Morderca moich marzeń 22 23

background image

Rozdzial 22

BPOV

Mama złapała mnie za ramiona i gwałtownie potrząsnęła. Wyrwałam się jej i posłałam

jej gniewne spojrzenie.

- Co ty wyprawiasz?! – krzyknęłam, pocierając ramię.

- To koniec – powiedziała sucho, nadal ze łzami w oczach.

- Koniec? – powtórzyłam tępo. Naprawdę nie rozumiałam tego, co mówiła. – O co ci

chodzi?

- Powiedz mi jeszcze, że chcesz wyjechać do Hiszpanii! – wrzasnęła. Nie

odpowiedziałam. Fakt, że Aaron, Wolly i Sam chcieli, byśmy wyjechali do Europy wcale nie
dowodził tego, że Edward chciał. A ja… on powiedział, że wróci. Co, jeśli naprawdę będzie
chciał opuścić Stany? Co wtedy ze mną?

- Mamo…

- Wróć do swojego pokoju. Wróci tata to porozmawiamy z tobą.

- Naprawdę sądzisz, że zatrzymasz mnie tutaj siłą? – spytałam chłodno. – Mam

osiemnaście lat. Nic nie poradzisz na to, że kiedyś stąd wyjadę. Bo w końcu opuszczę tę
mieścinę. Nie zostanę tutaj przecież na zawsze!

- Do swojego pokoju. Natychmiast!

Nie kłóciłam się. Nie widziałam takiej potrzeby. Gdy ja wchodziłam do swojego

pokoju po schodach, ona zamykała drzwi na wszystkie zamki, jakie posiadaliśmy. Coś, czego
nigdy nie robiła. Westchnęłam i weszłam do mojego pokoju. Usiadłam na łóżku i patrzyłam
się pusto w ścianę. Oglądałam go… wszystkie plakaty, moje rysunki, maskotki… mój stary
laptop, łóżko, biurko, regał z książkami. Naprawdę chciałam stąd wyjechać? Opuścić
dom…mój dom? Co, jeśli Edward będzie chciał wyjechać do Hiszpanii i zabrać mnie ze
sobą? Przecież nie mogę zostawić rodziców!

Niespełna pół godziny później przyjechał Charlie. Długo rozmawiali sami, w końcu

zawołali mnie. Zeszłam do salonu. Oboje siedzieli na sofie i wskazali mi fotel. Mama płakała
i siedziała wtulona w męża. Usiadłam i czekałam.

background image

- Mamy tego dosyć, Bello – powiedział w końcu nienaturalnie zimnym głosem. –

Mamy dosyć zamartwiania się, czy wszystko z tobą w porządku. Dosyć pilnowania, jakbyś
miała dziesięć lat!

- Nie rozumiem do czego zmierzacie.

- Skoro jesteś taka dorosła, wynoś się z mojego domu – rzekł w końcu, wbijając

sztylety we mnie. – Nie wracaj więcej.

- Nie mówisz poważnie… - wyszeptałam. – Mamo!

Nie odzywała się. Wyraźnie zgadzała się ze swoim mężem. Zaczęłam panikować.

- Ale… ale ja nie mam dokąd pójść! Nie mam samochodu, nic! – zawołałam.

- Zabierz samochód matki. Masz pół godziny na spakowanie się – dodał.

- A co, jeśli tego nie zrobię? – spytałam drżącym głosem. – Jeśli nie wyprowadzę się?

- Zostaniesz aresztowana za pomaganie zbiegłemu mordercy i przetransportowana do

Seattle. Wybieraj sama.

Wstałam i patrzyłam na oboje. Ból, gniew, nienawiść. Czułam się rozbita, ale gdzieś

we mnie, głęboko, zaczął formować się gniew. Gniew, ból, żal. Nienawiść, furia, gniew.
Zaczęłam szybciej oddychać, próbowałam się uspokoić. Nie chciałam pokazywać słabości.
Nie byli już moimi rodzicami. Byli ludźmi, którzy mnie wyrzucili.

- Świetnie – warknęłam. – Odejdę. Wyjadę do Hiszpanii. Już nigdy więcej mnie nie

zobaczycie – syknęłam i nie oglądając się za siebie pobiegłam do pokoju. Wzięłam torbę
podróżną i zaczęłam wrzucać do niej wszystko, co było mi w jakiś sposób bliskie. Ubrania,
pamiętniki, książki. Znalazłam torbę na laptopa i schowałam go. Zdjęcia…nie wzięłam ani
jednego. Maskotki rzuciłam na jedną kupkę pod oknem. Wzięłam spod łóżka słoik, w którym
trzymałam pieniądze na czarną godzinę. Otworzyłam go i wszystkie wsadziłam do kieszeni
tylniej jeansów. Słoik odrzuciłam niedbale na bok.

Zeszłam na dół. Postawiłam torbę na ziemi i spakowałam jeszcze kilka par butów.

Wzięłam kurtkę pod rękę, bo wieczory nadal były chłodne. Założyłam ją i wzięłam torbę na
ramię. Rodzice stali z boku i przyglądali mi się. Odwróciłam się do nich.

- Masz. – Charlie podał mi kluczyki. Skinęłam głową.

- Więc… mogę wam obiecać, że więcej mnie nie zobaczycie. Będę tylko

wspomnieniem – powiedziałam cierpko na pożegnanie. Patrzyli na mnie wyczekująco. – Cóż,
ż

egnajcie.

Wyszłam przed dom. Z nieba leciał siarczysty deszcz. Narzuciłam kaptur na głowę i

ruszyłam powoli do samochodu. Wrzuciłam torbę na tylne siedzenie i usiadłam za
kierownicą. Długo nie odjeżdżałam, próbując zebrać myśli. Nie wiedziałam co mam robić,
gdzie jechać… Cała siła, która we mnie zebrała przez gniew, zaczęła się ulatniać. Zaczęło do
mnie docierać, że rodzice wyrzucili mnie z domu, że nie mam gdzie iść.

background image

Moje życie ostatnio nie było usłane różami, a teraz zdałam sobie sprawę, że już nigdy

nie będzie. Nie skończę szkoły, nie pójdę na studia, nie będę miała dobrej pracy. Zdałam
sobie sprawę, że to Edward to wszystko zniszczył. Mimo że teraz go kochałam, nie chciałam
go widzieć. Wiedziałam, że czuję tak przez emocje, które mną całkowicie owładnęły, ale
wściekłość przysłaniała wszystko, cały zdrowy rozsądek.

Wybrałam numer do Emmetta. Odezwał się po drugim sygnale.

- Coś się stało, Bello?

- Rodzice wyrzucili mnie z domu – powiedziałam głosem wypranym z emocji.

Wpatrując się na ganek, na którym nadal świeciło się światło. Podejrzewałam, że Charlie i
Renee – tak, Renee, nie moja matka – nadal stoją przy oknie.

- Co zrobili?!

- No… nie przyjeżdżaj. Zadzwoń do Edwarda, by też tego nie robił. Po prostu…

dajcie mi wszyscy święty spokój, dobrze? – mówiłam jak robot, bez życia, bez uczuć.
Chciałam zniknąć…

- Bello, gdzie jesteś? Przyjadę po ciebie.

- Nie, zostawcie mnie. To koniec. Przepraszam, przeproś Edwarda i… nie szukajcie

mnie. Nigdy więcej, dobrze?

- Uspokój się. Dojeżdżam do Forks, więc powiedz gdzie jesteś i…

- Powiedz Edwardowi, że go kocham i nic tego nie zmieni.

Przerwałam połączenie. Otworzyłam okno samochodu i wyrzuciłam komórkę. Po

zamknięciu okna, odjechałam. Zostawiłam swoje życie daleko za sobą. Postanowiłam zacząć
nowe. Bez rodziców, Edwarda, Emmetta i tej całej przeklętej sytuacji.

EPOV

- Słucham?

- To ja, Emmett.

- Czego chcesz?

- Możesz być milszy. Bella właśnie do mnie dzwoniła. – Nie przerywałem. –

Powiedziała, że rodzice wyrzucili ją z domu.

- Gdzie jest teraz?

- Nie wiem, nie chciała mi powiedzieć. Kazała ci przekazać, że cię kocha i żebyśmy jej

nie szukali, dali jej spokój.

background image

Zaśmiałem się.

- Po moim trupie.

- Słuchaj, spotkamy się za kwadrans w knajpce przy drodze. Jestem w Forks.

- Jestem w tej knajpce. Jeśli nie przyjedziesz w ciągu piętnastu minut jadę jej szukać.

- Na razie.

Nie mogłem w to uwierzyć! Jeszcze kilka godzin temu pożegnaliśmy się w całkiem

dobrych stosunkach, a teraz kazała mi nie wracać? Coś śmiesznego.

Zamierzałem wyjechać do Hiszpanii, ale nie pojadę tam bez niej. Nie po to tak długo

odkrywałem w sobie, że chcę z nią być, by teraz wszystko to zaprzepaścić.

Usłyszałem irytujący dzwonek nad drzwiami. Podniosłem głowę pewien, że to

Emmett. Wszedł jakiś wysoki mężczyzna z szerokim uśmiechem. Patrzyłem na niego
przymrużonymi oczami, gdy machnął ręką na kelnerkę i przysiadł się do mnie.

- Edward Cullen we własnej osobie. To dla mnie zaszczyt – zadrwił. Spiąłem się.

- Kim jesteś? – spytałem ostro.

- Nie musisz wiedzieć nic poza tym, że nazywam się Aaron. Moi ludzie czekają w

samochodzie na twojego… przyjaciela.

- Czego ode mnie chcesz?

Rozsiadł się wygodniej. Podeszła kelnerka.

- Dla mnie kawę. Mocną. To będzie długa rozmowa. – Uśmiechnął się do dziewczyny.

Odwzajemniła uśmiech i zapisała sobie.

- A dla pana? – spytała słodkim, piszczącym głosem.

- To samo – odparłem chłodno. Odeszła. – Długa rozmowa? – spytałem sceptycznie. –

Ja uważam ją za skończoną.

- A ja wręcz przeciwnie, Edwardzie.

- Nie nazywaj mnie tak – syknąłem. Co chwilę spoglądałem na drzwi, czekając na

Emmetta.

- Spodziewałem się spotkać z tobą i Bellą, ale jak widzę, nie ma jej z tobą. – W jego

tonie pobrzmiewały nuty zawodu. – Jak wiesz, wytłumaczyłem jej dzisiaj w godzinach
popołudniowych kim jestem i, jak to określiłem, czego od was chcę.

- Nie jestem zainteresowany tymi wieściami.

background image

- A to szkoda. Przysyła mnie ktoś, kogo znasz i komu leży na sercu wyłącznie twoje

dobro.

Parsknąłem. Takiej głupoty dawno nie słyszałem.

- Wiesz co? Już wiem, że kłamiesz. Nikomu na mnie nie zależy, prócz Emmettowi i

Swan. Jak wiesz, Emmett nie mógł cię wynająć, a Swan… To inna historia, więc… -
Wstałem, rzucając na stół banknot. – Wychodzę.

- Nie zaciekawi cię nazwisko Cullen? Przepraszam, Masen?

Zesztywniałem. Przez jedną, krótką chwilę uwierzyłem, że może mój ojciec żyje i się

mną zainteresował, jednak szybko zdałem sobie sprawę, że to niemożliwe.

- Hmm… nie. Nie ciekawi.

- To bardzo szkoda, Ed…

Podeszła kelnerka niosąc tacę z kawami. Postawiła je przed nimi i posyłając uśmiech

mężczyźnie, odeszła.

- Usiądź, jestem przekonany, że zaciekawię cię.

Usiadłem, jednak byłem wściekły, że dałem się wciągnąć w jego paskudną grę. Nie

znałem go, nie wiedziałem kim jest, a mimo to zachowywałem się jak rekrut. Zero czujności,
zero ostrożności.

- Zaraz po tym, jak media nagłośniły twoją ucieczkę, dostałem zadanie odnalezienia

cię od Carlisle’a Cullena. Teraz nazywa się Masen, ale to osobna historia i nie ja jestem
osobą, która powinna ci o tym powiedzieć.

- Skąd mogę mieć pewność, że mówisz prawdę?

- Cóż, twój ojciec wiedział, że będziesz paranoikiem, więc dał mi to… - Sięgnął do

kieszeni i wyjął z portfela pozwijaną kartkę. Podał mi ją. Rozwinąłem ją. Moim oczom ukazał
się rysunek palmy, plaży i morza, przed którym stały dwie osoby. Pamiętałem, kiedy
wykonałem to. Miałem około dziesięciu lat. Ojciec wyjechał kilka lat wcześniej, a zjawił się
mężczyzna, którego matka kazała mi nazywać „tatą”. Oszukiwała mnie i siostrę. Wmawiała
nam, że to on jest naszym ojcem, że to on nazywa się Carlisle Cullen. Kilka lat później
dowiedzieliśmy się prawdy i cóż, znienawidziliśmy ją.

Bardzo chciałem mu nie wierzyć, ale… skąd miałby mieć ten rysunek? Gdy byłem

starszy wysłałem go na adres podany przez matkę. Do Hiszpanii. Do ojca. Od tamtej pory
korespondowaliśmy ze sobą. Aaron musiał mówić prawdę. Poddałem się.

- Mów dalej – mruknąłem, pijąc kawę.

- Więc kazał mi cię odnaleźć. Z samego początku nie mówił dlaczego, a mnie to nie

interesowało. Dostałem zadanie, miałem je wykonać. Ciężko było cię złapać, więc
początkowo współpracowałem z…

background image

Drzwi otworzyły się i wszedł przez nie Emmett. Podszedł do naszego stolika i usiadł

obok nie. Chciał coś powiedzieć, ale po chwili spojrzał na Aarona. W całej jego postawie
było widać ogromny gniew.

- Edward, kim on jest? – warknął.

- To…Aaron. On… nie ważne. Jest od mojego ojca.

- Ty przeklęty oszuście! – wrzasnął mężczyzna. – Oszukiwałeś mnie i Michaela! Od

początku!

Aaron uśmiechnął się wrednie i wzruszył ramionami.

- Mieliśmy ten sam cel.

- Nie, on był inny.

- Ale osiągnęliśmy to samo, nieprawdaż?

- Zaczekaj, Emmett. Mów dalej.

- Współpracowałem z Emmettem i… tym, Michaelem, by cię odnaleźć. Za każdym

razem byłem…blisko, ale ciągle mi umykałeś. W końcu odkryłem twoją największą słabość i
postanowiłem to wykorzystać. Posłałem dwójkę moich ludzi do liceum, by poznali i
zaprzyjaźnili się z młodą Swan. – Uśmiechnął się złośliwie. – Nie jest jednak kompletną
idiotką, jak podejrzewałem, więc nie udało się. Cóż, to nie jest już ważne, bo twój ojciec
wyraził się całkiem dosadnie mówiąc mi, bym załatwił wam podróż do Hiszpanii. Bezpieczną
podróż.

- Jakim: wam? Komu?

- Tobie, twojemu przyjacielowi – skinął mężczyźnie siedzącemu koło mnie – i

dziewczynie. Gdzie ona w ogóle jest?

- Właśnie. – Przytaknąłem. – Co ci powiedziała?

- Kazała się nie szukać, rodzice wyrzucili ją z domu… Była rozbita.

- Dziwisz jej się? – burknąłem.

- Nie, ale… jak mogli? Powiedziała, że cię kocha i rozłączyła się.

- Więc musimy ją znaleźć – rzekł Aaron.

- Nie.

- Co? – spytali obaj.

- Nie będziemy jej szukać. Damy jej to, czego tak bardzo potrzebowała, odkąd mnie

poznała. Zostawimy ją w spokoju. Sami wyjedziemy.

background image

Obaj mężczyźni spojrzeli na mnie tak, jakbym zwariował. Bo zwariowałem, albo

wykazałem się dużą dojrzałością. Po prostu dałem jej żyć po swojemu. Zniknę. Dam jej
spokój.

Ha, nigdy nie sądziłem, że to będzie taki koniec. Spodziewałem się więzienia, śmierci,

ale nie tego, że przeżyje i wyjadę do Europy. Tylko dlaczego nie byłem szczęśliwy? A
przynajmniej zadowolony?

Bo jej już nie było.

background image

Rozdzial 23

EPOV

- Na pewno chcesz to zrobić? Za trzy godziny nie będzie odwrotu.

Stałem przy oknie w hotelu blisko lotniska. W zasadzie nic się nie zmieniło od

wczorajszego dnia. To samo postanowienie, by wyjechać i dać sobie spokój ze Stanami.
Michael nie żył, więc kto miałby mi zagrozić? Albo Belli? Jedyne co mnie zastanawiało, to
co się stało z dziewczyną. Z pewnością nie wróciła do rodziców, bo Wolly i Sam obserwowali
całą noc jej dom. Aaron jak głupi uparł się, aby ją jednak znaleźć i przemówić do rozumu. A
ja postanowiłem nie reagować zbyt emocjonalnie, więc trzasnąłem drzwiami i zamknąłem się
w pokoju.

Ż

ałowałem, że nigdy jej nie powiedziałem co do niej czuję. Może i byłem zimnym

mordercą – tak, łatwo nauczyć się ignorować sumienie – ale nie byłem potworem bez uczuć.
Bez sumienia, nie bez uczuć. Potrafiłem kochać, ale nie wiedziałem, czy potrafiłem kochać
akurat . Była dzieciakiem, ja byłem mężczyzną. Czy ten cały emocjonalny związek z nią to
kolejny nieodpowiedzialny wybryk? Pewnie tak, jednak… Nie żałowałem, że nie wróciła do
domu. Była silną, młodą kobietą. Takie zawsze sobie w życiu radzą.

Za trzy godziny miałem opuścić USA. Aaron załatwił nam fałszywe papiery, według

których nazywałem się Anthony Masen. Okropne imię, gdyby ktoś pytał. Znów obciąłem
i przefarbowałem włosy… I znów zaczynam od nowa. Przed piętnastą mieliśmy planowany
lot.

Zastanawiałem się wiele razy nad tym, czy dobrze robiłem poddając się w sprawie

Belli. Cały czas dochodziłem do wniosku, że to nie był błąd. Zrobiłem dobrze i powinienem
to zrobić już dawno. Może nawet na samym początku.

Odetchnąłem głęboko.

- Nie zastanowisz się nad tym kolejny raz, prawda?

- Emmett! – wrzasnąłem. – Odkąd się obudziłem nie robisz nic więcej, jak

przekonywanie mnie do zmiany decyzji! Odpuść sobie.

- Edward, ona nadal może być blisko Seattle. To nie jest ostatni lot do Europy!

Możemy wylecieć jutro, pojutrze…

- Jeżeli w tej chwili nie przestaniesz, wyjdę – zagroziłem wściekły. Odwrócił głowę w

stronę telewizora. – Mądry wybór – skomentowałem sucho. Wróciłem do mojego

background image

poprzedniego zajęcia. Podziwiania widoków za oknem. Czyli… lotnisko, sklepy, ludzie,
samochody…

W tym momencie miałem czas na to, by zastanowić się nad wszystkim jeszcze raz.

Przedtem zawsze trzeba było myśleć o czym innym. Jak przeżyć? Jak uciec? Co zrobić?
Gdzie pojechać? Ten problem właśnie się skończył. Będę mógł normalnie żyć. Bez
przestępstw, rzecz jasna. Obiecałem sobie, że nigdy więcej nie wezmę broni do ręki i nikogo
więcej nie skrzywdzę. Prychnąłem. Cóż za szlachetne postanowienie!

W tym momencie do pokoju wszedł Wolly z Sam.

- Czy wy się nigdy nie rozstajecie? – burknąłem siadając i pocierając nasadę nosa.

- Przeszkadza ci to? – zaszczebiotała dziewczyna.

- Nie przeszkadzało dopóki się nie odezwałaś – odparłem z kpiącym uśmieszkiem.

- Gorzej jak z dzieckiem – wymamrotała, idąc do łazienki. Uśmiechnąłem się wrednie.

- Dałbyś jej spokój. Nic ci nie zrobiła, a cały czas coś do niej masz – powiedział

Wolly. Wzruszyłem ramionami.

- Masz bilety?

- Mam. Aaron powinien być za pół godziny. Zapłacimy za hotel i wyjeżdżamy.

Zmrużyłem podejrzliwie oczy. Nadal nie potrafiłem być ufny w stosunku do nich.

Nikomu nie ufałem do końca, w szczególności im.

- Niby po co dwie godziny przed lotem?

- Aaron sądzi, że to zbyt podejrzane, byśmy w piątkę zajmowali jeden pokój. I ten

recepcjonista wczoraj nie bardzo mu pasował.

- A co niby takiego zrobił? – zakpiłem.

- Aaron powiedział…

- Matko Boska! Aaron to, Aaron tamto…! Czy ty nie masz własnego mózgu, idioto?!

Sam wyszła z łazienki. Zdenerwowany sam do niej weszłam. Zamknąłem drzwi i

odkręciłem kran. Przemyłem twarz lodowata wodą, by choć trochę się obudzić…rozbudzić z
amoku, w jaki wpadłem.

- Nie martw się – usłyszałem za drzwiami. – To przez Bellę.

- Mam nadzieję, że mu przejdzie. Aaron nie będzie…

background image

- Koleś, daj spokój z tym Aaronem! To nawet mnie zaczyna irytować. Trzeba będzie

wyjechać dwie godziny wcześniej? To wyjedziemy! A teraz uspokój się, usiądź i przestań
denerwować ludzi dookoła.

Telewizor został podgłoszony, co oznaczało, że przestali rozmawiać. Chciałem, by to

już się skończyło. Chciałem być już w Hiszpanii nie przejmować się decyzjami.

Nie ufałem Aaronowi, Sam i Wolly’emu. Niby ten pierwszy miał rysunek, który mógł

należeć tylko do mojego ojca, ale…Zbyt wiele razy się sparzyłem na zaufaniu, wystarczy.
Zgodziłem się na wyjazd tylko dlatego, że to pomoże mi uciec z Ameryki. Tam się wszystko
okaże. Okaże się, czy będę musiał wraz z Emmettem wiać gdzie indziej, czy będę mógł
spokojnie żyć. Zawsze lepiej w Europie niż Stanach.

Wyszedłem z łazienki i zauważyłem, że pozostali powoli się zbierają. Westchnąłem i

wziąłem mój plecak, w którym było kilka rzeczy zakupionych poprzedniego wieczora.

Wyjechaliśmy z hotelu półtorej godziny przed lotem. Najpierw okrążaliśmy kilka razy

lotnisko, później pojechaliśmy za nie, a następnie przed. Aaron zaparkował samochód na
parkingu i weszliśmy do olbrzymiego budynku. Czas dłużył się niemiłosiernie. Na około pół
godziny przed odlotem zadzwonił telefon Aarona.

- To mój ojciec?

- Tak. Muszę z nim porozmawiać.

- Ja również.

- Nie, Edward. To jeszcze nie czas.

- Jeśli w tej chwili nie podasz mi tego telefonu, to wyjdę stąd – zagroziłem. Spojrzał

ostatni raz na wyświetlacz i podał mi komórkę. Odszedłem kawałek od nich, by nie słyszeli
mojej rozmowy z ojcem. Pierwszej od lat. Odebrałem połączenie.

- Masz ich?

- Owszem, ale bez dziewczyny – odparłem zimnym głosem.

- Edward? – Cisza. – To naprawdę ty?

- A co? Będziemy się bawić w głuchy telefon? – zakpiłem. – Oczywiście, że to ja!

- Gdzie Aaron? – spytał podejrzliwie.

- Za mną. Chciałem się upewnić czy czasami nie chce mnie oszukać.

- Kod? – spytał rozbawiony.

- Kod – powtórzyłem bez cienia uśmiechu i rozbawienia. Ta cała sytuacja mnie nie

bawiła.

background image

- Chuck, Edwardzie, kod to Chuck.

Odetchnąłem z ulgą. W dzieciństwie za każdym razem bałem się, że matka znowu

mnie oszuka i da numer nieznajomego udającego moja ojca. Więc ustaliliśmy kod, który tylko
my znaliśmy. Wiem, że to było śmieszne teraz, ale… nie miałem zbyt wiele wspólnych,
prywatnych chwil z nim, o których nikt nie wiedział.

- Wierzę ci… - powiedziałem cicho.

- Cieszę się. O której macie lot?

- O piętnastej.

- A gdzie jest panna Swan? – spytał zaciekawiony.

- To już nie jest ważne. Przyjeżdżamy bez niej.

- Dla…

- Nie interesuj się.

- Podasz mi Aarona? Muszę z nim porozmawiać, skoro już upewniłeś się kim jestem.

- Taaa… - burknąłem i oddałem telefon temu dupkowi. Usiadłem i czekałem

spokojnie na lot. Wszystkie moje obawy przestały istnieć. Wszystko było w porządku. To był
powód do radości, której nie odczuwałem.

Nie długo potem usłyszałem informację o planowanym locie do Barcelony. Wstaliśmy

i ruszyliśmy powoli do punktu odlotów. Wszyscy mieliśmy bagaż podręczny, więc nie było
problemów z torbami. Raz, przez jeden moment, przeleciało mi przez głowę, by się odwrócić
i odnaleźć Bellę. Jednak tego nie zrobiłem. Byłem takim strasznym idiotą…a może nawet
bohaterem? Pozwoliłem jej odejść. Szlachetne.

Jak życie ludzkie może być zakręcone. Nigdy nie sądziłem, że znajdę się w tym

miejscu. I byłem mile zaskoczony. Brakowało tylko jednej rzeczy, o której nigdy nie
zapomnę. Miałem tylko nadzieję, że ona zapomni o mnie.

BPOV

Spałam w samochodzie na parkingu w Port Angeles. Z samego rana ruszyłam do

Seattle. Nie wiedziałam gdzie jadę, ale po prostu… musiałam wyjechać jak najdalej od domu.
Miałam spory zapas gotówki, więc na razie się nie martwiłam. W południe byłam w mieście.
Zgłodniałam, więc postanowiłam wejść do jakiegoś baru, by coś zjeść.

Zaparkowałam jak najdalej od budynku. Nie padało, a pogoda zdecydowanie sprzyjała

spacerom. Tak więc nie wzięłam kurtki. Kochałam słońce. Z nikłym uśmiechem skierowałam
się do wejścia. Usiadłam zaraz przy ladzie, nie chcąc zajmować sama któregoś ze stolików.

- Co podać? – spytała kobieta w średnim wieku, niezbyt zainteresowana obsługą.

background image

- Kawę i jajecznicę.

- Wszystko?

- Tak.

Odeszła, a ja spojrzałam na gazetę, która leżała dwa miejsca ode mnie. Ktoś musiał ją

zostawić. Przesunęłam ją do siebie i spojrzałam na datę. 29 kwietnia. Zbliżał się koniec roku
szkolnego, a ja będę musiała powtarzać klasę. Pięknie…

Kobieta postawiła przede mną śniadanie. Podziękowałam cicho, przeglądając gazetę w

ś

rodku. Głównym tematem byłam ja, Edward, Emmett i Michael. Czy ludziom jeszcze nie

przedawnił się ten temat? Po co nadal wypisują durne historyjki? Jedna strona, a ponad
połowa faktów nie zgadzała się z rzeczywistością. Druga strona? Jeszcze więcej.
Westchnęłam i odsunęłam szmatławca jak najdalej od siebie. Zaczęłam powoli jeść.

- Bella.

Odwróciłam się i napotkałam wysoką, piękną kobietę. Arizona.

- Co ty tutaj robisz? – spytałam, nim pomyślałam. Usiadła obok mnie.

- Heh, to samo pytanie mogłabym zadać tobie – odpowiedziała z uśmiechem.

- Ariz…

- Lily. Pamiętaj o tym. – Uśmiechnęła się ciepło.

- Tak. Lily, tak bardzo przepraszam za twoją przyjaciółkę i te kłopoty…

- Właśnie przez tamto wydarzenie jestem w Seattle. FBI kazało mi przyjechać aż tutaj,

by złożyć zeznania.

- Co dla pani? – spytała niemiło kobieta za ladą.

- Hmm… kawę i grzanki, proszę. – Odwróciła się do mnie. – Gdzie Edward i Emmett?

W momencie posmutniałam. Nad ranem zaczęłam żałować swojej decyzji, jednak nie

potrafiłam zmusić się do skontaktowania z którymś z nich.

- Nie mam pojęcia – przyznałam cicho.

- Zostawili cię? – spytała zaskoczona.

- Nie… to raczej ja ich.

- Ale…dlaczego?

- To długa historia.

background image

- Mam czas – odpowiedziała z uśmiechem. Westchnęłam i powoli jedząc,

opowiedziałam jej wszystko, co wydarzyło się od ich ostatniego spotkania. Kobieta była
zszokowana. – Rodzice wyrzucili cię z domu?!

- Tak, niestety.

- I dokąd teraz pójdziesz?

- Nie mam pojęcia. Na razie się tym nie przejmuje.

- Dziewczyno! – warknęła. – Jak się nie przejmujesz?! Jesteś w ostatniej klasie

liceum!

- Lily, ja nie mam dokąd pójść – powiedziałam z mocą. – Nie wiem na razie nic. Żyję

teraźniejszością. – Uśmiechnęłam się przepraszająco. – A gdzie twój syn?

- Został u znajomych. Dzisiaj wracam do Miami.

- To dobrze. Nie zostawiaj nigdy na dłużej dziecka, bo niewiadomo, co może się z nim

stać.

- Wracam za… - spojrzała na zegarek – jakieś piętnaście minut. A ty jedziesz ze mną.

- Słu…cham? – wykrztusiła, dławiąc się.

- Jedziesz ze mną do Miami.

- Nie… nie mogę zwalać się ci na głowę… praktycznie mnie nie znasz.

- Bello. Zostałaś sama. Tak jak ja wiele lat temu – mówiła spokojnym, poważnym

tonem. – Dzięki Rose udało mi się odkopać z dołka, w którym się znalazłam przez mojego
ojca. Ja pomogę tobie odkopać się z tego, w co wkopał cię Edward.

- Ale nie znamy…

- Mamy dużo czasu. Na przykład kilka godzin lotu do Miami.

- Lily, nie mogę tego zrobić.

- Możesz. Nie zostawię cię tutaj samej. Bez perspektyw, bez przyszłości. Bo z tym

zostawił cię on.

Spuściłam głowę. Nie powinna tak mówić o Edwardzie. Mimo wszystko był

pierwszym mężczyzną, którego naprawdę pokochałam. Pokazał mi czym jest życie, nauczył
brać z niego tyle, ile się da, a resztę zostawiać. Nauczył mnie żyć teraźniejszością. A
naprawdę chciałam przyjąć jej ofertę, jednak nie potrafiłam tego zrobić. To był kłopot dla niej
– musiał być. Nadal uśmiechała się ciepło, oczekując mojej odpowiedzi.

- Wyjeżdżając z Forks nie myślałam o kontynuowaniu szkoły. Musiałabyś tam ze mną

pojechać po papiery.

background image

- Zrobię to. Potrzebujesz kogoś mieć, a ja…mogę być tym kimś. Co ty na to?

- Pojadę z tobą.

- Skończyłaś? – Kiwnęła głową na mój talerz.

- Tak, chodźmy.

Wyjęłam ze spodni pieniądze, jednak Arizona mnie uprzedziła i zapłaciła za nas obie.

Przyjechała tutaj wypożyczonym samochodem, więc pojechałyśmy razem do Forks.
Zostawiłam auto mamy na podjedźcie razem z kluczykami, a sama przeniosłam się do
samochodu Arizony – raczej Lily. Starałam się powoli przyzwyczaić do jej nowego imienia.
Załatwiłyśmy szkołę i zdążyłyśmy na lot do Miami.

Obawiałam się tego „nowego życia”, ale przygoda z Edwardem nauczyła mnie wielu

rzeczy. Jedną z nich było ryzyko. Kto nie ryzykuje, ten nic nie ma. Ja postanowiłam
zaryzykować życie na przedmieściach Miami z osobą, której praktycznie nie znałam. I
Zdecydowałam się zapomnieć o Edwardzie. To była największa przygoda mojego życia, ale
niestety musiałam powrócić do normalności, w której nie porwał mnie morderca, nie
zakochałam się w nim i nikt nie próbował mnie zabić. Chyba to nie będzie takie ciężkie.

Bałam się przyszłości, ale to raczej normalne w moim wieku, prawda? Żadna

przeciętna nastolatka nie przeżyła tego, co ja w życiu. Najpierw szurnięty ojciec, przez
którego uzależniłam się od alkoholu, później namiastka normalności…

Czas było zacząć nowe życie. Już nie mogłam się doczekać.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Morderca moich marzeń Epilog
22,23,24
ćwiczenia i wykłady - 22 i 23 maja 2010r, Postępowanie cywilne
FIZYKOTERAPIA 22 i 23 10 2011r
Opracowania różnych tematów, Polska moich marzeń i moich możliwości, Polska moich marzeń i moich moż
Dekonstrukcja-22-23-24, Filologia polska, Metodologia badań literackich
Świetlica moich marzeń, wypracowania
Dom moich marzeń, Wychowanie do życia w rodzinie
22 23
22 23
22, 23, 24id 29476 Nieznany (2)
06 Rozdzial 22 23
opracowania 2010 (pytania które będą 1, 8, 9, 14, 22, 23, 24, 28, 29, 30 )
page 22 23
22 23
Szkoła moich marzeń, KONSPEKTY KSM
22 i 23, Pedagogika studia magisterskie, socjologia

więcej podobnych podstron