10 Bucheister Patt Na tropie miłości (W namiętnej pogoni)

background image

Patt Bucheister

W NAMIĘTNEJ

POGONI

background image

Rozdział 1
W skali od jednego do dziesięciu to przyjęcie zasługuje na

pięć punktów, stwierdziła Courtney Caine oparłszy się o
ścianę w wielkim salonie. Bywała na gorszych imprezach, ale
zdarzały się też lepsze. Od czasu, gdy była tutaj po raz ostatni,
sześć

miesięcy

temu,

dom

został

odnowiony

i

wyremontowany. Imponującą rezydencję w kolonialnym
stylu, należącą do menedżera jej matki, poddawano
kapitalnemu remontowi częściej niż stary, ośmioletni
samochód jej gospodyni, pomyślała Courtney z rozbawieniem.
Kiedy dziesięć lat temu Tyrell Gilbert kupił dom nad James
River w Wirginii, matka sądziła, że zwariował. Tłumaczyła
mu, że do jego biura w Nashville i na lotnisko jest stąd
prawdziwy kawał drogi. Ale dla Tyrella była to właśnie zaleta
tego miejsca stanowiąca o jego atrakcyjności. Ostatnio, zresztą
również,

matka

zakupiła

podobną

posiadłość

na

przedmieściach Yorktown i to z tych samych powodów.

Courtney ogarnęła pokój spojrzeniem. Wolała być

obserwatorem i z boku przyglądać się zabawie, zamiast
mieszać się ze stojącymi w grupkach ludźmi. Nie miała
nastroju na grzeczne pogawędki i na odpowiadanie na pytania
o jej nogę.

Zawsze było tak, że ktoś zauważał tę nogę i o nią

wypytywał - sympatycznie ale natrętnie. Utykała nie bardziej
niż ktoś, kto ma odcisk na palcu, a mimo to narażona była na
więcej pytań, niż by sobie tego życzyła. Odpowiadała zależnie
od humoru i od sposobu, w jaki były czynione uwagi. A były
one rozmaite, od śmiesznych do wzniosłych; szukano
przyczyny jej kalectwa a to w skokach narciarskich, a to w
nadepnięciu na gwóźdź. Każdy chciał znać prawdę. Przez
większość swego życia nosiła na nodze klamrę i zdążyła się
do tego przyzwyczaić. Ale choć bardzo się starała, nie
potrafiła przywyknąć do współczujących spojrzeń, jakie jej

background image

rzucano, gdy ludzie dowiadywali się prawdy, i sposobu, w jaki
ją traktowano, kiedy zauważali klamrę. Prościej było to ukryć
i nie ściągać na siebie uwagi.

Ponieważ tego wieczoru miała na sobie długą suknię,

klamra pod jej lewym kolanem była niewidoczna.

I dopóki będzie stała tutaj, w tym miejscu, wszelkie

szczegółowe wyjaśnienia dotyczące jej nogi nie będą
konieczne.

Zauważyła fotografa z dwoma aparatami uwieszonymi u

szyi, który przedzierał się przez tłum w poszukiwaniu
honorowego gościa. Courtney doskonale potrafiła unikać
kamer i aparatów, kiedy przebywała w towarzystwie swej
sławnej rodziny. Na zdjęciach ledwo można było rozpoznać
jej twarz, i to jej właśnie odpowiadało. W odróżnieniu od
matki i sióstr wolała przesiadywać w bibliotece otoczona
książkami niż w tłumie ludzi na przyjęciu czy na scenie, na
wprost publiczności, oblężona przez fanów muzyki
rozrywkowej.

Jeszcze tylko godzina i wypełni się umowa, jaką zawarła z

matką po wysłuchaniu kilkugodzinnego zrzędzenia i
dokuczania z jej strony. W świecie interesów przydałby się tak
znakomity negocjator jak Amethyst Rand, pomyślała
rozbawiona Courtney. Matka zdawała sobie sprawę, że
dziewczyna nie lubi pokazywać się na takich publicznych
imprezach, które stanowiły istotną część życia jej bliskich -
znanych osobistości w przemyśle rozrywkowym - szczególnie
przez ostatnie dwa lata. Zazwyczaj Amethyst z właściwą sobie
dobrodusznością akceptowała odmowę córki - z wyjątkiem
sytuacji, kiedy chciała mieć przy sobie wszystkie swoje córki.
Tak jak dzisiaj. Amethyst była honorowym gościem na
przyjęciu wydanym przez jej menedżera z okazji
dwudziestopięciolecia jej działalności w dziedzinie muzyki
country.

background image

Ze swego miejsca przy ścianie, tuż przy wejściu do salonu,

Courtney widziała przez łukowate drzwi bufet w jadalni.
Wcale nie musiała krążyć wokół pokrytego adamaszkiem
stołu, by wiedzieć, jakiego rodzaju potrawy tam postawiono.
Był tam kawior w wyłożonych lodem miseczkach, pasztet
uformowany w kształcie ryb i innych stworzeń, faszerowane
krewetki i egzotyczne jadalne mięczaki wybrane ze względu
na ich wysoką cenę i wystawione tak przepięknie, że wstyd
nieomal było naruszać te misterne kompozycje. Po dwóch
godzinach owe wypracowane dzieła sztuki kulinarnej były
zaledwie tknięte przez wytwornie odzianych gości, czego nie
dałoby się powiedzieć o szampanie. Jego zasoby malały z
każdą minutą.

Courtney nie mogła powstrzymać się od uśmiechu na

myśl, że honorowy gość wolałby raczej zjeść hot - doga i
frytki i popić to szklanką zimnej lemoniady lub piwa niż
delektować się tymi wszystkimi kosztownymi i wyszukanymi
frykasami. Prywatnie matka nazywała dania tego rodzaju
„kęskami", nadającymi się doskonale do tego, by na nie
patrzeć, ale nie do tego, by się nimi najeść.

Uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy zdała sobie sprawę, że

jest obserwowana. Znowu. Zanim rozejrzała się wokół,
wiedziała już, kto utkwił w niej wzrok. Nikt inny w tym
pokoju nie wywoływał w niej tak osobliwego uczucia, jak ten
spoglądający na nią mężczyzna. Mało powiedzieć patrzył, on
wprost pożerał ją wzrokiem i to z takim natężeniem i mocą,
jakich nie doświadczyła nigdy przedtem. Czuła się, jakby
chodziły po niej mrówki.

Stał akurat w drzwiach prowadzących do jadalni i patrzył

prosto na nią, tak jak już kilka razy podczas tego wieczoru.
Nawet przez całą długość salonu i mimo tych wszystkich
przedzielających ich ludzi czuła siłę jego niepokojącego,
badawczego wzroku.

background image

Podobnie jak inni obecni tutaj mężczyźni miał na sobie

smoking. Sprawiał wrażenie, że w tym oficjalnym stroju czuje
się zupełnie swobodnie w odróżnieniu od pozostałych
mężczyzn, którzy stali sztywno w obawie przed pognieceniem
sobie ubrania lub też poprawiali co chwila swoje ciasne
kołnierzyki. Włosy miał gęste, proste i czarne, nieco
przydługie. Odniosła wrażenie, iż jest typem człowieka nie
bardzo dbającego o obowiązujący styl i modę. Cerę miał
śniadą i oczy, które na nią patrzyły, miały zuchwały i śmiały
wyraz.

Kiedy ujrzała go po raz pierwszy, pomyślała, że

przypomina samotnego Indianina siedzącego na koniu,
którego widziała na obrazie wiszącym w domu matki w
Nashville. Miał takie same wystające kości policzkowe, jakby
rzeźbiony nos i te mroczne oczy zaglądające w głąb duszy.

Z pewnością próbuje zajrzeć również w głąb mojej duszy,

pomyślała niespokojnie. Usiłując jakby odepchnąć to
onieśmielające, otwarte spojrzenie, rzuciła mu oczami
wyzywającą, buntowniczą odpowiedź. Gdy dojrzał w jej
oczach wyzwanie, uniósł lekko kącik swych ust do góry.

Nie wiedziała, kim on jest, ale wiedziała, z kim przyszedł.

Uwolniwszy się od tego nieodpartego spojrzenia, poszukała
wzrokiem kobiety, której powinien był poświęcić swą uwagę.
Swojej siostry, Amber. Nie dojrzała jej początkowo w ścisku i
hałasie. Nagle zobaczyła, jak przedziera się przez tłum w
kierunku

ciemnowłosego

nieznajomego.

Courtney

uśmiechnęła się. Już za chwilę zajmie się nim to ognistowłose
dynamo, tak że nie będzie miał nawet chwili, by na nią jeszcze
spoglądać.

Amber była najmłodsza z trzech dziewcząt i najbardziej

podobna do matki. Była wesoła i towarzyska. Bawiło ją
wszystko, ale nie znosiła, gdy ktoś ją ignorował. Crystal była
najstarsza. W stopniu o wiele większym niż Amber poświęciła

background image

się swej karierze. Traktowała życie, a w szczególności
mężczyzn, nieco cynicznie. Wszystkie trzy miały innych
ojców, ale zarówno wobec siebie, jak i w stosunku do matki
były nadzwyczaj lojalne.

I właśnie z tego powodu Courtney była zirytowana

mężczyzną, który gapił się na nią, zamiast zająć się siostrą.

Przez ostatnie pięć lat obie siostry Courtney występowały

zawodowo jako piosenkarki i w tłumie czuły się tak samo
swobodnie jak ich matka. Wszystkim trzem nadano wspólny
przydomek Klejnotów Południa i wszystkie trzy cieszyły się
popularnością u kolejnych pokoleń wielbicieli muzyki
country. Amethyst zazwyczaj nagrywała płyty i występowała
na scenie sama, podczas gdy Crystal i Amber pojawiały się
jako duet. Kilka razy w roku występowały razem. Courtney
była z nich dumna - kochała je i nie czuła żadnej zazdrości -
nie zamieniłaby też swojego akademickiego żywota na ich
sukcesy.

Potrząsnęła przecząco głową, kiedy podszedł do niej

kelner ze srebrną tacą pełną smukłych kieliszków z
musującym winem. Trzymała jeszcze w ręku kieliszek, który
przyniosła tu ze sobą dwie godziny temu. Szampan był teraz
ciepły i zwietrzały. Nieważne, i tak nie miała zamiaru go
wypić. Kieliszek to tylko parawan, tak samo jak ten lekki
uśmiech na ustach.

Patrzyła z rozbawieniem, jak Amber prowadzi swego

towarzysza do bufetu. Jak zwykle gadała jak najęta.
Zauważywszy jego nieco oszołomiony wyraz twarzy,
Courtney nieomalże mu współczuła. Gadatliwość jej drogiej
siostry i przeskakiwanie z tematu na temat porównać można
było jedynie z lotem piłeczki pingpongowej, odbijanej
rykoszetem i nieświadomej swego ostatecznego celu.

- Czy miałaś okazję zobaczyć odnowioną łazienkę

Tyrella? - usłyszała kobiecy głos.

background image

Courtney odwróciła głowę, by spojrzeć na Crystal, która

nagle ni stąd, ni zowąd pojawiła się obok niej. - Nie - odparła
z szerokim uśmiechem. Porównywanie gustów ludzi na
podstawie tego, jak urządzają łazienki, było zabawą, w którą
bawiły się od dziecka. - Jak wygląda?

- Jak landrynka, stary cadillac mamy i ślubna suknia bez

ramiączek Mavis Crevet.

- Różowa?

Zachichotały. Crystal oparła się plecami o ścianę. - W

malutkie białe kwiatuszki. Nawet umywalka i sedes.
Pamiętasz łazienkę, którą widziałyśmy na przyjęciu w
Richmond parę lat temu? U Tyrella nie ma przynajmniej luster
na suficie i świeczników.

Courtney postawiła swój ledwo tknięty kieliszek

szampana na tacy przechodzącego kelnera i dodała: - Ani
dokumentów rozwodowych oprawionych w ramki i
powieszonych na ścianie jak u tego producenta płyt w
Kalifornii, o którym mi mówiłaś. - Rozejrzała się wokoło. -
Gdzież jest nasz gospodarz? Nie widziałam Tyrella, od kiedy
tu jestem.

- Ostatni raz widziałam go, jak ciągnął mamę do kilku

facetów z Nowego Jorku. Znasz Tyrella. Nigdy nie
przepuszcza okazji, by lansować mamę, gdzie się da. Czy
miałaś szansę zamienić z nią chociaż słowo?

Courtney uśmiechnęła się. - Dorwała mnie wcześniej w

kuchni.

- Mówiła ci o plantacji Mallory'ego?
- Tak. Obiecałam, że dowiem się dla niej wszystkiego, co

ma związek z historią tego miejsca. - Zaśmiała się cicho. -
Chyba po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że ma pod ręką
nauczycielkę historii w osobie własnej córki.

background image

- Jest bardzo podniecona myślą zamieszkania na plantacji.

Wynalazła nawet kilka przepisów na sporządzenie napoju
alkoholowego z miętą.

- Mam nadzieję, że będzie lepszy niż ten poncz, który

zrobiła na święta Bożego Narodzenia. Nieomal rozpuścił mi
wszystkie plomby w zębach.

Kiedy z uśmiechem odwróciła się do siostry, Courtney

znowu poczuła na sobie wzrok towarzysza Amber. Stał jakieś
dziesięć stóp od niej w grupie kilku mężczyzn. Zamiast na
człowieka, z którym właśnie rozmawiał, patrzył na nią. U jego
boku nie było już Amber. Zobaczyła, jak przeniósł wzrok z
niej na Crystal, porównywał je obie. Nietrudno było zgadnąć,
co pomyślał, bowiem różnica między nią a jej siostrą była
taka, jak między nocą a dniem. Crystal cała lśniła i jaśniała, od
perełek na miękkiej złocistej sukience aż po jasne blond włosy
spięte na czubku głowy w wymyślnych splotach. Miała
świetny makijaż podkreślający urodę jej oczu o nieco
ciemniejszym odcieniu brązu niż oczy Courtney.

Sukienka Courtney miała obcisły biały stanik z koronkami

i długą falistą spódnicę. Platynowe włosy odrzuciła do tyłu i
związała białą, welurową kokardą u nasady szyi. Makijaż
miała delikatny i ledwo widoczny. U boku siostry
eksplodującej światłem i elegancją przedstawiała się nader
skromnie.

- Zastanawiam się - mruknęła Crystal podążająca za

wzrokiem Courtney - jak wygląda jego łazienka.

Courtney zdławiła śmiech. - Może powinnaś zapytać

Amber. Ona z nim chodzi.

- Poznała go dopiero wczoraj. Traktuje ją jak zabawną

młodszą siostrzyczkę.

Courtney uśmiechnęła się. - To zupełnie tak jak my. A co

stało się z tym piłkarzem, z którym się umawiała?

background image

- Przypuszczam, że usiłował posunąć się z piłką o krok za

daleko.

Courtney jęknęła słysząc tę dwuznaczność. - No a ty?

Widzę, że spotykasz się z księgowym. A mówiłaś, że jest
nudny.

- Mam przynajmniej chłopaka, nawet jeśli jest to tylko

nudny Bruce. Ty jak zwykle chodzisz sama.

- Nie zaczynaj! - burknęła Courtney. Już ponad dwa lata

nie była na żadnej randce, od chwili kiedy to Phillip Seavors
nauczył ją, co ma myśleć o mężczyznach. Dał jej nauczkę,
której prawdopodobnie długo nie będzie mogła zapomnieć.

Crystal westchnęła: - W porządku, już nic nie powiem. -

Znów zerknęła na ciemnowłosego mężczyznę. - Sprawy idą w
dobrym kierunku. Nie spuścił z ciebie oka przez ostatnie pięć
minut.

- On przyszedł z Amber - rzuciła Courtney z pośpiechem i

postawiła pytanie, które kotłowało się w jej głowie od chwili,
gdy po raz pierwszy go zobaczyła: - Kim on jest?

- To facet, który będzie wprowadzał renowacje na nowo

zakupionej plantacji mamy. Ona mówi do niego Denver, co
może być zarówno imieniem, jak i nazwiskiem, a może
miejscem jego urodzenia.

Courtney uśmiechnęła się. Kiedy matka uznawała, że do

kogoś nie pasuje jego własne imię, natychmiast dawała mu
jakieś bardziej, według niej, pasujące.

Amethyst stała teraz obok białego fortepianu w dalekim

kącie salonu. Koło niej była Amber. Nie po raz pierwszy
Courtney stwierdziła, iż jasnowłosa Amethyst wygląda
bardziej na ich siostrę niż na kobietę w wystarczająco
poważnym wieku, by być ich matką. Szafirowa suknia
wieczorowa opinała jej drobną, smukłą figurę a harmonizujące
z resztą stroju sandałki na wysokich obcasach dodawały jej
kilka dodatkowych cali wzrostu. A czego nie dała jej natura,

background image

załatwiały świetnie dobrane kosmetyki. Tak wyglądała na co
dzień jej matka. Był to wygląd uzyskany przez lata
doświadczeń. Być może jej długie polakierowane paznokcie i
gęste, czarne rzęsy były sztuczne, ale za to poczucie humoru i
oddanie dla rodziny były najprawdziwsze.

Amethyst pokiwała do nich palcem w przyzywającym

geście. Courtney zwróciła się do siostry.

- Matka cię wzywa, Crys. Czas na przedstawienie.

Zamiast się oddalić, Crystal zbliżyła się do Courtney

odwróciwszy się plecami do ludzi zgromadzonych w pokoju. -
A dlaczego ty z nami nie pośpiewasz? Wiesz, jakie to ma dla
mamy znaczenie. Courtney potrząsnęła głową.

- Jestem tylko waszą wielbicielką i chcę nią pozostać.
- Oj chodź! Przecież kiedyś śpiewałaś z nami na tego typu

imprezach. Zanim napatoczył się ten głupek Philip, robiłaś
wiele innych rzeczy, na które teraz nie dajesz się namówić.

- Crystal! - znowu obruszyła się Courtney.
- Wiem, wiem. Nie chcesz o nim rozmawiać.

Courtney zauważyła, że z wolna uciszają się szmery

rozmów, ludzie czekali na występ Amethyst i jej córek.
Usłyszała pianistę przebierającego palcami po klawiaturze.
Ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzyła, było zwrócenie na
siebie uwagi zebranych jako na przyczynę zwłoki w
przyłączeniu się Crystal do Amber i Amethyst.

Położyła dłoń na ramieniu siostry. - Lepiej już idź.

Rodzinka zaczyna się denerwować.

Crystal wzruszyła ramionami i odeszła.
Kilka oklasków towarzyszyło jej w drodze poprzez

wschodni dywan do matki i siostry. Teraz uwagę wszystkich
skupił na sobie Tyrell Gilbert, który wygłosił kwiecisty wstęp,
tak zresztą potrzebny jak zapowiedź, że rano wzejdzie słońce.
Wszyscy wiedzieli, kim są matka i córki i co mają zamiar

background image

zrobić, ale cierpliwie czekali, aż gospodarz skończy swoją
przemowę i pozwoli kobietom śpiewać.

Tyrell pogratulował Amethyst dwudziestu pięciu lat

działalności estradowej, oklaski ucichły i rodzinny tercet
zaserwował głośną składankę przebojów płytowych Amethyst
i kilka piosenek jej córek.

Courtney postąpiła w bok, by wyjrzeć spoza ramienia

stojącego przed nią dość korpulentnego dżentelmena. Tym
samym znalazła się bliżej drzwi, co było zresztą jej ukrytym
zamiarem. Bo kiedy tylko matka i córki skończą, bez
wątpienia odbędzie się sesja fotograficzna. Będzie to dla niej
sygnałem do ulotnienia się stąd.

I rzeczywiście, kiedy tylko skończyły śpiewać, Tyrell

poprosił, by ustawiły się w rozmaitych pozach przed
obiektywami fotografa. Przesuwając się w kierunku wyjścia,
usiłowała złapać spojrzenie matki, by dać jej znak, że już
wychodzi. Ale nie miała zbyt wiele szczęścia.

- Jeśli jeszcze bardziej zbliżysz się do drzwi, znajdziesz

się na zewnątrz.

Od niskiego, męskiego głosu po jej skórze przebiegł

dreszcz. Odwróciła głowę w jego kierunku i ujrzała
mężczyznę zwanego przez matkę Denver. Stał tuż obok.
Iskierki rozbawienia błyszczały w jego oczach, gdy na nią
spoglądał, a lekki uśmiech błąkał się po mocnych wargach.

- Właśnie o tym marzę - odparła chłodno.
- Nie bawi cię przyjęcie?

Wzruszyła ramionami. - Jest tak samo w porządku jak

wszystkie inne.

- Nie jesteś wielbicielką muzyki country?
- Jestem wielbicielką Amethyst Rand, Amber i Crystal.

Stojąc naprzeciwko niej oparł się ramieniem o ścianę. Był

tylko o kilka cali od niej, kiedy zmusiła się do pozostania na
swoim miejscu. Smoking rozchylił mu się na piersiach

background image

ukazując czerwoną jedwabną podszewkę. Począwszy od
czarnych skórzanych lakierków aż do połyskliwych czarnych
włosów był z bliska jeszcze bardziej druzgocząco atrakcyjny. I
tak jak uderzyła ją jego postać i męska prezencja, tak też
poczuła bijący od niego zapach, mieszaninę woni żywicznej
sosny i aromatu jego męskości. Nie spuszczał jej z oczu, gdy
odwróciła głowę w kierunku kobiet stojących przy fortepianie.

- Są brązowe - mruknął miękko. - Tak mi się zdaje.

Ta osobliwa uwaga kazała jej znowu na niego spojrzeć. -

Co takiego?

- Twoje oczy. Byłem ciekaw, jakiego są koloru.
- Czy piszesz jakiś traktat o kolorach oczu? - spytała

usiłując nadać swemu głosowi ton lekki i swobodny.

Uśmiechnął się. - Tylko o twoich. - Odczytawszy trafnie

jej myśl zapytał: - Dlaczego aż tak trudno ci w to uwierzyć? -
Jego spojrzenie z wolna ześlizgnęło się po jej szyi aż po piersi
okryte jedynie cieniutkim tiulem pomiędzy plamami białej
koronki. Boleśnie zabiło jej serce, kiedy jego oczy powróciły
znowu na jej twarz. - Jesteś piękną kobietą - rzekł jakby to
wyjaśniało wszystko. Podniósł rękę i dotknął diamentowego
kolczyka w jej uchu, po czym wierzchem palca przesunął po
jej szyi. - Jesteś kobietą kontrastów. Ciężkie diamentowe
kolczyki i skóra jak jedwab. Ciepły uśmiech i baczne
spojrzenie. Jesteś na przyjęciu, a mimo to w nim nie
uczestniczysz. Nie mogę powstrzymać mej ciekawości.

Pod wpływem jego dotknięcia dreszcz przebiegł jej po

plecach. Odwróciła się. - Więc się postaraj.

- Staram się - jego śmiech był niski, głęboki,

przeszywający aż po końcówki nerwów. - Nawet nie masz
pojęcia, jak bardzo się staram utrzymać ręce przy sobie.

Wykonała gwałtowny ruch głową. - Słuchaj, jak ci tam na

imię, ja...

- Denver.

background image

- Słuchaj, Denver, ja...
- Sierra.

Zamrugała oczami gubiąc przez moment wątek. - Co ty

mówisz?

- Nazywam się Denver Sierra.

Machnęła lekceważąco ręką. - To nie ma znaczenia, jak

się nazywasz. Próbuję ci...

- Dla mnie ma znaczenie - znowu jej przerwał. -

Wolałbym, byś używała mego imienia zamiast przydomku
"jak ci tam na imię".

Courtney przygryzła wargę, jakby próbowała znaleźć jakiś

sposób na opanowanie swych nerwów. Gdyby ten przeklęty
facet pozwolił skończyć jej choćby jedno zdanie, położyłaby
kres całej tej rozmowie. Zmarszczyła brwi próbując
przypomnieć sobie, co właściwie chciała powiedzieć.

Jakby czytając w jej myślach, rzekł: - Mówiliśmy o moich

kłopotach z trzymaniem rąk z daleka od ciebie.

Spojrzała mu prosto w oczy. Położywszy ręce na biodrach

uniosła wyzywająco podbródek. - Potrzebuje pan kilku lekcji
dobrych manier, panie Sierra. Nie powinie...

- Denver - powiedział miękko.

Przez zaciśnięte zęby warknęła: - Jeśli nie przestaniesz mi

przerywać, to chyba cię walnę.

Uśmiechnął się od ucha do ucha. - Czy wiesz, że twoje

oczy rzucają złote błyski, kiedy jesteś wściekła?

Spróbowała policzyć do dziesięciu, ale to nie pomogło. To

dziwne, że tak szybko wpadła w gniew. Przez ostatnie dwa
lata żyła w emocjonalnej próżni, a ten Denver Sierra zdołał ją
z tego wyrwać jedynie kilkoma uwagami. Nie była mu za to
wdzięczna.

Wzięła głęboki oddech i udało jej się mówić względnie

spokojnie: - Może jest to dla ciebie szokujące, ale nie jest
rzeczą ogólnie przyjętą, że ktoś podrywa jedną kobietę,

background image

podczas gdy na prywatkę przyprowadził z sobą drugą. Każdej
kobiecie trudno byłoby uwierzyć, że jesteś typem godnym
zaufania.

Skrzyżował ręce na piersiach słuchając jej słów. Wciąż

opierając się o ścianę badał ją uważnie wzrokiem, jakby
oceniając siłę jej gniewu. - A może mogłabyś uwierzyć, że
przyszedłem z małą Amber na prośbę mej klientki?

- Nie.
- Ale to prawda. Och, ona jest bardzo piękna i miłe jest jej

towarzystwo, ale wątpię, czy spotkam się z nią jeszcze
towarzysko.

- Będzie niepocieszona - odparła Courtney oschle.

Jego uśmiech się pogłębił. - Nie sądzę. Amber spełniła

tylko życzenie matki, tak jak ja. Pani Rand chciała, bym
zobaczył dom jej menedżera, a jej córka potrzebowała
partnera do zabawy. I dlatego jestem. Ale ty nie powiedziałaś
jeszcze swego imienia.

- To prawda.
- Będzie prościej, jeśli poznam imię kobiety, o której będę

myślał, gdy odprowadzę Amber do domu. Courtney aż sama
była zdziwiona i zaskoczona swą niechęcią do wyjawienia mu
swego imienia. Nie

była to znowu tak niezwykła prośba - z wyjątkiem

powodu, dla którego to czynił - ale ona nie chciała wyrzec się
dla niego nawet tej cząstki samej siebie. Zdając sobie sprawę z
głupoty swych śmiesznych myśli, rzekła:

- Nazywam się Courtney.
- Czy to imię, czy nazwisko?
- Imię.

W jego oczach błysnęła satysfakcja. - A nazwisko?
Westchnęła. - Caine.
Sam spróbował wypowiedzieć jej imię i nazwisko: -

Courtney Caine. Podoba mi się. Pasuje do ciebie.

background image

- Moja mama będzie wzruszona taką aprobatą.

Przechylił lekko głowę patrząc na nią uważnie. -

Przyjmujesz wciąż pozycję obronną. Czy taka jesteś tylko
wobec mnie, czy wobec mężczyzn w ogóle?

- Wobec mężczyzn natrętnych.
- Jestem natrętny, bo chcę dowiedzieć się twego imienia.

Dobre sobie. Przecież to jest spotkanie towarzyskie. Jestem
tylko towarzyski.

Dostrzegła w jego oczach rozbawienie i pewność siebie.

Jeśli on w ten sposób pojmuje towarzyskość, to jak
zachowywałby się przy bliższych stosunkach. Ponieważ ta
myśl wywołała u niej osobliwe uczucie w dołku pod
piersiami, uciekła przed jego wzrokiem.

- Jeśli chcesz być towarzyski - rzekła - powinieneś

porozmawiać z innymi.

- Już to zrobiłem. Wolę pogadać z tobą.

Ponieważ subtelne uwagi zawodziły, postanowiła przyjąć

ostrzejszą postawę. - Ale ja nie.

- Owszem, tak. Chociaż z jakiegoś powodu nie chcesz się

do tego przyznać, to jednak też coś odczuwasz. Zdradzają cię
twoje oczy.

- A żebyś wiedział! - odparła zdławionym głosem. - Czuję

coś. Piekielną irytację. A ty jesteś straszliwie zarozumiały jak
na tak krótką znajomość.

- Odkryłem, że nie ma co stać i czekać, aż sprawy się

same potoczą. Nie byłbym tak zadowolony, jak jestem teraz,
gdybym nie poszedł za głosem mych pragnień.

Wniosek, iż pragnął jej, nasuwał się sam, ale nie

pociągnęła dalej tej myśli. Zamiast w ogóle zmienić temat
uczepiła się go jednak z tak wielką desperacją, z jaką mający
spaść ze skały człowiek łapie linę ratującą mu życie. - A więc
jesteś zadowolony z remontowania domów?

- A ty skąd wiesz, że zajmuję się budową?

background image

- Kilka minut temu rozmawiałam z Crystal Blair.

Wspomniała, że masz zamiar pracować przy domu na
plantacji Amethyst.

Skinął głową i zmrużył oczy śledząc wyraz jej twarzy. -

Czyżbym mógł sobie pochlebiać, że wypytywałaś o mnie?

- Wcale nie pytałam. Sama mi powiedziała. A to jest

różnica.

Śmiejąc się pogładził palcem jej brodę. - Co za uparty

podbródek. Nie masz zamiaru ułatwić mi tego wszystkiego,
co? - Przeniósł spojrzenie z jej oczu na swój palec
obrysowujący jej dolną wargę. - Ale to nieważne. Ja też
jestem uparty. Z pewnością nie będzie nam ze sobą nudno.

- Nie będziesz miał możliwości się o tym przekonać, jako

że dzisiejszego wieczoru spotkaliśmy się po raz pierwszy i
ostatni.

Cofnął rękę, gdy zorientował się, że będą mieli

towarzystwo. - Zobaczysz mnie znowu, Courtney - odparł
spokojnie i przeniósł swą uwagę na zbliżającą się ku nim
kobietę.

Amber zatrzymała się koło nich z promiennym

uśmiechem.

-

Och, wspaniale. Poznaliście się już.

Zamierzałam przedstawić was sobie, ale jakoś nie miałam
okazji.

Courtney zauważyła, że Denver zupełnie nie wiedział, jak

ma rozumieć oświadczenie Amber. Zanim doczekał się
szansy, aby zadać jakiekolwiek pytanie, Courtney zwróciła się
do siostry: - Crystal mówiła mi o odnowionej łazience Tyrella.
Widziałaś już to?

Amber roześmiała się wesoło i swobodnie. - Ten różowy

kolor jest tak przeraźliwie słodki, że aż od samego widoku
nieomal porobiły mi się dziury w zębach, gdy poszłam tam
poprawić sobie makijaż.

background image

- Musiał pewnie kupić farbę na wyprzedaży. Jego

ulubionym kolorem jest przecież zielony. To kolor pieniędzy.

- Wstydź się, Emmy - skarciła ją Amber. - Sama wiesz, że

tak naprawdę Tyrell jest kochanym kiciusiem. Staje się twardy
i uparty tylko wtedy, gdy w grę wchodzą jakieś kontrakty.

Denver przeniósł wzrok z Amber na Courtney.

- Emmy? Powiedziałaś, że masz na imię Courtney.

W jego oczach i tonie jego głosu wyczytała gniewną nutę.

Pomyślał, że go okłamała. Ale tak nie było. Nie powiedziała
mu po prostu pełnego imienia i nazwiska, które brzmiało
Emerald Courtney Caine. Wszystkim swym córkom matka
nadała imiona klejnotów (Emerald - szmaragd, Amber -
bursztyn, Crystal - kryształ. (Przyp. tłum.)).

Posłała siostrze krótkie, milczące spojrzenie, po czym

zwróciła się ku niemu: - Emmy to zdrobnienie, którym
nazywa mnie zawsze Amber.

Błysk gniewu w jego oczach zniknął, a zastąpiła go

ciekawość. - Jak widzę, doskonale się znacie. Czy w biznesie
muzycznym też jesteście razem?

- Nie.

Uniósł brew na tę zdawkową odpowiedź. - Krótko i

niezbyt treściwie - powiedział.

- Emmy nie lubi dużo mówić o sobie - odrzekła Amber

biorąc Denvera pod rękę. - W przeciwieństwie do mnie, bo ja
to uwielbiam. Tak więc chodź lepiej ze mną. Mama chce ci
pokazać kafelki w kuchni Tyrella i kazała mi ciebie
sprowadzić. - Pochyliła się do Courtney i pocałowała ją w
policzek. - Cieszę się, że dzisiaj przyszłaś.

Courtney uśmiechnęła się. - To był swego rodzaju

eksperyment. - Spojrzała na Denvera. Był wyraźnie
zaintrygowany.

Amber cicho zachichotała. - Założę się, że wyjdzie. -

Odwróciła się ciągnąc za sobą Denvera. - Wiem, że to ma być

background image

spotkanie towarzyskie - rzekła do niego - ale mama nie chce
przepuścić okazji byś obejrzał te kafelki podłogowe, kiedy już
jesteś tutaj. Chce zasięgnąć twojej opinii, czy ma kupić
podobne do swego nowego domu.

Courtney patrzyła za nimi przez chwilę, po czym

odwróciła się ku wyjściu. Majowe noce były ciepłe, nie
przyniosła więc ze sobą płaszcza. Kluczyki od samochodu
miała w wewnętrznej kieszonce spódnicy, Była więcej niż
gotowa, by opuścić przyjęcie. Jak tylko przyjedzie do domu,
popływa trochę, a później posiedzi nad swą pracą doktorską,
aż będzie zmęczona, że pójdzie prosto do łóżka.

I zapomni o Denverze Sierra.
Kiedy Denver powrócił do salonu, zaczął natychmiast

szukać wzrokiem tajemniczej kobiety, która zajmowała jego
uwagę przez cały wieczór. Do diabła!, pomyślał nie znajdując
jej tutaj, wyszła. Ze złości zgrzytnął zębami. Przez ostatnie pół
godziny starał się wyciągnąć więcej informacji o Courtney
Caine od Amber, a później od Amethyst. Gdyby mógł
odnaleźć Crystal, też próbowałby wycisnąć z niej jakieś
wieści. Na temat Courtney zarówno Amber, jak i Amethyst
wypowiadały się nader powściągliwie, co tylko wzmogło jego
ciekawość. Bo jeśli chodzi o inne sprawy, nie były przecież
tak małomówne. Wszystko, co wiedział o Courtney, to tylko
jej imię i to, że tak doskonale zdawał sobie sprawę ze swych
uczuć. Pragnął jej.

Kiedy ujrzał ją po raz pierwszy, miał wrażenie, jakby ktoś

pchnął go w żołądek. I za każdym kolejnym razem, gdy na nią
patrzył, miał podobne uczucie ściskającego wewnątrz
pragnienia. Były w jego życiu kobiety o bardziej klasycznej
urodzie, bardziej przebojowe i łatwiejsze w kontakcie, ale
żadna z nich nie zrobiła na nim takiego wrażenia.

Kiedy jej dotknął, musiał uczynić niebywały wysiłek, by

opanować się i nie porwać jej w swe ramiona. Oszołomiony

background image

własną reakcją, zastanawiał się, czy to możliwe, by w wieku
36 lat cierpieć jak niedojrzały młodzieniec. Cierpiał na coś z
pewnością, ale nie miał pojęcia, co to było.

Amber nadmieniła, iż Courtney jest osobą stroniącą od

życia towarzyskiego. On też taki był. Z tym nie byłoby
problemu. Pragnął, by ich związek był bardzo osobisty i
intymny.

Jego oczy zwęziły się w nagłym postanowieniu i obietnicy

złożonej samemu sobie. Musi ją odnaleźć, choćby miał szukać
nie wiadomo jak długo.

background image

Rozdział 2
W ciągu ostatnich dziesięciu minut Courtney kichnęła już

po raz trzeci. Obłoczek kurzu uniósł się w chłodnym
powietrzu i opadł na grzbiety książek stojących na półkach. Za
każdym razem, gdy wyciągała jakąś książkę, warstewka pyłu
sfruwała prosto na nią. Chociaż magazyn piwniczny sprzątano
regularnie, zawsze pozostawała tutaj taka sama ilość kurzu.
Oświetlenie także nie było najlepsze. Utrzymywano też tutaj
dosyć niską temperaturę, by chronić książki przed szybkim
zniszczeniem. Atmosfera była duszna, a świeże powietrze
wpadało tu bardzo rzadko.

Było to jedno z ulubionych miejsc Courtney.
Po godzinie przebywania w owej suterynie biała bluzka,

którą nosiła pod granatową, dżinsową marynarką, nie była już
taka świeża. Postawiła kołnierzyk, aby kurz nie przedostawał
się na jej plecy. Mimo to czuła na skórze lekką warstewkę
pyłu. Nieważne. Z doskonałą obojętnością znosiła otaczający
ją brud w zamian za przywilej korzystania z prywatnych
zbiorów bibliotecznych w Colonial Williamsburg. Wszystkie
książki były zmikrofilmowane. Mikrofilmy leżały na
ponumerowanych półeczkach, ale Courtney wolała szukać
potrzebnych informacji w materiale oryginalnym, aniżeli
ślęczeć z oczami utkwionymi w ekran w głównej czytelni na
górze.

Pod jedną ze ścian stały dwie długie ławki i stoły do

czytania. Ułożyła wyszukane materiały na stole, a obok
postawiła wielką torbę wypełnioną rozmaitymi papierami i
innymi przedmiotami. Nie pamiętała o tym, by wytrzeć
krzesło, zanim usiadła. I tak jej dżinsy były już całe
zakurzone. Trochę więcej pyłu nie zrobi żadnej różnicy.

Wyjęła z torby termos z kawą, notes i okulary do czytania.

Włożyła szkła na nos, podwinęła rękawy żakietu i wzięła ze
stosu pierwszą książkę. Goła żarówka nad jej głową dawała

background image

wystarczająco dużo światła, by mogła czytać drobny druk
przemierzając palcem spis treści w poszukiwaniu jakiegoś
rozdziału o praktykach akuszerek w osiemnastym wieku.

Dwie strony jej skoroszytu zapełnione już były notatkami.

Piła właśnie drugą filiżankę kawy, gdy usłyszała czyjeś kroki
na metalowych schodach. Zmarszczyła brwi niezadowolona,
że ktoś może przeszkodzić jej w pracy. W soboty
przychodziło tu niewielu ludzi i z tego właśnie powodu
korzystała ze zbiorów w magazynie w ten dzień tygodnia.
Teraz mogła mieć jedynie nadzieję, że ktokolwiek to będzie,
weźmie, co mu potrzebne, i pójdzie sobie stąd.

Odgarnęła za ucho opadający jej na policzek kosmyk

włosów i znów pochyliła się nad otwartą książką. Robiła dalej
notatki usiłując zignorować zbliżające się kroki. Zdawało się,
że są one coraz bliżej i bliżej, tuż koło niej.

Usłyszała męskie chrząknięcie. Poderwała do góry głowę

gwałtownym ruchem. Denver Sierra opierał się o bok regału.
Ręce miał skrzyżowane na piersiach. W taki sam sposób
podpierał ścianę w salonie Tyrella tydzień temu, ale teraz miał
na sobie dżinsy i ciemnozieloną koszulę z podwiniętymi do
łokcia rękawami. Stał tak w niedbałym, zdawałoby się,
odprężeniu, ale w jego oczach dojrzała drapieżny błysk,
jakiego nie było tam pamiętnego wieczoru.

- Zapomniałaś zostawić za sobą pantofelek, kiedy

opuszczałaś bal, Kopciuszku - powiedział. Odłożyła długopis i
wyprostowała się na krześle z westchnieniem rezygnacji.

- Co ty tutaj robisz?
- Mówiłem ci przecież, że znowu cię zobaczę. Powinnaś

mi wierzyć. - Odepchnął się od regału i podszedł wolno do
stołu. Wysunął krzesło naprzeciwko niej, usiadł i spojrzał na
obwolutę jednej z książek. - Narodziny i śmierć w
osiemnastym wieku - odczytał głośno. Podniósł inną i w

background image

myślach odczytał jej tytuł. - Skąd u ciebie zainteresowanie
medycyną okresu kolonialnego?

Wyciągnęła rękę i wzięła od niego książkę.

- Potrzebna mi do pracy dyplomowej. Nie odpowiedziałeś

na moje pytanie. Dlaczego jesteś tutaj? To prywatna
biblioteka.

- Tak mi też powiedziano. - Oparł się plecami o

drewniane oparcie krzesła, nie zważając na to, że zaskrzypiało
jakby w proteście. - Amethyst powiedziała mi, gdzie cię mogę
znaleźć. Powiedziała, że jesteś osobą, z którą powinienem
porozmawiać na temat materiałów budowlanych, jakie chce
ona zastosować w swym domu na plantacji. Wyobraź sobie
moje zaskoczenie, kiedy udzieliła mi odpowiedzi na pytanie,
które stawiałem sobie podczas ostatniego tygodnia: Jak
odnaleźć Courtney Caine?

Courtney wyczuła w jego głosie gniew, chociaż był

opanowany i spokojny. Najwyraźniej szukał jej od tego
przyjęcia, niepocieszony, iż nie udawało mu się jej znaleźć.
Ona mieszkała w Yorktown, a wiedziała, że jego spółka
budowlana znajduje się w Richmond. Nic więc dziwnego, że
nie natknęli się na siebie. Nie spodziewała się, że będzie
próbował znowu ją zobaczyć. W ubiegłym tygodniu
zlekceważyła prowokacyjne uwagi, które jej prawił. Uznała,
że był to dla niego tylko sposób na spędzenie czasu na
przyjęciu. Nie brała go poważnie. A może powinna była.

Sięgnęła po filiżankę i dolała do niej kawy. - Mam tylko

jedną filiżankę, ale możesz się poczęstować, jeżeli chcesz.

Pochyliwszy się ku niej wziął z jej rąk filiżankę. Zamiast

pić z najbliższej sobie strony, odwrócił naczynie i przyłożył
wargi dokładnie tam, gdzie przedtem ona. Był to tak dziwnie
intymny gest, że przyprawił ją o drżenie serca.

background image

Kiedy z wolna oderwała oczy od jego ust, poczuła, jak

szybko bije jej serce pod gorącym spojrzeniem jego oczu. -
Nie - szepnęła, jakby zadał jej jakieś pytanie.

Zmarszczki w kącikach jego oczu pogłębiły się w

uśmiechu. - Tak. Możesz biec, dokąd tylko zechcesz,
Courtney, ale ja zawsze cię w końcu dogonię.

Na tę jego uwagę o bieganiu smutny uśmiech wykrzywił

jej wargi. Bieganie to czynność, która nigdy nie stanie się jej
udziałem. Zdawała sobie sprawę, że użył tego terminu jako
metafory a nie dosłownie, ale mimo to pomyślała od razu o
swojej ułomności.

- Wcale nie próbowałam ukryć się przed tobą -

powiedziała spokojnie.

- Dlaczego więc bez słowa opuściłaś przyjęcie?

Rozbawiona butnym tonem jego pytania, uśmiechnęła się

lekko.

-

Widocznie musiałam zapomnieć, o czym

rozmawialiśmy. Przecież wymieniliśmy tylko imiona. Jestem
pewna, że gdybyśmy czynili jakieś dalsze zobowiązania,
pamiętałabym o tym. Dlaczego właściwie mi nie mówisz,
czego matka ode mnie chce... - urwała widząc, jak
zaskoczenie rozszerzyło jego oczy. - Co się stało?

Zerwał się na nogi i uderzył dłonią w stół. - Amethyst

Rand jest twoją matką?

Gdyby nie zadał tego pytania, nawet nie przyszłoby jej do

głowy, że może on tego nie wiedzieć. Nawet jeśli przez
ostatnie dwa lata tak rzadko pojawiała się publicznie ze swoją
rodziną, to wśród znajomych Amethyst było powszechnie
wiadomo, kim jest.

- Jak widzę, trudno ci w to uwierzyć, ale tak, Amethyst

Rand to moja matka.

Denver popatrzył na nią długo i z ciężkim westchnieniem.

Później obszedł stół wokoło i przeszedł na jej stronę.
Wysunęła swój uparty, mały podbródek w obronnym geście,

background image

tak jak tego wieczoru, gdy ją poznał. Odsunąwszy na bok jej
notatki i książkę przysiadł na skraju stołu. - Będę przeklęty -
mruknął półszeptem.

- Prawdopodobnie - odparła z taką zuchowatością, na jaką

tylko było ją stać. Odsunęła się ze swym krzesłem najdalej jak
tylko mogła, ale on wciąż był za blisko, za bardzo ją
przytłaczał. - A teraz, gdy wyjaśniliśmy już pewne sprawy,
bądź tak dobry i powiedz, jakiego rodzaju informacji oczekuje
ode mnie moja matka? Co mam ci powiedzieć?

- Zaraz do tego przejdziemy. Ale najpierw chciałbym się

dowiedzieć, dlaczego ty i twoja rodzina otaczacie wasz
związek taką tajemnicą.

Poza ucieczką, co, wziąwszy pod uwagę schody, zajęłoby

trochę czasu, nie pozostawało jej nic innego, jak tylko
odpowiedzieć. - One są, zgodnie ze swym życzeniem,
osobami publicznymi. Ja nie. To ostatnia rzecz, jakiej bym
chciała. Widziałeś wtedy u Tyrella tych wszystkich
reporterów. Robili zdjęcia, zadawali pytania. Gdyby
dowiedzieli się, że jestem córką Amethyst, chcieliby też
wiedzieć, dlaczego nie śpiewam razem z Klejnotami Południa.
Chcieliby zrobić mi zdjęcie razem z matką i siostrami.
Rodzina chroni mnie trzymając moją tożsamość w sekrecie
przed prasą

- Nie rozumiem, dlaczego sądzą, że potrzebujesz ochrony.

Sama doskonałe dawałaś sobie radę. Rozmawialiśmy około
dziesięciu minut i jedyne, co zdołałem z ciebie wyciągnąć, to
twoje imię. - Przerwał i spojrzał na nią z ciekawością. -
Dlaczego twoja matka i siostry mają imiona klejnotów, a ty
nie?

Uśmiechnęła się nieco krzywo.

- Ja też. Moje pełne imię i nazwisko to Emerald Courtney

Caine. Rozbawienie zamigotało w jego oczach.

- To dlatego Amber mówi do ciebie Emmy.

background image

- Niestety.
- Ponieważ zdradziłaś mi już niektóre swoje najgłębsze,

najciemniejsze sekrety, powiedz mi jeszcze, dlaczego chcesz
zachować swoją tożsamość w tajemnicy.

Wyjawiła mu tylko jeden z powodów swej

powściągliwości. - Wątpię, by moi uczniowie traktowali mnie
poważnie zobaczywszy fotografię swej nauczycielki od
historii w jednej z ilustrowanych gazetek przy kasie w jakimś
sklepie spożywczym. Nie potrzebuję takiej popularności.

Nie spuszczał wzroku z jej twarzy. - Jesteś nauczycielką

historii? - spytał zaciekawiony.

Zrobiła gwałtowny ruch głową. - Tak, jestem. A co, czy to

takie dziwne?

- Nie - odparł przeciągając słowa - to akurat nie jest dla

mnie dziwne.

Bez uprzedzenia wyciągnął ręce i ujął oba końce jej

postawionego kołnierza. Prawie że siłą podniósł ją na nogi.
Gdy się zachwiała, wsunął ręce pod jej ramiona, aby ją
podtrzymać. Usłyszał, jak coś ciężko uderzyło o nogę krzesła,
ale już przyciskał dziewczynę do siebie. Jego usta były tuż
tuż.

- Dla mnie w ogóle nic nie jest dziwne - powiedział z

mocą - z wyjątkiem tego jednego, że tak bardzo mnie
pociągasz. Od ostatniej soboty, kiedy to zobaczyłem cię na
balu, nie mogę się porządnie wyspać. Myśl o tym, jak smakują
twoje usta, nie pozwala mi zasnąć. - Objął jej kibić i przytulił
dziewczynę mocno do siebie. - Nadszedł czas, bym się o tym
przekonał.

Kiedy poczuła dotyk jego ust, wstrząsnął nią słodki

dreszcz. Instynktownie rozchyliła wargi. Westchnęła w
uniesieniu, ogarnięta bijącym od niego ogniem. Pogłębił
pocałunek pociągając ją dalej w nieznaną krainę zmysłów.

background image

Czuła na biodrach ucisk jego ud, jego ręce wślizgnęły się pod
jej żakiet przyciskając ją jeszcze bliżej.

Już tyle czasu upłynęło od chwili, gdy czuła siłę i ciepło

męskiego ciała. Nie powinno mi to sprawiać przyjemności,
mówiła do siebie w duchu. Po tym, co zrobił Philip,
powinnam opierać się męskiemu dotykowi. A jednak nie
potrafiła. Nie bała się, że Denver może ją zranić, czuła tylko
niezmierną błogość.

Słyszała, jak wstrzymał oddech błądząc ręką po jej

plecach i nie napotykając pod palcami żadnej przeszkody.
Mogła wyobrazić sobie moment, gdy odkryje, że ona nie nosi
nic pod bluzką.

Denver podniósł oczy i spojrzał na dziewczynę. Ciężko

oddychał czyniąc wysiłek, by się opanować. Kiedy oparła
dłonie na jego piersi w geście sprzeciwu, od razu zwolnił
uścisk i pozwolił jej się cofnąć. Gdyby tego nie zrobił,
musiałby pociągnąć ją za sobą na stół. Nie pamiętał, aby
kiedykolwiek w życiu pragnął jakiejś kobiety tak żarliwie, jak
teraz pragnął Courtney Caine. Usidliła go nie próbując nawet
go kokietować. Nie chciał nawet myśleć, jak by się wówczas
zachował. Od momentu, gdy tydzień temu ją poznał, chodził
jak w półśnie myśląc jedynie o tym, jakim to sposobem biała
koronka opinająca jej piersi wprawiła go w taką udrękę.

Nie powinien był jej całować, pomyślał odsuwając od

siebie pragnienie, by znowu wziąć ją w ramiona. Jej
odpowiedź na jego pocałunek była wszystkim, czego mógłby
pragnąć, ale tym trudniej było mu się teraz powstrzymać od
wzięcia jej całej.

- Zjedzmy razem obiad - mruknął. - Gdzieś w zatłoczonej

restauracji, gdzie nie będę mógł cię znowu pocałować.

Potrząsnęła głową: - Nie.
Widział, jak osunęła się na krzesło. Ruchy miała

nieskoordynowane, co sprawiło przyjemność jego męskiej

background image

dumie. Nie tylko jemu zakręciło się w głowie od tego
pocałunku.

Wyprostowany, okrążył cały stół i stanął po przeciwnej

stronie. Jego spojrzenie spoczęło na jej ustach, jeszcze
wilgotnych od jego warg. Zacisnął dłonie w pięści, by znowu
nie wyciągnąć po nią ramion. Niezrozumiała złość zmieszana
z pożądaniem szarpała jego ciałem. Nie miało to żadnego
sensu, ale winił ją za to uczucie, którego teraz doznawał. Miał
bowiem wrażenie, że całe jego jestestwo znalazło się w
gigantycznych kleszczach, które nie zwolnią się do chwili,
kiedy on sam nie pogrąży się głęboko wewnątrz niej.

Ponieważ mimo wszystko był w stanie myśleć dosyć

racjonalnie, zdawał sobie sprawę, że mają jeszcze przed sobą
kawałek drogi do przejścia, zanim ona zaakceptuje go jako
kochanka. Musi więc jakimś cudem znaleźć w sobie tyle
cierpliwości, by czekać, aż jej pragnienia staną się tak silne
jak jego.

Z tylnej kieszeni spodni wyjął złożoną kartkę papieru i

wyciągnął ją w stronę dziewczyny.

Nie wzięła jej. - Co to jest? - zapytała marszcząc się.

- Lista zapytań dotyczących materiałów budowlanych,

których potrzebuję do domu twej matki. Niektóre towary
mogę otrzymać z mych regularnych źródeł, ale jest kilka,
które wolelibyśmy wyprodukować sami. Kiedy powiedziałem
Amethyst, że sporo czasu zajmie mi odnalezienie potrzebnych
nam informacji, wskazała mi ciebie.

Przez chwilę Courtney popatrzyła mu prosto w oczy. Z

tego, co powiedział, wynikało, że wcześniej bez powodzenia
wypytywał o nią Amethyst i jej siostry. Teraz matka zmieniła
widać zdanie, skoro powiedziała mu, gdzie ma jej szukać.
Najwyraźniej Amethyst miała do Denvera zaufanie, bo inaczej
nie wysłałaby go tutaj. Co prawda, zajęłoby mu to więcej
czasu, ale mógł przecież znaleźć te dane w inny sposób.

background image

Wzięła od niego kartkę i rozłożyła ją. W nagłówku

znajdowała

się

pieczątka

firmowa

SIERRA

CONSTRUCTION, CUSTOM BUILDERS podająca adres w
Richmond, kilka numerów telefonów i nazwiska: Denver
Sierra i Phoenix Sierra.

- Phoenix? - spytała.
- To mój brat.
- Denver i Phoenix - mruknęła.
- Wiem, wiem - rozbawienie znowu pojawiło się w jego

głosie. - Brzmi to jak wskazówki na mapie drogowej. Moja
matka urodziła się w Colorado, a wychowała w Arizonie.
Miała w sobie krew Indian Navaho. Mój ojciec powiedział, że
zgodził się, aczkolwiek z trudem, na imiona Denver i Phoenix,
bo jedyny wybór, jaki zostawiła mu matka, to Dziki Wilk i
Oswojony Wilk.

No tak, teraz zrozumiała, dlaczego przypominał jej

Indianina z obrazu mamy. - Pozwól mi zgadnąć - rzekła z
uśmiechem. - Ty miałeś być Dzikim Wilkiem.

Denver szukał w jej oczach jakiejś zmiany na wieść, że

jest pół - Indianinem. Ale nie, nic takiego nie znalazł. Była
tylko rozbawiona jego imieniem. - Po czym poznałaś? -
zapytał.

- Strzał w ciemno. Ty jesteś starszy?
- O dwa lata. Czy może masz zamiar przeczytać kartkę,

czy też chcesz się dowiedzieć, ile ważyłem przy narodzinach?

Piorunujące spojrzenie, jakie mu posłała, mogłoby

wypalić dziurę w ścianie. - Matka powinna była cię nazwać
Zrzędliwym Wilkiem.

Wybuch jego śmiechu aż ją przestraszył, ale zaraz się

uśmiechnęła. Czymś głęboko ukrytym wewnątrz niej
odwzajemniła mu w jakimś naturalnym odruchu zarówno
śmiech, jak i nachmurzoną minę. Wystarczyło, że na nią

background image

spojrzał, a już wyczuwała jego intencje. Zmusiła się, by
oderwać od niego wzrok. Popatrzyła na kartkę.

Jego pismo było wyraźne i łatwe do czytania. Przebiegła

wzrokiem listę materiałów. Chociaż nie była długa, trzeba
będzie jednak przejrzeć trochę źródeł, aby odszukać potrzebne
mu dane. Już chociażby sam temat produkcji cegieł wymagał
rozwiązania kilku kwestii: przepis na mieszankę gliny, piasku
i wody, konsystencja i wymiary form odlewniczych.

Podniosła na niego oczy. - Po co chcesz wiedzieć, jak

produkowano cegły w osiemnastym wieku? W okolicy masz
kilku producentów, którzy mogą spełnić każde twoje życzenie.

-

Phoenix

chciałby

własnoręcznie

spróbować

osiemnastowiecznego sposobu wyrabiania cegieł. Do budynku
na plantacji potrzeba ich niewiarygodnie dużo. Twoja matka
chce,

żebyśmy

postawili

wszystkie

przybudówki,

proponowane przez ciebie w pierwotnych planach
przebudowy. Mamy też kilka równoległych robót, przy
których moglibyśmy użyć cegieł z okresu kolonialnego.

- Gdybym mogła zatrzymać tę kartkę na parę dni,

znalazłabym ci te dane.

Nie pragnął wcale jej opuścić. Przynajmniej jeszcze nie w

tej chwili. - Wskaż mi właściwy kierunek, powiedz czego
potrzebujesz, a zacznę gromadzić ci odpowiednią literaturę.

- Wcale nie musisz tego robić - odparła pośpiesznie. -

Lepiej mi się pracuje samej.

Nie zwrócił uwagi na jej protest. Będzie musiała

przywyknąć do jego obecności. - Zacznę od cegieł, jako że
Phoenix chce wystartować z budową pieca suszarniczego tak
szybko, jak to tylko możliwe. Możesz tymczasem popracować
nad tym, z czym tu przyszłaś. A ja idę po książki. Od czego
powinienem zacząć poszukiwania?

Courtney westchnęła. Przekonała się już, że każda próba

zepchnięcia Denvera Sierry ze ścieżki, którą sobie obrał, jest

background image

jak usiłowanie wyczerpania łyżeczką od herbaty całej wody z
James River. Wyrwała ze skoroszytu kartkę i wręczyła mu ją z
wyjętym z torby długopisem.

- Pisz - rozkazała.

Usiadł. - Tak, madame - mruknął posłusznie trzymając w

lewej ręce długopis gotowy do pisania.

Patrząc w sufit, jakby właśnie tam można było znaleźć

informacje, zaczęła dyktować. - Po pierwsze, Phoenix może
skontaktować się z wydziałem Colonial Building Trades tutaj
w Colonial Williamsburg. Mają tam piec do wypalania cegieł,
który mógłby sobie obejrzeć. Następnie, idź do katalogu
rzeczowego i odszukaj wszystkie hasła dotyczące cegieł,
cegielni, ceramiki, zawodów klasycznych i rzemiosła.

Zatrzymała się, kiedy burknął: - Nie tak szybko.
Uśmiechnęła się i dalej wymieniała kolejne hasła, tym

razem nieco wolniej. Kiedy zadała mu wystarczająco dużo
pracy, by był zajęty co najmniej przez godzinę, przysunęła do
siebie własne pomoce naukowe. On sam przeszedł na drugi
koniec pomieszczenia, gdzie mieściły się katalogi.

Gdy zgodziła się na jego pomoc, potraktowała to z

przymrużeniem oka. Denver Sierra nie wyglądał na faceta,
który mógłby siedzieć bez ruchu kartkując godzinami książki.
Robił wrażenie człowieka zbyt niecierpliwego, zbyt
aktywnego życiowo, by tracić czas na badania naukowe.

Miała

rację.

Po

czterdziestu

pięciu

minutach

przemierzania w górę i w dół katalogowych skrzynek i
ciskania książek na przeciwległy koniec jej stołu
zaproponował przerwę na obiad.

Skoncentrowana na paragrafie, który właśnie czytała,

odparła: - Możesz iść, jak chcesz. Ja mam jeszcze dużo
roboty.

- Nie masz zamiaru zrobić sobie małej przerwy?
- Może później.

background image

- Nie rozumiem, jak możesz siedzieć tu przez tyle godzin

i czytać. Ja już dostaję oczopląsu.

- Wykonano mnie z surowego materiału - wycedziła. -

Naprawdę mam dużo pracy, Denver. Przyniosłam sobie
kanapkę do jedzenia. Mogę się z tobą podzielić. Ale ty chyba
cierpisz na klaustrofobię, więc idź stąd. Mnie jest tutaj dobrze.

Nie bardzo mu się to podobało, ale przyjął jej odmowę tak

łaskawie, jak potrafił. - Wrócę za godzinę.

Courtney wyprostowała się na krześle i patrzyła, jak

opuszcza pokój biorąc po dwa schodki na raz z taką łatwością,
jak wszystko co robił do tej pory. Jeśli sporządzałaby listę
rzeczy i sytuacji, w których nie pasowaliby do siebie,
musiałaby dorzucić fakt, iż on miał budowę atlety i sprawność
fizyczną. Było to widoczne w jego ruchach. Poruszał się
bowiem jak spiralna sprężyna, a mimo to z giętką gracją,
dzięki czemu przyjemność sprawiło już samo patrzenie, jak
zamaszystymi krokami przemierzał pokój i wbiegł po
schodach.

Dźwignąwszy się z miejsca wstała i przeszła wzdłuż stołu

patrząc na swoje stopy wlokące się krok za krokiem. Jej chód
był wolny i jakby obliczony, zupełnie inny niż szybki, równy
krok Denvera. Spacerując z nią musiałby dostosować się do
niej. W pewne miejsca nie mogliby chodzić razem. Zaczęłyby
mu ciążyć ograniczenia, jakie były jej chlebem powszednim.
Tak stało się z Philipem. Nie miała Denverowi nic do
zaoferowania oprócz problemów, których nie potrzebował.

Musi go w jakiś sposób zniechęcić, kiedy będzie usiłował

znów ją zobaczyć. A że będzie usiłował, to pewne.

Po kilkakrotnym okrążeniu stołu usiadła i spróbowała

skupić się na swojej pracy. Teraz, kiedy była wreszcie sama,
miała okazję zastanowić się, dlaczego matka nasłała na nią
Denvera. Miała wrażenie, że zna już przyczynę. Amethyst
najwyraźniej lubiła Denvera i powierzała mu coś więcej niż

background image

tylko renowacje na swojej plantacji. Powierzała mu swoją
córkę. Biorąc pod uwagę fakt, jak Amethyst chroniła Courtney
przez ostatnie dwa lata, było to niezwykłym ustępstwem ze
strony starszej damy.

Może i matka wierzyła Denverowi, ale jeśli chodzi o

niego, Courtney nie miała zaufania do samej siebie.

Westchnąwszy włożyła na nos okulary i wzięła długopis.

Zajęcie się pracą dyplomową jest bardziej konstruktywne niż
zgadywanie motywów matki. Albo motywów Denvera. Albo
jej własnych.

To czego nauczyła się o historii, to to, że nie stoi w

miejscu. Nic, co już się stało, nie może się zmienić. Przeszłość
można analizować, wspominać i badać, ale nie sposób jej
przeinaczać. Lekcje możemy czerpać z wydarzeń i czynów
ludzi z początku wieków. Zrozumienie pomyłek, jakie
popełniono w przeszłości, służy za przykład, za lekcję,
dlaczego błędy w ocenie nie powinny się powtórzyć.

Jej własna historia także zawierała mylny sąd, do którego

nie wolno znowu dopuścić, pomyślała Courtney. Najlepiej
wciąż przypominać sobie o Philipie i o tym, co powiedział jej
przy ostatnim spotkaniu.

Kiedy usłyszała stuk kowbojskich butów na metalowych

schodach, podniosła głowę i ujrzała schodzącego po stopniach
Denvera. Schylał głowę, by nie uderzyć się o wystający nawis.
Był tak wysoki, tak przytłaczająco przystojny, tak agresywnie
męski. Serce załomotało jej niespokojnie, gdy podszedł bliżej.

Powtarzała w myślach, w kółko niczym zaklęcie:

„Pamiętaj o Philipie, pamiętaj o Philipie".

Spod ramienia wystawała mu biała, papierowa torba.

Postawił ją na stole i począł wyjmować zawartość.

- Zaryzykowałem, że lubisz meksykańskie potrawy -

powiedział.

background image

Zerwała papier z jednego z zawiniątek, które przed nią

położył. Kuszący aromat uniósł się z meksykańskiego taco.
Już sam ten zapach napędził jej ślinkę do ust. Skubnęła
kawałek sera leżący na papierze i patrzyła, jak on wyciągał z
torby następne zawiniątka. Kiedy skończył, na stole leżał stos
jednakowych, zawiniętych w papier paczuszek.

- Dobry Boże, Denver! Ileś ty kupił tych taco?

Wzruszył ramionami i usiadł naprzeciwko. - Dwanaście.

Wolisz łagodny czy ostry?

- Co łagodny czy ostry?
- Sos do polania taco.
- Łagodny.

Znów sięgnął do torby i wyłowił kilka miękkich

plastikowych pakiecików. Wręczył jej jeden. - Częstuj się -
rzekł i odpakował taco dla siebie.

Odsunąwszy na bok stertę książek zaczęła zajadać. Ku

swemu zdziwieniu wpakowała w siebie trzy porcje. Oparła się
ciężko na krześle zastanawiając się, czy kiedykolwiek będzie
mogła ruszyć się z tego miejsca. Denver jadł dalej.

- Czy mogę cię o coś zapytać? Potrząsnął głową. - A co

chcesz wiedzieć?

- Nosisz buty kowbojskie, lubisz meksykańskie potrawy,

urodziłeś się w Arizonie, a mimo to mieszkasz w Wirginii.
Dlaczego?

Zerwał opakowanie z piątej swej porcji. - Moi rodzice

rozwiedli się, gdy miałem dziesięć lat, a Phoenix osiem.
Spędzaliśmy letnie wakacje z mamą w rezerwacie w Arizonie,
a resztę roku z ojcem, który miał olbrzymią farmę i hodowlę
koni o sto mil stąd. Ponieważ miał lepsze niż matka warunki
finansowe na nasze utrzymanie, uzyskał prawo opieki. I
dlatego to Phoenix i ja skończyliśmy w Wirginii.

- Od koni do budowy domów daleka droga.

background image

- Ojciec jeździł często na rozmaite wyścigi i aukcje koni

na całym świecie, a my przez większość czasu zostawaliśmy
sami. Gdy nie jeździliśmy na koniach, przeważnie kręciliśmy
się wokół facetów, którzy robili różne remonty i wprowadzali
innowacje budowlane koło naszej farmy. Zaprzyjaźniliśmy się
z jednym ze stolarzy, Charlie Plunkettem. To on nauczył nas,
jak odczytywać projekty budowy, jak posługiwać się różnymi
narzędziami i wykonywać samodzielnie niektóre prace.

- Jak znalazłeś się w Richmond?
- Gdy Charlie gotów był założyć własny interes,

zdecydował się na specjalizację w robotach u klienta i na
renowację starych budynków. W tym czasie nasza matka już
nie żyła, tak że nie mieliśmy żadnego powodu, by wracać do
Arizony. Oprócz nas matka nie miała żadnej rodziny. Szansą
na rozwinięcie interesu było odrestaurowanie kilku pięknych
starych budowli w samym Richmond i w okolicy. Charlie miał
więc więcej pracy, niż mógł udźwignąć. Pracowaliśmy dla
niego podczas tego lata, kiedy uczyliśmy się w College of
William and Mary, a gdy gotów był już się wycofać,
wykupiliśmy jego firmę.

- Ty i twój brat musicie być sobie bardzo bliscy, jeśli

potraficie razem pracować.

Jego spojrzenie spoczęło na ustach dziewczyny, po czym

utkwił wzrok w jej oczach. - Nie wszystko robimy razem. -
Oparł łokcie na stole. - A dlaczego ty nie śpiewasz z resztą
rodziny? To, co widziałem na przyjęciu u Tyrella, pozwala mi
sądzić, że między wami jest wszystko w porządku.

- Tak, rozumiemy się bardzo dobrze - odparła wykrętnie.

Nie była jeszcze gotowa powiedzieć mu o swej ułomności.
Ponieważ wcale nie miała zamiaru spotykać się z nim w
przyszłości, nie powinna jej obchodzić jego ewentualna
reakcja. A jednak tak nie było. Nie chciała zobaczyć w jego
oczach wyrazu, jaki widziała kiedyś u Philipa. - Po prostu nie

background image

jestem stworzona do tego wszystkiego, co związane jest z
zawodem piosenkarki.

Przez chwilę nie komentował jej odpowiedzi. Obserwował

dziewczynę spod oka. - Czy zawsze chciałaś zostać
nauczycielką? - zapytał w końcu.

- Nie.

Czekał na dalsze wyjaśnienia. Gdy zorientował się, że nie

ma zamiaru powiedzieć nic więcej, zapytał:

- A kim chciałaś być wobec tego?

Jej usta ułożyły się w kpiący uśmiech. - Tancerką w

balecie. - Nie pojmował ironii jej sytuacji, a ona nie
zamierzała mu niczego wyjaśniać.

Oderwała od niego oczy i wzięła długopis. - Muszę

wracać do pracy.

Denver nie potrafił pojąć, co złego było w jego pytaniu, a

ona dała mu jasno do zrozumienia, że na ten temat nie ma już
nic do dodania. Może i nie powiedziała zbyt wiele, ale sposób,
w jaki to powiedziała, daje dużo do myślenia, doszedł do
wniosku Denver.

Siłą udało mu się odwrócić od niej uwagę. Pogrążył się w

rozmyślaniach nad faktami i obrazami jawiącymi mu się w
pamięci. Minęła godzina.

- Jak długo masz zamiar tu siedzieć?

Podniosła oczy znad książki, była świadoma jego rosnącej

niecierpliwości. Początkowo stukał długopisem o blat stołu,
potem zaczął wiercić się na krześle.

- W soboty bibliotekę zamykają o piątej - odparła.

Wyglądał na wstrząśniętego. - Chcesz siedzieć tu cały dzień?

- Prawdopodobnie tak - rzekła rozbawiona. - Mam

mnóstwo pracy.

- Książki nie uciekną. Może byśmy skończyli i gdzieś

wyszli, co ty na to? Uśmiechnęła się. - Nie możesz tu
wytrzymać, co?

background image

- Nigdy nie potrafiłem usiedzieć długo w jednym miejscu.

Wiem, że obiecałem ci pomóc, ale czuję się tu jak w klatce.
Chodź ze mną.

„Pamiętaj o Philipie", mówiła do siebie w duchu. - Nie,

przykro mi, ale nie mogę.

Ku jej zdziwieniu nie próbował wcale zmienić jej

postanowienia. Zamiast tego powiedział: - Rób więc, co masz
do zrobienia, a ja wieczorem po ciebie wpadnę. Pójdziemy
gdzieś na kolację albo wybierzemy się na przejażdżkę. Co
tylko będziesz chciała. Musisz mi podać swój adres.

- Nie.

Przednie nogi jego krzesła stuknęły z siłą o podłogę. -

Dlaczego nie?

- Mam inne plany.
- Jakie na przykład?
- To są moje plany i nie muszę ci się z nich spowiadać. -

Pochyliła się nad książką i znów zaczęła coś bazgrać w swym
notesie.

Wyjął długopis z jej ręki. - Do diabła, Courtney! Spójrz na

mnie! Zrobiła o co prosił, wolno unosząc głowę. Minę miała
uprzejmą i obojętną.

- Dlaczego ze mną nie wyjdziesz?
- Powiedziałam ci. Mam inne plany.

Zwęził oczy i bacznie ją obserwował. - A w takim razie

jutro? Potrząsnęła głową. - Mam inne plany.

- Ciągle to samo. W kółko. Czy jest ktoś inny?

Sam podsuwał jej wymówkę. Mogła z niej skorzystać. Nie

zrobiła tego. - Jeśli pytasz, czy jestem związana z innym
mężczyzną, odpowiedź brzmi: nie. Nie mam zamiaru wiązać
się z nikim, łącznie z tobą. Zostawmy to tak, jak jest. Za parę
dni otrzymasz potrzebne ci materiały. Poza tym powodem nie
widzę żadnego innego, dla którego mielibyśmy się spotkać.

background image

Wstał, okrążył stół i wyciągnął ją z krzesła, zanim

zorientowała się, że w ogóle się ruszył. Chwycił ją silnie, ale
nie boleśnie, pod pachy i przyciągnął do siebie.

- Owszem, jest kilka powodów, dla których znowu mnie

zobaczysz, Courtney. - Pochylił się nad nią. - A to jest jeden z
nich.

Spodziewając się swej własnej złości Courtney nie była

przygotowana na eksplozję pożądania, które ogarnęło ją całą
w chwili, gdy spotkały się ich usta. Dotyk jego warg był
zachwycająco zmysłowy. Krew zawrzała w jej żyłach. Płonęła
na całym ciele. Czując na plecach muśnięcia jego dłoni, gdy
całował ją z rosnącą namiętnością, nie mogła powstrzymać
westchnienia rozkoszy.

Przez chwilę poddała się pragnieniom swego ciała,

osuwała się pod jego ciężarem, chłonęła jego przyśpieszony
oddech. Otoczył ramionami jej biodra przyciągając ją bliżej do
siebie. Powoli zamknął ją całą w swym uścisku, ogarnął ją
całym swym ogromem, aż oboje zaczęli ciężko oddychać.

Denver oderwał się od jej ust i jął pokrywać pocałunkami

jej szyję. Rozkoszował się jeszcze przez chwilę tą bolesną,
słodką udręką, po czym wypuścił dziewczynę z objęć i
odsunął od siebie. Z równą mocą, z jaką pragnął poczuć przy
sobie jej wilgotne ciało, nie chciał, by ten ich pierwszy raz był
tutaj, na tym zakurzonym i zawalonym książkami stole.

Spoglądał na nią dumny ze szklącego się w jej ciemnych

oczach pożądania. Miał już pewność, że tak jak teraz będzie
na niego spoglądała częściej.

- A teraz mi powiedz, że nie chcesz mnie już więcej

widzieć.

Rozchyliła wargi, ale nie mogła wydobyć głosu. Jej oczy

rozszerzyło zdumienie i przerażenie własną reakcją, słabością
i podnieceniem, którego tak nie chciała. Wszystko, na co
mogła się teraz zdobyć, to słabe potrząśnięcie głową.

background image

Fala nieoczekiwanej czułości wezbrała w jego sercu.

Uśmiechnął się do niej. - Nieważne. Ja już i tak wiem swoje.
Niech każde z nas robi to co musi, Courtney.

Mogła już tylko na niego patrzeć, dopóki nie pochylił się

nad nią znowu i nie cmoknął jej krótko na pożegnanie. Potem
wyszedł. Oszołomiona, śledziła jego zamaszyste kroki i
pokonywanie schodów po dwa stopnie naraz.

background image

Rozdział 3
Pięć dni zajęło Courtney zebranie wszystkich informacji

dla Denvera i następne trzy na podjęcie decyzji, by do niego
zadzwonić. Podczas przerwy obiadowej skorzystała z telefonu
w pokoju nauczycielskim w nadziei, że zastanie go w biurze.

Kobieta, która odebrała telefon, miała gorący południowy

akcent.

Wypowiedziane

przez

nią

słowa:

„Sierra

Construction" brzmiały jak coś z Przeminęło z wiatrem.

- Chciałabym rozmawiać z Denverem Sierra, jeśli nie jest

zajęty. Mówi Courtney Caine.

Po krótkiej przerwie kobieta rzekła: - Cóż za zbieg

okoliczności. Właśnie o pani mówił, a tu pani dzwoni.
Ponieważ Courtney nie wiedziała, co ma sądzić o tej uwadze,
spytała: - Czy on tam jest?

- Podskakiwał tutaj przez cały ranek jak pchła w psiej

budzie. Zaraz zobaczę, czy uda mi się go dla pani złapać.

Courtney odsunęła słuchawkę i utkwiła w niej wzrok,

zbita z tropu przez kobietę. Kiedy na linii pojawił się męski
głos wymawiając jej imię, z powrotem przyłożyła słuchawkę
do ucha. - Denver?

- Wybacz, Courtney. Mówi Phoenix, brat Denvera. Belle

właśnie poszła go szukać. Przed minutą był jeszcze w biurze,
tak że nie może być zbyt daleko. Nie chciałem, byś wisiała
samotnie na linii myśląc, że ona o tobie zapomniała.
Myśleliśmy o tym, żeby zainstalować urządzenie nadające
muzykę w czasie oczekiwania na właściwą rozmowę, ale póki
co jesteś skazana na mnie. Mogę coś zanucić, jeśli chcesz.

Dławiła się ze śmiechu: - Daruj sobie, dziękuję. -

Wracając do tematu rzekła: - Mógłbyś właściwie przekazać
Denverowi wiadomość. Powiedz mu, że włożę to do...

- Czy odkryłaś, jak produkowano cegły?

Jak widać, przerywanie ludziom jest ich cechą rodzinną,

pomyślała z pewnym rozbawieniem. - Tak, znalazłam

background image

wszystko, łącznie z planami budowli z cegieł z 1780 roku.
Byłabym ci wdzięczna, gdybyś powiedział Denverowi, że
wrzucę wszystko do skrzynki pocztowej.

- Nie sądzę, by był to dobry pomysł, Courtney. Będzie

chciał się z tobą spotkać. Dlaczego nie podrzucisz tego tutaj?
W ten sposób będę miał okazję cię poznać. Chciałbym
zobaczyć kobietę, która doprowadza mego brata do
szaleństwa. - Usłyszała w tle jego słów jakieś głuche odgłosy,
po czym Phoenix szepnął: - Oto nadchodzi Zeus
gromowładny, Miło było z tobą rozmawiać, Courtney. Ja...

Tym razem to Phoenixowi przerwano w środku zdania. Po

kilku sekundach pojawił się na linii znajomy głos Denvera: -
Courtney?

To dziwne, jak bicie serca stawało się szybsze na dźwięk

jego głosu. - Tak, to ja.

Usłyszała słowa Phoenixa i kobiety, ale nie potrafiła

zrozumieć, co mówią, bowiem gadali równocześnie. Musiała
uśmiechnąć się słysząc klnącego szeptem Denvera.

- Phoenix i Belle chcą, byś tu przyszła - powiedział - ale

na razie nie zamierzam narażać cię na ich towarzystwo.

Poczuła grunt pod nogami. - Mam potrzebne ci dane o

renowacjach, które wykonujesz dla mamy. Włożę je dzisiaj do
skrzynki. Powinieneś otrzymać je jutro albo pojutrze.

Do głosów w tle rozmowy dołączyło terkotanie drugiego

telefonu, powiększające ogólny chaos. Tonem człowieka
doprowadzonego do granic cierpliwości Denver rzucił: -
Zapomnij o wrzuceniu tego do skrzynki. Przyjadę dzisiaj po
południu.

Ta uwaga nie przeszła gładko u jego brata i kobiety, która,

jak wywnioskowała Courtney, była ich sekretarką. Natężenie
ich protestów rosło. Usłyszała jęk Denvera: - Odbierz ten
piekielny telefon. Belle!

background image

- Sekundę później ryknął: - Do jasnej cholery, Phoenix!

Znowu przykleiłeś do biurka moją filiżankę do kawy.

Głos jego stał się ostrzejszy, gdy w końcu przysunął z

powrotem do ust słuchawkę: - Muszę iść, Courtney! Dzisiaj
jest tu większy dom wariatów niż zwykle. Do zobaczenia!

Otworzyła usta, by zaprotestować. Zamknęła je znowu

słysząc sygnał kończący rozmowę. Kusiło ją, by zadzwonić
drugi raz i powiedzieć mu, że bez względu na jego życzenie
wysyła papiery pocztą. Ale właśnie zabrzmiał dzwonek
rozpoczynający popołudniowe lekcje. Może zresztą i dobrze,
że nie zadzwoniła, pomyślała podnosząc kopertę zawierającą
informacje. Denver i tak już skończył rozmowę. Nie da mu
następnej szansy. A jeśli odebrałaby Belle lub Phoenix,
wątpliwe, że po prostu przyjęliby od niej wiadomość,
zważywszy na ich dziwne wobec niej zachowanie.

Całe popołudnie dopuszczała w połowie możliwość, że

Denver wkroczy znienacka do jej klasy. Nie byłoby wcale
dziwne, gdyby pojawił się bez żadnego uprzedzenia, czy to w
odpowiedniej chwili, czy nie.

Kiedy zabrzmiał ostatni dzwonek, odetchnęła z ulgą. Był

to jeden z tych dni, kiedy uczniowie byli nadzwyczaj
niespokojni i żadne wysiłki nie mogły ich zmusić do skupienia
uwagi. Jeszcze tylko trzy dni zostały do zakończenia roku
szkolnego, a marzenia o letnich wakacjach skutecznie
uniemożliwiały wszelkie dążenia do powtórki tematów, które
mogły się pojawić na jutrzejszych testach. Daty i szczegóły
związane z rozmaitymi bitwami wojny secesyjnej nie
stanowiły konkurencji dla pokusy nadchodzących leniwych
dni lata.

Wyciągnęła z dna szuflady swoją torebkę i zamknęła

biurko na kluczyk. Druki do końcowych egzaminów wraz z
innymi klasówkami leżały w sejfie dyrektora. Po kilku
przypadkach,

kiedy

to

przedsiębiorczy

uczniowie

background image

„wypożyczyli" sobie kopie testów z szuflad nauczycieli,
dyrektor wymagał, by wszystkie papiery egzaminacyjne
pozostawały w jego gabinecie. Rano Courtney podpisze stertę
testów z historii i rozda je jęczącym uczniom.

Gdy zbierała swoje rzeczy z biurka, zauważyła kopertę

zaadresowaną do Denvera. Była gotowa do wysłania, ale nie
miała jeszcze znaczka pocztowego. Courtney planowała
wcześniej, że wrzuci ją na poczcie po drodze do domu.
Niestety, dzisiaj było już za późno. Usiłowała sobie
przypomnieć, czy ma w domu wystarczająco dużo znaczków,
aby wysłać tak pękatą kopertę. Było to wątpliwe. Denver nie
znał chyba jej domowego adresu, co wcale nie oznaczało, iż
nie mógłby go zdobyć. Wystarczyło, by zatelefonował do jej
matki. Łamała się, czy nie zadzwonić do Amethyst i nie
poprosić jej, by nie podawała adresu Denverowi, ale matka
chciałaby zaraz wiedzieć, dlaczego ona nie chce się z nim
spotkać, co z kolei prowadziłoby do dyskusji, jakiej Courtney
wolała uniknąć. Pogodziwszy się z tym, że znowu będzie
musiała się spotkać z Denverem, wrzuciła kopertę do torby.

Kiedy podeszła do swojego samochodu, na pierwszy rzut

oka nie zauważyła nic niezwykłego. Dopiero gdy położyła na
przedniej masce torebkę, by wyłowić z niej kluczyki, ujrzała
biały kawałek papieru zatknięty za wycieraczkę od strony
kierowcy. Rozwinęła go. Na kartce ze szkolnego zeszytu
widniały słowa: ZRUB ŁATWE TESTY BO TWÓJ ŻYWOT
BĘDZIE CIĘSZKI.

Pomimo błędów ortograficznych Courtney pojęła treść

przesłania. Rozejrzała się wokół, ale nikt jej nie obserwował.
Paru innych nauczycieli zmierzało w kierunku swych
samochodów. Woźny opróżniał kosze na śmieci. Nikt jednak
nie patrzył na nią.

Złożyła z powrotem ostrzeżenie i wsadziła je do torebki.

background image

Do domu jechała dwa razy dłużej niż zwykle za sprawą

wypadku, który spowodował korek na drodze. Upalne słońce
grzało przez szyby, gdy posuwała się wzdłuż szosy uwięziona
w strumieniu pojazdów. Dzięki dobrej klimatyzacji nie
oblewała się co prawda potem, ale jej niepokój wcale nie
malał.

Skręciła wreszcie w spokojną ulicę, gdzie stał jej rozległy

dom zbudowany w nowoczesnym stylu. z wieloma
świetlikami i atrakcyjnym cedrowym wyłożeniem ścian.
Ojciec kupił ten jednopiętrowy domek specjalnie dla niej,
kiedy ukończyła naukę w college'u. Wolałaby mieszkać nieco
skromniej, ale nie miała serca ranić ojca, gdy sprawiał jej taki
prezent. Randall Caine kupił go z miłości do córki, którą tak
rzadko widywał, kiedy rosła i rozwijała się, a także z poczucia
winy z tego samego powodu.

Jak się okazało, Courtney potrzebowała większego

mieszkania, odkąd matka zaczęła nalegać, by zamieszkała
razem z ich gospodynią. Amethyst rzadko wtrącała się do
życia Courtney, ale kiedy już to robiła, dziewczynie trudno
było cokolwiek jej wyperswadować. Chociaż tak bardzo
chciała być niezależna, musiała zgodzić się na to, by
zamieszkać z Brownyn MacNiver Nie było to znowu tak
uciążliwe. Brownie, jak wszyscy ją nazywali, utrzymywała w
domu porządek, przyrządzała proste potrawy i była dobrą
towarzyszką. Gospodyni nigdy nie traktowała Courtney
inaczej niż dwie pozostałe dziewczyny. Przez cały czas ich
dorastania nigdy nie pozwoliła jej odczuć, że z powodu jej
ułomności należą jej się specjalne względy.

Wjechała na podjazd i wcisnęła urządzenie do zdalnego

sterowania otwierające drzwi od garażu. Zaparkowała swego
czteroletniego sedana. Z torbą w jednej ręce, z torebką
przewieszoną przez ramię pchnęła drzwi wiodące z garażu do
pomieszczenia gospodarczego przylegającego do kuchni.

background image

Brownie wyjmowała właśnie z suszarki gotowe ubrania.

Pytanie, które zadała, brzmiało tak samo jak zawsze, gdy
Courtney wracała do domu: - Jak minął dzień?

- Dobrze, z wyjątkiem faktu, że uczniowie liczą dni i

godziny do końca roku. Jutrzejszy sprawdzian to ostatnia
rzecz, o której mają ochotę myśleć.

Poprawiwszy zabłąkany loczek, który wysunął się ze

ściśle ułożonego u nasady szyi węzła, starsza kobieta
uśmiechnęła się. - Skarb młodości to wspaniała rzecz.

- Takim samym skarbem jest uważanie na lekcjach. Ale

tak naprawdę nie mogę ich przecież winić. Sama z
utęsknieniem wyglądam wakacji.

Brownie złożyła prześcieradło wyciągnięte właśnie z

suszarki i oparła ręce na swych rozłożystych biodrach. - Nie
rozumiem dlaczego. I tak przez całe lato będziesz ślęczeć z
nosem utkwionym w książkach nad tą twoją pracą. Zupełnie
nie mogę pojąć, dlaczego chcesz tracić cały swój czas na
naukę. Masz już przecież kilka stopni naukowych. Teraz
chcesz jeszcze jednego. - Sięgając po następne prześcieradło
gderała: - To, czego ci potrzeba, to chłop i dom pełen dzieci.
Właśnie tego, a nie jeszcze jednego dyplomu.

- Powtarzasz to nam wszystkim, odkąd opuściłyśmy

kojec, Brownie.

- No cóż, nie na wiele się to zdaje. Jak widać, żadna z was

nie jest gotowa do ustabilizowanego życia. Zbyt zmęczona, by
wdawać się w tego rodzaju utarczki, Courtney skierowała swe
kroki do wyjścia. -

Będę na basenie, Brownie. - Zatrzymawszy się przy

drzwiach dodała: - Myślę, że z kolacją nie będziesz miała
kłopotu. Nie jestem specjalnie głodna.

Ostre spojrzenie gospodyni spoczęło na pochylonych ze

zmęczenia ramionach dziewczyny. Głos jej był bardziej
szorstki, niż zamierzała: - Zdecydowanie za dużo pracujesz,

background image

Courtney, a jesz tyle, że nawet ptaszka nie utrzymałoby to
przy życiu.

- W dzisiejszych czasach ptaszki jedzą sporo w

porównaniu z ilością wiedzy, która wystarcza ludziom.

- Wy, nauczyciele, zawsze myślicie, że wszystko wiecie

najlepiej. - Gestykulując rękami Brownie wyganiała Courtney
z izby. - Idź do swoich zajęć, a ja przygotuję ci sałatkę.

- Dziękuję, Brownie.

Nie była na tyle zmęczona, by nie zauważyć, w jak

ostrożny sposób gospodyni nosi głowę, tak jakby istniało
niebezpieczeństwo, że może jej spaść.

- Znów cię boli głowa, prawda? Odwracając się Brownie

odrzekła: - Troszeczkę.

- Dlaczego nie pójdziesz się położyć i przez chwilę

odpocząć? Zapomnij o sałatce. Sama ją sobie później
przyrządzę.

- Nie bądź niemądra. Ja się dobrze czuję.

Courtney nie uwierzyła jej, ale zdawała sobie sprawę, że

przekonywanie Brownie, by odpoczywała i niczym się nie
przejmowała, było bezcelowe. Próbowała już nie raz skłonić
ją do pójścia do lekarza, ale bezskutecznie. Trzeba będzie
znaleźć jakiś inny sposób.

Przeszła przez salon i otworzyła szklane drzwi wiodące na

basen. Beau snuł się tam i z powrotem pod osłoniętym dachem
patio. Ten syberyjski husky miał własny zmysł czasu i jakimś
sposobem zawsze wiedział, kiedy ona ma wrócić do domu.
Dostała go w prezencie od Amber, kiedy sprowadziła się do
tego domu. Nie tylko był psem odstraszającym niepożądanych
przybyszów, ale też nauczył się spełniać rozmaite jej
polecenia.

Zrzuciła z siebie ubranie i założyła niebiesko - zielone

bikini z połyskującym metalicznie nadrukiem. Wślizgnęła się
w lekką jak mgiełka, luźną bluzkę. Ręczniki, loton i wszystko,

background image

czego używa się na basenie, trzymano w małej alkowie przy
patio, tak że nie musiała brać niczego ze sobą.

Beau przywitał ją ze zwykłym entuzjazmem. Jego

świetliste, niebieskie oczy błyszczały radością na jej widok.
Odkąd go miała, nigdy na nią nie skakał, tak jakby wiedział,
że mogłaby stracić przez niego równowagę. Zachował ten
szczególny zwyczaj dla Brownie, która przez wzgląd na
Courtney tolerowała zwierzę w domu.

Beau pozostał u jej boku, kiedy powoli szła w stronę

basenu. Usiadł na zadzie koło leżaka, gdy ona rozpinała
zatrzaski u klamry. Zziajany od upału letniego popołudnia
wywiesił różowy język.

Courtney położyła klamrę na leżaku i przykryła ją bluzką.

Beau wstał razem z nią i przysunął się do jej boku, tak by
mogła się na nim wesprzeć kuśtykając do brzegu basenu. W
nagrodę pogładziła go po głowie, przerzuciła ciężar ciała na
zdrową nogę, wzięła głęboki wdech i zanurkowała w głębokiej
wodzie.

Woda ogarnęła jej rozgrzane ciało niczym chłodny atłas.

Wypłynąwszy na powierzchnię rozpoczęła swą zwykłą
codzienną rundkę wokół basenu.

Kiedy była przy piątym okrążeniu, zobaczyła Brownie

stojącą przy płytkim końcu pływalni. Wytarłszy oczy z wody
spojrzała na gospodynię zdziwiona pionową zmarszczką na
gładkiej zazwyczaj twarzy starszej pani.

- Co się stało, Brownie?
- Jakiś mężczyzna chce się z tobą widzieć. Mówi, że się

go spodziewasz. Ponieważ nie wspominałaś, że ktoś ma
przyjść dziś wieczorem, zostawiłam go w salonie, póki nie
porozmawiam z tobą.

Courtney nie potrzebowała pytać, czy mężczyzna podał

swoje nazwisko. Mogła to być tylko jedna osoba. Denver
Sierra.

background image

- W torbie, którą przywiozłam ze sobą do domu, jest

pękata koperta. Daj mu ją. Właśnie po to przyszedł.

Nagle sierść na karku Beau zjeżyła się i głuchy warkot

wydobył się z jego krtani.

- To nie wszystko, po co przyszedłem - odezwał się zza

pleców Brownie męski głos. Zbliżywszy się do psa
poruszającego się na brzegu między nim a Courtney, Denver
wyciągnął do niego rękę. Zgiął kolana i kucnął. W ten sposób
chciał wydać się psu mniej przerażający, ale jednocześnie sam
wybrał sobie dość niebezpieczną pozycję, gdyby husky
zdecydował się go zaatakować.

- No, cicho - mruczał miękkim, łagodnym szeptem. -

Przyzwyczajaj się do mojego zapachu. Nie zamierzam
skrzywdzić twojej pani. Będziesz musiał mi uwierzyć, tak jak
ona.

Po obwąchaniu ręki pies zluzował nieco swoją czujność,

chociaż nadal pozostał między Denver a dziewczyną. Tak też
zrobiła Brownie.

Courtney zdała sobie sprawę, że skoro już tu przyszedł,

będzie musiała się nim zająć. - W porządku, Brownie. Pan
Sierra jest przedsiębiorcą budowlanym wykonującym remont
w nowo zakupionym domu mamy. Denver, to jest Bronwnyn
MacNiver.

Denver wyciągnął rękę. - Miło mi panią poznać.
Brownie ciągle jeszcze nastroszona wymieniła z nim

uprzejmości towarzyskie i uścisnęła rękę.

- Brownie, bądź tak dobra i przynieś z mojego pokoju

kopertę dla pana Denvera.

Brownie spojrzała przeciągle na Denvera, po czym

przeniosła spojrzenie na Courtney. - Zostawię drzwi otwarte
na wypadek, gdybyś chciała mnie zawołać.

Powstrzymując uśmiech Courtney odparła: - Nic mi się

nie stanie, Brownie.

background image

Rzuciwszy w kierunku Denvera jeszcze jedno ostre

spojrzenie Brownie wróciła do budynku pozostawiając jednak,
tak jak mówiła, otwarte drzwi ślizgowe.

Zawarłszy już przyjaźń z psem, Denver położył dłoń na

jego głowie i jego wzrok spoczął na kobiecie w basenie. Stała
w wodzie sięgającej jej pod żebra. Dolna część ciała była
ukryta, ale między błyszczącym staniczkiem okrywającym jej
piersi a widocznym niżej trójkątnym kawałkiem materiału
mógł dojrzeć jej nagie ciało.

Zacisnął palce na sierści zwierzęcia czując bolesny skurcz

swego ciała. Pragnął pogładzić ręką jej śliską skórę, poczuć
jędrność i kształty jej ciała. Zazdrościł teraz tej wodzie, która
miała przywilej, by to nagie ciało pieścić.

Usiłując skoncentrować się na czymś innym niż na myśli o

tym, aby zrzucić ubranie i wskoczyć do basenu, do niej, rzekł:
- Widzę, że nie muszę się o ciebie martwić. Masz dwie istoty,
które doskonale cię chronią.

Uśmiechnęła się. - Brownie jest przyjaciółką rodziny, od

kiedy sięgam pamięcią.

- Czy ona tu z tobą mieszka?
- Tak. Pilnuje, żeby dom nie zamienił się w zakurzoną

stertę śmieci, i przyrządza większość naszych posiłków.

Patrzyła, jak rozglądał się wokoło lustrując otoczenie

basenu a później sam budynek. Jako doświadczony
budowlaniec był w stanie podać niemal dokładną cenę
budynku i całej posiadłości. Nie byłby pierwszą osobą
zastanawiającą się nad tym, jakim cudem potrafi ona utrzymać
tak kosztowny dom z nauczycielskiej pensji. Prawdopodobnie
sądził, że to matka łoży na ten dom.

- To dom mojego ojca - powiedziała, nie wiedząc,

dlaczego właściwie się przed nim tłumaczy.

- Wcale nie pytałem.

background image

- Owszem, pytałeś. Tyle że nie głośno. Nie ma znów tak

wielu nauczycieli mających takie duże siedziby z basenem i z
gospodynią. Byłoby dziwne, gdybyś nie zastanawiał się nad
tym, jak mnie na to stać.

- Nie ma znów tak wiele nauczycielek, których matka jest

gwiazdą estrady.

- To prawda, ale to ojciec kupił ten dom, a nie matka.

Przechylił na bok głowę uważnie taksując dziewczynę

wzrokiem. - Trudno sobie wyobrazić ciebie jako córkę
Randalla Caine. Z tego, co o nim czytałem, wiem, że na
śniadanie obgryza własne paznokcie, a zrobienie dobrego
interesu jest dla niego jak strzelenie palcami.

- Nie powinieneś brać na serio wszystkiego, co czytasz w

gazetach.

Gdyby

wierzyć

jednemu

z

magazynów

rozrywkowych, moja matka wychodziła za mąż sześć razy. A
w rzeczywistości miała trzech mężów. A skoro już mówimy o
mojej matce, to mam chyba rację sądząc, że to ona dała ci mój
adres?

- Tak, masz rację. Poinstruowała mnie nawet, jak

dojechać.

Przyczyną irytacji Courtney nie była jedynie matka, która

nagle z taką łatwością zdradzała jej miejsce pobytu. Miała
problem. Nie mogła stać w tym basenie w nieskończoność.
Słońce zniknęło za chmurami i powietrze momentalnie
ochłodziło się. Dłuższe pozostawanie w basenie wyglądałoby
dziwacznie, ale przecież istniał lepszy sposób na
przedstawienie mu swej ułomności.

Zdecydowała się grać na zwłokę, dopóki nie wymyśli, jak

poruszyć ten temat. - Nie musiałeś tu dzisiaj przychodzić.
Powiedziałam, że wyślę te materiały.

Gładził szorstką sierść psa. Nie spuszczał z dziewczyny

oczu. - Nie przyszedłem dlatego, że musiałem. Przyszedłem,
bo chciałem cię zobaczyć.

background image

- Denver... - zaczęła pośpiesznie - nie sądzę, że to dobry

pomysł, byśmy nawiązali zażyłe kontakty. Za późno na takie
ostrzeżenie, pomyślał szaleńczo Denver. Dwa kroki i był już
przy krawędzi basenu.

Kucnął, by znaleźć się na jej poziomie. - Dlaczego nie?
Usiłowała wymyśleć jakiś sensownie brzmiący powód. -

Nie mamy ze sobą wiele wspólnego.

Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął do niej rękę. -

Dlaczego wreszcie nie wyjdziesz z tej wody. Pokażę ci, jak
wiele mamy wspólnego.

Po ciemniejszym niebie przetoczył się grom. Spojrzała w

górę. - Wygląda na to, że będzie padać. Dlaczego nie
wchodzisz do domu? Za minutę do ciebie przyjdę.

Nadal wyciągał do niej rękę. - Czy mama nigdy ci nie

mówiła, że sterczeć w basenie podczas burzy to kiepski
pomysł?

Wokół niej krople deszczu tworzyły na powierzchni wody

małe kółeczka. Powietrze wibrowało od rozlegających się
coraz częściej grzmotów. Zrezygnowana, zbliżyła się do
krawędzi basenu. Nie zwracając uwagi na wyciągnięta do niej
rękę wynurzyła się z wody i usiadła na brzegu. - Beau! -
zawołała do psa. - Aport!

Najpierw husky przyniósł bluzkę i rzucił ją obok niej na

cemencie, następnie wrócił do leżaka po klamrę. Czuła na
sobie wzrok Denvera, kiedy wsuwała stopę w wysoki but,
przymocowany do metalowej klamry. Zapięła wokół nogi
skórzane rzemyki.

Mijały sekundy, deszcz stawał się coraz intensywniejszy,

ale Denver nie uczynił ani jednego kroku w kierunku
budynku. Stał kilka stóp od niej nie proponując żadnej
pomocy. Patrzył bez słowa, jak położyła rękę na karku psa i
dźwigała swe ciało do stojącej pozycji.

background image

Courtney spodziewała się, że pomoże jej wstać i

odprowadzi ją do domu, ale nie zrobił tego. Stał tylko w
deszczu ociekając wodą i nie spuszczając z niej oczu. Tak
bardzo chciała wiedzieć, co on teraz myśli. Jego twarz
przypominała kamienną rzeźbę.

Z psem u nogi weszła do budynku. Denver szedł za nią w

pewnej odległości nie próbując ani jej dogonić, ani
towarzyszyć jej w jakikolwiek inny sposób. Gdy dotarła do
alkowy pod pokrytym dachem patio, otworzyła drzwi i
wyciągnęła dwa złożone ręczniki. Wręczyła mu jeden, a
drugim wytarła ramiona, twarz i włosy. Zostawiła swą
przemoczoną bluzkę w alkowie i włożyła na siebie długą
sukienkę z grubego materiału frote. Skupiła swą uwagę na
podwijaniu rękawów. Założyła mankiety raz, drugi i trzeci.
Pragnęła, żeby coś powiedział, żeby przerwał rosnące między
nimi napięcie.

Wytarła innym ręcznikiem ciężki grzbiet Beau starając się

jak najlepiej osuszyć mu sierść. Gdy opuszczała alkowę idąc
do ślizgowych drzwi prowadzących do budynku, nie musiała
mówić psu, by pozostał. Wielkie psisko samo usiadło pod
drzwiami i obserwowało Denvera podążającego za jego panią.
Idąc wolno do drzwi wejściowych hallu mocniej zacisnęła
pasek od sukienki. Świadomość, że utyka, była teraz dla niej
większym ciężarem, niż kiedykolwiek w życiu. Zatrzymawszy
się w drzwiach podniosła kopertę, którą Brownie zostawiła
tutaj na stoliku. Tak jak zawsze do tej pory przygotowana była
na to, by spojrzeć w oczy mężczyźnie stojącemu za nią.
Odwróciła się i aż ją zatkało na widok bolesnej furii
błyszczącej w jego oczach.

- Proszę - powiedziała słabym głosem wyciągając ku

niemu kopertę. - To właśnie po to tu przyszedłeś. Wziął od
niej kopertę i rzucił ją z powrotem na stół. - Nie odejdę, zanim
nie porozmawiamy.

background image

- Denver, jestem cała mokra. I ty też. Ja...
- Przedtem też byłem mokry. Od tego się nie umiera. Ale

idź się przebrać w suche rzeczy.

- A co z tobą?
- Zostanę tak, jak jestem, chyba że masz coś na mój

rozmiar. - W geście zniecierpliwienia przeczesał palcami swą
gęstą czuprynę. - Idź się przebierać, Courtney. Ja poczekam.

Zrobiła, jak jej kazał. Poszła do swojego pokoju, ściągnęła

z siebie mokry kostium i założyła świeżą bieliznę. Na to
wciągnęła brązowe spodnie i biały bawełniany sweter. Weszła
do łazienki, ręcznikiem wytarła do sucha włosy i przeczesała
je grzebieniem. Zebrała je na karku i spięła spinką.

Kiedy wyszła z pokoju, Denver oparty o przeciwległą

ścianę czekał na nią. Nie miał już na sobie przesiąkniętej
wodą. koszuli, a na widok jego nagiej piersi zrobiło jej się
nagle gorąco. Dżinsy obsunięte nisko na biodrach odsłaniały
opaloną skórę lekko pokrytą ciemnymi, kręconymi włosami.

- Twoja przyjaciółka wzięła moją koszulę - powiedział. -

Ma zamiar mi ją wysuszyć. Wybiłem jej z głowy, by zabierała
mi także spodnie.

Odepchnąwszy się od ściany wziął ją za ramię i

dostosowawszy swój krok do jej kroków odprowadził ją do
salonu. Później zwolnił jej ramię, postąpił kilka kroków w tył i
przygwoździł ją do miejsca wściekłym spojrzeniem.

background image

Rozdział 4

- Teraz już wiem, dlaczego twoja matka chce

zainstalować windę w domu na plantacji - jego głos był
spokojny, ale napięty. - Uważałem, że to nader osobliwe
żądanie. Przecież chciała, żeby wszystko było w stylu
osiemnastowiecznym.

Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, po czym mruknął: -

Nie, nie mogę uwierzyć. Nie to spodziewała się usłyszeć. Nie
zobaczyła też w jego oczach śladu współczucia. Gniew. Może
jeszcze niedowierzanie, ale żadnych oznak sympatii.

- Niestety, musisz w to uwierzyć. Ta klamra to nie

akcesorium jakiejś nowej mody.

- Nie o to mi chodzi. Trudno mi uwierzyć, że uznałaś

ukrywanie przede mną tego faktu za konieczne. - Urwał, po
czym zapytał bez osłonek: - Po co ci to było potrzebne?

Tego rodzaju pytania Courtney słyszała już chyba tysiące

razy, ale stawiane były w zupełnie inny sposób. W głosie
Denvera nie było śladu chorobliwej ciekawości czy też
skrywanego niesmaku. On po prostu chciał wiedzieć.

Powiedziała mu prawdę: - Urodziłam się ze zniekształconą

stopą. Kilka operacji poprawiło nieco jej układ, ale niczego
nie dało się zrobić z kostką i kilkoma mięśniami powyżej. Nie
można było wstawić czegoś, czego tam nie było. Umiem
przejść bez klamry kilka kroków, ale zaraz moja kostka
wysiada.

Denver podszedł do szerokiego okna i patrzył na

spadające krople deszczu. - I ty naprawdę myślałaś, że dla
mnie będzie to stanowić jakąś różnicę? - powiedział
oskarżającym tonem. Nie czekając na odpowiedź odwrócił się
do dziewczyny. - Może nie znasz mnie długo, Courtney, ale
przynajmniej na tyle powinnaś mnie znać.

background image

Popatrzyła mu w oczy, zaskoczona i urzeczona myślą, że

prawdopodobnie zraniła jego uczucia. - Ja z zasady nie chodzę
wokoło i nie rozgłaszam obcym, że noszę klamrę.

Jego oczy zwęziły się. - Nie jestem jakimś tam obcym z

ulicy - mówił z mocą. - Wyjaśniłem ci to już na tamtym balu u
Tyrella. - Jej przycinek o obcym sprawił mu ból, a jego gniew
skrystalizował się na jednej, głównej myśli. - Czy nosisz
klamrę, czy nie, to żadna różnica.

- Może teraz tak myślisz, ale później zmienisz zdanie.

Nie mógł znieść tej sceptycznej nuty w jej głosie. - A

może ja też powinienem cię zapytać, co myślisz o tym, że
jestem pół - Indianinem. Czy sprawia ci jakąś różnicę?

- Oczywiście, że nie - odparła porywczo.
- Więc dlaczego ja mam przypisywać jakieś znaczenie

temu, że nosisz na nodze kilka metalowych sztabek i parę
skórzanych rzemyków? Ja mam w sobie krew Indianina, a ty
nosisz klamrę. Oboje się z tym urodziliśmy i to nie może się
już zmienić.

- To nie to samo. Twoje dziedzictwo nie przeszkadza w

codziennych czynnościach. Jest tyle rzeczy, których nie mogę
robić, a które większość ludzi uważa za znaczące i warte
zachodu. Kilka minut temu celowo zwolniłeś swój krok, by
odprowadzić mnie do domu. Nawet sobie nie wyobrażasz, w
ilu sytuacjach musiałbyś się do mnie dostosowywać,
gdybyśmy gdzieś razem wyszli. Szybkie tańce na przykład w
ogóle nie wchodzą w grę. Tak samo jak tenis i większość
dyscyplin sportowych. Nawet zwykła przechadzka po parku
będzie trwała dwa razy dłużej. A ty jesteś doskonale sprawny,
Denver. Potrzebujesz ruchu. Wstrzymywałabym cię od rzeczy,
które chciałbyś robić, i w końcu mnie byś za to winił.

Śledził jej wysunięty podbródek i wyzywający błysk w jej

oczach. Była nawet bardziej oporna, niż wtedy, gdy rozmawiał
z nią po raz pierwszy. Musiał być jeszcze jakiś silniejszy

background image

powód niż ten, który mu podała, i miał wewnętrzne poczucie,
że zna ten powód.

- Kim on był? - zapytał chcąc wiedzieć, za czyje grzechy

teraz płaci. To nieoczekiwane pytanie wytrąciło ją z
równowagi. - Kto?

- Ten łajdak, który przekonał cię, że klamra odbiera ci

prawo być kobietą. Kto to był?

Patrzyła na niego przez kilka sekund w milczeniu. - To

nieważne, kim on był - szepnęła utwierdzając Denvera w
przekonaniu, że się nie mylił. - Miał rację, że ja nie do
wszystkiego się nadaję. Zaakceptowałam to. Teraz i ty musisz
to przyjąć.

Nie zaakceptowałby żadnej sytuacji, jeśli oznaczałoby to,

że nie będzie mógł się spotykać z Courtney. Obiecał sobie w
duchu, że dowie się więcej o facecie, który ją zranił, ale musi
poczekać, aż dziewczyna nabierze do niego zaufania.
Kimkolwiek był ten drań, należało go wychłostać i
poćwiartować za to, że przez niego Courtney nie czuła się
pełnowartościową kobietą.

- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tej klamrze tamtego

wieczora? - zapytał. Przecież nie miałaś zamiaru umawiać się
ze mną. Jeśli więc sądzisz, że dla mnie ta twoja klamra może
mieć jakieś znaczenie, trzeba mi było o niej powiedzieć. W
ten sposób skutecznie uwolniłabyś się od nudziarza.

- Nie było to konieczne.

Jego posępny uśmiech świadczył o tym, że dotknął sedna

sprawy. - Otóż to. Pozbyłaś się mnie uciekając z sali. -
Postąpił krok w jej kierunku i zatrzymał się. Chciał ją
przekonać, by mu uwierzyła, ale nie chciał osiągać tego przez
dotykanie jej. To tylko zaciemniłoby istotę rzeczy. - Courtney,
ta klamra jest bez znaczenia. Nie rozumiem, dlaczego nie
mogłaś mi o tym powiedzieć.

background image

Jej spojrzenie było ostre jak brzytwa, a głos mocny i

pewny. - Jeśli to nie ma znaczenia, to po co miałam ci o tym
mówić?

Ta jej wykrętna logika zwiększała jedynie gromadzącą się

w nim frustrację. Zbliżył się do niej i wziął ją w ramiona.
Pochylając nad nią głowę szepnął: - Do diabła z tym. Jedynie
to ma znaczenie.

Wargami otoczył jej usta. Pragnął jej z mocą równą

energii miotającej pierwiastkami natury w burzy szalejącej
ponad ich głowami. Nie czynił żadnych ustępstw, nie zważał
na jej słabe protesty. Żądał od niej tego samego co przedtem,
pragnął wziąć ją w swe całkowite posiadanie. Jego ręce
błądziły po niej całej, dotykiem szukał przez sweter jej ciała.

Kiedy nie uczyniła żadnego ruchu, by otoczyć go

ramionami, zrobił to za nią. Uniósł jej dłonie i położył je na
swoich ramionach. A ona gwałtownie objęła go za szyję. Na
ten jej krótki gest oddech zamarł mu w piersiach i krew
uderzyła mu do głowy. Całował ją z rosnącą namiętnością.
Przycisnął ją do siebie a czując ciężar jej piersi westchnął w
najgłębszym uniesieniu.

Courtney nie była w stanie powstrzymać ogarniającej jej

fali rozkoszy. Jego jędrne, mocne ciało przy jej piersiach, jego
zapach, żarliwy szturm na jej usta, to wszystko razem
przepełniało ją silnym doznaniem jego obecności gdzieś
głęboko wewnątrz niej.

Podniósł głowę. Oboje ciężko oddychali. Powoli Courtney

opuszczała dłonie. Pod palcami czuła jego nagie ramiona,
później obnażoną pierś. Jej ręce, nad którymi straciła kontrolę,
zaplątały się w gęstwinie szorstkich włosów.

Denver chwycił jej spojrzenie, gdy uniosła w górę oczy. -

Nie czujesz więc żadnej różnicy w moich objęciach, teraz gdy
już wiem o wszystkim.

background image

Czuła, że powinna coś wymyślić, przekonać go, aby się z

nią nie wiązał. Ale nie potrafiła już jasno rozumować.
Pragnienie, które w niej wzbudził, zasnuwało jej umysł
gęstniejącą mgłą. Jej myśli uległy całkowitemu rozproszeniu.
Jedyne, co udało się jej wypowiedzieć, było jego imię.

- Denver.

Jeśli usłyszał w jej głosie błagalną nutkę, nie dał tego

poznać po sobie. - Musimy odkryć, co naprawdę jest między
nami. Chcę ciebie lepiej poznać. I chcę, żebyś ty poznała
mnie. To wszystko wymaga czasu. O to właśnie cię proszę. O
czas.

Nie było to wszystko, czego chciał, przyznał się w duchu,

ale od tego trzeba na razie zacząć.

Courtney szukała jego oczu, chciała mu uwierzyć, ale

jeszcze była ostrożna. Kiedy Philip ją odtrącił, była podle
zraniona i pozbawiona wszelkich złudzeń. Gdyby Denver
zrobił to samo, cierpiałaby nawet jeszcze bardziej. Już w
chwili, gdy się spotkali, czuła, że między nimi przebiegła
iskra. Błysnęła i migotała w otaczającym ich powietrzu. I od
tej pory dlatego właśnie usiłowała go zniechęcić i odsunąć od
siebie.

A teraz on prosi ją o to, by przyjrzeli się temu, co iskrzyło

się między nimi. Prosi o czas, by mogli odkryć, co to takiego.
Będzie musiała dać mu odpowiedź. Rzecz w tym, że sama tej
odpowiedzi nie zna. Powinna powiedzieć: nie. Dlaczego więc
tego nie robi? Myśli kotłowały jej się w głowie jak szalone.

Przekonywała się coraz bardziej, że trudniej jest ugasić

szalejący ogień, niż od razu zdławić tlące się dopiero płomyki.

Chrząknięcie Brownie zmusiło ją do zwrócenia się w

kierunku drzwi. Gospodyni trzymała za kołnierz suchą
koszulę Denvera.

Courtney opuściła bezsilnie ręce i niezdarnie zachwiała się

do tyłu. - Co to jest, Brownie?

background image

- Koszula pana Sierru jest sucha.

Denver podszedł do gospodyni, z podziękowaniem

odebrał swoją koszulę i szybko ją na siebie narzucił. Brownie
skinęła mu głową i przeniosła uwagę na Courtney. - Czy pan
Sierra zostaje na kolacji?

Utykając koszulę za paskiem swych dżinsów Denver ani

na chwilę nie spuszczał spojrzenia z dziewczyny. Wyraz jej
oczu świadczył o tym, jak ciężką walkę toczyła ze sobą. Jej
wahanie dodało mu otuchy, której tak ogromnie potrzebował.
Spodziewał się początkowo, że ona automatycznie odpowie:
nie. Wynik tej rundy zależał od niej. On w żaden sposób nie
wypuści już swej zdobyczy, ale na razie może spasować, jeśli
jej na tym zależy.

- Na kolację zaplanowałam tylko sałatkę - powiedziała w

końcu, napotkawszy jego poważne spojrzenie. - Jeśli nie masz
nic przeciwko tak lekkiemu posiłkowi, to zapraszam cię,
zostań.

- Sałatka może być całkiem niezła - powiedział starając

się, by w jego głosie nie zabrzmiał nawet cień triumfu. Z
przyjemnością ogryzałby nawet stare buty, gdyby dzięki temu
ona znalazła dla niego miejsce w swym życiu.

Courtney zwróciła się do Brownie: - Wygląda na to, że

będziemy miały dziś towarzystwo. Gospodyni kiwnęła głową.
- Za dziesięć minut podam sałatki w jadalni. Może do tego
czasu pan Sierra poczęstuje się jakimś drinkiem. Brownie
wróciła do kuchni, a Courtney z uśmiechem spojrzała na
Denvera. - Będziesz przyjmowany z honorami. Rzadko
używamy jadalni. Napijesz się czegoś?

- Jeśli masz, to szkockiej whisky. Z lodem i odrobiną

wody.

Przeszła do wysokiej szafki, której przedtem nie zauważył.

Patrzył na jej pełne wdzięku ruchy, kiedy otwierała drzwiczki.
Jego oczom ukazał się szereg karafek stojących na półeczce

background image

ponad rozmaitością kryształowych kieliszków i szklaneczek.
Na jednej ściance szafki przymocowano kranik i mały zlew.
Pod półką z kieliszkami znajdowała się nieduża lodówka, z
której Courtney wyjęła trochę lodu. Tył szafki wyłożony był
lustrem, dzięki czemu Denver mógł widzieć twarz
dziewczyny. Włożyła kilka kostek lodu do kieliszka, nalała na
nie whisky i dodała nieco wody.

Przyjął od niej kieliszek. - Toż to cały kombajn! - rzekł

spoglądając znowu na szafkę. - Jak widzę, wydajecie dużo
przyjęć. Bo ja swoją butelkę szkockiej i butelkę bourbona dla
Phoenixa trzymam w szafce kuchennej nad lodówką.

Wróciła do szafki i nalała sobie lekkiego wina. - Tyrell

kupił ją dla Amethyst jako zachętę do częstszego zapraszania
gości. Przyjęcie, zdaniem mojej mamy, polega na podaniu
kilku gatunków piwa lekkich drinków oraz wrzuceniu na grill
paru hot - dogów i hamburgerów, a dalej niech każdy
obsługuje się sam. Jej dom w Nashville jest już zaopatrzony w
barek, natomiast Amber i Crystal mieszkają w blokach, gdzie
jest zaledwie tyle miejsca, by mogły pomieścić swoje ciuchy.
Mama nie chciała ranić uczuć Tyrella odrzucając jego prezent,
i tak znalazł się u mnie, bo tutaj jest dużo miejsca.

Denver podniósł do góry kieliszek, aby się z nią stuknąć.

Oczy miał bardzo poważne. - Wypijmy za początek, nie za
koniec.

- Za dzień dzisiejszy, nie za przyszłość.

Uśmiechnął się. - Czy w ten subtelny sposób chcesz mi

dać do zrozumienia, że nasz związek nie ma przyszłości.

- Widzieliśmy się zaledwie trzy razy i raz rozmawialiśmy

przez telefon. Trudno to nazwać nawet podstawą do tego, by
znajomość naszą nazwać związkiem. - Zmieniając temat
spytała: - Czy twój brat rzeczywiście przykleił ci filiżankę do
biurka?

background image

Denvera ucieszył błysk rozbawienia w jej oczach. -

Niestety tak. Phoenix to kawał figlarza. Zupełnie pozbawiony
jest poczucia wstydu. Raz mi przygwoździł buty do podłogi,
raz na terenie firmy chodziłem z wymalowanym' na plecach
napisem „Popieść mnie. Jestem samotny", to znów
usiłowałem założyć marynarkę, w której on wcześniej
pozaszywał rękawy.

- I co ty na to?

Wzruszył ramionami. - Przeważnie ryczę z wściekłości.

Nie mam takiej jak on wyobraźni, ale staram się odpłacić mu
tą samą miarą. - Nagle w jego oczach pojawił się błysk
zainteresowania. - Ty nie znasz żadnego dobrego kawału,
prawda?

- Niestety, nie.
- Tak też myślałem. Kim więc był ten facet, który dał ci

same ponure dni? Zamrugała oczami i zmarszczyła brwi. - Co
za facet?

- No ten, który przekonał cię, że twoja klamra to problem.

Odstawiła ostrożnie kieliszek. - Kilka lat temu zrobiłam z

siebie idiotkę. Nie bawią mnie tamte przeżycia. Dlaczego
musimy o tym mówić?

- Chciałbym wiedzieć, przeciwko komu staję. Nie mogę

stoczyć walki, dopóki nie wiem, kto jest moim wrogiem.

Chciała skończyć rozmowę na ten szczególny temat raz na

zawsze. - Myślałam, że kocham tego mężczyznę, i wierzyłam,
że on też mnie kocha. Myliłam się w obu przypadkach.

- Co się wydarzyło?

Od odpowiedzi wybawiła ją Brownie. Wkroczyła do

pokoju oświadczając Courtney, że dzwoni matka i chce z nią
rozmawiać.

- Dziękuję, Brownie. Odbiorę w gabinecie.

Mruknąwszy „przepraszam" przeszła do sąsiadującego z

salonem gabinetu zostawiając za sobą otwarte drzwi. Zbliżyła

background image

się do biurka i podniosła ciemnozieloną słuchawkę. - Halo?
Mama?

Siadając w skórzanym fotelu zobaczyła, że Denver

przyszedł tutaj za nią. Słuchała matki mówiącej o swoim
przyjeździe do Nashville i nie spuszczała z oczu Denvera.
Wędrował wzdłuż regałów wypełnionych książkami, które
pokrywały całą ścianę, od podłogi do sufitu. Stał odwrócony
do niej plecami przeglądając tytuły książek na poziomie
swych oczu. Ręce wsadził w tylne kieszenie dżinsów.
Najwidoczniej zostawił kieliszek w salonie.

Courtney zdawała sobie sprawę, że już nigdy nie będzie

mogła wejść do tego pokoju, nie mając w pamięci jego tutaj
obecności. Na zawsze zmienił atmosferę tego zacisznego
miejsca. To nie było fair, dumała słysząc tylko w połowie
słowa matki. Ułożyła życie tylko dla siebie. Stworzyła sobie
bezpieczną, rozsądną i spokojną egzystencję. Ostatnią rzeczą,
której pragnęła, było to, by Denver Sierra zburzył jej
pieczołowicie ułożone plany.

Głos matki stał się głośniejszy. - Courtney, czy ty mnie

słuchasz?

Odrywając oczy od prostych pleców Denvera i jego

smukłych bioder, rzuciła do słuchawki: - Tak, słucham. Dziś
wieczorem wyjeżdżasz do Nashville, dasz trzy przedstawienia
i wrócisz na plantację Mallory w piątek w nocy.

Udobruchana Amethyst powiedziała: - Tyrell chce, żebym

w sobotę jechała jeszcze na jakąś ekstrawagancką imprezę, ale
wybiłam mu to z głowy.

Courtney usłyszała w głosie matki jakieś niezwykłe

znużenie. - Czy u ciebie wszystko w porządku?

- Oczywiście, w porządku.
- Na pewno, mamo?
- Jestem trochę zmęczona. To wszystko. Będziesz mogła

przyjechać w sobotę na plantację? Może zostaniesz na noc?

background image

Twoje siostry obiecały, że też przyjadą. Spędzimy razem
spokojny dzień, tak jak kiedyś.

- Postaram się.
- Nie postaraj się, tylko przyjedź, Courtney. Chcę, żebyś

obejrzała to miejsce. Po pewnych zmianach można z tego
zrobić coś naprawdę fajnego. Och, przypomniałam sobie! Nie
miej mi za złe, ale dałam twój adres Denverowi Sierra. -
Amethyst mówiła bez przerywania, by zapobiec ewentualnym
protestom Courtney. - Zanim skoczysz mi do gardła, jak
wtedy, gdy powiedziałam mu, że może cię znaleźć w
bibliotece Williamsburg, pozwól, że wyjaśnię ci moje
powody.

Denver skończył przeglądać jej książki i usiadł na

skórzanej kanapie. Kostkę prawej nogi położył na kolanie
lewej. Powiodła spojrzeniem od czubków jego butów aż do
roześmianych szarych oczu skierowanych prosto na nią.
Wcale nie miał zamiaru ukrywać, że słucha jej rozmowy z
matką.

- Wiem, mamo, jakie są twoje powody - szepnęła w

słuchawkę.

- Och! - Amethyst jakby spuściła z tonu. - No cóż, czy

miał już z tobą kontakt?

Courtney stwierdziła, że matka mogłaby wybrać inne

słowo. Za wszelką bowiem cenę nie chciała myśleć o
kontakcie z Denverem i o tym, jaką jej sprawił przyjemność.

- Tak, miał. - Zerknęła szybko w kierunku drzwi

sprawdzając, czy Brownie nie krąży w pobliżu, ale gospodyni
była widoczna w kuchni. - Mamo, kiedy będziesz w Nashville,
bądź tak dobra i zapisz Brownie na wizytę u Saula
Hoopermana, dobrze? Ona się do tego nie przyzna, ale jej bóle
głowy są coraz silniejsze i częstsze. Gdybyś mogła zamówić
tę wizytę w terminie twoich następnych występów, może

background image

udałoby się namówić Brownie, by razem z tobą poszła do
niego na kontrolę.

- Zadzwonię do Saula, jak tylko przyjadę - obiecała

Amethyst. - Ale niełatwo będzie ją namówić na tę wizytę.
Wiesz, jaki ma stosunek do lekarzy.

Courtney bawiła się podniesionym z biurka długopisem. -

Może ona potrzebuje tylko okularów albo wyjazdu na
wakacje, ale będę się lepiej czuła, gdy lekarz ją zbada.

Amethyst obiecała, że załatwi tę wizytę, jeszcze raz

przypomniała o nadchodzącym weekendzie i odłożyła
słuchawkę.

Denver śledził zamyśloną twarz dziewczyny. Jej długie

smukłe palce bawiły się nadal długopisem, jej myśli
pozostawały jeszcze przy rozmowie z matką. Zapragnął nagle
wziąć na siebie wszystkie troski, które wywołały cień w jej
oczach. To dziwne, jak naturalne i konieczne zdawało mu się
dążenie do tego, by chronić ją i osłaniać. Ale czy nie jest już
za późno? Czy można oczekiwać od niej, że go zaakceptuje i
pozwoli mu na udział we własnym życiu?

W każdym razie próbował. - Skoro twoja przyjaciółka

czuje się niezbyt dobrze, może lepiej będzie, jeśli sobie pójdę?

Courtney potrząsnęła głową. - Brownie zastanawiałaby

się, dlaczego zmieniłeś zdanie. Nie sądzę, by było to coś
poważnego.

Przynajmniej

taką

mam

nadzieję.

Prawdopodobnie do tej pory już nam wszystko przygotowała.

W tej samej chwili gdy położyła ręce na krawędzi biurka,

by podeprzeć się i wstać z fotela, powtórnie zadzwonił telefon.
Odebrała i słuchała przez jakiś czas marszcząc brwi. Zaczęła
mówić, ale usłyszawszy, że osoba po drugiej stronie linii
rozłączyła się, wolno odłożyła słuchawkę.

Nie wiedziała, czy ktoś rzucający jej teraz przez telefon

pogróżki w sprawie nadchodzącego egzaminu z historii jest tą
samą osobą, która zostawiła kartkę na jej samochodzie, ale

background image

wiadomość była taka sama. Jednak teraz było to bardziej
brutalne i powiedziane wprost.

Napotkawszy zaciekawiony wzrok Denvera wzruszyła

ramionami. - To pomyłka.

Denver nie uwierzył. Zacisnął z gniewu zęby na myśl o

tym, że obrano ją za przedmiot jakichś wulgarnych telefonów.
Bo tak jedynie mógł sobie wytłumaczyć krótki błysk lęku w
jej oczach, zanim zdołała go ukryć. Chciał do niej podejść,
utulić ją w swych ramionach i dać jej poczucie
bezpieczeństwa. Nie ruszył się jednak z miejsca.

Patrząc na półki z książkami, które kilka minut temu

przeglądał, powiedział: - Mojej matce podobałby się ten
pokój.

Courtney odprężyła się nieco widząc, że Denver nie ma

zamiaru prowadzić śledztwa w sprawie dziwnego telefonu. -
Twoja matka lubiła książki?

- Słyszałaś pewnie, że istnieją alkoholicy, pracoholicy i

czekoladoholicy. Matka była książkoholiczką.

Zawsze miała ze sobą jakąś książkę. Nawet gdy krzątała

się po domu odkurzając meble lub gdy gotowała w kuchni,
nosiła książkę w tylnej kieszeni spodni lub w kieszeni
fartucha. Na Gwiazdkę wolała otrzymywać książki niż
biżuterię. Swoje książki nazywała klejnotami dla umysłu.

Courtney uśmiechnęła się. Podobało jej się zarówno to

określenie, jak i uczucie, z jakim Denver o tym opowiadał. -
Jakiego rodzaju książki lubiła czytać?

- Nie sądzę, by miała jakiś ulubiony temat czy specjalny

gatunek książek. - Znowu spojrzał na półki. - Widzę, że
większość tych książek to literatura naukowa. Natomiast nic
takiego, co nazwałbym lekturą wypoczynkową.

- To zależy, czy ktoś lubi wypoczywać przy książkach

historycznych.

background image

- Jak widać, ty lubisz. Starasz się nawet o stopień

doktorski. A co zamierzasz robić, gdy już dostaniesz ten
dyplom?

- Chcę go wykorzystać ucząc w college'u. - Usłyszała

zbliżające się kroki Brownie i wstała. - Kolacja jest gotowa.

Denver podniósł się z kanapy. Czekał na nią, aby wyszła

pierwsza. Zbliżyła się do niego, a on zauważył baczne
spojrzenie, jakim go obrzuciła. Nie mógł powstrzymać się od
myśli, czy zawsze w każdym jego ruchu i geście będzie
szukała ukrytych motywów.

- Wiem, że teraz panuje swoboda obyczajów - rzekł - ale

ja nie mogę pozbyć się tych wszystkich manier, których matka
nauczyła mnie w stosunku do kobiet.

Schodził za nią do hallu, ale zanim jeszcze doszli do

łukowatych drzwi wiodących do jadalni, zadzwonił dzwonek
przy drzwiach wejściowych. - To z poczty! - mruknęła i
poszła otworzyć.

Denver pozostał w hallu. Zauważył, że przed otwarciem

drzwi Courtney nie spojrzała nawet przez judasza. Któregoś
dnia, i to jak najszybciej, będzie musiał przeprowadzić z nią
pogadankę na temat konieczności podejmowania środków
ostrożności w takich wypadkach. Być może poczuje się
urażona jego sugestiami, a już na pewno powie mu, że sama
umie się o siebie troszczyć.

Do foyer wpadła jak burza Crystal. - Miałam szczęście, że

jesteś w domu! - zawołała. - Ja tylko na chwilkę. Kiedy tu
byłam, zapomniałam wziąć twoją dżinsową marynarkę. Przez
parę dni będę pracować nad naszymi strojami i całym
ekwipunkiem do filmu i mogłabym zająć się twoją marynarką.

- Zaraz ci ją przyniosę. - Courtney zamknęła drzwi i

zwróciła uwagę Crystal na Denvera leniwie opierającego się o
ścianę: - Dotrzymaj towarzystwa Denverowi. Wracam za
minutę.

background image

Denver odprowadzał dziewczynę spojrzeniem, dopóki

całkiem nie zniknęła mu z oczu. Odwrócił głowę i spotkał się
z rażąco podejrzliwym wzrokiem Crystal.

- Najpierw Amber, a teraz Courtney - powiedziała z

wisielczym humorem, a jej twarz była czujna i ostrożna. - Czy
zamierzasz przelecieć całą rodzinę?

Rozbawiony potrząsnął głową. - Ale skądże! Ty jesteś

bezpieczna. Amber to był interes. Courtney to co innego.

Podeszła do niego z namysłem i zatrzymała się. - Nie

sądzę, byś mi odpowiedział, gdybym spytała, dlaczego
interesujesz się Courtney?

- Chyba masz rację.

Przechyliwszy na bok głowę siostra Courtney badała przez

dłuższy czas jego twarz. - Możesz ją zranić. Sam doskonale
zdawał sobie z tego sprawę, a teraz starał się zapewnić Crystal
o swoich uczciwych zamiarach. - Postaram się nie sprawić jej
bólu. - W chwilę później dodał: - Nie uważasz, że Courtney
sama umie o siebie dbać?

- Nie o to chodzi.
- A właśnie że chodzi tylko o to. To, czy chce być ze mną,

to wyłącznie jej sprawa, ani twoja, ani nikogo innego.

Courtney wróciła niosąc ze sobą dżinsową marynarkę, tę

samą, w której Denver widział ją w bibliotece. Wręczając ją
Crystal powiedziała: - Właśnie siadaliśmy do kolacji. Zjesz z
nami?

- Nie, dzisiaj nie mogę. Mam trochę roboty. Mama

wyjeżdża do Nashville, więc będę miała dom dla siebie. Kiedy
ja i Amber przyjeżdżamy do matki w odwiedziny, zawsze
oddaje nam do użytku prawie całe trzecie piętro. - Spojrzała
na Denvera. - Mama mówiła, że zamierzasz zacząć remont w
poniedziałek.

background image

- Tylko na pierwszym piętrze. Obiecałem jej, że łazienki

na trzecim piętrze zostawimy na później. Wszystkie możecie
tam mieszkać bez obawy.

- Świetnie. Bo zataszczenie po schodach całego sprzętu

do szycia zajęło mi mnóstwo czasu.

Wolałabym go znów nie przenosić. - Wyciągnęła rękę do

Courtney i uścisnęła ją serdecznie. - No, lecę! Zobaczymy się
w sobotę? Do tej pory mama już wróci.

Odprowadzając Crystal do drzwi Courtney powiedziała: -

Obiecałam jej, że się postaram.

Tuż przed wyjściem Crystal spojrzała na Denvera

posyłając mu milczące ostrzeżenie. Potem szybko ulotniła się.

- Musisz już chyba umierać z głodu - powiedziała

Courtney powróciwszy do Denvera. - Czy chcesz się czegoś
napić, zanim usiądziemy do stołu?

Potrząsnął przecząco głową. Wchodząc razem z nią do

jadalni zerknął na stół, gdzie w jednym końcu przygotowano
dwa nakrycia. - Czy twoja przyjaciółka nie będzie jadła z
nami?

- Najwyraźniej nie. Proszę cię, siadaj. Pójdę do kuchni

sprawdzić, co się dzieje z Brownie.

Po kilku minutach wróciła niosąc talerz z plastrami zimnej

pieczeni i szklaną salaterkę napełnioną po brzegi sałatką. - Jak
widać, Brownie uznała, że nie będziesz zbyt zachwycony
samą sałatką, i przygotowała dla ciebie tę pieczeń.

Denver nie usiadł przy stole, tak jak się tego spodziewała.

Stał z rękami na oparciu jednego z krzeseł i czekał na nią. Gdy
ona już postawiła na stole talerz i salaterkę, wysunął krzesło i
spojrzał na nią z uśmiechem widząc, że się zawahała.

- To Phoenix jest dowcipnisiem, nie ja. Nie usunę go spod

ciebie. Obiecuję.

- Nie w tym rzecz. Niewielu znam mężczyzn, którzy

podstawiają krzesła kobietom.

background image

- Robiliby to, gdyby mieli taką matkę jak moja.

Mimo to była jeszcze niepewna. - Chcesz coś do picia?

Mogę otworzyć butelkę wina.

- Nie przepadam za winem. - Łypnął okiem na pucharki z

zimną wodą, które gospodyni postawiła przy każdym talerzu. -
Woda to jest to. Czy masz zamiar w końcu usiąść, czy też
będę zmuszony jeść na stojąco.

Gdy wreszcie ku jego zadowoleniu usiadła, wziął dla

siebie drugie krzesło i podał jej sałatkę. - A co Crystal ma
zamiar robić z twoją marynarką?

- Projektuje różne wzory strojów, w których ona i Amber

występują na scenie. Pokazywała mi szkice marynarek, jakie
ma uszyć do filmu muzycznego, który mają kręcić w
przyszłym tygodniu. Gdy powied2iałam jej, że są to najlepsze
wzory, jakie kiedykolwiek wymyśliła, postanowiła, że uszyje
jedną dla mnie. - Roześmiała się. - Nie wiem, czy
kiedykolwiek ją gdzieś założę. Będą na niej naszywki z
rozmaitych materiałów, frędzle, kryształki i sama nie wiem, co
ona fam jeszcze przyczepi.

Może i Courtney nie wie, co pocznie z tą szałową

marynarką, dumał Denver, ale widać, że przyjemność sprawi
jej już samo posiadanie takiego cuda. Medytował nad tym, jak
interesującą rzeczą jest odkrywanie w kobiecie tego, co chowa
ona pod ochronną maską prezentowaną zewnętrznemu światu.

Nałożył trochę sałatki na jej talerz, po czym sam się

obsłużył. - Oto pytanie, które zadawałem ci już wcześniej, ale
na które nigdy mi właściwie nie odpowiedziałaś. Dlaczego nie
występujesz na scenie z resztą rodziny?

- Nie nadaję się do show biznesu.

Nadziewając na widelec plasterek rzodkiewki uśmiechnął

się do niej szeroko. - A co, fałszujesz?

- Nie, nie fałszuję - odparła sucho. - Ale śpiewanie przed

tłumami ludzi byłoby dla mnie koszmarem. Pilnie patrzył w

background image

swój talerz. - Myślałem, że może nie chcesz wychodzić na
scenę z powodu swej klamry. O mało co nie zakrztusiła się
kawałkiem sałaty. Denver spokojnie poklepał ją po plecach, aż
na powrót

złapała oddech. Większość ludzi taktownie ignorowała jej

klamrę, kiedy ich ciekawość była już zaspokojona. Ale cóż,
powinna była wiedzieć, iż Denver Sierra nie będzie
zachowywał się jak wszyscy. Zamiast dać mu na odczepnego
jakąś tam odpowiedź, jak to zwykle czyniła, odpowiedziała
szczerze: - Ostatnimi czasy dosyć miałam sympatii,
współczucia i specjalnego traktowania. Widząc, jak reporterzy
włażą w każdy szczegół życia mojej matki i sióstr, mogę sobie
wyobrazić, co wyprawialiby z piosenkarką, która nosi klamrę.

- To zależy od twojego głosu - powiedział ze złośliwym

uśmiechem. - Może twój śpiew wywołałby więcej sympatii
niż twoja klamra.

Była zdumiona, iż ten temat, który powinien być tabu, on

porusza z taką łatwością i lekkością. Jakby rozmowa o jej
klamrze była dla niego czymś zupełnie naturalnym.

- Nie cierpię być traktowana jak jakiś dziwoląg.

Wewnątrz jestem całkiem taka sama jak inni.

- O nie, jesteś zupełnie inna. Nigdy nie spotkałem nikogo,

kto choć w najmniejszym stopniu byłby taki jak ty. I wcale nie
mówię o twojej klamrze.

Nagłe uniesienie, najpierw nieśmiałe, później silniejsze,

chwyciło ją za gardło. Kiedy mogła już oddychać, wyszeptała
jego imię.

- Denver.

Zapomniał o kolacji, wyciągnął rękę i przykrył nią jej

dłoń. - Jeśli już udało nam się zjeść razem jeden posiłek i
żadnemu z nas nie stało się nic strasznego, spróbujmy jutro
jeszcze raz.

- Nie mogę.

background image

Pogładził kciukiem wierzch jej dłoni. - Chcesz

powiedzieć, że nie chcesz - powiedział uprzejmie.

- Nie mogę. - Miała nadzieję, że nie usłyszał nutki żalu w

jej głosie. - Jutro przeprowadzam w szkole końcowy egzamin
i będę musiała później wszystko sprawdzić. Potem muszę
wypełnić świadectwa przed czwartkowym końcem roku.

- Zatem w piątek wieczorem.

Powinna była mu odmówić. I powinno jej to przyjść z

łatwością. Bóg jeden wie, jak często już to robiła, gdy
mężczyźni chcieli się z nią umówić. Ale Denverowi nie
potrafiła tego powiedzieć.

Uwolniwszy jej rękę oparł się na krześle. - Tylko mi nie

mów, że córka Amethyst Rand bałaby się wyjść sam na sam z
mężczyzną.

- Wcale się nie boję - odparła żywo. - Po prostu nie sądzę,

że powinniśmy się wiązać.

- Już za późno. Mogłabyś to w końcu uznać. A zresztą

cóż się zmieni od jednego wieczoru. Wbrew swemu
rozsądkowi mruknęła. - No dobrze. W piątek wieczorem.

Denver sam nie wiedział, że wstrzymał oddech do chwili,

gdy powiedziała w końcu, że znów się z nim spotka.
Odetchnąwszy po cichu, z ulgą wstał i wyciągnął ją z krzesła.
Bez uprzedzenia pocałował ją z pustoszącą siłą.

Ponieważ ich znajomość była za krótka i za krucha, by

przez zbyt szybkie działanie ryzykować jej zburzenie, zmusił
się do tego, aby unieść głowę, póki nie straci nad sobą
kontroli.

- Lepiej pójdę, póki jeszcze mogę - szepnął. Biorąc ją za

rękę pociągnął pośpiesznie do drzwi. Kiedy spotkał jej
zmieszany wzrok, zacisnął palce na jej dłoni. - O siódmej,
dobrze?

Courtney wolno skinęła głową, zastanawiając się, czy nie

popełniła właśnie największej w swoim życiu pomyłki.

background image

Jakby świadomy jej niepewności, pochylił się nad nią i

schował jej usta w swoich w krótkim, mocnym pocałunku,
przypominając jej, co ich do siebie zbliża.

- Do piątku - jego głos był nieco chropowaty. Otworzył

szybko drzwi i pośpiesznie uciekł od dziewczyny.

background image

Rozdział 5
Przez trzy następne dni Courtney była bardzo zajęta.

Przeprowadzała egzaminy, wystawiała stopnie, wypełniała
świadectwa i opróżniała swoje biurko. Z wyjątkiem jednego
incydentu, który miał miejsce w dniu egzaminów, koniec roku
przebiegał rutynowo i nieciekawie. Jabłko przebite
sprężynowcem i położone rano na jej biurku było
najwyraźniej kolejnym ostrzeżeniem. Wyjęła nóż, zamknęła
ostrze i schowała do torebki. Później zastanowi, się, co z tym
zrobić.

Gdy uczniowie z każdej klasy człapali wolnym krokiem

do sali, badała po kolei wszystkie twarze w nadziei, że
znajdzie tego, kto zdesperowany swoimi stopniami mógłby
sięgnąć po tak drastyczne środki. Kilkoro utyskiwało, inni byli
znudzeni, a jeszcze inni w ogóle nie przejmowali się
nadchodzącym egzaminem. Wszystkie te reakcje były
zupełnie typowe.

Kiedy już uczniowie ostatniej ze starszych klas pochylali

głowy nad testem, Courtney zastanawiała się, czy o całym tym
incydencie, jak też o notatce pozostawionej na samochodzie i
o telefonie z pogróżkami nie poinformować dyrektora.
Postanowiła jednak to przemilczeć. Groźby skończą się wraz z
egzaminem.

Miała pewne podejrzenia, kto może być winowajcą. Co

roku w każdej klasie było kilku zagrożonych uczniów. Ich
stopnie z końcowego testu decydowały, czy przejdą oni do
następnej klasy, czy też nie.

Po zakończeniu egzaminów przebiegła w myślach listę

uczniów, którym się nie powiodło. Starała się ocenić, który z
nich, w desperacji, gotów był zastosować taktykę zastraszenia.
Uczeń młodszej klasy, Joe Trailer, marzył o tym, by zostać
pilotem, jednakże tylko z angielskiego i z historii miał jakie
takie oceny, a ponieważ rzadko kiedy zaglądał do książki, jego

background image

aspiracje były ze wszech miar nierealne. Sharon Preston to
inna uczennica, która mierzyła siły na zamiary. Umawianie się
na randki z całą drużyną futbolową nie przygotowało jej do
egzaminów wstępnych do college'u. Uczeń ze starszej klasy,
David Stewart, był klasowym klownem. Prawie wszystko
obracał w błazenadę, a już naukę traktował szczególnie
niepoważnie. Kilkakrotnie w ciągu roku szkolnego jego
rodzice naradzali się z Courtney, w jaki sposób mógłby
poprawić oceny, by zdawać na uczelnię, w której wykładał
ojciec. Czasami, dumała Courtney, zamiary rodziców wobec
własnych dzieci są tak samo nierealne jak marzenia uczniów.

Chociaż w tych ostatnich dniach szkoły Courtney była

niezwykle zapracowana, wielokrotnie przyłapywała się na
tym, że jej myśli zwracają się ku Denverowi. Za każdym
razem gdy myślała o nadchodzącym spotkaniu, rosło jej
oczekiwanie. Do piątku zdołała przekonać samą siebie, że po
prostu przesadza. To przecież tylko randka, a nie żaden
przełom w jej życiu. Najwyższy czas wrócić z zesłania, na
które sama siebie skazała. Była już starsza i nieco mądrzejsza
od czasów tej przygody z Philipem. Denver Sierra jest wesoły,
czarujący i atrakcyjny i z pewnością w żaden sposób nie może
jej zagrozić, dopóki będzie pamiętała, by nie spodziewać się
po nim zbyt wiele.

Ot, taka sobie zwyczajna randka, utwierdzała się w swym

przekonaniu Courtney, gdy piątkowego wieczoru zaczęła
ubierać się na spotkanie. Utykała właśnie białą jedwabną
bluzkę za paskiem zaprasowanych w kant czarnych spodni,
kiedy do pokoju weszła Brownie niosąc w ręku marynarkę od
kostiumu ciągle jeszcze zapakowaną w plastikową torbę z
pralni chemicznej.

Gdy starsza pani zobaczyła Courtney w spodniach, zrobiła

nastroszoną minę. - Czy w tym masz zamiar wyjść?

background image

Courtney ukryła uśmiech. Brownie należała do pokolenia,

w którym wiele osób uważało, że pokazywanie się w
spodniach w miejscu publicznym jest czymś nader
niewłaściwym. Zapinając pasek w talii, powiedziała: - Nie
sądzę, żebyśmy mieli pójść w jakieś wytworne miejsce,
Brownie.

Zmarszczka niezadowolenia na czole Brownie tylko się

pogłębiła. Wyciągnęła z plastikowej torby marynarkę w
czarno - czerwoną krateczkę. Kiedy Courtney założyła ją na
siebie, uwagę Brownie zwróciły jej włosy. - Dlaczego się tak
uczesałaś? O wiele ładniej wyglądasz w rozpuszczonych
włosach.

Courtney splotła włosy w warkocz francuski. Był to styl,

który najbardziej lubiła. Widocznie jej własna opinia nie była
zgodna ze zdaniem ogółu. Tym razem uśmiechnęła się do
Brownie. - Ostatnim razem robiłaś takie zamieszanie wokół
mojego wyglądu, kiedy miałam szesnaście lat i
przygotowywałam się do pierwszej promocji.

Brownie wcale się nie zmieszała. - No cóż, widocznie od

tak dawna nie wychodziłaś nigdzie z mężczyzną.

Courtney musiała przyznać, że i jej samej wydało się to

bardzo odległe. Może właśnie dlatego czuła się tak, jakby z
tuzin motyli trzepotało skrzydłami w jej żołądku. Pora zmienić
temat, zdecydowała.

- Czy ciągle bawisz się z mamą w kotka i myszkę, jeśli

chodzi o wizytę u doktora Hoopermana.

- Mam zbyt wiele rzeczy do zrobienia, aby wlec się do

Nashville na spotkanie z jakimś tam doktorem - burknęła
Brownie. - Jadę tylko dlatego, że matka potrzebuje mojej
pomocy przy pakowaniu bagaży, które chce przywieźć na
plantację. Spotkam się z tym lekarzem, jeśli nie zajmie to zbyt
wiele czasu.

background image

Courtney ukryła rozbawienie odwracając się do toaletki.

Mama musiała wymyśleć kilka podstępnych forteli, ale w
końcu Brownie zgodziła się na tę wizytę.

Mimo całej racjonalnej postawy, którą Courtney

wypracowała sobie w ciągu ostatnich kilku dni, serce skoczyło
jej do gardła na odgłos dzwonka przy drzwiach wejściowych
anonsującego przybycie Denvera. Własna reakcja znowu
wyprowadziła ją nieco z równowagi. Tak jakby dzwonek był
sygnałem do rozpoczęcia wyścigów, Brownie wyskoczyła z
łazienki, by otworzyć drzwi.

Spoglądając niewesoło w lustro, by sprawdzić po raz

ostatni swój wygląd, Courtney powtarzała sobie w duchu, że
przecież tysiące ludzi wybiera się na randki każdego wieczoru
w roku. Nie stanie się nic nadzwyczajnego.

Bardziej już nie mogła się mylić.
Gdy ujrzała nachmurzoną minę Denvera stojącego we

frontowych drzwiach i czekającego na nią, pomyślała, że jego
zapewne także opadły podobne myśli. Ubrany był w
granatowy, sportowy płaszcz narzucony na białą koszulę i
szare spodnie. Nigdy jeszcze nie był tak atrakcyjny. Nie
wyglądał jednak na kogoś spodziewającego się spędzić
przyjemnie kilka godzin w towarzystwie kobiety. Podchodziła
więc do niego powoli, próbując znaleźć w myślach
odpowiednie słowa, które wyplątałyby ich z sieci, w jaką się
oboje złapali.

- Mamy pewien problem - powiedział złowieszczo.

Już otwierała usta, by powiedzieć mu, że wszystko

rozumie, gdy wziął ją za rękę i pociągnął na dwór. Widocznie
problem, o którym miał jej powiedzieć, to nie ten, o którym
myślała.

Wielka, czarna ciężarówka stała zaparkowana przy

podjeździe. Zamiast podprowadzić ją do samochodu od strony

background image

pasażera, Denver powiódł dziewczynę na tył pojazdu.
Puściwszy jej rękę obniżył okienko przy tylnych drzwiczkach.

Gestem wskazał, by zajrzała do środka, po czym oparł

pięści na biodrach. - To właśnie jest nasz problem.

Kilka sekund zajęło jej przyzwyczajenie wzroku do

panujących wewnątrz ciemności. Początkowo nie wierzyła, że
to, co widzi, jest realne. Zamrugała oczami i spojrzała drugi
raz.

- Denver - powiedziała postąpiwszy do tyłu i podnosząc

na niego oczy - tam z tyłu jest koza.

- Właśnie tak podejrzewałem - mruknął.

Znowu zajrzała do samochodu. Wielobarwna koza

pigmejka z zadowoleniem chrupała wiązkę siana nie zważając
zupełnie na gapiące się na nią dwie ludzkie istoty. Courtney na
próżno starała się ukryć uśmiech. - Jak ona ma na imię?

- A skąd do cholery mam wiedzieć? To nie moja koza. Ja

jej tutaj nie wsadziłem.

- Acha! - westchnęła ze zrozumieniem. - Phoenix!
- Phoenix! - powtórzył. Zasunął przyciemnione okienko i

zamknął zwierzę w środku. - Nie zauważyłem tej zakichanej
kozy, dopóki nie wjechałem na twój podjazd. Musiała spać
przez całą drogę z Richmond, bo nie widziałem jej we
wstecznym lusterku. Miałem właśnie wyłączyć silnik, kiedy
usłyszałem za plecami to okropne beczenie. Nieomal
wyskoczyłem ze skóry.

Mężnie walczyła ze sobą, by powstrzymać wybuch

śmiechu. Zakryła ręką usta, ale przez palce dał się słyszeć
odgłos przypominający zduszony chichot. Nagle oparła się o
bok samochodu i trzymając się pod boki parsknęła wesołym
śmiechem.

Czy to z powodu jej dźwięcznego śmiechu, czy też z

poczucia śmieszności sytuacji Denver przyłączył się do niej, a
jego głęboki, dudniący śmiech zmieszał się z jej wesołością.

background image

Kiedy rozbawienie już trochę przycichło, otarła łzy z oczu.

- Może twój brat sądził, że na wieczór potrzebujesz
przyzwoitki?

- Za to mój brat potrzebuje porządnego kopniaka w tyłek.
- Tak, Phoenix potrzebuje solidnej nauczki - powiedziała

wolno. Denver uważnie studiował jej twarz. - Co masz na
myśli?

- Phoenix, jak widzę, wiedział o twoich planach na

dzisiejszy wieczór. A ty wiesz, co on będzie robił? W jego
oczach pojawił się błysk zainteresowania. - Ma randkę. Ale
nie możemy wpakować mu kozy do samochodu, bo jedzie
porschem. Nie byłoby miejsca. A poza tym nie wiem, gdzie on
zabiera tę dziewczynę. Nie znaleźlibyśmy go.

- Czy nie odwiezie jej z powrotem?

Uśmiechnął się szeroko pojmując, co sugerowała. - Zdaje

się, że tak. Nawet, gdy już będzie bez towarzystwa, przeżyje
wstrząs znajdując kozę w swym mieszkaniu. Jedziemy tak
daleko? Phoenix mieszka w Richmond.

- To ty będziesz prowadził. Ale jeśli nie chcesz, nie

upieram się.

Wziął ją za rękę i pociągnął do wejścia dla pasażera.

Otworzył drzwiczki, ujął ją w talii i podsadził na wysokie
siedzenie. Zanotował w pamięci, że będzie musiał umieścić tu
specjalną podpórkę do użytku dziewczyny. Z drugiej strony
podnoszenie jej miało swoje zalety.

Gdy założył jej pas bezpieczeństwa, pochylił się nad nią i

lekko pocałował. - Jak na belferkę jesteś cwana i zmyślna.
Lubię to w kobiecie.

Kiedy wspiął się za kierownicę, spytała: - W jaki sposób

dostaniemy się do jego mieszkania? Nie umiemy się
włamywać, chyba że jest to jeden z twych ukrytych talentów.

- Każdy z nas ma klucz do mieszkania drugiego. - Opuścił

okienko, by wpuścić trochę świeżego powietrza. Woń siana i

background image

kozy zaczynała przesycać wnętrze ciężarówki. Wypełniony
duchem zemsty Denver dodał: - Gdybyś mogła uporać się z
kozą, ja wziąłbym siano i zaniósł do salonu.

Potrząsnęła przecząco głową. - Salon to nie najlepsze

miejsce. Wątpię, czy nasza czworonożna, woniejąca
przyjaciółka nie jada papieru. Myślę, że łazienka byłaby
lepsza. - Na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. - Bilet
wstępu na oglądanie twarzy twojego brata, gdy po wejściu do
łazienki stanie oko w oko z kozą, powinien kosztować
bajońską sumę.

Denver rzucił w jej kierunku rozbawione spojrzenie. -

Będę musiał zapamiętać, w jaki sposób działa twój umysł. Czy
ta podstępność leży w twojej naturze, czy jest to sprawa
jednorazowa?

- To cecha rodzinna.

Kiedy tak jechali w kierunku Richmond, Courtney

zabawiała go rozmaitymi historyjkami z dzieciństwa i
młodości, które to czasy spędziła wraz z siostrami pod
dorywczą opieką Amethyst Rand. Denver nie omieszkał
zauważyć, że Courtney usunęła ze ścieżek pamięci własnego
ojca i kolejnych ojczymów. Albo nie odznaczali się oni
niczym specjalnym w żadnym z opowiadanych przez nią
wydarzeń, albo też odegrali minimalną rolę w życiu tych
kobiet.

Z nim z pewnością tak nie będzie. On stanie się

najważniejszą osobą w życiu Courtney, a nie jakąś
marginesową figurą.

Jakieś pięć mil od Richmond koza stała się nagle

niespokojna. Wdrapała się przednimi nogami na oparcie
siedzenia i wetknęła między nich łeb. Courtney otoczyła
ramieniem jej szyję i poczęła gładzić najeżoną głowę. - Co się
stało, koleżanko? Czujesz się samotnie tam z tyłu?

background image

Odwróciwszy głowę, Denver ujrzał kozę przytuloną do

ramienia dziewczyny. Mocniej zacisnął palce na kierownicy,
kiedy jego spojrzenie wróciło znowu na szosę. Cholera, zaklął
w duchu. Był zazdrosny o tę piekielną kozę. Poszedł nawet
dalej, niż pomyślał.

- Ta koza nie jest specjalnie czysta, Courtney. Może

pobrudzić ci marynarkę.

Courtney już to zauważyła. Nie przestała jednak pieścić

zwierzęcia. - No to co, przecież są pralnie. Gdy usłyszał jej
zdławiony śmiech, zapytał: - Z czego się śmiejesz?

- Wyobrażam sobie właśnie minę Brownie, gdy poczuje

zapaszek tej marynarki niosąc ją następnym razem do pralni.
Będzie ciekawa, co robiliśmy dzisiaj wieczorem. - Kiedy koza
przysunęła się jeszcze bliżej, dziewczyna lekko zakaszlała. -
Ojej! Byłaś lepszą towarzyszką, kiedy wiatr wiał w drugą
stronę.

Denver musiał się z nią zgodzić. Wcześniej nie czuł

żadnego osobliwego zapachu. Teraz, gdy koza przysunęła się
bliżej, wszędzie było czuć jej obecność.

Kątem oka zauważył, że Courtney otworzyła torebkę, i

usłyszał jakiś syk. Odwrócił głowę, by zobaczyć, co się dzieje.
Owionął go jakiś inny zapach, który natychmiast rozpoznał.

- Spryskujesz kozę perfumami? - zapytał z wesołym

zdziwieniem. - Jakże ona biedna wróci tam, skąd zabrał ją
Phoenix, razem z tym aromatem? Wykopią ją ze stada.

Skończywszy, Courtney schowała w torebce mały

rozpylacz. - Nie przejmuj się nim, Chanel - powiedziała
spokojnie, gładząc łeb kozy. - Jest w złym humorze, bo nie
wymyślił tego pierwszy.

Denver zdławił śmiech. - Dobry Boże! Ona nawet dała

imię tej kozie. Nie przywiązuj się zbytnio do Chanel. I tak
wróci zaraz do Phoenixa.

- Wiem, ale ona jest taka rezolutna.

background image

Denver potrząsnął głową nieco zbity z tropu. - Większość

kobiet lubi bombonierki i kwiaty. Ja znalazłem taką, która
woli żywe podarunki.

Ustawił ciężarówkę na parkingu koło murowanego z

cegieł budynku i wyłączył silnik. Pochylił się do przodu i
przez szybę zlustrował cały dom. Jasno oświetlony korytarz
będzie ich pierwszą przeszkodą. Nie było tutaj co prawda
żadnego dozorcy ani odźwiernego, ale musieli mieć wzgląd na
mieszkańców bloku, którym mogła nie podobać się koza
paradująca po podłodze wyłożonej kafelkami i podróżująca
windą na czwarte piętro.

Courtney podążyła za jego spojrzeniem. Jakby czytając w

jego myślach, spytała: - A może na tyłach jest jakaś druga
winda?

- Nic o tym nie wiem. Ale czekaj, są tam jakieś schody.

Schody, powtórzyła w myślach. Zmora jej życia. Ale

ponieważ był to jej pomysł, nie mogła się teraz wycofać. - Ja
zaciągnę Chanel po schodach, a ty zawieź wiązkę tego czegoś
windą. Jeśli się na kogoś nadziejesz, może obrzuci cię
dziwnym spojrzeniem, ale na pewno mniej będzie narzekać,
niż gdyby ujrzał nas z kozą w windzie.

Nie powiedziała zbyt wiele, a już nuta niepewności w jej

głosie zwróciła jego uwagę. Nagle pojął. Zupełnie zapomniał
o klamrze, z którą wspinaczka przez cztery kondygnacje
schodów musiała być niezwykle trudna. Już miał
zasugerować, by zaryzykowali i oboje pojechali windą.
Jeszcze łatwiej byłoby w ogóle zapomnieć o tym pomyśle i
zamiast tego zawieźć kozę do jego firmy budowlanej. W ten
sposób Courtney nie musiałaby mieć do czynienia ze
schodami.

Nagle przypomniał sobie jej zaczepne słowa i twardy

błysk w oczach tamtego wieczoru, kiedy mówiła mu, jak
nienawidzi, gdy traktuje ją się inaczej z powodu jej

background image

upośledzenia. Stoczył krótką walkę ze swymi męskimi
instynktami, które kazały mu chronić ją we wszelki możliwy
sposób. Nie, nie mógł łamać jej dumy nalegając, by
zapomnieli o całym przedsięwzięciu. Widział przecież, jak
figlarnie iskrzyły się jej oczy, gdy układała ten plan. I tak
mocno, jak chciał jej zaoszczędzić wycieczki pod górę po
schodach tak też pragnął jej na to pozwolić.

Wyciągnął klucze ze stacyjki. Otworzył drzwi. Pomógł jej

wysiąść i zaprowadził na tył ciężarówki. Opuścił tylną klapę i
wszedł do środka. Odwiązał sznurek, którym koza była
przywiązana do wiązki siana.

- Drzwi do klatki schodowej są po przeciwnej stronie

korytarza, za windą - rzekł zsadziwszy kozę z krypy. -
Phoenix mieszka pod 416. Tam się spotkamy.

Owinąwszy sobie sznurek kilkakrotnie wokół ręki

Courtney skinęła głową i zaczęła ciągnąć za sobą Chanel
przemawiając do niej pieszczotliwie.

Przez kilka sekund Denver odprowadzał ją spojrzeniem

nie spuszczając wzroku z jej chorej nogi. Znowu przyszło mu
na myśl ostrzeżenie, które tamtego wieczoru dała mu
Courtney. Powiedziała, że kiedyś będzie miał jej za złe, że nie
jest w stanie wykonać niektórych czynności. Ale myliła się.
Nie przewidywał żadnej sytuacji, w której sam fakt noszenia
klamry mógłby ją powstrzymać przed czymkolwiek, choćby
to było nawet wciąganie kozy po schodach na czwarte piętro.

Po kilku sekundach czekał na nią niecierpliwie w

mieszkaniu Phoenixa. Wtaszczył siano i umieścił je w łazience
pod wielkim stojącym prysznicem. Przeszedł do sypialni i
zadzwonił do restauracji w Yorktown, gdzie zarezerwował był
stolik. Anulował rezerwację. Następnie nalał wody do garnka i
postawił na podłodze w łazience. Usunął ręczniki z
wieszaczków i odsunął szklane drzwi na jedną stronę. Zabrał
też z podstawki kawałek mydła i dla ostrożności schował go

background image

do apteczki z lekarstwami. To na wypadek gdyby historia, że
kozy zjadają wszystko, co jest w zasięgu ich wzroku, okazała
się prawdziwa.

Drzwi wejściowe do mieszkania zostawił otwarte, by

Courtney mogła swobodnie wejść. Zapach Chanel nr 5 był
pierwszym znakiem, że już nadeszła. Musiała jeszcze psiknąć
kozę parę razy, pomyślał ubawiony. Opuściwszy łazienkę
wszedł do salonu i zastał ją przy oglądaniu wystroju
mieszkania.

Denver zdążył się już przyzwyczaić do sposobu, w jaki

brat urządził swoje mieszkanie, więc nie przyszło mu do
głowy, iż Courtney może być zaskoczona. Nawet koza
wyglądała na przestraszoną.

Dziewczyna z otwartymi ustami gapiła się na meble

pokryte czerwoną tapicerką, na porozrzucane czarne poduszki
i na stoły wykończone szkłem i chromem. Niewiarygodnie
długi i wysoki regał zajmujący całą ścianę mieścił w sobie
imponujący zestaw sprzętu elektrycznego, od ekranu
telewizyjnego aż po rozmaite urządzenia stereo. Stały tam
szeregi albumów płytowych, kasety, taśmy magnetofonowe i
video. Naprzeciwko sztucznego kominka, na czerwonym
dywanie leżały dwie puchate czarne poduchy. Puste biały
ściany zdobiło jedynie malowidło przedstawiające z profilu
Indiankę stojącą na szczycie skały i ogarniającą spojrzeniem
rozległą prerię u jej stóp. Na sobie miała jedynie krótki
kawałek irchy przypominający pierwotną formę damskiej
koszuli. Jej czarne włosy powiewały na wietrze.

- Phoenix nazywa ten obraz „Kuszenie na skale" - rzekł

Denver.

- Nie potrafiłabym nazwać go lepiej - szepnęła z zadumą.

Pociągając za sobą kozę zawołała z nagłym ożywieniem: -
Muszę obejrzeć łazienkę. Zdaje się, że przebija ona wszystkie
łazienki, które ja i moje siostry widziałyśmy do tej pory.

background image

Zaskoczony jej miną, wyrażającą wiele sobie obiecujące

oczekiwanie, podążył za nią w dół hallu. - Czy ty
przypadkiem nie jesteś stuknięta na tym punkcie?

Zaśmiała się. - Crystal, Amber i ja zrobiłyśmy sobie

zabawę z porównywania różnych łazienek. Bawimy się w to
od dziecka.

No tak, to tłumaczyło tę dziwaczną rozmowę między nią a

Amber, którą słyszał u Tyrella, przypomniał sobie Denver. -
Interesujące hobby.

- Gdy byłyśmy małe, karę za złe zachowanie

odsiadywałyśmy w łazience. Zamykania nas w naszych
pokojach mama nie uważała za wystarczającą karę, ponieważ
było tam dużo zabawek. Wymyśliła, że do tego celu lepiej
nadaje się łazienka. I tu się myliła, oczywiście. Malowałyśmy
sobie mydłem po lustrze, rzucałyśmy do siebie gąbkami i
zdobywałyśmy pierwsze doświadczenia w robieniu sobie
makijażu. Zaczęłyśmy oglądać łazienki w innych domach
zastanawiając się, czy chciałybyśmy, by nas w nich zamknięto
na dłuższy czas. Kiedyś Amber chciała założyć album
łazienek, ale Crystal wybiła jej to z głowy. Teraz robimy to
dla samej zabawy. Wyminąwszy ją Denver otworzył drzwi. -
To na pewno ci się spodoba.

I rzeczywiście. Cała jedna ściana wyłożona była od sufitu

aż do podłogi lustrem. Na niej umocowano rząd kinkietów w
kształcie ozdobnych świec z żarówkami w formie płomieni.
Na mosiężnej nodze stała okrągła, czarna umywalka. Ciągnąc
za sobą kozę Courtney przeszła do największej kabinki
prysznica, jaką kiedykolwiek widziała. Były tu trzy mosiężne
kurki, dwa po bokach i jeden w środku. W tym pomieszczeniu
sześcioro ludzi mogłoby spokojnie i wygodnie wziąć prysznic
bez ocierania się nawzajem łokciami. Albo czym innym.

Wiązka siana wyglądała tutaj zupełnie nie na miejscu.

Courtney szarpnęła za sznurek, by koza szybciej podeszła do

background image

stojaka prysznica. Koniec sznurka uwiązała do kranu z zimną
wodą. Spojrzała w tył na Denvera. Opierał się niedbale o
framugę w drzwiach i patrzył na nią z rozbawieniem.

- Pod tym prysznicem moglibyśmy umieścić całe stado

kóz - powiedział.

- I tak jest o jedną za dużo.

Wyszła spod prysznica i zbliżyła się do niego. Śmiejąc się

zdjął źdźbło z rękawa jej marynarki. - Zupełnie nie tak
planowałem ten wieczór. Skrzywiła się. - Nie chciałeś brać ze
sobą kobiety, która pachnie jak chłopska zagroda.

- Naprawdę tak pachniesz? - zapytał miękko, zatapiając

spojrzenie w jej oczach. - Nie zauważyłem.

- Pochylił głowę i powąchał jedwabistą skórę za jej

uchem. - Dla mnie pachniesz jak kobieta. Piękna, seksowna,
gorąca kobieta.

Czując na szyi jego oddech i dotyk jego ust zadrżała. Bez

chwili wahania oparła się na nim pragnąc poczuć na sobie
jego męską siłę. Objęła go mocno za szyję. Uleciały z niej cała
przezorność i rozsądek, gdy znaczył pocałunkami jej policzek,
aż dotarł do wilgotnych warg. W momencie, kiedy przykrył je
swoimi ustami, doznała takiej rozkoszy, że rozchyliła wargi w
cichym zaproszeniu.

Jego ręce osunęły się na jej biodra, później wślizgnęły się

pod marynarkę, by pieścić jej plecy poprzez jedwabną bluzkę.
Materiał ślizgał się zmysłowo po jej skórze, ogrzewał się od
płomienia jej ciała i ognia jego rąk. Pocałunek mężczyzny był
coraz głębszy. Jego dłonie spoczęły na jej piersiach. Jęknęła
cicho tracąc nieomal świadomość.

Bez reszty pochłonięci ogarniającą ich namiętnością

zostali nagle brutalnie przywróceni do rzeczywistości jakimś
dziwnym beczeniem.

Dopiero po chwili Denverowi udało się na tyle ochłonąć,

by podnieść głowę i poszukać źródła osobliwego dźwięku.

background image

Wychodząc na przeciw jego staraniom koza wlepiła w niego
oczy i znowu zaczęła beczeć.

Zduszony śmiech zadudnił głęboko w jego piersiach, gdy

spojrzał na kobietę, którą trzymał z ramionach. Jej wargi były
wilgotne i lekko nabrzmiałe, oczy promieniały pragnieniem.

Uśmiechnął się powoli. - Nasza przyzwoitka jest

zgorszona.

Odpowiedziała mu uśmiechem, chociaż jej był nieco

niepewny. Pomyślała, iż powinna być wdzięczna kozie za to,
że przerwała im kochanie się. Zdrowy rozsądek mówił jej, że
tak było najlepiej, ale jej ciało ciągle jeszcze pulsowało
niespełnionym pragnieniem.

- Opuściła ramiona. - Ja też powinnam.

Przechylił na bok głowę, by lepiej widzieć twarz

dziewczyny. - Dlaczego nie miałabyś mnie pragnąć? To co
jest między nami, to najbardziej naturalna rzecz na świecie.

Ponieważ czuła pulsujący w niej jeszcze ogień, odsunęła

się o krok do tyłu. Bała się, że ogarnie ją znów przemożna
pokusa, by zarzucić mu ręce na szyję. - Nie chcę się z tobą
wiązać, Denver. Mówiłam ci już.

- Słyszałem, ale ci nie uwierzyłem. I teraz też nie wierzę.

Bardziej szczera byłaś przed minutą, w moich objęciach.
Pragniesz mnie tak bardzo, jak ja pragnę ciebie.

Mogła temu zaprzeczyć. Ale po co? I tak wiedziałby, że to

kłamstwo. Tak, pragnęła go. Ale też nie chciała być znowu
zraniona. - Będziesz musiał znaleźć sobie kogoś innego do
romansu, Denver. Ja nie byłabym w tym dobra.

Śledził uważnie jej twarz. Widząc z jej oczach brak wiary

w samą siebie i podatność na najmniejsze zranienie,
nienawidził faceta, który ją do tego doprowadził. - Dlaczego
nie pozwolisz, bym ja to osądził?

background image

- Wziął ją za rękę i wyprowadził z łazienki. - Lepiej stąd

wyjdźmy, zanim wróci Phoenix i zobaczy w tej łazience coś
więcej niż kozę przeżuwającą siano.

Zjechała razem z nim windą. Trzymał jej rękę we

władczym uścisku. Złościło ją, że wszystko, co mówiła, nie
robiło na nim żadnego wrażenia. Pomijał milczeniem
wszystkie jej odmowy, ignorował jej protesty i całował ją z
niekłamanym uczuciem, co zapierało jej dech w piersiach i
odbierało możliwość jakiejkolwiek obrony. I co tu zrobić?
zastanawiała się nieomal w desperacji. Po raz pierwszy odkąd
została odrzucona przez Philipa, zaczynała pragnąć czegoś
więcej niż tylko kariery naukowej i własnej samotności.

Kiedy dotarli do ciężarówki, Denver posadził ją na

siedzeniu dla pasażera, a sam wślizgnął się za kierownicę.
Zamiast włączyć silnik, jednym łokciem oparł się na
kierownicy, a drugie ramię położył z tyłu na oparciu. Spojrzał
na Courtney. - Wcześniej zarezerwowałem stolik w restauracji
w Yorktown ale kiedy byliśmy w domu Phoenixa,
anulowałem to. Nie da się już tego odkręcić. Ale nie
mieszkam daleko stąd. Mógłbym sam przyrządzić coś do
jedzenia, jeśli nie masz nic przeciwko improwizowanym
posiłkom. Możemy też pójść do jakiejś tutejszej restauracji.
Wszystko zależy od ciebie.

Rozważając wybór, który jej zostawił, czuła na sobie jego

spojrzenie. Już choćby fakt, że to jej pozostawiał decyzję, był
dość zastanawiający. I sam pomysł, że będzie z nim sam na
sam w jego domu. Gdzież się podziały te wszystkie
ostrzeżenia, które wcześniej wywoływała w swym umyśle?
Właściwie chciałaby zobaczyć, gdzie on mieszka. Z uczuciem,
że stoi na środku niebezpiecznie chwiejącego się mostu
wiszącego nad bezdenną przepaścią łamała sobie głowę, czy
lepiej będzie cofnąć się bezpiecznie na poprzednie miejsce,
czy też iść do przodu, choćby nawet ryzykować.

background image

Zaryzykowała pierwszy krok. - Jestem głodna. Siano

Chanel zaczyna przybierać apetyczny wygląd.

Odetchnął z ulgą. Nie miał najmniejszego pojęcia, co

znajdzie u siebie w kuchni, ale jego apetyt zaspokoiłoby samo
przebywanie z tą dziewczyną.

- Sądzę, że jednak umiem zrobić coś lepszego niż wiązka

siana - rzekł przekręcając kluczyk w stacyjce. Znając już gust
Phoenixa Courtney nie wiedziała, czego można się
spodziewać w domu jego brata. Była przyjemnie zaskoczona.
Kiedy ciężarówka minęła zakręt, w czołowych światłach
Courtney ujrzała wielki murowany dom w stylu rancho.
Denver zaparkował przed frontowymi drzwiami w kształcie
łuku. Opuścił małą klapkę przy tablicy rozdzielczej.
Wciskając jeden z wielu guziczków włączył światełka po obu
stronach drzwi frontowych i te wzdłuż wyłożonej chodnikiem
alejki prowadzącej do wejścia. W wąskich okienkach po lewej
stronie drzwi również zobaczyła światło.

Podniosła brwi. - Boję się nawet pytać, do czego służą

pozostałe guziczki.

Uwielbiał tę błazeńską nutkę w jej głosie. - Jeden jest do

otwierania drzwi do garażu, ten obok jest od systemu
zabezpieczającego, a ten na końcu do uruchamiania alarmu w
ciężarówce. Jeden z naszych dostawców dał nam to
automatyczne cudo jako próbkę w nadziei, że zakupimy te
urządzenia do naszych samochodów. Robi wrażenie, prawda?

- Niesłychane. Ciągle się boję, że zaraz wyskoczy

diabełek na sprężynie. Ale to byłoby zbyt wyrafinowane. -
Urwała dla uzyskania większego efektu, po czym dodała: -
Czy są jeszcze jakieś inne niespodzianki, przed którymi
powinnam mieć się na baczności?

- To na razie wszystko, chyba że przestraszyłabyś się

dźwięków z oranżerii. - Otworzył drzwi i napotkał jej czujne
spojrzenie. - Co, zmieniłaś zdanie? Daję słowo, że w środku

background image

jest względnie normalnie. Jedyne przyciski, jakie tam są, to
włączniki do światła i do zsypu śmieci. W porządku?

- W porządku.

Pomógł jej wysiąść z samochodu. Kiedy tylko jej stopy

dotknęły chodnika, wziął ją za rękę. Zaczynam już
przyzwyczajać się do tego prowadzenia za rękę, pomyślała
stojąc obok niego, gdy otwierał drzwi wejściowe. Odstąpił na
bok i przepuścił ją przed sobą.

Zanim nie weszła do salonu, spodziewała się tu

umeblowania podobnego do tego, jakie widziała w mieszkaniu
Phoenixa. Denver dotknął przycisku znajdującego się tuż obok
drzwi. Zapaliły się lampy i miękkie, delikatne światło
odsłoniło cały pokój. Była pod wrażeniem łagodnego beżu,
stonowanego turkusu i oranżu z akcentami błękitu.
Jasnobrązowy dywan przykrywał podłogę. Kanapa i dwa
krzesła obite były błękitną tapicerką, na oparciu kanapy leżała
kolorowa narzuta tkana w indiański wzór. W kilku miejscach,
pod ścianami porozstawiane były gliniane, pękate naczynia.
Ze stojącego na podłodze dzbana wychylała się wysoka,
pampasowa trawa. Był to bardzo przytulny, wygodny pokój
urządzony z południowoamerykańskim smakiem.

Popatrzyła na Denvera. - Twój dom jest uroczy.

- Cieszę się, że ci się podoba. Wybudowałem tyle domów

dla rozmaitych ludzi, aż w końcu zakrzątnąłem się kolo
własnego. - Uśmiechnął się szelmowsko i spytał złośliwie: -
Chcesz rzucić okiem na łazienkę?

- A nie ma tam żadnej kozy?
- Nie, chyba że Phoenix wpadł na taki sam pomysł, co

my.

Podniosła ramię, powąchała je i skrzywiła się. - Czuć ode

mnie tak samo jak od Chanel. Pokaż mi drogę, pójdę się
umyć.

background image

Nie chciała brać ze sobą torebki. Kiedy kładła ją koło

siebie na stole, patrzyła akurat na Denvera i torebka spadła na
dywan. Otworzył się zamek, a część zawartości wysypała się
na podłogę.

Denver przyklęknął, by pozbierać wszystko z powrotem.

Wzrok jego padł na jeden z przedmiotów. Podniósł go do
góry.

Zdumienie zmieszane z odrobiną gniewu pojawiło się na

jego twarzy, gdy zapytał ostro: - Do czego, u diabła, potrzebne
ci są takie rzeczy?

Spojrzała na nóż sprężynowy, który Denver trzymał w

ręku.

background image

Rozdział 6

- Zapomniałam, że mam to w torebce - powiedziała

Courtney. - Miałam zamiar oddać go dyrektorowi.

Denver podniósł się z podłogi ciągle trzymając w ręku

nóż. - Dlaczego? Czyżby to było zwykłe wyposażenie, jakie w
dzisiejszych czasach dyrektorzy wręczają nauczycielkom, a
potem żądają zwrotu?

Wzięła od niego nóż, schowała go z powrotem do torebki,

a torebkę położyła na stole. - To nic takiego. Jeden z moich
uczniów zostawił to na moim biurku. Ot i wszystko.

Denver nie lubił, gdy tak uciekała przed jego wzrokiem. -

A co się w ogóle stało z jabłkami dla nauczycieli?

Tym razem spotkała się z jego spojrzeniem i słabo się

uśmiechnęła. - Czasy się zmieniają. - Ściągnęła marynarkę i
zawiesiła ją na oparciu krzesła. - Miałeś mi pokazać, gdzie
mogę się umyć.

Wskazał palcem w dół, na hall. - Pierwsze drzwi po

prawej. - Gdy przechodziła koło niego, złapał ją za przegub
dłoni. - Co się odwlecze, to nie uciecze, Courtney.
Dokończymy tę rozmowę. Chcę wiedzieć, dlaczego uczeń
zostawił na twoim biurku nóż. Znajdziesz mnie w kuchni, gdy
skończysz. Jak będziesz wychodziła z hallu, skręć w lewo.

Kiedy odkręciła jeden z kurków nad umywalką i chłodna

woda obmyła jej dłonie, poczuła się jak w oazie pośród
pustyni. Wystrój łazienki podobnie jak salonu nosił znamiona
stylu południowo - zachodniego. Przeważały odcienie brązu i
zieleni. Courtney wzięła mydło o sosnowym zapachu i
dokładnie wyszorowała ręce, aby usunąć z nich kozi smrodek.
Wytarła się ręcznikiem i zerknęła na swoje odbicie w
owalnym lustrze. Złożyła ręcznik i odwiesiła go z powrotem
na miejsce. Opuściła łazienkę nie zaglądając powtórnie w
lusterko.

background image

Nie chciała znów ujrzeć w swoich oczach blasku

podniecenia i oczekiwania. Epizod z kozą na tyle zmienił
sprawy między nią a Denverem, że wyjście na normalną
kolację do restauracji stało się niemożliwe. To właśnie koza
przełamała ugrzecznione, towarzyskie bariery i przytłumiła
naturalną przezorność dziewczyny. Courtney nie umiała już
się cofnąć. Chciała być z Denverem. To stało się dla niej
oczywiste.

Mając na myśli doświadczenie z Philipem, nie mogła

opędzić się od myśli, że może być dla Denvera swego rodzaju
nowością, kimś odmiennym, kim chciałby się przez chwilę
pobawić. Co prawda, nie wyglądał na takiego. Ale przecież i o
Philipie nie można było tego powiedzieć.

Kierując się wskazówkami Denvera znalazła kuchnię i

weszła do środka. Stał przed kuchenką z łopatką w ręku. Trzy
hamburgery skwierczały w żelaznym rondelku. Z boku leżała
tacka, a ha niej, na papierowych talerzykach rumieniły się
rozkrojone bułeczki. Była także salaterka z frytkami, druga z
piklami, a na talerzyku leżały plasterki pomidorów i cebuli.
Wiele dokonał w tak krótkim czasie, gdy jej tutaj nie było.

- Pachnie cudownie! - powiedziała. - W czym mogę ci

pomóc?

- Na razie nad wszystkim panuję, z wyjątkiem napojów.

Zajrzyj do lodówki i wyjmij, co chcesz. Jest tam sok, mrożona
herbata i piwo. Dla mnie możesz wziąć piwo. Pomyślałem, że
moglibyśmy zjeść na zewnątrz, jeśli nie masz nic przeciwko
komarom.

Wyjęła z lodówki dwie puszki piwa, odgięła blaszki, by je

otworzyć. Jedną postawiła obok niego na blacie, wzięła z
naczynia kawałek pikla i zjadła go popijając smak koperku i
octu łykiem piwa. Rozejrzała się wokoło.

Jak inne pomieszczenia w jego domu, które widziała do tej

pory, kuchnia była czysta i schludna. Miała służyć raczej

background image

wygodzie i sprawnemu przyrządzaniu posiłków, mniej zaś
dbano o zachowanie stylu. Nie było więc doskonałego,
niczym z obrazka kuchennego kompletu, ale wszędzie widać
było ślady zwykłego życia. Na małym stoliku w końcu kuchni
leżała złożona gazeta, na blacie widniała lista sprawunków ze
sklepu spożywczego, a kilka ulotek reklamowych i parę kopert
tworzyło porządnie ułożony stosik. Była tam też książka w
jaskrawej, przybrudzonej oprawie, w której rozpoznała
aktualny bestseller. Jak widać, Denver lubi czytać tajemnicze
powieści.

Pijąc piwo prosto z puszki, poczuła na sobie jego

spojrzenie. Odwróciła głowę, aby spotkać się z jego
wzrokiem. Minę miał nieco rozbawioną. Zmarszczyła brwi,
gdy nadal nie spuszczał z niej oczu.

- O co chodzi? - spytała nieco wojowniczo.

Jego uśmiech pogłębił się. - Muszę wprowadzić pewne

poprawki do twego obrazu, jaki stworzyłem sobie w mym
umyśle. Nie mogę sobie wyobrazić mojej dawnej nauczycielki
od historii wysączającej puszkę piwa.

Podbródek dziewczyny poszedł w górę. Nie pierwszy już

raz wykryła cień męskiego szowinizmu w jego postawie. - Nie
rozumiem, dlaczego prywatne upodobania miałyby mieć coś
wspólnego z zawodem. Lubię piwo. To taki zwyczajny, prosty
napój.

Wiele można o niej powiedzieć, pomyślał Denver, ale na

pewno nie to, że jest zwyczajna i nieskomplikowana. Bardziej
by podtrzymać rozmowę, niż ze względu na jej ważność,
spytał: - Kiedy zaczęłaś pić piwo?

- To ulubiony napój mojej mamy. Czasami tylko to ma

pod ręką. Piwo, lemoniadę lub wodę. Ja i Amber zawsze
możemy u niej na to liczyć. Crystal natomiast nie przepada za
piwem.

background image

Wcale go to nie zdziwiło. Do chłodnej Crystal pasowały

raczej wyrafinowane koktajle. - Nigdy nie mówisz o swoim
ojcu ani o ojczymach. Dlaczego?

- Po rozwodzie rodziców był tylko jeden ojczym. Ojciec

Amber. Ani mego ojca, ani ojczyma nie widywałam często.

- A to dlaczego?
- Rzadko byli w domu. Ale później nie było też mamy.

Kariera odbierała ją domowi na długie dni, a mężowie jeden
po drugim rezygnowali z prób wyperswadowania jej, że
najpierw powinna być żoną, a dopiero potem piosenkarką.

- Czy wy, dziewczęta, często z nią podróżowałyście?
- Crystal i Amber jeździły z nią podczas letnich wakacji.

Nie musiał pytać, dlaczego ona nie wyjeżdżała z nimi.

Znał już odpowiedź. Przebywała w szpitalach lub też właśnie
z nich wychodziła.

Wyjąwszy gotowe hamburgery z rondelka Denver

powkładał je do przygotowanych bułeczek. - Możesz wziąć
piwa? Ja zaniosę tacę.

Wyłożony płytami taras zajmował całą długość tylnej

ściany domu. Z jednej strony znajdowała się oszklona
konstrukcja. Początkowo Courtney sądziła, iż jest to szklarnia,
ponieważ w środku widać było niewyraźne zarysy roślin.
Ślizgowe drzwi wychodzące na taras były otwarte. Słyszała
odgłos pękających bąbelków piany i kotłującej się wody, jak
w kotle z ukropem. A zatem to nie szklarnia. To ogrzewana
oranżeria.

Denver postawił tacę na kwadratowym stoliku na patio i

wysunął krzesło dla dziewczyny. Zanim usiadł, zapalił zapałkę
i przyłożył ją do knota sztormowej lampy umieszczonej
pośrodku stołu.

Kiedy usadowił się już obok niej, podał jej talerz.

Następnie nałożył sobie na hamburgera plasterek cebuli i
pomidora, a Courtney pomyślała, że na tym skomplikowanym

background image

świecie Denver Sierra nie jest istotą skomplikowaną. Wcale
nie starał się zrobić na niej wrażenia, tak jak czyniliby to inni
mężczyźni

za

pomocą

wyszukanych

kolacji

bądź

spektakularnego stylu życia. Denver to niezależny człowiek w
swoim niezależnym świecie. Można go albo odrzucić, albo
całkowicie zaakceptować.

Nawet po tak krótkim okresie znajomości dochodziła do

wniosku, że sama myśl o rozstaniu się z Denverem jest
niezmiernie trudna. I tu właśnie leżało niebezpieczeństwo.

Odgryzła kawałek hamburgera i przyglądała się trawie

wystającej zza tarasu. Nie było wystarczająco widno, aby
zorientować się, jak daleko sięga posiadłość ziemska za
domem Denvera. Odniosła wrażenie, że dom otoczony jest
niespodziewanie rozległym terenem. Dla nowszych domów
przeznaczano pod budowę małe działki, tak by właściciel
parcelowanej posiadłości mógł osiągnąć jak największe zyski.

Jakby czytając w jej myślach, Denver powiedział: -

Wykupiłem przyległe działki, by nikt się tutaj nie budował.

- Skąd wiesz, że o tym myślałam?

Nie chciał, by dłużej wytężała wzrok w ciemność. Było

już zbyt ciemno, aby mogła dojrzeć paliki, które wbił w
ziemię wyznaczając kawałek gruntu przeznaczony na basen
kąpielowy. Gotów był się przyznać, iż właśnie buduje dla niej
basen, ale zdawał sobie sprawę, że ona nie była jeszcze
przygotowana na to. aby się o tym dowiedzieć.

Wzruszył ramionami. - Masz zbyt wymowne oczy.
Popatrzyła na niego przez chwilę pochłonięta niskim,

zmysłowym tembrem jego głosu, po czym spuściła wzrok na
swój talerz. Wcale nie była zachwycona, że on potrafi czytać
w niej z taką łatwością i tak trafnie, podczas gdy ona nie
umiała nawet w połowie rozszyfrować jego myśli.

background image

Denver patrzył, jak lekki wietrzyk igra na karku z jej

włosami. Pragnął, by znów na niego spojrzała, a nie kryła
swych oczu. - Powiedz mi o nożu.

Zawahała się na moment, ale w końcu odparła: - Czasami

zdarzają się uczniowie, którzy próbują zastraszyć nauczycieli.
Zamiast podkładać im do szuflad żywe żaby albo pinezki na
krzesła, sięgają po bardziej pomysłowe figle.

- No wiesz! Noża sprężynowego nie nazwałbym figlem!

A co na to powiedział dyrektor?

- Nie mówiłam mu o tym. - Widząc jak zaciska zęby,

pośpieszyła z wyjaśnieniem. - To przecież to samo, co ta
kartka i ten telefon. Puste pogróżki...

- Jakiś uczeń zostawił ci kartkę z groźbami?

Westchnęła ciężko. - Tak. Pod wycieraczką na

samochodowej szybie. Ale Denver, to nie jest...

- Czy dzwonił ktoś do ciebie do domu?
- Tak, ale tylko raz. Ja...
- Co powiedział?

Przekazała mu w skrócie treść kartki i rozmowy

telefonicznej. - Jakiś uczeń sądził, że nie przebrnie przez test, i
zamiast wziąć się do nauki próbował mnie nastraszyć, bym
zrobiła łatwy egzamin. Gdyby uważał choć trochę na lekcjach
przez cały rok, wiedziałby, czego na pewno nie będzie na
testach.

Krzesło Denvera szurnęło ostro po płytach tarasu, gdy

wstał gwałtownie od stołu. - Do diabła. Courtney! Jak na
inteligentną kobietę jesteś naprawdę durna. Nie możesz
zrozumieć, że jakiś zbzikowany uczniak nie stroi żartów, a
naprawdę ci zagraża?

- On chciał mnie tylko przestraszyć - powiedziała ze

spokojem. - Nikt nie próbował zrobić mi żadnej krzywdy. A
poza tym szkoła już się skończyła. Już po egzaminie. I koniec
z tym.

background image

- I myślisz, że mnie to pociesza? To, że do tej pory nikt

cię nie zranił, wcale nie znaczy, że nic nie wydarzy się w
przyszłości. Zna twój samochód, twój numer telefonu i
prawdopodobnie wie, gdzie mieszkasz. Czy słyszałaś kiedyś o
zemście? I niewinni ludzie bywają zabijani. Dzieciak może
uznać, że to przez ciebie zawalił test. Nie będzie kładł tego na
karb swego nieuctwa. Szczególnie gdy w domu ostro zmyją
mu głowę.

Courtney też o tym wcześniej myślała, ale doszła do

wniosku, że popada w paranoję. - Od czasów jabłka
przebitego nożem nikt mi już nie groził. Test jest...

Kiedy tym razem jej przerwał, jego głos był spokojny,

śmiertelnie spokojny. - Pominęłaś ten drobny szczegół
celowo, prawda? Nóż sprężynowy leżący na biurku to co
innego niż sprężynowiec wbity w jabłko.

- Nie rozumiem, co cię tak niepokoi, Denver. Nic się nie

stało i nic się nie stanie.

Wrócił do swego krzesła, ujął je za oparcie i wzrok utkwił

w dziewczynie. - A co byś zrobiła, gdyby zaatakował cię
dwumetrowy dryblas? Gdyby tak czekał na ciebie na tylnym
siedzeniu samochodu lub wpadł do klasy, a ty byłabyś sama? -
Aż sam wzdrygnął się z przerażenia, które wypełniło jego
myśli.

Jego lęk o nią zabarwił mu głos nieco ostrzejszą nutą,

niżby tego chciał, gdy dorzucił: - Z powodu klamry jesteś
bardziej narażona niż inne kobiety, Courtney. Może ci się to
nie podobać, ale to prawda.

Czuła, jak krew odpłynęła z jej twarzy. Miał rację, ale

przez to wcale nie było jej łatwiej tego słuchać. Duma utkwiła
jej w gardle utrudniając oddychanie, a jeszcze bardziej
mówienie.

Bardzo powoli i bardzo ostrożnie odsunęła się z krzesłem

od stołu i wstała. Zdumiewająco dużo wysiłku kosztowało ją

background image

uniesienie głowy i spojrzenie mu w oczy. - Tak, masz
oczywiście absolutną rację.

Powinnam była zameldować o tym incydencie, wynająć

straż osobistą i zamknąć się w domu do końca mego życia.

Coś zamigotało mu w oczach, ale ona nawet nie starała się

zgadnąć, co on czuje. Kiedy postąpił w jej kierunku, podniosła
rękę w odpychającym geście. - Nie potrzebuję twojej pomocy,
dziękuję - powiedziała z tak wielką godnością, na jaką tylko
mogła się zdobyć. - Może i nie potrafiłabym uciekać przed
kilkunastoletnim terrorystą, ale z chodzeniem radzę sobie
nieźle.

Ku jej upokorzeniu zadała kłam własnym słowom,

potykając się na nieco wystającej płycie. Byłaby upadła,
gdyby Denver nie chwycił jej za ramię. Nie tylko pomógł jej
odzyskać równowagę, ale zaczął ją przyciągać do siebie.

- No i jak się czujesz? W porządku?

Odgadując jego intencje odepchnęła go. - W porządku! -

odparła przez zaciśnięte zęby. - Nigdy nie czułam się lepiej.
Nie ma to jak paść płasko na twarz, a wtedy kobiecie zaświta
w głowie trochę rozumu.

Nie pozwoliłby jej teraz odejść. Trzymając ją za ramiona

postawił ją przed sobą. - Nie chciałem cię urazić, Courtney.
Powiedziałem to, co powiedziałem, bo nie mogę znieść myśli,
że ktoś mógłby cię skrzywdzić. I tak wyszło, że sam cię
skrzywdziłem. Wybacz mi.

Coś boleśnie ścisnęło go za serce, gdy patrzył w oczy

dziewczyny i widział, jaką walkę ze sobą toczyła. Lęk o jej
bezpieczeństwo sprawił, że zdradził swoje uczucia bez chwili
zastanowienia i teraz za to płacił. Wszystko, czego pragnął w
tej chwili, to przycisnąć ją mocno do siebie, aby między nimi
znowu wszystko było w porządku. Ale to była ostatnia rzecz,
którą przyjęłaby teraz od niego.

background image

Napotkała jego napięte spojrzenie. - Nie masz za co

przepraszać - odparła. - Nikomu nie powinno być przykro, że
mówi prawdę. Nie umiałabym uciec przed kimś, kto chciałby
mnie zranić fizycznie - głos jej stał się pewniejszy, bardziej
zdeterminowany - ale to nie znaczy, że jestem bezbronna.
Kiedy muszę, potrafię się sama obronić, a to dzięki kursom
samoobrony, do których ukończenia zmusiła mnie matka. Z
przyjemnością to zademonstruję, jeśli nadal nie pozwolisz mi
odejść.

Nie zwolnił uścisku. - Trudno, zaryzykuję - powiedział

spokojnie. - Zrobię dla ciebie wszystko, o co mnie poprosisz,
ale odejść ci nie pozwolę. Troszczę się o ciebie, Courtney.
Może trudno ci to na razie znieść, ale to nie zmienia moich
uczuć.

Choćby nawet potrafiła zmusić go do tego, by ją puścił,

nie spełniłaby swojej groźby. Nagle przypomniała sobie coś,
co kiedyś powiedziała jej matka. „Kiedy jesteś tak wściekła na
mężczyznę, że chciałabyś wyłoić mu skórę, a potem chcesz go
pocałować i wszystko naprawić, to znaczy, że jesteś w nim
zakochana".

Courtney pokonana opuściła ramiona.. Zdruzgotał jej

obronę nie podnosząc nawet palca, a ona się w nim zakochała.
To objawienie oszołomiło ją. Nie wiedziała, jak to się stało i
dlaczego. Musi to przemyśleć, musi zostać sama.

Spojrzała w kierunku drzwi wiodących do środka. -

Chciałabym jechać teraz do domu, jeśli nie masz nic
przeciwko temu. Mam już dosyć zabawy i wrażeń jak na jeden
wieczór. Zakończenie tego walką zdaje się być rzeczą
naturalną.

Potrząsnął głową. - Poczekaj jeszcze. Musimy sprawę

wyjaśnić do końca, choćby to miało trwać całą noc.

Zanim zdążyła zaprotestować, oboje usłyszeli pukanie do

drzwi frontowych. Z tej odległości było ono ledwie słyszalne

background image

ale na tyle głośne, by zorientować się, że ktokolwiek tam był,
walił w drzwi pięścią.

Przeklinając w duchu przybysza Denver opuścił ręce. -

Jeśli to Phoenix z tą cholerną kozą, to niech szykuje się na
wycieczkę do szpitala na ostry dyżur.

Kilka minut później Courtney dowiedziała się, iż właśnie

tam Phoenix obecnie się znajduje.

Denver przyprowadził na taras mężczyznę, który walił w

drzwi. Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, gdy zobaczyła
mundur i broń, którą nosił w futerale przy pasie. Denver
przedstawił go jako Stana Jonesa. Policjant skinął głową w jej
stronę i bąknął grzecznie słowa powitania.

Jej spojrzenie wędrowało tam i z powrotem między

Denverem a człowiekiem w mundurze. Była kompletnie
zdezorientowana. Mina Denvera nic jej nie wyjaśniała. Za
wszelką cenę starał się nie wybuchnąć śmiechem.

- Nie zapłaciłeś za miejsce na parkingu? - spytała go.

Zmarszczki w kącikach jego oczu zaostrzyły się z
rozbawienia. - Stan jest moim przyjacielem. Tak się złożyło,
że był akurat w szpitalnej izbie przyjęć, kiedy przywieziono
tam Phoenixa i jego dziewczynę. Stan pomyślał, że pewnie
chciałbym o tym wiedzieć.

Denver nie wyglądał na zbyt zmartwionego, widocznie

Phoenix nie był poważnie ranny, wywnioskowała Courtney. -
Co się stało? Czy Phoenix miał wypadek samochodowy?

Denver śmiał się na całe gardło, policjant chichotał.

Zdezorientowana zapytała powtórnie: - Co się stało
Phoenixowi?

Denverowi udało się pohamować śmiech. - Z wiadomości,

które pozbierał Stan, wynika, że Phoenix zapomniał wziąć z
domu portfel. Przed pójściem na kolację przywiózł więc
dziewczynę z powrotem do mieszkania. - Zrobił przerwę, po

background image

czym zapytał: - Zgadnij, które pomieszczenie chciała
obejrzeć?

Kiedy cały obraz wydarzenia zaczął formować się w jej

umyśle, Courtney zacisnęła wargi, by powstrzymać wybuch
wesołości. - Nadziała się na Chanel!

Policjant spojrzał zaintrygowany.

- Chanel to koza - wyjaśnił Denver.

Stan zachichotał i potrząsnął głową. - Myślałem dotąd, że

wszystko rozumiem, a tu nagle wychodzą takie rzeczy.
Ponieważ żaden z nich wyraźnie nie miał ochoty dzielić się
dalszymi informacjami, Courtney zapytała:

- A dlaczego Phoenix i ta dziewczyna są w szpitalu?

Stan popatrzył na Denvera. Ten uśmiechnął się i skinął

głową, żeby odpowiedział. - Zdaje się, że kobieta była tak
przerażona widokiem kozy, iż zaczęła wrzeszczeć. Phoenix
ruszył biegiem na pomoc. Ona wypadła z łazienki, on zaś
leciał do niej. Zderzyli się w drzwiach. Ona poślizgnęła się na
czymś... och! na jakimś paskudztwie, które koza rozwlekła po
podłodze, i oboje wywalili się. Ona rozbiła głowę, a Phoenix
chyba ma skręconą kostkę. Kiedy opuszczałem szpital, byli
właśnie na prześwietleniu.

Tak naprawdę to wcale nie było zabawne, pomyślała

Courtney. Pomimo to wolała nie patrzeć na Denvera na
wypadek, gdyby miał podobne trudności z opanowaniem
śmiechu.

Policjant wyciągnął do Denvera rękę. - No, na razie już

czas. Lepiej będzie, jak sam tam pojedziesz i wszystko
zobaczysz. Phoenix nie jest specjalnie szczęśliwy.

- Wyobrażam to sobie.

Kiedy Denver zwrócił się w kierunku drzwi, by go

odprowadzić, Stan potrząsnął głową. - Nie trudź się, sam
trafię. - Skinął uprzejmie do Courtney ze słowami: - Miło było
cię poznać.

background image

Uśmiechnęła się. - Proszę o tym pamiętać, jeśli kiedyś

przyłapiesz mnie na przekroczeniu szybkości.

Policjant odpowiedział uśmiechem i wyszedł. Ponieważ

Denver stał obok niej i nie czynił żadnego ruchu, by wybrać
się do szpitala, powiedziała: - Nie musisz się mną
przejmować. Wiem, że się niecierpliwisz i chcesz jechać. Ja
mogę zadzwonić po jakąś brykę.

Podszedł do niej, pochylił się i pocałował. Kiedy znów się

wyprostował, uśmiechał się od ucha do ucha.

- Najlepiej jedź ze mną. To częściowo twoja wina, sama

wiesz. To był twój pomysł, żeby wsadzić kozę do jego
mieszkania.

- Przyznaj się, że dlatego chcesz mieć mnie przy sobie, by

nie zabił cię w obecności świadka.

- To też.

Wziął ją za rękę i weszli do budynku. Gdy podnosiła

torebkę i swoją marynarkę, przypomniała sobie o ich
sprzeczce. Odwróciła się do niego z poważną miną.

- Ale nadal jestem na ciebie zła.

Odpowiedział jej równie poważnie. - Wiem. Wcale cię nie

winię. Sam jestem na siebie zły. - Pomógł jej założyć
marynarkę i przyciągnął do siebie. Ustami przycisnął jej wargi
w zaborczym pocałunku, a ona znowu zapomniała o swoim
gniewie. - Tylko mnie nie odtrącaj, Courtney - powiedział
unosząc głowę.

- Daj mi szansę to wszystko naprawić. Daj szansę nam

obojgu.

Czekał. Zobaczyła jego napięte spojrzenie. Powinien być

w drodze do szpitala, a czekał na jej odpowiedź.

- Dobrze - odparła. - Jeśli twój brat nie zamorduje cię

dzisiaj wieczorem, dam nam jeszcze jedną szansę. Powoli
uśmiech rozjaśnił mu twarz, oczy błysnęły radością i czymś
jeszcze, czego nie umiała określić.

background image

Splótł palce z jej palcami i ruszyli ku wyjściu. Zanim

doszedł do drzwi, zatrzymał się gwałtownie. - Do diabła! -
mruknął przez zęby. Zupełnie zdezorientowana utkwiła w nim
wzrok. - Co?

- Jest jeden mały szczegół, o którym zapomniałem, a

sądzę, że powinnaś wiedzieć. Westchnęła ciężko: - Co?

Także westchnął. - Chyba ci się to nie spodoba.

- Denver, o co chodzi, do czorta jednego?
- Ta kobieta z Phoenixem - odrzekł. - Ta, która upadła w

jego łazience.

- Co z nią?
- To twoja siostra, Amber.

background image

Rozdział 7
Amber i Phoenix. Jakże to się stało? pytała sama siebie

Courtney w drodze do szpitala. Nie dlatego, że było to aż tak
ważne, ale w tej sytuacji takie pytanie samo cisnęło się na
usta. Dla Courtney stało się przynajmniej jasne, dlaczego
dziewczyna Phoenixa po wejściu do jego mieszkania od razu
skierowała się do łazienki. Kiedy szli razem z Denverem ku
wejściu do szpitala, Courtney zerknęła na niego z ukosa. Nie
była wcale zdziwiona widząc jego zamyśloną minę.
Zaprzyjaźniony policjant powiadomił go ogólnie o
obrażeniach Phoenixa, ale Courtney wiedziała, że Denver nie
odpręży się, dopóki sam nie zobaczy się z bratem. Chociaż
pieklił się i z furią opowiadał o irytujących kawałach
Phoenixa, kochał swego brata i martwił się o niego.
Rozumiała to. Także czuła lęk o zdrowie Amber.

I winę. Wsadzenie kozy do łazienki Phoenixa wydawało

się wtedy świetnym żartem, teraz zupełnie nie było zabawne.

Gdy weszli do izby pogotowia, dobiegły ich odgłosy

zamieszania i ogólnego poruszenia. Wymienili między sobą
znaczące spojrzenia.

- Musi tu być jakaś nieziemska prywatka - osądził

Denver.

To nie była prywatka. To Amethyst. Ubrana w białe

spodnium z frędzlami u rękawów i u wyciętego w serek
dekoltu wodziła rej w poczekalni. Jak widać, wieść o tym, iż
w szpitalu jest sławna piosenkarka country, szybko obiegła
budynek kliniki. Obok osób odwiedzających chorych były
tutaj pielęgniarki w lśniących bielą fartuchach, technicy w
zielonych ubraniach z sali operacyjnej, kobieta w białym kitlu
mocno przyciskająca do swej obfitej piersi spięty spinaczem
plik papierów. Courtney podejrzewała, że w tłumie może być
także jeden albo dwóch lekarzy. Ciekawe, czy izba przyjęć ma

background image

dostatecznie duży personel, by zadbać o pacjentów,
pomyślała.

Gdy Amethyst zauważyła Courtney i Denvera, z

uśmiechem pomachała im ręką. Tłum rozstąpił się magicznie
jak Morze Czerwone, kiedy Amethyst szła w stronę córki.

Nawet mając trzycalowe obcasy Amethyst musiała wspiąć

się na palce, by uścisnąć Courtney. Uśmiech miała pogodny a
oczy beztroskie: - Czy nie widzisz już nagłówków w gazetach:
„Klejnot Południa zaatakowany przez kozę - morderczynię"?

- Jak tam z nią? - spytała Courtney.
- W porządku. Mały guz na głowie, to wszystko. Bardziej

już narzeka na koszmarny, szpitalny szlafrok, który kazali jej
założyć przy badaniach. Gdy kilka minut temu poszłam ją
odwiedzić, właśnie rozdawała autografy. - Amethyst
przeniosła uwagę na Denvera. Stanęła na palcach, by
pogłaskać go po policzku, jak gdyby był sześcioletnim
chłopcem. - Możesz wygładzić tę zmarszczkę. Z twoim
bratem też wszystko dobrze. - Urwała, po czym po kilku
sekundach dorzuciła z figlarnym błyskiem w oczach: - Jest
jednak ociupinkę wnerwiony. Naprawdę wsadziłeś mu kozę
do łazienki?

- Niestety, tak - przyznał się bez poczucia winy.

Spotkawszy wzrok Courtney dodał: - Chciałbym już mieć to z
głowy. Przynajmniej mogę liczyć na pomoc lekarską, na
wypadek gdyby mnie pokiereszował.

- Idę z tobą - powiedziała Courtney. - Byliśmy

wspólnikami w tym przestępstwie. Jeśli będzie miał zamiar
kogoś uszkodzić, niech wyżyje się na nas obojgu.

- Na nas trojgu. - Wcisnąwszy się między nich Amethyst

wzięła ich oboje pod ręce i obróciła w kierunku drzwi
wiodących do sal doraźnej pomocy. - Chodźcie, dzieci.
Pokażę wam, gdzie oni są.

background image

Spodziewając się wybuchu złego humoru Phoenixa,

Courtney towarzyszyła Denverowi najpierw do pokoju jego
brata. Amethyst zostawiła ich, by dotrzymać towarzystwa
Amber.

Zamiast gniewem zostali przywitani szerokim uśmiechem

i wymuszonym humorem. Tak samo jak u Denvera, włosy
Phoenixa były kruczoczarne, chociaż jego oczy miały
ciemniejszy odcień szarości niż u brata. Był nieco
szczuplejszej budowy, ale podobieństwo do Denvera było
oczywiste i uderzające.

Jak widać, sprzeciwił się noszeniu szpitalnego szlafroka,

zauważyła Courtney. Jedynym ustępstwem, które uczynił na
rzecz okoliczności, była nie zapięta koszula i spodnie
zrolowane do połowy łydek. Lewa stopa owinięta była
elastycznym bandażem.

Kiedy Denver odwinął zasłonkę, Phoenix zawołał

beztrosko: - W sam raz się tu zjawiłeś, ty skur...

Zamknął usta, a jego twarz dramatycznie zmieniła wyraz,

gdy ujrzał Courtney wchodzącą za Denverem do małej salki.
Usiadł, bacznie się jej przyglądał, po czym zapytał brata: - To
ona?

Denver kiwnął głową.
Zobaczyła, jak wymienili między sobą spojrzenie, którego

nie zrozumiała, Denver przyciągnął ją bliżej i kładąc ręce na
jej ramionach rzekł: - Courtney, to jest mój brat, Phoenix. Nie
podawaj mu ręki, bo może się włączyć brzęczyk alarmowy.

Phoenix był urażony do żywego. - Daj spokój! Nie

zrobiłbym tego twojej damie. - Uśmiechnął się szeroko. - Poza
tym nie zdążyłem się odpowiednio podłączyć. Przyjemnie mi
ciebie spotkać, Courtney, aczkolwiek wolałbym, byśmy
spotkali się w innych okolicznościach. Idą dla mnie ciężkie
czasy z tym czymś na nodze.

Denver spojrzał na stopę brata. - Złamana czy zwichnięta?

background image

- To zwichnięcie. Zdaje się, że będę z tym chodził przez

parę dni. Mam nadzieję, że jesteś zadowolony. Będę musiał
siedzieć na tyłku w biurze nad tą przeklętą papierkową robotą,
z którą się na mnie czaiłeś.

- Dobrze ci to zrobi. Może w przyszłości pomyślisz dwa

razy, zanim wtrynisz mi do ciężarówki jakiś żywy towar.

Courtney musiała zadać pytanie: - Gdzie jest Chanel?

Mam nadzieję, że nie ucierpiała, kiedy ty i Amber wpadliście
na siebie. Phoenix zamrugał powiekami. - Kto to jest Chanel?

- Koza - wyjaśnił Denver z kamienną twarzą.

Jego brat rozdziawił usta. - Ona dała tej kozie imię

Chanel?

- Po tym, jak spryskała ją perfumami.

Phoenix powtórzył to słowo, jakby pochodziło z obcego

języka: - Perfumami?

Courtney spróbowała znowu: - Czy ona jest nadal w

twoim mieszkaniu?

Phoenix potrząsnął przecząco głową. - Facet z ambulansu

oddał ją właścicielowi kamienicy. Prawdopodobnie jest
szczęśliwa wyjadając mu wszystko z domu i z obejścia. Jutro
zabiorę... hm, Chanel z powrotem do farmera, od którego ją
wypożyczyłem.

- Przykro mi, że ty i Amber doznaliście szwanku - rzekła

Courtney i dodała zaraz na wypadek, gdyby Phoenix nadal
gniewał się na Denvera: - To był mój pomysł, żeby wsadzić
kozę do łazienki. Denver jest niewinny. On tylko był ze mną.

Phoenix badawczo studiował jej twarz, po czym spojrzał

na brata. Triumfujący grymas wykrzywił mu usta. - Będziesz
miał z nią kłopoty.

Nieporuszony tym ostrzeżeniem Denver skinął głową. - O

tak, wiem.

Zasłonka rozchyliła się. Amethyst i Amber wsunęły się do

środka, by zająć ostatnią wolną przestrzeń w malutkiej salce.

background image

Nowa woń konkurowała z zapachem antyseptyków
unoszącym się wokół nich. To Amber widocznie dorwała się
do arsenału kosmetyków, które nosiła zawsze przy sobie, i
znalazła buteleczkę perfum. Miała na głowie wielokrotnie
złożoną apaszkę przewiązaną na czole, by ukryć wszelkie
ślady kontuzji.

Amber z przekonaniem spojrzała na Phoenixa. - Mój

Boże! Ty to wiesz, jak zabawić dziewczynę. Spróbujemy
jeszcze raz? Zobaczymy, kto wygra po trzech rundach.

Phoenix roześmiał się. - Jestem gotowy. I winien ci jestem

kolację.

Za ich plecami chrząknęła pielęgniarka. Wyglądała na

przestraszoną, kiedy wszyscy odwrócili się jednocześnie, by
na nią spojrzeć. Kiedy ujrzała Amethyst i Amber, szczęka jej
opadła. - Och! Przepraszam, że przerywam, pani Rand - ale
pani córka i ten dżentelmen mogą już być wypisani.

- Dziękuję - odparła Amethyst. - Wszyscy byliście

cudowni. Proszę przekazać nasze podziękowania całemu
personelowi, dobrze?

- Oczywiście - wylewnie obiecała pielęgniarka, po czym

wyciągnęła do niej spięte spinaczem kartki. - Mogę prosić o
autograf, pani Rand? Bo inaczej mój mąż mi nie uwierzy.

- No pewnie - odparła Amethyst biorąc długopis.

Przeczytawszy na odznace imię pielęgniarki, spytała: - A jak
ma na imię twój mąż, Millie?

- Randy. - Z większą już teraz śmiałością pielęgniarka

zwróciła się do Amber: - Czy panią też mogę prosić? Mój mąż
jest wielkim fanem.

Kiedy ku jej satysfakcji otrzymała już żądane autografy,

zapytała z kolei Courtney: - A pani też jest kimś sławnym?
Courtney zdławiła śmiech. - Niestety, nie.

background image

- Znana jest z tego, że lubi zabawę w chowanego. Nazywa

się A - kuku - dorzucił Phoenix, niezdarnie gramoląc się przy
kulach, które podał mu Denver. - Ma słynne stado kóz.

Wszyscy śmiali się oprócz Millie, która miała dosyć

głupią minę, co wzbudziło w nich jeszcze większą wesołość.

Opuszczenie izby pogotowia ratunkowego zajęło im

trochę czasu, jako że drogą pantoflową obiegła szpital wieść,
iż kilka znakomitości znajduje się właśnie na terenie kliniki.
Denver usiłował przeprowadzić brata przez tłum, starając się
jednocześnie trzymać Courtney blisko siebie, by nie została
stratowana.

W końcu całej trójce udało się wydostać na zewnątrz

pozostawiwszy Amethyst i Amber pośród ich wielbicieli.
Denver przytrzymał drzwi otwarte, Courtney wyprzedziła go,
by dać mu więcej miejsca do manewrowania kulami. Po raz
pierwszy Phoenix zauważył, że utyka.

Spojrzał na jej stopę a potem znowu na twarz - Co to?

Epidemia? Ty utykasz. Też jesteś ranna po randce?

Bez namysłu dała mu szybką odpowiedź: - To ze

współczucia dla twego bólu.

Denver rzucił jej ostre spojrzenie, ale zacisnął usta.

Później, pomyślał posępnie. Porozmawiamy o tym później. -
Wy dwoje poczekacie tutaj. Podprowadzę ciężarówkę.

Gdy się odwracał, Courtney zatrzymała go. - Nie będzie

mnie tutaj, kiedy wrócisz. Jadę do domu z mamą i Amber.

Zamarł. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. - Dlaczego?
Najwyraźniej Phoenix usłyszał był tę szczególnie ostrą

nutę w głosie Denvera, bo trzymał się teraz w bezpiecznej
odległości.

Nie ustąpiła, kiedy Denver podszedł bliżej stając o kilka

onieśmielających cali od niej. - I tak sporo walki czeka cię
jeszcze dzisiejszego wieczoru. Nie musisz jeszcze dodawać

background image

sobie kłopotu odwożąc mnie z powrotem do Yorktown. Resztę
wieczoru spędzę na plantacji. Teraz Phoenix cię potrzebuje.

Denver też miał swoje potrzeby, a wszystkie obracały się

wokół niej. Wspomniał jednak tylko o jednej: - Musimy
porozmawiać. Zbyt wiele już zostało za nami niedomówień.

- Może powinniśmy to tak właśnie zostawić.

Nie dotknął jej. Nie miał odwagi lub też chciał przemówić

jej raczej do rozsądku niż do zmysłów. Był zmęczony, głodny
i sfrustrowany. Nie była to najlepsza pora na racjonalną
rozmowę. Ale widocznie tylko w ten sposób mógł osiągnąć
swój cel.

- Tak być nie może, Courtney. Nie możesz wciąż

wybierać najłatwiejszej drogi i wycofywać się. Nie możesz
uciekać, gdy pojawiają się trudności. Musisz zostać i walczyć.

- Ja wcale nie uciekam - odparła ze złością.
- Rzeczywiście? A co powiesz o uwadze, którą rzuciłaś

Phoenixowi, gdy pytał cię o twoje utykanie? Powinnaś była
mu uczciwie odpowiedzieć. Ale ty nie potrafisz, prawda? Ty
nawet nie umiesz być uczciwa wobec siebie. Zdaje mi się, że
wszyscy już zaakceptowali twoją klamrę, wszyscy tylko nie
ty. Pragnę cię w moim łóżku, w moim życiu i nie chcę, byś
ukrywała się za klamrą i za twą pierwszą znajomością, która
źle się dla ciebie skończyła. Uciekłaś ode mnie pierwszej
nocy, kiedy się poznaliśmy, i uciekasz nadal, Courtney.
Kryjesz się w obskurnych piwnicach, chowasz nos w starych
księgach. Nie przyznajesz się Publicznie do związku z
Amethyst Rand. Nawet dzisiaj zbierałaś się do odejścia z
mego domu, bo nie spodobało ci się coś, co powiedziałem.
Nie zamierzałaś zostać i walczyć. A pewne sprawy warte są
tego, by o nie walczyć. Musisz zdecydować się, co jest dla
ciebie na tyle ważne, by wspiąć się po to na ring i zacisnąć
pięści w walce.

background image

Objął ją i brutalnie pocałował, złość mieszając z

pożądaniem. Ciężko położył ręce na jej ramionach, a potem ją
odepchnął. - Daj mi znać, gdy kiedy zdecydujesz, że to będę
ja.

Była zbyt wstrząśnięta, by odpowiedzieć. Matka i siostra

wyszły właśnie ze szpitala niczym pachnący strumień światła
porywając ją za sobą. - Chodźcie, dzieci - rzekła Amethyst. -
Znikajmy stąd, zanim jedna z tych kochanych pielęgniarek nie
zadzwoni po prasę. - Zwracając się do Denvera i Phoenixa
dodała: - A wam radzę napić się zimnego piwa i dobrze się
wyspać. Później będziemy musieli uciąć sobie małą,
przyjacielską pogawędkę o właściwym postępowaniu, jeśli
chcecie, chłopaki, umawiać się z moimi córkami. Będę miała
doszczętnie stargane nerwy, jeśli każda randka zakończy się
wycieczką do szpitala.

Podniosła rękę, by przywołać limuzynę zaparkowaną

gdzieś w zacienionym miejscu, pociągnęła Courtney do siebie,
poklepała Denvera i Phoenixa po policzkach i zagoniła swe
córki do oczekującego samochodu.

Siedząc na tylnym siedzeniu, Courtney obejrzała się za

siebie. Denver stał obok brata, ręce schował w kieszeniach
marynarki i patrzył na odjeżdżający samochód. Kiedy zniknął
z zasięgu jej wzroku, zagłębiła się w siedzeniu i ciężko
westchnęła.

Wszystko razem wziąwszy, był to wieczór, którego nigdy

nie zapomni. Zmagała się z kozą przez cztery kondygnacje
schodów, zjadła dwa hamburgery, wdała się w kłótnię,
odwiedziła pogotowie ratunkowe i odkryła, że zakochała się w
Denverze Sierra. A później usłyszała od tego samego
mężczyzny, że jest ona tchórzem.

Nie był to z pewnością jeden z jej statecznych i nie

obfitujących w zdarzenia wieczorów.

background image

Siedząc spokojnie obok gadających Amethyst i Amber,

przedzierała się przez urazy i gniew, jakie wywołały słowa
Denvera. Usiłowała obiektywnie przemyśleć wszystko, co
powiedział. Problem w tym, że nieomal niemożliwe stało się
przyjęcie obiektywnej postawy, kiedy on dotknął ją do
żywego. Jego słowa dlatego uderzyły ją tak mocno, gdyż
uświadomiła sobie, że, niestety, miał rację. Nie chciała się do
tego przyznać, przed nim i przed sobą samą, ale ukrywała się
przed wszystkimi zawiłościami, przed zażyłością każdego
rodzaju, aby tylko bez szwanku wyjść z gry.

I tak zawsze było. Cięte dowcipy, jakie serwowała, gdy

ktoś zauważył jej utykanie, to sposób, by umknąć przed
przyznaniem się do tego, iż nie jest tak doskonała, jaką
chciałaby być. Wystrzeganie się życia publicznego było
kolejną metodą na chronienie samej siebie.

Wlepiła wzrok w szybę. Nie widziała jednak ciemnego

krajobrazu i migających obok świateł, zastanawiała się nad
tym, skąd ma wziąć odwagę, by przerwać ten ochronny
kokon, którym się otoczyła. Już nawet nie mogła dłużej winić
Philipa. Nie podobało jej się to, co Denver jej powiedział, ale
on przynajmniej był wobec niej szczery, bardziej nawet niż
ona sama wobec siebie.

Aż zamknęła oczy, kiedy ta prawda o sobie uderzyła ją

niczym piorun. Po cichu wstydziła się swej ułomności.
Zawsze tak było. Może zaczęło się to już w dzieciństwie, gdy
lekarze i pielęgniarki robili wokół niej zamieszanie. Może
sprawiły to uwagi, które słyszała od współczujących jej
nauczycielek, lub żarty rówieśników. Poczucie winy, które
widziała w oczach ojca podczas jego rzadkich wizyt, również
nie pomogło jej w zdobyciu szacunku dla siebie samej.

W chwili gdy poznała Denvera, zajęła od razu pozycję

obronną, bowiem instynktownie czuła, że jest on człowiekiem,
który umiałby przełamać jej bariery. Teraz są już strzaskane, a

background image

ona czuje się tak bezbronna i wystawiona na wszelkie ciosy
jak nigdy dotąd.

I albo znowu odbuduje fasady, albo zacznie żyć uczciwie i

szczerze, bez żadnej sztucznej tarczy. To pierwsze byłoby
łatwe, bo przecież to właśnie robiła przez większą część życia.
To drugie byłoby cięższe i trudniejsze niż wszystko inne, co
czyniła do tej pory, i wymagałoby więcej odwagi, niż Denver
dawał jej na kredyt.

Odwróciwszy się do matki zapytała: - Kiedy ma być ten

dobroczynny koncert dla dzieci niepełnosprawnych, na którym
masz się pojawić wraz z Amber i Crystal?

- We wtorek, w Nashville. Wylatujemy w poniedziałek.

Dlaczego pytasz?

- Chciałabym pojechać z wami.

Amethyst uważnie badała jej twarz przez kilka sekund. -

W porządku - powiedziała.

O pierwszej w nocy Denver oparł się na podgłówku w

swoim łóżku, kiedy zadzwonił telefon. Westchnął
zmordowany. Jeśli to znowu Phoenix, chyba zacznie czymś
rzucać. Powinien był z nim zostać albo przywieźć brata ze
sobą do domu, ale po konfrontacji z Courtney chciał zostać
sam.

Telefon znów zadzwonił. Przechylił się i podniósł

słuchawkę. - Co tam znowu?

Na linii panowała cisza. Nagle usłyszał głos Courtney: -

Denver?

- Och! Przepraszam! Myślałem, że to Phoenix. Przez

chwilę znów słyszał tylko ciszę. - Courtney?

- Wiem, że jest późno, ale...
- Nie! Nie jest późno - odparł prostując się na łóżku. Miał

nadzieję, że mówi prawdę, że dla nich nie jest jeszcze za
późno.

background image

- Mam ci coś do powiedzenia, ale nie będę w stanie ci

tego przekazać, jeśli ciągle będziesz mi przerywał.
Zamknąwszy oczy, by łatwiej zasłonić się przed ciosem, oparł
się na wezgłowiu niepewny, czy jest nań przygotowany. Nie
chciał usłyszeć jej słów, że nie życzy sobie znów go widzieć.

- Dobrze - powiedział cicho, otwierając oczy. - Nie będę

ci przerywał.

Usłyszał, że zaczerpnęła oddechu, zanim zaczęła mówić.

Wyjeżdżam na parę dni do Nashville, ale nie uciekam, choć
może to tak wyglądać. Jest kilka rzeczy, które mogę zrobić
tam, a nie mogę tutaj. Jedną z nich jest konieczność
przemyślenia niektórych spraw. Ty również będziesz miał
czas na przemyślenia. Pamiętaj, że potrzebujesz kogoś, kto nie
ma takich zahamowań jak ja, kto nie skomplikuje ci życia
swoją sławną rodziną czy też ułomnością. Kogoś normalnego.

- Przynudzasz.
- Przerywasz mi.
- Przepraszam.
- Zadzwonię do ciebie, gdy wrócę. To znaczy, jeśli chcesz

mnie znów zobaczyć. Urwała, ale kiedy on nic nie
odpowiedział, spytała z wahaniem: - Denver, słuchasz?

- Słucham. Nie wiedziałem, że już skończyłaś. - Czuł się

jak facet, któremu dano odroczenie od wyroku śmierci. -
Oczywiście, że chcę cię zobaczyć, kiedy wrócisz, idiotko.
Tylko nie siedź tam zbyt długo, dobra?

- Dobrze. - Zapanowała cisza. Courtney odłożyła

słuchawkę.

We wtorek wieczorem Denver łaził w kółko po

mieszkaniu brata. Phoenix siedział na kanapie z nogą opartą
na stole i oglądał telewizyjne wiadomości.

- Przestaniesz się wreszcie mielić? - spytał w końcu

Phoenix zirytowany nieustającym łażeniem Denvera po
pokoju. - Jedyne, co osiągniesz, to zedrzesz mój dywan i moje

background image

nerwy. Dlaczego po prostu nie zadzwonisz do Nashville? A
może jest w domu. Jedź tam i zaparkuj na jej wycieraczce albo
co.

- Byłem. I byłem też kilka razy na plantacji. Jedyne, co

zastałem, to jej psa pozostawionego u małżeństwa, które
pracuje u Amethyst. Powiedzieli, że wszyscy są jeszcze w
Nashville.

Phoenix bawił się pilotem zmieniając bezmyślnie kanały. -

Wróci. Powiedziała ci przecież, że wróci. Wtedy będziesz
mógł z nią pogadać i wszystko między wami się wyprostuje.

Denver rzucił się na krzesło, wyciągnął przed siebie nogi.

- Cholera! - zaklął. - Nigdy jeszcze jej tak nie zbeształem, jak
wtedy pod szpitalem. Prawdopodobnie tak głęboko zagrzebie
się w jakąś dziurę, że nigdy jej już nie znajdę.

- Ładna mi dziura - mruknął Phoenix ze wzrokiem

utkwionym w ekran telewizora. - Popatrz! Denver popatrzył.
W wiadomościach pokazywano właśnie koncert na cele
dobroczynne w Nashville, z którego dochód przeznaczono dla
niepełnosprawnych dzieci. Kamera skupiła się na grupie
złożonej z kilku artystów i dzieci siedzących na wózkach
inwalidzkich bądź opierających się na kulach. Denver siedział
i gapił się w ekran, zahipnotyzowany widokiem Courtney
siedzącej na krześle obok matki z małą dziewczynką na
kolanach. W tle widać było Amber i Crystal rozdające
baloniki. Tak jak jej siostry, Courtney miała na sobie ozdobną,
drelichową marynarkę, czerwoną koszulę z jedwabiu i dżinsy.

Video - klip był krótki, ale Denver zobaczył wystarczająco

dużo, by siedzieć nieruchomo z rozdziawionymi ustami przed
telewizorem, chociaż obraz już dawno się zmienił.

Z tego oszołomienia wyrwał go gwałtownie śmiech

Phoenixa. - Co tak cię śmieszy? - odparował odwracając się
do brata.

background image

- Ty. Powinieneś zobaczyć swoją twarz. Masz tak samo

głupią minę, jak na prywatce urodzinowej u Billy'ego
Kramera, kiedy magik wyciągnął ci zza ucha monetę.

Denver opadł ciężko na oparcie krzesła. - Powiedz mi, że

nie zwariowałem. Powiedz, że widziałeś w telewizji Courtney
razem z matką i siostrami.

- To była A - kuku w żywych kolorach. Podejrzewam, że

nie pojechała tam, by się przed tobą schować.

- Też tak sądzę. - Milczał przez kilka sekund.

Przemyśliwał, co oznacza pojawienie się Courtney wraz z
matką i siostrami. Czy chciała mu pokazać, że już nigdy nie
będzie się ukrywała? Miał taką nadzieję. Mógł ją fałszywie
ocenić. Bóg jeden wie, czy się nie mylił. Ale na pewno nie
ocenił błędnie swoich własnych uczuć. Pragnął ją zobaczyć,
wszystko uporządkować. I to szybko.

Phoenix uśmiechnął się od ucha do ucha, kiedy wyłączył

telewizor. - I co masz zamiar teraz zrobić?

Aby wyładować energię, która rozsadzała każdy cal jego

ciała, Denver zerwał się z krzesła i począł chodzić
zamaszystymi krokami po pokoju. - Usłyszałeś, gdzie dają ten
koncert?

- Nashville. Wczesnym wieczorem. Nie będzie jej jeszcze

w domu.

Zatrzymał się i spojrzał na Phoenixa. - Jest ktoś, kto może

wiedzieć, kiedy one wrócą.

- Kto?
- Menedżer Amethyst, Tyrell Gilbert. Amethyst dała mi

jego telefon na wypadek, gdybym chciał się z nią
skontaktować w sprawach plantacji, a jej nie będzie w
mieście.

Przy pomocy laski Phoenix dźwignął ze stołu owiniętą w

bandaż stopę i niezdarnie wstał. - Teraz masz zamiar do niego
dzwonić? Już po jedenastej.

background image

Denver zacisnął zęby. - Będę dzwonił przez całą noc, jeśli

będzie trzeba. - Sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął kluczyki.
- Jadę do biura. Numery, które mi podała Amethyst, są w
moim biurku.

Otworzył drzwi i zatrzymał się przy wejściu, by spojrzeć

na brata. - Tylko żadnych kawałów, Phoenix. I tak idę z
Courtney po bardzo cienkiej krze. Nie chcę, byś komplikował
sprawy jakimiś głupimi sztuczkami.

Phoenix przykuśtykał do niego i klepnął go z całej siły w

plecy. - Będę grzeczny. Możesz mi ufać.

- Zawsze to słyszę - mruknął Denver wychodząc z

mieszkania.

Na jego plecach przyklejona do kurtki widniała kartka z

napisem: „Uwaga! Ciężki przypadek!"

Szuranie pazurów Beau po drewnianej podłodze odbijało

się głośnym echem po przepaścistej sali balowej. Denver
czekając na przybycie Courtney, czuł się równie niespokojny
jak husky.

Kosztowało go to trochę zachodu, ale w końcu wytropił

Tyrella i otrzymał potrzebne informacje. Courtney miała
pozostać w Nashville do następnego poniedziałku, a potem
sama miała wrócić do domu. Zamierzała przenocować na
plantacji w poniedziałek i następnego dnia jechać do siebie.
Amethyst miała zostać jeszcze w Nashville, by pomóc córkom
przy kręceniu filmu.

Przez cztery kolejne dni Denver snuł plany związane z

powrotem Courtney i doprowadzał się stopniowo do
szaleństwa, zastanawiając się, co też ona mu powie po tak
długiej przerwie. W poniedziałek postarał się, by małżeństwo
opiekujące się domem miało na noc wychodne, a kilku swoim
robotnikom polecił uprzątnąć gruzy pozostawione w sali
balowej po jej remoncie. Ciężarówkę zaparkował na tyłach w
niewidocznym miejscu. W całym domu, z wyjątkiem kuchni,

background image

nie było elektryczności, a to ze względu na jakieś prowadzone
ostatnio roboty. Udało mu się jednak zdobyć kilka lamp,
których używała gospodyni. Jedną z nich ustawił na desce
spoczywającej na dwóch koziołkach, trzy pozostałe rozmieścił
na podłodze wokół pokoju. Kryształowe graniastosłupy
olbrzymiego żyrandola wiszącego u sufitu skupiały w sobie
światło lamp i rozsiewały refleksy na podłogę i ściany.

Wszystko było przygotowane. Beau przyczłapał z

powrotem do Denvera, przysiadł na zadzie i obserwował, jak
mężczyzna włożył kasetę do stojącego na prowizorycznie
skonstruowanym stoliku magnetofonu. Wcisnął jeden z
guziczków. Dźwięki klawikordu, skrzypiec i mandoliny
wypełniły pokój.

Spojrzał w dół na Beau. - Tak będzie lepiej - powiedział

półgłosem.

Odgłos zamykanych drzwi samochodu poderwał go na

nogi, chociaż przecież na to właśnie czekał. Został tam, gdzie
stał, z natężoną uwagą słuchając, jak limuzyna wjeżdża do
garażu, jak otwierają się i zamykają drzwi wejściowe. Słyszał
kroki Courtney na marmurowej posadzce przedsionka.
Odetchnął głęboko i powoli zwrócił twarz w stronę drzwi.

background image

Rozdział 8
Kiedy Courtney zamknęła już ciężkie drzwi frontowe,

automatycznie sięgnęła do przycisku, ale światło nie zapaliło
się. Co znowu tym razem? - pomyślała. Po pierwsze, w
taksówce, którą jechała na lotnisko w Nashville, nawaliła
opona i o mało co nie zdążyłaby na swój samolot. Później
dostała miejsce obok kobiety z dzieckiem, które grymasiło od
startu do lądowania. A teraz przez ten brak światła nie będzie
mogła nic zrobić.

Poniewczasie przypomniała sobie, że matka mówiła, iż w

domu nie ma światła, bo instalowane są nowe kable. Tylko w
kuchni była elektryczność, by przynajmniej można było zrobić
sobie coś do zjedzenia. Ale nie była głodna ani trochę. Jedyne
czego pragnęła, to wdrapać się po schodach na górę i iść do
łóżka.

Wycieczka do Nashville była wyczerpująca. Samo

dotrzymywanie towarzystwa matce i siostrom zdjęło z niej
całą sztywność. Prawie zapomniała o swoim utykaniu.
Towarzyszenie ociągającej się Brownie do gabinetu
lekarskiego a później do szpitala po wyniki testów również nie
miało nic wspólnego z piknikiem.

Oparła się na chwilę o drzwi żałując, że nie jest teraz we

własnym domu. Ale przyrzekła Amethyst, że po powrocie z
Nashville przynajmniej pierwszą noc spędzi na plantacji
zamiast w samotności w swoim pustym mieszkaniu. Nie
zwróciła uwagi na to, że przecież poza gospodynią i
ogrodnikiem - majsterklepką, którzy trzymali się razem, i tak
w rzeczywistości będzie tutaj sama. Nieważne, że Brownie
wróci dopiero za kilka dni. Zostanie tu na tę noc, a jutro rano
weźmie Beau i pojedzie do domu.

Usłyszała swojego psa, zanim go jeszcze zobaczyła - jego

pazury stukały o chłodny marmur, kiedy biegł w jej stronę.
Zwykle pani Gilly pilnowała, by pies był na dworze. Albo

background image

więc gospodyni o nim zapomniała, albo też z jakiegoś powodu
dała się ułagodzić. Pochyliwszy się nad psem, Courtney
podrapała go w gruby kark i pogładziła jego sierść, gdy
przytulił się do niej.

- Ja też się za tobą stęskniłam - powiedziała śmiejąc się

miękko. Wyprostowała się z ręką na jego głowie i, zauważyła
blade światło sączące się z sali balowej. Usłyszała też nikłe ale
łatwe do rozpoznania dźwięki klawikordu. Pomyślała, że to
robotnicy budowlani zostali tu do późna w nocy, ale muzyką,
którą słyszała ostatniego weekendu, gdy razem z matką
wybierały się na lotnisko, był głośny rock, a nie romantyczne
melodie jak ta.

Możliwe także, chociaż mało prawdopodobne, iż to pani

Gilly i jej mąż wykorzystali salę balową do jakichś
romantycznych celów. Ale z tego, co wiedziała o tej parze,
Courtney trudno było wyobrazić sobie to stateczne
małżeństwo tańczące w balowej sali.

Szła wolno w stronę szerokich drzwi. Światło stawało się

coraz jaśniejsze, ale mogła jedynie dojrzeć, że z sali
uprzątnięto graty i sprzęt budowlany, który zalegał tu jeszcze
w zeszłym tygodniu. Tylko zapalone lampy stały wokół
pokoju.

Nagle ujrzała wysokiego mężczyznę, w dżinsach i

czerwonej koszuli. Stał w rozkroku w pozycji ataku. Nie
wiedziała, dlaczego tu jest. Poczuła tylko radość z tego
powodu. Między nimi były jeszcze problemy, ale teraz nie
miały żadnego znaczenia. Był tutaj, bo wiedział, że ona tu
będzie. To wszystko.

Denver patrzył, jak idzie powoli ku niemu. Jej spodnie

koloru ostryg były zmięte, włosy zawsze tak schludnie
uczesane były odrobinę potargane. Ramiona pochylały się ze
zmęczenia, a utykanie zdawało się wyraźniejsze. Wyczerpana,

background image

zmięta i potargana była nadal najpiękniejszym zjawiskiem,
jakie kiedykolwiek widział.

Beau odsunął się od jej boku i czmychnął pod stół

ustawiony na koziołkach. Rozpłaszczył się tam wygodnie i
postanowił zasnąć. Rzemyk skórzanej torebki zsunął się
dziewczynie z ramienia i zatrzymał na podwiniętym rękawie
marynarki. Zdjęła torebkę i odrzuciła ją na bok.

Zatrzymała się kilka kroków od niego nie spuszczając

wzroku z jego twarzy.

- Nie zatrzymuj się teraz - powiedział miękko. - Zrobiłaś

już olbrzymi krok, najdroższa. Zrób jeszcze kilka.

Niepewność zamigotała jej w oczach, lecz przezwyciężyła

ją. Stawiając powoli jedną stopę przed drugą zatrzymała się
tuż przy nim. Uśmiechnął się i wyciągnął ramiona. -
Zatańczymy?

- Nie tańczę dobrze.
- Ja też nie. Zatańczymy?

Zamiast odpowiedzi weszła w jego ramiona.
Objął ją obiema rękami nie bacząc na to, że nie trzyma jej

w klasycznej pozycji tanecznej. Przylgnęła do niego swym
miękkim ciałem. Westchnął cicho i począł posuwać stopami
po podłodze. Krew płonęła w żyłach, gdy jej uda ocierały się o
niego przy każdym kroku. Umyślnie stawiał małe kroczki, w
ogóle ledwo się poruszał, nie ze względu na jej klamrę, ale
dlatego, iż wcale nie myślał o tańcu. Szyję oplatały mu jej
ramiona, czul na sobie ciężar jej piersi, na niebie świeciły
gwiazdy i cały świat pełen był spokoju, póki trzymał w
objęciach tę kobietę.

- Piękna muzyka - szepnęła, gorącym oddechem

pieszcząc jego szyję.

- Masz takiego fioła na punkcie historii, że pomyślałem

sobie, iż spodoba ci się muzyka osiemnastowieczna.

background image

Kołysana ruchem jego ciała przyciągnęła ręką jego głowę

ku sobie. Przylgnęła ustami do jego ust. Rozchyliwszy wargi
wzięła jego wargi w swoje, a jej język spotkał się z jego
spragnionym językiem. To śmiałe zaproszenie było zbyt silne,
by mógł je odrzucić. Zacisnąwszy wokół niej ramiona kołysał
jej biodra w kolebce swoich ud, wzdychał z rozkoszy czując
ten intymny kontakt.

Oderwawszy się w końcu od jej zmysłowych ust, ukrył

wargi na jej szyi. - Courtney, musimy porozmawiać.

- Porozmawiamy później - jej głos był tak samo szorstki i

chrapliwy jak jego. - Teraz pozwól mi być blisko ciebie. Tak
bardzo za tobą tęskniłam.

Zduszony śmiech zadudnił gdzieś głęboko w jego

piersiach. - Kochanie, jeśli jeszcze raz mnie pocałujesz w ten
sposób, będziemy tak blisko siebie, że nie poznasz, gdzie ty
się kończysz, a ja zaczynam.

Tchu zabrakło jej w piersiach, gdy usłyszała w jego głosie

bolesne pożądanie. Powoli uniosła głowę i spojrzała mu w
oczy. Potem uśmiechnęła się, a jemu krew zamieniła się w
płynną lawę. - W takim razie pocałuję cię jeszcze raz.

Denver poczuł, jak zesztywniał na całym ciele, bolesna

słodycz uderzyła mu do głowy niczym najlepsze wino.
Pragnęła go! Ta prawda przecięła teraz wiotką maskę
opanowania, w którą się przyoblókł z chwilą, gdy ona
pojawiła się w drzwiach sali balowej.

Ale choć tak żarliwie jej pragnął, chciał być pewien, że

ona wie, co robi. - Czy to jedna z tych spraw, które wymagały
czasu na przemyślenie? Czy mamy zostać kochankami, czy
nie?

Włosy rozsypały jej się na ramiona, gdy odchyliła głowę

do tyłu, by go lepiej widzieć. - Tak, ale nie z tych powodów, o
których myślałeś.

- Powiedz mi o tym.

background image

Przestała tańczyć, ręce ześlizgnęły się po jego szyi i

zatrzymały na piersiach. Mocno biło mu serce, a jego
otwartość na jej słowa dodała dziewczynie odwagi, by mówić
dalej.

- To nie tylko ode mnie zależy, czy zostaniemy

kochankami. Abyś i ty także mógł podjąć decyzję, powinieneś
przedtem wiedzieć, dlaczego ja mogę cofnąć się w ostatniej
minucie. Jest coś, czego się obawiam. - Spojrzała na swoje
ręce, po czym znowu podniosła na niego oczy. - Nigdy jeszcze
nie spałam z mężczyzną.

Denver patrzył na nią z uwagą widząc bezbronność w jej

oczach. Mówiła o swoim dziewictwie jak o czymś, czego
trzeba się raczej wstydzić, a nie, co należy sławić. Już
wcześniej podejrzewał, że nie miała doświadczenia w seksie.
Gdyby wiedziała, co czeka ją w jego ramionach, nie byłoby jej
tak łatwo powstrzymać wzmagającego się między nimi
uniesienia. Jej słowa zamiast go ostudzić, dotarły do
prymitywnej strony jego natury. Ale to, że był jedynym
mężczyzną, jakiegokolwiek znała do tej pory tak blisko, było
dla niego darem, który chciał pielęgnować, a nie nadużywać
lub wyśmiewać.

- Ufasz mi, że cię nie skrzywdzę?
- O to ja powinnam zapytać ciebie - szepnęła z cieniem

uśmiechu na ustach.

Denver uzbroił się w cierpliwość, co nie było łatwe, gdy

jego ciało wydzierało się na spotkanie z nią. - Pytałem cię
kiedyś o faceta, za sprawą którego stałaś się tak ostrożna
wobec mężczyzn. Możesz mi teraz o nim opowiedzieć?

Była to ostatnia bariera między nimi. Tak samo jak

Denver, Courtney chciała ją usunąć na zawsze z ich drogi.

- Znałam Philipa jakieś sześć miesięcy przedtem, zanim

zaczęliśmy się spotykać. Reżyserował kilka filmów
muzycznych mamy. Poznałam go, gdy byłam z wizytą w

background image

Nashville. Był czarujący, światowy, elokwentny. Zasypywał
mnie wszystkimi romantycznymi gestami, o jakich tylko
słyszałam. Kwiaty, bombonierki, kolacyjki we dwoje w jego
mieszkaniu. Myślałam wtedy, że znalazłam księcia z bajki,
dopóki Crystal nie zwróciła mi uwagi na to, że nigdy nie
zabierał mnie tam, gdzie moglibyśmy być widziani razem.
Próbowałam sobie tłumaczyć, że on chce być sam, tylko ze
mną, aż kiedyś odkryłam, że zabrał inną kobietę do
restauracji. Kiedy go o to spytałam, przyznał się, że od
pokazywania się ze mną odwodziło go... moje utykanie.

Z gardła Denvera wydobył się drapieżny odgłos

wzburzenia, ale Courtney położyła palce na jego wargach.

- Powiedział wtedy, że nie chce, by ludzie współczuli mu

widząc go z kulawą dziewczyną. Mówił, że nadal możemy się
widywać, ale tylko prywatnie. Kiedy mu powiedziałam, żeby
przestał być takim egoistą, zawołał, że zainwestował we mnie
wiele czasu i do, jasnej cholery, musi coś z tego mieć. I wtedy
rzucił się na mnie.

Denver poczuł przerażające uderzenie ostrych pazurów w

żołądek. Chociaż wiedział, że nie została zgwałcona, sama
myśl o tym, że ktoś mógłby ją skrzywdzić, napięła wszystkie
mięśnie jego ciała.

- Daj spokój! - mruknął, tłumiąc rozsadzający go gniew.
- Skończyło się na podartej bluzce i kilku siniakach. On

wyszedł ze stłuczonym zegarkiem i podbitym okiem. Nigdy
nie przypuszczałam, że będę miała powód, by użyć kilku
chwytów samoobrony, których się nauczyłam, ale tamtego
wieczoru w sam raz mi się przydały.

Denver przymknął oczy, ale obraz dziewczyny opierającej

się jakiemuś draniowi był tak żywy, że natychmiast je
otworzył, by go od siebie odpędzić. - Wpierw utnę sobie rękę,
gdybym miał cię zranić, Courtney. Pragnę cię z całej duszy.

background image

To jest jak ból rozsadzający mnie od wewnątrz, ale potrafię
czekać, aż przyzwyczaisz się do myśli o kochaniu się ze mną.

Uśmiechnęła się. - Och! Nie musisz się tak dla mnie

poświęcać i otaczać mnie swoją szlachetnością. Chcę, żebyś
zaniósł mnie po schodach na górę i żebyś mnie kochał.
Gdybyśmy czekali, aż ja uporam się z tymi cholernymi
schodami, byłby już ranek, a ja już nie chcę tracić więcej
czasu. - Zawahała się, po czym dodała: - Pomyślałam właśnie,
że powinnam ci powiedzieć, dlaczego jestem trochę
zdenerwowana. Boję się, że cię rozczaruję.

Ujął w dłonie jej twarz. - Sam jestem nieco sparaliżowany.

- Dlaczego?

Pochyliwszy głowę dotknął ustami jej warg, najpierw

delikatnie, potem nieco mocniej. - Boję się, że nie chcesz tego
tak bardzo jak ja. Ze nie będziesz zachwycona, kiedy potem
nie pozwolę ci odejść. Ostrzegałaś mnie kiedyś. Teraz ja
ostrzegam ciebie. Nie pragnę postoju na jedną noc. To nie
eksperyment, by zobaczyć, jak byłoby nam razem w łóżku.

Pogładziła go po policzku. - Bierzmy to, co przynosi

dzisiejszy dzień. Nie chcę żadnych obietnic na zawsze. I dla
mnie, i dla ciebie jest już za późno.

- A ja chcę - odpowiedział szorstko. Schylił się i podjął ją

pod kolana. Uniósł do góry i pocałował z całym głodem
nagromadzonym w jego wnętrzu. Czuł, jakby miał
eksplodować, jeśli za chwilę nie uczyni ją swoją. - Chcę ciebie
całej.

Przechylił się nad stołem. - Weź latarnię.
Trzymała w ręku lampę, a on niósł ją przez całą salę i w

górę po krętych schodach. Zatrzymał się na podeście trzeciego
piętra. - Który jest twój pokój?

Trudność sprawiło jej wypowiedzenie tego prostego

zdania, bo serce waliło jak rozpędzony pociąg. - Drugie drzwi
po prawej.

background image

Wniósł ją ostrożnie przez próg. Światło latarenki otuliło

pokój miękką poświatą. Zatrzymawszy się obok przykrytego
baldachimem łoża postawił dziewczynę przed sobą. Wziął od
niej lampę i umieścił u szczytu staroświeckiej toaletki.
Odwrócił się i spojrzał na Courtney. W jej oczach zobaczył
tylko pragnienie, żadnego lęku ani niepewności.

Tak czy inaczej, pomyślał, muszę znaleźć w sobie tyle

opanowania, by nie zrazić jej swym pośpiechem. Nie chciał za
wszelką cenę, by do jej pięknych oczu znowu powróciły
cienie.

Patrzył zafascynowany, jak zsunęła z siebie marynarkę i

uniosła ręce do bluzki. Pewnymi ruchami odpinała jeden guzik
za drugim. Jej spojrzenie parzyło go swym żarem. Nie
poruszył się do chwili, gdy wyszarpnęła bluzkę ze spodni i
pozwoliła jej upaść na podłogę.

Podszedł do niej i nie spuszczając wzroku z jej twarzy

odpinał swoją koszulę. Dostrzegł jej nieśmiały uśmiech, kiedy
opuściła ręce do sprzączki od paska u swych spodni. Odpięła
sprzączkę, później guziczek. Każdy ruch wykonywała z
bolesną powolnością i namysłem. Trzask odpinanego suwaka
zabrzmiał w jego uszach nienaturalnie głośno i
prowokacyjnie.

Drżącymi palcami sięgnął do swego paska. - To

doprowadza mnie do szaleństwa - szepnął chrapliwie.

Jej spodnie ześlizgnęły się na podłogę. Wyszła z nich i

postąpiła krok do przodu zmniejszając odległość od niego.
Pożerał ją oczami. Lekka, biała haleczka spływała jej po
piersiach podkreślając ich kształt i uwydatniając twardość
sutków. Zgrubiałymi rękoma gładził jedwabną tkaninę, czuł
pod nią smukłość jej talii i łagodną krągłość bioder.
Rozkoszował się żarem jej skóry.

Teraz on przejął inicjatywę, a ona podążała za nim.

Powtarzała każdy jego ruch. Westchnął w udręce czując, jak

background image

jej dłonie wślizgnęły się pod jego otwartą koszulę. Muskały
jego tors, osunęły się w dół aż do bioder, a on przeklinał w
duchu ubrania dzielące ciało dziewczyny od jego nagiego
ciała.

Nie mogąc już dłużej hamować szalejącego w nim

pożądania przylgnął wygłodniały do jej ust popychając ją na
łóżko. Uniósł jej nogę leżącą na ziemnozielonej narzucie i
począł rozpinać klamrę. Zesztywniała na moment, ale
pozwoliła mu ją usunąć. Gładził ręką jej nogę kojąc delikatnie
skórę w miejscach, gdzie rzemyki odcisnęły lekkie ślady.
Wiedział, że za chwilę zapomni ona o całym swym
opanowaniu i znajdzie rozkosz w doznaniach, jakie wzbudzi w
niej jego ręka błądząca po jej udzie.

Opadł na łóżko obok niej nie spuszczając oczu z jej

twarzy. - Dotknij mnie, Courtney.

Czując jej dotyk jęknął ochryple w uniesieniu. Tracił

władzę nad samym sobą, gdy jej smukłe palce drażniły mu
piersi, szyję i policzki. Nagle uniosła głowę i wilgotnym
językiem otarła jego dolną wargę.

- O Boże, dziewczyno! Nie ułatwiasz mi powolnego

dążenia na spotkanie z tobą.

- Nie musisz - szepnęła. - Nie idź wolno. Czuję się jak

zwinięta w spiralę sprężyna, która ma zaraz wystrzelić. Pomóż
mi!

Ta jej wymówka wymiotła precz ostatnią z jego dobrych

intencji. Przycisnął ją do materaca biorąc jej usta z całym
drapieżnym głodem, jaki w nim wzbudziła. Połączyły się ich
języki, splotły ręce, a temperatura ciał osiągała punkt wrzenia.
Wygięła plecy w łuk, gdy jego wargi osunęły się ku jej
piersiom. Mokry materiał halki chłodził jej rozpaloną skórę.

Kiedy wiła się gorączkowo z niespełnionej namiętności,

uniósł się szybko i zerwał z siebie ubranie. Spojrzeniem palił
jej ciało niczym żywym ogniem. Usiłował uspokoić swój

background image

oddech, powstrzymać falę podniecenia, ale wszystkie jego
wysiłki były zbyteczne, gdy poczuł na udzie dotyk jej dłoni.

Łagodnym ruchem, z całą delikatnością, na jaką mógł się

jeszcze zdobyć, zdjął z niej halkę. Na widok jej smukłego,
nagiego ciała zabrakło mu tchu.

Wspiąwszy się nad nią rozchylił jej nogi i klęknął w

dolinie jej ud. Kiedy ramionami objęła jego plecy, by
przygarnąć go blisko ku sobie, wszedł w nią całując głęboko
jej usta. Jęknęła, ale nie z bólu. Była to niska, zmysłowa nuta,
na której dźwięk cała jego świadomość uleciała gdzieś hen w
niebiosa.

Czas przestał istnieć i mieć jakiekolwiek znaczenie, kiedy

żądał i dawał, smakował i delektował się każdym
dotknięciem, każdą pieszczotą. Początkowo niepewnie,
wychodziła na spotkanie każdemu jego ruchowi. Ale kiedy
ogarnęła ją ekstaza i świat zawirował jej przed oczyma,
zacisnęła wokół niego ramiona i poczęła go przynaglać do
pośpiechu. Otoczyła go ściśle udami i wykrzyknęła jego imię,
a on poddał się niszczycielskiej eksplozji swych zmysłów.

Kiedy oddech wracał już stopniowo do normalnego rytmu,

Denverowi udało się podnieść głowę. Dźwignął z dziewczyny
ciężar swego ciała opierając się jedynie na przedramionach.
Spojrzała na niego promiennymi oczami z nieśmiałym,
kobiecym uśmiechem na wargach.

Ku swemu zdumieniu był w stanie sformułować tylko

jedno logiczne zdanie: - Czy dobrze się czujesz?

Jej włosy lekko zaszeleściły po poduszce, kiedy leniwie

potrząsnęła głową. - Jest taka piosenka, którą mama nagrała
kilka lat temu, o locie ku słońcu. Teraz ją rozumiem.

Twarz mu zmiękła. Pocałował ją lekko, szepcąc jej imię i

położył się obok.

- Dlaczego teraz, Courtney? - zapytał, leniwie bawiąc się

jej włosami. - Co się stało, że przestałaś uciekać przede mną?

background image

Jest to rozsądne pytanie, pomyślała i chciała znaleźć na

nie równie rozsądną odpowiedź. - Sądziłam, że uciekam od
ciebie, ale tak naprawdę uciekałam przed sobą. Dałam sobie
wmówić, że opinia Philipa jest powszechna, że o mojej
ułomności wszyscy myślą podobnie. Jedyną rzeczą, której
zawsze nienawidziłam, było współczucie, a ja właśnie
dokładnie to czułam w stosunku do siebie. - Urwała na chwilę,
unosząc rękę do jego twarzy. - Otoczyłam się murem w tym
samowspółczuciu, dopóki nie spotkałam ciebie. Nie
pozwoliłeś mi nadal z tym żyć.

Odgarnął gęsty lok włosów z jej policzka. - Wiedziałem,

że mi nie uwierzyłaś, kiedy ci powiedziałem, iż twoja klamra
nie ma żadnego znaczenia. W każdym związku obie strony
muszą się do siebie dostosować i wprowadzić konieczne
poprawki. - Uśmiechnął się. - Ja muszę tylko skrócić mój
zamaszysty krok. Ty musisz nauczyć się robić uniki, kiedy
mój brat jest w pobliżu.

Usłyszała rozbawienie w jego głosie, a w oczach dojrzała

troskę. Już tyle pięknych rzeczy wniósł do jej życia - śmiech,
kochanie i to, że znowu poczuła szacunek dla samej siebie.
Cokolwiek szykuje im przyszłość, jeśli w ogóle mają przed
sobą jakąś przyszłość, zawsze będzie wdzięczna Denverowi,
że był na tyle zawzięty, aby uparcie za nią podążać i
ignorować wszystkie jej protesty.

Wydała okrzyk zaskoczenia, gdy nagle podniósł ją z

łóżka. - Co ty robisz?

- Brałaś kiedyś prysznic po ciemku?
- Brzmi to niebezpiecznie - skrzywiła się chwytając go za

szyję.

- Nie psuj zabawy! Kiedy nic nie widać, trzeba się oprzeć

na zmyśle dotyku. A to może wyczarować całkiem
interesujące cuda i tu prawdopodobnie masz rację. - Zakołysał

background image

jej ciałem do góry, tak by mogła sięgnąć do krawędzi toaletki.
- Znów musisz zająć się lampą. Ja mam pełne ręce.

Przez następne pół godziny Courtney pojęła, że bardzo

lubił mieć pełne ręce. Pełne jej. Podpierał pod prysznicem cały
ciężar jej ciała, obejmując ją jedną ręką w tali. Druga
odbywała swobodne wędrówki, podczas gdy woda z szumem
spływała po ich skórze.

Stwierdziła, że zadziwiająco sprawnie posługiwał się tą

ręką, kiedy nadal obejmując ją w pasie wytarł siebie i ją
ręcznikiem. Wilgotne ciało, gorąca skóra przy wilgotnym
ciele, gorąca skóra i pocałunki, które dawał i przyjmował, ta
cała plątanina sprawiła, iż znowu zaczęli ciężko dyszeć i
zabrał ją z powrotem do łóżka.

Tam kochał powoli każdy szczegół jej ciała, aż

zgromadzone między nimi napięcie wybuchło i wchłonęło ich
w odmęty rozkoszy.

Chociaż niewiele spali tej nocy, nie dane było im pospać

sobie dłużej. Wczesnym rankiem zniecierpliwiony pies
wyrwał ich z pełnej wyczerpania drzemki. Kiedy jego
uporczywe naleganie nie odnosiło pożądanego skutku, skoczył
gwałtownym ruchem na łóżko lądując przednimi łapami
dokładnie na żołądku Denvera. Kiedy ten odzyskał oddech,
spojrzał zmarszczony na Courtney nadaremnie usiłując skryć
uśmiech. Beau zsunął się z łóżka i począł tańczyć w kółko po
podłodze. - Co, do wszystkich diabłów, stało się z twoim
psem?

- On chce wyjść na dwór.
- A co mu przeszkadza?
- Wyobrażam sobie, że zamknięte drzwi.
- Och!

Gdy nadal uśmiechała się do niego nie czyniąc żadnego

wysiłku, by wstać z łóżka, przetoczył się na bok twarzą do
niej. Wsunąwszy rękę pod kołdrę przyciągnął dziewczynę do

background image

siebie, póki nie przycisnął jej piersi do swoich. - Może sobie
wygryźć dziurę na zewnątrz, jak go tam bardzo przypiliło. Ja
tam jestem zajęty.

Pochylił głowę i leniwie pocałował dziewczynę, ciągle

jeszcze z drgającym pod powierzchnią pragnieniem, któremu
wystarczyłaby niewielka podnieta, by buchnęło dojrzałym
płomieniem. Rozchyliła wargi wzdychając z uniesieniem, gdy
jego ręce i usta czyniły swoją magię.

Nagle Denver szarpnął się gwałtownie i jęknął

przestraszony.

- Co się stało?

Rzucił jej piorunujące spojrzenie. - Twój pies - powiedział

z obrażoną dumą - właśnie dotknął swym zimnym nosem
części anatomii zwanej pospolicie siedzeniem. - Ignorując jej
salwę śmiechu, Denver z godnością wstał z łóżka i sięgnął po
dżinsy. - Najpierw koza, teraz pies. Zrób mi tę wielką łaskę,
Courtney, i nie wspominaj o tym Phoenixowi. Nigdy już by
się ode mnie nie odczepił.

Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić sytuacji, w której w

ogóle mówiło by się na temat, ale nie wspomniała o tym. -
Dobrze, masz moje słowo. Nie powiem nic. - Jej oczy
błysnęły figlarnie, gdy dodała: - Nikt nie lubi być beczką
śmiechu.

Wdziewając na siebie koszulę obdarzył dziewczynę

bolesnym uśmiechem. - Bardzo zabawne! Gdy wetknął
koszulę za pasek, okrążył wokół łóżko i popatrzył z góry na
Courtney. - Nie wiesz nawet, jak bardzo chciałbym
kontynuować to, co robiliśmy przed chwilą, zanim twój pies
nam nie przeszkodził, ale chyba lepiej będzie, jak się stąd
zwiniemy. Gospodyni i jej mąż mają wrócić rano, a parter
zaroi się zaraz od moich ludzi.

background image

Podciągnąwszy pod szyję kołdrę Courtney usiadła. - A

ciekawe, co ci twoi ludzie pomyślą widząc lampy rozstawione
w sali balowej? Moja torebka też tam jest.

Denver wskazał palcem torebkę leżącą na toaletce. -

Zszedłem na dół i pogasiłem wszystkie latarnie, żebyśmy nie
spalili domu. Kiedy tam byłem, znalazłem torebkę.

- Kiedy ty to wszystko zrobiłeś?

Uśmiechnął się szeroko. - Wtedy, gdy spałaś. Byłaś

najwyraźniej zmęczona. Chyba to od zmiany strefy czasowej
czy od czegoś takiego.

- Nie sądzę, by między Nashville a Richmond choć jeden

promień słońca padał inaczej.

Założył niesforny kosmyk włosów za jej ucho. - To w

takim razie od jakiegoś innego paskudztwa. Wiesz, że przez
sen wydajesz takie śmieszne odgłosy? To bardzo
podniecające.

Przekręciła się na bok i zagarnęła jedną z poduszek.

Podniósł ręce do góry i tyłem zaczął wycofywać się do drzwi
nieomal tratując po drodze Beau. - O rany! Ale ty jesteś rano
drażliwa!

Był już po drugiej stronie, gdy poduszka wylądowała na

drzwiach z miękkim plaśnięciem.

Chociaż przyjechała na plantację własnym samochodem,

Courtney uległa naciskom Denvera, który chciał ją odwieźć do
domu. Chciała być z nim tak długo, jak tyko mogła. Nie
podobał mu się pomysł, by została w domu sama, ale gdy
przypomniała mu o hałasie i zamieszaniu, jakie robotnicy
czynili na plantacji, przyznał, że ma rację.

Posadził ją na przednim siedzeniu swej ciężarówki i

położył dłoń na jej udzie z lekką poufałością. - Kiedy wraca
Brownie?

- Za parę dni. Mama namówiła ją, by została w Nashville

do końca mamy pobytu. Brownie ma mały kłopot z

background image

przyzwyczajeniem się do dwuogniskowych okularów, które
będzie musiała nosić. Mama uważa, że to coś pomoże, jeśli
Brownie będzie zajęta pakowaniem mamy rzeczy.

- Czy to dlatego miała bóle głowy? Potrzebowała

okularów?

Courtney zachichotała na wspomnienie przerażonej miny

Brownie, gdy lekarz orzekł, że będzie musiała nosić
dwuogniskowce. - Miała robione wszystkie testy, ale dzięki
Bogu nic innego nie stwierdzono. Chociaż dla Brownie jest to
i tak największa niedola. Nigdy nie przypuszczaliśmy, że ma
ona w sobie choć uncję próżności, dopóki nie usłyszała, iż ma
nosić okulary.

Mocniej zacisnął palce na jej udzie. - Czy wybrała się z

wami wszystkimi na ten koncert?

Courtney kiwnęła głową. - Wie, że zaakceptowanie oznak

starzenia to drobiazg w porównaniu z tym, z czym spotykają
się te dzieci na co dzień. Dla niej była to w pewnym sensie
ucieczka od siebie samej.

Złożył na jej ustach krótki pocałunek. - Cieszę się, że z

Brownie w porządku. I chociaż nie podoba mi się, że w czasie
dnia będziesz sama, to do powrotu Brownie przynajmniej
kilka nocy będziemy mieli dla siebie.

Na samą myśl o sam na sam z Denverem poczuła

wzmagające się w niej pragnienie. Podniosła rękę do jego
twarzy znajdując przyjemność w tym, że teraz ma już prawo
go dotykać. - A może ja mara inne plany? - mruknęła.

- Nie ma problemu, dopóki mnie w nich uwzględniasz. A

jeśli już mowa o planach, to w sobotę wieczorem ja i Phoenix
mamy otrzymać jakąś nagrodę od towarzystwa budowlanego
w Richmond. Chciałbym, żebyś pojechała ze mną.

Trzymając nadal rękę na jej nodze poczuł, że dziewczyna

się spięła, ale nie miał zamiaru pozwolić jej na to, by znowu
powróciła do swej hermetycznej egzystencji. Odsunął się,

background image

zamknął jej drzwiczki i zawołał Beau biegającego po
podwórku.

Duży pies wskoczył zwinnie na tył ciężarówki. Przez

pierwsze kilometry łaził tam i z powrotem wywąchując resztki
zapachów pozostawionych tutaj przez kozę.

W drodze do domu Courtney nie odzywała się. Denver nie

nalegał, by szła z nim na bankiet towarzyszący wręczaniu
nagród. I tak już postanowił, że ona pójdzie. On musi być, a
nie chce iść bez niej. Po prostu.

Kiedy zatrzymał się na jej podjeździe, dwukrotnie musiał

powtórzyć jej imię, zanim oderwała się od swoich myśli, by
na niego spojrzeć. Czując, iż potrzebne jest jej jakieś duchowe
wsparcie, powiedział: - Wiem, że nie chcesz iść na ten
bankiet, ale będziesz mi tam potrzebna. - Będziesz ze mną.
Czy to nie wystarczający powód, by iść?

Rzecz dziwna, pomyślała, ale rzeczywiście był

wystarczający. Przeszłaby z przyjemnością po rozżarzonych
węglach, z klamrą lub bez, jeśli on czekałby na nią po drugiej
stronie.

- Pójdę - rzekła - ale jeśli Phoenix będzie stroił ze mnie

żarty, nie powstrzymuj mnie od wywalenia mu na głowę
sałatki.

Uśmiechnął się na pół z ulgą, na pół z radością. Pochylił

się nad nią i pocałował. - Nawet ci jeszcze pomogę.

Beau pognał przed nimi do drzwi frontowych. Byli jakieś

trzy stopy od wejścia, gdy nagle Denver zagrodził ramieniem
drogę i nie pozwolił dziewczynie iść dalej.

- Stało się coś?
- Nie wiem. Drzwi są uchylone. Zostań tutaj.

Zawołał psa, a kiedy Beau zatarasował jej drogę, kazał mu

usiąść przy Courtney. Sam ostrożnie zbliżył się do drzwi,
położył na nich rękę. Ustąpiły z łatwością.

background image

Zrobił krok do środka i zatrzymał się gwałtownie. Stół

stojący zawsze blisko drzwi był wywrócony a kwiaty walały
się po wyłożonej kafelkami podłodze. Na jednej ze ścian
sprayem wymalowane było wulgarne przekleństwo.

background image

Rozdział 9
Za plecami Denver usłyszał ciężki oddech. Odwrócił się i

zastał Courtney stojącą w drzwiach.

Z jej rozszerzonych oczu wyzierało wzburzenie i zgroza. -

Do jasnej cholery, Courtney!

Mówiłem ci, żebyś została na zewnątrz! Ktokolwiek to

zrobił, może jeszcze nadal tu gdzieś być.

- No więc będę chyba bardziej bezpieczna z tobą w

środku niż sama na dworze, gdyby nagle skądś wypadł -
odparła rozsądnie.

Przeczytała wulgarny napis na ścianie i odwróciła oczy,

czując się osobliwie zbrukana. Przestąpiła stłuczoną doniczkę
i skierowała się w stronę salonu.

- A gdzież ty się wybierasz? - zapytał gniewnie.
- Chcę zobaczyć, co jeszcze jest zniszczone.
- Pozwól, że ja tam pójdę pierwszy na wypadek, gdyby

ktoś tam jeszcze był.

- Nikogo nie ma.

Rzucił jej ostre spojrzenie. - Nie możesz być tego pewna.

- Mogę. Popatrz!

Spojrzał we wskazanym kierunku na jej psa. Różowy

język zwisał po jednej stronie psiego pyska, długa sierść na
karku leżała płasko. Przypomniawszy sobie agresywne
zachowanie psa tego wieczoru, gdy po raz pierwszy przyszedł
do tego domu, Denver doszedł do wniosku, że Courtney ma
słuszność. Pies wyczułby lub wywąchał każdego intruza.

Wziął ją za rękę. - No dobrze, ale idę z tobą.
Najwyraźniej intruz nie żałował swego czasu, by przejrzeć

cały dom. Nawet najmniejszy pokój nie pozostał nietknięty.
Po

sprawdzeniu

wszystkich

pomieszczeń

Courtney

stwierdziła, iż zniszczenia nie były tak duże, jak się
spodziewała. Bałagan, owszem, był spory - powywracane
meble, książki wyrzucone z regałów, ale nie podarte i nie

background image

uszkodzone, ubrania powyciągane z szuflad toaletki, obrazy
zrzucone ze ścian. Woda w basenie straciła swój kolor,
widocznie wlano do niej różne napoje, bo puszki nadal
pływały po powierzchni. Można je będzie usunąć, a filtr
dokona reszty.

Z wyjątkiem popisanych sprayem ścian dom mógłby

powrócić do swej pierwotnej postaci w ciągu kilku godzin.

Cały przegląd zakończyli w jej gabinecie. Patrzyła na

słowa wypisane na ścianie. Na jedno z nich zwróciła
szczególną uwagę. Słowo „cięszka" miało w sobie błąd, który
widziała już kiedyś i dokładnie pamiętała gdzie. Rozmyślając
nad tym schyliła się, by podnieść z podłogi kilka
rozrzuconych książek.

- Zostaw to - powiedział Denver.

Wyprostowała się i popatrzyła na niego. Podniósł

słuchawkę i począł wykręcać jakiś numer.

- Do kogo dzwonisz? - spytała znając już zresztą

odpowiedź.

- Na policję.

Przestąpiwszy stos książek przechyliła się przez biurko i

rozłączyła rozmowę. - Nie możesz!

Zacisnął palce wokół słuchawki. - Posłuchaj mnie,

Courtney! To nie jest jeden z tych szczeniackich wybryków,
jakie dzieciaki płatają ci w szkole. Ja nawet nie chcę myśleć,
co mogłoby się stać, gdybyś była w domu, kiedy oni złożyli ci
wizytę. To nie była towarzyska wizyta, najdroższa.

- Ale jeśli zawiadomisz policję, istnieje ryzyko, że jakiś

reporter może to wyniuchać. Ostatnio było już dosyć rozgłosu
w gazetach, gdy mama kupowała posiadłość nad James River.
Jest małe prawdopodobieństwo, że reporter znajdzie
powiązanie między mną a matką, ale jednak takie ryzyko
istnieje, a ja chcę go uniknąć. A poza tym ten, kto to zrobił,

background image

prawdopodobnie nawet ucieszy się, gdy przeczyta w gazecie o
swoich wyczynach.

Denver popatrzył jeszcze raz na błędy ortograficzne na

ścianie. - Wątpliwe, czy on w ogóle umie czytać. - Znowu
spojrzał na nią z ciężkim westchnieniem. - No dobrze. Nie
zadzwonię na posterunek, ale za to zadzwonię do Stana, -
Zauważył, że znowu ma zamiar protestować, lecz powiedział
stanowczo: - Jest moim przyjacielem i zachowa dyskrecję.
Yorktown mu co prawda nie podlega, ale może Stan będzie
miał jakiś pomysł, jak zabezpieczyć się przed podobnym
incydentem. Porozmawiam z nim, a ty idź się pakować.

- Pakować się? Po co?
- Nie zostajesz tutaj.

Wykręcił numer telefonu. Czekając, aż ktoś po tamtej

stronie odbierze słuchawkę, zerknął na Courtney. Nawet się
nie poruszyła. Utkwiwszy w nim wzrok podniosła podbródek
do góry, a w jej oczach dojrzał upór i wyzwanie. Wiedział, że
była gotowa stoczyć z nim walkę, ale tę walkę musiała
przegrać. I wyszłaby z niej bez szwanku, bo on stanąłby tak
blisko niej, że pomyślałaby, iż są złączeni biodrami.

Kiedy Stan zgłosił się wreszcie na linii, Denver opisał mu

krótko, co wydarzyło się w domu Courtney. Podczas rozmowy
nie spuszczał oka z dziewczyny, miał twardy wyraz twarzy i
stanowczy głos.

Courtney dostrzegła teraz tę stronę charakteru Denvera, o

której przypuszczała, że istnieje, ale nigdy jeszcze nie
widziała jej tak wyraźnie. Pod powierzchownie beztroskim
sposobem bycia krył się twardy, nieustępliwy człowiek o
opiekuńczych instynktach, gotowy walczyć z każdym
przeciwnikiem, który zagraża komuś, o kogo on się troszczy.
A wiedziała, że troszczy się o nią. Może nie tak, jakby chciała,
ale jednak.

background image

Ponieważ nie była w stanie dalej się kłócić, odwróciła się i

wyszła z pokoju. W kuchni napełniła szklankę wodą.
Zobaczyła, że ręka, którą podnosi szklankę do ust, drży.
Odstawiła szklankę na blat kuchenny. Była tak pochłonięta
ocenianiem rozmiarów zniszczenia, że nie pomyślała nawet o
nienawiści, która musiała być przyczyną napaści na jej dom.
Aż do tej chwili.

Ale wierzyć się jej nie chciało, że któryś z jej uczniów

mógł być tak wściekły, by zrobić jej coś takiego. Ale błędnie
napisany wyraz w gabinecie był ten sam, co na kartce
zostawionej pod wycieraczką samochodu. Nie była to
poważna wskazówka, ale jedyna jaką posiadała.

Gdy Denver przyszedł do niej do kuchni, stała jeszcze

przy blacie plecami do drzwi. Objął ją od tyłu w talii i
przytulił jej plecy do swego krzepkiego ciała.

- Stan będzie tutaj mniej więcej za godzinę. Phoenix

przyjedzie za kilka minut. Był właśnie w drodze do
Williamsburga, gdy dorwałem go telefonicznie w
samochodzie. Stan kazał nam niczego nie ruszać, dopóki sam
tu nie przyjedzie i wszystkiego nie obejrzy. Uważa, że
powinniśmy sprowadzić policję, ale powiedziałem mu, że tego
nie chcesz.

Gdy poczuł jej drżenie, łagodnie odwrócił ją ku sobie i

przycisnął mocno do piersi. Stali tak bez ruchu przez kilka
minut. Obraz zniszczenia zrobił duże wrażenie na Denverze,
toteż wyobrażał sobie, jak załamana musi być Courtney.

Chcąc upewnić się, że ona naprawdę żyje i nie jest

zraniona, rozluźnił nieco uchwyt unosząc jej głowę do góry,
tak by móc ją pocałować. Jej usta były gorące, a odpowiedź
naturalna i natychmiastowa.

Oderwał wargi i zajrzał w jej brązowe oczy. - Wiem, że

tego nie chcesz, ale nie możesz tutaj zostać. I nie sprzeczaj się
ze mną, Courtney. Nie umiem racjonalnie myśleć, gdy

background image

wyobrażam sobie, że ktoś mógłby cię skrzywdzić. Musisz
znaleźć się w bezpiecznym miejscu.

Uśmiechnęła się słabo. - Może i jestem uparta, ale nie

jestem głupia. Zostanę na plantacji.

- Nie!

Spojrzała na niego spode łba. - Co to znaczy: nie? A

gdzież miałabym się podziać?

Puścił ją i podniósł jej szklankę z wodą. Usta miał suche -

ale nie z pragnienia. Zwlekał z odpowiedzią, czuł się tak,
jakby za chwilę miał jej podać na dłoni swe serce. Wypił
połowę wody ze szklanki i odstawi: ją z powrotem. -
Przeprowadzisz się do mnie - powiedział matowym głosem.

Zastygła w bezruchu i jeszcze bardziej pobladła. - Ot tak,

po prostu?

- Jak tylko zechcesz. I tak w końcu chciałem ci

zaproponować tę przeprowadzkę. A ta sytuacja jedynie to
przyśpieszyła.

Popatrzyła mu prosto w oczy. Powiedział to tak

zwyczajnie, jakby proponował jej wspólny posiłek w domu
zamiast kolacji w restauracji. Ale on nie proponował. To było
coś więcej niż propozycja. Sugerował romans, nie
małżeństwo.

Skrzyżowała ręce powyżej talii, jakby chciała coś

podtrzymać, może tylko siebie samą. Ona znała już swoje
uczucia. Kochała go. Teraz musiała się tylko zdecydować, czy
może przyjąć od niego mniej, podczas gdy chce o wiele
więcej. Dzwonek przy wejściu przerwał pełną napięcia ciszę.

- To chyba Phoenix - powiedział Denver i opuścił

kuchnię.

Courtney pozostała na swoim miejscu. W minutę później

Denver powrócił z bratem. Była zdziwiona widząc wyraz
zaniepokojenia w oczach Phoenixa.

- Z tobą wszystko w porządku, A - kuku?

background image

Skinęła głową nie dlatego, że nic jej nie było, ale dlatego,

że nie mogła nic wydobyć ze ściśniętego gardła. Do szoku
wywołanego splądrowaniem domu dołączyło się oświadczenie
Denvera. Trzęsła się cała i kręciło jej się w głowie.

Phoenix zerknął na brata i z powrotem na Courtney. Kiedy

do niej podchodził, stukot jego obcasów był jedynym
odgłosem w tym pomieszczeniu. Rozkrzyżował jej ramiona i
wziął jej dłonie w swoje ręce ogrzewając jej zimne palce.

- Nie przejmuj się tym, słoneczko. Bracia Sierra już się

tym wszystkim zajmą. Jeśli chodzi o walkę z niegrzecznymi
chłopcami, jesteśmy lepsi niż kawaleria.

Uśmiechnęła się słabo. Łatwo przyszło jej w to uwierzyć.

Osobno byliby dla siebie groźnymi przeciwnikami. Razem
stanowią parę nie do pobicia.

Denver długo i badawczo przyglądał się dziewczynie, po

czym wyprowadził brata z kuchni, by pokazać mu rozmiary
szkód. Gdy przechodzili przez jadalnię, usłyszała głos
Denvera mówiącego coś o założeniu w drzwiach nowych
zamków.

Kiedy przyjechał Stan i rozglądał się po całym domu,

Courtney powędrowała do gabinetu, aby spisać listę uczniów,
którzy oblali końcowy egzamin. Nie musiała zaglądać do
świadectw, które były podarte w kawałeczki i rozsypane po
całej podłodze. Były trzy takie świadectwa. Patrzyła na
nazwiska, które zapisała na kartce. Nie potrafiła wyobrazić
sobie żadnego z tych trzech uczniów, jak włamuje się do jej
domu i doprowadza do takiego wandalizmu.

Wahała się, czy ma zwierzyć się Denverowi ze swych

podejrzeń. Może przecież wyrządzić tym trzem uczniom
poważną krzywdę, jeśliby Denver czy też jego zaprzyjaźniony
policjant zdecydowali się ich przesłuchać, a oni okazaliby się
niewinni.

background image

Nie była jeszcze zdecydowana, kiedy Denver wszedł do

gabinetu, by powiedzieć jej, że Stan chciałby z nią pomówić.
Nie patrząc na niego odsunęła się z krzesłem od biurka i
wstała. Stąpając ostrożnie wśród książek rozrzuconych po
podłodze przeszła przez pokój. Musiała się zatrzymać,
bowiem Denver nie zrobił ani kroku, by ustąpić jej z drogi.
Uzbroiła się w cierpliwość przed wiszącą w powietrzu
konfrontacją.

Pytanie, jakie jej zadał, nie było tym, którego się

spodziewała. - Masz jeszcze ten świstek zostawiony na twoim
samochodzie?

- Myślę, że tak. Chyba że spotkał go taki sam los jak inne

moje papiery. A dlaczego?

- Stan pytał, czy miałaś jakieś kłopoty z którymś z

uczniów. - Denver ujrzał, jak jej podbródek wędruje do góry, i
w innych okolicznościach bawiłby go ten obronny gest. - Ależ
to naturalne, że ma takie przypuszczenia, Courtney.
Powiedziałem mu o groźbach, z jakimi się spotkałaś przed
końcem roku szkolnego.

- Denver, nie chcę, by moich uczniów zmuszano do

zeznań. Wszyscy mogą być niewinni. Może zrobił to ktoś z
dorosłych, kto lubi demolować mieszkania.

- Sama w to nie wierzysz.

Westchnęła. - Nie. Ale chcę wierzyć. Przez dziewięć

miesięcy w roku spędzam pięć dni w tygodniu z tymi
dzieciakami. I bez przesłuchań na policji mają wystarczająco
dużo stresów.

- Stan pomoże nam załatwić to nieformalnie. Widziałaś

go. Jest bez munduru. Wszystko przebiegnie spokojnie.
Obiecuję ci to. On także.

- Mam tę kartkę, w szufladzie stolika.

Wziął ją za rękę, nie żeby pomóc jej przejść przez

rumowisko zalegające podłogę, ale chciał jej po prostu

background image

dotknąć. Wyglądała tak obco, a on nie mógł tego znieść.
Przeklął w duchu osobę, która jej to zrobiła. Jeszcze niedawno
była odprężona i taka kochająca po owej nieprawdopodobnej
nocy, którą razem spędzili. Pragnął znowu tamtej kobiety. I
dostanie ją taką z powrotem. Nie zaakceptuje niczego innego.

Kiedy szukała kartki, Denver trzymał dwóch pozostałych

mężczyzn z dala od jej sypialni. Wystarczająco Paskudne było
już to, że jakiś obcy przetrząsał szuflady jej toaletki grzebiąc
w jej osobistych rzeczach i miotając nimi po całym pokoju.
Nie chciałaby, aby także Phoenix czy Stan łazili nad
porozrzucanymi przedmiotami i okupowali jej pokój.

Siebie nie mierzył tą samą miarą. Był jej kochankiem, a

nie kimś obcym. Wkrótce jej rzeczy i tak znajdą się u niego w
domu. Być może ona sądziła, że będzie to sytuacja
przejściowa, ale myliła się.

Szuflada w nocnym stoliku była jedną z tych, które

pozostały nienaruszone. Courtney znalazła kartkę dokładnie w
tym samym miejscu, w którym ją położyła. Gdy Denver
wyciągnął po nią rękę, potrząsnęła przecząco głową.

- Zanim Stan ją zobaczy, chciałabym z nim porozmawiać.

Wiedząc, że spieranie się z nią jest teraz pozbawione

sensu, skinął głową i razem przeszli do kuchni, gdzie przy
stole siedzieli pospołu Stan i Phoenix.

- Zanim ci to dam - powiedziała do Stana unosząc kartkę -

chcę ci coś powiedzieć. Kiwnął głową. - Słucham.

- Ta kartka i telefon, który otrzymałam, to pogróżki

związane z egzaminem, jaki wszyscy uczniowie ze starszych
klas musieli przejść pod koniec roku szkolnego. Widocznie
któreś z nich uważało, że może nie zdać, i chciało, bym
zrobiła łatwe testy. Są trzy osoby, które oblały, ale to wcale
nie znaczy, że któraś z nich zniszczyła mój dom. Chciałabym
z nimi porozmawiać, zanim ty to zrobisz.

background image

Denver odpowiedział na to zza jej pleców: - O nie! Ty

trzymaj się od tego z daleka!

Odwróciła się na pięcie. - To są moi uczniowie i ja jestem

za nich odpowiedzialna. Nawet jeśli jedno z nich jest winne,
dwoje pozostałych nie ma z tym nic wspólnego. Zresztą cała
trójka może być niewinna. Po co mają później zastanawiać się,
dlaczego podejrzewano ich o coś, czego nie zrobili. To tylko
osiemnastolatki, a nie recydywiści.

Denver oparł pięści na biodrach i pochylił się do przodu,

tak że jego twarz znalazła się tylko parę centymetrów od niej.
- Jeden z tych twoich osiemnastoletnich chłopaczków może
zrobić ci coś więcej, niż tylko poszarpać twoje mieszkanie.
Nie możesz zlekceważyć żadnego z nich.

Phoenix wszedł pomiędzy nich odciągając Denvera do

tyłu. - No, dzieciaki, bądźcie grzeczni w obecności
porządnego policjanta, bo będzie musiał użyć kajdanków.

Stan oparł się na krześle uśmiechając się do całej trójki. -

To kuszące, a sądzę, że Denver nie pomyślał ani przez chwilę
o tym, by skuto go razem z Courtney. W rzeczywistości, może
nawet by to wolał, ale nie musimy chyba posuwać się aż do
takich ostateczności. Siadaj, Courtney. Pozwól, że ci powiem,
w jaki sposób mogę sprawdzić uczniów, tak by nawet nie
podejrzewali, iż są sprawdzani. Jeśli nadal będziesz miała
jakieś zastrzeżenia, przedyskutujemy to.

Usiadła. Stan mówił. Denver chodził tam i z powrotem.

Phoenix obserwował wszystko dookoła.

Stan wyjaśniał, w jaki sposób mógłby porównać pismo

uczniów z ich praw jazdy z pismem, jakim posłużono się w
notatce. Zamierzał również zapytać nauczycielkę języka
angielskiego o ucznia, który ustawicznie popełnia błąd
ortograficzny pisząc yore zamiast your. Mówił również o
zdobyciu kilku podstawowych informacji, o czym uczniowie
w ogóle nie mieliby pojęcia.

background image

Kiedy skończył, Courtney miała tylko jedno pytanie: - Co

się stanie, gdy ustalisz, że rzeczywiście jeden z nich napisał tę
kartkę?

- Porozmawiamy o tym we właściwym czasie. Istnieje

kilka możliwości. Albo wniesiesz wtedy formalne zażalenie,
albo porozmawiasz z jego rodzicami i zażądasz finansowego
odszkodowania. A do tego czasu, i tu całkowicie zgadzam się
z Denverem, powinnaś mnie zostawić całą detektywistyczna
robotę. Gdzie mam cię szukać, kiedy będę miał coś do
powiedzenia?

- Będzie u mnie - oświadczył Denver.

Courtney rzuciła mu piorunujące spojrzenie. - Na pewno

nie!

Phoenix jęknął: - O Boże! Oni znów zaczynają! Chodźmy,

Stan. Wyjdźmy stąd i zostawmy ich samych. Nawet jeśli
zaczną rzucać w siebie czym popadnie i tak nie zrobią już
większego bałaganu, niż jest

Gdy mężczyźni wychodzili z domu, Denver nie spuszczał

oka z dziewczyny. - Dlaczego tak się upierasz? - spytał.

To zdumiewające, pomyślała. On uważa, iż ona jest tu

jedyną

upartą

osobą.

Odpowiadając,

z

trudem

powstrzymywała gniew. - A tobie dlaczego tak zależy, bym z
tobą zamieszkała? Masz zwyczaj przygarniać do swego domu
i pocieszać strapione niewiasty?

- Do tej pory nie miałem. - Wyrzucił ręce w powietrze w

geście frustracji. - Ze mną będziesz bezpieczna. Widziałaś mój
system zabezpieczający. Nikt nie będzie się koło ciebie
szwendał. Nie można tego powiedzieć o plantacji. W ciągu
dnia dom jest szeroko otwarty przed murarzami, elektrykami,
a moi ludzie kręcą się w kółko wszędzie. A u mnie nikt nie
prześlizgnie się do budynku, nawet o tym nie pomyśli. Ja, w
przeciwieństwie do ciebie, nie wierzę, by twoi drogocenni
uczniowie nie mogli cię skrzywdzić. Ktokolwiek to zrobił,

background image

żywił do ciebie piekielną urazę. - Omiótł ręką kuchnię. - To
wszystko nie jest dziełem rozumnej istoty, Courtney.
Następnym razem to nie twój dom dozna szkody. Nie mam
zamiaru podejmować takiego ryzyka.

- Mogę wrócić do Nashville i zostać z mamą -

powiedziała umęczona.

- Twoja matka ma tam dosyć kłopotów z Brownie i z

wymaganiami swego zawodu. Chcesz jej teraz mówić o całym
tym zajściu? A musiałabyś przecież to zrobić, jeśli tak szybko
byś wróciła do Nashville.

Miał rację. Amethyst i bez tego miała dużo roboty. I tak

zbytnio się o nią martwiła. A już gdyby dowiedziała się o
napaści, odwołałaby koncerty i sesje nagraniowe i wynajęłaby
ochronę.

- W takim razie mogę iść do hotelu - rzekła Courtney.
- Myślałem, że już przestałaś uciekać. A co z Beau? Nie

znam żadnego hotelu, w którym by ci pozwolono trzymać psa
w pokoju.

Zmarszczyła się, ale nic nie odrzekła.
Czuł, że mu się wymyka. Położył ręce na jej ramionach. -

A co znaczyła dla ciebie ostatnia noc?

To pytanie ją wystraszyło. - Przecież znasz już odpowiedź.

- Może tak mi się tylko wydaje. Musisz mi dokładnie

wyjaśnić, Courtney. Powiedz, dlaczego poszłaś ze mną do
łóżka. Zdradź mi powód, dla którego zdecydowałaś się ze mną
kochać. To nie mógł być dla ciebie łatwy wybór. Musiałaś
mieć cholernie poważny powód, aby mi się oddać. Powiedz
mi, co to było.

Uniosła głowę i spotkała jego napięte spojrzenie

umęczone walką z jej uczuciami. - Kocham cię i chciałam, by
moja miłość się spełniła.

Ulga spłynęła po nim jak kojąca fala. Uśmiech miał

miękki i pełen czułości, gdy wziął ją w ramiona. Ukrył twarz

background image

na jej szyi, jakby chciał wchłonąć w siebie te dwa wyszeptane
przez nią słowa.

- Teraz kiedy w końcu udało ci się to wypowiedzieć -

rzekł cicho - może nie będzie ci zbyt trudno powtórzyć to
jeszcze raz, a potem znów tysiące, tysiące razy.

Wziął jej usta, zgłodniały, a pocałunek ten sprawił, że cały

drżał z podniecenia. Całonocne kochanie zamiast ugasić jego
pragnienie tylko je wzmogło. Chłonął jej smak jak człowiek
umierający z braku wody. Puściły cugle jego opanowania, gdy
przylgnęła do niego i wydała ten miękki dźwięk, który
doprowadzał go do szaleństwa.

Niełatwo było o rozsądek, kiedy ciało domagało się

rozpaczliwie wyzwolenia. Ale znalazł w sobie tyle siły, by
wyprostować się i odsunąć dziewczynę na tyle, aby jej piersi
nie dotykały jego. Wargi miała wilgotne i drżące, oczy paliły
się podnieceniem.

- Jedź ze mną do domu - powiedział ochryple. - Chcę, byś

była bezpieczna.

Serce Courtney skręciło się z bólu. Nie odpowiedział na

jej wyznanie miłości, a jedynie ponowił żądanie, by z nim
zamieszkała. Pozostawił jej wybór z jakąś taką pewnością
siebie, która była częścią jego natury. No cóż, mogła odmówić
i zachować swoją dumę albo zgodzić się i stracić swe serce,
kiedy ich romans już się skończy. Nie miała żadnych złudzeń,
że będzie żyć długo szczęśliwie. To nie żadna bajka.

To życie. A ono boli jak diabli.
Jej własna ułomność nauczyła ją jednego. Że człowiek

powinien koncentrować się na rzeczach, które potrafi robić, a
pomijać te, których nie może. A więc będzie teraz częścią jego
życia, nawet jeśli nie na zawsze.

Zdjęła ręce z jego bioder i przesunęła się obok. Zdążyła

zrobić dwa kroki, gdy zapytał: - Dokąd idziesz?

background image

- Idę się pakować. Zostanę z tobą, dopóki dom nie

zostanie uprzątnięty i dopóki nie wróci Brownie. Nie poszedł
za nią od razu. Zamknął oczy i oparł się o kuchenny blat. A
więc chciała się do niego

wprowadzić. Będzie budził się rankiem z nią u swego

boku. Będzie widział jej ubrania wiszące obok jego ubrań, a
dom wypełniony będzie jej ciepłem i śmiechem. Kochała go.

Poczuł, że wszystkie cząstki jego życia układają się w

jedną całość i żadnej z nich nie brakuje. Był zdumiony,
bowiem zanim poznał Courtney, nie uświadamiał sobie nawet
braków swojej istoty. Tylko przebywanie z nią dawało mu
radość. Jej uśmiech koił jego samotność, której przedtem nie
podejrzewał w głębi swego serca. Miłość z nią była czymś,
czego nigdy przedtem nie doświadczył, obcowaniem w
najprawdziwszym sensie tego słowa.

Otworzywszy oczy, odepchnął się od blatu gotowy

rozpocząć wspólne życie z Courtney.

background image

Rozdział 10
Podczas gdy Courtney zajmowała się pakowaniem swego

podróżnego kuferka, Denver dzwonił do ekipy porządkowej, z
której usług często korzystała jego spółka, i prosił, by
wyjechali do jej domu. Kiedy już dokładnie wysprzątają cały
budynek, będzie musiał zaprząc własnych ludzi do malowania
ścian. Nie po to jednak zajmował się jej domem, aby dalej
mogła w nim mieszkać. Po prostu trzeba było to zrobić, a on
miał możliwości, by się do tego przyczynić. A jeśliby to w
ogóle od niego zależało, nie wróciłaby tam nigdy, chyba że po
resztę swoich rzeczy.

Gdy skończył rozmowę, wszedł do jej sypialni gnany

niecierpliwością, by zabrać dziewczynę do swojego domu.
Przebrała się już. Miała teraz na sobie dżinsy obciskające jej
smukłe biodra i bluzeczkę sięgającą tuż nad talię. Kiedy
przechylała się nad stojącym na łóżku kuferkiem,
prowokacyjnie migała mu przed oczami jej miękka skóra
ponad paskiem dżinsów.

Coś go ścisnęło boleśnie. Tęsknota do jej ciała paliła mu

wnętrzności. Pragnienie było już i tak wystarczająco silne,
zanim posiadł ją po raz pierwszy. Teraz wiedział już, co go
czeka, i nagle stwierdził, że nie wytrzyma ani minuty dłużej.
Chciał natychmiast poczuć pod sobą miękkość jej ciała. Chciał
ją do siebie przytulić i odpędzić wszystkie wątpliwości, które
ją dręczyły.

Courtney nie podniosła głowy, gdy wszedł do pokoju i

zatrzymał się tuż przy niej. Ale kiedy wypowiedział jej imię
głosem szorstkim z pożądania, wyprostowała się szybko i
popatrzyła mu w oczy.

W jego oczach wyczytała trawiący go głód. Jej policzki

zakwitły rumieńcem. Poczuła płomień własnej namiętności
liżący jej skórę. A przecież on tylko powiedział jej imię.

background image

Odebrał od niej bluzkę, którą właśnie składała, i rzucił na

inne leżące w kuferku rzeczy. Później wziął ją za rękę i
przyciągnął dziewczynę do siebie. Zniżył usta do jej warg z
rozpaczliwym, zaborczym łaknieniem. Wsunął rękę pod jej
bluzkę. Jęk podniecenia wydobył się z jego gardła, gdy
zamknął w swej dłoni nagą pierś. Gdyby wiedział wcześniej,
że nie miała nic pod spodem, nie byłby w stanie czekać tak
długo, aby jej dotknąć.

Podtrzymując ją jednym ramieniem, drugą ręką oparł się

na łóżku i położył dziewczynę na materac. - Nie mogę czekać,
Courtney. Muszę mieć cię teraz.

Gwałtownie chwyciła go ramionami. Jej pośpiech był tak

samo silny i natychmiastowy jak jego. - Nie chcę, abyś czekał.

Jego żądza była tak gwałtowna, iż nie miał czasu, by

usunąć z nich wszystkie ubrania. Rozpiął tylko jej spodnie i
szarpnął w dół przez biodra. Podwinął bluzkę do góry, by
smakować jej ciało. Chwyciła jego głowę ciągnąc go do
siebie, a miękki dźwięk wydobył się z jej piersi i spiralnym
ruchem przeszył jego ciało.

Zerwał pasek od własnych dżinsów, mocno szarpał

zamek, aż był już wreszcie swobodny. Splótł jej palce ze
swoimi i wyciągnął ich ręce wysoko ponad jej głowę. Opuścił
biodra pomiędzy jej nogi. Oczy zatopił w jej źrenicach i
wniknął w nią wypełniony szczęściem, iż przyjmowała go tak
naturalnie i namiętnie.

Była jego drugą połówką, ale teraz on był całością.

Wszystko inne przestało istnieć, gdy zanurzył się w smakach,
zapachach i kształtach kobiety pod nim leżącej. Jego kobiety.

Czuła się nieco dziwnie, gdy po raz drugi wchodziła do

domu Denvera. Z pewnym poczuciem nierealności patrzyła,
jak znosił jej kuferek w dół do hallu, najwyraźniej do jego
sypialni. Tak wiele wydarzyło się w tak krótkim czasie, że
miała trudności z dostosowaniem się do tych wszystkich

background image

zmian Przecież jeszcze nie tak dawno nie umiała nawet sobie
wyobrazić, by wyjść z nim gdzieś na kolację a teraz miała
zostać w jego mieszkaniu, w jego łóżku.

Nie miała żadnych złudzeń wobec tego, co przyniesie jej

przyszłość. Kiedy w jej domu da się znowu zamieszkać, a
osoba winna wandalizmu zostanie złapana, wróci z powrotem
do siebie. A do tego czasu nagromadzi tyle wspomnień, ile
tylko potrafi, na te smutne dni, kiedy będą one wszystkim, co
posiada.

Wkrótce po ich przybyciu Denver odebrał telefon od Belle

z Sierra Construction i musiał wyjechać, by dopilnować
jakiejś nagłej sprawy. Starała się nie okazywać swego
rozczarowania, gdy odprowadzała go do drzwi. Nie dlatego,
iżby było czymś nadzwyczajnym, że wyjeżdżał zająć się
problemami zawodowymi. Ale po prostu czuła się obco i
dziwnie zostając tutaj bez niego.

Pochylił się, by ja pocałować, i przez dłuższą chwilę

patrzył na nią badawczo. - Dobrze będziesz się tu czuła sama
ze sobą?

- Oczywiście! - odparła, bo cóż innego mogła powiedzieć

w takich okolicznościach.

- Trzymaj drzwi zamknięte, gdy mnie tutaj nie będzie.

Wrócę niebawem. - Znowu dotknął jej warg i ciężko
westchnął. - Niech to diabli! Nie chcę cię zostawiać.

Położyła rękę na jego ramieniu i lekko popchnęła w stronę

drzwi. - Jestem już dużą dziewczynką. Jedź i rób, co do ciebie
należy. Zamierzam wszędzie wetknąć swój nos, tak że jeśli
jest tutaj coś, czego nie powinnam zobaczyć, lepiej powiedz
mi od razu.

Uśmiechnął się od ucha do ucha. - Nie mam żadnych

tajemnic, które chciałbym przed tobą ukryć. Myszkuj, gdzie
tylko chcesz.

background image

Jeszcze raz ją pocałował i zmusił się do wyjścia.

Uśmiechnęła się z jego opieszałości. Patrzyła, jak odjeżdżał,
po czym zamknęła drzwi zatrzaskując zamek według jego
instrukcji. Gdy się odwracała, jej stopa zaplątała się w
pleciony dywanik leżący przy drzwiach. Wyprostowała go,
zdecydowana wyśledzić wszystkie inne pułapki, których
powinna być świadoma przebywając tutaj.

Zadzwoniła do Nashville, do matki, by podać jej numer

telefonu Denvera. Była nieco zażenowana stwierdziwszy, że
wieść o tym, iż mieszka teraz z Denverem, nie mogła sprawić
Amethyst większej radości. Matka wręcz nie posiadała się z
zachwytu.

- Mamo, czy nie powinnaś raczej załamywać rąk i mówić,

jak bardzo jesteś zaszokowana tym, że twoja córka mieszka z
mężczyzną?

- Po pierwsze w ogóle nie jestem osobą, która załamuje

ręce. Po drugie, jak wiesz, też byłam kiedyś zakochana. - Jej
przejmujący śmiech odbił się echem po linii. - I to nawet kilka
razy, jak to sobie przypominasz. Myślę, że to cudowne, że ty i
Denver się kochacie. Taką właśnie miałam nadzieję, kiedy
was ze sobą zetknęłam. Bardzo go lubię, Courtney. Kiedy
wesele?

Nie chciała wyjaśniać całej sytuacji przez telefon,

powiedziała więc zgodnie z prawdą: - Nie rozmawialiśmy
jeszcze o tym.

- No cóż, cokolwiek zdecydujecie, przyjadę natychmiast,

choćbym miała odwołać występ nawet w Białym Domu.

Kilka minut później Courtney odwiesiła słuchawkę, a

gratulacje matki dzwoniły jej w uszach jeszcze przez jakiś
czas. Chciałaby powiedzieć matce prawdę, ale będzie musiała
to zrobić osobiście. Wytłumaczy jej wtedy, że mieszka z
Denverem tymczasowo. I dlaczego tylko tymczasowo.

background image

W czasie dwugodzinnej nieobecności Denver zadzwonił

do niej dwukrotnie. Za każdym razem nie miał jej nic
szczególnego do zakomunikowania, chciał po prostu
porozmawiać. Wkrótce wrócił i dom stal się sanktuarium
miłości, w którym odcięci od świata mogli spędzać w swych
ramionach godziny szczęścia.

Do piątku Courtney przyzwyczaiła się już trochę do

mieszkania w jego domu. Wprowadziła nawet kilka
niewielkich zmian. Usunęła na przykład, rozmaite dywaniki z
korytarza i kuchni. Ubrania, które ze sobą przywiozła, zawisły
w szafie razem z rzeczami Denvera, szczoteczka do zębów
stanęła w kubku obok jego przyborów. Kiedy przywieźli z jej
domu papiery i materiały naukowe, pracowała w czasie dnia
nad swoją dysertacją, podczas gdy on był w biurze.

Nie ustalali żadnego porządku jedzenia kolacji czy

udawania się na spoczynek. Pierwszy wieczór spędzili w
sypialni - od chwili gdy zapukał do drzwi wejściowych aż do
północy, kiedy to głód innego rodzaju wygonił ich do kuchni.
Na drugi wieczór Courtney zaplanowała piknik z kolacją na
jego patio, ale zostało to odłożone w momencie, gdy po
powrocie do domu pocałował ją na przywitanie.

Oprócz kanapek, które ewentualnie zjadali wieczorem,

żyli właściwie tylko miłością. Tak przynajmniej było z
Courtney. W chwilach szalonych uniesień mówił, jak jest mu
dobrze, jak bardzo jej pragnie i jak myśli o niej będąc w czasie
dnia daleko od domu. Ale ani razu nie usłyszała tych dwóch
słów, na które czekała z takim bólem.

Dopiero w sobotę realny świat dał o sobie znać. Po

leniwym śniadaniu, poprzedzonym przedłużającą się wspólną
kąpielą pod prysznicem, Denver poprosił ją, by pojechali
sprawdzić, co zostało zrobione w domu na plantacji.

Podczas gdy on krążył po parterze z jednym z nadzorców,

Courtney posuwała się mozolnie przez dwie kondygnacje

background image

schodów, by dokonać obławy na szafy z ciuchami Crystal.
Chciała zmienić ubranie. Mogła co prawda poprosić Denvera,
by zawiózł ją do domu w Yorktown, ale tak naprawdę nie
chciała wiedzieć, ile już wykonały ekipy wynajęte do
sprzątania i malowania. Pragnęła zrobić zapas z czasu
spędzonego z Denverem, tak jak nędzarz ze skromnej sumki
pieniędzy.

Wyciągnęła już kilka rzeczy na łóżko Crystal, kiedy

wszedł Denver. Usiadł na brzegu łóżka. - Nie masz nic
przeciwko temu, żebyśmy tu zostali jeszcze przez kilka
godzin? - zapytał. - Jeden z dostawców przywozi po południu
pewne materiały. Chcę sprawdzić jakość desek.

Odwrócona do niego plecami nadal przesuwała kolejne

wieszaki przeglądając sportową odzież Crystal. - Nie mam nic
przeciwko temu.

Denver obrzucił wzrokiem nieomal pękającą w szwach

szafę. Może gust Crystal różnił się od gustu Courtney, ale za
to starsza siostra bardziej przypominała wzrostem Courtney
niż niższa Amber.

- Starczy nam jeszcze czasu, bym zawiózł cię do twojego

domu - powiedział - jeśli nie możesz znaleźć u Crystal jakiejś
wytwornej sukienki. Nie będzie to zresztą aż tak oficjalne.
Wystarczy koktajlowa sukienka.

Odwróciła się nagłym ruchem, zmarszczka zakłopotania

przecięła jej czoło. - A po cóż mi koktajlowa sukienka?

- Na wieczorny bankiet. - Gdy zobaczył, że zmarszczka

jej się pogłębiła, dorzucił: - Towarzystwo budowlane wręcza
Phoenixowi i mnie nagrodę. Dzisiaj wieczorem jest bankiet.
Pamiętasz?

Zapomniała o tym. Może umyślnie, bo wcale nie chciała

tam iść, ale zdawała sobie sprawę, że Denver będzie tak samo
uparty jak wtedy, gdy po raz pierwszy poruszał tę sprawę.
Stosując taktykę wymijającą odwróciła się do szafy, by znowu

background image

przeglądać ciuchy Crystal. Trzy sukienki byłyby odpowiednie.
Ale wszystkie miały długość do kolan, jeśli nie krótszą.

Nie była pewna, czy Denver opuścił łóżko, póki nie

poczuła na ramionach jego ciepłych, wielkich dłoni. Łagodnie
zwrócił ją twarzą do siebie. - Myślałem, że już to
uzgodniliśmy. Zgodziłaś się iść ze mną.

- Wiem. Pójdę.

Gładził kciukiem miękką skórę na jej szyi. - Dlaczego

mam wrażenie, że chcesz dodać coś zaczynającego się od
„ale".

Uśmiechnęła się. Był diabelnie spostrzegawczy. - Ale

wszystkie sukienki Crystal, które by się ewentualnie
nadawały, są krótkie. Niektóre bardzo krótkie. Spodnie też nie
są eleganckie.

Denver wiedział, do czego prowadziła ta rozmowa, ale nie

miał zamiaru pozwolić, by skończyła się tak, jak chciała tego
Courtney. - Załóż więc którąś z tych krótkich sukienek. -
Sięgnął do szafy i wyjął sukienkę w kolorze morskiej zieleni. -
Co złego widzisz w tej?

Wzięła ją od niego i wepchnęła z powrotem do szafy. -

Jest za krótka.

Zaczekał, aż znów przeniosła spojrzenie na niego. Wtedy

uśmiechnął się powoli nie starając się ukryć tęsknoty w
oczach. - Posłuchaj mężczyzny, który zna się na tych
sprawach. Masz wspaniałe nogi. Zauważyłem.

Poczuła się zapędzona w kozi róg. I przez niego i przez

sytuację. - Nie lubię nosić publicznie krótkich sukienek. Moja
klamra rzuca się w oczy jak neon w ciemnym pokoju.

Przeczesał palcami jej włosy zmuszając ją, by na niego

popatrzyła. - To ty rzucasz się w oczy pośród tłumu. A to nie
ma nic wspólnego z twoją klamrą.

Westchnęła ciężko. - Ty tego nie rozumiesz.

background image

- Prawdopodobnie nie - przyznał. - Nigdy nie musiałem

iść przez życie z klamrą na nodze, nie mogę więc tego w pełni
zrozumieć. Chciałbym tylko, abyś nie zważała na to, co ludzie
myślą - przez wzgląd na ciebie, nie na mnie - ale wiem, że tak
nie jest. I od tego musimy zacząć. Poza tym, nie możemy
całkowicie zamknąć się przed światem, Courtney. Istnieją
pewne towarzyskie zobowiązania, których ty i ja nie możemy
ignorować. Dziś wieczór ja mam zobowiązania. I nie chcę iść
sam. Chcę ciebie mieć u mego boku.

Zabrzmiało to tak po prostu, pomyślała. A ona skończyła

przecież z uciekaniem. Dzisiaj jest tak samo dobra okazja jak
kiedy indziej, by udowodnić to jemu i sobie samej. Denver
mówił, że klamra mu nie przeszkadza. Będzie mogła się
przekonać, czy to prawda.

Kiedy przybyli do hotelu w centrum Richmond, gdzie

odbywał się bankiet, wpadli prosto na Phoenixa w głównym
hallu. Przylepioną kurczowo do jego ramienia, oszołomioną
blondynkę przedstawił jako swoją fizykoterapeutkę, Tamarę
Brown. Kobieta z pewnością nie miała na sobie
obowiązującego w takich sytuacjach stroju. Nosiła
jaskraworóżową sukienkę z metalicznej lykry, która niewiele
pozostawiała dla wyobraźni. Tamara odpowiedziała im
czarującym uśmiechem zupełnie niepomna na spojrzenia,
którymi obdarzali ją wszyscy zebrani w kuluarach mężczyźni.
Jeden z nich wpadł z trzaskiem na posadzoną w glinianym
naczyniu wielką palmę, bowiem zamiast patrzeć, gdzie idzie,
strzelał oczami do Tamary.

Denver z rozbawioną miną wziął Courtney za ramię i

powiódł w stronę ogromnej sali bankietowej. Zdawała sobie
sprawę, że skoro dostrzegł, jakie zainteresowanie wzbudzała
dziewczyna Phoenixa, nie przepuścił także ciekawskich
spojrzeń, które od czasu do czasu zatrzymywały się na niej.
Ludzie nie patrzyli jednak na nią z tych samych powodów co

background image

na Tamarę. W morskozielonej sukience pożyczonej od Crystal
Courtney wyglądała statecznie, nieomal matronowato, w
porównaniu z Tamarą w obciskającym ciało łaszku. Atrakcją
była klamra, a nie jej figura.

Nagle Denver zwrócił ku niej swój ciepły uśmiech i

ścisnął palcami jej ramię. Zapomniała o wszystkim. Był tylko
on.

Kiedy doszli do ich stołu, Courtney zauważyła, że Phoenix

nauczył się tych samych zasad rycerskości od ich matki. Tak
jak Denver podał krzesło swej damie, po czym usiadł obok
niej.

Przy dużym, okrągłym stole siedziała jeszcze jedna para.

Courtney nie musiała zapoznać się z mężczyzną, który wstał,
kiedy się zbliżali. Zamiast policyjnego munduru Stan miał na
sobie ciemny garnitur i krawat. Zanim mógł dopełnić
honorów, rudowłosa kobieta obok niego wyskoczyła z krzesła
i przerzuciła przez niego ramię, by uścisnąć dłoń Courtney.

- Hej! Jestem Belle. Szaleję z radości, że mogę cię

poznać. Słowo daję, myślałam już, że nigdy cię nie zobaczę,
gdy Denver zwlekał z przyprowadzeniem ciebie do biura.

Nadal stojąc Courtney uścisnęła rękę kobiety. - Miło mi

cię poznać, Belle.

Zgodnie ze swym zwykłym, szczerym sposobem bycia

Belle powiedziała: - Zauważyłam, że nosisz klamrę.
Widocznie twoja jest lepsza niż ta, którą przez kilka lat nosił
na kolanie mój kuzyn, Jimmy Ray, po wypadku
samochodowym. Gdziekolwiek chodził, musiał brać ze sobą
olejarkę, bo cholerna klamra stale się zacinała. Nazywaliśmy
go Blaszany Człowiek. Wiesz, z serialu Czarnoksiężnik z
krainy Oz. - Przerwała, żeby zaczerpnąć oddechu, po czym
spytała: - A co tobie się stało?

Courtney uświadomiła sobie, że Denver stoi za nią

kompletnie bez ruchu. Uśmiechnąwszy się do jego sekretarki,

background image

odparła: - Urodziłam się ze zdeformowaną stopą. Klamra ma
tak usztywniać kostkę, by wytrzymała mój ciężar.

Belle uśmiechnęła się szeroko. - My, kobiety, robimy, co

się da, by pomóc naturze. Ja sama musiałam nosić wypchany
stanik do piętnastego roku życia.

Ta mała niedyskrecja wywołała przy stole rozmaite

reakcje. Stan zrobił się czerwony. Phoenix parsknął
śmiechem. Courtney uśmiechnęła się przez ramię do Denvera,
a on odpowiedział jej uśmiechem. Kiedy usiadła, poczuła na
ramieniu ciężar jego dłoni, komunikujący radość z jej
uczciwej odpowiedzi.

Pozostała część wieczoru upłynęła tak szybko, że w

pamięci Courtney pozostała tylko seria obrazów. Podano
najpierw niczym nie wyróżniającą się kolację, po czym
rozpoczęły się przemówienia. Jedynym, które oklaskiwała z
jakim takim entuzjazmem, była krótka, zaprawiona humorem
przemowa Phoenixa, jaką wygłosił on po otrzymaniu nagrody
dla braci Sierra.

Przez cały wieczór Denver nie opuszczał jej boku, z

wyjątkiem momentu, kiedy musiał wraz z bratem wystąpić
przed zebranych. Odnajdywał nieskończoną ilość sposobów,
by jej dotknąć. Niektóre z tych dotknięć rzucały się w oczy,
inne były bardziej subtelne, a wszystkie zaborcze i
podniecające, jak zresztą i sposób, w który na nią patrzył.

Kiedy bankiet zbliżał się już do końca, nie trzeba było

nakłaniać jej do wyjścia, chociaż bawiła się o wiele lepiej, niż
się spodziewała. Ale każdy przelotny dotyk, każde natężone
spojrzenie ze strony Denvera, dolewało oliwy do płonącego w
jej wnętrzu ognia, aż myślała, że spali się do cna.

Gdy już usadził ją na przednim siedzeniu swej ciężarówki,

a sam wspiął się za kierownicę, przyciągnął dziewczynę bliżej
siebie. Splótł palce z jej palcami i oparł ich połączone ręce na
swym twardym udzie.

background image

- No i co, mała nauczycielko, zdałem? . .

Myśl jej grzała się w promieniach niesionych żyłami po

całym jej ciele. Nie rozumiała, co do niej mówił. Poprosiła, by
powtórzył.

- Przeszedłem przez twój test?
- Co za test?
- Czyż nie zastanawiałaś się, jak się zachowam, gdy

pójdziemy razem między ludzi. Czy będę szedł trzy kroki
przed tobą, czy będę zakłopotany, bo ty będziesz utykała u
mego boku? - Mocniej ścisnął jej rękę. - Przyznaj. Martwiłaś
się, jak będę reagował, gdy ludzie zauważą twoją klamrę. I to
był jeden z powodów, dla którego początkowo nie chciałaś ze
mną iść.

Unikała jego wzroku. - Wiem. Powiedziałeś, że klamra ci

nie przeszkadza, ale ja musiałam wiedzieć na pewno. Kiedy
byliśmy tylko we dwoje, zdawałeś się akceptować to jako
część pakunku zwanego Courtney Caine. Ale...

- Ale ty musiałaś wiedzieć na pewno - dokończył za nią. -

Rozumiem, Courtney. Twoja duma już raz ucierpiała, gdy ten
żłób powiedział ci, że nie chce by was razem widywano.
Wcale cię nie winię, że nie chciałaś, by to przedstawienie
znów się powtórzyło.

Pochyliła się i pocałowała go w policzek. - Nie miałabym

nic przeciwko powtórzeniu przedstawienia innego rodzaju,
gdy tylko dostaniemy się do domu. Nacisnął pedał gazu. - To
mogę ci zagwarantować.

* * *
Następnego ranka jedli właśnie na patio późne śniadanie,

kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Denver poszedł otworzyć, a
Courtney nalała sobie drugą filiżankę kawy. Beau podbiegł do
niej trzymając coś w pysku. Było to coś w rodzaju palika
przewiązanego różową, świecącą tasiemką.

background image

Beau buntował się, gdy usiłowała mu to odebrać, ale w

końcu jej się to udało akurat w chwili, gdy powrócił Denver z
Phoenixem u swego boku.

- Przytulnie tutaj. Jaka rodzinna atmosfera - rzekł

przeciągle Phoenix obrzucając wzrokiem pozostałości po ich
posiłku i złożoną gazetę obok talerza Denvera. Zerknął na
brata. - Byłbym użył mojego klucza, by tu się dostać, ale nie
miałem pewności, na co się natknę, teraz gdy masz lokatorkę.

Denver lekko się uśmiechnął. - Powiedz jej lepiej o tym, o

czym rozmawialiśmy przed chwilą. Phoenix usiadł i sięgnął
przez stół do talerza Denvera po grzankę. - Stan tutaj jedzie.
Ma pewne informacje o tych łobuzach.

- Łobuzach? - powtórzyła przerażona. - Było ich więcej

niż jeden?

- W rzeczy samej. Był jeden chłopak i jego dziewczyna.

Nazwisko dzieciaka brzmi Stewart, David Stewart. Nie
zapamiętałem, jak ona się nazywa, wiem tylko, że to jego
panienka. Zdaje się, że te dzieciaki ciebie obarczały winą za
to, że nie spotkają się jesienią, gdy zaczyna się nauka w
college'ach. Ponieważ Stewart oblał egzamin, dało mu to zbyt
niską ocenę, by dostać się do tej samej uczelni, co ona.
Najwyraźniej nie popisał się również z innych przedmiotów,
ale z jakiegoś powodu jego dziewczyna winiła ciebie. To ona
właśnie wraz ze swymi przyjaciółmi zdemolowała ci dom.
David napisał kartkę i wykonał telefon. Nie widział nawet, że
jego ukochana zrobiła całą tę robotę w twoim mieszkaniu.
Stan jedzie tutaj dowiedzieć się, jak według ciebie należy
postąpić z Romeo i Julią, którzy tak się kochają, że nawet
błędy robią takie same.

Courtney wyprostowała się na krześle. - Ostatniego

wieczoru na bankiecie nic nie mówił. Kiedy to wszystko
odkrył?

background image

- Gdyby Stan nie zabrał Belle na ten bankiet, mógłby

przypłacić to życiem. Wysłał więc swego wspólnika, by
sprawdził dzieciaka. Partner zadzwonił do niego rankiem z
wiadomością, że było ich dwoje.

Potrząsnęła głową z niedowierzaniem. - Nie mogę wprost

uwierzyć, że to David. Nigdy nie brał niczego na serio,
żartował i wszystko krytykował. Jest sprytny ale leniwy,
bardziej zainteresowany spędzaniem przyjemnie czasu niż
nauką.

Phoenix strząsnął z palców okruchy bułki. - Ale za to

swoją dziewczynę brał na serio. Czy to ona skłoniła go do
pogróżek względem ciebie, czy też nie, to nie ma znaczenia. I
tak jest winien. Od ciebie zależy, co się z nimi stanie.

Ode mnie zależy, co się z nimi stanie? zastanawiała się

Courtney. Potrafiła zrozumieć motywację kryjącą się za
zachowaniem dzieciaków, nawet jeśli nie aprobowała ich
metod. Może gdyby sama nie była zakochana, nie
sympatyzowałaby z pragnieniem młodej pary, która chciała
być razem. Ale przecież i ona sama wprowadziła się do
Denvera żyjąc z nim w grzechu, co zupełnie nie zgadzało się z
jej charakterem.

Ani Denver, ani Phoenix nie ponaglali jej z odpowiedzią.

Omawiali roboty na plantacji, dopóki nie odezwał się
dzwonek przy wejściowych drzwiach i Denver nie poszedł
wpuścić Stana.

Nie była zdecydowana, co postanowić, aż do chwili gdy

zobaczyła wracającego przez patio Denvera prowadzącego
Stana. Słońce odbiło się refleksem od jego czarnych włosów
ogrzewając swym ciepłem śniadą skórę jego twarzy. Dżinsy
obciskały smukłe biodra, gdy długimi krokami przemierzał
odległość między drzwiami a stołem. Od samego patrzenia,
jak zbliża się w jej stronę, wyschły jej usta. Uciekła

background image

spojrzeniem w obawie, że w oczach jej odbiją się wszystkie
uczucia.

Być może mężczyźni nie zrozumieją jej decyzji, ale

wiedziała już, co musi zrobić.

Miała rację. Nie zrozumieli, szczególnie Stan, który uznał,

że puszczenie dzieciom płazem tego, co zrobili, jest
niesłuszne.

- Wcale nie puszczam im wszystkiego płazem -

wyjaśniała cierpliwie. - Wierzcie mi, to, że David będzie
musiał chodzić do letniej szkoły, będzie wystarczającą karą
dla nich obojga. Zamiast cieszyć się beztroskim latem, on
będzie musiał pocić się nad nauką, a ona będzie musiała
spędzać więcej czasu sama a nie z nim. W ten sposób od niego
będzie zależało, czy na tyle poprawi swe oceny, by dostać się
do college'u. Nie będzie mógł obwiniać nikogo innego za
swoje kłopoty.

Jako policjant, Stan miał najwyraźniej problemy z jej

pojmowaniem kary. - Mimo wszystko uważam, że
powinniśmy poinformować rodziców. Jego i jej. Chociaż
Stewart jest pełnoletni, potrzeba jednak, by rodzice pilnowali
go, czy chodzi do letniej szkółki, a ją, czy odpowiednio
zachowuje się przez resztę wakacji.

Courtney potrząsnęła przecząco głową. - Nie, to musi

zależeć od Davida, czy przyłoży się do nauki. Dopiero wtedy
wyciągnie w ogóle jakąś lekcję z całej sprawy. - Zwróciła się
do Denvera: - Pomyślałam właśnie, że za karę mogliby zrobić
coś innego. Może ty byś znalazł dla nich jakąś robotę na
budowie w Yorktown, skoro twoja ekipa sprząta za nich
bałagan.

Phoenix zachichotał. - Jesteś chodzącą łagodnością, A -

kuku. Masz słabość do zakochanych.

Stan odsunął się z krzesłem od stołu i wstał. - Może masz

rację, Courtney. Bóg jeden wie, jak wiele widziałem już

background image

historii, kiedy nie pomagała twarda ręka. Być może twoja
metoda zadziała lepiej.

- Chcę ci podziękować za cały twój trud - powiedziała

wyciągając do niego rękę.

Uścisnął jej dłoń z uśmiechem. - No, to co innego. A tak

przy okazji, twój dom wrócił już prawie do normalnego stanu.
Wczoraj rano wziąłem tam Stewarta, żeby zobaczył, co
zrobiła jego dziewczyna, ale sprzątacze i malarze
doprowadzili wszystko do takiego stanu, że wygląda jak
nowe. - Zwrócił się do Denvera, który także podniósł się z
miejsca: - Belle kazała ci podziękować za bilety na wczorajszy
bankiet. Bardzo nam się podobało, z wyjątkiem przemówień.

Phoenix przeszedł do ofensywy. - Ja byłem jednym z

mówców, wiesz o tym.

Stan parsknął śmiechem. - Ciebie też wciągnęła na swoją

listę przynudzaczy. Uważała, że powinieneś był powiedzieć
kilka dowcipów. Może wtedy ludziom udałoby się nie zasnąć.

- Phoenix wstał. - Powiedz naszej gorącej, południowej

Belle, żeby lepiej pilnowała swych spinaczy do papieru. Będę
je musiał wszystkie nawlec na sznurek, żeby się nie pętały po
podłodze. - Wziąwszy policjanta za ramię ruszył ku drzwiom.
- Odprowadzę cię do samochodu. Myślę, że nadszedł
najwyższy czas, by cię ostrzec. Nasza sekretarka ma zwyczaj
podkradania komuś jedzenia z talerza. Nie robiła tego
ostatniego wieczoru, bo każdy miał to samo do jedzenia, ale
pilnuj swojej kolacji, gdy pójdziecie do restauracji. Nawet nie
zauważysz, jak cię okradnie.

Denver nadal jeszcze stał przy swoim krześle, kiedy

stopniowo zamierał w oddali głos jego brata. Courtney
zauważyła, że podczas całej dyskusji, która się tu toczyła, on
zachował milczenie. Zastanawiała się, czy Denver uznał ją za
głupią, że nie żądała ukarania nastolatków. Kiedy spoglądał w
dal, oczy jego były bardzo poważne, a usta ułożyły się w

background image

cienką linijkę, jakby był z czegoś niezadowolony. Miała
wrażenie, że zna przyczynę.

- Nie aprobujesz tego, co zrobiłam, prawda? - spytała.

Popatrzył na nią. - Nie mogę być obiektywny w stosunku

do jakiegoś młodzika, który ci groził, Courtney. Gdyby cię
skrzywdził, chciałbym, by go złapano i poćwiartowano.
Faktycznie, uważam, że pozwoliłaś mu z tego wyjść zbyt
łatwym kosztem, ale jest to twoja decyzja. - Opuścił wzrok na
drążek leżący nadal na jej kolanach. - Po co ci to?

Spojrzała w dół. Kompletnie zapomniała o kawałku

drzewa, który zabrała psu. - Beau nosił to w pysku. - Podała
mu drążek, ciekawa, dlaczego patrzył nań tak dziwnym
wzrokiem. - A co? czy to coś ważnego?

Minę miał zamyśloną i osobliwie napiętą, gdy wyciągał do

niej rękę. - Włożę to z powrotem tam, gdzie powinno być.
Chodź ze mną.

Zaintrygowana, wzięła go za ramię i wstała. Ale zamiast

się ruszyć, utkwił w niej oczy. Łagodny powiew zwichrzył jej
włosy. Oddech uwiązł jej w gardle, gdy zobaczyła, jak
ciemnieją mu oczy.

Wniosek mógł być tylko jeden. Dobierał odpowiednie

słowa, by oświadczyć, że odwiezie ją do domu. Usłyszał był
od Stana, że dom uprzątnięto. Nie było więc żadnego powodu,
aby nadal tu z nim pozostawała. Ale chociaż spodziewała się
tego przecież, to jednak koniec przychodził wcześniej, niż
sądziła.

- Nie musisz nic mówić, Denver - rzekła starając się

ułatwić to i jemu i sobie. - Wiem, że na mnie już czas.

Nie byłby bardziej wstrząśnięty, gdyby wrzasnęła i go

uderzyła. - O czym ty w ogóle mówisz? Nigdzie nie pójdziesz.

- Ale Stan powiedział, że mój dom jest już gotowy. Nie

ma żadnego powodu, bym dłużej z tobą zostawała.

- Tak myślisz? Muszę ci w takim razie coś pokazać.

background image

Ścisnął mocniej jej rękę i pociągnął dziewczynę przez

patio w stronę trawnika na tyłach domu. Chociaż sam naglony
gniewem, pilnował się, aby jej nie pośpieszać.

Kiedy doszedł do miejsca, gdzie niewielka dziura

ukazywała czarną ziemię, puścił jej rękę i wbił kołek w otwór.
Wyprostowawszy się wskazał jej drugi palik tkwiący jakieś
dwadzieścia stóp przed nimi. - Widzisz ten kołek?

- Tak, widzę - odpowiedziała Courtney kompletnie zbita z

tropu. Zatoczył ręką półkole w stronę patio. - A widzisz
tamten?

- No tak. - Tym razem ona wskazała przed siebie. - A tam

jest jeszcze jeden.

Ujął jej twarz w obie dłonie zwracając ku sobie jej oczy. -

Buduję tutaj basen dla ciebie - powiedział głosem niskim i
głębokim. - To jedyna rzecz, która jest w twoim domu, a nie
ma u mnie. Jeśli Brownie zechce z nami zamieszkać, jest tu
dużo miejsca. A Beau już jest tutaj szczęśliwy. - Zaczerpnął
oddechu jakby przygotowując się do długiego skoku z
wysokiej skały. - Nie chcę, byś wracała do swojego domu.
Chcę, byś mieszkała ze mną.

- Jak długo? - spytała zdumiona, że w ogóle jeszcze jest w

stanie wydobyć z siebie głos. Spojrzał na nią stropiony. -
Resztę twojego życia, oczywiście. A ty co myślałaś?

- Nie wiem, co myślałam - powiedziała powoli.

Zobaczyła w jego oczach, że został zraniony, jakby skaleczyła
go w jakiś niepojęty dla niej sposób. - Denver, dlaczego
chcesz, bym z tobą zamieszkała? Muszę wiedzieć. Kocham
cię i wszystko bym dla ciebie zrobiła, ale nie jestem pewna,
czy będę mogła z tobą mieszkać, jeśli jestem tylko kimś, kto
ogrzewa ci łóżko.

Patrzyła zafascynowana, jak mięknie wyraz jego twarzy,

jak jego wargi z wolna układają się w. uśmiech, który tak

background image

kochała. Potrząsnął głową ze zdumieniem. - Myślałem, że
wiesz.

- Wszystko, co wiem, to to, że nigdy nie byłam tak

pogubiona i tak szczęśliwa jak przez parę ostatnich dni. I
nigdy nie byłam tak przygnębiona jak w chwilach, gdy
myślałam, że będę musiała cię opuścić.

Pogładził dłonią jej włosy i pochylił głowę. Tuż przy jej

ustach wyszeptał: - Kocham cię, Emerald Courtney Caine. Już
pierwszego wieczora, kiedy cię spotkałem, pragnąłem, byś
zmieniła swoje nazwisko na Emerald Courtney Sierra i została
ze mną aż do końca naszych dni.

Twarz jej zapłonęła radością. Zarzuciła mu ręce na szyję,

nieomal go wywracając. Rozgniatała wargami jego usta
nieomal nieświadoma, że porwał ją w ramiona, uniósł do góry
i wirował dookoła w szalonym pocałunku.

- Czy mam to rozumieć jako: tak? - spytał, gdy pozwolił

jej stanąć znów na nogi.

- Tak - odparła. Oczy jej jaśniały szczęściem.
- Masz szczęście, że odpowiedziałaś: tak - szepnął, znowu

pochylając się nad nią. - Nie przyjąłbym żadnej innej
odpowiedzi.

Całował ją leniwie, głęboko. Obejmował ją ramionami,

jak najcenniejszy na świecie skarb.

Żadne z nich nie zauważyło Beau kłusującego w stronę

palika, który Denver dopiero co wstawił na swoje miejsce.
Pies chwycił go zębami, wyciągnął z ziemi i przyniósł do nich
rzucając na trawę koło ich stóp. Długo będzie musiał czekać,
aż któreś z nich to zauważy.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
037 Bucheister Patt Na tropie miłości
10 Bucheister Patt W namiętnej pogoni
2015 10 12 Feministki na tropie dyskryminacji kobiet w podręcznikach szkolnych
10 Bucheister Patt Ogień i lód
Bucheister Patt W namiętnej pogoni(1)
NaTropie 9'10'03 wrzesien'pazdziernik, ZHP, Na tropie, Rocznik 2003
NaTropie 10'02 grudzien, ZHP, Na tropie, Rocznik 2002
27 Bucheister Patt Namiętności 27 Żar tropików
Jest na swiecie milosc solo viol
Czekam na twą miłość mała, Teksty
cytaty na Walentynki, o miłości
Na tropie Phytobia
wizaż 10 zabieg pielęgnacyjny na oczy, kosmetyka egzamin praktyczny-projekty
10 Jak wodę na piasku MK2 STT
zadanie 28.10.2010 2, egzamin na rzeczoznawcę majątkowego, pazdziernik 2010
1466 Na wielką miłość Eleni (2)
Czekam Mała Na Twą Miłość Akcent
10 najstraszniejszych miejsc na Ziemi, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE

więcej podobnych podstron