background image

CECILY VON ZIEGESAR

BO JESTEM TEGO WARTA

Plotkara 4

Przekład Małgorzata Strzelec

Tytuł oryginału

BECAUSE I'M WORTH IT

Kobieta od razu lepiej się czuje,

gdy postanowi nie być zdzirą...

Ernest Hemingway Słońce też wschodzi

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie   nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Luty jest jak dziewczyna na imprezie, którą urządziłam w zeszłym tygodniu, gdy moi rodzice zafundo-

wali sobie „drugi miesiąc miodowy” w Cabo (wiem, to smutne). Pamiętacie tę dziewczynę, która zarzy-

gała całą podłogę wyłożoną hiszpańskim marmurem w łazience dla gości i nie chciała wyjść? Musieli-

śmy wyrzucić do windy jej sakwę od Diora i haftowany płaszcz z owczej skóry od Oscara de la Renta, 

nim w końcu dotarła do niej aluzja. Jednakże w przeciwieństwie do większości miast na świecie Nowy 

Jork nie popada w lutową depresję i nie staje się zimny, szary, przygnębiający. A przynajmniej nie mój 

Nowy Jork. My na Upper East Side znamy doskonałe lekarstwo na ponuractwo: jedna z szalonych, 

seksownych, imprezowych sukienek od Jedediaha Angela, czarne satynowe szpilki Manola, ta nowa 

czerwona szminka Ready or Not, którą można dostać tylko u Bendela, dobry brazylijski wosk do okolic 

bikini i gruba warstwa samooplacza Estee Lauder, jeżeli opalenizna z St. Barts, którą zdobyłaś w ferie 

bożonarodzeniowe, w końcu przyblakła. Większość z nas zaczyna drugi semestr w ostatniej klasie - 

wreszcie! Nasze podania do college'ów już zostały wysłane, plan zajęć zrobił się luźniejszy i mamy 

podwójną długą przerwę w ciągu dnia. Można wtedy zerknąć na pokazy Tygodnia Mody albo skoczyć 

do apartamentu przyjaciółki, żeby wypić cieniutkie latte, zapalić papierosa i wybrać ciuchy na wieczor-

ną imprezę pod hasłem „olać prace domowe”. Kolejna rzecz ratująca luty to mój ulubiony dzień, który 

powinien być świętem państwowym wolnym od pracy - walentynki. Jeśli już masz sympatię, to jesteś 

szczęściarą. Jeśli nie, to teraz masz szansę wykonać jakiś ruch w stronę przystojniaka, do którego śli-

nisz się przez całą zimę. Kto wie, może odnajdziesz prawdziwą miłość albo przynajmniej prawdziwe 

pożądanie i wkrótce każdy dzień będzie dla ciebie jak walentynki. Albo możesz siedzieć przed kom-

puterem, wysyłać smutne anonimowe kartki do ludzi i jeść czekoladki w kształcie serduszek, aż w koń-

cu przestaniesz się mieścić w ulubione dżinsy. Wybór należy do ciebie...

Na celowniku

  plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony internetowej:  

www.gossipgirl.net

  (przyp. 

red.).

*

background image

S i A trzymają się za ręce, idąc powoli Piątą Aleją do baru w Compton Hotel, gdzie można ich spotkać 

niemal w każdy piątek. Piją tam litrami drinki z red bullem oraz szampanem veuve clicquot i chichoczą 

do siebie, bo mają tę upajającą świadomość, że niewątpliwie są najseksowniejszą parą w całym ba-

rze. B odmawia wejścia do Veronique - sklepu dla matek przy Madison - ze swoją matką obnoszącą 

się z ciążą. D i V noszą takie same czarne golfy, siedząc ze splecionymi razem nogami, oglądając po-

kręcony, przygnębiający film Kena Mogula w centrum filmowym Angelika. Są jak dwie połówki jabłka - 

oboje dziwaczni z chorobliwymi artystycznymi ciągotami, tak do siebie pasują, że człowiek ma ochotę 

krzyczeć:  „Ej, co was tak długo powstrzymywało?!”  J  przy Dziewięćdziesiątej Szóstej w autobusie 

miejskim uważnie studiuje plakat reklamujący operację zmniejszenia piersi. Ja bez dwóch zdań zdecy-

dowałabym się na operację, gdybym nosiła tak jak ona podwójne miseczki D, Jak zawsze śliczny N 

ujarany gra w golfa na lodzie z chłopakami na lodowisku Sky Rink. Najwyraźniej nie przeszkadza mu 

brak dziewczyny. Nie żeby miał kłopot w znalezieniu sobie następnej...

NO I WRESZCIE: KTO SIĘ DOSTANIE WCZEŚNIEJ?

W tym tygodniu nieznośnie mała grupka spośród nas się dowie, czy dostanie się w pierwszej kolejno-

ści do najlepszych college'ów w tym kraju. Nadchodzi ten moment. Za późno, żeby twoi rodzice wybu-

dowali jeszcze jedno skrzydło biblioteki. Za późno, żeby przekupić jeszcze jednego szanowanego ab-

solwenta, żeby wysłał dziekanowi do spraw studenckich list z rekomendacją. Za późno, żeby zostać 

gwiazdą w kolejnym szkolnym przedstawieniu. Koperty już wysłano.

Chciałabym w tym momencie zauważyć, że decyzje zostaną podjęte całkowicie losowo, ponieważ za-

sadniczo wszyscy jesteśmy idealnymi okazami - śliczni, inteligentni, dobrze wychowani, elokwentni, 

mamy wpływowych rodziców i doskonałe papiery ze szkół (z wyjątkiem kilku drobnych wpadek, typu 

wyrzucenie ze szkoły z internatem lub podchodzenie do testów końcowych osiem razy).

Chcę także dać radę tym, którzy zostaną przyjęci wcześniej: postarajcie się nie mówić o tym zbyt 

dużo, dobra? Reszta, czyli my. będziemy musieli czekać jeszcze kilka miesięcy i jeśli chcecie być 

przez nas zapraszani na imprezy, to nawet nie wypowiadajcie przy nas słów „Ivy League

. Rodzice 

już dość nam truli, pięknie dziękujemy. Nie żeby to był jakiś bolesny temat, nic w tym stylu.

Wszyscy cierpimy na śmiertelną późnozimową nudę wyczekiwania na wieści z college'ów. Czas tro-

chę zaszaleć! Pomyślcie tylko: im później się kładziemy, tym szybciej płyną dni. Uwierzcie, wszystko, 

co wyczyniamy, zostanie na tej stronie przestawione w korzystnym świetle, przeanalizowane i rozdmu-

chane do absolutnej przesady przez niżej podpisaną. Czy kiedykolwiek was zawiodłam?

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

  Ivy   League   -   nazwa   ośmiu   najbardziej   prestiżowych   uniwersytetów   we   wschodniej   części   USA 

(przyp. red.).

background image

B oraz J dogadują się na temat rozmiaru biustu

- Poproszę tylko kilka frytek i keczup - powiedziała Jenny Humphrey do Irene, stulet-

niej, brodatej kucharki, która stała za ladą w stołówce w szkole dla dziewcząt imienia Con-

stance Billard. - Tylko kilka - powtórzyła. Dziś był pierwszy dzień nowego programu „Jak 

równa z równą” i Jenny nie chciała, żeby dziewczyny z ostatniej klasy uznały, że obżera się 

jak prosię.

„Jak równa z równą” to program, który szkoła dopiero wprowadziła na próbę. W każ-

dy poniedziałek w porze lunchu dziewczyny z młodszych klas miały się spotykać w pięcio-

osobowych grupach z dwiema dziewczynami z najstarszych klas i rozmawiać o presji rówie-

śników,   odbiorze   własnego   ciała,   chłopcach,   seksie,   narkotykach,   alkoholu   i   w   ogóle   o 

wszystkim, co może męczyć młodsze dziewczyny lub co starsze uznają za ważne. Przyświe-

cała temu myśl, że jeśli starsze uczennice podzielą się swoimi doświadczeniami z młodszymi 

i porozmawiają, okazując zrozumienie, to te młodsze będą podejmować mądre decyzje, za-

miast popełniać kretyńskie, rujnujące szkolną karierę błędy, których by się wstydzili rodzice 

lub dyrekcja szkoły.

Z sufitem z belkami, pokrytymi lustrami ścianami oraz nowoczesnymi siołami i krze-

słami z brzozy stołówka przypominała raczej popularną nową restaurację niż szkolną jadalnię. 

Została wyremontowana zeszłego lata, ponieważ tyle uczennic jadało lunch na mieście albo 

przynosiło własny, że szkoła zaczęła tracić pieniądze na marnujące się jedzenie. Nowa sto-

łówka zdobyła nagrodę za rozwiązanie architektoniczne - za wspaniały wystrój i nowoczesną 

kuchnię. Mimo to jedzenie z unowocześnionego, wyrafinowanego amerykańskiego menu na-

dal podawała Irene i jej złośliwe, skąpe koleżanki o wiecznie brudnych paznokciach.

Jenny lawirowała między grupkami dziewczyn w granatowych, szarych lub bordo-

wych,   wełnianych,   plisowanych   spódniczkach,   stanowiących   część   uniformu   szkolnego. 

Dziewczyny skubały purgery z wędzonym tuńczykiem z zielonym chrzanem oraz frytki Red 

Bliss i paplały o imprezach, na których były w miniony weekend. Jenny postawiła tacę ze sta-

li nierdzewnej na pustym okrągłym stoliku, który zarezerwowano dla grupy A, i usiadła ple-

cami do luster, żeby nic musieć patrzeć na siebie, gdy je. Nie mogła się doczekać, kiedy zoba-

czy, które dziewczyny z ostatniej klasy zajmują się jej grupą. Prawdopodobnie konkurencja 

background image

była ostra, bo zostanie opiekunką w grupie „Jak równa z równą” to stosunkowo bezbolesny 

sposób pokazania college'om, że człowiek nadal angażuje się w sprawy szkolne, chociaż po-

dania o przyjęcie już zostały wysiane. Człowiek dostawał dodatkowy plus za jedzenie frytek i 

gadanie o seksie przez pięćdziesiąt minut.

Kto by tak nie chciał?

- Cześć, Ginny! - Blair Waldorf, najgorsza wiedźma, najbardziej zarozumiała dziew-

czyna z wszystkich uczennic najstarszej klasy (a może nawet na całym świecie), postawiła 

tacę naprzeciwko tacy Jenny i usiadła. Założyła za ucho falujące pasmo ciemnych włosów, 

długich do ramion i. zerkając na swoje odbicie w lustrzanej ścianie, mruknęła: - Nie mogę się 

doczekać wizyty u fryzjera.

Spojrzała na Jenny, wzięła widelec i zaczęła grzebać w bitej śmietanie na wierzchu 

czekoladowej bezy.

- Jestem jedną z opiekunek grupy A. Jesteś w grupie A?

Jenny kiwnęła głową, ściskając kurczowo siedzenie krzesła i gapiąc się ponuro w ta-

lerz z zimnymi, tłustymi frytkami. Nie mogła uwierzyć w swój pech. Blair Waldorf nie tylko 

należała do najbardziej przerażających dziewczyn z ostatniej klasy, ale jeszcze była eksdziew-

czyną Nate'a Archibalda. Blair i Nate zawsze tworzyli idealną parę. Taką, której pisane było 

trwać razem na wieki wieków. A potem, chociaż to wydaje się nieprawdopodobne, Nate rzu-

cił Blair dla Jenny, po tym, jak poznali się w parku i razem wypalili skręta.

To był pierwszy skręt Jenny, a Nate okazał się jej pierwszą miłością. Nigdy nie marzy-

ła, że będzie miała chłopaka starszego od siebie, nie mówiąc o kimś tak przystojnym i wylu-

zowanym jak Nate. Ale po dwóch miesiącach, które były zbyt piękne, żeby okazały się praw-

dziwe, Nate znudził się Jenny i złamał jej serce w najbardziej okrutny sposób - rzucił ją w syl-

westra. Właściwie teraz miały z Blair coś wspólnego - obie rzucił ten sam chłopak. Nie żeby 

to coś zmieniało. Jenny był pewna, że Blair nadal nienawidzi jej z całego serca.

Blair doskonale wiedziała, że Jenny jest cycatą nowicjuszką, która ukradła jej Nate'a, 

ale wiedziała też, że Nate darował sobie Jenny po tym, jak w Internecie tuż przed sylwestrem 

pojawiły się wyjątkowo żenujące zdjęcia z odsłoniętą pupą Jenny w stringach. Blair uznała, 

że ta mała dostała już nauczkę, i naprawdę nie miała zamiaru zawracać sobie głowy niechęcią 

do niej.

Jenny podniosła wzrok.

- A kto oprócz ciebie opiekuje się grupą? - zapytała nieśmiało. Chciała, żeby ta druga 

dziewczyna już się pospieszyła, nim Blair urwie jej głowę swoimi idealnie opiłowanymi pa-

znokciami w kolorze opalizującego różu.

background image

- Serena. Już idzie. - Blair przewróciła oczami. - Znasz ją. Zawsze się spóźnia. - Prze-

czesała palcami włosy, wyobrażając sobie strzyżenie, które sobie zafunduje w czasie drugiej 

przerwy. Każe sobie zrobić mahoniową płukankę, żeby pozbyć się tych miedzianych pase-

mek, a potem obetnie się krótko, w bardzo nowoczesny, stylowy sposób, jak Audrey Hepburn 

Jak ukraść milion dolarów.

Jenny odetchnęła z ulgą. Serena van der Woodsen, najlepsza przyjaciółka Blair, była 

zdecydowanie mniej przerażająca. Właściwie to wydawała się całkiem miła.

- Cześć, dziewczyny! To jest grupa A? - Tyczkowata, piegowata dziewczyna, która 

nazywała się Elise Wells, usiadła obok Jenny. Pachniała zasypką dla dzieci. Włosy przypomi-

nające siano miała obcięte na pazia - dokładnie tak, jak obcięłaby cię niania, gdy miałaś dwa 

lata. - Powiem wam tylko, że mam problem z jedzeniem - oznajmiła Elise. - Nie mogę jeść w 

miejscach publicznych.

Blair kiwnęła głową i odsunęła swój kawałek czekoladowego ciastka. Na treningu dla 

opiekunek grup ich nauczycielka od higieny, pani Doherty, powiedziała im, że mają słuchać i 

próbować reagować z wrażliwością, stawiając się na miejscu młodszej koleżanki. Co ona wie! 

Na zajęciach z dziewięcioklasistkami mówiła tylko o facetach, których miała, i wszystkich 

pozycjach seksualnych, które wypróbowała. Ale też była jedną z nauczycielek. która dała się 

namówić na wysłanie dodatkowej rekomendacji do komisji rekrutacyjnej w Yale i Blair na-

prawdę chciała wyróżnić się jako najlepsza opiekunka w najstarszej klasie. Chciała, żeby jej 

podopieczne w grupie rzeczywiście ją polubiły - nie, żeby ją uwielbiały - i jeśli jedna z nich 

ma kłopoty z jedzeniem w miejscach publicznych, to Blair nie będzie siedziała i opychała się 

czekoladowym ciastkiem, zwłaszcza że i tak zamierzała je zwrócić zaraz po dzwonku.

Wyjęła stos ulotek z czerwonej torby na kręgle Louisa Vuittona.

- Obraz własnego ciała i samoocena to dwie kwestie, o których dziś porozmawiamy - 

poinformowała Elise i Jenny tonem zawodowego terapeuty. - O ile druga opiekunka i reszta 

grupy zdecyduje się tu w końcu dotrzeć - dodała niecierpliwie. Czy to było fizycznie możliwe 

dla Sereny, żeby kiedykolwiek zjawić się na czas?

Najwyraźniej nie.

I wtedy właśnie nawałnica gołębioszarego kaszmiru i lśniących jasnoblond włosów - 

czyli Serena van der Woodsen - posadziła swoją zgrabną, opaloną pupę na krześle obok Blair. 

Pozostałe trzy młodsze uczennice z grupy A ciągnęły się za nią jak kaczuszki za kaczką.

- Patrzcie, co nam się udało wyciągnąć od Irene! - pisnęła z zachwytu Serena, stawia-

jąc na środku stołu stos tłustych krążków cebulowych. - Powiedziałam jej, że mamy specjalne 

spotkanie i umieramy z głodu.

background image

Elise patrzyła krzywo na talerz. Miała niebieskie oczy ocienione blond rzęsami, który 

wyglądałyby całkiem ładnie, gdyby użyła trochę ciemnobrązowego wydłużającego tuszu do 

rzęs Stila.

- Spóźniłaś się - wytknęła Serenie Blair, podając jej i trójce żółtodziobów materiały. - 

Nazywam się Blair - przedstawiła się. - A wy...?

- Mary Goldberg, Vicky Reinerson i Cassie Inwirth - odpowiedziały chórem dziew-

czyny.

Elise dźgnęła Jenny łokciem. Mary, Vicky i Cassie były najbardziej denerwującą, nie-

rozłączną trójką w dziewiątej klasie. Zawsze czesały sobie włosy na korytarzach i wszystko 

robiły razem, nawet szły siusiu.

Blair zerknęła na ulotkę i przeczytała głośno:

- „Obraz   ciała:   akceptacja   i   ogarnięcie   tego.   kim   się   jest”.   -   Podniosła   wzrok   i 

uśmiechnęła się wyczekująco do dziewięcioklasistek. - Czy któraś z was ma jakiś problem z 

obrazem własnego ciała, o którym chciałaby porozmawiać?

Jenny poczuła, jak krew napływa jej do szyi i twarzy, gdy odważnie zastanawiała się, 

czy nie powiedzieć im o tym, że rozmawiała z lekarzem na temat zmniejszenia biustu. Ale za-

nim zdążyła cos z siebie wydusić. Serena wpakowała sobie do ślicznych ust ogromny krążek 

cebulowy i się wtrąciła:

- Mogę powiedzieć coś pierwsza?

Blair zmarszczyła brwi, ale Mary, Vicky i Cassie pokiwały głowami z zapałem. Słu-

chanie czegokolwiek z ust Sereny van der Woodsen było ciekawsze niż dyskusja o jakimś 

głupim obrazie własnego ciała.

Serena położyła łokcie na stosie materiałów pomocniczych i oparła idealnie wyrzeź-

bioną brodę na zadbanych dłoniach, a jej wielkie granatowe oczy zapatrzyły się we własne 

rozmarzone odbicie w lustrze.

- Jestem zakochana - westchnęła.

Blair złapała widelec i znowu zaczęła grzebać w swoim czekoladowym ciastku, zapo-

minając, że miała nie jeść z empatii wobec Elise. Serena była tak cholernie niewrażliwa. 

Przede wszystkim tak się składało, że facet, w którym najwyraźniej była zakochana, to nowy 

przyrodni brat Blair, Aaron Rose - pseudohippis i gitarzysta z dredami. Czysty absurd. Po 

drugie, chociaż Nate rzuci! Blair wieki temu - w listopadzie - to ciągle jeszcze z nim nie skoń-

czyła i wystarczyło wspomnieć słowo „miłość”, żeby miała ochotę eksplodować.

- Chyba powinnyśmy pomóc im mówić o ich problemach, a nie opowiadać o sobie - 

syknęła do Sereny. Oczywiście, gdyby jej przyjaciółka raczyła się pojawić na treningu dla 

background image

opiekunek, wiedziałaby o tym sama.

Serena zerwała się z treningu, żeby pójść do kina z Aaronem, a Blair jak ostatnia idiot-

ka ją kryła. Powiedziała pani Doherty, że Serena ma migrenę, ale omówią wszystkie ważniej-

sze punkty treningu. To typowe. Za każdym razem, gdy Blair szła komuś na rękę, potem tego 

żałowała.

Co trochę tłumaczyło, dlaczego zwykle zachowywała się jak ostatnia jędza.

Serena wzruszyła idealnymi ramionami w bluzce bez pleców.

- I tak uważam, że miłość to lepszy temat niż obraz ciała. W końcu omawiałyśmy to 

do znudzenia w dziewiątej klasie na higienie. - Rozejrzała się po twarzach młodszych uczen-

nic przy stole. - Nie?

- Uważam, że powinnyśmy się trzymać materiałów - upierała się Blair.

- To zależy od was - powiedziała do dziewięcioklasistek Serena.

Mary, Vicky i Cassie czekały z nastawionym uszami na opowieści o miłosnych przy-

godach Sereny. Elise wyciągnęła rękę i dźgnęła tłusty krążek cebulowy obgryzionym paznok-

ciem, a potem zabrała dłoń, jakby się sparzyła. Jenny oblizała usta posmarowane ochronną 

pomadką.

- Jeśli powinnyśmy rozmawiać o obrazie ciała, to chyba mam coś do powiedzenia - 

oznajmiła grupie drżącym głosem. Podniosła wzrok i zobaczyła, że Blair kiwa głową i uśmie-

cha się zachęcająco.

- Tak, Jenny?

Jenny spuściła wzrok na stół. Dlaczego im o tym mówi? Bo musi komuś o tym powie-

dzieć. Mówiła dalej, mimo że jej twarz płonęła wściekłym rumieńcem.

- W ten weekend prawie poszłam na rozmowę w sprawie zmniejszenia biustu.

Mary, Vicky i Cassie pochyliły się nad stołem, żeby lepiej słyszeć. Grupa A to nie tyl-

ko szansa, żeby podłapać najnowsze trendy w modzie od najfajniejszych dziewczyn w szkole, 

ale także wspaniałe źródło plotek!

- Umówiłam się - ciągnęła Jenny - ale nie poszłam. - Odsunęła talerz i wypiła łyk 

wody, próbując ignorować spojrzenia pozostałych dziewczyn. Przyciągnęła uwagę grupy, a 

niełatwo ją oderwać od Blair i Sereny.

Elise podniosła krążek cebulowy i ugryzła odrobinkę, a potem znowu upuściła go na 

talerz.

- Dlaczego zmieniłaś zdanie? - zapytała.

- Nie musisz odpowiadać - przerwała im Blair, przypominając sobie, co pani Doherty 

powiedziała w czasie treningu: nie wolno naciskać, aby członek grupy otwierał się. gdy jesz-

background image

cze nie czuje się gotów. Zerknęła na Serenę, ale ona była zajęta oglądaniem rozdwojonych 

końców włosów rozmarzoną miną. jakby nie słyszała ani słowa z rozmowy. Blair odwróciła 

się do Jenny i próbowała wymyślić coś pocieszającego, by Jenny nie czuła, że jest jedyną 

dziewczyną w tej grupie, która ma problem z piersiami.

- Zawsze chciałam mieć większe piersi. Nawet całkiem poważnie zastanawiałam się 

nad implantami. - To nie było stuprocentowe kłamstwo. Blair nosiła tylko B. a zawsze marzy-

ło jej się C.

A komu się nie marzy?

- Serio? - zdziwiła się Serena, wracając na ziemię. - Od kiedy to?

Blair ze złością zjadła kolejny kawałek ciastka. Czy Serena celowo próbuje sabotować 

jej wysiłki?

- Nie wiesz o mnie wszystkiego - rzuciła ze złością.

Cassie. Vicky i Mary kopnęły się pod stołem. Ależ to ekscytujące! Serena van der 

Woodsen i Blair kłóciły się, a one słyszały każde słowo!

Elise przeczesała włosy palcami z obgryzionymi paznokciami.

- Uważam,   że...   to   naprawdę   niesamowite,   że   powiedziałaś   nam   o   tym,   Jenny.   - 

Uśmiechnęła się nieśmiało. - I myślę, że to odważne, że się nie zdecydowałaś.

Blair się skrzywiła. Dlaczego ona nie powiedziała czegoś o odwadze Jenny zamiast 

szokować zwierzeniami, że myślała o implantach? Co te głupie żółtodzioby powiedzą o niej, 

gdy grupa się rozejdzie? I wtedy przypomniała sobie coś jeszcze, o czym mówiła pani Doher-

ty na treningu.

- Chyba powinnyśmy powiedzieć sobie coś o poufności, nim zaczęłyśmy rozmawiać. 

No wiecie, że nic, co tu powiemy, nie może wyjść poza grupę.

Za późno. W ciągu kilku minut w całej szkole dziewczyny będą gadać o zbliżającej się 

operacji piersi Blair Waldorf. „Słyszałam, że czeka, aż skończy się szkoła...” i tak dalej.

Jenny wzruszyła ramionami.

- Nie szkodzi. Nie obchodzi mnie, co powiecie. - I tak nie mogła schować swoich 

ogromnych cycków. Po prostu tam były.

Elise schyliła się i podniosła beżowy plecak Kenneth Cole.

- Zostało tylko osiem minut do dzwonka. Nie obrazicie się, jeśli już wyjdę i kupię so-

bie jogurt? - zapytała.

Serena podsunęła jej talerz z krążkami.

- Poczęstuj się - zaproponowała hojnie.

Elise pokręciła głową, a jej piegowata twarz zalała się rumieńcem.

background image

- Nie, dziękuję. Nie jem publicznie. 

Serena zmarszczyła brwi.

- Serio? To dziwne. - Skrzywiła się, gdy Blair szturchnęła ją łokciem, i to naprawdę 

mocno. - Auć! Boże, a to za co?

- Gdybyś była na treningu dla opiekunek, tobyś wiedziała - warknęła Blair.

- Mogę już iść? - zapytała znowu Elise.

Do Blair dotarło, że dziewczyny naprawdę by ją pokochały, gdyby puściła je wcze-

śniej. Poza tym mogła wykorzystać dodatkowe osiem minut, żeby zdążyć do fryzjera.

- Wszystkie możecie iść - powiedziała ze słodkim uśmiechem. - Chyba że wolicie zo-

stać i posłuchać, jak Serena opowiada o miłości do końca przerwy.

Serena przeciągnęła się, podnosząc ręce nad głowę i szczerząc zęby do sufitu.

- Mogłabym mówić o miłości cały dzień.

Jenny wstała. Odkąd Nate ją rzucił, miłość stanowiła dla niej bolesny temat. Zabawne 

- myślała, że nie będzie mogła znieść Blair jako opiekunki, a okazało się, że trudniej wytrzy-

mać z Sereną.

Elise też wstała, obciągając obszerny różowy golf, jakby był na nią za ciasny.

- Bez obrazy, ale jeśli nie zjem jogurtu przed końcem przerwy, zemdleję na geometrii.

- Pójdę z tobą go kupić - zaoferowała się Jenny, wykorzystując pretekst, żeby odejść 

od stołu.

- A ja pójdę z wami - ziewnęła Blair, też wstając.

- Gdzie idziesz? - zapytała niewinnie Serena.

Zwykle w poniedziałki po lunchu obie cieszyły się luksusem drugiej przerwy w Jack-

son Hole, gdzie piły cappuccino i snuły szalone plany na lato po końcu szkoły.

- Nie twój interes - odgryzła się Blair.

Miała zamiar zaprosić Serenę, żeby poszła do salonu razem  z  nią, ale przyjaciółka 

okazała się taką zapatrzoną w siebie, jędzowatą księżniczką, że absolutnie nie wchodziło to w 

grę. Blair odsunęła włosy na plecy i przerzuciła torbę przez ramię. - Do zobaczenia, dziew-

czyny, w przyszłym tygodniu - pożegnała Mary, Vicky i Cassie, a potem ruszyła za Jenny i 

Elise do wyjścia i w górę tylnymi schodami na Dziewięćdziesiątą Trzecią.

W gwarnej stołówce Vicky pochyliła się nad stolikiem.

- No więc opowiedz nam - ponagliła Serenę.

Mary upiła łyk chudego mleka i pokiwała głową z zapałem.

- Tak, tak, mów.

Cassie poprawiła jasnobrązowe włosy zebrane w kucyk.

background image

- Powiedz nam wszystko.

background image

bardzo nietypowa praca domowa

- Co chcesz sfilmować na początku? zapytał Daniel Humphrey swoją najlepszą przy-

jaciółkę i dziewczynę od sześciu tygodni, Vanessę Abrams. Dan chodził do renomowanej 

szkoły średniej dla chłopców w Upper East Side - Riverside, a Vanessa uczęszczała do szkoły 

Constance Billard, ale dostali pozwolenie na współpracę przy specjalnym projekcie pod ha-

słem   „Tworzenie   poezji”.   Vanessa,   obiecujący   reżyser   filmowy,   miała   zamiar   sfilmować 

Dana, obiecującego poetę i od czasu do czasu gwiazdora w filmach Vanessy, jak pisze i po-

prawia swoje wiersze.

To nie do końca kasowy temat, ale Dan był tak słodki z tym swoim niechlujnym, wy-

miętoszonym wizerunkiem zżeranego niepokojem artysty, że ludzie pewnie i tak chcieliby to 

obejrzeć.

- Po prostu usiądź przy biurku i napisz coś w którymś z tych swoich czarnych notatni-

ków, jak to zawsze robisz - pouczyła go Vanessa, zerkając przez obiektyw kamery cyfrowej, 

żeby sprawdzić, czy światło jest dobre. - Możesz sprzątnąć trochę ten burdel na biurku?

Dan przejechał ręką po blacie i zwalił na brązowy dywan ołówki, spinacze, kawałki 

papieru, gumki, książki, puste paczki po camelach bez filtra, zapałki i puste puszki po coli. 

Kręcili w pokoju Dana, ponieważ tam zwykle pracował. Poza tym ze szkoły Constance Bil-

lard przy Dziewięćdziesiątej  Trzeciej  między Piątą Aleją a  Madison mieli  tylko  kawałek 

przez park do mieszkania Dana na rogu Dziewięćdziesiątej Dziewiątej i West End Avenue.

- I może zdejmij koszulę - zasugerowała Vanessa.

„Tworzenie poezji” miało być artystycznym filmem, ukazującym, że to. co nie wcho-

dzi do wiersza, jest równie ważne jak to, co w końcu się w nim znajdzie. Planowała mnóstwo 

ujęć z Danem gniotącym kartki papieru i rzucającym nimi wściekle przez pokój. Vanessa 

chciała pokazać, że pisanie - czy tworzenie czegokolwiek - to nie tylko proces umysłowy; to 

też wysiłek fizyczny. Poza tym Dan miał takie wspaniale, drobne mięśnie na plecach i nie 

mogła się doczekać, żeby je sfilmować.

Dan wstał i ściągnął czarną koszulkę, rzucił ją na niepościelone łóżko, na którym spał 

stary, tłusty kot Humphreyów, Marks, który leżał na grzbiecie jak wyrzucony na brzeg kudła-

ty wieloryb. Wszystko w mieszkaniu, które Dan dzielił ze swoim ojcem, Rufusem, wydawcą 

background image

mniej znanych bitników, i młodszą siostrą, Jenny, było niesprzątnięte, rozpadające się albo 

przynajmniej pokryte kocią sierścią i kłębami kurzu. W tym ogromnym, wysokim mieszkaniu 

nie sprzątano porządnie od dwudziestu lat, a rozpadające się ściany wprost błagały o nową 

farbę. Dan, jego ojciec i siostra rzadko kiedy coś wyrzucali, więc rozpadające się meble i po-

rysowaną drewnianą podłogę pokrywały sterty starych gazet i czasopism, stare książki, nie-

pełne talie kart, zużyte baterie i połamane ołówki. Kocia sierść lądowała nawet w dopiero co 

zaparzonej kawie i prawdopodobnie Dan musiał nieustannie radzić sobie z tym problemem, 

ponieważ całkowicie uzależnił się od kofeiny.

- Mam się odwrócić w stronę kamery? - zapytał, siadając na zniszczonym krześle. - 

Mógłby trzymać notatnik na kolanach i pisać w ten sposób. - Pokazał jej.

Vanessa przyklękła i zerknęła przez obiektyw. Miała na sobie szary, plisowany mun-

durek i czarne rajstopy. Brązowy dywan gryzł ja. w kolana.

- Aha, tak dobrze - mruknęła.

Och, jaki blady i gładki był tors Dana! Widziała każde żebro i tę śliczną linię płowego 

meszku, która biegła mu przez brzuch od pępka! Pochyliła się na klęczkach lekko do przodu, 

próbując podejść jak najbliżej, ale żeby jednocześnie nie zepsuć kadru.

Dan zagryzł koniec ołówka, uśmiechnął się do siebie i napisał:

Ma ogoloną głowę, cały czas ubiera się na czarno, musi sobie kupić nowe gla-

ny, nie cierpi się malować. Ale to jest taka dziewczyna, która wierzy w człowieka i po  

kryjomu załatwia, żeby wydali twój wiersz w „New Yorkerze”. Chyba mogę powie-

dzieć, że ją kocham.

To pewnie najbardziej sentymentalna rzecz, jaką kiedykolwiek napisał, ale przecież 

nie miał zamiaru od razu publikować tego w swoich Dziełach zebranych.

Vanessa jeszcze trochę przesunęła się do przodu, próbując . uchwycić gorączkową biel 

kłykci Dana, gdy pisał pospiesznie.

- Co piszesz? - Nacisnęła przycisk nagrywania dźwięku na kamerze.

Dan podniósł wzrok, uśmiechnął się do niej szeroko spod potarganej grzywki. Jego 

piwne oczy błyszczały. - To nie jest wiersz. To historyjka o tobie. Vanessa poczuła, że robi jej 

się ciepło.

- Przeczytaj na głos.

Dan podrapał się w zamyśleniu po brodzie i odchrząknął.

- Dobra. Ma ogoloną głowę...

background image

Vanessa słuchała i czerwieniła się coraz bardziej. Upuściła kamerę na podłogę. Oparła 

głowę na kolanach Dana.

- Wiesz, że ciągle gadamy o seksie, ale nigdy tego nie spróbowaliśmy? - szepnęła, do-

tykając ustami szorstkiego materiału jego zielonych bojówek. - A może byśmy spróbowali te-

raz?

Poczuła pod policzkiem, jak napiął mięśnie ud.

- Teraz? - Pogładził palcem brzeg jej ucha. Miała w uchu cztery dziurki, ale w żadnym 

nie nosiła kolczyków. Wziął głęboki wdech. Czekał z seksem na chwilę, kiedy to będzie po-

etyckie i właściwe. Może to była właściwa chwila, spontaniczna decyzja. Pomysł wydawał się 

o tyle dobry i niepozbawiony ironii, że dokładnie za godzinę Dan musiał znaleźć się z powro-

tem w Riverside. Będzie siedział na zaawansowanych zajęciach z łaciny i słuchał, jak profe-

sor Werd z przesadnym akcentem czyta Owidiusza.

Wprowadzenie do seksu w czasie długiej przerwy - najnowsza propozycja w wiosen-

nym planie zajęć.

- Dobra - zgodził się Dan. - Zróbmy to.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie   nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

WCZESNE ODRZUCENIE

Słyszałam, że w tym roku najlepsze college'e uknuły spisek, żeby nie stracić swojej tajemniczości i 

ekskluzywności - w tym roku nikogo nie przyjmą wcześniej. Może to tylko plotka. Jeżeli jednak nie do-

staniecie się wcześniej, spróbujcie pomyśleć o tym w ten sposób: może okazaliście się zbyt idealni. 

Oni po prostu nie mogli tego znieść. I wyobraźcie sobie, jaki będziemy mieli ubaw, jeżeli wszyscy ra-

zem wylądujemy w tym samym college'u stanowymi.

ZROBIĆ SOBIE OPERACJĘ CZY NIE, OTO JEST PYTANIE

Pomysł, żeby chirurgicznie zmienić swoje ciało, zawsze mnie przerażał. Owszem, uważam, że Dolly 

Parton wygląda wspaniale, jakby nie miała więcej niż czterdzieści lat, a musi mieć już chyba ze dwie-

ście. Ale bałabym się, że lekarze popełnią błąd i jedna z piersi całkiem sflaczeje, że zostawią we mnie 

nożyczki albo coś takiego. Oczywiście jestem tak kobiecą dziewczyną, jak tylko dziewczyny bywają, i 

wiem, jakie to ważne, żeby dobrze czuć się we własnym ciele. Próbuję patrzeć na to w ten sposób: 

wiesz, jak to jest, kiedy widzisz na ulicy ślicznego chłopaka i mówisz przyjaciółce: „Spójrz na niego!”, a 

ona się krzywi, jakby był paskudny? Wszyscy mamy tak różne gusta, że na pewno ktoś spojrzy na cie-

bie i pomyśli: „mniam, pychota”, niezależnie od tego, co ty myślisz na temat swojego wyglądu. Musisz 

się tylko nauczyć widzieć to, co inni dostrzegają w tobie dobrego.

Wasze e – maile

P:

 Droga P!

Słyszałem, że już przyjęto cię do Bryn Mawr i cala jesteś podjarana, bo lubisz chodzisz do 

szkoły dla dziewcząt i jesteś ogromną lesbijką grającą w siatkę. Chi, chi. 

Dorf

background image

O:

 Cześć dorf!

Co to właściwie za imię, dorf? Odmawiam zniżania się do twojego poziomu i nie powiem, 

do jakiego college'u złożyłam papiery, ale moja matka i siostra chodziły do Bryn Mawr i 

wiesz co? Obie są superlaski!

P

Muszę pędzić do domu i sprawdzić, czy nie przyszła do mnie poważnie wyglądająca spora koperta, 

która może zdeterminować całe moje przyszłe życie. Trzymajcie kciuki!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

ujarany książę próbuje załatwić towar

Francuski po ostatniej przerwie wreszcie się skończył. Nate Archibald pożegnał kole-

gów z klasy w Szkole Świętego Judy pospiesznym à demain i ruszył na Madison Avenue, do 

pizzerii na rogu Osiemdziesiątej Szóstej, gdzie pracował Mitchell, niezawodny diler. Nate 

miał szczęście - Szkoła Świętego Judy była najstarszą szkołą dla chłopców na Manhattanie i 

zgodnie z tradycją zajęcia kończyły się w niej o drugiej po południu zarówno dla młodszych, 

jak i starszych klas, chociaż w większości nowojorskich szkół lekcje kończyły się dopiero o 

czwartej. Szkoła Świętego Judy tłumaczyła, że dzięki temu uczniowie mają czas na uprawia-

nie sportów i odrabianie  ogromnych  prac domowych,  które zawsze im zadawano. Dzięki 

temu mieli też czas, żeby się zabawić i strzelić dymka przed, w trakcie albo po uprawianiu 

sportu lub odrabianiu pracy domowej.

Podczas ostatniego spotkania diler, noszący zawsze czapkę z Kangol, zapowiedział, że 

niedługo wraca do Amsterdamu. Dzisiaj Nate miał ostatnią szansę, by załatwić sobie ogrom-

ny worek słodkiej peruwiańskiej trawki, którą dostarczał tylko Mitchell. Blair zawsze narze-

kała, że Nate pali trawę. Jęczała, że nudzi jej się patrzeć, jak on przez dziesięć minut gapi się 

w perski dywan na podłodze, podczas gdy mogliby się poobściskiwać albo zabawić na jakiejś 

imprezie. Nate uważał, że jego palenie trawki to tylko zwykła słabostka - jak jedzenie czeko-

lady - i że może z tym skończyć w każdej chwili. I żeby to udowodnić - nie, żeby musiał coś 

jeszcze udowadniać Blair - miał zamiar całkowicie trawkę odstawić. Ale po tym, jak wypali 

ostatnią działkę z ogromnego worka, który kupi dzisiaj. I jeśli będzie ostrożny, to ta torba po-

winna mu wystarczyć na bite osiem tygodni. Do tego czasu wolał nie myśleć o rzucaniu.

- Poproszę dwa kawałki zwykłej - powiedział do chudego, łysiejącego szefa pizzerii, 

który miał na sobie fioletową koszulkę z napisem W

ITAMY

 

WE

 F

RAJKROWIE

. Oparł łokcie na po-

krytym czerwonym linoleum blacie, odsuwając na bok pojemniki z solą czosnkową, czerwo-

nym pieprzem i oregano. - Gdzie Mitchell?

W tym lokalu drobne interesy na boku Mitchella nie stanowiły dla nikogo tajemnicy. 

Szef pizzerii uniósł krzaczaste czarne brwi. Nazywał się chyba Ray, ale po tylu latach kupo-

wania tam pizzy i trawki Nate nadal nie był pewien.

- Mitchell już wyjechał. Minęliście się.

background image

Nate poklepał tylną kieszeń w spodniach, gdzie trzymał pękający w szwach portfel. 

Ogarnęła go panika i poczuł, jak w gardle rośnie mu gula. Jasne, że nie był uzależniony, ale 

nie lubił lądować bez ziela, zwłaszcza gdy planował uprzyjemnić sobie popołudnie solidnym 

skrętem. I jutrzejsze popołudnie, i jeszcze następne...

- Co? Mówisz, że już wyjechał do Amsterdamu?

Ray - a może Roy - otworzył lśniące, chromowe drzwi pieca do pizzy, jednym facho-

wym ruchem wrzucił dwa kawałki na podwójny papierowy talerzyk i przesunął go po ladzie 

w stronę Nate'a.

- Przykro mi, stary - powiedział bez większego współczucia. - Od dziś sprzedajemy 

pizzę i napoje, i tylko pizzę i napoje. Czaisz?

Nate nie mógł uwierzyć, że ma takiego pecha. Wyciągnął portfel i wyjął z grubego pli-

ku banknot dziesięciodolarowy.

- Reszta dla ciebie - mruknął, rzucił banknot na ladę i wyszedł z pizzą.

Ruszył ulicą bez celu, w stronę parku. Czuł się jak zbity pies. Kupował u Mitchella 

trawę od ósmej klasy. Pewnego majowego popołudnia z Jeremym Scottem Tompkinsonem 

weszli do pizzerii, żeby kupić sobie po kawałku. Mitchell podsłuchał, jak Jeremy namawia 

Nate'a, żeby zwędził pojemnik z oregano, to sobie je w domu wypalą. Zaproponował, że 

sprzeda im cos, co bardziej poprawia samopoczucie. Od tego czasu Nate z kumplami regular-

nie do niego wracał. Co miał teraz zrobić? Kupić za dziesiątkę torebkę od któregoś z podej-

rzanych gości w Central Parku? Ci faceci sprzedawali gówniany, suchy towar z Teksasu, a nie 

soczyste zielone liście, które Mitchell miał prosto z Peru. A w dodatku Nate słyszał, że poło-

wa dilerów w Central Parku to policjanci i tylko czekają, żeby dorwać takiego dzieciaka jak 

on. 

Wrzucił niedojedzone kawałki pizzy do najbliższego kosza i zaczął grzebać w kiesze-

niach płaszcza od Hugo Bossa, stylizowanego na wojskowy, szukając resztek skręta. Znalazł 

niedopałek, przeszedł przez Piątą Aleję i przycupnął na ławce, żeby zapalić. Zignorował gru-

pę chichoczących dziesięcioklasistek w granatowych mundurkach ze szkoły, które pożerały 

go wzrokiem.

Ze swoim uśmiechem, który mówi „wiem, jestem przystojniakiem”, złocistymi włosa-

mi, szmaragdowymi oczami, wiecznie opaloną skórą i seksowną umiejętnością budowania ło-

dzi i ścigania się na nich Nate Archibald był najbardziej pożądanym chłopakiem na Upper 

East Side. Nie musiał dziewczyn szukać. One po prostu spadały mu na kolana. Dosłownie.

Zaciągnął się petem i wyciągnął z kieszeni komórkę. Problem polegał na tym, że jego 

palący kumple - Jeremy Scott Tompkinson, Charlie Dem i Anthony Avuldsen - też kupowali 

background image

towar od Mitchella. Mitchell był najlepszy. Ale warto zadzwonić, sprawdzić, czy któryś nie 

zdążył kupić więcej trawy, nim ich diler zniknął.

Jeremy jechał właśnie taksówką do międzyszkolnego klubu squasha przy Dziewięć-

dziesiątej Drugiej.

- Przykro mi, gościu. - Jego głos trzeszczał przez zakłócenia na linii. - Przez cały dzień 

jadę na zolofcie

 matki. Może kup za dziesiątkę towar od gościa z parku?

Nate wzruszył ramionami. W kupowaniu trawy w parku było coś... żałosnego.

- Nieważne - powiedział kumplowi. - Do zobaczenia jutro. 

Charlie był w megastorze Virgin. Kupował DVD dla młodszego brata.

- Ale wtopa - powiedział, gdy Nate wyjaśnił mu sytuację. - Jesteś koło parku, nie? 

Kup tam coś za dziesiątkę.

- Aha, mniejsza z tym - odparł Nate. - Do jutra. 

Anthony miał lekcję jazdy w nowym, sportowym bmw m3, prezencie od rodziców na 

osiemnaste urodziny.

- Zajrzyj do apteczki swojej matki - poradził. - Rodzice to ostateczna deska ratunku.

- Zajrzę. - Nate rozłączył się i pociągnął ostatniego dymka. - Cholera! - zaklął, rzuca-

jąc maleńki niedopałek na brudny śnieg pod nogami.

W tym semestrze każdy dzień miał być dwudziestoczterogodzinną imprezą. W listopa-

dzie   rewelacyjnie   wypadł   na   rozmowie   w   Brown   i   był   całkiem   pewny,   że   jego   podanie 

wstrząśnie komisją dość, by go przyjęli. No i już nie kręcił z Jenny Humphrey, która była 

słodka i miała supercycki. lecz zabierała mu od groma wolnego czasu. Przez resztę roku 

szkolnego Nate planował palić, relaksować się i aż do rozdania świadectw żyć na luzie, ale 

bez zaufanego dostawcy ten plan to czysta abstrakcja.

Nate opadł na oparcie zielonej ławki i zapatrzył się na okazałe, kryte wapieniem domy 

przy Piątej Alei. Po prawej stronie widział narożnik budynku przy Siedemdziesiątej Drugiej, 

gdzie Blair miała mieszkanie. W jej penthousie Kitty Minky. rosyjska błękitna kotka, leżała 

pewnie wyciągnięta na różowej narzucie na łóżku Blair i nie mogła się doczekać, kiedy jej 

pani wróci do domu i podrapie ją pod brodą paznokciami w kolorze koralowego różu. Pod 

wpływem impulsu Nate przycisnął guzik na komórce i wybrał numer Blair. Dzwonek za-

dźwięczał sześć razy, nim wreszcie odebrała.

- Słucham? - zapytała ostro Blair.

Siedziała   właśnie   w   nowo   otwartym   salonie   Garrena   przy   Pięćdziesiątej   Siódmej 

 Zoloft - lek antydepresyjny (przyp. tłum.).

background image

Wschodniej, który urządzono w stylu sypialni w tureckim haremie. Z sufitu zwieszały się 

chusty z różowej i żółtej gazy, wielkie różowo - żółte poduchy porozrzucano przypadkowo, 

tak by klientki miały na czym przysiąść i sącząc turecką kawę, czekać na swoją kolej. Przy 

każdym stanowisku siało ogromne, oprawione w złoconą ramę lustro. Gianni, nowy fryzjer 

Blair, właśnie rozczesał jej świeżo umyte i potraktowane odżywką loki. Z komórką przyci-

śniętą do mokrego ucha Blair gapiła się na swe odbicie w lustrze. Nadeszła kluczowa chwila: 

czy odważy się obciąć na krótko?

- Cześć. To ja, Nate - usłyszała znajomy głos mruczący jej do ucha.

Była zbyt oszołomiona, żeby odpowiedzieć. Nie odzywał się do niej od sylwestra, a 

nawet wtedy rozmowa zakończyła się fatalnie. Co się stało, że Nate dzwoni do niej właśnie 

teraz?

- Nate? - powtórzyła Blair, trochę zniecierpliwiona, ale i zaciekawiona. - To coś po-

ważnego? Bo nie mogę teraz rozmawiać. To naprawdę nic najlepsza chwila.

- E, nic ważnego - odparł Nate, jakby próbował znaleźć logiczne usprawiedliwienie, 

dlaczego w ogóle do niej zadzwonił. - Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć. Rzucam palenie 

trawki. - Kopął grudkę zmrożonego błota. Nawet nie był pewien, czy to prawda. Czy napraw-

dę rzuca? Na zawsze?

Blair ściskała telefon, a po drugiej stronie zapadła krępująca cisza. Nate zawsze był 

nieprzewidywalny - zwłaszcza gdy się ujarał - ale nigdy aż tak. Gianni popukał niecierpliwie 

w oparcie szylkretowym grzebieniem.

- Cóż, tym lepiej dla ciebie - powiedziała w końcu. - Słuchaj, muszę kończyć.

Wydawało się, że jest myślami gdzie indziej, a Nate właściwie nie wiedział, dlaczego 

do niej zadzwonił.

- Do zobaczenia - wymamrotał i wsadził telefon do kieszeni płaszcza.

- Cześć. - Blair wrzuciła srebrną nokię do czerwonej kręglarskiej torby i usiadła prosto 

na obrotowym krześle. - Jestem gotowa - oznajmiła Gianniemu, próbując powiedzieć to pew-

nym głosem. - Chcę, żeby było krótko, ale kobieco.

Na opalonych, lekko zarośniętych policzkach Gianniego malowało się rozbawienie. 

Mrugnął do niej brązowym okiem o długich rzęsach.

- Jak Katerina Hepburne. Zgadza się?

O nie!

Blair poprawiła pasek beżowego szlafroka dla klientek salonu i spiorunowała wzro-

kiem nadmiernie wyżelowane włosy Gianniego. Miała nadzieję, że nie okaże się równie głupi 

i niekompetentny, jak to brzmiało. Może to kwestia języka.

background image

- Nie, nie jak Katherine Hepburn. Jak Audrey Hepburn. No wiesz, Śniadanie u Tiffa-

ny'ego. My Fair Lady. Zabawna buzia. - Blair szukała w myślach innych znanych osób, ko-

goś, kto miałby przyzwoicie obcięte na krótko włosy. - Albo jak Selma Blair - dodała despe-

racko, chociaż fryzura Selmy była zbyt chłopięca jak na jej gust.

Gianni nie odpowiedział. Przeczesał palcami mokre loki Blair.

- Takie piękne włosy - westchnął tęsknie, a potem wziął nożyczki i zebrał jej włosy w 

dłoń. Bez dalszych ceregieli odciął cały kucyk jednym brutalnym cięciem.

Blair zamknęła oczy, gdy włosy spadły na podłogę. Proszę, niech wyglądam ładnie, 

modliła się w duchu, i wyrafinowanie, i poważnie, i elegancko. Otworzyła oczy i spojrzała z 

przerażeniem na swoje odbicie. Jej mokra, pozbawiona wyrazu, długa do uszu czupryna ster-

czała we wszystkie strony.

- Niech się pani nie martwi - uspokoił ją Gianni, odkładając duże nożyczki i biorąc 

mniejsze. - Teraz zrobię fryzurę.

Blair wzięła głęboki wdech i zacisnęła zęby. I tak już za późno, żeby coś zmienić.

- Dobra - ledwo wydusiła z siebie. Telefon znowu zadzwonił i Blair schyliła się, żeby 

odebrać. - Czekaj - powiedziała Gianniemu. - Słucham?

- Rozmawiam z Blair Waldorf? Córką Harolda?

Blair przyjrzała się sobie w lustrze. Nie była już pewna, kim jest. Bardziej wyglądała 

jak świeżo upieczona więźniarka, którą strzygli przed wysianiem do celi, niż jak córka znane-

go prawnika pracującego dla największych korporacji, Harolda Waldorfa, z którym jej matka 

rozwiodła się dwa lata temu i który teraz mieszkał we Francji. Uprawiał winnicę ze swoją 

drugą polową, która - tak się akurat złożyło - była mężczyzną.

Biorąc pod uwagę zawirowania w jej obecnym życiu, Blair chętnie stałaby się kimś 

zupełnie innym i po części dlatego postanowiła obciąć włosy. Zadowoli się nawet Katherine 

zamiast Audrey, jeśli dzięki temu będzie wyglądać jak nowa.

- Tak - odparła słabo.

- Mówi Owen Wells - rzekł facet po drugiej stronie. Miał głęboki i uwodzicielski glos. 

Trudno było zgadnąć, ile ma lat. Dziewiętnaście czy trzydzieści pięć? - Twój ojciec był moim 

mentorem w firmie, gdy zaczynałem. Obaj skończyliśmy Yale i rozumiem, że ty też jesteś za-

interesowania studiowaniem tam.

Zainteresowana? Blair nie była po prostu zainteresowana pójściem do Yale - to był je-

dyny cel jej życia. Po co inaczej chodziłaby na zaawansowane zajęcia z aż pięciu przedmio-

tów?

- Tak, jestem zainteresowana - pisnęła przez zaciśnięte gardło. Zerknęła na Gianniego, 

background image

który bezgłośnie wtórował Celine Dion w piosence płynącej przez głośniki w salonie. - Ale 

trochę zawaliłam rozmowę kwalifikacyjną.

Właściwie to opowiedziała całą swoją ckliwą historię życia i tak jakby pocałowała fa-

ceta, który z nią rozmawiał, co było chyba czymś więcej niż poważną wpadką.

- No i właśnie dlatego dzwonię - odparł Owen Wells, a jego seksowny glos rezonował 

jak basowe nuty wiolonczeli. - Wsparcie twojego ojca dużo znaczy dla szkoły, więc chcą ci 

dać drugą szansę. Na ochotnika zgłosiłem się jako ich absolwent, żeby przeprowadzić z tobą 

rozmowę. Komisja rekrutacyjna po przejrzeniu twojego podania już się zgodziła i weźmie 

pod uwagę moją opinię, a nie tę z listopada.

Blair kompletnie zatkało. Druga szansa - to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Zmę-

czony czekaniem Gianni upuścił nożyczki na stolik obok Blair, złapał ostatni numer „Vogu-

e'a” z jej kolan i odszedł poskarżyć się na nią kolegom.

- Więc kiedy możemy się spotkać? - dopytywał się Owen Wells.

Teraz - miała ochotę powiedzieć Blair. Ale nic mogła prosić Owena, żeby siedział w 

salonie, patrzył, jak Gianni obcina jej włosy, i jednoczenie zadawał jej nudne, stereotypowe 

pytania typu: „Kto miał największy wpływ na twoje życie?”

- W każdej chwili - zaćwierkała. Potem zdała sobie sprawę, że nie powinna okazywać, 

jak bardzo jest zdesperowana. Warto zrobić wrażenie genialnego dzieciaka z nieprzytomnie 

rozbudowanym planem zajęć. - Właściwie to dzisiaj jestem trochę zajęta i jutro też będzie 

trudno. Mogłabym w środę lub w czwartek po szkole.

- Zwykle pracuję do późna i w tym tygodniu mam od cholery spotkań, ale co powiesz 

na czwartek wieczór? Około wpół do dziewiątej?

- Świetnie - odparła z zapałem. - Mam wpaść do biura?

Owen zamilkł. Blair słyszała, jak pisnęło jego krzesło. Wyobraziła sobie jego biuro 

według projektu Philippe'a Starcka z widokiem na nowojorski port i zaczęła się zastanawiać, 

czy wypada tam się spotkać. Wyobrażała sobie Owena jako wysokiego blondyna z opalenizną 

tenisisty - jak jej ojciec. Ale Owen Wells powinien być co najmniej dziesięć lat młodszy od 

jej ojca i w związku z tym powinien o wiele lepiej się prezentować. Zastanawiała się, czy wie, 

jakie to super, że ma „w” i w imieniu. i w nazwisku.

- A może spotkamy się w hotelu Compton? Mają tam przytulny barek, w którym po-

winno być dość spokojnie. - Roześmiał się. - Kupię ci colę, chociaż twój ojciec mówi, że wo-

lisz dom pérignon.

Blair się zarumieniła. Jej durny ojciec! Co jeszcze powiedział?

- Och, nie, cola wystarczy - wyjąkała.

background image

- Dobrze. Do zobaczenia w czwartek wieczorem. Będę miał krawat z Yale.

- Nie mogę się doczekać. - Blair próbowała zachować rzeczowy ton. - Dziękuję za te-

lefon. - Rozłączyła się i zerknęła w złocone lustro przed sobą. Jej oczy wydawały się większe 

i bardziej niebieskie, gdy miała krótsze włosy.

Gdyby naprawdę była aktorką grającą w filmie o swoim życiu - jak to sobie zawsze 

wyobrażała - to byłby punkt zwrotny: dzień, w którym zmieniła swój wizerunek i dostała się 

na przesłuchanie do największej życiowej roli. Zerknęła na zegarek. Za pół godziny powinna 

być z powrotem w szkole. Nie było jednak powodu, żeby tam pędzić, zwłaszcza że Bendel 

był tylko trzy przecznice dalej, a nowa sukienka na spotkanie z Owenem Wellsem w czwartek 

wieczór już ją wzywała. Zdecydowanie warto mieć kłopoty z powodu urwania się z WF - u, 

jeśli nowa fryzura i nowa sukienka pomogą jej dostać się do Yale.

Gianni pił kawę i flirtował z chłopcami od mycia głów. Blair rzuciła mu groźne spoj-

rzenie, żeby wziął się do uporządkowywania burdelu na jej głowie.

- Kiedy tylko będzie pani gotowa! - zawołał znudzonym tonem, jakby absolutnie go 

nie obchodziło, czy obetnie jej włosy, czy nie.

Blair wzięła głęboki oddech. Kasowała swoją przeszłość - nieudany związek z Nate-

'em. odrażającego nowego męża matki i jej kłopotliwą ciążę, zawaloną rozmowę kwalifika-

cyjną. Tworzyła swój nowy wizerunek. Yale daje jej drugą szansę i od dziś będzie panią swe-

go przeznaczenia. Sama napisze scenariusz, wyreżyseruje i zagra w filmie, którym jest jej ży-

cie. Już widziała nagłówki w „New York Timesie” w sekcji z modą, gdzie pokażą jej nową 

fryzurę.  WYPRZEDZIĆ   SWÓJ   CZAS:   PRZEŚLICZNA   SZATYNKA   OBCINA   SIĘ 

PRZEZ DEBIUTEM W YALE!

Na jej twarzy pojawił się zwycięski uśmiech, jakby już ćwiczyła rolę przed spotka-

niem w Owenem Wellsem w czwartek wieczór.

- Jestem gotowa.

background image

wiersze o seksie to stek kłamstw

- No więc... - powiedziała Vanessa, stukając kolanem w uda Dana, gdy leżeli nago i 

patrzyli na popękany sufit, oszołomieni po seksie. - I co myślałeś?

Vanessa już dwa razy próbowała seksu ze swoim byłym chłopakiem Clarkiem, star-

szym od niej barmanem. Spotykała się z nim przez krótki czas na jesieni. W tym czasie Dan 

(razem z resztą przewidywalnej męskiej populacji) był zbyt zajęty wzdychaniem do Sereny 

van der Woodsen, by zauważyć, że Vanessa się w nim zakochała. Nawet gdyby to był pierw-

szy raz dla Vanessy, też podeszłaby do tego z nonszalancją, bo do wszystkiego podchodziła w 

ten sposób. Z kolei Dan nigdy niczego nie traktował lekko, w dodatku to on stracił dziewic-

two. Niecierpliwie czekała na jego zwierzenia.

- To było... - Dan gapił się na szarą, wyłączoną żarówkę u sufitu. Czuł się jednocze-

śnie sparaliżowany i pobudzony. Ich biodra dotykały się pod cienkim prześcieradłem w kolo-

rze burgunda i miał wrażenie, jakby płynęła między nimi elektryczność, szarpiąc jego place u 

stóp, kolana, pępek, łokcie, końcówki włosów. - Nic do opisania - powiedział w końcu, bo na-

prawdę nie znajdował słów, którymi mógłby opisać, co czuł. Nie potrafiłby napisać wiersza o 

seksie, chyba że uciekłby się do utartych metafor, takich jak wybuchające fajerwerki albo mu-

zyczne crescendo. I nawet to zupełnie nie pasowało. Te porównania nie oddawały lego, co 

rzeczywiście się czuje, ani tego, że seks to proces poznawania, w którym wszystko, co zwy-

kłe, staje się absolutnie niesamowite. Na przykład lewa ręka Vanessy; nie była to oszałamiają-

ca ręka - dość pulchna i blada, pokryta brązowawym meszkiem i usiana piegami. Ale kiedy 

się kochali, nic była już tą zwykłą ręką, którą znał i kochał, odkąd przez nieuwagę zostali z 

Vanessą zamknięci na imprezie w dziesiątej klasie. Stała się przepiękna, cenna, nie mógł 

przestać jej całować, była podniecająca i cudowna. O Boże! Widzicie? Wszystko, co potrafił 

wymyślić, aby opisać seks, brzmiało kulawo jak reklama płatków. Nawet słowo „seks” było 

nieodpowiednie, a „kochanie się” brzmiało jak z kiepskiej opery mydlanej.

„Elektryczny” - to było dobre słowa do opisania seksu, ale jednocześnie zbyt dużo 

wiązało się z nim negatywnych skojarzeń, typu krzesło elektryczne albo przewód elektryczny. 

„Rojny” - kolejne dobre słowo, ale co właściwie znaczy? A „drżący” brzmiało zbyt wysubli-

mowanie i delikatnie - jak przestraszona myszka. Jeżeli miałby pisać o seksie, chciałby przy-

background image

woływać na myśl imponujące zwierzęta, takie jak lwy i jelenie, a nie myszy.

- Ziemia do Dana! - Vanessa wyciągnęła dłoń i pogładziła go palcem po uchu.

- Apogeum - mruczał do siebie Dan nieprzytomnie. - Epifania.

Vanessa zanurkowała pod prześcieradło i cmoknęła go głośno w blady brzuch.

- Halo? Jesteś w szoku czy jak?

Dan uśmiechnął się szeroko i pociągnął ją w górę, żeby pocałować ją w usta układają-

ce się w uśmiech kota z Cheshire i w brodę z dołeczkiem.

- Zróbmy to jeszcze raz. 

Wow!

Vanessa zachichotała i potarła nosem o jego rozczochrane brwi.

- To znaczy, że chyba ci się podobało?

Dan pocałował ją najpierw w prawe, a potem w lewe oko.

- Mm - westchnął, a całe jego ciało zadrżało z przyjemności i pożądania. - Kocham 

cię.

Vanessa opadła na jego pierś i zamknęła oczy. Nie była bardzo dziewczęca, ale każda 

dziewczyna mięknie, gdy pierwszy raz słyszy od chłopaka te dwa słowa.

- Ja też cię kocham - odpowiedziała szeptem.

Dan miał wrażenie, jakby cale jego ciało się uśmiechało. Kto by pomyślał, że ten pro-

zaiczny lutowy poniedziałek okaże się tak cholernie... wspaniały?

Tyle jeśli chodzi o kwieciste opisy i poetyckie zwroty.

Nagłe komórka Dana zabrzęczała zaskakującym, wibrującym dzwonkiem. Leżała na 

nocnym stoliku, tuż obok łóżka. Dan był pewien, że dzwoni jego siostra Jenny, by znowu po-

narzekać na szkołę. Odwrócił się, żeby przeczytać numer na ekranie. „Zastrzeżony” rozbłysła 

wiadomość, co zdarzało się tylko wtedy, gdy Vanessa dzwoniła z domu.

- To twoja siostra. - Dan podniósł się na łokciu i sięgnął po komórkę. - Może chce ci 

powiedzieć, żebyś wreszcie kupiła sobie komórkę - zażartował. - Mam odebrać?

Vanessa przewróciła oczami. Ona i jej dwudziestodwuletnia siostra Ruby, gitarzystka 

basowa, mieszkały razem na Brooklynie w Williamsburgu. Ruby podjęła trzy noworoczne po-

stanowienia: codziennie ćwiczyć jogę, pić zieloną herbatę zamiast kawy i bardziej się opieko-

wać siostrą Vanessą, ponieważ ich rodzice byli zbyt zajętymi sobą hippisowskimi artystami, 

żeby zadbać o samych siebie. Vanessa była prawie pewna, że Ruby dzwoni tylko po to, by za-

pytać, kiedy wraca do domu i na kiedy ma przygotować klopsa i ziemniaki. Jednak to było ta-

kie nietypowe, by Ruby dzwoniła na telefon Dana w czasie lekcji, że Vanessa nie mogła 

oprzeć się pokusie i postanowiła odebrać. 

background image

Wzięła dzwoniącą komórkę od Dana.

- Tak? Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?

- Dzień dobry, droga moja siostrzyczko - zaświergotała radośnie Ruby. - Nie pamię-

tasz? Przykleiłaś kartkę ze swoim planem zajęć na lodówce, żebym jako nowa, poprawiona 

wersja starszej siostry wiedziała, gdzie jesteś i o czym myślisz w każdej chwili. Chciałam ci 

tylko dać znać, że przyszła do ciebie poczta i między innymi podejrzanie wyglądająca koperta 

z Uniwersytetu  Nowojorskiego. Nie mogłam  się powstrzymać  i otworzyłam.  I wiesz co? 

Przyjęli cię!

- Jasna cholera! - Ciało Vanessy już buzowało od adrenaliny po słowach „kocham 

cię”, a teraz jeszcze to! Może to zabrzmi czerstwo, ale to się nazywa orgazm!

Nigdy nie była pewna, czy ma szansę dostać się wcześniej na uniwersytet. Żeby poka-

zać komisji rekrutacyjnej swoje umiejętności artystyczne i udowodnić, że poważnie myśli o 

filmie jako głównej specjalizacji, wysłała własny film o Nowym Jorku, który nakręciła w cza-

sie przerwy w Boże Narodzenie. Kiedy już go wysłała, bała się. że przez ludzi z komisji zo-

stanie uznana za nadgorliwą. Ale teraz już nie musiała się martwić. Spodobała się im! Przyjęli 

ją! Wreszcie będzie mogła na dobre zrzucić nędzne okowy szkoły Constance Billard i skupić 

się na swojej pracy w miejscu odpowiednim dla tak poważnego artysty jak ona.

Dan patrzył na nią. Jego piękne brązowe oczy błyszczały nieco mniej entuzjastycznie 

niż chwilę wcześniej.

- Jestem z  ciebie  taka dumna - zagruchała  matczynym  tonem Ruby.  - Wrócisz do 

domu na obiad? Czytałam właśnie książki kucharskie ze wschodniej Europy. Chyba zrobię 

pierogi.

- Jasne - odparła cicho Vanessa, nagle martwiąc się o Dana. Nie złożył wcześniej po-

dania na żadną uczelnię, więc będzie musiał czekać jeszcze kilka miesięcy, nim się dowie, co 

będzie robił w przyszłym roku. Był taki wrażliwy. Może wpaść w depresję z braku poczucia 

bezpieczeństwa - a wtedy zamknie się w pokoju i będzie pisać wiersze o śmierci w wypadku 

samochodowym albo coś takiego. - Dzięki, że dałaś mi znać - powiedziała szybko. - Zobaczy-

my się później, dobra?

Dan nadał patrzył na nią wyczekująco. Rozłączyła się i rzuciła telefon na łóżko.

- Dostałaś się na uniwersytet - powiedział, nieskutecznie próbując ukryć nutkę oskar-

żenia w głosie. Och, jaki czuł się chudy, głupi i niepasujący do świata! Nie. żeby się nie cie-

szył, ale Vanessa już dostała się na uczelnię, a on był tylko kościstym chłopakiem, który lubił 

pisać wiersze i którego być może nigdy nie przyjmą na uczelnię. - Super - dodał chrapliwym 

głosem. - To świetnie.

background image

Vanessa przykryła ich prześcieradłem. Byli spoceni, więc teraz marzli.

- To nic wielkiego. - Próbowała bagatelizować radość, którą tryskała jeszcze przed 

chwilą, gdy usłyszała wspaniałą nowinę. - Tobie zaraz wydadzą wiersz w „New Yorkerze”.

W czasie przerwy świątecznej Vanessa bez wiedzy Dana wysłała jego wiersz Zdziry 

do „New Yorkera” i przyjęto go do numeru walentynkowego. Powinien wyjść pod koniec 

tego tygodnia.

- No tak - zgodził się Dan, niepewnie wzruszając ramionami.  - Ale nadal nic nie 

wiem... mam na myśli swoją przyszłość.

Przytuliła policzek do jego bladej, kościstej piersi. Nadal nie mogła uwierzyć, że jesie-

nią idzie na uniwersytet. To było pewne, to było jej przeznaczone. Nadal drżąc z podniecenia, 

próbowała Dana pocieszać.

- O ilu siedemnastolatkach słyszałeś, żeby ich publikowano w „New Yorkerze”? To 

niesamowite. Gdy tylko  w college'ach.  do których  złożyłeś  papiery,  dowiedzą się o tym, 

wszystkie komisje rekrutacyjne cię przyjmą. Pewnie nawet tam, gdzie nie wysłałeś podania.

- Może - odparł bez przekonania Dan. Łatwo jej mówić z taką pewnością. Ona już się 

dostała.

Vanessa podniosła się na łokciu. Był jeden pewny sposób, żeby poprawić Danowi sa-

mopoczucie przynajmniej na chwilę.

- Pamiętasz, co robiliśmy, zanim zadzwoniła Ruby? - zamruczała jak kociak.

Dan zmarszczył brwi. Vanessa uniosła jedną brew w zmysłowy sposób, a jej blade 

nozdrza lekko się rozchyliły. Nie sądził, że będzie jeszcze mógł, ale jego ciało go zaskoczyło. 

Wciągnął Vanessę na siebie i pocałował mocno. Jeżeli dzięki czemuś chłopak mógł poczuć 

się bardziej jak lew niż jak mysz, to władnie dzięki mruczeniu.

Miau!

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie   nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

MATURALNY KRYZYS

Słyszałam wyrażenie „maturalny kryzys” wiele razy, ale nigdy nie wiedziałam, co to właściwie znaczy. 

Teraz to jest jasne jak słońce. Maturalny kryzys ma miejsce, gdy zrywasz się z popołudniowych zajęć i 

wracasz do mieszkania przyjaciółki, żeby zamówić sobie chińszczyznę, wypić chardonnay i wypalić 

papierosa. Albo gdy lądujesz w łóżku z chłopakiem o trzeciej po południu. Albo odpuszczasz sobie 

matematykę, żeby zrobić zapasy obcisłych jedwabnych sukienek dżersejowych na prywatnej wyprze-

daży u Diane von Furstenberg. Albo kiedy niechcący zasypiasz i budzisz się dopiero o dziesiątej w 

czwartek. Ups! Przez ostatni semestr byłyśmy takie milusie i grzeczne, prymuski i lizuski. W tym se-

mestrze jesteśmy jak wrzód na tyłku. Nam też odbija głupawka. Jestem pewna, że połowa dziewczyn 

z mojego WF - u całowała się z chłopakami na schodach Metropolitan Museum of Art. Zamiast ćwi-

czyć podciąganie na drążku. Tak trzymać, dziewczyny - randkowanie to o wiele lepsze ćwiczenie!

Na celowniku

J i wysoka piegowata dziewczyna z nieszczęśliwie dobraną fryzurą chichoczą w czasie lekcji tańca w 

Constance Billard. Chyba J ma nową przyjaciółkę. N i jego kumple zamawiają chińską herbatę w Star-

bucks, mając nadzieję, że będzie w niej coś, co poprawia samopoczucie. V w sklepie firmowym Uni-

wersytetu Nowojorskiego kupuje sobie uniwersytecki kubek, bluzę i czapkę z daszkiem. A mówi, że ją 

takie głupoty nie biorą. D przeczesuje kiosk w poszukiwaniu wcześniejszego wydania „New Yorkera”. 

S i A urządzają kolejny publiczny pokaz czułości. S nigdy wcześniej nie miała chłopaka dłużej niż pięć 

minut, więc zobaczymy, jak długo to potrwa... Dobra, przyznaję. Właśnie wagaruję, gdy to piszę. Obie-

cajcie, że mnie nie wsypiecie!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

S jest zakochana

Aaron Rose stał w zaspie starego śniegu przed szkolą Constance Billard. Czekał na 

Serenę. Mookie, jego biało - brązowy bokser, siedział obok na chodniku i dyszał. Pies miał na 

sobie kubrak w czerwono - czarną kratę, który Serena kupiła mu wczoraj w Burberry. Aaron 

trzymał dwa dymiące kubki ze Starbucks. Odkąd sześć tygodni temu zeszli się z Sereną w 

sylwestra, stało się to ich rytuałem. Aaron spotykał się z Sereną po szkole, szli spacerkiem 

Piątą Aleją, ramię w ramię, pili latte z mlekiem sojowym i przystawali co parę kroków, żeby 

się pocałować. W sylwestra sprawy się rozegrały spontanicznie, na zasadzie „cholera, mamy 

na to ochotę, to dlaczego nie spróbować”, ale przez ostatni miesiąc spędzali razem każdą 

chwilę po szkole i teraz już słynęli jako najładniejsza i najmilsza para w Upper East Side. A 

właściwie trójka, jeśli wliczyć Mookiego.

Nagle promień zimowego słońca rozbłysł na popielatych blond włosach Sereny, która 

wyszła ze szkoły i zbiegała po schodach w zamszowych kozakach Stephane Kelian i granato-

wej kurtce o marynarskim kroju.

- Cześć, psino! - pisnęła, gdy Mookie wyrwał się do niej i zaczął trącać nosem jej dło-

nie w kaszmirowych rękawiczkach. Przykucnęła i pozwoliła, żeby pies lizał ją po twarzy.

- Ślicznie dziś wyglądasz. - Aaron patrzył na nich ze spokojną dumą. Yhm, to moja 

dziewczyna, myślał. Yhm, prawda, że śliczna?

Serena wstała, zarzuciła Aaronowi ręce na szyję i otoczyła go upajającym zapachem 

na bazie drzewa sandałowego i patchouli - unikalnej mieszanki olejków, której używała za-

wsze.

- Wiesz, o czym myślałam przez cały dzień? - rozpromieniła się, przyciskając swoje 

pełne, pomalowane brzoskwiniowym błyszczykiem usta do wąskich warg Aarona.

Omal nie rozlał kawy.

- O mnie? - zgadywał. Serena należała do dziewczyn, które angażują się całkowicie 

we wszystko, co je interesuje w danej chwili, a teraz akurat skupiła się na Aaronie. Trochę mu 

to uderzyło do głowy.

Zamknęła oczy i pocałowali się znowu, tym razem głęboko. Za ich plecami rozkrzy-

czane dziewczyny w schludnych wełnianych płaszczach i wysokich, skórzanych kozakach 

background image

wysypały się ze szkoły. Kilka z nich stanęło razem, żeby popatrzeć z podziwem na Serenę i 

Aarona, którzy nie przestawali się całować.

- O mój Boże! - szepnęła jedna z ósmoklasistek, prawie mdlejąc na widok takiego luzu 

i stylu. - Widzicie to samo co ja?

Mookie dreptał po śniegu i skamlał niecierpliwie. Serena potarła policzkiem o szorstką 

alpakę szaro - fioletowej czapki w stylu Szerpów, którą kupiła Aaronowi w zeszły weekend w 

sklepie Kirny Zabete w Sono. Uwielbiała jego ciemne dredy wystające spod nauszników. 

Wszystko w Aaronie było tak śliczne, że dosłownie zjadłaby go łyżką.

- Oczywiście, że myślałam o tobie - powiedziała, biorąc od niego kubek. Uchyliła po-

krywkę i wypiła odrobinę gorącej, słodkiej kawy. - Myślałam o tym, żebyśmy zrobili sobie ta-

tuaż. - Urwała, czekając na reakcję Aarona, ale w jego brązowych oczach malowało się tylko 

zdziwienie, więc ciągnęła: - No wiesz, z naszymi imionami. Żeby pokazać, ile dla siebie zna-

czymy. - Znowu upiła łyk kawy i oblizała piękne, soczyste usta. - Zawsze chciałam mieć tatu-

aż, o którym tylko ja bym wiedziała. No wiesz, w dość intymnym miejscu.

Aaron uśmiechnął się z wahaniem. Bardzo lubił Serenę. Była upajająco piękna, abso-

lutnie przesłodka i nie stawiała żadnych wymagań. Przerastała wszystkie dziewczyny, jakie 

kiedykolwiek poznał. Ale nic był pewien, czy chce mieć tatuaż z jej imieniem. Właściwie to 

zawsze uważał, że tatuaże są w pewnym sensie brutalne, kojarzyły mu się ze znakowaniem 

bydła. A jako wegetarianin i rastafarianin był przeciwny wszelkim formom przemocy.

- Tatuaże są wbrew mojej religii - oznajmił, ale gdy zobaczył zmartwioną buzię Sere-

ny, dodał szybko: - Ale przemyślę to, dobrze?

Serena nie należała do osób, które chowają urazę, a już Z pewnością nie wobec naj-

przystojniejszego chłopaka na świecie. Mając sprawę tatuaży już za sobą, pociągnęła go za 

rękę i zaczęli iść w stronę Piątej Alei. Niebo było ponure i szare, a w twarz wiał im zimny 

wiatr. Za godzinę zrobi się ciemno.

- Co będziemy robić? - zapytała. - Pomyślałam, że może fajnie by było pójść na szczyt 

Empire State Building. Mieszkam tu całe życie i nigdy tam nie byłam. I jest tak zimno. Założę 

się, że nikt nawet nie myśli o wchodzeniu na Empire State Building o tej porze roku. Będzie 

tam zupełnie pusto i romantycznie, jak na starym filmie.

Aaron się roześmiał.

- Zbyt dużo czasu spędzasz z Blair.

Jego przyrodnia siostra zawsze wszystko zamieniała w romantyczny, czarno - biały 

film z lat pięćdziesiątych, próbując swoje życie uczynić jeszcze wspanialszym, niż było. Gdy 

skręcili w Piątą Aleję, Mookie pognał przed nimi, ciągnąc za smycz, którą Aaron miał luźno 

background image

owiniętą wokół nadgarstka.

- Ej, Mookie. wyluzuj!

Serena wsunęła wolną dłoń do kieszeni czarnej parki North Face'a Aarona.

- Blair zachowywała się naprawdę dziwnie w trakcie spotkania grupy. Chodzi mi o ten 

nowy program, spotkania z żółtodziobami w czasie lunchu. A potem zniknęła. Nie przyszła 

na WF.

Aaron wzruszył ramionami i upił łyk kawy.

- Może bolał ją brzuch. 

Serena pokręciła głową.

- Martwię się, że jest trochę zazdrosna. No wiesz, o nas. 

Aaron nic nie powiedział. W czasie świąt strasznie się podkochiwał w Blair, chociaż 

to jego przyrodnia siostra. Odkąd był z Sereną, nie pamiętał już o tym, ale to dziwna myśl - że 

Blair mogłaby być teraz zazdrosna, skoro on marzył o niej przez tyle tygodni.

- Więc idziemy na Empire State Building? - zapytała Serena, zatrzymując się na rogu i 

zerkając za siebie na Piątą Aleję. Obok przyjechało z rykiem kilka autobusów. - Bo jak tak, to 

łapmy taksówkę.

Aaron zerknął na zegarek. Było dziesięć po czwartej.

- A może zajrzymy do mnie i sprawdzimy pocztę. - Uśmiechnął się wstydliwie, mar-

twiąc się, że wychodzi na kujona. - W tym tygodniu rozsyłają listy do wcześniej przyjętych.

Błękitne oczy Sereny, okolone długimi rzęsami, otworzyły się szeroko.

- Dlaczego od razu tak nie mówiłeś? - Rzuciła papierowy kubek do najbliższego kosza 

i zaczęła biec. - Chodź, Mook! - krzyknęła na boksera, który skoczył radośnie za nią. - Idzie-

my do domu. Zobaczymy, czy twój mądraliński pan nie dostał się do Harvardu!

background image

B wyświadcza J małą przysługę

Jenny zawsze miała trudności w zdobywaniu przyjaciół, ale udało jej się znaleźć przy-

jaciółkę w pierwszy dzień programu „Jak równa z równą”.

- Wiesz, ja rzeczywiście zauważyłam twój... rozmiar stanika - mruknęła nieśmiało Eli-

se, gdy pakowały książki do plecaków przed wyjściem do domu. Obok nich dziewczyny za-

mykały z trzaskiem metalowe drzwi szafek i krzyczały do siebie, zbiegając po schodach.

- Aha, jasne - odparła sarkastycznie Jenny, próbując wcisnąć zeszyt do geometrii do 

torby Le Sportsac w czerwono - - czarne pasy, między czytankę do francuskiego a Annę Ka-

reninę.

Elise zachichotała, zawijając puszysty różowy szalik wokół szyi i zapinając czarne ak-

samitne guziki ugrzecznionego tweedowego płaszcza. Wyglądała tak, jakby matka nadal co 

rano wybierała jej ubrania.

- No dobra, zauważyłam. Ale nigdy nie sądziłam, że ci przeszkadza.

Jenny odwinęła za uszy kręcone włosy i zmrużyła oczy.

- Nie przeszkadza mi.

Elise naciągnęła puszystą różową czapkę na blond pazia i zarzuciła plecak na ramię. 

Była prawie trzydzieści centymetrów wyższa od Jenny.

- Jesteś teraz zajęta? Może masz ochotę, hm, coś porobić?

- Na przykład co? - Jenny zapięła grubą czarną parkę. Teraz, kiedy już się nie spotyka-

ła z Nate'em ani swoim starszym bratem, Panem, naprawdę potrzebowała nowych przyjaciół. 

I mogłoby być miło dla odmiany spędzić trochę czasu z dziewczyną, nawet jeśli Elise wyda-

wała się sztywna i niedojrzała.

- Nie wiem. Może byśmy poszły kupić jakieś kosmetyki do Bendela.

Jenny przechyliła głowę, miło zaskoczona. Przez chwilę bała się, że Elise zaproponu-

je, żeby poszły na lody albo do zoo.

- Z przyjemnością - zgodziła się, zatrzaskując drzwi szafki. - Idziemy.

Blair nie mogła uwierzyć, że zwykłe obcięcie włosów może ją zmienić tak drastycz-

nie. Przymierzyła już wszystkie seksowne bluzeczki i spódniczki w linię A. jakie mieli u Ben-

background image

dela - zawsze takie nosiła i w takich dobrze wyglądała, ale teraz nic nie pasowało. Jej nowa 

fryzurka była nienaganna, wyrafinowana i łobuzerska. To wymagało całkowitej zmiany gar-

deroby.

- Od dziś noszę tylko intensywne kolory, bez wzorów - szepnęła Blair, gdy zapinała 

mundurek i zakładała na wieszak ostatnią odrzuconą sukienkę. - I wszystko musi mieć kołnie-

rzyk. - Odsunęła aksamitną czerwoną zasłonę i rzuciła sześć zadrukowanych topów od Diane 

von Furstenberg w ramiona sprzedawcy. - Zmieniłam zdanie. Szukam prostych kostiumów w 

kolorze granatowym albo czarnym. I zwykłych białych koszul z kołnierzykiem.

Chciała wyglądać seksownie jak szykowna paryżanka, która w prostej czarnej sukien-

ce jedzie na rowerze z bagietką pod pachą. Nate zawsze miał bzika na punkcie Francuzek. Po-

trafił nadłożyć drogi tylko po to, żeby przejść obok L'École Française i pogapić się na dziew-

czyny w krótkich szarych spódniczkach, na wysokich obcasach i w obcisłych czarnych swe-

trach w serek. Zdziry.

Po chwili Blair znalazła pierwszy element swojej nowej garderoby i idealną rzecz na 

rozmowę w czwartek wieczór: granatową dżersejową szmizjerkę Lesa Besta z wyszywanym 

koralikami paskiem i małym, ślicznym kołnierzykiem z koronki. Sukienka była oficjalna, ule 

intrygująca - właśnie czegoś takiego szukała Blair, Zapłaciła za nią i ruszyła na dół do działu 

z kosmetykami po granatowy tusz do rzęs i subtelny błyszczyk, który nie był tak dziewczęcy 

ani tak wyzywający jak odcień różu albo ciemnej czerwieni, które zwykle wybierała.

- Patrz, kto tu jest - szepnęła Jenny do Elise, gdy stały przed ladą firmy Stila. - Cześć, 

Blair.

- Świetna fryzura! - dodała z entuzjazmem Elise.

Blair odwróciła się i zobaczyła dwie dziewczyny z jej grupy: Ginny. która naprawdę 

powinna zmniejszyć sobie biust, i Elise, która desperacko potrzebowała radykalnej zmiany 

stylu. Chyba tak się nazywały. Obie patrzyły na nią z podziwem. Z przerażeniem zauważyła, 

że próbują cieni do oczu i szminki, których ona używała przez cały czas. Nie mogły się trzy-

mać Maybelline i aptek Rite Aid?

Elise zmarszczyła brwi, patrząc na pojemniczek z błyszczącym czarnym cieniem, któ-

ry trzymała w ręku.

- Czy to jest dobre?

Dobre, pomyślała Blair. Ale naprawdę jeszcze nie jesteś na to gotowa.

Nie mogła się oprzeć pokusie, żeby dać im kilka siostrzanych rad. Przewiesiła przez 

nadgarstek firmową torbę na zakupy Bendala w brązowo - białe pasy i wzięła się do roboty.

- Jeśli idzie o kolory, to wybrałabym coś jaśniejszego. - Sięgnęła po próbkę bladosre-

background image

brzystego zielonkawego cienia w żelu. - To wydobędzie błękitne tony z twoich oczu - po-

uczyła Elise, zachwycając się tym, jak miło to zabrzmiało.

Elise nałożyła trochę cienia na powiekę. Był ledwo widoczny, ale odbijał światło i w 

cudowny sposób sprawił, że jej małe, zbyt blisko siebie osadzone oczy wydały się jaśniejsze i 

ładniejsze.

Wow! - szepnęła, patrząc, w lustro jak zahipnotyzowana. 

Jenny sięgnęła po tubkę.

- Mogę spróbować?

Blair natychmiast zabrała cień.

- W żadnym wypadku. Potrzebujesz czegoś w odcieniach beżu i brzoskwini. - Blair 

sama nie mogła w to uwierzyć. Najdziwniejsze było to, że naprawdę świetne się bawiła. Po-

dała Jenny gruby ołówek do oczu w kolorze rdzy. - Wygląda delikatniej, niżby się to mogło 

wydawać.

Jenny narysowała ostrożnie linię na jednej powiece i zamrugała, patrząc na efekt. Na-

tychmiast zaczęła wyglądać na starszą, a jej wielkie brązowe oczy nabrały bursztynowego 

blasku. Pochyliła się do lusterka, żeby narysować linię na lewej powiece, ale coś w odbiciu 

przyciągnęło jej wzrok.

A właściwie ktoś.

W sklepie było pełno klientów tłoczących się przy zimowej wyprzedaży, ale u Bende-

la są rzeczy tylko dla kobiet, więc wszystkie kupujące to właśnie kobiety. Oprócz niego.

Wyglądał na szesnaście lat. był wysoki i szczupły, miał potargane blond włosy, czeko-

ladowobrązową sztruksową marynarkę i dżinsy, które wisiały na nim luźno. Chłopak w stylu 

faceta z reklamy Eternity for Men Calvina Kleina, tyle że nie aż taki przystojniak.

- Super - szepnęła cicho Jenny.

- Prawda, że świetnie? - wtrąciła się Blair. - Rozmaż trochę kreskę palcem. I używaj 

brązowego tuszu. Dzięki niemu twoje oczy będą się wydawały jeszcze większe.

- Nie, miałam na myśli jego - wyjaśniła Jenny. - Za mną.

Blair zerknęła przez ramię i zobaczyła dziwacznego, za młodego dla niej blondyna, 

przeglądającego torby firmowe Bendela z kosmetykami. Odwróciła się z powrotem do Jenny.

- Co? Uważasz, że jest przystojny?

Elise zachichotała.

- Wygląda trochę bezmyślnie.

Akcja Blair Pomaganie Beznadziejnym Przypadkom traciła impet.

- Jeśli robi zakupy u Bendela, to pewnie jest gejem. Może podejdziesz do niego i zaga-

background image

dasz, skoro tak ci się podoba?

Jenny była zażenowana. Tak po prostu podejść i zagadać do niego, jakby była zdespe-

rowanym, uganiającym się za facetami dziwadłem? W życiu!

- No chodź. - Elise ją szturchnęła. - Przecież sama chcesz.

Jenny ledwo mogła oddychać. Za każdym razem, gdy myślała, że nabrała pewności 

siebie, takie wydarzenie jak to udowadniało jej, że nadal była nieśmiała.

- Wyjdźmy już - mruknęła nerwowo, jakby Blair i Elise próbowały ją wciągnąć w 

szemrany interes z narkotykami. Podniosła plecak z podłogi. - Dzięki za pomoc - powiedziała 

szybko do Blair. Potem złapała Elise za rękę i wyciągnęła ją ze sklepu, patrząc prosto przed 

siebie, gdy mijały tamtego blondyna.

Żałosne. Blair westchnęła, patrząc jak wychodzą. Ale była w tak dobrym humorze od 

czasu telefonu Owena Wellsa, że nie zaszkodziłoby jej, gdy pomogła Jenny jeszcze trochę, bo 

najwyraźniej ta mała bardzo potrzebuje pomocy. Wyjęła z torby rachunek za sukienkę, rdza-

wym ołówkiem narysowała wielkie serce i adres e - mailowy Jenny na konto w Constance 

Billard. Wszystkie szkolne adresy były takie same - inicjał imienia i nazwisko, więc łatwo 

było odgadnąć adres Jenny. Potem zgniotła rachunek w kulkę i gdy przechodziła obok chude-

go blondyna, strzeliła go kulką w plecy, a potem wypadła przez obrotowe drzwi, nim zdążył 

zobaczyć, kto to zrobił.

Blair Waldorf wysiliła się, żeby zrobić cos miłego dla innej osoby? Co za przemiana! 

To coś więcej niż nowa fryzura. Niczym prawdziwa gwiazda miała zamiar wykorzystać pełny 

zakres usług oferowanych w ramach weekendu na farmie piękności - łącznie z gruntowną 

przemianą duchową.

background image

jakby już nie było mu dość dobrze

Tak jak Aaron się spodziewał, pod porcelanowym dzbankiem na mleko w białe róże, 

na stoliku w przedpokoju apartamentu jego ojca i macochy przy Siedemdziesiątej Drugiej 

Wschodniej czekała kremowa koperta z Harvardu. Aaron pozwolił potwornie spragnionemu 

Mookiemu popędzić do kuchni, nie zdejmując mu nawet smyczy, i wziął kopertę sztywnymi 

palcami. Serena czekała za jego plecami, ale on wolał otworzyć kopertę w samotności.

- A jeśli mnie nie przyjęli?

Serena zdjęła płaszcz i rzuciła go na niebieskie krzesło z delikatnym obiciem.

- Nadal będę cię kochać, choćby nie wiem co - powiedziała, ledwo łapiąc oddech.

Aaron popatrzył na kopertę, zły na siebie, że tak się denerwuje.

- Pieprzyć to - mruknął pod nosem i rozerwał zapieczętowaną kopertę. Rozłożył ładnie 

złożoną kremową kartkę i przeczytał dwa razy wydrukowany na niej akapit. Potem spojrzał 

na Serenę.

- O nie.

Posmutniała. To straszne, przez co musi przechodzić jej najdroższy skarb!

- Och, moje biedactwo. Tak mi przykro.

Aaron poda! jej list. Zerknęła na kartkę niechętnie.

Drogi panie Rose,

przejrzeliśmy pańskie podanie i z przyjemnością informujemy pana o przyjęciu 

na Uniwersytet Harvarda na wydział...

Błękitne oczy Sereny nagle zrobiły się ogromne.

- Dostałeś się! Kochanie, przyjęli cię!

Za ich plecami Myrtle, kucharka, szła szybko korytarzem, prowadząc na smyczy śli-

niącego się, dyszącego Mookiego. Jasnożółty uniform służącej miała spryskany czymś poma-

rańczowo - czerwonym i wyglądała na wkurzoną.

- Myrtle, Aaron dostał się do Harvardu! - oznajmiła z dumą Serena. Objęła swojego 

chłopaka i uścisnęła mocno. - Niesamowite, prawda?

background image

Na Myrtle nie zrobiło to wrażenia. Rzuciła smycz Aaronowi. Na tłustych rękach za-

dzwoniły jej złote bransoletki. Jej spracowane ręce pachniały cebulą.

- Zabierz ze sobą psa tam, gdzie się wybierasz - zbeształa go i tupiąc nowymi białymi 

tenisówkami Nike'a, wróciła do kuchni.

Serena i Aaron uśmiechnęli się do siebie szelmowsko.

- To chyba trzeba uczcić, prawda? - zasugerował Aaron, gdy ulga błyskawicznie za-

mieniła się w dumę.

Serena potarła smukłym palcem swój śliczny piegowaty nos.

- Wiem, gdzie trzymają szampana.

Blair jechała windą do penthouse'u swojej rodziny. Okna tego mieszkania wychodziły 

na Central Park przy Siedemdziesiątej Drugiej. Kiedy drzwi windy się rozsunęły, natychmiast 

rozpoznała granatową marynarską kurtkę z kaszmiru Sereny, niedbale rzuconą na szezlong w 

stylu Ludwika XVI stojący w holu. Dziwne, że Serena kręci się po domu, kiedy jej w nim nie 

ma.

- Blair? - Z dawnego pokoju gościnnego, który teraz należał do Aarona, dobiegł ją 

głos Sereny. - Chodź tutaj. Gdzie byłaś?

- Poczekaj! - odkrzyknęła Blair.

Zdjęła jasnoniebieską budrysówkę i powiesiła ją w szafie. Nie miała ochoty tłumaczyć 

się z drastycznej zmiany wyglądu przed Sereną i Aaronem, którzy będą siedzieli w samej bie-

liźnie albo robili coś równie obrzydliwego, ale nie wiedziała, jak się z tego wyplątać. Jeśli ich 

zignoruje, zaczną walić do jej drzwi, skakać po jej łóżku i domagać się uwagi jak niedorozwi-

nięci kretyni.

Zapach ziołowych papierosów unosił się w powietrzu w korytarzu.

- Cześć! - krzyknęła, stając w uchylonych drzwiach.

- Wejdź - wybełkotał Aaron. Po dwóch kieliszka dom pérignon zawsze był lekko pod-

chmielony. - Mamy małą imprezę.

Blair pchnęła drzwi. Zmieniono wystrój pokoju - teraz był w kolorach Aarona, oberży-

ny i błękitu. W oknach zamiast zasłon wisiały dziwaczne, szare metalowe żaluzje z lat pięć-

dziesiątych, a na podłodze walały się ogromne pufy. Ręcznie tkana z konopi mata zasłaniała 

drewnianą podłogę usłaną kompaktami, grami komputerowymi, płytami DVD, pismami mu-

zycznymi, bibliotecznymi książkami o Jamajce, kulturze rastafariańskiej i całym złu przemy-

słu mięsnego. Serena i Aaron siedzieli  na wymiętoszonym  łóżku z baldachimem  w stylu 

Edwarda VII, pili szampana z najlepszych kryształowych kieliszków mamy i mieli na sobie 

background image

tylko bieliznę, tak jak się Blair tego spodziewała. Właściwie to Serena miała na sobie za dużą 

koszulkę Aarona w kolorze ciemnego khaki przesłaniającą satynowe białe figi La Perła.

Przynajmniej to była ładna bielizna. 

Blair już miała zapytać, co to za wielka okazja, kiedy Serena wypaliła:

- Aaron się dostał! Dostał się do Harvardu!

Blair gapiła się na nich, czując. jak rośnie jej w gardle gula. Już samo patrzenie na 

wspaniałą kaskadę jasnych włosów Sereny, podczas gdy jej własne leżały w koszu przy Pięć-

dziesiątej Siódmej, okazało się dość trudne, a pełny samozadowolenia uśmiech na denerwują-

cej, okolonej dredami twarzy Aarona wystarczył, żeby miała ochotę gwałtownie zwymioto-

wać na ten jego idiotyczny, ekologiczny chodnik.

- Przysuń sobie puf - zaproponował Aaron. Wskazał na harwardzki kubek stojący na 

biurku. - Ten kubek jest w miarę czysty, jeżeli masz ochotę na szampana.

Serena pomachała kremową kartką.

- Posłuchaj tego. „Drogi panie Rose” - zaczęła czytać na głos - „przejrzeliśmy pańskie 

podanie i z przyjemnością informujemy pana o przyjęciu na Uniwersytet Harvarda na wy-

dział...”

Blair nie zjadła lunchu przed pójściem do fryzjera i na widok tej fety pod hasłem „ko-

chamy Aarona” zrobiło jej się słabo. To ona powinna otwierać list z powiadomieniem o wcze-

śniejszym przyjęciu, ale po tym, jak schrzaniła rozmowę kwalifikacyjną, doradczyni szkolna 

w Constance Billard doradziła jej, żeby nie składała podania wcześniej. Dostanie się do Yale 

było jedynym celem życiowym Blair - no może jeszcze wyjście za maż za Nate'a Archibalda 

oraz długie i szczęśliwe życie w porośniętym bluszczem ceglanym domu przy Pięćdziesiątej, 

który już sobie wybrała. Ale teraz musi czekać aż do kwietnia razem z resztą debili z klasy, 

żeby dowiedzieć się, czy ją przyjęli. Jakie to niesprawiedliwe!

- Przykro mi, Blair. - Aaron pociągnął łyk szampana. Zawsze bardzo uważał, żeby nie 

nadepnąć Blair na odcisk, ale dzisiaj zbyt wspaniale się czuł, żeby się nią przejmować. - Nie 

będę przepraszał za to, że się dostałem. Zasłużyłem sobie na to.

Jakby olbrzymie skrzydło dla nauk ścisłych, które wybudowała firma budowlana jego 

ojca na kampusie Harvardu, nie miało z tym nic wspólnego.

- Pieprz się - odpowiedziała Blair. - Na wypadek gdybyś zapomniał, miałabym już od-

powiedź z Yale, gdybyś nie zmusił mnie do picia gównianego piwa i jedzenia okropnego żar-

cia w tym obleśnym motelu przed rozmową kwalifikacją.

Aaron przewrócił oczami.

- Nie kazałem ci całować gościa z komisji.

background image

Serena parsknęła śmiechem, a Blair spiorunowała ją wzrokiem.

- Przepraszam   -   powiedziała   szybko   Serena.   -   Daj   spokój,   Blair.   Jesteś   najlepszą 

uczennicą w klasie. Na pewno się dostaniesz. Musisz tylko poczekać do kwietnia, żeby się o 

tym dowiedzieć.

Blair cały czas piorunowała ją wzrokiem. Nie chciała czekać aż do kwietnia. Chciała 

wiedzieć teraz.

Aaron zapalił następnego papierosa ziołowego i uniósł brodę w stronę sufitu, żeby wy-

puścić kółko z dymu. Już wyczuwało się w nim coś z rozleniwionego poczucia wyższości - 

mógł przez resztę drugiego semestru pić szampana, a i tak dostanie się do Harvardu. Pieprzo-

ny gnojek.

- Ej! - Ziewnął. - Muszę jechać do Scarsdale, żeby poćwiczyć z zespołem, ale potem 

możemy gdzieś wyjść, żeby to uczcić.

- Świetnie! - Serena stanęła na łóżku i zrobiła parę pajacyków, jakby naprawę musiała 

trochę poćwiczyć.

Śliczne włosy Sereny unosiły się w powietrzu i opadały kaskadą na jej ramiona. Aaron 

siedział w kłębach dymu. Nagle Blair poczuła, że nie wytrzyma z nimi w jednym pokoju ani 

minuty dłużej.

- Mam pracę domową - rzuciła zirytowana i podniosła głowę, żeby poprawić nową 

fryzurę. Odwróciła się, żeby wyjść.

- O mój Boże! - krzyknęła Serena, zeskakując z łóżka Aarona. - Czekaj, Blair, twoje 

włosy!

Miło, że w końcu zauważyła.

Blair zatrzymała się w drzwiach i sięgnęła dłonią do miejsca, w którym jej ciemne 

włosy opadały prostą linią na kark.

- Takie mi się podobają - odparła zaczepnie.

Serena obeszła ją, jakby Blair była jednym z marmurowych greckich posągów, które 

stoją na parterze w Metropolitan Museum.

- O mój Boże! - powtórzyła i poprawiła Blair luźne pasemko włosów. - Strasznie mi 

się podobają! - krzyknęła odrobinę zbyt entuzjastycznie.

Blair zmarszczyła nos podejrzliwie. Czy Serena mówi prawdę, czy tylko udaje? Za-

wsze trudno było odgadnąć.

- Wyglądasz dokładnie jak Audrey Hepburn - zauważył Aaron z łóżka.

Blair wiedziała - chciał wynagrodzić jej to, że zachował się jak zadowolony z siebie 

dupek z powodu zawiadomienia z Harvardu. Rozważyła, czy powiedzieć o spotkaniu z absol-

background image

wentem Yale Owenem Wellsem w czwartkowy wieczór, ale postanowiła zostawić tę informa-

cję dla siebie.

- Przepraszam - rzuciła chłodno. - Mam parę rzeczy do zrobienia.

Serena patrzyła, jak Blair wychodzi, a potem weszła na łóżko obok Aarona. Wzięła 

list z Harvardu, złożyła go i ostrożnie wsunęła od koperty.

- Jestem z ciebie taka dumna - mruknęła, wpadając w ramiona Aarona i całując go 

znowu.

W końcu Aaron odsunął się, ale Serena nadal miała zamknięte oczy. Oblizywała z ust 

słodki, ziołowy smak jego pocałunku.

- Kocham cię. - Słowa jakby same wypadły z jej ust. Otworzyła rozmarzone oczy.

Aaron nigdy nie mówił dziewczynie, że ją kocha, i nie zamierzał mówić tego Serenie, 

przynajmniej nie tak od razu. Ale to był tak niesamowity dzień, a ona wyglądała tak olśniewa-

jąco z zarumienionymi policzkami i idealnymi ustami zaczerwienionymi od pocałunków. Dla-

czego by nie? To było jak zakończenie jego potajemnej, tandetnej fantazji o gwieździe rocka, 

w której on i jakaś niewiarygodnie piękna dziewczyna odjeżdżają ku zachodzącemu słońcu na 

odlotowym, ryczącym harleyu.

- Ja też cię kocham - odpowiedział i znowu ją pocałował.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie   nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

CZYŻ NIE JESTEŚMY WYJĄTKOWI?

No więc plotki o tym, że najlepsze uniwersytety nie przyjmą w tym roku nikogo wcześniej, okazały się 

absolutnie nieprawdziwe. Hura! Kilkoro z nas przyjęto! Wiem, że czujemy się wyjątkowi, ale jeśli za-

czniemy imprezować, jakby to byt sylwester 2099, pić szampana przed klasą i urywać z potowy zajęć, 

to okaże się, że na imprezach jesteśmy tylko my, bo przyjaciele znienawidzą nas z całego serca. 

Spróbujcie zostawić radość dla siebie, przynajmniej do kwietnia, gdy reszta klasy dowie się, gdzie się 

dostała. Radzę tak dla waszego dobra.

SŁOWO NA M

Do walentynek niecały tydzień, a miłość unosi się w powietrzu dosłownie wszędzie. Mamy ją na końcu 

języka. O niej myślimy przed zaśnięciem. Łapiemy się na tym, że sami - i nasi sąsiedzi z ławki też - 

bazgrzemy sentymentalne serduszka na lekcjach matematyki. Ale fakt, że świat zamienił się w jedno 

gigantyczne czekoladowe serce z napisem „Bądź mój”, nie oznacza, że mamy chodzić i składać obiet-

nice, których nie możemy dotrzymać. Używanie słowa na M w sytuacjach intymnych może być niebez-

pieczne. Ja wolę coś bardziej ogólnego, jak „kocham was wszystkich”. I naprawdę tak czuję, serio, se-

rio.

Na celowniku

N czai się przy Madison Avenue z rękoma w kieszeniach płaszcza i wygląda zupełnie jak nie on; jest 

spięty i zatroskany. V i D całują się w księgarni Shakespeare Books w pobliżu uniwersytetu - och, jakie 

to słodkie. B przymierza buty w sklepie Sigersona Morrisona przy Houston Street. S w Fetch przy Ble-

ecker Street kupuje kolejne prześliczne ubranko dla psa. J i jej nowa przyjaciółka, E, chichoczą w ap-

tece Duane Reade przy półkach z podpaskami i tamponami. Ach, dzieciaki. A robi zapasy w maleńkim 

background image

bezimiennym sklepie z używanymi płytami reggae przy Trzeciej Wschodniej. Będzie miał czego słu-

chać, obijając się przez resztę semestru.

Wasze e – maile

P:

 Droga P!

Słyszałem, że diler, który kiedyś pracował w pizzerii, wpadł w ręce policji i teraz sam jako 

tajniak łapie swoich dawnych klientów. 

Dawg

O:

 Drogi Dawg!

To brzmi jak kiepski film z TNT. Mam nadzieję, że żadne z naszych przyjaciół w nim nie za-

gra.

P

P:

 Droga plotkaro!

Zupełnie zapomniałam ci o tym wcześniej powiedzieć, ale widziałam tę małą z wielkimi cyc-

kami, jak czekała w poczekalni u chirurga kosmetycznego. Oglądała książkę pod tytułem 

Biusty gwiazd. Mówię poważnie. Pewnie wybierała sobie, jaki chce mieć.

skarżypyta

O:

 Droga skarżypyto!

To bardzo interesujące, ale skoro już jesteśmy przy tym - dlaczego ty tam byłaś?

P

JAKBY TEGO WSZYSTKIEGO BYŁO MAŁO...

Teraz, gdy sprawę wcześniejszych przyjęć mamy już za sobą, możemy skupić się na czymś naprawdę 

ważnym: Tygodniu Mody. Zaczyna się w piątek i będą na nim wszyscy moi ulubieńcy, łącznie ze mną. 

Do zobaczenia w pierwszym rzędzie!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

chudy poeta z westside poznaje smak sławy

We wtorek rano po drodze do Riverside Dan zatrzymał się przy kiosku na rogu Sie-

demdziesiątej Dziewiątej i Broadwayu, żeby kupić walentynkowe wydanie „New Yorkera” i 

dużą czarną kawę, która smakowała, jakby ją zrobiono trzy lata temu - czyli właśnie tak jak 

lubił. Na okładce pisma zamieszczono ilustrację przedstawiającą arkę Noego przycumowaną 

przy molo w nowojorskim porcie, ze Statuą Wolności majaczącą w tle. Na burcie statku na-

malowano słowa S

TATEK

 M

IŁOŚCI

, a wszystkie zwierzęta stojące w kolejce na pokład trzymały 

się za łapy, całowały i tuliły. To było całkiem zabawne. Dan stanął na rogu i zapali! drżącymi 

rękoma camela bez filtra, a potem otworzył pismo i zaczął przeglądać spis treści, żeby zna-

leźć swój wiersz. I znalazł: w rubryce  Wiersze -  Dan Humphrey, strona czterdziesta druga, 

Zdziry.  Otworzy! na tej stronie, zapominając o palącym się w jego ustach papierosie. Na 

czterdziestej drugiej wypadała akurat dziewiąta strona opowiadania Gabriela Garcii Rhodesa 

pod tytułem Amor con los Galos - Miłość do kotów. I w samym środku opowiadania wydru-

kowano wiersz Dana.

Otrzyj resztki snu z moich oczu i nalej mi następną filiżankę. 

Rozumiem, co próbowałaś mi przez cały czas powiedzieć.

Goląc głowę i obchodząc się ze mną (tak delikatnie) 

Za pomocą satyny i koronki:

 Jesteś dziwką.

Na dworze było lodowato zimno, ale nerwowy pot spłynął Danowi na powieki. Dan 

wypluł palący się papieros na chodnik, zamknął pismo i wcisnął je do czarnej torby. Gdyby 

zajrzał na stronę współpracowników, zobaczyłby notatkę:

Daniel   Humphrey   (wiersz,   str.   42)   jest   w   maturalnej   klasie   w   nowojorskiej 

szkole średniej. To jego pierwsze opublikowane dzieło.

Ale Dan nie dal rady przeglądać pisma choćby minutę dłużej, nie kiedy tysiące ludzi 

background image

właśnie wertowały „New Yorkera” i zatrzymywały się, żeby przeczytać jego brutalny, wście-

kły wiersz. Sam nie wiedział, czy wiersz jest dobry.

Ruszył Brodwayem do szkoły, a ręce trzęsły mu się jak szalone. Gdyby tylko coś zro-

bił - na przykład sabotował prasy drukarskie „New Yorkera”. Wtedy musieliby wycofać wa-

lentynkowy numer wczoraj późnym wieczorem.

Tak jakby w ogóle mógł coś zmienić.

- Ej, koleś! - usłyszał za sobą znajomy, zadufany głos najmniej lubianego kolegi z kla-

sy.

Zatrzymał się i odwrócił. Zobaczył Chucka Bassa, który przerzucił sobie przez ramię 

granatowy kaszmirowy szalik z monogramem i przeczesał wymanikiurowanymi paznokciami 

włosy, ciemny blond z pasemkami.

- Człowieku, ładny wiersz, ten w „New Yorkerze”. - Chuck klepnął Dana w plecy w 

ramach gratulacji, a jego różowy sygnet z monogramem błysnął w słońcu. - Kto by pomyślał, 

że z ciebie taki ogier?

Czy w Chucku Bassie było coś ewidentnie gejowskiego? Może nie. To, że zrobił sobie 

jasne pasemka, nosił wąski, wełniany kremowy płaszcz od Ralpha Laurena plus pomarańczo-

we skórzane buty Prady, nie znaczyło, że przestał molestować bezbronne, pijane dziewczyny 

na imprezach. Może po prostu wyrażał siebie.

Z pewnością nie było w tym nic złego.

- Dzięki - wymamrotał Dan, bawiąc się plastikową przykrywką od kubka z kawą. Za-

stanawiał się, czy Chuck ma zamiar iść z nim przez całą drogę do szkoły, żeby rozmawiać o 

wierszu. Ale wtedy zadzwoniła jego komórka, więc nie musiał odpowiadać na bezmyślne py-

tania, typu ile lasek zaliczył, nim napisał ten wiersz. No bo o czym lubi rozmawiać Chuck 

Bass rano w drodze do szkoły?

Dan przyłożył telefon do ucha, a Chuck znowu go klepnął i ruszył przed siebie.

- Słucham?

- Moje gratulacje, Danielson! - krzyknął Rufus do słuchawki. Ojciec nigdy nie wsta-

wał przed ósmą, więc to był pierwszy raz, kiedy Daniel rozmawiał z nim rankiem. - Jesteś ge-

nialny, po prostu rewelacja! „New Yorker”, jasna cholera, to „New Yorker”!

Dan zaśmiał  się niepewnie, trochę zawstydzony.  Niezliczone notatniki  wypełnione 

dziwnymi, chaotycznymi wierszami ojca leżały w zakurzonym pudle w schowku na szczotki. 

Chociaż wydawał mało znanych bitników, sam rzadko kiedy coś publikował.

- I w życiu nie uwierzysz... - ciągnął Rufus, ale wtedy głos się urwał. Dan usłyszał w 

tle odgłos spłuczki. Typowe. Ojciec rozmawiał z nim, siedząc na kiblu.

background image

Dan, popijając kawę, ruszył do szkoły. Spóźniłby się na chemię, gdyby się nie pospie-

szył. Nie, żeby to było coś strasznego.

- Tato? Jesteś tam? - zapytał.

- Czekaj, synu - odpowiedział roztargnionym głosem Rufus. - Mam zajęte ręce.

Dan mógł sobie wyobrazić, jak ojciec właśnie wyciera dłonie w wystrzępiony czerwo-

ny ręcznik wiszący na drzwiach łazienki, a potem wyciąga spod pachy zwinięty egzemplarz 

„New Yorkera”, żeby znowu przeczytać wiersz Dana.

- Dziekani od rekrutacji z Brown i Columbii właśnie do mnie dzwonili, żeby powie-

dzieć, jakim jesteś cudownym dzieckiem - wyjaśnił Rufus. Mówił niewyraźnie, jakby miał 

coś w ustach. Dan słyszał płynącą wodę. Czyżby ojciec mył zęby? - Aż się ślinili, chciwe su-

kinsyny.

- Z   Brown  i   Columbii?   Naprawdę?   -   powtórzył   Dan  z   niedowierzaniem.   Chodnik 

przed nim, witryny sklepowe i przechodnie rozmazali się w powolnie falujący ocean. - Jesteś 

pewien, że to oni? Z Columbii i Brown?

- Jestem tego pewny, tak samo jak tego, że nadal sikam na żółto - odparł beztrosko 

Rufus.

Zwykle Dan bladł, słysząc takie dosadne porównania ojca, ale tym razem zbyt go za-

przątał własny sukces. Może jednak warto być publikowanym poetą? Przed nim zamajaczyły 

czarne metalowe drzwi wejściowe do szkoły średniej Riverside. - Ej. tato, muszę iść na lek-

cję, ale dzięki za telefon. Dzięki za wszystko - wyrzucił z siebie pod wpływem nagłego przy-

pływu uczuć.

- Nie ma za co, synu. Niech ci woda sodowa nie uderzy do głowy - zażartował Rufus, 

nie potrafiąc ukryć dumy w zachrypniętym głosie. - Pamiętaj, poeci to pokorna gromadka.

- Będę pamiętał - obiecał szczerze Dan. - Jeszcze raz dziękuję, tato.

Wyłączył się i pchnął drzwi. Pomachał do Aggie, starej jak świat recepcjonistki, która 

każdego dnia wkładała do szkoły inną perukę, i wpisał się na listę. Jego telefon komórkowy 

zapiszczał i Dan zorientował się, że kiedy rozmawiał z ojcem, ktoś do niego dzwonił. Nie 

można było używać komórek w szkole, ale zajęcia już się zaczęły i korytarze całkiem pusto-

szały. Wdrapując się po betonowych schodach do laboratorium chemicznego, odsłuchał pocz-

tę głosową.

- Daniel Humphrey? Tu Rusty Klein z kancelarii Klein, Lowenstein i Schutt. Czytałam 

twój wiersz w „New Yorkerze”. Zakładam, że nie masz jeszcze agenta. Mam zamiar cię re-

prezentować. Wpisałam cię na listę gości na pokaz Better Than Naked

 na piątek wieczór. Po-

 Better Than Naked (ang.) - lepiej niż nago (przyp. tłum.).

background image

rozmawiajmy więc. Pewnie jeszcze o tym nie wiesz, ale jesteś cholernie dobry. Czytelnicy 

potrzebują poważnego, młodego  poety,  żeby mogli  się poczuć bezwartościowi i powierz-

chowni. A teraz, kiedy przyciągnęliśmy ich uwagę, jesteśmy pewni jak cholera, że trzeba wy-

korzystać pęd, którego nabraliśmy. Jesteś następnym Keatsem. Zrobimy z ciebie sławę tak 

szybko, że będziesz myślał, że się taki urodziłeś. Nie mogę się doczekać. Ciao!

Dan zachwiał się, gdy przed drzwiami laboratorium odsłuchał po raz drugi hałaśliwą, 

zadyszaną wiadomość od Rusty Klein. Słyszał już o niej. Rusty wynegocjowała milion dola-

rów za książkę szkockiego dżokeja, który twierdził, że jest nieślubnym synem księcia Karola. 

Dan czytał o tym w „New York Post”. Nie miał pojęcia, co to za pokaz Better Than Naked, 

ale to super, że Rusty wpisała go na listę gości, chociaż nawet się nie znali. I spodobało mu 

się, że nazwała go następnym Keatsem. Keats miał największy wpływ na niego i jeżeli Rusty 

Klein potrafiła to dostrzec, czytając tylko jeden jego wiersz, bardzo chciał, żeby go reprezen-

towała.

Wsadził telefon do torby i znowu wyciągnął „New Yorkera”. Tym razem zerknął do 

strony o autorach i przeczytał swój krótki biogram. Potem znowu wrócił na stronę ze swoim 

wierszem. Przeczytał go od początku do końca i już się nie wstydził, że jego dzieło wydano 

diukiem. Rusty Klein uważała, że jest dobry. Rusty Klein! Więc może rzeczywiście był do-

bry. Podniósł wzrok i zerknął przez okienko w drzwiach do sali. Zobaczył rzędy chłopięcych 

głów ustawionych jak pionki twarzami do tablicy. Szkoła nagle wydala mu się trywialna. On 

został stworzony do zdecydowanie większych i nieskończenie wspanialszych rzeczy!

Nagle w drzwiach laboratorium stanął zaskakująco niski pan Schindledecker. Spojrzał 

w górę na Dana. Miał sztywne wąsy i nosił brzydką dwurzędową marynarkę.

- Zamierza pan przyjść na lekcję, panie Humphrey, czy woli pan zostać tutaj i patrzeć 

na nas przez okienko?

- Już idę. - Dan zwinął „New Yorkera”, wsunął go pod ramię i wszedł do laborato-

rium. Spokojnie przeszedł na koniec sali. Jakie to dziwne. Nigdy nie robił niczego ze spoko-

jem, ledwo rozpoznał własny głos, gdy się przed chwilą odezwał, ponieważ pobrzmiewała w 

nim bezczelna nuta arogancji, jakby coś w nim rozkwitło i było gotowe, aby wyjść na wol-

ność.

To było jak w tym kawałku z wiersza Keatsa Dlaczego dziś się śmiałem?

Wiersz, sława, piękno doprawdy są potężne...

I Dan właśnie to poczuł.

background image

plotki w przerwie

- Wyjdźmy na papierosa - szepnęła Elise do ucha Jenny, gdy schodziły do stołówki w 

czasie przerwy. Jedenasta rano, zaczęła się pauza na sok i ciastko. Tylko uczennice z najstar-

szej klasy mogły w drugim semestrze wychodzić ze szkoły w czasie krótkiej przerwy, więc 

była to propozycja zrobienia czegoś absolutnie zakazanego.

Jenny zatrzymała się na schodach.

- Nie wiedziałam, że palisz.

Elise otworzyła wewnętrzną kieszonkę w beżowym plecaku Kennetha Cole'a i wysu-

nęła do połowy paczkę malboro lights.

- Od czasu do czasu - wyjaśniła, chowając z powrotem paczkę, na wypadek gdyby 

szedł jakiś nauczyciel. - Idziesz?

Jenny zawahała się. Jeżeli recepcjonistka zauważy,  że wychodzą, może na nie na-

wrzeszczeć i zadzwonić po wychowawcę albo nawet po rodziców.

- Jak...?

- Po prostu chodź - ponagliła ją Elise. Popędziła schodami, wlokąc Jenny za sobą. - 

Chodź, chodź, chodź!

Jenny wstrzymała oddech. Przebiegły przez wyłożoną czerwonym dywanem recepcję 

w stronę frontowych drzwi. Trina, szkolna recepcjonistka, warczała właśnie do mikrofonu te-

lefonu i jednocześnie sortowała pocztę. Nawet nie zauważyła dwóch uczennic z młodszej kla-

sy, które przemknęły obok niej, nie zatrzymując się, żeby podpisać listę.

Blair siedziała sama przy Dziewięćdziesiątej Czwartej Wschodniej na werandzie, ulu-

bionym miejscu uczennic z ostatniej klasy szkoły Constance Billard. Kopciła jak smok merity 

ultra light i przeglądała pytania zadawane na rozmowach kwalifikacyjnych do college'ów, do 

których przygotowywała się od października. Miała tylko dwa dni do spotkania z Owenem 

Wellsem i absolutnie nie zamierzała spieprzyć tej rozmowy.

Opowiedz mi o swoich zainteresowaniach. Czym zajmujesz się po szkole?

background image

Jestem prezesem klubu francuskiego i zasiadam w radzie pomocy społecznej w szkole. 

Jestem także opiekunką grupy w programie , Jak równa z równą” - pomagam młodszym 

uczennicom rozwiązywać problemy natury emocjonalnej. Jestem notowana w krajowym ran-

kingu tenisistek - gram codziennie przez cale lato, zimą dwa razy w tygodniu. Pracuję jako 

wolontariuszka w kuchniach dla biednych, kiedy tylko mogę. Mniej więcej osiem razy w roku 

jako członkini komitetu organizacyjnego przygotowuję imprezy charytatywne. W najbliższą 

niedzielę mieliśmy przygotować Bal Walentynkowy, z którego dochód poszedłby na rzecz 

Little Hearts, organizacji pomagającej dzieciom chorym na serce, ale musieliśmy go odwołać 

z powodu Tygodnia Mody. Obawialiśmy się, że nikt się nie zjawi. Wysłałam listy do wszyst-

kich zaproszonych i mimo wszystko zebraliśmy trzysta tysięcy dolarów. Zbieranie funduszy 

zawsze było moją mocną stroną. Mam zamiar pracować jako wolontariuszka także na rzecz 

Yale.

Blair już sobie wyobrażała, jak Owen jest zaskoczony i pod wrażeniem. Jak Yale mo-

głoby jej nie przyjąć? Była dziewczyną najwyższej klasy.

Albo raczej kłamczucha pierwszej klasy. Praca przy obiadach dla biednych to kom-

pletna bujda. Tak samo zapomniała wspomnieć o pozostałych siedmiu członkiniach komitetu 

organizacyjnego, które pomogły zebrać pieniądze na Little Hearts.

- Ej, Blair!

Serena szła spacerkiem w jej stronę. Włosy upięła w potargany kok, na kolanie miała 

wielką dziurę w kabaretkach. Większość dziewczyn wyglądałaby jak ostatnia lafirynda, ale 

nie Serena - jej to uchodziło, bo wyglądała świetnie we wszystkim. Ulicą jechała taksówka. 

Kierowca, przejeżdżając, zagwizdał przez okno i zatrąbił. Serena była tak przyzwyczajona do 

gwizdów mężczyzn i trąbienia na nią samochodów, że nigdy się nie odwracała.

Usiadła obok Blair i wyjęła z kieszeni pogniecioną turkusową paczkę american spirit. 

Zaczęła je palić, kiedy zaczęła spotykać się z Aaronem, ponieważ miały niby być całkiem na-

turalne i nieuzależniające.

Jakby była jakaś różnica między naturalnym tlenkiem węgla a sztucznym tlenkiem 

węgla. Dajcie spokój.

- Ciągle nie mogę uwierzyć, że tak super wyglądasz - westchnęła Serena, podziwiając 

fryzurę Blair. Zapaliła papierosa. - Kto by pomyślał, że tak zabójczo będzie ci w krótkich 

włosach.

Blair dotknęła głowy zażenowana. Pomyślała, że chyba powinna być wściekła na Se-

renę, ale nie mogła sobie przypomnieć dlaczego. Fryzura wyglądała zabójczo, nawet jeśli to 

tylko jej zdanie.

background image

Pochlebstwa potrafią zdziałać cuda.

- No więc próbowałam wymyślić prezent dla Aarona, rozumiesz, żeby mu pogratulo-

wać dostania się do Harvardu. Wiesz może, co by naprawdę chciał dostać albo czego potrze-

buje?

Teraz Blair przypomniała sobie, dlaczego  była  wściekła na Serenę.  Aaron. Aaron, 

Aaron... To było lak nudne, że człowiekowi robiło się niedobrze.

- Nie bardzo - ziewnęła w odpowiedzi. - Remont kapitalny?

- Bardzo śmieszne - odparła Serena. - Ej, czy my nie znamy tych dziewczyn?

Po drugiej stronie ulicy Jenny i Elise szły skrępowane, wpadając na siebie co krok - w 

sposób, w jaki czternastolatki podchodzą do ludzi, których wstydzą się ich zagadnąć.

W końcu obie przedreptały przez ulicę.

- Przyniosłyśmy własne papierosy - oznajmiła Jenny nonszalancko, wciąż trochę prze-

straszona tym, że wymknęła się ze szkoły.

Elise wyciągnęła z plecaka paczkę malboro, ale nim zdążyła poczęstować Jenny, Sere-

na rzuciła jej paczkę american spirit.

- Odłóżcie tamte. Te są dla was o wiele lepsze. 

Elise kiwnęła głową z powagą.

- Dzięki.

Wyciągnęła dwa papierosy i wsadziła je sobie do ust. Potem wyjęła jaskrawozieloną 

zapalniczkę Bica i zapaliła oba. Jednego podała Jenny.

Jenny zaciągnęła się z wahaniem. Po tym jak Nate z nią zerwał, próbowała zacząć pa-

lić w ramach nowego wizerunku doświadczonej przez życie kobiety. Miała jednak po tym tak 

podrażnione gardło, że rzuciła palenie już po kilku dniach.

- Sprawdzałaś dziś e - maile? - zapytała ją Blair, unosząc tajemniczo jedną ze świeżo 

wyregulowanych brwi.

Jenny zakaszlała od dymu.

- Swoje e - maile?

Blair uśmiechnęła się do siebie. Chociaż tamten blondyn wyglądał trochę głupio, sta-

nowiliby z Jenny naprawdę ładną parę. Tyczka i piersiasty pączuszek.

- Zapomnij - odparła jeszcze bardziej tajemniczo Blair. - Tylko pamiętaj, żeby od dziś 

regularnie sprawdzać pocztę.

Oczywiście Jenny chciała od razu popędzić z powrotem do szkoły i sprawdzić pocztę, 

ale nie mogła tak po prostu zostawić Elise, zwłaszcza że właśnie szły w ich stronę następne 

dwie dziewczyny z ostatniej klasy.

background image

- Cholernie bolą mnie nogi w tych botkach. Jakbym była Japonką z zabandażowanymi 

stopami. - Kati Farkas opadła na krzesło obok Blair i rozpięła niebieskie botki do kostek od 

Charelesa Jourdana.

- Przestań narzekać na buty - jęknęła nieodłączna towarzyszka Kati, Isabel Coates.

Isabel oparła się o metalową poręcz werandy i pociągnęła łyk z papierowego kubka z 

gorącą czekoladą i bitą śmietana.. Miała na sobie zielony płaszcz Dolce & Gabbana z week-

endowej wyprzedaży próbek. Nie miał guzików, wiązało się go w pasie grubym czarnym 

sznurem, jak mnisi habit.

Nic dziwnego, że nie sprzedał się w październiku.

- Może gdybyś miała tak obwiązane stopy jak Japonki, mogłabyś nosić te buty bez 

bólu - ciągnęła Isabel. - Albo gdybyś dała mi je kupić, bo w końcu to ja pierwsza je zobaczy-

łam.

- Chinki. - Jenny nie mogła się powstrzymać przed poprawieniem ich. - W Chinach 

bandażowano kobietom stopy.

Kati i Isabel spojrzały na nią bez wyrazu.

- Nie powinnyście być w szkole? - zapytała ostro Isabel.

- One palą z nami - stanęła w ich obronie Blair. To właściwie było zabawne - mieć 

dwie młodsze siostry w dziewiątej klasie. Nie, żeby chciała mieć prawdziwą siostrę,..

Kati udawała, że nie zauważyła, że Blair jest miła dla tych dwóch zadzierających nosa 

czternastolatek. Zarzuciła Blair ramiona na szyję i ucałowała ją w oba upudrowane policzki. 

Cmok! Cmok!

- Nie mogę uwierzyć, że jeszcze nic nie powiedziałam, ale twoje włosy to całkowity 

odlot. Podobają mi się, okropnie mi się podobają! - pisnęła. - Ta fryzura jest bardzo odważna. 

Słyszałam, że miałaś we włosach gumę. Dlatego postanowiłaś je ściąć?

- Mogę ich dotknąć? - poprosiła Isabel. Odstawiła gorącą czekoladę i wyciągnęła rękę, 

żeby niepewnie poklepać tył głowy Blair. - Ale to dziwne uczucie. Jakbym dotykała chłopa-

ka!

Blair nagle zaczęła żałować, że nie włożyła do szkoły kapelusza albo jakiegoś turbanu. 

Upuściła papierosa na schodek i przydeptała szpiczastym butem.

- Idziemy,  dziewczyny!  - zawołała, wstając i wyciągając dłonie w rękawiczkach w 

stronę Jenny i Elise, jak Mary Poppins, zabierając dzieci z placu zabaw. - Odprowadzę was do 

szkoły.

Jenny i Elise rzuciły papierosy w krzaki przed domem z czerwonego piaskowca obok. 

Wstały i założyły plecaki na ramiona. Teraz, kiedy spróbowały, jak to jest palić papierosy z 

background image

maturzystkami na lodowato zimnej werandzie, nie wiedziały za bardzo, co to za atrakcja.

- Myślisz, że moje włosy wyglądałyby równie dobrze tak krótko obcięte? - zapytała 

Elise, spiesząc się, żeby dotrzymać kroku Blair.

Wszystko byłoby lepsze od pazia, ale Blair nie miała serca i siły, żeby jej to powie-

dzieć.

- Dam ci numer do mojej stylistki - odparła łaskawie. 

Gdy skręciły w Dziewięćdziesiątą Trzecią Wschodnią, Mary, Vicky i Cassie wybiegły 

z drzwi i pomachały do nich.

- Widziałyśmy, że zerwałyście się na przerwie!

- Wyszłyśmy, żeby was złapać.

- Nie chciałyśmy, żebyście miały jakieś kłopoty.

Blair objęła Jenny i Elise. Poprowadziła je do szkolnych drzwi. Dotarło do niej. że 

tamta trójka jest obrzydliwe wścibska.

- Nic nam nie jest - odparła spokojnie. - Nie powinnyście być w klasie?

Mary, Vicky i Cassie popatrzyły na nie zdumione i urażone. One były o tyle fajniejsze 

od Jenny i Elise. Co musiały zrobić, żeby to udowodnić?

Serena siedziała na zimnym ganku, mało zachwycona faktem, że została sama z Kati i 

Isabel. Obejrzała rozdwojone końce włosów, próbując wymyślić idealny prezent dla Aarona, 

a Kati i Isabel czekały podniecone na prawdziwe wyjaśnienie nowej fryzury Blair.

- Miała jakieś wszy, czy co?

- Słyszałam, że przeszła kolejny epizod maniakalno - depresyjny i obcięła je sama no-

życzkami. Potem musiała iść do salonu, żeby coś z tym zrobili.

- Uważam, że wygląda super - odparła rozmarzona Serena. 

Kati i Isabel spiorunowały ją wzrokiem, zawiedzione. Jeżeli Serena nie miała zamiaru 

niczego im zaserwować, będą musiały coś wymyślić same.

Szczerze mówiąc - będzie o wiele zabawniejsze.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie   nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

PRZEDWCZESNY KRYZYS WIEKU ŚREDNIEGO U MĘŻCZYZN

O co chodzi z tymi pasemkami u C? Jasne, że pasują do jego elastycznych pastelowych koszulek i 

pomarańczowych trampek od Prady, ale od kiedy on jest taki... outré? Słyszałam też, że widziano go 

w poniedziałek wieczorem tańczącego w klubie Bubble w Greenwich Village, gdzie wchodzi się tylko 

za zaproszeniem - w takim miejscu tylko dla chłopców, wiecie, co mam na myśli. Czy to możliwe, że 

skoro już dowalał się do wszystkich kobiet w mieście, teraz przerzucił się na facetów?

Drugi chłopak, o którego trochę się martwię, to N, mój osobisty faworyt. Tak, nadal jest tak przystojny 

jak zawsze i zgadza się, oddałabym swoją torebkę ze sklepu Hermes Birkin, żeby być jego księżnicz-

ką. Chciałabym tylko, żeby przestał się czaić przy Piątej Alei, ukradkowo popijać ze srebrnej piersiów-

ki, którą nosi w kieszeni, i wyglądać jak znerwicowany wrak człowieka. Jeśli potrzebuje kogoś, kto go 

potrzyma za rękę, to wie, gdzie mnie szukać. Ale największą przemianę przeszedł chudy, niechlujny 

D. Jeśli nie widzieliście go od dzisiejszego ranka, to mam niesamowite nowiny: ostrzygł się! To z pew-

nością robota starego fryzjera z rogu Broadwayu i Osiemdziesiątej Ósmej Zachodniej, ale jego śliczne 

brązowe oczy wreszcie są widoczne. Zdecydowanie wygląda lepiej. I rysują mu się jakieś seksowne 

baczki w stylu literata. Coś drgnęło!

TRZYMAĆ Z DUŻYMI DZIEWCZYNKAMI

To bardzo pochlebia, gdy człowiek trafi pod skrzydła starszej dziewczyny i przez chwilę czuje, jak to 

jest być „takim super, że nie trzeba się nawet starać”. Ale nie daj się ponieść emocjom. Nie myśl so-

bie, że wspomniana starsza dziewczyna zacznie cię zapraszać do kina. Nie zacznie. Kiedy tylko zaj-

mie się swoimi dodatkowymi zajęciami, imprezami, kupowaniem sandałów czy czym tam wypełnia so-

bie wolny czas, zapomni o tobie. Może nawet zapomnieć, jak się nazywasz. Oczywiście, mogę się my-

lić. Może zostaniecie przyjaciółkami i będziecie się wzajemnie polecać do country clubu w Connecti-

cut, do którego obie wstąpicie, gdy już wyjdziecie za mąż i będziecie mieć dzieci. Albo nie. Tylko nie 

background image

mów, że nie uprzedzałam.

s– maile

P: Droga

Jestem całkiem pewna, że widziałam A z Bronxdale z dziewczyną z naszej klasy. On były 

cały w skowronkach, bo dostał się do Harvardu, a ona cała zapatrzona w niego. Hm, czy on 

nie ma już dziewczyny?

w.w.c.w.

O: Droga W.W.C.W.!

A co to właściwie znaczy W.W.C.W.? Wierzę, w co widzę? Wrobiona w coś wstrętnego? 

Ważniejszy wygląd czy wiedza? Jeżeli ci się nie wydawało, to ja jestem W.RB. - współ-

czująca pewnej blondynce.

P

P: Droga plotkaro!

Słyszałam, że B została przyłapana na rozprowadzaniu narkotyków w szkole i teraz musi 

po kryjomu odwalać prace społeczne. Jest też na odwyku i dlatego ścięła włosy. Trzeba tak 

zrobić, no wiesz, jak w więzieniu.

stokrotka

O: Droga Stokrotko!

To brzmi jak kawałek z kiepskiego serialu. Chyba sama w to nie wierzysz, co?

P

Ups! Spóźnię się na solarium i masaż w Bliss - a to jedyny sposób, żeby zachować uśmiech do lata!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

N kupuje działkę za dziesiątkę

We wtorek po szkole Nate poszedł do Central Parku, żeby sprawdzić, czy na Owczej 

Łące są dilerzy. Cale dwadzieścia cztery godziny nie był na haju, ale wcale nie czuł się jak 

zdrowy i pełny energii człowiek. Nudził się do bólu. Lekcje w szkole wydawały się dwa razy 

dłuższe niż zwykle. Nawet obleśne, kulawe żarty Jeremy'ego Scotta Tompkinsona ledwo go 

śmieszyły.

Późnym popołudniem słońce wisiało nisko nad horyzontem, rzucając niesamowitą zło-

tą poświatę na zbrązowiałą trawę. Dwóch zwalistych facetów w czarnych dresowych bluzach 

z napisem P

RACOWNICY

 na plecach podawało do siebie piłkę. Starsza pani w czerwonym ko-

stiumie od Chanel i etoli z lisa wyprowadzała świeżo ostrzyżonego biszona. Jak zwykle dile-

rzy siedzieli na ławkach wokół łąki i słuchali radia WFAN na discmanach albo czytali „Daily 

News”. Nate dostrzegł znajomego rudego faceta w jasnoszarym dresie Pumy i dopasowanych 

do tego biało - szarych butach Pumy, szarych okularach i we włochatej czarnej czapce z Kan-

gola.

- Ej, Mitchell! - krzyknął zachwycony. Cholera, jak dobrze go widzieć. - Człowieku, 

myślałam, że jesteś już w Amsterdamie.

Mitchell pokręcił powoli głową.

- Jeszcze nie.

- Szukałem cię. Już prawie kupiłem którąś z tych torebek ze śmieciem. Masz coś. nie? 

- zapytał Nate.

Mitchell kiwnął głową i wstał. Ruszyli razem ścieżką, jak dwóch przyjaciół wybierają-

cych się na spacer po parku. Nate zamknął w pięści złożony banknot studolarowy, gotowy 

wsunąć go do dłoni Mitchella, gdy tylko przejmie towar.

- Mam nową dostawę z  Peru. - Mitchell wyciągnął plastikową torebkę Z kieszeni i 

dyskretnie wręczył ją Nate'owi.

Gdybyście akurat byli w parku i patrzyli na nich, moglibyście pomyśleć - że częstują 

się jakąś przegryzką. To znaczy, gdybyście byli skończonymi naiwniakami.

- Wielkie dzięki. - Nate podał setkę i wsunął plastikową torebkę do kieszeni płaszcza. 

Odetchnął z ulgą. Wielka szkoda, że nie ma przy sobie bibułki, bo mógłby od razu na miejscu 

background image

zrobić sobie dużego, grubego skręta.

- Więc - zaczął, uważając, że wypada pogadać chwilę z Mitchellem, zanim się urwie - 

nadal masz zamiar wynieść się do Amsterdamu?

Mitchell zatrzymał się i rozpiął kieszeń kurtki Pumy.

- E nie. ugrzęzłem tutaj na jakiś czas. - Podciągnął szarą ocieplaną koszulkę i pokazał 

nagą, piegowatą klatkę piersiową. Miał do niej przylepione przewody.

Nate widział dość odcinków  Prawa i bezprawia,  żeby wiedzieć, co te kable znaczą. 

Zatoczył się do tylu. Zaraz zemdleje czy co? A może to jakiś zły sen?

Mitchell opuścił koszulkę i zapiął kurtkę.

- Przykro mi, dzieciaku. Dorwali mnie. Pracuję teraz dla nich. - Kiwnął głowę w stro-

nę ławek za ich plecami. - Te szczury na ławce to gliniarze, jasne? Nie próbuj uciekać. Pocze-

kamy tu teraz, aż dam im znak. a potem któryś z nich odprowadzi cię na posterunek przy Am-

sterdamie. Amsterdam - cóż za ironia, nie?

- Jasne - odparł odrętwiały Nate. Rozumiał, że Mitchell próbuje go rozbawić, by nie 

czuć się tak źle, skoro go wystawił policji.

Jak to się mogło stać? Nigdy wcześniej nikt go nie wystawił i musiał przyznać, że to 

naprawdę paskudne wrażenie. Upuścił torebkę z trawą na ziemię i kopnął ją.

- Cholera - mruknął pod nosem.

Mitchell podniósł torebkę i położył Nate'owi rękę na ramieniu. Drugą dłoń uniósł i po-

machał do gliniarzy na ławce. Obaj wstali i ruszyli szybko w ich stronę. Nie wyglądali na po-

licjantów. Jeden miał czarne dżinsy Club Monaco, a drugi nosił głupią czerwoną czapkę z 

pomponem. Machnęli Nate'owi odznakami.

- Nie założymy ci kajdanek - wyjaśnił ten w dżinsach. - Jesteś niepełnoletni, tak?

Nate pokiwał głową ponuro, unikając wzroku policjanta. Kończył osiemnaście lat do-

piero w kwietniu.

- Na posterunku będziesz mógł zadzwonić po rodziców. 

Na pewno się ucieszą, pomyślał z goryczą Nate.

Po drugiej stronie łąki dwóch gości grających w piłkę i starsza pani z białym pucha-

tym pieskiem stali razem i obserwowali aresztowanie Nate'a. jakby to był pierwszy odcinek 

jakiegoś super reality show.

- Za kilka godzin cię wypuścimy - powiedział gliniarz w czerwonej czapce, zapisując 

coś w notatniku. Nate zauważył, że nosi w uszach złote kółka, i zdał sobie sprawę, że mimo 

szerokich ramion i grubych dłoni to jest kobieta. - Zapłacisz grzywnę i pewnie wyślą cię na 

obowiązkowy odwyk.

background image

Mitchell cały czas trzymał dłoń na ramieniu Nate'a. jakby go chciał wesprzeć moral-

nie.

- Masz szczęście - dodał.

Nate nie podnosił głowy, mając nadzieje, że nikł go nie zobaczy. Nie czuł się specjal-

nym szczęściarzem.

background image

przedstawiamy nowego D

We wtorek po południu Vanessa siała przed Riverside, filmowała zamarznięte resztki 

martwego gołębia i myślała o seksie, czekając, aż zjawi się Dan. Zostawił dla niej wiadomość 

w recepcji w szkole Constance Billard: To pilne. Spotkaj się ze mną czwartej. Straszny dzi-

wak, pomyślała czule. Co mogło być tak pilnego? Pewnie dostał ataku paranoi, ponieważ dziś 

rano jego wiersz wyszedł w „New Yorkerze”. Albo chodzi o to, albo jest tak podniecony, że 

doczekać się nie może, żeby znowu to zrobić. Zanim jeszcze wzięła prysznic, Vanessa pobie-

gła na dół i kupiła sześć egzemplarzy „New Yorkera” w kiosku na rogu. Dzięki temu zawsze 

będzie miała jakiś egzemplarz pod ręką, żeby pomachać Danowi przed nosem, gdy poczuje 

się wyjątkowo beznadziejny.

Jak się dobrze nad tym zastanowić, to raczej ona powinna się denerwować. Wiersz 

mówił o facecie, który obawia się kobiet, a w szczególności swojej dominującej dziewczyny. 

Ludzie, którzy ich znają, pomyślą, że Vanessa to prawdziwa jędza. Ale ostatnia linijka była 

tak słodka i seksowna, że nie mogła narzekać.

Zaopiekuj się mną. Wet mnie. Zaopiekuj się. Weź mnie.

Kiedy to czytała, miała ochotę zerwać z siebie wszystkie ciuchy i wskoczyć na Dana. 

Delikatnie, rzecz jasna.

I wtedy właśnie, przerywając jej rozmyślania, Dan wypadł przez czarne drzwi z River-

side. Pomachał pogniecionym „New Yorkerem” do Vanessy i popędził do niej. Miał na sobie 

zniszczone pumy i granatowe sztruksy. Cmoknął ją w usta - pocałunek był ckliwy i mokry.

- To był najlepszy dzień w moim życiu! Kocham cię!

- Nie musisz być taki romantyczny, żeby znowu dobrać się do moich majtek - zachi-

chotała Vanessa i pocałowała go znowu. - Jestem zawsze do dyspozycji. A tak przy okazji, 

też cię kochani.

- Super. - Dan uśmiechnął się do niej bezmyślnie. 

Vanessa nie mogła uwierzyć, że to ten sam Dan, którego widziała wczoraj. Nadal był 

blady, chudy i przesiąknięty kofeiną, ale jego brązowe oczy lśniły i na policzkach - zwykle 

background image

ziemistych - rysowały się dołeczki od uśmiechu. Czekaj no. Od kiedy to widać jego oczy?

Wow, obciąłeś włosy! - zauważyła i odsunęła się o krok, żeby mu się przyjrzeć.

Dan poprosił fryzjera, żeby obciął go krótko, ale zostawił długie baczki, myśląc, że to 

go odróżni od reszty przygłupich uczniów z klasy. Przeciągnął dłonią po głowie, zakłopotany. 

Czuł się dziwnie, ale też jakby czyściej i bardziej... spójnie. Właśnie tego chciał - żeby oce-

niano go po jego pracy, a nie po włosach.

Vanessa położyła ręce na biodrach przykrytych czarną parką. We fryzurze Dana było 

coś celowego, jakby naprawdę chciał wyglądać jak artysta, członek cyganerii, a nie uzyskał 

taki efekt przypadkowo.

- Wyglądasz inaczej - zastanawiała się na głos, trochę tęskniąc za dawnym, niechluj-

nym Danem. - Ale chyba się przyzwyczaję.

Za ich plecami grupka chłopców z ósmej klasy wysypała się ze szkoły, śpiewając Hel-

lo Dolly na całe gardło. Właśnie wyszli z lekcji muzyki i byli jeszcze zbyt młodzi i niewinni, 

żeby zdawać sobie sprawę z tego, jak gejowsko to brzmi.

Hello, Dolly, Well hel - loo. Dolly!

It's so nice to have you back where you belong!

Dan wyciągnął paczkę cameli bez filtra z torby, włożył papierosa do ust. Palce drżały 

mu straszliwe, gdy zapalał. No, przynajmniej to się nie zmieniło. Podsunął paczkę Vanessie.

- Chcesz jednego?

Vanessa zaśmiała się cicho z niedowierzaniem. 

- Od kiedy ja palę?

Dan wypuścił dym w powietrze nad jej głową i przewrócił oczami.

- Przepraszam. Sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem. - Schował paczkę do torby i 

złapał zmarznięte pałce Vanessy. - Chodź, przejdźmy się gdzieś. Mam ci coś ważnego do po-

wiedzenia.

Gdy ruszyli, ze szkoły wyszedł Zeke Freedman, kozłując jaskrawoniebieską piłką do 

kosza. Zeke był wielki i ciężki, ale w Riverside robił za gwiazdę koszykówki. Czarne kręcone 

włosy zapuścił aż do ramion. Miał na sobie nową, szarą kurtkę snowboardową. Zeke i Dan 

byli najlepszymi przyjaciółmi od drugiej klasy, ale przez ostatnich kilka miesięcy rzadko się 

spotykali, bo Dan miał co innego na głowie.

To znaczy kobiety i poezję.

Dan zdał sobie sprawę, że nawet nie wie, do którego colleges Zeke złożył papiery. Od-

background image

dalili się od siebie głównie z winy Dana, który czuł się z tego powodu fatalnie.

- Cześć. Zeke! - zawołał.

Zeke zatrzymał się. W nowej kurtce jego masywna sylwetka wyglądała jeszcze ciężej 

niż zwykle.

- Cześć, Dan - odparł z niepewnym uśmiechem, kozłując piłkę na zamarzniętym chod-

niku. - Cześć, Vanessa.

- Co myślisz o nowej fryzurze Dana? - zapylała Vanessa z rozbawieniem. - To część 

nowego wizerunku Pana Drukowanego Poety.

- Tak? - Zeke najwyraźniej nie wiedział, o czym Vanessa mówi. Zerknął na ulicę i 

uderzył mocno w piłkę. Odbiła się i w końcu ją złapał. - Do zobaczenia.

- Nara - odpowiedział Dan, patrząc, jak przyjaciel drybluje, piłką, odchodząc ulicą.

- No, cóż to za nowiny? - zapytała Vanessa, gdy ruszyli na zachód Siedemdziesiątą 

Ósmą.

Zimny wiatr poganiał chmury po bladoszarym niebie. Patrząc w dół przecznicy, mię-

dzy gałęziami pozbawionych liści drzew Dan dostrzegł rzekę Hudson.

- Słuchaj - zaczai, trzymając Vanessę w napięciu - dziś rano zadzwoniła do mnie na 

komórkę ta słynna agentka literacka, Rusty Klein, i zostawiła mi zwariowaną wiadomość. 

Uważa, że jestem następnym Keatsem, i powiedziała, że nie możemy tracić rozpędu, teraz, 

kiedy przyciągnęliśmy uwagę czytelników.

Wow! Nawet ja ją kojarzę - odparła Vanessa najwyraźniej pod wrażeniem. - Ale co 

to właściwie znaczy?

Dan wydmuchnął obłoczek dymu.

- To chyba znaczy, że chce mnie reprezentować. 

Vanessa zatrzymała się. I tak nie bardzo wiedziała, dokąd idą.

- Przecież zna tylko jeden twój wiersz. Co ma zamiar zrobić? Nie chcę być złym pro-

rokiem, ale musisz uważać na takich ludzi jak ona. Dan. Może próbować cię wykorzystać.

Dan też się zatrzymał. Podniósł kołnierz wojskowego płaszcza z czarnej wełny, a po-

tem z powrotem go położył. Dlaczego Vanessa jest taką pesymistką? To wszystko było takie 

nieoczekiwane, ale też absolutnie odlotowe. Nie miał zamiaru się sprzedać i zacząć pisać 

ograne kawałki tylko dlatego, że ma agenta - jeżeli tego właśnie się obawiała.

- Nie wiem. Myślę, że chce mi pomóc zrobić karierę. Może złożę tomik, a ona spróbu-

je go opublikować.

Vanessa chuchnęła w dłonie i potarła zmarznięte uszy.

- Możemy iść do ciebie? Tyłek sobie odmrożę. I może byśmy popracowali też nad fil-

background image

mem.

Dan rzucił niedopałek na chodnik.

- Ehm, właściwie to myślałem, że wrócę i przejrzę notatniki. Wiesz, sprawdzę, czy ja-

kieś wiersze łączą się w tematyczną całość. Czy jest z czego zrobić tomik.

Vanessa już chciała się zaoferować jako czytelnik, ale nie wyglądało na to, żeby Dan 

potrzebował pomocy.

- Dobra - powiedziała spokojnie. - Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebo-

wał.

Dan znowu podniósł kołnierz płaszcza, zapalił następnego papierosa, eksperymentując 

z nowym wyglądem.

- Och, czekaj. Chciałem cię o coś zapytać. Rusty Klein zaprosiła mnie do Better Than 

Naked. Na jakiś pokaz. Tak powiedziała. Wiesz, co to jest? Jakaś kapela?

Better Than Naked to była marka ubrań na przekór modzie. Starsza siostra Vanessy, 

Ruby, wydawała na ich ciuchy wszystkie swoje pieniądze z koncertów. Większość tych ubrań 

wyglądała jak szmaty ze sklepu z używaną odzieżą, które rozjechała cała flota polewaczek 

ulicznych.  Efekt  jak najbardziej  zamierzony.  Bardzo nowojorska moda  w stylu  „pieprzyć 

nowe trendy”.

- W piątek zaczyna się Tydzień Mody - wyjaśniła mu Vanessa. - Najwyraźniej zapro-

siła cię na pokaz Better Than Naked, o której wiem coś tylko dlatego, że Ruby zupełnie zwa-

riowała na punkcie ciuchów tej firmy i ciągle ogląda ich pokazy na kanale Metro. Ale nie 

mam pojęcia, dlaczego Rusty Klein uważa, zechciałbyś tam pójść. Co cię obchodzą ciuchy? 

Będzie tam pełno pozerów. No wiesz, miałki światek mody.

Dan zamyślił się, zaciągając się papierosem.

- Chyba sam to sprawdzę.

Nie miałby nic przeciwko, gdyby Rusty Klein zaprosiła go na walkę zawodowych za-

paśników. Chodziło przecież o jego karierę literacką.

Sfilmowanie Dana na pokazie Better Than Naked to fantastyczny pomysł do jej filmu, 

ale Vanessa nie chciała wtrącać się do spraw Dana, skoro miał spotkać się z kimś tak ważnym 

jak Rusty Klein.

- No dobra, Panie Superpoeto. Nie zapomnij o swoich starych przyjaciołach, kiedy za-

czniesz jeździć limuzyną i pić szampana z nagimi modelkami. - Pogłaskała go po porządnie 

ostrzyżonych włosach. - Moje gratulacje.

Dan uśmiechnął się do niej szeroko.

- To naprawdę niesamowite - zgodził się z nią szczęśliwy. A potem pocałował ją ostat-

background image

ni raz. słodko, odwrócił się i ruszył Riverside Drive do domu. Gdy szedł, srebrzysty znak 

Pumy błyskał na jego piętach.

Vanessa uśmiechnęła się czule, widząc energię, z jaką idzie.

- Do zobaczenia.

background image

S dostaje właśnie to, czego chce

- Szukam fajnej kurtki golfowej w jakimś odlotowym, jaskrawym kolorze. Na przy-

kład jasnożółtym albo zielonym - wyjaśniała Serena we wtorkowe popołudnie sprzedawczyni 

butiku Lesa Besta. W czasie francuskiego przypomniała sobie, jak spodobały jej się nowe 

kurtki Lesa Besta w piśmie „W”, i pomyślała, że to idealny prezent dla Aarona. Jeszcze nie 

znudziło jej się kupowanie Aaronowi prezentów. Wszystko, co mu kupiła, wyglądało na nim 

ślicznie. To przypominało ubieranie lalki - jej własnej, cudnej lalki wielkości człowieka, z 

dredami, grającej na gitarze i mającej studiować na Harvardzie.

Butik znajdował się przy Czternastej Zachodniej, w dzielnicy rzeźniczej, gdzie ulice 

pachniały padliną i obornikiem, zupełnie jak w starych rzeźniach. Trzeba być Lesem Bestem, 

twórcą najpiękniejszych sportowych ubrań na świecie, by wymyślić, te w takiej okolicy warto 

otworzyć sklep. Pawilon był ogromny. Ozdabiał go tylko biały muślin oraz jedna albo dwie 

jaskrawe w kolorze sukienki do tenisa i kurtki do polo. które zwisały z ogromnych haków wy-

stających ze ścian. Klient musiał wiedzieć coś więcej na temat ubrań, by kojarzyć, o co pytać 

- w przeciwnym razie nie miał po co tam zaglądać.

- Obawiam się, że sprzedaliśmy już wszystkie - odparła tleniona blondynka z brytyj-

skim akcentem. Była ubrana na biało. Nawet buty miała z białej skóry. - Mój kierownik zosta-

wił ostatnią dla siebie.

Serena przyjrzała się wspaniałej jedwabnej sukience do tenisa w biało - czerwone 

pasy, która zwisała z najbliższego haka.

- Cholera - mruknęła pod nosem. - Cały czas widziałam te kurtki w różnych pismach i 

pomyślałam, że coś takiego to idealny pomysł. - Les Best to jej ulubiony projektant, ale może 

jego ubrania są zbyt w stylu haute couture jak na prezent dla Aarona. On nosił się bardziej w 

stylu skate'ów. Zarzuciła ciemnozłotą torebkę Longchampa na ramię. - Dziękuję za pomoc - 

rzuciła, mając nadzieję, że zdąży przed zamknięciem do Xlarge, sklepu skate'ów przy Lafay-

ette.

- Czekaj! - krzyknął ktoś.

Serena zatrzymała się w drzwiach i odwróciła. To było do niej?

Opalony facet obcięty na jeża, tleniony na blond, w zielonej kurtce golfowej (właśnie 

background image

takiej, jaką chciała kupić Aaronowi) stanął w otwartych białych drzwiach prowadzących na 

zaplecze. Uśmiechnął się i podszedł do niej.

- Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, gdy cię o coś zapytam. - Przechylił głowę i ob-

rzucił Serenę spojrzeniem od stóp do głów. - Les prosił mnie, żebym rozejrzał się za „praw-

dziwą dziewczyną” do pokazu w Bryant Park, w piątek. Zauważyłem cię dopiero przy wyj-

ściu, ale już wiem, że pasujesz idealnie. Widziałem twoje zdjęcia w rubrykach towarzyskich. 

Nazywasz się Serena, prawda?

Serena kiwnęła głową. Nie była zaskoczona. Przyzwyczaiła się, że ludzie rozpoznają 

ją ze zdjęć z rubryk z plotkami. W październiku dała sobie nawet zrobić zdjęcie nieokreślonej 

części ciała słynnym braciom Remi. Fotografię wybrało nowojorskie przedsiębiorstwo trans-

portowe i zostało rozlepione po całym mieście.

- Jesteś zainteresowana? - zapytał facet, z nadzieją unosząc farbowane na blond brwi. - 

Wyglądasz dokładnie tak jak dziewczyna, której szukamy.

Serena bawiła się troczkami od białej, kaszmirowej czapki z nausznikami. W ten pią-

tek planowali z Aaronem spędzić cały wieczór razem, pójść coś wypić do Soap w Lower East 

Side, oglądać telewizję późnym wieczorem w jej sypialni i... pobyć razem.

Cokolwiek to znaczy.

Tak, jestem zainteresowana, pomyślała Serena. Mogli spotkać się z Aaronem w do-

wolnej chwili. Mieli dla siebie resztę życia! A propozycja, żeby wziąć udział w pokazie Lesa 

Besta w czasie nowojorskiego Tygodnia Mody, zdarza się raz w życiu. Nie chciała robić ka-

riery jako modelka, ale miała szansę pokazać Lesowi Bestowi, jak bardzo docenia jego ubra-

nia. No i będzie niezła zabawa. Aaron na pewno to zrozumie. Więcej, to taki wspaniały chło-

pak, że pewnie by ją jeszcze do tego zachęcał.

- Z przyjemnością - odpowiedziała. Zacisnęła swoje niezbyt pełne i niezbyt wąskie 

usta, a potem uśmiechnęła się szeroko na myśl o swojej bezczelności. - Ale pod warunkiem, 

że dostanę pana kurtkę. Szukałam właśnie takiej dla mojego chłopaka, a wróble ćwierkają, że 

pan wziął ostatnią.

Blondyn błyskawicznie ściągnął z siebie jaskrawozieloną kurtkę i fachowo ją złożył. 

Podszedł do kasy, zawinął kurtkę w czarny papier i wsunął paczkę do białej reklamówki Lesa 

Besta.

- Proszę, skarbie. - Podał torbę Serenie. - Nosiłem ją raptem przez jakąś godzinę. Gra-

tis, to prezent od nas. Więc widzimy się w namiocie Lesa w Bryant Park w piątek, punkt 

czwarta, dobrze? Będziesz na liście i możesz zaprosić przyjaciół. Szukaj dziewczyn z notatni-

kami i słuchawkami. Wyjaśnią ci dokładnie, gdzie masz iść.

background image

Serena wzięła reklamówkę. Udało się!

- Nie muszę niczego przymierzać ani ćwiczyć chodzenia na wybiegu, nic takiego? - 

zapytała, naciągając na uszy białą czapkę.

Facet przewrócił oczami w teatralny sposób, jakby mówił „nie wygłupiaj się”.

- Słonko, jesteś naturalna. Zaufaj mi, będziesz świetnie wyglądać, niezależnie od tego, 

co zrobisz. - Podał jej wizytówkę. Wydrukowane na niej było: G

UY

 R

EED

CHIEF

 

D

'A

FHAIRS

, L

ES

 

B

EST

 C

OUTURE

. - Jeśli będziesz miała jakieś pytania, zadzwoń. - Cmoknął Serenę w policzek. - 

Ej, czym tak pachniesz?

Uśmiechnęła się. Przyzwyczaiła się też, że ludzie pytają ją o ten zapach.

- Sama mieszam olejki - powiedziała w pełni świadoma tego, że jej odpowiedź jest 

równie tajemnicza, jak sam zapach.

Guy zamknął oczy i zaciągnął się głęboko.

- Mm... piękne! - Otworzył oczy. - Powiem Lesowi i o tym zapachu. Szukał czegoś 

charakterystycznego. - Pociągnął żartobliwie troki od czapki Sereny. - Do zobaczenie w pią-

tek, laleczko. Trzymaj się ciepło. I nie zapomnij, że przyjęcie po pokazie jest jeszcze lepsze 

od samego pokazu!

Serena posłała mu pocałunek i wyszła na zimne powietrze. Nie mogła się doczekać 

chwili, kiedy da Aaronowi prezent i podzieli się nowinami. Mógłby założyć kurtkę na pokaz, 

a potem wpadliby razem na imprezę, żeby mogła się nim popisać.

Na dworze, nim zdążyła podnieść dłoń w jednopalczastej, kaszmirowej rękawiczce, 

cztery taksówki na Czternastej Zachodniej zatrzymały się z piskiem i zatrąbiły, żeby przycią-

gnąć jej uwagę.

Widzicie, jak trudno jest być piękną?

background image

V wstrząsa światem

Ruby znowu miała fazę na Marinę Stewart. Kuszący zapach świeżo upieczonych cia-

steczek zaleciał do pokoju Vanessy, która właśnie sortowała materiały przysłane do „Rancor”, 

pisma artystycznego prowadzonego przez uczennice szkoły Constance Billard. Vanessa była 

jej redaktor naczelną. Gorąco biło od grzejników, a wycie karetek i klaksonów samochodo-

wych wlatywało przez dwa otwarte okna. Podłoga z gołych desek była usiana zgłoszonymi 

materiałami  - leżało  tam dwadzieścia  jeden biało  - czarnych  fotografii przedstawiających 

chmury, stopy, oczy albo psa, trzy nowele opowiadające o nauce jazdy, kiedy autorka mimo 

szacunku dla rodziców i wdzięczności za to wszystko, co dla niej zrobili, poczuła zew wolno-

ści, oraz siedem wierszy o znaczeniu przyjaźni.

Nuda.

Po trzeciej nowelce Vanessa wzięła z łazienki pastę cukrową Ruby do depilacji. Pasta 

cukrowa była mazista, z naturalnych składników i „praktycznie bezbolesna” w użyciu. Nakła-

dało się na nogi brązową maź”, przyklejało pasek materiału, u potem odrywało się go razem z 

włoskami.

Bezbolesne? Aha, jasne!

Vanessa zrzuciła czarne legginsy na podłogę, rozłożyła czarny ręcznik kąpielowy na 

czarno - szarym patchworku pełniącym funkcję kapy i usiadła na nim. Polała blade, krępe 

łydki masą cukrową. Czuła się jak gigantyczny lukrowany pączek. Zwykle absolutnie nie 

przejmowała się takimi głupotami, ale teraz Dan będzie się zadawał z supermodelkami, agen-

tami i projektantami mody, więc pomyślała, że trzeba się trochę wysilić i zrobić coś z włosa-

mi na nogach. Poza tym wiosna tuż - tuż. Może nawet coś Vanessie odbije i włoży minispód-

niczkę?

- Cholera! - pisnęła, gdy oderwała pierwszy pasek gazy. Kto wpadł na pomysł, że ko-

biety mają mieć skórę gładką i bez włosów jak małe dzieci? Co. do cholery, jest złego w ma-

łych włoskach? Większość mężczyzn jest nimi pokryta.

Oderwała kolejny pasek.

- Chryste! - No dobra, to było czyste szaleństwo. Miała tak zaczerwienioną i podraż-

nioną skórę, że nie zdziwiłaby się, gdyby zobaczyła krew płynącą z mieszków włosowych.

background image

Zadzwonił telefon. Złapała słuchawkę i warknęła:

- Jeżeli to ty, Dan, to wiedz, że własnoręcznie wyrywam sobie pieprzone włoski z cia-

ła i robię to dla ciebie. I muszę przyznać, że to jest cholernie romantyczne, jeżeli chcesz znać 

moje zdanie!

- Słucham? Vanessa Abrams? Mówi Ken Mogul, reżyser. Wysiałaś mi swój film o 

Nowym Jorku parę tygodni temu. Spotkaliśmy się w parku na sylwestra, pamiętasz?

Vanessa usiadła prosto i poprawiła słuchawkę przy uchu. Ken Mogul był jednym z 

najsłynniejszych niezależnych twórców filmowych. W Boże Narodzenie natknął się na kawa-

łek filmu Vanessy w Internecie. Filmik zrobił na nim takie wrażenie, że przyleciał z Kalifor-

nii, żeby się z nią spotkać. Znalazł ją dokładnie o północy w sylwestra i w tym samym mo-

mencie zjawił się Dan, by zafundować jej wielkiego, tłustego, noworocznego całusa. Nie trze-

ba więc tłumaczyć, że Vanessa w pewnym sensie olała Kena Mogula. Ale wysiliła się i wy-

słała mu swój film o Nowym Jorku, gdy go wreszcie skończyła.

- Tak, pamiętam - odpowiedziała szybko, kompletnie zaskoczona tym, że reżyser na-

dal chciał z nią rozmawiać. - Co słychać?

- Mam nadzieję, że nie będziesz mieć pretensji, ale pokazałem twój film Jedediahowi 

Angelowi, który jest moim bliskim przyjacielem. Chce, żeby twój film robił za tło do jego po-

kazu w Tygodniu Mody.

Vanessa zawinęła czarny ręcznik wokół nóg. Była trochę zakłopotana - rozmawiała z 

Kenem Mogulem niemal naga i wysmarowana brązową cukrową mazią.

- Jeremiah jaki? - zapytała.

Ken zawsze mówił jak w obcym języku - po hollywoodzku i tym razem Vanessa abso-

lutnie nie miała pojęcia, o kim jest mowa.

- Jedediah Angel. To projektant mody. Robi ubrania dla marki Cult of Humanity. Bar-

dzo seksowne. Jed uważa, że jesteś następnym Bertoluccim. Twój film jest jak anty La Dolce 

Vita. Naprawdę wstrząsa Światem.

Vanessa uśmiechnęła się szeroko. Dlaczego to brzmi tak czerstwo, gdy komuś coś się 

uda? Ona wstrząsnęła Światem?

- Super - odpowiedziała, nie wiedząc za bardzo, co powiedzieć. - Czy powinnam coś 

zrobić w związku z tym?

- Przyjdź tylko na pokaz i baw się dobrze. Oczywiście też tam będę. No i kilka osób, 

którym chcę cię przedstawić. Już jesteś boginią filmu, kotku. Naprawdę wstrząsnęłaś całym 

światem.

- Super   -   powtórzyła   Vanessa   trochę   zaszokowana.   Powiedział   jej,   że   wstrząsnęła 

background image

światem nie raz, ale dwa razy! - Więc jak nazywa się ten projektant?

- Jedediah Angel. Marka Cult of Humanity - powtórzy! powoli Ken. - O szóstej po po-

łudniu w piątek, przy Highway 1. To klub w Chelsea.

- Słyszałam o nim. - To było miejsce w typie tych, których zwykle unikała jak zarazy. 

- Dobrze, spotkamy się na miejscu.

- No to zajefajnie! - wykrzyknął Ken. - Ciao!

Vanessa odłożyła słuchawkę i wytarła kroplę zastygłej pasty cukrowej z nadgarstka. 

Potem wzięła telefon i wybrała numer do Dana, nawet nie patrząc na klawiaturę.

- Słucham? - Jenny odebrała już po pierwszym dzwonku.

- Cześć Jennifer, tu Vanessa. - Zawsze mówiła do Jenny Jennifer, bo Jenny ją o to po-

prosiła.

- Nie wiem, czy Dan będzie z tobą rozmawiał. Nie chciał rozmawiać ze mną i zamknął 

się w pokoju, gdy tylko wrócił. To takie okropne. Dym papierosowy dosłownie bucha spod 

jego drzwi.

Vanessa roześmiała się i opadła na czarne poduszki. Wszystko w jej pokoju było czar-

ne, z wyjątkiem ścian, które były ciemnoczerwone.

- Skąd wiesz, może właśnie nakłada żel na włosy? Jego nowa fryzura wygląda na wy-

magającą układania.

Zachichotały.

- Zobaczę, czy da się go wyciągnąć. Poczekaj.

- Co jest? - Dan podniósł słuchawkę minutę albo dwie później. Słychać było, że my-

ślami jest gdzie indziej. - Jenny powiedziała, że to pilne.

Vanessa podniosła nogę i pociągnęła za następny pasek. Wygląda na to, że przykleił 

się na stałe do jej skóry. Tak a propos pilnych spraw!

- Pomyślałam, że chciałbyś wiedzieć. Dzwonił Ken Mogul. Powiedział, że jakiś pro-

jektant Jedediah Angel, który robi ubrania dla Culture of Humanitarianism czy coś takiego, 

wykorzysta w piątek mój film jako tło dla pokazu. Ken powiedział, że naprawdę wstrząsnę-

łam światem Jedediaha Angela. - Parsknęła śmiechem. - Czy to nie jest zabawne?

- To fantastyczne - odparł szczerze Dan. - Poważnie. Moje gratulacje.

Fantastyczne? Od kiedy Daniel Humphrey używa takich słów? Vanessa nie wiedziała, 

co powiedzieć. Dan w ogóle nie usłyszał sarkazmu w jej głosie. Jakby zadzwoniła do niego, 

żeby upajać się swoim sukcesem.

- No dobra - powiedziała w końcu. - Pomyślałam tylko, że chciałbyś wiedzieć. Nie 

będę ci dłużej przeszkadzać, wracaj do pracy. - Pomyślała, czy nie zażartować, jak to pewne-

background image

go dnia oboje staną się bogaci i sławni i będą mogli kupić sobie dwie rezydencje obok siebie 

w Beverly Hills. Ale zrezygnowała. Dan pewnie wziąłby to na serio. - Zadzwoń do mnie póź-

niej, jak będziesz miał ochotę, dobrze?

- Dobrze - odpowiedział Dan, najwyraźniej myślami już przy wierszu czy nad czym 

tam pracował.

Vanessa zerwała się z łóżka. Róg czarnego ręcznika przykleił się jej pod lewe kolano. 

Chwiejnym krokiem ruszyła do łazienki, żeby spróbować zmyć pod prysznicem to cukrowe 

gówno. Może pewnego dnia stanie się obrzydliwie bogata i sławna i będzie miała własnych 

ludzi od woskowania i nakładania pasty cukrowej, ale na razie musi się pozbyć reszty włosów 

w tradycyjny sposób - za pomocą różowej plastikowej maszynki do golenia.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie   nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

DZIEWCZYNA MIESIĄCA

Co się stało z tą farbowaną blondynką ze sztucznym biustem, księżniczką popu, wiecznie z gołym 

brzuchem, której piosenki bez przerwy grano w radiu rano, kiedy wstawałyście, tak że chodziły wam 

po głowie cały dzień, doprowadzając was do szału? Będę ją nazywać Sally, żeby nie urazić żadnych 

jej gorących fanów, ale jestem pewna, że wiecie, o kim mówię. Słyszałam, że przechodziła załamanie 

nerwowe i siedzi na leczeniu w Palm Springs. Tak jej się tam spodobało, że kupuje sobie ranczo po 

sąsiedzku, przemalowuje je na odcienie różu i ma zamiar nazwać Kraina Sally. Jeśli będziemy mieli 

szczęście,   zostanie   tam  na   zawsze.   Wynurzy  się   dopiero   dobrze   po   sześćdziesiątce,   żeby  wziąć 

udział w programie kabaretowym w Vegas, gdzie będzie udowadniać, że nadal potrafi zgrać ruchy ust 

z playbackiem mimo zaawansowanego wieku i zatrutego narkotykami mózgu.

A co z naszą ulubioną dwudziestoparoletnią aktorką, która miała trochę problemów z prawem? Cho-

dziło o wynoszenie w reklamówkach z bardzo znanego domu towarowego mnóstwa rzeczy, które wła-

ściwie do niej nie należały. Ona też jest na leczeniu, ale nie martwcie się - przemysł filmowy znajdzie 

sposób, żeby do nas wróciła. To właśnie odróżnia dziewczyny miesiąca od prawdziwych gwiazd. Te 

drugie chcemy znowu zobaczyć. Chcemy zobaczyć, że istnieje życie po przyskrzynieniu. Chcemy zo-

baczyć, jak gwiazda osiąga kolejne wyżyny, a zupełnie nas nie obchodzi, co stanie się z Sally. Już 

jako dziewiętnastolatka nas znudziła.

SEKRETY ODWYKU

Odwyk i college są do siebie bardzo podobne - przynajmniej jeżeli chodzi o status. Jest kilka wybra-

nych, w których pełno sław i dzieciaków bogaczy. No i jest reszta, dla zwykłych ludzi. Niełatwo dostać 

się do tych najlepszych, ale kiedy już ci się to uda, to jesteś tam i tyle. Więc nie martwiłabym się o na-

szego drogiego N. Może ma kłopoty, ale rodzice nie wyślą go na leczenie, które miałoby ten sam sta-

tus co stanowy college.

background image

Wasze e – maile

P:

 Droga P!

Jestem praktykantką w Les Best Couture i słyszałam, że Les wysłał szpiegów do szkoły S, 

by sprawdzili, jak wygląda. Trochę się wściekł, że zatrudniono ją, zanim sam ją obejrzał. 

lil – praktykantka

O:

 Droga

Ale założę się, że już się nie wścieka, racja?

P

P:

 droga plotkaro!

Co się dzieje, że już nie mówisz o K i I? Zaczynam się zastanawiać, czy nie jesteś jedną z 

nich. 

szpieg

O:

 Drogi szpiegu!

Tego nigdy nie powiem, więc zastanawiaj się dalej!

P

Na celowniku

K i I - proszę, właśnie o nich wspominam - w Bryant Park odmrażają sobie tyłki w kusych dżinsowych 

minispódniczkach Blue Cult i próbują namówić praktykantów pracujących przy namiotach Tygodnia 

Mody, żeby załatwili im miejsca w pierwszym lub drugim rzędzie na piątkowe i sobotnie pokazy, za-

miast ich zwykłych miejsc na tyłach. B po raz siedemnasty wypożycza w Blockbuster na rogu Siedem-

dziesiątej Drugiej i Lex Jak ukraść milion dolarów? z Audrey Hepburn. To chyba jeden ze sposób na 

przygotowanie się do rozmowy Kwalifikacyjnej z absolwentem Yale.  N  jechał Merritt Parkway w kie-

runku   Connecticut   na   tylnym   siedzeniu   samochodu   rodziców   -   terenowego   czarnego   mercedesa. 

Może jedzie na odwyk? V akurat w Barneys ogląda wystrzępiony, czarny konopny płaszcz, z drutem w 

szwach i zapinany na haftki od Jedediaha Angela. Chyba trochę ją kusi, ale za taką cenę lepiej po-

drzeć własne ciuchy i pospinać je spinaczami do papieru. 

Mój problem nie polega na tym, jak dostać się do pierwszego rzędu, tylko który pokaz wybrać. Na 

wszystkich mnie chcą! Ech, popularność wymaga mnóstwa pracy.

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

J i E badają kłopotliwe obszary

- Jeszcze pięć minut, drogie panie - oznajmiła pani Crumb uczennicom na lekcji twór-

czego pisania. Odsunęła ciemne kręcone włosy i wygrzebała wosk z prawego ucha gumką na 

ołówku numer dwa. - Pamiętajcie, nieważne, o czym piszecie, ale jak to opisujecie.

Żadna z dziewczyn nie podniosła wzroku. Były zbyt zajęte pianiem, poza tym napraw-

dę nie chciały zobaczyć, co pani Crumb robi, gdy myśli, że one nie patrzą. Już zbyt wiele razy 

robiło im się od tego niedobrze.

Według dziewczyn wszystkie nauczycielki w szkole Constance Billard to lesbijki, ale 

pani Crumb była jedyną, która przyznawała się do tego oficjalnie. Codziennie do szkoły wpi-

nała tęczową szpilkę, mieszkała w domku na wsi w New Platz z pięcioma innymi kobietami i 

często mówiła o swojej partnerce na przykład tak: „Przedwczoraj wieczorem moja partnerka 

piła amstel lite i oglądała Barbarę Walters, w której straszliwie się podkochuje, a ja siedzia-

łam w kuchni i oceniałam wasze prace”. Co roku dziewięcioklasistki nie mogły się doczekać 

zajęć z twórczego pisania z panią Crumb, bo zakładały, że będzie naprawdę wyluzowana i 

trzeźwo myśląca, skoro tak otwarcie mówi o swojej seksualności. Ale już po pierwszej lekcji 

odkrywały, że nie będą siedziały przez czterdzieści pięć minut i gadały o babskich sprawach z 

kobietą, która woli dziewczyny, tylko muszą codziennie w klasie pisać wypracowania, czytać 

je na głos, a pani Crumb i reszta koleżanek komentują, i to nie zawsze w miły sposób. Pani 

Crumb okazała się niezłą brzytwą, ale jeśli idzie o sam przedmiot, twórcze pisanie i tak było o 

niebo lepsze od geometrii.

Dzisiaj pani Crumb poprosiła uczennice, żeby wybrały sobie partnerkę - w platonicz-

nym tego słowa znaczeniu - i napisały akapit na temat jakiejś części ciała tej drugiej dziew-

czyny. Oczywiście Elise i Jenny stanowiły parę. Już prawie wszystko robiły razem.

Jenny pisała:

To dziwne, że zdobimy uszy kolczykami i nie próbujemy ich schować. Są rów-

nie nieprzyzwoite jak inne części ciała, które chowamy, jak nagie dziury prowadzące  

prosto do wnętrza naszych głów. Uszy mojej przyjaciółki, Elise, są bardzo małe, po-

kryte delikatnym, jasnym puszkiem. Elise ma dobry słuch, bo nigdy nie mówi „Co?” i  

background image

nie prosi, żebym coś powtórzyła. Pewnie zawsze ma czyste uszy.

Jenny podniosła wzrok i postanowiła wykreślić ostatnią linijkę, bo pani Crumb mogła-

by się poczuć obrażona.

Myślami powędrowała do e - maila. Sprawdzała pocztę regularnie, tak jak jej powie-

działa Blair, ale dostała tylko żart od Elise i jej brata - napisali, żeby przestała sprawdzać 

pocztę, tylko wzięła się do odrabiania lekcji. Zerknęła na Elise, które gryzmoliła już drugą 

stronę. Jenny żałowała, że nie ma takiej żyłki do pisania jak Dan. Lepsza była w drobiazgo-

wych rysunkach, malowania i kaligrafii. Na górze strony narysowała zawiły portret ucha Elise 

i profilu, mając nadzieję, że dostanie dodatkowe punkty za artystyczne zacięcie, nawet jeśli 

esej okaże się do bani. Jej myśli znowu popłynęły w kierunku blondyna u Bendela. Czy on też 

ma zacięcie artystyczne?

Zabrzmiał dzwonek, ogłaszając koniec zajęć. Pani Crumb wstała i strzepnęła pył kre-

dowy z ciemnoszarej wełnianej sukienki bez rękawów, która wyglądała, jakby ją uszyły za-

konnice w jakimś zimnym i niemodnym kraju, na przykład na Grenlandii.

- Czas się skończył, drogie panie. Proszę odłożyć ołówki. Możecie oddawać prace, 

wychodząc.   -   Wsunęła   stopy   w   bordowych   rajstopach   do   czarnych   chodaków.   -   Miłego 

czwartkowego popołudnia!

- I o czym pisałaś? - zapytała Jenny Elise, gdy już spakowały książki i ruszyły do 

drzwi wyjściowych.

- Nie twój interes. - Elise się zarumieniła.

- Nie myśl sobie, że nigdy się nie dowiem. Pewnie będziesz musiała przeczytać wy-

pracowanie na głos w poniedziałek - przypomniała jej Jenny. - Ja pisałam o twoich uszach, 

ale chyba nic mi nie wyszło.

Obie dziewczyny schyliły głowy, gdy wyszły na mroźny wiatr i ruszyły w stronę Le-

xington, żeby złapać autobus do Bloomingdale przy Pięćdziesiątej Dziewiątej Wschodniej. 

Elise zwerbowała Jenny do pomocy w szukaniu idealnej pary dżinsów za mniej niż osiem-

dziesiąt dolarów, a Jenny - jak zwykle - potrzebowała nowego stanika, ponieważ elastyczne 

momentalnie zużywała, a we wzmacnianych łamała druty.

Bloomingdale to tandetna strefa wojny, pełna turystów w nowych dresach i sporto-

wych butach, które dopiero co kupili w centrum Nike'a, i kręcących się tam stadami łowców 

okazji. Jednak tylko tam można kupić wyjątkowo duże staniki i dżinsy w przyzwoitej cenie - 

poza Macym, miejscem absolutnie odstręczającym. Ci, którzy mają lepszy smak i wyższy li-

mit na kartach kredytowych, chodzili do Berdorfa, Bendela albo Barneys, ale ludziom takim 

background image

jak Jenny i Elise musiało wystarczyć Bloomingdale.

- Nie mogę uwierzyć, że możesz je po prostu włożyć i są idealnej długości - powie-

działa Jenny z zazdrością, patrząc, jak Elise przymierza pierwszą parę dżinsów Paris Blue.

Jenny miała niecały metr pięćdziesiąt i musiała wszystko skracać - Elise była wysoka, 

ale nękały ją inne problemy, na przykład kompletnie płaska pierś i tłuszcz, który otaczał jej 

kości biodrowe i dolną część pleców jak dodatkowy tyłek. Skrzywiła piegowatą twarz i spoj-

rzała w dół na wałki wystające nad pasem dżinsów o obniżonej talii.

- Widzisz, dlaczego nie mogę jeść przy ludziach? - mruknęła, wciągając brzuch i usi-

łując dopiąć spodnie. Dżinsy miały dziewięć procent lycry, ale to w niczym nie pomagało. 

Elise wypuściła powietrze i się poddała. - Dobra, zapomnij. Następna para.

Kiedy Elise wysunęła się powoli z odrzuconych spodni, Jenny podała jej parę ślicz-

nych, ciemnych, poszerzanych dżinsów Seven, które wyłożono na wyprzedaż i gdyby paso-

wały, Elise trafiłoby im się coś naprawdę super. Jenny zauważyła, że Elise nosi niebieską ko-

ronkową bieliznę i szybko odwróciła wzrok, by koleżanka nie uznała, że się na nią gapi.

Elise wzięła dżinsy, wsunęła stopy, a potem podciągnęła spodnie na biodra.

- O mój Boże. Nie wierzę, że zapomniałam ci o tym powiedzieć - zaczęła, podciągając 

talię spodni zapinanych na guziki. - Przed zajęciami z twórczego pisania słyszałam Kati Far-

kas i Isabel Coates, jak rozmawiały w szkolnej łazience o Nacie Archibaldzie. Mówiły, że 

prawie trafił do więzienia, bo go przyłapano, gdy sprzedawał narkotyki jakimś dwunastolat-

kom w parku. Jego ojciec musiał jechać na posterunek i wpłacić za  niego kaucje, ale i lak 

Nate ma jechać na odwyk. Nie byliście przez jakiś czas razem? Słyszałaś o tym? Czyste wa-

riactwo, nie? 

Jenny nie słyszała i nie była pewna, co w związku z tym czuje. Koniec końców Nate 

darował sobie Jenny i opędzał się od niej jak od nieznośnej muchy, więc chyba dostał to, na 

co zasłużył. Poza tym należał do facetów, którzy zawsze wracają na szczyt bez najmniejszych 

obrażeń. Dlaczego miałaby jeszcze tracić czas na martwienie się o niego czy choćby myślenie 

o nim? Patrzyła, jak przyjaciółka walczy z miedzianymi guzikami dżinsów. Wszędzie poza 

tym leżały idealnie, ale w talii były tak ciasne, że Elise nie będzie w stanie w nich usiąść.

- Dlaczego nie przymierzysz większego rozmiaru?

Elise zmrużyła oczy. Często tak robiła i Jenny zaczęła się zastanawiać, czy Elise nie 

powinna nosić okularów.

- Bo, panno rozmiar zero, noszę siódemkę, a nie dziewiątkę. Podaj mi następną parę. I 

przestań się gapić na mój tłuszcz.

- Nie gapię się. - Jenny podała jej rozciągliwą parę dżinsów Lei, które przez postrzę-

background image

pione nogawki i dziury w kieszeniach wydawały się trochę zbyt przygnębiające, ale za to mia-

ły szeroką talię. - I nikt nie musi wiedzieć, jaki rozmiar nosisz. Nikomu nie powiem.

Jenny natychmiast pomyślała o swoim problemie z rozmiarami. Nie chciała zapraszać 

Elise do kabiny, gdy będzie przymierzać staniki. Jasne, stały się bliskimi przyjaciółkami, ale 

czy Elise naprawdę musi wiedzieć, że Jenny nie nosi po prostu D, tylko podwójne D? Ale to 

byłoby wredne, gdyby się nie odwzajemniła, skoro Elise poprosiła ją, żeby pomogła jej przy 

mierzeniu dżinsów.

Elise zmarszczyła nos, patrząc na spodnie.

- Wyglądają za bardzo jak podróbka. 

- Więc co zrobisz? - zapytała Jenny, rzucając dżinsy na ławkę wąskiej przymierzalni.

Elise zapięła mundurek i wsunęła stopy w sztywne czarne buty na płaskim obcasie. To 

zadziwiało Jenny - dopóki się nie poznało Elise bliżej, dopóty można było ją wziąć za porząd-

ną, milutką uczennicę.

- Wezmę Seven. Wiem, że nie pasują, ale mam zamiar zrzucić z pięć kilo do końca 

roku. I ty mi w tym pomożesz.

Jenny pokiwała głową. Sama nieraz kupiła rzecz, która była na nią za mała. To się na-

zywa zakupy przyszłościowe. Każda dziewczyna z ambicjami to robi.

Przymierzalnia w dziale z bielizną była brudna, ciasna i źle oświetlona. Stając plecami 

do Elise, Jenny zdjęła przez głowę chabrową bluzkę w serek i cisnęła ją na stołek w rogu. Po-

tem ściągnęła białą koszulkę i rzuciła ją na podłogę, krzyżując ze wstydem ręce na piersiach.

- Który chcesz najpierw przymierzyć? - zapytała Elise, przeglądając plastikowe wie-

szaki. - Ten czarny z koronki ze śmiesznym zapięciem czy ten wygodny, biały, z bawełny i z 

szerokimi ramiączkami?

- Daj mi ten czarny - wymamrotała Jenny, sięgając za siebie, żeby złapać stanik. Roz-

pięła brzydki, beżowy, superwzmacniany biustonosz Bali i upuściła go na podłogę. Zaczęła 

nerwowo grzebać przy czarnym staniku, jednocześnie starając się trzymać łokcie przy pier-

siach, żeby się zasłonić. Ramiączka przy czarnym biustonoszu były maksymalnie skrócone, a 

zapięcia zamiast zwykłych haftek miały dziwny mechanizm ze złotego metalu. Jenny zerknę-

ła i zobaczyła, że Elise przygląda jej się w lustrze. W przebieralni lustra wisiały na trzech 

ścianach, więc Jenny, odwracając się tyłem, niewiele zmieniła.

- Pomóc ci? - Elise podeszła krok.

Plecy   Jenny  zesztywniały.   Mogła   zapomnieć   o   wstydzie.   Elise   zobaczy   jej   cycki, 

choćby nie wiem, jak się starała. Opuściła ręce i odwróciła się przodem do Elise.

- Pomóż mi wydłużyć ramiączka, dobrze? - poprosiła, próbując mówić z nonszalancją. 

background image

Podała Elise biustonosz. Jej piersi zwisały przed nią jak wyrośnięte bochny nie wypieczonego 

chleba. Było jej trochę lżej na duszy, ale poza tym czuła się potwornie skrępowana.

Elise wyregulowała ramiączka i nawet nie próbowała udawać, że nie gapi się jedno-

cześnie na piersi Jenny.

Wow! Naprawdę są duże - zauważyła. - Jak to możliwe, że jesteś taka drobna, a masz 

takie wielkie maryśki?

Jenny położyła dłonie na biodrach i spojrzała na Elise, próbując wymyślić jakąś ciętą 

odpowiedź, ale zamiast tego wybuchła śmiechem.

- Maryśki? - nie mogła opanować chichotu.

Elise zaczerwieniła się i podała Jenny czarny stanik.

- Zawsze tak na nie mówiłam, od małego. Jenny założyła ramiączka.

- Możesz mi pomóc?

Elise zapięła jej stanik i Jenny znowu się odwróciła. Stanik świetnie trzymał jej piersi, 

ale tak je przyciskał do siebie, że rowek między nimi wydawał się na kilometr głęboki.

- Uważasz, że to zbyt zdzirowate? - zapytała Jenny. Zachichotała. - W nim moje ma-

ryśki wyglądają na jeszcze większe.

Elise przestała mrugać, co zawsze robiła, gdy nie mogła się skupić.

- Pamiętasz, jak zapytałaś mnie o dzisiejsze zajęcia z twórczego pisania? - zapytała. 

Jenny kiwnęła głową. - No więc, pisałam o tobie. O twoich maryśkach.

Jenny znowu zesztywniała. Gdy facet ci mówi, że pisał o twoich piersiach, to wiesz, 

że albo dowala się do ciebie, albo jest zboczeńcem. Ale skoro Elise była dziewczyną i jej 

przyjaciółką. Jenny nie wiedziała, co o tym myśleć.

- Chyba już skończyłam - powiedziała szybko. Podniosła stary stanik z podłogi i wło-

żyła go. - Wezmę ten czarny.

Przyniosły do przebieralni z osiem staników, ale Jenny przymierzyła tylko jeden.

- Na pewno nie chcesz przymierzyć innych? - zapytała Elise. Jenny naciągnęła koszul-

kę i wsadziła sweter pod ramię.

Nagle maleńka przymierzalnia wydała jej się wręcz klaustrofobiczna.

- E, nie - odparła, odsuwając zasłonę i wychodząc z przymierzalni do działu z bielizną, 

który cały był zawalony stanikami. Milo by było znaleźć się gdzieś, gdzie piersi nie są głów-

nym przedmiotem zainteresowania.

Na przykład na innej planecie.

background image

B napala się na starszego faceta

- Jeszcze jedną colę? - zapylał kelner w muszce.

- Nie, dziękuję - odpowiedziała Blair, nie spuszczając z oczu drzwi.

Przez cały tydzień myślała tylko o rozmowie z Owenem Wellsem. Grzebała trochę w 

Internecie, żeby móc zadać mu kilka celnych pytań na temat kancelarii Wells, Trachtman i 

Rice, w której był partnerem. W końcu nadszedł czwartkowy wieczór. Siedziała samotnie 

przy stoliku w rogu w barze Leneman hotelu Compton i czekała na Owena. Bar była zatłoczo-

ny. Głównie byli tu mężczyźni w średnim wieku, w garniturach szytych na miarę, którzy zała-

twiali interesy nad burbonem z lodem albo rozmawiali z farbowanymi blondynkami, które z 

pewnością nie były ich żonami. Dzięki złotym ścianom, wykrochmalonym białym obrusom i 

jazzowej muzyce z lat czterdziestych, bar miał opinię lokalu wyrafinowanego i seksownego.

Ostatnie trzy godziny Blair spędziła na przygotowaniach. Jedną zajął jej prysznic i 

ułożenie włosów w grzeczną, nienaganną fryzurę, która okalała jej twarz w niewinny, a jed-

nocześnie sugerujący intelektualne zacięcie sposób. Druga godzina to ubieranie się w nową, 

dżersejową sukienkę z paskiem od Lesa Besta i zakładanie szczęśliwej pary siedmiocentyme-

trowych szpilek od Ferragamo, żeby dodać sobie trochę pewności siebie i wzrostu. Ostatnia 

poszła na nałożenie naturalnego makijażu, by nadal jej świeży, zdrowy blask osoby, która za-

wsze śpi dwanaście godzin, nigdy nie wychodzi wieczorem i nie zbliża się na krok do papie-

rosów i koktajli.

Dopiero była za kwadrans dziewiąta, ale gdyby Blair napiła się jeszcze trochę coli, za-

chciałoby jej się siusiu. Tak naprawdę miała ochotę na kieliszek wódki, ale przy jej szczęściu 

Owen Wells wejdzie dokładnie w chwili, gdy ona wypije alkohol. Potwierdziłaby jego oba-

wy, że jest zwykłą, szurniętą, imprezową dziewczyną, która chce się dostać do Yale tylko po 

to, żeby się upić i uwieść kapitana drużyny, przy lej okazji zachodząc w ciążę i potem zmusić 

niewinnego, uczciwego studenta Yale do małżeństwa i harowania na nią jak niewolnik, żeby 

do końca swoich dni mogła żyć tak, jak się przyzwyczaiła.

I wtedy właśnie wyjątkowo zadbany biznesmen siedzący przy barze obrócił się na sto-

iku barowym pomalowanym na złoto i uśmiechnął się do niej. Miał falujące ciemne włosy, ja-

snoniebieskie oczy z długimi rzęsami i wyraziste, łukowato wygięte brwi. Jego twarz i dłonie 

background image

były mocno opalone, jakby grał w tenisa na słońcu przez cale życie. Był we wspaniałym gra-

natowym garniturze z wełny, śnieżnobiałej koszuli i miał proste złote spinki przy mankietach. 

Blair zwykle nie zwracała uwagi na starszych facetów, ale ten prezentował się rewelacyjnie.

- Jesteś może przypadkiem Blair Waldorf? - zapytał znajomym, głębokim głosem.

- Tak. - Blair kiwnęła głową niepewnie. 

Zsunął się ze stoika i podszedł do stolika, zostawiając za sobą przy barze pustą szklan-

kę. Wyciągnął dłoń.

- Jestem Owen Wells.

- Cześć! - Blair skoczyła na równe nogi i wzięła jego dłoń, czując się kompletnie za-

gubiona. Przede wszystkim Owen Wells  był kolegą jej ojca, więc powinien być stary, źle 

ubrany, łysiejący i tłusty. Nie, żeby jej ojciec taki wyglądał. Codziennie ćwiczył z osobistym 

trenerem, nosił ubrania najlepszych projektantów i miał wspaniałe włosy. Ale był gejem. Po 

drugie, Owen Wells powiedział, że założy krawat Yale. a ten facet w ogóle nie nosił krawata, 

miał białą koszulę rozpiętą tak, że mogła dojrzeć brzeg czystego białego podkoszulka na mu-

skularnej klatce piersiowej, która pewnie była tak samo opalona jak reszta ciała.

Nie, żeby Blair się zastanawiała, jak wygląda reszta jego ciała.

Po trzecie, nie spodziewała się, że Owen Wells będzie tak przystojny. Wyglądał jak 

Cary Grant w Niezapomnianym romansie i Blair miała ochotę rzucić mu się w ramiona i po-

wiedzieć mu, żeby zapomniał o Yale, bo należy do niego. Cala.

Wreszcie oprzytomniała i zdała sobie sprawę, że nadal trzyma dłoń Owena. Potrząsnę-

ła nią, starając się to zrobić pewnie i mocno, przerażona tym, że absolutnie nie jest w stanie 

skupić się na czekającym ją zadaniu. Spotykała się z Owenem tylko z jednego powodu: żeby 

zrobić na nim wrażenie i dostać się do Yale.

- Dziękuję, że zadał pan sobie tyle trudu i spotkał się ze mną - dodała pospiesznie.

- Nie mogłem się doczekać - odparł męskim, podniecającym głosem. - Właśnie sobie 

przypomniałem, że miałem włożyć krawat z Yale. Przepraszam. Kompletnie wyleciało mi to 

z głowy. Nawet widziałem, jak wchodzisz, ale nie pomyślałam, że to możesz być ty. Nie spo-

dziewałem się ciebie tak wcześnie.

Blair natychmiast zaczęła się zastanawiać, czy zauważył, że zaraz po wejściu spędziła 

dwadzieścia minut w łazience albo że wycierała nos w serwetkę koktajlową i oglądała twarz 

w składanym lusterku Stali, by sprawdzić, czy nic pojawiły się jakiekolwiek skazy, jak jęcz-

mień pod okiem albo - Boże broń - pryszcz.

- Zwykle przychodzę przed czasem - odpowiedziała. - Nigdy się nie spóźniam. - Ner-

wowo pociągnęła łyk coli. Czy to dobry moment, żeby mu powiedzieć, jakie wrażenie zrobiła 

background image

na niej jego praca przy sprawie między firmą Home Depot a stacją edukacyjną The Learning 

Channel? Czy powinna komplementować jego garnitur? Wzięła głęboki wdech i spróbowała 

się skupić. - Podoba mi się tutaj - powiedziała i natychmiast pożałowała. To był miły bar, ale 

powiedziała to tak, jakby chciała się tu wprowadzić.

Owen odsunął krzesło naprzeciwko niej i gestem wskazał, żeby usiadła.

- Więc możemy zaczynać?

Blair była wdzięczna za jego rzeczowe, spokojne podejście. Usiadła na brzegu wyście-

łanego krzesła i skrzyżowała grzecznie nogi.

- Tak! - rozpromieniła się do niego z entuzjazmem. - Kiedy tylko będzie pan gotów.

Kelner zjawił się, żeby zaproponować Owenowi następnego drinka. Zamówił burbon z 

whisky i uniósł brew, patrząc na Blair.

- Mogę zamówić dla ciebie coś więcej niż colę? Obiecuję, że nie powiem Yale ani 

twojemu ojcu.

Blair zacisnęła palce u stóp w czarnych szpilkach Ferragamo. Jeśli powie tak, to przy-

zna, że naprawdę ma ochotę na drinka. Jeżeli odmówi, może wypaść zbyt pruderyjnie.

- Poproszę kieliszek chardonnay - powiedziała, dochodząc do wniosku, że białe wino 

to najbezpieczniejszy i najbardziej elegancki wybór.

- Powiedz mi, dlaczego Yale powinno cię przyjąć - zaczął Owen, gdy już zamówił 

wino. Pochylił się nad stolikiem i zniżył głos. - Naprawdę jesteś tak bystra, jak twierdzi twój 

ojciec?

Blair usiadła prosto i zaczęła pod obrusem obracać pierścionek z rubinem na palcu.

- Myślę, że jestem dość bystra, żeby pójść do Yale - odparła spokojnie, przypominając 

sobie swoją mowę. - Biorę udział we wszystkich zaawansowanych zajęciach w szkole. Jestem 

najlepsza w klasie. Zasiadam w szkolnej radzie pomocy socjalnej i przewodniczę w klubie 

francuskim. Jestem opiekunką grupy w nowym programie szkolnym .Jak równa z równą”. Je-

stem notowana w krajowym rankingu tenisistek. I w ostatnim roku przewodniczyłam komite-

tom organizacyjnym pięciu imprez charytatywnych.

Zjawiły się ich drinki i Owen podniósł kieliszek.

- A dlaczego Yale? - Upił łyk. - Co Yale może dla ciebie zrobić?

To było dziwne, że Owen nie robi żadnych notatek, ale może tylko ją sprawdzał i cze-

kał, aż przestanie się pilnować i przyzna, że jest dziwadłem, które urodziło się ze srebrną ły-

żeczką w swojej dobrze wychowanej pupie i chce iść do Yale tylko po to, żeby imprezować z 

chłopakami z bractwa.

- Jak pan wie. Yale ma znakomity program przygotowujący do studiów prawniczych - 

background image

zaczęła, z determinacją chcąc udzielić inteligentnej, rzeczowej odpowiedzi. - Chciałbym w 

przyszłości zająć się prawem medialnym.

- Wspaniale. - Owen pokiwał głową z aprobatą. Przysunął krzesło do stolika i mrugnął 

do niej. - Słuchaj, Blair, jesteś inteligentna, ambitna. Już wiem, że idealnie nadajesz się do 

Yale. i obiecuję, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by cię przyjęli.

Był tak przystojny i mówił tak szczerze... Blair poczuła, że się czerwieni. Upiła łyk 

wina, żeby trochę się ochłodzić.

- Dziękuję. - Westchnęła głęboko z wdzięcznością i ulgą. - Dziękuję. Dziękuję, dzię-

kuję, dziękuję.

I wtedy właśnie dwie chłodne dłonie zakryły jej oczy. Blair wyczuła charakterystycz-

ny zapach patchouli i drzewa sandałowego, ulubionej mieszanki olejków pewnej osoby.

- Zgadnij kto! - usłyszała szept Sereny. Długie jasne włosy połaskotały ją w ramię. - 

Co jest grane?

Za Sereną stał Aaron i głupio szczerzył zęby. Miał na sobie bordową bluzę Harvardu. 

Co za denerwujący gnojek.

Blair zamrugała. Nie rozumieją, że jest w trakcie najważniejszego spotkania w jej ży-

ciu?

- Mam na imię Serena. - Serena wyciągnęła dłoń do Owena. 

Owen wstał i wziął jej rękę.

- Czarująca. - Pochylił głowę. Wyglądał przy tym jeszcze bardziej jak Cary Grant.

- Blair, przyjdziesz jutro, żeby zobaczyć mnie na pokazie Lesa Besta, prawda?

- Musisz przyjść - wtrącił Aaron. - Nie pójdę sam na żaden pokaz mody. - Zgodził się 

przyjść, ale nic był specjalnie zachwycony. Moda to futra i badania na zwierzętach. Wszyst-

ko, przeciwko czemu protestował.

- Twoje nazwisko jest na liście - dodała Serena.

Owen wyglądał na kompletnie zdezorientowanego przebiegiem rozmowy. Blair wes-

tchnęła rozdrażniona, wstała i odwróciła się od Owena, żeby nie mógł jej słyszeć.

- Moglibyście zostawić nas samych? - syknęła cicho. - Rozmawiamy o Yale, i to jest 

cholernie ważna sprawa.

Aaron objął smukłą talię Sereny, odciągając ją.

- Przepraszamy - odpowiedział protekcjonalnym szeptem, nadal wyglądając w bluzie 

Harvardu na strasznie zadowolonego z siebie. - Idziemy do nowego klubu przy Harrison, gdy-

byś chciała potem do nas dołączyć.

Tanecznym krokiem wyszli z baru. Wyglądali tak beztrosko i nonszalancko, że to było 

background image

wręcz wkurzające.

- Przepraszam - powiedziała Blair, siadając i elegancko splatając nogi w kostkach. - 

Moi przyjaciele bywają naprawdę egocentryczni.

- Nic nie szkodzi. - Owen zagapił się w swój burbon i zamyślił, mieszając kostkami 

lodu w szklance. W końcu podniósł wzrok. - Mogę zapytać, co tak strasznego zrobiłaś na 

swojej pierwszej rozmowie w Yale, że pomyślałaś, że cię nie przyjmą?

Blair upiła łyk wina. I jeszcze jeden. Kiedy tylko to wyjaśni. Owen na pewno zmieni 

zdanie na jej temat.

- Miałam zły dzień - przyznała się. Słowa popłynęły z jej ust strumieniem. Nerwowo 

kręciła pierścionkiem wokół palca. Nie chciała wchodzić w drastyczne szczegóły jej schrza-

nionej rozmowy, ale wiedziała, że jeśli Owen ma jej pomóc, powinien znać całą prawdę. - W 

nocy prawie nie spalam. Byłam zmęczona i zdenerwowana. I strasznie chciało mi się siusiu. 

Mój rozmówca powiedział: „Proszę opowiedzieć mi coś o sobie”, i zanim zdążyłam pomy-

śleć, co mówię, zaczęłam mu opowiadać, że mój ojciec jest gejem, a matka ma zamiar poślu-

bić okropnego, tłustego faceta o czerwonej twarzy, który ma denerwującego, nastoletniego 

syna z dredami. Miał pan przyjemność poznać go przed chwilą. Powiedziałam mu, że mój 

chłopak. Nate, mnie lekceważy. Potem zapytał, co ostatnio czytałam, a ja nie potrafiłam sobie 

przypomnieć żadnego tytułu. Zaczęłam płakać, a potem, na koniec rozmowy, pocałowałam 

go. - Blair westchnęła dramatycznie, złapała serwetkę ze stołu i zaczęła ją drzeć na kolanach. 

- Tylko w policzek, ale to i tak absolutnie niestosowne. Chciałam tylko, żeby mnie zapamię-

tał. No wic pan, ma się tylko kilka minut, żeby zrobić wrażenie, ale chyba  trochę prze-

sadziłam. - Spojrzała Owenowi w oczy. - Nie wiem, co sobie myślałam.

Owen pił drinka w milczeniu.

- Zobaczę, co da się zrobić - powiedział w końcu, ale w jego glosie pobrzmiewały 

sceptycyzm i dystans.

Blair przełknęła ślinę. To było dość oczywiste - pomyślał sobie, że jest beznadziejnie 

głupia albo szalona, O Boże! Jest załatwiona.

Nagle wyszczerzył śnieżnobiałe zęby w demonicznym, szerokim uśmiechu.

- Tylko żartowałem, Blair. Nie brzmiało to tak strasznie. To pewnie najbardziej nie-

zwykła i zabawna rozmowa, jaka, kiedykolwiek przeprowadził Jason Anderson III. Cóż, to 

nie jest najbardziej ekscytujący facet na świecie, a pracę ma bardzo monotonną. Pewnie byłaś 

główną atrakcją jesiennych rozmów kwalifikacyjnych.

- Więc nie uważa pan, że sprawa jest beznadziejna? - zapytała Blair w dramatyczny 

sposób, jak Audrey, która prosi o pomoc.

background image

Owen wziął jej drobną dłoń, na której nosiła pierścionek z rubinem, w swoją dużą, 

opaloną rękę.

- W żadnym wypadku. - Odchrząknął. - Czy kiedykolwiek ktoś ci mówił, że trochę 

przypominasz Audrey Hepburn?

Blair zaczerwieniła się od nasady włosów po palce stóp. Owen najwyraźniej dokładnie 

wiedział, co i kiedy należy powiedzieć, i wyglądał zupełnie jak Cary Grant - przez to wszyst-

ko Blair aż kręciło się w głowie. Gruba złota obrączka odcisnęła się mocno na kostkach jej 

dłoni. Zmarszczyła brwi. Skoro jest żonaty, dlaczego trzyma ją za rękę?

Owen cofnął dłoń i poprawił się na krześle, jakby czytał w jej myślach.

- Tak, jestem żonaty, ale nie jesteśmy już razem.

Blair kiwnęła głową z wahaniem. To naprawdę nie jej sprawa. Chociaż jeśli Cary - 

znaczy się Owen - chciałby się z nią znowu spotkać, nie odmówi.

Spotkać się z nią znowu? Czy zapomniała, że to właściwie nic jest randka?

- Cóż, jestem pewien, że powinnaś już wracać do swoich prac domowych i tak dalej. - 

Owen znowu wziął ją za rękę, jakby nie potrafił pozwolić jej odejść. - Ale nie będziesz miała 

nic przeciwko temu, jeśli zadzwonię czasem?

Blair miała nadzieję, że w tym momencie wygląda właśnie lak jak Audrey. Tak, Owen 

był prawie w wieku jej ojca, był prawnikiem i mężczyzną, ale nigdy w życiu nikt nie pociągał 

jej tak bardzo. Po co z tym walczyć? To był jej drugi semestr w klasie maturalnej. Pracowała 

ciężko przez całą szkołę i - miejmy nadzieję - niedługo dostanie się na Yale. Tak, spotykanie 

się ze starszym facetem było szalone i nieodpowiedzialne, ale nadszedł czas, żeby się trochę 

zabawić.

- Jasne. - Uśmiechnęła się i uniosła teatralnie prawą, idealnie wyregulowaną brew. - Z 

przyjemnością z panem porozmawiam.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie   nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

NASTOLETNIA DZIEDZICZKA SPRZEDAJE KONIE ZA NARKOTYKI!

Ostatniego wieczoru poszłam do nowego klubu przy Harrison. Sącząc popisowy numer klubu - „doro-

słą” wersję drinka Shirley Temple, usłyszałam najnowsze plotki na temat mojej koleżanki z przedszko-

la. Chociaż dziedziczy największą fortunę tartaczną na świecie, przyłapano ją, jak sprzedaje własne 

konie, żeby mieć pieniądze na narkotyki. Najwyraźniej nie otrzyma spadku, dopóki nie ukończy osiem-

nastu lat. i na razie dostaje tylko „skromne” miesięczne kieszonkowe. Brakowało jej pieniędzy, więc 

wystawiła na aukcję Guns'n'Roses swojego medalistę w skokach i za zdobyte pieniądze kupiła sobie 

amfę czy czego tam potrzebowała. Jak bardzo to jest żałosne? Najwyraźniej jej osiemdziesięcioletnia 

niania (czy kto tam się nią teraz opiekuje, odkąd jej ojciec zmarł, a matka wyprowadziła się do Sandy 

Lane na Barbados) dowiedziała się o koniu i wysłała moją starą znajomą na odwyk. 

Wygląda na to. że odwyk to popularne miejsce wypoczynku tej zimy!

TYDZIEŃ MODY: SZCZEGÓŁY

Przygotujcie się na to, że odmrozicie sobie tyłki, próbując złapać taksówkę. Spodziewajcie się, że bę-

dziecie czekać godzinę na rozpoczęcie pokazu i wtedy usłyszycie, że opóźni się o kolejną godzinę. 

Spodziewajcie się, że zobaczycie mnóstwo anorektyczek świeżo po botoksie i solarium, które próbują 

nie zauważać, że wszystkie są tak samo ubrane na każdym pokazie. Spodziewajcie się, że spotkacie 

mnóstwo gejów, którzy używają większej ilości perfum od dziewczyn. Spodziewajcie się, że się dowie-

cie, że znowu wraca moda na bojówki, w których tytek wygląda paskudnie i które skracają nogi. Spo-

dziewajcie się, że będziecie zazdrościć modelkom o nadąsanych ustach i nogach jak u żyrafy, bo one 

naprawdę dobrze wyglądają w bojówkach. Spodziewajcie się, że będą was wkurzać kobiety w futrach i 

z toną bagażu, które na pokazy zabiorą swoje francuskie buldożki w obrożach od Louisa Vuittona i do-

pasowane do nich torebki - też od Louisa Vuittona. Spodziewajcie się, że nie będziecie mogły się do-

czekać, kiedy zacznie się impreza po pokazie, by wreszcie móc zapalić. Spodziewajcie się, że im-

background image

prezy okażą się naprawdę odlotowe. Spodziewajcie się, że nie będziecie na drugi dzień rano pamię-

tać, co się działo.

Wasze e – maile

P:

 Droga P!

Przechodziłam zeszłego wieczoru koło baru w hotelu Compton i zobaczyłam B z mężczy-

zną, który mieszka w moim domu. Ten człowiek ma córkę, która chodzi do mojej szkoły, do 

dziewiątej, może dziesiątej klasy. O co tu chodzi?

Tom

O:

 Droga Tom!

Kto wie, do czego jest zdolna B, ale przecież nie można jej sobie wyobrazić w roli złej ma-

cochy jakiejś biednej dziewczynki, nie?

P

P:

 Droga P - jaciółko!

Muszę powiedzieć, że potrafisz skopać tyłek! Słyszałem też, że N idzie na odwyk do fajne-

go miejsca w Greenwich. Mój kuzyn łam byt i wrócił jeszcze bardziej rozwalony, niż wyje-

chał.

F.B.

O:

 Drogi F.B.!

Dziękuję za komplement, chociaż nie wiem, czy do końca rozgryzłam, o co ci chodziło. Co-

kolwiek przydarzy się N na odwyku, nie odbiorą mu duszy ani boskiej urody!

P

Na celowniku

N z rodzicami zwiedza nową, stylową klinikę w Greenwich. C robi sobie manikiur w Coin, zakładzie tyl-

ko dla mężczyzn w Chelsea. Nie żartuję. S wybiera obcisłą koszulkę w jednym z tych miejsc w China-

town, gdzie robią T - shirty na zamówienie. B stoi przed Tiffanym, pije z papierowego kubka i zajada 

zapiekankę, zupełnie jak Audrey Hepburn w  Śniadaniu u Tiffany'ego,  tyle że  B  ma na sobie szary, 

szkolny mundurek, a nie czarną wieczorową sukienkę od Diora. K i I rozstawiają wokół namiotu Lesa 

Besta znaki „Nie kręcić się”. Wygląda na to, że na ochotnika zgłosiły się do pomocy, żeby dostać lep-

sze miejsca.

W ten weekend śnieg ma padać jak szalony, ale czy to nas kiedykolwiek powstrzymało? Do zobacze-

nia w pierwszym rzędzie!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

bratnie dusze razem na odwyku

- Czy ktoś słyszał o śnieżnej zamieci? Do północy ma spaść ponad metr dwadzieścia! - 

Jackie Davis, terapeutka grupy Nate'a w Centrum Odwykowym Wyzwolenie, zacierała ręce, 

jakby przysypanie śniegiem razem z tymi zaniedbanymi, bogatymi dzieciakami było dla niej 

rewelacyjnym pomysłem na spędzenie wolnego czasu.

Nate'a przyskrzyniono w parku, z posterunku musieli go zabrać ojciec i Saul Burns, 

rodzinny prawnik. Ojciec Nate'a, surowy, siwy kapitan marynarki, radził sobie z nieoczekiwa-

nymi wypadkami energicznie i rzeczowo. Zapłacił grzywnę wynosząca trzy tysiące dolarów i 

podpisał zgodę na natychmiastowe zgłoszenie Nate'a do programu leczenia w wymiarze mini-

mum dziesięciu godzin tygodniowo. To oznaczało, że Nate musi jeździć pociągiem do Green-

wich w Connecticut pięć razy w tygodniu na spotkania z psychologiem na terapię grupową.

- Myśl o tym jak o pracy, synu - próbował go pocieszyć Saul Burns. - Pracy po szkole.

Kapitan Archibald nic nie powiedział. To było całkiem jasne, że Nate kompletnie go 

zwiódł. Na szczęście matka Nate'a pojechała właśnie do Monte Carlo - odwiedzała swoją po 

raz trzeci rozwiedzioną siostrę. Kiedy Nate przekazywał jej przez telefon żałosne nowiny, 

krzyczała i szlochała, wypaliła pięć papierosów jeden po drugim, a potem stłukła kieliszek od 

szampana. Zawsze była trochę melodramatyczna. W końcu pochodziła z Francji.

- Dobrze. Usiądźmy w kręgu - poleciła  radosnym  głosem Jackie, jakby to był  ich 

pierwszy dzień w przedszkolu. - Powiedzcie nam kolejno, jak się nazywacie, i wyjaśnijcie, 

dlaczego znaleźliście się tutaj. Proszę, starajcie się mówić krótko. - Skinęła głową na Nate'a, 

ponieważ siedział po jej prawej stronie.

Nate poprawił się na krześle z Eames. Wszystkie meble w eleganckiej klinice odwy-

kowej w Greenwich w Connecticut były nowoczesne, jak z XXI wieku. Pasowały do minima-

listycznie urządzonych wnętrz, utrzymanych w tonacji beżu i bieli. Podłogi wyłożono wło-

skim marmurem w odcieniu kremowym,  okna sięgające od sufitu do podłogi przesłaniały 

śnieżnobiałe płócienne zasłony, a pracownicy nosili beżowe lniane mundurki zaprojektowane 

specjalnie przez Gunnera Gassa, projektanta dżinsowej odzieży w latach dziewięćdziesiątych, 

byłego pacjenta, który teraz zasiadał w zarządzie kliniki.

- Nazywam się Nathaniel Archibald, ale wszyscy mówią mi Nate - mruknął Nate. 

background image

Kopnął w nogę krzesła i odchrząknął. - Przyskrzynili mnie kilka dni temu w Central Parku, 

gdy kupowałem trawę. Dlatego tu jestem.

- Dziękujemy   ci,   Nate   -   przerwała   mu   Jackie.   Na   jej   pomalowanych   na   brązowo 

ustach pojawił się chłodny uśmiech. - W Wyzwoleniu wolimy, kiedy używa się prawidło-

wych nazw. W tym przypadku chodzi o marihuanę. Gdy używasz tych nazw konsekwentnie, 

robisz krok naprzód do uwolnienia się od uzależnienia. - Znowu uśmiechnęła się do Nate'a. - 

Mógłbyś spróbować jeszcze raz?

Nate zerknął zakłopotany na resztę frajerów z grupy. Było; ich w sumie siedmioro - 

trzech chłopaków i cztery dziewczyny. Wszyscy gapili się na podłogę, martwili się, co powie-

dzą, i wyglądali na równie zakłopotanych jak on.

- Jestem Nate - powtórzył mechanicznie. - Gliny złapały mnie, gdy kupowałem... ma-

rihuanę w parku. Dlatego tu jestem.

Naprzeciwko niego w kręgu siedziała dziewczyna o ciemnobrązowych włosach pra-

wie do pasa, krwistoczerwonych ustach i skórze tak bladej, że prawie niebieskiej. Spojrzała 

na niego ujmująco, jak Królewna Śnieżka, tyle że jadąca na kokainie.

- Lepiej - powiedziała Jackie. - Następna osoba. - Skinęła głową na Japonkę siedzącą 

obok Nate'a.

- Nazywam się Hannah Koto. Brałam ecstasy przed szkołą dwa tygodnie temu i zosta-

łam złapana, bo w czasie matmy położyłam się na podłodze, żeby poczuć chodnik.

Wszyscy się roześmiali oprócz Jackie.

- Dziękuję, Hannah, wystarczy. Następny.

Nate nie słuchał następnych dwóch osób. Skupił się na tym, w jaki sposób Królewna 

Śnieżka przytupywała nogą - zupełnie jakby bawiła się na swoim prywatnym koncercie. Mia-

ła na stopach jasnoniebieskie zamszowe buty, które wyglądały jak nienoszone.

Nagle przyszła jej kolej.

- Nazywam się Georgina Spark. Wszyscy mówią na mnie Georgie. Jestem tutaj, bo nie 

byłam dość miła dla mojego ojca, póki nie wykorkował, więc muszę czekać, aż skończę 

osiemnaście lat. Dopiero wtedy będę mogła żyć tak, jak chcę.

Reszta grupy zachichotała nerwowo. Jackie zmarszczyła brwi.

- Georgie, możesz nazwać substancję, przy której używaniu cię przyłapano?

- Kokaina - odparła Georgie, pozwalając opaść kurtynie włosów na twarz. - Sprzeda-

łam swojego ulubionego konia medalistę, żeby kupić pięćdziesiąt gramów. Pisali o tym w ga-

zetach i w ogóle. W „New York Post”, w czwartek, w lutym...

- Dziękujemy - przerwała jej Jackie. - Następna osoba, proszę.

background image

Nadal przytupując, Georgie zerknęła przez włosy i spotkała zaintrygowane spojrzenie 

Nate'a. Uśmiechnęła się szelmowsko.

- Suka - powiedziała bezgłośnie, ewidentnie mając na myśl Jackie.

Nate uśmiechnął się szeroko i bardzo delikatnie kiwnął głową. Saul Burns powiedział 

mu, żeby traktował leczenie jak pracę po szkole. Teraz miał powód, żeby ostro popracować.

background image

S obnosi się ze swoją miłością jak z koszulką

- Znasz się z tą laską, Sereną, nie? - zapytał Chucka Bassa Sonny Webster, patykowa-

ty chłopak o włosach czarnych jak węgiel z pasemkami w kolorze jasnego brązu. Siedzieli ra-

zem w drugim rzędzie i czekali na rozpoczęcie pokazu Lesa Besta. Sonny był synem Vivien-

ne Webster, brytyjskiej projektantki bielizny, której chłopięce szorty biodrówki były teraz na 

topie. Sonny i Chuck poznali się zeszłego wieczoru w barze i już się zaprzyjaźnili. Włożyli 

nawet podobne mokasyny z Tods - ciemnobrązowe Z jaskrawozielonymi gumowymi pode-

szwami. Bardzo w stylu miejskich gejów żeglarzy i totalnie niepraktyczne przy tej ilości śnie-

gu, jaką przewidziano na wieczór.

Chuck kiwnął głową.

- Ma się pokazać naga. Tak słyszałem. - Potarł niedawno wyćwiczony brzuch. - Nie 

mogę się doczekać - dodał bez większego przekonania.

- Widzisz Chucka? - szepnęła do Isabel Coates Kati Farkas. - Gada z synem Vivienne 

Webster, stuprocentowym gejem. Przysięgam, że Chuck teraz woli chłopców.

Ona i Isabel zdołały dostać się do pierwszego rzędu, tak jak sobie postanowiły, ale nie 

dzięki kompletnie niepotrzebnej pracy na ochotnika przy rozwieszaniu w Bryant Park znaków 

N

IE

 

KRĘCIĆ

 

SIĘ

, tylko dzięki ojcu Isabel. Arthur Coates był bardzo sławnym aktorem i poskarżył 

się, że jego córka i jej przyjaciółka zasłużyły sobie na siedzenie w pierwszym rzędzie w tym 

roku, bo on już wydał fortunę na całą wiosenną kolekcję Lesa Besta.

- Może jest bi - szepnęła Isabel. - Nadal nosi ten różowy sygnet z monogramem.

- Aha - zauważyła Kati. - Jakby to nie było gejowskie.

Ogromny biały namiot w Bryant Park byt wypchany wydawcami czasopism z modą, 

fotografami, aktorkami i innymi sławami. Z głośników dudniła piosenka Blondie  Heart of 

Glass. Christina Ricci siedziała w pierwszym rzędzie. Przez komórkę spierała się ze swoim 

rzecznikiem i tłumaczyła się, dlaczego przyszła na pokaz Lesa Besta, a nie Jedediaha Angela, 

który zaczynał się o tej samej porze w centrum.

- Patrz, tam jest Flow z 45! - pisnął Sonny. - On jest taki boski. A tam Christina Ricci. 

Mama dopiero co dostała od niej olbrzymie zamówienie.

Kiedy Chuck rozglądał się po sali, szukając innych sław i starając się, żeby samemu 

background image

zostać zauważonym, dostrzegł Blair jakieś dziesięć krzeseł dalej, w trzecim rzędzie. Posłał jej 

całusa, a ona odpowiedziała krzywym uśmiechem.

- Dlaczego właściwie tu siedzimy? - ziewnęła do Aarona. Chociaż przez ostatnie dni 

Serena denerwowała ją rzadko, postanowiła przyjść na pokaz, żeby sprawdzić, czy coś z je-

siennej kolekcji Lesa Besta podpasuje do jej nowego wizerunku. Teraz, kiedy wpakowano ją 

do zatłoczonego, dusznego namiotu ze zbyt głośną muzyką i porażającym zaduchem perfum, 

naprawdę miała w nosie ubrania i to, czy Serena okaże się gwiazdą pokazu. Tylko tego brako-

wało Serenie, żeby udowodnić, że jest pępkiem wszechświata.

Zresztą   Blair   nie   musiała   zadawać   się   ze   ślicznymi   modelkami   ani   projektantami 

mody. Idzie do Yale, najlepszej na świecie uczelni oferującej wyższe wykształcenie, a ponad-

to już niedługo zaprosi ją na spotkanie starszy facet z klasą. Czuła się niezwykle spełniona jak 

na tak młodą osobę. Hałas i blichtr Tygodnia Mody wydawały jej się mniej pociągające teraz, 

gdy jej własne życie stało się tak... stymulujące. Ponadto siedzieli w trzecim rzędzie, co było 

jawną obrazą, bo zawsze, na wszystkich pokazach, na których wcześniej była, siedziała w 

pierwszym albo najdalej drugim.

- Naprawdę nie jestem pewien, dlaczego tu jestem - odparł nadąsany Aaron. Rozpiął 

jasnozieloną kurtkę Lesa Besta, którą podarowała mu Serena, i zapiął z powrotem. Kurtkę 

uszyto ze sztywnego bawełnianego płótna, które głośno szeleściło przy każdym ruchu. Była 

zbyt krzykliwa jak na jego gust, ale zgodził się ją włożyć, bo Serena się upierała, że nie może 

przyjść na pokaz i usiąść w trzecim rzędzie, nie mając na sobie ubrania od Lesa Besta. Podo-

bał mu się gwar w namiocie. To przypominało koncert rockowy. Ale jednocześnie wydawało 

się takie sztuczne - wszyscy zgromadzili się w tym miejscu tylko po to, żeby popatrzeć na... 

ubrania.

Od dwóch godzin śnieg padał na jasno oświetlone miasto. Blair już sobie wyobrażała, 

jak trudno będzie po pokazie złapać taksówkę, kiedy ten tłum zbyt lekko ubranych i odrobinę 

podchmielonych wyleje się z namiotu. Kopnęła w krzesło projektu Nicky Hilton lakierkami 

na płaskim obcasie od Lesa Besta. Ziewnęła po raz pięćdziesiąty. Nadal miała otwartą na całą 

szerokość buzię, gdy przygasły światła i ucichła muzyka. Pokaz miał się zacząć.

Pokazywano   kolekcję   na   następną   jesień,   a   motywem   przewodnim   był   Czerwony 

Kapturek. Scena wyglądała jak baśniowy las - z pniami z ciemnobrązowego aksamitu i nisko 

zwieszającymi się gałęziami z błyszczącymi, szmaragdowymi liśćmi z jedwabiu. Rozległy się 

wibrujące dźwięki fletu. Nagle na scenę wyskoczyła Serena w szarej plisowanej spódniczce 

od mundurka szkoły Consiance Billard, w czerwonych zamszowych kozaka za kolana, z czer-

woną pelerynką zawiązaną na szyi. Pod pelerynę włożyła własną, białą, obcisłą koszulkę z 

background image

czarnym napisem na piersi  K

OCHAM

 A

ARONA

. Włosy związała w dwa warkoczyki. Nie miała 

żadnego makijażu, tylko usta pomalowała jasną, porażającą czerwienią. Przeszła po wybiegu 

z naturalną pewnością siebie, spódniczka lekko jej falowała. Serena obróciła się i zatrzymała 

na chwilę dla fotografów, jakby robiła to od lat.

Kim ona jest? - rozległa się setka żądnych plotek głosów. I kim jest Aaron?

Blair przewróciła oczami, jeszcze bardziej znudzona i rozdrażniona, gdy pokaz wresz-

cie się zaczął.

- Kto to jest Aaron? - mruknął Sonny do Chucka Bassa.

- Jasna cholera, nie mam pojęcia - odpowiedział Chuck.

- Chodzi o Aarona Sorkina? No wiesz, tego telewizyjnego scenarzystę? - zapytała są-

siada zaskoczona redaktorka w futrze. Pracowała dla „Vogue'a”.

- Ktokolwiek to jest, ma prawdziwe szczęście - stwierdził fotograf.

- Słyszałam, że ją rzucił. Chyba próbuje go odzyskać - szepnęła do Kati Isabel.

- Nie patrz teraz, ale to chyba on. Wygląda na wściekłego - syknęła w odpowiedzi 

Kati. Obie dziewczyny odwróciły się, żeby spojrzeć.

Serena posłała Aaronowi całusa, ale on był zbyt pochłonięty falą gorąca i zażenowania 

z powodu jej koszulki, żeby to w ogóle zauważyć. Myślał, że Serena będzie nerwowo dreptać 

po wybiegu razem z supermodelkami. Podejrzewał, że będzie potrzebowała jego wsparcia 

moralnego, ale ewidentnie bawiła się jak jeszcze nigdy w życiu. Pewnie poczuła dreszczyk 

emocji, słysząc, jak wszyscy w namiocie szepczą jej imię. Ale nie on. Pewnie, że chciał być 

sławny - jako gwiazda rocka. Nie zamierzał słynąć z tego, że jest chłopakiem z koszulki Sere-

ny. Sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął papierośnice z ziołowymi papierosami. Nim zdążył 

ją otworzyć, facet z ochrony popukał go w ramię.

- Nie wolno palić w namiocie, proszę pana.

- Jasna cholera - mruknął pod nosem Aaron. Ale nie mógł wstać i wyjść, skoro Serena 

była nadal na scenie.

Zerknął na Blair. Przygryzała wargę i trzymała się za brzuch, jakby ją męczyły gazy. 

Miała   ochotę   zatkać   uszy,   żeby   przestać   słyszeć,   jak   wszyscy   szepczą   imię   Sereny.   „Te 

oczy!” „Te nogi!” „Te fantastyczne włosy!” Robiło jej się od tego niedobrze, a impreza po 

pokazie będzie wyglądała dokładnie tak samo. Kiedy tylko Serena pobiegła ścieżką oznaczo-

ną Do 

BABCI

 i zniknęła za sceną, żeby zmienić strój. Blair wstała.

- Chyba wyjdę, nim ten cholerny śnieg zrobi się zbyt głęboki - oznajmiła Aaronowi.

- Tak? - Aaron skoczył na równe nogi. - Pomogę ci złapać taksówkę.

Serena go nie potrzebowała. Nawet nie da rady do niej podejść, bo otoczy ją taki wia-

background image

nuszek wielbicieli.

Śniegu napadało już po kostki. Przykryte białą kołderką posągi lwów przed biblioteką 

miejską wydawały się jeszcze większe i groźniejsze.

- Chyba wskoczę do pociągu do Scarsdale - powiedział Aaron, mając na myśli przed-

mieścia Westchester. Mieszkał tam z matką, nim zeszłej jesieni zdecydował się przeprowa-

dzić do miasta, do ojca i jego nowej rodziny. Otworzył zapalniczkę Zip - po i zapalił ziołowe-

go papierosa. - Zawsze zbieramy się z kumplami na polu golfowym, gdy zapowiada się taka 

zamieć jak dzisiaj. To świetna zabawa.

- Brzmi jak absolutny odlot - odparła Blair bez najmniejszego zainteresowania.

Grube, zimne płatki śniegu lądowały na jej wytuszowanych rzęsach. Zmrużyła oczy i 

schowała dłonie głęboko do kieszeni wieczorowego czarnego płaszcza z kaszmiru od Lesa 

Besta. Rozglądała się za taksówką.

- Chcesz jechać ze mną? - zaproponował Aaron, chociaż Blair ostatnio zachowywała 

się jak wredna jędza. W końcu byli przyrodnim rodzeństwem. Mogli chociaż próbować zostać 

przyjaciółmi.

- Nie, dzięki. - Blair się skrzywiła. - Mam zamiar zadzwonić do tego mężczyzny, z 

którym ostatnio się widziałam. Sprawdzę, czy chce się spotkać na drinka. - Strasznie jej się 

podobało, że słowo „mężczyzna” brzmi o tyle bardziej wyrafinowanie niż „facet”.

- Do jakiego mężczyzny? - zapytał podejrzliwie Aaron. - Nie mówisz chyba o tym 

starszym gościu z Yale, z którym spotkałaś się wczoraj?

Blair przytupywała, bo palce jej marzły w zupełnie niepasujących do pogody butach 

od Lesa Besta. Czy Aaron zawsze musi się zachowywać z tą wkurzającą wyższością?

- Po pierwsze, mogę myśleć o kimś innym. Po drugie, co to właściwie cię obchodzi? 

Po trzecie, nawet jeśli chodzi o niego, to co z tego? - Uniosła rękę i pomachała niecierpliwie. 

Dochodziła dopiero dziewiąta. Gdzie, do cholery, podziały się wszystkie pieprzone taksówki?

Aaron wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Domyślam się. że jest jakimś wielkim inwestorem bankowym, który daje 

Yale mnóstwo kasy, a ty z nim flirtujesz, bo tak strasznie chcesz się tam dostać. To naprawdę 

żałosne, skoro pytasz.

- Właściwie to nie pytałam - warknęła Blair. - Ale może powinnam posłuchać pana. 

który każdym gestem mi mówi: „Przyjęli mnie wcześniej do Harvardu, chociaż tylko siedzę 

w bieliźnie, żłopię piwo i udaję, że gram W naprawdę fajnej kapeli, która tak naprawdę jest 

do dupy”, bo najwyraźniej zjadłeś wszystkie rozumy.

Taksówka zatrzymała się z piskiem opon na rogu Czterdziestej Trzeciej. Ktoś z niej 

background image

wysiadł. Blair popędziła do samochodu.

- Nie osądzaj, do cholery, czegoś, o czym nie masz zielonego pojęcia! - wrzasnęła do 

Aarona, zatrzaskując drzwi.

Aaron zadrżał w cienkiej bawełnianej kurtce i skulił się, gdy zawiał zimny wiatr. Ru-

szy! w stronę Grand Central Station. Milo będzie dla odmiany spotkać się z chłopakami. Ko-

biet miał już naprawdę powyżej uszu.

Ale cóż, chyba jesteśmy warte odrobiny poświęcenia, nie?

background image

o niebo lepiej niż nago

Dan próbował nie gapić się na modelki, kiedy chodziły po wybiegu pokazu Better 

Than Naked w brązowych, plisowanych, sztruksowych minispódniczkach bez żadnej góry. 

Spódniczki były tak krótkie, że wystawały spod nich falbaniaste białe majtki - staromodne 

figi małych dziewczynek z lat pięćdziesiątych - tak obcisłe, że pośladki modelek prawie je 

rozsadzały. Zamiast siedzieć w pierwszym rzędzie, gdzie Rusty Klein zdołała załatwić mu 

miejsce między Steve'em Nicksem a topową artystką Vanessą Beecroft, Dan stał na tyłach 

sali w klubie przy Harrison Street. Ściskał swój notes w czarnych skórzanych okładkach i 

udawał, że coś pisze, na wypadek gdyby Rusty Klein była gdzieś w pobliżu i po kryjomu go 

obserwowała.

Pokazowi towarzyszyła dziwna, ludowa muzyka z Niemiec, a na wybiegu leżała roz-

rzucona słoma. Mali chłopcy obcięci na pazia w bawarskich skórzanych spodenkach prowa-

dzili beczące białe kozy na smyczach, a niewiarygodnie wysokie modelki kroczyły między 

nimi, kołysząc nagimi piersiami.

Zwierzęcość  - nabazgrał ukradkiem Dan w swoim notatniku. Kozy załatwiały się, 

gdzie popadnie. Zauważył, że rąbek spódnic był specjalnie postrzępiony. Na policzkach mo-

delki narysowano połyskujące niebieską kredką łzy. Zasmucone dojarki - zapisał Dan. próbu-

jąc nie czuć się jak człowiek totalnie z innej bajki. Co on, do cholery, robi na tym pokazie 

mody?

Dwudziestoparoletnia brunetka stojąca obok niego pochyliła się i próbowała przeczy-

tać, co pisze.

- Skąd jesteś? - zapytała. - Z „Nylonu”? „Time Out”? - Nosiła spiczaste okulary w ro-

gowej oprawie z przymocowanym do nich staromodnym złotym łańcuszkiem. Dan jeszcze 

nie widział, żeby ktoś miał tak gęstą grzywkę. - Dlaczego nie siedzisz Z prasą?

Dan zamknął czarny notatnik, zanim zdążyła coś więcej przeczytać.

- Jestem poetą - odpowiedział z wyższością. - Rusty Klein mnie zaprosiła.

Na kobiecie nie zrobiło to wrażenia.

- Publikowałeś coś ostatnio? - zapytała podejrzliwie.

Dan wcisnął notatnik pod pachę i wygładził świeżo zapuszczone baczki. Ktoś wypu-

background image

ścił jedną z kóz. Zeskoczyła z wybiegu. Popędziło za nią czterech gości z ochrony.

- Jeden z moich najnowszych wierszy został wydrukowany w tym tygodniu w „New 

Yorkerze”. Ma tytuł Zdziry.

- W życiu! - wyrzuciła z siebie kobieta głośnym szeptem. Wzięła na kolana skórzaną 

lawendową torbę na zakupy marki Better Than Naked i wyjęła z niej egzemplarz „New Yor-

kera”. Zaczęła go kartkować, aż doszła do strony czterdziestej drugiej. - Słuchaj, czytałam ten 

wiersz przez telefon wszystkim moim przyjaciółkom. Nie mogę uwierzyć, że to napisałeś.

Dan nie wiedział, co powiedzieć. To było jego pierwsze spotkanie z prawdziwą fanką. 

Czuł się jednocześnie zakłopotany i podekscytowany.

- Miło mi, że ci się podobał - odparł skromnie.

- Podobał? Zmienił moje życie! Możesz dać mi autograf? - poprosiła, wciskając mu 

pismo na kolana.

Dan wzruszył ramionami i wyjął pióro. Daniel Humphrey - nabazgrał obok wiersza, 

ale sam podpis wyglądał zbyt prosto i nieosobowo, więc dodał pod spodem mały zawijas. 

Wjechał na kilka linijek opowiadania Gabriela Garcii Rhodesa, co wydawało się świętokradz-

twem. Ale kto by się tym przejmował - dał właśnie pierwszy autograf. Był sławny. Jak praw-

dziwy, najprawdziwszy pisarz!

- Dziękuję z całego serca - powiedziała kobieta, zabierając pismo. Wskazała jego no-

tatnik. - Pisz dalej - szepnęła z nabożeństwem. - Zapomnij, że ci przeszkodziłam.

Ludowa niemiecka muzyka przekształciła się w operę i mali chłopcy z kozami zniknę-

li z wybiegu. Wpłynęły modelki w długich, wełnianych, czarnych pelerynach, wysokich, ob-

cisłych kozakach z zamszu w kolorze morskim i włosach przybranych pawimi piórami. Wy-

glądały jak postacie z dalszego ciągu Władcy Pierścieni.

Dan otworzył notatnik i zaczął pisać. Dobre i złe czarownice - nabazgrał. Polujące 

na wygłodniałe wilki. Zagryzł koniec pióra o dodał: Jasna cholera, szkoda, że nie mogę 

zapalić.

background image

V pozuje na pozera

Z okazji pokazu Culture of Humanity Jedediaha Angela w klubie przy Highway 1 w 

Chelsea Vanessa złamała swój zwyczaj noszenia tylko czerni. Pożyczyła od Ruby czerwoną 

bluzkę z głębokim dekoltem i rękawami trzy czwarte. Już ją kiedyś włożyła i usłyszała wtedy 

wiele komplementów, pewnie dlatego że bluzka odsłaniała delikatny, blady rowek między 

piersiami i rąbek czarnego koronkowego stanika Vanessa przyjechała spóźniona, bo siostra 

nalegała, żeby wzięła taksówkę, która oczywiście utknęła w śniegu koło Union Square. Kie-

rowca wrzeszczał przez komórkę na firmę holowniczą, a z głośników ryczała stacja Lite FM. 

Vanessa wysiadła i gdy wreszcie dotarła do klubu, wyglądała jak chodzący bałwan. Pokaz 

mody już się zaczął i była pewna, że nie przepuściliby jej przy wielkich drzwiach do garażu, 

które robiły za wejście. Kiedy jednak podała swoje nazwisko dziewczynie przy drzwiach, ka-

zano facetowi z ochrony, który miał latarkę, osobiście odprowadzić ją do jej siedzenia w sa-

mym środku pierwszego rzędu. Na krześle przyklejono kartkę z napisem Christina Ricci, któ-

ry przekreślono czarnym markerem i dopisano Vanessa Abrams. Vanessa nigdy wcześniej nie 

czuła się tak specjalnie potraktowana.

Na sali było ciemno. Paliły się tylko zwykle białe świece po obu stronach wybiegu. 

Modelki były ubrane w granatowe marynarskie sukienki przed kolana z białą lamówką i zło-

tymi guzikami na klapach. Trzymały przy ustach syreny przeciwmgielne, a z głośników bu-

chał ryk potwornego sztormu na morzu. Biała ściana za ich plecami była oświetlona pojedyn-

czym reflektorem. Właśnie na niej wyświetlano film o Nowym Jorku Vanessy, który wysiała 

na uniwersytet. Film był czarno - biały i w połączeniu z marynarskimi sukienkami modelek 

nabierał stylu klasyki z lat czterdziestych. I chociaż wszyscy traktowali ten „morski pokaz” 

zdecydowanie zbyt poważnie, to Vanessa musiała przyznać, że fajnie jest oglądać swój film w 

ten sposób.

Chuda jak szczapa kobieta siedząca obok Vanessy otworzyła swojego palmtopa i wpi-

sała długimi czerwonym paznokciami Genialne tło. Miała identyfikator na kaszmirowym ja-

snobrązowym swetrze z napisem V

OGUE

. Brązowe włosy były ścięte na krótkiego pazia z gę-

stą grzywką z miedzianymi pasemkami. Pisała dalej:  Uwaga: zapytać Jeda, skąd 
wytrzasnął ten film.

background image

Vanessa zastanawiała się, czy nic trącić jej lekko i nie powiedzieć: „Ja go zrobiłam”, 

ale pomyślała, że zabawniej będzie milczeć i zobaczyć, co będzie potem. Może komuś nic 

spodoba się film i narobi wokół tego smrodu, a wtedy Vanessa zasłynie jako reżyserka, której 

gorzki, szczery portret Nowego Jorku załatwił Tydzień Mody. Zastanawiała się, jak Dan radzi 

sobie na pokazie Better Than Naked. Wyobrażała sobie, jak prosi tę nową, gorącą brazylijską 

modelkę - Anike czy jak jej tam - o ogień, nawet nie wiedząc, kim jest. To Vanessa najbar-

dziej uwielbiała w Danie - jego anielską niewinność.

W filmie zaczął się fragment, kiedy dwóch staruszków w podobnych wełnianych kurt-

kach w czerwono - czarną kratę i w czarnych czapkach gra w szachy w Washington Square 

Park. Jednemu z nich głowa opadła na pierś, a palące się cygaro zachwiało się niebezpiecznie 

na opadającej dolnej wardze. Drugi staruszek strzelił palcami, żeby upewnić się, że partner 

zasnął, a potem przesunął pionki i trącił go, żeby się obudził.

Odgłosy sztormu przygasły i rozległa się hałaśliwa, bigbandowa muzyka. Wielka tek-

turowa łódź została wywleczona na wybieg przez muskularnych modeli, którzy ciągnęli ją za 

grube białe liny. Mieli na sobie tylko granatowe slipki. Łódź zatrzymała się i spuszczono trap. 

Z pokładu zeszły modelki, parami, musiała być ich chyba z setka - jak zmieściły się na łodzi? 

- wszystkie ubrane w satynowe granatowe biustonosze i figi, białe, ażurowe pończochy, białe 

rękawiczki do łokci i białe zamszowe kozaki do uda. Gdy zeszły marszowym krokiem po tra-

pie, zaczęły skomplikowany taniec, który wyglądał jak skrzyżowanie gestów kontrolera ruchu 

lotów i baletu wodnego. Nagle między rzędami modelek pojawił się wytworny facet o kręco-

nych rudych włosach do ramion. Miał trzyczęściowy biały garnitur. I wysadzaną szlachet-

nymi kamieniami złotą laseczkę. I stepował.

Nie żartuję!

Stepując, dotarł do końca wybiegu, zatrzymał się gwałtownie i zaczął oklaskiwać pu-

bliczność. Za jego plecami modelki stały na jednej nodze, z drugą uniesioną i zgiętą w kola-

nie, jak flamingi. Też klaskały. Potem muzyka ucichła i widownia oszalała.

Ten rudzielec to musiał być Jedediah Angel, doszła do wniosku Vanessa. Stał dokład-

nie przed nią. Ukłonił się nisko. W tym białym obcisłym garniturze wyglądał trochę jak czar-

noksiężnik z Krainy Oz. Nagle wskazał na nią, zaczął krzyczeć i klaskać, namawiając ją, żeby 

wstała. Vanessa pokręciła głową zaniepokojona, ale Jedediah Angel nie przestawał machać do 

niej.

- Wstań, skarbie! Wstawaj!

Tłum teraz całkiem oszalał. Nawet nie wiedzieli, kim, do cholery, jest Vanessa, ale 

skoro Jedediah Angel jej się kłania, to musi być kimś. Vanessa poddała się i wstała z twarzą 

background image

płonącą ze wstydu. Z drżącymi ramionami w nietypowym dla niej ataku nerwowego chichotu 

skłoniła się, żeby podziękować za aplauz.

Prawie usłyszała szept Kena Mogula „Przyzwyczajaj się do tego, skarbie, wstrząsnęłaś 

światem!” I chociaż to było niesamowite - tylu ludzi zachowywało się, jakby ją uwielbiało - 

nie mogła się doczekać, żeby opowiedzieć Danowi o całej tej farsie.

Chyba że on właśnie uciekał na południe Francji z jakąś śliczną, dziewiętnastoletnią 

brazylijską supermodelką.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie   nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

PADA, PADA ŚNIEG!

Spadło już jakieś trzydzieści centymetrów. I oto jestem, zasypana śniegiem na najgorętszym, eksklu-

zywnym  przyjęciu  po pokazie  Tygodnia Mody,  razem z  moim najulubieńszym  projektantem,  setką 

ślicznych modelek i smakowitych aktorów, z najbystrzejszymi w tym biznesie dziennikarzami z maga-

zynów   mody   i   pięcioma   najbardziej   awangardowymi   fotografami   mody.   Szczerze   mówiąc,   mam 

gdzieś, czy śnieg sparaliżuje całe miasto. Nie mam zamiaru stąd wychodzić!

Na celowniku

B czeka na swoją randkę w kącie małego, romantycznego baru w nowym hotelu przy Perry Street. 

rozdaje autografy na imprezie Lesa Besta w Creme przy Czterdziestej Trzeciej. C na tej samej impre-

zie otoczony przez młodszych modeli też rozdaje autografy - udaje, że niby kim jest?  N  odwozi do 

domu naszą ulubioną dziedziczkę z Connecticut - czyli do jej posiadłości w Greenwich - jej własną li-

muzyną. J i jej nowa najlepsza przyjaciółka pędzą przez śnieg, żeby zebrać łup w Blockbuster i Hunan 

Wok na Broadwayu, w pobliżu domu J - wygląda, że świetnie się bawią. D oblegany przez modelki na 

przyjęciu po pokazie Better Than Naked w klubie przy Harrison Street. Brały od niego papierosy czy 

rzeczywiście   czytały  jego   wiersz?  V  na  imprezie   Jedediaha   Angela   przy  Highway   1  udaje,   że  ze 

wszystkimi flirtuje w ten wspaniały, typowy dla siebie, banalny sposób.

Mam nadzieję, że wszyscy są równie zachwyceni tym, że ugrzęźli tam, gdzie są. Nam zaspy nie-

straszne! Pamiętajcie, nic tak nie rozgrzewa jak ciepło ciała drugiej osoby.

Ups, ktoś robi mi zdjęcie do sekcji z modą na ten weekend, a moje usta zdecydowanie potrzebują 

błyszczyku. Muszę lecieć!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

scena jak z titanica

- Więc jak to jest, że Dan cię nie zaprosił? - zapylała Elise, gdy maczała parujący kne-

del w kałuży sosu sojowego.

Żeby przetrwać śnieżyce, Elise i Jenny zrobiły sobie ucztę z chińskiego żarcia i wypo-

życzyły kilka filmów, o których w życiu nie słyszały, bo wszystko inne w Blockbuster było 

już wypożyczone. Teraz oglądały relację z Tygodnia Mody w Nowym Jorku na kanale Metro, 

siedząc w salonie przestronnego, sypiącego się mieszkania Jenny w Upper West Side. Żeby 

było dziwniej, kamera właśnie przejechała po publiczności na pokazie Better Than Naked i na 

chwilę zrobiła zbliżenie Dana, który wściekle coś notował w swoim głupim czarnym notatni-

ku.

- Bo jestem jego młodszą siostrą - odpowiedziała Jenny, oszołomiona faktem, że wła-

śnie widziała na żywo w telewizji ziemistą, okoloną bokobrodami twarz brata. Wiedziała, że 

Dan wybiera się na pokaz, ale nawet nie pytała, czy może pójść z nim. Ledwo zauważał jej 

istnienie, tak bardzo się przejął, że ma być drugim Keatsem.

Potem kamera przeniosła się do namiotu Lesa Besta w Bryant Park, gdzie Serena van 

der Woodsen kroczyła dumnie po wybiegu w białej koszulce z napisem K

OCHAM

 A

ARONA

, sza-

rej, plisowanej spódniczce od szkolnego mundurka, czerwonej pelerynie i w butach za kostkę 

Lesa Besta. Wyglądało to tak, jakby miała być seksowną wersją Czerwonego Kapturka.

Czy ktokolwiek chciałby płacić za szkolny mundurek od Lesa Besta?

- Ej, to nie jest opiekunka z naszej grupy?  Serena van der Woodsen! - wykrzyknęła 

Elise.

Jenny wsadziła do ust całą ekierkę i kiwnęła głową z rozepchanymi policzkami. To 

była jak najbardziej Serena. Wyglądała idealnie - jak zawsze.

- Szybko, zmień program! Nie ma siły, żebym jeszcze coś zjadła, patrząc na te nogi! - 

jęknęła Elise, rzucając w telewizor aksamitną poduszką z kanapy.

Jenny zachichotała i wyłączyła telewizor. Wzięła kubek z napisem K

OCHAM

 N

OWY

 J

ORK

 

i zerknęła ostrożnie na ucztę rozłożoną na starym kufrze podróżnym, który robił za stolik do 

kawy. Mieszkanie było tak brudne, że bała się, czy jakiś obrzydliwy karaluch wielkości ho-

mara nie zrzuci jej prosto do makaronu sezamowego kawałka tynku z sufitu. Zauważyła, że 

background image

Elise jedzenia w ogóle nie spróbowała.

- Nie możesz jeść przy mnie? - Jenny wzięła pałeczki i zakręciła nimi w kartonowym 

pudełku z makaronem. - Obiecuję że nie będę na ciebie patrzeć.

Elise odgryzła połowę knedla.

- Właśnie tak jest na stołówce w szkole - powiedziała z pełnymi ustami. - Nie mogę 

jeść przy tych wszystkich wychudzonych dziewczynach patrzących na moje zwały tłuszczu.

- Nie jesteś tłusta - odparła Jenny, chociaż przy Elise odzyskiwała apetyt, bo taka się 

przy niej czuła szczupła. Z drugiej strony ulżyło jej, gdy zorientowała się, Elise nie cierpi na 

prawdziwe zaburzenie odżywiania, tylko brak jej pewności siebie. Tak to właśnie jest ze zdo-

bywaniem nowych przyjaciół - nigdy nie wiadomo, czy się do końca kogoś poznało.

- Ty to namalowałaś? - zapytała Elise, wskazując wiszący nad kominkiem portret olej-

ny Rufusa Humphreya namalowany przez Jenny. Rufus miał na sobie biały podkoszulek z 

wypalonymi papierosem dziurami. Był nieogolony. Jego sztywne, siwe włosy sterczały we 

wszystkie strony. Piwne oczy patrzyły dziko Z powodu przedawkowania kofeiny i zbyt dużej 

ilości kwasu w latach sześćdziesiątych. To był całkiem trafiony portret.

- Aha. - Jenny nawinęła sobie więcej makaronu na pałeczki. Nie malowała od grudnia, 

kiedy to sportretowała Nate'a w każdym stylu, który studiowała. Był więc Nate w stylu Pi-

cassa, Nate Moneta, Dalego, Nate Warhola i Pollocka. Ale Nate złamał jej serce i Jenny spali-

ła wszystkie obrazy w metalowym koszu przy Dziewiętnastej Zachodniej. To była chwila 

oczyszczająca - ich miłość zamieniła się w popiół. Właściwie to teraz, jak się nad tym zasta-

nowiła, żałowała, że nie zachowała popiołów i nie wykorzystała ich jakoś. Na przykład do au-

toportretu lub uspokajającego krajobrazu morskiego. Ale było za późno.

Elise sięgnęła po następnego knedla.

- Namalujesz mnie?

Jenny zerknęła przez brudne okno salonu. Śnieg padał gęsty, jakby w niebie eksplodo-

wały gigantyczne poduszki z pierzem.

- Jasne - odparła, wstając po farby. Nie miały nic lepszego do roboty.

- Super! - Elise wrzuciła resztkę knedla z powrotem do pudełka i rozpięła zbyt obcisłe 

dżinsy Seven. Potem ściągnęła różowy golf, zdejmując jednoczenie zakładany przez głowę 

sportowy stanik. Kiedy Jenny wróciła z czystym białym płótnem, Elise leżała wyciągnięta na 

kanapie, z blond włosami rozsypanymi na piegowatych ramionach, kompletnie naga.

- Co ty wyrabiasz? - zapytała zaskoczona Jenny. 

Elise oparła głowę na poduszce.

- Zawsze chciałam pozować nago - powiedziała. - No wiesz, jak w lej scenie z Titani-

background image

ca.

Jenny siadła na podłodze po turecku naprzeciwko Elise i zamoczyła pędzel w wodzie.

- Jak chcesz - odparła i marszcząc brwi, spojrzała na pełną zapału, ponętną modelkę.

Może jej przyjaciółce nie brakowało aż lak bardzo pewności siebie, jak początkowo 

myślała. No i okazała się o wiele bardziej zwariowana.

background image

pół żartem, pół serio

Blair siedziała przy stoliku w kącie w barze Red w nowym, romantycznym i przytul-

nym hoteliku przy Perry Street. Sączyła absolut z tonikiem i próbowała nie patrzeć na relacje 

z Tygodnia Mody na kanale Metro. Miała wrażenie, że za każdym razem, gdy podnosi wzrok, 

pokazują ten sam kawałek z Sereną kroczącą po wybiegu na pokazie Lesa Besta w tym jej 

szkolnym mundurku i głupiej koszulce z napisem K

OCHAM

 A

ARONA

. Nawet w barze Blair sły-

szała ludzi mruczących: „Kim ona jest?”, „Kim jest Aaron?” Już to wystarczyło, żeby miała 

ochotę wgryźć się w pokryte czerwonym aksamitem ściany.

- Założyłem krawat z Yale - oznajmił Owen z szelmowskim uśmiechem. Miał na sobie 

jasnobrązowy prochowiec Burberry i czarną wełnianą fedorę, w której wyglądał jeszcze bar-

dziej męsko i zniewalająco, niż kiedy spotkała go za pierwszym razem. Usiadł na pokrytej 

czerwonym welwetem ławeczce, pocałował Blair w policzek. Jego policzek był wilgotny i 

zimny i pod wpływem tego dotyku cała zadygotała.

- Cześć, ślicznotko.

Blair natychmiast zapomniała o Serenie. Była z seksownym, starszym facetem, który 

mówił do niej „ślicznotko”. Ha!

- Cześć. - Obróciła pierścionek z rubinem kilka razy na palcu serdecznym. - Przepra-

szam, że wyciągam cię w taki wieczór. Ale... lak się nudziłam.

Kelnerka podeszła do Owena, który zamówił martini Bombay Sapphire bez lodu. Wy-

ciągnął z kieszeni paczkę malboro lights, włożył do ust dwa papierosy, zapalił oba i podał jed-

nego Blair. Zmarszczył gęste brwi w zamyśleniu.

- Nie masz żadnych kłopotów, prawda?

Kłopotów? Zaciągnęła się papierosem. Co powinna powiedzieć? Jeśli zadurzenie się 

w starszym, żonatym absolwencie Yale można nazwać kłopotami, to tak, wpadła w kłopoty 

po same uszy.

- Może - odparła nieśmiało. - A ty?

Kelnerka przyniosła Owenowi martini. Zjadł zieloną oliwkę pływającą w drinku i otarł 

usta serwetką. Cień popołudniowego zarostu widziała już na jego mocno zarysowanym pod-

bródku.

background image

- Miałem   dziś   rano   spotkanie   przy   śniadaniu.   Jadłem   cheerios   z   pięcioma   innymi 

prawnikami i myślałem o tobie - przyznał się.

Blair przesunęła paznokciem po kolanie ubranym w kabaretki.

- Serio? - zapytała i natychmiast pożałowała, że w jej głosie dało się słyszeć tyle zapa-

łu i nadziei.

Owen podniósł kieliszek do ust. Jego oczy błyszczały.

- Aha. Miałem zwariowany, pełen roboty tydzień, ale obiecuję, że wkrótce prześlę ra-

port do Yale, kiedy tylko dam radę.

Blair czuła się zawiedziona. Zamieszała brązową słomką w drinku. Po raz pierwszy 

nawet nie pomyślała o Yale. Kiedy była z Owenem, czuła się ponad Yale. Była jego ślicznot-

ką, gwiazdą jego przedstawienia. A może tylko się łudziła.

Za oknem ledwo widziała zaparkowane na ulicy samochody. Zamieniły się w masę 

bieli, jak wielkie śpiące słonie. Czuła, że Owen jej się przygląda, gdy zaciągała się papiero-

sem i wydmuchiwała błękitną strużkę dymu ponad ich głowami. W końcu zapytał, czy może 

się z nią jeszcze zobaczyć, nie? I nie zrobiłby tego, gdyby mu się nie podobała. Po prostu się 

denerwował, to wszystko. W głowie Blair zaczęły pracować kamery. Była femme fatale, któ-

ra uwodzi przystojnego, uczciwego, starszego prawnika. Yale to ostatnia rzecz, o której chcia-

ła teraz rozmawiać.

Zaciągnęła się papierosem po raz ostatni i zgasiła go w chromowej popielniczce.

- Raz prawie wylądowałam w więzieniu - oznajmiła, próbując go zaintrygować.

To nie była do końca prawda. Kilka miesięcy temu ukradła kaszmirowe spodnie od pi-

żamy z męskiego działu w Barneys, żeby je podarować Nate'owi - mieli wtedy problemy. Ale 

kiedy zerwał z nią ostatecznie, Serena przekonała Blair, żeby oddać spodnie z powrotem. Na-

wet jej nie złapali.

Owen zaśmiał się cicho i wziął drinka. Założył złote spinki do mankietów z błękitnym 

Y, żeby pasowały do złoto - niebieskiego krawata z Yale.

- Widzisz, jesteś właśnie taką dziewczyną, jakiej potrzebują w Yale - zażartował.

- I jestem dziewicą - wypaliła Blair. Zatrzepotała rzęsami, gdy zrozumiała, jak bez 

związku z rozmową jest jej uwaga. To dziwne. Chociaż Owen był nieziemsko przystojny i 

strasznie ją ciekawiło, jak to będzie pocałować się z nim, trochę ją przerażało to, co właśnie 

robiła.

- Jestem pewien, że takie dziewczyny też przydadzą się w Yale - roześmiał się Owen. 

Skrzyżował i rozkrzyżował nogi. Blair zauważyła,  że denerwuje się przy niej. a tego nie 

chciała.

background image

Włożyła rękę pod stół i wsunęła drżące palce do jego ciepłej dłoni.

- Nie miałabym nic przeciw temu, gdybyś mnie pocałował - mruknęła gardłowo, wła-

śnie tak jak Marilyn Monroe w Pół Żartem, pół serio.

Owen odstawił drinka.

- Chodź tu - powiedział zachrypniętym głosem, obejmując ją i przyciągając do siebie.

Jego policzek kłuł i drapał twarz Blair, ale nigdy w życiu nikt nie całował jej tak umie-

jętnie i mocno. NO i jeszcze delikatnie pachniał Hermes Eau D'Orange Verte, jej ulubioną 

wodą kolońską.

Blair myślała, że gdy tylko ich usta się zetkną, zjedzą ją wyrzuty sumienia. To przyja-

ciel mojego ojca, przypominała sobie. I jest starszy. Ale Owen tak dobrze całował, że gdy tyl-

ko zaczął, nie potrafiła go powstrzymać.

background image

S nie może znaleźć swojego chłopaka, ale co z tego?

- Powiedziałem jej, że ma lepszy tyłek niż jakakolwiek dziewczyna w tym biznesie - 

powiedział jeden ze stylistów Lesa Besta fotografowi z „W”. - Szczupły, chłopięcy. Mogłaby 

po prostu wskoczyć w stare, brudne dżinsy swojego chłopaka i sprawiłaby, że wyglądałyby 

świeżo i seksownie.

Serena pokręciła śliczną blond głową w życzliwym proteście i zaciągnęła się american 

spiritem.

- Mój chłopak nigdy nie nosi dżinsów. Uważa, że są przereklamowane. Nosi takie zie-

lone, płócienne bojówki. No wiecie, takie prawdziwe wojskowe spodnie z demobilu. - Rozej-

rzała się po zatłoczonej, zadymionej sali w nowym, wspaniałym klubie Creme przy Czter-

dziestej Trzeciej, gdzie na całego rozkręciła się impreza po pokazie. Jednak nigdzie Aarona 

nie widziała. Nie przyszedł za kulisy, gdy skończył się pokaz, więc myślała, że spotkają się w 

klubie.

- A czy twój chłopak nie ma przypadkiem na imię Aaron? - zapytał stylista. Zachicho-

tał i wskazał jej koszulkę. - Powinnaś pozwolić Lesowi Bestowi wypuścić całą linię takich. 

Wszyscy by się na nie rzucili. Byłoby prawdziwe szaleństwo!

- Odsuń się na chwilę, zrobię jej zdjęcie - poprosił stylistę fotograf.

- A mogłabyś dać mi autograf do kolekcji na tym polaroidzie? - poprosił niski staru-

szek w skórzanych spodniach o siwych, wystrzyżonych najeża włosach.

- Ja też poproszę! - zawołał ktoś jeszcze.

Serena podciągnęła  bladoniebieskie dżinsy biodrówki Lesa Besta, które dostała na 

koszt firmy, i wskazała na napis na koszulce K

OCHAM

 A

ARONA

, uśmiechając się bezmyślnie do 

aparatu.

- Założę się, że gdybyś teraz sprzedała tę koszulkę na aukcji, dostałabyś z tysiąc dola-

rów - zażartował fotograf, pstrykając fotki. - Ale oczywiście ty byś się z nią nigdy nie rozsta-

ła.

Serena zaciągnęła się papierosem, a ludzie wokół czekali na jej reakcję. Koszulka była 

milutka, ale zrobiła ją pod wpływem chwilowego kaprysu, myśląc, że Aaron uzna to za za-

bawne i dzięki temu poczuje, że ten wieczór na pokazie mody jest ich wieczorem. Zawsze 

background image

kierowała się chwilowymi kaprysami i właśnie dlatego pomysł z aukcją wydał jej się cieka-

wy. Może oddać pieniądze na jakiś szlachetny cel, na przykład na organizację Little Hearts, 

która miała dostać pieniądze z balu walentynkowego.

- Zróbmy to - zachichotała bez wahania.

Grupa wielbicieli krzyknęła z zachwytu i ruszyła za nią do baru, jak pełne uwielbienia 

myszy za zaczarowanym fletem.

- Kto chce kupić koszulkę? - pisnęła radośnie, wskakując na bar i paradując po nim, 

jakby to był wybieg.

Oczywiście coś takiego mogło ujść na sucho tylko komuś tak ślicznemu jak ona.

Didżej przyłączył się do zabawy - puścił stary przebój Madonny Vogue i podkręcił go 

głośniej. Serena kręciła tyłkiem i wypinała piersi. Świetnie się bawiła. Wszyscy w klubie pa-

trzyli na nią.

- Pięćset dolarów! - krzyknął ktoś.

- Ktoś jeszcze? - prowokowała olśniony tłum Serena. - Pieniądze dostaną chore dzieci.

- Siedemset! - Osiemset!

Serena przestała tańczyć, przewróciła oczami i wyciągnęła papierosy z kieszeni, jakby 

chciała powiedzieć „nudzi mnie wasze skąpstwo”. Tłum roześmiał się i z piętnaście zapalni-

czek rozbłysło, żeby mogła zapalić. Schyliła się, złapała zapalniczkę jakiegoś szczęściarza w 

futrzanej kamizelce i znowu zaczęła tańczyć, potrząsając biodrami do muzyki i zaciągając się 

papierosem. Czekała, aż licytacja pójdzie dalej.

- Tysiąc dolarów! - wrzasnął facet w kamizelce z futra. Stał dość blisko Sereny, by 

wiedzieć, że warto dać tyle.

Serena wyrzuciła ręce nad głowę. Krzyknęła radośnie i głośno, zagrzewając innych, 

żeby przebili propozycję. Nie chciała się do tego przyznać, ale nie żałowała, że Aaron się nie 

zjawił. Może go i kochała, ale bez niego bawiła się jak jeszcze nigdy w życiu.

background image

romans z wielbicielem trawki

- Możemy kazać kamerdynerowi rozebrać się i zagrać dla nas na fortepianie - powie-

działa Nate'owi Georgie. - Robi wszystko, co mu każę.

Kiedy terapia grupowa skończyła się i nadszedł czas, żeby pacjenci wracali do domu, 

zamieć już tak się rozszalała, że Nate nie mógł złapać taksówki. Wobec tego Georgie zapro-

ponowała, że go podwiezie. Gdy dotarli na stację, pociągi przestały już jeździć, więc zawsze 

pomocna Georgie zabrała Nate'a do domu swoim range roverem, którego prowadził ochro-

niarz. Teraz siedzieli na podłodze w ogromnej, luksusowej sypialni i jarali, patrząc, jak nad 

ich głowami na świetliku gromadzi się śnieg.

Dom w Upper East Side, w którym Nate dorastał, miał cztery kondygnacje, własną 

windę i kucharza przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ale posiadłość Georgie w Gre-

enwich miała coś, czego brakowało w jego domu - ogromną przestrzeń w środku i całe akry 

ziemi wokół. Była jak miasto samo w sobie. Georgie miała prywatny okręg miejski, w którym 

mogła robić to, co jej się zachciało, podczas gdy jej stara jak świat brytyjska niania oglądała 

w łóżku amerykańską wersję BBC, a reszta służby zajmowała się swoimi sprawami we wła-

snych miasteczkach. W łazience Georgie stał nawet szezlong w rzymskim stylu, na którym 

mogła się wyciągnąć, czekając, aż napełni się jej sześciometrowe marmurowe jacuzzi.

- Albo moglibyśmy uprawiać dziki, strasznie głośny seks na schodach - dodała Geor-

gie. - To naprawdę doprowadza służbę do szału.

Nate oparł głowę o wezgłowie królewskiego łoża z baldachimem i włożył do ust skrę-

ta, którego razem palili.

- Po prostu popatrzmy przez chwilę, jak pada śnieg. 

Georgie obróciła się na plecy i oparła głowę na kolanach Nate'a. Miał na sobie grana-

towe spodnie Culture of Humanity.

- Boże, ale jesteś wyluzowany. Nie jestem przyzwyczajona do spędzania czasu z kimś 

tak spokojnym.

- Jacy są twoi znajomi? - zapytał Nate, zaciągając się mocno skrętem. Trawka wyda-

wała się lepiej smakować i działać teraz, kiedy przez jakiś czas musiał radzić sobie bez niej.

- Nie mam już zbyt wielu znajomych - odparła Georgie. - Wszyscy mnie sobie odpu-

background image

ścili, bo jestem strasznie pokręcona.

Nate zaczął głaskać ją po włosach. Miała niewiarygodnie miękkie, zmysłowe włosy. 

- Kumplowałem się z trzema gośćmi z mojej klasy - powiedział. - Po kilku dniach bez 

trawki jakoś odechciało mi się z nimi spotykać, czaisz?

- To właśnie Jackie nazywa negatywną przyjaźnią. Pozytywna przyjaźń to taka, kiedy 

dobrze się bawisz i robisz konstruktywne rzeczy z przyjaciółmi, na przykład pieczesz ciastka, 

robisz kolaże albo wspinasz się po górach.

- Ja jestem twoim przyjacielem - zasugerował cicho Nate.

Georgie potarła głową o jego nogę.

- Wiem.

Roześmiała się, jej piersi podskoczyły pod białą obcisłą koszulką.

- Chcesz upiec parę ciastek?

Nate przeczesał palcami jej włosy i pozwolił, aby pasmo po paśmie opadły mu na ko-

lana. Blair też miała długie włosy, ale niebyły tak proste i jedwabiste jak włosy Georgie. To 

zabawne, jak dziewczyny potrafią się od siebie różnić.

- Mogę cię pocałować? - zapytał, chociaż nie chciał, żeby to zabrzmiało tak oficjalnie.

- Dobra - szepnęła Georgie.

Nate pochylił się i przesunął ustami po jej nosie, brodzie i w końcu dotknął jej warg. 

Odpowiedziała gorliwie, a potem odsunęła się i oparła na łokciach.

- To właśnie Jackie nazywa karmieniem potrzeb. Robisz coś, co chwilowo ci pomaga, 

zamiast leczyć rany.

Nate wzruszył ramionami.

- Dlaczego chwilowo? - Wskazał świetlik, teraz już całkiem zasypany śniegiem. - Nig-

dzie się stąd nie ruszam.

Georgie podciągnęła pod siebie nogi i wstała. Zniknęła w łazience. Nate słyszał, że 

otwiera drzwi szafki, brzęknęła butelkami z pigułkami i odkręciła wodę. Potem wyszła, myjąc 

zęby, a jej jasnobrązowe oczy rozbłysły, jakby właśnie objawił jej się Bóg albo przynajmniej 

jakby wpadła na świetny pomysł.

- Na strychu jest stary powóz. Możemy tam pójść i posiedzieć - oznajmiła z ustami 

pełnymi piany. Weszła z powrotem do łazienki, by wypluć pastę, a po powrocie wyciągnęła 

bladą dłoń do Nate'a. - Idziesz?

Nate wstał i wziął ją za rękę. Zadrżał pod wpływem trawki i gładkości skóry Georgie. 

Miał ochotę tylko na jedno - dalej ją całować.

- Mogę pokarmić jeszcze trochę moje potrzeby tam na górze? - zapytał, czując, że jest 

background image

solidnie upalony.

Georgie uniosła cienką czarną brew i oblizała ciemnoczerwone usta.

- Może nawet pozwolę ci uleczyć moje rany.

Nate wyszczerzy! zęby w krzywym uśmiechu - jak zawsze po trawce. Kto by pomy-

ślał, że ta psychogadka może być taka podniecająca!

background image

nasze ciula, nasze dusze

- Ręka mi drętwieje - poskarżyła się Jenny, gdy skończyła malować głowę i szyję Eli-

se. - Skończę resztę jutro.

- Zobaczmy efekty - powiedziała Elise, siadając.

Miała tak małe piersi, że Jenny nie mogła przestać się na nie gapić. Jej piersi przypo-

minały młode kartofelki, które hodowali ojciec Jenny, gdy pewnego lata wynajmowali dom w 

Pensylwanii. Małe, twarde i beżowo - różowe.

- Wygląda nieźle - powiedziała Elise, patrząc na płótno i mrużąc oczy. - Ale czemu 

namalowałaś moją twarz zieloną?

Jenny nie cierpiała, gdy ludzie zadawali pytania na temat jej prac. Nie wiedziała, dla-

czego i co robiła, po prostu to robiła. A jej ojciec zawsze powtarzał: „Artysta nie musi przed 

nikim odpowiadać - tylko przed sobą”.

- Bo miałam taki nastrój - odparła rozdrażniona.

- Zielony to mój ulubiony kolor - powiedziała zadowolona Elise. Włożyła golf i figi, 

ale dżinsy i stanik zostawiła na podłodze.

- O mój Boże. Ja też mam tę książkę! - pisnęła, wskazując gruby, ciężki tom w mięk-

kich okładkach, który stał na półce za telewizorem. Podeszła do niej i wzięła książkę. - Ale 

twoja jest taka nowa. Nie czytałaś jej wcale?

Jenny odgryzła wierzch ekierki i przeczytała tytuł na grzbiecie. Nowe wydanie Moje 

ciało dla kobiet.

- Ojciec kupił mi ją w zeszłym roku. Pewnie myślał, że jak to przeczytam, to już nic 

nie będzie mi musiał tłumaczyć na temat seksu. Sama mogę poczytać o wstydliwych rze-

czach.

- Ale czy w ogóle do niej zaglądałaś? Niektóre kawałki są naprawdę obrazowe.

Jenny nie miała o tym pojęcia. Od razu odstawiła książkę na półkę za telewizorem, tak 

jak inne przypadkowe poradniki od ojca, których nie miała zamiaru czytać: Przestrzeń odde-

chu: buddyjskie wskazówki do twórczego życia. Siedem sekretów Mao kobiety stojące za prze-

wodniczącym Mao, Odkrywanie wewnętrznego smoka: co jest twoją sztuką?

- W jakim sensie obrazowe? - pytała zaintrygowana. 

background image

Elise wróciła na zniszczoną skórzaną sofę, usiadła i teatralnym gestem założyła nogę 

na nogę.

- Pokażę ci.

Otworzyła książkę. Jenny usiadła obok niej i przysunęła się bliżej, żeby lepiej wie-

dzieć.

Podręcznik był otwarty na szczegółowym rysunku kobiety w klęku podpartym, pochy-

lonej nad leżącym mężczyzną. Książkę napisano w latach siedemdziesiątych. Teksty od tego 

czasu poprawiono, ale rysunki zostały stare. Mężczyzna miał włosy do ramion, brodę i nosił 

paciorki. Jego penis stał prosto i znikał w ustach kobiety. Obie dziewczyny zaczęły chichotać.

Fuj!

- Mówiłam! - powiedziała Elise, zadowolona, że od razu otworzyła na takiej perełce.

- Nie mogę uwierzyć, że nigdy tego nie oglądałam!  - wykrzyknęła Jenny. Zabrała 

książkę od Elise i zaczęła przerzucać strony. - O mój Boże! - Aż ją zatkało na widok rysunku 

z tą samą parą. ale w innej pozycji. Kobieta nadal miała w ustach penis długowłosego męż-

czyzny, tym razem jednak leżała na nim, z nogami rozłożonymi po obu stronach jego głowy. - 

Myślałam, że to po prostu nudna książka o tym, że dostanę okres. Ale to jest prawdziwa 

książka o seksie dla kobiet.

- Jest chyba też wydanie dla nastolatek. Absolutna nuda. Mama kupiła mi tę przez po-

myłkę. Nie mogłam uwierzyć, kiedy zaczęłam czytać!

Obie dziewczyny studiowały uważnie poradnik, aż wpadły na rozdział dotyczący sek-

su między przedstawicielami tej samej płci.

- Jak pani Crumb - zauważyła Jenny. Wstęp był długi i zaczynał się od linijki „Twoje 

uczucia są szczere i nie można ich ignorować...” Słyszała na dworze przejeżdżający pług 

śnieżny. Podniosła wzrok i zobaczyła przez brudne okno w salonie nieprzerwanie padający 

śnieg.

- Chcesz spróbować? - zapytała Elise. 

Jenny wróciła do książki.

- Czego?

- Całowania - odpowiedziała Elise niemal szeptem. 

„Twoje uczucia są szczere i nie można ich ignorować”. 

Tak, ale Jenny niczego nie czuła do Elise. Lubiła ją i w ogóle, ale Elise jej nie pocią-

gała. Z drugiej strony, całowanie się z dziewczyną brzmiało ekscytująco. Nigdy wcześniej 

czegoś takiego nie robiła i jeśli to by się okazało niemiłe, to zawsze może zacząć sobie wy-

obrażać, że całuje się z tym wysokim blondynem, którego widziała u Bendela.

background image

Zamknęła książkę i złożyła dłonie na kolanach. Jej twarz była raptem kilka centyme-

trów od twarzy Elise.

- Dobra, zróbmy to.

To był tylko eksperyment, coś, czego można spróbować w nudny wieczór w czasie 

śnieżnej zamieci.

Elise pochyliła się i położyła dłoń na ramieniu Jenny. Zamknęła oczy i Jenny swoje 

też zamknęła. Elise przycisnęła usta do mocno zaciśniętych warg Jenny. To właściwie nie był 

pocałunek - to było zbyt suche. Bardziej przypominało szturchanie albo coś takiego.

Elise odsunęła się i obie otworzyły oczy.

- W książce piszą, żeby się odprężyć  i dobrze się bawić, zwłaszcza kiedy to twój 

pierwszy raz.

Co, ona znała tę książkę na pamięć?

Jenny zebrała włosy na czubku głowy i wypuściła powietrze przez nos. Nie wiedziała, 

czym się tak denerwuje, ale wołałaby, gdyby Elise włożyła spodnie.

- Ubierz się - poprosiła. - Myślę, że łatwiej będzie mi się rozluźnić.

Elise natychmiast złapała spodnie.

- Teraz lepiej? - zapytała. Zostawiła je rozpięte i usiadła na sofie.

- Dobra. Spróbujmy jeszcze raz - odparła Jenny,  rozkręcając się. Zamknęła oczy i 

wsunęła dłoń we włosy Elise, na kark, próbując zachowywać się mniej pruderyjnie.

W końcu była artystką, a artyści robią różne dziwne rzeczy.

background image

następny keats poznaje swoją następną muzę

Po pokazie Better Than Naked usunięto z wybiegu świece i po czarnych, obitych wel-

wetem ścianach zaczęły przesuwać się czerwone i niebieskie stroboskopowe światła. Didżej 

Sassy puścił mocne rytmy francuskie house'u i cały klub przy Harrison zamienił się w dysko-

tekę z lat siedemdziesiątych z półnagimi czterdziestopięciokilogramowymi modelkami, piją-

cymi szampana Cristal prosto z butelek.

Dan stał samotnie przy barze, pijąc koktajl z red bulla i nie wiadomo czego jeszcze. 

Smakował jak aspiryna dla dzieci. Dan pil go, bo barman obiecał, że dzięki niemu nafaszeruje 

się kofeiną i jakąś tauryną. Gwarantował, że po tym się nie zaśnie przez całą noc.

Nagle Dan zauważył niewiarygodnie wysoką kobietę w natapirowanej peruce w kolo-

rze ognistej czerwieni - to musiała być peruka -  i  jaskraworóżową szminką na ustach i w 

ogromnych szylkretowych okularach przeciwsłonecznych. Stała pośrodku zatłoczonej sali z 

rękoma złożonymi przy ustach.

- Daniel Humphrey!!! Wzywam Daniela Humphreya! - wrzeszczała. To była Rusty 

Klein.

Dan przychylił głowę i dopił drinka. Zamrugał, gdy kofeina - i co tam jeszcze było w 

jego drinku - uderzyło mu do głowy. Niepewnym krokiem ruszył w stronę kobiety. Serce mu 

bilo jeszcze szybciej niż dudniący rytm muzyki.

- Ja jestem Dan - wychrypiał.

- No proszę! Nasz poeta! Jesteś uroczy! Idealny! - Rusty Klein przesunęła gigantyczne 

okulary na czubek głowy i, brzęcząc ogromnymi złotymi bransoletkami na kościstym nad-

garstku, ucałowała Dana w oba policzki. Jej perfumy pachniały oleisto i kwaśno jak tuńczyk. 

- Kocham cię, skarbie - zamruczała, ściskając Dana mocno.

Dan wzdrygnął się, nieprzyzwyczajony, żeby tak nim poniewierał ktoś, kogo dopiero 

poznał. Nie spodziewał się, że Rusty będzie tak przerażająca. Brwi miała ufarbowane pod ko-

lor peruki. Ubrała się jak szermierz - w dopasowaną czarną aksamitną kurtkę z poduszkami na 

ramionach Better Than Naked i spodnie matadora od kompletu, też z czarnego aksamitu. Na 

kościstej szyi miała sznur czarnych pereł.

- Próbowałem napisać więcej wierszy - wypalił Dan. - No wiesz, do mojej książki.

background image

- Cudownie! - wykrzyknęła Rusty, znowu rzucając się z  ustami do niego i pewnie 

smarując mu całą twarz jaskraworóżową szminką. - Umówmy się jakoś w przyszłym tygo-

dniu na lunch.

- Hm, w przyszłym tygodniu codziennie mam szkołę, ale wychodzę o wpół do czwar-

tej.

- Szkoła! - wrzasnęła Rusty. - Jesteś taki milutki! W takim i razie możemy spotkać się 

na herbacie. Zadzwoń do mojego biura i każ Buckley, mojej asystentce, nas umówić. O chole-

ra! - Złapała Dana szponiastą dłonią. Jej paznokcie miały najmarniej osiem centymetrów i 

były pomalowane na pomarańczoworóżowo. - Jest tu ktoś, kogo absolutnie musisz poznać.

Puściła Dana i wyciągnęła ręce, żeby złapać chudą dziewczynę o pociągłej, smutnej 

twarzy i włosach ciemnoblond. Dziewczyna miała przezroczystą jasnoróżową sukienkę bez 

rękawów. Jej długie do pasa włosy były nierozczesane. Wyglądała, jakby dopiero co wstała z 

łóżka.

- Mystery Craze, to Daniel Humphrey.  Danielu, to Mystery - wymruczała Rusty. - 

Mystery, skarbie, pamiętasz ten wiersz, który dałam ci do przeczytania? Ten, o którym powie-

działaś... O cholera. Sama mu to powtórz. A teraz przepraszam was, idę podlizać się mojemu 

ulubionemu projektantowi, żeby mi dal parę nowych ciuchów. Uwielbiam was oboje. Ciao! - 

krzyknęła i odeszła na dwunastocentymetrowych czarnych szpilkach.

Mystery zamrugała wielkimi, szarymi, zmęczonymi oczami. Wyglądała, jakby przez 

całą noc zmywała podłogi - niczym Kopciuszek.

- Twój wiersz ocali! mi życie - zwierzyła się Danowi niskim, chrapliwym głosem. W 

wychudzonej dłoni trzymała wysoki, wąski kieliszek z płynem o jasnoczerwonym kolorze. - 

To campari - powiedziała, gdy zauważyła, że Dan przygląda się kieliszkowi. - Chcesz spróbo-

wać?

Dan nigdy nie pił niczego, co nie zawiera kofeiny, Pokręcił głową i wsunął czarny no-

tatnik pod ramię. Zapalił camela i zaciągnął się mocno. O tak, od razu lepiej. Teraz przynaj-

mniej miał co robić, nawet jeśli nie zdoła wymyślić niczego, co mógłby powiedzieć.

- Więc też piszesz wiersze? - zapytał.

Mystery włożyła kciuk do drinka i oblizała go. Kąciki ust miała czerwone od campari, 

przez co wyglądała jak dziewczynka, która właśnie zjadła wiśniowy sorbet.

- Piszę wiersze i opowiadania. Pracuję nad powieścią na temat kremacji i przedwcze-

sną śmiercią. Rusty mówi, że jestem następną Sylvia Plain. A ty?

Dan pociągnął łyk swojego drinka. Nie był  pewien, co miała na myśli, mówiąc o 

przedwczesnej śmierci. Czy kiedykolwiek nadchodzi właściwy moment na śmierć? Zastana-

background image

wiał się, czy mógłby napisać o tym wiersz, ale Z drugiej strony nie chciał kraść pomysłów 

Mystery.

- Ja mam być nowym Keatsern.

Mystery znowu zanurzyła kciuk w drinku i oblizała go.

- Jaki czasownik jest twoim ulubionym?

Dan znowu zaciągnął się papierosem i wydmuchnął dym. Nie był pewien, czy to ten 

zatłoczony, hałaśliwy klub, czy muzyka, kofeina, czy tauryna, ale czuł, że naprawdę żyje. 

Było mu w tym momencie dobrze. I właśnie rozmawiał o słowach z dziewczyną o imieniu 

Mystery, której ocalił życie. Naprawdę mu się to podobało.

- Chyba „umierać” - odpowiedział, kończąc drinka i odstawiając pustą szklankę na 

podłogę. Wiedział, że to pewnie brzmi, jakby chciał jej zaimponować. W końcu pisała książ-

kę o przedwczesnej śmierci i kremacji. Ale to była prawda. Praktycznie każdy jego wiersz był 

o umieraniu. O umieraniu z miłości, umieraniu ze złości, umieraniu z nudy, z niepokoju, o 

śnie, z którego człowiek nigdy się nie budzi.

Mystery uśmiechnęła się.

- Mój też. - Jej szare oczy i pociągła, szczupła twarz były w surowy sposób piękne, ale 

zęby miała krzywe i żółte, jakby przez całe życie nie odwiedzała dentysty. Przechwyciła na-

stępnego drinka z red bullem z tacy kelnera i podała Danowi.

- Rusty mówi, że poeci to następne gwiazdy filmowe. Kiedyś oboje będziemy jeździć 

limuzynami z własnymi ochroniarzami. - Westchnęła ciężko. - Jakby dzięki temu życie sta-

wało się prostsze. - Uniosła kieliszek i stuknęła nim w szklankę Dana. - Za poezję - oznajmiła 

ponuro. A potem złapała go za tył głowy, przyciągnęła go do siebie i zmiażdżyła mu usta w 

głębokim, przesiąkniętym campari pocałunku.

Dan wiedział, że powinien odepchnąć Mystery,  zaprotestować, bo ma dziewczynę, 

którą kocha. Nie powinno sprawiać mu  przyjemności,  że podrywa  go obca, niemal  naga 

dziewczyna o żółtych zębach. Ale usta Mystery smakowały słodko i kwaśno jednocześnie, a 

on chciał zrozumieć, dlaczego jest taka smutna i taka zmęczona. Chciał ją odkryć, tak jak cza-

sem odkrywał idealną metaforę w trakcie pisania wiersza. A żeby tego dokonać, musiał dalej 

ją całować.

- Jaki jest twój ulubiony rzeczownik? - wydyszał jej do ucha, gdy oderwał się, żeby 

złapać oddech.

- Seks - odpowiedziała, znowu nurkując w jego ustach. 

Dan uśmiechnął się szeroko, odwzajemniając pocałunek. 

Może to wina tauryny, ale czasem jest zbyt dobrze, by uznać, że coś jest złe.

background image

dziewczyna za kamerą

- Więc to ty. - Przystojny opalony blondyn w workowatych pomarańczowych spoden-

kach do surfowania, białych skórzanych drewniakach z Birkenstock i brązowo - białej skórza-

nej kamizelce, pod którą nic nie miał, uśmiechnął się do Vanessy. Błysnął nieskazitelnie bia-

łymi zębami. Nazywał się Doric, a może Duke i twierdził, że jest producentem filmowym. - 

Genialna reżyserka.

- To następny Bertolucci. - Ken Mogul poprawił Duke'a czy jak się ten facet nazywał. 

- Daj mi rok, a jej nazwisko będą znali wszyscy. - Ken był ubrany jak miejska odmiana kow-

boja. Włożył srebrną kamizelkę Culture of Humanity na czarną koszulę z perłowymi zatrza-

skami zamiast guzików. Kręcone rude włosy schował pod czarnym stetsonem. Włożył nawet 

czarne kowbojki i rozszerzane dżinsy - też z Culture of Humanity. Przyleciał tego wieczoru 

do Nowego Jorku prosto z Utah, gdzie właśnie pokazywał swój najnowszy film na festiwalu 

w Sundance. To był ambitny kawałek o głuchoniemym mężczyźnie, który pracował w fabry-

ce konserw na Alasce i mieszkał w przyczepie z trzydziestoma sześcioma kotami. Mężczyzna 

nie mówił i spędzał mnóstwo czasu, pisząc e - maile do dziewczyn ze stron internetowych dla 

samotnych, więc Ken musiał niezwykle twórczo wykorzystać pracę kamery, żeby akcja jakoś 

szła naprzód. Jak do tej pory to był jego najlepszy film.

- Gościu, oglądanie twojego filmu to jak ponowne narodzenie - powiedział Vanessie 

Dork. - Uszczęśliwiło mnie.

Vanessa wykrzywiła usta w uśmiechu Mona Lisy - na wpół rozbawionym, na wpół 

znudzonym.   Nie   była   pewna,   jak   ma   się   czuć   nazywana   „gościem”,   ale   cieszyła   się.   że 

uszczęśliwiła Dorka.

Przyjęcie po pokazie Jedediaha Angela i Culture of Humanity było jeszcze większą 

imprezą niż sam pokaz. Klub przy Highway i ozdobiono jak namiot na hinduskim weselu. 

Ubrane w bikini modelki, które nie brały udziału w pokazie, siedziały na skórzanych sofach, 

popijały szafranowe martini i tańczyły do dźwięków bhangry. Vanessa obciągnęła czerwoną 

bluzkę. Trudno nie czuć się tłustym prosiakiem wśród tylu kościstych, mających ponad dwa 

metry modelek.

- Dobra. Jest tu facet z „Entertainment Weekly” - powiedział Ken Mogul, obejmując 

background image

ją w talii. - Uśmiechnij się. tu robią zdjęcia!

Duke stanął po drugiej stronie Vanessy i przycisnął opalony, kanciasty policzek do jej 

bladej, delikatnej twarzy. Pachniał wodą kolońską Coppertone.

- Powiedz salami!

Vanessa z zasady nie uśmiechała się na zdjęciach, kiedy ją zmuszano do pozowania, 

ale właściwie czemu nie? Nie istniało najmniejsze niebezpieczeństwo, że wesoły Duke po-

rwie ją do swojej świątyni surfingu i piasku, gdzie żyliby długo i szczęśliwie w chacie ze stu-

diem filmowym na plaży w Malibu. Za bardzo była nowojorska na coś takiego, poza tym nie 

cierpiała plaż. Nie. dziś to będzie jej jedyny wieczór z tandetą, od jutra znowu stanie się sobą.

- Salami! - krzyknęli wszyscy troje i błysnęli najbardziej przesłodzonymi uśmiechami 

do aparatu.

Fotograf sobie poszedł, ale Duke nadal tulił się do Vanessy.

- W jaki hotelu się zatrzymałaś? - zapytał, zakładając, że jest z LA, tak jak wszyscy, 

których znal.

Vanessa odkręciła butelkę wody Evian i pociągnęła łyk.

- Właściwie to mieszkam w Nowym Jorku, w Williamsburgu, razem z siostrą. Chodzę 

jeszcze do szkoły. A ona gra w zespole.

Dork strasznie się ekscytował.

- Gościu! - krzyknął. - Ty jesteś jak ci ludzie, których wymyślają scenarzyści, wiesz? - 

Uniósł palec i narysował w powietrzu cudzysłów. - „Buntownik z wielkiego miasta”. Tyle że 

ty jesteś prawdziwa. Ty jesteś prawdziwsza niż prawdziwa. Jesteś superwybuchowa.

Jak na faceta, który nazywa się Dork

, to spostrzeżenie było całkiem odkrywcze.

- Dzięki - powiedziała Vanessa, nie wiedząc, czy to była dobra odpowiedź, czy raczej 

nie. Nigdy wcześniej nie rozmawiała z kimś tak głupim. Poczuła, że ktoś ją łapie za łokieć, 

więc się odwróciła.

Starszy mężczyzna w fioletowym, aksamitnym smokingu i okrągłych, ciemnych oku-

larach uśmiechał się do niej.

- To ty jesteś tą reżyserką, prawda? 

Vanessa kiwnęła głową.

- Chyba tak.

Pogroził jej kościstym palcem.

- Nie traktuj swojego talentu zbyt poważnie - powiedział i odszedł.

Duke pochylił się do jej ucha i rzekł pospiesznie:

 Dork (fang.) - idiota. kretyn, głupek (przyp. tłum.).

background image

- Zatrzymałem się w hotelu Hudson. Chcesz pójść do mnie na drinka?

Vanessa wiedziała, że powinna kazać mu spieprzać, ale nigdy nie podrywał jej tak 

przystojny, głupi surfer. Mógł przygruchać każdą modelkę na tej sali, a wybrał właśnie ją. To 

naprawdę jej pochlebiało. Czy ten starszy gość nie powiedział jej właśnie, żeby nie traktowała 

wszystkiego zbyt poważnie? Bogu dzięki, że zadała sobie ten trud i skończyła sprawę z wło-

sami na nogach.

- Może później - odparła, nie chcąc go od razu spławić. - Na razie strasznie sypie 

śnieg.

- Jasne. - Duke uderzył się w głowę i zaśmiał głupio. - To może zatańczysz? - Wycią-

gnął rękę, a mięśnie ramion napięły mu się zachęcająco. Wyglądał, jakby nigdy nie opuścił 

dnia na siłowni i żył na diecie składającej się z napojów proteinowych i kiełków.

Vanessa znowu obciągnęła bluzkę i wzięła dłoń Duke'a. Ruszyła za nim na wibrujący, 

zatłoczony parkiet. Nie mogła w to uwierzyć - nie cierpiała tańczyć! Ale przynajmniej nikt 

znajomy nie będzie patrzył.

Czyżby?

background image

audrey się nie rozbiera

Ponieważ padało tak, że zupełnie nie dało się jeździć po mieście i śnieżyca uwięziła 

ich w centrum, Blair pomyślała, że najlepsze wyjście to wynająć pokój na górze.

- Możemy pooglądać telewizję i zamówić coś do pokoju - szepnęła kusząco Owenowi 

do ucha. - Będzie fajnie.

Pokój był luksusowy - iście królewskie łoże, wpuszczone w podłogę jacuzzi, płaski, 

plazmowy telewizor na ścianie, a za oknem wspaniały widok na zamarzniętą, pokrytą śnie-

giem rzekę Hudson. Owen zadzwonił do obsługi hotelowej i zamówił butelkę veuve clicquot, 

polędwicę, frytki i ciasto z czekoladowym musem. Kiedy przyniesiono jedzenie, położyli się 

na łóżku i karmiąc się nawzajem ciastem, oglądali na TNT Top Gun.

- Jak to się stało, że rozstałeś się z żoną? - zapytała Blair, wkładając Owenowi do ust 

kawałek czekoladowego ciasta. Okruszki spadły na poduszki Z egipskiej bawełny.

Owen zanurzył łyżeczkę w lukier na cieście i dał ją Blair do wylizania.

- My nie... - zawahał się. Zmarszczył śliczne, kształtne brwi. jakby zastanawiał się nad 

odpowiedzią. - Wolałbym o tym nie rozmawiać.

Blair uśmiechnęła się współczująco. Czekoladowy lukier rozpuszczał jej się na języku. 

Lubiła grać rolę „tej drugiej”. Dzięki temu czuła się taka... silna. Na drugim końcu pokoju, na 

wielkim, płaskim ekranie telewizora Tom Cruise i Kelly McGillis jechali na motorze.

- Ona też chodziła do Yale?

Owen podniósł pilota i skierował go na telewizor. A potem odłożył go, nie zmieniając 

programu.

- Nie wiem - odpowiedział dokładnie takim samym tonem, jak młodszy brat Blair, Ty-

ler, kiedy oglądał telewizję, a matka go pytała, czy odrobił już lekcje.

Blair złapała pilota i zaczęła przeskakiwać po programach. Powtórka Przyjaciół. Zapa-

sy. MTV. Nie była pewna, czy podoba jej się chłopięca strona Owena. O wiele bardziej wola-

ła mężczyznę.

- Chodziła do Yale czy nie?

- Aha - odpowiedział Owen, wkładając sobie do ust wielką łyżkę ciasta. - Na astrono-

mię.

background image

Blair uniosła brwi, patrząc, jak Sean „P. Diddy” Combs oprowadzą gości po swojej 

posiadłości w Upper East Side. Wyglądało na to, że żona Owena to geniusz. W końcu jacy lu-

dzie studiują astronomię? Tacy, którzy chcą zostać astronautami? Wolałaby, gdyby Owen po-

wiedział, że jego żona w ogóle nie studiowała, tylko siedziała w domu, oglądała programy o 

psach i zajadała: pączki. I koniec końców zaczęła ważyć ćwierć tony, więc Owen został zmu-

szony spać w pokoju gościnnym, aż wreszcie się wyprowadził. Zabrakło już dla niego miej-

sca.

Blair przełączyła na AMC, jej ulubiony program ze starymi filmami. Leciała  Casa-

blanca z Ingrid Bergman i Humphreyem Bogartem. Minęła już połowa filmu. Niemcy wła-

śnie wkroczyli do Paryża i Ingrid była przerażona.

Blair ułożyła się na poduszkach. Tęskniła za swymi długimi włosami, za tym jak roz-

kładały się w wachlarz wokół jej twarzy. w sposób - lak sobie wyobrażała - któremu nie moż-

na było się oprzeć.

- Czasem udaję, że żyję w tamtych czasach - powiedziała z rozmarzeniem. - Wydają 

się o wiele bardziej wyrafinowane, prawda? Nikt nie nosi dżinsów, wszyscy są uprzejmi, a 

każda kobieta ma nienaganną fryzurę.

- Aha, ale wtedy trwała wojna. Wielka woja - przypomniał jej Owen. Otarł usta białą 

lnianą serwetką i oparł się na poduszkach.

- I co z tego? - upierała się Blair. - I tak było o niebo lepiej. 

Owen wziął ją za rękę. Popatrzyła na jego profil.

- Wiesz, że wyglądasz zupełnie jak Cary Grant? - szepnęła. 

- Tak uważasz? - Odwrócił się do niej, a jego błękitne oczy rozbłysły seksownie.

- Obcięłam włosy, żeby wyglądać jak Audrey Hepburn. - Oparła głowę na jego mę-

skiej piersi w śnieżnobiałej koszuli. - Moglibyśmy być Audrey i Carym.

Owen pocałował ją w głowę i przytulił lekko.

- Śliczny z ciebie dzieciak - mruknął.

Wolną ręką zaczął głaskać ją po plecach. Blair czuła, jak złota obrączka uderza ją w 

kręgi kręgosłupa.

Za oknem rozpadało się jeszcze bardziej. Blair patrzyła na śnieg i nie mogła się roz-

luźnić. Nie potrafiła przestać myśleć  

D

  genialnej żonie Owena, astronautce. która siedzi sa-

motnie w domu i pisze niewiarygodne równania astronomiczne na tablicy, przez cały czas za-

stanawiając się, gdzie podziewa się jej mąż. Nawet gdyby Blair i Owen wyglądali identycznie 

jak Audrey Hepburn i Cary Grant, Blair była całkiem pewna, że mile dziewczyny, które gry-

wała Audrey, nie traciły dziewictwa w pokojach hotelowych ze starszymi, żonatymi facetami, 

background image

choćby nie wiem jak padało. Może trzeba skończyć ten film, póki jest dobry?

Owen oddychał głęboko i przestał głaskać plecy Blair. Gdy tylko upewniła się. że za-

snął, wymknęła się z pokoju i poprosiła recepcjonistkę na dole, żeby zamówiła jej taksówkę. 

W końcu musiała dbać o swoją reputację. Zresztą Owena wcale nie rzucała.

Najlepszy sposób, żeby zaintrygować faceta, to zniknąć.

background image

niektóre dziewczyny bawią się jak nikt

- Walka na śnieżki! - krzyknęła na cały głos w tłum Serena. Tańczyła z paczką wsta-

wionych, półnagich modelek Lesa Besta. Jej blond czupryna splatała się w jednolitą masę na 

karku, jak jeden duży dred - bardzo plażowy styl. Uwolniła się od koszulki z napisem K

OCHAM

 

A

ARONA

 za jedyne cztery tysiące dolców. Kupił ją stary znajomy - Guy Reed z butiku Lesa 

Besta. Teraz miała na sobie tylko seksowną różową bardotkę La Perla, która wyglądała jak 

góra od bikini.

- Śnieżna  siatkówka! - wrzasnął  jakiś facet jeszcze głośniej. Miał na sobie czarny 

kombinezon narciarski z narciarskiej serii Lesa Besta, futrzane czarne buty i futrzane czarne 

nauszniki. Wskazał wielkie, okratowane okna, za którymi widać było rozwieszoną nad ośnie-

żonym chodnikiem siatkę.

W ciągu kilku sekund cały gromada spoconych, roztańczonych ciał zaatakowała szafę 

z płaszczami. Wszyscy wyciągali pierwsze lepsze kożuchy Fendi albo puchowe parki Guccie-

go, by ochronić wychudzone ciała przed mrozem, a potem pędzili na dwór, żeby baraszkować 

w śniegu.

Serena chichotała, wskakując w beżową, wykończoną wełną kurtkę z kapturem obszy-

tym futrem z bobra, uszytą chyba na olbrzymiego Eskimosa. Przez ostatnie dwie godziny wy-

piła więcej szampana niż w sylwestra. Było jej ciepło i kręciło się w głowie. Zanim zdołała 

zapiąć kurtkę, ktoś złapał ją za rękę i pociągnął za sobą na zewnątrz.

Na dworze wszystko było przykryte pierzynką śniegu, na którą latarnie uliczne rzucały 

złotą poświatę. Bez nieustannych klaksonów i ryku silników samochodowych w mieście pa-

nował przyjemny spokój - jakby Nowy Jork w końcu zasnął. Banda modelek, stylistów i foto-

grafów brnęła przez zaspy po uda, piszcząc z uciechy. Wszyscy zaczęli ścinać śnieżki nad 

siatką, zupełnie nie zważając na sielski spokój.

- Prawda, że jest pięknie? - westchnęła Serena. Żałowała, że nie ma z nią Aarona, bo 

wtedy mogłaby go pocałować i powiedzieć, jak bardzo go kocha, a jednocześnie wrzucić mu 

za koszulę wielką śnieżną pigułę. Lecz Aarona nie było - ponurak! - więc jakoś będzie musia-

ła sobie poradzić bez niego. Odwróciła się do faceta, który trzymał ją za rękę. To ten chłopak 

w czarnym kombinezonie narciarskim. Był wysokim blondynem i wyglądał rewelacyjnie. Jak 

background image

wszyscy na tym przyjęciu. Puściła jego dłoń i nabrała garść śniegu.

- Chodź tu - przywołała go. - Powiem ci coś w sekrecie. 

Zrobił krok w jej kierunku. Jego oddech zmieniał się w kłęby pary.

- Co takiego?

Serena stanęła na palcach i objęła go za szyję. Potem pocałowała go w zimny, gładki 

policzek.

- Kocham Aarona! - pisnęła, wsadziła mu śnieżkę za kołnierz kombinezonu i uciekła 

przez śnieg do bawiących się łudzi.

Facet pobiegł za nią, złapał ją za nogi i przewrócił w chwili, gdy dobiegli do siatki. 

Gra się urwała, tłum ślicznych rozrabiaków zaczął ciskać śnieżkami w baraszkującą parę, 

przerywając czasem na papierosa albo żeby ponownie nałożyć wazelinę na usta. Serena wyła 

ze śmiechu, gdy śnieg wleciał jej do dżinsów. To właśnie jest wspaniale w byciu pięknym i 

beztroskim. Nieważne, z kim jesteś albo jakie głupoty wyprawiasz - zawsze bajecznie się ba-

wisz. Właściwie to nie musisz zakochiwać się tylko w jednej osobie, skoro już cały świat za-

kochał się w tobie.

background image

eksperymenty mogą okazać się mocno przereklamowane

Jenny i Elise nadal się całowały, gdy zadzwonił Rufus.

- Cholera! - Jenny odepchnęła od siebie Elise, zeskoczyła z kanapy i popędziła do 

kuchni. Nikt ich nie widział, ale i tak poczuła się przyłapana na czymś niewiarygodnie za-

wstydzającym.

- Wszystko w porządku? - zapytał  radośnie Rufus w słuchawce. - Ugrzęzłem tu z 

Maksem, Lyle i resztą frajerów. Sypie jak cholera. - Rufus większość piątków spędzał z za-

przyjaźnionymi komunistycznymi pisarzami w starym barze w East Village. Glos miał weso-

ły, jak zawsze po dwóch czy trzech kieliszkach Czerwonego wina. - A wy, dziewczyny, nie 

rozrabiacie?

Jenny zaczerwieniła się.

- E, nie.

- To powiedz swojej przyjaciółce, żeby została. Nikt przy zdrowych zmysłach nie po-

winien dzisiaj nigdzie wychodzić.

Jenny kiwnęła głową.

- Dobra. - Miała nadzieję, że Elise wróci do domu, a ona weźmie gorącą kąpiel i zbie-

rze myśli, ale nie wypadało prosić, by wyszła, kiedy na ulicach leżało ponad metr śniegu i na-

dal padało. - Do zobaczenia, tato - powiedziała, niemalże żałując, że nie może mu powie-

dzieć, jaka się czuje zagubiona. Może i jest rozkwitającą artystką, ale to nic znaczy, że przez 

cały czas musi eksperymentować.

Odłożyła słuchawkę.

- To co teraz robimy? - zapytała Elise, wchodząc do kuchni nadal w rozpiętych dżin-

sach. Rozdzieliła dwie połówki ekierki i wylizała krem ze środka.

Chyba sugerowała, że jest gotowa przejść do następnego rozdziału Mojego ciała dla 

kobiet, ale w życiu! Jenny nie miała zamiaru sprawdzać, co jest dalej. Udała ziewnięcie.

- Tata mówi, że zaraz wraca - skłamała. - Zresztą jestem zmęczona.

Zerknęła przez kuchenne okno. Wszystko było białe, a śnieg nadal padał. Wyglądało 

to jak koniec świata.

- Chodź. - Poprowadziła ją do swojego pokoju. - Tata chce, żebyś u nas nocowała. - 

background image

Jenny miała tylko pojedyncze łóżko i zdecydowane nie zamierzała dzielić go z Elise. Ta 

dziewczyna okazała się taka... napalona i nieprzewidywalna. - Możesz spać na moim łóżku, a 

ja prześpię się na sofie.

- Dobra - odpowiedziała Elise niepewnie. - Zadzwonię do mamy. Nie jesteś na mnie 

wściekła, prawda?

- Wściekła? - odparła jakby nigdy nic Jenny. - A dlaczego miałabym być wściekła? - 

Otworzyła szufladę komody i wręczyła Elise za dużą koszulkę i spodnie od dresu. - To do 

spania - poleciła. W przeciwnym razie Elise mogłaby spać nago. Głupio by wyszło, gdyby 

Rufus wrócił do domu nocą i wpakował się do pokoju Jenny, żeby walnąć jej bezsensowne 

kazanie o sensie życia. Tak się zdarzało, gdy wypił za dużo wina. - Idę wziąć prysznic. Mo-

żesz zadzwonić do mamy z mojej komórki.

Elise wzięła ubrania i zapatrzyła się na obrazy na ścianie u Jenny. Nad łóżkiem wysiał 

portret Marksa, kota Humphreyów, drzemiącego na kuchence. Jenny namalowała go ciężkimi 

olejnymi farbami. Marks był ciemnoturkusowy, a kuchenka czerwona. Przy oknie wisiał por-

tret stóp Jenny, z paznokciami pomalowanymi na pomarańczowo i kośćmi zaznaczonymi na 

niebiesko.

- Jesteś naprawdę dobra. - Elise zsunęła dżinsy na kolana. - Nie chcesz skończyć mo-

jego portretu?

Jenny złapała różowy szlafrok frotté, który wisiał na haku na drzwiach.

- Nie dziś - odpowiedziała i szybko ruszyła do łazienki. Wzięła długi, gorący prysznic, 

mając nadzieję, że nim wróci, Elise będzie już spać. Jutro rano zjedzą grzanki, pójdą na sanki 

do parku i będą wygłupiać się jak normalne dziewczyny. Więcej żadnych eksperymentów. Je-

śli idzie o zdanie Jenny, eksperymenty okazały się mocno przereklamowane.

background image

N pomaga wyzdrowieć pokręconej, osieroconej dziedziczce

- Trzymaj lejce w jednej ręce, a bat w drugiej - pouczyła Nate'a Georgie.

Poszli na strych, ale zamiast siedzieć we wspaniałym starym powozie, palić trawkę, 

całować się i rozluźniać, Georgie tryskała nadmiarem energii i zaczęła uczyć Nate'a powoże-

nia.

Strych okazał się niesamowity, pełen pięknych, starych rzeczy, których czasy dawno 

już minęły, ale mimo to utrzymano je w doskonałym stanie, jakby w każdej chwili ktoś mógł 

znieść je na dół i nadał ich używać. Powóz był pomalowany na złoto i wykończony fioleto-

wym aksamitem. Pod siedzeniem w środku stał mały skórzany kuferek z futrzanymi pledami i 

mufkami, żeby dłonie nie marzły w trakcie przejażdżki. A najlepsze było to, że w prawdziwej 

skórzanej uprzęży od powozu stało osiem białych karuzelowych koników z przymocowanymi 

do głów białymi pióropuszami.

- No dalej, szybciej, szybciej, wio, wio! - krzyknęła Georgie na karuzelowe konie, 

strzelając z długiego skórzanego bicza i podskakując na ławeczce dla woźnicy z czerwonej 

skóry.

Nate usiadł wygodnie obok niej i próbował zapalić następnego skręta, ale Georgie tak 

podskakiwała, że joint wypadł mu z ręki.

- Cholera! - krzyknął Nate wkurzony i wychylił się z ławki, żeby zobaczyć, w którym 

miejscu na drewnianej, pomalowanej na biało podłodze leży skręt. Strych oświetlała tylko 

jedna, słaba żarówka, więc niczego nie zobaczył.

- Nie szkodzi. - Georgie zeskoczyła z powozu. - Chodź, coś ci pokażę.

Nate niechętnie poszedł na drugi koniec strychu, gdzie stała kupa drewnianych skrzyń.

- Tutaj trzymam mój stary sprzęt do jazdy konnej. - Georgie otworzyła skrzynię stoją-

cą na górze i wyciągnęła garść szarf, które wygrała na różnych konkursach. - Byłam napraw-

dę dobrym jeźdźca. - Podała wstęgi Nate'owi.

Wszystkie   były   błękitne.   Złotymi   literami   wypisano   na   nich   nazwy   konkursów. 

W

IELKIE

 

MISTRZOSTWA

 

KLASYCZNE

 

JUNIORÓW

 w H

AMPTON

 - przeczytał Nate.

- Super - powiedział, oddając jej szarfy. Żałował, że nie znalazł tamtego skręta.

- Zobacz to. - Georgie wyjęła ze skrzyni wielkie białe plastikowe pudełko i włożyła je 

background image

Nate'owi do rąk.

Kiedy je obrócił, coś w środku zagrzechotało. Na boku wydrukowano nazwę lecznicy 

weterynaryjnej dla koni. K

OŃSKA

 L

ECZNICA

 w C

ONNECTICUT

. Nate spojrzał na Georgie pytająco.

- To środek uspokajający dla koni. Już to brałam. Pół pigułki wystarcza, żeby wysłać 

cię na inną planetę, przysięgam.

Nate zauważył delikatne kropelki potu nad górną wargą Georgie, co go zdziwiło, bo 

zmarzł na nieogrzewanym strychu. Wzruszył ramionami i oddał jej pudełko, zupełnie niezain-

teresowany.

Georgie odkręciła wieczko i wysypała ogromne białe pigułki na spoconą dłoń.

- Tym razem wezmę całą. A może obydwoje powinniśmy wziąć po dwie i zobaczyć, 

co się stanie. - Ciemne włosy opadły jej na oczy. Odgarnęła je niecierpliwie, licząc pigułki.

Nate nagle zaczął się bać. Był całkiem pewien, że Georgie wzięła jakieś pigułki, kiedy 

zniknęła wcześniej w łazience, a że już wcześniej była upalona, złym pomysłem było dodanie 

do tej mieszanki środków uspokajających dla koni. Co zrobi wariatką. która przedawkowała 

na strychu ogromnego domu w Greenwich, w samym środku najgorszej w historii Nowej An-

glii zamieci śnieżnej?

- Ja pasuję. - Wskazał niewielki metalowy przyrząd w skrzyni, mając nadzieję, że zdo-

ła odwrócić jej uwagę i Georgie zapomni o pigułkach. - Co to jest?

- Dłutko do kopyt - odpowiedziała szybko, wyciągając dłoń z pigułkami. - Stajenny 

czyści tym końskie kopyta. Ej, weź jedną.

Nate pokręcił głową. W myślach nerwowo szukał sposobu wyprowadzenia ich z tego 

królestwa końskich pigułek na jakiś bezpieczny teren.

- Georgie... - Popatrzył w jej ciemnobrązowe oczy swoimi iskrzącymi się i szmaragdo-

wymi. Złapał ją tak mocno za nadgarstek, że pigułki rozsypały się po podłodze. Objął ją i po-

całował w usta. - Wracajmy na dół, dobra?

Georgie oparła bezwładnie głowę na jego piersi.

- Dobra - odparła niechętnie.

Jej ciemne jedwabiste włosy prawie wlokły się po podłodze, gdy Nate niósł ją koryta-

rzem od schodów prowadzących na strych prosto do sypialni. Odwinął pluszową białą kołdrę 

i położył Georgie na łóżku. Złapała się go kurczowo.

- Nie zostawiaj mnie samej.

Nate nie miał zamiaru. Kto wie. co mogłaby zrobić.

- Zaraz wrócę - powiedział, odrywając się od niej. Poszedł do łazienki. Drzwi zostawił 

uchylone, żeby w razie czego móc złapać Georgie, zanim zrobi coś głupiego. Na blacie obok 

background image

umywalki stały obok siebie trzy butelki z lekami na receptę. Nate rozpoznał percoset, bo uży-

wał tego środka przeciwbólowego po wyrwaniu zęba mądrości, ale nie kojarzył nazw pozo-

stałych dwóch. Żadnej z recept nie wystawiono na nazwisko Georginy Spark.

Umył ręce i wrócił do sypialni. Georgie leżała na brzuchu w białej, bawełnianej bieliź-

nie i cicho posapywała. Wyglądała całkiem niewinnie. Nate siadł obok i patrzył na nią przez 

chwilę. Kręgi wystawały jej z pleców, unosząc się i opadając w rytm oddechu. Zastanawiał 

się, czy nie powinien do kogoś zadzwonić. Może to całkiem normalne, że Georgie bierze 

garść prochów, a potem zasypia?

Tego dnia na spotkaniu w Wyzwoleniu Jackie powiedziała, że gdyby kiedykolwiek 

walczyli ze sobą albo szukali dłoni, której można się złapać, to zawsze mogą do niej zadzwo-

nić. Nate wyciągnął z kieszeni komórkę i wybrał numer Jackie - nalegała w czasie sesji, żeby 

każdy go sobie wpisał. Nate pomyślał wtedy, że w życiu nie będzie go potrzebował. Wstał i 

wrócił znowu do łazienki, gdy telefon zaczął wybierać połączenie.

Długo dzwonił, nim w końcu Jackie odebrała i odezwała się wściekła:

- Tak?

Nate spojrzał na zegarek i dopiero wtedy dotarło do niego, że jest druga w nocy.

- Cześć - powiedział powoli. - Mówi Nate Archibald z twojej dzisiejszej grupy - wyja-

śnił, żałując, że po głosie słychać, że się najarał. - Jestem... ech... w domu tej dziewczyny, 

Georgie. Właśnie się zorientowałem, że wzięła całą garść pigułek i chyba nic jej nie jest, teraz 

śpi, ale chciałem zapytać, no wiesz, czy nie powinienem czegoś zrobić?

- Nate - rzuciła pospiesznie Jackie tonem osoby, która właśnie wypiła dziesięć filiża-

nek kawy. - Przeczytaj mi etykietki na tych lekach i jeśli możesz, powiedz, ile ich wzięła.

Nate odczytał nazwy z butelek. Nie wspomniał o końskich pigułkach, ale był prawie 

pewny, że Georgie żadnej nie wzięła.

- Nie wiem, ile łyknęła - dodał bezradnie. - Nie patrzyłem, kiedy brała.

- I jesteś pewien, że śpi? Oddycha regularnie? Nie wymiotuje i nie krztusi się?

Nate popędził do sypialni zdenerwowany jak nigdy w życiu, ale Georgie nadal spokoj-

nie spala. Jej żebra unosiły się i opadały delikatnie przy każdym oddechu, a ciemne włosy 

rozłożyły się wachlarzem wokół głowy. Wyglądała jak Królewna Śnieżka.

- Aha - odpowiedział z ulgą. - Śpi.

- Dobra. Masz tam zostać i ją obserwować. Pilnuj, żeby nie zaczęła wymiotować, a je-

śli zacznie, posadź ją, przełóż sobie przez rękę i klep w plecy, żeby się nie zakrztusiła. Wiem, 

to brzmi okropnie, ale chyba chcesz, żeby jej się nic nie stało.

- Jasne - odpowiedział roztrzęsiony Nate. Zerknął znowu na Georgie, modląc się, żeby 

background image

nie zrobiła już niczego dziwnego.

- Wyślę do was karetkę z kliniki. To chwilę potrwa, bo drogi są właściwie nieprze-

jezdne, ale chyba nie jesteście zbyt daleko, w końcu do was dojadą. Nate, wytrzymasz? Pa-

miętaj, tego wieczoru ty jesteś  bohaterem, naszym  księciem z bajki, rycerzem w lśniącej 

zbroi.

Nate podszedł do okna sypialni i wyjrzał na zewnątrz. Napadało tyle śniegu, że żwiro-

wy podjazd przed domem nie odróżniał się od ciągnących się dalej rozległych trawników. 

Wcale nie czuł się jak książę z bajki - czuł się bezradny jak Złotowłosa uwięziona w wieży. 

Czy nie dość miał już kłopotów?

- Dobra - odezwał się do Jackie, udając pewnego siebie. - Do zobaczenia. - Rozłączył 

się i schował telefon do kieszeni.

Oczywiście książę z bajki kompletnie sobie nie zdawał sprawy z tego, że być może 

właśnie uratował życie Królewnie Śnieżce. Jednak właśnie w takich baśniowych bohaterach, 

którzy wcale nimi nie chcą być, zakochujemy się wciąż od nowa pomimo ich niedoskonało-

ści.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie   nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

CZY NAPRAWDĘ MUSIMY WYGLĄDAĆ JAK CZERWONY KAPTUREK?

Przy okazji każdego Tygodnia Mody zadaję sobie to samo pytanie: dlaczego wszystkie modelki na po-

kazach noszą kombinezony kosmiczne, ubrane są jak Jaś i Małgosia albo właściwie chodzą nago, 

podczas gdy ja bym w życiu nie wyszła tak na ulicę? Wtedy muszę sobie przypomnieć, że pokazy to 

przedstawienia i cały sens mody polega na daniu nam rozrywki, poruszeniu naszą wyobraźnią i uczy-

nieniu świata lepszym miejscem do życia. Moda to sztuka, a sztuka naśladuje życie, nie ma co filozo-

fować. Im więcej o tym myślę, tym bardziej nie mogę się doczekać, żeby ubrać się jak Czerwony Kap-

turek i zacząć krążyć po okolicy w poszukiwaniu wilków. Czas kupić sobie czerwoną pelerynkę!

CO SIĘ STAŁO ZE ŚNIEGIEM?

Jak to jest, że za każdym razem, gdy w mieście przydarza się straszna zamieć, to raptem w kilka go-

dzin cały śnieg topnieje i wszystko wraca do normy dokładnie przed poniedziałkiem, kiedy trzeba iść 

do szkoły? Myślę, że to spisek, który ma na celu zmuszenie nas wszystkich do pójścia do szkoły w 

walentynki, które powinny być ogólnonarodowym świętem wolnym od pracy. Chyba i tak zrobię sobie 

wolne. Jak inaczej będę mogła nacieszyć się różami, czekoladkami i biżuterią, które dostanę od tajem-

niczych wielbicieli?

Wasze e – maile

P:

 Droga P!

Jestem zdołowany, bo ta dziewczyna, którą lubię, chyba nie lubi mnie tak, jak ja ją. Twoja 

strona to jedyna pociecha.

smutas

background image

O:

 Cześć, smutasie!

Skąd wiesz, że cię nie lubi? Zapytałeś ją? Pamiętaj jednak, gdyby tamta dziewczyna cię za-

wiodła, ja zawsze będę tu dla ciebie.

P

P:

 droga p!

jesteś super, będziesz moją walentynką?

oskar

O:

 Drogi oskarze!

Dziękuję za miłe słowa, niestety jestem już umówiona i mam w planach niesamowicie gorą-

cy wieczór. Ale jeśli mimo wszystko chcesz mnie zarzucić prezentami, to na pewno nie 

będę narzekać.

P

Na celowniku

W piątek późnym wieczorem B wychodzi samotnie z hotelu w centrum i jedzie metrem na przedmie-

ścia - niewiarygodnie szokujący pomysł. Pewnie myślała, że to jedyne miejsce, gdzie zostanie niezau-

ważona. Błąd. S, chief d'Affairs Lesa Besta i sam Lest Best w swoim firmowym czarnym kombinezonie 

narciarskim stoją przed biurami Little Hearts, organizacji charytatywnej działającej na rzecz dzieci, i 

wyglądają, jakby przez całą noc nie spali. S ma na sobie różowy stanik i kurtkę narciarską jakiegoś fa-

ceta. Co się stało z jej chłopakiem? N zjawił się wczoraj po południu na Grand Central. Wyglądał na 

oszołomionego i zagubionego, ale nadal prezentował się prześlicznie, rzecz jasna.  D  wytacza się z 

taksówki i idzie na zakupy do Agnes B. Homme. Ej, czy my mówimy o tym samym D? No cóż, Agnes 

B. jest chyba Francuzką, a on zawsze wyobrażał sobie, że jest egzystencjalistą, a to francuski wynala-

zek... stop, odbiegam od tematu. V filmuje bulteriera sikającego na żółto na biały śnieg. Cóż, miło zo-

baczyć, że przynajmniej ona się nie zmieniła.

Niech wasze walentynki obfitują w uwielbienie, pieszczoty i parę ślicznych sandałków na maleńkich 

obcasikach od Jimmy'ego Choo, które przy tej pogodzie są kompletnie bezużyteczne. Pamiętajcie tyl-

ko: jesteście absolutnie tego warte.

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

lukier na torcie B

Przez cały poniedziałkowy ranek Blair bala się spotkania z grupą. Nie, żeby miała coś 

przeciwko mówieniu o podrywaniu chłopaków albo presji ze strony rówieśników (czy o czym 

tam chcą rozmawiać małolaty). W końcu to walentynki i wszystkie dziewczyny w szkole mó-

wiły o chłopakach. Bała się jednak, że dziewięcioklasistki będą tylko pytać o pokaz Lesa Be-

sta i udział w nim Sereny. Jak to było kręcić się przy tych wszystkich słynnych modelkach i 

takie tam bla, bla, bla. Pewnie będą pytać o tę jej głupią koszulkę K

OCHAM

 A

ARONA

 i co jest 

między nią i Aaronem, bo słyszałyśmy, że... bla. bla, bla. Jakby to było choć trochę interesu-

jące.

A nie było.

Dlaczego świat jest pełen naśladowców, skoro życie oferuje tyle możliwości? Blair 

wrzuciła sobie dodatkowy kawałek czekoladowego ciasta na tacę, żeby mieć co robić, kiedy 

dziewczyny z grupy zanudzą ją śmiertelnie.

- Cześć. - Prawie ziewnęła, siadając przy zatłoczonym stoliku kilka minut po rozpo-

częciu grupy. - Przepraszam za spóźnienie.

- Nie szkodzi - odparła radośnie Serena. Przed pokazem zafundowano jej darmowe 

podcinanie i pasemka, dzięki czemu teraz jej długie włosy były jeszcze bardziej lśniące i ide-

alne niż wcześniej. - Właśnie rozmawiałyśmy o problemach rodzinnych Elise. Podejrzewa, że 

jej ojciec może mieć romans.

Dzisiaj Elise odgarnęła do tyłu grube włosy w kolorze słomy i podpięła z boku głowy 

maleńkimi różowymi spinkami w kształcie serduszek. Pod jasnoniebieskimi oczami rysowały 

się jej głębokie cienie, jakby przez całą noc nie spala, tylko się zamartwiała.

- To fatalnie - stwierdziła współczująco Blair. - Uwierz mi, wiem, jak jest.

Postanowiła nie kontynuować tematu. Grupa to może i miejsce, w którym mają się 

dzielić doświadczeniami, ale nie zamierzała wchodzić w szczegóły romansu jej ojca z innym 

mężczyzną, w okresie gdy ciągle był mężem jej matki.

Serena kiwnęła energicznie głową.

- Właśnie im mówiłam, że wszystkie rodziny są totalnie pokręcone. Twoja rodzina, 

Blair, to doskonały przykład - dodała radośnie.

background image

Blair się najeżyła.

- Wielkie dzięki, ale nie sądzę, żeby wszyscy chcieli słuchać teraz o moich proble-

mach.

Jenny obgryzała skórki przy paznokciach i nerwowo stukała nogą o krzesło. Od rana 

się martwiła, że Elise rzuci się na głęboką wodę i z miejsca zacznie opowiadać o całowaniu 

się z dziewczynami. Bogu dzięki, Elise miała inne sprawy na głowie.

- W każdym razie nie musimy mówić o naszych pokręconych rodzinach, jeśli to ci 

przeszkadza - powiedziała Blair do Elise, próbując ją wesprzeć.

Elise pokiwała głową ze smutkiem.

- Właściwie to jest coś innego, o czym chciałabym porozmawiać.

Jenny skrzywiła się.

- Tak? - Blair skinęła głową zachęcająco. - Co takiego? 

Vicky Reinerson uniosła rękę. Miała na sobie czerwoną wełnianą pelerynę, podobną 

do tej, jaką nosiła na pokazie Lesa Besta Serena, tyle że ta wyglądała na używaną, jakby Vic-

ky pożyczyła ją od babci. Chyba nie zajarzyła, że peleryny wracają do łask dopiero jesienią, a 

nie już tej wiosny.

- Och, ale kiedy skończy, Serena, opowiesz nam o pokazie Lesa Besta? Prosimy! - 

błagała Vicky. - Obiecałaś.

Serena zachichotała, jakby była gotowa opowiedzieć tony zabawnych historyjek. Blair 

miała ochotą ją trzepnąć.

- Najbardziej niesamowite było to, że walczyłam na śnieżki z samym Lesem Bestem i 

nawet nie wiedziałam, że to on. - Serena zerknęła na Blair, która piorunowała ją wzrokiem. - 

Opowiem o tym na końcu, jeśli zostanie trochę czasu. - Wróciła do Elise. - O czym zaczęłaś 

mówić?

Elise zaczerwieniła się jak burak.

- Ja... ja chciałam porozmawiać o całowaniu się - wypaliła. - O całowaniu się z dziew-

czynami.

Jenny kopnęła w nogę krzesła Elise. Mary, Cassie i Vicky zaśmiały się i zaczęły trącać 

łokciami. To będzie coś dobrego. Niedawno krążyły plotki o tym, że Blair i Serena całowały 

się w jacuzzi w apartamencie rodziny Chucka Bassa w hotelu Tribeca Star.

- Uważam,   że   każdy   może   całować   każdego   -   stwierdziła   Serena.   -   Całowanie   to 

świetna zabawa.

Blair włożyła sobie do ust kawał czekoladowego ciasta, próbując wymyślić coś, czym 

mogłaby przebić uwagę Sereny.

background image

- Chłopcy lubią patrzeć na całujące się dziewczyny - stwierdziła z pełnymi ustami. - 

Pokazują to ciągle w filmach, żeby nakręcać facetów. - To prawda. Rozmawiali nawet o tym 

na zajęciach z filmu u pana Beckhama.

- No więc, Serena, jak to było nosić ubrania Lesa Besta? - zapytała Jenny, desperacko 

próbując zmienić temat.

Serena wyciągnęła długie, smukłe ramiona nad śliczną blond głową i westchnęła roz-

kosznie.

- Naprawdę chcecie wiedzieć? - Wszystkie dziewczyny w grupie poza Blair i Elise 

kiwnęły entuzjastycznie głowami. - No dobra, to wam powiem.

Blair przewróciła oczami. Szykowała się, by zamknąć Serenie usta informacją o swo-

im gorącym romansie z. trzydziesto - ośmioletnim żonatym mężczyzną, co było o niebo cie-

kawsze od łażenia po wybiegu w kretyńskich ciuchach, których i tak nikt nie chciał nosić. 

Zerknęła na stół. przy którym Elise zaciekle bazgroliła na kartce z zeszytu swoje imię raz za 

razem. Elise Wells. Panna Elise. Elise Wells. Panna Elise Patricia Wells. E.P Wells.

Nagle Blair poczuła, że cała zawartość żołądka podchodzi jej do gardła. Wells?! To 

nazwisko Owena. A Elise właśnie powiedziała,  że podejrzewa, że jej ojciec ma  romans! 

Owen nie mówił nic o córce, ale jak się teraz nad tym zastanowiła, to widziała, że Elise ma ta-

kie same oczy jak on i na ganku zapaliła dwa papierosy dokładnie w taki sam sposób, jak 

Owen w piątek w barze. Jezu! Równie dobrze mógł mieć dziesięcioro dzieci, tylko akurat za-

pomniał jej o tym wspomnieć. Jasna cholera!

Blair z głośnym szurnięciem odsunęła krzesło i pobiegła do gabinetu pielęgniarki, któ-

ry znajdował się za stołówką. Dotarła w ostatniej chwili, żeby zwymiotować czekoladowe 

ciasto na własnoręcznie zrobiony na szydełku dywanik siostry O'Donnell. Był to najszybszy 

sposób, aby zostać odesłanym do domu z powodu choroby.

Kiedy tylko wybiegła, po stołówce rozległ się szmer - dziewczyny obstawiały różne 

wersje wyjaśnienia, co się dzieje z Blair.

- Słyszałam, że chorowała na jakąś rzadką chorobę. Straciła mnóstwo włosów. To tak 

naprawdę peruka - ogłosiła Laura Salmon.

- A ja słyszałam, że jest w ciąży z jakimś starszym facetem. On jest żonaty z kimś z 

rodziny królewskiej i chce się teraz ożenić z Blair, ale żona nie zgadza się na rozwód - wyja-

śniła Rain Hoffstetter.

- O mój Boże! Więc mogłyby urodzić z matką w tym samym czasie! - pisnęła Kati 

Farkas.

- Ona nie jest w ciąży, idiotko. To bulimia - wyjaśniła dziewczynom Isabel Coates 

background image

konfidencjonalnym - szeptem. - Walczy z tym od lat.

Przy stoliku grupy Serena nieświadomie wyjaśniała całą sprawę:

- Poczuje się lepiej, gdy ją przyjmą do Yale.

background image

apatia kontra poezja

- Wesołych walentynek, kochasiu! - powitał Dana Zeke Freedman, tuż przed zajęciami 

z historii Stanów Zjednoczonych. Wręczył Danowi różową reklamówkę. - Aggie prosiła, że-

bym ci to dał. Kurier właśnie to przyniósł do recepcji.

Uszy torby przewiązano czerwoną satynową wstążką. Dan pociągnął za kokardę i wy-

sypał zawartość na ławkę: małe białe pudełko i cienka książka w okładkach z czerwonej skó-

ry. W pudełku leżał gruby srebrny długopis na srebrnym łańcuszku. Dołączona karteczka wy-

jaśniała, że to jest długopis antygrawitacyjny - takich używają astronauci w kosmosie. Dan 

założył  łańcuszek na szyję  i otworzył  książkę na pierwszej stronie, gdzie ktoś nabazgrał: 

Skop grawitacji tyłek, czarusiu. Czujesz?

Kompletnie ogłupiały Dan przeczytał jeszcze raz notkę. Zbyt dziwaczne jak na Vanes-

sę, więc to zdecydowanie musiała być Mystery. W końcu rozległ się dzwonek. Pan Dube 

wmaszerował do sali i zaczął ścierać tablicę. Dan schował torbę z prezentem pod krzesło, 

otworzył zeszyt i udawał, że słucha, co pan Dube opowiada o Wietnamie i apatii. Szkoła wy-

dawała się taka nieistotna i głupia teraz, kiedy agentka w prawdziwego zdarzenia. Rusty Kle-

in, chciała go reprezentować, a ewidentnie błyskotliwa, intrygująca i seksowna poetka przy-

słała mu wyjątkowo wyrafinowane walentynkowe prezenty.

Wtedy Dan przypomniał sobie o Vanessie i dłonie zaczęły mu drżeć. Niczego jej nie 

wysłał na walentynki - nie, żeby Vanessa przepadała za takimi „nastawionymi na komercję 

pierdołami”, jak to lubiła określać, ale nawet do niej nie zadzwonił. A właściwie największy 

problem polegał na tym, że ją... zdradził. Nie chodziło tylko o to, że całował się z inną. Na-

prawdę ją zdradził.

To była absolutnie wina Mystery. Przez tę przezroczystą sukienkę i te jej żółte, krzy-

we zęby miał wrażenie, jakby znalazł się we własnym wierszu. Całował czarującą, dziwną 

dziewczynę, którą stworzył, na hałaśliwej, odlotowej imprezie, którą wymyślił. Nic nie mógł 

na to poradzić, ale jego wyobraźnia zupełnie oszalała - wysłała go, żeby chwiejnym krokiem 

przez zasypane śniegiem miasto dotarł do mieszkania - atelier w Chinatown i kochał się z 

Mystery w najróżniejszych dziwnych pozycjach jak z jogi na niewygodnym materacu robią-

cym za łóżko, podczas gdy słońce wschodziło nad smętnym, białym miastem. Prawie jakby 

background image

się żadna z tych rzeczy nie wydarzyła. Jakby to była fikcja literacka.

Tyle że to nie była fikcja. Naprawdę zdradził Vanessę.

Dan miał strasznego kaca przez cały weekend. Tak pogrążył się w egzystencjalnym 

poczuciu winy i pogardzie dla siebie, że nie mógł odpowiedzieć na niezliczone wiadomości, 

które Vanessa nagrała na jego komórce.

Otworzył zeszyt od historii na ostatniej stronie. A gdyby dla Vanessy napisał wiersz i 

wysłał jej e - mailem w czasie przerwy na lunch? To miałoby większą wartość niż kwiaty, 

czekoladki albo tandetne walentynkowe kartki. A najlepsze było to, że pewnie nie musiałby z 

nią rozmawiać i przyznać się do zdrady, bo w kłamaniu nie był dobry.

Pan Dube zaczął pisać coś na tablicy. Dan udawał, że robi notatki w zeszycie.

Kredowe anioły - napisał. - Nadające sens.

Potem pomyślał o czymś, co Mystery powiedziała mu, kiedy pili czwarty albo piąty 

koktajl z red bullem. Coś o tym, że jest zmęczona pisaniem zawikłanych wierszy, które okręż-

ną drogą wyrażały to, co chciała przekazać. Odrzucić subtelność. Mówić wprost.

Pocałuj mnie. Bądź moja - napisał Dan, naśladując slogany na czekoladowych ser-

cach, którymi popisywały się dziewczyny w walentynki. Superlaska!

Przeczytał słowa jeszcze raz, nie dostrzegając ich tak naprawdę. Jego umysł ciągle 

wypełniały obrazy z nocy z Mystery. Nie potrafił się skupić. Jej włosy pachniały tostami. A 

kiedy   dotknęła   jego   nagiego   brzucha   chłodnymi,   wilgotnymi   dłońmi,   całe   jego   ciało   się 

wzdrygnęło. Nie zapytał jej, co miała na myśli, mówiąc o przedwczesnej śmierci, i nie zapytał 

jej, dlaczego jego wiersz Zdziry uratował jej życie, ale był tak upojony tauryną z red bulla i 

przerażającymi, żółtymi zębami Mystery, że pewnie i tak nie zapamiętałby odpowiedzi.

Znowu straciłem dziewictwo - napisał Dan, co zresztą było prawdą. Robienie tego z 

Mystery rzeczywiście okazało się kolejną utratą dziewictwa. Czy to możliwe, że będzie się 

tak czuł za każdym razem z nową kobietą?

Zanim zdążył sobie wyobrazić tę kolejną szczęściarę, zadźwięczał dzwonek. Dan wy-

rwany z zamyślenia zamknął zeszyt i wsadził go pod ramię.

- Ej! - zawołał do Zeke'a. - Postawię ci sushi na lunch, ale zaczekaj na mnie, tylko wy-

ślę e - mail.

- Dobra. - Zeke wzruszył ramionami i starał się nie pokazać po sobie, jaki jest poru-

szony tym, że jego stary kumpel raczył po raz kolejny tego dnia poświęcić mu trochę uwagi. 

Od kiedy to Dan Humphrey, król tanich krokietów i kiepskiej kawy, jadał sushi?

- Słyszałem, że poszczęściło ci się w pianek wieczór! - wrzasnął do Dana Chuck Bass, 

gdy mijali się na klatce schodowej. Chuck włożył na gołe ciało granatowy sweter w serek od 

background image

mundurka szkoły Riverside. - Niezła robota.

- Dzięki - odmruknął Dan, pędząc na górę do sali komputerowej. Oszukiwał się, my-

śląc, że Vanessa nie dowie się o nim i Mystery, ale kiedy tylko dostanie jego najnowszy 

wiersz, na pewno mu wybaczy. W końcu jak to napisała Mystery - był czarusiem.

background image

dziewczyny głupieją z powodu tajemniczych wielbicieli

Vanessa czuła się trochę idiotycznie, siedząc wśród zdesperowanych dziewczyn w za-

tłoczonej i przegrzanej sali komputerowej. Wszystkie po raz setny sprawdzały, kto przysłał 

im żałosną kartkę walentynkową albo wysłał wiadomość na stronę Tajemniczego Wielbiciela 

niepokojąco mało twórczy nowy zwyczaj, który pojawił się w szkole w ostatnie walentynki. 

Ale Dan zwykle logował się przynajmniej raz dziennie, a w weekend był taki zajęty spotka-

niem z Rusty Klein na pokazie Better Than Naked, że nawet nie miał jak oddzwonić, więc do-

szła do wniosku, że pewnie spróbuje dziś do niej napisać e - mail. W końcu to walentynki. 

Nie, żeby któreś z nich przejmowało się tymi nastawionymi na komercję pierdołami...

Pewnie że nie.

- Cześć! - usłyszała. To młodsza siostra Dana. Sprawdzała swoją stronę przy sąsied-

nim stoliku.

- Cześć, Jennifer.

Jenny odjechała od stolika na czarnym krześle obrotowym, a potem przysunęła się z 

powrotem. Jej kręcone brązowe włosy były wymodelowane suszarką. Wyglądała poważniej i 

bardziej wyrafinowanie niż zwykle.

- Pewnie świetnie się bawiliście z Danem na pokazie. Wrócił do domu dopiero w so-

botę po południu. Ojciec zrzędził, jacy oboje jesteśmy zepsuci i nieodpowiedzialni, ale potem 

zupełnie zapomniał Dana objechać. Typowe.

Vanessa przejechała dłonią po ogolonej niemal na łyso głowie.

- Nie byłam na tym samym pokazie co Dan. Zostałam zaproszona gdzie indziej.

- Och! - Jenny wyglądała na zaskoczoną.

Vanessa wyczuła, że coś jest nie tak. Co Dan robił poza domem tak długo? Ale z dru-

giej strony przez ten śnieg wszystko się pochrzaniło. Może nocował u Zeke'a. Zeke mieszkał 

w centrum.

Zalogowała się jako łysakotka, wpisała hasło „miau” i zajrzała do skrzynki odbiorczej. 

Oczywiście czekała na nią wiadomość od Dana i - cóż za niespodzianka - była to poezja. Va-

nessa przeczytała wiersz z zapałem, ale się zorientowała, że Dan nie włożył w niego żadnego 

wysiłku. „Superlaska”? O co tu chodzi? „Znowu straciłem dziewictwo”? Kogo on, do chole-

background image

ry, oszukuje?

Nacisnęła Odpowiedz i zaczęła odpisywać:

Cha, cha. Uśmiałam się. Spłakałam się. O co tu właściwie 

chodzi? Mieliśmy razem zrobić film, pamiętasz?

Kiedy czekała  na odpowiedź  Dana, zalogowała  się  na swoją stronę Tajemniczego 

Wielbiciela. Ku jej zaskoczeniu znalazła cztery wiadomości:

Nie   mogę   przestać   piać   z   zachwytu   na   twój   temat   przed 

wszystkimi znajomymi. Nikt tak nie łączy znaczenia i formy, 

jak ty, moja pani.

przystojniak

Ofiarowałaś temu popieprzonemu światu nowy rodzaj piękna. 

Tak trzymaj.

d

Życzenia wesołych walentynek dla mojej niezwykłej siostry 

w tym niezwykłym dniu. Ruby

Dasz radę pojechać do Cannes? Porozmawiamy o tym przy ka-

wie w Brooklynie, w czwartek wieczorem?

reżyser, który cię odkrył

Vanessa przewróciła oczami, gdy czytała ostatnią wiadomość. Doceniała wszystko, co 

dla niej zrobił Ken Mogul, ale na pewno jej nie odkrył. Ona tu była przez cały czas.

Przełączyła  się z powrotem na skrzynkę e - mailową, ale nie było odpowiedzi od 

Dana, więc się wylogowała.

- Do zobaczenia - szepnęła do Jenny, która nie odrywała oczu od ekranu.

- Do zobaczenia - odpowiedziała Jenny, nie podnosząc wzroku. Na jej stronie były aż 

trzy wiadomości.

przepraszam, że nie kupiłam ci żadnych czekoladek, ale nie 

wiem, jakie lubisz, kupmy coś po szkole, naprawdę nie mam 

background image

teraz ochoty wracać do domu.

smutna

a przy okazji - chcesz skończyć ten obraz? znowu ja

Te dwie były zdecydowanie od Elise, ale trzecia wyglądała na wiadomość od prawdzi-

wego chłopaka z krwi i kości.

Przepraszam, że tyle to trwało, ale wcześniej nie miałem 

odwagi do ciebie napisać. Jeśli chcesz się ze mną spotkać, 

wracam ze szkoły autobusem z Siedemdziesiątej Dziewiątej. 

Nie jestem pewien, jak wyglądasz, ale jeżeli zobaczysz na-

prawdę wysokiego chudego blondyna patrzącego na ciebie w 

autobusie,   uśmiechnij  się,   bo  to   pewnie  będę   ja.  Szczę-

śliwych   walentynek,   J.   Humphrey.   Nie   mogę   się   doczekać, 

żeby cię poznać. Całuję, L.

Jenny przeczytała wiadomość kilka razy. Wysoki chudy blondyn? Zupełnie jak ten 

chłopak z Bendela. Ale co znaczyło L? Lester? Lance? Louis? Nie, te imiona brzmiały zbyt 

dziwacznie, a wiadomość nie była dziwaczna, tylko słodka. Ale jak zdobył jej adres e - mailo-

wy? A kogo to obchodzi?! Nie mogła uwierzyć - on chciał się z nią spotkać!

Natychmiast usunęła wiadomości od Elise i pobiegła do drukarki, żeby wydrukować tę 

od L. Oczywiście zamierzała jeździć autobusem z Siedemdziesiątej Dziewiątej choćby przez 

cały wieczór, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ale gdyby - nie daj Bóg - się nie spotkali, Jenny bę-

dzie miała chociaż ten list miłosny, żeby się nim cieszyć i zachować do końca życia.

A myślała, że skończyła z miłością. Widzicie, jakie magiczne potrafią okazać się wa-

lentynki?

background image

całusy zamiast narkotyków

- A dlaczego właściwie nie zadzwoniłeś na pogotowie? - zapytał Nate'a Jeremy Scott 

Tompkinson, gdy zawijał trawkę w bibułkę EZ Wider rozłożoną na prawym kolanie.

- Daj facetowi spokój - rzucił Charlie Dern. - Był najarany, zapomniałeś?

- Ja bym chyba po prostu stwierdził: „To na razie, pochrzaniona laluniu! Mam gdzieś, 

czy miałaś zamiar tak przyhajcować!”, i tyle - zażartował Anthony Avuldsen.

Jeremy'emu udało się zwinąć trochę trawki starszemu bratu, który przyjechał do domu 

z college'u, i teraz chłopcy całą czwórką przyczaili się przy East End Avenue. Robili sobie 

przerwę przed WF - em.

Nate chuchnął w dłonie i schował je do kieszeni płaszcza.

- Nie wiem. - Sam nie bardzo rozumiał swojej reakcji. - Chyba chciałem zadzwonić do 

kogoś, kto zna nas oboje. Do kogoś, komu mogę zaufać.

Jeremy pokręcił głową.

- Gościu, ci z odwyku chcą, żebyś tak właśnie się zachowywał. Już cię zaprogramowa-

li.

Nate   pomyślał   o  tym,   jak  Georgie   naśladowała   psychologiczny  bełkot   Jackie   -   te 

wszystkie teksty o leczeniu ran i negatywnych przyjaźniach. Nie wyglądało, żeby Georgie za-

programowali. Nagle zaczął się zastanawiać, czy była zła na niego za to, że powiadomił Jac-

kie, ale nie mógł do niej teraz zadzwonić i zapytać. Zatrzymali ją w Wyzwoleniu na stałe i nie 

wolno jej było odbierać telefonów, na wypadek gdyby dzwonił diler albo ktoś taki. Miał na-

dzieję, że spotka ją na grupie.

- A ile właściwie musisz chodzić na ten kretyński odwyk? - zapytał Charlie. Wycią-

gnął rękę po skręta i się sztachnął.

- Pół roku - odparł Nate. - Ale przynajmniej nie muszę tam mieszkać. - Pozostali 

chłopcy mruknęli współczująco albo ze znudzeniem, dając wyraz zdegustowaniu. Nic nie po-

wiedział. Chociaż nigdy się do tego nie przyznał, właściwie to polubił odwyk i spotkania z 

różnymi dzieciakami na terapii, zwłaszcza z Georgie. Będzie mu trochę smutno, kiedy się 

skończy.

- Masz - rzucił Charlie, podając Nate'owi skręta. Nate spojrzał i pokręcił głową.

background image

- Dzięki - mruknął pod nosem. Przed nimi na chodniku leżało pogniecione serce z 

czerwonego papieru. - Dzisiaj są walentynki? - zapytał z roztargnieniem.

- Aha - odpowiedział Anthony. - A co?

Nate wstał i strzepał śnieg z pleców czarnego płaszcza od Hugo Bossa. Odkąd pamię-

tał, zawsze w walentynki wysyłał róże specjalnej dziewczynie.

- Muszę coś zrobić. Zobaczymy się na WF - ie, dobra?

Kumple patrzyli, jak Nate brnie przez rozmokły śnieg w stronę Madison Avenue, aż w 

końcu zniknął im z oczu. Coś się stało z ich starym kumplem Nate'em Archibaldem. Pierwszy 

raz, odkąd skończył dziesięć lat, nie chciał zaciągnąć się skrętem.

Czy to możliwe, czy mogło się zdarzyć, że się... zakochał?

background image

dla B dzień Walentego to dzień zagłady

Blair przez całą drogę do domu trzymała dłoń przy ustach, a myśli z dała od Owena - 

wszystko, żeby nie zwymiotować na tylnym siedzeniu taksówki. Ale kiedy wysiadła z wykła-

danej boazerią windy i weszła do mieszkania, poczuła mdlący zapach róż i jej żołądek znowu 

złowieszczo się skręcił. Cały przedpokój był zawalony kwiatami. Żółte róże, białe róże, różo-

we i czerwone. Blair upuściła na podłogę torbę i zaczęła czytać bileciki dołączone do bukie-

tów.

A jesteś moim misiaczkiem. Całuję, S - napisano na bileciku dołączonym do żół-

tych róż.

Audrey, moja słodka damo. czy będziesz moją walentynką? Całuję, Cary - to 

kartka od czerwonych róż.

Moja droga pani Rose! Niech nasza maleńka córeczka będzie równie piękna i  

cudowna jak ty i równie beznadziejnie szczęśliwa jak ja każdego dnia przy tobie.  

Twój kochający mąż, pan Rose - przeczytała na bileciku od biało - różowego bukietu.

Już jeden taki tekst wystarczał, żeby wyrzygać flaki, a musiała zdzierżyć trzy równie 

obrzydliwe. Rzuciła płaszcz na podłogę i zataczając się, wpadła do pierwszej łazienki z brze-

gu, żeby znowu opróżnić żołądek.

- Mamo! - krzyknęła, wycierając usta w kremowy ręcznik dla gości z monogramem R.

- Blair?! - odkrzyknęła matka. Eleanor Waldorf szła powoli korytarzem. Miała na so-

bie różowy kostium od Chanel z filcowanej wełny, poszerzony w pasie, żeby zmieściła w nim 

pięciomiesięczną ciążę. Rozjaśnione włosy obcięte na pazia spięła w kucyk. Na nogach miała 

kapcie z króliczego futra, a przy uchu przenośny telefon. Jak większość gospodyń z Upper 

East Side przez cały czas, kiedy nie wychodziła na lunch albo nie siedziała u fryzjera, wisiała 

na telefonie. - Co robisz w domu? - zapytała córkę. - Źle się czujesz?

Blair złapała się za żołądek i próbowała nie patrzeć na matkę.

- Widziałam list od Cyrusa - wychrypiała. - To będzie dziewczynka?

Matka rozpromieniła się, a jej błękitne oczy rozbłysły ze szczęścia.

- Czy to nie cudowne?! - wykrzyknęła. - Dowiedziałam się dziś rano. - Objęła córkę 

za szyję. - Cyrus zawsze chciał mieć córkę. Kiedy niedługo przyjedziesz z college'u, będziesz 

background image

miała maleńką siostrzyczkę do zabawy!

Blair wykrzywiła się, czując, jak żołądek wywraca się jej na dźwięk słowa „college”.

- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko - paplała Eleanor - ale planujemy zamienić 

twoją sypialnię na pokój dziecięcy, bo brakuje nam już miejsca. Ty i Aaron niedługo wyje-

dziecie się uczyć. Zgadzasz się, prawda, kochanie?

Blair spojrzała na matkę pustym wzrokiem. Nie chciała mieć ani brata przyrodniego, 

ani ojczyma i z pewnością nic życzyła sobie młodszej siostry, a już na pewno nie takiej, która 

zabierze jej pokój.

- Idę się położyć - powiedziała słabo.

- Powiem Myrtle, żeby przyniosła ci trochę bulionu! - zawołała za nią matka.

Blair zatrzasnęła drzwi i rzuciła się na łóżko, chowając głowę w mięciutkich podusz-

kach z pierza. Kitty Minky, kolka rasy błękitnej rosyjskiej, skoczyła jej na plecy i wbiła pa-

zurki w czarno - biały sweter z Fair Isle.

- Pomocy! - jęknęła żałośnie Blair do kota. Gdyby tylko mogła tak leżeć” do sierpnia, 

a potem zabrano by ją helikopterem prosto do nowej sypialni w Yale. Gdyby tylko mogła 

przeskoczyć wszystkie kiepskie kawałki w scenariuszu jej życia, kawałki, które należałoby 

napisać od nowa.

Z przyzwyczajenia wyciągnęła rękę i włączyła odsłuchiwanie automatycznej sekretar-

ki. Słuchała z zamkniętymi oczami.

- Cześć, Blair, mówi Owen. Owen Wells. Przepraszam, że nie 

odezwałem się wcześniej. Wiesz, co się stało? Obudziłem się, a 

ciebie   już   nie   było.   W   każdym   razie   wesołych   walentynek, 

ślicznotko. Zadzwoń, jak będziesz miała chwilę. Trzymaj się.

- Cześć, Blair, tu znowu Owen. Dostałaś moje kwiaty? Mam 

nadzieję,   że   ci   się   podobają.   Oddzwoń,   jak   będziesz   miała 

chwilę. Dzięki. Cześć.

- Cześć, Blair. Wiem, że to w ostatniej w chwili, ale może 

masz   ochotę   zjeść   ze   mną   kolację?   Tu   Owen,   nawiasem   mówiąc. 

Plany w domu się zmieniły i jestem wolny jak ptak. Więc co po-

wiesz na Le Cirque dziś wieczór, ślicznotko? Zadzwoń.

- Cześć, Blair. Mam rezerwację w Le Cirque...

Skopała automatyczną sekretarkę ze stolika. Wtyczka wypadła z gniazdka. Blair miała 

gdzieś, że Owen ma najseksowniejszy głos i najlepiej całuje w całym Nowym Jorku. Nie mo-

gła dłużej grać Audrey i widzieć w nim Cary Grania. Okazał się kłamliwym, zdradzającym 

background image

sukinsynem i tatusiem! Miała nawet gdzieś to, czy Owen powie w Yale, że jest głupią siksą, 

która nie utrzyma się na studiach dłużej niż dwa tygodnie. Pieprzyć Owena, pieprzyć Yale!

Złapała telefon i wybrała numer komórki Owena. To jedyny numer, jaki jej podał, 

pewnie dlatego że tylko ten telefon zawsze odbiera sam.

- Blair? - Owen odebrał od razu po pierwszym dzwonku. - Gdzie byłaś? Przez cały 

dzień próbowałem cię złapać!

- W szkole! Wiem, że dla ciebie to stare czasy, ale szkoła to takie miejsce, do którego 

się chodzi i gdzie uczą cię różnych rzeczy. Jestem teraz w domu tylko dlatego, że się źle po-

czułam.

- Och, to znaczy, że pewnie się nie zjawisz na kolacji?

Głos Owena nie brzmiał nawet w połowie tak seksownie teraz, kiedy już wiedziała, 

jaki z niego dupek. Podeszła do wysokiego lustra i poprawiła włosy. Już wyglądały na trochę 

dłuższe. Może niedługo odrosną. A może zetnie je jeszcze krócej. Odgarnęła zdecydowanym 

ruchem grzywkę z czoła, żeby zobaczyć, jak by wyglądała, gdyby się ścięła naprawdę kró-

ciutko.

- Wiem, że masz córkę - syknęła do słuchawki, podchodząc do komody. Zaczęła grze-

bać w górnej szufladzie, aż znalazła stare srebrne nożyczki po babci, z których nigdy nie mia-

ła specjalnego pożytku.

- B - Blair... - wyjąkał Owen.

- Pieprz się.

Rzuciła telefon na łóżko. Potem złapała garść włosów i zaczęła je ścinać maleńkimi, 

srebrnymi nożyczkami.

Do widzenia, Audrey Hepburn! Witaj, Mia Farrow z Dziecka Rosemary!

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie   nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

NAJDELIKATNIEJSZY SPOSÓB NA POŻEGNANIE

To smutne, ale prawdziwe - walentynki stawiają związkom pewne wymagania, którym czasem się nie 

da rady sprostać. Co macie zrobić, gdy oboje wiecie, że to koniec, i chcecie już ruszyć dalej, żeby 

wreszcie zacząć świetnie się bawić, płacąc kartą kredytową za prezenty dla siebie, a nie dla drugiej 

potowy? Z mojego bogatego doświadczenia z bezbolesnym zrywaniem wynika, że im mniej powiesz, 

tym lepiej. Nie omawiaj wszystkiego ze szczegółami. Prosty gest znaczy o niebo więcej. Propozycja, 

żeby zrobić coś całą paczką zamiast tylko we dwoje. Czuły całus w policzek. Machanie ręką na poże-

gnanie. I nie ważcie się zwracać jakichkolwiek podarunków. One są wasze! Zatrzymajcie je!

JEDNA RZECZ NA MÓJ TEMAT, Z KTÓREJ MOŻECIE NIE ZDAWAĆ SOBIE SPRAWY

Jestem prawdziwa. A to znaczy, że mam u rodziny. W następny poniedziałek kończę osiemnaście lat i 

urządzam imprezę, na którą wszyscy jesteście zaproszeni. Wiem, co sobie myślicie: to poniedziałek. 

Ale tak naprawdę to co macie do roboty w poniedziałkowy wieczór? Pracę zadaną z łaciny? Domowej 

roboty maseczkę? No i potem tydzień zleci momentalnie, obiecuję. 

Kiedy? W poniedziałek od dziewiątej wieczór do świtu. 

Gdzie? W Gnomie. Nie martwcie się, że nigdy o nim nie słyszeliście. Nikt nie słyszał. To nowiutki klub 

przy Bond Street, który połączy świętowanie otwarcia właśnie z moimi urodzinami. Czy to nie słodkie?

Co zabrać? Siebie, najpiękniejszych znajomych i rzecz jasna prezent!

Na celowniku

B nie ma w szkole drugi dzień z rzędu. D czeka w holu hotelu Plaza w nowym, eleganckim garniturze 

od Agnes  B. Wygląda na zdenerwowanego.  S  w pracowni Lesa Besta przymierza prześliczną su-

kienkę w kolorze słoneczników przed sesją zdjęciową. J godzinami jeździ autobusem z Siedemdzie-

background image

siątej Dziewiątej tam i z powrotem. A gra na gitarze w pociągu, wracając z Scarsdale, gdzie siedział 

przez kilka ostatnich dni. N biega po Central Parku - życie bez trawki daje temu chłopakowi tyle ener-

gii!

Wasze e – maile

P:

 Droga plotkaro!

Pocałowałam dziewczynę, ale nic nie miałam przy tym na myśli. Właściwie to podoba mi się 

pewien chłopak. Co mam powiedzieć tej dziewczynie, żeby nie zranić jej uczuć? W końcu 

jest moją przyjaciółką. 

strapiona

O:

 Droga strapiona!

Nigdy nie wierzyłam w teorię, że całując kogoś, przyrzekam, że nie pocałuję nikogo innego. 

Całowanie to przyjemność. Dlaczego ograniczać się tylko do jednej osoby? Dowcip polega 

na tym, żeby osobie, z którą dobrze się bawisz, powiedzieć, że nie zamierzasz od razu wy-

chodzić za mąż ani nic takiego. A tak przy okazji, najlepiej zrobić to przed, a nie po całowa-

niu się.

P

P:

 Droga P!

Utknęłam na odwyku. Mogę korzystać z netu, ale pewne konta e - mailowe mam zabloko-

wane, więc nie mogę wystać wiadomości do chłopaka, z którym się spotykam i za którym 

bardzo tęsknię. Nawet przysłał mi róże! Na szczęście mogę wejść na Twoją stronę i powie-

dzieć  całemu   światu,   że   jestem   zakochana.   Może   kiedy  stąd   wyjdę,   wypijemy,   żeby  to 

uczcić. Ja stawiam. 

kociak na odwyku

O:

 Drogi kociaku!

Zamiast   po   wyjściu   stawiać   nam   drinki,   powinnaś   założyć   własną   stronę.   Albo   napisać 

książkę. To tylko sugestia.

P

Nie zapominajcie o mojej imprezie - niedługo pojawi się lista wymarzonych prezentów!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

życie sławnych i bogatych

W środę po południu Dan stał w holu hotelu Plaza, poprawiając kołnierzyk marynarki 

garnituru Agnes B. i ściskając czerwoną książeczkę, którą dostał od Mystery na walentynki. 

Wcześniej był w Plaza tylko raz, kiedy filmowali z Vanessą skate'ów w Central Parku i ona 

musiała skorzystać z toalety. Nawet w nowym, eleganckim garniturze czuł, że nie pasuje do 

tego wystawnego miejsca.

Powinien się przyzwyczajać. W końcu miał się stać bardzo sławnym pisarzem, który 

regularnie umawia się ze swoją agentką na herbatę w drogich hotelach.

Żebrak w lustrzanym pałacu, pomyślał, tworząc początek wiersza.

- Daniel! - usłyszał Rusty Klein krzyczącą przez cały korytarz. Tym razem czerwoną 

perukę uczesała w dwa grube warkocze z boków głowy. Swoje metr dziewięćdziesiąt z ka-

wałkiem okryła niezwykłą, czarną w drobne białe kwiaty szatą w stylu japońskiej gejszy. Do 

tego włożyła czarne zamszowe kozaki na szpilkach, jakby już nie była dość wysoka. Mystery 

stała obok niej i wyglądała jak zagłodzony duch w wystrzępionej, obcisłej sukience w kolorze 

śliwkowym i brązowych skórzanych butach, Jej obojczyki przy chudej szyi wyglądały niczym 

skrzydła samolotu. Usta miała tak spierzchnięte, że wydawały się niemal białe.

Szkielet księżniczki wynurza się z obłoku kurzu...

- Cześć! - Dan powitał je zwyczajnie, jakby zawsze spotykali się w Płaza po szkole. 

Wsunięty do kieszeni białej koszuli od Agnes B. długopis antygrawitacyjny od Mystery ude-

rzył go w bladą pierś. - Dziękuję za prezenty.

Rusty złapała go w niedźwiedzi uścisk, dusząc oleisto - rybnym zapachem swoich per-

fum i brudząc mu policzek pomarańczoworóżową szminką.

- Mystery i ja aż za dobrze się bawiłyśmy, kupując prezenty dla ciebie, kochanie! W 

końcu zmusiłyśmy się, żeby przestać.

Mystery przejechała językiem po żółtych zębach.

- Właśnie piłyśmy martini i analizowałyśmy Kafkę jak dwie kretynki - wychrypiała. 

Mówiła jak pijana i sprawiała wrażenie, jakby nie spała od tygodni. Zamrugała. - Skoro już 

jesteś, możemy coś zjeść. Przez ciebie umieram z głodu.

Kości owinięte w skrzydła ćmy utkane z pajęczyny.

background image

- Tędy   -   zachichotała   Rusty,   ignorując   dziwną   uwagę   Mystery.   Poprowadziła   ich 

ogromnym holem do wielkiej herbaciarni pełnej złoconych luster, dzwoniących kryształów i 

zbyt mocno wyperfumowanych kobiet ze świeżo wymodelowanymi włosami. Okrągły, przy-

kryty białym obrusem stolik zastawiono srebrnym serwisem do herbaty. Trzypoziomowa taca 

pełna była świeżo upieczonych babeczek, słoiczków z domowym dżemem i maleńkich kana-

pek z ogórkiem z chleba, od którego obcięto skórkę. Na stole stały też dwa niedopite kieliszki 

z martini.

- Świętowałyśmy skromnie debiut Mystery - wyjaśniła radośnie Rusty. Usiadła i dopi-

ła jednym haustem resztkę drinka.

Królowa poezji kusząco przyciąga.

Dan usiadł obok niej i położył książkę na stoliku.

- Jaki debiut?

Rusty złapała babeczkę z jagodami, posmarowała ją masłem i wrzuciła w całości do 

ogromnych ust.

- Dobrze, że przyniosłeś swoją książkę do obserwacji. Zapisywałeś wszystko? Pamię-

taj, nie ma rzeczy nieistotnych! - Mrugnęła do Mystery. - Kto wie? To wszystko może się zło-

żyć na książkę!

Mystery zachichotała i zerknęła na Dana.

- Skończyłam moją powieść - wyznała chrapliwym głosem.

Pali się! Pali się!

Dan potarł kciukiem maleńki widelczyk, trawiąc nowinę. Mystery dokończyła książkę 

w niecały tydzień, a on napisał jeden kiepski wiersz w walentynki dla Vanessy. Nawet nie 

miał odwagi przeczytać odpowiedzi od Vanessy, bo wiedział, że wiersz wyszedł mu bezna-

dziejny.

- Myślałem, że dopiero ją zaczęłaś - powiedział, czując się w dziwny sposób zdradzo-

ny.

- Zgadza się. Ale w niedzielę w nocy złapałam wenę, wykorzystałam rozpęd i zwy-

czajnie nie mogłam przestać pisać, dopóki nie skończyłam. Wysłałam książkę e - mailem do 

Rusty o świcie, kiedy właśnie przyjechały śmieciarki. Już przeczytała. Mówi, że jestem na-

stępną Virginią Woolf!

- Myślałem, że jesteś następną Sylvią Plath - rzucił oskarżycielsko Dan.

Księżniczka ćma częstuje się skradzionym mięsem.

Mystery wzruszyła chudymi ramionami i wsypała czubatą łyżeczkę cukru do martini, 

pomieszała zamyślona, a potem wzięła kieliszek w obie ręce i wypiła zawartość jednym hau-

background image

stem.

- Dobra, porozmawiajmy o tobie, Danny - prawie wykrzyknęła Rusty. - Och, cholera. - 

Wyjęła różową komórkę z torebki, nacisnęła kilka guzików i podniosła ją do ucha. - Pocze-

kajcie, skarby, muszę odsłuchać wiadomości.

Dan czekał, patrząc, jak Mystery wrzuca do drinka tyle łyżeczek cukru, że już nie wy-

gląda jak martini, ale raczej jak jakieś popłuczyny ze sklepu na stacji benzynowej. Nie zauwa-

żył tego wcześniej, ale jej krzywe, poobgryzane paznokcie były równie żółte jak zęby.

Rusty rzuciła telefon na środek stołu.

- Myślę, że powinieneś napisać pamiętnik - powiedziała Danowi, sięgając po kolejną 

babeczkę i przełamując ją na pół. - Pamiętniki młodego poety. Podoba mi się! - wykrzyknęła. 

- Jesteś następnym Rilke!

Królowa błaznów wyciąga z włosów różowego królika.

Dan sięgnął po anty grawitacyjny długopis. Chciał napisać coś o żółtych paznokciach 

Mystery w swoim zeszycie do obserwacji i o tym, że ku jego zaskoczeniu wcale go nie odrzu-

cają. Przeciwnie, podniecają go.

- Jak mogę pisać pamiętniki, skoro tylko chodzę do szkoły? - zapytał żałośnie. - Nigdy 

nic wielkiego mi się nie przydarzyło. - Sięgnął po dzbanek drżącymi dłońmi i wlał sobie cie-

płej, pachnącej herbaty Earl Grey do białej filiżanki. Ach, kofeino.

Rusty postukała w okładkę notatnika długimi pomarańczowo - różowymi paznokcia-

mi.

- Drobiazgi - kochanie. Drobiazgi. I może przemyślisz odłożenie college'u, żeby przez 

rok, dwa lata popisać. Jak Mystery. - Otarła usta serwetką z białego płótna, brudząc ją szmin-

ką. - Zapisałam was z Mystery na czytanie wierszy do klubu poezji Rivington Rover na dziś 

wieczór. Buckley już rozsyła ulotki. To bardzo na czasie. Wszystkie stare kluby poezji wraca-

ją do łask. Musisz być gotowy do występu. Mówię ci. poezja to następny rock'n'roll!

Mystery zachichotała i kopnęła Dana pod stołem jak pijany osioł. Dan miał ochotę jej 

oddać, bo właściwie to go zabolało, ale nie chciał zachowywać się niedojrzale.

Rusty strzeliła długimi palcami i natychmiast zjawił się kelner.

- Daj tym dzieciakom wszystko, czego zapragną ich serduszka - poleciła. - Muszę 

biec, skarby. Mama ma spotkanie. - Posłała im całusy, a potem przedreptała przez salę w su-

kience gejszy, przyciągając uwagę wszystkich warkoczykami i imponującym wzrostem.

Matka odlatuje z gniazda, zostawia księżniczkę i żebraka z otwartymi dziobami.

Mystery dopiła resztki martini Rusty i popatrzyła zmęczonymi, smutnymi oczami.

- Za  każdym  razem,  gdy Rusty wymieniała  twoje imię,  czułam ciepło  płynące  po 

background image

udach - zwierzyła się gardłowym głosem. - Przez cały tydzień tonęłam w pożądaniu, ale udało 

mi się skanalizować tę zwierzęcą energię w książce. - Zaśmiała się. Jej żółte zęby wyglądały 

tak, jakby pomalowała je kredką. - Niektóre fragmenty są dosłownie radioaktywne.

Żebrak zamienia się w księcia. Mówiąc banalnie, dostałem koroną po łbie.

Dan wrzucił do ust kanapkę z ogórkiem. Gryzł gwałtownie, nawet nie czując smaku. 

Powinien wrócić do domu i pisać pamiętnik. Powinien zająć się swoją dziewczyną. Powinien 

uciekać z przerażeniem przed tą nienormalną, żółtozębą, napaloną laską. Ale prawda była 

taka, że on też był napalony. Stracił dziewictwo już dwa razy i nie mógł się doczekać trzecie-

go. I czwartego...

- Chodź - kusiła Mystery, łapiąc go dłonią o żółtych paznokciach. - Załatwię nam po-

kój na rachunek Rusty.

Dan wziął notatnik i ruszył za nią do recepcji. Niech będzie przeklęta poezja! Nie 

mógł się powstrzymać, żeby nie przeczytać następnego rozdziału tej historii.

background image

L jak luby

Jenny nie miała pewności, czy L, który przysłał jej wiadomość w walentynki, to rze-

czywiście chłopak z Bendela. To mógłby być jakiś świr albo nawet obleśny, zboczony facet, 

ale w głębi duszy już była w nim zakochana. Czuła się jak dziewczyna z bajki zadurzona w 

mężczyźnie w masce. Zamierzała jeździć autobusem tak długo, aż spotka go twarzą w twarz. 

W poniedziałek i wtorek siedziała w autobusie do siódmej wieczór, ale bez skutku. W Środę 

wzięła z sobą Elise.

- Nie rozumiem. Dlaczego znowu jedziemy? - zapytała; Elise. Skończyła już pracę do-

mową i gapiła się przez okno nad ramieniem Jenny, znudzona do bólu.

- Mówiłam ci. Zostawiłam dziś rano w tym autobusie moją ulubioną czapkę i jeśli 

będę jeździć na tej linii, na pewno ją znajdę - skłamała Jenny.

- Pewnie ktoś ją zabrał - przekonywała Elise. - Tę ładną, puchatą, z czerwonej włócz-

ki? Na pewno ktoś ją zabrał.

Kobieta w średnim wieku ze spuchniętymi kostkami i w niemodnym płaszczu, która 

czytała „Wall Street Journal”, spiorunowała je wzrokiem. Dorośli zawsze tak robią, gdy na-

stolatki odzywają się w miejscu publicznym. Jakby mówiła: „Możecie wyłączyć dźwięk?” 

Cóż, bardzo przepraszamy.

- Tylko ten jeden raz i wracamy do domu - obiecała Jenny, chociaż mówiła lak już 

dwa autobusy wcześniej.

Elise położyła dłoń na jej kolanie w czarnych rajstopach i zostawiła ją tak.

- Nic nie szkodzi. W domu i tak nie mam nic do roboty. Jenny poczekała, aż Elise za-

bierze dłoń.

- Co robisz? - szepnęła dość głośno.

- O co ci chodzi?

- O twoją rękę.

- W książce pisali, żeby okazywać uczucia delikatnym dotykiem - oznajmiła Elise.

- Ale ja tego nie chcę. A poza tym siedzimy w autobusie - syknęła Jenny, odpychając 

dłoń Elise. Ostatnia rzecz, której chciała, to żeby L zobaczył, jak dotykają się z Elise. Boże! 

Jakie to żenujące.

background image

- A co w tym złego?! - wykrzyknęła Elise, popychając Jenny akurat w chwili, gdy au-

tobus gwałtownie skręcił na wyboju. Jenny spadła z siedzenia na podłogę i wylądowała tył-

kiem na butach osoby siedzącej obok.

Zamknęła oczy, zbyt przerażona, żeby je otworzyć. Jeśli jej tajemniczy wielbiciel pa-

trzył teraz, więcej już do niej nie napisze. Autobus podskoczył na kolejnym wyboju, kiedy pę-

dził przez park, i piersi Jenny podskoczyły bezlitośnie. Jakby już nie przeszła dość upokorzeń.

- Trzymaj. - Ktoś złapał ją za rękę.

- Odpieprz się - mruknęła Jenny, całkowicie upokorzona.

Odepchnęła pomocną dłoń i jakoś wstała. Pochylał się nad nią blondyn. Wysoki. Z 

ładnym nosem. O piwnych oczach z jasnymi rzęsami. To on! Chłopak z Bendela!

- Nic ci nie jest? - zapytał. - Na końcu jest wolne siedzenie. Usiądziesz? - Chwycił ją 

za rękę i pociągnął przez tłum.

Jenny wsunęła się na twarde, wąskie siedzenie i z bijącym sercem spojrzała na chłopa-

ka. Wyglądał na jakieś szesnaście lal i był idealny, po prostu idealny.

- Ty jesteś L? - ledwo z siebie wydusiła.

Uśmiechnął się nieśmiało. Jeden z przednich zębów miał lekko ukruszony. To było 

niesamowicie słodkie.

- Tak, ja, Leo - odpowiedział. 

Leo. No jasne.

- Ja jestem Jennifer! - prawie wykrzyknęła Jenny, tak była podekscytowana.

- Jennifer - powtórzył Leo, jakby to był najbardziej niezwykłe i najpiękniejsze imię na 

świecie.

Elise podniosła głowę nad tłumem typowym dla godzin szczytu i mrużąc niebieskie 

oczy, spojrzała na Jenny.

- Ej, przepraszam, że cię pchnęłam. Nic ci nie jest?

Leo   uśmiechnął   się   uroczo,   błyskając   słodko   ukruszonym   zębem.   Zupełnie   jakby 

chciał powiedzieć, że wszyscy przyjaciele Jenny są jego przyjaciółmi. W pierwszym odruchu 

Jenny miała ochotę warknąć do Elise, żeby spływała, bo wtedy mogliby się z Leo poznać w 

spokoju. Ale nie chciała, by Leo uznał ją za wredną jędzę. Facet siedzący obok niej wstał, 

więc Jenny poklepała siedzenie.

- Siadaj.

Elise puściła poręcz i opadła na siedzenie.

- Cześć - powiedziała, zerkając na Leo. Stuknęła Jenny w kolano, gdy w końcu go po-

znała. - Cześć.

background image

- Elise, to Leo, Leo, to Elise - przedstawiła ich Jenny słodkim głosem. Autobus zatrzy-

mał się gwałtownie i Leo złapał ją za ramię, żeby nie stracić równowagi. O Boże! Dotknął 

mnie! Dotknął mnie!

Jenny czuła, że Elise patrzy na nich i próbuje się zorientować, co jest grane.

- Też chodzisz do Constance Billard? - zapytał ją Leo. Elise kiwnęła głowa, zupełnie 

zmieszana. Nagle Jenny zrobiło jej się żal Objęła ją ramieniem i uśmiechnęła się do Leo.

- Jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami.

Elise zachichotała i oparła głowę na ramieniu koleżanki.

- Chyba znalazłaś swoją czapkę - szepnęła cicho.

- Aha - odparła za śmiechem Jenny, z ulgą widząc, że Elise jest dość wyluzowana, by 

nie zadawać zbyt wielu pytań. Kiedy będą same, wszystko jej wytłumaczy, jak to powinno 

być między najlepszymi przyjaciółkami. Podniosła wzrok na cudnie wyrzeźbioną twarz Leo, 

idealną do sportretowania. Prawie zemdlała, gdy znowu uśmiechnął się nieśmiało.

- Wiedziałam, że nie możesz się nazywać Lance.

background image

V rezygnuje z szansy filmowania rozkładających się ryb!

- Cieszę się, że znalazłaś czas i wpadłaś - powiedział w środę po południu Ken Mogul. 

Vanessa siadła obok niego w loży w Chippies, nowej kafejce w Williamsburgu przy ulicy, na 

której mieszkała. Pchnął w jej stronę parujący kubek cappuccino. - Zamówiłem dla nas oboj-

ga. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

Vanessa usiadła w czarnej parce i zacisnęła obie dłonie na kubku. Dmuchnęła na gorą-

cą pianę z mleka.

- Dzięki za wkręcenie mnie na ten pokaz - powiedziała. - To był prawdziwy czad. - 

Skrzywiła się. To, co właśnie powiedziała do Kena Mogula, zabrzmiało fatalnie. Zupełnie 

jakby była jakąś bezmyślną pozerką.

Ken przesunął ciemne okulary w szylkretowej oprawce na zawadiacko przycięte rude 

włosy i pochylił się nad stolikiem, gotowy, żeby przejść do rzeczy.

- Chcę, żebyś na wiosnę pojechała ze mną do Cannes. Przedstawię cię kilku wspania-

łym niezależnym twórcom filmowym. Moglibyśmy połączyć siły, urządzić burzę mózgów. 

Wstrzymaj się z college'em na rok, może dwa lata, i zrób ze mną kilka filmów. To będzie coś 

magicznego, czuję to.

W kawiarni puszczali Enyę. Vanessa rozpięła kurtkę i znowu ją zapięła. Nie cierpiała 

Enyi.

- Zacząłem pracować nad czymś nowym w Ameryce Południowej - ciągnął Ken Mo-

gul. - Zaczyna się nad morzem. Mewy karmią swoje młode rozkładającymi się rybami. Potem 

jest przejście do dżungli, gdzie goryle opuszczają swoje młode. A potem planuję cięcie i po-

każę ulice Rio. gdzie dzieciaki prostytuują się za narkotyki. Jeszcze nie zacząłem kręcić, ale 

pomyślałem, że mogłabyś tam jechać i poznać parę tych dzieciaków, zaprzyjaźnić się z nimi, 

poznać ich historie. Znasz portugalski?

Vanessa pokręciła głową. Kogo on oszukiwał?

- Hiszpański? 

Znowu pokręciła głową.

- Nieważne. Zdobędziemy tłumacza albo znajdziemy dzieciaki, które mówią po an-

gielsku. Wszystkie twoje wydatki pokrywa firma Duke Productions. Pamiętasz Duke'a z przy-

background image

jęcia po pokazie?

Vanessa pokiwała głową i uśmiechnęła się rozbawiona. Jak mogłaby zapomnieć Du-

ke'a, najgłupszego faceta na świecie?

- Miałabyś własny samochód, własne mieszkanie, sprzęt za darmo i wszystko, czego 

potrzebujesz - dodał Ken. - Pojedziesz ze mną?

Vanessa po raz pierwszy zauważyła, że Ken Mogul ma bardzo słabo zarysowany pod-

bródek. Właściwie prawie go nie miał.

- Zawsze chciałam pojechać do Cannes - odpowiedziała, z namysłem sącząc cappucci-

no. - A nowy pomysł brzmi naprawdę... niesamowicie. Ale już mnie przyjęto na Uniwersytet 

Nowojorski. Marzyłam, żeby się tam dostać, odkąd skończyłam jedenaście lat. Nie ma mowy, 

żebym to odłożyła.

- Ale co z moim filmem? Dziecięca prostytucja! Zwierzęta porzucające swoje młode! 

Te sprawy poruszą światem! – bełkotał Ken Mogul, plując po całym stoliku. Vanessa pomy-

ślała, że gdyby miał podbródek, może ślina nie leciałaby lak daleko.

Nad ramieniem Kena dostrzegła przyczepioną do tablicy z ogłoszeniami jasnoniebie-

ską ulotkę.

Otwarty wieczór w klubie poezji przy Rivington Rover

zaprasza na spotkanie

z Danielem Humphreyem i Mystery Craze

czwartek. 20.00

Nic dziwnego, że Dan olewał ją przez cały tydzień. Był zajęty sławą.

- Vanessa? Słuchasz mnie jeszcze? - dopytywał się Ken. - Pierwsza lekcja w tym biz-

nesie mówi, że zegar nigdy nie przestaje tykać.

Vanessa uśmiechnęła się jak Mona Liza: na wpół rozbawiona, na wpół wkurzona. Pro-

pozycja jej pochlebiała, ale nie miała zamiaru stać się mini - Mogulem. Chciała stworzyć wła-

sny styl, własną karierę, a nie wkładać energię w cudzą pracę, choćby nie wiadomo jak bły-

skotliwą. Pokręciła ogoloną głową.

- Przykro mi.

Ledwo widoczna broda Kena Mogula zupełnie się zapadła.

- Nigdy nie proponowałem nikomu współpracy - powiedział ponuro. - To okazja jedy-

na w swoim rodzaju - Daję ci szansę zrobić pełnometrażowy film, nim skończysz dwudziest-

kę. To niesłychane!

background image

Starszy pan na pokazie Culture of Humanity poradził jej, żeby nie traktowała swojego 

talentu zbyt poważnie. Ken najwyraźniej traktował swój o wiele, wiele za poważnie. Vanessa 

wstała i zerwała jasnoniebieską ulotkę z tablicy nad głową Kena. Co prawda powinna praco-

wać nad filmem razem z Danem, ale jeśli wejdzie ukradkiem do klubu i nakręci go czytające-

go, gdy nie będzie o tym wiedział, materiał będzie jeszcze lepszy. Dan zawsze lepiej wypadał, 

gdy nic wiedział, że ktoś go obserwuje.

- Dziękuję - powiedziała Kenowi Mogulowi. - Naprawdę czuję się zaszczycona. Ale 

pracuję nad czymś nowym, moim własnym. Chyba chciałabym to skończyć.

Ken Mogul zsunął okulary z powrotem na nos i wyjrzał wściekły przez okno.

- Twoja strata.

- Dzięki za kawę - odparła Vanessa, chociaż Ken już na nią nie patrzył. Złożyła ulotkę 

i schowała ją do kieszeni. - Powodzenia w Cannes.

Ken Mogul zapiął obszywaną futrem kurtkę Prady i założył kaptur, jakby chciał się od 

niej odciąć całkowicie.

- Cześć.

Vanessa wróciła do domu, żeby uporządkować sprzęt i zorientować się, czego będzie 

potrzebowała jutro wieczorem w klubie poezji. Kiedy Dan skończy czytać, wyskoczy z tłumu 

i poda mu ogromny kubek kawy po irlandzku, jego ulubionego napoju. A potem opowiedzą 

sobie o głupich, sławnych ludziach, których spotkali w zeszłym tygodniu. Później zabierze go 

do domu i przypomni mu, co tracił. Pokaże mu, jak znowu stracić dziewictwo, tak jak napisał 

w tym zwariowanym wierszu.

Jakby trzeba mu to było pokazywać.

background image

S ponownie odkrywa łzę

- Chcesz wyprowadzić ze mną Mookiego na spacer? - zaproponował Aaron.

Stał pod zamkniętymi drzwiami sypialni Blair. Była środa po południu, a Blair sie-

działa w swoim pokoju od poniedziałku. Otwierała drzwi tylko po to, żeby wziąć bagietkę z 

brie i pomidorem oraz gorącą czekoladę, które przynosiła jej Myrtle o dziesiątej rano i piątej 

po południu. Wyłudziła nawet od lekarza rodzinnego zwolnienie ze szkoły na tydzień. Wła-

ściwie nie była chora, tak zapewniał matkę lekarz. Szkoły takie jak Billard Constance po pro-

stu zbyt dużo wymagały od dziewcząt, zwłaszcza w ostatniej klasie, a dochodzi jeszcze presja 

związana z dostaniem się do najlepszego college'u. Blair po prostu potrzebowała kilku dni od-

poczynku i znowu wróci do siebie.

Cóż, niezupełnie. Blair wykorzystywała tych parę dni, żeby na nowo siebie wykre-

ować. Jak Madonna.

Aaron pchnął drzwi i wsunął głowę do pokoju. Pachniało tam ostro mieszaniną papie-

rosowego dymu i miętowego odświeżacza do ust. Blair zawinęła głowę w czarno - różową 

chustkę od Pucciego, leżała na łóżku w białym szlafroku frotté i paliła merita ultra light przez 

długą czarną fifkę. Wyglądała bardzo w stylu ukrywającej się przed światem Grety Garbo. I 

właśnie taki efekt chciała uzyskać.

Na drugim końcu pokoju Robert Redford i Mia Farrow grali na ekranie telewizora z 

wyłączonym dźwiękiem. Blair wypuściła dym, dramatycznie zawieszając wzrok w przestrze-

ni. Nie mogła patrzeć na Aarona, bo znowu miał na sobie bluzę z Harvardu. Zupełnie jakby 

specjalnie tak się ubierał, żeby ją wkurzyć. Zdążyła już zerwać wisiorek z Yale z baldachimu 

nad łóżkiem i wyrzucić go przez okno razem ze starą bluzą ojca z Yale.

- leżeli nie masz nic przeciwko, prosiłabym, żebyś spadał z mojego pokoju.

- Już wychodzę - odparł Aaron. - Ej, rozmawiałaś ostatnio z Sereną?

Blair pokręciła głową. - A co?

- Tak pytam. - Aaron wzruszy! niepewnie ramionami. Hulał z kumplami ze Scarsdale 

od piątku. Od pokazu Lesa Besta nie rozmawiał z Sereną. Wyciągnął paczkę ziołowych pa-

pierosów z tylnej kieszeni spodni i rzucił je na łóżko Blair. - Spróbuj tych - poradził jej. - Są 

w stu procentach naturalne i pachną o niebo lepiej niż to gówno masowej produkcji.

background image

Blair skopała paczkę na podłogę.

- Miłego spaceru.

Aaron z Mookiem poszedł do parku przy Siedemdziesiątej Drugiej i ruszył ścieżką, 

która prowadziła do drewnianego mostku nad strumykiem płynącym do stawu. Co pewien 

czas Mookie zatrzymywał się i kopał zaciekle w śniegu, jakby szukał zabawki, którą zgubił 

zeszłego lata. W końcu odpuszczał sobie i biegł dalej.

Drobna blondynka w ciemnych okularach i niebieskiej czapce Jankesów biegła z ko-

szulką K

OCHAM

 A

ARONA

 na czerwonej bluzie od dresu. Taką samą koszulkę miała Serena na 

pokazie Lesa Besta. Aaronowi wydawało się. że ta blondynka to Renee Zwingdinger czy jak 

tam się ona nazywa, ale nie miał pewności. To było dość zabawne - myśl, że znane aktorki i 

modelki mogił nosić koszulki z jego imieniem, podczas gdy on jest całkiem zwyczajnym go-

ściem, który spotykał się ze śliczną dziewczyną, ale - jak podejrzewał - już więcej nie będzie 

się z nią spotykał.

Przy drewnianym mostku zauważył mnóstwo ludzi ze sprzętem - rozłożyła się tam ja-

kaś ekipa. Podszedł bliżej i zobaczył, że na lodowato zimnej wodzie naprzeciwko mostu facet 

na małym pontonie ustawia na statywie aparat.

Puścił Mookiego, żeby poganiał za wiewiórkami, a sam dalej obserwował przygoto-

wania. Gromada ludzi na moście rozstąpiła się i odsłoniła dziewczynę ubraną w kusą żółtą su-

kienkę i niebieskie sandały. Jej złote włosy rozdmuchiwał lodowaty wiatr. To oczywiście była 

Serena. Nie można jej było z nikim pomylić.

Nagle Mookie popędził przez śnieg w stronę Sereny, skamląc z zachwytu i machając 

krótkim ogonkiem.

- Mookie, nie! - wrzasną! Aaron. Wszyscy na moście, łącznie z Sereną, odwrócili się.

- Mookie! - pisnęła Serena. Przykucnęła, żeby pocałować psa w mokry nos. Mookie 

miotał się radośnie między jej nogami. - Co słychać, przystojniaku?

Aaron podszedł do mostku. Ręce schował głęboko w kieszeniach bojówek.

- Przepraszam - wymamrotał do stylistów i ludzi od makijażu.

- Nie szkodzi - odparła Serena, prostując się. Podeszła do Aarona i pocałowała go lek-

ko w policzek. Na żółtej sukience miała namalowane niebieskie, mieniące się ptaki, a jej 

błyszczyk pachniał arbuzem. - Robimy reklamówkę perfum. Możesz popatrzeć, jeśli chcesz.

Aaron nadal trzymał ręce w kieszeniach. Mogła powiedzieć milion rzeczy, żeby po-

czuł się winny z powodu chowania się w Scarsdale i niedzwonienia do niej, ale była ponad to. 

Była naprawdę wspaniała i między innymi z tego powodu musiał pozwolić jej odejść. To zbyt 

duży wysiłek dopasować się do kogoś tak cudownego jak ona.

background image

- Nie chcę cię zatrzymywać. - Otworzył paczkę papierosów ziołowych i poczęstował 

ją. Wzięła jednego i wsunęła między koralowe usta, czekając na ogień. - A, i dzięki za róże.

Serena wydmuchnęła dym w zimne powietrze.

- Nie zrobiliśmy sobie tatuaży. 

Aaron uśmiechnął się czule.

- To chyba dobrze.

Idealna łza zaczęła formować się w kąciku prawego oka Sereny i zadrżała na dolnej 

powiece.

- Zróbmy to! - krzyknął fotograf z pontonu.

Serena odwróciła się, żeby mu pomachać. Żółta sukienka zakręciła się wokół jej ko-

lan, złote włosy się rozwiały. W tej samej chwili łza spadła na jej śliczny policzek, tworząc 

doskonałą ilustrację wszystkich ludzkich emocji, które chciał zawrzeć Les Best w nowej re-

klamówce perfum. Będą musieli wyretuszować papieros w dłoni Sereny i gęsią skórkę na jej 

rękach i nogach, ale bylibyście zdziwieni, jakie to proste do zrobienia.

background image

leczenie w nowym uzdrowisku

Po obejrzeniu dwa razy z rzędu  Wielkiego Gatsby'ego  Blair wyłączyła  telewizor i 

wzięła telefon. Chciała z kimś porozmawiać, dać znać światu, że mimo wszystko żyje. Pro-

blem polegał na tym, że koszmarnie bała się rozmawiać z kimkolwiek, kogo znała, włączając 

w to ojca, geja mieszkającego we Francji, który zawsze potrafił ją pocieszyć. Gdyby był ktoś 

jeszcze, ktoś nowy i inny, kto. ..

Właściwie była jedna osoba, z którą mogłaby porozmawiać. I dlaczego, do cholery, 

miałaby do niego nie zadzwonić, skoro on zadzwonił do niej ni stąd, ni zowąd w zeszłym ty-

godniu, gdy właśnie obcinała włosy?

Wybrała numer na komórkę do Nate'a. Ku jej zaskoczeniu odebrał.

- Natie? - wymruczała do telefonu. - Słyszałam, co się stało. Jak się czujesz? Wszyst-

ko w porządku?

- Tak, w gruncie rzeczy mam się doskonale - odparł Nate, jego głos brzmiał zaskaku-

jąco trzeźwo. - Ojciec nadal strasznie się wścieka z powodu tej historii i nie wiem, jak to 

wpłynie na moje przyjęcie do Brown, ale nieźle się trzymam.

Blair wyprostowała palce stóp i zmarszczyła brwi, patrząc na cukierkoworóżowy ko-

lor lakieru, którym pomalowała paznokcie Z czystej nudy.

- Biedactwo - westchnęła współczująco. - Odwyk musi być straszny.

- Hm, właściwie... Wiem, to zabrzmi dziwacznie, ale zaczyna mi się tam podobać - 

przyznał Nate. - Szkoda, że trzeba tam jechać taki kawał, ale to jest naprawdę fajny, nowocze-

sny ośrodek i można tam, sam nie wiem... odpocząć, zrobić coś zupełnie innego niż w szkole.

- Serio? - Poprawiła sobie poduszki i usiadła na łóżku. Leczenie było odpoczynkiem? 

Może właśnie tego potrzebowała? Wytchnienia od trudów codziennego życia. Już wyobrażała 

sobie, jak leży na szezlongu, zawinięta w miękki, biały, uzdrowiskowy szlafrok, na twarzy ma 

maseczkę z zielonej glinki, w stopach i dłoniach wbite igiełki od akupunktury. Sączy oczysz-

czającą ziołową herbatę i gawędzi z uważnym terapeutą ubranym w białą lnianą tunikę.

„Gdybyś chciała być zwierzęciem, to jakim?” - zapytałby ją terapeuta. Nic zbyt wy-

magającego.

Leczenie. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała? Oczywiście to się łączy z psycho-

background image

terapią, ale nigdy nie miała problemów z mówieniem o sobie. A najlepsze jest to, że Nate też 

by tam był. Ich dwoje razem, daleko od miasta i całego tego bałaganu. Zawsze marzyła o tym, 

żeby spędzić z Nate'em weekend za miastem w jakimś przytulnym hoteliku na Cape albo w 

Hamptons. Klinika w Greenwich byłaby niemal równie dobra. Jasne, Blair planowała całko-

wicie usunąć ze swojego życia Nate'a, tego bezczelnego zdrajcę, ale wyglądało na to, że on 

teraz całkowicie się zmienił. Ona próbowała osiągnąć dokładnie to samo!

- Jak   dostałeś   się   na   leczenie?   Można   się   samemu   zapisać   czy   trzeba   zostać 

wysłanym? - zapytała Blair. Zerknęła na siebie w lustrze na szafie. Z tymi obciętymi włosami 

i bladą twarzą wyglądała zupełnie jak uzależniona od heroiny, więc na pewno by ją przyjęli.

- Myślę, że można zapisać się samemu, ale komu by tak odbiło, żeby to zrobić? - 

stwierdził Nate.

Blair się uśmiechnęła.

- Chcesz się jutro wieczorem spotkać? - zapytała. - Wiem, że czasem zachowuję się 

jak jędza, Nate, ale zawsze za tobą tęsknię.

- Przykro mi. Muszę być na grupie w Wyzwoleniu - odparł Nate. Nie widział się z 

Georgie od tego wieczoru z zamiecią śnieżną, a Jackie obiecała, że Georgie od jutra wróci na 

spotkania. - Jeżdżę pociągiem, więc wracam do domu bardzo późno.

- Jasne. Ale spotkajmy się kiedyś, dobra? - powiedziała Blair. - Wiesz, że mnie ko-

chasz - dodała kuszącym szeptem i się rozłączyła.

Zeskoczyła z łóżka z nową energią. Zdjęła chustkę z głowy i zmierzwiła króciutkie 

włosy, nakładając na nie trochę żelu Bed Head. Potem otworzyła drzwi do sypialni - pierwszy 

raz w tym tygodniu.

- Mamo! - krzyknęła w korytarz. - Chodź szybko. Potrzebuję twojej pomocy!

Czy jest lepszy sposób na wielki powrót dla gwiazdy, jak wyjście z leczenia w od-

świeżonej, odmłodzonej wersji z przystojnym gwiazdorem u boku?

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie   nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

ŁZY SERENY

Ludzie Lesa Besta nie marnowali czasu, wypuszczając nową reklamę perfum - można ją teraz zoba-

czyć wszędzie. Magnifique, non? Perfumy będzie można dostać dopiero w kwietniu, no chyba że ktoś 

tak jak ja ma dostęp do rzeczy nieosiągalnych dla reszty. To mocno jaśminowy zapach z delikatnymi 

nutami drzewa sandałowego i patchouli. Właśnie ich używam i muszę przyznać, że są równie boskie 

jak reklama. Ale skoro zamieszana jest w to pewna blondynka, to nie może być inaczej, prawda?

NASTOLETNIA DZIEDZICZKA PRZEKAZUJE CZĘŚĆ SWOJEGO SPADKU NA RZECZ ODWYKU

Najwyraźniej biedna bogata przyjaciółka N zaraziła się bakcylem dobroczynności. Żeby okazać swoją 

wdzięczność tym, którzy jej niedawno pomogli, zafundowała Wyzwoleniu olśniewające stajnie. Będą 

tam mieszkać konie, a także świnie, kozy, psy, koty i kurczaki, które oczywiście posłużą celom tera-

peutycznym. Najwyraźniej dojenie kóz może zdziałać cuda w przypadku zmąconych narkotykami umy-

słów kokainistów. Miejmy tylko nadzieję, że nasza dziedziczka trzyma ręce z dala od apteczki w staj-

niach!

Wasze e - maile

P:

 Cześć P!

Jestem pacjentką w Wyzwoleniu i byłam tam dzisiaj, kiedy zjawiła się ta dziewczyna z wy-

strzyżonymi dziwnie włosami i w kozakach z futra. Rzuciła platynową kartę kredytową na 

biurko pielęgniarki w recepcji i chciała wynająć pokój na dwa tygodnie, najlepiej z widokiem 

na fontannę! Powiedzieli jej, że nie może zostać, o ile nie jest niebezpieczna dla siebie lub 

innych, ale może dołączyć do grupy nastolatków, jeśli ma ochotę.

słonko

background image

O:

 Cześć, słonko!

Jestem zaskoczona, że nie próbowała zamówić serii maseczek! Jeżeli należysz do tej gru-

py nastolatków, trzymaj się od tej dziewczyny z daleka. Wygląda na to, że wyznaczyła sobie 

misję.

P

Na celowniku

J i jej dwoje nowych przyjaciół na Bowlmor Lanes. Razem wyglądają tak słodko, ale ja to znam - trój-

kąty nigdy nie wychodzą. S nie chodzi do szkoły - choruje w domu na zapalenie oskrzeli. To ją oduczy 

noszenia letnich sukienek w lutym! B robi zakupy z myślą o leczeniu w sklepie ze starociami przy Mul-

berry Street. Jeżeli chce zdobyć rolę zdesperowanej narkomanki, musi odpowiednio wyglądać. D ćwi-

czy w metrze przed otwartym wieczorem w klubie poezji przy Rivington Rover - szepcze do siebie za-

głuszany łoskotem pociągu. 

Najwyższy czas wyjść i dla odmiany zrobić coś kulturalnego. Do zobaczenia w klubie poezji dziś wie-

czorem!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara

background image

przez wzgląd na sztuką

- Cieszę się, że tu jesteś - powiedział Dan do Mystery, gdy przeczesywała mu modnie 

zmierzwione włosy obgryzionymi żółtymi paznokciami. Czystym przypadkiem zjawili się w 

klubie dokładnie w tym samym czasie. Przez ostatni kwadrans palili camele bez filtra i obma-

cywali się w kabinie w wymazanej graffiti łazience dla pań. Próbowali wejść w nastrój przed 

czytaniem. - Trochę się denerwuję.

- Nie martw się. - Mystery rozluźniła mu wąski czarny krawat i klasnęła w dłonie. - 

Idziemy. Zobaczmy, co mamy.

Wyszli z toalety dłonią w dłoń. Mystery w przezroczystej kanarkowej sukience z je-

dwabiu, pod którą doskonale było widać czarną bawełnianą bieliznę. Dan szedł w nowym, 

czarnym garniturze. Bonnie i Clyde poezji.

W maleńkim klubie w piwnicy panował już tłok. Ludzie sączyli kawę, rozsiadali się 

na starych, podartych  sofach rozstawionych na chybił trafił. Zabłąkana kula dyskotekowa 

zwieszała się z czarnego sufitu, a przez głośniki Morrissey zawodził przygnębiającą piosenkę 

z najnowszej płyty.

Światła zamrugały dwa razy i na scenie pojawiła się drobniutka Japonka ubrana w 

czarny obcisły trykot i różowe rajstopy do tańca.

- Witam na otwartym wieczorze w klubie przy Rivington Rover. To wspaniale widzieć 

was tu wszystkich - szepnęła do mikrofonu. - Dzisiaj będzie recytować dwoje najbardziej nie-

zwykłych nowojorskich poetów. Mam zaszczyt powitać Mystery Craze i Daniela Humphreya!

Mroczna, zatłoczona sala wybuchła oklaskami.

- Słyszałem, że przez całą noc siedzieli na esce i napisali razem książkę - ktoś szepnął.

- Słyszałam, że to małżeństwo.

- Podobno to bliźniaki rozdzielone po urodzeniu - zauważył ktoś trzeci.

Vanessa stanęła z tylu, przez nikogo niezauważona.

Co to jest za imię i nazwisko. Mystery Craze? - zastanawiała się, przykładając do oka 

kamerę i łapiąc ostrość.

Dan był zlany zimnym potem. Wszystko działo się tak szybko. Nawet nie miał kiedy 

się zastanowić, jak to się stało, że od pisania dziwacznej, posępnej poezji w notatnikach do-

background image

szedł do czytania w modnym markowym garniturze na scenie z prawie sławną dziewczyną w 

superklubie. Ale nie miał czasu na wątpienie we własne siły. Grał w sztukach, występował w 

filmach Vanessy. Był nowym Rilke. Zdjął marynarkę i podwinął rękawy. Da radę.

Mystery już czekała na scenie. Zacisnęła kościste palce na mikrofonie i czekała. Dan 

zobaczył teraz, że są dwa mikrofony, po jednym dla każdego.

- Jaki jest twój ulubiony rzeczownik? - zapytała Mystery niskim, chrapliwym głosem.

- Ciastko! - wykrzyknął z pierwszego rzędu ewidentnie pijany gość z kucykiem.

- Jesteś antytezą ciastka - syknęła Mystery, gdy Dan wszedł na scenę. - Chcę cię zjeść 

żywcem.

Dan odchrząknął i sięgnął po mikrofon, żeby złapać się czegoś.

- Jaki jest twój ulubiony czasownik? - zapytał w odpowiedzi, zaskoczony tym, jak 

pewnym głosem to powiedział.

- Uprawiać seks - odparła Mystery. Opadła na kolana i na czworakach popełzła w jego 

stronę z mikrofonem w zębach. - Seks - powtórzyła, wczołgując się między jego nogi, a po-

tem wspinając się wzdłuż jego ciała, aż w końcu stali twarzą w twarz. Żółta sukienka sprawia-

ła, że jej zęby wydawały się jeszcze bardziej żółte.

Kamera zadrżała w dłoniach Vanessy. Więc dlatego Dan w ogóle ostatnio się do niej 

nie odzywał, nawet w sprawie pracy nad „Tworzeniem poezji”. Dan tworzył poezję z Mystery 

Craze. I chociaż to bolało, gdy patrzyła jak chłopak, którego kocha od prawie trzech lat, ulega 

czarowi dziewczyny, która pewnie tak naprawdę nazywa się całkiem zwyczajnie i niepoetyc-

ko (na przykład Jane James), Vanessa nie mogła przestać filmować. Z Danem działo się coś, 

co musiała nakręcić. Na jej oczach odkrywał samego siebie.

- Nakarm mnie - jęknął Dan do mikrofonu, podczas gdy Mystery wiła się pod nim. - 

Odsłoń swoje nagie ciało na moim talerzu.

Tłum krzyczał i wył z zachwytu. Dan nie mógł uwierzyć, że tak doskonale się bawi. 

Był poetą rock'n'rolla, bogiem seksu! Zapomnijcie o Rilke, był Jimem Morrisonem! Zanurzył 

się w ustach Mystery, całując ją ostro i żarliwie.

Vanessa dalej filmowała, a gorące łzy płynęły po jej bladych policzkach. Nie mogła 

przestać. To nie była tortura. Robiła to przez wzgląd na sztukę.

Na scenie Dan rozpiął koszulę, a Mystery lizała mu pierś.

- Och, tatusiu - szepnęła chrapliwie. 

Och, bracie!

background image

wielkie wejście gwiazdy

- Witam wszystkich - powitała Jackie Davis wszystkich uczestników grupy dla nasto-

latków w piątek po południu. - Cieszę się, że znowu widzę naszą starą znajomą, Georginę 

Spark. - Popukała ołówkiem w notatnik. - Spodziewamy się też dzisiaj kogoś nowego, ale 

nim się zjawi, chciałabym pochwalić dwie osoby z tej grupy za odwagę i pokazanie nam 

wszystkim tego, co ja nazywam budowaniem życia. - Rozpromieniła się zachęcająco do Nate-

'a. - Chciałabym, żebyś opowiedział nam, co wydarzyło się w zeszły piątek, teraz, kiedy wró-

ciła do nas Georgie.

Nate przechylił się z krzesłem do tyłu, a potem usiadł normalnie. Naprzeciwko niego 

w kręgu siedziała Georgie. Skrzyżowała nogi. Miała na sobie krótkie pomarańczowe spodenki 

z satyny i pomarańczowe skórzane sandały. Dość dziwny wybór jak na środek lutego, ale 

ostatnio nie wychodziła zbyt często na dwór. Jej zmysłowe włosy otaczały twarz Królewny 

Śnieżki. Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się nieśmiało.

Nate wytarł ręce o oliwkowe sztruksowe spodnie od Ralpha Laurena. Boże, tak bardzo 

chciałby ją pocałować. Reszta grupy czekała zaciekawiona. Wiedzieli, że była niezła wtopa, 

ale nie znali jeszcze całej historii.

- No, dalej, Nate - ponaglała go Jackie.

- W piątek wieczór byłem u Georgie w domu i świetnie się bawiliśmy, hm, poznając 

się - zaczął wyjaśniać. - Potem się zorientowałem, że Georgie ma własne prywatne przyjęcie 

w apteczce. Kiedy padła, zacząłem się denerwować. Więc zadzwoniłem do Jackie.

- To był krzyk o pomoc - rzuciła Georgie z udawanym entuzjazmem.

Nate zaśmiał się cicho. Nadal była w lekkiej rozsypce, ale mimo to za cholerę nie po-

trafił się jej oprzeć. Cieszył się, że musi chodzić na leczenie przez pół oku, bo naprawdę 

chciał jej pomóc, tak jak ona pomogła jemu.

- Dowieźliśmy ją do kliniki w samą porę. Będzie tu przez jakiś czas mieszkała. Na ra-

zie radzi sobie doskonale, prawda, Georgie? - zachwycała się Jackie.

Georgie kiwnęła głową. Na jej twarz wypłynął spokojny uśmiech.

- Klops wczoraj na kolację był niesamowity.

- Złapmy się za ręce i pogratulujmy im odwagi! - krzyknęła Jackie. Wszyscy członko-

background image

wie grupy wstali i zakrzyknęli, łącznie z Georgie i Nate'em.

- Cześć - bezgłośnie powiedziała Georgie do Nate'a i oblizała krwistoczerwone usta.

- Cześć - odpowiedział jej bezgłośnie Nate.

- Proszę tędy.

Blair wygładziła świeżo wyregulowane brwi i roztarta wargami różowy błyszczyk. 

Szła za ubraną w len pracownicą Wyzwolenia. Miała na sobie świeżo kupioną, obcisłą, czar-

no - czerwono - fioletową sukienkę Diane von Furstenberg i ulubione zamszowe kozaki do 

kolan w szpic. Dosłownie tryskała entuzjazmem na myśl o wywnętrznianiu się przed zaintere-

sowaną widownią, w tym przed Nate'em.

- Witamy Blair Waldorf - powitała ją pozbawiona gustu kobieta z brzydką, brązową 

szminką na ustach. Podeszła i wprowadziła Blair do sali. - Nazywam się Jackie Davis. Jestem 

terapeutką lej grupy. Wejdź i usiądź, proszę.

Blair przyjrzała się grupie. Był też i Natie, jej Nate. Wyglądał jak zawsze smakowicie, 

zwłaszcza   w   oliwkowych   sztruksach,   które   podkreślały   kolor   jego   cudownych   zielonych 

oczu. Ku jej przerażeniu jedyne wolne krzesło stało koło Jackie, a Blair od razu się zoriento-

wała, że to potworna nudziara.

- Możecie siadać - powiedziała Jackie. - No dobrze. Kiedy zjawia się nowa osoba w 

grupie, każdy po kolei przedstawia się i mówi, z powodu jakiej substancji tu trafił. Staramy 

się mówić konkretnie i zwięźle. Pamiętajcie, nazwanie swojej słabości to pierwszy krok, aby 

nad nią zapanować. Nie martw się, Blair. - Jackie położyła uspokajająco dłoń na jej ramieniu. 

- Nie musisz zaczynać. Billy, możesz mówić pierwszy?

Przysadzisty, muskularny chłopak w białej bluzie Dartmouth potarł ręce nerwowo.

- Nazywam się Billy White. Jestem uzależniony od podnoszenia ciężarów i picia na-

pojów zwiększających masę mięśniową. Jestem też bulimikiem.

Nate był następny. Nie mógł uwierzyć, że Blair naprawdę zjawiła się w Wyzwoleniu, 

ale znal ją dość długo, żeby już niczym się nie dziwić.

- Nazywam się Nate i kiedyś codziennie paliłem marihuanę, ale muszę powiedzieć, że 

ostatnio nie miałem na to wcale ochoty. - To było dość dziwne przyznać się do tego w obec-

ności Blair, dziewczyny z okresu, kiedy cały czas chodził najarany.

Blair uniosła brwi mile zaskoczona. Czy Nate naprawdę się zmienił. Czy robił to dla 

niej?

- Jestem Hannah Koto - powiedziała dziewczyna siedząca obok Nate'a. - Odkąd ze-

szłego lata zdechł mój pies, codziennie rano brałam eskę. - Zerknęła na Jackie. - Przepraszam, 

background image

ecstasy - poprawiła się.

- Nazywam się Campbell i jestem początkującym alkoholikiem - odezwał się blondyn, 

który nie wyglądał na więcej niż dziesięć lat. - Wyczyściłem rodzicom piwniczkę z win w 

Darien i na Cape Cod.

- Jestem Georgie i brałam wszystko - stwierdziła uderzająco piękna dziewczyna o dłu-

gich, jedwabistych, ciemnych włosach, ogromnych brązowych oczach i ciemnoczerwonych 

ustach. Miała na sobie pomarańczowe szorty Miu Miu i piękne mandarynkowe skórzane san-

dały Jimmy'ego Choo, co wzbudziło zazdrość w Blair. - Ostatnio polubiłam pigułki. Bałam 

się, że pewnego dnia zasnę i już się nie obudzę. Ale teraz, kiedy wiem, że mam rycerza w 

lśniącej zbroi... - Zamrugała długimi rzęsami w stronę Nate'a.

Blair poczuła, że sztywnieje.

- Dziękujemy ci, Georgie - wtrąciła Jackie, nim Georgie powiedziałaby coś, co ode-

brałoby jej panowanie nad grupą. - Następna osoba?

- Nazywam się Jodia i też jestem alkoholiczką - powiedziała pulchna dziewczyna sie-

dząca obok Blair. - Raz nawet wypiłam perfumy.

- Ja też - weszła jej w słowo Blair, chcąc przebić wypowiedź Georgie. Rozkrzyżowała 

nogi i skrzyżowała je z powrotem, błyskając seksownymi czarnymi kabaretkami przez rozcię-

cie sukienki. - Nazywam się Blair i... - zawahała się. Od czego zacząć? Wzięła głęboki, dra-

matyczny wdech. - Moi rodzice rozwiedli się w zeszłym roku. Okazało się, że mój ojciec jest 

gejem i kręcił z asystentem mojej matki, który miał tylko dwadzieścia jeden lat. Nadal są ra-

zem i mieszkają teraz w domu z winnicą we Francji. Moja matka właśnie wyszła za mąż za 

ohydnego, tłustego dziwaka, który ma firmę budowlaną i teraz spodziewają się dziecka, cho-

ciaż matka ma chyba ze sto lat. To będzie dziewczynka, właśnie się dowiedzieli. Miałam zło-

żyć podanie o wcześniejsze przyjęcie do Yale, ale zawaliłam rozmowę kwalifikacyjną. Więc 

ten starszy przyjaciel mojego ojca powiedział, że jako absolwent Yale przeprowadzi ze mną 

rozmowę. Był bardzo atrakcyjny, a że nigdy wcześniej nie chodziłam ze starszym facetem, 

zaczęłam się nim spotykać. - Zerknęła przepraszająco na Nate'a. Wybaczy jej flirt, tak jak ona 

wybaczyła mu jego odejście.

Jackie słuchała z otwartymi ustami. Była przyzwyczajona do tego, że dzieciaki na te-

rapii za bardzo wchodziły w szczegóły, ale nigdy nie spotkała osoby, która mówiłaby o sobie 

z taką przyjemnością.

- Myślę, że obcięłam włosy po części dlatego, że chciałam się oszpecić, chociaż wtedy 

nie zdawałam sobie z tego sprawy. Myślałam, że dobrze będę wyglądać z krótkimi włosami. 

Ale tak się zastanawiam - może chciałam wydobyć na zewnątrz całą swoją wewnętrzną brzy-

background image

dotę? Przez ostatni tydzień nie chodziłam do szkoły. Nie byłam właściwie chora, po prostu 

nie mogłam...

- Przepraszam, że ci przerywam, ale gdybyś mogła po prostu określić swój problem... - 

Jackie weszła jej w słowo, kiedy zdała sobie sprawę, że Blair ma jeszcze daleko do końca.

Blair zmarszczyła brwi i obróciła pierścionek z rubinem na placu. Wyglądało na to, że 

musi określić swój problem, inaczej ją wywalą.

- Czasem, kiedy się zdenerwuję, co - zważywszy na to jak wygląda ostatnio moje ży-

cie, dzieje się nieustannie - za dużo jem. Albo jem coś, czego nie powinnam. A polem zmu-

szam się do wymiotów.

Proszę, to brzmiało przekonująco. 

Jackie kiwnęła głową.

- Potrafisz nazwać ten problem, Blair? To ma swoją nazwę, wiesz.

Blair spiorunowała ją wzrokiem.

- Wymioty wywołane stresem? - odparła przez zaciśnięte usta. Wiedziała, że Jackie 

oczekuje nazwy „bulimia”, ale to było tak wstrętne słowo, że nie chciała go wypowiadać. 

Zwłaszcza w obecności Nate'a. Bulimia jest dla frajerów.

Reszta grupy zachichotała.  Jackie chciała  jak najszybciej  zaprowadzić porządek w 

grupie po monologu Blair.

- Cóż, można to i lak określić - zauważyła i coś zanotowała.

Podniosła wzrok i przygładziła sztywne brązowe włosy.

- Teraz moja kolej. Nazywam się Jackie Davis i moim zadaniem jest pomóc wam się 

wyzwolić. - Wyrzuciła pięść w powietrze i zakrzyknęła, jakby grała w koszykówkę i właśnie 

zdobyła punki. Czekała, aż dzieciaki z grupy zrobią to samo, ale tylko gapiły się na nią pu-

stym wzrokiem. - No dobrze. Teraz zróbcie małe ćwiczenie w parach. Lubię je nazywać: „Idź 

do piekła, demonie!” Jedno z was ma być rzeczą, którą właśnie nazwaliście, rzeczą, od której 

chcecie się wyzwolić. Chcę, żebyście stanęli twarzą w twarz z tą drugą osobą i powiedzieli 

jej, żeby odeszła. Powiedzcie, co tylko chcecie, ale z uczuciem. Niech to zabrzmi szczerze. 

Dobierzcie się w pary. Jest nas siedmioro, więc ktoś musi być w parze ze mną.

Hannah podniosła rękę.

- Chwileczkę. Mówimy do demona tej drugiej osoby czy do swojego?

- Do swojego - wyjaśniła Jackie. - To ci pomoże go wyegzorcyzmować!

Blair czekała, aż Nate podejdzie do niej, ale zanim miał szansę, ta blada zdzira w zu-

pełnie niestosownych pomarańczowych szortach podeszła i wzięła go za rękę.

- Będziesz moim partnerem? - Blair usłyszała jej marudzenie. Wszyscy inni mieli już 

background image

pary, więc Blair wylądowała z Jackie.

- No, Blair! - pisnęła do niej Jackie. Używała ciężkiego, brązowego tuszu, przez co jej 

oczy przypominały ropuchy. - Powiedzmy temu demonowi, gdzie ma sobie pójść!

Nagłe Blair nie była już pewna, czy len ośrodek to naprawdę dobre dla niej miejsce.

- Muszę iść do łazienki - stwierdziła.

Miała nadzieję, że gdy wróci, będzie już po ćwiczeniu i może nawet uda jej się złapać 

miejsce obok Nate'a, zanim wszyscy znowu usiądą.

Jackie spojrzała na nią podejrzliwie.

- Dobra, ale szybko. Przypominam, że wszystkie łazienki są obserwowane.

Blair przewróciła oczami, pchnęła drzwi i poszła korytarzem do toalety dla pań. Opłu-

kała ręce, nałożyła błyszczyk, rozpięła sukienkę i pokazała w lustrze nagi biust, żeby zafun-

dować tani dreszczyk obserwującej ją osobie. Potem ruszyła korytarzem. Uchyliła drzwi do 

sali, żeby sprawdzić, czy skończyli już ćwiczenie.

Nate i ta zdzira w spodenkach Miu Miu stali obok drzwi. Georgie trzymała ręce na 

jego ramionach, a ich twarze dzieliło raptem kilka centymetrów.

- Zastanawiałam się, jak ci podziękować za te róże - usłyszała Blair szept zdziry w 

szortach. - Chcę ci zafundować jazdę na kucyku.

Najwyraźniej nie mówiła do demona. Mówiła do Nate'a.

Blair czekała, aż Nate zareaguje z przerażeniem i niesmakiem, ale on tylko wyszcze-

rzył zęby i stał z wywalonym jęzorem, jakby nie mógł doczekać się na więcej.

- Mam zamiar przykryć cię...

Blair wolała nie czekać na resztę zdania Georgie. To było całkiem oczywiste, dlaczego 

Nate'owi tak bardzo podobało się na odwyku i dlaczego nagle tak bardzo chciał się zmienić. 

Odsunęła się od drzwi, wróciła na korytarz i wyjęła z torebki komórkę, żeby zadzwonić do 

matki. Samochód miał przyjechać po nią za dwie godziny, ale nie miała zamiaru czekać tak 

długo. Ten ośrodek nie przypominał uzdrowiska. To kolejna sala lekcyjna z bandą nieudacz-

ników, którym brakowało prawdziwego życia.

- Tutaj nie można korzystać z telefonów! - krzyknęła pielęgniarka.

Blair spiorunowała ją wzrokiem i ruszyła do holu. Jedna z recepcjonistek czytała gaze-

tę z reklamą Łez Sereny na tyle okładki.

Nagle coś do Blair dotarło. Nigdy wcześniej nie myślała o Serenie van der Woodsen - 

jej rzekomo najlepszej przyjaciółce - jak o królowej powrotów. Zeszłej jesieni Serenę wywali-

li z francuskiej szkoły z internatem, więc musiała wrócić do Nowego Jorku. Miała taką repu-

tację, że tylko najbardziej zdesperowani nieudacznicy z nią rozmawiali. Ale dzięki kilku bły-

background image

skotliwym zagraniom Serena wszystkich odzyskała, łącznie z Blair, a teraz była gwiazdą mię-

dzynarodowej   kampanii   reklamowej   perfum,   tylko   Serena   mogła   pomóc   wrócić   Blair   na 

szczyt i sprawić, by wszyscy znowu ją pokochali.

Blair wyszła przez szklane drzwi kliniki i stanęła na marmurowych schodach. Zatkało 

ją z zimna. Szybko wybrała numer komórki Sereny.

- Blair! - Serena krzyknęła przez telefon. Cały czas im przerywało. - Myślałam, że je-

steś na mnie wściekła. - Zakaszlała głośno. - Boże, jestem taka chora.

- Gdzie jesteś? - dopytywała się Blair. - W taksówce?

- Aha. Jadę na premierę filmową z jakimiś ludźmi, których poznałam przy okazji re-

klamy. Chcesz jechać ze mną?

- Nie mogę - odparła Blair. - Serena, musisz przyjechać po mnie. Powiedz taksówka-

rzowi, żeby pojechał drogą I - 95 do Greenwich. Zjazd numer trzy. Przy Lake Avenue jest 

ośrodek Wyzwolenie. Zapytaj kogoś po drodze, gdzie to jest. Dobra?

- Greenwich? Ale to będzie kosztowało kilkaset dolców! - sprzeciwiła się Serena. - Co 

się dzieje, Blair? Dlaczego jesteś w Greenwich? Czy to ma coś wspólnego z tym starszym go-

ściem, z którym cię wtedy widziałam?

- Zwrócę ci kasę - przerwała jej niecierpliwie Blair. - I wszystko ci powiem, jak tu 

przyjedziesz. To co? Zrobisz to dla mnie, S? - poprosiła, używając zdrobnienia, którego nie 

wypowiadała od małego.

Serena zawahała się, ale Blair wiedziała, że intryguje ją pomysł przygody ze starą 

przyjaciółką. Telefon zatrzeszczał, lecz było słychać, że Serena podaje kierowcy nowe wska-

zówki.

- Muszę się rozłączyć, bo telefon mi pada! - wrzasnęła Serena - - Niedługo będę. do-

bra? A przy okazji, rozstaliśmy się z Aaronem.

Blair zaciągnęła się zimny powietrzem, a na jej świeżo pomalowane usta wypłynął 

szelmowski uśmieszek, gdy docierała do niej nowinka.

- Pogadamy o tym, gdy przyjedziesz.

Rozłączyła się i usiadła na zimnych, twardych stopniach. Zapięła jasnoniebieską bu-

drysówkę z kaszmiru i naciągnęła kaptur, a potem zapaliła merita ultra light. Gdyby ktoś 

przejeżdżał wtedy drogą, zobaczyłby tajemniczą dziewczynę w niebieskim płaszczu z kaptu-

rem, zupełnie pewną siebie, mimo rozsypki scenariusza, który trzeba napisać zupełnie od 

nowa.

background image

o czym gadamy, gdy nie gadamy o miłości

- Weźcie swoje płaszcze - powiedziała w poniedziałek dziewięcioklasistkom z grupy 

A Serena. - Zabieramy was na gorącą czekoladę do Jackson Hole.

- Nie martwcie się, mamy pozwolenie - dodała Blair, przeglądając się w lustrze na sto-

łówce. Wróciła do salonu fryzjerskiego, żeby poprawili jej włosy, i teraz wyglądała jak Edie 

Sedgwick z okresu fabryki Andy Warhola. Prawdziwa awangarda.

Wow! - zachwyciła się Jenny, gapiąc się na nią. - Wyglądasz rewelacyjnie.

Jenny była taka szczęśliwa z powodu poznania Leo, że kochała cały świat.

Blair coś sobie przypominała.

- Sprawdzałaś e - maile? 

Oczy Jenny się rozświetliły.

- Och, tak. Tak, sprawdzałam!

Blair pomyślała, że śmiało mogłaby wytłumaczyć Jenny, komu zawdzięcza ten stan 

absolutnego szczęścia, ale doszła do wniosku, że jeszcze zabawniej jest zostawić ją w całko-

witej nieświadomości i obserwować, jak promienieje. Może mimo wszystko bycie starszą sio-

strą nie jest takie okropnie. Zauważyła, że Elise Wells ma na sobie obcisłą czarną bluzkę za-

miast jednego z tych swoich sztywnych różowych sweterków na guziki. Dobrze. Może matka 

w końcu zamordowała jej ojca za to, że okazał się takim dupkiem.

- Jak się układają sprawy z twoim ojcem, Elise? - zapytała Serena, niemal czytając w 

myślach Blair.

Ku zaskoczeniu Blair Elise uśmiechnęła się wesoło.

- Dobrze. Wyjechali razem z mamą w ten weekend. - Roześmiała się i trąciła łokciem 

Jenny. - Ale nieważne, co u mnie. Jenny ma chyba coś do powiedzenia.

Jenny wiedziała. Że czerwieni się jak burak, ale miała to gdzieś.

- Zakochałam się oznajmiła.

Serena i Blair wymieniły pogardliwe spojrzenia. Akurat teraz za nic nie chciały roz-

mawiać o miłości.

- No dobra, zabierajcie płaszcze - poganiała dziewczyny Serena. - Spotkamy się przed 

szkołą.

background image

Powietrze w Jackson Hole przy Madison Avenue było gęste od zapachu tłuszczu Z 

hamburgerów i rozchichotanych ploteczek. Kiedy grupa A obsiadła stolik przy wielkim oknie, 

Kati Farkas i Isabel Coates skuliły się w kącie tak, żeby nikt ich nie słyszał, i zaczęły dyskuto-

wać nad najnowszymi wydarzeniami.

- Słyszałaś o Nacie Archibaldzie i tej dziewczynie z Connecticut? - zapytała Kati. W 

weekend obcięła włosy na krótko i przez to jej germański nos wyglądał na dwa razy większy. 

- Wyrzucili ich za uprawianie seksu w schowku na szczotki w klinice i teraz Nate musi cho-

dzić na prywatną terapię w mieście.

- Czekaj, myślałam, że to Blair i Nate byli w tym schowku. - Isabel pociągnęła nosem. 

Wyperfumowała się próbką Łez Sereny, którą matka załatwiła jej od znajomej dziennikarki z 

„Vogue'a”. Przez te perfumy Isabel ciągle lało się z nosa.

- Nie, idiotko. Blair widuje się z tym starszym gościem, zapomniałaś? Ale już nie jest 

w ciąży, poroniła. Dlatego opuściła tyle dni w szkole.

- Słyszałam, że Blair i Serena wysłały dziś podania na Uniwersytet Kalifornijski - 

stwierdziła Laura Salmon. - Mają tam taki system przyjęć, że już po kilku tygodniach od zło-

żenia podania wiadomo, na jaki wydział cię przyjmą. - Uniosła rudawe brwi. - Ej, może my 

też tak powinnyśmy zrobić!

Ani jedna, ani druga nie myślała naprawdę o pójściu na Uniwersytet Kalifornijski.

- Opowiedz, jak było, kiedy brałaś udział w reklamie perfum? - zapytała Serenę Mary 

Goldberg, gdy czekały na gorącą czekoladę. Cassie Inwirth i Vicky Reinerson nadstawiły 

uszu. Wszystkie trzy obcięły się podobnie w czasie weekendu, a ponieważ żadna z nich nie 

umówiła się do Gianniego w Garren, ich fryzury były nędznymi imitacjami starej fryzury Bla-

ir. Zero porównania do nowej.

- Zimno - odparła Serena. Wytarła nos w papierową serwetkę, a potem związała długie 

złote włosy w kok na czubku głowy i wsadziła w nie ołówek, żeby się trzymały.

Oczywiście teraz wszystkie żałowały, że obcięły włosy.

- Wolałabym o tym nie mówić - dodała tajemniczo.

Blair pochyliła się nad stolikiem.

- Rozstali się z Aaronem w trakcie zdjęć - wyjaśniła scenicznym szeptem. Potem zno-

wu się wyprostowała. - Koniec tematu.

Kelner  przyniósł  im gorącą  czekoladę  - wielkie  parujące  kubki z mnóstwem  bitej 

śmietany.

- Możemy teraz porozmawiać o miłości? - zapytała nerwowo Jenny. Zerknęła po za-

tłoczonej sali. Gdyby miała szczęście, Leo mógłby się właśnie zjawić i wtedy by się nim po-

background image

chwaliła.

- Nie! - wykrzyknęły jednym głosem Serena i Blair. Specjalnie przyprowadziły grupę 

do Jackson Hole, żeby nie musiały rozmawiać o chłopcach, jedzeniu, rodzicach, szkole, o ni-

czym. Chciały tylko sączyć gorącą czekoladę i cieszyć się swoim towarzystwem.

Nagle w restauracji rozległ się - szmer. Tanecznym krokiem wszedł Chuck Bass w 

czapce z lisiego futra, jasnoniebieskim płaszczu w marynarskim kroju i z nieodłącznym różo-

wym sygnetem z monogramem. Zaczął rozdawać wszystkim ulotki.

- Macie   tam   być.   bo   inaczej   wypadacie   z   gry!   -   wykrzyknął   i   wyszedł   otoczony 

chmurką Łez Sereny równie nagle, jak wszedł.

Ulotki okazały się zaproszeniami na imprezę urodzinową w poniedziałek. W ciągu kil-

ku sekund w restauracji dosłownie zawrzało.

- Pójdziesz?

- Czekaj. Naprawdę myślisz, że Chuck ma zamiar ujawnić się na tej imprezie?

- Nie. To jego urodziny. Nie potrafisz czytać?

- Coś ty! Chodziliśmy razem do przedszkola. On ma urodziny we wrześniu. To nie 

jego impreza. To jakiejś dziewczyny. On tylko rozdaje ulotki.

- Nadal uważam, że on jest bi. Widziałam go w sobotę z dziewczyną z L'École França-

ise. Prawic to robili.

- Kim właściwie był ten facet? - jęknęła Cassie Inwirth.

- Znasz tę stronę www.plotkara.net? Myślę, że to właśnie on! - stwierdziła Mary Gold-

berg.

- Uważasz, że on to Plotkara? - dopytywała się Vicky Reinerson.

- W życiu! - wykrzyknęły Serena i Blair.

Nigdy nie wiadomo.

background image

tematy    ◄    wstecz    dalej    ►    wyślij pytanie    odpowiedź

Wszystkie   nazwy   miejsc,   imiona   i   nazwisko   oraz   wydarzenia   zostały   zmienione   lub   skrócone,   po   to   by   nie 

ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

NIE, ŻEBYM BYŁA CHCIWA ALBO COŚ TAKIEGO

Już wszyscy widzieliście ulotki z zaproszeniem na moją imprezę w poniedziałek. Jeśli nie, to gdzie by-

liście? Proszę, nie fatygujcie się, jeżeli nie przyjdziecie z jedną z poniższych rzeczy:

Pudelek - maskotka w kolorze karmelu

Tyle butelek Łez Sereny, ile zdołacie uzbierać. Wiem, że jest lista oczekujących, ale uzależniłam się

Bilet na pierwszą klasę do Cannes na maj

Brylanty

Wspaniałe poczucie humoru

Każdy cudny chłopak z waszych notatników z adresami

Na celowniku

N i jego superbogata blada dziewczyna jadą powozem po Central Parku. Chyba dostała przepustkę 

na dzień za dobre sprawowanie.  S  i  B  w butiku Lesa Besta przymierzają całą jesienną kolekcję.  

przynosi szarą kopertę do kółka teatralnego w szkole średniej Riverside. Chyba nie myślicie, że na-

prawdę   przekazała   ten   film  nauczycielowi  D,   nie?   Co   za   poświęcenie!  D  i  ta  zwariowana   poetka 

wrzeszczą przez okno z jej atelier w Chinatown. Mała J i jej nowy przystojniak przeglądają tatuaże w 

Stink, w salonie tatuaży w East Village. Miejmy nadzieję, że tylko chcieli popatrzeć.

A WRACAJĄC DO PALĄCYCH KWESTII...

Czy N i jego niegrzeczna dziedziczka to będzie coś na serio? 

Czy B kiedykolwiek odpuści sobie N? Czy odrosną jej włosy?! - Bogu dzięki, odpowiedź nadejdzie już 

niedługo - czy dostanie się do Yale?

background image

Czy B i S pozostaną przyjaciółkami... przynajmniej do końca szkoły?

Czy S zostanie kolejną bezbarwną, niepotrzebną, jedzącą tylko selery supermodelką? Czy kiedykol-

wiek wytrzyma z jakimś facetem dłużej niż pięć minut?

Czy J z nowym chłopakiem będzie żyć długo i szczęśliwie? Czy jej nowa przyjaciółka spróbuje ich roz-

dzielić? 

Czy V kiedykolwiek spojrzy jeszcze na D?

Czy D będzie dalej kręcił z tą źółtozębną poetką? Czy jemu też zżółkną zęby? Czy rzeczywiście napi-

sze pamiętnik? 

Czy reszta z nas też dostanie się do college'ów? A co ważniejsze, czy skończymy szkołę? 

Czy kiedykolwiek się dowiecie, kim jestem? 

Niedługo to stanie się całkiem jasne.

Do zobaczenia na mojej imprezie w poniedziałek wieczór. I nie zapomnijcie wziąć co najmniej jednej z 

rzeczy wymienionych na liście. Au revoir!

Wiem, że mnie kochacie

plotkara


Document Outline