Laurell K Hamilton - Krwawe Kości (tom 5)
cykl o Anicie Blake
Translate by Elodie (www.chomikuj.pl/elodie)
Rozdział 1
Był to dzień Świętego Patryka i jedyną zieloną rzeczą jaką miałam na sobie plakietka z
napisem „Zaczep mnie a będziesz trupem”. Zaczęłam pracę wczoraj wieczorem w zielonej
bluzce, ale zachlapałam ją krwią kurczaka z uciętą głową. Larry Kirkland, animator, który
jeszcze się uczy upuścił zdekapitowanego ptaka. Wykonał on krótki taniec „bezgłowego
kurczaka” i ochlapał nas oboje krwią. W końcu udało mi się złapać tego cholernego ptaka, ale
bluzka była już zniszczona.
Musiałam wrócić do domu i się przebrać, a jedyną nie zrujnowaną rzeczą była szara
marynarka, którą zostawiłam w aucie. Założyłam ją więc powrotem razem z czarną bluzką,
czarną spódnicą, czarnymi rajstopami i czarnymi szpilkami. Bert mój szef nie lubi kiedy
ubieramy się do pracy na czarno, ale jeśli miałam wrócić do biura na siódmą bez odrobiny
snu musi to przeboleć.
Skupiałam się nad swoim kubkiem z mocną, czarną jak smoła kawą. Przed sobą na blacie
biurka miałam serię 8, 10 błyszczących zdjęć, w które się usilnie wpatrywałam. Na
pierwszym z nich widniało wzgórze rozkopanego prawdopodobnie przez buldożery. Z
świerzo rozkopanej ziemi wystawała koścista ręka. Następne zdjęcie ukazywało jak ktoś
ostrożnie próbował odsunąć ziemie wokoło ukazując roztrzaskaną trumne i kości rozrzucone
wokół niej. Nowe ciało. Buldożery znów zostaly sprowadzone, aby rozorać ziemię, która
ukazała pole kości. Ziemia była usłana kościami, niby pole usłane kwiatami.
Jedna z czaszek miała rozchylone szczęki w niemym krzyku. Na czaszcze widniało parę
jeszcze przyczepionych włosów. Ciemne zbutwiałe ubranie otaczało ciało zwłok w
wspomnieniu sukni. Zauważyłam że ciało miało 3 nogi, patrzyłam na prawdziły bajzel.
Zdjęcia były dobrze zrobione, zwróciwszy uwagę na okoliczności ich wykonania. Kolor
ułatwił odróżnienie zwłok, ale wysoki połysk zdjęć było nie na miejscu. Wyglądało to jakby
zdjęcia z kostnicy wykonał fotograf mody. Istniała pewnie galeria sztuki w Nowym Yorku,
która z przyjemnością powiesiła by ‘koneserzy sztuki’ przy koreczkach serowych i białym
winie mogli chodząc i oglądając je mowić „Mocne nie sądzisz? Tak rzeczywiście mocne”
Zdjęcia były mocne, ale i smutne.
Prócz zdjęć na biurku nie było nic, żadnego wytłumaczenia. Bert powiedział po tym jak
przyszłam rano, bym wpadła do jego biura jak tylko zobaczę zdjęcia. Wtedy wszystko mi
wytłumaczy. Taaa, w to wierze, tak jak w to, że króliczek wielkanocny jest moim
przyjacielem.
Zebrałam zdjęcia z biurka i wsadziłam je w kopertę, sięgnęłam po mój kubek z kawą i
skierowałam się do drzwi.
W recepcji nie było nikogo przy biurku. Craig poszedł do domu, a Mary nasza dzienna
sekretarka będzie tu dopiero o ósmej. Czyli mieliśmy dwu godzinną przerwe, kiedy biuro
było puste. To że Bert umówił się ze mną podczas tej luki zastanawiało mnie jeszcze bardziej.
Czemu te wszystkie sekrety?
Drzwi do biura Berta byłu otwarte, a on sam siedział za swoim biurkiem pijąc kawe i
przeglądając jakieś papiery. Spojrzał się znad papierów gdy tylko mnie usłyszał, uśmiechając
się poprosił bym wchodząc zamknęła za sobą drzwi. Jego uśmiech mnie zmartwił. Bert jest
miły tylko i wyłącznie gdy czegoś chce.
Garnitur za tysiąc dolarów połączył z śnieżno białą koszula i krawatem. Jego oczy radośnie
się iskrzyły. Oczy Berta miały kolor brudnych szyb okiennych, więc iskrzenie musiał być
naprawdę wysiłkiem dla niego. Bert nigdy nie był miły chyba, że czegoś chciał.
- Usiądź Anito
Położyłam kopertę na jego biurku i usiadłam.
- Co kombinujesz Bert?
Jego uśmiech zgasł. Zazwyczaj Bert nie marnował uśmiechu na nikim prócz klientów.
Rzeczywiście czegoś musi chcieć, bo na mnie na pewno nie marnował by uśmiechu.
- Obejrzałaś zdjęcia?
- Tak, co w związku z tym?
- Mogłabyś wskrzesić je?
Spojrzałam na niego spod mojego kupka z kawą.
- Jak stare są zwłoki?
- Nie mogłaś zorientować patrząc na zdjęcie?
- Gdybym je osobiście obejrzała to bym ci powiedziała ile maja, ale nie zdjęcia. Nie
odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Około dwustu lat.
Zagapiłam się na niego.
- Większość animatorów nie mogło by wskrzesić zombi tak starego bez ludzkiej ofiary.
- Ale ty możesz.
- Tak. Nie zauważyłam żadnych nagrobków na zdjęciach. Mamy jakieś imiona?
- Czemu?
Potrząsnęłam głową. Bert był moim szefem od pięci lat, zaczął prowadzić tą firmę, kiedy
byli tylko on i Manny i do tej pory nie wiedział kompletnie nic o wskrzeszaniu zombi.
- Jak możesz przebywać w grupie animatorów tyle lat i wiedzieć tak mało jak się wskrzesza
umarłych?
Jego uśmiech się skurczył tak jak i iskrzenie jego oczu.
- Po co ci ich imiona?
- Używasz imion by przywołać zombi z grobu.
- A bez imienia nie możesz tego zrobić?
- Teoretycznie nie mogę.
- Ale możesz to zrobic? – spytał. Nie podobał mi się jego ton.
- Tak mogę. John też mógłby to zrobić.
Potrząsnął głową.
- Oni nie chcą Johna.
Dopiłam swoją kawę.
- Oni czyli kto?
- „Beadle, Beadle, Sterling i Lowenstein”
- Firma prawnicza?
Bert przytaknął.
- Koniec gierek Bert. Powiedz mi po prostu o co do cholery chodzi.
- „Beadle, Beadle, Sterling i Lowenstein” mają klienta,który buduje luksusowy kurort w
górach blisko Branson. Bardzo ekskluzywny kurort. Miejsce gdzie bogaci ludzie mogliby
odpocząć od tłumów, jeśli sami nie mają w okolicy swojego domu. Mówimy tu o milionach
dolarów.
- Co stary cmentarz ma do tego?
- O ziemia, na której jest budowa od pokoleń zwaśnione są dwie rodziny. Sąd zdecydował,
że to do rodziny Kellysów należy, więc to oni dostali kupe forsy za ziemię. Ale rodzina
Bouvierów rości sobie prawa do tej ziemi i twierdzą, że na tej ziemi są szczątki ich rodziny.
Do tej pory nikt nie mógł znaleźć cmentarza.
Ah. – Znaleźli cmentarz. – powiedziałam.
- Znaleźli stary cmentarz, ale nie koniecznie należy on do rodziny Bouvierów.
- Więc chcą wskrzesić umarłych i spytać ich kim są?
- Dokładnie
Wzruszyłam ramionami..
- Mogę wskrzesić kilka zwłok w trumnach, spytać ich kim są. Co się jednak stanie jeśli
okaże się, że należą do rodziny Bouvierów?
- Będą musieli kupić ziemie po raz drugi. I tak myśla, że niektóre ciała należą do rodziny
Bouvierów. Dlatego chcą wskrzesić wszystkie zwłoki.
Uniosłam brwi.
- Żartujesz?
Potrząsnął głową, przy czym wyglądał na naprawdę zadowolonego.
- Możesz to zrobić?
- Nie wiem. Dajmi zdjęcia jeszcze raz.- Odstawiłam swój kubek z kawą na biurko i
wzięłam zdjęcia.
- Bert, spieprzyli to dwarazy do niedzieli. Teraz mamy masowy grób dzięki tym cholernym
buldożerom. Kości są ze sobą zmieszane. Do tej pory czytałam tylko o jednym przypadku
wskrzeszenia masowego grob. Ale w tamtym przypadku przywołali jedną konkretną osobę, i
mieli nazwisko.
Potrząsnęłąm głową.
- Bez nazwiska może to być niemożliwe.
- Ale podjęła byś się tego?
Rozłożyłam zdjęcia na biurku, i się im zaczęłam przyglądać. Jedna z czaszek byłam
przepołowiona na pół tworząc kształt miski. Dwa kościste palce przyczepione do siebie
czymś mokrym organicznym, co wcześniej musiało być ludzką tkanką leżało obok górnej
połowy czaszki. Kości, kości wszędzie widać było kości, których nie można było nazwać
przez cały ten bajzel zrobiony przez buldożery.
Mogam to zrobić? Szczerze, nie miałam pojęcia. Czy chciałam się tego podjąć? Jasne.
Pewnie, że chciałam.
- Chciałabym spróbować to zrobić.
- Wspaniale.
- Wskrzeszenie ich paru w kilka nocy zajmie co najmniej kilka tygodni, nawet jeśli mi się
to uda. Z pomocą Johna było by o wiele szybciej.
- Takie opóźnienie będzie ich kosztować miliony.- powiedział Bert.
- Nie ma innego sposobu by to zrobić.
- Wskrzesiłaś całą rodzinę Davidsonów w tym ich pra pradziadka, chociaż nie powinno ci
się to udać. Możesz wskrzesić więcej niż jednego za jednym razem.
Potrząsnęłam głową.
- To był wypadek. Popisywałam się. Oni chcieli bym wskrzesiła trzech członków rodziny.
Chciałam im zaoszczędzić czasu i pieniędzy robiąc to za jednym zamachem.
- Wskrzesiłaś dziesięciu członków rodziny, a oni prosili tylko o trzech.
- Więc?
- Więc, czy możesz wskrzesić cały cmentarz w jedną noc?
- Zwariowałeś. – powiedziałam do niego.
- Możesz to zrobić czy nie?
Otworzyłam usta by powiedzieć nie, a potem je zamknęłam. Wskrzesiłam kiedyś cały
cmentarz za jednym zamachem. Nie wszystkie ze zwłok miały dwieście lat niektóre były
nawet powyżej trzystu lat, a ja wskrzesiłam je wszystkie. Oczywiście miałam dwie ludzkie
ofiary jako źródło mocy. To jak skończyłam tworząc krąg mocy używając do tego dwóch
ludzkich ofiar jest długą historią. To była obrona własna, ale magia o to nie dba. Śmierć to
śmierć proste.
Pytanie, czy mogłam to zrobić?
- Naprawdę nie wiem Bert.
- Ale nie mówisz nie.- powiedział. Na jego twarzy widać było gorące pragnienie działania.
- Musieli ci zaoferować kupę forsy, skoro jesteś tak napalony na to zlecenie.-
powiedziałam.
Uśmiechnął się.
- Zostaliśmy wybrani do tego projektu w przetargu.
- My co?
- Wysłali te zdjęcia do nas, do Firmy wskrzeszającej w Kalifornii i do Essentials
Spark(Iskra Życia) w Nowym Orleanie.
- Oni preferują francuską nazwę Elen Vital nad angielskim przekładem.- powiedziałam.
Widocznie to brzmi bardziej jak salon piękności niż firma animatorów, ale nikt mnie nie pyta
o zdanie.
- Więc co najniższy cena dostaje zlecenie?
- To był ich plan.
Bert wyglądał jak kot, który dobrał się do śmietanki.
- Co?- spytałam.
- Ujmę to tak.- powiedział Bert.- W całym naszym kraju jest ile? Może z troje animatorów,
którzy mogą wskrzesić zombi tak stare bez ludzkiej ofiary? Ty i John jesteście dwójką z nich.
Zaliczmy jeszcze PhillipeFreestona z firmy Wskrzeszającej w Kalifornii. Tylko wy troje.
- Zapewne masz rację.
Potaknął mi.
- Ok. Czy Phillipa mogła by wskrzesić zwłoki bez imienia?
- Nie mam takiej wiedzy na ten temat. John mógłby to zrobić. Więc może i ona mogła by to
zrobić.
- Czy ona lub John mogliby wskrzesić kupę kości, żadne w trumnie?
To mnie zastanowiło.
- Nie wiem.
- Czy którekolwiek z nich miało by możliwość wskrzeszenia całego pola zwłok?- patrzył na
mnie w skupieniu.
- Za bardzo się tym pławisz Bert.- powiedziałam.
- Odpowiedz tylko na moje pytanie Anita.
- Nie sądze by John mógłby to zrobić, a Phillipa nie jest tak dobra jak on, więc sądzę, że nie
mogliby tego dokonać.
- Mam zamiar podwyższyć ich rachunek.- powiedział Bert.
Zaczęłam się śmiać.
- Podwyższyć cenę?
- Nikt inny nie potrafi tego zrobić. Nikt prócz ciebię. Próbowali to traktować jak kolejny
problem z konstrukcją, ale nie mamy konkurencji czyż nie?
- Pewnie nie.- powiedziałam.
- Dlatego mam zamiar ich wyczyścić.- powiedział i się uśmiechnął.
Potrząsnęłam głową.
- Ty chciwy skurczybyku.
- Przecież masz udział w zysku.
- Wiem.- spojrzeliśmy na siebie.- Co jeśli spróbuje ich wskrzesić w jedną noc i mi się nie
uda?
- Ale będziesz ich mogła wskrzesić wszystkich w końcu, nieprawdaż?
- Pewnie tak. – wstałam, wzięłam swój kubek.- Ale nie wydam swojego czeku póki tego nie
zrobię. Idę się trochę przespać.
- Chcą odpowiedzi jeszcze dziś z rana. Jeśli przyjmą nasze żądania to przylecą po ciebie
prywatnym helikopterem.
- Helikopterem- przecież wiesz, że nienawidzę latać.
- Dla takiej forsy polecisz.
- Super.
- Przygotuj się.
- Nie przeginaj Bert.- wzdrygnęłam się w drzwiach.- Pozwól mi wziąć ze sobą Larrego.
- Czemu? Jeśli John nie potrafi tego zrobić to z pewnością Larry nie ma pojęcia jak to
zrobić.
Wzruszyłam ramionami.
- Może nie, ale zawsze możemy połączyć swoje moce podczas wskrzeszania. Jeśli nie będę
mogła tego zrobić sama, mogę potrzebować energii od naszego praktykanta.
Bert się zamyślił.
- Czemu nie John? Połącz energię z nim.
- Tylko jeśli oddał by mi moc po dobroci. Myślisz, że by to zrobił?
Bert potrząsnął głową.
- Powiesz mu, że klient go nie chciał? Że zaoferowałeś go klientowi, a ten odmówił i
poprosił konkretnie o mnie?
- Nie.- powiedział Bert.
- Dlatego spotkałeś się ze mną w takich warunkach, bez światków.
- Czas to pieniądz, Anita.
- Jasne, Bert, ale nie chciałeś stanąć twarzą w twarz z panem Johnem Burkem i oświadczyć
mu, że kolejny klient go odrzucił na moją korzyść.
Bert spojrzał na swoje zadbane dłonie na biurku, potem spojrzał swoimi szarymi
poważnymi oczami na mnie.
- John jest prawie tak dobry jak ty Anita. Nie chce go stracić.
- Myślisz, że odszedłby jeśli kolejny klient poprosiliby o mnie?
- Jego duma jest zraniona.- powiedział Bert.
- A jest jej tak dużo do zranienia.- powiedziałam.
Bert się uśmiechnął.
- Twoje wkurzanie go nie pomaga.
Wzruszyłam ramionami. Było by to dziecinne jeśli bym powiedziała, że to on zaczął.
Próbowaliśmy się umawiać, ale John nie mógł sobie poradzić z tym, że jestem jego żeńskim
odpowiednikiem. Nie: nie mógł sobie poradzić, że jestem jego lepszą wersją.
- Postaraj się zachowywać grzecznie, Anita. Larry jeszcze się nie wdrążył, potrzebujemy
Johna.
- Zawsze jestem grzeczna, Bert.
Potaknął mi.
- Jeśli nie moglibyśmy na tej sprawie tyle zarobić nie podjął bym się jej.
- Ja też.
To opisywało naszą relacje z Bertem. Nie byliśmy przyjaciółmi, co nie nieumożliwiało nam
być partnerami biznesowymi.
Rozdział 2
W południe dostałam telefon od Berta
- Bądź w biurze gotowa i spakowana o drugiej.Pan Lionek Bayard będzie leciał z tobą i
Larrym.
- Kim jest Lionek Bayard?
- To młodszy wspólnik firmy Beadle, Bekadle, Sterling i Lowenstein. To typ człowieka,
który lubi dźwięk swojego głosu. Nie znęcaj się nad nim z tego powodu
- Kto, ja?
- Anita, nie drażni się z człowiekiem, który może być ci pomocny. Może i nosi garnitur za
trzy tysiące dolarów, ale mimo to może być ci pomocny
- Zachowam to dla któregoś ze wspólników. Na pewno ktoś z Beadle, Beadle, Sterling i
Lowenstein się pojawi wciągu tego tygodnia.
- Nie drażni też szefostwa! – powiedział
- Cokolwiek powiesz. – mój głos stał się przymilny.
- Zrobisz na co tylko masz ochotę bez względu na to co powiem, prawda?
- Jej Bert, kto powiedział że nie można nauczyć sztuczek starego psa.
- Po prostu bądź tu o drugiej. Dzwoniłem już do Larrego, też tu będzie.
- Nie martw się Bert, będę. Muszę jeszcze gdzieś na moment wpaść więc nie martw się jeśli
spóźnię się parem minut.
- Nie spóźnij się.
- Będę najszybciej jak mogę.- rozłączyłam się zanim mógł się ze mną zacząć kłócić.
Musiałam wziąć prysznic, przebrać się, a potem pojechać do szkoły podstawowej
Seckman’a . Richard Zeman uczył tam przyrody. Byliśmy umówieni na jutro na randkę. W
pewnej chwili Richard poprosił bym za niego wyszła. To było jakby w zawieszeniu, ale
byłam mu winna coś więcej niż wiadomość na jego automatycznej sekretarce „Wybacz
kochanie, ale nici z naszej randki. Nie będzie mnie w mieście” Wiadomość na sekretarce
byłaby dla mnie łatwiejsza, ale też byłoby to z mojej strony tchórzostwo.
Spakowałam jedną walizkę. Wystarczyła mi w zupełności na cztery dni i może trochę
dłużej. Jeśli spakujesz dodatkową parę bielizny i ubrania, które możesz pomieszać w różne
komplety to możesz na takiej małej walizce przeżyć nawet tydzień.
Dodałam do bagażu parę dodatkowych rzeczy. Mój pistolet Firestar dziewięć milimetrów i
jego kaburę którą umieszczam pod spodniami. Wystarczającą ilość dodatkowej amunicji by
zatopić statek, dwa noże plus ich pochwy na nadgarstki. Dzięki temu będę miała cztery noże.
Całe to rękodzieło dla malej mnie. Dwa z nich były zastąpione nowymi potym jak je
straciłam przed moim powrotem do zdrowia. Kazałam zastąpić utracone nowymi, ale żeby
ręka się do nich przyzwyczaiła wymaga czasu, zwłaszcza jeśli nalegasz na takie z najwyższą
ilością srebra w stali. Dwa noże, dwa pistolety powinny starczyć na tygodniową podróż
biznesową. Miałabym na sobie pistolet Browning Hi-Power.
Pakowanie nie było problemem. To co mam założyć dziś, tak. Chcą bym wskrzesiła ich
wszystkich dzisiejszej nocy, jeśli mi się uda. Cholera, możliwe że helikopter poleci dokładnie
na miejsce budowy. Co znaczy, że będę musiała chodzić spulchnionej ziemi, kościach i
zniszczonych trumnach. To nie brzmiało jak miejsce odpowiednie na szpilki. Jednak jeśli
młodszy wspólnik będzie miał na sobie garnitur za trzy tysiące dolarów, ludzie którzy mnie
zatrudnili będą oczekiwać odpowiedniego wyglądu. Mogę się ubrać profesjonalnie lub w
piórka i krew. Miałam nawet kiedyś klienta, który był rozczarowany, że nie przybyłam nago
wysmarowana krwią. Myślę, że chyba nie miałam do tej pory klienta, który nie oczekiwał lub
sprzeciwiał się jakiemuś rodzajowi obrzędów podczas wskrzeszania umarłych. Zaś moje
pojawienie się w dżinsach i butach od joggingu nie wzbudzało zaufania. Nie wiem czemu.
Mogłam też zapakować mój kombinezon, który można założyć na każdy rodzaj ubrania.
Taak, ten pomysł mi się podoba. Veronica Sims- Ronni, moja najlepsza przyjaciółka-
namówiła mnie do zakupu modnej krótkiej wojskowej spódniczki. Tak krótkiej, że trochę się
nawet wstydziłam, ale spódniczka ta idealnie pasuje pod kombinezon. Spódniczka nie
marszczy się, albo podwija kiedy noszę strój do likwidowania wampirów czy na miejscu
zbrodni. A gdy zdejmę kombinezon, mogłam od razu iść do biura, albo wieczorem na miasto.
Byłam tak zadowolona z niego, że poszłam i kupiłam jeszcze dwa w innych kolorach.
Jeden był szkarłatny, drugi purpurowy. Nie znalazłam czarnego jeszcze. Co najmniej nie
taki, który nie był tak krótki, że odmówiłam jego założenia. Musze przyznać, że krótka
spódniczka sprawia, że wyglądam na wyższą. Sprawia nawet, że moje nogi wyglądają na
dłuższe. Kiedy masz tylko metr pięćdziesiąt dziewięć to naprawdę coś. Ale purpurowy nie
pasował do wielu rzeczy, które posiadam więc wybrałam szkaratny.
Znalazłam bluzkę z krótkim rękawkiem, która była dokładnie w takim samym odcieniu
czerwieni. Czerwony z jasnofioletowym, zimny twarde połączenie, które wyglądało świetnie
w połączeniu z moją bladą skórą, czarnymi włosami i ciemnymi brązowymi oczami. Kabura i
mój Browning Hi- Power dziewięć milimetrów odznaczają się dramatycznie w tym zestawie.
Czarny pasek ściśle opinający mi talie przytrzymywał dolną pętle kabury. Czarna marynarka
z podwiniętymi rękawami nałożona na ten zestaw ukrywała moją broń. Okręciłam się przed
lustrem w sypialni. Spódniczka nie była wiele dłuższa od marynarki, ale nie dało się
zauważyć broni. Przynajmniej nie zbyt wyraźnie. O ile jesteś skłonny by kupować ubrania na
miarę, trudno ukryć pod ubraniem broń, zwłaszcza pod damskimi ubraniami.
Zrobiłam taki makijaż, aby czerwień stroju nie przytłoczyła mnie. Miałam przecież
pożegnać się z Richardem. Mieliśmy się nie widzieć przez kilka dni, więc trochę makijażu na
pewno nie zaszkodzi. Kiedy mówię makijaż, chodzi mi o cień do powiek, róż, pomadkę i to
wszystko. Prócz wywiadu w telewizji na który namówił mnie Bert nie nosze podkładu.
Prócz pończoch i szpilek, które nosze bez względu jaka spódnice mam na sobie, mój strój
był wygodny. Oczywiście dopóki będę pamiętać by się nie schylać, będę bezpieczna.
Jedyną biżuterię jaką nosze jest srebrny krzyżyk ukryty pod bluzką i zegarek na nadgarstku.
Zegarek, który nosiłam do spódnicy popsuł się i nie miałam nigdy czasu by zanieść go do
naprawy. Obecnie nosze męski zegarek z czarnym paskiem, który wygląda nie na miejscu na
moim drobnym nadgarstku. Ale co tam, ważne że świeci w ciemności gdy nacisnę przycisk.
Pokazuje mi datę, jaki dziś mamy dzień i o której mam biegać, czego nie znalazłam w
żadnym damskim zegarku.
Nie musiałam dziś odwoływać biegania jutro rano z Ronnie. Pracowała nad sprawą poza
miastem. Praca detektywa nigdy się nie kończy.
Załadowałam walizkę na tył mojego Jeepa i już o pierwszej byłam w drodze do szkoły
Richarda. Na pewno spóźnię się do biura. No trudno. Poczekają na mnie, albo i nie. Nie
złamią mi serca jeśli spóźnię się na helikopter. Nienawidzę samolotów, ale to helikoptery
napawają mnie największym strachem.
Nie bałam się latania do momentu w którym znalazłam się w samolocie, który zaczął
spadać i w kilka sekund znalazł się tysiąc metrów niżej. Stewardesy wylądowały na suficie
pokryte kawą. Ludzie krzyczeli i się modlili. Starsza pani obok mnie zaczeła odmawiać
modlitwę do Boga po niemiecku. Była tak przerażona, że łzy same ciekły jej po twarzy.
Zaoferowałam jej moją dłoń, a ona ją chwyciła. Wiedziałam, że umrę i nic na to nie mogę
poradzić. Ale umarłybyśmy trzymając się za ręce. Umierać przykrytym ludzkimi łzami i
modlitwami. Wtedy nagle samolot wrócił do poziomu i nagle byliśmy bezpieczni. Od tamtej
pory nie wierzę transportowi powietrznemu.
Normalnie w St. Louis nie ma prawdziwej wiosny. W tym roku wiosna przywitała nas
wcześniej i została. Powietrze delikatnie pokrywało skórę. Wiatr pachniał zielenią, która
budziła się z zimowego snu, a zima wydawała się tylko złym snem. Czerwone pączki
kwiatów uginały gałęzie drzew po obu stronach jezdni. Malutkie purpurowe pączki tworzyły
delikatną lawendową mgłę to tu to tam między nagimi gałęziami drzew. Nie było jeszcze
liści, ale już zaczynało widać krztę zieleni. Jakby ktoś wziął wielki pędzel i przybarwił
wszystko. Patrząc bezpośrednio na nie widać było nagie czarne drzewa, ale jeśli spojrzeć na
nie wszystkie razem pod katem można było zobaczyć prześwity zieleni.
Ulica Południowa 270 jest tak przyjemna jak każda inna autostrada może być, zaprowadzi
cię do celu najszybciej jak się da. Wyjechałam na ulicę Telson Ferry. Droga była szerokim
pasem zaopatrzonym w centrum handlowe, szpital i restaurację szybkiej obsługi, a kiedy
zostawisz za sobą strefę handlową trafiasz do nowej osiedle mieszkaniowe tak wielkiej że
wygalała prawie na nie zamieszkałą. Widać było pojedyncze drzewa i otwartą przestrzeń,
która na pewno długo taką nie pozostanie.
Skręt w ulicę 21 Old znajduje się grzbiecie wzgórza tuż za rzeką Meramec. Znajdują się tu
przeważnie domki przy paru stacjach benzynowych, rejonowe biuro tutejszego regionu
wodnego i wielkie pole gazowe na prawo, gdzie wzgórza rozciągająsie poza horyzont.
Na pierwszych światłach skręciłam w lewo mijając małe centrum z kilkoma sklepami.
Droga wije się jak wąż między domami i drzewami. Na trawnikach między domami mignęły
mi pierwsze żonkile. Droga opadała w dół do doliny gdzie u podnóża stromego wzgórza
znajdował się znak stopu. Następnie droga pięła się szybko ku szczytowi wzgórza aż do T,
skręt w lewo i prawie jestem na miejscu.
Szkoła miała tylko jedno piętro i położona była na szerokiej połaci ziemi płaskiej doliny
otoczonej wzgórzami. Wychowana na indiańskiej farmie na wsi nazywałam je górami. Szkoła
podstawowa znajdowała się w oddzielnym budynku , ale była na tyle blisko Junior
High(*nasze gimnazjum),że miały one z wspólne boisko.
Zaparkowałam jak najbliżej budynków jak to tylko możliwe. To była moja druga wizyta w
szkole Richarda, pierwsza podczas trwania zajęć. Wstąpiliśmy tu raz po dokumenty, których
Richard zapomniał wziąć wcześniej. Szkoła wtedy była pusta. Weszłam głównym wejściem i
wpadłam na tłum. Musiała to być przerwa między zajęciami, a uczniowie przechodzili z
jednych skończonych zajęć na następne.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że byłam tego samego wzrostu, a może nawet niższa niż
każdy kogo zobaczyłam obok siebie. Jest coś klaustrofobicznego w byciu otoczonym przez
grupę uczniów noszących plecaki i książki. Na pewno znajduje się w piekle krąg gdzie jest
się wieczność czternastolatkiem, wieczność uczniem gimnazjum. Jeden z niższych kręgów
piekła.
Dałam się ponieść tłumowi w stronę klasy Richarda. Przyznam się szczerze cieszyłam się z
faktu, że byłam lepiej ubrana niż większość znajdujących się tu dziewczyn. Cholernie
małostkowe, wiem, ale w szkole byłam dość krępa. Nie ma dużej różnicy między krępą, a
grubą jeśli chodzi o dokuczanie. Urosłam od tamtego czasu i obiecałam sobie też że nigdy nie
będę już gruba. Tak to prawda kiedyś byłam jeszcze niższa niż obecnie. Najniższe dziecko
latami w szkole, a nawet dłużej.
Stałam po jednej stronie wejścia do sali, pozwalając uczniom wejść i wyjść. Richard
pokazywał coś jednej z uczennic w książce. Była to blondynka. Dziewczyna miała na sobie
flanelową koszulkę i czarna sukienkę o trzy numery za dużą na nią. Nosiła czarne glany z
białymi skarpetkami nawiniętymi na nie. Strój był bardzo na czasie. Zaś jej spojrzenie
ukazywało pełen podziw i zauroczenie. Cała promieniała i była chętna tylko dlatego, że pan
Zeman tłumaczył jej coś twarzą w twarz.
Muszę przyznać, że Richard był wart zauroczenia, a nawet dwóch. Jego gęste brązowe
włosy były związane z tyłu w kucyk, który stwarzał iluzje bardzo krótkich przylegających do
głowy włosów. Miała wysobie pełne kości policzkowe i mocno zarysowaną szczękę, z
dołeczkami, które łagodziły rysy jego twarzy i sprawiały że wyglądał prawie zbyt idealnie.
Jego oczy były czekoladowe, a otoczone były gęstymi długimi rzęsami, których na pewno
zazdrości mu nie jeden mężczyzna czy kobieta. Jasnożółta koszulka powodowała że jego
stale opalona skóra stawała się nawet jeszcze bardziej ciemna. Jego krawat był ciemnozielony
i pasował do spodni które miał na sobie. Jego marynarka była przewieszona przez oparcie
krzesła. Jego mięśnie w ramieniu napinały materiał koszulki kiedy przytrzymywał książke.
Miejsca w klasie były prawie wszystkie zajęta, wokół panowała cisza. Zamknął książkę i
podał ją dziewczynie. Uśmiechnęła się do niego i skierowała do drzwi spóźniona na następne
zajęcia. Jej wzrok padł na moją osobę kiedy przechodziła przez drzwi, było w nim widać
pytanie, co ja tu robię.
Nie tylko ona jedna się zastanawiała. Kilkanaście uczniów spoglądało znad swoich ławek w
moją stronę. Wkroczyłam do klasy.
Richard się uśmiechną, co spowodowało że zrobiło mi się gorącą aż po czubki palców u
nóg. Uśmiech uratował go przed byciem zbyt przystojnym. To nie to że to nie był wspaniały
uśmiech. Mógłby reklamować pastę do zębów w telewizji. Ale jego uśmiech był uśmiechem
małego chłopca, otwarty i witający. Nie było w Richardzie poczucia winy żadnego
głębokiego, mrocznego planu. Był największym w świecie Skautem. Uśmiech to ukazywał.
Chciałam podejść do niego, poczuć jak jego ramiona mnie otaczają. Miałam straszne
pragnienie złapać go za krawat i wyprowadzić z Sali. Chciałam dotknąć jego klatki
piersiowej pod tą żółtą koszulką. To pragnienie było tak wielkie, że aż musiałam schować
ręce w kieszeniach mojego żakietu. Nie wolno szokować uczniów. Richard czasem tak
właśnie na mnie działał. Okej, przez większość czasu kiedy nie ma futra albo jeśli nie
oblizuje krwi ze swoich palców tak na mnie działa. Richard jest wilkołakiem. Wspomniałam
o tym? Nikt w szkole o tym nie wie. Jeśli ktokolwiek z nich by o tym wiedział z całą
pewnością stracił by pracę. Ludzie nie lubią lykantropów uczących ich cenne dzieci. To nie
legalne dyskryminować innych z powodu choroby, ale tak niestety się wszyscy zachowują.
Czemu system edukacji miałby być inny?
Dotknął mojego policzka, tylko palcami. Obróciłam swoją twarz w kierunku jego dłoni i
ucałowałam jego palce. Tyle jeśli chodzi o stwarzanie pozorów przed uczniami. Słychać było
kilka westchnień i nerwowego śmiechu.
- Zaraz wracam – powiedział, a w tle słychać było więcej ohów i głośniejszy śmiech.
- Brawo panie Zeeman – było słychać
Richard wskazał mi drzwi i wyszłam ręce nadal mając w kieszeniach. Normalnie
powiedziałabym, że nie mam zamiaru ośmieszać się przed grupą ośmioklasistów, ale ostatnio
nie byłam zbyt prawdomówna.
Richard poprowadził mnie kawałek dalej od swojej klasy, na opustoszały korytarz. Oparł
się o ścianę szafek i spuścił na mnie wzrok. Uśmiech małego chłopca zniknął. Spojrzałam w
jego ciemne oczy i przeszedł mnie dreszcz. Przebiegłam ręką w dół po jego krawacie,
wygładzając go na jego klatce piersiowej.
- Mogę cię pocałować czy to zgorszy dzieciaki? – nie podniosłam na niego wzroku pytając.
Nie chciałam by zobaczył moją dziką potrzebę w oczach. To było wystarczająco wstydliwe
kiedy wiedziałam że potrafi to wyczuć. Nie możesz ukryć pożądania przed wilkołakiem.
Potrafi to wyczuć.
- Zaryzykuje – jego głos był miękki, niski z ciepłym tchnieniem co sprawiło że mój brzuch
się zacisnął.
Poczułam jak się nade mną schyla, więc uniosłam twarz. Jego usta były takie miękkie.
Oparłam się na nim, moje dłonie płasko na jego klatce. Mogłam poczuć jak jego sutki
twardnieją pod moją skórą. Moje dłonie przesunęły wzdłuż koszulki aż do jego bioder.
Chciałam mu wyjąć koszulkę ze spodni i poczuć moje ręce na jego gołej skórze. Cofnęłam
się od niego czująć tylko minimalny brak tchu.
To był mój pomysł żebyśmy nie uprawiali seksu przed ślubem. Mój pomysł. Ale cholera to
było strasznie trudne. Im częściej się spotykaliśmy tym trudniej.
- Jezu, Richard – potrząsnęłam głową – To staje się coraz trudniejsze, prawda?
Uśmiech Richarda nie wyglądał niewinnie a najmniej jak u skauta.
- Tak, coraz trudniejsze
Poczułam jak robi mi się gorąco na twarzy.
- Nie to miałam na myśli
- Wiem co miałaś na myśli – jego głoś był delikatny, już się ze mna nie przekomarzał
Moja twarz nadal była gorąca ze wstydu, ale mój głos był już opanowany. Punkt dla mnie.
- Musze wyjechać z miasta w interesach
- Zombi, wampiry czy policja?
- Zombi
- Dobrze
Spojrzałam na niego.
- Czemu dobrze?
- Bardziej się o ciebie boje kiedy wyjeżdżasz w sprawach policji lub likwidacji wampirów.
Przecież wiesz.
Potaknęłam
- Tak, wiem.
Staliśmy tam, w korytarzu, patrząc na siebie. Gdyby było inaczej, pewnie bylibyśmy już
zaręczeni, może nawet planowalibyśmy już wesele. Całe to napięcie seksualne miało by
kiedyś jakieś zakończenie. A tak jest teraz….
- Jestem już spóźniona. Musze już iśc.
- Masz zamiar powiedzieć Jean – Clausowi dowidzenia osobiście?- jego twarz była
neutralna kiedy pytał, ale głos nie.
- Mamy dzień, a on jest teraz w trumnie.
- Ah – powiedział Richard
- Nie planowałam z nim randki w ten weekend więc nie jestem mu winna wyjaśnień. Czy to
właśnie chciałeś usłyszeć?
- Blisko – powiedział. Odsunął się o krok od szafek, zbliżając do siebie nasze ciała. Schylił
się by pocałować mnie na pożegnanie. Chichot z końca korytarza nam przeszkodził.
Odwróciliśmy się by ujrzeć większość jego klasy w drzwiach sali wpatrujących się w nas.
Super.
Richard się uśmiechnął. Podniósł głos tak by mogli go usłyszeć.
- Powrotem do klasy, potwory
Słychać było pomiaukiwanie, a jedna mała brunetka spojrzała na mnie nieprzychylnie.
Myśle, że wiele dziewczyn kocha się w panu Zeemanu.
- Tubylcy są niespokojni, musze wracać do Sali.
Potaknęłam
- Mam nadziej że wrócę w poniedziałek
- Wybierzemy się na pieszą wycieczkę w następny weekend w takim razie
- Odłożyłam spotkanie z Jean – Claudem w tym tygodniu. Nie mogę się z nim nie widzieć
dwa weekendy z rzędu.
Twarz Richarda zachmurzyła się. Widać było że zaczyna się wkurzać
- Wycieczka piesza za dnia, a wampira możesz zobaczyć w nocy. Tylko tak będzie
sprawiedliwie.
- Nie podoba mi się to bardziej niż tobie – powiedziałam.
- Chciałbym w to wierzyć.
- Richard
Wydał z siebie długie westchnienie. Złość w pewien sposób z niego wyparowała. Nigdy nie
mogłam zrozumieć jak on to robi. Mógł być wściekły w jednej chwili, spokojny w następnej.
Oba uczucia wyglądały na autentyczne. Ja jak już jestem zła, to jestem zła. Może to jakaś
skaza na charakterze?
- Przepraszam, Anita. To nie tak że umawiasz się z nim za moimi plecami.
- Nie mogła bym zrobić niczego za twoimi plecami. Przecież wiesz.
Potaknął.
- Wiem o tym.
Spojrzał znów na swoją sale.
- Musze wracać zanim wzniecą w sali ogień
Poszedł wzdłuż korytarza do klasy, nie oglądając ani razu.
Prawie za nim zawołałam, ale sobie darowałam. Atmosfera prawie się całkowicie popsuła.
Nie ma nic lepszego niż wiedza, że twoja dziewczyna spotyka się z kimś innym. Ja bym
chyba zerwała jeśli sytuacja byłby odwrotna. Podwójny standard tak, ale tylko wtedy kiedy
cała trójka mogła z tym żyć. Gdyby życie było dobrym określeniem dla Jean – Clauda.
Cholera, moje prywatne życie było zbyt zagmatwane bym mogła w spokoju wykonywać
swoją pracę. Szłam korytarzem, wiedząc że zaraz minę otwarte drzwi klasy gdzie uczy
Richard. Moje szpilki wydawały głośny stukot. Nie próbowałam uchwycić ostatniego
mignięcia. To by sprawiło że poczułabym się jeszcze gorzej z powodu wyjazdu.
To nie był mój pomysł by umawiać się z Mistrzem Miasta. Jean – Claude dał mi dwie
opcje: albo zabije Richarda, albo będę umawiać się z nimi oboma. Wydawało mi się na ten
moment, że to dobre rozwiązanie. Pięć tygodni później nie byłam już tego taka pewna.
Tylko moje zasady powstrzymywały mnie i Richarda przed skonsumowaniem naszego
związku. Konsumować, ładny eufemizm. Ale Jean – Claude wyraził się jasno jeśli zrobię coś
z Richardem musze zrobić to też z nim. Jean – Claude próbował mnie podejść. Jeśli Richard
może mnie dotykać, a on nie to to jest nie sprawiedliwe. Muszę tu się z nim zgodzić, ale myśl
że miałabym uprawiać seks z wampirem jest lepszym bodźcem do wstrzemięźliwości niż
wyższe idee.
Nie mogę umawiać się z oboma na randki w nieskończoność. Napięcie seksualne kiedyś
mnie zabije. Mogłabym bym się wycofać. Richard może i by mi pozwolił odejść. Nie
podobałoby mu się to, ale jeśli chciałabym być wolna to pozwoliłby mi odejść. Jean –
Claude, z drugiej strony… On nigdy nie pozwolił by mi odejść. Pytanie brzmi, czy
chciałabym by mi pozwolił odejść. Odpowiedź: pewnie że tak. Sztuczka polega na tym jak
się od nich uwolnić nie pozwalając by któres zgineło.
Taak, pytanie za 64 tysiące dolarów. Problem w tym, że nie znam odpowiedzi na to pytanie.
Wcześniej czy później będziemy go potrzebować. A to później zbliża się wielkimi krokami.
Cdn. 28.08.09