background image

 

Justine Davis

 

 

 

Druga strona medalu 

 
 

Tłumaczyła Aleksandra Komornicka 

background image

Rozdział 1 

 
– Franklin Gardner? Z tych Gardnerów? Gardner Corporation? 
Colin Waters nie lubił takiego początku dnia. 
– Tak, z tych Gardnerów. Dlatego komendant osobiście zadzwonił o pierwszej 

w nocy do detektywa Bentona. 

– Skąd pewność, że to zwłoki samego Gardnera? 
–  Tak  mówi  Benton.  I  specjalnie  prosił,  żeby  mu  ciebie  przydzielono.  Zanim 

udasz się na miejsce zbrodni, masz się z nim spotkać na posterunku. 

Rozmawiając z dyspozytorem przez swój telefon komórkowy, Colin zamilkł na 

moment,  po  czym  ciężko  westchnął.  Był  już  w  drodze,  bo  miał  nadzieję,  że  im 
wcześniej  znajdzie  się  na  miejscu,  tym  większe  będą  szanse  na  znalezienie 
świeżych  śladów.  Teraz  jednak,  słysząc,  że  Benton  już  się  tym  zajął,  doszedł  do 
wniosku, że pewnie niewiele wskóra. Jeżeli Josh Benton, doświadczony detektyw, 
mówi, że ofiarą jest Gardner, to tak musi być; ten człowiek się nie myli. 

–  Świetnie  –  mruknął  do  siebie  Colin.  Tylko  tego  mu  brakowało: 

zamordowanego biznesmena, faceta ze świecznika. 

Zakończył  rozmowę  i  swoim  gruchotem,  nadającym  się  tylko  do  jazdy  po 

mieście, ponownie włączył się do ruchu. Ledwie wjechał na lewy pas, kiedy znów 
zadzwonił telefon. Tym razem był to komendant okręgowy, Eliot Portman. 

– Jedziesz na miejsce? – zapytał bez zbędnych wstępów. 
– Tak. 
– To dobrze. Liczę na to, że nie dopuścisz do przecieków tak długo, jak się da. 

Nie chcę, żeby prasa zaczęła się kręcić i węszyć, zanim będziemy gotowi. 

Założę  się,  że  te  sępy  już  zaczęły  krążyć,  pomyślał  Colin.  Media  wyczuwają 

morderstwo  znanych  osobistości  nie  gorzej  niż  rekiny  zapach  świeżej  krwi  w 
oceanie. 

– Wkrótce dołączy tam do ciebie Wilson. Colin skrzywił się. 
– Wilson? 
– To ta nowa, a od dzisiaj także twoja partnerka. 
To  szczyt  wszystkiego,  pomyślał  Colin.  Nie  dość,  że  ma  przed  sobą  sprawę 

dotyczącą  jednej  z  najznaczniejszych  rodzin  w  stanie,  nie  mówiąc  już  o  samym 
Chicago,  to  na  domiar  wszystkiego  podrzucają  mu  do  współpracy  nieopierzoną 
panienkę. 

Nie  przyłączył  się  do  ogólnej  nagonki  na  Wilson.  To  inni  wygadywali,  że 

background image

dziewczyna  wkręciła się  na stanowisko  detektywa, o którym całymi latami  marzą 
gliniarze patrolujący ulice, podczas gdy ona  miała za sobą tylko kilka lat pracy w 
wydziale nieporównywalnie  mniejszym od głównego wydziału policji w Chicago. 
Wiedział,  że  Wilson,  jak  mało  kto  w  wydziale,  znała  się  na  komputerach,  co 
powstrzymało go przed przyłączeniem się do chóru niezadowolonych z jej awansu. 
To jednak wcale nie oznaczało, że uznał to za dobry pomysł. 

Zwłaszcza że będzie miał do dyspozycji kompletnie zieloną funkcjonariuszkę w 

sprawie o zabójstwo, zapowiadającej się na trudną. 

–  Jakiś  problem,  Waters?  –  zapytał  Portman,  uprzytamniając  Colinowi  jego 

przedłużające się milczenie. 

– Nie, po prostu lawiruję między samochodami – skłamał gładko. – Będę pana 

informował na bieżąco. 

– Sprawa jest naprawdę cholernie ważna, więc bądź w kontakcie. 
– Jakbym sam o tym nie wiedział – mruknął – do siebie Colin. – Tak jest, szefie 

– powiedział na głos. 

Zanosiło się na bardzo długi dzień. 
– Strasznie wyglądasz, chłopie – zauważył Colin z dziecięcą bezpośredniością. 
– A czuję się jeszcze gorzej – mruknął Josh Benton, przygładzając ręką czarne 

włosy. 

Benton  był  tylko  o  sześć  lat  starszy  od  Colina,  ale  nieporównanie  bardziej 

doświadczony,  co  było  widać  w  jego  oczach.  Colin  był  ciekaw,  czy  oczy,  które 
ogląda  codziennie  w  lustrze,  będą  kiedyś  wyglądać  podobnie.  Oddał  Bentonowi 
swoją kawę. 

– Potrzebujesz jej bardziej ode mnie. 
– Nie będę się spierał – przyznał Benton i sięgnął po filiżankę. – To była długa 

noc. 

– Może byś usiadł i zapoznał mnie ze szczegółami sprawy? 
–  Mowy  nie  ma.  Jeśli  teraz  usiądę,  mogę  już  nigdy  nie  wstać  –  skrzywił  się 

Benton i popatrzył uważnie na Colina. – Za to ty możesz sobie usiąść i odpocząć. 
Coś mi się zdaje, że nieprędko będziesz miał ku temu następną okazję. 

– Tak, też tak uważam. Więc na czym stoimy i co aktualnie wiemy? 
–  Gosposia,  Miriam  Hobart,  znalazła  go  koło  pierwszej  po  północy.  Kobieta 

pracuje u Gardnerów od ponad dziesięciu lat i jest naprawdę zrozpaczona. 

– Jakieś ślady walki? 
– Owszem. Na twarzy Gardnera widnieją  stłuczenia o dość dziwnym  rysunku, 

zauważyliśmy też dużą ranę z tyłu głowy, która być może powstała przy upadku od 

background image

uderzenia  o  kant  stolika.  To  mogło  być  nawet  przyczyną  śmierci,  jeśli  chcesz 
wiedzieć.  Ale  także  nieduże,  ale  głębokie  rany  kłute,  widoczne  na  piersi,  mogły 
spowodować zgon. 

– Zadane nożem? 
– Raczej szpikulcem  do  lodu.  A  na  miejscu zbrodni znaleźliśmy całą kolekcję 

szpikulców. 

Dziwne  upodobania  kolekcjonerskie,  pomyślał  Golin,  ale  zachował  tę  uwagę 

dla siebie. 

– To było włamanie? 
–  Nie.  Brakuje  paru  cennych  rzeczy,  ale  większość,  włącznie  z  plikiem 

gotówki, pozostała nietknięta. 

Colin skrzywił się, ale nic nie powiedział. Z pewnością Benton  ma te same co 

on  wątpliwości.  Obaj  są  dostatecznie  doświadczeni,  żeby  wiedzieć,  co  mogą 
znaczyć takie szczegóły. 

– Od czego chcesz, żebyśmy zaczęli? 
– My? – zdziwił się Benton. 
–  No  tak  –  mruknął  pod  nosem  Colin.  –  Szef  powiadomił  mnie  właśnie,  że 

przydziela mi nową partnerkę. Mamy się spotkać na miejscu zbrodni. 

Benton przyglądał mu się przez chwilę. 
– To ta maniaczka komputerowa? 
Colin wzdrygnął się na to dosadne określenie. 
– Jak to odgadłeś? 
– Ona jedna nie miała przydziału, a ty byłeś jedynym detektywem bez partnera 

– wyjaśnił Benton. 

– I wołałbym, żeby tak zostało. 
– Przynajmniej będziesz miał na co popatrzeć. 
Słaba  rekomendacja  jak  na  glinę,  pomyślał  Colin  i  na  tym  poprzestał.  Pewnie 

podobnie myślał Benton, gdy ponownie wrócił do sprawy. 

– Dostaniemy zdjęcia, gdy tylko wyschną, i wstępne raporty z oględzin miejsca 

zbrodni.  Gardner  miał  dwudziestotrzyletniego  syna,  Stephena,  który  mieszka  w 
rezydencji  Gardnerów.  I  matkę,  Cecelię.  Rzuć  okiem  na  strony  kronik 
towarzyskich, a od razu ją zobaczysz. 

–  W  tym  celu  wystarczy  popatrzeć  pięć  minut  na  wieczorne  wiadomości  – 

dodał ironicznie Colin. – Co z resztą rodziny? 

– Jeszcze jest starszy brat, Lyle. 
– Kto z nich został powiadomiony? 

background image

Na twarzy Bentona pojawił się grymas. 
– Matka. Osobiście, przez dwóch kapitanów, specjalnie oddelegowanych przez 

szefa. 

Teraz z kolei skrzywił się Colin; to było ustępstwo na rzecz pozycji społecznej 

denata,  ale  również  zmarnowana  okazja  i  strata  dla  śledztwa.  Żeby  czegoś  się 
dowiedzieć  od  rodziny ofiary  mordu,  detektyw  stara  się  zawiadomić  ją  pierwszy. 
Nie  robi  tego  bynajmniej  z  sadystycznej  przyjemności;  wie,  jak  ważne  są  reakcje 
najbliższych – czy na przykład ktoś tylko  udaje zaskoczonego, czy w głębi ducha 
się cieszy i tylko udaje smutek po stracie bliskiej osoby. 

– Jeżeli  nawet została zaskoczona, to w  ocenie  łych  policjantów  nie dała tego 

po sobie poznać. Mogła być w szoku. 

Benton  niczego  więcej  nie  dodał,  więc  Colin  doszedł  do  wniosku,  że  nie 

doniesiono  mu  o  żadnej  reakcji,  która  wzbudziłaby  jego  zainteresowanie.  Benton 
był jednym z najlepszych w zawodzie i – pomimo zmęczenia życiem widocznego 
w oczach – nie przeoczyłby niczego ważnego. 

– Kto sprawdza budynek? – zapytał Colin. 
–  Na  początek  posłaliśmy  tam  patrol  mundurowych,  a  teraz  będziesz  musiał 

dalej sam po węszyć. 

– Co jeszcze? 
–  W  holu  i  na  korytarzach  są  rozmieszczone  kamery.  Dozorca,  niejaki  Carter, 

powiedział,  że  urządzenie  nagrywające  znajduje  się  w  podziemiu. 
Skontaktowaliśmy się z firmą ochroniarską, żeby ich także przepytać. Mają wysłać 
na miejsce faceta nazwiskiem Bergen. 

– Zaraz się za to weźmiemy – oznajmił Colin. 
Taśmy  wideo  z  wind  i  korytarzy  powinny  wiele  wyjaśnić  i  to dość  szybko.  Z 

drugiej strony doskonale wiedział, że to nie wystarczy; gdy chodzi o morderstwo, 
sprawy bywają pogmatwane. Bardzo pogmatwane. A często przy okazji wypływają 
na wierzch różne brudy. 

 
Darien  zaparkowała  samochód  tak  daleko  od  wskazanego  adresu  na  Złotym 

Wybrzeżu,  że  z  obawy  przed  spóźnieniem  zaczęła  biec.  Przecież  obecne  zadanie 
powierzył jej sam komendant okręgowy. 

Dobiegła  na  miejsce  i  przystanęła  na  chwilę,  żeby  przed  wejściem  do  środka 

trochę  się  ogarnąć.  Wiedziała,  że  powinna  wyglądać  stosownie  do  sytuacji  –  w 
końcu zamordowano tu szanowanego obywatela, kochanego członka rodziny  – ale 
jakaś maleńka cząstka Darien cały czas była radośnie podniecona z powodu udziału 

background image

w  pierwszym  w  życiu  śledztwie  w  sprawie  morderstwa.  Musi  się  pilnować; 
okazywanie  niestosownego  entuzjazmu  –  choć  zrozumiałego  w  przypadku 
nowicjuszki – mogłoby ją skreślić na zawsze. 

Nie  powinna  także  zwracać  uwagi  na  fakt,  że  najbardziej  seksowny  facet  w 

wydziale będzie jej partnerem. 

Marcowe  słońce  nie  dawało  zbyt  wiele  ciepła,  za  to  malowało  kamienną 

elewację  budynku  złocistokremową  barwą,  pasującą  do  bursztynowego  szkła 
okien.  Trzydzieści  kondygnacji,  a  nawet  więcej,  pomyślała,  zadarłszy  głowę  do 
góry.  Nic  dziwnego.  Skoro,  według  komendanta,  ofiara  była  bogata  i  znana  z 
ekstrawaganckiego  trybu  życia,  prawie  na  pewno  mieszkała  na  ostatnim  piętrze 
albo  w  osobnym  apartamencie  wybudowanym  na  dachu  budynku,  zwanym 
penthouse'em. 

Stanowczo  odrzucając  wszelkie  wahanie,  Darien  wyprostowała  plecy  i  weszła 

do  środka.  Już  od  progu  zaskoczyło  ją  bogactwo  błyszczących  marmurów 
głównego  holu.  Jej  rodzinne  Springfield  może  i  było  stolicą  stanu,  ale  ludności 
miało  dwadzieścia  pięć  razy  mnie  niż  Chicago;  w  tym  bogatym,  luksusowym 
miejscu Darien poczuła się znowu jak  małomiasteczkowa dziewczynka zagubiona 
w wielkiej metropolii. 

No  i  co  z  tego,  pomyślała.  Człowiek  mieszkający  na  samej  górze  tego 

luksusowego  apartamentowca  nie  żyje,  a  do  niej  należy  wykrycie  lego,  kto  to 
spowodował. 

Opanowała się i już po chwili pewnym krokiem przecięła marmurową posadzkę 

holu,  kierując  się  do  rzędu  wind.  Po  drodze  starała  się  rozluźnić  mięśnie.  Przed 
wejściem  do  jednej  z  wind  stał  umundurowany  policjant  i  Darien  szybko  się 
zorientowała,  że  to  pewnie  winda  prowadząca  bezpośrednio  do  mieszkania 
Gardnera.  Podeszła  do  funkcjonariusza  i  okazała  swój  identyfikator.  Policjant 
skrupulatnie go zbadał i porównał zdjęcie z jej twarzą, jakby wątpił, czy dokument 
jest  prawdziwy.  Winda  była  bardzo  elegancko  urządzona,  cala  w  złoceniach  i 
marmurze,  więc  Darien  nastawiła  się  na  jeszcze  większe  luksusy  w  apartamencie 
Gardnera. Orientując się w wielkości budynku, łatwo się domyśliła, jak duże musi 
być to mieszkanie wybudowane na samej górze. 

Drzwi  windy  otworzyły  się  bezpośrednio  na  hol  dwupoziomowego 

apartamentu.  Od  razu  po  wyjściu  Darien  wpadła  na  mundurowego,  któremu 
musiała pokazać swoją odznakę, żeby w ogóle  móc przejść i udać się dalej. Przez 
długą chwilę policjant przyglądał się jej sceptycznie, a ona się zastanawiała, czy to 
się kiedyś skończy. 

background image

–  Słuchaj,  mam  się  tu  spotkać  z  detektywem  Watersem  –  odezwała  się 

wreszcie.  –  Jesteśmy  partnerami.  W  tej  sprawie  –  dodała  po  namyśle,  nie  mając 
pojęcia, czy to partnerstwo przetrwa. 

W oczach gliniarza pojawił się krótki błysk, a wargi mu drgnęły. 
– Jest w kuchni. – To była cała informacja. 
Wreszcie mogła odejść. Postanowiła nie zastanawiać się, co sobie o niej myślał 

policjant. Teraz musi tylko zorientować się, gdzie jest kuchnia. Idąc, nie  mogła się 
powstrzymać  od  gapienia  się  na  ostentacyjny  przepych  mieszkania  –  ogromne 
orientalne  dywany,  bliźniacze  kanapy,  z  których  każda  mogła  pomieścić  z  tuzin 
gości,  rzeźby  na  podświetlonych  postumentach  i  obrazy  na  ścianach,  z  których 
każdy pewnie nadawał się do muzeum. 

Szła, dopóki nie usłyszała głosów. Zatrzymała się i stwierdziła, że dochodzą z 

dwóch  różnych  kierunków  –  z  pomieszczenia  na  wprost  i  z  jej  lewej  strony. 
Nadstawiła  uszu,  aż  usłyszała  niski,  głęboki  baryton  detektywa  Colina  Watersa. 
Był nie do pomylenia z żadnym innym głosem. Skręciła w lewo. 

– ... potrzebuję wideokaset z wind tylko z tego okresu – mówił Waters. 
–  Zaraz  je  dostarczę,  detektywie  –  padło  zapewnienie,  po  czym  Darien 

usłyszała czyjeś kroki i uznała, że to najodpowiedniejsza chwila, żeby wejść. 

– Zajmij się tym – zlecił komuś Waters. – Będę ci wdzięczny. 
Kiedy  weszła  do  kuchni,  która  bardziej  by  pasowała  do  pięciogwiazdkowej 

restauracji  niż  do  prywatnego  mieszkania,  wychwyciła  króciutką  przerwę  w 
wypowiadanych przez Watersa słowach, chociaż nawet nie zerknął w jej stronę. A 
może  jej  się  wydawało?  Drugi  z  mężczyzn,  niższy  i  masywniejszy,  zauważył  ją, 
stracił wątek i wlepił w nią wzrok. 

– Wreszcie... o... detektyw Wilson  – Waters wypunktował pierwsze słowo,  na 

co  Darien  omal  się  nie  zaczerwieniła.  Powinien  chyba  wiedzieć,  ile  trwa  dojazd 
tutaj z centrum miasta, po co więc... 

– Detektyw? – zdziwił się drugi mężczyzna, – a Darien poczuła się głupio. Po 

chwili dotarło do niej, że może przykra uwaga Watersa skierowana była nie tyle do 
niej, co do jego towarzysza. Może chciał go poinformować, kim ona jest, żeby nie 
palnął  czegoś  niestosownego.  Popatrzyła  na  wysokiego,  wspaniale  zbudowanego 
partnera  taksującym  wzrokiem,  zastanawiając  się,  czy  rzeczywiście  za  fasadą 
szorstkości – bo tak go oceniała – kryje się taktowny i wrażliwy człowiek. 

Wreszcie  doszła  do  wniosku,  że  nie  ma  sposobu,  żeby  to  teraz  stwierdzić,  a 

zresztą to i tak nie miało znaczenia. Drugi facet wymknął się już innymi drzwiami. 
Więc  nie  zamierzała  komentować  krzywdzącej  uwagi  partnera.  Wygłupiłaby  się, 

background image

potwierdzając swoją nową opinię o Watersie, ale jeśli rzeczywiście ją skrytykował, 
tym bardziej nie zasługiwał na odpowiedź. 

Zacznij  tak,  jak  zamierzałaś  od  początku,  zwykł  mawiać  jej  ojciec,  a  ona 

właśnie zamierzała jak najlepiej zacząć to partnerstwo. 

– Co tu mamy? – zapytała energicznie. 
Odpowiedź  Watersa  padła  dopiero  po  krótkiej  przerwie,  podczas  której  nie 

odrywał wzroku od Darien. Zrobiło to na niej wrażenie. Trudno, żeby było inaczej; 
miał wyjątkowo piękne, złocistobrązowe oczy. Wreszcie się odezwał: 

– My – podkreślił to słowo – mamy tu przypadek zabójstwa, który może okazać 

się wyjątkowo koszmarny. 

–  Rozumiem,  że  ofiara  jest  ważną  osobistością  –  odpowiedziała  Darien 

najbardziej obojętnym tonem, na jaki mogła się zdobyć. 

– Jeszcze jaką. Cała rodzina jest bardziej znana i popularna niż sam burmistrz. 

W  dodatku  mają  przyjaciół  i  znajomych  na  najbardziej  eksponowanych 
stanowiskach. 

– Czuję się tak, jakbyśmy stąpali po kruchym szkle – westchnęła. 
Ku jej zdumieniu Colin Waters uśmiechnął się szeroko. 
– W dodatku po bardzo drogim szkle – skomentował. 
Nie  wiadomo  dlaczego  Darien  poczuła  zadowolenie.  Postanowiła  od  razu 

postawić sprawę |, jasno i pokazać, że zna swoje miejsce. 

– Czego ode mnie oczekujesz? – zapytała. 
Tym razem obrzucił ją spojrzeniem, którego nie potrafiła zinterpretować. 
– Czekasz, żebym ci mówił, co masz robić, Wilson? 
Nie była pewna, co odpowiedzieć, więc postawiła na szczerość. 
– Wiem, co jest do zrobienia. Wiem też, w czym jestem dobra, więc domyślam 

się,  że  mam  sprawdzić  jego  komputer.  Ale  jako  nowicjuszka  wolałabym  spytać, 
czego konkretnie ode mnie oczekujesz. 

Po  krótkiej  chwili  Waters  pokiwał  głową,  jakby  Darien  udzieliła  prawidłowej 

odpowiedzi w teleturnieju. 

– Benton i Sutter zbierają dowody, więc pod koniec dnia powinniśmy dostać od 

nich wstępne raporty. Zabierzemy komputer jako dowód. Jest tylko laptop, innego 
nie znalazłem, więc nie musimy czekać na transport, pod warunkiem, że od wyjścia 
z mieszkania do zarejestrowania go na liście dowodów nie spuścimy go z oka. 

– Czy Benton i Sutter wyciągnęli jakieś wstępne wnioski? 
–  Bardzo  ograniczone.  W  tego  rodzaju  sprawie,  kiedy  ofiara  pochodzi  z 

wyższych  sfer,  trzeba  dmuchać  na  zimne.  Na  razie  wiemy  na  pewno  tylko  to,  że 

background image

Franklin  Gardner  nie  żyje,  że  nie  zrobił  tego  sobie  sam  i  że  nie  ma  śladów 
włamania. 

– Czy coś zginęło? 
–  Parę  dość  wartościowych  przedmiotów.  Ale  ktokolwiek  to  był,  nie  tknął 

gotówki i różnych łatwych do wyniesienia, a także do upłynnienia, cennych rzeczy. 

– Czy to mogło być przerwane włamanie? 
– Może. 
– Przez ofiarę? 
–  Niewykluczone  –  przyznał  Waters.  –  W  gabinecie,  gdzie  go  znaleziono, 

widoczne są ślady walki. Zaraz ci pokażę. 

– Ale to nadal nie wyjaśnia braku śladów włamania. 
– Ano nie wyjaśnia. 
– Nikt niczego nie słyszał? 
– Mieszkająca tu na stałe gosposia, która go znalazła, była jedyną osobą obecną 

w  domu.  Ale,  jak  twierdzi,  gabinet  jest  dźwiękoszczelny,  żeby  nikt  nie 
przeszkadzał w pracy Gardnerowi. 

– Rozmawiałeś z nią? 
– Jeszcze nie. Jest pierwsza na liście, ale ciągle jest kompletnie rozkojarzona. 
–  Gardner  miał  jakichś  wrogów?  –  Na  ustach  Darien  pojawił  się  cierpki 

uśmiech. – Głupie pytanie... jakby można było nie narobić sobie wrogów, osiągając 
taką pozycję! 

– To więcej niż pewne – przyznał Waters. – Ale nie mamy żadnych nazwisk. 
– To co... zaczynamy przesłuchania? 
– Jasne. 

background image

Rozdział 2 

 
–  Rozumiem,  że  to  dla  pani  straszne  przeżycie,  pani  Hobart  –  powiedział 

Waters. 

–  To  było  potworne!  –  Miriam  Hobart  wstrząsnął  dreszcz.  Siedząc  na 

wytwornej  kanapie  swojego  chlebodawcy,  wyglądała  na  wykończoną,  a  Darien 
podejrzewała, że chyba nie spała przez większą część nocy. Z notatek wynikało, że 
kobieta  ma  pięćdziesiąt  trzy  lata,  a  teraz  wyglądała  co  najmniej  o  dziesięć  lat 
starzej. 

–  Jestem  pewny,  że  zechce  nam  pani  pomóc  odnaleźć  tego,  kto  zabił  pana 

Gardnera. – Waters mówił wyjątkowo ciepłym tonem. 

– Już powiedziałam  innym detektywom, że nic  nie wiem.  Usłyszałam  hałas, a 

potem znalazłam ciało na podłodze w gabinecie. 

– I niczego pani nie widziała? 
Na twarzy kobiety pojawił się na chwilę wyraz podejrzliwości. 
– Nie, jak już powiedziałam tamtym detektywom, obudził mnie hałas. 
– Jaki to był rodzaj hałasu? 
– No, po prostu hałas – wzruszyła niecierpliwie ramionami. – Poszłam do holu i 

zobaczyłam światło. Znalazłam pana Gardnera, wezwałam policję i to wszystko. 

Brzmi to trochę tak, jakby kobieta się broniła, pomyślała Darien  i w tej samej 

chwili  zauważyła,  że  Waters  przechyla  głowę,  jakby  ton  pani  Hobart  wzbudził 
również jego zainteresowanie. 

– Rozumiem. W tej sytuacji nie będziemy zabierać pani czasu – oznajmił, na co 

gospodyni  wyraźnie  się  odprężyła.  –  Potrzebne  nam  będą  tylko  nazwiska 
wszystkich osób, które były tu wczoraj w ciągu dnia i wieczorem. A także każdego, 
kto regularnie bywa w tym domu. 

Pani  Hobart  znowu  się  spięła.  Darien  zaobserwowała,  że  to  także  nie  uszło 

uwagi Watersa. 

– Obawiam się, że nie będę mogła tego zrobić. To by było niezgodne z umową, 

jaką zawarłam z panem Gardnerem. 

– Z umową? – Waters wyglądał na zaintrygowanego. 
– Zastrzeżenie o zachowaniu dyskrecji? – zapytała Darien, odzywając się po raz 

pierwszy od początku przesłuchania. 

Kobieta spojrzała na nią. 
– Właśnie. Nie zawiodłam niczyjego zaufania przez dziesięć lat i nie zamierzam 

background image

zrobić tego teraz. 

Darien zawahała się, a po chwili powiedziała łagodnym tonem: 
– Osoba, której obiecała pani dyskrecję, nie żyje. Czy ten fakt pani nie zwalnia 

od  zobowiązania,  zwłaszcza  gdyby  to  miało  pomóc  w  schwytaniu  mordercy  pana 
Gardnera? 

Gospodyni zastanowiła się, skinęła głową i otworzyła usta, żeby przemówić, ale 

nagle zrezygnowała. 

– Pani Hobart? – odezwał się Waters. 
– Pracuję dla całej rodziny Gardnerów – zaznaczyła kobieta i skrzyżowała ręce 

na piersi, jakby na tym zamierzała zakończyć. 

–  A  ja  pracuję  dla  miasta  Chicago  –  ostro  zwrócił  jej  uwagę  Waters.  –  Moim 

zadaniem  jest  wykrycie  tego,  co  naprawdę  stało  się  tutaj  dziś  w  nocy.  I  dotrę  do 
prawdy, pani Hobart. Wszelkimi możliwymi sposobami. 

Kobieta skurczyła się lekko, jakby onieśmielona. 
I  nic  dziwnego,  pomyślała  Darien.  Nigdy  wcześniej  nie  była  świadkiem 

przesłuchania,  które  prowadził  Waters.  Nie  zetknęła  się  także  z  metodą 
prowadzenia  przez  niego  śledztwa,  ale  słyszała  o  tej  jego  metodzie  wiele 
ciekawych rzeczy, więc postanowiła się nie wtrącać. Może się czegoś nauczy. 

– Jestem przekonany, że rodzina Gardnerów nie byłaby zadowolona, gdyby do 

opinii publicznej dotarła wiadomość, że zatrudnioną przez  nich osobę trzeba było 
zmuszać do współpracy w śledztwie o zabójstwo jednego z ich krewnych. 

Waters  mówił  lodowatym  tonem,  i  to  podziałało.  Pani  Hobart  wyglądała  na 

przerażoną,  a  Darien  zaobserwowała,  jak  nerwowo  przełyka  ślinę.  Ale  nadal 
milczała. Podobnie jak Waters; Darien zastanawiała się, czy nie czeka, żeby to ona 
odezwała się pierwsza. 

–  Może  powinniśmy  zadzwonić  do  pani  Gardner  –  zasugerowała.  –  Jestem 

pewna, że będzie sobie życzyła, aby nam pani pomogła. 

Waters  rzucił  jej  groźne  spojrzenie;  Darien  nie  miała  cienia  wątpliwości,  że 

właśnie  popełniła  wielki  błąd.  Ale  skoro  już  zaczęła,  a  on  jej  nie  przerwał,  nie 
miała wyboru i musiała brnąć dalej. 

–  Pani  Gardner  prosiła  naszego  zwierzchnika,  żeby  zrobiono  wszystko  co 

należy i użyto wszelkich możliwych środków dla dobra śledztwa. 

– Tak powiedziała? – zapytała kobieta z niepewną miną. – No cóż... 
Zmienił  się  wyraz  twarzy  Watersa,  chociaż  Darien  nie  była  pewna,  co 

oznaczała jego poprzednia niezadowolona mina. 

Gdy kobieta jeszcze się wahała, Waters dodał: 

background image

–  Oczywiście,  przejrzę  zabezpieczone  taśmy,  ale  mogłaby  nam  pani 

zaoszczędzić sporo czasu. 

Pani Hobart wytrzeszczyła oczy. 
– No właśnie, przecież tu są kamery. 
Zapomniała  o  tym,  pomyślała  Darien.  A  teraz,  kiedy  sobie  przypomniała,  nie 

wygląda na zadowoloną. To ciekawe. 

Waters dał jej czas na zastanowienie, zanim powiedział: 
–  Musimy  tylko  poznać  nazwiska  częstych  gości  pana  Gardnera,  no  i 

oczywiście każdego, kto go odwiedził wczoraj wieczorem. 

Pani Hobart wreszcie poddała się z cichym westchnieniem. 
– Przewijało się tu wiele osób. Ludzie interesu, a także przyjaciele i znajomi. 
– A rodzina? 
– Oczywiście też – potwierdziła gosposia, miażdżąc wzrokiem Watersa. – Pani 

Gardner często tu bywała, podobnie jak pan Lyle. 

Jeżeli Waters zauważył brak na tej liście Stephena, syna zmarłego – i dziedzica 

– nie dał tego po sobie poznać. Ale Darien była pewna, że tego nie przeoczył. 

– Kto spoza rodziny najczęściej tu bywał? Kobieta zamyśliła się. 
– Chyba pan Bartley. No i pan Reicher. 
Pierwszy  to  sekretarz  ofiary,  drugi  jest  dyrektorem  do  spraw  operacyjnych 

Korporacji  Gardnera,  przypomniała  sobie  Darien,  szybko  odtwarzając  w  myślach 
schemat organizacyjny korporacji, który Waters dał jej do przejrzenia po przybyciu 
na miejsce. 

– A kto był tu wczoraj? 
–  Pan  Lyle,  dość  wcześnie,  ale  tylko  przez  parę  minut.  O  nikim  więcej  nie 

wiem. 

– A wieczorem? 
– Już mówiłam, że nie wiem, czy ktoś składał mu wizytę wieczorem. Po kolacji 

pan  Gardner  wyszedł  i  wrócił  dopiero  około  dziesiątej.  Mówiłam  to  już  innym 
detektywom. Pan Gardner powiedział  mi, żebym się położyła, bo nie będzie mnie 
potrzebował. 

– Czy było w tym coś nietypowego? – zapytała Darien. 
– Nie, pan Gardner cenił sobie prywatność. 
Waters w milczeniu przyglądał się kobiecie. 
– Zwłaszcza kiedy się spodziewał damskiego towarzystwa? – rzucił. 
Darien  uprzytomniła  sobie,  że  Waters  wypowiedział  głośno  myśl,  która  jej 

także przyszła do głowy. Ciekawa była reakcji Miriam Hobart. 

background image

– Nie wtrącam się w takie sprawy – oburzyła się gosposia. 
– Chyba często się to zdarzało – wczuła się w jej sytuację Darien. – Był bardzo 

przystojnym i zamożnym mężczyzną. 

– To prawda. – Przez chwilę twarz kobiety wyrażała niekłamany ból.  – Ale to 

nie wszystko. 

– On miał w sobie coś szczególnego. Charyzmę, jak to się dzisiaj mówi. 
– Czy przyjaciółki pana Gardnera były z nim szczęśliwe? 
– To nie powinno nikogo obchodzić, ale tak, zawsze je dobrze traktował. 
– Ale nigdy z żadną się nie ożeni! – zauważyła Darien. 
–  Musiał  się  mieć  na  baczności.  Mężczyzna  z  jego  pozycją  nigdy  nie  ma 

pewności, czy kobieta jest zakochana, czy leci na jego pieniądze. 

Biedny facet, pomyślała Darien, ale nic nie powiedziała. 
– Czy naraził się komuś? 
– Ma pan na myśli jakąś kobietę? Na tyle, żeby go... zamordowała? 
Dziwne, ale w głosie pani Hobart brzmiała tylko ciekawość; żadnego zdumienia 

czy  oburzenia  z  powodu  samego  charakteru  pytania.  Zwłaszcza,  że  jeszcze  przed 
chwilą zarzekała się, że o niczym nie ma pojęcia. 

– Nie wyobrażam sobie, żeby którakolwiek z tych kobiet mogła mu coś takiego 

zrobić. 

– A więc znała je pani? 
– Zetknęłam się z większością z nich. 
– Lubiła pani te kobiety? 
– Nie byłam tutaj po to, żeby kogoś lubić albo nie. 
Na tym skończyła się współpraca z gosposią. 
Darien  nie  mogła  się  zdecydować,  czy  Miriam  Hobart  wykazała  się  daleko 

posuniętą  lojalnością  wobec  wieloletniego  chlebodawcy,  czy  też  coś  przed  nimi 
ukrywała. 

– No i co? – zapytała Darien, kiedy Waters odprawił kobietę. 
– A co ty o tym sądzisz? 
Darien  rozumiała,  że  Waters  ją  sprawdza.  Nie  była  idiotką;  wiedziała,  że 

według  niektórych  kolegów  dostała  tę  posadę  niemal  po  trupach  innych 
policjantów,  bardziej  doświadczonych  i  z  większym  stażem  niż  ona.  Z  tego 
powodu  zastanawiała  się  nawet,  czy  nie  odmówić  przyjęcia  stanowiska,  ale  Tony 
wybił jej to z głowy, zwracając uwagę, że mogliby to odebrać jako niedostateczną 
motywację do zawodu, i że kolejna okazja nie powtórzy się szybko. Jej były  mąż 
był w tym dobry; potrafił tak naświetlić każdą sprawę, żeby mogła zobaczyć także 

background image

drugą  stronę  medalu.  To  była  jedna  z  cech,  które  w  nim  lubiła,  chociaż  nie 
przeważała wad, z powodu których nie mogła z nim dłużej żyć. 

Ale teraz musiała się skupić na tym, co dzieje się tutaj. Na szczęście przysłani 

funkcjonariusze przeczesali już dom i przepytali najbliższych sąsiadów, zresztą bez 
większych rezultatów, w czym nie było nic dziwnego, zważywszy na brak kontaktu 
między mieszkaniem Gardnera a resztą budynku. 

– Musimy przesłuchać rodzinę – powiedziała – ale skoro już tu jesteśmy, może 

zaczniemy od administratora... zwłaszcza że już został uprzedzony. 

– Benton  rozmawiał z  nim  rano, zaraz po tym, jak dostali  telefon. Myślisz, że 

musimy zawracać mu głowę? 

Darien zastanowiła się chwilę, po czym poszła za głosem rozsądku. 
–  Przekonamy  się,  co  on  wie,  poza  tym  nie  zaszkodzi,  jeżeli  oswoi  się  z 

naszymi twarzami. 

Nagle na twarzy Waters pojawił się promienny uśmiech, który rozświetlił jego. 

bursztynowe  oczy.  Darien  poczuła  się  tak,  jakby  w  ten  wietrzny  marcowy  dzień 
pokazało się słońce. 

– Masz rację, chodźmy do niego. On urzęduje na parterze – powiedział. 
Kiedy  jechali  windą  na  dół,  Waters  oparł  się  o  ścianę,  przesuwając  wzrokiem 

po kosztownych marmurach i misternie rzeźbionym drewnie. Wzdrygnął się lekko i 
zadumał. 

–  Uroda,  władza,  majątek,  charyzma.  Czy  nie  miał  wszystkiego?  – 

wypowiedział na głos swoje spostrzeżenie. 

– I na co mu się to zdało? – filozoficznie dodała Darien. 
– No właśnie – przytaknął Colin, a Darien wiedziała, że  myślą o  tym samym: 

nawet największe bogactwo nie przywróci życia człowiekowi, – który leży teraz na 
stole sekcyjnym w miejskiej kostnicy. 

 
Dobrze  sobie  radzi,  pomyślał  Colin.  Gdy  żona  administratora  zaczęła 

wygłaszać tyradę o arogancji Franklina Gardnera, nie dopuszczając męża do słowa, 
Wilson od razu się połapała, o co mu chodzi. 

– Czy miał kłopoty z policją? Dobre sobie! prychnęła kobieta. – Założę się, że 

ma  na  koncie  niejedno  oszustwo  finansowe.  Tacy  jak  on  zawsze  robią  jakieś 
szwindle. 

Po tym oświadczeniu żony Cartera Colin mrugnął porozumiewawczo do Darien 

Wilson.  Dziewczyna  ujęła  delikatnie  kobietę  pod  ramię  i  łagodnie  ją  odciągnęła. 
Najwyraźniej postanowiła odbyć z nią odreagowującą rozmowę. 

background image

– Na to wygląda, prawda? – powiedziała. 
Może mogłaby nam pani pomóc w śledztwie. 
Jestem pewna, że tak spostrzegawcza osoba musiała coś zauważyć. 
Kobieta z uśmiechem zadowolenia pozwoliła się wyprowadzić. 
Nareszcie  Colin  mógł  się  zwrócić  do  samego  (Cartera.  Administrator  miał 

jednocześnie zakłopotaną i nieufną minę. 

–  Nie  powiedziałem  jej,  że  Gardner  został  zamordowany  –  zapewnił.  – 

Poprzedni detektyw uprzedzał, żebym o tym z nikim nie rozmawiał. 

A  że  moja  żona  nie  umie  utrzymać  języka  za  zębami,  pomyślałem,  że  to  i  jej 

dotyczy. 

– Postąpił pan bardzo słusznie. 
– Będę się starał pamiętać o tym, kiedy żona zacznie  mi suszyć  głowę, że nie 

powiedziałem jej o takiej sensacji. 

Kontrast  między  grozą  morderstwa  a  reakcją  na  nie  tej  pary  nie  wydał  się 

Colinowi  niczym  nadzwyczajnym;  na  pewno  dla  wielu  śmierć  Gardnera  będzie 
tylko sensacją. 

– Potrzebna mi lista wszystkich lokatorów tego domu – zapowiedział. 
Carter się skrzywił. 
– To z pewnością im się nie spodoba. Płacą kupę forsy, żeby tu mieszkać, ale w 

zamian oczekują dyskrecji. 

– Podobnie jak Franklin Gardner – zauważył Colin. 
– Tak, ma pan rację. Ale... czy nie powinienem przypadkiem najpierw zobaczyć 

prokuratorskiego nakazu rewizji albo czegoś w tym rodzaju? 

Boże, ratuj mnie przed domorosłymi prawnikami, pomyślał Colin. 
– Mogę powołać pana na świadka do sądu w sprawie zapisów z kamer, jeśli pan 

sobie  życzy  –  powiedział  swobodnie,  wyciągając  notatnik  z  kieszeni  kurtki.  – 
Muszę potwierdzić pana dane osobowe dla kancelarii sądowej na wypadek, gdyby 
potrzebowali pańskich zeznań. 

To  podziałało,  tak  jak  się  spodziewał.  Jedyne,  czego  przeciętny  obywatel  nie 

lubi  bardziej  od  wplątywania  się  w  brzydkie  sprawy,  to  chodzenia  po  sądach  i 
składania zeznań. 

– Z wieloma lokatorami już rozmawialiśmy – uświadomił mu Colin. – Nikogo 

nie zdziwi, że kontynuujemy śledztwo. 

–  Dam  panu  tę  listę  –  burknął  Carter.  Odwrócił  się  i  zniknął  w  drzwiach 

prowadzących do sypialni, która widocznie służyła mu za biuro. 

Samo  mieszkanie,  chociaż  nieduże,  było  równie  dobrze  zaprojektowane  jak 

background image

wszystkie w tym budynku.  Ale  na tym kończyło się podobieństwo; administratora 
jednego  z  najwytworniejszych  budynków  na  Złotym  Wybrzeżu  z  pewnością  nie 
było stać na dorównanie innym lokatorom w wyposażeniu wnętrza. 

Albo po prostu Carter  ma taki  gust,  podobny do  mojego, pomyślał Colin; sam 

wybierał  sprzęty  wyłącznie  pod  kątem  wygody,  dzięki  czemu  jego  mieszkanie 
obfitowało wyłącznie w meble, na których mógł się wyciągnąć. Po czterech latach 
małżeństwa  z  kobietą,  której  salon  służył  głównie  do  przyjmowania  gości, 
poprzysiągł sobie, że nigdy, przenigdy nie zechce mieć pokoju, w którym się nie da 
wygodnie mieszkać. 

Kontynuował pobieżną inspekcję. Rozglądał się za wszystkim, co stanowiłoby 

wyraźny dysonans do reszty, ale niczego takiego nie dostrzegł. 

Kolorowe, szydełkowe poduszki leżały na wszystkich krzesłach i na kanapie, a 

sądząc  po  dużym  koszyku  pełnym  włóczki,  naszpikowanej  drutami  i  rozmaitymi 
akcesoriami do robótek ręcznych, ich autorką mogła być żona Cartera. 

Na  ścianach  wisiało  parę  olejnych  obrazów,  przedstawiających  bukiety 

kwiatów  i  misy  z  owocami;  wyraźna  amatorszczyzna  tych  dzieł  sugerowała,  że 
wyszły  spod  tej  samej  ręki  co  robótki.  Tapicerka  w  kwiaty,  podobna  do  tej,  jaką 
lubiła matka Watersa, wyjaśniała po części fakt, dlaczego czuł się tutaj trochę jak w 
domu; sam nie przepadał za takimi „artystycznymi" detalami, ale wychowywał się 
wśród  tego  rodzaju  rzeczy,  we  wnętrzach  jakże  dalekich  od  marmurów  i 
skórzanych obić w mieszkaniu Franklina Gardnera. 

Carter wrócił z listą lokatorów. 
– Musiało być trudno – odezwał się Colin, udając, że przegląda  listę, podczas 

gdy  naprawdę  kątem  oka  obserwował  Cartera  –  skoro  żona  tak  bardzo  nie  lubiła 
pańskiego najlepszego lokatora. 

– Traktuje w ten sposób każdego z dużymi pieniędzmi, ale nie było aż tak źle. 

W końcu przecież mieszkamy w tym samym domu. Poza tym staram się... starałem 
się trzymać ją z dala od Gardnera. 

– Hmm – zadumał się Colin. Ciekawe, jak głęboko sięgała niechęć pani Carter 

do  lokatora  penthouse'u.  Wydawało  się  co  prawda  mało  prawdopodobne,  żeby 
załatwiła  go  kobieta.  Gardner  był silnym,  zdrowym,  wysportowanym  mężczyzną, 
chociaż element zaskoczenia mógł obrócić każdą sytuację na jego niekorzyść. 

– Czy wie pan coś o regularnych gościach odwiedzających Gardnera? 
Carter myślał przez chwilę. 
– No... bywało tam dużo pań. Pan Gardner razem z panem Reicherem wydawali 

też wiele spotkań i kolacji służbowych. 

background image

Hmm. Po raz drugi pada to nazwisko. 
– Jaki on jest, ten Reicher? 
– Och, o wiele gorszy niż pan Gardner. To nie jest sympatyczny facet. Bardzo... 

zimny, jakby powiedziała moja żona. 

Waters zadał jeszcze parę rutynowych pytań, dał Carterowi swoją wizytówkę i 

poprosił o telefon, gdyby było coś ważnego do przekazania. 

–  Co  sądzisz  o  żonie  administratora?  –  zapytał  swoją  nową  partnerkę,  kiedy 

opuszczali mieszkanie. 

–  Okropnie  się  tu  nudzi,  więc  wtrąca  się  w  sprawy  wszystkich  dookoła  – 

odpowiedziała Darien. 

– Myślisz, że jest snobką i że marzy jej się życie na poziomie Gardnera? 
–  Nie  sądzę.  Tak  nie  znosi  bogaczy,  że  chyba  mc  chciałaby  być  jedną  z  nich. 

Nie przemawia przez nią zazdrość, raczej uważa takich za zakałę społeczeństwa. 

– Kogoś, kogo należy wyeliminować? Darien spojrzała ze zdziwieniem. 
– Podejrzewasz ją? 
Colin wzruszył ramionami. 
–  Zastanawia  mnie  tylko  jej  nastawienie.  No  i  pomyślałem,  że  te  druty  do 

robótek mogą zostawiać podobny ślad jak szpikulec do lodu. 

Darien  obejrzała  się  przez  ramię,  jakby  chciała  jeszcze  raz  zerknąć  na 

mieszkanie,  z  którego  dopiero  co  wyszli.  Kiedy  znowu  spojrzała  na  Golina, 
wyglądała, jakby coś ją olśniło. 

–  Chyba  nie  masz  racji  –  powiedziała  po  krótkim  namyśle.  –  Myślę,  że  ta 

kobieta woli raczej narzekać, niż działać. 

Colin pokiwał głową. 
– W porządku. 
Dostrzegł na jej twarzy przelotny wyraz zaskoczenia, jakby była zdumiona, że 

tak  łatwo  zgodził  się  z  jej  oceną.  Cóż,  Waters  po  krótkim  kontakcie  z  żoną 
administratora  sam  doszedł  do  takiego  wniosku,  więc  Darien  tylko  potwierdziła 
jego wcześniejsze spostrzeżenie. 

–  Kto  następny?  Chodzimy  od  drzwi  do  drzwi?  –  zapytała,  pokazując  na  listę 

lokatorów. 

–  Obawiam  się,  że  o  tej  porze  zastaniesz  w  domu  jedynie  służbę.  Może 

najpierw zajmijmy się rodziną. 

– W porządku. 
Nie  wyglądała  na  specjalnie  zdenerwowaną  perspektywą  stanięcia  twarzą  w 

twarz  z  rodziną  Gardnerów.  Colin  nie  miał  pojęcia,  czy  to  świadczy  o  pewności 

background image

siebie, czy może dziewczyna nie zdaje sobie sprawy z tego, co ją czeka. 

– Przyjechałaś samochodem? – zapytał, na co Darien pokiwała głową. – Teraz 

weźmiemy  mój.  Odwiozę  cię  tutaj,  kiedy  będziemy  wracać  do  firmy.  Albo  w 
drodze  powrotnej  do  domu.  –  Nie  wspomniał,  że  najprawdopodobniej  nastąpi  to 
nieprędko; podejrzewał, że ta sprawa zajmie im wiele długich godzin. 

– Zgoda. Moglibyśmy zabrać teraz komputer Gardnera? 
– Chyba tak. W bagażniku mam skrzynkę na materiał dowodowy. Będzie w niej 

bezpieczny. 

Specjalne  skrzynki  na  dowody  rzeczowe  zostały  wprowadzone  niedawno.  Od 

czasu,  kiedy  jedna  ze  spraw  została  zaprzepaszczona  w  sądzie  przez  wygadanego 
adwokata,  który  przekonał  ławę  przysięgłych,  że  ktoś  mógł  włamać  się  do 
bagażnika  wozu  policyjnego,  zamienić  dowody,  a  potem  zamknąć  bagażnik,  nie 
zostawiając śladu. 

Waters  mimo  wszystko  cały  czas  wątpił,  żeby  obecna  sprawa  mogła  zostać 

wyjaśniona  szybko  i  w  logiczny  sposób  dzięki  analizie  danych  zawartych  w 
laptopie Gardnera. 

– A więc tak to wygląda – odezwała się Darien. 
–  Myślisz,  że  mogłabyś  mieszkać  w  czymś  takim,  Wilson?  –  zapytał  Colin, 

pokazując  widniejący  w  oddali  ogromny  dom,  do  którego  prowadził  szeroki 
półkolisty podjazd. 

– Nie chodzi mi o dom, tylko o tę przestrzeń. 
Rzeczywiście, teren posiadłości Gardnerów zdawał się nie mieć granic. Darien 

nie przypuszczała, że  możliwość oglądania czegoś więcej  niż tylko skrawka  nieba 
między strzelistymi budynkami może tak bardzo podnosić na duchu. 

– Co cię tak tu zdumiewa poza tym, że robi wrażenie? – zapytał. 
–  Spokój.  Cisza.  Prywatność.  Przestrzeń  do  życia.  Powietrze  do  oddychania. 

Drzewa.  Trawa,  po  której  można  pochodzić  albo  poleżeć  w  słoneczny  dzień. 
Ogród. Pies. – Rozejrzała się jeszcze raz i uśmiechnęła szeroko. – Albo koń. 

W tym momencie zauważyła, że Waters z trudem powstrzymuje śmiech. 
–  Okej,  niech  ci  będzie  –  powiedział  bez  większego  przekonania.  –  Ale  czy 

naprawdę potrzebujesz aż tyle miejsca i prywatności? 

–  Posłuchaj,  wychowałam  się  właściwie  na  wsi,  w  pobliżu  wielkich  farm.  To 

tutaj  przypomina  mi  przydomowe  pastwisko.  Pomyśl,  jeśli  chcesz  na  przykład 
pójść po gazetę w piżamie... 

– To mnie nie dotyczy. 
– Nie miałeś nigdy ochoty wymknąć się rano na dwór? 

background image

– Nie noszę piżamy. 
–  Obrazek,  który  Darien  zobaczyła  oczami  wyobraźni,  speszył  ją  okropnie. 

Próbując się pozbierać, wymamrotała: 

– NI. 
– Co takiego? – zdziwił się Colin, zwalniając, bo zbliżali się do domu. 
– Nadmiar informacji – przetłumaczyła z kwaśną miną. 
– To jakiś język komputerowy? 
–  Coś  w  tym  rodzaju  –  odpowiedziała  wymijająco,  nie  do  końca  pewna,  czy 

Waters  się  z  niej  nabija,  czy  rzeczywiście  nie  zna  akronimu,  który  wszedł  w 
powszechne użycie. 

Zatrzymał samochód i pochylił się do przodu, żeby popatrzeć na majestatyczne 

kamienne schody, prowadzące do wejścia osłoniętego portykiem. 

– Myślisz, że skierują nas do wejścia dla służby? 
– Pytasz poważnie? – zainteresowała się. 
– Nie, żartowałem. Morderstwo sprawia, że wszyscy stają się sobie równi. 
–  Amen  –  powiedziała  cicho  i  na  chwilę  ich  spojrzenia  się  spotkały.  Darien 

poczuła  się,  jak  schwytana  przez  parę  bursztynowozłocistych  oczu  Colina;  to 
uczucie  było  niepodobne  do  niczego,  co  dotąd  znała.  Zastanawiała  się,  czy  wzrok 
Colina  działa  tak  samo  na  podejrzanego.  Uznała,  że  pewnie  tak;  co  wpływa  na 
spektakularne  wskaźniki  dokonanych  przez  niego  aresztowań.  –  Założę  się,  że 
zapomniałeś  zadzwonić  –  i  zapowiedzieć  naszą  wizytę  –  przerwała  niezręczne 
milczenie. 

– Jakże bym śmiał? – uśmiechnął się szeroko Colin. 
– Och, całe szczęście – teatralnie westchnęła Darien. 
– No to ruszajmy. 
Kiedy  wchodzili  po  reprezentacyjnych  schodach,  Darien  po  raz  pierwszy, 

odkąd dostała tę pracę, poczuła, że oto zyskała towarzysza  na dobre  i  na złe. Tak 
chyba wygląda prawdziwe koleżeństwo. 

background image

Rozdział 3 

 
Podążali  za  lokajem  –  najprawdziwszym  lokalem  w  liberii,  który  wypytał  ich 

starannie  przy  drzwiach,  zanim  pozwolił  im  wejść  do  siedziby  Gardnerów,  a 
konkretnie do pokoju, który nazwał gabinetem rycin. 

–  A  co  to  w  ogóle  takiego?  –  zapytała  szeptem  Darien,  a  jej  partner  stłumił 

chichot. – Jestem zszokowana. 

Colin  rozejrzał  się  po  wielkiej  sali.  Była  równie  bogato  urządzona  jak 

apartament  Franklina  Gardnera,  ale  wyczuwał  nieuchwytną  różnicę.  Dzieła  sztuki 
były tego samego kalibru, wykończenie i meble równie wytworne, a jednak to nie 
było to samo. Waters nie umiał precyzyjnie określić, o co i u chodzi. 

–  Czuje  się  tu  stare  pieniądze.  Więcej  klasy,  mniej  snobizmu  –  mruknęła 

Darien. 

To  jest  to,  pomyślał  z  uznaniem.  W  tym  pokoju  wyczuwało  się  zamożność 

trwającą już od kilku pokoleń. 

Colin  spodziewał  się  damy  w  wielkim  stylu;  Cecelia  Gardner  go  nie 

rozczarowała.  Mogła  mieć  koło  osiemdziesiątki,  ale  wpłynęła  do  pokoju,  jakby 
czekały  tu  na  nią  tłumy  gości.  I  na  ogół  pewnie  tak  było,  pomyślał  detektyw. 
Wszystko  w  tej  kobiecie  –  wyniosłość,  pewien  chłód,  oceniające  spojrzenie, 
elegancja  drogiego,  zaprojektowanego  specjalnie  dla  niej  kostiumu,  nieskazitelnie 
uczesane  siwe,  a  właściwie  srebrzyste  włosy  –  dowodziło  opanowania  i  kontroli. 
Widać  było,  że  jest  przyzwyczajona  stawiać  na  swoim  i  że  nie  znosi  sprzeciwu. 
Silna kobieta, wyglądająca na znacznie młodszą niż była. 

Ale pozostawała matką, która dopiero co straciła syna. 
–  Przepraszam,  że  przychodzimy  w  tak  bolesnych  dla  pani  okolicznościach, 

pani  Gardner  –  wyraził  ubolewanie  Colin,  kiedy  matrona  zatrzymała  się  przed 
nimi. 

– Odbyłam już długą rozmowę z innymi detektywami, więc nie wiem, co pan tu 

jeszcze  robi,  zamiast  szukać  mordercy  mojego  syna  –  oświadczyła  lodowatym 
tonem. 

Ale Colin słyszał podobne teksty setki razy, niezależnie od tego, czy ofiara była 

bogata,  czy  biedna.  Wszyscy  oczekiwali,  że  policja  zdziała  cuda  i  w  pięć  minut 
schwyta mordercę. 

– Jestem tu z szacunku dla pani – gładko odezwał się Colin. – Wiedziałem, że 

zechce  pani  spotkać  się  osobiście  z  detektyw  Wilson  i  ze  mną...  jestem  detektyw 

background image

Waters... ponieważ to my prowadzimy śledztwo. 

– Rozumiem. 
To ją trochę wyhamowało, pomyślał Colin nie bez pewnej satysfakcji. Ale, jak 

się spodziewał, szybko doszła do siebie; potrzeba by czegoś więcej, żeby wprawić 
w zakłopotanie opanowaną, pewną siebie i dumną Cecelię Gardner. 

– Jak już powiedziałam burmistrzowi Jonesowi, oczekuję szybkiego działania i 

równie szybkich wyników. Chcę, żeby osoba, która to zrobiła, została natychmiast 
zatrzymana. 

–  My  także  tego  chcemy,  pani  Gardner.  Im  szybciej  zatem  załatwimy 

formalności, tym szybciej wrócimy do samej sprawy. 

– Formalności? 
–  Chodzi  o  rozmowę  z  członkami  pani  rodziny.  –  Kiedy  zobaczył,  że  pani 

Gardner znów się usztywnia, szybko dodał: – To zwykła rutyna, ale nie da się tego 
pominąć. 

– To absurd, tracicie tylko czas. 
– Nie, proszę pani – odezwała się po raz pierwszy Darien Wilson swoim miłym 

i  spokojnym  głosem.  –  Zabezpieczamy  się,  żeby  później  zabójca  nie  mógł  się 
wywinąć, tylko dlatego, że nie postąpiliśmy zgodnie z przepisami. 

– Te słowa chyba ugłaskały panią Gardner. 
– No dobrze, zadawajcie pytania – powiedziała starsza pani. Podprowadziła ich 

do kanapy i zaprosiła do zajęcia miejsc. 

–  Wiem,  że  to  zabrzmi  banalnie,  ale  co  robiła  pani  wczoraj  wieczorem?  – 

zapytał  Golin,  uśmiechem  dając  do  zrozumienia,  że  zdaje  sobie  sprawę  z 
absurdalności  pomysłu,  jakoby  pani  Gardner  mogła  mieć  coś  wspólnego  z 
zabójstwem. 

–  Byłam  w  Wietrznym  Mieście 

[Wietrzne  Miasto  (Windy  City  –  ang.  )  –  tak  określane  jest 

Chicago]

 i kwestowałam – rzuciła niecierpliwie. – Mogę jeszcze dodać, że robiłam to 

na oczach setek znajomych i przyjaciół. 

– Do której godziny? 
– Prawie do jedenastej. Dotarłam  do domu tuż przed północą. Służba  może to 

potwierdzić. 

– Czy później już pani nie wychodziła? 
–  Oczywiście,  że  nie  –  żachnęła  się  dama.  –  Mam  prawie  osiemdziesiąt  lat, 

młody człowieku. Nie przebywam poza domem o tak późnej porze. 

–  Większość  ludzi  w  pani  wieku  nie  wytrwałaby  nawet  do  jedenastej  – 

zauważyła  Wilson  z  niekłamanym  podziwem.  Pani  Gardner  zaszczyciła  Darien 

background image

uważnym  spojrzeniem,  po  czym  skinęła  głową,  jakby  na  znak,  że  przyjmuje 
komplement. Zupełnie jakby jej się należał. 

– Czy ktoś z pozostałych członków rodziny przebywał w tym czasie w domu? – 

pytał dalej (blin. 

– Nie. 
Nie  pofatygowała  się,  odnotował  Colin,  żeby  wyjaśnić  przy  okazji,  gdzie 

wówczas  znajdowali  się  jej  drugi  syn  oraz  wnuk.  Współpraca  pani  (Gardner 
ograniczała się ściśle do odpowiedzi na zadane pytania. 

– Czy ktoś mógł mieć powód, żeby chcieć śmierci pani syna? 
Kobieta głośno parsknęła. 
–  Powód?  Niektórzy  ludzie  nie  potrzebują  powodu.  Sam  fakt,  że  był 

Gardnerem,  rodził  zazdrość  i  nienawiść.  W  obecnych  czasach  każdy  z  naszą 
pozycją staje się swego rodzaju celem. 

Wywód starej damy był osobliwym połączeniem arogancji  i brutalnej prawdy, 

więc Colin nie zamierzał z nim polemizować. 

– A czy ktoś przychodzi pani na myśl? Ktoś konkretny? Ktoś, z kim syn spierał 

się w sprawach biznesowych? 

– Franklin nigdy się z nikim nie spierał. 
– Nigdy? – Colin nie znał takiego człowieka. 
– No, nie na poważnie. – Cecelia machnęła lekceważąco ręką. – Gdyby go pan 

znał, wiedziałby pan, że nikt nie sprzeczałby się z Franklinem. 

A co, nie odważyłby się? – zastanawiał się Colin. Z tego, co wyczytał na temat 

Gardnera, wynikało, że był człowiekiem czynu, znanym na świecie biznesmenem, 
który  w  każdym  zakątku  globu  czuł  się  jak  w  domu.  Człowiekiem,  z  którym 
pewnie nie każdy mógł wytrzymać. 

– A jego syn? – zainteresował się. 
–  Stephen?  –  Cecelia  Gardner  natychmiast  stała  się  czujna  i  żarliwie 

opiekuńcza. – Mój wnuk nie zamierza odpowiadać na pańskie pytania. Oczywiście 
jest zrozpaczony. I w niczym wam nie pomoże. Większość czasu spędza w szkole 
albo uczy się w domu. Przygotowuje się do magisterium. 

Ciekawe, pomyślał Waters. Nagle stała się taka rozmowna, a do tej pory każdą 

odpowiedź trzeba było z niej prawie wyciskać. 

–  Obawiam  się,  że  mimo  wszystko  będziemy  musieli  z  nim  porozmawiać  – 

powiedział. 

Lodowate spojrzenie ciskało pioruny. 
– Sprawdzę, kiedy będziemy wolni – warknęła dama. 

background image

– Chcemy rozmawiać tylko ze Stephenem – zaznaczył stanowczo Colin. 
– Sam na sam? Obawiam się, że nic z tego. Teraz, kiedy oboje jego rodzice nie 

żyją, to ja występuję w ich imieniu. 

–  Nie,  pani  Gardner.  –  Starsza  pani  zmrużyła  oczy,  a  Colin  zastanowił  się, 

kiedy ostatnio ktoś jej się sprzeciwił.  – Chłopiec jest pełnoletni. Porozmawiamy z 
nim na osobności, tutaj albo na posterunku, może wybierać. 

– Cecelia Gardner, wyraźnie zdenerwowana; rzuciła mu gniewne spojrzenie. 
– Jak pan śmie? 
– To jest konieczne – nieoczekiwanie odezwała się Darien Wilson – ponieważ 

pani  syn  został  bestialsko  zamordowany  i  nikt  nie  ma  prawa  zatajać  informacji. 
Sądziłam, że zależy pani na profesjonalnym śledztwie. 

Po chwili ciszy i walki na spojrzenia, o dziwo, pierwsza uległa pani Gardner. 
– Ma pani całkowitą rację. Zanadto troszczę się o mojego wnuka. Zawsze taka 

byłam. Franklin mawiał, że jestem nadopiekuńcza. 

Colin był ciekaw, skąd taka opinia Gardnera. 
– Gdy tylko Stephen wróci do domu, poproszę )», o, żeby do was zadzwonił. 
– Dziękuję, pani Gardner. – Głos Golina brzmiał teraz życzliwie. 
Wychodząc,  dowiedzieli  się  jeszcze,  że  Lyle,  który  również  mieszkał  w 

rezydencji,  załatwia  teraz  interesy  w  siedzibie  Gardner  Corporation,  położonej  w 
dzielnicy handlowej. 

–  Jakie  odniosłaś  wrażenie?  –  zapytał  Colin  partnerkę,  gdy  znaleźli  się  w 

samochodzie. 

– Krótko mówiąc, dziwne. – Darien zamilkła, uznając, że się zagalopowała, ale 

Colin ruchem głowy poprosił, żeby mówiła dalej. – Nie dopatrzyłam się śladu żalu, 
bólu czy poczucia straty. Bardziej zmartwiła się tym, że chcemy – porozmawiać z 
jej wnukiem niż śmiercią własnego syna, co każe się zastanowić nad tym młodym 
człowiekiem. 

– Zgadzam się z tobą – skinął głową Colin. 
– I jakie, według ciebie, płyną z tego dalsze wnioski? 
–  Ze  albo  jej  to  naprawdę  nie  obchodzi,  co  graniczyłoby  z  patologią,  albo 

opłakuje  go  jak  każda  matka  i  tylko  znakomicie  to  ukrywa.  A  wtedy  nasuwa  się 
następne pytanie: co jeszcze może ukrywać? 

–  Owszem  –  zgodził  się  Colin.  Dziewczyna  chyba  naprawdę  ma  powołanie, 

pomyślał. 

–  A  braciszek  załatwia  interesy,  jak  gdyby  nigdy  nic.  Nie  uważasz,  że  wśród 

tych ludzi uczucia rodzinne objawiają się w dość szczególny sposób? 

background image

– Nikt nikomu nie powinien dyktować, w jaki sposób opłakiwać zmarłego, ale 

podejście Gardnerów nie robi na mnie dobrego wrażenia. 

– Ani na mnie. 
– No to może sprawdzimy, czy braciszek uroni choć jedną łzę. 
– Zaraz się okaże. 
 
Lyle Gardner istotnie nie ronił łez. Darien to nie zdziwiło, podobnie jak fakt, że, 

jak powiedział Waters, brat nieboszczyka „załatwia interesy". Sekretarka, która ich 
powitała  przed  wejściem  do  gabinetu  szefa,  była  bardziej  poruszona  i  przejęta 
wypadkiem niż Lyle Gardner... czy przedtem pani Gardner. 

–  Bogacze  to  inny  gatunek  ludzi  –  szepnęła  Darien,  otwierając  drzwi  do 

świętego przybytku Korporacji Gardnerów. 

– Przynajmniej  nie  ma tu złoceń  i  marmurów  –  mruknął pod  nosem Waters, a 

Darien się uśmiechnęła. 

Dziewczyna  czuła  się  już  przy  nim  całkiem  swobodnie;  przeszło  jej 

zdenerwowanie rolą nowej partnerki doświadczonego detektywa. 

Korporacja  miała  swoją  siedzibę  w  nowoczesnym,  eleganckim  i  lśniącym 

stalowoszklanym wieżowcu. Ot, wizytówka sukcesu. Weszli do gabinetu, gdzie od 
razy wyczuli atmosferę wielkich interesów. 

Mężczyzna za biurkiem miał takie same czarne włosy i niebieskie oczy jak jego 

zmarły brat, ale na tym kończyło się podobieństwo. Franklin był zadbany, opalony 
i  wysportowany,  Lyle  zaś  wyglądał  tak,  jakby  większość  czasu  spędzał  za 
olbrzymim  czereśniowym  biurkiem.  Detektywi  wiedzieli,  że  to  on  zarządza 
rodzinnym  funduszem  powierniczym  i  prowadzi  główne  sprawy  handlowe, 
podczas gdy Franklin zajmował się rafinerią i międzynarodowymi kontaktami. 

–  Czego  się  dowiedzieliście?  –  zapytał,  wstając  od  biurka  i  obchodząc  je 

naokoło. 

Oni naprawdę oczekują, że dokonamy cudu, pomyślała Darien. Czy dlatego, że 

noszą nazwisko Gardner? 

– Jesteśmy na etapie gromadzenia informacji – spokojnie odpowiedział Waters. 

– Chcemy jeszcze tylko ustalić z panem kilka spraw. 

– Ze mną? 
Czy oni  nie słuchają wiadomości, nie  oglądają  filmów  i  nie wiedzą, jak często 

zabójcą bywa ktoś z rodziny? – zastanawiała się Darien. 

– Gdzie pan spędził wczorajszy wieczór, panie Gardner? – zapytał Colin. 
– Ja? – powtórzył mężczyzna tonem pełnym niedowierzania. 

background image

– Tak, pan – cierpliwie kontynuował Waters. 
–  To  są  rutynowe  pytania,  proszę  pana.  Musimy  wyeliminować  to,  co 

oczywiste, żeby dotrzeć do tego, co ukryte. 

– Byłem  w domu – wycedził Gardner po  długim  wahaniu; wyraźnie rozważał 

inne  możliwości:  kazać  detektywom  wyjść  albo  wybuchnąć  złością,  że  w  ogóle 
ośmielają  się  go  podejrzewać.  –  Już  to  powiedziałem  innym  policjantom,  którzy 
mnie o to pytali. 

Jeśli Watersowi robiło to jakąś różnicę, nie dał tego po sobie poznać. 
– A więc był pan w domu – powtórzył. 
– Czym się pan zajmował? 
– Oglądałem telewizję. 
– Do której? 
– Skończyłem trochę po północy. 
– Rozmawiał pan z matką po jej powrocie do domu? 
Darien  odniosła  wrażenie  –  nie  wiadomo,  czy  słuszne  –  że  w  tym  momencie 

mężczyzna lekko się zawahał. 

– Nie.  Byłem już w  łóżku  i wolałem jej  nie  niepokoić. Wiedziałem, że będzie 

chciała jak najszybciej pójść spać. 

– Kto może zaświadczyć, że był pan w domu? Lyle Gardner zmarszczył czoło. 
– Nikt. Byłem sam. 
– A służba? 
– Też nie... to znaczy wiedzieli, że jestem w domu, ale odprawiłem ich, zanim 

poszedłem spać. 

Sprytnie, pomyślała Darien. 
– Więc nie ma pan alibi. 
– Nie potrzebuję alibi. 
– Nie opuszczał pan domu? – dociskał Colin. 
Gardner podszedł bliżej, spojrzał na Watersa z góry i powiedział opryskliwie: 
–  Nie  obchodzą  mnie  pańskie  domysły,  detektywie.  Nie,  nie  opuszczałem 

domu.  A  reagując  na  zawarte  w  pańskich  pytaniach  insynuacje,  odpowiadam,  że 
nie, nie zabiłem mojego brata! 

– I nie ma pan pojęcia, kto to zrobił? – z niewzruszoną miną ciągnął Waters. 
– Żadnego. 
–  Nie  przypomina  pan  sobie  nikogo,  kto  miał  do  niego  żal,  a  może  był 

niezadowolony z zawartej z wami transakcji czy coś w tym rodzaju? 

– Gardnerowie nie zawierają takich transakcji, detektywie. 

background image

Waters nie zareagował. 
–  Rynek  paliwowy  to  w  dzisiejszych  czasach  delikatna  sprawa.  Żadnych 

problemów na tym polu? 

– Żadnych. – Głos Gardnera stał się lodowaty. 
– Czyli że nikt nie miał powodu, żeby zabić pańskiego brata. 
– Nikt, o kim byłoby mi wiadomo. 
– Kto skorzysta na jego śmierci? – zapytał Colin. 
Tym razem Lyle Gardner stracił cierpliwość. 
– Jest pan na złym tropie, detektywie, i traci pan cenny czas. Swój i  mój. Czy 

nic nie zginęło z mieszkania brata? Co każe panu wątpić, że to była kradzież, której 
biedny Franklin próbował zapobiec? 

– Niewykluczone. A co z pańskim bratankiem? 
– Stephenem? Jak to, co z nim? 
– Stanie się teraz bardzo bogatym człowiekiem, prawda? 
– Już nim jest – warknął Gardner. – Jak my wszyscy. 
– Ale teraz będzie miał swoje własne pieniądze, tak? 
– Kiedy potrzebował, zawsze je dostawał. 
– Ale teraz nie będzie musiał o nie prosić – przypomniał Waters. 
–  Stephen  robi  magisterium  i  przygotowuje  się  do  zajęcia  swojego  miejsca  w 

korporacji. Rodzina pokrywa jego wydatki. Na razie chłopiec nie potrzebuje więcej 
pieniędzy i nie musi tym sobie zawracać głowy. 

–  Nie  znam  żadnego  dwudziestotrzylatka,  który  by  nie  uważał,  że  potrzebuje 

więcej pieniędzy. Własnych. 

–  Zapewniam  pana,  że  Stephen  nie  miał  z  tym  nic  wspólnego!  –  wybuchnął 

Gardner. 

Waters się zdziwił, a Lyle, w sekundę po swoim wybuchu, poczerwieniał. 
No proszę, pomyślała Darien. 
– Ciekawe, ile czasu potrzeba, żeby dostać się do mieszkania Franklina z tego 

ekskluzywnego college'u? – zastanawiał się na głos Colin w drodze do windy. 

Darien zerknęła na zegarek. 
–  Możemy  się  o  tym  dowiedzieć  z  pierwszej  ręki  –  zasugerowała.  –  Zanim 

babcia zdąży poinstruować chłopca, co ma nam mówić. 

– Dobry pomysł, ale najpierw chciałbym odnaleźć te taśmy z domu Franklina. 

Facet z ochrony powinien był już się odezwać. 

Kiedy  szli  korytarzem,  Colin  zwrócił  uwagę  na  tabliczkę  z  nazwiskiem 

Desmonda  Reichera,  która  wisiała  na  jednych  z  mijanych  przez  nich  drzwiach. 

background image

Zwolnił, po czym zawrócił. Musiał udzielić odpowiednich wyjaśnień sekretarzowi 
Reichera, zanim zostali wprowadzeni do gabinetu dyrektora do spraw operacyjnych 
Korporacji Gardnera. 

–  Jak  to  się  stało,  że  dopiero  teraz  do  mnie  przychodzicie?  –  warknął  na 

powitanie stojący za biurkiem mężczyzna. 

Hej,  my  też  cię  serdecznie  witamy,  pomyślał  Colin.  Przyjrzał  się  wysokiemu 

mężczyźnie  w  bardzo  drogim  garniturze.  Najdłużej  zatrzymał  wzrok  na  oczach 
Reichera;  widywał  cieplejsze  u  pytonów.  Punkt  dla  pani  Carter  –  „zimny"  było 
zdecydowanie właściwym  określeniem.  Dyrektor operacyjny  Korporacji Gardnera 
najwyraźniej  przywykł  do  tego,  że  jest  szefem  –  bezlitosnym  i  wymagającym. 
Colin ze współczuciem pomyślał o biednym losie jego podwładnych. 

– Posuwamy się zgodnie z listą podejrzanych osób – wyjaśnił Colin. 
– Lista podejrzanych! – wybuchnął Reicher, tak jak się tego spodziewał Waters. 
–  Oczywiście  –  dołożyła  Wilson  lodowatym  tonem,  z  którego  byłaby  dumna 

sama Cecelia  Gardner.  – Jest pan tylko jednym z tej  listy. Wyeliminowaliśmy już 
kilka osób i mamy nadzieję, że wyeliminujemy też pana. 

–  Colin  w  duchu  podziękował  swojej  partnerce.  Reicher  najwyraźniej  był 

niezdecydowany.  Nie  wiedział,  czy  ma  znów  ostro  zareagować  na  słowa  Darien, 
czy też je zlekceważyć. 

–  Wystarczy,  że  odpowie  nam  pan  na  kilka  pytań  –  nie  tracił  czasu  Colin.  – 

Gdzie pan był wczoraj wieczorem? 

– Byłem tutaj. Pracowałem do późna, jak zawsze. 
– Czy ktoś to może potwierdzić? 
– A czy moje słowo nie wystarczy? – odpowiedział pytaniem, zwracając się do 

Darien. 

–  Absolutnie,  jeśli  o  mnie  chodzi,  panie  Reicher.  –  Głos  detektyw  Wilson 

nabrał  słodyczy.  –  Nie  ośmieliłabym  się  twierdzić,  że  może  pan  nie  mieć  na  to 
dowodu. Tylko że to nie usatysfakcjonuje prokuratora okręgowego, sądu ani ławy 
przysięgłych. 

–  John,  mój  sekretarz,  może  potwierdzić,  że  tutaj  byłem  –  spuścił  z  tonu 

Reicher. – Obawiam się, że trochę za długo go przetrzymałem przy opracowywaniu 
sprawy, którą właśnie finalizuję. 

–  Jako  dyrektor  korporacji  powinien  pan  się  orientować,  jakich  wrogów  mógł 

mieć pan Franklin Gardner. 

–  Takich,  którzy  mogliby  popełnić  morderstwo?  Wiedziałbym,  oczywiście, 

gdyby był ktoś Laki, ale jestem pewny, że jesteście na złym tropie i tracicie czas. 

background image

–  Nie  było  ostatnio  żadnych  umów  czy  transakcji,  które  poniosły  fiasko? 

Żadnych wrogich przejęć? 

–  Nie,  powiedziałem  już,  że  tracicie  czas.  Powinniście  raczej  szukać  jakiegoś 

włamywacza-narkomana  na  głodzie.  A  teraz  przepraszam,  ale  muszę  wrócić  do 
pracy. Śmierć Franklina narobiła sporo zamieszania. 

–  Włamywacz-narkoman  na  głodzie  –  powtórzył  Colin,  kiedy  znaleźli  się  w 

windzie. 

– Och, daj spokój – fuknęła Wilson. 
–  Nie  kupiłaś  tego?  Co  to  za  szlachetny  narkoman,  który  nie  tknął  żadnych 

łatwych do wyniesienia cennych rzeczy! 

– No właśnie. 
– A co sądzisz o panach Gardnerze i Reicherze? 
–  Jeden  to  arogancki  sztywniak,  a  drugi  oziębły,  napuszony  gad.  Domyśl  się, 

kto jest kim. 

–  Oczywiście  gadem  jest  Reicher  –  powiedział  Colin,  zdziwiony,  że  Darien 

użyła tego określenia, ponieważ sam na początku identycznie o nim pomyślał. 

Wrócili samochodem do penthouse'u, żeby obejrzeć taśmy wideo. 
Zeszli do sutereny, w której trzymano sprzęt monitorujący  budynek,  i znaleźli 

się w  przestronnym  korytarzu. Podeszli do drzwi, pod którymi  widać było smugę 
światła.  Colin  nacisnął  klamkę,  ale,  jak  się  spodziewał,  drzwi  były  zamknięte. 
Zapukał dwukrotnie w metalowe okucie. 

Po  chwili  z  drugiej  strony  usłyszeli  kroki.  Drzwi  się  otworzyły  i  na  progu,  z 

niewyraźną miną, pojawił się ochroniarz odpowiedzialny za monitoring budynku. 

– Coś nie tak, panie Bergen? – zapytał Waters. 
–  To...  to  niemożliwe.  To  się  jeszcze  nigdy  nie  zdarzyło.  Nie  wiem,  jakim 

sposobem... Sprzęt był w świetnym stanie... ale... 

– Ale? – warknął Colin. 
– Taśma z poprzedniego wieczoru... – Mężczyzna nerwowo przełknął ślinę. 
–  Co  się  z  nią  stało?  –  zapytał  opanowanym  głosem  Colin;  chyba  znał  już 

odpowiedź. 

Bergen jeszcze raz przełknął ślinę. 
– Zniknęła. 

background image

Rozdział 4 

 
– Jakie są według ciebie szanse na znalezienie tej taśmy?  – zastanawiał się  na 

głos  Colin  w  drodze  na  posterunek.  Szybki  wypad  do  prywatnego  college'u 
najmłodszego Gardnera utwierdził ich tylko w przekonaniu, że pośpiech nigdy nie 
zawadzi; Stephen Gardner ulotnił się z kampusu. 

Darien  przełożyła  pod  drugą  pachę  dowód  rzeczowy,  czyli  laptop  Gardnera, 

który zamierzali zdeponować w biurze, i odpowiedziała, siląc się na dowcip: 

–  Jakie  są  szanse,  pytasz?  Chyba  takie  same,  jak  to,  że  Cubs  kiedykolwiek 

wygrają World Series. 

– Albo jeszcze mniejsze – mruknął Waters, idąc po schodach. Skierowali się do 

biura detektywów. 

–  Czy  to  przypadkiem  nie  zawęża  pola  naszych  podejrzeń  do  mieszkańców 

domu  i  ich  –  rodzin?  Czyli  tych,  którzy  wiedzieli  o  kamerach  i  o  miejscu 
zainstalowania sprzętu? – zapytała Darien. 

– Nie zapominaj o pracownikach biura ochrony. I o wszystkich, którym każdy z 

nich mógł przekazać tę informację. 

– No i o każdym, kto tam zajrzał. Nietrudno się domyśleć, że monitoring jest w 

suterenie. Myśmy też od razu trafili do właściwych drzwi. 

– Zgadza się. 
Dotarli  do  biura  detektywów  i  Waters  wyciągnął  rękę,  żeby  otworzyć  drzwi 

przed Darien. Dziewczyna dawno przestała przywiązywać wagę do takich gestów – 
zbyt  wiele  razy  przekonała  się,  że  to  tylko  swego  rodzaju  test  –  ale  kiedy 
przekroczyła  próg,  odwróciła  się  i  przytrzymała  drzwi  dla  partnera.  Nie 
skomentował tego, więc nie była pewna, czy zdała egzamin, jeśli rzeczywiście był 
to egzamin. 

Przeszli  obok  pustego  boksu  Bentona.  Waters  zażartował,  że  Josh  pewnie 

zamknął się z Maggie Sutter w laboratorium, gdzie dokonują cudów, co rozbawiło 
Darien.  Ilekroć  wpadła  po  coś  do  laboratorium,  to,  co  tam  się  odbywało,  zawsze 
było dla niej tak samo magiczne, jak jej biegłość w posługiwaniu się komputerem 
dla tak zwanych technofobów. 

Po godzinie spędzonej w biurze doszła do wniosku, że nawet nie podejrzewała, 

jak  bardzo  atrakcyjny  dla  kobiet  jest  jej  nowy  partner,  Colin  Waters.  Teraz,  gdy 
siedziała blisko niego – oddano jej do dyspozycji biurko obok jego boksu – miała 
okazję  zaobserwować,  jakim  ogromnym  zainteresowaniem  darzą  go  wszystkie 

background image

pracujące  tu  kobiety.  Zatrzymywały  się  przy  nim  pod  byle  pretekstem,  ale  im 
dłużej trwała ta defilada, tym większy niesmak czuła Darien. A widząc, że Waters 
przyjmuje  te  kobiece  hołdy  jak  coś  oczywistego  i  normalnego,  utwierdziła  się  w 
przekonaniu, że widocznie tak jest zawsze. 

Nie  mogła  nic  zarzucić  ich  gustowi  –  Colin  był  zdecydowanie  atrakcyjnym 

facetem  –  ale  takie  metody  uwodzenia,  według  Darien,  uwłaczały  kobiecej 
godności.  Nawet  gdyby  sama  była  zainteresowana  Colinem  Watersem  –  a 
oczywiście nie była – nie uciekałaby się nigdy do tego rodzaju sztuczek. 

Niestety, jej także się przyglądano; wszystkie przechodzące kobiety zerkały na 

nią  bez  żenady,  co  świadczyło  jedynie  o  tym,  że  wiadomość  o  powierzonej  jej 
misji, którą ma wykonać, pracując u boku Colina, bardzo szybko się rozeszła. 

I  chyba  właśnie  ta  jej  współpraca  z  najprzystojniejszym  detektywem  w 

wydziale budziła powszechną ciekawość, a może i zazdrość. 

Już  po  godzinie  udało  im  się  sporządzić  raporty  z  pierwszych  przesłuchań. 

Podzielili  się  robotą  po  połowie,  a  skończyli  prawie  równocześnie,  więc  Darien 
była dumna, że choć jest nowicjuszką, wcale nieźle sobie radzi. 

Potem  pojechali  do  domu  Gardnera,  żeby  dowiedzieć  się  czegoś  o  zaginionej 

taśmie. Właśnie dojeżdżali, kiedy zadzwonił telefon Darien. 

– Witaj, dziecinko, to ja. 
– Witaj, Tony. Co słychać? 
– Szykuję się do wyjazdu na Jukatan, więc chciałem się zameldować. 
– Raczej odmeldować – sprostowała Darien. 
– No właśnie. Wszystko w porządku, pani władzo? 
– Mam masę roboty. Życzę ci udanej podróży. Przyślij mi kartkę. 
– Zawsze to robię. 
– Kiedyś wreszcie zapomnisz – powiedziała Darien. 
– Kocham cię. 
– Ja też cię kocham. Uważaj na siebie. 
– Obiecuję. 
Rozłączyła  się  i  wsunęła  komórkę  do  kieszeni  palta.  Dopiero  po  chwili 

uświadomiła sobie, że Waters nie wysiadł z samochodu, tylko ją obserwuje. 

– Przyjaciel? – zapytał. 
Nic mu do tego, pomyślała, ale była ciekawa |ego reakcji, kiedy mu powie, kto 

to był. 

– Nie. Były mąż. 
Tu cię mam – uśmiechnęła się w duchu na widok zdumionej miny Colina. 

background image

– Były? – zapytał po chwili milczenia. – Nie rozmawiałaś z nim jak z byłym. 
–  A  jak  ty  rozmawiasz  ze  swoją  byłą?  –  Dotarły  do  niej  plotki,  że  Colin  jest 

rozwiedziony. 

– W ogóle nie rozmawiam – oznajmił beznamiętnym tonem. 
– To bardzo źle. 
– Uważasz, że wszystkie  małżeństwa  powinny rozstawać się w... co za  głupie 

słowo... w przyjaźni? 

Wzruszyła ramionami. 
– Mogę mówić tylko za siebie. Jesteśmy z Tonym nadal dobrymi przyjaciółmi. 
– Przyjaciółmi – mruknął ironicznie. 
–  Przyjaźniliśmy  się,  zanim  się  pobraliśmy.  Byliśmy  zbyt  młodzi  i  tak 

naprawdę niewiele wiedzieliśmy o małżeństwie. 

– Tylko mi nie mów, że byliście parą już w liceum. 
– Nie, nie. Miałam dwadzieścia lat, a on dwadzieścia jeden, ale i tak byliśmy za 

młodzi.  Na  początku  Tony  grzecznie  pracował,  zarabiał  na  dom,  prowadził 
ustabilizowany tryb życia, ale po trzech  latach doszedł do wniosku, że jeszcze się 
nie zdążył wyszumieć... 

– Więc zaczął cię zdradzać? 
– Tony? Broń Boże. Nigdy by tego nie zrobił. 
– Nie to miałam na myśli. Chodziło mu o narty, motocykl, wspinaczkę, dalekie 

podróże i tak dalej. 

– A ty tego nie lubisz? 
–  Lubię,  ale  przede  wszystkim  chciałam  mieć  dzieci  i  rodzinny  dom.  I  tutaj 

nastąpiła  między  nami  zasadnicza  różnica  zdań.  Tony  nie  dojrzał  jeszcze  do 
ojcostwa i wiedział o tym. Szanuję go za to, że uczciwie się do tego przyznał. 

– Więc wyszłaś za mąż za rozrywkoholika? 
Darien  zignorowała  sarkastyczną  uwagę  Watersa,  choć  była  ciekawa,  w  jakie 

czułe miejsce go trafiła. 

–  Tony  niczego  nie  udaje.  A  przede  wszystkim  jest  uczciwy,  dzięki  czemu 

oszczędził nam obojgu cierpienia. Cieszę się, że pozostał moim przyjacielem. Poza 
tym  moi  rodzice  go  lubią,  a  on  jest  dla  nich  dobry,  więc  nie  chciałabym  tego 
zniszczyć. 

– Uczciwy – mruknął Waters. 
Zapanowało  między  nimi  milczenie.  Darien  była  zła  na  siebie,  że  mu  się 

zwierzyła. Zwykle tego nie robiła. 

 

background image

Wspaniale,  pomyślał  Colin.  Mam  za  partnerkę  dziewczynę,  za  którą  oglądają 

się  prawie  wszyscy  mężczyźni,  a  w  dodatku  jest  uosobieniem  wszelkich  cnót. 
Przyjaźni  się  z  byłym  mężem  i  uszczęśliwia  rodziców.  Idealna  dziewczyna  z 
sąsiedztwa. Dokładnie taki typ, jakiego zawsze unikał. 

Ale dlaczego to go tak martwi, skoro jest tylko jego partnerką? 
Dziwne, że już myśli o niej jako o swojej stałej partnerce. Nie odzywała się za 

często, ani podczas przesłuchań, ani wspólnej pracy, a jednak to, co  mówiła, było 
trafne. Zaskakująco trafne. A dzisiaj od rana siedzi przy biurku z dietetyczną colą i 
nie  wychodzi  z  laptopa  Gardnera.  Jakby  czas  dla  niej  nie  istniał.  Traktuje  ten 
cholerny  komputer  jak...  jakby  to  było  coś  najważniejszego  na  świecie.  Coś 
ważniejszego od męża i dzieci... 

Poczuł się dziwnie nieswojo. Pokręcił się na krześle i powrócił do przeglądania 

raportów. 

–  Sutter  powiada,  że  obrażenia  na  twarzy  powstały  od  uderzenia  dużym 

pierścieniem. 

Darien oderwała się od pracy i podniosła wreszcie głowę znad komputera. 
– To może się nam przydać. 
– O ile ten ktoś nadal go nosi – zauważył Colin z powątpiewaniem. 
I  znów  upłynęło  wiele  czasu;  Darien  bez  przerwy  uderzała  w  klawiaturę, 

pomrukiwała, milkła i znowu stukała i klikała. Była tym tak pochłonięta, że  nawet 
nie zauważyła, kiedy Waters odszedł, żeby skopiować tekst, i kiedy wrócił. 

Przystanął  i  zajrzał  jej  przez  ramię,  ale  zamiast  zwykłych  programów,  do 

których  był  przyzwyczajony,  ujrzał  na  ekranie  monitora  całe  łańcuchy  dziwnie 
wyglądających  znaków.  Według  niego  nie  miały  żadnego  sensu,  ale  dla  Darien 
pewnie były zrozumiałe. 

–  No,  ruszaj  się,  ruszaj  –  pomrukiwała,  a  kiedy  ekran  rozjaśnił  się  i  obraz 

zniknął, wydala nieartykułowany dźwięk. 

– Jakiś problem? – zainteresował się Colin. 
– Nie jestem pewna. Znalazłam na twardym dysku jakieś dziwne rzeczy, które 

mogą być ukrytymi plikami. 

– Ukrytymi plikami? 
–  To  mogą  być  jakieś  śmieci,  ale  nie  zdobędziemy  pewności,  póki  tam  nie 

wejdziemy. 

– Jak się tego wszystkiego nauczyłaś? – Colin wskazał ręką na komputer. 
–  Zaczęło  się  od  szukania  w  sieci  materiałów  do  szkoły.  Im  dalej  w  to 

wchodziłam, tym więcej chciałam wiedzieć. 

background image

– I tak przeskoczyłaś do pracy w policji? 
Darien obróciła się z fotelem w jego stronę. 
–  Moją  mamę  okantowano,  kiedy  robiła  zakupy  przez  Internet.  Podczas 

rozprawy spotkałam wielu naiwnych ludzi, którzy zostali tak samo jak moja mama 
wykorzystani  przez  oszustów  za  pośrednictwem  tego  cudownego  urządzenia,  za 
którym  tak  przepadałam.  Chciałam  temu  za  po  biec.  Zrozumiałam,  że  z  czasem 
różni oszuści i przebiegli przestępcy wejdą do Internetu i tą drogą będą krzywdzić 
porządnych  ludzi.  Powstaną  wtedy  kryminalne  sprawy  do  wyśledzenia  i 
rozwiązania,  tylko  dzięki  znajomości  komputera.  Będzie  to  kolejna  policyjna 
specjalizacja. Postanowiłam się tym zająć. Zresztą przestępcy już od dawna działają 
przez Internet. Możesz mi wierzyć albo nie. 

– Ale chyba zdajesz sobie sprawę, że w pracy detektywa nie wszystko odbywa 

się tak gładko i elegancko jak na ekranie twojego komputera. 

–  Wyobraź  sobie,  że  wiem.  A  nawet  gdybym  tego  nie  wiedziała, 

zrozumiałabym to w ekspresowym tempie dzięki obecnemu zleceniu. 

– Przepraszam – burknął Colin. 
–  Posłuchaj,  ja  wiem,  że  zostałam  tu  zatrudniona  tylko  z  tego  powodu...  – 

pokazała  ręką  na  otwarty  laptop  –  ...  i  dlatego,  że  wydział  werbuje 
komputerowców,  ale  nie  jestem  aż  tak  zupełnie  ciemna.  Uczyłam  się  długo  i 
solidnie,  zanim  złożyłam  u  was  podanie.  A  jeszcze  dłużej  i  ciężej  pracowałam, 
zanim przyjęłam tę pracę, ponieważ wiedziałam, że natknę się na ludzi, którzy będą 
krzywo na mnie patrzeć. O ich niechęci przekonałam się już na własnej skórze. 

–  Pewnie  kwestionują  sam  fakt otrzymania  przez  ciebie  pracy,  na  którą  wielu 

policjantów czeka latami, ale jeśli się sprawdzisz, to tak naprawdę tylko to będzie 
się liczyło. 

– Obiecujesz? – zapytała, unosząc kąciki warg w lekkim uśmiechu. 
– Obiecuję – odpowiedział, mając nadzieję, że nie rzuca słów na wiatr. 
– Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. 
– No, ja ci już opowiedziałam historię swojego życia. Teraz ty opowiedz mi o 

sobie. 

– O sobie? – Colin aż zamrugał. 
– Dlaczego nie rozmawiasz ze swoją byłą? 
–  A  dlaczego  miałbym  rozmawiać?  –  Wiedział,  że  zabrzmiało  to  trochę 

defensywnie. 

– Aż tak źle? 
Walczył  ze  sobą  przez  chwilę;  gdyby  nie  to,  że  wiedział  o  niej  tak  dużo,  nie 

background image

puściłby pary z ust na swój temat. 

–  Ona  nie  mogła  się  pogodzić  –  zaczął  powoli  i  z  ociąganiem  –  z  godzinami 

mojej pracy, więc znalazła sobie kogoś, kto wracał do domu na czas. Tylko tak się 
pechowo złożyło, że w tym czasie była jeszcze mężatką. 

– No tak. Teraz wcale się nie dziwię, że wyciągnąłeś podobne wnioski na temat 

mojego małżeństwa. 

– No właśnie – westchnął. – A ona była moją szkolną miłością. 
– Musiało ci być ciężko. 
Wzruszył ramionami, opanowując emocje. 
– To nie była jej wina. Nie jestem stworzony do czegoś takiego jak małżeństwo. 

Ożeniłem się z moim zawodem, jak mawiała Anita. 

–  Małżeństwo  z  gliniarzem  nie  jest  łatwe.  Ale  nie  uważam,  żeby  to 

usprawiedliwiało skoki w bok. Jeśli chcesz odejść, odejdź, ale nie oszukuj. 

– To prawda, pomyślał ku własnemu zdumieniu. Nasłuchał się tyle od Anity na 

temat  swojej  winy,  że  prawie  zapomniał,  jaka  była  jego  pierwsza  reakcja  na 
niewierność żony. Przecież podzielał wtedy zdanie Darien. 

Kiedy długo się nie odzywał, Darien spuściła wzrok i powiedziała cicho: 
– Przepraszam, nie powinnam była się wtrącać w twoje osobiste życie. 
Wróciła do komputera, a Watersowi wydawało się, że dostrzegł lekki rumieniec 

na jej policzkach, ale nie był tego do końca pewny. Dziewczyna wpatrywała się w 
ekran, a wreszcie nacisnęła kilka klawiszy. 

– No, dalej – mruknęła. – Wiem, że tu jesteś. 
Waters  załatwił  kilka  ważnych  telefonów,  a  potem  zaczął  serfować  po 

Internecie,  szukając  informacji  na  temat  Franklina  Gardnera  i  jego  korporacji.  Po 
paru  godzinach,  kiedy  już  wyczerpał  wszystkie  możliwości,  spojrzał  na  Darien, 
która nadal pracowała. Biuro opustoszało, reszta pracowników dawno rozeszła się 
do  domów.  Colin  skreślił  ostatnie  nazwisko  ze  swojej  listy,  odłożył  pióro  i 
przeciągnął się. 

Darien  podniosła  wzrok  i  popatrzyła  na  swój  zegarek.  Colin  już  wcześniej 

zwrócił na niego uwagę. Był prosty i praktyczny. Oprócz niego dziewczyna miała 
jeszcze tylko małe złote kolczyki w uszach, żadnego pierścionka czy naszyjnika. 

–  Och,  jak  późno!  Nic  dziwnego,  że  burczy  mi  w  brzuchu  –  powiedziała. 

Wstała  i  też  się  przeciągnęła.  Tylko  że  w  jej  wykonaniu  wyglądało  to  ogromnie 
seksownie. 

Uśmiechnęła się do  niego  i przez krótką chwilę Colin zastanawiał się, czy  nie 

czyta w jego myślach. 

background image

– Chodźmy stąd. Trzeba coś zjeść. 
Waters  aż  się  wzdrygnął  na  jej  słowa  i  odpowiedział,  zanim  zdążył  się 

zastanowić. 

–  Nie  uważam,  żeby  to  było  rozsądne.  Komendant  krzywo  patrzy  na  bratanie 

się pracowników. Zwykle zaczyna się od wspólnego lunchu... 

Darien wytrzeszczyła oczy. 
– Słucham? 
– Nie łączę pracy z przyjemnością – wyznał szczerze. 
Darien skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła go wzrokiem. 
– A gdzie tu miejsce na przyjemność? 
– Jak to? Nie rozumiesz? 
– Odnoszę wrażenie, że przywykłeś do  kobiet ścielących ci się do stóp, ale to 

była  tylko  zwykła  prośba  o  przerwę  na  obiad,  Waters,  a  nie  wyznanie  dozgonnej 
miłości. 

Waters chyba jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak zakłopotany. 
– Eee... no jasne. Tak. Chodźmy już coś zjeść. 
Ale  się  wygłupiłem,  pomyślał.  Nie  śmiał  nawet  zgadywać,  jaką  strunę 

poruszyły w nim słowa o „dozgonnej miłości". 

Co  mnie  naszło?  –  zastanawiała  się  Darien,  zapinając  pas  bezpieczeństwa. 

Nagadałam  mu  bzdur,  a  na  koniec  jeszcze  go  obraziłam,  a  przecież  chodziło  mi 
tylko o to, żeby nasze kontakty ograniczyć do spraw zawodowych. No i dać mu do 
zrozumienia, że nie jestem taka, jak inne kobiety w wydziale. 

–  Dokąd  chcesz  jechać?  Może  do  Luciano's  albo  do  Sullivan's?  –  zapytał 

Waters,  wymieniając  popularne  restauracje  na  Magnificent  Mile,  najstarszej  i 
bardzo eleganckiej ulicy Chicago. 

Była mu wdzięczna, że wreszcie się odezwał i wybawił ich oboje z niezręcznej 

sytuacji. 

– Prawdę mówiąc, marzyłby mi się raczej Gold Coast Dog. 
Kiedy Colin się roześmiał, Darien odetchnęła z prawdziwą ulgą. 
– Nie byłem tam już co najmniej od tygodnia. 
– No to tym bardziej musimy to naprawić. 
– Doceniam twoją troskę. 
Po  chwili  mknęli  już  w  kierunku  ulicy  Hubbard,  do  najbliższego  lokalu  sieci 

Gold Coast Dog. 

Kiedy  zaspokoili  pierwszy  głód  hot  dogami  z  cebulą,  pomidorami  i  ostrymi 

papryczkami, Waters wypił duży łyk coli z kofeiną. 

background image

– Czeka nas kolejna długa noc – powiedział i rozsiadł się wygodnie na krześle. 
– Też tak sądzę – mruknęła. 
–  Naprawdę  uważasz,  że  na  twardym  dysku  laptopa  Gardnera  może  być  coś 

ważnego? – zapytał zaciekawiony. 

–  Na  razie  wiem,  że  jest  tam  jakaś  przestrzeń,  której  nie  mogę  rozszyfrować. 

Jakieś  dane,  które  mogą  mieć  znaczenie,  na  przykład  nie  wykasowane  albo 
nadpisane stare pliki, ale... 

– Ale co? 
– Nic, mam tylko przeczucie, ale to trochę za mało. 
Ku jej zdumieniu Colin pokiwał z aprobatą głową. 
– Czasami intuicja jest wszystkim, czym dysponujemy. 
– Postawiłbyś znak równości między intuicją i danymi na twardym dysku? 
–  Nigdy  nie  lekceważę  intuicji,  bo  nawet  nie  wiem,  czy  to tylko  intuicja,  czy 

coś więcej. 

– Naprawdę tak uważasz? 
– Tak. Uważam, że intuicja to rodzaj idealnie wyostrzonej zdolności percepcji, 

która  prowadzi  do  słusznych  konkluzji,  tylko  że  dzieje  się  to  tak  szybko,  że 
uważamy to za coś nadprzyrodzonego. 

Darien  nigdy  nie  myślała  o  tym  w  ten  sposób,  ale  wyjaśnienie  wydało  jej  się 

sensowne. 

– Chcesz powiedzieć, że chodzi o ten przebłysk, kiedy na widok jakiejś osoby 

albo przedmiotu wyciągamy nieoczekiwany wniosek? 

– Dokładnie. Jak z twoją nie rozszyfrowaną przestrzenią w komputerze. 
Wytłumaczenie było tak logiczne, że Darien od razu poczuła się pewniej; nieraz 

zdarzało  się,  że  nie  mogła  wytłumaczyć  swoich  przeczuć  kolegom,  myślącym  w 
sztywnych  informatycznych  kategoriach.  Hipoteza  Watersa  oznaczała,  że  traktuje 
jej zaangażowanie w pracę poważnie, w przeciwieństwie do tych, którzy zdają się 
uważać, że komputer to dla niej zabawa. 

Po powrocie do pracy i paru godzinach ślęczenia nad klawiaturą laptopa Darien 

okropnie  rozbolały  plecy.  Teraz  z  czystym  sumieniem  mogłaby  powiedzieć 
wszystkim sceptykom, że to, co robi, naprawdę nie ma nic wspólnego z zabawą. 

background image

Rozdział 5 

 
Colin  był  wykończony.  Podczas  gdy  jego  partnerka  usiłowała  się  włamać  do 

komputera  Gardnera,  on,  nie  robiąc  przerwy  nawet  na  weekend,  załatwiał  całą 
resztę: odpowiadał na telefony, włącznie z tym od prokuratora okręgowego, Evana 
Stone'a,  zbierał  niezbędne  informacje  i  wielokrotnie  kontaktował  się  z 
komendantem i z zastępcą komisarza Centralnego Biura Śledczego. 

Po  streszczeniu  odbytych  rozmów  kolejny  raz  przeczytał  raporty  Sutter  i 

Bentona. Dowiedział się, że gosposia, którą skreślił z listy podejrzanych, gościła u 
siebie jakiegoś dżentelmena w dniu, kiedy popełniono morderstwo. Nic dziwnego, 
że była taka podenerwowana. 

Podzielił  się  tą  wiadomością  z  Darien  Wilson,  która  pokiwała  głową,  ale  nie 

oderwała  wzroku  od  monitora.  Popatrzył  na  nią.  Nie  bardzo  rozumiał,  jak  ona  to 
robi: bez przerwy wpatruje się w ekran, i tak dzień po dniu. Jego samego już dawno 
rozbolałyby  oczy,  a  ta  dziewczyna  jest  taka  zawzięta!  Poza  tym  poczyniła  kilka 
słusznych spostrzeżeń. Jest lepsza, niż się spodziewał. 

Oderwała  się  wreszcie  od  pracy  i  wyprostowała  plecy  powolnym,  pełnym 

wdzięku ruchem. Przeczesała ręką włosy. 

Nigdy  dotąd  nie  przypuszczał,  że  włosy  mogą  być  takie  seksowne;  widać 

zmienił  mu  się  gust.  Nagle,  zupełnie  nieoczekiwanie  dla  siebie,  poczuł  dziwny 
ucisk w dole brzucha. Przez chwilę nawet nie chciał myśleć, co to znaczy, ale kiedy 
zalała go prawdziwa fala pożądania, musiał spojrzeć prawdzie w oczy. 

Zwariowałeś? – skarcił się w duchu. – Przecież ta dziewczyna jest uosobieniem 

wszystkiego,  czego  niedawno  nie  mogłeś  znieść.  Jest  stworzona  do  małżeństwa, 
które  powinno  wiecznie  trwać,  i  na  pewno  marzą  jej  się  dzieci.  A  do  tego 
wszystkiego  jest  twoją  koleżanką  z  pracy  i  partnerką  na  dodatek.  Nie  igraj  z 
ogniem, idioto! 

– Mam cię! 
Dopiero  po  chwili  dotarło  do  niego,  że  okrzyk  Darien  był  skierowany  do 

laptopa. 

– O co chodzi? – Colin wstał i podszedł do niej. – Co... co masz? – wykrztusił, 

kiedy już odchrząknął i rozluźnił się. 

:

  –  Pliki.  Znalazłam  pliki.  Były  schowane  dość  głęboko,  ale  są  tutaj,  tak  jak 

przypuszczałam. 

– Możesz je otworzyć? 

background image

– Chyba tak. Mam do tego specjalny program. – Odwróciła się, wyjęła z torebki 

nieduże pudełeczko, wyciągnęła z niego płytę CD i wsunęła ją do stacji dysków. 

Wystukała teraz serię poleceń, poprawiła się na krześle i czekała, nie odrywając 

oczu od ekranu. Po kilku minutach komputer zapiszczał, ekran rozbłysnął i zaczęły 
się na nim pojawiać rzędy znaków. 

Darien syknęła ze złości. 
– Co to jest? – zapytał Waters. 
Dziewczyna odchyliła się do tyłu, nerwowo potarła twarz i spojrzała na niego. 
– To wszystko jest zakodowane. 
– Co? 
– No tak. Wszystko, co tu mam, zostało zakodowane – powtórzyła Darien. 
– Cholera – warknął Colin. – To znaczy, że ukryto tu naprawdę coś ważnego. 
– Cholera – powtórzyła jak echo Darien i uśmiechnęła się szeroko. 
Darien była wykończona. Wykończona, ale nadal zdeterminowana. Sprowadzili 

ją  tutaj  ze  względu  na  jej  komputerowe  umiejętności,  więc  stanie  na  głowie  i 
udowodni, że dokonali dobrego wyboru. Nie da za wygraną, o nie. Pracowała non 
stop;  pozwoliła  sobie  tylko  na  trzygodzinną  drzemkę,  ale  o  piątej  rano  znów 
zasiadła  do  komputera.  Nie  podniosła  głowy,  dopóki  pół  godziny  później  nie 
pojawił się jej partner. 

Waters  najwyraźniej  skorzystał  z  dobrodziejstw  cywilizacji  i  wziął  prysznic; 

zaczesane do tyłu włosy były wilgotne, co podkreślało jego wyraziste rysy, mocną 
szczękę  i  ostro  zarysowane  kości  policzkowe,  których  naprawdę  dotąd  nie 
zauważyła. Po twarzy, a potem po szyi spłynęła mu kropla wody. 

– ... udało się? – usłyszała. 
Darien oderwała wzrok od fascynującej, zabłąkanej kropelki. 
–  Co?  Nie,  jeszcze  nie.  –  Popatrzyła  na  informację,  która  wyświetliła  się  na 

ekranie, uderzyła w kilka klawiszów i ponownie spojrzała na Colina. – Domyślasz 
się, co on mógł tam ukryć? 

Oparł się biodrem o jej biurko. Zauważyła, że włożył dżinsy. A sądząc po tym, 

jak ciasno przylegały, musiał je wciągać co najmniej przez kilka minut, zwłaszcza 
jeśli miał ciało wilgotne po kąpieli. 

To  spostrzeżenie  sprawiło,  że  się  zaczerwieniła,  pewnie  aż  po  pępek.  I  znów 

przegapiła pierwsze słowa zdania, które wypowiedział. 

–  ...  cokolwiek.  Mogą  to  być  handlowe  transakcje,  na  przykład  jakieś  wrogie 

przejęcie. 

–  Sam  mógł  sfałszować  niektóre  rejestry  –  zauważyła  Darien,  nie  ustając  w 

background image

pracy. 

– Przy odrobinie szczęścia możemy też trafić na jakąś wręcz kryminalną aferę. 
– Masz na myśli coś tak złego, że mogło na niego ściągnąć śmierć? 
– Niewykluczone. 
– Więc tym szybciej muszę się włamać. – Wzrok Darien znów powędrował na 

ekran. 

– Kawy? 
– Tak, proszę. 
– Jaką pijesz? 
– Ze śmietanką i z cukrem. 
Kiedy Waters wrócił po kilku minutach, Darien znów podniosła głowę, bo wraz 

z nim przywędrował apetyczny zapach. 

– Facet dopiero je przyniósł, a ponieważ były ciepłe, nie  mogłem się oprzeć  – 

wyjaśnił Colin. 

Postawił  przed  nią  talerzyk,  a  drugi  na  swoim  biurku.  Spojrzała  łakomie  na 

świeże cynamonowe drożdżówki i aż ślinka jej pociekła. 

– Nie dziwię się – powiedziała. – Dziękuję. 
Nie tylko pachniały, ale też smakowały bosko. 
Po  pierwszym  kęsie  Darien  podniosła  wzrok,  chcąc  jeszcze  raz  podziękować 

Colinowi, i zobaczyła, jak oblizuje palce. I znów naszły ją zdrożne myśli. Zęby się 
od nich uwolnić, zajęła się pilnie ciastkiem. 

Przystojniak wyraźnie lubi słodycze, pomyślała rozbawiona. 
–  Mam  do  tego  słabość  –  wyznał,  jakby  w  odpowiedzi,  a  Darien  pomyślała  z 

niepokojem,  że  chyba  czyta  w  jej  myślach.  –  Słodycze...  Nie  umiem  ich  sobie 
odmówić. 

– Twoja matka piekła ciastka? – zainteresowała się Darien – Nie. Do gotowania 

i  do  pieczenia  miała  dwie  lewe  ręce.  Za  to  moja  macocha  umiała  to  wszystko 
zrobić  z  zamkniętymi  oczami.  Ciasta,  ciasteczka,  co  tylko  zechcesz.  Zawsze 
żartowała,  że  musi  przebiec  trzy  kilometry  dziennie,  żeby  nie  utyć  od  samego 
próbowania. 

Darien uśmiechnęła się ciepło. 
– Wygląda na to, że należymy do tego samego typu kobiet. 
– Ona jest wspaniała. Miałem dziesięć lat, kiedy umarła moja matka, więc gdy 

po  paru  latach  ojciec  sprowadził  macochę  do  domu,  było  jej  naprawdę  trochę 
trudno. Ale zachowała się z wielką klasą i poradziła sobie fantastycznie. 

– Pozostajecie w kontakcie? 

background image

–  O,  tak.  Mój ojciec  zginął  w  wypadku  trzy  lata  temu,  ale  my  nadal  jesteśmy 

sobie bliscy. Jest dla mnie jak matka, a także jak przyjaciółka. 

Darien  uśmiechnęła  się  do  Colina  z  prawdziwą  sympatią,  a  on  wzruszył 

ramionami, jakby te wyznania lekko go speszyły, i wrócił do swoich ciastek. 

–  Cóż,  ja  też  się  wzmocnię  przed  dalszą  pracą  –  powiedziała  bez  entuzjazmu, 

bo uważała, że nadmiar słodyczy jest szkodliwy. 

Niewiele czasu spędziła dotąd  nad zakodowanymi plikami.  Znała podstawowe 

sposoby  i  miała  specjalne  oprogramowanie,  żeby  w  nie  wejść.  Próbowała  już 
wszystkiego,  ale  jak  dotąd  bez  rezultatu.  Teraz  zamierzała  zastosować  różne 
kombinacje, strzelając trochę na oślep. 

– Cholera, chciałabym poznać jego sposób myślenia – mruknęła pod nosem. 
– Gardnera? 
– Tak. Wtedy może bym szybciej odgadła szyfr, jakim zabezpieczył te pliki. 
– Cóż, na razie wiemy tylko, że je ukrył i zaszyfrował. 
–  Tak,  i  to  już  nam  daje  pewne  wskazówki.  Im  bardziej  zawiły  szyfr,  tym 

ważniejsze informacje może ukrywać. 

– Gdyby to była lista jego panienek, pewnie by się specjalnie nie zabezpieczał, 

co innego, gdyby miał coś wspólnego z narkotykami albo czymś w tym rodzaju. 

–  A  gdyby  między  tymi  plikami  i  jego  śmiercią  był jakiś  związek,  to dopiero 

byłaby bomba – rozmarzyła się Darien. 

– Czyli mamy na razie jedno wielkie „gdyby" 
– powściągnął ją Waters. 
–  Przecież  wiem  i  dlatego  wycisnę  z  tego  komputera  wszystko,  co  się  da, 

żebyśmy wreszcie mogli ruszyć do przodu. 

– Mogę ci w czymś pomóc? 
–  Właśnie  mi  pomogłeś  –  uśmiechnęła  się  Darien,  pokazując  na  okruchy  po 

drożdżówkach. 

– To mnie utrzyma przy życiu przez parę długich godzin. 
 
I rzeczywiście, pomyślał Colin jakiś czas później, patrząc na nią z najwyższym 

zdumieniem.  Dziewczyna  miała  nie  tylko  intuicję  i  smykałkę,  ale  też  wściekłą 
determinację, tak potrzebną w tym zawodzie. 

Powoli wydział zaczynał zapełniać się ludźmi. Waters zdawał sobie sprawę, że 

niebawem zostaną wezwani do szefa; w sprawach podobnej rangi nie  ma spokoju 
aż do ich rozwiązania. A presja rośnie z każdym dniem. 

–  Uzbrój  się  w  cierpliwość  –  poradził  partnerce.  –  Wkrótce  zaczną  nas 

background image

maglować. 

– Potwory – mruknęła Darien. – Potrzebuję jeszcze trochę czasu, no i spokoju. 

Już jestem blisko. Czuję to. 

– Postaram się trzymać ich jak najdalej od ciebie. 
– Bardzo by mi to pomogło. Dziękuję. 
– Waters wzruszył ramionami. 
– Nie znam się na tym, co robisz, więc zrobię to, co umiem. 
–  Naprawdę  dziękuję  –  powtórzyła  z  wdzięcznością,  jakiej  Colin  się  nie 

spodziewał. 

Podniósł głowę  i zobaczył zmierzającego  prosto do  nich komendanta. Opuścił 

boks i wyszedł mu naprzeciw. 

– Posuwacie się naprzód? – zapytał Portman, darując sobie powitanie. 
Colin szybko zrelacjonował przesłuchania świadków. 
– A podejrzani? 
–  Jest  wiele  możliwości  –  przyznał  Colin.  –  Co  było  do  przewidzenia  w 

przypadku tak bogatego faceta jak Gardner. Wolałbym na razie zachować nazwiska 
dla siebie. 

Portmanowi wyraźnie to się nie spodobało. 
– Wiesz przecież, że muszę coś rzucić na pożarcie mediom. 
–  Wiem,  wiem.  Stała  formułka  typu  „przeczesujemy  wszystkie  ulice"  nie 

zaspokoi na długo ich apetytów. 

–  To  akurat  jest  pewne.  –  Szef  odwrócił  się,  jakby  zamierzał  odejść,  a  Colin 

odetchnął z ulgą; celowo  nie wspomniał o plikach w komputerze, wolał poczekać 
na  bardziej  solidny  argument.  Nagle  Portman  zawrócił.  –  Jak  się  spisuje  twoja 
nowa partnerka? 

– Świetnie. Uważam, że ma nosa, a pracuje zawzięcie jak nikt. 
Portman kiwnął głową, odwrócił się i skierował do swojego biura. Colin wrócił 

do boksu. 

– To go powinno na jakiś czas powstrzymać, ale... – zaczął. 
Nie  patrząc  na  niego,  Darien  machnęła  ręką,  żeby  go  uciszyć.  Zdumiony, 

zamilkł. Zauważył, że dziewczyna pochyla się do przodu, wlepia wzrok w ekran i 
wstrzymuje  oddech.  Stosując  się  do  jej  zalecenia,  siedział  cicho,  aż  po  jakiejś 
minucie usłyszał jej triumfalne: 

– Tak! Tak! 
Wstał i podszedł bliżej. 
– Co „tak"? 

background image

– Mam go! 
Obszedł  ją  dokoła,  żeby  spojrzeć  na  ekran,  i  stwierdził,  że  niekończące  się 

rzędy dziwacznych znaków zamieniają się w czytelny tekst. 

Nie wytrzymał i aż gwizdnął. 
– Udało się! 
Darien  podniosła  głowę,  rozpromieniona,  a  Colin  pomyślał  nagle,  że  taki 

uśmiech  bywał  powodem  pojedynków  o  kobietę.  O  taką  kobietę  jak  ona.  Zęby 
zachować  ją  dla  siebie.  Przerażony  własnymi  myślami  cofnął  się  na  bezpieczną 
odległość i prawie schował za swoim biurkiem. A kiedy uświadomił sobie, co robi, 
zaklął pod nosem. 

Tymczasem Darien powróciła do ekranu i zaczęła czytać. Po chwili jej uśmiech 

zbladł, a na czole pojawiła się zmarszczka. 

– Coś nie tak? – zaniepokoił się Waters. 
– Nie, nie, wszystko w porządku – odpowiedziała, nie patrząc w jego stronę. – 

Chodzi  o  to,  że...  to  nie  ma  sensu.  Chyba...  że  Franklin  Gardner  korzystał  z 
płatnych damskich usług, czy coś w tym rodzaju. 

– To niemożliwe. Facet o takim wyglądzie i z takimi pieniędzmi nie musiał się 

do tego uciekać. 

– Ale znalazłam całą listę kobiet, podzieloną na grupy, z opisami ich fizycznych 

cech,  z  krótkimi  adnotacjami,  na  przykład  w  rodzaju:  „baba  z  jajami  –  laska  – 
ujeżdżaczka". 

Waters zmarszczył czoło. 
– Przy wszystkich są takie uwagi? 
Darien poczytała jeszcze chwilę i kiwnęła głową. 
–  Przy  jednej  napisano  „dziewczyna  z  sąsiedztwa".  O,  a  tu  jeszcze  coś: 

„wulgarna brunetka". Dziwne są te opisy, słowo daję. 

Colin znieruchomiał. 
– To znaczy? 
–  Są...  eee...  no,  dość  ogólnikowe.  Posłuchaj  tego!  „Blondynka,  sto 

sześćdziesiąt  do  stu  siedemdziesięciu  centymetrów,  zmysłowa,  ukryte  zalety, 
niewinny wygląd". Albo ta – kontynuowała – Darien wyraźnie zdumiona. – To jest 
zupełnie  dziwaczne.  Posłuchaj:  „Ruda,  z  mysim  ogonkiem,  piegowata,  sto 
pięćdziesiąt  centymetrów  wzrostu,  dziecinne  ciało,  musi  wyglądać  na  dwanaście 
lat". Co to, u licha, znaczy? 

–  Dla  mnie  to  brzmi  –  ponuro  obwieścił  Colin  –  jak  lista  życzeń  albo  lista 

zakupów. 

background image

 
Pracowali w archiwum już od kilku godzin. Nawet z pomocą Palmera, kolegi z 

dochodzeniówki,  odnalezienie  odpowiednich  raportów  zajęło  im  kolejną  godzinę, 
za  to  dopasowanie  cech  fizycznych  czterech  zaginionych  kobiet  do  listy 
rozszyfrowanej  przez  Darien  trwało  zaledwie  parę  chwil.  W  końcu  Palmer 
dogrzebał  się  jeszcze  do  trzech  dodatkowych  raportów,  pasujących  do  trzech 
innych opisów kobiet z pliku Gardnera. 

Jeszcze  bardziej obciążające  okazały  się  daty; Colin  pierwszy  wpadł  na  to,  że 

tylko jedno zgłoszenie zaginięcia  miało  miejsce przed datą wprowadzenia danych 
do  komputera  przez  Gardnera.  W  tym  przypadku  chodziło  o  sześćdziesięcioletnią 
kobietę, która zniknęła parę dni wcześniej. Nie uznano jej zresztą za zaginioną, bo 
okazało się, że miała zwyczaj znikać co jakiś czas na parę dni. 

– Czy te wszystkie dziewczyny to uciekinierki? – zapytała Darien Palmera. 
– Tak. 
– Te osoby – Colin wskazał  na pliki – zostały – zgłoszone jako zaginione, bo 

ich  znajomi  zauważyli,  że  od  jakiegoś  czasu  nie  pojawiają  się  tam,  gdzie  często 
bywali. Tylko jedną zgłosiła rodzina. 

– Troskliwi rodzice, nie ma co – zauważyła ze smutkiem Darien. – Dobrze, że 

te inne miały chociaż przyjaciół. 

–  Ale  trzeba  też  pamiętać,  że  dzieciaki,  które  uciekają  z  domu,  wolą  nie 

zwracać na siebie uwagi – wtrącił Palmer. 

– Palmer  ma rację  – zgodził się Colin. –  Są pewnie dziesiątki takich  młodych 

ludzi, których zaginięcia w ogóle nikt nie zgłasza. 

I takie osoby, pomyślała Darien, które może ktoś by zgłosił, gdyby nie doszedł 

do  wniosku,  że  ma  do  czynienia  z  kolejnym  uciekinierem  spośród  setek,  jeśli  nie 
tysięcy podobnych. 

Po odejściu Palmera Waters podjął zaczęty przez Darien wątek. 
– Zastanawiam się, ile dziewczyn z listy Gardnera to te, których zaginięcia nikt 

nie zgłosił. 

– Chodzi ci o dziewczyny, które pominięto i zlekceważono, wpisując je na listę, 

którą nazywamy „statystyką ulicy", prawda? 

Nie  udawał,  że  nie  rozumie,  o  co  chodzi,  co  dało  mu  dodatkowe  punkty  w 

oczach Darien. 

–  Nie  jesteśmy  doskonali.  Ale  jest  nas  tylko  tylu,  ilu  jest,  a  dzień  ma 

ograniczoną liczbę godzin. Niektóre sprawy wymykają się spod kontroli. 

–  Tak...  na  przykład  dziewczyny  z  nałogami  albo  złodziejki,  albo  desperatki, 

background image

które sprzedają się na ulicy z rozpaczy, a szukanie ich nie warte jest zachodu. 

Waters spoglądał na nią w  milczeniu długą chwilę, a ona zastanawiała się, czy 

nie posunęła się za daleko. 

–  Miałem  kuzynkę,  która  uciekła  z  domu  –  odezwał  się  łagodnym  tonem  –  i 

zniknęła w dzikich rejonach Los Angeles. Nie liczyłem na to, że tamtejsza policja 
ją odnajdzie. Już wtedy wiedziałem, że L. A. jest ogromne, a ona była tylko jedną 
dziewczyną spośród tysięcy. 

– I co się z nią stało? 
–  Znalezioną  ją  martwą  pół  roku  później.  I  nie  zabiły  jej  narkotyki  czy  jakiś 

alfons. Potrącił ją samochód. Głupie, nie? 

– Strasznie mi przykro. – Speszona Darien zajęła się tym, co miała pod ręką. – 

No więc co o tym wszystkim sądzisz? Dlaczego Franklin Gardner sporządził listę 
kobiet, które pasują do opisu zaginionych dziewczyn? 

Colin najpierw się zdziwił, a po chwili popatrzył na nią wyrozumiale. 
–  Pewnie  niewiele  słyszałaś  o  różnych  rzeczach,  jakie  dzieją  się  w  naszym 

kraju. 

–  Co  masz  na  myśli?  –  zapytała,  starając  się,  żeby  jej  głos  nie  brzmiał  zbyt 

defensywnie.  W  końcu  dopiero  co  dał  jej  delikatnie  do  zrozumienia,  –  że  jest 
oderwana od rzeczywistości. – I dlaczego ci się ten spis kojarzy z listą zakupów? 

–  Bo  to  wygląda,  jakby  Gardner  otrzymywał  zamówienie  na  konkretny  typ 

dziewczyny, a następnie je realizował. 

Darien nie nadążała. 
– Zamówienie? 
– Najprawdopodobniej od swoich zamorskich klientów o wybrednych gustach. 

Niektórzy mężczyźni bardzo dokładnie wiedzą, czego chcą. 

Oczy Darien robiły się coraz większe. 
– Masz na myśli... coś w rodzaju handlu żywym towarem? 
–  Możesz  to  tak  nazwać.  Podejrzewamy,  że  te  dziewczyny  są  porywane  i 

wysyłane jako prostytutki tam, gdzie nikt o nie nie będzie się upominać. 

–  Mój  Boże  –  jęknęła  przerażona  Darien.  Słyszała  o  takich  praktykach,  ale 

nigdy nie spotkała się z tym bezpośrednio. 

–  Nie  rozumiem  tylko  –  powiedział  Waters  –  po  co  ktoś  taki  jak  Franklin 

Gardner  miałby  się  wplątywać  w  takie  rzeczy.  Przecież  nie  brakowało  mu 
pieniędzy. 

–  Widać  niektórzy  mężczyźni  nie  zadowalają  się  uważaniem  kobiet  za  swoją 

własność, muszą je jeszcze traktować jak towar. 

background image

– Aż trudno uwierzyć, że chciało mu się ryzykować. 
– A może to jego partner? – powiedziała Darien. 
– Jego partner? – zastanowił się Waters. 
– Tak. Nie zauważyłeś, do kogo Gardner wysyłał kopie dokumentów? 
– Nie. 
– No to popatrz tutaj – pokazała mu miejsce na górze listy. 

Pośrodku długiego rzędu znaków widniał adres poczty elektronicznej: D. 
Reichergardnercorp. com 

– Czyżby on też w tym brał udział? Cholera, mówiłem, że ma oczy gada. 
– Trzeba jednak pamiętać – zauważyła Darien – że Reicher jedynie otrzymywał 

przesyłane mu kopie i że... 

Urwała nagle, bo coś jej przyszło do głowy. 
– Że co? – zapytał Waters. 
–  Właśnie  się  zastanawiam.  No  bo  jeśli  obaj  byli  w  to  zamieszani,  to  może 

doszło między nimi do kłótni? 

– Która odbyła się w mieszkaniu Gardnera i zakończyła się jego śmiercią? Tak, 

też  o  tym  pomyślałem.  –  Nagle  jego  twarz  rozjaśniła  się  uśmiechem.  – 
Niewykluczone, że właśnie zdemaskowałaś naszego zabójcę, partnerko. 

Jego słowa sprawiły Darien ogromną radość. 
– Dziękuję... – szepnęła, zawahała się i dokończyła: – Colinie. 
– To twoja zasługa, Darien. 
– Teraz wreszcie jesteśmy prawdziwymi  partnerami, pomyślała z satysfakcją  i 

zadowoliła się tym stwierdzeniem. 

Zanim  dostali  nakaz rewizji, o który wystąpili, Darien  i Colin wzięli  udział w 

pogrzebie.  Pani  Gardner  użyła  wszelkich  znanych  sobie  sposobów,  żeby 
przyspieszyć  wydanie  ciała.  Jedyną  korzyścią,  jaka  z  tego  wynikła,  było  szybsze 
przeprowadzenie  sekcji  zwłok,  która  wykazała,  ze  przyczyną  śmierci  było 
uderzenie w tył głowy, a rany kłute zostały zadane później. 

Ruchem głowy Waters wskazał Darien miejsce, gdzie zatrzymali się detektywi 

Benton  i  Sutler,  którzy  pewnie  przybyli  na  pogrzeb  z  tych  samych  powodów  co 
oni;  zabójca  mógł  się  znajdować  wśród  żałobników.  Na  pogrzeb  tak  ważnej 
osobistości  przybyła  śmietanka  towarzyska  Chicago.  Dominowały  czarne,  bardzo 
drogie ubrania i odpowiednio smutne miny. Przebieg ceremonii nie wniósł niczego 
nowego  do  śledztwa,  a  Darien  upewniła  się  tylko  po  raz  kolejny,  że  nie  cierpi 
pogrzebów. 

Kiedy wrócili do biura, czekał już na nich nakaz rewizji, z którym udali się do 

background image

domu  Reichera;  biznesmen  musiałby  być  głupi,  żeby  przechowywać  tego  typu 
informacje lub obciążające go dokumenty w swoim biurze. 

Rezydował  w  condominium,  a  jego  mieszkanie  było  większe  i  bardziej 

szpanerskie niż penthouse Gardnera. Otworzyła im służąca, która rzuciła okiem na 
nakaz i przywitała ich z nieskrywaną niechęcią. 

Znaleźli  dwa  komputery  –  laptop  i  komputer  stacjonarny;  obydwa  zabrali  do 

dokładnego przejrzenia na posterunku. 

Darien  tym  razem  bez  trudu  weszła  w  odpowiednie  pliki,  które  niczym  nie 

różniły się od podejrzanych plików Gardnera. 

– Wygląda mi na to, że będziemy musieli jeszcze raz pogadać z Reicherem... – 

Doszła do wniosku. 

Colin wstał i sięgnął po płaszcz. 
– Zaczekaj – zawołała Darien. – Tu jest tego więcej! 
– Więcej czego? Nazwisk na liście? 
– Nie. Znalazłam drugi plik. No, prędzej... – poganiała komputer. 
Waters spokojnie czekał, wiedząc, że Darien powie mu, o co chodzi, gdy tylko 

będzie mogła. 

– Mam. Daty, godziny i jakieś skróty. 
Pochylił się  nad  nią  i przyjrzał  uważnie  nowej liście, ale zawarte  na  niej dane 

niewiele mu mówiły. Tylko kilka zapisów wydało mu się znajomych, ale nie umiał 
ich do niczego dopasować. Zniechęcony, poszedł do boksu Palmera, znajdującego 
się w drugim końcu sali. 

– Palmer? Możesz podejść do boksu Wilson i zerknąć na coś w komputerze? 
Detektyw podniósł się ciężko i ruszył za Colinem. Stanął obok Darien i spojrzał 

na monitor. Na ekranie komputera widniała nowa lista, którą przed chwilą znalazła 
Wilson. 

– Nic mi to nie mówi, ale jeśli chcesz, mogę sprawdzić te miejsca. 
Colin wbił wzrok w kolegę. 
– Jakie miejsca? – zapytał. 
Palmer wskazał trzecią kolumnę na liście. 
– O, te: Safe Haven, Laurel House, Lakeshore. 
– Wiem już co to jest! – wykrzyknął Colin. – Dlatego te skróty wydały mi się 

znajome! 

– Co to są za nazwy? – zapytała Darien. 
– To są ośrodki resocjalizacyjne i schroniska dla uciekinierów. 
Tym razem Darien w mig zrozumiała. 

background image

– Więc tam oni je... kupowali? 
– Obawiam  się, że  gdy porównamy  te  listy z  listami zaginionych dziewczyn  i 

zapytamy o nie w tych instytucjach, trafimy na kolejną serię powiązań – stwierdził 
Colin. 

–  Gardner  był  w  zarządzie  instytucji  charytatywnej,  która  ufundowała  te  trzy 

domy – dodał Palmer, a Colin nie miał już wątpliwości, że oto znaleźli gwóźdź do 
trumny Reichera. 

Po godzinie intensywnej pracy stwierdzili, ze wszystko się zgadza. Telefony do 

schronisk i ośrodków resocjalizacyjnych tylko potwierdziły resztę. 

–  Myślę,  że  mamy  już  wszystko  –  powiedział  Colin.  –  I  to  wyłącznie  dzięki 

pracy Darien – dodał. Powiedział to, patrząc na Palmera, jednego z niedowiarków i 
zagorzałych przeciwników awansu dziewczyny. Palmer najwyraźniej się zmieszał. 

–  Więc  Gardner  kupował te  listy,  przesyłał  je  do  Reichera,  a  ten  organizował 

porwania? – zapytała Darien. 

–  No  i  prawdopodobnie  pomagał  w  dostarczaniu  dziewczyn  do  nabywcy  – 

dodał Colin. 

– Mam może żałować, że ktoś taki nie żyje? 
–  oburzyła  się  Darien.  –  Najwyższy  czas  sprowadzić  tu  tego  drugiego  i 

zamknąć go. 

background image

Rozdział 6 

 
– To jest oburzające! 
–  Ma  pan  absolutną  rację  –  powiedziała  lodowatym  tonem  Darien.  –  Myślał 

pan, że ujdzie to panu na sucho, bo nikt nie zatroszczy się o te dzieciaki? 

Umówili się z Watersem, że to ona przesłucha Reichera, a Colin włączy się w 

odpowiednim czasie. Nie rozumiała jego strategii, ale się podporządkowała. 

– Nie mam pojęcia, o czym pani mówi – warknął Reicher. – Wysłuchałem tych 

obraźliwych insynuacji, a teraz chcę się widzieć z moim adwokatem. 

– Oczywiście, tylko musi pan poczekać, aż zwolni się linia. 
Zauważyła,  że  mężczyzna  rzucił  okiem  na  stojący  na  biurku  telefon. 

Rzeczywiście wszystkie światełka mrugały. Zadbali o to zawczasu. 

– Na razie proszę sobie to przejrzeć i zastanowić się, jak będzie się pan z tego 

tłumaczyć. 

Rzuciła  na  biurko  wydrukowaną  listę.  Reicher  zerknął  na  nią  i  ku  wielkiej 

satysfakcji Darien zrobił się blady pod starannie podtrzymywaną opalenizną. Kiedy 
podniósł  wzrok,  Darien  dostrzegła  w  jego  zimnych,  gadzich  oczach  pierwszy 
przebłysk lęku. 

– Skąd to macie? 
Nawet  nie  pyta,  co  to  jest,  odnotowała  Darien,  czując  kolejny  przypływ 

satysfakcji. 

– Bezpośrednio z pańskiego twardego dysku. 
– Jakim prawem? – parsknął Reicher. 
– Dzięki nakazowi sądowemu, Desmondzie. 
– Specjalnie zwróciła się do niego po imieniu. 
– Zapewniam pana, że wszystko robimy zgodnie z prawem. 
– Niczego mi nie udowodnicie. Mój adwokat obali ten nakaz, a potem wytoczy 

waszemu wydziałowi sprawę sadową. Każdy mógł mi to wsadzić do komputera. 

– Ciekawe. Podobno tak pan o niego dba, że nikomu nie wolno go dotknąć ani 

nawet sprzątać w pokoju, w którym stoi, pod pana nieobecność. 

Reicher mruknął coś pod nosem. 
– I na co to było? Nie potrzebuje pan pieniędzy, więc może to pana rajcowało? 

A  może  chodziło  o  dreszczyk  emocji?  A  może  robił  pan  to,  bo  lubi  pokazać 
kobietom, gdzie jest ich miejsce? 

– Szkoda, że nikt ci nie wskazał twojego – warknął Reicher. 

background image

Darien uniosła brew, a on się zaczerwienił ze złości; chyba zdał sobie sprawę, 

że niepotrzebnie pokazał, że już puszczają mu nerwy. 

–  Ależ  wskazał.  Jestem  tu  po  to,  żebyś  się  znalazł  za  kratkami,  gdzie  przez 

długi czas nie skorzystasz ze swoich brudnych pieniędzy. 

– Nigdy do tego nie dojdzie – oburzył się Reicher. – Nikt mi nie udowodni, że 

miałem coś wspólnego ze zniknięciem tych kobiet. 

– No i co z tego? – po raz pierwszy odezwał się Colin. 
– Co? – Reicher był wyraźnie przestraszony. 
–  Mamy  dość  dowodów  poszlakowych,  żeby  cię  przetrzymać  w  areszcie 

śledczym,  dopóki  nie  zbierzemy  materiałów  dowodowych,  dokumentujących 
najpoważniejszy zarzut. 

Reicher skrzywił się. 
– Najpoważniejszy zarzut... czyli co? 
–  Dobrze  wiemy,  jak  i  kiedy  to  zrobiłeś,  tylko  me  wiemy  jeszcze  dlaczego. 

Może chciał ci odciąć dopływ łatwej gotówki? Może ruszyło go sumienie i groził, 
że z tym skończy albo straszył, że powie policji? 

Reicher przekonująco udawał, że nic z tego nie rozumie. 
– O czym wy mówicie? – zapytał, ale zupełnie innym tonem niż dotąd. 
– Niezły chwyt, Desmond – zauważył Colin, mówiąc mu po imieniu jak Darien; 

facet  był  przyzwyczajony  do  innego  traktowania,  więc  taka  poufałość  mogła  go 
wytrącić z równowagi, sprawić, że popełni błąd, który będzie go drogo kosztował. 
–  Gdybym  nie  miał  przed  sobą  oczywistych  dowodów,  pomyślałbym  nawet,  że 
niesłusznie cię posądzamy. 

– Te dowody mój adwokat obali w pięć minut. Nie mam nic wspólnego z tymi 

kobietami. 

– To także nie będzie miało wielkiego znaczenia, kiedy zostaniesz oskarżony o 

morderstwo – beznamiętnym tonem poinformował Colin; 

– O morderstwo? – Reicher wytrzeszczył oczy. – Chwileczkę... myślicie, że to 

ja zabiłem Franklina? 

Był tak zdumiony, że Darien prawie uwierzyła w jego niewinność. 
– Zwariowaliście? Po co miałbym to zrobić? 
–  Zdaje  się,  że  przedstawiliśmy  ci  parę  możliwych  powodów  –  odezwała  się 

Darien. 

Mężczyzna spojrzał na nią ze złością i zwrócił się do Watersa. 
– Musiałbym oszaleć, żeby zabić Franklina. Był kurą znoszącą złote jajka. 
–  Ta  kura,  o  ile  pamiętasz  tę  bajkę,  skończyła  marnie,  podobnie  jak  twój 

background image

partner. Dlatego go zabiłeś, że chciał skończyć z tym procederem? 

– Nie zabiłem go. To jakieś szaleństwo. 
–  Nie  wybronisz  się  w  ten  sposób.  –  Darien  nie  kryła  pogardy.  –  A  tak  przy 

okazji, to twoje alibi nie trzyma się kupy. Twoja sekretarka potwierdza, że byłeś w 
biurze do dziesiątej. Ale to za mało, Desmond, żeby uratować skórę. 

Reicher  łypnął  na  nią  wściekle,  jakby  chciał  zrobić  z  nią  to  samo,  co  z 

kobietami, których życie zamienił w piekło. 

– Posłuchaj – wtrącił Colin. – Wiemy, że obaj, ty i Gardner, zajmowaliście się 

tym haniebnym procederem, a to daje nam świetny motyw morderstwa... chyba że 
podasz mi dobry powód, żebym zaczął się rozglądać gdzie indziej. 

–  Nie  jestem  idiotą,  detektywie  –  warknął  Reicher.  –  Nie  zabiłem  Franklina 

Gardnera i choćby pan stanął na głowie, nigdy pan mi tego nie udowodni, bo to jest 
nieprawda. I to powinno wystarczyć panu jako powód. 

–  Co  cię  gryzie?  –  zapytał  Colin,  patrząc  na  zmarszczone  brwi  Darien.  – 

Świetnie sobie z nim radziłaś. 

– Dziękuję – powiedziała ze swoim charakterystycznym uśmiechem. 
Musiał  w  końcu  przyznać  sam  przed  sobą,  że  uśmiech  ten  wytrącał  go  z 

równowagi.  Był  taki  ciepły,  taki  uroczy,  taki...  intymny,  że  trudno  byto  nie 
doczytać się w nim czegoś więcej. 

– A wiesz, mnie także coś nie daje spokoju – pocieszył ją. – Po tym wszystkim 

mój instynkt jakby przestał ze mną współpracować. 

– Co to znaczy? 
Waters wydał nieartykułowany dźwięk. 
– Wierzę temu facetowi. 
Czoło Darien natychmiast się wygładziło. 
– Naprawdę? 
– Wiem, że to głupie, ale myślę, że ta kanalia nie zabiła Gardnera. 
– I ja tak uważam. 
– Naprawdę?  – Colin spojrzał  na  nią zdumiony.  – Cieszę się, że  tak  uważasz. 

Reicher musiałby chyba oszaleć, żeby to zrobić. 

– No właśnie. A tymczasem on jest zawsze opanowany i przewidujący. Nigdy 

nie zrobiłby czegoś, co by go miało drogo kosztować. 

– Doszedłem do takiego samego wniosku – przyznał Colin. – Po prostu już nie 

wiem, czego się trzymać. 

– I co, znaleźliśmy się w punkcie wyjścia? 
– westchnęła Darien. 

background image

– No nie, niezupełnie. Przecież  ujawniliśmy  i zlikwidowaliśmy ważne ogniwo 

w handlu żywym towarem. 

– Tak, to prawda. Dużo czasu upłynie, zanim Reicher uruchomi coś nowego. 
–  A  kiedy  trafimy  na  ślad  drugiego  końca  tego  łańcucha,  możemy  jeszcze 

uratować wiele z tych dziewczyn. 

–  Nie  pomyślałam  o  tym  –  rozpromieniła  się  Darien.  –  Czyli  warto  było  się 

męczyć. I warto pracować dalej. 

– Wiedziałem, że się ucieszysz. 
– Jeszcze jak! 
– Wiesz co? Jest ósma. Pora, żeby na dzisiaj skończyć pracę. Powinniśmy coś 

zjeść i wyspać się trochę. 

– Coś zjeść? Masz na myśli prawdziwe jedzenie? 
– Najprawdziwsze. Zęby z nowymi siłami przystąpić rano do pracy. 
– Wcześnie rano – uzupełniła. 
– Bardzo wcześnie. 
Uśmiechnął się do niej po to tylko, żeby wywołać jej uśmiech, który tak lubił. 

Jeszcze mógłbym się do niego przyzwyczaić, pomyślał. Ale zanim ocenił grożące 
mu  niebezpieczeństwo,  Darien  poderwała  się,  złapała  płaszcz,  ze  swobodą 
chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą. 

–  Chodź  –  powiedziała.  –  Wszystko  mi  jedno,  rozjem,  bylebym  nie  musiała 

gotować i zmywać. 

Colin pomyślał, że ta noc  może być równie długa jak pozostałe, choć  może w 

odrobinę inny sposób. 

 
Chyba nie powinnam była pić tego drugiego kieliszka wina, stwierdziła Darien. 

Nigdy  nie  piła  dużo,  bo  nie  lubiła  tracić  nad  sobą  kontroli,  ale  dzisiaj wieczorem 
pragnęła się trochę rozluźnić  i pomyślała,  że alkohol jej  w tym pomoże. Ostatnio 
była  ciągle  spięta,  potrzebowała  długiego,  spokojnego  snu,  ale  natłok  myśli  nie 
pozwalał jej na odprężenie. 

W  tej  chwili  była  syta  i  trochę  szumiało  jej w  głowie.  W  sumie  całkiem  miłe 

uczucie.  Poza  tym,  naprzeciwko  niej  siedział  Colin  Waters,  na  którego  zawsze 
lubiła patrzeć. A teraz, po spędzonych z nim wielu godzinach pracy, polubiła go też 
jako  człowieka.  Najbardziej  ze  wszystkiego  lubiła  jednak  to  uczucie,  jakie  się  w 
niej  budziło,  kiedy  Colin  patrzył  na  nią  z  aprobatą  tymi  swoimi 
bursztynowozłocistymi oczami. 

– Dziękuję – powiedziała nieoczekiwanie. 

background image

– Za co? – zapytał zdziwiony. 
– Za  wyrozumiałość. Spodziewałam się z  twojej strony  raczej niechęci wobec 

mnie, i jestem ci wdzięczna, że jest inaczej. 

–  Nawet  gdybym  z  początku  był  źle  nastawiony  do  ciebie,  szybko  by  mi 

przeszło – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Odwaliłaś kawał świetnej roboty i nie 
szczędziłaś wysiłku. Przy okazji wiele się nauczyłaś; teraz już wiesz, kiedy należy 
się wycofać, a kiedy naciskać. To wszystko, czego wymagam od nowego partnera. 

Kiedy podano rachunek, Colin uparł się, że dziś on zapłaci, a Darien może się 

zrewanżować  następnym  razem.  Sugestia,  że  będzie  następny  raz,  a 
niewykluczone, że i kilka następnych, zachwyciła dziewczynę i przeraziła zarazem. 
Zbyt bliski kontakt z tym mężczyzną mógł oznaczać dla niej kłopoty. 

W tej chwili Colin spojrzał na nią i przechwycił jej wlepiony w niego wzrok. 
– To niebezpieczna droga – powiedział łagodnie, jakby czytał w jej myślach. – 

Dla nas obojga. 

Nie mogła i nie chciała udawać, że nie rozumie. 
– Wiem. 
– Odważymy się na nią wejść? 
– A chciałbyś? 
– Nie jestem pewny. Nie lubię stereotypów. 
Wiedziała,  że  ma  na  myśli  krótkie,  niezobowiązujące  romanse,  typowe  w 

środowisku  policyjnym.  Sama  się  nieraz  nad  tym  zastanawiała,  jeszcze  zanim 
zaczęli razem pracować, i doszła do wniosku, że nigdy nie wda się w taki romans. 

– To tak jak ja – powiedziała poważnym tonem. 
Później,  kiedy  wyszli  z  baru  i  skierowali  się  do  samochodu,  Darien  czuła,  że 

kłopoty są coraz bliżej. I dlatego, kiedy Colin przycisnął ją do drzwiczek auta, choć 
wiedziała, że łatwo może się wymknąć, nie wykonała żadnego ruchu. 

– Może – powiedział niskim, chropawym głosem – powinniśmy zanurzyć palec 

w gorącej wodzie i przekonać się, czy parzy. 

– Może – wykrztusiła prawie bez tchu – po– winniśmy sprawdzić, czego tak się 

boimy. To może nie być wcale takie trudne. 

– Tak, masz rację – szepnął i przylgnął wargami do jej ust. 
Od  razu  zrozumiała,  że  nie  potrafi  mu  się  oprzeć.  Emocje  w  niej  wybuchły 

nagle,  zupełnie  jakby  czekała  na  tę  właśnie  chwilę  i  na  tego  mężczyznę.  W 
porównaniu z tym uczuciem zbladło całe jej dotychczasowe doświadczenie. 

Kiedy  Colin  wydał  gardłowy  jęk  i  przerwał  pocałunek,  Darien  zareagowała 

błyskawicznie; musnęła czubkiem języka jego wargi. 

background image

To  podziałało.  Colin  otoczył  ją  ramionami  i  przyciągnął  mocno  do  siebie. 

Rozkoszował  się  jej  ustami,  biorąc  tyle,  ile  zechciała  mu  ofiarować.  A  Darien 
ogarnął  żar  namiętności;  gdzieś  się  ulotniły  myśli  o  niebezpieczeństwie  i 
ewentualnych konsekwencjach. 

Wreszcie  Colin  oderwał  się  od  niej.  Wszystko  w  jej  ciele  zaprotestowało, 

chociaż  widziała,  że  oddycha  szybko  i  z  wysiłkiem,  a  jego  oczy  nadal  rozpala 
namiętność. 

– Oto i mamy odpowiedź – rzucił pewnym siebie głosem. 
– No właśnie – wyszeptała. 
Teraz oboje byli zakłopotani. Przez pełną napięcia chwilę patrzyli sobie w oczy, 

a Darien zrozumiała, że myślą o tym samym: co też najlepszego rozpętali? 

Kiedy  zadzwonił  jego  telefon,  Colin  zareagował  dopiero  po  drugim  sygnale; 

niechętnie wyciągnął aparat i nacisnął odpowiedni guzik. 

–  Waters  –  odezwał  się.  Słuchał  przez  jakiś  czas,  który  zdawał  się  trwać 

wiecznie, aż wreszcie powiedział:  – Nie, nie  jestem zdziwiony.  Doszliśmy już  do 
tego wniosku, a teraz potrzebujemy dowodu. Dziękuję. 

Poinformował  jeszcze  rozmówcę,  że  zaczną  szukać  jutro  rano,  po  czym  się 

rozłączył. 

–  To  był  sierżant  z  aresztu,  w  którym  przetrzymywany  jest  Rei  eh  er  – 

poinformował  Darien.  –  Dzwonił  do  niego  Benton.  Maggie  Sutter  utrzymuje,  że 
zabójca jest leworęczny. 

– A Reicher jest praworęczny – zareagowała natychmiast Darien. 
–  Właśnie.  Cóż,  mamy  chociaż  tę  satysfakcję,  że  trafnie  odgadliśmy.  No  i 

zaczynamy wszystko od nowa, żeby znaleźć prawdziwego zabójcę. 

– Oby nam się udało – mruknęła dziewczyna. 
–  I  żebyśmy  potrafili  zrobić  coś  z  tym  ogniem,  który  wznieciliśmy  –  dodał 

Waters. 

background image

Rozdział 7 

 
–  Kiedy  masz  wątpliwości,  zacznij  od  rodziny  –  powiedziała  sentencjonalnie 

Darien. – Czy nie tak właśnie powinno się robić? 

Colin pokiwał głową. 
– Tak mówią statystyki. 
–  Uważam,  że  głowę  rodziny  powinniśmy  zostawić  na  koniec.  To  najlepsza 

metoda, nie sądzisz? 

–  Masz  absolutną  rację.  Myślę,  że  na  początek  powinniśmy  dopaść  syna,  bo 

tylko on jeden wymigał się od odpowiedzi na nasze pytania. 

„... Stephen nie miał z tym nic wspólnego!" 
– przypomniał sobie Colin słowa Lyle'a Gardnera. 
Wyjątkowo  żarliwa  obrona.  Ciekawe,  czy  rzeczywiście  stryj  miał  powód,  by 

przypuszczać, że jego wstawiennictwo będzie chłopcu potrzebne. 

Jednym telefonem ustalili nie tylko rozkład dnia obu panów Gardnerów, ale też 

zdobyli informację, która wzbudziła ich zainteresowanie: Stephen porzucił szkołę. 

Wyprawa  do  posiadłości  Gardnerów  trochę  różniła  się  od  poprzedniej.  Po 

pierwsze,  szukali  teraz  podejrzanego  w  kręgu  rodziny.  Po  drugie,  oboje  mieli 
świeżo w pamięci wczorajszy pocałunek. 

– Spałaś choć trochę tej nocy? – zainteresował się Waters. 
– Niewiele – przyznała. 
– Ja też. I co zrobimy z tym fantem? 
– Może zapomnimy o tym? – zasugerowała nieśmiało Darien. 
– Chciałbym – padła szczera odpowiedź. 
Być  może  słowa  dziewczyny  dotknęłyby  Colina,  gdyby  wypowiedziała  je  z 

większym  przekonaniem.  Jemu  zresztą  też  kontynuowanie  ich...  bliskiej 
znajomości wydawało się niemożliwe. 

– To nie może się udać – powiedział z pewnym namysłem. 
–  Chyba  nie  –  przyznała  wbrew  jego  oczekiwaniu.  –  Ale  jestem  bardzo 

ciekawa, dlaczego tak uważasz. 

–  Ponieważ  zawiódłbym  wszystkie  twoje  oczekiwania.  Jesteś  stworzona  do 

małżeństwa.  Na  pewno  pragniesz  mieć  dzieci  i  wychowywać  je  w  przytulnym 
gniazdku. 

Darien odpowiedziała, ważąc każde słowo: 
–  Nie  możesz  wiedzieć,  czego  pragnę,  ale  na  razie  zostawmy  to.  Mnie 

background image

interesuje twoja pewność, że się do tego nie nadajesz. 

– Dowiodło tego moje małżeństwo. 
– Hmm... Moje małżeństwo też się nie udało, ale dowiodło tylko tego, że Tony 

był  za  młody  na  męża...  Ty  zaś  sugerowałeś,  że  od  początku  byliście 
niedopasowani.  A  może  z  twoją  żoną  było  tak  samo  jak  z  moim  Tonym?  Była 
niedojrzała do małżeństwa i zdradziła cię z nudów... 

Colin nigdy nie myślał o tym w ten sposób. 
– Może i tak – mruknął. 
– Nie powinieneś wyciągać z tego wniosku, że skoro nie mogłeś zaufać jednej 

kobiecie, nie wolno ci zaufać innej – powiedziała z naciskiem Darien. 

–  To  była  moja...  –  Urwał  w  połowie  zdania.  Zawsze  sądził,  że  rozpad 

małżeństwa nastąpił z jego winy. Powtarzał to jak refren. 

Przypomniał  sobie  słowa  Darien,  które  usłyszał  na  początku  ich  znajomości: 

„Uważam, że winę za romans ponosi osoba, która się w to angażuje. I jeśli chcesz 
odejść,  odejdź,  ale  nie  oszukuj".  Teraz  znał  Darien  trochę  lepiej  i  wiedział,  że 
mówiła te słowa zupełnie poważnie. Taki miała kodeks moralny, i kwita. Gdyby w 
jej  związku  pojawił  się  jakiś  problem,  na  pewno  pierwsza  by  o  tym  powiedziała 
partnerowi. 

Resztę  drogi  odbyli  w  milczeniu.  Dojechali  do  rezydencji  Gardnerów  i  przez 

intercom oznajmili lokajowi, że mają nowe wiadomości dla rodziny. 

Już po chwili wielka brama wiodąca na podjazd rozwarła się przed nimi. Mieli 

szczęście: Darien wypatrzyła Stephena Gardnera przed garażem koło domu. Akurat 
pouczał  szofera,  jak  woskować  karoserię  samochodu.  Obok  stało  nowiutkie, 
luksusowe coupe. 

– Nowa zabawka – zauważył Colin. 
– Chłopak nie traci czasu, szybko wydaje pieniądze tatusia – dodała Darien. 
– Na to wygląda – zgodził się Colin, zatrzymując swój zdezelowany samochód 

parę metrów od garażu. 

– Colin? – zagadnęła Darien konspiracyjnym szeptem. 
– Tak? 
– On jest leworęczny. 
Colin  wychylił  się  z  okna  w  samą  porę,  żeby  zobaczyć,  jak  Stephen  Gardner 

zapisuje coś lewą ręką na żółtej karteczce. 

– No, no – mruknął. – Wysiadamy? 
Podeszli do eleganckiego auta. 
–  Ładny  wózek  –  zaczęła  Darien  z  uśmiechem,  zwracając  na  siebie  uwagę 

background image

Stephena. 

Colin  zauważył,  że  tymi  słowami  skłoniła  chłopca  do  uśmiechu.  Kiedy 

rozmawiali ze Stephenem kilka dni temu, uzyskali od niego odpowiedzi lakoniczne 
i  mało  użyteczne,  niewątpliwie  podyktowane  przez  babkę.  Teraz  młody  człowiek 
zachowywał się zupełnie inaczej. 

– Cacko, no nie? – powiedział z entuzjazmem. 
– Czekałem  na  niego od lat, to jest najnowszy  model... Hej, chwileczkę... Czy 

to  wy  jesteście  tymi  gliniarzami,  którzy  prowadzą  śledztwo  w  sprawie  śmierci 
mojego starego? 

– Tak – przyznał Colin. – To my. Rozmawialiśmy już z tobą. 
Szofer – ten, który przedtem woskował samochód – dyskretnie się oddalił. 
–  Macie  coś  nowego?  Złapaliście  już  może  tego  typa,  który  zabił  mojego 

starego? 

Jeszcze niedawno powiedziałby „mojego ojca", zauważył Colin. 
– Jeszcze nie, ale jesteśmy już na jego tropie – powiedziała Darien. – Dlatego tu 

przyjechaliśmy. 

– To już coś wiecie? Czy to był włamywacz, jak mówi stryj Lyle, czy ktoś się 

wreszcie tak wkurzył, że go załatwił? 

– Myślisz, że to możliwe, Stephen? – zapytał Colin. 
Chłopiec się skrzywił. 
– Eee...  mówiłem już, że stary  i ja  nie  przepadaliśmy za sobą. Mówiłem wam 

też, że gdyby nie on, moja matka nadal by żyła. 

– Sprawdzałam to po naszej rozmowie, Stephen – wtrąciła Darien. – Oficjalny 

raport stwierdza, że to było przypadkowe przedawkowanie. 

–  A  czego  się  spodziewaliście?  –  Na  ustach  –  Stephena  pojawił  się  gorzki 

grymas.  –  W  końcu  moim  ojcem  był  Franklin  Gardner.  Ale  to  on  ją  do  tego 
doprowadził. Zresztą chyba każdego by doprowadził. 

– Nienawidziłeś go, prawda? 
–  Nie  będę  kłamał,  że  było  inaczej.  To  był  podejrzliwy  tyran,  który  zawsze 

musiał postawić na swoim. Nic mu się nie podobało. Nic. 

– Nawet ty? 
–  Zwłaszcza  ja  –  przyznał  młody  Gardner.  –  Czy  go  nienawidziłem?  Tak.  Na 

tyle, żeby go zabić? Nie. Jeszcze by sobie pomyślał, że jest dla mnie kimś ważnym. 

W gorzkich słowach chłopca brzmiała niekłamana szczerość. 
Prawdopodobnie Darien też to wyczuła. 
– A może masz jakiś pomysł, kto mógł to zrobić? – zapytała. 

background image

Nagły błysk w oczach młodego człowieka zwrócił uwagę Watersa. 
– Nie wiem – odpowiedział Stephen. 
– Gdybyś się jednak czegoś domyślał, chętnie posłuchamy – naciskał Colin. 
– To wy, gliniarze, jesteście od tego. 
– Mówisz teraz jak twój ojciec – zauważyła Darien. 
Celny strzał, pomyślał Colin, patrząc, jak młody człowiek się krzywi. 
– Mój ojciec zawsze lubił rządzić – przyznał Stephen. – Ale też zawsze dbał o 

lojalność w rodzinie. 

Colin nadstawił ucha. Niczego się już jednak nie dowiedział, bo na horyzoncie 

pojawiła się majestatyczna postać. Po chwili rozległ się władczy głos: 

–  Powiedziałam,  że  możecie  rozmawiać  z  moim  wnukiem  tylko  w  mojej 

obecności albo jego stryja! 

Cecelię  Gardner  prawdopodobnie  zaalarmował  szofer.  Tuż  za  nią  szedł  Lyle, 

który sprawiał wrażenie zaniepokojonego. Ciekawe, czy zawsze tak się zachowuje 
w obecności matki, pomyślał Colin, czy też ma coś na sumieniu? 

– A ja, szanowna pani – zwrócił się do Cecelii – powiedziałem, że pani wnuk 

jest pełnoletni  i  że  nie  musimy  mieć  pozwolenia  najbliższych  krewnych,  żeby  go 
przesłuchać. 

–  Przesłuchać  go?  –  oburzył  się  Lyle.  –  To  brzmi  tak,  jakbyście  go 

podejrzewali! Przecież aresztowaliście już Desmonda! 

–  Myślę,  że  doszliśmy  do  porozumienia  –  powiedziała  Darien,  spoglądając  na 

Stephena  i  uśmiechając  się  do  niego  tak  uroczo,  że  młody  człowiek  aż  się 
zaczerwienił. 

Wiem, co czujesz, dzieciaku, pomyślał Colin. Ona to samo robi ze mną. 
Dziwne,  ale  Cecelia  spuściła  trochę  z  tonu,  za  to  Lyle  ciągle  wyglądał  na 

zagniewanego.  A  może  zawsze  tak  się  zachowywał?  Jak  powiedziała  Darien  po 
pierwszym  z  nim  spotkaniu,  facet  jest  cholernie  dumny  z  tego,  że  nazywa  się 
Gardner. Stryj odesłał Stephena, po czym zwrócił się do pary detektywów. 

–  Jeżeli  nie  macie  nic  ważnego  do  przekazania  –  wybuchnął,  gestykulując 

nerwowo – to po co tu przychodzicie, zamiast szukać zabójcy mojego brata? 

Bo  tego  zabójcy  szukamy  właśnie  tutaj,  pomyślał  Colin,  mierząc  wzrokiem 

Gardnera. Niepokoiło go coś w jego zachowaniu, choć nie potrafił sprecyzować co. 

 
Darien  udało  się  porozmawiać  z  Cecelia  Gardner  na  osobności.  Kobieta  nie 

była już taka wyniosła i pewna siebie, jak za pierwszym razem, a nawet, o dziwo, 
zaproponowała policjantce kawę. 

background image

–  Przynajmniej  w  końcu  zatrzymaliście  zabójcę  –  powiedziała,  a  jej 

opryskliwość zdawała się raczej wynikać z nawyku niż z niechęci. 

– Niestety, okazało się, że się pomyliliśmy. Teraz musimy zacząć od nowa. 
Starsza pani wydawała się zaskoczona. 
– Pomyliliście się? Jak to? 
–  Niestety.  Reicher  ma  na  koncie  inne  poważne  grzechy,  ale  nie  zamordował 

pani syna. 

– Więc kto to zrobił? 
– Bardzo mi przykro, ale jeszcze nie wiemy. 
Nagle,  na  oczach  młodej  policjantki,  pani  Gardner  skurczyła  się,  jakby  i 

postarzała.  Widząc  przed  sobą  kruchą  staruszkę,  Darien  skreśliła  ją  z  listy 
podejrzanych;  jedyną  bronią,  jaką  mogłaby  się  posłużyć  ta  kobieta,  był  jej  ostry 
język. 

– Rozumiemy, że chce pani chronić rodzinę  – ciągnęła Darien – ale czy w tej 

sytuacji nie powinna nam pani pomóc w odnalezieniu mordercy syna? 

Cecelia  Gardner  przez  długą  chwilę  wpatrywała  się  w  Darien;  dziewczyna  z 

trudem wytrzymała jej wzrok, aż wreszcie starsza pani pierwsza ustąpiła. 

Ona coś ukrywa, pomyślała policjantka. Wie coś, ale to ukrywa. 
Czyżby  dowiedziała  się  o  ubocznej  „działalności"  syna?  Boi  się,  że  to 

odkryjemy? A może znane jej są jakieś szczegóły, których nie chce nam zdradzić? 
Te i inne myśli w zawrotnym tempie przelatywały przez głowę Darien, ale żadna z 
nich nie posuwała sprawy do przodu. 

Siedząc  już  w  samochodzie  z  Colinem,  dziewczyna  stwierdziła,  że  nie 

przybliżyli się ani odrobinę do poznania prawdy. 

–  Ona  coś  wie  i  chyba  boi  się,  że  my  też  to  odkryjemy  –  poinformowała 

Watersa. 

– Myślisz, że kogoś osłania? 
– Niewykluczone. A idąc dalej tym tropem... 
– Zawęziliśmy znacznie krąg podejrzanych  – dokończył Colin. – Stephena też 

możemy prawie na pewno wyeliminować. 

–  Ale  nasz podejrzany  musi być  kimś  naprawdę ważnym  dla Cecelii Gardner, 

skoro tak go chroni. 

–  A  zatem  musimy  postępować  bardzo  ostrożnie  –  dokończył 

niewypowiedzianą myśl Darien. 

– To co teraz robimy? 
–  Chyba  wracamy  na  posterunek.  Muszę  coś  sprawdzić  i  potrzebuję  twojej 

background image

pomocy. 

– Zgoda. A co to takiego? 
– Chodzi o zdjęcie. Prawdopodobnie takie, jakie zwykle ukazują się na stronach 

kronik towarzyskich. 

– I masz je na posterunku? 
– Nie. Nawet nie wiem, czy istnieje, ale jeśli istnieje, to mogłabyś mi je znaleźć 

w Internecie. 

– Jeśli szukasz czegoś w sieci, to lepiej jedźmy do mnie. Mam znacznie lepszy 

sprzęt. 

– Zgoda. Gdzie mieszkasz? 
 
Mieszkanie  Darien  było  nieduże,  ale  przyjemne,  Żywe  i  ciepłe  kolory,  przez 

kontrast  z  chłodem  na  dworze,  działały  kojąco.  Pomimo  swoich  spartańskich 
upodobań Colin poczuł się tu jak w domu. 

– Kawy? A może czegoś mocniejszego? 
– Poproszę kawę – powiedział i dodał: – A to drugie może trochę później. 
– Darien w niewielkiej kuchni włączyła ekspres i przeszła do wnęki, gdzie stało 

biurko  z  komputerem,  który  robił  większe  wrażenie  niż  sprzęt  na  posterunku. 
Uruchomiła  system  i  wykonała  kilka  ruchów  myszką.  Otworzyła  przeglądarkę  i 
zerknęła za siebie na ekspres, z którego zaczął się już sączyć ciemny napar. 

– Zajmę się tym – zaproponował Colin. – Gdzie trzymasz filiżanki? 
–  W  szafce  nad  twoją  głową.  Mleko  jest  w  lodówce,  a  cukier  w  zielonym 

pojemniku. 

Przysunęła krzesło do biurka i usiadła. 
– W porządku – powiedziała. – Więc czego szukamy? 
Choć informacje uzyskane od Watersa nie były zbyt wyczerpujące, rozpoczęła 

poszukiwanie. 

Podszedł i postawił przy niej filiżankę parującej kawy, po czym cicho gwizdnął. 
– Rany, ale to szybko działa! 
–  Teraz  chyba  rozumiesz,  że  mam  prawo  grymasić!  Sprzęt  na  posterunku  jest 

tak powolny, jakby stał w miejscu. 

– Rzeczywiście, takiego jeszcze nie widziałem... – urwał nagle. – O, to zdjęcie 

z kobietą w czerwonej sukni. Możesz się  cofnąć?  – Darien kliknęła  i obraz znów 
się  pojawił.  Waters  przyglądał  się  fotografii  przez  chwilę,  po  czym  potrząsnął 
głową. – Nie, to nie to... przepraszam. 

– Jedziemy dalej? 

background image

– Tak, proszę. 
Waters  popijał  kawę  i  wpatrywał  się  w  ekran,  od  czasu  do  czasu  prosił  o 

zatrzymanie, ale wciąż nie był usatysfakcjonowany. 

– A mogłabym wiedzieć, czego właściwie szukamy? 
– Zdjęcia, na którym widać wyraźnie i z bliska czyjąś lewą dłoń. 
Darien zamrugała zdziwiona, ale po chwili odgadła jego zamiar. 
Teraz  poszło  jeszcze  szybciej.  Darien  klikała,  przeskakiwała  z  pliku  na  plik, 

otwierała  różne  okna.  Trafiła  na  serię  zdjęć  z  dorocznej  bożonarodzeniowej  gali 
Korporacji  Gardnerów  i  zatrzymała  się  przy  jednym  ujęciu,  które  powiększyła  i 
wyostrzyła. 

Kiedy zdjęcie było  gotowe, oboje z Watersem  mieli przed sobą coś, co mogło 

się  okazać  koronnym  dowodem  w  sprawie  morderstwa.  Obraz  nie  był  idealnie 
ostry,  brakowało  niektórych  szczegółów,  ale  pokazywał  wyraźnie,  że  podejrzenie 
Watersa może się potwierdzić. 

– Możesz to wydrukować? – Głos Colina był lekko napięty. 
– Jasne. 
Kliknęła i rozległo się buczenie drukarki. 
– Jak na to wpadłeś? – Darien odwróciła się w jego stronę. 
– Ilekroć go widziałem, coś mnie w nim – zastanawiało i niepokoiło. – Wskazał 

osobę  na  fotografii.  –  A  dzisiaj  wreszcie  to  odkryłem.  Może  dlatego,  że 
spotkaliśmy  się  na  dworze.  Na  słońcu  wyraźnie  dostrzegłem  jaśniejszą  linię  w 
miejscu, gdzie zwykł nosić sygnet. 

– Ten sygnet wyjaśniałby obrażenia na twarzy. No i on jest leworęczny. 
– Tak. 
– I bez trudu mógł przechwycić taśmę. 
– Tak. 
– Więc go mamy? Waters pokręcił głową. 
– Niestety, to dopiero początek. 
Darien ponownie przyjrzała się fotografii. Długo trwała w milczeniu, ale Colin 

domyślił się, że jej umysł pracuje na wysokich obrotach. I nie pomylił się. 

– Gardnerowie chyba nie noszą taniej biżuterii, prawda? – zapytała. 
– Raczej nie. 
– Więc istnieje prawdopodobieństwo, że sygnet został ubezpieczony. 
–  A  jeśli  jest  ubezpieczony,  to  został  sfotografowany!  –  dorzucił  Colin  po 

chwili namysłu. 

– Ze zbliżeniami różnych fragmentów. Czy nazwa firmy ubezpieczeniowej nie 

background image

figuruje w raportach, wymieniających skradzione przedmioty? 

–  Powinna.  –  Waters  uśmiechnął  się  szeroko.  –  Jeśli  ktoś  kiedykolwiek 

spróbuje się ciebie cze– piać za to, że niesłusznie dostałaś tę robotę, przyślij go do 
mnie. 

– Nie omieszkam. 
Spojrzenie  Darien  wyrażało  więcej  niż  wdzięczność  za  pochwałę  jej  pracy. 

Colin poczuł w środku miłe ciepło, i tym razem nie próbował z tym walczyć. 

– A więc Lyle Gardner jest naszym podejrzanym numer jeden – powiedział po 

chwili. 

– Rodzony brat! – ze smutkiem potrząsnęła głową Darien. 
– Mógł się dowiedzieć o procederze z prostytutkami. 
– Myślisz, że doszło do konfrontacji między nim i Franklinem? 
Colin skinął głową. 
– Sprawia wrażenie człowieka gotowego bronić honoru rodziny. 
– Pewnie doszło między nimi do kłótni. Może wcale nie zamierzał go zabić. 
– To ma sens – przyznał Colin. – I pasowałoby do wszystkiego, co ustaliliśmy 

w sprawie przyczyny zgonu. 

– To znaczy, że szpikulce do lodu i skradzione rzeczy były tylko kamuflażem. 
– To na razie tylko przypuszczenia – ostrzegł ją Colin. 
– Które pasują do wszystkiego. To co teraz robimy? 
–  Czekamy  do  rana.  Kiedy  zdobędziemy  zdjęcia  sygnetu  i  dostarczymy  je 

Maggie Sutter, przekonamy się, czy ślady na ciele Franklina zgadzają się z wzorem 
pierścienia. 

– A jeśli tak? 
– Wtedy zadzwonimy do prokuratora okręgowego, a pan Lyle Gardner pójdzie 

do więzienia. 

– Mogłabym się do tego przyzwyczaić – powiedziała Darien, ostentacyjnie się 

przeciągając. Właśnie skończyła jeść  makaron  i wypiła ostatni  łyk wina.  –  To, że 
ktoś inny gotuje, to dla mnie nowość. 

Wstała i przeniosła się na kanapę. 
–  Nie  obiecuj  sobie  zbyt  wiele  –  zastrzegł  się  Colin,  przechodząc  za  nią  do 

saloniku. – Mój repertuar na tym się kończy. 

– No to całe szczęście, że uwielbiam spaghetti. 
Nagle  się  zaczerwieniła; zabrzmiało  to tak,  jakby  planowała  wiele  podobnych 

wieczorów. 

– Nie kuś  mnie – ostrzegł Colin. Sam się nad tym zastanawiał, a atrakcyjność 

background image

wielu takich wieczorów była niezaprzeczalna. Jeszcze trochę, a będzie mógł nawet 
dodać do tego obrazka jedno albo i dwoje dzieci. 

– Przepraszam – powiedziała Darien, a ciszej dodała: – A właściwie dlaczego? 
I właśnie te słowa go rozbroiły. 
– Do licha, Darien. Tamten pocałunek... to był przypadek, ale następny będzie 

w pełni świadomy. Zdajesz sobie sprawę, w co się pakujemy? 

– Och, tak – westchnęła Darien. 
Colin poczuł tak gwałtowny przypływ pożądania, że omal nie eksplodował. Tak 

długo  trzymał  się  na  wodzy...  Podszedł  do  Darien,  wyciągnął  ręce  i...  zastygł  w 
bezruchu. 

– Jeżeli nie chcesz, lepiej powiedz od razu, bo kiedy raz cię dotknę, nie będzie 

odwrotu. 

– Dla mnie od dawna nie ma odwrotu – szepnęła. 
Sięgnął po nią, ale zamiast przyciągnąć ją do siebie, osunął się na miejsce obok. 

Wygłodzonymi ustami odnalazł jej wargi,  których aksamitne ciepło podziałało  na 
niego piorunująco. Nie mógł się od niej oderwać. 

– Colin – szepnęła – ja... nie pomyślałam. Ja... my... nie jesteśmy przygotowani. 
Musiał  odczekać  chwilę,  zanim  do  niego  dotarło.  Przebiegł  w  myślach 

zawartość  swojego  portfela  i  przypomniał  sobie  o  prezencie,  który  mu  kiedyś 
ofiarowano wraz z sugestią, żeby zrobił coś ze swoim życiem. 

– Poradzę sobie – mruknął, a Darien odetchnęła z ulgą. 
Obsypał  dziewczynę  pocałunkami,  zachwycony  gładkością  jej  skóry,  błądził 

palcami w jej miękkich jak jedwab włosach i zrobił to, o czym marzył od dawna – 
wtulił  usta  w  zagłębienie  na  karku,  w  miejscu,  gdzie  kończyła  się  linia  włosów. 
Kiedy Darien zadrżała, poczuł, że sam też drży. 

Dopiero  kiedy  się  poruszyła,  poczuł  zmysłowy  ruch  jej  bioder  i  uświadomił 

sobie, że leży na niej. Kiedy Darien poruszyła się ponownie, pomyślał, że się zaraz 
udusi. Okazało się, że od dłuższego czasu wstrzymuje oddech. 

To się źle skończy, pomyślał. 
I to była jego ostatnia trzeźwa myśl. 
 
Darien  zdążyła  jeszcze  pomyśleć,  że  chyba  zwariowała  –  w  końcu  już  dawno 

minęły czasy, kiedy w pośpiechu oddawała się chłopakowi na kanapie w salonie – i 
ani się obejrzała, jak była na wpół rozebrana i pomagała mężczyźnie, którego znała 
od  kilku  tygodni,  zdzierać  jego  ubranie.  Mężczyźnie,  po  którym  od  początku 
znajomości spodziewała się tylko samych kłopotów. 

background image

Ale  kiedy  przywarli  do  siebie,  przepełniły  ją  czułość  i  zachwyt.  Kiedy  w  nią 

wszedł, przyjęła go bez oporu i wszystko nagle przestało się liczyć: gdzie są i jak 
długo się znają. Pozostało tylko cudownie narastające uczucie upojenia, od którego 
chciało się krzyczeć. 

Szybowali  długo,  dotrzymując  sobie  wzajemnie  kroku,  a  gdy  wznieśli  się  na 

sam szczyt rozkoszy, Darien wykrzyczała jego imię. 

Colin odłożył słuchawkę i uśmiechnął się szeroko do Darien. 
– Wszystko się zgadza. Maggie Sutter powiada, że sygnet na fotografii idealnie 

pasuje do śladów obrażeń na ciele Franklina. 

Darien odwzajemniła  uśmiech, a wspaniałe wspomnienia z tej  nocy  na chwilę 

zdominowały jej myśli. 

– Czy to według ciebie wystarczy? – zapytała po chwili. 
Ależ  skąd,  pomyślał  Colin,  zanim  zdał  sobie  sprawę,  że  Darien  mówi  o 

pierścieniu. 

– Zęby go skazać? Prawdopodobnie nie. Potrzebny będzie jeszcze sam sygnet i 

porównanie  DNA  Lyle'a  Gardnera  ze  śladami  na  pierścieniu.  Ale  to,  co  mamy, 
wystarczy, żeby go aresztować. Wkrótce będziemy mieli nakaz. 

– A co, jeżeli się pomyliliśmy? 
–  Jesteśmy  dobrymi  gliniarzami  i  porządnymi  ludźmi  –  zażartował.  –  I  nigdy 

się nie mylimy. 

Darien  roześmiała  się,  a  on  nie  mógł  się  oprzeć,  zęby  jej  nie  dotknąć,  więc 

musnął  palcami  jej  policzek.  Dziewczyna  zaczerwieniła  się  i  spuściła  wzrok,  ale 
przytuliła twarz do jego ręki. 

– No, no, to mi pachnie fraternizacją! A nasz szef nie lubi takiego bratania się! 
Colin stłumił jęk i zesztywniał na dźwięk głosu Palmera. 
–  Czyż  to  nie  słodki  widok?  –  przeciągając  zgłoski,  zachichotał  detektyw.  – 

Nareszcie  razem.  Jakie  to  praktyczne  i...  romantyczne!  Colin  udał,  że  to  go  nie 
obeszło. 

– Nie przejmuj się nami – zaśmiał się. – Właśnie świętujemy fakt, że za chwilę 

zdobędziemy nakaz i dokonamy aresztowania. 

– Właściwie – dodała Darien, podnosząc się z krzesła – możemy spróbować już 

teraz. 

– Rzeczywiście – przyznał Colin i w pośpiechu opuścili biuro. 
Odetchnęli z ulgą na wieść, że pani Gardner nie ma w domu. 
Lyle  Gardner  jak  zwykle  potraktował  ich  wyniośle,  chcąc  wiedzieć,  jakie 

poczynili postępy. Podczas rozmowy Darien nie spuszczała z niego wzroku. 

background image

– Tak, zrobiliśmy postępy – wyjaśnił Waters. 
– Jesteśmy tu, żeby dokonać aresztowania. Znaleźliśmy kluczowy dowód. 
– Myślał pan, że do tego nie dojdziemy? 
–  zapytała  łagodnie  Darien.  –  Jest  taki  bardzo  charakterystyczny,  pewnie  jak 

cała biżuteria Gardnerów. 

Lyle wyraźnie pobladł. 
– Zgubiłem ten sygnet dawno temu i nie dowiedziecie mi, że tak nie było. 
– Czyżby? – zapytał Colin. 
– Oczywiście. 
  A  więc  zwrócił  się  pan  o  odszkodowanie  do  firmy  ubezpieczeniowej?  – 

wtrąciła słodko Darien, wiedząc doskonałe, że nic takiego nie miało miejsca. 

Gardner wiedział już, że się pogrążył. 
– Nie odpowiem na to pytanie. Odtąd będzie z wami rozmawiać mój adwokat. 
– Świetnie. Wezwiemy go telefonicznie z posterunku – zgodziła się Darien. 
– Nie ruszę się stąd. 
– Obawiam się, że jednak będzie pan musiał. – Colin sięgnął do kieszeni i wyjął 

złożony dokument. – Mamy nakaz aresztowania. 

– Ten, kto go podpisał, nie zagrzeje długo  miejsca w pracy  – stawiał się dalej 

Gardner. 

–  Tak  się  dziwnie  składa,  że  w  Chicago  znalazł  się  sędzia,  który  niczego  nie 

zawdzięcza Garduerom – wycedził Waters. 

Gardner, wyraźnie wściekły, zaklął grubiańsko. 
– Żądam wezwania mojego adwokata, i to zaraz. 
– Jak pan sobie życzy. Na razie nie mamy więcej pytań. 
Colin  szarżował;  zachowywał  się  tak,  jakby  sprawa  była  już  przesądzona,  a 

Gardner  nie  miał  mc  do  powiedzenia.  Darien  poznała  po  twarzy  Lyle'a,  że 
wytrąciło go to z równowagi. 

– Och, chwileczkę – powiedział Colin. – Zapomniałem, że  mam jeszcze jedno 

pytanie. 

– Nie odpowiem na żadne. 
– Jak pan sobie życzy. Zresztą znam już odpowiedź. 
– Odpowiedź? Jaką znów odpowiedź? – nie wytrzymał Lyle. 
Colin uśmiechnął się. 
– Skąd pan wiedział, że mówimy o pańskim sygnecie? Przecież ani razu o tym 

nie wspomnieliśmy. 

Mężczyzna zrobił się blady jak płótno. 

background image

–  Lyle'u  Gardnerze,  aresztuję  pana  pod  zarzutem  zamordowania  Franklina 

Gardnera  –  z  satysfakcją  wyrecytował  Colin  Darien  wypełniła  ostatnią  rubrykę 
formularza i zamaszyście wcisnęła klawisz „enter". 

– Skończyłam. Pan Lyle Gardner jest już oficjalnie aresztowany. 
– Szkoda, że to jeszcze nie koniec śledztwa. Musimy znaleźć ten pierścień. 
– Nie psuj mi przyjemności – westchnęła Darien. – Pozwól choć przez godzinę 

cieszyć się sukcesem. 

Colin uśmiechnął się szeroko. 
– No cóż, skoro to twoja pierwsza sprawa... Musisz wracać do biura? – zapytał 

po chwili. 

–  Nie  –  odpowiedziała  Darien,  marszcząc  nos.  –  Poza  tym  nie  chcę,  żeby 

Palmer wtykał we wszystko nos. 

– Miał rację w jednej sprawie. 
– Palmer? Trudno w to uwierzyć. W jakiej? 
– Kiedy mówił, że to jest praktyczne. 
– Co? 
– Bo gdybyśmy się pobrali, nie musiałabyś nawet zmieniać inicjałów. 
Darien odebrało mowę, ale szybko się podbierała. Jak zawsze. 
– Skąd ci przyszło do głowy, że w ogóle zmienię nazwisko? 
– A więc to ja nie będę musiał zmieniać inicjału – powiedział Colin udając ulgę 

i figlarnie się uśmiechnął. 

Darien też się uśmiechnęła, a jemu zrobiło się ciepło na sercu. Głównie dlatego, 

że  nie  wyśmiała  C,  o  i  nie  kazała  mu  się  zamknąć.  Czuł  się  trochę,  jak  pasażer 
pociągu,  który  zaraz  się  wykolei...  ale,  ku  własnemu  zdumieniu,  nie  zamierzał  z 
niego wyskoczyć. 

Dopóki jego partnerka pozostanie z nim w jednym przedziale...