Szkoła uczuć
PROLOG
Każdy z herosów zwykłym był mężczyzną
W każdym mężczyźnie kryje się bohater.
Edward Callen, szósty hrabia Masens, nie budził
sympatii, a mimo to ludzie garnęli się do niego.
Wśród mężczyzn wzbudzał podziw, bo miał szczęście
w interesach i świetnie jeździł konno. Kobiety zabiegały
o jego względy. Zawistnicy krzywo nań patrzyli, bo wszystko
przychodziło mu z łatwością bez najmniejszego wysiłku
zdobywał, co chciał, i między innymi dlatego plotkarze
wygadywali o nim niestworzone rzeczy. W istocie
nieustępliwy Edward Callen gotów był narobić sobie
wrogów, byle osiągnąć cel.
Dziesiątki kobiet krążyły w pobliżu niego niczym
ćmy wokół płomienia. Często dochodziło do tragedii, bo
Edward nie miał romantycznych skłonności,
Bywał opryskliwy, ale kobiety mu to wybaczały. Nie poświęcał
im wiele uwagi, ale i z tym się godziły. Był
przystojny, a jego zachowanie i wygląd zdradzały gorący
temperament. Miał czarne brwi, zielone oczy o przenikliwym
spojrzeniu oraz gęstą, ciemną i lśniącą czuprynę spadającą
na kołnierz surduta i urodziwą twarz o regularnych
rysach.
Sława pożeracza serc i sprawcy miłosnych dramatów
otaczała go jak egzotyczny zapach, który przyprawia o zawrót
głowy. Panie o poetycznych duszach z miejsca ulegały
jego niebezpiecznemu urokowi, ale żadna nie umiała
powiedzieć, skąd się wzięła ta mroczna aura wokół Edwarda
bo nie zwykł zdradzać nikomu swych sekretów.
Jedynym uczuciem, którego nie krył przed światem, było
przywiązanie do młodszego brata. Jasper miał miłe
usposobienie i w przeciwieństwie do Edwarda serce na
dłoni.
Gdy wśród londyńskiego towarzystwa rozeszła się
wieść o śmiertelnej chorobie Edwarda, reakcje
były krańcowo różne: od szlochów i omdleń po radosne
toasty. Tajemniczy i zamknięty w sobie arystokrata
przyjął diagnozę ze stoickim spokojem, z którego dotychczas
słynął. Zasięgnął opinii pięciu wybitnych lekarzy i po
ostatniej wizycie uznał, że nie będzie już szukać u nich
pomocy. Gdy piąty z medyków przedstawił diagnozę,
a potem zamilkł i spojrzał w zielone oczy Edwarda
poczuł się jak robak nadziany na haczyk.
- Nie ma mowy o pomyłce? - rozległ się dźwięczny
baryton. Ilekroć Edward podnosił głos, ściany zaczynały
drżeć, a słuchacze tracili pewność siebie. Jego groźby
- nawet te wypowiadane szeptem - wzbudzały paniczny
lęk.
Zakłopotany lekarz chrząknął znacząco.
- Niestety... Chciałem powiedzieć, że badania nie pozostawiają
żadnych wątpliwości. Wynik jest oczywisty.
Z przykrością stwierdzam, że diagnoza znajduje również
potwierdzenie w historii chorób serca występujących
w pańskiej rodzinie, co wyklucza pomyłkę.
- W takim razie pozwolę sobie panu podziękować.
Mój kamerdyner odprowadzi pana do wyjścia.
Lekarz, zerwawszy się na równe nogi, niepewnie miętosił
rondo kapelusza.
- A co z honorarium?
- Proszę mi przysłać rachunek. Następnego dnia należność
zostanie wypłacona. Teraz proszę mi wybaczyć,
chciałbym zostać sam.
- Tak, naturalnie. Trudno przyjąć do wiadomości taką
nowinę. Domyślam się, hrabio, że potrzeba czasu, by się
oswoić z tą myślą. Wszystko rozumiem. Czekam na wezwanie.
Zjawię się natychmiast bez względu na porę.
- Nie wiadomo, czy będzie na to czas. Wedle pańskich
przewidywań, doktorze, wkrótce będę trupem.
Drwiący ton Edwarda oraz jego porozumiewawcze
spojrzenie ośmieliły lekarza. Pozwolił sobie na uśmiech.
- Słuszna uwaga. - Ruszył ku drzwiom. - Na mnie już
czas. Przyślę jutro służącego z rachunkiem. - Przy
drzwiach zatrzymał się i spojrzał na hrabiego. - Czy wolno
mi zapytać, co pan teraz zamierza?
Edward niechętnie spojrzał na lekarza. Chciał zostać
sam i napić się whisky. Miał dosyć towarzystwa, ale z nawyku
uśmiechnął się, bo tego wymagały dobre maniery.
Diagnoza go nie zaskoczyła. Czterej inni medycy identycznie
ocenili sytuację. Jego ojciec cierpiał na tę samą dolegliwość.
Poinformowali go, że nie ma nadziei na poprawę,
a jeśli stan zdrowia będzie się pogarszać tak jak dotychczas,
zgon nastąpi za niespełna rok. To jedynie kwestia
czasu. Pytanie o przyczynę choroby pozostało bez odpowiedzi.
- Co zamierzam, mój panie? To chyba oczywiste.
Znajdę odpowiednią kobietę i szybko ją poślubię. Jeśli tylko
zdrowie mi na to pozwoli, to przy odrobinie szczęścia
z moich lędźwi narodzi się potomek. W ten sposób kiedy
odejdę, przetrwam w dziecku.
Edward drwiąco uniósł brwi. Mówił spokojnie, jak na
dobrze wychowanego człowieka przystało. Lekarz gapił
się na niego bez słowa. Edward przez moment żałował
swego wyznania. Niepotrzebnie próbował zbić z tropu tego
biedaka. Niepotrzebnie ujawnił swoje plany. Był
wściekły, ale nie wiedział, kogo winić.
- Naprawdę, panie hrabio?
- Oczywiście. - Edward uśmiechnął się mimo woli. -
A teraz żegnam, doktorze. Chcę zostać sam.
Ledwie drzwi się zamknęły za lekarzem, nalał sobie
whisky, wypił jednym haustem i ponownie napełnił
szklankę. Podszedł do kominka i długo patrzył na ledwo
żarzące się głownie. Był przygnębiony. Zza otwartego okna
dobiegał śpiew ptaków, a pokój wypełniła czerwonawa
poświata zachodzącego słońca. Edward położył dłoń na
gzymsie kominka rzeźbionym kunsztownie w kamieniu.
Z zachwytem musnął go palcami. Przedtem nie zwracał
uwagi na takie drobiazgi.
Dobry Boże, zaczyna się rozklejać. Upił spory łyk whisky
i westchnął, czując, jak alkohol pali mu wnętrzności.
Kto czuje i cierpi, ten żyje. Żadna przyjemność, ale lepsze
to od nicości. Pokręcił głową; naprawdę popadał w głupi
sentymentalizm. Przecież to kłamstwo. Nie chciał być
sam.
Czyżby odczuwał strach? Ze zdumieniem stwierdził, że
istotnie trochę się boi. Śmierć go nie przerażała, ale trudno
uznać to za dowód szczególnej odwagi, skoro nadal była
na tyle odległa, że wydawała się tylko czczą groźbą. Edward
obawiał się, że nic po nim nie zostanie. Podczas rozmowy
z lekarzem nadrabiał miną, ale w samotności był
całkowicie sobą. Od chwili gdy od pierwszego z lekarzy
usłyszał wyrok śmierci, ogarnęło go natrętne pragnienie,
by zostawić po sobie na tym padole trwały ślad. Doktorzy
kolejno odbierali mu nadzieję, że może być inna przyczyna
ataków nękających go od sześciu miesięcy. Stopniowo
narastało w nim pragnienie, by uczynić jeszcze w życiu
tylko jedno: spłodzić dziecko.
Zawsze sądził, że takie marzenie przystoi mężczyznom
szlachetniejszym niż on. Teraz pragnienie zmieniło się
w obsesję. Nie miał czasu do stracenia, był przecież umierający.
Trzeba się pospieszyć.
Odstawił szklankę, opadł na skórzany fotel i znów sięgnął
po butelkę. Pił duszkiem, gdy do pokoju wszedł Jasper.
Spojrzał na niego bez słowa. Przysunął sobie krzesło
i czekał, aż brat się odezwie.
- Liczę na ciebie, Jasperze. Poszukaj mi żony.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Masens w hrabstwie Cambridge, Anglia, 1847
Bella Swan wyprostowała się i wysoko uniosła
głowę, by dodać sobie odwagi. Gdy ciężki pierścień kołatki
stuknął głośno, obejrzała się dyskretnie i dostrzegła
znikający powóz i czwórkę koni. Została sama na łukowatym
podjeździe przed pałacem w posiadłości Hawking
Park. Odwróciła się plecami do solidnych drzwi, westchnęła
spazmatycznie i czekała.
Nie chciała, by stangret wziął ją za prowincjuszkę, dlatego
udawała, że wygląd faetonu wysłanego po gościa nie
robi na niej wrażenia. Nie odezwała się ani słowem na widok
wspaniałej rezydencji, nie komentowała innych dowodów
bajecznej zamożności Edwarda Callena pana
Masens. Poddała się dopiero wówczas, gdy do niej
dotarło, że pierścień kołatki bynajmniej nie został wykonany
z brązu, jak sądziła, tylko z czystego złota.
Ciężkie drzwi uchyliły się wolno. Stanął w nich wysoki,
poważny mężczyzna o szpakowatych włosach.
- Panna Swan? - zapytał.
Skinęła głową, a służący cofnął się bez słowa, dając
znak, by weszła. Znalazła się w okrągłej nie oświetlonej
słonecznym blaskiem wpadającym przez niezliczone
okienka o ramkach z ołowiu. Mężczyzna oznajmił spokojnym,
przyciszonym głosem:
- Mam na imię Artur. Pan hrabia oczekuje pani. Proszę
za mną.
Bella posłusznie ruszyła za kamerdynerem w głąb
długiego, sklepionego korytarza. Ciszę przerywał jedynie
stukot jej obcasów o marmurową posadzkę. Mijali łukowatą
nisze, w których stały cudownej roboty alabastrowe
posągi skąpo ubranych nimf w dość frywolnych pozach.
Zbita z tropu dziewczyna nie śmiała patrzeć na pełne zmysłowości
postacie, więc odwróciła wzrok. Podniosła oczy,
dopiero gdy cicho otworzyły się dwuskrzydłowe mahoniowe
drzwi. Weszła do salonu. Usiadła na krześle wskazanym
przez Artura.
- Pan hrabia wkrótce się zjawi - oznajmił i wyszedł,
bezszelestnie zamykając drzwi za sobą.
Bella odetchnęła z ulgą. Pochyliła głowę
i nieomal zgięła się w pół. Oparła drżące dłonie na połyskliwej
tkaninie obicia, lecz to niewiele pomogło. Odrzuciła
głowę do tyłu i zaczerpnęła powietrza, by uspokoić
nerwy. Obrzuciła spojrzeniem swoją postać.
To straszne, że znalazła się w takim położeniu! Jakby
nie dość jej było upokorzeń wynikających z życiowej sytuacji,
porażające piękno i bogactwo hrabiowskiego pałacu
odbierało jej teraz resztki odwagi. Modliła się w duchu,
by pan tego domu nie spieszył się na spotkanie. Podbiegła
do lustra sprawdzić, czy dobrze się prezentuje. Miała wrażenie,
że szelest jedwabnych spódnic i halek rozległ się
echem w ogromnym salonie. Rzut oka na odbicie upewnił
ją, że wszystko jest w porządku. Wygładziła dłońmi prostą
w kroju suknię, zmarszczyła brwi i obciągnęła brzeg dekoltu
podkreślającego wyniosły biust o pięknym kształcie.
Przed południem damie nie wypadało zakładać tak
mocno wyciętej sukni, ale Bella uznała, że musi wykorzystać
wszystkie swoje atuty. Poprawiła złocisty lok
i powiedziała sobie w duchu, że skoro postępuje jak nierządnica,
nie powinna się krępować z powodu wyzywającego
stroju.
Jeszcze raz obrzuciła krytycznym spojrzeniem swoje
odbicie. Ciemnoniebieskie tęczówki miały barwę tak intensywną,
że kilku wielbicieli uważało je za fiołkowe.
Wielkie oczy stanowiły najbardziej widoczny element
w ściągniętej napięciem twarzy. Boże drogi, to się nie uda!
Wygląda jak przestraszone zwierzątko. Z lustra patrzyła
na nią blada, wielkooka i śmiertelnie przerażona dziewczyna.
Nawet gdyby wywarła korzystne wrażenie, Edward
Callen nie zechce poślubić zahukanej prowincjuszki.
Wszystkie obawy miała wypisane na twarzy. Nic dziwnego,
skoro drżała o życie brata. Smutna mina sprawiła, że
Bella nie wyglądała na dwadzieścia dwa lata. Skrzywiła
się, zacisnęła powieki i pomyślała o swoim ojcu - łotrze
i utracjuszu. Pomogło! To przez niego zaznała najgorszych
upokorzeń i zdana była teraz na łaskę obcego człowieka.
W miarę jak ogarniała ją gorycz, zmieniał się także
wyraz jej twarzy, a rysy się wyostrzyły. Zacisnęła wargi,
a oczy rozjaśnił chłodny blask.
Zadowolona z tej przemiany, obrzuciła krytycznym
spojrzeniem jedwabną suknię, której na szczęście nie musiała
się wstydzić. Dobre i to. Kupiła ją przed tygodniem
w renomowanym londyńskim sklepie. Wypatrzyła ją
wśród strojów zamówionych i nie odebranych przez rozrzutnych
klientów. Ciemny błękit połyskliwego jedwabiu
podkreślał barwę oczu i jasnych włosów. Bella oraz jej
matka szyły przez cały dzień, by dopasować suknię i dostosować
ją do wymogów najnowszej mody. Nie były dobrymi
szwaczkami i dlatego lękała się, że szwy niespodziewanie
zaczną pękać. Tak czy inaczej, suknia była
prześliczna. Bella nie żałowała wydanych na nią pieniędzy,
chociaż chwilami ogarniały ją wyrzuty sumienia.
Roztrwoniła przecież niemal całą sumę uzyskaną ze sprzedaży
broszki po babci. Posmutniała na myśl o tej stracie;
drugiej strony ów ogromny wydatek mógł się okazać doskonałą
inwestycją. Plan był wprawdzie szalony, ale w razie
powodzenia przyniesie ogromne korzyści. Bella
pomyślała o Jamesie i przestała żałować rozrzutności. Dla
niego gotowa była na wszelkie ofiary.
Raz jeszcze spojrzała w lustro i uznała, że całkiem
nieźle się prezentuje. Nagle usłyszała charakterystyczny
odgłos. Ktoś chrząknął znacząco. Odwróciła się natychmiast
i stanęła oko w oko z mężczyzną w ciemnym surducie.
Poczuła na sobie drwiące, hipnotyczne spojrzenie
zielonych oczu. Strój i dumna mina pozwalały się domyślić,
że to pan Masens, czyli Edward Callen we
własnej osobie. Po chwili namysłu doszła jednak do wniosku,
że chyba się pomyliła. Ten człowiek nie pasował do
wizerunku umierającego arystokraty. Spodziewała się, że
Edward Callen będzie wycieńczony, a stojący przed
nią mężczyzna wyglądał na okaz zdrowia. To niemożliwe,
by takiego osiłka czekała rychła śmierć. Poza tym był stanowczo
za młody; wyglądał na trzydziestolatka. Przeciętnego
Anglika przewyższał o głowę. Górował także nad
Bellą, choć była wysoka i większości znajomych mogła
spojrzeć prosto w oczy. Biała, idealnie wyprasowana
koszula i luźno zawiązany fular podkreślały szerokie bary
i tors muskularny jak u mitycznego Atlasa. Surdut był
świetnie skrojony i znakomicie dopasowany do potężnej
sylwetki. Podkreślał szczupłość tali i bioder. Nie ulegało
wątpliwości, że kto jak kto, ale ten mężczyzna tryska
zdrowiem. W żadnym razie nie może to być chory pan
domu.
- Milordzie? - rzuciła na wszelki wypadek głosem piskliwym
i nienaturalnym. Była okropnie wystraszona.
Ukłonił się lekko, niemal drwiąco.
- Jestem Edward Callen, do usług, panno Swan.
A więc to istotnie właściciel tego majątku! Zerknęła
ukradkiem na jego piękną twarz, podziwiając mocny zarys
podbródka, arystokratyczny nos, smutne zielone oczy
ocienione długimi rzęsami, zmysłowe usta... Przemknęło
jej przez myśl, że to niezwykłe oblicze zdradza dwoistą
naturę Edwarda Callena. Ciekawe wnioski; była niemal
pewna, że ten mężczyzna ukrywa przed światem wielką
tajemnicę. Wyniosłość, urodziwa twarz i wspaniała postura
to jedynie fasada.
Była zdumiona. Spodziewała się ujrzeć słabowitego,
nękanego chorobą pyszałka. Wiele słyszała o sercowych
podbojach i wątpliwej reputacji Edwarda Callena. Sądziła,
że to dandys, a raczej fircyk, jak mawiano w czasach
młodości jej babki. Stojący przed nią człowiek stanowił
całkowite przeciwieństwo typowego modnisia. Otaczała
go aura surowej męskości, która odbierała Belli
resztkę odwagi.
Pomyśleć tylko, że widział przed chwilą, jak puszy się
przed lustrem niczym paw! Podniosła wysoko głowę
i spojrzała mu prosto w oczy. Stare przyzwyczajenie; ilekroć
czuła się zakłopotana, przybierała dumną pozę.
- Panno Swan - odezwał się ponownie Callen,
idąc w jej stronę. - Proszę usiąść.
Z wdzięcznością przyjęła tę propozycję. Na wspomnienie
popełnionej gafy nogi się pod nią ugięły. Przycupnęła
na brzegu krzesła i obserwowała zbliżającego się mężczyznę.
Szedł pewnym krokiem ścigającego ofiarę drapieżnika.
Z kocią gracją zajął miejsce obok niej. Skrzyżował
długie nogi, położył łokcie na oparciach fotela i oparł podbródek
na splecionych dłoniach. Bez słowa taksował ją
spojrzeniem.
- Zgromadził pan tu prawdziwe arcydzieła - odezwała
się pierwsza. Wskazała piękną rzeźbę ustawioną na postumencie
i z przerażeniem uświadomiła sobie, że to pełna
życia figurka dwojga kochanków złączonych w namiętnym
uścisku. Natychmiast opuściła ramię i splotła dłonie
na kolanach.
- Tak. Spostrzegłem, że wystrój wnętrza panią zainteresował.
- W ten sposób chciał dać do zrozumienia, że widział
ją, gdy przeglądała się w lustrze.
Jego przytyk zbił ją z tropu. Znowu poczuła się bezbronna
i zagubiona, mimo to wyprostowała się i rzuciła
mu karcące spojrzenie. Miała nadzieję, że wygląda na kobietę
dumną i nieprzystępną. Milczała. Chyba nie oczekiwał,
że będzie paplała trzy po trzy, byle przerwać krępującą
ciszę. Miała odpowiedzieć na pytania. Niechże więc
ten gbur je w końcu zada.
Wolała na pewien czas zapomnieć, jak bardzo pragnie
zdobyć tę posadę. Dziwne, że od początku tak właśnie
określała swoją sytuację. Czy można ją opisać inaczej?
Ubiegała się przecież o stanowisko żony Callena
i matki jego potomka. Starała się nie myśleć o uciążliwościach
kontraktu. W milczeniu czekała, aż Callen się
do niej odezwie.
- Proszę mi o sobie opowiedzieć, panno Swan.
Była przygotowana na to pytanie.
- Nazywam się Marii Bella Swan. Od dziecka
używam tylko drugiego imienia. Mam dwadzieścia dwa
lata. Urodziłam się w Londynie i nadal tam mieszkam.
Mój ojciec był młodszym synem markiza. Dorobił się na
handlu morskim. Żyliśmy dostatnio, choć nie w luksusie.
Do jedenastego roku życia miałam guwernantkę, a potem
zostałam wysłana...
- Czemu nie jest pani zamężna? Dwadzieścia dwa lata
to dla panny na wydaniu poważny wiek - przerwał Callen.
Pytanie było wielkim nietaktem, ale w tak niecodziennej
sytuacji trudno przestrzegać wszystkich nakazów dobrego
wychowania. Bella odetchnęła głęboko i powiedziała:
- Jako siedemnastolatka zaczęłam bywać w towarzystwie.
Przez dwa lata bywałam sporo, ale nikt mi się nie
spodobał.
- Domyślam się, że wzbudziła pani zainteresowanie
wielu mężczyzn. Mam rację? - Pochylił się nagle, jakby
chciał obejrzeć ją z bliska. Poruszał się jak kot obserwujący
ofiarę. - Ilu mężczyzn się pani oświadczyło?
- Kilku - odparła wymijająco Bella.
- Co to znaczy? Dwu? A może dwudziestu?
Dziewczyna spojrzała na Callena. Jego uporczywe
spojrzenie było obezwładniające jak mocny uścisk. To jej
działało na nerwy. Uniosła głowę i odparła:
- Miałam dziewięciu kandydatów na męża.
- Nadzwyczajne! - zawołał z kpiącą miną. -I wszystkich
pani odrzuciła?
- Owszem, panie hrabio.
- Mogę zapytać o powód?
- Nie, panie hrabio - odparła i zacisnęła zęby. Nie
umknęło jej uwagi, że przez chwilę wahał się, jak zareagować:
uśmiechnąć się czy wybuchnąć gniewem. Niech
idzie do diabła, skoro taki z niego gbur. Najchętniej by go
udusiła. Chyba się zorientował, że duma to najważniejsza
cecha jej charakteru.
- Pytałem z ciekawości - rzucił wreszcie i wzruszył
ramionami. - Chciałbym usłyszeć, jak się pani dowiedziała
o moich... kłopotach.
- Mój znajomy bywa u pewnego urzędnika zatrudnionego
w biurze pańskiego adwokata. Dowiedział się od
niego, że szuka pan ubogich panien z dobrych domów celem
zawarcia małżeństwa, które byłoby swego rodzaju
kontraktem. - Bella przewidziała to pytanie. - Spełniam
wszystkie warunki, poprosiłam zatem pana Greena
o spotkanie i przekonałam go, by przyjął moją ofertę.
Ku swemu zdziwieniu odpowiadała spokojnie i pewnie,
choć na wspomnienie upokarzającej rozmowy z tym
nikczemnikiem Greenem przeszedł ją dreszcz. Pamiętaj,
że robisz to dla Jamesa, powtarzała sobie w duchu i dzięki
temu zdobyła się na uśmiech.
- Ach, tak. Prosiłem go o dyskrecję. I tak już o mnie
plotkują. Chciałbym wiedzieć, czemu znalazła się pani
w trudnej sytuacji materialnej.
Bella pochyliła głowę. Bez skrępowania przedstawiła
swoje położenie, ale opisując szczegółowo przyczyny
dzisiejszej wizyty, musiała zachować ostrożność. Było
kilka spraw, o których Callen nie powinien wiedzieć.
- Gdy umarł mój ojciec, matka odkryła, że był poważnie
zadłużony. Po spłaceniu należności nic dla nas nie zostało.
Musiałyśmy sprzedać domu i wynająć mieszkanie
w ubogiej dzielnicy. - Bella wolała nie wspominać
o karcianych długach ojca i chmarze wierzycieli, którzy
wpadli do jej domu jak stado sępów, chwytając co kosztowniejsze
przedmioty. Rodzina straciła wszystko.
- Pracuję obecnie w księgarni. Nie mam posagu, więc
dla mężczyzn z mojej sfery nie jestem odpowiednią kandydatką
na żonę.
Bez słowa pokiwał głową, jakby wszystko zrozumiał.
Bzdura! Nikt tego nie pojmie. Czy Edward Callen jest
w stanie pojąć, co się czuje, gdy życie niespodziewanie
legnie w gruzach?
- Wszyscy adoratorzy panią opuścili, prawda? - zapytał
cicho. Chyba jej współczuł. - Dlatego zwróciła się pani
do człowieka, który umrze w ciągu niespełna roku i ma
opinię rozpustnika. A skoro już o tym mowa... - Z uśmiechem
przechylił głowę na bok, co nadało mu wygląd czarującego
niewiniątka. - Czy słyszała pani jakieś plotki na
mój temat? Bardzo mi zależy na wyjaśnieniu nieporozumień,
więc proszę mówić śmiało.
Próbował ją oczarować. Musiała przyznać, że łobuzerski
uśmiech i przyjazne spojrzenie zielonych oczu chwytały
za serce. Od razu szybciej zabiło, choć wiedziała, że
to jedynie sztuczka dla zmylenia jej uwagi.
- Nie słucham plotek - skłamała, nie dbając, czy jej
uwierzy.
Przerwało im wejście służby.
- Kazałem podać herbatę, bo zakładałem, że po podróży
zechce się pani nieco pokrzepić. Czy pokoje
w zajeździe pani odpowiadają? - zapytał, usadowiony
wygodnie w fotelu. Do salonu wkroczył lokaj, a za nim
dwie pokojówki, które popychały stolik na kółkach.
- Oczywiście, milordzie. Zajazd jest uroczy.
- Mam nadzieję, że podróż z Londynu nie była zbyt
męcząca.
- Zniosłam ją doskonale.
- Czy zechce pani uczynić mi ten zaszczyt i przygotować
herbatę?
Bella stłumiła jęk. Ręce jej drżały. Obawiała się, że
popełni gafę i w ten sposób nie tylko ujawni swój lęk, lecz
także zniechęci mężczyznę, na którym chciała zrobić dobre
wrażenie. Na pewno się skompromituje. Nie zdoła
wstać z gracją i pewnym krokiem podejść do stolika, ale
trzeba nadrabiać miną, bo od jej zręczności i taktu wiele
teraz zależy...
Na szczęście obeszło się bez kompromitacji. Gdy pokojówki
ustawiły na stoliku srebrny imbryk, cukierniczkę,
dzbanuszek ze śmietanką oraz dwie filiżanki i spodki
z najcieńszej porcelany, Bella zabrała się do nalewania
herbaty i zrobiła to nienagannie. Podziękowała w duchu
niebiosom za tę wielką łaskę i usiadła na krześle.
- Czy dobrze zrozumiałem? Nie słyszała pani żadnych
plotek na mój temat?
- Nie, milordzie.
- Nawet tej o pojedynku na kontynencie? To moja ulubiona.
Moim zdaniem jest bezsensowna, ale zabawna. Prawdziwa
osobliwość.
- Ach tak? - rzuciła pytająco i zerknęła z ukosa na
swego rozmówcę, dolewając śmietanki do herbaty.
- Sporo się mówi na mój temat. Prędzej czy później te
plotki dotrą i do pani. Większość to kompletne bzdury,
które przedstawiają mnie w złym świetle. Uchodzę za kontrowersyjną
postać, więc ciekawscy nie mogą się zdecydować,
czy uznać mnie za hultaja, łotra, pozera czy nikczemnika.
Szczerze mówiąc, żadne z tych określeń do
mnie nie pasuje. Mam nadzieję, że weźmie pani moje słowa
za dobrą monetę i nie każe mi tego udowadniać.
W oczach wielu uchodzę za porządnego człowieka. Przypisują
mi liczne zalety, ale żadna z nich w tej chwili nie
przychodzi mi na myśl. Inni będą pani opowiadać mrożące
krew w żyłach historie o popełnionych przeze mnie niegodziwościach.
Pozwolę sobie zauważyć, że przypisywanie
mojej skromnej osobie przestępczych skłonności to
gruba przesada.
Bella wolała się nie przyznawać, że wiele o nim słyszała.
Był podobno (chociaż trudno w to uwierzyć) pierwszą
miłością królowej Wiktorii. Miał prawo nazywać ją
Driną to pieszczotliwe imię nadano jej w młodości, gdy
była ubogą i samotną księżniczką Aleksandriną Wiktorią,
Nie odwzajemnił płomiennego uczucia młodziutkiej
władczym, która przypłaciła to poważnym załamaniem
nerwowym. Tak się szczęśliwie złożyło, że wkrótce spotkała
i pokochała swego księcia Alberta.
- A pojedynek na kontynencie? - spytała Bella, odkładając
srebrną łyżeczkę. Gospodarz wybuchnął śmiechem.
Błysnęły śnieżnobiałe zęby, oczy rozjaśnił blask radości,
a na policzku... To chyba złudzenie! Ależ tak! Panna
Swan dostrzegła uroczy dołek. Nagle zabrakło jej
tchu. Kiedy ten Callen przestanie ją w końcu zaskakiwać,
zdradzając skrzętnie ukrywane zalety? Ręka niosąca
do ust filiżankę nagle znieruchomiała, a Bella wpatrywała
się w niego jak urzeczona.
Doskonale się prezentował. Jak to możliwe, że miał
trudności ze znalezieniem kandydatki na żonę? Cóż z tego,
że jest śmiertelnie chory, skoro dolegliwości nie wpływają
na jego wygląd i zachowanie? Można by pomyśleć,
że to okaz zdrowia. Z pewnością niejedna panna z towarzystwa
chętnie osłodziłaby mu ostatnie miesiące życia
i wydała na świat jego potomka.
- Ów słynny pojedynek - odparł po chwili, drwiąco
unosząc brwi - w ogóle się nie odbył. Podobno mężczyzna,
z którym... jakoby się poróżniłem, wyzwał mnie na
pistolety. Udaliśmy się rzekomo na kontynent, gdzie prawo
nie zabrania bronić honoru w ten sposób. Wieść niesie,
że wybraliśmy pistolety i odmierzyliśmy krokami odległość.
Potem z zimną krwią zabiłem przeciwnika. Istnieje
kilka wersji opisujących, co było później. Nie wiadomo
dokładnie, czy splunąłem na zwłoki, czy może udałem się
na trwającą cały tydzień orgię, by uczcić zgon tamtego pechowca.
Bella z uznaniem spojrzała na Callena. Znała
historię, którą jej opowiedział. Nie pominął żadnego
szczegółu. Spokojnie relacjonował drastyczne pomówienia.
- To wszystko brednie wyssane z palca. - Dostrzegł
jakiś pyłek na rękawie surduta. Zmarszczył brwi i strzepnął
go niecierpliwie. - Oto jak było naprawdę. Pewien
mężczyzna oskarżył mnie o nazbyt swobodne zachowanie
wobec jego żony. Istotnie wyzwał mnie na pojedynek,
wyjechał do Europy i tam oddał ducha. Przebywałem
wówczas na kontynencie, ale to wcale nie oznacza, że
przyczyniłem się do jego śmierci. Ów człowiek udał się
do Prowansji, bo usłyszał, że planuję odwiedzić przyjaciół.
Zamierzał mnie dopaść i rzucić rękawicę. Traf chciał,
że wciąż jeszcze byłem w Paryżu. Tymczasem on natknął
się w podróży na bandę rabusiów, a ci poderżnęli mu
gardło i skradli gotówkę. Przypisanie mi winy za jego
śmierć wydało się plotkarzom znacznie bardziej ekscytujące.
- Pan by się z nim pojedynkował, gdybyście się spotkali?
- zapytała śmiało Bella.
Spojrzał na nią trochę zbity z tropu. Zamrugał i uśmiechnął
się niepewnie.
- Sam nie wiem, panno Swan. Chyba tak. Szczerze
mówiąc, cieszę się, że nie musiałem podejmować takiej
decyzji. Wielu uważa mnie za krwawego potwora, ale
wbrew obiegowej opinii zabicie tego człowieka nie dałoby
mi satysfakcji, nawet gdybym to uczynił w obronie własnej.
On oszalał z rozpaczy. - Callen umilkł, a po
chwili zastanowienia dodał cicho, jakby ze skruchą: -
Miał wiele powodów...
Szybko wziął się w garść i rzucił badawcze spojrzenie
na Belle, która upiła łyk herbaty. Zerknęła ukradkiem
na Callena ponad złoconym brzegiem filiżanki.
- Z tego wniosek, że ma pan sumienie - rzuciła kpiąco.
- Nie dałem powodu do obraźliwych uwag- odparł, prostując
się z godnością. Gdy spojrzała na niego z ukosa, dodał:
- Podobno nic pani nie wiadomo o moich wybrykach.
- Obawiam się, że doszły mnie jakieś plotki. Uznałam,
że nietaktem byłoby o tym wspominać - wyznała, trochę
zakłopotana.
- Sprytne posunięcie. - Ponownie oparł podbródek na
splecionych dłoniach i patrzył na nią uważnie. Była na siebie
wściekła, bo wypadła z roli. Dumnie uniosła głowę.
Gotowa była się założyć, że ten łotr Callen doskonale
się bawi. Mimo starań nie panowała nad sytuacją.
- Zwierzyłem się pani, by łatwiej było pani poznać
mój charakter. Jeśli połączy nas wyjątkowo ścisłe... porozumienie,
ta sprawa nabierze znaczenia.
- Dzięki, że zadał pan sobie tyle trudu - odparła Bella.
Rzucił jej wyniosłe spojrzenie, jakby chciał powiedzieć:
Edward Callen przed nikim się nie tłumaczy.
Zagryzła wargę, żeby się nie uśmiechnąć.
Można by pomyśleć, że próbuje wyprowadzić go
z równowagi. Edward gniewnie zmarszczył brwi i w zadumie
potarł dłonią podbródek.
- Proszę mi więcej o sobie opowiedzieć, panno Swan.
Byłem zupełnie szczery, ale nie odpłaciła mi się pani
tą samą monetą. Proszę nie zapominać, że to ja mam zdecydować,
czy jest pani odpowiednią kandydatką.
- Powiedziałam już o sobie wszystko, co miałam do
powiedzenia - oznajmiła stanowczo. Odstawiła filiżankę
i siedziała bez ruchu jak przestraszony ptak. Czuła się zakłopotana,
ilekroć przeszywał ją badawczym spojrzeniem,
jakby próbował sięgnąć do najtajniejszych zakątków jej
duszy. Odwróciła wzrok.
- Nie wyjaśniła mi pani, skąd pomysł, by poślubić nieznajomego
i zawrzeć... Jak się wyraził ten poczciwiec
Green? Ach tak... Dla niego to szalony pomysł i dziwaczne
małżeństwo.
Bella starała się zachować spokój, lecz mimo to kurczowo
zacisnęła dłonie na poręczy krzesła.
- Chodzi o pieniądze - odparła rzeczowo.
Ta szczerość niewątpliwie go ujęła, bo z uśmiechem
pochylił się ku niej i spytał żartobliwie:
- Czy wolno zapytać, na co zostaną przeznaczone?
Świetny dowcip! Belle ogarnęło wzburzenie. Czuła,
że lada chwila wybuchnie. Jak ten bogacz śmie kpić z pragnień
i potrzeb ludzi, którym powodzi się znacznie gorzej
niż jemu? Pewnie nigdy w życiu nie był głodny. Czy kiedykolwiek
nosił strój wysłużony, zbyt krótki i tak ciasny,
że trudno w nim oddychać? Nie musi zabiegać o łaskę
spragnionego potomstwa arystokraty i sprzedawać się, by
ocalić życie najdroższych sobie osób.
- Jak wiadomo, za pieniądze można kupić wszystko.
Na przykład lekarstwa. Ocalenie życia chorego dziecka
wymaga sporych wydatków. Callen zmrużył oczy.
Czyżby przenikliwe spojrzenie odkryło jej tajemnicę? Dobry
Boże, chyba się zdradziła! Zachowała się jak idiotka,
zapomniała, że musi zrobić dobre wrażenie. Callen
oczekiwał zapewne innej odpowiedzi. Szukał kobiety
godnej szacunku; nie miała co do tego wątpliwości. Trzeba
szybko zatrzeć złe wrażenie. Chciała go przeprosić, ale
przerwał jej natychmiast.
- Dość! Fałszywa pokora nie przystoi osobie takiej jak
pani. - Zdumiona, natychmiast umilkła. - Podoba mi się
pani szczerość i dumne zdecydowanie. To dobrze rokuje.
Mojemu synowi potrzebna będzie matka o silnym charakterze,
która nim pokieruje, kiedy mnie zabraknie. Nie
szukam ustępliwej żony, tylko kobiety silnej niczym ja,
żeby była dla dziecka podporą. - Bella wzdrygnęła się,
gdy Callen spokojnie i obojętnie wspomniał o rychłej
śmierci. - Proszę nie zapominać, że chcę sprawdzić, czy
nadaje się pani na matkę dziedzica Masens. To jest dla
mnie najważniejsze.
- A jeśli przyjdzie na świat dziewczynka? - zapytała
niespokojnie.
- Będzie moją spadkobierczynią.
- Co pan zrobi, gdy nie urodzę dziecka?
Callen zacisnął wargi, jakby go coś zabolało.
- Byłbym niepocieszony, ale wszystkiego nie da się
zaplanować, prawda? Zrobimy co w naszej mocy i zdamy
się na łaskę opatrzności. Pozostaje nam teraz omówić trudną
kwestię... wspólnoty łoża.
Otwartość Callena trochę przestraszyła Belle.
Cofnęła się odruchowo i mimo woli krzyknęła zalękniona.
Callen uniósł dłoń, jakby chciał ją uspokoić.
- Musimy o tym porozmawiać - nalegał. - Chcę wiedzieć,
czy perspektywa spędzania ze mną nocy budzi
w pani... Sam nie wiem, jak się wyrazić... Obrzydzenie?
Bella pożałowała nagle swego wyboru. Nie powinna
wkładać sukni z głębokim dekoltem. Czuła się obnażona.
Mimo woli spojrzała na dłonie Callena. Były duże,
silne, o nieco zgrubiałej skórze. Czemu arystokrata ma
tak spracowane ręce? Zastanawiała się, co by czuła, gdyby
jej dotknął, objął i pieścił. Zdawała sobie sprawę, co wolno
mężowi, gdy jest sam na sam z żoną. Nie sądziła, by
okazał się czuły i delikatny. Trudno również posądzać go
o cierpliwość. Przeczuwała, że kiedy mu ulegnie...
w małżeńskim łożu, doznania nie będą przyjemne. Czuła
na sobie jego uporczywe spojrzenie. Krew coraz szybciej
pulsowała w żyłach. Paliły ją policzki. Taktownie udawał,
że nie dostrzega oznak zmieszania.
- Musimy sobie powiedzieć jasno i wyraźnie, że choć
to małżeństwo będzie dla obu stron przede wszystkim korzystną
umową, osobne sypialnie oraz zachowanie
wstrzemięźliwości nie wchodzi w rachubę. Póki żyję, nie
ma także mowy o kochankach, widywanych jawnie lub
ukradkiem. Zgoda?
Bella uniosła głowę i spojrzała w jego urodziwą
twarz. Nie spodobała jej się harda mina, więc odwróciła
wzrok.
- Milordzie, zapewniam, że doskonale wiem, skąd się
biorą dzieci. Gdyby było inaczej, zapewne nie ubiegałabym
się o to... stanowisko. Jestem gotowa wypełnić obowiązki
żony, bo mam świadomość, jak istotne jest dla pana
pozostawienie dziedzica.
- A zatem rozumie pani, na czym polega intymne pożycie.
Wobec tego muszę postawić sprawę jasno. Czy jest
pani dziewicą?
- Powiedziałam, że wiem, jak to się odbywa. Nie
twierdzę, że mam w tej dziedzinie jakieś doświadczenie.
Zapewniam, milordzie, że moja cnota pozostała nienaruszona.
- Doskonale. Rzecz jasna, nie ma mowy, by oddała się
pani innemu mężczyźnie, póki dziecko nie zostanie poczęte.
A teraz chciałbym zapytać o pani zdrowie. Wszystko
w porządku?
- Tak.
- Czy byli w rodzinie szaleńcy?
- Nie, milordzie.
- Potrzebuję szczegółowych informacji o krewnych,
ale nie będę teraz pani wypytywać. Raport przygotuje jeden
z moich prawników. Mam nadzieję, że zechce pani
z nim porozmawiać.
Dobra nowina. Bella pochodziła z rodu o pięknych
tradycjach. Oby tylko prawnik Callena nie był przesadnie
dociekliwy. Stan zdrowia Jamesa musi pozostać tajemnicą.
- Po raz wtóry muszę poruszyć drażliwą kwestię -
ciągnął mężczyzna. - Czy w pani rodzinie kobiety są chorowite?
Jak u nich z płodnością? Czy zdaniem lekarzy
z pani łona mogą się narodzić dzieci?
Bella zachowała kamienną twarz. Skoro pytał tylko
o panie, mogła odpowiedzieć szczerze.
- Zdrowie nam dopisuje. Dzieci rodzi się sporo. Co do
mego łona... Nie mam pojęcia - odparła po chwili namysłu.
Zamilkła, bo poczuła się okropnie upokorzona, a zarazem
chciała sobie zakpić z dziwacznej sytuacji. Nie
zdołała oprzeć się pokusie i spytała żartobliwie: - Czy
obejrzy pan jeszcze moje zęby?
- Może później - odparł z uśmiechem, który znów
przyprawił Belle o szybsze bicie serca. Była niemal
pewna, że mimo wielu popełnionych gaf zrobiła dobre
wrażenie. Callen uważnie jej się przyglądał. Była
okropnie zakłopotana. Mimo woli zadrżała. Dostała nawet
gęsiej skórki, a serce wciąż biło mocno i nierówno. Wytrącił
ją z równowagi.
Była na siebie wściekła. Zachowywała się jak skończona
idiotka! Jej ojciec był najlepszym przykładem, że mężczyznom
tylko jedno w głowie. To bestie w ludzkim ciele,
niezdolne do osiągnięcia duchowej dojrzałości - egoiści
pozbawieni wyższych uczuć i kierujący się tylko brudnymi
zachciankami.
Z drugiej strony jednak ten zdeterminowany człowiek
o zmysłowych ustach i smutnych oczach zasnutych mgłą
cierpienia sprawił, że poczuła się dziwnie. Obudził w niej
ukryte pragnienia, zagadkowe i nie pozbawione uroku.
- Cóż - rzucił głośno, uderzył się dłońmi po udach
i wstał. - Szczerze mówiąc, jestem bardzo zadowolony
z dzisiejszej rozmowy, panno Swan. Czy mogę liczyć
na informacje, o które prosiłem? Dziękuję pani. A zatem
wszystko w porządku. Zapewniam, że odezwę się do pani,
gdy nadejdzie odpowiednia pora.
Dziewczyna wstała, gotowa do wyjścia. Rozmowa dobiegła
końca, a ze słów Callena wynikało, że jej rezultat
może być pomyślny.
- Dzięki, milordzie, że zechciał pan mnie przyjąć -
odparła, ruszając w stronę drzwi. Musiała przejść obok
niego, a on powiódł za nią spojrzeniem. Przypominał drapieżnika
śledzącego upatrzoną ofiarę. Kiedy go mijała,
poczuła charakterystyczny zapach delikatnego mydła do
golenia. W tej samej chwili silna dłoń objęła ją w talii
i zasunęła się po spódnicy. Bella natychmiast odwróciła
głowę. Była nazbyt zaskoczona, by od razu zaprotestować.
Mężczyzna położył rękę na jej biodrze.
- Wyjątkowo szczupła - mruknął. Ich wargi dzieliło
zaledwie kilka cali. - Trzeba to omówić z lekarzem.
Złość ogarnęła Belle, gdy uświadomiła sobie, że ten
drań sprawdza, czy ma biodra zdatne do rodzenia dzieci.
Odruchowo podniosła rękę i wymierzyła mu policzek.
Głowa Callena odskoczyła w tył. Oboje zamarli. Bella
była wstrząśnięta swoim uczynkiem... i śmiałością
mężczyzny, którego dłoń dotykała teraz jej pośladka.
- Jeśli zamierzał pan poddać mnie swoistej próbie, to
z przykrością oznajmiam, że nic z tego nie będzie. Zamierzam
pozostać dziewicą aż do ślubu.
- Oczekiwałem gwałtownej reakcji i nie doznałem zawodu.
- Gdy przemówił, łagodne tchnienie musnęło jej
twarz. - Doskonale. Matka przyszłego dziedzica Masens
nie da sobą pomiatać. - Cofnął się i opuścił ramię. - Mimo
to nadal twierdzę, że jest pani zbyt wąska w biodrach... Muszę
porozmawiać z lekarzami i podjąć decyzję. Tymczasem
dopilnuję, żeby w zajeździe niczego pani nie brakowało.
Bella najchętniej uderzyłaby go po raz drugi, by zetrzeć
chełpliwy uśmieszek z urodziwej twarzy. Mimo to
odparła chłodno:
- Jak pan sobie życzy, milordzie. - Skwitował te słowa
śmiechem, jakby czytał w jej myślach.
- Okropna z pani sekutnica, panno Swan. Sądzę, że
z takiej matki urodzi się silny i odważny chłopiec. - Sięgnął
po dzwonek na stoliku i mocno nim potrząsnął.
- Artur wskaże pani drogę do wyjścia. Z niecierpliwością
będę czekać na kolejne spotkanie. - Skłonił głowę.
- Do zobaczenia.
Kamerdyner już czekał w drzwiach.
- Dziękuję, milordzie - odparła Bella, opuściła pokój
i ruszyła za służącym. Nieskazitelne maniery, pełne
szacunku pożegnanie. Kto by pomyślał, że przed chwilą
rozmawiali o dziewictwie i obowiązkach małżeńskich,
a potem doszło do rękoczynów?
Nim Artur sprowadził powóz, Bella rozejrzała się
wokół. Urok i bogactwo Hawking Park przestały robić na
niej wrażenie, kiedy się przekonała, że wielki majątek nie
stanowi o wartości człowieka, który go posiada.
ROZDZIAŁ DRUGI
Gdy faeton hrabiego zatrzymał się przed drzwiami zajazdu,
Bella natychmiast pospieszyła do holu i wbiegła
po schodach. Matka i brat z pewnością już jej wypatrywali.
Callen zadbał o wygodne lokum dla swego
gościa. Salonik i dwa pokoje stanowiły przyjemną odmianę
po klitkach w gwarnej i ubogiej dzielnicy Londynu.
Bella wpadła do sypialni, zerknęła na drobną kobietę
stojącą przy oknie i podbiegła do łóżka. James siedział,
wsparty na kilku wielkich poduszkach. Błękitne oczy lśniły
radośnie. Biel pościeli z cienkiego lnu podkreślała barwę
kasztanowatej czuprynki. Spragniony nowin, wiercił
się niecierpliwie. Wchodzącą siostrę powitał szerokim
uśmiechem. Matka zrobiła krok w jej stronę, jakby chciała
się przywitać, a potem znieruchomiała. Splotła dłonie
i rzuciła Belli badawcze spojrzenie, ta jednak nie
zwróciła na to uwagi.
- Jak się masz? - spytała pogodnie, siadając na brzegu
łóżka i ściskając dłonie brata. - Świetnie wyglądasz. Co
jadłeś?
- Miskę owsianki i trochę sera. Dobrze się dziś czuję
- odparł uradowany James.
Bella była zachwycona, widząc go w takim stanie.
Twarzyczkę miał zarumienioną, a cienie pod oczami
zbladły.
- Byłem okropnie zdenerwowany i pewnie dlatego
czułem głód. Bells, opowiedz mi wszystko. Zostaniesz
hrabiną?
- Poszło doskonale, James. - Dziewczyna wybuchnęła
śmiechem i znów uścisnęła jego dłonie. Umilkła na
chwilę, zerknęła na stojącą nieruchomo matkę i opowiadała
dalej: - Pan Callen postanowił zebrać więcej informacji
o naszej rodzinie i porozumieć się z osobami,
które mogą za mnie poręczyć. Sama je wskażę. Chyba zrobiłam
dobre wrażenie.
Renne Swan westchnęła ciężko, odwróciła się
i podeszła bliżej, stukając obcasami. James zerknął na
matkę, a potem spojrzał Belli prosto w oczy i oznajmił
uroczyście:
- Nie wie, czy się cieszyć, czy płakać. Martwi się, że
musisz wyjść za mąż z rozsądku, bo potrzebujemy dużo
pieniędzy.
Serce Belli zalała fala miłości przynoszącej i radość,
i cierpienie. Ogarnął ją żal. Rodzina często kpiła sobie
z dojrzałego nad wiek Jamesa, który wiedzą i spostrzegawczością
przewyższał większość rówieśników.
Może przyczyniła się do tego choroba, a może nieszczęścia
będące udziałem najbliższych jeszcze za życia ojca.
Tak czy inaczej, niezwykła mądrość Jamesa nie przestała
nigdy zdumiewać Belli i budziła w niej respekt. Chwilami
ogarniał ją strach, ponieważ nie mogła mu pomóc.
Czasami budziła się w środku nocy przerażona i głęboko
przekonana, że dziecko tak wyjątkowe i urocze jak ich
James jest zbyt oderwane od przyziemnej codzienności,
by długo przebywać na tym padole.
- Masz rację - odparła - ale gdybyś zobaczył Hawking
Park, na pewno uznałbyś, że nie ma powodu żałować
tej decyzji.
- To pewnie śliczny pałac - odparł z zapałem. - Ładniejszy
niż ten zajazd?
- Owszem. To najpiękniejszy dom, jaki kiedykolwiek
widziałam. Sam rozumiesz, to jest rezydencja hrabiego.
Opisała chłopcu wysokie kolumny, marmurowe posadzki
i wspaniałe dzieła sztuki. Wspomniała nawet o ubranych
skąpo nimfach, a malec westchnął, zasłonił dłońmi
usta i zaczął chichotać. Bella patrzyła na niego z rozrzewnieniem.
Miała sporo wątpliwości co do pożytków z dzisiejszego
spotkania, ale wszystkie zniknęły podczas rozmowy
z Jamesem. Słuchał jej z wielką uwagą, od czasu do czasu
zadając pytania. Chłonął wszystkie szczegóły, jakby opowiadała
mu bajkę, która stała się rzeczywistością. Zauważyła,
że bardzo go interesuje charakterystyka pana Callena.
- Ciekawe, czemu nie wygląda na chorego - zastanawiał
się, marszcząc brwi. - Nie rozmawialiście o jego dolegliwościach?
Nagle zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, na co cierpi
Edward Callen.
- Szczerze mówiąc, zapomniałam go o nie spytać. Byłam
trochę oszołomiona. Muszę to z nim omówić podczas
następnego spotkania. Dzięki, że mi przypomniałeś.
- Kiedy ono nastąpi? - zapytał James, prostując się
dumnie, bo zawsze chciał być użyteczny. Bella spostrzegła,
że bratu oczy się kleją. Zwichrzyła mu czuprynę.
- Pan Callen porozmawia najpierw z osobami,
które mogą za mnie poręczyć. Sądzę, że zbada również
nasze koligacje. Dopiero po tym wszystkim przyśle po
mnie.
- Och, Bells! Jakaś ty spokojna, chociaż musisz czekać!
Chciałbym już wiedzieć, czy zamieszkamy w tym
cudnym pałacu!
Bella spojrzała z niepokojem na matkę, a ta odwróciła
wzrok. Callen nic nie wiedział o Jamesie. Bella
miała ważne powody, by to przed nim ukrywać.
Chciała wypaść jak najlepiej i dlatego zdecydowała się
pominąć milczeniem pewne szczegóły z życia swej rodziny.
Podczas dochodzenia Callen z pewnością dowie
się, że Bella ma młodszego brata, ale może nie zdoła
odkryć, że chłopiec jest słabego zdrowia. To musi pozostać
tajemnicą. Obawiała się, że Callen uzna chorego
brata za nadmierne brzemię, a nawet może się do niej
zniechęcić, sądząc, że nie będzie zdolna poświęcić całej
uwagi własnemu dziecku. Co gorsza, mógł dojść do wniosku,
że choroba Jamesa jest dziedziczna i stanowi zagrożenie
dla jego potomka.
- Jesteś zmęczony - powiedziała. - Idę o zakład, że
nie spałeś w ciągu dnia. Odpocznij, kochanie. Porozmawiamy,
kiedy się obudzisz.
- Wcale nie jestem zmęczony - oburzył się James
i ziewnął.
- Ach tak? Chyba masz rację. W takim razie usiądź
wygodnie, a ja będę opowiadać.
Bella z uśmiechem mówiła o wytwornym powozie
oraz innych cudach tego dnia. Delikatnie głaskała Jamesa
po policzku. Kiedy był malutki, odkryła, że łagodna pieszczota
ułatwia mu zasypianie. Oczy same się zamykały.
W końcu powieki opadły na dobre i chłopiec zasnął.
- Bogu dzięki - szepnęła Renne, stając obok córki. -
Uparł się, że na ciebie poczeka.
- Cieszę się, że mu się udało. Takie małe zwycięstwa
wiele dla niego znaczą.
Wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Renne bez
słowa ruszyła ku drzwiom. Bella zwlekała jeszcze,
spoglądając na anielską twarzyczkę brata. Policzki miał
zarumienione, a małe usta przypominały kwiat róży. Długie,
ciemne rzęsy wyglądały jak wachlarze i odcinały się
wyraźnie od jasnej karnacji. Odgarnęła złotorude loki. Były
trochę za długie. Trzeba podciąć małemu włosy.
Znieruchomiała na moment, a potem cofnęła dłoń.
Znajomy ból przeszył jej serce, oczy zaszły łzami, a obraz
pogrążonego we śnie chłopca stracił ostrość. James był taki
niewinny, uroczy i słaby... Musiała wyjść za mąż, aby
go ratować. Potrzebowała na to mnóstwo pieniędzy! Zamrugała
szybko, by się nie rozpłakać, i ruszyła za matką
do sąsiedniego pokoju.
- Opowiedz mi o nim - powiedziała Renne, zamykając
drzwi.
Bella westchnęła głęboko. Matka była od niej niższa
o dobre pięć cali i znacznie drobniejsza, lecz emanowała
stanowczością, która wykluczała odmowę. W młodości
uchodziła za prawdziwą piękność, co zresztą było przyczyną
niefortunnego małżeństwa. Mimo upływu lat wciąż
była urodziwa, choć jasne włosy przyprószyła siwizna,
a cierpienia wyżłobiły głębokie bruzdy na czole i wokół
ust. Renne była nie tylko piękna, lecz także dzielna i stanowcza.
Z godnością dźwigała brzemię swych nieszczęść.
- Był szczery, matko. Prowadził rozmowę tak, jakby
chodziło o posadę. Zadawał rzeczowe pytania, udzielił mi
także pewnych informacji na swój temat. - Bella przytoczyła
kilka jego uwag i dodała pospiesznie: - Powiedział,
że pragnie mieć dziedzica i wyjaśnił, dlaczego
w ten sposób szuka dla niego matki. Był uprzejmy, choć
niekiedy zbyt bezpośredni. Nie wiem, ile kobiet ubiegało
się o to... stanowisko, ale sądzę, że zrobiłam dobre wrażenie.
Sam o tym wspomniał.
- Czemu się rumienisz? - Renne nie dała się zwieść.
Bella omal nie jęknęła. Z natury była skryta, ale niczego
przed matką nie taiła. Miała tylko jedną mroczną
tajemnicę, którą od dziesięciu lat kryła przed całym świa
tem.
- Rzecz w tym, że gdyby mnie uznał za odpowiednią
kandydatkę na żonę... a raczej na matkę swego potomka...
Krótko mówiąc, poruszyliśmy również tematy,
o których zwykle się nie rozmawia.
- Obraził cię? - Renne splotła niespokojnie dłonie
i spojrzała z obawą na Belle.
- O nie, w żadnym wypadku, matko. Zadał mi tylko
kilka pytań, dotyczących między innymi... mej cnoty. -
Bella zmieszała się, czując na sobie badawcze spojrzenie
matki, i dodała pospiesznie: - To całkiem zrozumiałe,
jeśli wziąć pod uwagę, że nasza znajomość została zawarta
w dość dziwnych okolicznościach. Moja reputacja musi
być nienaganna, skoro przyjdzie mi samotnie strzec honoru
nazwiska i praw nie narodzonego spadkobiercy,
- Czy pozwolił sobie na dalsze impertynencje? - Renne
zmrużyła oczy. Bella bezradnie uniosła ramiona
i rzuciła z pozoru obojętnie:
- Zaciekawiły go moje biodra.
- Twoje...
- Chodziło wyłącznie o przyszłe macierzyństwo - tłumaczyła
Bella, jakby chodziło o sprawę najzupełniej
oczywistą, którą przyszły mąż miał prawo omówić z kandydatką
na żonę.
Renne nie posiadała się z oburzenia. Bella dała za
wygraną, skuliła ramiona i wyznała cicho:
- Jeśli mam być szczera, czułam się okropnie, ale to
przecież bez znaczenia. Mogło być gorzej, ale i tak bym
się nie wycofała. Nie mamy innego wyjścia. Callen to
przyzwoity człowiek. Trochę zadufany w sobie i niecierpliwy,
ale nawet gdyby okazał się potworem w ludzkiej
skórze, chętnie bym go poślubiła.
Renne westchnęła i przygryzła wargi. Wyciągnęła ramiona
do Belli, która natychmiast się w nie rzuciła
i od razu poczuła ulgę. Przytuliła się do matki, wspominając,
jak często szukała u niej pocieszenia i zawsze je
znajdowała. Teraz jednak obejmowała ją istota słaba i bezbronna.
- Ach, moja śliczna córeczko. - Renne z westchnieniem
pogładziła jasne włosy Belli. - Pragnęłam dla
ciebie lepszego losu.
- Dość, mateczko - rzuciła śmiało Bella, wysuwając
się z jej objęć i dumnie unosząc głowę. - To prawdziwy
dar niebios, bo jeśli się uda, uratujemy Jamesa. Przestań
mi powtarzać, że się poświęcam. Staram się raczej
wykorzystać naszą wielką szansę.
Matka spojrzała na nią, a oczy jej zabłysły. Chciała coś
odpowiedzieć, lecz po namyśle z uśmiechem skinęła głową
i odwróciła się ku drzwiom.
- Czekałam na ciebie z obiadem, Bells.
- Doskonale. - Szczerze mówiąc, nie miała apetytu.
Pragnęła choć chwili samotności, by spokojnie wszystko
przemyśleć i zrozumieć, co się właściwie stało tego ranka
w Hawking Park, przeanalizować tamto spotkanie i zasta-
nowić się, kim jest tajemniczy, arogancki mężczyzna, który
mógł zostać jej mężem.
W pałacu było ciemno. Wybiła północ. Tylko w bibliotece
przykręcona lampa rzucała blade światło. Edward
snuł się w półmroku, spacerując wzdłuż szaf z książkami
Szedł, zawracał, podchodził do biurka. Wokół tacy z resztkami
kolacji leżały stosy papierów. Sięgnął po plik dokumentów,
wygładził dłonią kartki i przejrzał je bez pośpiechu.
Życiorys panny Swan. Czytał go już dwukrotnie.
Rzucił papiery na biurko i patrzył obojętnie, jak opadają
na stos dokumentów niczym ptasie pióra noszone
wiatrem.
Westchnął, odwrócił się i nalał whisky do szklanki. Alkohol
przyjemnie go rozgrzewał.
Panna Swan... Taka młoda dziewczyna. Sama przyznała,
że ma zaledwie dwadzieścia dwa lata. Ktoś by powiedział,
że nie jest taka młodziutka, lecz mimo to trzydziestotrzyletni
Edward czuł się tak, jakby uwodził pensjonarkę.
Postawmy sprawę jasno, myślał, sącząc ostatnie krople
whisky. To niewiniątko chce pieniędzy od człowieka stojącego
nad grobem.
Był tego wieczoru w podłym nastroju. Usiadł przy
biurku w nadziei, że lektura dokumentów go zaciekawi
i odsunie ponure myśli. Daremnie się łudził.
Najchętniej zdemolowałby dom, tłukąc wszystko, co
miał pod ręką. To by mu sprawiło ogromną przyjemność.
Mniejsza z tym. Sprawozdanie dotyczące panny Swan
było obiecujące. Nakazał zbadać jej środowisko, przyjrzeć
się rodzinie - na szczęście niewielkiej - oraz zebrać informacje
na temat charakteru. Raporty były nadzwyczaj pochlebne.
Odetchnął z ulgą. Dwie poprzednie kandydatki
okazały się nie do przyjęcia. Pierwsza z nich to zabiedzona
pannica, która bała się własnego cienia; draga trochę
dziwaczka, wygadana, z dobrego domu, ciągle marszczyła
nos, jakby czuła przykry zapach. Panna Swan biła je
na głowę pod każdym względem i okazała się doskonałą
kandydatką na żonę.
A przecież w pierwszej chwili miał poważne wątpliwości.
Gdy przyłapał ją na podziwianiu własnego odbicia,
uznał, że ma do czynienia z próżną kokietką bez krzty
ogłady. W trakcie rozmowy przekonał się jednak, że ta
dziewczyna dorównuje mu inteligencją. Zdobyła się na
odwagę i przyznała, że gotowa jest za niego wyjść dla pieniędzy.
Miała poczucie taktu i odpowiednie maniery, ale
nie zemdlała, gdy jej dotknął, co znaczyło, że potrafi sobie
radzić w trudnych sytuacjach.
Zdołała również rozpalić w nim krew.
Dlatego był dziś wytrącony z równowagi. Panna Swan...
Śliczna dziewczyna ubrana z wyszukaną elegancją,
nieprzystępna jak księżniczka, gotowa rzucić mu wyzwanie.
Taka powinna być matka jego dziecka.
Panna Swan, której zmysłowe usta i lśniące oczy nawet
świętego skusiłyby do grzechu. Do diabła, sam dał się
omamić i poczuł, że niespieszno mu żegnać się z tym
światem. Odsunął natychmiast tę myśl, sięgnął po butelkę,
nalał sobie kolejną porcję alkoholu i wypił jednym haustem.
Nie, teraz nie wolno mu myśleć o śmierci, bo zapomni
o swoim celu. Miał do wypełnienia ważne zadanie.
To mu pomoże zapomnieć o fatum.
Popatrzył na dokumenty przykrywające blat biurka,
jęknął i jednym ruchem zrzucił je na podłogę. Resztki jedzenia,
kartki papieru i naczynia rozsypały się bezładnie.
Będzie, co ma być. Bella Swan zostanie jego żoną.
Dla zasady odczekał kilka dni, a prywatne śledztwo
prowadził bez zapału. Nawet gdyby tuziny rasowych arystokratek
zabiegały o jego względy, nie zmieni podjętej
decyzji. Choćby matka panny Swan okazała się pozbawioną
ogłady prostaczką, a nieżyjący ojciec drobnym
sklepikarzem, i tak trwałby w swym postanowieniu.
Niecierpliwym gestem sięgnął do spinki u kołnierzyka
koszuli z cienkiego batystu, rozpiął guziki i rozchylił poły,
obnażając pierś. Było mu gorąco. Pewnie za dużo wypił.
Ale wiedział, że oszukuje samego siebie. Pocił się obficie
i odczuwał skurcze żołądka; były to pierwsze objawy
nadchodzącego ataku choroby. Puls bił teraz szybko, jakby
krew gęstniała w żyłach i płynęła coraz wolniej. Serce
kołatało niespokojnie, gotowe lada chwila wyskoczyć
z piersi. Edward wstał z trudem. Trzeba natychmiast wezwać
Artura. Uświadomił sobie, że bliżej ma do drzwi niż
do taśmy dzwonka.
Wyszedł na korytarz, zrobił kilka kroków i już wiedział,
że brak mu sił, by iść dalej. Klnąc, wyrzucał sobie,
że tak długo zwlekał, zamiast od razu wezwać pomoc.
Szedł chwiejnym krokiem, aż nogi się pod nim ugięły.
Osuwając się, chwycił marmurowy postument i strącił
ustawioną na nim chińską wazę. Rozbiła się na setki kawałków
z trzaskiem, który powinien obudzić służbę.
Edward uśmiechnął się z goryczą. Przez cały wieczór
miał ochotę coś zniszczyć.
Pierwsza zjawiła się młoda pokojówka Wendy. Tuż za
nią nadbiegł Artur i polecił, by natychmiast wróciła do
swego pokoju, a następnie przywołał dwu krzepkich lokajów,
którzy w nocnych koszulach przybiegli z poddasza.
Szybko i sprawnie - jako że robili to nie po raz pierwszy
- dźwignęli Edward i zanieśli do sypialni.
- Przynieście miednicę - jęknął.
Artur wyprosił służbę z pokoju, zamknął drzwi i starał
się ulżyć wstrząsanemu konwulsjami panu Callenowi,
który już gorączkował i miał wrażenie, że nabrzmiałe
wnętrzności rozerwą mu skórę płonącą żywym ogniem.
Atak był niezwykle gwałtowny, znacznie gorszy od poprzednich.
Chory zadawał sobie pytanie, ile ich jeszcze
wytrzyma. Kiedy czuł się dobrze, ledwie pamiętał o chwilach,
gdy krzyczał z bólu, ale podczas nawrotu choroby
zdawał sobie sprawę, że wkrótce zabraknie mu sił.
Artur przygotował dawkę laudanum, które od razu
przyniosło ulgę. Wezwał lokaja, a ten rozebrał Edwarda
i ułożył go na posłaniu. Zimny kompres chłodził rozpalone
czoło. Chory zasnął. Od czasu do czasu budziły go
mdłości. Wymiotował długo, wstrząsany drgawkami, i połykał
kolejną porcję lekarstwa.
Atak trwał przez całą noc i część następnego dnia. Gdy
Edward odzyskiwał przytomność, myślał tylko o kobietcie
z którą siedział niedawno w dużym salonie. Obawiał
się, że nie będzie miał sposobności, by zaspokoić cielesne
żądze i ugasić wzniecony przez nią pożar krwi. Marzył
o długim życiu, by rozkoszować się jej obecnością. Najgorsza
była jednak świadomość, że gdyby teraz umarł, nie
spłodziłby dziecka, którego narodziny mogły nadać sens
jego istnieniu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Edward usłyszał pukanie do drzwi gabinetu. Starannie
ułożył plik kartek na biurku, a potem rzucił:
- Wejść. - Usiadł wygodnie w obitym skórą fotelu
z wysokim zagłówkiem. Przyglądał się szczupłej dziewczynie,
która weszła do środka. Uśmiechnął się do niej.
- Panno Swan.
- Witam, panie hrabio.
- Proszę usiąść. - Wskazał jedno z dwu pokrytych kosztowną
tkaniną krzeseł stojących przy solidnym biurku.
Tym razem ubrała się stosowniej. Edward stwierdził
z ulgą, że wycięcie przy szyi nie było głębokie. Skromna
koronkowa chustka osłaniająca dekolt była jedyną ozdobą
prostej muślinowej sukni. Edward odczuwał zadowolenie,
że odsłonięty biust nie będzie absorbował jego uwagi, lecz
pamięć kusiła wspomnieniem, a opuszczone w dół kąciki
jego ust wyrażały rozczarowanie.
- Dziękuję, że zjawiła się pani tak szybko - zaczął bez
śladu zmieszania. - Przemyślałem starannie pani ofertę
i mam pani coś do powiedzenia. - Umilkł na chwilę, bo
uświadomił sobie, że oświadczyny powinny wyglądać inaczej.
- Zamierzam panią poślubić.
Milczała, pewnie dlatego, że ją zaskoczył, ale szybko
odzyskała równowagę.
- Bardzo dziękuję, panie hrabio - odparła z powagą.
Chciał zobaczyć jej uśmiech. Od chwili gdy przed
tygodniem ujrzał ją po raz pierwszy, zastanawiał się,
jak wygląda ta śliczna twarz opromieniona szczerą radością.
Widział już na niej gniew, obawę, dumę i oburzenie,
lecz ani razu blask szczęścia nie rozjaśnił błękitnych
oczu.
- Nie jest pani zadowolona? - wypytywał ostrożnie,
- Bardzo się cieszę.
- Ma pani taką minę, jakbym stwierdził, że wkrótce
nastąpi pogorszenie pogody.
- Proszę mi wybaczyć - odparła z wymuszonym
uśmiechem, który rozczarował Edwarda bardziej od naturalnej
powagi. - Jestem zaskoczona. Sądziłam, że potrzebuje
pan więcej czasu na podjęcie decyzji.
- Sprawdziłem pani ofertę wkrótce po jej otrzymaniu.
Zebrałem sporo danych, a moje dochodzenie tylko
w ograniczonym zakresie dotyczyło życia rodzinnego.
Gdy zorientowałem się ogólnie w sytuacji, postanowiłem
na tym poprzestać. Zostało mi niewiele czasu, a zatem
wskazany jest pośpiech.
Bella otworzyła usta, ale nie powiedziała ani słowa,
- Pozwoliłem sobie wystąpić o dyspensę od arcybiskupa
Canterbury, który jest moim przyjacielem. Dokument
zostanie tu wysłany przez posłańca, a zaraz po jego dostarczeniu
będziemy mogli wziąć ślub. Zależy mi na przyspieszeniu
ceremonii, bo chcę jak najszybciej rozpocząć
małżeńskie życie.
Gdy uświadomił sobie, co oznaczają te słowa, krew
szybciej zaczęła pulsować w jego żyłach. Domyślił się, że
jego przyszła żona także zdaje sobie z tego sprawę, bo
spłonęła rumieńcem.
Litości! Zachowywał się jak młodzieniec, który po raz
pierwszy zapragnął kobiety. Mimo woli prężył mięśnie jak
smarkacz zauroczony pierwszą lepszą ślicznotką. Na
szczęście Bella nie miała pojęcia, co się z nim dzieje,
bo siedział za biurkiem.
- Jest kilka spraw, które musimy teraz omówić. Chodzi
o finanse - powiedziała Bella i znowu się zarumieniła.
Te słowa były jak kubeł lodowatej wody i ugasiły natychmiast
płomień żądzy. Edward wyjął kilka dokumentów
ze stosu kartek leżących na biurku.
- To zrozumiałe. Pamięta pani zapewne, że nad
prawną stroną transakcji czuwa Laurent Green. Poprosiłem
go o przygotowanie umowy, która pani wyjaśni
rozmaite zawiłości tej sprawy. Dołączę do niej kopię
mego testamentu, z którego wynika, jak na wypadek
śmierci zabezpieczę przyszłość mego dziecka oraz jego
matki.
- A jeśli nie będzie potomstwa?
Edward zacisnął usta.
- Otrzyma pani wysoką rentę. Zadba o to Jasper, który
W takim wypadku odziedziczy tytuł i majątek. Oto umowa,
tam jest wszystko napisane.
Wyciągnęła szczupłą dłoń po dokument i przejrzała go
pospiesznie.
- Nie widzę tu żadnych sum.
- Słuszna uwaga - odparł, czując w środku chłód. -
Wpiszemy je, skoro pani sobie tego życzy. Uznałem, że
nie ma takiej potrzeby. Jestem w bardzo dobrej sytuacji
materialnej i nie muszę ograniczać rodzinnych wydatków,
skoro jednak chce pani dysponować określoną sumą..
- Tak - oznajmiła stanowczo. - Jaką sumę zamierza
pan dla mnie przeznaczyć?
- Proszę ją wymienić. - Splótł palce, oparł na nich
podbródek i w milczeniu przyglądał się Belli, która nie
kryła zdumienia. Na jego twarzy pojawił się złośliwy
uśmieszek. Umyślnie starał się zbić ją z tropu. Uczucie
przewrotnego zadowolenia nagle zniknęło, gdy wymieniła
kwotę stanowiącą równowartość pensji jego lokaja. Znieruchomiała
pod jego spojrzeniem, ale jedynie ów bezruch
pozwalał się domyślić, jak bardzo czuje się upokorzona.
Nie potrafił jej przejrzeć, ale z czasem to się zmieni. Na
razie była dla niego zagadką.
- Suma zostanie podwojona - stwierdził, wziął od niej
dokumenty i zrobił krótki dopisek. Kwota wymieniona
w umowie nadal była jego zdaniem śmiesznie niska. Gdy
uniósł głowę, serce na moment przestało mu bić, a ręce,
w których trzymał dokument, znieruchomiały w pół gestu.
Bella patrzyła na niego z wdzięcznością i radosnym
przejęciem. Oczy miała pełne łez. Do tej pory był
przekonany, że najpiękniej wygląda, gdy oburzona parska
i ucieka jak dzika kotka, ale musiał zmienić zdanie.
Minęło kilka chwil, nim wzięła podany dokument. Czar
prysł, a Edward westchnął głęboko, czując ucisk w gardle.
Był zakłopotany, więc zaczaj przekładać leżące na biurku
dokumenty. Po uważnym przeczytaniu Bella złożyła
na umowie wyraźny podpis, a zniecierpliwiony Edward
niedbale skreślił swe nazwisko. Sprawa przyszłości została
załatwiona.
- Pozostało nam do omówienia kilka szczegółów - zaczął.
- Przede wszystkim sytuacja pani matki. Nie życzę
sobie, by mieszkała w Hawking Park. Jestem samotnikiem,
a choroba jeszcze pogłębiła tę skłonność.
- Skoro mowa o pańskich dolegliwościach - wtrąciła
pospiesznie... - zastanawiałam się... Szczerze mówiąc,
nie wiem...
- Chce pani usłyszeć, co mi dolega?
Skinęła głową. Uderzyła go szczera troska w jej głosie
i dlatego nie czekał, aż sama zada pytanie.
- Obawiam się, że nie mogę zaspokoić pani ciekawości.
- Odwróciła wzrok, jakby poczuła się winna. - Nie
wiem, na jaką chorobę zapadłem, lekarze są bezradni. Niektóre
objawy wskazują na osłabienie serca, ale nie są typowe.
Jedno wydaje się pewne: ataki są coraz częstsze
i gwałtowniejsze. Serce w końcu ich nie wytrzyma i przestanie
bić. Tak było z moim ojcem. Jak pani widzi, ta przypadłość
jest dziedziczna; taka rodzinna skaza. Na szczęście
pani wygląda na okaz zdrowia, więc nie ma powodu
do obaw.
Zapadła cisza. Bella z dziwnym wyrazem twarzy
spojrzała mu w oczy. Niespodziewanie zapragnął poznać
jej myśli.
- Szczerze współczuję - powiedziała w końcu. Popatrzyła
na niego tak, jakby naprawdę odczuwała żal.
- Nie ma dla mnie ratunku. Skoro pani zgodziła się
spełnić ostatnie moje pragnienie, nie warto rozpaczać.
A skoro mowa o chorobie, oczekuję, że będzie mnie pani
doglądać podczas ataków - powiedział ostro, bo inaczej
nie potrafił mówić o swoich dolegliwościach.
Gdy zdziwiona otworzyła szeroko oczy, przestraszył
się, że z powodu wzmianki o chorobie nabrała do niego
odrazy.
- Doglądać? - powtórzyła niepewnie.
- Jako pielęgniarka, a raczej dama do towarzystwa, bo
zwykłe posługi to zajęcie służby.
Popatrzyła mu w oczy i od razu nabrał pewności, że
zrozumiała, o co mu chodzi. Sam był zaskoczony, że zapragnął
mieć ją przy sobie w chorobie i w chwili śmierci.
Bał się umierać w samotności. Skinęła głową i odparła
krótko:
- Oczywiście.
- Dziękuję. Czy ma pani jakieś pytania?
- Tak. Skoro moja matka nie może osiąść w Hawking
Park, gdzie zamieszka? Miałam nadzieję, że uda się zapewnić
jej lokum wygodniejsze od tego, które obecnie zajmuje.
- Mój dom w Londynie jest dość obszerny. Utrzymuję
tam służbę przez cały rok. Mam także wiejską rezydencję.
To bardzo przyjemna siedziba, nie brak tam lokajów i pokojówek.
- Wolałabym gdzieś bliżej, jeśli łaska - odparła
i przygryzła wargę. Lękała się prosić, bo i tak był dla niej
hojny.
- Rozumiem. Gdzieś w pobliżu. - Zastanawiał się
przez moment. - Nie przychodzi mi do głowy nic prócz...
- Tak?
- Póki nie znajdziemy odpowiedniego domu lub do
mojej śmierci pani matka pozostanie w zajeździe.
Nareszcie! Długo wyczekiwany uśmiech pojawił się na
twarzy Belli. Radośnie klasnęła w dłonie i skinęła głową,
jakby nie była w stanie mówić.
- Doskonale. Sam o to zadbam.
Gdy oboje złożyli podpisy na wszystkich dokumentach,
wezwał Greena, który czekał w salonie, okazując
swoje niezadowolenie. Z kwaśną miną przejrzał umowę
i zmierzył Belle pogardliwym spojrzeniem. Edward
domyślał się, że to przez dopisek na temat jej uposażenia.
Green zerknął na Edwarda i otworzył usta,
jakby zamierzał coś powiedzieć, ale ostrzegawczy błysk
w zielonych oczach nie zachęcał do rozmowy, więc tylko
odchrząknął i wsunął papiery do teczki.
- Dopilnuję, żeby wszystko było jak należy, milordzie.
Przed wyjściem raz jeszcze popatrzył wrogo na przyszłą
hrabinę. Bella poweselała, gdy zniknął za drzwiami.
Poczuła na sobie wzrok Edwarda i uśmiechnęła się
nieśmiało.
- Nie cieszę się chyba jego względami.
Moje już pani zdobyła, panno Swan, stwierdził
w duchu.
- Dba tylko o moją pomyślność - wyjaśnił. - Proszę
ze mną. Oprowadzę panią po naszej rodowej siedzibie.
Mój brat obiecał, że tu dziś przyjedzie, więc jest nadzieja,
że siądzie z nami do obiadu.
- Ach tak - odparła nieco zaskoczona.
- Mam nadzieję, że nie ma pani innych planów - dodał
uprzejmie, ale z tonu wynikało, że nawet jeśli, to powinna
odwołać wszystko i podporządkować się jego woli.
- Zamierzałam wrócić do zajazdu i zjeść obiad z moją
matką.
- Zawiadomię ją przez posłańca, że popołudnie spędzi
pani ze mną. Zgoda? - Odsunął krzesło i wstał. Nim odpowiedziała,
ujął jej ramię i poprowadził ku drzwiom.-
Nie ma pani ochoty na herbatę i małą przekąskę?
- Raczej nie - odparła z wahaniem. - Nie jestem
głodna.
- Doskonale. W takim razie pora rozpocząć zwiedzanie.
Najpierw obejrzy pani piętro, a następnie pójdziemy
na górę.
- Słucham? - Przystanęła raptownie.
Odwrócił się i spojrzał jej w oczy. Tajemniczy bezmiar
szafiru lub barwy fiołkowej o trudnym do nazwania odcieniu
zmienił się teraz w ciemny błękit złamany szarością
przypominającą burzowe chmury. Bujne jasne włosy stanowiły
dla oczu zjawiskową oprawę. Bella przyglądała
mu się z uwagą, a jej rysy wyrażały obawę. Mimo woli
roześmiał się.
- Panno Swan, zapewniam, że gotów jestem poczekać
jeszcze tydzień, kiedy to wobec Boga i ludzi zostanie
pani moją żoną. Nie będę narażać na szwank pani nieskazitelnej
reputacji. Zwiedzimy dom, to wszystko.
- Czy pan ze mnie kpi? - W pięknych oczach zapalił
się błękitny płomień. Tęczówki miały teraz barwę fiołka.
- W żadnym razie. Chcę tylko zapewnić, że nie jestem
takim niegodziwcem, jak głoszą plotki. Do tej pory zachowywałem
się chyba poprawnie.
- Owszem - przyznała bez przekonania.
- Otóż to. Człowiek z moją pozycją musi przestrzegać
określonych zasad. Nie zdążyłem tu przywieźć mojej ciotecznej
babki, która jest głową rodziny i uznanym autorytetem,
jeśli chodzi o nasze dzieje, muszę więc sam dać stosowny
wykład. Poza tym - dodał, obrzucając ją taksującym
spojrzeniem - powinniśmy spędzić razem trochę czasu,
by lepiej się poznać.
Długo milczała, przyglądając mu się obojętnym wzrokiem.
- W takim razie rozpocznijmy zwiedzanie, milordzie?
- odparła chłodno.
Weszli do wielkiej, okrągłej sieni z jońskimi kolumnami
i łukowatymi oknami sięgającymi pierwszego piętra. Podczas
tej wędrówki hrabia opowiadał dzieje swego pałacu.
- Wchodzimy teraz do salonu mojej matki. Codziennie
spotykała się tu z przyjaciółmi. Przeważali wśród nich artyści,
głównie muzycy. W naszym domu nie ma osobnego
pokoju do muzykowania, bo tu się grało i śpiewało.
W głębi korytarza jest wielka jadalnia, bardzo rzadko
używana. - Przystanął i rozejrzał się. - Szczerze mówiąc,
od kiedy tu mieszkam, ani razu nie siedziałem przy tym
stole.
Edward pokazał jej także inne pokoje: mniejszą jadalnię,
przytulny salonik, lustrzaną salę balową, w której na
widok odbić zakręciło jej się w głowie. Ilekroć spotykali
lokajów albo pokojówki, od razu przedstawiał ich Belli.
Zajrzeli również do kuchni. Pani Bronson, pałacowa
kucharka, ucieszyła się na jej widok.
- Boże miłosierny, to panienka zakochana? - roztkliwiała
się z uśmiechem, klaszcząc w pulchne dłonie. - Dobrze
się składa, każdy we dworze tak powie. Jak to cudnie,
żeście się spotkali i zaraz będzie ślub. Bardzo romantyczna
historia!
Bella otworzyła szeroko oczy i spojrzała na Edwarda,
który z promiennym uśmiechem przytakiwał kucharce.
- Tak to w życiu bywa.
- Na Boga, to biedne dziewczątko już się rumieni. Nic
dziwnego, jaśnie panie, bo ja tu gadam po próżnicy jak
stara baba. No dobrze, wracam do mego puddingu. Mam
nadzieję, że zgłodniałaś, panienko. Upiekłam barani
udziec.
- W dzień powszedni? - spytała Bella zduszonym
szeptem. Jeszcze nie ochłonęła po tym, jak usłyszała, że
hrabiego Edwarda Callena i ją łączy gorące uczucie.
- Nasza poczciwa Bronson jest znakomitą kucharką.
Uwielbia mi dogadzać. - Edward uśmiechnął się do pani
Bronson, która spłonęła rumieńcem.
- Niech pan już idzie - gderała, wypędzając go z kuchni.
Jeszcze w korytarzu słyszeli, jak strofuje podkuchenne.
- Panie hrabio...
- Edwardzie.
- Proszę? - Bella przystanęła.
- Proszę zwracać się do mnie po imieniu. To nie na
miejscu, że nadal używa pani oficjalnego tytułu.
- Do... dobrze - wykrztusiła. - Będę pana nazywała...
Edwardem. - Straciła nagle pewność siebie, co było
dla niego sporą niespodziankę. Z przyjemnością patrzył,
jak zagryza wargę niczym mała dziewczynka. - Wolałabym,
żebyś mnie uprzedzał, że zamierzasz opowiadać
o naszej...
- Miłości - dodał.
- Owszem.
- Droga panno Swan. Czy mogę zwracać się do pani
po imieniu? A zatem droga Bello, sądzę, że wybrałem
najlepsze wyjście. Co lepiej od niecierpliwej i szczerej miłości
tłumaczy naszą decyzję o rychłym ślubie?
Sarkastyczny ton sprawił, że posmutniała. Edward doznał
olśnienia i w ułamku sekundy zrozumiał, że ta kobieta
zawsze pragnęła małżeństwa, które byłoby ukoronowaniem
prawdziwej miłości - najpiękniejszego z uczuć.
Sam uważał je za poetycki wymysł, a w jego życiu nie
było na nie miejsca. Znał obowiązek, pożądanie i rozkosz.
Miłość nie miała z nimi nic wspólnego.
- Nie jestem przeciwna takiemu wyjaśnieniu - odparła,
starannie dobierając słowa. - Chciałam tylko prosić, by
je wcześniej przedstawiono. Byłam zaskoczona.
- Słuszna uwaga. Wybacz, powinienem cię uprzedzić.
Bella odetchnęła z ulgą i trochę się rozpogodziła.
- Proszę mi powiedzieć, panie hrabio... - Umilkła
i zaczęła jeszcze raz. - Edwardzie, gdzie się poznaliśmy?
- Nie pamiętasz? - Wybuchnął śmiechem. - Mamy
wspólnego znajomego, który nas sobie przedstawił w czasie
skromnego przyjęcia.
Gdy szli po schodach, Edward wskazywał portrety, wyjaśniał,
kogo przedstawiają, i wymieniał nazwiska twórców.
Opowieści były tak długie i skomplikowane, że Bella
nie potrafiła wszystkiego spamiętać.
- Nie oczekuję, że od razu przyswoisz sobie wszystkie
szczegóły, ale będę wdzięczny, jeśli wytężysz pamięć i będziesz
się starała nauczyć jak najwięcej. Skoro zakładamy,
że przyjdzie na świat mój potomek, musimy się liczyć i z
tym, że z czasem zapragnie się tego dowiedzieć.
- Oczywiście.
- Nie będę cię zanudzał, oprowadzając po wszystkich
pomieszczeniach, ale chciałbym, żebyś zobaczyła pokoje,
które przeznaczyłem dla ciebie. Jesteśmy na miejscu. -
Otworzył podwójne drzwi. Weszli do wytwornego saloniku,
umeblowanego obitymi aksamitem meblami w rozmaitych
odcieniach żółci i różu. - Dalej jest sypialnia
i buduar, który łączy się z moimi pokojami. Jest tu nawet
toaleta z bieżącą wodą.
Ku jego wielkiej radości Bella rozglądała się wokoło,
nie kryjąc zachwytu. Czuł się nieswojo w części domu,
której nie odwiedzał od śmierci matki. Poza tym okłamał
Belle, ponieważ do tej pory zajmował inną sypialnię.
Nie wprowadził się do apartamentu pana domu, choć powinien
to uczynić jako prawowity dziedzic posiadłości.
Jak na ironię, dopiero w obliczu śmierci uznał, że jest godny
tego zaszczytu.
Gdy postanowił się ożenić, kazał odświeżyć małżeńskie
sypialnie. Wszystko było tu nowe - od dywanu po haftowane
jedwabiem poduszki. Bella z ciekawością oglądała
pomieszczenia i wszystkie te cuda, a Edward czekał.
W końcu podeszła i po raz drugi obdarzyła go promiennym
uśmiechem. Niewiele brakowało, żeby stracił rozsądek.
- Jak tu pięknie, panie hrabio.
Serce szybciej zabiło mu w piersiach.
- Mam na imię Edward - przypomniał i odchrząknął.
- Wybacz, nie chciałam cię urazić.
Uświadomił sobie, że gapi się na nią bezmyślnie.
- Chodźmy. Nabrałem apetytu, gdy Bronson wspomniała
o udźcu baranim. Czy chcesz zajrzeć do pokoju
dziecinnego?
- Bardzo chętnie.
Po raz pierwszy dostrzegł radość w fiołkowych oczach.
Gdy Bella go mijała, poczuł jej zapach, subtelną woń
róż oraz piżma. Odruchowo napiął mięśnie, uśmiechnął
się i poprowadził ją dalej.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Widok stołu w dużej jadalni, nakrytego wykrochmalonym
lnianym obrusem, kryształami, chińską porcelaną
i polerowanymi do blasku srebrami, zdumiał Belle.
Nie spodziewała się, że z takim przepychem podaje się tu
codzienny obiad. Ledwie o tym pomyślała, skarciła się
w duchu. Nie powinna zachowywać się jak wystraszone
dziecko, ilekroć widzi dowody wystawnego trybu życia
hrabiego. Miała nadzieję, że nie dała tego po sobie poznać.
Udawała spokojną i zadowoloną, gdy Artur odsunął jej
krzesło i położył serwetkę na kolanach.
- Ostatnio pochłodniało - stwierdził
Edward
, a jego
głęboki baryton dobiegł ją z daleka. Dzieliła ich cała długość
stołu.
Edward
przyglądał się Belli, siedząc
w swej ulubionej pozie, z rękoma przy twarzy; obserwował
ją niczym stworzenie nieznanego gatunku.
- W rzeczy samej - przytaknęła.
Służba podała zupę oraz ogrzaną w piecu bułkę na
osobnym talerzu z miseczką znakomitego masła. Bella
nabrała apetytu. Pierwsze danie starczyłoby jej za cały posiłek;
jedzenia było aż nadto, zważywszy na warunki, do
jakich musiała przywyknąć po śmierci ojca.
- Nie powinno być tak chłodno - ciągnął
Edward
.
- Wkrótce nadejdzie zima - odparła, sięgając po łyżkę.
Gdy Artur wyszedł, dobiegł ją cichy śmiech.
- Skoro porozmawialiśmy już o kaprysach aury,
a służba taktownie się wycofała, zostawiając nas samych,
możemy chyba omówić kilka ważnych kwestii.
- Tak, panie hrabio.
Bez słowa zmarszczył brwi. Przez chwilę spoglądała na
niego ze zdziwieniem, a potem zrozumiała, co ma jej za
złe.
- Wybacz, Edwardzie.
- To rozumiem. Lubię, jak wymawiasz moje imię.
Masz gardłowy głos, jakbyś była zachrypnięta.
- Cieszę się dobrym zdrowiem - zaprzeczyła skwapliwie.
Zmierzył ją taksującym spojrzeniem.
- Wiem, Bello, to się rzuca w oczy.
Znów sobie z niej kpił, więc odwróciła wzrok i zabrała
się do jedzenia, ale po chwili usłyszała brzęk porcelany.
Podniosła wzrok i ujrzała, jak Edwarda sięga po swoje nakrycie.
Ku jej ogromnemu zdziwieniu przeniósł je i umieścił
przy krześle stojącym po jej prawej stronie. Wrócił po
sztućce i wkrótce usiadł na nowym miejscu.
- Tak jest o wiele przyjemniej, prawda?
- Oczywiście. - Skupiła uwagę na posiłku. - Miałeś
rację, pani Bronson wspaniale gotuje.
- Miło mi to słyszeć. Jak powiedziałem, chciałbym
omówić kilka spraw dotyczących ślubu.
Bella znieruchomiała. Czyżby zmienił zdanie?
Tymczasem on zmrużył oczy i rzucił jej badawcze spojrzenie.
- Ustalmy kilka ważnych szczegółów, Bello. Sama
ceremonia i przyjęcie będą skromne, bo nie mamy czasu
na przygotowanie wielkiej uroczystości. Mimo to powinnaś
mieć odpowiednią suknię.
Umilkł, gdy do jadalni weszli służący, by zabrać naczynia
i podać drugie danie. Z powodu zmiany miejsca powstało
niewielkie zamieszanie. Gdy napełnili talerze, ponownie
zostawili hrabiego sam na sam z gościem.
- Jak wspomniałem, prześlę ci kilka rysunków oraz
próbki materiału, żebyś mogła wybrać tkaninę i fason sukni
ślubnej. Tobie i twojej matce pozostawiam decyzję
w kwestii stroju oraz dodatków. Musicie także wybrać
kwiaty. Ja zadbam o uroczystość i skromne przyjęcie, które
odbędzie się w tym domu. Zaprosimy twoich najbliższych,
pastora i kilku sąsiadów. Rzecz jasna, będzie również
Jasper.
- Kim jest... Aha, to twój brat.
- Owszem - powiedział, a jego spojrzenie pobiegło ku
zegarowi stojącemu na kredensie. - Ciekawe, gdzie się
podziewa. Muszę ci teraz przytoczyć kilka opowieści
o moich przodkach. Wiem, że są nudne, ale musisz je
znać. Pierwszy z panów tej posiadłości, mój pra-pra...
sam nie wiem, ile dzieli nas pokoleń. Mniejsza z tym, bo
z rodzinnej legendy wynika, że nasz protoplasta był prawdziwym
łajdakiem, podobnie zresztą jak mój dziadek.
Bella uśmiechnęła się mimo woli. Ze zdziwieniem
stwierdziła, że jej rozmówca potrafi być czarujący i bardzo
dowcipny.
Zupa bardzo jej smakowała. Szybko zaspokoiła głód,
ale skusiła się jeszcze na porcję mięsa. Pieczeń barania podana
z sosem miętowym po prostu rozpływała się
w ustach.
Hrabia kontynuował dowcipną, niemal drwiącą opowieść
o swych antenatach, a potem wrócił do spraw związanych
ze ślubem. Najwyraźniej przemyślał każdy szczegół.
Była nieco oszołomiona i chętnie zdała się na niego
we wszystkim, akceptując skinieniem głowy każdą jego
sugestię, podczas gdy myślami błądziła gdzie indziej.
Nadal nie mogła uwierzyć własnemu szczęściu. Hrabia
wybrał właśnie ją! Co więcej, zgodził się, by matka,
a więc i James, zamieszkali w pobliskim zajeździe. Będzie
ich mogła codziennie odwiedzać!
- Bello?
- Tak? - Zdała sobie sprawę, że coś do niej mówi. -
Słucham, panie hrabio... Edwardzie. Przepraszam, zamyśliłam
się.
- Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. - Rzucił jej pytające
spojrzenie.
- W żadnym wypadku. Jestem tylko...
- Daj spokój, Bella, nie musisz się tłumaczyć.
Wszystkiemu winna moja okropna niecierpliwość, ale nic
na to nie poradzę. Jesteś teraz oszołomiona. Każę mojemu
sekretarzowi zrobić listę uzgodnień i spraw. Zostanie ci
wkrótce doręczona.
- Dziękuję.
Do kawy podano spore kawałki maślanego ciasta z bitą
śmietaną i świeżymi jagodami. Po deserze Edward zaproponował,
że pokaże Belli ogrody.
- Chyba nie zdołam wstać. Za dużo zjadłam - odparła,
gdy podszedł, by odsunąć jej krzesło.
- W takim razie spacer dobrze ci zrobi.
Wyszli do ogrodu przez oszklone drzwi biblioteki. Artur
przyniósł jej płaszcz. Gdy Edward pomagał jej włożyć
okrycie, poczuła na ramieniu dotknięcie jego rąk i zadrżała.
- Zimno ci? - zapytał.
Czy nic nie umknie jego uwagi?
- Trochę. - Uśmiechnęła się do niego. - Zaraz się rozgrzeję.
Poprowadził ją ku ścieżce wykładanej kamiennymi
płytami. Lekki wiatr niósł opadające z drzew liście. Był
dopiero wrzesień i mimo chłodu promienie słońca przypominały
im o minionym lecie, gdy szli przez starannie
utrzymany trawnik.
Ogród był oazą spokoju. Edward z nie ukrywaną dumą
wskazywał rozmaite gatunki roślin. Raz po raz zwracał jej
uwagę na więdnący kwiat lub przysychającą bylinę. Domyśliła
się, że najbardziej lubi gęstwinę różanych krzewów,
choć wśród splątanych, nagich gałęzi niewiele pozostało
kwiatów. Z zapałem opowiadał, jakie są piękne,
gdy zakwitają wiosną. W jego głosie pobrzmiewała ledwie
wyczuwalna nuta smutku, i Bella uświadomiła
sobie nagle, że Edward zapewne nie dożyje następnego
kwitnienia.
Jej radość wywołana niespodziewanym uśmiechem losu
natychmiast zbladła. Wystarczyło jedno ukradkowe
spojrzenie na Edwarda, by ogarnęło ją rozczarowanie. Taki
był z pozoru niepokonany, silny i przystojny. Na tle błękitnego
nieba widziała jego profil, gdy pokazywał jej ukochany
ogród. Hrabia był szlachetny, tajemniczy, a na dodatek
okazał się dziś czarujący. Nie można jednak zapomnieć,
że to niebezpieczny człowiek. Nie ma w nim nic
ze smętnego myśliciela. To przecież osławiony hrabia
Masens, a jednak nie widziała jeszcze człowieka tak
przybitego jak on.
Odwrócił się w jej stronę; chwila minęła. Spojrzał
jej prosto w oczy, dostrzegł w nich współczucie i powiedział:
- To wszystko niedługo będzie twoje. Niezła zapłata
za kilkumiesięczny kontrakt, prawda?
Nie musiała odpowiadać na tę opryskliwą uwagę, bo
w tej samej chwili dobiegł ją nieznany głos.
- Dzień dobry!
Odwróciła się i ujrzała szczupłego młodzieńca idącego
w ich stronę. Pomachał im na powitanie. Edward władczym
gestem wziął ją pod rękę i szepnął:
- To Jasper.
Zadrżała, gdy ciepły oddech musnął jej ucho.
- A więc to jest zachwycająca panna Swan, o której
słyszałem tyle dobrego - powiedział Jasper, zbliżając się
do nich.
Bella doceniła jego chłopięcy wdzięk, szeroki
uśmiech i przyjemny wygląd, lecz odruchowo porównała
go z Edwardem. Ten drugi był wysoki i potężnie zbudowany,
ten pierwszy tak smukły i wytworny, że sprawiał
wrażenie dandysa. Jego czupryna nie lśniła jak włosy starszego
brata; oczy były po prostu piwne. Krótko mówiąc,
nie imponował wyglądem, i choć miał ujmujący sposób
bycia, stanowił mizerną kopię Edwarda Callena.
- Miło mi pana poznać - odparła półgłosem Bella,
a Jasper powitał ją ukłonem. Gdy się wyprostował, ujął jej
dłoń.
- Kto by pomyślał, że stary Laurent Green znajdzie
nam taką ślicznotkę. - Zwrócił się do brata. - Przepraszam,
że nie było mnie na obiedzie, Edwardzie. Wyruszyłem
później, niż zamierzałem.
- Bronson była rozczarowana. Przygotowała tyle jedzenia,
że starczyłoby dla pułku.
- Poproszę ją później, żeby mi dała jakąś przekąskę.
Nie będę mógł zostać na noc. - Z uśmiechem spojrzał na
Belle. - Mam nadzieję, że moja przyszła szwagierka
nie ma mi tego za złe. Przyrzekam, że wrócę na ślub.
Ruszyli w stronę pałacu.
- Dobrze, że wspomniałeś o Greenie - powiedział Edward.
- Ciekawe, dlaczego poleciłeś mi tego starego głupca.
- Nie lubisz Laurenta? - spytał Jasper z udanym
oburzeniem. - Wybrałem go, ponieważ to uroczy człowiek.
Bella stłumiła śmiech. Od razu polubiła jego poczucie
humoru i zaskakujący sposób bycia, ale miała przeczucie,
że Jasper gra. Czyżby chciał sobie zjednać ją albo ponurego
brata? Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.
Przyszło jej do głowy, że pewni ludzie w obecności chorych
okazują przesadną wesołość. Sama miała poczucie
winy, gdy siedziała przy Jamesie.
Jasper wszedł do biblioteki i rozparł się wygodnie
w skórzanym fotelu.
- Obawiałem się, że dojdzie między wami do kłótni.
Okropnie się szarogęsi, prawda? Ma jednak bardzo ważne
dwie zalety, na których ci zależało. Po pierwsze, nie bywa
w towarzystwie, więc nie ma klientów wśród twoich znajomych.
- Spojrzał na Belle i wyjaśnił: - Dyskrecja
jest bezcenna u prawnika, ale to rzadka cecha.
- A druga zaleta? - spytała zaciekawiona.
- Bardzo chciał dostać tę sprawę.
Edward zmarszczył brwi, odwrócił się do nich plecami
i podszedł do wielkiego okna, a Jasper roześmiał się z całego
serca. Zakłopotana Bella wodziła spojrzeniem od
jednego do drugiego.
- Żąda wygórowanego honorarium. Jak na prawnika,
który nie obraca się w wyższych sferach, ma o sobie bardzo
wysokie mniemanie.
- Daj spokój, Edwardzie - powiedział Jasper, gdy nieco
ochłonął. - Lady Tanya Denali przesyła ci pozdrowienia
i modli się w twojej intencji. Była niepocieszona, gdy
usłyszała o chorobie. - Z pomruków Edwarda można było
wywnioskować, że nie zależy mu na dowodach pamięci
owej damy. Jasper perorował dalej. - Carlisle pytał o ciebie.
Wspominałem ci, że zainwestował w kolej? To mu
przynosi krociowe zyski.
Jasper powtarzał najnowsze londyńskie plotki, a Bella
miała chwilę oddechu. Od chwili gdy przyjechała do
Hawking Park, hrabia bacznie ją obserwował. Teraz mogła
zaspokoić ciekawość i przyjrzeć się spokojnie przyszłemu
mężowi.
Stał nieruchomo i wyglądał przez okno. Podczas spaceru
był milczący. Czuła, że się od niej oddala, może pod
wpływem głębokiej melancholii. Ale był też wyraźnie wytrącony
z równowagi, jakby wysiłkiem woli tłumił wściekłość.
Człowiekowi takiemu jak on trudno przyjąć do wiadomości,
że musi zdać się na innych. Nikt tego nie dostrzegał
- nawet jego lekkomyślny brat. Duma Edwarda Callena
graniczyła z pychą. Bella doskonale to rozumiała,
bo sama czuła podobnie. Straciła grunt pod nogami, ale
przetrwała złe chwile, bo uparła się, że da sobie radę.
Edward niespodziewanie uniósł głowę i przyłapał ją na
tym, że go obserwuje. Jego twarz była pozbawiona wyrazu.
Bella nie mogła nic z niej wyczytać, choć pragnęła
znać jego myśli.
Starszy brat przerwał nagle Jasperowi, który nadal plotkował
o wspólnych znajomych. Opowieść urwała się
w pół słowa.
- Panna Swan chce zapewne wrócić do zajazdu.
- Ach tak, rozumiem. Mam jej towarzyszyć?
- To nie będzie konieczne. Przywykła do podróżowania
moim faetonem.
- Z pewnością jednak wolałaby towarzystwo podczas
tej przejażdżki. - Jasper wzruszył ramionami.
- Do wsi jest zaledwie pół godziny drogi - odparł
Edward.
- Mimo to sądzę, że z przyjemnością...
- Panowie! - przerwała Bella. - Panna Swan
jest tu obecna i ma swoje zdanie, a zatem wasz spór dotyczący
moich oczekiwań łatwo będzie rozstrzygnąć. Wystarczy
zapytać, czego sobie życzę. Istotnie, podróż faetonem
hrabiego to dla mnie nie nowina, więc nie mam nic
przeciwko samotnej przejażdżce, z drugiej strony jednak
byłabym uradowana, gdyby zechciał mi pan dotrzymać towarzystwa,
panie Callen.
- Wspaniale. - Jasper zerwał się na równe nogi. - Będę
miał sposobność opowiedzieć pani o moim bracie
wszystko, co powinna wiedzieć jego narzeczona.
- Tego się właśnie obawiałem - mruknął Edward. - W
takim razie każ Billy'emu sprowadzić powóz.
Jasper skłonił się pospiesznie i wyszedł - zapewne by
znaleźć Billy'ego. Edward podszedł do Belli.
- Dopilnuję, by dostarczono do zajazdu spis naszych
dzisiejszych ustaleń oraz spraw do załatwienia. Przyślę
także służących, którzy dopilnują przygotowania bukietów.
Jeżeli masz inne życzenia, przekaż mi wiadomość,
a ja się tym zajmę. Przyjadę do wsi pod koniec tygodnia
i mam nadzieję, że będę mógł cię odwiedzić.
Skinęła głową, urażona wymianą zdań między braćmi,
którzy rozmawiali tak, jakby była powietrzem. Zresztą czy
mogła oczekiwać innego traktowania? Została przecież
zatrudniona. Była żoną do wynajęcia.
- Przestań się dąsać, Cara. To ci tylko dodaje uroku.
- Uśmiech złagodził ostre rysy. - Kiedy zaciskasz te zmysłowe
usta, odczuwam pokusę, żeby cię pocałować.
Westchnęła gwałtownie i oniemiała. Ona się dąsa? Ma
zmysłowe usta? Chciałby ją pocałować?
Czemu powiedział do niej: Cara? To włoskie słowo
znaczyło: kochana. Musnął palcem jej podbródek. Odruchowo
zacisnęła rozchylone wargi.
- Idź już.
Z powolnym namysłem pogłaskał ją po policzku. Nagle
uświadomiła sobie, że za tydzień spocznie obok niego,
a on będzie ją całować, jej dotykać. Jak to przeżyje, skoro
pod wpływem łagodnej pieszczoty drży jak liść?
- Czekasz na pocałunek? - Uniósł brwi, bo nie ruszyła
się z miejsca. Postąpiła krok w tył i zakryła usta ręką,
zdradzając, że odczytał jej myśli.
- Nie! - krzyknęła.
- W takim razie do widzenia, Bello.
- Do zobaczenia, Edwardzie.
Nim dotarła do drzwi, usłyszała jeszcze:
- Bello.
- Słucham, Edwardzie.
- Gdy będziesz wybierać suknię, postaraj się, żeby robiła
wrażenie i nie zważaj na koszt. Powinna być godna
ciebie.
Spojrzała na niego przez ramię. Stał na szeroko rozstawionych
nogach, ręce splótł za plecami i wyglądał jak zadufany
w sobie arystokrata.
- Chodzi mi o to, że ślubny strój ma być odpowiedni
dla hrabiny Masens.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Co pani sądzi o moim bracie? - zapytał Jasper, gdy
jechali wyboistą drogą w stronę wsi.
- Uroczy człowiek - odparła Bella.
- Naprawdę? Domyślam się, że Edward sięgnął po
słynny urok Callenów. Nie posługiwał się nim od lat.
Zwykle jest posępny, chyba że wpadnie mu w oko jakaś
ślicznotka. Wtedy bywa nieustępliwy. - Zreflektował się
i rzucił jej przepraszające spojrzenie. - Przepraszam, nie
pora na takie uwagi. Szczerze mówiąc, ten urok Callenów
zawdzięczamy matce, a więc to raczej właściwość
Coulterów. Matka wiedziała, jak owinąć sobie człowieka
wokół palca. Kręciło się wokół niej mnóstwo zakochanych
darmozjadów. Nie było w tym nic zdrożnego. Otaczało
ją powszechne uwielbienie, a ona przyjmowała je
jako rzecz najnaturalniejszą pod słońcem.
- Co na to pański ojciec?
- Przymykał oczy. Sam był pod jej urokiem.
- Sądzę, że i pan odziedziczył tę cechę po matce.
- Jaka pani miła! Proszę mi o sobie opowiedzieć. Mieszka
pani w Londynie?
- Tak, od urodzenia. - Bella uznała, że powinna się
mieć na baczności. Nie można wykluczyć, że ta pogawędka
jest pretekstem, by przez wzgląd na Edwarda wziąć ją
na spytki.
- Bardzo lubię to miasto. Tyle się tam dzieje. Czemu
się dotychczas nie spotkaliśmy?
- Przed laty bywałam w towarzystwie przez dwa sezony.
Po śmierci ojca zaczęłam pracować w księgarni.
- Czemu nie została pani damą do towarzystwa u bogatej
staruszki? Wiem, uroda jest poważną przeszkodą. Na
guwernantkę też się pani nie nadaje. Czy jakaś żona chciałaby
mieć pod swoim dachem prawdziwą piękność? To
okropne! Przeze mnie się pani rumieni.
Istotnie paliły ją policzki i uszy.
- Szczerze mówiąc, przyjęłam posadę w księgarni, bo
chciałam nadal mieszkać z rodziną.
wypytywał z ciekawością,
mnie potrzebuje.
Uznał temat za wyczerpany, a może
pozwoliło mu kontynuować rozmowy.
Następne pytanie było jednak jeszcze bardziej krępujące.
- Lubi pani dzieci, panno Swan? - Zamrugała zakłopotana,
a Jasper zachichotał. - Pytam, bo to istotne dla
mego bratanka. Albo bratanicy. Edward nie znosi dzieci.
- Naprawdę? -
- Matka bardzo
- Rozumiem. -
poczucie taktu nie
mów. Zapewne się pani nad tym zastanawiała. Jest pani
zgorszona? Raczej nie, mam przecież do czynienia z silną
i rozsądną kobietą, prawda?
- Edward nie lubi dzieci? - upewniła się.
- Proszę go nie uważać za człowieka bez serca. Po prostu
nie przepada za ich towarzystwem. Mnie się bardzo
podoba dziecięcy sposób myślenia. Niezwykłe, że te istoty
mówią, co myślą i nazywają rzeczy po imieniu. To mi się
podoba.
- Dzieci są uczciwe - przyznała Bella.
- Słuszna uwaga. Proszę się nie obawiać, Edward to
zacny człowiek i na pewno wypełni z nawiązką swoje powinności
wobec pani i dziecka.
- Sam mnie o tym zapewnił. - Nie wspomniała
o umowie.
- Edward dotrzymuje słowa.
Zmienili temat na przyjemniejszy i ani się obejrzeli,
gdy powóz stanął przed zajazdem. Jasper wyskoczył
i usłużnie podał rękę wysiadającej Belli.
- Czy mogę odprowadzić panią do pokoju?
- Dziękuję panu, sama znajdę drogę. Dzięki za towarzystwo,
to była urocza przejażdżka. Mam nadzieję, że
wkrótce się zobaczymy.
- Oczywiście, panno Swan, przyjadę na ślub. - Ujął
jej dłoń, pochylił się i ucałował z uszanowaniem. - Jestem
pewny, że będzie pani wyglądała ślicznie.
- Raz jeszcze dziękuję. Do widzenia, panie Callen.
- Żegnam, panno Swan.
Gdy weszła do pokoju, przywitało ją zatroskane spojrzenie
matki.
- Tak. Poprosił, żebym za niego wyszła. Ślub odbędzie
się za tydzień. - W odpowiedzi usłyszała tylko westchnienie.
Renne nabrała powietrza i wypuściła je powoli.
- A więc stało się. Czy to on towarzyszył ci do zajazdu?
- Wróciłam z Jasperem Callenem, bratem Edwarda.
Co z Jamesem?
- Śpi. - Popatrzyła badawczo na córkę. - Mówicie sobie
po imieniu?
- To był jego pomysł. Powiedział do mnie: Cara..
- Moja droga Bello, hrabia zapowiadał, że przeprowadzi
prywatne śledztwo, żeby się jak najwięcej o tobie
dowiedzieć. -
Skinęła na córkę, zachęcając ją, by usiadła przy niewielkim
kominku. Stały obok niego dwa fotele oraz miękka
kanapa, które zapraszały do odpoczynku. - Musisz mi
wszystko opowiedzieć.
- Tak wiele się wydarzyło, matko.
Bella zaczęła od dziwnej rozmowy na temat jej apanaży
i kontynuowała opowieść. Gdy oznajmiła, że Renne
może zamieszkać w zajeździe na stałe, ta zasłoniła rękami
usta, a oczy jej zabłysły.
- Boże! To ogromny wydatek.
- Edward był dziś czarujący. Ani śladu poprzedniej surowości!
Oznajmił, że pod koniec tygodnia przyjedzie do
wsi, więc znów się z nim spotkam.
- Czy mógłbym go poznać? - rozległ się cichy głosik.
James stał w drzwiach sypialni, włosy miał potargane,
a oczy senne. Bose stopy wystawały spod nocnej koszulki,
Bella zerwała się na równe nogi.
- James, kochanie moje, dlaczego wstałeś?
- Chciałem usłyszeć więcej na temat hrabiego. Muszę
go zobaczyć! Mogę?
- Powinnam ci coś wyjaśnić. - Bella uklękła obok
braciszka i ujęła go ostrożnie za ramionka. - Postaraj się
zrozumieć, choć moje słowa wydadzą ci się dość dziwne.
Hrabia jest bardzo chory i wkrótce umrze. Zaproponował,
żebym została jego żoną i chce, abym go pielęgnowała.
Z pewnością mogłabym pomagać w opiece nad tobą...
- To może
Wyobraźmy sobie że musisz się ukrywać
- Spostrzegła, że James marszczy brwi -
Nie ma powodu do obaw. Po prostu nikomu
nie powiemy o twoim istnieniu, aby hrabia nie czuł
się oszukany. Rozumiesz, kochanie?
- Tak, Bells. - Uroczyście pokiwał głową. - On nie
chce mnie znać.
Bella bezradnie spojrzała na Renne, która natychmiast
pośpieszyła jej z pomocą.
- Nie dąsaj się, synku. Wiem, że jesteś rozczarowany,
bo nie zobaczysz hrabiego, ale Bella dobrze go poznała,
i wie, jak trzeba postąpić.
- Chodź opowiem ci historie
że jesteś księciem w przebraniu, który
walczy o powrót do królestwa,
o prawo do tronu i wspaniałego pałacu.
To było genialne posunięcie. Oczy Jamesa zabłysły.
- Hura! Mogę walczyć mieczem? - Urwał, zbity z tropu.
- Z kim będziemy wojować?
Szczerze mówiąc, jedynym przeciwnikiem stojącym
Jamesowi na drodze do wymarzonego pałacu był Edward,
ale Bella nie zamierzała mu o tym wspominać.
- Ze stadem smoków!
- Racja! - wykrzyknął uradowany malec, a Bella
wstrzymała oddech. - Służy im czarnoksiężnik, rzucił na
mnie zaklęcie, które sprawia, że choruję!
- Tak. Tak, kochanie. Zaniosę cię do łóżeczka i opowiem
całą historię.
Opowieść nie miała końca, a cudowna baśń stawała się
coraz bardziej skomplikowana. Renne stała obok dzieci,
zasłuchana w ich rozmowę, to znów pogrążona w zadumie.
Potem zjedli kolację i dla rozrywki zagrali w karty.
Partyjka zmęczyła Jamesa, więc matka ułożyła go w pościeli
i cichym łagodnym głosem zaśpiewała kołysankę.
Bella tymczasem poszła się rozebrać i włożyć nocny
strój.
Wspominała spotkanie z Japerem, którego uznała za
miłego człowieka i miała nadzieję, że się z nim zaprzyjaźni.
Pałacowa służba zachowywała się nienagannie,
nie szczędziła jej uśmiechów i drobnych gestów świadczących
o szacunku. Rezydencja była imponująca. Po wizycie
w Hawking Park Bella nie miała więc powodów do
narzekań.
Tego wieczoru najczęściej myślała o Edwardzie. Raz po
raz stawał jej przed oczyma: wspominała, jak przeniósł
swoje nakrycie, żeby usiąść obok niej; jak oprowadzał ją
z dumą po rodowej siedzibie; jak go obserwowała, gdy
spoglądał na ogród, którego pewnie już nie zobaczy w pełnej
krasie.
Biła się z myślami, gdy do pokoju weszła Renne.
- Mamo - zaczęła - nie sądzisz, że postępuję wyjątkowo
podle?
- Dlaczego, córeczko? - spytała matka zaniepokojona.
- Czerpię korzyści z cudzego nieszczęścia. To grzech.
- Hrabia Masens wkrótce umrze. - Zamyślona
Renne podeszła do łóżka i usiadła z westchnieniem. Skinęła
na Belle i poklepała miejsce obok siebie, a gdy
dziewczyna przycupnęła na brzegu posłania, ujęła jej
dłoń. - Nie ukrywam, że miałam sporo wątpliwości, ale
chodziło mi jedynie o twoje dobro, kochanie. Co do hrabiego,
jestem przekonana, że twoja obecność w ostatnich
miesiącach życia będzie dla niego prawdziwym błogosławieństwem,
ponieważ opuści ten padół ze świadomością,
że spełnia się jego największe pragnienie.
- To prawda - odparła Bella.
Renne skinęła głową i pogłaskała ją.
- Jesteś dobrą dziewczyną, Bells. Nie brak ci rozumu.
Ja nie byłam taka mądra. Poślubiłam twego ojca, bo pomyliłam
żądzę z miłością i byłam przekonana, że świat nie
ma dla mnie nic lepszego. Byłam głupim podlotkiem. Wybacz,
że źle się wyrażam o twoim ojcu, ale przyszło mi
pokutować za tamten błąd.
- Mamo. - Bella zdawała sobie sprawę, że Renne
wiele wycierpiała przez Charliego Swana, ale do tej pory
nie rozmawiały o tym szczerze i otwarcie.
- Wcale nie chcę twego współczucia. Próbowałam ci
tylko uświadomić, że mogłaś trafić znacznie gorzej; małżeństwo
z umierającym hrabią wcale nie jest takie złe.
Niech mi Bóg wybaczy, że dziękowałam mu za śmierć
Charliego, który z każdym rokiem staczał się coraz bardziej:
pił, grał, uganiał się za kobietami, o czym chyba wiedziałaś.
Miał wiele kochanek.
- Jak śmiał trwonić pieniądze na utrzymanki, gdy jego
rodzina żyła w biedzie! - odparła ze złością Bella.
- Troszczył się wyłącznie o siebie. Był zdolny do każdej
podłości.
Ta uwaga dała Belli do myślenia. Otworzyła szeroko
oczy i popatrzyła na matkę niepewna, co oznaczają te
słowa. Serce jej kołatało. Czyżby wiedziała?
Po chwili Renne odezwała się znowu.
- Jak widzisz, pogodziłam się z twoją decyzją, bo rozumiem,
jakie korzyści wynikają z tego małżeństwa. Jako
hrabina będziesz miała władzę i pieniądze, a także prawo
do kierowania własnym losem, czego kobieta nie może
zdobyć sama. Będziesz decydować o swoim życiu.
Serce Belli biło teraz wolniej; matka niczego nie
podejrzewała. Renne podniosła rękę i pogroziła jej palcem
jak ośmioletniej dziewczynce przyłapanej na wyjadaniu
ciastek przed kolacją.
- Musisz zadbać, by hrabia cię szanował. Jeśli zrobi ci
krzywdę, upokorzy lub okaże się awanturnikiem, powinnaś
do nas wrócić.
- Dobrze, dobrze. - Bella uśmiechnęła się, rozbawiona
matczynymi napomnieniami. Renne zreflektowała
się, zerknęła na swój palec i spojrzała porozumiewawczo
na córkę.
- Trudno się pozbyć starych przyzwyczajeń.
Wybuchnęły śmiechem, a potem zaczęły się szykować
do snu. Po chwili Bella wróciła myślą do Edwarda Callena.
Oczyma wyobraźni ujrzała jego dumną twarz.
Nie potrafiła uwolnić się od tego obrazu, który nawiedzał
ją także w snach.
We środę rano Edward przysłał służącego z pytaniem,
czy Bella zechce go przyjąć o pierwszej, a ponadto zaprosił
jej matkę na podwieczorek o czwartej w małej jadalni
zajazdu.
- Nareszcie - powiedziała Renne. - Będę mogła mu
się przyjrzeć i wyrobić sobie zdanie. Najwyższy czas, by
zaczął postępować zgodnie z zasadami dobrego wychowania.
To osobliwe małżeństwo, ale przed ślubem powinnam
przynajmniej raz zobaczyć przyszłego zięcia.
Bella nie miała pojęcia, co na siebie włożyć, bo rzeczywiście
wybór miała niewielki. Podczas pierwszego
spotkania Edward widział ją w pięknej niebieskiej kreacji.
Prosta, muślinowa suknia noszona w czasie drugich odwiedzin
także robiła wrażenie. Teraz pozostał jej tylko
szary wełniany kostium złożony ze spódnicy i krótkiego
żakietu. Dawniej elegancki, dziś znoszony i trochę za mały,
nadawał się do włożenia jedynie z białą bluzką, która
była dosyć luźna, i dlatego nie pruła się na biuście jak inne
stare ubrania.
Bella zdawała sobie sprawę, że hrabia nie spodziewa
się jej ujrzeć w olśniewającej kreacji, ponieważ ubóstwo
było jednym z powodów, dla których postanowiła go
poślubić. Nie chciała jednak przynieść mu wstydu, dlatego
staranniej niż zwykle układała włosy.
Służąca przyniosła wiadomość, że Edward
czeka w holu.
- Zobaczymy się o czwartej - przypomniała Renne.
Zmierzyła Belle krytycznym spojrzeniem, poprawiła niesforny
kosmyk na skroni i dodała: - Ślicznie wyglądasz.
- Dziękuję, mamo. - Bella położyła dłoń na brzuchu.
Żołądek ściskał się boleśnie. Westchnęła głęboko
i ruszyła ku schodom.
Edward stał na dole. W ciemnej kamizelce i bryczesach
wyglądał jak prawdziwy arystokrata. Bella potknęła
się i w tej samej chwili poczuła na sobie jego taksujące
spojrzenie. Odruchowo wygładziła spódnicę, żałując
w duchu, że jest tak skromnie ubrana.
- Dzień dobry - przywitał się i wyciągnął rękę. Podała
mu dłoń i zadrżała.
- Witaj, Edwardzie.
- Mój faeton czeka przed zajazdem. Uznałem, że to
odpowiedni dzień na przejażdżkę. Dziś jest pięknie, ale to
już długo nie potrwa. - Uśmiechał się z zadowoleniem, bo
pamiętała, że ma się do niego zwracać po imieniu. Chyba
nie zdawał sobie sprawy z dwuznaczności swej ostatniej
uwagi.
- Nie widzę stangreta. Kto nam będzie towarzyszył?
- zapytała.
- Bello, za trzy dni weźmiemy ślub.
Słuszna uwaga. Zachowała się jak prowincjuszka i niepotrzebnie
miała skrupuły.
- Zabiorę tylko płaszcz.
Gdy przyłączyła się do niego, siedział już na koźle,
mocno ściskając lejce. Bacznie obserwował, jak wdrapuje
się, by zająć miejsce obok mego. Zielone oczy zabłysły,
a na pełnych ustach pojawił się uśmiech.
- Jesteś bardzo zaradna.
- Sam mówiłeś, że to mój główny atut. Nie udaję bezbronnej
kobietki, a ty nie musisz grać roli opiekuńczego
adoratora.
- Czujesz się rozczarowana? - spytał. Lekko uderzył
konia lejcami i ruszyli.
- Skądże! - odparła stanowczo. - W naszej sytuacji
byłoby to po prostu śmieszne.
- Masz rację przyznał.-Bardzo mi się podoba twoja
niezależność. To bardzo pożądana cecha. - Uśmiechnął
się, a Bella poczuła, że robi jej się ciepło na sercu.
W milczeniu okrążyli jezioro mające kształt podkowy.
Edward zatrzymał powóz i wskazał kamienne ruiny na
środku przylądka oblewanego wodami jeziora.
- Był tu kiedyś zamek, a jezioro stanowiło swego rodzaju
fosę - wyjaśnił. - Architekci sprytnie wykorzystali
pobliski strumień, więc nie brakowało nigdy świeżej wody,
a bystry nurt spłukiwał nieczystości. Nie zadbali jednak
o fundamenty, więc z potężnej twierdzy ocalało kilka
poszczerbionych ścian. Znawca architektury z łatwością
odtworzy plan budowli. W takim wypadku bardzo się
przyda bujna wyobraźnia.
Bella wstała i natychmiast zeskoczyła na ziemię.
- Chodźmy tam! - zawołała, uniosła spódnicę i pobiegła
w stronę ruin.
- Poczekaj! - krzyknął Edward, doganiając ją bez trudu.
Chwycił jej dłoń, by trochę zwolniła.
- Czy w zamku mieszkali twoi przodkowie?
- Nie, ale w dzieciństwie często tu przesiadywałem,
marząc o rycerzach, smokach i czekających na wybawcę
księżniczkach - odparł zamyślony, jakby wspominał tamte
czasy. Bella zastanawiała się, jak wyglądał, kiedy
był małym chłopcem. Niełatwo było sobie wyobrazić jego
twarz o ostrych rysach i muskularne ciało zmniejszone do
dziecięcych rozmiarów lub naznaczone młodzieńczą niezręcznością,
lecz kiedy się uśmiechał, Bella widziała
chłopca sprzed lat. Na przykład te dołki w policzkach...
Edward popisywał się wiedzą, oprowadzając Belle
po ruinach. Pokazał jej stajnie umieszczone za niższym
murem oraz głęboką bruzdę w miejscu, gdzie była kuźnia.
Gdy szli wzdłuż niskiej ściany, wyjaśnił, że w wieżach
kręte schody budowano tak, by obrońcy zawsze mieli ścianę
za plecami i łatwiej mogli odpierać napastników, którzy
pięli się w górę niebezpiecznie blisko nie chronionej
barierą krawędzi.
- Jakie to ciekawe - oznajmiła Bella, gdy usiedli
na wygrzanym kamieniu, leżącym, wedle objaśnień Edwarda,
w dawnej sieni.
- Owszem. Jak widzisz, jestem istną kopalnią bezużytecznych
wiadomości - odparł.
- Z pewnością byłeś ulubieńcem nauczycieli. Studiowałeś
na uniwersytecie?
- W Oksfordzie. Zostałem wydalony na świętego Michała,
kilka miesięcy przed uzyskaniem dyplomu. - Mówił
o tym z kamienną twarzą.
- Żałujesz? - spytała zaciekawiona.
- Swego postępku czy przyłapania na gorącym uczynku?
- Tego, że nie ukończyłeś nauki.
- Czasami. - Umilkł i popatrzył w niebo, a potem
spojrzał na nią z uśmiechem. - Ale warto było się narazić.
Jeden z profesorów nazwiskiem Blecher był łajdakiem
i zarozumiałym głupcem, dumnym ze swych wąsów.
Wciąż je głaskał i podkręcał. Wyglądały idiotycznie, bo
sięgały do uszu. Próżność nie była jednak jego największą
wadą. Nie szczędził nam złośliwości i upokorzeń, a poza
tym nieustannie chichotał. Pewnego dnia uwziął się na
mego przyjaciela i zaczął źle mówić o jego matce, która
umarła w poprzednim semestrze. W obecności kolegów
doprowadził go do łez.
- Co mu zrobiłeś? Mam na myśli profesora - wypytywała.
- Gdy spał, obciąłem mu wąsy. Pewnie by mi się
upiekło, ale niespodziewanie wpadłem na pomysł, żeby je
przykleić na portrecie Blechera w jadalni. Zostałem przyłapany
na gorącym uczynku.
- Co na to rodzice?
- Matka w ogóle się nie przejęła - odparł z dziwnym
wyrazem twarzy. - Ucieszyła się, gdy wróciłem do domu.
Za to ojciec był głęboko rozczarowany.
Posmutniał, a jego twarz przybrała zagadkowy wyraz.
Bella z trudem zwalczyła pokusę, by go objąć. Uniósł
rękę, wskazując słońce, które chyliło się ku zachodowi.
- Musimy wracać, pora na podwieczorek.
Spóźnili się, a choć matka Belli bardzo tego nie lubiła,
Edward potrzebował zaledwie pięciu minut, by ją
oczarować do tego stopnia, że chichotała i rumieniła się
niczym pensjonarka. Gdy oznajmił, że musi wracać, taktowna
Renne znalazła pretekst, by się pożegnać.
- Byłeś przemiły dla mojej matki.
- To chyba oczywiste. Wbrew twojemu przekonaniu
nie jestem barbarzyńcą.
- Wcale tak o tobie nie myślę - odparła.
- Czyżby? W takim razie stałem się zbyt potulny. -
Podszedł do jej krzesła, ujął ją za ramię i zachęcił, by
wstała. - Nie mogę pozwolić, żebyś miała o mnie niewłaściwe
mniemanie. Podejdź bliżej i pocałuj mnie na pożegnanie.
- Wybuchnął śmiechem, gdy spojrzała na niego bez
słowa, zdumiona taką zuchwałością. - Za kilka dni połączy
nas coś więcej niż pocałunek, Cara. Zmieniłaś
decyzję?
- Nie! - zawołała trochę zbyt skwapliwie. - Był tak
blisko, że nie mogła złapać tchu. Obejmował ją ramieniem,
a ciepła dłoń spoczywała tuż pod jej biustem.
- To był wspaniały dzień, cara mia. Nie pamiętam,
kiedy ostatnio czułem się wolny od trosk. - Zadrżała, gdy
smukłe, opalone na brąz palce dotknęły jej policzka. -
Cieszę się, że pokazałem ci ruiny zamku.
Przebiegło jej przez myśl, że Edward się nią bawi albo
próbuje nastraszyć. Był dziś łagodny i opiekuńczy jak prawdziwy
narzeczony, ale nie powinna zapominać, że to
osławiony hrabia Masens, o którym słyszała tyle
złego.
- Dziękuję za uroczą przejażdżkę.
- To miłe słowa, Cara, ale wolałbym, żebyś inaczej
okazała wdzięczność.
Serce zabiło jej mocno. Nim zdołała odpowiedzieć,
musnął jej szyję i pochylił głowę. Poczuła na ustach dotknięcie
jego warg, które nie było ani łagodną pieszczotą,
ani zniewagą. Zmysłowy pocałunek obudził w niej rozkoszne
pragnienia, o których wolała natychmiast zapomnieć.
Cudowne odczucia zawładnęły jej sercem i sprawiły, że
zachwiała się lekko. Edward podtrzymał ją i przytulił
mocniej, niż wypadało. Chwyciła dłońmi jego mocne ramiona,
a w głębi ducha marzyła, by przesunąć po nich palcami
i poczuć, jak porusza się muskularne ciało.
Przechylił głowę na bok i pocałował ją jeszcze zachłanniej.
Poczuła na wargach dotknięcie języka i musiała je
rozchylić. Zaskoczona i oszołomiona westchnęła. Nie potrafiła
nazwać swych odczuć.
Edward uniósł głowę, lecz nadal obejmował Belle.
- Za trzy dni będziemy dzielić łoże. Chcę, abyś wiedziała,
że jesteś dla mnie kobietą godną pożądania - powiedział
schrypniętym głosem. Bella drżała; była
oszołomiona i nie mogła zebrać myśli. - Marzę, by się
z tobą kochać. Ten pocałunek dowodzi, że ty również tego
pragniesz. - Czując, że znieruchomiała w jego uścisku,
dodał z uśmiechem: - Nie udawaj przy mnie chłodnej
i niedostępnej. Przyjemność, której doświadczyłaś przed
chwilą, jest niczym w porównaniu z rozkoszą czekającą
cię w noc poślubną.
Przerażona Bella próbowała go odepchnąć. Przez
moment trzymał ją mocno, a potem nagle wypuścił z objęć.
Zachwiała się, cofnęła nieco i bezwładnie opadła na
krzesło.
- Byłbym zapomniał - usłyszała jeszcze. - Zaraz po
weselu zamówimy dla ciebie nowe stroje. - Pochylił się
i dotknął wycięcia żakietu w miejscu, gdzie tkanina się
przetarła.
Takie upokorzenie zaraz po obietnicy niezwykłej rozkoszy!
Bella była pewna, że ma rumieńce barwy czerwonego
wina. Nie śmiała się odezwać; w jej głowie panował
kompletny zamęt, więc trudno jej było rozumować logicznie.
- Wkrótce się zobaczymy, cara mia - powiedział
Edward na odchodnym, sięgając po kapelusz i rękawiczki.
Długo siedziała bez ruchu w dziwnej pozie, z rozchylonymi
ustami. Z wolna odzyskiwała jasność myśli. Przypomniała
sobie widzianego przed laty tygrysa, który drzemał
rozleniwiony w swojej klatce. Był tak piękny, że zapragnęła
go pogłaskać, dotknąć miękkiego futra. Gdy prostak
z tłumu gapiów rzucił do klatki niewielki przedmiot,
tygrys poderwał się nagle, jego oczy zalśniły gniewnie,
a z gardzieli wydobył się groźny ryk. Przyszły mąż przypominał
jej owego drapieżnika. Był urodziwy, przymilny
i z pozoru łagodny; takie sprawiał wrażenie, gdy zwiedzali
ruiny. Miał jednak tragiczny sekret: silny drapieżnik został
zamknięty w klatce choroby. Nadal był niebezpieczny;
wystarczył drobny pretekst, by się obudził. Powinna
o tym pamiętać.
Na jedno pytanie nie potrafiła odpowiedzieć: czym go
rozdrażniła?
Edward zdawał sobie sprawę, że dziewczyna, którą zamierzał
poślubić, dopięła swego. Nie zrobiła tego celowo,
nie działała z premedytacją, ale dzisiejsze zdarzenie dało
mu powód do niepokoju. W ruinach zamku sprawiła, że
zapomniał nie tylko o chorobie, lecz także o całym
świecie.
Znajome koszmary i zmory nie odstępujące go na krok
odeszły spłoszone przez Belle Swan - lecz nie na
długo, nie na zawsze. Wrócą, by się na nim zemścić.
To zresztą nie koniec kłopotów. Najbardziej martwiła
go niecierpliwość, z jaką czekał przez cały tydzień, by ujrzeć
znowu Belle. Serce zalała mu fala czułości, gdy
stanęła u szczytu schodów. Wyglądała prześlicznie, choć
miała na sobie dziwaczny kostium, który nawet zatwardziała
purytanka dawno kazałaby wyrzucić. Niewybaczalne
było także pragnienie, by ten dzień nigdy się nie skończył,
zrodzone pod wpływem niewinnej radości Belli
oczarowanej przejażdżką i odpoczynkiem na słońcu.
Pozostało mu niewiele czasu, a jego celem nie było
ubieganie się o jej względy. Zawarli kontrakt, to wszystko.
Postanowiła go poślubić, bo stoi nad grobem. Zachętę
stanowiły pieniądze, nic więcej.
A on pragnie mieć dziecko. To bardzo proste; śmiesznie
proste.
Powinien o tym pamiętać.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Edward czuł się nieswojo, patrząc na twarze gapiów
siedzących w kościelnych ławkach. Gdy Bella ubrana
w olśniewającą suknię ślubną z kremowego jedwabiu,
promiennie uśmiechnięta, odprowadzana do ołtarza przez
Jaspera, szła wzdłuż głównej nawy, zachował się jak na
pana młodego przystało i spojrzał na nią czule. Udawał
zakochanego, by zrobić wrażenie na gościach, ale obiecał
sobie, że uchroni serce przed zgubnym czarem Belli
Swan.
Przyglądała mu się uważnie oczyma niezwykłej, szafirowej
barwy, kiedy przyciszonym głosem powtarzał małżeńską
przysięgę. Potem on spoglądał na nią obojętnie
słuchając, jak ze ściśniętym gardłem ślubuje, że go nie
opuści, póki śmierć ich nie rozłączy.
Pocałował ją pospiesznie, chociaż odczuwał pokusę, by
nieco dłużej rozkoszować się słodyczą jej warg. Kiedy
podniósł głowę, w niebieskich oczach ujrzał jakby smutek.
Czyżby poniewczasie żałowała podjętej decyzji? Jasper,
który był także drużbą, wyciągnął dłoń, by złożyć mu
życzenia. Edward odwrócił się w jego stronę.
Podczas wesela asystował Belli, przedstawił jej pastora
i jego żonę, a także majętnego sąsiada - wyjątkowego
gbura, ożenionego z rezolutną, ładną kobietką, która
sprawiała wrażenie zakochanej do nieprzytomności - oraz
paru innych właścicieli ziemskich z najbliższej okolicy.
Obecny na przyjęciu Laurent Green zerkał pogardliwie
spod krzaczastych brwi, jakby cała ta afera budziła w nim
najwyższe obrzydzenie. Jasper był w swoim żywiole
i dzięki niemu wśród gości panował nastrój radosnego
ożywienia. Nawet Renne Swan śmiała się i gawędziła
wesoło. Ku swemu niezadowoleniu Edward stwierdził, że
wśród gości nie ma brata Belli. Kiedy o niego zapytał,
wzruszyła ramionami i odparła:
- Jest bardzo nieśmiały, a poza tym jak każdy chłopak
uważa takie przyjęcia za nudne.
- Czy wiesz, że ani razu go nie widziałem?
Bella upiła łyk szampana z wysokiego kieliszka.
- Naprawdę? Nie zaprosiłeś go na podwieczorek
w zajeździe, więc moja matka uznała, że i dziś nie życzysz
sobie jego obecności.
- W żadnym wypadku. To nieporozumienie. Witaj,
Mike, co u ciebie? - Rozmowa się urwała, bo znajomy
chciał złożyć życzenia Edwardowi, więc ten zapomniał
o nieobecnym braciszku żony.
Część gości szybko się pożegnała, co było mu na rękę.
Znudził się rolą pana młodego, ale spieszno mu było do
małżeńskiej sypialni. Bella stała tuż obok; czuł zapach
jej perfum kuszący jak śpiew syreny. Nie mógł się doczekać,
kiedy ją weźmie w objęcia.
Z przerażeniem stwierdził, że zaczyna mu być gorąco.
Rozluźnił krawat i zerknął na Artura, który rzucił mu pytające
spojrzenie i zmarszczył czoło. Edward pokręcił
głową. Jeszcze nie. Podszedł do otwartego okna, by odetchnąć
świeżym powietrzem.
Tylko nie dziś, błagał w duchu niebiosa. Nigdy mu się
nie udało powstrzymać ataku, ale jeśli można go odsunąć
siłą woli, to był odpowiedni moment. Z ulgą zauważył, że
jest mu coraz chłodniej, i uśmiechnął się do kamerdynera
na znak, że alarm był przedwczesny. Zapewne tamta zmysłowa
woń uderzyła mu do głowy. Jaki to zapach? Ciężki,
niezwykły, korzenny i ekscytujący, choć delikatna kwiatowa
woń byłaby dla panny młodej stosowniejsza.
Nie pora na takie myśli, bo temperatura znów mu się
podniesie.
W rogu pokoju zasłuchana Bella spokojnie kiwała
głową, a jej matka tłumaczyła coś z ożywieniem. Nie potrafił
wyjaśnić, czemu zirytowała go ta cicha rozmowa.
Zapewne Renne udziela córce dobrych rad w rodzaju:
„Zamknij oczy i myśl o Anglii". Tak się powinna zachować
panna z dobrego domu, gdy przyjdzie jej stracić dziewictwo.
Bella na pewno z obawą myślała o nocy poślubnej,
ale Edward także się niepokoił. Miał w życiu wiele kobiet
i zdobył w tej dziedzinie spore doświadczenie, ale kochanki
miały wspólną cechę, której brakowało jego wstydliwej
żonie: były chętne. Bella Swan, już Callen,
odda mu się nie dlatego, że go pragnie, ale po to, by począć
z nim dziecko, za co otrzyma mnóstwo pieniędzy.
Jakie to przykre! Edward pogrążył się w ponurych rozmyślaniach.
Bella była typową panną z dobrego domu
od czasów wczesnego średniowiecza wychowywano
dziewczęta w ten sam sposób. W uprzywilejowanych rodzinach
ślub otwierał drogę do majątku lub władzy. Podpisany
kontrakt jasno i rzeczowo określał ich wzajemne
powinności, co w wyższych sferach nie uchodziło za godne
potępienia.
Edward odciągnął na bok panią Gervis, swoją ochmistrzynię,
i polecił, by zaprowadziła Belle do sypialni,
Potem zniknął w bibliotece, dając gościom jasno do zrozumienia,
że nie są już mile widziani i powinni opuścić
jego dom.
Bella nie zdążyła kupić koszuli odpowiedniej na tę
noc, ale jej najładniejszy nocny strój, po starannym wypraniu
i niezbędnych reperacjach, okazał się całkiem twarzowy.
Leżał teraz na posłaniu, a Bella miała go włożyć,
gdy osobista pokojówka, imieniem Alice, skończy
czesać jej włosy.
- Boże drogi, jakie piękne. Takie gęste i jedwabiste,
proszę jaśnie pani. I ten kolor, istne cudo. Nigdy w życiu
nie widziałam takich włosów, chyba że farbowane. - Zreflektowała
się nagle i dodała z przerażoną miną: - Wcale
nie mówię, że pani to robi. Uchowaj Boże! Od razu widać,
że to naturalne.
- Rozumiem, Alice - odparła z uśmiechem. - Jesteś
bardzo miła. Dziękuję.
Zarumieniona pokojówka skinęła głową. Z jej pomocą
Bella rozebrała się i włożyła nocną koszulę oraz peniuar.
Gdy usiadła na łóżku wsparta na poduszkach, Alice
starannie ułożyła na jej ramionach jasne pukle.
- Jaśnie pan zaraz przyjdzie. Dobranoc pani.
Kiedy drzwi się za nią zamknęły i zapadła cisza, Bella
zaczęła się zastanawiać, jak długo przyjdzie jej czekać
na Edwarda. Nie bała się nocy poślubnej i małżeńskich
obowiązków. Matka wyjaśniła jej szczegółowo, w czym
rzecz, i chociaż sam akt Bella uznała za dość przykry
i krępujący, wiedziała przynajmniej, czego się spodziewać.
Skąd w takim razie to kołatanie serca, które uderzało
szybko i mocno niczym bijący skrzydłami ptak uwięziony
w klatce?
Cichy stuk drzwi zapowiadał, że Edward wkrótce się
zjawi. Po chwili stanął na progu jej pokoju. Zatrzymał się
i patrzył bez słowa. Siedziała wyprostowana, oparta na
poduszkach, z kołdrą podciągniętą pod brodę. Po chwili
zdobyła się na uśmiech, jakby sobie przypomniała, że powinna
być dla niego miła.
W jednej ręce trzymał karafkę napełnioną bursztynowym
trunkiem, w drugiej dwa smukłe kieliszki. Na jego
widok Bella wstrzymała oddech. Stanowił uosobienie
męskości; nie znała dotychczas nikogo takiego. Pozbył się
krawata i hebanowych spinek do mankietów. Koszula była
rozpięta do pasa, a rękawy podwinięte do łokcia. Skórę
miał śniadą, porośnięta miękkimi, ciemnymi włosami. Nie
zdjął jeszcze butów ani spodni, ale niekompletne ubranie
podkreślało tylko czar nieokiełznanej siły, która wypełniła
pokój i wywołała nastrój oczekiwania, ledwie stanął na
progu sypialni.
Kąciki jego warg uniosły się ku górze i niespodziewanie
roześmiał się niezbyt głośno.
- Przypominasz jagnię prowadzone na rzeź!
To było dla niej prawdziwe upokorzenie. Wyśmiał ją!
Doprowadzona do ostateczności, zerwała się nagle, wyskoczyła
z łóżka i stanęła przed nim z rękoma opartymi
na biodrach.
- Ty prostaku, jak śmiesz mnie obrażać!
Zmierzył ją taksującym spojrzeniem od stóp do głów,
a jego wzrok zatrzymał się na piersiach. Oburzona, ciaśniej
owinęła się peniuarem. Wzruszył ramionami, odwrócił
się, postawił kieliszki na stoliku i napełnił je po brzegi.
- Źle mnie zrozumiałaś. Porównałem cię do jagnięcia,
bo ślicznie wyglądasz. Mógłbym cię schrupać, jak moją
ulubioną pieczeń.
Najwyraźniej był w ponurym nastroju i chciał jej dokuczyć.
Obawy Belli ustąpiły miejsca złości. Podeszła
jeszcze bliżej i stwierdziła oschle:
- Pamiętam dzień, kiedy ją podano. Byłeś znacznie
uprzejmiejszy niż dziś.
- Zauważyłaś zapewne, że jadłem z apetytem. - Odwrócił
się, a zielone oczy lśniły, gdy podał jej kieliszek.
- Czyżby? - Zmrużyła oczy i rzuciła mu wyzywające
spojrzenie. - Moim zdaniem grymasiłeś, jakbyś czuł się
znudzony i szukał zaczepki. Mam rację?
- Jesteś bystrą obserwatorką, cara mia. - Uśmiechnął
się, a na jego policzku ukazał się ten uroczy dołek, który
od początku bardzo jej się podobał. - Napijesz się ze mną?
- Gdy uniosła kieliszek do toastu, popatrzył na sufit, jakby
szukał w nim natchnienia. - Niech pomyślę. Za pożądanie
i jego owoce.
Bella w pierwszej chwili nie dała po sobie poznać,
co myśli o jego słowach. Brzęknęły cicho kryształowe
kieliszki.
- Proszę, proszę. Bardzo piękny toast, Edwardzie.
Brzmi ciekawie, zwłaszcza w uszach zalęknionej panny
młodej. Miło z twojej strony, że okazałeś tyle wrażliwości
i miłym słowem uwolniłeś mnie od lęku. - Z uśmiechem
wypiła łyk. Doskonałe sherry. Upiła jeszcze trochę.
Obserwował ją uważnie, a oczy mu pociemniały. Ponownie
wzniósł kieliszek.
- Słusznie zostałem skarcony. Kto by pomyślał, że
w kilka godzin po ślubie zasłużę na pierwszą burę. Jak tak
dalej pójdzie, za tydzień weźmiesz mnie pod pantofel.
Nadal z niej kpił, ale stanowczo złagodniał. Nie po raz
pierwszy miała wrażenie, że żartuje bardziej z siebie niż
z niej.
- Chyba już mi wybaczyłaś. - Nim wypił kolejny łyk
sherry, jedną brew lekko uniósł w górę. - A twoje obawy
zniknęły.
Bella była zdumiona, ponieważ trafił w sedno. Zamiast
drżeć ze strachu, gotowała się z wściekłości.
Spoglądał ponad brzegiem kieliszka, hipnotyzując ją
wzrokiem. Przemknęło jej przez głowę, że musiał się tego
nauczyć. Natura nie daje nikomu tak przenikliwego spojrzenia.
Coś się między nimi zmieniło. Przemknęło jej przez
głowę, że zabawa skończona. Wyciągnął rękę i wyjął jej
z palców kieliszek, a potem ujął dłoń Belli i przy ciągnął
ją do siebie.
- Jak sądzisz, Cara, co się stanie dzisiejszej nocy? -
Uniósł pukiel jej włosów i obserwował, jak przesypują się
wolno. Patrzył z zachwytem, jakby oglądał prawdziwy
cud natury. - Powiedz mi, czego oczekujesz?
- Sądzę, że... - Nie miała pojęcia, czemu zadał jej to
bezsensowne pytanie. Odpowiedziała śmiało: - Spełnimy
obowiązek małżeński.
Nie odwracając wzroku, nadal bawił się pasemkiem jej
włosów. Sprawiało jej to dziwną przyjemność. Poczuła, że
ciążą jej powieki, a Edward wolno pokręcił głową.
- Chyba zapomniałaś, że obiecałem ci rozkosz. Miałbym
się ograniczyć do tego, że zgaszę światło i podciągnę
twoja nocną koszulę? Początkowo będziesz zdumiona
i zawstydzona tym, co zrobię, ale potem moje pomysły ci
się spodobają. Zamierzam się z tobą kochać, Cara.
Popatrzył na czubek języka, którym zwilżyła suche
wargi. Podał jej kieliszek, a ona opróżniła go jednym haustem.
Nie potrafił ukryć, że go to rozbawiło; odstawił puste
szkło i uśmiechnął się jak zadowolony kot. Głaskał ją,
a jego dotknięcie było lekkie i ostrożne. Bella pod
wpływem tej czułej pieszczoty mąciło się w głowie.
- Pamiętaj, że wiem, co mówię, i znam swoje możliwości,
ale nie jestem zwykłym pyszałkiem. Jednym z powodów,
dla których wybrałem ciebie, Cara, jest uroda. Od
razu mi się spodobałaś. Podczas pierwszego spotkania zapragnąłem
poznać smak twoich ust, a kiedy cię pocałowałem,
stało się jasne, że tak samo mnie pragniesz, chociaż
jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy. Zakładam, że nie
udajesz, ponieważ to by wymagało sporej biegłości
w sztuce aktorskiej.
- Co masz na myśli? - Długie, opalone na brąz palce
sięgnęły do niebieskiej kokardy na piersi. Wystarczył jeden
ruch, by peniuar opadł. Gdy Edward rozwiązał wstążki,
Bella tylko westchnęła. Z gardła wydobył mu się
głuchy jęk podobny do pomruku nadchodzącej burzy.
- Kochanie, nie sądzę, żebyś mnie zwodziła. Potrafię
rozpoznać prawdziwą namiętność, kiedy ją widzę lub czuję,
jak w twoim przypadku. - Nie zauważyła, kiedy zsunął
z jej ramion jedwabny peniuar, który opadł na podłogę jak
błękitna fala. Przesunął dłonią po plecach i przyciągnął ją
do siebie.
Był teraz łagodny, uwodzicielski i namiętny, szeptał jej
czułe słówka i zaskakiwał pieszczotami. Rozsądek ostrzegał,
by nie dała się omamić. Wiedziała, że jest zmienny.
Tego wieczoru przyszedł do niej jako butny awanturnik,
a potem przeobraził się w czułego kochanka, a przecież
spędził tu niecałe pół godziny. Niestety, rozum ją zawodził
i nie była w stanie ogarnąć myślą wszystkiego, co się teraz
działo, oszołomiona nadmiarem wrażeń.
- Zamierzam cię pocałować - szepnął Edward, pochylił
głowę i natychmiast to uczynił.
Za pierwszym razem był ostrożny, ale teraz nie potrafił
zdobyć się na cierpliwość. Całował jej usta tak zachłannie,
że rozpalona jego namiętnością wydała cichy jęk i wygięła
się w łuk, nieświadomie oddając pieszczotę. Żądza przesłoniła
wszystko, gdy język Edwarda wtargnął do jej ust,
niosąc nieznaną przyjemność przyprawiającą o dreszcze
i graniczącą z szaleństwem. Edward podniósł głowę,
a Bella pomyślała, że to sherry zmąciło jej umysł. Gdy
koniuszek ciepłego języka dotknął jej ucha, krzyknęła pod
wpływem nowego doznania. Dobiegł ją chrapliwy szept,
porażający ciało i zmysły.
- Przyjemnie? - zapytał Edward. Odpowiedziała stłumionym
pomrukiem. Coraz śmielej pieścił jej ucho. -
A teraz? Powiedz mi, co ci daje rozkosz.
- Właśnie to! - odparła mimo woli.
- Moje usta dotkną każdego skrawka twojej skóry.
Tak, nawet tam, choć teraz na samą myśl o tym jesteś
zgorszona. Chcę cię całować całą. Z czasem będziesz na
to gotowa.
Litości! Jak to wszystko znieść? Miała wrażenie, że lada
chwila eksploduje, bo nie mogła opanować wzbudzonej
przez niego namiętności.
- Co ty ze mną wyczyniasz? - westchnęła.
- Kocham się z tobą - odparł zduszonym głosem. -
Tak jak obiecałem.
Przylgnęła do silnego ramienia, jakby chciała go powstrzymać.
To ponad jej siły. Żołądek ścisnął się boleśnie,
ciało rozrywały świetliste błyskawice, ból narastał w tajemnych
zakątkach kobiecości. Bezwstydnie zapragnęła, by
jej tam dotknął.
Tak jak i ona rozpalony żądzą, odsunął się nieco i patrzył.
Oczy mu pociemniały i przybrały kolor nefrytu. Odwrócił
wzrok i sięgnął po karafkę.
- Jeszcze trochę? - spytał, napełniając swój kieliszek.
- Nie. Odrobina sherry wystarczy. I tak kręci mi się
w głowie.
- Ale nie od alkoholu, kochanie. Połóż się, dam ci
szklankę wody.
Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, ale dotarła jakoś do
łóżka. Edward wrócił po chwili, zgodnie z obietnicą.
Lśniące, ciemne, mocno potargane włosy wiły mu się nad
czołem i na karku, sięgając kołnierzyka koszuli. Chętnie
wsunęłaby palce w gęstą czuprynę. Chciała pocałować
Edwarda tak namiętnie, jak on ją całował, aż nogi się pod
nim ugną, a w płucach zabraknie powietrza. Niech wie,
jak się czuła w jego ramionach.
- Dotknij mnie - szepnął, jakby czytał w jej myślach
Skąd wiedział? Odstawił pustą szklankę, ujął jej drżące
dłonie i położył na swoim torsie. Była zakłopotana, bo
nie odrywał wzroku od jej ust. Kiedy musnęła szeroką
pierś, zapomniała o wszystkim. Czuła pod palcami, jak
krew pulsuje mu w żyłach. Włosy na torsie były skręcone
i miękkie, a skóra dziwnie gładka i delikatna; pod
nią prężyły się mięśnie twarde niczym skała. Kiedy
poruszył ramieniem, poczuła, jak pracują. Musnęła
opuszkami palców potężne ramiona, rozsuwając poły koszuli
z cienkiego lnu, by lepiej poznać męskie atuty
Edwarda.
Miał piękne ciało. Gdy Bella wsunęła dłonie pod jego
koszulę, przymknął oczy, a pełne wargi rozchyliły się nieco,
jakby sprawiła mu przyjemność. Poczuła słodką
niemoc, lecz mimo to, ośmielona jego reakcją, głaskała
muskularny tors i czuła, jak mięśnie prężą się pod jej
palcami. Z głuchym jękiem chwycił i odsunął jej ramiona.
Otworzył oczy i wpatrywał się w nią uporczywie, a potem
uniósł do warg jej dłonie i pocałował delikatnie. Wilgotny
język zakreślił małe kółka w miejscu, którego dotknęły
wargi.
- Nadal się boisz, Cara? - Cichy, łagodny głos przypominał
kocie mruczenie. Zamrugała niespokojnie, starając
się zrozumieć, co znaczą te słowa.
- Tak, drogi mężu - odparła zduszonym głosem. -
O wiele bardziej niż przedtem.
- Chyba przyznasz, że to, czego doznajemy, jest znacznie
przyjemniejsze niż małżeński obowiązek spełniony
pospiesznie w ciemnościach. Zdradź mi, kochana, co teraz
myślisz o wspólnocie łoża.
- Moim zdaniem to raj na ziemi - szepnęła, nim znowu
dotknął jej warg.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Edward przechodził katusze. Mniej by cierpiał, gdyby,
palono go żywcem. Każdy nerw, każdą cząstkę jego ciała
przenikał bezlitosny płomień. Dłonie Belli były jak
ogniste pieczęcie. Krew się w nim burzyła, a męskość
twardniała pod wpływem gwałtownej żądzy.
Sam jest sobie winien, bo uprawiał te swoje gierki. Tym
razem chciał pokazać, kto tu rządzi, ponieważ niechętnie
myślał o nocy poślubnej z wystraszoną panną młodą. Gdy
wszedł do sypialni i ujrzał ją siedzącą na łóżku z zaciśniętymi
ustami, wyprostowaną, jakby kij połknęła, wpatrzoną
w niego szeroko otwartymi oczyma, uświadomił sobie, że
odda mu się jedynie z obowiązku. Ogarnęła go wtedy
wściekłość. Dzięki Bogu, odruchowo się roześmiał. Rozzłościł
ją wprawdzie, ale lepsza drwina niż atak wściekłości.
Musiał sprawić, żeby Bella go pragnęła, słyszeć jej
westchnienia, jęki i błaganie o pieszczotę. Przez ostatni
tydzień marzył o niej, ale ilekroć wyobrażał sobie tę noc,
widział kobietę z konieczności posłuszną jego woli, która
zaciskając powieki, znosi jego karesy, bo pamięta, że
okrągła sumka trafi do jej rąk.
Teraz z zadowoleniem pomyślał, że nie w głowie jej rachunki.
Od kiedy ją pocałował, miał pewność, że to zmysłowa
istota, lecz zaskoczyła go moc wzajemnego pożądania.
Gdy śmiało dotknął językiem rozchylonych warg,
po chwili wahania odwzajemniła pieszczotę. Głaskał ją po
ramionach i plecach, potem dotknął szczupłych pośladków.
Zapomniała przy nim o całym świecie; był teraz panem
jej zmysłów, ale stracił władzę nad swymi odczuciami.
Skórę miała wyjątkowo delikatną. W prostej nocnej koszuli,
z jasnymi włosami spływającymi na ramiona i zarumienioną
twarzyczką wyglądała bardziej zmysłowo niż
wszystkie znane mu kokietki. Położył ją ostrożnie na jedwabnej
pościeli. Długie włosy okryły poduszkę i połyskiwały
złociście w blasku świec. Oddychał z trudem i patrzył,
nie kryjąc zachwytu. Była prześliczna.
- Możesz zgasić światło? - Spojrzała na migotliwe
płomienie stojącego przy łóżku świecznika. Najchętniej
odmówiłby, bo chciał się jej przyglądać i ujrzeć ją w całej
krasie, lecz powinien uszanować jej niewinność; i tak ją
zaskoczył, wystawiając dziewczęcą wstydliwość na ciężką
próbę. Niechętnie zdmuchnął płomienie. W pokoju stało
kilka innych kandelabrów. Wstał, by pogasić świece
i chodząc po pokoju rozbierał się pospiesznie.
Ręce mu drżały, gdy zdjął spodnie i rzucił je na podłogę.
Szybko pozbył się koszuli, butów i skarpetek. Gdy położył
się obok Belli, po raz kolejny zdziwiło go, że jest
taka szczupła. Gdy przed kilkoma dniami dotknął jej talii
i bioder, bez trudu objął je ramieniem. Pamiętał ich przyjemną
krągłość. Żartował sobie wtedy, że jest zbyt drobnej
budowy, ale przyznał, że ciało ma jędrne.
Poruszyła się, jakby natrętne spojrzenie zbiło ją z tropu.
Jego wzrok przywykł do ciemności rozpraszanych tylko
wpadającą przez okna księżycową poświatą. Bella
przymknęła oczy i rozchyliła pełne wargi, by łatwiej nabrać
powietrza. Edward jęknął i przylgnął do niej całym
ciałem. Pocałował ją, niecierpliwie podciągnął do talii
skromną koszulę i zdjął ją pospiesznie, gdy na jego skinienie
Bella posłusznie usiadła na posłaniu. Zaciekawienie
i rozmarzenie ustąpiły gwałtownemu pożądaniu.
Kiedy wstydliwie zasłoniła piersi rękoma, chwycił jej nadgarstki,
ułożył ramiona po bokach i pchnął znów na posłanie.
Ponownie znalazł się na niej, a gdy ich ciała się
zetknęły, usłyszał ciche westchnienie.
- Edwardzie, czy tak wypada?
- W łóżku nie zadaje się takich pytań, cara mia. Pożycie
małżeńskie bywa przykładne i śmiertelnie nudne,
ale ta noc będzie szalona i pełna niespodzianek. Brak
ograniczeń to jedyna zasada.
Wilgotnym językiem dotknął miejsca u nasady szyi, wyczuwając
przyspieszony puls. Przesunął dłonie wzdłuż boków
i objął kształtne piersi. Znowu westchnęła i znieruchomiała,
a Edward nabrał odwagi i pieścił twardniejące sutki.
Daremnie próbowała stłumić jęk, który doprowadzał go do
szaleństwa. Całował jej usta, szyję, ramiona, a potem zachłanne
wargi dotknęły piersi. Wygięła się w łuk, położyła
mu dłonie na ramionach i próbowała odepchnąć.
- Edwardzie, tak nie wolno. Na Boga, co ty robisz?
Uśmiechnął się tylko i przesunął dłonią po jej płaskim
brzuchu i smukłych udach. Była wysoka i miała wyjątkowo
długie nogi. Zacisnęła je odruchowo, jakby przeczuwała,
co zamierza.
- Rozsuń uda, cara mia. Zrób to dla mnie - powiedział
cicho, unosząc się nieco, by spojrzeć jej w oczy. Był przekonany,
że oboje gotowi są pozbyć się wszelkich zahamowań,
ale jej brak doświadczenia sprawiał, że się tego wstydzi.
Powinien nad sobą panować, by powoli rozproszyć
jej obawy i zachęcić, żeby dzieliła z nim rozkosz, bo powinni
przeżyć ją wspólnie. - Muszę wiedzieć, czy jesteś
gotowa.
- Tak - wyjąkała z trudem.
Pocałował ją czule.
- Twoje zapewnienia nie wystarczą, najdroższa. -
Z wahaniem uległa jego woli i pozwoliła, by wsunął dłoń
między jej uda. Po chwili szepnął z ustami przy jej uchu:
- Już czas. Zaufaj mi, będę ostrożny, ale bólu nie da się
uniknąć.
Uniósł biodra i wszedł w nią powoli. Znieruchomiała,
jakby próbowała się bronić przed nowym doznaniem.
Wiedziała, na czym polega sam akt. Edward przypuszczał,
że jej zachowanie jest całkiem naturalne. Nie uwiódł
nigdy dziewicy; to jedyny grzech, którego uniknął. Gdy
się wreszcie połączyli, omal nie stracił głowy; zacisnął Zęby
i walczył z pragnieniem, by całkiem się w niej zatracić.
Wyczuł opór i chwilę odczekał, a potem uległ pragnieniu,
by wejść w nią głębiej. Nie wydała krzyku, nie skrzywiła
się nawet. Popatrzył jej w oczy i usłyszał pełen niepokoju
głos:
- Już? Prawie nie czułam bólu.
Była zdumiona i nie kryła ulgi. Zdawał sobie sprawę,
że kobiety z lękiem myślą o utracie dziewictwa. Gdy Bella
uspokoiła się i rozluźniła napięte mięśnie, cofnął
biodra i wszedł w nią znowu. Przesuwała dłońmi po jego
plecach, a delikatne muśnięcie wywołało przyjemne odczucia
rozchodzące się po całym ciele jak kręgi na powierzchni
jeziora. Mocniej naparł biodrami i poczuł, że
Bella zaciska palce na jego ramionach. Chciał dać jej
rozkosz, ale z trudem nad sobą panował. Nie znał dotąd
tak wielkiej namiętności; pragnął spełnienia i dążył do
niego, poruszając się rytmicznie. Nastąpiło szybko, nagle,
wręcz gwałtownie; przebiegł go dreszcz, a z gardła wytrwał
się niski, zmysłowy krzyk. Edward znieruchomiał,
oparty na łokciach, z pochyloną głową. Gdy po chwili
wrócił do rzeczywistości, miał wrażenie, że wszystko się
zmieniło - w nim i wokół niego.
- Bello - powiedział nieswoim głosem.
- Słucham. - Była lekko zachrypnięta, ale to dodawało
jej tylko uroku. Nadal oddychała z trudem i wydawała
się zakłopotana.
- Nie szczytowałaś, prawda?
- Ja... nie wiem, o czym mówisz.
- Poznałaś rozkosz. - Milczał przez chwilę, czekając,
aż przytaknie, ale była zbyt wstydliwa, żeby o tym rozmawiać.
- To uczucie narasta stopniowo, a potem nadchodzi
ostateczne spełnienie. Wiesz, o czym mówię?
- Tego doświadczyłeś przed chwilą? - spytała.
Pokiwał głową, dotykając policzkiem jej włosów.
- Ja nie.
- Nauczę cię wszystkiego i postaram się dać ci prawdziwą
rozkosz.
- Jeszcze dziś? - rzuciła niecierpliwie. Edward zachichotał.
Zmusił swą niewinną żonę, by zapomniała
o wstydliwości, rozbudził zmysły. Oparł się na łokciu
i uśmiechnął, dotykając palcami jej ust.
- Przyjdzie na to czas. Pamiętaj, obiecałem, że będę
ratować cię całą, ale nie dziś, najdroższa. I tak sporo już
wiesz. - Odsunął się i wyciągnął obok niej, uniesiony lekko
na łokciu. Przesypywał między palcami kosmyki jasnych
włosów. - Śpij, cara mia. - Otulił ją kołdrą i patrzył,
jak mości sobie na posłaniu wygodne gniazdko.
- Edwardzie... - niespodziewanie umilkła. Domyślił
się, że ma coś ważnego do powiedzenia, ale nie może się
na to zdobyć. - Dobranoc.
- Dobranoc, Bello.
Wkrótce jej oddech stał się głęboki i regularny. Księżyc
zniknął i sypialnia pogrążyła się w mroku, ale Edward nadal
patrzył na leżącą obok niego kobietę. Po chwili ogarnęło go
pożądanie, jakby chciał znów się z nią połączyć. Nawet we
śnie kusiła niczym syrena; nagła żądza to odpowiedź na jej
zew. Niebezpieczna z niej istota! Przewrócił się na plecy,
wsunął dłonie pod głowę i patrzył w ciemność. Pragnął dziś
obudzić w niej namiętność i dać jej rozkosz, by teraz już
chętnie szła z nim do łóżka. Marzenie spełniło się z nawiązką,
a co gorszą, wpadł we własne sidła jak żółtodziób, który
traci głowę w obecności kobiety będącej obiektem jego westchnień.
Nie po raz pierwszy. Zacisnął powieki, lecz nie zdołał
odsunąć wspomnień, choć nie zamierzał porównywać Belli
z tamtą bezwstydnicą. Ponad dwadzieścia lat temu jego
przeżycia były równie mocne i głębokie jak dziś. Tamte
chwile stanęły mu znów przed oczyma, przywołując tłumione
od dawna uczucia.
Hrabina należała do grona przyjaciół jego matki. Była
tak piękna i urocza, że na wiele miesięcy zawładnęła jego
umysłem. Zepsuta do szpiku kości, dostrzegła wreszcie
oszalałego z miłości czternastolatka, który już wtedy zapowiadał
się na rosłego i przystojnego mężczyznę. Postanowiła
go uwieść. Był idealistą i romantykiem, kochał
wiersze i kwiaty, ale dojrzał na tyle, by spełnić oczekiwania
kusicielki. Pewnego dnia zaprosiła go do sypialni
i obiecała, że nauczy sztuki kochania. To było cudowne
przeżycie, tak wzniosłe i czułe, że miał potem łzy
w oczach. Popełnił niewybaczalny błąd: wyznał, że ją kocha
nad życie. Długo mu się przyglądała, a potem wybuchnęła
śmiechem. Doznał wtedy straszliwego upokorzenia.
Kiedy wspominał po latach tę noc, uświadomił sobie,
że mógł odejść w milczeniu z poczuciem wstydu albo
śmiać się wraz z nią, odrzucając wszystko, co w nim było
dobre i piękne. Dokonał wyboru. Postanowił udać, że dramatyczne
wyznanie to żart wymyślony, by ją rozbawić.
Coś w nim wtedy umarło i w rezultacie stał się zimnym
cynikiem, za jakiego wszyscy go teraz uważali.
- Chodź tu, Edwardzie - kusiła tamta. - Kochaj się ze
mną raz jeszcze.
Oboje wybuchnęli śmiechem, gdy padli na łóżko. Urok
wzajemnej bliskości zniknął, a pozostała tylko pierwotna
i niska żądza. Z czasem nauczył się wielu miłosnych gierek,
stał się mistrzem w sztuce kochania, potrafił dawać
i brać rozkosz. Nurzał się w rozpuście tak wymyślnej, że
o jego ekscesach nie śmieli wspominać najgorsi plotkarze.
Szedł drogą wybraną przed laty, gdy syta wrażeń kochanka
wyśmiała najczystsze porywy młodzieńczego serca.
Nigdy jednak nie doznał takiego uniesienia i szczęścia jak
dzisiejszej nocy.
Bella poruszyła się we śnie. Widział ją w bladym
świetle poranka, które sączyło się już przez okna. Przed
laty hrabina odebrała mu wszelkie złudzenia. Czy teraz on
zdeprawuje młodą żonę, która uosabiała wszystko, czego
sobie tak długo odmawiał? Był wyjątkowym łotrem, draniem,
rozpustnikiem; łatwo wybuchał gniewem, łatwo
ulegał żądzy, drwił z ludzi i patrzył na nich z góry. Nikomu
nie pozwalał się do siebie zbliżyć. To wszystko prawda.
W głębi ducha nienawidził siebie bardziej niż jego liczni
wrogowie. Nawet rodzony ojciec nie był dla niego
równie surowy.
Po przebudzeniu Bella zorientowała się, że jest sama
w wytwornej sypialni. Przetarła oczy, bo nadal czuła
się senna. Przypomniała sobie wczorajszą noc, a wyraziste
obrazy stanęły jej przed oczyma. Niezwykłe chwile. Westchnęła
głęboko i uśmiechnęła się do wspomnień. To było
cudowne przeżycie. Nie miała pojęcia, że istnieją takie doznania.
Edward był czuły, stanowczy, a zarazem nieprzewidywalny.
Zachował się skandalicznie, dotykał jej
w sposób uwłaczający wszelkim zasadom przyzwoitości
i doprowadził na skraj szaleństwa. Nie sądziła, że można
się tak zapomnieć.
Przeciągnęła się jak kotka i wygładziła zmiętą pościel,
która zachowała jeszcze zapach mężczyzny, budzący ledwie
uśpioną tęsknotę. Edward został tu na noc, a nieprzywykła
do tego Bella budziła się kilkakrotnie, wyczuwając
jego obecność. Z zadowoleniem stwierdzała, że
nie jest sama, i powoli zapadała w sen.
Zeskoczyła z łóżka i zerknęła na prześcieradło. Żadnych
śladów świadczących o tym, że straciła niewinność.
Po letniej chłodnej kąpieli czuła się znów czysta i świeża.
Pociągnęła haftowaną taśmę dzwonka, by wezwać Alice.
Szybko uporała się z poranną toaletą. Włożyła muślinową
suknię, poleciła upiąć włosy w prosty kok i zbiegła na dół.
Zgubiła się, szukając małej jadalni, i jakaś pokojówka musiała
wskazać jej drogę.
Bracia siedzieli już przy stole. Gdy Edward podniósł
wzrok znad gazety, z jego miny próbowała wyczytać,
w jakim jest dzisiaj nastroju. Sprawiał wrażenie powściągliwego
i zamkniętego w sobie, natomiast Jasper zerwał
się na równe nogi i pomógł jej usiąść.
- Zachwycająca, po prostu urocza - powtarzał, udając
lokaja. Strzepnął serwetkę i rozłożył na jej kolanach.
Ledwie wstała, a wygląda świeżo niczym polna stokrotka.
To efekt zdrowego i prostego trybu życia, prawda, braciszku?
- Jedzenie stoi na kredensie. Nałóż sobie. Zaraz podadzą
jajecznicę. - Edward nadal bacznie się jej przyglądał.
- Wystarczy grzanka - odparła półgłosem.
Gdzie zniknął mężczyzna, który przed kilkoma godzinami
rozpalił w niej żar namiętności? Czemu jest taki
oficjalny? Zrobiło jej się przykro, bo spoglądał na nią obojętnie.
To dziwne, że tak jej zależy na jego zainteresowaniu.
- Moja droga, co zamierzasz dzisiaj robić? - zagadnął
Jasper. - Pochodzisz z Londynu, więc pewnie nudzisz się
na wsi tak samo jak ja.
- Powinnaś spędzić trochę czasu z panią Gervis. Jest
tu ochmistrzynią - wtrącił poważnie Edward. - Musisz
przejąć obowiązki pani domu. Nasza Gervis wszystko ci
wytłumaczy. Jasper i ja mamy kilka spraw do załatwienia.
Po obiedzie wybiorę się z tobą na konną przejażdżkę.
To nie propozycja, lecz stanowcze polecenie, stwierdziła,
kiwając głową na znak zgody. Edward zajął się czytaniem
gazet. Gdy skończył posiłek, skinął na Jaspera i poszedł
do gabinetu, a Bella odszukała panią Gervis.
Podczas monologu dotyczącego obowiązków ciążących
na pani domu w Hawking Park czuła się jak uczennica,
ale słuchała uważnie, bo tego wymagały dobre obyczaje.
Dochodziło południe, gdy zdołała wreszcie wymknąć
się do swego pokoju i napisać słówko do matki:
„Na razie żadnych pieniędzy". Znalazła lokaja i posłała
go z listem do zajazdu. Edward nie wspomniał jeszcze
o jej apanażach. Jeśli wkrótce tego nie zrobi, sama mu
przypomni.
Po obiedzie Jasper przyszedł się pożegnać przed wyjazdem
do Londynu. Ujął jej dłoń i powiedział:
- Cieszę się, że tu jesteś. Edward cię potrzebuje, chociaż
nigdy się do tego nie przyzna. Oddycham z ulgą na
myśl, że jest w dobrych rękach. - Mówił poważnie, co mu
się rzadko zdarzało.
Bella skinęła tylko głową. Edward wyszedł z gabinetu.
- Jeszcze tu jesteś, Jasperze?
- Właśnie wychodzę. - Stuknął obcasami i ukłonił się
sztywno jak pruski oficer. - Chciałem jeszcze popatrzeć
na tę śliczną twarzyczkę.
- Zabieraj się stąd - burknął brat, a Jasper uśmiechnął
się i pobiegł do wyjścia. Bella wiedziała, że Edward
tylko się z nim droczy. Ostre słowa i przytyki to pozory,
a bracia szczerze się kochali.
- Gotowa do konnej przejażdżki?
- Nie mam amazonki - odparła. Spakowała wprawdzie
znoszony strój do konnej jazdy, ale nie chciała się
w nim pokazywać, bo dawno z niego wyrosła.
- Wiele hałasu o nic. Wystarczy szeroka spódnica.
Gdzie jest powiedziane, że kobieta musi jeździć konno
w aksamitnej amazonce? Twoja suknia jest odpowiednia.
I tak nikt cię nie zobaczy. To moja ziemia. Żaden intruz
nie przekroczy granic posiadłości.
- Jak sobie życzysz. - Wzruszyła ramionami.
Podał jej okrycie i zaprowadził do stajni.
- Lubisz jeździć konno, Bello? - spytał. Poprzedniej
nocy mówił do niej Cara, wkładając w to słowo całe
serce.
- Umiem, ale brak mi wprawy - odparła uprzejmie
i chłodno, naśladując jego ton. Niespodziewanie otoczył
ramieniem jej talię. Gest był łagodny i czuły, a zarazem
władczy.
- Okolica jest przepiękna, a Baltazar potrzebuje ruchu.
Gdy spojrzała na niego zdziwiona, bez słowa wyciągnął
rękę. Odwróciła głowę i ujrzała dwa osiodłane wierzchowce
stojące na dziedzińcu przed stajnią. Od razu było
wiadomo, że Baltazar to wyjątkowo piękny kary ogier
o lśniącej sierści.
- Rzadko jeżdżę, ale wiem dość o koniach, by go właściwie
ocenić. Jest cudowny!
-To prawda - odparł Edward. Podszedł bliżej i pogładził
aksamitne chrapy. Roześmiał się, gdy zadowolony
Baltazar wtulił nos w jego dłoń. - Jest nie tylko urodziwy,
lecz także ognisty i rozumny. Zna się na ludziach. Będzie
tęsknił, kiedy mnie zabraknie. Dobrze mówię, przyjacielu?
- Bella poczuła na sobie badawcze spojrzenie
szmaragdowych oczu. - Mało kto po mnie zapłacze. -
Odwrócił wzrok. - Staję się ponurakiem. Wierz mi, rzadko
pozwalam sobie na takie uwagi.
- Jesteś bardzo dzielny, Edwardzie. - Podbiegła natychmiast
i dłonią ukrytą w rękawiczce dotknęła jego ramienia.
- Nie wiem, skąd czerpiesz odwagę, by codziennie
stawiać temu czoło.
- Źle mnie zrozumiałaś - Westchnął i skrzywił się,
jakby go coś zabolało. - To nie jest kwestia odwagi. Mylisz
pojęcia. Po prostu nie mam po co żyć. Została mi tylko
śmierć. Jeśli urodzisz dziecko, śmielej popatrzę jej w oczy,
choć to bez znaczenia.
- Mówisz jak poeta. - Z uśmiechem pokręciła głową.
- Czasem trudno cię zrozumieć.
- Ciekawe! - wybuchnął śmiechem, wziął ją pod rękę
i pociągnął ku wierzchowcom. - Jeśli nadal będę wyrażać
się zawile, zwróć mi uwagę. Obawiam się, że nie rozumiem
samego siebie.
- Znowu to samo! - wtrąciła żartobliwie. - Mówisz
przenośniami.
Twarz Edwarda wypogodziła się, w oczach zabłysły
wesołe iskierki; pokazał w uśmiechu piękne białe zęby.
- Możesz mnie brać na dywanik, ilekroć będę mówił
zagadkami. - Spojrzał na nią z ukosa. - To byłaby nowa
metoda uwodzenia. W ten sposób przykrą wadę zmienię
w mój kolejny atut.
- Traktujmy dywanik tylko jako przenośnię.
- Nie podoba mi się ten pomysł, ale będzie, jak zechcesz.
Z zachowaniem wszelkich zasad dobrego tonu przedstawił
jej piękną klacz, jakby dokonywał prezentacji
w londyńskim salonie. Dosiedli koni i ruszyli w stronę
rzeki. Bella zachwycała się pogodnym jesiennym
dniem. Wielkie postrzępione chmury sunęły po stalowoszarym
niebie. Gdy wjechali do lasu, otoczyła ich prawdziwa
feeria barw: ciemna czerwień, ognisty pomarańczowy,
intensywna żółć. Chłodny wiatr szarpał jej włosy,
a spinki użyte do ich upięcia spadały na ścieżkę.
Edward był czarujący. Bella ochłonęła już po wrażeniach
nocy poślubnej i wróciła do rzeczywistości, choć
nadal była trochę roztargniona i zbita z tropu przeżyciami,
których zaznała w jego ramionach. Codzienne życie
w Hawking Park także stanowiło dla niej nowe doświadczenie,
ale duma nie pozwoliła jej przyznać się do obaw.
Zapomniała o nich, gdy jechali krętą ścieżką przez las,
w stronę niewielkiego strumyka wpadającego do pobliskiej
rzeki.
- Nieco dalej jest bardzo piękny zakątek - zawołał
Edward.
Posuwając się wzdłuż potoku, dotarli do jego rozwidlenia
i polany, nad którą znów ukazało się ich oczom nagle
pociemniałe niebo.
- Obawiam się,że zmokniemy - powiedziała Bella,
spoglądając na gęstniejące chmury.
- Bardzo możliwe. Chcesz wrócić? - spytał, patrząc
w górę, ale śmiało pokręciła głową.
- Ja? Sądzisz, że boję się niewielkiego deszczu? Sam
mówiłeś, że nie jestem bezradnym kobieciątkiem.
- Doskonale - odparł z zadowoleniem i popędził konia.
Ruszyli w stronę pól, gdzie otworzył się przed nimi
wspaniały widok: kwadratowe i prostokątne zagony
w różnych odcieniach zieleni, a między nimi kępy drzew
odzianych w jaskrawe barwy cygańskiego taboru. Między
nimi wiła się błękitna rzeka.
- Edwardzie, jak tu pięknie!
- Zsiądźmy z koni i odpocznijmy chwilę.
Zatrzymał się i podziwiał uroczy krajobraz. Przywiązali
uzdy do zwisającej nisko gałęzi i poszli na, krótki spacer.
Edward podniósł kilka kamieni i rzucił je do płynącej cicho
wody. Bella uśmiechnęła się chytrze znalazła płaski
kamyk i cisnęła go tak, że odbił się cztery razy, nim
zniknął w nurcie.
- Wyjątkowa kobieta - oznajmił z podziwem. Gdy
skłoniła głowę z udaną skromnością, oboje wybuchnęli
śmiechem. Zatrzymali się w miejscu, gdzie rzeka spływała
w dół, burząc się wśród kamieni.
- To Kocioł Czarownicy - wyjaśnił Edward. Stał tuż
za Bellą, nieco z boku, więc mimo szumu wody słyszała
wyraźnie jego niski głos.
- Czy przesiadywałeś nad nim w dzieciństwie? - zapytała.
- Niezupełnie. Marzyłem raczej, by kochać się tu
z wyjątkową kobietą. - Gdy zaniepokojona zadrżała i popatrzyła
mu w oczy, pokręcił głową i wskazał zachmurzone
niebo. - Nie masz powodu do obaw. Nawet gdybyśmy
mieli na to ochotę, pogoda nam nie sprzyja.
- Chcesz mnie wprawić w zakłopotanie?
- Udało mi się?
- Owszem - przyznała z westchnieniem.
- Cara, nie jesteś obłudna. - Ciepła dłoń dotknęła jej
policzka. - Ostatniej nocy dowiodłaś, że potrafisz być
śmiała i namiętna. - Gdy się zarumieniła, pogroził jej palcem.
- O nie, za późno na skromne miny. Wiem, że niczego
nie żałujesz. W przeciwieństwie do mnie.
- Czemu? - spytała mimo woli.
- Nie dałem ci prawdziwej rozkoszy. Chętnie pieściłbym
cię przez całą noc, ale musiałem wziąć pod uwagę
szczególną wrażliwość panny młodej - odparł z uśmiechem.
Poczuła miły dreszcz. Jak to możliwe, by same jego
słowa tak na nią działały?
- Chodź do mnie - dodał. - Muszę cię pocałować.
Znalazła się w jego ramionach i mocno się w nie
wtuliła. Gdyby teraz pociągnął ją na ziemię, by spełnić
swoje pragnienie, pewnie by się nie opierała. Czy dla
niego to tylko gra, zastanawiała się, gdy musnął wargami
jej usta, kolejny dowód na to, że ma ją w swej
władzy?
Podniósł głowę, słysząc odgłos gromu.
- Moim zdaniem na nas już pora. Zbyt długo zwlekamy.
Chwycił ją za rękę i razem pobiegli do koni, dosiedli
ich i ruszyli cwałem. Z nieba lały się potoki deszczu.
Jazda na łeb, na szyję wśród szalejącej burzy była radosnym
przeżyciem, a Bella raz po raz wybuchała śmiechem,
zachwycona własną odwagą. I towarzystwem
Edwarda.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Lokaje czekali w sieni, a niespokojny Artur stał u frontowych
drzwi. Woda kapiąca z ubrań plamiła cenne dywany-
- Szybko na górę - polecił Edward, chwytając Belle
za łokieć. - Arturze, podaj gorącą herbatę. Powiedz
Gervis, żeby przysłała sporo ręczników.
- Tak jest, panie hrabio.
Kwadrans później Bella siedziała w fotelu, z podwiniętymi
nogami, grzejąc się przy kominku w małym salonie
przylegającym do jej sypialni. Na wyraźne życzenie
Edwarda założyła jego szlafrok, obszerniejszy, grubszy
i dzięki temu znacznie cieplejszy niż jej własny. Obiema
dłońmi trzymała filiżankę gorącego naparu. Za oknami na
dobre rozszalała się burza. Deszcz dzwonił o szyby, gromy
dudniły w oddali. Edward stanął w drzwiach łączących
obie sypialnie. Miał na sobie suche ubranie, małym
ręcznikiem wycierał mokre włosy.
- Nalać ci herbaty? - spytała.
- Owszem, będę wdzięczny. - Usiadł na kanapie twarzą
do niej. Piorun uderzył gdzieś niedaleko. - Mam nadzieję,
że Jasper przeczeka burzę. Trudno przewidzieć, jak w taką
pogodę zachowają się konie.
- Czemu tak często podróżuje w tę i z powrotem? Do
Londynu nie jest daleko, ale traci sporo czasu.
- Jest mi tu potrzebny - odparł ze wzrokiem utkwionym
w filiżankę. - Przejmuje zarząd rodzinnym majątkiem
- wyjaśnił krótko.
Zdawała sobie sprawę, jak trudno mu przekazywać następcy
swoje obowiązki. To stanowiło potwierdzenie jego
słabości i klęski. Po chwili dodał:
- Jasper nie lubi przebywać poza Londynem, dlatego
woli ciągłe podróże.
Miły nastrój prysł jak bańka mydlana. Znów rozległ się
grzmot. Rozmowa na temat rodzinnego majątku przypomniała
Belli o przykrym obowiązku. Edward sięgnął
po dziwne ciastko, jakby splecione w warkocz. Gdy rzuciła
mu badawcze spojrzenie, wyjaśnił:
- Mam słabość do słodyczy. Bronson piecze te ciastka
specjalnie dla mnie. - Z apetytem odgryzł spory kęs. -
Chcesz spróbować?
Pokręciła głową. Nie przełknęłaby teraz ani kawałka.
Ze ściśniętym gardłem myślała o prośbie, którą musiała
przedstawić.
- Muszę ci przypomnieć o pewnym drobiazgu. Chodzi
o moje apanaże. Omówiliśmy wiele spraw, ale nie wspomniałeś,
kiedy dostanę pierwszą...
- Pensję - wpadł jej w słowo.
Oczy mu pociemniały, szmaragdowa zieleń nabrała
barwy szarego nefrytu. Zmiana nastąpiła prawie niezauważalnie.
Edward zacisnął usta. Ktoś inny pewnie by tego
nie dostrzegł, ale Bella była wyczulona na jego
zmienne nastroje. Siedziała bez ruchu, czekając na
odpowiedź. Wiele by dała, żeby to beztroskie popołudnie
nie zostało zepsute rozmową o pieniądzach, o jej pensji,
ale zdawała sobie sprawę, że nie jest w tym domu po to,
by przyjemnie spędzać czas z jego właścicielem. Przyszła
tu dla pieniędzy, których potrzebowała na ratowanie Jamesa.
- Ile chcesz dostać? - zapytał w końcu Edward.
- Wszystko, jeśli łaska - odparła pospiesznie, z obawy,
że za chwilę słowa nie przejdą jej przez gardło.
Zawahał się i przez moment sądziła, że odmówi. Potem
wstał i powiedział uprzejmie:
- Zaraz się tym zajmę. Pieniądze są twoje i otrzymasz je,
skoro tego sobie życzysz. Zapracowałaś na nie ostatniej nocy.
Odrzuciła głowę, jakby ją spoliczkował. Poczuła na sobie
jego niechętne, zimne spojrzenie. Odwrócił się i wyszedł
z pokoju. Gdy została sama, westchnęła głęboko. Te
zmiany nastroju nie mogła przypisać jego kapryśnemu
usposobieniu. Sama zepsuła urocze popołudnie. Czy mogła
postąpić inaczej? Kiedy jak szalona cwałowała w deszczu,
podziwiała piękne widoki i nad bystrym nurtem całowała
się z mężem, jej brat jak co dzień leżał w łóżku,
a nieznaczna poprawa lub pogorszenie niewiele zmieniały.
Zamieszkała w tym domu przez wzgląd na Jamesa.
O miłości nie było mowy.
Te rozmyślania wytrąciły ją z równowagi. Z jękiem
uświadomiła sobie całą prawdę. O tak, łatwo pokochać
Edwarda. Ukryła twarz w dłoniach i próbowała trzeźwo
ocenić sytuację. Nie wolno myśleć o miłości, skoro on
umiera. To byłaby prawdziwa katastrofa. Dość, że boi się
o Jamesa; ten ciągły lęk był nie do zniesienia. Czyż nie
cierpiałaby jeszcze więcej, wiedząc, że straci ukochanego
męża?
Nie pokochała go jeszcze, chociaż wszystko się może
zdarzyć. Potrafił być czarujący. Przystojny mężczyzna,
namiętny kochanek. Najwyraźniej pomyliła rozkoszne,
lecz chwilowe pożądanie, które w niej obudził, z długotrwałym
uczuciem. Gdy Edward odejdzie, z pewnością
będzie za nim tęskniła, ale potrafi żyć dalej bez niego.
Kwadrans po nagłym wyjściu Edwarda wszedł Artur
i postawił na stole srebrną tacę z pokrywą. Bella uniosła
ją i zobaczyła plik banknotów. Nagle poczuła się winna.
Ileż by dała, by po prostu wyjaśnić, że te pieniądze uratują
życie dziecka. Wiedziała, że to niemożliwe, ale tak bardzo
pragnęła zobaczyć Edwarda, że włożyła zmiętą muślinową
suknię i poszła do jego gabinetu. Przez uchylone drzwi
zobaczyła, jak stoi tam w nonszalanckiej pozie.
- Coś jeszcze? - spytał znudzonym głosem, gdy zapukała.
Nałożył znów maskę wyniosłego arystokraty. Weszła
do pokoju jak do jaskini lwa.
- Chcę ci wytłumaczyć, czemu poprosiłam o pieniądze.
- Nie widzę takiej potrzeby.
- Mimo to nalegam. Moja matka jest zadłużona, a nie
ma żadnych dochodów.
- O co ci chodzi? Przecież żyje na mój koszt.
- Nie wypada, żebyś mi to wypominał. - Jego uwaga
bardzo ją zabolała.
Spochmurniał i odparł chłodno:
- Chciałem jedynie podkreślić, że nie rozumiem, na co
wydaje pieniądze.
- Nie pomyślałeś o strojach? - odparła. Przesunęła rękoma
po zmiętej sukni. - Sądzisz, że ubierała się lepiej
ode mnie? Jej suknie wyglądają znacznie gorzej niż ta.
Od czasu do czasu kupuje jakiś drobiazg dla Jamesa. To
siedmiolatek, a nie ma się czym bawić. Na Boże Narodzenie
uszyła mu z gałganków kolorową poduszkę. Ode mnie
dostał w prezencie książkę z uszkodzoną okładką, choć
ledwie potrafi składać litery. Spisali ją na straty w księgarni.
Zorientowała się, że stoi przed nim harda, z rękoma
opartymi na biodrach. Obserwował ją spod przymkniętych
powiek.
- Dzięki za wyjaśnienia. Dostałaś pieniądze.
- Tak, ale jesteś na mnie zły, bo o nie poprosiłam.
- To nie złość, Bello. - Kąciki jego ust powoli się
uniosły. - Jeśli będę wściekły, na pewno się zorientujesz.
- Umilkł i przymknął oczy, ale szybko wziął się w garść
i znów na nią popatrzył. - Idź do łóżka.
- Jest za wcześnie. - Rzuciła mu pytające spojrzenie.
- W takim razie wróć do swego pokoju i zajmij się lekturą
albo pisaniem listów - burknął, rozluźniając krawat.
- Jesteś wściekły! Nie wiem...
- Bella - przerwał, stając przy biurku. Oparł się
o nie, położył ręce na blacie zarzuconym papierami
i zwiesił głowę. - Wyjdź stąd natychmiast.
- Źle się czujesz! - krzyknęła, domyślając się prawdy.
- Wynoś się! - rzucił zduszonym głosem.
- Edwardzie, muszę ci pomóc!
- Nie! Sprowadź Artura. Szybko. - Uniósł głowę.
Przeraziła ją bladość jego twarzy. Na czoło wystąpiły
mu krople potu, a oczy błyszczały. - Błagam.
- Tak, oczywiście - rzuciła po chwili wahania. Wypadła
z pokoju, i biegnąc korytarzem, wołała głośno kamerdynera.
Gdy go wreszcie znalazła, ledwie wykrztusiła:
- Edward... twój pan. Jest w gabinecie.
Służący natychmiast tam pobiegł. Ruszyła w ślad za
nim, ale przystanęła w korytarzu. Artur wydawał polecenia
kilku lokajom. Ujrzała dwu służących, którzy nieśli po
schodach jej bezwładnego męża. Ukryła się w cieniu. Łzy
spływały jej po policzkach, drżała tak gwałtownie, że zaczęła
szczękać zębami. Był całkiem bezradny. Boże miłosierny,
jak on to znosi? Trudno patrzeć na dumnego mężczyznę
bezwładnego jak szmaciana lalka. Pobiegła do sypialni,
zadając sobie pytanie, czy będzie zdolna patrzeć na
powolną śmierć Edwarda Callena.
Edward ocknął się w swoim dawnym pokoju i ostrożnie
rozprostował nogi. Nie chciał, by Bella oglądała go
w takim stanie, więc zachował tę sypialnię jako kryjówkę
na wypadek ataku. Wstał, drżąc na całym ciele, poczekał,
aż miną zawroty głowy i powłócząc nogami, ruszył do
umywalki. Czuł się dobrze, ale miał dość rozsądku, by nie
wyciągać pochopnych wniosków; łagodniejszy atak wcale
nie oznaczał poprawy. Ataki przychodziły bez określonego
powodu, a ich rytm, długość i siła pozostawały dla
wszystkich niewiadomą.
Chłodna woda go otrzeźwiła, a po umyciu od razu poczuł
się lepiej. Pociągnął taśmę dzwonka, aby w kuchni
wiedzieli, że czeka na późne śniadanie. Po ataku choroby
zawsze miał wilczy apetyt. Dla zabicia czasu podszedł do
okna i odsunął ciężkie zasłony. Dzień był szary, a niebo
zachmurzone, lecz Edwardowi spodobał się ten podniosły
smutek, bo pasował do jego nastroju. Popatrzył na ogród
i spostrzegł jakiś ruch.
Ubrana w płaszcz krążyła wśród bezlistnych krzewów.
Od razu rozpoznał Belle. Tylko ona miała tak smukłą
figurę i tyle gracji w ruchach. Patrzył, jak idzie wyłożoną
kamieniami ścieżką. Zacisnął powieki, gdy poczuł, że serce
bije mu coraz szybciej. Co czuła, gdy stracił przytomność?
Czy widziała, że służba niesie go słabego i bezbronnego
niczym... Może ogarnęło ją obrzydzenie? Jęknął
i dotknął czołem chłodnej szyby. Bella odwróciła
się, przystanęła i uniosła głowę, jakby zmuszona siłą jego
wzroku. Dostrzegła go; tak mu się przynajmniej wydawało.
Przez chwilę stała z uniesioną twarzą i zmarszczonymi
brwiami.
- Przyniosłem jajecznicę, panie hrabio.
- Dziękuję, Arturze - powiedział, nie odwracając głowy.
Służący podszedł bliżej i spojrzał ponad jego ramieniem.
- Jest dziś milcząca. Gervis obiecała, że będzie mieć
na nią oko.
Edward chrząknął i odszedł od okna, a zasłona opadła.
- Dopilnuj, żeby nie było jej nigdy w pobliżu podczas
moich ataków.
- Dobrze, panie hrabio.
Wydał Arturowi polecenia, a potem zjadł śniadanie
i wrócił do łóżka. Daremnie się łudził, że spędzi z żoną
trochę czasu. Jak to mówią, duch silny, ale ciało mdłe. Wyczerpanie
zmusiło go do odpoczynku. Ze zdumieniem
stwierdził, że za nią tęskni.
Bella oddała pokojówce okrycie i poleciła rozpalić
ogień w małym salonie. Gdy w kominku buzowały już
płomienie, usiadła przy biurku i napisała krótki list do
przyjaciółki imieniem Rosali, z którą pracowała w księgarni.
Nie miała nic więcej do zrobienia; niespokojna i znudzona,
postanowiła odszukać Artura.
- Jak się czuje hrabia? - spytała, gdy natknęła się na
niego w spiżarni. Zamrugał zaskoczony i po chwili wahania
odparł:
- Nieco lepiej, pani hrabino, ale potrzebuje odpoczynku.
- Zejdzie dziś na kolację?
- Wątpię. Czy mam coś przekazać?
- Nie. Tak. Powiedz mu, proszę, żeby szybko wracał
do zdrowia. Modlę się za niego.
- Dobrze, pani hrabino, na pewno to uczynię - odparł
z powagą, ale rysy mu chyba złagodniały, a na ustach pojawił
się cień uśmiechu.
Uznała, że lektura poprawi jej nastrój, i poszła do biblioteki.
Poczuła ciężką woń skóry i kurzu, bardzo męską
i przyjemną, pomieszaną z zapachem wosku używanego
do czyszczenia podłóg i mebli. Znalazła kilka modnych
powieści i mnóstwo klasyki. Wybrała parę tomów i zaniosła
je do swego pokoju. Przejrzała trzy, ale nie mogła
się skupić. Była tak znudzona, że zdrzemnęła się, a po
przebudzeniu nie mogła dojść do siebie.
Usłyszała pukanie i serce zabiło jej mocno, przepełnione
nagłą nadzieją, że to Edward. Sama pragnęła zajrzeć
do niego, by sprawdzić, czy wraca do zdrowia. Otworzyła
szeroko drzwi i stanęła oko w oko z panią Gervis.
- Pani hrabino, krawcowa czeka.
- Proszę? - Zmarszczyła brwi. Tęga kobieto minęła
pospiesznie ochmistrzynię i oznajmiła:
- Łaskawa pani na pewno mnie pamięta. To chyba jasne.
Wejdźcie. - Zwróciła się do trzech służących, które
niosły sięgające podbródków stosy tkanin. - Nie ma czasu!
Och, pani hrabina będzie zachwycona, gdy zobaczy,
co przyniosłyśmy.
Bella rozpoznała panią Dungeness, która szyła jej
suknię ślubną. Miała z nią całą przeprawę, bo krawcowa
wolała przepych niż elegancję. Bella walczyła do
upadłego, by wyglądać skromnie i wytwornie; nie chciała,
idąc do ołtarza, przypominać bogato przybranego tortu
weselnego. Mimo wszystko pani Dungeness przyjemnie
ją zaskoczyła: suknia ślubna była nienaganna i uszyta według
wskazówek.
Czemu ta kobieta wtargnęła niespodziewanie do jej pokoju?
Właśnie miała o to zapytać, gdy zjawiła się pokojówka
i podała jej na tacy bilecik. Otworzyła go i przeczytała: „Potrzebujesz
nowych strojów. Pani Dungeness odwiedzi również
twoją matkę". Zamiast podpisu litera E.
- Proszę spojrzeć na ryciny - nalegała krawcowa. -
Czy widziała pani kiedykolwiek coś podobnego? A te?
Niezupełnie o to nam chodzi, ale co za szyk! W sukni
z czerwonego brokatu wyglądałaby pani cudownie!
Po chwili Bella była bez reszty pochłonięta obmyślaniem
nowych strojów. Nie pozwoliła, by pani Dungeness
narzuciła jej swoje zdanie; zdecydowała się na kilka
muślinowych sukien do noszenia na co dzień oraz parę
wieczorowych kreacji z ciężkiego jedwabiu. Zamówiła
koszule nocne z nieprzyzwoicie cienkiego batystu oraz
trochę bielizny, pończoch, kilka par rękawiczek i szykowny
kapelusz z szerokim rondem ozdobiony barwnymi piórami.
Minął czas podwieczorku, a Bella okropnie
zgłodniała. Nadszedł już wieczór, ale pani Dungeness nie
zważała na to, że przesiedziała u niej tyle godzin.
- Będę odsyłać suknie w miarę wykańczania, zamiast
czekać, aż wykonam całe zamówienie. Pan hrabia nalegał,
żebym się pospieszyła. - Klasnęła w dłonie, a Bella
domyśliła się, że otrzymała hojną zapłatę za pośpiech.
Była wyczerpana i kolację kazała przynieść do sypialni.
Zjadła niewiele i położyła się do łóżka. Zbudziła się
o świcie i wstała od razu, chociaż była nieco ospała jak
zwykle przed comiesięczną niedyspozycją. Po śniadaniu
przygotowała miksturę, która pomagała jej przetrwać trudne
chwile; przepis dostała od matki. Sięgnęła po jedną
z książek przyniesionych z biblioteki. Powieść okazała się
interesująca, więc czytała, aż na krótko przed obiadem Alice
zapukała do drzwi.
- Pani hrabino - rzuciła z lekkim dygnięciem, który
był u niej oznaką szacunku. - Pani Gervis kazała powiedzieć,
że pan hrabia czeka. Jest w jadalni.
Bella natychmiast zerwała się na równe nogi, a zapomniana
książka spadła na podłogę. Alice zaczesała jej
włosy do tyłu i ułożyła w luźny, szykowny kok. Bella
nie miała się w co przebrać, więc tylko poszczypała policzki,
by nabrały rumieńców, przygryzła lekko wargi
i zbiegła na dół.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Mała jadalnia w Hawking Park nie mogła uchodzić za
przytulne pomieszczenie, ale
Edward
chętnie zasiadał tu
do posiłków. Teraz z rosnącą niecierpliwością czekał na
Belle, zirytowany zwłoką. Wstrzymał oddech, gdy
wbiegła do środka, zarumieniona i uśmiechnięta. Była uosobieniem
radości życia i stale nią emanowała, ponieważ
cokolwiek robiła, nie zatrzymywała się w pół drogi. Wyraz
jej twarzy świadczył, że chciała się z nim zobaczyć.
-
Edwardzie
, wspaniale wyglądasz! - zawołała pogodnie.
Można było pomyśleć, że jej na nim zależy.
- Czuję się znacznie lepiej - odparł z bijącym sercem.
Chętnie wyciągnąłby rękę, by dotknąć jej dłoni lub ramienia.
Bardzo tego pragnął, tak bardzo, że ogarnął go lęk.
Zacisnął dłonie w pięści i przycisnął do boków, żeby łatwiej
nad sobą zapanować.
- Dziękuję za nowe stroje. Na pewno będą prześliczne.
To przemiły gest. Nie potrafię wyrazić, jakie to dla mnie
ważne, że krawcowa odwiedzi też matkę. Jesteś bardzo
hojny!
Czy była taka radosna dlatego, że przeznaczył kilka
funtów na jej suknie? Omal nie jęknął z rozczarowania.
Trzeba natychmiast o tym zapomnieć. Wzruszył ramionami.
- W czasie pobytu w Londynie musisz się dobrze prezentować.
- Wyjeżdżamy do Londynu?
- Nie poczyniłem jeszcze żadnych przygotowań, ale
w krótce się tam wybierzemy. - Poprowadził ją do stołu
i odsunął krzesło. - Musisz się pokazać w towarzystwie
i wyrobić sobie odpowiednią pozycję. Nie chcę żadnych
plotek na temat naszego małżeństwa. To może zaszkodzić
dziecku.
Milczała, rozważając jego ostatnie słowa. Nie sprzeciwiła
się, ale czuł, że jest zaniepokojona. Po chwili spytała:
- Jak długo tam zostaniemy?
- Około miesiąca. Kilka wieczorów w operze, parę balów.
Pojedziemy, gdy zacznie się sezon, może trochę
wcześniej. Nie znoszę tych podstarzałych dam, które obserwują
młodych mężczyzn w poszukiwaniu kandydata
na zięcia.
- To ci już nie grozi - odparła ze śmiechem.
- Rzeczywiście! Ale ze mnie dureń! - stwierdził. -
Dziękować Bogu, w moim przypadku ta nieustanna inwigilacja
stała się bezcelowa.
- Widzisz, na coś się przydałam - stwierdziła żartobliwie.
Oczy jej zabłysły, a tęczówki przybrały niezwykły odcień
zabarwionego fioletem błękitu. Zapewne wyczytała
z jego twarzy, o czym przed chwilą myślał, bo spłonęła
rumieńcem i odwróciła wzrok. Skarcił się w duchu, zebrał
myśli i utkwił spojrzenie w talerz. Trudno ukryć, że pali
się do Belli. Noc poślubna nie ugasiła jego żądzy. Samo
wspomnienie doprowadzało go do szaleństwa, gdy
wczoraj odpoczywał przez cały dzień, czekając, aż odzyska
siły. Niecierpliwił się na myśl o dzisiejszej nocy; właściwie
nie musiał czekać tak długo, ale postanowił uszanować
wstydliwość żony.
- Spacerowałam wczoraj po ogrodzie - powiedziała
w czasie kolacji. - Jest trochę zaniedbany. Twój ogrodnik
powinien zająć się bylinami. Cebulki trzeba wykopać,
a krzewy i żywopłoty przystrzyc, nim nadejdzie zima.
- Znasz się na ogrodnictwie? - Edward spojrzał na
nią, a ręka trzymająca widelec znieruchomiała na moment.
- To za dużo powiedziane - odparła. - Nigdy się tym
nie zajmowałam, ale uwielbiam ogrody i jestem bardzo,
dociekliwa. Większość ogrodników zatrudnionych w londyńskich
parkach ucieka na mój widok.
- Ale ty się nie zrażasz, prawda? - spytał z uśmiechem.
Udawała obrażoną.
- Wiedza, panie hrabio, to podstawa.
- W takim razie chętnie wykorzystam ją tutaj w praktyce.
Sam zajmuję się ogrodami, choć mam pomocników
To doskonały odpoczynek. Wymaga sporego wysiłku
i poza jazdą konną to jedyne zajęcie godne dżentelmena
zarazem utrzymujące go w dobrej formie. Dostarcza
ponadto wielu wrażeń estetycznych, a ja wielbię piękno.
- Spojrzał na nią, jakby chciał powiedzieć, że dlatego
właśnie tak ceni jej urodę. Zarumieniła się, ale nie odwróciła
wzroku i uśmiechnęła się lekko.
Towarzystwo Belli sprawiło, że miło spędził czas
przy kolacji, chociaż nerwy miał napięte i raz po raz myślał
o tym, jak bardzo jej pragnie. Mimo woli zerkał na
piękny biust i podziwiał szczupłą talię. Gdy zegar w salonie
wybił dziesiątą, natychmiast poderwał się z krzesła.
- Pójdziemy na górę? - spytał.
Skinęła głową i wstała. Starał się zachowywać jak
cywilizowany człowiek, co przychodziło mu z trudem.
W drzwiach stracił cierpliwość, objął ją w talii i przyciągnął
do siebie. Z westchnieniem przytuliła się do niego, gdy
odnalazł jej wargi. Bez słów dał jej poznać, jak wielkie
jest jego pożądanie. Zarzuciła mu ramiona na szyję, a gdy
objął ją z całej siły, jędrne piersi przylgnęły do jego torsu.
- Pragnę się - szeptał, całując jej ucho. Poczuł, że zadrżała.
- Tęskniłem za tobą, Cara. Chodźmy na górę.
Znieruchomiała, a gdy pociągnął ją ku schodom, cofnęła
się niespodziewanie. Popatrzył na nią ze zdumieniem.
- Nie mogę - odparła.
O co jej chodzi?
- Nie rozumiem.
- Jestem zmęczona. - Wysunęła się z jego objęć. -
Proszę, nie nalegaj. Ja...
Wściekłość zmąciła mu myśli. Ta mała idiotka sprzeciwia
się jego życzeniu! Choć zdrowy rozsądek mówił mu
co innego, pojawiło się też podejrzenie, a natrętny głos
przekonywał: widziała cię w chorobie, gdy byłeś słaby
i odrażający. Teraz brzydzi się ciebie!
Chciał nią potrząsnąć, ale tylko zacisnął zęby.
- Już o tym rozmawialiśmy, Bello. Masz być gotowa
na każde moje skinienie. Zapomniałaś o warunkach
umowy? Ja jej dotrzymałem, zapłaciłem całą należność.
Teraz oczekuję rewanżu.
Splotła dłonie i zacisnęła je mocno.
- Wiem, Edwardzie. Obiecuję, że następnym razem...
- Zapewne ujrzała na jego twarzy grymas wściekłości, bo
umilkła na chwilę. Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Pochyliła
głowę i dodała cicho: - Przepraszam. Jestem
dziś... niedysponowana. Za kilka dni poczuję się lepiej.
W pierwszej chwili nie zrozumiał, o czym mówi, ale
z wolna to do niego dotarło. Zacisnął powieki i skrzywił
się na myśl o swojej głupocie. Gdy otworzył oczy i ujrzał
przygnębioną twarz Belli, był zły na siebie i natychmiast
wyciągnął do niej ramiona.
- Cara, zapomnij o wstydzie. Jesteśmy małżeństwem.
Nie powinnaś tych rzeczy przede mną ukrywać. - Po
chwili wahania pozwoliła się przytulić.
Znów ją upokorzył. Postąpił jak ostatni dureń; najpierw
wszczął awanturę, bo sądził, że nie chce mu ulec, a potem
zawstydził ją, wspominając o sprawach, które należy pomijać
milczeniem. Mimo ślubu pozostał wszak obcym
człowiekiem, którego znała niewiele ponad tydzień.
- Nie mówmy o tym więcej - mruknął z twarzą wtuloną
w pachnące włosy. Bella poruszyła się lekko, jakby
chciała go pocałować, bez słów prosząc o przebaczenie.
Był tak zdegustowany własnym zachowaniem, że nie
potrafił docenić tego gestu. To szatańska pycha sprawiła,
że ją upokorzył. Znajomy wewnętrzny głos znów przypomniał
mu o licznych wadach.
Później zmierzy się z demonami przeszłości. Wypuścił
z objęć żonę i uniósł jej twarz.
- Idź spać, Cara. Zobaczymy się rano - oznajmił stanowczo.
Unikając jego wzroku, skinęła głową i pobiegła do
swego pokoju.
Gdy dom ogarnęła cisza, podszedł do okna i popatrzył
w ciemność. Lubił mrok, który zapowiadał przygodę
rozrywki. Pijatyka i kobiety umilały mu nocne godziny,
a gdy u White'a ogrywał przyjaciół do ostatniego pensa,
robił to dla zabawy. Teraz noc stanowiła po prostu kres
dnia, a gdy nie mógł spędzić jej z Bellą, odczuwał pustkę
i chłód. Był samotny.
Jak zwykle. Wszystkie rozrywki, których zakosztował
w bezużytecznym życiu, stanowiły zasłonę dymną skrywającą
poczucie osamotnienia. Czuł się zawsze jak żebrak
przebrany za króla; nie potrafił niczym wypełnić pustki.
Teraz wyraźnie to sobie uświadomił. Pewnie dlatego
z uporem szargał swą reputację.
Zapewne. Poza tym chciał dowieść, że ojciec słusznie
go potępił, w ostatniej godzinie nazywając utracjuszem,
rozpustnikiem i łotrem. Edward poniewczasie zrozumiał,
że tylko zdanie ojca się dla niego liczyło.
Teraz pojawiła się w jego życiu Bella o ślicznej
twarzy i oczach jak dwa szafiry. Na myśl o niej krew
szybciej płynęła w jego żyłach, a duszę przenikała tęsknota.
Stawała mu się potrzebna, a jednak był wobec niej
tak niewdzięczny jak wobec ojca.
Gdy następnego dnia Bella przyjechała do zajazdu
i usiadła z matką w saloniku, myślami była w innym
miejscu. Pogrążona w zadumie, nie miała pojęcia, kiedy
rozmowa się urwała. W końcu poczuła na sobie badawcze
spojrzenie i oprzytomniała.
- Powiedz mi, w czym rzecz - poleciła Renne.
- To nie będzie łatwe - odparła z westchnieniem.
Matka pokiwała głową.
- Kochanie, trudno patrzeć na cudze cierpienie, zwłaszcza
jeśli to ktoś bliski.
Bella odwróciła głowę i spojrzała na jej stanowczą
twarz. Zdanie wypowiedziane przed chwilą nadal brzmiało
jej w uszach. Po chwili odwróciła wzrok.
- Lekarstwo skutkuje? Pomogło Jamesowi?
- Jeszcze za wcześnie, by cokolwiek powiedzieć. Lekarz
obiecał sprawdzić, czy można go wysłać do sanatorium.
- Mamo, taka kuracja jest nadzwyczaj kosztowna.
Edward jest wprawdzie bardzo hojny, ale nie wiem, czy
będzie nas stać.
- Zobaczymy, co powie lekarz - odparła spokojnie
Renne, zamykając dyskusję.
James obudził się po krótkiej drzemce, więc zmieniły
temat. Gawędzili wesoło, głównie o upominku hrabiego.
James miał otrzymać trochę codziennych ubrań oraz kilka
strojów przydatnych w dziecięcych zabawach. Ku wielkiemu
żalowi pani Dungeness Renne zamówiła tylko
dwie suknie, obiecała jednak, że sprawi ich sobie więcej,
ale w odpowiednim czasie i za własne pieniądze. Wszyscy
troje żartowali z gadatliwej krawcowej i jej fatalnego
gustu.
Dochodziło południe, ale Bella postanowiła zostać
trochę dłużej, by zagrać z braciszkiem w szachy. Przyglądała
mu się, daremnie szukając na bladej twarzyczce oznak
powrotu do zdrowia. Nie okazała rozczarowania, tylko
droczyła się z nim i raz po raz wybuchała śmiechem,
a w końcu pozwoliła, by ustawił króla na właściwym polu
i wygrał.
Po powrocie do Hawking Park zaszyła się w swoim pokoju.
Z niepokojem myślała o Jamesie i w końcu wybuchnęła
płaczem. Szkoda, że nie może zwinąć się w kłębek
i zasnąć, by zapomnieć o koszmarach przeżywanych na
jawie. James i Edward - wszędzie czaiła się śmierć.
Gdy wypłakała cały żal, wstała, by umyć twarz, zmieniła
suknię i zeszła do jadalni na kolację. Edward był miły,
ale trochę roztargniony. Uderzyło ją, że choroba nie zostawia
na jego powierzchowności żadnego śladu. Wyglądał
tak samo jak przed atakiem - w przeciwieństwie do Jamesa,
który stawał się coraz bledszy i chudł.
- Cara?
Westchnęła i spojrzała na niego szybko, uświadamiając
sobie, że nie jest sama. Edward patrzył na nią przez chwilę
i jakby posmutniał.
- Znudziłem cię?
- Ależ nie! Wybacz. Bardzo przepraszam.
Oczy mu pociemniały, nabierając szarozielonej barwy.
Przyglądał się jej z uwagą. Podziwiała jego piękną twarz,
zapamiętując wszystkie jej linie i płaszczyzny od wyrazistego
nosa po kwadratowy podbródek. Ilekroć czuła
na sobie spojrzenie, bała się, że przeniknie wszystkie jej
sekrety.
- Coś cię niepokoi? - zapytał.
Nie było sensu zaprzeczać. Przez moment szukała dobrej
wymówki.
- Owszem. Zastanawiałam się, kiedy moje suknie będą
gotowe. - Gdy zmarszczył brwi, spostrzegła swój błąd
i podeszła do niego, kierowana impulsem. - Poza tym uznałam,
że jestem ci coś winna. - Stanęła przy jego krześle
i pochyliła się nisko. - Chyba nie podziękowałam ci jak
należy. Wiem, że lubisz oznaki wdzięczności. - Musnęła
wargami gładko wygolony policzek. Lubiła smak i zapach
jego skóry, więc rozkoszowała się nimi przez dłuższą
chwilę. Ze zdumieniem stwierdziła, że ma ochotę dać mu
całusa, który nie byłby całkiem niewinny. Edward siedział
nieruchomo, spoglądał prosto przed siebie. Powieki miał
półprzymknięte, więc nie mogła wyczytać nic z jego oczu.
Gdy nie oddał pieszczoty, chciała się odsunąć, ale objął ją
w talii i posadził sobie na kolanach.
- Jeśli chcesz mnie pocałować, zrób to jak należy, Cara
- powiedział, dotykając ustami jej warg.
Poczuła rozkoszny dreszcz i wtuliła się w silne ramiona.
Z westchnieniem wsunęła palce w ciemne loki nad
kołnierzykiem. Nie potrafiła ująć w słowa swoich uczuć
i dlatego pozostały nieokreślone. Pragnęła Edwarda,
chciała poczuć na skórze jego dłonie, oddać mu się, doświadczyć
znów cudu namiętności.
Usłyszeli krzyk i łoskot. Gdy podniosła głowę, ujrzała
służącą, która gapiła się na nich szeroko otwartymi oczyma.
U jej stóp leżały kawałki ciasta. Z piskiem odwróciła
się i uciekła. Bella z ociąganiem spojrzała na Edwarda.
Uśmiechnęli się oboje, a potem zaczęli chichotać.
- Jesteś bezwstydna - westchnął po chwili. - Zejdź
z moich kolan, nim zgorszymy całą służbę do tego stopnia,
że rzucą posady.
Dopiero gdy z korytarza dobiegł odgłos kroków nadchodzącej
pokojówki, oszołomiona pożądaniem Bella
oprzytomniała i natychmiast posłuchała męża. Ten stanął
obok niej, chrząknął i odetchnął głęboko. Pospiesznie wygładziła
spódnicę. Cofnął się, a ona z zainteresowaniem
obserwowała freski na suficie. Po chwili kłopotliwego
milczenia rzucił jej karcące spojrzenie.
- Unikaj takich podziękowań, bo moja wytrzymałość
ma swoje granice, a ten stół nie może się równać z miękkim
posłaniem.
- Żadnych całusów? - spytała z nieśmiałym uśmiechem.
Pochylił się nad nią i popatrzył w niebieskie oczy,
pomrukując jak drapieżny kot przed atakiem. Ujął ją za
ramię i poprowadził w stronę drzwi.
- Chodź ze mną. - Poszli razem do gabinetu. Przytulny
i pełen życia pokój sprawiał miłe wrażenie: mnóstwo
papierów, półki z książkami, na biurku stosy dokumentów.
Bella była tu wcześniej, ale nie miała okazji, by
odczuć cały urok tego miejsca. Usiadła w skórzanym fotelu
z aksamitnym zagłówkiem.
- To bez sensu, że odpoczywasz u siebie po kolacji,
a ja siedzę tu i piję w samotności - powiedział. - Mieszkamy
we dwoje, więc możemy chwilowo zapomnieć
o konwenansach, nie sądzisz? - Skinęła głową. - Mam
dla ciebie upominek. - Podszedł do stalowej kasy pancernej
wielkości sporej komody, ukląkł i szybko pokręcił gałką,
wybierając kombinację cyfr. Otworzył drzwi i sięgnął
po czarne, płaskie pudełko wielkości dłoni. - To miał być
prezent ślubny. - Podał jej etui. - Całkiem o nim zapomniałem.
Z tego wniosek, że nie potrafię myśleć o innych.
Często zresztą słyszę ten zarzut.
Rzuciła mu pytające spojrzenie. Gdy uśmiechnął się
lekko, sięgnęła po upominek.
- Ja nie dałam ci żadnego prezentu - rzekła z wahaniem.
- Przeciwnie.
Roześmiał się cicho, gdy domyśliła się, o co mu chodzi,
ale wolała odwrócić wzrok, nie szukając dowcipnej odpowiedzi.
Podarował jej zapewne ładną błyskotkę, może coś
z biżuterii. Uniosła wieczko i znieruchomiała, wpatrzona
w migotliwe kamienie, które raziły blaskiem jej oczy. Wyjęła
klejnot, żeby mu się przyjrzeć. To był złoty naszyjnik
wysadzany brylantami, ułożonymi w cztery szeregi. Kilka
większych umieszczono w zwisającym pośrodku medalionie,
a mniejsze zwisały po obu stronach. Popatrzyła na
Edwarda, który znów ją obserwował, ciekawy, jak zareaguje.
Przypuszczała, że szuka na jej twarzy znamion
chciwości.
- Skoro całusy są zabronione, jak mam ci podziękować?
- Należał do mojej matki - wyjaśnił, nie zwracając
uwagi na jej pytanie. - Miała go na sobie, gdy pozowała
do portretu wiszącego teraz w salonie.
- Nie pamiętam tego obrazu - odparła, podziwiając
grę świateł na brylantach - Muszę go obejrzeć. - Z uśmiechem
zerknęła na Edwarda. - Dziękuję serdecznie. Będę
szanowała ten klejnot, a gdy nasz syn się ożeni, ofiaruję,
go jego wybrance.
Uświadomiła sobie natychmiast, że to niewybaczalna
gafa. Gdy Edward skrzywił się i odwrócił do niej plecami,
skarciła się surowo za przesadną szczerość. Umieściła naszyjnik
w etui, położyła na fotelu i wstała.
- Tak mi przykro. Chciałam cię tylko zapewnić, że będę
go strzegła.
- Dość tych przeprosin - odparł, nie odwracając głowy.
- Nie ma powodu. - Spojrzał przez ramię i zdobył się
na uśmiech. - To dla mnie wielka radość, że naszyjnik ci
się podoba. Idź spać, Cara. Jutro go dla mnie włożysz.
Żałowała, że nie potrafi pocieszyć Edwarda ani cofnąć
pochopnie wypowiedzianych słów, które sprawiły mu ból.
- Dobrze - odparła, zabrała prezent i cicho wyszła
z gabinetu.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Nowy lek zapisany Jamesowi okazał się bardzo
skuteczny. Podczas następnej wizyty Bella zauważyła
poprawę. Lekarz przekonywał, że tylko pobyt w sanatorium
może sprawić, by chłopiec całkowicie powrócił do
zdrowia, ale koszt był zawrotny. Renne pocieszała córkę,
że nowa kuracja przynosi znakomite efekty, a z czasem
pieniądze się znajdą. Choć żadna o tym nie wspominała,
obie wiedziały, że po śmierci Edwarda Bella będzie
mogła korzystać z pieniędzy Callenów.
Mimo dobrych nowin dotyczących Jamesa była przygnębiona.
Ogarnęła ją apatia, smutek i dziwna tęsknota,
której nie potrafiła określić. Jasper przyjechał na kilka dni
i Edward zamykał się z nim w gabinecie, zajęty sprawami
dotyczącymi rodzinnego majątku. Był uprzejmy, ale niedostępny,
jakby przeraziła go jej pochopna uwaga na temat
przyszłości.
Bella nie rozchmurzyła się nawet wówczas, gdy
dostarczono pierwszą partię strojów. Nie musiała się
już martwić o Jamesa, dlatego podwójnie współczuła mężowi.
Cóż za ironia losu. Wyszła za mąż, by ująć sobie
trosk, a tymczasem oprócz dawnych przyszło jej znosić
nowe.
Czy Edward sam wróci do jej sypialni, czy też powinna
go zachęcić? Może uzna ją za natrętną, jeśli o tym wspomni?
A jeśli czeka na zachętę? Nie wiedziała, jak postąpić.
Spędzili razem tylko jedną noc. Marzyła o powtórzeniu
tamtego cudownego przeżycia, chociaż nie wyznałaby tego
na głos, nawet gdyby jej obiecywano złote góry. Po
namyśle podjęła decyzję.
Wyjęła z szafy cieniutką nocną koszulę. Pani Dungeness
jest bardzo zręczna, myślała, podziwiając drobne pliski
na gorsie; bladożółta tkanina lekko niczym obłok spłynęła
jej do stóp. Wystarczyło poruszyć się lekko, by patrzącemu
ukazała się na moment kusząca sylwetka, przesłonięta
fałdami tkaniny. Bella otuliła się jedwabnym
szlafrokiem, podeszła do drzwi łączących sypialnie i zapukała.
Była pewna, że mąż jest u siebie, bo słyszała, jak
chodzi po pokoju. Nagle przyszło jej do głowy, że to Artur
lub jeden z lokajów, lecz nim się cofnęła, ktoś otworzył
i stanęła twarzą w twarz z Edwardem. Oboje znieruchomieli,
patrząc sobie w oczy.
- Chciałam ci... podziękować tak, jak lubisz - powiedziała
żartobliwie, próbując się uśmiechnąć, ale pod jego
uważnym spojrzeniem nagle straciła pewność siebie.
Wyglądał na zirytowanego. Już uznała, że wszelkie starania
poszły na marne, gdy nagle przekroczył próg, zamknął
ją w mocnym uścisku i pocałował namiętnie.
Uniósł głowę tylko po to, by wziąć ją na ręce i zanieść do
łóżka.
Oszołomiona jego gwałtownością patrzyła, jak pospiesznie
rozwiązuje fular, rozpina guziki i zdejmuje koszulę.
Nie poprosiła, aby zgasił świece, bo chciała go widzieć.
Gdy zdjął spodnie i bieliznę, mogła do woli podziwiać
piękno nagiego męskiego ciała. W złotawym blasku świec
przypominał mitycznego herosa.
Pożądanie wypełniło jej ciało słodką słabością. W zielonych
oczach rozgorzał płomień, gdy na nią popatrzył.
Wyciągnęła ręce, chcąc znów poczuć żar jego ciała. Zamiast
do niej przylgnąć, przyciągnął ją do siebie, aż uklękła
na posłaniu. Wpatrzona w jego oczy, powoli zdejmowała
jedwabny szlafrok. Potem Edward odsunął jej dłonie
i opuścił cieniutkie ramiączka, wreszcie ostrożnym ruchem
zsunął koszulę, odsłaniając piersi, które nabrzmiały
w oczekiwaniu na jego dotknięcie. Droczył się z nią
i zwlekał, więc śmiało chwyciła jego dłoń i mocno ją
przyciągnęła.
Powolny, ociężały rytm zmienił ją jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. Edward objął wargami jej pierś,
a po chwili zadrżała w jego ramionach i przygryzła usta,
by stłumić krzyk. Bez słowa przesunął rękoma po jej ciele,
dotykając wewnętrznej strony ud. Wygięła się w łuk
i westchnęła, czując śmiałą pieszczotę jego palców.
- Tym razem poznasz najwyższą rozkosz - usłyszała
tuż przy uchu schrypnięty głos.
Cudowne doznania ogarniały ją niczym fale. Edward
znów całował jej piersi, potem brzuch; zachłanne usta sunęły
coraz niżej. Łagodnym ruchem pchnął ją na poduszki,
a jego wargi dotknęły miejsca, które przed chwilą pieściła
dłoń. Bella wstrzymała oddech, jakby chciała
uciec przed nieznanym, które doprowadziło ją na skraj
szaleństwa, lecz uległa, bo zabrakło jej sił. Przestała się
opierać. Zatraciła się w zuchwałej pieszczocie, spragniona
najwyższej rozkoszy i całkowitego spełnienia. Kiedy nadeszło,
krzyknęła ogarnięta najczystszą radością przenikającą
każdy nerw, każdą cząstkę jej ciała. Potem fala opadła,
ustępując miłemu znużeniu, które dla niej trwało całą
wieczność.
Edward położył się i wszedł w nią, zanim ochłonęła.
To cudowne uczucie. Nie była w stanie myśleć i poddała
się całkowicie narzuconemu przez niego rytmowi. Przesunęła
dłońmi po jego plecach i odważyła się dotknąć pośladków,
by poczuć, jak się napinają, kiedy w nią wchodzi
raz szybko, to znów powoli. W końcu znieruchomiał
i krzyknął, doznając rozkoszy, której i ona przed chwilą
doświadczyła. Zdyszany i wyczerpany padł w jej ramiona
i przetoczył się tak, by leżeli na boku. Wilgotne kosmyki
opadły mu na czoło, a w kącikach ust igrał chełpliwy
uśmieszek.
- Uprzedzałem, że będę cię całować wszędzie, gdzie
zechcę.
- Straszny z ciebie drań prawda? - Popatrzyła na niego
z czułością.
- Owszem. Wcale się tego nie wypierałem. Niezadowolona?
- Ja?
- Uhm - mruknął, całując jej szyję. - Wiesz, że doprowadziłaś
mnie do szaleństwa?
- Czyżby? Och! - jęknęła, gdy delikatnie przygryzł
zębami jej ucho. - Jak to zrobiłam?
- Wzdychałaś, Cara. - Usłyszała cichy, gardłowy
śmiech.
Chciała wyznać, że on wzbudził w niej równie gwałtowne
pożądanie, ale mimo fizycznej bliskości nie mogła
się na to zdobyć. Nie rozumiała swego męża i miała dość
rozsądku, by nie dowierzać jego zmiennym nastrojom, ale
była pewna, że jako kochankowie idealnie do siebie pasują.
Ostrożnie pogłaskała go po plecach.
- Jeszcze nie masz mnie dosyć? - Uniósł brwi.
- Chciałam cię tylko dotknąć, tak samo jak ty mnie.
Wszędzie - odparła nieśmiało.
- Rozumiem - mruknął, przymykając oczy. - Ja również
tego pragnę.
Przyglądała się swojej dłoni sunącej po jego muskularnym
ramieniu; musnęła palcami bark i plecy, wyczuwając
mięśnie napięte jak u postaci rzeźbionych przez Michała
Anioła.
- Masz piękne ciało - szepnęła.
Obserwował ją przez chwilę, wreszcie na jego twarzy
pojawił się uśmiech.
- Wspaniały komplement. Twoje doświadczenie jest znikome,
pozwól więc, że udzielę ci lekcji. Moją rzeczą jest mówić
słodkie słówka i podziwiać twoją urodę, a ty masz przyjmować
to jako należny hołd, a następnie pozwolić mi pieścić,
wszystko, czym się przedtem zachwycałem.
- Niechętnie uznaję cudze reguły. - Bella roześmiała
się. - Mam zwyczaj mówić to, co myślę. Sam powiedziałeś,
że podoba ci się moja szczerość.
- Owszem, cara mia. Dzięki niej w cudowny sposób
odzyskuję siły.
Te słowa na nowo rozpaliły w niej ogień pożądania.
Mimo obaw, czy pod wpływem nagłego pragnienia nie posuwa
się za daleko, przesunęła dłoń jeszcze niżej i objęła
twardniejącą męskość. Westchnął głęboko i zacisnął powieki.
Całowała jego szyję, chłonąc znajomy zapach
i smak.
- Zlituj się, kobieto! Co ty robisz?
Uśmiechnęła się, dotykając rozgrzanej skóry, i przypomniała
sobie noc poślubną. Zadała mu wtedy to samo pytanie.
Co odpowiedział?
-Kocham się z tobą -odparła.
Roześmiany położył się na plecach.
- Kto by pomyślał.
Bella z czułością spoglądała na śpiącego męża, podziwiając
jego regularne rysy. Gdy opuściły go smutne
myśli i nie marszczył brwi, wyglądał jak młody chłopak.
Kiedy kochali się po raz drugi, dziwiła się własnej odwadze.
Tak bardzo pragnęła go zadowolić. Pochwały
i komplementy dodawały jej skrzydeł. Miała nadzieję, że
będzie je słyszała także poza sypialnią. W łóżku stanowili
idealnie dobraną parę; zapału im nie brakowało, a to dobry
prognostyk, skoro mieli spłodzić dziecko.
Wstała z łóżka, sięgnęła po szlafrok i podeszła do
szklanych drzwi prowadzących na niewielki balkon. Były
uchylone; na zewnątrz pochłodniało, więc zamknęła je
starannie. Przeszła do saloniku i zapaliła świecę, by nie
siedzieć po ciemku. Uniosła poduszkę jednego z krzeseł.
Leżało pod nią czarne etui z naszyjnikiem. Nie potrafiła
od razu pozbyć się dawnych nawyków. Wiedziała, że
w obecnej sytuacji ukrywanie kosztowności jest po prostu
śmieszne, ale uległa pokusie, by w tajemnicy przed wszystkimi
cieszyć się przepięknym prezentem. Trzymała go
w dłoniach, podziwiając blask roziskrzonych brylantów.
Od chwili gdy go dostała, sumienie nie dawało jej spokoju.
Wystarczyło sprzedać ten klejnot, by opłacić kurację
w najlepszym szwajcarskim sanatorium. Czy miała prawo
oszukać męża, by zdobyć pieniądze? A może powinna
wyznać mu całą prawdę o Jamesie? Edward był dla niej
zagadką, ale jedno wiedziała: to szlachetny człowiek i nic
brak mu poczucia odpowiedzialności. Gdyby się dowie
dział o chorobie jej brata, pospieszyłby z pomocą.
A jeśli postanowi ją ukarać za ukrywanie prawdy?
Zwodziła go; posunęła się nawet do kłamstwa. Nie była
taka głupia, by sądzić, że wszyscy mężczyźni są podobni
do jej ojca, ale tak bardzo dała jej się we znaki jego obojętność
wobec cudzych uczuć i potrzeb. Był odrażającym
egoistą, zepsutym do szpiku kości i gotowym wszystko
splugawić.
Edward to inny człowiek. Stopniowo odsłaniał przed
nią swoje prawdziwe oblicze, ale nie mogła zapomnieć
o plotkach krążących na jego temat. Był porywczy i wcale
temu nie zaprzeczał. Gdy nazwała go draniem, roześmiał
się tylko. Ma tak zmienne nastroje, że nie można na nim
polegać. Bywał hojny, a nawet troskliwy, ale zdarzały mu
się również ataki wściekłości.
Jeśli powie mu wszystko i zostanie odprawiona choćby
dlatego, że na początku nie była z nim szczera, dla Jamesa
będzie to wyrok śmierci. Zależało jej na mężu, podziwiała
go, ale gdy chodziło o ukochanego brata, nie mogła zaufać
mu całkowicie.
Popatrzyła na naszyjnik i uświadomiła sobie, że ani razu
go nie przymierzyła. Być może obawiała się, że jeśli
to zrobi, nie potrafi już z niego zrezygnować. Wstała,
podeszła do lustra i przyłożyła klejnot do szyi. W półmroku
dostrzegła znajomą postać, ciepłe palce musnęły jej ramiona.
- Kiedy postanowiłem ofiarować ci naszyjnik, miałem
nadzieję, że pewnego dnia włożysz go dla mnie. Wystarczy
ci za cały strój. - Edward zapiął kunsztowny zameczek
i musnął ustami jej kark. Rozluźnił pasek w talii, rozsunął
poły szlafroka i zdjął go z jej ramion. Stanęła naga
w świetle księżyca.
- Jesteś piękna - szepnął bez tchu, całując jej szyję.
Spojrzał pożądliwie na odbicie w lustrze i nakrył dłońmi
piersi, a potem przesunął nimi po brzuchu i lekko zaokrąglonych
biodrach. Wystarczyło łagodne dotknięcie, żeby
obudził w niej namiętność. Odwróciła się natychmiast
i rzuciła w jego objęcia.
Życie w Hawking Park toczyło się w ustalonym rytmie.
Bella dzień miała wypełniony obowiązkami pani
domu, a nocą spełniała powinności żony. Edward był
wspaniałym kochankiem: czułym, namiętnym, doświadczonym,
gotowym zawsze do poszukiwań i eksperymentów.
Jakoś nie zwróciła uwagi, że od dawna nie miał ataku
choroby. Zdała sobie z tego sprawę pewnego ranka, gdy
siedzieli naprzeciw siebie przy śniadaniu. Dostrzegła kroplę
potu spływającą po skroni Edwarda. Czytał właśnie
gazetę i nie przerywając lektury, rozluźnił fular.
- Henry! - zawołał, a widząc służącego polecił: -
Przygaś ogień. Strasznie tu gorąco.
Henry nie krył zdziwienia, a Bella zmarszczyła
brwi. Październik był chłodny, a powietrze w jadalni,
gdzie napalono już w kominku, ogrzewało się powoli.
- Możesz odejść, Henry - powiedziała, wstając. - Sama
się tym zajmę. - Potem zwróciła się do Edwarda, który
podniósł wzrok znad gazety. - Zechcesz podejść do okna?
W pierwszej chwili sądził, że ma zamiar mu coś pokazać
Złożył gazetę, podniósł się, zachwiał i opadł na krzesło.
- Zawołaj Artura! - wykrztusił.
- Edwardzie, pozwól.
- Sprowadź go i wynoś się do diabła! Nie chcę, żebyś
mnie widziała w takim stanie.
- Prosiłeś, żebym cię pielęgnowała w chorobie.
- Zmieniłem zdanie! Odejdź. Cholera jasna! - Ukrył
twarz w dłoniach i dodał zduszonym głosem: - Artur...
Niech tu przyjdzie.
Bella zadzwoniła na kamerdynera i wysłała Henry'ego,
żeby go poszukał. Nie zamierzała odejść. Podbiegła
do męża.
- Nie trać sił, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz -
stwierdziła. - Edwardzie, choroba to żaden wstyd. Jestem
twoją żoną i zostanę tu, bo mnie potrzebujesz.
Bez słowa pokręcił głową. Wkrótce zjawił się Artur.
- Przed kilkoma minutami zaczął się pocić. Chyba gorączkuje.
Czy mam zawołać służących, żeby go zanieśli
na górę?
- Sam pójdę - wtrącił Edward chrapliwym głosem,
nim kamerdyner zdążył odpowiedzieć.
- Proszę się na mnie oprzeć, panie hrabio - powiedział,
obejmując go w pasie.
- Zabierz ją stąd - nalegał Edward coraz cichszym
głosem. Bella podeszła bliżej, podparła go z drugiej
strony i ugięła się pod ciężarem bezwładnego ciała.
- Powiedz swemu panu, Arturze, żeby daremnie nie
uronił sił. Dość gadania. Jest ode mnie silniejszy, ale zachorował,
więc nie zdoła mnie stąd wyrzucić. Nie odstąpię
go na krok.
Artur skinął głową. Oboje pomogli Edwardowi wejść
po schodach i zaprowadzili do sypialni. Bella dodała
stanowczo:
- Wiem, że gdy źle się czuje, zaszywa się w innym pokoju,
ale tym razem będę się nim opiekować, więc chodźmy
tam.
- Arturze! -jęknął cicho Edward.
Nie zważała na słabnące protesty. Gdy szczęśliwie dotarli
do pokoju, sama rozebrała chorego i z pomocą Artura
położyła do łóżka. Nie widziała powodu, by wzywać lokaja,
i machnęła ręką na konwenanse.
- Co dalej? - zapytała.
- Trzeba podać lekarstwo. Zaraz przyniosę. Na razie
wystarczy go obmyć. Proszę uważać, żeby nie pobrudził
pościeli.
- Arturze, zabierz ją stąd - wykrztusił Edward zmienionym
głosem.
- Cicho. - Bella odprawiła gestem kamerdynera. -
Zostanę z tobą. Nie martw się, wkrótce poczujesz się lepiej.
Jak zwykle odzyskasz siły. - Rzucił jakieś słowo,
którego nie zrozumiała. - Słucham?
- Miednica!
Podbiegła do umywalki i natychmiast podała mu porcelanową
miskę. Zdążyła na czas.
- Już dobrze, odpocznij - uspokajała, kiedy mdłości
ustąpiły. Służący przyniósł wodę, więc obmyła gąbką zlanego
potem Edwarda.
- Lekarstwo.
- Tak, Artur zaraz je przyniesie.
Zimna woda chłodziła rozpaloną skórę. Wkrótce chory
połknął sporą dawkę środka łagodzącego jego cierpienia.
- Zostanę przy nim, pani hrabino - powiedział Artur.
Potrząsnęła głową.
- Nie, będę czuwała. - Zawahał się, więc dodała: -
Możesz odejść.
Nie zaprotestował, jakby uznał za właściwe, że Bella
podejmuje decyzje i wydaje mu polecenia.
Po jego wyjściu Edward zapadł w sen. Uspokoiła się,
słysząc regularny, głęboki oddech. Tak samo wyglądał,
gdy spał w jej ramionach. Skórę miał chłodną i wilgotną,
zatem gorączka spadła. Artur wspomniał, że atak nie jest
groźny, więc najgorsze minęło. Mimo to nadal siedziała
na brzegu posłania. Uległa pokusie i odgarnęła ciemne
włosy, a potem dotknęła policzka. Z zachwytem pomyślała,
że jest pięknym mężczyzną. Pochyliła się i pocałowała
go w czoło, a potem skuliła się obok i naciągnęła kołdrę,
by go przykryć.
Gdy po kilku godzinach obudziły go dreszcze i kolejna
fala mdłości, klnąc polecił jej wyjść z pokoju. Zamiast
usłuchać, podtrzymała go, pomogła usiąść i uspokajała łagodnie.
Nim kolejna dawka laudanum zaczęła działać,
wymamrotał:
- Poczekaj, niech no wyzdrowieję.
Uśmiechnęła się, słysząc te pogróżki. Z pewnością
padnie sporo gorzkich słów. Biednemu Arturowi także się
oberwie, bo nie posłuchał rozkazu. Nie mogła jednak opuścić
męża w potrzebie; żadne groźby nic tu nie pomogą.
Była z nim przez cały dzień. Po zapadnięciu zmroku poleciła
służącemu przynieść fotel i postawić go przy łóżku.
Drzemała na siedząco, czujna i wsłuchana w oddech
Edwarda. Gdy obudził się na krótko przed świtem, natychmiast
otworzyła oczy i spojrzała na niego przytomnie.
- Moja droga, dostaniesz za swoje - powiedział.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Edward
spełnił swoją groźbę i surowo ukarał Belle
za nieposłuszeństwo. Przez cały następny tydzień był drażliwy,
ponury i wyjątkowo arogancki. Ilekroć ją widział,
przynajmniej raz podkreślał z naciskiem, że nie wolno zakłócać
mu spokoju, kiedy nadejdzie atak choroby. Gdy
słuchała tych napomnień z niezmąconym spokojem, irytował
się jeszcze bardziej.
- Odprawię cię, nie dając ani grosza, jeśli ośmielisz się
sprzeciwić po raz wtóry! - grzmiał pewnego wieczoru
przy kolacji.
Rzuciła mu pobłażliwe spojrzenie, które tylko pogorszyło
sytuację. Nie mógł spokojnie usiedzieć na krześle.
- Nie bądź taka harda - burknął. - Wiem, co myślisz.
Kiedy tracę siły, nie mogę ci niczego zabronić, więc i tak
zrobisz swoje. Ale przyrzekam, że jeśli zobaczę cię w pokoju,
gdy... poczuję się gorzej, każę spakować twoje rzeczy
i w mgnieniu oka wrócisz do zajazdu!
- Nie możesz tego zrobić - odparła, żując starannie
mięso. - W kontrakcie brak takiej klauzuli.
- Proszę? -
Edward
wstał. - A więc do tego doszło!
Kpisz sobie ze mnie, ty mała spryciaro! Zasłaniasz się
kontraktem, żeby mnie szantażować! To ci nie ujdzie na
sucho!
Bella spokojnie jadła kurczaka.
- W naszej umowie jest czarno na białym, że mam się
tobą opiekować. Sam wprowadziłeś tę klauzulę.
Edward bezgłośnie poruszał ustami, a ona jadła dalej.
Nie zwracała uwagi na jego gniewne pomruki i groźby.
Od czasu do czasu podnosiła wzrok, rzucając mu przyjazne
spojrzenie. Wstał od stołu, potarł dłonią usta i zacisnął
powieki. Złość i poczucie bezsilności sprawiły, że miał
wrażenie, iż znalazł się w pułapce.
- Edwardzie, przestań się denerwować. To może wywołać
nawrót choroby. - Dopiero gdy poczuł jej dłoń na
ramieniu, zdał sobie sprawę, że do niego podeszła.
- Czy to nie dość, że wkrótce umrę, że nic mnie już
w życiu nie czeka, że nie zobaczę swego dziecka? Dlaczego
chcesz mnie upokorzyć? Zostaw mi resztkę godności
- powiedział, nie odwracając się do niej.
Długo milczała.
- Choroba ci jej nie odbiera - odparła wreszcie cicho.
Nie masz się czego wstydzić.
- Czyżby? - Spojrzał na nią z ukosa. - Marna z ciebie
obserwatorka. Całe moje życie jest haniebne. Gdybym był
zdrowy na umyśle, rozpaczałbym z tego powodu, ale rozpusta
najwyraźniej rozmiękczyła mi mózg. Teraz płacę za
swoje grzechy i umieram powoli, choć nie dokonałem niczego.
Niektórzy mówią, że kara dosięgła właściwego
człowieka.
- To bzdura, Edwardzie! - Zdziwił go ten stanowczy
ton. - Tak wiele ci zawdzięczam. Chcę się za to odpłacić.
- Już to czynisz, cara mia. Każdej nocy.
- Naturalnie. - Oczy jej zabłysły, a nozdrza się rozdęły.
- W łóżku jestem posłuszna i uległa. Robię, co do mnie
należy. Kiedy spłodzisz ze mną dziecko, wypełnię co do
joty swoje zobowiązania. Rewanżujesz się, dając mi prezenty:
biżuterię, stroje, pieniądze. - Cofnęła się.
Z przerażeniem stwierdził, że jej oczy są pełne łez,
Nie sądził, że ta silna kobieta towarzysząca mu bez lęku
w najgorszych chwilach, szczera aż do bólu, rozpłacze się
w jego obecności. Po chwili dodała ledwie słyszalnym
głosem:
- To oznacza, że jestem dziwką.
Odwrócił się natychmiast. Boże miłosierny, taka myśl
nie postała mu w głowie.
- Bello, nie możesz...
- Ale to prawda. Skoro nie uważasz mnie za swoją żonę,
kim jestem? Jeżeli poza sypialnią nic dla ciebie nie
znaczę, czyni to ze mnie zwykłą utrzymankę. Zasługuję
na twoją pogardę.
Skąd ten pomysł? Na Boga, czyżby nie rozumiała, że
z nich dwojga to nim należy gardzić? Gdy się odwróciła,
przyciągnął ją do siebie. Nie stawiała oporu. Nigdy mu
siebie nie broniła. Zawsze była uległa. Mimo to jakiś wewnętrzny
głos ostrzegał go, że nie jest tak łagodna i bezinteresowna,
jak się wydaje. Zadbała o stały dochód i sama
poprosiła o pieniądze, gdy zwlekał z wypłatą. Nie odrzuciła
żadnego z podarunków; w ogóle się przed nimi nie
wzbraniała. Jak mógł zapomnieć, że poślubiła go dla pieniędzy!
Przygarbił się nagle. Na nic się zdadzą wszelkie
zapewnienia.
- Na pewno mnie za to nienawidzisz - odparł, a Bella
dumnie uniosła głowę. - Skoro uważasz się za dziwkę,
to oczywiste, że stałaś się nią przeze mnie. Prawdziwa
z ciebie męczennica.
- Nic o mnie nie wiesz, Edwardzie, chociaż kazałeś
wszystko należycie sprawdzić. Nie masz pojęcia, czemu
chcę przy tobie czuwać, kiedy jesteś chory.
- Słucham uważnie. - Zaschło mu w ustach.
Długo patrzyła na niego ze smutkiem.
- I tak nie uwierzysz...
- Co chcesz przez to powiedzieć? - burknął ze złością
świadomy, że bliska jest odkrycia jego skrzętnie skrywanych
obaw. - Że ci na mnie zależy?
- Tak. - Westchnęła gwałtownie i spojrzała na niego
oczyma zranionej łani. - Bardzo się do ciebie przywiązałam.
- Ciekawe, czy zmienisz zdanie, jeśli przestanę wypłacać
ci pensję, gdy przyjdzie ci nosić łachmany, a twoja rodzina
będzie marznąć zimą w ruderze, z której tu przyszłaś
- spytał wbrew sobie.
Uniosła ramię tak szybko, że tego nie dostrzegł. Poczuł
ból, gdy otwartą dłonią uderzyła go w twarz raz i drugi.
- Gratuluję! - rzuciła bez tchu. - Zdołałeś mnie
w końcu przekonać, że naprawdę jesteś nikczemnikiem.
To dla ciebie oczywiście powód do dumy. Jeśli chcesz,
żebym się przyznała do pomyłki, proszę bardzo. Źle cię
oceniłam. To błąd, że mi na tobie zależało. Mam nadzieję,
że jesteś zadowolony.
Odwróciła się i pobiegła do drzwi. Policzki nadal paliły
go od uderzenia, a wściekłość zaćmiewała mu umysł. Bella
przystanęła, odwróciła się i dodała:
- Kolejny miesiąc dobiega końca. Mam nadzieję, że
pieniądze dostanę na czas. Nie zamierzam się o nie upominać
po raz drugi.
Ta uwaga sprawiła, że mimo woli ruszył za nią. Jednym
ruchem chwycił ją, przycisnął do zamkniętych drzwi na
parł na nią całym ciałem.
- Jeśli chcesz dostać pensję, droga żono, musisz na nią
zapracować w łóżku jak prawdziwa dziwka.
Próbowała się wyrwać, ale objął ją mocniej, a gdy odchyliła
się do tyłu, pocałował zachłannie. Poczuł ból.
Ugryzła go! To niesłychane! Cofnął się odruchowo.
- Zostaw mnie w spokoju! Nienawidzę cię! - krzyknęła.
- Ach tak - rzucił groźnie. - Jesteś pełna sprzeczności.
Przed chwilą słyszałem, że bardzo ci na mnie zależy, teraz
mówisz o nienawiści. Zapewniam, że nie jesteś odosobniona.
Mam dziesiątki wrogów.
- Czemu się tak zachowujesz? - odparła. - Dlaczego
postępujesz jak łotr?
- To moja prawdziwa twarz - mruknął, całując ją namiętnie.
Opierała się tylko przez chwilę, a potem oddała pocałunek,
krzyknęła rozpaczliwie i rzuciła się w jego ramiona.
Mógł ją wziąć natychmiast, ale jakiś wewnętrzny głos
ostrzegał, że trzeba uchronić ją przed takim upokorzeniem.
Służba kręciła się w pobliżu. Powinna zostać ukarana,
ale nie mógł pozwolić, by inni źle o niej myśleli.
Chwycił jej ramię i pociągnął ku schodom, co zapewne
wyglądało dziwnie, ale na szczęście nikt ich nie widział.
Wpadł do sypialni i zamknął drzwi na klucz.
Spojrzała na niego buntowniczo. Włosy miała w nieładzie,
ale jasne pukle podkreślały olśniewającą urodę. Gdy
rozchyliła wargi, nie był w stanie oprzeć się pokusie. Poczuł
żal i niewiele brakowało, by padł przed nią na kolana,
ale było za późno, żeby się wycofać. Zrobił kilka kroków
w jej stronę. Wyciągnęła do niego ręce i szepnęła, niemal
dotykając ustami jego warg.
- Jesteś podły.
Wiedział, że to prawda. Był obmierzłym tchórzem.
Rozebrał ją pospiesznie, a niecierpliwe dłonie dotknęły jej
piersi i ud. Pomogła mu zerwać ubranie i nadzy padli na
łóżko. Z jękiem objęła niecierpliwie jego biodra. Wszedł
w nią od razu. Poraziła go rozkosz; poczuł się nagle bezpieczny
w jej mocnym uścisku, Bella zachęcająco poruszyła
biodrami, a on podjął rytm. Po chwili zatracił się
w nagłej ekstazie, wsłuchany w jej szybki oddech. Czuł,
jak znieruchomiała i wydała jeden urywany krzyk. Przytulił
się do niej, z trudem chwytając powietrze.
Bella zapatrzyła się w sufit. Nie odwracając od niego
wzroku, zapytała:
- Czy tego ode mnie chciałeś, mój mężu?
- Bello, ja... - Omal nie jęknął. Co miał jej powiedzieć,
skoro nie wiedział, jakie sekrety kryje w sercu?
Wstała, pozbierała swoje rzeczy i zostawiła go samego.
Gdy wróciła do siebie, przeszła od razu do salonu i ze
schowka pod poduszką krzesła wyjęła czarne etui. Nie zaglądając
do środka, wsunęła je do kieszeni płaszcza. Jutro
się dowie, jak sprzedać naszyjnik. Niech diabli porwą
Edwarda i jego matkę. James pojedzie do sanatorium. Po
to znalazła się w tym domu.
Rozmyślając gorączkowo, umyła się starannie w zimnej
wodzie. Czemu tak postąpił? Jak mogła tak reagować
na jego karesy, skoro zachował się jak zwierzę? To
potwór - odrażający, straszny i pozbawiony ludzkich
uczuć. W takim razie czemu go pragnęła? Dlaczego ją pociągał,
choć usłyszała dziś tyle gorzkich słów? Bezpodstawne
oskarżenia pobudziły tylko jej żądzę. W głębi ducha
łudziła się dotychczas, że Edward ma dobre serce
i tylko udaje okrutnego egoistę, a przecież stał się nim dziś
wieczorem.
Nie potrafiła zrozumieć ani jego, ani siebie. Zmieniła
się nie do poznania. Była tak zaabsorbowana Edwardem.
że zapomniała o powinnościach wobec Jamesa. Musi bez
wahania sprzedać naszyjnik i nie bacząc na koszty, wysłać
brata do najlepszego sanatorium. Pora wziąć się w garść,
nim będzie zgubiona na wieki.
Edward nie wiedział do tej pory, czym są wyrzuty sumienia
i poczucie winy. Powtarzał to sobie, spoglądając
przy śniadaniu na puste miejsce żony. Odżyły dawne
wspomnienia, a znajomy głos zabrzmiał tak wyraźnie,
jakby ktoś szeptał mu do ucha.
Łotr.
Wstał od stołu. Stracił nagle apetyt i ruszył do swego
gabinetu. Przytulne, znajome wnętrze okazało się marną
kryjówką. Dziwny niepokój dręczył go nadal - tak samo
jak przed chwilą przy stole i w sypialni zaraz po przebudzeniu.
Otworzył szklane drzwi i wyszedł na kamienny taras.
Wiatr zwichrzył mu włosy. Czuło się już zimowy
chłód. Nogi same niosły go ku starannie wytyczonym
ścieżkom ogrodu, gdzie dawniej czuł się jak w niebie. Rabaty
sprawiały wrażenie zaniedbanych, zwiędłe kwiaty
oraz suche liście leżały na ziemi grubą warstwą i szeleściły
pod butami.
Nikczemnik.
Trzeba ją przeprosić. Musi to zrobić. Powiedział za dużo.
To niewybaczalne.
Egoista.
Przekonywał się, że niepotrzebnie robi sobie wyrzuty
i poczuwa się do winy. Cóż z tego, że zranił jej uczucia?
A jednak wciąż miał przed oczyma smutną twarz. Na myśl
o tym robiło mu się ciężko na sercu.
Jego życie nie miało wartości. Niczego nie dokonał. Po
co teraz zastanawiać się nad uczuciami? Od dawna gardził
sobą, lecz niespodziewanie odkrył, że sprawia mu to przykrość.
Miał świadomość, że marzenia są niebezpieczne, dlatego
się ich wystrzegał. Teraz jest przy nim Bella. Stanowiła
nieodpartą pokusę, której z trudem się opierał, ale nie
mógł przyjąć daru, który mu przyniosła. To ukojenie dla
innego mężczyzny.
Czyżby?
Z westchnieniem popatrzył na szczególnie zaniedbany
klomb. Przykucnął i gołymi rękami zaczął wyrywać
chwasty. Po chwili wyprostował się, zdjął płaszcz i zabrał
się do pracy.
Trzy godziny później był jeszcze w ogrodzie.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Pani Irina Cameron upiła łyk herbaty. Bella podsunęła
jej paterę z ciastkami.
- Musi pani spróbować. To specjalność Bronson, naszej
kucharki.
- Naprawdę? - Pulchna kobieta patrzyła na górę kruchych
ciasteczek, pączków oraz cytrynowych babeczek.
- Spróbuję.
Bella uśmiechnęła się lekko, gdy wzięła po jednym
z każdego rodzaju i położyła na swoim talerzyku. Nieśmiała,
łagodna kobietka była żoną miejscowego pastora.
Tłumaczyła spłoszona, że odwiedziła młodą hrabinę
Masens, by spytać, jak sobie radzi. Bella oczekiwała
dociekliwych pytań, ale pani Cameron wcale nie
była wścibska. Po chwili stało się oczywiste, że nie szuka
tematu do plotek, lecz uznała tę wizytę za swój obowiązek.
- Tęskni pani za Londynem? - zapytała z pełnymi
ustami. Miała doskonały apetyt.
- Raczej nie, ale brakuje mi rodziny. Do niedawna moi
najbliżsi mieszkali w okolicy, ale teraz pojechali w odwiedziny
do przyjaciół.
Matka i brat byli już w Szwajcarii, w jednym z najlepszych
europejskich sanatoriów, poleconych im przez leka
rza.
Bella skontaktowała się wcześniej z londyńskim
jubilerem, który przysłał list na adres zajazdu i niezwłocznie
przyjechał, zwabiony obietnicą sprzedaży cennego
klejnotu. Kiedy go ujrzał, zachwycony prawie się nie targował
i natychmiast wypłacił żądaną sumę. Kilka dni
później James i Renne wyjechali nieświadomi, jak zdobyła
pieniądze na kurację.
- Szczęśliwcy! Z pewnością smutno pani bez nich, ale
taka jest dola mężatek: dom to nasza przystań.
Bella uświadomiła sobie nagle, że rodowa siedziba
Callenów przypomina swego właściciela; są tu przestronne
i chłodne pomieszczenia, na przykład wielki salon,
ale nie brakuje przytulnych zakątków. Najbardziej lubiła
mały salonik i swoją sypialnię, gdzie było zawsze ciepło
i miło.
- Hawking Park to śliczny pałac - powiedziała Irina.
- Te marmury, posągi. Po prostu dech zapiera!
- Doskonale panią rozumiem. - Uśmiechnęła się i taktownie
odwróciła wzrok, gdy Iriny ukradkiem zlizywała
z palców dżem truskawkowy.
- Ależ to hrabia Callen! - usłyszała nagle stłumiony
okrzyk. Wilgotna dłoń znieruchomiała przy ustach. Bella
podniosła głowę i ujrzała swego męża ubranego
w proste wełniane spodnie i rozpiętą luźną koszulę. Rozchylone
poły odsłaniały muskularny tors, wiatr zwichrzył
czuprynę, a skroń była ubrudzona ziemią.
Bella nie wiedziała, czego się po nim spodziewać.
Edward zawsze był nieprzewidywalny, ale ostatnio stał się
dla niej prawdziwą zagadką. Obserwował ją nieustannie.
Czasami w jego spojrzeniu widziała łagodną tęsknotę, innym
razem zielone oczy podobne do zimnych szmaragdów
wyrażały jawną niechęć.
- To pani Irina Cameron. Pamiętasz ją, prawda?
Wstrzymała oddech, czekając, aż zdradzi, w jakim jest
nastroju. Na urodziwej twarzy pojawił się ujmujący
uśmiech. Edward podszedł, ujął dłoń żony pastora i skłonił
się nisko.
- Oczywiście. Jak się pani miewa?
Bella uznała, że będzie dziś aż nadto czarujący. Zerknął
na nią z porozumiewawczym uśmiechem, a w zielonych
oczach zalśniły diabelskie ogniki. Miała złe przeczucia.
- Kochanie - powiedział, jakby chciał się przywitać.
Podszedł bliżej, objął ją w talii, pochylił głowę i pocałował
w usta. Nie mogła nic na to poradzić, bo nie śmiała
go odepchnąć; zresztą trudno się oprzeć pokusie. Pocałunek
był rozkoszny, ale obserwowała ich przecież zbita
z tropu pani Cameron. Zapewne utwierdziła się w przekonaniu,
że hrabia jest człowiekiem bez moralnych hamulców,
jeśli w salonie, w obecności gościa, bez skrępowania
całuje żonę, jakby znajdował się w zaciszu sypialni.
- Proszę mi wybaczyć. - Uniósł głowę i popatrzył na
nią. - Byłem w ogrodzie. Mamy dziś piękną pogodę. -
Zachowywał się protekcjonalnie, ale z wdziękiem, dlatego
pastorowa nie była tego świadoma.
- Zrobiło się chłodno, panie hrabio. - Wytarła dłonie
w serwetkę, zdradzając niepokój i zdenerwowanie. - Jak
rozumiem, bawił się pan w ogrodnika.
- Owszem. Nie ma to jak wysiłek na świeżym powietrzu.
- Nadal obejmował w pasie Belle, nie dając jej usiąść.
Speszona pani Cameron poderwała się i oznajmiła,
że na nią już pora. Edward pożegnał się, podszedł do stołu
i sięgnął po kawałek ciasta. Zerknął na panie i wzruszył
ramionami.
- Uwielbiam słodycze. Właśnie nabrałem ochoty na
coś smacznego.
Wypowiedział te słowa takim tonem, że zabrzmiały
nieco dwuznacznie. Irina Cameron zrobiła wielkie oczy
i ruszyła w stronę drzwi. Bella odprowadziła ją i pomogła
znaleźć płaszcz. Po chwili stanęła na progu salonu
z rękoma opartymi na biodrach.
- Jesteś z siebie zadowolony? - Spytała rzeczowo.
Edward usiadł, opierając lewą stopę na prawym kolanie,
odchylił się do tyłu i odgryzł spory kęs cytrynowej babeczki.
- Owszem, i to bardzo.
- Najchętniej rzuciłabym w ciebie paterą. - Uniosła
w górę ramiona.
- Jestem poważnie zaniepokojony, Cara. Ostatnio widzę
u ciebie skłonność do gróźb i przemocy.
- Czemu byłeś grubiański wobec pani Cameron? To
urocza sąsiadka.
- Jest nudna. - Wzruszył ramionami i zrobił krok do
przodu, jakby ruszał do ataku.
- Nie, Edwardzie, to raczej ty wszystkich zanudzasz.
- Nie martw się, kochanie - odparł, mrużąc oczy. -
Wkrótce uwolnisz się od mego towarzystwa.
- Nie waż się grać na moich uczuciach! - krzyknęła, tupiąc
nogą. Odwróciła się i pobiegła do siebie. Mocno trzasnęła
drzwiami sypialni. Miała nadzieję, że gdy Edward usłyszy
ten huk, z jego twarzy zniknie chełpliwy uśmieszek.
Nadeszła zima. Wcześnie spadł pierwszy śnieg, i dlatego
Jasper trzy dni przesiedział w Hawking Park. Z powodu drażliwości
starszego z braci raz po raz wybuchały kłótnie; podniesione
głosy niosły się echem w pałacowych korytarzach,
a potem Edward przesiadywał sam w gabinecie.
Obecność gościa miała zbawienny wpływ na Belle,
bo mogła się dzięki temu trzymać z dala od męża. Jasper
grał z nią w szachy, kpił z brata i wnosił nieco radości do
ponurego domu.
Pewnego wieczoru, gdy na zewnątrz hulał północny
wiatr, siedzieli w salonie pochyleni nad szachownicą.
Edward zamknął się w gabinecie. Bella cieszyła się, że
nie musi znosić jego humorów, ale trochę za nim tęskniła.
Bywał przecież uroczym kompanem. Jasper, wpatrzony
w czarne figury, pocierał dłonią usta. Uświadomiła sobie,
że Edward ma identyczne przyzwyczajenie.
- Jeszcze trzy posunięcia i będzie szach - oznajmiła.
Spojrzał na nią, z trudem ukrywając niezadowolenie.
Ze zdziwieniem stwierdziła, że jest mocno zirytowany.
Pokonała go po raz trzeci i skończyła partię tak, jak zapowiedziała.
- Zagramy raz jeszcze? - spytał Jasper, ustawiając figury
z kości słoniowej.
- Odłóżmy to do jutra - odparła, postanawiając sobie
w duchu, że następnym razem da mu wygrać. Czuła się
zmęczona. Rzucił jej badawcze spojrzenie, ale zdobył się
na uśmiech.
- Pozwól mi na rewanż. Co powiesz na mały zakładzik?
- Nie gram dla zysku. - Roześmiała się nerwowo.
- Minimalna stawka! Gra będzie ciekawsza.
- To nie jest dobry pomysł - odparła, zaskoczona jego
natarczywością. - Jutro będziesz miał okazję do rewanżu.
- Jeśli pogoda się poprawi, chciałbym rano wyjechać.
Zagrajmy teraz.
- Zgoda, ale nie będzie żadnych zakładów - ustąpiła
w końcu.
Po trzecim posunięciu z gabinetu dobiegł stłumiony
krzyk. Oboje zerwali się na równe nogi.
- Co się do diabła... - Jasper ruszył w stronę drzwi.
- Edward! - Minęła go i wybiegła na korytarz.
Zarówno do salonu, gdzie grali w szachy, jak i do gabinetu
pana domu wchodziło się z okrągłego holu. Drzwi
były otwarte, a służba biegała tam i z powrotem. Bella
przystanęła na progu, niepewna, jak postąpić. Spojrzała na
Jaspera, który pobladł, jakby zobaczył ducha. W środku
ktoś zawołał:
- To krew! Wezwijcie lekarza! - Stłumiony głos mamrotał
coś z oburzeniem. Edwardowi nie podobał się ten pomysł.
Krew. Bella podjęła już decyzję, nie bacząc na konsekwencje.
Wpadła do gabinetu i natychmiast się cofnęła,
widząc męża niesionego ku schodom przez trzech służących.
Tracił przytomność, ale spojrzał tak, jakby chciał ją
uderzyć. Po chwili wahania ruszyła za nim.
- Zabierzcie ją stąd - jęknął chrapliwie. Zdawała sobie
sprawę, że złamanie tego zakazu to czyste szaleństwo;
wyraźnie zapowiedział, że kiedy jest chory, żona nie ma
prawa się do niego zbliżać. Z drugiej strony czy może ją
spotkać coś gorszego niż takie traktowanie? Skoro pokazała
się krew... Natychmiast podeszła bliżej.
Twarz miał spoconą. Bez namysłu uniosła brzeg sukni
z cienkiej różowej wełny i otarła mu czoło. Popatrzył na
nią wrogo.
- Pozwól sobie pomóc - szepnęła. Gdy uniósł ramię,
w jej serce wstąpiła nadzieja, ale odepchnął ją. Zrozpaczona
cofnęła się i pochyliła głowę, by nie patrzeć na męża,
którego służba z trudem wnosiła po schodach.
- Na pewno wyzdrowieje. Zawsze dochodzi do siebie.
Tym razem również tak będzie. - Jasper podszedł bliżej
objął ją ramieniem i zaprowadził do salonu. Napełnił kieliszek
mocnym koniakiem.
- Wypij, to ci dobrze zrobi - polecił i sam także się
pokrzepił.
- Jak długo choruje? - zapytała.
- Niecały rok. - Jasper stał przy kominku i patrzył
w ogień.
- Radził się lekarza? A jeśli...
- Był u kilku - przerwał. - Są bezradni. Twierdzą, że
to niewydolność serca. Jest za słabe. Edward ma to po ojcu,
który umarł dziesięć lat temu. Objawy są podobne.
Bella odetchnęła głęboko.
- Ile mu pozostało...
- Ojciec chorował wiele lat. - Jasper obserwował ją
przez chwilę. - U Edwarda... Pogorszenie następuje znacznie
szybciej. Mówią, że to nie potrwa długo.
Ukryła twarz w dłoniach.
- Pani hrabino - usłyszała głos Artura, podniosła więc
głowę. - Proszę za mną.
- Edward nie żyje? - Jasper podbiegł do nich. Mięśnie
miał napięte, twarz wykrzywił strach. Kamerdyner pokręcił
głową.
- Nie, proszę pana, ale źle z nim. To ciężki atak. Pani
hrabina musi nam pomóc. Tak będzie najlepiej dla chorego.
- Prosił, żebym przyszła? - spytała z nadzieją.
Artur musiał ją rozczarować.
- Nie, ale moim zdaniem pani obecność doda mu sił.
Potem niech mnie wini za nieposłuszeństwo.
Bella słuchała go ze łzami w oczach. Artur był
szczerze przywiązany do Edwarda i gotowy zrobić wszystko
dla jego dobra, choćby to miało się dla niego źle skończyć.
- Pójdę z tobą - powiedziała - obawiam się jednak, że
przyjdzie mi za to odpokutować. Zresztą niech się dzieje
co chce.
Pospiesznie, niemal biegiem, pokonała schody. Zdyszany
Artur pędził za nią. Gdy wskazał pokój sąsiadujący
z jej sypialnią, bez namysłu weszła do środka. Edward leżał
bezwładnie na posłaniu, okryty prześcieradłem do pasa.
Tors był nagi. Gdy położyła mu dłoń na czole, poruszył
się lekko. Gorączkował. Uniósł powieki, ale oczy miał
szkliste, a spojrzenie rozbiegane. Próbował dźwignąć
ciężką głowę.
- Kto...
- Spokojnie, Edwardzie, to ja. Odpocznij. Zostanę przy
tobie.
Opadł na poduszkę. Bella sięgnęła po butelkę laudanum.
- Zażyjesz lekarstwo? Brałeś je przedtem?
Nie odpowiedział. Bała się, że przedawkuje, więc odstawiła
miksturę. Edward rzucał się na posłaniu. Gdy odsunął
prześcieradło, w blasku świec ujrzała spocone, nagie
ciało. Próbowała go przykryć z obawy, że się przeziębi,
- Ty kusicielko - jęknął - zostaw mnie w spokoju. -
Spojrzał na nią, mrużąc oczy. - Jean?
- To ja, Bella.
- Czemu ze mnie drwiłaś? Byłem taki młody.
- Mnie podejrzewasz o drwinę? Jestem twoją żoną,
mam na imię Bella.
- Byłaś piękna. - Zacisnął powieki i westchnął. - Tak
bardzo cię kochałem.
Po chwili zasnął. Bella czuwała przy nim i uspokajała,
przemawiając łagodnie. Ogarnięta zazdrością, zastanawiała
się, kim jest tajemnicza Jean.
Obmyła Magnusa gąbką umoczoną w chłodnej wodzie.
Szeptała do niego czule. Chwilami odzyskiwał przytomność,
potem znowu majaczył. Wołał ojca i rozpaczliwie
błagał o przebaczenie. Wstrząśnięta udała, że jest starym
hrabią, i bez wahania odpuściła choremu wszystkie grzechy,
które dręczyły jego sumienie. To wystarczyło, by odzyskał
spokój. Oddychał płytko, ale z zadowoleniem
stwierdziła, że usnął. Przytuliła głowę do szerokiej piersi
jak wówczas, gdy się kochali, i leżała tak, wsłuchana
w mocne, rytmiczne uderzenia. Czy to możliwe, by mężczyzna
tak silny i pełen życia cierpiał na niewydolność
serca? Wiedziała, że ta podstępna choroba dotyka ludzi
z pozoru zdrowych i w krótkim czasie powoduje wyniszczenie
organizmu. To samo czeka Edwarda, nawet jeśli
będzie walczył do końca.
Całą noc siedziała przy jego łóżku, nawet nie zmrużywszy
oka. Rano nakarmiła go bulionem i umyła chłodną
wodą, by zbić gorączkę. Na chwilę otworzył oczy.
- Bella?
- Jestem przy tobie - odparła i dotknęła jego policzka,
uradowana, że nareszcie ją poznał i przestał majaczyć.
Wzrok nadal miał szklisty.
- Jesteś taka piękna. Trudno ci się oprzeć. Będę za tobą
bardzo tęsknił. - Spojrzał przytomniej i uśmiechnął się. -
Naprawdę tu jesteś.
- Tak, Edwardzie. Zostanę, póki mnie nie wypędzisz.
- Nie odchodź - mruknął.
Łudziła się, że już nie bredzi w gorączce i naprawdę
życzy sobie jej obecności. Gdy zasypiał, pochyliła się
i szepnęła mu do ucha.
- Bardzo mi na tobie zależy.
Wymamrotał coś, ale nie rozumiała słów. Potem zapadł
w sen. Odsłoniła okna i zimowe słońce rozjaśniło pokój. Był
piękny dzień, a jej oczy napełniły się łzami, gdy pomyślała,
że pewnie wybraliby się na konną przejażdżkę, gdyby nie
atak. Siedząc przy łóżku Jamesa, także myślała czasem
z wściekłością o podstępnej chorobie i kaprysach losu, choć
wiedziała, że ten bunt na nic się nie zda. Nagle przypomniała
sobie, co mówił o Jean. Kochał ją, więc czemu się z nią
nie ożenił? Ta myśl nie dawała jej spokoju. Kim jest ta kobieta
i gdzie teraz przebywa? Nic dziwnego, że przywiązanie
Belli nic dla niego nie znaczy, skoro kocha inną.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
- Nareszcie się obudziłeś! - powiedziała uradowana
Bella.
Edward
nie odpowiedział. Był jeszcze słaby, lecz
od razu spostrzegł, że wygląda ślicznie tego ranka. Miała
na sobie suknię barwy kwiatu lawendy, podkreślającą
szczupłą talię i kształtny biust. Jedwabna spódnica szeleściła
kusząco, gdy Bella podbiegła do łóżka. Uśmiechnęła
się, a on od razu zapragnął ją pocałować.
- Wyglądasz dziś znacznie lepiej - powiedziała, dotykając
jego czoła. Chłodnymi palcami odgarnęła niesforny
kosmyk.
- Byłaś tu przez całą noc? - spytał.
- Tak. Przyszłam, gdy Artur zrobił już, co należało,
i po prostu czuwałam przy tobie.
Położył rękę na głowie tam, gdzie czuł tępy ból, który
dokuczał mu zawsze po nawrocie choroby. Takie same objawy
miewają palacze opium. Przywykł do tej dolegliwości
i prawie nie zwracał na nią uwagi.
- Nic nie pamiętam.
- Przedwczoraj miałeś atak.
- Chorowałem przez dwa dni?
- Nie denerwuj się. Niestety, tym razem twój stan bardzo
się pogorszył. Długo byłeś nieprzytomny.
Patrzył z zachwytem na jej włosy, lśniące jak białe złoto
w blasku słońca. Niezwykły kolor, wyjątkowy i cudowny
-jak wszystko w tej uroczej istocie.
- Nieprzytomny, powiadasz? Miałem dziwne sny. Nie
pamiętam ich treści. Potrafię odtworzyć tylko strzępy, ale
daremnie próbuję ująć je w słowa.
- Majaczyłeś - wyjaśniła.
Edward jęknął. Bóg raczy wiedzieć, jakie bzdury wygadywał,
gdy nie panował nad swoim umysłem.
- Co mówiłem?
- Bełkotałeś. Jak zwykle w takich przypadkach rozumiałam
tylko pojedyncze słowa - stwierdziła bagatelizującym
tonem, a Edward od razu się rozchmurzył. Po chwili
dodała ostrożnie: - Cieszę się, że nie jesteś na mnie
wściekły. Chciałam cię pielęgnować w chorobie. Każda
żona ma takie prawo. Czy możesz to przyznać, jeśli nie
ze względu na swoje dobro, to przynajmniej z uwagi na
mnie?
- Masz rację - powiedział w końcu z ociąganiem. -
Twoja obecność była dla mnie prawdziwą pociechą. - Popatrzył
na sufit. - Jesteś żoną samowolną i upartą, więc
nie mam wyboru: muszę ustąpić.
- Myślałam niedawno o naszej wycieczce nad strumień
- oznajmiła, siadając na brzegu posłania i podskakując
jak rozdokazywany dzieciak. - Pamiętasz? Jesienią
pokazywałeś mi swoje ulubione miejsce. - Gdy skinął
głową, dodała: - W zimowej szacie, pod śniegiem na pewno
wygląda pięknie. Może pojedziemy tam konno, gdy
poczujesz się lepiej.
Rzucił jej karcące spojrzenie.
- Chcesz, żebym spełnił obietnicę i kochał się z tobą
pod gołym niebem. - Z rozbawieniem przyglądał się rumieńcom
na jej policzkach.
- Jest okropnie zimno!
Zdziwił się, gdy zobaczył uśmiech na jej twarzy. Wziął
ją za rękę i musnął wargami palce.
- Zapewniam, że nie czułabyś chłodu.
Roześmiała się, a Edward jej wtórował. Ze zdziwieniem
stwierdził, że wcale nie jest na nią zły, chociaż go
nie posłuchała. Trudno mu było przyjąć jej pomoc, ale nie
wzdragał się już przed tym tak silnie jak przed kilkoma
tygodniami. Decydowała za niego; po raz pierwszy od
wielu lat zdany był na pomoc osoby, której nie musiał płacić
za troskliwość i opiekę. Zaszła w nim ogromna zmiana,
której nie potrafił wyjaśnić, lecz zarazem nie czuł się
skrępowany.
Bella nagle spochmurniała.
- Bardzo mi przykro, Edwardzie, ale mam złą nowinę.
W ubiegłym miesiącu nie poczęliśmy dziecka.
Był rozczarowany, lecz tego nie okazał.
- W takim razie powinniśmy nadal dokładać starań.
- Doskonale wiem, co ci chodzi po głowie. - Z czułością
dotknęła jego ramienia. - Skoro czeka cię spory wysiłek,
musisz dobrze wypocząć.
- Nie znoszę, jak inni mnie rozpieszczają - marudził.
- Jestem głodny i mam dość leżenia w łóżku.
- Kazałam podać śniadanie, ale musisz leżeć. Pozwolę
ci wstać dopiero, gdy odzyskasz siły.
Chciał z nią dyskutować, ale pogroziła mu palcem.
Zrezygnowany ułożył się wygodnie i skrzyżował ramiona
nad głową. To nie miało sensu, ale lubił, gdy nim komenderowała.
Z uniesionym wysoko podbródkiem i hardą miną
wyglądała ślicznie.
- Zgoda - odparł - ale pod warunkiem, że pojedziesz
ze mną nad rzekę, jak tylko odzyskam siły.
Położyła rękę na sercu i skinęła głową, a następnie pociągnęła
taśmę dzwonka. Edward był zachwycony jej towarzystwem,
ale chętnie zostałby sam na kilka chwil, by
mieć czas na przemyślenie i uporządkowanie dziwnych
odczuć, które nim zawładnęły teraz, kiedy poczuł się lepiej.
Miał wrażenie, że mur niechęci między nimi zaczyna
się kruszyć. Połowa Londynu śmiałaby się do rozpuku,
gdyby rozeszła się wieść, że chorym hrabią Callen dyryguje
ślicznotka o słodkiej buzi, a on bynajmniej nie ma
nic przeciwko temu.
- Zawsze masz taki apetyt, kiedy dochodzisz do siebie?
- spytała, obserwując go uważnie podczas śniadania.
- Jasne - odparł z pełnymi ustami.
Gdy skończył, wzięła tacę i wyszła z pokoju. Miał wreszcie
upragnioną chwilę samotności, której tak bardzo potrzebował.
Mimo to w pierwszej chwili chciał zawołać
Belle i poprosić, aby została. Dawniej duma kazała mu
zachowywać się wobec niej z rezerwą. Chronił w ten sposób
samego siebie. Niełatwo odejść z tego świata, ale myśl
o pozostawieniu Belli była nie do zniesienia. Gdyby
pozwolił jej zbytnio się do siebie zbliżyć, gdyby poddał
się jej nieodpartemu urokowi, znalazłby się w bardzo trudnym
położeniu. Był przerażony, gdy uświadomił sobie te
prawdy, więc próbował ją za to ukarać. Została odepchnięta,
usłyszała wiele gorzkich słów i musiała ulec jego żądzy,
która natarczywie domagała się zaspokojenia, choć
próbował nad sobą panować. Krótko mówiąc, postępował
równie podle jak przez całe swoje życie.
Co najgorsze, obraził Belle, gdy wyznała, że jej na
nim zależy. Natychmiast zbeształ ją za te słowa, bo nie
mógł przyjąć ich do wiadomości, chociaż w głębi serca
pragnął jej zainteresowania.
Biedne, słabe serce. Wyśmiał lekarzy, gdy usłyszał ich
diagnozę. Nie przypuszczał, że jest niewydolne.
- Przy okazji wyszło na jaw, że je mam - mruknął.
Tkwiło na swoim miejscu i cierpiało na wiele sposobów.
Był przerażony, a zarazem uradowany tym odkryciem.
Zasnął na kilka godzin, a po przebudzeniu czuł się znacznie
lepiej. Jasper przyszedł go zobaczyć.
- Ale nas wystraszyłeś - powiedział, starając się
uśmiechnąć. - Nie rób tego więcej.
Bella pozwoliła im na półgodzinną pogawędkę,
a potem wyprosiła Jaspera z sypialni. Edward chętnie pozwalał
się tyranizować, ale miał już dość chorowania. Kazał
sobie przygotować kąpiel i ubranie. Uparł się, że na
kolację zejdzie do jadalni i usiądzie z rodziną do stołu.
Śnieg już topniał i łatwiej było podróżować. Jasper oznajmił,
że następnego dnia wyjeżdża do Londynu.
- Oczywiście pod warunkiem, że będziesz wracał do
zdrowia równie szybko jak do tej pory.
- Czuję się doskonale. Nie ma powodu, żebyś kręcił
się tutaj jak upiór w oczekiwaniu na kolejny nawrót choroby.
- Zwykle w ten sposób kpił sobie z Jaspera, który
tym razem pobladł niespodziewanie i nerwowo przełknął
ślinę.
- Racja - odparł. - Najlepiej będzie, jeśli wyjadę.
Bella wspomniała o liście, który dostała niedawno
od matki. Opowiadała ze swadą, że odwiedziny u krewnych
na kontynencie okazały się bardzo udane. Wspomniała
także o tym, jak bardzo inne dzieci zazdrościły
Jamesowi, gdy ujrzały model statku i ołowiane żołnierzyki,
które niedawno dostał w prezencie.
Edward doznał osobliwego uczucia: poczuł ciepło
w sercu i ogarnęło go wzruszenie. Po chwili namysłu uznał,
że tak reaguje człowiek, który zrobił dobry uczynek
i widzi, ile radości on przyniósł.
Wymówił się zmęczeniem i wcześnie poszedł na górę.
Nie zawiódł się w swych rachubach, jako że Bella
wkrótce powróciła do swojej sypialni. Wszedł tam, objął
ją mocno, a krew natychmiast zaczęła szybciej krążyć
w jego żyłach. Kochali się wolno i czule, miał więc dość
czasu, by przypomnieć sobie wszystkie sekrety jej ciała.
Chętnie odwzajemniała każdą pieszczotę. Gdy odpoczywali,
zamknął ją w mocnym uścisku i utkwił spojrzenie
w sufit.
- Co byś zrobiła, gdybym się z tobą nie ożenił?
- Nie wiem - odparła po chwili. - Z pewnością znalazłabym
sposób, by utrzymać rodzinę. - Uniosła głowę,
oparła podbródek na jego ramieniu i zapytała: - Czemu
mnie wybrałeś?
- Byłaś jedyną odpowiednią kandydatką.-Obrysował
palcem jej pełne usta. Otworzyła szeroko śliczne fiołkowe
oczy i zamrugała.
- Niemożliwe! Czyżby Green nie przysłał tu nikogo
prócz mnie?
- To nie było konieczne. Po co miałbym rozmawiać z innymi
kobietami, skoro podjąłem decyzję? Zresztą trzeba ci
wiedzieć, że zainteresowanie ofertą wcale nie było duże,
pewnie dlatego, że Green jest przesadnie ostrożny, a także
ze względu na moją fatalną reputację. Żadna panna z wyższych
sfer nie chciałaby mnie za męża - wyznał z szelmowskim
uśmiechem. - Zapomniałaś o plotkach?
- Często o nich wspominasz. Jesteś zadowolony, że
tak źle o tobie mówią? - zapytała, unosząc brwi. Odrzucił
głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem.
- Jasne! Są nieprawdziwe, lecz mimo to przedstawiają
mnie we właściwym świetle.
- Znów mówisz zagadkami!
Miał ochotę ją pocałować, ale musiał najpierw wyjaśnić,
o co mu chodzi.
- Dziewięćdziesiąt dziewięć procent rewelacji o mnie
to bzdury. Nieliczne historie oparte na faktach tak się
zmieniły, gdy podawano je z ust do ust, że więcej w nich
fałszu niż prawdy. - Westchnął ciężko, kiedy pojął, że rozmowa
będzie trudniejsza, niż sądził. - Nie jestem święty,
a moje życie nie było powściągliwe i godne. Z drugiej
strony jednak uważam się za uosobienie dyskrecji. Jestem
uwodzicielem, ale nie rozmawiam o swych podbojach.
Nigdy nie oszukuję, ani przy kartach, ani w interesach,
lecz gdy chcę osiągnąć cel, nie cofnę się przed niczym,
choćbym miał kogoś zniszczyć. Nie muszę chyba dodawać,
że gdy urocza kobieta daje mi do zrozumienia, że
mnie pragnie, ulegam pokusie. Z drugiej strony jednak nie
zepsułem dotychczas opinii żadnej damie. To one chętnie
opowiadają, co nas łączyło.
- A więc to nieprawda, że jakaś księżna oddała ci się
w ogrodowej fontannie podczas balu urządzonego przez
męża z okazji jej trzydziestych urodzin? - Bella kreśliła
palcem kręgi na jego piersi. Wrażenie było bardzo
przyjemne.
- Trzydziestych piątych - poprawił rzeczowo. - Poza
tym nie było żadnego balu. A wieść o fontannie się rozeszła,
bo księżna zdradziła sekret pięćdziesięciu zaufanym
przyjaciółkom. Po tamtym incydencie była z siebie bardzo
zadowolona.
- Przecież to mężatka!
- Książę jest łajdakiem, szczerze jej nienawidzi i sypia
z każdą, która się nawinie. Dlaczego ja się przed tobą tłumaczę?
Jak powiedziałem, zasługuję na swoją reputację,
choć niemal wszystko, co się o mnie mówi, to kłamstwa.
Prawda jest niestety równie odrażająca.
- W takim razie nie rozumiem, czemu wybrałeś nudne
i spokojne życie ze mną na wsi. Tęsknisz za Londynem?
Brakuje ci przyjaciół, z którymi się zabawiałeś?
- Nie - odparł bez wahania. - Myślę, że nienawidziłem
takiego życia nawet wówczas, gdy byłem dla nich
przewodnikiem na drodze wiodącej prosto do piekła. Wypełniałem
chyba swoje przeznaczenie.
- Słucham? - zawołała. - Musisz to wyjaśnić.
Czuł się dziwnie bezradny. Nie potrafił jeszcze znaleźć
właściwych słów.
- Może kiedyś, w przyszłości. Powiedziałem swojego
czasu, że umrzeć jest łatwiej niż żyć. Gdy mi powiedzieli,
że jestem śmiertelnie chory, od razu wiedziałem, co muszę
zrobić.
- Chodzi o dziecko?
- O małżeństwo. Chciałem mieć potomka z prawego
łoża, którego matka byłaby dostatecznie silna, by samotnie
go wychować. Obawiam się, że czeka cię bardzo trudne
zadanie, jeśli ten chłopiec... lub dziewczynka odziedziczy
po mnie charakter. Biedna Bella! Sądzę, że dopiero
teraz uświadamiasz sobie, jaki to marny interes.
- Skoro już wcześniej byłeś świadom, co jest dla ciebie
najważniejsze, dlaczego zwlekałeś z ożenkiem, aż się okazało,
że jesteś chory? - Bella nie pozwoliła mu zmienić
tematu.
Pogładził jej ramię, białe i gładkie niczym alabaster.
- Jak większość mężczyzn sądziłem, że mam na to
czas. Nie zapominaj, że byłem nikczemnikiem i postawiłem
sobie za cel stać się najgorszym z łotrów. Prawie mi
się udało. - Po chwili dodał spokojniej: - Długo uważałem,
że jeszcze nie pora, by się ustatkować. Może w odległej
przyszłości. Myślałem, że nie jestem wart takiego
życia.
- Kto wie, czy naprawdę tego chciałeś. - Jej głos był
łagodny i cichy.
- Chyba niczego bardziej nie pragnąłem. - Spojrzał jej
prosto w oczy. Obserwowała go przez chwilę.
- Czy to prawda, że nie znosisz dzieci?
- Proszę?
- Jasper mi o tym wspomniał.
- Twierdzi, że ja... - Edward westchnął. - To bzdura.
- Zamilkł na chwilę i dodał po chwili namysłu: - Bywają
denerwujące, ale trudno powiedzieć, że ich nie znoszę. To
zbyt mocne słowa. Po prostu nie przepadam za takimi,
które ciągle wrzeszczą, przeszkadzają i domagają się, żeby
podziwiać ich bazgrały jak prawdziwe arcydzieła. -
Bella popatrzyła na niego z wyrzutem. Nagle zdał sobie
sprawę, że mówi zbyt ostro. Boże drogi, zachował się
jak ostatni gbur! - Do diabła, Cara, nie jestem domatorem.
Zatwardziały ze mnie grzesznik skupiony na urzeczywistnieniu
egoistycznych celów. To sprawia, że brak mi czasu,
by zachwycać się dziecięcym sposobem myślenia.
- Kto ci to wmówił? - Bella była na niego zła.
- Proszę?
- Kto twierdził, że jesteś grzesznikiem i egoistą?
Skrzywił się, jakby chciał zbagatelizować te słowa.
Szkoda, że nie może jej wyznać całej prawdy. Zastanawiał
się właśnie nad tym, gdy niespodziewanie usłyszał własny
głos.
- Mój ojciec - wymknęło mu się.
Bella nie kryła oburzenia.
- To okropne! Jak można wyrażać się w ten sposób!
Moim zdaniem ojciec powinien rozmawiać z synem mądrze
i szczerze.
Edward przymknął oczy i uśmiechnął się radośnie, gdy
bez zastanowienia stanęła po jego stronie. Był tak szczęśliwy,
że postanowił przemilczeć, iż ojciec właściwie go
ocenił.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Listopad minął szybko, a Bella znów stwierdziła, że
nie jest w ciąży. To rozczarowanie oraz list od matki z pro -
śbą o pieniądze na opłacenie kolejnego miesiąca w sanatorium
sprawiły, że z początkiem adwentu popadła w rozpacz.
Wydała już na kurację Jamesa całą posiadaną gotów -
kę. Zostawiła sobie tylko małą sumę na prezent gwiazdkowy
dla
Edwarda
. Niewiele wiedziała o jego upodobaniach;
z pewnością niczego mu nie brakowało, toteż postanowiła
kupić jakiś uroczy drobiazg. W miejscowym
sklepie wypatrzyła pozłacaną szkatułkę wykładaną czerwonym
aksamitem. Urzekła ją umieszczona na wieczku
figurka tygrysa z kości słoniowej, niebezpiecznego i urodziwego
niczym jej mąż. Często porównywała go w myśli
do wielkiego kota. Zbliżało się Boże Narodzenie, a ona
raz zachwycała się prezentem, to znów dochodziła do
wniosku, że to był głupi pomysł, ale nie miała innego upominku.
Edward
czuł się doskonale. Raz tylko podczas konnej
przejażdżki z Jasperem miał niezbyt groźny nawrót choroby,
po którym odpoczywał do wieczora. Nadeszła
gwiazdka i pałac został udekorowany girlandami z ostrokrzewu
oraz pękami jemioły. W salonie stanęła trzymetrowa
jodła. Bella sama ozdabiała ją świeczkami oraz kry
ształami
ze starych żyrandoli, które znalazła na strychu.
Zapakowała prezent w kolorowy papier i położyła nad kominkiem.
Edward przyszedł do salonu, by podziwiać jej
pracę.
- Choinka! Uroczy jest ten niemiecki zwyczaj. Książę
małżonek spopularyzował go w Anglii.
- Podoba ci się nasze drzewko?
- Miło na nie popatrzeć. - Wzruszył ramionami.
- Jak spędzacie Boże Narodzenie w Hawking Park? -
wypytywała. Opowiedział o ludowej zabawie i kolędnikach
przychodzących w Wigilię z pobliskiej wsi. W świąteczny
poranek odbywała się msza, a potem było wczesny
obiad, na który Bronson podawała zawsze dorodną gęś
z pysznym nadzieniem. Zamyślił się, machinalnie sięgnął
po ozdoby i zaczął pomagać Belli, snując opowieść
o niegdysiejszych świętach.
- Matka zapraszała mnóstwo gości. Ojciec trzymał
się na uboczu i tylko się przyglądał, gdy pełniła honory
domu, a jej przyjaciele wymieniali prezenty. Takimi
ich zapamiętałem: matka otoczona kręgiem wielbicieli,
a ojciec zepchnięty w cień, jakby znaczył mniej od nich.
Kto go nie znał, pewnie by się nie domyślił, że to pan
domu.
- Jasper twierdzi, że wasza matka była czarująca - powiedziała
nieco roztargniona. W jej domu święta wyglądały
całkiem inaczej. Renne zerkała na męża i schodziła
mu z drogi, ale starała się za wszelką cenę rozweselić dzieci.
Charli, zawsze gotów do pijatyki, rzucał rozkazy, szukał
zaczepki i do wszystkich miał pretensje.
- Budziła powszechny zachwyt, co dla niej okazało się
zbawienne, ponieważ uwielbienie było jej potrzebne jak
powietrze. - Zamilkł, jakby oczyma wyobraźni oglądał
sceny z przeszłości.
- Ty również się nią zachwycałeś. - Podeszła bliżej
i dotknęła jego ramienia.
- Naturalnie - przytaknął, westchnął głęboko, popatrzył
na nią i dodał z uśmiechem: - Pewnie by cię polubiła.
- Na pewno z wzajemnością. - Ujął ją za serce tą pochwałą.
Niespodziewanie usłyszała jego śmiech.
- Nie mam pewności. Matka była dość ekscentryczna,
a jej urok okazał się niebezpieczny. Interesowała ją tylko
własna osoba, nie znała się na ludziach; mnie na przykład
uważała za przemiłego młodzieńca.
- Mam tego dosyć - stwierdziła bez złości. - Ciągle
słyszę tajemnicze uwagi o twoim podłym charakterze. Ojciec
źle o tobie myślał, ale moim zdaniem wcale nie jesteś
taki zły.
- Czyżby? Chyba dobrze mnie znasz. - Zmrużył oczy,
i objął ją w talii.
- Raczej tak. Jesteś kłamcą, mój mężu.
- Słucham?
- Obstaję przy swoim. Awanturujesz się i rzucam
groźby, ale nie mówisz serio.
- Uważasz, że jestem łagodny jak baranek? - Nie kryjąc
rozbawienia, uniósł ciemne brwi.
- Jeśli dobrze pamiętam, twoim zdaniem to mnie przypadła
rola bezbronnej owieczki. Ty jesteś kocurem, Edwardzie.
Masz siłę, przebiegłość, urodę i grację tygrysa. -
Spodziewała się, że wybuchnie śmiechem, ale przechylił
tylko głowę i zmrużył oczy.
- Ciekawe. Skoro tak mnie widzisz, muszę stanąć na
wysokości zadania.
Ucieszyła się, że z zadowoleniem słucha jej wywodów.
Może i prezent znajdzie uznanie w jego oczach?
Objął ją i mocno przytulił.
- Jak opisać ciebie? Obawiam się, że nigdy nie byłaś
bezbronną owieczką, a i obecnie takie porównanie w ogóle
do ciebie nie pasuje.
- Naprawdę?
- Tak. Mam wrażenie, że poślubiłem wilczycę w owczej
skórze.
- Wilczyca, tygrys, baranek. Hawking Park zmienia
się w ogród zoologiczny.
- Owszem. Bardzo mnie interesuje życie zwierząt,
zwłaszcza ich zwyczaje godowe. Może przedstawię kilka
przykładów?
- Jesteś zepsuty do szpiku kości. - Odepchnęła go stanowczo.
- Widzisz? Sama to wreszcie przyznałaś. Odłóż tę pracę
na później i chodź ze mną do sypialni. Przekonasz się,
Jaki ze mnie rozpustnik.
- O kim mowa? - Usłyszeli głos Jaspera. - Uwielbiam
plotki.
Bella wysunęła się z ramion męża i wygładziła
spódnicę.
- Jak ci się podoba nasza choinka? - spytała w nadziei,
że uda się szybko zmienić temat.
- Niech popatrzę. Jest naprawdę prześliczna. - Rozejrzał
się po salonie. - Dawno tu nie byłem.
- Opowiadam właśnie Belli, jak matka przyjmowała
gości. To jej ulubiony pokój. - Edward starał się nie
okazywać, że jest rozczarowany nagłym wtargnięciem
brata. - Od jej śmierci rzadko tu bywamy. Mało kto nas
odwiedza, a ten salon sprawia przykre wrażenie, gdy nie
ma w nim tłumu gości.
- Owszem - przytaknął Jasper, biorąc do ręki figurkę
z miśnieńskiej porcelany. Na widok małego arcydzieła
Bella z obawą pomyślała o skromnym podarunku.
- Skarby naszej matki - powiedział zamyślony Jasper.
Odstawił figurkę i dotknął sporej kryształowej misy.
- Pamiętasz? W dzieciństwie uważaliśmy, że służy
ptakom do kąpieli. - Edward znieruchomiał na moment
i odwrócił się po chwili. - Mama dostała ją na Boże Narodzenie
od pewnej rosyjskiej hrabiny pięknej jak z obrazka.
Przypominasz ją sobie?
Bella od razu się domyśliła, że rosyjska ślicznotka
to Jean. Z niepokojem popatrzyła na Edwarda, który
odczekał chwilę, nim spojrzał na cenny kryształ.
- Zawsze uważałem, że to paskudztwo.
- Ale warte majątek, więc mniejsza o wygląd. - Jasper
wzruszył ramionami. - A, jest i pastereczka. -
Sięgnął po filigranową statuetkę pomalowaną na różowo
i zielono. - Dostałem straszne lanie, gdy pod fortepianem
ustawiłem wokół niej żołnierzy i kazałem im ruszać
do ataku. Była Heleną Trojańską, a moi chłopcy mieli
za zadanie ją uratować. Popatrz, są jeszcze ślady tamtej
bitwy.
- Pewnie matka była na ciebie wściekła. - Bella
podeszła bliżej, by obejrzeć rysę na sukni.
- Przeciwnie. Śmiała się jak szalona i chwaliła mnie
za pomysłowość. Zostałem jednak surowo ukarany przez
ojca.
Edward
zaprotestował.
- Zmyślasz. Ojciec nigdy by cię nie uderzył. Był z ciebie
dumny.
- Wtedy mnie zbeształ. Dostałem w skórę i usłyszałem
od niego, że muszę szanować bibeloty mamy, bo jest
do nich bardzo przywiązana.
- Jakie to dziwne - odparł w zadumie
Edward
. - Nie
przywiązywała wagi do przedmiotów. Te słowa dowodzą,
że w ogóle jej nie rozumiał.
- Tak czy inaczej, miałem siniaki na zadku. - Jasper
popatrzył na Belle i dodał: - Nudzisz się, prawda?
Zaprzeczyła, bo chętnie słuchała opowieści o ich matce,
a poza tym miała nadzieję, że dowie się czegoś więcej
o rosyjskiej arystokratce, ukochanej
Edwarda
. Chciała
poznać całą prawdę, a zarazem było jej ciężko na sercu.
Bella nie chciała przyznać, że na myśl o
Edwardzie
i tamtej kobiecie odczuwa zazdrość. To Jean wołał
podczas nawrotu choroby.
- Bella?
- Tak! Przepraszam, myślami byłam daleko stąd.
Edward
popatrzył na nią z rozrzewnieniem i powiedział
cicho, żeby tylko ona go usłyszała:
- Na szczęście ciałem jesteś tu obecna. To rozkosz dla
moich oczu, a ponieważ Jasper znowu wpadł z wizytą,
obawiam się, że wolno mi tylko patrzeć. - Dodał nieco
głośniej: - Jasper zaproponował przejażdżkę. Weźmiemy
sanie. Co o tym sądzisz?
Zarumieniona spojrzała z niepokojem na szwagra.
Miała nadzieję, że nie słyszał śmiałej uwagi Edwarda. Pobiegła
na górę, by ubrać się ciepło. Włożyła suknię z grubego
aksamitu. Edward stanął w drzwiach łączących sypialnie;
ostatnio ciągle były otwarte.
- Pospiesz się, bo w przeciwnym razie wyobraźnia nie
da mi spokoju. - Miał na sobie grube spodnie i surdut
z wełnianej flaneli.
- Zajrzę do kuchni i poproszę Bronson, by nam przygotowała
gorącą czekoladę - zmieniła temat. Na schodach
odruchowo wzięła go pod rękę.
- Zadbaj o prowiant, a ja pójdę sprawdzić, czy powóz
jest gotowy. Spotkamy się w stajni.
Stanęła na palcach i pocałowała go w usta. Objął ją ramieniem
i przycisnął na moment. Z uśmiechem patrzył na
nią spod opuszczonych rzęs. W zielonych oczach tliło się pożądanie.
Natychmiast odpowiedziała na ten namiętny zew.
- Biegnij - powiedział głosem cichym i naglącym.
Pani Bronson chętnie przygotowała gorący napój.
- Święta prawda! W taki dzień trzeba się rozgrzać
przed wyprawą. Miło jest pojeździć saniami. Pogoda dopisuje,
a jeśli spadnie więcej śniegu, będziemy mieli piękne
święta.
Bella podziękowała za pomoc i wzięła koszyk,
w którym był termos z gorącą czekoladą, pierniki i mnóstwo
innych smakołyków
- Wystarczy na tygodniowy piknik! - stwierdziła ze
śmiechem. Pani Bronson rozpromieniła się, zadowolona
z pochwały.
- Panom w czasie takich spacerów dopisuje apetyt.
Nie można pozwolić, żeby zgłodnieli.
- To wykluczone, skoro mamy taką kucharkę. Zadziwiające,
że Edward i Jasper jeszcze się nie roztyli.
Bracia czekali na nią w stajni, a sanie były gotowe do
drogi.
- Obawiałam się, że potrzebne nam będą osobne sanki
na zapasy żywności - powiedziała Bella, wskazując
pękaty kosz.
Edward zachichotał i umieścił go w saniach.
- Dla Bronson każdy posiłek to poważna sprawa-tłumaczył.
- Z korzyścią dla nas - wtrącił Jasper, zaglądając pod
lnianą serwetkę. - Pierniki!
Wsiedli i pomknęli gładko po śniegu przez pola i cichy
las. Edward powoził fachowo, kierując się nad zamarznięte
jezioro. Gdy tam dotarli, Jasper wyskoczył z sań i zaczął
biegać po śniegu.
- Wysiądziesz? - zwrócił się do Belli Edward.
- W taką pogodę spódnice okazują się znacznie mniej
praktyczne niż spodnie - odparła.
- Zmarzłaś?
Była w grubym płaszczu, a nim wyruszyli, Edward staranie
otulił jej nogi pledem. Pod stopami miała termofor.
Mimo to westchnęła radośnie, gdy objął ją ramieniem
i przysunął się bliżej.
- Zamierzasz się nade mną znęcać? - spytał, całując
ją w czoło. Gdy wtuliła się w jego objęcia, dodał:
- Mniejsza z tym. Potem odpłacę ci pięknym za nadobne.
- Mógłbyś wyjaśnić, co jest powodem twojej udręki?
spytała niewinnie.
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa, ponieważ bardzo
cię pragnę.
- Istotnie, moje postępowanie jest niewybaczalne. -
Uśmiechnęła się tajemniczo. - Jak mam ci to wynagrodzić?
Już wiem! Powinnam długo masować twoje ramiona,
aż się całkiem odprężysz, potem zdjąć ubranie i . . .
- Dość - rzucił zmienionym głosem. Gdy zachichotała,
on również się roześmiał. Przysunął usta do jej ucha
i szepnął:
- Pamiętaj, mała szelmo, że ja również to potrafię.
Mruknął z zadowoleniem, gdy westchnęła, czując na
skórze jego oddech.
Powrót Jaspera zniechęcił ich do robienia planów na
najbliższą przyszłość. Bella rozlała do kubków gorącą
czekoladę. Siedzieli w saniach, jedząc pierniki. Edward
z czułością przyglądał się żonie, która nigdy jeszcze nie
czuła się tak szczęśliwa jak tego dnia. W drodze powrotnej
Jasper śpiewał na cały głos ulubione kolędy, Edward był
pogodniejszy niż zwykle, a Bella promieniała radością.
Wcześnie zasiedli do kolacji. Edward oznajmił, że położy
się wcześniej, a bella w chwilę później wymówiła
się zmęczeniem i poszła na górę. Jasper z trudem ukrył
domyślny uśmieszek. Gdy weszła do sypialni, mąż już na
nią czekał. Leżał wsparty na łokciu, z nogami skrzyżowanymi
w kostkach.
- W końcu zlitowałaś się nade mną - mruknął. Gdy
wyciągnął do niej ręce, odsunęła się i pchnęła go na posłanie.
- Powiedziałam jasno i wyraźnie, drogi mężu, jak zamierzam
ci wynagrodzić cierpienia, choć zapewniam, że
nie było moim zamiarem skazywać cię na taką mękę. Spełnię
co do joty wszystkie obietnice.
Uśmiechnięty obserwował ją ze zmrużonymi oczami,
gdy zdejmowała mu ubranie. Chętnie położył się na brzuchu,
by mogła zrobić masaż.
- Jeśli sądzisz, że mi ulżyło, to się mylisz - mruknął.
Narzekał, ale głos miał niski i senny.
- Jestem niepocieszona - odparła, gestem nakazując,
żeby się obrócił. Każde dotknięcie rozgrzewało w niej
krew. Gdy położył się na plecach, z uśmiechem stwierdziła,
że gotów jest ją posiąść. Powoli zdjęła ubranie, nie pozwalając
się dotknąć, lecz gdy naga położyła się obok niego,
zapomniała o wszelkich obietnicach i oddała mu się
bez wahania.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Bella wyjęła list od matki i przeczytała go znowu.
Po raz setny zastanawiała się, jak by zareagował
Edward
,
gdyby mu powiedziała o chorobie brata i poprosiła o pieniądze
na opłacenie kuracji w sanatorium. Postanowiła
jednak, że tego nie zrobi. Chciała wyznać całą prawdę, ale
nie mogła mu teraz powiedzieć, że od początku kłamała.
Gdyby ją odepchnął, byłaby to katastrofa i dla Jamesa,
i dla niej. Schodząc na śniadanie, myślała tylko o tym, jak
zdobyć pieniądze. Sumienie nie dawało jej spokoju z powodu
sprzedaży brylantowego naszyjnika. Zrobiła to
w złości. Teraz nie chowała w sercu urazy, więc trudno jej
było knuć i oszukiwać.
- Dzień dobry. - Oczy i wargi
Edwarda
śmiały się do
niej. Jasper skinął głową na powitanie, bo zajadał łososia
i nie chciał mówić z pełnymi ustami.
- Witajcie - odparła, starając się zachowywać naturalnie,
co pod bacznym spojrzeniem
Edwarda
wcale nie było
łatwe. Pomyślała o minionej nocy i spłonęła rumieńcem.
Na szczęście Jasper przełknął spory kęs i zaczął rozmowę.
Bella sięgnęła po grzanki i jajecznicę. Wkrótce gawędzili
wesoło.
Po śniadaniu bracia wrócili do interesów. Bella podjęła
wreszcie decyzję i wyprostowana ruszyła do salonu.
Dama z miśnieńskiej porcelany i kolorowa pastereczka
były na swoich miejscach, ale kryształowa misa zniknęła,
Bella zmarszczyła brwi, gdy przypomniała sobie, że
Edward uznał cenny przedmiot za obrzydlistwo. Pewnie
kazał go schować. Mniejsza z tym, skoro misa była zbyt
duża i trudno byłoby wynieść ją z domu niepostrzeżenie.
Bella wzięła porcelanową damę, zaniosła do swego pokoju,
ukryła ją pod łóżkiem i pospiesznie napisała do antykwariusza
Petersona, który przedtem bez namysłu kupił
od niej brylantowy naszyjnik. „Mam nadzieję, że prócz
biżuterii interesuje pana także porcelana". Wyznaczyła datę
spotkania, zapieczętowała list i kazała posłańcowi zanieść
go na pocztę.
Długo siedziała nieruchomo, pogrążona w czarnych
myślach. Bała się chwili, gdy Edward odkryje, że jest złodziejką.
Świąteczny poranek zaczął się od spotkania z pałacową
służbą. Edward każdemu wręczył kopertę z gwiazdkową
gratyfikacją i w kilku słowach podziękował za wierną
służbę. Dawniej nie zastanawiał się nad tym, jak są oddani
i rzetelni, ale doszedł do wniosku, że pora docenić ich starania.
Zaskoczenie malujące się na twarzach służących dowodziło,
że nie oczekiwali tylu ciepłych słów. Po raz kolejny
uświadomił sobie, jak bezmyślnie postępował do tej
pory.
Artur z godnością przyjął świąteczny podarunek, a gdy
Edward łamiącym się głosem podziękował mu za opiekę,
w milczeniu kiwnął głową. Gervis, pałacowa ochmistrzyni,
zamrugała i skłoniła się nisko. Kucharka Bronson zagryzała
wargi, gdy chwalił jej potrawy. Wzięła kopertę
i rozpłakała się nagle. Gdy uroczystość dobiegła końca,
zadowolony Edward poczuł, że wyrównał rachunki - nie
tylko w dosłownym znaczeniu tego słowa - i pojednał się
z ludźmi, którzy pracowali dla niego od lat. Zapewne nie
dożyje kolejnego Bożego Narodzenia, dlatego cieszył się,
że powiedział głośno, jak wiele dla niego znaczą. Uświadomił
to sobie, dopiero gdy mówił o ich zasługach.
Gdy służba odeszła, Jasper, Bella i Edward przeszli
do salonu. Na choince płonęły dziesiątki świeczek.
Ogromne pomieszczenie stało się zdaniem Edwarda niemal
przytulne, gdy zadowolony i spokojny usiadł na kanapie,
a Jasper podszedł do fortepianu i uderzył w klawisze.
Bella, usadowiona wygodnie obok męża, z uśmiechem
na ustach i rozmarzonym wyrazem twarzy słuchała
kolędy „Adeste Fideles". Spojrzała na Edwarda, jakby
czytała w jego myślach, i uśmiechnęła się radośnie. Kto
by pomyślał, że taki rozpustnik jak Edward Callen potrafi
się zachwycać pogodną dziewczęcą twarzyczką?
Zdawał sobie sprawę, że mimo woli dryfuje ku obszarom,
których od początku zamierzał unikać. Zbytnio przywiązał
się do żony, ale postanowił na to nie zważać. Od
lat strzegł zazdrośnie swego serca, zranionego dawno temu
przez okrutną arystokratkę. Teraz odkrywał niespodziewanie
uroki małżeńskiego życia. Jasper grał na fortepianie,
a Edward błądził spojrzeniem po pokoju. Od poprzedniego
Bożego Narodzenia niewiele się zmieniło
w jego rodzinnym domu. Zamieszkała tu Bella... no
i mieli choinkę. Śliczna, rosła jodła stała w pobliżu kominka
i lśniła jak wielki klejnot. To mu przypomniało
o naszyjniku. Zmarszczył brwi i dotknął ramienia Belli.
- Czemu nie nosisz biżuterii? Sądziłem, że uczcisz Boże
Narodzenie, wkładając swoje brylanty.
- Całkiem o nich zapomniałam. - Długie rzęsy przegoniły
fiołkowy błękit jej oczu. - Nie przywykłam do takich
klejnotów.
Rozmowę przerwały jakieś głosy. Przyszli wiejscy kolędnicy.
Artur otworzył frontowe drzwi i ośnieżona grupka weszła
do sieni. Zabrzmiała „Cicha noc" oraz kilka świątecznych
pieśni, a potem kolędnicy przeszli do salonu, gdzie czekały
na nich smakołyki, które przygotowała Bronson. Dawniej
Edward podobnie jak ojciec trzymał się na uboczu i obserwował
świąteczne zwyczaje z mieszanymi uczuciami, ale
tego wieczoru niespodziewanie przyłączył się do wesołej
gromadki, żartował z wieśniakami i chętnie z nimi rozmawiał.
Wydali mu się dziwni i przez to bardzo zabawni. Gdy
wyszli, odciągnął Belle na bok.
- Mam dla ciebie prezent. - Wyjął z kieszeni paczuszkę,
- Powinieneś zostawić go na półce nad kominkiem -
żartowała, sięgając po pakunek, który czekał tam na niego.
- Otwórz pierwsza.
Dostała perfumy w kosztownym flakoniku. Zapach łączył
świeżą woń kwiatów oraz zmysłowe nuty. W etui był
także pierścionek przywiązany do buteleczki satynową
wstążką. Bella otworzyła szeroko oczy, a jej dłonie
znieruchomiały w pół gestu. Rozwiązał kokardkę i wsunął
klejnot na jej palec. W kunsztownie cyzelowane złoto
oprawione były brylanty i szafiry.
- Jaki piękny! - powiedziała z westchnieniem. - Należał
do twojej matki?
- Nie. Zamówiłem go specjalnie dla ciebie. Błękit to
twój kolor, ale blask drogich kamieni gaśnie, gdy patrzę
ci w oczy.
- Gdzie się nauczyłeś prawić komplementy? - zerknęła
na niego podejrzliwie. Oczy, którymi się przed chwilą
zachwycał, lśniły jak gwiazdy. - Dziękuję, Edwardzie.
Otwórz swój prezent. Obawiam się, że przy twoim to błahostka.
Posłuchał, rozbawiony uczuciem niepewności i oczekiwania,
które nim nagle owładnęło. Po chwili z barwnego papieru
wyjął szkatułkę z figurką czającego się do skoku tygrysa
na wieczku. Wielki kocur. Bella porównała go kiedyś
do tygrysa, a te słowa wiele dla niego znaczyły. Maleńka statuetka
znakomicie oddawała wdzięk i urodę drapieżnika.
- Nie wiem, czy szkatułka ci się przyda - powiedziała
Bella. - Jest niepraktyczna, to zwykły bibelot, ale
mógłbyś w niej trzymać spinki do koszul.
- Cara, to śliczny prezent, znacznie bardziej przemyślany
niż mój. - Wzruszenie ściskało go za gardło, ale nie
mógł nic na to poradzić. - Tygrys. Pamiętam. Dziękuję ci,
będę go strzegł jak oka w głowie.
- Naprawdę ci się podoba?
- Oczywiście, głuptasie. Popatrz, stoimy pod jemiołą,
Czemu mnie nie pocałujesz?
- Ja także nie dostałam od ciebie całusa. - Rzuciła mu
karcące spojrzenie.
- Może dojdziemy do porozumienia?-zaproponował,
obejmując ją mocno.
Roześmiała się, pokazując białe zęby. Edward przymknął
oczy i dotknął wargami jej ust. Gdy chłonął ich smak,
myślał o mitycznym nektarze i ambrozji.
Jasper, jak zawsze nietaktowny, przerwał tę idyllę.
- Jemioła? - Zerknął na zieloną gałąź wiszącą nad kominkiem,
wyciągnął rękę do Belli i z łobuzerskim
uśmiechem popatrzył na jej męża.
- Mogę? - spytał przymilnie.
Edward ledwie panował nad sobą, gdy brat wycisnął
na policzku jego żony przyjacielskiego całusa. Nie mógł
się nadziwić, że niewinny gest wzbudził w nim taką
wściekłość. Zachowywał się tak, jakby uważał Belle
za swoją własność. Niespodziewanie przyszła mu do głowy
szalona myśl. Kto wie, może Jasper poślubi owdowiałą
Belle? Miał ochotę krzyczeć ze złości. Odrzucił absurdalne
przypuszczenie, stanął przy oknie i patrzył w noc.
Śnieg przysypał trawnik i bezlistne gałęzie, lśniąc
w świetle księżyca niczym drogie kamienie. Edward próbował
odsunąć ponure myśli, by nie zepsuć miłego wieczoru.
Popatrzył na żonę i brata; poczuł się nagle odsunięty na
margines, chociaż zdawał sobie sprawę, że to śmieszne.
Był panem tego domu, Bella została mu poślubiona,
nie okazywała Jasperowi szczególnych względów i z czułością
odnosiła się do męża, choć nie było tego w umowie.
Zaniepokojony własną podejrzliwością, rozglądał się po
salonie w nadziei, że coś go odciągnie od przykrych rozważań.
Od razu spostrzegł brak kryształowej misy. Dotychczas
nie zwracał na nią uwagi, ale słowa Jaspera obudziły
wspomnienia. Nie było także porcelanowej damy.
Zamierzał spytać o te pamiątki, coś go jednak powstrzymało.
Nie umiał sobie tego wytłumaczyć, ale miał złe
przeczucia. Od śmierci matki jej ulubione drobiazgi przechowywano
w tym salonie. Dziwnym zbiegiem okoliczności
dwa z nich niespodziewanie zniknęły.
Z trudem przeniósł wzrok na Jaspera oraz Belle, która
śmiała się z głupiego żartu. Zmrużył oczy i mimo woli
znów poczuł, że zazdrość ściska mu serce. Za rok nie będzie
go na tym świecie. Może ci dwoje będą razem świętować.
Czy Jasper zajmie jego sypialnię? Bella pozostanie
u siebie. Czy drzwi będą otwarte jak za jego życia?
Odwróciła się ku niemu, a jej śliczna twarz natychmiast
spoważniała.
- Edwardzie, co się stało? Źle się czujesz?
- Skądże! - odparł z wymuszonym uśmiechem. - Nie
ma powodu do niepokoju. Pora spać, nie uważasz?
- Słusznie - odparła i podeszła, by wziąć go pod rękę.
Niesprawiedliwie ją ocenił. Zachował się jak niepoprawny
gbur i egoista, za którego słusznie uchodził. Bella nie
zrobiła nic, co by usprawiedliwiało jego podejrzenia. Była
wobec niego współczująca, serdeczna i opiekuńcza; po
prostu nie miała wad. Powiedziała nawet, że jej na nim
zależy.
Gdy szli na górę, z wolna odzyskiwał spokój. Wszystkie
obawy zniknęły, gdy uświadomił sobie, że Bella
jest uczciwa i szczera. Nigdy by go nie oszukała. Był wobec
niej podejrzliwy, bo sam postępował dawniej jak
ostatni drań, więc spodziewał się najgorszego. Miał pewność,
że Bella jest godna zaufania.
Edward poczuł się źle późną nocą, lecz atak nie był
poważny. Czuwała przy nim do świtu i trzymała jego dłoń,
gdy spał, ponieważ bała się nagłego pogorszenia.
Gdy rano Jasper zajrzał do sypialni, położyła palec na
listach.
- Zasnął.
- Doszedł już do siebie?
- Wszystko w porządku. Tym razem nie było najgorzej.
- Dzięki Bogu - Jasper podszedł bliżej, by popatrzeć
na brata. Długo milczał. - Takie wyznanie nie przystoi
mężczyźnie, ale muszę powiedzieć, że bardzo kocham
Edwarda. Jest mi nie tylko bratem, ale i niedościgłym
wzorem. Wciąż na nim polegam. - Zwiesił głowę. - To
ponad moje siły.
- Nie mów tak. Wszystko będzie dobrze. - Objęła go
ramieniem. Gdy podniósł wzrok, na jego twarzy malowało
się cierpienie.
- Obiecujesz? Mój Boże, tak bardzo się boję. - Odszedł
w głąb sypialni, próbując nad sobą zapanować.
- Jesteś tu, braciszku? - usłyszeli słaby głos.
Jasper odwrócił głowę, a na jego ustach pojawił się
uśmiech. Bella była zdumiona, że tak szybko potrafił
stawić czoło sytuacji, by nie martwić brata.
- Lepiej ci?
- Jeszcze nie wyjechałeś? - wykrztusił Edward.
Bella podała mu kubek wody i pomogła wypić kilka
łyków.
- Jestem gotowy do drogi. Przyszedłem się pożegnać.
- Nie chcę, żebyś rezygnował z bankietów, by mi dotrzymać
towarzystwa. - Kąciki ust Edwarda uniosły się
lekko.
- Oczywiście. - Jasper ruszył w stronę drzwi.
Bella podeszła i złapała go za rękaw.
- Naprawdę musisz jechać?
- Nie jestem w stanie dłużej tego znosić - odparł i wybiegł
z pokoju.
Z niepokojem pomyślała, że to słaby człowiek. Niektórzy
źle znoszą obecność chorych, bo czują się przy nich
nieswojo. Jasper był jednym z nich. Zawsze uciekał, gdy
Edward miał nawrót choroby. Powinna to rozumieć, ale
w takich chwilach była na niego zła. Sama musiała patrzeć,
jak jego ukochany braciszek z dnia na dzień traci
siły, ale przecież nie opuściła go z obawy przed cierpieniem.
W intencji Jamesa zmówiła krótką modlitwę dziękczynną.
Podobno czuł się doskonale. W ostatnim liście
matka dziękowała za hojne wsparcie i donosiła, że mały
błyskawicznie wraca do zdrowia. Bella bardzo za nim
tęskniła.
Sprzedała miśnieńską figurkę. Z rozpaczą pomyślała,
że nie ma prawa krytykować Jaspera. Trudno mu
wprawdzie pogodzić się z chorobą brata, ale za to nie
kradnie.
- Jesteś głodny? - spytała, ale Edward już zasnął.
Stanęła przy łóżku i spojrzała na spokojną, urodziwą
twarz. Odruchowo położyła dłoń na brzuchu. Jeżeli jej domysły
się potwierdzą, Edward usłyszy wkrótce radosną
nowinę. Westchnęła, bo miała świadomość, że trzeba
z tym poczekać, aż będzie całkiem pewna. Tak bardzo pragnęła
uszczęśliwić męża i wyznać, że nosi pod sercem jego
dziecko. Chciała... tak wiele. Nie chodziło jej tylko
o dotrzymanie umowy.
Marzyła o długim życiu z Edwardem. Pragnęła, by nosił
na ręku ich syna i dokazywał z nim jak szalony. Chciała
go widzieć w ogrodzie - bez koszuli, spoconego po
ciężkiej pracy - jak z uśmiechem podziwia ukochane róże.
Łudziła się, że ujrzy jego siwiejące włosy i przygarbione
plecy, ale w zielonych oczach będzie tlić się młodzieńcze
pożądanie, ilekroć na nią popatrzy.
Litości! Zakochała się na śmierć i życie w Edwardzie
Callenie. Daremnie walczyła ze wszystkich sił. Zdrowy
rozsądek i wrodzona mądrość na nic się nie zdały.
Wcale nie poczuła się lepiej, gdy wreszcie to sobie po-
Wiedziała. Znalazła się w sytuacji bez wyjścia i nie mogła
nic na to poradzić. Najchętniej uciekłaby jak Jasper, ale
nie miała dokąd. Zresztą pragnęła zostać przy ukochanym.
Smutne myśli nie dawały jej spokoju przez kilka godzin,
aż do chwili, gdy się obudził.
- Jaki mamy dzień? - zapytał schrypniętym głosem.
- Nadal czwartek. Nie spałeś długo.
- Aha. - Potarł dłońmi skronie.
- Boli cię głowa.
- Trochę. Szybko mi przeszło. Atak nie był groźny. -
W milczeniu skinęła głową. - Ostatnio choroba mniej daje
mi się we znaki.
- Czy już tak bywało? - zapytała z nadzieją.
- Nie. To się zmienia. Od kiedy tu jesteś, nawroty są
mniej dokuczliwe. Poza jednym groźnym atakiem nic
szczególnego się nie działo.
- Może nastąpiła poprawa. Chcesz, żebym wezwała
lekarza? Chyba powinien cię zbadać i . . .
- Żadnych konowałów! - przerwał. - To oszuści i głupcy.
Każdy by tylko puszczał krew!
- Może istotnie jest lepiej. Powinniśmy natychmiast;
sprawdzić! - przekonywała, ale pokręcił głową.
- Zapewne próbuję to sobie wmówić. Do głosu doszła
wreszcie wola życia, ale to nie oznacza, że najgorsze nas
ominie. Cara, pytałem o zdanie najlepszych lekarzy. -
Przez chwilę spoglądał na nią ze zdumieniem. - Tobie naprawdę
na mnie zależy!
- To chyba oczywiste! - powiedziała stanowczo.
- Moja słodka Bella. - mruknął. - Wiesz, umieram
z głodu.
Wybuchnęła śmiechem. Zawsze z niedowierzaniem
patrzyła, jak szybko odzyskuje siły. Dziwnie się czuła, gdy
kilka godzin po ataku rzucał się na jedzenie, choć jeszcze
niedawno był nieprzytomny i słaby.
- Powiem o tym Bronson. Na pewno przygotowała dla
ciebie prawdziwe pyszności.
Opadł na poduszki i ułożył się wygodnie, a Bella
poszła dopilnować posiłku. Na schodach spotkała Jaspera
i kilku służących, którzy nieśli jego bagaże.
- Sądziłam, że dawno wyjechałeś - powiedziała.
- Właśnie się zbieram. Musiałem przygotować dla
Edwarda ważne dokumenty.
- To dla niego ogromna ulga, że może na ciebie liczyć
- powiedziała, kładąc dłoń na jego ramieniu, ale skrzywił
się tylko. - Oszczędzasz mu zmartwień, pilnując, żeby
wszystko szło jak należy.
- Zmiany na lepsze to twoja zasługa. Od kiedy tu zamieszkałaś,
stał się innym człowiekiem. Jesteś dla niego
szczęściem w nieszczęściu.
- Dziękuję za dobre słowo. Niewiele dla niego zrobiłam.
Jasper przerwał jej natychmiast.
- Jesteś nieoceniona. - Poklepał jej dłoń. - Wkrótce
znowu przyjadę. Uważaj na niego.
- Obiecuję.
Gdy się pożegnali, ruszyła do kuchni. Bronson szorowała
właśnie dębowy blat.
- Zgłodniał? - spytała, podnosząc wzrok. Bella
roześmiała się. Miała nadzieję, że nie zwodzi samej siebie,
i Edwardowi naprawdę się polepszyło.
- Po ataku zawsze ma wilczy apetyt, więc proszę o solidny
posiłek.
- Niech Bóg ma w opiece tego biedaka - westchnęła
Bronson, krzątając się po kuchni. - Kiedy człowiek już sobie
myśli, że z naszym hrabią krucho, on nagle odzyskuje
siły. Całkiem jak jego ojciec, tylko gorzej. Okropność! Taki
wspaniały mężczyzna.
- Owszem - przyznała cicho Bella. - To niezwykły
człowiek. - Popatrzyła z nadzieją na kucharkę. - Znałaś
jego ojca?
- Tak. - Bronson skinęła głową, krojąc plastry wołowej
pieczeni. - Służyłam u niego. Ludzki pan i bardzo
spokojny. Nie pasował do pani hrabiny, ale świata za nią
nie widział. Bardzo kochał synów. Był cichy, ale stanow
czy.
- Czy Edward się z nim poróżnił? - Bella wyczuła,
że kucharka lubi plotkować, dlatego ciągnęła ją za język
- Wspomniał, że się pokłócili. Moim zdaniem nie może
sobie tego darować.
- O tak, nasz pan Edward zachowywał się czasami
skandalicznie. - Kucharka zachichotała. - Jako młody
chłopak był urodziwy i łagodny. Matka nazywała go swoim
małym poetą. Najchętniej przesiadywał z jej znajomymi.
Jeszcze nim dorósł, zmienił się nagle, jakby zobojętniał,
posmutniał, stał się drażliwy. Panu hrabiemu to się
nie podobało. - Bronson obficie polała ziemniaki sosem.
- Nic nie mówili, ale człowiek widzi takie rzeczy. Po
śmierci żony nasz pan podupadł na zdrowiu. Serce miał
złamane i dlatego się rozchorował. Zawsze to powtarzam.
Nie potrafił żyć bez swojej Esme. - Smutno pokiwała
głową nad losem przedwcześnie zmarłej hrabiny. - Nasz
pan Edward zaczął wtedy szaleć w Londynie jak sam diabeł.
Rzadko tu przyjeżdżał, ale był w pałacu, gdy jego ojciec
umierał. Taka smutna okoliczność. Śmierć starszego
pana bardzo go poruszyła. Nie sądziłam, że tak będzie.
Zamknął się na długo w swoim pokoju, a potem wrócił do
Londynu i podobno szukał śmierci, pijąc na umór i staczając
się na dno. Próbował zalać robaka, to pewne. Żal
go niszczył od środka. - Bronson miała łzy w oczach
Otarła je wierzchem dłoni i położyła na tacy stos grzanek.
- Człowiek nie rozumie, jakie są Boże zamysły, kiedy widzi,
że mężczyzna taki jak pan Edward tyle musi przecierpieć.
- Wrócił do Hawking Park, dopiero kiedy zachorował?
Bronson pokiwała głową i dodała:
- Domyślam się, że wtedy los was zetknął, ale początkowo
nic nam o pani nie mówił. Ani słowem nie wspomniał,
tylko od razu dał na zapowiedzi. - Roześmiała się,
a fałdy tłuszczu na jej brzuchu zaczęły podskakiwać rytmicznie.
- Pobraliście się w takim pośpiechu, że wielu tylko
patrzyło, kiedy się pani zaokrągli, jak to mówią.
- Rzeczywiście nie traciliśmy czasu -przyznała Bella.
Bronson zatarła ręce, patrząc z radością na tacę wypełnioną
smakołykami.
- Zrobione. To wystarczy, żeby nasz pan zaspokoił
pierwszy głód. Powiem Timowi, żeby zaniósł posiłek na
górę.
- Dzięki, Bronson. Mam na myśli rozmowę. Dopiero
poznaję swego męża i nie lubię go wypytywać, bo mógłby
się poczuć dotknięty.
- Wiem, kochanie, że martwi się pani o niego. Wszyscy
modlimy się o cud.
Bella skinęła tylko głową, niezdolna wykrztusić
słowa.
Bała się, że straci Edwarda. Był irytujący i szlachetny,
cudowny i nieznośny zarazem. Z dnia na dzień stał się
najważniejszym człowiekiem w jej życiu. Nie wiedziała,
czy starczy jej sił, by podjąć wyzwanie.
Dobry Boże, pomyślała, błagam o cud.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Edward
szybko odzyskał siły i po kilku dniach wrócił
do swych zajęć. Szczególną radość sprawiały mu konne
przejażdżki po ośnieżonym lesie. Dosiadał wówczas
Baltazara. Ilekroć Bella chciała wyruszyć razem z nim,
siodłano dla niej spokojną klacz, a
Edward
był w siódmym
niebie. Gdy patrzył na zarumienione od chłodu
policzki, rozpuszczone jasne włosy i lśniące fiołkowe
oczy, miał wrażenie, że anioł mknie u jego boku przez
las. Uwielbiał jej towarzystwo. Potrafiła go rozśmieszyć;
jednym spojrzeniem wzbudzała pożądanie.
Często jeździli nad rzekę, aby podziwiać ulubiony zakątek
w zimowej szacie, a potem w czasie roztopów.
Edward
zsiadał z konia, sprawdzał zmarznięty grunt i zerkał
na żonę, unosząc brwi. Wybuchała śmiechem i kręciła
głową.
- Zbyt chłodno - powtarzała i oboje chichotali.
To był ich ulubiony żart. Sprawiał, że krew szybciej
płynęła w jego żyłach. Miał nadzieję, że z nadejściem
wiosny ułoży Belle na miękkiej trawie, rozbierze i będzie
się z nią kochał bez pośpiechu pod baldachimem
z młodych liści. Na wiosnę.
Łudził się, że jednak dożyje. Wbrew niepomyślnym rokowaniom
czuł się teraz znacznie lepiej. Wprawdzie nie
chciał się do tego przyznać, ale marzył, że nieprędko umrze,
Nauczył się ostatnio cenić życie.
Pewnego dnia, gdy po konnej przejażdżce grzali się
przy kominku, popijając herbatę, spostrzegł, że Bella
jest roztargniona, jakby myślami błądziła gdzieś daleko.
Po chwili zastanowienia uświadomił sobie, że od kilku dni
zachowuje się dziwnie. Obserwował ją ukradkiem, gdy
patrzyła w ogień, i wyrzucał sobie, że w jego głowie lęgną
się natychmiast ohydne podejrzenia, tylko skończony
drań mógł sądzić, że Bella zastanawia się, kiedy go
wreszcie pochowa. Ostatnio czuł się dobrze, a ona się z tego
cieszyła. Odsunął bezsensowne obawy, ale nie potrafił
całkiem o nich zapomnieć.
- Edwardzie - przerwała w końcu milczenie.
- Słucham.
Odwróciła się w jego stronę, ale nie spojrzała mu
w oczy. Powróciły niedawne wątpliwości.
Długo zwlekałam, ponieważ chciałam się upewnić.
Teraz już wiem. Moim zdaniem nie ma mowy o pomyłce.
Czekał wsłuchany w bicie swego serca. Czas stanął
w miejscu. Bella pochyliła głowę, a wzrok utkwiła
w podłogę. Nagle spojrzała mu prosto w oczy.
- Spodziewam się dziecka. Odczekałam trzy tygodnie.
Pojawiły się już pierwsze oznaki mego stanu. - Umilkła
i wstrzymała oddech. - Chętnie poradziłabym się lekarza,
ale nie mogłam tego zrobić bez twojej wiedzy. Mam nadzieję,
że to nie pomyłka. Jestem tego niemal pewna.
Obym cię tylko nie rozczarowała.
Świat skurczył się nagle do rozmiarów twarzy Belli.
Radość i nadzieja przepełniły mu serce, gdy zrozumiał
słowa, które przed chwilą usłyszał. Zerwał się na równie
nogi, przeszedł kilka kroków i zawrócił. Wstała i patrzyła
na niego: z jej oczu wyczytał setki pytań. Przerażony
stwierdził, że łzy pieką go pod powiekami, a wzruszenie
ściska za gardło. Odwrócił głowę. Nie był w stanie myśleć.
Stał się całkiem bezradny. Niespodziewanie ugiął się
pod ciężarem wyrzutów sumienia. Bella zastanawiała
się, jak mu przekazać radosną nowinę, a tymczasem on
podejrzewał ją o złe myśli. Niech to będzie dla niego nauczką,
żeby w przyszłości nie oceniał jej według siebie.
Boże miłosierny! Dziecko. Usłyszał ciche kroki na puszystym
dywanie i domyślił się, że Bella idzie w jego
stronę. Gdy nabrał pewności, że zapanował nad wzruszeniem,
odwrócił się i wziął ją w ramiona. Była uśmiechnięta,
ale oczy lśniły jej podejrzanie. Objął ją mocno, jakby
chciał uchronić przed wszelkim złem.
- Dziękuję - powiedział krótko. Ogromny żal i szalona
radość mieszały się w jego sercu, nie zostawiając miejsca
na nic innego.
- Jeśli dobrze liczę, dziecko przyjdzie na świat jesienią.
Niemal rok po ich pierwszym spotkaniu. Powróciły
wspomnienia. Bella siedząca w salonie, ubrana w dziwaczną
suknię z głębokim dekoltem, z pozoru śmiała
i stanowcza, ale niezdolna ukryć strachu wyzierającego
z jej oczu. Gdy zachował się jak lubieżny satyr, bez wahania
ostudziła jego zapały.
Niespodziewanie zebrało mu się na śmiech. Chichotał
tak długo, aż łzy radości popłynęły mu z oczu. Ujawnił
wreszcie tłumione od dawna uczucia. Początkowo była zaskoczona,
ale potem zaczęła mu wtórować, a jej śmiech
brzmiał w jego uszach jak najpiękniejsza muzyka.
Narodzi się potomek i spadkobierca!
Zamknął oczy i zmówił dziękczynną modlitwę. Dawno
przestał się modlić, ale przecież opatrzność o nim nie zapomniała.
Gdy szli na górę, wciąż tulił Belle. Pragnął jej
i chciał, by jego ciało, dłonie i usta powiedziały wszystko,
czego nie potrafił wyrazić słowami. W połowie drogi do
sypialni nagle przystanął.
- Czy możemy? Kochając się, nie zaszkodzimy dziecku?
Zarzuciła mu ramiona na szyję i przylgnęła do niego.
- Zapewniano mnie, że nic złego się nie stanie.
- Gdybyś odczuwała jakieś dolegliwości, mów od razu.
- Czuję się doskonale - odparła, całując go w ucho.
Jęknął, pociągnął ją za sobą i zamknął na klucz drzwi prowadzące
do sypialni.
Edward uznał, że muszą natychmiast pojechać do Londynu.
Mówił o tym z wielkim zapałem, czym zadziwił
Belle. Do tej pory nic go tak nie pochłaniało. Od chwili,
gdy wyznała, że jest w odmiennym stanie, był innym
człowiekiem. Można by pomyśleć, że do tej pory spowijała
go ciemna zasłona, która teraz niemal się rozwiała,
Zmienne nastroje ustąpiły miejsca ciągłemu zadowoleniu,
lecz nikły cień smutku pozostał. Gdy Edward spoglądał
czasem na Belle, niemal czytała w jego myślach: zastanawiał
się, czy dożyje narodzin dziecka.
Mimo to opuściła go dawna zgryźliwość. Kiedy dawał
wskazówki dotyczące wychowania dziecka, a Bella
z irytacją wznosiła oczy i zaczynała narzekać, chwytał ją
w pół i całował namiętnie, a kiedy byli w sypialni, takie
sprzeczki kończyły się w łóżku.
Z zachwytem obserwował przemianę dokonującą się
w jej ciele. Sutki pociemniały, biust stał się pełniejszy.
Gdy narzekała, że wkrótce straci figurę, zapewniał solennie,
że kiedy to nastąpi, będzie dla niego równie piękna
i pociągająca jak do tej pory.
Bella całkiem straciła głowę i kochała go skrycie,
gdy na jej oczach przeobrażał się w mężczyznę, który niewiele
miał wspólnego z poznanym niedawno aroganckim
hrabią. Powiedziała mu kiedyś, że bardzo się zmienił, i dodała,
że gdyby nie rozkoszny dołek w policzku, zapewne
nie chciałaby mieć z nim do czynienia. Udowodnił jej po
chwili, że nie jest wcale taki dobroduszny, nadal może
uchodzić za rozpustnika i jeszcze nieraz ją zadziwi.
Tak łatwo było go kochać. Pragnęła mu wyznać miłość,
ale nie śmiała. Promieniał radością, bo nosiła pod sercem
jego dziecko. Powinna o tym pamiętać, sama wszak niewiele
znaczy. Czasami jednak zapominała, a owe chwile
były najpiękniejsze.
Troski powróciły, gdy zabrakło pieniędzy na kurację
dla Jamesa. Bella sprowadziła do wioski antykwariusza
i sprzedała mu ukradzione z pałacu kryształowe świeczniki.
- Arturze, kto sprząta w salonie? - spytał Edward.
- Maggie, panie hrabio. - Kamerdyner uniósł brwi,
nieco zdziwiony tym pytaniem.
- Robi to sama?
- Zwykle tak. Gillie pomaga jej, gdy trzeba przesunąć
meble podczas woskowania podłóg, ale nasza Gervis ufa
tylko Maggie.
Jak długo ta kobieta u nas pracuje? - Edward w zadumie
potarł usta dłonią.
- Sześć lat, panie hrabio. - Artur był coraz bardziej
zdziwiony.
- Ile ma lat? Koło trzydziestki, jak sądzę?
- Zapewne. Wcześniej pracowała u lorda Dorristera.
- Ma narzeczonego?
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Dowiedz się. - Edward nie zwracał uwagi na miny
zdumionego Artura. - Czy salon zawsze jest zamknięty na
klucz, gdy się z niego nie korzysta? Tak, potwierdzają się
moje domysły. - Westchnął ciężko.
- Czy coś się tam stało, panie hrabio? - zapytał Artur,
jego chlebodawca znieruchomiał na moment.
- Brakuje kilku drobiazgów: kryształowej misy, damy
z miśnieńskiej porcelany, paru kryształowych świeczników.
Ostatnio zaginęła mała chińska waza. Zwróciłem
uwagę, że przedmioty znikają jeden po drugim. Moim
zdaniem ktoś tu kradnie.
- Może pani hrabina kazała ustawić te rzeczy w innym
pokoju, bo tak jej się spodobały, że chce częściej na nie
patrzeć - podsunął Artur.
- Szukałem wszędzie, niestety daremnie, ale o to nie pytałem.
- Nie chciał wspominać o natrętnych podejrzeniach,
które zrodziły się w jego głowie, bo wstydził się własnej
podłości. - Wolałbym jej nie wciągać w tę sprawę.
- Rozumiem, panie hrabio - powiedział Artur, ale
w jego głosie wyczuwało się niezadowolenie.
- Za trzy dni wyjeżdżamy do Londynu. Pod moją nieobecność
zabraniam wchodzić do salonu. Proszę tam nie
sprzątać. - Zaczął chodzić po pokoju, myśląc głośno. -
W pałacu jest wiele cennych przedmiotów, ale w salonie
są pamiątki po mojej matce. Rzadko tam przesiadujemy,
więc jeśli coś zginie, brak nieprędko zostanie dostrzeżony,
podczas gdy zaginięcie innych przedmiotów, często o znacznie
większej wartości, od razu wyszłoby na jaw. Złodziej
jest sprytny, Arturze, ale nie dopuszczę, żeby ukradł
kolejną pamiątkę.
- Sam wszystkiego dopilnuję, panie hrabio.
Edward ruszył ku sypialniom na piętrze. Z radością pomyślał,
że wkrótce zobaczy Belle. Przemknęło mu
przez myśl, że zachowuje się głupio; to do niego nie pasuje.
Czuł się tak, jakby nie stracił przed laty młodzieńczej
świeżości uczuć i potrafił nadal cieszyć się towarzystwem
podziwianej kobiety. Można by nawet pomyśleć, że Jean
wcale nie zniszczyła mu życia.
Bella z pomocą Alice decydowała, co zapakować.
Gdy wszedł, powitała go promiennym uśmiechem.
- Jak dobrze, że jesteś. Czy potrzebna mi będzie suknia
balowa? Może pani Dungeness zdąży ją uszyć. Będziemy
wydawać przyjęcia? Nie mam odpowiedniej, z wyjątkiem
tej z niebieskiego jedwabiu, którą miałam na sobie, gdy po
raz pierwszy odwiedziłam Hawking Park. Obawiam się jednak,
że szwy wkrótce zaczną się pruć. Nie jestem biegła
w szyciu, więc włożenie tej sukni może oznaczać kompromitację.
Będziesz się wstydził ze mną pokazać.
- Nie przypominam sobie, żebym podczas tamtego
spotkania robił krytyczne uwagi dotyczące tego stroju. -
Uśmiechnął się porozumiewawczo i z radością obserwował,
jak wstrzymuje oddech, a na jej policzki występują
rumieńce. Przygryzła w zadumie dolną wargę.
- Mówisz serio? Cóż, przyjęcia odbywają się wieczorami,
ale nie chcę żadnej ostentacji, a niebieska suknia ma
śmiałe wycięcie.
- Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Pani Dungeness to
zdolna krawcowa, ale po przybyciu do Londynu odwiedzimy
najlepsze pracownie i zamówimy dla ciebie stroje
godne hrabiny Callen.
Była zakłopotana, ale nie kryła radości.
- Edwardzie, jesteś zbyt...
- Nalegam. Koniec dyskusji.
Roześmiała się.
- Nie mam pojęcia, co jest teraz modne.
- Ja również, ale z łatwością się tego dowiemy - odparł.
- To może być zabawne. Wkrótce zacznę nosić obszerniejsze
stroje.
- Pani hrabina ma figurę jak pensjonarka - wtrąciła
Alice. Była jedyną służącą w Hawking Park, która wtrącała
się do rozmowy chlebodawców, jakby im była równa.
Edward ze zdziwieniem stwierdził, że nie drażni go taka
śmiałość. Chętnie przyznał rację dziewczynie.
- Będę coraz grubsza - przypomniała Bella - ale
nie mogę się doczekać, kiedy to nastąpi.
Znowu zrobiło mu się ciepło na sercu. Dziwne uczucie.
Obserwował żonę, która tłumaczyła służącej, które suknie
i jakie dodatki należy zapakować. Po chwili odwróciła się
w jego stronę.
- Nie masz nic do roboty? Skąd to nagłe zainteresowanie
damskimi strojami?
Szykował żartobliwą odpowiedź, ale w porę sobie
przypomniał, że w pokoju jest Alice. Przez wzgląd na
Belle ugryzł się w język.
- Masz rację, muszę przejrzeć ważne dokumenty.
Ostatnio czuję się lepiej, więc zamierzam przejąć interesy
prowadzone dotychczas przez Jaspera. Mam sporo do nadrobienia.
- W takim razie zabierz się do pracy - odparła
z uśmiechem. - Jestem trochę zakłopotana, gdy mi tu asystujesz.
Edward darował sobie kolejny żart.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Po śmierci ojca Bella znienawidziła Londyn. Dwa
lata spędziła w podłej dzielnicy. Nie znosiła zatłoczonych
ulic, dymu, mgły i ciągłej mżawki. Drażniły ją miejskie
zapachy. Okolica,w której stał dom Callenów, była
dla niej prawdziwym zaskoczeniem. Wytworny budynek
przy Park Lane, naprzeciwko modnego Hyde Parku, od
razu przypadł jej do gustu. W pobliżu znajdował się także
Constitution Arch, przez który wiodła malownicza droga
na Constitution Hill i dalej do pałacu Buckingham. W kilka
godzin po przyjeździe namówiła
Edwarda
na małą wyprawę
otwartym powozem. Ruszyli wzdłuż Grovesnor
Street, przecinając po drodze Berkeley Square; dotarli aż
do Bond Street, zajrzeli do kilku wytwornych sklepów,
a następnie przez Piccadilly wrócili do domu.
Choć była to lepsza dzielnica, czuło się przykrą woń,
nie była ona jednak tak dokuczliwa jak we wschodniej
części miasta, gdzie po sprzedaniu skromnego mieszkania
rodzina Belli wegetowała w ciasnej klitce przy zatłoczonej
ulicy. W Londynie nadal roiło się od pojazdów
i przechodniów, zwłaszcza na Piccadilly. Na szczęście pogoda
dopisała, powietrze było czyste, bez śladu mgły,
a ulica, przy której stał dom
Edwarda
, okazała się bardzo
przyjemna.
- Co dalej? - zapytał, gdy powóz stanął przed budynkiem.
- Masz ochotę na spacer po parku?
- Odłóżmy to do jutra.
Chętnie poszłaby na przechadzkę, ale była wyczerpana.
Zabrał ją do domu i zaprowadził od razu do sypialni. Dotychczas
nie sądziła, że lubi być rozpieszczana, ale jego
czuła opieka sprawiała jej przyjemność i dawała poczucie
bezpieczeństwa.
- Musisz odpocząć - rzucił stanowczo. - Nie waż się
ze mną dyskutować.
- Nie chcę przespać kolacji - marudziła.
- Na pewno cię obudzę - zapewnił, ale wiedziała, że
tego nie zrobi. Z westchnieniem położyła się do łóżka
wspartego na czterech kolumienkach, które zajmowało
większą część pokoju dzielonego przez małżonków.
W tym domu nie było oddzielnych sypialni. Być może
zresztą Edward celowo nie wspomniał o ich istnieniu. Zamieszkali
w obszernym pokoju od frontu. Potrójne szklane
drzwi prowadziły na dużą werandę z widokiem na park.
W sypialni dominowały rozmaite odcienie błękitu, zieleni
i fioletu. Gdy Bella ułożyła się wygodnie, zamiast
dzwonić na Alice, sam zaciągnął aksamitne zasłony
i czekał w półmroku, aż żona zaśnie.
Słusznie się obawiała, że prześpi kolację. Gdy otworzyła
oczy, było już późno, a w pokoju panował mrok.
Na kominku płonął ogień rozpalony podczas jej snu.
Wkrótce zjawił się Edward, by oznajmić, że kazał przygotować
kolację i podać ją do pokoju. Pozwalała, by się
o nią troszczył, i z przyjemnością grała rolę rozpieszczanej
żony.
Rano przejedziemy się konno po parku - planował,
gdy po kolacji zasiedli w fotelach przysuniętych do kominka.
- Potem wybierzemy się na Bond Street zamówić
suknie. Pracownia madame Bouchert cieszy się znakomitą
opinią, więc tam się najpierw udamy.
- Nie chcę zawracać ci głowy przez cały dzień. Wiem,
że masz do załatwienia sporo ważnych spraw.
- Odłożyłem wszystkie spotkania na przyszły tydzień,
więc kilka dni mogę spędzić z tobą. Powiem Kennethowi,
żeby nie wieszał kołatki na drzwiach. W ten sposób zniechęcimy
natrętnych gości, a ty będziesz miała dość czasu,
by odpocząć po podróży.
- Daj spokój - zaprotestowała urażona. - Nie jestem
porcelanową laleczką.
- Czyżby?-odparł, wpatrując się w nią z zachwytem.
Ale z wyglądu bardzo ją przypominasz: kształtna postać,
rumieńce na policzkach, lśniące oczy.
Wybuchnęła śmiechem przekonana, że przesadza, by
się z nią droczyć.
- Mówisz jak poeta.
Zamilkł i popatrzył na nią, jakby powiedziała coś ważnego.
Odwrócił wzrok i uśmiechnął się smutno.
- Masz rację. Matka tak mnie nazywała. Byłem jej poetą,
a właściwie jej małym poetą, ale młody chłopak nie
lubi, by mu wytykano niedojrzałość. - Starał się nadrabiać
miną, ale zdobył się tylko na ponury uśmiech.
Bella wiedziała od kucharki Bronson, jak Esme
zwracała się do syna. Była na siebie wściekła z powodu
nieopatrznie wypowiedzianych słów. Edward dodał po
namyśle:
- Od lat nie ulegałem poetyckim nastrojom. Zwątpiłem
w ich sens jako bardzo młody człowiek.
Zamilkł ponownie, ale nie dała za wygraną.
- Co się wtedy stało? Czy to ma związek z twoim ojcem?
Westchnął głęboko i utkwił spojrzenie w kieliszek znakomitej
brandy, który trzymał w ręku.
- Jako młody chłopak spotkałem pewną kobietę, rosyjską
hrabinę. Na dobrą sprawę byłem już mężczyzną. Moje
ciało osiągnęło dojrzałość, ale sercu było do niej daleko.
Tamta Rosjanka mnie oczarowała. Była piękna, ale
zimna. Kiedy mnie uwiodła, wyznałem... sądziłem, że to
miłość, ale zostałem wyśmiany. Obróciłem wszystko
w żart, ponieważ zabrakło mi odwagi, by obstawać przy
swoim.
- To Jean? - Gdy spojrzał zdumiony, wyjaśniła pospiesznie:
- Wołałeś ją po imieniu, gdy byłeś nieprzytomny.
Wziąłeś mnie za nią. - Ukrywała prawdę, by nie ranić
jego dumy. - Byłam zazdrosna - wyznała szczerze.
- Niepotrzebnie - rzucił ostro. - To ladacznica. - Zreflektował
się natychmiast i przygryzł wargę, a potem dodał
z ponurą miną: - Kiedy Jean mnie odepchnęła,
prowadziłem rozpustne życie i szedłem drogą, którą mi
wskazała. Miałem się za głupca i chciałem udowodnić, że
młodzieńcze cierpienie niewiele znaczy, że jestem dorosły
i wszystko mi wolno.
- Wtedy pokłóciłeś się z ojcem? - spytała cicho.
- Nie było między nami żadnej sprzeczki. Trudno mi
to wyjaśnić. Matka była pobłażliwa. Śmiała się, wzdychała,
pytała, kiedy z tego wyrosnę, ale moje życie niewiele
ją obchodziło. Ojciec milczał, ale wiedziałem, że mnie potępia.
Dopiero na łożu śmierci wyznał, jak bardzo mną
gardzi. - Edward z przejęciem opowiadał swoją historię.
Głos miał niski, schrypnięty. - Czekał cierpliwie, aż się
opamiętam i zostanę takim synem, jakiego zawsze pragnął
mieć. Chciał, żebym był człowiekiem honoru. Słusznie
powiedział, że trudno mnie uznać za mężczyznę, bo niczego
w życiu nie dokonałem. Czekał, aż się ożenię, przejmę
tytuł i dziedzictwo należne pierworodnemu synowi,
tak jak on to uczynił. Marzył o wnukach, o spadkobiercach.
Pragnął mieć pewność, że dobra sława i fortuna Callenów
nie zostaną zaprzepaszczone przez utracjusza
i rozpustnika.
- Edwardzie, nie bądź dla siebie taki surowy.
- Czemu? - Popatrzył na nią z żalem i rozpaczą. - To
wszystko prawda. Niczego w życiu nie osiągnąłem. Gdy
ojciec umarł, popadłem chyba w szaleństwo. Pomyślałem,
że skoro uznał mnie za nikczemnika, dowiodę, że pod tym
względem nie mam sobie równych w Londynie i całej
Anglii. Ilekroć dokuczało mi sumienie, powtarzałem, że
mam jeszcze czas, by się ustatkować, i odkładałem to na
później. Nagle okazało się, że jestem chory, a mój czas się
kończy.
Bella wstała i podeszła do niego. Uklękła obok fotela
i wzięła jego silną rękę w swoje dłonie.
- Jesteś żonaty, a ród Callenów zyska dziedzica.
Spełniłeś marzenia swego ojca.
- To prawda, ale muszę umrzeć, Cara, i nie dane mi
będzie patrzeć, jak się to wszystko spełnia. Wyrok jest
sprawiedliwy, lecz zarazem okrutny. Do diabła.
- A więc korzystajmy z dnia, póki czas - powiedziała
odgarniając mu włosy z czoła. - Chodźmy do łóżka. Chcę
się z tobą kochać.
Zacisnął dłonie na ramionach Belli i podniósł ją, tuląc
do siebie z rozpaczliwym jękiem. Zamknął jej usta po -
całunkiem, jakby oczekiwał, że od razu spełni obietnicę
Nie podnosząc głowy, chwiejnym krokiem ruszył w stronę
łóżka.
Rozebrała go powoli, z czułością dotykając pięknego
ciała, które ukazało się jej zachwyconym oczom. Gdy był
nagi, szybko zerwał z niej ubranie. Powstrzymała go łagodnie,
by zapomniał o pośpiechu, kusiła i zwodziła tak
długo, że omal nie oszalał z podniecenia i żądzy. Położył
się na plecach i skłonił Belle, by usiadła mu na biodrach.
Objął jej pośladki, by nią pokierować.
- Chciałaś być górą? - szepnął, gdy westchnęła, czując
go w sobie. - Będzie, jak sobie życzysz.
Gdy odrzuciła głowę do tyłu, długie jasne włosy musnęły
jego uda. Dotknął jej piersi i pieścił sutki, aż krzyknęła
i odruchowo poruszyła biodrami, powoli wciągając
go głębiej i nadając miłosnemu aktowi swoisty rytm, narastający
jak muzyczne crescendo aż do chwili całkowitego
zatracenia.
- Cara - szepnął. - Przy tobie zapominam o całym
świecie.
Popatrzyła na niego, a w zielonych oczach ujrzała gorące
pożądanie i cierpienie, które sprawiło, że zapragnęła
wyznać, jak bardzo go kocha. Z żalem pomyślała, że nie
może tego uczynić, ale jej zbolałe serce radowało się odczuwaną
właśnie rozkoszą. Pochyliła się i pocałowała go
w usta, wsuwając język między wargi. Poruszył się niecierpliwie,
ich rytm stał się szybszy, a oczekiwanie było
nie do zniesienia. Bella wznosiła się coraz wyżej ku
prawdziwej ekstazie i w końcu osiągnęła cel. Poczuła, że
Edward nieruchomieje. Poruszył się jeszcze dwukrotnie
i drżąc z rozkoszy, wyszeptał jej imię. Oszołomiona i słaba
przytuliła się do niego i odpoczywała, syta wrażeń. Zamknął
ją w uścisku.
Poruszyła się dopiero, gdy zaczął oddychać głęboko
i regularnie. Okryła go starannie i pogłaskała po policzku.
Westchnął tylko, położył się na boku i zapadł w sen. Przytuliła
się do jego pleców, objęła ramieniem, pocałowała
w szyję i powiedziała cicho:
- Dobranoc, Edwardzie. Kocham cię.
Od razu poczuła się lepiej.
Następne dni przeznaczyli na zakupy i zwiedzanie. Bella
od urodzenia mieszkała w Londynie, lecz ani razu
nie była w Athenium, nie widziała także arcydzieł zgromadzonych
w Royal Academy of Art. Edward pokazał jej
mnóstwo atrakcji, między innymi zabawną dzielnicę
handlową przy King's Road, pełną sklepów i lokali o nie
najlepszej reputacji. Był znakomitym przewodnikiem i
o każdym zakątku potrafił opowiedzieć ciekawą anegdotę,
jakkolwiek część z nich nie nadawała się do powtórzenia
w dobrym towarzystwie.
Zabrał ją do najlepszej modystki, a potem do gorseciarki,
która pokazała jej śliczną bieliznę z satyny, jedwabiu
i koronki. U szewca zamówili siedem par pantofelków odpowiednich
do sukien. Edward uznał, że potrzebuje również
dwu par butów do konnej jazdy. Przy okazji wstąpili
do sklepu kolonialnego, a jego właściciel uśmiechał się
szeroko, gdy wychodzili, niosąc torby wypełnione przysmakami.
Szóstego dnia po południu Edward oznajmił, że
następny wieczór spędzą w operze.
- Rzecz jasna, jeśli starczy ci sił - dodał.
- Na pewno, pod warunkiem że przestaniesz mnie
zmuszać do wędrówki po mieście w poszukiwaniu rzeczy,
które są mi rzekomo niezbędne.
- Moja leniwa dziewczynka - roztkliwiała się. - Pozwolę
ci jutro leżeć w łóżku.
- To ciągłe zmęczenie doprowadza mnie do rozpaczy
- skarżyła się Bella.
- Cara mia, wybacz. To prawdziwe okrucieństwo
z mojej strony, że wcześniej nie spostrzegłem twego znużenia.
- Spędziłam cudowny tydzień. Żałuję tylko, że brak mi
sił, aby dotrzymać ci kroku i zakosztować wszystkich
przyjemności.
- Powinnaś odpocząć przez wzgląd na dziecko. Już postanowiłem:
jutro do wieczora będziesz leżeć w łóżku. Pojedziemy
do teatru, ale po spektaklu nie będziemy wstępować
na kolację, tylko od razu wrócimy do domu.
Uznała, że Edward przesadza z ostrożnością, i natychmiast
mu o tym powiedziała.
- Nie mów do mnie jak do chorej - narzekała. - Jestem
w ciąży, to wszystko.
- Łaskawa pani, co słyszę? - Na moment wstrzymał
oddech. - Jestem wstrząśnięty! Jak można wyrażać się tak
obcesowo o błogosławionym stanie.
- Och, bardzo mi przykro, że pana uraziłam. Cóż za
wrażliwość! - odparła ironicznie.
Wybuchnął śmiechem, a potem wrócili do planów na
kolejny dzień. To miał być towarzyski debiut hrabiny Callen,
należało zatem starannie przemyśleć wszystkie
szczegóły. Gdy Edward poszedł do gabinetu, żeby przestudiować
dokumenty finansowe przed ważną rozmową,
dokonała przeglądu nowej garderoby i uznała, że na wieczór
i w operze najlepsza będzie prosta szafirowa suknia
dobrze maskująca odmienny stan. Wezwała Alice i obie
bawiły się jak pensjonarki, dobierając stosowne dodatki.
W końcu wszystko zostało przygotowane.
- Inne panie pozielenieją z zazdrości - zawołała Alice.
- To bez znaczenia. - Bella wzruszyła ramionami.
- Zależy mi na tym, by nie przynieść wstydu mężowi.
Polubiła śmiałą pokojówkę, która była od niej starsza
zaledwie o kilka lat i miała sporo zdrowego rozsądku.
- To nie do pomyślenia! Pani hrabina raczy żartować.
Proszę tylko zerknąć na pana Edwarda, kiedy się na panią
zapatrzy. Po co to gadanie o wstydzie?
- On mi się przygląda?
- Jasne, kiedy pani hrabina nie zwraca uwagi. Każdy
powie, że od tego zachwytu po prostu ledwie żyje. - Zreflektowała
się nagle i spuściła oczy. - Ojej, co ja gadam!
Ciągle się zapominam. Trzeba znać swoje miejsce.
Bella chętnie gawędziłaby dalej. Ciekawe, co Alice
dostrzega w oczach Edwarda. Niestety, taka rozmowa
byłaby nie na miejscu. Podziękowała służącej i kazała jej
odejść. Zastanawiała się w samotności, czy to możliwe, by
Edward odwzajemniał jej uczucia i lękał się o tym powiedzieć.
Nie sądziła do tej pory, by dręczyły go jakieś obawy,
ale gdy opowiedział trochę o sobie, zrozumiała, że w młodości
został głęboko zraniony, i dlatego ukrywał ogromną
wrażliwość pod maską łotra. Jedno pozostawało niewiadomą:
do jakiego stopnia maska stała się jego drugą
naturą.
Ostatnio dokonała się w nim niemal całkowita przemiana.
Był tak czuły i troskliwy, że niemal uwierzyła w jego
szczere przywiązanie. A może chodzi tylko o dziecko?
Rychłe macierzyństwo to atut, który należy docenić. Edward
obsesyjnie pragnął mieć potomka. Troszczył się o nią,
bo nosiła pod sercem jego dziecko. To pewne. Czy byłaby
dla niego równie ważna, gdyby nie zaszła w ciążę? Do tej
pory nie sądziła, że pragnie być kochaną. Zapewne uważała,
że to nierealne. Zachowanie ojca jeszcze w dzieciństwie
nauczyło ją ostrożności w tych sprawach. Charli Swan
nie był kochającym mężem. Pewnego dnia jego postępowanie
stało się dla Belli widomym dowodem, że
mężczyźni myślą tylko o jednym.
Z drugiej strony jednak nie wszyscy czynią tak jak
jej ojciec. Edward był inny. Doskonale o tym wiedziała,
ale w głębi serca wciąż nie potrafiła całkowicie mu zaufać.
Wspomnienie ojca nie wywoływało zakłopotania ani
złości. Dawno temu uwolniła się od złych myśli, pozostawiając
cały wstyd temu, kto naprawdę powinien go odczuwać.
Pewnego wieczoru Charli po raz pierwszy i jedyny
próbował wsunąć rękę pod jej suknię i dotknąć rozkwitających
piersi. Osłupiał, gdy dwunastoletnia córka nie przebierając
w słowach zapowiedziała mu, że to się nie może
powtórzyć. Bała się, ale najlepszym przykładem była dla
niej matka, która nieustępliwie broniła dzieci i mimo nieudanego
małżeństwa nie straciła poczucia godności. Dzięki
niej Bella miała dość odwagi, by postawić na swoim.
Śmierć ojca przyniosła ulgę całej rodzinie, a po ślubie
Belli jej najbliżsi nie musieli się troszczyć o zaspokojenie
życiowych potrzeb. James wracał do zdrowia. Renne
miała nadzieję, że wkrótce przyjadą z wizytą, jeżeli
lekarze na to pozwolą. Bella odzyskiwała wewnętrzny
spokój, gdy myślała o bracie, na co dzień jednak nie brakowało
jej zmartwień.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Edward
uznał, że przymusowy odpoczynek żony, która
cały dzień miała przeleżeć w łóżku, to doskonała sposobność,
by załatwić odkładane wcześniej sprawy. Kazał
przygotować lekki powóz i wyruszył zaraz po śniadaniu.
Pogoda była okropna. Gęsta mgła miała żółtawy kolor.
Z niechęcią pomyślał, że wilgoć przenika najgrubszą wełnę,
i był pewny, że przemarznie do szpiku kości. Szczęście
w nieszczęściu, nie było wiatru. Z drugiej strony jednak
pewnie rozproszyłby mgłę. Mimo niesprzyjającej aury
Edward
nie zamierzał odkładać umówionych spotkań.
Najpierw pojechał do biura, w którym urzędował Laurent
Green; przykra konieczność, zważywszy na to,że
nie lubił tego człowieka, ale od kiedy Jasper załatwiał
z nim niemal wszystkie sprawy, zabrakło powodów do narzekań.
Niestety, prawnika nie było w kantorze.
Edward
zawrócił ku wytworniejszym dzielnicom.
- Callen! - W monotonny odgłos końskich podków
wmieszał się głośny okrzyk.
Edward
spojrzał w bok
i zobaczył jednego ze swych dawnych kompanów biegnącego
w stronę powozu. Kazał stanąć i wysiadł z mieszanymi
uczuciami. To przecież Emmet, jego przyjaciel
z Oksfordu. Zabawiali się wesoło od lat, wywołując skan
dale
i ogólną dezaprobatę. Było co wspominać, ale nie
czuł radości na widok starego kompana.
- Jak się masz, draniu? - wrzasnął Emmet i uścisnął
go jak brata.
- Lepiej. A co u ciebie?
- Towarzystwo podupadło, odkąd wyjechałeś. Tradycja
zanika, ale łatwiej o kobiety do uwodzenia i głupców
do ogrania, bo wycofałeś się z interesu. Czemu nie dałeś
znać, że jesteś w mieście? Przyjdź dzisiaj do White'a.
Spotkasz tam wszystkich.
- Nie mogę.
- Czemu, do diaska? Kumple zdechną z żalu, jeśli nie
przyjdziesz. - Emmet nie zdawał sobie sprawy, że popełnił
gafę. Z nadzieją spoglądał na Edwarda. - Nie daj się
prosić, będzie jak za dawnych lat. Zalejemy się w trupa.
- Piękna perspektywa - odparł chłodno i skinął na
stangreta, jakby chciał dać koledze do zrozumienia, że pora
kończyć rozmowę. - Zabieram dziś żonę do opery. Możesz
pójść z nami, pod warunkiem że będziesz się dobrze
zachowywał.
- To nie dla mnie - mruknął Emmet. - Wygląda na
to, że się ustatkowałeś. Jest chyba diabelnie piękną kobietą,
skoro cię ujarzmiła. A to dobre! Callen idzie z żoną
do opery!
Wybuchnął śmiechem i odszedł. Ulica była zatłoczona,
więc Edward zostawił powóz i ruszył dalej piechotą. Ciekawe,
dlaczego nie spostrzegł wcześniej, jak irytujący jest
dawny przyjaciel. Dochodziła jedenasta, ale wyczuł w jego
oddechu woń alkoholu. Wolał nie wspominać, ile razy
sam był o tej porze po kilku kieliszkach. Idąc ulicą, mimo
woli zerkał na wystawy sklepów i z uśmiechem myślał
o żonie. Dziś przedstawi ją wszystkim, którzy liczą się
w tym mieście. Z radością i dumą myślał o wieczornym
spektaklu.
Mgła opadła i blade słońce jaśniało na niebie, ale jego
promienie nie mogły ogrzać zimowego powietrza. Mimo
to była jeszcze nadzieja, że pogoda się poprawi. Edward
zerknął na wystawę antykwariatu i już miał pójść dalej,
gdy coś przykuło jego uwagę.
Dama z miśnieńskiej porcelany.
Zawrócił i stanął przed sklepem. Wystarczył rzut oka,
aby nabrał pewności, że to figurka z Hawking Park - albo
jej doskonała kopia. Jeśli potwierdzą się jego przypuszczenia,
to będzie dowód, że w pałacu grasuje złodziej. Jak
porcelanowa statuetka trafiła do Londynu? Edward
wszedł do sklepu.
- Och, co za klient! - Tęgi mężczyzna podszedł do lady.
- Czym mogę służyć, łaskawy panie?
- Proszę mi pokazać tę porcelanową figurkę stojącą na
wystawie. Chciałbym ją obejrzeć.
- Piękny drobiazg. Zaraz przyniosę.
Edward czekał, z ponurą miną rozglądając się po
sklepie.
- Ma pan kryształy? Szukam dużej misy, w której
można mieszać poncz.
- Niestety - odparł z żalem antykwariusz.
- Rozumiem. - Edward próbował sobie przypomnieć,
co jeszcze zniknęło z salonu. - A chińskie wazy?
- Nie mam żadnej, ale mogę skontaktować się z moimi
dostawcami.
- Dziękuję, to nie jest pilne. Są kryształowe świeczniki?
- Były, łaskawy panie, ale zostały sprzedane. Może
nowy właściciel jeszcze ich nie odebrał. - Antykwariusz
podreptał do oszklonej szafy pełnej najrozmaitszych drobiazgów.
Edward analizował fakty. Jeśli rozpozna świeczniki,
będzie miał kolejny dowód, że ktoś kradnie w Hawking
Park i sprzedaje łupy w Londynie. To eliminuje
z grona podejrzanych Maggie i resztę służących, bo trudno
ich posądzać o kontakty z renomowanym londyńskim
antykwariuszem. Żadni goście nie bywali w jego domu,
a zatem kradnie Jasper. Albo Bella.
To absurdalne przypuszczenie! Nie opuszczała domu.
Z drugiej strony jednak dość często bywała u matki
w zajeździe. Tak, ale chińska waza zginęła niedawno, natomiast
rodzina Belli przed kilkoma tygodniami wyjechała
do krewnych. Pozostaje zatem Jasper, krążący stale
między Londynem i Hawking Park.
Antykwariusz wrócił z wiadomością, że świeczniki zostały
już odebrane.
- W takim razie biorę figurkę.
- Nie zapytał pan o cenę? Och, dureń ze mnie. Proszę
wybaczyć, łaskawy panie. Już pakuję.
Edward krążył po sklepie, rozważając niezliczone warianty.
Stanął przy szklanej gablocie i zamyślił się głęboko.
Nieufność walczyła z niedowierzaniem. Czy Jasper
naprawdę jest złodziejem?
- Łaskawy pan interesuje się biżuterią? - wypytywał
antykwariusz.
Edward z roztargnieniem spojrzał na kosztowności leżące
w gablocie. Kupiec sądził, że chce coś kupić, i zacierał
ręce na myśl o zysku.
- Mam tu piękny klejnot. Zechce pan rzucić okiem?
Edward nie zwracał uwagi na jego gadaninę. Odruchowo
zerknął na ułożone przed nim kolie, bransolety, kolczyki
i brosze. Niemożliwe! Wyciągnął rękę i chwycił
diamentowy naszyjnik.
- Doskonały wybór, łaskawy panie. To prawdziwa
rzadkość. Proszę zobaczyć, jaka staranna robota.
Edward zacisnął dłoń, jakby chciał zgnieść klejnot. Jego
świat kurczył się i obracał w ruinę, gdy przyszło mu
stawić czoło faktom oraz ich nieuchronnym konsekwencjom.
Chciał krzyczeć i domagać się odpowiedzi, ale
zdawał sobie sprawę, że osiągnie więcej, jeśli zachowa
spokój.
- Wezmę ten naszyjnik. Spodoba się mojej żonie. Widziała
taki sam na portrecie i była zachwycona.
- Jest bardzo stary. Dziś już nie ma takich brylantów.
- To byłby wspaniały prezent, gdyby się okazało, że
kupiłem ten sam klejnot. Co pan wie o jego historii?
- Sprzedała mi go pewna dama z Cambridgeshire. -
Antykwariusz okazał się głupcem. Uradowany wizją krociowego
zysku, gadał jak najęty. - To jej własność. Nic
więcej nie wiem.
Bella go okradała. Wyszedł na idiotę. Od początku
wiedział, że poślubiła go dla pieniędzy. Mimo zapewnień
o serdecznym przywiązaniu oraz namiętnego uniesienia,
z jakim mu się oddawała, łączył ich jedynie podpisany
kontrakt i obietnica hojnej gratyfikacji. Kiedy uznawała,
że jej apanaże wypłacane są nieregularnie, brała z Hawking
Park, co jej się podobało. Zapewne miała też do niego
pretensje, że nie spieszy się na tamten świat.
- Czy słusznie się domyślam, że ta sama dama
sprzedała panu miśnieńską statuetkę i kryształowe świeczniki?
Antykwariusz nie podejrzewał, że Edward Wyciąga od
niego informacje. Zapewne kupił skradzione już przedmioty
w dobrej wierze.
- W rzeczy samej.
- Proszę zsumować należności. - Edward czuł, że
chłód ściska mu serce.
- Tak jest, łaskawy panie. Jestem pewny, że szanowna
małżonka będzie zachwycona!
Edward patrzył na niego obojętnie, jakby nie widział
oczu rozjaśnionych chciwością, szerokiego uśmiechu ani
wyszczerzonych zębów. Zapłacił antykwariuszowi, a potem
niecierpliwił się przez pięć minut, czekając, aż oba
nabytki zostaną starannie zapakowane.
Odwołał wszystkie spotkania, wrócił do domu i poszedł
do gabinetu. Zamknął drzwi na klucz, wyjął figurkę
oraz naszyjnik i długo się w nie wpatrywał.
Czemu to zrobiła? Jak śmiała? Ten klejnot należał przecież
do jego matki. Czy nie przyszło jej do głowy, że te
przedmioty wiele dla niego znaczą? Starannie przechowywał
wszystkie pamiątki. Jedno nie dawało mu spokoju:
czemu tak bardzo potrzebowała gotówki? Chciwość mogła
stanowić ważny motyw, ale z pewnością istniała jeszcze
inna, ukryta przyczyna. Edward płacił za pobyt rodziny
Belli w zajeździe, sprawił wszystkim nowe ubrania,
a zatem miesięczna pensja powinna wystarczyć na pozostałe
wydatki. To dziwne. Musiała być w wielkiej potrzebie,
skoro posunęła się do kradzieży. Do diabła, o co tu
chodzi? Szantaż, długi, a może zemsta? Ogarnęła go
wściekłość, z trudem chwytał powietrze, mgła przesłoniła
mu oczy. Zerwał się na równe nogi, jęknął rozpaczliwie
i zaczął chodzić z kąta w kąt.
Motywy jej postępowania były dla niego bardzo ważne,
ale nic nie usprawiedliwiało oszustwa i kradzieży. Do
diabła z nią! Żadna kobieta nie obeszła się z nim tak źle.
Bella była gorsza od Jean, bo tamta przynajmniej -
nie udawała świętej. Wtedy młodzieńcza naiwność sprawiła,
że Edward się pomylił. Bella umyślnie go zwodziła.
Owinęła go sobie wokół palca. Wyszedł na głupca,
który tańczy, jak ona zagra.
Chwycił miśnieńską figurkę i cisnął nią o ścianę. Rozbiła
się na tysiąc kawałków, które z chrzęstem opadły na
dywan.
Bella wkradła się do jego serca, wyciągnęła go
z bezpiecznej skorupy, a co najgorsze, sprawiła, że znowu
chciał żyć. Pragnął spędzić z nią wiele lat, rozmawiać,
jeździć konno po lesie, żartować, przekomarzać się, kłócić
się i rzucać jej wyzwania. Marzył, by kochać się z nią każdej
nocy, aż nadejdzie nieuchronny koniec. Pragnął nie
tylko jej ciała, lecz także całego życia.
Przewrócił krzesło i z dziką satysfakcją połamał je na
kawałki.
Jak mógł być tak głupi i przyznać się do swej słabości!
Na pewno obserwowała go z rozbawieniem i tłumaczyła
wspólnikom, że ma w swej mocy tego szaleńca hrabiego
Callena, który stracił dla niej głowę. Jednym ruchem
zrzucił wszystkie przedmioty leżące na biurku. Spadły na
podłogę z ogłuszającym hukiem.
Tak, oczarowała go. Nie potrafił wyrazić tego słowami
i dziękował teraz opatrzności za tę łaskę, że znalazł wiele
innych sposobów, by dać jej do zrozumienia, co czuje. Kochał
się z nią namiętnie, dawał jej rozkosz, nie szczędził
pieszczot i pocałunków, okazywał czułość, bo nie potrafił
wypowiedzieć głośno swoich myśli.
Usłyszał pukanie i natychmiast oprzytomniał.
- Panie hrabio, drzwi są zamknięte na klucz! Może
trzeba pomocy?
- Odejdźcie, nie jestem chory. Proszę mi nie przeszkadzać.
W korytarzu zapadła cisza. Nikt się nie odezwał, gdy
zerwał portret ze ściany i podeptał szkło. Uspokoił się dopiero
po kilku godzinach. W tym czasie doszczętnie zdemolował
pokój, ale gdy już zabrakło przedmiotów zdatnych
do niszczenia, odzyskał trzeźwość myśli i zaczął
układać plan działania. Wezwał służącego i polecił mu zanieść
list do biura, w którym urzędował Green. Polecił
wznowić śledztwo dotyczące żony. Potem ruszył po schodach
do sypialni.
Bella ucieszyła się na widok męża.
- Dzięki Bogu! Myślałam, że oszaleję. Czuję się tu jak
w klatce.
- Brakowało ci wyprawy do sklepów?
- Ciebie mi brakowało - odparła cicho i zarzuciła mu
ramiona na szyję. Stał nieruchomo, kiedy go całowała.
- Wybrałaś suknię? - zapytał, nie zwracając uwagi na
te czułości. Nie wypuszczając go z objęć, wsunęła palce
w miękkie ciemne włosy opadające na kark. Miała złe
przeczucia.
- Tak, włożę niebieską, tę w pawim odcieniu - odparła.
- Jest mocno wydekoltowana?
- Mam śmiało pokazywać swoje wdzięki czy udawać
skromnisię? Czego sobie życzysz?
- Zastanawiam się tylko, jakie dobrać klejnoty. Nie widziałem
cię jeszcze w brylantowym naszyjniku. Pamiętam,
że miałaś go na sobie pewnej nocy, ale w sypialni
było ciemno, więc niewiele widziałem. Chciałbym, żebyś
go założyła dziś wieczorem.
- O! Ja... - westchnęła głęboko. - Zostawiłam go
w Hawking Park. Nie przyszło mi do głowy, żeby go tu
zabrać, bo nie jestem przyzwyczajona do posiadania tak
kosztownych przedmiotów. - Zdała sobie sprawę, że nie
ma potrzeby aż tak się tłumaczyć. Zacisnęła usta i popatrzyła
na swój dekolt. - Przykro mi, Edwardzie.
Milczał dłuższą chwilę, nim odpowiedział.
- To nie ma znaczenia. Niektóre klejnoty po mojej
matce zdeponowane są w banku tutaj, w Londynie. Wyślę
po nie służącego i wybierzesz sobie coś.
- Po co? - wykrzyknęła. - Nie ma potrzeby. Suknia
jest i tak bardzo strojna.
Gnębiło ją poczucie winy. Nie mogła się zgodzić, żeby
dał jej znowu coś z rodowej biżuterii.
- Opowiadasz głupstwa. W operze wszystkie panie
będą obwieszone błyskotkami niczym choinki. Musisz założyć
coś odpowiedniego do twojej pozycji. Nie cierpisz
już biedy. Jesteś hrabiną Callen, więc powinnaś wyglądać
i zachowywać się jak prawdziwa arystokratka.
Czyżby to była wymówka? A może chciał zrobić jej
przykrość? Nie miał zwyczaju ranić cudzych uczuć bez
powodu. Ale przecież nie miał za co się na nią złościć. Tak
jej się przynajmniej zdawało.
- Zrobię wszystko, żeby nie zawieść twoich oczekiwań.
Cofnęła się o krok i uniosła głowę, aby dać mu do zrozumienia,
że czuje się dotknięta. Podszedł do drzwi.
- To dobrze - odpowiedział chłodno, z ręką na klamce.
- Zjem w bibliotece, a potem wrócę tu, żeby się przebrać.
Kolację dla ciebie każę przysłać tutaj. Postaraj się
wypocząć przed dzisiejszym wieczorem.
Nie czekając na odpowiedź, wyszedł z sypialni.
Zaskoczona odprowadziła go wzrokiem. Coś musiało
się wydarzyć, inaczej nie byłby taki zły. Postanowiła, że
nie da sobie zepsuć wieczoru, na który czekała z wielką
niecierpliwością. Cokolwiek gnębiło Edwarda, na pewno
nie miało związku z jej osobą!
Sznur powozów przed gmachem Royal Opera House
posuwał się do przodu w ślimaczym tempie. Bella
z ciężkim westchnieniem opadła na poduszki czarnego
landa.
- Czy tutaj zawsze jest taki tłok? Spóźnimy się na pierwszy
akt! - uniosła się na siedzeniu i wyjrzała przez
okienko.
W innej sytuacji Edward byłby rozbawiony jej dziecinnym
podnieceniem. Nawet w tych okolicznościach musiał
podziwiać Bella. Wyglądała przepięknie. Jej suknia
miała wyjątkowy odcień błękitu, a prosty dekolt odsłaniał
kształtny biust. Spódnica podpięta była z tyłu mnóstwem
niebieskich i lawendowych wstążek, a z przodu opadała
kaskadą poziomych plis. Królewski wygląd i dziecinne
zachowanie stanowiły uroczy kontrast. Irytacja ogarnęła
Edwarda, gdy sobie uświadomił, że wciąż nie jest obojętny
na wdzięk żony. Gdy ogarnęły go wątpliwości, wsunął
dłoń do kieszeni i zaczął się bawić naszyjnikiem.
- Edwardzie, spotkała cię przykrość? Jesteś dzisiaj
przygnębiony. - Usiadła naprzeciw niego i spojrzała,
z obawą, zaskoczona jego obojętnością.
- Nieważnego.
- Źle się czujesz?
- Nie - rzucił oschle.
Do diabła, była taka przekonująca, jakby istotnie troszczyła
się o jego samopoczucie. Szybko to sobie wytłumaczył.
Bella nie chciała stracić wspaniałego wieczoru
oraz sposobności, żeby pokazać się w wytwornej sukni.
Rozkazał przynieść do swego londyńskiego domu rodowe
kosztowności; lśniły teraz chłodnym blaskiem na jej szyi
i w uszach. Duża kolia z brylantów i szafirów ozdabiała
dekolt, a medalion opadał aż na biust. Edward czuł jeszcze
w palcach dotknięcie kamieni zimnych jak lód oraz
ciepłej skóry. Dobrze zapamiętał ten kontrast. Usiadł wygodniej
i obserwował ją uważnie, gdy wysunęła głowę
przez okienko.
- Och, dojazd pod same drzwi potrwa wieki!
- Mam powiedzieć Donaldowi, żeby stanął? Możemy
pójść - stwierdził drwiąco.
- To wbrew konwenansom, prawda? - zachichotała,
pewnie rozśmieszył ją jego mentorski ton.
Mimo tłoku dojechali pod samo wejście. Edward wysiadł
i podał rękę Belli. Od wielu dni tak bardzo się
cieszył na myśl, że tego wieczoru londyńska socjeta ujrzy
ją po raz pierwszy. Teraz miał tylko wymuszony uśmiech
dla znajomych, którzy przybiegli, by go powitać i przyjrzeć
mu się uważnie.
Wiedział, że jest nieskazitelna: uprzejma, lecz nie uniżona,
pełna godności, a zarazem przyjazna. Trafiła we
właściwy ton, a gapie patrzyli na nią z nieukrywanym zachwytem,
gdy oboje szli do swojej loży.
Bella siedziała wyprostowana jak na paradzie i z radością
chłonęła wszystko, co działo się na scenie. Edward
płonął gniewem, walcząc zarazem z pokusami. Kiedy patrzył
na żonę, robiło mu się ciężko na sercu, lecz starał się
o tym zapomnieć. W czasie przerwy usprawiedliwił się
i sam wyszedł do foyer. Potrzebował chwili odprężenia.
Miał ochotę uciec, kopać, wyć, chwytać przedmioty i rzucać
nimi o ściany. Trzeba się napić. Jak tygrys parł do
przodu w ciżbie wysoko urodzonych melomanów, zmierzając
prosto do bufetu.
- Callen, sądziłem, że przeniosłeś się na tamten
świat.
Gdyby nie był tak zajęty swoimi myślami, spostrzegłby
od razu krępego mężczyznę wpartego o kolumnę. Znajomy
głos. Edward nie musiał nawet odwracać głowy, by
wiedzieć, z kim rozmawia.
- Jeszcze nie.
- Szkoda, nie mogę się doczekać stypy.
Edward odwrócił się i stanął twarzą w twarz z rozmówcą.
Alec Cannon był aroganckim głupcem, który
sam się prosił, żeby ograć go w karty i puścić z torbami.
Kilka lat temu w podrzędnym lokalu Edwarda wygrał od
niego w pokera wspaniały jacht. Tego samego wieczoru
uwiódł pewną ślicznotkę. Cannon od dawna miał na nią
oko. Po tamtej nocy nie krył zawiści i rywalizował z Edwardem,
który nie podjął wyzwania i dziwił się takiemu
uporowi, bo jego wróg coraz bardziej się pogrążał. Po kilku
nieudanych próbach odzyskania jachtu Cannon próbował
odegrać się przy karcianym stoliku, ale szczęście mu
nie sprzyjało.
- Zaproś pół Londynu i baw się jak za dawnych dobrych
czasów. Obawiam się jednak, że przyjdzie ci poczekać
dłużej, niż sądziłeś, chyba że sam przyłożysz do tego
ręki, posyłając mnie na tamten świat. W końcu dostałbym
za swoje.
Cannon przyglądał mu się z uwagą. Miał ostre rysy, wystające
kości policzkowe, zadarty nos, kościste ramiona.
- Chętnie bym to zrobił, ale nie ma pośpiechu. Kara
zostanie w końcu wymierzona, a sprawiedliwość będzie
po mojej stronie.
- Piękna perspektywa! - drwił Edward, dając do zrozumienia,
że nudzi go ta rozmowa. - Daruj, nie chcę się
spóźnić na drugi akt.
Sięgnął po pełną szklankę i wyszedł przed teatr. Noc
była zimna, a powietrze wilgotne. Jednym haustem wypił
whisky i otarł usta rękawem. Zimowy chłód go nie
otrzeźwił, alkohol nie poprawił nastroju, nieobecność Belli
niewiele pomogła.
Do diabła, przerwa się kończy. Wszedł do budynku i po
wyłożonych chodnikiem schodach ruszył do łoży. Gdy odchylił
zasłonę, stwierdził, że na jego miejscu siedzi jakiś
nieznajomy.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Zakłopotana Bella spojrzała w błyszczące wściekłością
zielone oczy. Wstała, gdy Jacob poderwał się
z krzesła i natychmiast skarciła się w duchu za to, że zachowuje
się jak przyłapana na gorącym uczynku.
- Edwardzie, spotkałam znajomego. Chciałabym ci
przedstawić Jacoba Blacka.
- Witam, panie hrabio. - Mężczyzna pochylił głowę
w ukłonie, ale Edward nie zwrócił na to uwagi.
- Spotkaliście się w loży? Mało tu miejsca na spacery.
- Hrabina użyła przenośni. Znam Belle... to znaczy
pańską żonę. - Jacob był najwyraźniej zmieszany.
- Poznaliśmy się przed kilku laty i dlatego przyszedłem
złożyć wyrazy uszanowania. Nie mogłem sobie odmówić
tej przyjemności. Nasze spotkanie jest dla mnie wielką
i bardzo przyjemną niespodzianką.
Edward przypominał polującego drapieżnika. Dawno
go takim nie widziała. Była zdenerwowana jak mysz zamknięta
w jednym pomieszczeniu z kotem. Nie... to raczej
Jacob był myszą, a ona z niepokojem obserwowała
zdarzenia, świadoma niebezpieczeństwa, z którego potencjalna
ofiara nie zdawała sobie sprawy.
- Poznaliśmy się, gdy dwa lata przed śmiercią ojca
zadebiutowałam w towarzystwie - wyjaśniła. Daremnie
łudziła się, że Edward odpowie z kurtuazją, by zachować
choć pozory uprzejmości. Usłyszała impertynencką
uwagę.
- Należał zapewne do grona młokosów, którzy prosili
cię o rękę.
Nie wierzyła własnym uszom. Położyła rękę na oparciu
krzesła i usiadła.
- I cóż? - spytał Edward, spoglądając wyczekująco na
Jacoba.
- Istotnie... miałem zaszczyt oświadczyć się Bel...
hrabinie i prosić, by raczyła mnie poślubić.
Drogi, kochany Jacob, zdobył się na odwagę.
- Wątpliwy zaszczyt, skoro panna odmówiła. - Edward
zajął swoje miejsce, a Black stanął przy drzwiach. -
Znalazł pan inną kandydatkę na żonę?
Zaskoczony Jacob zamrugał tylko. Był zbyt dobrze
wychowany, by inaczej zareagować na grubiańską uwagę.
- Nie, panie hrabio - odparł i zwrócił się pospiesznie
do Belli. - Hrabino, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Wkrótce nadarzy się sposobność, abym ponownie
złożył pani wyrazy uszanowania.
Bella przywołała na twarz zdawkowy uśmiech, ale
pomyślała, że dawny znajomy będzie jej teraz unikać jak
ognia.
- Dziękuję, Jacobie. Pozdrów ode mnie swoją
matkę.
- Nie omieszkam. Dobranoc, hrabino. Żegnam, panie
hrabio.
Edward mruknął coś, nie odwracając głowy. Po wyjściu
Jacoba zapadła cisza. Bella kipiała złością, lecz
nim zdołała wykrztusić słowo, Edward odwrócił się w jej
stronę.
- Czy rozważysz jego kandydaturę, kiedy odejdę?
- Proszę? - Była na niego wściekła, ale dziwna uwaga
ją otrzeźwiła.
- Niedługo odejdę z tego świata. Czy twój znajomy
czeka, aż będziesz wolna, i dlatego zwleka z ożenkiem?
- Skąd ci to przyszło do głowy? - szepnęła. Światła
już gasły i lada chwila miał się zacząć drugi akt. - Jacob
to uroczy człowiek, ale odrzuciłam jego oświadczyny, ponieważ
go nie kochałam.
- Aha! - rzucił głośno Edward. Kilka osób zwróciło
głowy w ich kierunku, by sprawdzić, kto tak hałasuje. -
Nie byłaś we mnie zakochana, a jednak przyjęłaś ofertę.
Biedny Jacob cieszy się dobrym zdrowiem, to jego wada.
Trzeba mu uświadomić, że najbardziej odpowiada ci
wdowieństwo.
- Co cię dziś opętało? - zapytała stłumionym szeptem.
Zdawała sobie sprawę, że gapie tylko czekają na mały
skandal. Zagrała orkiestra, podniesiono kurtynę. Nie odpowiedział
na pytanie. Nie wracała do tematu, ale wieczór
w operze stracił dla niej cały urok. Cudowna muzyka, która
jeszcze niedawno przenosiła ją do krainy marzeń, teraz
działała jej na nerwy. Najlepiej byłoby wrócić do domu,
rozmówić się z Edwardem i dojść, co go tak zirytowało.
Kiedy się poznali, był grubiański i napastliwy, ale potem
- trudno w to uwierzyć - zmienił się w czułego kochanka.
Nie przypuszczała jednak, że możliwy jest powrót
do dawnego zachowania.
Podczas kolejnej przerwy zaprowadził ją do foyer,
gdzie serwowano napoje. Zdobył się na uprzejmość,
przedstawiając ją wszystkim spotkanym po drodze znajomym,
ale w jego głosie nie było radości i dumy. W marzeniach
jej towarzyski debiut wyglądał całkiem inaczej.
Edward nie krył zaskoczenia na widok mężczyzny nazwiskiem
Garding, który sam przedstawił się Belli. Poczuła
do niego żywiołową niechęć, być może dlatego, że
na jej widok zawołał:
- Musiałem sprawdzić, która to złapała hrabiego Callena.
No proszę, jest na co popatrzeć!
Nawet Edward był zdegustowany. Ujął ramię żony i ruszył
w stronę loży. Bella nie odzywała się do niego.
Obiecała sobie, że po powrocie do domu wszystko mu wygarnie.
Gdy wychodzili, Garding znów podszedł do Edwarda.
- Zmieniłeś zdanie, stary? Pojedziesz ze mną do White'a?
- Raczej tak. - Edward zerknął na Belle. - Odwiozę
tylko żonę. Spotkamy się na miejscu.
W powozie odezwała się pierwsza.
- Jeśli sądzisz, że w ten sposób unikniesz wyjaśnienia,
:
o co ci chodziło dziś wieczorem, jesteś w błędzie. Muszę
wiedzieć, czemu się tak zachowałeś.
- Cóż było nagannego w moim postępowaniu? Zabrałem
cię tylko do opery.
- Daruj sobie tę ironię. Doskonale wiesz, o czym mówię.
Byłeś arogancki wobec Jacoba, zaniedbywałeś
mnie przez cały wieczór i . . .
- Przestań narzekać - burknął, a drwiący uśmiech
zniknął z jego twarzy. Kupiłem ci suknię, obdarowałem
klejnotami, przedstawiłem w towarzystwie, żeby
wszyscy mogli się tobą zachwycać, a ty jesteś niezadowolona.
- Zachowałeś się dzisiaj jak prostak i okrutnik. Upokorzyłeś
mnie publicznie.
W ciasnym powozie nie mogła uniknąć jego bliskości,
Skrzyżowała ręce na piersiach i patrzyła w okno. Czuła
na sobie przenikliwe spojrzenie.
- Proszę mi wybaczyć, hrabino. Zapomniałem, że
przywykła pani do subtelniejszych manier.
Tego wieczoru gotów był mordować i niszczyć. Spojrzała
na niego, unosząc dumnie głowę; próbowała stłumić
ból. Edward zawsze wiedział, w jaki sposób ją zranić.
- Otrzymałam lepsze wychowanie, bo nie jestem zdolna
do postępków, których się dzisiaj dopuściłeś. Pochodzę
z biednego domu, ale wiem, jak należy postępować, i wystrzegam
się prostactwa.
- Wyrwałaś się z biedy - wpadł jej w słowo i przysunął
się bliżej. Mimo półmroku panującego w powozie spostrzegła,
że oczy błyszczą mu gorączkowo, a żyły pulsują
na skroniach. Cofnęła się odruchowo, gdy dodał ze złością:
- Dzięki mnie jesteś obwieszona biżuterią, nosisz
z gracją piękne suknie podkreślające wspaniały biust
i smukłą postać. Wyglądasz jak z żurnala i masz wszystko,
co najlepsze. Nie odpowiada ci moje towarzystwo, ale
musisz je ścierpieć. Jeśli to ponad twoje siły, pocieszaj się
myślą, że nie jestem wieczny. To poprawi ci humor.
Zapadła cisza.
- Co z tobą? - szepnęła Bella. - Błagam, powiedz
mi, co się stało. Mam złe przeczucia.
- Naprawdę? Istotnie, spotkała mnie wielka przykrość.
Nie domyślasz się, w czym rzecz?
- Skąd mam wiedzieć, czemu jesteś przygnębiony?
Prosiłam przecież, żebyś mi powiedział.
- Mniejsza z tym - mruknął i odwrócił głowę.
Gdy powóz zatrzymał się przed domem Callenów,
odprowadził Belle tylko do frontowych drzwi.
- Gregory zaraz ci otworzy. Jadę do White'a.
Odruchowo wtuliła się w jego ramiona. Ogarnął ją
dziwny lęk, jakby rozstawali się na zawsze.
- Błagam, wejdź ze mną do środka. Porozmawiajmy.
Jeśli cię uraziłam, powinnam wiedzieć, na czym polega
mój błąd. Jeśli pozwolisz, postaram się go naprawić.
Długo się jej przyglądał, a z zielonych oczu wyzierał
smutek.
- Doskonale to zagrałaś - rzucił na odchodnym. -
Można by pomyśleć, że to szczera prawda.
Edward siedział rozparty na aksamitnej kanapie. Ramię
położył na oparciu, a ręku trzymał kieliszek brandy. Kompani
zachowywali się tej nocy wyjątkowo hałaśliwie,
świętując jego powrót po długiej nieobecności.
Przyglądał im się uważnie, obserwując jednego po drugim.
Emmet był mistrzem ceremonii w nagrodę, że namówił
Edwarda do spędzenia wieczoru z przyjaciółmi. Newton
i Uley znów dowcipkowali, klepiąc się po plecach,
jakby gratulowali sobie wybitnych osiągnięć. Edward pociągnął
spory łyk brandy i długo trzymał go w ustach.
- Dobra, stary, sprawdźmy, czy nie zapomniałeś, do
czego służą karty - zawołał jeden z biesiadników.
- Chcesz stracić trochę gotówki? - odparł Edward.
Koledzy skwitowali jego uwagę wybuchem śmiechu.
Inni bywalcy zwrócili głowy w ich stronę; niektórzy rozpoznali
hrabiego Callena. Cannon obserwował go,
mrużąc oczy. Uniósł kieliszek, ale Edward nie kwapił się,
by pójść w jego ślady. Rzucił mu tylko badawcze spojrzenie.
Usiadł przy stole, kazał przynieść talię kart i kolejną
butelkę.
- Pora na zwierzenia, Callen - rzucił Newton. -
Jak ci się podoba małżeński stan?
- Jest rozkoszny.
- Szkoda, że nie widziałeś jego żony - wtrącił Emmet,
spoglądając znacząco na kolegów.
- Cieszę się, że przeszła ci ta gorączka. - Uley
uśmiechnął się szeroko. - Dobrze, że znowu jesteśmy
w komplecie.
- Nie mam szans na całkowite wyzdrowienie. - Edward
utkwił spojrzenie w kartach. - Gorączka to najmniejszy
problem. Wygląda na to, że wkrótce umrę.
Zapadła cisza. Gdy podniósł wzrok znad pary królowych,
wszyscy patrzyli na niego z otwartymi ustami. Poczuł
głębokie zadowolenie. Nie wiedział, skąd się wzięła
pogarda, którą dla nich miał. Banda idiotów. Nie mieściło
mu się w głowie, że tak długo znosił ich towarzystwo.
- Wchodzę- rzucił pogodnie, kładąc na zielonym suknie
dwa żetony.
- Niech to diabli... Callen, nie mówisz poważnie!
- Takie są fakty. Kto sprawdza?
Jeden z graczy głośno przełknął ślinę i położył na stole
kilka żetonów. Reszta z ociąganiem podjęła grę, ale pogodny
nastrój prysł jak bańka mydlana. Edward ucieszył
się z tego. Nie było żadnych powodów do świętowania.
Spochmurniał, gdy pomyślał o Belli. Każde wspomnienie
potęgowało ból. Czy sądziła, że może go oszukiwać
w nieskończoność? Prawda, wcale nie musiała zaprzątać
sobie tym głowy, skoro wkrótce urządzi mu pogrzeb.
Powinna jednak wziąć pod uwagę, kogo próbuje
zwieść. Miał fatalną reputację i w pełni na nią zasługiwał,
Uchodził za potwora i barbarzyńcę, który w interesach
bezlitośnie niszczy konkurencję i łamie normy moralne.
Mówiono, że jest nikczemnikiem, że niczego nie uszanuje.
Bez skrupułów uwodził przyzwoite kobiety, przyprawiał
rogi zacnym mężom, odbierał fortuny bogaczom - wszystko
bez wysiłku. Tak postępuje osławiony hrabia Callen.
Na Boga, zapomniał, kim naprawdę jest. Pora sobie
o tym przypomnieć. Niech wie, kogo poślubiła.
Bella nie miała pojęcia, kim jest Jessica Stanley,
i czemu zawdzięcza jej wizytę. Kiedy Gregory
oznajmił, że czeka w żółtym salonie, miała ochotę powiedzieć,
że nie przyjmuje, ale zabrakło jej śmiałości. Nieznajoma
zapewne uznałaby to za afront. Bella postanowiła
stanąć na wysokości zadania; nie miała innego
wyjścia.
Tego ranka obudziła się i wykonywała poranną toaletę
ze świadomością, że Edward nie wrócił na noc. Złość do
świtu nie pozwoliła jej zmrużyć oka, ale pokonało ją
w końcu znużenie, typowe u kobiet w odmiennym stanie.
Przespała kilka godzin, ale rano była zmęczona i markotna.
Nie miała ochoty na pogawędkę z nieznajomą.
Gdy weszła do salonu, stanęła oko w oko z piękną młodą
kobietą o ciemnych, starannie ułożonych włosach. Zielona
suknia z kosztownego jedwabiu podkreślała wspaniałą
figurę.
- Dzień dobry. Jestem Bella Callen.
- Wiem - przerwała Jesicca Stanley, siadając
na żółtym wyściełanym krześle. - W ubiegłym tygodniu
widziałam panią i Edwarda w powozie, ale przed oficjalną
prezentacją nie mogłam złożyć wizyty.
Bella była zdumiona jej bezceremonialnym tonem
i wyniosłością. To poczucie wyższości było nie do zniesienia.
Co gorsza, mówiąc o Edwardzie, używała jego
imienia.
- Rzecz jasna zachowałam się karygodnie, przyjeżdżając
bez zaproszenia, ale Edward i ja od lat jesteśmy przyjaciółmi
- dodała dama z naciskiem. - Muszę go zobaczyć.
Jest w domu?
- Nie. - Bella z biciem serca zastanawiała się na
czym polega ich przyjaźń.
Jessica wzruszyła ramionami i spojrzała na nią
przymilnie.
- A zatem możemy pogawędzić. Od kiedy jesteście
małżeństwem? - Bez skrępowania zerknęła na talię rozmówczyni.
- Kilka miesięcy. - Bella usiadła, ale nie zamierzała
częstować gościa herbatą.
- Długo znaliście się przed ślubem?
- Raczej nie.
- Oczywiście. Gdy zanosi się na romans, Edward nie
traci czasu. Niestety, szybko go także kończy. - Jassica
wybuchnęła śmiechem, jakby coś sobie przypomniała. -
Jestem zaskoczona, że się w końcu ożenił. Twierdził, że
to wykluczone.
- Nic dziwnego, że nie zdecydował się wcześniej na
ślub. Czekał z tym do naszego spotkania - odparła Bella,
uśmiechając się przyjaźnie. Gdyby spojrzenie mogło
zabijać, byłaby już martwa.
- Domyślam się, że wiele kobiet marzy o zamążpójściu,
ale ja jestem od tego daleka. Czułabym się osaczona.
Mężatki to niewolnice. - Jessica popatrzyła na Belle,
jakby chciała wydrapać jej oczy, a to dowodziło, że
nie mówi całej prawdy, bo chętnie wydałaby się za Edwarda.
- Poza tym obowiązkiem żony jest przesiadywać
w domu i udawać, że nie wie o romansach znudzonego
nią męża. Dreszcz mnie przechodzi na myśl, że musiałabym
tak żyć.
Jeszcze przed kilkoma miesiącami Bella nie potrafiłaby
wykrztusić słowa po wysłuchaniu tak impertynenckiej
tyrady.
- Święte słowa - westchnęła teraz. - Zdaję sobie sprawę,
że mężowie zachowują się władczo, by zachować poczucie
własnej wartości. Odetchnęłam z ulgą, gdy zrozumiałam,
że to nie dotyczy Edwarda. On mnie rozpieszcza
i zasypuje prezentami.
Udało się! Jessica Stanley poczerwieniała. Była
chciwa, więc nie kryła już zazdrości.
- Naturalnie, cara mia. Żyję dla ciebie. - Na dźwięk
męskiego głosu omal nie zerwały się z krzeseł. Bella
straciła całą odwagę, gdy jej mąż wszedł do pokoju. Jego
ostatnie słowa można było rozumieć rozmaicie. Spojrzenie
miał zimne, a na twarzy pojawił się wymuszony
uśmiech. Jego wygląd przypominał o nocy spędzonej poza
domem: surdut i spodnie były wygniecione, fular rozwiązany,
włosy potargane bardziej niż zwykle, a twarz pokryta
ciemnym zarostem.
- Właśnie poznałam twą uroczą żonę, mój drogi.
Jessica odezwała się pierwsza.
- Jest cudowna, nie sądzisz?
Bella dopiero teraz zdała sobie sprawę, że wstrzymuje
oddech. Gdy Edward podszedł do niej, wyczuła zapach
alkoholu. Po chwili odezwał się znowu:
- To nie jest odpowiednia pora na wizytę. Dawni kompani
porwali mnie wczoraj i nie pozwolili wrócić do mojej
najdroższej. Takie z nich łotry. - Zwrócił się do Belli.
- Przegrali do mnie całą gotówkę, skarbie. To kara za ich
okrucieństwo.
Nie była w stanie wykrztusić słowa. Jeszcze niedawna
przemawiał do niej czule, bez ironii. Na szczęście Jessica
słyszała tylko słowa i nie zwracała uwagi na ton.
Chwyciła torebkę i oznajmiła, że musi już iść, bo odwiedziny
wypadły nie w porę, ale Bella była pewna, że
odchodzi, bo skręca się z zawiści. We dwoje odprowadzili
ją do powozu i pożegnali uprzejmie. Gdy zostali sami, Bella
pociągnęła Edwarda za rękaw i krzyknęła:
- Do wszystkich diabłów, coś ty robił przez całą noc?
- Znowu do tego wracamy? Podejrzewam, że masz
ostatnio zaniki pamięci. Tłumaczyłem ci, że jadę do White'a,
by spotkać się z dawnymi przyjaciółmi.
- Och, zamilknij wreszcie!
Edward osłupiał i patrzył na nią ze zdumieniem. Westchnęła
z irytacją i dodała:
- Nie przyszło ci do głowy, że jeśli nie wrócisz na noc,
będę się niepokoić? Przecież mogłeś zachorować! Skąd
miałam wiedzieć, co się z tobą dzieje? A gdyby nikt nie
potrafił ci pomóc? Co wtedy?
- Przestań! - burknął, gdy trochę ochłonął. - Zaraz się
rozpłaczę! Tak, tak, jestem łajdakiem, nie przyszło mi do
głowy, że się martwisz.
- Ale z ciebie drań! - Rzuciła mu oskarżycielskie
spojrzenie.
- Tak - mruknął uradowany. - Masz rację.
Pokręciła głową i skrzywiła się, nie kryjąc obrzydzenia.
- Tracę tylko czas. Wracam na górę.
Stała już w drzwiach, gdy odezwał się znowu tonem
tak zimnym, że krew zakrzepła jej w żyłach.
- Dobry pomysł. Pod poduszką zostawiłem ci prezent.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Biegła po schodach na górę, czując na plecach jego
wzrok. Miała ochotę zatrzymać się i krzyczeć, ale bała się
że z oczu popłyną jej łzy. Piekły ją pod powiekami,
a gardło ściskał tłumiony szloch. Kiedy dotarła do pokoju,
zapomniała o czekającym na nią prezencie. Zatrzasnęła za
sobą drzwi i opadła na miękki taboret stojący przed toaletką.
Spojrzała w lustro. Zobaczyła bladą twarz oraz rozszerzone,
pociemniałe oczy. Wyglądała okropnie.
Zupełnie się w tym wszystkim pogubiła. Nie potrafiła
zrozumieć, co się właściwie dzieje. Lustrzane odbicie nie
odpowiedziało na to nieme pytanie.
Bella nie mogła usiedzieć na miejscu, poderwała się
więc i podeszła do okna. Kiedy mijała biurko, zobaczyła
list zostawiony na tacy. Rzuciła okiem na adres zwrotny.
Poczuła w sercu miłe ciepło, gdy spostrzegła, że przyszedł
ze Szwajcarii.
Rozerwała kopertę i przeczytała słowa napisane ręką,
matki:
Najdroższa Caroline,
Dziękuję za list. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę,
że jesteś szczęśliwa z hrabią. Zapewne jest miły i dobrze
cię traktuje. Odpoczywaj dużo, odżywiaj się dobrze i staraj
się nie przemęczać.
Bella poczuła łzy w gardle. Pisała do matki o Edwardzie,
kiedy byli razem szczęśliwi. Teraz miała wrażenie,
że od tamtej chwili minęły wieki. Wróciła do lektury.
Nie będę się rozpisywać, bo chcę ci sama wszystko opowiedzieć.
James czuje się tak dobrze, że lekarze pozwolili
mu na krótkie wakacje. Oczywiście nie podobał im się pomysł
wyjazdu do Londynu, ale w końcu na to przystali.
Nie martw się, proszę, o pieniądze na podróż. Mamy ich
dość dzięki tobie. Już się nie mogę doczekać, kiedy cię
zobaczę. Mam nadzieję, najdroższa, że list zastanie cię
w dobrym zdrowiu.
Twoja zawsze kochająca matka.
Bella zamknęła oczy. Tęskniła za rozsądnymi radami
Renne i jej przyjazną obecnością. Teraz, kiedy między
nią i Edwardem tak się pogorszyło, jeszcze bardziej potrzebowała
kogoś bliskiego, by wspólnie zastanowić się
nad przyszłością. Wsunęła list do koperty i odłożyła ją na
biurko.
Przypomniała sobie o leżącym pod poduszką upominku
od Edwarda. Wspomniał o nim z nutą triumfu w głosie.
To nie wróżyło niczego dobrego.
Podeszła wolno do łóżka. Nie była przygotowana na to,
co zobaczyła. Pod haftowaną poduszką leżał naszyjnik
z brylantów. Kolia była wspaniała; skrzyła się oślepiająco
w słonecznym blasku padającym z okna.
Bella krzyknęła, uklękła przy łóżku i wzięła klejnot
do ręki. Obejrzała go uważnie; bez wątpienia ten sam.
Trudno byłoby zresztą znaleźć drugi równie piękny.
Jakiś dźwięk odwrócił nagle jej uwagę. Nie wypuszczając
z rąk naszyjnika, rozejrzała się po pokoju.
- Nie podziękujesz mi za to, że ci go zwróciłem?
- Edwardzie, ja... - szepnęła.
- Tak?
Skrzyżował ręce na piersi. Z rozwichrzonymi włosami
wyglądał tak pociągająco, że Belli zaparło dech. Jego
oczy nabrały barwy szmaragdu.
- Przepraszam.
- Każdy złodziej tak mówi, kiedy zostaje przyłapany.
Schyliła głowę. Zdawała sobie sprawę, że zasłużyła na
te słowa. Dobrze przynajmniej, że skończyła się ta straszna
niepewność. Bella wiedziała już, dlaczego był
w podłym nastroju przez ostatnie kilka dni. Z drugiej jednak
strony ta świadomość nie była dla niej pociechą.
- Zdaje się, że jesteś mi winna wyjaśnienie. Muszę
przyznać, że czekam na nie z niecierpliwością. Bardzo jestem
ciekaw, co mi powiesz.
Podszedł do łóżka. Bella śledziła uważnie każdy jego
ruch. Na urodziwej twarzy zagościł grymas okrucieństwa.
Udawał cywilizowanego człowieka, ale za tą maską
krył się niebezpieczny brutal.
Bardzo cierpiał; wiedziała to instynktownie. Serce zaczęło
trzepotać jej w piersi. Z jego reakcji wnioskowała,
że mu na niej zależy. Siedział na brzegu łóżka i za wszelką
cenę starał się okazywać surowość, ale w jego oczach dostrzegła
taki ból, z jakim się nigdy nie spotkała. Odsunął
się od niej nie z powodu własnej przewrotności czy znudzenia.
Przyczyna leżała gdzie indziej: rozpaczał z jej powodu.
Cóż z tego? Bella zdawała sobie sprawę, że chyba
nie jest mu obojętna, a jego uczucia zmieniły się tylko
z powodu urażonej dumy, ale fakt jest faktem: - okradła
go i okłamała. Człowiek taki jak Edward nie będzie w stanie
o tym zapomnieć,
- Wyjaśnię ci wszystko - zaczęła. - Musisz uzbroić się
w cierpliwość, bo chcę zacząć od samego początku. Możesz
łatwo sprawdzić moje słowa.
- Daruj, ale na pewno tak uczynię.
Naturalnie - odpowiedziała cicho. Wzięła głęboki
oddech. - Zjawiłam się u ciebie w Hawking Park z powodu
braku pieniędzy. O tym doskonale wiesz. Kiedy usłyszałam
od przyjaciółki o twojej ofercie, nie mogłam
wprost uwierzyć, że trafia mi się taka szansa. Żyłam
w biedzie. Dla ciebie, Edwardzie, to tylko słowo. Wywołuje
nieprzyjemne skojarzenia i nic więcej. Ubóstwo, którego
się doświadcza na co dzień, to prawdziwy koszmar.
Nigdy nie byłam pewna, czy będę miała co jeść. Musiałam
zamieszkać w dzielnicy, gdzie strach było wyjść na ulicę.
Najgorsza jednak była świadomość, że mój mały braciszek
wkrótce umrze.
Wpatrywał się w nią uporczywie, co jak zwykle przyprawiało
ją o szybsze bicie serca. Ostatnie słowa
najwyraźniej przebiły się przez ścianę chłodu, za którą się
ukrył. Przechylił nieco głowę i spojrzał na nią, mrużąc
oczy. Ciągnęła swoją opowieść.
- Nie poznałeś Jamesa, ponieważ jest bardzo chory.
Ma gruźlicę. Kiedy mieszkaliśmy w Londynie, zwykle,
brakło mu sił, by wstać z łóżka. Po przyjeździe w te strony
poczuł się lepiej. Lekarz twierdzi, że to z powodu wiejskiego
powietrza i kosztownych lekarstw, które wtedy zaczął brać.
Na nie przeznaczałam swoje pieniądze. Najważniejsze
było leczenie Jamesa. Jego organizm zareagował
bardzo szybko i pojawiła się szansa na całkowite wyleczenie,
ale musiał jechać do sanatorium. Opłaty były zawrotnie
wysokie, więc potrzebowałam sporo gotówki. Dlatego
sprzedałam naszyjnik. Kiedy James był już na miejscu,
koszta zaczęły rosnąć. Kradłam, żeby mógł tam pozostać
jak najdłużej.
Edward nawet nie drgnął. Bella czuła się tak, jakby
go o coś błagała. Dźwignęła się więc z kolan i poprawiła
spódnicę. Od razu zrobiło się jej lepiej. W końcu wyrzuciła
z siebie długo skrywany sekret.
- Proponuję, żebyśmy darowali sobie dyskusje na temat
twoich losów - odezwał się po chwili. - Chcę wiedzieć
jeszcze jedno. Spróbuj mi wyjaśnić, dlaczego nie powiedziałaś
mi o chorobie brata i nie poprosiłaś, żebym
opłacił leczenie.
- Nie wspomniałam ci o Jamesie, ponieważ obawiałam
się, że nie będziesz chciał za żonę kobiety zobowiązanej
do opieki nad chorym dzieckiem. Bałam się, że z tego
powodu mnie nie wybierzesz.
Wyglądał tak, jakby miał za chwilę wybuchnąć. Do tej
pory nikt go tak nie obraził. Zacisnął zęby.
- To takie masz zdanie na mój temat?
- Na początku w ogóle cię nie znałam. Owszem, nie
miałam o tobie dobrej opinii, z powodu twojej kiepskiej
reputacji. Poza tym... - Urwała, a potem ciągnęła z wysiłkiem:
- Kazałeś przeprowadzić śledztwo dotyczące mojej
rodziny. Wiesz to i owo o moim ojcu, lecz nie wszystko.
Są rzeczy, o których nie powiedziałam nikomu. On
sprawił, że dość dużo wiedziałam o mężczyznach. Na
podstawie krążących w Londynie plotek uznałam, że rzeczywiście
wyglądasz na rozpustnika i nicponia. Spodziewasz
się, że uzależniłabym zdrowie i życie brata od dobrej
woli takiego człowieka?
- A później? Nadal myślałaś, że nie możesz z tym do
mnie przyjść?
Była na siebie wściekła, gdy poczuła płynące po policzkach
łzy. Zostawiały na twarzy piekące ślady.
- Gdybyś wiedział, ile razy o tym myślałam i jak bardzo
tego chciałam. Za każdym razem powstrzymywał
mnie strach. Kradłam i ciągle sobie powtarzałam, że niczego
nie zauważysz, że to nie ma znaczenia, bo jesteś
bogaty. Próbowałam zapomnieć o swoich czynach. Gdybym
ci wszystko wyznała, znienawidziłbyś mnie od razu.
Sam widzisz, że się do mnie uprzedziłeś.
Energicznie pokręcił głową.
- Mylisz się. Cenię uczciwość.
Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Wiedziała, że
Edward ma rację.
- Nie powiedziałam ci o moim cierpieniu, bo jestem
tchórzem. Poza tym nie chciałam cię rozzłościć ani spowodować
nawrotu choroby. - Przez chwilę walczyła ze
sobą, a potem dodała: - Nie powiedziałam najważniejszego.
Bałam się dać ci do ręki argument, dzięki któremu się
mnie pozbędziesz. Poczułbyś do mnie wstręt.
- Masz rację, tak się właśnie teraz czuję. Swoją drogą,
nieźle to wszystko zaplanowałaś. Przecież jest dziecko...
- powiedział wstając. - Przeniosę swoje rzeczy do innego
pokoju.
- Nie zostawiaj mnie.
- Dlaczego? Nasz układ zostanie unieważniony, oboje zdążyliśmy
uzyskać to, na czym nam szczególnie zależało.
Twój brzuch rośnie w oczach, a dzięki mnie ocaliłaś
brata. Nie pozostało ci nic innego, jak czekać, aż wyzionę
ducha.
- Posłuchaj! - Gniew i obawa, że straci Edwarda, dodały
jej odwagi. - Nie chodzi mi o twoje pieniądze. Tak
bardzo bym chciała, żebyś pozostał przy życiu i żeby
James był zdrowy. Chcę, byś wiedział, co do ciebie czuję,
i chcę zapomnieć o przeszłości.
Odrzucił głowę do tyłu.
- Czyżbyś troszczyła się o mnie? Znowu będziesz mi
wmawiać, że bardzo ci na mnie zależy? Daruj sobie, dobrze?
Szkoda zachodu. Przecież i tak cię nie odrzucę.
Masz lepkie paluszki, ale wypełniłaś swoje zadanie. Przyznaję,
oboje trochę przesadziliśmy. Należy to naprawić
i wrócić do punktu wyjścia. Zawarliśmy umowę o wymianie
usług. Nic więcej.
- Edwardzie, to niemożliwe. - Bella nie miała
pojęcia, skąd bierze odwagę, słowa jednak same cisnęły
się jej na usta. - Zakochałam się w tobie. Szczerze
i żarliwie. Mówiąc to, nic nie zyskuję, więc uwierz, że nie
kłamię. Gdyby chodziło mi tylko o pieniądze, przyjęłabym
przecież z zadowoleniem twoją propozycję. Jest inaczej.
Kocham cię, Edwardzie, a los chce mi ciebie zabrać.
Nie przyspieszaj naszego rozstania, błagam - łkała
głośno.
Przyglądał się jej uporczywie. Nigdy jeszcze nie był
równie odległy i nieprzystępny. Długo milczał, nim wreszcie
obrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju.
Gorące i zimne dreszcze, mdłości, ostry ból - wszystko
to sprawiło, że Bella zwinęła się w kłębek. Objęła ramionami
swój brzuch i żałośnie szlochała.
Nie żałowała niczego. Uratowała Jamesa. Dzięki niej
był zdrów i miał się doskonale. Edward był godny zaufania;
teraz miała już pewność, ale skąd mogła to wiedzieć
na początku? Zaryzykowała dla Jamesa. Niestety, zapłaciła
straszną karę.
Wszystko straciła.
- Edward, a niech cię, dlaczego mi nie powiedziałeś,
że tu jesteś? Daremnie czekałem na wiadomość o twoim
przyjeździe do Londynu. Dopiero Newton i inni powiedzieli
mi, że przyjechałeś.
Jasper był rozżalony. Gdy wpadł do gabinetu, nie zwrócił
uwagi na surową minę brata. Nie wspomniał też ani
słowem o brakującym krześle czy jaśniejszym kwadracie
na ścianie w miejscu, gdzie wisiał stary portret.
- Słyszałem, że wygrałeś wczoraj u White'a sporą
sumkę. Do licha, szkoda, że mi nie powiedziałeś, kiedy
się tam wybierasz. Chciałbym to zobaczyć na własne
oczy. - Rozsiadł się na sofie. - Podobno Cannon kręci
się po mieście i rzuca pogróżki. Czy nie zdaje sobie
sprawy, że im dalej w to brnie, tym większego głupca
z siebie...
- Bella mnie okradała.
- Słucham? Co powiedziałeś?
- Ukradła i sprzedała kilka cennych pamiątek. Podarowałem
jej brylantowy naszyjnik po mamie, ten, w którym
pozowała do portretu. Też go spieniężyła.
- Boże! - Jasper wypuścił z sykiem powietrze. - Złapałeś
ją na tym czy sama się przyznała?
- Jedno i drugie. Kiedy zapytałem, powiedziała wszystko.
- A niech to diabli! Wydawało mi się... myślałem, że
jest dla ciebie dobra. Niemal zapomniałem już o powodach,
dla których pojawiła się w twoim życiu. Taka była
troskliwa. Dałbym sobie rękę uciąć, że to szczere przywiązanie
- Jasper był wyraźnie strapiony. - Całe to przedsięwzięcie
z szybkim małżeństwem byłoby dużo prostsze,
gdyby nie okazała się oportunistką. Szkoda.
- Bella twierdzi, że zrobiła to dla brata. Mówi, że
mały umierał. Potrzebowała pieniędzy na leczenie.
- Boże! - zaniepokoił się Jasper. - Co na to powiedziałeś?
Edward podszedł do okna i skrzyżował ręce na piersiach.
- Nic.
- Wierzysz jej? Według mnie to dobry powód do kradzieży.
Taka straszna tragedia! Szkoda, że ci o tym nie powiedziała
wcześniej, ale z drugiej strony nie kradła przecież,
by utrzymać jakiegoś kochanka.
Edward zbladł. Nie potrafił przyznać, że taka myśl jemu
również przemknęła przez głowę.
- Green to sprawdza.
- Pozwól mnie się tym zająć. To dla ciebie zbyt nieprzyjemne,
a Green, jak często powtarzam, jest gburem
i arogantem.
- Nie.
Jasper nie wyglądał na przekonanego. Edward zastanawiał
się gorączkowo, dlaczego ta historia tak bardzo wytrąciła
jego brata z równowagi. Czyżby aż tak zależało mu
na szczęściu Edwarda?
- Próbowała... - dodał po chwili. - Próbowała się ze
mną pogodzić.
- Co konkretnie powiedziała? - zapytał podejrzliwie
Jasper.
Edward odczekał chwilę z odpowiedzią.
- Że mnie kocha.
- Pewnie, że cię kocha. Nawet głupiec by to zauważył.
Chcesz powiedzieć, że nie zdawałeś sobie z tego sprawy?
- Chyba nie.
- Edward, zapewniam, że Bella jest ci bardzo oddana.
- Trudno mi w to uwierzyć. Chcesz, żebym jej zaufał
po tym, jak mnie okradła i okłamała?
- Posłuchaj, sam powiedziałeś, że nie zrobiła tego bez
powodu. Jak się ma taką reputację jak ty, to nie należy się
spodziewać, że skołatana żona przyjdzie do ciebie ze
swoimi kłopotami.
Edward westchnął ciężko.
- To mi właśnie powiedziała,
- Kochasz ją?
Edward skarcił go spojrzeniem. Ten smarkacz w końcu
pożałuje swej impertynencji, natarczywości i wścibstwa.
Nic z tego.
- Odpowiedz! - naciskał Jasper.
- Nie należę do mężczyzn, którzy się zakochują.
To była wykrętna odpowiedź i obaj zdawali sobie z tego
sprawę.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - zapytał Jasper.
Zapadła długa cisza przerywana jedynie tykaniem starego
zegara. W końcu Edward odpowiedział:
- Nie mam pojęcia.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Edward
postanowił spotkać się z Laurentam Greenem
w jego biurze na Burton Street. Nie była to wytworna
część miasta, ale i nie najpodlejsza.
Ten przeklęty głupiec miał czelność przetrzymać go
w poczekalni!
Edward
szybko dał mu do zrozumienia, że
to duży błąd. Wpadł do biura i bez namysłu nakazał siedzącemu
tam interesantowi wyjść z pokoju. Green był
oburzony.
- Moje honorarium nie jest na tyle wysokie, żebym
musiał znosić podobne afronty ze strony pana hrabiego.
- Płacę panu słono, znacznie więcej niż mojemu osobistemu
prawnikowi. Gdzie obiecane sprawozdanie ze śledztwa?
Skrzywiony Green wyciągnął ze stosu papierów plik
kartek.
- Niewiele zdobyłem informacji, ale udało mi się
skompletować listę mężczyzn, którzy zaproponowali jej
małżeństwo podczas dwu sezonów, kiedy bywała w towarzystwie.
A tak przy okazji... to wyłącznie dżentelmeni.
Nie było żadnego skandalu. Pani hrabina nie utrzymywała
później z nimi stosunków towarzyskich. Sprawdziłem
szczegółowo cały zeszły rok. Sam pan zobaczy...
- Tak, widzę - przerwał Edward, który ze zmarszczonym
czołem przeglądał gęsto zapisane kartki. - A co pan
wie o człowieku, którego nazwisko podałem?
- Jak rozumiem, chodzi o Jacoba Blacka. Absolutnie
bez skazy. Piąty syn księcia, biedny jak mysz kościelna.
Dostał od ojca podupadający młyn, który udało mu się
przekształcić w dochodowe przedsięwzięcie. Teraz nieźle
sobie radzi.
- Chcę usłyszeć coś o bracie.
- James Swan. Siedem lat. Chory od wczesnego
dzieciństwa.
- Jakim cudem tej wiadomości nie było w pańskim poprzednim
sprawozdaniu?
Green nie dał się zastraszyć. Z kamienną twarzą spoglądał
na hrabiego.
- Chłopiec przesiaduje w domu, z dala od ludzi. Ponieważ
rodzina nie utrzymuje żadnych kontaktów z sąsiadami,
mało kto wiedział o jego istnieniu. Trudno mi było
zdobyć konkretne informacje, bo jego lekarz w ogóle nie
chciał rozmawiać. Przydusiłem kilku plotkarzy z okolicy.
Rodzina Swanó nie jest tam chyba lubiana. Ludzie
mówią, że panie zadzierają nosa i gardzą mieszkańcami
wschodniego Londynu.
- Wschodni Londyn? Człowieku, gdzie oni mieszkali?
- Dobrze, że pan nie widział tej rudery! - Green z odrazą
zmarszczył nos. - Mój człowiek mówił, że to kompletna
ruina. Każdy grosz szedł na lekarstwa dla chłopca.
Kiedy zamieszkali w Cambridgeshire, chłopiec był już
w lepszym stanie. Wiem, bo rozmawiałem z ludźmi pracującymi
w zajeździe. Niektórzy go nawet widzieli. Teraz
jest z matką w sanatorium w Szwajcarii. Niedługo wracała
do Londynu.
- Tak. Żona wspominała mi o tym.
Prawdę mówiąc, w ciągu ostatnich dwóch tygodni nic
więcej nie powiedziała. Od ich kłótni prawie nie wychodziła
z pokoju, a Edward przeniósł się do innej sypialni.
Oboje robili wszystko, żeby uniknąć spotkania.
Zaraz, zaraz, to nieprawda. Bella próbowała z nim
rozmawiać, ale zachował się wówczas nadzwyczaj grubiańsko.
Na wspomnienie tamtej chwili zacisnął pięść, zapominając,
że trzyma w dłoni dokumenty.
- Nie dowiedziałem się niczego, o czym bym przedtem
nie wiedział, Green. Płacę panu tyle, że mam prawo
żądać czegoś więcej.
- Takie są fakty. Nic na to nie poradzę, że pańskie
informacje się potwierdziły - burknął zirytowany Green.
- A jeśli chodzi o wysokość mego honorarium, zechce
pan przyjąć do wiadomości, że nie jest
wysokie.
Czy ten człowiek oszalał? Wspomina
drugi. Edward przytarłby mu nosa, gdyby nie zainteresowała
go następna kwestia.
- Czy żona wspominała panu kiedyś o swoim ojcu?
spytał Green.
- Wiem, że to łajdak.
- Za słabo powiedziane. Był szubrawcem pozbawionym
zasad moralnych. Miał w domu chore dziecko, a wydał
wszystkie pieniądze na kobiety i alkohol. Zostawił rodzinę
bez grosza. Dlatego wylądowali w tej podłej dzielnicy.
Pani Swan zarabiała praniem, a córka przyjęła posade
w pobliskiej księgarni. To wszystko trzymane było
w sekrecie, ale nie da się niczego ukryć, kiedy sąsiedzi zaglądają
sobie do garnków. Księgarnia zresztą cieszy się
dobrą opinią. Od jednej z osób, które pracowały z pańską
żoną, dowiedziałem się czegoś bardzo ciekawego.
Edward nie miał pojęcia, dlaczego zimny dreszcz przeszedł
mu po krzyżu właśnie teraz. Green pochylił się w jego
stronę.
- Podobno pani hrabina nienawidziła ojca tak bardzo,
że nawet teraz nie może znieść najmniejszej wzmianki
o nim.
- Łatwo to sobie wyobrazić.
- Lucy, narzeczona mojego współpracownika, zapamiętała
dobrze słowa pani hrabiny o tym, że jej ojciec powinien
był trzymać ręce przy sobie. Miała wrażenie, że...
- Green zająknął się i zaczerwienił jak pensjonarka - że
to dotyczy osobistych przeżyć pani hrabiny.
- Czy to znaczy, że ten łotr próbował... - Edward nie
był w stanie dokończyć zdania.
Na myśl o tym, co przecierpiała Bella, miał ochotę
krzyczeć z wściekłości. Wstał pośpiesznie.
- Usłyszałem dosyć. Ustalmy, ile jestem panu winien.
Nie będę już korzystać z pańskich usług.
Chwycił papiery i wybiegł z biura, nie zauważając nawet,
że prawnik zażądał dużo mniejszej sumy, niż gotów
był mu zapłacić.
W drodze do domu przeczytał w całości raport Greena..
Fragment dotyczący Charliego Swana był wyjątkowo przykry.
Ze ściśniętym sercem przejrzał go jeszcze raz. Powodowany
dziwnym impulsem, wychylił się z powozu i kazał
jechać do wschodniej części Londynu. Stangret obrzucił
go dziwnym spojrzeniem, ale usłuchał bez słowa.
Po chwili jechali już wąskimi, brudnymi ulicami, na
których panował trudny do zniesienia zaduch.
- Pod ten adres - Edward wyciągnął z kieszeni niewielką
kartkę.
- Jesteśmy, panie hrabio - usłyszał po chwili.
Wyjrzał przez okno. To, co zobaczył, przeszło jego najgorsze
oczekiwania. Oniemiały wpatrywał się w rząd zrujnowanych
domów, zbudowanych wieki temu. Stały bezładnie,
stłoczone tak gęsto, że na ulicę nie docierały promienie
słońca. Oto do czego doprowadził swoją rodzinę
Charli Swan! Całe szczęście, że ten przeklęty człowiek
już nie żył. Gdyby nie to, Edward osobiście wyprałby
z niego wnętrzności.
- Do domu! - rozkazał.
Jego współczucie dla Belli było tym większe, że
miał wiele do zarzucenia samemu sobie. Przecież usiłowała
mu kiedyś wytłumaczyć, że to z powodu ojca nie ma
zaufania do mężczyzn. Nie słuchał jej i był obrażony, bo
uznał to za zdradę.
Z ociąganiem wszedł do domu. Chciał zostać sam, ponieważ
czuł, że potrzebuje więcej czasu na przemyślenie
zasłyszanych przed godziną rewelacji. Niestety, szczęście
mu nie sprzyjało. Bella siedziała w żółtym salonie.
- Trochę za wcześnie na podwieczorek - powiedział,
stając w drzwiach.
- Miałam ochotę na małą przekąskę - odpowiedziała.
Obrzucił ją uważnym spojrzeniem, ale nie zauważył
żadnych zmian w jej figurze. Miała nadal bardzo szczupłą
talię. Jedynie piersi wydawały się nieco większe. Minęły
chyba wieki od chwili, kiedy widział ją rozebraną.
- Może przyłączysz się do mnie? - zaproponowała. -
Jest twoje ulubione ciasto.
Uśmiechnął się lekko. Było mu miło, że pamiętała o jego
przysmaku. Nie zważając już na nic, wszedł do pokoju
i usiadł obok niej. Nalała mu filiżankę herbaty.
- Co to jest? - spojrzała na papiery, które trzymał
w ręku.
- Dokumenty finansowe - mruknął, chowając plik za
sobą.
Zupełnie zapomniał, że je ma. Bella podsunęła mu
paterę z ciastkami. Zauważył, że drżą jej ręce. Była zdenerwowana.
On również stracił pewność siebie. A dawniej
tak dobrze czuli się w swoim towarzystwie.
- Kiedy twoja matka przyjedzie do Londynu?
- Za tydzień.
- Wreszcie poznam Jamesa.
- Owszem. To przemiły chłopiec. Na pewno go polubisz.
- Jestem tego pewien.
Prowadził uprzejmą konwersację, choć miał ochotę
krzyczeć: Bella! Powiedz mi w końcu, co zaszło między
tobą i ojcem. Czy z jego powodu mi nie wierzysz?
Czy ja sam zawiniłem?
To były pytania, na które musiał znaleźć odpowiedź.
Odwrócił się od niej, bo nie chciała mu zaufać. Problem
tkwił jednak głębiej. Czy naprawdę był godny jej zaufania?
A może naprawdę zamierzał ją odtrącić jedynie dlatego,
że ma chorego brata?
Dawny Edward wzdrygnąłby się na myśl o takiej podłości,
ale człowiek, jakim się stał ostatnimi laty, rzeczywiście
był zdolny do takiego egoizmu.
- Edward?
Bella patrzyła z obawą. Wiedział, że martwi się
o jego zdrowie. Niepokoiła się zawsze, kiedy ogarniała go
melancholia. Tak zaczynała się większość jego ataków.
- Wszystko w porządku. Po prostu nie jestem głodny.
Patrzył z rozbawieniem, jak Bella podnosi do ust
następny kawałek ciasta. Zauważyła jego spojrzenie
i uśmiechnęła się zawstydzona.
- Stałam się okropnym łasuchem.
- To mój syn jest łakomy i zmusza mamę, żeby spełniała
jego zachcianki.
Była zdziwiona. Od dawna nie próbował z nią żartować.
Szybko opuściła powieki, lecz mimo to dostrzegł
w jej oczach łzy. Zrobiło mu się nieswojo. Wstał i sięgnął
po dokumenty.
- Nie jestem głodny. Pójdę do gabinetu, muszę jeszcze
trochę popracować.
- Naturalnie.
Było jej przykro. Wiedział o tym doskonale, lecz musiał
wyjść. Obawiał się, że Bella wybuchnie płaczem,
a nie był jeszcze gotowy na podobne sceny.
W kilka minut po tym, jak zamknął za sobą drzwi, usłyszał
przeraźliwy krzyk. Wybiegł do korytarza i omal nie
wpadł na pokojówkę Dorothy, stojącą w drzwiach żółtego
salonu. Przytrzymał ją z obawy, że oboje się przewrócą.
- Pani hrabina. Tam, na podłodze. - Służąca chwyciła
go za klapy surduta. Edward czuł, że ze strachu serce podchodzi
mu do gardła. Wyrwał się, minął służącą i wpadł
do salonu.
Bella, skulona, leżała na dywanie. Ani drgnęła, gdy
wykrzyknął jej imię. Opadł na kolana i pospiesznie sprawdził
puls.
- Poślij po lekarza! Żadnych konowałów, którzy mnie
dawniej leczyli. Niech znajdą nowego. Rusz się, kobieto!
Dorotha zniknęła w mgnieniu oka, a Edward wziął żonę
na ręce i natychmiast zaniósł ją do sypialni, przeskakując
po dwa stopnie. Rozpiął jej suknię, ale nie wiedział,
co robić dalej. Bella była spocona, oszołomiona i miała
wysoką gorączkę.
- Kochanie, to ja, Edward - powiedział, gdy otworzyła
oczy. - Słyszysz mnie?
Pozieleniała na twarzy. Domyślił się, że ma mdłości,
i na czas podsunął czystą miednicę. Przytrzymał żonie
głowę, uspokajał czule i zapewniał, że wszystko będzie
dobrze. Obiecał, że przy niej zostanie i nie pozwoli, by
stało się coś złego.
Kiedy trochę ochłonęła, zdjął jej ubranie i położył do
łóżka. W swoim pokoju miał nasenne laudanum, ale nie
wiedział, czy można je podać. Zresztą i tak oczy same się
jej zamykały. Z obawy, że traci przytomność, potrząsnął
nią lekko.
- Co? Kto tu... - wymamrotała, kręcąc głową.
- Cara mia, to ja, Edward. Jesteś bezpieczna. Śpij,
przepraszam, że cię obudziłem.
- Edward?
- Tak, skarbie, jestem przy tobie.
- Nie czujesz do mnie nienawiści?
- Skądże, cara mia. Co za myśl! Do głowy by mi to
nie przyszło. Nie rozumiałem tylko, co się stało.
- Przepraszam.
- Cicho, najmilsza. Odpocznij.
Uspokoiła się pod wpływem czułych słów i łagodnego
głosu. W ciągu najbliższej godziny nudności powróciły
trzykrotnie. Dopiero wtedy Edward zorientował się, że ta
niedyspozycja przypomina jego własną chorobę. Szalona
myśl przemknęła mu przez głowę. Czy to oznacza, że
choroba jest zaraźliwa? Bzdura, niewydolności serca nie
można się nabawić w ten sposób. Z drugiej strony jednak
jak to możliwe, by Bella cierpiała tak samo jak on?
Niespodziewanie coś sobie przypomniał i wstrzymał oddech.
Boże miłosierny, przecież to jasne jak słońce, chociaż
nie mieści się w głowie. Dlaczego wcześniej niczego nie
spostrzegł?
Zreflektował się, że jeszcze za wcześnie na wyciąganie
wniosków. Gdy przyjedzie lekarz, trzeba z nim to omówić.
Bella była ciężko chora, a on sam odchodził od
zmysłów z lęku o nią i dziecko.
Wkrótce przybył doktor Josiah Hebbs. Był niski, zrównoważony,
pewny siebie i szczerze przejęty; wyglądał na
biegłego medyka, a Edward od razu poczuł do niego sympatię.
Nie dał się na czas badania wyprosić z pokoju, ale
nie śmiał przeszkadzać i cofnął się pod ścianę. Hebbs zbadał
puls, posłuchał serca i sprawdził, czy na skórze nie ma
zmian.
- Jak długo chora gorączkuje? - spytał.
- Trudno powiedzieć. Niespełna godzinę temu wróciłem
do domu. Może trochę wcześniej. Nie pamiętam. Piliśmy
herbatę, a żona czuła się doskonale.
- Skarżyła się na jakieś dolegliwości?
- Mówiła tylko, że ciągle odczuwa głód.
- Wygląda na to, że coś jej zaszkodziło. - Lekarz
w zamyśleniu pokiwał głową.
Edward poczuł dziwny ucisk w żołądku. Zabrakło mu
tchu, a krew uderzyła do głowy. Doktor Hebbs dodał:
- Może nieświeże mięso albo ryba.
- Jadła ciasto.
- Ach tak! W takim razie krem spowodował zatrucie.
Ciekawe objawy. Podobne, ale...
- Panie doktorze - zaczął Edward, odciągając go
w kąt pokoju, na wypadek gdyby Bella się obudziła.
Lepiej, by tego nie słyszała. - U mojej żony wystąpiły dokładnie
takie same symptomy jak u mnie podczas ataku
choroby. Jeśli rzeczywiście posiłek jej zaszkodził, czy
można zakładać, że była w nim... - Przerwał, świadomy
ogromnej wagi słów, które miał wypowiedzieć i zawartej
w nich nadziei. - Czy mogła w nim być trucizna?
- Trucizna, mówi pan?
Lekarz zmarszczył brwi, spojrzał przez ramię na śpiącą
pacjentkę i wolno podszedł do łóżka. Uniósł jej powieki
i znowu posłuchał serca. Gdy podniósł głowę, Edward
wyczytał niepokój na pokrytej zmarszczkami twarzy.
- Objawy jak po zażyciu naparstnicy.
- Czy to dla niej niebezpieczne? Co z dzieckiem?
Edward szalał z niepokoju. Błagam, dobry Boże, powtarzał
w duchu, nieoczekiwanie udzieliłeś mi tylu łask.
Wysłuchaj jeszcze jednej modlitwy.
- Nie sądzę. Wyciąg z naparstnicy jest bardzo niebezpieczny,
ale gdyby sprawa była poważna, a dawka
pokaźna, stan pańskiej żony znacznie by się pogorszył. Na
szczęście śpi spokojnie, a serce jest silne. Jeśli chodzi
o dziecko, za wcześnie, by cokolwiek wyrokować. Trzeba
czekać i obserwować, czy nie wystąpią oznaki poronienia.
Edward skinął głową i westchnął. Było mu ciężko na
sercu.
- Zajrzę tu rano - obiecał Hebbs, pakując swoje narzędzia
do czarnej torby.
- Muszę z panem porozmawiać - oznajmił Edward,
a lekarz popatrzył na niego, jakby oczekiwał tych słów.
Zapewne słyszał od swoich kolegów o niezwykłym przypadku
hrabiego. Rzucił mu spojrzenie pełne zrozumienia.
- Zgoda, ale nie tutaj. Musimy to odłożyć, bo sądzę,
że woli pan teraz zostać przy żonie.
- Naturalnie. - Edward popatrzył na Belle. Leżała
nieruchomo. - A zatem do jutra.
- Dobrze, panie hrabio. - Lekarz wyszedł i cicho zamknął
za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
Po przebudzeniu Bella była zupełnie oszołomiona.
Na widok
Edward
siedzącego przy łóżku zapytała:
- Co się stało?
Przez całą noc czuwał nad nią, zadając sobie to pytanie.
Koło północy zmusił się, by o tym nie myśleć. Na razie
nie mógł potwierdzić swoich podejrzeń. Najpierw musi się
wypowiedzieć doktor Hebbs.
- Chorujesz od wczoraj. Lekarz twierdzi, że coś ci zaszkodziło.
- Wcale nie kłamał.
Bella dotknęła głowy.
- Boli? - spytał.
- Trochę. - Spostrzegła, że jest naga.
- Rozebrałem cię. Dla postawienia diagnozy lekarz
musiał sprawdzić, czy nie masz wysypki lub obrzęku, ale
niczego nie znalazł.
- Aha - mruknęła, podciągając wysoko kołdrę.
Rozbawiła go ta niespodziewana wstydliwość. Przecież
widywał ją często w całej krasie i zapamiętał na zawsze
ten obraz. Miał na końcu języka żartobliwą uwagę, ale zreflektował
się w ostatniej chwili. Omal nie zapomniał, jak
się od siebie oddalili. Ze zdziwieniem pomyślał, że on,
Edward
, hrabia Callen, do tej pory nie miewał takich
skrupułów.
- Jesteś głodna?
Gdy skinęła głową, pociągnął za taśmę dzwonka.
- Byłeś tu przez całą noc? - zapytała niepewnie. Nie
miała pojęcia, jak z nim rozmawiać.
- Tak - odparł, nie odwracając głowy.
Najchętniej przypadłby do łóżka i wtulił głowę w jej
ramiona, by powiedzieć, jak bardzo się przeraził. Obawa,
że może ją utracić, była nie do zniesienia. Niestety, tak
wiele się między nimi zmieniło, że nie mógł sobie pozwolić
na tę poufałość. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Pogodził się już z myślą, że Bella poślubiła go dla pieniędzy;
powoli zapominał o bólu, jakiego mu przysporzyła
oszustwami. Do tej pory uważała go za bogacza, który
wkrótce umrze. Co uczyni, gdy się potwierdzą niedawne
domysły i wyjdzie na jaw, że wcale nie grozi mu śmierć?
- Lekarz obiecał, że wróci rano. Niedługo powinien tu
być.
- Dziękuję. Czy mógłbyś wyjść? Chciałabym zostać
sama.
- Naturalnie.
Zachowywali się znowu jak dwoje uprzejmych, ale obcych
ludzi. Nim podszedł do drzwi, usłyszał jej głos. Serce
na moment przestało mu bić.
- Dziękuję, Edwardzie, że tak troskliwie się mną zająłeś.
- Cieszę się, że mogłem to zrobić. Przygotuj się do badania.
Lekarz wkrótce nadejdzie. Przyślę ci Alice.
Poszedł do swego pokoju, by się umyć i ogolić. Gregory
przybiegł po chwili z wiadomością, że lekarz właśnie
przyjechał i od razu poszedł do hrabiny. Edward ubrał się
pospiesznie i czekał na Hebbsa pod drzwiami jej sypialni.
- Czuje się lepiej?
- Jest zdrowa jak ryba - odparł z uśmiechem lekarz.
- A dziecko? Czy nie ma oznak...
- Bez obaw. To silna dziewczyna. Wyjdzie z tego. -
Lekarz spojrzał karcąco na Edwarda. - Pan hrabia zabił
mi klina. Przez całą noc oka nie zmrużyłem. Możemy porozmawiać
na osobności?
Edward nie pozwalał nikomu na poufałe zachowanie,
lecz nie poczuł się dotknięty, gdy doktor Hebbs zwrócił
się do niego w ten sposób. Niespodziewanie odkrył, że lekarz
przypomina mu ojca.
Gdy przeszli do gabinetu, a Hebbs podziękował za herbatę
i kawę, Edward zapytał od razu:
- Proszę powiedzieć, czy to prawdopodobne, że ktoś
mnie truje?
- Nie mówmy o prawdopodobieństwie, panie hrabio.
To jest fakt. Objawy są identyczne z tymi, które występują
po zażyciu wyciągu z naparstnicy.
- To znaczy, że nie umrę. - Nie musiał tego mówić,
bo Hebbs wyrażał się jasno, ale pragnął usłyszeć te
słowa.
- Rzecz jasna powinienem najpierw pana zbadać, ale
wydaje się całkiem prawdopodobne, zwłaszcza jeśli uwzględnić
uwagi moich kolegów dotyczące pańskiego przypadku,
że śmierć panu teraz nie grozi.
Odniósł wrażenie, że patrzy na siebie z boku i obserwuje
swoje zachowanie. To dziwne, nic nie czuł. Powinien
skakać i krzyczeć z radości. Do diaska, przecież uniknął
śmierci!
- Czemu inni lekarze nie zorientowali się, że podawano
mi truciznę? Dlaczego twierdzili zgodnie, że cierpię na
niewydolność serca i organów wewnętrznych? - Popatrzył
z uwagą na Hebbsa.
- Nie można ich za to winić, panie hrabio. Naparstnica
jest trucizną bardzo trudną do wykrycia. Nas na właściwy
trop naprowadziły identyczne objawy występujące u pańskiej
żony. Gdyby pan leczył się u mnie, zapewne postawiłbym
taką samą diagnozę jak moi czcigodni koledzy.
Proszę nie zapominać, że choroby serca występują często
w rodzinie Callenów. Dowiedziono już, że są dziedziczne.
Kto by wziął pod uwagę możliwość zatrucia naparstnicą,
jeżeli wszystkie pozostałe przesłanki prowadzą do
całkiem innego wniosku? A gdyby nawet, to nasuwa się
pytanie o motyw i sposób działania. Skoro ktoś stanowi
dla pana zagrożenie, czemu wywoływał chwilowe dolegliwości,
nie podając śmiertelnej dawki? Sam pan widzi,
że nasza hipoteza z pozoru nie ma sensu. Rzetelnemu medykowi
trudno w nią uwierzyć, nawet jeśli nie bierze pod
uwagę dziedzicznych schorzeń.
- To mi się nie mieści w głowie.
- Panie hrabio, najbardziej dziwi pana, jak sądzę, czemu
ktoś zadał sobie tyle trudu. - Hebbs usiadł wygodnie
z łokciami opartymi na kolanach. - Ja tu nie mogę pomóc.
Trudno mi również wskazać sprawcę. Ma pan jakieś podejrzenia?
- Raczej nie.
- Niech się tym zajmą odpowiednie władze.
- Wolałbym nie włączać nikogo do sprawy, póki nie
podejmę decyzji co do trybu postępowania. - Edward rzucił
lekarzowi ponure spojrzenie.
- Ależ panie hrabio, tu chodzi o życie! - oburzył się
Hebbs.
- Nie. - Edward potarł dłonią wargę. - Gdyby sprawca
chciał mojej śmierci, już bym był martwy. Jemu wystarczy,
żebym chorował.
Doktor Hebbs długo przyglądał się rozmówcy.
- Pan wie, kto to jest. - Nie usłyszał zaprzeczenia, ale
Edward nie chciał ciągnąć tego tematu i pozostawił pytanie
bez odpowiedzi. Hebbs wstał i pochylił się, by podnieść
torbę. - Widzę, że trafiłem na zacnego człowieka,
ale ryzykanta. Skoro postanowił pan zrobić głupstwo, nie
wybiję panu tego z głowy. Na mnie już czas. Proszę się
nie trudzić, trafię do wyjścia. - Na progu przystanął i dodał:
- Mam nadzieję, że do chwili porodu nie będę musiał
tu przychodzić.
- Dopilnuję, żeby pańskie życzenie się spełniło - odparł
z uśmiechem Edward.
- Znakomicie. W takim razie spotkamy się mniej więcej
za sześć miesięcy.
Po wyjściu lekarza Edward podniósł się i stał bez ruchu.
Nie śmiał nawet odetchnąć. Do tej pory nie czuł się
nigdy tak samotny.
Odzyskał swoje własne życie.
A potem stało się. Z wolna uświadomił sobie, co go
spotkało; przyjął to z ufnością i wiarą. Pod wpływem głębokiej
przemiany mury zaczęły się kruszyć, runęły umacniane
latami zapory chroniące przed cierpieniem, tęsknotą
i lękiem. Padł na kolana i ukrył twarz w dłoniach. Z głębi
serca dziękował Panu, który go nie opuścił, chociaż widział
jego zaniedbanie. Czuł się jak Łazarz. Dostąpił łaski,
ale był zdruzgotany, bo zdawał sobie sprawę, że na to nie
zasługuje.
Powiedział kiedyś do Belli, że groźba śmierci nauczyła
go, jak żyć. Westchnął głęboko, wstał z klęczek
i rozejrzał się po pokoju, który nie odzyskał jeszcze dawnego
wyglądu po tym, jak doszczętnie go zdemolował.
Tamtej nocy uległ najniższym popędom. Czy zdoła je całkiem
odrzucić?
Darowano mu życie, więc nie zamierzał po raz wtóry
marnować go na gorzkie rozmyślania. Uświadomił sobie,
że mimo skłonności do bufonady i ryzyka nie był pewien,
czy starczy mu odwagi, by dalej żyć, skoro już zaplanował
własną śmierć.
Czas pokaże. Dręczyła go obawa, że Bella nie zechce
męża cieszącego się dobrym zdrowiem. Poślubiła go,
bo sądziła, że będzie zamożną wdową. Z drugiej strony
jednak twierdziła, że go kocha. Może powiedziała to, bo
współczuła umierającemu mężczyźnie? A jeśli naprawdę
chce dzielić z nim życie?
Sam nie miał takich wątpliwości: pragnął z nią pozostać.
Do tej pory drażniła go ta myśl, dlatego próbował
temu zaprzeczyć, wściekał się i usiłował zwalczyć tęsknotę.
Daremnie.
Przymknął oczy i uśmiechnął się po raz pierwszy, od
kiedy usłyszał wspaniałą nowinę.
Bella przez cały tydzień dochodziła do zdrowia.
Edward był bardzo zajęty. Wychodził z domu kilkakrotnie
w ciągu dnia, czasami wracał w towarzystwie nieznajomych
i zamykał się z nimi w gabinecie. Wiele by dała, żeby
się dowiedzieć, w czym rzecz. Dręczył ją strach, bo
wiedziała, że na coś się zanosi, ale nie miała pojęcia, co
to dla niej oznacza.
Jedyną pociechą była nowina o przyjeździe matki. Bella
szalała z radości na myśl o spotkaniu z Jamesem.
Bardzo za nim tęskniła i chciała wiedzieć, jak przebiega
rekonwalescencja. Martwiła się, że nie może mu towarzyszyć
i obserwować, jak odzyskuje siły. Do niedawna miała
przynajmniej Edwarda; tak dobrze się między nimi układało.
Gdy oddalili się od siebie, potrzebowała swojej rodziny
bardziej niż kiedykolwiek.
W miarę jak zbliżał się ich przyjazd, coraz bardziej się
niecierpliwiła. Straciła apetyt, co było nietypowe u kobiety
w odmiennym stanie. Edward od razu spostrzegł, że
niechętnie patrzy na jedzenie.
Siedzieli w uroczej, błękitno-żółtej jadalni. W porównaniu
z pokojami w Hawking Park była znacznie weselsza
i o wiele mniej przytłaczająca. Bella trzymała się
prosto i patrzyła z niesmakiem na kawałek kurczaka.
- Źle się czujesz? - zapytał Edward.
Wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu. Podniosła wzrok
i spojrzała w zielone oczy, a jej serce zabiło mocniej. Tak
bardzo za nim tęskniła. Tęskniła za jego miłym towarzystwem,
za ich żartami i wybuchami namiętności. Od miesiąca
trzymał się od niej z daleka.
- Dzisiaj przyjeżdża moja matka. Zapewne po południu.
- Niechętnie mówiła o rodzinie, ponieważ to jej przypomniało,
jak go oszukiwała przez wzgląd na zdrowie Jamesa.
- To przemiła wiadomość - odparł pogodnie. - Nie rozumiem,
czemu masz taką ponurą minę.
- Niecierpliwię się, to wszystko. - Wzięła do ust kawałek
mięsa. Było smaczne, ale nie mogła go przełknąć.
Odłożyła widelec i westchnęła: - To bez sensu, ale bardzo
tęsknię za mamą i Jamesem.
Pokiwał głową, jakby dobrze ją rozumiał.
- Domyślam się, że troska o brata spędza ci sen z powiek.
Czy jego zdrowie się poprawiło?
- Tak - wykrztusiła. Zaskoczył ją tym pytaniem. -
Matka pisała, że jest lepiej.
- Kiedy James zachorował? - spytał Edward tonem
tak obojętnym, że wzbudziło to jej podejrzenia.
- Miał wtedy trzy lata.
- Podobno właściwy klimat bardzo służy chorym na
gruźlicę.
Utkwił wzrok w talerz, jakby nie chciał ciągnąć tej rozmowy.
Zdziwiona, ukradkiem go obserwowała. Pogrążył
się w zadumie, więc bez przeszkód mogła się przyglądać.
Promienie słońca wpadające przez okna rzucały jasne refleksy
na lśniące włosy. Marzyła, by wsunąć palce w ciemną
czuprynę, poczuć jej miękkość. Cierpiała męki na
myśl, że nie może pogłaskać gładko wygolonego policzka;
zacisnęła dłonie. Łzy żalu stanęły jej w oczach. Odwróciła
wzrok, bo w przeciwnym razie rozpłakałaby się
w obecności Edwarda.
Na progu stanął kamerdyner Gregory.
- Pani hrabino, przyszła pani Swan - zaanonsował.
Bella poderwała się tak szybko, że przewróciła krzesło.
Zerknęła na męża i ujrzała na jego twarzy zagadkowy
uśmieszek. Zachęcająco skinął głową, jakby pozwalał jej
odejść.
Gregory wprowadził już Renne do żółtego salonu. Bella
wbiegła do środka i natychmiast rzuciła się w matczyne
ramiona.
- Dobry Boże! - Renne uśmiechnęła się i westchnęła
jednocześnie. - Co za widok! W tej sukni wyglądasz jak
prawdziwa hrabina. - Odsunęła ukochaną córkę na długość
ramion i spojrzała na nią roziskrzonym wzrokiem. -
Jesteś prześliczna. Małżeństwo ci służy.
Belli gardło miała ściśnięte, ale przytaknęła skwapliwie.
Później będzie czas na zwierzenia.
- Mamo, ty również znakomicie się prezentujesz. Jaka
piękna suknia.
- Inna niż kreacje pani Dungeness. Uszyła mi ją pewna
szwajcarska krawcowa. Dostałam posadę. Jestem zatrudniona
w sanatorium jako opiekunka i dama do towarzystwa.
Czytam wiekowym pacjentkom i trochę się nimi zajmuję.
To miła praca. Nie lubię bezczynności.
- Usiądźmy, musisz mi wszystko opowiedzieć. Co
z Jamesem? Muszę znać wszystkie szczegóły. Gdzie teraz
jest?
- Zostawiłam go w hotelu. - Renne ułożyła starannie
fałdzistą spódnicę i spojrzała w zadumie na córkę.
- Jest sam? Czemu zatrzymaliście się w hotelu? To
bardzo kosztowne. Musicie przenieść się do nas. Edward
wie już o Jamesie. - Renne szeroko otworzyła oczy. -
Później ci wszystko opowiem. Teraz jedźmy po małego.
- Dobry pomysł - powiedział Edward, wchodząc do
pokoju. Od razu podszedł do Renne, ujął jej dłoń i skłonił
się nisko. Bella z uśmiechem obserwowała tę scenę. Jej
matka nawet w najtrudniejszych chwilach umiała zachować
godność. Niespodziewaną kurtuazję hrabiego przyjęła
jako coś oczywistego.
- Bardzo korzystnie pani dziś wygląda.
Był pogodny i czarujący. Daremnie szukała oznak irytacji,
którą aż nazbyt często musiała znosić ostatnimi czasy.
Najwyraźniej nie zamierzał omawiać z teściową spraw
tak przykrych jak kradzieże dokonane przez Belle.
- Mogę się panu odpłacić podobnym komplementem,
panie hrabio. Widzę znaczną poprawę. Bella wspomniała
mi w ostatnim liście, że teraz choroba dużo mniej
daje się panu we znaki.
Bella wstrzymała oddech. Nawet ona nie śmiała
mówić tak zwyczajnie o jego dolegliwościach. Edward
uśmiechnął się, a dołek w jego policzku stał się jeszcze
bardziej widoczny, co zawsze było oznaką prawdziwego
zadowolenia.
- Tak, tak. Na to wygląda. - Raz jeszcze pochylił się
w ukłonie i dodał: - Muszę wrócić do pracy. Przyszedłem
tylko złożyć wyrazy uszanowania. Bella ma rację. Musi
pani zatrzymać się u nas.
- Dziękuję za zaproszenie, hrabio. Jestem zdania, że
powinien mi pan mówić po imieniu. Tak będzie stosowniej.
- Zgoda, pod warunkiem że i pani uczyni mi tę łaskę.
Bella przyglądała się matce, która przez chwilę rozważała
propozycję, a potem skinęła głową.
- Naturalnie, ale tylko w naszym gronie.
- To zrozumiałe. Do zobaczenia, Renne. Żegnaj, moja
droga.
Gdy wyszedł, Bella od razu poczuła się pewniej.
- Mamo, opowiedz mi o Jamesie.
- Och, Bello, szybko wraca do zdrowia. - Oczy Renne
lśniły jak gwiazdy. -Przed tygodniem zaczął biegać. Nasz
James! Spacerował po łące przed głównym budynkiem
i nagle dostrzegł zwierzątko, które bardzo go zaciekawiło,
więc bez namysłu ruszył w pogoń. Byłam w pobliżu i natychmiast
go dogoniłam. Kochanie, nie masz pojęcia, jaka
byłam niespokojna, ale James czuł się doskonale. Był trochę
zdyszany, to wszystko. W ogóle nie kaszlał.
- Wspaniała nowina! - zawołała Bella - Jedźmy!
Muszę go natychmiast zobaczyć.
Renne chwyciła ją za rękę i zachęciła, by przy niej
usiadła.
- Spokojnie, córeczko. Przyjechałam sama, bo mam ci
coś do powiedzenia. - Bella patrzyła z obawą. - Nie
rób takiej wystraszonej miny. To nie jest zła nowina. Tak
mi się przynajmniej wydaje.
- Chodzi o Jamesa? Co przede mną ukryłaś? - wypytywała
niecierpliwie.
- To nie dotyczy twego brata. Zapewniam, że jeśli chodzi
o niego, wszystko jest w najlepszym porządku. - Zawahała
się, popatrzyła na swoje dłonie i zerknęła na córkę.
- Chodzi o mnie, Bells. Ktoś jeszcze przyjechał ze mną do
Londynu. Chcę, żebyś go poznała. Nazywa się Phil Carrey
i jest synem pacjentki z sanatorium. To wspaniały
człowiek. Mam nadzieję, że go polubisz.
- Mam rozumieć, że się w nim zakochałaś? - Bella
patrzyła z niedowierzaniem.
- Kochanie, on mnie poprosił o rękę - odparła cicho
Renne.
- Och, mamo! - zawołała Bella, zrywając się z kanapy.
Rzuciła się jej na szyję.
- Nie masz nic przeciwko temu? - spytała Renne.
- Najpierw muszę go poznać. Wtedy ci odpowiem -
zawołała. - Ale skoro jesteś szczęśliwa, masz moją zgodę.
Dla mnie to radosna nowina.
Obie wybuchnęły śmiechem. Bella uklękła i ujęła
dłonie matki.
- Bells, to naprawdę wspaniały człowiek. Jest uprzejmy
i zawsze gotowy do pomocy. James go uwielbia.
- To wyjątkowo ufne dziecko.
- Ale Phil szczególnie przypadł mu do gustu. Zna
historię naszego życia i bardzo nam współczuje. Na równi
ze mną cieszy się z cudownego wyzdrowienia Jamesa. -
Renne spoważniała i popatrzyła na Belle. - Martwi
się również o ciebie.
- Czemu? - odparła niepewnie. - Nie ma powodu do
obaw.
- Ostatnio rzadko piszesz, a listy są coraz krótsze. Początkowo
sądziłam, że jak każda matka wszystko wyolbrzymiam,
ale Phil przyznał mi rację: jest coś niepokojącego
w ich ogólnym tonie. - Renne spojrzała wyczekująco
na córkę, która wstała z klęczek, usiadła na krześle
i westchnęła.
- Kradłam bibeloty z Hawking Park, aby zdobyć pieniądze
na kurację Jamesa. Spieniężyłam podarunek od
Edwarda, naszyjnik należący kiedyś do jego matki.
Przypadkiem zobaczył te przedmioty w sklepie londyńskiego
antykwariusza. Zdawałam sobie sprawę, że rodowa
biżuteria jest dla niego cenną pamiątką, ale nie wiedziałam,
co robić. Myślę, że Edward nigdy mi nie przebaczy.
Renne długo milczała.
- Nie miałaś prawa postępować w ten sposób, Bells.
Źle uczyniłaś, ale widzę, że okazujesz skruchę, więc nie
będę ci robić wyrzutów. - Wstała, podeszła do okna, a potem
się odwróciła. - Znam cię dobrze i wiem, że oceniasz
siebie znacznie surowiej niż ktokolwiek. A poza tym, rozumiem,
co cię skłoniło do kradzieży.
- Mamo, zrobiłam to dla Jamesa - szepnęła Bella.
- Cierpiałam, oszukując Edwarda, ale nie miałam innego
wyjścia.
- Powiedziałaś mu o tym?
- Najpierw sądziłam, że nie potrafię, ale wszystko
przybrało taki dziwny obrót. - Zacisnęła powieki i przez
chwilę nie była w stanie powiedzieć słowa. - Do niedawna
był cudowny. Wspaniale się między nami układało.
Długie rozmowy, żarty, przekomarzanie. Okazał się inny,
niż sądziłam. Pielęgnowałam go w chorobie. Początkowo
nie zgadzał się na to, ale potem ustąpił. To nas bardzo zbliżyło.
W młodości został skrzywdzony, miał złamane serce
i bardzo cierpiał, ale moim zdaniem ostatnio czuł się...
niemal szczęśliwy.
- Ty się w nim zakochałaś!
Bella nie była zdziwiona ani tym stwierdzeniem, ani
spostrzegawczością matki. Przycisnęła dłonie do policzków.
- Tak, mamo. Kocham go do szaleństwa, a on mną
gardzi.
- Przed chwilą był niezwykle uprzejmy.
- O tak. Jest uprzedzająco grzeczny. - Bella jęknęła
rozpaczliwie. - Początkowo okropnie się złościł, a teraz
nasłania się dobrymi manierami. Żyjemy jak dwoje obcych
ludzi.
- Spróbuj z nim porozmawiać.
- A co mu powiem? Wie, co zrobiłam i czemu się na
to zdecydowałam.
- Boisz się prosić o przebaczenie? Nie posądzałam cię
o tchórzostwo, Bells. - Matka rzuciła jej badawcze spojrzenie.
Oburzona Bella otworzyła usta, by zaprotestować,
ale nie powiedziała ani słowa. Uświadomiła sobie, czemu
unika decydującej rozmowy. Gdyby spróbowała się wytłumaczyć,
błagać o zrozumienie, przekonałaby się od razu,
czy jest dla nich jeszcze odrobina nadziei. Jeśli zostanie
odrzucona, straci wszelkie złudzenia. Do tej pory nie
zdawała sobie sprawy, że zwleka, bo wbrew rozsądkowi
liczy, że z czasem sprawa przycichnie, a Edward jej przebaczy.
Urazy zostaną zapomniane, jakby go nigdy nie
oszukała. Zachowała się tchórzliwie, ponieważ nie mogła
znieść myśli, że go straci.
- Edward nigdy mi nie wybaczy - powtórzyła cicho.
- Ma prawo gniewać się na ciebie i należą mu się przeprosiny.
- Renne była nieubłagana.
- Powiedziałam, że bardzo żałuję.
- To nie wystarczy. Powinnaś wszystko mu wyjaśnić.
Kochanie, otwórz przed nim serce i wyznaj tajemnice,
których nie powierzyłaś dotychczas nikomu. Proś go i błagaj,
skoro to konieczne. Zdaję sobie sprawę, że wiele
ryzykujesz, bo jeśli cię odepchnie, pogrążysz się w rozpaczy.
Szczerość przede wszystkim, Bells. Musisz walczyć.
- Nie wiem, czy potrafię.
Renne usiadła i osunęła się na aksamitne oparcie kanapy.
- Czyżby ojciec skrzywdził cię tak bardzo, że nie potrafisz
otworzyć serca przed ukochanym? - Bella
uniosła głowę, a jej matka dodała: - Nie znam twojej tajemnicy,
ale wiem, że coś ukrywasz. Zamykasz się w sobie,
ilekroć o nim rozmawiamy i wiem, że nie chodzi jedynie
o to, że zaniedbał rodzinę. Charli był nikczemnikiem
zdolnym do każdej podłości, ale nie możesz pozwolić, by
splugawił twoje życie. Nie jesteśmy w stanie zmienić swego
losu i pochodzenia, ale mamy prawo wyboru. Możemy
się wycofać lub stawić czoło przeciwnościom i uporać się
z nimi raz na zawsze.
- Powiedziałam Edwardowi, że go kocham - wyznała
Bella, gdy nieco ochłonęła.
- I co on na to?
- Nic. Wyszedł z pokoju.
- W takim razie usłyszał za mało.
- Mamo, sądzę, że chce się ze mną rozwieść. Ostatnio
zamyka się w gabinecie i długo rozmawia z nieznajomymi.
Może podpisał już odpowiednie dokumenty?
- Skąd myśl o rozwodzie? Zapomniałaś, że nosisz jego
dziecko? Może to zabrzmi okrutnie, ale po co miałby
przeprowadzać upokarzające postępowanie, skoro wkrótce
owdowiejesz?
Bella przyznała jej rację. Lęk nie pozwalał trzeźwo
myśleć, a wyobraźnia nie próżnowała.
- Zapomnijmy na chwilę o kłopotach - zdecydowała
Renne. - Potrzebujesz czasu do namysłu, prawda?
Jedźmy do hotelu. Tam spotkasz się z Jamesem i poznasz
Phila. Mały stanowczo nalegał, żebym cię przywiozła,
jak tylko przekażę nowiny.
- Zaczyna nas tyranizować, prawda? - Bella próbowała
się uśmiechnąć.
- Tak. Jest uroczy. - Renne zachichotała.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Gdy usadowiły się w powozie i ruszyły do hotelu, Renne
opowiedziała córce o Philu. Miał czterdzieści
dziewięć lat, więc był tylko o rok od niej starszy. Jego niewielki
majątek, od dawien dawna będący w posiadaniu rodziny
matki, przynosił spore dochody. Był trzecim synem,
więc nie mógł liczyć na duży spadek. Dzięki usilnej pracy
doprowadził posiadłość do kwitnącego stanu. Głęboko
przywiązany do matki, odwiedzał ją, gdy wyjechała do
Szwajcarii leczyć przewlekłą chorobę płuc. Renne była
jej opiekunką i tak się poznali. Starsza pani cieszyła się
z ich zażyłości.
- Jest przystojny? - wypytywała żartobliwie Bella.
- Ale z ciebie trzpiotka! - skarciła ją zarumieniona
Renne. - Owszem. To urodziwy mężczyzna.
- Mam nadzieję, że twoje zachwyty są uzasadnione -
ostrzegła Bella. - Gdyby się okazało, że nie jest ciebie
godny, nie licz na moją zgodę.
Phil jej nie rozczarował. Był spokojnym, szczerym
człowiekiem; od razu rzucało się w oczy, że poza Renne
świata nie widzi. Bella patrzyła na nich ze wzruszeniem.
Phil pogłaskał dłoń jej matki, gdy zdejmował jej
płaszcz; raz po raz spoglądali na siebie z czułością
i uśmiechali się porozumiewawczo. Dobrze ich rozumiała.
Sama do niedawna czuła podobną bliskość.
Phil był przystojny, wysoki i smukły; miał regularne
rysy i niesforną jasną czuprynę, która nadawała mu wygląd
chłopięcy i trochę bezradny, co stanowiło o jego uroku.
Bella chętnie wdałaby się z nim w dłuższą rozmowę,
lecz gdy zostali sobie przedstawieni, z sąsiedniego pokoju
wybiegł James.
- Bells! Bells! Bells! - krzyknął na cały głos. Był wesoły
i hałaśliwy jak każdy siedmiolatek. Z radości nie
mogła wykrztusić słowa, więc objęła go mocno.
- James, wspaniale wyglądasz! - zawołała wreszcie.
Nie mogła płakać, bo mali chłopcy nie rozumieją, jak
można wylewać łzy, kiedy wszyscy się cieszą.
- No pewnie'. Zobacz, co potrafię! Mogę biegać.
- Nie teraz - wtrąciła łagodnie Renne, którą stojący
obok Phila obejmował w talii. Bella przyglądała im
się ukradkiem. Czuły gest był nie na miejscu, ale świadczył
o wzajemnej miłości.
- Nie wszystko naraz, pamiętasz? - dodał Phil.
- Dobrze - zgodził się James. Przez moment był trochę
zawiedziony, ale zaraz poweselał i dodał: - Wiem, że
będziesz miała dzidziusia.
Bella powinna być zakłopotana, że wspomniał o jej
odmiennym stanie w obecności Phila, ale ku swemu
zdziwieniu wcale się tym nie przejęła i pokiwała głową.
- Niedługo zostaniesz wujkiem.
- Mam nadzieję, że to będzie synek. Nauczę go puszczać
łódki na wodę i ustawiać ołowianych żołnierzy jak
podczas bitwy pod Waterloo.
- Wspaniale. Każdy chłopiec powinien się na tym
znać. A co zrobisz, jeśli przyjdzie na świat dziewczynka
James zmarszczył brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Będę jej czytać książeczki i opowiadać bajki, ale nie
o duchach.
- Zgoda. W ten sposób uniknie nocnych koszmarów.
Synek także powinien słuchać przyjemnych opowieści.
Mali chłopcy również miewają złe sny.
- Ale są odważni - oznajmił i dodał chełpliwie: - Tak
jak ja.
- Oczywiście. Jesteś najodważniejszym chłopcem, jakiego
znam. - Pogłaskała go po buzi.
Rozmowa przerywana wybuchami śmiechu trwała do
wieczora. Bella nie wiedziała, czy Edward zamierza
dzisiaj zjeść z nią kolację, lecz mimo to oznajmiła
wreszcie, że musi wracać. Phil poszedł sprowadzić powóz.
- I co myślisz? - szepnęła Renne, gdy wyszedł z pokoju.
- To wspaniały człowiek, mamo. Jesteś z nim szczęśliwa,
James także. Najwyraźniej przypadli sobie do serca.
- Chcemy się pobrać teraz, w Londynie, żebyś mogła
uczestniczyć w ceremonii. - Renne była rozpromieniona.
Spieszno im, pomyślała Bella, ale nie powiedziała
tego głośno.
- To miłe, że tak zdecydowałaś. Powinnam być na
twoim ślubie.
- Phil załatwi wszystkie formalności. Zapowiedzi
nie będą konieczne.
Edward również załatwiał wszystkie sprawy w pośpiechu.
- Znakomicie. Cieszę się twoim szczęściem, mamo.
A James... To cud, prawda?
- Tak, kochanie. Na pewno.
Bella przypomniała sobie rozmowę z kucharką
Bronson, która modliła się o cud. Pierwszy już się stał. Teraz
potrzeba drugiego.
- Pamiętaj o naszej rozmowie - powiedziała Renne,
jakby czytała w jej myślach. - Zastanów się nad tym, Bells.
Musisz działać. Jesteś to winna hrabiemu.
- Edwardowi. - Bella uśmiechnęła się mimo woli.
Renne zabawnie zmarszczyła nos.
- Racja, całkiem zapomniałam. Podziękuj mu za zaproszenie
do waszego domu, ale tu nam jest wygodnie.
Phil ma pokój na drugim piętrze, więc jesteśmy sąsiadami.
Poza tym zważywszy na okoliczności, powinniście
być teraz we dwoje.
- Nie dasz się namówić, mamo? Bardzo mi ciebie brakuje.
Naprawdę chciałabym, żebyś u nas zamieszkała.
- Będziemy się często widywać. Masz teraz ważniejsze
sprawy na głowie. I nimi się powinnaś zająć. - Renne
rzuciła jej karcące spojrzenie.
- Jak sobie życzysz - odparła potulnie Bella
i uśmiechnęła się do niej.
To zadziwiające, że choć miała dwadzieścia dwa lata,
była mężatką i spodziewała się dziecka, w obecności matki
czuła się niekiedy jak mała dziewczynka.
- Na ciebie już pora - odparła pogodnie Renne. - Jutro
przyślemy do was posłańca z zaproszeniem.
Bella niechętnie opuściła najbliższych, nie wiadomo,
z jakiego konkretnie powodu. Rzecz jasna, dawno się
nie widzieli i bardzo za nimi tęskniła, ale ważniejszy był
strach przed konfrontacją. Musiała stanąć twarzą w twarz
z Edwardem, jak doradziła jej matka, i otworzyć przed
nim serce. Gdy Phil oznajmił, że powóz czeka, przytuliła
się do niej, jakby chciała zostać jeszcze chwilę.
Po powrocie do domu dowiedziała się, że Edward poszedł
do gabinetu. Czekała na niego w salonie, a potem
uznała, że czas spać. Poczuła ulgę, a zarazem była rozczarowana,
że tego wieczoru nie dojdzie do ważnej rozmowy.
Następnego ranka gdy wstała, Edwarda nie było już
w domu, więc pojechała do rodziny i spędziła z nimi trochę
czasu. Spotkali się na obiedzie w hotelowej restauracji,
a potem Renne zaproponowała Philowi wycieczkę
po Londynie. Pojechali we czworo na wystawę do Royal
Academy of Art i długo krążyli wśród arcydzieł. James
dzielnie dotrzymywał im kroku, ale w porze podwieczorku
zaczął marudzić i poczuł się zmęczony. Bella odprowadziła
ich do hotelu i pojechała dalej. Przykro jej było
rozstawać się z najbliższymi. Matka skarciła ją, że nie
poszukała sposobności, by porozmawiać z Edwardem.
Spojrzała znacząco, kiedy się rozstawały.
W domu znalazła wiadomość od męża, że wysłał
Renne i Jamesowi zaproszenia na jutrzejszą kolację. Sam
rozmawiał już z kucharzem. Była zaskoczona, że o wszystko
zadbał, i to dodało jej otuchy. Oto dowód, że trochę
o niej myśli. Z drugiej strony jednak w ogóle z nią nie
rozmawia i unika jej towarzystwa. Od przyjazdu do Londynu,
a właściwie od wykrycia jej postępków prawie się
nie widywali. Był miły, grzeczny, uprzejmy, ale nigdy kochający.
To już przeszłość.
Zapewne uznał, że podstawą ich małżeństwa ma być
podpisany kontrakt. Liczyły się tylko wymierne korzyści:
pieniądze i potomek. A zatem sytuacja wyglądała tak, jak
od początku zakładali. Inne jej elementy - namiętność,
przyjaźń, potrzeba wzajemnej bliskości - nic dla niego nie
znaczyły.
Belli pozostało jedynie zawiadomić kucharza, że do
stołu zasiądą jutro nie we czwórkę, tylko w pięcioro. Phil
także powinien otrzymać zaproszenie. Z całą resztą zdała się
na doświadczoną służbę. Londyńska siedziba Callenów
funkcjonowała nienagannie nawet bez pani domu.
Edward wrócił do domu dopiero na kolację. Bella spędziła
wieczór, czytając w żółtym salonie. Słyszała, jak zamknął
frontowe drzwi, a potem wszedł do gabinetu. Podeszła
i zapukała. Po chwili przekręcił klucz i otworzył.
- Witaj - rzucił zdawkowo.
Nie była mile widziana, lecz nie rozzłościła go, przychodząc
tutaj.
- Edwardzie, chciałabym z tobą porozmawiać. Mogę
wejść?
Spojrzał za siebie i pokręcił głową.
- Właśnie załatwiam ważną sprawę. Czy to pilne?
Postąpiła tchórzliwie i natychmiast zaprzeczyła, chętnie
odkładając rozmowę. Podziękowała za zaproszenie jej
najbliższych i odeszła. Gdy była w połowie schodów,
usłyszała stuk zamykanych drzwi i trzask klucza przekręcanego
w zamku.
Edward pragnął wrócić do domu - do Hawking Park.
Gdy stał przy oknie i patrzył na Hyde Park, oczyma
wyobraźni widział wiejski krajobraz wokół pałacu. Ulicą
mknęły powozy i dorożki, na chodnikach kłębił się tłum,
a dwaj chłopcy biegali wśród pojazdów i ludzi, śmiejąc
się do rozpuku. Obserwował ulicę bez zainteresowania,
pogrążony w zadumie i zdecydowany doprowadzić sprawę
do końca.
Tęsknił za swoim ogrodem. Praca fizyczna pomagała
mu okiełznać diabelskie skłonności. Niestety, musiał zostać
w Londynie trochę dłużej, by rozprawić się ze swym
dręczycielem.
- Chciałeś mnie widzieć? - zapytał Jasper.
- Zamknij drzwi. - Edward stanął z nim twarzą w twarz.
- Wyglądałeś przez okno, a to oznacza, że jesteś przygnębiony.
O co chodzi? Chcesz pomówić o przykrej sprawie
dotyczącej Belli?
- Nie - rzucił Edward, siadając za biurkiem. - Nie
chodzi o nią.
- Rozumiem. Cannon daje ci się we znaki? Podobno
gardłuje na cały Londyn. Amerykanie powiedzieliby, że
chce cię dostać.
Edward odchylił się do tyłu, oparł podbródek na splecionych
dłoniach, a łokcie położył na poręczach fotela.
- Cannon mnie w ogóle nie obchodzi. Martwię się
o rodzinę. Szczerze mówiąc, chodzi o ciebie.
- Czyżby? - Jasper wybuchnął teatralnym śmiechem
i wsunął ręce w kieszenie. Brat uważnie go obserwował.
- O co chodzi? Ktoś rozsiewa plotki na mój temat?
- Nie w tym rzecz. Mam jedno pytanie. Jest dla mnie
bardzo istotne, choć nieprzyjemne. Mam nadzieję, że odpowiesz
szczerze. - Jasper skinął głową. Na jego czole
perlił się pot. - Na co tak bardzo potrzebowałeś pieniędzy,
że próbowałeś mnie otruć?
Gdyby wyciągnął pistolet i wycelował prosto w czoło
Jaspera, ten nie przestraszyłby się bardziej. Pobladł,
a grdyka poruszała się nerwowo; roześmiał się nagle.
- Co to ma znaczyć? Chyba żartujesz! - zawołał.
Edward nie odpowiedział, tylko obserwował brata, który
rozglądał się po pokoju, rozpaczliwie szukając jakiegoś
wykrętu.
- Ja cię trułem? Do diabła, o czym ty mówisz?
- O naparstnicy.
- Co to jest? Pierwszy raz słyszę.
- Spotkałem u White'a lekarza, który twierdzi, że
przepisał ci wyciąg z naparstnicy. Z tego wniosek, że nie
ja, lecz ty odziedziczyłeś po ojcu chorobę serca.
- Jaki lekarz? To kłamca. - Jasper zerknął na drzwi.
Edward siedział nieruchomo.
- Przejrzałem starannie księgi finansowe. Kiedy zarządzałeś
majątkiem, zniknęły spore sumy. Owe straty zostały
sprytnie ukryte, ale dochodzenie szybko je ujawniło.
- Wiesz, że nie mam głowy do interesów- odparł Jasper.
- Honoraria Greena okazały się znacznie niższe od
tych, które mu rzekomo wypłacałeś. Kiedy sam się do niego
wybrałem, okazał się dużo tańszy niż wówczas, gdy ty
załatwiałeś sprawy.
- Stawki zależą od rodzaju usługi, nie od tego, kto płaci.
- Co się stało z kryształową misą i chińską wazą matki?
Zniknęły bez śladu.
- Powiedziałeś mi, że Bella je zabrała.
- Nie. Przyznała się do kradzieży innych przedmiotów,
ale tamtych dwu nie wymieniła. A zatem w Hawking Park
grasowało dwoje złodziei.
- Nie rozumiem, czemu mnie obwiniasz!
- Bo wiem o wszystkim, Jasper. Ukradłeś misę
i wazę, zawyżałeś honoraria Greena, podawałeś mi sok
z naparstnicy i przywłaszczyłeś sobie pieniądze. Teraz
wiem, że nie jestem umierający. Proszę bardzo, dość obojętnie
przyjąłeś tę nowinę. Kochający brat tak nie reaguje.
A może dla ciebie to żadna rewelacja?
- Ja... - Jasper umilkł, jakby zastanawiał się, co dalej
robić. Szeroko otwartymi oczyma popatrzył na Edwarda,
a potem zwiesił głowę i mruknął: - Nie zrobiłbym ci krzywdy.
Musiałeś zachorować, żebym mógł spłacić długi.
- Proszę? - Edward z trudem zachował spokój, ale
wszystko się w nim gotowało.
- Czy twoi przenikliwi informatorzy nie donieśli, że
tonę w długach? Jestem winien siedemdziesiąt tysięcy
funtów.
- Nieprawda. Jesteś poważnie zadłużony, ale nie aż
tak.
- Chcesz poznać całą prawdę? - Jasper roześmiał się
z goryczą. - Proszę bardzo. Dług, o którym ci powiedziano,
nie stanowi nawet dziesiątej części moich zobowiązań.
Straciłem rachubę, ile pieniędzy poszło na ich spłatę. To
kwestia życia i śmierci. Moi wierzyciele są nienasyceni.
Przegrałem w karty sporą sumę; musiałem zapłacić,
w przeciwnym razie straciłbym twarz. Poszedłem do lichwiarza
i wziąłem od niego pieniądze.
- Szukałeś tam pomocy, zamiast przyjść do mnie?
- Nie miałem pojęcia, że tak się to skończy. Potrzebowałem
pięćdziesięciu funtów. Gdy nie spłaciłem długu,
suma zaczęła rosnąć i nadal się powiększa.
- Mówisz o procentach.
- Nazwałbym je haraczem. Wkrótce z pięćdziesięciu
funtów zrobiło się dwieście. Nie byłem w stanie oddać
pieniędzy. Grałem, żeby trochę zarobić. Niestety, przy zielonym
stoliku szczęście mnie omija.
- Gdzie znalazłeś lichwiarzy, u których procent rośnie
tak szybko? - Edward nie wierzył własnym uszom. Kiedy
brat wymienił nazwę dzielnicy, w której roiło się od przestępców,
położył dłonie na biurku, wstał i ryknął wściekle:
- Człowieku, rozum ci odjęło?
- Trafiłeś w sedno. Na tym polegał mój błąd, ale nie
chciałem, żebyś się o tym dowiedział. I tak nie sposób ci
dorównać. Masz wyjątkowe szczęście do kobiet, w karty
ogrywasz wszystkich, zarabiasz krocie. Istny król Midas:
wszystko, czego dotkniesz, zamienia się w złoto. Jak mogłem
ci się zwierzyć!
- Nie zrzucaj winy na mnie - warknął Edward.
- Jakżebym śmiał! - Zamiast uprzejmego zainteresowania
na twarzy Jaspera pojawił się szyderczy uśmiech.
- Ty przecież nie popełniasz błędów. Wszyscy cię uwielbiali.
Byłeś oczkiem w głowie matki. Mój mały poeta, tak
cię nazywała. Ojciec z utęsknieniem wyczekiwał dnia,
kiedy odzyskasz zdrowy rozsądek.
- Gardził mną, natomiast matka nie wyróżniała żadnego
z nas.
- Powinien wybrać mnie na swego następcę. Zamiast
marnować sobie życie i szaleć w Londynie, siedziałem
w domu jak przykładny syn, ale dla niego liczył się tylko
pierworodny.
- Chcesz mnie za to ukarać? - Edward wyszedł zza
biurka.
- W żadnym wypadku. Nie potrafiłem tylko wyznać
ci prawdy. Byłem głupi. Wiesz, z jakimi ludźmi miałem
do czynienia. Bałem się o swoje życie. To prawda, choruję
na serce i zażywam naparstnicę. Ostrzegano mnie, że to
niebezpieczna trucizna, ale przy odpowiednim dawkowaniu
jest niegroźna, a przy moich dolegliwościach wręcz
zbawienna. Wtedy przyszedł mi do głowy ten pomysł. Jesteś
moim bratem i bardzo cię kocham. Nie próbowałem
ci zaszkodzić. Chciałem tylko, żebyś zachorował, bo wtedy
miałbym dostęp do pieniędzy. Na Boga, chodziło
o moje życie. Wiesz, jacy są moi wierzyciele. Tobie nic
się nie stało; po prostu od czasu do czasu gorzej się czułeś.
Przerwał, jakby przestraszył się własnych słów. Edward
obserwował go, próbując opanować narastającą
wściekłość. Jasper odwrócił się, podszedł do krzesła, rzucił
się na nie i ukrył twarz w dłoniach.
- Boże miłosierny, stałem się potworem. Ale dlaczego?
Przecież zawsze cię podziwiałem, lecz była też we
mnie odrobina nienawiści. W przeciwnym razie nigdy
bym się nie zdobył na taki postępek. Wmawiałem sobie
że rodzice byli wobec mnie niesprawiedliwi, bo jesteś ich
pierworodnym. To absurdalne, ale mnie przekonało. -
Gdy podniósł głowę, na jego twarzy malowało się prawdziwe
cierpienie. - Nie chciałem ci zaszkodzić. Raz tylko
widziałem, jak reagujesz na truciznę. Czułeś się podle.
Nie sądziłem... Dawka była zbyt duża. Przysiągłem sobie,
że kończę z tym procederem, ale wtedy lichwiarz przysłał
dwu osiłków, żeby mi przemówili do rozumu. Twoje ataki
były od tej pory łagodniejsze i rzadziej się powtarzały. Naprawdę
zamierzałem z tym skończyć, ale najpierw musiałem
zadbać o swoje bezpieczeństwo. Nie zamierzałem cię
skrzywdzić. To mi w głowie nie postało.
Edward początkowo nie zamierzał odpowiadać. Gdyby
zaczął mówić o swoich obawach, ta rozmowa ciągnęłaby
się w nieskończoność. Mógłby stracić panowanie nad sobą.
Po chwili zaczął spokojnie:
- Powtarzasz raz po raz, że nie chciałeś zrobić mi
krzywdy. Te słowa brzmią jak litania, ale chyba sam w nie
nie wierzysz. Nie byłeś aż tak zaślepiony, by sądzić, że
wyjdę z tego bez szwanku. - Podniósł głos i zacisnął dłonie.
- Byłem przekonany, że umrę. Szykowałem się na rychłą
śmierć, Jasperze. Liczyłem mijające dni, miesiące,
pory roku i myślałem, że następnych nie dożyję. Zdajesz
sobie sprawę, co to za uczucie? Jak możesz twierdzić, że
prawie nie ucierpiałem?
- Nie zapominaj, jak bardzo się ostatnio zmieniłeś -
odparł brat piskliwym głosem. - Byłeś wprawdzie przygnębiony,
lecz śmierć ci nie groziła. Tak się tylko wydawało.
Nie brałem pod uwagę takiej diagnozy. Po rozmowach
z lekarzami postanowiłeś założyć rodzinę, zaniechać
swoich szaleństw i ustatkować się. Od lat nie widziałem,
żeby ci tak na czymś zależało. To dobry znak. Kiedy
poznałeś Belle, wiedziałem, że wszystko dobrze się
skończy. Jest taka śliczna i miła, po prostu stworzona dla
ciebie. No i urodzi dziecko. Gdyby nie ja, sprawy miałyby
się całkiem inaczej. Pozostałbyś samotny i zgorzkniały,
czekając na cudowne odpuszczenie win, które usunęłoby
dawne zmory. Nie pojmujesz, że w pewnym sensie sprawiłem
cud? Dzięki mnie odzyskałeś poczucie swobody.
Edward nie wierzył własnym uszom.
- Powtarzasz to sobie, gdy poczucie winy spędza ci
sen z powiek? Twoje postępki wyszły mi na dobre, tak?
Wiesz, co się czuje po przedawkowaniu naparstnicy? Miałeś
nudności, traciłeś władzę nad swoim ciałem? Gorączkowałeś
i traciłeś przytomność? Czy znasz poczucie bezsilności
i nocne koszmary między jawą a snem?
- Domyślam się, że to było okropne. - Jasper wyciągnął
ręce, jakby próbował się zasłonić. - Bardzo cię przepraszam.
- Uważasz, że to wystarczy.
- Pomyśl o Belli. Inaczej byś jej nie spotkał. Musisz
przyznać, że jest cudowna.
Zmartwiony Edward poczuł ucisk w gardle. Jasper trafił
w jego czuły punkt.
- To prawda, nie doszłoby do naszego spotkania, gdyby
mi nie wmówiono, że jestem chory. Ale coś ci umknęło,
mój drogi. Bella poślubiła mnie, by zdobyć pieniądze
na kurację dla swego brata. Liczyła, że zostanie bogatą
wdową. James wyzdrowiał, niedługo powróci z kosztownego
sanatorium i nie będzie już potrzebował stałej opieki
lekarskiej. Tymczasem okazało się, że mnie śmierć nie
grozi. Cóż z tego, że mam cudowną żonę, skoro przestałem
jej być potrzebny i jestem tylko kulą u nogi?
- Naprawdę jej na tobie zależy - odparł Jasper, kręcąc
głową. - Dla mnie to oczywiste.
- Zapewne, ale czy będzie chciała pozostać ze mną do
końca życia? Inaczej się umawialiśmy. Zamiast się przechwalać,
myśl o konkretach. Przez ciebie cierpiałem jak
potępieniec, duchowo i fizycznie. Postawiłeś także Bogu
ducha winną kobietę w bardzo trudnej sytuacji. Tak bardzo
zagmatwałeś sprawę, że te żałosne kłamstwa nie przesłonią
bolesnej prawdy.
- Wiem, wiem. - Jasper zaczął płakać, a Edward odwrócił
głowę, bo na ten widok serce mu się krajało.
- Co zamierzasz? - spytał wreszcie brat, a Edward
długo zwlekał z odpowiedzią.
- Zerwę z tobą wszelkie kontakty. Nie masz wstępu do
mego domu. Nie dostaniesz ani grosza. Zamierzam skonfiskować
twój dom w Londynie.
- Co... Słucham? Chyba nie mówisz poważnie. Z czego
mam żyć? Nie zdajesz sobie sprawy, że to dla mnie
wyrok śmierci? Te dranie nie żartują. Gdybym nie miał
noża na gardle, nie posunąłbym się do ostateczności. Jeśli
wstrzymasz mi wypłaty, nie będę mógł oddać długu,
a wtedy połamią mi ręce i nogi... i do rzeki. To ich własne
słowa.
Edward był chłodny i stanowczy. Niech Jasper nie sądzi,
że jego błagania robią na nim wrażenie.
- Na miłość boską, Edwardzie, skazujesz mnie na
śmierć!
- Sam jesteś sobie winien. Wolisz, abym zwrócił się
do policji i naraził na szwank dobre imię rodziny? Mam
to zrobić?
- Wykluczone! - krzyknął Jasper. - Weź pod uwagę,
że to by fatalnie wpłynęło na twoją reputację.
- Od dawna jest zszargana - burknął Edward, spoglądając
przez ramię na brata, który wstał i z ociąganiem zrobił
kilka kroków w jego stronę.
- Błagam cię i zaklinam na wszystkie świętości! Jeśli
naprawdę spełnisz swoje groźby, jestem już martwy. Czeka
mnie okrutna śmierć.
Edward odwrócił się i położył mu rękę na ramieniu.
- Przyjmij radę człowieka, który był w podobnej sytuacji.
Warto spojrzeć śmierci prosto w twarz. Przed chwilą
sam tak mówiłeś. Pomyśl, jak możesz na tym skorzystać.
- Odwrócił się, widząc rozpacz na twarzy Jaspera. - Wynoś
się stąd - dodał i wyszedł z gabinetu.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
Edward wiele przeszedł, lecz konieczność podtrzymywania
konwersacji z Renne i jej narzeczonym w czasie
proszonej kolacji okazała się dla niego jedną z najcięższych
życiowych prób. Phil był przemiłym człowiekiem.
Dawniej Edward patrzyłby na niego z góry. Traktował
w ten sposób wszystkich porządnych ludzi. Nazywał
ich głupcami i odnosił się lekceważąco, ale prawda była
inna: rzetelni, uprzejmi mężczyźni o kochających sercach
zawsze budzili w nim poczucie niższości.
Ze zdumieniem stwierdził, że od razu polubił Phila.
Z rozrzewnieniem patrzył na uszczęśliwioną Renne. Miał
dla niej mnóstwo życzliwości. Sporo wiedział o jej pierwszym
małżeństwie i uważał, że należy jej się teraz odrobina
szczęścia. Bella natomiast była wytrącona z równowagi.
Czuł to i zdawał sobie sprawę, że sam jest tego
przyczyną.
James, jej tajemniczy i cudem przywrócony do zdrowia
braciszek, milczał podczas kolacji. Edward rzadko przebywał
z dziećmi, ale zdawał sobie sprawę, że takie zachowanie
nie jest dla nich typowe. Niezwykły chłopiec. Raz
po raz spoglądał w jego stronę, więc był chyba zaciekawiony.
To podsunęło Edwardowi zabawny pomysł. Gdy
po kolacji panie przechodziły do salonu, zachęcił Jamesa,
by pozostał z mężczyznami. Chłopiec był zaskoczony.
Spojrzał pytająco na Belle i matkę, a ta natychmiast
kiwnęła głową, jakby uznała to za rzecz oczywistą. Kiedy
panie odeszły, Edward nagłe zwątpił w sens zaproszenia.
James był strasznie zakłopotany.
- Podejdź bliżej i usiądź - powiedział, wskazując
krzesło po swej prawej stronie. - Bez obaw, nie zamierzam
cię zmuszać do palenia cygar.
- To dobrze - odparł James drżącym głosem. - Mamie
by się to nie spodobało.
- Większość mam tak uważa, ale moja nie miała nic
przeciwko temu. Nim skończyłem dziesięć lat, próbowałem
siedmiu gatunków wina, a w dziesiąte urodziny po raz
pierwszy piłem mocny alkohol.
- Osobliwe - zauważył Phil.
- Moja matka sądziła, że każdy chłopiec powinien jak
najwcześniej poznać jego smak. Wedle jej zdania nie powinno
się traktować mocnych trunków jako nagrody związanej
z osiągnięciem pełnoletności. Komu alkohol wcześnie
spowszednieje, ten w dorosłym życiu nie będzie go nadużywał.
- Nie ma w tym żadnej logiki. - Phil zmarszczył
brwi.
- Pozwoli pan swojemu synkowi pić, nim dorośnie?
- zapytał James, a Edward ucieszył się, bo to oznaczało,
że zaciekawiony rozmową, pokonał nieśmiałość.
- W tej kwestii zgadzam się z Philem. Nie podzielam
opinii mojej matki.
James z ulgą pokiwał główką, a Edward pod wpływem
impulsu powiedział:
- Phil, czy nie masz nic przeciwko temu, żebym
poszedł z Jamesem na krótki spacer? Mam ochotę się
przejść, a i jemu krótka przechadzka dobrze zrobi. Odpocznij
i weź sobie cygaro.
Phil skinął głową na znak, że chętnie zostanie sam.
Gdyby było inaczej, Edward i tak zrobiłby swoje. Nie
zmienił się jeszcze na tyle, by brać pod uwagę cudze uczucia.
- Uspokój panie. To nie będzie długi spacer. James,
idziemy. Twoja mama na pewno nie miałaby nic przeciwko
temu.
Mimo tych zapewnień chłopiec był niespokojny. Oczy
miał szeroko otwarte i z ociąganiem szedł do sieni, gdzie
wisiały okrycia. Wkrótce wyszli z domu.
- Czy wiesz - zaczął Edward, gdy spoglądali z podjazdu
na park - że niedaleko stąd mieszka królowa?
- Tak, Bells pokazała nam wczoraj jej pałac.
- Bells? Ty tak ją nazywasz?
- Tak, zawsze. A pan?
Edward pomyślał, że James ma wyrazistą i mądrą twarzyczkę,
a potem sam się zdziwił, że to dostrzega.
- Bells bardziej do niej pasuje niż Bella. To jest trochę...
zbyt surowe.
- Moja siostra próbuje być czasem nadęta i zasadnicza,
ale nie potrafi - stwierdził James.
Edward uznał, że to trafna uwaga.
- Masz rację. Daleko jej do surowości.
Milczeli przez kilka chwil, zadowoleni, że doszli do
wspólnych wniosków. Mijali gazowe latarnie. Ogniki
przygasały pod wpływem łagodnego wiatru.
- Czy pan ją lubi? - spytał James.
- Kogo? Twoją siostrę? Tak, przepadam za nią.
- Ona pana uwielbia i boi się, że pan jej nie chce. Nie
wspomniała mi o tym. Nikt mi nic nie mówi, ale ja i tak
wiem.
- To przykra strona dzieciństwa. Dorośli nie traktują
cię poważnie, prawda?
James w zadumie pokiwał głową i uśmiechnął się lekko
- Myślałem, że pan mnie nie lubi, dlatego nie mogłem
się ujawnić. Ale to nieprawda.
- Słuszna uwaga. Miły z ciebie chłopiec.
- Dlaczego chciał pan ze mną porozmawiać na osobności?
Edward spojrzał na niego, zdziwiony niezwykłą spostrzegawczością.
- Uznałem, że musimy pogadać, bo wiem już o twojej
chorobie. Bella długo ją przede mną ukrywała. Sądziła,
że z tego powodu mógłbym uznać, iż nie nadaje się na
moją żonę.
- Wiem. Powiedziała, że pan chce ją mieć tylko dla
siebie - odparł smutno. Nie zamierzał płakać, ale
wyraźnie spochmurniał. Edward od razu to spostrzegł.
Wskazał ręką następną alejkę.
- Dojdziemy tam i zawrócimy, dobrze? Nie jesteś
zmęczony? Świetnie. A wracając do Belli... rzeczywiście
miała prawo sądzić, że z nikim nie chcę się nią dzielić,
ale szczerze mówiąc, to nie było dla mnie najważniejsze.
Zrozum, kiedy ją zobaczyłem, od razu wiedziałem, że
chcę się z nią ożenić. Od początku to było dla mnie oczywiste.
- Ale heca!
- Dobrze to ująłeś. - Edward roześmiał się. - Na
wszelki wypadek chciałem się z tobą rozmówić. Musisz
wiedzieć, że twoja choroba w ogóle mi nie przeszkadza.
Bardzo się cieszę, że cię poznałem. Gdyby Bella wcześniej
o tobie powiedziała, chętnie pomógłbym ci wrócić do
zdrowia. Jak widzisz, nie ma się czym martwić. Od dziś
będę się wszystkim zajmować.
- Bells o tym wie? Proszę jej powiedzieć. Jest bardzo
nieszczęśliwa. Jestem tego pewny, bo kiedy się uśmiecha,
nie ma zmarszczek w kącikach oczu. Niech pan jej powie,
jak sprawy stoją, to poweseleje.
- Masz rację, wszystko jej powiem. Dawno powinienem
to zrobić, ale ostatnio byłem strasznie zajęty i brakowało
mi czasu. Wszystko zostało już załatwione, więc pogadam
z nią, gdy tylko nadarzy się sposobność.
- Bardzo dobrze-odparł z naciskiem James.-Kobiety
nie lubią czekać. Wiem, bo od urodzenia mieszkam
z mamą i Bells. Jeśli im pan nie powie, o co chodzi, będą
sobie myślały niestworzone rzeczy. Lepiej od razu wyznać,
o co chodzi.
Edward uświadomił sobie nagle, że rozmawia o swoim
małżeństwie z siedmioletnim chłopcem, który przed
chwilą wypowiedział się nadzwyczaj trafnie o kobietach.
- Trzeba iść do domu. Zawracamy?
- Tak, panie hrabio.
- Mówmy sobie po imieniu. Jestem przecież twoim
szwagrem.
- No pewnie. - James zachichotał.
Edward podniósł wzrok i ujrzał Belle stojącą przed
frontowymi drzwiami. Jego serce kołatało niespokojnie.
Wyobraził ją sobie na pokładzie statku albo na skalistym
wybrzeżu, z rozwianymi włosami, w sukni szarpanej wiatrem
i przyciśniętej do zaokrąglonego łona. Nie wzięła
płaszcza. Skuliła ramiona i drżała z zimna. Edward stanął
przy trzech schodach wiodących ku drzwiom i podniósł
wzrok.
Twarz miała całkiem spokojną, a głos pozbawiony
emocji. Znał ją na tyle, by wiedzieć, że to oznacza napięcie.
- Nie wiedziałam, dokąd poszliście - zagadnęła.
- Spacerowaliśmy. Trzeba się lepiej poznać. Mamy
swoje męskie sprawy, co, James?
- Oczywiście, Edwardzie.
Wybuchnął śmiechem na widok jej miny.
- Wejdźmy do środka, James - dodał. - Twoja mama
pewnie uważa, że powinieneś już spać.
- Dobrze, Edwardzie.
Coś się zmieniło. Bella czuła, że wokół Edwarda
powstała szczególna aura. To było jak cisza przed burzą,
jak powietrze naładowane elektrycznością na krótko przed
uderzeniem pioruna. Poruszał się inaczej niż do tej pory,
był ożywiony i pełen zapału. Czasami długo się jej przyglądał,
ale nie potrafiła nic wyczytać z jego oczu. Zaszła
w nim ogromna zmiana. Bella była pewna, że wkrótce
coś się wydarzy, i bardzo się bała tej chwili.
Gdy Renne i Phil z uśmiechem niosący na rękach
śpiącego Jamesa już odjechali, Bella poszła do siebie
i długo chodziła z kąta w kąt. Czekała ze ściśniętym sercem
i zastanawiała się gorączkowo. W końcu uświadomiła
sobie, że to niedobre dla dziecka. Usiadła więc i starała
się oddychać regularnie. Z uwagą rozglądała się po pokoju.
Gdy usłyszała pukanie do drzwi, natychmiast zerwała
się z fotela.
- To ty, Edwardzie? - zawołała. Głos jej drżał.
Gdy wszedł do środka, zrobiło jej się sucho w ustach.
Tak samo wyglądał w noc poślubną: rozpięta koszula,
podwinięte rękawy odsłaniające muskularne ramiona,
a do tego ciemne wizytowe spodnie i lakierki. Ogarnęło
ją pożądanie, a zarazem smutek i żal. Wstrzymała oddech.
- Chciałbym z tobą porozmawiać - powiedział. Obserwowała
go, kiedy szedł w jej stronę; przemknęło jej
przez myśl, że porusza się niczym tygrys. Przysunął fotel
i usiadł blisko niej. Ich kolana niemal się dotykały. Pochylił
się, opierając łokcie na udach, i spojrzał jej prosto
w oczy.
- Chcę usłyszeć całą prawdę, Cara.
Cara. Z bijącym sercem stwierdziła, że użył jej ulubionego
zdrobnienia. Wolno pokiwała głową, czując i strach,
i nadzieję. Zrobiło jej się ciepło na sercu, ale następne słowa
od razu ją otrzeźwiły.
- Opowiedz mi o swoim ojcu.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
Bella wydała cichy okrzyk, jakby sprawił jej fizyczny
ból. Wpatrywał się w nią jak urzeczony.
- Cara, powiedz mi całą prawdę. Jeśli to ponad twoje
siły, zrozumiem, ale nigdy więcej nie kłam.
Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Chętnie uciekłaby,
lecz równie mocno pragnęła zostać i powiedzieć
mu wszystko.
- Mój ojciec był łajdakiem - zaczęła.
Słuchał w milczeniu. Westchnęła głęboko, zacisnęła
powieki i poczuła, że spod rzęs płyną łzy. Coś w niej pękło.
Ciągnęła opowieść, nie pomijając żadnego z drastycznych
szczegółów. Gdy skończyła i odwróciła twarz, łagodnie
dotknął jej policzka. Obiema rękami chwyciła jego
nadgarstek i wtuliła twarz w ciepłą dłoń.
- Podejrzewałaś, że nie będę od niego lepszy?
- Nie, to mi nie przyszło do głowy! Z początku nie potrafiłam
ci zaufać. Wiadomo, jaką reputację miał osławiony
hrabia Callen. Nie chciałam uwierzyć, że jesteś porządnym
człowiekiem. Nie mogłam ryzykować, byłam
potrzebna Jamesowi. Jego los zależał ode mnie. Nie wiedziałam,
co robić, Edwardzie.
Przyciągnął ją i posadził sobie na kolanach.
- Czy potrafisz mi wybaczyć?
Wtulił twarz w jej włosy i westchnął głęboko. Dlaczego
prosiła o przebaczenie? To on powinien błagać o darowanie
win. Przecież do tej pory nie zadał sobie trudu, aby
zrozumieć, co nią kierowało.
To już bez znaczenia. Tylko jedno się teraz liczyło. Od
tego uzależnił swą przyszłość. Bella objęła go mocno
za szyję, jakby chciała pocałować i przytulić. Jej dotyk leczył
zranione serce. Tylko jedna sprawa pozostała nie wyjaśniona.
Edward zadrżał.
- Bello, mam nowinę. To bardzo ważne. - Odsunął
ją lekko i popatrzył w niebieskie oczy.
- Najpierw powiedz, że mi przebaczasz.
- Oczywiście, cara mia. - Nie mógł się oprzeć błagalnemu
spojrzeniu. - Skoro chcesz, żeby te słowa zostały
powiedziane głośno: tak, masz moje przebaczenie.
Przygryzła dolną wargę i z powagą skinęła głową.
- O czym chciałeś mi powiedzieć?
Zorientował się, że jest przerażona. Ciekawe, co spodziewała
się usłyszeć. Wiele odpowiedzi przemknęło
mu przez głowę, ale żadna nie była zadowalająca. Chętnie
założyłby się o tysiąc funtów, że nie zgadnie, co to za nowina.
Był tak przejęty, że nie potrafił znaleźć właściwych
słów.
- Wygląda na to, że nie umrę. - Ku jego niezadowoleniu
to najważniejsze wyznanie zabrzmiało jak błahostka.
Nie o to mu przecież chodziło. - Zapewne kiedyś odejdę
z tego świata, ale jeszcze nie teraz. - Coraz gorzej! Nie
mógł patrzeć na jej twarz całkiem pozbawioną wyrazu. Ze
ściśniętym sercem, z obawą i strachem pomyślał, że lada
chwila sam zacznie płakać.
Nie można dopuścić, by się nad nim litowała. Powinie
zamilknąć i czekać. Znał moc ciszy, ale słowa same cisnęły
mu się na usta.
- Podawano mi truciznę. Zorientowałem się dopiero
gdy ty zachorowałaś, bo zjadłaś kawałek mego ulubionego
ciasta, na które niewielu jest amatorów.
- Ostatnio zrobiłam się łasa na słodycze - wtrąciła cicho,
jakby uznała jego słowa za wymówkę. Najwyraźniej
nie dotarło jeszcze do niej, co przed chwilą powiedział.
Sam czuł się równie zagubiony, nim przyjął do wiadomości,
że wcale nie jest chory.
- Tak, to prawda. Przykro mi, że z powodu zatrucia
musiałaś przez to wszystko przechodzić. Omal nie umarłem
ze strachu o ciebie i dziecko. Gdy poczułaś się lepiej,
uświadomiłem sobie, że mamy identyczne objawy.
- Nie zwróciłam na to uwagi. - Dotknęła ręką czoła.
Nadal była oszołomiona. Po chwili dodała cicho: - Ależ
jestem głupia...
- Lekarz potwierdził moje domysły. Od czasu do czasu
podawano mi różne dawki wyciągu z naparstnicy. Dlatego
ataki bywały raz poważniejsze, raz słabsze i trudno było
znaleźć jakąś prawidłowość.
- Na miłość boską, Edwardzie, jakie to okropne. Byłeś
przekonany, że niedługo umrzesz.
Te słowa całkiem go zaskoczyły. Od razu pojęła najgłębszy
sens tamtej udręki. Chwyciła go za ręce i poczuł
dziwną błogość. Zmarszczyła brwi i spytała krótko:
- Kto?
Nie był w stanie odpowiedzieć. Trudno mu było przyznać,
że rodzony brat zachował się tak podle. Westchnął i
z najwyższym trudem wykrztusił:
- Jasper.
- Niemożliwe - szeptała, kręcąc głową. - To chyba
pomyłka. Nic z tego nie rozumiem. On cię kocha, Edwardzie.
Nie pragnie twojej śmierci.
- Nie sądzisz chyba, że oskarżam go bezpodstawnie
- odparł cicho. - Zapewniam, Cara, że to jego sprawka.
Nie chciał mnie zabić. Miałem tylko uwierzyć, że jestem
śmiertelnie chory, i powierzyć mu administrowanie rodzinnym
majątkiem. Potrzebował pieniędzy, bo miał długi
karciane i . . .
- Edwardzie! - Otworzyła szeroko oczy i nagle pobladła
jak zjawa. Wczepiła się palcami w jego koszulę
i zacisnęła dłonie. Położył ręce na jej ramionach drżących
od tłumionego szlochu. - O Boże, jestem najgłupszą kobietą
na świecie! - krzyknęła. Gdy podniosła głowę, twarz
miała zalaną łzami. Niezdolny wykrztusić słowa, dotknął
mokrych policzków. - Powiedziałeś mi, że nie umrzesz,
a wypytuję o bzdury. Nie jesteś chory. Będziesz żył!
- Cieszysz się?
- O czym ty mówisz? - Roześmiała się piskliwie, niemal
histerycznie.
To nie był ten przyjemny dźwięk, który Edward słyszał
na co dzień, ale Bella odchodziła od zmysłów i szalała
z radości. Żadne słowa nie dowiodłyby lepiej, co kryje
w sercu. Runęły potężne zapory i fala uczuć zalała go tak
gwałtownie, że aż osłabł.
- Edwardzie, jestem taka szczęśliwa! - Niespodziewanie
zamilkła, przestała szlochać i popatrzyła na niego
z obawą. - Nadal chcesz ze mną być? A co z dzieckiem?
Nie przyszło mu do głowy, że można w to wątpić, ale
rozumiał ją. Sam się zadręczał, bo nie był pewny, czy Bella
pragnie żyć u jego boku, a ona miała podobne wątpliwości.
To wcale nie było zabawne, a jednak wybuchnął
śmiechem, by dać wyraz swej radości. Spojrzała na niego
z powątpiewaniem, zmarszczyła brwi i zacisnęła usta,
więc przytulił ją mocno. Pozbył się lęku, który przyprawiał
go o szaleństwo, ale nadal czuł piekące łzy pod powiekami,
- Moja kochana, najdroższa - powiedział.
Odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Nawet ty dałaś się zwieść?
- Chcesz ze mną zostać? - dopytywała się z promiennym
uśmiechem.
- Cara mia, nasze rozstanie to dla mnie pewna śmierć.
Musisz być ze mną na zawsze. - Głos mu drżał. Niech to
diabli, dość tych wahań. Gdyby teraz stchórzył, zarzuty,
ojca okazałyby się prawdziwe. Szczere wyznanie nie było
wcale takie trudne. - Na Boga, Bello, nie widzisz, że
szaleję za tobą?
- Kocham cię, Edwardzie.
Patrzył na jej usta, gdy mówiła słowa, które zapadły
mu w serce. Przytulił ją i pocałował na dowód, że znów
do siebie należą. Oddała mu pocałunek, objęła za szyję
i wplotła palce we włosy. To była najlepsza odpowiedź na
wszystkie istotne pytania.
Kochał i był kochany, a z tej miłości powstało nowe
życie - ich dziecko, owoc wielkiej namiętności.
- A zatem mogę spokojnie założyć, że nie będziesz
wrogo nastawiony do naszego maleństwa - powiedziała
z uśmiechem, niemal dotykając wargami jego ust. - Zachowasz
cierpliwość nawet wówczas, gdy zacznie kaprysić
albo podtykać ci swoje rysunki?
- Będę zachwycał się każdą kreską i rozpieszczał je
bez opamiętania. - Rozpromienił się i z lubością wyobraził
sobie rodzinną sielankę.
- Mam nadzieję, że jeśli urodzi się dziewczynka, będziesz
ją nosić na rękach i chodzić z nią na lekcje tańca.
- Zostanie moją małą księżniczką.
Bella uśmiechnęła się, a Edward patrzył na nią
z zachwytem. Pragnął ją znów pocałować i czuł, że
wzbiera w nim żądza.
- Oszaleję przez ciebie - mruknął, całując jej szyję. Rozkoszne
westchnienie brzmiało mu w uszach jak muzyka.
- Pan hrabia wciąż tylko o jednym. Teraz wiem, skąd
się wzięły te wszystkie plotki.
- Mam ujawnić więcej sekretów?
- Może...
Objął rękoma jej biodra i przyciągnął bliżej. Nie krył
już pożądania, ale zacisnął zęby i skrzywił się, próbując
nad sobą zapanować.
- Jasper twierdzi, że to niedoszłe spotkanie ze śmiercią
przyniosło mi wielkie korzyści.
- Cóż za okropne słowa!
- Ma słuszność. To dziwne stwierdzenie, ale trafił
w sedno. Dopiero gdy stanąłem oko w oko ze śmiercią,
zrozumiałem, jak kocham życie. Poza tym zawdzięczam
Jasperowi, że poznałem ciebie.
- Jak go ukarałeś?
Milczał przez chwilę, zasypując pocałunkami jej dekolt.
Uśmiechnął się, gdy wstrzymała oddech.
- Przepędziłem go stąd. Wierzyciele nie dadzą mu spokoju.
- Po chwili milczenia dodał: - Chcę, żeby przez jakiś
czas tak myślał. Dziś po południu wysłałem do jego
banku czek na pięćdziesiąt tysięcy.
- Funtów?
- Tak. Tyle mu potrzeba. Więcej nie będzie się naprzykrzać.
- Bardzo ci współczuję.
Musnęła ustami jego czoło, a czułe dotknięcie rozgrzało
mu krew.
- Dołączyłem list. Pytam w nim, jak się czuł, zaglądając
śmierci w oczy. Wiem, że to podłe z mojej strony, ale
nie mogę zmienić się całkiem z dnia na dzień.
- Kocham cię mimo wad.
- Ciekawe wyznanie w ustach kobiety prostolinijnej
i wrażliwej.
- Każdy ma swoje słabostki - odparła, dotykając
czubkiem języka jego warg.
Pocałował ją zachłannie. Odsunęła się po chwili i powiedziała
z uśmiechem:
- Jesteś mój.
Jęknął głucho i wstał. Natychmiast wziął ją na ręce, zaniósł
do łóżka, a potem rozebrał powoli. Wkrótce sam także
był nagi. Ułożył się obok niej i dotknął zaokrąglonego
brzucha najpierw ręką, a następnie policzkiem.
- Jesteś moja, cara mia - szepnął, całując lekko napiętą
skórę. Gdy przesunął po niej dłońmi, usłyszał przyspieszony
oddech. - Jesteś moją miłością i życiem; wszystkim,
co dla mnie ważne. Będę cię kochał na wieki.
- Kochaj mnie, Edwardzie - szepnęła, tuląc się do niego.
- Potrzebuję twojej miłości. Bądź ze mną dziś i na zawsze.
Pocałunkiem wyraził wszystko, czego nie potrafił oddać
słowami. Uczucia przepełniły mu serce i duszę. Rozkoszował
się namiętnością Belli, śmiałymi pieszczotami,
każdym czułym słowem. Gdy odpoczywali w ciasnym
uścisku, po raz pierwszy od wielu lat ogarnął go cudowny
i doskonały spokój.
EPILOG
Poranek był ciepły, więc Edward trochę się spocił. Pogoda
sprzyjała pracy w ogrodzie. Zdjął koszulę i wytarł
nią czoło. Róże w pełnym rozkwicie zachwycały bogactwem
kolorów: różowe, łososiowe, herbaciane, białe
i purpurowe. Rozejrzał się z zadowoleniem. Ogród kipiał
życiem. Paliła go rozgrzana słońcem głowa. Oparł się na
motyce, z uśmiechem popatrzył w niebo i radość napełniła
mu serce.
Znajomy dźwięk sprawił, że odwrócił się natychmiast.
Bella szła ku niemu przez trawnik, niosąc na ręku małą
Esme, a ta na widok ojca zaczęła energicznie machać
rączkami. Jej okrzyki radości były dla niego niczym śpiew
skowronka. Zrobiło mu się ciepło na sercu.
- Esme musi się pochwalić - powiedziała Bella,
stawiając ją na trawie. Bosa dziewczynka wyczuwała paluszkami
miękki grant i zaciskała rączki wokół wskazujących
palców matki. Ostrożnie uniosła nóżkę. - Chce sama
iść do tatusia.
Miała zaledwie dziewięć miesięcy, lecz mimo to Edward
przykucnął i wyciągnął ramiona. Ku jego zaskoczeniu
puściła dłonie matki i podreptała w jego stronę. Wystarczyły
trzy kroki, by przytulił ją mocno.
- Ona chodzi! - zawołał.
- To mały geniusz! - Bella biła brawo, zachwycona
wyczynem córki.
- Wyjątkowo uzdolnione dziecko.
Edward zasypywał pocałunkami śliczną twarzyczkę,
a Esme chichotała.
Stanowiła idealne połączenie najlepszych cech rodziców.
Włosy miała jasne jak mama, ale kędzierzawe jak
u ojca, jego zielone oczy, lecz usta i nos Belli. Przyszło
mu na myśl, że kiedyś będzie skończoną pięknością.
Nie opędzą się od zalotników! Może odstraszy ich opinia,
że hrabia Callen to gbur i okrutnik?
- O czym myślisz? - spytała z uśmiechem Bella,
podchodząc bliżej i obejmując go ramieniem.
- Uroda tej małej stanie się dla nas w przyszłości nie
lada kłopotem. Zastanawiam się, jak odstraszyć młodych
darmozjadów z Londynu.
- Chcesz, żeby została starą panną?
- A co w tym złego? - Popatrzył na córeczkę.
- Zamierzasz ją pozbawić szczęścia tak wielkiego jak
nasze? Daj spokój, Edwardzie!
Westchnął, słysząc łagodną wymówkę.
- Dobrze, wyjdzie za mąż po trzydziestce.
- Panie hrabio, to niegodziwe - roześmiała się Bella.
- Chodź, Esme, przedstawienie skończone. Tata
chce popracować, a ty powinnaś się zdrzemnąć.
Wzięła na ręce małą, która przytuliła się bez wahania.
Bella stanęła na palcach i pocałowała męża w usta.
- Esme za chwilę zaśnie - mruknął w zadumie. -
Masz ochotę na konną przejażdżkę, Cara? - Patrzył na zarumienioną
twarz. Podziwiał nieustannie urodę żony,
a ona każdą jego zachętę przyjmowała z uroczym zapałem.
- Tak, krótka wyprawa to doskonały pomysł - odparła
z promiennym uśmiechem. - Esme, pożegnaj się z tatą.
Dziewczynka zaczęła gaworzyć, gdy Bella niosła ją
do pałacu. Edward ruszył do stajni, by wydać rozkazy.
Stamtąd pobiegł do sypialni i przebrał się szybko; wiele
sobie obiecywał po dzisiejszej przejażdżce.
Jaki piękny dzień, pomyślał, gdy wrócił do stajni i podszedł
do swego wierzchowca. Bella dosiadła już klaczy
i patrzyła na niego roziskrzonymi oczyma. Wyczytał
z nich miłość, zachwyt i pożądanie.
To naprawdę wspaniały dzień.