Frid Ingulstad
Poza Prawem
1
Jæren, jesień 1915 roku
Kristian się przebudził. Głos obcego był władczy, jakby był przywódcą. Teraz zauważył,
że w wozie siedziało jeszcze dwóch mężczyzn, oboje byli duzi i silni, ale nie byli ubrani jak
rolnicy. Bardziej jak pracownicy biurowi. Niepewny Kristian patrzył ze złością na jednego i
na drugiego. Nie był Cyganem, ten mężczyzna nie miał prawa mówić do niego w taki sposób.
W tym samym momencie zaczęła w nim wzbierać panika. Czy nie tego się bał od czasu,
kiedy właściciel pensjonatu w Stavanger zerkał na niego podejrzliwie?
Mężczyzna zeskoczył z ławeczki. Jego przeszywający wzrok zatrzymał się na dziurze w
jednej z nogawek, a potem przeniósł się na Evelyn, która siedziała w wózku.
- Jak się nazywasz, Cyganie?
Kristian poczuł, jak zalewa go fala wściekłości, ale postarał się opanować. Chodziło o to,
żeby pokazać, że był porządnym człowiekiem, który nie żerował na innych.
- Nazywam się Kristian Løvlien i pochodzę z Kristianii. Razem z córką przypłynęliśmy
do Stavanger przez fiord w Kristianii, ale nie mogliśmy dalej kontynuować podroży statkiem,
ponieważ niemiecki okręt podwodny prawie nas zatopił tuż przed przybyciem do celu.
Mężczyzna się uśmiechnął.
- Wołałeś więc wybrać drogę lądową, niż popłynąć dalej na bilecie, który był ważny aż
do stolicy?
- Wiele osób może to poświadczyć. Mogę panu podać ich nazwiska i adresy.
Mężczyzna go nie słuchał.
- Nocowałeś w pensjonacie Utsyn na obrzeżach Stavanger, ale nie miałeś pieniędzy, żeby
za siebie zapłacić.
Kristian zaczął się pocić. A więc właściciel pensjonatu doniósł na niego lensmanowi.
- Jak wytłumaczyłem właścicielowi pensjonatu, moje pieniądze i dokumenty zostały
skradzione, prawdopodobnie na statku. Obiecałem, że prześlę należność tak szybko, jak dotrę
do domu.
- Mówisz, że nazywasz się Kristian Løvlien. Nie jesteś przypadkiem spokrewniony z
Mathiasem Løvlien z Eidsberg w Smålenene? Cyganem, który uciekł z więzienia w
Akershus, po tym jak został skazany za kradzież? Wszyscy o nim słyszeliśmy!
Kristian poczuł, że robi mu się słabo. Nie mógł kłamać, to by tylko pogorszyło sprawę.
- Mój ojciec i dziadek nazywali się Mathias Løvlien. Mojego dziadka nigdy nie
spotkałem, ojciec pracował w fabryce płótna żaglowego w Sagene w Kristianii i nigdy nie
był podejrzany
o kradzież. Przez całe moje dzieciństwo mieszkaliśmy na ulicy Holst, niedaleko szkoły w
Sagene, do czasu aż ojciec zmarł, a my przeprowadziliśmy się na Sandakerveien 2. Mimo że
mój dziadek był wędrownym Cyganem, nie utrzymywaliśmy z nim kontaktu, a nikt z jego
potomków nie poszedł w jego ślady.
Mężczyzna wpatrywał się w Kristiana lodowatym wzrokiem.
- Masz na myśli do teraz. Słyszałeś o prawie o włóczęgostwie, żebractwie i pijaństwie?
Albo o nowym prawie mówiącym o opiece nad dziećmi? - dodał i spojrzał w dół na Evelyn,
która siedziała spokojnie i patrzyła na mężczyznę swoimi wielkimi i wystraszonymi oczyma.
Coś w jego ostrym głosie musiało ją przerazić.
- Tak. Wiem o tym, że nie wolno jeździć z miejsca do miejsca bez stałego zamieszkania
ani bez stałej pracy, ale tak jak powiedziałem, jestem w drodze do Kristianii i tam będę
kontynuował naukę. Jako że ukradziono mi pieniądze, byłem zmuszony do podjęcia pracy w
gospodarstwach, i mam nadzieję, że nadal będę mógł to robić, by dotrzeć w końcu do domu.
- Naukę? - Zaśmiał się mężczyzna. - Chcesz spróbować w szkole ludowej?
Serce Kristiana zaczęło walić mocniej z irytacji. Jego głos drżał, kiedy odpowiadał.
- Szkołę ludową już skończyłem. Teraz będę chodził do szkoły państwowej w Kristianii.
Przyjaciel rodziny, adwokat Wang-Olafsen, zaoferował się pomóc sfinansować moją eduka-
cję. Mogę albo mieszkać u niego, albo u mojej siostry, pisarki Elise Thoresen.
Dwójka pozostałych mężczyzn zaśmiała się głośno.
- Ale ten Cygan ma bujną fantazję - powiedział jeden z nich.
- Aha - mruknął mężczyzna stojący przed Kristianem.
- Tak więc masz siostrę, która jest pisarką, i przyjaciela adwokata. Nieźle. - Sposób, w jaki
to powiedział, wskazywał, że nie wierzy w ani jedno słowo Kristiana.
- A teraz masz zamiar utrzymywać się z pracy na gospodarstwie, jeśli będziesz miał tyle
szczęścia, żeby znaleźć tam coś do roboty - kontynuował mężczyzna. - A co z małą?
- Będzie ze mną. W gospodarstwie, w którym ostatnio pracowałem, gospodyni była miła
i opiekowała się nią, kiedy byłem w polu.
- Ale po dwóch dniach zostałeś wyrzucony, ponieważ dobierałeś się do gospodyni. Tak
nie postępują dobrzy ludzie.
Kristian spojrzał na mężczyznę. Trudno mu było uwierzyć, że gospodyni doniosła na
niego do lensmana. Nie wierzył też w to, że mógł to zrobić gospodarz. Wtedy nie wysłałby za
nim dziewczyny z wózkiem. Któraś ze służących albo któryś z parobków musieli
opowiedzieć, co się stało.
- Nigdy nie próbowałem się do niej dobierać - zaczął Kristian, ale od razu zrozumiał, że
to było niepotrzebne. Lensman, czy kim on tam był, wpatrywał się w niego wzrokiem
mówiącym, że tłumaczenie Kristiana nie ma żadnego znaczenia. I tak już uznano go winnym.
- Wejdź na wóz, zostaniesz przewieziony tam, gdzie twoje miejsce - powiedział ostro
mężczyzna i wskoczył na ławkę z przodu wozu.
Kristian się nie ruszył.
- Źle słyszysz? Powiedziałem, że masz wejść na wóz.
Kristian nadal stał nieruchomo. Złość i strach walczyły ze
sobą. Nie zrobił przecież nic złego, nie mogą go zmusić, żeby pojechał z nimi.
- Nie słyszałeś? - krzyknął mężczyzna. - Powiedziałem, że masz wejść na wóz!
- Nie powiedział mi pan dlaczego. Jestem teraz w drodze do gospodarstwa, aby prosić o
pracę, zapada zmierzch, a ja nie chcę dotrzeć tam, kiedy będzie ciemno.
Mężczyzna zeskoczył z ławki i złapał Kristiana mocno za ramię.
- Nie udawaj. Dobrze wiesz, z kim masz do czynienia i dlaczego tu jesteśmy. Zostaliśmy
wysłani przez władze, aby łapać takich włóczęgów jak ty. Wędrowanie po kraju jest
zabronione, sam to powiedziałeś! Nie pozwolimy, aby tacy jak wy zastraszali mieszkańców,
żerowali na nich, bez manier, bez pracy i domu, ubrani w łachmany, brudni i niewychowani.
A więc wsiadaj na wóz, ty włóczęgo, i zachowaj te swoje kłamstwa dla siebie!
Kristian wiedział, że nie warto protestować. Zauważył, że dwaj pozostali mężczyźni byli
gotowi wstać i pomóc koledze,
gdyby była taka potrzeba. Kristian mógł wziąć Evelyn na ręce i uciec, ale i tak by go znowu
złapali. Jeden wyglądał na szybkiego i gibkiego, żaden z nich nie miał więcej niż trzydzieści
lat. Pozwoli się zabrać, a kiedy dotrą tam, gdzie zmierzają, jeszcze raz opowie swoją historię
i poprosi, aby wysłano do pana Wang-Olafsena telegram, żeby ten mógł potwierdzić
tożsamość Kristiana i to, że mówił prawdę o kontynuowaniu nauki.
Niechętnie wyciągnął Evelyn z wózka. Przytuliła się do niego i wtuliła twarz w jego
koszulę, by nie widzieć tamtych mężczyzn. Musiała zrozumieć, że coś było nie tak.
Kristian spróbował wziąć ze sobą również wózek, ale mężczyzna wyrwał mu go i wrzucił
do rowu przy drodze.
- Nie będzie ci już potrzebny - prychnął i pchnął Kristiana, aby ten przyspieszył.
Posadzono go pomiędzy dwoma mężczyznami na tylnim siedzeniu. Evelyn siedziała mu
na kolanach i nadal chowała twarz w jego pierś.
Podczas podróży panowała cisza.
Kristian zastanawiał się, dokąd jadą. Do biura lensmana? W każdym razie musi być tam
telefon, żeby można było zadzwonić do towarzystwa żeglugowego i potwierdzić, że był
pasażerem statku „Kristianiafjord”. Mógłby jeszcze poprosić lensmana, żeby zadzwonił do
pana Wang-Olafsena albo Ole Gabriela Paulsena. Kiedy porozmawiają z adwokatem lub
kierownikiem fabryki, zrozumieją, że popełnili wielki błąd, aresztując go. Bo tego nie da się
nazwać inaczej niż aresztowaniem. Kristian wątpił, aby mężczyźni mieli prawo do
stosowania takich metod. Był bardzo ciekawy, co powie pan Wang-Olafsen, kiedy się o
wszystkim dowie. Nieporozumienie zostanie wkrótce wyjaśnione, tego był pewien.
W sumie powinien się cieszyć z takiego obrotu sprawy. Zaczynało się ściemniać, był
zmęczony, przeszedł długą drogę, a teraz chociaż ma zapewniony na noc dach nad głową.
Evelyn spała na jego kolanach, strach musiał opuścić również ją. Wydawało mu się, że
jechali długo, kiedy koń skręcił na drogę prowadzącą do szeregu nowo wybudowanych
budynków. Wokoło były pola uprawne. W oddali widać było niekończące się bagna. Dawno
już nie widział żadnego gospodarstwa.
Koń się zatrzymał przed budynkiem, który wyglądał na główny. Mężczyzna zeskoczył z
ławki, pospieszył do drzwi, otworzył je i krzyknął: - Mam jeszcze jednego!
Jeden z mężczyzn siedzących obok Kristiana pchnął go łokciem.
- Wyskakuj!
Kristian wstał i powoli zszedł z wozu, tak by nie obudzić Evelyn.
Jednocześnie z budynku wyszło dwóch mężczyzn. Wyglądali na poważnych i niemiłych.
Pierwszy złapał mocno ramię Kristiana, a drugi wziął Evelyn. O dziwo się nie obudziła,
musiała być zmęczona od siedzenia cały dzień w wózku i podskakiwania na dziurawej
drodze. Zasmucony Kristian spojrzał na Evelyn i powiedział: - Ona się boi obcych.
Mężczyzna przesłał mu pogardliwe spojrzenie i bez słowa zniknął wewnątrz budynku
razem z Evelyn.
Sam został zaprowadzony do jakiegoś biura. Starszy mężczyzna z lorgnonem siedział za
dużym biurkiem i przeglądał jakieś papiery. Kristian odczekał chwilę, potem chrząknął, aby
mężczyzna go zauważył.
- Ach tak? Nowy? Witamy w obozie pracy przymusowej w Opstad.
- Nazywam się Kristian Løvlien. Przypłynąłem niedawno do Stavanger statkiem
„Kristianiafjord” i...
Nie skończył. Mężczyzna przewał mu zdecydowanym ruchem dłoni.
- Przestań! Ciągle słyszę takie historie. Zostałeś zatrzymany za włóczęgostwo na
gorącym uczynku, nie potrafiłeś podać miejsca stałego zamieszkania, nie masz pracy, a przed
chwilą usłyszałem, że zostałeś wyrzucony z jednego gospodarstwa za nieodpowiednie
zachowanie. - Chwycił jakiś dokument i mówił dalej. - Przeczytam ci teraz pierwszy rozdział
Prawa o Włóczęgostwie i Żebractwie, żebyś zrozumiał, że mam za sobą zarówno lensmana,
jak i Departament Sprawiedliwości: Osoba zdolna do pracy, która oddaje się lenistwu,
dostanie upomnienie od policji i jeśli będzie to możliwe, przez ośrodek pomocy socjalnej
dostanie instrukcje dotyczące podjęcia pracy.
Mężczyzna spojrzał przez lorgnon na Kristiana znad dokumentu i dodał: - Państwo kupiło
pola w Opstad, tu w Jæren
- tereny bagienne - poza miastem, ze świeżym morskim powietrzem, z dala od miejsc, do
których wy, włóczędzy, jesteście przyzwyczajeni.
Kristian otworzył usta, aby zaprotestować, ale został zatrzymany jeszcze bardziej
władczym gestem mężczyzny.
- W maju tego roku skończono budowę domów i są one jednymi z najbardziej
nowoczesnych w całej Europie. Znajduje się tam 175 miejsc - tylko dla mężczyzn.
Alkoholicy i włóczędzy zostaną wyciągnięci z więzień i umieszczeni tu na wsi, gdzie ciężka
fizyczna praca z łopatą i motyką dobrze wpłynie na zdrowie i morale pracujących.
Kristian już nie mógł dłużej milczeć.
- Przepraszam, panie zarządco, to brzmi bardzo dobrze, ale jeśli o mnie chodzi, nastąpiła
jakaś pomyłka. Mam stałe miejsce zamieszkania w Kristianii i tam będę uczęszczał do
szkoły. Nigdy nie byłem żadnym włóczęgą, jeśli mi pan nie wierzy, proszę zatelefonować do
adwokata Wang-Olafsena z Pilestredet w Kristianii lub do majstra Ole Gabriela Paulsena z
przędzalni Nedre Vøien w Sagene. Ukradziono mi pieniądze i dokumenty, prawdopodobnie
na statku „Kristianiafjord”. Nie chciałem ryzykować dalszej podróży statkiem, ponieważ
niemiecki okręt podwodny próbował nas zatopić, zanim dotarliśmy do Stavanger. Nim
dotarłem do Nowego Jorku, byłem marynarzem na norweskim statku towarowym, który
został zatopiony przy francuskim wybrzeżu, musieliśmy wiosłować do lądu na łodzi
ratunkowej. To wydarzenie odbiło na mnie piętno, a jako że mam również małą córeczkę, nie
chciałem jej narażać na niebezpieczeństwo związane z dalszą podróżą statkiem. Wtedy
jeszcze nie wiedziałem, że ktoś mi ukradł pieniądze. Pomyślałem, że dotrę do Bergen i
stamtąd wsiądę w pociąg do domu. Wielu pasażerów tak właśnie postanowiło zrobić.
Mężczyzna przez cały czas siedział spokojnie, podczas gdy Kristian mówił. Czy w końcu
ktoś mu uwierzy? Bardzo się zdziwił, kiedy mężczyzna oparł się wygodnie o fotel, położył
dłonie na wielkim brzuchu i powiedział z uśmiechem: - Coraz bardziej mi imponuje
pomysłowość, z jaką wy, Cyganie, próbujecie się tłumaczyć, aby uniknąć przymusowej
pracy.
Kristian poczuł, jak mocno bije mu serce. Najchętniej powiedziałby temu mężczyźnie, co
o tym myśli, ale to mogłoby mieć katastrofalne skutki. Zamiast tego odparł spokojnie: -
Mógłby pan zadzwonić do pana Wang-Olafsena? Jest znanym adwokatem w Kristianii, panie
w centrali telefonicznej szybko pana z nim połączą.
Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Czy naprawdę myślisz, że wygłupię się aż tak? Dlaczego mam wierzyć jakiemuś
Cyganowi?
- Nie jestem Cyganem! - Kristian nie mógł się dłużej powstrzymać.
Mężczyzna chwycił dokument, który wcześniej położył mu na biurku mężczyzna
eskortujący Kristiana. Szybko przeczytał, co było tam napisane.
- A więc nie jesteś Cyganem. Nie jesteś również wnukiem Mathiasa Løvliena z Eidsberg?
Tego, który został skazany na wiele lat więzienia za kradzież i uciekł z Akershus kilka lat
temu?
- Być może, nigdy go nie spotkałem, a ojciec nigdy o nim nie opowiadał. Chyba nie
uważa pan, że powinienem zostać ukarany za to, co zrobił mój dziadek?
- Widzę, że twój ojciec został wyrzucony z fabryki płótna z powodu pijaństwa. Co na to
powiesz?
Kristian bardzo się zdziwił. Jak oni się o tym wszystkim dowiedzieli? Czy zadzwonili na
Møllergaten 19, do głównej siedziby policji w Kristianii? Ale w takim razie musieli się też
dowiedzieć, że jego rodzina miała stałe miejsce zamieszkania na Maridalsveien.
- Muszę powiedzieć, że to była tragedia. Ojciec był marynarzem. Źle się czuł, pracując na
stałe w fabryce i niestety był niewolnikiem alkoholu. Matka zachorowała na gruźlicę, więc
czworo dzieci same musiało sobie radzić. Moja najstarsza siostra Elise była prządką w
przędzalni w Nedre Vøien, zwaną ją również przędzalnią Graaha, i przy pomocy siostry
Hildy, która była szpularką, utrzymywała nas. Starały się oszczędzać jak tylko się dało i
dzięki temu zachowaliśmy mieszkanie na Holstsgate. Ojciec, który nie był już w stanie
pracować, miał dach nad głową aż do czasu, kiedy wpadł do rzeki i się utopił.
Mężczyzna nadal się uśmiechał.
- Wzruszająca historia. Powinieneś z nią pójść do jakiegoś kobiecego czasopisma, może
by ją wydrukowali.
W oddali słychać było płacz dziecka. W tym samym momencie Kristian przypomniał
sobie o Evelyn, z powodu swojego wzburzenia prawie o niej zapomniał. Odwrócił głowę.
- Gdzie jest moja córka? Bardzo boi się obcych, mówiłem temu, który ją zabrał.
- Będzie musiała się przyzwyczaić - odparł mężczyzna.
Kristian z trudnością łapał oddech, kiedy pochylił się nad
mężczyzną.
- Evelyn musi być ze mną! To jest moja córka! Jestem za nią odpowiedzialny.
- Wszyscy tak mówią. Chodzi o to, że władze mają inne zdanie. Jeśli ocalisz dzieci,
ocalisz rodzinę - napisał pastor Jacob Walnum, przewodniczący związku przeciwko
włóczęgostwu. Wy Cyganie jesteście bardziej związani ze swoimi dziećmi niż inni. Żeby im
pomóc, należy ich od was zabrać. Edukacja i praca spowodują, że wyrosną z nich prawi
obywatele. Praca jest obowiązkiem, przestępstwem jest jej unikać. Kto żyje jak pasożyt,
będzie ukarany, pisze pastor Walnum.
- Nigdy nie żyłem jak pasożyt. Pracowałem w maszynowni na parowcu, później jako
marynarz i nigdy nie unikałem pracy. Kiedy chodziłem do szkoły ludowej, pracowałem po
lekcjach jako pomocnik woźnicy, później pomagałem szwagrowi i stałem za ladą w jego
sklepie. Gdyby statek „Mita” nie zatonął, nadal bym pracował na pokładzie, mimo że kanał
La Manche roił się od min, a my ryzykowaliśmy, że zostaniemy storpedowani.
Mężczyzna wstał i poszedł w kierunku drzwi tak jakby nie słyszał ani słowa z tego, co
powiedział Kristian. Otworzył je na oścież i zawołał kogoś. W mgnieniu oka ukazało się
dwóch mężczyzn. Chwycili mocno Kristiana za ramiona i wzięli go ze sobą. W oddali
Kristian usłyszał krzyk dziecka. Nie miał wątpliwości, że to był głos Evelyn. Co oni z nią
robię?, pomyślał i desperacko próbował się wyrwać. Niestety, bez skutku.
2
Kristiana poprowadzono do nowego budynku, ze światłem, pomalowanymi ścianami i z
dachem. Wszystko wyglądało na nowe, czyste i ładne, a na ścianach wisiały oprawione
zdjęcia rodziny królewskiej. Musiały być zrobione dość niedawno, bo książę Olav wyglądał
na jedenaście-dwanaście lat.
Minęli kilka par drzwi i zatrzymali się przy jednych z ostatnich. Jeden ze strażników
otworzył je ruchem ręki i nakazał Kristianowi wejść do środka. W małym pokoju stało łóżko
i krzesło. W maleńkim oknie wstawione były kraty! Otworzył usta, by zaprotestować,
odwrócił się szybko do mężczyzn, lecz ci zdążyli już przesunąć się do drzwi i zatrzasnąć je
za sobą. Po chwili Kristian usłyszał dźwięk zamykanego zamka.
Mój Boże!, pomyślał przerażony. Został uwięziony, wsadzono go do celi bez możliwości
wyjścia, nie miał pojęcia, gdzie była Evelyn i co z nią zrobili. Rzucił się spanikowany ku
drzwiom i zaczął w nie walić. Chciał im wykrzyczeć, że nie jest żadnym złoczyńcą. Nie
zrobił nic złego, to nie jego wina, że ukradziono mu pieniądze ani że gospodyni przystawiała
się do niego. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. To przecież Eleonore zmusiła go, żeby
wziął Evelyn na „Kristianiafjord”. Mógł oczywiście odmówić, ale nie miał sumienia zostawić
małej w Nowym Jorku, kiedy jej matce groziło więzienie, a Evelyn nie miała nikogo, kto
mógłby się nią zaopiekować.
Dlaczego nikt nie mógł zadzwonić do pana Wang-Olafsena, przecież rozmowa
telefoniczna do Kristianii nie kosztowała dużo. Jeśli zarządca miał plany złapać wszystkich
włóczęgów na zachodzie kraju, potrzebował zapewne więcej cel, niż zostało zbudowanych.
Powinno więc mu być na rękę, gdyby okazało się, że ma jednego więźnia mniej.
Czy ten mężczyzna był megalomanem? Wysoko postawieni urzędnicy z Departamentu
Sprawiedliwości musieli się bardzo cieszyć z każdego złapanego Cygana lub włóczęgi. Może
płacono im za to, żeby łapali ich jak najwięcej?
W Nowym Jorku czytał starsze norweskie gazety i z tego co rozumiał, przez ostatnie
kilka lat zaczęło się coś dziać w sprawie włóczęgów w Norwegii. Władze nie chciały dłużej
pozwalać na to, aby ludzie bez domu i bez pracy włóczyli się po ulicach, chciały ich zmusić,
żeby żyli tak jak większość. Wcześniej wyganiano ich z wioski do wioski, a teraz chciano ich
siłą umieszczać w jednym miejscu.
Kristian pamiętał, jak matka wstydziła się tego, że ojciec pochodził z rodziny cygańskiej.
Dostali zakaz mówienia o tym komukolwiek. Z tego co pamięta, jedynie pani Evertsen matka
zdradziła tajemnicę.
Pamięta ten dzień, kiedy dziadek pojawił się w Drengstua na Vøienvolden, a Elise dała
mu pieniądze i trochę jedzenia, bo zrobiło jej się go żal. Jednocześnie bała się, że ktoś się o
tym dowie. Strach towarzyszył jej ciągle. Była z nich najstarsza i rozumiała więcej niż Hilda,
Peder czy on.
Teraz do niego dotarło, że mieli się czego obawiać. Być spokrewnionym z Cyganami to
jakby mieć znak na czole, taki jak kiedyś mieli przestępcy. Nie pomogło, że miał dom i
pracę, dobre koneksje ani że członkowie rodziny i przyjaciele byli wysoko postawieni.
Ponieważ jego dziadek był wędrownym Cyganem, od razu był podejrzany o to samo. Nie
chcieli mu wierzyć w to, co mówił, chcieli go zamknąć w ośrodku pracy przymusowej, żeby
się pochwalić, ilu udało im się złapać włóczęgów!
Sto siedemdziesiąt pięć osób, powiedziano mu. Sami mężczyźni! Co robili z kobietami i
dziećmi? Czy był dla nich osobny ośrodek w pobliżu? Czy jakaś Cyganka będzie nową mamą
dla Evelyn, a cygańskie dzieci jej rodzeństwem? Czy będzie częścią ich wspólnoty?
Kristian wzdrygnął się, ale postanowił, że musi się wziąć w garść. Nie powinni się w
ogóle znaleźć tu w Opstad, powinni jechać do domu do Kristianii. Będzie się bił na pięści,
będzie wrzeszczał, przeklinał i będzie robił tyle hałasu, że nie wytrzymają z nim długo.
Usiadł na rogu łóżka i poczuł, jak ogarnia go zmęczenie. To był bardzo długi dzień,
wydawało mu się, że minęły wieki, odkąd wyruszył z gospodarstwa. Nie dość, że nic nie jadł,
to jeszcze nogi i plecy bardzo go bolały, a ostatnie chwile pozbawiły go resztek sił. Ze
wstydem poczuł, że szloch ściska mu gardło. Jemu, który od czasu, kiedy uciekł od Hildy i
jej męża na grób swojej matki, żeby znaleźć tam ukojenie. Ani razu od tego czasu nie płakał,
nawet kiedy „Mita” została zatopiona, a oni musieli wiosłować prawie dobę, by dopłynąć do
brzegu. Wtedy wydawało mu się, że już po nich, ale nie płakał.
Nie mógł się teraz poddać, przecież nie był już dzieckiem.
Jednak nie był w stanie się powstrzymać. Gdy się kładł, poczuł, jak szloch jeszcze
bardziej ściska mu gardło. Po chwili łzy zaczęły spływać po policzku.
Obudziły go promienie słońca, które wpadały przez okno z kratami. Po tym, jak
przypomniał sobie wszystko, co się zdarzyło, ogarnęła go fala złości i desperacji. Szybko
podniósł się z łóżka i zaczął mocno walić do drzwi. Trochę trwało, zanim usłyszał zbliżające
się kroki. Strażnik otworzył drzwi.
- Trafiłem tu z powodu nieporozumienia i żądam rozmowy z kierownikiem.
Nowy strażnik nie wydawał się aż tak niesympatyczny jak poprzedni.
- Teraz jest śniadanie dla wszystkich, musisz poczekać, aż się skończy.
Kristian poczuł iskierkę nadziei i przytaknął.
- Dziękuję. Muszę najpierw wyjść na dwór.
- Pójdę z tobą.
Kristian nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Boisz się, że ucieknę?
- Dostaliśmy surowy nakaz, żeby nie spuszczać was z oczu.
- Czy wokół tego miejsca jest płot? Nie zauważyłem żadnej bramy, kiedy mnie tu
przywieziono, ale zaczynało się ściemniać, więc pewnie dlatego.
- Jest tu płot i brama, ale brama była otwarta po tym, jak przywieziono tu innego.
Zaczęli iść.
- Długo tu pracujesz?
- Zakład otworzono dopiero trzy miesiące temu.
- Czy sąsiedzi wiedzą, co się tu dzieje?
- Najbliżsi sąsiedzi mieszkają daleko stąd. Mieszkańcy Jæren nazywają to miejsce
Jeddern. Chyba są zadowoleni, że nie będą już do nich przychodzić żebracy lub inni
włóczędzy.
- Czy kiedykolwiek słyszałeś, żeby przywieźli tu kogoś przez przypadek? Kogo oskarżyli
o bycie włóczęgą, ale wcale nim nie był?
- Kierownik nigdy się nie myli.
- Chyba masz na myśli to, że nigdy nie przyznaje się do błędu.
Mężczyzna nie odpowiedział. Miał coraz większe wrażenie,
że ten strażnik był inny niż pozostali. To napełniło go nadzieją.
Po tym jak odwiedził wychodek i umył się w misce stojącej obok, strażnik zaprowadził
go na stołówkę. Pomieszczenie było po brzegi wypełnione mężczyznami w różnym wieku,
większość z nich ubrana była w łachmany; byli brudni, nieogoleni, niechlujni i z brudnymi
włosami. Wszyscy przesłali Kristianowi gniewne spojrzenia, nikt się nie odzywał.
Posadzono go przy małym stole, gdzie siedział już jakiś mężczyzna z czarną brodą i
surowym wyglądem. Jadł owsiankę i nawet nie spojrzał, kiedy Kristian koło niego usiadł.
Kristian był głodny, złapał energicznie łyżkę i łapczywie zaczął jeść swoją porcję
owsianki. Przez chwilę jedli w milczeniu.
Kristian nie mógł się powstrzymać i zapytał: - Skąd jesteś?
- Z Kristianii.
Kristian otworzył szeroko oczy.
- Z Kristianii? Myślałem, że wszyscy będą z zachodu kraju. Ja też pochodzę ze stolicy.
Mieszkałeś tam na stałe?
- W Vål’enga.
Kristian jeszcze bardziej się zdziwił.
- A więc nie jesteś Cyganem?
Mężczyzna podniósł głowę.
- Jestem włóczęgą.
Chciał jeszcze zadać kilka pytań, ale coś w wyrazie twarzy mężczyzny go zatrzymało.
Widocznie musiał zrobić coś złego, że znalazł się na ulicy. Wyglądało na to, że nie chce o
tym mówić.
- Nazywam się Kristian Løvlien i pochodzę z Sagene. Złapano mnie wczoraj wieczorem z
powodu nieporozumienia.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Na pewno nie jesteś jedyny.
Kristian posłał mu zdziwione spojrzenie.
- Masz na myśli, że wielu zostało złapanych, mimo że nie złamali prawa o
włóczęgostwie?
Mężczyzna przytaknął.
- Nikt nie protestował? Przecież mogli wytłumaczyć, kim są, i poprosić rodzinę, żeby
potwierdziła ich tożsamość.
Mężczyzna wzruszył ramionami. Nagle podniósł głowę i spojrzał na Kristiana dziwnym
wzrokiem.
- Może nie chcą?
- Nie chcą? Przecież nikt nie chce być uwięziony, zwłaszcza kiedy jest niewinny
Mężczyzna spojrzał na niego bez słowa.
Kristian miał nadzieję, że powie coś więcej i wytłumaczy, co miał na myśli, ale nic
takiego nie nastąpiło.
Nagle jeden ze strażników krzyknął ostrym głosem: - Abram! Wstawaj! Siedziałeś już
wystarczająco długo, robota czeka.
Towarzysz Kristiana ciężko podniósł się z krzesła. Kiedy miał już odejść, odwrócił twarz
do Kristiana.
- Praca nie jest najgorsza, kolego.
Potem skierował się w stronę drzwi. Kristian zauważył, że mężczyzna kulał.
Strażnik, który podążał za Kristianem najpierw na dwór, a potem na stołówkę, podszedł
do jego stołu. Widocznie zauważył dziwny wyraz twarzy Kristiana, bo powiedział: - Z
Abramem wszystko jest w porządku, jedynie nie stroni od wódki.
Kristian przytaknął ze zrozumieniem.
- Czyli o to chodzi.
- To tragiczna historia. Abram skończył szkołę ludową i został szewcem, ale nie dawał
sobie rady z długimi i monotonnymi dniami spędzonymi w warsztacie. Wpadł w złe
towarzystwo i został złapany na kradzieży. Po trzech ciężkich latach w zakładzie
poprawczym dla chłopców w stolicy Abram w końcu wyszedł. Ale szewc, u którego
pracował, nie chciał przyjąć złodzieja. Abram nie miał pieniędzy, żeby wyemigrować do
Ameryki, nie dostał też pracy na statku z powodu swojej przeszłości. Nie chciał również
wracać do miasta, żeby jego wcześniejsi koledzy nie wplątali go w kolejne włamanie.
Postanowił wybrać życie włóczęgi.
Strażnik obejrzał się dokoła, prawdopodobnie dlatego, że nieczęsto się zdarzało, by
strażnicy tak długo rozmawiali z więźniami.
- Raz, kiedy Abram poszedł w cug w Hamarze, złapał go lensman i oskarżył o
włóczęgostwo, żebractwo i pijaństwo. W gazecie policyjnej lensman znalazł informacje o
jego przeszłości i skazał na pobyt w Jeddern.
Przynajmniej nie piję, pomyślał Kristian, i raczej mało prawdopodobne, żeby o mnie
napisano w gazecie policyjnej. Z drugiej jednak strony, istniało niebezpieczeństwo, że
Kristiana oskarżą
o włóczęgostwo. Być może jeszcze żebractwo, jeśli będą chcieli go oskarżyć o coś więcej.
- Wiesz, co się stanie z moją córką? - zapytał szybko Kristian z nadzieją, że dowie się
jeszcze czegoś, zanim strażnik odejdzie.
- Jeśli zostaniesz skazany, twoja córka trafi albo do domu dziecka, albo do domu
zastępczego. Pracuj szybciej, bo tu panuje bardzo surowa kontrola. Każdy z więźniów ma
swój kawałek ziemi, który musi obrobić do głębokości 60 cm. Wszystkie kamienie trzeba
wyrzucić. Ten, kto sobie nie poradzi z tym zadaniem, zostanie oskarżony o lenistwo i
wsadzony do celi w piwnicy. Bez przesłuchania.
Kristian gapił się na strażnika zszokowany. Co to jest za zakład?
Kristian podniósł się i od razu poczuł ból w nodze i plecach. Każdy swój kawałek ziemi,
60 cm głęboko, przypomniał sobie Kristian, oblewając się zimnym potem. Jak on to zrobi, z
takim bólem w nodze i w plecach?
Strażnik powiedział wcześniej, że po śniadaniu będzie mógł porozmawiać z
kierownikiem. Przesunął się w stronę strażnika.
- Myślisz, że mógłbym teraz spotkać się z kierownikiem?
Mężczyzna rzucił Kristianowi krótkie spojrzenie, zanim odwrócił się i udał w kierunku
drzwi szybkim krokiem.
- Szybciej, powiedziałem. Chyba nie masz ochoty siedzieć w celi w piwnicy?
3
Elise spojrzała znad maszyny do pisania.
- Wuj Kristian? Jak miło! Nie słyszałam, kiedy wuj przyszedł.
- No tak, twoja maszyna tak hałasuje, że nie słyszysz, jak ktoś puka do drzwi. Bardzo
wieje na dworze. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek czuł taki silny wiatr tak
wczesną jesienią.
- Johan powiedział to samo. Pracuje w swoim warsztacie i obawia się, że wiatr
zdmuchnie stary dach. Sigurd się boi, więc siedzi w domu, mimo że Elvira i Halfdan starają
się go skusić, żeby wyszedł się z nimi pobawić. Dagny była u nas i opowiadała, że mają
wolne w szkole, bo nauczyciel bał się, że wiatr zwieje najmłodszych uczniów z mostu, jak
będą wracali do domu. Wiatr ma się jeszcze bardziej nasilić w ciągu dnia. Jensine i Hugo
jeszcze nie wrócili.
Wuj Kristian usiadł przy stole na krześle najbliżej Elise.
- Dostałem list od mojego brata.
- Ze Spokane? Napisał coś o córce Kristiana?
- Napisał, że Eleonore i jej mąż zostali aresztowani za defraudację.
Elise otworzyła usta za zdziwienia.
- Defraudację? Eleonore też?
- W jakimś stopniu musiała brać w tym udział, ale nie została skazana na taki surowy
wyrok jak on.
- Siedzi w wiezieniu?
- Na to wygląda. Nie w Spokane, ale w Nowym Jorku.
Elise otworzyła szeroko oczy.
- Mieszkają w Nowym Jorku? W tym samym mieście, co Kristian?
- W Brooklynie, na wyspie, która jest częścią miasta.
- Kristian powinien o tym wiedzieć!
- Tak, wie o tym. Napisałem do niego i mu to powiedziałem.
Elise spojrzała na niego zdziwiona.
- Nic o tym nie mówiłeś.
- Nie byłem pewien, czy mu o tym powiedzieć, ale stwierdziłem, że tak będzie
najrozsądniej. Jednocześnie nie chciałem ci dawać więcej powodów do zmartwień.
- Ależ nie mam aż tylu zmartwień.
- Jak to nie? A co z codziennym strachem, że zabraknie jedzenia, pieniędzy albo węgla?
Strachem o Pedera i Everta, którzy mogą zostać powołani do wojska, kiedy w kraju będzie
toczyć się wojna? A mało masz kłopotów z tą parszywą kobietą Signe Stangerud? Naprawdę
Elise myślę, że masz wystarczająco dużo kłopotów.
- Czy Kristian ci odpisał?
Potrząsnął głową.
- Pewnie tak, ale prawdopodobnie statek poszedł na dno. Ciągle czytam o statkach, które
zostają storpedowane.
- Mam nadzieję i modlę się o to, by Kristian jak najdłużej był w Nowym Jorku. Twój brat
nie pisze o maleńkiej córeczce Eleonory? Czy przygarnęli ją do siebie? Mimo że Eleonore z
mężem są majętni i pewnie mają dużo służby, to przecież ona nie może mieszkać sama, kiedy
rodziców nie ma w domu. Czy na pewno oni siedzą w więzieniu?
Wuj Kristian przytaknął i się wzdrygnął.
- Teraz dochodzę do najgorszej części tej historii, ale Ulrikke uważała, że powinienem ci
powiedzieć. Dziecko zniknęło bez śladu.
Elise patrzyła się na niego, nie rozumiejąc.
- Zniknęło?
- Mój brat nie może wybaczyć Eleonore, że zrobiła coś nielegalnego, i nie chce mieć z nią
nic wspólnego. Postanowił, że również zapomni, że ma wnuczkę, ale wyrzuty sumienia nie
pozwalały mu na to. W końcu skontaktował się z biurem zięcia i dowiedział się, co zaszło.
- Czy policja jej nie szukała?
- Tak, wiele jednostek zostało do tego zaangażowanych, ale to nie przyniosło efektów.
Prawdopodobnie została porwana.
Elise stała jak wryta.
- Ale przecież służba musiała zauważyć, że dziewczynka zniknęła.
- Niania powiedziała, że pojawił się jakiś obcy mężczyzna. Eleonore wzięła ze sobą córkę
i odjechały z tym mężczyzną. Od tego czasu już ich nie widziano, dopiero później policja z
Halifaksu odnalazła Eleonore na statku „Kristianiafjord”. Próbowała uciekać, kiedy
dowiedziała się, że jej mąż został aresztowany. Ale wtedy nie było już z nią córki.
Wytłumaczyła, że zostawiła ją u przyjaciółki w Nowym Jorku, ale ta przyjaciółka
zaprzeczyła, że widziała dziecko. Jest ciągle przesłuchiwana. Policja sądzi, że coś ukrywa.
Elise potrzasnęła po raz kolejny głową.
- To straszne! „Kristianiafjord”? Czy to nie ten nowy statek pasażerski, który kursuje
miedzy Norwegią a Ameryką?
Wuj Kristian przytaknął.
- Myśli wuj, że chciała przyjechać do Norwegii?
- Wszystko na to wskazuje.
- Ale w takim razie wzięłaby przecież ze sobą córkę.
Przytaknął kolejny raz.
- To właśnie mnie najbardziej dziwi. Już prawie uwierzyłem, że tym obcym mężczyzną,
który pojawił się w domu Eleonore, był Kristian. Dlatego zadzwoniłem do towarzystwa
żeglugowego, żeby dowiedzieć się, czyjego nazwisko widnieje na liście pasażerów, którzy
zeszli na ląd w Kristianii, ale niestety nie było go tam. Bardzo naiwnie z mojej strony, że tak
pomyślałem. Ale gdyby jednak tak się stało, na pewno pojawiłby się u was.
- Nie można się skontaktować z Domem Marynarza w Nowym Jorku i dowiedzieć się,
czy Kristian nadal tam jest?
- Wysłałem telegram i dostałem odpowiedź, że wyruszył znowu na morze. - Spojrzał
współczująco na Elise. - Miałem nadzieję, że ci tego oszczędzę, ale nie byłem w stanie ci
skłamać.
Elise pokręciła głową.
- To by mi się również nie spodobało. Lepiej poznać prawdę, niż się domyślać.
Dowiedziałeś się, na jakim statku jest teraz Kristian? Płynie do Europy czy do Ameryki
Południowej?
- Tego nie wiedzieli. Telegram był krótki i dość ogólnikowy, pewnie chcieli wydać jak
najmniej pieniędzy.
Elise westchnęła.
- Dużo nowych informacji naraz. Teraz już nie wiem, co gorsze, to że Kristian jest znowu
na morzu, w najgorszym wypadku w drodze do Europy, czy że jego córka zaginęła. Próbo-
wałam zapomnieć o jej istnieniu, po tym jak Eleonore wyszła za mąż i tym samym mała
miała nowego ojca. Ale teraz, gdy usłyszałam, co się wydarzyło, nie mogę przestać myśleć o
niebezpieczeństwie, na jakie to małe dziecko zostało narażone.
- Też mnie to gnębi. Nie jestem pewien, czy powinniśmy powiedzieć o tym Evertowi i
Pederowi. Peder jest taki wrażliwy, może to bardzo przeżyć.
- Nie ma potrzeby, żeby im o tym mówić. To zostanie tylko między wujem, ciotką
Ulrikke, Johanem a mną. Muszę powiedzieć panu Wang-Olafsenowi, że Kristian znowu
wypłynął, ciągle pyta, czy mamy od niego jakieś wieści. Ale o córce Kristiana mu nie
powiemy
- Zgadzam się z tobą.
Elise wstała.
- Nastawię kawę. Teraz potrzebujemy czegoś na wzmocnienie.
Usiedli przy stole w kuchni. Za oknem było widać jak liście
klonu, gałązki, szyszki, a nawet poszarpane kawałki gazety latają na wietrze. Cały dom
skrzypiał, a kiedy nadciągnął niesamowicie silny podmuch wiatru, oboje spojrzeli w górę na
dach.
- Czy kiedykolwiek zauważyłaś, że wiatr działa uspokajająco? - zapytał wuj Kristian.
Sigurd zaczął płakać, wuj Kristian podniósł go i posadził sobie na kolanach.
- To nie jest niebezpieczne, mój mały przyjacielu. Patrz, jak szybko lecą liście wzdłuż
drogi! Myślisz, że Halfdan potrafi tak szybko biegać?
Halfdan i Elvira przyszli do stołu i usiedli obok. Halfdan się zaśmiał.
- Potrafię biegać dużo szybciej.
- Jestem tego pewien. Kiedy Sigurd będzie w twoim wieku, też będzie tak potrafił.
Sigurd podniósł ramiona i przesunął dłonią po brodzie wuja Kristiana.
- Gu, gu! - wykrzyknął mały Sigurd i już chyba zapomniał, że się bał wiatru.
Wszyscy się zaśmiali.
Wuj Kristian spoważniał i zwrócił się do Elise.
- Słyszałaś coś więcej o Signe? Wiesz, ile lat więzienia dostała za kradzież tej
wysadzanej diamentami pozytywki?
- Dostaliśmy list od pana Ringstada. Rozmawiał z panem Stangerudem. Nic jeszcze nie
zostało postanowione, ale myśli, że dostanie wysoką grzywnę.
Wuj Kristian podniósł brwi ze zdziwienia.
- Grzywnę? Nie zostanie skazana na karę wiezienia, po tym jak dokonała kradzieży?
Elise przesłała mu gorzki uśmiech.
- Zapomina wuj, że ona jest jedynym dzieckiem bogatego gospodarza Stangeruda, ma
wysoko postawionych przyjaciół w Kristianii, a do niedawna była właścicielką wielkiej willi
na Eckersbergsgaten. Tacy ludzie nie siedzą w więzieniach.
Wuj potrząsnął głową, widać było, że jest zdenerwowany.
- Nie ma sprawiedliwości w tym kraju.
- A w innych krajach jest? Tacy są ludzie, wuju. Im jestem starsza, tym wyraźniej
dostrzegam, jacy żałośni i małostkowi jesteśmy, my ludzie. Ci wielcy i wpływowi zabiegają
o jeszcze więcej władzy, depcząc po drodze innych, podczas gdy ci mali stają się jeszcze
mniejsi, bardziej bezbronni i bezradni.
- Musisz o tym napisać, Elise!
- Właśnie to robię. Akurat teraz piszę artykuł, który planuję wysłać do „Ilustrowanego
Tygodnika Rodzinnego”. Myślę, że to zbyt trudny temat do „Pani Domu”
Wuj Kristian uśmiechnął się.
- Jak dobrze, że mamy w rodzinie kogoś, kto coś robi, a nie tylko wzdycha i narzeka na
to, co się dzieje.
- To nie tylko ja, ale również Johan. Niech sobie wuj pomyśli
o pięknych rzeźbach małych chłopców, ubogiej dziewczynki z lalką i pracownicy w drodze
do fabryki! Teraz pracuje nad modelem kościoła w Sagene. W drzewie. Codziennie siedzi w
pracowni, pożyczył rysunki z kościoła i wszystko dokładnie liczy, tak aby model był idealną
kopią oryginału. Myślę, że może się przydać.
- Ale uda mu się go sprzedać? Kto kupi model kościoła w Sagene?
- Mam nadzieję, że muzeum to kupi. Nie sądzisz, że mogą być zainteresowani, kiedy
zobaczą, że udało mu się zrobić idealną kopię?
- Miejmy nadzieję.
Coś w jego głosie wskazywało na to, że jednak miał wątpliwości.
Drzwi się otworzyły i wszedł Johan. Elise od razu opowiedziała mu o liście, który wuj
Kristian otrzymał od swojego brata. Nie zwracała nawet uwagi na to, że dzieci się
przysłuchują, i tak były za małe, żeby to zrozumieć.
Wyglądało na to, że Johan uważa to samo co wuj Kristian i Elise. Jeśli Eleonore
faktycznie myślała o tym, żeby uciec do Norwegii, to dlaczego nie wzięła ze sobą córki?
Zdezorientowany pokręcił głową, po czym zmarszczył czoło.
- Mam nadzieję, że Kristian nie zaciągnął się na statek przewożący amunicję, który płynie
do Europy.
Wuj Kristian spojrzał na niego skonsternowany.
- Niemożliwe, żeby tak postąpił.
- Ale jeśli to była jego jedyna szansa? Pewnie nie miał dużo pieniędzy po tak długim
pobycie w Nowym Jorku.
Wuj się wzdrygnął.
- Miejmy nadzieję, że nie będzie tak źle. Elise opowiadała mi o twoim nowym projekcie.
Mógłbym go zobaczyć?
Johan uśmiechnął się z dumą.
- Oczywiście, bardzo proszę!
Mężczyźni zniknęli.
Elvira spojrzała na matkę.
- Kim jest ta dziewczynka, która zniknęła? Myślisz, że udusił ją Lort-Anders?
- Co ty wygadujesz? Nie mówiliśmy o Lort-Andersie, przecież miałaś tylko cztery latka,
kiedy on zmarł. To było ponad rok temu.
- Hugo mówił, że Lort-Anders był niebezpiecznym złodziejem, który próbował zabić
ciebie i tatę przed domem cioci Hildy.
Elise patrzyła przerażona na Elvirę i Halfdana. Oboje wyglądali na wystraszonych.
- Gadasz głupoty, Elviro. Nie można wierzyć we wszystko, co mówi Hugo. To prawda,
że Lort-Anders był złodziejem, ale teraz już nie żyje i leży na cmentarzu.
- Więc kto ją udusił? Czy takich jak Lort-Anders jest więcej?
- Nikt nie powiedział, że ją uduszono, wuj Kristian powiedział tylko, że nie można jej
znaleźć. Może się schowała, bo była niegrzeczna?
Elvira się uśmiechnęła.
- Mamo, teraz żartujesz. Przecież nie mogła się schować na tak długo.
- Być może babcia przyjechała po nią i ją wzięła do siebie.
Że też nigdy nie nauczy się trzymać języka za zębami. Dzieci
rozumiały więcej, niż jej się wydawało.
- Ja myślę, że ona się schowała, bo ukradła cukierka z kredensu - powiedziała pewnie
Elvira.
Powiedziawszy to, rzuciła pełne winy spojrzenie na szafkę z jedzeniem w kuchni.
Elise udawała, że tego nie zauważyła. Czymże było wzięcie jednego cukierka w
porównaniu z całym złem na świecie.
4
Za oknem w końcu przestał padać śnieg, ale było tak przeraźliwie zimno, że ciężko było
ogrzać salon, mimo że palili od samego rana. Okna były nieszczelne, a podłoga tak zimna, że
Elise miała na sobie dwie pary wełnianych skarpet. Jej spojrzenie powędrowało w stronę
prawie pustej skrzyni na opał. Johan wcześnie rano wyszedł z nadzieją, że uda mu się kupić
węgiel albo drewno, ale bez większych rezultatów. Wczoraj zabrał Hugo i Jensine do lasu w
Grefsen, aby pozbierać gałęzie, ale wielu było tam już wcześniej, więc niełatwo było coś
znaleźć.
Elise nie przypomina sobie, żeby kiedykolwiek doświadczyła takiego mrozu, a przecież
przed nimi jeszcze koniec stycznia i cały luty, najgorszy z miesięcy.
Usiadła nad gazetą „Sværta” i ciężko westchnęła.
Johan pogłaskał ją po głowie.
- Nie zamartwiaj się. Pan Ringstad obiecał, że przyśle nam drewno, zawsze dotrzymuje
słowa.
- Ale z jego pamięcią jest coraz gorzej, wydaje mi się, że zapomniał o tym.
- W takim razie pewnie Peder mu przypomni. Jaka szkoda, że byli chorzy na święta.
Gdyby do nas przyjechali, zobaczyliby, w jak trudnej sytuacji jesteśmy tu w stolicy.
Elise znowu westchnęła.
- Siedziałam i starałam sobie przypomnieć, o czym myślałam, kiedy jesienią odwiedził
nas wuj Kristian i opowiedział, co słyszał o Eleonore i jej córce. Myślałam o tym, że Elvira
ukradła cukierka z kredensu, choć ja udawałam, że tego nie zauważyłam. Bo przecież to była
tak mała rzecz w porównaniu z całym złem panującym na świecie. Kiedy akurat teraz
przeczytałam o pożarze, który wybuchł kilka dni temu w Bergen i o Molde, gdzie ogień
spowodował wielkie zniszczenia, to pomyślałam o tym samym. Pusta skrzynia to nic w
porównaniu z tym, co spotkało tych biednych ludzi. W Molde, gdzie spłonęło ponad sto
domów, ponad tysiąc osób znalazło się bez dachu nad głową, a w większości były to domy
ludzi biednych. Ogień nadszedł tak szybko, że nie udało się prawie nic uratować, na drogach
można było zobaczyć dzieci owinięte w wełniane koce leżące na śniegu. Napisali, że wiatr
wiał z siłą orkanu.
Elise przebiegł dreszcz.
Johan przytaknął.
- Czytałem o tym, gdy przygotowywałaś owsiankę. Napisali, że ogień galopował ulicami
jak koń i obijał się od okna do okna. Najgorsze jest to, że wszystko zostało spowodowane
nieostrożnością. Dwóch robotników szło z zapaloną świeczką przez korytarz obok
drewnianej zabudowy i prawdopodobnie zaprószyli ogień. Płomienie dotarły aż do Fjøsanger,
pół mili od miasta! Czterysta domów spłonęło, a sześćset rodzin zostało pozbawionych
mieszkań! Jak można być tak nieostrożnym?
- Król tam pojechał i razem z królową przekazali dwadzieścia tysięcy koron. Wysłano
statki i wagony z jedzeniem, ubraniami, wełniane koce i materace do tych, którzy stracili
wszystko. Ale mój Boże, co trzy tysiące ludzi ma ze sobą zrobić?
- Mówią, że była to sprawka jakiegoś piromana.
- Ale przecież równie dobrze mogło chodzić o błyskawicę. Napisali, że błyskało
nieprzerwanie. Bardzo dziwna burzowa pogoda jak na środek stycznia!
- Straszny początek roku. Mam nadzieję, że niedługo się to skończy.
Elise pomyślała o Pederze i Evercie, którzy zostaną powołani do wojska i przeszły ją
dreszcze. Przeglądała dalej gazetę.
- Napisali coś o wojnie?
- Najwięcej piszą o przechowywaniu żywności i gospodyniach. Kobiety mdleją w
zapełnionych kolejkach, ruch na targu Youngstorvet codziennie rano jest tak duży, że
policjanci na koniach muszą pilnować porządku. Castberg uważa, że jedzenie w Norwegii
jest droższe niż w krajach ogarniętych wojną. To powoduje, że pojawiają się spekulanci.
Gunnar Knudsen walczy o monopol na cukier i wieprzowinę oraz o konfiskatę młynów w
kraju. Parlament jednogłośnie uchwalił powołanie Departamentu ds. Żywności. Pewien
mężczyzna z Øystese w Hardanger został wybrany na ministra tego departamentu.
Johan podłożył ostatni kawałek drewna.
- Poza tym dużo piszą o wypełnionych po brzegi domach dziecka i o niebezpiecznych dla
zdrowia suterenach na Storgaten. Dzieci bawią się w brudnych i ciemnych korytarzach, do
których nigdy nie dochodzi słońce. W starym zakładzie pracy przymusowej mieszkają w
każdej z maleńkich komórek cztery osoby. Mają wspólną kuchnię i palą drzazgą, którą
kupują za dziesięć øre za worek.
Elise spojrzała się na niego zszokowana.
- Przestanę narzekać na brak jedzenia i drewna. Teraz odstawię maszynę do pisania i
pójdę z wami do lasu, żeby znaleźć gałązki.
Posadzili zawiniętego w wełniany koc Sigurda na sankach. Reszta dzieci biegała wokół,
aby nie zmarznąć. Jensine i Hugo nie szli do szkoły z powodu mrozu, woźny bał się, że nie
starczy drewna na opał, jeśli mróz nie zelżeje. Dagny szła z Aslaug, razem było sześcioro
dzieci, na które trzeba było uważać, ale piątka z nich się przyda, kiedy dojdą do lasu.
- Najgorsze jest to, że zawsze się znajdą ludzie pozbawieni skrupułów, którzy będą
zarabiać na wojnie - kontynuował Johan, gdy szli w górę Mariadalsveien. - Pewien adwokat
próbował przewieźć miedź do Niemiec wartą pół miliona koron, ale na szczęście złapała go
policja. Później starał się wmówić kupującemu z Hamburga, że została wysłana statkiem,
który zatopiono przy wybrzeżu norweskim. Dostał za to dwa lata więzienia. W Stavanger
dwóch mężczyzn próbowało przeszmuglować pięć tysięcy kilogramów gumy do Niemiec.
Gumę wsadzili do stu skrzyń z klopsami rybnymi!
Elise potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
- Że też ludzie robią takie rzeczy! Oni nie mają moralności.
Johan się zatrzymał, żeby poprawić koc wokół Sigurda.
- Zastanawiam się, co sprawia, że niektórzy ludzie tacy się stają.
Elise uśmiechnęła się.
- Może fakt, że nie mieli takiego ojca, który im poprawiał koc w zimowe dni.
Johan wyprostował się i pocałował Elise w jej uśmiechnięty policzek.
Doszli do Arendalsgaten, kiedy Elise nagle zauważyła mężczyznę i kobietę,
rozmawiających ze sobą. Według Elise, stali zbyt blisko siebie. Było w nich coś znajomego,
aż w końcu dotarło do niej, kim był ten mężczyzna. Torkild!
Dzieci były już daleko z przodu, prawdopodobnie przy Hammergaten, jeśli po drodze nie
natknęły się na panią Jonsen. Elise przysunęła się do Johana i szepnęła.
- Widzisz, kto to jest?
Johan właśnie ich zauważył. Najpierw wyglądał na zdziwionego, potem na jego czole
pojawiła się głęboka zmarszczka.
- Już zapomniał o Annie? - Wydawał się być urażony.
Elisa poczuła, że musi stanąć w obronie szwagra.
- Nigdy nie zapomni o Annie, ale odkryłam, że wdowcy, którzy żyli w szczęśliwym
małżeństwie, szybciej niż inni znajdują sobie nowe żony. Nie mogą znieść samotności,
tęsknią za ciepłem i bliskością innych.
Zmarszczka na czole Johana zniknęła. Uśmiechnął się i przytulił ją do siebie.
- Rozumiem ich. Gdybym ja cię miał kiedyś stracić, nie wiem, co bym zrobił z rozpaczy.
Torkild właśnie ich zauważył i szybko odsunął się od kobiety stojącej obok. Wyglądał na
zawstydzonego.
Elise zaczęła iść w jego kierunku.
- Witaj, Torkildzie!
Mężczyzna uśmiechnął się, najwidoczniej świadomy swojej winy.
- Akurat natknąłem się na starą znajomą. Może pamiętasz pannę Amalię Grunt-Pedersen,
jedną z wolontariuszek z Sagene? Długo nią była.
Elise podała dłoń kobiecie.
- Niestety nie pamiętam pani, ale była pani zapewne wolontariuszką razem z Maren
Sørby?
Kobieta przytaknęła z uśmiechem.
- Tak, znam ją. Bardzo miła osoba.
Elise przytaknęła.
- Najmilsza, jaką znam. Przychodziła do nas prawie codziennie, kiedy mama chorowała
na gruźlicę, ale nie tylko mamą się opiekowała. To cud, że wolontariuszki się nie zaraziły.
- Niestety wiele z nich zachorowało, ale Maren Sørby jest ciągle zdrowa.
Elise przysunęła się do Torkilda.
- Wiesz o tym, że Dagny wzięła ze sobą Aslaug do nas i że wszyscy razem idziemy do
lasu, żeby pozbierać gałęzie?
Torkild pokręcił głową i znowu wydawał się zawstydzony.
- Nie, nie wiedziałem. Kiedy wychodziłem, siedziały w kuchni przy stole i wkładały
obrazki do albumu, który Aslaug dostała od pani Evertsen na święta.
- Ale nie masz nic przeciwko, że jest z nami na dworze, mimo że jest tak zimno?
- Ona ma sześć lat, gorzej z Sigurdem - odpowiedział i zerknął na sanki.
- Tak, chyba najlepiej będzie, jak już pójdziemy. Dagny i Aslaug na pewno wrócą z nami
do domu. Będę pilnować, żeby wróciły do swoich domów, zanim się ściemni.
Pomachali sobie na pożegnanie i pospieszyli ku Arendalsgaten i dalej w górę do
Maridalsveien. Gdy doszli na Hammergaten, przyspieszyli kroku. Elise czuła mrowienie w
palcach stóp od zimna.
Johan był cichy i zadumany. Prawdopodobnie rozmyślał
o Annie i o tym, że Torkild, zaledwie pół roku po śmierci Anny, zdążył już sobie kogoś
znaleźć. Nie podobało mu się to. Zresztą fakt, że Torkild się z kimś spotykał, dla niej również
był wielkim zaskoczeniem. Ale może się pomylili? Nie, sposób, w jaki ci dwoje rozmawiali
ze sobą, jednoznacznie wskazywał, że są sobie bliscy. A do tego rumieniec Torkilda. Ale dla
dobra Aslaug może to było najlepsze, co mogło się wydarzyć. Dziewczynka potrzebowała
matki.
Nadal szli w ciszy.
Mróz szczypał w twarz, a lodowaty wiatr przeszywał ją na wskroś. Miała tak
zesztywniałe palce, że nie mogła poprawić sobie szalika. Zęby dzwoniły w ustach. Kiedy
spojrzała na Sigurda, zauważyła, że chłopiec dostał białych plam na czerwonych policzkach.
Zatrzymała się.
- To szaleństwo, Johanie. Sigurd za chwilę odmrozi sobie twarz, musimy zawrócić.
- Więc wy wracajcie do domu, a ja pobiegnę za dziećmi.
- Ale przecież potrzebujecie sanek, żeby przewieść worki z gałęziami.
- To nie jest konieczne. Hugo jest silny, może nieść razem ze mną. Jeśli będziemy mieli
tyle szczęścia, że uzbieramy dwa worki, to Dagny i Jensine wezmą drugi.
- Mam nadzieję, że Haldfan i Elvira znoszą jakoś ten mróz.
Gdybym wiedziała, że jest aż tak zimno, nie proponowałabym, że pójdziemy wszyscy.
- Kiedy dzieci biegają, to jest im ciepło. Gorzej jest siedzieć w domu bez ruchu i
marznąć. Jak wrócisz do domu, idź na górę do mojej pracowni, weź kawałki desek, które leżą
na stosie po prawej stronie i rozpal nimi w piecu.
Elise spojrzała się na niego przestraszona.
- Czy one nie są ci potrzebne do pracy?
Johan pokręcił przecząco głową, ale nie była pewna, czy mówił prawdę.
Kiedy Elise wracała do domu, przypomniała sobie o starej mądrości. Nie przeszkodzę
czarnym ptakom, żeby latały nad moją głową, ale mogę im przeszkodzić w zbudowaniu
gniazda w moich włosach. Nie wolno bać się tego, co przyniesie następny dzień. Każdy dzień
przynosi inne zmartwienie, napisano kiedyś.
Zastanawiała się, czy znowu spotka Torkilda i tę obcą kobietę, kiedy będzie przechodzić
ulicą Arendalsgaten, ale nie zobaczyła ich. Przechodząc przez ulicę, usłyszała zbliżający się
dzwonek i w ostatniej chwili zauważyła konia ciągnącego sanie. Wóz przejechał tak szybko,
że ledwo udało jej się przepchnąć sanki na drugą stronę ulicy. W tym samym momencie
usłyszała, że ktoś krzyczy jej imię, i zdezorientowana obejrzała się za siebie. W saniach
zobaczyła opatulonych w futro Everta i Gudrun. Evert pomachał do niej uśmiechnięty i
wyglądał, jakby chciał się zatrzymać, jednak w tej samej chwili Gudrun pokiwała głową i coś
do niego powiedziała. Chwilę później zniknęli za rogiem.
Coś było nie tak. Uważała Everta za swojego małego brata, tak samo jak Pedera i
Kristiana. Po tym, jak matka wyszła za mąż za Asbjørna, a nawet wcześniej, traktowała
wszystkich trzech tak samo. Wiedziała, że Evert bardzo ich lubił i traktował jak swoją
najbliższą rodzinę. Gudrun wystarczała własna rodzina i nie chciała mieć z nimi nic
wspólnego. Z nich dwojga to Gudrun była silniejsza, poza tym Evert nigdy nie lubił się
kłócić. Rodzice Gudrun najwidoczniej zaakceptowali Everta, jako swojego przyszłego zięcia,
i przygarnęli do siebie. To miłe i dobre dla Everta, który nigdy nie miał własnej rodziny, ale
ją i dzieci to bolało.
Musieli zauważyć, jaka była przemarznięta i że na sankach ciągnęła małego Sigurda,
więc dlaczego się nie zatrzymali i nie zaproponowali, żeby ją podwieźć do domu?
Odsunęła od siebie niepochlebne myśli. Gudrun nie była przyzwyczajona do marznięcia,
więc o tym pewnie nie pomyślała. Evert nie miał nic do powiedzenia. Tak jest i tak pewnie
będzie dalej. Gdyby był jej jedynym dzieckiem, byłoby znacznie gorzej, ale mimo wszystko
miała wokół wielu kochających ją ludzi. Przypomniała sobie, jak kiedyś pani Ringstad
powiedziała: Twój syn będzie twoim synem, dopóki nie znajdzie sobie żony. Twoja córka
będzie twoją córką przez całe życie. Poczuła się urażona, kiedy była teściowa to powiedziała,
i uważała wtedy, że to niesprawiedliwe. Mimo że okazywali jej chłód, Elise zawsze starała
się, żeby zachować z nimi dobre relacje.
Ten krótki spacer z Arendalsgaten do domu wydawał się koszmarem.
Nigdy wcześniej tak nie przemarzła, mróz wstrząsał jej ciałem, szczypał twarz, a
mrowienie palców u nóg utrudniało chodzenie. Ledwo była w stanie utrzymać sznurek od
sanek w przemarzniętych dłoniach.
W końcu dotarła do Magdy na rogu. Jej wzrok padł na drzwi o numerze 76. Drzwi były
otwarte. Dziwne, bo była pewna, że je zamykała, kiedy wychodzili. Może wuj Kristian do
nich wpadł. Albo Hilda.
Przyspieszyła kroku, niespokojna o to, czy ktoś był w domu. Kiedy weszła do środka,
zauważyła ciemną postać, która stała oparta o drzwi w sieni.
- Signe? - usłyszała, jak jej głos drżał ze strachu.
Signe nie odpowiedziała.
Elise podeszła bliżej.
Signe wyglądała nędznie, była blada, miała zapadnięte oczy, była lekko ubrana i
przemarznięta. Nie był to dobry moment na robienie wyrzutów. Szybko otworzyła drzwi w
sieni i wpuściła ją. Ostatni kawałek drzewa jeszcze się żarzył.
- Tylko pójdę na górę i przyniosę coś na opał - powiedziała szybko i posadziła Sigurda
przy piecu.
Signe nie powiedziała ani słowa. Poruszała się jak lunatyczka i miała dziwny wyraz
twarzy. Mój Boże, pomyślała Elise. Czy ona jest chora psychicznie?
Pobiegła po drewno, ale miała tak zesztywniałe dłonie, że ledwo mogła nałożyć sobie na
ramię kawałki desek. Wszystkie oprócz jednej spadły, więc musiała układać je na ramieniu
od nowa.
Kiedy w końcu zeszła, zobaczyła, że Signe postawiła sobie stołek z kuchni przy piecu
obok Sigurda. Chłopiec był tak szczelnie owinięty w koc, że nie mógł się ruszać. Nawet nie
zaczął płakać.
Znowu zapłonął ogień i suche deski szybko zaczęły się palić. Elise postawiła na ogniu
garnek z wodą, znalazła opakowanie z ziarnem i zaczęła robić owsiankę. Żeby tylko Johan
szybko przyszedł! Nie chciała być sam na sam z Signe, która dziwnie się zachowywała i nie
powiedziała jeszcze ani słowa.
Wyciągnęła Sigurda z koca, ale zostawiła mu zrobioną na drutach kurtkę, czapkę i
rękawiczki. Obserwowała go, kiedy szedł niepewnie drobnymi krokami w stronę kącika z
zabawkami, gdzie leżały drewniane klocki. Żadne z dzieci nie zaczęło chodzić tak późno, jak
Sigurd. Pierwsze kroki zrobił na święta Bożego Narodzenia. Równie późno zaczyna mówić.
Johan obawiał się, że było z nim coś nie tak.
Gdy mieszała w garnku, przesunęła się do Signe.
- Nie wyglądasz dobrze. Nie jesteś przypadkiem chora?
Signe zwinęła się, powędrowała wzrokiem po pokoju, ale nie odpowiedziała. Ale chociaż
zareagowała w jakiś sposób, pomyślała Elise. To już coś.
Starała się zapomnieć, jak prostacko zachowała się Signe, kiedy była tu ostatnim razem,
jednak nie było to łatwe.
- Pan Ringstad opowiedział mi, co się stało. Słyszałam, że byłaś podejrzana o kradzież
przedmiotu o dużej wartości. To może już wiesz, jak się czułam, kiedy podejrzewano mnie
kiedyś o kradzież w sklepie kolonialnym.
Signe podniosła wzrok i popatrzyła na nią, nie rozumiejąc. Czyżby już zapomniała, co
zrobiła?
- Włożyłaś kawałek zapakowanego boczku do mojej torby, kiedy wychodziłam ze sklepu.
Podejrzewano mnie, że go ukradłam.
- Dlaczego to zrobiłam? - Signe odezwała się po raz pierwszy odkąd tu przyszła. Głos był
cichy i całkowicie inny niż zwykle.
- Ty mi to powiedz. Nie rozumiałam tego. Pomyślałam, że znienawidziłaś mnie po tym,
jak Emanuel wybrał mnie.
- Emanuel? - Signe wydawała się zdziwiona.
Elise czuła się nieswojo. Nie podejrzewała, że to jakaś gra ze strony Signe, ona musiała
być bardzo poważnie chora. Niech tylko Johan przyjdzie szybko! Popatrzyła przez okno.
- Chodź i usiądź przy stole w kuchni, dam ci miskę z owsianką. Na pewno trochę się
rozgrzejesz.
Elise podniosła Sigurda i posadziła go na ławie plecami do okna. Nałożyła porcję Signe, a
następnie zaczęła karmić syna. Jadł chętnie i wydawało się, że smakuje mu każda łyżka.
Signe zjadła trochę, z trudem przełknęła. Po chwili położyła łyżkę w misce.
- Dziękuję za jedzenie - powiedziała matowym, nienaturalnym głosem.
Może najlepiej będzie zmienić temat.
- Widziałaś ostatnio Sebastiana?
Signe odwróciła głowę ku Elise.
- Straciłam go. Wykrwawił się z mojego ciała.
Elise zmarszczyła czoło. Przecież nie mogła zapomnieć o swoim dziecku? I co miała na
myśli, mówiąc, że on wykrwawił się z jej ciała? Mówiła o innym dziecku?
- Byłaś znowu w ciąży?
Signe przytaknęła.
- Ojciec się wściekł. Nie wiedziałam, czy to Sjura czy Karstena.
Elise natychmiast przypomniała sobie pewien letni dzień, kiedy Sebastian i Signe
niespodziewanie pojawili się u nich. Po rozmowie z Sebastianem, Johan miał wrażenie, że
Signe była niewierna i że nocowali u niejakiego Karstena.
- Sjur o tym wie?
Signe nie odpowiedziała, patrzyła pustym wzrokiem przed siebie.
- Wydaje mi się, że to był chłopiec. Sjur mówi, że kobiety pełne namiętności rodzą tylko
chłopców.
- Postaraj się zjeść jeszcze trochę owsianki, źle wyglądasz.
Signe pokręciła głową.
- Jedzenie jest złe. Ludzie umierają z jego powodu.
- Byłaś u lekarza?
- Nie chciał mnie widzieć. On zna ojca.
- Żaden lekarz nie może odmówić badania pacjentowi, dlatego że jest przyjacielem
rodziny.
Signe nie odpowiedziała.
- Gdzie mieszkasz? Czy Sjur dał ci pieniądze, które dostał za sprzedaż twojego domu?
- Ta nowa jest teraz matką Laurentiusa.
- Kto? Kochanka Sjura?
Signe kiwnęła potwierdzająco.
- Mieszkasz u Karstena?
- Nie chciał mnie. Mówi, że cierpię na brzydką chorobę. Człowiek się nią zaraża, kiedy to
robi. Ale mam ją od niego.
- Przeniosła wzrok i spoglądała tępo w powietrze.
Elise się wzdrygnęła. Signe powinna iść do szpitala.
Przez jej głowę przemknęło nagle słowo nemezis. Wszyscy uważali, że Signe należy
ukarać za wszystko, co zrobiła. Johan twierdził, że dostała zbyt lekką karę, tak samo sądził
pan Wang-Olafsen i pan Ringstad. Wielu uważało, że Elise powinna zabiegać o to, żeby
Signe nie uszło płazem to, co zrobiła, ale teraz los sam wyrównał krzywdy. Elise
przypomniała sobie słowa z jednej ze sztuk Henryka Ibsena, która czytali w szkole. Nemezis
przechodzi przez życie, dotyka ludzi, czasem dotyka ich późno. Nie da się od niej uciec.
Signe dostała swoją karę. W końcu. Próbowała od niej uciec, ale bez skutku.
- Jesteś chora, Signe. Musisz iść do szpitala i brać lekarstwa. Kiedyś znałam młodą
dziewczynę, która popełniła ten sam błąd, pomogli jej w szpitalu na Ullevål.
- Mam piękną willę. Na Eckerbergsgaten. Z zewnątrz wygląda tak samo jak wcześniej. -
Uśmiechnęła się blado. Potem znowu spoważniała. - Ale nie słychać było śmiechu
Laurentiusa, a w kredensie nie było ciasteczek.
Nagle na jej czole pojawiły się krople potu i wyglądała, jakby miała za chwilę upaść.
Elise pospieszyła ją złapać.
- Chodź, pomogę ci przenieść się na kanapę, będziesz mogła się tam położyć i trochę
odpocząć. Chyba nie spałaś od dawna.
Ku zdziwieniu Elise, Signe posłuchała. Jak tylko położyła głowę na poduszce, od razu
zamknęła oczy. Jej twarz była przeraźliwie blada.
Śpi czy zemdlała?
Elise ciężko westchnęła. Co powie Johan, gdy ją tu zobaczy? Co jest Signe? Czy cierpi na
coś, czym może ich wszystkich zarazić?
5
Elise usłyszała głosy za oknem. Były zadowolone i radosne, pomimo mrozu. Pospieszyła
do sieni, żeby ich przywitać i jak najszybciej opowiedzieć, co się zdarzyło.
Halfdan pojawił się pierwszy.
- Mamo, wiesz co? Mamy cały worek wypełniony porządnym drzewem!
Już od roku nazywał ją mamą. W ciężkich chwilach, kiedy była pewna, że Kristian już
nie wróci do domu, uważała, że dla Halfdana najlepiej będzie, żeby ją i Johana uważał za
swoich rodziców. Uśmiechnęła się.
- Znaleźliście porządne drewno w lesie?
Do sieni wbiegła Elwira, z płomiennymi policzkami.
- Nie, dostaliśmy drzewo od właściciela fabryki, on jest właścicielem gospodarstwa
Drengestua.
Elise spojrzała na nią zdziwiona
- Od pana Bergego? Spotkaliście go?
- Jechał saniami, kiedy nas zobaczył - wytłumaczył Johan uśmiechnięty. - Musieliśmy
wyglądać jak grupa włóczęgów, z dwoma workami gałęzi, wszyscy równie czerwoni i
przemarznięci. - Nagle Johan zmarszczył czoło. - Dziwnie wyglądasz. Coś się stało?
- Mamy nieproszonego gościa. Signe leży na kanapie i śpi. Jest chora.
Twarz mu się napięła.
- Jak to chora?
- Chora na duszy, być może dolega jej coś jeszcze.
- I wpuściłaś ją, nie wiedząc, co jej jest?
- Też byś tak postąpił, gdybyś ją zobaczył.
Johan wszedł do środka bez słowa. Zatrzymał się przed kanapą i spojrzał w białą jak
ściana twarz Signe.
- To jest Signe?
- Zrobiłam jej owsiankę, ale nie chciała jeść. Jedzenie jest złem, od niego się umiera,
powiedziała. Lekarz nie chciał jej zbadać, bo jest przyjacielem pana Stangeruda, tak
powiedziała, a jej ojciec był wściekły, ponieważ ona nie wiedziała, kto był ojcem dziecka,
które niedawno poroniła.
Johan przesunął się do niej z przerażonym wzrokiem.
- Ona ci to wszystko opowiedziała?
- W kawałkach. Mówiła jeszcze więcej. Niektóre rzeczy wydawały się prawdą, ale inne
były bardzo dziwne.
Johan szybko się odwrócił.
- Idę po lekarza. Trzymaj dzieci z dala od niej, dopóki nie dowiemy się, co jej dolega.
Elise przytaknęła. Kazała dzieciom usiąść przy stole w kuchni i nie pozwoliła podchodzić
do kanapy Jednocześnie pomyślała o tych kilku koronach, które im zostały. Wiele wydali
ostatnio na jedzenie na czarnym rynku. Johan nie zarobił nic od kilku miesięcy, a ona nie dała
rady napisać tylu artykułów, ile chciała. Trzeba będzie zapłacić lekarzowi, Signe pewnie nie
miała pieniędzy.
Jej wzrok spoczął na torebce Signe. Nie mogło być nic złego w tym, żeby zajrzała do
niej, to przecież Signe potrzebowała lekarza. Z niechęcią otworzyła elegancką torebkę. Na
dnie leżało sześć monet o nominale dziesięć øre. To wszystko.
Gdzie mieszkała Signe przez te ostatnie kilka miesięcy? Z czego żyła? Mieszkała w tym
samym pensjonacie, o którym opowiadał Sebastian? Ponieważ miejscowy lekarz znał pana
Stangeruda, musiała mieszkać w pobliżu Kongsvinger. Czy dopiero przyjechała do Kristianii,
czy już tu jest od jakiegoś czasu? Jeśli tak, to gdzie nocowała? Z tego co zrozumiała z
rozmowy z panem Ringstadem, to pan Stangerud już dawno wygonił Signe z domu.
Nad tyloma rzeczami się zastanawiała, ale Signe nie była w stanie odpowiedzieć. Coś
pamiętała, ale większości nie mogła sobie przypomnieć.
Dagny była strasznie ciekawska.
- Czy już zapomniałaś, jak cię nazwała, kiedy tu była latem? Powiedziała dziwka. To
znaczy ladacznica!
- Nie zapomniałam o tym Dagny, ale Signe jest poważnie chora. Nie można się mścić na
ludziach, którzy cierpią.
- Moja mama tak robi. Mówi, że w zemście chodzi o to, żeby pozbyć się ciężaru z
pleców.
- Wyrzuty sumienia mogą być jeszcze większym ciężarem do dźwigania.
Dagny spojrzała na nią bez słowa, wyglądała, jakby musiała to przemyśleć.
Wszyscy dostali kubek z gorącą owsianką, a w piecu paliły się zarówno gałęzie z lasu w
Grefsen, jak i kawałki drewna z gospodarstwa Vøienvolden. Po chwili wszyscy się rozgrzali i
można było w końcu ściągnąć rękawiczki, szaliki i czapki.
Kiedy usłyszeli na zewnątrz głos, Elise była pewna, że to Johan z lekarzem. Zdziwiła się,
kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Na zewnątrz stał mały posłaniec z długimi sankami. Na
sankach leżała duża skrzynia.
- Czy mieszka tu rodzina Thoresen? Jestem z biura kolei. Przesyłka od Hugo Ringstada.
Elise skrzyżowała ręce, gdy patrzyła się na dużą skrzynię.
- Cała dla nas?
Chłopiec przytaknął. Trząsł się z zimna i szczękał zębami.
- Chyba jest ci bardzo zimno. Może masz chwilę, żeby wejść i się trochę ogrzać?
Chłopiec nie dał się prosić dwa razy.
- Ale nie podchodź do kanapy, bo tam leży pani, która śpi. Jest chora.
Chłopiec ominął kanapę szerokim łukiem i podszedł niepewnie do dzieci siedzących przy
stole. Hugo od razu zeskoczył ze stołka, na którym siedział. - Możesz usiąść tu, ja już zja-
dłem moją owsiankę. - Wziął pusty kubek i postawił na blacie w kuchni.
Na szczęście zostało jeszcze trochę owsianki w dużym garnku. Elise nalała resztkę do
kubka i postawiła przed chłopcem.
- Jedz, póki ciepłe, wtedy najlepiej pomaga.
Elvira spojrzała na niego podejrzliwie.
- Co on tu robi?
- Przyniósł nam skrzynię. Od dziadka.
Wszyscy patrzyli na Elise wielkimi oczyma.
- Skrzynia? - zapytała ciekawska Jensine. - Jak myślisz, co w niej jest?
- Mam nadzieję, że jedzenie, ale musimy poczekać, aż tata wróci, jest zbyt ciężka,
żebyśmy ją sami mogli wnieść do środka.
Hugo prychnął.
- Naprawdę myślisz, że Dany, Jensine i ja nie damy rady jej podnieść? - Spojrzał na
posłańca. - Też możesz pomóc, prawda? Ja muszę zawsze to robić, kiedy chodzę z towarami
do panny Braathen.
Chłopiec skinął.
- Tylko skończę owsiankę.
Cała czwórka ledwo zdołała przenieść ciężką skrzynię do kuchni.
Posłaniec zaczął powoli iść w stronę wyjścia, najwyraźniej nie mógł dłużej zostać.
- Poczekaj chwilę! - Elise przez cały czas miała wrażenie, że chłopiec jej kogoś
przypomina, ale nie mogła sobie przypomnieć kogo. Teraz do niej dotarło. Jeśli dobrze jej się
wydaje, chłopiec jest bardzo podobny do swojej mamy.
- Czy twoja mama nazywa się Oline i pracowała w przędzalni Graaha kilka lat temu?
Chłopiec przytaknął, bardzo zdziwiony.
- Pracowałyśmy razem, ale nie widziałam jej już od kilku lat. Straciła swojego
najmłodszego syna jedenaście, dwanaście lat temu? To był twój brat?
Chłopiec skinął głową.
- Był ode mnie rok młodszy.
Elise spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem. W takim razie ten mały musiał mieć
dwanaście albo trzynaście lat, a myślała, że miał nie więcej niż dziesięć.
- Twoja mama dostała pracę w restauracji na stacji kolejowej i mieszkanie na Brogaten.
Nadal tam mieszkacie?
Chłopiec spuścił wzrok, pokręcił głową i wyglądał, jakby poczuł się niepewnie. Coś
złego musiało się zdarzyć, jeśli Oline została zmuszona do wyprowadzenia się z mieszkania,
które dostała od bardzo miłego człowieka, po tym jak ten przeczytał nowelę Elise.
Chłopiec nie powiedział nic więcej, a ona nie chciała go zarzucać pytaniami. - Pozdrów
ode mnie Oline. Ona będzie mnie pamiętać jako Elise Løvlien, prządkę z Graaha. -
Przesunęła się szybko w kierunku skrzyni i zaczęła odrywać wieczko. - Poczekaj, aż zobaczę,
co jest w skrzyni.
Wyciągnęła dużą paczkę z lefse a potem całą skrzynkę pełną jedzenia. Szybko
wypakowała lefse, kiełbasę, ser oraz masło i podała chłopcu.
- Przekaż to mamie i powiedz, że często o niej myślę.
Chłopiec gapił się na nią, jakby była jakimś niespotykanym gatunkiem zwierzęcia.
- To dla nas?
- Tak. - Uśmiechnęła się do niego. - Bez ciebie nie donieślibyśmy tego jedzenia do domu.
Chłopiec ukłonił się, wymamrotał podziękowania i pospieszył ku drzwiom, jak gdyby się
bał, że Elise zmieni zdanie.
Kiedy wyszedł, dzieci podbiegły do okna, żeby go zobaczyć.
- Biegnie w dół ulicy! - krzyknęła Dagny.
- Chyba się bardzo ucieszył - dodała ochoczo Elvira.
- Jedzie wóz - powiedział Hugo. - Może to lekarz.
Elise poczuła ulgę. Ciągle spoglądała w stronę Signe, ale ona leżała nieruchomo mimo
hałasu, jaki panował w pokoju.
Lekarz ściągnął skórzaną czapkę, kiwnął na powitanie i od razu podszedł do kanapy.
- Pani Bergeseth? Słyszy mnie pani?
Żadnej reakcji.
Spytał jeszcze raz, głośniej niż poprzednio, ale Signe nie poruszyła się, nie otworzyła też
oczu.
Odwrócił się w kierunku Johana.
- Zabieram ją do szpitala w Ullevål. Nie wygląda to dobrze.
Johan przytaknął.
- Pomogę zanieść ją do wozu.
Elise podała lekarzowi torebkę Signe.
- Pozwoliłam sobie sprawdzić, czy ma pieniądze, żeby panu zapłacić. Znalazłam tylko 60
0re, resztę dołożymy my. Będzie miał pan coś przeciwko, jeśli dam panu jedzenie zamiast
pieniędzy?
Lekarz wyglądał na zdziwionego.
- Jeszcze pani pyta? Oczywiście, że nie.
Po chwili wynieśli Signe z domu.
Kiedy Johan wszedł z powrotem do domu, spojrzał pytająco na Elise.
- Skąd masz jedzenie?
- Od pana Ringstada. Skrzynia pełna jedzenia została przyniesiona przez posłańca z biura
kolei.
Johan odetchnął z ulgą.
- W końcu jakaś dobra wiadomość.
Elise uśmiechnęła się.
- Nie licząc wizyty Signe, to był dobry dzień. Najpierw dostaliśmy worek drewna od
pana Bergego, właściciela fabryki, potem otrzymaliśmy skrzynię z jedzeniem od Ringstada. -
Elise spoważniała i zasmucona zmarszczyła czoło. - Co powiedział o Signe lekarz?
- Chciał wysłać posłańca do jej męża, ale kiedy powiedziałem, że jej mąż
prawdopodobnie nie będzie zainteresowany, żeby ją odwiedzić, wyśle w zamian posłańca do
jej rodziców.
- Uważa, że to coś poważnego?
- Nie miał co do tego wątpliwości.
- Obawiał się, że to może być zaraźliwe?
Zerknął na dzieci, które ciągle były zajęte wyciąganiem jedzenia ze skrzyni i
odpowiedział cichym głosem: - Tylko dla mężczyzn. A to, że wyglądała tak nędznie,
wynikało z braku jedzenia i dachu nad głową.
- Wyobrażasz sobie, że państwo Stangerud mieli serce, żeby ją wyrzucić na bruk?
- Pewnie uznali, że już dosyć, teraz dostanie nauczkę. Oni, tak samo jak i my,
doświadczyli zbyt wiele. - Pogłaskał ją po policzku. - A tak poza tym, tylko nieliczni są w
stanie nadstawić drugi policzek.
6
Dzień później wóz lekarza zatrzymał się przed ich domem. Johan jeszcze nie zdążył pójść
do pracowni, nie chciało mu się rzeźbić, kiedy było tak zimno. Zamiast tego mógł
doszlifować szufladę w stole kuchennym. Już prawie nie można jej było wyciągnąć. Dzieci
jeszcze nie wstały, szkoła była nadal zamknięta, a Hugo szedł tego dnia do panny Braathen
dopiero po południu.
- Przyjechał lekarz - powiedział spokojnie w trakcie, gdy doktor wysiadał, stawiając stopę
na progu wozu tuż przez ich oknem.
- Przecież daliśmy mu wystarczająco jedzenia. Wydaje mi się, że dostał nawet więcej, niż
zasłużył.
- Wątpię, żeby po to przyjechał.
Elise milczała. Przeszedł ją dreszcz. Nie ze swojego powodu, ale z powodu Sebastiana i
Laurentiusa. Ale chyba najbardziej z powodu państwa Stangerud. Jeśli zdarzyło się
najgorsze, będą mieli straszne wyrzuty sumienia.
Lekarz nic nie powiedział, jedynie spojrzał na nich i przytaknął, jakby odpowiadał na
pytanie, którego nikt nie zadał na głos.
- Tak było najlepiej. Nigdy by do siebie całkowicie nie doszła.
Elise przeszedł dreszcz, kiedy uświadomiła sobie, że to się
mogło stać, gdy Signe leżała u nich na kanapie. Dzieci byłyby przerażone.
Johan zaproponował lekarzowi, żeby usiadł.
- Co teraz?
- Państwo Stangerud przyjadą przed południem. Potem zostanie przewieziona pociągiem
do Kongsvinger i pochowana w swoich okolicach.
- Czy powiadomiono Sjura Bergesetha?
Twarz lekarza spochmurniała.
- Był pijany, kiedy odebrał telefon. Jakiś kobiecy głos chichotał obok. W tle było słychać
płacz małego dziecka.
- To musiał być Laurentius, najmłodszy syn Signe! - wybuchła Elise.
- Jeśli faktycznie tym dzieckiem tak się opiekują, to na pewno zostanie przeniesione do
domu dziecka - odparł sucho lekarz. - Jednak nie - dodał. - Słyszałem, że domy dziecka są
przepełnione w całym kraju. Po tym, jak nowe prawo o opiece nad dziećmi zostało
wprowadzone dwa lata temu, wielu Cyganom zabrano dzieci i przeniesiono właśnie do
domów dziecka.
Elise przesłała mu zszokowane spojrzenie.
- Biedni rodzice!
Lekarz spojrzał na nią zaskoczony.
- Rodzice? Zabraniają przecież dzieciom chodzić do szkoły! Powinna się pani użalać nad
dziećmi, nie nad ich matkami i ojcami.
Elise nic nie powiedziała. Nie warto było kłócić się z lekarzem. Zerknęła na Johana.
- Powinniśmy zadzwonić do pana Ringstada. Państwo Stangerud pewnie nie pomyślą o
tym, na pewno są w szoku.
Johan przytaknął.
- Pójdę do Magdy i zatelefonuję. Sebastian powinien się dowiedzieć, że jego matka nie
żyje.
Lekarz zmarszczył czoło, najwyraźniej powątpiewając.
- Czy nie lepiej oszczędzić mu takiej nowiny?
Johan się zamyślił.
- On się jej bał.
Lekarz pokręcił głową.
- Dzieci szybko zapominają to, co było złe i trudne, a matka jest matką, niezależnie od
tego, jak się zachowuje.
Widocznie nigdy nie spotkał kogoś takiego, jak Signe, pomyślała Elise. Ani takiego ojca,
jak Sjur. Wielka szkoda, że pan Ringstad miał problemy z pamięcią, bo lepszego dziadka
Sebastian nie mógł mieć. Poza tym miał jeszcze Pedera.
Lekarz się podniósł.
- Chciałbym przekazać pozdrowienia od mojej żony i podziękować za tak dobre jedzenie.
Macie szczęście, że macie krewnych na wsi.
Elise i Johan skinęli głowami i wymienili spojrzenia. Lekarz pewnie pomyślał, że
regularnie dostają jedzenie.
Kiedy doktor wyszedł, Elise usiadła przy oknie i wpatrywała się w mroźny zimowy
poranek. Przypomniała sobie, kiedy poznała Signe, to była Wigilia 1905 roku, tuż przed tym,
jak mieli z Emanuelem iść spać po najlepszej świątecznej kolacji, jaką kiedykolwiek
przeżyła. W pewnym momencie ktoś zapukał do drzwi. Na zewnątrz stała młoda obca
dziewczyna o pięknej twarzy ubrana w drogi wełniany płaszcz z futrem. Kiedy zobaczyła
Emanuela, rzuciła walizkę, pobiegła do niego i rzuciła mu się na szyję.
Elise starała się odegnać to niemiłe wspomnienie, ale zamiast tego zaczęły przychodzić
jej na myśl inne. Signe i pani Ringstad spiskujące razem. Signe, która zrobiła wszystko, co w
jej mocy, żeby jej syn dostał prawo do odziedziczenia gospodarstwa. Signe, która
niespodziewanie pojawia się na Hammergaten z maleńkim Sebastianem, by prosić Emanuela,
żeby zajął się chłopcem, ale która trzymała się z dala, kiedy Emanuel był poważnie chory.
Signe, która pojawiła się na jego pogrzebie i zmuszała się do płaczu, próbując za
pośrednictwem pani Ringstad nakłonić Elise, do tego, by na zawsze odczepiła się od rodziny
Ringstadów.
Signe zrobiła się jeszcze gorsza, kiedy poślubiła Sjura. Najprawdopodobniej to on
zabiegał o to, by zagarnąć gospodarstwo Ringstad.
Elise wstała. Teraz, kiedy Signe już nie żyła, nikt nie mógł mieć do niej pretensji, że w
głębi serca poczuła ulgę. Szkoda jej było Sebastiana, że miał taką matkę i współczuła
państwu Stangerud, że trafiła im się taka córka, ale nie chciała, żeby to wpłynęło jakoś na jej
życie.
Jensine i Hugo zbiegli ze schodów.
- Dziś też nie musimy iść do szkoły?
Elise uśmiechnęła się.
- Wiecie co? Jest wiele dzieci tu w Sagene, które wam zazdroszczą, że możecie chodzić
do szkoły. Im rodzice nie pozwalają się uczyć, wolą, żeby zarabiały pieniądze na jedzenie,
ubrania i opał.
Jensine kiwnęła potakująco głową.
- Wiem o tym. Agnes nie może chodzić. Johannes też nie.
- Lorrang też nie - dodał Hugo.
- Jak poszło z mamą Sebastiana? Nadal jest w szpitalu?
- Nie, Signe umarła.
Dzieci zamilkły. Oboje patrzyli na nią z przerażeniem w oczach.
- Umarła? Tak szybko? Ale nie miała ani gruźlicy, ani tyfusu, prawda? - Jensine
wyglądała na przestraszoną, jej wzrok pobiegł w kierunku sofy.
- Nie, nie miała żadnej choroby zakaźnej. Na szczęście. Ale miała inną chorobę, nie
pamiętam, ja ona się nazywa.
Przerażona Jensine spojrzała na Elise.
- Też mogę ją mieć?
Elise pokręciła przecząco głową.
- Nie, nikt z nas się nią nie zarazi.
- To w jaki sposób ona się nią zaraziła?
- Nie mam pojęcia. To wszystko tak szybko się wydarzyło, że zapomniałam zapytać
lekarza.
- Czy będzie pochowana na cmentarzu obok Anny i twojego ojca?
- Nie, będzie leżała w Kongsvinger, tam gdzie dorastała.
- Myślę, że Sebastianowi nie będzie przykro. Myślę, że się ucieszy.
- Hugo! Nie wolno tak mówić. Mimo wszystko była jego matką.
- Ale była dla niego niedobra. To nie ma znaczenia, że była jego matką. Myślę, że
powinniśmy mu wysłać telegram z gratulacjami.
- Hugo, jak możesz tak brzydko mówić! Tak nie wolno. Nie można mówić źle o
zmarłych.
- Dlaczego nie? Przecież nie wszyscy staną się aniołami, dlatego że nie żyją. Tylko kilku.
Takich jak Anna.
Elise nie odpowiedziała. Zgadzała się z nim, ale nie mogła tego powiedzieć głośno.
Jensine i Hugo pobiegli na górę na strych, żeby opowiedzieć Elvirze i Halfdanowi, co się
wydarzyło. Johan podłożył drewna do pieca.
- Musimy iść na pogrzeb?
Johan odwrócił twarz w stronę Elise.
- Oczywiście, że tak. Była matką Sebastiana, a Sebastian jest przyrodnim bratem Hugo i
Jensine. Poza tym pan Ringstad ucieszy się, że będziemy z nim. To będzie ciężki dzień dla
niego, po tym całym złu, które było między nimi.
- Po tym całym złu, które było między mną a nią również.
- Jesteś silna, Elise. Dawałaś sobie radę z gorszymi wyzwaniami. Myślę, że Sebastian się
ucieszy, kiedy cię zobaczy. Po panu Ringstadzie i Pederze to ciebie stawia najwyżej.
- Ja go przecież prawie nie widywałam.
- Tu nie chodzi o ilość dni lub godzin. Czuł się mile widziany i miał do ciebie zaufanie.
Wie, że mimo wszystko będzie mógł tu przyjść. Dobrze mu zrobi, jak się dowie, że ostatni
dzień życia jego matka spędziła tu i że byłaś dla niej miła, zaoferowałaś jej jedzenie i kanapę,
żeby mogła odpocząć. Na pewno nie zapomniał, jak strasznie się zachowywała tego dnia
latem zeszłego roku, i doceni to, że mimo wszystko otworzyłaś jej drzwi.
- A kto się zaopiekuje dziećmi i czy w ogóle mamy pieniądze na podróż?
- Może poprosimy Hildę, żeby pomieszkała u nas, jak pojedziemy? Postaram się zdobyć
jeszcze więcej drewna, zanim wyruszymy. Jeśli chodzi o pieniądze, mamy wystarczająco na
podróż w obie strony, a poza tym czekasz na honorarium za swój ostatni artykuł.
7
Tego poranka, kiedy szli na dworzec kolejowy, mróz zaczynał powoli ustępować, ale
nadal było przeraźliwie zimno. Jakiś jasnowidz przepowiadał, że ta zima będzie wyjątkowo
ciężka. Trochę źle obliczyli czas, więc kiedy w końcu dotarli na peron i wsiedli do pociągu
odchodzącego do Kongsvinger, Elise brakowało tchu.
Zastanawiała się, czy inni, którzy chcieli uczestniczyć w pogrzebie Signe, też jadą tym
samym pociągiem. Sjur przecież musiał przybyć. Poza tym Signe miała wielu znajomych.
Może będzie też pani Diriks, z kilkoma innymi wielkimi damami, które brały udział w jej
przyjęciu przedpołudniowym. Mimo że nie lubiły Signe, tak powiedziała jedna z pań, którą
Elise spotkała kiedyś na cmentarzu, czuły się zobowiązane do stawienia się z powodu Sjura.
O dziwo, wyglądało na to, że Sjurowi udało się zdobyć renomę wśród wyższej kasy w
Kristianii, ale Elise nie miała pojęcia dlaczego.
Nie zobaczyli nikogo znajomego, kiedy wsiedli do pociągu, większość z pasażerów
stanowili rolnicy siedzący na twardych drewnianych krzesełkach. W przedziale było
lodowato zimno, tylko pierwsza klasa była ogrzewana. Mieli tam nawet pojemniki z ciepłą
wodą do ogrzewania stóp, Elise pamięta, jak mówił jej o tym Emanuel, kiedy po raz pierwszy
jechali do Eidsvoll. Za każdym razem, kiedy jeździli do Ringstad na ferie bożonarodzeniowe,
nigdy nie było tak zimno jak teraz, nie przypomina sobie, żeby marzli.
Mimo że miała zmarznięte stopy, podróż minęła dość szybko. Miło było wyglądać przez
okno. Johan też spoglądał. Nie patrzyli na siebie, oboje cieszyli się podróżą. Elise
podejrzewała, że Johan równie mocno jak ona stresował się tym, co ich czekało.
Dopiero kiedy pociąg wjechał na stację końcową, a oni wyszli na peron i zobaczyli
piękny budynek dworca z nazwą Kongsvin- gen, odkryła, ilu znajomych jechało tym
pociągiem.
Karoline zauważyli jako pierwszą. Że też o niej zapomniała, przecież Karoline i Signe
były najlepszymi przyjaciółkami. Potem była rodzina Carlsen, która zaopiekowała się Signe,
kiedy ta pojawiła się po Wigilii, żeby powiedzieć Emanuelowi, że jest w ciąży. Jednocześnie
jej wzrok zatrzymał się na Sigvar- cie Samsonie i państwu Carlsen, Elise grzecznie się z nimi
przywitała.
Pani Betzy Carlsen wytarła kącik oka śnieżnobiałą koronkową chusteczkę.
- Czy to nie straszne? Młoda matka w najlepszych latach! Najmłodsze nie ma jeszcze
czterech lat!
Elise przytaknęła.
- Tak, to bardzo smutne.
- Czy to prawda, że swój ostatni dzień życia spędziła u was?
- Tak, pojawiła się niespodziewanie. Nie było mnie w domu, a kiedy wróciłam, ona stała
oparta o drzwi, przemarznięta; nędznie wyglądała.
Karoline spojrzała na nią z jawną nieufnością.
- Dlaczego przyszła do ciebie? Myślałam, że nie byłyście przyjaciółkami.
- Na to nie umiem ci odpowiedzieć.
- Ale przecież musiała coś powiedzieć? Musiała to jakoś wytłumaczyć?
- Wyglądała na zdezorientowaną, zakłopotaną, a do tego bardzo przemarzniętą.
Ugotowałam jej owsiankę w nadziei, że jej to pomoże.
- Owsiankę? - Karoline zmarszczyła nos. - To wszystko, co mogłaś zaoferować komuś,
kto był poważnie chory?
- Nie wiedziałam, jak bardzo źle z nią jest, widziałam jedynie, że była zdezorientowana.
Poza tym nie miałam nic więcej. Razem z Johanem bez skutku staraliśmy się zdobyć chleb i
mleko. Po południu dostaliśmy paczkę z jedzeniem od pana Ringstada, ale wtedy Signe już
spała, i ani my, ani lekarz nie mogliśmy jej dobudzić.
- Nie tak dawno temu usłyszałam, że to przez ciebie Sjur musiał sprzedać ich willę.
Zagroziłaś, że pójdziesz do sądu z powodu jakiejś błahostki, Sjur spanikował i sprzedał dom,
kiedy Signe nie było.
Johan do tej chwili milczał, ale teraz musiał się odezwać.
- Błahostką nazywasz to, że Elise została oskarżona o kradzież, po tym jak Signe
podrzuciła jej niezapłacony towar do torebki?
Karolina spojrzała się na niego wyniośle.
- Jak myślisz, komu prędzej uwierzymy?
Johan otworzył usta, a jego oczy rzucały gromy.
Elise złapała go za ramię.
- Nie daj jej się sprowokować, Johanie. Przecież o to jej chodzi. - Po czym odwróciła się
plecami do całej czwórki i odeszła.
Johan trząsł się z wściekłości.
- Nie możesz im pozwalać, by cię tak traktowali, Elise!
- Przypomnij sobie, co odpowiedziałeś, kiedy zapytałam, czy musimy iść na pogrzeb.
Przypomniałeś mi, że przechodziłam przez gorsze rzeczy. Przyjechaliśmy tu dla Sebastiana i
pana Ringstada. Damy sobie radę, ty i ja.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że Signe zostawiła po sobie tylu współuczestników spisku.
Jeszcze mniej się spodziewałem, że oni się dziś tu pojawią.
- Ja też zapomniałam, chociaż powinnam pamiętać, że Karoline i Signe razem
spiskowały.
- Czy Hilda przypadkiem nie była z rodziną Carlsen w ich letniej rezydencji w Sjursøen?
- Tak, ale zrobiła to oczywiście dla Ole Gabriela. Nigdy nas nie lubili. Uważają nas za
mało znaczących i biednych ludzi.
Pani Stangerud ubrana była od stóp do głów w czerń, a twarz jej przykrywała woalka. Co
chwilę ocierała łzy i nie była w stanie powiedzieć czegokolwiek bez westchnięcia. Pan
Stangerud wyglądał równie źle. Nic dziwnego, pomyślała Elise. Musieli się czuć winni
śmierci swojej córki, ich jedynego dziecka. Jeśli nie wygoniliby jej z domu bez pieniędzy
przy duszy, mogłaby jakoś przeżyć zarówno poronienie, jak i chorobę. Jeśliby tylko miała
opiekę lekarską.
Z drugiej strony bez problemu mogła zrozumieć, że rodzice mieli już dość
nieodpowiedzialnego zachowania Signe. Wielu już dawno by się poddało. Signe była swoim
największym wrogiem i sama się zniszczyła.
A może ją za bardzo rozpuścili, gdy była dzieckiem, może urodziła się z jakąś
dziedziczną chorobą? Tego już się nigdy nie dowiedzą. Może to było połączenie tych dwóch
czynników.
Peder, Marte, Sebastian i pan Ringstad przyjechali dzień wcześniej. Pan Ringstad
zamówił automobil, który ich przywiózł.
Sebastian wyglądał na niewzruszonego całą sytuacją. Uśmiechnął się i serdecznie ich
przywitał, potem ochoczo opowiedział o długiej podróży wspaniałym fordem T, który miał
czarny błyszczący lakier, dwa biegi do przodu i jeden do tyłu, jak go nazwał Sebastian, do
tego hamulec ręczny, który działał tylko na dwa tylnie koła.
Elise się zaśmiała.
- Wygląda na to, że nauczyłeś się wszystkiego o automobilach.
Sebastian potwierdził.
- Ostatni kawałek drogi siedziałem z przodu. Wtedy kierowca nauczył mnie wszystkiego
o pedałach. Kiedy będę duży, kupię sobie takiego forda T. Wtedy przewiozę cię, Elise.
Ciebie i dziadka.
Johan odciągnął Elise na bok.
- Widzisz teraz, jak bardzo cię ceni, Elise - szepnął.
- A mnie nie? - odezwał się Peder. Udawał, że jest rozczarowany.
Sebastian się zaśmiał.
- Do tego czasu ty już dawno będziesz jeździł takim automobilem.
Sebastian wziął Elise za rękę.
- Chodź, pokażę ci mój pokój. Wygląda tak samo, jak wtedy, kiedy tu mieszkałem. Jest w
nim moje łóżko, moje książki i rysunki, które zrobiłem, kiedy byłem mały.
Elise poszła z nim na drugie piętro. Pierwsze, co zauważyła, kiedy weszła do jego pokoju,
to wielkie zdjęcie Emanuela w mundurze Batalionu ISTAR, zrobione jesienią 1905 roku. W
tym czasie Emanuel już zrobił Signe dziecko, pomyślała gorzko.
Sebastian cały dumny wskazał na zdjęcie.
- To mój tata. Był żołnierzem i teraz byłby już generałem. Był najprzystojniejszym
żołnierzem, który mieszkał w koszarach w Kongsvinger, tak powiedziała matka.
Elise zdziwiła się, ale nic nie powiedziała. Czy Sebastian nie wiedział, że Elise była żoną
Emanuela?
- Przypominasz go - powiedziała. - Będziesz tak samo przystojny jak on, kiedy będziesz
duży, ale mam nadzieję, że nie zostaniesz żołnierzem, na wypadek gdyby miało się zanosić
na wojną.
- A ja mam nadzieję, że właśnie tak. Zastrzelę wszystkich Szwedów i Niemców, których
zobaczę.
- Ale pomyśl o tym, że się zemszczą na tobie i zabiją twoją żonę i dzieci.
Przez krótką sekundę patrzył na nią przerażonym wzrokiem, a potem się uśmiechnął.
- Nie uda im się. Nie kiedy mam flintę po moim tacie, który odziedziczył ją po swoim
ojcu.
Elise uderzyła pewna myśl. Jak to będzie ze spadkiem, teraz kiedy Signe nie żyje i nie
będzie bronić praw Sebastiana? Signe zawsze twierdziła, że jest w posiadaniu dokumentu,
który podpisał Emanuel i w którym potwierdził, że jest ojcem Sebastiana. Ale czy taki papier
faktycznie istnieje, czy może Signe go sfabrykowała?
Sebastian był dziedzicem Stangerud, nie potrzebował gospodarstwa Ringstadów, ale była
pewna, że jego dziadek zapewni mu jakąś część majątku w swoim testamencie.
Elise pogłaskała go po włosach.
- Na pewno będziesz odważny i obronisz swoją rodzinę, i jesteś szczęściarzem, że masz
takiego dziadka.
- I taką ciocię - dodał Sebastian, uśmiechając się.
Ciocia, pomyślała Elise. Kim ona tak naprawdę dla niego była? Matką jego przyrodniego
rodzeństwa, więc była raczej kimś w rodzaju macochy?
Sebastian po raz kolejny wziął ją za rękę.
- Teraz musimy zejść na dół. Przyjdzie wielu gości i wszyscy będą chcieli się ze mną
przywitać, bo była moją matką.
- Racja. Poza tym wydaje mi się, że twoja babcia cię potrzebuje. Ciężko jej po stracie
córki.
Sebastian przytaknął z miną dziecka nad wiek rozwiniętego.
- Jest jej trudniej niż mnie, bo ja mam Pedera, Marte i dziadka. No i ciebie! - dodał
uśmiechnięty od ucha do ucha.
Elise uściskała go. Trudno jej było uwierzyć, jak bardzo Sebastian zmienił się w ostatnim
czasie, jak bardzo był szczęśliwy. To, że umarła jego matka, nie wpłynęło na niego.
- Masz jeszcze Johana i twoich dziadków ze strony mamy
- dodała.
- Dziadkowie nie mogą mieć dzieci w domu. Nie lubią hałasu. Nie podobało im się nawet,
że mama była u nich, mimo że była dorosła. - Zamilkł, kiedy szli długim korytarzem, potem
kontynuował. - Mama miała iść do adwokata, żeby ten kazał Sjurowi oddać wszystkie
pieniądze, które jej ukradł. - Sebastian natychmiast umilkł, położył dłoń na ustach i szepnął. -
Słyszę, że właśnie przyszedł.
Elise również się zatrzymała i nasłuchiwała. Usłyszała na dole głos Sjura i jakiejś obcej
kobiety. Chyba nie wziął ze sobą nowej kochanki na pogrzeb Signe? To byłby zupełny brak
szacunku dla państwa Stangerud.
Niechętnie poszła za Sebastianem na dół.
Obok Sjura stała piękność ubrana w najładniejszy strój, jaki Elise kiedykolwiek widziała.
Był turkusowy, z połyskującego materiału, miał wyjątkowo wąską spódnicę do kostek, do
tego długi płaszcz i szeroki pas z wielką kokardą na boku. Duża, świecąca spinka do
kołnierza błyszczała na lewej piersi. Na głowie miała pasujący kapelusz z wysoką ozdobą.
Strój musiał być prosto z Paryża lub Londynu. Buty były jedwabne, wąskie z wysokim
obcasem. Wyglądała, jakby się wybierała na szacowne damskie przyjęcie, a nie na pogrzeb.
Sjur przywitał się spokojnym głosem i przedstawił Elise obcą kobietę.
- To jest Nini Kaldvig, opiekunka Laurentiusa. Nie mogłem przyjechać bez niej, bo wtedy
krzyczałby całą drogę - wytłumaczył i zaśmiał się. Sam ubrany był w elegancki frak z
kolorową kamizelką i długi płaszcz z szerokimi mankietami. Kołnierz był wysoki i
usztywniony, miał też założoną małą muchę. Włosy były gładkie z przedziałkiem, Sjur
zapuścił sobie wąski wąsik.
Elise z trudem ukrywała niesmak. Właśnie stracił swoją żonę, matkę swoich dzieci, nie
tak dawno temu żyli w pozornie udanym związku, tak to w każdym razie wyglądało, kiedy
pan Wang-Olafsen i Elise byli u nich w domu po skandalu w sklepie kolonialnym. Signe co
prawda zwierzyła się Elise, że podejrzewa Sjura o niewierność, ale kiedy ten wrócił do domu
tego samego dnia miała wrażenie, że jest kochającym mężem. Od razu wziął stronę swojej
żony i zaciekle jej bronił. Nieważne, jakie stosunki między nimi panowały, Sjur powinien
okazać szacunek swoim teściom.
Elise nie mogła się powstrzymać.
- Słyszałam, że się przeprowadziłeś. Chyba nietrudno było ci sprzedać tę piękną willę na
Eckersbergsgaten?
Uśmiechnął się do niej bez wyrazu.
- Zależy, czy człowiek się przeprowadza do czegoś jeszcze lepszego, pani Thoresen. Nini
i mnie bardzo się podoba w okolicach fiordu i Frognerkilen.
Może powinno się jednak współczuć Signe? Pomimo jej złośliwego zachowania, to
najwidoczniej ona była źle traktowana.
- Miejmy nadzieję, że niania jeszcze popracuje u ciebie. Słyszałam, że jest duże
zapotrzebowanie na służące, teraz mogą przebierać w ofertach i wybrać tę najlepiej płatną. A
tak poza tym, gdzie jest Laurentius?
- Służba państwa Stangerud się nim zaopiekowała.
Odwrócił się do niej plecami i odszedł.
Trzy salony wypełnione były ludźmi ubranymi w czerń. Panna Kaldvig wyróżniała się na
ich tle jak niebieskozielona plama. Usłyszała, jak Sjur nadal przedstawiał ją jako opiekunkę
Laurentiusa, mimo że jej szykowny strój nie przypominał stroju niani. Wyglądało na to, że
nikt z obecnych gości nie wierzy w słowa Sjura. Kiedy Elise spojrzała na ich twarze, mieli
albo podniesione brwi, albo oschły wyraz twarzy.
Elise serdecznie przywitała się z panem Ringstadem i Marte, nie było ich, kiedy witała się
z Sebastianem i Pederem.
- Że też musiałaś to przeżyć, Elise! - powiedział cicho pan Ringstad i pokręcił głową. -
Dlaczego ona musiała przyjść do ciebie, żeby umrzeć?
- Będę się nad tym zastanawiała do końca życia.
- Myślisz, że wiedziała, jak bardzo jest chora?
- Nie wiem. Wydawała się zdezorientowana, i wszystko, co mówiła, wskazywało również
na chorobę psychiczną. Jej twarz była blada jak ściana, była przemarznięta i nieszczęśliwa.
Kiedy zapytałam o Sebastiana, nie wiedziała, o kim mówię.
- Musiała długo chodzić głodna. Może nie miała też dachu nad głową.
- Tak właśnie wyglądała.
Pan Ringstad zerknął na Sjura i jego twarz nabrała ponurego wyrazu.
- Nie jestem w stanie zrozumieć, jak on może tam stać, uśmiechać się i zachowywać,
jakby szedł na uroczysty obiad. I do tego z taką kobietą u boku.
- Myślałeś kiedyś, że on wybrał Signe z miłości?
- Nie, chodziło mu tylko o zdobycie mojego gospodarstwa.
- Teraz już go nie potrzebuje, dostał w zamian gospodarstwo Stangerud. Na pewno Sjur
zapewnił sobie spadek po Signe.
- Państwo Stangerud mogą przecież jeszcze długo żyć.
- Myślisz? - Spojrzała na rodziców Signe. Pani Stangerud była blada na twarzy i trzymała
się za serce, kiedy jej mąż pomagał jej usiąść na krześle.
Pan Ringstad podążył za jej wzrokiem.
- Nie - ciężko westchnął. - Niestety nie wydaje mi się. Chodźmy do nich i przywitajmy
się. Potrzebują każdego dobrego słowa.
- Ale przecież przypomni im się wszystko, co było złe, kiedy mnie tylko zobaczą.
- Nie wydaje mi się. Wprost przeciwnie, myślę, że będą chcieli ci podziękować, że
zaopiekowałaś się nią tego ostatniego dnia.
Powoli przeszli do starszej pary.
Twarz pana Stangeruda pojaśniała, kiedy zobaczył pana Ringstada, nie wyglądało też,
jakby miał coś przeciwko Elise.
- Tak się cieszę, że pani przyszła, pani Thoresen. Nie udało nam się odwiedzić państwa,
kiedy byliśmy w Kristianii, ale słyszeliśmy, że zajęła się pani Signe. - Głos mu się łamał,
pokiwał przepraszająco głową i starał się przełknąć łzy, które go przytłoczyły. - To było
wspaniałomyślne z pani strony. Wiemy, że Signe nie zawsze traktowała panią... - Nie był w
stanie powiedzieć nic więcej, kiwał tylko bezradnie głową.
-
Proszę nic więcej nie mówić. Panie Stangerud, Signe była
o mnie zazdrosna, a miłością nie da się pokierować. Trudno było jej z tego powodu, że
zakochała się w żonatym mężczyźnie.
- Mimo że Signe nie żyje, nie może jej pani usprawiedliwiać, pani Thoresen. Tego dnia,
kiedy postanowiłem, że jej więcej nie pomogę i pozwoliłem lensmanowi ją wziąć ze sobą,
powiedziałem żonie, że nie mieliśmy wyboru. Kiedyś Signe musiała zostać ukarana za swoje
czyny.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć. Pan Ringstad też milczał. Oboje czuli, że za słowami
pana Stangeruda ukryty był ból.
- Moje kondolencje - odezwał się głos za nimi. Kiedy Elise odwróciła głowę, zobaczyła
państwa Diriks.
- Czy to pani, pani Thoresen? - pani Diriks wyglądała na zdziwioną. - A to niespodzianka
- dodała, zanim podeszła do pani Stangerud i złapała jej dłoń. - Nazywam się Josefine Amalie
Diriks. Byłam przyjaciółką państwa córki. - Zaczęła się rozwodzić nad wszystkimi
proszonymi obiadami, w których obie brały udział i nad tym, że Signe była taka czarująca.
Potem Elise usłyszała, że zaczęła mówić o śmieci swojego syna i jakie to jest straszne, kiedy
dziecko umiera przed rodzicami.
Podczas gdy pan Diriks czekał na swoją kolej, przywitał się z panem Ringstadem i Elise.
- Dawno się nie widzieliśmy, pani Thoresen. Miło mi było usłyszeć, że wszystko poszło
dobrze z narodzinami ostatniego dziecka. To był syn, prawda? Pewnie już staje się dużym
chłopcem?
Elise uśmiechnęła się.
- Tak, czas szybko leci. Urodził się w marcu, już prawie dwa lata temu.
- Czy wszystko dobrze z pani starą sąsiadką, panią Jonsen?
- Tak, wcale się nie zmienia. Mam nadzieję, że państwa nie nachodzi?
- Widocznie w końcu zrozumiała, że to nie wypada. - Przesłał swojej żonie szybkie
spojrzenie. - Ale uważam, że to zabawna, starsza pani. Z soczystymi wypowiedziami, muszę
przyznać. Nie miałem nic przeciwko, żeby od czasu do czasu jej posłuchać.
Pani Diriks w końcu zrozumiała, że jej mąż też czeka, żeby złożyć kondolencje rodzicom
Signe.
Elise poszła za panem Ringstadem. Pogrzeb miał się odbyć za dwie godziny, ale
przyjezdni zostali zaproszeni do domu, aby uniknąć czekania na stacji kolejowej. Wielu z
nich przenocuje w Stangerud, więc zaprowadzono ich do poszczególnych pokoi.
Elise i Johan wrócą popołudniowym pociągiem. Trochę się obawiali, że mogą na niego
nie zdążyć, ale teraz Elise była zadowolona, że ominie ich wieczór razem z rodziną
Carlsenów, panią Diriks, Sjurem i jego nianią, chociaż chętnie spędziłaby czas z Pedrem,
Marte, Sebastianem i panem Ringstadem.
Rodzina Carlsenów usiadła z ciotkami i wujkami Signe. Dwa krzesła przy stole zostały
wolne, więc Oscar Carlsen pospieszył zaoferować je przede wszystkim swojemu dobremu
przyjacielowi, panu Ringstadowi. Elise nie miała innego wyboru, jak usiąść obok. Przywitała
się grzecznie z obcymi, którzy od razu zaczęli się zastanawiać, czy Elise była przyjaciółką
Signe.
Elise zaczerwieniła się.
- Poznałyśmy się dawno temu, ale ostatnimi laty nie widywałam jej często.
- Elise Thoresen? Czy to nie u pani spędziła swój ostatni dzień życia? - zapytała jedna z
pań.
- To prawda, pojawiła się u nas niespodziewanie.
- Słyszałam, że zachorowała na zapalenie płuc. Mały Laurentius zaraził ją swoim
przeziębieniem.
- Bardzo źle się czuła, dlatego mój mąż od razu poszedł po lekarza.
- Biedny Sjur Bergeseth, musi być zdruzgotany. Stracić taką młodą i piękną żonę.
Niedawno kupili willę w najlepszej dzielnicy Kristianii.
- Cicho, idzie! - szepnął jej mąż.
Kobieta zmarszczyła czoło i wyglądała na zdziwioną.
- Kim jest ta kobieta, z którą przyszedł?
- Może to jego siostra, szwagierka Signe - zgadywał jeden z mężczyzn.
Elise poczuła, że musi to powiedzieć.
- Nie, to jest opiekunka małego Laurentiusa.
- Opiekunka? - Kobieta gapiła się na przyjaciółkę Sjura.
- Nie wygląda na nianię! - Przesunęła się bliżej Elise. - Musiała pani źle usłyszeć, pani
Thoresen. Opiekunki noszą uniform
- biały fartuch z niebieską bawełnianą sukienką pod spodem, do tego biała chustka na
głowie.
- Musiałam źle zrozumieć. Nigdy nie miałam opiekunki do swoich dzieci. Wydaje mi się,
że Sjur tak ją właśnie nazwał.
Sjur i panna Kaldvig zbliżyli się do stołu. Sjur dumnie przedstawił swoją przyjaciółkę.
Widocznie musiał zrozumieć, że głupotą z jego strony było przedstawienie kobiety jako
opiekunki do dziecka, teraz przedstawił ją jako najlepszą przyjaciółkę Signe.
Jedna z ciotek uśmiechnęła się.
- Pani Thoresen źle usłyszała i myślała, że powiedziałeś opiekunka. W każdym razie
byłby to najładniejszy uniform, jaki kiedykolwiek widziałam - dodała i spojrzała z podziwem
na Nini Kaldvig. Potem spoważniała. - Tak, to była smutna wiadomość. Kto by pomyślał, że
wesoła, korzystająca z życia Signe odejdzie w tak młodym wieku?
Nini Kaldvig pokręciła głową ze smutnym wyrazem twarzy.
- Nie mogę tego pojąć. Zawsze miała najwięcej energii z nas wszystkich i zabawiała nas
wesołymi opowiastkami. Zawsze taka elegancka. To Signe pierwsza zauważyła tę kreację na
wystawie sklepu Steen & Strøm i nakłoniła mnie do kupna. Dopiero dziś rano ją dostałam.
Przypomina mi jak szczęśliwa i tryskająca energią była Signe tego dnia, kiedy byłyśmy w
sklepie.
Elise nie mogła uwierzyć własnym uszom. Kobieta kłamała im prosto w oczy! Signe
nigdy nie spotkała kochanki Sjura. Powiedziała, że tylko podejrzewa go o zdradę. Poza tym
musiało to być dawno temu, kiedy Signe opowiadała zabawne historie, bo ostatnimi czasy
była osłabiona i nieszczęśliwa.
Elise zauważyła Johana, Pedera i Marte, więc wstała od stołu.
- Może pani usiąść na moim miejscu, jeśli pani chce. Muszę porozmawiać z moim
młodszym bratem, zanim wyjdziemy.
Pan Ringstad poszedł za jej przykładem.
- A ja muszę pomówić z panem Stangerudem.
Sjur i panna Kaldvig usiedli na ich miejscach.
- Co za bezczelność! - syknął pan Ringstad. - Przedstawić ją jako najlepszą przyjaciółkę
Signe! Nigdy wcześniej nie słyszałem jej imienia!
- Cieszę się, że wracam do domu po południu, ale z chęcią bym została z tobą i innym.
- Spotkamy się wkrótce, Elise. Przy milszej okazji.
8
Kristian cierpiał katusze, chodził po swojej maleńkiej celi w nadziei, że nie przemarznie
na śmierć. To już piąty raz, odkąd przyjechał do Jeddern, kiedy wsadzili go do piwnicy. Za
pierwszym razem, dzień po przybyciu, tak bolały go noga i plecy, że nie mógł oczyścić tyle
ziemi, ile mu nakazano. Kolejny raz, kiedy usłyszał wyrok i został skazany na trzy lata
przymusowej pracy za złamanie prawa o włóczęgostwie i nowego prawa o żebractwie. To
ostatnie postrzegano jako kradzież, a kradzież uważano za najgorsze przestępstwo, jakiego
można się było dopuścić. Jeden z więźniów dostał rok więzienia za kradzież dwóch znacz-
ków wartych dwadzieścia øre. Innego skazali na dwanaście miesięcy w izolatce z
zatrzymaniem zapobiegawczym na pięć lat za wyniesienie trzech butelek piwa ze sklepu.
Kiedy usłyszał wyrok, tak się zdenerwował, że przestał pracować, mimo że strażnicy kopali
go i grozili mu chłostą. W końcu został zmuszony do poddania się. Kristian nie mógł być tak
uparty, to mogłoby się odbić na Evelyn.
Trzeci raz wsadzono go do piwnicy, kiedy dowiedział się, że Evelyn umieszczono w
domu zastępczym daleko od Jæren. U obcych ludzi! Nie wiedział, co to byli za ludzie.
Słyszał o dzieciach, które były molestowane i bite, traktowane jak zwierzęta i zmuszane do
ciężkiej pracy, na której nie zarabiały nawet øre. Myśl
o tym, przez co Evelyn musiała przechodzić, sprawiała najpierw, że gotował się w środku, a
potem dopadało go uczucie rozpaczy. Najpierw zabrano ją z domu i straciła matkę i ojczyma,
a teraz wyrwano ją od prawdziwego ojca i umieszczono w obcym domu, być może z
gromadą obcych dzieci, ze wściekłą matką zastępczą i zgryźliwy i niemiłym ojcem
zastępczym.
Kristian pracował bez opamiętania. Czuł smak krwi w ustach a wiele razy miał wrażenie,
że zaraz zemdleje. W takim stanie przetrwał całą jesień, co wprawiało strażników w
zdziwienie
i podejrzliwość. Rozmawiał jedynie z Ole Pederem, miłym strażnikiem, i Abramem,
włóczęgą z Grünerløkki.
Ostatni raz został wysłany do celi w piwnicy z powodu czystego pecha. Dwóch
włóczęgów biło się ze sobą na bagnach. Strażnicy stali dość daleko od nich, a walka
wyglądała, jakby miała się zakończyć krwawo. Ci, którzy pracowali w pobliżu, zatrzymali się
i obserwowali, ale żaden z nich nie miał ochoty się wtrącić i tym samym ryzykować
uwięzienia w piwnicznej celi. Nagle większy z walczących uderzył drugiego w brzuch, przez
co ten drugi nie mógł złapać oddechu. To był młody chłopiec, prawdopodobnie miał nie
więcej niż czternaście, piętnaście lat. Był bardzo szczupły i nie wyglądał na takiego, który
rozpoczynał bójki, a teraz wyglądał jakby był w poważnych tarapatach. Kristian rzucił łopatę
i pobiegł na ratunek. Podziękowaniem za uratowanie życia chłopcu były trzy doby w celi w
piwnicy.
Dzisiaj trafił tu z powodu złośliwości innych. Dwóch pijaków, Waldemar i Antonius,
nalało Kristianowi kroplę metanolu do porannej kawy. Jeden ze strażników poczuł zapach i
pomyślał, że Kristian sam to zrobił. Natychmiast został wysłany na dwadzieścia cztery
godziny do lodowato zimnej celi w piwnicy. Na szczęście nie zdążył wypić nawet kropli, bo
mógłby oślepnąć, a w najgorszym wypadku nawet umrzeć. Zamiast tego został skazany na
kolejny pobyt w celi.
Nie byłoby tak źle, gdyby był inny miesiąc, a nie akurat styczeń i do tego tak
przeszywająco zimny dzień jak dziś. Z tego co słyszał, rzadko kiedy bywało tu w Jæren tak
zimno, ale dzisiejsza temperatura musiała bić rekordy. Miał na sobie jedynie swój strój
robotniczy, było mu tak zimno, że cały się trząsł. Kristian chodził w kółko po celi. Czuł się
słabo i brakowało mu tchu, lecz ciągle był przemarznięty. Może zbliżał się już jego koniec,
ale w sumie było mu wszystko jedno. Nie miał pojęcia, czy da radę wytrzymać tu jeszcze
ponad dwa i pół roku.
Podszedł do drzwi, jeszcze jeden z więźniów zostanie ukarany w piwnicy. Miał nadzieję,
że nie będzie to Abram. Abrama lubił. Mężczyzna patrzył zawsze spode łba i był
nieprzyjemny. Krążyły plotki o jego szalonym życiu i wybrykach, ale tu w Jeddern ani razu
nie był za karę w piwnicy, a niedawno Kristian usłyszał, że Abram być może zostanie
wypuszczony na próbę na wolność.
Osobiście nie miał szansy na złagodzenie wyroku po pięciokrotnym pobycie w piwnicy.
Kiedy wyjdzie na wolność, Evelyn już o nim zapomni. Może nie uda mu się jej odzyskać, a
jej rodzice zastępczy będą ją chcieli zatrzymać? Jak udowodni, że to jego córka? Jego
dokumenty, na których Eleonore potwierdziła, że jest ojcem dziecka, zostały skradzione.
Sama Eleonore z mężem siedziała w więzieniu w Ameryce, a jej rodzice, wuj i ciotka
Kristiana, nie chcieli mieć z córką nic wspólnego po tym, jak złamała prawo.
Halfdan nigdzie nie miałby lepiej niż u Elise i Johana, więc dlaczego właściwie on chciał
wracać do domu? Wszyscy się dowiedzą, że był w obozie pracy przymusowej w Opstad za
złamanie prawa o włóczęgostwie. Jeśli mieszkańcy Sagene wcześniej nie podejrzewali jego i
rodzeństwa o cygańskie korzenie, to na pewno dowiedzą się tego, gdy wróci. Hilda wpadnie
w furię, Elise będzie zrozpaczona, a Peder zawstydzony. Nie tylko jego życie zostanie
zniszczone, ale innych też.
Kristian czasami tęsknił za morzem. Tak, wolałby teraz płynąć na pokładzie statku
towarowego na środku kanału La Manche, z minami i torpedami z każdej strony, niż być
zamknięty w tym obozie. Kiedy był na morzu, zwłaszcza kiedy znajdował się w nie-
bezpiecznych sytuacjach, czuł, że żyje. A tu chodziło tylko o to, żeby przeżyć dzień i zrobić,
co należało. To nie było życie.
Dlaczego nie został wezwany do wojska? Władze musiały dostać informację, że Kristian
znajduje się w kraju, a do tego słyszał, że w razie wojny lub niebezpieczeństwa jej wybuchu,
wszyscy młodzi mężczyźni są wcielani do wojska. I to nie od dwudziestego pierwszego roku
życia, ale od dziewiętnastego. On ma dwadzieścia. Dlaczego o niczym nie słyszał? Dlatego,
że dostał etykietkę Cygana? Nie chcą w armii włóczęgów?
Prawdopodobnie postrzegali Cyganów i innych włóczęgów jako nieodpowiednich do
obrony ojczyzny. Nie liczyli się. Nie byli wystarczająco dobrzy, żeby umieścić ich w
okopach. Byli pasożytami, którzy zamiast tego wysyłani są do ciężkiej, niewolniczej pracy.
Nagle Kristian się zatrzymał. Z celi obok wydobywał się dziwny dźwięk. Wstrzymał
oddech i nasłuchiwał. Jakiś mężczyzna śpiewał!
Może był szalony? Może te miesiące w zamknięciu wpłynęły na jego zdrowie i sprawiły,
że mężczyzna zwariował? Włóczędzy, wagabundy i trampy mieli w sobie potrzebę wolności,
której inni nie rozumieli. Byli jak nomadzi, którzy urodzili się z czymś, co zmuszało ich do
ciągłych wędrówek z miejsca na miejsce, i którzy nie byli w stanie mieszkać w jednym
miejscu.
Wytężył słuch i starał się usłyszeć, co mężczyzna śpiewa. Nagle rozpoznał zwrotkę z
psalmu Rozłóż swe szerokie skrzydła. To był ulubiony psalm Svanhild, który śpiewała
prawie codziennie, kiedy mieszkali w chacie na pastwisku w Traudalen w Nordfjord. W
końcu Kristian nauczył się tej pieśni na pamięć.
Stał nieruchomo i słuchał. Głos obcego był głęboki i piękny, a gdy Kristian stał
spokojnie, słyszał każde pojedyncze słowo. Ściany między celami nie mogły być grube.
Mężczyzna skończył jeden psalm i zaczął kolejny. Kristian o razu rozpoznał Tylko jeden
dzień. Zaczął śpiewać razem z mężczyzną resztę pierwszej zwrotki: Tylko jeden dzień, jeden
moment w czasie, który pociechę przyniesie. Wszystko przecież odpocznie w rękach mojego
Ojca, czy więc powinienem jako jego dziecko, się martwić?
Zrobiło się całkowicie cicho. Mężczyzna musiał usłyszeć, że Kristian śpiewał razem z
nim. Jeśli będą krzyczeć, może uda im się porozmawiać, ale wtedy ryzykują, że strażnik ich
usłyszy. Jak ma się z nim skontaktować?
Przeszła mu przez głowę pewna myśl. Rozejrzał się wokoło ale nie mógł znaleźć w celi
żadnego przedmiotu, którym mógłby postukać. Rezolutnie ściągnął jeden z chodaków i
zastukał w ścianę trzy razy długo i trzy razy krótko. Wiedział, że wśród stu siedemdziesięciu
więźniów w Jedderen było wielu ludzi morza, którzy pływali poza krajem. Wrócili do domu
po tym, j rozbił się ich statek i nie widzieli innego wyjścia, jak tylko wyruszyć w drogę z
nadzieją znalezienia pracy sezonowej w gospodarstwach. Kristian nauczył się alfabetu
Morse'a od Dzięcioła
i wiedział, że wielu młodych marynarzy również go umiało.
Nie trwało długo, nim usłyszał ten sam sygnał SOS.
Wypełniła go radość. To był marynarz! A do tego lubiący psalmy! Poczuł, że gardło mu
się ściska. Czyli jednak świat był nie tylko pełny niemiłych strażników, pijaków i brudnych,
obdartych włóczęgów. Zachęcony przesłał nowy sygnał: cztery krótkie, potem trzy krótkie i
jeden długi, znowu krótki i długi
i tak dalej, dopóki nie wysłał całego zdania:
- Jak się nazywasz?
- Erlend - odpowiedź nadeszła szybko. - A ty?
- Kristian, marynarz wzięty za Cygana.
Odpowiedź go nie zdziwiła.
- Palacz na statku, wzięty za włóczęgę.
Czyli nie tylko on został niesprawiedliwie zatrzymany.
Następne zdanie sprawiło, że Kristian wstrzymał oddech.
- Planujesz ucieczkę?
Trochę zwlekał nim odpowiedział.
- Jak?
- Bądź gotowy o północy.
Potem zrobiło się cicho.
Właśnie chciał powtórzyć pytanie, kiedy usłyszał głosy i dźwięk kluczy. Po chwili drzwi
w celi obok zaskrzypiały. Palacz zamilkł, ponieważ strażnik przyszedł z jedzeniem. Kristian
pospiesznie założył swój chodak i usiadł na pryczy. Para leciała mu z ust, w celi musiało być
bardzo zimno.
Ci, którzy mieli dodatkową karę, dostawali tylko wodę i suchy chleb. Ci dwaj strażnicy,
którzy mieli dzisiaj służbę, należeli do najgorszego gatunku. Kristian zobaczył to od razu,
kiedy drzwi się otworzyły i strumień światła padł mu prosto na twarz. Mężczyźni szybko
postawili kubek i talerz, dali mu kopniaka w piszczel i czym prędzej wyszli.
Nawet nie zauważył tego, że go zabolało, jedyne, o czym w tej chwili myślał, to słowa
więźnia obok: Bądź gotowy o północy.
Czuwanie nie wydawało mu się trudne, niełatwo było spać, kiedy było tak przeraźliwie
zimno. To, co go martwiło, to niebezpieczeństwo bycia schwytanym i ryzyko jeszcze
dłuższego pobytu w Jeddern. Ta myśl go nie opuszczała.
Jak ten marynarz sobie wyobrażał wydostanie się z piwnicy, potem z budynku, a później
ucieczkę przez plac między wszystkimi budynkami i przez płot z drutem kolczastym? Miał
pomocników w obozie?
Wydawało się, jakby czas stał w miejscu. Po zmuszeniu się do zjedzenia suchych
kawałków chleba, dalej kontynuował chodzenie po celi, aby nie zamarznąć na śmierć.
Obojętność zniknęła, przeżyć do północy to było jedyne, o czym teraz myślał.
Był tak spięty, że serce zaczęło mu walić na samą myśl o ucieczce. Kiedy strażnicy
przyszli po pusty talerz i kubek, poczekał, aż wyjdą z piwnicy i dalej dawał sygnały swojemu
sąsiadowi. Niestety, nie doczekał się odpowiedzi. Dlaczego? Czyżby marynarz bał się, że ich
usłyszą? A może strażnikom wydawało się, że słyszeli jakieś dźwięki?
Nie próbował więcej. Teraz postara się cierpliwie doczekać do północy i zobaczyć, co się
zdarzy.
Cienka struga światła dochodziła do niego ze szpary pod drzwiami, poza tym było
ciemno. Żadnego okna, żadnej lampy. Powinni mieć ciemno, żeby światło ich nie
rozpraszało, powiedział jeden ze strażników. Chciano ich zmusić do myślenia nad tym, co
zrobili źle, ale przecież nie zrobili nic złego.
Jak sprawić, żeby czas szybciej płynął i czy będzie wiedział, kiedy nastąpi północ?
Zaczął myśleć o tym, co go spotkało w zeszłym roku, od czasu, kiedy wszedł na pokład
statku „Mita”, aż do chwili, kiedy zszedł na ląd w Nowym Jorku i skończył jako pasażer
„Kristianiafjord”. Starał się przypomnieć sobie wszystkie słowa, jakie padły między Eleonore
a nim, rozmyślał, o czym rozmawiał z Evelyn w kajucie, w końcu zmusił się do
przeanalizowania tych dwóch dni w starym gospodarstwie, z miłą gospodynią i podłymi
parobkami. Może to oni donieśli na niego lensmanowi?
Rozmyślanie pomagało, czas upływał wtedy szybciej. Nie miał pojęcia, jaka jest teraz
pora dnia, czy się ściemniło, czy też jeszcze było jasno. Ta cienka struga światła była tu cały
czas, niezależnie, czy był dzień, czy noc.
Powoli zaczynał odczuwać zmęczenie, choć wcześniej był przekonany, że w takiej
temperaturze raczej trudno mu będzie zasnąć. Ziewał bez przerwy, ale zmuszał się, żeby nie
usiąść na pryczy. Jeśliby to zrobił, ryzykowałby, że zaśnie. Pilnował się, choć miał wrażenie,
że nigdy wcześniej tak bardzo tego nie pragnął. Słyszał, że ludzie, którzy umierają z
przemarznięcia, stają się najpierw śpiący, a potem usypiają i już nigdy się nie budzą.
Przez głowę przelatywały mu najdziwniejsze myśli. Próbował sobie przypomnieć, czy
któryś z więźniów wyróżniał się na tle innych. Mężczyzna, który śpiewał psalmy, musiał być
zdecydowanie inny. Prawdopodobnie chrześcijanin. Może taki, który po zejściu na ląd szedł
do kościoła i trzymał się z dala od pubów
i prostytutek.
To przypomniało mu o bosmanie na statku „Mita”. Pod poduszką miał ukrytą biblię, znał
na pamięć wiele wierszy i czytał wszystko, co mu wpadło w ręce. Szkoda, że Kristian stracił
z nim kontakt. Kiedy dopłynęli do Nowego Jorku, zaciągnął się na statek, który płynął do
Europy Nie wiadomo, czy w ogóle żył.
Kristian myślał też o Svanhild i o strasznym porodzie w chacie na pastwiskach w
Traudalen. Wróciły też wspomnienia o dramatycznej wędrówce z maleńkim Halfdanem na
rękach.
Biedny Halfdan, miał taki trudny start w życie, a kiedy w końcu wszystko zaczynało się
lepiej układać, ojciec go oszukał! Jeśli Kristian kiedykolwiek wyjdzie z tego obozu żywy,
zrobi wszystko, żeby naprawić wszystkie krzywdy, które wyrządził swojemu synowi.
Zatrzymał się i nasłuchiwał. Może uda mu się ustalić, jaka jest pora dnia, przysłuchując
się dźwiękom w obozie? Pomimo mrozu więźniowie znajdowali się na zewnątrz i kopali w
zamarzniętej ziemi, Kristian musi usłyszeć, kiedy wrócą do budynków.
Nie minęło dużo czasu, kiedy usłyszał głosy w oddali. Tak, wrócili już. Nikt nie
zachowywał się głośno, nikt nie krzyczał ani się nie śmiał, wszyscy byli zmęczeni i
zmarznięci.
Po chwili hałasy ucichły, a jedyne, co słyszał, to ryczenie krów z obory i wóz, który
zajechał na dziedziniec. Być może przyjechał kolejny więzień, pijany włóczęga lub
kataryniarz. Majętni ludzie uważali katarynkę za rozrywkę w złym guście i chcieli jej
zakazać. Władze traktowały takich ulicznych grajków jak żebraków i uważały, że wszyscy
kataryniarze unikają pracy. Były też opinie, że taka muzyka ogłupia. Kiedy Kristian usłyszał
o tym po raz pierwszy, był zszokowany. Dzieci i biedni ludzie nie mieli innej rozrywki i
bardzo lubili katarynkę.
Kristian usłyszał ostre głosy i trzaśnięcie drzwiami, potem zrobiło się cicho. Teraz już
było pewne, że nowoprzybyły został zaprowadzony do zarządcy. Ten zmierzy go zapewne
podejrzliwym spojrzeniem znad lorgnonu, a potem strażnicy zaprowadzą pojmanego przez
podwórze do jednego z budynków z wieloma okratowanymi oknami. Może ten nieszczęśnik
nawet się cieszył, że dostanie się pod dach w taki straszny mróz? W celach wcale nie było
ciepło, ale to i tak było lepsze niż spędzenie nocy na dworze.
Kristian znowu zaczął chodzić w kółko. Po przejściu dwudziestu kółek, ściągnął jeden z
chodaków i ostrożnie dał sygnał alfabetem Morse'a:
- Coś z tego będzie?
Ku wielkiej uciesze dostał sygnał z powrotem. Usłyszał wyraźnie tak, mimo że dźwięk
był słabszy niż ostatnio. Mężczyzna najwidoczniej bał się, że któryś ze strażników ich
usłyszy.
Kristian poczuł, że ma gorące policzki, serce waliło mu w piersi. Coś z tego będzie!
Marynarz coś zaplanował i chce go wziąć ze sobą! Może to ten mężczyzna, na którego
Kristian zwrócił uwagę, bo był czystszy i bardziej ułożony niż reszta? Nigdy ze sobą jednak
nie rozmawiali, bo pracowali w innych miejscach, Kilka razy kiwnęli do siebie, a dwa razy
Kristian zatrzymał się, żeby z nim porozmawiać i dowiedzieć się, kim jest i skąd pochodzi.
Niestety, za każdym razem strażnik podchodził i zaganiał ich do pracy.
Jeśli faktycznie mają uciec w nocy, to nie może mieć takiego zesztywniałego ciała jak
teraz. Kristian zaczął ruszać ramionami, zginał kolana, próbował dotknąć palców u stóp,
zginał się w prawo i w lewo, a na końcu zaczął truchtać w kółku, najpierw dziesięć razy w
jedną stronę, potem dziesięć w drugą, żeby nie zemdleć.
Niesamowite, jak myśl o ucieczce wpływała na jego ciało. Już nie marzł tak jak
wcześniej, w celi nie czuć było już mrozu. Zmęczenie zniknęło, a chęć życia powróciła.
Usiadł na pryczy, żeby złapać oddech. Myślał o czasie, który spędził tu w Jeddern, i o
tym, czego był świadkiem. Wątpił, żeby po takim traktowaniu ludzie stali się lepsi. Jeśli
ucieczka się uda
i dostanie się do domu w Kristianii, porozmawia o tym z panem Wang-Olafsenem. Wszyscy,
którzy tu byli nawet przez chwilę, mieli jedną wspólną rzecz - tłumioną nienawiść do tego
miejsca, do strażników i do zarządcy.
Kiedy pracowali na bagnach, mogli porozmawiać z innymi, ale tylko wtedy, gdy
strażnicy znajdowali się w pewnej odległości. Kristian czasami podsłuchiwał. Nie był taki jak
oni, nigdy nie był włóczęgą. Większość więźniów pochodziła ze wsi, byli biedakami, którzy
mieszkali na ulicy, bo nie mieli z czego żyć. Wielu z nich zostało już jako dzieci sprzedanych
ludziom, którzy brali ich, żeby zarobić. Gmina płaciła co miesiąc takiej rodzinie jakąś sumę i
dawała jedzenie. W ten sposób, teøretycznie, władze rozwiązywały problem biedy. Jeden z
włóczęgów stwierdził, że takich sprzedanych dzieci było w całym kraju ponad dwadzieścia
tysięcy.
Teraz Evelyn była jednym z takich dzieci. Ta myśl sprawiła, że zaczął się gotować ze
złości.
Zamiast tego zmusił się do myślenia o tym, co słyszał o chłopcu Wergelanda. Muzyczny
geniusz, którego Henryk Wergeland wziął do siebie w nadziei, że zrobi z niego wielkiego
muzyka. Zamiast tego chłopak uciekł i wędrował po kraju. Mówili, że był Cyganem. Z
gołymi stopami, cienko ubrany i bez czapki na głowie, ale ze skrzypcami pod pachą był
wędrowcem przez całe życie. Kiedy ludzie słyszeli, jak wygrywał na swoich skrzypcach
najpiękniejsze melodie, zaczynali płakać. Teraz już nie żył, ale prawie każdy włóczęga o nim
słyszał lub spotkał go osobiście.
Myśli płynęły dalej, rozmyślał o wędrowcach, o których słyszał: Tyttebœrtrynet,
Svenske-Karl, Johan Møkka, Dummingen
i Holbergs Skrekk. Włóczędzy poznawali podczas swoich wędrówek wielu ludzi, ale nie
udawali, że chcą się do kogoś bardziej zbliżyć. Kristian słyszał zarówno zabawne, jak i
przerażając czy smutne historie o wielu oryginalnych postaciach, z których większość miała
jedynie przezwiska. Tylko nieliczni chcieli po dawać swoje prawdziwe imię.
Nagle Kristian usłyszał słaby dźwięk. Zawiasy w drzwiach skrzypnęły, choć nie słyszał,
żeby przekręcano klucz. Siedział sztywno i nasłuchiwał. Czy to możliwe, że słyszy ostrożne
kroki na korytarzu?
Teraz usłyszał wyraźnie dźwięk z celi obok. Podniósł się, serce mu waliło. Ostrożnie
ściągnął chodaki i po omacku podszedł w skarpetach do drzwi.
Po krótkiej chwili usłyszał, jak ktoś powoli wkłada klucz d zamka i przekręca wolno. Za
sekundę drzwi się otworzyły.
9
W maleńkiej miejscowości Sauekroa na północ od Mandal, siedemnastoletnia Sofie
Garmo pospiesznie szła po nierównej ścieżce do szopy po drewno. Trzęsła się z zimna,
chodaki topiły się w śniegu, a cienkie rajstopy już zdążyły się zamoczyć.
W jej uszach brzmiał szloch małej Evelyn. Nie mogła zrozumieć, dlaczego Hansine i
Andreas wzięli do siebie małe dziecko, skoro sami byli już tak starzy, że nie dawali sobie
rady z codziennymi obowiązkami. Do tego dostali za dziewczynkę tak mało pieniędzy. Sama
dawno by już opuściła Sauekroa, gdyby nie to, że matka prosiła, by jeszcze jedną zimę
zaopiekowała się starymi.
Matka też była zdziwiona, kiedy usłyszała, że ci dwoje chcieli podejść do licytacji. Tak
nazywano sprzedaż dzieci, żeby zapewnić sobie stały dochód i darmową pomoc. Hansine i
Andreas liczyli na to, że dostaną starsze dziecko, które mogłoby pracować jako służąca.
Teraz musieli poczekać kilka lat, zanim będą mogli wykorzystać Evelyn do pomocy,
trzylatką trzeba się było opiekować a nie ją wykorzystywać. Hansine jednak potrzebowała jej
pomocy, żeby posprzątać na blacie w kuchni, kiedy już nie mogła sięgnąć kubków lub
naczyń, bo była mała i zgarbiona. Evelyn musiała trzymać jej włókna, kiedy przędła,
naciskać pedał w kołowrotku, nosić jedzenie do izby Andersa, gdy artretyzm dawał mu się
tak we znaki, że nie mógł wstać z łóżka.
Już trzy zimy Sofie mieszkała w Sauekroa. Nie lubiła ani tego miejsca, ani starych. Nie
wiedziała również, dlaczego matka miała u nich dług wdzięczności, tego nie dowiedziała się
nigdy. Po wiedziała jej jedynie, że Sofie musi im pomagać, żeby unikną sprowadzenia się tu
pragnących zemsty krewnych Hansine i Andreasa. Za co się mieli mścić, nie miała pojęcia.
Nie wiedziała nawet, kim byli.
Latem pomyślała, że odejdzie i spróbuje dostać się na służbę w Mandal. Nigdy nie
stroniła od ludzi, chciała korzystać z życia
i mieć gwar wokół siebie, uliczki dudniące kołami wozów, sklepy z kuszącymi towarami na
wystawie, rzekę z wieloma łódkami. Chciała widzieć ludzi spacerujących w letnim słońcu,
spotykać eleganckie damy w drodze do Kjøpmannsgaard, Hestetroa czy Andorsengaarden.
Życie w tym maleńkim i ubogim miejscu było nie do zniesienia. Gdyby nie maleńka
Evelyn, odeszłaby już na jesieni, nie zważając na gniew matki. Ale kiedy zjawiła się Evelyn,
wszystko się skomplikowało. Pomyśleć, że takie małe, bezbronne dziecko trafiło do dwojga
starych ludzi, którzy ledwo utrzymują się przy życiu. Jak opieka społeczna mogła na coś
takiego pozwolić?
Evelyn była Cyganką, tak powiedział mężczyzna z opieki. Nie ma matki, a ojciec jest
niebezpiecznym ciemnowłosym osiłkiem, który próbował zgwałcić gospodynię w Jæren,
ukradł jedzenie i wózek dziecięcy. Teraz siedzi w Jedderen, nowym obozie pracy
przymusowej.
Pracownik opieki społecznej przyrzekł, że jej ojciec już nigdy nie zobaczy swojej córki,
bo złamał zarówno prawo o włóczęgostwie, jak i żebractwie. Na dodatek ciągnął ze sobą po
kraju maleńką córkę, nie próbując zapewnić jej domu. Powiedział, że te dzieci należało
ratować od ich zepsutych rodziców. Ale jak przybycie do Sauekroa miał kogoś uratować?
Sofie dziwiła się, że dziecko Cyganów ma jasne loczki. Zawsze jej się wydawało, że
Cyganie są ciemni. Kiedy tu przybyła, dziewczynka miała na sobie bardzo ładne ubranka, a
nie brudne
łachmany, jakie zwykle mają dzieci włóczęgów. Była również dobrze wychowana, mimo że
była taka mała. Mówiła coś, co przypominało dziękuję za jedzenie lub proszę bardzo, ale w
dziwnym dialekcie. Z tego co Sofie zauważyła, mała była też przyzwyczajona, żeby ktoś
odmawiał z nią modlitwę. Kiedy położyła ją do łóżka w wyziębionym pokoju na poddaszu, w
którym sama spała, dziewczynka złożyła ręce i czekała, aż Sofie zacznie modlitwę. Od tego
dnia, co wieczór odmawiały modlitwę Teraz zamyka się moje oko, ale niewiele było słów,
które dziewczynka mogła wymówić prawidłowo.
Nie, nie może opuścić Sauekroa tak długo, jak będzie tu Evelyn! Kiedy pogoda zrobi się
ładniejsza, weźmie dzień wolny i pojedzie do domu. W tę i z powrotem, na nartach, zajmie
jej to cały dzień, ale musiała tam pojechać. Musiała opowiedzieć matce o Evelyn
i
wytłumaczyć jej, jakim głupim pomysłem było powierzenie dwóm szalonym starcom
odpowiedzialności za trzylatkę. Wtedy matka pewnie powie, że Sofie właśnie dlatego musi
zostać w Sauekroa, ale tym razem się nie podda. Postanowiła, że zagrozi ucieczką i nigdy nie
wróci do domu, jeśli matka jej nie posłucha. Jeśli coś pójdzie nie tak z maleńką Evelyn, to
będzie wina matki, Sofie ją ostrzegła.
Wzięła tak dużo kawałków drewna, ile udało jej się unieść i pospiesznie przeszła przez
podwórko. Księżyc oświetlał oszronione drzewa. Było bardzo zimno, śnieg skrzypiał, a z ust
leciała jej para.
Dagros i Litago ryczały w oborze, nadszedł czas dojenia.
Sofie tak strasznie zmarzła w nocy, że zastanawiała się, czy nie przenieść łóżka do obory.
Evelyn majaczyła przez sen, więc pozwoliła małej położyć się obok i ogrzać się jej ciepłem.
Dom był bardzo stary i zniszczony, wiatr huczał między ścianami aż pod sam dach. W
pokoju na strychu musiało być równie zimno jak na dworze.
Kiedy zbliżała się do drzwi wejściowych, usłyszała, że Evelyn ciągle płacze. Zastanowiła
się, czy Hansine znowu jej nie uderzyła. Zrobiła to wczoraj, kiedy Evelyn potknęła się o
wysoki próg i przewróciła się na Andreasa z talerzem w dłoni. Talerz rozbił się na tysiące
kawałków, a kromka chleba wpadła pod kredens. Hansine uderzyła Evelyn w policzek i
nakazała, by mała wczołgała się pod mebel i podniosła kromkę. Chleb był cały brudny i
zakurzony, i tylko to dziewczynka dostała do jedzenia tego dnia. Evelyn nie do końca jeszcze
wyzdrowiała, ciągle miała męczący kaszel, szczególnie w nocy.
Sofie otworzyła drzwi wejściowe i trzasnęła nimi. Jeśli Hansine zachowywała się tak, jak
zwykle, ona też nie będzie się przejmować. Zwaliła z hałasem do skrzyni kawałki drewna,
które odbiły się od dna i wylądowały na podłodze.
Hansine zatrzymała się w drodze do kuchenki, przesłała dziewczynie gniewne spojrzenie
i zirytowana uderzyła laską o podłogę.
- Co tak hałasujesz?
- Jestem równie zła, jak ty!
Hansine pogroziła jej laską.
- Zaraz dostaniesz, dziewczyno!
- Uważaj, bo odejdę. Jeśli jeszcze raz zobaczę, że bijesz Evelyn, to spakuję się i odejdę!
- Phi! Myślisz, że twoja matka ci na to pozwoli?
- Nie zapytam jej, nie dowie się o tym.
- Co za bezczelna dziewucha. Zaraz ja cię nauczę! - Podeszła, kulejąc z podniesioną laską
wymierzoną w Sofie.
Sofie udało się zrobić unik, kiedy stara chciała ją uderzyć i laska uderzyła w róg skrzyni
na drewno.
Evelyn zaczęła płakać, a Andreas przykuśtykał ze swojego pokoju, żeby zobaczyć, co
było powodem całego zdarzenia.
Hansine odwróciła się w jego stronę i powiedziała, że Sofie chce ich opuścić, ale zamiast
wybuchnąć złością, łzy zaczęły spływać po jej policzkach.
- O nie, o nie - zaczął lamentować Andreas. - Co z nami będzie? Kto będzie doił krowy i
kto będzie przynosił drewno?
Sofie przeszła obok nich i pospiesznie poszła na górę. Tam rzuciła się na łóżko i zaczęła
płakać ze złości. Nie tylko ze złości na Hansine, szczególnie zła była na siebie, bo nigdy nie
będzie w stanie od nich odejść.
Mała rączką wślizgnęła się pod koc i pogładziła Sofie po policzku.
10
Kristian gapił się w światło płynące z lampy. Dwóch mężczyzn stało przed nim i dawało
mu znaki, żeby był cicho. Jednym z mężczyzn był Ole Peder, jedyny strażnik, który
okazywał człowieczeństwo, drugi był obcy. Teraz zauważył, że to był ten mężczyzna, na
którego zwrócił uwagę już wcześniej, bo wyglądał porządniej niż inni więźniowie. To był
ten, z którym próbował nawiązać kontakt.
- Cześć, Kristian - szepnął mężczyzna i się uśmiechnął.
- Cześć, Erlend - odszepnął Kristian.
Strażnik, z drugiej strony wydawał się zdenerwowany i bardzo poważny.
- Musimy się spieszyć - szepnął, odwrócił się i zaczął iść bezszelestnie po schodach w
górę, trzymając w dłoni świeczkę. Kristian i Erlend próbowali za nim iść najciszej jak się
dało.
Piwnica dzieliła się tam, gdzie schody szły na pierwsze piętro. Strażnik otworzył jakieś
drzwi i dalej szli wzdłuż innego długiego korytarza. Na końcu strażnik otworzył wejście do
małego pomieszczenia. Po chwili skierował świeczkę w stronę okna. Było wysoko w ścianie
i nie miało krat. Przy ścianie stał pień.
Odwrócił się do nich i zgasił świeczkę.
- Dacie radę się wspiąć?
Oboje przytaknęli i szepnęli: -Tak.
Kristian czuł, jak serce mu szybko wali w piersiach. Pomimo
mrozu był spocony. Wszystko mogło pójść albo dobrze, albo doprowadzić do kolejnych
trzech lat w obozie. O tym ostatnim nie był nawet w stanie myśleć, tego by nie przeżył.
Ole Peder pierwszy zaczął się wdrapywać. Był bardzo zwinny, Kristian już wcześniej
zwrócił na to uwagę. Już po chwili strażnik był na zewnątrz. Erlend podążył za nim, równie
szybko.
Kristian podszedł do pnia, czekał, aż cień zniknie w otwartym oknie. Blask księżyca
odbijał się o śnieg i na dworze nie było całkowicie ciemno. Kristian zaczął się wspinać w
górę kamiennej ściany. Mur musiał mieć co najmniej 70 centymetrów, ale nie miałby z tym
żadnych problemów, gdyby nie bolały go plecy
i noga. Obawiał się, że zaraz ból się odezwie i ciało odmówi mu posłuszeństwa, już wcześniej
tego doświadczył.
Ulżyło mu, że tym razem wszystko poszło jednak dobrze, po chwili był już na zewnątrz.
Jeszcze na czworakach zamknął okno i czym prędzej stanął na nogi. Potem skradali się
wzdłuż ściany, skręcili za róg i w końcu dostali się na tył budynku.
Ole Peder zatrzymał się i dyszał.
- Nikogo nie widziałem i nic nie słyszałem. Wątpię, żeby ktoś nas mógł zobaczyć.
- Ja też nikogo nie widziałem - szepnął Erlend bez tchu.
Myślałem, że na zewnątrz zawsze jest strażnik.
- Z powodu mrozu od kilku dni tego zaniechali. Dlatego właśnie pomyślałem, że mamy
szansę. - Wyciągnął coś z kieszeni, w bladym świetle księżyca wydawało się Kristianowi, że
to były kombinerki lub coś podobnego.
- Spróbujemy przejść przez płot tutaj przed nami. Przejście przez bramę jest zbyt
ryzykowne. - Po czym przeskoczył przez płot.
Kristian niespokojnie podążył za nim wzrokiem. Teraz mieli jedną szansę na milion. Jeśli
któryś ze strażników by nie spał i wyjrzał przez okno, mógłby ich zobaczyć. Sam wiedział,
jak trudno było usnąć, kiedy mróz przeszywał ciało. Jedyne, czym się wtedy można było
zająć, to wyglądać przez okno.
Erlend podążył za strażnikiem. Kristian wstrzymał oddech. Podświadomie czekał, aż
drzwi się otworzą i że ten ostry dźwięk przełamie ciszę.
Teraz była jego kolej. Miał na sobie tylko chodaki i żadnej kurtki. Mróz szczypał w twarz
i przenikał przez cienkie ubrania. Kiedy był w połowie drogi na płocie, poczuł ból w nodze.
Zgubił chodaka, ale nie śmiał tracić czasu, żeby go odszukać w śniegu. Kulejąc, dotarł w
końcu do pozostałych.
Jeśli Ole Peder zauważył, co się zdarzyło, to nie było tego po nim widać, od razu zaczął
przecinać drut kolczasty. Po chwili wszyscy byli już za płotem, zaczęli biec tak szybko, jak to
było możliwe w wysokim śniegu i mimo złego wyposażenia.
Kristian czuł, że za chwilę straci odwagę. To prawda, że był już poza znienawidzonym
obozem, jak dotychczas ucieczka szła dobrze, ale jak długo będzie w stanie biec w tym
strasznym mrozie tylko w jednym bucie i mając na sobie cienkie ubrania? Czy strażnik miał
jakieś plany, czy też mieli uciekać na oślep, mając nadzieję, że znajdą jakąś szopę, stodołę,
lub inne miejsce?
Zacisnął zęby i pospieszył za innymi. Ból w nodze się nasilał, a stopa była bez czucia w
mokrej i cienkiej skarpetce. Nie będzie dobrze.
Pozostali musieli zauważyć, że zwolnił tempo. Ole Peder zatrzymał się.
- Źle się czujesz?
- To przez nogę, ale jakoś dam radę.
- Nie zostało nam już dużo. Za turnią, którą widzisz w oddali, jest dworzec kolejowy.
Pociąg jedzie do Egersund. Jeśli będziecie mieli szczęście, możecie złapać kolejny do
Flekkefjord. Znam zawiadowcę najbliższej stacji. Wie, że przyjdziecie.
- A co z tobą?
- Pojadę pociągiem w drugą stronę, do Stavanger. Tam mam znajomych, którzy mnie
ukryją do czasu, kiedy ci z obozu nie będą w stanie mnie dłużej szukać.
- Dlaczego to zrobiłeś? Byłeś wśród tych szczęściarzy, którzy mieli dość dobrze płatną
pracę.
- Jestem chory. Lekarz dał mi kilka miesięcy życia. Zanim mnie pogrzebią, napiszę o
wszystkim, co przeżyłem w Jeddern, i przyznam się do winy. Nie będę w stanie opuścić tego
padołu płaczu z wyrzutami sumienia. To jest próba mojego odpokutowania. Oboje byliście na
morzu, przeżyliście wojnę z bliska. Władze nagrodziły was zamknięciem w obozie pracy. Co
za hańba!
Odwrócił się i szedł dalej.
Kristian był zszokowany. Pomyśleć, że Ole Peder był śmiertelnie chory, przecież nie było
tego po nim widać! I że zdecydował się, żeby uratować Erlenda i jego z obozu, zanim umrze!
A do tego jeszcze spisze swoje wspomnienia z obozu i opisze sposób, w jaki był
prowadzony, tak żeby wysoko postawieni ludzie się o tym dowiedzieli!
Ból w nodze ciągle dawał się we znaki, ale już nie czuł zmarzniętej stopy. Spojrzenie
powędrowało w dal ku turni. Za nią była kolej, tak powiedział Ole Peder. Kiedy kopał na
bagnach, słyszał kiedyś w oddali turkot pociągu. Kilka razy zdarzyło mu się zobaczyć dym z
lokomotywy, gdy się unosił nad wzgórzem, ale nigdy nie pomyślał, że to może być ratunek.
Nie miał pieniędzy na bilet, ale może będą mogli pojechać za darmo?
Erlend, marynarz, szedł lekko. Chyba nie zmarzł bardzo, mimo że on też nie miał kurtki.
Może miał coś ciepłego pod cienkim ubraniem. Nie miał na sobie chodaków, tylko kozaki.
Kiedyś Kristian usłyszał, że nie wolno chodzić w kozakach w budynkach. Widocznie Ole
Peder wymyślił plan ucieczki, zanim go wsadzili do celi w piwnicy.
Szli obok siebie, ale Kristian z trudem dotrzymywał im kroku. Co jakiś czas słyszał, że
wymieniali ze sobą kilka słów.
Księżyc schował się za chmurę, ale i tak było jasno. Gdyby odkryto ucieczkę przed
rankiem, a strażnicy zostaliby wysłani na poszukiwania, trudniej by im było ich znaleźć w
pochmurną noc.
Strażnicy na pewno nie poszliby w kierunku stacji. Pewnie by pomyśleli, że uciekinierzy
chcieliby się ukryć w stodole w pierwszym lepszym gospodarstwie. Włóczędzy nie korzystali
ze środków komunikacji.
Jednocześnie kierownictwo obozu szybko odkryje, że Ole Peder zniknął. Czy zrozumieją
powiązanie? Czy zdawali sobie sprawę, że Ole Peder był krytyczny w stosunku do ich metod
karania? Jeśli nie, to nie uwierzą, że on im pomógł.
Może prędzej uwierzą, że to on z Erlendem zmusili strażnika.
Wiedział, że mieli na niego oko i bali się, że coś wymyśli. Od pierwszego dnia, kiedy
został siłą wciągnięty do wozu i przewieziony do Jeddern, wiedział, że postrzegali go jako
niebezpiecznego. Może to z powodu plotki, że rolnik nie chciał go dłużej trzymać jako
parobka. Jego praca na bagnach wzbudzała podziw, widział to na twarzach strażników.
Uśmiechnął się do siebie. Powinni zauważyć, że nie był wcale niebezpieczny.
W końcu dotarli na szczyt wzniesienia i poniżej zauważyli budynek stacji.
Kristian poczuł, że zaraz upadnie ze zmęczenia. Gdyby nie nadzieja na lepsze, nigdy by
tam nie dotarł. Nie rozumiał, jak Ole Pederowi udało się przezwyciężyć mróz i męczącą
ucieczkę, skoro był poważnie chory. Czy może tylko tak powiedział? Ale po co miałby
kłamać?
Kristian musiał się zmusić, by dotrzymać kroku pozostałym, kiedy szli w dół ścieżką w
kierunku stacji. Gdy byli już na dole, Ole Peder podszedł do okna i zapukał trzy razy. Po
chwili drzwi się otworzyły, a oni wślizgnęli się do środka, gdzie nie paliło się żadne światło.
Kristian zobaczył starego, zgarbionego mężczyznę z długą białą brodą i szlafmycą na głowie.
Szli za nim w ciemnościach po omacku, aż doszli do wąskich schodów prowadzących na
drugie piętro. Tam weszli do nie
wielkiego pokoju z małą lampką parafinową na stole i grubymi,
ciemnymi zasłonami na oknie. W jednym rogu stał piec, w palenisku świecił czerwony
płomień.
Kristian pokuśtykał do pieca i ściągnął mokrą skarpetkę. Stopa była purpurowa i
spuchnięta.
Kiedy starszy mężczyzna to zobaczył, podszedł do niego z okrzykiem przerażenia.
Schylił się i dokładnie przyjrzał się stopie. Kiedy jej dotknął, krew z niej odpłynęła, a stopa
stała się biała i zimna. Mężczyzna przyniósł parę suchych skarpet wełnianych i zaczął powoli
ocierać nimi nogę. Po chwili stopa znowu była czerwona, zaczęła swędzieć i bardzo boleć.
- Ciesz się, że nie zrobiła się błękitna - powiedział mężczyzna, podniósł się i podszedł do
Ole Pedera. - Wsiądą w poranny pociąg na południe, a ty poczekasz na ten odchodzący na
północ, zgadza się? - Wyciągnął coś z kieszeni i podał strażnikowi.
- Tu są trzy bilety. Możesz się ze mną rozliczyć następnym razem. Dwa są do Egersund. Jeśli
chcą jechać dalej do Flekkefjord, muszą kupić nowe bilety na stacji w Egersund.
Ole Peder podziękował i dodał: - Mam nadzieję, że nie będziesz miał żadnych
nieprzyjemności z tego powodu.
- Nie, co by to mogło być? Spałem całą noc jak kamień i żadna żywa dusza mnie nie
odwiedziła.
Ole Peder uśmiechnął się.
- Będę się za ciebie modlił.
Te kilka godzin, zanim poranny pociąg wtoczył się na stację, były bardzo nerwowe.
Żaden z nich nie śmiał usnąć, a za każdym razem, kiedy słyszeli najcichszy hałas, podrywali
się.
Mężczyzna poczęstował ich ciepłą zupą ugotowaną na kości. Smakowała niebiańsko.
Przyniósł również parę zniszczonych kozaków z szafy i podał Kristianowi do przymierzenia.
Były trochę ciasne, miały dziurę w jednej podeszwie, ale lepsze to niż nic.
Nie rozmawiali dużo, mimo że mogli mieć sobie wiele do powiedzenia. Kristian chciał
się dowiedzieć czegoś więcej o Erlendzie i Ole Pederze, ale zrozumiał, że nie był to najlepszy
moment. Wszyscy byli spięci i skupieni na czuwaniu, obawiali się, że ich ucieczka zostanie
odkryta i że strażnicy z Jeddern będą mogli ich namierzyć po śladach.
Kiedy usłyszeli turkot pociągu w oddali, wstrzymali oddech. Każdy z nich stał przy
oknie, gdzie pełnili wartę. Kristian poczuł, że bolą go oczy od ciągłego wpatrywania się w
ścieżkę na wzgórzu. Był pewien, że nikt za nimi nie przyszedł, w każdym razie do teraz.
Starszy mężczyzna zniknął i po chwili pojawił się ze stertą starych ubrań.
- To są rzeczy, które pasażerowie zapomnieli wziąć z pociągu - wytłumaczył, po czym
dał im po kurtce, szaliku, czapce i rękawiczkach.
Podziękowali mu serdecznie za pomoc i pożegnali się przyjacielsko z Ole Pederem.
Kristian długo trzymał jego dłoń.
- Chciałbym ci się jakoś za to odwdzięczyć. Czy jest jakaś możliwość, żeby się z tobą
skontaktować?
Ole Peder pokręcił przecząco głową, jego oczy były smutne.
- Czy mogę ci chociaż podać mój adres w Kristianii? Wtedy mógłbyś się ze mną
skontaktować, jak wszystko pójdzie dobrze.
- Chętnie.
Starszy mężczyzna pospiesznie podał Kristianowi małą kartkę i ołówek, które miał w
wewnętrznej kieszeni.
Kristian napisał swoje imię i nazwisko, podał adres Elise i pana Wang-Olafsena.
- Mam nadzieję, że lekarz się pomylił. Nie wyglądasz na chørego.
Ole Peder po raz kolejny się uśmiechnął, ale nic nie powiedział. Klepnął przyjacielsko
Kristiana po plecach i czekał, aż dojdą na peron i wsiądą do pociągu, który zatrzymał się
przed nim.
Zanim znaleźli swoje miejsca, konduktor już zagwizdał, a pociąg zaczął się toczyć po
szynach.
Na szczęście mieli cały przedział dla siebie. Nie było wielu podróżujących tego ranka.
Kristian wpatrywał się we wszystkie okna budynku stacji, ale nie widział Ole Pedera.
- Nie powinien do nas machać w przypadku, gdyby ktoś z Jeddern się pojawił -
powiedział spokojnie Erlend.
- Jak myślisz, co z nim zrobią, jeśli go znajdą?
- To zależy, co powie i czy mu uwierzą.
- Nie mogę pojąć, że zaryzykował. Przecież nas nie znał. Na pewno mnie nie znał.
- Mnie też nie, ale nam wierzył. W przeciwieństwie do zarządcy i innych. Zauważył, że
ani ty, ani ja nie byliśmy włóczęgami i oburzyło go, że taka niesprawiedliwość miała miejsce.
- Wydaje mi się, że był przeciwny całemu prawu o włóczęgostwie.
- Też mi się tak wydaje i się z nim zgadzam. Pod warunkiem, że taki włóczęga nie zrobił
nic złego, oprócz wędrowania po kraju. Jeśli dopuścił się kradzieży albo innego występku, to
co innego.
Kristian przytaknął.
- Nienawidziłem tego obozu!
Erlend się uśmiechnął.
- Ja też nie, mimo że nie byłem taki zdenerwowany jak ty.
- Zabrali moją córkę.
Erlend otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
- Miałeś córkę?
- Tak. Nie wiedziałeś o tym? Myślałem, że wszyscy się o tym dowiedzieli.
- Przyszedłem miesiąc później niż ty, a gadać nie za bardzo było jak.
Kristian uśmiechnął się.
- Nie, nie mieliśmy wielu okazji, żeby porozmawiać, można było jedynie porozmawiać
na bagnach. Ale nigdy nie pracowałeś ze mną w tym samym miejscu.
- Raz próbowałem się z tobą skontaktować, ale akurat wtedy przyszedł jeden ze
strażników.
Kristian kiwnął potakująco.
- Widziałem. Też chciałem nawiązać z tobą kontakt. Zgadywałem, że przytrafiło ci się to
samo, co mi. Nie byłeś taki jak inni, byłem pewien, że nie byłeś ani Cyganem ani włóczęgą.
- Słyszałem, że strażnicy nazywali cię Cyganem - Erlend powiedział to ostrożnie, jakby
się bał, że to może obrazić Kristiana.
- Tak, udało im się wygrzebać, że mój dziadek był wędrownym Cyganem, ale ja nigdy go
nie spotkałem.
- I dlatego, że twój dziadek był Cyganem, zamknęli cię w obozie w Jeddern? - spytał
Erlend z niedowierzaniem.
- Nie tylko dlatego. To długa historia, ale jeśli chcesz ją usłyszeć, chętnie ci ją opowiem.
Erlend kiwnął głową.
- Bardzo chętnie, potem mogę ci opowiedzieć moją.
Kristian zaczął od samego początku. Opowiadał o dorastaniu w Sagene, potem podróży
do Ameryki z Eleonore, czasie na morzu, a zakończył na tym wieczorze, kiedy on z Evelyn
zostali zabrani do Jeddern.
Erlend siedział cicho i słuchał.
- Niezła historia. Mimo młodego wieku, wiele przeżyłeś. Dwójka dzieci - dodał i pokiwał
głową zdziwiony. - Nie powiedzieli, gdzie wysłali twoje dziecko?
- Dowiedziałem się tylko, że oddano ją do rodziny zastępczej gdzieś na południu.
Erlend nic nie odpowiedział, wyglądał na rozgoryczonego.
- Teraz twoja kolej. Kiedy usłyszałem, jak śpiewasz, wywnioskowałem, że musisz
pochodzić z religijnego domu. Twój ojciec jest pastorem?
Erlend uśmiechnął się.
- Nie mój ojciec, tylko ja.
Erlend rozdziawił usta ze zdziwienia.
- Ty jesteś pastorem?
- Nie, przesadziłem. Studiowałem teologię, ale nie udało mi się skończyć. Ojciec tak się
wściekł, że wyrzucił mnie z
domu. Nie widziałem innej możliwości, więc wyruszyłem w
morze i zostałem palaczem na starym wraku, który pływał między Francją a Nowym
Jorkiem. Kiedy zbliżaliśmy się do wybrzeża francuskiego i dowiedzieliśmy się, jak tam jest
niebezpiecznie, na przemian śpiewaliśmy i przeklinaliśmy. Cały czas się baliśmy. Mieliśmy
świadomość, że wkoło roi się od min i że w każdy statek może trafić torpeda. Ale nagle
zauważyliśmy, że statek zwalnia. Podnieśliśmy się i patrzyliśmy w morze. Kapitan stał z
lornetką i parzył na jakiś punkt w oddali. Wstrzymałem oddech i pomyślałem, że to nasza
ostatnia godzina. Wtedy zauważyłem jakieś białoszare przedmioty, które płynęły z prądem.
Maszyna się zatrzymała i wypuściliśmy łodzie ratunkowe aa wodę. Po chwili zobaczyłem,
jak załoga łodzi ratunkowej wciąga coś ciężkiego na pokład i sam nie wierzyłem własnym
oczom. To był worek z mąką. Statek z tysiącem worków mąki został zestrzelony.
Kristian gorliwie skinął głową.
- Słyszeliśmy o tym.
- Chłopcy na pokładzie uważali, że kapitan głupio zrobił, że kazał zatrzymać statek wśród
min, żeby uratować mąkę, ale ja go rozumiałem. Nie można było płynąć dalej między
workami z jedzeniem, kiedy w kraju dzieci nie miały co jeść. Dalej wyławialiśmy worki, ale
nagle wynurzył się okręt podwodny.
Zamilkł.
Kristian zerknął na niego ukradkiem.
- Więc nakazano wam wsiąść na łodzie ratunkowe i wiosłować aż do brzegu, podczas gdy
statek został rozbity na strzępy?
Erlend przytaknął.
- Przeszedłem przez to samo. Z tego powodu nie mogłem dalej płynąć statkiem
„Kristianiafjord” po tym, jak ledwo dotarł cało do Stavanger.
- Takie rzeczy zrozumieją tylko ci, którzy pływali na statkach podczas wojny, z minami
w wodzie i wiszącym nad nimi niebezpieczeństwem.
Kristian uśmiechnął się.
- Jak dobrze spotkać kogoś, kto to rozumie.
- Wzajemnie.
Oboje zamilkli.
- Co zrobimy, kiedy dotrzemy do Egersund? Ty pewnie też nie masz pieniędzy?
Erlend pokręcił głową.
- Chciałem poprosić tego starego mężczyznę o pożyczkę, ale pomyślałem, że zrobił
wystarczająco dużo.
- Pomyślałem to samo. Mimo ryzyka ukrył nas, poczęstował jedzeniem, dał schronienie,
bilety na pociąg i ubrania. Za wiele jesteśmy mu wdzięczni.
- Nie mogliśmy prosić o więcej. Wydaje mi się, że wspomógł swojego przyjaciela, Ole
Pedera, kilkoma koronami.
Znowu zamilkli.
- Zastanawiam się, co robią włóczędzy, kiedy jest zima. Dalej wędrują?
- Pewnie tak, ale słyszałem, że wielu w okolicach Kristianii przybywa do miasta, kiedy
zaczyna być zimno. Mogą spać w Mangelsgården i w zamian ciąć drewno.
- Ale co z innymi?
- Chodzą od gospodarstwa do gospodarstwa, żebrzą o jedzenie i mogą nocować w
stodole. Wielu rolników jest miłych w stosunku do nich, dają im jedzenie i dach nad głową,
ale inni ich wypędzają. To zależy, na kogo trafisz i jakim włóczęgą jesteś. Najlepiej
wyglądać obdarto i mizernie, wtedy gospodynie czują współczucie. Niektórzy chętniej
pomogą brudnemu włóczędze niż wędrującemu rzemieślnikowi lub kataryniarzowi. Inni boją
się Rosjan, Żydów i Szwedów, a jeszcze inni Cyganów. Bywa różnie.
- Gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś?
- W Jeddern.
- Jako że nie mamy nawet jednego øre, jesteśmy uciekinierami i musimy trzymać się z
daleka od wszystkich siedzib lensmanów, to my również będziemy zmuszeni do żebrania.
- Istnieje takie niebezpieczeństwo. Niechętnie wróciłbym do Jeddern.
Kristian wzdrygnął się.
- Ja też.
W końcu dotarli do Egersund. Na peronie nie stał żaden pociąg, który jechałby dalej do
Flekkefjord w kierunku południowym. Nie mieli też pieniędzy na bilety.
Chwilę stali niepewnie i rozglądali się wokół.
W pewnym momencie Erlend chwycił go mocno za ramię
i odwrócił jego i siebie.
- Idź powoli i nie patrz do tyłu. - Powiedział cichym, ale mocnym głosem. - Lensman i
jego dwóch funkcjonariuszy.
Kristian westchnął.
- Widzieli nas?
- Nie wiem, ale jest niebezpieczeństwo, że to właśnie nas szukają.
11
Elise i Peder trzymali Sebastiana za ręce podczas pogrzebu. Pani Stangerud tonęła we
łzach, a jej mąż był tak blady, że Elise zrobiło się go szkoda.
Sebastian nadal był nieporuszony. Kiedy końcowa zwrotka w ostatnim psalmie ucichła na
zmrożonym cmentarzu, Sebastian zerknął na nią i się uśmiechnął.
- Teraz ty jesteś moją mamą, a Peder moim tatą. Prawda?
Skinęła głową i uśmiechnęła się kątem oka, zerkając na Sjura.
Stał, obejmując ramieniem Nini Kaldvig i pocierał jej plecy z powodu mrozu. Nie wyglądał,
jakby się przejmował Sebastianem. Nie był też jego ojcem. Może uważał go za kulę u nogi.
Maleńki Laurentius był jego, Elise miała nadzieję, że daje mu więcej opieki, ale nie była
tego pewna. Nini Kaldvig też się nim nie przejmowała, zauważyła to, kiedy jeszcze byli w
domu państwa Stangerud. Służąca weszła do salonu razem z małym i powiedziała, że
chłopiec pyta o tatę. Wtedy kochanka Sjura ze zirytowaną miną odpowiedziała, że służąca
powinna się nim zająć i że to skandal, że chce im zakłócić ten dzień. Sjur nic nie powiedział.
Kiedy zaczęli wychodzić z cmentarza do sań i automobili, Sebastian ciągle trzymał ją za
rękę.
- Wiesz, że Peder był na komisji i jedzie do Gardemoen w maju? - zapytał ochoczo.
- Tak, wiedziałam o tym już od dawna. Nie możesz się doczekać, żeby usłyszeć, jak mu
tam będzie? Pewnie dostanie przepustkę i będzie mógł przyjechać do domu i opowiedzieć o
życiu żołnierza.
- Dowiedział się, że musi dobrze jeździć na rowerze. Teraz trenuje mimo lodu i śniegu na
ulicach.
- To dobrze, że jest przyzwyczajony do ciężkiej pracy w gospodarstwie.
- No tak, ale to nie Evert. Wiesz, czy on umie jeździć na rowerze?
- Nigdy nie miał roweru, ale wydaje mi się, że ktoś by mógł mu pożyczyć. Ma kolegę w
szkole państwowej, który ma rower, kiedyś o tym mówił.
- Nie wydaje mi się, żeby Evert został żołnierzem. Szczególnie jeśli podczas wojny będzie
musiał strzelać do łudzi.
- Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że tego unikną.
Sjur i Nini Kaldvig pojawili się obok nich.
- A więc pani Thøresen? - zapytał Sjur zaskakująco miłym głosem. - Oczyszczono panią z
zarzutu kradzieży?
Poczuła, jak rośnie w niej gniew, ale na szczęście udało jej się opanować. Uśmiechnęła
się słodko do niego.
- Tak oczywiście. Najpierw właściciel mnie wiele razy przepraszał, a potem przysłał dużą
paczkę z jedzeniem. Tak się przejął.
Panna Kaldvig zerknęła na nią.
- Pani coś ukradła?
Peder zatrzymał się, zanim Elise zdążyła zareagować.
- Pytasz, czy moja siostra coś ukradła?
Silny i groźny stał przed elegancką kochanką Sjura i wpatrywał się w nią złowrogim
spojrzeniem.
Panna Kaldvig najwidoczniej się przestraszyła.
- Drogi panie, nie o to mi chodziło. Usłyszałam jedynie, że była podejrzana.
- Jeszcze raz powiesz coś złego pod adresem Elise, będziesz miała ze mną do czynienia. -
Peder podniósł zaciśniętą pięść.
Elise otoczyła go ramieniem.
- Peder, uspokój się, to jest pogrzeb.
Kobieta złapała mocno ramię Sjura.
- Chodź Sjur! Nie będę przebywała z takimi niewychowanymi ludźmi.
Przyspieszyli kroku, Nini Kaldvig szła niespokojnie. Elise widziała, jak wsiadają do
błyszczącego forda T. Skąd Sjur miał pieniądze, żeby sobie kupić taki pojazd? Po chwili
jechali już oszronionym wzgórzem.
Sebastian się zaśmiał.
- Świetnie to rozegrałeś, Peder!
Peder obserwował z zastanowieniem samochód.
- Jadą złą drogą.
Elise zmarszczyła czoło.
- Przecież powinni pojechać po Laurentiusa.
Zastanawiała się, co sobie pomyślą państwo Stangerud, kiedy
zobaczą, że mąż Signe pojechał do domu, nie wziąwszy udziału w stypie. Nie wiedziała, co
myślą o Sjurze, ale wątpiła, żeby go lubili. Szczególnie po tym, jak sprzedał willę i kupił
sobie nowy dom za pieniądze Signe. I nie wziął jej ze sobą...
- Nie powinieneś się tak zachowywać - mruknęła zamyślona Elise.
Peder prychnął.
- Dobrze wiesz, że chcieli tylko zrobić zamieszanie.
- To prawda, ale mimo wszystko to był pogrzeb Signe. By może państwu Stangerud
zrobiłoby się przykro.
- Nie - odpowiedział szybko Sebastian. - Nie lubią Sjura Mówią, że to jego wina, że
mama umarła. Usłyszałem to przez dziurkę od klucza.
- Sebastianie! Chyba nie podsłuchujesz pod drzwiami?
Uśmiechnął się zawstydzony i spojrzał w dół.
- Nie wyglądasz, jakbyś tęsknił za Sjurem - dodała i spojrzała na niego.
Sebastian potrząsnął głową.
- Nie jest moim ojcem. Mój ojciec nie był taki jak on. Był mądry, miły i pomagał
biednym. Wiedziałaś, że był oficerem w Armii Zbawienia, Elise? - Spojrzał na nią, z dumą w
oczach.
- Tak, wiedziałam o tym.
- Potem był szefem biura i znał wszystkich wpływowych mężczyzn w mieście.
- Naprawdę? - Zerknęła na Pedera i mrugnęła do niego. Wiedział, co chciała powiedzieć.
Niech w to wierzy. Potrzebuje jakiegoś wzoru.
Usiadła w saniach razem z panem Ringstadem, Marte i jedną z ciotek Signe, siostrą pani
Stangerud, i przykryła się skórą niedźwiedzia. Kiedy wszyscy jechali długą wiejską drogą
ciągnięci przez piękne konie, a wokół rozbrzmiewał dźwięk dzwonków uprzęży, wyglądało
to prawie nieziemsko. Drzewa uginały się od szronu, a kiedy padało na nie słońce, błyszczały
jak drogocenne kamienie. W oddali stały świerki skurczone pod ciężarem śniegu, a niebo
było błękitne i bezchmurne. To jeden z najpiękniejszych widoków, jaki kiedykolwiek
widziała.
Ciotka była rozmowna i rozwodziła się nad tym, jakie piękne kazanie wygłosił pastor.
Tak pięknie mówił o Signe, przecież była jedynaczką, słodką i zabawną, tryskająca energią i
ciesząca się z życia. Dla matki i ojca to był wielki smutek, że pierwsze małżeństwo Signe się
rozpadło, ale dobrze, że znalazła pewnego, zamożnego i miłego wdowca, którym był Sjur
Bergeseth. Nieprawdopodobne, że stracił swoją młodą żonę tak szybko i niespodziewanie.
Elise słyszała tylko połowę, bo przypatrywała się pięknej okolicy, ale teraz nastawiła
uszy i zerknęła powątpiewająco na ciotkę. Czy właśnie taką historię usłyszała o Signe?
Zerknęła ukradkiem na pana Ringstada. Wyglądało, jakby chciał coś powiedzieć, ale
zmienił zdanie.
Sebastian zauważył sarnę w oddali i chciał ją pokazać Marte i Pederowi. Wyglądało na
to, że nikt z trójki nie słuchał monologu ciotki.
- Mieszka pani daleko stąd, pani Hitterdal? - zapytał pan Ringstad.
- Tak, dziesięć mil.
- Chyba nie za często spotyka się pani ze swoja siostrą, prawda?
- Staramy spotykać się na święta Bożego Narodzenia co trzy lata, ale nie zawsze nam się
udaje.
- Rozumiem. Czy piszą panie do siebie listy, skoro są panie sobie tak bliskie?
Pani Hitterdal pokręciła głową.
- Jest między nami dziewięć lat różnicy. Wyjechałam z domu, kiedy Luise miała tylko
siedem lat. Jeszcze mamy dwie siostry pośrodku, zawsze byłam najbliżej tej prawie
najstarszej.
Pan Ringstad przytaknął.
- W takim razie rozumiem, że między najmłodszą i najstarszą siostrą był najmniejszy
kontakt. Tak jest w większości rodzin.
Uśmiechnęła się i najwidoczniej nie zrozumiała, do czego zmierzał.
Tylko dwie godziny dzieliły ich od popołudniowego pociągu do Kristianii. Kiedy weszli
do domu do państwa Stangerud, gdzie wszystkie stoły nakryto dla gości, Elise zadbała o to,
by usiąść ze swoimi najbliższymi. Nie była w stanie słuchać więcej kłamliwych historii o
Signe i jej życiu. Nie miała z rodziną Stangerud nic wspólnego i nie zamierzała tego zmieniać
w przyszłości. Przyjechała tu dla dobra Sebastiana i tego nie żałowała. To z nimi chłopiec
chciał przebywać, nie z dziadkami ani ojczymem, a tym bardziej z innymi krewnymi.
Najbardziej nie mógł się doczekać podróży automobilem z powrotem do Ringstad.
Może dzieci takie są, pomyślała. Muszą mieć czas, żeby stra
wić to, co jest im trudno pojąć. Sebastian został bez matki, ale czuł więcej strachu niż miłości
w stosunku do niej. Być może w ogóle nie darzył ją żadnymi ciepłymi uczuciami.
Spojrzała na Pedera, który siedział naprzeciwko niej przy okrągłym stole. - Boisz się
jechać do Gardemoen?
Pokręcił głową, uśmiechając się.
- Nie z powodu służby, ale dlatego, że muszę zostawić Marte, dziadka i Sebastiana.
Przesunęła się do pana Ringstada.
- Myślisz, że zachowamy swoją neutralność?
- Nie wiem. Szczególnie gdy Niemcy krytykują nas za to, że kupujemy węgiel od Anglii,
a Brytyjczycy, że wysyłamy śledzie do Niemiec. Wygląda na to, że zostaniemy w to
wplątani, czy tego chcemy, czy nie. Jasno widać, że władze uważają, iż handel z Anglią jest
ważniejszy niż handel z Niemcami. Nie możemy też zapominać, że królowa Maud jest
Angielką. Król Haakon wyraźnie pokazuje, że w głębi serca nie jest neutralny.
Johan skinął głową.
- Wydaje mi się, że trzymanie się na uboczu będzie dla Norwegii trudne. W pewien
sposób już opowiadamy się po jednej stronie.
Elise poczuła się źle. Pytała, żeby dostać odpowiedź, ale teraz wolałaby jej nie usłyszeć.
Spojrzała na Pedera.
- Przyjedziesz do nas w odwiedziny, zanim pojedziesz do Gardemoen?
- Pewnie.
Sebastian odwrócił się do niej.
- Nie bój się Elise. Niemcy nie będą mieli odwagi nas zaatakować, bo jesteśmy
najlepszymi przyjaciółmi z cesarzem Wilhelmem.
Uśmiechnęła się i pogładziła go po policzku.
- Cesarz nie ma już nic do powiedzenia - zaprotestował Peder. - Niemcy go nie lubią.
Pan Ringstad mrugnął do niego.
- Wątpię, żeby nas jednak zaatakowali, Pederze.
Peder zrozumiał.
- Racja, szczególnie kiedy ktoś taki jak ja idzie na służbę - odpowiedział i pokazał
muskuły na ramionach.
Sebastian się zaśmiał.
- Nie, wtedy wskoczą z powrotem na statki i wrócą pospiesznie do domu do Niemiec.
Elise zmusiła się, żeby pomyśleć o czymś innym.
- Mam nadzieję, że państwo Stangerud nie poczuli się urażeni, że Sjur i panna Kaldvik
pojechali do domu.
- Na pewno są przyzwyczajeni do takiego zachowania - odparł sucho pan Ringstad. -
Poza tym za bardzo byli zainteresowani sobą, żeby zajmować się Laurentiusem.
Peder spojrzał na nich.
- Obawiam się, że mogą mieć problemy. Sjur jechał zdecydowanie za szybko, a
przecież jest ślisko.
Pan Ringstad przytaknął.
- W Norweskim Klubie Automobilowym dyskutują o zaletach codziennej jazdy
automobilem. Ich liczba znacznie wzrosła przez ostatnie kilka lat.
- Tak - powiedział Johan. - Mówi się, że wkrótce będzie ich już tysiąc w Kristianii.
- Właściciel fabryki Mustad uważa, że jeśli ludzie będą kiedyś opisywać nasze czasy, to
będą je mogli skwitować słowami: akcje, szampan i automobile - kontynuował pan Ringstad.
- Ostrzega zdecydowanie przed niedojrzałą, pełną temperamentu jazdą, która spowodowana
jest akcjami i szampanem. Podaje króla za przykład do naśladowania. Pewnego razu jechał za
automobilem króla na drodze w Drammen i sam król siedział za kierownicą. Zanim pan
Mustad odkrył, kim jest prowadzący, pomyślał, że to wyjątkowo praworządny kierowca,
nigdy nie przekraczał dozwolonych 24 km na godzinę.
Elise zdziwiła się.
- Akcje, szampan i samochody? - powtórzyła. - Kiedy ludzie nie mają co jeść, tysiące
żołnierzy ginie na polu bitwy, a norwescy marynarze codziennie toną?
Pan Ringstad przytaknął z powagą.
- Rozumiem, co masz na myśli, żyjemy w chorym świecie.
- Skierował wzrok na Johana. - Nie macie jeszcze wieści o Kristianie?
- Nie. Wuj Kristian próbował się dowiedzieć, na jaki statek się zaciągnął, ale Dom
Marynarza w Nowym Jorku tego nie wie. Próbowali się skontaktować z telegrafistą, który
był blisko z Kristianem, ale on też dostał się na inny statek. Nie wiedzieli na jaki.
- Wuj Kristian napisał też do konsulatu w Nowym Jorku
- wtrąciła Elise - ale dostał odpowiedź, że codziennie tonie jakiś statek i setki krewnych
proszą o jakieś informacje. Wydaje im się jednak, że towarzystwo żeglugowe informuje
krewnych, kiedy statek utonął. Muszą mieć przecież listę z członkami załogi.
- Ale towarzystw żeglugowych jest tak dużo w kraju, że ciężko mieć ogląd - dorzucił
Johan. - Przez te szalone spekulacje giełdowe jeden statek może mieć trzech różnych
właścicieli w ciągu jednego dnia! Nie wiemy też, na jaki Kristian się zaciągnął.
Pan Ringstad westchnął.
- Kiedy biedni w Kristianii są głodni i marzną, inni siedzą i zacierają ręce na zysk z akcji,
których wartość niebotycznie wzrasta.
- Brakuje i jedzenia, i węgla.
- Wziąłem dla was tyle, ile tylko będziecie mogli udźwignąć
- wtrącił Peder. - Teraz nie będziecie głodni. - Uśmiechnął się od ucha do ucha. -
Znaleźliśmy dwa stare plecaki na strychu. Teraz są wypełnione po brzegi suszonym mięsem,
mąką, masłem i serem.
Elise poczuła, jak napływają jej łzy do oczu, i uśmiechnęła się z wdzięcznością do pana
Ringstada.
- Nie wiem, jak mamy ci dziękować.
Uśmiechnął się.
- Możecie mi pożyczyć swoje dzieci, Elise. Jeśli Hugo ma ochotę skończyć szkołę
ludową u nas, jest mile widziany w każdej chwili. Sebastian będzie wniebowzięty.
Sebastian nie słuchał rozmowy starszych, dopóki nie usłyszał swojego imienia.
- Dlaczego mam być wniebowzięty?
- Gdyby Hugo do nas przyjechał.
Sebastian otworzył szeroko oczy ze zdziwienia i wpatrywał się w Elise z nadzieją.
- Przyjedzie? To prawda?
Elise się zaśmiała.
- Jeszcze go nie pytałam.
- Wtedy nie będzie już głodny i do tego może tu chodzić do szkoły. Co wieczór Peder
czyta nam na głos, a kiedy pójdzie na wojnę, Marte obiecała, że to przejmie.
- Jensine będzie smutno.
Sebastian odwrócił się w stronę pana Ringstada.
- Ale przecież ona też może przyjechać, prawda dziadku? Marte, jej mama i Olaug
poradzą sobie z trójką, nie sądzisz?
Pan Ringstad zaśmiał się.
- Co do tego nie ma wątpliwości, ale to zależy, czy Elise odda nam dwójkę swoich dzieci.
- Odwrócił się do niej. - Może powinniśmy na to spojrzeć jak na ewakuację wojenną? Mogą
zostać u nas do czasu, aż w Kristianii znowu będzie można bez kłopotu dostać jedzenie.
Elise spojrzała na Johana.
Skinął głową z uśmiechem.
- Jeśli pan Ringstad naprawdę tak uważa, to myślę, że powinniśmy patrzeć na dobro
dzieci, a nie na nasze.
- Masz jeszcze Elvirę, Halfdana i Sigurda. Poza tym mam wrażenie, że Dagny i Aslaug
częściej przebywają u nas niż w mieszkaniu zarządcy fabryki. Powinniśmy się cieszyć, że
Hugo i Jensine mają szansę mieszkać na wsi, mieć świeże powietrze i zdrowe otoczenie, i że
będą mogli się najadać do syta codziennie.
Elise pochyliła się do niego.
- Masz rację. Jak zawsze. Ale ciężko mi będzie ich odesłać.
Kiedy godzinę później siedzieli w pociągu do Kristianii, Johan otoczył Elise ramieniem.
12
Kristian usiadł na stołku kuchennym, który podała mu gospodyni. Był zmęczony i bolała
go noga. Kobieta stała z rękoma na biodrach i mierzyła go od stóp do głów.
- Nie wyglądacie jaki inni z tego typu.
Erlend, który nie był tak zmęczony, jak Kristian, odpowiedział za nich.
- Nie jesteśmy Cyganami, włóczęgami ani żebrakami. Jesteśmy marynarzami, którzy
przeżyli zatonięcie statku. Nie mamy pieniędzy ani pracy, a próbujemy wrócić do domu. Ja
jestem z Grimstad, a mój kolega, Kristian, jest z Kristianii.
Gospodyni spojrzała z powątpiewaniem.
- W jaki sposób tu dotarliście?
Dziwne, że o to zapytała, pomyślał Kristian i zrobił się nerwowy. W innych miejscach,
gdzie byli, dostawali jedzenie, spali w stodole i po prostu odchodzili następnego ranka.
Ludzie nie byli zainteresowani, skąd przybywają ani dokąd zmierzają. Zwykle chcieli się ich
jak najszybciej pozbyć.
- Mieliśmy wystarczająco pieniędzy, żeby przyjechać pociągiem ze Stavanger do
Egersund - skłamał Erlend bez mrugnięcia. On, który miał zostać pastørem, pomyślał
Kristian i powstrzymał śmiech. - Stamtąd szliśmy na piechotę, spaliśmy w stodołach i
dostawaliśmy jedzenie od miłych ludzi. Jeśli macie jakąś pracę dla nas, chętnie zarobimy
kilka koron. Gdybyśmy mieli pie-
niądze, żeby zatelefonować, zadzwonilibyśmy do naszych rodzin i opowiedzieli, gdzie
jesteśmy.
Kobieta prychnęła.
- Telefon? W takim razie musicie iść do pastora albo do lensmana. Pieniędzy nie mamy.
Już samo dzielenie się tą małą ilością jedzenia jest wystarczająco trudne, ale jesteśmy
prawdziwymi chrześcijanami i nie wyrzucamy biedaków na mróz bez jedzenia. - Potem
otworzyła drzwiczki od szafki i wyciągnęła miskę z zsiadłym mlekiem. - Proszę, zjedzcie
szybko i idźcie do stodoły, zanim stary przyjdzie. Słyszał o dwóch niebezpiecznych
uciekinierach z Jeddern i powiedział, że nie chce przyjmować więcej Cyganów.
Kristian i Erlend szybko zjedli zsiadłe mleko, podziękowali za jedzenie i poszli do
stodoły. Na zewnątrz było ciemno, musieli po omacku szukać drzwi. Po tym, jak weszli,
Kristian położył się w sianie, plecy i noga bolały go coraz bardziej, nareszcie miał chwilę,
żeby odpocząć.
Zauważył, że Erlend ciągle stoi.
- A ty się nie kładziesz?
- Zastanawiam się, czy możemy tu zostać.
- Z powodu uciekinierów z Jeddern?
- Tak. Jeśli rolnik wie, że niebezpieczni uciekinierzy byli marynarzami, stanie się
podejrzliwy, kiedy gospodyni mu o nas opowie.
- Ale powiedziałeś, że przyjechaliśmy ze Stavanger do Egersund.
- Słyszałeś kiedyś o włóczędze, który nie kłamie?
- Ale przecież powiedziała, żebyśmy jak najszybciej zjedli i poszli do stodoły, to chyba
nie ma zamiaru o nas opowiadać?
- Nie byłbym taki pewny. Niewiele się dzieje tu na wsi, a ona wydawała się wścibska. Nie
byliśmy tacy jak inni z tego typu, powiedziała. To znaczy, że nie wyglądamy jak inni
włóczędzy.
Kristian podniósł się z trudem.
- Wiem, co masz na myśli. Nie możemy ryzykować.
- Miałem nadzieję, że te pogłoski nie dotrą tak daleko. Nic podejrzewałem też, że dwójka
uciekinierów przyciągnie taką uwagę albo że nadal będą nas szukać. Prawdopodobnie to
robią, skoro mąż tej kobiety mówił o nas.
- Co robimy? Do następnego gospodarstwa jest pewnie daleko.
- Jak z twoją nogą? - zapytał Erlend z troską w głosie.
- Nie gorzej niż zwykle.
- Powinieneś był iść do lekarza, ale wtedy mogliby nas odesłać z powrotem do Jeddern.
- Poza tym nie mamy pieniędzy - dodał Kristian, wzdychając z rezygnacją.
Kiedy zbliżali się do drzwi stodoły, usłyszeli głosy na podwórzu. Ktoś się zbliżał.
- To byli marynarze - usłyszeli wyraźnie głos kobiety. - Nic mieli ani 0re, a przyjechali
pociągiem ze Stavanger.
- Kłamcy i łotry - zagrzmiał męski głos. - Oczywiście, że cię oszukali!
Erlend chwycił Kristiana za ramię, odwrócił się na pięcie i odciągnął go z powrotem w
głąb. Tam wspięli się na górę, jak najdalej od drzwi i zakopali się w sianie, tworząc nad sobą
duże kopy.
Kristian usłyszał, jak drzwi od stodoły się otwierają. Mężczyzna z żoną weszli do środka.
- Uważaj na płomień, kiedy wchodzisz do stodoły - krzyknęła kobieta. - Nie możemy
dopuścić do pożaru!
Mężczyzna mruknął. Po chwili usłyszeli dźwięk, jakby ktoś wdrapywał się na siano.
- Nie ma ich!
- Powiedziałam, że mogą tu przyjść, ale widziałam, że się wahali. Wydaje mi się, że się
przestraszyli, kiedy im powiedziałam, że nie będziesz przyjmował więcej Cyganów.
- Nie powinnaś była tego mówić. Gdyby się okazało, że to ci dwaj z Jeddern,
dostalibyśmy nagrodę.
Kobieta nic nie powiedziała. Kristian zastanawiał się, czy chciała im pomóc mówiąc, że
się wahali, kiedy zaoferowała im nocleg w stodole.
Mężczyzna podszedł bardzo blisko, ale potem się wycofał.
- Jadę do lensmana. - Usłyszał Kristian. - Nie mogli odejść daleko.
Po chwili zamknęli drzwi.
Kristian i Erlend wyczołgali się z siana, strzepnęli ubrania i po cichu podeszli do drzwi.
Potem uchylili je, zerknęli na podwórze i zauważyli dwie ciemne postaci idące w stronę
domu.
- Jeśli lensman dowie się, że byliśmy w gospodarstwie, na pewno najpierw przyjdą tutaj,
żeby przeczesać stodołę.
- Gospodarz wejdzie na pewno do domu i założy kurtkę, zanim pojedzie.
W półmroku zauważył sanki wędkarskie, które powieszone były na ścianie stodoły.
Gospodarstwo, do którego dotarli leżało wysoko. Do następnego musiało być bardzo daleko.
Kristian zdecydowanie podszedł do sanek, ściągnął ze ściany, złapał sznurek i pociągnął
je za sobą w stronę pagórka, który prowadził w dół wzdłuż pól i do bramy.
Erlend pospiesznie poszedł za nim. Kristian oczekiwał upomnienia, po raz pierwszy
wzięli coś od innych, ale Erlend nie powiedział ani słowa. Szybko usiedli na sankach,
popchnęli je rękoma i pojechali w dół zbocza.
13
Hilda wzięła małego Gabriela za rękę i śpiewając cicho, zaczęła schodzić w dół wzgórza.
Ustaliła z Torkildem, że chłopiec może przychodzić i bawić się z Aslaug. Między nimi był
tylko rok różnicy i świetnie się razem czuli. Mały Gabriel nie był taki hałaśliwy i niespokojny
jak większość chłopców w jego wieku, a Aslaug była przyzwyczajona do Halfdana i Hugo i
była w stanie znieść więcej niż inne małe dziewczynki. Oczywiście mały Gabriel chodził już
do szkoły, a Aslaug miała zacząć dopiero na jesieni, ale Hilda i tak widziała, że dzieci się
lubią.
Przestała nucić i owinęła się szczelniej płaszczem. Faktycznie było zimno! Była sobota,
szybciej skończyła dziś pracę. Kiedy szła do domu przez Biermannsgården, starała się iść tak
szybko, żeby utrzymać ciepło, ale teraz wydawało jej się, że temperatura znacznie spadła. Do
tego nadszedł powiew wiatru z północy,
który spowodował, że mgła nad rzeką się rozszerzyła. Żałowała, że nie została w domu.
- Zimno ci, Gabrielu?
Pokręcił głową i zaczął skakać po dwa skoki na każdą nogę.
- Czy Aslaug wie, że przyjdę?
- Tak, Torkild powiedział, że się nie może doczekać.
- Mogę tam zostać aż do czasu, kiedy będę musiał iść spać?
- Oczywiście. Przyjdę po ciebie o siódmej.
Mieszkał u niej cały tydzień, ponieważ Ole Gabriel i panna Johannessen byli w górskim
hotelu Dr. Holma w Geilo. Znajomi Ole Gabriela polecili mu to miejsce, bo w ostatnim roku
nie czuł się najlepiej. Hotel otworzył doktor Holm siedem lat temu, by polepszyć zdrowie
mieszczaństwu. Warto dodać, że chodził o łudzi, którzy mieli pieniądze, żeby zapłacić za
ekskluzywny pobyt w górach.
Hilda nie mogła pojąć, skąd Ole Gabriel nagle miał pieniądze na laką ekstrawagancję,
zwłaszcza że kilka lat wcześniej był bez grosza i musiał sprzedać automobil i willę na
szczycie wzgórza Aker. Powiedział, że zarobił duże pieniądze na spekulacjach giełdowych,
ale czy da się zarobić tak duże pieniądze w tak krótkim czasie?
- Jak myślesz, dostanę coś do spałaszowania?
- Nie mówi się do spałaszowania, tylko do jedzenia, Gabrielu. Poza tym nie mówi się jak
myślesz, tylko jak myślisz. Ojcu i pannie Johannessen nie spodoba się, że mówisz tak, jak
dzieci z Maridalsveien.
- Hugo tak mówi. I Jensine. I Dagny, i Elvira, i Halfdan, i wszyscy, których znam.
Dlaczego nie mogę mówić jak oni?
- Ponieważ chodzisz do innej szkoły i mieszkasz w innej dzielnicy.
- Najchętniej bym mieszkał z tobą. Jesteś o wiele milsza od panny Johannessen.
Hilda się uśmiechnęła i ścisnęła jego dłoń.
- Uda nam się to, Gabrielu. Mimo że przegrałam pierwszą rundę, nie poddam się. - To
ostatnie zdanie wymamrotała tak cicho, że Gabriel nie usłyszał.
Nagle zauważyła Elise, która wychodziła ze sklepu Magdy.
- Elise? - krzyknęła głośno i przyspieszyła.
- Hilda i Gabriel? Idziecie do nas?
- Nie tym razem. Idziemy do Aslaug. Jak było na pogrzebie Signe? Bardzo źle?
- Cieszyłam się, kiedy wróciła do domu. Jedynym jasnym punktem było to, że spotkałam
pana Ringstada, Pedera, Marte i Sebastiana.
- Jak to przyjął Sebastian?
- Zadziwiająco spokojnie. Nie wyglądał, jakby cierpiał.
- To jeszcze do niego nie doszło. Jest tylko dzieckiem.
- Sjur też był, ze swoją przyjaciółką.
- Co? - Hilda nie mogła uwierzyć własnym uszom. - Przyszedł z kochanką na pogrzeb
swojej żony?
- Tak, a do tego był na tyle bezczelny, że przedstawiał ją jako opiekunkę Laurentiusa, ale
potem doszło do niego, że się wygłupił - nie wyglądała wcale na opiekunkę, tylko na
modnisię z Paryża - i później przedstawiał ją jako najlepszą przyjaciółkę Signe.
Hilda wywróciła oczami.
- Musi być szalony! Czy Karoline i państwo Carlsen też byli?
- Tak, i Sigvart Samson. Karoline jak zwykle była impertynencka i niemiła. Skrytykowała
mnie, że nie dałam Signe nic lepszego do jedzenia, tylko ciepłą owsiankę tego dnia, kiedy się
niespodziewanie u nas pojawiła, przemarznięta i mizerna. Potem powiedziała, że zagroziłam
sprawą w sądzie z błahego powodu i dlatego Sjur spanikował i sprzedał dom.
- To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam.
- Johan się wściekł, odwróciliśmy się plecami i odeszliśmy.
- Brawo. Porozmawiamy o tym później, Elise. Aslaug czeka na Gabriela, a do tego jest za
zimno, żeby stać w miejscu.
Hilda ruszyła ku Sagveien, by zejść wzgórzem do targu fabrycznego, kiedy Elise za nią
krzyknęła: - Pan Ringstad zaproponował, że może wziąć Hugo i Jensine do siebie do czasu,
kiedy sytuacja w mieście się polepszy.
Hilda odwróciła się do niej.
- Masz szczęście!
- Ole Gabriel niedługo wraca?
- Tak, niestety. Przyjeżdżają za dwa dni. Boję się oddać Gabriela. Mówi, że wolałby
mieszkać u mnie. Luksus nic nie znaczy dla dzieci.
- Prawda, mogę się pod tym podpisać. Jedzenie i miłość są najważniejsze. Ole Gabriel ci
pomaga?
- Tak, jest miły. Dopóki ta smoczyca mu na to pozwala.
Torkild kucał przed wielkim kominkiem i próbował rozpalić ogień. Drewno było
wilgotne a gałęzie, które przyniósł do domu leż nie były jeszcze suche.
Hilda drżała z zimna.
- Armia nie może ci dać trochę drewna, przecież pomagają innym?
Torkild odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął się.
- To by źle wyglądało, jeśli byśmy zachowali dla siebie to, co powinno trafić do
biednych!
Dmuchnął w żar i w końcu się zajęło.
Aslaug pomogła małemu Gabrielowi ściągnąć grubą zimową kurtkę.
Hilda się zaśmiała.
- Jesteś prawdziwą małą mamą, Aslaug!
Aslaug przytaknęła poważnie.
- To dlatego, że moja mama jest w niebie.
Torkild się podniósł.
- Chciałabyś się napić ze mną kawy, jak już tu jesteś?
- Tak, bardzo dziękuję, dobrze będzie wypić coś ciepłego. Nie przypominam sobie
takiego mrozu.
- Mam tylko kiepską kawę, ale woda na pewno jest ciepła.
Usiadła przy stole w kuchni.
- Dziwnie tu znowu siedzieć. Wiesz, kiedyś to był też mój dom.
- O tym nie zapomniałem. - Wlał do filiżanki jasną, szarobrązową kawę zrobioną z
palonych nasion. - Pij, póki jest gorąca, wtedy nie zauważysz, że nie ma smaku. Co u ciebie,
Hildo? Czy jest jakaś szansa, że odzyskasz małego Gabriela?
- Przegrałam, mimo że pan Wang-Olafsen robił co mógł.
Wiedzieli, że skończyłam tylko szkołę ludową, że byłam prządką i pomocą domową i że
słabo zarabiam w pracowni, ale w sumie wydaje mi się, że największą wagę przywiązują do
tego, że wy chowałam się w tej dzielnicy, chociaż nie powiedzą tego głośno. Miałabym
pewnie większe szanse, gdyby Ole Gabriel nie zarobił takich dużych pieniędzy na giełdzie.
Gdyby to było w zeszłym roku, kiedy był chory i bez grosza i nie miał nikogo, kto mógłby
się opiekować małym Gabrielem, to decyzja byłaby inna.
Torkild usiadł, pociągnął łyk napoju i westchnął.
- Tak mnie porusza niesprawiedliwość! Wczoraj rozmawiałem z włóczęgą, który przybył
do Mangelsgården i spędzi tam resztę zimy, rąbiąc drewno. Wsadzono go do obozu pracy
przymusowej w Jæren. Więźniowie i mieszkańcy nazywają to miejsce Jeddern. Mężczyzna
został wypuszczony stamtąd za dobre zachowanie. Dziwny facet, ma długą, czarną brodę,
czarne włosy i nazywa się Abram.
- Jakie wykroczenie popełnił? Ukradł coś?
- Nie robił nic innego, tylko wędrował po kraju, bez pracy i stałego miejsca
zamieszkania. Tacy ludzie często łapią się pracy w gospodarstwach, jako blacharze,
naprawiają zegary, rąbią drewno i wykonują inne, podobne prace, a za to mogą spać w
stodole. Po kilku dniach idą dalej do kolejnego gospodarstwa. Ten Abram to wykształcony
szewc, potrafi naprawić podeszwę i uprząż. Nosi ze sobą prawidła i narzędzia w plecaku i
uważany jest za wyjątkowo zdolnego. W okolicach Kristianii jest znany, i wielu się cieszy, że
może im pomóc. Mówi się, że jest tak miły jak dziecko, ale pije. Kiedy uczył się na szewca,
wpadł w złe towarzystwo, zaczął pić i kraść, i wysłano go do poprawczaka tu, w mieście.
Kiedy go wypuścili trzy lata później, rodzina nie chciała mieć z nim wspólnego i Abram nie
miał innego wyjścia, jak tylko zostać włóczęgą. Wędrował po całej południowej Norwegii,
ale został złapany za złamanie prawa o włóczęgostwie i skazany za włóczęgostwo, pijaństwo
i żebractwo.
- Jestem w stanie sobie wyobrazić, że jego historia zrobiła na lobie wrażenie. Nie można
wsadzić kogoś za kratki i karać, kiedy nie zrobił nic nielegalnego.
- Bycie włóczęgą jest nielegalne.
- Jak on to przyjął? Był rozgoryczony?
- Nie, bardziej był przejęty dwoma więźniami, którzy uciekli. Obawiał się, jak sobie
poradzą w taki mróz. Oboje byli marynarzami, których statek został storpedowany. Nie mogli
zaciągnąć się na inny, bo większość statków przecież w tym czasie już zatonęła. Nie mieli
pieniędzy i żadnego wyboru. Musieli wyruszyć w drogę. To było dla nich fatalne w skutkach.
- Myślisz, że ich też złapali za włóczęgostwo?
Torkild skinął.
- Do tego byli podejrzani o bycie Cyganami. Oczywiście nimi nie byli.
- Przecież to szaleństwo! Elise powinna o tym napisać w gazecie. Jak udało się temu
Abramowi dostać się z Jæren do Kristianii?
- Kierownictwo Jeddern pomogło mu w ten sposób, że dostał się na kuter rybacki, który
pływał wzdłuż wybrzeża. Powiedział, że nigdy więcej jego noga nie postanie na pokładzie
statku. Całą drogę cierpiał na chorobę morską.
Hilda uśmiechnęła się, ale po chwili spoważniała.
- Myślę o tych biednych marynarzach. Najpierw ryzykują życie, pływając w naszej flocie
handlowej, a potem władze nagradzają ich więzieniem. To mógł być Kristian. On, który do
tego wszystkiego ma cygańską krew w żyłach. To jest znak pogardy w stosunku do
wszystkich norweskich marynarzy, którzy stracili życie po tym, jak wybuchła wojna, i do
tych, którzy codzienne ryzykują swoje życie.
- Powinnaś zostać politykiem, Hildo. Norwegia potrzebuje odważnych i otwarcie
mówiących kobiet takich, jak ty.
Hilda się zaśmiała.
- Kobiet? Myślałam, że nie mamy nic do powiedzenia.
- Potrzeba nam odważnych kobiet i odważnych mężczyzn. Smuci mnie to, co się dzieje w
kraju. Mam na myśli wojnę. Premier Gunnar Knudsen nie jest żadnym dyplomatą, jest
przedsibiorcą i nie nadaje się do kierowania krajem. Król Haakon nie jest europejskim
mostem łączącym, stoi ramię w ramię z carem Mikołajem i królem Jerzym w walce
przeciwko spadkobiercom Bismarcka. Sam mówi, że jeśli Niemcy wygrają wojnę, to zrzek-
nie się tronu.
- Nie dziwne, skoro królowa Maud jest Angielką. Słyszałam, że jest mocno przywiązana
do swojej brytyjskiej rodziny. - Hild wzięła kolejny łyk ciepłego napoju. - Spotkałam po
drodze Elise. Pan Ringstad zaproponował, żeby Hugo i Jensine mieszkali u niego na wsi,
dopóki w mieście panuje brak żywności.
Torkild zerknął na Aslaug i małego Gabriela, którzy od razy zaczęli się bawić.
- To będzie trudne dla Aslaug, ale przecież w domu zostaną Halfdan i Elvira. - Spojrzał
na nią kątem oka. - Widziałaś ostatnio stolarza Kråkestiena? Potrzebowałbym pomocy przy
odnowieniu kilku zgniłych stołów w drewutni.
- Często do mnie wpada. - Uśmiechnęła się zawstydzona i szybko dodała: - Nic między
nami nie ma, jesteśmy tylko przyjaciółmi. On gra na gitarze i śpiewa. Umie wszystkie stare
piosenki ludowe, które śpiewała matka. Jego głos jest taki piękny, że mogę siedzieć cały
wieczór i tylko słuchać.
- Ważne, żeby mieć przyjaciół. Sam czekam na wizytę byłej wolontariuszki, z którą
ostatnio utrzymuję kontakt. Lubi dzieci, a Aslaug promienieje za każdym razem, kiedy
przychodzi.
Hilda była zdziwiona. Nigdy by nie pomyślała, że Torkild znajdzie sobie kogoś.
Przynajmniej nie na dłużej. Torkild nie był taki jednak Hilda nie mogła się powstrzymać.
- Czy ona jest panną?
Torkild skinął i się zaczerwienił.
- Nie musisz się przede mną wstydzić, Torkildzie. Myślę, że byłoby wspaniale, gdyby ... -
zatrzymała się i zerknęła na Aslaug, ale wyglądało na to, że dzieci nie słuchały tego, o czym
rozmawiali.
- Jest jeszcze zbyt wcześnie. Nie minęło jeszcze trzy czwarte roku od czasu, kiedy... -
zamilkł. Nagle dodał gorliwie: - Może ją znasz? Nazywa się Amalie Grunt-Pedersen i była
wolontariuszką w Sagene razem z Maren Sørby.
Hilda zastanowiła się, ale nie przypomniała sobie, żeby już słyszała to nazwisko.
- Przyjdzie tu dzisiaj?
- Tak, ale wychodzimy dopiero wieczørem. Chcemy iść do zboru, żeby załatwić kilka
spraw, ale muszę poczekać, aż przyjdzie Dagny, żeby zajęła się Aslaug. Dagny musi
najpierw wyszorować schody.
- Ja mogę tu zostać, jeśli chcesz.
W tym samym momencie Torkild zerknął przez okno w kuchni.
- Idzie.
Pospieszył do drzwi i kiedy usłyszał kroki na zewnątrz, otworzył i wpuścił swojego
gościa. Drzwi należało szybko zamykać, żeby ciepło nie uciekało.
- Witam, Amalie. Jest u mnie pani Hilda Paulsen, siostra Elise.
Czyli już są po imieniu, pomyślała Hilda i podniosła się, żeby
przywitać się z kobietą.
Amalie była piękna. Dziwne, że nie była mężatką, ale pewnie ludzie z Armii nie mogli
brać ślubu z ludźmi spoza Armii.
- Przyszłam tu z synem, żeby się mógł pobawić z Aslaug - wyjaśniła Hilda, żeby
uniknąć nieporozumień.
- To miłe. Aslaug potrzebuje towarzyszy zabaw.
Aslaug podeszła do niej z uśmiechem.
- Pamiętasz, jak ci opowiadałam o Gabrielu, który ma świetny pociąg z lokomotywą?
Panna Grunt-Pedersen uśmiechnęła się.
- Tak, i jest kuzynem Hugo, Jensine, Elviry i Sigurda, zgadza się?
Hilda była pod wrażeniem. Że też pamiętała imiona wszystkich dzieci Elise.
Torkild wziął jej płaszcz i powiesił na jednym z wieszaków na ścianie. Potem poszedł po
jeszcze jedną filiżankę.
Hilda zaczęła mówić o włóczędze, którego spotkał Torkild w Mangelsgården i o dwóch
marynarzach, którzy zostali siłą zamknięci w obozie w Jæren, tylko dlatego, że nie mieli
gdzie mieszkać.
- Czyż to nie straszne? Zwłaszcza że norweskim marynarzom jest teraz tak ciężko!
Torkild nalał kobiecie.
- Hilda zaoferowała, że może zostać z dziećmi, kiedy my pójdziemy do zboru. Może to
dobry pomysł, żeby to załatwić, zanim się ściemni?
Panna Grunt-Pedersen odwróciła się do Hildy.
- Ale pani ma na pewno inne rzeczy do zrobienia w sobotnie popołudnie, pani Paulsen.
- Nie. Chętnie pomogę. Poza tym musiałabym później jeszcze raz przyjść po Gabriela, a
tak nie będę musiała chodzić dwa razy.
Kiedy wyszli, Hilda nie mogła się powstrzymać i podbiegła do pokoju, żeby wyjrzeć
przez okno. Kiedy doszli do drewutni, zatrzymali się, a Torkild otoczył kobietę ramieniem.
Przez długą chwilę stali i się całowali.
Hilda z poczuciem winy odwróciła się od okna i wróciła do kuchni. Stała i zamyślona
wpatrywała się przed siebie.
Pomyśleć, że Torkild zakochał się tak krótko po śmierci Anny. I do tego oszukał ją w
kwestii swoich uczuć.
Sjur wziął ze sobą swoją kochankę na pogrzeb Signe, a więc nie tylko ona zrobiła coś
złego. Odwróciła się od Stenersena z obawy przed krytyką innych i ich potępieniem.
Trzymała też Andersa na dystans, żeby nie ulec pokusie.
14
Kristian otworzyło oczy. Przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć, gdzie jest. Było
ciemno, brakowało powietrza i z trudem mógł oddychać. W panice próbował się podnieść,
ale uderzył głową w coś twardego. Wtedy do niego dotarło. Ten ostry ruch spowodował, że
dwie puste beczki, których używał jako łóżka, odskoczyły od siebie. Siano, pod którym leżał,
zniknęło.
Był już dzień, słońce przedostawało się przez ściany z desek. Obok niego stały dwie inne
beczki, to było łóżko Erlenda. Znaleźli schronienie w starej stodole, która leżała przy drodze.
Wstrzymał oddech i nasłuchiwał. Lensman i jego funkcjonariusze przecież nie mogli ich
szukać całą noc? Bo nie było wątpliwości, że rolnik doniósł na nich do lensmana. Dobrze
zrobili, że zjechali w dół wzgórza, ale lensman mógł mieć więcej pomocników. Znali okolicę
a poza tym mogli zobaczyć na śniegu ślady po sankach.
Puknął w beczkę Erlenda.
- Erlend? Nie śpisz? Już jest rano. Musimy wyjść, zanim ktoś nas zauważy.
Podniósł się przemarznięty i skrzyżował ręce, a potem ustawił beczki na miejsce, żeby
nie zdradzić, że tu byli.
Erlend ściągnął z siebie jedną beczkę kopniakiem i wyczołgał się z drugiej.
- Spałem jak kamień! - wykrzyknął.
Kristian nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
- Oddałbym rok mojego życia, żeby mieć taki sen jak ty!
- Nie słyszałeś nic ani niczego nie widziałeś?
- Nie, ale nie podoba mi się tu. Jesteśmy zdecydowanie za blisko drogi. Do tego zaraz mi
się odmrożą palce u stóp.
- Godzina lub dwie szybkiej wędrówki i znów zrobi ci się ciepło.
- Wiesz, gdzie jesteśmy?
- Nie, ale wydaje mi się, że poszliśmy dość daleko na południe. Powinniśmy się zbliżać
do Mandal. Małe miejscowości są najgorsze, słyszałem, jak włóczędzy w Jeddern mówili.
Doświadczeni trzymają się od nich z dala i zamiast tego chodzą przez wioski.
- Znasz drogę do Mandal?
- Nieszczególnie, ale wydaje mi się, że będzie lepiej, jak będziemy się trzymać rzeki do
czasu, aż dojdziemy do Evje. Potem powinniśmy iść przez niziny, gdzie leżą gospodarstwa, i
tym samym unikać miast przybrzeżnych.
Kristian uśmiechnął się.
- I mówi to ktoś, kto pochodzi z Grimstad.
Erlend się zaśmiał.
- Chodź, kolego! Teraz musimy iść dalej, zanim zacznie się ruch na południowych
drogach.
Kristian już dawno temu stracił rachubę czasu, ale wiedział, że był mniej więcej koniec
lutego. Codzienne było dłużej jasno a pewnego razu usłyszał jak sikorka wyśpiewuje swoją
dobrze znaną melodię: Tirli tirli!
- Chyba zarządca Jeddern i lensman mogą już o nas zapomnieć - wykrzyknął pewnego
popołudnia, kiedy śmiertelnie zmęczony usiadł na najbliższym pieńku. - Żaden lensman nie
będzie szukał włóczęgów tygodniami lub miesiącami. Co chwilę pojawiają się nowe sprawy
do rozwiązania, zdarzają się nowe przestępstwa i pojawiają się nowi łotrzy. Myślisz, że
niedługo ośmielimy się pójść do większego miasta i poprosić o użyczenie telefonu? W
najgorszym wypadku zapłacę im moją amerykańską sześciopensówką.
Erlend przytaknął.
- O tym samym pomyślałem. Niemożliwe, żeby nas ciągle szukali. Może dostaniemy się
do miejsca, które nazywa się Øyslebø. Pamiętam, jak matka mi opowiadała, że była tam raz,
kiedy rzeka Mandal się wylała. Była powódź i dużo zniszczeń. Miała przyjaciółkę, która tam
mieszkała, wydaje mi się, że nazywała się Elin, ale nazwiska nie pamiętam.
Kristian poczuł, jak zniechęcenie bierze górę.
- Jeśli ją znajdziemy, na pewno ci pomoże, skoro jest przyjaciółką twojej matki. -
Podniósł się. - Więc chodźmy. Słyszałem
o ludziach, którzy wędrowali z Kristianii do Bergen i z powrotem. Teraz zaczynam rozumieć,
jakie to wielkie wyzwanie.
W końcu, pewnego dnia mróz zelżał. Dobrze spali w stodole po tym, jak dostali od
gospodyni porządny posiłek. Ludzie w gospodarstwach nie byli ani podejrzliwi, ani nie mieli
nic przeciwko wizycie włóczęgów. Wprost przeciwnie, uważali to za miłe wydarzenie,
zwłaszcza że w ich życiu nic się nie działo. Chcieli, żeby im opowiadali o życiu na morzu, i
często zanim poszli spać, było już bardzo późno.
Z prowiantem w plecaku i po zjedzeniu śniadania w gospodarstwie, wyruszali dalej w
drogę z wielkim optymizmem.
Doszli do stromego zbocza wzgórza, kiedy nagle Kristianowi wydało się, że słyszy
dziwny dźwięk. Zatrzymał się.
- Ktoś krzyknął.
Erlend nastawił uszy.
- Nic nie słyszę. Pewnie to było jakieś zwierzę, może głuszec.
Kristian rozejrzał się dookoła, nie odpowiedziawszy. Wtedy
zauważył głowę, która wystawała ze śniegu, i człowieka, który próbował wstać. Teraz
zobaczył, że była to młoda dziewczyna. Wyciągnęła sanki ze śniegu, prawdopodobnie
wypadły z polnej drogi i uderzyły w drzewo. Sanki wyglądały na zniszczone, musiała mocno
się uderzyć.
- Halo! Potrzebujesz pomocy?
Dziewczyna spojrzała na nich. Wyglądała na zdziwioną, jakby nie oczekiwała, że natknie
się na ludzi.
- Tak, chętnie. Wypadłam z drogi, a teraz sanki Hansine i Andreasa są zniszczone. Będą
bardzo źli.
Kristian i Erlend obeszli ją przez wysoki śnieg i badawczo spojrzeli na sanki.
Erlend pokręcił głową.
- Nie nadają się już do użytku, równie dobrze możesz j zostawić tu do wiosny i poprosić
kogoś, żeby po nie przejechał i wyrzucił na śmieci.
Dziewczyna głęboko westchnęła.
- W takim razie nie dotrę dziś do domu, to zdecydowani za daleko.
- Gdzie mieszkasz?
- W Nesheim. To kilka kilometrów stąd, a ja muszę wracać do starych, u których
pomagam. Nie dadzą sobie rady sami, do tego muszę opiekować się dzieckiem.
- Czyli musisz opiekować się i starszymi ludźmi i małym dzieckiem, a do tego
codziennie dbać o gospodarstwo?
Dziewczyna przytaknęła.
- Nieźle. Większość dziewcząt w twoim wieku stara się iść na służbę do miasta, gdzie jest
więcej życia i więcej się dzieje.
- Właśnie tak chciałabym zrobić. Teraz się wybieram do matki, żeby jej powiedzieć, że
już dłużej nie zostanę w Sauekroa, ale nie mogę odejść, dopóki nikt się nie zaopiekuje
dzieckiem.
- Nie ma rodziców?
- Nie, przyszła tu z opieki społecznej. Nie mam pojęcia, dlaczego ktoś nie przysłał im
kogoś, kto jest starszy i kto mógłby być przydatny Ta dziewczynka trafiła tu na jesieni i nie
ma więcej jak trzy, cztery lata, tak mi się wydaje. Nie wiemy.
Szła w kierunku polnej drogi, otrzepując z siebie śnieg.
- W takim razie znasz te drogi? - zapytał ostrożnie Erlend.
- Tak, w każdym razie drogę do Øyslebø i do Mandal. Często towarzyszę ojcu w ścince
drzewa.
- Znasz też Øyslebø?
- Nie za bardzo, ale wiem, gdzie mieszkają lensman i lekarz.
- Nie znasz przypadkiem kobiety o imieniu Elin?
Dziewczyna pokręciła głową. Zmierzyła ich wzrokiem, jakby
nagle doszło do niej, że rozmawia z dwoma obcymi mężczyznami.
- Skąd jesteście?
Erlend jej odpowiedział.
- Z Lindesnes. Pracujemy dla kolei i mamy sporządzić mapę z możliwościami
wybudowania Kolei Południowej, która będzie prowadzić z Kristianii przez Kristiansand do
Stavanger.
Kristian zerknął na niego wystraszony. Jak mógł wpaść na coś tak głupiego? Dziewczyna
była prawie dorosła i musiała wiedzieć, że pociąg nie będzie jeździł po całej południowej
Norwegii!
Dziewczyna rozszerzyła oczy ze zdziwienia.
- Pociąg prosto ze stolicy do nas? Mam nadzieję, że zaczniecie szybko budować. Będę
wtedy pierwszym pasażerem.
Erlend się zaśmiał.
- Zarezerwuję ci jedno miejsce.
- Nie byłoby wam szybciej iść z Mandal do Kristiansand? Dlaczego idziecie pieszo?
Kolei nie stać, żeby wam dać konia i wóz?
- Oczywiście, że tak. Nasz kierowca czeka w Øyslebø, ale czasem jesteśmy zmuszeni,
żeby chodzić pieszo, żeby pobrać pomiary krajobrazu poza drogą.
Wyglądało na to, że dziewczynę usatysfakcjonowała taka odpowiedź, mimo że była
idiotyczna. Musiała widzieć, że nie mają ze sobą żadnego sprzętu do pomiaru.
Erlend najwidoczniej bał się, że dziewczyna jednak dalej będzie drążyć, więc pospiesznie
starał się zmienić temat.
Kiedy weszli na kolejne wzgórze, zauważyli małe gospodarstwo wysoko między
łańcuchem wzgórz. Do połowy było ukryte za drzewami.
- Tam leży Sauekroa - wykrzyknęła dziewczyna. - Jeśli potrzebujecie odpoczynku,
chodźcie ze mną, ugotuję wam kawy. Hansine ma pudełko z porządnymi ziarnami, nie
zauważy, jak wezmę trochę.
Erlend i Kristian spojrzeli na siebie. To brzmiało kusząco. Może mogliby też
przenocować? Dwoje starszych ludzi, dziewczyna i małe dziecko, chyba nie było ryzyka.
- Hansine i Andreas będą dumni, że odwiedzi ich ktoś z kolei. Rzadko spotykają ludzi, a
Andreas pracował w Wydziale Dróg, kiedy był młody.
Kristian się zawahał, ale Erlend najwidoczniej nie widział żadnego problemu.
- W takim razie dziękujemy i pójdziemy z tobą. Za nami długi marsz, a ja zaczynam
odczuwać zmęczenie.
- Ale co z kierowcą, który na was czeka w Øyslebø?
- On oczekuje nas dopiero jutro rano. - Erlend był jak zwykle szybki w wymyśleniu
odpowiedzi.
- Dziecko boi się obcych, ale mogę ją zostawić w pokoju na strychu, w trakcie kiedy wy
będziecie pić kawę.
Kristian i Erlend spojrzeli na siebie. Nie wyglądało na to, że zaoferują im nocleg.
- Ludzie z opieki społecznej powiedzieli, że wiele przeżyła - kontynuowała dziewczyna. -
Matka i ojciec byli Cyganami, i nie można sobie wyobrazić, jak jej było ciężko. Kiedyś do
Nesheim przyjechała rodzina cygańska. Przyjechali na wysokim wozie z koniem a wóz był
wypełniony po brzegi. Rozstawili namioty na otwartej przestrzeni w lesie i rozpalili ognisko.
Moja przyjaciółka i ja zakradłyśmy się jak najbliżej i tylko słuchałyśmy, jak oni grali na
gitarze i śpiewali. Nie wydaje mi się, żeby byli prawdziwymi Cyganami, bo niczego nie
ukradli. Z tego co się dowiedziałyśmy.
Kristian pomyślał o dziecku.
- Została zabrana od rodziców siłą?
- Tak, jak wszystkie te dzieci. To nasz chrześcijański obowiązek, żeby uchronić te
maluchy od bezbożnego życia, tak mówi moja mama.
- Czy ta dziewczynka mówi o swoich rodzicach? Musi przecież za nimi tęsknić?
- Za pierwszym razem nie powiedziała prawie nic. Raz płakała we śnie i mówiła w
dziwnym języku. Hansine powiedziała, że to rodi, tajemny język, którego używają Cyganie,
żeby ustalić między sobą, co ukraść. Czasem mówi też w rodi, kiedy nie śpi. Poza tym ciągle
mówi coś dziwnego, ale to dlatego, że nigdy nie mieszkała na stałe w jednym miejscu, jak
inni ludzie.
Kristian zmusił się, żeby nie myśleć o tym dziecku. Historia przypominała mu o Evelyn i
tylko zrobił się przygnębiony.
15
- Co? - Elise zmarszczyła czoło, nic nie rozumiejąc, i podeszła do lampy parafinowej,
żeby lepiej widzieć, to co czyta.
Drogi Kristianie!
Mam tu przyjaciela, który obiecał mi, że wyśle ten list za mnie. To już pół roku od czasu,
kiedy wróciliście do domu. Słyszałam, że statek dopłynął do Kristianii. Nie wszystkie statki
tego dokonuje w tych dniach. Chyba z tysiąc razy zadawałam sobie pytanie, czy dobrze
zrobiłam, że pozwoliłam wam pojechać, ale wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem.
Mimo że byłeś obcy, wiedziałam, że razem dacie sobie radę. Teraz zbliża się wiosna i patrzę
optymistycznie na życie. Wiem, że za wiele muszę ci podziękować i że wiele jest rzeczy, które
zrobiłabym inaczej w życiu, ale co się stało, to się nie odstanie. Twoja przyjaciółka E.
Johan wszedł do korytarza. Elise szybko odwróciła się do niego.
- Przyszedł list do Kristiana, z Ameryki! Pomyślałam, że muszę go otworzyć, skoro nie
wiemy, gdzie on jest.
Johan pospiesznie podszedł do niej.
- Od kogo?
- Napisane jest tylko twoja przyjaciółka E. - Podała mu cienką kartkę papieru, a Johan
zaczął od razu czytać. Kiedy skończył, pokręcił powątpiewająco głową.
- Wróciliście do domu pół roku temu? Przecież to bzdura!
Elise skinęła.
- Moją pierwszą myślą było, że E. to skrót od Eleonore, ale to się nie zgadzało. Tu jest
napisane twoja przyjaciółka, a z listu wnioskuję, że Kristian nie miał z nią nic wspólnego.
- Ale co na Boga ma na myśli nadawca, pisząc: Chyba z tysiąc razy zadawałam sobie
pytanie, czy dobrze zrobiłam, że pozwoliłam wam pojechać. I o co chodzi z wam? - Złapał
kopertę i odwrócił ją, ale nie było na niej nadawcy. Żadnego adresu w samym liście. - To
najdziwniejszy list, jaki widziałem. Eleonore nigdy by się nie nazwała twoja przyjaciółka,
zwłaszcza że wyszła za mąż za innego. Poza tym siedzi w więzieniu. Wątpię również, żeby
Kristian ją odwiedził, musiał być bardzo zawiedziony po tym, jak został wyrzucony za drzwi,
bez pieniędzy A do tego kiedy usłyszał, że ona wyszła za mąż. Wuj Kristian skontaktował się
zarówno z Domem Marynarza, jak i konsulatem, do tego z towarzystwem żeglugowym i
dowiedział się, że Kristian był na pokładzie statku „Kristianiafjord” do Norwegii, ale nie był
ani wśród pasażerów ani wśród członków załogi. Nie wiemy też, czy dziecko się znalazło po
tym, jak zniknęło bez śladu.
Elise się zamyśliła.
- Czy nadawcy może chodzić o dziecko? Mimo że byłeś obcy, widziałam, że razem dacie
sobie radę. Czy nadawca ma na myśli Kristiana i jego córkę?
Johan pokręcił wątpiąco głową.
- Wtedy inaczej by się wyraził, zapytał o dziecko, o to mi chodzi. Ciekawe, co się stało z
małą. Nie, ciężko zrozumieć ten list.
Elise patrzyła zamyślona przez okno. W tym samym momencie zobaczyła jak Hilda i
mały Gabriel idą szybko drogą w górę. Zapukała w szybę i dała znak, żeby weszli, potem
pospiesznie podeszła do korytarza, żeby im otworzyć.
- Dostaliśmy tajemniczy list do Kristiana!
- Do Kristiana czy od niego?
- Przyszedł list z Ameryki, od kogoś, kto się nazywa twoja przyjaciółka E. Ta osoba
myśli, że Kristian już od pół roku jest w domu.
Podała Hildzie list. Hilda szybko przeczytała.
- To ktoś, kto myśli, że Kristian wrócił do domu, i to nic sam. Ta osoba musi się mylić.
Oddała Elise list.
- Wejdziecie na chwilę? Jutro niedziela.
- Dziękuję, ale nie. Gabriel jest zmęczony, a ja mam trochę pracy. - Odwróciła się, żeby
odejść. - Torkilda odwiedziła przyjaciółka. Była wolontariuszka.
Elise zdziwiła się.
- Była u niego w domu?
- Wiedziałaś o tym, że znalazł już sobie inną?
- Nie wolno tak mówić, Hildo. Oni razem pracują w Armi ona była wolontariuszką w
Sagene razem z Maren S0rby.
- I naprawdę myślisz, że ten szlachetny Torkild Abrahamsen nie może zakochać się w
innej?
- Nie, tego by nigdy nie zrobił, ale oczywiście ma prawo mieć przyjaciół obojga płci.
Hilda się zaśmiała.
- Wybierz się do Beierbrua, Elise, i zajrzyj przez okno, kiedy Aslaug już się położy spać.
Z tymi słowami odeszła.
Elise odwróciła się w kierunku Johana.
- Hilda mówi, że list jest od kogoś, kto ma złe informacje.
Johan zmarszczył czoło.
- Tego nie jestem pewien. Pójdę do wuja Kristiana i zapytam go, czy miał jakieś wieści
od swojego brata. To wszystko jest dziwne. Najpierw Eleonore i jej mąż poszli do więzienia,
potem znika dziecko, a jednocześnie dowiadujemy się, że Kristian znowu wyruszył na morze,
i nikt nie jest w stanie powiedzieć, dokąd wypłynął i z jakim towarzystwem żeglugowym. A
teraz dostajemy list od kogoś, kto sugeruje, że Kristian powinien był przybyć do Kristianii
pół roku temu! Pytanie, czy to wszystko jest ze sobą związane.
Kiedy poszedł, Elise chodziła w tę i z powrotem i rozmyślała nad tym, co było napisane
w liście. Przeczytała go jeszcze raz.
Johan miał rację, pomyślała, kiedy przeczytała go po raz kolejny. Niekoniecznie ta osoba
miała złe informacje. Nadawca mógł zwracać się do Kristiana i jego córki, a nadawcą mogła
być Eleonore, która napisała z więzienia! Obiecał mi, że wyśle ten list za mnie. To znaczy, że
nie wysłała go sama. Zadawałam sobie pytanie, czy dobrze zrobiłam, że pozwoliłam wam
pojechać.
Mogło tak być, gdyby Eleonore zdecydowała się odesłać swoją córkę z Kristianem. To,
że list napisany był tak tajemniczo, mogło znaczyć, że się obawiała, że list mógłby wpaść w
niepowołane ręce, na przykład - kierownictwa więzienia.
Ale czy Eleonore tak dobrze znała norweski? Na pewno nauczyła się trochę od swojego
ojca, a kiedy mieszkała u ciotki Ulrikke i wuja Kristiana, wuj nalegał, żeby rozmawiali po
norwesku cały czas, ale jednak...
Dzieci leżały w łóżku, a Johan wkrótce wróci do domu, wtedy porozmawia z nim o liście.
Może będzie miał również jakieś wieści od wuja Kristiana.
Usiadła przy maszynie do pisania, żeby kontynuować pracę nad artykułem, ale miała
problemy, żeby się skoncentrować. Myśl o liście ciągle do niej powracała.
W końcu usłyszała kroki na zewnątrz i drzwi, które się otworzyły. Ku swojemu
zdziwieniu usłyszała głos Hildy.
- Halo! To tylko ja!
Elise się odwróciła.
- Wróciłaś?
- Tak, pomyślałam o czymś, o czym muszę z tobą porozmawiać. Być może dotyczy to
Kristiana.
- Gdzie jest mały Gabriel?
- Anders się nim opiekuje. - Wmaszerowała do środka, zostawiając resztę śniegu na
podłodze. - Zastanawiałam się nad tym, co powiedział Torkild. Był w Mangelsgården.
Pewnie wiesz, że nadal włóczędzy używają tego miejsca jako schronienia. Tam rozmawiał z
wędrowcem, którego siłą umieścili w nowym obozie pracy w Jæren, ale wypuszczono go za
dobre zachowanie. Kierownictwo obozu po mogło mu dostać się na statek płynący tu do
Kristianii. Pierwsze, co zrobił, kiedy tu przybył, to poszedł do Mangelsgården i poprosił o
pracę, żeby mieć dach pod głową, dopóki się nie skończy zima.
- Co złego zrobił, że był w obozie?
- Nic takiego, jedynie wędrował po kraju.
- Dlaczego myślisz, że to ma coś wspólnego z Kristianem?
- Bo ten włóczęga opowiadał Torkildowi o dwóch marynarzach, którzy uciekli z obozu w
Jæren. Martwił się o nich, ponieważ nie mieli ani jedzenia, ani pieniędzy, ani miejsca, żeby
się zatrzymać.
Elise spojrzała na nią.
- I myślisz, że jednym z nich był Kristian? Czy to nie byłby zbył duży zbieg
okoliczności? Poza tym miał przy sobie córkę.
- To tylko nasze domysły. W liście napisane jest tylko wy. Mogło chodzić o Kristiana i
innego marynarza.
- Ale w jaki sposób Kristian miałby się dostać do obozu? Nie uwierzę, że zrobił coś
nielegalnego.
Hilda spojrzała jej prosto w oczy.
- Mogli pomyśleć, że jest Cyganem.
Elise poczuła, jak serce zaczyna jej szybciej bić.
- Ale wtedy mógł przecież podać nasze nazwiska i poprosić ich, żeby się z nami
skontaktowali? Mógłby wytłumaczyć, że ma rodzinę, która by go przyjęła z otwartymi
ramionami i że adwokat, pan Wang-Olafsen, zaoferował, że mu opłaci jego edukację.
Hilda przytaknęła.
- Może mu nie uwierzyli. Są na pewno przyzwyczajeni do tego, że ludzie wymyślają
najróżniejsze historie, żeby ich nie zatrzymywano.
Elise zaczęła się nad tym zastanawiać i nagle wykrzyknęła.
- Wiesz, co zrobię? Pojadę do Mangelsgården rano i postaram się porozmawiać z tym
włóczęgą. Czy Torkild powiedział, jak on się nazywa?
Hilda uśmiechnęła się.
- Brawo, Elise, to mi się podoba. Nazywa się Abram, więcej nie wiem. Teraz wracam
szybko do domu. Anders pierwszy raz opiekuje się małym Gabrielem.
Kiedy Hilda weszła już prawie na samą górę, usłyszała jakieś głosy. Czy wdowa
Jacobsen przyszła, żeby na coś narzekać? Kobieta szybko się irytowała z powodu błahostek.
Nagle usłyszała, jak mały Gabriel płacze. Co do diabła! Wdowa Jacobsen chyba nie była
taka bezwzględna, żeby obudzić śpiące dziecko? Podejrzewała ich pewnie o romans i
przyszła, żeby być strażnikiem moralności? Może była zazdrosna i nie mogła znieść, że
Anders i Hilda byli dobrymi przyjaciółmi.
Otworzyła z impetem drzwi.
W środku stała panna Rakel Johannessen!
- W końcu jesteś, Hildo! - Kochanka Ole Gabriela miała purpurowe policzki i błyszczące
oczy. Była tak zła, że powiedziała Hildzie na ty!
- Jak myślisz, co powie Ole Gabriel, kiedy się dowie, że zostawiłaś syna z obcym
mężczyzną, a na domiar złego z tego typu mężczyzną? - Zmierzyła Andersa protekcjonalnym
wzrokiem i całą pogardę przelała na słowa. - Nie możemy ci powierzyć opieki nad małym
Gabrielem nawet przez tydzień bez nadużywania naszego zaufania i bez pozostawiania
dziecka pod opieką jednego ze swoich kochanków? Myślałam, żeby zaproponować Ole
Gabrielowi, żebyś mogła częściej widzieć dziecko, ale teraz widzę, że to nie ma sensu.
Wiesz, jak się mówi, złodziej zawsze będzie złodziejem. Najpierw byłaś niewierna z panem
Christofferem Clausenem, potem był nasz najbliższy sąsiad, pan Ivar Stenersen, na którego
miałaś oko. A potem się przeprowadziłaś i znalazłaś jeszcze jednego. Że też ci nie wstyd! Jak
możesz pozwolić, żeby niewinne dziecko było świadkiem twojego niemoralnego
zachowania? Jakim człowiekiem będzie, widząc, że jego własna matka żyje jak Cyganka?
Przesunęła się w stronę małego Gabriela, który stał, szlochając w najdalszym rogu i
wyglądał na przestraszonego i nieszczęśliwego.
- Chodź tu, Gabrielu! - Jej głos wskazywał, że nie zniesie sprzeciwu. - Ojciec na ciebie
czeka i będzie wściekły, jeśli nie przyjdziesz od razu.
Wedy w Hildzie coś wybuchło.
- Nie ma mowy! Nigdzie nie idziesz Gabrielu! To ja tu decyduję. Umowa była taka, że
Gabriel będzie tu tydzień, zostały jeszcze dwa dni. Nie było mnie w domu tylko trzy
kwadranse, bo chciałam przekazać mojej siostrze bardzo ważną wiadomość o naszym bracie.
Anders Kråkestein jest moim najbliższym sąsiadem i dobrym przyjacielem i był na tyle miły,
że zaoferował, że posiedzi z Gabrielem, kiedy ja pobiegnę do Elise. Gabriel go zna i się
cieszy, kiedy go widzi. Pani obraziła zarówno pana Kråkesteina, jak i mnie, panno
Johannessen! Skontaktuję się z moim adwokatem, panem Wang-Olafsenem i powtórzę mu
każde słowo, które padło. Może pani liczyć na to, że on się z panią skontaktuje. Proszę
wyjść! Proszę się wynosić z mojego domu! - dodała i wskazała wyprostowaną ręką drzwi.
Panna Johannessen nie spodziewała się takiej reakcji, zapewne myślała, że Hilda będzie
zawstydzona i pełna wyrzutów sumienia. Teraz zbladła, zachwiała się, jakby miała za chwilę
upaść. Następnie wzięła się w garść, wyprostowała i wymaszerowała z mieszkania.
Anders stał bez słowa i wyglądał na zawstydzonego.
Hilda spojrzała na niego, najbardziej poruszona faktem, że panna Johannessen mówiła o
nim tak obraźliwie.
- Bardzo cię przepraszam, że byłeś na to narażony, Andersie. Bardzo dziękuję, że
opiekowałeś się małym Gabrielem. Mam nadzieję, że będziesz mógł zapomnieć o tym, co
zostało powiedziane. Opowiadałam ci o niej, a teraz mogłeś się przekonać na własne oczy, że
mówię prawdę. Jest najbardziej bezczelną kobietą, jaką spotkałam, ale się nie poddam. Taka
zdzira nie ma prawa wychowywać mojego syna!
Anders pokręcił głową.
- Nie ma, zgadzam się z tobą. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Biedny Gabriel, jest
bardzo przerażony. - Podszedł do niego, podniósł go i wziął go na sofę. - Teraz możesz
usiąść koło mnie, a ja ci zagram kołysankę.
Wziął gitarę i zaczął śpiewać: Znam cudowny ogród, gdzie kwitnę róże, to Bóg go założył
jako podarunek dla wszystkich dzieci na ziemi. I dalej: Więc bądź spokojny mały człowieku,
już dzień się skończył, a konik, konik Blakken, teraz Blakken jest zadowolony i zmęczony.
Hilda zauważyła, że Gabriel przytulił się do Andersa jeszcze mocniej i wkrótce zamknął
oczy. Wyglądał, jakby usnął.
Anders mrugnął do niej i zaczął śpiewać tę kołysankę, którą lubiła najbardziej: Pierwsza
piosenka, którą usłyszałem, była piosenką matki, kiedy mnie kołysała, miękkie słowa trafiały
do serca, a płacz ustawał.
Usiadła po jego drugiej stronie. Delikatnie odłożył gitarę i objął ją ramieniem.
- Ach tak, mała Cyganko, więc miałaś dwóch kochanków, zanim się tu
przeprowadziłaś. - Powiedział to kpiącym tonem, ale wiedziała, że za tym kryje się powaga.
Pokręciła głową.
- Byłam głupia i zrobiłam coś, czego żałuję. Zapłaciłam za to wysoką cenę. Drugim
razem w porę się opamiętałam. Teraz w końcu jestem dojrzała i postanowiłam, że będę
odmienionym i lepszym człowiekiem.
- Być odmienionym i lepszym człowiekiem znaczy, że nie chcesz mieć do czynienia z
mężczyznami?
- Nie, ale nie będę robić niczego niemoralnego, co może zaszkodzić opinii Gabriela i
mojej.
- Czy to byłoby szkodliwe dla
!
Gabriela, gdybyś kogoś polubiła?
- Nie, wprost przeciwnie. Wydaje mi się, że chętnie byłby świadkiem prawdziwej
miłości.
- Jaki musi być ten mężczyzna, żebyś go polubiła?
- Musi być miły, lubić dzieci, być muzykalny, pracowity, wstrzemięźliwy, uczciwy,
honorowy i musi mieć poczucie humoru.
Anders westchnął.
- Są tacy?
- Tak, ja jednego znam.
Zrobiło się cicho, a po chwili Anders ostrożnie zadał pytanie.
- Znam go?
- Tak, bardzo dobrze, lepiej niż inni.
Znowu zrobiło się cicho.
- Nie mogę w to uwierzyć, ale to daje mi do myślenia.
Hilda zaśmiała się i położyła głowę na jego ramieniu.
- Dobrze wiesz, kogo mam na myśli.
- Od jak dawna tak myślisz, Hildo?
- Myślę, że tak długo jak ty.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś?
- Dlaczego ty nic nie powiedziałeś? To mężczyzna powinien powiedzieć. To on się
oświadcza.
- Żartujesz ze mną, czy mówisz poważnie?
- Nigdy w życiu nie byłam tak poważna. Jesteś najlepszym ojcem, jakiego mały Gabriel
mógłby mieć i myślę, że będzie nam dobrze razem.
Nic nie powiedział, było tylko słychać jak kilkakrotnie przełyka ślinę.
Hilda wstała, ułożyła małego Gabriela na sofie i przykryła go kocem, potem zarzuciła
Andersowi ramiona na szyję.
- Nie wiedziałeś, że cię lubię?
Nie był w stanie odpowiedzieć, tylko przyciągnął ją mocno do siebie tak, jakby nie chciał
jej nigdy puścić.
16
Elise zbliżała się do Mangelsgården. Z drżeniem przypomniała sobie, jak pewnego razu
szła tam z praniem i w drodze do domu spotkała Ansgara Mathiesena ze swoimi kolegami.
Nie myślała o tym od dawna, prawie o tym zapomniała. Tamtym razem to Ansgar ją
uratował. Kiedy jego towarzysze wyraźnie pokazali, co od niej chcą, rzucił się na nich nagle i
krzyczał, że mają ją zostawić.
Znowu zadrżała. Niewiele brakował, a mogło się gorzej skończyć. Zabrali jej 3 korony,
za które mogli z matką przeżyć trzy dni. Kiedy już była w stanie uciekać, słyszała, że walka
ciągle trwa i bała się, że może skończyć się tragicznie.
W centrum tej całej nędzy stał piękny dwór. Dziwne, że budynek, który był szpitalem dla
obłąkanych i obozem przymusu, mógł nosić nazwę Książę. Wiedziała, że dwór nazwano na
cześć naczelnika państwa Christiana Augusta. Tego dowiedziała się w szkole. Pamiętała też,
że najstarszy budynek nazwano na cześć jednego z pierwszych właścicieli, Mangelsen, i że
wtedy był on najokazalszy w całym mieście, z drzewkami pomarańczowymi, ze stawami z
rybami i pawilonami. Duży ogród zasłaniał właścicielom siedzibę biedaków Fjerdingen, tak
im powiedziała nauczycielka, i że król mieszkał tam, kiedy odwiedzał Norwegię.
Zawahała się. Kiedy była tu ostatnim razem, widziała tylko nielicznych, którzy tam
mieszkali, wyglądali dziwnie i mieli na sobie zdecydowanie za duże ubrania, chodzili ze
zgiętymi głowami i przygarbionymi ramionami. Wtedy mieszkali tam też chorzy psychicznie,
ale po tym, jak zbudowano Dikemark, większość została przeniesiona tam. Teraz
mieszkańcami Księcia byli biedni i bezdomni, którzy dostawali tu pracę. Nie brakowało też
osieroconych dzieci, które nie miały gdzie pójść.
Przyspieszyła kroku. Kiedy Johan przyszedł wczoraj do domu, nie wierzył, że jednym z
marynarzy, którzy uciekli, mógłby być Kristian. Uśmiechnął się na widok zapału Elise i
poklepał ją po policzku, tak jak wtedy, kiedy uważał, że za bardzo ponosi ją fantazja. To było
irytujące. Nie powiedziała mu, że się tu dziś wybiera. Wspomniała tylko, że musi wyjść na
miasto, ale to przecież nie było kłamstwo?
Wuj Kristian nie miał żadnych wieści. Napisał do swojego brata, ale nie dostał
odpowiedzi. Powiedział, że to pewnie z powodu wojny, ale może chciał tylko w ten sposób
wytłumaczyć milczenie brata.
Przez główne drzwi wyszła kobieta w średnim wieku. Wyglądała na jedną z pracownic.
Elise podeszła do niej prędko.
- Przepraszam, nie miałaby pani chwili, żeby mi pomóc? Szukam włóczęgi, który nazywa
się Abram. Przybył tu niedawno z obozu pracy przymusowej w Jæren.
Kobieta uśmiechnęła się.
- Dobrze wiem, kto to. Wszyscy znają Abrama.
Elise zauważyła, że została zmierzona od stóp do głów. Z powodu zimowego płaszcza i
kapelusza kobieta musiała zgadywać, że Elise jest z jakiegoś biura komunalnego. Wskazała
na prawo.
- Jest w budynku fabryki i zajmuje się czyszczeniem starych sznurów. Jest bardzo
zręczny i niedługo dostanie inną pracę
- dodała szybko, jakby się zawstydziła, że taki zdolny rzemieślnik wykonuje takie zajęcie. -
Niech pani zapyta o Abrama, wszyscy pani pokażą, który to.
Elise podziękowała za pomoc i poszła dalej do długiego budynku, który leżał na południe
od Mangelsgården. Kiedy weszła do hali w fabryce, jakiś stary, nędznie ubrany mężczyzna z
siwą brodą i wytłumaczył Elise, gdzie znajdzie Abrama.
Kiedy Elise go zobaczyła, ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie. Mężczyzna wyglądał
złowrogo w gęstych czarnych włosach i z brodą.
Odwrócił się w jej kierunku, kiedy wypowiedziała jego imię, a w jego ciemnych oczach
można było zobaczyć zdziwienie. Po chwili jego wzrok zrobił się wrogi.
- Czego ode mnie chcesz?
- Przyszłam tylko zapytać, czy może spotkałeś mojego brata. Torkild Abrahamsen z
Armii Zbawienia powiedział, że niedawno tu przybyłeś z nowego obozu w Jæren i że
opowiadałeś mu o dwóch marynarzach, którzy uciekli.
Jego oczy zwęziły się podejrzliwie.
- I co?
- Zastanawiam się, czy jednym z nich nie był mój brat.
Abram uśmiechnął się drwiąco i pokazał pełne uzębienie.
- Ach tak. Niezła historia.
Elise się nie spieszyła.
- Wychowaliśmy się wśród pracowników fabryki w Sagene. Ojciec był marynarzem, ale
dostał pracę w fabryce płótna żaglowego. Umarł pijany, a matka zachorowała na gruźlicę.
Opiekowałam się dwójką młodszych braci, Kristianem i Pederem. Kristian najpierw był w
Ameryce, a potem wyruszył na morze. Ostatnie, co się o nim dowiedzieliśmy, to że mieszkał
w Domu Marynarza w Nowym Jorku i czekał na zamustrowanie na nowy statek. To było
zeszłego lata. Od tego momentu nie mieliśmy od niego żadnych wieści. Do czasu, kiedy
przyszedł do niego wczoraj list. Nie wiemy, kim jest nadawca, ale ta osoba uważa, że
Kristian wrócił do domu statkiem pasażerskim „Kristianiafjord” ponad pół roku temu. W tym
wypadku musiał zejść na ląd w zachodniej części Norwegii, bo na statku, który dopłynął do
Kristianii go nie było.
Mężczyzna z czarnymi włosami i brodą stał spokojnie i wpatrywał się w Elise.
- Więc myślisz, że był w Jeddern?
- Nic nie myślę, błądzę po omacku. Ciężko mi uwierzyć, że mógłby zrobić coś złego, bo
przecież nie zamyka się człowieka tylko z powodu tego, że nie ma pieniędzy i miejsca do
spania?
- Myślisz, że nie? - Uśmiechnął się cynicznie. - W takim razie nie masz pojęcia, w jakim
kraju żyjesz, dziewczyno. Tu patrzą na ciebie jak na przestępcę, kiedy wędrujesz po kraju.
Więc jak wygląda ten twój brat?
- Ma ciemne włosy, jest trochę wyższy ode mnie, był bystry w szkole, ma 20 lat i już jest
ojcem. Nazywa się Kristian.
Abram otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zmienił zdanie. Długą chwilę stał i się w
nią wpatrywał. W końcu zapytał.
- Kristian, powiedziałaś?
Elise skinęła głową.
- Ten, który uciekł nazywał się Kristian i był z Kristianii, ale nie pamiętam nazwiska. Był
dobrze ubrany, zanim nie zaczął nosić ubrań roboczych. Powiedział, że wsadzili go tam z
powodu nieporozumienia, ale wszyscy tam tak mówili.
Elise poczuła, jak serce zaczyna jej mocniej bić.
- Mówił coś jeszcze?
Abram pokręcił głową.
- Uciekł nocą razem z palaczem. Wielu uważało, że Ole Peder im pomógł, ale on wyszedł
na dwór na mróz, żeby ze sobą skończyć. Lepiej umrzeć szybko niż powoli, powiedział.
- Czy szukali ich?
- Szukali.
- Ale nie wiesz, czy ich znaleźli?
Abram znowu pokręcił głową.
- Jeśli by ich znaleziono, to albo martwych z zimna, albo z głodu. Nie są tacy słabi jak
lensman albo ci, co decydują tu w kraju. Na pewno sobie poradzili!
- Masz jakiś pomysł, gdzie mogli się ukryć? Jeśli myślisz, że ja opowiadam bzdury, mogę
poprosić Torkilda Abrahamsen z Armii, żeby tu przyszedł i potwierdził, że jestem siostrą
Kristiana Løvliena i że bardzo go kocham.
- Løvlien, powiedziałaś? Teraz sobie przypominam. Kristian Løvlien tak się nazywał.
Elise poczuła, jak robi jej się gorąco ze szczęścia.
- To on! Muszę teraz szybko iść do domu i opowiedzieć o tym rodzinie!
I panu Wang-Olafsenowi, dodała w duchu i odwróciła się, żeby odejść. Pan Wang-
Olafsen na pewno skontaktuje się z policją, wytłumaczy, co się zdarzyło, i zmusi ich, żeby go
znaleźli.
Oby tylko nie było za późno...
17
Kristian zawahał się, kiedy doszli do progu domu. Poczuł dziwny niepokój. Kiedy szli w
górę ostatniego wzgórza, jego myśli krążyły wokół Evelyn. Próbował przestać o niej myśleć,
ale nie był w stanie. A teraz spotka inne dziecko, które dzieliło ten sam los, co mała Evelyn.
To wszystko wzbudzało w nim protest. Pomyśleć, że dziecko było wychudzone i drżało ze
strachu jak małe pisklę. Kristian pomyślał, że Evelyn też by tak się zachowywała, gdyby
znalazła się w obcym domu, i nie mógł się pozbyć tej myśli.
Zastanawiał się, czy nie wymyślić jakiegoś usprawiedliwienia, żeby nie wchodzić. Mógł
powiedzieć, że nagle źle się poczuł, że czuje, że będzie chory. Może to zaraźliwe i starsi
ludzie się tym zarażą? Nie mówiąc już o dziecku. To może być gruźlica, tyfus albo cholera.
Sofie nie mogłaby opuścić małego i bezbronnego dziecka, jeśli będzie poważnie chøre.
Dziewczyna weszła pierwsza, powiedziała, że chce przygotować domowników na wizytę.
Erlend i Kristian czekali przed gankiem. Kristian jednak postanowił nie udawać chørego, nie
był w tym dobry. Erlend przejrzałby go na wylot i uważał za tchórza.
Erlendowi było łatwiej, bo nie miał dzieci. Prawdopodobnie powiedziałby, że jeśli
opuścił Halfdana, to i z tym dzieckiem nie powinien mieć problemów. Erlend nie rozumiał,
że Kristian się zmienił, że jest inny niż kilka lat temu. Wojna go zmieniła, po
zwoliła zrozumieć, co jest ważne. Przez te długie i straszne noce, które są już za nim, Kristian
czasami się modlił. Nie do tego Boga, którym groził kaznodzieja i straszył wszystkich, kiedy
oczekiwali na kometę, ale do tego Boga, do którego Kristian nauczony był mówić wieczorną
modlitwę, kiedy był mały. Do tego, który nie był żądny zemsty, ale do tego, który chciał,
żeby wszystkie małe dzieci do Niego przyszły. Kiedy ojciec przychodził do domu pijany,
Peder i Kristian leżeli pod kołdrą i cicho śpiewali: Nikt nie jest tak bezpieczny, jak małe
dzieci u Boga.
Kiedy uciekł z Jeddern, modlił się, żeby przeżyć, żeby wszystko naprawić, zabrać Evelyn
z rodziny zastępczej i zawieść ją do domu do Halfdana. Wtedy mogliby być rodziną.
Erlend był porządnym mężczyzną, ale nie rozumiał takich rzeczy Nadal wierzył w Boga,
nie odwrócił się od niego, mimo że nie zdał egzaminu z teologii i wyrzucono go z domu.
Wciąż śpiewał psalmy i się modlił, ale nie rozumiał więzi między ojcem, matką a dzieckiem.
Nie tęsknił za swoim ojcem i nie planował wrócić do Grimstad. Mówił, że tego, co zrobił mu
ojciec, nie można wybaczyć i że lepiej będzie, jeśli zapomni, skąd pochodzi.
Nagle usłyszał śmiejące się dziecko. To był jasny i dźwięczny śmiech, taki jak Evelyn.
Poczuł, jak robi mu się ciepło. Czyli dziecko nie miało jednak tak źle. Sofie musiała
przesadzać.
Czekali już dość długo. Dlaczego dziewczyna nie wyszła po nich? Starzy nie pozwolili jej
wpuścić obcych?
Spojrzał na Erlenda.
- Wygląda na to, że nie jesteśmy mile widziani. Może jednak ruszmy dalej w drogę?
Erlend zmarszczył nos i pokręcił głową.
- Dobrze by było dostać kubek porządnej kawy. Nie wiemy, jak daleko jest do Øyslebø, a
do następnego gospodarstwa może być z kilka kilometrów. Niedługo zacznie się ściemniać.
Nie masz chyba ochoty spać pod gołym niebem?
- Nie wiedzieliśmy, że spotkamy dziewczynę, i tak byśmy musieli znaleźć jakieś
schronienie na noc. Na pewno jest tu gdzieś stodoła albo coś podobnego, wszędzie ich pełno.
W tym samym momencie usłyszeli lekkie kroki i po chwili Sofie wychyliła głowę.
- Hansine i Andreas chętnie was ugoszczą, ale dziecko się boi, a poza tym źle się czuje.
Zaniosłam ją na poddasze, żeby się pobawiła, dałam jej chleb z syropem. Macie ochotę
wejść?
Otworzyła im drzwi, a Erlend przeszedł od razu przez próg.
Kristian niechętnie podążył za nim.
W pokoju panował mrok. Wnętrze domu wyglądało, jakby liczyło co najmniej dwieście
lat, miało surowe, ciemne, prawie czarne ściany z desek. Wielka skrzynia na drewno stała
obok pieca, a dwa krótkie łóżka ustawione były przy długiej ścianie. Oba okna były małe i
nie miały zasłon.
Przy maleńkim brązowym stole siedziała stara kobieta w chuście. Obwiązana była
wielkim brudnoszarym fartuchem, miała na sobie czarną suknię i zniszczone buty. Nie
podnosząc się z miejsca, przyglądała się badawczo przybyłym. Mężczyzny nie było widać,
ale usłyszeli szuranie w pokoju obok. Po chwili pojawił się staruszek z białą brodą, tak
zgarbiony, że prawie szedł na czworakach, opierał się o laskę zrobioną z grubego drzewa.
- Ach tak, czy to pracownicy Wydziału Dróg? - zapytał skrzypiącym, zachrypniętym
głosem.
- Nie, jesteśmy z kolei - pospiesznie powiedział Erlend.
- Będą budować kolej ze stolicy do Kristiansand - dodała Sofie.
Stary zatrzymał się, wpatrywał się w nią zły i pokiwał głową.
- Kto słyszał takie bzdury! Nie można kłamać, dziewczyno, bo przyjdzie gryf i cię
zabierze - odparł poirytowany.
Sofie nic więcej nie powiedziała, podeszła do kuchenki i nastawiła dzbanek z kawą.
Kiedy Erlend z Kristianem usiedli przy stole, Sofie nachyliła się w ich stronę i szepnęła: -
Sami widzicie! Teraz już wiecie, dlaczego chcę się stąd wyrwać.
Erlend i Kristian wymienili spojrzenia.
Miło było wejść do ciepłego pomieszczenia, usiąść i pozwolić odpocząć nogom. Ból w
plecach nadal był silny, ale siedzenie w spokoju pomogło. Sofie ugotowała kawę z ziaren,
które stara Hansine trzymała w ukryciu. Zręcznie dodała zmieloną kawę do gotującej się
wody. Kristian nie mógł sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek smakował coś tak dobrego.
Hansine nalała sobie kawy do miseczki i piła ją, siorbiąc. Nie miała ani jednego zęba,
więc kiedy Sofie przyniosła chleb, zamoczyła go w kawie i próbowała żuć dziąsłami.
Stary Andreas usiadł na skrzyni na drewno, nie było więcej krzeseł.
- Co się dzieje teraz w Wydziale Dróg? - zapytał gorliwie.
Kristian się zdziwił, że mężczyzna ciągle myśli, że oni są z Wydziału Dróg, ale pewnie
stary coraz częściej o czymś zapominał.
- Czy Arne Leonhard nadal tam pracuje?
Erlend skinął.
- Tak. Są tam wszyscy razem. Wiesz, nikt nie odchodzi z własnej woli z Wydziału Dróg.
Andreas tak się zaśmiał, że aż łzy napłynęły mu do bladoniebieskich oczu.
- Tak, to prawda. Nikt nie odchodzi z własnej woli z Wydziału Dróg.- Potem się zamyślił.
- Ale Anton powiedział, że Arne Leonhard pojechał do Finnmarku dwa lata temu. Czyli
wrócił do domu?
Kristian zauważył, że Erlend nie może spojrzeć staremu prosto w oczy.
- Tak, wrócił do domu.
- To dziwne. - Spojrzał na Hansine. - Dlaczego tu nie przyjechał? Wystraszyłaś go?
- Ja go wystraszyłam? - Hansine przesłała mu obrażone spojrzenie.
Na górze słychać było kasłanie.
Sofie spojrzała w stronę poddasza.
- Znowu kaszle, coś jej świszczy w piersiach.
- Phi - prychnęła Hansine. - Wszystkie dzieci kaszlą zimą.
- Ale ona już tak kaszle od dawna. Oczy jej się świecą i ma gorące czoło.
- Dzieci trzeba hartować - powiedział stanowczo Andreas. - Kiedy ja byłem mały,
musiałem brać udział w ścince drzew mimo, że miałem odrę. Albo umierasz, albo stajesz się
silniejszy.
Sofie przesłała mu groźne spojrzenie.
- W ogóle się nią nie przejmujesz, szkoda mi jej. Pomyśleć, że jest sama na świecie.
Andreas nic nie powiedział.
Kristian odwrócił się do Sofie.
- Jak myślisz, co jej jest?
- Nie jestem lekarzem, wiem po prostu, że jest chora.
Erlend zmarszczył czoło i spojrzał na nią zasmucony.
- Jak to?
- Jest rozpalona, chrząka i kaszle. W nocy rzuca się z miejsca na miejsce, majaczy i
płacze.
- Powiedziała może, że czuje, jakby ktoś jej wbijał noże w ciało? Ma koszmary?
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- Jesteś lekarzem? - zapytała Sofie i spojrzała na niego z mieszanką zdziwienia i
szacunku.
- Nie, ale nauczyłem się sporo, kiedy uczyłem się na pastora. Mój przyjaciel zachorował
na gruźlicę i byłem przy nim, aż umarł.
- Gruźlicę? - Dziewczyna miała panikę w oczach. - Chyba nie myślisz, że dziecko ma
gruźlicę?
- Mam szczerą nadzieję, że nie, pytałem tylko, żeby się dowiedzieć, czy to coś więcej niż
zwykły kaszel.
- Myślę, że powinieneś pójść na górę i spojrzeć na nią. Mogę powiedzieć, że jesteś
lekarzem i że przyszedłeś, żeby się lepiej poczuła. Wtedy nie będzie się bać.
Wstała i zniknęła na stromych schodach prowadzących na poddasze. Kristian słyszał, jak
mówiła do dziewczynki cicho i spokojnie. Nie minęło kilka chwil gdy drzwi się otworzyły i
dziewczyna zawołała.
- Panie doktorze? Może pan przyjść.
Erlend podniósł się i zaczął się wspinać po schodach.
Długo trwało, zanim zszedł z powrotem na dół. Wyglądał na zmartwionego.
- Nie jestem pewien. Trzeba ją zabrać do lekarza na porządne badanie.
Andreas wstał ze skrzyni i pospiesznie udał się do swojego pokoju.
- Trzymajcie ją z dala ode mnie! - krzyknął wściekle i plunął w spluwaczkę.
Hansine pokręciła poirytowana głową.
- A opieka społeczna wepchnęła ją dwojgu starych ludzi!
Erlend spojrzał na Kristiana.
- Musimy ją zabrać ze sobą do Øyslebø Jeśli chodzi o to, co myślę, to ona nie może tu
zostać.
Sofie zeszła po schodach.
- Mogę iść z wami.
Hansine uderzyła laską w podłogę tak mocno, że aż podskoczyli.
- Nie, ty leniwa dziewczyno! Ty tu zostaniesz! Jak tego nie zrobisz, to będziesz miała ze
mną do czynienia!
Sofie zamyśliła się.
- Ale wrócicie z nią?
- Tak, jeśli tylko lekarz nie będzie jej chciał umieścić w najbliższym szpitalu. Jest tu
pewnie gdzieś w pobliżu jakaś opieka medyczna. Wiem, że pielęgniarki w całym kraju
zakładają sanatoria i kliniki dla tych, którzy nie mają pieniędzy.
Sofie wyjrzała przez okno.
- Ściemnia się. Musicie poczekać do rana.
Kristian był zdziwiony, że dziewczyna tak szybko się poddała i już nie chciała
towarzyszyć małej do Øyslebø. Najpierw obawiała się, że mała będzie się bała obcych, a
teraz wysyłała ją z nimi do lekarza.
- Możecie spać w jednym łóżku. To drugie należy do Hansine. Anders ma swój pokój, bo
hałasuje w nocy. I jak powiedziałam, ja z dzieckiem śpię na poddaszu. Jesteśmy służbą, więc
nie możemy spać w salonie.
Kristian był oburzony Obie musiały spać na górze na lodowatym poddaszu, a dziecko
było chøre! Kristian zaczynał rozumieć, dlaczego Sofie chciała stąd odejść.
Łóżko było zdecydowanie za krótkie i kiedy się położyli, zrobiło się tak ciasno, że
musieli leżeć wygięci. Kristian, mimo że był zmęczony, nie mógł zasnąć. Plecy i noga mu
doskwierały, poza tym słyszał szloch dziecka i ciągłe napady kaszlu na poddaszu. Uważał, że
to okropnie niesprawiedliwe, że dziewczynka musi spać w zimnie, kiedy jest chora.
W końcu wyczołgał się z łóżka i położył na podłodze. Erlend jak zawsze nie miał
problemów ze snem.
To była pierwsza noc, odkąd uciekli, kiedy nie marzł, ale głowę miał pełną rożnych myśli
i nie mógł usnąć. Historia z dzieckiem go zaskoczyła. Teraz musieli szukać lekarza w
Øyslebø, jeśli w ogóle był tam jakiś lekarz, i nie mogli ruszyć dalej, dopóki nie dowiedzą się,
co z małą. Jeśli to nic poważnego, będą musieli przyprowadzić ją z powrotem do Hansine i
Andreasa, ale jeśli to faktycznie była gruźlica, będą musieli zabrać ją do szpitala. Ktoś musi
wziąć za nią odpowiedzialność. Hansine i Anders byli za starzy, a Sofie rozważała odejście.
To opieka społeczna zajmuje się osieroconymi cygańskimi dziećmi i jeśli mała nie będzie
mogła być dłużej w Sauekroa, muszą jej znaleźć inny dom. Erlend i Kristian byli ostatnimi,
którzy mogliby się nią zająć, mieli wystarczająco swoich problemów.
Co powie lekarz, kiedy się dowie, że nie mają czym zapłacić?
Czy to wzbudzi jego podejrzenia i skontaktuje się z lensmanem? Nie mogą powiedzieć,
że pracują na kolei, bo mógłby to szybko sprawdzić. Musieli wymyślić coś bardziej
wiarygodnego, a do tego podać dobry powód, dla którego nie mają pieniędzy. Erlend na
pewno coś wymyśli, ale on był często nieostrożny i mógł powiedzieć coś, co mogłoby ich
zdradzić.
Przewrócił się na drugi bok. Ciężko było leżeć bezpośrednio na podłodze ale większość
nocy spał na twardym podłożu i powinien był się do tego przyzwyczaić. Hansine chrapała,
mysz chrobotała pod deskami podłogi, a kaszel dobiegający z poddasza, był coraz gorszy.
Mógł równie dobrze pogodzić się z tym, że nie zaśnie.
Wstał, założył buty i podszedł do drzwi, może trochę świeżego powietrza pomoże. W tym
samym momencie usłyszał dobiegający z góry gwałtowny kaszel i przerażony krzyk Sofie.
- Ty wymiotujesz, Evelyn. - Dziecko zaczęło głośno płakać.
Kristian stał jak wmurowany. Evelyn! Ile dziewczynek nazywało się Evelyn? Małych
cyganiątek, które miały trzy lata, zostały zabrane od rodziców i oddane?
Poczuł się słabo, serce zaczęło mu mocno bić i zrobiło mu się gorąco. To niemożliwe... A
może jednak!
Odwrócił się. Po omacku znalazł zapałki, zapalił świeczkę i poszedł na poddasze.
Na górze słyszał płacz i krzątanie. Sofie musiała ściągnąć zabrudzoną pościel, ale nie
miała nic czystego na zmianę. Jeśli dziecko miało gruźlicę, Sofie mogła... Kristian się
zatrzymał. Gruźlica? Evelyn? Musiał oprzeć się o ścianę, żeby nie stracić równowagi. Mój
Boże, to nie może być prawda!
Zapukał do drzwi i delikatnie je uchylił.
Sofie przesłała mu przestraszone spojrzenie.
- Co się stało?
- Usłyszałem, jak dziewczynka wymiotowała, i zastanawiam się, czy mogę pomóc.
W tym samym momencie zerknął na dziecko. Coś go zatrzymało, nie mógł się ruszyć ani
nic powiedzieć, tylko stał i się wpatrywał, jakby zobaczył duchy.
- Evelyn? - W końcu wydusił zachrypniętym i obcym głosem.
Dziecko przestało płakać, usiadło na łóżku i patrzyło na niego wielkimi, zdziwionymi
oczyma.
- Tata?
Pokonał kilka kroków, odstawił świeczkę na podłogę i objął ją.
- Evelyn! Evelyn! To na prawdę ty? Czy to moja maleńka Evelyn?
Dziewczynka pisnęła i znowu zaczęła płakać.
Zrozumiał, że trzymał ją za mocno i poluzował uścisk. Jednocześnie zerknął na Sofie,
która stała z ramionami pełnymi zwiniętej pościeli i gapiła się na niego podejrzliwie.
- Ona nie jest Cyganką - wytłumaczył. - Zabrano mi ją z powodu nieporozumienia. Od
dawna jej szukałem.
Sofie nie wyglądała, jakby mu wierzyła.
- Chyba słyszałaś, że nazwała mnie tatą?
- A ty kim jesteś, jeśli mogę zapytać?
- Nazywam się Kristian Løvlien, jestem marynarzem i jestem w drodze do domu do
Kristianii. - Potem opowiedział pokrótce, co się przydarzyło jemu i Erlendowi, i dlaczego
musieli kłamać.
Wyglądało na to, że Sofie waha się, czy mu uwierzyć.
- Dlaczego nie mogłeś pożyczyć telefonu? Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, to zostałeś
zamknięty późnym latem, teraz jest koniec lutego. Twoja rodzina musiała się zastanawiać,
gdzie jesteś. Mogli skontaktować się z towarzystwem żeglugowym, które jest właścicielem
„Kristianiafjord”, i dowiedzieć się, że byłeś na pokładzie statku z Nowego Jorku. Na pewno
dowiedzieli się, że zszedłeś na ląd w Stavanger.
Kristian przytaknął. Nie była głupia. Te same pytania zadawał sobie sam wiele razy.
- Wiem, że ciężko ci w to uwierzyć. Po tym, jak uciekliśmy z Jeddern, nie mieliśmy
śmiałości szukać telefonu. Powrót do obozu to ostatnia rzecz, jakiej możemy pragnąć.
Evelyn siedziała spokojnie na jego ramieniu, teraz położyła główkę na jego piersi i
wyglądała, jakby miała za chwilę usnąć.
Sofie zagapiła się na małą.
- Widzę, że cię zna. Też nie wierzyłam w to, że cygańskie dzieci mają złote loczki.
Wydaje mi się, że jest twoją córką, ale reszta historii brzmi nieprawdopodobnie.
- Jeśli byś mogła zdobyć znaczek, to mogłabyś napisać do mojej siostry.
- Znaczek kosztuje dziesięć øre, nie mam tyle pieniędzy. Nie mam też papieru listowego.
Może myślisz, że trafiłeś do bogatych ludzi. A jak myślisz, co powie pracownik opieki
społecznej, kiedy zobaczy, że Evelyn nie ma? To ja będę winna temu wszystkiemu, a
Hansine i Andreas będą musieli zwrócić pieniądze, które dostali.
- Najważniejsze to zawieść Evelyn do lekarza. Mówiłaś, że już dawno byś odeszła, gdyby
nie ona. Powiesz, że przyszło dwóch obdartych mężczyzn i zabrali ci ją. Nikt nie będzie
oskarżał takiej młodej i delikatnej dziewczyny jak ty, nie mogłaś sobie przecież poradzić z
dwoma dorosłymi mężczyznami. Hansine i Andreas nie muszą wiedzieć, co się zdarzyło,
wyruszymy, zanim się obudzą.
Schody skrzypnęły, oboje odwrócili się w stronę drzwi.
Erlend zajrzał do środka, miał zaspaną twarzą.
- Obudził mnie hałas. Coś się stało? - W tym samym momencie zobaczył, że Kristian stał
ze śpiącym dzieckiem w ramionach i otworzył szeroko oczy.
Kristian uśmiechnął się.
- To jest Evelyn, moja córka!
Erlend rozdziawił szeroko usta.
- Twoja córka? To niemożliwe.
Kristian pokręcił głową.
- Wydaje się niemożliwe, ale to prawda.
18
Elise otworzyła z impetem drzwi i wparowała do środka.
- Kristian był jednym z tych dwóch marynarzy!
Johan spojrzał na nią zaskoczony.
- Co? Skąd wiesz?
- Byłam u jednego włóczęgi w Mangelsgården.
Z zapałem opowiedziała mu o spotkaniu i o czym rozmawiali.
Johan pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Powiedział, że jednym z nich był Kristian Løvlien?
Elise skinęła głową zadowolona.
- Musimy powiedzieć o tym panu Wang-Olafsenowi. Na pewno wytłumaczy policji, że to
całe zajście było nieporozumieniem i że muszą zrobić wszystko, żeby go znaleźć.
- Kiedy ten włóczęga opuścił obóz w Jæren?
- Nie wiem, ale powiedział, że gdy tamci uciekli, było strasznie zimno, on się bał, że
mogli zamarznąć na śmierć. - Spojrzała na niego zasmuconym wzrokiem. - Na południu
kraju nigdy nie jest tak zimno, tak jak tu w Kristianii, prawda?
Johan nie odpowiedział.
- Chcesz, żebym poszedł do pana Wang-Olafsena czy chcesz iść sama?
- Byłeś tam wczoraj, a ja mogę iść dzisiaj.
- Elise? - Spojrzał na nią z czułością. - Postaraj się spojrzeć na to rozsądnie. Nie wiadomo
na pewno, czy to był Kristian. Ci włóczę
dzy nigdy nie używają swoich nazwisk, chcą być anonimowi. Jeśli ten człowiek usłyszałby
nazwisko Kristiana, to jednym uchem by weszło, a drugim wyszło. Mógł to powiedzieć, żeby
cię uspokoić albo żebyś go zostawiła w spokoju. Nie lubią, jak się ich wypytuje, a tym
bardziej jak się ktoś interesuje ich towarzyszami.
Elise skinęła głową.
- Nie mogę być za bardzo optymistyczna, ale sam musisz przyznać, że to brzmi dziwnie.
Zdaję sobie sprawę, że mógł kłamać, ale jest też możliwość, że mówił prawdę.
Służąca pana Wang-Olafsena uśmiechnęła się, kiedy ją poznała.
- Ma wizytę, ale myślę, że chętnie panią przyjmie.
Zapukała do drzwi salonu, wytłumaczyła, kto przyszedł, przesunęła się i skinęła z
uśmiechem.
- Bardzo proszę, pani Thøresen.
Elise zgadła, że w środku siedzi panna Josephine Sjøberg.
- Przepraszam, że przeszkadzam.
Pan Wang-Olafsen podniósł się i podszedł w jej kierunku z wyciągniętymi rękami. Złapał
ją za obie dłonie.
- Widzę po pani twarzy, że przychodzi pani z dobrymi wiadomościami, pani Thøresen.
Dostała pani więcej listów?
- Nie, ale byłam w Mangelsgården i rozmawiałam z jednym włóczęgą. Niedawno przybył
do Kristianii z nowego obozu w Jæren i opowiedział o dwóch marynarzach, którzy uciekli.
Jeden z nich nazywał się Kristian Løvlien!
- Czy to możliwe? Uciekli skąd?
- Z obozu pracy przymusowej. Nie tylko Cyganów i włóczęgów tam zamykają, ale
również marynarzy, którzy pływali w zagranicznej flocie i nie dostali się na żaden kolejny
statek. Władze nie akceptują nikogo bez pracy i bez miejsca zamieszkania.
- Proszę usiąść, pani Thøresen, i opowiedzieć nam wszystko od początku. To jest wielce
interesujące, żeby nie powiedzieć intrygujące.
Elise rzuciła spojrzenie w stronę panny Sjøberg i zauważyła, że wyglądała równie
elegancko jak podczas tej niedzieli, kiedy oboje byli u nich na obiedzie. Kobieta uśmiechnęła
się przyjaźnie i wyglądała, jakby nie miała nic przeciwko temu, że Elise im przeszkodziła.
Opowiedziała o czarnowłosym Abramie i o tym, że trochę wiedział o Kristianie.
- Najpierw powiedział to Torkildowi Abrahamsenowi i nie ukrywał, że bał się o tych
dwóch marynarzy. Wiedział, że nie mieli pieniędzy i że bali się prosić o jedzenie i
schronienie w gospodarstwach, ponieważ lensman ich szukał.
- To musi być bardzo ciekawy włóczęga - odparła z uśmiechem panna Sjøberg. -
Pomyśleć, że tak się przejął tymi dwoma.
Elise spojrzała na nią.
- To właśnie wśród najsłabszych w społeczeństwie znajdujemy najwięcej ciepła.
- Mówi pani poważnie? To dziwne! - Nie powiedziała tego sarkastycznie, tylko była
naprawdę zdziwiona.
Pan Wang-Olafsen siedział zatopiony w myślach. W końcu wstał.
- Zadzwonię do zarządcy w Opstad.
Panna Sjøberg spojrzała na niego zdziwiona.
- Znasz go, mój drogi?
- Na szczęście nie. Nie popieram tych obozów i podejrzewam, że ich zarządcy muszą być
ludźmi specjalnego typu.
Podszedł do telefonu, który wisiał na ścianie przy drzwiach wyjściowych i poprosił
telefonistkę, żeby zadzwoniła do Opstad do obozu pracy przymusowej w Jæren. Po chwili
zobaczyła, że połączył się z odpowiednią osobą. Przedstawił się, powiedział, że jest
adwokatem z Kristianii i opowiedział, że dowiedział się, że młody marynarz, który jest mu
bardzo bliski, przez nieporozumienie został umieszczony w obozie, ale potem uciekł. Podał
nazwisko Kristiana, wiek oraz swój adres.
Elise siedziała na rogu krzesła i śledziła go wzrokiem. Serce biło jej mocno w piersi.
Widziała, że kolor twarzy pana Wang-Olafsena się zmieniał, najpierw był purpurowy, a
potem blady. Mężczyzna po drugiej stronie mówił tak głośno, że adwokat musiał trzymać
słuchawkę daleko od ucha. Wielokrotnie starał się dojść do słowa, ale na daremno. W końcu
krzyknął: - Jeszcze pan o mnie usłyszy, panie Jensen! Kiedy się o tym dowiedzą gazety,
myślę, że może się pan spodziewać reakcji nie tylko z mojej strony! - Po czym rzucił
słuchawkę i był tak zdenerwowany, że aż kipiał ze złości.
- Co za niewychowany człowiek! I taki mężczyzna jest odpowiedzialny za 175 więźniów,
do tego za strażników i służbę! Nawet śmiał powiedzieć, że żaden z więźniów nie został
zatrzymany bez powodu. Każdy który tam przebywa, jest przestępcą, a on miał pełne prawo
ich wsadzić do obozu. Pytał, czy nie słyszałem o prawie
o włóczęgostwie? I czy nie wiem, że przestępstwem jest włóczenie się z miejsca do miejsca,
nie mając stałego miejsca zamieszkania. I jak mogę być prawnikiem i wiedzieć tak niewiele o
prawie obowiązującym w tym kraju?
Pan Wang-Olafsen starał się złapać oddech i ponownie usiadł ciężko na swoim krześle.
- Bardzo mnie obraził! Tego nie zniosę!
- Już dobrze, uspokój się mój drogi. - Panna Sjøberg poklepała go po ramieniu. - Sam
przecież powiedziałeś, że ci zarządcy muszą być ludźmi specjalnego typu. Teraz masz na to
dowód. Uważam, że dobrym pomysłem będzie powiadomienie prasy. Każdy rozsądny
człowiek zgodzi się, że nie można zamykać kogoś za kratkami, jeśli niczego nie zrobił.
- Problem polega na tym, że tak jest napisane w prawie o włóczęgostwie. Teraz władze
mogą powoływać się na jeszcze jedno prawo: o opiece społecznej, które pozwala na zabranie
dzieci z rodzin cygańskich siłą od rodziców! Niedawno słyszałem o przypadku w gminie
Strinda poza Trondheim. Ośmioletni chłopiec został zabrany od rodziców i umieszczony w
rodzinie zastępczej, ale uciekł. Wtedy Rada Opieki Społecznej w Strinda postanowiła, żeby
zabrać pięcioletnią córkę Solveig z dala od rodziców. Ojciec napisał wiele listów do rady, w
których błagał, żeby oddali córkę. Twierdził, że jego żona oszalała z rozpaczy, ale pastor
Walnum zabronił nawet mówić im, gdzie jest.
Elise była poruszona. Pomyśleć, że zabraliby im Elvirę i umieścili wśród obcych! A do
tego nie mogliby się dowiedzieć, gdzie jest!
Panna Sjøberg ugryzła kawałek ciasta.
- Nie rozumiem, co pani brat ma z tym wspólnego, pani Thøresen.
Pan Wang-Olafsen wymienił z Elise spojrzenia, a potem szybko odparł: - Nie
bezpośrednio, ale zobacz, jak mało trzeba, żeby zostać zatrzymanym na mocy tych
okropnych przepisów. Musimy zrobić coś, żeby zatrzymać to szaleństwo. Mężczyzna nie
wierzył, że Kristian jest niewinny! Kiedy już zdecydował, że jest przestępcą, to nie
interesowało go, że może to nie jest prawda. Nigdy nie spotkałem się z taką arogancją!
Elise westchnęła.
- Może porozmawiać o tym z kimś innym? Z lensmanem, na przykład?
Pan Wang-Olafsen pokręcił głową.
- Nie będzie miał śmiałości, żeby postawić się Kościołowi i państwu. Według prawa to
pastor Walnum uchwala ustawy, a stowarzyszenie przeciwdziałające włóczęgostwu zostało
poparte przez Christiana Michelsena i wielu innych wpływowych ludzi.
- Nie możemy nic zrobić, żeby znaleźć Kristiana?
- Faktem jest, że uciekł, i że nikt nie wie, gdzie jest. Mogę jedynie zgadywać, że próbuje
się dostać do domu, ale to na pewno zajmie mu dużo czasu, jeśli nie ma pieniędzy, a do tego
musi się ukrywać.
Elise była bliska płaczu.
- Jak można przeżyć bez pieniędzy i bez dachu nad głową w środku zimy?
Pan Wang-Olafsen uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
- Zawsze można trafić na miłych ludzi, pani Thøresen. Kristian jest grzeczny i dobrze
wychowany, jestem pewien, że ktoś się nad nim zlituje.
Elise wstała.
- Dziękuję, że pan próbował, panie Wang-Olafsen. Jeszcze raz przepraszam, że państwu
przeszkodziłam.
Grzecznie pożegnała się z panną Sjøberg i udała się w stronę drzwi. Pan Wang-Olafsen
odprowadził ją do wyjścia.
- Nie poddam się - powiedział cicho. - Ale niektóre rzeczy wolę, żebyśmy zachowali
między sobą.
Elise zrozumiała. Nie chciał, żeby panna Sjøberg dowiedziała się
o jej dziadku.
- Pomyślę nad tym - dodał. - Mam wielu znajomych wśród adwokatów. Może któryś z
nich będzie nam w stanie pomóc.
Elise podziękowała i wyszła.
W drodze do domu rozpamiętywała, co dziś usłyszała. Nie wydawało jej się, żeby pan
Wang-Olafsen mówił poważnie o zawiadomieniu prasy, pewnie powiedział to pod wpływem
chwili. Gdyby się nad tym zastanowił, niechętnie by poszedł do gazety. Taki artykuł mógłby
zniszczyć jego dobre imię i reputację. Większość uważa, że Cyganom brakowało obycia i że
jedynym sposobem na podporządkowanie ich normom społecznym było zrobienie z nich
lepszych ludzi. Czytelnicy potraktują ten artykuł z dystansem i ocenią osobę, która go
napisała.
Sama mogłaby to zrobić! Już wcześniej pisała artykuły które wywoływały skandal. Jej by
było łatwiej niż jemu. Pisarzy uważano za radykałów i tym samym mogli sobie pozwolić na
więcej niż inni. W każdym razie na więcej niż prawnicy.
Johanowi to się nie spodoba, ale jeśli to doprowadzi do debaty w gazecie, w której ktoś ją
poprze, to wtedy Johan na pewno zmieni zdanie. On się obawiał, że Elise zrobi coś, co może
jej zaszkodzić i że będzie tego żałować.
Udawała, że pisze swoją najnowszą nowelę. Johan nie zawsze czytał to, co pisała.
Dzieci były wyjątkowo spokojne i wyrozumiałe tego wieczoru.
Chodziły koło niej na palcach, żeby nie przeszkadzać. Kiedy z wiona zapytała, o co
chodzi, Elvira odparła prędko: - Tata powiedział, że masz dziś wiele na głowie i że mamy
być dla ciebie wyjątkowo grzeczni.
Gdyby tylko Johan wiedział! Widział, że była rozczarowana, kiedy wróciła od pana
Wang-Olafsena, i od tego momentu nie rozmawiali o tym.
Nie chciała dawać dzieciom złudnej nadziei. Nie mogli im jeszcze powiedzieć o
Kristianie, szczególnie przez wzgląd na Halfdana. Chłopiec, co prawda nie wyglądał, jakby
tęsknił za ojcem, Kristian tak dawno temu wyjechał, że mały miał o nim mgliste wspomnie-
nia, ale przypomnienie mu o Kristianie mogło jednak spowodować uczucie tęsknoty i
oczekiwania.
Dwa dni później odwiedziła ich przed pracą Hilda. Chciała oddać obrus, który pożyczyła
dawno temu.
- Czytaliście dzisiejszą gazetę?
- Nie - odpowiedział Johan, który właśnie wybierał się do pracowni, żeby posiedzieć
trochę nad modelem kościoła w Sagene. Hugo i Jensine poszli do szkoły, reszta dzieci była
już po śniadaniu i bawiła się na poddaszu.
- Coś nowego o wojnie?
Hilda pokręciła głową.
- Nie, chodziło mi o nowelę, przez którą się rozpłakałam. Opowiada o pięcioletniej
dziewczynce, Cygance, która siedziała na kolanach swojej mamy, a tata opowiadał jej bajkę,
kiedy nagle pojawiło się trzech złych mężczyzn w czarnych płaszczach i cylindrach.
Dziewczynka nie widziała wcześniej takich mężczyzn i myślała, że to diabeł i jego
pomocnicy. Ześlizgnęła się z kolan mamy, żeby się za nią schować, ale ci trzej mężczyźni
ubrani na czarno złapali ją i wzięli ze sobą do wozu, a ona wierzgała nogami, krzyczała i
wołała mamę. Matka przybiegła i błagała o litość, ale odepchnęli ją. Woźnica uderzył batem
konie, wóz ruszył, a matka ciągle stała i płakała. Byłam tak
zła, że rzuciłam gazetą o ścianę. Historia kończy się na tym, że matka już więcej nie
zobaczyła swojego dziecka. Była tak zrozpaczona, że swoje ostatnie dni spędziła w szpitalu
psychiatrycznym.
Johan szedł w kierunku wyjścia, żeby założyć kurtkę.
- Tak to jest - powiedział, ciężko wzdychając. - Najgorsze jest to, że takie rzeczy dzieją
się naprawdę, nie tylko w wymyślonej historii. Kto napisał nowelę?
- Autor nazywa się Elias...- nagle zamilkła i odwróciła się do Elise. - Czy to nie ty?
Elise spokojnie skinęła głową i wypiła ostatni łyk kawy.
- Tak, to byłam ja.
Hilda i Johan stali i ze zdziwieniem wpatrywali się w nią. Johan wydawał się zraniony.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Bo bałam się, że ci się to nie spodoba. To pan Wang-Olafsen podsunął mi pomysł. Tak
się zdenerwował, kiedy rozmawiał z zarządcą w Opstad, że zagroził mu, że pójdzie z tym do
gazety, ale pomyślałam, że niechętnie by to zrobił. To mogłoby źle wpłynąć na jego dobre
imię i opinię. Dlatego pomyślałam, że ja mogę to zrobić. Na pewno niewielu pamięta Eliasa
Aasa, nie szczególnie się przejmuję nieprzyjemnościami, które mogą wyniknąć z powodu tej
historii.
- Zapominasz o wydawnictwie. Wątpię, żeby pan Benedict Guldberg był zadowolony z
faktu, że bronisz Cyganów. To nie wpłynie na większą sprzedaż twoich książek.
- To w takim razie stracę kilku czytelników. Najważniejsze, że robię to, co uważam za
słuszne.
Johan wyglądał na zamyślonego, ale nic nie powiedział.
Kiedy zniknął za drzwiami, Hilda spojrzała na nią z wyrzutem.
- Nie powinnaś wcześniej zapytać Johana o zdanie? Czasem myślę, że jesteś za bardzo
samodzielna. Mimo wszystko to twój mąż i to mężczyzna decyduje w takich kwestiach.
- Wiedziałam, że będzie przeciwny. Nie dlatego, że się nie zgadza, ale dlatego, żeby mnie
uchronić. Nie chcę być chroniona.
- Myślałam, że ciężko u was z pieniędzmi ostatnimi czasy. Chyba nie chcesz ryzykować,
że twoje książki będą się gorzej sprzedawały z powodu tego artykułu w gazecie. - Odwróciła
się do wyjścia.
- Muszę się spieszyć, albo spóźnię się do pracy. - Przeszła dwa kroki i zatrzymała się. -
Elise...? Co byś powiedziała na to, żebym po raz drugi wyszła za mąż? Oczywiście kiedy
będę już po rozwodzie.
Elise otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Wyszła za mąż po raz drugi? Za Andersa Kråkestiena?
Hilda się zaśmiała.
- A za kogo innego?
Elise się uśmiechnęła.
- Uważam, że byłoby świetnie. Wygląda na miłego, grzecznego, wyrozumiałego i
porządnego. Nie pije, jest pracowity i sumienny. Do tego lubi dzieci. Czegóż więcej może
pragnąć kobieta?
- To będzie duży spadek, zwłaszcza po tym jak byłam żoną Ole Gabriela.
- To ci przeszkadza?
- Pewnie, że nie! Nie tęsknię za herbatkami z eleganckimi damami. Razem z Andersem
będziemy chodzić do Kaysalen w sobotnie wieczory. W te weekendy, kiedy nie będę mieć
małego Gabriela. Oboje lubimy taką samą muzykę, no i lubimy tańczyć. Przy okazji, nie
opowiadałam ci, co się wydarzyło tego dnia, kiedy tu przyszłam, a Anders opiekował się
Gabrielem. Kiedy wróciłam do domu, usłyszałam w mieszkaniu głosy. Okazało się, że to
panna Johannessen. Zaczęła mnie obrażać, bo pozwoliłam obcemu, a do tego mężczyźnie
tego typu opiekować się synem Ole Gabriela, tak powiedziała! I co na to powiesz? Chciała
zabrać małego Gabriela, ale nie pozwoliłam na to. Wymieniła wszystko, co zrobiłam złego,
podczas gdy Anders siedział
i słuchał, i była tak bezczelna i zuchwała, że w końcu wybuchłam. Od tego czasu nic nie
słyszałam, ale na pewno będzie z tego afera.
Elise pokręciła głową.
- Że też tak można! Nie jesteście jeszcze po rozwodzie! Panna Johannessen nie będzie
decydować o twoim synu.
- Nie, i Ole Gabriel o tym usłyszy. Zagroziłam, że pójdę do mojego adwokata, to znaczy
pana Wang-Olafsena, i to chyba ją przestraszyło. Biedny pan Wang-Olafsen, musi myśleć, że
do niego walimy drzwiami i oknami!
- Tak, to dziwne, że jeszcze nas toleruje, ale cały czas jest równie miły i pomocny.
Opowiedziałam mu o mojej wizycie w Mangelsgården i o włóczędze, który martwił się o
dwóch marynarzy, którzy uciekli. Pan Wang-Olafsen od razu zadzwonił do obozu pracy
przymusowej w Opstad i porozmawiał z zarządcą, ale był taki zdenerwowany, że w końcu
rzucił słuchawką. Zarządca twierdził, że nigdy nie wsadził nikogo, kto by nie złamał prawa.
To właśnie dlatego, że napisałam tę historię.
Hilda uśmiechnęła się.
- Cofam to, co powiedziałam. Uważam, że jednak dobrze zrobiłaś, pisząc o tym. Jeśli ja
po przeczytaniu zaczęłam płakać, to na innych też musi zrobić wrażenie.
- Miejmy nadzieję, ale nie możemy zapominać, że jesteśmy stroną w tej sprawie. Nie
zapomnieliśmy, kim był nasz dziadek, i za każdym razem, kiedy czytamy w gazetach coś
złego o Cyganach, czujemy się dotknięci. Czy się do tego przyznajemy czy nie.
Hilda przytaknęła.
- Mam nadzieję, że nie będziesz miała żadnych nieprzyjemności z powodu tego artykułu.
- Też mam taką nadzieję.
19
Erlend wskazał kierunek.
- Tam leży Øyslebø.
Kristian odetchnął z ulgą.
Erlend zatrzymał się i odwrócił w jego kierunku.
- Wyglądasz na zmęczonego. Chyba nie czujesz się źle?
- Mam problemy z tą nogą, ale poza tym wszystko jest w porządku.
Odwrócił się i zerknął na sanki. Evelyn spała, dobrze owinięta we wszystko, co Sofie
mogła znaleźć, do tego okryta była starym, zjedzonym do połowy przez mole futrem.
- Co zrobimy, kiedy już dojdziemy?
- Pójdziemy prosto do lekarza i opowiesz mu swoją historię. Musisz być tak
przekonujący, żeby pozwolił ci zadzwonić do tego adwokata - twojego dobroczyńcy.
- A jeśli mi nie uwierzy i zadzwoni do lensmana, zamiast nam pomóc, co wtedy? Przecież
nie mamy pieniędzy.
- Nie zrobi tego. Ludzie z południowej Norwegii są bardzo bogobojni i prawi, nie
zostawiają dziecka na pewną śmierć, bo ojciec nie ma jak zapłacić.
- Nie pójdziesz ze mną?
- Myślę, że będzie lepiej, jak pójdziesz sam. Nie mów o Jeddern, nie mów też, że jesteś
marynarzem, bo już przecież minęło trochę czasu. Powiedz, że byłeś na pokładzie statku
„Kristianiafjord” z Nowego Jorku, że ukradli ci pieniądze, bagaż i dokumenty, i że nie miałeś
odwagi płynąć dalej statkiem z powodu tych wszystkich łodzi torpedowych. Możesz udawać,
że do tego momentu ktoś cię podwoził i że pierwszy raz prosisz o pieniądze. Wtedy pomyśli,
że jesteś zacnym obywatelem, który nie miał szczęścia, i od razu się skontaktuje albo z
adwokatem albo twoim szwagrem. Jak już powiesz, że twój szwagier jest kierownikiem w
fabryce, to lekarz będzie musiał uchylić kapelusza, jeśli takowy ma.
Kristian nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Znajdę cię potem? Jeśli Evelyn nie jest nic poważnego, to będziemy musieli ruszyć
dalej.
- Poczekam na zewnątrz. Pokręcę się po okolicy, żeby się rozgrzać.
Lekarz przyjmował niedaleko od kościoła. Otworzyła mu służąca w białym fartuchu i
białym usztywnianym czepku. Powiedział, po co przybywa, i został wpuszczony do środka.
Nie było w tej chwili innych pacjentów, podstarzały lekarz siedział w bujanym krześle i palił
fajkę. Od razu ją odłożył, wstał i przywitał się przyjaźnie.
- W czym mogę pomóc? - Miał wschodnionorweski akcent. Może był z Kristianii,
pomyślał z nadzieją Kristian.
Odłożył pogryzione przez mole futro, brudne szmaty i pospiesznie ściągał z Evelyn
brzydką kurtkę, którą dostała z opieki społecznej. Pod spodem miała śliczną sukienkę, w
którą była ubrana, kiedy dopłynęli do Stavanger.
- Obawiam się, że moja córka jest poważnie chora - zaczął.
- Ma brzydki kaszel, a w jej piersi coś świszczy.
- Proszę usiąść na krześle i posadzić ją sobie na kolanach, wtedy będę mógł ją osłuchać.
Evelyn była odważna i robiła wszystko, o co ją poprosił lekarz, mimo że bała się obcych.
- Grzeczna dziewczynka - rzekł lekarz i uśmiechnął się do niej. - Jak się nazywasz?
- Evelyn.
- Evelyn? Co za piękne imię. Skąd pochodzisz?
- Z Ameryki.
Kristian był zdziwiony. Jak ona mogła o tym pamiętać? Sofie
o tym nie wiedziała. Hansine i Andreas też nie, a minęło już pół roku od czasu, kiedy ją
zabrano i umieszczono wśród obcych!
Lekarz się zaśmiał.
- Z Ameryki? Chyba kłamiesz.
Evelyn pokręciła głową i spojrzała na niego wielkimi i poważnymi oczami.
- Mówi prawdę - wytłumaczył Kristian. Potem opowiedział pokrótce o niebezpiecznej
podróży przez Ocean Atlantycki, o niemieckiej łodzi podwodnej, która ich ścigała, i o
strachu, żeby kontynuować podróż statkiem do domu wzdłuż wybrzeża Norwegii.
- Rozumiem - odparł lekarz. - Mój kuzyn był na tym samym statku. Opowiadał o tych
dramatycznych chwilach, kiedy wpływali we mgłę w nadziei, że Niemcy ich nie zobaczą.
Też nie miał odwagi wsiąść na statek do Kristianii, ale pojechał do Bergen i wsiadł tam w
pociąg do domu.
Kristianowi zrobiło się ciepło z radości. W końcu znalazł się ktoś, kto mu wierzy.
- Ale czy to nie było latem zeszłego roku? - zapytał nagle.
Kristian zaczął się pocić.
- Tak. - Właśnie miał powiedzieć, że ostatnie pół roku mieszkał u krewnych, ale
zdecydował, że wyłoży kawę na ławę. Lekarz nie miał więcej pacjentów i wyglądało na to, że
ma czas. Kristian zaczął opowiadać od samego początku, kiedy razem z Svanhild
przeprowadzili się na zachód w 1910 roku, przerażeni słowami kaznodziei o dniu sądu.
Lekarz siedział spokojnie i słuchał. Evelyn była wyjątkowo spokojna i nie wyrywała się z
jego kolan. Nie kaszlała też tak dużo jak wcześniej, może chodziło o przyjemną temperaturę
jaka panowała w gabinecie lekarza.
Kiedy Kristian doszedł do zatopienia statku „Mita” i zaczął opowiadać o wyczerpującym
wiosłowaniu do brzegu, kiedy byli otoczeni ze wszystkich stron, lekarz powoli kiwał głową i
patrzył na niego z widocznym współczuciem. Nic nie wskazywało na to, że mu nie wierzy.
Najtrudniej było opowiedzieć o spotkaniu z Eleonore, kiedy szeptem mówił, że matka
Evelyn brała udział w przestępstwie. Lekarz wydawał się zdziwiony, że Kristian wziął córkę
ze sobą do Norwegii, i wyglądało, że mu ulżyło, kiedy Kristian powiedział, że Eleonore
została zatrzymana przez policję w Halifax. Ale kiedy Kristian opowiedział o właścicielu
pensjonatu w Stavanger, złośliwych parobkach, o zatrzymaniu i pobycie w Jeddern i w końcu
o ucieczce, twarz doktora pociemniała ze złości.
- Twoją córkę zabrano i umieszczono u obcych ludzi, mimo że nie zrobiłeś nic złego,
jedynie wędrowałeś po kraju, żeby dotrzeć do domu?
Kristian skinął.
- Pracowałem jak oszalały. Kopałem w ziemi tak długo, aż poczułem smak krwi w
ustach. Byłem taki zły - i tak się bałem.
- Wiedziałeś, gdzie zabrali Evelyn?
- Nie, dowiedziałem się tylko, że trafiła do jakiegoś miejsca na południu. To był czysty
przypadek albo zrządzenie losu, że ją znalazłem.
- Jak chcesz się dostać do Kristianii?
- Nie wiem. Musiałem się nauczyć, żeby nie planować na więcej niż jeden dzień. Tak jak
powiedziałem, uciekliśmy, a lensman deptał nam przez chwilę po piętach. Mój towarzysz
czeka na zewnątrz.
- Jednak odważyłeś się tu przyjść. Nie miałeś pewności, czy nie wezwę lensmana z
Marndal.
- To prawda, musiałem to jednak zrobić, bo Evelyn jest chora.
- Gdzie ją znalazłeś?
- Umieszczono ją u starszego małżeństwa kilka kilometrów na południe, w małej wsi,
Sauekroa.
- Chyba nie u Hansine i Andersa?
- Właśnie tak. Przez przypadek natknęliśmy się na ich służącą, Sofie, która była w drodze
do swojej matki, żeby jej powiedzieć, że nie chce u nich dłużej być. Jej sanki się rozbiły,
więc musiała zawrócić. Potem zaproponowała, żebyśmy poszli z nią do Sauekroa.
- I odkryłeś ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, że twoja córka tam była.
Kristian uśmiechnął się.
- Nie od razu. Sofie wzięła Evelyn na poddasze, żeby się nie bała. Zawsze się bała
obcych. W nocy usłyszałem, jak wymiotowała i poszedłem na górę, żeby zapytać, czy
mógłbym w czymś pomóc. Wtedy doznałem największego wstrząsu w moim życiu.
Doktor pokręcił głową ze zdziwieniem.
- To jedna z najdziwniejszych historii, jakie słyszałem. Masz rodzinę w Kristianii?
- Tak, obie moje siostry tam mieszkają. Poza tym mamy przyjaciela rodziny, u którego
mieszkałem przez ostatni rok, kiedy chodziłem do szkoły ludowej. Jest adwokatem i
wdowcem i mieszka sam. Gdybym miał pieniądze, żeby zadzwonić do niego, to jestem
pewien, że zrobiłby wszystko, żeby mi pomóc. Zaproponował, że zapłaci za moją szkołę
państwową, a teraz zamiast mnie, mieszka tam Evert, osierocony chłopak, którego
przygarnęła moja siostra.
Lekarz podniósł się i podszedł do telefonu, który wisiał na ścianie.
- Jak się nazywa ten adwokat?
- Pan Wang-Olafsen. Mieszka na Pilestredet.
Kristian poczuł, jak serce zaczyna mu mocniej bić, kiedy doktor poprosił, żeby go
połączyć z panem Wang-Olafsenem. Oby tylko był w domu!
Po chwili usłyszał, jak lekarz mówi: - Pan Wang-Olafsen? Nazywam się Markus Monrad
Moen. Dzwonię z Øyslebø w gminie Marnadal, niedaleko od Mandal. Przyszedł do mnie
pacjent, młody mężczyzna, który nazywa się Kristian Løvlien i jego mała córeczka. Dziecko
nie jest zdrowe i trzeba je leczyć, ale...- nie mógł mówić dalej, nawet Kristian usłyszał krzyk
z drugiej strony. Potem nastąpił potok słów, a lekarz stał spokojnie i tylko słuchał. Kiedy w
końcu został dopuszczony do głosu, z uśmiechem powiedział: - Może chce pan zamienić z
nim kilka słów?
Kiwnął na Kristiana, który podniósł się, ciągle trzymając Evelyn na rekach.
- Pan Wang-Olafsen? - jego głos drżał, musiał odczekać kilka sekund, nim powiedział coś
więcej. - Myślałem, że już nigdy nie wrócę do domu. Przypłynąłem „Kristianiafjord” późnym
latem i zostałem zamknięty w obozie pracy przymusowej w Opstad w Jæren. Uciekłem
stamtąd z towarzyszem. Nie mieliśmy ani pieniędzy, ani odwagi, żeby poprosić kogoś o
pomoc, bo lensman deptał nam po piętach.
Głos pana Wang-Olafsena brzmiał jak z oddali, a poza tym słychać było, że był
wzruszony i miał kłopoty, żeby coś powiedzieć. Kristian usłyszał jedynie, że powiedział coś
o córce Eleonore.
- Eleonore przekonała mnie, żebym wziął ją ze sobą. Potem ją złapali, ale policja nie
wiedziała, że Evelyn jest ze mną. W Stavanger podejrzewano mnie o to, że jestem Cyganem.
Właściciel pensjonatu doniósł na mnie, a w Jæren mnie złapano. Resztę opowiem, kiedy
wrócę do domu.
Pan Wang-Olafsen powiedział coś jeszcze, ale w tej samej chwili Evelyn zaczęła płakać.
- Nie ma żadnego problemu, panie Wang-Olafsen - usłyszał, jak mówi doktor. - Wyłożę,
ile trzeba. Dziewczynka ma poważne zapalenie płuc i musi spokojnie leżeć w cieple. Nie
może podróżować w takim stanie. Odezwiemy się do pana później. Do widzenia.
Lekarz podszedł do Kristiana.
- Twoja siostra rozmawiała z włóczęgą w Mangelsgården w Kristianii. Opowiedział jej o
dwóch marynarzach, którzy uciekli z obozu w Jæren. Nawet pamiętał twoje imię.
Kristian szeroko otworzył oczy.
- To musiał być Abram! Mieli go wypuścić na próbę. Może jakoś dostał się do domu.
Lekarz się uśmiechnął.
- Twoja siostra od razu potem przyszła do pana Wang-Olafsena i opowiedziała mu o tym,
ale nie był w stanie wymyślić dobrego planu działania. Nie jest to łatwe, zwłaszcza że
poszukuje cię policja. I sam niechętnie by się w wplątał w coś niezgodnego z prawem,
przecież jest prawnikiem.
Usiadł i spojrzał na Kristiana z rosnącym zainteresowaniem.
- A więc twoja siostra jest pisarką? Nic o tym nie mówiłeś.
- Mówiłem tak dużo, ale to chyba nie ma teraz znaczenia.
- Tego nie możesz być pewien. W dzisiejszej gazecie była wydrukowana nowela o
rodzinie Cyganów, gdzie pięcioletnia dziewczynka zostaje siłą zabrana matce. Rodzice nigdy
więcej jej nie widzieli, a matka umarła z żalu.
Kristian uniósł brwi.
- Mam nadzieję, że Elise nie miała tyle odwagi, żeby o tym napisać. Może skierować na
siebie podejrzenia. - Zawahał się.
- Nasz dziadek był wędrownym Cyganem.
Twarz lekarza nabrała smutnego wyrazu.
- W takim razie zgadzam się, że to mogło być nierozważne z jej strony. Jak ona się
nazywa?
- Elise Thøresen, ale pisze pod nazwiskiem Ringstad. Emanuel Ringstad z majątku
Ringstad w Eidsvoll był jej pierwszym mężem. Umarł kilka lat temu.
- Niestety nie słyszałem nigdy jej nazwiska, ale też rzadko czytam coś więcej niż
literaturę fachową. A więc... – dodał i podniósł się ponownie - zadzwonię do szpitala Frivoli
w Grimstad i zapytam, czy mogą ją przyjąć. To będzie długa i męcząca podróż, ale postaram
się, żebyśmy dostali kryty ambulans. Dla bezpieczeństwa proponuję, żebyście używali
nieprawdziwych nazwisk. Wątpię, żeby lensman nabrał podejrzeń, ale lepiej nie ryzykować. I
nie przejmuj się wydatkami. Pan Wang-Olafsen wyraźnie powiedział, że on się tym zajmie.
Oczywiście będziesz mi towarzyszył i zapytam, czy nie znajdzie się jeszcze miejsce dla
twojego towarzysza.
Erlend, który nigdy więcej nie chciał postawić swojej stopy w Grimstad, pomyślał
Kristian.
W następnej chwili słowa lekarza zabrzmiały ponownie w jego uszach: Poważne
zapalenie płuc.
Kristiana zmroziło. Czy to zagraża życiu?
20
Dopiero trzeciego dnia dotarli do Grimstad po męczącej podróży i dwóch noclegach w
hostelach.
Evelyn większość podróży drzemała, miała rozpalone czoło, kaszlała i wypluwała śluz.
Cały czas miała też błyszczące oczy.
Kristian siedział na miejscu obok noszy, a Erlend z przodu na ławeczce, chciał mieć
dostęp do świeżego powietrza. Powiedział, że po spędzeniu większości zimy na zewnątrz,
będzie miał problemy, żeby przyzwyczaić się na nowo do życia w pomieszczeniach. Może
boi się zarazić, pomyślał Kristian. Nie mieli pewności, czy Evelyn ma zapalenie płuc, czy
początek gruźlicy.
Te godziny w podskakującym i zamkniętym wozie były najdłuższymi, jakie
kiedykolwiek przeżył, miał wrażenie, że się nigdy nie skończą. Kiedy cofał się pamięcią do
pobytu w Jeddern, godziny spędzone w piwnicznej celi wydawały mu się łatwiejsze.
Erlend był wyjątkowo cicho od czasu, kiedy opuścili Øyslebø. Dopiero tego wieczoru,
kiedy się zatrzymali, miał okazję z nim porozmawiać, ale nie było łatwo wyciągnąć z niego
cokolwiek.
- Kiedy doszliśmy do Øyslebø, zapytałeś mnie, czy dobrze się czuję, bo wyglądałem na
zmęczonego - powiedział Kristian podczas ostatniego postoju, zanim dotarli do Grimstad. -
Teraz pytam cię o to samo.
Erlend zawstydziła się, ale pokręcił głową.
- Jeśli obawiasz się, że coś mi jest, to odpowiedź brzmi nie.
- Ale chyba boisz się wizyty w Grimstad, czy nie jest tak?
Erlend przytaknął.
- Rozważałem, żeby się z tobą pożegnać i wyruszyć dalej na piechotę, ale potem
pomyślałem o twojej córeczce.
- Nie musisz odwiedzać swoich rodziców. Jeśli ktoś cię rozpozna na ulicy, to przywitasz
się i będziesz się zachowywał jak gdyby nigdy nic.
- A rodzice o tym usłyszą, nim minie pół godziny.
- Nie dasz rady stanąć z nimi twarzą w twarz? Ty, który jesteś taki silny? Na pewno uda
ci się krótko ich odwiedzić i wytłumaczyć, dlaczego trzymasz się na dystans. Potem
wyjdziesz i pożegnasz ich przyjaźnie, ale zdecydowanie.
Erlend pokręcił głową ze smutna miną.
- Nie znasz mojego ojca, kiedy się pokażę, będzie afera i hałas, a tego mam już dosyć.
Kristian nie odpowiedział.
- To lepiej, żebyś pojechał z nami do szpitala i zapytał, czy możesz tam mieszkać do
czasu, kiedy pojedziemy dalej.
- To zależy, czy mają miejsca dla krewnych.
- Muszą przecież mieć jakieś miejsce do zaoferowania tym, którzy przybywają z daleka.
A jeśli nie, to znajdziemy jakiś tani hostel. Doktor obiecał, że za nas wyłoży
- Gdyby wszyscy ludzie byli tacy jak on!
Kristian się uśmiechnął.
- Jest takich więcej, niż nam się wydaje, tylko my nie mieliśmy szczęścia. - Od razu
spoważniał. - Pytanie brzmi, co dolega Evelyn i ile czasu trzeba, żeby jej się polepszyło.
- Nie wydaje mi się, żeby to była gruźlica. Wtedy by miała wysoką gorączkę przez długi
czas, a Sofie tego nie powiedziała.
- Mam nadzieję, że masz rację. - Westchnął. - Czyż to nie dziwne? Jeszcze rok temu nie
zaprzątałem sobie nią głowy, nawet nie sądziłem, że ją jeszcze zobaczę.
- To twoja córka i ponosisz teraz za nią odpowiedzialność. Może cię nawet już nie
pamięta.
Kristian przesłał mu szybkie spojrzenie. Te słowa go zabolały.
Lekarz zadzwonił do szpitala i poinformował, że przyjadą, a dwie pielęgniarki stały
gotowe, żeby ich przyjąć.
- Biedna mała - powiedziała jedna z nich i spojrzała współczująco na rozpaloną twarz
Evelyn.
- Straszne, że najpierw trzeba byłą ją przywieść na sankach do Øyslebø a potem
ambulansem z Øyslebø tu, kiedy jest w takim złym stanie. - Spojrzała na Kristiana wzrokiem
pełnym wyrzutu. - Czy to pan jest ojcem?
Kristian skinął.
- Nie mieliśmy możliwości, żeby zadzwonić lub choćby wynająć konia i wóz.
Druga pielęgniarka uśmiechnęła się serdecznie.
- Ale teraz jest w dobrych rękach. Zajmiemy się nią tak dobrze, jak potrafimy. Macie
jakieś miejsce do przenocowania? Z tego co wiem, to jesteście w drodze do Kristianii.
- Mieliśmy pecha - wyjaśnił prędko Erlend. - Nasz bagaż został skradziony. Lekarz w
Øyslebø zaoferował, że pokryje wszystkie koszty za nas, do czasu kiedy pieniądze nie
zostaną przelane do banku tu w mieście.
Obie pielęgniarki spojrzały na siebie pytająco. Starsza skinęła głową, odwróciła się do
nich i powiedziała: - Mamy akurat jeden wolny pokój w domu obok. Możecie z niego na
razie skorzystać.
Kristian uśmiechnął się.
- Bardzo dziękuję. To bardzo miło z pani strony.
Evelyn położono na sali razem z wieloma innymi dziećmi. Pomiędzy łóżkami były
zasłony, jednak Kristian był wyraźnie zaniepokojony. Wiele dzieci miało na pewno gruźlicę,
być może nawet tyfus albo cholerę.
Evelyn drzemała z gorączką ani razu nie zwróciła uwagi na to, że Kristian coś do niej
mówił. Pełen obaw opuścił salę i poszedł do domu obok.
Pomieszczenie było niewielkie, ale jasne i czyste, z łóżkami po obu stronach i małym
stolikiem. Na parapecie stała roślina w doniczce, a firanki były jasne i lekkie.
Erlend usiadł na krańcu łóżka. Wyglądał na przygnębionego. On, który zawsze był
wesoły i beztroski.
Kristian zerknął na niego.
- Myślisz o Evelyn czy o twoim ojcu?
Erlend uśmiechnął się, wstał i podszedł do okna.
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że znowu jesteśmy zwykłymi ludźmi? Dzięki pełnemu
zrozumienia doktorowi nie musimy się ani obawiać lensmana, ani szukać stodoły, żeby prze-
nocować, ani błagać gospodynię o jedzenie. Mamy porządny pokój w ładnym domu, każdy
swoje łóżko z poduszką, kołdrą i pościelą, a z okna możemy zobaczyć miasto mojego
dzieciństwa, Grimstad. Jedna z pielęgniarek przyniosła nam talerz z kanapkami. - Wskazał
mały stolik, gdzie stał dzbanek z mlekiem, dwie szklanki, dwa talerze i talerz kanapek. -
Czegóż więcej możemy chcieć?
- Zdrową Evelyn i serdeczne spotkanie z twoimi rodzicami.
- Poprzestańmy na tym pierwszym. Nie wszystkie życzenia się spełniają.
- Nie ośmielisz się. - Kristian spojrzał na niego wyzywająco.
- Nie ośmielę się? - Erlend wyglądał na zaskoczonego.
- Boisz się swoich własnych uczuć. Udajesz, że cię nie martwią, że możesz ruszyć w
dalszą drogę bez żalu i nigdy nie wrócić, ale mnie nie oszukasz. Już nie. Po tym jak
spędziliśmy ze sobą tyle czasu, dobrze cię poznałem. Jesteś wesołym i cieszącym się życiem
facetem, z pozoru bez zmartwień i pełen optymizmu. Nie wiem, czy bym przeżył, gdyby nie
twoja umiejętność wyciągania mnie z kłopotów. Twoja walka o to, żeby mnie uratować, też
cię sporo kosztowała. Więcej niż ci się wydaje. Bo pod twoją beztroską skorupą znajduje się
smutek i żal tak duży, że boisz się albo nie masz sił, żeby go wyciągnąć na zewnątrz.
Erlend siedział cicho. To dodało Kristianowi odwagi, żeby mówić dalej.
- Nigdy nie uciekniesz od swojego sumienia, Erlend. Będzie za tobą podążać
gdziekolwiek pójdziesz. W głębi serca wiesz, że twój ociec nigdy nie był takim tyranem i że
cię kochał mimo wszystko. Może on sam miał despotycznego ojca, który go nauczył, że
takim trzeba być dla swoich dzieci. W każdym razie jestem pewien, że cierpiał po tym, jak
odszedłeś. Kiedy wyruszyłeś swoją własną drogą i powiedziałeś, że nigdy nie wrócisz. To są
mocne słowa z ust syna. Sam miałem ojca, którego nienawidziłem i życzyłem mu śmierci, ale
kiedy go zabrakło, żałowałem, że nie próbowałem mu pomóc, zamiast go krytykować i
nienawidzić. Pewnego dnia będzie za późno. Wtedy już nigdy się nie dowiesz, czy żałował i
czy chciał cofnąć czas. Ja byłem wtedy dzieckiem, ale ty jesteś dorosłym mężczyzną.
Erlend nagle odwrócił się do niego plecami i patrzył przez okno.
Kristian usiadł przy stoliku i wziął kromkę chleba. Od wielu godzin nic nie jadł. Myślał,
że jest głodny, ale ku wielkiemu zdziwieniu odkrył, że jedzenie mu nie smakuje, mimo że to
już od roku nie jadł tak dobrze.
Przez długą chwilę oboje milczeli. Kristian nie mógł się jednak powstrzymać.
- Idź tam, Erlend! Mówi się, że to mądry poddaje się pierwszy.
Erlend odwrócił się powoli, potem skinął i bez słowa otworzył drzwi. Zniknął, nie
zjadłszy nawet kromki chleba.
Kristianowi się to nie podobało. Kiedy zbliżali się do Grimstad, Erlend zachowywał się
bardzo dziwnie. Czasami myślał, że towarzysz bardzo mocno nienawidzi swojego ojca i że
najlepiej by było, jeśli w ogóle by się z nim nie kontaktował. Potem dochodził do wniosku,
że Erlend nigdy więcej nie będzie szczęśliwy, jeśli nie spróbuje. Dużo czasu minęło, nim
zrozumiał, że wesołość Erlenda często była fałszywa. Śmiał się, kiedy próbował ukryć to zło,
które w nim było.
Podniósł się i podszedł do okna. Zrobiło się już ciemno na dworze. Jedyne światło, jakie
widział, to latarenka, która kiwała się w rytmie kroków osoby, która ją trzymała. Na niebie
zaczęły się pojawiać gwiazdy, a nad dachem sąsiedniego domu widoczny był wąski
sierpowaty księżyc. W oddali słyszał płacz dziecka. Zgadywał, że to ze szpitalnej sali, ale
wydawało mu się, że to było jeszcze dalej.
Co zrobi Erlend, jeśli jego ojciec nadal będzie do niego wrogo nastawiony? A może
wyniknie z tego bijatyka? Erlend nie będzie się mógł opanować i zrobi coś, czego potem
pożałuje? Opowiadał, że w młodości był bardzo zapalczywy, ale Kristian tego nie zauważył.
Widocznie nauczył się to ukrywać, by ludzie myśleli, że był inny niż w rzeczywistości. Może
zrobił kiedyś coś, co dało mu nauczkę na całe życie?
Pamiętał Krzywonosego, jednego z kolegów z klasy, który brał udział w tylu bijatykach,
że jego nos był skrzywiony. Kiedyś tak się zdenerwował na swojego brata, że rzucił w niego
nożem. Nóż trafił w kolano i sprawił, że chłopak zaczął kuleć. Od tego dnia Krzywonosy już
nigdy nie miał ataku gniewu. Być może coś takiego przeżył Erlend, bo zawsze wydawał się
spokojny.
Ściągnął buty i położył się na łóżku w ubraniach. Było za wcześnie, żeby iść spać, ale był
zmęczony od ciężarów ostatnich dni.
To, że tu leżał, w porządnym łóżku i ładnym domu, że Evelyn dostała miejsce w szpitalu
i że mogli się poczuć bezpiecznie, było zasługą pana Wang-Olafsena. Próbował sobie
przypomnieć, co powiedziała Elise dawno temu: Jak byśmy sobie poradzili bez tego
człowieka! Nad tym samym się teraz zastanawiał.
Pamiętał, jak pierwszy raz go zobaczył, kiedy Elise, Peder i on stali na ulicy Karla Johana
i czekali na przemarsz wojsk, a Peder zaczął rozmawiać z obcym mężczyzną ubranym jak
urzędnik, w cylindrze. Był wtedy taki zawstydzony, że nie wiedział, co ze sobą począć. Ale
Peder zawsze był łatwowierny i naiwny. Niespecjalnie bystry, ale za to miły. Kristian
zastanawiał się, co u niego.
Zanim razem z Eleonore wyjechali do Ameryki, Peder był pomocnikiem w sklepie panny
Braathen. Może nadal tam pracuje. Jeśli oczywiście nie wciskał klientom rzeczy, których nie
chcieli. Musiał się uśmiechnąć na myśl o tych wszystkich towarach, na które Peder namawiał
klientów, kiedy pracowali na Maridalsveien 104.
Ale z miłymi wspomnieniami przyszły też te bardziej ponure: kłótnia z Emanuelem,
irytacja, złość i silna potrzeba ucieczki.
Nagle uświadomił sobie, że Erlend długo nie wraca! Poczuł, jak wzrasta w nim niepokój.
Jeśli stało się coś złego, to będzie wina Kristiana. To on namówił go, żeby tam poszedł.
Erlend nie chciał, wolał jak najszybciej opuścić Grimstad, bez spotkania z rodzicami.
Dziwne... Erlend wychował się w pozornie dobrym domu, z własnym ogrodem, dobrą
sytuacja finansową i wystarczającą ilością jedzenia. Ojciec nie był ani bezrobotny, ani nie pił,
a matka nie miała gruźlicy. Nigdy nie doświadczyli głodu, mówił Erlend. Nigdy nie marzli
tak, że nie mogli spać całą noc. A jednak Erlend miał o wiele gorsze wspomnienia z
dzieciństwa niż on sam. Może nie pieniądze ani warunki, w jakich się żyje, są najważniejsze.
Sam miał Elise, która zastępowała mu matkę i robiła wszystko, żeby oszczędzić go przed
złością ojca i jego nieprzyjemnym zachowaniem, kiedy był pijany. To, że mieszkali w jed-
nym pokoju i kuchni w szarym i smutnym domu z tanimi mieszkaniami, nie miało dla niego
znaczenia, nigdy o tym nie myślał, bo jego koledzy mieli tak samo.
Znowu się podniósł, nie mógł leżeć spokojnie. Głupio, że nie zapytał Erlenda, gdzie
mieszkają jego rodzice, wtedy mógłby za nim iść. Nie, żeby się wtrącać, ale jeśli Erlend
długo by nie wracał, mogło to znaczyć, że albo cieszyli się ze spotkania i byli szczęśliwi,
albo że coś poszło nie tak. Erlend go potrzebował.
Co mogłoby pójść źle? Najgorsze co by mogło się wydarzyć, to gdyby ojciec po raz
kolejny wyrzucił go z domu. Ale w takim razie już dawno by wrócił. Prawdopodobnie
wszystko poszło lepiej niż Erlend się spodziewał i że razem z rodzicami doszli do
porozumienia.
Opuścił pokój i zdecydował, że pójdzie zapytać pielęgniarkę, co z Evelyn. Jeśli nie będzie
mógł jej odwiedzić, to chociaż dowie się, czy nastąpiła jakaś poprawa.
Właśnie miał otwierać drzwi do sali szpitalnej, kiedy wyszła z nich młoda pielęgniarka.
Od razu się zatrzymała.
- Einar Sivertsen?
Kristian już miał zaprzeczyć, ale nagle przypomniało mu się, że to było jego fałszywe
nazwisko. Zdziwiony skinął głową. Nie tylko dlatego, że o mały włos się nie wydał, ale też z
powodu pielęgniarki, która była najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział.
- Właśnie do pana szłam, żeby powiedzieć, że Evelyn spokojnie zasnęła i że nie ma już
problemów z oddychaniem, a gorączka spadła.
- Dziękuję - odetchnął z ulgą. - Właśnie szedłem, żeby się dowiedzieć o jej stan. -
Zawahał się przez chwilę, a potem dodał.
- Myślisz - przepraszam - myśli pani, że to może być gruźlica?
Kobieta uśmiechnęła się.
- Możemy być na ty. Do tego jesteśmy najbardziej przyzwyczajone. Wątpimy, żeby to
była gruźlica, ale to na pewno silne zapalenie płuc. Musi leżeć spokojnie w cieple, mocno
owinięta kołdrą. Jeśli wdychała prątek gruźlicy, to istnieje większe ryzyko, że gruźlica może
się rozwinąć, jeśli się przeziębi i jeśli nie będzie pod stałą opieka lekarza. To może długo
potrwać. Najlepiej by było, gdybyś wrócił do domu do swojej rodziny i przyjechał, kiedy jej
się polepszy. Oczywiście będziemy informować rodzinę na bieżąco i zawiadamiać, co się
dzieje.
Kristian spojrzał na nią przerażony.
- Zostawić ją? Nie mogę!
Pielęgniarka wyglądała na zdziwioną.
- Jeśli prątki gruźlicy dostaną się do jej płuc, wtedy trzeba będzie ją przenieść do
sanatorium dla chorych na gruźlicę do Bygland, a tam nie ma możliwości nocowania
krewnych.
- Ale przecież powiedziałaś, że nie podejrzewacie gruźlicy.
- To prawda, nie podejrzewamy, ale nigdy nie można być do końca pewnym.
- Jak długo mogę tu zostać?
- Na pewno kilka dni.
Kristian skinął i odwrócił się, żeby odejść.
- Możemy iść razem. Mam pokój w tym samym domu, co wy. - Miała przyjazny ton
głosu, prawdopodobnie było jej go żal.
- Chodź ze mną do kuchni, zobaczę, czy nie zostało tam jeszcze trochę kawy. Nie można
siedzieć samemu z ciężkimi myślami, a widziałam, że twój towarzysz pojechał do miasta.
- Tak, ale... - nie dokończył. Pomyślał, że może Erlend się pojawi i będzie potrzebował
jego pomocy.
- Żadnego ale. Widzę, że potrzebujesz zachęty. Chodź ze mną! Może nawet uda mi się
wyczarować kilka ciasteczek. Nie odczuwamy tak bardzo wojny i braku jedzenia, jak wy w
Kristianii.
Kristian dał sobie wytłumaczyć.
W dużej kuchni nie było nikogo. Usiedli naprzeciwko siebie na końcu długiego stołu.
Naprawdę była najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział! Jasne włosy,
brązowe oczy, a to była rzadka kombinacja. Ściągnęła czepek pielęgniarski i rozpuściła
koczek na szyi, włosy miała falowane i sięgały jej do ramion. Miała również białe, równe
zęby, wąską twarz z widocznymi kośćmi policzkowymi, wąskim nosem i ciemne brwi i
rzęsy. Gapił się na nią bez zahamowania, ale zawstydził się, kiedy przesłała mu pytające i
nierozumiejące spojrzenie, jakby się zastanawiała, czy miała brudny nos.
- Przepraszam - powiedział zakłopotany. - Tak dawno... To znaczy... byłem na morzu
kilka lat, widziałem niemieckie łodzie podwodne i bałem się, że nasz statek zostanie
zatopiony. Nagle siedzenie tu okazało się bardzo nierzeczywiste. Ja... ja nie widziałem wielu
kobiet w ciągu tego czasu - dodał, żeby wytłumaczyć, dlaczego się na nią gapił.
Spojrzała na niego ze współczuciem.
- To musiało być straszne. Cały czas bać się, że torpeda przyleci w waszym kierunku albo
że możecie natknąć się na minę. Nawet rybacy tu w mieście się tego boją, kiedy wypływają
daleko w morze. Zdarzyło się, że Niemcy atakowali nawet małe łodzie.
Kristian przytaknął.
- Dlatego nie odważyłem się płynąć łodzią wzdłuż wybrzeża.
- Ale przecież będziesz zmuszony do tego, kiedy będziesz wracał do domu. Droga przez
ląd do Kristianii zajmie strasznie dużo czasu.
Kristian zrozumiał w jednej chwili, że nie ma żadnego szybkiego sposobu, żeby dostać
się do domu.
- Słyszałam, że przepłynąłeś przez Ocean Atlantycki. Twoja żona została w Ameryce?
- Matka Evelyn jest w Nowym Jorku, ale nigdy nie byliśmy małżeństwem. Nie byłem
wystarczająco dobry dla jej rodziny.
- A jednak pozwoliła ci wziąć Evelyn ze sobą do Norwegii.
- Wyszła za mąż za innego. On nie lubił dzieci.
Kiedy już raz zaczął kłamać, musiał robić to dalej. Poza tym to mogło przecież być
prawdą.
Pielęgniarka pokręciła głową z niezrozumieniem.
- Mogła oddać swoje dziecko? Mimo że była zamożna?
- Nie zrobiła tego z lekkim sercem, ale nie miała wyboru.
Uśmiechnęła się.
- Ale Evelyn miała szczęście. W zamian dostał jej się wyjątkowy tata.
Poczuł, jak się czerwieni.
- Rzadko kiedy widzę ojców, którzy tak dobrze jak ty zajmują się swoimi dziećmi. Tak
też mówią inne pielęgniarki. Jeśli straciła matkę, to na pewno zyskała ojca, który potrafi
odgrywać zarówno rolę matki jak i ojca. Woźnica powiedział to samo. Podczas całej podróży
opiekowałeś się nią z czułością i miłością, którą rzadko widać u mężczyzn, tak powiedział.
Kristian nie wiedział, co ma powiedzieć.
Usiadła i spojrzała na niego, jakby szukała odpowiedzi na jakieś pytanie. W końcu
zapytała: - Wychowywałeś się bez ojca?
- Ojciec umarł, kiedy miałem dziewięć lat.
- Rozumiem. Pomyślałam, że musiałeś przeżyć wielki smutek w dzieciństwie. Ludzie,
którzy tego doświadczają, często próbują dać swoim dzieciom, to czego im zabrakło.
Kristian już otworzył usta, żeby powiedzieć, że to wcale nie tak, że zawiódł swoje
pierwsze dziecko, że chciał dać Evelyn to, czego nie dostał od niego jego syn, ale rozmyślił
się. Co by o nim pomyślała, gdyby się dowiedziała, że został ojcem, zanim skończył
szesnaście lat?
Uśmiechnęła -się, a uśmiech sprawiał jakby jej twarz promieniała słońcem. Był pod tak
wielkim wrażeniem, że nie mógł oderwać od niej oczu. Poczuł jakby świat się zatrzymał a
wszystko inne zniknęło, jedyne co istniało to on i ona. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł
wymówić żadnych słów. Ten moment był święty, to coś najsilniejszego, co kiedykolwiek
przeżył. Chciał, żeby to trwało wiecznie, żeby ta magia nigdy się nie skończyła. Mógłby
siedzieć tak do końca swoich dni, nie pragnąc niczego więcej.
Wtedy drzwi się otworzyły i z impetem wpadł Erlend. Jedno spojrzenie na jego twarz
wystarczyło, żeby te magiczne sekundy dobiegły końca, a wróciła ciężka rzeczywistość.
21
Wyglądało na to, że Erlend się zawstydził, kiedy ich zobaczył. Zawahał się, ale w końcu
wydusił.
- Kristian, możesz podejść na chwilę? Coś się wydarzyło.
Kristian podniósł się i pospieszne podszedł do niego. Po drodze zauważył, że Erlend
nazwał go jego prawdziwym imieniem. Oby tylko pielęgniarka nie zwróciła na to uwagi!
Zatrzymał się i spojrzał na niego ze smutkiem.
- Widzę, że źle poszło.
- Wszędzie cię szukałem i prawie już się poddałem. - W jego głosie słychać było
wyrzuty. - Ojciec jest poważnie chory, leży na łożu śmierci. Nie wiadomo, czy przeżyje do
jutra.
Mówił szybko i się jąkał.
- Muszę szybko wracać. Bałem się, że zacząłeś mnie szukać, ale widzę, że jesteś zajęty
czym innym.
Kristian poczuł, że się czerwieni.
- Czy mogę ci w czymś pomóc?
Erlend pokręcił głową.
- Wrócę jutro rano i opowiem ci, jak poszło. - Po czym odwrócił się i szybko wyszedł.
Kristian szedł z powrotem zatopiony w myślach. Gdyby nie namówił Erlenda,
prawdopodobnie przyszedłby za późno. A teraz jest nadzieja na ich pogodzenie. Kristian mu
współczuł, a jednocześnie czuł, że mogło się zdarzyć coś o wiele gorszego.
Ładna pielęgniarka wydawała się zdziwiona.
- Nie wiedziałam, że jego ojciec mieszka tu w mieście.
Kristian nie mógł spojrzeć jej w oczy. Zmuszony był to wytłumaczyć, ale co miał
powiedzieć? Głośno westchnął, usiadł i zdecydował się powiedzieć jej prawdę.
- Umiesz dotrzymać sekretu?
Skinęła z powagą głową.
- Pod warunkiem, że to nikomu nie zaszkodzi.
- Na pewno usłyszałaś, że nazwał mnie Kristianem.
Po raz kolejny skinęła i spojrzała na niego pytająco.
- Nie nazywam się Einar Sivertsen, tylko Kristian Løvlien. To prawda, że mieszkam w
Kristianii i że jestem marynarzem. Prawdą jest również to, że Evelyn jest moją córką, a jej
matka mieszka w Nowym Jorku. To, że przybraliśmy fałszywe nazwiska, to długa historia.
Lekarz z Øyslebø pomógł nam. Zrozumiał, w jakiej ciężkiej sytuacji byliśmy, i
zaproponował, żebyśmy nie mówili, kim jesteśmy, bo wtedy ryzykujemy, że lensman rozpo-
zna nasze nazwiska.
Słuchała z uwagą. Nie uniosła nawet brwi ani nie zmarszczyła czoła. Zdecydował, że
opowie jej wszystko.
Kiedy skończył, powoli pokręciła głową. Miała poważną
i smutną minę.
- O co chodzi tym wysoko postawionym ludziom, którzy decydują w tym kraju?
Zastanawiam się, czy sami są rodzicami ci, którzy siłą wyrywają dzieci z rąk ich rodziców.
W każdym razie nie mają za grosz empatii albo mają serce z kamienia!
- Też tak uważam. Nie rozumiem ich, nie jestem w stanie pojąć ich sposobu myślenia.
Najgorsze, że większość ludzi akceptuje to, co robią, zgadzają się z nimi bez protestu.
Wydaje mi się, że wielu, być może większość, jest pod wpływem poglądów pastora
Walnuma, że prawo ma pomóc nieszczęśliwym Cyganom mieć lepsze życie.
Skinęła zamyślona.
- Cieszę się, że mi o tym powiedziałeś. Dużo dzięki tej histo
rii zrozumiałam. Muszę przyznać, że czuję niechęć, kiedy widzę tabun cygański, a kiedy
jestem w domu u moich rodziców - prowadzą małe gospodarstwo niedaleko stąd - zawsze się
boję, że Cyganie rozbiją obóz w pobliżu i że coś nam ukradną.
Znowu się otworzyły drzwi i weszła inna pielęgniarka. Miała surowy wyraz twarzy, kiedy
ich zobaczyła.
- Siostro Sylvio? Powinnaś być na sali już dawno temu. Nie wiedziałyśmy, gdzie jesteś.
Pielęgniarka się zaczerwieniła i od razu wstała. Kiwnęła szybko do Kristiana i
pospiesznie podążyła za tą drugą.
Kristian wrócił do swojego pokoju. Tam stanął przy oknie i patrzył w ciemność. Po raz
pierwszy, odkąd pamiętał, poczuł, że życie może być lepsze. Ani żołnierzom floty
niemieckiej, ani norweskim władzom nie udało się odebrać mu życia. Dokładnie rok temu bał
się, że nie przeżyje wiosny na morzu, a jesienią obawiał się, że nie przeżyje zimy, najpierw w
Jeddern, a potem po ucieczce. Teraz czuł, jakby dostał nowe życie w prezencie.
Obudził się, kiedy było już zupełnie jasno w pokoju. Mój Boże, ile on spał?
Podniósł się i zerknął na drugie łóżko. Erlenda nie było, w ogóle nie przyszedł na noc.
Co z Evelyn? Szybko podniósł się i umył w misce, która stała na półce w rogu pokoju.
Ubrał się i po chwili szedł już do szpitala.
W drzwiach spotkał siostrę Sylvię. To musiało być przeznaczenie. Znowu na siebie
wpadają.
Zaśmiała się, on również. Zatrzymali się, oboje zawstydzeni, nie wiedzieli, co
powiedzieć. Pomyślał, że jest równie piękna w świetle dziennym, jak i przy blasku lampy.
Chciał powiedzieć coś śmiesznego albo mądrego, coś co mogło zrobić na niej wrażenie, ale
miał pustkę w głowie. Nagle przypomniał sobie, po co tu przyszedł, i zapytał, czy wie, co z
Evelyn.
- Czuje się lepiej, ale lekarz powiedział, że musi tu jeszcze poleżeć przynajmniej kilka
tygodni, zanim będzie mógł stwierdzić, czy prątek gruźlicy rozwinął się u niej, czy nie.
Nic nie odpowiedział. Zawstydził się, kiedy poczuł ulgę. Teraz będzie mógł być w
Grimstad jeszcze dwa tygodnie. Jednocześnie przestraszył się, że siostra Sylvia odczyta jego
myśli. Ale Evelyn jest oczywiście najważniejsza.
Sylvia poszła dalej. Kiedy była przy schodach, odwróciła się.
- Niestety muszę cię rozczarować, już dziś przyjeżdża nowa pielęgniarka. Nie możecie
już dłużej korzystać z pokoju, ale może będziesz mógł mieszkać u rodziców twojego
towarzysza?
Skinął głową, a rozczarowanie rozeszło się po całym jego ciele. Ojciec Erlenda leżał na
łożu śmierci, a w takiej chwili nie przyjmuje się obcych.
Poszedł dalej do sali, gdzie leżała Evelyn.
Dziewczynka nadal spała. Była czerwona i spocona na twarzy, jasne loczki przyklejały
się do jej czoła. Oddychała szybko i ciężko, a w piersi jej świszczało. Kiedy miała silny atak
kaszlu, pielęgniarka szybko ją podnosiła, żeby nic jej nie zostało w gardle.
Kristian pogłaskał ją po głowie.
- Halo, Evelyn. To ja, tata. Przyjechałaś do miłych pielęgniarek, które pomogą ci
wyzdrowieć. Jak już się dobrze poczujesz, pojedziemy do domu do Kristianii, i poznasz
swojego brata, o którym ci opowiadałem. Pamiętasz Halfdana, prawda?
Starsza pielęgniarka szybko odsunęła zasłonę: - Przepraszam, panie Sivertsen. Jest telefon
z Kristianii. Jakiś pan chce rozmawiać z Kristianem Løvlienem. Czy to pana kolega?
Kristian poczuł, że się czerwieni, ale skinął zdziwiony.
- Mogę odebrać za niego. On jest u swojego ojca, który jest poważnie chory.
Pielęgniarka wyglądała na zdziwioną, ale nic nie powiedziała. Na pewno im powiedziano,
że oboje są z Kristianii.
Poszedł za nią do biura. Tam podała mu słuchawkę, zanim wyszła z pokoju.
- Halo? Pan Wang-Olafsen? Co za niespodzianka. - Z zapałem opowiedział, co się
zdarzyło po tym jak lekarz z Øyslebø załatwił im transport do szpitala w Grimstad. - Mówią,
że Evelyn musi zostać tu kilka tygodni. Wtedy będą wiedzieć, czy ma gruźlicę. Jeśli tak, to
musiała się zarazić jakieś sześć miesięcy temu. To musiało być w domu, w którym mieszkała
przedtem.
Usłyszał jakby głos pana Wang-Olafsena dochodził z daleka.
- Przelałem pieniądze do banku w Grimstad na twoje nazwisko. Ktoś ze szpitala musi
potwierdzić, że jesteś tą osobą. Pieniądze powinny wystarczyć do powrotu do domu.
Powinieneś spróbować wrócić łodzią, która płynie na północ. Wody w Grimstad i tu są dość
bezpieczne. Twoja rodzina bardzo była poruszona, kiedy usłyszała, co się zdarzyło przez
ostatnie kilka miesięcy,
i bardzo się cieszą, że cię wkrótce zobaczą. Zresztą my wszyscy.
Kristian poczuł, jak gardło mu się ściska, przełknął ślinę i wymamrotał podziękowania,
zanim odłożył słuchawkę.
Chwilę stał zatopiony w myślach. Szpital nie zapewni mu już noclegów, nie chciał
zostawiać Evelyn, ona nie poradzi sobie bez niego. W domu oczekiwali, że niedługo wróci.
Ma pieniądze na podróż, ale nie na to, żeby mieszkać w hotelu w Grimstad. Poza tym jeszcze
nie pozbył się strachu, że zostanie złapany. Na samą myśl o ponownym zamknięciu w
Jeddern poczuł się słabo.
Nie miał wyboru. Musiał zostawić Evelyn.
I piękną siostrę Sylvię, pomyślał ze smutnym westchnięciem.
22
Elise wyjrzała przez okno i uśmiechnęła się. Śnieg topił się i spływał z dachów, a na
zewnątrz słyszała jak śpiewają sikorki. Przyszła wiosna! Westchnęła z ulgą. W końcu
skończyła się ta straszna zima. Dzięki panu Ringstadowi i właścicielowi fabryki Berge'owi
mieli jedzenie i opał. Jakoś się udało.
Peder był w mieście i wziął ze sobą Hugo i Jensine z powrotem do Ringstad, oboje byli
przeszczęśliwi, kiedy pojechali na wieś. Pan Ringstad załatwił, że mogli chodzić do szkoły
razem z Sebastianem, a kiedy Peder pójdzie do wojska, Marte, jej mama i Olaug będą się
opiekować całą trójką.
Dagny wróciła już na Maridalsveien. Nadal opiekowała się Aslaug, ale mówiła, że
bardziej podoba jej się tutaj. Poza tym uważała, że Elise potrzebuje opiekunki do dzieci, żeby
mieć czas na pisanie, i mogła bez problemów opiekować się Aslaug, Halfdanem, Elvirą i
Sigurdem. Z tego co zrozumiała Elise, w szkole szło jej tak sobie.
Po tym, jak jej nowele W sklepie mleczarskim i ta o Cyganach Poza prawem zostały
wydrukowane, znowu zabrała się za pracę nad książką o Dagny. Zrozumiała, że musi zmienić
część, żeby mieć pewność, że nikogo nie uda się rozpoznać. Czuła, że jest na dobrej drodze.
Dobrze było napisać o czymś całkowicie innym, teraz pisanie szło jej jak z płatka, słowo po
słowie, zdanie po zdaniu, bez problemów. Kiedy przeczytała ostatni rozdział, który napisała,
kiwnęła głową z zadowoleniem i powiedziała do siebie, że to będzie najlepsza książka, jaką
stworzyła.
Wyciągnęła się na krześle, uśmiechnęła i wsadziła nowy arkusz do maszyny. Tylko jeden
rozdział i koniec. Pan Benedict Guldberg na pewno już się zastanawiał, kiedy przyjdzie od
niej coś nowego. Kilka miesięcy temu dostała od niego list, w którym pisał, że ma nadzieję
na jej nową powieść. Minął już jakiś czas, odkąd dostarczyła im Walkę matki, i miał
nadzieję, iż nie zaniechała pisania. To stwierdzenie ją zdziwiło. Musiał przecież widzieć, że
jeśli ktoś już zacznie pisać, to tak szybko nie przestanie, chyba że coś poważnego stanie na
drodze albo czytelnicy przestaną kupować książki. Jak na razie zarobiła tyle, że mogła żyć z
pisania, a Walka matki sprzedawała się tak dobrze, jak Julia i Pomoc domowa.
Zauważyła, że pisanie szło jej lepiej, kiedy była w dobrym humorze. Wiedziała, że to
wiadomości o Kristianie tak na nią podziałały. Myśl o tym, że brat może pojawić się w
każdej chwili, sprawiała, że czuła się szczęśliwa. Nie widzieli go od czterech lat. W
międzyczasie Kristian był na morzu, widział wojnę z bliska, narażał życie i siedział w obozie.
Lata na wojnie i w niewoli zmieniają człowieka, pytanie brzmi, czy te wszystkie próby
wzmocniły go, czy osłabiły. Przypomniała sobie, co kiedyś przeczytała, że szlachetności nie
można odziedziczyć, to coś, co człowiek zyskuje przez działanie.
Myśli z Kristianią powędrowały do Dagny i wkrótce znowu zatopiła się w pracy nad
powieścią. Palce same fruwały po klawiaturze, zdania łączyły się w całość. Z uśmiechem
opisała Dagny tego dnia, kiedy mieli razem z panem Wang-Olafsenem jechać do Sarabråten,
a Dagny stała w automobilu i kiwała jak królowa wszystkim kobietom, które stały na ulicy,
żeby być świadkiem tego wielkiego wydarzenia. Kiedy opisała tę sytuację, nie siedziała
przed maszyną na Maridalsveien 76, ale sama brała udział w tym wydarzeniu, słyszała
okrzyki radości, czuła, jak słońce grzeje ją w twarz, widziała matkę Dagny, która tam stała,
dumna jak paw i wskazywała na swoją córkę, krzycząc: - To ona! To moja córka! W tym
błyszczącym automobilu!
Kiedy Johan przyszedł po wielu godzinach, żeby odpocząć od pracy i coś zjeść, właśnie
pisała ostatnie zdanie. Oparła się z zadowoleniem o krzesło.
- Książka skończona! - krzyknęła głośno.
Johan wychylił głowę.
- Skończona? Myślałem, że jesteś dopiero w połowie.
Zaśmiała się.
- Dziś poszło szybko. Napisałam dwanaście stron.
- Zwłaszcza że twierdziłaś, że nigdy jej nie skończysz.
- To było tygodnie i miesiące temu. To, że pisałam artykuły do prasy kobiecej, też
pomogło mi skupić się na czymś innym. Poza tym miałam problemy z koncentracją, kiedy
było tak zimno.
Johan podszedł do niej i pocałował ją czoło.
- Myślałem, że wytłumaczenie będzie inne.
- Jakie?
- Że dowiedziałaś się, że Kristian znajduje się w Grimstad i że wkrótce możemy go
oczekiwać w domu i byłaś tak szczęśliwa, że chęć pisania wróciła.
Zaśmiała się po raz kolejny.
- Za dobrze mnie znasz. Nie mogę mieć przed tobą żadnych tajemnic.
- A musisz? Dobrze wiesz, że też lubię Kristiana i że poczułem ulgę, kiedy
dowiedzieliśmy się, że ktoś mu pomógł. Kiedy pojedziesz do wydawnictwa z rękopisem?
- Najpierw muszę przeczytać całość jeszcze raz, żeby się upewnić, że nie ma tam błędów.
Pomyślałam, że pojadę tam jutro do południa, jeśli posiedzisz z dziećmi.
- Oczywiście. Mam nadzieję, że dostaniesz zaliczkę. Za każdym razem dostajesz, więc i
teraz na to liczę. Wygląda na to, że jesteś zadowolona z rezultatu. Pewnie wydawnictwo i
czytelnicy też będą.
Podniosła się.
- Idę obrać ziemniaki i zacznę robić obiad, a wieczørem przeczytam manuskrypt.
- Mamy coś do jedzenia?
- Miałam szczęście i kupiłam kilka śledzi dziś rano. Ugotuję dużo ziemniaków, to się
najemy. Dagny i Aslaug też będą z nami jadły.
Wokół stołu panowała wesoła atmosfera, mimo że jedzenia było mało. Wiosenne słońce
dawało nadzieję na jaśniejsze i cieplejsze czasy, a szczęściem Elise ze skończonej książki
zarazili się też inni.
Dopiero teraz zauważyła, że Johan wydawał się ostatnimi czasy ponury. Profesor, który
pomagał mu podczas pobytu w Kopenhadze
i Paryżu, niespodziewanie odwiedził Johana i zaszedł do jego pracowni w starej stajni, a Elise
o tym nic nie wiedziała. Przeraził się, kiedy odkrył, czym zajmuje się Johan i skrytykował go
za to, że przestał pracować jako rzeźbiarz. Nie sądził też, że będzie mu łatwo sprzedać model
kościoła w Sagene. Johan stracił zapał i zamartwiał się, że mają mało pieniędzy. Teraz
odetchnął z ulgą, bo Elise skończyła książkę.
Dagny opowiedziała o nauczycielu na zastępstwie, którego mieli, kiedy była w szkole.
Był taki dziwny, że wszyscy uczniowie zaczęli chichotać. Kiedy stał i prowadził lekcję, robił
jakieś dziwne ruchy ciała i różne grymasy na twarzy. Uczniowie musieli się powstrzymywać,
żeby nie wybuchnąć śmiechem. Dagny podniosła się i parodiowała nauczyciela, była tak
komiczna, że wszyscy zaczęli się śmiać. Nie pierwszy raz to robiła, miała dar naśladowania
głosów i potrafiła zagrać wszystkich, począwszy od starej i zgarbionej staruszki, po piękną
damę o wyniosłym, trochę protekcjonalnym wyrazie twarzy, a skończywszy na próżnej i
zarozumiałej nastolatce.
- Powinnaś zostać aktorką! - wykrzyknęła Elise z entuzjazmem.
Johan skinął ze śmiechem.
- Pomyślałem o tym samym.
Kiedy Elise wybrała się następnego przedpołudnia do miasta, niebo było czyste, a pogoda
piękna. Ze wszystkich dachów kapała woda z roztapiających się sopli lodu, a ulicą płynął
mały strumyk. Tylko przez ostatnie dwa dni wielkie kopy śniegu znacznie się zmniejszyły.
Przy Sæbegården natknęła się na panią Jonsen. Kobieta wyglądała na zmęczoną i
brakowało jej tchu.
- Pani Jonsen? Tak wcześnie jest pani w mieście?
- Byłam w hali rybnej przy Salmakerhølet. Chcą zlikwidować tę halę, możesz to
zrozumieć? Jest długa kolejka ludzi, którzy mają nadzieję, że dostaną trochę jedzenia, ale dla
wszystkich nie starczy. Śledzie sprzedają Niemcom, powiedział jeden mężczyzna. W Bergen
łowią miliony, mówił. Jeśli położyć wszystkie tony obok siebie z Kristianii na północ, to
doszłoby to Narviku! Ale w takim razie dlaczego my nie mamy śledzi tu w mieście? - Złapała
oddech i zszokowana pokręciła głową.
- Nie zdziwię się, jeśli Niemcy w końcu wygrają. Szwedzi przyjeżdżają do Norwegii, żeby
im wyrwać wszystkie zęby, tylko żeby uniknąć zaciągnięcia do wojska. W gazecie było
napisane, że u nas jest taniej niż w Szwecji. Co za mężczyźni teraz są? Powinni się wstydzić!
Elise miała na końcu języka, żeby powiedzieć jej o Kristianie, ale rozmyśliła się. Pewnie
też usłyszy, że wywinął się od wojska.
- Muszę już iść - powiedziała zamiast tego. - Idę do wydawnictwa z rękopisem nowej
książki.
Pani Jonsen spojrzała na nią podejrzliwie.
-
Mam nadzieję, że to nie jakaś zdemoralizowana książka o dziewczynach
z
Lakkegata?
Elise uśmiechnęła się.
- Nie. To niewinna książka o biednej dziewczynie, która w następnej książce zostanie
aktorką w teatrze.
Pani Jonsen zmarszczyła czoło.
- Przecież to jest to samo!
Kiedy weszła do wydawnictwa Grøndahl & Syn, podeszła od razu do sekretarki pana
Guldberga.
- Przepraszam, przyniosłam rękopis. Nie jestem umówiona. Jeśli pan Guldberg jest
zajęty, to może przekaże mu pani mój manuskrypt?
Sekretarka przybrała dziwny wyraz twarzy.
- Proszę poczekać, pani Thøresen. Wydaje mi się, że pan Guldberg chciałby z panią
porozmawiać, ale akurat teraz ma spotkanie z szefem wydawnictwa.
- Mogę poczekać tu w holu.
- Nie, nie musi pani. Może pani poczekać w jego biurze. Wątpię, żeby spotkanie potrwało
długo.
Elise podążyła za nią po schodach. Czyjej się wydawało, czy sekretarka faktycznie miała
dziwny wyraz twarzy? Może wydawnictwo nie miało pieniędzy i nie przyjmowali nowych
rękopisów? Ale w takim razie pan Guldberg nie napisałby do niej z pytaniem czy pracuje nad
nową książką. Przecież sytuacja nie mogła się zmienić tak szybko?
- Za moment wracam - wymamrotała sekretarka i wyszła.
Chyba nie myśli, że zajrzę w papiery pana Guldberga, gdy tylko zostanę sama?,
pomyślała urażona Elise. Rozejrzała się, zauważyła obraz na ścianie i próbowała sobie
wyobrazić, że siedzi na białej ławce w ogrodzie pod kwitnącymi bzami tak jak na tym
malowidle.
W końcu usłyszała kroki na korytarzu. Drzwi się otworzyły i pan Guldberg wszedł do
środka. Elise szybko się podniosła.
- Usłyszałem od mojej sekretarki, że pani tu jest, pani Thøresen.
- Podał jej rękę, ale się nie uśmiechnął. Coś było nie tak w jego minie. Coś musiało się
wydarzyć. Może przegrali pieniądze na giełdzie.
Odchrząknął.
- Pomyślałem, że do pani napiszę i poproszę o spotkanie. - Znowu odchrząknął. - Nie
wiedzieliśmy, jak rozwiązać tę sprawę. Mieliśmy nadzieję, że wszystko się po jakimś czasie
uspokoi, ale niestety tak się nie stało. Wydaje mi się, że uczulałem panią już na to, pani
Thøresen. Jeśli chce się wydawać książki, to trzeba mieć pewien szacunek.
Elise słuchała z coraz większym zdziwieniem. Co miał na myśli? Napisała coś złego?
Przecież ostatnia książka już dawno temu weszła na rynek i do tego zbierała dobre recenzje.
- Nie bez powodu napisała pani Podcięte skrzydła pod pseudonimem. Nie można pisać o
niemoralności, kobietach z ulicy i tym podobnych bez wzbudzania skandalu wśród
obywateli, a to właśnie oni kupują książki. Bez nich nie moglibyśmy prowadzić
wydawnictwa.
Elise skinęła.
- Rozumiem. Dlatego starałam się być ostrożna i nie pisać o tym w późniejszych moich
książkach.
Mężczyzna przytaknął.
- Zgadza się i doceniamy to. Ale żeby napisać artykuł do „Ilustrowanej Gazety
Rodzinnej”, którą czyta tak wiele ludzi, i brać w obronę Cyganów, jakby sama pani należała
do rodziny cygańskiej, to było bezmyślne z pani strony. Nie tylko bezmyślne, ale i zgubne!
Szef wydawnictwa nie będzie wydawał więcej książek autorki, która prawdopodobnie
reprezentuje tę grupę społeczną w naszym kraju. Godny szacunku pastor Jacob Walnum robi
wszystko, żeby zmienić ich na dobrych i cywilizowanych Norwegów. Z poparciem
Christiana Michelsena, łowcy wielorybów Svenda Foyna, damy dworu pani Løvenskiold i
przedsiębiorcy i byłego ministra Hansa Rasmusa Astrupa, który ofiarował jego
stowarzyszeniu Svanvigen Brug i Eide w okręgu Nordm0re. Jak pani myśli, co by pomyślał,
gdyby przeczytał pani rzewny artykuł „Poza prawem” po tym, jak pomógł Cyganom stać się
takimi jak my? Bardzo mi przykro pani Thøresen, ale jeśli pani zachowuje się tak bezmyślnie
i działa pani wbrew radom, jakie pani dawałem, nie możemy przyjąć więcej pani rękopisów.
Elise nie mogła wydusić z siebie słowa. Oczy zaczęły ją piec, a serce waliło jak szalone.
Miała wrażenie, że cały pokój się porusza. Wstała i chwiejnym krokiem podeszła do drzwi,
bez pożegnania, bez żadnych pytań, bez powiedzenia czegoś, co chciała i co powinna.
Szła jak nieprzytomnie całą drogę z powrotem do Sagene. Łzy czaiły się w kącikach i
gryzły w gardło. Już nie była pisarką. Drzwi do wydawnictwa zamknęły się przed nią. Na
dobre. Rękopis, który leżał w eleganckiej teczce od redaktora, palił ją w ręce. Powinna
wrzucić go do wody. I co ona powie Johanowi, który był w domu i czekał niecierpliwie na
zaliczkę?
Więcej sag na:
http://chomikuj.pl/kotunia89