Autorki: Annie_lullabell i nieznana
Dedykujemy wszystkim fanom szybkich samochodów i zapraszamy
do czytania!
Prolog
Wyścigi były ich pasją, dodawały wiary i sił. Wiary na lepsze jutro, sił by powrócić do szarej
rzeczywistości. Całe ich życie kręciło się wokół tego. Wokół adrenaliny, zabawy i zwycięstw. Nic nie
dawało takiego samozadowolenia. Dzień w dzień, minuta za minutą. Coraz szybciej, coraz dalej, coraz
mocniej. Dla nich liczyło się tylko to. Nie było niczego, co mogło równać się z emocjami
towarzyszącymi rywalizacji, jazdy z zawrotną prędkością i adrenaliną wywołaną przez świadomość
łamania prawa.
Pod osłoną nocy na mało uczęszczanych ulicach zaczynało się ich życie, ich drugie prawdziwe ja.
Dociskając pedał gazu i trzymając mocno kierownicę w zaciśniętych dłoniach, wiedzieli, że choćby
najmniejszy błąd może kosztować ich życie. Jednak to ich tylko bardziej nakręcało, ta świadomość,
władza, decyzja. Życie lub śmierć. Nie przerażał ich ostateczny koniec. Nie przerażało ich
niebezpieczeństwo, byli niezwyciężeni. Doskonali w swojej doskonałości. Perfekcyjnie w choćby
najmniejszym ruchu. Będąc mistrzami siebie samych. Nikt, ale to nikt, nie był wstanie ich pokonać.
Byli, tak zwanymi, pewniakami. Zawsze pierwsi na mecie, zostawiając innych daleko w tyle.
Dziewczyna mieszkająca w pochmurnym Seattle i chłopak na drugim końcu kontynentu. Ogień i
woda. Kobieta i mężczyzna. Na pierwszy rzut oka tak różni, a jednak tyle ich łączy. Wspólne pasie,
zainteresowania, styl życia. Za dnia spokojni, przemykają przez szkolne korytarze w zdobywaniu
wiedzy, która i tak wyleci im do wieczora z pamięci. Jak tylko słońce zajdzie, ich natura się odzywa,
adrenalina napływa do żył i zabawa się zaczyna. Co wieczór ci młodzi ludzie oddają się przyjemności,
jaka płynie z alkoholu, dopalaczy i innych magicznych substancji. Taka mała odskocznia, jak to oboje
nazywają. Ich sposób na stres…
Rozdział 1:
PWB
Czym dla niej były wyścigi?
Właściwie można by powiedzieć, że jest to jej całe życie. To co kocha. Niewiele rzeczy i osób
zasługiwało na jej miłość.
Uwielbiała szybkie samochody, przystojnych mężczyzn oraz adrenalinę związaną z łamaniem prawa.
Gdyby jej rodzice żyli, prawdopodobnie zabraliby ją w jakieś miejsce, gdzie zapomniałaby o takich
głupotach.
Ale czy głupotą można nazwać całe życie? Odkąd jej rodzice zostali zamordowani, wplątała się w serię
niefortunnych zdarzeń. Problemy narkotykowe, alkoholowe – to wszystko nie wpływało dobrze na jej
szkolną karierę. A miało być tak pięknie...
Tylko wyścigi jej zostały. Tu miała swój świat, chłopaka, przyjaciół, który był jej i tylko jej. I z całą
pewnością nie chciała, by ktokolwiek to zepsuł.
Dzień jak co dzień.
Znowu pani Smith się będzie czepiać mojego stroju. Czy to moja wina, że chcę wyglądać jak normalna
dziewczyna, a nie jak jakiś niechluj? Zresztą mój dzisiejszy ubiór był całkiem normalny.
Miałam na sobie wysokie, wiązane buty, krótką, dżinsową mini oraz zwykły top. Nic specjalnego. To
tylko ja – Bella Swan.
Wysiadając ze swojego sportowego samochodu, jak zwykle zwróciłam na siebie uwagę półgłówków z
młodszych klas. Czasem zastanawiałam się, czy oni udają, czy naprawdę są na tyle niemądrzy, by
sądzić, że kiedykolwiek na nich spojrzę inaczej niż z pogardą.
Gdy tylko przeszłam kawałek, powitał mnie, jak co dzień, głośny ryk srebrnego lamborghini.
- Cześć, kochanie – poklepałam karoserię i zatrzepotałam rzęsami, gdy z auta wysiadł mój chłopak.
Kochałam jego mięśnie, które zawsze opinał czarny podkoszulek i sposób w jaki na mnie patrzy
każdego dnia. Po prostu kochałam jego i nikt inny się nie liczył.
- Cześć. - Podszedł do mnie i objął mnie w pasie. Niejedno mieliśmy już za sobą. Wspólne ucieczki
przed policją, niebezpieczne wyścigi na trudnych trasach – wszystko to sprawiało, że byliśmy jeszcze
bardziej związani ze sobą. Niejedno przeszliśmy i z pewnością nie był to koniec naszych przygód.
Ruszyliśmy przez parking w kierunku budynków szkoły. Nie należeliśmy do plebsu. Dzięki wyścigom i
narkotykom mieliśmy dużo pieniędzy. Dodatkowo stryj Jacoba był jednym z czołowych
„biznesmenów” miasta. Byliśmy na szczycie popularności, zarówno w szkole, jak i nocnego życia
Seattle. Mój facet był królem tutejszych ulic, był najlepszy i niepokonany. Jak dotąd nikomu nie udało
się odebrać mu zwycięzca. Miał swoją bandę od brudnej roboty. A ja? Ja byłam jego króliczkiem,
może i zabawką, ale kochał mnie. Miałam zawsze się świetnie prezentować i przyćmiewać pozostałe
laski swoim wyglądem. Być może świadczyło to o mojej próżności, ale nie dbałam o to. Robienie za
królową pasowała mi niesamowicie i przychodziło z niezwykłą łatwością.
Gdyby ktoś, przed śmiercią rodziców, powiedział mi, że będę paradować w mini po szkolnych
korytarzach, z pewnością wysłałabym go na leczenie psychiatryczne. Ja? Z dobrego domu, raczej
nieśmiała, mająca świetnie wyniki w nauce? Niemożliwe. Tak myślałam, a tak wiele się zmieniło.
Moja przeszłość była mroczniejsza niż niejednego dorosłego. Mam 18 lat, a za sobą 2 odwyki od
narkotyków i 3 alkoholowe. Pięć razy wylądowałam w szpitalu po próbie samobójczej. Ciotka, która
mnie wychowywała, często się załamywała. Nie dawała rady z nieposłuszną siostrzenicą. Gdy
wreszcie jej oświadczyłam, że koniec z okaleczaniem, wydawała się być zadowolona. Niestety
uśmiech z jej twarzy zniknął, gdy wróciłam pewnej nocy w asyście ryku sportowego samochodu, a do
drzwi odprowadził mnie potężnie zbudowany wyrostek. Zaczęła się bać, że trafiłam w
nieodpowiednie towarzystwo. Poniekąd miała rację. Ale tam był mój szczęśliwszy świat, gdzie nie
czułam bólu po stracie rodziców. Nie uważałam się za kogoś złego, po prostu zaczęłam żyć na
krawędzi, tak by nie płakać na starość, że nie przeżyłam wszystkiego. Zmieniłam diametralnie swoje
postępowanie, gdyż było mi to potrzebne. Adrenalina, ryzyko – to sprawiało, że czułam się naprawdę
spełniona.
Wkroczyliśmy na szkolny korytarz, jak to mieliśmy w zwyczaju, całą paczką. Oprócz mnie i Jacoba
należeli do niej ludzie, którym mogliśmy ufać. Tak naprawdę w szkole każdy wiedział, czym
poszczególne grupy się zajmują. Oficjalnie się o tym nie mówiło, ale o wyścigach miał pojęcie każdy.
Była to bardzo bezpieczna opcja. Dzięki temu, że nikt nie wypowiadał się głośno, byliśmy nie do
złapania. A każdy, kto chciałby puścić farbę, wiedział, jakie mogą go za to spotkać konsekwencje.
Dużo osób było zastraszonych, bali się nas.
Szłam, rozmyślając, wprost do klasy odprowadzana zarówno przez chłopaka, jak i przez ciekawskie
oczy pozostałych uczniów. Nigdy nie kryliśmy się z czułościami, więc tym razem, też niespecjalnie
większość dziwiło to, że Jacob trzymał mnie w pasie swoim umięśnionym ramieniem i dłonią
delikatnie masował po brzuchu. Zawsze wobec mnie był opiekuńczy i łagodny, jednak dla innych był
twardy i niezwyciężony. Nie było nikogo takiego drugiego w naszym liceum, a nawet i w całym
Seattle. Nigdy na nim się nie zawiodłam. Kiedyś jeden z drugoklasistów nazwał mnie dziwką.
Biedny, po godzinie chodził już bez zębów i z poobijanymi żebrami. Pod tym względem Jake był jak
lew, który broni swego stada i swojej wybranki. Nie rozumiałam podejścia niektórych ludzi.
Brali nas za kogoś złego. Ale czy naprawdę byliśmy źli, skoro tylko znaleźliśmy alternatywny sposób
na życie? To z pewnością było lepsze niż siedzenie całymi dniami przed grami komputerowymi, czy
też włóczenie się po okolicznych galeriach handlowych. Lubiłam zakupy, nie powiem, ale nigdy nie
potrzebowałam sponsora. Byłam samowystarczalna, gdyż posiadałam spory spadek po rodzicach. Po
roku od ich śmierci i zdaniu prawka kupiłam sobie pierwszy w życiu samochód. Było to zwykłe audi
a3, jednak jego sportowy charakter mnie oczarował. W tamtym czasie wiele razy mijałam na ulicach
piękne, podrasowane i szybkie wozy. Byłam tym zaciekawiona, jednak nie miałam wtedy tyle odwagi,
co dziś, by znaleźć jakiś sposób na zagadanie kierowców tych cudeniek na kółkach. Lecz pewnego
dnia wszystko się odmieniło. Pchnięta głupotą i ciekawością poszłam raz do klubu, przed którym
widziałam właśnie te wozy. Ubrana w krótką, wyzywającą sukienkę bez trudu znalazłam się w
centrum zainteresowania płci męskiej. Szybko również się upiłam i prawie straciłam świadomość.
Ostatnie, co pamiętałam, były czyjeś silne ramiona, które mnie stamtąd wyniosły wprost do
srebrnego, sportowego samochodu. Obudziłam się wtedy na czyimś łóżku z pękającą od bólu głową.
- Leż – usłyszałam. Otworzyłam oczy i zobaczyłam mięśniaka o niesamowicie łagodnym wyrazie
twarzy.
Nie pojmowałam, co się stało, jednak on mi wszystko spokojnie wytłumaczył. Na szczęście okazało
się, że z jego strony nic mi nie groziło. Tak naprawdę, to uratował mnie przed losem zgwałconej
dziewczyny. Gdy tylko z kumplami zrozumieli, co się kroi, postanowili interweniować.
Tak poznałam Jacoba Blacka.
Może narkotyki, to nie była święta rzecz, ale nigdy nie traktowaliśmy tego jak zabawki.
Ja miałam złe wspomnienia z przeszłości, a on pilnował, by koszmar nie wrócił.
Nagle skręciliśmy w prawo, w wąski korytarzyk, który prowadził do kantorka woźnego.
- Co się..? - nawet nie zdążyłam dokończyć, gdy mój facet przycisnął mnie do ściany i wsadził język do
ust. Oddałam się przyjemności z pasją, kiedy brutalnie nam przerwano.
- Swan! Black! - zagrzmiał głos. - To nie jest miejsce na obściskiwanie się w tak obsceniczny sposób.
Pani Smith była bardzo zła. Odsunęliśmy się od siebie lekko.
- Przepraszamy – powiedziałam cicho. Nie miałam zamiaru żałować, nic z tego. Często robiliśmy tego
typu rzeczy na korytarzach, bo nie musieliśmy się kryć z naszym uczuciem.
Jednakże dawne wychowanie nakazywało mi podświadomie przeprosić, więc to zrobiłam.
- Następnym razem wyślę was do dyrektora. – Minęła nas i skierowała się w kierunku pokoju
woźnego. Po chwili jednak się zatrzymała i odwróciła. - I Isabello, zacznij ubierać się mniej
wyzywająco. Nasze miasto nie może narzekać na brak zboczeńców niestety.
Gdy odeszła, przewróciłam oczami, jednocześnie łapiąc Jacoba za koszulkę i przyciągając go do siebie.
- Niegrzeczna dziewczynka – szepnął mi na ucho, wsuwając mi ręce pod koszulkę.
- I kto tu jest niegrzeczny – pisnęłam, kiedy poczułam jego dłonie na plecach.
Chwilę jeszcze się całowaliśmy, ale przeszkodził nam dzwonek. Kto wie, może doszłoby wtedy do
czegoś więcej. Seks w szkolnej toalecie w każdym razie był już na liście rzeczy zrobionych. Mój
pierwszy raz również przeżyłam z Jacobem, po tygodniu znajomości. Było to niesamowite
doświadczenia, ale tak było zresztą za każdym razem. Czułam podświadomie, że jesteśmy idealnie
dopasowani, na każdej płaszczyźnie życia.
Poszliśmy na lekcje. Pierwsza była biologia.
- Ugh – jęknęłam, gdy przypomniałam sobie o teście na pierwszej lekcji. Jednak przytuliłam się do
Jacoba i odegnałam tę myśl.
Niestety następne trzy lekcje mieliśmy osobno. Wolałam, gdy był przy mnie. Czułam się wtedy
bezpieczniej i było mi tak... błogo.
Gdy szłam, silne ręce zacisnęły mi się na talii. Nawet się nie odwróciłam, a już poczułam na karku jego
ciepły oddech.
- Tęskniłem – powiedział lekko.
- Głuptasku, myślisz, że ja nie?
- Myślę, że też tęskniłaś. - Przytulił mnie mocno. Podeszliśmy z pełnymi już tacami do naszego stolika,
przy którym siedziała już cała paczka.
- No, robaczki, dziś wyścig – powiedziała entuzjastycznie Rosalie, moja najlepsza przyjaciółka. Była
bardzo piękna, jednak nie lubiła się wychylać poza mnie, gdyż głęboko w środku była nieco nieśmiała i
strachliwa. - Ciekawe co za idiota i nowicjusz wyzwie cię na pojedynek.
- Nie wiem, ale ten ktoś może mieć pewność, że skopię mu tyłek... - odpowiedziałam, uśmiechając się
złośliwie.
Rozdział 2:
PWE
Jedenasta godzina w sobotni wieczór, a ja znów siedzę na przybrudzonej kanapie u kumpla na
kompletnym odlocie. W oddali słychać dudnienie muzyki i głosy rozmawiających ze sobą ludzi.
Zabawa dopiero się rozkręca, ludzie przybywają, podchodzą do mnie, ściskają, gratulują. Ja tylko
siedzę na tej przybrudzonej kanapie kumpla i delektuje się swoją fazą. Nie wiem, kto do mnie właśnie
mówi, kto znów gratuluje, dotyka. Szczerze? Nie obchodzi mnie to kompletnie. Liczy się tu i teraz, i
fakt, że znów dałem popalić temu chujowi. James jest chyba najbardziej irytującą i wkurwiającą
osobą, która wepchnęła się do mojego życia. I co gorsza, rozgościł się w nim, jakby był u siebie! Stara
się uprzykrzyć mi życie na wszystkie sposoby. Ile już razu dospał po dupie? Ile razy pokazałem mu
swoją przewagę? No ile się pytam?! Normalny człowiek już dawno by sobie odpuścił, nie zniósł by
tyle upokorzeń, ale nie on. To nie tak, że jest kompletnym nieudacznikiem, chłopak ma potencjał na
dobrego kierowcę, ma spory zapał i dużo siana, ale brakuje mu techniki. Cały czas się łudzi, że zdoła
mnie prześcignąć. Za każdym razem ma nowy, lepszy samochód, o wiele lepszy od mojego, ale nadal
zostaje w tyle. Nie ważne jest auto, ale kierowca.
Znów wygrałem. Znów impreza na moją cześć. Znów jestem bogiem. I znów jestem na haju. Czy życie
nie jest piękne? Do dziś pamiętam smak mojego pierwszego zwycięstwa. To było zaraz po tym, jak
dostałem swoje prawko. Wcześniej nie mogłem brać udziałów w wyścigach, choć byłem już dobrym
kierowcą. Jest tylko jedna zasada. Musisz mieć zdane prawo jazdy, nie ważne, czy nadal je masz, czy
zostało ci one odebrane. Zdałeś kurs, możesz jechać. Tyle. Więc wziąłem pierwszy raz udział w
prawdziwym wyścigu, emocje były niesamowite. Jechałem ja, a moim przeciwnikiem był Laurent. Nie
był on specjalnie dobry, zaliczał się wtedy raczej do średniej klasy kierowców. Tak, są klasy. Ta
najlepsza to Elita, należę do niej ja, Victoria, Matt, Laurent i niestety James. Jest również klasa
średnia, do niej zalicza się największa grupa ludzi, bo jakieś osiemdziesiąt procent kierowców. I
ostatnia klasa początkujących. Jak da się już zauważyć, nie ma słabej klasy. Albo jesteś dobry, albo
wypadasz z gry – proste.
Mój wyścig był niesamowity. Prędkość, moc, adrenalina.
*****
- Edward, jedź ciągle zanim i na ostatniej prostej go wyprzedź. Pozwól mu poczuć wygraną i wtedy ją
odbierz. Rozumiesz, brachu? – Matt, mój starszy o rok kumpel, który wciągnął mnie w to wszystko
dwa lata temu. Od roku się ściga z innymi i jest coraz lepszy. Nie wiem, czy zdołam go kiedyś dogonić,
ale to stanie się moim celem na najbliższe miesiące, może lata. – Niech myśli, że zwycięstwo ma w
kieszeni, wtedy poczuje się zbyt pewnie. Pamiętaj, zaskocz go. – Ja tylko pokiwałem głową i wsiadłem
do samochodu.
Podjechałem na linie startu, równając się z Laurentem. Skubaniec był zbyt pewnym siebie, co było
jego słabym punktem, musiałem to wykorzystać. Ruszyliśmy…
Oczywiście pozwoliłem mu przejąć prowadzenie, jak Matt mi poradził i ciągle jechałem za nim. Przed
nami zaczynał się slalom. Z pięć ostrych skrętów w krótkich odległościach, najtrudniejszy kawałek
trasy, jak tu zawalę, to przegrałem. Wjechałem w pierwszy zakręt z prędkością stu siedemdziesięciu
jeden na godzinę, co było stanowczo za dużo, musiałem zwolnić, aby nie wypaść z toru, ale
jednocześnie dotrzymywać kroku Laurentowi. Nie było mowy, bym dał mu wygrać. Na drugim
zakręcie zaciągnąłem ręczny i wjechałem w niego, mocno go ścinając. Zrównałem się z nim, co
najwidoczniej mu się nie spodobało, bo od razu docisnął pedał gazu. Nie było to mądre posunięcie i
wykorzystałem jego pomyłkę. Laurent prawie wypadł z toru kiedy ja objąłem prowadzenie, jeszcze
tylko dwa zakręty i prosta.
Na mecie byłem dwadzieścia sekund przed nim. Wygrałem. To co wtedy poczułem z niczym nie można
porównać. Jakby… jakby cały świat zniknął, jakby niczego nie było… Jakby przyszłość i przeszłość nie
istniały… Jakby wszystkie kłopoty odeszły w niepamięć.
*****
- Ed, patrz na tego dupka – szepnął do mnie Matt, wyrywając mnie tym z zamyśleń.
Odwróciłem głowę w wskazywanym kierunku i zobaczyłem Jamesa. Moje ciśnienie momentalnie
podskoczyło.
- Co ten chuj wyprawia? – syknąłem.
- Nie wiem, stary, ale on chyba próbuje poderwać Victorię.
- To akurat zauważyłem, ale czy mu życie nie miłe? Przecież jak to zobaczy Laurent, to wpadnie w
furię.
- Mi nie musisz tego mówić, jemu powiedz. – Kiwną głową na tego debila.
- Taa, jasne. Z chęcią zobaczę jak ten skurwysyn dostaje wpierdol.
- Ja stawiam na Laurenta, a ty? – spytał Matt, już znalazł pretekst do zakładów.
Czasem go nie rozumiałem, po co mu to? Zakład za zakładem wypieprza kasę w błoto, bo, kurwa,
nigdy nie wygrywa. Ale on uparcie brnie w te bagno i co chwila się z kimś zakłada. A gdy mu mówię,
żeby przestał, to mnie dureń nie chce słuchać.
- Nie, dzięki – odpowiedziałem szybko, nie chciało mi się w dawać w tę dyskusję jeszcze raz.
- Ej, no weź. Czy ty nie umiesz się bawić?
- Umiem, ale nie czerpię satysfakcji z hazardu. No, chyba że z wyścigów.
Jeszcze przez chwilę obserwowałem Jamesa i Victorię, ale po kilku minutach zrezygnowałem z tego i
na nowo zacząłem upajać się swoją błogością. Nie trwało to zbyt długo, bo mój błogi stan został
przerwany krzykami i gwizdaniem. Rozejrzałem się i znalazłem źródło hałasu. Ludzie skupili się w kole
i głośno dopingowali kogoś w środku. Obejrzałem się, szukając Matta, ale nigdzie go nie było.
Wstałem z swojego miejsca i przedarłem do centrum zainteresowania. W środku walczyli James z
Laurentem. Po chwili podszedł do mnie Matt, z wielkim bananem a twarzy.
- Na kogo stawiasz? – spytał, licząc w dłoni banknoty.
Prychnąłem na jego dziecinne zachowanie i wkroczyłem do akcji. Próbowałem rozdzielić tych dwóch
zanim się pozabijają nawzajem. Nie chodziło mi o Jamesa, z chęcią bym pooglądał jak dostaje, ale żal
mi było Laurenta. Ostatnia jego walka skończyła się w szpitalu i nie, że on w nim wylądował. Miał
wielkie szczęście, że Peter nie wniósł zarzutów, bo jak nic, z jego kartoteką, wylądowałby za kratami.
Nie należał do świętych osób, ale kto tu należał? Każdy coś przeskrobał. Jednym się udało i nadal są
na wolności, innym niestety nie i siedzą w pierdlu. I właśnie to kochałem. Życie na krawędzi.
Jakoś udało mi się odsunąć od siebie tę dwójkę.
- Hej, luz! – rzuciłem do obu stron.
Stałem pomiędzy nimi i gdy James zaczął odchodzić, zwróciłem się do Laurenta.
- Nie warto się męczyć z taką szumowiną.
Niestety James to usłyszał i zwrócił się do mnie.
- Co powiedziałeś, Edi? – przekształcił moje imię, dobrze wiedząc, że tym mnie zdenerwuje.
- Nie jestem żaden Edi! – syknąłem jedynie i chciałem odejść.
- Patrzcie ucieka – zaczął James. – Boisz się mnie?
Wszyscy stali w milczeniu, wypatrując mojej reakcji. Odwróciłem się twarzą do niego i posłałem mu
groźne spojrzenie.
- Niby czego tu się bać? – zakpiłem sobie z niego. – Nawet tkanki mięśniowej nie masz, a bijesz jak
baba.
James się wpienił i nim zdążyłem zablokować jego cios, dostałem. Zaczął obkładać mnie chaotycznie
pięściami, bez żadnego planu. Z początku robiłem same uniki, nie chciałem wdać się w bójkę.
- Zaczął byś walczyć jak mężczyzna, a nie uciekał jak baba! – krzyknął wkurzony.
Jak chciał to niech ma. Walnąłem z całej siły w jego twarz zwiniętą pięścią. Zrobił kilka kroków w tył
trzymając się za nos i jęcząc. Po chwili zaczęłam mu płynąć krew. Przekląłem wkurwiony na siebie, że
dałem się tak łatwo sprowokować i chciałem odejść stamtąd jak najszybciej. Jednak James ocknął się i
rzucił na mnie całym ciałem. Wlecieliśmy na stół z przekąskami i wraz z nim przewróciliśmy się. Nie
zwracając na to uwagi, przetoczyliśmy się kilka metrów dalej, obkładając się pięściami.
Poczułem jak ktoś ciągnie mnie za kurtkę do tyłu, ale nie obchodziło mnie to. Byłem wściekły na tego
pedała, za zepsucie mi imprezy.
W pewnym momencie usłyszałem czyjś krzyk, nie zważałem jednak na to i dalej biłem się z tą
szumowiną. Po chwili do moich uszu dobiegł dźwięk syreny radiowozu policyjnego. Obejrzałem się
zdezorientowany i wkurwiony. Jeszcze mi glin było trzeba.
- Kto wezwał psy?! – spytałem wściekle, ale już połowy ludzi nie było. Nawet Matt się zwinął ze swoją
panienką. Szybko zerwałem się z podłogi i rzuciłem do ucieczki przez tylnie drzwi. Już miałem je
otworzyć, gdy policjant za pleców krzyknął do mnie. Odwróciłem się z uniesionymi rękami, a drugi
policjant, który właśnie wchodził drzwiami za mną, skuł moje ręce zimnym metalem. Nie pierwszy raz
miałem na sobie kajdanki i pewnie nie po raz ostatni. Przekląłem w duchu swoje głupie zachowanie i
prowadzony przez policjantów wszedłem do radiowozu. Zdążyłem jeszcze zauważyć, że James też
siedzi w jednym.
Zasłużył skurwiel, pomyślałam i schylając głowę wsiadłem do samochodu. Rozejrzałem się po
wnętrzu, które nie pierwszy raz widzę i dopiero teraz zrozumiałem co się dzieje. Carlisle mnie zabije!
Znów odstawi te swoje moralne gatki i zabierze kluczyki do samochodu na najbliższy miesiąc! Kurwa!
Cullen, myśl na przyszłość! skarciłem siebie. Wdepnąłem w niezłe bagno. Znów będę musiał oglądać
zawiedzioną twarz Carlisle’a, gdyby jeszcze był na mnie wkurwiony, czy nawrzeszczał. To on tylko
odstawia te swoje wychowawcze gatki. A Tanya… O, cholera! Tanya! Mieliśmy dzisiaj się wspólnie
pouczyć! Znów będzie smutna i to przeze mnie. Cholera, wpakowałeś się Cullen.
Potrząsnąłem bezradnie głową i zwróciłem się w stronę okna. Jechaliśmy prze ulice, które dobrze
znałem. Nieraz jeżdżąc po nich przekraczałem, grubo, dozwoloną prędkość. Za rogiem była urocza
knajpka, do której zaprosiłem Tanyę na pierwszą randkę.
Uśmiech mimowolnie wpełzł na moją twarz, gdy przypomniałem sobie tamte chwile.
*****
Denerwowałem się cholernie przed tą rozmową. Nie chciałem się zbłaźnić, choć to mi nie wyszło.
Wziąłem pięć głębokich wdechów i ruszyłem korytarzem do grupki dziewcząt stojących nieopodal.
Oczywiście wszystkie obróciły się w moją stronę, ale ja byłem zainteresowany tylko jedną.
Była przepiękna. Jej długie, falowane i blond włosy otulały jej idealnie okrągłą twarzyczkę. Jej błękitne
i duże oczy, były jako niebo w pogodne i bezchmurne dni. Za każdym razem, gdy w nie patrzyłem,
tonąłem. Jej mały zgrabny nosek, lekko zadarty do góry i malutkie, różowe usteczka, które prosiły się,
by je pieścić. Zawsze gdy się śmiała, jej policzka nabierały różowych kolorów, a gdy się denerwowała
podgryzała wnętrze prawego policzka. I jeszcze ten słodki pieprzyk zaraz po lewej stronie noska. Jak
taki mały i niewinny pieprzyk mógł być taki seksowny, i pociągający zarazem?
- Cześć, Edward – powiedziała najsłodszym głosem jaki słyszały moje uszy. Napawałem się tym
dźwiękiem i jej widokiem, ale jakieś chichoty mi przeszkodziły. Wtedy zorientowałem się, że nie
jesteśmy sami, a ja jeszcze się nie odezwałem.
- Witaj – odpowiedziałem i zaczęłam zbierać swoje myśli. Myśl, Cullen! skarciłem się i postanowiłem
coś powiedzieć.
- Mam do ciebie takie pytanie… - zacząłem swobodnie. Tanya uśmiechnęła się do mnie zachęcająco,
więc mówiłem dalej.
- Czy nie chciałabyś… - dziewczyny nadal chichotały, a Tanya podgryzała swój policzek z nerwów.
- Myślałem, że może ty… że może my… no wiesz… - zacząłem się jąkać jak mały chłopiec, co jeszcze
bardziej rozśmieszyło koleżanki mojej piękności. Spiąłem się strasznie i ze zdenerwowania
przeczesałem swoje miedziane włosy, mierzwiąc je jeszcze bardziej.
Wziąłem głęboki oddech i nabrałem więcej odwagi, by to z siebie wyrzucić.
- Czy umówiłabyś się ze mną? – spytałem w czasie, gdy zadzwonił dzwonek. Modliłem się jedynie, by
usłyszała, ale ona pokręciła zawstydzona głową.
- Co mówiłeś, Edwardzie? – spytała lekko. – Nie dosłyszałam. – Wzruszyła bezradnie swoimi słodkimi
ramionkami.
Wtedy odezwała się jej koleżanka, Irina, jak się nie myliłem.
- Tanya, musimy już iść, mamy biologię, nauczyciel nas uziemi, jeśli się spóźnimy.
Dziewczyna tylko przytaknęła koleżance i pożegnała się ze mną szybko.
- Później porozmawiamy – rzuciła na odchodne i zniknęła za drzwiami klasy.
Chciałem walnąć w każdą szafkę po kolei.
- Weź się w garść, durniu! – powiedziałem do siebie i kilku przechodzących uczniów popatrzyła się na
mnie krzywo. Nie miałem już więcej lekcji, bo historia została odwołana, więc byłem wolny, ale nie
chciałem dać za wygraną i postanowiłem poczekać na nią. Złapać na parkingu szkolnym jak będzie
wyjeżdżać.
Wyszedłem ze szkoły i usiadłem za kierownicą swojego auta. Włączyłem jakąś muzykę w radiu i
zacząłem nucić pod nosem spoglądając z zegarka na szkolne drzwi i z powrotem na zegarek. Gdy było
coraz bliżej do końca lekcji, moje zdenerwowanie rosło. Ręce pociły się na kierownicy, a zimny pot
spływał po karku. Czekałem, aż wszyscy opuszczą szkolę i wpatrywałem się w nich, by dostrzec tę
jedyną i niepowtarzalną osobę. W końcu wyszła, jako jedna z ostatnich. Wziąłem głęboki wdech i gdy,
tylko rozstała się ze swoimi przyjaciółkami, podszedłem do niej.
- Hej – przywitałem się nieśmiało.
- Chciałeś porozmawiać? – spytała mnie, wyciągając kluczyki do samochodu z małej kieszonki
swojego czarnego plecaka.
- Tak – odpowiedziałem i uśmiechnąłem się do niej. – Chciałem zapytać już wcześniej, ale dzwonek mi
w tym brutalnie przeszkodził. – Zadziwiłem sam siebie, że powiedziałem to bez jąknięcia, ale jeszcze
najgorsza część przed mną.
- Chciałem spytać, czy nie zechciałabyś… umówić się zemną. – Nareszcie Cullen, pogratulowałem
sobie w myślach, że wreszcie to powiedziałem.
Spojrzałem na Tanyę, by zbadać jej reakcję, ale ona uśmiechała się do mnie szeroko a małe iskierki
tańczył w jej oczach.
- Z przyjemnością! – odpowiedziała trochę nazbyt entuzjastycznie i momentalnie spuściła głowę.
Zaśmiałem się szczerze uradowany z jej zgody.
- To może w sobotę o siódmej? – spytałem z nadzieją.
- Dobrze – zgodziła się i podała mi małą, białą, zwiniętą karteczkę.
Zmarszczyłem lekko brwi, ale ona mi wszystko wyjaśniła.
- Mój adres – powiedziała i wsiadła do samochodu. – Do zobaczenia, Edwardzie! – dodała na koniec
przez uchylone okno i odjechała.
Stałem tam jeszcze chwilę i chciałem odtańczyć taniec zwycięstwa. Umówiła się ze mną! To była
jedyna myśl w tamtej chwili. Radość rozpierała moją klatkę piersiową a nogi same ruszyły do auta w
podskokach.
To był pamiętny dzień dla mnie, a randka w sobotę była jeszcze lepsza. Oczywiście zbłaźniłem się
jeszcze kilka razy, ale za każdym razem, gdy słyszałem jej szczery śmiech, całe zażenowanie mijało, a
uśmiech sam pojawiał się na mojej twarzy. Mógłbym robić z siebie codziennie debli, tylko by była taka
szczęśliwa jak wtedy.
******
- Wyłaź – wyrwał mnie z wspomnień szorstki głos policjanta.
Nieporęcznie próbowałem wydostać się z samochodu, więc zniecierpliwiony policjant postanowił mi
pomóc, wyciągając mnie za fraki.
- Dzięki – rzuciłem jadowicie.
- Idź. – Popchał mnie w stronę drzwi.
Zostałem wprowadzony do poczekali, gdzie kazali mi czekać i zagrozili, bym nigdzie nie uciekał, bo
użyją broni. Jedynie wzruszyłem ramionami i usiadłem na jednym z plastikowych krzesełek.
Obejrzałem posterunek. Wyglądał jak każdy inny. Linoleum na podłodze, niebieskie, plastikowe
krzesełka w poczekalni, pancerna szyba na dyżurce i okratowane przejścia.
Zauważyłem Jamesa przechodzącego do pokoju przesłuchań. Posłał mi tylko wrogie spojrzenie i znikł
za drzwiami. Czekałem na swoją kolej.
****
Wyszedłem z pokoju wraz z Carlisle’m i wystawiłem ręce policjantowi. Ten rozkuł mnie i odszedł.
Potarłem bolące nadgarstki i odwróciłem się do ojca.
- Carlisle, ja… - Uciszył mnie gestem ręki i kazał iść do samochodu.
Wyszedłem z komisariatu i odetchnąłem z ulgą. Nasz prawnik udobruchał stronę Jamesa i sprawa
została umorzona. Jedynie miałem się do niego nie zbliżać. I jak zawsze mi się obrywa, jak ten chuj
zaczął, ale nie chcieli mnie słuchać, bo to ja uciekałem i miałem mniejsze obrażenia.
Wsiadłem do mercedesa ojca i włączyłem muzykę, czekając na Carlisle’a. Nareszcie wyszedł, chciałem
wyczytać coś z jego twarzy, ale przywdział maskę obojętności. Dla bezpieczeństwa nie odzywałem się
przez całą drogę.