ROZDZIAŁ ÓSMY
To zdumiewające, myślała Hanna, jak można szyb-
ko nadać bieg wypadkom, jeśli ktoś na słowach nie
poprzestanie. Nie minął tydzień od jej rozmowy z Ro-
bertem, a już zbierali się do wyjazdu. Robert zadbał
o wszystko. Zebrał całą służbę i oznajmił, że nie
zwalnia nikogo, każdy, kto chce, może pozostać w Gil-
lingdon Park. A teraz on i panna Hanna udają się do
Londynu. Potem Robert napisał do ciotki Prudence, że
jego siostra z wielką radością przyjmuje jej zaproszenie
i jeśli ciocia tak łaskawa, Hanna zabawi w Londynie
nieco dłużej.
– Jak to dobrze, że mam w Londynie tylko małe,
kawalerskie mieszkanie – mówił Robert do Hanny,
kiedy po raz ostatni przed wyjazdem przechadzali się
po ogrodach Gillingdon Park. – Gdybym posiadał duży
dom, wszyscy zachodziliby w głowę, dlaczego nie
zatrzymałaś się u mnie. Ja, naturalnie, nie miałbym
żadnych obiekcji, nie wiem jednak, czy ty byłabyś
zachwycona. Mieszkać pod jednym dachem z samot-
nym dżentelmenem, który nagle przestał być twoim
bratem...
Po raz pierwszy o relacjach między nimi mówił
lekko, żartobliwie.
– Masz rację. To byłoby bardzo niestosownie – od-
parła Hanna ze śmiertelną powagą, czując, że jej
policzki płoną. – Ale czuję się też bardzo niezręcznie, że
skorzystam z gościnności lady Montgomery. Przecież
ona nie jest już moją ciotką.
– Masz prawo u niej mieszkać. Nie zapominaj, że
nadal jesteś Hanną Winthrop. Przyrzekliśmy sobie coś,
pamiętasz? A za niedotrzymanie słowa grożą kary
bardzo surowe, droga siostro!
Spojrzał na nią bardzo groźnie i Hanna, choć pełna
wątpliwości i myśli trwożliwych, musiała się roze-
śmiać.
– Pan straszysz od razu karą okrutną, milordzie...
A nie można by przedtem porozmawiać i jakoś się
ułożyć?
– Nie można – odparł i nagle jego twarz spoważ-
niała. – Wolę wzbudzić lęk, niż potem karać istotę... tak
piękną.
Uniósł dłoń, jego palce delikatnie pogłaskały zaru-
mieniony policzek dziewczyny. Ten miły gest zdumiał
Hannę bardzo i dziwiła się temu nadal, teraz, siedząc
zadumana na sofie w bawialni w wygodnym, obszer-
nym domu wujostwa przy Cavendish Square. Nigdy
nie sądziła, że Robert potrafi okazać czułość, przez tyle
140
Gail Whitiker
lat przecież wiało od niego chłodem. Ale teraz, kiedy
razem bawią w Londynie, jest życzliwy, pełen galan-
terii, jakby stał się zupełnie innym człowiekiem...
– Hanno, jesteś gotowa? Mamcia mówi, że powóz
już podjechał!
Hanna spojrzała na filigranową postać na progu
i z trudem stłumiła uśmiech. Kuzynka Alice, jak
zwykle, z wielkiej niecierpliwości drobiła nogami,
wykonując jakieś przedziwne pas. Alice zawsze było
spieszno, i do modystki po nowy kapelusz, i z wizytą,
i na przejażdżkę po parku. Tę nerwowość kuzynki
Hanna zauważyła zaraz po swoim przyjeździe do
Londynu, cztery miesiące temu, i z wrodzoną wyrozu-
miałością tłumaczyła sobie, że biedna Alice męczy tym
przede wszystkim samą siebie. Tym niemniej czasami
westchnęła sobie w duchu, że kuzyneczka, na której
towarzystwo była skazana, mogłaby być osobą nieco
bardziej opanowaną. Wzdychała jednak rzadko, ponie-
waż oprócz nadmiernej żywości szczuplutka Alice,
sięgająca Hannie zaledwie do ramienia, nie miała
żadnych wad. Była dziewczęciem serdecznym, uro-
czym, przemykającym się przez dom leciutko jak
wróbelek i rozdającym wszystkim dookoła słodkie
uśmiechy. Była też stworzeniem bardzo ładnym, o gęs-
tych, brązowych lokach, a jej duże oczy, też brązowe,
były zawsze pogodne i pełne ciepła.
Dziś Alice była jeszcze bardziej podekscytowana
niż zwykle, jako że dziś właśnie Hanna po raz
pierwszy wybierała się z wizytą. Pierwsze cztery
miesiące swego pobytu w Londynie Hanna spędziła
141
Skandaliczne zaloty
w zaciszu domowym. Nie przyjmowała żadnych za-
proszeń, nie wychodziła nawet do gości. Czytała,
czasami coś gorliwie pisała w swoim pamiętniku, dużo
ćwiczyła na fortepianie lady Montgomery i często
zaglądała do biblioteki sir Rogera, który łaskawie
pozwolił jej buszować do woli wśród swoich cennych
ksiąg.
Lady Montgomery i Alice wcześniej zakończyły
żałobę, znów zaczęły nakładać barwne suknie i przyj-
mować zaproszenia. Hanna nadal ubierała się na ciem-
no, dziś jednak zgodziła się poczynić ustępstwo i nało-
żyć suknię jedwabną w kolorze wiosennego bzu. Obiad
u lorda i lady Donaldson nie był, co prawda, jakąś
okazją szczególną, jednak był to pierwszy występ
Hanny w londyńskich salonach. Zdenerwowana była
ogromnie, zastanawiając się, czy rzeczywiście przy-
swoiła sobie dobrze nauki lady Winthrop. Alice pod-
trzymywała ją na duchu, zapewniając drogą kuzynkę,
że osoba tak śliczna i wytworna przyciągnie uwagę
wszystkich kawalerów zaproszonych na ten obiad.
W entuzjazmie Alice, na szczęście, nie było ani drobiny
złośliwości, zazdrości chyba też nie, zresztą Hanna
była przekonana, że ładniutka i bardzo miła kuzynka
nie narzeka na brak adoratorów. Zresztą już zdążyła
szepnąć Hannie, że jeden ze znajomych dżentelmenów
podoba jej się zdecydowanie bardziej niż inni. Nie-
stety, nazwiska dżentelmena zdradzić nie chciała.
Hanna nie nalegała, wiedziała bowiem, że żywiołowa,
gadatliwa Alice najpóźniej za dwa dni wyjawi swój
sekret. A może też się zdarzyć, że ów dżentelmen
142
Gail Whitiker
będzie obecny na dzisiejszym proszonym obiedzie, co
uczyni ten wieczór jeszcze bardziej interesującym.
Na obiad zaproszony był również lord Winthrop.
W ciągu minionych czterech miesięcy Robert okazał
się nieocenionym towarzyszem, bardzo opiekuńczym
i wyrozumiałym i, jak na ironię losu, teraz właśnie
między nim i Hanną zaczynała wytwarzać się zaży-
łość, której brakowało przez tyle lat. Hanna w towa-
rzystwie Roberta była coraz bardziej swobodna, otwar-
ta, on również. Poznawali się coraz lepiej, odkrywając
w sobie nawzajem strony najlepsze, których istnienia
żadne z nich przez te długie lata nawet nie podej-
rzewało.
Robert był miły, niepokojąco miły...
Tego wieczoru czekał na ich powóz, pomagał wy-
siąść damom i prowadził je do Eaton Place, miejskiej
rezydencji lorda Donaldsona. Hanna, krocząc powoli
ku drzwiom, usłyszała nagle za sobą miły głos, kom-
plementujący jej suknię. Odwróciła głowę, jego twarz
była zaledwie kilka cali od jej twarzy i nie mogła nie
zauważyć, że spojrzenie ciemnych oczu spoczęło na jej
ustach. A do jej uszu doleciał szept.
– Błagam, nie mów, że to ja jestem sprawcą ślicz-
nego rumieńca na twej twarzy. Lady Donaldson jest
bardzo ciekawska, koniecznie będzie chciała wiedzieć,
cóż ja ci takiego powiedziałem.
– Wstręciuch – syknęła Hanna, pokrywając zadzior-
nością swoje zakłopotanie. – A ja cały czas boję się po
prostu, że nastąpię ci na nogę, bo idziesz przecież tuż za
mną.
143
Skandaliczne zaloty
– A idę, i widok mam urzekający. Czy ktoś już pani
mówił, panno Winthrop, że masz pani przepiękne
ramiona?
Policzki Hanny były już szkarłatne, co baczne oko
lorda Winthropa, naturalnie, zauważyło.
– Rozumiem. Chyba nikt jeszcze nie mówił – śmiał
się bezlitośnie, równając z nią krok.
W milczeniu weszli do domu. Hanna zrezygnowała
z riposty, uzmysławiając sobie z przykrością, że w jej
edukacji, niestety, był obszar zaniedbany, nikt bowiem
nie nauczył jej, jak reagować na pochlebstwa. I była
jeszcze druga sprawa, równie kłopotliwa. Sprawa ru-
mieńców. W towarzystwie Philipa Twickenhama jej
policzki nigdy nie przybierały barwy piwonii, choć on
przecież nieraz jej mówił, że jest śliczna.
Lady Donaldson, powitawszy sir Rogera i lady
Montgomery, zwróciła rozpromienioną twarz ku Ro-
bertowi.
– Och, lordzie Winthrop, jakżem rada widzieć pana!
Robert, pochylając się nad białą rączką, mruczał
uwodzicielsko:
– To ja jestem rad, że znów mogę cieszyć oczy urodą
pani, milady! Czy miałaś już pani sposobność poznać
moją siostrę Hannę?
– Jeszcze nie, więc bardzo miło mi ją widzieć.
I proszę, przyjmijcie państwo ode mnie wyrazy naj-
głębszego współczucia. Wszyscy, którzy znali uroczą
lady Winthrop, bardzo boleją, że opuściła nas już na
zawsze.
144
Gail Whitiker
– Dziękuję, lady Donaldson, bardzo przeżyłem
śmierć matki – odparł Robert głosem odpowiednio
poważnym.
Hanna złożyła stosownie głęboki ukłon, ale w jej
uszach dźwięczał głos Roberta: ,,Moja siostra Han-
na’’... No cóż, przecież zgodziła się na tę mistyfikację
i musi udawać, że jest jego siostrą... Uśmiechała się
więc miło, tak właśnie, jak wypadało uśmiechać się
siostrze lorda Winthropa.
– Miło, żeś pan już wrócił do Londynu, wszystkie
damy będą zachwycone – mówiła starsza pani z weso-
łym błyskiem w oku. – Panno Winthrop, trzeba pani
wiedzieć, że pani brat uważany jest za jedną z najlep-
szych partii.
– Naprawdę?
– O, tak. Ja sama miałam kiedyś nadzieję, że jego
lordowska mość zadeklaruje się mojej Kitty, niestety,
ona świata nie widzi poza lordem Peckfordem. Ale pani
brat ma w czym przebierać, na przykład...
– Błagam, milady, proszę nie zdradzać mojej siost-
rze wszystkich tajemnic – zaprotestował z uśmiechem
Robert. – Gotowa jeszcze sama wybrać mi żonę.
– A dlaczegóż by nie, lordzie Winthrop? Pańskiej
siostrze nie może być obojętne, która z dam zostanie jej
szwagierką.
Na ustach Hanny nadal widniał promienny uśmiech,
nie miała jednak pojęcia, skąd nagle się wzięło to uczucie
dziwnej pustki. Nie istniał przecież żaden racjonalny
powód, aby czuć się zdeprymowaną faktem, że Robert
będzie musiał się ożenić z którąś z młodych dam.
145
Skandaliczne zaloty
– Jestem pewna, że mój brat zdoła samodzielnie
wybrać sobie damę najodpowiedniejszą – oświadczyła
głosem bardzo opanowanym. – Mnie pozostaje tylko
zaakceptować jego wybór, a poza tym nie sądzę, abym
zbyt często przebywała w towarzystwie tej damy.
Lady Donaldson ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Naturalnie, naturalnie! Przecież pani musisz myś-
leć o swojej przyszłości. I proszę nie czuć się urażoną,
moja droga, ale o tak urodziwej osóbce jak pani
wkrótce będą mówić wszyscy kawalerowie w Lon-
dynie. A teraz proszę, wchodźcie państwo, proszę do
środka.
Na obiedzie było dwadzieścia osób, cztery pary
małżeńskie, dwie pary już ze sobą zaręczone i oprócz
Alice, Hanny i Roberta, jeszcze pięć osób stanu wol-
nego. Panna Caroline Thorpe i lady Jane Merriweather.
Obie panny Robertowi dobrze znane, co wcale Hanny
nie zdziwiło. Kawalerów było trzech, lord Rutherford,
sir Geoffrey Turnbull i pan James Stanford.
Z panem Stanfordem Robert zdawał się być szcze-
gólnie zaprzyjaźniony.
– Hanno, pozwól – mówił, podprowadzając ją do
tego właśnie dżentelmena. – Chciałbym przedstawić ci
mego dobrego przyjaciela, pana Jamesa Stanforda.
James, pozwól, to moja siostra Hanna.
Hanna ze słodkim uśmiechem skinęła główką.
– Witam pana, panie Stanford.
Pan Stanford zgiął się w ukłonie.
– Jestem zaszczycony, panno Winthrop. I proszę
przyjąć wyrazy najgłębszego współczucia z powodu
146
Gail Whitiker
bolesnej straty, jakiej doznała rodzina państwa. Wieść
o śmierci lady Winthrop wstrząsnęła mną do głębi.
Pan Stanford mówił gładko, uprzejmie, to, co powie-
dzieć należało, ale jego oczy mówiły coś jeszcze. Hanna
zrobiła na nim wrażenie piorunujące.
– Dziękuję, panie Stanford. Ta śmierć była dla nas
wielkim ciosem.
Serce Hanny znów zakłuło boleśnie, jak za każdym
razem, gdy ktoś wspomniał o lady Winthrop. O kobie-
cie, która była dla niej matką najczulszą... Jakżeż
trudno pogodzić się z tym, że odeszła na zawsze.
Minęły już cztery miesiące, a wydaje się, jakby odeszła
dopiero wczoraj...
– Czy zadowolona jesteś pani z pobytu w Lon-
dynie? – spytał pan Stanford. – Wiem, że jesteś pani tu
od niedawna. Czy miałaś już sposobność zwiedzić
miasto?
– Widziałam jeszcze niewiele. Moi wujostwo są
bardzo życzliwi, ale w ciągu ostatnich miesięcy nie
udzielaliśmy się towarzysko.
– To zrozumiałe – przytaknął poważnym głosem
pan Stanford. – I miło, że tego wieczoru zdecydowałaś
się pani ucieszyć nas swoją uroczą osobą. Ja osobiście...
– Hanno, pozwolisz, że opuścimy ciebie na chwilę
– włączył się niespodziewanie Robert. – Jest tu ktoś,
komu chciałbym przedstawić pana Stanforda. Obieca-
łem mu to.
– Ależ bardzo proszę, Robercie! Ja pójdę poroz-
mawiać z Alice.
Ku jej zdziwieniu, Alice, zwykle tak rozmowna
147
Skandaliczne zaloty
i wesoła, wcale nie kwapiła się do pogawędki. Obie
kuzynki stały obok siebie w milczeniu, dopiero po
dłuższej chwili Alice odezwała się głosem o ton wyż-
szym niż zwykle.
– Hanno? Czy dobrze się bawisz?
– O, tak, dziękuję. A ty, Alice?
– Dziękuję, bawię się wybornie. Lady Donaldson
zaprosiła bardzo interesujące osoby. Nie sądzisz?
Hanna ogarnęła spojrzeniem całe towarzystwo i ski-
nęła potakująco głową.
– Tak, masz rację. Sądzę, że to bardzo miłe i ciekawe
towarzystwo.
– Widziałam, że rozmawiałaś z panem Stanfordem
– mówiła dalej Alice, kryjąc twarz za wachlarzem.
– Jakim go znajdujesz, moja droga?
Głos Alice aż nadto sugerował, że jej zainteresowa-
nie panem Stanfordem jest więcej niż powierzchow-
ne.
– Wydaje się być bardzo miłym dżentelmenem,
Robert mi go już przedstawił. Alice? Czy znasz już
tego dżentelmena?
– Tak. Mnie też już został przedstawiony. I tań-
czyłam z nim, raz czy dwa razy. On jest bardzo
przystojny, nieprawdaż?
Hanna rzuciła na Alice baczne spojrzenie. Kolor
policzków całkowicie potwierdzał jej podejrzenia.
– Na pewno jest bardzo przystojny, ja jednak nie
znajduję go szczególnie pociągającym.
– Niepodobna...
Alice w swym zdumieniu była rozbrajająca i Hanna
148
Gail Whitiker
żałowała, że nie wzięła ze sobą wachlarza, za którym
mogłaby ukryć rozbawienie. Było oczywiste, że Alice
wręcz nie pojmuje, jak można pana Stanforda nie
znajdować oszałamiającym.
– Mnie bardziej podobają się dżentelmeni o ciem-
nych włosach – wyjaśniła Hanna.
– A, rozumiem! Tacy jak Robert.
Ta uwaga jeszcze bardziej rozbawiła Hannę.
– W rzeczy samej. Tacy jak...
Zamilkła. Chciała potwierdzić, że tak, tacy jak
Robert. I nagle uświadomiła sobie, że ona wcale nie
myśli o dżentelmenach ciemnowłosych jak Robert.
Ona myśli tylko o jednym. O Robercie.
Innego rodzaju przesłuchanie odbyło się w drugim
końcu pokoju.
– Tego zrozumieć nie sposób – mamrotał pod nosem
James Stanford, wykazując najwyższy stopień irytacji.
– Jakbyś miał bielmo na oczach...
– Do diabła! O czym ty mówisz, Stanford?
– O twojej siostrze, gamoniu! Nie uwierzę, że ty
sam tego nie widzisz! Jak mogłeś ukrywać przede mną,
że twoja siostra to prawdziwy diament?
– Nie spodziewałem się, że zrobi na tobie takie
wrażenie.
– Żeby tylko na mnie! Człowieku, to dziewczyna
przecudnej urody! Ona postawi na nogi cały Londyn!
A ty nie pisnąłeś ani słowa...
– Spokojnie, Stanford! Jak mogłem przewidzieć, że
moja siostra wzbudzi w tobie takie zainteresowanie?
149
Skandaliczne zaloty
Przecież ty jesteś do szaleństwa zakochany w pannie
Blazel.
– Owszem, byłem. I może... jestem – bąknął Stan-
ford, nieco skofundowany. – Ale sam mi klarowałeś, że
panna Blazel nie jest dla mnie damą odpowiednią.
Miałeś mnie przedstawić jakiejś nadzwyczajnej pannie
z bardzo dobrego domu, o nienagannych manierach!
I teraz mi nie wmawiaj, że nie chodziło o twoją siostrę.
– Nonsens! – żachnął się Robert i pociągnął przyja-
ciela w bardziej ustronne miejsce, czyli za gigantyczny
fikus ustawiony w rogu salonu. – Chciałem przed-
stawić ciebie komuś innemu. Spójrz tam, na tę damę
koło chińskiego parawanu. To Caroline Thorpe.
Stanford spojrzał pustym wzrokiem na bardzo uro-
dziwą damę stojącą koło parawanu, zatopioną w roz-
mowie z lordem Rutherfordem.
– Chcesz mnie przedstawić tej damie?
– Sam widzisz, że jest piękna, a ja zapewniam, że jej
maniery są jak najlepsze, tak samo jak urodzenie. Jest
córką lorda Thorpe’a, a jej matka to najstarsza córka
hrabiego Trowbridge.
Stanford spojrzał na pannę Thorpe jeszcze raz,
uważniej, potem jeszcze raz, a potem przeniósł wzrok
na Hannę, gawędzącą z Alice.
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałbym
pogłębić znajomość z twoją siostrą.
Robert, czując wyrzuty sumienia, że ukrywał zalety
Hanny przed najlepszym przyjacielem, szybko zaser-
wował zręczną wymówkę.
– James, muszę cię uprzedzić, że Hanna nie jest
150
Gail Whitiker
jeszcze skłonna obdarzyć względami żadnego dżentel-
mena. Sama mi o tym mówiła...
– Może i nie jest jeszcze skłonna, ale gotów jestem
się założyć, że mnóstwo dżentelmenów będzie chciało
to sprawdzić. Nie wmówisz mi, Winthrop, że nie
widzisz, jak piękną panną jest twoja siostra! A mówi-
łeś, że ona jest taka... kanciasta...
– Bo taka była, przysięgam.
– Ale teraz nie jest. I gdybyś nie był bratem, gotów
byłbym ci zarzucić, że ukrywałeś pannę na wsi dla
jakichś własnych, niecnych celów. Ale, niestety, mu-
sisz pogodzić się z faktem, że twoja siostra niebawem
już nie będzie należeć do ciebie.
– Nie rozumiem.
– A przyjrzyj ty się jej w końcu dokładniej. Jest
skończoną pięknością i ma jeszcze w sobie coś nad-
zwyczaj pociągającego. I nie będę ukrywał, że mam
ogromną ochotę poznać ją bliżej...
Robert miał już na końcu języka uwagę bardzo ciętą,
ale zmilczał. Czyż on, brat Hanny Winthrop, powinien
czuć niepokój, kiedy najbliższy przyjaciel okazuje
zainteresowanie jego siostrą? Przeciwnie. Powinien
być z tego bardzo zadowolony, jest to bowiem oczywi-
sty dowód, że nie musi się martwić o przyszłość
Hanny. Piękna, czarująca panna znajdzie sobie męża
bez trudu, nawet jeśli tajemnica jej pochodzenia nie
zostanie wyjaśniona. A James Stanford byłby dla niej
partią znakomitą, nad czym zresztą już sam kiedyś się
zastanawiał. I znów, rzecz osobliwa, ten fakt w ogóle
go nie ucieszył.
151
Skandaliczne zaloty
Hanna była mile zaskoczona, że ten wieczór okazał
się tak przyjemny. Rozmowa przy stole toczyła się
wartko i nie była to błaha, nudna pogawędka. Dys-
kutowano o rolnictwie, temperatura nieco wzrosła
przy sprawach politycznych, potem rozmówcy prze-
szli do literatury i sztuk Szekspira. Alice, jak zauważyła
Hanna, w pewnych momentach troszkę gubiła się
w rozmowie, była jednak dziewczyną bystrą i in-
teligentną, więc gdy poruszano sprawy, o których nie
miała pojęcia, zręcznie udawała wielkie zainteresowa-
nie. Hanna natomiast żywo uczestniczyła w rozmo-
wie, zachwycona, że znalazła się w gronie ludzi o tak
ciekawej umysłowości i upodobaniach.
Po obiedzie lady Donaldson zabrała damy do salonu,
aby panowie mogli swobodnie pogawędzić w męskim
gronie, przy porto i cygarach. W salonie Hanna zamie-
niła kilka słów z panią domu i jej bliską przyjaciółką,
panią Benbrook-Hyde, po czym przysiadła na małej
sofie, ustawionej koło okna. Chwila zadumy nie trwała
długo, bowiem już po paru minutach do sofy podeszła
panna Caroline Thorpe.
– Panno Winthrop? – odezwała się z miłym uśmie-
chem, a Hanna, spoglądając na nią z bliska, zrozumiała,
dlaczego panna Thorpe, jak wspomniał Robert, ucho-
dzi za wzór doskonałości. W tej pannie bowiem
wszystko, wszystko bez wyjątku, cieszyło oczy.
Oprócz ślicznej twarzy miała figurę smukłą, ale nie
pozbawioną powabnych krągłości, zachwycających
zapewne najbardziej wybrednych dżentelmenów.
Suknia z głębokim dekoltem była również oszałamiają-
152
Gail Whitiker
ca. Czyjeś ręce mistrzowskie uszyły to cudo z różowe-
go atłasu, ozdobionego gazą o ton jaśniejszą, pięknie
udrapowaną i podkreślającą delikatne rumieńce na
kremowej twarzy.
– Czy pozwolisz pani, że przysiądę się na chwilę?
– Naturalnie, panno Thorpe, bardzo proszę – odpar-
ła Hanna, nieco zaskoczona tym nagłym zainteresowa-
niem londyńskiej królowej piękności.
– Dziękuję.
Panna Thorpe, usadowiwszy się na sofie, obdarzyła
Hannę bardzo miłym, pełnym życzliwości uśmiechem.
– Lord Winthrop opowiadał o pani tak niewiele, a ja
zawsze pragnęłam panią poznać. I przede wszystkim
proszę przyjąć ode mnie wyrazy najgłębszego współ-
czucia z powodu śmierci matki. Lord Winthrop mówił,
że byłyście panie bardzo do siebie przywiązane.
– Dziękuję, panno Thorpe. To prawda, bardzo ko-
chałam... mamę.
– Ta strata musi być dla pani szczególnie bolesna. Jak
to dobrze, że jesteś pani otoczona kochającą rodziną.
– O, tak, panno Thorpe. Od wujostwa, u których się
zatrzymałam, doznaję bardzo wiele życzliwości. I Ro...
Robert również jest taki uważający...
– O, lord Winthrop z pewnością jest najcudowniej-
szym bratem!
Hanna zerknęła na swoją rozmówczynię z wielką
ciekawością. Czyżby w głosie tej damy słychać było
uwielbienie?
– Pozwolę sobie zapytać, panno Thorpe.... Pani
znasz dobrze mojego brata?
153
Skandaliczne zaloty
Delikatny rumieniec na policzkach panny Thorpe
stał się odrobinę ciemniejszy.
– Trudno powiedzieć, panno Wintrop, że dobrze,
ale znam go od dawna i mam o nim jak najlepsze
mniemanie. Lord Winthrop i mój brat najstarszy,
Jeremy, razem pobierali nauki w Oksfordzie i pani
brat często zjeżdżał do nas latem. Potem tego zanie-
chał, dopiero kilka tygodni temu złożył nam wizytę,
tu, w Londynie. Pani brat bardzo... wyróżnia się
spośród innych dżentelmenów, pani wiesz przecież
najlepiej...
Hanna uśmiechnęła się, nie wiedząc sama, czy
bardziej bawi ją rumieniec dziewczyny, już purpuro-
wy, czy starannie wyważone słowa.
– Niestety, panno Thorpe, ja nie przebywam z mo-
im bratem więcej niż z innymi dżentelmenami, dlatego
trudno mi czynić jakiekolwiek porównania.
– Musiałaś jednak pani zauważyć... Inni dżentel-
meni są skłonni do mówienia pochlebstw i rzeczy
bardzo płochych. Ileż to razy już słyszałam, że moja
uroda ma świeżość wiosennych kwiatów, a włosy
moje są jak złocista przędza! A pani brat jest inny, też
prawi rzeczy miłe dla ucha, ale nie używa porównań
tak banalnych. On niczego nie powie bez zastanowie-
nia i jego słowa są zawsze wyważone, i tak inteligent-
ne, i dowcipne...
Hanna przygryzła wargi, nagle czując, że wyznania
panny Thorpe wcale nie są jej miłe.
– Wszyscy wiedzą, że lord Winthrop nie darzy
żadnej damy szczególnymi względami. Ale ja... ja mam
154
Gail Whitiker
nadzieję, że kiedyś spojrzy na mnie bardziej przychyl-
nym okiem...
Panna Thorpe westchnęła cichutko i przymilnie
uśmiechnęła się do Hanny, a w jej oczach, rzecz
osobliwa, była wielka nadzieja.
– Pani rozumiesz zapewne, o co mi chodzi...
– Nie jestem pewna, panno Thorpe.
– Zauważyłam dziś, że pani brat jest taki miły dla
pani, taki uważający... Na pewno darzycie państwo
siebie nawzajem wielką sympatią i często gawędzicie
ze sobą... Pomyślałam więc, że może kiedyś, podczas
takiej miłej pogawędki, gdy nadarzy się sposobność...
możesz wspomnieć mu, pani, że ja wyrażam się o nim
z wielkim szacunkiem i największą przychylnością...
– Zaczynam pojmować, panno Thorpe. Pragniesz
pani, abym powiedziała bratu, że jesteś gotowa ob-
darzyć go swymi względami?
Długie, gęste rzęsy opadły, skrzętnie ukrywając
wyraz prześlicznych, fiołkowych oczu.
– Panno Winthrop! Nigdy bym się nie ośmieliła
posuwać w mojej prośbie tak daleko. Ja proszę tylko,
abyś pani, kiedyś, przy sposobności, napomknęła bra-
tu, że jest u nas bardzo mile widzianym gościem, papa
też byłby zadowolony z jego wizyty...
Hanna nie bardzo wiedziała, co powiedzieć zmiesza-
nej ogromnie dziewczynie, dlatego poczuła wielką
ulgę, słysząc nagle głos lady Donaldson:
– Proszę wybaczyć, że przerywam paniom miłą
pogawędkę... Ale ja z prośbą do pani, panno Winthrop.
Usłyszałam właśnie od lady Montgomery o pani
155
Skandaliczne zaloty
talencie niezrównanym. Czy dasz się pani ubłagać?
Proszę zagrać choć przez chwilę, dopóki dżentelmeni
nie powrócą do nas...
Hanna, zadowolona, że nadarza się sposobność
wycofania się z niezręcznej rozmowy z panną Thorpe,
nie miała żadnych obiekcji.
– Naturalnie, milady. Jeśli tylko drogie panie znajdą
w tym przyjemność.
Uśmiechnęła się miło do panny Thorpe i zapewniw-
szy, że jej prośbę na pewno zachowa w pamięci,
podążyła do fortepianu, ustawionego w rogu pokoju.
Zaprawdę, ten wieczór staje się coraz bardziej frapu-
jący. Najpierw kuzynka Alice szuka u niej potwier-
dzenia zalet nadzwyczajnych pana Stanforda, potem
panna Thorpe zabiega o wstawiennictwo u lorda
Winthropa. I Hanna, chcąc nie chcąc, jest w samym
centrum tych miłosnych porywów... I dlaczegóż to
wszystko zaczyna irytować ją niepomiernie? Przecież
to nonsens, żeby tracić dobry humor tylko dlatego, że
panna Thorpe darzy Roberta wielką przychylnością
i pragnie, aby on się o tym dowiedział. Kogóż miała
prosić o wstawiennictwo, jak nie siostrę Roberta?
Ludzie spodziewają się przecież, że rodzeństwo łączą
stosunki jak najbardziej przyjazne.
Hanna usiadła przy fortepianie i zaczęła przeglądać
nuty. Oczywiście, że nie ma co się dziwić tej zabawnej
prośbie panny Thorpe. Naturalnie, że spróbuje ją
spełnić. A w przyszłości, jako siostra Roberta, będzie
pomagać mu w zdobyciu przychylności damy, którą on
sobie wybierze. Ale zrobi też wszystko, aby się upew-
156
Gail Whitiker
nić, że jego wybranka nie poluje na tytuł i majątek,
tylko darzy Roberta szczerym afektem. O, tak, zrobi
wszystko, co kochająca siostra zrobić powinna...
Szkopuł w tym, że ona wcale jego siostrą nie jest.
I kiedy zaczęła grać, tak pięknie jak zwykle, jakiś głos
wewnętrzny zaszeptał jej cichutko, że samej siebie
oszukać niepodobna. Po cóż te postanowienia, skoro
ona tak bardzo tego nie chce... Nie chce, nie życzy sobie
wiedzieć, któraż to z dam marzy o przystojnym,
niedostępnym lordzie Winthropie, jednej z najlep-
szych partii w Londynie. I której z tych dam jej
marzenie się spełni...
157
Skandaliczne zaloty