1
Kava Alex
Spindler Erica
Ellison J.T.
Cienie nocy
Morderca psychopata, który wymyka się policji, bezustannie zmienia miejsca pobytu, żeruje na
zagubionych i samotnych.
Trzy śledcze: detektyw Stacy Killian z nowoorleańskiej policji, porucznik Taylor Jackson z
Wydziału Zabójstw w Nashville oraz agentka FBI, Maggie O’Dell, były świadkami najgorszych
zbrodni i aresztowały najniebezpieczniejszych przestępców. Czy tym razem morderca je
przechytrzy?
W samym sercu nowoorleańskiej Dzielnicy Francuskiej znaleziono zwłoki zasztyletowanej
bezdomnej.
Detektyw Stacy Killian z nowoorleańskiej policji ściga się z czasem – w tej grze stawką jest
życie dziecka zamordowanej kobiety. Stacy gotowa jest zaryzykować, aby zwyciężyć, i stawia
wszystko na jedną kartę.
Na chodniku znaleziono zwłoki demonstrantki z organizacji Okupacja Nashville. Okazało się,
że to córka miejscowego notabla. Porucznik Taylor Jackson musi rozwikłać zagadkę jej
śmierci i zidentyfikować zabójcę, aby uniemożliwić mu dokonanie następnej zbrodni.
Zwłoki bezdomnego mężczyzny zostają znalezione w zalanej krwią zaspie śnieżnej przed
śródmiejskim biurowcem w Omaha. Maggie O’Dell uważa, że to kolejna ofiara seryjnego
mordercy, który popełnia zbrodnie na obszarze całego kraju. Funkcjonariuszka FBI wie, że ma
dobę na pojmanie zabójcy. W przeciwnym razie przestępca wyjedzie do innego miasta, aby
popełnić kolejne zbrodnie.
2
Wstęp
Alex Kava
W lipcu 2010 roku razem z Ericą Spindler, J.T. i Randym Ellisonami oraz z Deb Carlin wybrałam się
na kolację w nowojorskim „Remys". Nie było to pierwsze spotkanie autorek, już wcześniej stałyśmy
się sobie na tyle bliskie, by uważać się za przyjaciółki. W trakcie posiłku Deb spytała, czy Erica, J.T.
i ja byłybyśmy skłonne napisać coś razem. Rzecz jasna, natychmiast odpowiedziałyśmy twierdząco.
Jako pisarki, spędzamy mnóstwo czasu w samotności, aby zapuścić się w głąb własnych umysłów i
wczuć w tworzone przez nas postaci. Rzadko współpracujemy z innymi, a jeśli już, to zazwyczaj
ograniczamy nasz wkład do jednego opowiadania przeznaczonego do publikacji w zbiorze.
3
Na szczęście, Deb nie przestała nas nękać. Z własnej woli postanowiła pokierować projektem,
dopasować jego elementy i stworzyć z nich spójną całość, a także doprowadzić do ukończenia pracy
w terminie, nieustannie nas mobilizując. Podsunęłam Erice i J.T. pomysł, żeby nasze bohaterki
stawiły czoło temu samemu seryjnemu mordercy, każda w swoim mieście.
Zabrałyśmy się do rozbudowywania postaci zabójcy, opracowując jego metody działania, dobierając
mu broń, a nawet charakteryzując jego ofiary Potem wystarczyło ustalić, która z nas zajmie się nim
pierwsza, która druga i trzecia. Właśnie w takim porządku zostały napisane poszczególne części.
Owocem tej współpracy jest krótka powieść Cienie nocy.
Proces tworzenia okazał się dla nas niezwykłym doświadczeniem. Mamy nadzieję, że Wam, Drodzy
Czytelnicy, lektura książki sprawi tyle samo przyjemności, co nam jej napisanie.
4
Dedykacja
Dla Deb Carlin To Ty ujednoliciłaś nasze teksty, co było trudnym i niewdzięcznym zadaniem.
Dokonałaś tego jednak z gracją, pewnością siebie i z humorem. Jesteś niezwykła Erica dla J.T. i
Alex Bez was ta robota byłaby o niebo trudniejsza i o wiele mniej przyjemna.
5
Kto zaginął,
kto przepadł
Erica Spindler
6
7
Nowy Orlean
Dzielnica Francuska
Detektyw Stacy Killian z nowoorleańskiej policji uważała, że jest ulepiona z twardej gliny
Wychodziła cało z nieprawdopodobnych opresji, strzelano do niej, porwano ją i zdradzono w
najgorszy sposób. Była przekonana, że wie wszystko o bólu i cierpieniu, zarówno własnym, jak i
bliźnich.
Jednak pewnego dnia straciła dziecko i zrozumiała, że już nigdy nie będzie pewna siebie. Nie
pomyśli, że każdemu stawi czoło.
Ani ona, ani Spencer nie planowali potomstwa. Na wieść o ciąży w pierwszym odruchu pomyślała,
że to nie jest dobry moment. Później zauważyła zmiany. Zaczęła inaczej postrzegać swoje ciało,
inaczej też kochała się z mężem. Miała zostać matką.
To maleństwo, chłopiec albo dziewczynka, było owocem miłości jej i Spencera.
8
Dziewięć tygodni później wszystko przepadło, a ona poczuła się pusta. Była zagubiona i załamana.
Chciało jej się płakać i wrzeszczeć, pragnęła wyładować gniew. Bała się jednak, że jeśli pozwoli
sobie na ten luksus, nie będzie w stanie przestać. Ból i poczucie straty wzięły ją w posiadanie,
przeniknęły na wskroś.
- Ogromnie mi przykro, kochanie. Skierowała wzrok na Spencera, który siedział
na skraju łóżka. Popatrzyła uważnie na męską, urodziwą twarz męża i zarazem najlepszego
przyjaciela. Był zdruzgotany.
Rodzina była dla niego najważniejsza. Członkowie licznego klanu Ma-lone ów stali za sobą murem;
zrobiliby dla siebie wszystko. Z siedmiorga rodzeństwa pięcioro podjęło służbę w policji.
Tak bardzo się cieszył, był taki dumny! Postanowiła być silna dla niego.
- Nie jest tak źle - pocieszyła męża. - Poradzimy sobie.
Lekko zmarszczył brwi.
- Jasne, że tak. - Ujął jej dłoń i splótł palce z jej palcami. -
Będziemy mieli inne dzieci.
9
Poczuła ucisk w gardle i znowu zaczęło się jej zbierać na płacz. Przecież oczekiwała właśnie tego
dziecka, już stało się jej bliskie.
- Dobrze, że nikomu nie powiedzieliśmy - zauważyła. -
Przynajmniej się nad nami nie litują.
- Rodzina powinna wiedzieć - zaoponował Spencer - żeby pomóc...
- Nie.
- Może przynajmniej twoja siostra? Jane mogłaby...
- Nie - powtórzyła Stacy. - Niech tak zostanie. Wrócę do pracy, nikt niczego nie zauważy.
10
Dzielnica Francuska Godzina 5.15
Stacy pracowała w nowoorleańskim Ósmym Dystrykcie, który rozciągał się od Howard Avenue do
Pól Elizejskich, a jego najważniejszą część stanowiła Dzielnica Francuska. Nie brakowało w niej
pijaków i awanturników, częste były przypadki stręczycielstwa i prostytucji, dochodziło do
przestępstw narkotykowych i kradzieży. Zdarzały się też morderstwa, na ogół
wtedy, kiedy ludzie przestawali imprezować.
Nad iglicą katedry Świętego Ludwika wstawał świt. Stacy podniosła wzrok na zwieńczenie
kościelnej wieży, a potem powoli rozejrzała się dookoła. Cabildo, Jackson Square, Pontabla
- idealne pocztówkowe widoczki, cel pielgrzymek turystów.
Tyle że dzisiaj cały efekt psuły karetki, radiowozy i taśma rozciągnięta wzdłuż imponującej
11
kolumnady Cabilda. Był to jeden z najważniejszych budynków w dziejach Stanów Zjednoczonych.
Właśnie tutaj podpisano umowę kupna Luizjany. Dwukrotnie go odbudowywano, a obecnie
znajdowało się w nim muzeum.
Niezłe miejsce na morderstwo, wyjątkowo niepoprawne politycznie, pomyślała Stacy. Wyglądało na
to, że sprawca był
niedoinformowany Pociągnęła za daszek bejsbolówki i zerknęła na partnera.
- Patterson, gotowy?
- Jak zawsze - odparł, ziewając.
Podeszli do technika kryminalistycznego, wpisali się do rejestru i dali nura pod taśmą. Natychmiast
znaleźli się w cieniu, w temperaturze o dwa stopnie niższej. Panowała tu atmosfera ani trochę
niepasująca do Dzielnicy Francuskiej XXI wieku, która właśnie budziła się do życia. Stacy niemal
uwierzyła, że cofnęła się w czasie, jednak widok ofiary przywrócił jej poczucie rzeczywistości.
Stacy i Patterson zatrzymali się na skraju kałuży krwi. Ta kobieta nie zjawiła się w Dzielnicy
Francuskiej, żeby się zabawić. Na kartoniku, który zawiesiła na szyi, widniał napis:
„Bezdomna
12
prosi o wsparcie ". Stacy zastanawiała się, ilu ludzi minęło to miejsce, nie zwracając uwagi na
kobietę. A ilu ją zauważyło i pomyślało, że tylko śpi, podobnie jak wielu bezdomnych we wszystkich
amerykańskich miastach, którzy szukają schronienia na progach, w zaułkach i parkach? Ponownie
skupiła uwagę na ofierze. Poszarpane, niebieskie dżinsy, sfatygowana dżinsowa kurtka. Pod spodem
koszula z długimi rękawami, a na głowie bejsbo-lówka z logo Saintsów, spod której wystawał koński
ogon, tak samo jak u Stacy. Wystrzępiony plecak leżał w przejściu przy zwłokach. Był zapięty, a
zatem motyw rabunkowy odpadał. Stacy spojrzała na Pattersona.
- Ciekawe, jak uniknęła naszych patroli - powiedziała.
- Pewnie gdzieś się zabunkrowała i wyszła po zmroku -
odparł.
Nowoorleańska policja regularnie wyłapywała bezdomnych i wywoziła ich z Dzielnicy Francuskiej
do schronisk znajdujących się w innych rejonach miasta. Akcje przeprowadzano szczególnie
starannie w okresie ważnych imprez, takich jak sympozjum lekarskie, które właśnie się odbywało.
13
Na bezdomną natknął się jeden z uczestników sympozjum, chirurg. Usiłował jej pomóc, ale już nie
żyła. Teraz stał w pobliżu miejsca zbrodni, wyraźnie zaniepokojony.
Stacy ruchem ręki przywołała technika kryminalistycznego.
- Spisz zeznanie lekarza i jego dane, a potem go wypuść. -
Chciał odejść, ale go zatrzymała. -I podziękuj mu za pomoc.
- Wszystko w porządku?
Posłała Pattersonowi uważne spojrzenie. Był porządnym facetem i przyzwoitym gliną. Pracowali
wspólnie zaledwie kilka razy, bo partnerzy Stacy często się zmieniali. Ci, którym dopisało szczęście,
pięli się w górę po szczeblach kariery, najbardziej pechowi trafiali do piachu.
- Dlaczego pytasz?
- Wydajesz się rozkojarzona.
Z trudem ukryła zakłopotanie. Nagle w mimowolnym odruchu chciała osłonić brzuch rękami, ale
zdołała się powstrzymać.
Czyżby mój wygląd coś ludziom sugerował? - zadała sobie w duchu pytanie. A może moje myśli były
widoczne z daleka jak tandetny neon na poboczu autostrady?
14
- Jestem zmęczona, i tyle. - Wciągnęła na dłonie lateksowe rękawiczki. - Cholera! Za wcześnie na
takie rozrywki.
- Nic dodać, nic ująć.
Przykucnęła, starannie unikając kontaktu z kałużą krwi rozlaną wokół zwłok. Ciało było skulone,
dolna część leżała na wznak, górna była obrócona w prawo, a twarz widoczna z profilu.
Stacy skierowała na nią snop światła latarki.
- Psiakrew, młoda - rzuciła.
Patterson zajął miejsce po drugiej stronie ofiary
- Fakt - przytaknął. - Niech to! Zdziwiłbym się, gdyby miała dwadzieścia jeden lat.
Stacy przesunęła snop światła.
- Patrz na jej dłonie. Czyste. - Wiedziała, że im dłużej żyje się na ulicy, tym brudniejsze i bardziej
zniszczone są ręce. -
Niedawno trafiła na bruk.
- Może wcale nie była bezdomna?
- Kto wie? - zgodziła się Stacy. - Może tylko udawała?
- Ludzie kręcą się blisko lekarskich imprez. Dłonią w rękawiczce Stacy rozchyliła dżinsową
kurtkę denatki.
15
- Dostała nożem. Chyba wystarczył jeden cios. Precyzyjne trafienie.
Krew z rany wsiąkła w ubranie, a na niebieskiej koszuli dodatkowo odznaczyły się okrągłe plamy,
które nie wyglądały na krew.
Stacy zmarszczyła czoło.
- A to co, do cholery?
16
Godzina 5.42
- Mleko z piersi - oświadczył niedługo potem lekarz sądowy Ray Hollister. - Była w trakcie laktacji.
Stacy popatrzyła na doktora i poczuła się tak, jakby dostała obuchem w głowę.
- Młoda matka. Karmiąca, sądząc po ilości pokarmu - dodał
patolog.
- Młoda? Czyli kiedy urodziła? - spytała Stacy
- To się okaże po sekcji. Do szóstego tygodnia po porodzie krocze i macica goją się zgodnie ze
schematem. Potem trudniej jest określić konkretny czas porodu.
Mijały sekundy Ciszę zakłócało jedynie tykanie zegarka, szum policyjnej kamery i przytłumiona
rozmowa patologa i technika.
Stacy pokręciła głową.
- Czyli karmiła piersią? - upewniła się.
17
Lekarz przytaknął, a ona powiodła wzrokiem po twarzach obu mężczyzn.
- Skoro tak, to gdzie jest dziecko?
18
Godzina 8.55
Dzielnica Francuska nie zasypiała, podobnie jak policjanci z Ósmego Dystryktu. Podczas gdy
technicy kończyli zbieranie materiałów, Stacy i Patterson przeczesywali okolicę. Po krótkiej nocnej
przerwie większość placówek handlowych uruchamiała działalność. Zbierali się pracownicy, którzy
zastępowali zmienników z minionego wieczoru. Stacy i Patterson spisali ich nazwiska oraz numery
telefonów i postanowili zajrzeć ponownie później.
Mijały minuty, a myśli Stacy nieustannie wracały do jednego pytania: Gdzie jest dziecko? - Mówcie,
co wiecie.
Major Henry przypominał posturą kloc. Brakowało mu szyi, za to miał szeroką klatkę piersiową i
potężne bary. W siłowni wyciskał blisko dwieście kilogramów, Stacy widziała to na własne oczy.
19
- Ofiara to Jillian Ricks - odparła Stacy. -Miała osiemnaście lat, i to od niedawna, wnioskując z
legitymacji szkolnej z 2010
roku, ze szkoły Najświętszego Serca Jezusowego. Pchnięcie nożem w klatkę piersiową, płuco i serce
przebite z chirurgiczną precyzją. Znaleziona około trzeciej nad ranem przez uczestnika sympozjum
lekarskiego.
- Jego zeznania są w porządku - wtrącił się Patterson. -
Odłączył się od grupy, żeby wrócić do hotelu.
- Nie znaleźliście przy niej innych dokumentów?
Patterson pokręcił głową i powiedział:
- Wrzuciłem jej nazwisko do systemu. Brak prawa jazdy, w ogóle żadnych wskazówek.
- Motyw?
- Na pewno nie rabunkowy - oświadczył Patterson. - Leżał
przy niej nietknięty plecak. Trzymała użebrane drobniaki w środku, w plastikowej torebce. Kto wie,
czy nie załatwił jej jakiś wielbiciel mocnych wrażeń. Mogła być przypadkową ofiarą. -
Zerknął na Stacy. - Albo chodzi o porwanie dziecka.
20
Stacy drgnęła niespokojnie, coraz boleśniej świadoma, że czas upływa.
- Sprawa może być związana z dzieckiem -oznajmiła. -
Niemowlęciem.
Major Henry spochmurniał, a ona pośpiesznie wyjaśniła, w czym rzecz.
- Macie inne dowody? - spytał.
- Jeszcze nie. Hollister obiecał, że weźmie ją na pierwszy ogień.
- Co o tym myślicie? - Major powiódł wzrokiem po twarzach detektywów. - Waszym zdaniem,
przyczyną morderstwa było dziecko?
Stacy na moment zacisnęła wargi, po czym przedstawiła swoją opinię:
- Niewykluczone, ale wątpię, żeby miała ze sobą dziecko.
Ostatnia noc była zimna i wilgotna. Z pewnością zostawiła je w bezpiecznym miejscu.
- U krewnego? Przyjaciela?
- Nie wiemy. Być może, choć osoby w jej sytuacji zwykle nie mają się do kogo zwrócić. W
przeciwnym razie nie tkwiłyby na ulicy.
- Na czym opiera pani swoją teorię? Wiadomo, że ludzi wzrusza widok małego dziecka i dają
żebrakowi więcej pieniędzy 21
- W plecaku nie było pieluch ani chusteczek, ani ubranka na zmianę. Bez tych rzeczy matka nie
wyszłaby z małym dzieckiem na ulicę.
- Skąd u pani znajomość potrzeb niemowlęcia? -
zainteresował się major. - Czyżby po kryjomu urodziła pani Malone owi dziecko?
- Moja siostra Jane ma dwoje dzieci - wyjaśniła Stacy.
- A przyszło pani do głowy, że denatka mogła przekazać dziecko do adopcji albo je porzucić?
Pokarm nie zanika z dnia na dzień.
Miał rację, ale instynkt podpowiadał Stacy, że Jillian Ricks nie oddała dziecka ani go nie zostawiła
samego. Powiedziała o tym majorowi.
- Skąd to przypuszczenie? - spytał.
- To przeczucie. Intuicja. - Przycisnęła drżące dłonie do ud. -
Niemowlę może przeżyć około czterdziestu ośmiu godzin bez pożywienia: im mniejsze, tym bardziej
zagrożone śmiercią. Ile mamy czasu? Trzydzieści godzin, trzydzieści pięć? -Pochyliła się. - Musimy
znaleźć to dziecko.
Henry zmarszczył brwi.
- Przypominam pani, że poszukujemy mordercy, a nie dziecka.
Nie wiemy, czy ono istnieje.
22
- Rozumiem, panie majorze, ale...
- Żadnych ale - przerwał jej. - Macie znaleźć sprawcę, czy to jasne? Proszę się na tym skupić.
- Tak jest, panie majorze.
- W porządku. - Spiorunował ich wzrokiem. -Do roboty
23
Godzina 9.45
Szkoła Najświętszego Serca Jezusowego była jedną z owianych legendą instytucji w Nowym
Orleanie. Uczęszczały do niej wyłącznie dziewczęta od piątego do siedemnastego roku życia,
głównie wywodzące się z miejscowej elity. Lista godnych szacunku absolwentek stanowiłaby powód
do dumy nawet dla najbardziej prestiżowych szkół na Wschodnim Wybrzeżu.
Gmach placówki mieścił się przy St. Charles Avenue. Otaczało go kute żelazne ogrodzenie, a na
terenie ogrodu rosły dostojne, udrapowane mchem dęby. Gdy dawniej Stacy mijała tę legendarną
szkołę, zastanawiała, jak to by było zostać jej uczennicą. Aż tak wspaniale, jak mogłoby się na pozór
wydawać?
Chyba niekoniecznie, skoro Jillian Ricks skończyła jako bezdomna.
24
Dyrektorka powitała ich przy głównym wejściu i zaprowadziła do gabinetu.
- Proszę usiąść.
Wskazała im dwa krzesła przed masywnym biurkiem, które ani trochę nie kojarzyło się z wystrojem
szkoły. Zdobione spiralami i rzeźbione, już na pierwszy rzut oka wyglądało na cenny antyk.
- Dziękujemy, że siostra zechciała się z nami spotkać -
powiedział Patterson.
- Wspomnieli państwo, że są tutaj z powodu Jillian Ricks.
- Zgadza się - przytaknęła Stacy - Jak rozumiemy, w dwa tysiące dziesiątym roku była uczennicą
szkoły
- Zaczęła znacznie wcześniej. Uczęszczała do Najświętszego Serca od pierwszej klasy
- Ukończyła szkołę?
- Nie. Rodzice wypisali ją w trakcie przedostatniego roku nauki, tuż przed Gwiazdką.
Stacy domyśliła się, że to z powodu ciąży. Nawet jeśli dyrektorka znała powód, z pewnością nie
byłaby skłonna go potwierdzić. Mimo to Stacy postanowiła zapytać:
- Czy siostra zna przyczyny ich decyzji?
25
- Przykro mi, ale o tej sprawie muszą państwo porozmawiać z jej rodzicami - odparła dyrektorka. -
Bardzo żałowaliśmy, że Rachel nas opuściła.
- Rachel?
- Jillian to drugie imię. Lubiła je bardziej niż pierwsze.
- W jaki sposób możemy skontaktować się z jej rodziną? -
spytała Stacy.
- Czy mogę wiedzieć, z jakiego powodu?
- Prowadzimy dochodzenie w związku z tym, że została zamordowana - odparła Stacy. - Powinna
siostra porozmawiać na ten temat z jej rodzicami.
26
Godzina 10.30
Córka nie zgodziła się na oddanie dziecka do adopcji i wygnali ją z domu. Nadziani, świętsi od
papieża hipokryci. Stacy nawet nie próbowała maskować niechęci, jaką wzbudzili w niej Ricksowie.
- Zatem wyrzucili państwo córkę razem z niemowlęciem na ulicę? - zapytała.
- Uznaliśmy, że wróci za kilka dni.
- Naprawdę?
- Nie miała dokąd iść. Powiadomiliśmy rodzinę, że w żadnym wypadku nie wolno jej pomagać. To
samo dotyczyło rodzin jej koleżanek.
Stacy z trudem panowała nad narastającą wściekłością.
Zauważyła, że i Patterson jest bliski wybuchu. Ci ludzie nawet nie zapytali, czemu zawdzięczają
wizytę policji, całkiem jakby się jej spodziewali.
- Od jak dawna jej nie ma?
27
Po raz pierwszy na ich twarzach pojawił się wyraz niepewności.
- Od półtora miesiąca - odparł Ricks.
- To trochę więcej niż kilka dni - zauważyła ironicznie Stacy. -
Próbowali ją państwo odnaleźć?
- Nie. Nie wychowaliśmy naszej córki na dziwkę. Dobrze wie, co musi zrobić, żeby wrócić do domu.
- Lada dzień się pojawi - dodała pani Ricks i popatrzyła na męża, jakby oczekując potwierdzenia.
Stacy ugryzła się w język, żeby nie skomentować jej słów.
- Kiedy urodziła? - zapytała.
- Dziecko miało tydzień, gdy opuściła dom -odparł pan Ricks.
- Chciał pan powiedzieć, kiedy wyrzucili ją państwo na ulicę, razem z noworodkiem - uściśliła
Stacy.
- Nasz dom, nasze zasady. - Zmierzył ją wzrokiem. - Pani nie ma dzieci, prawda? Tak się składa, że
do ich wychowania potrzebna jest twarda ręka i surowa miłość.
28
- A co z ojcem dziecka? - wtrącił Patterson, zorientowawszy się, że Stacy z trudem nad sobą panuje.
- To zwykły śmieć.
- Państwa zdaniem - zauważyła Stacy.
- Zdaniem wszystkich.
- Nadal był obecny w życiu państwa córki?
- Nie. Dopilnowaliśmy tego.
- Co pan przez to rozumie?
- Z całym szacunkiem, pani detektyw, lecz nie powinna się pani wtrącać - odparł Ricks. - To sprawa
rodzinna.
- Teraz to sprawa policji.
- W jakie kłopoty tym razem dała się wciągnąć nasza córka? -
spytała pani Ricks.
- Państwa córka nie żyje. - Stacy nie była w stanie ukryć pogardy dla tych ludzi. - Padła ofiarą
morderstwa.
29
Godzina 11.15
Dziesięć minut później para detektywów siedziała przypięta pasami w samochodzie. Stacy
uruchomiła silnik, lecz nie wrzuciła biegu.
- Mam nadzieję, że to ich robota - powiedziała. - Chętnie zobaczyłabym, jak ich skuwają i prowadzą
do radiowozu.
- Poważna sprawa, bez dwóch zdań - zauważył Patterson. -
Nawet powieka im nie drgnęła na wiadomość o zabójstwie córki.
- Wziął do ręki fotografię Jillian, którą Ricksowie przekazali detektywom. Jak się okazało, nie mieli
żadnego zdjęcia jej dziecka. - Trzeba zrobić prawo jazdy, żeby jeździć samochodem, ale byle
psychopata może zostać rodzicem. Nie mam pytań. -
Spojrzał na Stacy. - Dziwnie się zachowywali, jak była mowa o chłopaku córki. Myślisz, że i jego
zabili?
30
Zanim zdążyła odpowiedzieć, odezwał się telefon komórkowy Stacy
- Killian.
- Ray Hollister z tej strony Sekcja zakończona. Interesują panią wstępne informacje?
- Jak zawsze. Jest ze mną Patterson, przełączam na tryb głośno mówiący. - Stacy umieściła telefon na
desce rozdzielczej. -
Słuchamy.
- Jeśli nie liczyć rany kłutej, czyli bezpośredniej przyczyny śmierci, dziewczyna była zdrowa. Ostrze
przebiło ciało pod mostkiem, uszkadzając zarówno płuco, jak i serce. Rana jest czysta, bez
poszarpanych krawędzi, nóż został gładko wbity i wyciągnięty
- Rodzaj ostrza? - spytał Patterson.
- Typ sztyletu, obustronnie naostrzony, długości od dwunastu do siedemnastu centymetrów. Zabójca
zaatakował od przodu.
- Zidentyfikowaliśmy dziewczynę - wyjaśniła Stacy -
Rozmawialiśmy z jej rodzicami. Podobno urodziła siedem tygodni temu.
- To by się pokrywało z moimi ustaleniami. Wszystko opisałem w raporcie.
31
- Cokolwiek wskazuje na narkotyki albo nadużywanie alkoholu? - chciał wiedzieć Patterson.
- Niczego nie zauważyłem, ale ostatecznych informacji dostarczy toksykologia.
Stacy mruknęła niecierpliwie.
- A czas zgonu? - zapytała.
- Dwudziesta trzecia w piątek. Mniej więcej. Teraz była jedenasta, zatem od morderstwa
upłynęło dwanaście godzin.
- Kiedy ostatni raz karmiła piersią? Hollister parsknął
śmiechem.
- Pani detektyw, jestem dobry w swoim fachu, lecz nie aż tak.
- W przybliżeniu?
- Nie wyciągnę odpowiedzi z kapelusza, nawet jeśli potrzebuje jej pani za wszelką cenę. Powiem
tylko, że piersi były wypełnione, więc od karmienia do śmierci musiało upłynąć kilka godzin, ale ile
dokładnie...
- Dziękuję, właśnie to chciałam wiedzieć. Minęło około szesnastu godzin od ostatniego
karmienia, czyli dziecko mogło wytrzymać jeszcze najwyżej trzydzieści dwie godziny.
- Przesłać pani raport?
32
- Bezwzględnie.
Patterson spojrzał na Stacy i zmarszczył brwi.
- Co to miało być? - mruknął.
- Niby co?
- Ten dźwięk, który z siebie wydałaś, gdy zapytałem o narkotyki.
- Informacja bez znaczenia dla sprawy, Ricks nie ćpała.
- Skąd ta pewność?
- Zastanów się, co to ma wspólnego z naszym dochodzeniem?
- Jak to co? Przecież popełniono morderstwo, a jeśli dziewczyna była ćpunką, narkotyki mogły być
przyczyną zbrodni. Dochodzi do nich każdego pieprzonego dnia.
Miał słuszność, dziewczyna mogła zginąć przez narkotyki, jednak było inaczej. W tym przypadku
schemat się nie zgadzał.
Stacy powiedziała o tym Pattersonowi. Zapadło niezręczne milczenie.
- Nad jaką sprawą pracujesz, Stacy? - spytał po dłuższej chwili Patterson. - Mam wrażenie, że nad
inną niż ja.
33
Południe
Chłopak ofiary, niejaki Blake Cantor, był pomocnikiem szefa kuchni w restauracji należącej do sieci
„Zea's". Serwowano tam niezłe jedzenie, a za ich mięso z rusztu i kaszę kukurydzianą niejeden dałby
się pokroić. Stacy za-burczało w brzuchu tak donośnie, że Patterson zachichotał.
Młody chłopak, którego rodzice Ricks nazwali śmieciem, na pierwszy rzut oka wydawał się
przyzwoity: pracował na pełnym etacie, nie był karany. Tyle że dokumenty nie zawsze potwierdzały
stan faktyczny. Stacy zdarzało się spotykać degeneratów, którzy na papierze prezentowali się jak
święci.
Tacy właśnie byli Ricksowie.
- Co jest? - spytał niepewnie Cantor. - Szef powiedział, że państwo chcą ze mną porozmawiać.
34
- Detektyw Killian - przedstawiła się Stacy, pokazując odznakę. - Mój partner, detektyw Patterson.
- Musimy ci zadać kilka pytań w związku z Jil-lian Ricks -
dodał Patterson.
Wyraźnie wystraszony, Cantor oświadczył:
- Nie widziałem jej od miesięcy
- Denerwujesz się. Coś nie tak?
- Nie. Po prostu skończyłem z nią, i tyle.
- Skończyłeś z nią, co? No, no, twardziel z ciebie. Cantor zaczerwienił się, wyraźnie zbity z tropu.
- Naprawdę lubiłem Jillian, i to bardzo, lecz nie chcę kłopotów.
- Siadaj! - poleciła Stacy
- Dlaczego? - Teraz już na dobre panikował.
- Siadaj! - powtórzyła. - Ale już! Posłusznie zajął miejsce, ale wyglądał tak, jakby miał ochotę uciec
albo zwymiotować.
- Kiedy widziałeś ją po raz ostatni?
- Piątego stycznia.
- Tak dobrze zapamiętałeś datę?
- Tak, bo właśnie wtedy z nią zerwałem.
- Zerwałeś z nią? Dlaczego? Wpatrywał się w nich z uwagą.
35
- Tak naprawdę? - zapytał niepewnie.
- Myślisz, że interesują nas kłamstwa, Cantor?
- A nie przysłali państwa jej rodzice?
- Dlaczego mieliby to zrobić?
Chłopak zerknął na Pattersona, a potem ponownie skierował
wzrok na Stacy, jakby zastanawiał się, czy detektywi są wobec niego szczerzy. Po chwili ciężko
westchnął i wyznał:
- Jej starzy mnie nienawidzili. Powiedzieli, że jeśli jeszcze raz się z nią spotkam, to zmienią mi życie
w piekło.
Stacy prychnęła z niedowierzaniem.
- I to wystarczyło? - zapytała. - Wtedy czmychnąłeś jak spłoszony królik?
Cantor wyraźnie poczerwieniał.
- Nasłali na mnie dwóch kolesi, a oni spuścili mi taki łomot, że ledwie się pozbierałem. Ostrzegli, że
następnym razem będzie jeszcze gorzej.
- Nie zgłosiłeś tego na policję?
- Pani mówi poważnie?
Silni i bezsilni - ten rozdźwięk był przyczyną wielu problemów społecznych.
- Była w ciąży. Wiedziałeś o tym? Krew odpłynęła mu z twarzy.
36
- Co?
- W ciąży - powtórzyła Stacy - Urodziła w sierpniu.
Przez moment wpatrywał się w nich z malującym się na twarzy bólem, po czym ukrył twarz w
dłoniach i zapłakał.
Stacy poczuła ucisk w gardle. Wiele razy zdarzało się jej wysłuchiwać wyjątkowo oślizgłych
kłamstw, tym razem jednak gotowa była założyć się o swoją policyjną odznakę, że Cantor
zareagował szczerze.
Po chwili chłopak odjął dłonie od twarzy i otarł łzy
- Jestem ojcem?
- Na to wygląda.
- Chłopiec czy dziewczynka?
Stacy dopiero teraz uświadomiła sobie, że o to nie spytali.
- Przykro mi, lecz nie wiemy Wydawał się zdezorientowany.
- Po co państwo tu przyjechali?
- Gdzie byłeś wczoraj wieczorem? - spytała Stacy, nie odpowiadając na jego pytanie. - Między
dwudziestą pierwszą a północą?
37
- Tu, w pracy.
- Możesz to udowodnić?
- Pewnie. Całą noc tkwiłem w kuchni i wyszedłem dopiero po północy. Potem wypiłem drinka z
resztą załogi.
Stacy pomyślała, że tu nie znajdą tropów prowadzących do zabójcy. Jeszcze jedna godzina stracona.
- Dziękujemy. - Wstała, a wraz z nią Patterson. - Będziemy w kontakcie.
- Zaraz! - Chłopak zerwał się z krzesła, ponownie spanikowany. - Dlaczego pani o to spytała? Gdzie
jest Jillian?
- Wczoraj wieczorem Jillian została zamordowana. Przykro mi.
38
Godzina 13.05
- Niech to szlag! Popaprana sprawa. - Patterson wepchnął ręce do kieszeni. - Biedny chłopak...
Stacy milczała. Nadal miała przed oczami Blake a Cantora, który załamał się po usłyszeniu tragicznej
informacji. Rozsypał
się na ich oczach, a oni nie mogli mu pomóc. Błagał, żeby mu powiedzieli, gdzie jest jego dziecko,
jednak nie byli w stanie spełnić jego prośby.
Czuła, jak łzy nabiegają jej do oczu, i z trudem stłumiła szloch.
Dziecko Jillian Ricks gdzieś na nią czekała Musiała je odnaleźć, a czas nieubłaganie uciekał.
- Dokąd teraz? - spytał jej partner.
Wrzuciła bieg i z piskiem opon wyjechali z parkingu.
Patterson popatrzył na Stacy dziwnym wzrokiem. Zamrugała z wściekłością, przeklinając własną
słabość.
39
- Możesz płakać, nie ma w tym nic złego -rzekł łagodnie.
- Pieprz się, Patterson, wcale nie płaczę.
- Czyli wszystko w porządku. - Uniósł dłonie, jakby chciał
odeprzeć atak. - Mój błąd.
- Potrzebujemy planu - oznajmiła.
- Bezwzględnie.
- Nie traktuj mnie protekcjonalnie.
- W żadnym wypadku.
40
Godzina 21.00
Postanowili jeszcze raz zasięgnąć języka w okolicy miejsca zbrodni. Były dobre wieści: kilku
osobom wydawało się, że rozpoznają Jillian Ricks. Były też i złe: wczorajszego wieczoru nikt nie
widział i nie słyszał niczego podejrzanego.
Uznali za zasadne ponownie rzucić okiem na śmieci, walające się na ulicy, tam, gdzie znaleziono
ofiarę. Było ich zatrzęsienie -
normalna rzecz w Dzielnicy Francuskiej. Niedopałki, opakowania po barowych potrawach, przeżuta
guma, kilka papierowych kubków, jeden kubek z „Cafe du Monde" i mnóstwo innych pozostałości.
Stacy uzupełniła plan o wycieczkę do kostnicy. Chciała dobrze przyjrzeć się zwłokom, a zwłaszcza
ranie. Liczyła na to, że martwa dziewczyna do niej przemówi, ale milczała.
Ostatecznie to Stacy
41
zaczęła prosić ją w duchu o wyjaśnienia i wsparcie i obiecywać, że jej nie zawiedzie.
- Witaj, piękna.
Podniosła wzrok i ujrzała męża. Stał u wejścia do jej boksu, lekko się uśmiechając. Na widok
znajomych ciemnych włosów i oczu oraz krzywego nosa jej serce przyspieszyło rytm. Działo się tak
niezmiennie mimo wielu wspólnie przeżytych lat.
- Spencer - wymówiła imię męża cicho, drżącym głosem.
Momentalnie spojrzał na nią z troską. Zrozumiała, że usłyszał.
- Przestań - powiedziała.
- Co?
- Przestań się zamartwiać.
- Wybacz, słonko, ale wzięłaś mnie sobie z dobrodziejstwem inwentarza. - Podniósł torbę z
jedzeniem na wynos i nią potrząsnął. - Mam coś na ząb. Twój ulubiony po'boy pół na pół, z
dodatkami. - Chodziło o bagietkę, w połowie napełnioną smażonymi krewetkami, a w połowie -
smażonymi ostrygami, z dodatkiem sałaty, pomidorów i majonezu.
42
Stacy nie myślała o jedzeniu, lecz nie chciała sprawiać przykrości Spencerowi.
- Szklaneczkę piwa korzennego? - zaproponowała z wymuszonym uśmiechem.
- Chętnie.
Wstała i oboje przeszli do pokoju wypoczynkowego. Był
pusty, usiedli więc naprzeciwko siebie przy sfatygowanym stole.
Spencer od razu zaczął jeść kanapkę.
- Mów - zażądał z pełnymi ustami.
- Nie bardzo jest o czym - odparła z udawaną nonszalancją w głosie Stacy. - Pracuję nad nową
sprawą.
Nie zdołała go nabrać, natychmiast zmrużył czujnie oczy.
- Obiło mi się o uszy. Masz już jakieś tropy?
- Zero. - Rozpakowała kanapkę.
Owoce morza wysypały się z obu stron bułki, więc wrzuciła do ust krewetkę, a po niej ostrygę.
- Powinnaś się przespać.
- Jeszcze nie. Nie mogę. - Spojrzała na bagietkę, po czym przeniosła wzrok na męża, nawet nie
próbując udawać, że je. -
Wieczorem wybieram
43
się do „Cafe du Monde". W pobliżu zwłok leżał pusty kubek po gorącej czekoladzie.
- A co z dzieckiem, które miała ze sobą dziewczyna? - spytał
obojętnym tonem Spencer. Zbyt obojętnym.
- Nie wzięła go, ale na pewno gdzieś jest.
- Tak? - Przeżuwał z zamyśloną miną. - Skąd ta pewność?
- Z kim rozmawiałeś? - spytała poirytowana. -Z Pattersonem?
Z majorem Henrym? To oni kazali ci przyjść do mnie?
Zmarszczył brwi.
- Jeśli w Ósemce dochodzi do morderstwa, to o tym wiem.
Nikt nie musi kazać mi do ciebie przychodzić. Jesteś moją żoną. -
Spencer umilkł na moment. - Co jest grane?
- Przepraszam. - Wyciągnęła rękę nad blatem i zacisnęła palce na jego dłoni. Odpowiedział
uściskiem. Dobrze, że nie brakowało mu siły. - Ta sprawa wyprowadza mnie z równowagi.
- Opowiedz więcej, może razem coś wymyślimy Zaczęła mówić, przedstawiając całą historię ze
swojego punktu widzenia.
Młoda ofiara, niedługo po porodzie, karmiąca matka. Stacy
44
wyliczała powody, dla których wierzyła, że niedługo przed śmiercią Jillian Ricks ukryła gdzieś
dziecko. Wspomniała również o tym, że kolejne godziny mijające od zabójstwa wydają się tykać w
jej głowie.
- A co z mordercą? Z kim rozmawiałaś?
- Z byłym chłopakiem ofiary, czyli ojcem dziecka i z jej rodzicami, ale wszyscy mają alibi. Szukamy
innych. - Upiła łyk korzennego piwa. -To będzie ktoś, kogo dotąd nie przesłuchiwaliśmy, przyjaciel,
znajomy albo obcy.
Niewykluczone, że morderca zabił dla przyjemności, choć w grę wchodzi także inicjacja nowego
członka gangu. Sprawca mógł
mieć jakieś osobiste zatargi z bezdomnymi. - Urwała, po czym dodała: - Albo chodziło mu o jej
dziecko.
Popatrzyła na kanapkę i zorientowała się, że ledwie ją skubnęła. Starannie owinęła bułkę papierem.
- To nie był cios na oślep - wyjaśniła. - Sprawca zaatakował z chirurgiczną precyzją. - Upiła piwa,
żeby zebrać myśli. - Natarł
na nią od przodu, wbił nóż z lewej strony pod kątem, który świadczy o tym, że jest praworęczny
Musiał podejść do 45
niej pochylony i błyskawicznie ją zasztyletował. Nie stawiała oporu, działał z zaskoczenia.
- Szła w jego kierunku - zauważył Spencer.
- Tak, ale kryła się w cieniu. - Stacy uniosła butelkę, po czym ją odstawiła, nie wypiwszy ani łyka. -
Na tamtym rogu nikt nie żebrze. St. Peter i Chartres? Wykluczone. Za blisko placu, za dużo policji.
- Dokąd się kierowała?
- Nad rzekę. - Do domu, do dziecka, dodała w myślach Stacy -
To wszystko, czym dysponujemy.
- Po co konkretnie wybierasz się do „Cafe du Monde"?
- Chcę sprawdzić, czy ktoś ją rozpozna. Dowiem się, czy była tam wczoraj wieczorem, a jeśli tak, to
czy miała ze sobą dziecko.
- Co potem?
- Jeśli była sama, to znaczy, że mam rację. Ukryła dziecko w bezpiecznym miejscu.
- Z kimś - zauważył.
- Nie, nikogo nie miała.
- Na pewno ktoś jej pomagał - orzekł uspokajającym tonem Spencer. - Jaka matka zostawiłaby
niemowlaka samego?
46
- Taka, która nikogo nie ma. Bała się.
- Ale ty masz mnie, Stacy.
- Co to niby... - Popatrzyła mężowi w oczy i nagle uświadomiła sobie, co miał na myśli. - Nie chodzi
o mnie.
- Daj spokój, kochanie. Nie sądzisz, że twój zawodowy instynkt może być teraz w rozsypce?
- Ale nie jest.
- Nie uważasz, że poronienie mogło wpłynąć na twoją ocenę sytuacji? - nie ustępował Spencer.
Ze złością wyszarpnęła rękę z jego uścisku.
- Nie uważam.
- Nie masz pojęcia, jaką matką była zamordowana dziewczyna.
- Wiem to, co wiem - ucięła Stacy
- Kochanie, tutaj nie chodzi o nasze dziecko. Zaczerwieniła się ze złości.
- Nie wierzę, że to powiedziałeś - wycedziła.
- Ale tak to wygląda, słonko - odparł Spencer. - Straciliśmy dziecko i nic na to nie poradzimy, ani ty,
ani ja. Nie było w tym niczyjej winy. Teraz usiłujesz uratować dziecko tej dziewczyny.
- Ta młoda kobieta była matką. Zostawiła niemowlę w jakimś bezpiecznym miejscu, żeby nie
47
brać go ze sobą - powtórzyła Stacy. - Była zimna, wilgotna noc. Potem zginęła od ciosu nożem, a jej
dziecko jest teraz samo... - Wściekłość odebrała jej mowę, oczy zaszły łzami. - A niech mnie! Mam
męża detektywa i zarazem psychologa.
- Znam cię, Stacy, lepiej niż ktokolwiek inny.
- Kiedyś też tak myślałam. Chciała wstać, ale ją powstrzymał.
- Nie płakałaś.
- Co znowu?
- Kiedy je straciliśmy.
- Prowadzisz rejestr moich nastrojów, Malone?
- Pragnęliśmy tego dziecka - ciągnął, jakby jej nie słyszał. -
Poronienie złamało mi serce. Tobie też, prawda?
- Przestań. - Stacy z trudem chwytała powietrze.
- Prawda?
- Tak - szepnęła. - Prawda. Zadowolony? Wstał, obszedł stół i wziął ją w ramiona. Przez
kilka sekund Stacy opierała się, chcąc podsycić w sobie gniew i czerpać z niego siłę, ale w końcu
przytuliła się do męża. Po chwili uniosła głowę i spojrzała na niego.
48
- Wiem, że mam rację, Spencer - powiedziała. - Musisz mi zaufać.
Pochylił się tak, aby ich czoła się zetknęły, a potem popatrzył
jej w oczy
- Wierzę w ciebie, Stacy. Jestem z tobą na sto procent.
49
Godzina 22.10
„Cafe du Monde" był jednym z najsłynniejszych lokali w Nowym Orleanie, znanym ze świetnej
kuchni, mimo że podawano tu tylko kawę z mlekiem, napoje mleczne i nowoorleański specjał, czyli
pączki z dziurką przyprószone cukrem pudrem. W „Cafe du Monde" zawsze było tłoczno, choć lokal
był otwarty przez całą dobę.
Stacy doszła do wniosku, że Jillian Ricks nie próbowałaby zająć stolika. Nie, z pewnością wolała
zaczekać w kolejce do zamówień na wynos. Stacy postanowiła zrobić to samo, choć mogła machnąć
odznaką i podejść prosto do okienka. Nie tylko nie chciała wywołać protestów klientów, ale też
pragnęła odtworzyć doświadczenia dziewczyny, zobaczyć to, co widziała ofiara.
Otaczała ją gromada ludzi, zarówno turystów, jak i miejscowych. Nie zabrakło wśród nich
50
ulicznych artystów: przy nieczynnej siedzibie Ośrodka Informacji Turystycznej stał żywy posąg, a w
amfiteatrze popisywali się tańczący raperzy
Stacy wkrótce dotarła do okienka i uniosła odznakę.
- Detektyw Killian - przedstawiła się. - Muszę zadać pani kilka pytań.
Na ekspedientce nie zrobiło to wrażenia.
- Czy pracowała pani wczoraj wieczorem? -spytała ją Stacy.
- Pracuję od osiemnastej do czwartej rano.
- Poznaje pani tę kobietę? - Stacy położyła zdjęcie na ladzie i podsunęła je ekspedientce, która
popatrzyła na nie uważnie i skinęła głową.
- Tak, czasami tu przychodzi - potwierdziła.
- Wpadła wczoraj wieczorem?
- Tak mi się wydaje. Zawsze zamawia czekoladę na gorąco.
Kolejkowicze z tyłu zaczęli się niecierpliwić. Stacy wyraźnie słyszała, że kilkoro z nich protestuje z
powodu przeciągającej się rozmowy, lecz postanowiła nie zwracać na nich uwagi. Spokojnie
schowała zdjęcie do kieszeni kurtki.
- Przychodzi z małym dzieckiem?
51
- Wczoraj była sama. Serce Stacy szybciej zabiło.
- Ale czasami ma ze sobą niemowlę?
- Tak. - Ekspedientka zerknęła jej przez ramię. - Zamawia pani coś? Bo jeśli nie, to kierownik...
- Kiedy po raz ostatni widziała ją pani z dzieckiem? -
przerwała jej Stacy.
- Nie pamiętam. Parę dni temu, zanim pogoda się zepsuła.
- Ej że, proszę pani - odezwał się mężczyzna za plecami Stacy.
- Może się pani streszczać? Ludzie czekają!
Stacy poczuła przypływ gniewu. Odwróciła się gwałtownie, z trudem powstrzymując się od
machnięcia mu odznaką przed oczami.
- Cofnąć się, do kurwy nędzy! - podniosła głos. - Policja!
Mężczyzna wytrzeszczył oczy i odruchowo zrobił krok do tyłu. Wiedziała, że jeśli nieznajomy
zawiadomi posterunek o jej zachowaniu, będzie musiała stanąć przed komisją i dostanie upomnienie
za nadużywanie władzy. Miasto nie tolerowało agresji ze strony policji. Tyle że w tej chwili
52
mało ją to obchodziło. Minęła doba od popełnienia morderstwa, a to oznaczało, że dziecko
pozostawało bez opieki jeszcze dłużej.
Odwróciła się z powrotem do ekspedientki.
- Widziała ją pani z kimkolwiek?
- Nie, tylko z dzieckiem. Stacy zmrużyła oczy
- Niech się pani dobrze zastanowi. Może pani zauważyła, jak z kimś rozmawiała? To ważne.
Ekspedientka otworzyła usta, żeby zaprzeczyć. Stacy wyraźnie widziała, że zaczyna kręcić głową, ale
nagle przeniosła wzrok na ulicznego artystę, który udawał pomnik na skraju placu.
- Żywy posąg? - upewniła się Stacy.
- Tak. Tamten facet, blaszany człowiek. Czasami widywałam ich razem.
53
Godzina 22.20
Dzielnica Francuska słynęła z ulicznych artystów: muzyków, akrobatów, mimów, a także żywych
posągów, takich jak blaszany człowiek. Każdy taki posąg stał niczym słup soli bez względu na
pogodę - w palące upały i przenikliwe chłody, na deszczu i na wietrze. Stał, jakby kij połknął.
Stacy podeszła bliżej. Mężczyzna był pomalowany na srebrno, od góry do dołu, łącznie z szortami
gimnastycznymi, uskrzydlonymi butami i kapeluszem. Na tym tle białka jego oczu wydawały się
niepokojąco żółte.
Stał na srebrnym podeście, musiała więc zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mu w twarz.
- Chciałabym zadać panu kilka pytań.
Ani drgnął. Stacy musiała przyznać, że dobrze wczuł się w rolę.
54
- W związku z pańską znajomą, Jillian Ricks. -Nadal nic.
Uniosła odznakę. - Policja.
Poruszył oczami, jego wzrok padł na odznakę.
- Pracuję.
Jak mu się udawało mówić, skoro nie poruszał ustami? To było dziwne.
- Ja też, człowieku. Schodzisz czy mam wejść na ten podest?
- Schodzę.
Nagle dał potężnego susa, zeskakując z boku podwyższenia, i rzucił się do ucieczki.
- Niech cię diabli! - Stacy błyskawicznie pognała za nim, przeklinając się w myślach. Powinna była
to przewidzieć. -
Policja! - krzyknęła, pędząc przez tłum pochłonięty obserwowaniem rywalizacji tańczących raperów.
Jak na faceta, który całymi dniami ledwie się ruszał, blaszany człowiek był zwinny i szybki. Jednak
nie dość szybki. W
niedługim czasie Stacy udało się skrócić dystans na tyle, żeby powalić uciekiniera, gdy skręcał w
Esplanade Avenue. Dopadła go i przewróciła z taką siłą, że oboje wylądowali na chodniku. W
tej samej chwili usłyszała nieprzyjemny trzask, a wokoło rozprysła się krew.
55
Stało się jasne, że ktoś tu będzie musiał wybrać się na urazówkę.
Co za pieprzony pech!
Stacy wykręciła mu prawą rękę za plecy, zatrzasnęła jedną bransoletkę kajdanek, a potem to samo
zrobiła z jego lewą ręką.
- Nie trzeba było uciekać, zasrańcu - oznajmiła. - Masz prawo zachować milczenie...
56
Godzina 23.35
Stacy wezwała radiowóz i przekazała blaszanego człowieka mundurowym, żeby odwieźli go do
budynku komendy. Teraz siedziała naprzeciwko niego przy odrapanym stole w pokoju przesłuchań.
Patterson stał przy drzwiach.
Obrzuciła zatrzymanego uważnym spojrzeniem. Nazywał się Charlie Tinnin i był notowany, choć za
nic poważnego. Srebro na jego twarzy przemieszało się z potem oraz krwią, czyste i opatrzone było
tylko paskudne skaleczenie na brodzie oraz otarcie na prawym policzku, pozostałości po upadku na
chodnik.
Lekarz, który zajął się obrażeniami, uznał, że nie ma przeciwwskazań do przesłuchania.
- Tinnin - zaczęła Stacy, wertując jego akta -jesteś notowany.
Co za niespodzianka.
- Nic nie zrobiłem.
- Ale uciekałeś. Dlaczego?
57
- Bez urazy, lecz nie przepadam za gliniarzami. Często słyszała takie teksty.
- Na pewno tylko z tego powodu? - drążyła Stacy. Tinnin zmarszczył brwi. - Czy nie ma to nic
wspólnego z Jillian Ricks?
- A co ona ma do rzeczy?
- Znasz ją?
- Zamieniliśmy kilka słów.
- Zamieniliście kilka słów? I tyle?
- No, tak. - Poruszył się niepewnie. - Bo co?
- Bo ona nie żyje, Tinnin.
Krew odpłynęła mu z twarzy. Czegoś takiego nie mógłby udawać. Należało ustalić, dlaczego
zbladł jak kreda.
- Nie żyje - powtórzył. - Kiedy... - Odchrząknął. - Co się stało?
- Gdzie jest jej dziecko?
- Co?
- Jej dziecko. Nie znamy miejsca jego pobytu.
- Nie wiem, o co pani chodzi.
- Ale wiesz, że miała dziecko.
Skinął głową. Stacy pomyślała, że facet wygląda jak jedna z tych samochodowych maskotek z
wielkimi, kołyszącymi się głowami.
58
- I co z tego?
- Dziecko zaginęło, to z tego.
Patterson odchrząknął wymownie, usiłując skierować rozmowę na inne tory, ale Stacy go
zignorowała.
- Tinnin, dlaczego uciekałeś? - ponowiła pytanie.
- Już mówiłem. Przysięgam, że to prawda.
- Kiedy po raz ostatni widziałeś Jillian?
- Bo ja wiem... Parę dni temu. Nie kumplowaliśmy się.
- Miała innych znajomych?
- Nie wiem... Jeśli miała, to mi o nich nie mówiła. Kiedy ona...
Kiedy to się stało?
- Ja tu jestem od zadawania pytań. Gdzie byłeś wczoraj wieczorem, między godziną dwudziestą a
północą?
- Pracowałem na swoim miejscu.
- Przy „Cafe du Monde"?
- No, tak.
- Ale nie widziałeś Jillian?
Powiódł nerwowym spojrzeniem od Stacy do Pattersona.
- Mówię przecież, że byłem w pracy. Może przechodziła koło mnie, trudno powiedzieć.
59
- Ejże, stary. Przechodziła koło ciebie? Znajomi się witają.
- Miałem robotę. W mieście trwa sympozjum lekarskie. -
Stacy wpatrywała się w niego w milczeniu. - Niech pani sama stanie całkiem nieruchomo, to pani
zobaczy, ile się wtedy zauważa.
Fakt, przyznała w duchu.
- Gdzie mieszkała?
- Bo ja wiem.
- Wiesz, wiesz. - Była tego pewna, bo w jego oczach dostrzegła oznaki paniki. - Gdzie mieszkała?
- Jak ostatnio...
- Można wam przeszkodzić? - Dyżurny funkcjonariusz wetknął głowę przez drzwi.
- Moment.
Wstała i wraz z Pattersonem wyszła na korytarz.
- Mamy następną ofiarę.
Stacy syknęła, gwałtownie wciągając powietrze.
- Gdzie?
- Przy North Rampart, blisko Armstrong Park. Ten sam sposób działania.
Stacy zamarła na chwilę, po czym cicho zapytała:
- Znowu młoda kobieta z dzieckiem?
60
- Nie, starszy mężczyzna. Też bezdomny Sukinsyn nie zabijał
po to, żeby odbierać dzieci, Bogu dzięki, pomyślała Stacy.
Odwróciła się i ruszyła z powrotem do pokoju przesłuchań.
- Killian?
W głosie Pattersona pobrzmiewało zakłopotanie, lecz nie zatrzymała się i nie odwróciła. Poszła
prosto do swojego krzesła i spytała:
- Gdzie mieszkała?
- Killian, co ty robisz, do cholery? Wypuść faceta, nie jego szukamy. Musimy jechać.
- Gdzie mieszkała? - ponowiła pytanie, patrząc Tinninowi w oczy - Potrzebuję tej informacji, i to
natychmiast.
- Ofiara jeszcze dyszy - wtrącił się Patterson. - Pośpiesz się, sprawca może być w pobliżu.
Zerknęła na niego.
- Jedź sam, ja muszę zająć się tym gościem.
- Odbija ci, Killian. Złożę raport Henry'emu.
- Idź, składaj. I jeszcze zabierz moją zasraną odznakę. -
Odpięła ją i cisnęła na stół. - Nie zawracaj mi głowy.
- W magazynie! - wyrzucił z siebie Tinnin. -W górę rzeki od strony Dzielnicy Francuskiej.
61
Stacy wiedziała, że Patterson milczy, zaszokowany jej zachowaniem. Ponownie skupiła uwagę na
przesłuchiwanym.
- A teraz zaprowadzisz mnie tam, gdzie mieszkała Jillian -
zażądała.
62
Godzina 0.10
Rzeka Missisipi wiła się wokół Nowego Orleanu, obejmowała Dzielnicę Francuską, zasilała
śródmieście. Na całej długości, zarówno w górze, jak i w dole rzeki, na nabrzeżu wznosiły się
magazyny nowoorleańskiego portu, najruchliwszego w kraju.
- Gdzie? - warknęła Stacy, zapinając pasy
- Pani oszalała?
Uświadomiła sobie, że tak to może wyglądać z punktu widzenia Tinnina. Brak snu sprawił, że miała
przekrwione oczy i nerwy w strzępach. Takie były skutki emocjonalnego rozchwiania. Zerknęła na
niego i powiedziała:
- Może i tak, lecz nie jestem niebezpieczna dla otoczenia.
- Nie zrobi mi pani krzywdy?
- Nie zrobię ci krzywdy.
63
Nie wydawał się przekonany, ale i tak zapiął pasy.
- Jak ma na imię niemowlę? - spytała, zjeżdżając z krawężnika.
- Jillian mówiła na nie Fistaszek. Fistaszek. Stacy zacisnęła palce na kierownicy
Żyj, Fistaszku, pomyślała. Niech nic ci nie będzie.
64
Godzina 0.25
Skierował ją do opuszczonego magazynu nieopodal French Market, przy St. Peters i Polach
Elizejskich. Stacy zjechała na pobocze, zaparkowała i wbiła wzrok w Tinnina.
- To tu? - spytała. - Jesteś pewny?
- Tutaj się z nią pożegnałem. Nie byłem w środku.
- W porządku. - Otworzyła skrytkę, wyjęła zapasową latarkę i wręczyła ją Tinninowi.
Spojrzał na latarkę i ponownie na Stacy.
- Muszę? - zapytał.
- Tak, musisz. Bądź mężczyzną.
- Idę o zakład, że tam śmierdzi - odparł, krzywiąc się.
Miał słuszność, w magazynie zalatywało zgnilizną, niemytymi ciałami i diabli wiedzą czym jeszcze.
Stacy omiotła snopem światła wnętrze
65
pomieszczenia. Ściany i filary wykonano ze stali, podłoga była betonowa. Nie tylko Jillian znalazła
tu schronienie.
Wszędzie dookoła walały się kartonowe pudła i podarte, stare koce, pod którymi leżeli skuleni
ludzie. Kilku bezdomnych zbiło się w gromadkę i patrzyło na Stacy pustym wzrokiem.
Przypomniała sobie, że ostatniej zimy ośmiu dzikich lokatorów zginęło w pożarze, który ogarnął
jeden z takich magazynów.
Ogień rozprzestrzenił się błyskawicznie i strawił wszystko do szczętu. Machinalnie się wzdrygnęła.
- Policja! - zawołała. - Szukam niemowlęcia, dziecka Jillian Ricks. - Oświetliła twarze skurczonych
nędzarzy. - Nazywała je Fistaszkiem.
Odpowiedziało jej milczenie.
- Nie będziecie mieli kłopotów, tylko powiedzcie, gdzie znajdę dziecko. Pewnie głośno płakało.
Bezdomni nie ufali nikomu, a już najmniej policji. Nie bez przyczyny znaleźli się na marginesie
społeczeństwa. Cierpieli na choroby psychiczne, byli prześladowani, doznali wstrząsów
pourazowych albo zwyczajnie mieli cholernego pecha. Stacy wyciągnęła z kieszeni banknot i uniosła
go wysoko.
66
- Dziesięć dolarów dla tego, kto zaprowadzi mnie do dziecka!
- zawołała.
- Dwadzieścia.
Stacy błyskawicznie odwróciła się i spojrzała tam, skąd dobiegł ją chrapliwy kobiecy głos.
Nieznajoma miała twarz wręcz obrośniętą brudem i siwe sterczące włosy Stacy wyszperała drugą
dziesiątkę.
- Zabierz mnie do dziecka, a kasa będzie twoja - oznajmiła.
Kobieta wskazała palcem kierunek, a potem wyciągnęła rękę po nagrodę, ale Stacy zacisnęła palce
na pieniądzach.
- Nie - oświadczyła. - Musisz mnie zaprowadzić.
Bezdomna wahała się przez chwilę, ale w końcu podniosła się z miejsca i chwiejnym krokiem
ruszyła naprzód, dając znak, aby Stacy poszła za nią. Poprowadziła ją do przeciwległego kąta
magazynu, gdzie piętrzyła się sterta pudeł. Stacy dała jej pieniądze i skupiła uwagę na kartonach.
Zrozumiała, że ma przed sobą dom, który Jillian Ricks zbudowała dla siebie i noworodka, i poczuła
ucisk w gardle.
Podeszła jeszcze bliżej.
67
- Fistaszku! - zawołała. - Odezwij się do nas, skarbie.
Odpowiedziało jej niskie, groźne warczenie. A zatem Jillian Ricks nie pozostawiła dziecka bez
opieki.
Stacy uklękła i oświetliła latarką prowizoryczny dom. W
środku ujrzała małego, brudnego psa o białej sierści, który groźnie szczerzył kły. W swojej karierze
została już parę razy pogryziona, raz przez pitbulla. Diler narkotyków poszczuł psa i musiała położyć
zwierzę trupem, ale zrobiła to ze szczerym żalem, bo kochała zwierzęta. Modliła się w duchu, żeby
tym razem obeszło się bez rozlewu krwi.
Rozejrzała się po wnętrzu, przyświecając sobie latarką i parę sekund później jej wzrok spoczął na
małym zawiniątku, częściowo zasłoniętym przez psa. Z tobołka wydobył się słaby pisk, nie
głośniejszy niż miauczenie kociaka.
Serce Stacy mocniej zabiło. Odwróciła się do Tinnina.
- Żyje! - krzyknęła. - Dzwoń po pogotowie. Powiedz, że policjant jest ciężko ranny
- Co? Przecież pani...
68
- To najlepszy sposób, żeby od razu przyjechali. Szybciej!
Wtedy uświadomiła sobie, że naprawdę będzie ciężko ranna, jeśli ten niepozorny piesek ją dopadnie.
- Już dobrze - przemówiła łagodnie, aby go udobruchać. -
Chcę pomóc Fistaszkowi. - Powoli wczołgiwała się do środka, ale i tak usłyszała ostrzegawczy
warkot. - Fistaszek potrzebuje jedzenia i picia, i ty też. Wszystko będzie dobrze -powtarzała kojącym
tonem. - Obiecuję.
Pełzła na czworakach, co kilka centymetrów nieruchomiejąc, aby zwierzę miało czas na oswojenie
się z jej obecnością.
Bezustannie do niego mówiła, spokojnie i cicho, a pies wpatrywał się w nią czujnie i poruszał
pyskiem. Nie obnażał
jednak zębów, co Stacy uznała za dobry znak.
Wzięła głęboki oddech.
- Dobry piesek - szepnęła. - Tak, bardzo dobra psina... Teraz zabiorę Fistaszka... Właśnie tak...
Podniosła niemowlę i przytuliła je do piersi. Żyło, a w dodatku było najpiękniejszą istotą, jaką Stacy
kiedykolwiek widziała.
69
- Fistaszku - wyszeptała, słysząc dobiegające z oddali wycie syren. - Teraz już wszystko będzie
dobrze. Wszystko będzie w porządku.
Długo wstrzymywane łzy popłynęły jej z oczu.
70
Tydzień później
Gdy Stacy weszła do środka, w sali odpraw zapadła kilkusekundowa cisza.
- Witaj z powrotem, Killian - odezwał się Patterson i wstał. -
Tak trzymaj!
Idąc za jego przykładem, inni obsypali ją entuzjastycznymi gratulacjami. Gdy ich mijała, nie
szczędzili jej poklepywania po plecach.
Fakt, wyłamała się z szeregu, co nie uszło jej na sucho, ale przede wszystkim zaufała instynktowi i
postąpiła tak, jak nakazywało jej sumienie. Nikt tego nie rozumiał lepiej niż inni policjanci, i dlatego
zasłużyła na ich aplauz.
Jej decyzja okazała się słuszna i warto było to uczcić. Kilka minut później opadła na krzesło przy
biurku, a Patterson zajął
miejsce naprzeciwko niej.
- Wygląda na to, że pod moją nieobecność całkiem skutecznie trzymałeś przestępców w ryzach.
71
Patterson roześmiał się i pokręcił głową.
- Tygodniowe zawieszenie bez prawa do wynagrodzenia -
odparł. - Kiepska sprawa, Killian.
- Było warto. - Stacy spoważniała. - Przepraszam cię za tamten wieczór. Zapomniałam się.
- Daj spokój, dobrze zrobiłaś. Uratowałaś dziecku życie.
- Ale morderca się wymknął.
Minął tydzień, jednak sprawa nie ruszyła z miejsca ani o milimetr. Sympozjum dobiegło końca,
uczestnicy zwinęli manatki i wyjechali, a Stacy cały czas zastanawiała się, czy zabójca nie umknął
wraz z lekarzami. Czy stałoby się inaczej, gdyby pojechała z Pattersonem na miejsce drugiej zbrodni
i sprawdziła wszystko na świeżo?
- Daj spokój, Killian - żachnął się Patterson, zupełnie jakby czytał w jej myślach. - Zrobiłaś to, co
uznałaś za słuszne. Tak podpowiadał ci instynkt. W sumie tak powinni działać gliniarze, prawda?
- Nadal będzie zabijał.
- Tak, zgadza się, ale może ta mała dorośnie i odkryje lekarstwo na raka.
Wpatrywała się w niego przez chwilę, a potem roześmiała.
72
- Z nami wszystko będzie w porządku, prawda?
- Niewykluczone.
- Biorąc pod uwagę okoliczności, nie powinnam liczyć na więcej. Odnotowałeś wszystko w ViCAP-
ie*?
- Jasne. Jak tam najnowszy członek twojej rodziny?
- Fistaszek to niesamowity pies - oświadczyła, kręcąc głową.
Urząd Ochrony Dzieci zajął się córką Jillian do czasu przekazania jej ojcu, ale Stacy nie mogła
pozwolić, żeby ta dzielna, mała psina trafiła do schroniska.
- Mogłabym przysiąc, że Spencer pokochał tego zwierzaka bardziej niż ja.
W tej samej chwili do pokoju zajrzał major Henry
- Patterson, Kilian, kod 10-21, sklep z antykami Waldhorn i Adler przy Royal Street. Do roboty!
ViCAR Violent Criminal Apprehension Program (j. ang.)
- Program Ścigania Niebezpiecznych Przestępców (przyp.
tłum.).
73
Strike krew
J.T. Ellison
74
Nashville, Tennessee
Zgubił się. Nadajnik GPS nie wziął pod uwagę prac remontowych ani dróg zamkniętych dla ruchu z
powodu protestów, musiał więc skręcić w kilka bocznych ulic. Jeździł w kółko, po czym skierował
się w prawo i zaparkował przy krawężniku, żeby wyciągnąć zwykłą mapę. Sięgając do schowka,
zobaczył nóż i pomyślał, że trzeba było go schować w inne miejsce. W tym momencie nagle ją
zobaczył.
Siedziała na kolorowych kocach, rozpostartych na chodniku, oparta o mur, i niewidzącym wzrokiem
wpatrywała się w przestrzeń. Brudne blond włosy nie były już tłuste, tylko skołtunione do tego
stopnia, że utworzyły placek z lewej strony głowy. Przejechał powoli, obserwując ją, patrząc na
krzywiznę czaszki pod kudłami włosów, na zarys szczęki, na zgrabne, nieduże ucho, zdumiewająco
75
czyste i białe na tle brudnej skóry. Miała jasne oczy, nie widział: niebieskie czy zielone. Była na-
ćpana albo bardzo głodna lub po prostu kompletnie zobojętniała. Doskonale.
Nikt nie będzie za nią tęsknił, a on zdoła się pozbyć tej dokuczliwej furii, z powodu której chodził
jak nakręcony.
Zamknął skrytkę, zatoczył koło i wrócił na tę samą ulicę. Nadal tam siedziała, jakby czekając na
niego.
To był znak. Dar.
Od rana dzień układał się fatalnie. Podupadły sportowiec, jowialny tępak, nieznający umiaru i diabli
wiedzą, co sobie kompensujący Heath Stover, gruby dupek, z którym zaczynał
studia medyczne, zadzwonił, żeby się spotkać. JR wpadł na niego w zeszłym miesiącu w Nowym
Orleanie, dał się zaciągnąć do
„Pat O'Briens" i głupio wyjawił, gdzie pracuje.
Pokręcił głową, odtwarzając w myślach tamtą scenę. Stover przechwalał się na całe gardło, jaki to
odniósł sukces, jaką ma wspaniałą pracę, nowe bmw, długonogą, cycatą żonkę i propozycję objęcia
etatu w Centrum Medycznym Tulane. Nie 76
pasowało mu jedynie, że kochanka nalegała, żeby zostawił
ślubną.
W tamtym momencie, ośmielony przez alkohol, poczucie koleżeństwa, przemożną potrzebę
dopasowania się do otoczenia, akceptacji i zaprezentowania się równie atrakcyjnie jak ten popapra-
niec, zapomniał o zdrowym rozsądku. Jego miejsce zajęła arogancja i opowiedział Stoverowi o
własnej pracy, o tym, jak wspina się po szczeblach kariery w Bosco Blades, jakim jest
nadzwyczajnym akwizytorem. Nie jakimś
żałosnym
komiwojażerem jak ten dupek Willy Loman*, choć może trochę tak wyglądał i się zachowywał, ale to
była gra. Był dobry, więcej niż dobry, wprost doskonały. Ceniony w spółce, dostawał
preferencyjne akcje, korzystał z odrzutowca firmy i domku w Aspen, dostawał, czego dusza
zapragnie.
- Szczerze mówiąc, w przyszłym miesiącu jadę na konferencję do Nashville - powiedział Stoverowi.
- Przedstawimy nasz wynalazek: kierowany laserem skalpel. To dopiero coś.
Bohater sztuki Arthura Millera Śmierć komiwojażera
(przyp. red.).
77
- To dopiero coś - powtórzył Stover.
JR liczył na to, że Stover był zbyt pijany, aby zapamiętać nazwę firmy, zresztą podał mu
nieprawdziwy numer telefonu i fałszywy adres mailowy Ten głupi sukinsyn zadzwonił do firmy i
wyciągnął numer komórki JR od jego sekretarki, po czym umówił się na spotkanie. Za parę godzin
miał czekać w restauracji kilka ulic stąd, aby, podobnie jak w Nowym Orleanie, zabawić się
wieczorem.
Gdyby tylko Stover wiedział, co się wydarzyło tamtego wieczoru! Gdyby wiedział o nożu, o niemym
krzyku, o tym, jak łatwo ciało przyjęło ostrze!
Potrzebował jakiegoś cichego miejsca, żeby się uspokoić i przygotować na wieczór z
„przyjacielem". Szczerze mówiąc, musiał też się napić, i to sporo. Siedząca na chodniku kobieta
również mogła sprawić, że na jego twarzy pojawi się uśmiech.
Zaparkował kilka ulic dalej, włożył na głowę bejsbolówkę i wrócił w tamto miejsce. Pamiątkowa
tablica z marmuru i betonu upamiętniająca ofiary II wojny światowej poinformowała go, że znajduje
się na Legislative Plaza. Z prawej strony, na tle błękitnego nieba piętrzył się Kapitol,
78
siedziba stanowych władz ustawodawczych, a na schodach przed War Memorial Auditorium kręcił
się tłumek protestujących z wysoko uniesionymi transparentami. Mijając ich, JR musiał
zachować ostrożność, żeby nie zwrócili na niego uwagi. Znalazł
doskonałe miejsce w połowie drogi między przecznicami, zasłonięte przed wzrokiem
przyjacielskiego tłumu na schodach i przed ludźmi na ulicy. Klony zapewniały mu dodatkową osłonę.
Stanął tam, a potem patrzył i czekał. Wiedział, że w pewnym momencie kobieta będzie musiała się
ruszyć, a wtedy podąży za nią i zaatakuje. Niech szlag trafi Heatha Stovera! Teraz miał
spotkanie z kimś o wiele bardziej interesującym.
W Wydziale Zabójstw Komendy Głównej w Nashville przez cały dzień panował spokój. Był
pierwszy poniedziałek po przestawieniu zegarów na czas zimowy i choć dopiero minęła siedemnasta,
niebo za oknem w pokoju porucznik Taylor Jackson było atramentowe. Światła nad mostem przy
Jefferson Street jaśniały ciepłym, miodowym blaskiem. Widziała fragment rzeki płynącej na północ
do
79
Kentucky Dziś nie świecił księżyc i w czarnej wodzie wyraźnie odbijały się lampy rtęciowe.
Detektywi rozeszli się do domów, robota papierkowa była skończona, wszystko układało się jak
trzeba. Taylor została na wszelki wypadek. Wkrótce mieli się zjawić detektywi z drugiej zmiany, a
ona chciała przekazać sprawy wydziału nowemu sierżantowi, Bobowi Parksowi. Dobrze nadawał się
na to stanowisko, ludzie go szanowali, pracował z nimi od lat. Parks nie miał żadnych złudzeń co do
awansu. Zadowalało go bycie sierżantem do końca dwudziestoletniej służby, której kres przypadał za
dwa lata, kiedy to przejdzie na emeryturę. Jego syn Brent też pracował w policji. Taylor
podejrzewała, ze Parks postanowił przenieść się za biurko, aby jego syn miał więcej przestrzeni.
Facet z klasą.
Nagle zadzwonił telefon. Taylor odeszła od okna. Ogarnęły ją złe przeczucia.
- Porucznik Jackson - powiedziała do słuchawki.
Dzwonił Marcus Wade, jeden z podległych jej detektywów.
- Cześć. Mamy problem.
- Jaki znowu problem?
80
- Taki, który bezpośrednio dotyczy komendanta policji.
- Myślałam, że poszedłeś do domu.
- Owszem, ale po drodze zobaczyłem tłum na Legislative Plaza, tam, gdzie koczują uczestnicy
protestu. Wyglądało mi to na coś, do czego mogą nas wezwać. Nie pomyliłem się.
Taylor usiadła na krześle i otworzyła notatnik.
- Co się dzieje?
- Ktoś z organizacji Okupacja Nashville nie żyje. Zginął na schodach War Memorial Auditorium.
Pchnięcie nożem w klatkę piersiową, czysto i sprawnie.
Taylor jęknęła.
- Będzie jeszcze lepiej - usłyszała.
- Co?
- Ofiara to Go-Go Dunham.
- A niech to szlag!
- Właśnie. Przyjedziesz?
- Będę za dziesięć minut. Kto tam jest?
- Tłum protestujących. Ktoś skontaktował się z jej ojcem i podobno już jedzie. Do ciebie
zadzwoniłem najpierw. Wiem, że będziesz chciała przekazać informację szefowi.
81
- Zbytek łaski, Marcus.
- Zawsze do usług - odparł i się rozłączył.
W innych okolicznościach to kapitan Joan Huston, przełożona Taylor, byłaby odpowiedzialna za
kontakt z komendantem, ale miała urlop. Właśnie urodził się jej pierwszy wnuk i postanowiła spędzić
trochę czasu z córką.
Taylor odłożyła słuchawkę i sięgnęła po skórzaną kurtkę.
Włożyła ją na siebie, poprawiła kucyk, chwyciła radiotelefon i wyszła. W drodze do gabinetu
komendanta pokonywała po dwa stopnie schodów naraz.
Dwudziestodwuletnia Virginia Go-Go Dunham była córką Joego Dunhama, założyciela jednej z
największych firm medycznych w Nashville. Ostatnio uwagę mediów przyciągnęło jego
uwzględniające ochronę środowiska centrum dializ, które miało być jednocześnie przyjazne dla
pacjentów i dla kieszeni właścicieli, liczących na potężne ulgi podatkowe od rządu. Trend się
przyjął, projekty Dunhama zostały opatentowane i wykorzystane przy budowie podobnych ośrodków
na terenie kraju. Dunham był fundamentem tutejszej społeczności, regularnym bywalcem wszystkich
naj
82
większych imprez dobroczynnych i darczyńcą na fundusz wyborczy burmistrza. Do tego wszędzie
miał znajomości.
Jedynaczka Virginia, znana jako Go-Go, stanowiła jedyną plamę na nieskazitelnym wizerunku ojca.
Jako trudna nastolatka, szybko pogrążyła się w świecie narkotyków. Przydomek zdobyła w wieku
czternastu lat, kiedy przyłapano ją na tańcu w klubie
„Déjà vu". To było jeszcze przed wprowadzeniem prawa zabraniającego dotykania tancerek. Krągła,
jasnowłosa i piersiasta Go-Go bez skrupułów wykorzystywała sytuację.
Udawało jej się wyciągnąć trzy tysiące na noc i zdecydowaną większość zarobków przepuszczała na
narkotyki.
Po kilku aresztowaniach i odwykach zaczęła prowadzić się wręcz modelowo. Przestała bywać w
nocnych klubach i wróciła do nauki, a po studiach zatrudniła się w firmie ojca. Jak to możliwe, że
zginęła na ulicy, jeśli nadal była czysta?
W gabinecie komendanta DeMikea paliły się światła. Tayler wiedziała, że łatwo nie pójdzie, gdyż
był on bliskim przyjacielem ojca ofiary. W każdym razie na tyle bliskim, na ile pozwalają wspólne
przedsięwzięcia polityczne. Dunham i burmistrz razem wędkowali, komendant od
83
czasu do czasu zabierał się z nimi. Taylor już miała zapukać do zamkniętych drzwi, kiedy usłyszała
głos DeMikea.
- Słyszę panią, pani porucznik! - zawołał. -Proszę wejść.
Posłusznie wykonała polecenie.
Komendant był policyjnym weteranem. Awansował na stanowisko jako wewnętrzny kandydat
wydziału i cieszył się sympatią w przeciwieństwie do swojego poprzednika, skorumpowanego do
szpiku kości. DeMike miał siwe włosy i rumianą twarz, a jego policzki trzęsłyby się i kołysały nawet
w bezwietrzną pogodę. Trochę przypominał basseta z nadwagą, był
jednak przyzwoitym gliniarzem i zawsze dobrze ją traktował.
- Przyszła pani w sprawie córki Dunhama?
- Już pan wie?
DeMike wyciągnął cygaro zaczął się nim bawić.
- Skarbie, wiem o wszystkim, co dzieje się w mieście.
W odpowiedzi Taylor tylko uniosła brew.
- Przepraszam. - Odciął końcówkę cygara, po czym wetknął je do ust. Taylor wiedziała, że ten gest
go uspokaja. Tu nie wolno było palić, co nie
84
znaczyło, że komendantowi się to nie zdarzało. -Joe już wie.
Musimy jechać na miejsce zbrodni, spotka się tam z nami.
Oczekuje popisowej akcji, więc musi pani być przygotowana.
- Jestem przygotowana, to nie problem. Proszę mi powiedzieć, kto zadzwonił do pana Dunhama?
Trochę szybko, jak na mój gust.
- Już prowadzi pani dochodzenie? Dobrze, to mi się podoba.
Podobno telefonował któryś z jego przyjaciół. Najwyraźniej Go-Go postanowiła dołączyć do
protestujących. - DeMike wstał, masywnym ciałem hałaśliwie odpychając krzesło pod parapet.
- Myślałam, że ostatnio była czysta.
- Nie wiem, pani porucznik. Pojedziemy na miejsce i sprawdzimy. Za parę minut przybędę z
odpowiednią pompą i rozmachem.
Taylor z powagą skinęła głową, usiłując ukryć uśmiech.
- Tak jest, panie komendancie.
Kiedy pierwsza syrena rozdarła nocną ciszę, znajdował się cztery przecznice dalej, w knajpie
„Rippys" na Broadwayu.
Sączył piwo o nazwie
85
Yuengling do długiej kanapki z wieprzowiną, wysmarowanej słodko-pikantnym sosem do grilla,
pogryzał placki kukurydziane i czekał na Stovera. Na dźwięk syreny poczuł, jak duma wręcz rozsadza
mu klatkę piersiową. Poszło wspaniale, w ogóle się go nie spodziewała. Tak jak przewidział, po
jakiejś godzinie powlokła się ku przenośnym toaletom, a kiedy podeszła, wyprostował się, zacisnął
dłoń na rękojeści noża i wyszedł z krzaków. Tak świetnie sobie radził, że dla postronnego obser-
watora wyglądało to tak, jakby wpadł na nią przypadkowo. Kiedy mówił „przepraszam", wsunął nóż
pod jej mostek, prosto w serce.
Czysty cios, ostrze gładko weszło i wyszło, bez żadnego przekręcania i piłowania. Precyzja i
perfekcja.
Zanim upadła na chodnik, był już w połowie drogi do następnej przecznicy Naprawdę dobrze sobie z
tym radził. Fakt, praktyka czyni mistrza, a on miał praktykę.
Pozwolił sobie na uśmiech. Udało mu się uratować ten bardzo irytujący dzień. Nareszcie miał coś
wspaniałego, o czym mógł
myśleć wieczorem. Coś, co ukoi zdenerwowanie wywołane przymusowymi gierkami ze Stoverem.
Głupi sukinsyn. I kto 86
odniósł większy sukces na swoim polu? Przestań się tym zamartwiać, JR, nakazał sobie w duchu.
Pomyśl o tym, co właśnie zrobiłeś, i o tym, że siedzisz pod ich nosem i zajadasz smaczną,
południową kolację. Pomyśl też o rdzawym od krwi dziewczyny ostrzu noża, który tkwi w twojej
kieszeni.
Przypomnij sobie, jak jego czubek wnikał w ciało dziewczyny, jak spojrzała na ciebie,
uświadamiając sobie, że właśnie kończy życie. To są stosowne myśli. Nie wracaj do złych rzeczy
Skup się na tym, co tu i teraz.
Stover powitał go hałaśliwie.
JR dobrze odegrał swoją rolę. Przyjął męski uścisk dłoni, wymieniał uwagi, jadł, pił, a przez cały
czas pokrzepiał się wspomnieniami jasno-okiej piękności, jak leżała na chodniku, a jej serce po raz
ostatni wpompowało krew do organizmu. Po ciągnącym się bez końca spotkaniu Stover wreszcie
poprosił o rachunek i głośno beknął, nie zasłaniając ust.
- Czas na baby - obwieścił.
Pomysł wydał się JR wstrętny. Kobiety nie były po to, żeby się kalać, ale ku chwale noża. Ku chwale
chwalebnej chwały.
87
Może wypił o jedno piwo za dużo.
Propozycja jednak dawała mu świetną okazję do ucieczki, więc się zgodził i poszedł za Stoverem w
noc. Mimo poniedziałku ulice nieopodal restauracji pełne były turystów i bawiących się ludzi.
Centrum Nashville tętniło życiem dniem i nocą przez cały tydzień, a oni wśliznęli się w tłum, nie
budząc niczyjego zainteresowania. Potrafił się dopasować. Teraz już wszędzie pasował.
Taylor pojawiła się na miejscu zbrodni dziesięć minut po telefonie od Marcusa. Zwłoki znaleziono w
odległości zaledwie jednej ulicy od budynku Komendy Głównej i mogłaby pokonać ten dystans
pieszo, gdyby jej się tak nie śpieszyło, jednak nie miała czasu do stracenia. Grupa protestujących z
Okupacji Nashville już od dwóch tygodni utrudniała funkcjonowanie centrum miasta. Właśnie trwały
prace nad ustawami ogranicza-jącymi wolność zgromadzeń, dochodziło do pyskówek między
protestującymi a innymi grupami, i nawet ci mieszkańcy, którzy generalnie
88
popierali Okupację Nashville, zaczynali mieć dosyć jej przedstawicieli.
Jedynymi beneficjentami protestu byli bezdomni spędzający czas na snuciu się po skwerze na
Bulwarze Kapitolińskim pomiędzy śródmiejską biblioteką a Legislative Plaza. O dziwo, hipisi i
bezdomni wyglądali bardzo podobnie, więc ci, którzy na wezwanie protestujących przywozili do
śródmieścia jedzenie i koce, niekoniecznie potrafili się połapać. Bezdomni nie byli głupi i w pełni
wykorzystywali sytuację. Dostawali jedzenie, ubrania oraz ciepłe koce, a w dodatku palili papierosy
z protestującymi i dzielili z nimi namioty.
Taylor nie uważała, że to coś złego, chociaż życzyłaby sobie, żeby ci, którzy wspierali
potrzebujących, regularnie otaczali ich troskliwą opieką. Jeśli internet pomógł obalić despotę, to na
pewno usprawniłby zbiórkę ubrań i jedzenia dla bezdomnych w Nashville.
Teraz jednak nie to było ważne. Popełniono morderstwo.
Trzeba było zapanować nad sytuacją, zanim media rozdmuchają sprawę i stanie się ona przyczyną
poważnych zawirowań politycznych.
89
Taylor, od czternastu lat pracująca w policji, była doświadczonym detektywem, nie zamierzała więc
pochopnie wyciągać wniosków. Jeśli jednak Go-Go znalazła się wśród protestujących i została
pchnięta nożem, to nie dało się wykluczyć, że zamordował ją jeden z kolegów. Taka wiadomość na
pewno przetoczyłaby się przez ogólnopaństwo-we media.
Parkując, rozejrzała się dookoła. Zbyt wiele razy widywała takie sytuacje. Szósta Aleja była
zablokowana pomiędzy kościołem a Charlotte, niebieskie i białe światła wariacko błyskały na
budynkach z betonu, odbijając się od czarnego szkła Centrum Sztuk Scenicznych w Tennessee. Na
szczęście nic się tam nie działo dzisiaj wieczorem i recepcja budynku była pogrążona w mroku.
Taylor zorientowała się, że uwaga ludzi jest skupiona na miejscu mniej więcej w połowie ulicy, tuż
pod schodami na Legislative Plaza.
- Hej, pani porucznik!
Tim Davis, szef jednostki zabezpieczającej miejsce zbrodni, pomachał do Taylor. Ruszyła w jego
kierunku, jednocześnie przyglądając się tłumowi na Szóstej Alei. Teren został otoczony kordonem,
90
co widział Marcus w drodze do domu, ale spory tłum zebrał
się po obu stronach miejsca zbrodni. Żółta taśma blokowała ludziom przejście, zerkali jednak
wystraszonym wzrokiem, a pod Centrum Sztuk Scenicznych zgromadziła się grupka gapiów w nadziei
na to, że zobaczą coś bulwersującego.
Davis doglądał zbierania materiałów dochodzeniowych.
Taylor ucieszyła się, że trafiła na jego zmianę. Był skrupulatny i wiedziała, że jeśli znajdowały się tu
jakieś dowody, Tim z pewnością dopilnuje, aby je zapakowano i opisano.
- Cześć, stary - powitała go. - Co słychać?
- Marcus mówił ci, że to Go-Go?
- Tak. Szkoda, cholera. Co z dowodami?
- Pojedyncze pchnięcie w klatkę piersiową. Zbieram wszystko dookoła, ale to miejsce jest zasypane
śmieciami protestujących.
Brudasy jedne. - Z dezaprobatą zmarszczył nos.
Tim lubił porządek i czystość, dlatego tak szybko zauważał to, co nie pasowało do otoczenia.
- Mamy tu kamery, tak?
- Tak. Kontaktowałem się z Centrum Sztuk Scenicznych, ich monitoring pomoże nam ustalić, co się
stało.
91
- To dobrze. Daj mi znać, jeżeli coś jeszcze znajdziesz. Czy to Keri pracuje przy zwłokach?
- Tak. Brak mi Sam.
- Nie tobie jednemu, przyjacielu - westchnęła.
Sam, czyli doktor Samantha Owens, była najlepszą przyjaciółką Taylor i do niedawna dyrektorką
Ośrodka Medycyny Sądowej i naczelnym patologiem stanu Tennessee.
Ostatnio przeniosła się do Waszyngtonu i Taylor ogromnie za nią tęskniła, ale naprawdę rozumiała
przyjaciółkę. Gdyby jej przytrafiła się taka strata jak Sam, też by stąd uciekła.
- Odzywała się do ciebie? - zapytał Tim.
- Tak, kilka dni temu. Nieźle sobie radzi, znalazła mieszkanie.
- To dobrze. Pozdrów ją ode mnie, jak następnym razem będziecie gadały. Idę się przyjrzeć zebranym
dowodom. Dam znać, jeśli coś rzuci nam się w oczy
Taylor zerknęła na zegarek. Była siedemnasta piętnaście.
Komendant miał wkrótce przyjechać, należało się więc pośpieszyć i przekazać mu informacje, które
mógłby podać do mediów. Uwielbiał pokazywać się przed kamerami, a gdyby uda-
92
ło się to zgrać, znalazłby się w wiadomościach o osiemnastej.
Keri McGee klęczała obok zwłok. Taylor się do niej przyłączyła.
- Cześć - mruknęła Keri.
- Cześć. Co masz dla mnie?
- Mnóstwo niczego. Żadnych uszkodzeń ciała poza pchnięciem, oczywiście. Właściwie to kończę.
Zginęła niedawno, niespełna godzinę temu. Szybko ją znaleziono.
Mieszkała na ulicy?
- Dlaczego pytasz?
- Ma gazety w butach i w skarpetkach. Bezdomni robią tak, żeby się ogrzać. No i od dawna się nie
kąpała. Nie żeby to o czymkolwiek świadczyło, mnóstwo tych ludzi koczuje tu od wielu dni.
Taylor uważnie popatrzyła na Go-Go. To, że dziewczyna dawno się nie kąpała, rzucało się w oczy.
Wyglądała tak, jakby ostatnio życie jej nie rozpieszczało. Skórę miała brązową od brudu, żadnej
biżuterii, zegarka, tylko cienką, czerwoną nitkę na prawym nadgarstku. Ze skołtunionymi włosami i w
brudnych ciuchach wyglądała koszmarnie. Nie bardzo przypominała innych protestujących,
93
którzy mimo szczerych wysiłków, by stopić się z otoczeniem, nadal tryskali zdrowiem.
- Chcę porozmawiać z tym, kto ją znalazł.
- Tam jest. - Keri wskazała młodego człowieka, który kręcił
się nieopodal. - Zaraz będę gotowa, żeby przewieźć ją do kostnicy Fox zrobi sekcję rano, razem ze
wszystkimi, których dzisiaj zbierzemy
- Może być. Dzięki.
Taylor podeszła do młodego mężczyzny, który natrafił na zwłoki. Na oko nie skończył nawet
dwudziestki, miał rzadką bródkę, ciemne włosy i ciemne oczy. Taylor uznała za zabawne to, że
chłopak protestuje przeciwko kapitalizmowi, mając na grzbiecie markową kurtkę North Face za dwie
i pół setki. Po jego twarzy ściekały łzy.
- Witam, jestem porucznik Jackson z wydziału zabójstw -
przedstawiła się. - Jak się nazywasz?
- Derek Rucka.
- A skąd znasz Go-Go?
- To moja dziewczyna.
- Poważnie? Chodzicie ze sobą? Nie wyglądała najlepiej jak na dziewczynę, która ma chłopaka.
- Była moją dziewczyną. - Odwrócił wzrok. -Zerwaliśmy kilka tygodni temu. Zniknęła i nie
94
widziałem jej do dzisiaj. Byłem tu z kumplami i zobaczyłem, że pali na tych schodach. Gadaliśmy
- O czym?
- O jej powrocie do domu. Skoro zna pani jej przezwisko, to pewnie też całą historię. Go-Go miała
cyklofrenię
obrze sobie radziła, pracując dla swojego taty. Tam się poznaliśmy, moja mama
chodzi do tego ośrodka na dializy. Niestety, jakiś miesiąc temu Go-Go przestała brać leki i choroba
wróciła.
- Byłeś tu, bo próbowałeś ją ratować?
- Nie. - Pokręcił ze wstydem głową. - Nie miałem pojęcia, że żyje na ulicy Zacząłbym jej wcześniej
szukać.
- Akurat dzisiaj przypadkiem na nią wpadłeś i nagle ona nie żyje? Chciałbyś mi coś powiedzieć,
Derek?
Chłopak, wyraźnie przestraszony, zaczerwienił się i szeroko otworzył usta.
1Cyklofrenia - psychoza maniakalno-depresyjna, zaliczana do grupy endogennych zaburzeń
psychicznych, których istotną cechą jest występowanie nawracających depresji lub depresji i
manii, Nowa Encyklopedia Powszechna PWN, W-wa 1995 (przyp. red.).
95
- Pogadaliśmy, wypaliliśmy zioło i tyle.
- Przyznajesz się do zażywania narkotyków razem z ofiarą?
Derek energicznie skinął głową.
- Tak, ale słowo daję, to wszystko, co zrobiliśmy
- Powinieneś pojechać ze mną na posterunek. Porozmawiamy sobie, dobrze, Derek?
Chłopak wyprostował przygarbione ramiona.
- Jestem aresztowany? - zapytał.
- Jeszcze nie. Chcemy tylko zadać ci kilka pytań.
- Znam swoje prawa. Nie możecie mnie zatrzymać bez powodu.
- To nie dawaj mi powodu, młody - Taylor zmrużyła oczy. -
Nie jestem w nastroju. Możemy to zrobić na siłę albo na spokojnie. Właśnie się przyznałeś do
zażywania nielegalnych substancji w miejscu publicznym. Jeżeli chcesz, żebym oskarżyła cię o branie
narkotyków, to bardzo chętnie pójdę ci na rękę.
Możesz też pojechać ze mną i utniemy sobie miłą pogawędkę.
Wybieraj.
Zrobiła krok do tyłu i zaczęła bawić się kajdankami. Rucka wsunął ręce do kieszeni i schylił gło-
96
wę, uznając swoją porażkę. Taylor podprowadziła go do samochodu i posadziła na tylnym siedzeniu.
- Poczekaj. Zaraz wracam.
Oczywiście, dostrzegła to jakaś reporterka i krzyknęła gorączkowo zza taśmy:
- Pani porucznik! Ma pani podejrzanego?
Taylor nie odpowiedziała. Nie chciała rozmawiać z dziennikarzami, zwłaszcza że komendant był w
drodze. Wróciła do zwłok i popatrzyła, jak Keri McGee zbiera próbki i wsuwa dłonie denatki do
torebek foliowych.
- Masz coś? - zapytała Taylor.
- Nic nadzwyczajnego. Włosy nienależące do ofiary i różne drobiny, ale to normalna rzecz, kiedy ktoś
styka się z tłumem.
Jest tak opatulona, jakby miała na sobie sari. Zawiozę ją do kostnicy, tam ją rozbierzemy, zrobimy co
trzeba i sprawdzimy, co jest nie tak.
„Coś na pewno nie będzie pasować do reszty..."
Super. Teraz będę podśpiewywała tę głupią piosenkę przez pozostałą część wieczoru, pomyślała
Taylor.
Nie miała pretensji do Keri o to, że chce jak najszybciej zabrać ciało ofiary, jeszcze przed
97
wystąpieniem komendanta przed kamerami. Była doskonałym patologiem. Go-Go trafi pod nóż
rankiem, razem z innymi nieszczęśnikami, którzy mieli pecha znaleźć się w chłodniach prosektorium.
Tymczasem Taylor postanowiła zająć się swoją robotą.
Skierowała się do samochodu, gdy usłyszała, że Keri ją woła.
Odwróciła się i dostrzegła, że McGee wzywa ją gestem ręki.
- Co jest?
Keri wręczyła jej mały skórzany portfel.
- Oto co znalazłam pod kocami - powiedziała. - Nie wiem, dlaczego przeoczyłam ten drobiazg, gdy
obracałam zwłoki.
- Jej własność?
- Nie, chyba że nazywa się James Gustafson. Taylor otworzyła portfel. W środku było to, co
zwykle: prawo jazdy, kilka kart kredytowych i trochę gotówki.
Na zdjęciu widniał blady mężczyzna o niebieskich oczach i brązowych włosach, mierzący metr
siedemdziesiąt osiem i mający czterdzieści jeden lat. Z adresu wynikało, że mieszka w Wirginii.
- Keri, popraw mnie, jeśli się mylę. Czyżby nastąpił przełom w śledztwie i to jest portfel mordercy?
Go-Go usiłowała go podwędzić, a wtedy
98
facet wbił jej nóż, przeraził się i uciekł, zapominając o portfelu.
- Zapomniałabyś o portfelu, gdybyś chwilę wcześniej pchnęła kogoś nożem?
- Nikt nie mówi, że mordercy to geniusze.
Keri parsknęła śmiechem, po czym nagle zmarszczyła brwi i zanurzyła ręce w fałdach brudnych
koców Go-Go.
- To dziwne.
- Co? - zapytała Taylor.
Keri wyciągnęła trzy portfele, bardzo podobne do pierwszego, i cztery komórki.
- Proszę, proszę. Całkiem zręczny kieszonkowiec z Go-Go -
zauważyła Taylor.
- Założę się, że właściciele ucieszą się, kiedy zwrócimy im te rzeczy
- Jasne. Dobra robota, Keri. Powiem Parksowi juniorowi, żeby sprawdził, do kogo należą telefony i
portfele, i sprowadził tych ludzi do komendy. Przynajmniej mamy podejrzanych. Może faktycznie uda
się jeszcze dzisiaj rozwikłać sprawę zabójstwa Go-Go. Spadam.
Taylor ruszyła w kierunku taśmy, wyznaczającej granice miejsca zbrodni. W myślach snuła
99
plany na wieczór i zastanawiała się, co dokładnie powie ojcu Go-Go o jej zbłąkanej, a obecnie
martwej córce. Co za cholerny pech!
- Iiicha!
Stover postanowił przejechać się na mechanicznym byku w
„Cadillac Ranch". Kręcił się jak fryga, pokrzykując, pomstując i ogólnie robiąc z siebie idiotę.
Około pół godziny wcześniej przyczepiły się do niego dwie tlenione blondynki, które teraz
wpatrywały się z podziwem w mężczyznę na ten wieczór, śliniąc się na myśl o jego hojności i
zasobności portfela.
JR nie mógł tego dłużej znieść. Popatrzył na zegarek. Minęła północ. Jak to możliwe? Fakt, sporo
wypił. Próba dotrzymania tempa Stoverowi była wyzwaniem dla człowieka, który zazwyczaj nie
pozwalał sobie na więcej niż okazjonalny drink w ramach nagrody Dziwne, już drugi raz w tym
miesiącu złamał
własne zasady O czym to świadczyło? Czy stał się leniwy?
Zmęczył się? A może postarzał?
Z całą pewnością, jak każdy człowiek, nie młodniał z upływem lat, ale daleko mu było do rutyny
100
i stagnacji. Stover okazał się bardzo przewidywalny. Z dala od domu, żony i kochanki, miał ochotę
poderwać pierwszą babę, jaka mu się nawinie, wypić tyle, ile pomieści jego wielkie brzuszysko, a
potem bez żadnej głębszej myśli pieprzyć się i stracić przytomność w obcym pokoju.
JR był ponad to, był czystszy, przyzwoitszy i na pewno bardziej umiarkowany. Stover zachowywał
się niczym pięciolatek, który ma napad histerii. Wszyscy dookoła byli świadomi jego obecności. JR
nie zniósłby takiej uwagi ze strony obcych, wcale by jej nie chciał. Gdyby był tak niedyskretny,
dawno temu wylądowałby w więzieniu. Nie, roztropność i umiar stanowiły klucz do jego
długotrwałej działalności.
- JR! - wrzasnął Stover, całkiem jakby potrafił czytać w myślach kolegi. - Chodź no tu! Rusz swoją
chudą dupę!
Blondynki zachichotały, a JR machnął ręką, po czym uświadomił sobie, że Stover jest kompletnie
pijany Wystosowawszy zaproszenie, zamknął oczy i zaczął się ześlizgiwać z grzbietu byka. Pora
kończyć, zdecydował JR i ruszył do baru uregulować rachunek. Stover wcześniej wręczył
101
barmanowi kartę kredytową, aby mieć swobodny dostęp do drinków. JR zażądał rachunku i poprosił
barmana o obciążenie karty Stovera, uznając, że to on powinien zapłacić za alkohol.
Barman wrócił z informacją, że karta została odrzucona.
Klnąc cicho, JR sięgnął po portfel. Postanowił dać facetowi gotówkę i na tym zakończyć sprawę.
Okazało się jednak, że prawa tylna kieszeń spodni jest pusta. Cholera jasna! Rozejrzał
się, aby w tłumie wyłowić wzrokiem kobiety, które kręciły się przy nich od pewnego czasu, lecz nie
dostrzegł żadnej z nich. Te niewarte funta kłaków zdziry rąbnęły mu portfel i uciekły!
Ogarnęła go wściekłość, która musiała się odbić na jego twarzy, bo barman lekko się cofnął.
JR podszedł do Stovera, który po upadku z byka leżał na podłodze, i złapał go za koszulę.
- Ukradły mi portfel, ty tłusty fiucie - wysyczał.
- To do dupy. - Stover zaczął się śmiać histerycznie, co dodatkowo zezłościło JR.
Zaciągnął Stovera do baru i brutalnie popchnął na drewnianą obudowę.
- Twoja karta nie działa! - wykrzyknął. - Zapłać rachunek!
102
Stover, o dziwo, natychmiast posłuchał, wyciągnął portfel i zapłacił za drinki dwiema świeżutkimi
studolarówkami. Cholera, tego grubasa nie obrobiły, pomyślał JR, ale zadowolony z uregulowania
rachunku odszedł, aby odnaleźć złodziejki. Byłoby fatalnie, gdyby ktoś zainteresował się jego
tożsamością. Na kartach i na prawie jazdy nie widniało prawdziwe nazwisko, tylko pseudonim
gwarantujący mu anonimowość w trakcie podróży po kraju. Posługiwał się nim, odkąd wyleciał ze
studiów medycznych. Pracodawcy niechętnie zatrudniliby człowieka, który nie był dostatecznie
solidny, by skończyć studia. Tak naprawdę jednak chodziło o coś innego. JR mógłby zdobyć dyplom,
gdyby tylko chciał, ale znalazł sobie hobby, które satysfakcjonowało go znacznie bardziej niż
praktyka lekarska.
Specjalnie udawał, że ma problemy z przyswajaniem materiału, aby inni studenci uważali go za
niezdolnego i by mógł zniknąć z ich życia.
Stover był jego piętą achillesową. Wiedział, jak naprawdę nazywa się JR. Ten idiota wytropił go w
hotelu w Nowym Orleanie i zapamiętał.
JR zatrzymał się przy wyjściu na ulicę. Pojął, ze to nie kobiety najbardziej mu zagrażają. Owszem,
103
wyniknął z nimi problem, lecz nie śmiertelnie poważny Już wiedział, co musi zrobić. Istniał tylko
jeden skuteczny sposób na wydostanie się z tego bagna.
Nagle przeszył go dreszcz podniecenia. Dwoje jednego dnia?
W jednym mieście? Znowu? Czy się odważy? Rozum zdawał się odpowiadać twierdząco, niemniej z
pewnym zastrzeżeniem. Nie wolno było użyć noża.
JR czekał na Stovera, a przez jego głowę przelatywały tysiące myśli. Istniało tyle rodzajów śmierci.
Można przecież wpaść pod samochód albo potknąć się i uderzyć głową o słup latarni...
Pomyślał o wcześniejszej przejażdżce po mieście i nagle go olśniło. Rzeka płynęła nieopodal, a
przecinały ją trzy mosty, z których jeden był przeznaczony wyłącznie dla pieszych.
JR przyjrzał się Stoverowi. Był tak pijany, że z pewnością nie dałby rady pływać. Cóż, nie osiągnie
takiej satysfakcji, jak używając noża, ale z całą pewnością położy kres groźbie rozpoznania. - Chodź,
Heath - powiedział. - Przejdziemy się.
Stover kroczył obok niego, nie przestając gadać. Czy ten człowiek nigdy nie zamykał ust? JR po-
104
stanowił, że nie będzie mu przeszkadzał. W końcu to miały być ostatnie chwile życia Stovera.
Już po pięciu minutach dotarli na most i znaleźli się w połowie drogi do najwyższego punktu. JR
zatrzymał się, by podziwiać widok. Stali nad ciemną wodą, światła Nashville połyskiwały
majestatycznie w mroku. Nadeszła pora, by się pożegnać.
Naprawdę nie chciał tego robić, lecz nie miał wyjścia.
Popchnął Stovera, a ten pijany dureń zaczął się miotać i nic nie dało się poradzić. Nóż niejako sam
znalazł się w ręce JR, zanim jego właściciel zdążył pomyśleć. Szybko wepchnął ostrze i je
wyciągnął. Ból na chwilę przerwał krzyki Stovera, który zamarł, jakby zaskoczony, a następnie sam,
bez żadnej pomocy, przeleciał przez krawędź mostu.
JR zrobił coś, co w przeszłości zdarzyło mu się tylko raz w chwili skrajnego zdenerwowania. Cisnął
nóż do wody. Bardzo tego nie chciał - ostrze, które odebrało nie jedno, ale dwa życia, i to tego
samego dnia, byłoby dumą jego kolekcji. Tu, w Nashville, zaczął jednak działać pod wpływem
impulsu, i jak każde zwierzę, które wie, że właśnie
105
otarło się o śmierć, musiał się wycofać do kryjówki, aby tam dojść do siebie.
Postanowił, że z samego rana zadzwoni do organizatorów konferencji i wmówi im, że cierpi na
straszliwe zatrucie pokarmowe. Tymczasem musiał jak najszybciej wynieść się z miasta. Nashville
było dla niego aż nazbyt łaskawe.
Taylor spędziła poniedziałkowy wieczór, pracując intensywnie nad sprawą morderstwa Go-Go.
Odbyła długą, smutną rozmowę z Joem Dunhamem i obiecała mu, że dołoży wszelkich starań, aby
doprowadzić mordercę jego córki przed oblicze sprawiedliwości, i to jak najszybciej. To nie były
puste słowa, już miała kilka solidnych tropów. Czuła przez skórę, że wkrótce złapie zabójcę.
Przesłuchanie Dereka Rucki niczego nie wniosło do sprawy.
Okazało się jedynie, że ograniczenie lub odstawienie lekarstw nasilało problem maniakalnej depresji
Go-Go, która dodatkowo była nałogową kleptomanką, kradła wszystko, co wpadło jej w ręce.
Gromadziła głównie portfele i komórki, ale też szczotki, szminki i długopisy - innymi słowy
cokolwiek, co można było zabrać właścicielowi. Zdaniem Rucki, była to jedynie rozrywka.
Go-Go czerpała perwersyjną przyjemność z tego, że kradzieże uchodzą jej na sucho.
Zeznania chłopaka okazały się zgodne z prawdą, a przesłuchanie protestujących potwierdziło, że
kiedy Go-Go zginęła, znajdował się po drugiej stronie budynku. Taylor 106
wypuściła go tuż po północy. Odnaleźli również właścicieli komórek i portfeli, poza jednym:
Gustafsonem. Wszyscy inni mieli alibi. Siedząc samotnie przy biurku, przez kilka minut wpatrywała
się w zdjęcie w prawie jazdy. Z jego oczu biła arogancja, którą widywała już wcześniej. Taylor
przeczuwała, że to podejrzany typ. Sprawdziła go w systemie. Był czysty.
Znalazła numer telefonu i zadzwoniła, ale nikt nie odebrał.
Żaden detektyw z wydziału zabójstw nie może lekceważyć intuicji, a Taylor tym razem miała
wyjątkowo silne przeczucie.
Zadzwoniła do komendy policji w Wirginii, miejsca zamieszkania Gustafsona, lecz niczego nie
uzyskała. Było późno, a lokalni funkcjonariusze pracowali nad własnymi sprawami.
Podobno jutro ktoś miał się z nią
107
skontaktować. Doskonale wiedziała, że będzie musiała zatelefonować raz jeszcze, więc zapisała to
sobie na kartce.
Sfrustrowana, postanowiła wrócić do domu, obiecując sobie w duchu, że jutro schwyta mordercę.
John Baldwin, jej narzeczony i zarazem specjalista od portretów psychologicznych FBI, pracował
nad pewnym przypadkiem w Minnesocie. Taylor miała cały dom dla siebie.
Zasypianie zawsze sprawiało jej trudność, czy z Baldwinem, czy bez niego, ale przyzwyczaiła się, że
leżą razem w łóżku. W
najgorszym wypadku przynajmniej rozgrzewał jej stopy. Bez niego i bez Sam czuła się samotna.
Zamiast jednak użalać się nad sobą, wyciągnęła piwo z lodówki i postanowiła zagrać w
komputerowy bilard. Z wprawą rozbijała jedną bilę za drugą, aż wreszcie około trzeciej nad ranem
ogarnęło ją zmęczenie. Spała niespokojnie przez parę godzin, Wstała wcześnie, wzięła prysznic i
pojechała do prosektorium na sekcję zwłok Go-Go.
Taylor musiała zadbać o to, żeby komendant otrzymał
najświeższe informacje, które będzie mógł przekazać wysoko postawionym przyjacio-
108
łom. Sprawa wydawała się niezwykła i tym bardziej Taylor brakowało Sam. Doktor Fox był dobrym
patologiem, szybkim i konkretnym, lecz nie miał szóstego zmysłu, którym dysponowała Sam. Tylko
ona wiedziała, co robić, żeby prawda o morderstwie wyszła na jaw.
Dziewczyna została pchnięta tylko raz, nóż najprawdopodobniej był sztyletem o obustronnym ostrzu,
długim na dwanaście do siedemnastu centymetrów. Przeszył ciało przy żebrach, pod mostkiem i
przebił serce. Badanie toksykologiczne ujawniło obecność TH
we krwi ofiary, jednak na
pełniejszy raport należało zaczekać jeszcze parę tygodni. Oficjalnym powodem śmierci było
wykrwawienie. Taylor żałowała Go-Go.
Sporo narozrabiała, lecz nie zasłużyła na śmierć, w dodatku w takich okolicznościach. Miała pecha,
że morderca wziął ją na celownik.
Doktor Fox skończył sekcję stosunkowo wcześnie. Taylor zastanawiała się, czy wpaść do ,Waffle
House" na śniadanie, ale postanowiła najpierw
2 THC - tetrahydrokannabinol, substancja znajdująca się w marihuanie (przyp. tłum.).
109
wrócić do komendy. Okazało się to dobrym pomysłem.
Czekały na nią nagrania z Centrum Sztuk Scenicznych, wraz z załączoną notatką od Tima: „Sprawdź
15.47. Chyba mamy naszego faceta. Jestem w sądzie, wrócę jak najszybciej".
Taylor wrzuciła płytę do laptopa i uruchomiła odtwarzanie.
Materiał był zdumiewająco wyraźny, chociaż czarno-biały.
Nastawiła godzinę, którą wskazał Tim, i zaczęła odtwarzać płytę.
Zauważyła to dopiero za trzecim razem. Tim naprawdę ma dobre oko, uznała. W prawym dolnym
rogu ekranu mignęła biała plamka, którą Taylor wzięła za daszek czapki. Chwilę później mężczyzna
w białej bejsbolówce pojawił się na ekranie. Podszedł
do szmacianego tobołka, w którym Taylor rozpoznała Go-Go, po czym zniknął z ekranu. Go-Go padła
na ziemię i już. To był
ułamek sekundy, a ten drań cały czas stał plecami do kamery Cóż, przynajmniej mogli ograniczyć
poszukiwania do mężczyzn, a to eliminowało mniej więcej połowę osób z kręgu podejrzanych.
Taylor szybko oszacowała w myślach wzrost mordercy, porównując go z kamiennym murem, który
110
prowadził do War Memorial Auditorium. Doszła do wniosku, że miał poniżej metra osiemdziesięciu,
czyli był mniej więcej wzrostu Gustafsona.
Jeszcze kilka razy odtworzyła nagranie, lecz niczego istotnego nie znalazła. Uznała, że raczej można
wykluczyć kradzież portfela mordercy przez Go-Go. Atak był błyskawiczny, wręcz profesjonalny,
poza tym sprawca nawet nie próbował odzyskać portfela. Wbił nóż, dziewczyna padła, a on zniknął
w okamgnieniu. Może jednak wzięła na cel niewłaściwego człowieka?
Nagle zadzwonił telefon, przerywając rozmyślania Taylor.
Zerknęła na wyświetlacz. Dzwonił sierżant.
- Jackson - powiedziała do aparatu.
- Cześć, tu Parks. Jestem na przystani River Road. W wodzie znaleziono zwłoki. Z dokumentów
wynika, że denat to Heath Stover z Nowego Orleanu.
- Gratulacje. Zadzwoń do Wadea, niech on się tym zajmie. Ja pracuję nad Go-Go.
- Mam tu Wade'a, ale pewnie chciałabyś coś zobaczyć. Nasz topielec dostał nożem dokładnie w to
samo miejsce, co Go-Go.
111
*
Na otyłym tułowiu Heatha Stovera znajdował się znajomy ślad, tuż pod mostkiem. Dookoła brzegów
rany widniał żółty, podskórny tłuszcz, który wypłynął z rozcięcia. Woda zmyła krew. Fox
przeprowadził sekcję natychmiast po pojawieniu się ciała w prosektorium Ośrodka Medycyny
Sądowej. Taylor stała z boku z założonymi na piersi rękami i, stukając stopą o podłogę,
obserwowała, jak Fox mierzy, mamrocze i wsadza suwmiarkę do rany, żeby ustalić jej głębokość. W
końcu wyprostował się i skinął głową.
- To samo ostrze. Obustronne, ostre jak cholera. Widzisz, że cios zadano bez wahania, jednym,
zdecydowanym ruchem?
Wszedł jak w masło, pod mostek i w serce. - Fox popatrzył na Taylor, a w jego brązowych oczach
zobaczyła niepokój. -Ten, kto zadał cios, miał pewną rękę.
- Czy ta sama osoba zabiła Go-Go?
- Tego nie potrafię określić, ale wiedział albo wiedziała, gdzie najskuteczniej wbić nóż. To nie jest
zwykłe pchnięcie. Cios był
czysty i precyzyjny, zadany przez kogoś o niespotykanych umiejętnościach. Podobnie jak w przypadku
Go-Go.
112
- Chyba możemy uznać, że to facet - oznajmiła Taylor. -
Wygląda na to, że kamera monitoringu nagrała morderstwo.
Gdyby Go-Go się nie przewróciła, pomyślałabym, że zabójca po prostu na nią wpadł. Szybko poszło.
Pomóż mi to odtworzyć.
Parę razy odegrali przebieg zabójstwa i Fox potwierdził, że biorąc pod uwagę ranę Go-Go, tak
mogło ono przebiec.
- Stover dostał cios i wpadł do rzeki. Nie przebywał w niej zbyt długo i ma trochę wody w płucach,
więc jeszcze żył, kiedy znalazł się w rzece. Może morderca zadał cios, a wtedy Stover wpadł do
wody Niewykluczone, że zabił go przy brzegu i popchnął. Prześwietlenie wykazało, że ofiara ma
parę złamanych kości, więc albo wdała się w bójkę, albo spadła...
- ...z jednego z mostów - dokończyła. - Możemy przejrzeć nagrania monitoringu z ostatniej nocy i
ustalić, gdzie wpadł do wody.
- To nie jest pozbawione sensu - przyznał doktor Fox i dodał: -
Dwa zabójstwa jednego dnia. Facet ma poważny problem.
- Nie żartuj, Fox. Dzięki. Muszę porównać przypadki Stovera i Go-Go, żeby sprawdzić, co
113
mają ze sobą wspólnego. Wtedy łatwiej mi będzie wyobrazić sobie mordercę.
Słowa piosenki znów pojawiły się w jej głowie, tym razem trochę zmienione.
„Coś na pewno będzie pasowało do reszty.
Wracając do komendy, Taylor intensywnie myślała o dwóch morderstwach dokonanych w ten sam
sposób identycznym narzędziem. Ofiarami ich padło dwoje ludzi, którzy na pozór nie mieli ze sobą
nic wspólnego. Szybkie dochodzenie w sprawie Stovera wykazało, że przyjechał w interesach,
późnym popołudniem zameldował się w hotelu „Hermitage", pytał, gdzie dokładnie na Broadwayu
znajduje się knajpa „Rippys Barbeque", i wyszedł około osiemnastej poprzedniego dnia. Marcus
Wade już zaczął węszyć i Taylor liczyła na to, że znajdzie jakiś trop.
Sama skontaktowała się z Okręgową Komendą Policji w Fairfax w Wirginii. Po kilku irytujących
próbach w końcu połączono ją z detektywem Drakiem Hagermanem. Taylor pokrótce przedstawiła
przebieg wydarzeń i poprosiła o pomoc 114
w wytropieniu Gustafsona. Hagerman obiecał, że oddzwoni w ciągu doby. Z zadowoleniem
zakończyła rozmowę i zatelefonowała do Marcusa, aby sprawdzić, co udało mu się wytropić.
Okazało się, że ma dla niej dobre wieści.
- Właśnie zamierzałem do ciebie dzwonić -oświadczył, odebrawszy po pierwszym sygnale. -Możesz
mi wysłać zdjęcie faceta, którego portfel znaleziono przy Go-Go? Tego, którego nie udało nam się
odszukać?
- Zaraz je przywiozę. A o co chodzi?
- Stover był tutaj wczoraj wieczorem z jakimś facetem. Opis cholernie pasuje do zdjęcia w prawie
jazdy. Jeśli to on...
Taylor poczuła przypływ entuzjazmu jak zawsze, kiedy w śledztwie następował istotny przełom.
Niespełna dwadzieścia cztery godziny - to naprawdę robiło wrażenie. Jej ludzie znali się na swojej
robocie.
- Będę za pięć minut.
Zadzwoniła do DeMikea, żeby przekazać mu najnowsze informacje o postępach w śledztwie, po
czym pojechała do
„Rippys". W porze lunchu było pełno; goście przyszli jeść, pić i słuchać zbyt
115
głośnej muzyki country Taylor chętnie dowiedziałaby się, jaki zysk przynosił lokal w skali roku.
Ludzie walili tutaj drzwiami i oknami.
Zastała Marcusa przy barze z tyłu. Wyraźnie zadowolony, rozmawiał z kelnerką. Marcus był
przystojny, jego urok osobisty często pomagał rozwiązać ludziom języki. Taylor popatrzyła na niego,
a on odkaszlnął i nagle zmienił się w zawodowca.
- Pani porucznik, Brandy obsługiwała pana Stovera wczoraj wieczorem i mówi, że był tu z innym
panem.
Taylor przyjechała uzbrojona w wydruk, na którym znajdowało się sześć fotografii. Wyciągnęła go z
kieszeni kurtki i podsunęła kelnerce.
- Czy któryś z tych mężczyzn wydaje się pani znajomy? -
zapytała.
Gustafson był w górnym rzędzie, trzeci od lewej. Brandy nie wahała się ani przez chwilę.
- To ten facet. - Wskazała Gustafsona.
- Ma pani stuprocentową pewność?
- To on. Przesadnie ugrzeczniony, za często się uśmiechał, lecz nie dał napiwków. Chcieli poszaleć i
grubas pytał, dokąd powinni się wybrać.
116
Wysłałam ich do „Tootsies" i zaproponowałam też „Cadillac Ranch".
Policjanci spojrzeli po sobie.
- Dziękuję pani - powiedziała Taylor i zastrzegła: - Proszę nikomu o tym nie mówić, być może
wezwiemy panią na rozmowę, aby uzyskać dodatkowe informacje.
- Dobrze. Jeśli to jakiś zbok, to nie chcę go tu więcej widzieć.
Muszę iść, bo szef krzywo na mnie patrzy. - Zalotnie zerknęła na Marcusa. -Zawołaj mnie, jak kiedyś
wpadniesz.
Marcus był wyraźnie zakłopotany. Taylor uśmiechnęła się do niego i powiedziała:
- Ale z ciebie czaruś.
- Wiesz, jak jest - mruknął. - To nasz facet?
- Na to wygląda. Trzymaj się tego śladu i spróbuj ustalić szczegółowy przebieg wypadków. Prawdę
mówiąc, jestem zdumiona. Albo facet upuścił portfel, kiedy mordował Go-Go, albo zdołała
wyciągnąć mu go z kieszeni. Niesamowita przytomność umysłu jak na dziewczynę, która jest
nawalona i właśnie umiera.
- Była wytrawnym kieszonkowcem. Może wcześniej też go namierzyła.
117
- To ma sens. Praktycznie podała nam swojego zabójcę na tacy. Wracam na komendę, żeby poszperać
w sieci.
- Jasne. Do zobaczenia.
Tayler obserwowała, jak Marcus odchodzi, zadowolona, że ma do dyspozycji tego doświadczonego
detektywa, po czym wróciła do auta. Zdążyła uruchomić silnik, gdy jej iPhone zapiszczał,
powiadamiając o nadejściu e-maila od Hagermana z okręgu Fairfax. W systemie
Wirginii nie
figurował nikt o nazwisku James Gustafson, a pod adresem wpisanym do prawa jazdy znajdowała się
pusta parcela.
Morderca był duchem.
ViCAP Program Ścigania Niebezpiecznych Przestępców, był
najlepszym przyjacielem detektywa z wydziału zabójstw, jeśli wiedział on, jak z niego korzystać. Nie
wystarczyło wpisać, o jaką zbrodnię chodzi, i czekać, aż system znajdzie podobne 3 DMV,
Department of Motor Vehicles (j. ang.) - Wydział Komunikacji (przyp. tłum.).
4 Dekompensacja (j.łac.) - termin medyczny, załamanie się mechanizmów wyrównawczych
organizmu (przyp. red.).
118
przypadki. Trzeba było dokładnie wiedzieć, o co prosić.
Taylor wielokrotnie korzystała z usług programu, potrafiła więc uruchomić procedurę
poszukiwawczą i ustawić się w kolejce po odpowiedź. Liczyła na szybkie rezultaty, jednak serwis
nie był w pełni zautomatyzowany. Część nużącej, rutynowej roboty musiał
wykonać żywy człowiek, a FBI było zasypywane pytaniami.
Taylor wrzuciła dane wyjściowe, z wielką starannością opisując podobieństwa pomiędzy
morderstwami Go-Go i Heatha Stovera, zacisnęła kciuki i przeszła do następnego etapu dochodzenia
-
musiała dowiedzieć się, kim jest zabójca.
Odpowiedzi nadeszły kilka godzin później, znacznie szybciej, niż się spodziewała. Z wahaniem
przeczytała e-mail, po czym usiadła wygodniej i zamyśliła się nad nowymi informacjami.
System odszukał kilka podobnych wypadków z całego kraju.
Gustafson czy kimkolwiek był ten skurwiel nie próżnował.
Taylor wiedziała, że pora poinformować policję w innych stanach. Zabójca działał na tak dużym
obszarze i miał na koncie tyle ofiar, że nie mogło to być dziełem przypadku.
Wtajemniczyła
119
w swój plan komendanta, uzyskała jego aprobatę, a potem postanowiła poszukać pomocy u źródła.
Jej narzeczony był
specjalistą od portretów psychologicznych.
Baldwin odebrał po pierwszym sygnale.
- Cześć, skarbie. Jak się masz?
- Cześć, złotko. Bywało lepiej. Na biurku mam dwie rozgrzebane sprawy z wczoraj i właśnie
dostałam raport z ViCAP-u. Moim zdaniem, mamy do czynienia z seryjnym mordercą.
Wtajemniczyła go w szczegóły, po czym przesłała mu e-mailem cały raport. Zaczekała, aż odbierze
tekst i go przeczyta.
Parę minut później Baldwin zgodził się z opinią Taylor.
- Chyba właściwie oceniłaś sytuację - powiedział. - Mówiłaś, że jak ten typ się nazywa?
- Prawo jazdy wystawiono na Jamesa Gustafsona, ale właśnie otrzymałam wiadomość z okręgu
Fairfax, że w systemie nie ma nikogo o tym nazwisku, a adres jest fałszywy. Prawo jazdy, karty
kredytowe i cała reszta to albo doskonała kradzież tożsamości, albo bardzo wysokiej jakości
fałszerstwo. Kim jest ten facet? Bez wątpienia zabija od lat. Przy ostatniej ofierze zmienił typowy
120
dla siebie sposób działania. Dotąd żerował na bezdomnych.
Go-Go była zwariowana i wyglądała jak bezdomna, ale zamożny chirurg z Nowego Orleanu? Jeden
błąd mógł być dziełem przypadku, jednak drugi... Kelnerka odniosła wrażenie, że są przyjaciółmi,
którzy wspólnie spędzali wieczór na mieście. Może Stover znał prawdziwą tożsamość mordercy i
dlatego zginął.
- To wiarygodna teoria. Skoro popełnia następujące po sobie morderstwa, idę o zakład, że ma jakieś
kłopoty i cierpi na dekompensację*.
- Wzięliśmy go na celownik i zamierzam zamienić mu życie w piekło.
- Wydaje mi się, że to ktoś, kto przez całe życie był nadmiernie ostrożny. Zajmuję się bardzo trudną
sprawą i nie mogę ci pomóc, ale wiem, do kogo powinnaś zadzwonić. Pracowaliśmy razem przy
kilku dochodzeniach. Jest bystra, pogadaj z nią.
- Jak się nazywa?
- Maggie O'Dell. Dam ci jej numer.
121
Baldwin wyrecytował cyfry, a Taylor je zapisała.
- Zadzwonię do niej od razu - oznajmiła. -Dzięki, skarbie.
Przekręć później, dobrze?
- Oczywiście. Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Taylor odłożyła słuchawkę, odczekała chwilę, po czym zatelefonowała pod numer podany przez
narzeczonego.
Pomyślała, że nawet jeśli Maggie
o Dell nie zdoła jej pomóc, przynajmniej FBI dowie się, że James Robert Gustafson jest podejrzany o
zabójstwa. Włączyła się poczta głosowa
i Taylor zostawiła wiadomość. Przedstawiła się, wyjaśniła, co ją wiąże z Baldwinem, i pokrótce
opowiedziała o danych z ViCAP-u. Po zakończeniu rozmowy usiadła wygodniej, opierając obute
stopy o blat biurka. Umocniła się w przekonaniu, że musi wymierzyć mordercy sprawiedliwość za
śmierć Go-Go i Stovera. Wiedziała, że nie dopuści, by zabójca uniknął kary W tym momencie nie
mogła zrobić nic więcej.
JR powitały światła Waszyngtonu. To błyszczące, piękne miasto było jego domem. Czuł się bez-
122
pieczny, kiedy tylko wjeżdżał do okręgu Fairfax, wiedząc, że jest zaledwie kilka kilometrów od
swojej bazy To była długa wyprawa, na swój sposób wyczerpująca, ale zdecydowanie warta
wysiłku.
Znowu czuł się syty, ekscesy ostatniego miesiąca ukoiły jego furię. Postanowił się uspokoić,
wpasować w swoje życie, pracować jak grzeczny chłopczyk, naładować baterie. Może wyjedzie na
krótkie wakacje w góry. Tam, gdzie będzie mógł
obserwować padający śnieg, słuchać śpiewu ptaków, szumu wody i czuć chłodny powiew wiatru na
skórze.
I gdzie będzie wspominać. Ciągle wspominać.
123
Noc stalowego noża
Alex Kava
124
Niedziela, 4 grudnia
Godzina 2.37
Śródmieście Omaha, Nebraska
Nick Morrelli wsunął ręce głęboko w kieszenie. Zrobiło się piekielnie zimno, a on zapomniał
rękawiczek. Mroźne powietrze kąsało w twarz i utrudniało oddychanie. Śnieg skrzypiał pod butami,
mokasynami z włoskiej skóry za pięćset dziesięć dolarów od Salvatore Ferragama. To był najgłupszy
zakup, na jaki dał się namówić swojej siostrze Christine. Wyglądał w tych butach jak szef mafii albo,
co gorsza, jak polityk, a nie ekspert od ochrony.
Był na prywatnym przyjęciu, kiedy telefonicznie wezwał go Pete. Doszedł do wniosku, że bez trudu
pokona dwie przecznice z Fiat Iron do Rockwood Building. Nie wziął pod uwagę, że przez ostatnie
dziesięć godzin nieprzerwanie
125
padał śnieg, więc szedł ostrożnie po warstwie drobin lodu, pozostawionych na krawężniku przez
pługi śnieżne. Mimo soli i piachu już dwa razy omal się nie przewrócił.
Służby miejskie pracowały po godzinach, usiłując oczyścić ulice przed niedzielnym Świątecznym
Festiwalem Świateł. Była to wielka uroczystość, rozpoczynająca okres poprzedzający Boże
Narodzenie. Muzyka na żywo, rozmaite kiermasze i uliczne występy miały przyciągnąć publiczność.
Zaplanowano, że aktorzy poprzebierani za postacie z książek Karola Dickensa będą spacerować po
wyłożonych kocimi łbami ulicach Old Market. Świątecznie udekorowane lodowisko ConAgra
zaprosi do zabawy łyżwiarzy Jutrzejszego wieczoru miasto rozświetlą dziesiątki tysięcy migoczących
światełek, które rozwieszono na wszystkich drzewach posadzonych wokół kompleksu Gene Leahy
Mail, a także na dachach budynków w śródmieściu, również tych wysokich.
W czasie corocznego festiwalu miejscowi i turyści świetnie się bawili, ale dla ludzi z branży
ochroniarskiej, takich jak Nick, był to bardzo pracowity okres. Firma, w której był zatrudniony, 126
United Allied, strzegła dwunastu budynków w tej okolicy.
Pośpiesznie przechodząc na drugą stronę Szesnastej Ulicy, popatrzył na grube, mokre płatki,
połyskujące na tle nocnego nieba. W dzieciństwie on i jego siostra nazywali je magicznym
gwiazdkowym pyłem.
Pete czekał na niego przy tylnych drzwiach Rockwood Building. Był to jeden z ulubionych domów
Nicka, historyczny, pięciopiętrowy, z atrium pośrodku, które sięgało aż do dachu. Za każdym razem
Nick odnosił wrażenie, że wchodzi do ogrodu, gdzie królowały rozłożyste i wysokie rośliny, od góry
osłonięte przeszkloną kopułą. W budynku mieściły się biura, o późnej porze puste, i z tego powodu
Pete czuł się bardziej dozorcą niż strażnikiem.
Teraz ten starszy mężczyzna był wyraźnie przestraszony. Miał
szeroko otwarte oczy, a jego włosy wyglądały na jeszcze bielsze na tle czarnej skóry W drżących
dłoniach mocno ściskał pałkę.
Nick dotąd nie widział go w takim stanie. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że Pete został
wyposażony w pałkę.
- Nie przyszedł o północy, jak zawsze - powiedział Pete do Nicka, prowadząc go korytarzem.
127
Nick nie był pewien, o kim mowa, gdyż przez telefon Pete kazał mu tylko natychmiast się zjawić.
Teraz zaprowadził go do innego wyjścia, do podwójnych drzwi od strony bocznej uliczki.
Korzystali z nich tylko pracownicy nadzoru technicznego w budynku albo sprzątaczki, żeby wyrzucić
śmieci.
- Zwykle tu wpada, mówiłeś, że tak można. -Pete zerknął
przez ramię na Nicka, lecz nie zwolnił kroku. - Czasem pomacha trochę łopatą, jak go poproszę. -
Nadal mocno ściskał pałkę. -
Zrobiłem nam dziś gorące kakao, bo na zewnątrz jest lodownia.
Kiedy się nie pokazał, zacząłem się rozglądać.
Powoli otworzył drzwi i wyjrzał na dwór, jakby się spodziewał, że ktoś na niego skoczy
Nick poklepał Petea po ramieniu i delikatnie przytrzymał, żeby go ominąć.
- Jeśli ktoś ma kłopoty, to na pewno mu pomożemy.
Po Święcie Dziękczynienia podjął decyzję, że bezdomni mogą sypiać w niektórych tylnych wejściach
do budynków. Podczas świąt nie miał serca wyrzucać bezdomnych na ulicę. Polecił przy tym
128
Peteowi i innym strażnikom, żeby dzwonili, jeśli wynikną kłopoty.
Zrobił dwa kroki na zewnątrz i w skutym lodem zaułku zobaczył stos szarej wełny i brudnego dżinsu
na poplamionej krwią kopie śniegu. Twarz mężczyzny była wykrzywiona i częściowo zasłonięta
szalikiem w jaskrawozieloną i pomarańczową kratę, który Nick natychmiast rozpoznał.
- O, Boże, tylko nie Gino. Co się stało, do cholery?
Usiłował podejść bliżej, ale mokasyny na cienkiej podeszwie pośliznęły się na strugach krwi, która
już zaczynała zamarzać.
Stracił równowagę, a przewracając się, chwycił dłonią róg kontenera na śmieci. Lodowaty metal
rozciął mu skórę, ale mimo to Nick zacisnął palce na śmietniku. Oddychał ciężko, niczym smok
wyrzucając z nosa i ust kłęby pary. Nabrał powietrza w płuca i szeroko rozstawił nogi, po czym
sięgnął do Gina, nadal trzymając się pojemnika. Przycisnął dwa palce do szyi bezdomnego. Skóra
Gina była niemal tak zimna jak metal kontenera.
129
Godzina 4.12
Hotel „Crown Plaża"
Kansas City, Missouri
Dźwięki salsy wyrwały Maggie O Dell ze snu. Gwałtownie usiadła w pościeli, przełożyła nogi przez
brzeg łóżka i w tym momencie uświadomiła sobie, że to dzwoni jej telefon.
Niechcący zmieniła sygnał w aparacie i była zbyt zmęczona, aby przywrócić poprzednie ustawienie.
- Chyba mamy przełom - oświadczył męski głos.
To był R.J. Tully, jej partner w sprawach, do których FBI wysyłało dwie osoby zamiast jednej.
Ostatnio zdarzało się to coraz rzadziej.
Odgarnęła włosy z czoła i zerknęła na hotelowy budzik, żeby sprawdzić, która jest godzina.
- Oby - mruknęła. - Obudziłeś mnie.
- O kurde, przepraszam!
130
Tully był jedynym funkcjonariuszem policji, który wygadywał rzeczy typu „O kurde, w dupę jeża!".
Uśmiechnęła się, po omacku szukając włącznika światła.
- Myślałem, że ty nigdy nie sypiasz - dodał, czekając, aż Maggie oprzytomnieje.
Wiedział, że od ponad roku walczyła z bezsennością. Przed dwoma miesiącami otrzymała postrzał w
głowę. Wprawdzie raport mówił o „draśnięciu czaszki wzdłuż lewego płata skroniowego", ale
przeszywający ból, który dopadał Maggie w regularnych odstępach czasu, był dojmujący i nie
ułatwiał
zasypiania. Poza tym czuła się nieźle, przynajmniej wmawiała to ludziom.
- Co to za przełom?
- Dostałem telefon z Omaha. Zasztyletowano bezdomnego mężczyznę. Chyba to robota naszego faceta.
Wstała z łóżka, przecierając oczy, i zapaliła wszystkie lampy.
Przyjechała do Kansas City, żeby popchnąć do przodu śledztwo.
Tymczasem ofiary i dowody pochodziły sprzed dwóch tygodni.
- Dlaczego uważasz, że chodzi o niego?
131
- Atak był błyskawiczny, brak innych obrażeń, tyłko jedna rana. Cios w klatkę piersiową, tuż pod
żebrami. Wstępne oględziny wskazują na długie, obustronne ostrze.
To by się zgadzało. Od miesiąca ścigała wielokrotnego mordercę, przemierzając kraj. Zaczęło się
pod koniec października od prośby Johna Bald wina, agenta specjalnego, kierującego Drugą
Jednostką Analizy Behawioralnej. Chodziło o zbadanie sprawy nożownika w Nashville. Maggie
ciągle jeszcze leczyła rany, jednak nie odmówiła, bo była winna Baldwinowi przysługę. Porucznik
Taylor Jackson przysłała jej wszystko, co zgromadziła, prowadząc dochodzenie: raporty techników i
medyków, protokoły z przesłuchań świadków, zapisy monitoringu i nawet prawo jazdy Okazało się,
że ten dokument to podróbka, a z rozmów ze świadkami nie wynikło nic interesującego poza tym, że
poszukiwany „za dużo się uśmiechał".
Kiedy Maggie doszła do wniosku, że dotychczas zebrany w śledztwie materiał jest niewystarczający,
zdarzyło się coś dziwnego. Raymond Kunze, zastępca dyrektora, kierujący Zespołem do spraw
Analizy Behawioralnej w Quantico, 132
zlecił jej prowadzenie właśnie tej sprawy. Upierał się, żeby Maggie i Tully zajęli się nią w
pierwszej kolejności. Wcześniej, prawie przez rok nie otrzymywali żadnych pilnych zleceń i Maggie
natychmiast nabrała podejrzeń. Dlaczego akurat to śledztwo? Czy chodzi o powiązania polityczne?
Komu Kunze jest winien przysługę?
Była wściekła, kiedy się okazało, że przeczucie jej nie zawiodło. Ważny senator z Tennessee był
bliskim przyjacielem ojca ofiary z Nashville, młodej kobiety. Maggie nie musiała szczególnie się
wysilić, by odkryć, że nie chodziło o jednorazowe zabójstwo. W Nashville znaleziono mężczyznę,
dobrze sytuowanego chirurga, zamordowanego w identyczny sposób.
Natomiast w Nowym Orleanie ofiarą zabójcy padła młoda kobieta, która dopiero co urodziła
dziecko, oraz bezdomny mężczyzna.
Przeszukując dane Programu Ścigania Niebezpiecznych Przestępców, odkryła, że morderca mógł
zabić od dziesięciu do dwunastu osób w różnych miastach. Wskazywał na to sposób działania i użyte
narzędzie. Wraz z Tullym, Maggie ochrzciła go mianem Nocnego Nożownika.
133
Teraz krążyła po hotelowym pokoju, słuchając, jak Tully wtajemnicza ją w dodatkowe szczegóły Ze
słuchawki dobiegł ją szelest papieru i pomyślała, że partner sporządził notatki na menu dań na wynos
albo na rachunku z pralni chemicznej - na ogół
korzystał z tego, co akurat miał pod ręką.
- Już mówię, o co chodzi - powiedział. - Patolog z Omaha uważa, że to zdarzyło się dziś rano. Z
pomiaru temperatury ciała wynika, że w ciągu ostatnich sześciu godzin. Strażnik upiera się, że to
musiało być około drugiej w nocy.
- O drugiej? - zdziwiła się. - To zaledwie kilka godzin temu.
Skąd ta pewność?
- Znał ofiarę. Mówi, że... Gino, tak się nazywał zamordowany, zwykle brał prosto z rampy dwanaście
dodatków do niedzielnego wydania „Omaha World Herald" i sprzedawał je, żeby zarobić parę
dolarów. Jeden egzemplarz przynosił strażnikowi i razem pili kakao.
- Odkąd to czas zgonu ustala się na podstawie niedzielnych obyczajów strażników?
- Chodzi o to, że znaleźli go między drugą trzydzieści a trzecią rano, a miał przy sobie
134
dwanaście gazet. Niedzielne wydanie nie trafia na rampę przeładunkową przed drugą pięć.
Tully umilkł. Czekał, aż Maggie przetrawi informacje i zrozumie, na czym polega przełom w
śledztwie.
- A więc mamy świeżą ofiarę - oznajmiła i nagle to do niej dotarło - i mniej niż dobę, zanim
zaatakuje po raz drugi i wyjedzie z miasta.
- Z Kansas City do Omaha jest około dwustu
dziewięćdziesięciu kilometrów. Jakieś dwadzieścia, trzydzieści minut samolotem - zauważył Tully. -
Może być opóźnienie, bo spadło sporo świeżego śniegu.
- Wypożyczyłam samochód, przyjadę - odparła Maggie. Nie znosiła latania. - Zapewne i tak jazda
potrwa krócej niż rezerwacja miejsca, dotarcie na lotnisko, odprawa...
- Około trzech godzin jazdy, ale w tym śniegu...
- Nie ma problemu - przerwała mu.
- Na pewno?
- Za bardzo się przejmujesz. Wymienię samochód na terenowy. Powiadom Omaha, że jestem w
drodze.
135
Godzina 5.41
Hotel „Embassy Suites",
Old Market Omaha, Nebraska
Wyjrzał przez okno hotelowego apartamentu na puste, wybrukowane kocimi łbami ulice. Wcześniej
jeździły tędy zaprzęgi konne, a na paru rogach występowali uliczni artyści. W
budynkach z cegły niegdyś mieściły się rzeczne magazyny portowe, z czasem zastąpione przez
restauracje i luksusowe sklepy
Mimo opadów śniegu zeszłej nocy chodniki były pełne przechodniów, a na jezdniach roiło się od
samochodów. Pojawił
się nawet policjant na koniu. A jednak pięć czy sześć przecznic dalej JR wbił mężczyźnie nóż w
serce i oddalił się. Przeszedł
przez tłum i dotarł do hotelu, nie zwróciwszy na siebie uwagi choćby jednej osoby.
Kontrolował sytuację. Wszystko było w normie. Znowu mógł
żyć zgodnie z ustalonym trybem.
136
Wiedział, że natrętna furia nie będzie przymuszała go do popełniania bezmyślnych błędów.
Nowy Orlean wyprowadził go z równowagi, a w Nashville się pogubił. Zawsze starannie dobierał
ofiary, tak by nikt ich nie szukał. Tyle że Heath Stover nieoczekiwanie powrócił do niego z
przeszłości i zmusił do zmiany reguł gry. Podobnie jak bogata suka, która udawała zagubioną
duszyczkę. W mediach nieustannie wracano do jej tragicznej śmierci, nazywano ją nieszczęściem,
jeszcze jednym z długiej listy bombardujących obozowiska Okupantów na terenie całego kraju.
Reporter użył właśnie tego słowa „bombardujących".
Zupełnie jakby protestujący byli żołnierzami pozostającymi w okopach pod ostrzałem wroga.
Pokręcił głową. Niedobrze mu się robiło na widok tłumów protestujących w każdym mieście, do
którego przyjeżdżał. Na szczęście, nie miał z nimi do czynienia w Kansas City ani tutaj, w Omaha.
Jeszcze jeden sygnał, że znalazł
się na właściwej drodze.
Sprzedaż wzrastała, nowy laserowy skalpel Bosco okazał się hitem. Medyczne środowisko w Omaha
była niczym plastelina w jego rękach.
137
W czwartek i w piątek podczas zjazdu w Qwest Center znacznie przekroczył ustalone minimum
sprzedaży, a mimo to dopiero zabójstwo przywróciło mu wiarę w siebie.
Rozejrzał się po apartamencie i zatarł ręce, po czym spojrzał
na zegarek. Pomyślał, że weźmie prysznic, ubierze się i pójdzie na śniadanie. Miał przed sobą wolny
dzień, wyjedzie dopiero jutro rano. Zamierzał skorzystać z Świątecznego Festiwalu Świateł. Old
Market zapełni się ludźmi i nie będzie musiał długo szukać celu numer dwa.
138
Godzina 7.26
Komenda Główna Policji w Omaha
Nick Morrelli zgniótł papierowy kubek i cisnął go do stojącego w kącie kosza na śmieci. Miał dosyć
kawy. Był
zmęczony i chciał wrócić do domu. Potarł oczy i zaczął
spacerować po pomieszczeniu, które było żałosną namiastką pokoju wypoczynkowego dla
policjantów. Oprócz składanych krzeseł i metalowego stolika znajdowały się tu także rząd
automatów z przekąskami, ekspres do kawy i zapadnięta kanapa, ustawiona pod ścianą.
W pewnej chwili do środka wszedł jeden ze śledczych, Tommy Pakuła. Miał podwinięte rękawy
koszuli, ogolona głowa lśniła od potu. Detektyw wręczył Nickowi czarno-biały wydruk, kopię prawa
jazdy
- Rozpoznajesz tego gościa? - zapytał. - Może widziałeś go na terenie budynków chronionych przez
waszą agencję?
139
Odbitka prawa jazdy została powiększona, co sprawiło, że zdjęcie się rozmazało. Widniejący na nim
mężczyzna wyglądał
zwyczajnie, niczym się nie wyróżniał.
- Nie, wątpię - odparł Nick.
Pakuła opadł na jedno ze składanych krzeseł i wskazał drugie, żeby Nick także usiadł. O co detektyw
mógł jeszcze spytać? -
zastanawiał się zniecierpliwiony Nick, jednak zajął miejsce.
Tommy Pakuła był jednym z bardziej doświadczonych policjantów. Miał cztery córki, a ożenił się z
licealną miłością.
Przepytywał Nicka parę lat wcześniej w innej sprawie, także morderstwa.
- Nie tak dawno byłeś szeryfem - zauważył Pakuła, wyrywając Morrellego z zamyślenia.
Rzeczywiście, Nick pełnił funkcję szeryfa okręgowego, ale uznał, że musi odejść, kiedy morderca
omal nie zabił jego siostrzeńca. Oczekiwał, że Pakuła zakończy rozmowę, jednak się pomylił.
- Możesz mi powtórzyć, dlaczego dotykałeś denata przed wezwaniem policji? - zarzucił Nickowi
detektyw.
- Chciałem mu pomóc, gdyby okazało się, że jeszcze żyje.
Pakuła uniósł brew w wyrazie dezaprobaty.
- To Gino - zauważył Nick.
Patrzył, jak Pakuła odchyla się, po czym wypuszcza powietrze z płuc i pociera szczękę.
140
Wszyscy kochali Gina. Nikt nie znał jego nazwiska, ale na dobre zakorzenił się w śródmieściu.
Dawniej sprzedawał włoskie kiełbaski z papryką z rozklekotanego wózka, na rogu Szesnastej i
Douglas, tuż przed Brandeis Building. Potem nagle stracił pracę i trafił na ulicę. Był wysoki i chudy,
z biegiem lat coraz bardziej przygarbiony, o brązowych oczach, błyszczących radością wbrew
podłemu losowi. Ochroniarze, policjanci, nawet faceci z rampy przeładunkowej przy drukarni gazet
lubili Gina i pomagali mu, jak mogli. Wczoraj nikt go nie ustrzegł przed tragiczną śmiercią.
- To facet, którzy zasztyletował Gina? - zapytał Nick, podnosząc wydruk.
Pakuła skinął głową.
- FBI też tak uważa - dodał. - Morderca pozostawił ofiary także w innych miastach. Siedzimy jak na
szpilkach, odkąd dwa tygodnie temu zaatakował w Kansas City.
141
- Mogę zatrzymać wydruk?
- Jasne. Pokaż swoim ludziom. Ile budynków w śródmieściu znajduje się pod waszą ochroną?
- Dziewięć i jeszcze trzy na Old Market. Nick złożył wydruk i wsunął do tylnej kieszeni
spodni. Postanowił, że jeśli zajdzie taka potrzeba, sam dorwie tego sukinsyna. Zadał sobie w duchu
pytanie, czy powiedzieć Pakule, że na każdym rogu Rockwood Building zostały zainstalowane
kamery przemysłowe. Zanim się zdecydował, drzwi do pomieszczenia znów się otworzyły i w progu
stanął
młody policjant.
- Przepraszam, że przeszkadzam. Przyszła tu kobieta, żeby się z panem zobaczyć, detektywie.
Upierała się, abym powtórzył, że przywiozła panu pączki z Kansas City. - Policjant zarumienił się,
jakby nie był pewien, czy powinien przekazywać tę informację.
Pakuła wstał z uśmiechem.
- Niech wejdzie - powiedział.
Policjant zniknął, a Pakuła spojrzał na Nicka i znów się uśmiechnął.
- Federalna - wyjaśnił. - Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, w jednej ręce trzymałem pącz-
142
ka, a w drugiej kubek z kawą. - Pokręcił głową, lecz uśmiech nie zniknął z jego twarzy
Nick powinien był się domyślić, co się święci, jednak się zdziwił, kiedy drzwi otworzyły się
ponownie i do środka weszła Maggie 0'Dell, trzymając w ręku białe pudełko z cukierni. Sądząc po
minie, jaką zrobiła na widok Nicka, poczuła się jak ofiara dowcipu, ale tylko przez krótką chwilę.
- Nick Morrelli - powiedziała. - Nie widziałam cię, odkąd odjechałeś z tą blondynką z Minneapolis,
specjalistką od rozbrajania bomb.
Nick się wzdrygnął. Cholera, niezła była.
143
Godzina 10.57
Rok temu Maggie pracowała z Nickiem Morrel-lim.
Godzinami oglądali nagrania ochrony z centrum handlowego Mail of America. To był dzień po
Święcie Dziękczynienia, piątek, który stał się krwawym piątkiem. Troje studentów z collegeu
odpaliło plecaki wypełnione materiałami wybuchowymi.
Teraz znów zasiedli we dwójkę przed rzędem monitorów.
- Jak się mają Timmy i Christine? - zapytała.
Maggie i Nick poznali się jeszcze przed Minneapolis. Nick był
szeryfem. Wspólnie prowadzili dochodzenie w sprawie seryjnego mordercy, które wznowili po
latach, gdy zbrodniarz powrócił.
- W tym roku Timmy grał w futbol. U Christine wszystko w porządku.
144
W niewielkim pokoju zajęli dwa fotele, niczym piloci w kokpicie. Pakuła miał do nich dołączyć za
jakieś pół godziny
- Jak tam twój pan doktor? - spytał Nick, nie odrywając oczu od monitora. Nie udało mu się ukryć
sarkazmu w głosie.
Zamiast wyjawić, że Benjamin Platt nie jest jej mężczyzną, Maggie odparła:
- Ben miewa się dobrze.
Nie pytała, co tam u blond ekspertki od bomb. Nick prawdopodobnie nawet nie pamiętał jej imienia.
Właśnie dlatego nie brała pod uwagę poważnego związku z Nickiem Morrellim.
Nie nadawał się na partnera. Maggie przeżywała zbyt wiele dramatów w życiu zawodowym, żeby
pozwolić sobie na dodatkowe w osobistym. Był jednak uroczy i przystojny. Nadal wyglądał
fantastycznie. Miał ciemne oczy i włosy, a do tego jakimś cudem udało mu się utrzymać
wysportowaną sylwetkę z czasów collegeu. Nie przeczyła, że była między nimi chemia, czuła ją
nawet teraz, siedząc obok niego, co ją zresztą niezmiernie irytowało.
Próbowała skupić uwagę na monitorach. Brak snu odebrał jej siły. Bolały ją plecy, zdrętwiałe po
145
trzygodzinnej jeździe po śliskiej szosie małym samochodem.
Nie udało się wymienić go na miejskiego dżipa, bo inni mieli więcej zdrowego rozsądku i ubiegli ją,
zanim spadł śnieg.
Musiała się skoncentrować. Przyciągnęła fotel do stołu i oparła łokcie na blacie.
- Kim jesteś w tym tygodniu? - zapytała głośno, jakby Nocny Nożownik mógł odpowiedzieć.
- Pakuła dał mi odbitkę jego prawa jazdy - powiedział Nick.
- Więcej nie mamy
- Myślisz, że zmienia wygląd?
- Na pewno, ale raczej subtelnie - przytaknęła. - Niewątpliwie zmienia nazwisko. Gdzieś wiedzie
normalne życie. Myślę, że podróżuje po kraju w interesach, dociera do różnych miast. Za każdym
razem spotyka się z nową grupą ludzi, którzy go nie znają. Rozesłaliśmy zdjęcie z prawa jazdy do
wszystkich miejskich komend policji. Na razie jeszcze nic z tego nie wynikło.
- Macie jakiś trop?
- Znamy tylko jego metodę działania. Jest praworęczny, używa sztyletu o obustronnym ostrzu, który
ma około siedemnastu centymetrów. Ata-
146
kuje błyskawicznie. Prawdopodobnie udaje przypadkowe zderzenie z inną osobą i wbija ostrze pod
mostek, bo wie, że tam nie natrafi na kość. Kąt pchnięcia daje do myślenia.
Nick postukał w klawisze i puścił nagranie z kamery, opisane jako „północno-zachodni róg
Rockwood".
- Złapała go kamera monitoringu umieszczona na Centrum Sztuk Scenicznych w Nashville. Właściwie
tylko jego plecy i głowę ukrytą pod białą bejsbolówką, ale to wystarczyło, żebyśmy mniej więcej
zorientowali się, jakiego jest wzrostu w porównaniu z ofiarą. Musi ułożyć nóż pod odpowiednim
kątem... -
Odepchnęła fotel od stołu i wstała. - Będzie prościej, jak ci pokażę.
Nick zatrzymał nagranie i podniósł się z fotela. Maggie chwyciła długopis ze stołu i przytrzymała go
prawą ręką pod tym samym kątem, pod jakim nożownik musiał skierować nóż.
- Prawdopodobnie chowa sztylet w rękawie i wyciąga w razie potrzeby. - Zrobiła krok w stronę
Nicka. - Zawsze wbija go tuż pod mostek.
Położyła lewą dłoń na brzuchu Nicka, by pokazać mu gdzie, i natychmiast zorientowała się, że
147
popełniła błąd. Poczuła, jak zadrżał pod wpływem jej dotyku.
Spojrzeli na siebie i niespodziewanie Maggie się zaczerwieniła.
Na szczęście, od razu przywołała się do porządku. Cofnęła się o krok i poruszyła ręką z długopisem
tak, jak prawdopodobnie robił
to morderca.
- Wbija nóż, kierując ostrze w górę - powiedziała. - Zwykle przeszywa serce, ale czasem i płuca
albo jedno i drugie.
Usiadła. Czekała, aż on zajmie swoje miejsce, lecz najwyraźniej się nie śpieszył. Zerknęła na Nicka i
na widok malujących się na jego twarzy emocji pomyślała, że uprzytomni mu, iż w tej sytuacji nie
powinien sobie na nie pozwalać. Tymczasem odezwał się pierwszy:
- Gino był dobrym człowiekiem. Nie zasłużył na śmierć.
Zatem pomyliła się, emocje nie miały związku z jej obecnością. Może nawet była tym rozczarowana.
- Zabija dwie ofiary w każdym mieście, zwykle w ciągu doby, po czym znika. - Odchyliła się w
fotelu i przyczesała palcami włosy Popatrzyła na zegarek. - Za niespełna piętnaście godzin znowu
kogoś zabije.
148
Godzina 13.39
Obserwował starą kobietę ponad godzinę. Szedł za nią, trzymając się z tyłu, tak żeby go nie
spostrzegła, chociaż zastanawiał się, czy ona w ogóle kogokolwiek zauważa.
W pewnym momencie zbliżył się na tyle, że usłyszał jej mamrotanie. Nie tylko mówiła do siebie, ale
wręcz się spierała, jakby rozmawiała z niewidzialnym przyjacielem. Musiała zostawić swój wózek
za pojemnikiem na śmieci, ukryła go tam najlepiej, jak mogła. Śnieg utrudniał przepchnięcie wózka
przez zbite bryły śniegu, pozostawione przez pługi. JR miał ochotę jej pomóc. Pragnął dotknąć frędzli
szarej dzianinowej czapki, żeby sprawdzić, czy to ozdoba z materiału, czy prawdziwe włosy.
Najwyraźniej urzędowała w pobliżu Old Market. To dziwne, bo nie spotkał bezdomnych w tej
149
wyłożonej kocimi łbami okolicy, zobaczył ich dopiero kilka przecznic dalej. Stara kobieta
wędrowała po ulicach, zafascynowana rzeczami, których nie dostrzegał nikt inny. Raz przystanęła
gwałtownie pośrodku chodnika i przeganiała mijają-
cych ją ludzi, żeby nie nadepnęli na coś leżącego w śniegu. Nikt się nie zatrzymał, żeby na to
spojrzeć. Większość przechodniów ją ignorowała, pozostali obchodzili szerokim łukiem, patrząc na
nią krzywo.
Właśnie wtedy JR uświadomił sobie, że to będzie ona.
Nadawała się wręcz idealnie. Pozostawała praktycznie niewidzialna dla ludzi nawet wtedy, gdy
próbowała chronić to, co uważała za tak cenne. Omijali ją, patrząc przed siebie, zupełnie obojętni.
Nagle poczuł, że nie może się doczekać. Chciał zadać cios w tym momencie, w tłumie, który jej nie
dostrzegał. Tyle że nie wziął ze sobą noża, dlatego musiał się wstrzymać do wieczora.
Zaczął przebierać palcami, ogarnął go niepokój. Postanowił, że wróci do hotelowego pokoju i będzie
się cieszył oczekiwaniem.
Wiedział, gdzie znajdzie starą kobietę.
150
Ruszył w jej kierunku. Wciąż pochylona, dotykała czegoś znajdującego się na chodniku. Kiedy
podszedł, zobaczył, jak owija zniszczone dzianinowe rękawiczki wokół tego, co przyciągnęło jej
uwagę i wzbudziło w niej opiekuńcze uczucia.
Tym czymś był długi sopel lodu, który spadł z markizy nad chodnikiem. Cholerny sopel lodu!
Uśmiechnął się do siebie, gdy mijał starą kobietę i na nią popatrzył. Podniosła wzrok i skrzyżowali
spojrzenia. Nagle zapragnął powiedzieć jej, że jeszcze raz spotkają się później, a jemu będzie
przyjemnie widzieć malujące się na jej twarzy zdumienie, gdy zacznie uchodzić z niej życie.
151
Godzina 16.57
Zmierzchało, kiedy Maggie i detektyw Pakuła wyszli z komendy, żeby przepatrzyć ulice. Na
lodowisku zebrały się tłumy, podobnie w okolicach deptaku, który rozciągał się na długości kilku
przecznic. Dzisiaj odbywała się uroczystość zapalenia świateł. Sezon świąteczny uznawano za
rozpoczęty, gdy na drzewach, krzewach i dachach rozjarzyły się setki tysięcy lampek.
- Wszystkich do tego ściągnęliśmy. Od piątej rano rozglądamy się i rozmawiamy z ludźmi -
powiedział Pakuła, gdy szli po kocich łbach.
Wyglądali bardziej na małżeństwo niż na policjantów. Pakuła miał na sobie starą parkę, lecz niczym
nie osłonił ogolonej głowy Maggie włożyła skórzaną kurtkę, a do tego czerwoną czapkę z logo
Huskersów, którą dostała od Pakuli.
- To pomoże ci wtopić się w tłum - wyjaśnił jej.
152
Nie protestowała. Zmęczenie ustąpiło pod wpływem adrenaliny i ogarniał ją coraz większy niepokój.
Upłynęło dużo czasu. Dlaczego uważała, że znajdą tego zbrodniarza?
Wyśledzenie go przypominało szukanie igły w stogu siana.
Wraz z Nickiem zmarnowała bite dwie godziny na przeglądaniu nagrań z monitoringu, z czego
kompletnie nic nie wynikło. W pewnym momencie zobaczyli na ekranie Gina.
Wyglądało na to, że szedł za róg, do drzwi frontowych budynku.
Tam właśnie niezmiennie spotykał się z Pete em, nocnym strażnikiem Rockwood Building. Nagle
przystanął i odwrócił się, jakby ktoś go zawołał. Niestety, kamera nie rejestrowała dźwięków.
Patrzyli, jak przechyla głowę, uśmiecha się, po czym mówi coś i idzie w kierunku tego, kto go
zatrzymał. Następnie zniknął z ekranu. Maggie nie powiedziała tego na głos, ale była niemal pewna,
że Gino zmierzał ku zabójcy.
Niezupełnie rozumiała, dlaczego Nick tak bardzo przejął się śmiercią tego człowieka. Może chodziło
o to, że zdarzyło się to przed jednym z ochranianych przez niego budynków? Chciał
przemierzać ulice razem z Maggie i z Pakułą,
153
upierał się, że ma do tego prawo, ale mu to wyperswadowali.
Pakuła poradził mu, żeby lepiej poszedł z rozciętą ręką do lekarza.
- Powinieneś mieć założone szwy - oznajmił, wskazując na jego owiniętą dłoń. Maggie od razu ją
zauważyła, ale powstrzymała się od zadawania pytań. - Już mi zapaprałeś krwią miejsce zbrodni.
Pakuła kupił gorącą czekoladę dla Maggie i kawę dla siebie.
Maggie poczuła, jak para przyjemnie ogrzewa jej zmarznięte policzki. Objęła papierowy kubek, żeby
rozgrzać palce okryte cienkimi rękawiczkami z dzianiny. Zastanawiała się, dlaczego za każdym razem
przyjeżdża do tej części kraju nieprzygotowana na zimno.
- Małżeństwo? - zapytała idąca za nimi stara kobieta, usiłując przepchnąć sklepowy wózek pełen
rozmaitych śmieci.
- Nie jesteśmy małżeństwem - odparł Pakuła. - Jak się dziś miewasz? Masz gdzie spać?
Wyglądało na to, że kobieta go nie słyszy, gdyż przez cały czas mamrotała do siebie, próbując
wepchnąć wózek na krawężnik, który nadal pokryty był śniegiem. Pakuła chwycił
wózek z przodu i bez trudu postawił go na chodniku.
154
- W schronisku Świętego Gabriela mają kilka wolnych łóżek -
spróbował ponownie.
- Żaden święty mi niepotrzebny - burknęła ze złością. - Lydia i ja od lat same o siebie dbamy.
Pakuła i Maggie rozejrzeli się jednocześnie, jednak niewątpliwie kobieta była sama. Ludzie omijali
ich łukiem, niektórzy schodzili nawet na jezdnię.
- Pomóc ci szukać Lydii? - spytał Pakuła. Tym razem popatrzyła mu prosto w oczy,
marszcząc czoło pod brudną, szarą czapką. Przeniosła spojrzenie na Maggie i znowu zerknęła na
Pakułę.
- Gliniarz? - wyszeptała. Maggie usłyszała, jak Pakuła odkasłuje, by pokryć zakłopotanie. - W
porządku - zapewniła go stara kobieta, a wyraz jej twarzy złagodniał. Wyciągnęła rękę, by dotknąć
jego ramienia, całkiem jak babcia. -Wszyscy słyszeliśmy o Ginie. - Pokręciła głową. - Cholerna
szkoda. - Wyprostowała się i zaczęła machać rękami, jakby odpędzała natrętną muchę. -
Och, przestań, Lydio, dobrze wiesz, kto to Gino.
Pakuła popatrzył na Maggie i uniósł brwi.
155
Kobieta prawdopodobnie nie powinna zostawać na ulicy.
Niewątpliwie potrzebowała pomocy, jednak Maggie podobała się jej zadziorność i hart ducha.
Dopóki staruszka miała ze sobą wózek sklepowy, morderca raczej jej nie zagrażał. Nie odważyłby
się zaatakować jej nożem - za bardzo przeszkadzałoby mu grzechotanie i pobrzękiwanie wózka, które
przyciągało uwagę przechodniów.
Pakuła wyciągnął coś, co wyglądało na wizytówkę, i podsunął
kartonik staruszce.
- Znasz Dannyego w barze na rogu? - zapytał. Prychnęła w odpowiedzi, ale wzięła wizytówkę.
- Kto by nie znał Danny ego - odparła. - Sukinsyn każdego zagada na śmierć. Biorę od niego kawę
tylko po to, żeby się zamknął.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, daj Danny emu wizytówkę i każ do mnie zadzwonić -upierał
się Pakuła.
- A czego miałabym potrzebować? Ja i Lydia mamy tu wszystko. - Kobieta postukała mocno w
wózek, a jego zawartość zaczęła hałaśliwie się przesuwać.
156
Patrzyli, jak bezdomna odchodzi, popychając po chodniku terkoczący wózek. Maggie pokręciła
głową, kiedy Pakuła na nią spojrzał.
- Nie da się ich zaaresztować - powiedziała, myśląc jednocześnie, że pewnie łatwiej byłoby ich
chronić, gdyby byli za kratami.
Ruszyli w dalszy obchód.
Kiedy mijali Vivace, zapach czosnku i ciepłego chleba sprawił, że Maggie zaburczało w brzuchu.
Próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jadła, i doszła do wniosku, że tego ranka, jadąc
wypożyczonym samochodem, uraczyła się pączkiem. Nic dziwnego, że brakowało jej energii. Wypiła
resztki czekolady na gorąco.
- Jeszcze jeden biedny nieborak. - Pakuła wskazał stojącego na rogu ulicy bezdomnego w długim,
zniszczonym płaszczu. - Co mam zrobić z tymi ludźmi?
Kiedy mężczyzna się odwrócił, Maggie i Pakuła natychmiast go rozpoznali.
- Co ty, do cholery, wyprawiasz? - zirytowała się Maggie.
Nick Morrelli skierował na nich wzrok. Z jednodniowym zarostem i w filcowym, podartym
157
kapeluszu z opuszczonym rondem wyglądał jak uliczny artysta, a nie bezdomny, którego usiłował
odgrywać.
- Nie jesteś moją szefową - powiedział, a następnie wyskoczył
na jezdnię, zmuszając samochody do gwałtownego hamowania i trąbienia.
Nie odwracając się, przebiegł na drugą stronę ulicy i wtopił się w tłum.
158
Godzina 18.15
Tym razem miał przy sobie nóż, schował go w rękawie. Stara kobieta znowu chodziła z wózkiem,
niech ją szlag! Jak mogła wyciąć mu taki numer! Jeszcze niedawno wpadłby w gniew, lecz teraz nie
opuszczała go pewność siebie. W ostatniej godzinie wykluczył starą kobietę. Miał nowy cel.
Facet skojarzył mu się z żałosnym cieniem jego samego. Miał
długi, czarny płaszcz, który kiedyś był pewnie jego ukochanym, przynoszącym szczęście strojem.
Przystojny mężczyzna w dobrej formie, przynajmniej do niedawna. Może za szybko chciał
osiągnąć sukces i po drodze się wyłożył.
Przez jakiś czas JR szedł za facetem i zorientował się, że albo jest pijany, albo naćpany. Słuchał, jak
mówi do paru osób.
Bredził gorzej niż stara kobieta. Prawdopodobnie byłby zadowolony,
159
gdyby ktoś skrócił jego cierpienie. A wtedy, gdy zatrzymała go tamta para? Najwyraźniej go
rozpoznali albo tak im się wydawało. Facet zaczął się kręcić, wymamrotał parę przekleństw, po
czym uciekł. Mało co na jezdni nie wpadł pod koła samochodu. To kompletny frajer. Nikt za nim nie
zatęskni.
Obserwował go uważnie. Ulice zapełniły się ludźmi. Na jednym rogu grała czteroosobowa orkiestra
czy raczej czworo nastolatków z instrumentami przedstawiało swoje wersje świątecznych piosenek.
Konne zaprzęgi też miały mnóstwo roboty. Wrócił konny patrol policyjny, ten sam, co wczoraj.
Uroczystość zapalenia świateł odbyła się jakiś kwadrans wcześniej i gdziekolwiek JR spojrzał,
oślepiały go mrugające światełka.
To było cholernie piękne. Co za cudowna noc na śmierć.
Wyszedł z wnęki i zauważył, że jego cel opiera się o balustradę, tyłem do uliczki. Musiał zaatakować
go od tyłu. To nie była dla niego przeszkoda, wiedział, gdzie wbić nóż. Nie w środek, gdyż natrafiłby
na kręgosłup, należało celować trochę z boku, niżej, pod tym samym kątem, co zawsze.
160
Tkanka na plecach wymagała większego nacisku, ale ostrze było wystarczająco długie i na pewno
dotrze do serca.
Pomyślał, że będzie mu brakowało spojrzenia faceta w chwili, gdy uświadomi sobie, że umiera. Cóż,
czasem trzeba wprowadzić drobne korekty do planu.
Ruszył w innym kierunku. Wiedział, że w ten sposób zatoczy koło i trafi na tę samą uliczkę. Wkrótce,
stary. Już niedługo skrócę twoje męki.
161
Godzina 18.18
Pakuła musiał zostawić Maggie samą po telefonie jednego z podległych mu policjantów, który
poinformował, że być może zlokalizował Nocnego Nożownika. Recepcjonistka w hotelu
„Embassy Suites" twierdziła, że rozpoznała mężczyznę ze zdjęcia w prawie jazdy Utrzymywała, że
wygląda kubek w kubek jak gość, który zameldował się w czwartek.
Zapamiętała go, bo skarżyła się na zapalenie kaletki maziowej
a on poradził jej, jak długo powinna
przykładać gorący kompres na obolałe miejsce, i dodał, że potem trzeba zrobić sobie okład z lodu.
Podziałało, więc doszła do wniosku, że to na pewno lekarz. Jej zdaniem, jutro rano miał wyjechać.
4Kaletki maziowe - poduszeczkowate twory położone między mięśniem a kością lub ścięgnem i
kością, Nowy Leksykon PWN, Warszawa, 1998 (przyp. red.).
162
Policjant postanowił zaczekać na Pakułę i dopiero razem z nim wejść do pokoju mężczyzny.
Pakuła obiecał, że zadzwoni do Maggie. Chciała być z nimi, gdyby mężczyzna okazał się
poszukiwanym wielokrotnym mordercą. Jednak wydawało się mało prawdopodobne, że groźny
zabójca siedzi w hotelowym apartamencie, oddalonym o dziesięć ulic od miejsca, w którym zabił
Gina.
Maggie postanowiła zawrócić i sprawdzić, czy uda się jej odnaleźć Nicka i przemówić mu do
rozumu. Widziała starszą kobietę, która odstawiła na bok wózek sklepowy. Wpatrywała się w
ośnieżony chodnik przy bocznej ścianie budynku. Wydawała się tym zafascynowana do tego stopnia,
że przepędzała przechodniów, którzy posłusznie omijali tamto miejsce.
W tym momencie Maggie zobaczyła Nicka. Siedział na balustradzie, do której w cieplejsze dni
zapewne mocowano rowery, i machał nogami. Kiwał głową w rytm dobiegającej z rogu muzyki.
Wyglądało na to, że nikt nie zwraca na niego uwagi nawet wtedy, gdy przechodnie potrącali go albo
popychali.
Bardzo dobrze odgrywał swoją rolę.
163
Wiedziała, że jeśli pomacha do Nicka, on ją zignoruje, wobec czego ruszyła ku niemu pod prąd.
Przepychała się z trudem, nieśpiesznie, co jakiś czas zderzając się z przechodniami. Tak to robi,
pomyślała i nagle zyskała pewność, że zabójca gdzieś tu jest. Czuła to przez skórę. Dała o sobie znać
intuicja, która jeszcze nigdy jej nie zawiodła.
Rozejrzała się po zbliżających się ku niej twarzach. Szła, obejmując się rękami, jakby było jej zimno,
podczas gdy ten ochronny gest wziął się ze strachu, że za chwilę nóż przeszyje jej ciało. Tłum
nieustannie napierał i w pewnym momencie ludzie zepchnęli ją pod mur. Nagle poczuła ból w
plecach. Okręciła się na pięcie i zdała sobie sprawę z tego, że to łokieć, nie nóż.
Doszła do wniosku, że zachowuje się jak paranoiczka. Musi wziąć się w garść.
Pomiędzy ludźmi w gęstym tłumie dostrzegła Nicka, który uśmiechał się i śpiewał, nadal siedząc na
balustradzie. Nagle ujrzała mężczyznę, wychodzącego z bocznej uliczki. Był dobrze ubrany, w białej
bejsbolówce na głowie, i szedł sam. Całkowicie skupiony na Nicku, zmierzał
164
prosto ku niemu, z prawą ręką przy boku. Dostrzegła błysk metalu.
Zaczęła przedzierać się przez tłum.
- Nick, uważaj!
Jej krzyk utonął w ulicznych hałasach, w rozbrzmiewającej wokół muzyce, w odgłosach miasta.
Maggie popychała otaczających ją ludzi, parę razy ją też popchnięto.
- FBI! - zawołała, lecz nikt nie zrobił jej przejścia, uznając, że ma do czynienia z wariatką w
czerwonej czapce Huskersów.
Rozsunęła zamek błyskawiczny kurtki i zaczęła gwałtownie szarpać za zapięcie kabury, żeby
wydobyć rewolwer. Niech to szlag!
Mężczyzna znajdował się o metr od Nicka.
Zamachała rękami i w końcu Nick ją zobaczył. Machnął ręką, uśmiechnął się, po czym zwalił twarzą
w śnieg, przyduszony przez napastnika, który przygniótł go swoim ciałem do ziemi. Zanim Maggie
dotarła na miejsce, dostrzegła rozlewającą się na śniegu plamę czerwieni.
- O Boże, nie!
Wtedy spostrzegła starą kobietę, która wskazała na sztylet w dłoni zabójcy.
165
- Ten sukinsyn zabił Gina - powiedziała. W tym momencie Maggie popatrzyła na szeroki koniec
sopla, sterczącego z pleców mordercy.
166
Godzina 10.00
5 grudnia, poniedziałek
Hotel „Embassy Suites"
Maggie przespała pięć godzin i czuła się wypoczęta. Włożyła dżinsy i ulubiony, za duży ciepły
sweter, po czym zjechała do holu. John Robert Gunderson przez ostatnie cztery dni korzystał z tej
samej windy. Pakułę zobaczyła przez szklaną ścianę kabiny; siedział przy stoliku.
- Zamówiłem kawę - powiedział Pakuła, wstając, gdy podeszła do stolika, na którym stała puszka
pepsi light.
Była pod wrażeniem, że zapamiętał jej porannego drinka. Miał
przy sobie kilka teczek, ale zepchnął je na bok blatu. Dołożyła do sterty własną teczkę zawierającą
informacje, które Tully przefaksował jej wczoraj w nocy
167
- Gunderson to jego prawdziwe nazwisko? -chciał wiedzieć Pakuła.
- Tak.
W hotelowym pokoju odkryli małą walizkę, w której znajdowało się około dwunastu praw jazdy i
kart kredytowych, wydanych na rozmaite nazwiska. Wszystkie miały takie same inicjały
Maggie upiła łyk pepsi.
- Jeden z najlepszych sprzedawców Bosco Blades.
- Blades. Ostrza. - Pakuła pokręcił głową. -Niewiarygodne.
- Wyleciał ze studiów medycznych. Podejrzewałam, że zabójca był obznajmiony z medycyną. Zbyt
dobrze wiedział, jak zadawać ciosy. Dziś rano rozmawiałam z porucznik Taylor Jackson. Okazuje
się, że jedna z ofiar Gundersona to jego kolega z uczelni, Heath Stover. Zabił go w Nashville.
Prawdopodobnie nie chciał, żeby ktokolwiek w firmie dowiedział się, że nie uzyskał dyplomu.
Wiemy też, że pojechał do Nashville na konferencję medyczną, aby wystąpić z prezentacją, ale ją
odwołał. Detektyw Killian powiedziała, że w Nowym Orleanie trwało sympozjum lekarskie, kiedy
168
zabił dwie osoby. W Kansas City zorganizowano kongres dla chirurgów, a w Omaha...
- ...zjazd sprzedawców w Qwest Center - dokończył Pakuła. -
W związku z handlem jakimś medycznym sprzętem czy czymś tam, tak?
Skinęła głową.
- Jak to możliwe, że tak długo uchodziło mu to na sucho?
Współpracownicy niczego nie podejrzewali?
- Pracował w domu. Miał sekretarkę w Bosco, z którą kontaktował się telefonicznie, eseme-sami i e
mailami. Ze swoim szefem spotykał się raz w miesiącu, sam załatwiał wszystkie sprawy związane z
podróżami, więc w drodze mógł być, kimkolwiek zechciał.
- Wyglądał jak najzwyklejszy facet - orzekł Pakuła. - Nie ma lepszego kamuflażu.
- A ta stara kobieta? Nie oskarżysz jej o nic, prawda?
- Jasne, że nie. Oddała nam przysługę. Jednak zdjąłem ją z ulicy.
- Jak ci się to udało?
- Znam faceta, który zajmuje się ochroną mniej więcej tuzina budynków w centrum. Wygląda na
169
to, że w jednym z nich udało mu się znaleźć dla niej małe mieszkanko.
Maggie się uśmiechnęła. Mogła się spodziewać, że Nick Morrelli zajmie się kobietą, która ocaliła
mu życie.
- A co z Lydią? - zapytała.
- Okazuje się, że w tym budynku można trzymać koty.
Do ubiegłej nocy nikt nie wiedział, że stara kobieta opiekowała się leciwą kotką, którą trzymała
owiniętą ciepłymi szmatami w sklepowym wózku.
- Muszę iść. - Pakuła zebrał teczki, a Maggie wstała, żeby odprowadzić go przed powrotem do
pokoju. - Na pewno nie zostaniesz jeszcze dzień albo dwa? Moja żona robi najlepsze kołacze na
świecie.
- Może następnym razem. Uścisnął jej rękę.
- Ech, w cholerę z tym - wymamrotał, po czym mocno ją uścisnął.
W drzwiach wyjściowych hotelu spotkał się z Nickiem Morrellim. Mężczyźni przywitali się, po czym
Nick spojrzał na Maggie. Tego ranka był gładko ogolony i ubrany w wyprasowane spodnie oraz
jaskrawoczerwoną narciarską kurtkę.
170
Maggie stała w wejściu do hotelowej restauracji, gdzie o tej porze w poniedziałkowy ranek było
zajętych zaledwie kilka stolików. Czekała na niego, patrzyła, jak przechodził przez hol.
Wczoraj wieczorem, kiedy myślała, że został pchnięty przez nożownika, przetoczył się przez nią istny
huragan emocji. Nick tak na nią działał.
Uprzytomniła sobie, że nie nadaje się na życiowego partnera, gdy podszedł, i nie była w stanie
oderwać od niego oczu.
Zadzwonił do niej dzisiaj rano i spytał, czy mogliby spędzić trochę czasu razem - pójść na łyżwy
albo przejechać się po mieście. Maggie się zgodziła. Teraz, gdy poczuła zapach jego wody po
goleniu, zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie była to nazbyt pochopna decyzja.
Nick wskazał w górę.
- Ciągle wysyłasz mi sprzeczne sygnały, Maggie 0'Dell -
powiedział.
Maggie popatrzyła na jemiołę, która wisiała w progu, nad ich głowami, i zanim zdążyła odezwać się
choćby słowem, Nick ją pocałował.
Nagle przyszło jej do głowy, że być może jest nieco za zimno, żeby wychodzić z hotelu.
171
Poznajmy bliżej autorki
Znały się i przyjaźniły od kilku lat, gdy zapragnęły podjąć pracę przy wspólnym projekcie. Alex
zasugerowała Erice oraz J.T. napisanie opowiadań, w których ten sam seryjny morderca byłby
ścigany przez książkowe bohaterki pisarek, a one chętnie przyjęły propozycję. Efektem tej
współpracy jest krótka, trzyczęściowa powieść Cienie nocy.
Erica Spindler
W samym sercu nowoorleańskiej Dzielnicy Francuskiej znaleziono zwłoki zasztyletowanej
bezdomnej. Detektyw Stacy Killian z nowoorleańskiej policji ściga się z czasem - w tej grze stawką
jest życie dziecka zamordowanej kobiety Stacy
172
gotowa jest zaryzykować, aby zwyciężyć, i stawia wszystko na jedną kartę.
Erica Spindler, autorka powieści znajdujących się na liście bestsellerów „New York Timesa", cieszy
się uznaniem zarówno krytyki, jak i czytelników. Książki jej pióra pojawiły się na półkach księgarń
w dwudziestu pięciu krajach i zostały okrzyknięte „emocjonującymi arcydziełami, pełnymi
żywiołowej akcji i frapujących zagadek kryminalnych".
Erica wychowała się w Rockford w stanie Illinois i początkowo pragnęła zostać artystką. Uzyskała
tytuł licencjata sztuk pięknych na Delta State University oraz magistra sztuk pięknych na University of
New Orleans, gdzie specjalizowała się w dziedzinie sztuk wizualnych. W czerwcu 1982 roku, kiedy
dopadło ją przeziębienie, postanowiła odpocząć od telewizji i poczytać romanse. Książki wciągnęły
ją do tego stopnia, że w niedługim czasie sięgnęła po pióro. W 1996 roku przerzuciła się z historii
miłosnych na kryminalne, pisząc powieść Zakazany owoc. Wtedy też okazało się, że odkryła swoje
powołanie.
Jej powieść Tylko chłód zdobyła prestiżową nagrodę Daphne du Maurier. Erica jest honorową
173
członkinią stowarzyszenia Romance Writers of America i otrzymała nagrodę Kiss of Death za
powieści Zakazany owoc i Wyścig ze śmiercią. Była trzykrotną finalistką konkursu RITA®
Award. Pismo „Publishers Weekly" wyróżniło jej audiobooka Z
ukrycia nagrodą Listen Up i wkrótce okrzyknęło tę powieść jednym z najlepszych audiobooków
sensacyjnych 1998 roku.
Erica mieszka pod Nowym Orleanem w stanie Luizjana, razem z mężem i dwoma synami. Obecnie
pracuje nad następnym dreszczowcem. Wielbicieli twórczości Eriki zapraszamy na jej stronę
albo na Facebook, pod adres Facebook/EricaSpindler.
J.T. Ellison
Na chodniku znaleziono zwłoki demonstrantki z organizacji Okupacja Nashville. Okazało się, że to
córka miejscowego notabla. Porucznik Taylor Jackson musi rozwikłać zagadkę jej śmierci i
zidentyfikować zabójcę, aby uniemożliwić mu dokonanie następnej zbrodni.
174
J.T. Ellison jest laureatką wielu międzynarodowych nagród, autorką siedmiu powieści
entuzjastycznie przyjętych przez krytyków oraz licznych opowiadań publikowanych w ponad
dwudziestu krajach.
Ellison dorastała w Kolorado, po czym, będąc uczennicą liceum, przeprowadziła się do Wirginii
Północnej. Jest absolwentką Randolph-Macon Woman's College, stopień magisterski uzyskała na
George Washington University. Dzięki prezydenckiemu wyróżnieniu mogła pracować w Białym
Domu oraz w ministerstwie handlu; później przeniosła się do sektora prywatnego. Jako analityk
finansowy i dyrektor marketingu pracowała dla kilku dostawców sprzętu obronnego i lotniczego.
Po przeprowadzce do Nashville Ellison skupiła się na zgłębianiu tego, co ją pasjonowało
najbardziej: medycyny sądowej i walki z przestępczością. Aby zdobyć wiedzę potrzebną do pisania
powieści sensacyjnych, współpracowała z policją w Nashville, z FBI i kilkoma innymi instytucjami
odpowiedzialnymi za pilnowanie prawa i porządku.
175
Wśród jej cieszących się ogromnym powodzeniem opowiadań znajdują się takie, jak Prodigal Me w
zbiorze Killer Year: Stones to Die For (pod red. Lee Childa), Gray Lady, Lady Gray z tomu Surreal
South 11 (pod red. Pinckneya i Laury Benedic-tów), Killing Carol Ann w zbiorze First Thrills (pod
red. Lee Childa) oraz The Number of Man w zbiorze Thriller 3 (pod red. Sandry Brown). Powieść
The Cold Room zdobyła nagrodę za najlepszy thriller w miękkiej oprawie 2010 roku, przyznaną
przez International Thriller Writers (ITW).
Ellison jest członkinią kilku stowarzyszeń pisarzy, między innymi International Thriller Writers,
Mystery Writers of America i Romance Writers of America. Na Twitterze pod hasłem @Thriller-
chick funkcjonuje aktywna grupa jej wielbicieli, Ellison cieszy się też wielką popularnością na
Facebooku. Mieszka w Nashville z mężem i niedouczonym kotem, obecnie pracuje nad nową
powieścią. Więcej informacji można znaleźć pod adresem
albo na
Facebooku pod adresem Facebook/JTEllison.
176
Alex Kava
Zwłoki bezdomnego mężczyzny zostają znalezione w zalanej krwią zaspie śnieżnej przed
śródmiejskim biurowcem w Omaha.
Maggie O'Dell uważa, że to kolejna ofiara seryjnego mordercy, który popełnia zbrodnie na obszarze
całego kraju.
Funkcjonariuszka FBI wie, że ma dobę na pojmanie zabójcy W
przeciwnym razie przestępca wyjedzie do innego miasta, aby popełnić kolejne zbrodnie.
Alex Kava wychowała się na wsi nieopodal Silver Creek w Nebrasce. Tytuł licencjata zdobyła w
College of Saint Mary w Omaha w stanie Nebraska, gdzie specjalizowała się w dziedzinie sztuki, a
także literatury angielskiej. Po zakończeniu nauki próbowała wielu zajęć, między innymi pracowała
w szpitalu przy sprzątaniu i sterylizacji narzędzi z oddziału chirurgicznego, patologicznego i z
kostnicy; prowadziła też pracownię graficzną, która zajmowała się tworzeniem etykiet do produktów
żywnościowych; zajmowała się również reżyserią reklam telewizyjnych i radiowych.
177
W 1996 roku zrezygnowała z pracy dyrektora PR i poświęciła się pisaniu powieści. Aby mieć z
czego opłacić rachunki, musiała zadłużyć hipotekę domu, nadwerężyła karty kredytowe, a nawet
roznosiła gazety.
Obecnie Alex jest autorką bestsellerów, specjalizującą się w powieściach sensacyjno-
psychologicznych. Książki z serii o Maggie O'Dell, Dotyk zła, W ułamku sekundy, Łowca dusz,
Granice szaleństwa, Zło konieczne, Zabójczy wirus, Czarny piątek, Kolekcjoner i Śmiertelne
napięcie, wraz z powieściami Fałszywy ruch i Trucizna, zostały ciepło przyjęte zarówno przez
krytyków, jak i wielbicieli. Dzieła Alex znalazły się na listach bestsellerów „New York Timesa" i
„USA Today ", publikowano je w dwudziestu sześciu krajach, a w Australii, Niemczech, Polsce,
Włoszech i Wielkiej Brytanii stały się wydarzeniami na rynku czytelniczym.
Powieść Fałszywy ruch otrzymała w 2006 roku zaszczytny tytuł One Book One Nebraska. W 2007
roku Alex dostała nagrodę Mari Sandoz, przyznawaną przez Nebraska Library Association. Powieść
Trucizna znalazła się na liście najlepszych thrillerów 2007 roku „January Magazine".
178
Zabójczy wirus, Czarny piątek i Śmiertelne napięcie otrzymały entuzjastyczne recenzje w
„Publishers Weekly".
Alex jest współautorką dwóch opowiadań w zbiorach First Thrills (pod red. Lee Childa -
opowiadanie After Dark, napisane we współpracy z Deb Carlin) oraz Florida Heat Wave (pod red.
Michaela Listera). Książka A Breath of Hot Air, napisana wspólnie z Patricią Bremmer, jest obecnie
dostępna w KINDLE i NOOK. Alex mieszka na przemian w Omaha w stanie Nebraska oraz w
Pensacola na Florydzie. Należy do International Thrillers Writers i zachęca wszystkich, by zostali
VIR-ami (Very Important Reader) na jej stronie:
by zdobywać nagrody.
Można też wyśledzić ją na Facebooku pod adresem Facebook/AlexKava.books.
179
Table of Contents