razem z Jade, nie wiedział,
jakiego orężu będzie potrzebował. Samael chciał aby jego broń była zawsze czysta i w
dobrym stanie.
Miał nadzieje na wydobycie z Jade jakiś informacji działając na jej psychikę, pod
urzędem Sojuszu. Chciał się czegoś od niej nauczyć, ale jak miał to zrobić, skoro ona była
zamknięta w sobie, odmawiając wpuszczenia go do swojego wnętrza i powiedzenia co się
stało w ciągu tych kilku ostatnich miesięcy, bo na pewno coś się stało. Nikt nie zmieniał
się tak radykalnie po wiekach wykonywania tej samej roboty. Albo ostatnio przeżyła za
dużo stresu, albo stało się coś poważniejszego, co zmieniło jej nastawienie do życia.
Mógłby się założyć, że mimo wszystko chodzi o to drugie. Jedno spojrzenie w jej oczy
mówiło samo za siebie.
4
Półautomatyczny pistolet.
Rozebrał pistolet kładąc przed sobą jego części.
W Piekle Samael zawsze zostawał do końca misji, aby upewnić się, że demony, którymi
dowodził, zakończyły swoją pracę w sposób zadowalający. Po za tym, wszystkie dane
dotyczące misji zachowywał dla siebie.
Teraz był zmuszony poświęcić więcej czasu na przeanalizowanie misji, ponieważ musiał
dobrze zapoznać się z taktyką walki Jade. Gdy dowie się co ją nurtuje, będzie jak nowa.
Ciche pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia. Opuścił trzymany w dłoni pistolet i
otworzył swoimi mocami, wyczuwając po drugiej ich stronie Jade.
Wyciągnęła przed siebie brązową, papierową torbę mówiąc:
- Poszłam na dół, aby coś zjeść. Nie było w pobliżu żadnego fast fooda, więc
przyniosłam ci coś innego.
- Dzięki.
Wstał z łóżka i uśmiechnął się do siebie, wiedząc, że nie przyniosła mu obiadu
bezinteresownie, tak naprawdę chciała porozmawiać. Zrobiła krok do środka. W tym
samym czasie Samael poczuł jak pradawne zło materializuje się za nim. Szybko
zatarasował jej drogę i powiedział:
- Porozmawiamy rano.
Stanęła na palcach próbując dostrzec coś, co znajdowało się za nim. Nie było
wątpliwości, że ona również wyczuła tego demona, choć z pewnością nie mogła określić
kim on był.
- Stary znajomy – powiedział zamykając jej drzwi przed nosem.
- Śliczna dziewczyna. Ma może siostrę?
Samael odwrócił się w stronę intruza, a żołądek podszedł mu do gardła. Jednak jego
postawa wyrażała stoicki spokój.
- Czego chcesz Luc ?
- Służyłeś u mnie tyle tysiącleci, a ja nie mogę po prostu wpaść do swojego byłego
Markiza?
Luc miał dar czytania innym w myślach, dlatego Samael starał się ukryć przed nim
swoje.
- Zawsze masz jakiś cel. Cokolwiek nie zrobisz ma swój cel, nawet kiedy nie jest on na
początku oczywisty.
Luc przebiegł rękami po klapach swojego ciemno niebieskiego garnituru mówiąc:
- Widzę, że stałeś się bardziej przebiegły.
- Dlaczego tu jesteś?
- Dobrze, jeśli nie chcesz grać w grę, którą tak bardzo kocham, możemy przejść od razu
do rzeczy. Jestem tu, aby dać ci ostatnią szansę powrotu do moich szeregów. Możemy
zrobić to bezproblemowo.
- Jest przecież tyle demonów, które mogłyby zająć moje miejsce. Muszę mieć w takim
razie coś cennego, bo inaczej nie przyszedłbyś tutaj.
- Musze przyznać, że dobrze radzisz sobie z ukrywaniem swoich myśli przede mną.
- Lata praktyki.
- Nie jesteś ani trochę zabawny Samael’u. – Luc podszedł do okna i rozsunął rolety
swoimi mocami. – Setki demonów są zabijane każdego roku przez Sojusz. Nie umierają,
przez co lądują na dole, a ja jestem zmuszony do przyjęcia każdego, kto pomógłby mi w
walce. Najczęściej nie chcą niczego innego niż odpłacić się zabójcy, który ich
sponiewierał, a mi zajmuje cały dzień, aby przekonać ich, że są leprze sposoby na
spędzanie czasu.
Samael był niewzruszony, kiedy Luc spojrzał na niego.
Lucyfer z powrotem odwrócił się do okna i kontynuował:
- Mogę łatwo sprawić, aby te demony zlikwidowały Sojusz, a na koniec i tak bym miał
je wszystkie z powrotem.
- Ciągle czekasz aż Ambrose przyłączy się do twoich szeregów. Jeśli zaatakujesz to, co
należy do niego, na co ciężko zapracował, możesz o tym zapomnieć.
Nie było tajemnicą, że Lucyfer chciał mieś Ambrose’a po swojej stronie. Jako były
Anielski Wojownik, Ambrose posiadał wiele mocy, dzięki którym mógłby się równać z
Luc’em. Byłby cennym nabytkiem w jego armii.
- Zgadza się. Toleruję te jego wampiry, bo pragnę, aby Ambrose był moim drugim
dowódcą. A teraz muszę jeszcze znosić to, jak moje demony dołączają do Sojuszu?
Naprawdę jestem już u kresu wytrzymałości.
- Masz nadzieję, na zbyt wiele. Ambrose dąży do jednego – odkupienia. Musi
odpokutować za swoje grzechy.
Luc machnął ręką, a rolety znów opadły, odcinając ich od świata.
- Przekonaj go Samael’u. Pozwól Ambrose’owi zobaczyć jak to jest po drugiej stronie. Z
pewnością dręczą go pytania, na które odpowiedź znam tylko ja. Dałem mu moje
wszystkie komendy armii i nikt, ani nic go nie powstrzyma.
Samael nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.
- Chcesz abym dla ciebie szpiegował? Skoro dostałem się w pobliże Ambrose’a to
uważasz, że mogę go przekonać?
Luc skierował swoje lśniące, zielone oczy na Samael’a. Czerń przysłoniła jego tęczówki,
kiedy zmaterializował się tuż przed nim.
- Wiem co to jest pragnienie. Czy myślisz, że możesz dostąpić odkupienia, kiedy
przebywałeś w mojej armii tak długo? Mogę teraz zabić twoje fizyczne ciało i na zawsze
wysłać twoją duszę do grobu.
- Nie zrobię tego dla ciebie.
Luc położył dłoń na ramieniu Samaela.
- Masz rację… Wszystko co robię ma jakiś cel. Czekam na nadarzającą się okazję do
strajku, a ta chwila cały czas się zbliża. Pomyśl o mojej ofercie.
Po tych słowach Lucyfer zniknął. Samael poczuł jak nieprzenikniona cisza ciąży mu na
ramionach. Przed wizytą Luc’a zbawienie wydawało się poza zasięgiem Samael’a, a teraz
stało się to całkiem niemożliwe. Wybory zmniejszały się na jego oczach.
Były tylko dwie możliwości: zignorowanie oferty Luc’a, czyli panowania nad
podziemnym ogniem, gdzie – jak słusznie zauważył Luc - z pewnością nie znalazłby
zbawienia. Lub druga opcja: być przeklętym przez całą wieczność i tułać się z innymi do
końca swoich dni.
Tłumaczenie: zakochana.wariatka