BENTE PEDERSEN
WĘDROWNY PTAK
1
- Można by pomyśleć, że się zakochałeś w tej łajbie! - powiedziała Olga, opierając się
o jedną z portowych szop. Spojrzała w kierunku statku, który kiedyś nazywał się „Raija”,
potem „Raisa”, a teraz znów „Raija”.
Michaił podążył wzrokiem za jej spojrzeniem.
Miał na sobie proste, połatane w wielu miejscach samodziałowe spodnie i szeroką,
błękitną koszulę. W pasie przewiązany był kolorowym szalem. Tylko buty: skórzane, grubo
smarowane tłuszczem zdradzały, że nie był zwykłym marynarzem. Olga wiedziała o tym, bo
sama o nie zadbała.
Michaił nie miał jeszcze szesnastu lat, ale został już pryncypałem. Armatorem.
- Niedługo popłyniemy na zachód - powiedział cicho chłopak. Nie udało mu się
cofnąć szybko spojrzenia, choć może powinien. Olga z pewnością znów uzna, że jest
dziecinny. Ale naprawdę kochał ten statek! Nic nie mógł na to poradzić. Miał być na nim
kapitanem!
To jego statek!
Te słowa śpiewały mu we krwi. Nie umiał jej tego wytłumaczyć. Nawet nie próbował
opisywać uczuć, jakie wywoływał w nim statek noszący imię jego matki.
To była jego pieśń.
Muzyka jego krwi. Tylko jego. Tym nie umiał się z nikim podzielić. Nawet z Olgą.
Dziewczyna zaśmiała się. Zabrzmiało to tak smutno, że Michaił spojrzał na nią. Jakże
chciałby cofnąć czas! Znów co prawda byłby chłopcem, ale to byłoby warte nawet tego.
Wiele rzeczy powinno było ominąć Olgę.
Olga... Szesnaście lat, ciemne loki związane tasiemką, brązowe oczy, którym nigdy
nic nie umknęło. Drobna twarz o zdecydowanym wyrazie. Ładna na swój sposób. Dumnie
wyprostowany kark. Podbródek zawsze uniesiony w górę. Wstrząsała głową i trzymała ją
prosto zupełnie jak Raija.
Olga nauczyła się tych gestów wtedy, gdy wszyscy oprócz jego matki ją opuścili.
W jej ruchach Michaił dostrzegł to samo dziecko, porzucone przez Olega i Tonie. Jego
matka stała się na jakiś czas matką i dla niej. Potem Tonią i Oleg wrócili i znów wzięli ją do
siebie. Zażądali miłości, której wcześniej się wyrzekli.
Te myśli były nowe dla Michaiła. Odkrywał nowe ścieżki. Nie mógł teraz iść ich
ś
ladem, ale zapamiętywał je i obiecywał sobie, że kiedyś je zgłębi.
Olga miała w oczach otchłań. Zima zamroziła kąciki jej ust, luty pochylił jej ramiona.
On załatwił pieniądze na zabieg. Ona położyła się na zniszczonym stole w nędznej
lepiance.
Teraz wokół nich był maj. Późny maj. Lód schodził z Morza Białego.
Michaiłowi oczekiwanie ściskało gardło. Jego spojrzenie często podążało na zachód.
Nie miał czasu na nic więcej poza przygotowaniami. Deptał Olegowi po piętach, chcąc
nauczyć się jak najwięcej. Nie poświęcał ostatnio Oldze zbyt dużo czasu.
- Nie będę mogła mieć dzieci. Wiedziałeś o tym? - Brązowe oczy wpatrzyły się w
jego, żądając uczciwej odpowiedzi.
Michaił podążył wzrokiem za lecącą mewą. Zapragnął, by też mógł tak uciec.
- Tak.
- Mama powiedziała mi dopiero dzisiaj. Michaił uderzał piętami w beczkę, na której
siedział, wzbudzając w niej głuche echo.
- Mogłeś mi powiedzieć! - Oskarżenie w jej głosie było niczym ostrze noża. Już ona to
umiała. Tylko jego matka była w tym lepsza od Olgi. Kiedyś podsłuchał matkę, gdy
rozmawiała z kupcami. Potrafiła wytargować ceny, o jakich inni mogli tylko marzyć...
- Zabroniono mi - odparł Misza zgodnie z prawdą. Tym razem ona spuściła wzrok.
- Tak, pewnie nie mogłeś - westchnęła ledwie dosłyszalnie Olga.
Nadal ubierała się w intensywne kolory. Bluzkę miała czerwoną. Spódnicę
jaskrawoniebieską, że aż kłuła w oczy. Wąską talię ścisnęła brązowym paskiem tak mocno, że
powinna mieć kłopoty z oddychaniem. Miedziana klamra u paska stanowiła okaz niezłej ro-
boty rzemieślniczej.
Olga przyprawiała widza o szok. Była na swój sposób ładna, ale jej uroda uderzała
jakby nazbyt intensywnie, gwałtownie...
- Powiedziałam mamie, że nie wyjdę za Nikołaja! Miał ochotę jej przyklasnąć. Dobrze
było znów usłyszeć jej pełen sprzeciwu ton głosu. Brakowało mu go. Już sądził, że go nigdy
nie usłyszy. A przecież Olga nie była Olgą bez nagłych zmian humoru, bez błyskawic
bijących z oczu.
- Nie musisz.
- Mama mówiła, że niewielu chciałoby małżonki, tak, tego słowa użyła, małżonki,
która nie może mieć dzieci. A dopiero teraz mi o tym powiedziała. I nawet płakała!
- Nie musisz o tym nikomu mówić - stwierdził Michaił. Nigdy nie podobała mu się
propozycja Nikołaja, z którą wystąpił pewnej rozświetlonej zorzą polarną lutowej nocy.
- Nikołaj nie dba o mnie bardziej niż o swoją fajkę! - Olga wstrząsnęła głową i
odwróciła się do chłopaka plecami. Stała, objąwszy się ramionami jak tarczą.
Michaił nie mógł nie przyznać, że Olga wyglądała w tym momencie wspaniale.
Niektórym kobietom było do twarzy z dumą. Olga do nich należała.
- On zawsze będzie czcił pamięć Jelizawiety. Zawsze będzie w niej zakochany. Ona
nie żyje, ale on jest ciągle tak samo zakochany. Sądzę, że ma wyrzuty sumienia, gdy patrzy na
twoją matkę.
- Na mamę? - spytał Michaił, oszołomiony. Olga odwróciła się i z pobłażliwym
uśmiechem pogładziła go czule po policzku. Już nie osłaniała się tarczą.
- Misza, mały Misza! Dostrzegasz tylko statki, prawda? Nie zauważyłeś, że Nikołaj
jest zadurzony w Raiji - Raisie? - Olga, zwłaszcza gdy była rozczulona, nadal używała
imienia, które nadała opiekunce w dzieciństwie.
- Mama jest ze dwa razy starsza od Nikołaja! Chyba zwariowałaś!
Dziewczyna zaśmiała się. Gestem dała mu do zrozumienia, że chce koło niego usiąść.
Michaił zeskoczył i podniósł ją na beczkę. Olga była tak szczupła w talii, że jego palce niemal
się zetknęły na jej plecach. Potem sam wskoczył na beczkę. Oparli się o ścianę szopy.
- Nikołaj ma tak bezbronny wyraz twarzy, gdy patrzy na twoją starą matkę -
uśmiechnęła się Olga. - Ma wyrzuty sumienia, jakby Jelizawieta stała tuż obok niego. Nikołaj
wcale nie uważa, że Raija - Raisa jest stara. A na pewno nie jest od niego dwa razy starsza!
Nie mogłaby być jego matką!
Michaił poczuł się głupio. Jego matka była ładna, nie mógł temu zaprzeczyć. Zawsze
uważał, że jego matka jest najpiękniejsza na świecie.
Ale trudno mu było spojrzeć na nią oczami mężczyzny, który mógł jej pożądać.
Trudno i za życia ojca, i teraz. Raija to jego matka!
Na matki nie sposób patrzeć inaczej.
- Czy uważasz, że to ważne mieć dzieci? Synów? To niesprawiedliwe, że ona zadaje
takie pytanie!
Michaił niemal zdrętwiał z zimna, mimo że słońce świeciło mocno jak na tę porę roku.
Przecież on dopiero zaczynał się zastanawiać, w jaki sposób się robi dzieci... A ona go
pyta, czy to ważne mieć dzieci! On jeszcze o tym nie myślał!
Często sam czuł się jak dziecko.
- Nie wiem - odparł szczerze.
- Mama mówi, że wszyscy mężczyźni chcą mieć synów - stwierdziła Olga tonem
kobiecej mądrości. Była dorosła na inny sposób niż on. Doświadczyła czegoś, czego on sobie
nawet nie wyobrażał.
- Matki nie zawsze mają rację - obwieścił Michaił z przekonaniem. Mimo to czuł się
równie głupio jak przedtem. Ramię Olgi dotykało go miękko. Jego ręce były kanciaste.
Ostatnio urósł jeszcze bardziej, podczas gdy Olga pozostała niewysoka. To budziło w nim
ciepło. - Nikołaj zapewniał, że może poczekać - dodał, gdy cisza pomiędzy nimi stała się
przytłaczająca.
- Tak - odparła cicho, nie patrząc na niego.
- Nie musisz jeszcze odpowiadać - dorzucił. - Nie.
Cisza była niczym wielki, czarny ptak o ogromnych skrzydłach, które zasłaniały
słońce i chłodziły świat.
- Nie chcę wchodzić w tę okropna rodzinę! Pamiętasz jego matkę? Tę lodowatą babę?
Nawet nie chce mi się nazywać jej klępą, bo obrazę dla każdej szanującej się klepy
stanowiłoby porównanie z madam Norkiną.
- Może ona umrze, zanim ty się zdecydujesz?
- A może Nikołaj zmieni zdanie? - W głosie Olgi zabrzmiała nadzieja.
Zsunęła się z beczki i znów objęła się ramionami. Nagle Michaił uświadomił sobie, że
ona zawsze tak spała, gdy już - wtedy - zrozumiała, że Tonią i Oleg odeszli od niej. Nigdy
wcześniej tego nie skojarzył, dopiero teraz.
- Możesz już iść z powrotem do tej swojej ukochanej! - uśmiechnęła się Olga blado i
odeszła bez słowa pożegnania. Skraj jej spódnicy przelotnie muskał ziemię.
Michaił miał niejasne poczucie, że Olga próbowała mu powiedzieć coś, czego on nie
umiał pojąć.
Bo on nic nie rozumiał! Sprawiało to, że czul się zdezorientowany i zły. Wydawało
mu się, że Olga zawiodła się na nim.
Maj przeszedł w czerwiec. Michaił nie miał zbyt wiele czasu na myślenie o Oldze.
Zresztą o niczym, co nie miało związku z jego podróżą na zachód.
Już tak długo podróż wydawała się ułudą. Czymś, o czym się mówiło: „latem” i
„wkrótce”.
A teraz Michaił niemal tego dotykał. Plany były gotowe. Oleg miał płynąć z nim. Sam
siebie ze śmiechem mianował bosmanem. Powiedział, że jest kapitanem tylko na „Antonii”.
Michaił wiedział, że Oleg postanowił tak tylko po to, żeby mu pomóc. Był mu za to
wdzięczny. I tak czuł się mały i przerażony.
Raija płynęła z nimi. Musiała, nawet gdyby miał ją ciągnąć za włosy. Chciał z nią
porozmawiać.
Wkrótce.
Michaił znów to odkładał. Raija pojechała do domu nad Dwiną. On do późnej nocy
pomagał przy załadunku. To, że był pryncypałem, nie zwalniało go z niczego. Ojciec też by
pomagał. Michaił czuł, że jako armator chce być podobny do ojca. Ale nie wiedział, czy chce
być do niego podobny jako mężczyzna.
Michaił spal w ich budynku w porcie. W lecie było to możliwe. Mimo że noce
potrafiły jeszcze schłodzić swym oddechem, mógł napalić w piecu tak, że siedział z
podciągniętymi rękawami. Gdyby miał jednak marznąć, zawsze mógł chwycić za jedną z
butelek likieru Olega. Zasoby te, o których Antonia nie wiedziała, albo udawała, że nie wie,
służyły do pomocy przy zawieraniu transakcji handlowych.
Raija uśmiechała się na myśl o tych butelkach i tajemnicy Olega. Michaił podejrzewał,
ż
e Antonia reagowała tak samo.
Po tym, jak w czasie tej zimy obserwował swoją matkę przy pracy, Michaił poznał ją z
nowych i obcych stron. Zrozumiał, że kobiety posiadają cechy, których nie okazują na co
dzień. Skoro nawet własna matka była w stanie go zaskoczyć, większość innych kobiet
stanowiła dla niego tajemnicę.
Nawet Olga.
Właśnie tajemnicza Olga weszła do jego kantorka, niosąc razowy chleb, soloną rybę i
masło, a w dzbanku kwas zrobiony przez Antonię.
- Mama była pewna, że umierasz z głodu - rzuciła lekkim tonem, odstawiając koszyk
na jego biurko. Biurko było jaśniejsze pośrodku, wzdłuż brzegów i na rogach. Najczęściej
używane szuflady też były jaśniejsze od pozostałych.
Olga usiadła na biurku. Miała na sobie wysokie, sznurowane buty, ponad którymi
bielała halka przykryta czarną spódnicą. Ściskał ją ten sam skórzany pas, co zwykle. Nad nim
błękitniała bluzka kolorem jesiennego nieba nad żółknącymi polami. Michaił szybko
otrząsnął z siebie tę wizję. W obecności Olgi niebezpiecznie było tracić wątek.
Zaczął jeść. Olga była najwyraźniej spragniona towarzystwa, bo nie ruszała się z
miejsca. Nie chciała jedzenia, ale chętnie popijała kwas z tego samego dzbanka, co Misza.
Nie chciało im się niepotrzebnie brudzić kubków. Akurat pod tym względem się zgadzali.
- Błagałabym, żeby z wami płynąć - rzuciła Olga, dyndając nogami - gdyby nie to, że
macie zabrać Walerija.
A więc mogła już wymówić jego imię. Dużo czasu na to potrzebowała. Drogo musiała
zapłacić za znajomość z nim. I on nigdy nie miał się o niczym dowiedzieć. Olga wymusiła i
na ojcu, i na Michaile, że nic nie powiedzą.
- Przecież Nikołaj dowodzi „Antonią”. Tam znalazłoby się miejsce - rzucił Michaił
bez zastanowienia.
- Sądzisz, że mama by mi na to pozwoliła? - spytała Olga z uśmieszkiem. - Ja i
Nikołaj! Zgadza się, bym mu powiedziała „tak”, ale nie wysłałaby mnie razem z nim w
wielomiesięczną podróż w obce kraje! Dobrze mnie teraz pilnuje. Dba, bym nie znalazła się
sam na sam z mężczyzną. - Westchnęła. - Bóg jeden wie, co o mnie myśli.
Michaił jadł w milczeniu. Nie wspomniał, że teraz Olga była sam na sam z nim.
Wiedział, że Tonią nie zalicza go jeszcze do mężczyzn. Jego nie uznaje za zagrożenie. W
pewien sposób było to zawstydzające, jakby był niewinną owieczką...
Olga podeszła do pieca, dołożyła kilka szczap i usiadła na sofie, podwijając pod siebie
nogi. Wyglądała zarazem jak mała dziewczynka i jak dorosła Olga.
Michaił nadal jadł, mimo że był już syty.
- Uważasz, że jestem ładna, Misza? Chłopak zaczerwienił się, zaskoczony.
- Nooo - zawahał się - nie jesteś gorsza od innych... chyba - wykrztusił, chowając się
za dzbanek z kwasem. Czul, że jego dłonie są ogromne, a ramiona długie jak nigdy przedtem.
- O Boże, po co go pytam? - Olga przewróciła oczami i westchnęła tak, że i ściany by
jej współczuły.
- Jesteś... ładna na swój sposób, Olgo. Michaił trzymał oburącz dzbanek z kwasem.
Tonią pewnie obawiałaby się, czy go nie zgniecie.
Dziewczyna uśmiechnęła się, zrezygnowana.
- Znam cię, Misza, choć jest wiele rzeczy, których o tobie nie wiem. Jakie dziewczyny
ci się podobają?.
- Dziewczyny? Nie wiem...
- Nigdy nie byłeś zakochany?
- Nie... Chyba nie. W kim miałbym się zakochać? Czy to takie ważne?
- Chodź tu! - rozkazała, poklepując miejsce obok siebie na sofie. Michaił posłuchał.
Od dawna wiedział, że nie warto sprzeciwiać się Oldze. Nauczyła go tego, jeszcze zanim
postawił pierwsze kroki. - Noga mi zdrętwiała. Zdejmij mi but!
Michaił rozsznurował jeden i drugi, bo oba wylądowały na jego kolanach. Olga była
bez pończoch. Bose nogi podwinęła pod siebie i poprosiła o kwas.
- Nie chcę wyjść za Nikołaja.
- Nikt cię nie zmusza.
- Lubisz mnie?
- Ale masz pytania! Lubię cię, choć jesteś męcząca - zaśmiał się Misza nerwowo. Ona
nie dołączyła się do żartu. Nie miał pojęcia, do czego zmierzała.
- Męczę cię teraz? - Olga weszła mu na kolana, zamykając go w rogu sofy. Usiadła
twarzą do niego, z kolanami po obu stronach jego nóg. Spódnica ledwo przykrywała jej nogi.
- Co u diabła...? Olga objęła go za szyję i oparła czoło o jego czoło.
- Męczę cię teraz? - powtórzyła pytanie. Jej oczy znalazły się tak blisko jego, że
Michaił nie mógł odczytać ich wyrazu. Była tak blisko... pachniała sobą, świeżo, ale i inaczej.
- Do cholery, Olga, co to znaczy?
- A jak myślisz? Uśmiechnęła się i zwilżyła usta. Wpółotwartymi wargami pocałowała
go. Przechyliła do tyłu, aż poczuł twardy kant oparcia sofy pod karkiem. Przytuliła się tak
mocno, że prawie nie mógł oddychać. Dopiero po chwili wpadł na to, że powinien to robić
przez nos.
Jej miękkie wargi... Łaskoczący go koniuszek języka bawił się wewnątrz jego ust.
Sprawił, że Misza poczuł mrowienie w wargach. Twarde piersi napierały na niego, uda
ś
ciskały jego nogi...
Michaił nic nie rozumiał.
To było przerażające. Dziwne. Nie chciał tego. Nie rozumiał. Nie chciał zrozumieć,
czego ona chce. Nie chciał. Tego też nie.
Ale nie odsunął jej. Objął jej szczupłą talię. Dłońmi przesuwał po jej plecach, czując
ciepło jej ciała. Nie miała nic pod bluzką.
- Dotykaj mnie! - wyszeptała. - Zobacz, jaka jestem! Puściła go jedną ręką i znów
zaczęła całować.
Drażniła i pieściła. Wolną dłonią ujęła jego dłoń i skierowała ku dekoltowi. Rozpięła
kilka guzików i wprowadziła jego dłoń pod materiał.
Niezgrabnie ujął jej pełną pierś. Poczuł sutek niczym twardą bazię. Ścisnął - może
zbyt mocno...
Michaił całował Olgę z otwartymi oczami. Ona też. Patrzył w głąb jej dekoltu. Ona
patrzyła na jego dłoń.
Jej miękkie usta kierowały nim, palce pieściły kark.
Jego druga ręka powędrowała na jej spódnicę. Znalazła kolano i przesuwała się po
wewnętrznej stronie uda, pomiędzy jej gładką skórą a szorstkim materiałem jego spodni.
Prosiła go o zdjęcie jej butów po to, by dostrzegł, że nic nie ma na nogach! Misza
zrozumiał to i znów się przestraszył. Ona go przerażała.
Ale Olga wiedziała, co robi.
Jego dłoń znalazła cel. Wtedy Olga uniosła się nieco i opadła na nią. Wzdychała w
uniesieniu wprost w jego usta, gdy jego niezgrabne palce starały się jej dogodzić. Zakręciło
mu się w głowie. Musiał zamknąć oczy i uwolnić usta od jej pocałunków. Znalazł jej szyję.
Wtedy zeszła z jego kolan i z szelestem materiału położyła się na sofie, podciągając
spódnicę nad kolana niemal tak wysoko, że zobaczył wszystko.
Przesunął się za nią, przykrywając ją sobą. Ostatnie guziki w jej bluzce odskoczyły z
trzaskiem. Jego dłoń odsunęła spódnicę, a dziewczyna rozchyliła uda. Szeroko otwartymi
oczami, niczym brązowymi studniami, wpatrywała się w niego. Mógł się niemal w nich
przejrzeć.
Jej dłonie rozpinały jego pas. Michaił bał się. Oślepł. Ogłuchł. I pewnie oszalał.
Ona była taka wilgotna...
Bał się.
Ale Olga nie zmuszała go. Dotknęła go przez spodnie, ale on sam wydostał to, co tam
miał. Sam wśliznął się w gniazdo, które dla niego przygotowała. I był ledwo w połowie drogi,
gdy zaszumiało mu w uszach.
Michaił opadł na nią z palącymi wstydem policzkami. Olga pewnie pomyśli, że z
niego dzieciak...
Ale on był dzieckiem...
Szaleństwo pozostawiło po sobie lęk. Michaił zapiął bluzkę Olgi. Zapiął spodnie i
zacisnął pas.
Pogłaskał ją po włosach.
- Jestem draniem - powiedział przez zaciśnięte usta, próbując ułożyć jej loki na
miejsce. - Nie jestem ani trochę lepszy od Walerija. Nawet nie w połowie.
- Chciałam tego! Od początku - stwierdziła Olga stanowczo. Usiadła blisko Michaiła,
bliżej niż on chciał. - Nie będzie z tego dziecka - dodała z cieniem goryczy w głosie. -
Chciałbyś mieć dzieci, Misza? - spytała cicho, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
Wzrokiem prosiła o zaprzeczenie.
Ręce znów wydały mu się za długie. Jednym ramieniem objął Olgę i nie wiedział, co
ma począć z drugim. Ona położyła głowę na jego piersi.
- Podobało ci się, co zrobiliśmy razem?
- O rany, Olga, musimy o tym jeszcze mówić? Pokiwała głową.
- Wiele o tym myślałam. Bałam się znów to zrobić. Przecież potem było tak brzydko.
Ale przedtem było dobrze... Wtedy chciałam tego. Z Walerijem. Ale pomyślałam, że powinno
móc być dobrze przez cały czas, nie tylko przed. I bałam się, że nie będzie. Ale nie sądziłam,
ż
e ty zrobiłbyś to brzydko. Chciałam przeżyć to z tobą. Jesteś na mnie zły?
Michaił westchnął.
- Tak, trochę. Nie, u diabła, nie! Nie wiem! Nigdy tak o tobie nie myślałem...
- A teraz będziesz? - Nie dawała mu spokoju pytaniami. - Będziesz o mnie myślał, gdy
popłyniesz na zachód? Będziesz za mną tęsknił? Za tym, żeby to jeszcze ze mną zrobić?
- Nie wiem, Olga, nie wiem! Nie naciskaj mnie! Może...
- Ja chcę, żebyś za mną tęsknił.
- Dlaczego? Jej śmiech brzmiał wyzywająco.
- Teraz cię przestraszę tak, Misza, żebym była pewna, że będziesz o mnie myślał w
podróży! - Olga nabrała oddechu i oświadczyła uroczyście: - Zamierzam wyjść za ciebie za
mąż.
- Zwariowałaś, dziewczyno? Olga pokręciła głową.
- Dobrze to przemyślałam. To świetne rozwiązanie. Zatrzymamy nasze statki.
Oczywiście to źle, że nie mogę mieć dzieci, ale zawsze możemy jakieś przygarnąć. Wiele jest
biednych rodzin, które nie mają za co się utrzymać. Znamy się dobrze. Wiemy o sobie
wszystko. Byłam dla ciebie tą pierwszą. I zamierzam być jedyną.
- Chyba zupełnie oszalałaś!
- No i może cię lubię - dodała z uśmiechem dziewczyna. - Obejmij mnie, Misza! Zaraz
muszę iść. Mama nie powinna zacząć o tobie źle myśleć.
Misza objął ją posłusznie, ciesząc się niepomiernie, że Olga wkrótce sobie pójdzie.
- Raija - Raisa też jedzie - mówiła dalej. - Tata nie chciał, lecz ona tylko prasnęła ręką
w stół i powiedziała, że to jej syn jest pryncypałem. Ależ ta twoja mama jest ładna!
Michaił westchnął. Niemal czuł się zawiedziony.
Wszyscy podejmowali decyzje za jego plecami. W jego imieniu. Dla niego. Olga. Jego
matka.
- No to nie będę musiał jej przekonywać - rzucił. - Chcę pokazać jej Norwegię.
Włosy Olgi łaskotały jego szyję. Czuł ją niczym rozżarzony węgiel na swoich
kolanach. Nie mógł zamknąć powiek, bo wtedy wspomnienia tego, co przed chwilą przeżył,
stawały żywe przed oczami. Czuł się na zmianę oszołomiony i zawstydzony.
- Nie masz szansy, Misza! - Olga pocałowała jego szyję. Wzdrygnął się, jakby go
oparzyła. - Sądzę, że urodziłeś się dla mnie, wiesz? - Zaśmiała się cicho i mrugnęła okiem. -
Jesteś dokładnie dziewięć miesięcy młodszy ode mnie. Zrobiono cię dla mnie!
- Wolałbym sam wybrać sobie żonę - wykrztusił Misza. Nadal czuł, jakby miał zbyt
długie ręce.
- Oczywiście, że sam wybierzesz! Mnie!
2
Już długo żeglowali. Wiatry im sprzyjały. Morze niosło ich na zachód wzdłuż
ubogiego wybrzeża północnej Norwegii.
Już rozpoznawali okolice.
Zatrzymywali się tak rzadko, jak mogli.
Nie popłynęli na zachód Morza Białego. Błogosławieństwo otrzymali w porcie w
Archangielsku. Przybył na nie mnich, którego Antonia znała z czasów, o których nikt już nie
wspominał. Nie przywitali się zbyt serdecznie. Oleg starał się zachować obojętność, ale nie
bardzo mu się udawało.
Walerij już nie chciał płynąć na zachód. Przysłał Raiji list, który przeczytała
wszystkim. W zawiły sposób Walerij prosił ją o wybaczenie czegoś, o czym nikt nie miał
pojęcia. Pisał, że chce pozostać na Wyspach Sołowieckich. Nie pragnął już niczego innego.
Znalazł spokój. Światło, o którego istnieniu wcześniej nie wiedział. Odnalazł siłę w wierze.
Chciał zostać mnichem.
Trudno było wyobrazić sobie Walerija jako mnicha. Olga śmiała się w głos. Nawet
Michaił z trudem wyobrażał sobie Walerija pobożnego i pokornego, w prostym habicie.
Tylko Raija przyznała, że to dobrze, że odnalazł własną drogę. Tylko ona nie wątpiła
w jego zapał.
Podróż od razu nabrała innego charakteru. Obecność Walerija rzuciłaby na nią cień.
Płynęli już kilka tygodni. Zdecydowani, prowadzeni doświadczeniem Olega. Z
Michaiłem jako najmłodszym pryncypałem. Oleg nie pamiętał, by kiedykolwiek słyszał o
młodszym.
Był niedoświadczony. Oleg rozumiał tych z załogi, którzy zrezygnowali z rejsu.
Rozumiał też tych, którzy zostali, narzekając.
Młody chłopak obarczony taką odpowiedzialnością... To dlatego Oleg popłynął jako
bosman. Według niektórych: jako prawdziwy kapitan.
Zrobił to dla Jewgienija. Jewgienij był jego najstarszym i najlepszym przyjacielem.
Zasłużył na to, by Oleg przez jakiś czas czuwał nad jego synem.
Michaił i tak był całkiem rozsądny, jak na chłopaka w tym wieku. Pływał już z ojcem.
Bawił się w porcie, od kiedy ledwo odrósł od ziemi. Więcej wiedział o statkach niż jego
rówieśnicy. Wyrósł wśród ludzi morza. Osłuchał się z językiem marynarzy, jeszcze zanim
sam zaczął mówić.
Był urodzony na kapitana.
Ale wszyscy sądzili, że przejdzie przez wszystkie stopnie wtajemniczenia. Uważali, że
będzie starszy, kiedy obejmie dowodzenie statkiem.
A teraz miał szesnaście lat i całą flotę pod swoim dowództwem.
I nikt nie był w stanie odwieść go od tego rejsu. Oleg nawet próbował rozmawiać o
tym z Raiją, ale bez skutku. Była równie uparta jak syn.
Oleg domyślał się, dlaczego ona też chciała płynąć.
To nie był zwykły rejs po ryby wzdłuż wybrzeża północnej Norwegii.
Mieli ważniejsze powody.
Michaił musiał tu przypłynąć.
Raija też.
Oleg nie mógł ich powstrzymać. I nie chciał.
Raija miała prawo, by tam powrócić. By odnaleźć tych, których kiedyś zostawiła. By
zebrać okruchy własnego niegdysiejszego życia. Wszyscy mają prawo do swojej przeszłości.
A Jewgienij przecież nie żyje.
To już go nie dotyczy. Przeżył swoje życie tak, jak chciał. Zdobył jedyną kobietę,
którą pragnął. Uczynił ją szczęśliwą. Miał z nią syna.
Jeszcze nocą rozpoczęli wpływanie do tego fiordu. Trudno zresztą było określić porę.
Noce miały jedynie czerwonawą poświatę. Tarcza słoneczna zbliżała się do horyzontu, potem
jakby się odbijała i wracała na niebo, świecąc coraz jaśniej.
Teraz było późne przedpołudnie.
Długo podziwiali strome góry schodzące do morza. Tylko u ich podnóża widniał
wąski pasek zieleni, na którym osiedlili się ludzie. Widzieli ich łodzie na kamienistym
brzegu. Szopy i domki nieco wyżej.
Oleg odnalazł Raiję stojącą na dziobie statku. Nie miał wcześniej czasu, by z nią
porozmawiać.
Nadal była piękną kobietą. Zimą skończyła czterdzieści jeden lat Jej życie nie należało
do najłatwiejszych. Gdy się lepiej przypatrzyło, dało się dostrzec zmarszczki wokół oczu i
ust, na czole ślady po przeżytych troskach.
Ale jej włosy pozostały czarne. Oczy nadal iskrzyły się niczym węgiel.
Rozpuściła kok na karku, pozwalając, by wiatr bawił się jej długimi do pasa włosami.
Z daleka można ją było wziąć za dziewczynę. Oczywiście, z upływem łat jej ciało
nabrało obfitszych kształtów, ale po nagłej śmierci Jewgienija znów schudła. Bardzo przeżyła
jego stratę. Stała się jakby inna, coś obcego zagościło na jej twarzy.
Dopiero teraz Oleg uświadomił sobie, co to było. Wcześniej nie umiał tego skojarzyć.
Teraz wiedział, kogo mu ona przypomina.
Kobietę, którą wzięli na pokład pewnej nocy właśnie na tym fiordzie dawno temu.
Oleg domyślił się, że ona też to pamiętała.
Wróciła jej pamięć.
- Byłaś tu wcześniej - powiedział cicho, stając obok Raiji.
- Wiem - odparła. Nie mógł dostrzec jej twarzy. Ciemne loki, żyjące własnym życiem,
ukrywały ją przed nim.
- Obiecałem Jewgienijowi, że nigdy ci o tym nie powiem.
Dopiero teraz Raija spojrzała na towarzysza. Spojrzenie było przepastnie czarne, ale
nie oskarżające. Raija założyła najbardziej niesforne loki za ucho.
- I uważam, że powinieneś dotrzymać tej obietnicy. To już nie ma znaczenia. -
Uśmiechnęła się do Olega tak, jak tylko ona potrafiła. Uśmiechem, który trafiał prosto do
serca. - Pamiętam to, co pamiętam. Nikt nie musi mi nic opowiadać.
Wpatrzyła się w głąb fiordu. Oleg też go sobie przypominał.
- Zawsze nienawidziłam tych gór - stwierdziła zdziwiona - a teraz czuję się tu
swojsko, jakbym wracała do domu. Czy to nie dziwne?
Oleg nie odpowiedział. Nie był w stanie. Nie mógł wydobyć głosu. Poczuł wyraźnie,
ż
e przyczynił się wobec niej do wielkiej niesprawiedliwości. Za późno było na przeprosiny.
Gdyby nawet je wypowiedział, ona spojrzałaby tylko na niego swymi ciemnymi oczami i
spytała: „Za co przepraszasz?”.
Nie potrafił tego zrobić.
Raija nigdy nie przypominała żadnej kobiety, którą znał. Oleg żałował, że Tonią nie
płynie z nimi. Tonią może by zrozumiała Raiję.
Ale Raija była jedyną kobietą na pokładzie. Nikogo nie dziwiło, gdy kapitan zabierał
ze sobą w rejs żonę, ale nigdy nie zdarzało się, by na statku płynęła więcej niż jedna kobieta.
Załoga by tego nie zniosła.
Nadal zagłębiali się w fiord Lyngen. Wspomnienia napływały ku Raiji szeroką falą.
Rozpoznawała szczyty gór. Przypominała sobie ich nazwy. Wiedziała, jak nazywają się
osady, koło których przepływali. Po obu stronach fiordu.
Opuścili kotwicę jak najbliżej lądu.
Raija dostrzegła domek na cyplu. Dobry Boże, jakiż on mały!
Ale pamiętała, jaki był zaciszny. Przebiegła wzrokiem po zielonej trawie dochodzącej
do ścian domu, po wydeptanej ścieżce prowadzącej do obory i na brzeg do szopy i łódki.
Zobaczyła dym idący z komina. Słaba smużka unosiła się leniwie ku niebu.
Michaił podszedł do Raiji. Cały dzień stała na pokładzie. Widziała zbliżający się
cypel.
Najpierw tylko go sobie wyobrażała. Potem ujrzała na własne oczy.
Teraz już nic nie widziała, bo płakała. Poczuła dłoń syna na ramieniu.
- To tu - powiedziała Raija pewnym tonem. - Spuść łódkę na wodę, Misza! Jesteśmy
na miejscu.
- Wcześnie przypłynęli w tym roku - powiedział Reijo, śledząc wzrokiem żagle
kolorowego statku. Wydawał się płynącym kwiatem.
Już szesnasty rok obserwował rosyjskie statki.
Mattiego nie interesowały statki. Pochodził z głębi lądu i morze go nie pociągało.
Sedolf zerknął ponad ramieniem Reijo i stwierdził, że tego statku nie pamięta.
- Ale i tak trudno dopatrzyć się pomiędzy nimi różnicy - dodał. - Przemalowują je
chyba co roku. I nie można się zorientować w tych ich literach. Nawet jak znasz swoje, i tak
nie rozczytasz tego, co tam skrobią. Ich litery przypominają ślady wron na śniegu...
Mężczyźni poświęcili dzień na przygotowanie narzędzi do wyrębu. Ostrzyli siekiery,
wymieniali trzonki, gdzie było trzeba. Przygotowywali toporki i noże. Byli sami w domu,
podczas gdy Elise i Ida z dziećmi gospodarowały w domu Idy i Sedolfa. Lepiej, żeby dzieci
nie kręciły się pod nogami, gdy tyle niebezpiecznych narzędzi leżało wokół.
Mieli ścinać drzewa na nowy dom Mattiego i Elise. Miejsce, za które w swoim czasie
Ida i Sedolf podziękowali, Reijo oddał swojej wychowanicy i jej mężowi, bratu Raiji.
Mattiemu z trudem przyszło przyjęcie daru, wolałby budować swój dom na ziemi, którą kupił.
Ale nie mógł odmówić. Ten, kto nic nie posiada, nie może odmawiać. Będzie miał
dług wobec Reijo. Mógł trafić dużo gorzej.
Tam, na polanie, gdzie góry nie przytłaczały aż tak bardzo, zamierzał postawić swój
dom. Z widokiem na lasy i fiord, i na niebo. Lepszego i szerszego widoku nie mogli mieć w
Finlandii. Do rzeki było daleko, ale w pobliżu polany płynął strumyk. Reijo obiecał, że
pogłębią go i będą mieli studnię.
Reijo po stracie Heleny chciał być czymś ciągle zajęty. - Wydaje mi się, że spuszczają
łódkę - rzucił Sedolf. - Płyną tu. Pewnie po wodę. Dziwne, że tak blisko zakotwiczyli.
- Tak - potwierdził Reijo. Zerknął raz i drugi, ale nie chciał, by młodzi wzięli go za
starego głupca.
Już kilka lat temu pogodził się z rzeczywistością. Strata Heleny nie zmieniła tego.
- Jest z nimi kobieta - zaśmiał się Matti, ale nagle jego twarz stężała, potem rozjaśniła
się. - No, u diabła! - rzucił i popędził na dwór.
Reijo popatrzył przez okno i zrozumiał, dlaczego Matti zniknął. W łódce było troje
ludzi. Potężny mężczyzna wiosłował. Drugi, szczupły, siedział za plecami kobiety.
Jej włosy powiewały na wietrze niczym skrzydła kruka.
Raija siedziała z twarzą zwróconą ku lądowi. Domek nie wydawał się większy, nawet
gdy się zbliżyli. Ściany już dawno nie były smołowane, zauważyła. Smużka dymu unosiła się
z komina i niknęła pod niebem.
Raija nie mogła uzmysłowić sobie, co czuła.
Może pewnego dnia wydobędzie to wspomnienie i nazwie swoje uczucia. Teraz nie
była w stanie.
Oczy patrzyły.
Uszy nasłuchiwały. Dźwięki były tak znane... Rytmiczne uderzenia wioseł o wodę.
Twarz Olega, jego oczy wpatrzone w nią intensywnie. Wydawał się rozumieć więcej z tego,
co ona przeżywała, niż ona sama.
Misza siedział za nią. On też patrzył na ląd. Raija cieszyła się, że nie widzą siebie
nawzajem. Nie chciała, by syn zajrzał w głąb jej duszy.
Powinna przypłynąć całkiem sama. Ale Misza stanowił część całości. Oleg też. Od
samego początku.
Dno łódki zaszurało o kamienie. Przybijali do lądu. Oleg odłożył wiosła i wyskoczył
do wody. Wciągnął łódkę na brzeg.
Raija stanęła niepewnie na kiwającym się podłożu. Czuła, że Michaił ją wspiera.
Uniosła spódnicę, gdy wychodziła z łódki. Zamoczyła buty, ale to się nie liczyło.
A więc znów tu stała. Jej stopy stały na ziemi, do której należała - i nie należała.
Postaci mężczyzn przed domem... Rozpoznała dwóch z nich. Trzeci trzymał się z tyłu.
Został na schodach domu, gdy dwaj pierwsi pobiegli na brzeg.
Antti też przypominał skałę, a Reijo był podobny do ojca. Kiedyś jego włosy były
niczym łan zboża w słoneczny dzień. Teraz, gęste i krótko przycięte, połyskiwały srebrem
księżyca. Oczy jak zielone klejnoty. Teraz wiedziała, do czego mogła je porównać. Jej usta
wymawiały słowa, których nie wypowiadała wcześniej pomiędzy ścianami z bali w Lyngen.
Reijo miał oczy jak szmaragdy. Może po upływie tych lat bez tak iskrzącego spojrzenia, ale
Raija była pewna, że nic się nie zmieniło.
Nie mogła uwierzyć, kogo jeszcze zobaczyła. Była przekonana, że Matti będzie chciał
wrócić do domu. Do Finlandii.
Matti zawsze miał ojczyste lasy we krwi.
Matti podszedł dwa kroki przed Reijo. Miał szerokie barki, ale zbyt szczupłe. Ojciec
też był taki. Dziwne, jak bardzo synowie przypominali swych ojców. Patrzyła na nich i
widziała Erkkiego i Anttiego.
Jej stopy chciały poczuć coś innego niż tylko kamienie. Wiatr rozwiewał jej włosy.
Panowała cisza. Nikt nic nie mówił. Oleg i Misza nie poruszali się.
Także Matti i Reijo zatrzymali się.
Było tak cicho...
Raija ruszyła czas. Jej stopy przeszły po piasku, po soczystej trawie. Stanęły przed
tym, którego oczy tak przypominały jej oczy. Który uśmiechał się jej uśmiechem.
Pokręcili głowami w zadziwieniu. Ich uśmiech pokonał lata. Był poszukujący,
niedowierzający...
Rozpoznający.
- Siostro! - powiedział Matti, otwierając ramiona. Otoczyły ją mocnym uściskiem.
Jego mięśnie były twarde.
- Masz za długie włosy, mały Matti! - potargała mu je, śmiejąc się i ściskając go. Ich
ś
miech zbliżał ich do siebie. Pomagał pokonywać dzielący ich czas.
Matti nie chciał jej puścić, lecz nagle przypomniał sobie o Reijo. Cofnął ręce z ramion
Raiji i odszedł na bok. Nie zasłaniał już tego drugiego.
Raija poczuła dreszcz. Pozostał jej jeszcze kawałek drogi do przejścia. Zrozumiała
teraz, dlaczego Wasilij już od pierwszego wejrzenia wydał jej się tak znajomy. W jego oczach
rozpoznała oczy Reijo: zielone, przejrzyste, zamyślone, przenikające... Pełne tajemnicy, któ-
rej nigdy nie rozwiązała ani u Wasilija, ani u Reijo.
Pozwolił, by podeszła. Nie uczynił żadnego gestu, by jej dotknąć. Nie obejmował jej
inaczej niż tym swoim przenikliwym spojrzeniem.
- Wiele czasu upłynęło, Reijo - powiedziała. Już tak dawno nie mówiła po fińsku.
Tylko w myślach bawiła się słowami, które odnalazła nocą po śmierci Jewgienija.
- Tak, wiele.
- Wróciłam. Pokiwał głową.
- Widzę.
- To długa historia.
Reijo przeczesał palcami włosy. Raija poznała ten gest z dawnych czasów, widziała go
tysiące razy przedtem. Nagle tyle pamiętała.
- Większość historii, których warto wysłuchać, jest długa - powiedział. - A gdzie
Jewgienij?
- Nie żyje - odparła Raija sztywno. - Umarł jesienią zeszłego roku. Tragicznie.
Reijo pokiwał głową.
- Nie mam do niego żalu - westchnął. - Skłamał. Wrócił i powiedział mi, że nie żyjesz.
Wiedziałaś o tym?
Raija pokręciła głową.
- Masz tylko syna?
- Miałam jeszcze córkę - Raija nie chciała ujawniać swego bólu. - Umarła. To część
mojej historii. Nie będę jej teraz opowiadać, ale pragnę, byś jej wysłuchał. Chociaż nie chcę
niszczyć ci życia...
Przez twarz Reijo przeleciał uśmiech, jednocześnie czuły i gorzki, zrezygnowany.
- Nigdy nikogo nie znalazłeś? - pytanie zabrzmiało niczym okrzyk, niczym prośba o
wybaczenie. - Może dobrze, że nigdy nie łączyła nas wielka namiętność, że nie było
pomiędzy nami wielkiego uczucia! Od jesieni wiele o tobie myślałam. Marzyłam, byś znalazł
kogoś, kogo pokochałbyś wielką miłością. Ty nie powinieneś być sam, Reijo!
- Ona nie żyje - rzucił Reijo. Cień bólu przemknął po jego twarzy. Dał świadectwo
wielkiej miłości. - To też długa historia, Raiju. Czy mamy czas, by wymienić się długimi
opowieściami? Czy tym razem statek zaczeka? Mam w sobie wiele bólu. Wolę bronić się
przed nowym cierpieniem. Za nic nie chcę dać się znów zranić.
- Nikogo nie zranię, jeśli przestąpię próg twojego domu?
Reijo pokręcił głową. Słońce operowało w srebrze jego włosów. Bruzdy zmarszczek
także świadczyły o jego przejściach. Jego słowa mogły je wytłumaczyć. Tak, jak jej słowa
miały wyjaśnić jej zmarszczki.
Odwróciła się do Olega i Miszy. Wywołała uśmiech na twarz. Wciągnęła i ich w swój
krąg. Pokazała im tę cześć jej życia.
- Mój młodszy brat - powiedziała z czułością w głosie. Byli do siebie tak podobni, że
nietrudno było się tego domyślić. - Matti. I Reijo. Był moim mężem, gdy stąd wyjeżdżałam. -
Nabrała głęboko powietrza. - Chyba wobec Boga i władz nadal jesteśmy małżeństwem. Nie
jestem Raisą Bykową, tylko Raiją Kesaniemi. Przykro mi, Misza... To mój syn, Michaił -
przeszła znów na fiński. - I mój najstarszy rosyjski przyjaciel, Oleg Jurków. On mówi po
norweska Misza tylko po rosyjsku.
Matti wyciągnął dłoń i uścisnął dłoń Olega i Miszy.
- U diabła, Raija - uśmiechnął się zażenowany. - Nie bałaś się duchów, gdy wybierałaś
mu imię!
- Jewgienij je wybrał - odparła cicho. - To też część historii.
Reijo też się przywitał. Uśmiechnął się ciepło, niemal po ojcowsku, do Miszy.
- Podobny do ciebie, Raiju. Teraz nawet bardziej niż ostatnio. To twoje cechy
przebijają się we wszystkich twoich dzieciach. Różne twoje cechy w każdym z nich. Misza
jest bardzo podobny do Idy.
Raija zachwiała się, nagle zabrakło jej powietrza. Reijo schwycił ją, objął ramionami.
Spojrzeli sobie w oczy. Wcześniej się oceniali. Powstrzymali się. Próbowali przykładać ramię
i wyważać drzwi, za którymi stało to drugie.
Teraz już to nie było możliwe. Zamki pękły. Żadne z nich nie musiało szukać klucza,
który zardzewiał i zaginął.
Drzwi stanęły otwarte na oścież.
Ramiona Reijo wokół talii Raiji. Jej ramiona na jego karku. Oboje unieśli brwi - on
proste, a ona wygięte w łuk. Policzek otarł się o policzek. Skóra rozpoznała skórę.
- Jeden rok - powiedział Reijo głosem grubym ze wzruszenia. Odsunął lekko Raiję i
przyjrzał się jej, przekrzywiając głowę. Patrzył na jej twarz, próbował dostrzec minione lata. -
Nadal jesteś tak piękna, że mógłby minąć tylko jeden rok. - Uśmiechnął się. - Tęskniłem za
tobą, ty urwisie. Nie chciałem uwierzyć, że nie żyjesz. Nawet po rozmowie z Jewgienijem.
Nawet po tym, gdy się dowiedziałem, że dałaś mu syna. Tęskniłem za tobą, Raiju. O Boże,
jakże ja za tobą tęskniłem!
- A dzieci? - spytała Raija bez tchu, patrząc ponad ramieniem Reijo na mężczyznę
siedzącego na schodach domu. To nie był Knut. Jej starszy syn był blondynem, a ten miał
ciemne włosy.
- Knut i Maja są w Finlandii. - Reijo uśmiechnął się przelotnie i pogładził Raiję po
policzku. Gdy już odważył się jej dotknąć, było to dobre uczucie. Była prawdziwa pod
opuszkami jego palców. Nie znikała, nawet gdy zamykał oczy. Nie rozwiewała się w po-
wietrzu, nawet gdy jej nie dotykał. - Ailo też jest w Finlandii - dodał z bólem, który zawsze
towarzyszył wzmiankom o Ailo. - Ida i Elise są tu. Elise wyszła za twojego brata. Jak zawsze
mamy zawikłane relacje rodzinne!
Raija szeroko otwartymi oczami wpatrzyła się w Mattiego. Ten rozłożył ręce i
uśmiechnął się szeroko.
- Taka ładna wyrosła z niej dziewczyna! - powiedział tonem usprawiedliwienia. -
Wszystko odbyło się bardzo przyzwoicie!
Reijo uśmiechnął się pod nosem i skinął głową w stronę domu:
- To mąż Idy, Sedolf. Świetny chłopak ze złej strony fiordu. - Pogładził Raiję po
włosach. - Nadal jak jedwab - stwierdził ze zdziwieniem. Odnalazł w nich siwe ślady, ale i tak
jej nie postarzały, tylko dodawały uroku. - Jesteś kobitą z piekła rodem, która nie brzydnie z
latami! Ty nie blakniesz. Jak, u licha, ty to robisz, co? - Westchnął. - Jeszcze kilka
dokumentów nie jest całkiem w porządku w naszej rodzinie. Nie tylko my namieszaliśmy. Ida
wyszła za Ailo.
Raija poczuła, jakby grunt usuwał jej się spod nóg. To brzmiało tak właściwie: jej
córka i syn Mikkala!
To stanowiło właściwe zakończenia bajki. Ale przecież na schodach domu Reijo
siedział ciemnowłosy mężczyzna, nie Ailo, a jednak mąż Idy.
- Powiedziałeś przecież, że Ailo jest w Finlandii?
- Ida ma dokumenty zaświadczające, że Ailo nie żyje - odrzekł Reijo. - Nasza córka
jest bardziej twoja niż moja. To jej historia. Sama niech ci opowie. Nazywa ją „Sagą o
mężczyźnie w masce”. Masz już wnuki, kochana. Jesteś babcią! To też długa historia.
Raija zadrżała. Wsparła się o Reijo, gdy odwróciła się do syna i Olega. W wielu
miejscach czuła się jak w domu. Tutaj też. Z dłonią Reijo ściskającą jej dłoń. Z jego
ramieniem wspierającym jej ramię. Stał w jej cieniu.
- Zostaję tu - rzuciła do Michaiła i Olega. - Płyńcie z powrotem na „Raiję”. Ja muszę
ich spotkać - sama.
- Ale to też moja rodzina! - powiedział Michaił, prostując kark. Raija rozpoznała w
tym swój ruch, choć zwykle widziała w synu więcej z cech Jewgienija.
- Tak, to też twoi krewni, mój Miszo. Spotkasz się z nimi. Ale teraz muszę być sama.
To moje życie. Kiedyś moje. Odrzuciłam je, wybrałam inne drogi niż te, które wiodły tutaj.
- To tata milczał! - Misza wreszcie wykrzyczał swój gniew. - On to przemilczał.
Kłamał!
Raija pokiwała głową.
- Tak, ja wiem. Wiem, dziecko. Ale przedtem ja dokonałam wyboru. Ja. Nie twój
ojciec. Nikt inny. I tego też nie żałuję. To długa historia, którą ci opowiem. Zanim poznasz
swoje rodzeństwo...
Michaił uważnie patrzył na matkę. Żałował, że nie rozumiał nic z tego, o czym oni
mówili po fińsku. Wreszcie pokiwał głową.
- Wrócę wieczorem - powiedział.
- Dobrze. Raija puściła dłoń Reijo i pocałowała syna w oba policzki, zanim odszedł.
Oleg pogładził ją po głowie.
- Cieszę się, że ich odnalazłaś - rzucił szczerze.
- Ja też, Oleg. Raija patrzyła za nimi, jak płynęli w stronę statku.
Stała na brzegu i napawała się widokiem. Reijo stanął za nią i położył jej ręce na
ramionach. Jego oddech musnął jej ucho.
- Poślę Mattiego i Sedolfa po Idę. Mieszka na twojej ziemi. Teraz będziemy ścinać
nasz pierwszy las, Raiju. Twój i mój.
- Jesteś podobny do swojego ojca.
- Wiem - rzucił Reijo z uśmiechem. - On też cię bardzo kochał, Raiju.
3
Dłonie Raiji wielokrotnie gładziły zniszczoną powierzchnię stołu. Z czułością,
szacunkiem, zupełnie jakby dotykała czegoś uświęconego...
Reijo po drugiej stronie stołu, z jedną dłonią przykrywającą drugą. Patrzył na nią.
Twarz miał poważną i spokojną.
- Jesteś zły? - spytała nagle. - Nienawidzisz mnie? Nienawidziłeś?
- Nie - odparł, opierając podbródek o rękę. - Nienawiść to strata czasu. Ja nie miałem
czasu. Czułem, że masz swoje powody, by zostać. - Zamilkł na dłuższą chwilę. - Ale
czekałem wiele lat. I nigdy nie uwierzyłem, że nie żyjesz. Pogodziłem się z tym, że cię nie
ma, ale nie, że nie żyjesz. Rozumiesz?
- Pamiętasz Kallego? - spytała Raija z powagą. - To mi się też przytrafiło. Wtedy...
Kalle chyba najbardziej chciał uciec od wszystkiego. Zawsze wybierał najłatwiejsze
rozwiązania. Nigdy nie wierzyłam, że możliwe jest po prostu stracić przeszłość. Nie
rozumiałam tego. Ale potem mnie to spotkało. Może dlatego, że potrzebowałam ucieczki. A
gdy Jewgienij umarł, wszystko do mnie powróciło. Nie umiem tego wytłumaczyć. Przedtem
czułam to jako skałę, lodowatą ciemność, która mnie zatrzymywała za każdym razem, gdy
próbowałam przez nią przejść. Ale skała po śmierci Jewgienija rozstąpiła się! Wszystkie sny i
fragmenty przeszłości, których nie rozumiałam, nagle stały się częścią całości. Byłam jak
naczynie, które znów się napełniło. Tak długo byłam pusta, Reijo...
- Co z Jewgienijem? On wiedział...
- Jewgienij milczał - odparła Raija zrezygnowanym tonem. - Oleg milczał. Antonia
milczała. Nie było więcej wtajemniczonych. Oni byli moimi najbliższymi. Ten zawód boli
najbardziej.
Raija nie wspomniała o Miszy. Na nim wymuszono milczenie. Rozumiała to.
Zobaczyła, jak on wyraźnie się odprężył, gdy zrozumiał, że pamięć jej wróciła. Spoczywała
na nim zbyt duża odpowiedzialność. - Nie ma zbyt wielu ludzi, którzy mnie nigdy nie
zawiedli - uśmiechnęła się Raija. Ostrożnie dotknęła palcem dłoni Reijo. - Ty tego nigdy nie
zrobiłeś. Wasilij też nie. Tylko wy. A ja zawiodłam wszystkich. Wszystkich.
- Wasilij?
- Jego też kochałam - odparła Raija. - Na swój sposób. On był ojcem mojej córeczki
Natalii. Nadal boli mnie wspomnienie o niej. Ona też jest częścią historii, którą chcę ci
opowiedzieć. Teraz tylko trochę, by uwolnić nieco bólu. Wasilija... Wasię... straciłam.
Popełnił samobójstwo. Aż tak było to dla niego poważne. Cały Archangielsk traktował mnie
jak wdowę po nim, jakby nie było w tym ani trochę mojej winy. Natalia umarła. Jewgienij
umarł. Odprowadziłam moich najbliższych na cmentarz. Tam, na wschodzie, pozostał mi
tylko Misza.
- Tutaj masz wielu.
- Nie wiem - odparła. - Śnię Mikkala. To nie są zwykłe sny. On do mnie przychodzi
wtedy, gdy odpływam. Natalia go widziała w morzu.
Reijo wzdrygnął się, ale nic nie powiedział.
- Chciałabym być z nim pochowana - mówiła dalej Raija. - Umarłemu pewnie
wszystko jedno, ale często o tym myślę, że chcę spocząć razem z nim w grobie. Z Mikkalem.
- Ty też przychodziłaś do mnie w moich snach - odezwał się Reijo ochryple. -
Prosiłaś, bym zadbał, żebyś spoczęła w morzu.
Spojrzała na niego pytająco.
- Straciliśmy ciało Mikkala - wyjaśnił Reijo. - Straciliśmy łódkę z jego ciałem.
Zatonęła w morzu...
- Opowiedz mi! Reijo opowiedział o podróży na wschód wzdłuż wybrzeża Finnmarku.
Była to opowieść pełna bólu. Ravna im wybaczyła. Powiedziała, że morze to dobre miejsce
na grób. Wyznała, że staje nad grobem syna za każdym razem, gdy staje nad brzegiem morza.
- To wiele tłumaczy. - Raija zbladła. Dłonią obracała nerwowo jeden z guzików
bluzki, aż go urwała. Bluzkę miała jasnoniebieską, spódnicę o ton ciemniejszą. Reijo uważał,
ż
e wygląda w tych kolorach bezbarwnie. Powinna nosić intensywne kolory, w których sama
by promieniowała.
- Przecież nie mogłam tego wiedzieć... Jej słowa zawisły w powietrzu pomiędzy nimi.
Nie mogła tego wiedzieć. Ale wiedziała. Nie potrafili te go wytłumaczyć.
- Coś jest. Potem - dodała Raija pewnym tonem. - Jest druga strona. Naprawdę. Ja tam
wędrowałam.
Wracałam w mrozie, tak jak kiedyś. Ale teraz jest mi trudniej. Nie chcę wracać.
- Pamiętasz, że nie chciałem w to uwierzyć? - uśmiechnął się Reijo. Miał czterdzieści
dwa lata, ale wyglądał młodziej, zwłaszcza gdy się uśmiechał. Można było w twarzy
dorosłego odnaleźć młodzieńca. - Maja też to miała. Uratowała moje życie. Przyszłaś do niej
we śnie i dałaś jej ten... dar.
- Też to śniłam. - Raija wyciągnęła dłonie i dotknęła go chłodnymi palcami. Jego
dłonie były tak ciepłe! Ciepłe, szorstkie, dobre dłonie.
- Ida też coś ma - dodał Reijo. - Jakąś nadwrażliwość. Przeczucia.
Raija milczała. Stół pomiędzy nimi tak naprawdę ich nie rozdzielał, a raczej spajał.
Gdy myślała o wspólnocie, przede wszystkim przechodził jej przez myśl stół, a nie łóżko.
Rodzina zgromadzona wokół stołu na posiłek - to był dla niej symbol wspólnoty.
Ten stół kiedyś był jej. Teraz tak myślała o innym stole.
- Dzieci? - To pytanie przyszło jej z wielkim trudem, ale już nie mogła czekać. Reijo
opowiadał tak ostrożnie...
- W skrócie? - spytał, ściskając jej dłonie. Reijo już jako chłopak był małomówny.
Jego oczy obserwowały. Mógł wiele przekazać uściskiem dłoni, uśmiechem, mrugnięciem
oka. Upływające lata rysowały zmarszczki, ale nie były w stanie zmienić człowieka. Raija
czuła wyraźnie, że Reijo nadal jest jej przyjacielem. Najlepszym, jakiego kiedykolwiek miała.
Najlepszym, jakiego ktokolwiek mógł mieć.
- Z Elise i Mattim było najmniej kłopotów. Starał się też o nią pewien Simon Bakken,
pamiętasz jego krewnych? Ale Elise wiedziała, kogo chce. A Matti okazał się porządnym
mężem. Pojechali zaraz po ślubie do Finlandii. Niedawno wrócili. Nie było im tam lekko.
Wrócili z czworgiem dzieci. Dwoje tam pochowali. - Reijo uśmiechnął się przelotnie i potarł
jej dłonie kciukiem. - Mają Eija - Marię, Reino, Mikaela i Inkeri Raiję.
- Babcia? - Raija pokręciła głową. - Nie czuję się aż tak stara...
- Masz więcej wnucząt, babciu! - zaśmiał się, drocząc się. Ale zamilkł, gdy dostrzegł
jej zagubione spojrzenie. - Mamy jedno wspólne, no i Mikkal, gdyby żył... Mały Mikkal.
Podobny do ciebie jak dwie krople wody. To synek Idy i Ailo. Urodziła bliźniaki.
Dziewczynka umarła w zeszłym roku. Ida ciężko to przeżyła. Nazywaliśmy ją małą Raiją.
Niezwykle podobna do Mikkala. Już jako noworodki miały ukształtowane twarze. Nie mogły
się nazywać inaczej! Musiały nosić wasze imiona. - Reijo westchnął. - Ida wyszła za Ailo. On
wyruszył na wschód, a wylądował w Finlandii. Maja tam była. Potrzebowała go. Pomiędzy
nimi istniała więź...
- Byli rodzeństwem... - rzuciła Raija.
- Tak, byli rodzeństwem - powtórzył Reijo. - Przeszli przez wiele cierpienia. Ailo
został poważnie poparzony. Ida ci opowie. Mówi, że on już nie ma twarzy, że to tylko maska.
On już nie wrócił. Maja napisała, że Ailo nie żyje. Ida i Sedolf zakochali się w sobie. Jej
córeczka umarła. I wtedy pojechali do Finlandii...
Reijo puścił dłonie Raiji. Musiał wstać i przejść po izbie. Dzień był jasny, ale trzymał
się z dała. Reijo dołożył do paleniska. Ściany z bali nie dopuszczały zbyt dużo ciepła z
zewnątrz.
- Mówię o wszystkich naraz... Sedolf jest kuzynem Simona. Maja zaszła w ciążę z
Simonem. Pobrali się niechętnie. On wylądował w więzieniu i wrócił odmieniony.
Reijo usiadł obok Raiji i objął ją ramieniem. Pamiętał to uczucie z dawnych czasów,
znał jej barki, zaokrąglenie ramienia. Jego dłoń tak dobrze tam pasowała. To spotkanie
przywołało 'wszystkie wspomnienia.
- Maja sądziła, że ja potrafiłbym wypełnić jej pustkę. Były chwile, że i ja w to
wierzyłem. Byłem samotny. To jest coś więcej niż uczucie. To ból tak konkretny, że niemal
można go dotknąć. - Uśmiechnął się blado. - No i tu opowieść się plącze. To tak, jak gdy
używa się zbyt wiele kolorów przy tkaniu. Zlewają się w jedno, jak gęsto rosnące krzaki.
Knut powędrował do Finnmarku. Simon też. To było przed Idą i Ailo. Matti pojechał do
Finlandii z Elise. Ta opowieść to istny gąszcz!
- Dobrze opowiadasz.
- Pamiętasz dziewczynę z lochów Vardo? - spytał nagle Reijo. - Finka. Nieduża
blondynka, niczym się nie wyróżniająca. Ale miała w sobie coś dobrego. Nazywała się Anjo.
Ona cię pamięta.
Raija pokręciła głową.
- Mało stamtąd pamiętam. To nadal czarna plama. Opowiadałam o tym Mikkalowi, ale
to było dawno. Nie przypomnę sobie tego, nie chcę.
- Chłopcy się spotkali. Ailo był z Knutem. Poznali Anjo i młodego Fina, Heino. -
Reijo zamilkł na chwilę. - To był syn Petriego. Petri pojechał do Finnmarku szukać ciebie i
tam zmarł. Heino chciał odnaleźć ojca i ciebie. Nienawidził cię za to, że ojciec nie mógł o
tobie zapomnieć.
Raija zbladła. Pozostawiła wiele kręgów na wodzie. Mętnej wodzie...
- Odnaleźli złoto Kallego. Knut rozdzielił je wśród wszystkich. Ożenił się z Anjo. Ona
jest niemal w naszym wieku, ale jeśli któreś z naszych dzieci jest naprawdę szczęśliwe, to
właśnie Knut. Mają dwoje dzieci, Karla i Ailę. Trzy latka i niecały rok... Mieszkają u Mai.
Porzucili wszystko po tej stronie granicy. Simon umarł na północy. Knut wrócił do domu z
ż
oną, Ailo i Heino. Ailo i Ida byli dla siebie stworzeni. A Heino roztopił lodową powłokę
Mai. Nigdy wcześniej wiosna nie przyszła gwałtowniej... Pobrali się i pojechali na południe,
do Finlandii. Dobrze im się powodziło, aż Heino zginął w pożarze, zresztą to było bardziej
zawikłane. Maja wyszła niespodziewanie za mąż za fińskiego arystokratę. Jest teraz panią na
wyspie Hailuoto, niedaleko Oulu. Jest panią Marią Runefelt. William to dobry człowiek. Mają
syna - Williama Henrika Reijo.
- Więc ty też pozostawiłeś ślad - uśmiechnęła się Raija. - W sercach...
Zażenowany Reijo udał, że nie słyszy.
- Ailo znalazł schronienie pod opiekuńczymi skrzydłami Mai. Ma żonę, Annę Kajsę.
To córka z nieprawego loża ojca Williama. Wiesz, biedni ludzie zawsze ulegali bogatym...
Knut, Anjo i dzieci też u niej są.
Spojrzał na Raiję. Niemal czuł jej ból. Było jej ciężko.
- Helena przybyła znikąd - powiedział Reijo ciepłym tonem. Mówienie o niej
sprawiało ból, ale zarazem dobrze było dać się pochłonąć wspomnieniom. Zanurzyć się w
czułości. Zanurzyć po szyję. Tak pragnął móc cofnąć czas! Wrócić, dotknąć tego, co było.
Ale Helena nie żyje. - To część mojej historii, Raiju. Była Finką. Młodsza od Idy. Ale z nią
nigdy nie czułem się staro. Miała w sobie tyle radości! Dobra, ciepła... Mam syna, Raiju. Ivar
Antti. Ma rok. Jakoś moje dzieci chowają się bez matek... Po tamtej stronie fiordu zeszła
lawina. Jumala jeden wie, dlaczego Helena wypłynęła łódką w taką mgłę. Mnie nie było w
domu. Wyrzuciło ją na ląd na naszym brzegu.
Reijo spojrzał poważnie na Raiję. Chciał być uczciwy aż do bólu. Wiedział, że jego
słowa mogą ją dotkliwie zranić.
- Gorzej było stracić ją niż ciebie, Raiju. Moja radość zależała od niej. Drzwi do
największego i najbardziej czułego uczucia są teraz zamknięte. Zaryglowane. Ona ma klucze.
Utonęły wraz z nią. To jej twarzy będę szukał po tamtej stronie, jeśli istnieje. Teraz będę
wierzył, że tak. Nic innego mnie tu nie trzyma. Wierzę, że ona tak po prostu nie zniknęła. Że
gdzieś jest, gdzieś indziej. Że kiedyś ją obejmę. No i Ivar. On mnie potrzebuje. Chcę widzieć,
jak dorasta. To mnie trzyma przy życiu. Daje sens dniom. Nie oczekuję więcej od życia. Ty
powróciłaś z przeszłości, Raiju.
Wiedziała. Zrozumiała, co jej przekazał. Wiedziała, jakie inne słowa mógł wybrać.
- Jestem brudna - stwierdziła. - Wszystko mnie swędzi. Rozgrzejesz dla mnie saunę,
Reijo?
Zaśmiał się i delikatnie pogłaskał palcami jej policzek. Nie była to już skóra
dziewczyny, ale nadal zachowała miękkość.
- Napalę tak, że pęknie - obiecał. - Niewiele się zmieniłaś, Raiju.
Zdążyli jeszcze podzielić się wieloma myślami, zanim sauna się rozgrzała. Raija z
podwiniętymi nogami siedziała na ławie w kuchni. Pamiętała te niezliczone razy, gdy tak
siadała, dzieląc śmiech i smutek. Razem z Reijo. Razem z Anttim.
Myślała o tych z jej dzieci, które też tak siadywały. Starała się je sobie wyobrazić, ale
mimo to były nadal nierzeczywiste. Okruchy czegoś, do czego nie miała prawa.
Nie było jej tu wtedy.
Dla nich nie żyła.
- Czy dobrze zrobiłam, że wróciłam? - spytała nagle. - O Boże, Reijo, może ja tego
wcale nie przemyślałam? Uważasz, że nie powinnam? Czułam, że muszę. I chyba nie
myślałam o was...
- Ja się cieszę, że wróciłaś - przyznał Reijo szczerze i z powagą. - Mimo wszystko,
Raiju.
- Powinnam wziąć ze sobą coś na zmianę! - Raija rozłożyła ręce. - Ale gdy
zobaczyłam ten dom, o niczym już nie myślałam. Musiałam na ląd.
- Spaliłem ubrania Heleny - rzucił Reijo. - Były porządne, ale nie mógłbym znieść
widoku kogokolwiek innego w nich. Ty nie zostawiłaś po sobie tyle, by starczyło na ognisko.
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Nagle stali się dla siebie kimś nowym. Raija
zawstydziła się jakby. Nie było to jak na nią zwyczajne. Kiedyś była swobodną i szalona jak
wiosenne wiatry, które bez pytania ogałacały ziemię z zimowej szaty.
- Mógłbym popłynąć po twoje rzeczy, ale możesz coś od nas pożyczyć. Jest ubranie,
które Ida dała Elise. Powinno na ciebie pasować. Nasza córka ma podobną figurę do twojej.
Nadal trzymasz się młodo, Raiju.
- Ty też niewiele się zmieniłeś, Reijo! - zaśmiała się Raija. - Znasz mnie aż nadto
dobrze. Widzisz, jak teraz się boję?
- Może pójdziesz sama? Pokręciła głową.
- Nie stanowimy dla siebie zagrożenia, Reijo. I po tym, co narozrabialiśmy, to nawet
nie będzie grzech...
Ujęli się za ręce i razem przeszli przez podwórze. Wyglądali na parę, która dzieliła
stół i łoże wystarczająco długo, by znać się na wskroś. Nawet szli tym samym rytmem.
No i przecież była to prawda.
- Nigdy nie widziałem twoich ran jako blizn. - Reijo potrząsnął głową, bliski łez.
Mikkal płakał nad nimi, a potem je pieścił. Jewgienij i Wasilij tak samo. Na niej samej
już nie robiły wrażenia. Stały się jej częścią. Znała je - białawe i poskręcane.
Teraz pamiętała nawet, w jaki sposób powstały. Wiedziała, które powstały po
poparzeniu, które po uderzeniach szpicrutą. Jej ciało zostało naznaczone. Ale jej dusza nigdy
się nie ugięła w lochach twierdzy Vardo.
Jej skóra nadal nosiła te ślady, ale nie dała się uznać za czarownicę. Wyszła z tego
dumnie wyprostowana. Może bardziej niż przedtem.
- Anjo opowiadała nam, co ci robili - powiedział Reijo cicho. Jego spojrzenie nie
odrywało się od blizn. Znał ciało Raiji. Już go nie kusiło, choć kiedyś marzył o nim. Kochał je
- myślami, dłońmi, ustami, skórą - duszą i ciałem.
Jej nagość nie budziła w nim pożądania. Te blizny wywoływały w nim tylko czułość.
- Anjo opowiadała - powtórzył. - A ja pamiętałem rany, krew, twój ból. Podeszłe ropą
oparzenia. Ślady po pejczu, po nożu... A Anjo ubrała je w słowa.
- Tej części historii ci nie opowiem. Więcej razy nie mogę, Reijo. - Raija zmusiła się
do położenia na jednej z pólek. Nie na tej najwyższej, tam gorąco uderzało jak ściana. Nie
rozumiała, jak Reijo mógł tam wysiedzieć. Nie wyglądało na to, by ciężka para wodna jakoś
mu szkodziła. - Przecież miałam wrócić - powiedziała wreszcie. Spojrzała przelotnie na Reijo.
Jego ciało wydawało się nadal zwarte. Widać było, że dużo chodził bez koszuli tego lata. Na
plecach był ciemniejszy niż na brzuchu, a nogi miał białe. Mężczyźni właśnie tak wyglądali
po lecie. - Wtedy nie uciekałam na zawsze, Reijo. Miałam wrócić. Wiedziałam, że się jakoś
ułoży. Zawsze byliśmy sobie bliscy, zawsze byliśmy przyjaciółmi. Uważałam, że to równie
dobra podstawa jak namiętność. Ona wszystko w końcu pożera, jak ogień suchą trawę.
- Wiem, że tego chciałaś - odparł Reijo łagodnie. - Teraz wiem.
Włosy przykleiły mu się do czoła, pociemniałe. Raija dostrzegła, że mu się
przerzedziły, linia czoła podeszła wyżej.
- Nie miałaś nad tym władzy - dodał.
- Ja miałam wrócić - powiedziała Raija cicho. Para wodna dochodziła do sufitu. Raija
dostrzegała ślady po ociosywaniu belek siekierą. - Miałam być matką.
Reijo nie mógł dostrzec jej uśmiechu, ale słyszał go w jej glosie. Wiedział, że ona
najbardziej oskarżała siebie. Wiedział, że oskarża siebie o to, czego nie była winna.
- Całą zimę zajęło mi układanie fragmentów w całość. Czułam się, jakbym siedziała
nad dwunastoma potłuczonymi szklankami. I miałam jej poskładać... Całą zimę trwało, zanim
zrozumiałam i mogłam spojrzeć w przeszłość bez goryczy. I nie mogłam się tym z nikim
podzielić.
- Nie mamy wpływu na nasze życie - powiedział Reijo. - Nawet nie możemy wpływać
na najważniejsze zmiany, Raiju. Kiedyś wierzyłem, że los leży w moich rękach, że jest
niczym glina, którą mogę ugniatać, jak tylko chcę. Życie to nie glina. To zbiór ścieżek. Dla
jednych wielu, dla innych kilku. Dla nas kręcą się one w sposób niezwykły. Moja ścieżka
wiodła przez piękne tereny. Teraz stoję na polanie. Nigdy nie sądziłem, że tu dotrę. Myślę, że
tu kiedyś byłem, ale las się przecież zmienia, prawda? Wszystko rośnie, coś znika. Nic nie
jest dokładnie takie samo, jak dawniej. Ja też nie jestem ten sam. Patrzę z innej perspektywy.
Patrzę oczami, które widziały wiele od ostatniego czasu. Jumala, chyba rozumiesz, co mam
na myśli?
- Może.
- Nie wyrzekłbym się czasu z Heleną. Reijo skurczył się w sobie po wypowiedzeniu
jej imienia. Ból zastygł w twarzy. Oczy pod jasnymi brwiami ściemniały.
- A może ta ścieżka była równie dobra jak inne? - rzuciła Raija, siadając i sięgając po
chochlę z wodą. Polała nią kamienie. Zasyczało, para uniosła się ciężko i położyła, gorąca, na
skórze. Zapiekła.
- Ona rozświetlała wszystko wokół siebie - powiedział Reijo. - Przybyła ze świata,
który w niczym nie przypominał naszego. Nie umiała szorować podłogi ani prać ubrań.
Przypaliła strasznie dużo garnków, zanim nauczyła się gotować. Płakała nad swoim
pierwszym chlebem. Jadłem go i sądziłem, że stracę na nim wszystkie zęby... Ale robiłem to
dla niej. Próbowała. Starała się. Była jednym z najbardziej upartych ludzi, których znałem w
ż
yciu. - Uśmiechnął się, odprężony. Spojrzał Raiji w oczy. - Może w tym przypominała
ciebie. Ale poza tym wcale. Była delikatna, ciepła i ustępliwa.
- No, ja na pewno nie jestem ustępliwa! - Raija zlizała pot z górnej wargi. Smakował
morzem. Niemal unosiła się na parze wodnej.
- Na pewno ciebie nie przypominała - Reijo wiedział, że Raija nie atakowała Heleny.
Słuchała. Dobrze było opowiedzieć o Helenie komuś, kto nic o niej nie wiedział.
Opowiadał więc. O tym, jak nastała w ich życiu. Jak z niego odeszła.
Tajemniczo.
Opowiadał jej o ranach, które nosił w sercu i duszy. Jak rozdrapywał te rany, zrywał
cienkie warstwy strupów, by utrzymywać pamięć o niej. Opowiadał Rraiji o bólu.
- Boję się, że nadejdzie dzień, gdy już nie poczuję bólu. Nie chcę go utracić. Nadal
chcę go czuć niczym szpony drapieżnego ptaka w moim sercu. Boję się, że o niej zapomnę.
Ona na to nie zasłużyła.
- Ból znika - powiedziała Raija bez ogródek. Wiedziała, że on nie chce tego słyszeć,
ale przedstawiła mu swój ból. W całej okazałości. Oboje niczego przed sobą nie ukrywali.
W parę wodną popłynęły nowe fragmenty tej połowy życia, którą spędzili osobno.
Obrazy. Szybkie szkice. Wybierali je bez zwracania uwagi na kolejność wydarzeń, zupełnie
jakby zrywali kwiaty na łące. Szli tam, dokąd prowadziły ich oczy, na skróty, w poprzek...
Taki bukiet zawsze będzie ładny. Wiązanka polnych kwiatów nie może być inna.
Chwile z ich życia nie przypominały może rumianków, dzwonków czy jaskrów, ale i
tak nie mogli wstydzić się swojego bukietu.
- Jewgienij postawił wszystko na jedną kartę. - Reijo potrząsnął głową. Nie umiał
wczuć się w sytuację mężczyzny, który dał Raiji pełną garść kłamstw. Który trzymał się
konsekwentnie tych kłamstw aż do śmierci. Który z własnej woli dał się wplątać w lepką sieć,
którą sam rozwinął.
- Brak mi słów. Muszę przyznać, że trochę go podziwiam. To wymagało wielkiej
odwagi. To nie twoja wina, Raiju, że dla ciebie mężczyźni tracą głowę. Cieszę się, że Ida
trafiła na Sedolfa. Już zaczynała za bardzo przypominać ciebie, Mały Kruku...
Nie sądziła, że ktokolwiek jeszcze nazwie ją tym przydomkiem. Właściwe było,
gdyby to mówił Mikkal. To było jego pieszczotliwe imię dla niej. Od pierwszego dnia, gdy
stanęli twarzą w twarz. Ona, zapłakana ośmiolatka, i on, czternastolatek, który bez chwili
wahania wziął na siebie odpowiedzialność za nią. Który obiecał, że będzie zawsze o nią dbał.
Mały Kruk.
Może ona właśnie nim się stała?
- Czy dzieci mają do mnie żal? Zawiodłam ich bardziej niż ciebie. Matti i tak mnie
kocha, jesteśmy tej samej krwi. Ty wybaczasz. Liczyłam na to, bo ty jesteś takim
przyjacielem, który nigdy, przenigdy nie zawodzi.
- Mai tu nie ma, Raiju. Przykro mi to mówić, ale cieszę się, że jej nie spotkasz. Ze
względu na Maję. Teraz jest jej dobrze, jest szczęśliwa. Udało jej się wypchnąć ciebie ze
ś
wiadomości. Jej nie powinnaś ruszać, Raiju!
- Oto mój najgłębszy smutek...
- Maja powinna się dowiedzieć, że żyjesz. Ale nie - spotkać. Ja też kocham Maję.
Stała się moją ulubienicą, może bardziej niż Ida.
- Chcesz, bym odpłynęła, Reijo?
- A chciałaś zostać?
- Nie wiem - odparła Raija.
4
- Dlaczego on tak gna? - Elise osłoniła oczy dłonią i patrzyła, jak Matti popędza konia
niczym szalony woźnica. Sedolf trzymał się mocno wozu obiema rękami. Obaj wyglądali na
zadowolonych figlarzy.
- Tata? Może coś z tatą? - Ida zerwała się, otrzepała spódnicę i poprawiła grzywkę.
Nadal starała się ładnie wyglądać, gdy nadchodził Sedolf. - Nie, oni się szczerzą -
odpowiedziała sama sobie, ściągając brwi, pomiędzy którymi utworzyła się podwójna
zmarszczka.
Elise dostrzegła ją i przypomniała sobie, u kogo ją widywała dawno temu... Wzruszył
ją ten widok.
Matti objął Elise i okręcił ją wokół w rytm jakiegoś tańca, aż spódnica jej zafurkotała.
Ucałował ją soczyście w oba policzki, puścił i szybko podniósł w górę Idę.
- Chyba całkiem już zwariowałeś! - prychnęła Ida. - Postaw mnie na ziemi, Matti!
- Co za dzień, gołąbeczki! - śmiał się Matti, spełniając prośbę siostrzenicy.
Sedolf stał oparty o wóz i uśmiechał się pogodnie. Nie spuszczał jednak czujnego
spojrzenia z żony.
- Co się stało? - Ida patrzyła to na jednego, to na drugiego. Nawet dzieci przestały się
bawić i zerkały na dorosłych.
Matti nabrał powietrza. To, co w nim wzbierało, znalazło ujście w słowach pędzących
niczym wodospad:
- Ona wróciła! Jumala, sam nie mogę w to uwierzyć! Ale ona wróciła! Raija jest na
cyplu!
- Kto? - spytała Ida, choć słowa Mattiego niemal namacalnie wisiały w powietrzu.
Jednak musiała spytać: - Kto?
- Twoja matka - odpowiedział Sedolf, podchodząc do Idy. Objął ją, pogłaskał, ustami
dotknął jej czoła. Jego spojrzenie miało siłę odbijającą jej własną, o której na chwilę
zapomniała. - Przypłynął rosyjski statek, moja Ido. Twoja matka jest na brzegu. Jesteś do niej
podobna, nietrudno ją poznać. A chłopak jest już niemal dorosły.
- A on? Jej Rusek? O Boże, co na to tata? Biedny tata! Dlaczegóż, u diabła, Helena
musiała umrzeć?
- Raija! - niemal śpiewał Matti. - Nasza Raija! - Kręcąc głową, usiadł na ziemi, by
zaraz się zerwać. - Raija, Elise! Nigdy wcześniej nie doświadczyłem, by ktoś powrócił z
zaświatów. Nigdy w takie coś nie wierzyłem. Może też nie całkiem wierzyłem, że Raija nie
ż
yje, ale nie miałem nadziei na cud. To się nie zdarza. Ale to naprawdę ona! Raija!
Elise nic nie odpowiadała. Milczała, pełna niedowierzania. Próbowała pojąć coś, co
zakrawało na szaleństwo. Sen w środku dnia! Nieoczekiwany, nagły. Raija...
- A tata? - domagała się odpowiedzi Ida. - Boże jedyny, dlaczego ona to robi ojcu?
Czy już nie cierpiał wystarczająco z jej powodu? Chyba musi to rozumieć?
- Reijo otworzył dla niej ramiona - odparł Sedolf spokojnie. Na ustach miał uśmiech
pełen czułości.
- Nie bądź Mają! - poprosił Matti. Nie chciał, by jego radość przesłoniły jakieś cienie.
- Reijo ją objął.
- Dopiero co pochowaliśmy Helenę! - Ida wysunęła się z objęć Sedolfa i odgrodziła
się przed nim, splatając przed sobą ramiona. Odwróciła się do nich plecami.
Matti i Sedolf wymienili spojrzenia. Dopiero co widzieli takie same gesty, to samo
wstrząśnięcie głową...
- Reijo się ucieszył - wytłumaczył Matti, nie zwracając uwagi na mur, który wzniosła
Ida. Położył dłonie na jej ramionach, przyłożył policzek do jej włosów. - Posłuchaj swojego
starego, mądrego wujka - uśmiechnął się, próbując zmienić jej niespodziewany nastrój. - Re-
ijo jest pełen ciepła, mała. Stali o kilka kroków od siebie, aż wreszcie nie było pomiędzy nimi
dystansu.
- Nie wierzę ci - upierała się Ida, nadal dumnie wyprostowana.
- To nie było płomienne spotkanie - mówił Matti, gładząc ją po policzku. Ida
pozwalała mu na to, choć nie dawała się rozbroić. - Nie takie. Ale oni nadal żywią do siebie
uczucie. Inny rodzaj miłości...
Matti pamiętał Mikkala. Pamiętał Raiję i Mikkala razem. Jednak według niego nigdy
wcześniej Raija i Reijo nie wydawali się sobie bliżsi niż właśnie teraz. To nie był ogień
palący skórę, tylko coś delikatnego i wielkiego. Czułość. Bliskość. Coś większego niż
przyjaźń. Poczucie wspólnoty w przestrzeni, której nikt nie mógł ograniczyć. Właśnie taką
otwartą, wielką wspólnotę dzielili Raija i Reijo.
Nadal.
- Ty i Ailo także dzielicie ból - odezwał się opornie Sedolf. - To nie jest do tego
podobne, Ida. To, co dzielicie z Ailo, czy tego chcecie, czy nie, jest nowsze, bardziej bolesne,
a poza tym jesteście innymi ludźmi. Ona nie jest tobą, Ida. A Reijo to nie Ailo. To, co ty czu-
jesz, nie jest tym, co czują oni. Ty zostawiłaś dużo bólu w Finlandii. Jeśli tam wrócisz, nadal
go znajdziesz. Ale Reijo i twoja matka spotkali się radośnie. Matti nie kłamie. Jest tak, jak on
mówi: to inny rodzaj miłości.
- Nie wierzę wam - upierała się Ida. Trzymała się tego jak skały. Gniew wzbierał w
niej jak wody przypływu. - Dlaczego ona wróciła? Czy nie mogłaby nie żyć? O Boże, nie to
miałam na myśli, tylko czy nie mogła tam pozostać?
- Ja chcę się z nią zobaczyć! - odezwała się Elise. - Czy mogę? Czy ona tego chce?
Muszę ją zobaczyć!
- Ona chce - Matti pokiwał głową. Nadal trzymał Idę za ramiona.
- Teraz - zażądała Elise.
- Ja nie chcę - rzuciła Ida. - Nie mogę. Zapadła cisza. Nikt się już Idzie nie
sprzeciwiał.
Nikt nie próbował przekonywać. Matti puścił ją. Jej chłód aż poczuł na swoich
dłoniach. Sedolf został z Idą. Cicho poprosił Mattiego i Elise, żeby pojechali. Niczego nie
obiecywał. Pozostał obok Idy, nie naruszając jej szańców obronnych.
Wóz zaskrzypiał, odjeżdżając. Jeszcze długo go słyszeli. Mikkal nie rozumiał,
dlaczego Matti, Elise i ich dzieci tak nagle zniknęli. Kolana Sedolfa wynagrodziły mu trochę
ten zawód.
- Dlaczego ja tak to odbieram? - Ida odwróciła się gwałtownie w stronę męża. -
Przecież nie jestem Mają! To nie jest nienawiść. Nie możesz sądzić, że jej nienawidzę. Ale po
prostu nie mogę... Nie mogę, Sedolf! Rozumiem, że tata się cieszy, a jednocześnie nie
rozumiem. Przecież tak niedawno umarła Helena...
- Ona nie jest rywalką Heleny - odparł Sedolf. - Nie byłaby nią, nawet gdyby Helena
ż
yła.
Ida westchnęła. Czuła się samotna, bezsilna. Nie pragnęła jego objęć. Musiała sama
poszukać rozwiązania.
- Chyba pójdę się przejść - powiedziała.
Raija wykręcała włosy. Stała, bosa, na podwórku, w cudzym ubraniu. Czuła, że to
obejście stało się dla niej w pewien sposób obce.
Reijo nie dopiął koszuli. Z sauny nadal unosił się słaby dym.
- Pamiętam, jak kiedyś tak stałaś - odezwał się, zaczesując włosy palcami. - To
przedziwne, ile takich drobiazgów powraca mi w pamięci, gdy ciebie widzę. One gdzieś tam
leżały i nawet mi się nie przypominały. Ale teraz wiele powraca. Twoje włosy na wietrze...
- Ja to nie tylko włosy!
- Tak, wiem. Ale stanowią najwyraźniejszą część obrazu przedstawiającego ciebie.
Gdy próbowałem wyobrazić sobie twoją postać, nie potrafiłem nadążyć za upływem lat. Nie
mogłem cię postarzyć...
Reijo uśmiechnął się. Patrzył na Raiję badawczo. Światło nie było dla niej łaskawe,
ale to mu nie przeszkadzało.
- Teraz widzę, że mogłem wyobrazić sobie twoje zmarszczki, każdą z nich. Pamiętam,
jak się uśmiechałaś i w jaki sposób twój uśmiech mógł wyrzeźbić te linie koło oczu, koło ust.
Wiem, jak marszczyłaś brwi, by powstały te dwie kreski pomiędzy nimi. Widzę twoje lata.
Lata, kiedy ja żyłem tutaj. Czas przeszedł przez nasze twarze w innych butach. Pozostawił
inne ślady. To dziwne, Raiju. Minęło przecież tyle lat. A teraz wydaje mi się, że tak niedawno
wyjechałaś.
- Mam dwa życia - powiedziała Raija, wstrząsając głową. Reijo widział ten ruch u
wszystkich dzieci. Jedynie u Idy przyprawiło go to o najmocniejszy dreszcz. Ida nie mogła
pamiętać matki. Był to ruch, który otrzymała wraz z krwią, a nie podpatrzony. - Jedno, zanim
zapomniałam - mówiła dalej Raija - i drugie, od wypadku do śmierci Jewgienija.
- A teraz? - spytał Reijo.
- To przedłużenie jednego z nich - odparła z powagą. - Nie jestem pewna, którego. Ale
to ciąg dalszy. Ścieżki prowadzą dalej.
Reijo nie pytał, dokąd. Albo nie chciał, albo sam się domyślał.
Zbliżali się do siebie. Oboje to wyczuwali. Ich bliskość była nadwrażliwa. Nawet
słońce i wiatr jej szkodziły.
- Oto są! - Reijo uświadomił sobie, że poczuł ulgę. Niemal go to rozzłościło. Przecież
to była Raija! Pomimo Że dzielące ich lata chwilami wydawały się nie do przejścia, Raija
stała przed nim tak bliska, że wydawała się częścią niego samego. Świadomość tego
sprawiała mu niemal ból. Reijo wolał mieć na to inne słowo, ale nie umiał go znaleźć.
Jego radość była tak wielka, że aż bolesna.
- To więcej, niż się mogłam spodziewać - wykrztusiła Raija, wciąż obejmując
szczupłe ciało Elise. Ona też była jej dzieckiem. Pamięta jeszcze dziewczynkę o krągłych
ramionach i włosach jak łan zboża w lipcu. Zmieniła się, ale nadal pozostała Elise. Jej dziec-
ko. Jedyne, które wybrała.
Matti przytulał całą gromadkę dzieci o czujnych oczach. Patrzyły na mamę, która w
jednej chwili stała się niczym obca. Płakała na ramieniu tej nieznanej, ładnej pani, o której im
powiedziano, że jest ich ciocią i babcią. Nic nie rozumiały. Dobrze, że ramiona taty się nie
zmieniły. Mimo że mówił im te dziwne rzeczy, sam się nie zmienił. Targał im włosy tak samo
jak zawsze i mówił, że ta pani nazywa się Raija i jest jego siostrą. I prawie mamą mamy.
Zupełnie, jakby mógł istnieć ktoś taki jak prawie mama...
- Prawdziwa ciocia i prawie babcia - tłumaczył Matti, ale to nie pomagało.
- Nie wiem, czy mogę w to wierzyć - powiedziała Raija. Jej słowa brzmiały dla dzieci
trochę dziwnie, ale wypowiadała je po fińsku. Coś w ich melodii było obce, ale to tylko
pomagało wyobrazić sobie ją jako kogoś, kto przybył z nieznanej im bajki.
- Tak jest dobrze. Tak dobrze! - musiała to powtórzyć, żeby jej uczucie stało się
realne. Przekonać sama siebie, że mówi prawdę. Po chwili dodała: - Nic dobrego nigdy nie
trwało dla mnie zbyt długo.
- Możesz wyciągnąć ręce - odezwał się Reijo.
Palce Raiji zaczęły chwytać powietrze. Dzieci Elise i Mattiego roześmiały się,
rzucając ukradkowe spojrzenia na tą dorosłą, niemal starą panią, która robiła takie głupie
rzeczy. Bawiła się w kota albo drapała powietrze. Przecież to niemożliwe!
- Nie wiem, czy ja mogę mieć cokolwiek w rękach - powiedziała Raija. Przeleciała
wzrokiem po dorosłych. Z trudem mogła patrzeć na dzieci. Przypominały jej ból z
przeszłości. Ból, od którego tak tanio się wykręciła.
Czy miała teraz zapłacić? Oczekiwano tego po niej?
To Matti wypowiedział przy wszystkich te słowa. Te, które Reijo litościwie tylko
wspomniał. Matti nie zrobił tego ze złej woli, nie po to, by ją zranić. Został tak wychowany,
by widzieć wszystko w klarownych liniach. Pamiętał, że sama Raija żądała tego od niego
pewnej zimy w środku Finlandii.
- Po tym całym czasie nie możesz tak po prostu odpłynąć. Bardziej czujesz się w
domu tam na wschodzie czy tu?
- Nie wiem - odparła po długiej chwili namysłu. - Teraz sama nie wiem, gdzie się
czuję jak w domu. Może nigdzie?
- Tu zawsze jest dla ciebie miejsce - powiedział Reijo, choć nie musiał. Raija
wiedziała, że on nadal ją wspiera, nawet w czas sztormów.
- Jeszcze żyją tacy, którzy mnie pamiętają. - Raija wielokroć o tym myślała, gotowa
niemal z tego powodu zrezygnować z podróży.
- No i co z tego? - spytał Matti bez zastanowienia.
- Reijo ożenił się z Heleną - odparła Raija cicho. - Urodził im się syn. Ja dla nich nie
ż
yłam, braciszku. Ale naprawdę żyłam, nadal żyję. Też wyszłam za mąż. Ani Reijo, ani ja nie
mogliśmy tego zrobić. Według prawa nadal jesteśmy małżeństwem. To wielki grzech. Ludzie
nie przeoczą tego. Nie tutaj. Nie, jeśli chodzi o mnie.
- Nie mów tak - mruknął Reijo. Skrzywił twarz w uśmiechu. On też zdążył o tym
pomyśleć, ale nie widział tego tak czarno jak Raija. - Oni jeszcze mogą cię zaskoczyć, ci nasi
ludzie znad fiordu. Nie jest tu tak ciasno, jak myślisz. Są tacy, którzy potrafią patrzeć szeroko,
wspiąć się na szczyty gór. A nawet na płaskowyżu można znaleźć takich, którzy mają wąskie
horyzonty. Nie oceniaj ich zbyt surowo!
Raija nie odpowiedziała. Zresztą Reijo tego nie żądał.
Ich spojrzenia odczuwała na skórze. Nie umiała na nie odpowiedzieć. Słowa pozostały
niewypowiedziane, lecz wyraźne jak kręgi na wodzie.
- Będziemy ścinać drzewa na dom Mattiego - powtórzył Reijo to, co mówił w saunie. -
Potem będę wypalał dziegieć. Nie ustawię zbyt wielkiego mielerza. Nie wierzę, że obecność
kobiet przynosi temu nieszczęście. Już kiedyś pomagałaś przy tym, Raiju, córko Erkkiego.
Byłaś dokładna i porządna, gdy tak postanowiłaś.
- Nie lubię się ukrywać - odparła, mimo że nadal nie udzieliła ostatecznej odpowiedzi.
- Musisz dać szansę Idzie! - Elise nie mogła dłużej milczeć na ten temat.
- Statek będzie stał tak długo, jak ja będę chciała - oznajmiła Raija stanowczo.
Znów to uczucie rozpoznawania! Reijo stwierdził, że Raija coraz bardziej staje się
sobą z dawnych czasów. Wychodziła z zasłon oddalenia. Ukazała swoją władczość niczym
ostrze noża. Nie było to dla niego niczym nowym. Piętnastoletnia Raija była równie
zdecydowana. Jej ostry języczek niejeden raz wychłostał jego lub Kallego.
Nie można się aż tak zmienić.
- Ale ja nie chcę się ukrywać! I nie przyjechałam tu, by komukolwiek zaszkodzić.
Zrobił się z tego obosieczny miecz. Sądziłam, że potrafię wybrać...
- Cokolwiek wybierzesz - rzucił Reijo z mocą - nie będziesz musiała się ukrywać.
Musimy o tym porozmawiać. Ty i ja. Dotychczas tylko wspominaliśmy, moja mała Raiju.
Wymienili spojrzenia. Niczego nie postanowili. Nadal pozostawało im wiele do
opowiedzenia.
Dzień przeszedł w wieczór. Niebo założyło sukienkę o różowych brzegach,
przejrzyście niebieską na górze. Gdyby się podeszło wystarczająco blisko, można by zajrzeć
prosto do raju.
Statek leżał ciężko na wodach fiordu. Załamywał na sobie fale, tworząc nowe wzory
na lustrze, w którym odbijało się niebo. Małe fale przeszkadzały niebu uwierzyć, że i tam ono
sięga.
Jedli, siedząc wokół stołu o zniszczonym blacie. Różne wiatry przyniosły ich do tego
domku na cyplu, ale byli tu na swoim miejscu. Łamali ciemny chleb i moczyli w zupie rybnej.
Mogli posmarować go masłem. W każdym kęsie spożywali dary Boże.
Ramię przy ramieniu. Dotykali się nawzajem, bo zrobiło się ciasno. Przywoływali
wspomnienia sprzed lat. Ale wtedy byli to inni ludzie. Inna wspólnota.
Panował spokój. Nawet cisza nie była wymuszona, lecz odprężająca. Spojrzenia na
twarze innych nie wymuszały tematów, których jeszcze nie mogli poruszać. Stanowili całość.
Przynajmniej w czasie tego posiłku. W czasie wieczoru. Dalej nie sięgali. Nie należało
wypłaszać czasu z jego gęstwiny. Nawet ptaszki czuły się najbezpieczniej w gnieździe
ukrytym przed ludzkimi oczami.
Ida nie była zła. Nie była zła na Raiję. Tym razem nie. Ale czuła „coś”.
Coś, co popędziło ją w góry przez brzozowy zagajnik i podmokłe łąki. Co podarło jej
spódnicę, zmoczyło nogi, na których brakowało już miejsca na nowe zadrapania.
Coś...
Spocona, zdyszana, zmoczona aż po uda, z podrapanymi do krwi dłońmi, wreszcie
usiadła.
Na kamieniu, który nie znał niczego poza widokiem, niebem i górą, poza mchem,
który pokrywał go delikatną wilgocią, śpiewem ptaków, chmurami, które albo płynęły po
niebie, albo ściskały chłodem. Może to nie tak mało?
Wszystko leżało pod nią. Statek ze wschodu także. Ten statek, na który jej ojciec
czekał przez połowę życia. Na który w końcu przestał czekać.
Dlaczego przyjechała właśnie teraz?
Za późno na bycie matką. Nikt nie nadrobi tylu lat.
Ida zapłakała. Siedziała, mając cały swój świat pod sobą, piękny, skąpany w
promieniach słońca.
Ona powinna przypłynąć w deszczu! We mgle! Przekraść się na ląd otulona mgłą, tak
jak uciekła pod osłoną nocy.
Wiatr wiejący łagodnie znad fiordu osuszył jej łzy. Nie ocierała ich.
Cisza śpiewała w jej uszach, szeptała melodie, które przemawiały do jej duszy. Ale nic
nie było w stanie uciszyć tego „czegoś”.
Przygniatało jej piersi. Było niczym hak, na który nadziała się jak ryba.
Trudne, ciężkie, niedobre...
Ludzie podpłynęli już, by pohandlować z Rosjanami. Łódki krążyły wokół statku.
To bolało.
Z komina domku na cyplu unosił się dym. Szara smużka, która opowiadała o
zacisznym wnętrzu, w którym jej nie było.
To bolało.
Ida dostrzegała ludzi na pokładzie statku. Jej serce też biło mocniej, gdy rosyjskie
statki zawijały do fiordu. Najpierw dlatego, że przejęła tęsknotę ojca. Potem chciała zyskiwać
wrażenia z innego świata, choć nawet nie rozmawiała z załogą.
W końcu nadeszły marzenia o tym bracie, którego miała gdzieś tam, na wschodzie. O
tym, którego nie było jej dane poznać.
Ból. To bolało. Długo bolało. Myśli mogły też spowodować rany równie łatwo jak
cienkie rzemienie ciężkiego plecaka.
Była za daleko, by rozróżnić kogoś na pokładzie. Ludzi z osady poznawała po ich
łódkach. Czy umiałaby poznać jego? Czy ten brat jest na tyle podobny do nich, by go
poznała? Czy istniało coś takiego jak więź krwi, która łączyła ze sobą krewnych?
Ida nie wiedziała.
Tkwiło w niej tyle bólu. Tyle tego „czegoś”, czego nie chciała nazwać.
Była przemoczona, przepocona, włosy miała przyklejone do czoła. Wieczór dmuchnął
zimnym powietrzem tak, że zaczęła szczękać zębami. Łzy ogrzewały jej policzki tylko przez
chwilę.
Złość uderzyła w nią samą. Czy miała tu siedzieć jak naburmuszone dziecko? Płakać
aż do nocy? Zapiekły ją dłonie, gdy ocierała oczy i nos. Spódnicy nie pomogło już otrzepanie
z gałązek. Ubranie kleiło się do niej zimno.
Ale kark nadal umiała trzymać prosto. Plecy przypominały młodą sosnę, która
potrafiła oprzeć się każdemu wiatrowi.
Dumnie jak królowa zaczęła schodzić w dół. Uważnie stawiała kroki, nie gnała jak
wtedy, pod górę. Wszystko, co widziała w dole, było jej. Nie miała powodów, by od tego
uciekać. Nic nie mogło jej stamtąd wygnać.
To nadal siedziało w niej. Ciężkie, czarne. Nienazwany ból. Coś.
Ida wyszła z lasu ponad cyplem. Stanęła oblana różowozłotą, letnią poświatą
wieczoru. Wdychała rześkie powietrze przywracające zdrowy rozsądek. Kumagi były tak
mokre, że zdjęła je i przewiesiła przez ramię za kolorowe rzemyki. Odwlekała spotkanie.
Zbocze było nierówne i niezbyt wygodne, by chodzić po nim na bosaka. Dlatego szła, powoli
przebywając ten kawałek, który zwykle pokonywała biegiem.
Ida trzymała myśli na uwięzi. Niemal ją oślepiały. Nie chciała patrzeć na ściany z bali,
które oddzielały ją od nich. To zawsze był jej dom rodzinny. Zawsze czuła się tu mile
widziana.
Tylko nie teraz.
Tym razem stała poza.
Weszła prosto na chłopaka, który szedł od strony morza. Ubrany porządnie, na
niebiesko. Był dużo wyższy od niej, o długich kończynach. Może trochę za szczupły, ale to
pewnie wina wieku. Z latami powinien nabrać mięśni.
Wszystkie jej myśli krążyły wokół wyglądu tego chłopaka. Ida stała bosa na trawie.
Wstrząsnęła głową, odgarniając grzywkę z oczu. Zobaczyła, że on powtarza jej gest i potem
dłonią zaczesuje swoje czarne, gęste włosy do tyłu. Na próżno, zaraz znów opadły mu na
czoło.
Był ciemnooki i ładny. Może nawet za ładny. Nos. Uśmiech. Mrok w spojrzeniu.
Oczywiście, że istniały więzy krwi! Oczywiście, że go poznała! Aż ją to przeraziło i
położyło się ciężarem na sercu.
Ale on był jej bratem. Nigdy nic złego jej nie zrobił. Nie prosił się na ten świat.
Ida pokonała dzielącą ich odległość. Objęła go ramionami, ufając, że on ją zrozumie.
Nie wiedziała, czy on rozumie ich język, zresztą nie była pewna, czy uda jej się wydobyć
głos. Ale musiała go objąć. I poczuła związek krwi, gdy on delikatnie pogładził ją po
włosach.
Ida zamknęła oczy i poczuła, że jej ból nie jest bezdenny.
Gdy cofnęła ramiona, skinęła głową w stronę drzwi. On pokiwał głową w odpowiedzi.
Dłoń Idy odnalazła dłoń Michaiła.
To był jej dom. Nie musiała pukać.
5
Nie potrzebowali ich przedstawiać. Raija zrozumiała, że Reijo nie przesadzał - Ida
była do niej podobna. No i do Michaiła. Nie dałoby się zataić ich pokrewieństwa.
Jej dzieci.
Ramię przy ramieniu, w drzwiach. Ręka w rękę. Ida z mokrymi kumagami wiszącymi
w drugiej dłoni. Michaił w wysokich butach do konnej jazdy. To Antonia zaraziła ich
wszystkich swoimi zwyczajami.
Ida, niemal jak młoda Raija... Inne kolory, ale równie intensywne.
Raija zrozumiała, co Reijo miał na myśli, gdy mówił, że Ida najbardziej ze wszystkich
jest jej dzieckiem. I dlaczego cieszył się, że trafiła na Sedolfa. Jednak mimo wszystko Raija
ż
ałowała, że to nie Ailo.
To wydawało się takie słuszne. Niczym zadośćuczynienie za wszystko, za życie, jakie
przeżyli ona i Mikkal. Za wszystko, co odrzucili.
Raija podniosła się powoli. Jej dwudziestoletnia córka... To dziecko, którego
właściwie nigdy nie poznała. Nawet pamiętała uśmiech na jej okrągłej twarzyczce, rude
kosmyki włosów, iskrzące się zielono oczy. Pamięta, jak podobna była do Reijo wtedy,
maleńka i zależna od niej. Otoczona jej miłością i opieką.
Dawno temu.
To Ida najbardziej ze wszystkich jej dzieci została pozbawiona matki. Tu najbardziej
było widać zawód, jaki sprawiła. Gorycz... Raija wystarczająco dobrze znała Reijo, by
wierzyć jego słowom, że żadne z jej dzieci jej nie nienawidziło. Reijo umiał je od tego
odwieść.
Ida i Michaił. Tacy podobni. Z tak różnym dzieciństwem. Trzymający się w tak
naturalny sposób za ręce.
Reijo ujął dłoń Raiji. Podniósł się i pociągnął ją za sobą. Szedł pierwszy. Wspierali się
nawzajem.
- Oto nasza córka, Raiju - powiedział. Ciepło płynące z jego dłoni było tak dobre,
zapewniające bezpieczeństwo. Puścił ją tylko po to, by ją objąć ramieniem. - Jest równie
piękna jak matka - dodał i położył dłoń na ramieniu Idy, uśmiechając się do niej krzepiąco.
- I równie mądra jak jej ojciec, mam nadzieję... - Słowa Raiji brzmiały niepewnie.
Czuła, jakby spotykała siebie samą. Też była kiedyś tak dumna, butna, uparta.
Nie przypuszczała, że któreś spotkanie będzie aż tak trudne. Ida nie pomagała jej.
Puściła tylko dłoń Michaiła. Wydawało się, jakby tych dwoje stało po przeciwnej stronie
barykady. Jej dzieci, które sama urodziła.
Nawet spojrzenie Miszy wydało jej się oskarżające. Zupełnie jakby on też ją oceniał.
- Ida, nie umiem przejść słowami nad tą przepaścią, ale muszę cię objąć. Pozwolisz
mi?
Ida pokiwała głową. Pozwoliła, by otoczyły ją ramiona tej kobiety, która była jej
matką. Poczuła jej zapach. Nie mogła nawet porównać go ze wspomnieniami, bo nawet jeśli
istniały, zostały zagłuszone przez wszystkie późniejsze.
Raija chciałaby ją trzymać w ramionach jeszcze długo, ale wszystko w Idzie wyrażało
sprzeciw. To Raija narzuciła jej tę bliskość, której ona nie chciała. Jeszcze nie. Nie taką.
Więc Raija się wycofała. Poczuła dłoń Reijo na ramieniu. Jego palce gładziły ją
uspokajająco. Jego wymowne gesty - równie stare jak ich przyjaźń. Takie, jaki był Reijo:
znany i dający poczucie bezpieczeństwa.
- Minęło tyle czasu - rzuciła Ida niepewnie. Nie tłumaczyła więcej. Nie wiedziała
zresztą, czy tego po niej oczekują. Nie chciała spełniać żadnych oczekiwań, szczególnie tych,
których mogła spodziewać się ze strony matki. Na Reijo nawet nie patrzyła. Nie mogła znieść
tego, że wziął stronę Raiji. Nie mogła patrzeć na to, co on okazywał Raiji. Ida nawet nie
chciała wiedzieć, co to jest.
- Już poznałaś Michaiła - wydobyła z siebie Raija. - Jesteście tacy podobni...
Może to nie był niebezpieczny temat?
- Jego poznałam, tak. - Ida potrafiła wyrazić wiele przy pomocy niewielu słów. - Jego
było miło spotkać. Dużo o nim myślałam, od kiedy dowiedziałam się, że istnieje. Będę miała
czas na poznanie go? Chyba nie mówi żadnym z języków, które znam, prawda?
- Statek pozostanie tu tak długo, jak Raija zechce - powtórzył Reijo słowa Raiji.
- Doprawdy? - Pytanie zawisło w ciszy. Miało wymowę, której Ida nie chciała mu dać.
Dziwny posmak w ustach...
- Dlaczego musiałaś tu przyjechać? - spytała. Może nie powinna, ale z przemilczanej
goryczy rosną tylko chwasty i dławią wszelkie dobro.
- Ida! - rzucił Reijo oburzony. Już dawno nie widziała u niego takiego spojrzenia.
- Ona ma prawo pytać - sprzeciwiła się Raija przygnębiona. Pobladła.
Zapadła cisza. W powietrzu wisiało ciężkie oskarżenie. Ida wiedziała, że skierowane
jest przeciwko niej. Oni byli źli na nią, a nie na Raiję!
Jej matka pławiła się w ich współczuciu i zrozumieniu. Żadne z nich nie
wypowiedziało słowa: zawód...
Raija usiadła. Dłońmi gładziła stół. Czuła, jakby dotykała żyjącego przyjaciela.
Reijo stał przy Idzie, czujny, jakby miał zamiar zareagować, gdyby córce przyszło coś
szalonego do głowy. Aż tak nie był jej pewny. Aż tak mało ją rozumiał...
Michaił żałował, że nie może wtopić się w ścianę. Wyczuwał konflikt. Widział
napięcie w twarzach. Słyszał ostry ton głosu dziewczyny, która okazała się być jego siostrą.
Widział bezsilność Raiji. Chciał móc jej bronić, ale nie mógł. Przynajmniej wtedy, gdy stał za
plecami swojej siostry. Było to dla niego całkiem nowe i silne uczucie: czuć się związanym z
kimś takimi więzami.
Mieć rodzeństwo.
- Mam wytłumaczenie, dlaczego dopiero teraz przypłynęłam. Dlaczego teraz stało się
dla mnie ważne odnalezienie was.
Ida patrzyła uważnie na Raiję. Poznała ubranie. Widziała wcześniej smużkę dymu z
sauny. Widziała rozczochrane włosy ojca. Coś ścisnęło się jej w brzuchu.
Przecież Helena jeszcze nie tak długo leży w grobie! Jak on mógł? Co takiego
nadzwyczajnego jest w tej Raiji?
Oczywiście, jest ładna, ale nic takiego, co powalało na kolana. Nie widziała nic
szczególnego w jej rysach. I nie rozumiała, dlaczego twarz matki wydała jej się taka
zwyczajna i znajoma.
- Nie jest ci dobrze tam, w Rosji? - Ida skrzyżowała ramiona na piersi. Kumagi wisiały
niczym broń gdzieś koło jej kolan. - Jeżeli masz władzę nad statkiem, chyba nie możemy cię
ż
ałować. Wspięłaś się w hierarchii. My niczego nie możemy ci ofiarować. Nadal jesteśmy
biedni.
- Ida! - ojciec ponownie ją upomniał. - Ida, wystarczy. Już od dobrej chwili wystarczy.
- To was straciłam - powiedziała Raija, ściskając krawędź stołu. Czy ona też była taka
uparta i nieprzejednana w młodości? Tak, odpowiedziało coś w niej, tak... - Najważniejsze dla
mnie było odnalezienie was.
- My też cię straciliśmy - odparła Ida twardym tonem. - Pogodziliśmy się z tym, że cię
nie ma. Długie lata trwało, zanim się od ciebie uwolniliśmy. Pomyślałaś o tym?
- My się cieszymy, że cię znów widzimy, Raiju! - Reijo próbował łatać to, co Ida
rozerwała. Szybko znalazł łaty, pomyślała Ida. - My tak nie myślimy.
- Ida tak - odparła Raija. - I ma do tego całkowite prawo. Nasza córka jest dorosła.
Nigdy przy niej nie byłam. Ty musiałeś być dla niej i ojcem, i matką. I dla moich dzieci.
Nigdy nie będę mogła podziękować ci odpowiednio za wszystko, co dla mnie uczyniłeś. I
nigdy nie będę mogła prosić o wybaczenie tego, co zrobiłam tobie i moim dzieciom. Nigdy.
Żą
dałabym zbyt wiele.
Zamilkła na chwilę, wodząc wzrokiem od Reijo przez Elise do Idy.
- Może Ida ma rację. Może powinnam była tam zostać. Mogę tylko powiedzieć, że
myślałam o sobie. Że nie potrafiłabym się czuć kompletna, nie mogłabym umrzeć, gdybym tu
nie przyjechała. Czułam, że muszę...
- Ja się cieszę, że przyjechałaś! - powiedział Reijo, kładąc nacisk na każde słowo. Jego
zielone oczy pociemniały z gniewu. Spojrzał ostro na córkę. - Nawet Helena by to zrozumiała
- dodał. Pojmował, z czego mogła się wziąć połowa goryczy Idy. - Nic nie działoby się
inaczej, gdyby Helena żyła.
- Może tylko nie rozpaliłbyś w saunie - odgryzła się Ida. Niczego nie zamierzała
owijać w bawełnę. Sam Reijo wychował ją tak, by była szczera. Co prawda zwykle wymagał,
by to nikogo nie raniło. To, co mogło sprawić przykrość, należało powiedzieć w inny sposób.
Ale poza tym był zwolennikiem nazywania rzeczy po imieniu.
- Nie muszę się przed tobą tłumaczyć, Ida! - Reijo zbliżał się niebezpiecznie do
granicy swego prawdziwego gniewu. - Mimo że dorosłaś, nadal jesteś moją córką i żądam od
ciebie szacunku!
Ida pochyliła głowę. Przełknęła ślinę. Wiedziała, że przesadziła. Pewnie by tego nie
powiedziała, gdyby Sedolf tu był. On umiał sprawić, że trzymała się w ryzach. Wydobywał z
niej najlepsze cechy. Poskramiał przebłyski charakteru szalonej dziewczyny, które nadal w
niej drzemały. Nie szkodziły, dopóki nie wpadała w złość.
- Nie powinnam tego powiedzieć - przyznała cichutko. - Przepraszam. Tych myśli nie
powinnam wypowiadać. Wybacz mi.
- W porządku - Reijo nie był pamiętliwy. To mu wystarczyło. Nie chciał tego
przeciągać i bardziej ją upokarzać. I on, i pozostali wiedzieli jasno, że Ida świadomie
skierowała przeprosiny tylko do niego. Raiji nie prosiła o wybaczenie.
Ale Reijo znał dobrze swoją córkę. Była ulepiona z tej samej gliny, co Raija. Różnica
polegała na tym, że Raija była starsza. Krawędzie, które nadal ostre u Idy, u Raiji się
wygładziły.
Idy nie dało się do niczego zmuszać, bo wtedy sprzeciwiała się ze zdwojoną siłą. A to
mogło okazać się bolesne dla wszystkich.
- Pójdę do domu - oznajmiła Ida. - Nic już więcej nie powiem. I nie oczekuję też
ż
adnej odpowiedzi.
- Bardzo chcę z tobą porozmawiać - odezwała się Raija. Nadal siedziała, ale widać
było, że się odprężyła. Już nie ściskała krawędzi stołu. - Chcę odpowiedzieć na twoje pytania,
Ido. Masz do tego prawo.
- Może jutro. - Ida wstrząsnęła głową, rozczesując palcami swoje wilgotne, splątane
włosy.
Raiję aż zakłuło w sercu. Poczuła, jakby widziała siebie samą. To były jej ruchy!
Młoda Raija widoczna była we wszystkich ruchach Idy.
- Będziesz tu jutro? Raija pokiwała głową. Lata życia nauczyły ją ostrożności w
składaniu obietnic. Ale tej musi dotrzymać.
- Odwiozę cię, ty mała oso! - Matti zerwał się na nogi. Spojrzeniem poprosił Elise, by
pozostała. - Twój stary, połamany podagrą wujek podwiezie cię do domu. Ja wiem, że
dałabyś radę pójść sama. Ale jesteś teraz tak rozogniona, że mogłabyś użądlić sama siebie.
Lepiej więc, byś żądło wbiła we mnie. Moja gruba skóra zniesie wszystko.
Z cudem graniczyło, że Ida mu się nie sprzeciwiła. On był wujkiem Mattim i nadal
ceniła go wysoko. Poza tym czuła zmęczenie. Bolały ją nogi. Ciało wołało o spędzenie choć
godziny w gorącej saunie. Nie odmówiłaby, o, nie! Ale Sedolf chyba nie był aż tak domyślny.
Pewnie zaczynał się niepokoić. Powinna wrócić, zanim wyruszy na jej poszukiwanie.
Wypuściła Mattiego pierwszego. Pamiętała, by życzyć wszystkim dobrej nocy. Do
Michaiła nawet się uśmiechnęła, otrzymując w odpowiedzi od przyrodniego brata lustrzane
odbicie własnego uśmiechu.
Wywołało to w niej przedziwne emocje.
- Uważasz, że powinnam być dla niej milsza?
Ida objęła wzrokiem wieczorny krajobraz. Podobały jej się kolory, które słońce
malowało na jej górach.
- Powinnaś.
- Ty masz chociaż o niej wspomnienia, wujku Matti!
Ida siedziała na koźle obok Mattiego. Łokcie oparła na kolanach; nie musiała się
trzymać, bo jechali powoli.
- Ja jej nie pamiętam. Łatwiej było myśleć o niej łagodnie i miło, gdy nie miałam
ż
adnych prawdziwych wspomnień. Człowieka z marzeń można kształtować dokładnie tak, jak
się chce. Łatwiej było mieć mamę z marzeń niż tą, która siedzi przy stole obok taty.
- To był kiedyś też jej stół.
- Ja nie uważam, by ona jeszcze miała do niego prawo.
Matti objął Idę ramieniem i przytulił. W rodzie Alatalo nie szczędzono sobie dotyku.
Matti obcował z tym od dzieciństwa. Dopiero po nagłej śmierci ojca i ponownym
zamążpójściu matki uściski zniknęły. Przez moment Matti zastanowił się, jak się wiedzie jego
matce. W drodze na północ nie zatrzymali się w Tornedalen. Przejechali przez dolinę, nie za-
trzymując się w żadnej zagrodzie, jak obcy.
Zastanawiał się, czy Kari jest do niego podobny.
- Sądzisz, że ona tu zostanie? - spytała Ida. Matti otrząsnął się ze swoich myśli.
- A jakże by mogła? - Matti odpowiedział jej pytaniem. Sam wiedział, co powiedział
Raiji, ale wiedział też, jak przedstawia się rzeczywistość. - Sama pomyśl, Ida! Ona nie jest
głupia, oboje mają głowy na karku. Jak mogłaby zostać? Dla wszystkich tutaj ona nie żyje.
Od razu by powstały o niej legendy. Ci, którzy ją pamiętają, nie są jeszcze tak starzy. Nie są-
dzisz chyba, że jej nie poznają? Sądzisz, że można znać twoją matkę, i po prostu ją
zapomnieć? Aż tak bardzo się nie zmieniła. Ja od razu ją poznałem, gdy kiedyś pojawiła się
koło kościoła w Tornedalen. Ona nie może zostać, to niemożliwe. Sama powiedziała, że nie
może niszczyć życia Reijo.
Ida westchnęła i oparła głowę o ramię wuja. Może schudł przez te lata szukania
szczęścia na południu Finlandii, ale ramię miał nadal silne.
I nadal był rozsądny.
- We mnie nie ma złości - tłumaczyła Ida. - Nie sądzę. Nie nienawidzę jej. Nawet nie
wiem, czy będę jej nie lubić. Ale nie chcę też jej lubić. Nie mam ochoty jej zrozumieć. Nie
chcę jej wysłuchać!
- Jesteś do niej podobna.
- Chyba mam oczy! - odcięła się Ida zirytowana.
- Nie mam na myśli wyglądu. Oczywiście, twarz i ciało macie podobne, choć
przypominasz też Reijo. Może bardziej w tym, czego nie widać, Idusiu. Ty masz naturę Raiji.
Ona nigdy nie wybaczyła mamie małżeństwa z Akim. Potrafiła być uprzejma i pokazywała
gładką twarz. Tobie może przychodzi to z większym trudem. Jesteś nieprzejednana. Dla cie-
bie każda rzecz jest albo dobra, albo zła. Ona pewnie też w głębi serca tak myślała. Ale
potrafiła udawać tak, by nie uznano jej za nieuprzejmą. Ale nie przesadzała. Ja dobrze
wiedziałem, co ona naprawdę uważa. Mama też. Według Raiji małżeństwo mamy z Akim to
był zawód. To, że przeszła z biedy do domu gospodarza. Ze u pasa zawiesiła ciężki pęk klu-
czy. Dla mnie były to ciężkie lata, ale już nie głodowałem. Dlatego rozumiem mamę. Ona nie
wyszła za mąż z miłości, tylko z rozsądku. I może zasłużyła na wybaczenie. Przez całe życie
ciężko pracowała. Za życia taty harowała. Wiele ich łączyło, ale bieda to wymazała. Ona
zasłużyła na te klucze, na masło na chlebie, na mięso kilka razy w tygodniu. Ale dla Raiji i
tak był to zawód.
- Dlaczego mi to opowiadasz, Matti?
- Sądziłem, że powinnaś o tym wiedzieć.
- Ida myśli albo na czarno, albo na biało - tłumaczyła Elise. Starała się załagodzić
konflikt, bo zbyt wszystkich kochała, by przyjąć go do wiadomości. - Reijo nie wychował
nas, byśmy myśleli o tobie z goryczą.
- Wiem. - Raija usiadła, wygładzając dłońmi spódnicę. Materiał był gładki i znoszony.
- Poznaję to myślenie na czarno i biało, wiem, skąd ona je ma. Z latami pojawi się więcej
kolorów. Ida jest jeszcze młoda. Trudno jej z tym. - Uśmiechnęła się do Elise. - Tobie się
udało, kochana. Nie masz naszej krwi. Pochodzisz z łagodniejszego rodu.
- Tu nie chodzi tylko o ród - odezwał się Reijo. Czuł zawód. - Ale choćby o dobre
maniery.
- Ona jest dorosła!
- Chodzi mi o szacunek - mówił dalej Reijo. - Może nie wbijałem im tego do głów, ale
nauczyli się zasad. I nauczyli się szanować starszych, przodków. Ida powinna to wiedzieć!
- Ty też nie pochodzisz od Alatalo - powiedziała Raija łagodnie. - Jesteś z rodu
Kesaniemi. To też łagodniejszy ród.
- Za dużo usprawiedliwiasz. - Reijo nie chciał spojrzeć łaskawiej na Idę. Zawiódł się
na córce.
- Ja dopiero z latami zaczęłam dostrzegać więcej barw - tłumaczyła Raija.
Ivar wyszedł z grupki dzieci i potargał ojca za nogawkę. Uśmiechnął się, pokazując
kilka ząbków.
- Powinieneś już dawno być w łóżku, łobuzie uśmiechnął się do malca Reijo i wziął go
na ręce. Jego głos stał się łagodny niczym miód.
Oczy Raiji przesłoniła melancholia. Przypomniała sobie Reijo stojącego tak z Knutem.
Gdy odzyskała pamięć, wszystko trafiło na miejsce. Fragmenty wspomnień tworzyły nad nią
gwiaździste niebo. Gdziekolwiek by spojrzała, nachodziły ją nowe wspomnienia.
Elise zaczęła zaganiać oporne dzieci do łóżka.
Raija nalała miodu i poczęstowała Michaiła. Poprosiła, by coś zjadł, ale on tylko
odłamał kawałek razowego chleba. Jego oczy wędrowały wzdłuż ścian. Po raz pierwszy był w
norweskim domu. Ich szopy na Soroya nie liczyły się. To był prawdziwy dom.
To też był dom jego matki.
Reijo przekazał Ivara w ramiona Elise. Mały nie protestował. Też był zmęczony.
Dzień przyniósł za wiele wrażeń jak dla rocznego człowieka.
- Muszę wrócić na statek - oznajmiła Raija po cichej rozmowie z Michaiłem. Niczego
mu nie tłumaczyła dokładnie, wypytała tylko o handel. - Nie powinniśmy kupować tu za dużo
ryby, bo może się zepsuć. A musimy też popłynąć na południe. Może.
- Ale tu potrzeba mąki. - Reijo uśmiechnął się lekko. - Nie mam ryby na wymianę, ale
mogę zapłacić.
- Nie będziesz mi za nic płacił, Reijo Kesaniemi! - Raija wstrząsnęła głową. - Ty
dostaniesz za darmo. I tak mój dług się nie zmniejszy.
- A wrócisz? Nie możesz znów zniknąć. Dziś w nocy statek nie podniesie kotwicy i
nie odpłynie... - Reijo otrząsnął się z bolesnych wspomnień.
- Pewnych rzeczy nie powtórzę, Reijo. A tym razem nie mam przed czym uciekać. I
nie wracam z przeszłości. Tego nie powtórzę. Przyjechałam. Te lata, które minęły, istnieją.
Wrócę na ląd jutro rano. Ty chyba nadal wcześnie wstajesz?
- Poranny połów nie czeka - uśmiechnął się Reijo. - Moje zwyczaje pozostały te same.
I to nie fiord zabrał mi Helenę. To coś innego, nad czym nie mam władzy. Ten kawałek
morza jest mój. Napawam się nim w spokoju co rano. Rozmawiam z niebem, morzem i
samym sobą. Zdarza się, że uzyskuję niezłe odpowiedzi, najczęściej od siebie. Morze i niebo
to małomówni kumple.
- Ja jeszcze nadal nie lubię morza. - Raija zapatrzyła się na widok z okna. Wody fiordu
Lyngen były o wiele mniejsze niż Morze Białe.
Tak się kiedyś bała wód fiordu. A teraz spędziła tygodnie na pokładzie statku.
Odzwyczaiła się od chodzenia po podłodze, która się nie kołysała.
Ale nadal nie lubiła morza.
- Morze nie jest dla kobiet - uśmiechnął się Reijo półgębkiem. Raija nie podjęła
wyzwania.
Rozległo się pukanie. Żadne z nich nie zauważyło, by ktokolwiek się zbliżał, jednak
do domku prowadziło wiele ścieżek.
Raija siedziała nieporuszona, patrząc pytająco w stronę Reijo. Wzrok Michaiła
wędrował pomiędzy nimi. Nadal z trudem rozumiał sytuację, wiele zgadywał.
- Do diabła! - mruknął Reijo. - Idź do alkowy!
- Do diabła! - odpowiedziała, wstrząsając głową. Uśmiechała się lekko, na twarzy nie
było śladu strachu. Oczy miotały czarne błyskawice. Siedziała tak samo jak Reijo, z nie po
kobiecemu szeroko rozstawionymi nogami. - Czyżbyś nie wpuszczał gości do środka, Reijo
Kesaniemi? - spytała wyzywająco. Reijo ochrypłym głosem rzucił „proszę!”.
- Nie sądziłem, że będziesz w domu - rzucił przybysz. Był w wieku Reijo. Miał
jaśniejsze od niego włosy, przechodzące w siwe, czuprynę nadal gęstą. Szczupły, niewysoki.
Mieszkańcy ziemi nad fiordem nie bywali wysocy. Raija popatrzyła na niego przez zmrużone
powieki. Kogoś jej przypominał. Jego sposób chodzenia, ruchy, ręce...
Mężczyzna minął wzrokiem Reijo, zamykając za sobą drzwi. Szczęka mu opadła,
ukazując braki w uzębieniu. Dopiero gdy już zamknął usta, Raija skojarzyła, kogo on jej
przypominał. I kim jest. To kuzyn Kallego, Kristoffer! Kalle mógłby wyglądać jak on, gdyby
ż
ył.
- Raija? - spytał z niedowierzaniem Kristoffer. Zbladł, z głowy ściągnął czapkę, by
mieć co gnieść w dłoniach. Spojrzeniem szukał pomocy u Reijo, ale ten siedział, milcząc,
przy stole. Jeden kącik ust drgał mu w zapowiedzi uśmiechu.
- U diabła... nie, nie mogę przeklinać! Przecież niedługo umrę, więc nie powinienem.
Ty nie żyjesz! To nie jest Raija! To pewnie jej córka! - stwierdził z ulgą. - Właśnie! Córka
Raiji, ta, która pojechała do Finlandii. Słyszeliśmy, że wyszłaś za mąż niejeden raz... Maju,
no właśnie, Maja. Ale... - znów pytający wzrok powędrował ku Reijo, lecz i tym razem nie
uzyskał pomocy. - Boże! Też nie powinienem nadużywać Jego imienia... to niedobrze, moja
dusza nie zazna spokoju. Przecież ona miała te blizny. Boże, Reijo, u ciebie w domu są
duchy? Przecież ona nie żyje! Wszyscy wiemy, że nie żyje!
- Ja nie jestem duchem, Kristoffer - Raija wstała i podeszła do niego, choć ten cofnął
się do drzwi. Ujęła go za rękę, zanim uciekł. Uścisnęła go na dowód, że żyje. - Minęło wiele
czasu. Lata pozostawiły ślady także na tobie. Ale nadal tak przypominasz Kallego, że nie
mogłabym się pomylić.
- Raija? - wyszeptał. Patrzył na Reijo spojrzeniem, w którym mieszały się
niedowierzanie i strach.
- Nie jestem żadnym duchem - powtórzyła ze smutnym uśmiechem. - Ale nie wiem na
pewno, czy nadal jestem Raiją. Tam, na wschodzie, nazywam się Raisa Bykowa. Statek
zakotwiczony na fiordzie należy do mnie.
6
- Nie sądziłem, że wieści rozejdą się aż tak szybko - powiedział Reijo przygnębionym
tonem, gdy biegnący Kristoffer był już tylko ciemnym kształtem na brzegu morza. - Nawet
nie powiedział, dlaczego przyszedł - zaśmiał się. - Niezłym byłaś duchem, Raiju. Myślisz, że
bardziej by zbladł, gdyby spotkał czarta?
Nie zdołali wytłumaczyć sytuacji, nawet niczego nie próbowali tłumaczyć temu, który
posiadał teraz ziemię Elvejordów.
- Co ludzie powiedzą? - wyszeptał do nich na odchodnym.
- Co ludzie powiedzą? - powtórzyła jego pytanie Raija smutnym tonem. Pogładziła
Reijo po policzku i po włosach. Włosy były inne w dotyku niż w młodości. Dziwne, nawet to
jej się przypomniało!
- Nie wiem - Reijo pokręcił głową. - Ale ty wiedziałaś, które drzwi prowadzą do
alkowy. Wolałaś zostać i pokazać się. To wymagało odwagi. I twojej, i mojej. Teraz mogę
tylko powiedzieć, że podziwiam twoją odwagę. Ale doprawdy nie wiem, czy ty jednak
zachowałaś rozsądek, Alatalo.
- Ściśle rzecz biorąc, jestem Kesaniemi. - Raija pobladła. - Nie mam już własnego
nazwiska, Reijo. Czy to był błąd?
- Już za późno, by coś zmienić, kochana. Kristoffer dawno już nie biegał tak szybko
od czasu, gdy zdzierał kumagi za Elen. To będzie niczym pożar na suchym pastwisku. Już
dawno nie mieli o czym gadać od czasu...
Zamilkł.
Od czasu śmierci Heleny. Od przybycia Mattiego i Elise. Wygląda na to, że to głównie
jego rodzina zagrzewa plotkarzy w osadzie do pracy.
Raija oparła policzek o jego ramię. Było jej ciężko na sercu. Chyba już taki jej los, by
parzyć sobie palce. Nie żyłaby, gdyby wciąż nie czuła jakiegoś bólu.
- Płyniemy na statek, Misza - rzuciła nagle. Poczuła, że musi się stąd wyrwać.
Potrzebowała samotności. Chciała pomyśleć o domu nad Dwiną, przywołać z pamięci jego
zapach, odgłosy. Jej dom. Chciała usłyszeć wokół siebie rosyjski, ten galopujący język, który
łaskotał jej podniebienie. - Przypłynę jutro rano, Reijo. Muszę. Może powinnam była zostać
rozpoznana. Może to mnie powstrzyma przed ucieczką...
- Tego nigdy nie wiemy - odparł Reijo równie poważnym tonem. - Ty zawsze miałaś
swoje powody, choć nie zawsze je rozumiałem. Nie możesz mnie już zawieść. Ale na pewno
się ucieszę, gdy jutro rano zobaczę statek. Nie będę czuwał, żeby się upewnić. Na to już za
późno. Ale ucieszy mnie, jeśli dotrzymasz słowa, Mały Kruku.
- Znalazłaś to, czego szukałaś? - Oleg przyszedł do jej kajuty i zadawał pytania, które
trafiały w sedno. Michaił bał się ich zadać. Wciąż czekał, by ona sama opowiedziała.
Niewiele było do opowiadania.
- Znalazłam wiele osób, Oleg. Nie sądziłam, że spotkam Mattiego. Ożenił się z moją
wychowanką. Mają dzieci, wśród nich córkę, którą nazwali Inkeri Raija. Niedługo skończy
dwa latka. Jest tam też chłopczyk, Mikkal, mój wnuk. Zarazem wnuk tego, kogo kochałam
niezwykle mocno.
Raija nalała koniaku do szklanki Olega i sobie odrobinę na dno.
- Pamiętasz te strzały, gdy uciekałam? Dzień wcześniej, zanim weszłam na pokład.
Były skierowane do mnie. A on mnie osłonił. Tyle dla niego znaczyłam. A może byłoby
lepiej, gdyby trafiły mnie...
Raija westchnęła. Długo patrzyła na Michaiła. Ujrzenie go obok Idy było dla niej
wstrząsem. Wtedy uświadomiła sobie, że on jest podobny do niej samej. Zwykle w synu
doszukiwała się cech Jewgienija. Zawsze widziała w nim Jewgienija Bykowa.
Alatalo.
Michaił odziedziczył wiele cech rodu Alatalo.
- Miał na imię Mikkal. Słyszysz, jak podobne są wasze imiona? Ale to nie ja
wybrałam twoje dla ciebie. To twój ojciec. Bóg jeden wie, dlaczego.
Przełknęła łyczek koniaku, krzywiąc się. Poczuła, jak grzeje jej usta, przełyk...
- Był moją pierwszą miłością. Może tego nie zrozumiesz, Misza, nie wiem. Nie
umiem ci przekazać, ile on dla mnie znaczył. Mój ojciec pewnego zimowego dnia
wyprowadził mnie z domu. Pochodzę z biedoty, rodzice nie mogli mnie dłużej utrzymywać.
Mróz ściął zboże tej jesieni, i poprzedniej. Wysłali mnie na północ, do nadmorskiego kraju,
powierzając opiece lapońskiej rodziny. Miałam osiem lat i rozumiałam, że już ich więcej nie
zobaczę. Ani mamy, ani taty, ani braciszka, który nie miał jeszcze roku, leżał w kołysce i
patrzył na mnie najbardziej brązowymi oczkami w Tornedalen. Płakałam, gdy patrzyłam na
oddalającego się ojca. Zima się kończyła, padał śnieg z deszczem. Wypłakiwałam oczy na
tym deszczu i wietrze. Otulona byłam brązowym szalem mojej mamy, kumagi miałam mokre.
Wtedy podszedł on i przytulił mnie. Miałam osiem lat. Zapłakana dziewczynka o szarpanych
wiatrem czarnych włosach. On miał czternaście lat. Powiedział, że zawsze się będzie mną
opiekował. Odważył się mnie przytulić. Nazwał Małym Krukiem. On też miał czarne włosy.
Twarz kanciastą, ale ładną. Niezwykłe oczy: brązowo - bursztynowe. Nigdy wcześniej takich
nie widziałam, dopiero u Mai. Jego rodzice mieli zabrać mnie do Norwegii i znaleźć rodzinę,
która by mnie przygarnęła.
Raija zamrugała powiekami. Nie chciała pozwolić na łzy. Półmrok kajuty ukrywał
przed nią twarze Olega i Miszy. Zresztą nie chciała spojrzeć im w oczy. Nie chciała zobaczyć,
jakie wrażenie robi na nich historia jej życia. Może nie była najpiękniejsza, ale była jej.
Własna.
- Zostałam u Ravny i Pehra jako młodsza siostra Mikkala. Byłam za młoda na
cokolwiek innego. Za mała, by pojmować coś z uczuć. Ale Mikkal rozumiał, był sześć lat
starszy. Miał gorącą krew. Jego ojciec odesłał mnie, gdy miałam trzynaście lat. Zamieszkałam
tu, nad fiordem Lyngen. W Skibotn. Gdy miałam piętnaście lat, zaszłam w ciążę z Mikkalem.
I wyszłam za przyjaciela Reijo, Kallego. Karl był Norwegiem. Moja opiekunka też. Może już
wtedy powinnam wyjść za Reijo, nie wiem. Ale on był Finem, i nie wypadało. Urodziła się
Maja. Mikkal też się ożenił i urodził mu się syn, Ailo. Później się spotkaliśmy.
Oleg napełnił szklanki do połowy. Wyjął też szklankę dla Michaiła.
- Chłopak jest już wystarczająco dorosły, Raiju - Raiso. A do twojej historii potrzeba
czegoś mocniejszego...
Pokiwała głową. Przełknęła łyk trunku. Zastanawiała się, ile z tej historii Oleg już
znał. Co przekazał mu Jewgienij. Co opowiedział Miszy. Jej pozostało tylko opisanie im
wszystkiego, co wreszcie poskładała w całość.
- Karl zaginął na morzu. Ja wzięłam do siebie Elise. Jej ojciec był na tej samej łodzi,
co Kalle, a matka z rozpaczy odebrała sobie życie. Knut urodził się zimą. Reijo musiał
odebrać poród, a był strasznie pijany. Nigdy nie widziałam, by ktoś równie szybko wy-
trzeźwiał! Reijo wprowadził się do mnie. Niedługo potem wyruszyliśmy na północ. Zimą.
Było bardzo ciężko. Pojawił się Karl, który jednak przeżył. Mówił coś o złocie i przed
ś
miercią dał mi mapę. Wyszłam za Reijo. Ale przez cały czas Mikkal istniał. Ofiarował mi
swoje życie. Jego żona postradała rozum i wspólnota osądziła, że jest wolny. Ale ja nie
mogłam z nim być. - Pokręciła głową. - Przypłynął rosyjski statek. Jednego z załogi
postrzelono, ja wycięłam mu kulę. To był twój wujek, Misza. Aleksiej. Chyba nigdy nie
widziałam piękniejszego mężczyzny - Jej uśmiech sprawił, że cienie zatańczyły. Szklanki
posyłały iskry, które chwytały od lampy. Poziom złocistego koniaku w naczyniu Raiji nie
zmniejszał się.
- Następnego lata twój ojciec podpalił mój sklep.
Nasze pierwsze spotkanie było awanturą, krzyczałam na niego, wściekła... Potem
odszedł Reijo. Ida urodziła się zimą, w Wigilię. Ruda. Nigdy nie miałam dziecka, które by tak
wrzeszczało, jak ona. Popłynęłam na wschód z twoim ojcem i Aleksiejem. Miałam wyjść za
twojego wuja. Pewnego razu pomiędzy nimi powstała bójka. Aleksiej upadł, uderzył się w
głowę i umarł. Twój ojciec już wtedy poprosił mnie o rękę, ale ja zeszłam na ląd na
wschodzie Finnmarku. Przezimowałam w lepiance razem z dziećmi. Bóg jeden wie, jak to
przeżyliśmy. Wiosną najęłam się jako kucharka dla fińskich rybaków. Oskarżono mnie o
czary i wtrącono do lochu w Vardo. Blizny na moim ciele pochodzą stamtąd. Wreszcie
wrzucono mnie do wody, by udowodnić, że jestem czarownicą. Gdy wypłynęłam, czekali na
mnie Reijo, Petri i Santeri. No i Mikkal. Zorganizowali mi ucieczkę. Ścigano mnie i nie
miałam wyboru. Uciekłam z Mikkalem i jego synem na płaskowyż. Reijo zajął się moimi
dziećmi. My powędrowaliśmy do Finlandii i odnalazłam moją matkę i brata. Ojciec dawno
nie żył. Spędziliśmy razem całą zimę: ja, Mikkal, Ailo i Matti. Dobrze nam było, ale
musiałam wrócić. Przybyliśmy na czas jesiennego jarmarku. Postanowiłam, że zostanę w
domku na cyplu. Mikkal wiedział o tym. Nie mogliśmy razem żyć tak, by kogoś nie ranić.
Zawsze był ktoś, kto nas potrzebował bardziej niż my siebie nawzajem. Zawsze
poświęcaliśmy tę drugą osobę. Miałam zostać z Reijo. Byłam mu to winna. I moim dzieciom.
Nie zdążyłam długo z nimi być. Zdołałam tylko je zawieść, nic innego.
Raija przełknęła jednym haustem zawartość szklanki. Skrzywiła się. Trunek był
mocny, grzał w brzuchu. Ale znieczulił język tak, by mogła opowiedzieć o tym, co bolało.
- Ten mężczyzna z twierdzy Vardo musiał być szalony. Ten, który mnie torturował.
Ś
ledził mnie, od kiedy zniknęłam. Odnalazł mnie wśród jarmarcznych bud. Chciał mnie
zastrzelić. Mikkal zasłonił mnie sobą. Umarł na moich rękach, z ustami przy moich ustach.
Ofiarował za mnie swoje życie. A ja znów uciekłam. Reijo zawiózł mnie na rosyjski statek
czekający na wodach fiordu. Mniej więcej tu, gdzie zakotwiczyliśmy. Bosmanem był Oleg
Jurków, a kapitanem pewien Jewgienij Byków. Miałam zostać rok i potem wrócić.
- Ja opowiedziałem Miszy o tej podróży na wschód - rzekł Oleg. - Opowiedziałem, jak
to, co się zdarzyło, mogło się zdarzyć. O jego ojcu. O tobie. O tym, jak uratowałaś mu życie.
O dziecku, które straciłaś.
- Tata też mi trochę opowiedział - rzucił Michaił ochryple. Nie czuł się dorosły. Nawet
nie teraz, ze szklanką koniaku w dłoniach i ogniem w żołądku. - Wybierał, co mi powiedzieć.
Przekazał to na swój sposób. Sprawił, że przyrzekłem milczenie. Ale po tym, jak tu byliśmy,
obiecałem sobie, że cię tu kiedyś przywiozę. Uważałem, że masz do tego prawo. Jestem na
niego zły!
Michaił pochylił głowę i ujrzał odbicie swojej twarzy w powierzchni koniaku.
Zakołysał szklanką, by nie patrzeć sobie w oczy.
- Nie powinieneś być zły na Jewgienija. Ja mu wybaczyłam - powiedziała Raija. - On
nie mógł żyć inaczej. Za bardzo mnie kochał. My byliśmy dla niego wszystkim.
- Byłaś z tatą. Z Wasilijem. Wujkiem Aleksiejem... - Michaił nie chciał spojrzeć na
matkę. Utkwił wzrok w szafce ze szklankami, ponad głową Raiji. - Wyszłaś za mąż za
Kallego. Potem za Reijo. No i jeszcze ten... Mikkal.
- Było ich więcej - ucięła Raija głosem ostrym niczym świeżo naostrzony nóż. - Nie
tak wielu więcej, ale kilku wam nie wymieniłam. Jesteś moim synem, ale nie masz prawa
znać wszystkich stron mojego życia. Coś zachowuję dla siebie. Wyliczyłam tych, którzy po-
zostawili jakieś ślady. Może nigdy mnie nie zrozumiesz. Jesteś mężczyzną i nigdy całkowicie
nie zrozumiesz kobiety. Ale jesteś moim synem. Coś ze mnie jest też i w tobie, czy tego
chcesz, czy nie. Nie jestem jak inne matki. Zawsze najbardziej byłam sobą, a mniej matką.
Mniej żoną. Najbardziej byłam Raiją.
- Więc jego kochałaś najbardziej? Tego Mikkala?
Raija poszukała wzrokiem oczu syna. Teraz widziała w nim Jewgienija. Dziwne, jak
to może się zmienić. Gdy stali obok siebie z Idą, wyraźnie widziała ich podobieństwo do
siebie, cechy rodu Alatalo.
- Kochałam ich wszystkich - powiedziała. - Wypełniali różne przestrzenie mojego
serca. W każdym z nich coś było. Żaden nie był podobny do drugiego.
- Wasia był podobny do Reijo! - Michaił dostrzegł to, co i ona zauważyła.
- Może tak - zgodziła się. Jej syn miał bystre spojrzenie. Dobrze było wiedzieć coś
takiego. Raija ceniła tę cechę, mogła pomóc mu w życiu. Niebezpiecznie jest być ślepym.
- Czy najbardziej kochałaś Mikkala?
- Zasługiwaliśmy na siebie - Raija unikała bezpośredniej odpowiedzi na jego pytanie. -
Może byliśmy sobie przeznaczeni i zostaliśmy ukarani za to, że uciekaliśmy od swego losu.
Już nie wiem. Wielu rzeczy nie rozumiem, mój Miszo. Im bardziej się starzeję, tym mniej
rozumiem. Gdy miałam piętnaście lat, uważałam, że wiem, co jest dla mnie najlepsze. Dla
Mikkala. Dla nas wszystkich. Ale z tego wszystkiego powstało najwięcej bólu. Skrzywdziłam
każdego, do kogo się zbliżyłam. Nigdy nie rozświetliłam mu życia, a raczej go oparzyłam.
Ale chciałam dobrze! I żadnemu z nich nie kłamałam. Nigdy nie wyznałam miłości, gdy jej
nie czułam. Zawsze byłam ostrożna, jeśli chodziło o to słowo. Nawet twojemu ojcu nie
skłamałam. On nigdy nie zrozumiał, co czułam do Wasi, ale mi wybaczył. Może dlatego, że
czuł, że jest wobec mnie winny, nie wiem. Ale ja nie kłamałam.
- Ja tego nie rozumiem - przyznał Michaił szczerze. Już nie myślał o kłamstwie ojca,
jakoś się z tym pogodził. Obiecał tylko sobie, że nigdy tak nie postąpi. Kłamstwo pociągało
za sobą jedynie zło. - Nie rozumiem tego z mężczyznami. Jak to było możliwe? Przecież nie
jesteś... łatwa.
- Nie jestem rozwiązła? - Raija użyła mocnego słowa, aż syn się zaczerwienił. - Nie,
nie jestem - odpowiedziała sobie sama. - Nie umiem tego wytłumaczyć. Mogę tylko
powtórzyć, co już mówiłam. Zawsze najbardziej byłam Raiją.
- Przecież nie mogłaś kochać ich wszystkich?
- Jesteś taki młody, Misza! - westchnął Oleg. - Tak strasznie młody! Żebyś wiedział,
ile spojrzeń może pochwycić twoje! Ile kobiet chciałbyś objąć. Za iloma będziesz tęsknić.
Większości nie dostaniesz, niektóre dostaniesz w marzeniach. A niektóre w rzeczywistości. O
niektórych zapomnisz. Ale nadal jesteś młody...
- Istnieje wiele rodzajów miłości - stwierdziła Raija cicho. - Jest wiele sposobów
kochania drugiego człowieka. Ja kochałam wielu mężczyzn. Może zbyt wielu, ktoś mógłby
powiedzieć. Raz wróżyła mi ciotka Mikkala, albo ciotka jego ojca, już nie pamiętam
dokładnie. Była stara i mówili, że jest szalona. Może była szamanką. Powiedziała, że w moim
ż
yciu będzie więcej mężczyzn niż dzieci. - Raija zaśmiała się i dodała żartobliwie: - Dzieci
też nazbierałam niezłą gromadkę, mimo wszystko. Ale mężczyzn było więcej. Jej wróżba
sprawdziła się. Powiedziała, że nigdy nie osiągnę szczęścia. Widziała dla mnie ból.
Powiedziała, że poświęcę dziecko. Gdyby wiedziała, ile ich było! I widziała Reijo jako
przyjaciela - na zawsze. Wtedy sądziłam, że mówi o Mikkalu. - Raija nabrała oddechu. -
Pamiętasz mężczyznę, którego Natalia widziała w morzu? Pamiętasz, jak mi pomógł?
Michaił pokiwał głową. Były takie obszary w życiu matki, które akceptował bez
rozumienia. Wiele go niepokoiło. Ale Natalia widziała jakiegoś mężczyznę i potrafiła go
opisać. Teraz przypomniał sobie, że dopiero co usłyszał podobny opis. Chwilę potrwało, za-
nim zrozumiał, kogo kiedyś opisywała jego siostrzyczka.
- Ja tego też nie pojmuję - przyznała Raija, blada. - Ale Natalia widziała Mikkala. Ja
też go widziałam. Był młody... Czekał na mnie. Przygotował wszystko. Już wiele razy czułam
pokusę odejścia razem z zorzą polarną.
- Z zorzą polarną? - Michaił poczuł mdłości. Nie chciał myśleć. Nie chciał wiedzieć
tego, do czego go zmuszała. Coś, co było czymś jednym, okazywało się czymś zupełnie
innym. Nie wierzył w to, co ona prawie powiedziała. A może wtedy, kiedyś, naprawdę
uderzyła się w głowę za mocno?
Michaił i w to nie chciał wierzyć. Nie sądził, by jego matka była szalona.
Ale różniła się od innych matek.
Sama to powiedziała. Zawsze najbardziej była Raiją.
Nie wiedział tylko, czy właśnie taką matkę chciał mieć.
Chciał mieć po prostu mamę! Nadal jej potrzebował. Nie był gotów dorosnąć, nie tak
szybko.
- Mikkal czeka na mnie w Saivo - powiedziała, jakby mówiła o jakimś kraju, do
którego się podróżuje.
Michaił wiedział lepiej. To była obca nazwa wzięta z języka, który był dla niego obcy.
Języka z przeszłości należącej do Mikkala.
Michaił źle się czuł, wymawiając imię Mikkala nawet w myślach. Brzmiało podobnie
do jego własnego, choć z akcentem na innej sylabie. Jego imię było niczym krok w dzikim
tańcu, a tego mężczyzny - podmuchem wiatru na płaskowyżu północy.
Dźwięk był podobny. I jego ojciec sam je dla niego wybrał. Michaił zawsze miał je
nosić ze sobą jak pamiątkę straconego życia Raiji. Życia, które mogła przeżyć.
- Nie chcę o tym słuchać! - rzucił. Przełknął resztkę koniaku i zakaszlał. Chciał wlać
go w siebie jak dorosły, ale nim nie był. Nie chciał być! Nie chciał rozumieć... - Pragnę ich
poznać - powiedział szybko. Słowa toczyły się niczym lawina. - Poznać moje rodzeństwo. No
i twoje wnuki, babuszko! - Uśmiechnął się szeroko. Dziwnie było nazywać tak własną matkę.
Wcale nie wyglądała na babcię. - Lubię Reijo. Chcę ich poznać. Też mam do tego prawo. Są
moją rodziną!
- Poznasz ich - obiecała Raija. - Cała osada teraz wie, że tu jestem. Ze żyję. Nie mam
pojęcia, dlaczego chciałam się ujawnić. Ale już to wiedzą. Nie wiem, czy nie utrudniłam
sprawy... Ale na pewno ich spotkasz, Misza. To twoi krewni.
- Jesteś szczęśliwa? - spytał Oleg. Już wcześniej zadawali sobie osobiste pytania, nie
uchylali się nawet przed zadawaniem drugiemu rany.
- Bardziej kompletna. Jestem zbyt oszołomiona, by czuć szczęście. To tu jest moje, i
zarazem nie moje. Byłoby inaczej, gdyby żył Mikkal. Wtedy bym została. Musiałabym
zostać. Ale Mikkal nie żyje. Jest w Saivo, dokąd nie idzie się za życia. I gdy już się przyjdzie,
nigdy się nie wraca. Są chwile, gdy chcę już tam trafić...
- Gdybyś miała dostać to, na co zasłużyłaś - Oleg zaśmiał się rubasznie - powinnaś
spędzić wieki w piekle z tym, kogo tu najmniej lubiłaś...
Raija nie przejęła się jego słowami. On zresztą nie chciał jej zranić.
- Rozumiesz, Misza - powiedziała zmęczonym głosem - że życie w Rosji było dla
mnie aż za dobre? Nie powinieneś być zły na ojca! On chciał dla mnie jak najlepiej. Ale gdy
już sobie przypomniałam... musiałam wrócić. - Zaśmiała się ponuro. - Mój ojciec prosił, bym
mu wybaczyła, gdy ode mnie odchodził. Wtedy nie płakał, ale potem widziałam po jego ple-
cach, że płakał. Prosił o wybaczenie i mówił, że kiedyś go zrozumiem. Wiele lat trwało,
zanim zrozumiałam. Długo sprawiało mi to ból. A teraz ja muszę wielu prosić o wybaczenie.
Nawet ciebie, Misza.
- Dlaczego? - Chłopak nie mógł odstawić szklanki na stół. Była niczym jego kotwica.
Musiał czuć jej chłód i ciężar, inaczej odpłynąłby gdzieś od wszystkiego, co niby było znane.
Nie czułby dna.
- Dlatego, że nie pochwalasz życia, o jakim ci opowiedziałam. - Raija siedziała
niczym cień w swoim krześle. Szklankę odstawiła na stół. W cięciach szkła odbijało się
ś
wiatło lampy. - Dla ciebie nie będę nikim innym, mimo że teraz wiesz wszystko. Ja to
wszystko przeżyłam, zanim zostałam twoją mamą. I jeśli jestem taka, jak o mnie myślisz, mój
chłopcze, to już wtedy nią byłam. Byłam nią przez całe twoje życie. Znasz moje życie tam, w
domu. Nie sądź mnie. Żyłam tak, jak musiałam, zawsze do ostatecznych granic. Zawsze jako
Raija. Nawet wtedy, gdy nie byłam pewna, kim jestem, moje serce podpowiadało mi, co
robić.
- Nie mam nic do wybaczenia - odparł Misza ochrypłym głosem. Nie rozumiał, jak
matka mogła wyczuć jego myśli. Przecież w końcu czytać w myślach nie umiała! A on ledwo
zdążył cokolwiek pomyśleć!
- Kiedyś może zrozumiesz - Raija chciała nieco złagodzić słowa. I tak chłopak będzie
miał ciężką noc. Ale musiała tak postąpić. - Maja, twoja najstarsza siostra, urodziła się w
tysiąc siedemset dwudziestym szóstym. Wiosną. Ochrzciłam ją Maria, ale nazywałam Mają, i
tak już zostało. Jest córką Mikkala. Reijo mówi, że ona ma do mnie największy żal. Mieszka
w Finlandii, nie spotkasz jej. Knut urodził się w tysiąc siedemset dwudziestym siódmym,
podczas jesiennego jarmarku. Syn Kallego, bardzo do niego podobny. Też mieszka na
południu Finlandii, u Mai. Elise jest moją przybraną córką, to ta blondynka, którą widziałeś,
urodzona w dwudziestym trzecim. Wyszła za mojego braciszka, Mattiego. Matti jest o siedem
lat ode mnie młodszy. Nasze losy się plączą... No i Ida, do której jesteś tak podobny, urodziła
się w dwudziestym dziewiątym. Wszyscy założyli rodziny. Mają dzieci. Ida wyszła za syna
Mikkala. Reijo nie chciał opowiedzieć mi o nich wszystkiego, mówił, że to Ida musi. Mieli
dwoje dzieci, Mikkala i małą Raiję. Dziewczynka umarła. Tyle jest bólu, gdziekolwiek się
spojrzy... Czworo z moich wnucząt nie żyje. Ośmioro żyje. Trudno mi to wszystko ogarnąć.
Reijo ma rocznego synka. Ponownie się ożenił; wierzył, że nie żyję. Jego żona utonęła w
fiordzie. Niedawno ją pochował. Tyle jest bólu, mój Miszo, tyle bólu... Można zacząć wierzyć
w klątwy...
- Już trochę pohandlowaliśmy - Oleg przerwał trudne tematy. - Nie musimy płynąć
dużo dalej, Bykowa. Jeżeli chcesz, możemy tu zostać przez tydzień. Będziesz miała czas.
- Teraz cała osada wie, że tu jestem - powtórzyła Raija. - Ujawniłam się. Dlaczego to
zrobiłam? Dla wszystkich byłoby lepiej, gdybym pozostała niewidoczna. Łatwiej byłoby
zostać. Łatwiej odjechać. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam...
- Porozmawiamy o tym jutro - Oleg nie chciał, by Raiję znów porwały wspomnienia.
Nie chciał, by znów odpłynęła w swoją podróż. Niczego bardziej się nie bał, zwłaszcza teraz.
Widział to wiele razy, lecz nadal się bał. - Teraz jesteś tutaj. Wróciłaś. Oni nie uciekną.
Możesz spać spokojnie, Raiju - Raiso. Misza i ja zadbamy, by na łajbie wszystko było w
porządku. Może pozwolimy marynarzom jutro wyjść na ląd? Długo już pływali, zasłużyli
sobie na to.
- Nie chcę żadnych awantur z tymi, którzy tu mieszkają! - rzuciła ostro i
zdecydowanie Raija.
- Nasi ludzie nie robią awantur - zapewnił Oleg równie stanowczo.
- Mogłabyś tu zostać, a my popłyniemy kawałek na południe i zabierzemy cię w
drodze powrotnej - zaproponował jeszcze inne rozwiązanie Misza.
- Muszę się przespać - odrzekła tylko Raija. Była skonana. Nadal nie wiedziała, czego
chce. Domek na cyplu był jej celem. Dalej nie wybiegała myślami. Nie odważyła się. A teraz
musiała. Gdy nadejdzie ranek, będzie musiała wiedzieć.
7
Lato mogło być takie piękne nad fiordem Lyngen. Jykea. Ivguvuotna. Bez względu na
nazwę, jaką mu nadano w każdym z używanych nad nim języków.
Jest łagodne. Ciepło może leżeć warstwami otoczone górami na północnym zachodzie,
wschodzie i południu. Słońce toczy się swoją trasą przez dzień i noc. Chowa się tylko za
ostrymi szczytami gór Lyngsalpene, po czym wraca, czerwone, na niebo, niemal dotykając
promieniami cichych wód fiordu. Świeci całą dobę, niezmordowane. Błogosławi ziemię
niezliczonymi promieniami, życiodajną pieszczotą.
Raija wcześnie stanęła na pokładzie. Wody fiordu były niebieskie, o ton ciemniejsze
niż niebo. Bezchmurne niebo. Dopiero gdzieś nad Finlandią widniały przezroczyste smugi
chmur, jakby ktoś próbował coś wymazać, ale mu się nie udało.
Las był tak zielony, że aż kłuł w oczy. Łąki, które dostrzegała, świeżo skoszone.
Leżały jasne i nagie, otoczone brzozami i ciemnozielonymi sosnami. Najlepiej na piaszczystej
glebie rosły tu sosny. Raija stała, chłonąc ten widok, i czuła całą sobą, że to jej ziemia. Jej.
Reijo też wcześnie wstał, widziała dym wydobywający się z komina. Dobrze
wiedziała, jak się rozpala ogień na tamtym palenisku. Znała jego narowy.
Serce jej się ścisnęło.
Było już za późno.
Przez wiele lat powinna tam być. Wstawać pierwsza i rozpalać na palenisku. Przez
wiele lat powinna patrzeć na fiord.
Cofnęła się, gdy zobaczyła, że Reijo wychodzi. Nie chciała, by ją dostrzegł. Poranki
należały do niego. Nie chciała mu odebrać tej chwili i stać się częścią czegoś, do czego nie
miała prawa. Obserwowała, jak wyciąga łódkę, wchodzi do niej i na stojąco odpycha się
wiosłem od dna. Szybko robiło się głęboko i wkrótce Reijo usiadł.
Przepełniła ją czułość. Stała, trzymając się tak mocno lin, że aż kostki jej zbielały.
Jego ciało było takie samo. Starsze - ale takie samo. Dobrze wiedziała, w jaki sposób
Reijo pochyla się nad wiosłami, gdy wprawia je w ruch. Widywała pracę jego mięśni. Tyle o
nim wiedziała. Tak dobrze znała.
Słońce oszukało jej wzrok i sprawiło wrażenie, że włosy Reijo są złociste. Mogłaby
sądzić, że on jest równie młody jak wtedy, gdy go opuściła, i że teraz właśnie jest chwila, gdy
wraca.
Ale wiedziała, że są srebrne.
Już za późno dla nich dwojga. Już na tyle weszli w zmierzch, że oświetlał ich jedynie
księżyc. A światło księżyca nie niesie ze sobą życia. Jest tylko odbiciem dnia.
Było za późno.
Raija stała, zastanawiając się, dlaczego Reijo aż tak długo żył samotnie. Ich uczucie
wygasło, zanim trafiła do Vardo, zanim urodziła się Ida. Zanim wyruszył w drogę, gdy ich
dom mu nie wystarczył, nie mieścił jego tęsknot.
Ona też czasem za tym tęskniła. Też chciała żyć, mając niebo za jedyny dach.
Reijo był przystojny. Miał w sobie coś, co podobało się kobietom. Dawał poczucie
bezpieczeństwa. Był niczym opoka, choć nie wyróżniał się wzrostem. Siła pochodziła nie
tylko z jego ciała. Był zarazem mocny i łagodny. Czuły.
Raija rozumiała, dlaczego Wasilij tak łatwo zdobył jej zaufanie. Wszedł w jej życie
niczym nóż w miękkie masło. Wasia i Reijo na pewno by się polubili.
Dlaczego Reijo tak długo czekał? Dlaczego tak dużo czasu upłynęło, zanim znalazł
kobietę?
Wytłumaczenie stanowiły jej dzieci. Było ich wiele i trzymały go mocno przy ziemi.
Nawet gdy opuściły gniazdo, nadal pozostawały z nim związane, co niewiele kobiet by
zaakceptowało.
No i wciąż był Finem...
Antti, jego ojciec, też nie ożenił się powtórnie. A może po prostu mężczyźni z rodu
Kesaniemi są wybredni? Powinna to wiedzieć, przecież ich znała.
Ale mogła tylko zgadywać, przepełniona czułością. Śledziła go wzrokiem i
obserwowała, jak szuka swoich miejsc do łowienia, jak zarzuca sznur z haczykami. Widziała
jego szerokie plecy. Łowił ryby, siedząc twarzą do słońca. Może udawał, że wszystko jest tak
jak zwykle.
Może udawał, że jej wcale tu nie ma.
Raija mogła tylko zgadywać, patrząc na niego. Dochodziły do niej poranne odgłosy
pracy na statku, tak obce dla Reijo. Stała z nogami w obu światach.
Nigdzie nie należała.
Minęło tyle czasu.
Zrobiło się za późno.
Ale był przystojny. Jej przyjaciel. Srebro księżyca i skała. Szmaragdowe spojrzenie.
Kiedyś utka jego obraz. Z iskrząco zielonym kolorem, jeśli tylko znajdzie roślinę, która
użyczy takiego barwnika wełnie. Z pasmami brązowego i niebieskiego, jak bejcowana łódka i
wody fiordu. Utka jego ramiona, dłonie trzymające wiosła. Utka jego uśmiech, oczy i gęste
włosy. Przedstawi go jako górę o ciepłej skórze. Kiedyś...
Reijo przepełniał ją tak ogromną czułością...
Ale było o wiele za późno.
Michaił przywiózł ją na ląd, gdy już wiedziała, że nie zakłóci porządku porannych
obowiązków. Widziała, jak jakiś czas temu Reijo dobił do brzegu z połowem.
Raija miała nadzieję, że złowił młode dorsze z czarnymi grzbietami, a nie te zwykłe.
Nic na świecie nie smakowało bardziej niż świeżo złowione dorszyki ugotowane w morskiej
wodzie do momentu, gdy skóra na nich się marszczy, a mięso twardnieje.
Miała na sobie własne ubranie. Pożyczone niosła pod pachą. Zamierzała przeprosić, że
nie mogła go uprać.
Dobrze było chodzić w butach do konnej jazdy. Zastanawiała się, czy znów
przywykłaby do kumagów.
Bluzka jej miała hafty wokół szyi i mankietów. Wzory, których nie znano tu nad
fiordem, a które wydawały jej się podobne do haftów cynową nitką ze skórzanych kaftanów z
osady lapońskiej Mikkala.
Odjechała z Tornedalen w brązowym szalu okręconym wokół głowy i zawiązanym za
plecami. Ona była mała, a szal duży.
Teraz okryta była innym szalem. Też wełniany, ale o innych kolorach. Był niebieski z
dodatkiem
najzimniejszego
ż
ółtego,
jakiego
potrafiła
uzyskać.
Z
dodatkiem
krwistoczerwonego. Szal był obszerny i dobrze grzał. Zimowymi nocami stała i marzła pod
niebem nad Morzem Białym, patrząc aż do bólu oczu na zorzę polarną. Latem ta zorza grzała
jej ramiona.
- Wcześnie wstałaś - przywitał ją Reijo. Był świeżo ogolony. Raija musiała się
powstrzymać, by nie pogłaskać go po twarzy. Jej palce chciały go dotykać.
- Nie sądziłam, że mnie dostrzeżesz - uśmiechnęła się w odpowiedzi. Dobrze się czuła,
rozmawiając z nim. Stał na schodach w samej koszuli. Był boso, spodnie miał podwinięte do
kolan. Spodnie były połatane widocznymi łatami. Helena pewnie umiała haftować, ale jej
wychowanie nie obejmowało łatania spodni z samodziału.
Raija od razu pożałowała, że coś takiego przyszło jej do głowy.
Nie miała żadnego • prawa do sądzenia. Helena uszczęśliwiła Reijo, inaczej by jej nie
wybrał. Ona sama bynajmniej nie była panią, a też nie umiała łatać. Ledwo szyła. Dobrze się
złożyło, że przy Jewgieniju niczego jej nie brakowało.
- Widzę to, co chcę zobaczyć - odpowiedział. - Jako dziewczyna nie byłaś taka
dyskretna. To wzruszające. Zmieniłaś się, Raiju!
Pogładził ją po policzku. Spojrzeniem musnął jej czerwoną bluzkę wyszywaną w
maki. Wydawały się całą łąką. Ale Reijo ich nie znał.
- Co zrobiłaby piętnastoletnia Raija? - spytał z uśmiechem.
- Piętnastoletnia Raija wdrapałaby się przez burtę i błagała, bym ją ze sobą zabrała...
Reijo usiadł na najwyższym stopniu schodów. Raija usiadła obok niego. Wiele razy
tak siadywali. Z nim przyjaźniła się najdłużej. To ważne.
- Misza włóczy się po brzegu - powiedziała i zaśmiała się sama z siebie. - Jakie to
dziwne, że znajduję takie słowa! Tak dawno ich używałam. Nie wiedziałam, że znam inny
język niż rosyjski. Pamiętałam kilka słów po fińsku, ale nie miałam pojęcia, co znaczą. Nikt
wokół mnie ich nie rozumiał.
- Jakie to słowa? - spytał zaciekawiony Reijo. Raija zachichotała.
- Głównie przekleństwa. Dziwne, że właśnie one zdołały pierwsze przeniknąć przez
ten mur zapomnienia!
- Były najmniej niebezpieczne - stwierdził Reijo. - Nic dla ciebie nie znaczyły.
Używałaś ich tylko po to, by zrobić wrażenie i podkreślić, że jesteś inna. Po nic innego.
- Dlaczego ty tyle wiesz?
- Dobrze cię znałem, przyjaciółko. Chyba równie dobrze, jak ty siebie. A czasem
lepiej. Wraz z tobą straciłem wiele z twojego życia. Mimo to czuję, że nadal cię znam. Ale
mnie zaskakujesz. Kiedyś tak nie było. Zawsze mogłem przewidzieć twoje reakcje.
Ponad nimi zaskrzeczała mewa, bijąc białymi skrzydłami na tle błękitnego nieba. Jej
błyszczące oczka dostrzegały wszystko, a żółty dziób gotów był do natychmiastowego
połknięcia najmniejszego kawałka czegoś nadającego się do jedzenia.
- Elise już oprawiła ryby - westchnął Reijo, spoglądając na swoje dłonie. - Czuję się
zbędny. Ale ona chce wszystko robić, chce zapracować na to, że tu mieszkają. A przecież
miejsca jest dosyć, jesteśmy sami z Ivarem. Dobrze ich tu mieć. Ale Elise i Matti bardzo chcą
za siebie płacić.
- Wczoraj w nocy opowiedziałam Michaiłowi, kim była jego matka - rzuciła Raija.
Zsunęła szal z ramion. Dzień robił się cieplejszy.
- I jak to przyjął?
- Pyta, dlaczego miałam tylu mężczyzn... - zaśmiała się smutno Raija. Włosy
rozpuściła. Nigdy nie lubiła ich wiązać. Teraz powinna nosić przyzwoity kok nad karkiem.
Wdowieństwo zobowiązywało. Ale ona nigdy nie robiła tego, czego po niej oczekiwano. Nie
dawała rady. Zawsze była Raiją.
Tylko Raiją. Na dobre i na złe.
Reijo objął ją ramieniem. Wiele razy tak siedzieli, śmiejąc się, płacząc, rozmawiając
aż do głębi duszy.
- Lubię tego chłopaka - powiedział Reijo szczerze. - Polubiłem go od pierwszego razu,
gdy go ujrzałem. - Zaśmiał się. - Ponieważ nie miałem najmniejszej wątpliwości, czyim jest
synem, sprawa była przesądzona. Nie mogłem go nie polubić. Zresztą Jewgienija też lubiłem.
- Dlaczego? - chciała wiedzieć Raija.
Dzika kaczka załopotała skrzydłami niedaleko kamieni na brzegu. Stadko piskląt
pływające po wodzie zaniepokoiło się. Wysoki syn Raiji przeszedł pomiędzy szopami. Był
obcy w świecie wybrzeża. Ptaki o tym wiedziały.
- Jewgienij kochał - odpowiedział Reijo z policzkiem opartym o jej czoło. Nie było nic
złego w tym, że tak siedzieli. Znali się już od tak dawna: ona miała trzynaście, a on
czternaście lat. Oddzielała ich zawsze tylko skóra. Nawet wtedy, gdy byli tylko przyjaciółmi,
a nie kochankami, oddzielała ich tylko skóra.
Trudno o taką przyjaźń.
- Jewgienij był mężczyzną. Wierzył w coś i trzymał się tego. Uważał, że dał ci życie,
na jakie zasługiwałaś, że dał ci szczęście. Wierzył, że kłamstwo wytrzyma. Rozumiesz?
Niezależnie od tego, co zrobił, on cię kochał. Ofiarował ci wszystko. Wtedy tego nie
wiedziałem, lecz go polubiłem. Był człowiekiem, którego chciałbym mieć za przyjaciela. No i
wasz syn... gdy go ujrzałem, wiedziałem, że chciałbym mieć takiego syna. Żałuję, że nie
znamy wspólnego języka, bo chciałbym poznać twojego syna, Raiju. Wydaje się być
ś
wietnym chłopakiem!
- Masz własnego syna, Reijo - odparła Raija czule.
- Ivar może też będzie świetnym chłopakiem. - Głos Reijo od razu zyskał na cieple,
gdy o nim wspomniał. - Jest późnym błogosławieństwem mojego życia. Na pewno nie
zasłużył, by tak wcześnie zostać pozbawionym matki.
- Ja zawiodłam wszystkich. - Raija patrzyła daleko na fiord. Pamiętała, jakie polecenia
wydała dziś rano przy stole. Wiedziała, że Michaił myśli o nich właśnie teraz. - Misza może
miał prawo pytać, dlaczego było tylu mężczyzn. Nie opowiedziałam mu o Krwawym Ole.
Tego nie jestem w stanie opowiedzieć.
- Winny ci jestem moje życie - Reijo uścisnął ją za ramiona. - Wykupiłaś moje życie,
Raiju Alatalo, córko Erkkiego.
- Mam dokumenty świadczące, że jestem Raisą Bykową - odparła, jakby pragnąc
ocalić kawałek siebie.
- Może one nam pomogą - zastanowił się Reijo. - Ja mam dokumenty mówiące o tym,
ż
e jesteś moją żoną. Ale wtedy nazywałaś się Raija Elvejord, córka Erkkiego, wdowa po
Karlu Elvejord.
- Czy to tylko ja? - spytała Raija. - Czy to tylko ja, Reijo? Mówiłam Miszy, że żyłam
tak, jak musiałam. W jedyny sposób, jaki mi odpowiada. Czy to takie proste?
- A jakie miałoby być?
- Ty nie lubisz takich słów - powiedziała Raija niemal zażenowana. - Klątwa...
Reijo patrzył na nią przed dłuższą chwilę. Uśmiechnął się, ściągnął brwi, potargał jej
grzywkę i przytulił. Chciał otrząsnąć ją z tej myśli.
- Ta powaga do ciebie nie pasuje! Nie było z tobą aż tak źle, moja mała. Miałaś też
szczęście w życiu. I tu, i tam na wschodzie.
- Ale było też wiele bólu - odparła Raija cicho. - Tak okropnie dużo bólu. A
marzenia... nigdy się nie spełniły. To szczęście, na które czekałam, nigdy do mnie nie trafiło!
- powiedziała z goryczą. Raija oczekiwała więcej po życiu. Czuła, że było jej to obiecane.
- Moja Raiju! - Zielone oczy Reijo spojrzały w głąb jej duszy. Znów ją rozumiał.
Podążył zawiłymi ścieżkami jej myśli. - Pamiętasz tych, z którymi wyrastaliśmy, prawda?
Byli mniej więcej w naszym wieku.
Nie było nas wiele: ty i ja, Kalle, Sandra, Ludvig, Lisa, Ole Hans. Pamiętasz ich,
prawda?
Pokiwała głową. Z nimi się nie przyjaźniła, ale znała. Trzymała się razem z Reijo i
Kallem. Ale i tak ona i Reijo wyróżniali się jako Finowie. Nieważne, jak długo mieszkali nad
fiordem, nigdy nie byli tacy jak reszta. Nie wszyscy z tych, którzy tu żyli, byli równie
norwescy. Jednak urodzili się tutaj. Mówili po lapońsku, ale nie hodowali reniferów. Nie
wędrowali. I wielu z nich nosiło skórzane kaftany.
Raija pamiętała ich. Byli mniej więcej rówieśnikami. Nawet pamiętała ich twarze.
- Sandra wyszła za Kristoffera z Karnes. On już wtedy miał dzieci w naszym wieku.
Przed Sandrą wyniszczył trzy żony. Ona jeszcze żyje. Pamiętasz, że była ładna? Nie tak jak
ty, ale ładna. A Kristoffer był jak zużyty kumag. Nadal żyje, choć jest niedołężnym, śliniącym
się, gadającym od rzeczy starcem. Tak, wiedział, co robi, gdy brał sobie młodą żonę! Dzieci
uciekły z domu, ale Sandra musi zostać. Pracuje w polu, łowi ryby, sprzedaje swetry. Zawsze
ma robótkę w rękach. Kristoffer trzy razy w ciągu zeszłego roku próbował podpalić dom. On
już nie wie, co robi, cofnął się do czasów dzieciństwa. A Sandra pewnie też miała marzenia,
Raiju. - Reijo nabrał oddechu. - Ludvig wziął sobie za żonę dziewczynę znad fiordu Ulls. Ma-
ją szesnaścioro dzieci. Troje z nich umarło. Muszą się mocno starać, by wyżywić wszystkie.
Rzadko aż tyle przeżywa. Żona jest pracowita, a Ludvig prawie nie śpi. Gdyby nie sprzedawał
skór, nie daliby rady. Lisa Perssenów najęła się jako służąca w Malselv. Wróciła do domu z
bękartem. Mówiono, że to dzieło gospodarza domu, ale Lisa nie pisnęła słowa. Ona pewnie
też miała marzenia. A teraz dba o starych rodziców. Syn urósł i wyjechał stąd, pewnie nie
miał najlepszych wspomnień. Ole Hans gospodarował tak nieumiejętnie, że gospodarstwo
poszło za długi. On, żona i dziewięcioro dzieci zostali bez dachu nad głową. Żona służy u
ludzi, dzieci rozdano, żadnego tu nie ma. Ole Hans żyje wódką, którą udaje mu się wymienić.
Nie sądzisz, że on też miał marzenia? A może też mówi o klątwie? Mogę ci opowiedzieć o
takich samych klątwach za każdymi drzwiami wzdłuż naszego fiordu. Myślisz, że oni są
szczęśliwi?
- Wiesz dobrze, o co mi chodzi - zaprotestowała Raija słabo. Siedziała z pochyloną
głową. Próbowała sobie ich wyobrazić. Nie umiała. Poczuła się skarcona. Nie spodziewała się
tego po Reijo. I nie była pewna, czy jej się to podoba. Czuła, jakby on ją zawiódł. Jakby nie
był tym, kogo się spodziewała spotkać. A przecież nie mógł się aż tak zmienić od wczoraj.
Czyżby podjęła złą decyzję?
- Ty zawsze wierzyłaś w miłość - uśmiechnął się Reijo ciepło. - Jesteś dorosła i tyle
przeżyłaś. Tyle bólu. Kochałaś i byłaś kochana, i mimo to wierzysz w to jedyne, wielkie
uczucie?
Raija uciekła od jego głosu i ramion. Od jego ciepła. Od rozsądku i tego, co ściągało
ją na ziemię. Reijo zawsze twardo stąpał po ziemi. On zawsze sprowadzał na ziemię jej
marzenia, jedno po drugim. Ściągał je tak nisko, że już nie widziała w nich niczego
nadzwyczajnego.
Z ramionami skrzyżowanymi na piersiach odeszła na skraj zbocza. Dziwiła się,
dlaczego nikt nie wychodzi, przecież o tej porze raczej nie śpią. Dzieci na pewno nie. Było
tak ciepło, że mogłyby biegać na bosaka po trawie. Nie widziała też żadnych cieni za oknem.
Tylko światło słońca się w nim odbijało. Pamiętała, że jeśli patrzyło się pod odpowiednim
kątem i z głową odpowiednio przekrzywioną, na szybie widać było delikatne kręgi, które
sprawiały, że świat na zewnątrz wydawał się trochę nierzeczywisty. Z zewnątrz szyba
wyglądała jak powierzchnia wody zmącona przez wrzucony do niej kamień.
Misza usiadł na brzegu. Raija wyczuwała, że podoba mu się widok. Nie miał tego
nieprzyjemnego uczucia co ona, gdy patrzyła na góry i morze.
Dla Miszy morze było życiem. A góry pewnie czymś najwspanialszym, co widział.
Zafascynowały go. Jego oczy błądziły po szczytach.
Raija rozumiała go. Można było się zachwycić tym krajobrazem. Ale chciałaby zabrać
syna w głąb wąskiej doliny, wyżej, tam gdzie się rozszerzała i stawała płaskowyżem. Wtedy
może by zrozumiał, jak tam jest wspaniale. Zrozumiałby, czego jej oczy zawsze szukały,
gdzie się czuła szczęśliwa. Może wtedy zrozumiałby, dlaczego tak jej było dobrze nad
Morzem Białym.
Ona potrzebowała przestrzeni dla swoich myśli. Musiała mieć szeroki widok na
horyzont, ku któremu mogły szybować jej marzenia.
- Co powiedzą ludzie, Reijo? - spytała. Usłyszała, że podszedł do niej, widziała go
kątem oka. Zresztą zawsze wyczuwała jego bliskość.
Może nie tak silnie jak Mikkala. Ich związek był szczególnie mocny. Nie można go
porównać z niczym innym. Zostali ze sobą związani na zawsze tego szarego przedpołudnia w
Tornedalen w tysiąc siedemset osiemnastym roku.
Stała na cyplu i patrzyła na fiord Lyngen. Może nie zasłużyła, by powrócić...
Raija uświadomiła sobie, że tylko trzech mężczyzn pozostawiło trwałe ślady w jej
duszy. Trzech, z którymi czuła się naprawdę związana. Których kochała w taki sposób, że
zawsze będą dla niej żywi.
Reijo. Wasilij.
Mikkal.
Mikkal najbardziej ze wszystkich.
Wszyscy byli kimś więcej niż kochankami. Przyjaciółmi. Znała ich tak dobrze, aż do
bólu. I nie lubiła wszystkich ich cech. Ale nie chciała ich zmieniać.
Marzyła o miłości. Marzyła, by tak kochać jednego, by wykluczało to kogokolwiek
innego.
Nigdy tak się nie stało.
Ale Reijo oczywiście się nie mylił. Jej życie to nie tylko łzy. Mimo wszystko miała
być za co wdzięczna losowi. Tutaj wielu ciężko walczyło o codzienny chleb. Nie było łatwo
się najeść, choć fiord leżał u ich stóp. Nic tu nie przychodziło łatwo, no, może z wyjątkiem
płodzenia dzieci...
Raija pamiętała smak chleba pieczonego z mielonej kory. Pamiętała, jak ciężko leżał
w brzuchu i jak nadal czuła głód pomimo tego ciężaru. Pamiętała mdłości, rwanie w jelitach...
Z trudem odgrzebywała te wspomnienia. To działo się tak dawno!
- Wezmę na siebie część odpowiedzialności - powiedziała cicho, nie patrząc na Reijo.
Spoglądała na drobne fale i wiedziała, jak wyglądają te duże, wielkości domu... - Będziesz
miał kłopoty. Szkoda, że nie schowałam się w alkowie. Ale ta moja cholerna duma! Muszę
być uparta. Muszę stawiać czoło wyzwaniom. I zapominam, jak często parzyłam palce,
bawiąc się z ogniem. - Zaczerpnęła oddechu. - Ale tym razem nie ucieknę. Spróbuję
wytłumaczyć, przedstawić moją wersję. Pewnie kościół nas potępi, da nam pokutę. Ale
przecież nie każą wykopać twojej żony, prawda? Tak się nie robi? Może żyła w grzechu, ale
nieświadomie!
- Nie, tak się nie robi - odparł Reijo ochryple. Nie był pewien. Pogłoski rozejdą się
szeroko...
- Wzięłam ze sobą moje rzeczy - Raija wreszcie spojrzała na towarzysza. - Misza i
Oleg popłyną aż do Tromso. Mamy tam klientów. To potrwa kilka tygodni.
- A ty?
- Zostanę tu - stwierdziła Raija stanowczo.
8
Michaił zjadł śniadanie z rodziną na cyplu. Z rodziną matki. Jego rodziną.
Bawił się z dziećmi. Zawsze miał do nich podejście.
Te przypominały mu o Natalii. Nigdy jej nie zapomni, mimo że nie mówił o niej
często. To zbyt bolało. Siostrzyczka stanowiła część jego życia. Zawsze nią będzie, nawet
jeśli nie ma jej na tym świecie.
Wiedział, że matka go nie odepchnęła, ale jej decyzja bolała.
- Dasz sobie radę, mamo? - pytał już któryś raz. Dziwnie to brzmiało i wiedział,
dlaczego. Zwykle Raija zadawała mu to pytanie. To ona opiekowała się nim, bała się o niego.
A teraz on niepokoił się o nią. - Jesteś pewna, że dasz radę?
Raija uścisnęła go za ramię. Już nie dosięgała wyżej, nie mogła potargać mu włosów.
Jej chłopak wyrósł na wysokiego.
- Nie jestem u obcych - powiedziała. - Jestem u swoich, Misza. No i twoich. To
miejsce było kiedyś moim domem. Oczywiście, że dam sobie radę. Jak zawsze. Nie
wiedziałeś?
Zaśmiała się żartobliwie. Ale nie dodała mu pewności.
Bolało go, że matka nie chce, by z nią został. Misza czuł to jak głuchy ból w piersi.
Pamiętał, że kiedyś już przeżywał coś podobnego.
Wtedy powodem był Wasilij.
Wiedział, że inny mężczyzna mógł matkę zabrać rodzinie.
Michaił był wtedy zły, choć najbardziej w imieniu ojca. Mimo wszystko Wasilij nigdy
nie zagrażał pozycji Miszy u Raiji.
Teraz to coś innego.
To nie żaden mężczyzna chciał go usunąć w cień.
To inni, którzy stali jej tak samo blisko jak on. Ona miała tu inne dzieci.
I Raija nie chciała, by tu przebywał, gdy będzie wracała dawnymi ścieżkami. To
bolało.
- Michaił, ja potrzebuję czasu - powiedziała Raija. Objęła go. Była tak nieduża, a
miała tak wiele siły. Nie wyglądała na to. - Muszę ich poznać na nowo. Chcę się dowiedzieć,
kim są, zanim będę mogła pośredniczyć pomiędzy tobą a nimi. Rozumiesz, Misza?
Nie rozumiał, ale i tak pokiwał głową, aż zatańczyła jego gęsta, czarna grzywka.
- Kocham cię tak samo mocno, mimo że nie chcę, byś tu został - uśmiechnęła się
Raija, znużona.
Czuła się, jakby przeniosła się w czasie. Jej ojciec też ją prosił, by zrozumiała. Patrzył
na nią ciemnymi oczami Alatalo w tamten szary dzień i powiedział, że kiedyś, gdy będzie
dorosła, zrozumie.
Minęło wiele lat, zanim tak się stało. Długo dźwigała brzemię goryczy, zanim mogła
powiedzieć, że on mówił wtedy prawdę.
Teraz powtarzała słowa Erkkiego Alatalo swojemu najmłodszemu synowi.
- Te ścieżki muszę przejść sama - powtórzyła swojemu ulubieńcowi. - Nie mogę cię ze
sobą wziąć, Misza, mimo że bym chciała. Pogodził się z tym.
- Jesteś naprawdę pewna, że sobie poradzisz, mamo? - musiał jednak jeszcze spytać.
Może brzmiało to dziecinnie, może ona uważa teraz, że jeszcze nie jest mężczyzną. Ale
musiał spytać. Musiał się upewnić, że ona naprawdę tego chce. Nie podobała mu się decyzja
matki, ale czuł, że jej od niej nie odwiedzie. Jego matka była uparta.
Nie można zawrócić przypływu.
- Nie mamy czasu - uśmiechnęła się Raija. - Jesteś pryncypałem, Michaile
Jewgienijewiczu Byków! Masz zadania. - Uśmiechnęła się czule. - Dam sobie radę, synku.
Wzrusza mnie twoja troska. Mój czas jeszcze nie nadszedł, zapewniam cię!
Michaił wierzył jej. Mówiła to z taką pewnością. Nigdy by tego przed nikim nie
przyznał, ale wierzył święcie, że ona będzie znała swoją godzinę śmierci. To było
przerażające, ale matka miała zdolności, których nie umiał wytłumaczyć. Takie, nad którymi
lepiej się nie zastanawiać. Uznawał je, bo bywał świadkiem ich działania. Zwłaszcza w
przypadku Natalii.
Było w niej coś wyjątkowego. Czasami zastanawiał się, czy siostrzyczka nie jest
aniołem.
Czasami czuł wdzięczność wobec losu, że Natalia umarła. Może nie za sposób, w jaki
to się stało, ale że umarła jako dziecko. Nosiła ciężkie brzemię dziedzictwa. Za ciężkie.
Niekiedy Misza bał się, że i on może coś takiego w sobie nosić. W mniejszym stopniu,
ale jednak coś.
Bał się odkryć w sobie nowe strony. Nowe zdolności, których nie chciał.
Nie wiedział, czy można się od nich uwolnić. Za bardzo był podobny do matki...
Michaił zapragnął, by nie musiał przekazać tego dalej. To był rodzaj przekleństwa,
coś, od czego nie można uciec. Dziedziczone z krwią.
Olga.
Gdyby wybrał Olgę, nie przekazałby tego nikomu.
Dużo o niej myślał. Myślał o tej chwili, którą mu ofiarowała. O słowach, które
powiedziała. O doświadczeniu, które mu dała: dobrym, delikatnym i ładnym. Mimo to
Michaił czuł się niepewnie, gdy o tym myślał. Nie sądził, by się sprawdził jako mężczyzna.
Olga była taka zdecydowana. Uparta i niezmordowana, gdy już obrała sobie jakiś cel.
Teraz wybrała go nie tylko dla siebie, ale i dla niego. To go zniechęcało.
On nie był tak pewien jak Olga.
Podobała mu się. Myśl o niej przepełniała go gorącem. Policzki zaczynały palić. Ciało
przestawało go słuchać.
Jednak nie był przekonany, czy może złożyć swoje życie w jej dłonie.
Michaił nie lubił, gdy inni decydowali za niego.
Nie może myśleć o Oldze!
Jednak była najlepszym wyborem, gdyby chciał powstrzymać złe dziedzictwo.
Jego matka nie powinna wiedzieć, o czym on teraz myśli. Tego był pewien.
- Wszystko będzie dobrze - zapewniła go Raija. - To tylko kilka tygodni, Misza. Dasz
sobie radę. Musisz pełnić obowiązki kapitana bez matki u boku. Zyskasz większy szacunek
załogi. A Oleg będzie cię wspierał. Możesz go o wszystko pytać.
Michaił wiedział o tym. Powtórzył jeszcze, że wróci za parę tygodni, uściskał ją i
wszedł do łódki.
Raija stała i patrzyła za nim, na jego równe, silne pociągnięcia wioseł. Na jego twarz.
Wyglądał tak młodo, a jednak wkrótce miał stać się mężczyzną.
Stała i patrzyła, jak przygotowują statek do odpłynięcia. Stała, a serce ciążyło
kamieniem w jej piersi. Czuła zbliżający się płacz, ale nie zapłakała.
To był jej pierwszy raz.
Michaił był jej najmłodszym dzieckiem, ale ona nigdy wcześniej nie przeżyła
odchodzenia dziecka. To miało boleć. Miała tego świadomość.
Rozstania są bolesne.
A przecież stanowią naturalną kolej rzeczy...
Dzieci dorastają, przecinają więzy łączące je z rodzicami. Tworzą własne życie.
Kiedyś następował moment zerwania więzi. To musiało boleć. Musiało zawierać
tęsknotę.
Może za bardzo się do niego przywiązała... Ale był tak wspaniałym chłopcem! Jej
ulubieńcem, choć nigdy nie maminsynkiem. Należał bardziej do niej niż do Jewgienija, nawet
zewnętrznie bardziej podobny do niej. Z Jewgienijem dzielił tylko miłość do morza. Ojciec
uniknął tego bólu, który teraz przeżywała...
- Nie będziesz tu marzła! - stwierdził Reijo.
Raija nie spojrzała na niego, ale wyczuła jego ciepło i poczucie bezpieczeństwa, jakie
roztaczał.
Zatrzymał się obok niej. Patrzył na nią długo, zanim narzucił szal na jej ramiona.
Zrobiło się chłodno, wiatr tańczył w kierunku fiordu.
- Nie musisz stać tu i patrzeć, jak odpływają, moja Raiju!
Wiedziała to, ale nie mogła zmusić się do odejścia. Stała wśród kamieni i wodorostów
zniszczonych przypływami i odpływami. Stała z ramionami skrzyżowanymi na piersiach, nie
spuszczając wzroku ze statku, który stanowił źródło utrzymywania dla niej, Michaiła, Olega...
Wiedziała, że oni nie mają czasu, by na nią patrzeć. Zdawała sobie sprawę z tego, że
Michaił jest teraz zajęty. Nie był kapitanem tylko z tytułu. Miał swoje zadania. Raija
wiedziała, co dzieje się na pokładzie w chwili podniesienia kotwicy.
Ale chciała choćby w ten sposób być z nimi. Nie mogła pójść do domu i stamtąd
patrzeć na nich. To nie byłoby to samo.
Po dwóch godzinach statek zaczął wypływać z fiordu. Do ostatniej chwili trwał
jeszcze handel. Ludzie nie wiedzieli, że mieli szansę zrobienia lepszego interesu niż gdzie
indziej.
Raija o to zadbała.
Nie musieli płacić rybą złowioną przez cały sezon za worek mąki. Łatwiej im było
dokonać korzystnej wymiany.
Wreszcie żagle napełniły się wiatrem i statek skierował się ciężko na północ, ku ujściu
fiordu Lyngen. Kolorowy statek kołyszący się na falach. Wróci dopiero za kilkanaście dni.
Raija machała ręką, choć nikt nie odpowiadał. I tak machała. Nie mogła przestać,
dopóki żagle nie stały się tylko plamami na horyzoncie.
Wtedy Reijo położył jej ręce na ramionach i wyszeptał do ucha:
- No, teraz idziesz do domu, Raiju. Dość się namarzłaś. Porozmawiamy sobie, ty i ja.
Coś wymyśliłem, zobaczysz!
Elise działała w domu. Dbała o czystość, zamiatała i sprzątała. Wypełniała go
zapachem jedzenia. Dzieci miały czyste ubranka i zawsze coś do zabawy w dłoniach, czy to
kłębek wełny, czy kawałek patyka. Nuciła im piosenki. Wyklaskiwała rymowanki. Pilnowała,
by nie oszukiwały, choć przymykała oczy na drobne nieporozumienia.
Dobrze im zrobi dawanie sobie rady na własną rękę! Ona sama wyrosła w gromadce,
która czasami się kłóciła, no i wszyscy wyszli na ludzi.
Elise była bardzo opiekuńcza. Jak tylko Reijo i Raija weszli, przysunęła zydel do
paleniska i usadziła na nim Raiję.
- Na pewno przemarzłaś na kość, stojąc tam godzinami! - skarciła ją i zaraz
zachichotała. - Trochę dziwnie cię upominać, mamo Raiju, ale skoro jesteś tak nierozsądna,
sama będziesz za to odpowiadać!
Raija tylko się uśmiechnęła i posłusznie przyjęła miskę z zupą rybną zagęszczoną
kaszą. Chętnie zjadła gorącą potrawę.
Reijo mrugnął do niej. Trzymał Ivara na kolanach i w sposób mistrzowski godził
zabawianie syna i zjedzenie dwóch misek zupy.
- Elise nie oszczędza na kaszy - uśmiechnął się szelmowsko, skubiąc Elise za
warkocz.
- Już tak dawno nie musiałam oszczędzać! - broniła się. - Lubię gotować! Czy to źle?
Reijo pokręcił głową i poprosił o jeszcze jedną miskę zupy. Śmiech Elise powiedział
mu, że wybaczyła.
U pogodnej i wesołej Elise nietrudno było o śmiech. Reijo zaczął dostrzegać w niej tę
dawną Elise, młodą dziewczynę o krągłych kształtach, rozmawiającą z nim aż do nocy. Ona
na ławie pod oknem, on po drugiej stronie stołu. Jej młodzieńcze myśli...
Dzieci po kolei dzieliły się z nim zwierzeniami z ławy pod oknem. Reijo żałował, że
nie może odstąpić Raiji wspomnień któregoś z wieczorów.
Elise zaczynała przypominać dziewczynę, jaką pamiętał. Z okrągłymi, rumianymi
policzkami.
Znów młoda być nie mogła, ale według Reijo powinna jeszcze trochę się zaokrąglić,
wygładzić zmarszczki, wypełnić bluzkę obfitszym biustem.
Oczywiście nie przejmował się, że nie oszczędza na kaszy. Cieszył się, że lubi
gotować.
Ja nie zbiednieję, pomyślał. W domku z bejcowanych belek na cyplu starczyło dla
nich miejsca zarówno w pomieszczeniach, jak i w sercu. I na pewno nikt nie będzie tu
głodował, jakem Reijo Kesaniemi!
Przyda się trochę więcej ciała zarówno Mattiemu, Elise, jak i dzieciom. Powinien
częściej łowić tłuste dorsze o czarnych grzbietach i gotować je wraz z wątróbką. Wtedy
wszyscy szybciej nabiorą ciała!
- Jak dobrze, że tu jesteś, Raiju! - rzuciła Elise z głębi serca. - Ale dwa tygodnie to
strasznie mało czasu! Nie zdążysz nadgonić takiego kawału życia! Przepraszam! -
uśmiechnęła się przelotnie i zerwała na nogi. - Nie miałam na myśli niczego złego. Matti
mówi, że ja gadam, zanim pomyślę. Ale to nieprawda. Tylko jakby chcę przekazać wszystkie
moje myśli na raz!
- Nic nie szkodzi. - Raiję wzruszyła jej troska i okazane ciepło. - Jesteś szczera, Elise.
Nie zaszkodziło ci wychowanie się wśród tylu Alatalo. My komplikujemy nasze relacje.
Czasami nie jesteśmy mili. Ale ty nie potrafiłabyś nikogo zranić swoimi słowami. Masz
gorące serce. Twoi rodzice byli dobrymi ludźmi. Nie niesiesz trudnego dziedzictwa.
- Niby nie - uśmiechnęła się Elise szeroko - ale w końcu wybrałam sobie jednego z
rodu Alatalo! Więc może trochę mi zaszkodziło... - Po chwili dodała żarliwie: - I jestem z
tego dumna, Raiju! Jestem dumna z Mattiego. Dumna, że to on jest ojcem naszych dzieci. Że
one stały się częścią rodu Alatalo! Ani ty, ani ja nie mamy się czego wstydzić. Jestem dumna,
ż
e weszłam w tę rodzinę!
- Jesteś za dobra dla nas - wyznała Raija. - Mój brat nie wie, jakie to szczęście, że
zostałaś jego żoną!
- Czy Matti pojechał? - wtrącił Reijo. Elise pokiwała głową.
- Spakowałam już was - powiedziała i podzieliła się jeszcze jedną myślą: -
Porozmawiam z Idą. Ona jest tak przepełniona uczuciami, emocjami. Ale w głębi duszy jest
rozsądna. Stanowi taką dziwną mieszankę. - Błękitne oczy Elise rozświetliły ogniki. - Może
to nic dziwnego. Często zapominam, kto jest czyim dzieckiem w naszej gromadce! Wydaje
mi się nawet, że ja jestem podobna do Reijo! Chociaż on jest tylko moim przybranym ojcem!
- Mimo to otrzymałaś bardzo dużo od Reijo - rzuciła Raija.
- W każdym razie - mówiła dalej Elise - Ida tak naprawdę jest równie rozsądna jak
Reijo!
- To dobra cecha rodu Kesaniemi - Raija zrobiła minę do Reijo. - Za to uczucia
odziedziczyła po mnie. Niczego innego nie można więc oczekiwać.
- Ida wydawała się bardziej dorosła, gdy była dzieckiem - stwierdziła Elise.
Przypomniała sobie letnie, jasne noce w ich alkowie. Ona i Maja naciągały sobie na
głowę przykrycie, nurkowały w ciemność i chichocząc, dzieliły ze sobą tajemnice. Tak
niewiele wiedziały! Tylu spraw nie ważyły się poruszać!
No i Ida. Wciskała swoje zimne stopy pod ich przykrycie i wkradała się do nich.
Zadawała pytania, na które nie umiały odpowiedzieć. Żądała podzielenia się
doświadczeniami, których nie miały, ale do czego za nic w świecie nie chciały się przyznać.
Chyba i tak Ida to wiedziała. Ona miała coś mądrego i wszystkowiedzącego w swoich
zielonych, przejrzystych oczach.
Naprawdę była bardzo dorosła jako dziecko.
Za to teraz wielu rzeczy nie wiedziała.
- Idę od razu zalewają emocje - tłumaczyła Elise. - Kipią. A dopiero potem ona myśli.
I jeśli dochodzi do wniosku, że się pomyliła, pierwsza wyciąga rękę i przeprasza.
- Tego na pewno nie odziedziczyła po Alatalo! - stwierdziła Raija stanowczo. - My
trzymamy się aż do końca nawet błędnych przekonań... - Uśmiechnęła się i nabrała oddechu. -
Dajmy Idzie czas, którego potrzebuje. Ja nie przyjechałam tu, by cokolwiek utrudniać jej ani
komukolwiek z was.
Miała dwa tygodnie. Nie powiedziała im, dlaczego się zjawiła. Nie powiedziała, co
chciała osiągnąć. Już nawet sama tego nie wiedziała. Wiele spraw zmieniło się tak szybko, nie
tylko przez te lata.
- Dlaczego nas spakowałaś? - przypomniała sobie Raija słowa Elise. Nie widziała już
swojej torby podróżnej tam, gdzie ją zostawiła. Stała koło drzwi, przekazując sygnał, że jej
właścicielka zostaje.
Na jakiś czas.
Zostawiła też sporo rzeczy na statku jako znak dla Michaiła, że zamierza wrócić.
- Podjąłem postanowienie za nas oboje - powiedział Reijo, podrzucając Ivara aż pod
sufit. Chłopczyk śmiał się, zachwycony. Miał śmiech ojca. Oba głosy zlały się ze sobą,
wypełniając serce Raiji ciepłym uczuciem. Malec nie miał podobnych rysów twarzy do Reijo.
Raija próbowała odnaleźć w nim tę nieznaną jej Helenę, ale nie umiała. Miała nadzieję, że
będzie umiała ją sobie wyobrazić dzięki opowieści Reijo.
Chciała tego.
Chciała poznać tę młodą kobietę, którą on kochał tak mocno i która dala mu tak wiele.
- Pozwoliłem sobie podjąć postanowienie za nas oboje, Raiju, i mam nadzieję, że nie
ukarzesz mojej zuchwałości swoim słynnym alatalowskim milczeniem!
Popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem.
- Pamiętasz, jak się do mnie nie odzywałaś całymi dniami, gdy byłaś na mnie zła? -
spytał Reijo. - Odpowiadałaś mi najkrócej, jak umiałaś, albo przekazywałaś polecenia
poprzez Elise.
- Pamiętam to! Teraz sobie przypominam! Uważałam, że to było straszne, bo tak was
oboje kochałam! - Przerwała sobie sama: - Ech, słyszycie, jak ja mówię? Chyba nigdy nie
wrócę do norweskiego!
Norweski był językiem ojczystym Elise, ale z Mattim rozmawiała tylko po fińsku. On
nie miał zdolności do języków, choć rozumiał i norweski, i lapoński. Z dziećmi mówili po
fińsku. Ale Elise usłyszała nagłe, że nadal mówi dialektem z południa Finlandii! A przecież
tak dawno stamtąd wyjechali!
- Chyba będzie tu niezły ścisk - powiedział Reijo z powagą. - Jesteś największą
sensacją od czasu śmierci Heleny. Przysiągłbym, że teraz mówią o tobie wszędzie. Plotki już
wspinają się w góry i przechodzą do Manndalen.
Zaśmiał się i zakołysał Ivara na kolanie. Chłopiec trzymał się mocno palców taty
małymi, pulchnymi łapkami. Reijo kołysał syna cierpliwie.
- Nie radziłem się ciebie, Raiju, ale raczej zgodzisz się ze mną. To ułatwi sprawę. -
Nabrał powietrza. - Tutaj chodzi o wiele osób. O Elise, Mattiego i dzieciaki. O Idę, Sedolfa i
małego Mikkala. O tego tu Ivara. O naszych w Finlandii. Ale przede wszystkim, Raiju, chodzi
o ciebie i mnie. Musimy sobie wiele opowiedzieć i wytłumaczyć. Wiele węzłów musimy
rozwiązać. Będziesz miała na to czas. Ale przede wszystkim myślałem, że powinniśmy
spędzić trochę czasu sami. - Twarz Reijo rozjaśniła się. - Załatwiłem nam odroczenie tego
piekła, które nas tu czeka. Zabieram cię w góry!
- W góry? Reijo pokiwał głową.
- Słuch ci nie szwankuje, babciu! Słyszysz równie dobrze jak dziewczyna! Ty i ja
idziemy w góry!
- Chyba nie spakowałam dosyć ubrań - wtrąciła Elise - ale uważałam, że ważniejsze
jest, byście zabrali jedzenie. Będziecie to wszystko nieść na plecach.
- Na pewno zadbałaś najlepiej, jak to jest możliwe - odparł Reijo, patrząc wciąż na
Raiję. - Matti albo Sedolf zawiozą nas wozem jak najwyżej. Potem pójdziemy na własnych
nogach.
Zerknął na jej wypucowane buty do konnej jazdy.
- Myślę, że powinnaś zmienić buty. Do takiej wędrówki najlepiej nadają się kumagi.
Od tych wspaniałości dostaniesz tylko odcisków. Wyglądasz w nich zresztą jak poborca
podatkowy!
Raija udała, że nie słyszy.
- W górach musi być teraz ładnie - powiedziała. - Wszystko niebieskie. Niebo,
jeziora...
Rozmarzyła się. Przypominała sobie pory roku na płaskowyżu. Pamiętała, jak się
zmieniają: czasem gwałtownie, a czasem łagodnie, powoli, jakby sama natura napawała się
tymi zmianami. - Zieleń jest tak zielona, zanim straci kolor! Jakby iskrzyła po raz ostatni,
zanim nadejdzie zimno. Niektóre liście już są żółte, choć to jeszcze nie pora. Wszystko jest
stonowane. No i ta niebieskość. Przejrzyste powietrze. Zieleń. Plamy żółtego...
- ...i czerwonego, które nie dbają o twoje stonowane kolory! - żartował Reijo z
błyskiem w oczach. Rozumiał jej uczucia. Sam odczuwał to piękno, które malowała. Sam je
widział i wielbił tak jak ona. Nie miał żadnej ulubionej pory roku, dla niego wszystkie miały
w sobie coś. Były równie ważne. Gdyby którejś zabrakło, pozostałe by się zmieniły.
Reijo nie umiał sobie tego wyobrazić, ale był pewien, że żadna pora roku nie
istniałaby bez innych. Trudno byłoby mu przekazać te myśli słowami, ale Raija pewnie by go
zrozumiała. Umiała spojrzeć szeroko.
- Twój kwiat też teraz krzyczy - dodał. - Twój jaskier lodowy, Raiju. Pamiętam, jak
zawsze podobał ci się ten niepozorny kwiatek. Ja też widziałem go wiele razy na płaskowyżu,
kwitnący tuż obok ostatnich łach śniegu. On potrafi rosnąć wręcz na kamieniu, na lodzie.
Biały, pulchny i pełen woli życia. - Glos mu niemal odmówił posłuszeństwa. Musiał odwrócić
spojrzenie. Ogarnęło go tyle wspomnień. Tyle, którymi jeszcze nie mógł podzielić się z Raiją.
- Kucałem koło niego. Gładziłem jego płatki tak, jak ludzie gładzą kociaki. Rozmawiałem z
nim. Tak wysoko w górach nikt nie zwraca uwagi, z kim się gada. Myślałem sobie - twój
kwiat, Raiju. Lubisz go ty i renifery. Jest biały przez całe lato, dopiero gdy idzie jesień, staje
się czerwony, niemal fioletowy. Zupełnie jakby krzyczał. Wtedy jest widoczny na śniegu.
Zabiera trochę ciepła dla siebie. Kusi ostatnie promienie słońca swoim czerwonym kolorem.
- Naprawdę tak myślałeś? - spytała Raija z niedowierzaniem, wpatrując się w niego z
uwagą.
- Czemu nie? Raija nie umiała wytłumaczyć, dlaczego ją to tak zdziwiło. Reijo był
mężczyzną z pokładami czułości. Wiedziała o tym. Był tak silny, że mógł pozwolić sobie na
delikatność.
Ale jego wyznanie poruszyło coś w głębi jej duszy.
- A co z twoim synkiem? - spytała. - Zabierzesz go ze sobą?
Raiji przypomniała się jej ucieczka z Vardo. Mikkal i Ailo. To właśnie syn Mikkala
uczynił z ucieczki coś normalnego. To on dbał o to, by ich dni codzienne przeplatały święta.
Gdyby ona i Mikkal byli sami, zniszczyliby siebie nawzajem. Może ich wspólna
podróż trwałaby krócej niż ten rok.
Ailo stanowił jasny punkt tamtego roku.
Mikkal chyba ją zawiódł. Teraz mogła to przyznać. Przyznanie się już nie bolało. Nie
musiała kłamać.
Nie kochała go mniej z tego powodu. Ale on ją zawiódł.
- Młody Kesaniemi zatęskni za tatą dziś wieczorem - odparł Reijo. - Ale jutro rano
będzie zadowolony z opieki Elise. Ida też o niego zadba, zaleje go czułością. Nie będzie źle
małemu Ivarowi Anttiemu, mimo że ojciec ucieknie w góry na kilka dni. Chyba to tata będzie
za nim tęsknił!
Reijo potarł czubek nosa o nosek małego. Raija przypomniała sobie, jak robił tak z
Mają, z Knutem...
- Tu chodzi o nas, Raiju. Musimy sobie wiele wytłumaczyć. Zmierzymy się z tym
wszystkim razem, ale najpierw musimy uniknąć wszelkich niespodzianek. Musimy
opowiedzieć sobie nasze życie. Będziemy przed sobą bardziej nadzy niż wczoraj w saunie,
kochana.
Raija pokiwała głową. Mądrze to wymyślił. No bo był mądry!
- Masz dla mnie kumagi? - spytała. - Oczywiście, że idę z tobą w góry!
9
- Obawiam się, że jest coś, czego nie uda nam się uniknąć - powiedział Reijo,
podsadzając Raiję nawóz.
Matti wrócił niedawno. Nazajutrz mieli z Sedolfem rozpocząć ścinkę drzew na dom.
Nie opowiadał wiele o Idzie, wzruszył tylko ramionami i rzucił, że była małomówna.
Raija domyślała się, co Reijo miał na myśli. Sama się tego bała. Siedziała na wozie w
swojej czerwonej, haftowanej bluzce, okryta niebieskim szalem, z czerwoną wstążką we
włosach.
Zwykle niczego się nie bała, ale tego - tak.
- Moglibyśmy ukryć cię na wozie i jechać, jak gdyby nigdy nic - mówił dalej Reijo,
ś
ciskając jej dłonie, - Ale ani ty, ani ja nie jesteśmy tacy, prawda, Mały Kruku?
- Ale ty będziesz mówił - odparła. Reijo pokiwał głową i wspiął się na wóz obok niej.
Matti powoził sam na koźle. Reijo siedział ramię w ramię z Raiją, ale jej nie
obejmował ani nie trzymał za rękę.
Pomachał do tych, którzy patrzyli na nich z okna domku. Zostawili cypel za sobą.
- Zatrzymaj się tutaj - rzucił do Mattiego, gdy dojechali nad brzeg morza. Zeskoczył z
w o z u i podał rękę Raiji. - Chodź! Nic złego się nie stanie. Trochę się u nas zmieniło od
czasów, gdy tu byłaś, Raiju. Nie jest tak, jak się obawiasz. Nie jesteśmy tacy źli, my znad
fiordu.
Raija nie była całkiem pewna, czy mu wierzy, ale to on tu mieszkał przez te lata. To
on się najbardziej narażał. Przecież nadal będzie tu mieszkał.
Ona miała wrócić. Znów mogła uciec.
To była tylko wizyta.
Przy łodziach zgromadziło się kilkunastu mężczyzn. Nie mieli teraz nic do roboty, gdy
już rosyjski statek odpłynął.
Oczywiście, mieli o czym mówić!
Większość sądziła, że Raija odpłynęła.
Niektórzy uważali, że Kristoffer musiał być pijany i nie wiedział, o czym mówi. To,
co opowiadał, było zbyt nieprawdopodobne. Uśmiechali się pod wąsem. Jeśli już opowiada
się żart, powinien być choć trochę realny.
Ktoś widział jakąś kobietę stojącą na brzegu przy szopie Reijo, gdy statek odpływał,
ale z daleka.
A tu nadchodzi Reijo, obejmując ją ramieniem! Czuli się, jakby zobaczyli ducha.
- Przyprowadziłem tę, o której pewnie mówicie - powiedział Reijo, zatrzymując się
pośród nich. Mężczyźni byli ich rówieśnikami, w takim wieku, by ją pamiętać.
Nie mogli oderwać od niej oczu. To zresztą zawsze było trudne z powodu jej urody.
- Sądziliśmy, że Kristoffer zmyśla! - odezwał się w końcu jeden z nich. - To się nie
trzymało kupy!
Raija spojrzała na nich, wytrzymując ich wzrok. W archangielskim porcie musiała
znosić bardziej lepkie spojrzenia.
Może Reijo jednak miał rację?
- U diabła, nie spodziewaliśmy się jej jeszcze zobaczyć! - zaśmiał się ktoś nerwowo.
- Nie możesz narzekać na brak kobiet, Kesaniemi! Same przychodzą! - rzucił inny.
- Ech, zamknij się! - ktoś go uciszył.
- Nie mogę was prosić, byście o tym nic nie mówili - powiedział Reijo. - Nie mogę
was zmusić do milczenia. Ale wierzcie mi, wszystko ma swoje uzasadnienie. Nie ja o tym
powinienem mówić. To jej historia.
Spojrzał na Raiję.
- Tak, winnam wam ją - przyznała cicho, a oni aż wstrzymali oddech, by dobrze
usłyszeć jej głos. Wszędzie by go rozpoznali. - Ale Reijo najbardziej. Potrzebuję czasu, by z
nim porozmawiać.
- Idziemy razem w góry - dodał Reijo.
- By... rozmawiać? - rzucił znacząco jeden, wypluwając przeżuwaną trawę.
Reijo uśmiechnął się. To były ich żarty. Nie zamierzali ranić.
- Potrzebuję kilku dni - mówił dalej. - Potem mogę spotkać się z wójtem, księdzem
czy diabłem, kto tam będzie chciał.
Zamilkł i popatrzył na nich po kolei. Chciał, by go zrozumieli.
- Poproszę was o coś. I nie oczekuję, że teraz odpowiecie. Gdy wrócimy, i tak dowiem
się, co się działo.
Zebrani pokiwali głowami. Raija nagle poczuła coś, czego wcześniej nie znała.
Uznanie. Nie dla siebie, na tyle nie była próżna. Była dumna, że owym uznaniem darzono
Reijo.
A więc stał się dla nich kimś więcej niż tylko Kwenem z cypla!
- Na wschodzie nazywają ją Raisa - mówił dalej Reijo, nadal obejmując ją ramieniem.
- Statek, który właśnie odpłynął, to jej statek. Pewnie zauważyliście, że mąka w tym roku była
taka tania? Za to możecie podziękować Raisie Bykowej!
Raija nie odezwała się, zanim Matti nie pogonił konia i nie oddalili się od mężczyzn
na brzegu.
- Przez chwilę się bałam - wyznała. - Oni nie mogliby mnie skrzywdzić, ale się bałam.
Zamilkła. Zastanawiała się, spoglądając na Reijo. Próbowała zgadnąć, o czym myśli,
ale nie umiała. Przedtem tak. Odbierała to jako znak wzajemnej bliskości, tego, jak dobrze się
znają, jaka przyjaźń ich łączyła.
Teraz zrozumiała, że to było dlatego, że żyli tak blisko i że ich świat był tak mały.
Wtedy łatwo zgadnąć, o czym myśli ta druga osoba.
- Poczułaś jeszcze coś? - spytał Reijo, splatając luźno dłonie na kolanach.
- Sympatię - odrzekła Raija bez zastanowienia. - Jesteś teraz jednym z nich, Reijo.
Długo to trwało, ale cieszę się, że nie ma pomiędzy wami barier.
- Tak łatwo nie jest! - zaśmiał się, ale spoważniał. - To ciepło skierowali także ku
tobie, Raiju. Może tego nie wiesz, ale nadal mieszkałaś pomiędzy nami. Byłaś inna, niczym
rzadki kwiat. Zawsze dziwi jego obecność, ale coś w nim jest. A gdy znika, zawsze się go
pamięta. Staje się częścią tej natury, do której wcześniej nie należał. Tak też było z tobą.
Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Nie mogła jeszcze mówić mu o pieśniach
ś
piewanych w karczmach Archangielska, o historiach opowiadanych wokół Morza Białego i
wzdłuż rzek płynących na południe. Nie mogła opowiedzieć Reijo o Carycy. Jeszcze nie.
- Stałaś się naszym rzadkim kwiatem - uśmiechnął się Reijo. - Naszym obcym
ptakiem. Nieznanym i obcym, tak. Ale jednak naszym. Rozumiesz?
- Co się teraz stanie? - spytała. Zastanawiała się, co on wymyślił, dlaczego zatrzymał
się przy mężczyznach, dlaczego ją ze sobą zabrał, wręcz im pokazał. To nie było ot, tak sobie.
Na tyle znała Reijo.
- Nie wiem - odparł Reijo szczerze. - Mam pewną nadzieję. Ale niektórych rzeczy nie
można mówić zbyt wyraźnie. Nikt nie lubi, gdy się za niego myśli. Mam nadzieję, że to, co
wyczułaś, przejdzie na innych. Nie dowiemy się niczego przed powrotem. Jeśli nic z tego, na
co liczę, się nie zdarzy, mamy inne możliwości. Twój stary mąż nigdy nie traci rezonu. -
Zaśmiał się. - Chyba naprawdę jestem twoim mężem! Drogi Boże, jakże to życie się z nami
obeszło, Raiju!
Droga dla wozów skończyła się. Musieli zejść. Reijo zdjął plecaki i pomógł Raiji
założyć jej na plecy. Zrobiony był z miękkiej skóry, takimi ściegami, które można było
podziwiać jak dzieła sztuki. Jon przyniósł jeden dla Reijo. Ida też taki dostała. Matti go
przywiózł ze sobą.
Ida nie przesyłała pozdrowień, ale pożyczyła Raiji swój plecak.
To ogrzało serce Raiji. Gest ten zawierał w sobie źdźbło nadziei.
- Uważajcie na siebie! - Matti czuł, że powinien im to powiedzieć.
Reijo zaśmiał się, a Raija przewróciła oczami.
- Ja znam te trasy, kolego! - odparł Reijo. - Mógłbym wrócić bezpiecznie z większości
miejsc niemal na ślepo. A Raija ma góry we krwi. Będzie niczym dziewczyna, gdy tylko
poczuje pod kumagami mchy i porosty, gdy zaczepi spódnicą o wrzosy. Poprowadzę ją przez
najgęstsze chaszcze karłowatej brzozy, które znajdę, by znów poczuła się jak w domu!
- Tak, dacie sobie radę - zaśmiał się Matti. - Raija jest jak kot, teraz wiem. A diabeł
dba o swoich, więc o ciebie, Reijo, też nie muszę się martwić!
- Pilnujcie porządku w domu - rzucił Reijo, podając Raiji dłoń.
Pomógł jej wspiąć się na pierwszą stromiznę. Matti nie patrzył za nimi. Zawrócił
konia i wóz i pojechał w stronę fiordu. Nie oglądał się za siebie. To była sprawa pomiędzy
Raiją a Reijo.
Teren na początku drogi okazał się trudny. Stwórca musiał być wtedy szczególnie
kapryśny. Skały oddzielały kępy wrzosów i mchu, po których niepewnie się stąpało.
Teren wznosił się w górę. Stromo. Nie było żadnej ścieżki, kierowali się od kępy
mchów do następnej. Wspinali się tam, gdzie to było możliwe. Obchodzili zbocza tam, gdzie
niemożliwe.
Nie rozmawiali wiele ze sobą w czasie pierwszego wejścia. Podawali sobie nawzajem
pomocną dłoń, gdy zachodziła taka potrzeba, uważali na siebie.
Nie po raz pierwszy szli razem w góry.
Gdy już nad ich głowami pojawiło się więcej nieba, napięte rysy ich twarzy zaczęły
się rozluźniać.
Oddychali swobodniej.
Pospieszyli dalej, wyżej. Chcieli się poczuć jeszcze bardziej wolni. Biegli tam, gdzie
to było możliwe. Śmiali się z siebie. Starali utrzymać się na nogach, mimo że teren pod ich
stopami usiłował ich schwytać.
I wreszcie roztoczył się przed nimi widok. Patrzyli dalej niż na drugą stronę rzeki. W
dole widzieli, jak płynie leniwie, zakręcając tu i ówdzie. Popatrzyli w górę. Wiedzieli, że
czeka ich jeszcze kawałek wspinaczki, zanim zobaczą widok znacznie szerszy.
Kraina otworzy się przed nimi dopiero za chwilę.
To tam się kierowali. Jeszcze od celu dzieliło ich kilka godzin marszu. Ale mieli czas,
mnóstwo czasu. Nie musieli się nigdzie spieszyć.
Usiedli na kamieniu wystarczająco dużym, by oboje mieli miejsce. Odsapnęli,
ocierając pot. Zdjęli plecaki i rozprostowali ramiona. Pokazali sobie nawzajem swoje górskie
twarze. Mieli specjalny rodzaj wolności w oczach, w uśmiechu, w ruchach.
- Jednak zapomniałam, jak może być tu ładnie - powiedziała Raija. - Pamiętałam tylko
niebieskość, a nie jak wspaniale może tu być. Pamiętałam rzekę, ale nie to, jaka potrafi być
biała. Pamiętałam tylko, jak dusiła mnie dolina. Jaka się czułam mała, jakby góry stały nade
mną i mnie pilnowały. Zawsze widziałam w nich tysiące oczu. - Popatrzyła w dół, a potem z
tęsknotą w górę. - Ale zapomniałam, jak dobrze było pójść w górę, wydostać się ponad
wszystko. Ponad ludzkie spojrzenia. Gdy wchodzę w górę, opuszczają mnie wszelkie cienie.
To dobrze. To takie cudowne uczucie!
Przycisnęła dłonie do piersi.
Rei jo rozumiał ją, choć sam pewnie by tego nie wyraził. Raija zawsze umiała się
wysłowić, choć potrafiła i jego pochwalić.
- No i co, dobrze wymyśliłem? Raija pokiwała głową z przekonaniem.
- W Rosji jest inaczej?
- Tak. Raija nie wiedziała, jak mogła mu to wytłumaczyć.
Tam wszystko było wielkie, szerokie, jakby powiększona wersja wszystkiego, co
znała.
Tutaj była różnorodność. Tam bardziej do siebie podobne, jakby w zgodzie ze sobą
nawzajem.
- Nie umiem ci tego teraz wytłumaczyć! - powiedziała w końcu. - Później. Muszę
znaleźć właściwe słowa. Tak długo tam mieszkałam, że jest to dla mnie oczywiste, nie
musiałam nikomu tego opisywać. Rozumiesz?
Rozumiał. Podniósł jej plecak. Ruszyli w dalszą drogę.
Dalej.
Wyżej.
Jeszcze nie u celu, lecz bliżej.
Często odpoczywali, siedząc w niemal nabożnym skupieniu pomiędzy niebem a
ziemią, będąc tu i tam w tym samym momencie. Nie rozmawiali wiele. Odkładali to na
później.
Teraz był czas na przeżywanie, patrzenie, chowanie wrażeń w sercu. Chłonięcie
wszystkimi zmysłami.
Siedzieli ramię przy ramieniu. Stali blisko. Nie dotykali się, lecz i tak dzielili
wszystko, co widzieli.
Oboje słyszeli krzyk siewki, samotnego ptaszka z płaskowyżów.
Oboje widzieli myszołowa szybującego ponad ich głowami wysoko na niebie. On
pewnie też ich widział: dwoje ludzi zagubionych pośród nieskończoności krajobrazu późnego
lata.
Oboje czuli łagodny wiatr z południowego wschodu, wiejącego od świerkowych
borów i jezior Finlandii, od pól, które pewnie stały ciężkie od dojrzałego zboża.
Ich myśli szły przeróżnymi ścieżkami. Płynęły swobodnie, niosąc często wzruszenia.
Zwłaszcza te, które poleciały na południowy wschód i z powrotem. Wspomnienia stamtąd
miały rozmaite odcienie. Strupy pokrywające rany ich duszy stawały się grube, lecz prędzej
pękały, niż pozwalały na powstanie nowej skóry.
Szli z wiatrem głaszczącym ich karki. Wspinali się na zbocza, by po drugiej stronie
zejść w dół. Z trudem łapali równowagę na gołoborzach sypkich kamieni. Zatrzymywali się
czasem, podziwiając, jak porosty tworzyły obrazy na tych kamieniach: wspaniałe obrazy w
kolorach czarnym, jasnozielonym i białym.
Natura lubiła zabawę.
Szli, choć nastała noc. Była jasna, mimo że słońce już dobrą chwilę temu schowało się
za górami na północnym wschodzie. Wieczorem niebo przybierało inny odcień niebieskiego,
jakby ten jaskrawy kolor dnia bladł, stawał się pastelowy, łatany chmurkami.
Ten, kto miał czas, by obserwować wieczorne niebo, nigdy nie mógł się stać
pesymistą. Miał tam tysiące obrazów, tysiące historii. Ktoś, kto zachował w sobie dziecięcą
wrażliwość, nieskażoną powagą dorosłości i dnia codziennego.
Wspinali się na wzgórza i stawali na szczycie, pijąc chciwie nocne powietrze niczym
najczystszą wodę. Potem zbiegali na drugą stronę. Kraina, po której szli, unosiła się
potężnymi fałami.
Tygodnie spędzone na pokładzie sprawiły, że Raija coraz bardziej odczuwała
zmęczenie.
Reijo szedł bez wysiłku. Podziwiała go. Przypominała sobie jego miękkie, kocie
ruchy. Wydawało się, że wchodzenie nic go nie kosztuje. Tam, gdzie Raija walczyła o
oddech, on stał i spokojnie czekał, aż ona dojdzie do siebie. Wtedy zaczynała iść wcześniej,
niż naprawdę mogła, by Reijo nie pomyślał, że straciła swoją dawną formę.
Dlatego ucieszyła się, gdy Reijo z uśmiechem wskazał dłonią i powiedział, że wkrótce
będą na miejscu.
- Pomyślałem, że tu będzie miło się zatrzymać. Tylko po tej stronie, czy po tamtej?
Raija spojrzała w tym kierunku. Nie znała tej okolicy. Po ich stronie zbocza były
kamienie i czasem krzewy. Na tej wysokości, na której byli, mało co rosło powyżej kolan, ale
tu ledwo sięgało ponad kostki. Po dnie doliny wiła się rzeczka wypływająca z małego jeziora.
Po tamtej stronie rosła trawa. Wiedziała, że to oznacza wilgoć, ale rosły tam także
karłowate brzozy. Może znajdą coś na ognisko.
Podłoże wszędzie było z kamieni, ale po tamtej stronie wszystko wyglądało bardziej
urodzajnie, miło i zachęcała bardziej otwarta przestrzeń.
- Po tamtej - postanowiła, wzdychając w duchu. A więc jeszcze nie dotarli do celu. No
ale przynajmniej nie musieli się już wspinać. Zeszli w dół nad rzeczkę w miejscu, gdzie mogli
przejść po kamieniach i woda nie płynęła zbyt gwałtownie.
- Dobrze byłoby mieć łódkę - powiedziała Raija, zawsze gotowa do marzeń.
- Chciałbym widzieć, jak ciągniesz ze sobą tu łódkę - rzucił Reijo sucho. - Mogłabyś
zacząć zimą, a cieszyć się nią następnego lata, jeśli pogoda do tego czasu by jej nie
zniszczyła. Ale sama myśl jest zabawna, przyznaję.
Przeszli przez rzeczkę. Jak dzieci ze śmiechem przeskakiwali po kamieniach. Wybrali
każde swoją drogę i ścigali się ze sobą. Dobrze było tak się odprężyć, stracić nieco powagi
osób dorosłych.
- Będziemy spać pod gołym niebem - obwieścił Reijo. - Wiem, że byłoby przyjemniej
mieć namiot, ale dopóki nie pada, damy sobie radę. Za dużo mielibyśmy do niesienia.
Raija pokiwała głową. Spociła się tak, że aż drżała. Pot chłodził jej ciało. Elise
nakłoniła ją, by pod bluzkę włożyła jeszcze wełnianą koszulkę. Teraz była jej za to
wdzięczna. Z melancholią wspomniała, ile razy to ona upominała Elise, by się właściwie
ubrała.
Teraz nie wpadłaby na to. Lato, pamiętała, zwykle było ciepłe.
- Mamy szopę na polowania przy jeziorze bardziej na południowy wschód - rzucił
Reijo. - Ale leży na bardziej uczęszczanych traktach, dlatego tam nie chciałem iść. Nie wiem,
czy umiałbym teraz cokolwiek wytłumaczyć.
- Tak jest dobrze - odparła Raija, zakładając sweter, który miała zawiązany w pasie.
Był z grubej wełny i ogrzał ją aż do kości.
Zaczęli szukać drewna na opał. Znaleźli sporo świeżych gałązek, ale mało suchych i
grubszych. Czasem wypłaszali ptaszki. Raija zatrzymywała się z szacunkiem za każdym
razem, gdy para niedużych skrzydełek podrywała się z traw pod jej stopami. Jej oczy śledziły
to małe życie, ukryte pomiędzy gałązkami karłowatej brzozy. Pokryte było piórkami w
kolorach, które albo ukrywały, albo przyciągały uwagę. Nie istniało nic pośredniego. Ptaszki
były albo kwiatami na niebie, albo wyszukanymi zestawami maskujących kolorów.
Znosili naręcza gałązek i korzeni do miejsca, które Reijo wybrał na ognisko. Raija
oceniła, że było dobre: blisko jeziora, osłonięte kamieniami od strony wiatru, który zresztą w
każdej chwili mógł się zmienić.
Reijo rozpalił ogień. Noc od razu wydała się łagodniejsza. Przysunęli się do ogniska,
zdjęli kumagi i umieścili jak najbliżej ciepła, by wyschły.
Reijo wyciągnął ze swego plecaka parę białych, grubych, wełnianych skarpet. Raija
zastanawiała się, co tam dodatkowo zmieścił z rzeczy, które jeszcze mogły im się przydać.
Najwyraźniej on niósł o wiele więcej niż ona. Choćby skóry.
Raija nie lubiła, gdy ktoś się dla niej poświęcał. Zawsze było jej trudno przyjmować
coś od kogoś.
- Skarpety na Lofoty, Raiju! - Reijo ujął jej nogę i naciągnął na nią skarpetę.
Wystawiła drugą. - Teraz ciepło?
Pokiwała głową. Skarpety sięgały jej niemal do kolan. Robiło je się zawsze z grubej
wełny, co najmniej dwa razy za duże, potem prało w gorącej wodzie i filcowało, by stały się
grubsze niż zwykłe. Mężczyźni łowiący ryby na Lofotach nie mogli marznąć w nogi.
- Kto ci je zrobił? - spytała, bo nie mogła sobie wyobrazić, by któraś z jej córek była
tak zdolna.
- Ida - zaśmiał się Reijo. - To nie miały być skarpety na Lofoty, ale Ida właśnie tak
robi na drutach:
wszystko za duże. Ale te dało się uratować. Ty nigdy nie byłaś w tym dobra - śmiał się
dalej - Twoje córki też nie są. - Zamilkł na chwilę i spoważniał. - Ale Ailo jest złotnikiem.
- Mikkal zawsze umiał coś robić - odparła. Wspominanie go nie bolało. - Rzeźbił
ptaki...
- Ailo też tworzy figurki ptaków, ale nie rzeźbi. Wytapia w złocie i srebrze. Wyglądają
prawie jak ptaszki Mikkala. Mają tylko inaczej wychylone skrzydła. Pewnie je sobie
przywołuje z pamięci, a przecież był wtedy dzieckiem, gdy je widział.
Reijo zaczął rysować na ziemi kształty skrzydeł.
- To ptak Mikkala. Raija rozpoznała go. Reijo obok narysował drugie skrzydło, niemal
identyczne.
- To jest ostrzejsze, inaczej wykrojone. Reijo starł rysunki dłonią i uśmiechnął się
szeroko.
- Ailo przedstawia innego ptaka, choć pewnie o tym nie wie. Zbyt długo mieszka nad
morzem. Ta, dla której go robił, mieszka nad morzem. Ailo wytapia mewę. Mikkal rzeźbił w
kości, dlatego jego ptak też był biały, ale to nie mewa.
- Mikkal rzeźbił kruka - powiedziała Raija cicho i nawet zerknęła w górę, jakby
spodziewając się widoku jego czarnych skrzydeł. O wiele szerszych niż skrzydła mewy.
- Helena umiała haftować - uśmiechnął się Reijo. - Stawiać drobne ściegi na
delikatnym materiale. U nas nie znalazła takich materiałów ani tak cienkich igieł. Zresztą, na
cóż nam takie materiały? My musimy bronić się przed zimnem. Nie żyjemy tu dla ozdoby. U
ciebie na wschodzie też nie?
- Niektórzy tam żyją dla ozdoby - odparła. - A wielu, wielu z ledwością udaje się
obronić przed zimnem. Wszędzie jest tyle trudu. Wcześniej tego nie wiedziałam. - Wpatrzyła
się w ogień i ciaśniej okryła szalem. - Tej zimy dużo myślałam o moim dzieciństwie. Po tym,
jak znów je sobie przypomniałam, ciężko mi się zrobiło na duszy. I nikt nie mógł mi pomóc
wypełnić luk. Zupełnie jak kamyki leżące obok drogi. Nie wiem, czy należą do mnie. Matti
nic nie pamięta z tamtego czasu. On ma swoje dzieciństwo, ja moje. Wspólnych mamy tylko
rodziców. Wydaje się to tak mało, Reijo...
Zamilkła.
Wokół nich natura i noc rozmawiały cicho ze sobą. Wiatr coraz częściej zawiewał ze
wschodu, gotów wkrótce stłumić słaby płomień ich ogniska.
- Sądzę, że i ja, i Matti nie przeżylibyśmy, gdyby oni mnie nie odesłali.
- Musisz tak sądzić? - zastanawiał się Reijo, któremu wiek nie stępił ostrości sądów. Z
plecaka wyjął suszone mięso. Odkrawał cienkie kawałki, które stawiały opór przy gryzieniu.
- Może tak wolę - przyznała Raija. - Nie mam nic do zarzucenia życiu, które
przeżyłam. No, może z pewnymi wyjątkami. Może tam nie byłoby inaczej. Ale nie mogę
znieść myśli, że moje odejście nic nie zmieniło. Nie umiem przyjąć, że przeżylibyśmy nawet,
gdybym została. Nie było nam łatwo, to wiem. Puchliśmy z głodu, pamiętam. Tata wcześnie
zmarł. Ale może... - Westchnęła. - Wiem, że była tam ciężka harówka. Ale wszędzie tak jest!
- Nigdy nie dowiesz się, jak mogłoby być - stwierdził Reijo. - Matti nie może ci
odpowiedzieć. Ojciec też nie. Twoja matka żyje, ale pewnie nie chciałaby usłyszeć tego
pytania. Teraz nie jest pora na dalekie podróże. Powinnaś przyjechać w październiku i na
dłużej niż dwa tygodnie. Ale to nie byłaby łatwa wyprawa.
- Wiem. Ale tamta sprawa nie daje mi spokoju. Wciąż o tym myślę. Może łatwiej
wrócić do własnego dzieciństwa i czuć, że to mnie sprawiono zawód.
- Ida się opamięta - Reijo podchwycił jej myśl. - To nie był zawód, sama wiesz. Nawet
ja, który znam tylko fragmenty historii, rozumiem, że nie zostałaś ze złej woli. Wróciłabyś,
gdybyś mogła. Teraz wróciłaś.
- Trochę późno - odparła, wyciągając przed siebie nogi. Zdrętwiały od siedzenia po
turecku.
Jak dawno nie była na płaskowyżu!
Ż
uła mięso. Miało smak przeszłości. Wiedziała, że Reijo je solił i wędził w saunie.
Rozpoznawała aromat jałowca. Soli dodawał Reijo akurat taką ilość, by piekła język po
zjedzeniu większej porcji mięsa.
Tak właśnie wędził Antti. A on soli dawał tyle, ile matka Ravna.
- Nie będziemy teraz rozmawiać o Idzie - postanowił Reijo. - A może jesteś zmęczona
i chcesz spać?
Pokręciła głową. Zmęczenie już jej minęło, a mieli tak mało czasu!
- Opowiedz mi o swoich pierwszych latach. Potem ja o moich. Wtedy nadążymy za
sobą i będziemy mieli rozeznanie.
Raija przysunęła się do niego bliżej. Zdradzieckie podmuchy wiatru doszły za ich
kamienie. Już nie było zacisznie, ale Reijo dawał nieco ochrony.
- Wziąłeś jeszcze chleb? - spytała.
- Ależ się stałaś wymagająca w tej Rosji! - zażartował Reijo, ale wyciągnął z plecaka
okrągły, razowy chleb pieczony na sposób fiński, z otworem pośrodku, i ułamał dla niej
kawałek. - Ale karmić cię nie będę - zastrzegł, obejmując ją i dzieląc swoje ciepło.
Raija jadła. Myślała i opowiadała. Czasem Reijo zadawał jej jakieś pytanie. Czasem
oboje milczeli. Czasem śmiali się.
Raija opowiadała całą sobą i to ją rozgrzewało. Pomagała sobie gestami dłoni, by
pokazać, co ma na myśli, by wytłumaczyć i podkreślić. Jej głos żył i zmieniał się. Malowała
postaci ludzkie tak żywo, że Reijo czuł, jakby je znał. Mógł je rozróżniać na podstawie barwy
głosu, jakiej Raija im użyczała. Był pewien, że robiła to właściwie.
Potem opowiadał Reijo. Cicho i inaczej niż Raija. Ale ona posiadała dar wyobraźni,
który pozwolił jej ubarwić jego spokojny opis. Wzmacniała jego słowa tam, gdzie była
pewna, że on nie dopowiada.
Razem podążali ścieżkami przeszłości.
Fragmentami, inaczej nie było to możliwe. Ale rozumieli więcej.
Nie tylko tego drugiego. Także siebie samego, swoje decyzje.
To była jasna, rześka noc. Ale nie marzli, mimo że nad ich słowami unosiła się biała
para.
10
Obudziło ją słońce. Słońce i rybołówka. Mewa rzuciła się w powietrze i zakręciła
gwałtownie ponad ich głowami. Jej czarny kapturek widziała tak blisko, a zaraz potem już
wysoko. Rozpoznawała ją po kształcie skrzydeł i ostrym, przenikliwym krzyku.
Słońce przebłyskiwało zza cienkiej zasłony chmur, które wiatr pewnie zaraz rozgoni.
Dzień miał jeszcze różową poświatę. Kolory nocy blakły wraz z postępem poranka.
Woda jeziorka czasami lekko się marszczyła. Raija dostrzegała kręgi pozostawiane przez
ż
erujące ryby. Miała nadzieję, że Reijo w swym przepastnym plecaku ma też linkę i haczyk.
Ale nie obudziła go, by spytać o to.
Ostrożnie przeciągnęła się, choć było to niemal niemożliwe. Leżała bardzo blisko
przyjaciela. Okryli się jedną ze skór, którą on niósł. Ziemia była bardzo wilgotna. Nie znaleźli
nic do podłożenia pod spód i musieli użyć drugiej ze skór, dlatego do przykrycia pozostała im
tylko jedna.
Mimo wszystko Raija pomyślała, że Elise mogła im spakować nieco mniej jedzenia,
za to choć jeszcze jeden sweter albo mały pled...
Ognisko paliło się długo. Dołożyli resztę opalu, gdy się kładli spać. Ptaki już dawno
ś
wiergotały, gotowe na nowy dzień. Ich śpiew ukołysał ich do snu.
Niebo było czyste w nocy, ale nie zmarzła. Może dlatego, że ucichł wiatr.
Wody jeziorka były spokojne niczym tafla lustra. Po jej powierzchni ślizgały się
owady. Czasem od spodu atakowała je ryba, pozostawiając plusk i kręgi na wodzie.
Było pięknie.
Reijo stał się znów tak bliski.
Wczoraj zjedli jeszcze więcej chleba i mięsa. Ogrzewali żeberka nad ogniskiem,
parząc palce. Śmiali się i wspominali, pijąc miód z kubka, który Reijo też niósł w plecaku.
Raija nie rozumiała, ile jego plecak mógł pomieścić. Domyślała się, że on musiał go
sam spakować, nie Elise. To było w stylu Kesaniemi!
Ona opowiadała.
On opowiadał.
Przeszli z grubsza przez wszystko. Ich własne historie. Dzieci.
Powiedział, że to od Idy powinna się dowiedzieć o Ailo, jednak musiał jej coś
naszkicować.
Raija próbował odmalować mu życie nad Morzem Białym, pokazać tę Rosję, którą
znała, lubiła, nie lubiła, kochała.
Tę Rosję, za którą już zaczynała tęsknić.
Było to zadanie niemal niemożliwe jak na tak krótką noc.
Zbliżyli się do siebie, bo marzli. Zasnęli właściwie z wyczerpania.
Ś
cieżki szesnastu lat pokonane w jakże krótką noc! Przeznaczoną tylko na to, ale jakże
krótką.
Nadal miała pytania, które chciała mu zadać. Takie, na które musiała uzyskać
odpowiedź. Reijo też umiał zatrzymać się przed dotknięciem jej czułych punktów. Mądrze i
czujnie się wycofał.
Ale ona musiała spytać. Reijo też wreszcie spyta. A wobec niego będzie szczera.
Udało jej się znaleźć pozycję, która nie była niewygodna. Napawała się promieniami
słońca. Pełnia lata już minęła, ale słońce nadał grzało. Zresztą nie był to już wczesny ranek...
Czekał ich piękny dzień.
Nadal lubiła patrzeć na tarczę słońca, gdy otwierała oczy. Jako dziecko bawiła się w
myślach z promieniami słońca.
Promienie słońca w Tornedalen. Te same w Varanger. Te same w Skibom.
Reijo miał długie rzęsy. Były tak jasne, że normalnie ich się nie zauważało. Teraz
Raija widziała je dokładnie. Skóra Reijo postarzała się.
To wszystko, czego nie dostrzegła od razu, z odległości, widziała teraz.
Wyglądał ładnie we śnie.
Wielu ludzi tak wygląda. Wtedy niczego nie ukrywają, nie udają. Raija chciałaby
kiedyś zobaczyć, jak sama wygląda, gdy śpi. Może wtedy by lepiej zrozumiała siebie.
Dlaczego wolność jest dla niej taka ważna.
Zrozumiała to właśnie wczorajszej nocy, gdy opowiadała Reijo swoje życie. Wtedy to
do niej dotarło. Oczywiście, zawsze szukała też kogoś.
Nie mogła żyć w samotności.
Ale równie intensywnie chroniła swoją wolność.
Tę, która nie nazywała się mama ani żona, ani przyjaciółka.
Tę, która nosiła imię Raija.
Która była nią.
Nie wiedziała jeszcze, dlaczego taka była. Ale może jeszcze to zrozumie. Jeżeli nie
dzisiaj, to wkrótce.
Nie tęskniła za Michaiłem. Nie bała się o niego jako matka. Nie zastanawiała się, czy
podołał zadaniu.
Nawet o nim nie pomyślała, od kiedy ruszyła w góry.
Nie śniła też o Mikkalu. Chociaż godzinami mówiła o nim z Reijo, on nie przyszedł
do niej we śnie.
W ogóle to coś śniła. Tyle wiedziała. Ale nie pamiętała, o czym. Sen uleciał wraz ze
słońcem niczym poranna mgła.
Tak długo spała.
Reijo był taki ładny we śnie...
Powinna wstać i rozpalić ogień, ale nie chciała obudzić towarzysza. Jednym
ramieniem nadal ją obejmował. Raija pomyślała z niepokojem, że pewnie mu dawno
zdrętwiało. Nie rozumiała, jak on mógł tak dobrze spać w tej pozycji.
Na jego twarzy widziała więcej zmarszczek. Rozumiała, jak powstawały. Linie wokół
ust, między oczami. Ale śmiał się na tyle często, że miał też miłe zmarszczki koło oczu. Takie
lubiła.
Raija rozumiała, dlaczego Helena mogła się w nim zakochać mimo swojego wieku i
pochodzenia.
Właśnie może dlatego Reijo wydał się jej najbezpieczniejszą przystanią. W jego
spojrzeniu było tyle zrozumienia! Jego uśmiech odmładzał go o dwadzieścia lat. Reijo był
mądry. Miał ręce, które potrafiły być delikatne, ale którymi mógł ścisnąć, gdy potrzeba.
Zagubione ptaki potrzebują takiej przystani. Odpoczynku, bezpieczeństwa i zarazem
ciepła.
Czułości. Delikatności. I siły.
Nawet gdy spał, był tym wszystkim naraz.
A zmarszczki świadczyły o śmiechu i poczuciu humoru. O uśmiechu zawsze w
pogotowiu.
Dobrze było wrócić, choć na chwilę, i znów poczuć tę przyjaźń.
- Wiercisz się jak robak na wiosennym słońcu! - Reijo otworzył oczy.
Raija niemal podskoczyła. Nie zauważyła, by się budził. Oddech miał wciąż taki sam,
powolny. Twarz mu nawet nie drgnęła. A więc ją oszukał! Leżał i wiedział, że ona na niego
patrzy, a udawał sen!
- Jak tam? - spytał, siadając. Miał rozczochrane włosy, a zarost zaczynał przebijać się
przez ogoloną wczoraj skórę.
Raiji udało się usiąść, ale nie mogła skłamać i powiedzieć, że czuje się świetnie. Reijo
zaśmiał się.
- A byłaś kiedyś niczym młody renifer: pędziłaś jak szalona, gdy tylko poczułaś
zapach płaskowyżu. Starość nie radość, co?
Zaśmiali się razem. Było im dobrze. Przyjemnie było poruszyć się i poczuć ślady
wczorajszej wędrówki w mięśniach i kościach.
To było dobre zmęczenie.
- Chcesz iść dalej czy pokręcić się po okolicy? - spytał Reijo, rozpalając ogień. - Jest
tu pełno potoczków - mówił dalej. - A może tak połowić ryby? Co powiesz na pstrąga
pieczonego w żarze? Pamiętasz coś takiego, Raiju? Chyba nie jesteś tak stara, że za-
pomniałaś?
Pamiętała. Pamiętała głównie takie nieistotne szczegóły. A może właśnie istotne? To z
takich drobiazgów składa się życie. Jakiś smak, zapach... Wspomnienie pewnego wiatru.
Kwiat, przy którym się zatrzymało. Życie byłoby puste bez takich chwil.
- Nie mogłabym iść daleko, nawet gdybym chciała - uśmiechnęła się Raija.
Przeciągnęła się, robiąc miny. Reijo zaśmiał się. Sam był irytująco rześki. Wyspany, sprawny
- i zadowolony.
- Zaoszczędźmy miód - powiedział. - Wystarczy nam górskie powietrze, nie uważasz?
Dobrze byłoby mieć jednak namiot...
- Nawet ty go nie wyczarujesz! - odgoniła Raija jego wizję. Sam dobrze wiedział, że
to niemożliwe.
Zjedli śniadanie. Raija podwinęła rękawy bluzki. Włosy związała tasiemką w luźny
koński ogon, jak lubiła. W tej fryzurze było jej do twarzy. Wraz z upływem lat zaczęła na
takie sprawy zwracać uwagę. W młodości wystarczał sam uśmiech.
Wspaniale było znów wsunąć stopy w kumagi. Wyściełająca je trawa była miękka,
choć nie tak, jak zimą. Raija pamiętała, że nosząc kumagi, nigdy nie zmarzła w stopy.
Ale nie mogła ich nosić w Archangielsku.
Reijo miał ze sobą haczyki. Wystrugał patyki, do których chciał przywiązać linkę.
Zrobił wędkę też dla Raiji. Aż coś w niej kipiało z radości, że idą na ryby.
Ostatnim razem szli tak chyba sto lat temu!
Przywodziło to wspomnienia wspólnej wczesnej młodości. Nie tak bardzo różowe dla
Raiji. Za bardzo tęskniła za Mikkalem. Za bardzo narzekała na nią Kristina. Raija dla swej
przybranej matki nigdy nie była wystarczająco mądra, zdolna czy gospodarna.
Była za to zbyt ciemnowłosa, ciemnooka, drobna, zbyt uparta i łatwo wpadająca w
gniew. Sprzeciwiała się dorosłym. Udawała, że zjadła wszystkie rozumy. Mówiła za dużo i
myślała za dużo.
Była zbyt fińska. Kristina zawsze wynajdowała u niej wady. A wszystko, co Raija
ceniła, ona chciała zmienić.
Była Finką. Nie mogła zapomnieć o swoim pochodzeniu. Poznała też życie
Lapończyków. Stało się jej częścią.
Uparcie nie dawała się tego pozbawić. Ale nie mogła tego zmienić, nie zmieniając
siebie.
Raija teraz to zrozumiała. To też stanowiło część jej wolności. Tej, którą nazywała
Raiją.
- Za dużo wspomnień? - spytał Reijo. Stał, mając słońce za sobą. Jego sylwetka była
ciemna, a promienie słońca jakby wychodziły z jego głowy. Zrobił krok w bok i światło
oślepiło Raiję.
- Za dużo. I bolą. Zaczęła iść. Widziała, co ma pod nogami, ale nie wiedziała, dokąd
idzie.
Zostawiła za sobą jeziorko. Reijo szedł za nią. Nie pozwalał, by się zgubiła. Nie
zostawił jej samej.
Nadal jeszcze błądziła po omacku w swojej przeszłości. Nadal chciała rozmawiać.
Rozmawiać, pytać... Dzielić.
Byli ludzie, którzy bali się dzielić - niezależnie, czy czymś dobrym, czy trudnym. Tak,
jak bali się przyjmować coś od kogoś, nie będąc pewnym, czy będą mogli się odpłacić.
Raija dzieliła się, bo musiała, bo nie umiała inaczej.
Mieszała się w cudze sprawy, bo musiała. Przejmowała się innymi, bo musiała.
Taką miała naturę.
I jeśli ktoś był jej bliski, oczekiwała, że będzie mogła podzielić z nim swój ból. Że
ofiaruje jej swój czas tak, jak ona mogła jemu.
To byli ludzie, za których chętnie oddałaby życie. Nie było ich wielu. Kilkoro w Rosji.
Tylko Reijo wyszedł z zapomnienia. Ale on nie zawiódł.
- Sądziłam, że to potrwa kilka dni - powiedziała. Miała nadzieję, że Reijo ją słyszy.
Nie szła szybko i niemal słyszała jego oddech. - Statek miał czekać kilka dni. Ja miałam
przypłynąć na ląd. Porozmawiać. Chciałam przyjść i znów zniknąć. Powiedzieć tylko, że żyję.
Ż
e mam swoje życie. Chciałam się upewnić, że wam się dobrze wiedzie. Że moja rodzina nie
cierpi niedostatku. - Zatrzymała się i oddała Reijo swoją wędkę. Chyba nie mogła już łowić
ryb. - Miałam nadzieję, że nie będę musiała sprzedawać wam mąki. Bałam się, że to może
was upokorzy. Wyobrażasz sobie? Dorosła osoba, która boi się czegoś takiego? Ale chyba
bałam się spotkać twoją rodzinę. Wyobrażałam sobie, że się nie ucieszą. I nigdy, przenigdy
nie chciałam ujawnić się w wiosce. Oni nigdy nie mieli się dowiedzieć. Wtedy bym odpłynęła
do domu. Do Archangielska. Z czystym sumieniem. I żyłabym sobie, dopóki Mikkal nie
zabrałby mnie do Saivo.
- Często dzieje się inaczej, niż myślimy. Reijo wrócił nad jeziorko. Odwrócił się od
niej, ale mimo to był razem z nią. Chyba ją rozumiał. Rozumiał, że tego nie dało się
powiedzieć twarzą w twarz.
Zarzucił wędkę. Jako przynętę założył kawałek suszonego mięsa. Tutaj nie znalazłby
ż
ywej przynęty. Raiję to cieszyło. Nigdy nie mogła znieść widoku wijącego się na haczyku
robaka, przebitego na wskroś, lecz jeszcze pełnego życia.
- Chcę zobaczyć jej grób - stwierdziła Raija. Splotła dłonie, aż zbielały jej kostki. Nie
była to prośba. - Grób Heleny. Chcę go zobaczyć, Reijo. Pozwolisz mi na to?
- On jest po drugiej stronie fiordu - odpowiedział nagle ochrypłym głosem. Ramiona
mu stężały.
- Nie masz nic przeciwko? - Nie.
- U diabła, Reijo, chcę, żebyś był wobec mnie uczciwy! Jeśli ci to nie odpowiada,
lepiej mi to powiedz!
Reijo odwrócił się do niej, wyciągając linkę z wody. W spojrzeniu miał smutek, ale
nie kłamał.
- Nie mam nic przeciwko temu. W pewien sposób by mnie to ucieszyło. Ale jej grób
leży po tej złej stronie fiordu. Tam siedzi cała zwierzchność. Nie wiem, jaka będzie sytuacja,
gdy wrócimy, Raiju. Po prostu nie wiem. Może i tak będziemy musieli tam razem pojechać...
- Westchnął. - Ale zrobię, co będę mógł, byś go zobaczyła. Helena pewnie by to pochwaliła.
Raija nie pomyślała o tym. Zawsze była jakaś zwierzchność, którą należało brać pod
uwagę. Zawsze ktoś miał prawo do pilnowania maluczkich.
- Jak jest poważne - zastanawiała się - to wielożeństwo?
Reijo nie mógł się nie roześmiać.
- Tak poważne, że ksiądz przemówiłby nam do sumienia. Że wypominałby nas z
ambony jeszcze przez wiele lat. Tak poważne, że sporo by nas kosztowało oczyszczenie się z
winy. Nie wiem, czy za takie coś posyłają do więzienia. Nigdy się nad tym nie zasta-
nawiałem. Ja dopiero po dobrych kilku latach zacząłem zauważać inne kobiety. Wtedy
wszyscy wierzyli, że nie żyjesz. Nie wiem, jak oni to ocenią, Raiju. I nie mam ochoty o tym
teraz myśleć. A ty?
Usiadła i patrzyła, jak on łowi ryby. Nie musiała nic mówić.
Nic nie złowił.
Położyła się na wznak i czuła ciepły dotyk promieni słońca. Podłoże nie było tu
wilgotne. Cienka warstwa ziemi nie trzymała długo wody, ponieważ głównie stanowiła
splątaną sieć korzeni małych roślin.
Wokół niej toczyło się życie. Brzęczały owady. Meszki gryzły, ale dawały się
odgonić. Nie chciała ich zabijać.
Ptaki śpiewały. Słyszała trzepot ich skrzydeł. Przyzwyczaiły się do ludzi. Reijo stał
przy jeziorku i tylko zarzucał i wciągał linkę. Zarzucał i wciągał. Nie stanowił dla nich
zagrożenia.
A ona leżała nieporuszona wśród krzewinek i kamieni. Jej skóra piła słońce. Raija
ż
ałowała, że nie może schować takiej chwili i przechować na długie, ciemne, zimowe
wieczory. Wydobyć ją wtedy i znów poczuć ciepło słońca na policzkach i ramionach.
Powinna jak dziecko rozebrać się i biegać na golasa w słońcu! Gromadzić zapasy
energii na zimową porę ciemności. Może spróbować...
Musiała zasnąć. Gdy się ocknęła, słońce oświetlało ją z innej strony. Okryta była
szalem. Wzrok jej padł prosto na pęk ryb zawieszonych tak sprytnie, że ich ogony niemal
dotykały jej twarzy.
Tym razem nie śmiała się razem z Reijo. Nie od razu. Nieważne, że zesztywniała -
zerwała się szybko i wyłożyła mu dosadnie, co o tym myśli. Ze takiej dziecinady nie
powinien wymyślać on, dziadek! Że nie spodziewała się po nim czegoś takiego.
Na szczęście spódnica nie zaczepiła się o nic, gdy zaczęła uciekać od jego śmiechu.
W górę, w górę, wbrew temu, co sygnalizowało jej ciało. Nogi ją bolały. Plecy bolały.
Wszystko bolało, lecz Raija zacisnęła zęby. Była na niego wściekła!
Ż
e też takie głupstwa się go trzymały na stare lata!
Przystanęła dopiero wysoko. Było tam dużo chłodniej. Ujrzała małe jeziorko leżące w
kotlince, osłonięte przed wiatrami wiejącymi na szczycie. Obok niego dostrzegła łachę
starego śniegu! Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Podeszła do szarawego placka i do-
tknęła go. Palce jej zmarzły, lecz wpadła na pewien pomysł. Uformowała kulę.
Ż
e też Reijo był tak daleko! Kiedyś dobrze rzucała, najlepiej ze wszystkich
dziewczyn, prostym zamachem.
Raija usiadła na kamieniu obok łachy śniegu i lepiła śnieżkę za śnieżką. Ugniatała je
tak solidnie, że uderzenie mogło być bolesne. Ale bawiło ją to.
Przesunęła się nieco wyżej, by dojść do najpóźniejszej warstwy śniegu, która jeszcze
pozwalała się formować. Pod nią śnieg nie dawał zrobić ze sobą nic rozsądnego.
Rozsądnego!
Raija zaśmiała się ze swojej myśli - i ujrzała kwiat. To był cud. Czuła się, jakby
stanęła w katedrze świętego Michała w Archangielsku, nawet jako niewierząca.
Katedra zachwycała ją za każdym razem do tego stopnia, że była potem na siebie zła.
Przecież zbudowali ją ludzie! Nie popi! I nie z pieniędzy, które oni zdobyli w pocie czoła.
Ten cud nie wzbudzał w niej złości. Na niemal nagim kamieniu wyrosła kępka
niepozornych kwiatów. Żaden z nich nie był dłuższy niż palec Raiji, a miała przecież i tak
drobne dłonie.
Pręciki były kosmate i żółte. Płatki otaczały je postrzępioną koroną. Miały kolor
czerwonofioletowy, tylko niektóre z najmniejszych kwiatów były nadal białe.
Mikkal nazwał go jej kwiatem. Jej i reniferów. Jaskier lodowy.
Już całe wieki temu je widziała i dotykała, pewnie podczas ucieczki z Mikkalem i Ailo
do Finlandii.
Ailo jest teraz dorosły. To niepojęte, jak czas ucieka!
Raija niemal płakała, gdy delikatnie gładziła kwiaty opuszkami palców. Starała się
zapamiętać tę chwilę.
- Znalazłaś je? - Cień Reijo padł na kwiaty. Jego głos brzmiał tak łagodnie, że Raija
nie umiała się już na niego złościć. Już nie mogła. - Ładne - dodał, kucając koło niej. Mikkal
też często tak robił.
Dziwne, jak takie rzeczy się przypominają! Wspomnienia, o które nie prosiła. Raija
nie wiedziała, czy ich chciała, pomimo że już stały się częścią jej gobelinu. Łatwiej było się
obejść bez czegoś, czego smaku się nie znało.
- Szkoda, że nie mamy nic, w co moglibyśmy go włożyć i zasuszyć - powiedział
Reijo. - Wtedy miałabyś go zawsze ze sobą.
- Nie chcę martwego kwiatu! - Raija podniosła głos.
Czyżby on tego nie rozumiał? - To jest mój kwiat tylko wtedy, gdy tu rośnie -
tłumaczyła. Uśmiechnęła się, jakby przepraszając jaskier. - On rośnie tam, gdzie jest za mało
ziemi, za zimno, zbyt wietrznie... tam gdzie nie powinien rosnąć! Nie powinien, a jednak ro-
ś
nie. Z czystego uporu! Rośnie i gra na nosie wiatrowi i zimnu. Daje sobie radę. Dlatego
właśnie go lubię. Mojego kwiatu nie powinno się zrywać. On powinien żyć na wolności. Do
niej jest stworzony, a nie na klomb. To mój kwiat, Reijo, mój kwiat...
Rei jo uśmiechnął się, ale powiedział poważnym tonem:
- Nawet kwiaty, które lubisz, są takie jak ty: przekorna kobieta żyjąca z czystego
uporu!
Wtedy przydały jej się śnieżki. Raija sięgnęła za siebie, osłonięta spódnicą. Zerwała
się na nogi i uciekając dalej od Reijo, rzuciła. Trafiła, zwłaszcza że Reijo nie spodziewał się
ataku.
Lodowaty pocisk ugodził go w ramię, pozostawiając mokry ślad.
Raija ze śmiechu aż się zgięła wpół.
- Powiedziałeś: przekorna i uparta? Dodaj jeszcze, że świetnie celująca!
W Reijo też nadal mieszkał chłopak. On nie zapomniał, jak trafia się śnieżkami w
okryte spódnicą pupy dziewcząt!
Raija zebrała niemal wszystkie przygotowane śnieżki. Reijo musiał lepić swoje i nie
miał więcej niż dwie na raz.
Ale trafiał równie dobrze jak ona. I szybko lepił nowe.
Po chwili oboje byli spoceni i mokrzy. I dobrze czuli te miejsca, w które oberwali. Ale
ś
miali się. Poddali się jednocześnie.
- Może jednak nie jesteś strasznie uparta - stwierdził Reijo. - A cela masz dobrego... -
Złapał się za krzyż. - Jeszcze chwila, a znosiłabyś mnie na dół, kobieto! Nadrabiałaś
twardością kul.
- Wybaczam ci ryby - orzekła Raija, rozglądając się w poszukiwaniu tasiemki, którą
miała związane włosy. Nigdzie jej nie widziała. Biegali jak dzieci, rozdeptując łachę śniegu.
Jednak jaskry nadal stały. Równie uparcie cieszyły się życiem, chłonąc ciepło słońca.
Lato było krótkie, ale i tak udawało się żyć jak w raju. Późnym latem było jeszcze wiele czasu
do zimy.
- Powinnaś, jeśli zamierzasz je zjeść. Bo jeśli chcesz się jeszcze kłócić, zostaną z nich
zwęglone szczątki. - Reijo zaczął schodzić ku jeziorku. Rzucił przez ramię: - Już i tak pewnie
są spalone z jednej strony. Nie miałem w co ich zawinąć. Ale zęby nadal mam dobre. Jak tam
u ciebie?
Raija zaklęła po rosyjsku, choć on i tak zrozumiał. Wyszczerzył do niej te swoje dobre
zęby. Raija też była zadowolona ze swoich, więc mu je pokazała w grymasie, rzucając za nim
garścią śniegu. Odszedł już jednak zbyt daleko.
Raija dotknęła po raz ostatni swojego kwiatu, uspokojona. Znalazła też tasiemkę.
Dopiero gdy związała włosy, zeszła do Reijo.
- Te są już dobre - powiedział Reijo. Wyciągnął z żaru dwie mniejsze ryby, dwie
większe zostawiając na później. Jak przewidział, były przypalone po jednej stronie. - Nie
będziemy ich piec po drugiej stronie - stwierdził, zabierając się za jedzenie.
Smakowało świetnie, przyznała Raija. Świeżo złowiony pstrąg o różowym mięsie, o
lekko przypalonej skórze, ze szczyptą soli... Niczego więcej nie było trzeba.
Jedzenie ją rozleniwiło. Już nie czuła się jak piętnastolatka, a raczej bliżej własnego
wieku.
Nieznany jej ptak zanurkował w wodzie w pogoni za rybą. Za każdym razem z
zapartym tchem czekała na rezultat polowania i czuła zawód, gdy pojawiał się z pustym
dziobem.
A gdy trzymał w nim rybę, żałowała jej.
- Trudno cię zadowolić - stwierdził Reijo. Rozwiesił koszulę na krzaku. Bluzka Raiji
też była mokra, ale cienka, więc szybko schła.
- Nie trudniej niż kiedyś. Zaśmiał się.
- Mam na ten temat swoje zdanie! Co cię czeka w Archangielsku? - zmienił temat.
- Praca Jewgienija, dopóki nie przejmie tego Michaił. - Raija siedziała na skórze
renifera i czuła się świetnie. Właściwie nie chciało jej się rozmawiać o Archangielsku, lecz
wiedziała, że to jej nie ominie. - Dom. Nie jest duży, lecz to mój dom.
- Większy niż domek na cyplu?
- Większy - przyznała niechętnie. - Ale i tak mały! Jego śmiech otoczył ją i rozbroił.
Zaśmiała się wraz z nim.
- Oleg i Tonią. Ich córka Olga.
- Nie masz tam nikogo innego? - spytał Reijo. - Nikogo, kogo możesz nazwać
przyjacielem?
Raija wzruszyła ramionami.
- Miałam Wasilija. Ale on nie żyje. Mówiłam ci.
- Nie miałem na myśli twoich mężczyzn, tylko o ludzi bliskich tobie!
- Znam wielu - odpowiedziała sztywno. - Wielu mnie lubi. Z wieloma lubię
rozmawiać.
- A do kogo idziesz, gdy chcesz się wypłakać? - naciskał Reijo. - Kto cię wspiera? Kto
poza Olegiem, jego żoną, córką i Michaiłem?
- Nie wiem - odparła Raija szczerze. Oni byli jej przyjaciółmi, bliskimi jak krewni.
Jedynymi, do których odważyła się przywiązać. Zawsze była pod tym względem ostrożna.
Mimo to była pewna, że nie cierpiałaby biedy w Archangielsku. Nie głodowałaby,
gdyby nie miała jedzenia. Była pewna, że ktoś zawsze by jej pomógł, gdyby zachorowała.
Reijo nie mógł tego wiedzieć. Jeszcze nie opowiedziała mu legend. Nie chciała się
popisywać, przed Reijo nie musiała.
Ale teraz czuła, że musi mu objawić i tę stronę swojej historii.
To też stanowiło prawdę.
Było tą częścią jej życia, której ona nie stworzyła, ale która istniała.
Ż
yła własnym życiem.
- Opowiadałeś dzieciom bajki? - spytała, nie patrząc na Reijo. Zdziwiony odrzekł, że
tak.
- O stallo i ptakach, i kwiatach. O sprytnych dziewczynach i głupich chłopakach. O
łabędziach i okropnych rosyjskich piratach, którzy rabują nasze kościoły.
- W Archangielsku też opowiadają bajki - rzuciła Raija niemal zażenowana. Znała
Reijo wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że domyśli się, kto jest ich bohaterką. Ale nie czuła
się zbyt dobrze w tej roli. - W porcie, w szopach zwanych domami - rozpoczęła lekko
drżącym głosem - opowiadają dzieciom o kobiecie ubranej w czarną pelerynę, która
przychodzi z jedzeniem ukrytym w fałdach okrycia. Opowiadają, że jej dłonie grzeją i że
potrafią powstrzymywać krwotoki i przytrzymywać życie, które ucieka. Nazywają ją Carycą,
chociaż prawdziwa caryca odebrałaby to jako zniewagę.
- Ta bajka nie może być stara - zauważył Reijo. Raija napotkała jego wzrok i pokręciła
głową.
- Piętnaście, może szesnaście lat - powiedziała.
- Rozumiem, że możesz się czuć tam bezpieczna - powiedział Reijo cicho, dokładając
gałęzi do ognia. - Ale zastanawiam się, czy to ci wystarczy, Mały Kruku.
11
Reijo poruszył najbardziej bolesny punkt. Nie mogła już patrzeć mu w oczy.
Tak ważne było dla niej utrzymywanie, że tam na wschodzie działo się wspaniale. Ze
jest jej dobrze. Ze ma to, czego potrzebuje, a nawet więcej!
Nie kłamała, gdy tak twierdziła. Niczego jej nie brakowało. Ale zapomniała, komu to
mówiła.
Reijo zadał je teraz pytanie, którego nie zadał w nocy.
Odsłaniał jej samotność.
- To wszystko, co mam, Reijo.
- Mogę usiąść obok ciebie? Tak jakby musiał o to pytać! Raija pokiwała głową i
zrobiła mu miejsce. Reijo dołożył więcej opału, zanim usiadł.
- To mnie smuci bardziej niż wszystko inne, co mi opowiedziałaś - stwierdził
poważnie. - Z wyjątkiem tego, że straciłaś swoją córeczkę. Miałem nadzieję, że jest inaczej.
Dużo rozmyślałem o tobie i o tej sprawie. Jewgienij mówił mi, że masz przyjaciół. To mnie
pocieszyło na jakiś czas, dopóki nie zacząłem się zastanawiać, czy mogłaś się tak szybko
zmienić. Czy tamtejsi ludzie tak bardzo się różnią od nas. - Pokręcił głową. - Wszędzie będzie
tak samo.
Raija poczuła, że wcale nie chciałaby się zmienić.
- Ja potrzebuję samotności! - broniła się. To była prawda, której niektórzy nie mogli
zrozumieć.
- Ale potrzebujesz też ludzi. Innych niż ci, którzy podziwiają cię z daleka. Którzy się
ciebie troszkę obawiają, choć przychodzisz z jedzeniem pod peleryną, zatrzymujesz krwotoki
i przykładasz okłady z ziół. Jeśli stracisz Michaiła, nie będziesz miała tam nikogo swojego.
Ta myśl nie daje mi spokoju!
- To moja sprawa!
Gwałtownym ruchem odwróciła twarz i popatrzyła w dal. Próbowała ścigać wzrokiem
jakiegoś ptaka, ale nie mogła, nie zawadzając wzrokiem o Reijo.
Nie była już dzieckiem!
Reijo patrzył na nią wyczekująco. Badał jej twarz równie dokładnie, jak Raija wtedy,
gdy on spał. Ona była lepiej wychowana!
Gniew Raiji falował niczym sztorm, lecz rozbijał się o brzeg, nie pozostawiając
ś
ladów.
Palec ostrożnie dotknął linii twarzy Raiji. Brzegu szczęki, nosa, brwi, nasady włosów.
Ust.
Reijo z zamkniętymi oczami przesuwał palcem po twarzy Raiji, jakby ją rozpoznając.
To dawało radość.
Radość z dotknięcia drugiego człowieka.
Skóra do skóry.
Niczego nie żądał. Dotykał jej, rozpoznawał z zamkniętymi oczami. Ale gdy je
otworzył, stracił pewność.
W spojrzeniu Raiji czaił się strach, który nie pasował do tej Raiji, którą znał.
Tamta miała w sobie więcej entuzjazmu dla życia. Nie chowała tego diablika, który
mieszkał na dnie jej brązowoczarnych oczu. Teraz zakrywała je zasłona.
Sama powiedziała, że nadal najbardziej jest Raiją. Reijo rozpoznał ją pod opuszkami
palców. Ale gdy otworzył oczy, ujrzał jeszcze kogoś.
Kobietę, której nie znał.
Raisę.
Ważne było wywołać wspomnienia, które skusiłyby dawną Raiję do odsłonięcia się.
Pogładził jej miękkie usta. Suche usta. Dawna Raija zwilżyłaby je koniuszkiem
języka, gryząc go przy tym w palec.
- Pamiętam, że byłem tu kiedyś z ojcem - powiedział. - Spaliśmy na drugim brzegu.
Taty nie odstraszał cień. Powiedział, że tu będzie zbyt mokro.
Uśmiechnął się. Wysunął kosmyk włosów z jej końskiego ogona i zwinął w palcach.
Szukał czegoś znanego w spojrzeniu, które napotkał.
- To była jesień, gdy miałaś piętnaście lat. Wiedziałem już o Mikkalu. To bolało,
pamiętam. Kallego umiałem znieść. W młodzieńczej naiwności wierzyłem, że Kristina
pozwoli mi wziąć cię za żonę. Kalle nie był dla mnie rywalem. Blady i chudy. Ty o wiele
częściej drażniłaś się ze mną niż z nim. - Uśmiechnął się szeroko. - Ale pewnie tego nie
pamiętasz. Może nie robiłaś tego specjalnie. Potem nauczyłem się wiele o dziewczętach, gdy
już przestałem być żółtodziobem. A ty byłaś chyba najtrudniejszą dziewczyną, jaką znałem.
- Sam wiesz, jak się wtedy działo! - powiedziała cicho Raija. Nie chciała iść za nim
ś
cieżkami tych wspomnień, ale skusił ją słowami. Jego palce niemal bezwiednie bawiły się
kosmykiem jej włosów.
- Przeszedłem w tym miejscu przez rzeczkę - mówił dalej Reijo. - Był środek dnia.
Ciepło. Tak ciepło, że się spociłem. A może to jednak było wcześniej niż jesienią? A może to
była ciepła jesień? Trawa tutaj była sucha, dawno nie padało. A więc mogliśmy tu spać, tylko
ojcu nie chciało się przejść. Zrozumiałem to wtedy. Zrozumiałem, że ojciec nie jest
wszechwiedzący. Tata umiał wszystko. Ale wtedy jakby się zmniejszył w moich oczach.
Nigdy mu tego nie powiedziałem.
- Twój ojciec był wspaniały!
Nikt nie może niszczyć obrazu Anttiego Kesaniemi, jaki nosiła w duszy! On stał się
dla niej drugim ojcem. Nie było nikogo, kto mógł się nim stać, poza tym jedynym w
Tornedalen, mimo przeżyć tamtego zimowego dnia.
Ale Antti Kesaniemi zbliżył się najbardziej do pozycji Erkkiego w sercu Raiji. Dla
niej on był nadal spokrewniony z Panem Bogiem!
- Siedziałem tam, wyrywając garści trawy - mówił dalej Reijo, nie zwracając uwagi na
jej protest i pochwały pod adresem ojca. - Przeklinałem i jednocześnie nadal lubiłem Mikkala.
Ż
yczyłem mu śmierci. Kallemu też, za jednym zamachem. Mimo że był zbyt bezbarwny jak
na twojego męża, według mnie. - Reijo wyplątał palce z kosmyka jej włosów. - Trudniej teraz
opowiadać ci o swoich marzeniach, Raiju. Kiedyś tak robiliśmy. Helena była mi równie
bliska. Ale nikogo innego nie obdarzyłem takim zaufaniem i czułością jak ciebie.
- O czym marzył wtedy szesnastoletni Kesaniemi? - przerwała mu Raija. - Czy o mnie,
skoro tak trudno ci o tym opowiedzieć?
Reijo ze śmiechem objął ją ramionami i przytulił.
Ze zdziwieniem zauważył, że ona też odważyła się otoczyć go ramionami.
Może słońce zabłysło w kąciku jej oka, a może to Raija pozwoliła wymknąć się
czemuś z głębi swego serca... Reijo nie wiedział, ale czuł, że wreszcie zaczęła przypominać
dawną siebie.
Jego usta dotknęły jej ust. Już nie były suche. Czyżby zwilżyła je, a on tego nie
zauważył? Już chciał o to spytać, zawahał się, ale jednak zadał to pytanie:
- Kiedy zwilżyłaś usta? Nie zauważyłem tego! Raija zaśmiała się z całego serca.
Zrozumiała, że przypominają mu się drobiazgi zwykle umykające uwagi.
- Czy już nie mogę mieć przed tobą tajemnic? - spytała. - Nikt nie może aż tak dobrze
znać drugiego człowieka. Ja tak sądzę i nie przekonasz mnie, że jest inaczej! Choćbyś nie
wiem ile próbował!
- Były miękkie - powiedział, patrząc wciąż na jej usta. - Zawsze mówiliśmy, że masz
takie nadąsane usta. Ale zawsze o nich marzyliśmy.
Przyciągnął ją, trzymając jedną ręką na jej karku, a drugą unosząc jej podbródek.
Raija też obejmowała go mocno za nagie ramiona.
Pocałunek smakował rybą, węglem, słodyczą - mieszanką tego wszystkiego.
Młodością.
Raija patrzyła prosto w słońce. Gdy przymykała oczy, widziała tańczące kule w
mroku. Ale nie chciała zamykać oczu!
Nie chciała!
Chciała pamiętać, jak bardzo niebieskie było niebo! Jakie kształty miały chmury!
Zarys wzniesienia po drugiej stronie jeziora. Śpiew ptaków. Krzyk mew.
Wołanie siewki gdzieś daleko, daleko. Dla niej oznaczało przesłanie samotności.
Chciała wszystko zapamiętać.
Chciała wszystko odczuć.
Reijo nadal ją obejmował, ale odpoczywali. Pocałunek uleciał z ich warg i poszybował
na lekkich skrzydłach gdzieś pod niebo.
Raija też go obejmowała. Nie rozumiała, w jaki sposób do tego doszli.
Siedzieli przecież nadzy w saunie, nie czując do siebie nawet odrobiny pożądania.
Patrzyli na siebie bez tego rodzaju emocji.
Jej głowa spoczywała na jego ramieniu. Było ciepłe. Jego koszula łopotała na wietrze,
machając ku nim jednym rękawem.
Jego policzek oparty o jej włosy. Obejmował ją ramionami, splótłszy palce.
Wzajemnie się zamknęli w kręgu ramion i ciał.
- Młody Kesaniemi marzył o tobie - powiedział cicho. - Chciałem zabrać cię tu. Tylko
ty i ja. Spalibyśmy pod gołym niebem, miało być ciepło i słońce i chciałem się z tobą kochać
właśnie na tej trawie. Chciałem robić z tobą to, co Mikkal, ale lepiej. Miałaś zrozumieć, że to
ja jestem tym jedynym. Czy takie chłopięce marzenie było dziwne?
- Wtedy nie byłeś taki mądry jak teraz.
- Ale to nie dlatego tu przybyliśmy - zapewnił ją Reijo. - Musiałem to nosić gdzieś
głębiej w pamięci. Wybrałem to miejsce nieświadomie. Dzisiaj podczas jedzenia stanęło mi
jak żywe przed oczami. Pamiętam obrazy, które miałem wtedy w głowie. Obrazy nas
samych... Chyba siedziałem tu długo, wyobrażając sobie intensywnie kąpiel w lodowatym
potoku, by ojciec nie mógł zgadnąć, o jakich to grzesznych sprawach myślałem!
Raija zaśmiała się. To była dawna, nieszkodliwa historia. Piękne wspomnienie.
Nieistotne.
- Staruszek pewnie miał o mnie wysokie mniemanie - rzucił Rei jo. - Ciekawe, jak
długo potrwa, zanim ty odkryjesz moje grzeszne chucie.
Nie chciała się śmiać. Ale nie mogła powstrzymać chichotu, gdy rzuciła spojrzenie na
lędźwia Reijo. Chichotała jak ta dziewczyna, o której snuł pełne pożądania marzenia.
- Lodowaty potok, Reijo - wyszeptała mu do ucha gorącym oddechem.
- Mówisz poważnie? - zdziwił się. - A co byś powiedziała na zaspokojenie grzesznych
chuci w sposób bardziej naturalny?
Jego oczy były bardziej zielone niż kiedykolwiek oczy Wasilija. Nie były takie same.
On nie był Wasią. Nie był odpowiedzią na jej niemy krzyk.
Raija wstała, uwalniając się z jego objęć. Nie powstrzymywał jej. Jego ramiona nie
stanowiły więzienia.
Podeszła do zielonej trawy, tam gdzie była najbardziej soczysta. Przykucnęła i
dotknęła podłoża.
- Nie masz przypadkiem podagry? - spytała z uśmiechem. - Tacy staruszkowie jak ty
cierpią na różne schorzenia, o ile wiem! Byłoby lepiej, gdybyś ich nie miał...
Stanęła w słońcu i zaczęła rozpinać spódnicę. Odłożyła ja na suche miejsce, dołożyła
halkę. Ściągnęła bluzkę przez głowę. Wyzwoliła z wełnianej podkoszulki. Usiadła na trawie i
rozsznurowała kumagi.
- No, gdzie się podział tamten chłopak? - spytała wyzywająco, opierając się na
ramieniu. Niczego nie ukrywała. Zresztą on już wszystko widział. - Czy go szok zwalił z nóg?
- Ja ci, u diabła, pokażę szok! - zawołał dawny chłopak, walcząc z paskiem do spodni.
Potem jeden z rzemyków kumagów tak się splątał, że musiał go rozciąć. Ale udało mu się
uwolnić z ubrań bez uszczerbku na zdrowiu.
Ciało miał brązowo - blade i ciepłe. Raija pamiętała je z sauny pierwszego dnia.
Potem o nim nie myślała. Wtedy patrzyła z podziwem, ale bez żadnych podtekstów.
Teraz sama się zdziwiła, nie rozumiała siebie. Ale to przyszło z wnętrza. Miało radość
i śmiech. Niebo było im dachem, słońce ogrzewało, a trawa była najbardziej miękkim łożem,
jakiego mogła sobie życzyć, choć niezbyt zdrowym dla kości.
Reijo nigdy nie był zachłanny w miłości. Ale to spotkanie wcale nie przypominało
delikatnych i łagodnych marzeń szesnastolatka.
Reijo pieścił jej kostki u nóg, wewnętrzną stronę ud aż do łona. Otworzyła się przed
nim. Usłuchał, gdy przycisnęła go do swego ciepła. Wreszcie Raija siłą oderwała go za włosy,
żą
dając czegoś jeszcze. Wtedy utonął w jej cieple. Obejmował ją z całej siły. Sam nie
wiedział, czy to on prowadzi, czy to ona powoduje, by spełniał jej pragnienia.
Kotłowali się po zielonej trawie. Nadzy, rozgrzani, spoceni. Niechętnie się poddający.
Oboje przyzwyczajeni do prowadzenia.
Trudno im było się podporządkować. Ale znaleźli wspólny rytm, taki, który sprawiał
obojgu radość, którym żadne z nich nie sterowało.
Ich zabawa była wolnością.
Pocałunki nie zawierały obietnic. Opowiadały drugiemu, co czują, kiedy jest
wspaniale. Wydawali dźwięki, które nie były słowami, tylko świadectwami rozkoszy.
Krzyczeli głosem siewki, ale ich krzyk nie brzmiał samotnością.
Nawet się nie pieścili. Byli samą płcią, ustami i skórą. Ich ręce tylko trzymały mocno
tego drugiego.
Zjednoczeni.
Krzyczeli dwugłosem ku niebu, słońcu, ziemi i wodzie. Ku temu wszystkiemu, co
dawało życie i było niezbędne do życia.
Spoceni, leżeli na wilgotnym zboczu. Pachnieli ziemią i miłością. Swoimi sokami.
Ogniskiem. Słońcem.
Zapachy i smaki.
Pocałunki, które zarówno pachniały, jak i smakowały.
Całe ich ciała przenikało leniwe nasycenie. Nadal czuli ramiona i dłonie, którymi się
dotykali.
Ale teraz dotykali się tylko opuszkami palców. Leżeli i oddychali coraz spokojniej.
Leżeli, nasyceni.
Byli blisko.
Nie było im trudno napotkać swoje spojrzenia. Przekręcili głowy, by na siebie
popatrzeć.
Uśmiechnęli się.
Uśmiechnęli ustami i oczami.
- To nie było podobne do niczego, co przeżyliśmy wcześniej - rzucił Reijo. - Nie
wiem, dlaczego. Może nie jestem taki stary, jaki myślę?
- Masz czterdzieści dwa lata, Reijo Kesaniemi! Nie odmładzaj się! Ja, na szczęście,
mam tylko czterdzieści jeden. Ja mogę zwalić winę na młodzieńczą głupotę. Ty musisz
wymyślić coś innego.
- Zmieniłaś się - Reijo pieścił ją wzrokiem. - Zmieniłaś się, Raiju. Myślałem, że cię
znam. Miałem wspomnienia o nas z czasów, gdy znałem każdą twoją myśl, zanim ją
pomyślałaś. Znałem cię. Kochałem przez jakiś czas. I oczekiwałem, że będziesz taka sama. I
szukałem w tobie takiej Raiji.
- Długo tam żyłam - odpowiedziała cicho, nie spuszczając z niego spojrzenia. - To jest
inny świat, Reijo. Tornedalen jednak przypominało Skibom. Życie w jurcie nie było aż tak
odmienne. Ale tam na wschodzie jest inny świat. W każdym razie tam, gdzie mieszkałam.
- Dobrze trafiłaś - stwierdził pewnym tonem.
- Tak, dobrze. Ale ja także żyłam, nie tylko dostawałam. Stałam się... nie inną Raiją.
Aż tak nie możesz się mylić, Reijo. Nie jestem inna Raiją, tylko jeszcze bardziej Raiją!
Trudno było to pojąć. Zaczęli też marznąć. Słońce starało się, jak mogło, ale spocona
skóra szybko wychładzała się na górskim powietrzu.
Reijo wstał, zawahał się przez chwilę, ale rzucił wyzywające spojrzenie na Raiję i
wszedł do wody. Zadrżał lekko, ale zaśmiał się. Brodził, aż woda sięgnęła mu do kolan.
Wtedy spytał towarzyszkę, czy do niego dołączy.
Raija wbiegła do wody i nie zatrzymała się, dopóki nie zakryła jej ramion. Reijo
dogonił ją i rzucił się jak kłoda, rozbryzgując wodę. Raija nie pozostała mu dłużna i ochlapała
go obficie.
Ona też pierwsza się opamiętała i wycofała na brzeg. Marzła jeszcze bardziej niż
przedtem, ale przynajmniej czuła się czysta.
Reijo objął ją mocno, sam drżąc. Dawał ciepło. Powietrze stało się chłodniejsze,
słońce zaczynało się chować za wzniesieniem. Posyłało im ostatni uśmiech przed
pożegnaniem. Widać nie chciało już być świadkiem ich igraszek.
- Właź pod skóry! - zakomenderował. - Nie możemy założyć teraz ubrań, kobieto!
Osuszymy się pod skórami i nie zamarzniemy. Dołożę do ognia.
- Nie przypal tylko swojej męskiej dumy! - zachichotała Raija i szybko odwróciła się,
by jego miażdżące spojrzenie dosięgło tylko jej pleców. Weszła pod skórę i skuliła się,
czekając na Reijo. Nie zazdrościła mu, że klęczy teraz i dmucha na iskry. Żar wygasł, gdy oni
wywoływali wspomnienia młodości.
Na chwilę zrobiło się zimniej, gdy przyszedł. Nie wystarczało im przykrycia i chłodne
powietrze docierało do różnych części ciała.
Ale wkrótce skóra ogrzała skórę. Obejmowali się ciasno i nie chcieli się przyznać, że
już się rozgrzali.
Nie było im tego dosyć.
Leżeli z zamkniętymi oczami, wyczuwając siebie nawzajem. Dłonie gładziły,
rozpoznając się na nowo.
Nie przyznawali się do tego, co się działo. O tym nie marzyli.
To po prostu się działo.
Było nowe i rzeczywiste. Delikatne i piękne.
Ich własne.
Na trawie przy jeziorze •walczyli ze sobą, nie chcąc dać sobą kierować. Walka ich
zjednoczyła.
Teraz leżeli z zamkniętymi oczami i chcieli dawać - dawać, aż do kresu. Tworzyć coś
wspólnie.
Pocałunki były lekkie, tak samo dotykanie i głaskanie. Drażniące usta, które
wymagały. Które chciały poznać smak tych drugich ust. Mocniej.
Oni musieli leżeć mocno objęci. Nie chcieli się widzieć. Nie chcieli napotkać
spojrzenia tego drugiego.
Tworzyli reguły bez porozumiewania się słowami.
Wymyślali je.
Rozumieli je.
Uznawali je i czuli, jak ta druga osoba wprowadza je w życie. Rozszerzali, gdy ich nie
rozumiała.
Wszystko było delikatne i czule.
Sucha, ciepła skóra dotykająca drugiej suchej, ciepłej skóry. Skóra renifera pod nimi i
nad nimi. Łaskotanie włosia. Zapach zwierzęcia. Ich własny zapach.
Mokre włosy dotykające drugiego czoła.
Zęby gryzące lekko.
Czubek języka szukający, smakujący...
Skóra, która płonęła żarem. Obejmujące ramiona. Uda, obejmujące i zamykające.
Spotkanie dwóch ciał, już nasyconych, ale które wciąż nie potrafią oprzeć się pokusie.
- Ale tym razem się nie kąpię!
Raija leżała na Reijo i patrzyła na jego twarz. Zlizała jego pot z górnej wargi, z czoła.
Smakowało solą i nim.
- Nie musisz, jeśli i ja nie muszę - odparł Reijo, z trudem unosząc głowę. - To było
wspaniałe. Ale nie rozumiem, skąd to nam się wzięło.
- Dzięki!
Raija jednak rozumiała, co on miał na myśli. On powiedział to z głębi serca.
Raija też nie rozumiała, skąd to się wzięło. Z czego powstało. Przecież nie to jej
przyszło do głowy, gdy pierwszy raz po powrocie ujrzała Reijo.
Nie rozumiała tego.
Ale on miał rację: to było wspaniałe.
Przecież nie dlatego potrzebowali dla siebie czasu. Nie po to poszli w góry, mimo że
właśnie tego typu aluzje słyszeli od mężczyzn nad brzegiem morza.
- Ubiorę się - Raija musiała powtórzyć to kilka razy, zanim Reijo ocknął się i uwolnił
ze swych ramion. Sam nadal leżał z ręką pod karkiem i obserwował, jak się ubiera. - Możesz
pójść po więcej opału - powiedział, gdy Raija wiązała kumagi.
Zamknął oczy i w sekundę później już spał.
Raija dołożyła do ognia. Spodnie Reijo umieściła na kumagach. Związała jeszcze
rzemyk, który w zapale przeciął.
Gdy zaczęła marznąć, weszła pod skórę renifera i skuliła się obok Reijo najbliżej jak
mogła. I zasnęła.
Powietrze było łagodne, jak zawsze tam. Bez najmniejszego podmuchu wiatru. Słońce
pozdrawiało ją łagodnie.
Pod stopami wyczuwała miękką trawę. Dziwiło ją, dlaczego ma na sobie kumagi,
przecież o tyle przyjemniej byłoby chodzić boso po tej soczystej trawie.
Często chodziła boso.
Mikkal.
Szukała go.
Zmęczyła się szukaniem. Tak zmęczyła, że musiała usiąść. Dobrze było odpocząć w
trawie. Położyła się, chciała popatrzeć na niebo. Odpocząć.
Było tak miękko...
Ale sen nie przychodził. Słońce grzało skórę i nie pozwalało zasnąć. Trawy łaskotały,
nie dawały spokoju.
Gdzie on był?
Gdzie był Mikkal?
Nigdzie nie widziała smug dymu. Nie dostrzegała jurt. Nie widziała obozowiska z
odgłosami rozmów i śmiechu tych, za którymi tęskniła.
Nie mogła odnaleźć jurty, którą jej pokazał. Tę, o której powiedział, że postawił dla
nich.
Dla niej.
Czyżby się zgubiła?
Czy to było gdzie indziej?
Dlaczego nie odnalazła Mikkala? Gdzie on jest? Czy już na nią nie czeka?
Zerwała się na nogi. Pobiegła. Wołała go. Wołała aż do ochrypnięcia. Jednak nikt nie
odpowiadał.
Mikkala nie było.
A przecież powiedział, że będzie na nią czekał. Obiecał jej to...
- Boże, Raiju! Obudź się! Spójrz na mnie! To nie był glos Mikkala, ale Raija
usłuchała. Popatrzyła.
Poznała Reijo.
- Skąd się tu wziąłeś? - spytała, patrząc szeroko otwartymi oczami. - Ja szukam
Mikkala. Widziałeś go? Miał na mnie czekać, ale nie ma go tu. Poszedł gdzieś. Chowa się
przede mną. Muszę go znaleźć! Muszę! Muszę znaleźć Mikkala!
Chciała się wyrwać, ale uścisk Reijo był zbyt mocny.
- Spójrz na mnie, u diabła! Raiju! Słyszysz mnie? Pokiwała głową. Nie musiał do niej
krzyczeć. Słyszała go dobrze. Omiotła go wzrokiem.
- Nie marzniesz? - spytała. Marzł. Była noc i Reijo szczękał zębami. Ale bał się ją
puścić. Nie miał pojęcia, co mogłaby wtedy zrobić.
Ona nadal śniła. Bał się tego i jeszcze czegoś, czego nie chciał nazwać.
Czegoś nieprzyjemnego.
- Nie śpisz, Raiju! Słyszysz mnie? Powiedz coś! Rozumiesz, co mówię?
- Nie krzycz! Ja muszę odnaleźć Mikkala. Puść mnie, Reijo! Muszę odnaleźć Mikkala!
Uchwycił się tej możliwości.
- Ubiorę się i pomogę ci szukać. Poczekaj na mnie, dobrze?
Pokiwała głową. Patrzyła na niego, zdziwiona, gdy wychodził spod okrycia skóry
renifera. Zdeprymowało go to. Ona wydawała się teraz bardziej obca niż kobieta o imieniu
Raisa.
Spakował ich plecaki. Zaczął gasić ognisko. Zwinął skóry i przyczepił do swojego
plecaka.
Raija cały czas śledziła go wzrokiem. Tym spojrzeniem, które miewała w takich
chwilach.
Zastanawiał się, czy też tak się zachowywała w Rosji. Czy miała na jawie to
spojrzenie.
- Spieszę się, jak mogę - powiedział. Ciekaw był, jak ona go teraz widzi. Czy takiego
jak teraz, czy wziętego z przeszłości. A może zupełnie inaczej niż naprawdę.
Mógł sobie wszystko wyobrazić, co dotyczyło ucieczki Raiji od rzeczywistości.
Nie nazywał tego inaczej.
Reijo czuł, że Raija się niecierpliwi. Ruszyła, zanim skończył.
Nie mógł temu przeszkodzić. Nigdy by nie odszedł od niezagaszonego ogniska. Na
szczęście Raija poszła wzdłuż rzeki w głąb doliny. I tak mieli tamtędy iść.
Ale nie tak nagle.
Musiał nieść też jej plecak, który nie był szczególnie ciężki, ale stanowił dodatkowe
obciążenie. A Raija niemal biegła.
A jeśli jej nie dogoni?
- Mikkal! - rozległ się jej głos, żałosny i przenikliwy jak głos siewki. - Mikkal!
Reijo szedł za jej głosem. Dostrzegał jej spódnicę, niebieski szal z zorzą polarną.
- Mikkal, nie odchodź! Miałeś na mnie czekać! Reijo przeszedł dreszcz. Przecież
Mikkal umarł szesnaście lat temu... Niemiło było słuchać, jak ona go woła. Mimo że Raija
niejako sama wróciła z krainy umarłych, Reijo wiedział, że Mikkal na pewno tego nie
dokona.
Mikkal ponad wszelką wątpliwość nie żył.
Raija zaczęła się męczyć. Częściej szła, niż biegła. I nie prostą drogą, ale zygzakami,
co dawało Reijo szansę dogonienia jej.
- Mikkal! Mikkal!
Noc zbladła. Nic nie odpowiadało na wołanie.
Raija wystraszyła niejednego ptaszka, ale nie zauważyła tego. Nie słyszała ich
ostrzegawczych sygnałów o zbliżającym się niebezpieczeństwie.
Czy mógł coś zrobić inaczej? Reijo nie znajdował odpowiedzi. Zasnął. Ona też
zasnęła.
Przepełniał go spokój. Wszystko w nim było spokojne i nasycone. Ledwo zauważył,
gdy weszła pod skórę koło niego.
A potem przeszyła powietrze nocy swoimi krzykami. Wołaniem Mikkala.
Teraz znów zawołała:
- Mikkal! Już prawie ją dogonił. Biegł, gdy jeszcze mógł. Nie miał pojęcia, skąd ona
brała wytrzymałość. Zadziwiająco długo trzymała go na dystans.
Reijo bał się, co się może stać, gdy Raija w końcu straci siły. A z drugiej strony
obawiał się, że ona będzie biegła dłużej, niż on wytrzyma.
Może się tu zgubić.
- Mikkal! Krzyk był taki, że Reijo tylko czekał, by niebo pękło.
Wreszcie chyba anioły się nad nią ulitują! Reijo nie zdziwiłby się, gdyby ujrzał
Mikkala idącego jej na spotkanie.
W jej krzyku było tyle bezdennej rozpaczy!
Reijo czuł się za nią odpowiedzialny. Przecież za kilka tygodni Raija ma wrócić do
Rosji! Do tego czasu on się nią opiekował. Nic się nie może jej stać!
Reijo zaczął biec, aż pociemniało mu w oczach. Zobaczył, jak Raija pada na kolana i
kryje twarz w dłoniach. Rzucił wtedy wszystko, co niósł, i ruszył ku niej.
Raija płakała. Spojrzała na niego i zarzuciła mu ręce na szyję. Płakała, wstrząsana
szlochem.
Reijo gładził ją i pocieszał. Popatrzył w niebo i przesłał tam nieme podziękowanie.
Ona wróciła.
12
Nie poszli nigdzie dalej tej nocy. I nie spali. Siedzieli przy ognisku, otuleni skórami
renifera. Obejmowali się. Nie mówili zbyt wiele, tyle tylko by odgonić mary plączące się w
myślach.
Gdy nastał poranek, zgasili ogień i zatarli ślady postoju.
Wędrowali wzdłuż rzeki do następnego jeziorka. W pewnym miejscu musieli przejść
na drugą stronę. Woda sięgała, im po uda.
Raija zmoczyła spódnicę, bo nie podwinęła jej wystarczająco wysoko. Kumagi miała
przemoczone, gdyż nie odważyli się pójść boso. Nie znali dna. Reijo bez wstydu zdjął
spodnie.
- I tak już widziałaś, co jest do oglądania - powiedział. - Nikogo innego tu nie ma.
Gorzej mieć potem mokre spodnie.
Marsz ich rozgrzał. Zmoczona spódnica klapała o nogi Raiji.
Dobrze było rozmawiać o zwyczajnych sprawach. Tych innych nie odważali się
poruszyć.
- Nie wrócimy przed wieczorem? - spytała z nadzieją.
- Możemy najwyżej dojść do miejsca, gdzie Matti i Sedolf ścinają drzewa - odparł
Reijo.
- Tak?
- Oni mają namiot, moglibyśmy tam się przespać. Już się robi chłodno pod gołym
niebem. A wydaje mi się, że się chmurzy.
Popatrzył w niebo. Po południowo - wschodniej stronie zbierały się chmury. Było tam
płasko, nieliczne wzniesienia nie powstrzymywały wiatrów.
Poszli dalej. Łatwiej się teraz szło, podłoże okazało się mniej kamieniste.
- Co się ze mną dzieje? - spytała nagle Raija, nie zatrzymując się. - Może ja nie
miałam tu wracać? Boję się, Reijo!
On też czuł strach. Ten sam, co wiele lat temu na pustkowiu na płaskowyżu. Wtedy,
gdy zimą szli na północ z zamiarem stworzenia dla siebie przyszłości.
Raija dotknęła tam czegoś niebezpiecznego. Wtedy to wszystko się zaczęło. Reijo
pamiętał, jak. Pamiętał dzień i jaka wtedy była pogoda.
Ale najlepiej pamiętał swój strach.
Reijo szedł obok Raiji. Blisko. Nie patrzyli na siebie, ale dostrzegali się kątem oka.
- Nigdy wcześniej tak nie było - rzuciła szybko. - Przecież z tobą rozmawiałam!
Reijo nie mógł zaprzeczyć. Jego lęk krążył wokół tego, co ona poruszyła.
- Nigdy nie wracałam na jawę w trakcie tego... - Raija szukała słów. Wiedziała, co
chce powiedzieć, ale to było niebezpieczne. Przerażało ją nawet w myślach. - Nigdy nie
byłam po obu stronach w tym samym czasie - powiedziała wreszcie, idąc szybko, jakby
uciekała od własnych słów. Bała się, co odpowie Reijo. Bała się, że rozwieje jej wątpliwości,
ż
e powie, że to nic takiego.
Ale on tego nie zrobił.
- Nigdy wcześniej cię takiej nie widziałem - stwierdził z powagą, dotrzymując jej
kroku. - Nigdy wcześniej nie miałaś takich oczu, Raiju. Nie poznawałem cię.
Wtedy zatrzymała się. Zdjęła plecak i usiadła prosto na ziemi. Nie patrząc na Reijo,
zaczęła rozsznurowywać kumagi. Wytrząsnęła z nich trawę.
- Czy to początek końca? - spytała.
Reijo przeszedł dreszcz. Usiadł koło niej i wyciągnął suszone mięso z plecaka. Zaczął
kroić plastry. Jak długo miał zajęte ręce, nie dosięgała go rozpacz.
To było coś niesamowitego. Szczerze mówiąc, nie wiedział, czy ktokolwiek mógł
udzielić mu jakiejś rady, zrozumieć i powiedzieć, co to jest.
- A jak bywa zwykle? - spytał ochrypłym głosem. Miał ochotę się roześmiać. -
Zwykle! - powtórzył. Jakby to coś było czymś zwykłym!
- Przybywam tam, gdy znikam tu - powiedziała Raija przygnębiona. - Tonią nazywa to
moją podróżą. Chyba lepiej nie można tego nazwać. Ja nie wiem, co to jest, Reijo! Nigdy tego
nie rozumiałam! Potrafię zdziałać różne rzeczy, nad którymi nie panuję. Musiałam nauczyć
się z tym żyć.
Zamilkła na dłuższą chwilę. Była ślepa i głucha na wszystko, co ją otaczało. Miała
tylko świadomość bliskości Reijo. Uchwyciła się jej jak tonący.
- Nigdy nie opowiedziałam ci o Jumali - rzuciła.
- Wzrastałem z Jumala w Biblii ojca co niedziela - odparł Reijo sucho. - Chyba i tak
wymawiam jego imię zbyt często. „Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremno”.
Ja chyba jestem bardziej wierzący niż ty, Raiju. Ale nie żyję tak, jak powinienem, nie musisz
mi tego wypominać.
- Nie mówię o naszym fińskim Jumala - odparła Raija. - Jumala to bogini ze złota.
Ona istnieje. Szłam za nią przez tysiące lat, żyłam, umierałam i szłam za nią przez lata. Potem
skrzyżowały się z nią drogi Antonii. Ona ją widziała, dotykała. Jumala była dokładnie taka,
jaką ją widziałam. Jej historia taka, jaką przeżyłam.
Raija opowiedziała mu ją cichym głosem. Rei jo żuł mięso, ale zapomniał kroić nowe
plastry. Wciągnęła go ta niewiarygodna opowieść.
- Co na to Jewgienij? Raija zadrżała i roztarta ramiona. Ochłodziło się.
A ta historia zawsze przejmowała ją mrozem.
- Jewgienij zawsze obawiał się tej mojej strony - odpowiedziała po chwili milczenia. -
Nie rozumiał tego. I nie chciał rozumieć. Wolał udawać, że to nie istnieje. Nie szkodziło to
mi, dopóki umiałam sobie z tym poradzić. Ale on nawet nie chciał o tym rozmawiać. Chyba
się bał. Ciężko zniósł fakt, że uratowałam mu wtedy życie. To dziwne, prawda? Ale on by
zmarł, gdyby nie ja...
- Wzięłaś to stąd. To było twoje. Reijo łatwiej rozumiał Jewgienija. Jego działania
opierały się na jednym: kochał Raiję. Chciał ją mieć na zawsze. Miała być częścią jego
przyszłości, matką jego dzieci.
- To nie tylko to - Raija drążyła temat. - Jewgienij tego nie obejmował, nie panował
nad tym. A chciał rozumieć, taki był. On musiał rozumieć i wiedzieć na pewno. Na wszystko
inne zamykał oczy. On się bał. Najbardziej tego, że poprzez moje podróże mogłabym sobie
wszystko przypomnieć... - Uśmiechnęła się słabo. - I gdyby nie... to, może nadal żyłabym za
moją skałą. Z przeszłością zaklętą w zimną, ciemną skałę.
Reijo nie znalazł słów odpowiedzi.
- Dlatego tak się bałam, gdy odkryłam, że Natalia to odziedziczyła...
Ciężko jej było o tym opowiadać, ale miała tylko Reijo.
Michaił coś wiedział.
Antonia też.
Ale Raija nie chciała wciągać żadnego z nich w głębię ciemności. Tam, dokąd sama
bała się udać myślami.
- Natalia miała wizje. Widziała Mikkala, który wychodził z morza. Rozmawiała z nim.
On dla niej istniał. Natalia żyła razem z nami, ale jednocześnie w innej rzeczywistości. Dla
niej nie stanowiło to różnicy. Siedziała, bawiąc się i rozmawiając z tymi, którzy byli obok
niej, i jednocześnie nie byli. Opowiadała o tym, co się zdarzyło, i co się miało zdarzyć. To
wszystko istniało wokół niej, bez żadnych granic. Ona nie wchodziła w to, po prostu w tym
była. Gdy to zrozumiałam, strasznie się przeraziłam. Ona była moim dzieckiem. I to ja jej to
przekazałam, to złe dziedzictwo. Wasia był zwyczajny, jak ty, jak inni. - Raija przytuliła się
do Reijo, szukając jego ciepła. - Cieszę się, że Wasia tego nie doświadczył. Tak bardzo
pragnął dziecka. Kochałby Natalię nad życie. Ale cieszę się, że tego nie przeżył, że nie
zobaczył, co ode mnie dostała. W pewien sposób dobrze, że Natalia nie musiała z tym długo
ż
yć. Jako dziecko bawiło ją to. Nie rozumiała, że jest niezwykła. Nie zdawała sobie sprawy,
ż
e inni nie widzą tego, co ona. Nie miała pojęcia, jaki ból mogłoby jej to sprawić, uczynić ją
nieszczęśliwą.
Zamilkła. Nie chciała wyobrażać sobie, co mogłoby się zdarzyć.
Natalia nie żyła.
Reijo zaproponował Raiji plaster mięsa, ale odmówiła. Nie była ani głodna, ani
spragniona. Nie zniosłaby jakiegokolwiek smaku w ustach.
- Zwykle - zaczęła odpowiadać na jego pierwsze pytanie - zwykle mam granice.
Wiem, że tam jestem we śnie. Po prostu wiem, że tam jestem. Jest zielono i pięknie. Jest lato i
niebo ma najpiękniejszy niebieski odcień, jaki możesz sobie wyobrazić. Pasą się tam tłuste
renifery. Nie uciekają, gdy podchodzisz. Nie boją się nikogo. Ich futro jest gładkie i lśniące.
Widzę smugi dymu. Wiem, że dojdę do osady, jeśli pójdę w ich kierunku. Jeziora są czyste,
potoki przejrzyste. Mogę biegać na wietrze, tańczyć. Tam przepełnia mnie radość. No i
spotykam go. - Zaczerpnęła powietrza. - Najpierw go nie widziałam. Na początku go tam nie
było. Ale wreszcie go ujrzałam, wcześniej jakby nie byłam gotowa. To takie dziwne, Reijo!
- Nie umiem ci nic odpowiedzieć. Jeszcze nie - odparł Reijo na jej pytające spojrzenie.
- Nie wiem, co o tym sądzę. Ale wierzę ci. To na pewno. Ale mnie to też przeraża. Byłbym
głupi, gdybym tego nie przyznał.
Jej uśmiech był niczym kwiat otwierający na chwilę swoje płatki.
- Mikkal mówił, że na mnie czeka. Że ma dla nas jurtę. Widziałam też innych. Nie
pamiętałam ich imion, ale znałam ich. Nie dotykali mnie, trzymali się z dala, ale czułam, że
byłam im bliska. Czułam, że mnie znają. Uczucia tam są tak wyraźne, nikt niczego nie
ukrywa. Wszystko tam jest właściwe. I jest tam Mikkal. Ma młodą twarz, jest silny. I czeka
na mnie. Moja skóra jest tam gładka, to takie dziwne...
Rzeka płynęła obok nich, tocząc białą pianę. Jej szum wypełniał im uszy. Niebo
wisiało nad nimi szare, ale nadal wysokie. Chmury były puste. Płynęły z wiatrem w stronę
morza, kładąc się niczym dach nad doliną, zamykając ją sobą.
- Coraz gorzej jest wracać - westchnęła Raija. Reijo z trudem przełknął ślinę. Już
wcześniej o tym wspomniała. Teraz powtórzyła z pełną powagą.
Oparła się policzkiem o kolana. Otoczyła je ramionami. Spojrzała na niego
wyczekująco. Chciała dojrzeć jego reakcję na swoje słowa.
- Pragnę tam pozostać - powiedziała jeszcze wyraźniej na wypadek, gdyby nie
zrozumiał lub nie chciał zrozumieć. Wyraźniej już nie mogła.
- Wiesz, co to oznacza? - spytał. Kroił więcej mięsa, niż miał na nie ochotę. Musiał
czymś zająć dłonie. Mimo to czuł niebezpieczeństwo. O czymś takim lepiej było nie
rozmawiać.
Raija pokiwała głową.
Teraz wiedziała, kim były te znajome osoby po tamtej stronie. Wiedziała, że nigdzie
indziej nie mogłaby ich spotkać, tylko •właśnie tam.
Wiedziała, co to oznacza. Ciężko było o tym myśleć.
Ale był tam Mikkal. Mikkal na nią czekał.
Tylko to się liczyło. Tylko w tym chciała uczestniczyć. Nie odważyła się pomyśleć:
ż
yć. To było coś innego.
- On mnie dotykał. Obejmował mnie - mówiła. - Czułam, że to coś zmienia. Że nie
powinien był tego zrobić. Ze przekroczył pewien próg. Ale nie chciałam, by przestał.
Chciałam trzymać go mocno. Pragnęłam, by to trwało... Sądzisz, że ja oszalałam, Reijo?
- Nie, nie sądzę. Większość ludzi nie umiałaby tego znieść. Ty umiesz. Jesteś silna,
Raiju. Wielu oszalałoby po takich... podróżach. Po takich odwiedzinach. Po zobaczeniu tego,
czego nikt nie powinien oglądać. - Ujął jej dłoń. - Mogłabyś zostać? Tak po prostu? Wybrać
to, gdy tam jesteś?
- Raczej tak - odparła Raija bez zastanowienia. Wcześniej już o tym myślała. - On też
mógłby mnie zatrzymać, ale nie robi tego. Wiem, że mógłby. Ale czuję, że to ja decyduję.
Postanawiam, że wracam tu. Że jego czas jeszcze nie nadszedł.
- Ja nie boję się umrzeć - stwierdził Reijo. - Ale boję się nie żyć. Rozumiesz różnicę?
Ty się nie boisz?
- Gdy jestem tam, nie. Ale tutaj umieram ze strachu. Teraz też. Najbardziej dlatego, że
go tam nie było. Dlatego, że przebywałam w obu miejscach naraz. Co złego zrobiłam? Czy to
przez nas, Reijo?
Reijo ucałował jej czoło, włosy. Objął ją mocno. Sam marzł. Wmawiał sobie, że się
tak ochłodziło. Ale to nie powietrze było powodem wewnętrznego mrozu, który czuł.
- Nie mieszaj nas do tego, Raiju! Ja wierzę w to, co mówisz. Wierzę, że możesz się
tam przenosić. Wierzę, że Mikkal tam na ciebie czeka. - To było trudne. Musiał głęboko
odetchnąć, chwilę pomyśleć. - Ale wiem także, że Mikkal nie żyje. Ja sam płynąłem z jego
ciałem na północ. Utonęło w morzu. On umarł jako dorosły mężczyzna. I wiem też, że ty
ż
yjesz, moja kochana! Obejmuję cię i czuję, jak jesteś ciepła. Jesteś z krwi i kości, jest w
tobie życie. Wiem, że nie powinnaś obcować z... tą drugą stroną. Nie umiem tego nazwać. Ty
tak. Ja ci wierzę. Nie zmyślałabyś tego wszystkiego. - Westchnął. Właściwie to byłoby prost-
sze. Ale Raija nigdy nic nie zmyślała! - To, co robisz, to część życia. Nikogo nie musisz za to
przepraszać. Nikt nie może wymagać, byś uznała to za niebyłe. Nikt nie może wymagać,
ż
ebyś przestała żyć jak Raija. Nikt nie może wymagać, żebyś się zmieniła tylko po to, by ich
zadowolić. Ani po tej stronie, ani po tej drugiej. Jeśli Mikkal zrobił to specjalnie, zadał ci taki
ból tylko po to, to niczego nie jesteś mu winna. Nie możesz być wierna komuś, kto nie żyje,
Raiju!
Ona to wiedziała.
To dlatego tak się bała.
Dlatego czuła lodową obręcz wokół siebie. Poczuła, jakby granice zaczynały się
zacierać. Powinna mieć tego świadomość, gdy przechodziła na tamtą stronę. Powinna
wiedzieć, gdzie jest.
Powinna umieć wybrać.
A nie wiedziała.
Z szeroko otwartymi oczami szukała Mikkala. Wołała go.
Tutaj.
- Czy to początek końca? - spytała znów. - Przyjechałam tu. Spotkałam się z wami.
Wiem, że dałam wam coś w rodzaju spokoju, przynajmniej niektórym. Muszę porozmawiać z
Idą, muszę się do niej zbliżyć. To dla nas ważne. I dlatego się boję, że jedyna rzecz, która
mnie tu trzyma, to odrzucenie przez moją córkę. Może bym nie wróciła, gdyby ona tego nie
zrobiła? Może nie ma tu dla mnie nic więcej do roboty? Czy to tak jest?
- Boisz się? Raija pokiwała głową.
- Czyli że jest coś więcej. Reijo nie był tego całkiem pewny, ale włożył w te słowa
wiele stanowczości. Nie wiedział, czy ją przekona, czy nie. Raija słuchała.
- Nie możesz wrócić z tym do Rosji! - Reijo pogłaskał ją po policzku. - Tam nikt tego
nie rozumie.
- Tonią - zaprotestowała Raija słabo. Nie mogła przyznać się przed Reijo, że miał
rację. Nawet Antonia nie rozumiała mroku jej podróży. Nie rozumiała bólu. Nie zdawała
sobie sprawy, jak blisko krawędzi Raija balansowała.
Reijo to rozumiał.
- To może już nie będzie jak teraz - pocieszyła go. - Może jestem już blisko.
- Nie sądzę, żeby to miało coś wspólnego z miejscem, gdzie jesteś - zbijał jej
argumenty Reijo. - To za tobą idzie, Mały Kruku!
Wyplątał gałązkę z jej włosów. Przeczesał je palcami, przesiał jej czarne sploty.
Czarne, gdzieniegdzie z dodatkiem jaśniejszego... Śladem mijających lat.
- Za tobą, Raiju. Czy umiałabyś żyć z tym samotnie? Czy potrafisz to unieść?
Reijo czuł się zmęczony i obolały. Współczuł jej z całego serca. Chciałby pomóc jej
nieść jej brzemię, ulżyć w jej samotności.
- Dotychczas tak robiłam.
- A dalej?
- Coraz częściej chcę tam zostać - powtórzyła. Nie chciała nazwać tego innymi
słowami. Czuła, jakby wypełniały jej usta, stając się czymś, czego nie umiała ani przełknąć,
ani wypluć. - Chcę zostać. Tam jest taki spokój. A ja jestem taka zmęczona, Reijo. Nie pragnę
niczego innego poza spokojem. Poza spokojnym życiem, bez zmian z nocy na dzień. Zbyt
często moje życie wahało się między niebem a piekłem. Już tego nie wytrzymuję. Chcę żyć w
spokoju...
- Żyć? - Reijo uchwycił się tego słowa. - Żyć, Raiju?
- Być - poprawiła niechętnie. Nie wierzył jej.
- Przedstawię ci coś, czemu możesz się przyjrzeć - powiedział bez zastanowienia. Nie
zdecydował o tym, ale brał taką możliwość pod uwagę. Nie był przekonany co do
powodzenia, ale nie mógł nie spróbować. - Życie, Raiju. Ludzie, których znasz, którzy cię
kochają. Którzy wymagają czegoś od ciebie. Którzy robią coś dla ciebie. Dzieci, które cię
potrzebują. Dorośli, którzy pytają cię o radę nie dlatego, że się ciebie boją czy czują, że są
wobec ciebie dłużni, ale dlatego, że jesteś jedną z nich. Dom, który nie wymaga dużo
zachodu. Jedzenie na stole, nie w nadmiarze, ale wystarczające. Ubranie. Nie hafty na
cienkim materiale, ale proste bawełny i wełny. Rozgrzewana co tydzień sauna. Płaskowyże do
wędrówek. Lasy, w których można się ukryć. Wody fiordu jako spiżarnia. Góry, które nie
chcą cię skrzywdzić, tylko cię obejmują. Nie dławią, ale bronią. Obejmują cię dlatego, że
jesteś ich częścią, a nie osobą, której można się bać. Nie taką, o której opowiada się historie.
Ciche życie wśród ścian z bali. Ludzie, którzy cię kochają. Spokój. Mężczyzna, który umie
milczeć. Małe dziecko, które ma swoje wymagania, ale nic poza tym. Więcej ludzi nie będzie.
Możesz to sobie wyobrazić, Raiju? Czy umiałabyś żyć takim życiem? Nie będzie to
niebo, ale
mogę ci obiecać, że na pewno nie piekło. Życie płynące równym strumieniem. Bez sztormów.
Bez gwałtownych zmian. Spokojnie...
- Ale bym żyła? Jesteś taki dobry, Reijo! Czy przemyślałeś to sobie?
- Nie. Roześmiali się oboje. Mrok odsuwał się, gdy byli razem. Patrzyli w tym samym
kierunku. Potrafili rozmawiać o trudnych sprawach. Umieli razem milczeć, ale nie o ważnych
problemach.
- Życie Michaiła to statki. Cała jego przyszłość to Archangielsk. Michaił jest
Rosjaninem. Mojego syna nie będę przesadzała!
- Nie pytałem twojego syna - odparł poważnie Reijo. Zamyślił się na chwilę. -
Pamiętasz, ile miałaś lat, gdy stałaś się samodzielna? Piętnaście. Miałaś piętnaście lat i byłaś
w ciąży. Ja miałem szesnaście, gdy przetańczyłem całą noc z panną młodą. Pamiętam, że
czułem się dorosły. Umiałem wiele i dawałem sobie radę. Nic nie straciłem dlatego, że
wcześnie musiałem sobie dawać radę. Nigdy na tym nie straciłem, że musiałem być
odpowiedzialny.
- Pytasz, czy jestem w stanie zawieść jedyne dziecko, którego nie zawiodłam?
- Mówię, że to dziecko nie jest już dzieckiem. On jest dorosły. I tak wkrótce stanąłby
na własne nogi. Założyłby rodzinę. Zbudował dom. On ma statki. Będzie zawsze zajęty,
Raiju. I nie zawsze będzie dla ciebie miejsce w jego życiu. Zapragnie wokół siebie powietrza
i przestrzeni, jak my wszyscy kiedyś. I to nie dlatego, że nie byliśmy przywiązani do
rodziców, ale dlatego, że chcieliśmy stworzyć coś własnego, niezależnego.
Raija sama czuła, że zbyt kurczowo trzyma się Michaiła. Żyła poprzez niego.
Był dla niej tak ważny...
Raija była ważna dla niego. Ale czuła też, że zniszczyłaby coś z siebie, gdyby chciała
zatrzymać go w domu, zobaczyć, jak staje się dorosły, żyć jego życiem.
- Sądzisz, że jako jedyny wybór masz tę drugą stronę! - Reijo drążył bezlitośnie,
zrywał zasłony, za którymi chciała ukryć prawdę. - Sama wiesz, że Michaił wkrótce rozwinie
skrzydła i odfrunie od ciebie. Domyślasz się, że już tego próbuje. Wiesz, w jakim kierunku.
Sama wiesz, że wkrótce się ciebie puści. A ty przygotowujesz się na spotkanie z innym
ś
wiatem. Boisz się zostać sama w Rosji. Może i masz dużo. Ale mnie się wydaje, że wiele ci
brakuje. Mówisz, że możesz wybrać inaczej. Może, ja nie wiem. Tylko ty to wiesz. Jeśli nie
wybrać ludzi, to inny sposób życia. Słuchałem ciebie i wiem, że to, co opowiedziałaś, nie
wypełni ci wystarczająco życia, by dać ci radość. Szczęście. Dlatego mówię ci, że mam dla
ciebie wybór. Możesz wybrać domek na cyplu, Raiju. Nas. Mnie.
- Jak?
- Zapłacimy za to, jak pokierowaliśmy naszym życiem. Nie chce mi się wierzyć, by
wtrącili nas, starych, do więzienia. Prędzej skarżą nas na odosobnienie w naszym domu na
cyplu. Ludzie powoli zapomną. Albo możemy wziąć ślub na nowo. Mamy nowego księdza.
Ja jestem wdowcem. Ty jesteś Rosjanką Raisą Bykową. Zdarzało się już wcześniej, że ludzie
brali ślub z nagłej miłości.
- Ludzie się dowiedzą - zaprotestowała Raija. Nie wierzyła w powodzenie jego
rozwiązań. - Już mówią.
- Mówią - zgodził się Reijo. - Ale to nie ma większego znaczenia. Zależy, kto mówi i
kto słucha. Istnieje wiele tajemnic, które stały się własnością publiczną i nie zaszkodziły
temu, kogo dotyczyły. Sądzę, że masz dużo możliwości wyboru, Raiju.
- Muszę to przemyśleć. - Raija nie chciała go zranić, odmawiając od razu.
Najgorsze, że mogłoby się stać właśnie tak, jak jej to przedstawił.
Mogłoby być dobrze...
O takim życiu marzyła. Spokojnym i bez większych zmartwień. Pomiędzy ludźmi.
Ż
yciu dla kogoś. Z możliwością ucieczki do samotności, gdyby chciała. Rozpostarciem
skrzydeł, gdyby chciała latać.
Mogłoby być dobrze...
- Muszę mieć miejsce na moje krosna - uśmiechnęła się przekornie. W wyobraźni
ujrzała swoje wielkie krosna z domu nad Dwiną. Zwoje wełny, które trzymała w skrzyniach.
- Mam miejsce - odparł Reijo. - Pokoje opustoszeją, gdy Elise i Matti się wyprowadzą.
Zostanę tylko ja i Ivar Antti. Nie damy rady ich zapełnić. I nie jestem jeszcze tak niedołężny,
by potrzebować kogoś do pomocy. Nie zamierzałem szukać żadnej kobiety. Skończyłem z
tym. Kochanie kogoś przysparza także bólu. Nie sądziłem, bym spotkał jeszcze kogoś, z kim
chciałbym dzielić życie. Stałem się wybredny na stare lata.
- Myślałby kto... - mruknęła, lecz nie mogła powstrzymać śmiechu. Poczuła, jakby los
z nią igrał, bezlitośnie zamieniając kolory nici, które ona tak starannie przygotowała i
zaplanowała do swego gobelinu.
- Wiem, czego mogę się po tobie spodziewać - uśmiechnął się Reijo. - Nie chcę, byś
teraz odpowiadała. Sama postanowisz. Jeśli odpłyniesz, zrozumiem, że to ostateczna
odmowa, że nie chciałaś powiedzieć mi tego w oczy, by nie zranić moich uczuć.
Przygotowali się do dalszego marszu. Niebo poszarzało, chmury zgęstniały, ale nie
wyglądały na deszczowe. Pewnie wypadały się gdzieś na pustkowiach.
- Chciałabym pojechać do Finlandii - powiedziała Raija po dłuższej chwili marszu w
milczeniu. - Może nie powinnam, ale chciałabym zobaczyć Maję. Knuta, Ailo. Nie wystarczą
pozdrowienia, nie po tym czasie. Nie po tym wszystkim, co się działo. Wiem, że to
niemożliwe, ale mimo to chciałabym tego. W moim sercu będą puste miejsca.
Reijo rozumiał, co się w niej dzieje. Co w sobie budowała. Dlaczego. Bez względu na
to, co on mówił, Raija czuła, że musi się usprawiedliwiać wobec tego, który nie mógł niczego
od niej żądać. Tego po drugiej stronie.
Nie był to czas, by ją naciskać. Nie mógł jej zmuszać, mimo że czuł, że jego
propozycja będzie dla niej najlepsza.
Bolało go, gdy wyobrażał sobie ją na miejscu w Rosji. Źle by się czuł ze
ś
wiadomością, że ona tam jest. Ze tęskni. Że żyje pozbawiona tylu rzeczy.
Szli w milczeniu, pogrążeni w myślach. Mimo że nie dzielili się nimi, nie czuli się
samotni.
Zrobiło się bardziej stromo. Opadła mgła, otulając ich gęstą zasłoną i obdarzając
wilgotną pieszczotą.
Reijo i tak wiedział, gdzie są, znał te okolice. Zapewnił Raiję, że się nie zgubią. Może
po nieco dłuższym czasie, ale dotrą wieczorem do namiotu chłopaków. Trochę będą musieli
się wspinać, ale nie poważnie. Nawet kobieta w spódnicy da sobie tu radę, no i starszawy
mężczyzna też. Ale to tylko spacer wzdłuż rzeki.
Przyjęła jego słowa. On wiedział najlepiej, znał teren. Raija nie bała się ani skał, ani
mgły. Nadal widzieli, co mają przed sobą. Przyroda nie schowała się całkiem przed nimi.
Rzekę zresztą było dobrze słychać.
Raija przemoczyła kumagi. Jeden rzemyk się jej rozluźnił, rano nie chciało jej się go
porządnie zacisnąć.
Rozwiązywał się coraz bardziej. Nie mogła go poprawić, bo akurat musiała trzymać
się oburącz skały.
Nie chciała mówić o tym Reijo, bo ten schodził szybko jak kozica. Wołał do niej,
czego może się złapać, na czym stanąć. Brakowało jej czasu na zastanowienie.
Już wiele lat nie poruszała się w takim terenie. W Rosji wszystko było płaskie i
rozległe.
O ile mogła dostrzec, miała już niedaleko. Pod sobą widziała gęste zarośla.
Ufała, że Reijo nigdy nie zmusiłby jej do przejścia tej drogi, gdyby nie był pewien, że
jest bezpieczna. Inaczej nie schodziliby po stromym zboczu we mgle!
Znalazła ścieżkę, o której wspomniał Reijo. Szła krok za krokiem. Rzemyk wisiał
luźno, ale nie przeszkadzał jej, jeśli o nim nie myślała. Wolałaby tylko go nie zgubić.
- Już niedaleko! - Reijo wołał do niej z ziemi. Raiji ulżyło na sercu. - Na prawo!
Widzisz? Idź blisko skały, ale nie puszczaj trawy!
Zrobiła, jak powiedział. Rzemyk zaczepił się o korzeń, obok którego przesunęła nogę,
i przytrzymał ją, zanim znalazła coś, czego mogłaby się uchwycić...
Spadła.
Krzewy w stóp Reijo przejęły nieco impetu upadku, ale Raija spadła tak nagle, że
Reijo nie zdążył jej złapać. Zanim się zorientował, ręce zagarnęły tylko powietrze.
Ś
cieżka szła wzdłuż półki skalnej. Do rzeki było niedaleko. Raija spadła z półki i
potoczyła się w dół.
Reijo słyszał jej krzyki, gdy zaczął biec ścieżką. I tak by nie pomogło, gdyby biegł po
stromym.
Zanim zdążył do niej dotrzeć, zapadła cisza.
13
Spadła aż na sam dół. Plecak leżał pod jej głową i karkiem. Cud boski sprawił, że
przyjął na siebie ostatnie uderzenie.
Reijo dobrze wiedział, że Raija mogła sobie złamać kark.
Miała na sobie ślady potłuczeń i otarcia. Krew płynęła z policzka. Reijo bardziej się
bał takich krwotoków, których nie mógł widzieć.
Stał bezsilnie kilka minut. Popatrzył w górę na skałę. Była wysoka na dziesięciu -
dwunastu ludzi. Miała tu i ówdzie występy. Raija mogła się o nie poobijać, ale przynajmniej
zwolniły tempo upadku.
Oddychała. Reijo wiedział, że mogłaby już nie oddychać, gdyby spadła prosto w dół.
Nie wiedział, czy ma za to dziękować. Nie wiedział zresztą, komu.
- Prawie ją miałeś - rzucił w powietrze. - Mam nadzieję, że jej teraz nie zatrzymasz.
Ona jeszcze ma tu coś do załatwienia. Tobie się nie spieszy. Nic ci się nie stanie, jeśli sobie
trochę poczekasz. Wieczność jest długa. Ona do ciebie przyjdzie. Wtedy, gdy nastanie jej
czas. Wtedy będziesz ją miał na zawsze. Ale teraz jeszcze za wcześnie.
Reijo przerwał sam sobie:
- U diabła, stoję tu jak stary wariat i gadam sam do siebie. Albo do kogoś, kto dawno
nie żyje!
Ostrożnie próbował wyjąć plecak spod głowy Raiji, ale zaniechał tego. Uznał, że
ochrania jej kark.
Nie wyglądało, by coś sobie złamała.
Wolałby chyba, by umarła, niż straciła władzę w nogach. Jej wszystkie marzenia i
tęsknoty związane były z możliwością poruszania się.
Reijo podniósł Raiję i zarzucił sobie na kark. Trzymał za ręce i kostki u nóg.
Musiał zachować wielką ostrożność. Posuwał się z trudem, a miał przed sobą długą
drogę.
Liczył, że dotrą do miejsca wyrębu przed wieczorem. Teraz musiał zdążyć.
Przynajmniej - spróbować.
Matti i Sedolf zakończyli pracę na dziś. Ich dni rozpoczynały się wcześnie i trwały
długo. Żaden z nich nie bał się pracy, zwłaszcza gdy wykonywali ją dla swego dobra.
Matti nie mógł się doczekać, kiedy zamieszka u siebie. Nie był pewny, czy zdążą
przed zimą. Już wcześniej pomagał przy stawianiu domów. Wprawni pracownicy byli w
stanie ustawić kilka bali w ciągu dnia. Trzeba było je dobrze wpasowywać tak, by nie pozo-
stały zbyt duże szpary. Nie powinno się wpychać pomiędzy bale zbyt wiele mchu.
Mieli mało czasu.
Drewno nie wyschło jeszcze porządnie, ale mimo to postanowił zaryzykować.
W domku na cyplu nie było im źle, mieszkali u swoich. Ale Matti żył myślą o
własnych czterech ścianach. O drzwiach, które Elise zamknie wieczorem kluczem wiszącym
w pęku u jej pasa.
- Wymarzną się w tych górach - stwierdził Sedolf, wskazując głową na mgłę. Spłynęła
po południu i zawisła na czubkach drzew.
Siedzieli przy ognisku, przeciągając nieco wieczór. Dobrze było odpocząć, oddychając
ś
wieżym powietrzem. W namiocie tylko spali. Namiot był prostszą odmianą lapońskiej jurty.
Składał się z długich gałęzi ustawionych w szpic i okrytych skórami i wełnianymi pledami.
Na ziemi rozłożyli skóry i kolejne pledy. Nie mieli miejsca na palenisko. Bywało im zimno,
ale wtedy raczej wstawali wcześniej i rozpoczynali pracę. Gdy się kładli, nigdy nie panowało
aż takie zimno, by nie mogli zasnąć.
- Pewnie się rozgrzewają - odparł Matti ze śmiechem i dwuznacznym spojrzeniem. -
Ty pewnie też zauważyłeś gorącą krew rodu Alatalo u Idy, prawda?
Sedolf nie mógł zaprzeczyć.
- Naprawdę myślisz, że oni...?
- No cóż - zastanowił się Matti, gryząc gałązkę. Zapomniał wziąć z domu tytoniu do
ż
ucia i czasem mu tego brakowało. Radził sobie, jak umiał. - Moja siostra jakoś nie
odmówiła. A ma słabość do Reijo. A on na tyle jest mężczyzną, że wie, jak dobrze jest w
kobiecych ramionach. Coś jest pomiędzy nimi, są sobie tak bliscy. Chociaż nie tak samo jak
kiedyś Raija i Mikkal. Jak ty i Ida. Ja i Elise. Ale coś istnieje, rozumiesz? Ja mam swoje
zdanie o tej ich wyprawie. Sądzę, że Reijo jest bardziej przebiegły, niż sobie wyobrażamy.
Zaśmiali się, zostawiając ten temat. Mieli suszone mięso i chleb. Kwaśne mleko,
masło i ser, które trzymali w chłodzie w jamie wykopanej w torfie. Mieli też piwo uwarzone
przez Idę i przesłane z upomnieniem, by nie wypili wszystkiego od razu. Niczego im nie
brakowało.
- Czy to łoś? - Matti usiadł gwałtownie i wpatrzył się w cienie lasu.
- Nie wypiłeś aby za dużo? - spytał Sedolf. Uraczyli się z dzbanka po dniu dobrej
pracy, to prawda. - A może to niedźwiedź? - dodał z roztargnieniem, bardziej zajęty chmarą
meszek krążących mu nad głową. Odganiał je dmuchnięciem i z rozbawieniem obserwował,
jak po chwili walczą o utracone pozycje.
- Boże jedyny! - zawołał Matti. Ton jego głosu na dobre oderwał Sedolfa od jego
zajęcia.
Reijo z trudem wyszedł z zagajnika brzozowego. Raija leżała bez życia na jego
barkach.
Zatrzymał się, gdy ich dostrzegł, i zachwiał się. Dobiegli do niego. Sedolf przejął
Raiję, zaniósł ją do namiotu i położył, nie zdejmując z niej plecaka. Zbliżył dłoń do jej ust i
sprawdził, że oddycha.
- Żyje? - spytał Reijo mrocznym głosem. Nie usiadł.
- Co się stało? - spytał Matti.
- Gdzie macie konia? - spytał Reijo, nie odpowiadając na jego pytanie.
- Ida nas tu przywiozła - odparł Sedolf. - Przyjedzie pojutrze. Tak zdecydowaliśmy, by
nie zajmować się jeszcze koniem.
- Dobry Boże! - stęknął Reijo. Wszedł na czworaka do namiotu i usiadł obok Raiji.
Pogłaskał ją po policzku. - Spadła niemal na gołą skałę. Myślałem, że nie żyje. - Pogładził
pieszczotliwie skórę plecaka. - To on ocalił jej kark. Gdyby wylądowała inaczej, i tak nie
byłoby istotne, że Ida przyjedzie dopiero pojutrze. Nie wiem, jak źle z nią jest, ale nie ocknęła
się jeszcze.
Sedolf zaczął wciągać sweter.
- Idę po wóz - rzucił. - Będzie szybciej niż pojutrze. Dojdę na dół jeszcze za nocy.
Wtedy Ida przyjedzie wozem, a ja pójdę spać. Jesteście jej najbliżsi, będziecie z nią. Mam
nadzieję, że zdążę.
Nie odwodzili go od tego pomysłu. Nic innego nie mogli zrobić.
- Czy ona umrze? - spytała nie po raz pierwszy Ida.
Sedolf siedział i niemal drzemał, obejmując Mikkala. Nie mieli czasu, by odwozić
chłopca do Elise na cypel.
Zaprzągł tylko konia i załadował koce i mikstury, które Ida dostała od Anjo. Nie był
jednak pewien, czy Ida wiedziała, jak ich użyć.
Był bardzo wczesny ranek. Nawet Reijo by jeszcze nie wypłynął na poranny połów.
- Umrze?
- Nie wiem - odparł Sedolf tak samo, jak wcześniej.
- Czy ona wygląda, jakby miała umrzeć? - nie poddawała się Ida.
- Oddychała, ale nieprzytomna. Krwawiła i była potłuczona. Zresztą nie wiem, Ida.
Reijo też nie wiedział. Skąd, u diabła, mam wiedzieć? Przecież od razu ruszyłem na dół!
- Nie musisz przeklinać! - odgryzła się Ida. - Po co tata zmuszał ją do wspinaczki? -
spytała samą siebie. Sedolf musiał się uśmiechnąć. Ida była jedyna w swoim rodzaju.
- Dlaczego ja zachowywałam się jak głupia? Jak rozpuszczony bachor?
- Może taka jesteś? - odparł Sedolf bez zastanowienia. Z trudem nadążał za jej
słowami. Nie chciał też budzić Mikkala. Chłopczyk zasnął od razu, gdy go położyli na wozie,
mimo że zdziwił się, gdy go wynieśli z łóżeczka. Mały tyle podróżował w swoim życiu, że
wiele rzeczy akceptował. Sedolf poczuł przypływ czułości do malca. - Ona spadła nie dlatego,
ż
e się tak zachowywałaś - musiał jednak dodać. Ida zawsze ubarwiała rzeczywistość, dodając
sobie znaczenia i oceniając los tak, jak jej pasowało. - Nawet cię tam nie było! - dodał, gdy
Ida nie odpowiadała. - Twój ojciec nie dlatego wziął ją w góry, że ty byłaś nieprzejednana.
- A dlaczego?
- Boże, Ida! Ani ty, ani ja nie mamy z tym nic wspólnego! Tylko ich dwoje! Oni są
twoimi rodzicami, ale nie muszą się przed tobą tłumaczyć ze swoich poczynań.
Zamilkła. Sedolf widział, że ona płacze, ale to był jeden z tych razów, gdy lepiej było
jej nie przytulać.
Musiała być z tym sama.
Sedolf zresztą poczuł się tak wyczerpany, że zasnął.
- Czy ona umiera? - Ida rzuciła się na ojca. Płakała i była jednocześnie zła. - Dlaczego
ją tam ciągnąłeś? Przecież ona nie chodziła po górach, od kiedy żyje w Rosji! Wszyscy
mówią, że tam jest gładko jak na pupie dziecka! Czy nie myślałeś?
Uderzyła go pięścią w klatkę piersiową, waliła niczym w bęben. Reijo pozwolił jej na
to. Gdy uderzenia ustały, objął ją i otarł jej łzy kciukami.
- Obmyliśmy jej rany - powiedział spokojnie. - Opatrzyliśmy. Zużyliśmy na to jej
halkę. Raija na pewno się potłukła, ale niczego nie złamała. To zakrawa na cud. - Zaczerpnął
powietrza. Sam nie spał zbyt wiele, pozwalał sobie tylko na krótkie drzemki. Nic nie jadł, nie
miał na nic ochoty. - Gdyby odniosła jakieś wewnętrzne obrażenia, krwawiłaby. Ale nic się
nie dzieje. Tylko śpi.
- Śpi? - Ida zadrżała.
- Śpi - potwierdził Reijo zmęczony. - Podróżuje. Nazwij to, jak chcesz, moja Ido.
- Zimnym snem? Pokiwał głową.
- Na to nic nie możemy poradzić. Staramy się, by jej było ciepło. Siedziałem koło niej,
trzymałem za rękę. Ale chyba ze mnie kiepska kotwica, Ida. Chyba już jest za późno. Nic nie
może jej pomóc: żadne zioła czy lekarz. Nic nie pomoże puszczanie krwi czy modlitwy. Coś
innego ma nad nią teraz władzę.
- Nie mogę tak czekać! - Ida nigdy nie odznaczała się cierpliwością. Wszystko
musiało się dziać natychmiast. Sięgnęłaby po cuda. - Czy Maja mogłaby jej pomóc?
- Nie wiem. Ida przebiegła obok niego, weszła na kolanach do namiotu i zatrzymała
się przy matce. Przyłożyła dłonie do jej policzków, ogrzewając je.
Były takie zimne!
- Dajcie tu koce! - zawołała Ida, wysuwając głowę z namiotu.
Reijo posłuchał. Sedolf i mały Mikkal nadal spali na wozie.
Obłożyli kocami skóry okrywające Raiję. Wiedzieli jedno: że ma jej być ciepło.
Jednak ona nadal była zimna, gdy po dłuższej chwili sprawdzili.
Posunęli się, robiąc miejsce jeszcze dla Mattiego.
Najwcześniejsze ptaki odzywały się już w koronach drzew. Nie wiadomo było, czy
słońcu uda się przedrzeć przez mgłę. Próbowało, ale mgła nadal była gęsta jak mleko.
- Rozmawialiśmy o tym - powiedział w końcu Reijo. Nie czuł, by zawodził zaufanie
Raiji. Musiał się tym z kimś podzielić. A Ida i Matti byli jej jeszcze bliżsi. Ta sama krew. -
Ona podróżuje pomiędzy tym a rzeczywistością. Nie zawsze odróżnia te stany. Sama się lęka
tego czegoś. Lęka się, że to straci albo że oszaleje. Ale naprawdę to coś staje się dla niej naj-
ważniejsze z tego, co ma. Michaił niedługo dorośnie. A w Archangielsku nie pozostawiła zbyt
wiele. Dobrze jej tam, ale wiele jej brakuje. - Reijo zaschło w ustach. - To nie jest łatwe -
mówił dalej. - Ja tego też nie rozumiem. Ona przechodzi do świata, gdzie panuje spokój.
Gdzie czeka na nią Mikkal. Rozmawia z nią. Dotychczas za każdym razem wracała. Ale
mówi, że coraz niechętniej. Wolałaby zostać tam z Mikkalem.
- O Boże, tato! - zawołała Ida. - Wierzysz w to?
- Przecież sami to widzimy, prawda?
Ida nie odpowiedziała.
- Dziś w nocy coś się wydarzyło - mówił dalej Reijo. - Ona znów śniła. Przeszła na
tamtą stronę. Ale gdy się ocknęła, nadal tam była. Rozmawiała ze mną, poznała mnie. Ale nie
wiedziała, gdzie jesteśmy. Szukała Mikkala. Biegła godzinami, wołając go, zanim wróciła
naprawdę. Z trudem za nią nadążałem.
W namiocie zapadła cisza.
- Ja nie wiem, czy ona zechce wrócić - powiedział Reijo smutnym tonem. - Skoro już
tam jest...
Ida wyszła.
Reijo został, trzymając dłoń Raiji w swojej. Czasami zasypiał. Za każdym razem, gdy
się budził, dłoń Raiji była równie zimna.
Reijo się bał.
To się zdarzało wcześniej, nie było mu nieznane. A Raija może już wystarczająco
długo żyła? Zdążyła pozostawić po sobie ślady.
Jeśli nie powróci, może to będzie miało sens. Ale będzie za nią tęsknił. Bardziej niż
wtedy, gdy zniknęła piętnaście lat temu.
Tym razem czekał. Widziała go. Stał nieporuszony i czekał. Patrzył w jej kierunku.
Wiedział, że przyjdzie.
Co mogła zrobić innego, niż pobiec ku niemu? To z nim było jej najlepiej!
Raija nie miała jednego rzemyka u kumagów, ale mimo to biegła. Frunęła! Prosto w
jego objęcia.
- Wiedziałeś, że przyjdę? - spytała, zdyszana, gładząc go po włosach.
- Wołałem ciebie - odparł. - Ale potem żałowałem.
- Żałowałeś? - Musiała się mu przyjrzeć. Powaga jego głosu zdziwiła ją. Oczy mu
pociemniały, straciły swój bursztynowy odcień. - Ja cię szukałam, Mikkal. Nie słyszałeś
mojego wołania? Myślałam, że mnie porzuciłeś! Sądziłam, że już na mnie nie czekasz! A
obiecałeś! Obiecałeś, że będziesz na mnie czekał. Dawno temu obiecałeś, że zawsze będziesz
się mną opiekował. Zawsze.
- Opiekuję się tobą - powiedział łagodnie. Odsunął ją na odległość ramienia i
popatrzył z czułością. Uśmiechnął się swoim uśmiechem z młodości. Tym, który miał, zanim
spotkały go wszystkie zawody, zanim poznał smak goryczy, zanim zrozumiał, że poświęcił
zbyt wiele.
- I czekam na ciebie, Mały Kruku. Powiedz mu, żeby cię tak nie nazywał. Ty jesteś
moim Małym Krukiem. Czekam na ciebie.
Pokazał jej tereny, które przypominały do złudzenia te, po których biegali jako dzieci.
Ale nie te same.
Stali obok siebie. Było lato. Zawsze było tam lato, gdy przychodziła.
Raija nie chciała pytać, czy mają też tę błękitną jesień, którą kochała. Sama zobaczy.
Mikkal pogładził jej twarz obiema dłońmi, delikatnie, pieszcząc każdy skrawek skóry.
Ona nie mogła go dotknąć. Cofnął się, gdy podniosła ręce.
- Ja czekam - zapewnił. - Nadal czekam. Czuję się samotny, lecz czas inaczej tu mija.
Raija nic nie odpowiedziała. Nie byłaby uczciwa, gdyby stwierdziła, że nie chce
wracać. On to czuł.
- Nie przyjdziesz tu przez jakiś czas - rzekł. - Oprę się pokusie i nie będę cię wołał.
Nie przyjdę do ciebie. Nie będziesz o tym myślała. Nie będziesz myślała o mnie. Podróże
tutaj już ci nie służą. Nie chcę, by ci się coś stało. Osiągniesz spokój, Mały Kruku. Ale gdy
twój czas nadejdzie, przyjdę po ciebie. Moja jurta na ciebie czeka. Ja też.
- Auu! Wszystko mnie boli!
- Raija? - Głos Reijo gruby ze wzruszenia. Dłoń ściskająca jej dłoń. Palce były chyba
jedyną częścią ciała, która jej nie bolała.
- Mama? - Głos tak podobny do jej głosu. Chłodna dłoń na czole. - Jezu, jak dobrze,
ż
e wróciła! Już będę święta do końca życia!
- I tak nie wytrzymasz, Ida! - Głos Mattiego pełen był udawanej słodyczy.
Raija otworzyła oczy. Nawet to bolało. Wszystko ją bolało. Nad sobą ujrzała trzy
twarze. Z niedaleka dobiegał ją odgłos uderzeń siekierą i chłopięcy głosik, mówiący coś
mieszanką fińskiego i norweskiego. Odpowiadał mu po norwesku męski głos. Rozpoznała
głos męża Idy.
- Ten cholerny rzemyk! - przypomniała sobie Raija.
- No, w głowie ma wszystko na miejscu - stwierdził Matti. - Możesz poruszyć rękami i
nogami? Boli cię coś?
Raija chciała się zaśmiać, ale zbyt ją bolało.
- Spytaj mnie jutro! Przecież tam nie było tak stromo...
- Poleciałaś przez następne zbocze - rzucił Reijo. W jego oczach coś błyszczało. Po
prostu płakał i nie robił nic, by to ukryć. - Myślałem, że się zabiłaś, Raiju! Byłem pewien, że
tym razem stamtąd nie wrócisz. Sądziłem, że on już cię zabrał do domu.
Raija zamknęła oczy. Nadal czuła dłonie Mikkala na twarzy. Tęskniła za nimi.
- „Więcej tam nie pójdę. Dopiero wtedy, gdy tam pozostanę na zawsze.
Nie tłumaczyła więcej.
- Cieszę się, że wróciłaś. - Ida klęczała obok ojca. Raija dostrzegła ich podobieństwo,
a zarazem podobieństwo do siebie. - To wszystko źle wyszło - mówiła dalej Ida. -
Przepraszam za to. Teraz mam nadzieję, że się poznamy. Że wybaczysz swojej głupiej córce.
Już tyle czasu zmarnowałam! Gdybyś umarła, nigdy bym sobie tego nie darowała! Napiszę do
Mai i opowiem jej wszystko! O mnie też. Może ona też zmieni zdanie. Napiszę i wyślę list po
listopadowym jarmarku przez kupców. Musisz trochę u nas pomieszkać! Przecież kiedyś to
był twój dom!
- Zupełnie jakbym słyszał ciebie, gdy byłaś w jej wieku - zaśmiał się Reijo. - A może
nawet brzmi to gorzej, o ile to możliwe. Ale chyba będą z niej ludzie.
Objął Idę ramieniem, promieniejąc ojcowską dumą.
- Poznamy się - obiecała Raija. Popatrzyła w oczy Reijo. - I może nie będziemy miały
za mało czasu. Twój ojciec prosił mnie, bym przemyślała coś, co kusi mnie coraz bardziej.
Zaproponował mi coś, czemu trudno odmówić.
- Czy to oznacza „tak”? - zdumiał się Reijo.
- Nie mogę pokiwać głową! - zaśmiała się Raija, choć uśmiech też ją bolał. - Ale
pragnę tego spokojnego życia, które mi obiecałeś. Domku na cyplu. Was. Ciebie.
- Dam temu radę - obiecał Reijo - nawet jeśli miałbym pójść za ciebie do więzienia.
Chyba tego jeszcze nikt dla ciebie nie zrobił?
- Tylko ty.
- Co...? - chciała spytać Ida. Patrzyła od matki do ojca. Zaczynała coś rozumieć, ale
nie była pewna. To wydawało się zbyt pospieszne. Pomyślała o Helenie. Ale uśmiechnęła się
do nich i poczuła, jak radość rozchodzi się po jej duszy.
- Miałem rację, gdy przepowiadałem działanie krwi rodu Alatalo - mruknął Matti. -
Piekielnie gorąca...
- Twoja matka zgodziła się tu zostać - wytłumaczył Reijo Idzie. - Oboje nie mamy
teraz zbyt wiele oprócz siebie. Ci, z którymi dzieliliśmy dzieciństwo i młodość, odeszli. Tylko
ja i ona ich pamiętamy. Możemy sobie siedzieć na cyplu i wspominać. Możemy uczynić
swoje dni jaśniejszymi. Kochamy się. Raija jest moim najstarszym przyjacielem, a ja jej.
Mam nadzieję, że nie widzisz w tym nic złego.
- Weźmiecie na nowo ślub? - Ida wpatrzyła się w niego z niedowierzaniem.
- Nie wiem, jak się do tego zabierzemy - przyznał Reijo. - Ale na pewno jakoś to się
musi udać.
- Zapomniałeś działania tej krwi! - Matti poklepał Reijo po ramieniu i mrugnął
znacząco do Raiji, zanim wycofał się z namiotu. - Wiem na pewno, że jest wrząca. Nieważne,
jakie usprawiedliwienia starasz się nam przedstawić. Zresztą krew Kesaniemich też nie jest
spokojna!
Strupy spadły i siniaki zbladły. Dopiero wtedy Raija zgodziła się na podróż na drugą
stronę fiordu.
- Nikt nie powinien myśleć, że zbiłeś mnie, by mnie dostać! - stwierdziła Raija bardzo
stanowczo.
I zaczekali.
W budowie domu doszli już do okien. Mężczyźni liczyli, że uda im się przed
pierwszym śniegiem położyć dach. Już nacięli darni. Kobiety zebrały dużo mchu.
Przechowywały go w workach po rosyjskiej mące. Niektóre kobiety szyły z tych worków
spodnie. Tylko Ida nie chciała ubrać w coś takiego Sedolfa.
Teraz kobiety obierały brzozową korę, która miała leżeć pod pierwszą warstwą darni:
tą kładzioną trawą do dołu. Druga warstwa miała mieć trawę na wierzchu.
Wszyscy przykładali się do roboty. Dzieci pracowały i bawiły się na zmianę.
Statek zawinął do fiordu.
Raija nie przypuszczała, że będzie aż tak płakała, że już zacznie za nim tęsknić...
Michaił nie był zaskoczony.
Został trzy dni. Pomógł trochę przy budowie domu Mattiego. Przenocował u Idy i
Sedolfa. Siedzieli wszyscy wokół stołu, tworząc wielką rodzinę. Raija i Oleg tłumaczyli tak
szybko, że Misza nadążał za rozmowami.
Michaił stał się częścią rodziny. Miał teraz rodzeństwo.
- Będzie ci tu lepiej - powiedział, gdy Raija próbowała mu tłumaczyć swoją decyzję. -
Stąd pochodzisz. Kochają cię. Tu jest twój dom!
- Ty będziesz tak daleko, Misza! Wtedy on też zapłakał. Objęli się. Matka i syn płakali
i rozmawiali przez całą noc.
- Wrócę przyszłym latem - powiedział z uśmiechem, odpływając na statek. -
Przywiozę twoje krosna, mamo. I skrzynię z Wielikiego Ustiuga. I ikonę.
- Bylebyś sam przyjechał, Misza! Uśmiechnął się.
- Wezmę też Olgę, mamo. Chyba się z nią ożenię. Spokojnie, mamo! Nie od razu!
To też działo się już dawno. Raija stała wtedy na brzegu, dopóki statek nie zniknął jej
z oczu.
Podjęła postanowienie.
Teraz stała na drugim brzegu fiordu i nie czuła się najlepiej. Była ubrana na czarno.
Reijo miał na sobie odświętne spodnie, białą koszulę, kamizelkę i kurtkę. Odmówił tylko
włożenia kapelusza.
Kristoffer nie czuł się bardziej pewnie w swoim niedzielnym stroju. Byli
zdenerwowani, jakby szli w konkury. Raija musiał zagrozić im, że wskoczy do wody, gdy na
ś
rodku fiordu zażyczyli sobie łyka wódki dla kurażu.
Tego jeszcze brakowało, żeby śmierdzieli alkoholem przy rozmowie z księdzem!
Wolałaby wtedy odpłynąć do Archangielska!
- Jesteś pewien, że potrafisz spojrzeć w oczy księdzu i przekonująco skłamać?
- Łyczek wódki na pewno by pomógł - zaczął Kristoffer ostrożnie, ale po spojrzeniu
Raiji dodał: - Oczywiście, że bez niego też dam radę.
- Im szybciej przez to przejdziemy, tym prędzej się napijesz!
Reijo pocił się w swoim stroju. Nic dziwnego, powietrze było jeszcze ciepłe, a on nie
zakładał grubej niedzielnej kurtki na co dzień.
- To jest kobieta, z którą chcesz się ożenić, Reijo Kesaniemi?
Ksiądz, mrużąc oczy, przypatrzył się Raiji. Ujrzał niewysoką kobietę o nietutejszych
rysach twarzy.
- Tak, to ona - odparł Reijo. Nadal się pocił, ale stał pewnie jak kawaler oświadczający
się ojcu o rękę jego córki.
- Rosjanka, tak? Trochę czasu zabrało przetłumaczenie jej dokumentów - wyjaśnił
ksiądz. - Musiały zostać odesłane aż do Tromso, gdzie niektórzy kupcy opanowali cyrylicę.
To zupełnie inny alfabet od naszego.
Reijo pokiwał głową.
- Chodzą plotki, że ta Raisa Bykowa, do której zapałałeś uczuciem, bardzo
przypomina twoją zaginioną pierwszą żonę?
Pytanie unosiło się przez chwilę w powietrzu. Reijo wiedział, że nie może przesadzić.
Nie sądził jednak, żeby ktokolwiek przyszedł z tym aż do księdza.
Ludzie z osady zachowali się tak, jak na to liczył. Wyłożył przynętę, a oni mieli czas,
by wszystko omówić.
Lata, które minęły od zaginięcia Raiji, wymazały to, co ją od nich dzieliło.
Wspomnienia stały się milsze, łagodniejsze.
Niektórzy nie mieli najczystszego sumienia, ale Reijo machał na to ręką. Ich sprawa.
Do ich domku na cyplu przyszła grupka ludzi. Zrobiło na nich wrażenie, że Raija
niemal się zabiła tam w górach. Może to trochę pomogło. Nie ma tego złego...
W każdym razie z powagą stwierdzili, że rozumieją, że chce zostać.
Ż
yczyli jej wszystkiego dobrego. Była jedną z nich.
Będą milczeć o jej przeszłości.
Jeśli Reijo chce, by wszyscy wierzyli, że ona jest Raisą Bykową z Rosji, to niech tak
będzie. To przecież prawie nie kłamstwo.
Reijo stał przed księdzem i miał tylko nadzieję, że ludzie milczeli, jak obiecali.
- Może ją przypomina - Reijo spojrzał na Raiję. - To było tak dawno temu. Ksiądz
rozumie na pewno, że wspomnienia z czasem bledną. Nawet ja nie umiem sobie przypomnieć
rysów tamtej kobiety. Była bardzo ładna, miała czarne włosy i ciemne oczy. Raisa też jest
ciemnowłosa. To pewnie nie przypadek, że im człowiek starszy, tym bardziej szuka kogoś
przywołującego wspomnienia młodości. Chciałbym dać na zapowiedzi. Wiem, że to wcześnie
po śmierci mojej drugiej żony, ale mam zaledwie rocznego syna. Nie staję się młodszy.
Dobrze będzie mieć w domu kobietę.
Ksiądz przyglądał mu się przez dłuższą chwilę. Przekonująco mówił ten Fin z drugiej
strony fiordu. Nawet zrobił na nim wrażenie.
Kobieta była ładna. Umiał sobie wyobrazić, że w grę wchodziły uczucia. O czymś
innym wolał nie myśleć.
- Ogłoszę zapowiedzi na najbliższym nabożeństwie - powiedział, szeleszcząc
papierami. - Oczekuję, że będziecie wtedy w kościele. To dotyczy twojego świadka i całej
rodziny, Reijo Kesaniemi! Udzielę wam ślubu w czasie jesiennego jarmarku. Wtedy tu będę.
Reijo podziękował i zapłacił.
Kawałek drogi dalej Kristoffer wreszcie dostał swego łyka wódki. Mężczyzna był
blady i przysięgał, że już nigdy więcej nie skłamie.
- Pomyśleć tylko, stałem tam i przysięgałem, że ona nie jest Raiją! - Ta myśl nadal
sprawiała, że przechodziły go dreszcze. - Ksiądz podejrzewał, że nie mógłbym nie poznać tej,
która wyszła za mojego siostrzeńca! Ja powiedziałem mu to prosto w oczy!
- Byłeś przekonywający, Kristoffer! - Reijo wręczył mu całą butelkę wódki. -
Poczekaj na nas w łódce! Chyba nie wypada, byś pił tuż za plebanią.
Raija uśmiechnęła się i ujęła Reijo pod rękę.
- Pokażesz mi teraz grób Heleny?
- Właśnie chciałem cię tam zaprowadzić - odparł Reijo. Popatrzył na Raiję dłuższą
chwilę. - Cieszę się, że zostałaś.