Bente Pedersen
Buntownicy
1
- Są pewne sprawy, o których się nie mówi - rzekł
Jewgienij z powagą.
Ciemnymi oczami spojrzał na Olega i na jego
drobną, wesołą i pogodną żonę, Antonię.
Byli najbliższymi przyjaciółmi Jewgienija. Zostali
też najbliższymi przyjaciółmi Raiji. O Jewgieniju
wiedzieli prawie wszystko, a o Raiji więcej niż ona
sama. Wiedzieli też o Jumali.
Oboje zgadzali się z Jewgienijem.
- To prawda, ale nie mogę obiecać, że tak po pro
stu zapomnę - odezwała się Antonia.
Ciemne loki podskakiwały, kiedy potrząsała głową.
Na twarzy zazwyczaj beztroskiej Toni wyjątkowo
malowała się powaga, w oczach pojawił się smutek.
Z myślami o bogini Jumali zawsze powracało cier
pienie, ta niezwykła historia niosła z sobą ból.
- Ale postaramy się o tym nie wspominać - dokoń
czył Oleg. Druh Jewgienija z okresu przewozów
frachtowych na Morzu Białym i na rzece Dwinie oraz
ku wybrzeżom północnej Norwegii błyskawicznie
przeszedł do istoty sprawy. - Masz rację, Jewgienij, są
rzeczy, o których się nie mówi. Czasami zastanawiam
się, czy to, co widziała Raija, wydarzyło się napraw
dę, i wraz z upływem czasu nabieram do tego dystan
su. Czasami zdaje mi się nawet, że to był tylko sen...
Jewgienij ze smutkiem pokiwał głową.
Wszyscy troje wiedzieli przecież, że było inaczej.
Przeżyli to naprawdę.
- Chciałbym, żeby Rai ja o tym zapomniała - rzekł
Jewgienij.
W jego głosie brzmiała troska. Ubóstwiał Raiję, ko
chał ją z siłą, która nawet jego samego przerażała.
Być może nie powinien był dopuścić, by Raija zna
czyła dla niego tak wiele.
Ale tak się ułożyło jego życie. Została jego żoną,
stała się całym jego światem.
- Chciałbym, żeby cień Jumali zniknął z mego ży
cia - rzekł stanowczo.
- A ja myślę, że Jumala nas przeżyje - zauważyła
Antonia.
Słowa jakby wymknęły się z jej ust, niczym myśl,
nad którą nie zdążyła się dobrze zastanowić.
Wyglądało na to, że Jewgienijowi nie spodobały się
jej przypuszczenia. Być może obawiał się, że mogą
okazać się słuszne. Jednak nic nie powiedział.
Wróciła Raija.
Stąpała na palcach. W jej oczach pojawił się wyraz ulgi.
Cicho zamknęła za sobą drzwi. Musiała zajrzeć do dzie
ci, ponieważ Michaił się obudził i domagał się późnej ko
lacji. Olga na szczęście przespała jego nocny koncert.
- Misza jest mężczyzną, który wie, czego chce -
uśmiechnął się Oleg.
Cieszył się, że mogą zostawić temat Jumali. Zawsze
czuł się nieswojo, kiedy rozmowa toczyła się wokół
owej pogańskiej bogini. Nie potrafił określić, co czuje.
Nie bardzo wiedział, w co wierzyć. W głowie miał gma
twaninę wspomnień o zdarzeniach sprzed roku. Anto-
nia uczestniczyła w nich niemal przez cały czas, on zaś
przyjechał pod sam koniec. I nie dopuszczał do siebie
tego, co się stało, tak długo jak potrafił, dopóki nie za
głuszył głosu rozsądku i ślepo nie zaakceptował faktów.
Nabrał już dystansu do niesamowitych przeżyć,
które stały się udziałem Raiji.
Wydawało się, że ta kobieta przyciąga ku sobie
wszystko, co niezwykłe.
Być może nie należało tworzyć jej nowego życia.
Olegowi często zdarzało się żałować, że obiecał Jew
gienijowi milczenie na temat przeszłości jego żony.
Odnosił wrażenie, jakby także kłamał.
Ale teraz jest za późno, by się wycofać. Od czasu,
kiedy urodziło się dziecko, przeznaczeniem Raiji jest
Rosja. Oleg zastanawiał się, czy Jewgienij to sobie za
planował. Ta myśl nie dawała mu spokoju.
Siedzieli w domu Olega i Toni w Archangielsku.
Był lipiec roku 1736.
Jeszcze raz Jewgienij i Raija przywieźli cały inwen
tarz z domu nad Dwiną. Raija ponownie miała za
mieszkać w mieście. Ponownie jej uszy miały wypełnić
odgłosy kroków na moście, rżenie koni i śmiech chłop
ców stajennych Toni. Stąd roztaczał się widok na port
i statki ze świata oddalonego o wiele mil od północnej
Rosji, ze świata, w którym rozmawiano po niemiecka
- Może jednak nie pojadę - powiedziała Antonia chy
ba po raz dziesiąty tego wieczoru. Spojrzała na męża.
Szukała w jego oczach choćby najmniejszego znaku, że
się z nią zgadza, ale nie znalazła nawet cienia poparcia.
Jewgienij zaśmiał się cicho:
- Po raz pierwszy napotykam takie trudności, by
namówić kobietę do wspólnej podróży!
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz - zauważyła
Raija wesoło i potargała go po włosach.
Jewgienij spojrzał na nią czule.
- Potrzebujemy koni czy nie? - spytał Oleg na
wpół zrezygnowany.
Wzruszył się tym, że jego niezależna żona nie chce bez
niego wyjeżdżać. Nie musiał szukać zbyt daleko w pamię
ci, żeby odnaleźć czasy, kiedy Antonia na jedno skinienie
wyfrunęłaby z domu niczym wędrowny ptak jesienią.
Tonią ruchem głowy wskazała na pierś Olega i chwy
ciła brzeg jego kurtki.
- Powinnam przyszyć ten guzik - mruknęła.
- Czy myślisz poważnie o prowadzeniu własnej
hodowli? - dopytywał się dalej Oleg, nie dając żonie
szans na wynajdywanie kolejnych wymówek.
- Wiem, że muszę jechać - przyznała z ciężkim sercem.
Westchnęła równie zrezygnowana jak przed chwi
lą Oleg. Po chwili jednak roześmiała się cicho. Jej
twarz wydała się teraz bardzo ładna, pełna ciepła. An
tonia śmiała się z siebie. Śmiała się tak zaraźliwie, że
wszyscy wokół także musieli się uśmiechnąć.
Nikt nie potrafił tak rozładować atmosfery jak An
tonia.
- Nie myślcie tylko, że podoba mi się ten pomysł -
dodała szybko, kiedy zauważyła, że odetchnęli z ulgą Jej
twarz nie całkiem spoważniała. Tonią nigdy nie będzie
wyglądała jak prawdziwa zrzęda, nawet jako stara ba-
buszka będzie przypominała niesforną dziewczynę, na
zawsze zachowując w sobie dziecięcy niepokój. - Wcale
mi się to nie podoba. Niestety Oleg ledwie zauważa róż
nicę między pyskiem a zadem konia i nie mogę go wy
słać w tę podróż. Wiem, że sama muszę wybrać odpo-
więdnie okazy. Mnie przynajmniej nikt nie będzie usiło
wał oszukać. Dawno już przestali próbować!
Kiedy Tonią po śmierci ojca, który zostawił jej
w spadku stadninę, zaczynała zajmować się hodow
lą, nieraz starano się wywieść ją w pole. Wyglądała
jak niewinny kwiat i gruboskórni mężczyźni dali się
zmylić temu wizerunkowi. To właśnie wtedy Tonią
wyrobiła sobie pogląd, że mężczyzn można łatwo
oszukać, ponieważ bardziej wierzą oczom niż uszom.
Młodziutka Tonią udowodniła im, że zna się na
koniach prawie tak samo dobrze jak oni. Udowodni
ła im, że doskonale wie, co decyduje o wartości ko
nia, którego zamierza kupić.
Żaden z handlarzy nie przeprosił za nieuczciwość.
Ale zapamiętali ją i więcej nie próbowali oszukiwać.
Ani jeden z nich.
Wszyscy wiedzieli, kim jest Tonią.
Była jedyną kobietą, z którą hodowcy koni mieli do
czynienia. Uznali ją za swoją, ponieważ śmiała się rów
nie głośno, umiała opowiadać pikantne historie, śpiewa
ła smutne pieśni fałszywym głosem. Potrafiła dorównać
im w piciu, nie spadając pod stół. I znała się na koniach.
Kochała zwierzęta równie mocno jak niektórych ludzi,
darzyła je szacunkiem, dobrze się z nimi obchodziła.
Żadnemu z hodowców na północy Rosji nie przy-
szłoby do głowy, żeby starać się przechytrzyć Anto
nię. A ponieważ była kobietą, każdy z mężczyzn bez
wahania stanąłby w jej obronie. Jednak nigdy by się
do tego nie przyznali. Zresztą Tonią, silna i niezależ
na, nie potrzebowała ich pomocy.
Antonia zdawała sobie sprawę, że gdyby sama nie
przyjechała po konie, potraktowaliby to jak zdradę.
Naturalnie wybaczyli jej to w zeszłym roku, kiedy
dowiedzieli się, że urodziła dziecko. Wiedziała, iż po
myśleli, że już przestanie zajmować się końmi, że po
dzieli los większości innych kobiet.
Chciała udowodnić, że pozostała sobą, choć trud
no będzie znieść tak długą rozłąkę z córeczką.
- Oleg zna się na statkach, Toniu - przekonywał Jew
gienij. - Ty i ja jesteśmy znawcami koni. Pozwólmy, by
Oleg i Raija pilnowali spraw tu na miejsca Raija zajmie
się Olgą jak księżniczką. A my będziemy mogli się upi
jać każdego wieczoru i płakać na ramieniu drugiego™
Tonią zwykła podróżować w towarzystwie jedne
go ze stajennych, ale tak bywało, zanim poznała Ole-
ga, w czasach kiedy nie przywiązywała szczególnej
wagi do tego, z kim dzieli siennik. Kiedy lubiła wtu
lić się w silne ramiona stajennego.
To było inne życie. Nie żałowała, że minęło. Teraz
wydawało się takie obce, jakby cudze.
Nie chciała stwarzać powodów do nieporozumień,
tym bardziej że Jewgienij sam ofiarował się jej towa
rzyszyć.
Znał się na koniach, ludzie słyszeli o nim dużo, po
wtarzali historie o jednorękim kapitanie.
Jego obecność da jej poczucie bezpieczeństwa.
Jewgienij twierdził, że potrafi dobijać targu, choć
może nie akurat w handlu końmi. Poza tym był przy
jacielem. Nie będzie zatem tracił czasu na próby
wtargnięcia jej pod spódnicę. Jemu także odpowiada
ło, że Tonią nie oczekuje od niego umizgów.
Ufali sobie wzajemnie.
Mieli wyruszyć nazajutrz.
Rai ja i Jewgienij dzielili wąską kuchenną ławę.
Czuli, że w pomieszczeniu jest chłodno, choć Tonią
i Oleg palili nawet o tej porze roku. W domach, gdzie
okna wychodziły na północny zachód, zrobiło się
zimno. W nocy ucieknie jeszcze więcej ciepła.
- Nie pozwól się Antonii w nic wplątać! - szepnę
ła Raija.
Jewgienij poczuł ciepły oddech żony na swym
szorstkim policzku. Objął ją i powoli gładził jej ramię.
- Tonią jest dorosła - roześmiał się cicho. - Może
raczej to ją powinnaś poprosić, żeby mnie pilnowa
ła, bym się w coś nie wplątał?
- Jesteś okropny, Jewgieniju Dymitrowiczu! - od
parła, choć wcale tak nie myślała. Najbardziej ceniła
w nim właśnie ową chłopięcość, za to go kochała i dla
tego chciała się z nim zestarzeć. - Tonią mówiła, że
tam, dokąd jedziecie, będą sami mężczyźni. Wydaje
mi się zatem, że nie mam się specjalnie czego obawiać?
- Hm... - Jewgienij na pozór obojętnie wzruszył ra
mionami. - Tonią zapomniała ci chyba wspomnieć
o dziewczynach lekkich obyczajów, które podążają
w ślad za handlarzami końmi, a które przybywają
z Kozakami z południa znad Donu... znad Dniepru...
Raija roześmiała się tuż przy jego szyi.
- Starasz się wzbudzić we mnie zazdrość, mój drogi?
- W półmroku nie widziała wyraźnie twarzy męża, ale
domyśliła się, że zgadła. - Ufam ci - powiedziała po pro
stu. - Nie muszę nikogo prosić, żeby cię pilnował.
Wiem, że jesteś rozsądny, i wiem, że mnie kochasz. Wię
cej mi nie trzeba. Nie muszę posiąść na własność każ
dej przeżywanej przez ciebie chwili, mój najdroższy.
Dopóki wiem, że wrócisz, potrafię oddychać, nawet je-
śli przez jakiś czas będę sama. Po prostu nie jestem za
zdrosna. - Zamilkła, zanim zaczęła mówić dalej. - I nie
wyrażaj się źle o tych kobietach. Cóż możemy wiedzieć
o powodach, które nimi kierują...
Jewgienij milczał. Mocniej uścisnął Raiję. To pew
ne, że na nią nie zasłużył.
Być może i świat nie zasłużył na kogoś takiego jak ona.
Łatwo jest osądzać. Jemu także. Większości osób,
które znał, przychodziło to bez trudu. Tak łatwo jest
krytykować i pogardzać...
Przez moment ujrzał przed sobą te kobiety, o któ
rych rozmawiali. Większość z nich życie ciężko do
świadczyło. W mroku trudno jest dostrzec linie po
zostawione przez troski, lecz dzień je odsłaniał.
Jewgienij również trzymał kilka z tych dziewcząt
w ramionach, kiedy miał jeszcze obie ręce. Kiedy
uciekał od uczuć w wiecznym poszukiwaniu namiast
ki tego, czego nie mógł dostać.
Raija nie powinna o tym wiedzieć.
- Jesteś najpiękniejszą istotą na ziemi - szepnął
przy jej czole. - Najpiękniejszą z kobiet - dodał. - Mi
chaił zajmuje w moim sercu równie ważne miejsce,
ale to zupełnie co innego. - Roześmiał się cicho. -
Marzną mi stopy. Zaraz tak jak Antonia zacznę szu
kać usprawiedliwienia, żeby zostać w domu...
Raija pocałowała go. Pocałowała wargi, które po
trafiły być tak surowe, a które teraz poddały się jej
woli. Pocałowała jego chude policzki, które z każdym
upływającym rokiem wydawały się coraz bardziej za
padnięte, co jednak wcale go nie postarzało. W każ
dym razie nie w jej oczach. Zresztą wszystko, na co
się patrzy z miłością, staje się piękne.
- Dobrze ci zrobi, jeśli na trochę wyjedziesz - rze
kła z mądrością w oczach.
Jewgienij zastanowił się przez chwilę, co będzie te
go dnia, kiedy wszystko, co tłumione, skrywane i za
pomniane, wyłoni się z cienia.
Odsunął jednak od siebie tę myśl. Całkiem dobrze
już mu się to udawało, żył z tym przecież na co dzień.
Jakoś sobie radził.
Jednocześnie potrafił być szczęśliwy. Potrafił kochać.
- Zawsze podróżowałeś - mówiła dalej Rai ja. -
O wiele trudniej musisz znosić siedzenie w domu, niż
to przyznajesz.
Rzeczywiście tęsknił za wiatrem we włosach.
Nie mówił jej o tym, lecz często za tym tęsknił.
Za wiatrem we włosach, pokładem niespokojnym
pod stopami, morzem dookoła. Morzem i niebem.
Człowiek czuje się wtedy taki mały, a jednocześnie ta
ki potężny. Żeglowali i żyli pośrodku żywiołu, który nie
został stworzony dla ludzi. Opanowali i morze, i wiatr.
Brakowało mu tego życia.
- Wybrałem dom - rzekł tylko.
Nie potrafił wytłumaczyć Raiji swej tęsknoty.
Mógł nazwać słowami wszystkie inne pragnienia, ale
nie to; owej tęsknoty kobiety nie znają. Trudno by
łoby oczekiwać, że zrozumie.
Nawet Raija.
- Kiedy się pojawiłaś, rozpocząłem nowe życie, Ra-
iju. Byłoby niewdzięcznością tęsknić za czymś in
nym, skoro mam ciebie i chłopca.
Nie protestowała. Ale wiedziała, że tęsknił również za
życiem, które zostawił, które, jak twierdził, zakończył.
Wiedziony poczuciem taktu starał się, by się o tym
nie dowiedziała, ale przecież nie była dzieckiem.
Widziała.
Wiedziała.
Jewgienij zasnął w jej ramionach. Rai ja ułożyła się
tak, że jego głowa spoczęła na jej piersi.
A kiedy zamknęła oczy, przez moment wydał się jej ob
cy. Jednak to wrażenie zaraz zniknęło. Kiedy na powrót
otworzyła oczy, znów był jej Jewgienijem, jej mężem.
Przespał noc, podczas której Raija na moment uchy
liła zasłony skrywającej przeszłość. Ranek przywitał
chłodem jej nagie stopy. Nie budząc męża, cicho wsta
ła i rozpaliła w pieca Potem znowu wśliznęła się pod
skóry. Ogrzała się pod okryciem. Przytuliła się do Jew
gienija, przysunęła najbliżej jak mogła. Rozkoszowała
się bliskością męża, ciszą i trzaskaniem drewna w pieca
Jewgienij obudził się w jej ramionach.
- Mogłaś się oswobodzić od mego ciężaru - rzekł
ciepłym głosem, ziewając. - Nie wyspałaś się.
Uświadomił sobie, jak bardzo ją kocha. Jednocześ
nie poczuł ukłucie wyrzutów sumienia, ponieważ dla
niego zrezygnowała ze snu.
- Było mi dobrze - odparła.
Jewgienij wiedział, że w Raiji drzemie ogromna po
trzeba obdarowywania. Ofiarowania. Bardziej siebie
niż przedmiotów. Sam nie posiadał tego daru, ale Ra
ija chętnie rozdawała, jeśli tylko mogła. Jeśli ktoś bar
dziej niż ona sama potrzebował tego, co miała.
Raija nie przyznała się, że nie z jego powodu nie
mogła zasnąć.
Poza tym chciała popatrzeć na męża ostatniej nocy,
zanim wyruszy. Posiąść te cenne minuty, których nawet
on nie znał, kiedy spał w jej ramionach jak dziecko.
- Musiałam cię zaczarować, żeby nikt inny nie
mógł cię obejmować, zanim znowu nie będziesz ze
mną - zażartowała.
I chociaż Jewgienij uśmiechał się, zakładając wyso
kie buty do jazdy konnej, w jego głosie brzmiał cień
powagi, kiedy powiedział:
- Nie zdziwiłoby mnie, gdybyś była w stanie tego
dokonać, moja Raiju. Myślę, że już dawno ci się to uda
ło. Już wtedy, kiedy jeszcze nie wiedziałaś, kim jestem...
Zamierzał powiedzieć więcej, ale ugryzł się w język, za
nim zahaczył o obszary, które zatarły się w jej pamięci.
Omal się nie przyznał, że omotała go swą siecią już
wtedy, kiedy kochał ją Aleksiej, a on sam traktował
jak ukochaną siostrę.
Musi bardziej uważać na słowa, zwłaszcza kiedy
jest zmęczony.
- Nie mam ochoty obejmować innych kobiet - za
pewnił.
Nie musiał tego robić.
Raija wiedziała o tym. Była go pewna. Tak otwar
cie starał się ją uszczęśliwić. Kochał ją wielką i nie
wzruszoną miłością. I chociaż Raija nie pamiętała
czasów sprzed małżeństwa z Jewgienijem, miała
uczucie, że nie zawsze tak było.
Była prawie pewna, że nigdy przedtem nie zazna
ła takiego spokoju, że owo poczucie bezpieczeństwa
pojawiło się w jej życiu wraz z Jewgienijem.
Wyruszyli jednym ze statków płynących Dwiną na
południe. Raija usłyszała napomnienia Toni dobiegające
jeszcze z pokładu. Roześmiała się na poły rozbawiona,
na poły zrezygnowana Zdawało się, że Tonią nie wie-
rzy, iż Raija potrafi zajmować się dziećmi. Ona, która...
Coś zablokowało tę myśl, nie pozwoliło jej dokoń
czyć, jakby gładka ściana, jak skała mokra od deszczu.
Raija poczuła ucisk w skroniach.
Wiedziała, co to oznacza.
Myśl zapędziła się za daleko, zamierzała przebić się
przez skałę.
Na próżno...
Raija zdusiła ją. Tłumienie myśli stało się już nawy
kiem, nauczyła się tego. Za każdym razem czyniła to
z mniejszym bólem. Już nawet nie zdawała sobie spra
wy, że to nie jest normalne, że nie wszyscy tak robią.
Patrzyła, jak statek z Jewgienijem i Antonią wśli
zguje się w ujście rzeki. Nie potrafiła rozróżnić ich
postaci na pokładzie, ale wiedziała, że tam są. Że sta
rają się dojrzeć dom i ją w niedużym oknie kuchni za
powiewającymi firankami, ponieważ w ciągu dnia
otwierała je na oścież. Czasami w mieszkaniu robiło
się za gorąco, poza tym Raija lubiła też słuchać dźwię
ków, które brzmiały dziwnie, obco.
Już tęskniła za Jewgienijem. Kochała go. Czuła się
z nim szczęśliwa.
Ale czy żyła?
Była kobietą i matką. Robiła to, co robiły inne ko
biety i matki.
A kiedy Olga i Michaił spali, nudziła się. Nawet
pośród tych wszystkich odgłosów z zewnątrz, nawet
z robótką w ręku czy pilnując na ogniu jedzenia dla
synka, odnosiła wrażenie, jakby całe życie toczyło się
gdzieś obok.
Jej myśli wydawały się bardziej żwawe niż palce ła
tające ubranie. Dłonie nie poruszały się wprawnie,
wydawały się tak niezgrabne, że się tego wstydziła.
Wszystkie kobiety potrafiły przecież szyć!
Z dworu dobiegł ją tupot nóg. Nie należał do nie
zwykłych odgłosów, często go słyszała. Rozmaite
kroki, rozmaite buty. Chodaki, skórzane trzewiki,
buty z kory brzozowej, które szurały o podłoże w cał
kiem szczególny sposób, ciche kumagi. Musiały tam
być, słyszała przecież głosy ludzi.
Tym razem za oknem rozległ się stukot chodaków
i Rai ja od razu wiedziała, że to kroki marynarza.
Nie zapukał. Otworzył drzwi na oścież, jakby za
wsze był mile widzianym gościem.
- Gdzie pryncypal? - rzucił w progu zdyszany. Bez
wstępów, nawet bez przywitania.
Raija zrozumiała, że szuka Olega, a nie Jewgienija.
Wiedział zatem, że Jewgienija nie ma w mieście, wi
docznie już z kimś rozmawiał.
- Zaraz powinien przyjść - odparła. - Szukałeś
w porcie? W kantorze?
Skinął głową.
Stał w drzwiach, wpuszczając do środka popołudnio
we powietrze. Miał na sobie szare spodnie, tak szerokie,
że luźno zwisały wokół nóg - jako pasek służył sznur,
związany nad biodrem w kunsztowny węzeł. Szeroką
koszulę z rozcięciem na głowę, sięgającym do polowy
piersi, bez guzików czy wiązania, co sprawiało, że nie
mogła być przyzwoita, choćby nie wiem jak się starać.
Przybysz był marynarzem. Raija wiedziała o tym,
nie pytając.
Nie zaprosiła go do środka. Pogardzała sobą z te
go powodu, nie uważała przecież niespodziewanego
gościa za kogoś gorszego.
Ale nieprzyjemnie pachniał morzem, rybami, po
tem i jeszcze czymś, czego nie potrafiła określić.
Czyżby odgadł, co o nim myślała? Uśmiechał się
krzywo, jakby drwiąco. Jego zęby lśniły bielą na tle
opalonej twarzy.
Usłyszała kroki Olega, jego skórzane buty uderza
jące o kamienny bruk mostu. Po chwili postać przy
jaciela ukazała się w drzwiach. Oleg pochylił głowę
i kark, żeby wejść.
Rozpoznał w mężczyźnie jednego ze swych pra
cowników. Spojrzał na niego pytająco. Zaprosił do
środka, wskazał krzesło przy stole.
Raija unikała wzroku przybysza. W jego oczach po
jawiła się śmiałość, której nie potrafiła wytłumaczyć.
Coś tak wyzywającego, że poczuła się nieswojo.
- Co się dzieje, Wasilij? - spytał Oleg. Bezceremo
nialnie ściągnął kurtkę i buty, patrząc jednocześnie
na marynarza. - Myślałem, że macie dość roboty na
„Antonii", żeby przygotować ją do drogi.
- Jednym z kutrów rybackich nadeszła wiadomość z
Morza Białego - wyjaśnił marynarz. Wstrzymał na chwi
lę oddech, zanim zaczął mówić dalej. Jego niebieskozielo-
ne oczy przykuły wzrok Olega. - Na naszym drugim stat
ku wybuchł bunt Na tym, który nosi to piekielne imię„
- To moje imię - Raija usłyszała swój własny głos. -
Nie uważam, żeby było piekielne...
- Tak czy owak marynarze wszczęli bunt - rzekł Wa
silij. - Załoga wyrzuciła kapitana i sternika za burtę. Ka
pitan nie żyje, sternika uda się może uratować. Ryba
cy wyciągnęli go na pokład kutra i przywieźli na ląd™
Patrzył wyczekująco na Olega.
Oleg znieruchomiał z pochyloną głową.
Raija pomyślała, że niedobrze się stało, iż Jewgie
nij dziś odpłynął. Coś jej mówiło, że buntownicy
o tym wiedzieli.
- Dlaczego? - spytała.
Wasilij spojrzał na nią. Wzruszył ramionami.
Skrzywił się. Wzrokiem przebiegł po garnku na pie
cu. Policzki Raiji zaczerwieniły się.
Gotowała dziś zupę na mięsie. Wiedziała, że nie ta
kie zapachy marynarze wdychali na statku.
- Może ktoś powinien się tego dowiedzieć? - rzucił
obojętnie. Wstał. - Ja tylko przekazałem wiadomość.
Reszta nie należy do mnie. Nie biorę w tym udziału.
- Płyną dalej? - spytał Oleg. - Czy zakotwiczyli statek?
Znowu wzruszenie ramion. Mężczyzna sugerował,
że niewiele go to obchodzi, że to nie jego sprawa. Nic
na tym nie skorzysta ani też wiele nie straci.
Oleg na powrót założył buty. Wstał. Nic nie zjadł.
Raija zauważyła, że jest zmęczony. Ale musiał teraz
podejmować decyzje. Nie miał prawa do odpoczynku.
- „Antonia" nie odpłynie zgodnie z planem. Muszę
najpierw dostać się na „Raiję" i dowiedzieć, czego
chcą buntownicy. Muszę ich powstrzymać, nie dopu
ścić, by posunęli się za daleko!
- Czy aby już nie posunęli się za daleko? - spytała
cicho Raija. - Kapitan nie żyje...
Ale tylko Wasilij ją słyszał Oleg był w drodze do portu
Wzrok marynarza świadczył, że życie nie szczędzi
ło mu gorzkich doświadczeń.
- Nie myśl tyle o obcych, którzy zginęli - rzekł.
Uśmiechał się, gdy wychodził.
Nie zamknął za sobą drzwi. Popołudniowe powie
trze wypełniło pokoje.
2
Oleg wrócił dopiero następnego dnia. Był zarośnięty,
bruzdy na jego twarzy pogłębiły się, oczy pociemniały.
- Sytuacja jest poważna - oznajmił Raiji. Był tak
zmęczony, że nie miał siły się rozebrać. Opadł wyczer
pany na krzesło, oparł głowę o ścianę. Na chwilę przy
mknął oczy. - Dlaczego my? - spytał i z trudem pod
niósł powieki. Napotkał wzrok Raiji. - Czy potrafisz
to zrozumieć? Przecież dobrze ich traktujemy! W po
równaniu z innymi właścicielami statków naprawdę
dobrze traktujemy naszych marynarzy! Więcej im pła
cimy niż inni. Staramy się dla nich o ubrania, o żyw
ność. Pomieszczenia dla załogi są lepsze niż na innych
frachtowcach. Przebudowaliśmy cały statek, żeby po
prawić marynarzom warunki codziennego bytowania.
Dlaczego właśnie nas to spotyka?
- Być może uznali, że jesteście jedynymi, którzy
potrafią ich zrozumieć? - zgadywała Rai ja.
Minęła ponad doba od chwili, kiedy Oleg i marynarz
o śmiałych oczach wyszli z domu. Raija wypełniła czas
domowymi obowiązkami i opieką nad dziećmi. Cieszył
ją śmiech i nowe miny Olgi i Miszy, odpowiadała czu
le na ich gaworzenie.
Ale myślami była daleko na morzu, razem z Ole-
giem.
Bała się.
- Inni właściciele statków i tak nie poszliby na
ustępstwa - powiedziała zamyślona. - Wy pokazali
ście marynarzom, że traktujecie ich jak ludzi. Może
dlatego mają nadzieję, że ich wysłuchacie, może na
innych machnęli ręką...
- Mówisz, jakbyś trzymała ich stronę - rzekł Oleg
z goryczą. Rwał duże kawałki chleba, który przed
nim położyła. Podgrzała zupę. Nalała pełną miskę.
Oleg pił z niej, nawet nie spojrzał na łyżkę, którą mu
podała. - Zabili kapitana. Może on się nie liczy? Miał
żonę i ośmioro dzieci. Czy to też się nie liczy?
Raija nie odpowiedziała. Ujrzała przed oczami
twarz człowieka, który dowodził na „Raiji". Znała
kobietę, która została wdową.
- Zabili go z zimną krwią - mówił dalej Oleg. - Po
derżnęli mu gardło. Czy nadal jest ci ich żal? Tych,
którzy zaczęli ustanawiać własne prawa? - pytał
wzburzony.
- Nikogo nie żałuję - odparła Raija. Usiadła po
drugiej stronie stołu. Łagodnie poprosiła, by trochę
zniżył głos.
Oleg skończył jeść. Przetarł ręką oczy i czoło.
Uśmiechnął się przepraszająco, rozjaśnił surową twarz.
- Wybacz - rzekł cicho. Nie miał zwyczaju przy
znawać się do własnych błędów, ale Raija była niepo
dobna do innych ludzi. Cenił ją i szanował. Poza An
tonią niewiele osób było mu tak bliskich. W każdym
razie pośród kobiet.
Kruszył chleb między dużymi dłońmi, zlepiał
okruchy w palcach i zjadał je. Pewnie robił tak jako
chłopiec. To dziwne, jak tego rodzaju przyzwyczaje
nia mogą towarzyszyć człowiekowi przez całe życie.
- Nie staję po niczyjej stronie - rzekła Raija z na
ciskiem. Oleg nagle uświadomił sobie, że dostrzega
w Raiji zbyt wiele życiowej mądrości, a w jej ciem
nobrązowych oczach zbyt wiele zrozumienia. Jest
zbyt młoda, skąd u niej to doświadczenie? - Nie mam
pojęcia o życiu na morzu, Oleg, ale tak, jak nie chcę
stawać po żadnej ze stron, tak też nie chcę nikogo
osądzać. Trudno jest poznać czyjeś troski, nie będąc
w jego skórze. Zgadzasz się? Nie możemy wiedzieć,
co kierowało tymi ludźmi. Nie wszystko jest takie,
jak to widzimy. Musimy spojrzeć nie tylko oczyma,
ponieważ obraz, który postrzegamy, może okazać się
bardzo zwodniczy. Chcę tylko zrozumieć, nie zamie
rzam nikogo osądzać.
- Myślisz, że i ja nie chciałbym zrozumieć? - spy
tał ostrym tonem. - Do diabła, że też Jewgienij mu
siał wyjechać właśnie w takiej chwili! Marynarze nie
mogli chyba o tym wiedzieć...
- Bunt nie jest skierowany przeciw tobie, żadne żą
dania nie zostały wysunięte wobec ciebie, Oleg!
Skinął głową.
Miska była pusta, ale Oleg nadal trzymał ją w dło
niach. Nie chciał dokładki.
- Wiem, że ludzie buntują się przeciw wszystkim
właścicielom statków. Może przeciw całemu porząd
kowi.
Wzruszył ramionami.
- Czy zamierzasz wysłać przeciw nim żołnierzy? -
spytała Raija.
Tak radzili kapitanowie z innych krajów. Kapitan
niemieckiego statku, który zawinął niedawno do portu,
twierdził, że tylko broń przemówi do buntowników.
- Żołnierze Romanowa potrzebują czasu, żeby tu
dotrzeć - odparł i zmęczony zamknął oczy.
- Nie mógłbyś chyba tego zrobić, prawda? - roz
legł się głos Raiji, przemknął przez pokój niczym po
wiew wiatru.
Oleg napotkał jej spojrzenie. Potrząsnął głową.
Przeczesał palcami sztywne włosy.
- Sam pływałem jako marynarz - rzekł. - Siedziałem
przy tych wielkich kotłach na pokładzie. Bywałem tak
głodny, że rozrywało mi wnętrzności, że miałem przy
widzenia. Tkwiłem na tym cholernym pokładzie na
deszczu i wietrze i czekałem, aż jedzenie będzie gotowe.
Czekałem, aż wszystko się rozgotuje, tak żebyśmy nie
mogli rozróżnić ryby od robaków, tak żeby powstała
jednolita papka. Smakowała równie obrzydliwie, jak
wyglądała, ale przynajmniej już nie kręciło mi się w gło
wie. Mogłem wstać następnego dnia do pracy, po któ
rej padałem między twarde maty w kajucie razem
z piętnastoma towarzyszami. Spaliśmy tak ciasno obok
siebie, że pluskwy nawet nie musiały brać rozpędu, by
przeskoczyć z jednego na drugiego... - Oleg westchnął.
- Byłem prostym marynarzem, Raiju. Zbyt dobrze to
pamiętam. Być może nadal jestem jednym z nich. Być
może dlatego traktuję ten bunt jako zdradę...
Pokręcił głową. Złożył wielkie dłonie, może się mo
dlił.
- Czego chcą? - spytała Raija.
- Lepszych warunków pracy. - Uśmiechnął się
zmęczony.
- Czy nie możesz na to przystać?
Skinął głową.
- To żaden kłopot.
- Ale to nie wszystko?
- Nie. Domagają się wykreślenia długu, dla siebie
i dla załogi na „Antonii". Myślę, że chcą tamtych po
zyskać, żądając czegoś również dla nich. Mogą powie
dzieć, że walczą także w ich imieniu. Może to zapla
nowali? Nie wiem. Nic już nie wiem, Raiju. Nigdy
bym nie pomyślał, że ci, którym dajemy pracę, zbun
tują się przeciw nam...
Raija wiedziała, że Jewgienij i Oleg byli bardziej
ludzcy niż inni właściciele statków.
Marynarze otrzymywali zapłatę po rejsie. To unie
możliwiało ich odejście przed zakończeniem wypra
wy. Lecz wielu z nich zostawiało w domu rodziny,
którym często brakowało środków do życia, kiedy
mężczyzna wypływał w morze.
Niektórzy właściciele statków nie przejmowali się
tym i uważali, że to nie ich sprawa.
Jewgienij i Oleg udzielali pożyczek tym maryna
rzom, którzy jej potrzebowali. Naturalnie inni właści
ciele statków postępowali podobnie, ale w zamian za
lichwiarski procent. Jewgienij i Oleg nie naliczali od
setek, a jedynie oczekiwali spłaty pożyczonej kwoty.
Wielu spośród załogi zwracało pożyczkę, traktując
ją jak dowód zaufania.
Ale byli też tacy, którzy nie byli w stanie uregulo
wać długu.
Bywało, że Jewgienij i Oleg nie powinni wypłacać
wynagrodzenia, ponieważ pracownicy byli im winni
więcej, niż zarobili.
Raija rozumiała, dlaczego mimo wszystko dłużni
cy otrzymywali wypłatę, ale czuła, że nie tak należy
prowadzić interesy.
- Nie możemy się na wszystko zgadzać - rzekł
Oleg, ciężko wzdychając. - Wtedy po prostu prowa
dzenie handlu stanie się niemożliwe. Poza tym inni
kupcy i armatorzy również wywierają na nas nacisk.
Twierdzą, że powinniśmy trzymać się razem, nie go
dzą się na uległość z naszej strony. Grożą, że jeśli mi
mo wszystko pójdziemy na ustępstwa, wykorzystają
swoje kontakty. Postarają się, żeby nie było dla nas
towaru, żeby nikt nam nie sprzedał drewna, niezależ
nie od tego, ile będziemy chcieli za nie zapłacić...
- Co zamierzasz zrobić? - spytała Rai ja.
Zaczynała dostrzegać powagę sytuacji. Przeciw
Olegowi wystąpili nie tylko zbuntowani marynarze.
Przeciwko niemu obrócili się także właściciele innych
statków.
Oleg podlegał naciskom obu grup.
- Przespać się - odparł. - Nie za długo, ale muszę
się choć trochę przespać, Raija. Być może dziś w no
cy coś się wydarzy. Nie wiem. Powinienem dostać wia
domość. Obudź mnie! Ale teraz muszę się położyć...
Raija nie protestowała. Oleg potrzebował snu.
Zdjęła mu nawet buty. Sam nie zadbał o to albo mo
że zasnął, zanim zdążył o tym pomyśleć. Przykryła
go. Delikatnie, tak jak okrywa się dziecko, które za
snęło ze zmęczenia.
Potem usiadła na kuchennej ławie. Pilnowała ognia
w piecu. Nie zamknęła drzwi na klucz.
Po kilku godzinach zjawił się ten sam marynarz, co
wcześniej, Wasilij. Raija miała dobrą pamięć do imion.
Znowu stanął w drzwiach. Znowu zostawił je
otwarte. Wypuszczał ciepło, przyniósł ze sobą chłód
nocy.
- Wejdź - Rai ja zaprosiła go do środka.
Mówiąc to, nie spuszczała wzroku z przybysza.
Nie powinien sobie pomyśleć, że ma nad nią przewa
gę, że ją onieśmiela.
Uśmiechnął się drwiąco, ale zamknął za sobą drzwi.
Usiadł przy stole, oparł się o blat, jakby był u siebie.
- Czy coś się dzieje? - spytała.
- Śpi? - Wasilij odpowiedział pytaniem.
Właściwie nie udzielił jej odpowiedzi, jakby ją lek
ceważył.
Rai ja skinęła głową. Była na siebie zła za ten gest,
choć przecież nie miała powodu do złości.
Wstała.
- Mogę go obudzić...
Marynarz powstrzymał ją ruchem ręki i uśmie
chem równie zmęczonym, jak uśmiech Olega kilka
godzin wcześniej.
- Nie ma pośpiechu. Nic nie możemy teraz zrobić.
To, co się stało, zostało zaplanowane już wcześniej...
Raija usiadła.
Ten mężczyzna kogoś jej przypominał. Jednak nie
była w stanie sobie uzmysłowić, kogo.
- Załoga „Antonii" przyłączyła się do buntu i jakiś
czas temu również wypłynęła - wyjaśnił. - Nikt nie
zdoła jej powstrzymać. Teraz w morzu są oba statki.
„Antonia" uzupełniła zapasy wody do picia. Kapitan
na „Raiji" zdążył pozbyć się części słodkiej wody. Być
może właśnie to przypłacił życiem... [
- Czy ty nie pływasz na „Antonii"? - spytała Raija.
Niebieskozielone oczy pochwyciły jej spojrzenie.
- Nie - odpowiedział. - Już nie.
Raija przełknęła ślinę.
- Dlaczego nie jesteś na pokładzie?
Musiała zapytać. Zbyt wiele się tu nie zgadzało.
Ten mężczyzna z pewnością nie stał po stronie Ole-
ga i Jewgienija. Należał do załogi. Raija szybko się zo
rientowała, że nie jest głupi. Poza tym kipiała w nim
wola walki, której nie potrafił ukryć. Nie było w nim
nic z pokory, nie płaszczył się, nie ugiął karku. Wręcz
przeciwnie: wysuwał żądania. Był śmiały...
Czyżby działał na dwa fronty?
- Wyrzucili mnie za burtę - rzekł beztrosko.
Dopiero wtedy Raija zauważyła, że ma mokre
ubranie i że przyszedł boso. Dlatego nie usłyszała je
go kroków.
- Z „Antonią" jest trochę inaczej niż z „Raiją" -
wyjaśnił, jakby tłumaczył coś trudnego nierozgarnię-
temu dziecku. - Na „Antonii" wszyscy przyłączyli się
do buntu. Kapitan i sternik też. Wszyscy bez wyjąt
ku. Nie trzeba było nikogo zabijać. Nie trzeba było
nikogo się pozbywać...
- ... nikogo poza tobą? - spytała Raija z niedowie
rzaniem. To, co usłyszała, nie mieściło jej się w gło
wie. Wasilij skinął twierdząco. Jego włosy wydawały
się teraz ciemniejsze niż za dnia. Być może dlatego,
że gęsta czupryna jeszcze nie całkiem wyschła. - Dla
czego, do licha, ciebie, a nie kapitana? - wyrwało się
Raiji. - Jesteś tylko...
- Zwykłym marynarzem? - dokończył z uśmie
chem.
Jego twarz nie wyrażała wrogości. Raija odniosła
niemal wrażenie, że Wasilij darzy ją sympatią.
- Jesteś przecież tylko zwykłym marynarzem - po
wtórzyła bezbarwnie.
Właśnie to chciała powiedzieć. Nie widziała powodu,
dla którego miałaby udawać lepszą, niż była. Zresztą ten
człowiek i tak zdawał się prześwietlać ją na wskroś. Oka
zywał taką surowość, że prawie się go bała.
Jakby nie był tylko zwykłym marynarzem.
Z taką swobodą rozsiadł się przy kuchennym sto
le Olega. Rozmawiał z nią z taką lekkością, jakby
uznał, że są sobie równi. Nie zważał na to, że Rai ja
jest kobietą, że jest żoną pryncypała.
Tak, ten człowiek z pewnością nie był zwykłym
marynarzem.
Raija odgadła to, jeszcze zanim wymówił słowa,
które potwierdziły jej domysły:
- To ja zaplanowałem bunt.
- Ty?! - wybuchnęła.
- Ty? - rozległo się od drzwi do bocznej izby.
Oleg zamknął je za sobą. Z butami w ręce usiadł
ciężko obok Raiji.
- Ja - odparł Wasilij z powagą na twarzy i pewno
ścią siebie.
Nie zamierzał niczego ukrywać.
- „Antonia" również odpłynęła - rzekła cicho Ra
ija, kładąc rękę na ramieniu przyjaciela.
Oleg drgnął.
- Czy to stanowiło część planu? - spytał ostrym to
nem.
- Tak - przyznał Wasilij.
- Dlaczego przychodzisz do mnie i mi o tym mó
wisz? - zdziwił się Oleg. Wreszcie postawił buty na
podłodze, zdjął z ramienia rękę Raiji. - Chyba nie przy
puszczasz, że nadal będę ci ufał - dodał ze śmiechem.
- Wyrzucili mnie ze statku - rzekł Wasilij. Uczynił
gwałtowny ruch głową. Raija zauważyła, że jego wło
sy nadal są mokre, choć ubranie zdążyło już wy
schnąć. Widocznie było uszyte z cienkiego materiału...
- Przychodzisz tu i opowiadasz, że ty to wszystko
zaplanowałeś. I jeszcze mówisz, że wyrzucono cię za
burtę. Chcesz, żebym ci uwierzył? - Oleg pokręcił
głową. - Nie jesteś chyba aż taki głupi!
- Ja mu wierzę - usłyszała Raija swój własny głos.
Obaj mężczyźni popatrzyli na nią: jeden z niedo
wierzaniem, drugi trochę drwiąco, ale też i z uzna
niem.
- Nie, nikt nie jest taki głupi! - utrzymywał Oleg.
- Mieliśmy walczyć o poprawę warunków na po
kładzie - wyjaśnił Wasilij.
Jego głos nie drżał, nie zdradzał cienia strachu.
Raija uznała, że Wasilij rzeczywiście mógł zapla
nować bunt: był nieustraszony, nie lubił się podpo
rządkowywać, miał dość rozumu.
I wiedział, czego może żądać.
- O zapłatę, kajuty, racje żywnościowe... - mówił
dalej.
- Dajemy lepsze warunki niż większość armatorów -
wtrącił Oleg. - Dużo korzystniejsze!
Marynarz wzruszył ramionami.
- Być może - przyznał. - Ale mimo wszystko nie
jesteśmy traktowani jak ludzie. Biorę zapłatę, ale mu
szę za nią służyć jak pies.
Raija spuściła głowę.
- Być może niektórzy z nas mogliby spłacić dług,
gdyby dostawali więcej pieniędzy. Być może niektó
rzy pracowaliby lepiej, gdyby posiłki dawały im wię
cej siły, gdyby mogli się porządnie wyspać.
Słowa Wasilija zawisły w powietrzu. Pozostały bez
odpowiedzi. Zapadły w słuchających.
- Możesz mnie teraz posłać do więzienia - zwrócił
się po chwili do Olega wciąż tym samym lekkim to
nem. - Możesz mnie wpisać na czarną listę. Masz
wszelką władzę, panie. Zdaję sobie z tego sprawę.
Uważam jednak, że powinieneś znać prawdę, skoro
już wypadki potoczyły się tak, jak się potoczyły.
- Czy nie wszystko przebiegło zgodnie z twoimi
założeniami? - spytała Raija.
Wasilij odpowiedział jej niedbałym uśmiechem.
- Nigdy nie było mowy o zabijaniu - odparł sta
nowczo. - Jesteśmy ludźmi, a nie dzikimi bestiami.
Powinniśmy zachowywać się jak ludzie, ale niektó
rzy stracili panowanie nad sobą. To nie należało do
planu. Być może powinniśmy zacząć na „Antonii"...
Zamilkł na chwilę.
- Ale załoga „Raiji" nie przyłączyłaby się do „An
tonii" - dokończyła Raija. - Kapitan na „Raiji" nie
stał po waszej stronie.
Dostrzegła uznanie w twarzy Wasilija. Nieznacz
nie uniósł kącik ust.
- To prawda, kapitan „Raiji" nas nie poparł...
Ponownie spojrzał na Olega.
- „Antonia" wypłynęła, tak jak to ustalono, ale żą
dania załogi zaczęły rosnąć, ludzie nie znali umiaru.
Byłem temu przeciwny i dlatego wyrzucili mnie za
burtę. Już nie jestem z nimi.
- Czy w takim razie jesteś z nami? - spytał Oleg.
Znowu kogoś zapytał, po czyjej stoi stronie. Raija
zadrżała. Życie to nie tylko czarne i białe, nie tylko
dobro i zło. Bierze w nim udział wiele innych sił.
Wasilij długo milczał. Ten mężczyzna, który
wzniecił bunt przeciwko właścicielom statków, któ
ry z nich zadrwił, który mógł odnieść zwycięstwo,
gdyby go posłuchano, nie przyszedł pokornie prosić
o wybaczenie. Wciąż zachowywał się tak, jakby miał
prawo negocjować.
- Nadal uważam, że należy poprawić warunki ży
cia marynarzy - rzekł.
Czekał.
Oleg nie odpowiadał. Rai ja wstrzymała oddech. To
szczyt bezczelności! Jednak wbrew własnej woli po
dziwiała tego człowieka. Ależ on ma odwagę! Albo
nic do stracenia...
- Zawsze będę uważał, że ludzie traktowani jak lu
dzie również zachowują się jak ludzie. - Mówił z wyż
szością, chociaż miał na sobie nędzne marynarskie
łachmany. Odznaczał się wrodzoną dumą, wewnętrz
nym poczuciem godności, której nawet te szmaty nie
zdołały przesłonić. - Ale uważam też, że ci, którzy
zabili kapitana, powinni zostać ukarani - dodał. - Nie
mieliśmy zamiaru zabijać, nie szukaliśmy zemsty
i krwi. Chcieliśmy tylko, żeby zaczęto nas godziwie
traktować. Chcieliśmy otrzymać to, czego, jak sądzi
my, jesteśmy warci. Nie pragniemy was zrujnować,
nic nie osiągniemy, jeżeli statki będą musiały stać
w porcie albo jeżeli będziecie musieli je sprzedać. Po
was przyszliby inni, pewnie gorsi, którzy myśleliby
tylko o zysku. Chcemy, żeby wam się dobrze powo
dziło, ale pragniemy tego też dla siebie.
Oleg skinął głową na znak, że rozumie.
- Czy stoisz teraz po mojej stronie? - spytał.
Nie poddawał się. Odznaczał się wieloma spośród
tych cech charakteru, które posiadał Wasilij. Raija
dostrzegała to wyraźniej niż sam Oleg.
Marynarz przytaknął.
- Teraz jestem z wami. Żal mi statków. Jeszcze dłu
go posłużą i my jeszcze na nich posłużymy. Maryna
rze nie mogą na razie dojść do porozumienia. Nie
którzy chcą płynąć do Norwegii i sprzedać wszyst
ko, co znajduje się na pokładzie. Inni wolą wziąć kurs
na Kem lub Onegę, by sprzedać tam ryby. Inni znów
chcą czekać na to, co zaproponuje właściciel...
- Ale żądasz lepszych warunków?
Wasilij spojrzał Olegowi w oczy. Nie uciekł wzro
kiem.
- Nie jestem w stanie czegokolwiek żądać - odparł.
Raija zauważyła, że to wyznanie przyszło mu z tru
dem, że wiele go kosztowało.
- Możesz mnie posłać do więzienia. Możesz mnie
umieścić na czarnej liście, co byłoby chyba najgorsze,
jak wiesz. Sam byłeś marynarzem tak jak ja, nie za
wsze posiadałeś statki, również pływałeś dla innych.
- Tak - przyznał Oleg. - Ja również byłem psem. -
Zamilkł. - Chcę, żebyś ze mną został, Wasilij. Wolę,
żebyś był ze mną niż przeciw mnie. Jeżeli odzyska
my statki... obiecuję ci poprawę warunków.
Wasilij nawet nie drgnął.
- Nie mogę wam umorzyć długów - mówił dalej
Oleg. - Nie mogę nic więcej wam obiecać. Nie mogę
się zobowiązać, że będę mógł wam płacić inaczej niż
za cały sezon. Inni zawierają kontrakty tylko na po
szczególne wyprawy... - Zapadła cisza. - Nie mogę
posunąć się tak daleko. Podejmuję teraz decyzje, któ
rych właściwie nie powinienem podejmować sam. Po-
winienem je uzgodnić z Jewgienijem, który jest
współwłaścicielem statków, ale on wyjechał.
- O n a tu jest.
Wasilij skinął na Raiję. Postawił ją na równi z Ole-
giem i Jewgienijem.
Rai ja poczuła ogarniającą ją radość. Ceniła sobie
takie uznanie.
- J
e w
gienij również nie mógłby posunąć się dalej.
Dopiero zaczynamy. Zamierzamy kupić więcej stat
ków i proponować na nich takie same warunki, jakie
zaproponowaliśmy na „Raiji" i „Antonii".
Wasilij skinął głową ze zrozumieniem.
- Zostaję z tobą - rzekł.
- Czy będziesz ze mną również po zakończeniu
buntu? - naciskał Oleg.
Wasilij podniósł wzrok. Rai ja po raz pierwszy do
strzegła zaskoczenie na jego twarzy.
- Niewielu jest takich jak ty, Wasilij - mówił dalej
Oleg. - Cenię twoją odwagę i nieustępliwość. Możesz
być nam potrzebny, a i my możemy ci się przydać.
Mógłbyś zostać kapitanem...
- Czy to znaczy, że chcesz mnie kupić? - uśmiech
nął się.
Rai ja jednak zorientowała się, że ta propozycja wy
dała się Wasilijowi kusząca.
- Nie dostaniesz więcej, niż na to zasłużyłeś - od
parł Oleg. - To twoja jedyna szansa. Niełatwo jest
z niej skorzystać, na to potrzeba odwagi. Jednak uwa
żam, że jesteś odpowiednim człowiekiem.
- To ja przygotowałem bunt...
- To też wymagało odwagi i uporu - nie ustępował
Oleg. Zamilkł i przez moment badawczo przyglądał
się marynarzowi. - Przyszedłeś prowadzić ze mną ne
gocjacje? Przyprzeć mnie do muru?
Wasilij skinął głową.
- Taki był mój zamiar. Uznałem, że najlepiej bę
dzie, jeśli to ja przedstawię nasze żądania.
Raija nie mogła powstrzymać się od śmiechu, cały czas
w niej narastał. Wreszcie nie zdołała się pohamować.
- Myślę, że na pewno będziesz pasował do Jewgie
nija i Olega - rzekła rozbawiona. - To bardziej zu
chwałe niż jakikolwiek ich wspólny pomysł! Bierz
stanowisko kapitana i dziękuj! Bierz i dziękuj, zanim
się rozmyśli!
- Idę z wami - rzekł Wasilij z przekonaniem. - Sta
nę po waszej stronie i postaram się uspokoić mary
narzy. Bunt może szybko wymknąć się spod kontro
li. Na żadnym ze statków nie ma nikogo dostatecz
nie silnego, by mógł stanąć na czele pozostałych.
- Nikogo tak silnego jak ty? - Raija nie mogła się
powstrzymać od ironii.
Napotkał jej spojrzenie i jakby starał się je ujarzmić.
- Nikogo tak silnego jak ja - potwierdził z niezwy
kłą pewnością siebie. Nie czuł się ani trochę speszo
ny. Zdawał się zupełnie nie zauważać złośliwości,
która czaiła się w spojrzeniu Raiji i której zresztą nie
potrafiła ukryć.
Być może zrozumiał, że Raija pozwalała sobie na
drwinę tylko wobec tych, których uważa za silnych
tak jak ona...
- Powinienem był popłynąć „Raiją" - dodał. - Wte
dy wszystko potoczyłoby się inaczej. Byłoby wtedy
o jedną wdowę i osiem półsierot mniej. Może zdołał
bym zapanować nad sytuacją. Źle zrobiłem, zostając
na lądzie. Czuję się odpowiedzialny za to, co się stało!
Raija pragnęła, by Wasilij przystał na propozycję
Olega. Odnosiła wrażenie, że w przyszłości ten czło
wiek w jakiś sposób im się przysłuży.
- Ale jeżeli podtrzymasz swoją propozycję - mó
wił dalej marynarz - kiedy omówisz to z jej mężem...
- skinął na Raiję. - Jeśli podtrzymasz tę propozycję,
kiedy będzie po wszystkim, wtedy chętnie się nad
tym zastanowię.
Oleg skinął głową.
- Niech tak będzie.
Wasilij wstał, gotów do wyjścia.
- Będzie mi potrzebna jakaś mniejsza łódź z zaufa
ną załogą - zwrócił się do Olega.
Oleg przytaknął.
- Tylko zjem i zaraz przyjdę. Jesteś głodny?
- Tak - odpowiedział Wasilij. - Ale mam dom,
w którym mogę zjeść i w którym mam swoje ubranie.
- Całą moją dumę diabli wzięli! - powiedział Oleg,
kiedy Wasilij wyszedł. - Czy potrafisz sobie wyobra
zić, że zaproponowałem stanowisko kapitana czło
wiekowi, który wzniecił bunt przeciwko mnie?
- On nie jest taki jak inni - odparła Raija. - Zgo
dzi się.
3
Szkoda, że to nie zima, pomyślała Raija. Gdyby na
ulicach leżał śnieg, mogłaby dobrze opatulić dzieci
w skóry i zabrać na sankach do portu.
Nie do wytrzymania było dreptanie w kółko przez
cały dzień po niedużej kuchni. Z okna roztaczał się
widok na port, ale to nie pozwalało się zorientować,
co naprawdę się działo. Raija widziała tylko fragmen
ty rzeczywistości.
Patrzyła, jak Oleg odpływa na małym frachtowcu.
Na szczęście jeden został w porcie i nie trzeba było
szukać odpowiedniej załogi.
Wasilij popłynął razem z Olegiem.
Raija widziała, jak stoi obok męża Antonii, niższy
i szczuplejszy niż rosły Oleg, ale z tym samym co on
poczuciem godności.
Raija znała się na tym.
Kiedy tak wpatrywała się w morze, starając się co
kolwiek zobaczyć, ponownie zastanowiła się, kogo
przypomina jej Wasilij. Domyślała się, że pewnie ko
goś, kto mieszka wewnątrz nieprzeniknionej skały
w jej duszy, ukrywającej przeszłość.
Obserwując zachowanie Wasilija, Raija doszła do
wniosku, że jest on urodzonym przywódcą. Przy
szedł na świat, by odważnie podejmować szybkie de
cyzje i zawsze niewzruszenie stać w miejscu, na któ-
rym zdecydował się postawić nogę. Należał do osób,
których nie złamią żadne przeciwności, które wzra
stały przy przeciwnych wiatrach.
Tylko ktoś taki jak on mógł zaplanować i dopro
wadzić do wybuchu buntu.
Raija zastanawiała się, czy pozostali marynarze
z czasem nie zaczną żałować, że pozwolili, by spra
wy zatoczyły szersze kręgi, niż to wyznaczył. Czy nie
pożałują, że go zdradzili?
Zastanawiała się, kim on naprawdę jest.
- Przenocuje tutaj. - Oleg wskazał głową na Wasi
lija.
Raija szykowała dzieci do snu. Olga niczym jasno-
różowy aniołek leżała naga na obrusie pośrodku sto
łu. W kuchni było ciepło jak w chlebowym piecu, ale
Raija ofuknęła mężczyzn, kiedy otworzyli drzwi sze
rzej niż trzeba.
Przewinęła dziewczynkę. Dziękowała siłom wyż
szym, że Misza zgłodniał trochę wcześniej niż zwy
kle i że zasnął zaraz po karmieniu. Dlatego pewnie
i Olga zachowywała się spokojniej. Tego wieczoru
mała nie miała już siły wołać mamy, jakby się pogo
dziła z jej nieobecnością, jakby uznała, że ciepło ra
mion Raiji też jest miłe. Przekonała się, że od Raiji
też dostanie jeść i że Raija zawsze jest blisko. Nie
pachnie mamą, ale jest łagodna i troszczy się o nią
podobnie jak mama.
Dziewczynka zasnęła w ramionach Raiji, czując
jeszcze smak jedzenia w ustach, uśmiechnięta. Okrąg
lutka i najedzona. Miała wszystko, czego potrzeba do
szczęścia w tym wieku.
Oleg rozczulił się na widok Raiji z jego córeczką
na ręku. Coś w tym jest, że kobieta ze śpiącym dziec
kiem sama w sobie jest piękna. Jej widok napawał go
niezwykłym spokojem, o którego istnieniu nie miał
pojęcia, zanim nie został ojcem.
W czasie kiedy Rai ja kładła Olgę spać, znalazł
chleb i suszone mięso. Zauważył, jak wokół zrobiło
się czysto i schludnie. To dzieło Raiji. Tonią bardziej
bałaganiła.
Masło leżało na swoim miejscu. W szafie znalazł
wódkę. Szczerze polał - obaj z Wasilijem potrzebo
wali czegoś mocniejszego.
W milczeniu krajali mięso, jedli, pili.
Rai ja poruszała się lekko niczym motyl na barw
nych i pachnących płatkach kwiatów. Ułożyła Olgę
w łóżeczku, po czym siadła razem z mężczyznami do
stołu, uznając to za rzecz najbardziej naturalną
w świecie. Tak jak i Tonią nie uważała, by cokolwiek
było zastrzeżone tylko dla mężczyzn.
Wasilij uniósł brwi. Oleg zauważył to. W oczach
tego mężczyzny, którego już niemal uznał za przyja
ciela, dostrzegł nieukrywany podziw.
W głębi duszy posłyszał jakby dźwięk ostrzegaw
czego dzwonka, ale nie przejął się tym.
Przecież nie jeden Wasilij patrzył na Raiję w ten
sposób, zapewne też nie on ostatni. Ta kobieta za
wsze budziła zachwyt.
I doskonale potrafiła sobie radzić z jawnie okazy
wanym przez mężczyzn zainteresowaniem, miała
własne sposoby, by nic poważnego z tego nie wynikło.
Potrafiła panować nad sobą.
Pod wieloma względami przypominała Wasilija.
Oleg wiedział o jeszcze jednym człowieku, który
był podobny do Wasilija.
Nie z wyglądu, lecz ze sposobu zachowania, ze
sposobu bycia i postawy wobec życiowych wyzwań.
O bracie Jewgienija, Aleksieju.
- Co się dzieje? - spytała Raija.
- Mamy dwa dni na podjęcie decyzji - rzekł Oleg
ciężko.
Przełknął ostatni łyk wódki.
Raija dolała mu. Wasilij ponownie uniósł brwi.
Przyzwyczaił się, że kobiety zwykle zatykały kor
kiem karafkę.
Ale Raija znała Olega wystarczająco dobrze, by
wiedzieć, że nie upije się do nieprzytomności.
- Załoga nie ustępuje ani o cal - mówił dalej Oleg.
Był bardzo zmęczony.
- Jednak to tylko gra - stwierdził Wasilij. Czekał, aż
Raija na niego spojrzy, po czym mówił dalej: - Prawie
wszyscy marynarze mają rodziny, większość z nich się
boi. Można im zagrozić czarną listą. Zmuszeniem do
spłaty długu. Na lądzie zostawili rodziny, które żyją
z pożyczek. To jasne, że się boją. Poddadzą się.
Wasilij uśmiechnął się, ale jego oczy były smutne.
Marynarze zdradzili go, ale nadal myślał o nich cie
pło. Dziwny człowiek.
- Gorzej z tymi na lądzie - westchnął Oleg. - Sam
zamierzałem poprawić warunki na naszych statkach,
lecz wielu właścicielom się to nie podoba. I niestety
mają swoje sposoby, by wywrzeć na mnie nacisk i nie
dopuścić do jakichkolwiek zmian.
- Inna rzecz, że czekałoby cię o wiele trudniejsze za
danie, gdybym został na „Antonii" - zauważył Wasilij.
Spojrzał przez okno. Na dworze nadal było jasno.
Słońce zanurzało się w morzu, świat zabarwił się na
żółto. Niebo i morze stopiły się w całość wokół sło
necznej tarczy.
- Nie wątpię, dlatego zależy mi na tym, byśmy sta
nęli po tej samej stronie - rzekł Oleg. Stuknął się
z Wasilijem, który ledwie zamoczył usta w swojej
szklance. Zostało w niej dużo wódki. - Myślę, że Wa
silij może przenocować w tej małej izbie - zwrócił się
do Raiji.
Raija skinęła głową.
- Zaraz pościelę łóżko.
- Nie ma potrzeby - odezwał się Wasilij. - Wystar
czy mi tylko trochę miejsca na podłodze, żeby się po
łożyć. Poradzę sobie.
Raija uśmiechnęła się.
- Mimo wszystko przygotuję ci posłanie.
Nie było wiele do przygotowywania. W pomiesz
czeniu stała drewniana ława, którą Tonią otrzymała
w spadku. Trochę za krótka dla mężczyzny wzrostu
Olega i trochę za wąska, by spać na niej we dwoje,
ale za kilka lat będzie dobra dla Olgi.
Raija położyła na ławie siennik. Znalazła nieduży
pled, który złożyła w kostkę, by zastąpił poduszkę.
Całość przykryła prześcieradłem. Na wierzchu rów
niutko ułożyła wełniany koc.
Mężczyźni jeszcze jedli.
Wasilij opowiadał o marynarzach, o ludziach, któ
rzy teraz zawładnęli statkami. Opisywał ich tak ob
razowo, że Raiji zdawało się, jakby sama ich znała.
Jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Wasilij nie
mówi wszystkiego.
Widocznie to nie w jego stylu wywlekać sekrety
kolegów.
Rai ja zauważyła, że swą postawą wymuszał pew
nego rodzaju respekt, po prostu nie sposób było trak
tować go inaczej.
- Mogę spróbować dostać się na „Antonię" i po
rozmawiać z marynarzami - zaproponował. - Gdyby
zaistniała taka potrzeba.
Ten pomysł mógł stanowić część kolejnego wymie
rzonego przeciw Olegowi i Jewgienijowi planu. Ktoś,
kto knuje podstęp, wypowiedziałby dokładnie takie
same słowa, dokładnie tym samym tonem.
Ale zdrajca nie uczyniłby tego z podobną pewno
ścią siebie.
Raija ufała Wasilijowi.
- Najpierw musimy porozmawiać z pozostałymi
właścicielami statków - rzekł Oleg. - Myślę, że nie
stety ten obowiązek spadnie na mnie. - Odsunął bu
telkę i spojrzał na Raiję. - Chyba powinienem
sięgnąć do pudełka z tym białym proszkiem! - wes
tchnął. Zamilkł, choć otworzył usta, jakby zamierzał
mówić dalej.
- Uważam, że to niezbyt mądry pomysł - rzuciła
Raija bez zastanowienia.
- Z pewnością masz rację - przyznał Oleg.
Nie miał odwagi na nią spojrzeć. Ta kwestia nale
żała do niebezpiecznych. Nie powinien wspominać
o narkotyku przy Raiji. Istniało tak wiele tematów,
których nie należało przy niej poruszać, których nie
należało jej przypominać.
Nie mogła pamiętać proszku.
Wiedziała z opowiadań, że uratowała Jewgienijowi
życie, ale nie pamiętała, jak to zrobiła. Nigdy nie
zdradzono jej szczegółów.
Nie mogła pamiętać proszku ze Wschodu, który
uśmierzał ból i wywoływał przyjemne wizje, po któ
rym zasypiało się jakby w obłokach.
I który uzależniał.
Nie mogła o tym pamiętać, ale zareagowała tak,
jakby pamiętała.
Olega przeszedł strach: a jeśli sobie przypomniała?
Jeśli tylko udawała zanik pamięci...?
Nigdy jednak nie wolno mu o to spytać.
Raija czuła, że w powietrzu zawisło coś niedopo
wiedzianego. Oleg mówił dalej, jednak słuchała go
tylko jednym uchem.
Coś było nie tak.
Wstała. Prześliznęła się obok Olega. Narzuciła szal
na ramiona.
- Zajrzę do koni. Chyba i ja potrzebuję trochę
świeżego powietrza.
- Co powiedziałaś? - spytał Wasilij.
Oleg posłał mu surowe spojrzenie, dając do zrozu
mienia, że nie powinien zbytnio interesować się Raiją.
- Są w życiu Raiji pewne okresy, których nie pa
mięta - wyjaśnił. W Archangielsku sporo osób o tym
wiedziało, jednak Wasilij mieszkał tu od niedawna. -
Biały proszek należy właśnie do tego okresu jej ży
cia. Dostawałem go kiedyś jako lekarstwo.
- Proszek, który wywołuje wizje? - spytał Wasilij.
Wyglądało na to, że o nim słyszał.
- Był czas, kiedy nie mogłem bez tego żyć - wy
znał Oleg. Czuł się zmęczony. Być może dlatego
zwierzał się do niedawna jeszcze obcemu mężczyź-
48
nie. - Jewgienij pomógł mi się od tego uwolnić - do
dał. - Zaopiekował się też Rai ją.
Oleg zamilkł.
Nie prosi się przecież mężczyzny, którego ledwie
się zna, żeby trzymał się z dala od żony najlepszego
przyjaciela. Nie wprost.
- Jest niepodobna do innych, prawda? - Wasilij
uśmiechnął się słabo.
-Tak.
- Wiem, czyją jest żoną - zapewnił Wasilij, jakby od
gadł obawy Olega. - Nie zapominam o takich sprawach.
Ale mężczyzna ma chyba prawo uważać, że jakaś kobie
ta jest piękna, niezależnie od tego, kto jest jej mężem?
- Dopóki nie kryją się za tym inne myśli - odparł
Oleg - wydaje się to rzeczywiście dozwolone.
Uśmiechnęli się do siebie.
- Nie zostawiłbym takiej żony w domu innego
mężczyzny - rzekł Wasilij lekko, używając żartobli
wego tonu jako tarczy obronnej. - Nawet gdyby ten
drugi mężczyzna był tobą.
Oleg wzruszył ramionami.
- Nie ryzykujemy aż tak bardzo, ani Jewgienij, ani
ja. Raija prowadzi dom, zajmuje się dziećmi. Antonia
pojechała z Jewgienijem kupić konia. Raija jest bez
granicznie wierna. Jeżeli ktoś powinien się obawiać,
to chyba raczej ja. Jewgienij był kiedyś sympatią An
tonii. A ona znana jest z tego, że w jej żyłach płynie
krew, nie woda...
Roześmiali się.
Oleg spostrzegł, że nazwane obawy łatwiej w so
bie nosić, łatwiej przyjrzeć się im i odegnać, uznać za
śmieszne.
Nie, Tonią nigdy by nie dopuściła się zdrady!
- Ty też nie wydajesz się inny - zauważył Wasilij
z błyskiem w oku i miną znawcy. Bardziej niż kiedy
kolwiek przypominał Olegowi Aleksie ja. Wprawdzie
nie był tak niebezpiecznie przystojny jak młodszy
brat Jewgienija, ale miał w sobie coś demonicznego,
ten sam urok, który całkiem obezwładnia, gdy tylko
na to pozwolić.
- Najlepsze kobiety są zajęte - rzekł Oleg i stuk
nął swą szklanką o szklankę Wasilija. - Każdy żona
ty mężczyzna ci to powie, stary. Masz żonę?
- Nie - odparł Wasilij lekkim tonem. - Sam prze
cież powiedziałeś, że najlepsze kobiety są już zajęte.
Oleg czuł, że musi położyć się spać. Kręciło mu się
w głowie ze zmęczenia. Potrzebował snu. Nawet tro
ska o statki nie mogła tego zmienić. Liczył na zdrowy
rozsądek Raiji, choć wiedział, że rozgniewałaby się,
gdyby odgadła, że starał się grać rolę przyzwoitki.
Poza tym Wasilij nie był głupi.
Przyszłość na mostku kapitańskim na pewno była
obiecująca. Propozycja Olega otworzyła przed nim
perspektywę lepszą od jakiejkolwiek innej, o której
miał odwagę śnić.
Próby uwiedzenia żony właściciela statków ozna
czałyby zaprzepaszczenie wszelkich szans. Nie, ten
człowiek nie jest taki głupi.
W dodatku jest ambitny i zamierza zajść daleko.
Z jego strony nie trzeba się niczego obawiać.
Przebywanie ze zwierzętami dawało tyle spokoju.
Zapach stajni, ciepło, dźwięki. Dobrze było popa
trzeć w mądre końskie oczy. Poczuć bliskość i ciepło
zwierzęcia, poklepać je, przesunąć dłonią po mięk
kim pysku.
Oleg wniósł do domu pewnego rodzaju zamiesza
nie. Powiedział lub zrobił coś, czego Raija nie potra
fiła nazwać, ale czuła to.
Zdarzało się, że odnosiła wrażenie, iż wszyscy ją
oszukują. Jakby stali przed nią i zasłaniali widok.
Zdarzało się, iż odnosiła wrażenie, że wszyscy wiedzą
więcej niż ona, ale nie mówią jej prawdy.
Naturalnie to tylko wrażenie, ale robiło jej się
przykro, kiedy ją ogarniało.
Jednocześnie jakby traciła oddech i grunt pod no
gami, tak jakby wszyscy naraz sprzymierzyli się prze
ciw niej.
To bezsensowne myśli, ale nie dawały jej spokoju.
Raija usiadła na sianie. Oparła się plecami o ścianę
stajni. Słyszała oddechy zwierząt. Słyszała, jak szyku
ją się do snu. Wydawały się tak spokojne.
Od drzwi doszedł ją jakiś szelest.
Miała tylko niedużą lampę, a ciemne ściany wykra
dały światło.
Ale Raija rozpoznała, kto to. Nie mógł to być Oleg
ani też żaden ze stajennych.
- Ty także nie możesz spać? - spytał przyjaźnie.
Zamknął za sobą drzwi i usiadł pod przeciwległą
ścianą. Podniósł z ziemi słomkę i włożył ją do ust. Je
go zęby i białka oczu wydały się w mroku niezwykle
białe. Nawet oczy jakby świeciły.
Znowu ją uderzyło, że kogoś jej przypomina. Nie
wiedziała jednak, kogo.
- Wydarzyło się zbyt wiele - odezwał się. - Zaled
wie kiłka dni temu podburzałem moich towarzyszy,
a teraz zasiadam przy jednym stole z właścicielem
statków.
- Czy jesteś rozgoryczony? - spytała Raija. - Pewnie
uważasz, że zdradzili cię ludzie, na których polegałeś.
- Mniejsza o mnie - odparł. Sprawiał wrażenie, jak
by naprawdę tak myślał. - Najgorsze, że marynarze
zdradzili samych siebie, swoje rodziny. Nie było mowy
o stosowaniu przemocy. Mieliśmy tylko domagać się te
go, na co naszym zdaniem zasłużyliśmy. Nikt nie miał
przejmować statków siłą. A właśnie tak się stało. Myślę,
że nie zdają sobie sprawy, iż posunęli się za daleko...
- Dlaczego właśnie ty ich poprowadziłeś? - spyta
ła Raija.
Chciała się tego dowiedzieć, naprawdę ciekawiło
ją, jak mu się to udało.
- Sądziłem, że ktoś, kto planuje taki zryw, powi
nien być starszy, bardziej doświadczony... bardziej
rozgoryczony... - roześmiał się. - Jestem wystarczają
co rozgoryczony, mogę cię zapewnić. I czuję się i sta
ry, i doświadczony.
- Mam dwadzieścia sześć lat - rzekła Raija. - A ży
ję już chyba ze sto.
- Jesteśmy rówieśnikami - zauważył. - I także czu
ję, jakbym żył sto lat.
Raija spojrzała na niego z powagą.
- Tak właśnie myślałam.
Skinął głową. Wydawał się równie poważny. Nie
wyjął słomki z ust.
- Urodziłem się dwadzieścia sześć lat temu i zdą
żyłem zaznać wiele bólu i goryczy. Przeklinałem los
i zżymałem się na niesprawiedliwość i niewolnicze
traktowanie. Spluwałem na widok pokładowych ko-
tłów z zupą rybną. Znam smak chłosty za sprzeciwia
nie się rozkazom. Widziałem, jak plecy mego ojca co
raz bardziej się garbią. Widziałem oczy mojej matki
przez wszystkie te lata, kiedy nie mieliśmy dość pie
niędzy, by kupić ziarno na chleb. Była bogobojną ko
bietą i nigdy nie łamała postów. Nigdy nie mogła ich
łamać, bo nawet raz w miesiącu nie jadaliśmy mięsa.
Często się zdarzało, że nie mieliśmy do jedzenia nic
poza ziemniakami. Bóg nie miałby za co karać mojej
matki, o, nie! - Drżąc, wciągnął powietrze. - Jestem
wystarczająco rozgoryczony, Bykowa.
- Na imię mi Raija.
Jego oczy zapłonęły.
- Co powiedziałby twój mąż, gdyby usłyszał, że tak
się do ciebie zwracam?
Raija wzruszyła ramionami.
- Pewnie by uznał, że ci pozwoliłam - rzekła po
prostu. - Raija to ja. Bykowa... brzmi niemal obco...
Uśmiechnęła się zmieszana. Nazwisko Jewgienija
stało się dla niej oparciem, jednak zawsze odnosiła nie
jasne wrażenie, że nie jest jej prawdziwym nazwiskiem.
Teraz tak się nazywała.
Ale czuła, że jest kimś innym.
- To imię jest takie niezwykłe - rzekł Wasilij. - Tak
jak ty. Pasuje do ciebie. Nie mogłabyś być Anną al
bo Nataszą lub Wierą... Jesteś Raiją.
Zaśmiała się.
- Z pewnością mówiłeś to samo każdej Annie, Na
taszy i Wierze, które spotkałeś na swej drodze: że nie
mogły się nazywać inaczej.
Roześmiał się razem z nią. Musiał w duchu przy
znać, że to prawda.
- Już chyba taki jestem - westchnął. - Niepoprawny.
Dlatego pewnie stanąłem na czele buntu, dlatego udało
mi się wprowadzić myśli w czyn. Początkowo tylko się
nimi bawiłem, zachowując je dla siebie. Rozmyślałem
przez wiele lat. Zastanawiałem się, jak można przepro
wadzić taki przewrót. Jak należy to zrobić. Wiedziałem,
jak zachowałby się każdy z armatorów w Archangiel-
sku, w Kem, nad Onegą. Zastanawiałem się, co by po
wiedzieli, jakich argumentów by użyli. Ustaliłem, z któ
rymi można by się dogadać, a przeciw komu nie warto
się buntować, bo oznaczałoby to tylko stracony czas
i zmarnowane życie. Wiedziałem, że jedyne statki, któ
re wchodzą w rachubę, to „Raija" i „Antonia".
- Dlaczego twoje plany stały się czymś więcej niż
tylko marzeniami? - spytała Raija.
- Przez wódkę - odpowiedział z największą powa
gą. Nie uśmiechnął się nawet jednym kącikiem ust. -
Tak się raz upiłem, że z całą nagromadzoną przez la
ta goryczą wyrzuciłem z siebie wszystko, co mi leżało
na sercu. A potem było już za późno, by się wycofać.
Zbyt wielu ludzi mnie wtedy słuchało i zbyt wielu
uznało mój plan za świetny. Wbrew swej woli dla wie
lu stałem się przywódcą, dla wielu, których wypełnia
ła znacznie większa gorycz, niż przypuszczałem, nad
którymi, jak się okazuje, nie byłem w stanie zapano
wać. Ale przez chwilę wydawało się, że mi się uda.
- Kiedy słucham Olega - odezwała się Raija zamyślo
na - i kiedy słucham ciebie, odnoszę wrażenie, jakbyś
nadał przewodził. Wygląda na to, że dostajesz to, cze
go chcesz, mimo że przeszedłeś na przeciwną stronę.
Nie odpowiedział. Ale na jego ustach igrał ledwie
zauważalny uśmiech. W oczach czaił się płomień.
- Może właśnie taki był twój plan?
- Tego nigdy się nie dowiesz - odparł bez zająknię
cia.
Raija wiedziała, że nigdy nie pozwoli jej na tyle się
zbliżyć, żeby poznała prawdę.
- Przypominasz mi kogoś - rzekła. - Ale nie pamię
tam kogo. Myślę, że ten człowiek również był bardzo
pewny siebie, jednak nie wiem, czy był tak silny jak ty.
- Przypominam ci siebie samą - odparł. - Jesteśmy
podobni. Od razu to zauważyłem. Przeżyjemy każdy
kataklizm, a nie wszystkim się to udaje. Ból nas nie
dosięga, a w każdym razie nie bardzo głęboko. Nazna
cza nas, ale dzięki temu stajemy się jeszcze silniejsi.
Krąży nam po głowie zbyt wiele myśli. Poznaję to po
twoich oczach, zauważyłem to od razu. Czy nigdy się
sobie nie przyglądasz, kobieto? Czy nie uderzyło cię,
że to ty sama patrzysz na siebie z moich oczu?
Raiję przeszedł dreszcz.
Te słowa brzmiały tak znajomo.
Kiedyś je już słyszała. Być może nie zostały wypo
wiedziane dokładnie w taki sam sposób, ale brzmia
ły tak podobnie, że przyprawiły ją o drżenie.
Teraz i ona zauważyła łączące ich podobieństwo:
tę samą żarliwość, dumę i tę samą ciekawość, który
mi i ona się odznaczała.
- Pokrewne dusze - rzekł beztrosko. - Tak się to
chyba nazywa.
- Bliźniacze dusze - dodała Raija. - Być może, tak...
- Oleg obawia się, że cię uwiodę - zauważył Wasilij.
Sprawił, że się zaczerwieniła. Raija nie sądziła, że
jeszcze jest do tego zdolna. Myślała, że jest już zbyt
doświadczona, zbyt stara, być może zbyt zepsuta.
- Oleg ma urojenia - uśmiechnęła się zakłopotana.
- Hm... Naprawdę nie wiem, jak bym postąpił, gdy
byś była żoną kogoś innego, a nie Jewgienija...
- Mam nadzieję, że zachowasz te myśli dla siebie -
rzekła Raija stanowczo.
Roześmiał się razem z nią.
- Bądź o to spokojna, Bykowa...
Po raz pierwszy w życiu nazwisko zabrzmiało jej
w uszach jak własne.
Wasilij pomógł jej zamknąć drzwi do stajni. Raija
omal go nie ofuknęła, że nie jest kaleką i że sama so
bie poradzi.
Zaraz jednak uświadomiła sobie, że uczynił to bez
złych zamiarów, że po prostu czuł się w obowiązku
jej pomóc. Pozwoliła mu więc, by ją wyręczył.
Czasami dobrze jest ugryźć się w język, żeby nie
ranić innych.
Wieczorne powietrze było łagodne. Nikt by nie
zgadł, że na morzu rozgrywa się dramat, sięgając mac
kami aż tu na ląd.
Wszystko wokół wydawało się takie zwyczajne.
Dokoła panowała cisza. Przyjemnie było się
przejść. Stopy poprowadziły ich wąskimi uliczkami
w dół do portu. Szli obok siebie. On leniwymi kro
kami, z rękami mocno wciśniętymi w kieszenie. Ona
z dłońmi ukrytymi pod szalem. Nie było to koniecz
ne, nie marzła, ale tak wydawało się bezpieczniej.
Ku zadowoleniu Raiji nikogo nie spotkali.
Zdawała sobie sprawę, że jest w mieście znaną po
stacią, podczas gdy ona znała tu niewielu. Wszyscy
wiedzieli, że żoną Jewgienija jest kobieta pochodząca
z obcego kraju. Czasem odnosiła wrażenie, jakby sie-
56
działa na wystawie. Nie bardzo jej to odpowiadało. Po
cieszała się myślą, że to minie, że kiedyś będzie lepiej.
Za jakiś czas.
Kiedy już przestanie być kimś obcym.
Nie wiedziała, jak długo to potrwa, zanim ludzie
ją przyjmą jak swoją, zanim stanie się jedną z wielu.
Wasilij domyślił się pewnie, o czym myśli, ponie
waż skierował się ku bardziej zacisznej części portu,
ocienionej kadłubami dużych statków, cumujących
z dala od brzegu i noszących dziwne, obco brzmiące
imiona.
Marynarz usiadł na krawędzi nabrzeża z nogami
zwieszonymi w dół. Raija z początku nie chciała
usiąść obok niego.
Woda wydawała się czarna.
Jak w studni bez dna.
Raija obawiała się, że do niej wpadnie. Nie lubiła
morza.
- Nie usiądziesz? - spytał.
Raija potrząsnęła głową. Stała jak sparaliżowana.
Zdawała sobie z tego sprawę. Wiedziała, że Wasilij
również to zauważył.
- Boisz się morza?
Skinęła głową.
W jednej chwili wstał. Zanim Raija odgadła, co za
mierza zrobić, chwycił ją za rękę i mocno uścisnął,
jakby dodawał pewności siebie. Następnie pociągnął
za sobą nad krawędź i stanął na samym skraju nabrze
ża, tak że czubki butów Raiji wystawały nad wodą.
Wszystko w niej krzyczało, żeby uciec, ale czuła
rękę Wasilija, która mocno trzymała.
- Myślisz, że woda cię wciągnie? - spytał łagodnie.
Nie potrafiła odpowiedzieć, nie wiedziała. Tak bar
dzo się bała, że po prostu nie była w stanie myśleć.
Kręciło jej się w głowie i dostawała mdłości od wpa
trywania się w połyskującą taflę.
- Woda nie chce cię pochłonąć - tłumaczył. - Wy
daje mi się, że nie jesteś dzieckiem wody. Jesteś ra
czej dzieckiem ognia...
Odciągnął Raiję od krawędzi nabrzeża w stronę
drewnianych pękatych beczek, które stały w kilku
rzędach. Podniósł ją lekko i posadził na jednej z nich.
Wreszcie mogła oddychać, choć nadal czuła zawroty
głowy i zlewał ją pot.
Coś w niej drgnęło, kiedy Wasilij powiedział, że jest
dzieckiem ognia. Obudził w niej nieprzyjemne odczu
cia. Być może za tą skałą, która skrywała przeszłość,
kryło się coś przykrego, co wiązało się z ogniem.
- Nie możesz uciekać od tego, co cię przeraża - po
wiedział poważnie, siadając na beczce obok.
Noc przechodziła w ranek. To taki moment, kie
dy przyroda wstrzymuje oddech, kiedy słońce kąpie
się w morzu, a potem wynurza się z niego, by na no
wo dokonać cudu i stworzyć nowy dzień.
- Czy ty szukasz niebezpieczeństw? - spytała Ra-
ija.
- Tak - odpowiedział bez zastanowienia, tak jakby
dla niego było to coś całkiem oczywistego. Raija
uwierzyła mu. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że
mógłby się czegoś bać. Spytała go o to.
- Boję się wielu rzeczy, z którymi ty masz do czy
nienia na co dzień - rzekł wreszcie. - Boję się żyć tak
jak ty, w rodzinie, boję się wiązać w ten sposób. Bo
ję się takiej odpowiedzialności. Być może przede
wszystkim dlatego, że wiem, iż nie mógłbym zapew
nić mojej żonie i dzieciom środków do życia, pracu
jąc jako marynarz. Ani też robiąc cokolwiek innego,
co potrafię. Kiedy przyszedłem pod drzwi Olega, ba
łem się je otworzyć. - Uśmiechnął się. - Ogromnie się
ucieszyłem, kiedy zobaczyłem ciebie. - Popatrzył na
morze. - Teraz też się boję - mówił dalej. - O tych lu
dzi na statkach. Potwornie się boję, by nie zrobili cze
goś nierozważnego i nie sprowokowali innych arma
torów do stłumienia buntu. Odebranie życia zwykłym
marynarzom, takim jak ja, kosztuje tak niewiele, je
steśmy niewiele warci. Tylko w naszych własnych
oczach znaczymy więcej niż wypłata, którą dostaje
my po rejsie, albo niż ten dług, od którego nie może
my się uwolnić... Dla innych jesteśmy tacy mali...
Raija zmarzła. Zeskoczyła z beczki. Drżała od
chłodu, udzielił jej się także strach Wasilija. Mimo
wszystko i tu nie było wystarczająco spokojnie.
- Dobranoc, Wasilij - powiedziała. - Zostawię
drzwi otwarte. Zamknij je, jak wrócisz.
Skinął głową, ale wzrokiem błądził gdzieś w stro
nę horyzontu.
Myślami był przy tych, którym powinien był prze
wodzić, a którzy go zdradzili.
4
- Może nie powinienem przynosić tych wszystkich
trosk do domu - zastanawiał się Oleg, szykując się
o świcie do drogi.
Rai ja nie spała wiełe. Mimo to nie słyszała, kiedy
Wasilij przyszedł.
Teraz już go nie było. Nawet jednym gestem czy
słowem nie okazał, że między nim a Rai ją wytworzy
ła się jakaś zażyłość.
Odnosił się do niej tak samo jak kilka dni wcześ
niej - jak do żony armatora.
- Nieproszone, same wtargnęły do twojego domu,
Oleg - odparła Raija.
Pragnęła, by Tonią tu była. Tylko Tonią potrafiła
odegnać zmartwienia z czoła Olega. Tylko Tonią
umiała dodawać mu sił, kiedy ogarniała go słabość
i strach.
Gdyby Tonią nie wyjechała, byłby też i Jewgienij
i Oleg mógłby dzielić z nim kłopoty.
Tymczasem został rzucony na głęboką wodę. Sam
musiał uporać się z problemami, znaleźć takie roz
wiązanie, żeby potem mogli normalnie żyć.
To może być trudne.
- Nieważne, jak się tu znalazły.
Przystanął i spojrzał na Raiję. Pamiętał ją z po
wrotnej podróży od wybrzeży Norwegii, z czasów,
kiedy zyskała przydomek anioła w czarnej pelerynie
i kiedy została kobietą Jewgienija.
Stała się dla niego kimś wyjątkowym.
- Tylu ludzi będzie tu przychodziło i wychodziło,
Raiju. Tak wielu różnych ludzi...
Jego słowa zawisły w powietrzu.
- Nie ufasz Wasilijowi?
Oleg usiadł. Nie miał czasu na rozmowy, ale nie
mógł odejść bez słowa wyjaśnienia. Dręczył go nie
pokój. Być może zrodził się sam, być może zasiał go
Wasilij.
- Zawsze stwarzał kłopoty - westchnął. - Zdąży
łem się trochę o niego rozpytać. Dobrze jest znać
swych ludzi, prawda?
Rai ja uśmiechnęła się słabo.
- Mówił trochę za głośno. Stawiał niewygodne pyta
nia. Za swoją krnąbrność został zwolniony z jednego
ze statków i wysadzony w porcie u wybrzeża Finnmar-
ku. Stało się to kilka lat temu, ale o tym nie zapomnia
no. Potem jeszcze kilka razy po wielkiej awanturze rzu
cał pracę. Trafił nawet na czarną listę. W okolicach
Kem nikt go już nie zatrudni...
Oleg znowu ciężko westchnął.
- To ktoś w rodzaju Stieńki Razina? - spytała Ra-
ija łagodnie, niemal z czułością.
Oleg odczuł przez moment paniczny lęk.
- Być może - odpowiedział. - Ale nie chciałbym
myśleć o Wasiliju w ten sposób. Wydaje się zbyt szla
chetny.
- Mimo to chwilami myślisz, że działa tylko we
własnym interesie?
- Nie wiem — odparł. — Nie wiem. Jego postępowa-
nie budzi we mnie mnóstwo wątpliwości. Chciałbym
mu wierzyć. Przypomina mi mnie samego, choć ja ni
gdy nie byłem do tego stopnia pewny siebie. Nigdy nie
byłem tak butny, nie nosiłem tak wysoko głowy. Wa
silij bardzo wyróżnia się spośród innych. Twierdzi, że
jest jednym z marynarzy, ale nie jestem przekonany,
czy pozostali członkowie załogi właśnie w ten sposób
go traktują. Być może dlatego go poświęcili. Albo...
- No właśnie, najbardziej obawiasz się tej drugiej
ewentualności - zauważyła Rai ja. Odgarnęła Olego-
wi grzywkę z czoła. - Obawiasz się, że oboje postą
pimy dokładnie tak, jak to przewidział. Że nie ty po
dejmiesz decyzje, ale że to on pokieruje rozwojem
wypadków, ponieważ wszystko od początku dokład
nie zaplanował. Nie tylko bunt i przejęcie statków...
- To niezwykłe, z jaką łatwością osiąga to, czego
pragnie - wtrącił Oleg. - Właściwie nie ma nic do za
oferowania, ale mimo to się targuje. Z największą oczy
wistością. Jest tak bezczelny, że dostaję gęsiej skórki!
- Możesz go wtrącić do więzienia...
Oleg skinął głową.
- Prędzej czy później niektórzy buntownicy będą
musieli odpowiedzieć przed prawem. Zabójstwo ka
pitana „Raiji" musi zostać ukarane. Temu, kto się te
go dopuścił, nie ujdzie to bezkarnie. Nic nie uspra
wiedliwia zabijania. - Znowu westchnął. - Tak, mogę
go wtrącić do więzienia, ale tego nie zrobię, bo Wa
silij nie zabił kapitana. To jedna z niewielu rzeczy, co
do których jestem pewien, ponieważ jest tą zbrodnią
wzburzony równie jak ja. Będę go bronił... Do diabła,
Raija, co siedzi w tym człowieku?
Przyjrzał się jej badawczo.
- Widziałaś, jak on na ciebie patrzy? - wyrwało mu
się.
Raija przysunęła się bliżej, chwyciła Olega za rękę,
oparła policzek o jego ramię.
- Kochany Olegu! Nie musisz mnie pilnować jak
starszy brat. Nie bierz na siebie również tych zmar
twień! Już wiele lat temu dorosłam... - Roześmiała się
krótko. - Nie pamiętam, kiedy się to stało, ale jestem
pewna, że bardzo dawno temu...
- Wasilij jest niebezpieczny jak wilk - rzekł Oleg.
Raija pokiwała głową w zamyśleniu.
- Być może - zgodziła się. - Ale uważam, że jest
uczciwy. Rozmawiałam z nim dziś w nocy. Poszliśmy
razem do portu i długo rozmawialiśmy. Odnoszę
wrażenie, że jest szczery, Oleg. Można o nim mówić,
co się chce, przypisywać mu wiele wad. Z pewnością
ma ich niemało. Ale uważam, że Wasilij niczego nie
ukrywa, nie ukrywa też, kim jest. Czuję, że jest uczci
wy, ufam mu. Wierzę mu.
- Kobiety łatwo ulegają urokowi tego rodzaju męż
czyzn... Chyba cię... nie pociąga, co?
Raija wybuchnęla perlistym śmiechem. Potarła po
liczkiem o ramię Olega, po czym nieznacznie się od
sunęła. Popatrzyła przyjacielowi długo w oczy i lekr
ko pocałowała go w policzek.
- Miły Olegu. Miły, uroczy Olegu, chyba nie my
ślisz, że jestem aż takim dzieckiem, bym miała ulec
pierwszemu lepszemu mężczyźnie, który spojrzy na
mnie łakomie?
- Nie, tylko po prostu nie chciałbym, żeby stało ci
się coś złego - odparł zakłopotany. - Nie chciałbym
patrzeć, jak cierpisz...
- Poza tym jestem żoną twego najlepszego przyja
ciela - drażniła się z nim Rai ja z błyskiem w oku.
- Przede wszystkim jednak martwię się o ciebie -
rzekł Oleg szczerze. - Nikt nie powinien cię ranić, ani
Wasilij, ani żaden inny mężczyzna. Nawet nie ukrywa
spojrzeń, które ci posyła. Nie ukrywa swych myśli...
- Nie, jest na wskroś uczciwy - przyznała Raija. -
Nie udaje, ale to nie znaczy, że nosi się z jakimiś nie
uczciwymi zamiarami wobec mnie, Oleg. Czy ty ni
gdy nie patrzyłeś w ten sposób na inne kobiety niż
Tonią?
- Nie tak jawnie - mruknął.
- Ale nie rzucałeś się na nie od razu i nie brałeś siłą?
Nie odpowiedział. Wstał. W jego oczach widniało
to samo co wcześniej ogromne zmęczenie, ten sam
strach przed tym, z czym musiał się zmierzyć w naj
bliższym czasie.
- Ufasz Wasilijowi?
Raija skinęła głową.
- Wierzę, że zrobi wszystko, by doprowadzić do
zakończenia buntu. W każdym razie spróbuje poroz
mawiać z załogą. Zrobi dla tych ludzi, co w jego mo
cy, mimo że go zdradzili. Pewnie jednak nie pozwo
lą mu wrócić na pokład, zbyt się od nich różni, nie
sądzisz?
- Wasilij różni się od wszystkich...
Raija przytaknęła.
- Sam zdaje sobie z tego sprawę. Wilki są samot
ne. Ale zrobi, co będzie mógł, możesz na nim pole
gać. Razem wam się uda.
- Jeżeli nie, w Archangielsku rozpęta się prawdzi
we piekło - stwierdził Oleg. - Nie jestem pewien, czy
tylko załogi wylądują na czarnych listach. Ja i Jewgie
nij mamy wiele zaległych spraw do załatwienia. Nie
wiem, czy będę w stanie sam sobie z nimi poradzić...
Jewgienij ma smykałkę do papierów, ja nie...
- Trudno, musisz się z tym jakoś uporać - rzekła
Raija po prostu. - Jewgienij wyjechał.
- Wiem - odparł Oleg i wyszedł.
Ku nowemu dniu zwiastującemu problemy, o ja
kich nie śnił nawet w najgorszych snach.
Dzień mijał powoli. Raija zauważyła, że ruch w por
cie jest większy niż zwykle. Biednie odziane kobiety
stały na nabrzeżu, mniej więcej w tym samym miej
scu, gdzie Wasilij zaprowadził ją poprzedniej nocy.
Ale te kobiety nie bały się morza. Obawiały się tyl
ko o los mężów, synów, braci przebywających na
statkach. Nie czuły strachu przed żywiołem, lecz
przed decyzją Olega. I jemu podobnych.
Pojawili się też inni kupcy. Przyjechali wozami,
przeciskając się przez tłum biedoty. Ledwie zwracali
uwagę na milczące kobiety, jakby zasłonili się tarczą
obojętności przed ich nędzą, przed ich wzrokiem peł
nym bólu i nienawiści.
Raija zobaczyła, jak wysiedli, przeszli obok zroz
paczonych niewiast jak ślepcy.
Raija poczuła chłód i strach.
Wyznała Olegowi, że nie stoi po żadnej ze stron,
lecz stara się tylko zrozumieć.
Wybór okazał się potwornie trudny.
Znajdowała się przecież po jednej ze stron, czy te
go chciała, czy nie. W każdym razie te milczące ko
biety tak uważały. Oceniały spojrzeniem jej ubranie,
jej buty, jej zadbane ręce. Widziały jej dom, wóz, któ
rym jeździła, konia.
Tak, zdecydowanie by powiedziały, że Rai ja stoi
po jednej ze stron, i na pewno nie po stronie prote
stujących marynarzy.
Doskonale je rozumiała, przecież była i będzie Rai ją
Bykowa, żoną Jewgienija Bykowa, właściciela statków.
I co z tego, że urodził się w domu równie ubogim,
jak chaty niektórych z tych kobiet. Nie brały tego
pod uwagę, nie patrzyły wstecz, po prostu nie mogły.
Musiały patrzeć przed siebie, zastanawiać się, czy
starczy jedzenia na następny dzień.
Ona, Raija Bykowa, nie była jedną z nich.
Widziała mały frachtowiec, jak odpływa z nasta
niem zmroku. Oleg nawet nie wstąpił do domu, że
by coś zjeść. Raija czuła się żałośnie. Chciałaby wie
dzieć, co się stało, lecz rozumiała, że w takiej chwili
Oleg nie może o niej myśleć. Nie powinna czuć się
tym urażona.
Teraz nie ona była ważna.
Gdzieś na morzu, gdzie jej wzrok nie sięgał, koły
sał się statek noszący jej imię i drugi, nazwany imie
niem Toni.
Właśnie tam rozgrywały się decydujące wydarze
nia. Tam, gdzie wokół masztów niestrudzenie krąży
ły mewy.
Raija przygotowała się na to, że spędzi noc w sa
motności, nasłuchując oddechów Olgi i Miszy.
Chłopczyk przesypiał już całą noc. Raija jednak tak
przywykła do czuwania, że nadal się budziła i leżała,
czekając, aż malec otworzy oczy i zacznie płakać.
I chociaż często zżymała się, że musi wstawać do
dziecka z ciepłego łóżka na zimną podłogę, teraz, kie
dy nie musiała tego robić, czegoś jej brakowało.
Dziwne jest życie, dziwnie jest być człowiekiem.
Nie całkiem rozumiała, co się dzieje, kiedy nagle
w półmroku ujrzała Wasilija. Usiadł na brzegu łóżka,
jakby był u siebie.
Skąd się tu wziął? Popłynął przecież z Olegiem ku
statkom.
- Nie jestem duchem - rzekł w odpowiedzi na py
tanie malujące się na jej twarzy. - Oleg poprosił mnie,
bym tu przyszedł.
Raija nadal nie mogła ochłonąć ze zdumienia.
- Chciałem iść do bratowej, u której mieszkam. -
Długo przyglądał się Raiji, chcąc się upewnić, że ro
zumie, co mówi. - To znaczy do wdowy po moim
bracie bliźniaku, Waler i j u. Brat nie ma grobu, bo
w mojej rodzinie mało kto został pochowany na
cmentarzu, zbyt rzadko bywamy na lądzie. Zwykle
zamyka się nad nami morze. - Zamilkł. - Oleg bar
dzo się o ciebie obawiał - wyjaśnił wreszcie. Wyjrzał
przez okno ponad jej ramieniem. - Musiał popłynąć
dalej. Gdyby zawrócił, buntownicy mogliby go uznać
za tchórza. Doszliśmy do wniosku, że to on powinien
porozmawiać z marynarzami, a nie ja.
- Dlaczego Oleg miałby się o mnie obawiać? - zdu
miała się Raija.
- Może ci grozić niebezpieczeństwo ze strony lu
dzi równych ci pozycją, Bykowa - wyjaśnił z powa
gą. - Nie wszystkim podoba się postępowanie Olega.
Na razie jeszcze ma wolną rękę, ale musiał zapewnić
innych właścicieli statków, że zabójca kapitana „Ra
iji" zostanie ukarany. Dopóki Oleg jako właściciel
sam nie złoży doniesienia na swą załogę na policję
i do sądu, nie podejmą żadnych kroków, ale już
ostrzą pazury.
- Czy i oni nie mają prawa się bać? - spytała.
Chciała sprowokować Wasilija, wydawał się tak
irytująco pewny siebie!
- Armatorzy są w lepszej sytuacji niż ci tam na mo
rzu. Posiadają dużo większą władzę i większe możli
wości. Istnieją inne sposoby zabijania niż brutalne
poderżnięcie gardła. Nie jestem wcale pewien, czy
bardziej ludzkie jest przyzwalać, by ludzie żyli w nie
ludzkich warunkach...
- Nie należę do tej warstwy - rzekła Rai ja twardo.
- Jesteś żoną właściciela statków. - Wzruszył ra
mionami. - Masz coś do jedzenia? - spytał bez skrę
powania.
Bezpośredniość, która się między nimi zrodziła po
przedniej nocy na nabrzeżu, gdzieś znikła. Wasilij
jadł, nic nie mówiąc, nie patrząc na Raiję.
Ona zaś zachowała dla siebie tysiące pytań, które
cisnęły się jej do ust.
- Olegowi grożono - rzekł wreszcie, kiedy skoń
czył jeść i zabrał się do picia kawy.
Rai ja zadrżała od chłodu, który poczuła głęboko
w piersi. Jednak nie nalała sobie kawy, ponieważ nie
byłaby w stanie utrzymać filiżanki. Gorąca kawa i tak
by jej nie pomogła.
- Właściciele statków wiedzą, że mogą nas dotkli
wie ugodzić - mówił dalej Wasilij - jeśli wyładują
swój gniew na żonie Bykowa i dzieciach Olega i Jew
gienija. - Jego niebieskozielone oczy podchwyciły
spojrzenie Raiji. - To by mi się nie podobało - rzekł
z przekonaniem. - Środkiem nacisku miały być tylko
statki, przedmioty, a nie ludzie. To podłe rzucać ta
kie groźby. Dlatego Oleg nie chciał, żebyś została sa
ma z dziećmi.
- Czego żądają? - spytała Rai ja, ciągle czując zim
no docierające aż po czubki palców. - Ci, którzy wy
korzystują takie metody, ludzie z mojej warstwy...
- Wyrzucenia załogi - odparł Wasilij. - To było do
przewidzenia. Poza tym żądają wpisania buntowni
ków dożywotnio na czarną listę, osądzenia i zesłania
przywódców na przymusowe roboty. - Wzruszył ra
mionami. Raija uznała, że jest nadzwyczaj beztroski
jak na człowieka, którego czeka taka kara. - Nazwa
li Olega zdrajcą, kiedy oznajmił im, że sam zdecydu
je o tym, co zrobi na swoich statkach. Oczywiście za
raz dodał, że zabójcy zostaną ukarani, że zajmą się
nimi odpowiednie władze. Jednak jeszcze im było
mało: powiedzieli, że Byków nigdy nie dałby się prze
kupić buntownikom i rabusiom...
Na ustach Wasilija igrał słaby, zmęczony uśmiech.
- Jak myślisz, czy twój mąż zachowałby się podob
nie jak Oleg?
W tym momencie Raija mogłaby pomyśleć, że Wa
silij wymyślił nawet groźby właścicieli statków, by
usprawiedliwić swe wtargnięcie do domu Olega o tak
późnej porze. Że noc po nocy obmyślał każdy poje
dynczy krok, przewidział wszystko, każdy najdrob
niejszy szczegół...
Mogłaby tak sądzić.
Gdyby mu nie ufała.
- Jewgienij na pewno nie pozwoliłby się przekupić -
rzekła stanowczo. - Nie dałby się też do czegokolwiek
zmusić. I zrobiłby dokładnie to samo, co Oleg. Inni
właściciele statków wiedzą o tym aż nazbyt dobrze, ale
wiedzą też, że Olegowi brakuje nieco pewności siebie
Jewgienija... - napotkała wzrok Wasilija. -... trochę two
jej pewności siebie - dodała. - Dlatego próbują wypro
wadzić go z równowagi w ten sposób. Boże, dlaczego
nie jestem mężczyzną?!
- Myślę, że do twarzy ci z twoją kobiecością - za
uważył z najniewinniejszym w świecie uśmiechem,
choć jego oczy mówiły coś zupełnie innego.
Raija potrząsnęła głową.
- Daruj sobie takie uwagi - poprosiła. - Dla dobra
nas obojga, Wasilij. Dobrze o tym wiesz, że do nicze
go nie doprowadzą. Sądzę, że potrafisz być inny, ta
ki, jakiego cię jeszcze nie znam. Chętnie bym pozna
ła twoją drugą twarz...
-Ale to też do niczego nie doprowadzi?
Raija potrząsnęła głową.
- Kocham Jewgienija - powiedziała. - Bezgranicz
nie i niezmiennie. Brzmi to może jak z bajki dla dzie
ci, ale tak po prostu jest.
- Niewiele znam takich kobiet jak ty - przyznał.
- Może naprawdę uda ci się poznać moje drugie
ukryte ja. Nie wiem. Nie wiem nawet, czy sam je
znam, bo tak dawno nie wyglądało na światło dzien
ne. Zastanawiam się, jak długo potrwa ten bunt. Jak
się skończy? Być może zostanę zesłany na przymu
sowe roboty.
- A może zostaniesz kapitanem - dodała Raija.
Uśmiechnął się. Znowu przybrał zawadiacki wyraz
twarzy, znów był śmiały i otwarty. Przyszło mu to
z łatwością.
- W takim razie chcę zostać kapitanem na „Raiji" -
rzekł. - Na żadnym innym statku.
Rai ja odniosła wrażenie, że Wasilij dostanie
wszystko, czego pragnie. Miał w sobie tyle siły, że nie
wielu ludzi mogło mu się sprzeciwić.
Tak wyraźnie precyzował życzenia. Trudno jest
równie dobitnie i jednoznacznie powiedzieć „nie".
Jej się to udało.
Być może dlatego wciąż wystawiał ją na próbę.
Raija domyśliła się, że nie przywykł, by mu się
sprzeciwiano. Z pewnością dotyczyło to również ko
biet.
Było w nim coś więcej niż tylko urok. Dużo wię
cej. Wykorzystywał każdy okruch, jaki mu się dostał,
niczego nie marnował.
Raija nie znała nikogo, kto jak on umiałby czerpać
z życia, a jednak kogoś jej przypominał...
- Dawno umarł twój brat?
Spojrzał na Raiję badawczo. Czyżby miał jej za złe,
że zadaje mu takie pytania?
- Cztery lata temu - odparł. - Katastrofa statku ry
backiego. Wszyscy zginęli. Statek także zatonął, ale
to marna pociecha.
Raija zadrżała.
A ona go pytała, czy ma w sobie dość goryczy, by
stanąć na czele buntu.
Odparł, że tak.
Teraz potwierdził to innymi słowami.
- Dagnija miała dwójkę dzieci i z kolejnym była
w ciąży. Straciła to nienarodzone. Być może dobrze
się stało. I tak z trudem udawało jej się wykarmić
dwoje starszych.
- Żyjesz z nią? - spytała Raija. On też zadawał trud
ne pytania.
Śmiech Wasilija zabrzmiał jak mruczenie kota, lecz
Raija odniosła wrażenie, że wysunął ostre pazury.
- Nie pytasz, czy ją utrzymuję - rzekł na pozór
spokojnie. Raija zauważyła, że ma mocne palce. Prze
suwał nimi pieszczotliwie po uszku filiżanki. Tak jak
by chciał Raiji w ten sposób coś powiedzieć, jakby
każdy jego gest stanowił jakiś tajemniczy znak. Od
niej zależało, jak to sobie wytłumaczy.
Pomyślała, że Oleg musiał się o nią naprawdę bać,
skoro wysłał tu tego mężczyznę, by jej pilnował.
- Pytasz właściwie o to, czy z nią sypiam. Natural
nie, że tak - odparł. - Jestem jedynym, który przypo
mina jej Walerija. Jedynym, który może ogrzać jej
ciało, z kim może się kochać, nie zamykając oczu. Da
gnija zdaje sobie sprawę, że nie jestem Walerijem.
Nie jest przecież naiwna! Ale ja jestem do niego po
dobny bardziej niż ktokolwiek inny. Może się odprę
żyć w moich ramionach, a nawet poczuć radość. Nie
taką, jaką dałby jej Walerij, ale to też stanowi dla niej
jakąś ostoję w życiu, prawda? Bóg jeden wie, ile ta
kobieta potrzebuje ciepła. Nie prosi o tak wiele. A i ja
potrzebuję kobiety. Takiej, która nie żąda ode mnie
więcej, niż jej mogę ofiarować...
- Kochasz ją?
Raija słuchała ze spuszczoną głową, ale pytając
podniosła wzrok.
Wasilij potrząsnął głową.
- Nie taką miłością, o jakiej myślisz - rzekł szcze
rze jak zawsze. - Nie mieszkam u niej na stałe i nikt
nie nakłania mnie do ślubu. Być może Dagnija liczy
na to. Małżeństwo bardzo zmieniłoby jej sytuację, da
łoby jej poczucie spokoju, zatrzymało tych, którzy
pukają do jej drzwi...
Odstawił filiżankę, złożył ręce.
- Nie jestem od nich dużo lepszy - dodał. - Cho
ciaż może daję jej więcej ciepła niż inni. I zostawiam
po sobie więcej. Przytulam ją również wtedy, kiedy
nie myślę o wdzieraniu się pod jej spódnice...
- Wybacz mi! - szepnęła Rai ja. - Nie miałam pra
wa pytać.
- Nie musiałem ci tego opowiadać - odparł. -
Chciałaś poznać tego kogoś bez twarzy, być może
właśnie z nim rozmawiałaś...
- Co chcesz robić... potem? - zapytała. - Jeżeli zo
staniesz kapitanem. Jak zamierzasz rozwiązać ten
układ z Dagniją?
Oparł brodę na kostkach splecionych dłoni. Nie
spuszczał z Raiji wzroku.
- Czy ktoś już ci powiedział, że za dużo pytasz?
- Nie musisz odpowiadać.
- Mogłabyś to przyjąć jako odpowiedź.
Zgadł. Uznałaby to za odpowiedź.
- Nie wiem, co bym zrobił, Raiju.
Do tej pory zachowywał dystans, zwracając się do
niej po nazwisku. Prosiła go, by mówił jej po imie
niu, lecz mimo to nadal używał nazwiska. Sprawił, że
wreszcie zabrzmiało jej w uszach jak własne. Wypo
wiadał je tak ciepło, jak się wymawia nazwisko przy
jaciela. Ale jednak wyznaczało granicę między nimi,
stwarzało mur, dystans.
Teraz przełamał wszelkie bariery, nazywając ją Ra-
iją.
- Pod wieloma względami czuję się za bratową od
powiedzialny. Jest taka bezradna, ma do zaoferowania
tylko swoje ciało. Kobiety szybko się starzeją, sprze
dając siebie. Nie wiem, czy chciałbym tego dla niej, ale
nie marzę też o tym, by doczekać starości u jej boku.
- Potrząsnął głową. - Nigdy zresztą nie potrafiłem so
bie wyobrazić siebie z jakąś kobietą jako pary starusz
ków, prędzej wyobrażałem sobie, jak ginę w morzu
w zawiązanym worku, nie pozostawiając po sobie śla
du. To nawet nie sprawia mi bólu. I wydaje się proste.
Raija nie chciała pytać, czy istnieje coś, co skłania
go do snucia innych wizji, innych myśli.
- Wiesz, że zmieniłem zdanie - wyznał. - Pewnie
zaopiekuję się Dagniją, ale nie mogę się z nią ożenić.
- Nie chciałabym, żebyś ją poślubił - powiedziała
Raija, czując, że wyjątkowa uczciwość Wasilija rów
nież od niej wymaga uczciwości. - Świadomość, że
wypełnia się pustkę po kimś innym, potwornie boli...
Nie odważył się jej dotknąć, ale nie spuszczał z niej
wzroku.
- Ja też nie chciałbym zaspokajać tylko czyjejś tę
sknoty - rzekł. - Ale w twoim przypadku już tak się
stało.
5
Nasłuchiwali odgłosów dochodzących z zewnątrz.
Pilnowali się nawzajem, choć dzieliły ich drzwi i od
ległości większe niż te, które można by zmierzyć na
stopy czy łokcie.
Zza okien nie dotarło jednak do nich nic niepoko
jącego, nikt nie zatrzymał się za drzwiami w złych za
miarach.
Ale strach uwił gniazdo nad framugą.
Pewnie dzieci obudziły Wasilija. Trudno jednak
zmusić niemowlęta do milczenia, kiedy pieluchy ma
ją mokre, brzuszki puste i nie chcą więcej spać.
Raija wstała, by się nimi zająć.
Nie ze względu na gościa.
Chociaż było jej go trochę żal, kiedy ukazał się z po
targanymi włosami i oczami jak dwie wąskie szparki.
Nie odezwał się. Podszedł prosto do okna i otworzył
je, ponieważ szyby zaparowały od wewnątrz, kiedy Ra
ija rozpaliła w piecu, i nic nie mógł przez nie zobaczyć.
- Nie wrócili - rzekł krótko.
W jego słowach Raija wyczuła strach. Nie widział
powodu, dla którego miałby go ukrywać. To bardzo
różniło go od innych mężczyzn.
Kiedy obserwował Raiję z synkiem w ramionach,
oczy przesłoniła mu mgła niczym dym z odległego
ogniska.
- Czy nigdy nie czujesz się więźniem? - spytał na
gle. - Skrępowana dziećmi, domem...?
- N i e .
Gdzieś w głębi duszy odczuła niepokój, ale prze
cież codzienne obowiązki nigdy jej nie ciążyły, nigdy
nie tęskniła, by od nich uciec. Wypełniając je, czuła
się bezpieczna.
- Z kobietami jest pewnie inaczej - rzekł.
Nadal ją obserwował. Podziwiał jej pewność ru
chów i wprawę. Zobaczył miłość w jej twarzy. Bez
graniczną szczerość i poczucie wolności.
Nigdy nie zaznał czegoś podobnego. To zupełnie
co innego niż miłość do mężczyzny czy kobiety.
Zresztą nie miał czasu na myśli o rodzinie, to luksus
nie dla niego. Być może nigdy nie będzie go na to stać.
Istniało wiele innych spraw, którymi musiał się zająć.
Niepokoił się, że Oleg jeszcze nie powrócił. Minę
ło wystarczająco dużo czasu, by dopłynąć do bun
towników i zawinąć z powrotem do portu.
Wasilij poczuł gdzieś w żołądku dokuczliwy ucisk.
Dręczyły go strach i determinacja, które wyostrzały
wszystkie zmysły, zmuszały do myślenia i do bez
względności, wskutek czego wydawał się zimny i opa
nowany.
Stał z czajnikiem w ręku i potrząsał nim, by woda
z brązowymi fusami mogła stać się prawdziwą kawą.
Bywały już takie ranki jak ten. Bywały też ranki bez
kawy. Kawa to luksus, do którego jednak szybko
mógłby się przyzwyczaić, przebiegło mu przez głowę.
Pomyślał, że łatwo jest nabrać przyzwyczajeń.
Niemal równie łatwo, jak osądzać innych.
Pilnował swoich spraw. Dagnija nieustannie zaj-
mowała się dziećmi. Zasmarkanymi, płaczącymi
dziećmi, które ciągle czegoś się domagały.
Starał się tego nie słuchać, zamykał się również
przed Dagniją.
W ciągu dnia była wdową po bracie Waleriju. W no
cy użyczała mu swych ramion, ciepła swego ciała. Wy
korzystywali i pozwalali się wykorzystywać. Być może
Dagnija się tego wstydziła. Ale przecież niczego sobie
nie obiecywali, pamiętali, kim dla siebie są.
Przybył z Kem, z przedmieścia. Jego dom rodzin
ny przestał istnieć, rodzeństwo rozpierzchło się na
wszystkie strony świata - nad Morzem Białym po
rządnie wiało.
U Dagniji znalazł namiastkę domu.
Bywały w nim ranki podobne do dzisiejszego, spę
dzane w towarzystwie bratowej. Wasilij nigdy tego
nie lubił. Wolał, by dzień z Dagniją toczył się poza
nim, wolał zapomnieć, że w mroku nocy zaspokajał
u niej cielesne pragnienia. W ciągu dnia po prostu ży
ła obok. Użyczała mu domu, ale nigdy nie pragnął na
zwać go swoim.
Nie będzie już takich ranków jak ten, zdecydował.
- Spodziewałeś się, że Oleg już wrócił? - spytała
Rai ja.
Nie podobała mu się jej spostrzegawczość. Uwa
żał, że kobiety nie powinny być bystre. Wystarczy,
by natura obdarzyła je łagodnością i ciepłem i żeby
potrafiły stworzyć przytulny dom.
Natychmiast jednak odrzucił tę myśl. Nie, to za
mało. Zrozumiał, że nigdy by mu to nie wystarczyło.
Potrzebował takiej towarzyszki życia jak Raija.
Kobiety powinny być właśnie takie jak ona. Powin-
ny zadawać pytania, również te, na które trudno od
powiedzieć.
- To byłoby zbyt piękne, gdyby „Raija" i „Anto
nia" przybiły do przystani - odparł, nie dając po so
bie poznać zaskoczenia. - Ale rzeczywiście spodzie
wałem się powrotu Olega.
- Chyba marynarze nie zrobią mu nic złego?
Wasilij potrząsnął głową.
- Co by na tym zyskali? Nie znajdą takich właści
cieli statków jak Oleg i twój mąż. Podniesienie ręki
na Olega oznaczałoby wyrok śmierci dla wszystkich
członków załogi.
- Mogliby zbiec - zastanawiała się Raija. - Na przy
kład do Norwegii...
- Ale nie mieliby po co wracać - odparł Wasilij. -
Ucieczka porwanymi statkami nie oznaczałaby mo
że wyroku śmierci dla nich samych, ale na pewno dla
ich rodzin. Zbuntowani marynarze to nie dzikie be
stie, Bykowa. Są zdesperowani, ale nie są pozbawie
ni uczuć. Każdy z nich ma kogoś, kogo kocha, kogoś,
kto ich kocha. Dlatego właśnie odważyli się walczyć...
Zwrócił się do Raiji po nazwisku. Doznał w tym
momencie ukłucia w sercu, ale bez trudu zdołał ukryć
prawdę przed światłem dziennym. W nocy, pod osło
ną mroku, pozwalał sobie na większą szczerość. Wie
dział, że to właśnie nocy powinien się obawiać. Raija
nazwała go uczciwym i chyba miała rację. Tak jak
i nie myliła się co do tego, że kryje się w nim kilka
osobowości.
Teraz nie pamiętał, która z nich dominowała
u progu dorosłego życia. Czas, który upłynął od tam
tej pory, wypełniło wiele goryczy.
- Być może jest wiele spraw do omówienia? Wiele
do przedyskutowania...
Rai ja budowała mosty nadziei.
Wasilij natomiast postrzegał rzeczywistość przez
pryzmat goryczy, który odmieniał kolory, wyostrzał
kontury.
Nie wierzył, że Oleg wróci z odpowiedzią, jakiej
się spodziewał. A czasu ubywało. Tu na lądzie inni
właściciele statków także czekali na odpowiedź. Na
odpowiedź określającą warunki, które mogliby zaak
ceptować, do których sami może by się nie dostoso
wali, ale które może nie odbiegałyby zbytnio od ich
własnych zasad. Na odpowiedź, która nie niosłaby
dla nich zagrożenia.
Wasilij pragnął, by marynarze wysłuchali Olega.
Zaklinał ich w duchu, by nie chcieli zmienić
wszystkiego od razu.
By nie żądali rzeczy niemożliwych.
Mogli przecież wiele stracić.
On sam był tylko człowiekiem. Istniały pewne gra
nice kompromisu, określające, jak daleko może się
posunąć, by zapewnić choćby połowiczne zwycię
stwo. Nie jest przecież nieśmiertelny.
Nadal nie czuł się bezpiecznie.
Musiał liczyć się z przegraną. Obietnicom bogaczy nie
ufał. Również nie polegał ślepo na Olegu. Współwłaści
ciel „Raiji" i „Toni" sam kiedyś nosił płócienne mary
narskie ubranie. Wreszcie uwolnił się od tego życia i nie
musiał wracać do cuchnących, mrocznych i przepełnio
nych kajut, położonych tak nisko pod pokładem, że nie
docierał tam nawet jeden promień słońca.
Olega nie kosztowało wiele obiecać i cofnąć obiet-
nice. Wasilij pomyślał, że dobrze by było, gdyby po
płynął na „Antonię" razem z Olegiem i brał udział
w rozmowach. Więcej mógłby zyskać dla marynarzy,
będąc tam na miejscu.
Chociaż sam pewnie skorzysta na tym, że pozostał
na lądzie. Jeżeli Oleg był uczciwy.
Ale Wasilij wolał na to nie liczyć, nie mógł po pro
stu ślepo zawierzyć.
Grubo posmarował chleb masłem. Kwaśny żytni
chleb nabierał innego smaku ze słonym tłustym ma
słem. To prawdziwa rozkosz dla podniebienia.
Jedząc rozmyślał o tym, że nie powinien pozwolić
sobie na słabość i utonąć w ciemnych oczach żony Jew
gienija. Życie nigdy potem nie byłoby już takie samo.
Potrafił być dla siebie surowy.
W największej tajemnicy będzie nosił w piersi ma
rzenie o kobiecie noszącej imię Rai ja.
Ale żona właściciela statku pozostanie dla niego
panią Bykową.
Wasilij nie pragnął bliskości, nie chciał doznawać te
go niebezpiecznego odczucia, kiedy powietrze staje się
ciężkie i gęste. Nie pragnął na to narażać gospodyni.
Bykowa...
Rai ja...
Wyszedł z domu, nie wyjaśniając, dlaczego. Chyba
się domyślała prawdy.
Ruszył do portu.
Stał się jego domem od czasu, kiedy był już wystar
czająco dorosły, by podjąć decyzję, jaką obrać drogę.
Nie tylko ten port, również wiele innych. Na zewnątrz
może się różniły, ale właściwie były całkiem podobne.
Tacy jak on znajdowali tu towarzystwo, które
pewnie przerażało innych ludzi.
Ale kiedy nie ma się środków na inne ubranie niż
szmaty, za które płaci właściciel statku, można się
wydać przerażającym.
Teraz Wasilij nie był mile widziany w porcie.
Nie dzisiaj.
Takie samo powitanie spotkałoby go również w in
nych portach, skoro nie udało mu się nakłonić Ole-
ga, by przywiózł zwycięstwo. Dla wszystkich: dla
właściciela i dla tych tam na morzu.
Być może i dla niego, Wasilija.
Wasilij lubił ludzi, lubił, kiedy wokół niego roz
brzmiewał śmiech i tętniło życie. Z łatwością nawią
zywał rozmowę, znajdował przyjaciół. Przerażała go
myśl, że ludzie mogliby go witać milczeniem.
A mogło się tak zdarzyć. Mógł zapisać się w ludz
kiej pamięci jako ten, który wszczął bunt, lecz oka
zał się słaby. Który wystawiony na próbę okazał się
człowiekiem bez charakteru. Który przeszedł na służ
bę do Jurkowa, by ratować własną skórę...
Usiadł na skraju nabrzeża. To tutaj zabrał Raiję
dziś w nocy. Dla niego była Raiją, nie Bykową, nie
żoną właściciela statków...
Dobrze, że to miejsce leży w ukryciu, dobrze, że
nikt ich nie widział - dla plotkarzy mogłoby to sta
nowić smakowity kąsek.
Zdrajca i żona Jewgienija Bykową.
Tu należało stąpać ostrożnie. Wiele desek już zbu
twiało, a pod nimi kipiało bezdenne morze. Łatwo
można wpaść i utonąć...
Wasilij wpatrywał się w wodę. Powiedział wczoraj
Raiji, że morze jej nie chce. Jeśli chodziło o niego sa
mego, nie był tego taki pewien. Czasami wydawało
mu się, jakby morze aż nazbyt gorliwie zamierzało
go otoczyć dłońmi fal.
Niewielu marynarzy do niego zagadało. Widać nie
uchodziło pozostawać z nim na przyjacielskiej stopie.
Wasilij zrozumiał, że plotki się rozeszły, że więk
szość ludzi już wie, kto rozniecił iskrę buntu. Miesz
kańców portu ogarnęła niepewność, nie wiedzieli, co
sądzić. Widzieli Wasilija z Olegiem, a przecież powi
nien znajdować się na pokładzie „Toni".
Wasilij mógł wyczytać nieufność w oczach wielu
osób, które nie zwalniały kroku, przechodząc obok,
raczej przyspieszały. Wydawało mu się, że tę samą
nieufność dostrzega w spojrzeniach tych, którzy jak
by go nie widzieli, którzy patrzyli obok, ponad nim...
Zdrajca - szeptali...
Również i jego zaczęły ogarniać wątpliwości.
Może rzeczywiście był zdrajcą?
W miarę jak tarcza słońca staczała się ku zachodo
wi, coraz bardziej się bał.
Oleg się spóźniał.
Wasilij nie był w stanie się cieszyć, kiedy ujrzał cień
łodzi. Zobaczył dwa maszty i rozpoznał frachtowiec.
Zobaczył, jak wpływa do portu na pełnych żaglach.
Ale nie czuł radości. Może naprawdę był zdrajcą?
Ludzi zebranych w porcie ogarnął niepokój. Wi
dzieli to samo, co Wasilij.
Na skraju nabrzeża wyrósł las mężczyzn. Stanęli
tak, by jak najlepiej widzieć. Stanęli wyprostowani,
pod wiatr, mrużąc oczy. Stanęli na rozstawionych no-
gach, z wykrzywionymi ustami i pięściami schowa
nymi w kieszeniach spodni. Z gołymi głowami lub
czapkami zsuniętymi mocno na czoło.
Mężczyźni podobni Wasilijowi.
Niejeden z nich ukradkiem spoglądał na niego. Roz
mowy cichły, kiedy ktoś rzucał długie spojrzenie w kie
runku niedawnego przywódcy buntowników. Słowa
przeszły w cichy szmer, przypominający brzęczenie owa
dów nad łąkami w środku lata. Kiedy Wasilij przymknął
oczy, wydawało mu się, że ludzie też zmieniali się w owa
dy, całe ich roje, które tak naprawdę nie były groźne.
Siedział spokojnie na swoim miejscu. Jedną stopę
postawił na krawędzi, na lekko zgiętym kolanie oparł
ramię. Drugą nogę zwiesił w dół nad powierzchnią
wody. Twarz zwrócił na północ, w stronę nadpływa
jącego żaglowca.
Jeżeli Rai ja...
Jakby oparzył się na dźwięk jej imienia. Zamknął
oczy i zaczął myśl od nowa.
Jeżeli żona Jewigienija widzi go teraz przez nie
wielkie, otwarte okno przy kuchennym stole, rozu
mie, jak jest samotny. I że się boi.
Jednak nikomu innemu nawet nie przyszłoby to
do głowy. Inni powiedzieliby raczej, że jest zbyt pew
ny siebie, że ma o sobie zbyt wysokie mniemanie
i dlatego stanął po stronie właścicieli statków.
Dałby im jeszcze więcej powodów do gadania, gdy
by został kapitanem na „Raiji".
Frachtowiec rósł w polu widzenia. Już nie wyglą
dał jak balia z dwoma masztami i żaglami barwy nie
ba. W miarę zbliżania się do portu żagle stawały się
brudnoszare.
Zanim łódź przybiła do przystani, minęło chyba
parę godzin.
Słoneczna tarcza toczyła się powoli. Kierowała się
ku Dwinie. Wolno pochylała się nad ziemią, niemal
dotykała wrzosów i kępek trawy. Wydawało się, że
w każdej chwili może zapalić tę suchą ziemię. Ludzie
odruchowo wstrzymywali oddech, pragnąc, by z pro
mieni nie sypnęły się iskry.
Jeszcze raz się udało.
Ziemia nie zapłonęła.
Wasilij bał się pożaru portu. Już kiedyś port stanął
w płomieniach. Krążyło o tym tyle historii, ilu było
świadków pożogi, a może i więcej. Każdy opowiadał
swoją wersję.
Wasilij podejrzewał, że Oleg wie o pożarze więcej
niż inni mieszkańcy Archangielska. Wszyscy szepta
li o bracie Toni, który podłożył ogień, ale nikt nie po
trafił wyjaśnić, dlaczego.
Wymieniano również imię Raiji, lecz ostrożniej, po
nieważ ludzie nie byli całkiem pewni, kim jest. Wtedy
jej czarnowłosą głowę otaczała swoista gloria, gdyż
przybyła znikąd jako obca i ocaliła życie Jewgienija, kie
dy jego marynarze sądzili, że wykrwawi się na śmierć.
Stała się aniołem w czarnej pelerynie.
Nikt nie mówił o tym głośno, ale czasem zastana
wiano się, czy Raija jest niezwykle dzielną kobietą,
czy raczej czarownicą.
Dopiero kiedy Wasilij spotkał Raiję, zrozumiał,
dlaczego żywiono wobec niej podobne podejrzenia.
Podniósł się, kiedy łódź zaczęła przybijać do brzegu,
ale trzymał się z dala. Stanął w cieniu, za plecami męż
czyzn, którzy popierali zbuntowaną załogę, lecz nie mie-
li odwagi otwarcie tego przyznać. W tłumie pojawiło się
bowiem wielu właścicieli statków, którzy szybko wy
chwytywali spojrzeniem nielojalnych pracowników.
A żaden z marynarzy nie chciał stracić tego, co posiadał
Tylko załogi „Raiji" i „Toni" odważyły się na bunt.
Marynarze zgromadzeni na nabrzeżu być może
również marzyli o przyłączeniu się do walki o lepszy
byt, ale wiązał ich także układ z właścicielem statku.
Podobnie jak chłopi dzierżawiący ziemię i podlegają
cy swemu panu, choć nie mieli może nad sobą właści
ciela ziemskiego, nie byli bardziej wolni niż chłopi.
Ciążył na nich dług, który uzależniał ich od armato
ra, od sklepikarza. Mieli rodziny.
I niezależnie od tego, jak nędzne było ich życie,
mocno się go trzymali.
Spluwali brązową śliną w miejsce, gdzie przybił
frachtowiec Olega. Niejeden trafił w burtę, ale żaden
z właścicieli statków nie mógł zobaczyć brązowych
strużek ściekających w dół. Znikały na drewnie. Gło
sy niezadowolenia również nikły w panującej wrzawie.
Serce Wasilija krwawiło, kiedy patrzył na maryna
rzy, nie odważyłby się nawet nazwać tych bezsilnych
ludzi żałosnymi.
Nie posiadali wiele, ale i tego nie chcieli stracić.
Może w ich oczach był zdrajcą...
Sam nie miał wiele do stracenia, na pewno mniej
niż oni. Nie czuł się więcej wart niż inni. Bez waha
nia mógłby się poświęcić, gdyby to pomogło.
W tej grze należało grać wysoko. Nawet Oleg nie
zdawał sobie z tego sprawy. Albo nie posiadał dość
odwagi, by wejść do takiej gry.
Ona, Raija Bykowa, rozumiała to lepiej.
Myślała podobnie jak on, Wasilij.
To ona powinna zarządzać statkami. Stworzyłaby
przedsiębiorstwo lepiej prosperujące od jakiegokol
wiek innego w Archangielsku, a nawet w całej pół
nocnej Rosji.
Posiadała dość odwagi.
Miała ten diabelski błysk w oku.
Nawet gdy tak stała z dzieckiem w ramionach, wy
glądała, jakby chciała rzucić się w wir wydarzeń - bez
zastanowienia, bez względu na to, do czego by to
mogło doprowadzić.
Lubił wyobrażać sobie, że sam taki jest, chciał wie
rzyć, że walczy dla sprawy, a nie po to, by zagarnąć
dla siebie co tylko się da.
Wasilij nie przejmował się opinią innych ludzi, ale
sam często o sobie myślał. Nie zawsze pochlebnie.
Zobaczył, jak Oleg schodzi na ląd. Jak mężczyźni
rozstępują się na boki, robią mu miejsce. Jak pochy
lają głowy.
Wasilij poczuł, że się rumieni. Musiał się odwrócić,
popatrzeć w stronę lądu.
Wstydził się za nich, wstydził się za ich pokorę. To
na pracy tych marynarzy opierał się cały transport wod
ny. Od ich rąk, potu, ich pleców i siły nóg zależało funk
cjonowanie łodzi, frachtowców i statków rybackich.
Bez pracy tych ludzi armatorzy nie nosiliby wysokich
skórzanych butów, a żony armatorów nie mieszkałyby
w pięknych domach z oszklonymi oknami z firankami
i nie popijały herbaty ze srebrnych samowarów.
Ci ubodzy marynarze powinni dumnie podnieść gło
wy, powinni patrzeć zwierzchnikom prosto w oczy, za
chować swą godność.
Na nich opierał się kraj.
Wasilij nie mógł przez cały czas trzymać się z ty
łu. Podniósł głowę, wyprostował plecy i popatrzył
w twarze swych towarzyszy.
Przeszedł między nimi. Zauważył ze zdziwieniem,
że i przed nim się rozstąpili.
Przeraził się. W przypadku Olega to zrozumiałe,
ale jemu wcześniej nigdy nikt nie schodził z drogi.
Nadal nie był nikim więcej niż zwykłym maryna
rzem. Ba, może nawet nie miał już pracy, nie znał się
na przepisach. Kapitan wyrzucił go za burtę, mówiąc,
że nie ma już dla niego miejsca na „Toni".
A właściciel statku zamierzał uczynić go oficerem.
Wasilij nie mógł pogodzić się z tym, że to przed
nim otwiera się owa uliczka pośród tłumu. Obraz ten
przywiódł mu na myśl przypowieść z Biblii, kiedy
morze rozstąpiło się przed Mojżeszem.
Zadrżał.
Poszedł śladem Olega i poczuł się nieco lepiej, kie
dy go dogonił - łatwiej było przyjąć, że to Olegowi,
a nie jemu ludzie robią miejsce. Starał się jednak za
chować pewną odległość, żeby nie zarzucono mu, że
podążył za Jurkowem posłusznie jak pies.
Przepełniało go mnóstwo sprzecznych doznań.
Za nim poszli mężczyźni, którzy wrócili razem
z Olegiem, ci, na których jeszcze mógł polegać i któ
rym Wasilij również nie miał powodu nie ufać.
Oleg nie odezwał się do ludzi zgromadzonych na na
brzeżu. Nie miał dla nich żadnych nowych wiadomości.
Poczekał, aż drzwi do biura zostaną starannie zamk
nięte.
- Czy w domu wszystko dobrze? - spytał.
Wasilij przytaknął. Nie wspomniał, że wyszedł na
dłużej. Nie przyszło mu na myśl, że Raiji mogłoby
się stać w tym czasie coś złego...
Teraz poczuł w piersi ukłucie strachu. Nigdy by
sobie nie darował, gdyby coś jej się przytrafiło...
Ale chyba nikomu nie wpadłoby do głowy skrzyw
dzić ją w biały dzień? Na oczach wszystkich...
- A tam? - spytał.
- Na pokładzie doszło do nieporozumień - wes
tchnął Oleg. - Chyba się tego spodziewałeś?
- Na „Antonii"? - spytał i zaraz skinął głową, za
nim Oleg zdążył odpowiedzieć. - Tak, obawiałem się,
że może do tego dojść.
- Kapitan traci władzę - mówił dalej Oleg. Był zmę
czony, czuł pulsowanie w skroniach. Wszystko wy
dawało mu się koszmarem. Pragnął jedynie obudzić
się z niego i przekonać, że wszystko jest jak dawniej:
że nikt nie zagarnął jego dwóch statków, że kapitana
„Raiji" nie pozbawiono życia, a kapitan „Antonii" nie
stracił dowództwa w wyniku buntu załogi, która oka
zała się bardziej zaciekła, niż przypuszczał. - Czy my
ślisz, że zdoła utrzymać ludzi w ryzach jeszcze dwa
dni, zanim upłynie ostateczny termin odpowiedzi?
- To zależy, kto wystąpił przeciw kapitanowi - za
stanawiał się Wasilij.
Oleg przedstawił mu sytuację na pokładzie.
Wasilij oparł się o drzwi i założył ręce na piersi.
- Będzie ciężko - powiedział. - Tego się właśnie
obawiałem. Ten drań się tak łatwo nie podda. Nie ma
nic do stracenia. Zostawił w domu jedynie starą mat
kę, o którą zresztą wcale nie dba. Myśli tylko o lep
szym, łatwym życiu. Jest niebezpieczny. Nie chcia-
łem, żeby brał udział w przygotowaniach, ale kapitan
sam go wybrał...
Oleg ukrył twarz w dłoniach.
Co za koszmar...
Pomyślał, że powinien nadal najmować się do pra
cy u innych, a nie marzyć o własnych statkach. Te
raz spotykają go same kłopoty. Nic, tylko kłopoty.
- Na pokładzie „Antonii" są członkowie dawnej
załogi Jewgienija - zauważył. - Z „Sankt Nikołaja",
tego, co się spalił...
- Nie możesz od nich oczekiwać, że będą wierni
jak w małżeństwie! - zaoponował Wasilij.
On także czuł się zmęczony. Uważał, że rozmowa
nadmiernie się przedłuża, a Oleg ciągle nie wyjaśnił,
co wynikło z jego rozmów z marynarzami i co zamie
rza przekazać pozostałym właścicielom statków.
- Nie mówię o lojalności - odezwał się Oleg. Uży
wał słów, które Wasilij z pewnością słyszał, lecz któ
rych znaczenia dobrze nie znał, więc wolał milczeć.
Wszystko się w nim gotowało, ponieważ Oleg potra
fił bawić się słowami, wywyższać się w ten sposób. -
Mówię raczej o dobrej pamięci - dodał. Podniósł
wzrok. Napotkał spojrzenie Wasilija, nieco drwiące
i zniecierpliwione. - Mają na pokładzie kilku ran
nych, ponieważ doszło do użycia siły. Niektórzy
z nich bardzo krwawią. Chcą, by przysłać im Raiję.
Kilka sekund trwało, zanim Wasilij uświadomił so
bie, że mowa nie o statku.
Ale o niej.
O kobiecie.
O Bykowej.
6
- To absolutnie wykluczone, żebyś tam popłynęła! -
wybuchnął Oleg, nie patrząc na Raiję. - Powiedziałem
im, że żądają zbyt wiele, że Jewgienij nigdy by się na
to nie zgodził i że nawet nie ma o czym mówić - do
dał zdenerwowany. - Poradziłem im, żeby sami zajęli
się rannymi, bo tobie nie wolno się do tego mieszać
i nie masz z tym nic wspólnego...
Wasilij uśmiechnął się ukradkiem, tak żeby Oleg te
go nie widział. Ale Raija to dostrzegła. Odwróciła wzrok.
Marynarze uważali, że to, co dzieje się na statku,
dotyczy Raiji tak samo jak Olega i Jewgienija, nie po
trafili na to spojrzeć w inny sposób.
- Dlaczego pokładają we mnie takie nadzieje? -
zdziwiła się Raija.
Początkowo Wasilij pomyślał, że udaje, po chwili
jednak uzmysłowił sobie, że naprawdę nie rozumie.
- Nie pamiętasz tego - mruknął Oleg. - Ale napraw
dę zrobiłaś na nich duże wrażenie, kiedy uratowałaś
Jewgienija od śmierci. Wierz mi... - mówił to niemal
z rozpaczą. - Kiedy z nimi teraz rozmawiałem, wysu
nęli różne żądania, ale przede wszystkim domagali się
twojego przybycia. Powtórzyli to kilka razy. Nie pro
sili o przysłanie Raiji Bykowej, lecz kobiety w czar
nej pelerynie, ponieważ na statku są ciężko ranni.
- Nie mam już tej peleryny - zauważyła cicho Raija.
Tak jakby cała moc tkwiła w kawałku tkaniny, tak
jakby ona sama się nie liczyła.
- Wybij to sobie z głowy - rzekł Oleg.
- Oleg ma rację - poparł go Wasilij. - Marynarze
mogą szykować podstęp. Tak naprawdę myślą o zdo
byciu zakładnika, kogoś, kto jest więcej wart niż stat
ki. Czują, że zaczynają tracić przewagę.
- Czy to także przewidziałeś? - w słowach Raiji
brzmiała drwina.
- Nie - odparł szczerze rozczarowany tym, że
w ogóle mogła tak pomyśleć, ale też nie zaskoczony.
Wszystkim udzielało się ogromne napięcie. Rozumiał,
że Raiji także nie było łatwo, mimo że stała nieco
z boku. - Teraz inni objęli przewodnictwo - dodał. -
Wierz mi, są o wiele bardziej bezwzględni niż ja.
- Może mogłabym pomóc - nie poddawała się Raija. -
Ranni potrzebują opieki, niezależnie od tego, kim są_
- Nie! - zaprotestował Wasilij z większą stanow
czością niż Oleg.
Raija popatrzyła na niego z uwagą.
- Myślałam, że to twoi przyjaciele - powiedziała.
Oleg zorientował się, do czego zmierzała. Zdał so
bie sprawę, że stał się więźniem własnych słów, lecz
nic nie mógł na to poradzić. Znał desperację maryna
rzy, Raija natomiast nie. Wiedział, że wykorzystają
wszelkie możliwe środki. Zżymał się na samą myśl,
że Raija mogłaby stać się zakładnikiem w ich ręku.
- To zwykli ludzie, którzy zostali przyparci do mu
ru - rzekł z naciskiem. - Są zdesperowani. Robią to, na
co nigdy w innych okolicznościach by się nie odważy
li. Obawiam się, że wejście na pokład może się okazać
dla ciebie niebezpieczne. Myślę, że są wśród buntów-
ników tacy, którzy bez wahania by cię zabili, gdyby to
pomogło ich sprawie. Czy to dla ciebie dość jasne?
- Przesadzasz - odparła Raija.
Była tak piekielnie uparta!
Wasilij zdawał sobie sprawę, że niewiele mógł prze
ciwstawić takiej kobiecie jak Raija. Ale sądził, że Oleg
ma na nią większy wpływ, że uda mu się ją przekonać...
- Jest jeszcze cbś, o czym nam nie powiedziałeś,
Oleg - dodała nieoczekiwanie Raija.
Oleg aż podskoczył.
Jego policzki zmieniły barwę niczym u dziewczyny,
która otrzymała pierwszą nieprzyzwoitą propozycję.
Wasilij nie rozumiał, co się dzieje, uważał, że sło
wa Olega brzmiały absolutnie wiarygodnie.
- Nie popłyniesz tam i już. Nie ma mowy, Raija-
-Raisa - upierał się Oleg. Zwracając się do Raiji, użył
pieszczotliwego podwójnego imienia, którego zwykle
używała Antonia. Dał w ten sposób do zrozumienia,
jak bardzo ceni Raiję i jak bardzo jest mu droga. Pod
żadnym warunkiem nie zamierzał ryzykować jej ży
cia. - Nie pozwolę ci na to, moja kochana. Poza tym
część załogi nadal słucha moich rozkazów, nikt nie
pomoże ci się tam dostać.
- Co takiego przed nami ukryłeś? - spytał Wasilij.
- Jeżeli Raija dotrze do zbuntowanych marynarzy,
dadzą nam jeszcze trzy dni - odparł Oleg.
Wasilij wciągnął głęboko powietrze i wypuścił je przez
nos. Ogarnęła go taka złość, że aż zazgrzytał zębami.
Wiedział, kto się za tym kryje.
- Nie mamy czasu do stracenia - uznał Oleg.
Udało mu się przybrać lekki ton, lecz mimo to nie
zdołał ukryć, że się boi.
Wasilij pomyślał, że gdyby on miał decydować, zna
lazłby rozwiązanie: albo zaprowadziłby na statku porzą
dek nawet za cenę rozlewu krwi, albo też pozwoliłby
Raiji dostać się na pokład „Antonii" i łudził nadzieją, że
trzy dodatkowe dni ułatwią zawarcie porozumienia.
Ale decyzję musiał podjąć Oleg. Wasilij wiedział,
że to wspaniałomyślny człowiek, który unika użycia
siły i nadał wierzy, że można się dogadać. Pragnął, że
by zbuntowani marynarze docenili to i nie dali się za
ślepić gładkim słowom nowego przywódcy.
Jednak uznał ze smutkiem, że Oleg nie zyska sła
wy bohatera.
Wręcz zabrzmiało mu w uszach słowo, którym go
nazwą, niezależnie od tego, czy uda mu się zaprowa
dzić porządek, czy nie.
Słaby.
Jak bardzo można się pomylić w ocenie człowieka?
Oleg poszedł porozmawiać z innymi armatorami.
Oceniali go w ten sam sposób jak załogi obu statków.
Oni już dawno zaprowadziliby porządek.
Dali do zrozumienia, że czekają tylko na znak, by
przyjść mu z pomocą. W każdej chwili mogą się stawić,
jeśli będzie trzeba, wystarczy jedno skinienie Olega. Jed
nak nie zamierzają się narzucać. Muszą przecież pilno
wać własnych spraw, nie będą rezygnować z korzyst
nych transakcji tylko dlatego, że Oleg jest miękki i nie
potrafi ostro potraktować burzących się szumowin.
Każdy ma taką załogę, na jaką zasłużył.
Kończył się ostatni dzień rozmów. Oleg pocił się
i trząsł z zimna na zmianę. Zastanawiał się, czy od sa
mego początku właściwie pokierował sprawą. Czy
Jewgienij zrobiłby to lepiej...?
Czy ktokolwiek inny lepiej by sobie z tym poradził?
Zastanawiał się, czy Wasilij jest w stosunku do nie
go uczciwy... Ale Raija miała do niego zaufanie.
Zdawał sobie sprawę, że jeżeli teraz straci oba stat
ki, nie będzie już dla niego przyszłości na morzu.
Nikt go nie zatrudni nawet jako marynarza.
Znajdzie się na czarnej liście razem ze swymi bun
townikami.
Wasilij również wyszedł z domu. Nie potrafił bez
czynnie czekać. Nie teraz. Gra toczyła się o większą
stawkę, niż wcześniej zakładał.
Pojawił się, zanim wrócił Oleg.
Zauważył, że Raija jest niespokojna. Nie była w sta
nie usiedzieć na miejscu ani też zająć się czymkolwiek.
- Oni nie ustąpią... Ci inni właściciele statków -
rzekła z przekąsem. - Nic na tym nie zyskają, jeśli
staną po stronie Olega, prawda?
Wasilij potrząsnął głową. Uznał, że Raija jest bar
dzo rozsądna. Jej towarzystwo działało pokrzepiają
co po tygodniach spędzonych z Dagniją i słuchaniu
jej paplaniny...
Właściwie Dagnija nie jest niczemu winna. Była bar
dzo młodziutka, wychodząc za mąż za Walerija. Na
wet jej do głowy nie przyszło, że mogłaby dążyć do
czegoś więcej, niż zostać tylko żoną i matką i zajmo
wać się domem. Dobrze sobie radziła z obowiązkami,
ale nigdy nie wkraczała w świat mężczyzn. Nigdy nie
zadawała pytań. Nikt od niej tego nie oczekiwał.
Z pewnością niesprawiedliwie oceniał Dagniję, ale
po kilku chwilach spędzonych z Raiją nie mógłby już
znieść życia z wdową po bracie.
Rozważył to bardzo dokładnie, przede wszystkim
dlatego, że dręczyły go wyrzuty sumienia. Teraz na
brał już pewności.
- Co grozi Olegowi? - spytała Raija.
- Może stracić statki - odparł Wasilij. - Ale załoga
nic na tym nie zyska. Oleg mógłby spróbować prze
ciągnąć pertraktacje. Na „Antonii" doszło do niepo
rozumień, wśród załogi nie ma już jedności. Kapitan
zaczyna tracić panowanie nad marynarzami. Jeśli
konflikt się zaostrzy, poderżną mu gardło i wyrzucą
za burtę.
- To byłoby najgorsze ze wszystkiego...
Co do tego nie mieli wątpliwości.
- Wiesz, gdzie zakotwiczono statki?
Skinął głową.
- Czy nie wystarczy jakaś mniejsza łódź, żeby tam
dotrzeć?
Zgadł, o czym myśli. Odsunął jednak od siebie te
przypuszczenia. Wolał odpowiadać na każde z pytań
Raiji z osobna i udać zaskoczonego, gdy wreszcie wy
jaśni, po co je zadawała. Jeżeli w ogóle mu powie...
- Właściwie wystarczy, ale przynajmniej z jednym
żaglem - odpowiedział. - To za daleko, żeby wiosło
wać. Naturalnie jeśli chciałoby się tam dopłynąć
w ciągu jednej nocy. Tobie by się to nie udało.
- Czy mógłbyś mi pomóc dostać się na „Antonię"?
- Mógłbym z tobą popłynąć - odparł niechętnie.
Podziwiał jej odwagę.
Była naprawdę niezwykłą kobietą!
- Popłyniesz?
Wasilij potrząsnął głową.
- Znam człowieka, który objął dowodzenie na
„Antonii". On jest gotów poderżnąć gardło kapitano
wi - rzekł bez ogródek.
Zdawał sobie sprawę, że bunt na „Antonii" i „Ra-
iji" to nie przelewki, i musiał tej kobiecie jakoś wy
tłumaczyć, że sytuacja na obu statkach jest dla niej
zbyt niebezpieczna, że niczego nie uda jej się zmie
nić przez samą swą obecność. Marynarze to ludzie,
którymi łatwo pokierować, bo nigdy nie wymagano
od nich niczego innego poza posłuszeństwem. Teraz
wśród nich znalazł się ktoś, kto bez jednego mrugnię
cia okiem to wykorzystał.
- Gotów jest postąpić wobec ciebie tak samo, jeże
li mu się spodoba. Wierz mi, zrobi to bez wahania...
Raija głęboko wciągnęła powietrze. Podeszła do
Wasilija i chwyciła go za ręce. Wprawiła go w takie za
kłopotanie, że nie zdobył się nawet na to, by je cofnąć.
- Proszę cię! - Jej głos był miękki jak jedwab, oczy
jak ciemny aksamit. Mocno trzymała go za ręce. By
ła silna. - Proszę cię, Wasilij! Mówisz, że go znasz,
i z pewnością tak jest, ale wiesz także, czym ten bunt
może się skończyć. Czas, który marynarze dali Ole-
gowi, wkrótce dobiegnie kresu. Trzy dodatkowe dni
mogą wszystko zmienić, mogą umożliwić znalezienie
jakiegoś rozwiązania...
Wasilij nie liczył na to, ale dostrzegł pewną nie
wielką szansę.
- Narażasz własne życie - rzekł. Jego głos brzmiał
dziwnie obco i grubo, ale Raija chyba tego nie zauwa
żyła.
- Moje życie jest niczym w porównaniu z życiem
tych wszystkich, którzy mogą umrzeć z upływu krwi
- odparła.
W ustach innej kobiety te słowa zabrzmiałyby fał
szywie.
Wasilij uśmiałby się do łez, gdyby wypowiedziała
je żona innego armatora.
Był jednak przekonany, że Raija mówi szczerze.
Jeśli zdecyduje się tam popłynąć, gotów był jej bro
nić z narażeniem własnego życia. Ale nie mógł tego
uczynić. Nie mógł wejść na statek.
- Zostaniesz tam sama - rzekł. - Zupełnie sama. Na
nikogo nie będziesz mogła liczyć.
- Wiem o tym.
Cofnął ręce.
- Jesteś bardzo odważna - rzekł niechętnie.
Musiał usiąść. Omal nie przeciągnęła go na swoją
stronę. Nienawidził siebie za tę słabość. To tak, jakby
chciał złożyć Raiję w ofierze. Myślał jednak podobnie
jak ona i rozumiał ją. Raija naprawdę uważała, że jej
życie jest niewiele warte wobec życia tych kobiet, któ
re zostały na lądzie, życia ich dzieci i mężczyzn na obu
statkach. Życia tych mężczyzn w płóciennych koszu
lach, szerokich, niezgrabnych spodniach i chodakach.
Nikt nie wiedział, jak zimne były te buty! Trzeba je
włożyć na bose stopy w grudniu, żeby się o tym prze
konać. Na szczęście Morze Białe w zimie zamarzało
i nikt nie musiał żeglować do ponów na północy.
- Zamierzałem wyruszyć z Olegiem na statki - rzekł,
jakby chciał w jakiś sposób uniknąć zaproponowane
go przez Raiję rozwiązania. Albo je odroczyć. - Chcia
łem podjąć ostatnią próbę i porozmawiać z załogami.
- Nikt nie będzie cię słuchać - odparła Raija. Tak
jakby już wiedziała, co powiedzą marynarze. Nie
trzeba być jasnowidzem, żeby to odgadnąć. - Niech
Oleg sam popłynie. A potem znajdziemy jakąś łódź
żaglową i mnie tam zawieziesz. Mniejszą i lżejszą ło
dzią pokonamy tę odległość w krótszym czasie.
- Już nie boisz się wody? - spytał, nieznacznie się
uśmiechając.
Udała, że nie słyszy.
- Nie ma innej możliwości - powiedziała.
- A co z dziećmi?
- Zona jednego z chłopców stajennych obiecała za
jąć się maluchami - odparła.
A więc zdążyła już to załatwić. Myślała bardzo
trzeźwo, wszystko przewidziała.
- Ciekawe, z jakimi wieściami wróci Oleg...
- Nie mam wyboru - rzekł Oleg. - Popłynę i po
wtórzę marynarzom to samo, co już mówiłem. Po
prostu nie mogę obiecać nic więcej. Nie mogę skreś
lić długu. Nie mogę składać obietnic bez pokrycia.
- Mógłbym spróbować się z nimi dogadać - zapro
ponował Wasilij.
Miał nikłą nadzieję, że Oleg się zgodzi. Usłyszał,
jak Raija wstrzymała oddech. Pomyślał, że pewnie
uzna to za zdradę, ale machnął na to ręką.
- Tym bardziej nie będziesz mógł niczego obiecać
w imieniu innych armatorów - odpowiedział Oleg. -
Roześmieją ci się w twarz. Wiedzą, że na nic nie masz
wpływu.
- Poświęcisz statki? - spytał Wasilij z niedowierzaniem.
-Jeżeli nie będą chcieli rozmawiać... - westchnął
Oleg - to jaki mam wybór? Jeżeli załogi nie odstąpią
od swych żądań, stracę wszystko. Wydaje mi się, że
to jakiś koszmarny sen, z którego wkrótce się obu-
dzc. Ale to „wkrótce" chyba nigdy nie nadejdzie... -
Roześmiał się gorzko. - Nawet nie masz pojęcia, co
rozpętałeś, Wasilij. Będzie co opowiadać wnukom, je
żeli pożyjesz wystarczająco długo.
- Ludzie biedni, jak ja, zwykle umierają, zanim zo
staną dziadkami - odparł Wasilij.
Nietrudno było zrozumieć jego rozgoryczenie.
W znacznym stopniu ponosił winę za wybuch bun
tu. To on podburzył marynarzy. Ale nie zamierzał
brać odpowiedzialności za to, że wypadki potoczyły
się inaczej, niż planował.
Winę za to ponosił kto inny.
Wasilij chciał jak najlepiej.
Nadal miał jak najlepsze intencje.
- Dobrze, płyń do nich - zwrócił się po chwili do Ole-
ga, wzruszając ramionami. Czuł, że ogarnia go złość. -
Powiedz im, że mają wolną rękę. Powiedz im, że dajesz
im statki, że dajesz im „Raiję" i „Antonię". Ze mogą po
płynąć ku wybrzeżom Norwegii, sprzedać mąkę i zażą
dać gotówki albo wymienić ją na ryby, na które zapew
ne uda im się znaleźć kupców w drodze powrotnej nad
Morze Białe. Ponieważ tutaj nikt nawet nie tknie tego,
z czym wrócą. Tutaj zostaną aresztowani, każdy z nich,
gdy tylko postawią stopę na lądzie. Niezależnie od tego,
czy to będzie jutro, czy po rejsie do Finnmarku. Może
zrozumieją, jeżeli im dość jasno wytłumaczysz. Wyjaśnij
im, jaka przyszłość czeka ich żony i dzieci, kiedy na zi
mę zostaną wyrzucone z domów. Postaraj się krzyczeć
głośniej niż Walentin, który teraz nimi dowodzi, na pew
no cię wysłuchają. Być może kilku przejdzie na twoją
stronę, może kogoś jeszcze wyrzucą za burtę, być może
na pokładzie nie zostanie już wielu-
- Zamierzałeś im to wszystko powiedzieć?
Wasilij wzruszył ramionami.
Oleg niestety nie pojmował, do jakich środków na
leży się uciekać. Natomiast Rai ja dobrze zdawała so
bie sprawę, że w sporach takich jak ten trzeba posłu
żyć się podstępem.
- Masz rację, że by mnie wyśmiali - odparł Wasi
lij. - Wcale się nie palę do takiej rozmowy. Poczekam,
aż ty im to powiesz. Na wszelki wypadek powtórzę,
żebyś zapamiętał. Myślę, że to podziała. Zresztą mo
żesz użyć argumentów, jakich tylko chcesz. To ty je
steś właścicielem statków, a nie ja. Nawet nie zamie
rzam zostać kapitanem. Już nie. To był piękny sen,
dopóki pozwoliłeś mi śnić. Już prawie się zdecydo
wałem przyjąć twoją propozycję, już zacząłem się cie
szyć. Możesz chłopakom powiedzieć i o tym, co stra
ciłem... Z tego także będą się śmiać.
- Nie zapominaj, kto to wszystko zaplanował!
Wasilij długo przyglądał się Olegowi.
- Nigdy mi się nie uda wyrzucić tego z pamięci.
Sprawy zaszły za daleko. Nikt zresztą nie pozwoli mi
zapomnieć.
Oleg nic nie odpowiedział. Mógłby obiecać, że nie za
mierza oddać Wasilija w ręce władz, ale nie uczynił tego.
Wasilij spojrzał na Raiję. Skinął lekko głową, wi
dząc jej pytające spojrzenie. Zapewnił ją, że to tylko
gra. Podobnie jak Raija był przekonany, że musi ist
nieć jakieś wyjście. Tak jak ona nie chciał, żeby pola
ło się więcej krwi.
Na swój sposób oboje martwili się o tych samych
ludzi. Choć Raija nie była żoną prostego marynarza,
nie stała też po drugiej stronie.
Było w niej coś takiego, co kazało Wasilijowi wie
rzyć, że sama zaznała i głodu, i cierpienia.
Oleg twierdził, że straciła pamięć.
Być może to dla niej dobrze.
- Wyjdę do portu popatrzeć, jak odpływasz - rzekł
Wasilij. Miał nadzieję, że Raija domyśli się, że i ona
powinna za nim podążyć. - Ubierz się ciepło - rzucił
w powietrze. - Na morzu w nocy jest bardzo zimno.
- Zapominasz, że większą część życia spędziłem na
wodzie - odparł Oleg sucho. - To nie pierwsza moja wy
prawa, nie jestem przecież szczurem lądowym. Morze
to mój żywioł... - Zamilkł, a po chwili dodał: - Przykro
mi, Wasilij, przykro mi z powodu tego, co się dzieje.
Bardziej niż tobie. Myślę, że mam prawo tak powie
dzieć. Ale to nie ja wznieciłem bunt. Nawet nie wiesz,
jak bardzo pragnąłbym cofnąć bieg wydarzeń, ale to nie
leży w mojej mocy. Ja także wiele tracę.
- To prawda, dla ciebie też nie będzie tu zajęcia -
przyznał Wasilij, uśmiechając się krzywo. W tym
uśmiechu nie było radości. - Ale kraj jest duży - do
dał. Coś przecież musiał powiedzieć. - A może mimo
wszystko uda się jakoś zażegnać niebezpieczeństwo?
Nie uzyskał odpowiedzi. Zresztą wcale się jej nie
spodziewał. Myślał o tym, że musi jak najszybciej do
stać się na nabrzeże i zdobyć jakąś łódź. Szybką, nie
dużą żaglówkę.
Bykowa jest niesamowitą kobietą!
Wasilij pokładał w niej ostatnią nadzieję. Jeśli się nie
uda, on może już nie wracać do Archangielska. Nikt
inny poza Dagniją nie będzie za nim tęsknił. Minie też
trochę czasu, zanim bratowa się zorientuje, że odszedł
na zawsze, bo nigdy nie zostawał długo w domu.
7
Raija nie marnowała czasu. Ledwie nieduży frach
towiec Olega rozwinął żagle, a ona już pojawiła się
w porcie.
Wasilij uznał, że to godne podziwu.
- Czy na pewno wytrzyma? - spytała, stojąc na
stopniu nabrzeża. Wasilij dosłyszał w jej głosie nie
dowierzanie. Domyślił się, że Raija się boi, chociaż
robiła co mogła, żeby tego po sobie nie pokazać.
- Miejmy nadzieję - drażnił się z nią Wasilij, wy
skakując na brzeg. Jego pomocnik stał milczący na
pokładzie. - Rybacy wypływają w tych łodziach na
połowy - uspokoił Raiję. - Dalej niż my się dziś wy
bieramy. Od tych łodzi zależy ich życie.
- Wygląda, jakby została zszyta z kawałków - za
uważyła Raija.
Spostrzeżenie okazało się całkiem trafne - przy bu
dowie małych rosyjskich łodzi nie używano zbyt wie
lu gwoździ, ale mimo to były bardzo trwałe.
- Obiecuję ci, że dopłyniemy - zapewnił Wasilij.
Raija nie pytała, czy łódź wytrzyma również po
wrotną drogę, ponieważ nie wiedziała, czy wróci.
- Czy kobieta, która zajęła się dziećmi, wie, dokąd
się wybierasz?
Raija skinęła głową.
- Jak zareagowała?
- Uważa, że słusznie robię - odparła Raija. - Mi
mo to prosiła, żebym została.
- Chyba tylko druga kobieta jest w stanie cię po
jąć - mruknął Wasilij pod nosem.
- Jest żoną, matką, siostrą. Rozumie, że tu chodzi
o ludzkie życie, a ludzkie życie jest święte - rzekła
Raija z przekonaniem.
- Gdyby kobiety mogły być kapłanami, doskonale
byś się nadawała - stwierdził Wasilij z krzywym
uśmiechem.
Wyciągnął ku niej niezupełnie czystą dłoń. Nie
chwycił jej za rękę, czekał, aż sama się przytrzyma.
- Jesteś gotowa? - spytał.
Raija napotkała spojrzenie oczu, które barwą przy
pominały morze. Ścisnęła palce Wasilija. Wiedziała,
że przy nim jest bezpieczna.
- Nie patrz w wodę, kiedy będziesz wchodziła na
pokład - ostrzegł. - I nie wpadaj w panikę, żeby nie
rozkołysać łodzi. To nie ciężki statek, moja miła, ta
żaglówka zachowuje się na falach raczej jak skorup
ka jajka.
- Masz niezwykły dar uspokajania - rzuciła sucho,
lecz zamknęła oczy i zdała się na Wasilija. Pozwoli
ła, by pomógł jej wsiąść do tej skorupki, o którą się
postarał. Dała się prowadzić niczym ślepiec.
Przerażona poczuła, że nagle cały świat się prze
krzywia. Szeroko otworzyła oczy. Przestała panować
nad sobą. Zachwiała się, zrobiło jej się słabo. Zatoczy
ła się i odruchowo wczepiła palce w kurtkę Wasilija.
Poczuła ciało pod grubym, wełnianym materiałem.
Wasilij objął ją na moment. Usłyszała jego przy
spieszony oddech.
Po chwili zdecydowanie odsunął ją od siebie, jak
by wolał zachować bezpieczną odległość.
- Spokojnie - powiedział cicho. - Nie trać głowy!
Musisz usiąść...
Usłuchała. Było jej niedobrze. Miała ochotę zwy
miotować, ale na szczęście przez cały dzień ze zde
nerwowania prawie nic nie jadła.
Kiedy usiadła, poczuła się trochę lepiej. Zadrżała
z zimna, choć ubrała się ciepło - odgadła intencje Wa
silija, zrozumiała, że kiedy się żegnał z Olegiem, mó
wił do niej.
Być może powinna była włożyć spodnie, ubrać się
jak mężczyzna, ale coś ją przed tym powstrzymało.
Szczelniej otuliła się podszytą futrem, czarną pele
ryną, cała się w niej ukryła. Pożyczyła ją od Toni, bo
nie miała już swojej, tej, którą pamiętali marynarze
z „Sankt Nikołaja". Jej własna peleryna była tak
zniszczona, że nie chroniła już przed chłodem. W do
datku rozdarła się i Raija uznała, że nie ma sensu jej
łatać. Kupiła sobie niebieski płaszcz.
Jednak zapamiętano ją w czarnej pelerynie. Sama
nie potrafiła przywołać w pamięci żadnych obrazów
z tamtego czasu. To, co się wydarzyło na pokładzie
„Sankt Nikołaja", brzmiało jak bajka.
Być może teraz, kiedy znowu znajdzie się na statku
w roli miłosiernego Samarytanina, coś sobie przypomni?
Nie wiedziała, czy będzie w stanie pomóc, ale mu
si przynajmniej spróbować. Marynarze pokładali
w niej nadzieję, prosili, by przypłynęła.
Widziała, jak Wasilij odwiązał cumę, jak wiosłuje,
by odbić trochę od nabrzeża. Dopiero w pewnej od
ległości od brzegu mogli rozwinąć żagiel. Raija mia-
la nadzieję, że wiatr jest wystarczająco silny i że szyb
ko znajdą się u celu. Nie wiedziała, co ją tam czeka,
ale pragnęła już być na miejscu.
- Kto to jest? - spytała Wasilija, kiedy przekazał
wiosła swemu pomocnikowi i podszedł do niej, trzy
mając w ręku czerpak.
- Można na nim polegać - odparł, siadając w kuc
ki. Przesunął dłońmi po pokładzie. Z zadowoleniem
stwierdził, że łódź nie nabiera zbyt szybko wody.
Czerpak na razie nie będzie potrzebny.
Jeszcze nie.
- To jeden z tych, którzy znaleźli się na czarnej li
ście. Obiecałem mu zapłatę.
Raija skinęła głową.
- Jewgienij doda też jakiś grosz od siebie - zapew
niła, jakby przewidziała wszystkie ewentualności.
Wasilij usiadł obok.
- Spotkasz się na „Antonii" z Walentinem - rzekł. -
Chciałbym cię na to przygotować.
- Czy to on zamierza przejąć dowodzenie na statku?
Wasilij skinął ponuro. Jego twarz pociemniała, spu
ścił wzrok. Przez chwilę zastanawiał się, w jaki spo
sób opisać tego mężczyznę, którego uważał za najnie
bezpieczniejszego spośród zbuntowanych marynarzy.
- Uważam, że Walentinowi na pewno uda się odebrać
kapitanowi władzę, ponieważ jest urodzonym przywód
cą, a przy tym posiada niezwykły dar przekonywania.
Ale jest także jednym z najbardziej bezwzględnych lu
dzi, jakich znam, a wierz mi, spotkałem już bardzo wie
lu. - Wasilij wciągnął powietrze. - Jako pierwszy przy
wita cię na pokładzie, mogę cię o tym zapewnić. I jest
chyba jedynym spośród załogi, przed którym musisz się
mieć na baczności. Którego naprawdę musisz się oba
wiać, ponieważ ten człowiek jest nieobliczalny™
- Znasz go dobrze? - spytała Rai ja.
Wasilij zamilkł.
- Znam go od dziecka - rzekł i spojrzał jej w oczy. -
Walentin jest moim stryjecznym bratem. Często bywa
liśmy u siebie domu. Zycie i jego nie rozpieszczało. Bie
da sprawiła, że stałem się zgorzkniały, ale nie straciłem
do reszty człowieczeństwa. Walentin natomiast wcale
nie przejmuje się innymi. Możesz mi wierzyć lub nie,
ale to człowiek bez serca.
- Myślisz, że go rozpoznam?
Wasilij skinął głową.
- Niezależnie od tego, czy przejął dowództwo na
pokładzie, czy nie, będzie się wyróżniał spośród po
zostałych. Jest do mnie bardzo podobny. Ma tylko
nieco jaśniejsze włosy i trochę więcej lat.
Wasilij uśmiechnął się smutno, przywołując odleg
łe wspomnienie.
- Ludzie nie wierzyli własnym oczom, kiedy wi
dzieli mnie i Walerija razem jako dzieci. Ale kiedy
obok pojawiał się jeszcze Walentin, wielu sądziło, że
wypiło zbyt dużo...
Wciągnął powietrze. Patrzył przez chwilę na Raiję.
Wystraszyła się tego, co odczytała w jego twarzy, jed
nak nie umknęła wzrokiem.
- Gdyby istniało jakieś inne rozwiązanie - rzekł cięż
ko Wasilij - wybrałbym je bez wahania. Pamiętaj o tym.
Gdyby istniała inna możliwość, nigdy, przenigdy nie po
płynąłbym z tobą, nawet gdybyś błagała mnie na kola
nach. Jednak sądzę, że w ten sposób uda się nam coś
osiągnąć. Muszę wierzyć, że Walentin cię nie skrzywdzi.
Raija zamrugała. Zapiekły ją oczy. Trzęsła się z zim
na - wiatr przenikał przez wszystkie warstwy ubrania,
nie pytał o pozwolenie.
- Będzie się przechwalał, że zabił - mówił dalej Wa
silij, nie spuszczając z Raiji wzroku. Zaciskał dłonie
na rączce czerpaka, jakby miał zamiar ją złamać. -
I wcale nie dlatego, żeby udawać śmiałka. Naprawdę
popełnił morderstwo. Zdołał jednak uniknąć kary,
ponieważ niczego mu nie udowodniono. Wałentin
jest wyjątkowo brutalny, gdy sobie wypije, ale i bez
tego potrafi uderzyć. Kiedy bije, jego oczy stają się
niebezpiecznie zimne. Ogarnia go gniew, ale wie, co
robi, nie traci panowania nad sobą. Chełpi się swoją
siłą. Nie prosi o wybaczenie, kiedy uderzy, ponieważ
nigdy nie uważa, że zrobił coś złego...
- Co za miły człowiek - mruknęła Raija.
Nie chciała, by słowa Wasilija napełniły ją lękiem
i odwiodły od podjętej decyzji, jednak ogarnął ją
strach. Zadrżała na samą myśl o Walentinie.
- To też - rzekł smutno Wasilij, jakby nie dosłyszał
drwiny w jej głosie i nie zrozumiał ponurego żartu. Je
go wzrok rzadko bywał równie poważny. - Wałentin
potrafi również być uroczym człowiekiem. Bywa tak
uroczy, że gdyby chciał, zdołałby oszukać samego świę
tego Piotra i przekonał, by ten wpuścił go do nieba. Jed
nak tuż pod warstwą wdzięku, który błyszczy i oślepia,
tkwi zło. Wałentin sam decyduje o tym, kiedy wydobyć
je na światło dzienne. Zawsze sięga po nie świadomie.
- Nikt nie jest aż tak zły - zauważyła Raija.
- Wałentin jest - odparł Wasilij. - Jeśli przyjąć, że
zło jest czarne, a dobro białe, to większość z nas jest
szara. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto byłby czysty
jak lilia, nawet jednego kryształowego człowieka, nikt
nie jest tak dobry. Ludzie są przeważnie tacy jak ja: bar
dziej lub mniej szarzy. Również pani nie jest nieskazi
telnie biała, pani Bykowa. Ma pani jeden z jaśniejszych
odcieni szarości, jednak nie jest pani jak świeży śnieg...
Ale znam człowieka, który jest zły jak sam diabeł.
Raija musiała się uśmiechnąć.
- To zapewne on?
- Walentin - przyznał Wasilij ponuro. - Mam na
dzieję, że nie będziesz go prowokować. - Zamilkł na
długo, zanim dodał: - Obawiam się, że potraktuje
twoją obecność jak wyzwanie.
- Mam nóż ukryty pod spódnicą - wyznała Raija. -
Nie zawaham się go użyć.
- Nie jestem wcale pewien, czy zdążysz - ostrzegł
Wasilij.
- Czyżbyś sądził, że Walentin będzie chciał mnie
zgwałcić?
Wasilij odwrócił się. Raija nie mogła zobaczyć, jak
z bezsilności mocno zacisnął palce na rączce czerpa
ka, usłyszała tylko trzask drewna.
- Ciężko mi to przyznać, ale muszę cię ostrzec - po
twierdził. - On jest zdolny do wszystkiego. Nie pomo
że nawet to, że jesteś żoną właściciela. Wręcz przeciw
nie, Walentin potraktuje cię jak pikantną przyprawę,
której jeszcze nie próbował. Nie sądzę, by chciał cię
zabić, ale boję się, że mógłby...
- Mimo to pozwalasz mi tam popłynąć?
- Znam dobrze ludzi na pokładzie - odparł z wes
tchnieniem. - Znam ich żony, dzieci. W Archangiel-
sku przybyłoby wiele mogił, gdybyśmy musieli ich
wszystkich pochować...
- To prawda - przyznała Raija. - Dobrze, że przy
najmniej jesteś ze mną szczery, Wasilij. Nietrudno
byłoby przemilczeć prawdę o Walentinie.
- Tak, mógłbym ci tego nie mówić - przyznał. -
Ale nie potrafiłem.
Świtało, kiedy dotarli do statków. Nawet o tak
wczesnej porze morze i niebo barwiły się wieloma
kolorami.
Zanosiło się na słoneczny dzień, choć zwiastuny
mogły okazać się złudne.
Niebo było krwistoczerwone, a czerwieniące się
poranki oznaczały zwykle płaczące wieczory.
Wasilij łudził się nadzieją, że barwa nieba nie zapo
wiada rozlewu krwi. Odsunął od siebie tę myśl. Do ta
kich znaków przywiązywano może wagę w dawnych
czasach, ale on nie wierzył ani w bogów, ani w diabły.
Ranek był czerwony i tyle. Więcej na ten temat nie
można powiedzieć. Słońce wydawało się białe w sa
mym sercu, ale chętnie rozdawało najcieplejsze, naj
gorętsze pocałunki marszczącemu się morzu. A niebo
bez cienia wstydu wykradało czerwień. Przystrajało
się w nią, skrywało się w niej. Tylko kilka płynących
obłoków zachowało swą białą barwę, jedynie na po
strzępionych brzegach lekko się zaróżowiły. Delikat
ne koronki znikające w ciągu dnia.
Raija i Wasilij nie widzieli już lądu, skrywał się za ho
ryzontem, niezależnie od tego, w którą zwrócili się stro
nę. To napawało lękiem. Człowiek wydawał się taki sa
motny. Morze i niebo czyniły wszystko, by go oszukać,
by kazać mu wierzyć, że nic poza tym nie istnieje, by
wywołać wrażenie, że ląd jest tylko wymysłem.
-Jak znajdziesz drogę? - spytała Raija, przytłoczo
na bezkresną wodną przestrzenią. Bała się, lecz jed
nocześnie zachwycała wspaniałym widokiem.
- Bądź spokojna, trafię - rzekł Wasilij z uśmie
chem. Widać, że był zmęczony, ale jego oczy pozo
stały czujne. - W nocy drogę pokazują nam gwiazdy.
Mamy też specjalne przyrządy. To żadne czary, nic
niezwykłego.
- Ja bym tu zginęła - wyznała.
- Nie wszyscy są stworzeni do życia na morzu -
odparł, powtarzając ogólnie znaną prawdę. - J a zosta
łem do tego stworzony.
Po jakimś czasie wyraźnie ujrzeli oba statki stoją
ce na kotwicy. Mogli je od siebie rozróżnić. Dostrze
gli sylwetki marynarzy na pokładzie.
Wszyscy troje płynący niewielką łupiną wiedzieli,
że czas już upłynął, że tego dnia „Antonia" i „Raija"
wyjdą na spotkanie nowemu losowi.
Ani Raija, ani Wasilij nie wierzyli, by Olegowi udało
się dojść do porozumienia z buntownikami. Z piratami.
Raija wolała nazywać ich buntownikami.
Określenie to wydawało się jej odrobinę mniej do
sadne. Uważała, że buntownikami mogą stać się
uczciwi, szarzy ludzie, których boi, gorycz, nędza po
pchnęły do ostateczności.
Po drodze nie spotkali frachtowca. Niemożliwe,
by aż tak bardzo go wyprzedzili - stateczek Olega
miał więcej żagli, szybciej się poruszał. Chociaż Wa
silij zapewnił Raiję, że obrał o wiele krótszy kurs, że
popłynęli bliżej lądu, wiatr im sprzyjał i dzięki temu
osiągnęli dobrą prędkość, nie sądziła, by dotarli
wcześniej niż frachtowiec Olega.
- Gdzie jest Oleg? - spytała. Bała się o niego. Czu
ła, że być może pomyliła się co do marynarzy. Ogar
nął ją strach, pomyślała, że mogli zrobić mężowi To
ni coś złego, zranić go, zabić...
Zagarnęli dwa statki, dlaczego nie mieliby przejąć
również trzeciego...
- Zakotwiczył w zacisznym miejscu, między „Raiją"
i „Antonią" - odparł Wasilij głosem tak spokojnym,
jakby nie istniały żadne powody do obaw, jakby sam
wcale się nie bał. Jednak Raija zauważyła, że jeden je
go policzek drgał. Dostrzegła, jak czujne są jego oczy,
jak zdecydowanie zacisnął usta, zagryzł zęby, mocno
chwycił za burtę łodzi. - Nie musisz się obawiać o Ole-
ga - uspokoił Raiję, unikając jej wzroku. Nie patrzył
na nią. Odkąd zrobiło się widno, odwracał wzrok. Za
wszelką cenę starał się nie napotkać jej spojrzenia. Za
jął się wiosłowaniem, zdawał się tym całkiem pochło
nięty. Wydawał polecenia ostrym tonem.
Raija nie brała sobie tego do serca, w każdym ra
zie nie chciała.
Nie mogła przecież nazwać Wasilija przyjacielem.
- Na frachtowcu mają broń.
- Kłamiesz! - Raija chciała wstać, lecz przypomnia
ła sobie, że grozi to wywróceniem łódki, i została na
miejscu. Uniosła tylko jak najwyżej głowę, by lepiej
widzieć statki. Starała się też dojrzeć łódź Olega.
- Stąd zobaczysz tylko maszt - oznajmił Wasilij
obojętnym tonem. - Oleg nie jest głupcem - mówił
dalej. - Byłoby naiwnością nie przygotować się na
atak ze strony buntowników i wyruszyć zupełnie bez
zabezpieczenia. Jednak Oleg nigdy pierwszy nie użył
by siły. Nie jest taki. Właściwie bardzo różni się od
innych armatorów. Bardziej mi przypomina zwykłe
go marynarza.
Raija pomyślała, że Wasilij dobrze zna Olega.
Nie odezwała się więcej, dopóki nie zbliżyli się do
statków. Teraz mogli zobaczyć wszystkie trzy.
Wasilij wmanewrował między frachtowiec a „Anto
nię". Statek wznosił się obok niczym skała wystająca
z morza. Przestrzeń dzieląca go od ich skorupki wy
dawała się nieskończona.
Raija wiedziała, że musi ją pokonać.
Zauważono ich. Na „Antonii" wzdłuż burty zgro
madzili się mężczyźni.
Raija pochyliła głowę i splotła dłonie. Modliła się
w duchu, jednak sama nie była pewna, do kogo kie
ruje swe prośby.
- Możesz pomodlić się do świętego Mikołaja, by miał
cię w swej opiece - rzekł Wasilij. W jego słowach moż
na by się doszukać odrobiny czułości, jednak Raija te
go nie zauważyła, ledwie dosłyszała, co powiedział.
- Do diabła, kobieto! Nie wolno ci się do tego mie
szać!
Raija spojrzała w górę.
Zobaczyła twarz Olega - jasną plamę pod ciemny
mi włosami. Nie potrafiła rozróżnić poszczególnych
rysów, ponieważ fale rzucały jej łódką mocniej niż
dużo cięższym frachtowcem, który kołysał się w zu
pełnie innym rytmie.
- To, co chcesz zrobić, to samobójstwo! - wrzesz
czał Oleg. Raija bez trudu się zorientowała, że jest
wściekły. On również na pewno się bał. Miała nadzie
ję, że nikt poza nią tego nie spostrzegł.
- Co my tu mamy? - rozległ się dużo bliżej jakiś
inny głos, dochodzący ze statku. - Właściciel powia
domił nas, że nie mamy co liczyć na pomoc dla na
szych rannych ani na jakikolwiek inny przejaw lito
ści. Czyżby się mylił?
- Raija! Prędzej cię zastrzelę, niż pozwolę ci wejść
na pokład! - krzyknął Oleg.
Raija wstała. Omal nie upadła, lecz na szczęście
Wasilij był obok i ją podtrzymał.
N a d nimi rozległ się śmiech.
Raiji zrobiło się niedobrze.
- Pomyliliśmy się co do Wasilija! - zawołał któryś
z marynarzy. - Przywiózł nam zakładnika pierwszej
klasy! Wasilij, chodź do nas! Bierz ze sobą kobietę
i właź na pokład!
Zrzucili sznurową drabinkę.
Raija usłyszała, jak drabinka uderza o burtę stat
ku, zobaczyła, jak jej koniec zanurza się w wodzie,
jak fale kołyszą nią tam i z powrotem.
Miała wejść na górę po chybotliwych szczebelkach.
Przełknęła.
Wasilij mocno chwycił ją za łokieć. Stał blisko, do
dawał otuchy. Gdyby Raija nie słyszała jego oddechu,
dałaby się zwieść i mogłaby pomyśleć, że jest całkiem
spokojny. Że mu wszystko jedno.
Teraz wiedziała lepiej.
Wasilij grał dobrze swą rolę. Oszukał nawet tych,
którzy sądzili, że go dobrze znają. Przede wszystkim zaś
starał się przechytrzyć kogoś, kto kiedyś był mu bliski
Raija domyśliła się, że miękki jak jedwab głos, któ
ry doszedł ją przed chwilą znad burty „Antonii", to
głos Walentina.
Nie spojrzała w górę. Nie poznała jeszcze jego twa-
rzy. W końcu będzie jednak musiała spotkać się z tym
człowiekiem. Zmierzyć z nim swe siły i odwagę. Mu
siała wierzyć, że jest od niego silniejsza.
Bała się. Miała sucho w ustach i drżała z zimna, ale
przecież nie przypłynęła tu po to, żeby zdradzić się
ze swą słabością.
Powoli podniosła wzrok. Przełknęła kilka razy, by
się upewnić, że wydobędzie z krtani głos.
- Słyszałam, że ktoś mnie tu potrzebuje! - krzyk
nęła. - Słyszałam też, że moje przybycie oznacza dla
nas trzy dodatkowe dni!
- Pewnie, że trzeba nam tu kobiet! - usłyszała w od
powiedzi. - Czujemy się zaszczyceni, że żona właści
ciela chce się z nami zabawić.
Nowa salwa śmiechu.
Raiję ogarnęła złość.
Myśleli pewnie, że ją upokorzyli, ale mylili się. Czu
ła się silna. Czuła, że owa siła płynęła z jej wnętrza. Po
czuła gorąco aż po czubki palców, po cebulki włosów.
Zawrzało w niej, odniosła wrażenie, że cała płonie.
Na policzki wystąpiły jej rumieńce, a oczy stały się
czarnymi, rozżarzonymi węgielkami. Wokół całej po
staci pojawiła się dziwna jasność - niesamowita, nie
ziemska.
- Czy któryś z was był na „Sankt Nikołaju"? - spy
tała. Nie starała się podnosić głosu, lecz mimo to ją
słyszeli.
- Jest wiele „Sankt Nikołajów" - odparł ów mięk
ki głos, przed którym musiała się mieć na baczności.
Rai ja zobaczyła teraz Walentina wyraźnie. Poczu
ła się tak, jakby otrzymała silny cios. Zaparło jej dech.
Gdyby Wasilij nie stał obok i jej nie podtrzymywał,
pomyślałaby, że ów mężczyzna na pokładzie to wła
śnie on.
Tak byli podobni.
Niebezpieczny buntownik miał już twarz.
- Widzieliście, jak zagrodziłam drogę śmierci? -
spytała, ignorując Walentina.
Nie dobierała słów, po prostu padły. Przez krótką
chwilę Rai ja bardziej obawiała się samej siebie niż
Walentina - tego, co sama zrobi, a nie tego, co jemu
może przyjść do głowy.
- Pamiętamy - odezwał się ktoś cicho. Rai ja nie po
trafiła odgadnąć, kto to powiedział, ponieważ całą
swą uwagę kierowała ku mężczyźnie, który teraz
przewodził na statku.
- Nie zdobyłeś „Antonii" bez użycia przemocy -
rzekła, zwracając się do Walentina, dając do zrozu
mienia, że wie więcej, niż było w istocie, jakby mog
ła jakimś cudem zobaczyć wszystko, co wydarzyło się
na pokładzie.
Nic nie zaszkodzi, jeśli buntownicy poczują się
trochę niepewnie, choć właściwie nie sądziła, by uda
ło jej się wprawić ich przywódcę w zakłopotanie. Za
to reszta załogi z pewnością wierzyła w zabobony.
Raija uznała więc, że może to wykorzystać.
- Jestem kobietą w czarnej pelerynie. To mnie
udało się dokonać tego, co nie udało się nikomu na
„Sankt Nikołaju". Beze mnie Jewgienij utonąłby we
własnej krwi, otoczony swymi dzielnymi towarzy
szami.
Teraz przypomniała sobie Jewgienija i krew. Przy
pomniała sobie pokład i stopy zgromadzonych wo
kół marynarzy. Ujrzała wyraźnie czarne poły swego
okrycia, jak wtedy kiedy uklęknęła obok rannego.
Wydało jej się, że czuje na rękach krew...
Przeżyła to naprawdę.
Przypomniała sobie.
- Mogę uratować twoich rannych - powiedziała
z pewnością siebie, która wprost z niej emanowała.
Ranek pojaśniał, ale niebo pozostało czerwone.
Raija stała w swej czarnej pelerynie na tle owej
czerwieni, drobna i wyprostowana. Wasilij podtrzy
mywał ją, ale ludzie jakby go nie dostrzegali.
Zapomnieli niemal o tym, że Raija jest żoną Jew
gienija Bykowa, współwłaściciela statków.
Dla nich była niezwykłą kobietą w czarnej pelerynie.
Czarne włosy falowały na wietrze. To sprawiało,
że wydawała się jeszcze bardziej nieziemska.
Patrząc na nią, można by naprawdę uwierzyć, że
została zesłana przez niebiosa i jest w stanie dokonać
cudu.
Podmuchy wiatru wdzierały się pod ubranie, ostu
dziły falę gorąca. Raija nieporuszona czekała na od
powiedź Walentina.
- Nie wolno ci, Raija! - krzyczał Oleg. - Czy nie
masz za grosz rozsądku? Pamiętaj o dziecku, Raija!
Odwróciła się na krótko. Odnalazła spojrzeniem
oczy przyjaciela, popatrzyła na niego, lecz nie ode
zwała się ani słowem.
Oleg stanął plecami do statku i do niej. Bezsilny
ukrył twarz w dłoniach.
- Za to, że ją sprowadziłeś, zasłużyłeś na wybacze
nie, Wasilij - rozległ się z góry głos. - Możesz wrócić
na pokład.
- Ta kobieta prosi o trzy dodatkowe dni - rzekł
Wasilij. - Wiem, że to nie ty złożyłeś taką obietnicę,
Walentin, ale co ci szkodzi się na to zgodzić?
- Czy mi się zdaje, czy ten chłopak nadal trzyma
stronę właścicieli? Jesteś z nimi czy z nami, Waśka?
Walentin chciał ubliżyć Wasilijowi, zwracając się
do niego w sposób, w jaki wabi się zwierzęta.
Wasilij nawet nie drgnął.
- Trzy dni - powiedział. - Albo będziesz musiał wy
prawić swoim rannym mokre pogrzeby.
- Jurków! - krzyknął Walentin. - Słyszysz mnie,
Jurków?
Oleg odwrócił się powoli w stronę własnego stat
ku, w stronę mężczyzny, którego sam na nim zatrud
nił. Zastanawiał się, czy jest bliźniaczym bratem Wa
silija. Byli tak podobni, że można by ich pomylić.
- Kupiła wam trzy dni, ale żądania pozostają te sa
me. Jeżeli ich nie spełnicie, pamiętajcie, że ją mamy.
- Ani się ważcie ją ruszyć! - zagroził Oleg.
Odpowiedział mu szyderczy śmiech.
Pomocnik Wasilija podpłynął łodzią bliżej statku.
Wasilij stał obok Raiji.
- Mogę pójść z tobą - zaproponował cicho. Rai ja
napotkała jego wzrok. Wiedziała, że ma dobre inten
cje, że chce ją chronić. Uważał, że spoczywa na nim
odpowiedzialność nie tylko dlatego, że Walentin jest
jego krewnym. - Pozwolą mi wejść na pokład.
Potrząsnęła głową.
- Walentin bez wahania mógłby się ciebie pozbyć
na zawsze. Sam mówiłeś, że jest bezwzględny.
- Na nikogo nie będziesz mogła liczyć.
Skinęła głową. Zdawała sobie z tego sprawę. Mimo
że na pokładzie było kilku marynarzy z „Sankt Ni-
kołaja", nie mogła się spodziewać, że zechcą stanąć
w jej obronie.
Będzie zdana tylko na siebie.
Ale czuła się dziwnie silna, pokrzepiona świado
mością, że uratowała życie Jewgienija. Do tej pory za
wsze trochę w to powątpiewała. Teraz wreszcie przy
pomniała sobie tamte wydarzenia i stały się jej włas
nym wspomnieniem.
Zdała sobie sprawę, że posiada coś niezwykłego, ja
kąś przedziwną siłę, która i teraz się ujawniła.
Zamierzała wziąć udział w tej niebezpiecznej grze.
- Muszę iść sama - zdecydowała.
Wasilij przytrzymywał ją, póki się nie upewnił, że
mocno chwyciła drabinkę.
Raija zamknęła oczy. Słyszała pod sobą morze. Za
częła się wspinać.
Kiedy dotknęła brzegu burty, złapały ją czyjeś silne
ręce. Podniosła wzrok i zajrzała w twarz tak bardzo
przypominającą twarz Wasilija, że przeszył ją dreszcz.
- Witamy na pokładzie, Bykowa - rozległ się już jej
znany miękki głos. - Jestem Walentin. Ja tu rządzę.
8
- No to kupiłaś im trzy dni - rzekł, mrużąc niebie-
skozielone oczy.
Brwi miał trochę ciemniejsze niż czuprynę, podob
nie jak Wasilij. Trochę dłuższe włosy, może odrobi
nę jaśniejsze. Bardziej ostre i wyraziste rysy. Bruzdy
na twarzy wyraźniej zaznaczone, choć nie mógł być
wiele starszy od swego kuzyna.
- Dlaczego? - spytał.
Zaprowadził Raiję do kapitańskiej kajuty.
Z największą oczywistością zasiadł na krześle do
wódcy. Cały czas towarzyszyło mu dwóch ludzi.
- Macie rannych na pokładzie - odparła. - Chcia
łabym do nich zajrzeć.
Walentin roześmiał się.
Inaczej niż Wasilij. Ten śmiech napełniał przeraże
niem.
- Nic ze sobą nie zabrałaś - rzekł z niedowierzaniem.
Odchylił się do tyłu na krześle i mierzył ją wzrokiem.
Starał się, by to zauważyła. Chciał, by poczuła się nie
swojo, chciał zademonstrować, kto tu ma władzę.
Tego akurat nie musiał jej tłumaczyć. Od razu też
dostrzegła, że posiadanie władzy wprost go upaja.
Lubił, gdy innych przenikał dreszcz strachu, kiedy do
nich mówił, kiedy przeszywał ich surowym wzrokiem.
Tak działo się i teraz. Rai ja nie czuła się zbyt pew-
nie, nie chciała jednak tego po sobie pokazać. Poza tym
odkryła w sobie siłę, o której dotąd nie wiedziała.
Przez moment pomyślała o swoich niezwykłych
podróżach w marzeniach. Tak właśnie je nazywała od
czasu, kiedy Tonią po raz pierwszy określiła te dziw
ne stany mianem podróży. Wydawały się przez to
mniej niebezpieczne.
Wtedy też posiadała tę siłę.
Wyprawy były może bardziej rzeczywiste, niż by
chciała. Może też coś po sobie pozostawiły na takie
chwile jak ta.
- Dlaczegóż to żona Bykowa zaszczyca nas swą wi
zytą? - powtórzył Walentin. - Wybacz, ale wprost nie
mogę uwierzyć, że robisz to z troski o moich ludzi,
o załogę statku. Dlaczego przypłynęłaś z moim kuzy
nem? Co cię z nim łączy? Czy jest twoim kochankiem?
Wąskie oczy zwęziły się jeszcze bardziej.
- Był jedynym, który zgodził się mnie tu przywieźć -
odparła Rai ja oburzona. - Nie potrafię dobrze pływać.
- Masz cięty język. - Walentin potarł ręką brodę.
Raija zauważyła, że jego palce i dłonie są szczuplej
sze niż Wasilija. - Co dzięki temu zyskasz, Bykowa?
Mówił ze śmiechem i drwiną w głosie, z budzącym
lęk zadowoleniem na twarzy. Ponieważ była niczym
ptak w klatce, ponieważ miał ją w swej władzy.
- Na lądzie zostały kobiety - rzekła podnosząc gło
wę. Nie bała się patrzeć Walentinowi w oczy, nie są
dziła, by coś jej zagrażało. Przynajmniej nie przed
upływem trzech dni. Zacznie się bać, jeżeli po tym
czasie Oleg nie wróci z wiadomościami, które zado
wolą tego człowieka. Ale na razie była pewna, że jej
życie jest bezpieczne. - Dzieci. Jeżeli wam się nie uda,
zapłacą za to kobiety i dzieci. Pomyślałeś o tym?
Nie odpowiedział. Tylko się uśmiechnął. Wygląda
ło, jakby sytuacja naprawdę go bawiła.
- Może właśnie o nich myślę.
Raija nie odezwała się więcej, nie zamierzała się
wysilać, by go przekonać. Nic nie szkodzi, że patrzy
na nią z niedowierzaniem, niech nawet podejrzewa,
że coś knuje.
- Twoja troska o nieco gorzej sytuowanych jest
wzruszająca, Bykowa.
Nie pytał o nic więcej. Po prostu wstał, równie lek
ko i zwinnie jak Wasilij. Nietrudno było dopatrzyć
się podobieństw między kuzynami.
Niewiele brakowało, a dałaby mu się zwieść. Raija
dziękowała w duchu Wasilijowi, że ją ostrzegł. Wa-
lentin był tak bardzo podobny do Wasilija, że z ła
twością przypisałaby mu te same cechy charakteru.
To mogłoby okazać się groźne.
- Chciałaś zajrzeć do naszych rannych - odezwał się.
Raija wyczuła powątpiewanie w głosie Walentina,
ale brzmiało w nim także wyzwanie.
- Proszę bardzo. Mam nadzieję, że na coś się przy
dasz i że naprawdę czegoś dokonasz. Krążą o tobie róż
ne pogłoski. Jeśli wierzyć tym, którzy płynęli wtedy na
„Sankt Nikołaju" i zapamiętali cię niemal jako Matkę
Boską. Mam nadzieję być świadkiem jakiegoś cudu.
Może dzięki temu stanę się pobożnym człowiekiem?
Roześmiał się.
Raija poszła za nim wzdłuż burty. Słyszała za so
bą kroki dwóch ludzi Walentina.
Dotarli na dolny pokład statku. Walentin podkrę
cił lampy, żeby mogła lepiej widzieć.
Rai ja zadrżała.
- Nie znalazłeś innego miejsca do ułożenia ran
nych? - spytała, nie mogąc ukryć oburzenia.
Wzruszył ramionami. W najmniejszym stopniu nie
przejmował się opinią Raiji.
W kubryku zawsze brakowało prześcieradeł
i wszelkiego wyposażenia poza najbardziej niezbęd
nym. Pomieszczenie dla załogi znajdowało się głębo
ko pod górnym pokładem, w części pozbawionej do
stępu światła dziennego.
W kapitańskiej kajucie było przytulnie, mogła na
wet przypominać dom.
Kubryk w niczym nie przywodził na myśl domu,
chyba że wnętrze najnędzniejszej z chat. Raija wie
działa, że na statkach Olega i Jewgienija panują dużo
lepsze warunki niż na większości innych jednostek.
Wiedziała, że załodze żyje się lepiej. Lecz mimo to
pomieszczenie dla marynarzy, które teraz ujrzała,
uwłaczało ludzkiej godności.
Raiję przeszedł dreszcz na myśl, że Walentin mógł
ułożyć tu rannych, podczas gdy sam przeprowadził
się do kajuty kapitana. To przecież jego towarzysze.
Nie przeszkadzało mu, że ci biedacy leżą na
zgrzebnych workach i drelichach wypchanych sia
nem w wilgotnej i ciemnej norze. Nawet teraz, kiedy
podkręcono lampy, musiała natężać wzrok, żeby co
kolwiek zobaczyć.
- Nie wstyd ci? - spytała.
- To nie mój statek - odparł po prostu. - Powinnaś
zadać to pytanie swemu mężowi, Bykowa. To jego po
winnaś spytać, czy mu nie wstyd. O t o co daje swojej
załodze! Właśnie z tego żyjesz. Robi wrażenie, co?
Być może w pewnym stopniu miał prawo tak za
pytać.
- Ci ludzie są ranni!
- Większość z nich i tak umrze - odparł lekko. -
Lepiej, że leżą tutaj, gdzie inni ich nie widzą, gdzie
Jurków nie może zobaczyć, ilu ludzi straciliśmy.
A więc tak to tłumaczył.
Dlatego ranni przebywali w tym wilgotnym, ciem
nym i zimnym pomieszczeniu. Nieszczęśnikom leżą
cym w takim miejscu śmierć musi wydawać się wy
bawieniem.
- Czekamy na twoje cuda. Jeden niewielki mógłby
sprawić, by tu pojaśniało, nie sądzisz?
Raija nie zwracała na niego uwagi. Była poruszona
do głębi. Nigdy by nie uwierzyła, że ktoś mógł tak
traktować innych ludzi, a już zwłaszcza swoich
współtowarzyszy.
Nie mieściło się jej to w głowie.
Ale czuła również wstyd. Postanowiła, że musi po
rozmawiać z Jewgienijem i Olegiem. Pomieszczenie
takie jak to nie nadaje się dla marynarzy.
Uklęknęła przy jednym z rannych. Było ich tu chy
ba tuzin. Może mniej, dokładnie nie liczyła. Kubryk
wydawał się pełny. Marynarze leżeli ciasno jeden
obok drugiego, zajmując całą podłogę.
- Oni nie mogą tutaj zostać! - rzuciła, nie patrząc
na Walentina. Powiedziała to w przypływie rozpaczy
i nie chciała, by potraktował jej słowa jak rozkaz.
Wiedziała, że nigdy nie pozwoliłby na to, by rozka
zywała mu kobieta. A w każdym razie nie żona wła
ściciela statku. - Ci ludzie tutaj umrą!
- Staną się męczennikami, którzy oddali swe życie
za kolegów - odpowiedział tonem tak zimnym, że za
drżała.
Spojrzała na Walentina. Spokojnie wytrzymał jej
wzrok, stał nieporuszony z rękami skrzyżowanymi
na piersi. Sprawiał wrażenie całkowicie obojętnego
i nie poczuwającego się do żadnej odpowiedzialności
za rannych leżących na mokrej podłodze...
Rai ja zrozumiała to w jednej chwili.
Zamordowano kapitana „Raiji"...
Bóg jeden wie, jaki los spotkał kapitana „Antonii".
Walentin zdawał sobie sprawę, że buntownikom
przyda się współczucie, gdy władze zechcą ich rozli
czyć. Po drugiej stronie był już co najmniej jeden za
bity. Kapitan „Raiji".
Marynarze też potrzebowali zabitych.
Potrzebowali męczenników.
Dlatego ranni towarzysze Walentina leżeli właśnie
tutaj.
- Jak można stać się tak nieczułym? - spytała tylko.
- Czy nigdy nie rozmawiałaś o tym z Wasilijem? -
odpowiedział pytaniem. Obrzucił spojrzeniem męż
czyzn, nie odezwał się do nich ani słowem. - Chyba nie
będę mógł obserwować twoich cudów... Zresztą nie
ważne, jestem niewierzący. To może być nudne. Zostań
tu i rób to, co do ciebie należy. Zapukaj, kiedy uznasz,
że skończyłaś. Moi ludzie poczekają za drzwiami.
Uśmiechnął się szeroko, ukazując białe zęby. Wa
silij miał rację. Walentin potrafił również być uroczy.
I potrafił to wykorzystać.
Wyszedł, a jego dwaj ludzie jak cienie podążyli za
nim.
Rai ja usłyszała, że przekręca w zamku klucz.
Przepełniała ją złość i poczucie bezsilności. Zacis
nęła pięści w fałdach spódnicy.
Klęczała na podłodze, zamknięta z mężczyznami,
których Walentin wyznaczył na męczenników.
Z przerażeniem uświadomiła sobie, że mieli stać się
bronią w walce, którą podjął, ale dopóki żyli, nie
przedstawiali dla niego żadnej wartości. Potrzebował
zabitych, wielu zabitych.
Raija zastanawiała się, ilu marynarzy zamierzał po
święcić, by zrównoważyć śmierć zamordowanego ka
pitana.
Chłopak leżący najbliżej był ciężko ranny. Jego ko
szula przesiąknęła krwią w okolicy piersi, oczy miał
jak ze szkła, jednak zachował przytomność. W tej
zimnej norze lał się z niego pot, jego szczęki drżały.
- Słuchaliśmy go - wykrztusił.
W tych dwu słowach powiedział wszystko, zawarł
całe rozczarowanie, złość i gorycz, które kierował nie
tylko ku właścicielom statków. Zrozumiał, że Walen
tin mimo wszystko nie był jednym z nich, a jedynie
wykorzystał okazję, by upiec przy wspólnym ogniu
własną pieczeń.
Raija poprosiła rannego, by nic nie mówił. Wiedzia
ła, że będzie potrzebował sił, żeby walczyć o życie.
Musiała ściągnąć z chłopca koszulę, żeby go obejrzeć.
Jęknął z bólu, zazgrzytał zębami. W oczach Raiji
pojawiły się łzy.
Młody marynarz miał ciętą ranę na piersi, a drugą,
głębszą, w boku.
Ktoś je przewiązał, a w każdym razie próbował.
Raija zobaczyła, że nadal ciekła z nich krew.
To cud, że chłopak zachował przytomność. Leżąc,
przyciskał rękoma głębszą ranę. Gdyby zemdlał, być
może już by nie żył. Raija przełknęła ślinę.
Bała się i jednocześnie czuła złość, ale starała się
zapanować nad sobą.
Rany były bardzo rozległe i chłopak stracił dużo
krwi. Był przeraźliwie blady.
Taki młody...
Pewnie w domu czeka na niego matka, która za
stanawia się, co się z nim dzieje, która się za niego
modli. Jest chyba za młody, by mieć żonę.
Raija potrzebowała czystej wody, materiału do
opatrzenia ran, spirytusu do ich oczyszczenia, ognia...
Szybko podniosła się na nogi.
Zapukała do drzwi.
Otworzył jej sam Walentin. Cały czas stał zatem
za drzwiami, czekał, nasłuchiwał.
Nie próbowała zrozumieć, dlaczego.
- Masz dosyć? - spytał drwiąco. - Czy to zbyt silne
wrażenia dla pani Bykowej? A może już dokonałaś cu
du? Muszę przyznać, że nie trwało to zbyt długo. Chy
ba nasz Pan ma dla ciebie szczególne względy. - Odsu
nął się na bok. - Chodź, moja piękna, nie musisz dłużej
tam tkwić, ale pamiętaj, że sama o to prosiłaś.
Raija nie ruszyła się z miejsca.
Boże, jak gardziła tym człowiekiem! Życzyła mu
jak najgorzej.
- Nigdzie się nie wybieram - rzekła stanowczo. -
Ci ludzie wymagają w równym stopniu opieki, co cu
du. Potrzebna mi woda, materiał na bandaże. Pozbie
raj jakieś koszule, prześcieradła, tylko czyste. Muszę
dostać spirytus, nóż, ogień...
- Duże masz potrzeby - zadrwił z uśmiechem na
ustach. - Chyba nie myślisz, że ci dam nóż i że po
zwolę użyć ognia?
- Walentin boi się kobiety! - odezwał się z trium
fem ktoś z kubryka.
Zaraz potem rozległ się krótki śmiech kilku innych
rannych.
- Boisz się kobiety? - powtórzyła Raija. Walentin
wciąż się uśmiechał, lecz Raija nie miała pewności, co
się za tym kryje. - Myślisz, że uda mi się dokonać te
go, co nie udało się tylu mężczyznom? Myślisz, że Oleg
mnie tu przysłał, bym cię zabiła? Albo podłożyła ogień?
- Dostaniesz to, o co prosisz - odparł krótko.
Zatrzasnął z powrotem drzwi tuż przed jej nosem,
ale nie zamknął ich na klucz.
Raija wiedziała, że chce ją wypróbować, pozosta
wiając możliwość ucieczki. Jednocześnie czuła, że zy
skała przychylność rannych marynarzy. Przyjęli ją
z życzliwością. Chociaż była żoną armatora, była też
ich ostatnią nadzieją.
Zrozumieli, że Walentin ich już nie potrzebuje, że
dla niego mogą tu choćby zgnić.
Natomiast ona być może mogła uratować im ży
cie. Odważyła się sprzeciwić temu łotrowi, chociaż
wiele ryzykowała.
Raija zdjęła pelerynę i okryła nią jednego z ran
nych, który nie miał koca. Był tak osłabiony, że na
wet tego nie zauważył.
Nie wiedziała, czy uda się jej uratować tego czło
wieka, ale przynajmniej nie pozwoli mu zmarznąć.
- Dziękuję - odezwał się chłopak z ranami na pier
si i w boku. Chwycił Raiję za rękę i uścisnął. - Masz
wokół siebie światło - dodał i zamknął oczy.
Raija uznała, że ból i utrata krwi nie pozwalają mu
odróżnić fantazji od rzeczywistości.
Czuła, że wypełniło ją dziwne ciepło. Działała, nie
zdając sobie sprawy z tego, co robi.
Nikt z pozostałych rannych niczego nie zauważył.
Ci, którzy leżeli najbliżej, nie mogli nawet podnieść
głowy, by na nią spojrzeć.
Pozornie nic się nie zmieniło, ale cuchnące stęchli-
zną ciasne pomieszczenie wypełnił niezwykły spokój.
Momentami rannym udawało się odróżnić oddech
Raij i od oddechów innych. Nic nie mówiła, ale czu
li jej obecność. Przycisnęła dłonie do ran chłopca
i stracił przytomność. Wreszcie odważył się złożyć
swe życie w czyjeś ręce, odważył się uciec od prze
szywającego bólu w zbawienną nieświadomość. Wy
starczyło tylko zrobić krok.
Kubryk nabrał nowego blasku, który mógł pocho
dzić od światła lamp, ale przecież nie zostało w nich
już wiele oleju, w niektórych płomyk chwiał się nie
bezpiecznie, grożąc wygaśnięciem.
Ów blask mógł pochodzić też od niej, kobiety
w czarnej pelerynie.
Nie rozumieli tego, nie chcieli rozumieć, nie chcie
li się nawet nad tym zastanawiać. Czuli tylko ogrom
ną wdzięczność i to, że przy niej są bezpieczni.
Była młoda, młodsza niż większość z nich, ale mia
ła w sobie coś takiego, co można znaleźć tylko u si
wiejącej, starzejącej się matki.
Żaden z rannych nie pływał na „Sankt Nikołaju".
Na pokładzie z tamtej załogi pozostało też niewielu.
Ale wszyscy słyszeli, co się wtedy wydarzyło.
Wszyscy poznali opowieść o tym, jak Byków spadł
z masztu, jak jego ramię zostało niemal całkiem wy
rwane z barku, jak leżał w kałuży krwi na pokładzie,
podczas gdy wkoło szalał sztorm.
Wtedy pojawiła się ona: w czarnym okryciu, z czar
nymi włosami powiewającymi wokół bladej twarzy,
z oczami niczym czarne płomienie. Krzyczała coś do
mężczyzn, nie chciała oddać Jewgienija śmierci.
Wszyscy słyszeli o jej niewiarygodnym czynie,
o tym, że dokonała rzeczy niemożliwych, cudem po
wstrzymując krwotok O tym, jak przykryła rannego
swym ciałem i leżała tak do chwili, kiedy marynarze
wreszcie odważyli się wnieść oboje do środka.
Przeciwstawiła się śmierci.
Już raz to zrobiła.
Może jest i ich nadzieją.
Rai ja sama dobrze nie wiedziała, co się stało. Nikt
też nie mógł jej tego opowiedzieć.
Obudziła się z twarzą na piersi chłopca. Kiedy usiad
ła, jej ciało było wiotkie. Czuła jeszcze na policzku puls
rannego. Wpatrywała się w półmrok i po chwili zoba
czyła, że chłopak oddycha. Miał lekko rozchylone war
gi, wydawało się, że się uśmiecha. Wyglądał młodziej.
Rana w boku już nie krwawiła.
Serce Raiji zamarło, kiedy to zobaczyła. Musiała
wprost dotknąć, żeby uwierzyć. Wystraszyła się - ba
ła się o siebie.
Rozejrzała się dokoła. W najdalej wysuniętej ku ru
fie części pomieszczenia zauważyła marynarza, któ
ry mógł siedzieć. Zobaczyła, jak błyszczą białka jego
oczu. Zorientowała się, że jest od niej sporo starszy.
- Porządnie ich wystraszyłaś, kobieto - powiedział.
Raija rozpoznała ten głos. To ten człowiek odważył
się zakpić z Walentina. - Nie mieli odwagi tu wejść.
Zostawili tylko rzeczy w drzwiach i poszli, nie śmie
li wejść do środka...
Raija patrzyła, nie rozumiejąc.
- Wokół ciebie lśniło dziwne światło - wyjaśnił. Ra
ija zobaczyła teraz, że mężczyzna siedzi ze złożonymi
rękami. - Biło od ciebie światło. Nigdy nie widziałem
czegoś takiego. Przeraziło to nawet tego bohatera Wa
lentina i jego straż przyboczną. Nie wierzyłem, że
w oczach tej bestii kiedykolwiek zobaczę strach, ale
naprawdę się bał...
Marynarz roześmiał się i zakaszlał, ale i to nie po
wstrzymało go od śmiechu.
- Żyje - powiedziała Raija ze zdumieniem, wska
zując wzrokiem na chłopca.
- Uratowałaś go - rzekł człowiek w ciemności. -
Z pewnością się wyliże. Miał umrzeć jako pierwszy.
Teraz inni cię potrzebują...
Raija doczołgała się do drzwi. Znalazła to, o co
prosiła Walentina. Nawet więcej.
Dostarczono jej wodę i puste naczynie, prześciera
dła porwane na długie pasy, ogarek, a także nóż z sze
rokim i błyszczącym ostrzem, niemal tak długim jak
jej przedramię. Raija skrzywiła się i odłożyła nóż na
bok. Znalazła też pełną butelkę spirytusu. Zmarszczy
ła nos i włożyła korek na miejsce. W innym naczy
niu dostała olej.
Napełniła i zapaliła lampy. Wkoło zrobiło się ja
sno niemal jak w pogodny słoneczny dzień.
Potem przemyła zakrwawioną pierś młodzieńca,
starając się zużyć jak najmniej wody. Nie zdezynfe-
kowala ran spirytusem - chłopak spał i nie chciała go
budzić. Wiedziała, że nie grozi mu zakażenie.
Szybko i delikatnie go opatrzyła.
Miał umrzeć jako pierwszy... Starszy mężczyzna
mówił chyba prawdę, nikt inny nie doznał tak głębo
kich ran.
Może pozostałym zadano więcej ciosów, ale nie
tak groźnych. Jednak, gdyby zostawić ich bez opieki,
wielu mogłoby się wykrwawić. Albo umrzeć z zim
na. Raija zadrżała. Pomyślała, że Walentin byłby ich
pewnie zagłodził.
Ranni wciąż nie mogli czuć się całkiem bezpiecz
ni. Raija zdawała sobie z tego sprawę. Nie wiedziała
też, co ją czeka.
Poznała jednak Walentina na tyle dobrze, by mieć
pewność, że jej nie zabije.
Gdyby mógł dokonać tego w tajemnicy, na pewno
by się nie zawahał, ale o jej obecności na statku wie
działo zbyt wiele ludzi.
Niewątpliwie nadal będzie z niej drwił, zrobi
wszystko, by ją poniżyć, ale zabić jej się nie odważy.
Woda już się prawie skończyła, gdy Raija dotarła
do mężczyzny leżącego najbliżej rufy. Jako jeden
z nielicznych zachował przytomność.
- Nie jest ze mną tak źle - szepnął. Raija zoriento
wała się, że jest starszy, niż sądziła. Miał co najmniej
pięćdziesiąt lat. - Najbardziej ucierpiały plecy - wy
jaśnił z grymasem. - Wymierzono mi chłostę, ale tak
szybko zemdlałem, że przestali mnie bić.
Raija zagryzła wargi na widok krzyżujących się
długich ran, z których sączyła się ropa i krew.
- Za co? - spytała.
- Ośmieliłem się stanąć w obronie kapitana.
Nie musiał mówić nic więcej.
- Zabili go?
Wyjął korek z butelki.
- Kiedy mnie tu wtrącono, jeszcze żył - powiedział. -
Wiem, że będzie bolało, ale nie zwracaj na to uwagi.
Drżał na całym ciele, kiedy Rai ja czyściła mu ra
ny, ale z jego ust nie wydobył się nawet jęk. Raija nie
pojmowała, jak można wytrzymać taki ból.
- Długi trening - odparł sucho, kiedy spytała.
W pomieszczeniu było zimno, ale ściągnęła z ma
rynarza koszulę przesiąkniętą krwią, nie mogła po
zwolić, by dotykała czystych bandaży.
Mężczyzna zmarszczył czoło i zacisnął wargi.
W jego oczach pojawiły się łzy.
- Dlaczego to robisz? - spytał. - Czy jesteś aniołem?
- Nie, nie jestem aniołem - odparła. - Jestem ziem
ską istotą, ale chyba zostałam wybrana do tego, by po
magać innym. Posiadam coś, co sprawia, że muszę...
Pokręcił głową.
- Wszystko od początku nam nie wychodziło -
westchnął. - Nie powinniśmy się porywać na naszych
pracodawców. To był błąd... - Zamilkł. - Może by się
udało, gdyby Wasilij pozostał naszym przywódcą, ale
daliśmy się omamić temu draniowi, Walentinowi...
Raija nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Dobrze, że uratowałaś chłopca - mówił dalej ma
rynarz. - Miał umrzeć pierwszy. To syn Walentina.
9
Wezwał Raiję na górę. Nie miała zamiaru pukać do
drzwi, postanowiła o nic nie prosić tego człowieka.
Ale jego dwaj służalcy nie pytali jej o zdanie. Rzu
cili tylko krótkie polecenie. Raija wiedziała, że lepiej
się nie sprzeciwiać, poza tym dali jej do zrozumienia,
że gotowi są użyć pięści, gdy słowa nie poskutkują.
Strząsnęła z siebie ich ręce. Szła wyprostowana
między dwoma osiłkami. W kubryku, gdzie leżeli ran
ni, zostawiła zapalone lampy. N i e zabrała noża.
Strażnicy nie pytali jej, co z nim zrobiła. W razie cze
go zamierzała powiedzieć, że o nim zapomniała, że
po prostu nie pomyślała.
Możliwe, że jej uwierzą.
Zapewne Walentin nie da jej drugiego, ale to już
połowa zwycięstwa.
- Naprawdę wygląda na to, że nie kłamałaś - rzekł,
lekko pochylając się w jej stronę.
Czekał na nią na pokładzie. Raija domyślała się,
dlaczego. „Antonię" ze wszystkich stron otaczało
morze, z lewej burty stała „Raija".
Mały frachtowiec zniknął, nie było go widać nawet
na horyzoncie. Odpłynęła także łódka Wasilija.
Walentin chciał, by Raija wiedziała, że została z bun
townikami sama, niczym na wyspie odciętej od świata.
- Aleś ty zakrwawiona i brudna - ciągnął. - Istne
wcielenie ofiarności! Czy wystarczyło ci wody do do
konywania cudów? Przemieniłaś ją w wino dla mo
ich biednych rannych? - zapytał szyderczo.
Raija nie zadała sobie trudu, by odpowiedzieć.
Światło dzienne ją oślepiało i musiała się przytrzy
mać burty. Niedobrze jej się robiło od patrzenia
w dół na wodę, ale wolała to, niż patrzeć na Walen-
tina. Uśmiechał się do niej. Raija odniosła wrażenie,
że w jego oczach czai się strach, ale niełatwo jej by
ło w to wierzyć. Ten człowiek nie doznawał tego ro
dzaju uczuć, nie wierzyła, że mógłby się bać.
- Nie chcesz się dowiedzieć, co z twoim synem?
Spojrzał na nią zaskoczony, niemal zakłopotany.
Potem roześmiał się serdecznie.
Raiję ogarnęło obrzydzenie.
- Domyślam się, że uratowałaś tego słabeusza?
- Żyje - odparła twardo Raija. - Ale umrze, jeżeli
nie dostanie jedzenia, opieki, ciepła, światła... Zabijesz
go, jeżeli będziesz trzymał go tam na dole. Jego
i wszystkich pozostałych.
- Uważasz więc, że powinienem ich przenieść?
Skinęła głową. Nie uciekła wzrokiem, nie przestra
szył jej. Nie bala się go. Raczej budził w niej złość,
która przesłaniała strach, rodzący się w głębi duszy.
- Żona armatora zdobędzie piórko u kapelusza, je
śli uratuje biednych, wyzyskiwanych marynarzy?
- Tu chodzi o życie, do diabła! - wybuchnęła. - Czy
dla ciebie to nic nie znaczy? Nie będzie ci łatwo się
wymigać, jeżeli wyrzucisz na ląd tuzin zmarłych. Mo
że nawet dwa tuziny. Ludzie bez trudu odgadną, kto
odpowiada za ich śmierć. Zrozumieją, że winę pono
sisz ty, nie kapitan.
- Podziwiam twoją odwagę, Bykowa!
Raiji nie podobał się sposób, w jaki się do niej
zwracał.
- Nie wolno ci tak traktować rannych! Możesz ura
tować ich od śmierci, jeżeli przeniesiesz ich na górę.
Nawet chłopak prawdopodobnie przeżyje...
- Mój syn? - spytał drwiąco.
- Jak możesz? - spytała cicho.
Nie przez delikatność. Rozumiała, że nie należy
o tym mówić zbyt głośno. Nic nie zyska, otwarcie
upokarzając Walentina w obecności marynarzy, któ
rzy pozostali mu wierni. Coś jej mówiło, że Walen
tin prowadzi dokładny rachunek razów, które otrzy
mał, i że stara się za nie odpłacić.
- Może mieć tuzin innych ojców - odparł lekko. -
Dlaczego miałbym wierzyć jakiejś latawicy?
Był wyjątkowo nieczuły.
Jak można się wypierać własnego dziecka?
Pomyślała o Michaile i pożałowała, że zaangażo
wała się w coś takiego. To szaleństwo!
Kto wie, ile ją jeszcze czeka bólu.
Ujrzała przed oczyma twarz synka i po raz pierw
szy, odkąd weszła na pokład „Antonii", odczuła lęk,
że nie wróci.
Że już nie zobaczy Michaiła.
- Myślisz, że Oleg z Wasilijem zjawią się tu lada
chwila? - spytał Walentin, starając się wzbudzić
w Raiji niepewność. - Może właściciele statków zde
cydują się jednak spełnić nasze żądania - mówił da
lej, oparłszy łokcie na krawędzi burty.
Sprawiał wrażenie znudzonego. Słaby wiatr odgar
nął mu grzywkę do tyłu. Walentin miał wyższe czo-
ło niż Wasilij. Raija bez wysiłku dostrzegała takie
szczegóły. Mimo woli.
- Czy mogę się gdzieś umyć? - spytała.
Nie zamierzała go o nic prosić, w każdym razie
o nic ważnego. Jednak chciała się jakoś doprowadzić
do porządku.
- Dlaczego Wasilij nie wszedł na pokład? - spytał
nieoczekiwanie Walentin.
Odwrócił się i stanął na wprost Raiji. Przebiegał po
niej leniwym wzrokiem. Za każdym razem, kiedy za
dawał sobie trud, by na nią spojrzeć, rozbierał ją
oczami. Raija pomyślała, że pewnie patrzy w ten spo
sób na wszystkie kobiety. Nie stanowiła wyjątku...
Wzruszyła ramionami.
- Spytaj go sam, kiedy następnym razem go zoba
czysz - rzekła obojętnie.
- Teraz pytam ciebie! - zagrzmiał, chwytając ją za
przedramię. Jego dłonie okazały się silne, mimo że
sprawiały wrażenie delikatniejszych niż ręce innych
mężczyzn, których znała. Jego oczy ciskały błyskawi
ce. - Nie lubię, gdy stroi się ze mnie żarty! Myślę, że
wiesz, dlaczego Wasilij odpłynął z Jurkowem, choć
mógł do nas wrócić. Co prawda nie zostałby przy
wódcą, bo tylko dla jednego jest miejsce... - Walentin
roześmiał się ochryple: - ... ale mógłby wrócić na po
kład. Dałem mu tę szansę. A może razem z Olegiem
Jurkowem coś knują? Czy jesteś częścią ich planu?
Po co, u diabła, się tu zjawiłaś, Bykowa?
- Sądzę, że twój kuzyn Wasilij po prostu nie ufał
ci do tego stopnia, by wrócić - rzekła zrezygnowana.
- Mnie także nie ufał na tyle, by zwierzać się ze swych
tajemnic.
- Ale opowiadał ci o mnie?
Raija westchnęła.
- Powiedział tylko, że na pewno ty przejąłeś przy
wództwo i że jesteście kuzynami. Nie miałam przy
jemności poznać historii twego życia ani dzięki Wa
silijowi, ani dzięki komuś innemu.
- A chłopak? Skąd wiesz, że jest moim synem?
- Jeden z rannych mi o tym powiedział - odparła
Raija lodowato. - Uważał pewnie, że powinnam wie
dzieć, jak bardzo jesteś miły. Czy dostanę trochę wo
dy, żeby się umyć?
- Jesteś wymagająca - rzekł zamyślony. - Sądzę, że
najlepiej będzie, jeśli nie zostaniesz na pokładzie. To
zbyt otwarta przestrzeń jak dla ciebie, a nie chciał
bym, by zamąciło ci się w głowie.
- Jestem potrzebna rannym.
Zachichotał.
- A więc chcesz wrócić na dół? Do tych ciemno
ści? - Pokręcił głową z niedowierzaniem. - Zupełnie
nie mogę cię rozgryźć! Albo naprawdę mówisz to, co
myślisz, w takim razie chyba całkiem rozum postra
dałaś, albo też zostając tu masz więcej do wygrania,
niż gdybyś wróciła do domu. Uważam, że prowa
dzisz jakąś potwornie skomplikowaną grę, Bykowa.
- Spojrzał na Raiję wyzywająco, uśmiechnął się sze
roko i wyrzucił ramiona na boki. - Mamy przecież
wszystko: oba statki, ciebie, trzymamy w ręku
wszystkie karty. Czegóż moglibyśmy się obawiać?
Dlaczego mielibyśmy przegrać?
- Dlatego, że nie działacie w jednej grupie i brak
między wami zgody - odparła.
- Podejrzewam, że kryje się za tym Wasilij - mruk-
nął, zaciskając pięści. - To na pewno sprawka Wasi
lija, jakbym widział jego cień, słyszał jego drwiący
śmiech. Ale tym razem ten żółtodzób nie zdoła mi
przeszkodzić... - Popatrzył badawczo na Raiję. - Ja
kim cudem zdołał cię nakłonić, byś się zgodziła?
W jaki sposób zmusił cię, byś zaryzykowała? Czy li
czył na to, że cię nie tknę? - Potrząsnął głową i zło
wrogo się roześmiał. - Musiał przecież wiedzieć, że
nie obchodzi mnie, kim jest twój mąż. Nie wiadomo,
jak długo będziesz tu potrzebna. Może się zdarzyć,
że będę wolał cię poświęcić.
Raija słuchała, nie odzywając się.
- Nie boisz się? - spytał.
Nie odpowiedziała.
Jej strach jest jej sprawą.
Nagle odwrócił się, wściekły i oburzony. Zawołał
swoich ludzi. Zjawili się obaj. Śledzili każde drgnie
nie na jego twarzy. Raija domyśliła się, że znają go
od dawna. Wyglądało na to, że wiedzą, czego się mo
gą po nim spodziewać.
To strach ich przy nim trzymał. I być może wiara,
że Walentin rzeczywiście jest w stanie zapewnić im
lepsze życie.
- Zabrać ją! - zarządził. - Zaprowadźcie ją do mo
jej kajuty! Zamknijcie na klucz. I dajcie jej wodę, ca
ryca musi się umyć!
Raija poszła z mężczyznami. Nie zadała sobie tru
du, by się do nich odezwać. Pewnie zresztą nie mieli
ochoty na rozmowę.
Wyglądali całkiem zwyczajnie, choć wydawali się
silniejsi od innych i z pewnością nie baliby się rzucić
do walki z gołymi pięściami. Właśnie takich ludzi po-
trzebował Walentin. Najwidoczniej wiedział, jakie
przyjaźnie opłaca się pielęgnować. Piękna przyjaźń...
Nikogo nie traktował jak równego sobie, uważał
siebie za kogoś lepszego. A w takiej sytuacji trudno
o odpowiedni grunt dla przyjaźni.
Zamknęli Raiję w kajucie. Wkrótce potem jeden
z nich wrócił, niosąc miskę ciepłej wody.
Raij a podziękowała, a wtedy mężczyzna obrzucił
ją podejrzliwym spojrzeniem.
- Nazywają to uprzejmością - wyjaśniła - lub po
wszechnym zwyczajem. Na jedno wychodzi. U więk
szości ludzi to całkiem naturalny odruch.
Raija miała pewność, że chłopak przekaże jej słowa
dalej, ale pewnie tylko rozbawi tym Walentina, który
nie przejmował się opiniami innych na swój temat.
Pobieżne ochlapanie się wodą nie pomogło wiele.
Po takim myciu Raiji nie wpuszczono by do salonów
w Archangielsku. Ba, wątpiła też, czy mogłaby wejść
do własnego domu. Zdarzało się, że czasami i ona bar
dziej zwracała uwagę na wygląd zewnętrzny człowie
ka niż na to, co tkwiło w jego wnętrzu.
Przynajmniej ręce udało jej się obmyć z krwi i od
świeżyć twarz. Ściągnęła też bluzkę, wypłukała ją w sło
nej wodzie, po czym przewiesiła przez krawędź koi
Walentina. Niech sobie drań nie myśli, że się krępuje!
Cienką kurtkę, którą włożyła na koszulę, zapięła
aż pod szyję.
Następnie rozejrzała się po kajucie.
Na jednej ze ścian, nad stołem przymocowanym
do podłogi, wisiała ikona. Raija pomyślała, że to tu
taj zwykle siadywał kapitan, kiedy prowadził zapiski
w dzienniku pokładowym, że patrzył na obraz Ma-
donny i myślał o tych, których zostawił w domu.
Zastanawiała się, co się z nim stało. Jeżeli go nie
zabito, to musi przebywać gdzieś w zamknięciu. Tyl
ko gdzie?
Raija dziwiła się, że Walentin dał jej tak dużo cza
su na umycie się i doprowadzenie do porządku. Po
dejrzewała, że wróci szybko, by zaskoczyć ją bez
ubrania. Że będzie to początek upokorzeń.
Upłynęło jednak sporo czasu, zanim się pojawił.
Raija zaczynała być głodna. Postanowiła zajrzeć do
szafek. Nie uważała tego za występek. Przecież nie
Walentina okradam, pomyślała, stojąc z garścią peł
ną owoców kandyzowanych i napychając nimi usta.
Minęła już prawie doba, odkąd ostatnio jadła. Do
tej pory nie myślała o jedzeniu, nie czuła głodu, zaj
mując się rannymi.
Wtedy była zła, a złość tłumiła inne doznania.
I jeszcze ta siła - której nie rozumiała, lecz za którą
była wdzięczna... - ona również odsunęła na bok po
trzeby Raiji.
Okradała ją z jej własnej energii, ale dzięki temu
pozwalała uczynić coś dla innych.
Raija nie znalazła słodkiej wody, by zrobić herba
tę w samowarze. Uznała, że na likier kapitana raczej
się nie skusi. Ponieważ niewiele jadła, tak silny tru
nek w jednej chwili powaliłby ją z nóg.
Wrócił Walentin i przyniósł na wpół ciepłą zupę
ugotowaną na rybie i kaszy.
Postawił miskę na stole i zachęcił Raiję do jedze
nia, nie podając jej jednak łyżki.
Raija bez mrugnięcia okiem wypiła zupę prosto
z naczynia. Niech sobie nie myśli, że jest tak wyma-
gająca, w domu nad Dwiną też nie miała srebrnej za
stawy.
- Jak udaje ci się zmusić tych mężczyzn do czeka
nia w takim spokoju? - spytała.
Zauważyła, że Walentin jest podenerwowany, że
nie potrafi usiedzieć dłużej na miejscu, a jego wzrok
nieustannie czegoś szuka.
Ale nie spytała, jak on to wytrzymuje.
- Śpiewają - rzekł beztrosko. - Mógłbym nakazać
im łatanie lub sprzątanie statku, ale nie jest mój. Nie
chcę, by robili to dla twojego męża i Jurkowa, gdyby
przypadkiem statki miały trafić z powrotem w ich rę
ce. Marynarze nie robią nic - mówił dalej po chwili
milczenia, przyglądając się swoim dłoniom. - Nie tak
często mają ku temu okazję. A kiedy sytuacja staje się
naprawdę trudna, częstuję ich wódką. Zwykle muszą
zadowolić się kwasem.
Raija uśmiechnęła się. Kwas chlebowy był niemal
napojem narodowym tu w okolicach Archangielska.
Nawet biedaków stać było na żyto, jęczmień, owies
i trochę przypraw. A woda nic nie kosztuje.
Robiono z tego napój na tyle słaby, że nikt się nim
nie upijał, a z dodatkiem mięty lub innych ziół o moc
nym aromacie mógł nawet orzeźwiać i smakować.
- Czego dokładnie żądacie? - spytała Raija.
Siedziała przy stole, Walentin zaś dreptał niespo
kojnie wkoło.
- Nie wiesz? - spytał. Najwyraźniej nie wierzył jej.
Potrząsnęła głową.
- Lepszych statków. Lepszych warunków na pokła
dzie - wymienił jednym tchem, nie patrząc na Raiję.
- Lepszych zarobków, lepszego jedzenia. Umowy na
więcej niż jeden rejs. Prawa do wykupienia naszych
domów, które teraz są własnością armatorów. Umo
rzenia długów. Gwarancji, że żaden z marynarzy nie
zostanie ukarany za udział w buncie.
- Nikt nie pozwoli, by zabójstwo kapitana uszło
wam bezkarnie - zauważyła Rai ja.
Wzruszył ramionami, tak jakby zamordowanie
człowieka nie miało większego znaczenia.
- To wszystkie nasze żądania - rzekł. - Nie doty
czą one wyłącznie załóg na „Antonii" i „Raiji", lecz
także pozostałych statków w Archangielsku.
Teraz dopiero spojrzał na Raiję. Na jego twarzy
malowało się zadowolenie i upór.
- Co ci z tego przyjdzie? - spytała Raija. - Wiesz
dobrze, że pozostali właściciele się nie zgodzą na ta
kie warunki.
- Ile razy w Archangielsku dochodziło do buntów? -
odpowiedział pytaniem. - Ilu ludzi im przewodziło?
Wreszcie musi się udać coś zmienić.
- To nie jest jedyny powód - Raija nie wierzyła mu,
ale Walentin nie chciał wyjawić więcej. Starannie do
bierał słowa.
- Być może - odpowiedział. - Może nie jedyny, ale
jedyny, który mogę ci podać. Dzisiaj...
- Gdybyście częściowo ustąpili, gdybyście ograni
czyli wasze żądania tylko do statków Olega i Jewgie
nija, moglibyście ocalić swą skórę...
- Kto mówi o ocaleniu skóry? - spytał z nagłą złością.
- Nie posądzaj nas o tchórzostwo. Prowadzimy wojnę.
Nie jesteśmy już marynarzami, lecz żołnierzami.
Nie chciała przyjąć tego do wiadomości.
- Czy sam w to wierzysz? - spytała cicho.
Wydawało się, że jej smutek go nie poruszył, a ra
czej wprawił w jeszcze większą złość.
- Nie powiedziałbym tego, gdybym w to nie wierzył!
Raija zauważyła, że Walentin jest wyższy od Wasi
lija, niewiele, parę centymetrów. Jest starszy i większy...
Domyśliła się, że stosunki między kuzynami nie
układały się dobrze. Domyśliła się, że w rywalizacji
ze swym stryjecznym bratem Wasilij przeważnie le
piej wypadał, i to pod wieloma względami.
To w pewien sposób tłumaczyło dystans między
nimi. To wyjaśniało, dlaczego Wasilij tak niewiele
mówił o Walentinie, i uzasadniało wrogość, którą
Walentin odczuwał w stosunku do Wasilija.
Raiję ogarnął lęk, kiedy zrozumiała, że owa rywali
zacja ujawniła się również teraz, w czasie buntu, w spra
wie znacznie poważniejszej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Czy załoga podziela twoje zdanie? - spytała ostroż
nie. - Czy ci ludzie są zadowoleni, że z marynarzy sta
li się żołnierzami? Czy są gotowi chwycić za broń? Czy
też o wszystkim decydują tylko generałowie...?
- Kobiety powinny trzymać język za zębami - od
parł wyraźnie zirytowany.
Uważał, że zadaje za wiele pytań. Ta kobieta zbi
jała go z tropu, a on nie lubił tracić wątku, bo zbyt
wiele czasu zabierał mu powrót do punktu wyjścia.
Należał do tych, których łatwo było zapędzić w śle
py zaułek. Często mu to mówiono.
Nie lubił myśleć o kilku sprawach naraz.
- Twój kuzyn twierdził tak samo - zauważyła su
cho Raija. - Widać, że otrzymaliście podobne wycho
wanie. Lecz Wasilij przynajmniej znał umiar i wie
dział, że nie powinien prosić o zbyt wiele...
- Wasilija wyrzucono z pokładu, ponieważ okazał
się zbyt słaby! - zagrzmiał Walentin. Usiadł na krze
śle po drugiej stronie stołu. - Wasilij nie jest wystar
czająco silny, by pokierować buntem. Zabrakło mu
odwagi, by wysunąć śmiałe żądania. Widzę, że zrobi
liśmy słusznie, każąc mu się wynosić. Pobiegł prosto
do Jurkowa, prawda? Stanął po jego stronie? Nie
chciał przecież wrócić...
- Sam pozwoliłeś mu odejść - rzekła Rai ja zamyślo
na, szukając wzroku Walentina. Udało jej się pochwy
cić jego spojrzenie, ale na krótko. Nie chciał na nią pa
trzeć, nie chciał jej słuchać. - Nikt mu nie groził...
Walentin nie odpowiedział.
- Pozwoliłeś mu odejść - powtórzyła Raija. - Po
zwoliłeś mu zrezygnować. W przeciwnym razie Wa
silij leżałby teraz w kubryku razem z innymi. Nieza
leżnie od tego, co do niego czujesz, pozwoliłeś mu
odejść. Myślę, że nawet w tobie jest coś dobrego,
gdzieś na dnie...
- Wtedy jeszcze tu nie rządziłem! - rzekł ochryp
łym głosem. - To się stało, zanim miałem cokolwiek
do powiedzenia. Kapitan był co najmniej równie
miękki jak Wasilij. Na początku działaliśmy według
planu Wasilija. Nie wiedział, że potem dokonaliśmy
pewnych poprawek. Gdybyśmy nie wykluczyli moje
go poczciwego kuzyna, niczego nie udałoby się nam
osiągnąć. - Spojrzał na Raiję. - Nie wyobrażaj sobie
zbyt wiele, Bykowa. Nie myśl sobie, że znajdziesz we
mnie choćby ślad łagodności. Nie myśl sobie, że da
rzę Wasilija serdecznymi uczuciami. Jest moim krew
nym. Krew z mojej krwi. Ale ani jemu, ani mnie jak
dotąd nie sprawiało to szczególnej radości. Nawet nie
kiwnąłem palcem, by go chronić. To zasługa kapita
na, że cało uszedł z „Antonii", to kapitanowi Jurków
może podziękować za życie swego chłopca na posył
ki. Nie mnie. Gdybym ja decydował, Wasilij pływał
by teraz jako karma dla krabów.
Używał zbyt wielu słów i zbyt wiele czasu na
usprawiedliwienie swego postępowania. Raija nie
mogła uwierzyć w jego szczerość.
Pomimo nienawiści, którą otwarcie żywił wobec
Wasilija, kierowało nim coś jeszcze, coś, co powstrzy
mało go od pozbawienia kuzyna życia.
- Tamci zostali więc ranni później? - spytała Raija
ostrożnie.
- Jak na zakładnika jesteś odrobinę zbyt ciekawa.
- Przybyłam tu dobrowolnie - odparła z dumą. -
Nie jestem zakładnikiem.
- Tak czy owak podziwiam twoją odwagę -
uśmiechnął się, ale w jego wzroku Raija dostrzegła
pogardę. - Nieważne, skąd się bierze. Stać mnie na
ów podziw, dopóki w niczym mi nie przeszkadzasz.
Wyjął tytoń i napełnił fajkę. Raija pomyślała, że to
także pożyczka od kapitana.
Marynarze nałogowo palili nieforemne skręty, ale
Walentin, jak widać, bez trudu przejmował nowe,
bardziej wyrafinowane przyzwyczajenia.
- Ci na dole zostali ranni później - przyznał wresz
cie między dwoma głębokimi pociągnięciami. - Zwró
cili się przeciw mnie i stanęli po stronie kapitana.
Chcieli jak Wasilij pójść na ustępstwa. Nawet kapi
tan zaczął później mieć wątpliwości. Rozumiesz, że
taki człowiek nie mógł nami przewodzić. Wystarczy
Wasilijowi spojrzeć w oczy, by się przekonać, że nie
jest urodzonym przywódcą. Ani też ten żałosny ka
pitan. To mnie większość marynarzy wybrała na
przywódcę. Nie mogliśmy pozwolić, by powstrzyma
ła nas garstka ludzi.
- Ale mogliście pozwolić im odejść - zauważyła Ra-
ija. - Jak Wasilijowi. - W tej samej chwili jednak
uświadomiła sobie, że to byłoby niemożliwe. - No
tak, nie mogliście... Jeden mógłby odejść, ale nie wszy
scy, którzy leżą teraz pod pokładem.
Takie ustępstwo mogłoby zostać uznane za sła
bość. Nawet Raija to rozumiała. A Walentin został
obrany przywódcą właśnie dlatego, że uważano go za
człowieka bezwzględnego. Marynarze bali się go,
a dopóki tak było, dopóty miał ich w garści.
Raija pomyślała, że może mu się udać.
- Przynajmniej chłopcu mogłeś pozwolić odejść -
rzekła po dłuższej chwili. - Syn Walentina był cięż
ko ranny i chociaż krwotok ustał, Raija nie miała
pewności, czy wyżyje. - Ludzie będą się starali zro
zumieć, będą się zastanawiali, dlaczego znalazł się na
statku, przez kogo został zraniony, kim są jego rodzi
ce... Wszystko trzeba będzie wytłumaczyć.
- Nigdy nie twierdziłem, że to mój chłopak - od
parł twardo i opryskliwie. - Jego matka szła z każ
dym, kto wcisnął jej do ręki jakiś grosz. Mówią, że
jest do mnie podobny. I co z tego? Mam pięciu bra
ci. Ojcem może być każdy z nich. Mógł też nim być
Walerij lub ten dwulicowy Wasilij...
Raija obliczyła, że Wasilij musiałby w takim razie
zostać ojcem, mając trzynaście lat, ale nie wyraziła na
głos swych wątpliwości.
- Nawet gdyby chłopak był moim synem... gdyby...
to nie potraktowałbym go inaczej niż pozostałych, któ
rzy zwrócili się przeciwko mnie. Nie znałbym litości.
Zdrajcy nie mogą się spodziewać łagodnego potrakto
wania, skoro ruszyli na mnie z nożami. Wiedzieli, czym
to się może skończyć. I tak mieli szczęście, że nie stra
cili życia.
Mówił to z takim przekonaniem, że Raija wątpiła,
by zmienił zdanie w ciągu tych kilku dni, które jesz
cze pozostały na układy z właścicielami statków.
Czuła, że uparcie będzie trwał przy swoim.
- Możesz do nich zajrzeć - rzekł z drwiącym uśmie
chem.
Nie wierzył, że Raija naprawdę chce pomóc rannym.
Nie rozumiał, że można być tak ofiarnym, że moż
na odsunąć na dalszy plan swe własne życie i bezpie
czeństwo dla ratowania ludzi, których nawet się nie zna.
Był nieufny w stosunku do Raiji, czujnie ją obser
wował. Pragnął ją przyłapać na jakimś błędzie.
Ale Raija dobrze grała swą rolę. Podziwiał ją za to
tak samo, jak podziwiał jej odwagę. Była co prawda
kobietą, ale uważał ją za godnego przeciwnika.
- Przeniosłem ich z kubryka - zauważył mimocho
dem. - I zająłem się nożem, który zostawiłaś. Wyglą
da na to, że nie jest ci już potrzebny...
Raija zagryzła zęby.
- Rzeczywiście chciałabym do nich zajrzeć. Cieszę
się, że ich przeniosłeś z tej nory.
- Sprawianie innym radości to dla mnie zawsze ra
dość - odparł z jadowitym uśmiechem.
Nadal panował nad sytuacją.
10
Czuli się lepiej, choć jeszcze dużo czasu miało
upłynąć, nim całkiem dojdą do siebie. Rai ja nie spo
dziewała się cudów.
Mimo to odniosła wrażenie, że cud się jednak stał.
Ranni wyjaśnili jej, że pomieszczenie, do którego ich
przeniesiono, wcześniej zajmował sternik. Wydawało
się dużo mniejsze niż kajuta kapitana, ale znajdowało
się w wyższej części statku, bliżej pokładu. Było suche
- stęchła wilgoć nie zajęła ścian i podłogi. Co prawda
nie dostali więcej miejsca, ale odczuli poprawę.
Leżeli na suchej podłodze, nie wdychali zgniłego,
niezdrowego powietrza. Słyszeli ruch na pokładzie.
Mieli dosyć oleju, by utrzymać płomień w lampach.
To naprawdę było niczym cud.
Przyjęli Raiję jak królową, niemal jak boginię, po
nieważ to jej przypisywali poprawę swego położenia.
Nie pokazywali po sobie cierpienia. Nie mogli.
Nie chcieli, by strażnicy usłyszeli, że się skarżą. To
oznaczałoby za nisko upaść.
Co prawda potraktowano ich nieludzko, ale nie
utracili do reszty dumy. Uświadomili to sobie, kiedy
ta kobieta zeszła do nich na dół do mrocznego ku-
bryka. Odczuli to, kiedy położyła ręce na ich ranach
i użyczyła im swego ciepła, ciepła, które być może nie
należało do niej.
Uczyniła coś więcej poza tym, że wydostała ich
z ciemnej i wilgotnej nory, poza tym, że opatrzyła ra
ny i uratowała życie.
Przywróciła im dumę.
Wdzięczność rannych cieszyła Raiję, ale ona nie
przypisywała sobie zbyt wiele zasług. A do rozwiąza
nia sprawy było jeszcze daleko.
Nie wiedziała już, po czyjej stoi stronie.
Na lądzie wydawało się to takie proste.
Teraz czuła, że w tej grze nie tylko jedna strona
może przegrać. Przegrana może stać się udziałem
wszystkich. Raiję przerażała taka ewentualność.
- Chłopak jest nadal bardzo słaby - odezwał się
starszy człowiek. - Na imię mu Piotr, ale Piotrem
Wielkim to on nie jest - zauważył.
Raija spojrzała na chłopca. Tu na górze, gdzie do
cierało więcej światła, wydawał się jeszcze młodszy.
Bandaż na ranie w boku nasiąknął krwią.
Raija nie zmieniła opatrunku, jedynie mocniej za
wiązała bandaże. Czuła, że każdy jej ruch śledzi wie
le par oczu.
Piotr, syn Walentina, nie odzyskał przytomności,
ale najwyraźniej jego stan się poprawił.
- Ile ma lat? - spytała, otulając poszarpaną koszu
lą chude, blade ciało.
- Czternaście? - zgadywał jeden z rannych. Popa
trzył pytająco po twarzach marynarzy, a oni uznali,
że może mieć rację.
Wcześniej w mrocznym kubryku, Raija oceniła
chłopaka na szesnaście-siedemnaście lat.
Z pewnością nie miał jednak więcej jak czternaście.
Był wątły i bardzo chudy. Jego dłonie świadczyły
o tym, że ciężka praca to dla niego nie pierwszyzna.
Szorstkie stopy wskazywały na to, że nie należał do
tych, którzy chodzili w butach. Twarz miał niemal
dziecinną, włosy nieco za długie. Rai ja rozpoznała ry
sy Walentina. Będzie przystojny, jeżeli przeżyje. Cięż
ka praca zaznaczy bruzdy na chłopięcej twarzy Piotra.
Ciężka praca go ukształtuje. Zmieni w mężczyznę.
Serce Raiji krwawiło z powodu tego dziecka, któ
re zbyt wcześnie stało się dorosłe. Omal nie straciło
życia w walce, która być może miała poprawić jego
los, ale powinna się rozegrać między dorosłymi.
Jak można zadać dziecku takie rany?
- Sam Walentin go ugodził - odezwał się starszy
marynarz imieniem Kazimir.
Raija nie chciała tego słuchać, nie chciała przyjąć
do wiadomości.
Ale nie mogła uciec od prawdy.
- Chciał poświęcić chłopaka - stwierdził ktoś inny.
- Kapitan zdecydował się w końcu przyjąć propo
zycję Jurkowa. Uznał, że tak mimo wszystko będzie
najlepiej, że nic nie zyskamy, trwając w uporze, wy
suwając coraz więcej żądań...
- To dlaczego nie słuchaliście Wasilija? - spytała
Raija. - Dlaczego wszyscy zgodnie wystąpili przeciw
niemu, a potem wyrzucili za burtę...? Wasilij nie prze
ciągałby sporu jak Walentin.
Wymienili spojrzenia. Nie czuli się bohaterami.
Byli ranni i bali się.
- Nawet kapitan nie chciał, by Wasilij został na
statku - mruknął któryś na swoje usprawiedliwienie.
Raija przyjrzała się twarzom marynarzy. Zobaczy
ła, że są zarośnięte, brudne i zmęczone. Pomyślała, że
ci ludzie nie pamiętali już dokładnie, jaki był prze
bieg wydarzeń. Uwięzieni w ciasnym, mrocznym ku-
bryku długo rozmyślali i rozmawiali ze sobą. Wspo
mnienia jednego z nich stawały się wspomnieniami
innych. Połączyły się w całość. Żaden już nie pamię
tał, co widział czy słyszał, myślał albo czuł.
Ich przeżycia stanowiły jeden wielki splot.
Nie kłamali.
Raija jednak nie mogła być pewna, co wydarzyło
się naprawdę, a co stanowiło tylko ich życzenia.
- Kapitan nie ufał Wasilijowi - wyjaśnił ktoś.
Spytała, dlaczego.
Odpowiedzieli, że Wasilij pragnął zdobyć również
zaufanie właścicieli statków, że chciał sam prowadzić
negocjacje. Kapitan podejrzewał, że Wasilij działa dla
obu stron równocześnie.
Raija zastanawiała się, czy kapitan sam to wymy
ślił, czy ktoś pomógł mu to ubrać w słowa. Czy to
przypadkiem Walentin nie szeptał mu przez ramię.
- Wasilij pragnął waszego dobra - rzekła Raija ciężko.
- Kobiety mają do niego słabość - mruknął Kazimir.
Raija chciała się roześmiać, ale nie było tu miejsca
na śmiech.
- Może my, kobiety, szukamy w mężczyznach cze
goś, co kryje się głębiej? - spytała z wyzwaniem w gło
sie. - Może w przeciwieństwie do was staramy się do
szukać w człowieku prawdziwych wartości?
Nie odpowiedzieli. Nie rozumieli motywów jej po
stępowania i starali się znaleźć jakieś wytłumaczenie.
Naturalnie najprościej było uznać, że pozwoliła się
zauroczyć Wasilijowi.
Nie starali się dociec, czemu tak naprawdę ich kry-
tykuje. Nie słuchali, co miała do powiedzenia, bo jej
słowa mogły okazać się trudne do przyjęcia.
Jeśli nawet stała po ich stronie, to nie w taki spo
sób, jakby tego chcieli. Nie powinna przyglądać im
się tak dokładnie i wytykać im słabości. Nie powin
na dostrzegać, że i oni nie są bez wad.
Łatwiej było uznać, że Raija, tak jak wiele kobiet
przed nią, dała się oczarować Wasilijowi i dlatego
bezgranicznie mu wierzyła. Stała może kilka szczebli
wyżej niż oni, ale miała męża bez ręki. A Wasilij miał
obie ręce.
- Nie mamy zaufania do Wasilija - westchnął Ka-
zimir. - Cała rodzina jest podejrzana! Nikt ich nie
przegada i są sprytni.
- Na wszystkim potrafią zarobić! - dodał ktoś inny.
- A czy my też tak nie postępujemy? - spytała ci
cho Raija.
Wiedziała, że i ona nie jest całkiem bezinteresowna.
Wszyscy ludzie od czasu do czasu pozwalają sobie na
drobne nieuczciwości, choć z ręką na sercu gotowi są
powiedzieć, że nigdy nie oszukiwali, nie kradli, nie kła
mali lub nie zbłądzili w taki czy inny sposób.
- Wasilij może by nas trochę lepiej traktował niż Wa-
lentin! Ale kto, u diabła, mógł wiedzieć, że Walentin za
mierza przejąć władzę? Kto mógł podejrzewać, że tylko
czekał, żeby obalić kapitana? Kto mógł przypuszczać, że
rozpocznie własną walkę? - rzucił Kazimir ponuro. -
Wszyscy w tej rodzinie są sprytni i nikt ich nie przega
da - powtórzył, jakby to tłumaczyło całą sytuację.
Może właśnie to był właściwy argument.
Bunt nie wybuchłby bez Wasilija.
Bez Walentina nie udałoby się opanować statków.
Niektórzy przejrzeli na oczy dopiero wtedy, kiedy
poczuli smak stali na swym ciele. Szkoda, że aż tyle
było trzeba, żeby zrozumieć.
- Nie mamy żadnych szans, prawda? - spytali ją.
Co miała odpowiedzieć?
- To zależy od Walentina - rzekła tylko. - Nie mo
żemy chyba nic zrobić...
- My nie - odparł Kazimir i spojrzał Raiji prosto
w oczy. - Ale może ty. Gdyby nie ty, Piotr już by nie
żył. Umieralibyśmy jeden po drugim w tej norze pod
pokładem. Walentin wcale by się tym nie przejął, ka
załby jedynie komuś do nas zaglądać co drugi dzień
i wynosić zwłoki.
- Walentin mnie nie słucha - rzekła Raija.
- Jesteś piękną kobietą.
Naprawdę tak uważali. Brali pod uwagę wszystko,
co się z tym wiązało. Chodziło przecież o ich życie,
rozważali różne możliwości.
Raija smutno potrząsnęła głową.
- N i e mogę nic kupić ani sprzedać. Walentin trak
tuje mnie jak zakładnika, a z zakładnikami się nie
handluje. Muszę ufać, że Olegowi wspólnie z Wasili
jem uda się coś wymyślić. To moja szansa. I wasza.
- Walentin się ciebie boi.
- To niedobrze - westchnęła Raija. - Walentin jest
człowiekiem, który nie lubi się bać. Niszczy wszyst
ko, co budzi w nim lęk.
- Nie wiedziałaś o tym? - padło pytanie.
- Nie - odparła.
Siedziała między nimi w grubej, czarnej spódnicy,
która w kubryku przesiąknęła wilgocią i teraz była
mokra i dwa razy cięższa.
Raija zapomniała zabrać bluzki z kajuty, a ciemna
wełniana kurtka zapięta pod szyję trochę kłuła przez
cienką koszulę. Najważniejsze jednak, że wyglądała
przyzwoicie.
Czuła, że część włosów wysunęła się jej z węzła
upiętego na karku, jednak ich nie poprawiała. Nieza
leżnie od tego, jak by się starała, zawsze kilka kosmy
ków wymykało się niepostrzeżenie. Teraz taka fryzu
ra w nieładzie dodawała Raiji łagodności, która koiła
trochę gorycz rannych marynarzy.
Stracili już nadzieję.
Właściwie nie wierzyli, że uda im się wyjść cało,
przez jakiś czas było im nawet obojętne, czy przeży
ją, czy zginą w wilgotnym, ciemnym kubryku.
Wtedy zjawiła się ona. Kobieta w czarnej pelery
nie. Kobieta z „Sankt Nikołaja".
I wraz z jej przybyciem nastąpiły zmiany. Zmiany
na lepsze.
Nie śmieli w to wierzyć. Wydawało im się, że to
tylko marzenia. A przecież dawno przestali marzyć.
Marzyć to tak, jakby obserwować płynące po niebie
obłoki. Marzenia tak łatwo pryskają...
- Mimo wszystko masz więcej szans na przeżycie
niż my - odezwał się jeden z rannych. Inni zgodnie
przytaknęli.
- Nie zamierzam was zdradzić! - zapewniła Raija.
Siedziała pośrodku tych ludzi, czuła, że należy
do nich, mimo że od rannych marynarzy dzieliła ją
ogromna przepaść.
Roześmiali się cicho, bez drwiny. Wierzyli jej na
swój sposób.
Jednak zdążyli się przyzwyczaić do obietnic. Sły-
szeli ich tysiące. Wypowiedzianych z największą lek
kością i z największą w świecie oczywistością przez
ludzi, którzy mogli coś obiecywać, a potem zapomi
nać, gdy im się podobało.
Raija również należała do tych, których składanie
obietnic nic nie kosztowało. Z pewnością wierzyła na
wet w to, co mówi. Teraz.
Jednak mógł nadejść taki moment, w którym za
zrealizowanie tych obietnic Raija będzie musiała za
płacić. Mężczyźni w brudnych i zakrwawionych
ubraniach, z bandażami, które sama nałożyła, o spra
cowanych rękach i zębach brązowych od tabaki, nie
wierzyli, by Raija chciała to zrobić.
Sądzili, że podobnie jak wszyscy inni zechce
w pierwszej kolejności ratować własną skórę.
Różnica polegała na tym, że jej byli skłonni wyba
czyć, ponieważ mimo wszystko uczyniła dla nich
więcej niż ktokolwiek inny.
Spędzili długie godziny za zamkniętymi drzwiami,
w ciasnocie. Dostawali wodę i trochę chleba, które
bez słowa wstawiano do pomieszczenia.
Nic ciepłego. Nic bardziej pożywnego niż suchy
chleb. Ani odrobiny masła.
Raija nie wiedziała, co dostawali do jedzenia ma
rynarze przebywający na pokładzie, dlatego nie
chciała się skarżyć. Starała się dzielić chleb między
rannych sprawiedliwie. Odkładała porcje dla Piotra.
Będzie musiał się posilić, kiedy się obudzi.
Odzyskał już przytomność i teraz spał. Jego usta
poruszały się we śnie, jakby z kimś rozmawiał. Twarz
wykrzywiała się w grymasie. Był bardzo podobny do
Walentina. Do Wasilija także.
Raija sama nic nie jadła, przecież wcześniej nasy
ciła głód. Napiła się tylko trochę wody.
Zmieniła bandaże, które tego wymagały. Zebrała
w jednym miejscu zakrwawione szmaty, uznała, że
trzeba je wyrzucić. Trochę się z niej podśmiewali, ale
uważali, że ma prawo do swoich kaprysów.
Kobiety takie są.
Poczuła się zmęczona. Zasnęła na siedząco, oparta
plecami o ścianę. Chcieli zrobić jej miejsce, by mogła
się położyć, ale odmówiła.
Było ciasno, a przecież musieli nabrać sił, musieli
się wyspać.
Był chyba ranek, kiedy się obudziła. Ciało miała
obolałe, ale trochę wypoczęła. A kiedy się przeciągnę
ła, poczuła, że jest nie najgorzej.
Zaczął się drugi z trzech dni.
Piotr nie spał. Nie odezwał się, kiedy przyklęknę
ła obok, ale wodził za nią wzrokiem. Jego oczy przy
pominały oczy czujnego ptaka.
- Czy to ty? - spytał, kiedy zdjęła mu opatrunek
z rany. - Czy to ty jesteś kobietą w czarnej pelerynie?
Skinęła z uśmiechem.
- Tak, to ja, ale nie jestem jakąś czarownicą czy cu-
dotwórczynią. Jestem zwykłym śmiertelnikiem, któ
ry też się boi, lecz tego nie okazuje...
- Już byś leżał martwy, gdyby nie ona - powiedział
ktoś.
Raija założyła chłopcu czysty opatrunek.
- Nie przesadzajcie! - poprosiła. - Ten chłopak mu
siał przeżyć, bo jego czas jeszcze się nie skończył. A ja
byłam może narzędziem, niczym więcej. To nie mo
ja zasługa... - Nie wiedziała, jak im to wytłumaczyć.
- Twierdzisz, że Bóg nagle uznał, że nam także na
leży się trochę litości? - spytał z powątpiewaniem je
den z rannych.
- Nie wiem - odparła Raija szczerze. Wiązała ban
daże silną ręką, pewnymi ruchami. Potem pospiesznie
pogładziła Piotra po policzku, a on zaczerwienił się,
zawstydzony. Dorośli mężczyźni nie potrafią przyj
mować pieszczot, a chłopcom, którzy ledwie zajrzeli
w świat mężczyzn, nie jest wcale łatwiej. - Nie wiem
- powtórzyła i popatrzyła na wszystkich po kolei. -
Nie wiem, skąd to się we mnie bierze. Czuję, że owa
zdolność jest we mnie, a jednocześnie pochodzi z ze
wnątrz. Nie jest moja. W każdym razie nie w tym sen
sie, bym mogła nią kierować. Ujawnia się, kiedy jest
potrzebna. Kiedy ja jestem do czegoś potrzebna. Ale
ja nie mogę decydować i nakazać, żeby się pojawiła.
Nie mogę tej siły wykorzystywać dla siebie samej. To
coś nieprzewidywalnego. Jest moje i jednocześnie
wcale nie jest moje. Nie wiem, skąd się bierze i dla
czego, ale pojawia się po to, żebym czyniła dobro. Nie
zaszkodzi wierzyć, że owa moc pochodzi od Boga...
Wzruszyła ramionami.
- A ty sama w to nie wierzysz?
- Nigdy moja wiara w Boga nie była tak silna. - od
powiedziała cicho.
Nie pytali więcej. Przyjęli jej wyjaśnienia.
Upłynęło trochę czasu. Raiję ogarnął niepokój.
Nie była już w stanie określić, czy jest dzień, czy noc.
Zastanawiała się, czy Oleg znajduje się w pobliżu.
Czy codziennie przypływa do statków? Co teraz ro
bią on i Wasilij? Zastanawiała się, czy nie odsunęła
tylko w czasie tego, co nieuniknione. Kupiła trzy no
we dni oczekiwania, może trzy kolejne dni cierpienia.
Zastanawiała się, czy dla innych armatorów i kup
ców ma to jakieś znaczenie, że zjawiła się na pokła
dzie „Antonii"?
Na pewno tak by się stało, gdyby Jewgienij nie wy
jechał razem z Tonią z Archangielska.
Doszła też do wniosku, że chociaż była żoną wła
ściciela statków, nie mogła stać po stronie Olega i Jew
gienija. Wiedziała, jak wiele może przez to stracić, ale
sama podjęła decyzję, że wejdzie na pokład „Antonii".
To był jej wybór. Tylko jej.
Za drzwiami rozległ się odgłos kroków. Poderwali
się wszyscy - i Raija, i ranni. Ci, którzy nie mogli
usiąść, unieśli się na łokciach. Nasłuchiwali w milcze
niu, utkwiwszy wzrok w drzwiach. Żółte światło ob
nażało białe twarze z szeroko otwartymi oczyma i na
wpół otwartymi ustami. Na wszystkich malowało się
wyczekiwanie, pozbawione jednak radości. Nikt nie
spodziewał się dobrych wieści. Nikt na to nie liczył.
Mięśnie marynarzy zastygły na kamień, kiedy usły
szeli przekręcany w zamku klucz. Drzwi otworzyły
się z żałosną skargą.
Dwaj służalcy Walentina byli małomówni jak zwy
kle i jak zwykle zachowali kamienne twarze. Raija
dowiedziała się, że jeden z nich wcześniej zaciągnął
się na „Antonię", drugiego Walentin sprowadził na
pokład, kiedy przejął statek. Właśnie takich ludzi po
trzebował - silnych i bezgranicznie posłusznych.
- Kobieta na górę do Walentina! - powiedział je
den z nich, a drugi uczynił ruch głową, tak żeby Ra-
ija zrozumiała. Zebrała fałdy spódnicy i wstała. Uczy
niła to z godnością królowej.
Nie pozwoliła się dotknąć.
- Mogę iść sama - rzekła lodowatym głosem. -
Znajdę drogę. Możecie się oczywiście upewnić, czy
trafię, ale ręce trzymajcie przy sobie!
Jej upór, dumę i gniew marynarze uznali za oznakę
sprzeciwu. Kiedy za Raiją i poplecznikami Walentina
zamknęły się drzwi, roześmiali się cicho, choć wcześ
niej żaden z nich nawet nie odważył się uśmiechnąć.
Ale teraz poczuli się bezpieczni, mimo że wciąż pozo
stawali więźniami.
Śmiali się z tych dwóch osiłków. Śmiali się zasko
czeni, że Rai ja odważyła się odezwać do nich tym to
nem i tymi słowami.
Śmiali się też, ponieważ w oczach strażników do
strzegli cień strachu.
- Jest dwa razy niższa i waży chyba mniej niż jedna
noga każdego z nich, lecz obaj cofnęli się o pół kroku
na jej widok I jeszcze o jeden, kiedy otworzyła usta!
- Powinna zostać carycą! - westchnął któryś z ma
rynarzy.
Jak wielu biedaków snuł złote marzenia o bogac
twie cara i o rodzinie Romanowów. Do niego rów
nież dotarły opowieści o życiu na carskim dworze,
które przekraczały wszelkie wyobrażenia i najśmiel
sze sny. Mimo wszystko lubił się bawić podobnymi
myślami, lubił wyobrażać sobie, że tacy jak on cho
dzą w jedwabiach i aksamitach, przerzucają między
palcami złoto i drogocenne ozdoby, najadają się do
syta, nie martwiąc się, co będą jedli następnego dnia.
Takie snuł marzenia.
Nigdy jednak nie widział w nich siebie, widział ob
cych ludzi bez twarzy, podobnie wyobrażał sobie car
ską rodzinę.
- Ta kobieta mogłaby zniewolić wielki tłum jednym
uśmiechem - dodał. Po raz pierwszy udało mu się dać
postaci z marzeń twarz i duszę. - Mogłaby utrzymać
w posłuchu całe narody, i to bez żadnego wysiłku...
Wśród mężczyzn rozległ się zgodny pomruk.
Jednak Piotr nie podzielał ich zdania.
Był młody i porywczy i nie wierzył, że marzenia
mogą koić rany. Wypełniała go tylko gorycz.
- Raija nigdy nie mogłaby zostać carycą - rzekł po
nuro. - Pomijając to, że przybyła z innego kraju i że
z pewnością pochodzi z równie ubogiej rodziny jak nie
którzy z nas, to jest zbyt szlachetna. Nie mogłaby
mieszkać za złotymi murami, wiedząc, że lud głoduje.
Kazimir uśmiechnął się smutno.
Chłopak miał rację.
Jednak stary marynarz pragnął ocalić okruchy
pięknego marzenia.
- Właśnie dlatego powinna zostać carycą, mój
chłopcze. Ten kraj potrzebuje tam na górze kogoś,
kto potrafiłby zejść do najmniejszych spośród pod
danych. Do tych, którzy oglądają większe ciemności
niż my w kubryku. Mamy szczęście, że jest z nami
Raija. Ten kraj potrzebuje takiej carycy jak ona...
11
Raiję zaprowadzono do kajuty kapitana. Wprowa
dzono do środka i zamknięto drzwi na klucz.
Została sama.
- Pokazujesz mi swą władzę - mruknęła, zwracając
się do nieobecnego Walentina. Czuła się zmęczona, ale
bardziej psychicznie niż fizycznie. - Trzeba jednak cze
goś więcej, żeby mnie wystraszyć - dodała ze złością.
Musiała się złościć, wykrzesać w sobie tyle wściek
łości, by nie dać się omotać siecią niemal łagodnego
głosu Walentina. Jednocześnie jednak musiała zacho
wać zdrowy rozsądek, musiała panować nad uczucia
mi i myślami. Wydawało jej się, że balansuje na
ostrzu noża - niemal czuła jego ostrze pod stopami.
Uznała, że gorzej już być nie może.
Usiadła na krześle przy stole, oparła głowę na rękach.
Od razu zauważyła, że Walentin w ogóle nie trosz
czył się o utrzymanie porządku w kajucie. Wokół pa
nował nieład. Walentin wyciągał z szafy szklanki, że
by się napić, i zostawiał brudne na stole. Wszystkie
nosiły ślady używania. Teraz będzie chyba musiał
sięgnąć po porcelanowe filiżanki kapitana, pomyśla
ła z ironią Rai ja.
Długo czekała na Walentina. Zamknęła oczy i po
czuła rytm morza - spokojne kołysanie. Panowała
ładna pogoda. Morze lekko falowało, przyjemnie by-
łoby siedzieć teraz na brzegu i na nie patrzeć. Gorzej,
być narażonym na jego kaprysy.
Teraz właśnie wydawało się przyjazne, zdradliwie
przyjazne. Raija wiedziała o tym. Nie ufała morzu,
czuła, że chętnie by ją wciągnęło na dno...
- Śpisz?
Walentin pojawił się nagle niczym jastrząb, raróg
albo jak orzeł z wysuniętymi pazurami, gotowymi
wbić się w nic nie podejrzewającą ofiarę.
Raija aż podskoczyła. Obudziła się i otworzyła
oczy. Gdy podnosiła głowę poczuła, że jeden poli
czek ma odrętwiały.
Widocznie przysnęła z twarzą na twardym blacie
stołu.
Wyprostowała się.
Walentin stał przy szafie z przeszklonymi drzwicz
kami, przez które widać było półki ze specjalnymi za
głębieniami, dzięki czemu schowane tam rzeczy nie
wypadały podczas długiej morskiej podróży. Nie za
wsze morze bywa tak spokojne jak dziś.
- Nie sądziłem, że możesz zasnąć. Myślałem, że bę
dziesz umierać z niepokoju o tych biedaków, dla któ
rych tu przybyłaś.
Nie przestawał drwić.
- Wszyscy ranni czują się dobrze - odparła spokoj
nie Raija. Nie pozwoliła wyprowadzić się z równo
wagi. - Nawet twój syn wraca do zdrowia. Piotr to
ładny chłopak...
Walentin zacisnął pięści. Wyglądał na zmęczonego.
Teraz Raija wyraźniej widziała zmarszczki na jego
twarzy, a sprawiło to nie tylko lepsze oświetlenie.
Na pewno nie wyobrażał sobie, że sprawy przyj-
mą taki obrót, być może w ogóle wcześniej się nad
tym nie zastanawiał. Może po prostu wykorzystał
szansę, nie mając pojęcia, co będzie dalej.
- On nie jest moim synem - wycedził przez zęby. -
Czy muszę to tyle razy powtarzać, kobieto?
- Nie, bo na pewno nie targnąłbyś się z nożem na
kogoś z twej krwi i kości - rzuciła Rai ja i natychmiast
pożałowała swych słów. Powinna się ugryźć w język
i nie prowokować tego szaleńca... Najwidoczniej
i ona była już zmęczona.
Ale Walentin tylko przyznał jej rację:
- Tak, wtedy na pewno nie użyłbym przeciw nie
mu noża...
Przypadkowa osoba z pewnością uznałaby jego sło
wa za szczere, jednak Rai ja nie dała się zwieść pozorom.
Bez trudu zauważyła, że Walentin posiadł szczególną
zdolność - potrafił sprawiać wrażenie otwartego i praw
domównego. Patrząc mu w oczy, można by uwierzyć,
że dzieli się z tobą całą duszą. Ale to tylko wyuczona
sztuczka, pozwalająca osiągać wiele korzyści.
- Twoja bluzka jest już sucha - rzekł.
Raija sama to zauważyła, ale nic nie odpowiedziała.
Zbił ją z tropu. Przecież nie mogła się przy nim ubierać.
Nie rozumiała tego człowieka. Nie czuła do niego
nawet odrobiny sympatii, ale wiele dałaby za to, by
go bliżej poznać. Jedyne, co Raiję interesowało w Wa-
lentinie, to właśnie charakter. Wolała nie zastanawiać
się, czemu teraz do niej przyszedł.
Nadal miała nóż, który w każdej chwili mogła wy
dobyć i użyć w razie zagrożenia, ale uważała to za
ostateczność. Nie była pewna, czy Walentin nie ze
mściłby się na niewinnych marynarzach.
Rozległo się pukanie do drzwi. Trzy uderzenia. Po
tem dał się słyszeć odgłos oddalających się kroków.
Buty miały obcasy z twardej skóry.
Raija bez trudu rozpoznała, kto jeszcze przed
chwilą stał za drzwiami.
Wśród załogi takie buty nosili tylko Walentin i je
go dwaj poplecznicy.
Walentin rzucił Raiji kurtkę.
- Załóż to. Wychodzimy na pokład, a na górze jest
dość chłodno.
W pierwszej chwili omal nie uniosła się dumą i nie
odmówiła, ale uznała, że to by nie było rozsądne.
Nawet duma ma swe granice, nie warto ryzykować
zdrowia...
Raija wzięła kurtkę bez słowa. Zobaczyła, że jest
gruba i o wiele na nią za duża. Podejrzewała, że jest
za duża także na Walentina.
Może to kurtka kapitana?
Niemal całkiem o nim zapomniała. Znowu zaczę
ła się zastanawiać, co się z nim stało. Pewnie potrze
bował pomocy, może został ranny...
- Czekasz na kogoś? - spytała.
Podążała drobnymi krokami za Walentinem, któ
ry z rozmysłem udał, że nie dosłyszał pytania. Kolej
ny kaprys: jak najmniej mówić. Raija uznała, że szy
kuje jakąś niespodziankę. Najwyraźniej bawił się tym
jak dziecko.
Tylko, że niespodzianka, jaką mógł przygotować
dla niej Walentin, z pewnością nie będzie nawet przy
pominała niewinnych dziecięcych figli.
Nie odzywał się.
Raija już na tyle go poznała, by wiedzieć, że mó-
wi wtedy, kiedy ma ochotę. Uważał, że milczenie jest
demonstracją władzy.
Niewielu zasługiwało, by raczył się do nich ode
zwać. Poza tym słowa zdradzałyby jego myśli, a on
tego nie chciał.
Raija pomyślała, że i tak go całkiem nie rozgryzie.
Zabraknie jej czasu, na całe szczęście.
Walentin ją przerażał tym bardziej, że choć szalo
ny i zaślepiony nienawiścią, na pierwszy rzut oka nie
różnił się zbytnio od innych ludzi, a nawet potrafił
być uroczy i miły.
Jeżeli chciał.
Chwycił ją za ramiona. Raija nie protestowała, nie
chciała niepotrzebnie go denerwować. Nigdy nie była
całkiem pewna, kiedy zbliża się do niebezpiecznej linii,
której przekroczenie obudzi w tym człowieku bestię...
Pod gładką powierzchnią niebezpiecznie się tliło,
nigdy nie wolno jej o tym zapomnieć.
Podprowadził ją do burty.
Raija zrozumiała, dlaczego, kiedy wyjrzała poza
krawędź i zobaczyła niewielką łódź żaglową, a na jej
pokładzie Olega i Wasilija.
- Jest cała! - ze śmiechem zawołał w ich stronę Wa
lentin, mocno zaciskając ręce na ramionach Raiji.
Przysunął ją jeszcze bliżej burty, żeby mogli ją do
kładnie zobaczyć.
Raiję ogarnęła rozpacz.
- Czy Michaił dobrze się czuje? - zawołała.
Zobaczyła, że Oleg skinął głową.
Długo udawało się jej nie myśleć o synu, lecz wi
dok bliskich przypomniał Raiji o domu.
Czy uda jej się przeżyć, czy jeszcze zobaczy Misze?
Zastanawiała się nad tym już wcześniej, kiedy po
dejmowała decyzję o popłynięciu na „Antonię". Wte
dy wydawało jej się, że w pełni zdaje sobie sprawę,
jakie podejmuje ryzyko, że dobrze wie, jakie to nie
bezpieczne.
A jednak nie całkiem sobie to uświadamiała... Te
raz to zrozumiała.
Przywiodło ją tu jednak coś silniejszego od jej
własnej woli. Wcale nie była taka szlachetna ani bo
haterska, jak sądzili marynarze.
- Pozwól jej wrócić! - próbował przekonać Walen-
tina Oleg. - Spełniła już swe zadanie. Zjednasz sobie
przychylność wielu ludzi, jeśli ją wypuścisz!
Śmiech Waleńtina zabrzmiał miękko jak mrucze
nie kota, zadowolonego i pewnego siebie.
- Myślisz, że tak łatwo wypuszczę bezcennego za
kładnika? - spytał drwiąco. - Myślisz, że pozwolę jej
po prostu odejść?
- Nie mogę ręczyć za innych - zawołał Oleg z dłoń
mi zwiniętymi przy ustach w trąbkę. - Właściciele in
nych statków zamierzają użyć wobec ciebie siły. Nie
zdołam ich powstrzymać, jeżeli zatrzymasz Raiję!
Wypuść ją! Jest żoną Jewgienija!
- Wiem, że to żona Bykowa - odparł Walentin.
Ściągnął brwi i opuścił ręce. Nie spodobała mu się
wiadomość, że ma wyruszyć za nim pogoń.
Jego sytuacja wyraźnie się zmieniła. Już nie miał
pewności, czy utrzyma swą pozycję. Załoga bała się
go i była mu posłuszna, teraz jednak i do marynarzy
dotarła wiadomość przywieziona z lądu.
Głos Olega niósł daleko.
Nie tylko Walentin go usłyszał.
Raija dostrzegła wokół siebie niespokojne spojrze
nia, zobaczyła, że marynarze wcale nie palą się do sta
wiania oporu.
Przez kilka ostatnich dni żyli marzeniami, ale wie
lu w jednej chwili wróciło do rzeczywistości. Strach
zajrzał im w oczy, uświadomili sobie, że mogą stracić
wszystko, co kiedykolwiek posiadali. Także i życie.
- Dam wam moich rannych - rzekł Walentin.
Raij a zaskoczona wpatrywała się w niego szeroko
otwartymi oczyma.
- To niczego nie zmienia - odparł Oleg. - Nie mo
gę obiecać ci więcej niż do tej pory.
Walentin wzruszył ramionami.
- Nie proszę o nic w zamian - powiedział, tak jak
by tuzin ludzi nic dla niego nie znaczyło.
Raija zacisnęła ręce na krawędzi burty. Poczuła
zimne drewno. Deska była gładka, niebieska. W Ro
sji statki malowano zawsze tak jaskrawo, że przywo
dziły na myśl kwitnącą łąkę.
Raija dobrze wiedziała, że Walentinowi los rannych
był zupełnie obojętny. Tak naprawdę liczył, że ranni
umrą. Teraz tylko udawał wspaniałomyślnego, żeby
zaskarbić sobie przychylność ich rodzin, które zosta
ły na lądzie. To mogło przemawiać na jego korzyść.
Nie spodziewał się, że na „Antonię" przybędzie ktoś
z zewnątrz. Tym bardziej nie wierzył, że żona Jewgie
nija Bykowa zechce dobrowolnie wejść na pokład, nie
podejrzewał, że ta kobieta potrafi dokonywać cudów.
Skazał dwunastu swych ludzi na śmierć. Potrzebo
wał ich martwych. Teraz, kiedy wracali do zdrowia,
nie przedstawiali dla niego żadnej wartości.
Jednak fakt, że chciał ich oddać Olegowi, nie żąda-
jąc niczego w zamian, z pewnością doda mu chwały.
Rai ja nie mogła ochłonąć z zaskoczenia, że tak szyb
ko to sobie wykalkulował.
Wasilij mówił prawdę - jego kuzyn był zimny i wy
rachowany jak mało kto.
- Naturalnie zabierzemy ich na ląd.
Wałentin długo milczał, obojętnie wzruszył ramio
nami.
Stał boso, z odkrytą głową i rękoma na biodrach.
Raija musiała przyznać, że jest bardzo przystojnym
mężczyzną.
Rzucił krótki rozkaz.
Po chwili załoga przyprowadziła dwunastu ran
nych, którzy mieli umrzeć w kubryku.
Niektórzy szli sami, kilku wspierało się nawzajem.
Pozostałych wynieśli marynarze posłuszni Walentinowi.
Kazimir podtrzymywał Piotra.
- Co się dzieje? - spytał jeden z rannych. Źle wi
dział, bo długo przebywał w ciemności i teraz nie
mógł przyzwyczaić oczu do światła dziennego.
- Puszczam was wolno - odparł Wałentin. Na krót
ko jego spojrzenie spoczęło na chłopcu, który wspie
rał się na swym starszym towarzyszu i ze wszystkich
sił starał się utrzymać na nogach. Równie stanowczo
jak Wałentin wypierał się ojcostwa, Piotr nie chciał
przyznać, że jest jego synem. - Wszystkich, bez wy
jątku - dodał.
Kazimir odwrócił się do Raiji.
Skinęła lekko głową i pomogła mu podeprzeć Pio
tra. Chłopak uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.
Kazimir wychylił się przez burtę. Tuż przy kadłu
bie „Antonii" zobaczył na wodzie łódź Olega. Przy-
glądał się, jak marynarze przymocowują sznurową
drabinkę.
Na Walentina nawet nie spojrzał.
Nie czuł wdzięczności.
- Bez ciebie bylibyśmy już martwi - odezwał się ci
cho. - Dziękuję, Raiju Bykowa. Będziesz naszą carycą.
- Co? - spytała Rai ja, nie rozumiejąc.
- To tylko takie marzenie - wyjaśnił Kazimir
z uśmiechem. - Chłopak pierwszy! - zawołał, zwra
cając się do Olega. - Trzeba go przewiązać liną. Sam
nie zejdzie.
- Przecież on jest tak ciężko ranny! - zaprotesto
wała Rai ja.
- Jednak trzeba go jak najszybciej zabrać z tego
statku! - zdecydowanie rzekł Kazimir. - Zanim kto
kolwiek się rozmyśli...
Z dołu rozległ się głos Wasilija:
- Mogę wejść? Zniosę chłopaka.
- Czy to nie kolejna próba udawania bohatera? -
Walentin najwyraźniej nie ufał kuzynowi. - Pierwszej
podjęła się Bykowa!
- Nie jestem bohaterem, Walentin. W naszej rodzi
nie nie ma bohaterów - rzekł Wasilij z naciskiem.
Walentin udał, że nie zrozumiał aluzji.
- Wchodź, kuzynku! Pomóż nam się pozbyć tych
ludzi.
Wasilij bez trudu wspiął się po drabince.
- Dobrze się czujesz? - spytał Raiję.
Skinęła głową. Nie było jej tu gorzej niż innym.
- Posłaliśmy posłańca po twego męża - rzucił pospiesz
nie szeptem, tak by nikt poza Raiją go nie usłyszał. Bez
trudu uniósł Piotra i skierował się ku burcie „Antonii".
- Rai ja...! - zawołał chłopak.
Podeszła do niego. Na twarzy Piotra malowało się
nieme uwielbienie. Podniósł szczupłą dłoń i pogładził
Raiję po policzku i po włosach. Zdawał sobie sprawę,
że uratowała mu życie.
Jego rany zaczynały się goić. Pozostaną po nich bli
zny, ale to niewielka cena za życie. Patrząc na nie, za
wsze będzie wspominał Raiję.
Piotr wiedział, że już nigdy nie znajdzie się tak bli
sko Raiji, że nie będzie mógł zwracać się do niej po
imieniu. Raija na powrót stanie się dla niego żoną
właściciela statku.
Ale teraz była mu bliska. Będzie żyła w jego my
ślach, okryta czarną peleryną, z twarzą anioła...
Raija odgadła jego uczucia. Piotr nie umiał ich jesz
cze skrywać. Tylko niektórzy dorośli posiedli tę sztu
kę, nauczyli się nosić maski przy każdej okazji. Inni
wkładali je tylko od czasu do czasu.
Nie chciała niszczyć niewinnych marzeń Piotra.
Dlatego uśmiechnęła się do niego. Wydobyła całą
pogodę ducha, jaka jeszcze jej pozostała, okazała mu
całe ciepło. Martwiła się o jego przyszłość, zdążyła
polubić tego chłopca. Mogła tylko mieć nadzieję, że
życie potraktuje go łaskawie. Zasłużył na coś więcej
niż tylko odciski na dłoniach...
Pochyliła się i lekko pocałowała go w usta, jak siostra.
- Wszystkiego najlepszego, Piotrze - szepnęła. -
Wyrośnij na dobrego człowieka. Myślę, że możesz się
nim stać!
Wydawała się nie zauważać jak policzki chłopca ob
lewają się rumieńcem. Nie wiedziała, że ten moment
stanie się dla niego najważniejszym wspomnieniem.
Wasilij zarzucił sobie Piotra na plecy. Aby chłopiec
nie spadł, sczepił jego pasek ze swoim.
Z rannym na plecach zaczął schodzić w dół.
Rai ja stała z innymi marynarzami przy burcie
i z zapartym tchem śledziła każdy jego ruch. Złoży
ła ręce. Czuła lodowaty ucisk w żołądku. Serce wali
ło jak młotem, zaschło jej w gardle.
Pod nimi było morze. Nadal tylko lekko falowało,
lecz wydawało się niebezpiecznie zielone i nieskoń
czenie głębokie. Mogło ich pochłonąć. Mogło schwy
tać tych dwóch ludzi, którzy stawali się coraz mniej
si i mniejsi, w miarę jak zsuwali się coraz niżej
wzdłuż burty statku.
Na samym dole czekało ich najtrudniejsze zadanie.
Frachtowiec nie mógł podpłynąć całkiem blisko i od
drabinki dzielił go prawie metr. Kiedy Wasilij zawisł
mniej więcej na wysokości burty, Olegowi udało się
podpłynąć trochę bliżej, tak że łódź otarła się dzio
bem o statek
Trwało to zaledwie kilka sekund.
Wszyscy wstrzymali oddech.
Raija wbiła paznokcie w dłonie i tak mocno zacis
nęła zęby, że aż zabolały ją szczęki.
Ale Wasilij wiedział, kiedy działać, i wiedział, jak.
Nie mógłby zmarnować takiej chwili.
Słyszał oddech Piotra i zorientował się, że chłop
cu wkrótce zabraknie sił. Poczuł dziwne ciepło na
plecach. Widocznie rany zaczęły znowu krwawić.
Wasilij puścił drabinkę dokładnie na moment
przed tym, jak żaglowiec Olega otarł się o „Antonię",
i rzucił się w stronę łodzi. Nie udało mu się jednak
skoczyć tak daleko, jakby tego chciał, dźwigał prze-
cięż na plecach dodatkowy ciężar. Zawisł nad wodą
uczepiony jedną ręką burty.
Drugą przytrzymywał Piotra, bojąc się, że chło
pak, tracąc siły, zsunie mu się z pleców.
Natychmiast pojawiły się ręce, które chwyciły Wa
silija i Piotra i obu wciągnęły na pokład frachtowca.
Rozdzielono ich paski. Zajęto się rannym.
Wasilij czul, jak leje się z niego pot. Słyszał oklas
ki ze statku. Zobaczył twarze nad burtą.
Spośród nich wyróżniała się twarz Raiji.
Zobaczył też Walentina. Od razu wiedział, że ku
zyn z trudem opanowuje wściekłość. Z pewnością
miał nadzieję, że mu się nie uda, że zobaczy, jak gi
ną z Piotrem w morzu...
Wasilij podniósł dłoń w stronę marynarzy.
Uśmiechnął się i zawołał:
- Czy ktoś jeszcze potrzebuje pomocy?
Potrząsnęli głowami. Z pokładu „Toni" zaczął
schodzić następny mężczyzna. Znowu Oleg musiał
podpłynąć jak najbliżej. Ranny, choć przerażony, za
ryzykował skok. Udało mu się.
Schodzili jeden po drugim. Dla wielu był to
ogromny wysiłek, lecz wiedzieli, że to ich jedyna
szansa. Mieli też świadomość, że w ten sposób mogą
pokazać Walentinowi, że zostało w nich jeszcze tro
chę siły, że nie odebrał im do reszty woli życia.
Każdy z rannych, zanim zszedł z pokładu, ściskał
dłoń Raiji. Nie znajdowali odpowiednich słów, by
podziękować, nie znali takich. Nie mieli też zbyt wie
le czasu na pożegnania, ponieważ Walentin zaczynał
się niecierpliwić.
Śpieszyło mu się i popędzał ich - wołał, żeby prędzej
przebierali nogami, jeżeli nie chcą wrócić do kubryka.
Nie musiał dwa razy tego powtarzać.
Schodzili, ratując życie.
Kazimir, najstarszy z nich, miał opuścić statek ja
ko ostatni. Nie mógł wprost uwierzyć, że to się dzie
je naprawdę. Do końca obawiał się, że Walentin ich
jeszcze zatrzyma. Dlatego chciał, by Piotra zniesiono
w pierwszej kolejności.
- Poddaj się, póki masz taką możliwość - rzucił,
przechodząc obok Walentina. Nic więcej nie dodał.
Nawet na niego nie spojrzał.
Walentin nie odpowiedział.
Następnie Kazimir objął Raiję i uścisnął ją.
- Bez ciebie już byśmy nie żyli - rzekł. - Dziękuję
ci za wszystko. Wiele bym dał, żeby cię zabrać z sobą!
- Będę na siebie uważać - obiecała Raija cicho.
- Szybko za burtę! - Walentin odepchnął Kazimira.
Raija odsunęła się i stanęła bliżej krawędzi. Nie pa
trzyła na Walentina. Wiedziała, że nie odważy się jej
skrzywdzić na oczach Olega.
Kazimir ruszył na dół po sznurowej drabince. Jed
nak zatrzymał się za nisko i odbił odrobinę za póź
no. Źle wymierzył skok.
Rozległ się głuchy stuk, kiedy burta łodzi uderzy
ła go tuż nad biodrem. Trwało to ułamki sekundy.
Lecz również ułamki sekundy mogą mieścić w so
bie wieczność.
Kazimir krzyknął, jego głos uniósł się niczym ptak
ku obłokom, nie zniknął pod wodą razem z nim. Pal
ce marynarza ześliznęły się z drabinki.
Raija uświadomiła sobie, że i ona krzyknęła.
Ku niebu leciały dwa ptaki.
Lecz ptak Raiji miał wrócić, ten Kazimira był
w drodze do gniazda.
Ciało rannego nie wypłynęło już na powierzchnię.
Stracił świadomość.
Może przez krótki moment rozumiał, że jego ży
cie się kończy.
- Umarł wolny! - krzyknął Wasilij do Walentina,
kiedy woda się uspokoiła i morze znowu tylko lekko
falowało.
Rai ja miała oczy pełne łez. Nie była w stanie ich
powstrzymać. Nie chciała.
Pomyślała, że nikt nie powinien umierać, jeśli ktoś
po nim nie płacze. Kazimira żegnało wiele łez.
- Nie zabiłem go - odparł Walentin głosem rów
nie zimnym i surowym jak zawsze. Najwyraźniej
śmierć starego marynarza nie zrobiła na nim naj
mniejszego wrażenia.
Rai ja miała ochotę uderzyć go w twarz...
Jednak się pohamowała. Płakała, tłumiąc złość,
gniew i nienawiść.
- Nie, twoje ręce są czyste jak śnieg! - zawołał
w odpowiedzi Wasilij. - Poddaj się, jeśli potrafisz!
Narażasz na śmierć wielu ludzi, Walentin, nie tylko
swoją własną cenną skórę. Nie masz żadnych szans,
jeśli wyślą za tobą inne statki z uzbrojonymi ludźmi
na pokładzie...
- Mam Bykową.
- Żaden z armatorów się tym nie przejmuje - od
parł za Wasilija Oleg.
Niechętnie to przyznał, ale taka była prawda.
Dla innych właścicieli statków rybackich i frach
towców to, że Raija znalazła się w rękach buntowni-
ków nie miało żadnego znaczenia. Nie zamierzali
ulec naciskom marynarzy tylko dlatego, że żona By-
kowa straciła rozum i dobrowolnie weszła na pokład
uprowadzonego statku.
Jeżeli zaczną ścigać Walentina i zajęte przez niego
jednostki, to na pewno nie z powodu Raiji Bykowej.
Nawet im to by nie przeszło przez myśl, zrobią to
tylko dla siebie.
Nie pragnęli jej ratować. Jeśli będzie trzeba, zabi
ją wszystkich na „Raiji" i „Antonii".
Nie mieli skrupułów - wszak Rai ja dobrze wiedzia
ła, na co się decyduje.
Nie traktowali jej jak zakładniczki, którą trzeba
wykupić za wysoką cenę. Niech to załatwia Oleg.
Walentin nie potrafił tego zrozumieć.
Raija od początku wiedziała, jak jest naprawdę.
Walentin mniemał, że w osobie żony Jewgienija
Bykowa zyskał cennego zakładnika. Nie chciał przy
jąć do wiadomości, że ta kobieta nie przedstawia dla
innych właścicieli statków żadnej wartości.
- Pamiętaj, że nie zawaham się jej zabić - rzekł lo
dowatym głosem.
Raija czuła, że nie kłamie.
- Mogę tylko podtrzymać swoją propozycję - od
parł Oleg. - Jednak dotyczy ona wyłącznie marynarzy
na naszych statkach. Obiecuję, że nawet ty ujdziesz
bezkarnie, Walentin, pod warunkiem, że zaciągniesz
się gdzie indziej. Gotów jestem ci wręcz zapłacić, że
byś zniknął. Zastanów się, co robisz. Radzę ci, oddaj
nam Raiję, nic dzięki niej nie zyskasz.
- Nie ma mowy!
- W takim razie przyjmij i mnie! - zaproponował
Wasilij. - Nie przyłączę się do twoich zwolenników,
ale i mnie możesz potraktować jak zakładnika. Nie
mam broni...
Walentin wahał się.
- No, dobrze - rzekł wreszcie. W jego głosie
brzmiało zadowolenie. - Wchodź, Wasilij. Wreszcie
rodzina będzie razem! - Następnie zwrócił się do Ra-
iji i patrząc na nią, pogardliwie spytał: - Jest twoim
kochankiem? Czy dlatego tak się poświęca?
Raija splunęła na pokład tuż pod jego stopy. Po
tem popatrzyła na morze, a następnie na Wasilija,
który zwinnie jak kot wspinał się po sznurowej dra
bince z łodzi Olega na statek.
- A więc znalazł się ktoś, dla kogo pani Bykowa
przedstawia wielką wartość - przywitał go ironicznie
Walentin.
Wasilij nie odpowiedział. Raija nie pojmowała, dla
czego dobrowolnie oddaje się w ręce kuzyna. Prze
cież chyba nie tylko z jej powodu.
12
- Nie musiałeś tego robić - powiedziała Raija do
Wasilija.
Wzruszył ramionami niemal w ten sam sposób jak
Walentin. Zobaczyła, jak bardzo kuzyni są do siebie
podobni - w ruchach, budowie ciała... I jak bardzo
niepodobni pod innymi względami.
- Zrobiłem w życiu wiele rzeczy, których nie musia
łem robić - rzekł beztrosko, ale w jego oczach było coś,
co mówiło Raijj, ze za ową beztroską kryje się powaga.
Walentin nie pozwolił im rozmawiać. Z kamienną
twarzą mocno chwycił Raiję za rękę i pociągnął za
sobą, a ruchem głowy dał Wasilijowi do zrozumienia,
żeby poszedł za nimi.
- Jak widzę, zachowałeś swe dobre maniery - za
uważył sucho Wasilij.
Słysząc te słowa, Raija musiała się uśmiechnąć,
choć Walentin sprawiał jej ból. Z pewnością na jej rę
ce zostaną sińce.
Ludzie Walentina przeszukali Wasilija, kiedy tylko
wszedł na pokład. Nie znaleźli przy nim broni, czego
najwyraźniej spodziewał się Walentin. Teraz wyglądał
na rozczarowanego, tak jakby zawiódł się na kuzynie.
Poprowadził swych zakładników do kajuty kapita
na. Traktował ją już jak swoją. Całkiem zapomniał,
że jeszcze niedawno sypiał w kubryku. Szybko przy-
zwyczaił się do lepszych warunków i przyjął za coś
zupełnie oczywistego.
- Co słychać na lądzie? - spytał Wasilija, siadając.
Wasilij usiadł na drugim krześle przy stole. Więcej
krzeseł nie było, więc Raija została przy drzwiach.
Nic na świecie nie zmusiłoby jej do zajęcia miejsca
na jednym z łóżek, które umieszczono w niszach,
przez co stanowiły niejako małe osobne sypialnie.
- Oleg już ci przekazał najnowsze wieści - odparł
Wasilij spokojnie. Patrzył Walentinowi prosto
w oczy, nie okazując najmniejszych oznak strachu.
Raija pragnęła w głębi duszy, żeby nie odnosił się
w ten sposób do Walentina. Bała się że swym opano
waniem zirytuje samozwańczego przywódcę buntu.
- Armatorzy gotowi są zaatakować. Wielu z nich
bez wahania użyje przeciwko tobie broni... - Wasilij
na moment zamilkł, po czym mówił dalej: - Nawet
marynarze, za których tak dzielnie walczysz, są na
ciebie wściekli. Nie chcą dla siebie żadnych zmian.
Co więcej, boją się, że ktoś mógłby posądzić ich
o udział w planowaniu buntu lub pomoc w jego zor
ganizowaniu...
- Co ty powiesz? - rzekł Walentin z uśmiechem,
który przyprawiłby o dreszcz lęku samego diabła.
- Myśl sobie, co chcesz, ale to prawda - odparł Wa
silij bez mrugnięcia okiem. - Obawiam się jednak, że
tylko Oleg się wami przejmuje...
- Oleg - powtórzył Walentin powoli. - Szybko
przeszedłeś z szefem na ty, co? Zawdzięczasz to pew
nie swej otwartości i urokowi osobistemu, prawda?
A może szeptałeś komuś czułe słówka?
Zerknął na Raiję.
- To zwykle pomaga: wykorzystać do swoich
spraw kobietę...
Kiedy Wasilij nie odpowiedział, Walentin spytał
nagle:
- Czy mają wiele statków? Jakich? Ilu ludzi?
- Sporo - odparł Wasilij. - Szkunery - uśmiechnął
się nieznacznie. Trochę krzywo, podobnie jak Walen
tin, ale mimo wszystko inaczej, ponieważ miał w so
bie więcej ciepła i pogody. - Armatorzy nie odważą
się posłać swoich statków handlowych, wiesz, boga
ci to bogaci! Nieważne, czy chodzi o ich chleb, czy
nie. Dobrze płacą, by zdobyć ludzi. Obiecują mary
narzom wykreślenie długów, jeżeli staną po ich stro
nie. Podjęto wiele kroków, drogi Walentinie. Wyda
je mi się, że zostałeś całkiem sam...
- Mam ją - Walentin skinął na Raiję.
Spojrzenie, jakie mu posłała, ciskało błyskawice,
ale ledwie zdawał się to zauważać.
- Wydaje ci się, że to wiele? Byków wyjechał z mia
sta - wyjaśnił Wasilij. - Możesz próbować szantażo
wać Olega, ale on nie poruszy nieba i ziemi, żeby ra
tować cudzą żonę. Rozumiesz? Lepiej pozwól jej
odejść. Żaden z właścicieli statków nie da ci za nią
złamanej kopiejki. Co ich obchodzi żona jakiegoś By-
kowa, który w dodatku jest dla nich parweniuszem.
Ani trochę się nie zmartwią, jeżeli te statki znikną,
a Jurków i Byków zrezygnują z przewozów. Chętnie
przejmą ich interes. Może jakoś udałoby ci się przy
cisnąć tych dwóch, ale z pewnością nie innych. Jeśli
jednak zechcesz poczekać na pościg, to nie wiem, czy
z tego wyjdziesz cało, chłopcze. Nie zapominaj, że
czas płynie!
- Nie jestem dla ciebie chłopcem! - wybuchnął Wa-
lentin.
Nalał sobie wódki do brudnej szklanki. Nie poczęsto
wał Wasilija, ale ten sam napełnił drugie naczynie. Wy
pił jednym haustem i popatrzył uważnie na Walentina.
- Tylko kapitana trzymasz teraz pod kluczem? -
spytał.
Walentin skinął głową. Nie marnował słów, jeśli
nie chciał i jeśli nie musiał.
- Czy na „Raiji" wszystko w porządku?
- Tak. Byłem tam niedawno. Morale wśród załogi
wysokie. Nie zamierza się poddać, a jeżeli trzeba, bę
dzie walczyć.
- Czy wielu jest w stanie się bić? I tu, i na „Raiji"
jest po kilku starszych marynarzy i paru bardzo mło
dych chłopców. Nie masz broni...
- Morale jest wysokie - powtórzył uparcie Walentin.
Raija wiedziała, że kłamie. Widziała niepewność na
twarzach marynarzy z „Antonii". Ludzie się bali. Kie
dy usłyszeli od Olega, że zanosi się na prawdziwą bit
wę, zrozumieli, czym to się może skończyć.
Zakończenie buntu nie zapowiadało się tak różo
wo, jak to sobie wyobrażali i jak obiecywał im Wa
lentin.
Nie będzie umorzenia długów, wyższych zarob
ków, z których będzie można się utrzymać, zatrud
nienia na kilka lat, domów na własność...
Wreszcie pojęli, jak bardzo się mylili i jaką przyj
dzie im za to zapłacić cenę. Nie umieli walczyć, nie
byli żołnierzami, lecz prostymi marynarzami.
Walentin pokładał nadzieje w ludziach, którzy się ba
li. Raija nie sądziła, by na drugim statku panowały inne
nastroje. „Raija" kotwiczyła na tyle blisko, że jej załoga
także usłyszała słowa Olega i z pewnością myślała swoje.
Walentin musiał o tym wiedzieć.
Ale mimo to upierał się, że jego ludzie są zdecydo
wani stawiać opór, że myślą tak samo jak on i są go
towi zginąć.
Być może sam w to wierzył.
Raija jednak nie była co do tego przekonana. Wa
silij również nie. Wymienili pospieszne spojrzenia.
Zrobili to jednak nie dość szybko, by uszło to uwa
gi Walentina. Wypił resztę wódki ze szklanki. Nalał
sobie jeszcze.
- Uważam, że twoją jedyną szansą jest się poddać -
powtórzył Wasilij. Nie starał się dotrzymać Walenti-
nowi towarzystwa w piciu.
- Czy to Jurków, twój drogi Oleg, prosił cię, byś
mnie przekonał? - spytał Walentin drwiąco. - Cieka
we, że zawsze tak szybko nawiązujesz przyjaźnie,
Wasilij. Jeden Bóg wie, jak to robisz. Przychodzi ci
to z dziwną łatwością. I w dodatku jesteś piekielnie
pewny siebie. Uważaj, żebyś się nie sparzył! Pamię
taj, że inni również myślą. Zdarza się, że inni myślą
równie jasno jak ty, mimo że dochodzą do innych
wniosków. - Zamilkł, ale zaraz dodał: - Nie zapomi
naj, że to ty wznieciłeś ten bunt, Wasilij! To był twój
plan. Nawet jeśli teraz skumałeś się z Jurkowem, to
nie jest pewne, czy będziesz mógł się schować za je
go plecami, gdy się znajdziesz w tarapatach. Jeżeli sta
niesz się niewygodny, nie zawaha się, by cię poświę
cić. Oni tacy są. Twój Oleg tak łatwo nie zapomni,
że bunt był twoim pomysłem. Nikt ci nie poda ręki,
bo i kto będzie chciał zaufać takiemu człowiekowi?
Wasilij nie był w stanie na to odpowiedzieć. Wes
tchnął tylko, bawiąc się szklanką, na której dnie tań
czył łyk wódki. Lekko uśmiechał się do siebie.
- Sądzę, że moje szanse są chyba równe twoim, Wa
lentin - odezwał się wreszcie. - A gdybym nie miał tu
czego szukać, to nic mnie przecież nie wiąże. Do dia
bła, mogę wyjechać dokądkolwiek Kto powiedział, że
Archangielsk jest jedynym miejscem na świecie, gdzie
można być szczęśliwym? Mogę zakotwiczyć w Sankt
Petersburgu! - Roześmiał się cicho. - Tam przecież
wspaniale kwitnie handel i żegluga. To prawdziwy raj
dla marynarzy...
- Słusznie, może nawet wkradłbyś się w łaski Ro
manowów - wtrącił ironicznie Walentin. - Mógłbyś
zostać doradcą cara...
- Mamy teraz carycę - poprawił łagodnie Wasilij. -
Annę.
- Zatem nic dziwnego, że kraj stoi na głowie -
stwierdził Walentin lekceważąco. - Kobiety powin
ny zajmować się mężem i dzieciakami. Inaczej się nie
godzi. Powinny siedzieć na swych tyłkach i dbać
o porządek w domu, bo niby po co mają tak szero
kie tyłki?
- To pewnie dlatego, że rodzimy - odezwała się słod
ko Raija, zakładając ręce na piersi. - W tym wypadku
szerokie biodra są zaletą, rozumiesz, Walentin...
- Dam Olegowi jeszcze jedną szansę - zaproponował
Walentin, zupełnie nie zwracając uwagi na słowa Raiji.
- Ostatnią szansę. Termin, który wyznaczyłem, już się
zbliża. Nie ma powodu czekać do ostatniej chwili.
- Obiecałeś! - rzekła Raija wzburzona.
Walentin zareagował tak dobrze jej znanym wzru-
szeniem ramion. Popatrzył Raiji w oczy. Na jego twa
rzy malowało się rozbawienie.
- Czy jeszcze nie zauważyłaś, że składam obietnice
bez pokrycia, Bykowa? Czy nie wiesz, że nie zawsze
dotrzymuję słowa? Nie jestem kryształowy, nigdy nie
chciałem taki być i wcale nie zamierzam się teraz zmie
niać. Jestem na to za stary. Tę grę rozegramy według
moich zasad. Jakoś się z tego wypłaczę, tak czy inaczej.
- Nie możesz płynąć do Kem ani w stronę Onegi -
ostrzegł Wasilij. - Nie powinienem ci może tego mó
wić, ale mimo wszystko jesteśmy spokrewnieni, mimo
wszystko jedziemy na tym samym wózku...
- Co mnie to obchodzi - burknął Walentin.
- Wiadomość o rebelii dotarła już na zachód. Nie ma
ani jednego portu nad Morzem Białym, do którego
mógłbyś zawinąć, ponieważ żaden cię nie przyjmie.
Przykro mi Walentin, ale dopóki wiadomo, że ty dowo
dzisz „Raiją" i „Antonią", żaden z tych statków nie bę
dzie mógł wpłynąć do któregokolwiek portu w Rosji.
- Oho, pokazują pazury - mruknął Walentin. -
Szykowali na mnie pułapkę, a ja nie miałem się o tym
dowiedzieć, co?
Wasilij przytaknął.
Raija nie pojmowała, czemu ostrzegł kuzyna. To
niepodobne do Wasilija dawać coś za nic. Nie sądzi
ła też, by uczynił to z uwagi na łączące go z Walen-
tinem pokrewieństwo.
Walentin też nie bardzo mu dowierzał, na jego
twarzy wypisana była nieufność. Wasilij jednak nie
dodał nic więcej. Uznał, że i tak powiedział za dużo.
- Nie ma o czym gadać - odezwał się Walentin. -
Nie licz na to, że potraktuję cię ze szczególnymi
względami, bo jesteś moim krewnym. Przyjaciół się
wybiera, a rodziny nie.
- Ilu wybrałeś? - zdziwił się Wasilij. - Ilu wybrało
ciebie?
- Dostaniesz kajutę sternika - oznajmił samozwańczy
dowódca, ignorując pytanie. - Zostało tam może trochę
krwi, ale to chyba nie powinno ci przeszkadzać. W tym
pomieszczeniu między innymi nasza piękna Bykowa,
nasza bohaterka, nasza Madonna dokonywała swoich
cudów. Na pewno poczujesz się tam jak w domu.
- Ani się waż jej ruszyć! - rzekł Wasilij z naciskiem.
Walentin w jednej chwili poderwał się na nogi, zła
pał kuzyna za kołnierzyk koszuli i podciągnął do gó
ry. Ich twarze znalazły się bardzo blisko i wtedy Ra-
ija zauważyła, że ich profile są prawie identyczne.
-Jakim prawem śmiesz mi wydawać polecenia? - syk
nął przez zęby. - Jakim prawem się o nią troszczysz?
- Jest żoną Bykowa - odparł spokojnie Wasilij.
Mógłby uwolnić się z rąk Walentina, gdyby chciał,
ale zachował spokój, nie wyrywał się.
Raiji wydało się to dziwne.
- I twoją dziwką?
Raija na moment zamknęła oczy. Chciała się od
wrócić, ale nie zdołała - stała jak sparaliżowana. Obe
lgi były tak niedorzeczne i obrzydliwe, że aż obez
władniały.
- Zapłacisz za to! - rzucił Wasilij. - Może nie dziś
ani nie jutro, ale odpowiesz za te oszczerstwa!
- Nigdy przedtem nie stawałeś tak gorliwie w obro
nie swych przyjaciółek - syknął Walentin. U nasady
włosów pojawiły mu się krople potu. Raiji nie podo
bał się jego ochrypły głos. - Zona Bykowa musi być
dla ciebie kimś szczególnym, kimś wyjątkowym, co?
Nie opowiesz mi o tym? Zawsze lubiłeś opowiadać mi
o swoich dziewczynach. Pamiętasz? Pamiętasz, jak do
kładnie opisywałeś, jak było? Jakie one były? Mogłem
je sobie dokładnie wyobrazić. Do diabła, widziałem je
w wyobraźni tak wyraźnie, że mogłem je później brać
w swych marzeniach. Oczywiście nie tak, jak ty to ro
biłeś, chłopcze, ty byłeś zawsze słaby i łagodny, ale na
swój sposób, po męsku. Twardo, bez ceregieli, bez ga
dania. Mogę się założyć, że wolałyby mnie. Kobiety
trzeba traktować silną ręką, kierować nimi. Lubią, kie
dy mężczyźni je ujarzmiają...
Puścił Wasilija. Nie patrząc na kuzyna, podszedł
do Raiji. Objął ją, nie zwracając uwagi na jej sprze
ciw. Przywarł do niej całym ciałem.
- Na pewno byś mnie polubiła - rzekł z przekona
niem. - Jestem trochę inny niż Byków. Mam dwa silne
ramiona. Takie kobiety jak ty powinni ujeżdżać męż
czyźni o dwóch rękach. Zobaczysz, jestem lepszy niż ten
mięczak Wasilij, który nie chce mi o was opowiedzieć™
Mówiąc to położył dłoń na piersi Raiji i mocno za
cisnął.
Raija szarpnęła się, ale nie zdołała się uwolnić. Wa-
lentin tylko roześmiał się ironicznie. Wasilij całą silą
woli starał się zachować spokój. Jego spojrzenie po
ciemniało, dłonie zacisnęły się mocno na poręczach
krzesła, ale nie uczynił nic, by powstrzymać kuzyna.
- Ostatnio Wasilij nie chce mi już opowiadać
o kobietach, z którymi sypia, ani o tym, jak się z ni
mi zabawia. Nie powtarza też, co im mówi i co one
odpowiadają, nie opisuje ich twarzy, które się nad
nim pochylają. Ale mam nadzieję, że ty, Bykowa,
opowiesz mi o tym wszystkim, o czym on nie chce
mówić. A ja dostarczę ci takich wrażeń, których ni
gdy nie zapomnisz. I to nie raz, lecz wiele razy...
- Mam nadzieję, że to jeszcze jedna z tych obiet
nic, których nie spełnisz - syknęła Raija.
Podniosła nogę i z całych sił kopnęła Walentina
w krocze.
Zacisnął zęby z bólu. Cofnął ręce.
- Przyjdzie na ciebie czas - zagroził. - Przyjdzie
jeszcze na ciebie czas, Bykowa!
- Mogę się przejść po pokładzie? - spytał Wasilij
dziwnie zmienionym głosem.
Walentin roześmiał się.
- Jesteś bezczelny!
- To typowe w naszej rodzinie - odparował Wasilij.
- Nigdy nie pozwolę takiemu wilkowi jak ty krą
żyć między mymi ludźmi po pokładzie. Nie, drogi
kuzynie, nie zgodzę się, byś buszował po statku. Je
steś zbyt niebezpieczny. Nie ma gorszego wroga niż
członek najbliższej rodziny!
Wasilij wzruszył ramionami.
- Możesz zostać tutaj, dopóki nie wrócę, nie ma tu
nic do zabrania... - dodał Walentin.
- Razem z nią? - spytał Wasilij.
- Przypuszczam, że już nie raz zostawałeś z nią
sam na sam - odparł Walentin. - Taka okazja może
się już nie powtórzyć, a mnie to nie przeszkadza. Na
pewno jest wiele spraw, o których chcielibyście po
rozmawiać...
Wyszedł i zamknął za sobą drzwi na klucz.
- Przepraszam za jego zachowanie. Wstyd mi,
w końcu jesteśmy krewnymi - rzekł Wasilij, kiedy
umilkły kroki na korytarzu. - On nie potrafi inaczej.
Skrzywdził cię? Zrobił ci coś?
- Czy mnie zgwałcił? - spytała Raija i usiadła na
krześle. - Jeszcze nie.
- Zapłaci za każde słowo - obiecał Wasilij. - Jestem
tchórzem. W twoich oczach okazałem się pewnie słabe
uszem, Raija, ale nie mogłem postąpić inaczej. Zapew
niam cię, że nie zawsze zachowuję się tak biernie. Wa-
lentin pożałuje swych słów, pożałuje, że cię dotknął...
- Siłą nic nie zdziałasz - westchnęła Raija. - On jest
tak pewny siebie, przekonany o swojej nieomylności.
Nie znasz go? Nie da sobie nic powiedzieć, nic go nie
przekona. Teraz chce mnie, ponieważ jestem żoną
Jewgienija Bykowa. Ponieważ...
- .„ ponieważ myśli, że ja cię miałem - dokończył za
nią Wasilij. Chwycił dłoń Raiji i uścisnął ją z szacun
kiem. - Walentin widzi, że nie jesteś mi obojętna. Dla
niego istnieje tylko jeden sposób okazywania kobiecie
zainteresowania, sam zresztą to wyjaśnił. Nie potrafi
sobie wyobrazić, że między nami może być inaczej.
Niestety, widzi wyraźnie, że cię lubię. Obawiam się,
że nie udało mi się tego ukryć, pani Bykowa...
- Nie mów do mnie w ten sposób! - poprosiła. -
To Walentin zwraca się do mnie wyłącznie po nazwi
sku. Nie chcę, byś mi go przypominał.
- Dobrze, więcej cię tak nie nazwę - obiecał, wypusz
czając jej dłoń. - Wiesz, zobaczyłem twoją bluzkę wi
szącą na łóżku - powiedział z gorzkim uśmiechem. -
Przez głowę przemknęło mi wiele bolesnych myśli...
- Nie wszystko jest takie, na jakie wygląda - rze
kła cicho Raija. Nie lubiła wódki, ale teraz nalała so
bie trochę z karafki. Nie zwróciła uwagi na to, że wy-
piła z brudnej szklanki. - Nie, nie wszystko jest ta
kie, na jakie wygląda... - powtórzyła.
Wasilij wciągnął powietrze.
- Czy nadal masz nóż, Raiju?
Gdy wymawiał jej imię, jego głos zdradziecko
drżał. Zrozumiała, jak wiele dla niego znaczy, i zro
biło jej się przykro.
Nie chciała, by się do niej przywiązywał, a potem
tęsknił. Wiedziała jednak, że nie może tego zmienić,
że Wasilij również nic na to nie poradzi.
Skinęła głową.
- Potrzebujesz go?
Boże, co powinna odpowiedzieć?
- Nic mi chyba nie grozi - rzekła beztrosko. - No,
poza tym, że Walentin wykorzysta pierwszą nadarza
jącą się okazję, by mnie zgwałcić. Nie, nie sądzę, by
nóż był mi potrzebny.
- Wiem, że nie powinienem cię pytać w ten sposób -
westchnął Wasilij. - Matko Boska, zawsze mówię coś nie
tak! - Popatrzył na Raije. Jego niebieskozielone oczy wy
dawały się teraz bardziej zielone niż zwykle. To spo
strzeżenie poruszyło w duszy Raiji jakąś strunę. Zdała
sobie sprawę, że takie oczy już kiedyś widziała. W każ
dym razie podobne, tego samego koloru.
Ale i to wspomnienie mieszkało w niej gdzieś głę
boko.
- Mam pewien plan, ale wolałbym ci go nie zdradzać,
Raija. Po prostu lepiej dla ciebie, żebyś nie wiedziała. -
Przełknął ślinę. - Nie mogę ci wyjawić szczegółów. Wy
bacz, ale muszę je zachować dla siebie. Mogę ci tylko
powiedzieć, że nie przez przypadek znalazłem się na
pokładzie. Walentin nawet nie wie, jak bardzo mi po-
mógł. Ważne, że już tu jestem. Myślę, że potrafię tak
pokierować wypadkami, żeby zakończyć bunt bez
przelewu krwi, bez poświęcania czyjegoś życia. Jednak
może się zdarzyć, że będę potrzebował poświęcenia
z twojej strony...
Spojrzał na nią. Nie uciekł wzrokiem.
Raiję ogarnął gniew. Zrozumiała, co miał na myśli.
Jak mógł ją prosić o coś takiego? Przez długą chwilę
milczała.
- O wiele prosisz - rzekła wreszcie. Głos jej drżał.
- Wiem o tym i wierz mi, nie czuję się godzien mia
na mężczyzny. Zdaję sobie sprawę, że możesz mnie
znienawidzić do końca życia. Ale jestem gotów zapła
cić tę cenę.
- Nie jest wysoka w porównaniu z tą, o której za
płacenie mnie prosisz - rzekła z goryczą Rai ja.
Wasilij skinął głową.
- Wiem, że Walentin może cię skrzywdzić, ale ja
potrzebuję twojego noża. Muszę mieć nóż, a innego
nie uda mi się zdobyć. - Westchnął. - Zresztą i tak
nie obronisz się przed gwałtem za pomocą noża ukry
tego pod spódnicą. Pomyśl, co by było, gdyby Walen
tin go znalazł, gdy przed chwilą cię dotykał? Jesteś od
niego o wiele słabsza, Raiju. Jeżeli będzie chciał cię
wziąć siłą, zrobi to. Czy chcesz, czy nie. Mówią, że
bardzo lubi, kiedy kobiety się bronią...
Rai ja nie odpowiedziała. Wsunęła rękę pod brzeg
spódnicy i wyjęła nóż. Walentin rzeczywiście omal go
nie wyczuł, kiedy niedawno ją obejmował. Co do te
go Wasilij miał rację.
Podała mu nóż, a on natychmiast wsunął go do
cholewy buta.
- Jak się czuje mój Michaił?
- Tęskni za mamą - odpowiedział Wasilij. - Ale żo
na stajennego dobrze się nim zajmuje. Posłaliśmy lu
dzi po twojego męża i Antonię...
- Nie chcę o nich więcej słyszeć - rzekła nagle. Od
chyliła głowę do tyłu, zdołała powstrzymać łzy, choć
ścisnęło ją za gardło i zapiekło pod powiekami.
- Zdajesz sobie sprawę, że wszyscy możemy zginąć?
Skinęła głową.
- Jeżeli nas zaatakują - rzekła. - Biedny Oleg! Nie
pomyślałam o takim rozwoju sytuacji, kiedy nalega
łam, byś mnie tu przywiózł.
- Nie zmusiłabyś mnie - rzekł z goryczą - gdybym
i ja nie sądził, że sprawy potoczą się inaczej. Widzia
łem inne rozwiązanie, jeśli mam być szczery, Raiju.
Nigdy nie chciałem, byś ucierpiała.
Właśnie to musiał jej powiedzieć, uważał, że to
ważne.
- Czy widzisz jakieś rozwiązanie? Teraz, kiedy
masz mój nóż?
Wasilij skinął głową. Rozlał do szklanek resztkę
wódki.
- Tak. Wypijmy za to, Raiju.
13
Rai ja nie do końca pojmowała, czemu Walentin
zamknął ją w kajucie razem z Wasilijem. Niejasno to
przeczuwała, zgadywała jego tok myślenia, ale czy
rzeczywiście wpadło mu do głowy coś takiego? Chy
ba sam nie wierzył, że mogliby się tak zachować.
Nie są przecież zwierzętami...
A jednak tak było. Kiedy Walentin wrócił do kajuty
przyjrzał się obojgu podejrzliwie. Popatrzył na szklan
ki i pustą butelkę, niby przypadkiem zerknął na prycze.
Raija poczuła, że robi jej się niedobrze.
- Wypiliśmy twoją wódkę - oznajmił Wasilij. -
W naszej rodzinie nie pytamy o pozwolenie, prawda,
stary? To dobra wódka, zupełnie co innego niż kwas.
Przypuszczam, że kapitan zgromadził większy zapas,
nie będziesz więc musiał pościć. Rozejrzyj się też za
rumem, jest niezły, choć może trochę słodki...
Wasilij wstał i przeciągnął się leniwie. Był szczu
plejszy i bardziej sprężysty niż Walentin. Gdyby sta
nęli do uczciwej walki wręcz, z pewnością Wasilij
byłby górą, uznała Raija.
- Rozmawiałem z chłopakami - odezwał się Wa
lentin. - Mogę na nich liczyć, wcale nie zamierzają się
wycofać. Dostałem też wieści z „Raiji". Tamci mary
narze także nie myślą o tym, by się wycofać... Przy
kro mi, ale muszę cię rozdzielić z Bykową - dodał
drwiąco, ale z niewinnym uśmiechem i pokornym
spojrzeniem. Nawet wyraz oczu go nie zdradzał, tak
doskonale potrafił się maskować.
Raija już wiedziała, dlaczego tylu ludzi brało jego
słowa za dobrą monetę, pozwoliło mu się oczarować,
a potem oszukać.
Ciekawa była, co też Walentin powiedział maryna
rzom.
- Ale nie martw się, dostaniesz osobną kajutę,
w której będziesz bezpieczny, Wasilij. Muszę cię nie
stety zamknąć na klucz, ale czegóż się nie robi, by
ochronić człowieka, w którym płynie ta sama krew...
- Jasne, przekonaliśmy się o tym na przykładzie
Piotra - odezwała się Raija.
Musiała to powiedzieć.
- Piotr nie jest moim synem - rzekł z naciskiem
Walentin.
Wciąż zachowywał spokój, wciąż się uśmiechał, ale
jeden policzek zaczął mu zdradziecko drgać.
- No to chodźmy - rzekł Wasilij. - Nie mam chy
ba prawa spytać, co zamierzasz teraz zrobić?
- Nie mylisz się - odparł Walentin. - Nie możesz
spytać, a w każdym razie nie otrzymasz odpowiedzi.
Ale lepiej dla ciebie, żebyś znalazł się bezpieczny
w kajucie sternika, zanim cokolwiek zacznie się dziać.
Więcej nic nie powiedział.
Raija czuła, jak ogarnia ją lodowaty strach, który
z żołądka rozlewał się na całe ciało. Zrobiło jej się
zimno, jak gdyby znalazła się na dworze w zimowy
dzień, a północny wiatr przeszywał ją na wskroś. Ni
gdy chyba bardziej nie zmarzła.
- Dobrze wiem, gdzie jest moje miejsce - zapewnił
beztrosko Wasilij. Wyglądał tak, jakby nie miał żad
nych zmartwień, niespiesznie ruszając do drzwi. -
Przypuszczam, że ktoś mnie tam odprowadzi. Nie ty?
Walentin nawet nie drgnął, nie odpowiedział sło
wem ani gestem.
- Nie rób jej krzywdy! - poprosił Wasilij. - Ze
względu na nią i ze względu na siebie samego. Jesz
cze nie tak dawno temu Jewgienij Byków był nie
okrzesanym gburem. Ma wprawdzie jedno ramię
mniej, ale sądzę, że nadal gdzieś w głębi jego duszy
drzemie zabijaka. Jeśli wyrządzisz krzywdę Raiji,
z pewnością się zemści.
Walentin nawet się nie skrzywił, choć nie miał zwy
czaju przyjmować niczyich rad i pouczeń. Potrafił
ukryć ogarniający go gniew, tym większy, iż podejrze
wał, że Wasilij i Raija są kochankami. Dla niego sło
wo „miłość" miało tylko jedno znaczenie, kojarzyło
mu się wyłącznie z fizycznym pożądaniem.
Uważał, że kobieta to tylko ciało, dzięki któremu
mógł zaspokoić swoje żądze. Teraz też nie ukrywał
swoich zamiarów wobec żony właściciela statku.
Ku swemu zaskoczeniu Raija nagle dostrzegła, że
teraz twarz Walentina się zmieniła. Na jego policz
kach wykwitły rumieńce, a niebieskozielone oczy lśni
ły dziwnym blaskiem. Czyżby tak wpłynęła na niego
ostatnia rozmowa ze zbuntowanymi marynarzami?
Z pewnością to nie jej bliskość tak na niego działała.
- Boisz się mnie? - spytał wyzywająco, kiedy zo
stali sami.
Nie odpowiedziała. O n a również znała sztukę mil
czenia, choć nie potrafiła tak jak on sprawić, by jej
twarz kłamała, by z oczu nie dało się nic wyczytać.
- A może Wasilij tak bardzo cię pocieszył, że na
brałaś odwagi?
- Wasilij i ja nie rozmawialiśmy o sytuacji na statku.
- Oczywiście, że nie! - wykrzyknął, wymachując
rękami. - Rozmawialiście o bardziej wzniosłych spra
wach, co? Takich, na których ty się znasz, a on uda
je, że rozumie... Taka wymiana myśli to pewnie miła
odmiana od mojego towarzystwa, co? Ja nie mam gło
wy do takich rzeczy. Jestem tylko prostakiem, który
uprowadził dwa statki.
- Nie jesteś prostakiem - zaprzeczyła Raija, stara
jąc się zachować spokój.
Była w stanie się opanować, dopóki mówiła to, co
naprawdę myśli, dopóki nie musiała kłamać.
Uniesione brwi świadczyły o zdumieniu Walen-
tina. Najwyraźniej spodziewał się usłyszeć od niej
inne słowa. Wciąż jednak nie przestawał jej prowo
kować.
-Jakim kochankiem jest mój kuzyn Wasilij? - do
pytywał się uparcie.
- Nie mam pojęcia - odparła, nie uciekając spoj
rzeniem. Nie wiedziała, co Walentin chce osiągnąć.
Może stara się przyłapać ją na kłamstwie?
Jak dobrze, że na jego pytania mogła szczerze od
powiadać.
- Założę się, że w swym długim życiu pościelowe
go jeźdźca nauczył się sztuczek, które są w stanie za
skoczyć nawet tak wymagającą damę jak ty!
Raija westchnęła.
- Pewnie jest tak, jak myślisz. Nie potrafię nic na
ten temat powiedzieć. Jestem szczęśliwą żoną i od
kiedy poznałam Jewgienija, nie spotkałam mężczy-
zny, który by mnie pociągał. Po prostu nie ma dru
giego takiego człowieka jak on...
- Nie, trudno jest znaleźć w okolicy drugiego jed
norękiego...
- Możesz sobie myśleć, co chcesz - rzekła Raija zre
zygnowana. - Wielu kobietom wystarcza jeden męż
czyzna, choć tobie z pewnością trudno to zrozumieć.
Jestem bardzo szczęśliwa z Jewgienijem. Daje mi
wszystko, czego pragnę. Również w miłości.
Powiedziała to wprost, tak żeby Walentin nie miał
wątpliwości. Nieważne, że rozmawia z nim o swoich
osobistych sprawach, choć właściwie nic mu do tego.
- A więc kuzyn Wasilij w ogóle cię nie pociąga, ma
ła kobietko? Naprawdę nigdy nie sprawił, że krew za
częła ci szybciej krążyć?
- Nie - odparła Raija, ale głos lekko jej przy tym
zadrżał. W głębi duszy musiała przyznać, że Wasilij
miał w sobie wiele cech, których szukała u-mężczy
zny. Gdyby nie była żoną Jewgienija, gdyby chciała
się związać z kimś, przy kim mogłaby zostać sobą
i czuć się bezpiecznie, wybrałaby właśnie jego.
Walentin potrafił wyłowić owo drżenie głosu. Bez
trudu odgadł, że Raija zawahała się, zanim odpowie
działa. Dosłyszał niepewność, z której ledwie sama
zdawała sobie sprawę.
I wyciągnął własne wnioski.
Roześmiał się.
Zadowolony roześmiał się głośno.
- Nie jesteś całkiem niewinna, co, Bykowa? Kobiety
to niewierne istoty! Nie znam żadnej zamężnej niewia
sty, która nie miałaby ochoty zdradzić swego męża, o ile
nikt by się o tym nie dowiedział. A ty bynajmniej nie
jesteś wyjątkiem, choć już prawie uwierzyłem, że jesteś
ideałem. Gdybyś była taka niedostępna, jak początko
wo sądziłem, warto by było spróbować cię zdobyć. Ale
ty jesteś jak wszystkie - westchnął. - Jesteś całkiem zwy
czajna. Nawet nie wiesz, jak mnie rozczarowałaś™
Raija przełknęła. Zachciało jej się pić. Teraz chęt
nie sięgnęłaby nawet po gorzką i palącą wódkę.
W gardle całkiem jej zaschło.
- Czego się po mnie spodziewałaś? - spytał i pochy
lił ku niej, jakby w przypływie zaufania. - Oczekiwa
łaś, że okażę się taki jak Wasilij? Myślę, że byłbym
lepszym kochankiem. Dałbym ci więcej. O wiele wię
cej... - Roześmiał się. - Może jeszcze będziesz miała
okazję się o tym przekonać. Może... - mrugnął poro
zumiewawczo. - Ale teraz muszę cię zostawić samą.
Pewnie cię zawiodłem, ale nie ma innej rady.
- Czy musisz zamykać mnie na klucz? - spytała,
starając się przybrać żałosny, błagalny ton. Właściwie
nie musiała udawać, naprawdę się bała.
- Zapewne nie wyrządziłabyś wielkich szkód na
pokładzie - uśmiechnął się - ale prowokujesz moją
załogę do myślenia o innych sprawach niż te, dla któ
rych tu jest. A na to nie mogę pozwolić, poza tym
i ty nie byłabyś bezpieczna. Wygląda na to, że oprócz
mnie i mojego kuzyna jest jeszcze kiłku innych męż
czyzn, którym na twój widok przychodzą do głowy
brzydkie i grzeszne myśli, moja droga. Zrozum, że
najbezpieczniej jest dla ciebie tutaj, w mojej ciepłej
i przytulnej kajucie...
Raija westchnęła. Skinęła głową.
- Z pewnością masz rację - przyznała zrezygnowana.
Teraz już nie miała wątpliwości, że jest jego więźniem.
Chciała jednak wiedzieć, co się dzieje na pokładzie.
- Dokąd się tak spieszysz? - spytała. - Czyżby gro
ziło nam jakieś niebezpieczeństwo?
Uśmiechnął się do niej, choć ten uśmiech przypo
minał raczej grymas.
- Nie zauważyłaś, jak się zrobiło cicho? - spytał. - Czy
nie doznajesz wrażenia, jakby morze się uspokoiło?
Przytaknęła, miał chyba rację.
- Nadciąga sztorm - wyjaśnił. - Nie możemy stać
na kotwicy, bo liny i tak by się zerwały. Stawiamy ża
gle, moja droga, popłyniemy mimo nawałnicy. Może
uda się ją ominąć. Nie wiem, gdzie zakotwiczymy ju
tro. Ale i Jurków tego nie wie...
Roześmiał się i wyszedł. Potrafił wyjść we właści
wym momencie.
Uwięziona w kajucie Walentina Rai ja miała dużo
czasu na myślenie. Próbowała odgadnąć, czy morze
rzeczywiście jest spokojne, ale nie znała się ani na że
gludze, ani na pogodzie. Słyszała tylko, że na pokładzie
zapanował ruch, zewsząd rozlegał się tupot chodaków,
kroki biegających ludzi. Słyszała, jak marynarze śpie
wają, rytmicznie wciągając żagle. Gdy natężyła słuch,
dobiegał ją niekiedy głos Walentina.
Zastanawiała się, co teraz czuje, dowodząc dwoma
statkami, które w jednej chwili stały się dwiema pły
wającymi wysepkami.
Mimo nadciągającej burzy podnieśli żagle.
Raija zastanawiała się, czy to dlatego Walentin wy
dał jej się tak odmieniony. Czyżby liczył na to, że
właśnie teraz wydarzy się coś ważnego, i ta nadzieja
dodała mu skrzydeł?
Powiedział, że popłyną mimo nawałnicy. Skąd wie
dział, że będzie sztorm? Prawda, ludzie morza potra
fią takie rzeczy przewidywać, umieją bezbłędnie od
czytywać znaki w przyrodzie. Jewgienij również znał
tę sztukę. Zwykle się nie mylił, kiedy przepowiadał po
godę na następny dzień. Marynarze nie musieli znać li
ter, ale przyroda powinna być dla nich otwartą księgą.
Wyglądało na to, że Walentin bez trudu ją odczy
tywał. Z pewnością posiadł wiele umiejętności i po
trafił je wykorzystać.
Raija bała się.
Zachodziła w głowę, po co Wasilij wziął od niej
nóż. Jeśli siedzi teraz zamknięty w kajucie sternika,
nie będzie przecież mógł go użyć. Znajdował się
w podobnej sytuacji jak ona. Zapewne i on słyszał, że
się na coś zanosi. Wątpliwe jednak, by Walentin za
dał sobie trud i wyjaśnił mu, dlaczego podniesiono
kotwicę i dlaczego rozwinięto żagle.
Raija nie znała planów Wasilija, ale bala się, bo
przecież burza mogła mu je pokrzyżować.
Chociaż i on pewnie był w stanie wcześniej prze
widzieć, że nadciągnie sztorm.
Nagle Raija usłyszała, że za drzwiami coś się dzie
je. Zazgrzytało w zamku. Niepewnie, nie tak, kiedy
Walentin przekręcał klucz.
Nie dobiegł jej też odgłos kroków.
Szybko znalazła się przy wejściu i spytała szeptem:
- Kto tam?
Nie zdążyła otrzymać odpowiedzi, kiedy zamek
ustąpił. Cofnęła się.
Za drzwiami stał Wasilij.
Wśliznął się bezszelestnie do środka i zamknął za
sobą drzwi. Raija zobaczyła, jak chowa nóż w ręka
wie kurtki.
- Przydatna rzecz - zauważył. - Chyba będzie
sztorm.
Raija skinęła głową. Nawet nie pytała, skąd o tym
wie. On także był marynarzem.
- Weź pelerynę, bluzkę... Chodź ze mną!
Nie pytała, dokąd ani po co. Ufała Wasilijowi.
Bluzkę wepchnęła pod kurtkę - później ją założy.
Pelerynę zwinęła w rulon i wzięła pod pachę.
- Może powinniśmy zabrać też trochę jedzenia - do
dał Wasilij. Przeszukał szafki. Butelka likieru i słoik
kandyzowanych owoców zniknęły pod jego kurtką.
Raija urwała kawał chleba, chleb był bardziej sycący.
- Musimy stąd uciekać! - rzucił niespokojnie Wa
silij.
Spieszył się, rozglądał, wciąż nasłuchiwał. Dzięki
docierającym do kajuty odgłosom mógł odgadnąć, co
dzieje się na pokładzie. Był przecież doświadczonym
marynarzem.
Kiedy wyszli z kajuty, rzucił:
- Poczekaj, zamknę drzwi na klucz...
Raija uważała, że to zbyteczne, ale nie protestowała.
Wasilij działał w sposób przemyślany. Za pomocą
noża przekręcił zamek w drzwiach. Jeśli ktoś teraz
naciśnie klamkę, przekona się, że kajuta jest zamknię
ta, i przez dziurkę od klucza zobaczy, że lampy są
przykręcone, a zasłony na pryczach zasunięte. Pomy
śli pewnie, że ktoś tam śpi.
Raija zrozumiała, że Wasilij nie zdawał się na los
szczęścia.
Podał jej rękę, kiedy biegli przez ciemne, wąskie
korytarze, w których ledwie mieścili się obok siebie.
Z dłonią w jego dłoni Raija czuła się bezpieczniej.
- Dokąd biegniemy? - szepnęła, kiedy posuwali się
coraz niżej i coraz bardziej ku rufie statku. Kajuta ster
nika znajdowała się przecież zupełnie gdzie indziej!
- Tss! - uciszył Wasilij Raiję. Uniósł pokrywę lu
ku i pomógł jej zsunąć się w dół.
Raija kurczowo chwyciła stromą drabinkę.
Serce mocno waliło jej w piersi, kiedy po niej scho
dziła. Wasilij nie odezwał się ani słowem, zanim na
powrót nie zamknął za sobą włazu.
- Jak myślisz, gdzie najpierw będą cię szukać? -
spytał.
- U ciebie, to znaczy w kajucie sternika - odparła.
Skinął głową. Uśmiechnął się, mimo ciemności do
strzegła błysk jego zębów.
- Sądzę, że Walentin nie będzie miał czasu do cie
bie zaglądać, Raija, i nie zauważy twojego zniknięcia.
Na wszelki wypadek muszę cię jednak ukryć.
Wasilij roześmiał się i poprowadził Raiję w stronę
ciasnego, ciemnego i wilgotnego pomieszczenia, przy
pominającego kubryk, w którym wcześniej leżeli ranni.
- To być może nie jest konieczne, ale nie lubię ry
zykować, kiedy stawka jest tak wysoka. Tym razem
gra toczy się o wszystko. Walentin pewnie zajrzy naj
pierw do kajuty sternika, a gdy przekona się, że i tam
cię nie ma, będzie po kolei sprawdzał wszystkie za
kamarki. Kiedy przyjdzie mu do głowy, że mogłaś się
ukryć tutaj, być może będzie już za późno...
Za późno, pomyślała Raija. Tylko dla kogo?
W pomieszczeniu paliła się jedna lampa. Raija do
strzegła jakąś postać i kurczowo ścisnęła Wasilija za
rękę, ale on pogładził ją uspokajająco. Odsunął się
i zamknął drzwi. Na wszelki wypadek przekręcił no
żem zasuwę w zamku.
- Nie obawiaj się, to kapitan, Raiju. Teraz jesteśmy
po jednej stronie - znowu się roześmiał. - Jeżeli Wa-
lentin zacznie szukać kapitana tu, gdzie go zamknął,
i przekona się, że pomieszczenie jest puste i zamknię
te na klucz, jak sądzisz, zmartwi się?
Raija skinęła głową.
- I co pomyśli? - dopytywał się.
- Że to twoja sprawka - odparła bez wahania.
Wasilij przytaknął. Wyglądał na zadowolonego
z siebie.
- Na pewno - przyznał. - I co jeszcze?
- Ze pomaga ci ktoś z załogi - dodała bez zastano
wienia.
- Mądra dziewczyna!
Wasilij ułożył wilgotne prześcieradła jedno na dru
gim w ten sposób, że utworzyły piramidkę, i usiadł
na nich z Rai ją.
Następnie wyciągnął likier i owoce kandyzowane.
Wziął od Raiji chleb i podzielił go na trzy równe czę
ści. Najpierw podał kapitanowi.
- Nie pamiętali chyba o posiłkach dla ciebie? - spytał.
Kapitan potrząsnął głową i zaczął łapczywie jeść.
Wasilij otulił Raiję płaszczem.
- Nie możemy pozwolić, byś zmarzła - rzekł. - Bę
dę musiał zgasić lampę. Wolałbym tego nie robić, ale
obawiam się, że to konieczne.
Skinęła głową, rozumiała, dlaczego.
- Zamykałeś za sobą drzwi, przekręcając nożem za
mek - zauważyła między jednym kęsem chleba a dru-
gim. Za likier podziękowała, bo pragnęła zachować
jasny umysł. I tak tu na statku wlała już w siebie wię
cej wódki niż kiedykolwiek wcześniej. Zwykle po
mocnych trunkach robiła się senna, a to ostatnie, cze
go teraz chciała. - Walentin pomyśli, że jest z tobą
ktoś, kto ma klucz.
Wasilij roześmiał się.
- Właśnie, jestem sprytniejszy, niż się wszystkim zda
je! Mam nadzieję, że Walentin połknie przynętę, choć
nie do końca jestem tego pewien. On też nie jest taki
głupi, na jakiego wygląda. Obawiam się, że to rodzinne™
Wziął butelkę od kapitana, wypił odrobinę albo
tylko udawał, bo Rai ja nie dosłyszała, żeby przełykał.
- Kiedy zaczynaliśmy bunt, nikt nie wziął pod
uwagę kaprysów pogody - mówił dalej Wasilij. -
Trudno ją rozszyfrować. Przyznam, że później, kie
dy wyrzucono mnie ze statku, liczyłem na to, iż mo
rze się trochę rozkołysze! Święta Panienko, nigdy
bym nie śmiał prosić o sztorm. To za wiele. A teraz
właśnie spełniają się moje życzenia.
Rozsadzała go radość.
- Ja także nie jestem taka głupia, na jaką wyglądam -
zauważyła Raija. - Ale nie do końca rozumiem, Wasilij.
Zanosi się na coś więcej niż sztorm, tak? Czy ty coś szy
kujesz? Chyba nieprzypadkowo wszedłeś na pokład?
- Oczywiście, że to nie przypadek! - roześmiał się
i objął ją ramieniem. Raija nie widziała w tym nic nie
stosownego. Co prawda Wasilij podobał jej się jako
mężczyzna, ale w tej chwili nie miało to żadnego zna
czenia. Był przyjacielem. Obejmował ją jak przyja
ciel. - Oczywiście, że to część planu, Raiju. Walentin
pomyśli, że pomaga mi jeden lub dwóch członków
załogi. Będzie szukał ciebie, mnie, kapitana i tych
zdrajców.
Raija wstrzymała oddech. Wasilij potrafił mówić
z równym przekonaniem, jak jego kuzyn. To pewnie
jeszcze jedna z ich wspólnych cech.
- Wymyśliłem pewien plan - mówił dalej Wasilij.
Świadomie przeciągał, by rozbudzić ciekawość kapi
tana i Raiji. - A moje plany zawsze były lepsze od
planów Walentina. On o tym wie. To jeden z powo
dów, dla których mnie nie lubi. Nigdy nie lubił prze
grywać. Nigdy też nie wyciągnął nauki ze swych błę
dów. Okrada mnie z moich kobiet, ubrań, sposobów
przyrządzania piwa, moich pomysłów... Ale jemu ni
gdy nic nie udaje się tak jak mnie...
- Jednak przechwala się tak samo jak ty - przerwa
ła Raija niecierpliwie. - Wyjaśnij wreszcie, o co chodzi,
zanim Walentin się tu zjawi. Co się właściwie dzieje?
- Udało mi się przeciągnąć całą załogę na swoją stro
nę - rzekł Wasilij. - Bez trudu udowodniłem ludziom,
że ich okłamał. Morale marynarzy jest wysokie, Wa
lentin ma rację, ale nie takie, jak by sobie życzył.
Wasilij znowu się roześmiał. Raija nie pojmowała,
jak można się śmiać w takiej chwili jak ta. Jej wcale
nie było wesoło.
- Walentin bardzo się zdziwi. To nowy bunt, Ra-
iju Bykowa. Odbieramy statek Walentinowi - po
twierdził słowa Wasilija kapitan.
14
Fragmenty późniejszych wydarzeń na zawsze
utrwaliły się w pamięci Raiji. Decydujących lub trud
nych momentów życia nigdy jednak nie zapamiętuje
się takimi, jakimi były naprawdę, bo to zbyt wiele dla
zwykłego człowieka. Zachowuje się w świadomości
jedynie urywki.
Być może właśnie dzięki temu ludzie potrafią na
dal normalnie żyć.
Raija usnęła z głową na ramieniu Wasilija. Pamię
tała niejasno, że było jej zimno. Pamiętała, że w po
mieszczeniu panowała wilgoć, a na podłodze zebrało
się sporo wody. I że zewsząd otaczały ją nieprzenik
nione ciemności. Ciemność przypominała ścianę. Po
jawiała się natychmiast wraz z otworzeniem oczu.
Dlatego dobrze było zamknąć oczy i uciec stąd na
skrzydłach snu.
Kiedy Wasilij ją obudził, nie pojmowała, jakim cu
dem mogła w tych warunkach spać. Czyżby jednak
wypiła za dużo wódki?
Statkiem już nie kołysało, rzucało nim z burty na
burtę.
Raiję ogarnęła panika. Zerwała się na równe nogi,
chciała wybiec na pokład, za wszelką cenę dostać się
na górę, ku światłu! Nie chciała utonąć uwięziona
pod pokładem.
Wasilij musiał potrząsnąć Rai ją, by oprzytomnia
ła. Nadal czuła lęk, ale opanowała krzyk.
- Nie bój się, nic ci tu nie grozi. Nikt nie zginie -
uspokajał ją.
Rai ja podejrzewała, że nie mówi prawdy. Powiedział
przecież, że przygotował kolejny bunt. Na pewno doj
dzie do rozlewu krwi! W pewnej chwili przemknęło jej
przez głowę, że ona sama pragnie śmierci Walentina.
Przeraziła się.
Nigdy nikomu nie życzyła śmierci. Nie przypusz
czała, by w ogóle była do tego zdolna. Teraz, zdumio
na, musiała uznać, że nie znała siebie tak dobrze, jak
jej się wydawało. To zaskakujące i przerażające, że tli
się w niej taka żądza zemsty.
- Nie bój się - powtórzył Wasilij. - Takie kołysanie
to jeszcze nic.
Raiję przeszedł dreszcz. Czyżby naprawdę mogło
być gorzej?
- Właśnie nadszedł odpowiedni moment - mówił da
lej Wasilij. - Walentin chyba nie zauważył, że uciekłaś
z kajuty kapitana. Nie miał czasu sprawdzić, ale wcześ
niej czy później zechce do ciebie zajrzeć, Raiju. Teraz
jest zbyt zajęty, bo nie udało mu się ominąć sztormu.
Burza nadciągnęła szybciej, niż się spodziewał. Mary
narze muszą jak najprędzej ściągnąć żagle, a z tym jest
dużo pracy. - Uścisnął Raiję i dodał: - Krótko mówiąc,
nie możemy dłużej czekać. Nie możemy czekać, aż mo
rze się uspokoi. Myślę, że Walentin spróbuje dostać się
w sam środek burzy. Tam zwykle jest spokojnie. To
brzmi jak niedorzeczność, prawda? Myślisz, że tam ki
pi piekło, a tymczasem zazwyczaj panuje spokój, mo
rze gładkie jak szklana tafla. A wkoło koniec świata.
Nie możemy czekać, Raiju. Musimy wydostać się na
pokład i wykorzystać zamieszanie...
Raija pojmowała, że mówiąc „musimy", nie myśli
o niej.
- Ty zostaniesz na dole, będziesz tu bezpieczniej
sza - potwierdził jej przypuszczenia.
Zdawało się, że tak naprawdę uważa, ale tym sa
mym przeczył wcześniejszym zapewnieniom. Mówił
przecież, że nikt nie zginie...
Weź się w garść, Raija! szeptał jej jakiś wewnętrzny
głos, który próbował pomóc jej zachować rozsądek.
Jedyne, czego pragnął Wasilij, to ją ochronić,
chciał dla niej jak najlepiej.
Ale tu, głęboko pod pokładem, było mokro i prze
rażająco ciemno. Raija nie dostrzegała nawet ścian.
Powietrze do tego stopnia przesycone było wilgocią,
że odnosiła wrażenie, iż zamieniało się w ciecz.
Słyszała plusk.
Statek nabierał wody.
Nie, za nic tu nie zostanie, nie chce utonąć uwię
ziona pod pokładem!
- Nie możemy cię zabrać ze sobą na górę - tłuma
czył Wasilij.
Jego głos rozlegał się tuż przy jej uchu, ciepły od
dech muskał jej policzek. Chciała uwierzyć i dać się
przekonać, ale wszystko się w niej sprzeciwiało.
- Będę przeszkadzała?
- Nie w tym rzecz. Boję się, że Walentin mógłby
cię dostać w swoje łapy - powiedział Wasilij wprost.
- A wtedy wykorzystałby cię jako zakładnika i użył
jako broni przeciwko mnie. Doskonale wie, że to je
dyny sposób, żebym się ugiął.
Raija nie chciała o tym myśleć.
- To dla ciebie najbezpieczniejsze miejsce, jakie
znam - dodał. - Zostawimy tu owoce i ostatni łyk li
kieru, będziesz się więc mogła w razie czego pocieszyć...
- Mam się upić ze szczurami, zanim pójdziemy na
dno?
- Kiedy usłyszysz, że szczury uciekają, masz moje
pozwolenie, by czmychnąć stąd razem z nimi - od
parł Wasilij. Nie żartował, jego głos brzmiał wyjąt
kowo poważnie. - Ale wcześniej nie chcę cię widzieć
na górze, Raija, bo zapowiada się na piekielne przed
stawienie. Sztorm nie ucichnie tylko dlatego, że my
się pokażemy na pokładzie; będzie mocno kołysało.
Może się zdarzyć, że na moment stracimy panowa
nie nad statkiem. Ale wierz mi, „Antonia" świetnie
trzyma się na wodzie. To marzenie, nie statek. Bę
dziesz się śmiała, lecz kocham go! Myślę, że i on ko
cha mnie z wzajemnością, a kiedy poczuje, że to ja
stanąłem za sterem, posłucha mnie, odda mi się we
władanie jak kobieta...
- Jak, do diabła, możesz mówić coś takiego? -
prychnęła Raija.
Roześmiał się niemal tak samo jak Walentin. Raija
przez moment zastanowiła się, czy przypadkiem to
nie on stoi obok.
- Próbuję cię tylko przekonać, że wszystko będzie
dobrze, Raiju. Chwilami sytuacja może wydawać się
niebezpieczna, ale pamiętaj o tym, co ci powiedzia
łem. Będzie dobrze. Prawie cała załoga przeszła na na
szą stronę. Walentin nie ma żadnych szans. Sztorm
dodatkowo nam sprzyja...
- Burza zjawiła się jak na zawołanie - dodał kapitan.
Raija nie mogła oprzeć się wrażeniu, że minęło za
ledwie parę godzin, od kiedy Wasilij wszedł na po
kład, a marynarze już przestali słuchać Walentina.
Wiatry szybko się zmieniają.
Wyglądało jednak na to, że Wasilij ma zaufanie do
swych kolegów i nie żywi do nich urazy za to, że
wcześniej się od niego odwrócili.
- Nie chcę cię widzieć na pokładzie, jasne? - rzekł
stanowczo.
- Tak - odparła posłusznie Raija.
Bała się zostać w tym ciasnym i ciemnym pomiesz
czeniu, ale musiała też przyznać, że na pokładzie bałaby
się jeszcze bardziej. Mogłaby ją zmyć fala albo zepchnąć
wiatr, wokół niej mogłaby się lać krew. Najbardziej
obawiała się tego, że wpadnie w ręce Walentina.
Gdyby stała się zakładniczką Wasilija, także nie
czułaby się bezpieczna, dodała w myśli.
- Nie pokażesz się na górze, zanim po ciebie nie
przyjdę, niezależnie od tego, jak długo to potrwa!
- Dobrze.
- Bez względu na to, co się wydarzy, zostań tutaj.
Zachowuj się cicho, pod żadnym pozorem nie zapa
laj lampy, nie próbuj czerpać wody, nie krzycz.
- Dobrze.
Była coraz bardziej pokorna.
Wreszcie Wasilij puścił ją i wstał.
Raija usłyszała plusk wody, która przesiąkła do
środka. Bała się, ale przecież obiecała Wasilijowi, że
się stąd nie ruszy. Potrafiła dochowywać obietnic,
miała to we krwi.
- Nie spodziewałem się, że będziesz taka zgodna -
przyznał Wasilij, kładąc dłoń na jej kolanie.
Raija cieszyła się, że wokół panują ciemności.
Dzięki temu kapitan nie dostrzegł gestu Wasilija,
a ona sama nie widziała wyrazu twarzy mężczyzny,
któremu najwyraźniej nie była obojętna. Powietrze
zrobiło się jeszcze bardziej ciężkie.
- Chciałbym zostawić ci nóż - rzekł z westchnie
niem. - Ale będzie nam potrzebny na górze.
Doskonale to rozumiała.
- Zostanę tu - przyrzekła, starając się, by jej słowa
zabrzmiały przekonująco. Nie chciała, by Wasilij się
o nią martwił. Miał na głowie tyle ważnych spraw,
które znaczyły więcej niż jej życie. O wiele więcej. -
Dopóki szczury nie zaczną w popłochu biec w górę
- dodała ze słabym uśmiechem, którego Wasilij
w tych ciemnościach nie mógł zobaczyć. Ale mógł go
usłyszeć. I rozpoznać ciepło w jej głosie.
Uścisnął jej kolano. Raija wiedziała, że chce się z nią
w ten sposób pożegnać, a także przekazać coś, czego ni
gdy nie ubierze w słowa. Z pewnością nie był skłonny
do składania deklaracji. Nie należał do tego typu męż
czyzn. Nie padał na kolana - w każdym razie nie często.
Wiedział, że jest szczęśliwa z Jewgienijem.
- Powodzenia - rzekła cicho.
Poszli.
Została sama w absolutnej ciemności. Wasilij nie
zamknął drzwi na zamek, ale to niczego nie zmienia
ło. I tak była sama.
Pomyślała, że ciemność nie jest ścianą, tak jak po
czątkowo sądziła, lecz czymś, co ją spowijało. Nie tak
jak mgła, raczej jak woalka. Przesłaniała jej twarz,
okręcała się wokół głowy, Raija nie mogła się od niej
uwolnić, nic przez nią nie widziała.
Przez chwilę uważnie nasłuchiwała. Coś plusnęło na
podłodze gdzieś niżej. Raija nie siedziała zbyt wysoko,
mogła dotknąć desek, gdyby tylko trochę wyciągnęła
nogi. Ale nie chciała próbować. Wręcz przeciwnie - pod
kurczyła nogi jeszcze bardziej. Nie chciała wiedzieć, jak
wysoko podeszła woda, której przed burzą tu nie było.
Statek przeciekał.
Raija słyszała, jak trzeszczy i skrzypi. Słyszała, jak
burty się skarżą. Po każdym potężnym uderzeniu fal
tak jęczały, że obawiała się, iż lada chwila ustąpią.
Wytrzymywały dzielnie napór wody i wichru.
Chyba Wasilij nie kłamał, kiedy mówił, że „Anto
nia" to dobry i solidny statek. Wciąż jednak nie czu
ła się całkiem bezpieczna.
Wyjęła korek z karafki z likierem, którego niewie
le już zostało. Wiedziała, że trunek jej nie posłuży,
ale musiała jakoś zagłuszyć strach.
Przełknęła ostatnie krople. Napój miał słodki smak
owoców, których nazwy nie znała, ale pomyślała, że
to smak lata, kwiatów i słonecznych promieni.
Poczuła, jak alkohol pali w żołądku, rozgrzewa na
moment. Jednak w piersi czuła chłód. Słyszała, jak
wali jej serce, brzmiało chyba równie głośno jak skar
ga burt statku. Chwilami Raija miała wrażenie, że na
wet na pokładzie słychać uderzenia jej serca.
Walentin wcale nie będzie musiał jej szukać, podą
ży tylko za tym odgłosem.
Nasłuchiwała, co się dzieje na pokładzie, ale to nie
zdało się na nic. Wydawało jej się, że słyszy tupot nóg
w chodakach, by za moment dojść do wniosku, że
nikt nie biega w taki sposób, a poza tym ów odgłos
rozłegł się zbyt blisko.
Wasilij prosił ją, by siedziała spokojnie i żeby by
ła cicho.
Przypomniała sobie powiedzenie o szczurach ucie
kających z tonącego okrętu i wyobraziła sobie, jak
gryzonie opuszczają „Antonię".
Czy naprawdę są tu, pod pokładem? Nie słyszała
nic, co mogłoby świadczyć o ich obecności, ale mimo
to w wyobraźni ujrzała całe hordy gryzoni.
Przebiegł ją dreszcz.
Bujna wyobraźnia naprawdę może być przekleń
stwem.
Statkiem wciąż silnie kołysało, burza jeszcze się nie
skończyła. Najwidoczniej „Antonia" nie zdołała jesz
cze dotrzeć w samo serce sztormu. Burza najwyraź
niej sprzyjała Wasilijowi. Wykorzystując zamieszanie
na pokładzie, z pewnością zamierzał rozprawić się
z Walentinem. Dlatego tak bardzo mu się spieszyło.
Miała do Wasilija żal, że nie wtajemniczył jej w swe
plany, że jej nie zaufał. Choć wywodzili się z różnych
światów, przecież stali się sobie bardzo bliscy.
Jednocześnie jednak rozumiała, czemu zataił przed
nią szczegóły. Tak było dla niej bezpieczniej.
Powiedział, że prawie cała załoga przeszła na jego
stronę. Ciekawe, jak przekonał marynarzy, jakich
użył argumentów. Dopiero co popierali Walentina,
a już zwrócili się przeciw niemu. Wasilij musiał być
o wiele bardziej przekonujący.
Rai ja zmarzła tak bardzo, że dzwoniła zębami. Nie
miała pojęcia, ile minęło czasu od chwili, kiedy Wa
silij i kapitan zostawili ją samą. Wydawało jej się, że
ciągle słyszy trzask zamykających się za nimi drzwi.
A może jeszcze nie zdążyli dotrzeć na pokład?
A może jest już po wszystkim?
Albo właśnie walka rozgorzała na dobre.
Rai ja nie wiedziała. W myślach przywoływała ob
raz bitwy, słyszała wokół krzyki tak wyraźne, że pra
wie od nich ogłuchła. Słyszała szalejący sztorm i ude
rzenia wichru.
Zacisnęła powieki. Objęła dłońmi pustą karafkę.
Czuła tak silne kołysanie, że momentami rzucało nią
od ściany do ściany.
A kiedy na powrót otworzyła oczy, panowała ci
sza. Absolutna cisza.
Raija wstrzymała oddech.
Było cicho.
Poniżej jej stóp pluskała woda, lekko i niemal
przyjaźnie.
Cicho.
Minęło trochę czasu, zanim Raija zrozumiała, co
się stało. To nie ten sztorm miotał statkiem, to nie
ten sztorm czuła i słyszała każdą częścią ciała.
Uświadomiła sobie, że odżyło jakieś inne doświadcze
nie, które właśnie uwolniło się z okowów niepamięci. Sy
tuacja, w jakiej się znalazła, obudziła wspomnienia.
Jakby wytoczyły się pod wpływem uderzeń fal.
Raija przypomniała sobie, że już raz przebywała
pod pokładem statku w czasie sztormu, i to znacznie
silniejszego niż ten. Fale ze wspomnień były wysokie
jak góry.
Pulsowało jej w skroniach, głowa ciążyła, w uszach
dudniły mocne uderzenia serca. Niewiarygodne, ale
wrażenia powróciły jak żywe. Wiedziała, że wtedy
tak samo się bała. Może nawet bardziej. Strach moc
no utkwił jej w pamięci.
Poczuła, że otacza ją wielka pustka.
Nie znała swej przeszłości, mogła tylko zgadywać,
że przeżyła coś podobnego wtedy, kiedy Jewgienij
stracił ramię. Tak mało o tym wiedziała, choć wiele
razy opowiadano jej, jak uratowała Jewgienijowi ży
cie. Teraz zdała sobie sprawę, że postąpiła podobnie,
jak niedawno w przypadku Piotra.
Już nie miała wątpliwości, że tkwiła w niej jakaś
moc, coś wielkiego i potężnego, coś, czego sama nie
mogła pojąć. Coś, czego nie powinna poznać.
Choć wiedziała, że jest tylko narzędziem sił z ze
wnątrz, cieszyła się, że może zrobić coś dobrego dla
innych. To wielka rzecz, wspaniałe uczucie, które
sprawiało, że nabierała pokory.
Zrobiło się niebezpiecznie cicho. Tak przerażająco
i przenikliwie cicho.
Cisza również może grzmieć w uszach.
Cisza również może przypominać krzyk.
Zakłócały ją jedynie uderzenia fal. Nie były to fale
sztormowe, woda obmywała burty z lekkim pluskiem.
Pewnie znaleźli się w samym środku sztormu, jak
by w oku cyklonu. To o tym mówił Wasilij. Użył bar
dzo trafnego określenia, uznała Rai ja. Oko musi być
spokojne, spojrzenie właściwe sztormowi - zimne.
A może burza już przeszła?
Dlaczego jest tak cicho? Co z Wasilijem? Dlacze
go po nią nie przychodzi?
Obiecał, że zejdzie na dół, jak tylko sytuacja się
wyjaśni, jak będzie po wszystkim. Nie wątpiła w je
go prawdomówność. Jeżeli jakikolwiek człowiek do
trzymywał danego słowa, to był nim właśnie Wasilij.
Ale dlaczego to tak długo trwa?
Czyżby Wasilij się przeliczył? Może jednak mary
narze nie stanęli po jego stronie? Albo Walentin swy
mi gładkimi obietnicami po raz drugi zdołał ich prze
konać do swych racji?
Raiję dręczyło tak wiele pytań.
Kołatały w jej głowie. I na każde pojawiało się
mnóstwo sprzecznych odpowiedzi.
Raija całą wolą pragnęła się wydostać: ruszyć do
drzwi, wspiąć się po drabince, potem pójść wzdłuż dłu
gich, ciemnych korytarzy na powietrze i ku światłu.
Nie wiedziała, jaka to pora dnia. Im dłużej siedzia
ła w ciemnym pomieszczeniu pod pokładem, tym
bardziej się bała. Całkiem zaschło jej w ustach, serce
podchodziło do gardła.
Dlaczego Wasilij nie przychodzi? Dlaczego, do dia
bła, nie przychodzi? Może zranił go Walentin? Może
w tej chwili walczy ze śmiercią?
Trzeba mu pomóc! Tak, z pewnością trzeba mu na
tychmiast pomóc...
Ale prosił ją, by pod żadnym pozorem się stąd nie
ruszała. Powiedział to z naciskiem. Powtórzył kilka
razy. Kazał jej czekać, póki po nią nie przyjdzie. Po
wiedział, że nigdzie indziej nie będzie bezpieczna.
A może zaprzątnęły go inne sprawy, ważniejsze
niż ona?
Raija drżała z niepewności. Nie ma nic gorszego,
niż tak siedzieć i czekać.
Zmarzły jej ręce, zgrabiały palce. Nie była w sta
nie utrzymać karafki. Próbowała ją uchwycić, ale ka
rafka stoczyła się ze stosu prześcieradeł i wpadła
z pluskiem do wody. Przechyły statku sprawiały, że
uderzała rytmicznie to w jedną, to w drugą ścianę.
Raiji przyszło do głowy, że może słychać to na po
kładzie i że ten odgłos może ją zdradzić.
Ogarniało ją coraz więcej wątpliwości.
W końcu była już niemal pewna, że Walentin za
triumfuje.
- Diabeł pomaga sobie podobnym - syknęła przez
zaciśnięte zęby.
Wasilij był idealistą, walczył o poprawę losu maryna
rzy i ich rodzin. Walentin zaś myślał tylko o własnych
sprawach, chciał władzy dla siebie, a nie dobra innych.
Raija poczuła, że ogarnia ją złość. Ciągle się bała,
ale gniew w końcu wziął górę nad strachem. Nie by
ła już w stanie dłużej znosić bezczynnego siedzenia
i czekania. Uznała, że musi wyjść na pokład. Musi zo
baczyć, co się stało.
Zsunęła sie ze stosu prześcieradeł do wody, która
już sięgała jej do pół łydki. Po omacku posuwała się
w ciemności. Znalazła drzwi i drabinkę prowadzącą
do góry.
Musi się dowiedzieć.
EPILOG
Było coś nierzeczywistego w tym, że tak stała ra
zem z Wasilijem i spoglądała na wyłaniający się za
rys katedry Świętego Michała.
Jeszcze niedawno nie wierzyła, iż doczeka takiej
chwili. Sądziła, że przyjdzie jej zginąć.
A teraz Walentin leżał na pokładzie w płóciennym
worku, starannie zasznurowanym, jak gdyby w oba
wie, że nawet martwy zechce się jeszcze wymknąć.
- Dobrze, że tak się stało - odezwał się Wasilij.
Stał, obejmując Raiję ramieniem. Nikomu nie wy
dawało się to dziwne, nikt nie doszukiwał się w tym
żadnej dwuznaczności. Nawet Raija.
Walczyli przecież po jednej stronie.
Teraz wracali do domu otoczeni swego rodzaju
chwałą.
- Oleg prawie cały dzień i całą noc rozmawiał z po
licjantami w swym kantorze. Oni nie dopuszczą, by
sprawa buntu odeszła w niepamięć. Chcą znaleźć
i ukarać winnego, dostać tych, którzy zamordowali
kapitana „Raiji". Dobrze, że Walentin nie żyje.
Zamilkł. Uścisnął Raiję, po czym opuścił rękę i od
sunął się. Zacisnął dłonie na krawędzi burty.
Nie chciał, by ktoś z lądu ich zobaczył, kiedy tak sto
ją razem. Mogliby w ten sposób dać powód do plotek.
- To najniższa cena, jaką mogliśmy zapłacić, Ra-
i ja. Nie odzyskalibyśmy statków w inny sposób. Wa
lentin nigdy dobrowolnie by się nie poddał. Uprowa
dziłby „Raiję" i „Antonię", a ciebie razem z nimi.
Bóg jeden wie, dokąd by popłynął. Może udałoby mu
się zawinąć do jakiegoś rosyjskiego portu i sprzedać
statki. Wszędzie można znaleźć nieuczciwych ludzi.
Zgubiłby wiele rodzin, a ciebie za nic by nie wypu
ścił. Możesz mi nie wierzyć, ale bardzo chciał cię
mieć. I wziąłby cię, nawet gdyby miał zostać za to
surowo ukarany. Nie bał się niczego. Nie bał się na
wet śmierci...
Rai ja zamknęła oczy.
Pomyślała, że Wasilij miał rację. Walentin nie bał
się śmierci. Sam wyszedł jej na spotkanie.
Takim go zapamięta...
Wspinanie się w ciemności po chybotliwej i wą
skiej drabince przywodziło na myśl scenę z sennego
koszmaru. Rai ja, stojąc na śliskim szczeblu, walczyła
z pokrywą włazu, która zagradzała jej wyjście na po
kład. Nigdy by nie pomyślała, że może być taki cięż
ki! Dobrze, że nie mogła spojrzeć w dół.
Kiedy już była pewna, że zgnije tu w ciemności, że
Walentin triumfuje i że wszyscy o niej zapomnieli,
pokrywa ustąpiła.
Ostrożnie wchodziła coraz wyżej, wreszcie dotar
ła na pokład. Uderzyły ją cisza i chłód. Powietrze by
ło zimne i rześkie, gęsto spowijało statek. Całkiem
niedaleko dostrzegła maszty „Raiji". Tam też pano
wał dziwny spokój.
I morze było spokojne.
Wydawało się, jakby wszystko wstrzymało od-
dech, jakby wszyscy poumierali. Jak gdyby ona jed
na pozostała przy życiu.
Serce waliło jej jak młotem. Snuła coraz bardziej
niesamowite myśli i wyobrażenia. Przerażony czło
wiek wszystko wyolbrzymia. W strachu nawet to, co
najbardziej nieprawdopodobne, wydaje się możliwe.
Raija krążyła po statku. Znalazła nóż, ale właści
ciel jakby się rozpłynął. Nie zauważyła krwi. Żad
nych śladów walki.
Wydawało jej się, że trafiła na statek-widmo, któ
ry wszyscy opuścili w popłochu.
Nie pomyślała, że ktoś musiał stać u steru, nie po
myślała o takim drobiazgu.
Morze nie było jej żywiołem, nie znała go i przera
żało ją. Myśl, że jest sama, dodatkowo potęgowała lęk.
Dotarła do kajuty kapitana. Nie wiedziała, czemu
poszła akurat w tę stronę. Może dlatego, że znała dro
gę, a może pomieszczenie to kojarzyło się jej z pew
nego rodzaju bezpieczeństwem.
Drzwi stały otworem.
Weszła do środka.
W kajucie zobaczyła tylko Walentina i Wasilija.
Wasilij przyciskał do brzucha Walentina poduszkę,
która cała była czerwona. Raija zobaczyła, że prze
ścieradła również są zaplamione krwią.
W pierwszej chwili Raija pomyślała, że Walentin
nie żyje. Jego twarz nawet nie drgnęła, była całkiem
bez wyrazu, jak twarz martwego człowieka.
Wasilij spojrzał na Raiję.
- To już koniec - rzekł. I zaraz dodał z wyrzutem: -
Miałaś zostać pod pokładem, póki po ciebie nie przyj
dę. Czy tak trudno ci dotrzymać tego, co obiecałaś?
Raija potrząsnęła głową. Odsunęła ręce Wasilija
i podniosła poduszkę.
Walentin miał głęboką ranę w brzuchu. Mocno
krwawił.
Poduszka nic nie pomoże. Wasilij musiał o tym
wiedzieć, ale pewnie złapał to, co pierwsze wpadło
mu w rękę.
Raija usiadła na brzegu koi. Położyła ręce na ranie,
na zimnej skórze.
Walentin spojrzał na nią.
- Nie mogłaś beze mnie wytrzymać - szepnął
ochryple i uśmiechnął się. Raija nie odpowiedziała.
Słyszała jego słowa jak przez mgłę, ale ich sens do
niej nie dotarł. Nawet nie mogły jej rozzłościć.
To nie trwało długo. Nie zabrało wiele czasu. Wa
lentin stracił dużo krwi. Raija nadal trzymała dłonie
na ranie, ale poświata wokół niej zniknęła.
Walentin uśmiechał się, umierając.
Być może zobaczył coś, czego żywi nie mogli doj
rzeć. Raija uśmierzyła najgorsze cierpienia, ale nie
zdołała uratować mu życia.
Nie wiedziała, czy tego chce.
Jednocześnie uświadomiła sobie, że to nie zależy
od niej. Jak dobrze, że nie sama tym kieruje.
Nie musi wybierać.
Czuła się wyczerpana. Wasilij przeniósł ją na krzesło.
Następnie umył ciało zmarłego i włożył do płó
ciennego worka, który dobrze zawiązał, choć wie
dział, że na lądzie jeszcze zostanie otworzony. Wa
lentin nie od razu spocznie w pokoju.
Potem Wasilij opowiedział Raiji o wszystkim, co
wydarzyło się pod jej nieobecność na pokładzie.
O Walentinie, który stracił władzę. O maryna
rzach, którzy nie chcieli walczyć do upadłego, któ
rym w zupełności wystarczyła poprawa warunków
na statku, wyższa płaca i świadomość, że mają pracę
i zatrudnienie na więcej niż jeden rejs, jeżeli dobrze
się sprawią. Nie zamierzali wysuwać dodatkowych
żądań. Kiedy dowiedzieli się, że przeciw nim wyru
szyła cała flota, zrozumieli, że nie chcą walczyć
w prywatnej wojnie Walentina.
- Tak, to zadecydowało - stwierdziła Raija bezbarw
nie. Poznała to po twarzach wielu marynarzy, którzy
wyraźnie zazdrościli rannym opuszczającym pokład.
- To było kłamstwo - rzekł Wasilij i usiadł ciężko
po drugiej stronie stołu.
Raija spojrzała w jego niebieskozielone oczy, pod
krążone, z przekrwionymi białkami. Policzki Wasilija
jeszcze nigdy nie wydawały się tak chude i zapadnięte.
- To było kłamstwo - powtórzył cicho, ponieważ
drzwi pozostały otwarte. - Zaryzykowaliśmy. Spo
dziewaliśmy się, że Walentin nie będzie czekał z za
łożonymi rękami, aż zostanie pokonany. Liczyliśmy
na to, że marynarze nie zechcą za niego umierać.
Skłamaliśmy. To właśnie było częścią mojego planu,
którego nie chciałem ci wyjawić.
Minęło trochę czasu, zanim do Raiji dotarło zna
czenie tych słów i zanim zrozumiała, że Wasilij z Ole-
giem razem to uknuli. Może zresztą nie tyle Oleg, co
Wasilij.
- Nie mogliśmy Walentinowi nic zaproponować -
dodał Wasilij, wzruszając ramionami. - Inni właści
ciele statków powiedzieli, że nic ich nie obchodzi
bunt na „Antonii" i „Raiji", że Oleg musi to załatwić
na własną rękę. Oni niczym nie ryzykowali, zaś Jur
ków i Byków mogli stracić wszystko.
- A co ty z tego masz? - spytała Raija blado.
Znowu to samo wzruszenie ramion.
- Zakładam, że Oleg dotrzyma obietnicy. Nie mam
nic przeciwko temu, by zostać kapitanem...
- A marynarze?
- Dostaną to, co Oleg przez cały czas obiecywał.
Tylko ci, którzy zamordowali kapitana „Raiji", zosta
ną oddani w ręce gubernatora, co do tego mówiliśmy
prawdę...
- Ale z ciebie zimny drań - zauważyła Raija.
Skinął głową.
- To typowe w naszej rodzinie - odparł, przebie
gając wzrokiem po worku leżącym na podłodze.
Wpłynęli do portu. Czekały ich zwykłe dni.
Znowu będzie trzymała Michaiła w ramionach.
Jewgienij wróci do domu. Wiele będzie musiała wy
jaśnić.
Ale nie mogła postąpić inaczej, wybór nie należał
do niej. Do działania popchnęło ją coś, co istniało po
za nią, coś dużo silniejszego.
Tak, wiele trzeba będzie wyjaśnić.