Tomasz Łysiak Prezydent „Panie Kochanku”

background image

Autor:

Tomasz Łysiak

Źródło:

Gazeta Polska Codziennie

Prezydent „Panie Kochanku”

Dodano: 14.11.2013 [16:37]

W relacjach z tegorocznych obchodów Święta Niepodległości królowały dwa

obrazy

. Jeden był

skupiony wokół uśmiechniętego łagodnie prezydenta stojącego przed pomnikiem Józefa
Piłsudskiego. Drugi obraz epatował czerwienią, chaosem, dymem, wykrzywionymi

twarzami

i

postaciami w kominiarkach.

Gdy w mediach mainstreamu mówiono o uroczystościach prezydenckich, pojawiały się słodkie
słowa klucze: „spokój”, „atmosfera pikniku”, „radośnie”, „podniośle” itp. Natomiast gdy podczas
marszu narodowców, do którego przyłączyli się tłumnie warszawiacy, w bocznych ulicach zaczęły
się przepychanki prowokowane nie wiadomo przez kogo, relacja się zaostrzyła: „atakujące grupy”,
„kibole”, „agresja”, „kamienie”, „płonący samochód”, „podpalona tęcza”.
Pokazywano non stop
migające koguty radiowozów, maszerujące oddziały policji. Ton opowieści jeszcze bardziej się
zaostrzył, gdy podpalono budkę strażnika przed ambasadą rosyjską
. To już właściwie – wojna!

Zabiegi

propagandowe

Kontrast między Polską spokojną i zrównoważoną (Bronisław Komorowski, Donald Tusk i akolici)
a tą diabelską, demoniczną, należącą do okropnej prawicy, królował w największych telewizjach
komercyjnych, gdy – ku rozczarowaniu piewców salonowej poprawności – rozpoczęły się
uroczystości krakowskie organizowane przez PiS i kluby „Gazety Polskiej”. Zarówno Polsat News,
jak i TVN24 transmitowały to wydarzenie. Na monitorach pojawił się prezes Jarosław Kaczyński.
Za nim tłumy, biało-czerwone flagi, morze głów, wszystko w godności i skupieniu należnym
zarówno chwili świętowania, jak i temu, że ciągle trzeba o pełną wolność walczyć. Nie karabinem
na szczęście – tylko wyraźną postawą moralną.

Ten podniosły nastrój z Krakowa popsuł redaktorom przygotowaną narrację, która w głowach
widzów miała zostawić wyraźny przekaz: rządy prawicy (jak zwał, tak zwał – przeciętny Kowalski
nie odróżnia endeków od post-PPS-owców) to będzie czysta faszystowska powtórka z historii.
Pojawią się pochodnie, mundury, bojówki, a być może będą grane niemieckie marsze na Święto
Niepodległości.

Natychmiast więc dokonano bezbolesnej implementacji jednego w drugie – można by rzec zabiegu
prania mózgu. Przeszczepu klimatu ulicy z Warszawy do Krakowa. Otóż obraz z mówiącym
prezesem PiS na tle biało-czerwonych flag został pomniejszony, przesunięty, a obok
zaserwowano widzom ujęcia warszawskie, które przytłaczały klimatem. Mistrzostwo
manipulacji!
Przekaz podprogowy doskonały. Już nie widać krakowskiego nastroju podniosłości,
godności, spokoju, szlachetności. Widać mówiącego Kaczyńskiego, a obok – policję, błyski
niebieskich świateł radiowozów, zagubionych ludzi błąkających się po

ulicach

. Jeśli ktoś w tejże

chwili włączył telewizor, mógł odnieść wrażenie, że to w Krakowie doszło do rozrób, które dzieją

background image

się równolegle do przemówienia szefa opozycji. Ale to był tylko wstęp.

Niedługo

potem w studiu

pojawiła się pani Renata Kim z „Newsweeka” i oświadczyła bez ogródek, że winę za incydenty
chuligańskie w trakcie Marszu Niepodległości w Warszawie ponosi prezes Jarosław Kaczyński.

Doskonałe, celne powiązanie skutków z przyczynami. Zapewne tylko wrodzone miłosierdzie kazało
tejże pani nie obarczyć prezesa PiS winą za spustoszenia spowodowane tajfunem na Filipinach,

wzrost

akcyzy na piwo i porażkę Legii Warszawa z Trabzonsporem w Lidze Europy.

Skąd się wzięły śledzie?

Każdy dobry scenariusz filmowy to opowieść oparta na konflikcie. Tak było też z przekazem
telewizyjnym 11 listopada. Gdy po jednej stronie mieliśmy specjalnie przesycone czerwienią
zdjęcia z prawicowych niepokojów, po drugiej były prawdziwe gołąbki pokoju z doczepionymi
kotylionami w kolorach bieli i czerwieni. Ludzie stali przed belwederskim pomnikiem „Dziadka” i
słuchali, jak mówi prezydent. A ma on niezwykły talent krasomówczy, którym podzielił się z ludem
także i tego dnia. Każdy mógł się poczuć, jak gdyby Komorowski, niczym dobry wuj, wpadł do
niego na imieniny, chwycił kieliszek stojący między sałatką jarzynową a rybą po grecku i wzniósł
toast. Te przemowy-toasty, pół biesiadne, pół myśliwskie, ale zawsze sarmackie, spod wąsa lub
bez wąsa wygłaszane, płyną do uszu rodaków przy kolejnych

okazjach

patriotycznych. A to

przy święcie różowego orła z czekolady, a to na Święto Wojska, a to znowuż na Święto
Niepodległości.

Ma prezydent w owym wizerunku świetnych protoplastów. Jednym z nich był książę Karol
Stanisław Radziwiłł „Panie Kochanku”. Była to postać w XVIII wieku niezwykle barwna, która
poprzez swój sposób bycia, ubiór szlachecki, opowieści i anegdoty, które nijak się miały do prawdy,
weszła do polskiego panteonu dziwaków i tromtadrackich postaci rodem z komedii dell’arte. Tym
bardziej porównanie prezydenta do magnata wydaje się uprawnione, że Pałac Prezydencki,
wcześniej zwany Namiestnikowskim (chociaż i dzisiaj ta nazwa wydaje się adekwatna) był przecież
pałacem rodu Radziwiłłów.

Tenże więc słynny „Panie Kochanku” wygląd miał taki jak na wojewodę przystało: „był wyniosłej i
ogromnej postaci; więcej sarmacką surowość i powagę niż nadobność i piękność w twarzy jego
widziałeś” – pisał o nim w pamiętnikach Julian Ursyn Niemcewicz. I dodawał genialny
memuarysta, że Karol Radziwiłł „nie był wolnym od tak powszechnego niestety w kraju naszym
nałogu pijaństwa”.
Najważniejsze jednak było jego gawędziarstwo. Książę uwielbiał opowiadać
o niezwykłych przygodach, jakich ponoć doświadczył w życiu.

„W podróżach moich za granicą, gdy płynąłem do Wenecji, pokazała mi się, panie

kochanku

,

syrena; zaczęła śpiewać prześlicznie, potem wlazła na okręt. Była ona, panie kochanku, gładka
kobieta; diabeł mnie skusił, spaliśmy ze sobą i z tego złączenia się naszego porodziły się śledzie,
których tyle jest dzisiaj”.

Potrafił przekonywać rozmówców, że w trakcie burzy na morzu kazał majtkom wyskoczyć do
morza i podeprzeć okręt, dzięki czemu łajba nie zatonęła. Udowadniał, że przewodził armii
francuskiej w trakcie szturmu na Gibraltar. „Nieprawdaż?” – zapytał stojącego przy nim pana
Morawskiego, a ten odpowiedział przytomnie: „Nie mogę powiedzieć, zginąłem przy pierwszym
ataku”.

Skrzydła z czekolady

Prezydent w trakcie obchodów 11 listopada nie omieszkał upomnieć przy okazji tych, którzy nie
potrafią świętować w atmosferze pikniku. Tych, którzy śpiewają „Boże, coś Polskę”, dodając na

background image

końcu: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!”, zamiast oficjalnego „pobłogosław”. Tekst tej
pieśni się zmieniał. Z lojalistycznego hymnu ułożonego na cześć cara stał się hymnem buntującej
się warszawskiej ulicy przed wybuchem powstania styczniowego. Wtedy też na ulice wychodziły
manifestacje. Ludzie śpiewali wówczas: „Ojczyznę, wolność racz nam zwrócić, Panie!”.

Niepodległość nadeszła, wywalczona przez Józefa Piłsudskiego, Romana Dmowskiego i wielu
szlachetnych patriotów.

Stanisław Stroński opisał w artykule w „Rzeczpospolitej” z marca 1921 r. przepiękną chwilę. Gdy
uchwalono polską konstytucję – a głosowano wtedy przez powstanie z miejsca – na sali wszyscy
posłowie byli wzruszeni. I zaśpiewali razem „Boże, coś Polskę”, zmieniając ostatni wers na
„Ojczyznę, wolność racz zachować, Panie”.

Jaki jednak był kształt tej wolności? Już pięć lat później Polska stanęła na krawędzi. Kolejną
konstytucję uchwalono po przewrocie majowym. Dla Józefa Piłsudskiego polska wolność była tak
złej

jakości

, że groziła natychmiastowym upadkiem. Co dla Marszałka było jednak zbawienne, dla

innych okazało się rozczarowaniem i powodem do ataków na sanacyjną rzeczywistość. Ale
Komendant wielokrotnie powtarzał i podkreślał – wolność trzeba odbudować w dwóch wymiarach,
zarówno fizycznym, jak i moralnym. Wtedy będzie pełna.

Takiej wolności pełnej, co pokazała katastrofa smoleńska, nie odbudowaliśmy po 1989 r.

Trzeba odwagi, by głośno to mówić. Łatwiej bowiem postawić skrzydła z czekolady, niż
sprowadzić te pogruchotane ze smoleńskiego lotniska.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tomasz Łysiak O Baumanie i polskim honorze
Tomasz Łysiak Dorzynanie kanonu lektur szkolnych Jak uciszono krzyk polskości
Tomasz Łysiak Karmazyn i Róż
Tomasz Łysiak Rekonstrukcja jako metoda O bolszewickim sposobie sprawowania władzy
Tomasz Łysiak Myśleć i mówić prawdę
Tomasz Łysiak Cień czarnych orłów Czego nas uczy targowica
Tomasz Łysiak Ciastka pani Bieńkowskiej i obiady premiera
Tomasz Łysiak Koniec Świata Szwoleżerów czyli o ginącej cnocie Lojalności
Tomasz Łysiak Świergot złotych ptaków O bizantyjskiej formie władzy PO
Tomasz Łysiak Defilady
Tomasz Łysiak W obronie Konopnickiej
Tomasz Łysiak Niemiecka polityka ahistoryczna
Tomasz Łysiak Kim był Maurycy Mochnacki, współtwórca Gazety Polskiej
Tomasz Łysiak Drewniane tabakierki Tomasz Łysiak o lufach dział wymierzanych w niewinnych ludzi
Tomasz Łysiak Targowica Obywatelska
Tomasz Łysiak Czarna chmura kłamstwa nad smoleńskim lasem Powielanie sowieckich manipulacji
Tomasz Łysiak Cienka czerwona linia Sposoby na opornych
Tomasz Łysiak Bo Oświęcim to była igraszka Tomasz Łysiak o wyrokach sądów
wywiad z Janem Tomaszewskim, bratem ciotecznym śp Prezydenta

więcej podobnych podstron