Debra Webb
Cienie przeszłości
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Poczuła miękkość w kolanach i nogi komplet
nie odmówiły jej posłuszeństwa. Livvy Hamil
ton osunęła się bezwładnie po ścianie, upadając
na wypolerowaną podłogę.
To niemożliwe.
Leżała nieruchomo ze ściśniętym gardłem
i tępym bólem w żołądku. W głowie huczało jej
od tych wszystkich gwałtownych emocji.
Ta dziewczyna nie żyje.
Biedna.
Livvy otarła wierzchem dłoni zbierające się
na twarzy kropelki potu i przymknęła oczy.
Nie na wiele zdało się zaciskanie powiek. Ciało
zamordowanej znajdowało się na wyciągnięcie
ręki. Dlaczego właśnie wczoraj poleciła jej zrobić
to, co zawsze robiła sama?- Wieczorne spraw
dzanie drzwi prowadzących na dziedziniec na
leżało do jej codziennej rutyny. To ona, Livvy,
scandalous
była odpowiedzialna za zamykanie budynku. Co
spowodowało nieoczekiwaną zmianę w jej co
dziennych zwyczajach?
Miała telefon od prezesa organizacji Christ-
mas Tree.
Ważny telefon, który mógł w decy
dujący sposób zaważyć na losach planowanej
przez nią świątecznej gali. Chociaż był dopiero
wrzesień, przygotowania do udanego sezonu
zimowego musiały iść pełną parą. Uzyskanie
wsparcia tej organizacji dawało szansę na
sukces i ostateczne uzasadnienie decyzji przy
wrócenia do dawnej świetności zajazdu „Pod
Zabłąkanym Aniołem". Konieczne też było przy
łączenie się do corocznych działań charytatyw
nych, a w szczególności zaistnienie na szeroko
rozreklamowanej świątecznej trasie historycz
nych obiektów.
Większość miejscowości usytuowanych
wzdłuż Wybrzeża Maine miała w swojej ofercie
turystycznej atrakcyjne imprezy zimowe. Cam-
den i Rockport słynęły z minizawodów olimpij
skich. Jedno z położonych na wyspie sennych
miasteczek zostało zamienione w bajkową, bo
żonarodzeniową krainę, o której świetność dbał
każdy najdrobniejszy sklepikarz Cliffs Cove.
Przyciągała ona rzesze turystów, nie mniejsze
niż amatorów plażowania i żeglarstwa latem.
Udany sezon zimowy gwarantował zapewnie
nie finansów na resztę roku. Taki postawiła
sobie cel. Nie potrzebowała niczego więcej.
scandalous
Wyprostowała się i oparła głową o ścianę. Jak
mogła teraz myśleć o pieniądzach?- Tu, obok
martwego ciała Beverly?
Co gorsza, wydarzenie nie było kontrower
syjnym chwytem reklamowym, ani też mrożącą
krew w żyłach inscenizacją dla zabawienia gości.
To stało się naprawdę.
Tak wyglądała przerażająca rzeczywistość.
Zazwyczaj nie wierzyła w żadne duchy i le
gendy, ale... tym razem musiała przyznać, że to,
co się stało niosło ze sobą złowieszczy powiew
przeszłości.
Dokładnie co dwadzieścia lat, jakby wypełnia
jąc przepowiednię zawartą w starej legendzie
- nie, to nie była ani legenda, ani przepowiednia,
ale rzucona przed kilkuset laty klątwa - w zajeź
dzie ginęła jedna osoba.
Dawna klątwa powinna stracić na aktual
ności. Czyż nie zostało oczyszczone z podejrzeń
dobre imię Nory O'Malley?
Dlaczego w takim razie doszło do tragedii ?
Przecież Beverly Bellamy nikomu nie wyrządziła
krzywdy. Była cichą, pracowitą osobą o łagod
nym usposobieniu. Najprawdopodobniej nie
ona miała zostać ofiarą. Po prostu znalazła się
tam w złym czasie, wykonując obowiązki Livvy.
Ale kto i dlaczego miałby interes w uśmiercaniu
właścicielki zajazdu?- Czy mało nieszczęść spot
kało ją do tej pory?
Objęła ramionami swoje podkurczone nogi
scandalous
i przyciągnęła kolana do podbródka. Jej twarz
wykrzywił grymas bólu. Minęły całe trzy lata,
a ból wciąż dawał o sobie znać. Zamrugała
powiekami, starając się odgonić od siebie na
trętne wspomnienia. Chciała zapomnieć, ale
obrazy z przeszłości niezmiennie przesuwały
się przed jej oczami. Dudniący w uszach
krzyk. Krzyk mężczyzny, którego poślubiła.
Szarpanina i mocny cios. Zepchnięta w dół
spadała coraz niżej i niżej... aż stała się obola
łym, bezwładnym kształtem leżącym u pod
nóża schodów.
Livvy zaczęła energicznie pocierać dokuczają
ce jej prawe udo. Przeszła wiele operacji i przez
długie miesiące była rehabilitowana, zanim po
nownie nauczyła się chodzić. Do dzisiaj lekko
utykała na jedną nogę, szczególnie gdy była
nieco przeforsowana. A tak właśnie, przy gorącz
kowych przygotowaniach do sezonu zimowego,
zdarzało się ostatnio.
To on ją tak naznaczył, żeby zawsze, nawet
po jego śmierci, pamiętała o jego istnieniu.
Rozejrzała się po pięknym holu, który dzięki
ciężkiej pracy został przywrócony do dawnej
świetności. Zatrzymała wzrok na wiszącym
nieopodal obrazie. Znalazła go na strychu i była
swoim odkryciem bardzo podekscytowana. Po
noć od niepamiętnych czasów należał do wy
stroju tego miejsca. Czytała o nim we wspo
mnieniach dawnych gości rezydencji, którzy
scandalous
bywali tutaj jeszcze przed śmiercią pierwszego
właściciela. Senator zakupił to dzieło o niebiań
skiej tematyce i zawiesił je właśnie w tym holu...
aby chroniło jego żonę, gdy będzie przebywał
w podróży.
Niestety nie przyniosło ono szczęścia ani
jemu, ani jego małżonce.
Livvy przyjrzała się dokładnie twarzom na
malowanych na płótnie aniołów. Wydawały się
rzucać jej ironiczne spojrzenia.
Wystroju rezydencji dopełniały jeszcze inne
anioły i amorki. Najbardziej rzucała się w oczy
odlana z brązu figura skrzydlatego anioła, przy
mocowana do ściany tuż nad portykiem, a kor
pulentne kształty kolejnego aniołka wieńczyły
pobliską fontannę. Aniołki nie były tutaj od
samego początku. Pojawiły się na znak pamięci
o małej dziewczynce, która zginęła w niewyjaś
nionych okolicznościach. W poszukiwaniu ojca,
który utonął, wybiegła z domu w stronę oceanu
i już nigdy nie wróciła. Najprawdopodobniej
wzburzone fale porwały ją z nadbrzeżnej skały.
Podobno potem często widywano unoszącą się
tuż nad falami postać małego aniołka...
Livvy oparła brodę o kolana. Próbowała sobie
wyobrazić, jak dalece tragicznym przeżyciem mo
że być utrata ukochanego dziecka. Sama zawsze
chciała mieć dzieci. To było jej wielkie marzenie.
Szczęśliwie, Bóg uchronił ją przed macierzyń
stwem w nieudanym związku z mężem tyranem.
scandalous
Wydanie dziecka na świat i stworzenie mu przez
ojca tyrana dramatycznej sytuacji rodzinnej było
by prawdziwym nieszczęściem.
I oto znalazła się tutaj. Trzy lata później,
wolna od dawnych demonów stanęła w obliczu
następnych.
Pokochała to miejsce całym sercem. Wydała
wszystkie pieniądze, do ostatniego grosza, na
przywrócenie zajazdu do jego dawnej świetno
ści. Niepowodzenie w ogóle nie wchodziło w ra
chubę. Tyle pracy, tyle energii... Po prostu musi
się udać!
W starych murach, przesiąkniętych boles
nymi przeżyciami dawnych mieszkańców,
znalazła wymarzoną dla siebie przystań i właś
nie tu zapragnęła rozpocząć nowe życie.
Może dla kogoś zabrzmiałoby to absurdalnie,
ale wiedziała, że ona i ten wiekowy dom razem
wyleczą swoje stare rany. Poświęcając mu czas,
czuła się silniejsza z każdym spędzonym w nim
dniem. Realizowała się przez tę ciężką pracę.
Była szczęśliwa. Tylko chwilami niepokoiły ją
dziwne historie, jakie zaczęły się wydarzać od
momentu otwarcia podwoi zajazdu.
Po plecach Livvy przebiegł nagły dreszcz.
Zrobiło jej się zimno i ogarnęło ją poczucie...
samotności. Nie miała zjwyczaju wierzyć w du
chy ani żadne zjawiska nadprzyrodzone, nie
przejmowała się miejscowymi iegendami. Każde
wydarzenie w tym domu musiało przecież mieć
scandalous
swoje racjonalne wytłumaczenie. Teraz Livvy
zrobi absolutnie wszystko, żeby dowiedzieć się
prawdy. To, rzecz jasna, nie przywróci Beverly
do życia. Nawet jeśli uda się wyjaśnić okoliczno
ści morderstwa, życie tej dziewczyny zostało
nieodwołalnie zakończone.
Livvy instynktownie wiedziała, że to ona
miała być ofiarą, chociaż zupełnie się nie orien
towała, kto i dlaczego mógł pragnąć jej śmierci.
Było to pytanie, na które nie znała odpowiedzi.
Po odejściu z tego świata jej okrutnego psy
chopatycznego męża, nie miała już żadnych
wrogów. Co prawda ciągle jeszcze uporczywie
wracało uczucie dziwnego lęku jakby przeczu
wała zagrożenie ze strony zmarłego męża. Za
drżała na taką myśl, ale szybko uznała ją za
wytwór wyobraźni.
Nie bez wysiłku podniosła się na nogi. Ta
prosta czynność wciąż sprawiała jej wiele trud
ności. Wygładzając dłońmi spódnicę, jeszcze raz
wróciła myślami do tematu wrogów. Czy na
prawdę ich nie miała?
Poza sporadycznymi protestami przeciw ot
warciu zajazdu, jakie do niej docierały, spotykała
się z ciepłym przyjęciem ze strony większości
tutejszych mieszkańców. Po raz pierwszy od
wielu lat, w pewnym sensie, miała... rodzinę.
Obydwoje rodzice zmarli w krótkim odstępie
czasu, tuż po skończeniu przez nią studiów.
scandalous
Została sama, bez bliskich krewnych. Miała
kilkoro przyjaciół z lat dzieciństwa w Santa
Barbara, dzięki którym nie czuła się kompletnie
samotna. Niestety, po jej ślubie z doktorem
Jamesem Hamiltonem, zaprzyjaźnione osoby
szybko przestały się z nią kontaktować. Mąż
dołożył wszelkich starań, aby właśnie tak się
stało.
Początkowo jego nieprzerwana uwaga i obec
ność sprawiały jej dużą przyjemność i wydawa
ły się nawet romantyczne. Czuła się doceniona.
Była dla niego ważna, potrzebna, jedyna. Wkrót
ce jednak okazało się, że ta chęć ciągłego posiada
nia jej na własność poważnie wykraczała poza
zjawisko typowego zamknięcia się przed świa
tem u nowo poślubionych małżonków.
James był zaburzonym i złym człowiekiem,
którego jedynym celem na ziemi stało się domi
nujące kontrolowanie i poniżanie osób znaj
dujących się w zasięgu jego władzy. Livvy szyb
ko i boleśnie zaznała takiego traktowania. Choć
pacjenci i współpracownicy doktora uwielbiali
go i szanowali, w osobach znających go bliżej
wzbudzał ogromny lęk. Nikt nie mógł wiedzieć
tego lepiej niż żona.
Wystarczy, skarciła się w myślach. Wspomi
nanie niedobrych czasów było ostatnią rzeczą,
jakiej teraz potrzebowała.
Będzie musiała zatelefonować do rodziców
Beverly i złożyć im kondolencje.
scandalous
Po wizycie policji i techników medycyny
sądowej, wczesnym rankiem ciało Beverly zo
stało zabrane na sekcję zwłok. Livvy wzdrygnęła
się na myśl o tej okropnej procedurze. Wiedziała,
że mają obowiązek wszystko dokładnie spraw
dzić... chociaż nóż do otwierania listów, zanu
rzony po rękojeść w plecach Beverly, był oczywi
stym powodem jej śmierci.
Livvy odsunęła od siebie makabryczny obraz.
Osoba, która popełniła tę straszną zbrodnię
użyła dokładnie tego samego przedmiotu, któ
rym dawno temu młoda żona zamordowała
swojego męża, senatora, a kilka lat później pew
na obłąkana kobieta, gość zajazdu, usiłowała
odebrać życie swojej siostrzenicy.
Tego ranka komisarz policji wyjaśnił, że
dzień wcześniej nóż został skradziony ze zbio
rów pracownika lokalnego muzeum. Człowiek
ów pasjonował się dziejami okolicy i z wiel
kim zapałem gromadził kolekcję poświęconą
między innymi historii zajazdu „Pod Zabłąka
nym Aniołem". To on poświadczył policji
autentyczność zdobionego szlachetnymi ka
mieniami noża. Pięknie wykonany, drogocen
ny przedmiot posłużył do popełnienia ohydnej
zbrodni. Po plecach Livvy przebiegł kolejny
dreszcz.
Pogrążyła się w rozmyślaniach. Wciąż nie
potrafiła się otrząsnąć. Poruszyła gwałtownie
głową, odgarnęła opadające jej na twarz włosy
scandalous
i postanowiła pójść do kuchni. Mocna kawa
powinna postawić ją na nogi.
W domu panowała absolutna cisza. Nie było
nikogo. Kucharka Clara wyjechała na kilkutygo
dniowy urlop, w odwiedziny do rodziny w Mas-
sachussets. Ogrodnik Ralph miał pełne ręce
roboty przy usuwaniu przekwitłych kwiatów.
Dorodne pęki jesiennych chryzantem czekały na
posadzenie w donicach rozmieszczonych wokół
dziedzińca. Edna, odpowiedzialna za sprawy
administracyjne, wracała do pracy następnego
dnia.
Chociaż był dopiero wrzesień, Livvy czuła
w powietrzu powiew zimy. Ralph również
głosił jej rychłe nadejście. W zeszłym roku
pierwszy śnieg spadł już na początku paź
dziernika. Nikomu nie spieszyło się do zbyt
wczesnej zimy, ale Livvy czekała z wytęsk-
nieniem na opadający bezgłośnie, miękki
puch. Może przykryje swoją wszechobecną
bielą demony, które skalały jej nowy dom, jej
nowe życie... Ktoś powiedział, że śnieg jest
zimowym bożym darem. Jego nieskazitelność
i piękno rozjaśniają ponurą porę roku. Livvy
zdawała sobie sprawę, że w tym roku naj
cudowniejszy biały kobierzec nie zdoła od
wrócić uwagi od popełnionego w zajeździe
morderstwa.
Nic tego nie zmieni, ani nie naprawi. Livvy
może uwierzyć w starą legendę albo ją odrzucić,
scandalous
ale fakt następnego zabójstwa w zajeździe po
kolejnych dwudziestu latach wszystkim mroził
krew w żyłach.
Podczas uroczystego otwarcia zajazdu „Pod
Zabłąkanym Aniołem" co niektórzy szeptali po
kątach, że Livvy sama kusi los, proponując
gościom popularną towarzyską zabawę w roz
wikłanie inscenizowanej zagadki morderstwa.
Ale ona nic sobie z tego nie robiła.
Z diabłem to ona miała doświadczenia z pierw
szej ręki, prawdziwym, z krwi i kości. Nie
wierzyła w bzdurne opowieści o duchach.
Od kiedy to duchy zajmują się kradzeniem
noży do popełnienia przestępstwa. Tego po
twornego czynu dopuściła się istota ludzka.
Ktoś, kto zakradł się do jej domu i zamordował
niewinną młodą kobietę podczas wykonywania
obowiązków Livvy.
Miała głębokie przeczucie, które wyostrzyło
się jej przez lata spędzone w roli maltretowanej
żony Jamesa Hamiltona, że zabójstwo było
planowane. Miała umrzeć konkretna osoba. To
ona, Livvy, powinna teraz spoczywać w miej
scowej kostnicy.
Kto mógłby chcieć ją zamordować?- I za co?
Za otwarcie zajazdu?-
To niemożliwe. Nieliczni niezadowoleni dale
cy chyba byli od życzenia jej śmierci. Komisarz
uprzedzał, że niektórym bardzo nie podobał się
jej pomysł i miała wręcz wrażenie, że on sam,
scandalous
z zastanawiającą przyjemnością, szczegółowo
opowiadał jej o takich przypadkach. Nie mogła
oprzeć się wrażeniu, że gdyby tylko mógł, z ra
dością przyczyniłby się do przerwania zapocząt
kowanego przez nią remontu zajazdu.
Splotła ręce na piersiach i westchnęła głęboko.
Komisarz od początku nie pałał do niej sym
patią, ale nie miała wobec niego żadnych kon
kretnych zarzutów. Wszystko rozgrywało się
bardziej w sferze niedopowiedzeń niż skierowa
nych do niej słów. Zupełnie, jakby stawianie
Livvy w kłopotliwych sytuacjach sprawiało mu
wyjątkową przyjemność.
Dlaczego tak się zachowywał?
Nigdy nie była na bakier z prawem. Musiał to
wiedzieć. Jedyną nie do końca wyjaśnioną spra
wą w jej życiu była nagła śmierć męża. Z pew
nością, gdy tylko pojawiła się w miasteczku,
skrupulatnie sprawdził jej kartotekę. Poczuła
nagły powiew chłodu. Zaczęła energicznie ma
sować swoje ramiona, w nadziei rozgrzania
zmarzniętego ciała.
Livvy znieruchomiała na moment. Chyba
komisarz nie będzie dalej grzebał w jej przeszło
ści i na siłę doszukiwał się powiązań z dawną
historią. Niemożliwe. To absurdalne, żeby pró
bował obarczać ją winą za obecne morderstwo.
Przecież nawet nie była obecna przy śmierci
męża. Co prawda detektyw będący świadkiem
wydarzenia był z nią zaprzyjaźniony, ale prze-
scandalous
cież nie spowodował tamtego tragicznego
w skutkach upadku. Ironia losu polegała na tym,
że James zginął dokładnie w taki sposób, w jaki
o mało sam jej nie uśmiercił. Spadł ze schodów.
Zdecydowanym ruchem uderzyła dłońmi
o kuchenny blat. Koniec z bolesnymi wspo
mnieniami! Nie mogła bez końca roztrząsać
dawno zakończonej sprawy. Nic nowego nie
wynikało z tamtej tragedii. Nie łączyła się ona
w żaden sposób z jej osobą ani zajazdem.
Przynajmniej nie na tym etapie... Jednocześnie
nie wierzyła, aby ktoś z miejscowych mógł być
zamieszany w zabójstwo. Na wyspie mieszkali
spokojni, dobrzy ludzie. Niewielka i zżyta społecz
ność. To musiała być osoba z zewnątrz.
Może ktoś zamierzał dokonać kradzieży albo
miał jakieś porachunki z rodziną Beverly. Komi
sarz twierdził, że rozpatrują obydwie możliwo
ści, ale Livvy jakoś nie ufała mu do końca.
Starała się o tym nie myśleć. Policjant nie miał
powodów, żeby wyrządzać jej krzywdę, nawet
jeśli nie żywił do niej sympatii. Być może, nieco
rozczulając się nad sobą, zbyt surowo oceniała
jego zachowanie.
Livvy nalała kawę do filiżanki. Rozmyślając,
piła gorący płyn drobnymi łyczkami. Błogie
ciepło ogarniało powoli jej ciało i koiło skołatane
nerwy.
Wspominała uczucie szczęścia, jakie towarzy
szyło jej od momentu zamieszkania w tym
scandalous
magicznym miejscu. Pokochała tę wyspę. Poko
chała ten dom i każdy stary mebel, który
wyszukali wspólnie z Christopherem Maxwel-
lem. Odnalezione piękne przedmioty, będące
niegdyś własnością pierwszych właścicieli po
siadłości, były dla niej prawdziwymi skarbami.
Czy kiedykolwiek będzie w stanie wystarcza
jąco odwdzięczyć się Christopherowi za okaza
ną pomocz
Livvy uśmiechnęła się do siebie. Jak cudownie,
że Christopher i Emily zakochali się w sobie
i zostali parą. Dowiedziała się od nich, że planują
ślubne przyjęcie właśnie tutaj, w tych starych
murach zajazdu. I co za ulga, że wyjaśniła się
tajemnica okrywająca śmierć matki Emily. Dzię
ki temu ojciec Christophera został uwolniony od
wszelkich podejrzeń. Poza tym pojawił się do
wód, że ostatnia związana z zajazdem tragedia
nie miała nic wspólnego z tą przeklętą legendą.
Letni sezon obdarował hojnie nie tylko Chris
tophera. Szczęście uśmiechnęło się także do Jeffa
Cunninghama, znanego jako Denton Drakę,
autor kryminalnych zagadek, i do Ellie Gresham.
Związała ich wielka miłość. Byli po prostu dla
siebie stworzeni.
Nowa myśl spowodowała, że z twarzy Livvy
zniknął uśmiech. Wiedziała, że w sprawach
sercowych nie było dla niej dobrych rokowań.
Los tak ciężko ją doświadczył, że kontakty
z mężczyznami w ogóle nie wchodziły w rachu-
scandalous
bę. Z pewnością jeszcze przez jakiś czas, a kto
wie, czy nie na zawsze. Chociaż minęły już trzy
lata jej samodzielnego życia, nie zdołała zaleczyć
emocjonalnych ran. Do tego niepełnosprawność
polegająca na utykaniu na jedną nogę pozostanie
z nią do końca życia i będzie musiała się z tym
pogodzić.
Ciszę przerwało nagle donośne i nerwowe
dobijanie się do frontowych drzwi. Livvy pod
skoczyła przestraszona, omal nie wypuszczając
z rąk filiżanki.
Biorąc głęboki oddech, odstawiła kawę na
spodeczek i ruszyła w kierunku wzmagającego
się hałasu. Musiała wziąć się w garść. Miała całe
mnóstwo rzeczy do wykonania. Zacznie od
telefonu do rodziców Beverly i od zajęcia się jej
rzeczami. Nie będzie to przyjemne zadanie.
Livvy na moment zastygła w bezruchu, zbie
rając w sobie siły na stawienie czoła następnym
smutnym obowiązkom. Całe to wydarzenie
wydawało się tak nieprawdopodobne! Morder
stwo... właśnie tutaj, w jej własnym domu.
Drzwi zadudniły kolejną falą łomotów. Livvy
uniosła w górę brwi. Kto, do diabła... ?
Ciężkim krokiem ruszyła w kierunku nie
proszonego gościa. Ledwie zdążyła przekręcić
klucz i nacisnąć masywną klamkę, gdy rozległ się
zniecierpliwiony głos komisarza Fraleya.
- Nie jestem przyzwyczajony do tak długie
go oczekiwania na czyimś progu, pani Hamilton.
scandalous
A już myślała, że dzisiejszy dzień nie przyniesie
żadnych przykrych niespodzianek. Przecież wczo
raj kręcił się po jej domu do samego świtu! Czego
jeszcze mógł od niej chcieć ?- Jego podejrzenia były
ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała. Na myśl
o kolejnych, wydumanych przez komisarza scena
riuszach wydarzeń poprzedniej nocy, tężał każdy
nerw jej ciała. Obiecała sobie w duchu, że nie
pozwoli wyprowadzić się z równowagi. Komisarz
był wyraźnie zdenerwowany. On też, jak wszyscy
mieszkańcy wyspy, nie potrafił pogodzić się
z faktem, że taka historia mogła przydarzyć się na
jego terenie. Livvy przybrała spokojny ton głosu.
- Proszę mi wybaczyć, panie komisarzu.
Właśnie przyrządzałam sobie w kuchni kawę.
- Ależ nic się nie stało - powiedział uprzej
mym tonem towarzyszący komisarzowi jego
zastępca, a prywatnie bratanek. Chase Fraley
i jego przełożony byli jedynymi przedstawiciela
mi prawa na wyspie.
Na te słowa Livvy nieco się rozluźniła. Chase
był kompletnym przeciwieństwem swojego
opryskliwego i dominującego wuja. Miał w sobie
wiele łagodności, dbał o dobre maniery i do tego
był dosyć przystojny. Jego włosy kolorem przy
pominały słoneczne piaski Kalifornii, a oczy
były tak niebieskie, jak obmywający skaliste
wybrzeże ocean. Mężczyzna ten robił na Livvy
bardzo sympatyczne wrażenie.
Niespodziewanie poczuła przelotne drżenie.
;
scandalous
Zauważyła, że za każdym razem spotkanie
z Chasem wywoływało w niej podobną reakcję.
Czyżby zapowiedź zainteresowania, przedsmak
zauroczenia?
Livvy nie pozwoliła sobie na dalsze rozważa
nia na ten temat. Natychmiast zgasiła nieśmiałą
iskierkę wspomnieniem dawnych krzywd i ode-
gnała nonsensowne myśli. Wiedziała, dlaczego
tak się dzieje. Nie potrafiła zapomnieć. Do głosu
dochodził mechanizm samoobronny i ostrzegał,
by nigdy więcej nie zaufała żadnemu mężczyź
nie, choćby był najbardziej sympatyczny i przy
stojny.
Tak, jak przyszło jej od nowa uczyć się
chodzenia, będzie musiała poświęcić dużo czasu,
zanim ponownie obdarzy zaufaniem drugiego
człowieka. Tyle, że nauka chodzenia sprowadza
ła się w sumie do konsekwentnej kontroli umys
łu nad ciałem... zacięcia i determinacji. Kwestia
zaufania wydawała się natomiast dużo bardziej
złożona. Nie miała pojęcia, od czego zacząć,
a nawet nie była do końca pewna, czy naprawdę
należy podejmować taką próbę.
- Muszę jeszcze raz obejrzeć miejsce zbrodni
- warknął pod nosem komisarz Fraley. - Prawdę
mówiąc, nie potrzebuję w tym celu pani zezwole
nia, ale skoro ten budynek jest także pani domem,
informuję panią o tym z czystej kurtuazji.
Livvy wstrzymała się od złośliwej uwagi na
temat rzekomej uprzejmości intruza.
scandalous
- Ależ proszę, niech pan wejdzie, panie komi
sarzu - odparła szybko, siląc się na grzeczny ton.
Otworzyła szerzej drzwi i w zapraszającym
geście zrobiła krok do tyłu.
Nie miała przecież niczego do ukrycia i nie
zamierzała przeszkadzać komisarzowi w prowa
dzonym przez niego śledztwie.
- Ty, Chase, dotrzymasz w tym czasie towa
rzystwa pani Hamilton - warknął ponownie
komisarz Fraley, wymijając ich zdecydowanym
krokiem. Nie oglądając się za siebie i nie zwal
niając, dotarł do drzwi prowadzących na zalany
słonecznym światłem dziedziniec.
Livvy westchnęła głęboko. Czym sobie za
służyła na tak niemiłe traktowanie ?
- Niech się pani nie przejmuje humorami
komisarza i nie bierze ich sobie do serca - powie
dział półgłosem Chase. - On jest mocno przejęty
całym tym... wydarzeniem.
Zabójstwem.
Tak, nie musiał głośno wypowiadać tego
słowa. Ta okropna tragedia była na ustach
wszystkich okolicznych mieszkańców. Wiedzia
ła, że wielu z nich właśnie ją, Livvy, będzie po
cichu obarczało odpowiedzialnością.
Po plecach Livvy przebiegł kolejny lodowaty
dreszcz. Zadrżała na całym ciele. Mój Boże, jak
ona będzie w stanie funkcjonować ze świado
mością, że gdyby nie ona, Beverly do dzisiaj
byłaby wśród żywych. Mogła przecież wybrać
scandalous
jakiś inny dom, nie dotykać naznaczonego po
nurą legendą zajazdu i wówczas nie wydarzyło
by się nic złego.
Rozejrzała się po ogromnym holu, popatrzyła
na ozdobne schody biegnące półokrągłą linią aż
do drugiego piętra. Dlaczego tak miłe dla oka
miejsce, architektoniczna perełka, musiało stać
się scenerią tragicznych wydarzeń? Czy słusznie
wkładała między bajki opowieści o duchach?
Chociaż niektórzy goście zarzekali się na
wszystkie świętości, że nocą daje się czasem
słyszeć dziwne szlochanie, do opowieści o zjawi
skach nadprzyrodzonych Livvy odnosiła się
z dużym dystansem. Sama nigdy nie doświad
czyła żadnych dziwnych zjawisk, przypisywa
nych temu miejscu przez wieloletnią legendę.
Pewnie tak jak ona, zajazd „Pod Zabłąkanym
Aniołem" też miał swoje sekrety. Może fakt, że
miał ich zbyt wiele, stanowił dla niej tak istotną
siłę przyciągania. Lubiła wyszukiwać ciekawost
ki z przeszłości i poznawać koleje losu wcześ
niejszych pokoleń. Livvy od dawna interesowała
się historią i kochała literaturę. Zaczytywała się
w książkach, a historie miłosne, łącznie z tymi,
które kończyły się tragicznie, żywo działały na
jej wyobraźnię.
Nawet teraz, stojąc w towarzystwie Chase'a,
nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ten dom był
jej przeznaczeniem. Ona i dom stanowili jed
ność. Dwa istnienia, które się odnalazły w czasie
scandalous
i w przestrzeni. Ich czas miłości i świetności
kiedyś nadszedł i przeminął. Jednocześnie całą
siłą woli odrzucała taki wyrok losu. Nie po to
i nie na darmo udało jej się przeżyć ten okropny
upadek ze schodów w Santa Barbara. Bóg dał jej
jeszcze jedną szansę. Miała przed sobą przy
szłość, a wraz z nią - ten dom!
- Ma pan rację - odezwała się do Chase'a.
- To wydarzenie bardzo poruszyło wszystkich
mieszkańców wyspy.
Chase, z ledwie widocznym uśmiechem, kiw
nął potakująco głową.
Nigdy wcześniej nie przyglądała się jego
ustom. Teraz zauważyła ich interesującą linię.
Były kształtne, nie za wąskie, ale też nie zanadto
wydatne. Delikatne zagłębienia po obu ich stro
nach wskazywały, że ich właściciel często się
uśmiechał. Był to kolejny, budzący jej sympatię
szczegół...
- Pani Hamilton!
Nagły krzyk komisarza spowodował, że na
moment zadrżała ze strachu pomieszanego z iry
tacją.
- Proszę się nie obawiać. - Chase znowu
próbował załagodzić sytuację, tym razem lekko
dotykając dłonią jej ramienia. - Komisarz ma
pewnie do pani jakieś pytania.
Łagodny dotyk Chase'a sprawił Livvy nie
spodziewaną przyjemność i rozlał się miłym
ciepłem po całym jej ciele. Próbowała nie okazy-
scandalous
wać żadnej reakcji i skupić się na wypowiada
nych do niej słowach, ale wrażenie było tak
nieoczekiwane, że nie potrafiła powstrzymać
wypływającego na twarz rumieńca.
Chase, jakby wyczuwając jej skrępowanie,
szybko cofnął dłoń.
- Chodźmy zobaczyć, co go tak wyprowa
dziło z równowagi - zarządził.
Livvy skinęła głową, unikając odpowiedzi,
aby głos przypadkiem nie zdradził jej nagłych
emocji. Szybko biorąc się w garść, ruszyła pierw
sza w stronę tylnych drzwi. Komisarz stał na
środku dziedzińca, tuż obok pięknego starego
drzewa, którego liście właśnie zaczynały nabie
rać czerwono-złotych kolorów jesieni. Ten po
stawny mężczyzna, z nogami w rozkroku i ręka
mi na biodrach, z wypiętym brzuchem wylewa
jącym się ponad pasek spodni, wykrzykiwał
w wielkiej irytacji serię urywanych zdań.
- Pani Hamilton, chyba wyraziłem się wczo
raj wystarczająco jasno. Nikomu nie było wolno
niczego tutaj dotykać! - dyszał z wściekłości.
- Ja niczego nie ruszałam. - Livvy rozejrzała
się szybko po dziedzińcu, ale nie zauważyła
żadnych zmian.
Wszystko zdawało się wyglądać tak samo,
jak w godzinach porannych. Żółta policyjna
taśma odgradzała od reszty dziedzińca fontannę
i wejście do wschodniego skrzydła, przy którym
znaleziono zwłoki. Długa końcówka taśmy
scandalous
powiewała luźno na wietrze jak ogon latawca.
Przestrzeń od strony domu również wyglądała
najnormalniej w świecie. Krzesła i stoliki stały
na swoich miejscach wokół drzewa, a mały
aniołek spoglądał kamiennymi oczami ze
zwieńczenia fontanny. Bujne krzewy biegły
wzdłuż alejek, dodając miękkości chropowatej
nawierzchni. Na drugim planie piętrzyły się
kamienne płyty, usunięte chwilowo na czas
robót ziemnych przy naprawie fontanny. Za
trudniony mistrz kamieniarski zamówił nową
instalację wodną i elektryczną do poprowadze
nia z głównego budynku.
Nieopodal widniały odkryte fundamenty ca
łej konstrukcji. Po zakończeniu renowacji dzie
dziniec miał powrócić do swojej dawnej świet
ności i stać się znowu gwarnym miejscem towa
rzyskich spotkań. Wykonawcy spieszyli się, że
by zdążyć z robotami kamieniarskimi przed
pierwszymi mrozami.
- Mogę pana zapewnić, komisarzu, że nikt tu
nawet na moment nie postawił nogi - powie
działa z przekonaniem Livvy. - Kamieniarz nie
był zachwycony nakazem zaprzestania prac, ale
wszyscy doskonale rozumieją konieczność prze
prowadzenia szczegółowego dochodzenia.
- Czyżby? - Komisarz wściekłym ruchem
ręki wskazał na rzędy betonowych i glinianych
donic. - Dlaczego, w takim razie, tyle tu świeżo
posadzonych kwiatowi
scandalous
Livvy złapała się za głowę. No tak, Ralph!
Zupełnie nie pomyślała, że on może zabrać się za
sadzenie kwiatów również na dziedzińcu. Rze
czywiście powinna to przewidzieć.
- Najmocniej przepraszam, komisarzu. Z pew
nością Ralph doszedł do wniosku, że prace
wykonywane poza odgrodzonym taśmą obsza
rem nie będą stanowiły problemu dla czynności
dochodzeniowych.
Pomimo tego, co się stało poprzedniej nocy,
codzienne zajęcia musiały być kontynuowane.
Były wręcz konieczne, a poza tym pełniły też
rolę terapeutyczną. Livvy od samego rana po
stanowiła, że obydwoje z Ralphem nie zarzucą
codziennej rutyny. Praca dawała jej ukojenie
i ratowała przed rozpaczą. Kiedy ręce i głowa
zajęte są przyziemnymi sprawami, nie można
pozwalać sobie na zbyt długie rozmyślania.
Komisarz wskazał palcem na fontannę.
- Nie życzę sobie, żeby ktokolwiek się do niej
zbliżał. Słyszy pani?
- Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy
- przytaknęła skwapliwie Livvy.
- Technicy medycyny sądowej przyjdą tutaj
ponownie.
Sposób, w jaki Chase spojrzał na wuja, gdy
ten wypowiadał ostatnie słowa, dał Livvy do
myślenia. Miała nieodparte wrażenie, że oby
dwaj wiedzą coś więcej, ale nie są gotowi po
dzielić się z nią tą informacją. Czyżby komisarz
scandalous
znał już sprawcę tej ohydnej zbrodnii Przecież
dopiero rozpoczął swoje dochodzenie. A może to
właśnie ona jest główną podejrzaną ?
Jedno było pewne przy takim obrocie wyda
rzeń - otwarcie sezonu zimowego nie dojdzie
wówczas do skutku.
I może dokładnie o to chodziło.
scandalous
ROZDZIAŁ DRUGI
To tylko sen, mówiła do siebie gorączkowo
Livvy. Obiecywała sobie w myślach, że nie
będzie się bać. Mimo to wciąż narastający lęk
chwytał ją za gardło. Jego lodowaty uścisk,
kawałek po kawałku, zdradziecko paraliżował
jej ciało. Nastała noc i zajazd „Pod Zabłąkanym
Aniołem" spowiły nieprzyjazne ciemności. Liv-
vy chodziła niespokojnie po piętrach, mając
nadzieję, że fizyczne zmęczenie przyniesie
w końcu wyczekiwany sen. Desperacko potrze
bowała snu. Kiedy nadszedł, nie przyniósł wy
poczynku i ukojenia. Podświadomość podsunęła
męczące i bolesne obrazy, pogłębiając tylko stan
niepokoju.
We śnie Livvy biegła wzdłuż krawędzi wy
sokiego, skalistego wybrzeża, a jej bose stopy
co chwilę obsuwały się i grzęzły w śliskiej
i wilgotnej ziemi. Balansowała nad przepaścią.
scandalous
Rozrywane bólem płuca potrzebowały więcej
powietrza, serce waliło jak oszalałe. Starała się
biec coraz szybciej, żeby umknąć z rąk oprawcy,
ale nie dawała sobie rady. Słyszała jego dyszący
oddech. Za każdym dudniącym stąpnięciem
nóg, zbliżał się do niej coraz bardziej.
- Boże, nie pozwól! - szeptała.
Silne ramiona dopadły jej pleców i powaliły ją na
ziemię. Poczuła na sobie ciężar wielkiego, męskiego
ciała. Już była nieżywa. Nie musiała poznawać
sposobu egzekucji. Gdzieś głęboko w środku, gdzie
nikt nie mógł zajrzeć... dotknąć... wiedziała, że już
jest nieżywa. Tym razem na pewno ją uśmierci.
Ciemne, złe oczy wpatrywały się w nią nieru
chomo.
- Musisz teraz dostać nauczkę, Liv - wyszep
tał charczącym głosem. - Dlaczego wciąż nad
używasz mojej cierpliwości ?
Widok z wysokich schodów. Ich dom w Santa
Barbara, Livvy spada stromo w dół... przerażona,
jest jedną kulą rozrywającego bólu. Żebro prze
bija jej płuca. Nie może oddychać. Trzaska kość
udowa. W ostatniej sekundzie przed utratą
przytomności pojawia się myśl, że umrze zanim
nadejdzie pomoc. Nastaje ciemność.
Budzi się wreszcie z makabrycznego snu
i zrywa się gwałtownie do pozycji siedzącej.
W ciszy ciemnej sypialni słyszy własny świsz
czący i ciężki oddech.
To był sen. Tylko sen.
scandalous
Mokra koszula nocna oblepia jej skórę. Udo
pulsuje bólem, zupełnie jakby wypadek, o któ
rym śniła, wydarzył się przed chwilą.
- To tylko sen - powiedziała na głos, próbu
jąc odzyskać równowagę ducha. - To nie wyda
rzyło się naprawdę.
Opadła z powrotem na poduszki, starając się
wyciszyć, uspokoić skołatane nerwy. Przecież
nic jej nie grozi. Jest bezpieczna. James nie żyje
i już nigdy nie będzie mógł jej skrzywdzić.
Zaśmiała się histerycznie. Najdziwniejszy
w tej historii był fakt, że gdyby jej ukochany
mężulek nie wezwał wówczas pogotowia, a bę
dąc sam doktorem, teoretycznie nie musiał tego
robić, z pewnością by nie przeżyła. Otwarte
złamanie kości udowej przy olbrzymiej utracie
krwi było, obok innych jej obrażeń, najwięk
szym zagrożeniem życia. Mógł pozwolić jej
umrzeć i potem, jako szanowany lekarz i obywa
tel, spokojnie opowiadać, że zrobił wszystko, co
było w jego mocy. Głośno ubolewałby nad
znaną powszechnie przypadłością Livvy, z po
wodu której spadła, biedna, ze schodów.
- Żona ciągle się przewracała lub wpadała na
różne sprzęty - opowiadałby z nieszczęśliwą
miną. - Była taka nieuważna...
Livvy była przekonana, że znajomi wysłucha
liby jego zwierzeń z wyrozumieniem i domiesz
ką wyższości. Poślubił szarą myszkę, „pannę
znikąd" i nie udało mu się nauczyć jej godne-
scandalous
go pełnienia roli pani doktorowej. Nie potrafi
ła nawet we właściwy sposób schodzić po
schodach.
W jego oczach Livvy nigdy nie prezentowała
się w towarzystwie wystarczająco dobrze, nie
umiała odpowiednio prowadzić rozmowy ani
zajmować się domem jak należy. Wszystko
robiła niedobrze, wręcz beznadziejnie.
Ale tamtej nocy pozwolił jej żyć. Nie potrafił
się z nią rozstać... Była zbyt ważnym wyzwa
niem dla psychopatycznego ego małżonka. On
jej nie kochał. Kochał absolutną kontrolę, jaką
nad nią posiadał, spełnianie każdego jego życze
nia. Bawił się jej życiem...
Miała pełną świadomość, że jeśli sytuacja się
powtórzy, będzie musiała umrzeć. To było osta
teczne ostrzeżenie: „Mogę cię uśmiercić w każ
dej chwili. Jeden fałszywy ruch i giniesz!" Zda
wał sobie sprawę z dojrzewającej w niej despe
racji. Domyślał się, że Livvy planuje wystąpienie
o rozwód. Nie mógł do tego dopuścić. Jego ego
nie zniosłoby takiego upokorzenia. Poza tym,
wdowiec poszukujący uległej żony miał więk
sze notowania od rozwodnika. Livvy nie wi
działa innego wyjścia. Musiała podjąć bardziej
drastyczne kroki. Musiała uciec.
Lekarka prowadząca leczenie po kilku roz
mowach z Livvy szybko zorientowała się
w skomplikowanym położeniu swojej pacjentki
i mocno nalegała, aby przez trzy miesiące Livvy
scandalous
pozostała pod pełną opieką rehabilitacyjną szpi
tala. Była tu pilnowana dzień i noc. Doktor
James Hamilton był wściekły. W międzyczasie
Livvy wraz z dwójką starych przyjaciół, którzy
po wypadku odnowili z nią kontakt, oraz przy
wydatnej pomocy lekarki i wynajętego do
ochrony detektywa, opracowali plan ucieczki.
Ich błędem było niedocenianie możliwości
Jamesa Hamiltona. Przeczuwał, że coś knują.
Przed groźnymi skutkami konfrontacji z mężem
uchroniła Livvy tylko interwencja detektywa.
Czekał w szpitalu w momencie, gdy James miał
się dowiedzieć o zniknięciu żony. James dostał
szału i nie dał za wygraną, ostro domagając się
od detektywa informacji o miejscu pobytu Liv-
vy. Gdy detektyw odmówił, doszło między nimi
do walki na klatce schodowej.
W czasie przesłuchania detektyw zrelacjono
wał całe wydarzenie. Poprosił Jamesa Hamilto
na, aby zaniechał poszukiwań żony. Po przeka
zaniu informacji o woli Livvy, detektyw zamie
rzał się oddalić. James nie pozwolił mu odejść.
Żądał, bezskutecznie, natychmiastowego prze
kazania adresu żony. Po kategorycznej odmowie
detektywa, poszedł za nim i brutalnie zaatako
wał go na schodach.
Livvy nigdy potem nie zadawała na ten temat
żadnych pytań. Postanowiła uznać sprawę za
zakończoną. Oficjalne dochodzenie i rozprawa
sądowa uniewinniły detektywa.
scandalous
Livvy zanurzyła twarz w dłoniach. Myślała,
że wszelkie horrory ma już za sobą, ale histo
ria z Beverly przebudziła dawne demony.
Livvy zadrżała na całym ciele i opatuliła się
po uszy kołdrą. Po raz pierwszy od momen
tu zakupienia zajazdu poczuła się napraw
dę samotna. To idiotyczne - pomyślała. Te
raz, poza sezonem, prawie co wieczór mia
ła być sama. Ralph i Edna wracali przecież do
swoich domów. Do tego od października Edna
będzie pracowała tylko trzy dni w tygodniu.
Ralpha poprosi o przychodzenie codzien
nie, choćby po to, żeby odgarniał śnieg ze
ścieżki i ze schodów. Zajazd bez gości nie
będzie potrzebował całodobowej opieki. Zimo
wy rozkład zajęć ulegnie zmianie dopiero
w grudniu.
Wcześniej nigdy Livvy nie przeszkadzało
przebywanie w samotności. Całkiem polubiła
sytuację, w której nikomu i z niczego nie
musiała się tłumaczyć. Ale teraz to uczucie
zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki. Wraz z wewnętrznym spokojem, jaki
dał jej zajazd „Pod Zabłąkanym Aniołem" od
pierwszego momentu, gdy zatrzymała wzrok
na jego fotografii w internetowej agencji nie
ruchomości.
Złe moce znowu pojawiły się w jej życiu.
Co to...? Dziwny odgłos przykuł nagle jej
uwagę. Cała zamieniła się w słuch.
scandalous
Czy zostawiła niedomknięte okno? Czy to
podmuch wiatru w holu na parterze?
Odgłos po chwili się powtórzył.
Serce Livvy zaczynało bić coraz mocniej.
Wsłuchiwała się uważnie... bała się poruszyć,
śmiertelnie przerażona odgłosem, który okazał
się... szlochaniem.
Cichym i żałosnym. Rozpaczliwym.
Przypominał trochę dochodzący z oddali i tak
jej znajomy dźwięk portowej syreny. Ale to nie
była syrena.
Livvy odrzuciła energicznie kołdrę i pobiegła
w kierunku drzwi. Bez chwili namysłu uchyliła
je lekko, wstrzymując oddech, gdy odgłos me
chanizmu starego zamka spotęgowało echo od
bijające się od grubych murów. Wyszła na spo
wity ciemnościami korytarz. Próbowała w myś
lach określić porę nocy. Była może jakaś trzecia...
czwarta nad ranem. Jej bose stopy znierucho
miały na pokrytej dywanem podłodze. Łkania
stały się głośniejsze i bardziej przejmujące.
Dochodziły z parteru.
Szybko przemieściła się w stronę schodów,
całą siłą woli opanowując narastający w gardle
strach. Musiała to sprawdzić, musiała się dowie
dzieć, skąd brał się tamten szloch. Ludzie opo
wiadali jej o nim, ale sama nigdy wcześniej go
nie słyszała.
Ostrożnie schodząc po schodach, starała się
umiejscowić źródło dochodzących do jej uszu
scandalous
odgłosów. Serce łomotało jak oszalałe. Delikat
nie wyszukiwała stopami jak najmniej skrzypią
ce deski.
Podążając w kierunku skąd dochodził szloch,
dotarła do wschodniego skrzydła budynku. Tu
piękna drewniana podłoga ustępowała miejsca
wytartej wykładzinie dywanowej. Subtelny aro
mat bukietów zdobiących stół w wielkim holu
pomieszany z zapachem olejku do konserwacji
antyków zamienił się w wilgotną woń zanied
banych pomieszczeń.
Z wciąż mocno bijącym sercem, Livvy za
trzymała się przed ostatnimi drzwiami po lewej
stronie, prowadzącymi do jednego z pokoi
z drzwiami wychodzącymi na dziedziniec. Wej
ście do zamkniętego pokoju otaczała żółta poli
cyjna taśma.
Szlochanie ustało nagle, wypełniając prze
strzeń niespodziewaną ciszą.
W tym pokoju zginęła Beverly. Ktoś czekał na
nią w środku, gdy przed nocą sprawdzała po
kolei wszystkie drzwi. Kiedy weszła, musiała się
zorientować, że nie działa górne światło. Wkro
czyła do ciemnego wnętrza i były to ostatnie
kroki w jej życiu.
Po zakończeniu długiej rozmowy telefonicz
nej, zaniepokojona Livvy ruszyła na poszukiwa
nie Beverly. Chwilę później tam właśnie zoba
czyła jej nieruchome ciało.
Był to makabryczny widok...
scandalous
Livvy trwała w bezruchu... w oczekiwaniu na
ponowny odgłos szlochania. Byli już tacy,
w tym ostatnio Emily Carlyle, którzy słyszeli już
to szlochanie. Emily przekonywała, że docho
dziło ono z pomieszczenia dla pokojówki, tej
samej, która została skazana na śmierć za mor
derstwo. Dziewczyna, która musiała pożegnać
się z życiem jako niewinna ofiara. To ktoś inny
zasłużył na śmierć... nie ona...
Dokładnie jak Beverly...
W ciemnym pokoju śmierć miała czekać na
Livvy.
W nagłym przypływie gniewu Livvy roze
rwała żółtą taśmę chroniącą miejsce zbrodni
i zdecydowanym ruchem nacisnęła na klamkę.
Uderzył ją powiew zimnego powietrza. Spara
liżowana strachem, nerwowo poszukiwała dło
nią włącznika na ścianie, zbyt późno przypomi
nając sobie, że przecież miał nie działać. Wcis
nęła go palcami. Pokój zalało silne światło.
Zamrugała oczami, bardziej z zaskoczenia niż
potrzeby przystosowania wzroku. Oniemiała
wpatrywała się przed siebie przez kilka sekund.
Drzwi na dziedziniec były otwarte na oścież.
Tego ranka Livvy poczekała na pojawienie się
w pracy Ralpha i Edny. Nic nie wspominając
o nocnym incydencie, pod pretekstem załatwiania
ważnych spraw, wyruszyła do miasta. Postanowi
ła pójść piechotą, wiedząc, że rozprostowanie
scandalous
kości i świeże powietrze dobrze jej zrobią. Bolała
ją noga. Nie był to ostry ból, ale niemiły dyskom
fort przypominający, że jej ciało, podobnie jak
psychika nie były w idealnym stanie. Żeby tylko
takie miała na dzisiaj zmartwienia! Niestety,
rzeczywistość wyglądała inaczej.
Usiłowała uporządkować swoje przemyślenia
na temat przyprawiającej ją o dreszcze sytuacji
sprzed kilku godzin. Pokój okazał się pusty. Na
dziedzińcu również nie znalazła niczyich śla
dów. Ale ktoś musiał przecież otworzyć tamte
drzwi. Komisarz domagał się, aby, aż do od
wołania, pokój pozostał zamknięty na klucz
i nikt nie miał do niego dostępu.
Livvy obeszła wyrysowany kredą na podłodze
kontur ciała i dokładnie pozamykała drzwi. Gdy
ponownie znalazła się w holu, ze zdenerwowa
nia nie mogła złapać tchu.
Pamiętała komentarz komisarza, że ktoś maj
strował przy włączniku światła. Czyżby właś
nie on go naprawił? Światło działało. Dlaczego
miałby to zrobić, jeśli sam podkreślał, żeby pod
żadnym pozorem niczego nie dotykać? Tech
nicy medycyny sądowej zabezpieczyli wszyst
kie ślady i materiały dowodowe. Widziała, jak
szukali jakichś nawet najmniejszych śladów.
Obejrzała wystarczającą ilość filmów kryminal
nych, by mieć jako takie pojęcie, czym się zaj
mowali. Czy możliwe, żeby jeden z nich zabrał
się za naprawianie światła?
scandalous
Historia wyglądała na zagmatwaną, ale czy
miało to wielkie znaczenie? Ktoś zostawił ot
warte drzwi. Nie ona. W takim razie mógł to być
tylko komisarz albo jakiś intruz. Tę sprawę
będzie musiała wyjaśnić, choć nie cieszyła jej
perspektywa konfrontacji z komisarzem Fra-
ley'em.
Przez kilka minut, po drodze do Cliffs Cove,
napawała się widokiem pięknego krajobrazu.
Błękitne niebo i drgająca powierzchnia wody
szafirowego oceanu tworzyły bajkowe tło dla tej
urokliwej miejscowości. Świeży i wilgotny po
wiew morskiego wiatru, z delikatną domieszką
dymu z kominów pobliskich domów, działał na
nią kojąco jak nic innego na świecie. Wrześ
niowe poranki robiły się coraz chłodniejsze.
Malejące temperatury skłoniły ją niedawno do
skontaktowania się z kominiarzem. Trzeba było
przygotować kominki do zimowego sezonu
w zajeździe. W poprzednim roku prace komi
niarskie nie ograniczały się do samego czysz
czenia. Wymagały poważniejszych napraw mu
rarskich. Wesoło buzujący ogień w kominkach
zdecydowanie uprzyjemnił i pomógł w prze
trwaniu tutejszej srogiej zimy.
O dziesiątej rano sklepy w Cliff's Cove tętniły
już pełnią życia. Livvy z uśmiechem pozdrawiała
znajomych sklepikarzy i ucinała krótkie poga
wędki z niektórymi kupującymi. Na szczęście
tylko jedna osoba obrzuciła ją podejrzliwym
scandalous
i lodowatym wzrokiem. Reszta mieszkańców
spoglądała na nią z sympatią i zrozumieniem.
Doceniała to i była im bardzo wdzięczna.
Tak jak podejrzewała, spacer bardzo dobrze
jej zrobił. Przewietrzyła się i odzyskała jasność
myślenia. Ale po chwili, w miarę zbliżania się do
ratusza, znowu zaczął ogarniać ją niepokój.
Zastanawiała się, czy komisarz Fraley nie zamie
rza skierować podejrzeń na nią.
Podobnie jak większość domów usytuowa
nych wzdłuż ulicy, ratusz pochodził jeszcze
z czasów pierwszych osadników na wyspie.
Chociaż ten niewysoki, podłużny budynek nie
jeden raz przechodził różne renowacje, pozo
stawiono w nim oryginalną fasadę, nadającą
okolicy historyczny wygląd. Livvy bardzo się to
podobało. Wiele miast bezmyślnie i niepotrzeb
nie likwidowało stare fasady domów, każąc
historii ustępować przed nowoczesnością. Tu
taj, ku jej radości, mieszkańcy wyspy i właś
ciciele firm robili wszystko, aby przeszłość pozo
stawała ważnym elementem teraźniejszości.
Livvy westchnęła głośno, przypominając so
bie, że nie ma czasu na dłuższe podziwianie
uroków architektury miasteczka. Szykując się
na najgorsze, weszła do budynku i skierowała się
do recepcji.
Wnętrze utrzymane było w stylu wiktoriań
skim. Gipsowe gzymsy i rozety, ozdobne pane
lowe ściany i dobrej jakości wykładzina dywa-
scandalous
nowa stanowiły odpowiednie tło dla antycznych
mebli. Wystroju dopełniały dwa obrazy przedsta
wiające pejzaże - prawdziwe dzieła sztuki.
To okropne, że w tej klasy miasteczku popeł
niono morderstwo, pomyślała.
- Czym mogę pani służyć ?-
Słowa sekretarki przypomniały Livvy o celu
wizyty w ratuszu. Z najmilszym ze swoich
uśmiechów podeszła bliżej do starszej siwej
kobiety. Przepracowawszy czterdzieści lat
w tym samym miejscu, zdążyła ona mieć do
czynienia z trzema różnymi komisarzami poli
cji. Obecny, kilkakrotnie wybierany na kolejną
kadencję, piastował to stanowisko od jakichś
dwudziestu lat. Musiał nieźle wykonywać swo
je obowiązki, przekonywała się w myślach Liv-
vy. Przecież mieszkańcy miasteczka nie daliby
się otumaniać przez dwie dekady.
- Dzień dobry, pani Whiteman. Czy zasta
łam komisarza ?-
Livvy dyskretnie próbowała ukryć przyspie
szony oddech.
Spokojnie, tylko spokojnie. Przyszła jedynie
zameldować komisarzowi o dzisiejszych wyda
rzeniach.
Chase Fraley przerwał czytanie raportu z wy
działu medycyny sądowej, dotyczącego zabój
stwa Beverly. Uniósł brwi i uważnie nasłuchiwał
odgłosów rozmowy dochodzących z recepcji.
scandalous
Doskonale rozróżniał ton głosu Shirley Whit-
man. Był donośny, nieco apodyktyczny i świet
nie się nadawał do odstraszania nieproszonych
gości. Chase uśmiechnął się pod nosem.
Po chwili do jego uszu dotarł delikatny kobiecy
głos, który także rozpoznałby na końcu świata.
Olivia Hamilton.
Zerwał się z krzesła i, zanim zdążył prze
myśleć swoje zamiary, szybkim krokiem pod
szedł się do drzwi. Komisarz powiedział mu
wprost, żeby nie wtrącał się w tę sprawę. Byłby
bardzo niezadowolony, gdyby się dowiedział, że
Chase przeczytał wstępny raport z wydziału
medycyny sądowej. Ale Chase musiał zapoznać
się ze szczegółami tej historii. Nie tylko z powo
du swojej słabości do 01ivii Hamilton. On sam
również był w jakiś sposób powiązany z tym
przeklętym zajazdem i miał prawo dowiedzieć
się prawdy o zabójcy Beverly.
- Hmm... w takim razie... później do niego
zatelefonuję - odparła O1ivia, zdradzając lekkie
zdenerwowanie. Wyraźnie zmieszana, zerknęła
w stronę Chase'a.
Zastanawiał się, czy przyszła tutaj w takim
stanie, czy też jej zachowanie zmieniło się na
jego widok.
- Dzień dobry, pani Hamilton - wszedł do
sekretariatu, zanim Shirley zdążyła zareagować
na słowa O1ivii. - A może ja mógłbym pani
w czymś pomóc? - Chase miał nadzieję, że jego
scandalous
grzecznościowe pytanie nie zabrzmiało zbyt
dwuznacznie.
Olivia Hamilton podobała mu się od dnia,
kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Jednak cały
czas zachowywał dystans, głównie dlatego, że
nigdy z jej strony nie odebrał najmniejszego
sygnału zachęty. Od wszystkich trzymała się
trochę z daleka. Nawet w tej chwili jej chęć
odizolowania się była bardzo czytelna.
Nerwowo zwilżyła usta, natychmiast przy
kuwając jego uwagę do ich pełnych kształtów.
Nie mógł zrozumieć, dlaczego tak atrakcyjna
kobieta unikała jak ognia wszelkich towarzys
kich kontaktów. Nie dotyczyło to, rzecz jasna,
imprez organizowanych dla gości hotelowych,
podczas których zawsze perfekcyjnie pełniła
rolę gospodyni. Ale nigdy, poza sprawami zwią
zanymi z zajazdem „Pod Zabłąkanym Anio
łem", w nic nie angażowała się osobiście. Zupeł
nie, jakby bycie „panią na włościach" w pełni
wystarczało jej do szczęścia.
Przecież nocami musiała czasem czuć się
samotna.
- Coś się dziś wydarzyło... - Przenosiła ner
wowo wzrok z Chase'a na Shirley i z powrotem.
- Muszę koniecznie porozmawiać z komisa
rzem. - Spoglądała niepewnie dużymi, brązowy
mi oczami.
- Proszę mnie z nikim teraz nie łączyć - zwró
cił się do sekretarki Chase i wskazał zapraszają-
scandalous
cym gestem na drzwi do swojego gabinetu.
- Zapraszam do mnie, pani Hamilton. Spokojnie
sobie porozmawiamy.
Chase miał przez chwilę wrażenie, że nie
zdecyduje się na jego propozycję. Zachowywała
się bardziej nerwowo niż zazwyczaj. Po chwili
wahania zrobiła jednak krok we wskazanym
przez niego kierunku.
Weszli razem do gabinetu. Chase zamknął za
sobą drzwi.
- Proszę usiąść.
Rozejrzała się dookoła i wybrała jedno
z dwóch krzeseł naprzeciwko biurka. Była spięta
i wyraźnie zachowywała czujność.
Chase zachodził w głowę, co mogło spowodo
wać jej wyjątkową ostrożność w kontaktach
z ludźmi, a w szczególności z mężczyznami.
Zauważył też, że nieznacznie utyka na jedną
nogę. Wypadek? A może straciła ukochaną oso
bę i nie była gotowa na ponowne podjęcie
emocjonalnego ryzyka?- On, chociaż miał za
sobą kilka związków, nigdy się nie zakochał.
Osiągnąwszy wiek trzydziestu trzech lat zaczął
oswajać się z myślą, że to może nigdy nie stać się
jego udziałem. Chociaż, w obecności Olivii, łapał
się na zgoła odmiennych myślach.
Usadowił się wygodniej w fotelu.
- Proszę mi po kolei opowiedzieć, co się
wydarzyło. Służę pani wszelką pomocą.
Położyła dłoń na swojej szyi i automatycznie
scandalous
powędrował tam wzrokiem. Jak zawsze, ubrana
była dosyć konserwatywnie. Stonowana w kolo
rze bluzka kończyła się wysoko pod szyją, długa
spódnica sięgała prawie do kostek. Na nogach
miała niczym nie wyróżniające się, wygodne
buty. Żadnych ozdób, biżuterii, dodatków.
- Dzisiaj nad ranem wydawało mi się, że
słyszę jakieś głosy... - Ponownie zwilżyła języ
kiem usta. - Z pokoju... w którym zamordowa
no Beverly.
Chase cały zamienił się słuch.
- Co dokładnie pani słyszałaś
Poruszyła się niespokojnie na krześle, wyraź
nie nie przekonana do kontynuowania relacji.
- Proszę się nie obawiać. Naprawdę wszyst
ko może mi pani powiedzieć. - Miał nadzieję, że
uwierzyła w jego dobre intencje.
Chase nie rozumiał silnej niechęci wuja do
Olivii. Komisarz od pierwszego dnia zachowy
wał się wobec niej niemiło, na długo jeszcze
przed historią z zabójstwem. Pewnym wytłu
maczeniem mógł być fakt, że losy ich rodziny
również łączyły się ze starym zajazdem. Dwa
dzieścia lat temu, podczas dochodzenia w spra
wie popełnionego tam wówczas morderstwa,
zginął jedyny brat komisarza i jednocześnie
ojciec Chase'a. Różnica między postawą Chas'a
a postawą komisarza wobec O1ivii polegała na
tym, że on za nic nie winił O1ivii Hamilton. Wuj
natomiast uważał decyzję renowacji i przywro-
scandalous
cenia zajazdu do dawnej świetności za wymie
rzoną personalnie przeciw niemu... i całej lokal
nej społeczności.
Livvy wzruszyła ramionami, ponownie przy
kuwaj ąc całą uwagę Chase
;
a do wypowiadanych
przez nią słów.
- Wiem, że to niepoważnie brzmi, ale... - od
nalazła jego wzrok - przysięgam, że słyszałam
czyjś płacz. Kiedy weszłam do pokoju, nikogo
tam nie było.
Chase kiwnął głową. O odgłosach szlochania
słyszał już od wielu osób. Osobiście kładł to na
karb ich wybujałej wyobraźni. Jednakże O1ivię
uważał za kobietę stojącą twardo na ziemi,
której z pewnością nie przypisywał wiary w zja
wiska nadprzyrodzone.
- Ten odgłos mnie obudził - mówiła dalej
z coraz większym skrępowaniem. - Nie wy
kluczam do końca, że miałam jakieś omamy...
- Ponownie spojrzała mu w oczy, tym razem
z pełną determinacją. - Najbardziej zastanawia
mnie fakt, że drzwi wychodzące z pokoju na
dziedziniec były otwarte na oścież.
Chase nie spodziewał się takiego finału.
- Otwarte? - zaskoczony, powtórzył za nią
jak echo.
Poruszyła gwałtownie głową.
- Pokój był pusty, ale jestem pewna, że ktoś
tam wcześniej był.
- Czy cokolwiek zostało naruszone? - Chase
scandalous
zdenerwował się tą wiadomością. On i komisarz
byli tam razem poprzedniego dnia. Drzwi, zaró
wno wewnętrzne, jak i te prowadzące na ze
wnątrz, zamknęli wówczas na klucz.
- Nie zauważyłam żadnych zmian.
- A kto jeszcze jest w posiadaniu klucza?
Zastanowiła się przez moment.
- Tylko ja, Ralph i Edna... I oczywiście komi
sarz - dodała po chwili wahania. - Dałam mu
klucz, żeby ekipy dochodzeniowe mogły dostać
się do pokoju o każdej porze.
- Czy jest pani pewna, że nie wchodził tam
Ralph albo Edna? - Chase dobrze znał obydwoje.
Nie ma mowy, aby któreś z nich beztrosko
pozostawiło otwarte drzwi, a już szczególnie
w obecnych okolicznościach.
- Wieczorem wszystkie drzwi były pozamyka
ne. Osobiście to sprawdzałam po wyjściu Ralpha
do domu. Edna miała wolny dzień. Obudziłam się
przed świtem i zastałam otwarte drzwi...
Ołivia pochyliła się nieco do przodu, ner
wowo wykręcając palce rąk.
- Zdaję sobie sprawę, jak to brzmi, ale tak
było naprawdę. Czy uważa pan za prawdopodob
ne, żeby zabójca Beverly wrócił po coś, co mógł
nieopatrznie zostawić? Coś, co mogłoby stać się
materiałem dowodowymi
Strach, jaki właśnie rozszerzył jej oczy, wskazy
wał na to, że dopiero teraz przyszło jej to do głowy.
- Trudno taką możliwość zupełnie wykluczyć,
scandalous
pani Hamilton. - Myśl, że rzeczywiście ktoś
mógł wtargnąć do jej domu, gdy spała, bardzo go
zaniepokoiła.
Podniosła się z krzesła. Chase zrobił to samo.
- Powinnam już pójść- oznajmiła. - Chciałam
tylko powiadomić panów o tym wydarzeniu.
- Może panią odprowadzę. - Jak zwykle
w jej obecności, złożył jej propozycję, zanim
zdążył pomyśleć, co zamierza powiedzieć. - Ro
zejrzę się na miejscu i napiszę raport.
Na jej twarzy zawitał delikatny uśmiech.
- Myślę, że to będzie najlepsze rozwiązanie.
Mimo że propozycja podyktowana była nader
prywatnymi powodami, rzeczywiście procedura
wymagała sporządzenia raportu. Niezależnie,
czy drzwi na dziedziniec otworzyła we śnie
sama i potem nie pamiętała, czy, jak podej
rzewała, ktoś wtargnął tam dla zatarcia śladów,
Chase miał obowiązek zajęcia się sprawą.
- Odprowadzę panią Hamilton do domu
- oznajmił sekretarce.
- Aha... No to ja tutaj, jak zwykle, wszyst
kim się zajmę. - Shirley obrzuciła Chase'a pyta
jącym spojrzeniem.
Pewnie powinien ostrzec Olivię, że pokazy
wanie się w jego towarzystwie, nawet w tak
zwykłych okolicznościach, może stać się tema
tem do plotek. Co niektórzy niezdrowo inte
resowali się jego życiem prywatnym i nawet
robili miedzy sobą zakłady, czy się ustabilizuje
scandalous
i znajdzie żonę. Perspektywa starokawalerstwa
przyszłego komisarza policji nie była dobrze
widziana, chociaż obecny też żył samotnie. Po
śmierci swojego brata, komisarz Fraley wziął
Chase'a pod swoją opiekę i wychowywał jak
własnego syna. Lokalna społeczność traktowała
więc Chase'a jako jego następcę i spadkobiercę.
Pogrążony w rozmyślaniach Chase, przytrzy
mał O1ivii drzwi i obydwoje wyszli na zewnątrz.
Wuj, małżeństwo, plotki - sam był zaskoczony,
skąd się u niego wzięły takie skojarzenia przy
okazji zwykłego spaceru z Olivią.
Po paru krokach zatrzymała się i podniosła na
niego wzrok.
- Dziękuję.
Chase poprawił czapkę i uśmiechnął się do
niej szeroko. W jej obecności zawsze miał ochotę
się uśmiechać.
- Dziękuje mi pani za wykonywanie mojej
pracy ?
Potrząsnęła przecząco głową.
- Za... - uciekła na chwilę spojrzeniem - za
dokładanie starań, aby to wszystko było łatwiej
sze do zniesienia.
Z trudem opanował chęć wzięcia jej choć na
moment w ramiona.
- Któregoś dnia ta sprawa zostanie zakoń
czona - zapewniał. Chciał dodać jej otuchy.
Wyraźnie tego potrzebowała. - Rozwikłamy
całą zagadkę i życie wróci do normalności.
scandalous
Roześmiała się i na ten widok zrobiło mu się
ciepło wokół serca. Jak ona pięknie się śmiała!
Dźwięcznie i melodyjnie. Kojąco.
- Normalność byłaby dla mnie interesującą
nowością - powiedziała półgłosem, jakby do
siebie.
Komentarz O1ivii niespodziewanie nim poru
szył. Sprawiała wrażenie zaskoczonej własną
szczerością i Chase zrezygnował z zadawania
jakichkolwiek pytań. Fakt, że powiedziała coś na
swój temat w jego obecności dał mu promyk
nadziei. Być może będzie mu kiedyś dane dowie
dzieć się, co skrywa w sobie ta tajemnicza
kobieta.
Szli obok siebie w milczeniu, każde pogrążone
we własnych myślach. Jej długie włosy tańczyły
bezładnie na wietrze. Chase wiele by dał, by móc
poczuć pod palcami ich miękkość. Szanując jej
potrzebę milczenia, nie rozpoczynał rozmowy,
o nic nie pytał. Obserwował ją ukradkiem,
czerpiąc przyjemność z samego patrzenia. Nie
chciał, żeby to zauważyła i znowu poczuła się
nieswojo. Pragnął, aby czuła się swobodnie w je
go towarzystwie.
Gdy dotarli do zajazdu „Pod Zabłąkanym
Aniołem", zerknął na złowieszczy, choć dobrze
mu znany kontur dwóch wieżyczek górujących
nad dachem dostojnego budynku. Nieraz przy
chodziło mu do głowy, że to miejsce stanowiło
by doskonałą scenerię do któregoś z filmów
scandalous
Hitchcocka. Było piękne i przerażające zarazem,
jakby nawiedzone przez nieczyste moce. Tyłe,
że on w duchy i legendy nie wierzył. Osoba,
która odebrała życie Wayne'owi Frałeyowi mu
siała mieć coś wspólnego z zabójstwem, którego
okoliczności badał jego ojciec. Chociaż Doroty
Carlyle, po uśmierceniu własnej siostry, nie
przyznała się do zamordowania także jego ojca,
mogła nie pamiętać lub nie być świadoma swo
ich czynów. Po zabiciu siostry zapadła na choro
bę psychiczną i nie powróciła do pełni władz
umysłowych.
Chase może się już nigdy nie dowiedzieć,
w jaki dokładnie sposób, w dwa tygodnie po
śmierci Melissy Carlyle, zginął jego ojciec. Ale
- ogarnął wzrokiem gotyckie mury - nie zmienia
to faktu, że ojca zamordowano właśnie tutaj,
w zajeździe „Pod Zabłąkanym Aniołem".
Czyżby nie miał racji, nie wierząc w starą
legendę?- Spojrzenie Chase'a ponownie zatrzy
mało się na kobiecie stojącej u jego boku. Może
i ona powinna w nią uwierzyć. Nagle, czy to
za sprawą instynktu policjanta, czy szóstego
zmysłu, uświadomił sobie, że jej życie całkowi
cie zależało od wyniku prowadzonego obecnie
śledztwa.
scandalous
ROZDZIAŁ TRZECI
Livvy ledwie zdążyła uchylić drzwi, gdy Edna
wybiegła z kuchni na jej spotkanie.
- Dzięki Bogu, Livvy! Szukając ciebie, ob
dzwoniłam pół miasta.
Jej wszystkowidzące spojrzenie prześlizgnęło
się z Livvy na Chase'a i z powrotem.
- Zadzwoniłam po komisarza. Tak się cieszę,
że Chase Fraley cię odnalazł.
- Nie, my... - Livvy zaczęła się tłumaczyć.
- Komisarz jest wściekły jak diabli - prze
rwała Edna, cała drżąca z przejęcia - nigdy nie
widziałam go tak wzburzonego.
- Komisarz jest tutaj ? zapytał Chase.
Edna przytaknęła, po czym wytarła ręce w far
tuch i wskazała palcem na wschodnie skrzydło
domu.
- To straszne... po prostu straszne.
- Dziwne, nie zauważyłem jego samochodu
scandalous
- mruknął Chase, nie zwracając najmniejszej
uwagi na słowa Edny.
- Zaparkował tuż za chatą stolarza - pospie
szyła z wyjaśnieniem. Ton jej głosu wciąż wyrażał
ponaglenie. - Wezwał też pana Maxwella, no
i tego kamieniarza, co zaczął odnawiać dziedziniec.
Potrząsnęła głową. Jej długie siwe włosy,
zawsze schludnie związane w kok, teraz były
w nieładzie, jak gdyby udzielił im się stan ner
wowego podniecenia ich właścicielki.
Livvy w duchu błagała Boga, by nie okazało
się, że znowu komuś stała się krzywda.
- Gdzie jest Ralpha
Dobry Boże, miej go w swojej opiece, pomyś
lała. Nie mogła znieść myśli, że cokolwiek mog
łoby się stać temu miłemu staruszkowi.
Edna wskazała na wschodnie skrzydło domu.
- Jego też przesłuchuje komisarz.
Nim Livvy zdążyła o cokolwiek zapytać, Chase
już prowadził ją w tym kierunku. Serce waliło jej
jak oszalałe. Przez chwilę myślała nawet, że
dostanie ataku serca. To by zapewne ucieszyło
Jamesa. Oczami wyobraźni widziała, jak śmieje się
z niej z otchłani piekieł. Ona nigdy nie potrafiła nic
dobrze zrobić. Rzeczywiście była tak głupia
i nieporadna, jak zawsze jej to powtarzał.
Grzmiący głos komisarza Fraleya nie pozo
stawiał wątpliwości co do jego nastroju. Ale coś
jeszcze zastanowiło Livvy, zanim usłyszała je
go głos. Poczuła zapach farby. Czyżby Ralph
scandalous
zabrał się za odmalowywanie wschodniego
skrzydła ? Czy to było powodem wściekłości
komisarza ?
Gdy zobaczyła, które drzwi były otwarte,
zachwiała się i o mało nie upadła. Na szczęście
Chase zdążył ją podtrzymać.
Nawet dreszcz, który przeszył ją pod wpły-
wem jego dotyku, nie zdołał odwrócić jej uwagi
od tego, co zaprzątało teraz jej myśli. Dotarli na
miejsce.
Och, nie!
Spojrzała na pokój, w którym została zamor
dowana Beverly. Na widok tego, co ukazało się
jej oczom, stanęła jak wryta. Serce uwięzło jej
w gardle.
Ciemnoczerwona farba, zakupiona do poma
lowania jednego z pokoi gościnnych, pokrywała
teraz kredowy obrys ciała, mieszając się z plama
mi krwi, pozostałymi po dokonanej tu zbrodni.
Ale to nie wszystko. Na ścianach... podłodze...
dosłownie wszędzie widniały rozległe ciemno
zielone i niebieskie plamy. W pokoju unosił się
duszący zapach świeżej farby.
Kto mógł to zrobić ?
Livvy usłyszała ciężkie westchnienie mężczy
zny stojącego tuż obok niej. Wiedział, nawet
lepiej niż ona, co to oznacza. Ślady na miejscu
zbrodni zostały doszczętnie zniszczone. Jakakol
wiek nadzieja na znalezienie jakichś nowych
dowodów w sprawie przepadła bezpowrotnie.
scandalous
- To pani sprawka!
Livvy podniosła wzrok na rozwścieczoną
twarz komisarza. Oskarżenie, które zobaczyła
w jego stalowych oczach, wstrzymało na chwilę
bicie jej serca.
- Miała pani pilnować tego pokoju!
- Chwileczkę, komisarzu - wtrącił Chase,
zasłaniając kobietę przed furią szefa. - Pani
Hamilton przyszła do naszego biura, by zgłosić,
że gdy wstała dziś nad ranem, drzwi prowadzące
stąd na dziedziniec były otwarte na oścież.
Livvy ulżyło, że nie wspomniał o słyszanych
przez nią szlochach. Po raz pierwszy odkąd
zaczęło się to szaleństwo, poczuła, że ktoś stoi
po jej stronie.
- Co takiego!
Komisarz odsunął bratanka na bok.
- Jak to, do cholery, mam rozumieć, że drzwi
były otwartej Wczoraj sam je osobiście spraw
dzałem. Były zamknięte na klucz!
Livvy skinęła potakująco głową. Przełknęła
ślinę i z ogromnym wysiłkiem zdołała zapano
wać nad swoim głosem.
- Tak, panie komisarzu, wiem. Ja również
byłam zaskoczona, widząc otwarte drzwi.
Uznałam, że z pewnością chciałby pan o tym
wiedzieć.
Rozejrzała się po pokoju, do głębi wstrząś
nięta aktem wandalizmu.
- Ale rano to tak nie wyglądało - potrząsnęła
scandalous
głową, wciąż nie dowierzając własnym oczom.
- Nie było mnie zaledwie parę chwil. W domu
zostali Ralph i Edna. Na pewno któreś z nich coś
by usłyszało.
Nie zdążyła dokończyć zdania, gdy komisarz
skierował swój przenikliwy wzrok na Ralpha.
- Czy może mi pan udzielić wyjaśnień, panie
Cook ?
Powiedział to tym samym, pełnym podej
rzliwości tonem, którym zwracał się do Livvy.
Skrzywiła się na dźwięk jego głosu i spojrzała na
twarz ogrodnika, na której malowało się za
kłopotanie.
- Ja... ja... byłem cały dzień na zewnątrz
- wyjąkał Ralph.
- Nie wiem, do czego pan zmierza, komisarzu
- wtrącił Christopher Maxwell, przypominając
Livvy o swojej obecności - ale rzucanie oskarżeń na
lewo i prawo nie pomoże w rozwiązaniu sprawy.
Zna pan Ralpha Cooka od lat i wie doskonale, że
on tego nie zrobił. Równie dobrze mógłby pan
mnie o to posądzić. Pan Dotson również jest
niewinny - wskazał kciukiem na kamieniarza.
- Ta cała farsa jest nie do uwierzenia!
Livvy miała ogromną ochotę podziękować
Christopherowi za wyrażenie także jej opinii.
- Z pewnością nie wierzy pan, że któryś
z nich to uczynił - jej głos wyrażał niezachwianą
wiarę w to, co mówi. Chłodno spojrzała w świd
rujące oczy komisarza.
scandalous
Komisarz Fraley przyjrzał się uważnie obu
mężczyznom, po czym przeniósł całą swoją
uwagę na Livvy.
- Pani ogrodnik ma farbę na rękach - powie
dział spokojnie, jak gdyby nic, co przed chwilą
do niego mówili, nie dotarło do niego. - Sami
zobaczcie. To ta sama farba, co na podłodze.
Livvy powstrzymała się przed spojrzeniem
w kierunku Ralpha. Nie chciała dać satysfakcji
komisarzowi, że przez sekundę udało mu się
zasiać w niej ziarno niepewności.
- Nic z tego nie wynika - wyrzuciła z siebie.
- Ralph malował wiele pokoi w zajeździe. Prawdo
podobnie przez większość czasu chodzi umazany
farbą. Tutaj zawsze trzeba zrobić jakieś poprawia.
- Proszę pani, ja dotykałem tej farby.
Wszystkie oczy zwróciły się w kierunku tego
wysokiego, szczupłego mężczyzny, który wciąż
ciężko pracował pomimo podeszłego wieku. Za
nim Livvy zdążyła zapytać, co to oznacza,
komisarz wtrącił znużonym tonem.
- Twierdzi, że dotknął plamy na podłodze,
by sprawdzić, czy to farba. - Fraley potrząsnął
głową i westchnął ciężko. - Nikt z was nie
ułatwia mi tutaj pracy.
Livvy wpatrywała się w dużą, karmazynowa
kałużę na podłodze. Rzeczywiście wyglądała jak
krew i pomimo walających się dookoła puszek
po farbie, ona będąc na miejscu Ralpha pewnie
odruchowo zrobiłaby to samo.
scandalous
-
Ktokolwiek by to nie był - wtrącił ponow
nie Chase - i tak obecnie niczego to nie zmieni.
To stwierdzenie zwróciło uwagę wszystkich
obecnych na Chase'a.
- Technicy medycyny sądowej nie znaleźli
tu niczego istotnego dla śledztwa. Nawet jed
nego włosa, który należałby do kogoś innego niż
do ofiary lub do pani, pani Hamilton - dodał, na
dłużej zatrzymując na niej spojrzenie.
Twarz komisarza zrobiła się czerwona.
- Może od razu zarezerwujesz sobie plotkar
ską kolumnę w lokalnej gazecie?
Coś niewątpliwie zaszło między nimi dwo
ma. Livvy przypomniała sobie ich wczorajszą
wymianę spojrzeń, gdy komisarz coś powiedział
na temat techników medycyny sądowej. Naj
wyraźniej sprawa tego morderstwa dosyć ich
poróżniła.
Ale dlaczego?
Może komisarzowi nie podobała się uprzej
mość, z jaką ją traktował Chase i miał to
bratankowi za złe. Póki co, to ona kwalifikowała
się na główną podejrzaną.
- Skoro jest pani święcie przekonana o nie
winności swoich pracowników i skoro pani
twierdzi, że nikt inny nie miał dostępu do kluczy
-komisarz zwrócił się do Livvy- pozostaje tylko
jedna osoba. Czy pani to zrobiła, pani Hamilton ?
- Nie wierzę własnym uszom - obruszył się
Christopher.
scandalous
- Livvy nikogo by nie skrzywdziła - wtrąciła
Edna.
Ralph poparł Ednę, stając w obronie chlebodaw-
czyni.
- A może to ktoś powiązany z przeszłością
Beverłyi Myślałam, że sprawdzi pan ten trop.
- Przypomniała mu Livvy.
- Już to zrobiłem - odparł sucho komisarz.
- Nie ma absolutnie nikogo, kto mógłby mieć
powody do skrzywdzenia tej kobiety lub człon
ka jej rodziny. Czy mogłaby pani to samo
powiedzieć o sobie, pani Hamilton £
Jego pytanie było dobrze przemyślane i odnios
ło zamierzony skutek. Na pewno dokładnie
zapoznał się jej przeszłością. Wiedział o jej mężu.
Gniew wstrząsnął ciałem Livvy, pozbawiając
ją resztek zdrowego rozsądku.
- Tak, panie komisarzu. Zapewniam pana, że
nie znajduję w mojej przeszłości nikogo, kto
chciałby mi to zrobić.
- Doprawdy*?- - nie ustępował. - Ani jednej
osobyć
Wiedziała, do czego zmierza.
- Nikogo - powtórzyła. - Jedyny człowiek,
który usiłował mnie skrzywdzić, nie żyje.
Komisarz Fraley nie dawał za wygraną.
- Proszę nam opowiedzieć, jak zginął pani
mąż, pani Hamilton^
Oczy wszystkich obecnych jednocześnie
zwróciły się w jej stronę. Strach i upokorzenie
scandalous
zlały się w jedno wszechogarniające, bolesne
uczucie. Nikomu nie mówiła o swojej przeszło
ści... o tym, co przeszła.
- Spadł ze schodów - wykrztusiła z siebie.
- A gdzie pani była, gdy zdarzył się ten
fatalny wypadek?
- Dość tego!
Ostry ton Chase'a Fraleya bardzo ją zaskoczył.
Spojrzała na jego wyprostowaną sylwetkę. Zdzi
wiła się, widząc na jego twarzy wyraz pogardy.
Tym razem komisarz zwrócił się do swojego
zastępcy.
- Dwójka jej znajomych dała jej alibi. Zezna
li, że była wówczas z nimi.
- Byłam - potwierdziła Livvy stanowczo.
Mój Boże, przecież wtedy ledwo potrafiła cho
dzić. Dopiero co wypuszczono ją z centrum
rehabilitacji.
- Nic już nie mamy tu do roboty - warknął
Chase, po czym jak burza wybiegł z pokoju.
Komisarz pozostał na miejscu jeszcze krótką
chwilę. Wszyscy jak sparaliżowani stali bez ruchu
w oczekiwaniu na jego kolejne posunięcie.
- Jeżeli coś ukrywacie - wyciągnął wskazują
cy palec w stronę Livvy - zapewniam, że do
wiem się tego!
Wypowiedziawszy tę groźbę, wolnym kro
kiem opuścił pokój.
Przez parę chwil nikt nie drgnął i nie odezwał
się ani słowem. Livvy wiedziała, że każde z nich
scandalous
było równie zaszokowane, jak ona. Wyobrażała
sobie także, co o niej obecnie myślą. Nikt wcześniej
nie słyszał o Jamesie Hamiltonie. Teraz już wie
dzą, jak zginął.
Komisarz był przekonany, że Livvy jest w jakiś
sposób zamieszana w zabój stwo Beverly. Nie miała
wątpliwości, że to ją uważał za główną podejrzaną.
Nagle słowa Chase'a powróciły niczym echo:
„Nawet jednego włosa, który należałby do kogoś
innego niż do ofiary czy do pani, pani Hamilton".
- Czy dobrze się czujesz? - zapytał Christo-
pher. - Nic ci nie jest?
Livvy otrząsnęła się z natrętnych myśli.
- Nic - odpowiedziała. - Wszystko w porządku.
Jej zapewnienie chyba nie trafiło mu do prze
konania. Twarz Christophera wyrażała praw
dziwą troskę.
- Nie wiem, co się dzieje z komisarzem, ale
zdecydowanie go dzisiaj poniosło. Może przez
to morderstwo Beverly od nowa przeżywa daw
ną traumę spowodowaną zaginięciem jego bra
ta. Nie umie pogodzić się z tym, że nie udało mu
się znaleźć winnego... Może nadal podejrzewa
mojego ojca?
Livvy co nieco słyszała o tamtej historii. Może
powinna dowiedzieć się więcej.
- On tak po prostu zaginął?
Christoper przytaknął.
- Zniknął z powierzchni ziemi. Rozpłynął się
w powietrzu.
scandalous
Edna wtrąciła się do rozmowy.
- Moim zdaniem - powiedziała - spadł
w przepaść z klifu. Wielu tak zaginęło bez śladu.
Jeśli ciało nie zatrzyma się na skałach, nie ma
możliwości, by je odnaleźć.
- Nawet, jeśli komisarz ma jakiś problem
- powiedział Christopher, wierny przyjaciel
i pomocnik Livvy w odrestaurowaniu zajazdu
- to nie powód, by pozwalał sobie na nękanie
ciebie w taki sposób. Może warto zasięgnąć
porady adwokata?
Wzdrygnęła się na samą myśl. Już przecho
dziła przez podobne piekło.
- Wszystko w porządku, naprawdę. Komi
sarz po prostu wykonuje swoją robotę.
Nie zrobiła nic złego. Przecież nie ma powodu
do żadnego niepokoju.
- Czy ktoś może mnie poinformować, kiedy
w końcu będę mógł powrócić do swojej pracy?
- zapytał kamieniarz Dotson. - Nie chciałbym
znaleźć się w takiej sytuacji, że będę zmuszony
układać kamienne płyty, gdy temperatura spad
nie poniżej zera.
- Oczywiście, rozumiem - westchnęła cięż
ko Livvy. - Zobaczę, co da się zrobić. Jeśli mieliby
natrafić na jakieś dowody na dziedzińcu, zapew
ne już by je znaleźli.
Wszyscy skinęli głowami.
Livvy zauważyła, że Ralph cały czas jest dziw
nie milczący.
scandalous
Christopher położył rękę na jej ramieniu. Na
jego twarzy wciąż malowała się troska.
- Livvy, daj mi znać, jeśli będziesz potrzebo
wać czegokolwiek. Emily i ja zawsze służymy ci
pomocą.
Uśmiechnęła się niepewnie.
- Dziękuję. Doceniam wasze dobre chęci.
Jego twarz nieznacznie się rozjaśniła.
- Będę informował cię na bieżąco na temat
nowego wyposażenia sypialni, jakie ostatnio
znalazłem.
- Tak, bardzo proszę.
Miała nadzieję, że uda się wyremontować
i umeblować wschodnie skrzydło jeszcze przed
Dniem Dziękczynienia, ale w obecnych okolicz
nościach pewnie trzeba będzie zmienić plany.
Równie mocno obawiała się takiej perspekty
wy, jak i tego, że śledztwo może przeszkodzić
w pomyślnym przebiegu sezonu zimowego.
Czuła się winna, że zajmuje się takimi sprawa
mi, gdy biedna Beverly leży w kostnicy. Zwłasz
cza po wczorajszym, rozdzierającym serce tele
fonie do rodziców dziewczyny. Niestety, nawet
najbardziej dramatyczne wydarzenia nie po
zwalają jej odsunąć bieżących problemów na
dalszy plan.
Christopher i Dotson zmierzali już do wyj
ścia, kiedy jeszcze na moment zatrzymała ich
Edna, nalegając, by koniecznie stawili się następ
nego dnia na obiedzie. Powiedziała, że planuje
scandalous
zrobienie słynnej sałatki z kurczaka według
przepisu Clary.
Wreszcie pojawiło się coś, na co Livvy mogła
z góry się cieszyć, a samo już wspomnienie sa
łatki Clary poprawiało najgorszy humor.
Idąc razem z Ralphem długim korytarzem,
który prowadził do wyjścia, Livvy zawahała się
na moment.
- Czy wszystko w porządku, Ralph?
Nadal nie powiedział ani słowa. Mogła zro
zumieć, że komisarz surowo się do niej odnosił,
ale jakim prawem uwziął się także na Ralpha?
Przecież ze świecą szukać porządniejszego czło
wieka.
Ralph przygarbił się, wzruszył lekko ramiona
mi i wreszcie się odezwał:
- Sam nie wiem, proszę pani. Może jednak
trzeba było zostawić to miejsce w spokoju ?
Livvy znieruchomiała. Nie musiał tłumaczyć.
Doskonale wiedziała, co miał na myśli.
- Chcesz powiedzieć, że gdybym się nie
zdecydowała na otwarcie tego zajazdu, Beverly
nadal byłaby wśród żywych.
To było proste i jednocześnie nieprawdopo
dobnie skomplikowane, a poza tym - bardzo
niesprawiedliwe.
Ralph, z kamienną powagą na twarzy, skinął
głową w geście milczącej zgody.
Ciężar winy jeszcze bardziej ją przytłoczył.
Ralph miał rację. Nic nie można było odpowie-
scandalous
dzieć na takie oskarżenie. Livvy była winna, bo
przygotowała scenę, na której odegrano ten
dramat, choć do aktu zabójstwa, tak jak Ralph
czy Edna, nie przyłożyła ręki.
Naturalnie, że dowody jej obecności na miej
scu zbrodni były niezaprzeczalne. Wszędzie mog
li pobrać odciski jej palców, znaleźć ślady
w różnej postaci, znajdowały się one w każdym
pokoju w tym domu. Przecież szorowała, od
kurzała, mierzyła, malowała, tu i ówdzie zo
stawiając złamany paznokieć, plamkę krwi po
zdartych kostkach na ręce i niewątpliwie kilka
włosów. Przecież to jej dom, czy mogło być
inaczej ?
A więc żaden z tych śladów nie czyni z niej
morderczyni.
Miała jedynie nadzieję, że komisarz też to
wkrótce zrozumie i zacznie szukać prawdziwe
go zabójcy.
Nagle, niczym grom z jasnego nieba, uderzyła
ją nowa myśl. A jeśli morderca na tym nie
poprzestanie ?- Po co innego miałby tu wracać,
zakładając, że otwarte drzwi i rozlana farba to
jego sprawka. Bo kto inny mógłby coś takiego
zrobić ?- A jeśli planuje pozbawić życia każdego,
kto angażuje się w renowację i ponowne otwar
cie zajazdu ? Jeśli tak, Edna, Ralph, Clara i ona
sama mogą stać się jego kolejnymi ofiarami.
Była zła na siebie za te myśli, ale trzeba
przecież rozważyć wszystkie możliwości. Idąc
scandalous
korytarzem obok Ralpha, zerknęła na jego ręce.
Przyszedł jej do głowy inny scenariusz. A jeśli
otwarte drzwi i farba nie miały nic wspólnego ze
śmiercią ?- Czy to możliwe, by ktoś próbował
zmusić ją do zamknięcia zajazdu na dobrej
Może uznał, że śmierć to zły znak lub jakieś
fatum.
„Sam nie wiem, pani Livvy. Może trzeba było
zostawić to miejsce w spokoju.?
I może ten ktoś miał rację.
Nie byłaby to pierwsza fatalna pomyłka w jej
życiu.
Ale nie mogła przyznać się do porażki...
jeszcze nie teraz.
- Co, do diabła, starasz się udowodnić ?!
Pytanie Chase'a odbiło się echem o okalające
zajazd klify. Nie obchodziło go, czy ktoś to
słyszał, czy nie. Tego już za wiele. Ta sprawa nie
jest bardziej osobista dla wuja, niż dla niego. I nie
pozwoli na rzucanie nieuzasadnionych oskarżeń
na lewo i prawo.
- Nie będę teraz z tobą dyskutował, synu.
Synu. Tak było od dwudziestu lat. Odkąd
ojciec zaginął, uznany za zmarłego, Benton
Fraley przejął rolę ojca i matki. Matka Chase'a
zmarła, gdy był jeszcze dzieckiem. Ojciec i wuj
byli dla niego wszystkim. Ale zmiana zachowa
nia, którą w ciągu ostatniego roku zauważył
u wuja była dla niego niezrozumiała. Od mo-
scandalous
mentu, gdy O1ivia Hamilton przybyła na wyspę,
niechęć wuja do niej rosła z każdym dniem.
- Wiem, że otwarcie zajazdu przywołało
demony przeszłości. To jest trudne dla nas obu
- oświadczył Chase, gdy udało mu się wreszcie
dopasować tempo do powolnych kroków komi
sarza.
Przeszli przez trawnik i ruszyli w kierunku
tylnej części posiadłości. Może to wpływ niezwyk
le ciepłego dnia o tej porze roku, a może zdenerwo
wanie z powodu niewytłumaczalnego uporu wuja
w traktowaniu 01ivii jako głównej podejrzanej,
niemniej Chase ledwo nad sobą panował.
O1ivia Hamilton nie była odpowiedzialna za
to, co stało się dwadzieścia lat temu, ani też za
śmierć Beverly Bellamy. Wuj musiał zdawać
sobie z tego sprawę.
Komisarz Fraley zatrzymał się gwałtownie
i obrzucił Chase'a rozognionym spojrzeniem.
- Czy ty nie pojmujesz, co tu się dzieje ?-
Było coś wyprowadzającego z równowagi
w maniakalnym wyrazie jego twarzy. Wydawa
ło się, że za chwilę cały eksploduje.
- Ta kobieta... - wskazał drgającym palcem
w kierunku zajazdu - jest zdesperowana. Dob
rze wiesz, do czego zdolna jest osoba doprowa
dzona do ostateczności. Sprawdziłem ją. Ostat
nim razem, gdy straciła kontrolę nad swoim
życiem, ktoś zginął. Nie widzisz, że to wszystko
składa się w jedną całości
scandalous
Chase potrząsnął głową z niedowierzaniem.
- Nie możesz przecież jej podejrzewać o za
mordowanie Bellamy. Mój Boże, ta dziewczyna
zginęła, wykonując obowiązki Livvy. Czy to nie
świadczy bardziej o tym, że sama Livvy jest
w niebezpieczeństwie?
To był dodatkowy powód, dla którego Chase
chciał mieć Livvy na oku. Najwyraźniej był
jedyną osobą obawiającą się, że to Livvy była
zamierzoną ofiarą.
Komisarz wycelował w Chase'a palec w oska
rżającym geście.
- Dobrze widzę, co się tu dzieje. Zakochałeś
się w niej... robisz ten sam błąd, co twój ojciec...
- urwał nagle, zaskoczony własnymi słowami.
- O co ci chodzi ?- zażądał wyjaśnień Chase,
czując ogarniającą go furię. - Jaki błąd popełnił
mój ojciec i jakie to ma znaczenie w tej sprawie?
Nieznośną ciszę przerwał w końcu głos wuja.
- Zrobił błąd, zakochując się do szaleństwa
w kobiecie. Za swoją obsesję zapłacił życiem.
A ja dobrze widzę, jak patrzysz na tą Hamilton.
Słowa wuja ogłuszyły Chase'a niczym ude
rzenie młota.
- O czym ty mówisz?
Z oczu Bentona Fraleya biło absolutne prze
konanie, że ma rację.
- Powiem tylko, że Martin Maxwell, ojciec
Christophera, być może nie zabił tamtej kobiety,
ale kto może być pewny, że nie zabił swojego
scandalous
rywala? Bywa, że pragnienie bycia z kobietą
sprowadza na mężczyznę śmierć.
Oniemiały Chase patrzył na wuja oddalają
cego się w stronę zaparkowanego samochodu.
Dlaczego, do diabła, Chase nigdy nie słyszał
o tej historii- Dlaczego dopiero teraz wuj mu
o tym powiedział? Tak zupełnie niespodzie
wanie ?
Co z tego, że podobała mu się O1ivia Hamil
ton i pragnął się nią opiekować- Jaki to może
mieć związek z morderstwem jego ojca- Jeśli
ojciec był związany z Melissą Carlyle, dlaczego
nigdy nie dotarły do uszu Chase'a żadne plotki
na ten temat?
Nie oczekiwał, że wuj odpowie mu na te
pytania. Znał jednak osobę, która wiedziała
wszystko o tamtych czasach. I Chase zamierzał
dowiedzieć się prawdy.
Podążył ścieżką za wujem i wskoczył do
radiowozu. Nie odezwał się więcej ani słowem.
Nie było sensu. Najwyraźniej wuj miał powody,
by zachowywać się w ten sposób i Chase zamie
rzał je poznać. Wolał jednak dotrzeć do bardziej
wiarygodnego źródła. Być może wtedy zrozu
mie, co sprawiło, że zrównoważony skądinąd
człowiek, jakim był dotychczas komisarz Ben-
ton Fraley, rzuca tak bezpodstawne oskarżenia.
Chase uniósł brwi ze zdziwienia, gdy wuj
gwałtownym ruchem wrzucił bieg i z piskiem
opon ruszył w stronę bocznej drogi wiodącej do
scandalous
miasta. Droga krzyżowała się dalej z częściej
uczęszczaną, główną arterią.
Wiele spraw było niejasnych. Chase wiedział,
że sam będzie musiał rozwiązać tę sprawę,
zwłaszcza teraz, gdy wuj najwyraźniej nie był
w stanie ocenić jej obiektywnie. W przeciwnym
razie morderca po prostu wymknie im się z rąk,
Livvy nie będzie mogła prowadzić spokojnego
życia, a źródło jej utrzymania zostanie posta
wione pod znakiem zapytania. Nie mógł na to
pozwolić. Być może, że oszalał na jej punkcie
i dlatego nie potrafi odwrócić się plecami do
01ivii Hamilton.
scandalous
ROZDZIAŁ CZWARTY
Chase przetrząsnął całe archiwum, zanim
znalazł pudło, które zawierało akta sprawy Me-
lissy Carlyle. Starł z niego grubą warstwę kurzu
i usiadł przy stole, by dokładnie przejrzeć jego
zawartość.
Przez ponad dwie godziny czytał zeznania
i raporty śledczych. Najwięcej problemów spra
wiły mu notatki prasowe. Pełne były spekulacji
dotyczących ojca oraz głównego podejrzanego,
Martina Maxwella. Nie zawierały jednak żad
nych dowodów. Oczywiście, teraz wszyscy zna
ją prawdę. Melissę Carlyle zabiła jej siostra. Co
do ojca, nie było żadnych informacji. Okoliczno
ści jego śmierci do dziś nie zostały wyjaśnione.
Chase ostrożnie odłożył akta na miejsce,
w odpowiednią przegródkę na półce. Pozostało
mu jeszcze jedno źródło informacji, któremu
mógł całkowicie zaufać.
scandalous
Skierował się w stronę korytarza. O tej godzi
nie Shirley powinna wracać z przerwy obiado
wej. Musiał zadać jej kluczowe pytania, zanim
pojawi się wuj. Dość, że komisarz był już
wściekły na Chase'a za samowolne przeczytanie
raportu techników medycyny sądowej. Nigdy
wcześniej, podczas ich wspólnej dziesięciolet
niej służby, wuj nie zachowywał się w tak
agresywny sposób.
Chase zamknął drzwi do archiwum w mo
mencie, gdy Shirley Whitman sadowiła się
w wygodnym fotelu za swoim biurkiem. Popra
wiła ozdobnie haftowaną poduszkę, którą zrobi
ła dla niej wnuczka i podniosła na niego wzrok.
- Czy wydarzyło się coś interesującego pod
czas mojej nieobecności ?-
Chase usiadł w tapicerowanym fotelu tuż
obok jej biurka.
- Nic ważnego. Jeb Kendrick dzwonił w spra
wie piątkowego obiadu w urzędzie gminy.
Oczy Shirley rozjaśniły się.
- Doprawdy?
Chase uśmiechnął się szeroko. Najwyraźniej
Shirley znalazła nowego adoratora.
- Powiedziałem mu, że przekażę pani tę
wiadomość.
- Oddzwonię do niego... później. - Wygląda
ła na zadowoloną z siebie. - Niech sobie trochę
popracuje i poczeka.
Chase zachichotał. Biedny Jeb. Facet będzie
scandalous
musiał stanąć na głowie, jeśli będzie chciał ją
zdobyć.
Cisza trwała nieco dłużej, niż Chase plano
wał, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów.
Shirley zdążyła się domyślić, że ma zamiar zadać
jej jakieś ważne pytanie, ale nie wie, jak to zro
bić. Postanowiła mu pomóc.
- Jeśli chcesz mnie o coś zapytać, Chase, to
mów śmiało. I nie owijaj w bawełnę.
To była jedna z wielu zalet, które w niej cenił.
Była nie tylko sprawna w pracy, ale i bezpośred
nia. Ta ostatnia cecha nie dotyczyła, rzecz jasna,
spraw sercowych.
- Dowiedziałem się dziś rano czegoś nowego
o moim ojcu.
Shirley lekko uniosła brew.
- Twój ojciec był porządnym człowiekiem.
Mógł zostać komisarzem, ale wiedział, jak bar
dzo Benton pragnął tego stanowiska, więc się
usunął.
Chase wiedział o tym. Wuj zawsze szczerze
przyznawał, że jego brat był lepszym polity
kiem. W małym miasteczku, jakim jest ClifPs
Cove, znalezienie się na stanowisku komisarza
policji zależało bardziej od układów politycz
nych niż od umiejętności. Benton Fraley twier
dził nawet, że brat odstąpił mu stanowisko,
ponieważ musiał zająć się synem. Sam nie miał
dzieci i nigdy się nie ożenił. Dla obu braci takie
rozwiązanie wydawało się bardzo praktyczne.
scandalous
Benton, nie obarczony żadnymi obowiązkami
poza pracą, zostałby komisarzem, zaś Wayne,
ojciec Chase'a, jego zastępcą. Plan idealny.
Ważąc każde słowo, Chase w końcu poruszył
drażliwy temat.
- Czy słyszała pani kiedyś plotki, jakoby mój
ojciec był związany z Melissą Carlyle ?
Shirley wyglądała na zaskoczoną tym pyta
niem, ale szybko opanowała wyrazistą mimikę
swojej twarzy.
- Byli zaprzyjaźnieni. Większość mężczyzn
w miasteczku była gotowa wiele oddać za przy
jaźń z Mellisą - dodała szczerze.
Chase zmarszczył czoło.
- Co pani ma na myśli ?
Zanim odpowiedziała, westchnęła ciężko.
- Melissa Carlyle była niezwykle piękną ko
bietą. Wszyscy się w niej kochali. To było
silniejsze od nich. Osobiście uważam, że twój
tata również szalał na jej punkcie, ale jestem
pewna, że nie okazywał tego. Nigdy nie wszedł
by na terytorium innego mężczyzny.
- Terytorium Martina Maxwella ?
Shirley skinęła głową.
- Wayne wiedział o uczuciach Maxwella
i dlatego z własnymi się nie ujawniał. Moim
zdaniem, kochał się w niej skrycie i na odległość,
jeśli można tak powiedzieć.
Te nowe informacje wprawiły Chase'a w jesz
cze większe oszołomienie.
scandalous
- Myśli pani, że ta skrywana miłość mogła
przyczynić się do jego śmierci ?-
Shirley zacisnęła usta i zastanawiała się przez
chwilę.
- Z pewnością Benton pragnie wierzyć w ta
ką wersję wydarzeń. Musisz zrozumieć - wyjaś
niła - że Martin Maxwell, twój ojciec i twój wuj
byli najlepszymi przyjaciółmi. Melissa wprowa
dziła zamęt w ich relacje. Z pewnością nie
zrobiła tego celowo. Tak po prostu wyszło.
Chase skinął głową. Powoli zaczynał wszyst
ko rozumieć.
- Czy to możliwe, że komisarz nadal uważa
Maxwella za głównego podejrzanego w sprawie
zniknięcia ojca ?
- Myślę, że jest o tym święcie przekonany.
Choć nie udało mu się niczego udowodnić.
Shirley pochyliła głowę i zamyśliła się.
- Sądzę, że to również powód, dla którego
twój wuj nie chciał otwarcia zajazdu. Wciąż
przypomina mu jego porażkę.
Chase przestał rozumieć.
- Jaką porażkę?
Shirley spojrzała mu w oczy.
- W dowiedzeniu się prawdy, a jakąż by inną ?
Do niedawna ta sprawa pozostawała tajemnicą.
Teraz, gdy zajazd został otwarty, wiele rzeczy się
wyjaśniło, ale żadna dzięki niezwykłym umiejęt
nościom śledczym komisarza.
Wnioski Shirley były dla Chase'a jasne. Nie
scandalous
brał pod uwagę, że wuj może czuć się upokorzo
ny, iż kto inny rozwiązał sprawę morderstwa
Carlyle. Jeszcze jedno pytanie pozostało bez
odpowiedzi. Co się stało z Waynem Fraleyem?
Jeśli Dorothy Carlyle i Martin Maxwell nie mieli
nic wspólnego z jego śmiercią, to kto?
Ta myśl nie dawała mu spokoju, nie odważył
się jednak wypowiedzieć jej na głos.
A jeżeli ojciec popełnił samobójstwo? Jeśli nie
mógł pogodzić się ze śmiercią Melissy?
Czy to możliwe, by tak mocno kochał tą
kobietę, że ta platoniczna miłość była dla niego
o wiele ważniejsza od miłości do własnego
syna?
Chase poczuł uciskający ból w żołądku. Może
dlatego komisarz zdecydował się dziś opowie
dzieć mu o tym ? Może znał prawdę ?
Rozczarowanie i przygnębienie ogarnęły go
na dobre.
Nie powinien tak myśleć. Nie był w stanie
uwierzyć, że kochający ojciec mógłby porzucić
go w taki sposób. Ale czy łatwiej było myśleć, że
został zamordowany, a zabójca wciąż cieszy się
wolnością ?-
- Daj wujowi trochę czasu - kontynuowała
Shirley, sprowadzając Chase'a z powrotem do
rzeczywistości. - Czas leczy rany. A kiedy
znajdzie zabójcę tej dziewczyny, pogodzi się
i z otwarciem zajazdu.
Chase kiwnął potakująco głową. Wiedział, jak
scandalous
ta sprawa ciąży wujowi. Jemu też nie dawała
spokoju. Dopiero teraz uprzytomnił sobie i zrozu
miał, jak ważne było dla wuja zostawienie starego
zajazdu w spokoju.
Chase nie zadał sobie wcześniej pytania, jak
dalece przywoływanie dawnych wspomnień
może zranić jego wuja.
Wstając z fotela, Chase zwrócił się do Shirley:
- Dziękuje pani za informacje. Przejrzę akta
komisarza dotyczące morderstwa Beverly i zoba
czę, czy czegoś nie przeoczyliśmy.
Shirley przytaknęła.
- Niezły pomysł. Komisarz jest strasznie za
borczy, jeśli chodzi o tę sprawę. - Ze sceptycz
nym wyrazem twarzy uniosła brew w górę.
- Oboje rozumiemy powody, ale nie wróżą one
obiektywnie prowadzonego śledztwa.
Do tej samej konkluzji doszedł Chase. Cho
ciaż komisarz życzył sobie, by trzymał się z dala
od tej sprawy, Chase nie mógł się na to zgodzić.
Pośrednio dotyczyła ona również jego osoby.
Śmierć ojca miała związek z przeszłością zajaz
du. Wuj Benton nie był w stanie już dłużej ukry
wać tego faktu przed Chasem. Teraz doszło do
kolejnego morderstwa. Przypuszczenie, że któ
ryś z okolicznych mieszkańców popełnił mor
derstwo jedynie z myślą o pokrzyżowaniu pla
nów właścicielki i niedopuszczenie do dalszego
działania zajazdu było absurdalne. Chyba że mor
derca miał jeszcze jakieś inne ukryte powody.
scandalous
Chase rozmyślał intensywnie, rozważając
wszelkie możliwe scenariusze wydarzeń. W końcu
zdecydował się wejść do gabinetu komisarza
i przejrzeć teczki z dokumentami leżące na biurku.
Teczka z aktami sprawy Bellamy była zaska
kująco lekka. Znajdował się w niej jedynie ra
port komisarza, zawierający listę nazwisk człon
ków rodziny i przyjaciół Beverly. Zaskoczył go
też brak raportu techników medycyny sądowej.
Przejrzał dokładnie papiery na biurku komisarza,
przeszukał każdą szufladę i szafę z aktami. Bez
skutku.
Coś bardzo mu się tu nie podobało. Tak być
nie powinno. Może komisarz miał raport przy
sobie ? Możliwe, że pojechał do laboratorium, by
zobaczyć się z którymś ze śledczych medycyny
sądowej. Wspominał przecież, że jeden z tech
ników miał ponownie przyjrzeć się dowodom.
W obecnym śledztwie Chase był z rzadka infor
mowany o ruchach komisarza i skazany głównie
na domysły. Był tylko jeden sposób, aby poznać
prawdę.
Chase zabrał akta i zamknął się w swoim
gabinecie. Usiadł za biurkiem, podniósł słuchawkę
telefonu i wybrał numer, który znał już na pamięć.
Dreszcz emocj i związany z oczekiwaniem naras
tał z każdym sygnałem. Nadzieje prysły, gdy
okazało się, że głos po drugiej stronie nie należał do
O1ivii.
Pokiwał głową nad swoją głupotą.
scandalous
- Witam, Edno, tu Chase Fraley. Czy nie
zastałem przypadkiem u was komisarza ?
- Nie, proszę pana. Nie widziałam go od
momentu, kiedy wyszliście razem dziś rano.
Przez moment rozważał poproszenie do tele
fonu O1ivii. Chciał się tylko upewnić, czy wszyst
ko u niej w porządku. Rozmyślił się jednak.
- Dziękuję, Edno.
Odłożył słuchawkę i zaklął pod nosem. Nie
potrzebnie przejął się słowami wuja. Nie miał
obsesji na punkcie O1ivii. Po prostu ją lubił
i chciał lepiej poznać. Czy było w tym coś złegoi
Nic. Podejrzenia wuja były bezpodstawne. Oli-
via nie miała nic wspólnego z morderstwem
i z pewnością nie mogła odpowiadać za wyda
rzenia, które miały miejsce w zajeździe w dale
kiej przeszłości.
Musi znaleźć sposób rozwikłania zagadki za
bójstwa Bellamy. Może wówczas Ołivia, zajazd
i całe miasteczko raz na zawsze uwolnią się od
wiszącej nad wszystkimi klątwy.
- Idę do domu, nim rozpęta się burza.
Chase spojrzał na Shirley, stojącą w drzwiach
jego gabinetu. Nawet nie zauważył, kiedy otwo
rzyła drzwi. Jeśli pukała, z pewnością nie usłyszał.
Zamrugał oczami, popatrzył na papiery roz
łożone na biurku i z powrotem na Shirley.
- Zdaje się, że straciłem rachubę czasu.
- Jest po piątej - powiedziała, mocując się
z wyślizgującym się jej z rąk płaszczem. -W pro-
scandalous
gnozie pogody ostrzegali, że burza będzie wyjąt
kowo groźna.
Chase spojrzał przez okno po raz pierwszy, od
kiedy usiadł za biurkiem. Niebo zrobiło się
ciemnoszare. Gałęzie rosnących wzdłuż ulicy
drzew hulały na wietrze, nie pozostawiając
wątpliwości, co się szykuje. Pojawienie się desz
czu, grzmotów i błyskawic było kwestią minut.
Niewykluczony był nawet grad.
- Niech pani biegnie do domu - powiedział
do Shirley - ja jeszcze zostanę i poczekam na
komisarza.
- Proszę pamiętać o przełączeniu telefonów.
- Jasne.
Usłyszał, jak drzwi zamykają się za nią, gdy
wychodziła z biura.
Po godzinach urzędowania telefony były prze
łączane do centrali policji na lądzie. W sytuacjach
nagłych operator centrali kontaktował się z komi
sarzem lub z jego zastępcą. Na wyspie jeden
z nich zawsze musiał być w gotowości i pełnić
funkcję reprezentanta prawa. Większość miesz
kańców i tak wiedziała, że w późniejszych porach
należy dzwonić do niego lub do komisarza.
Chase spojrzał na leżące przed nim papiery.
Ostatnie parę godzin spędził na telefonowaniu
do wszystkich krewnych i znajomych Beverly.
Rodzice już raz odpowiadali na pytania komisa
rza i nie rozumieli, czemu mają robić to ponow
nie. Chase nie chciał sprawiać im bólu, ale po-
scandalous
licyjny instynkt podpowiadał mu, że wiele spraw
wymagało jeszcze dalszych wyjaśnień. Po ruty
nowych zapytaniach usiłował dowiedzieć się, czy
Beverly nie wspominała o jakichś nietypowych
wydarzeniach w zajeździe. Niestety, nie udało
mu się ustalić żadnych nowych faktów.
Miał już na tym poprzestać, ale zdecydował
się na rozmowę z kolejną osobą z listy komisa
rza, potem z następną... Porozumiał się w ten
sposób ze wszystkimi krewnymi i znajomymi
Beverly. Z każdym telefonem rosło jego zmiesza
nie. Jakież było jego zdziwienie, gdy wyszło na
jaw, że komisarz nie skontaktował się i nie
przesłuchał nikogo poza jej rodzicami.
Co prawda Chase nie uzyskał żadnej znaczącej
informacji, ale nie w tym leżał problem. Wykona
nie tych telefonów należało przecież do podsta
wowych obowiązków komisarza. Samo zanie
chanie tego już było wystarczająco podejrzane,
ale kłamanie na ten temat jeszcze bardziej...
Chase wyszukał kolejny numer w obroto
wym stojaku na wizytówki i chwycił za telefon.
Tym razem zadzwonił do laboratorium tech
ników medycyny sądowej. Rozpoznał znajomy
głos technika, który odebrał telefon.
- Witam, mówi agent Fraley z Cliff's Cove
- przedstawił się. -Wiem, że już późno, ale mam
tylko jedno pytanie. Czy któryś z was planował
ponowne zbadanie miejsca zbrodni w zajeździe
„Pod Zabłąkanym Aniołem" ?
scandalous
Nie taką odpowiedź chciał usłyszeć. Upłynęło
parę sekund, zanim odzyskał głos.
- Dziękuję. - Odłożył słuchawkę. W głowie
Chase'a zapaliło się czerwone światełko ostrze
gawcze.
Co skłoniło komisarza do kłamstwa?- Dlacze
go zażądał od Olivii wstrzymania prac remon
towych do czasu ponownego przeszukania bu
dynku przez techników medycyny sądowej ?
Ciało zostało dziś wydane rodzinie. Pogrzeb
miał odbyć się pojutrze. Dalsze izolowanie miej
sca przestępstwa nie miało sensu, skoro niczego
więcej nie udało się znaleźć.
Chase raz jeszcze przeanalizował akt wandali
zmu, który wydarzył się ostatniej nocy. Gdyby
nie wchodziło w grę morderstwo, mógł sobie
wyobrazić jakiegoś tutejszego mieszkańca, który
chciał wyrządzić szkody i udaremnić normalne
funkcjonowanie zajazdu. Wielu z nich było bar
dzo przeciwnych zakłócaniu spokoju duchom
przeszłości, które w ich świętym przekonaniu
zamieszkiwały w zajeździe. Ale Chase dobrze
znał wszystkich członków tej społeczności. Nie
potrafił wskazać choćby jednej osoby, która
byłaby w stanie posunąć się do morderstwa.
Przyjaciele i rodzina Beverly Bellamy nie bu
dzili najmniejszych podejrzeń. W tej małej i zży
tej grupie trudno było znaleźć jakiekolwiek
motywy do działania na jej szkodę. Nie było też
nikogo, kto miał z nią jakieś stare porachunki.
scandalous
To wszystko nie miało sensu.
Ważny był fakt, że to właśnie Olivia zwykle
zamykała zajazd. Czy to nie ona była zamierzo
ną ofiarą ? Kto znał ten jej zwyczaj- Prawdo
podobnie tylko Ralph, Clara i Edna. Nie mógł
sobie wyobrazić, aby któreś z nich chciało wy
rządzić krzywdę O1ivii.
Włożył zawartość akt do teczki i ruszył
z powrotem do gabinetu komisarza. Zatrzymał
się jedynie, by przełączyć telefony, o których
przypomniała mu Shirley.
Właściwie mógłby skończyć pracę na dziś. Nie
było nic więcej do roboty. Powinien teraz odnaleźć
wuja i odbyć z nim długą, męską rozmowę.
Ujawnić wszystkie jego matactwa. Wyłożyć karty
na stół. Mają do rozwiązania sprawę morderstwa.
Nie ma czasu na tajemnice. Być może O1ivia będzie
potrzebowała policyjnej ochrony.
Gdy odchodził od biurka komisarza, coś
w ostatnim momencie przykuło jego uwagę.
Marszcząc brwi, zbliżył się do mahoniowego
blatu. Spod ciężkiego bloku do notatek wy
stawał róg tekturowej teczki. Uniósł warstwy
papieru z wielotygodniowymi zapiskami i wy
ciągnął spod nich nie oznakowaną teczkę. Z dud
niącym w uszach szumem otworzył ją i spojrzał
na jej zawartość.
Na wszystkich stronach widniało imię i na
zwisko O1ivii Hamilton.
scandalous
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zaczęło padać.
Livvy nalała sobie brandy i podeszła do okna
w salonie. Kiedy burza przychodziła od strony
morza, widok zapierał dech w piersiach.
Burze wiedzione silnym huraganem nie miały
w sobie wiele romantyzmu, ale ta, prosta, przed
wieczna, będąca wynikiem zmiany pór roku
była monumentalnym widowiskiem i wyjąt
kowo oddziaływała na zmysły. Livvy, słysząc
huk grzmotu i obserwując następujący chwilę
po nim elektryzujący błysk światła, czuła, że
naprawdę żyje. Zafascynowana, przyglądała się,
jak wody oceanu unoszą się niespokojnie, coraz
wyżej i wyżej, reagując na targające nimi siły
natury.
Chociaż była zupełnie sama w zajeździe, na
tym poszarpanym skrawku ziemi, gdzie ląd
spotyka się z morzem, Livvy nie czuła się ani
scandalous
trochę samotna. Atmosferę wypełniała wielka
energia. Dom - wysoki i masywny - dzielnie
opierał się wiatrom. W jego murach była absolut
nie bezpieczna.
- Cóż za paradoksalna myśl - powiedziała na
głos.
Jeszcze dwa dni temu była przekonana, że już
nigdy nie poczuje się tu bezpiecznie. Ale stary
dom zdawał się dodawać jej otuchy. Włożyła
oszczędności całego życia w przywrócenie go do
dawnej świetności. Nie miała innego miejsca na
ziemi.
Jeśli zabójca zamierza wyrządzić jej krzywdę,
jakie ma ona podjąć działania, co robić? Miałaby
uciekać ? Porzucić to wszystko, cały wysiłek
i pieniądze zainwestowane w zajazd ? Już raz
musiała uciekać i nigdy więcej tego nie zrobi.
Przenigdy. Nie ugnie się przed strachem. Nie
pozwoli na to. Musi być silna... nie da się
sterroryzować.
Przeszył ją nagły ból. Za żadne skarby nie
opuści zajazdu. Była jego częścią. Czuła, jakby
należała do niego od zawsze.
Bez względu na opinie komisarza czy kogo
kolwiek innego, Livvy doszła ostatnio do wnio
sku, że jej przeznaczeniem jest ratowanie tego
wspaniałego miejsca. Tak jak trzy lata temu
została uratowana przez lekarza, detektywa
i dwójkę lojalnych przyjaciół, tak teraz ona
musi ratować zajazd. Wychyliła pokaźną porcję
scandalous
brandy i nalała sobie kolejną. Paląca w gardle
dawka alkoholu wykrzywiła jej twarz.
Uważnie rozejrzała się po pokoju. Była dum
na, jak świetnie teraz wyglądał. Goście, przeby
wający w zajeździe ostatniego lata, byli pod wra
żeniem tego, co udało się jej dokonać. Oczywiś
cie, za bardziej szczegółowe i skomplikowane
prace słowa uznania należały się Christophero-
wi. Jej wkład obejmował głównie sprzątanie
i malowanie. Nie czuła z tego powodu wstydu.
Prace te były równie potrzebne.
Przypomniała sobie reakcję Ralpha na dzisiej
sze zdarzenia i poczuła bolesny ucisk w piersi.
Nietrudno było zrozumieć jego uczucia. Z jed
nej strony była trochę zła za komentarz, który
zabrzmiał tak nielojalnie, ale z drugiej strony
trudno było nie zrozumieć, że jego reakcja była
naturalna. Ktoś inny na jego miejscu miałby
podobne odczucia.
Jej również takie myśli przychodziły do gło
wy. Może pomysł ponownego otwierania zajaz
du jednak był błędem?
Ale co się stało, to się nie odstanie. Wycofanie
się z przedsięwzięcia nie przywróci życia Beverly
Bellamy.
Kolejne brandy rozlało się przyjemnym ciep
łem po przełyku. Wiedząc, że nie powinna,
Livvy nalała sobie następną szklaneczkę i za
pragnęła wziąć długą, gorącą kąpiel w wannie.
Zgasiła światła i sprawdziła drzwi wejściowe.
scandalous
Następnie, sącząc powoli brandy, sprawdziła
resztę drzwi na parterze. Alkohol dodawał jej
odwagi, choć nie chciała się do tego przyznać.
Nie sprawdziła tylko jednych drzwi. Wciąż, na
wyraźne polecenie komisarza, były oznakowane
żółtą taśmą. Nikt nie miał prawa wejść do
tamtego pokoju.
Wstrzymując oddech, Livvy upewniła się, że
drzwi w korytarzu prowadzącym do tego poko
ju były zabezpieczone. Odetchnęła z ulgą, gdy
zastała je zamknięte na klucz.
Nie spiesząc się, weszła na górę. Zauważyła,
że dzięki brandy nie dokuczała jej dawna kontu
zja. Prawie wcale nie odczuwała bólu.
Starając się skierować myśli na bardziej przy
jemny temat, pomyślała, że być może wkrótce
uda się odmalować i wyłożyć dywanami wschod
nie skrzydło. Po tej pracy, jak również po od
nowieniu dziedzińca, posiadłość będzie całkowi
cie odrestaurowana. Będzie wówczas mogła za
jąć się jedynie konserwacją i bieżącymi sprawa
mi. Jeśli sezon urlopowy zakończy się sukcesem,
być może będzie w stanie odłożyć trochę pienię
dzy na czarną godzinę.
Rozbawiło ją to powiedzenie. Czuła, że właś
nie wybiła czarna godzina, a poza pieniędzmi,
które odłożyła na nowe dywany, remont fon
tanny i drobne wydatki na czas oczekiwania
sezonu świątecznego, właściwie była bez grosza.
scandalous
Głęboka wanna na szponiastych nóżkach
wypełniała się gorącą wodą. Łazienka Livvy była
największa w całym domu. Prezentowała się
bardzo romantycznie, może z wyjątkiem umiesz
czonego dyskretnie nad wanną uchwytu. Starała
się go nie używać, ale zdarzały się dni, kiedy był
niezbędny. Nie zamierzała się jednak nad sobą
użalać.
Żyła. By uczcić ten cudowny fakt, zapaliła
świeczki porozmieszczane w różnych punk
tach łazienki. Niektóre zapachowe, inne nie, ale
wszystkie promieniujące miłym dla oka, na
strojowym blaskiem.
Przygotowała sobie dwa ogromne puszyste
ręczniki i z poczuciem błogości zanurzyła się
w wannie. Gorąca, parująca woda przyjemnie
pieściła jej ciało i natychmiast przyniosła ulgę
nadwerężonym mięśniom. W pełni zrelaksowa
na, dopiła resztę brandy i postawiła szklaneczkę
na znajdującym się w zasięgu ręki antycznym
stoliku. Wszechobecna para wirowała leniwie
wokół ciepłego światła świec. Ogarnęła ją błogość.
Zachowując w pamięci ten uspokajający obraz,
przymknęła powieki i starała się o niczym nie
myśleć. Po prostu relaks. Zmartwienia odpłynęły.
Z daleka dochodziły odgłosy burzy. Deszcz zacinał
bezlitośnie. Łkające zawodzenie wiatru przerywał
czasem pomruk pioruna. Co pewien czas skąpo
oświetlone pomieszczenie rozjaśniał nagły blask
błyskawicy, kontrastując z lekką poświatą świec.
scandalous
Brandy wyciszyła ją tak wybornie, że z tru
dem powstrzymała się od zaśnięcia. Łazienkę
wypełniał słodki zapach róż i lilii. Spokojny
dom, własny zakątek, położony na postrzępio
nym klifie był tym, czego szukała... czego prag
nęła od chwili, gdy podjęła decyzję o rozpoczęciu
wszystkiego od nowa. Samotność przerywana
jedynie obecnością interesujących gości, przyjeż
dżających w sezonie letnim i świątecznym.
Niezależność, bycie własnym szefem i kowalem
własnego losu, to jest to, o co jej chodziło.
Nowe życie w miejscu, gdzie czuła się jak
w raju, w odległej Nowej Anglii. Daleko od
wrzawy i zgiełku reszty świata, w zakątku
głęboko zanurzonym w przeszłości. I ten zajazd.
Uśmiechnęła się. Boże, on jest wszystkim, czego
pragnęła. Piękny na swój surowy sposób. Przepeł
niony magią i historią.
Jedyną rzeczą, której dotąd nie znalazła, była
prawdziwa miłość.
Otworzyła oczy. Przecież jej wcale nie szuka-
ła. Jak mogłaby zaufać sobie czy komukolwiek,
że zdoła rozpoznać to uczucie.
Nie potrafiłaby.
Natychmiast ukazała się jej przed oczami
przystojna twarz Chase'a Fraleya, jakby na za
przeczenie wcześniejszej konkluzji.
Westchnęła cicho. Na samą myśl o nim zrobi
ło jej się ciepło na sercu.
Karcąc się w myślach, zamknęła ponownie
scandalous
oczy, by przywołać z pamięci każdy najdrobniej
szy szczegół jego postaci. Mundur skrywał świetną
sylwetkę. Chase był wysoki, barczysty, silny.
Włosy koloru piasku i żywe niebieskie oczy czyniły
z niego ideał urody amerykańskiego chłopca.
W każdej jednak chwili ta siła i piękno mogły
przeobrazić się w coś zupełnie innego, złego,
wrogiego. Znała to od podszewki.
Ale przecież Chase Fraley nie miał nic wspól
nego z Jamesem Hamiltonem, protestowała
w duchu. Przez ostatnie dni Chase wyraźnie
starał się chronić ją przed furią komisarza. Po
zwolił wyładować na sobie cały jego gniew. To
dobrze o nim świadczyło.
Pragnęła poznać go bliżej. Czy mogła sobie
pozwolić na takie uczucia? Tak po prostu pod
dać się im?
Z pewnością się jej podobał i przyciągał ją
niczym magnes, ale bardzo się bała sobie zaufać.
Odezwały się w niej dawno zapomniane potrze
by. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów
umiała je nazwać. Pragnęła dotyku.
Na krótki moment jej myśli odpłynęły... krą
żąc wokół pożądania, jakie Chase niezaprzeczal
nie w niej wywoływał.
Przypomniała sobie dotyk jego silnych rąk...
głęboki, zmysłowy głos. Troskę w jego oczach,
gdy na nią patrzył.
A więc nie była mu obojętna. Nie umknęło jej
uwagi tęskne wejrzenie Chase'a. Zorientowała
scandalous
się, że sposób, w jaki ją traktował, wykraczał
daleko poza obowiązki zawodowe.
Nieproszona, nowa myśl pojawiła się nagle
i zmieniła jej błogi stan w stan pełnego napięcia.
Jedna wielka pomyłka! To, co widziała w oczach
Chase'a nie mogło być pragnieniem. Jak mogła
zapomnieć o swojej brzydocie i nijakości. Prze
cież James wielokrotnie jej to powtarzał. Wspo
mnienia, które nagle powróciły, wstrząsnęły jej
ciałem. James podkreślał nawet, że kompletnie
nie pamiętał, co go w niej kiedyś zainteresowało.
Na domiar złego, po wypadku i w konsekwencji
licznych operacji, ciało Livvy całe pokryte było
bliznami. Przesunęła ręką po udzie. Jaki męż
czyzna zapragnie kobiety tak okrutnie oszpeco
nej... Dotykała zabliźnionych nierówności.
Chase z pewnością zauważył też jej utykanie.
Nie mogąc sprawnie chodzić ani biegać, próbo
wała dbać o kondycję na wszelkie inne sposoby.
Niestety, z niewielkimi sukcesami. Skóra straciła
jędrność i młody wygląd.
Chase miał wysportowaną, zgrabną sylwet
kę, jego ciało było z pewnością perfekcyjne. Na
samą myśl o jego nagości przeszedł ją elekt
ryzujący dreszcz, tak silny, że na moment za
brakło jej tchu. Pogrążona w myślach, pogładziła
dłonią szyję, przesuwając rękę powoli ku pier
siom, które prężyły się w oczekiwaniu na za
spokojenie swoich nagłych pragnień.
Być może piersi były jej jedynym atutem.
scandalous
Całkiem duże i dosyć jędrne. Cofnęła rękę.
Niepotrzebnie zawraca sobie głowę głupotami.
Nigdy nie pozwoli mu się zbliżyć. Była tego
całkowicie pewna, a torturowanie się podob
nymi wyobrażeniami nie miało najmniejszego
sensu.
Wytrącona nagle z rozmyślań, Livvy usiadła
gwałtownie, nasłuchując.
Mimo ciepłej wody, przeszły ją ciarki, a na
ciele pojawiła się gęsia skórka.
Co to mogło być...?
Muzyka. Słyszała muzykę.
Czepiając się uchwytu przy wannie, błys
kawicznie podniosła się na nogi.
Wycierając naprędce mokre ciało, próbowała
ustalić, skąd dochodzi muzyka i co to za melodia.
Nie zapalała wcześniej światła w łazience, by
cieszyć się widokiem świec. Czyżby znowu
wystąpił chwilowy spadek napięcia? W takich
przypadkach zdarzało się, że telewizor sam się
włączał. Może tym razem radio?
Wśliznęła się w szlafrok, ciasno związała
w pasie i przeszła na palcach do sypialni. Muzy
ka była nieco głośniejsza.
Otworzyła drzwi i przemknęła w kierunku
holu.
Muzyka klasyczna. Mozart.
Strach zmroził jej krew w żyłach.
Rozpoznała melodię.
Ulubiony utwór Jamesa.
scandalous
Nie wiedziała, jak długo tam stała, komplet
nie sparaliżowana. Musiała zdecydować się na
jakiś ruch, sprawdzić skąd dobiega muzyka.
Uciekaj! - podpowiadał wewnętrzny głos.
Szybko dotarła do schodów. Zawahała się,
wpatrując się w smolistą ciemność poniżej.
Nacisnęła włącznik na ścianie. Silne światło
wypełniło cały hol.
Muzyka zdawała się dochodzić z salonu.
- Zwykły zbieg okoliczności - mruknęła.
Prawdopodobnie radio włączyło się pod wpły
wem nagłej zmiany napięcia. Akurat grali ten
utwór.
To nie mogło być nic innego!
Wydobyła z siebie dźwięk, który w zamierze
niu miał być śmiechem.
Za parę sekund didżej przerwie audycję i ogło
si aktualną godzinę lub najświeższą prognozę
pogody.
Spokojnie! Uspokój się i idź do salonu.
Wyłącz radio.
Wszystko jest w porządku.
Livvy zeszła ostrożnie po schodach. Z każ
dym krokiem przekonywała siebie, że to jedynie
zbieg okoliczności. Ot, taki głupi i okrutny żart
losu.
Dotarła do drzwi salonu. Wyczuła na ścianie
włącznik światła. Natychmiast stołowe lampy
w salonie zapaliły się, rozpraszając ciemności.
Z ulgą wypuściła powietrze, nie zdając sobie
scandalous
nawet sprawy, że przez cały czas wstrzymywała
oddech.
Okey, wszystko jest w porządku.
Dźwięki muzyki wciąż narastały, gdy pew
niejszym krokiem zbliżała się do wbudowanej
w ścianę biblioteczki. Na jednej z półek znaj
dował się sprzęt grający.
Zwilżyła usta i sięgnęła w kierunku wyłącz
nika. W połowie drogi jej ręka zatrzymała się
w powietrzu. Ogarnęła ją kolejna fala przera
żenia.
To nie było radio. Muzyka dobiegała z od
twarzacza płyt.
Sztywna ze strachu wyłączyła sprzęt. Szuf
ladka wysunęła się na zewnątrz. Palce sięg
nęły po błyszczący dysk i podniosły go do
góry.
Zbiór utworów Mozarta.
Płyta upadła na podłogę.
To niemożliwe!
Oddała przecież wszystkie rzeczy, które do
niego należały. Nie zachowała niczego. Nawet
fotografii.
Podmuch zimnego powietrza przeszył ją
i wdarł się do holu. Dźwięk tłuczonego szkła
wytrącił ją ze stanu odrętwienia i kazał biec
w tamtym kierunku.
Na podłodze leżały kwiaty. Kawałki roztrzas
kanego drogiego wazonu, który stał na stoliku
przy ścianie, połyskiwały dookoła niczym dro-
scandalous
binki lodu. Prawdopodobnie łodygi były za dłu
gie. Musiały przeciążyć wazon, poszukała wy
tłumaczenia.
Podmuch wiatru podwiał poły jej szlafroka.
Zadrżała z zimna.
Niczym na filmie w zwolnionym tempie,
Livvy odwróciła się w kierunku frontowych
drzwi. Były otwarte na oścież. Wiatr i deszcz
wdzierały się do środka.
Inny dźwięk jednak zagłuszył świst wiatru.
Wzrok Livvy przesunął się w kierunku kory
tarza, który miał być dopiero odnawiany. Płacz.
Głośny... rozpaczliwy. Z przerażenia serce u wię
zło jej w gardle.
- Nie! - zdołała wydusić z siebie, gdy dobiegł
ją zawodzący szloch.
Rzuciła się w stronę drzwi. Po drodze chwyci
ła wiszące na ścianie klucze i wybiegła z domu.
Poczuła silny podmuch wiatru. Deszcz ośle
piał ją, ale nie zatrzymała się. Biegła co sił
w nogach. Musiała dostać się do samochodu.
Nagły ból przeszył jej udo. Krzyknęła, nogi
ugięły się i upadła na mokrą trawę.
Wstawaj! Wstawaj!
Z trudem podniosła się i ruszyła dalej. Już
niedaleko, mówiła do siebie.
W końcu dotarła do samochodu. Palce zacisnęły
się na zewnętrznej klamce drzwi od strony kiero
wcy... szarpnęła. Drzwi były zamknięte.
Zaklęła... nerwowo przebierała palcami... aż
scandalous
udało się wcisnąć odpowiedni przycisk w pilocie
przy kluczach.
Gwałtownie otworzyła drzwi i rzuciła się na
miejsce kierowcy. Włożyła kluczyk do stacyjki.
Szybciej! Głos, głęboko w jej mózgu, ponaglał
nieustannie. Ręce drżały tak mocno, że musiała
zacisnąć je przez chwilę, by zebrać siły do
przekręcenia kluczyka.
Silnik zadziałał już przy pierwszej próbie.
Dzięki, Boże! Dzięki! Wrzuciła wsteczny bieg
i wcisnęła pedał gazu. Nagły ruch samochodu
pchnął ją silnie do przodu. Uderzyła czołem
o kierownicę.
Walcząc o odzyskanie kontroli nad pojazdem,
przesunęła drążek do przodu i ruszyła w stronę
miasta.
- Weź się w garść - wymamrotała.
Niedługo będzie na miejscu. Musi tylko uspo
koić się i starać nie wjechać do rowu.
Silnik gasł. Uderzyła dłonią w kierownicę.
Nie! Wcisnęła pedał gazu, ale silnik nie wydał
z siebie żadnego dźwięku. Cholera! Przekręciła
klucz w stacyjce. Samochód nie zapalił.
- Co do diabła...?
Spojrzała na wskaźnik poziomu paliwa. Bak
był pusty.
Przecież tankowała go do pełna dwa dni
temu. Nigdzie od tamtego czasu nie jeździła.
Doskonale to pamiętała...
Odwaga i determinacja, które towarzyszyły
scandalous
jej okaleczonemu ciału podczas ponownej nauki
chodzenia, nagle wzięły górę. Wszechogarniają
ce przerażenie nieoczekiwanie ustąpiło. Jego
miejsce zajęła furia.
Livvy z impetem otworzyła drzwi i wydo
stała się z samochodu. W strugach deszczu
ruszyła z powrotem do zajazdu. Idąc, wpat
rywała się w złowrogie kontury sterczących ku
niebu wieżyczek.
To był jej dom. Bóg świadkiem, że nikt jej
stamtąd nie wyrzuci. A właśnie przed chwilą na
to pozwoliła.
Pomaszerowała prosto do frontowych drzwi.
Z każdym krokiem rosło jej wzburzenie. Ktokol
wiek to robi, nie ujdzie mu to na sucho. Musi być
tchórzem, by posuwać się do takich sposobów,
ukrywając swą twarz.
Ona tchórzem nie jest. Odmawia stawiania
się w pozycji ofiary. Już nigdy więcej.
Livvy weszła pewnie do holu i zatrzasnęła za
sobą drzwi. Przez chwilę, oparta o nie, nasłuchiwa
ła. Z zewnątrz dochodziły odgłosy burzy. Wciąż
lało jak z cebra. W środku panowała grobowa cisza.
Myśl, że jakiś tchórz przestraszył ją, a teraz
czmychnął, jeszcze bardziej ją rozwścieczyła.
Ominęła potłuczone szkło i poszła po szczot
kę z szufelką, by uprzątnąć bałagan.
Po wysprzątaniu i umyciu podłogi w holu,
przeszła przez wszystkie pokoje w domu, na
parterze i na piętrze.
scandalous
Otworzyła nawet drzwi do odgrodzonego
taśmą pokoju. Nie weszła do środka, ale z oddali
dokładnie przyjrzała się drzwiom, prowadzą
cym na zewnątrz. Były zamknięte. Upewniając
się, że wszystko jest w porządku, wróciła do
salonu. Odnalazła płytę CD i przyglądała się jej
przez chwilę.
Rzadko używała odtwarzacza płyt. Nawet
nie pamiętała, kiedy ostatni raz była w jego
pobliżu. Jeden z gości, którzy odwiedzili zajazd
w lecie, prawdopodobnie zostawił tę płytę w od
twarzaczu. Jeśli doszło, jak przypuszczała, do
skoku napięcia w instalacji elektrycznej, sprzęt
mógł się samoistnie włączyć.
Livvy zaśmiała się ironicznie, patrząc na swój
wilgotny szlafrok. Co z niej za idiotka. Pozwoliła
ponieść się wybujałej wyobraźni.
Dom był stary. Była przekonana, że dokład
nie zamknęła frontowe drzwi, ale niewyklu
czone, że w rzeczywistości nie dopchnęła ich
wystarczająco mocno. Wiatr mógł zrobić resz
tę. Nie bardzo umiała wytłumaczyć zasłyszany
płacz, ale jeśli to sprawka rzeczonych duchów,
to ich się nie bała. Ludzi zabijają inni ludzie,
nie duchy.
Z trudem dotarła do kuchni, wyrzuciła płytę
do śmieci i włączyła czajnik. Kubek gorącej
herbaty bez wątpienia ukoi jej stargane nerwy.
Brandy nie wchodziło w rachubę. Alkohol rów
nie dobrze mógł podsycić jej wyobraźnię.
scandalous
W oczekiwaniu na wrzątek do herbaty, Livvy
postanowiła się osuszyć i założyć miękką flane
lową pidżamę. Dzisiejszego wieczoru zamierza
ła się zrelaksować, tak czy inaczej.
Już miała wyjść z kuchni, gdy zawahała się na
moment. Cholera. Przez to całe zamieszanie
- jeśli morderstwo można nazwać zamiesza
niem - nie zrobiła w tym tygodniu zakupów.
Herbaty pewnie już nie ma. Rano w szafce
widziała tylko kawę. Kiedy w zajeździe nie było
gości, nie zawracała sobie głowy zbyt skrupulat
nym robieniem zapasów.
Nie ma sensu podgrzewać wody, jeśli brakuje
herbaty. Zła, że pewnie nie będzie jej dane
delektować się ulubionym gatunkiem herbaty,
podbiegła do szafki.
Otworzyła drzwiczki i zamarła.
Wielka puszka importowanej herbaty stała
tuż przed jej oczami.
Livvy przełknęła ślinę.
Herbata indyjska Assam ?-
Czyżby Edna postanowiła zrobić zakupy na
własną rękę, gdy ona nie miała do tego głowyć
Livvy nienawidziła herbaty Assam. Nigdy nie
znalazłaby się na liście jej zakupów. Nie poda
wała jej gościom. Ewentualnie tylko na specjalne
zamówienie...
Czyżby Edna lub Clara ją zamówiły ?-
Drżącą ręką sięgnęła po puszkę. Wyjęła ją
z szafki i poczuła przyspieszone bicie serca.
scandalous
Kolejna puszka stała tuż za pierwszą. A za nią
jeszcze jedna.
To niemożliwe. Przecież tak bardzo nienawi
dziła herbaty Assam.
Za to James ją uwielbiał. Upierał się, że
Amerykanie nie znają się na dobrej herbacie.
Livvy przypomniała sobie, jak po raz pierwszy
zamówiła herbatę dla Jamesa i dostała jakiś inny
gatunek... Wzdrygnęła się na samo wspomnie
nie wybuchu jego dzikiej złości.
To niemożliwe.
Nikt nie znał szczegółów z jej przeszłości...
tego, co przeszła. Kto i dlaczego mógł zamówić
ulubioną herbatę Jamesa?
Livvy stała pośrodku kuchni. Bała się ruszyć,
bała się krzyczeć.
Niemożliwe. Nikt nie wiedział. Nikt.
To musiał być on...
scandalous
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Chase czekał, siedząc w ciemności.
Była ósma wieczór.
Benton Fraley wszedł do biura, zapalił światło
i zamknął za sobą drzwi.
Zmrużył oczy, wyraźnie zaskoczony wido
kiem Chase'a.
- Po cholerę tu siedzisz po ciemku, synu?
- zapytał ostrożnie. W jego oczach kryła się
podejrzliwość.
Chase uderzył ręką teczkę, leżącą na krawędzi
biurka Shirley.
- Powiedz mi, co się dzieje. Chcę wszystko
wiedzieć, tu i teraz! - Miał ochotę mocno potrząs
nąć wujem, dopóki nie powie mu całej prawdy.
Na myśl o tym, co Olivia Hamilton przeżyła ze
swoim obłąkanym mężem, poczuł mocne wale
nie serca. Przypomniał sobie jej lekkie utykanie...
jej wrażliwość i nieśmiałość w jego obecności.
scandalous
Teraz rozumiał. Była molestowana w najgor
szym tego słowa znaczeniu. Dobry Boże! Rapor
ty medyczne wskazywały na liczne złamania,
zrośnięte bez jakiegokolwiek leczenia. W wyni
ku upadku ze schodów omal nie straciła życia.
W końcu przyznała się lekarzowi i przyjaciołom,
że została zepchnięta przez męża. Ale raport
psychologa zawierał same najgorsze rzeczy. Po
wtarzające się znęcanie psychiczne spowodowa
ło, że najmniejsze wspomnienie przeszłości wy
wołuje u niej napady lęku.
Przybyła tu niewątpliwie w poszukiwaniu
nowego życia, chęci zaczęcia wszystkiego od
początku. W rezultacie - wpadła z deszczu pod
rynnę. Na myśl o tym, jak niesprawiedliwie los ją
potraktował, poczuł kolejny ucisk w piersi. Nikogo
nie powinny spotykać cierpienia, jakie ją spotkały.
Komisarz rzucił okiem na akta.
- Są rzeczy, o których nie wiesz, Chase.
Wściekłość przesłoniła wszelkie inne emocje
Chase'a.
- Czego nie wierni Czy tego, że nawet nie
zadałeś sobie trudu, by przesłuchać znajomych
i dalszą rodzinę Beverly Ballamy ? Czy może tego,
że nie było żadnej umówionej wizyty techników
medycyny sądowej ? - poderwał się na nogi. - Po
co te wszystkie kłamstwa ? Wytłumacz mi!
Wuj spojrzał mu w twarz. Jego niebieskie
oczy, znak rozpoznawczy Fraleyów, pozostały
niewzruszone, mimo oskarżeń Chase'a.
scandalous
- Usiądź, wszystko ci powiem...
- I tak mi powiesz - przerwał Chase. Z ręka
mi na biodrach, rozsierdzony, dyszał ze zdener
wowania. Ktoś zamordował Bellamy. O1ivia
również może znajdować się w niebezpieczeń
stwie. On musi poznać prawdę!
- Właśnie spędziłem dwie godziny, przesłu
chując Ednę Bradley.
Informacja ta mocno zaskoczyła Chase'a. Go
spodynię O1ivii ?
- W jakim celu ?
Komisarz westchnął i znużony opadł na fotel,
jakby dłuższe stanie na nogach było ponad jego
siły.
- Pilnie obserwowałem zajazd. Wiedziałem, że
dzieje się tam coś podejrzanego. - Jego oczy
z determinacją wpatrywały się w Chase'a. - Po
rozmowie z rodzicami Beverly, gdy upewniłem się,
że wokół dziewczyny nie było żadnych mrocz
nych tajemnic, nabrałem pewności, że jej śmierć
jest związana z zajazdem. Dlatego wziąłem się za
uważną obserwację tego miejsca. Ralph Cook
często przychodził i wychodził w dosyć nietypo
wych godzinach, jak na pracę od ósmej do piątej.
Chase potrząsnął z niedowierzaniem głową.
- Chyba nie usiłujesz obarczyć winą Ralpha
Cooka. Nie zrobiłby tego.
- Mylisz się, Chase - przerwał mu wuj.
- Edna zauważyła, że zarówno 01ivia, jak
i Ralph zachowują się dziwnie, zwłaszcza od
scandalous
czasu, gdy otwarcie oskarżyłem go o wandalizm.
Śledziłem go dziś, gdy wracał do domu o piątej
trzydzieści.
Chase'a ogarnął nowy niepokój.
- To dlaczego nie przyprowadziłeś go na
posterunek?
Komisarz potrząsnął głową.
- Ponieważ udało mu się mnie zgubić. Po
szedłem więc do Edny, żeby sprawdzić, czy
niczego nie zauważyła. Była teraz moją ostatnią
szansą na dotarcie do prawdy.
Chase uniósł do góry ramiona w geście zdzi
wienia.
- Naprawdę wierzysz, że Ralph zamordował ?
Komisarz sięgnął do wewnętrznej kieszeni
płaszcza i wyjął plastykową, przeźroczystą toreb
kę. Położył ją na biurku, tuż przed stojącym nad
nim Chase'em.
Chase nie musiał jej brać do ręki, by rozpo
znać zawartość. Wysadzana drogimi kamienia
mi pochwa od kompletu z nożem do otwierania
listów... Narzędzie zbrodni w sprawie...
- Co ciekawe - kontynuował komisarz - gdy
pojawiłem się u Edny, właśnie miała do mnie
dzwonić. Kiedy robiła pranie dziś po południu,
zmieniała w pokojach zajazdu pościel, oto co
znalazła - wskazał na plastykową torbę. - Znajdo
wała się w sypialni Ołivii, ukryta pod materacem.
Wersja wydarzeń przedstawiana przez komi
sarza była dla Chase'a niczym cios między oczy.
scandalous
- Chyba nie mówisz poważnie!
Komisarz skinął głową.
- Edna powiedziała również, że widziała
Ralpha i panią Hamilton, prowadzących oży
wione rozmowy, a może nawet ostrą wymianę
zdań... ale zawsze poza zasięgiem jej słuchu.
Wyglądało to na kwestionowanie przez Ralpha
wydanych mu poleceń. Nie zrozum mnie źle
- zastrzegł się wuj. - Edna bardzo szanuje Olivię,
jednak przyparta do muru, przyznała się do
obaw, że pani Hamilton jest bliska załamania
nerwowego. Bardzo niespokojna, dziwnie się
zachowuje, wyjątkowo milcząca... zamknięta
w sobie.
Zaszokowany Chase z trudem podsumował
słowa wuja.
- Uważasz, że O1ivia zaplanowała lub też
dokonała tego morderstwa? A w jakim to niby
celu? By torturować samą siebie? - Kłębiące się
w nim, rozszalałe emocje na dobre zachwiały
jego równowagą. Ledwo mógł ustać na nogach.
Wszystko to jakiś obłęd!
- Jestem przekonany, że jest niezrównowa
żona psychicznie. I może sama zabiła swojego
męża. - Komisarz wzruszył ramionami. - Może
w obronie własnej, kto wie? Przyjechała tu
z daleka, aby zacząć życie od nowa, ale wszystko
zaczęło się jej źle układać. A dotychczas umiała
rozwiązywać swoje problemy jedynie przy po
mocy desperackich metod. Uprzedzałem cię,
scandalous
Chase, że jest uparta, zdeterminowana. Tacy
ludzie sięgają po drastyczne środki. Kto może
dać gwarancję, że nie jest kompletną wariatką ?
Postukał palcem w jedną z teczek, które
trzymał Chase.
- Nie czytałeś opisu moich badań nad seryjny
mi zabójcami? Większość z nich była w dzieciń
stwie molestowana w taki czy inny sposób. Być
może to mąż O1ivii doprowadził ją do szaleństwa.
Chase czytał tę pracę, ale w żaden sposób nie
wpłynęła ona na jego przekonania. Wuj mocno
naciągał swoje argumenty. Nie zamierzał tego
dalej słuchać! Chwycił klucze do samochodu.
- Jeśli potrafisz to udowodnić - rzucił - are
sztuj ją. Osobiście uważam, że to ona jest
w niebezpieczeństwie. Ktokolwiek to zrobił,
zapewne jeszcze nie dokończył dzieła.
Komisarz zerwał się na nogi.
- Sugerujesz, że ktoś z tej wyspy byłby
w stanie popełnić morderstwo, by zamknąć
zajazd ?- - W każdym słowie komisarza słychać
było jego wściekłość.
- Sam oskarżyłeś Ralpha Cooka. Dlaczego?
Komisarz dźgnął palcem tors Chase'a.
- Oskarżyłem go o bycie pod wpływem uro
ku tej kobiety. Nie zarzuciłem mu popełnienia
morderstwa.
- Mylisz się - warknął Chase.
- Nie - przerwał wuj - to ty się mylisz.
Pozwalasz, by obsesja na punkcie tej kobiety
scandalous
odebrała ci zdrowy rozsądek, tak jak stało się
z twoim ojcem.
Chase zbliżył twarz do twarzy wuja.
- Być może straciłem dla niej głowę, ale to
moje ryzyko. Twoje sugestie to kompletna bzdu
ra. Nawet gdyby była zdolna do popełnienia
zbrodni, taki czyn byłby ostatnią głupotą. Za
jazd jest jedynym źródłem jej utrzymania. Po co
miałaby działać na własną szkodę ?
- Może dla rozgłosu - zasugerował nie zbity
z tropu komisarz Fraley, po czym wzruszył
ramionami. - A może to było silniejsze od niej
i nie potrafiła się powstrzymać. W każdym razie...
wysyłam list gończy za Cookiem- kontynuował
- a potem zdobędę nakaz rewizji zajazdu. I uczci
wie ostrzegam... mam zamiar ją zaaresztować.
- Zrobisz, co uznasz za stosowne - rzucił
Chase. - A ja zrobię, co ja uznam za stosowne. -
I z tymi słowami wyszedł, trzasnąwszy za sobą
drzwiami.
Zupełnie nie zważając na strugi deszczu,
Chase skierował się w stronę samochodu. Powia
domi 01ivię, że powinna znaleźć adwokata. On
jej pomoże. Znajdą sposób, by udowodnić, że
wuj nie ma racji.
Zaklął siarczyście parę razy, włączył silnik
i zapiął pasy. Sprawy najwyraźniej wymknęły
mu się spod kontroli. Ufał, że wuj działa w naj
lepszej wierze, że ma czyste intencje, ale nie
dawało się ukryć, że uwziął się na Olivię od
scandalous
momentu, kiedy przybyła na wyspę. Nie był
więc w swoich podejrzeniach i działaniach obiek
tywny. Kto wie, czy grzebanie w jej przeszłości
nie pogłębiło jego uprzedzeń.
Zadzwonił telefon, odrywając Chase'a od
ponurych myśli. Wyciągnął aparat z kieszonki
przy pasku i odebrał.
- Chase Fraley.
- Agencie Fraley, dzwonię z centrali.
W głowie Chase'a zapaliło się czerwone świa
tełko.
- Jaka sprawa ?
- Przed chwilą odebrałem telefon od kobiety,
która była w lekkiej histerii. Prosiła o rozmowę
z panem, ale gdy zorientowała się, że wybrała
numer 112 zamiast pana telefonu, odłożyła
słuchawkę. Próbowałem oddzwonić, ale nie od
bierała. Na szczęście rozmawiała na tyle długo,
że zdążyliśmy namierzyć, skąd dzwoniła.
- Jaki jest jej adres ? - zapytał Chase, czując
coraz większy niepokój. Czyżby ktoś dzwonił
z zajazdu? Tylko kto?. Edna czy O1ivia?
Rozmówca podyktował adres zajazdu.
- Dziękuję. Zapisałem. - Zakończył rozmowę.
Rzucił telefon komórkowy na siedzenie i z piskiem
opon ruszył z chodnika okalającego ratusz.
Był pewny, że rozhisteryzowaną kobietą mo
gła być tylko OIivia. Jego informator podał adres
zajazdu. Nim dotarł do długiej krętej drogi,
prowadzącej do zajazdu, przeanalizował wszyst-
scandalous
kie najgorsze scenariusze. Około pięćdziesięciu
metrów od pensjonatu zahamował z poślizgiem.
Na środku drogi stał samochód 01ivii.
Szybko wyskoczył z jeepa i biegiem rzucił się
w kierunku auta.
Była w środku. Siedziała za kierownicą. Ży
wa. Odetchnął z ulgą.
Wpatrywała się w niego poprzez strużki
wody cieknące po szybie. Chciał otworzyć
drzwi, ale były zamknięte.
- O1ivio, otwórz samochód! - zawołał wy
starczająco głośno, by zagłuszyć szalejącą wciąż
burzę. Błyskawica przeszyła niebo, oświetlając
jej bladą jak kreda twarz. W jej brązowych
oczach zobaczył przerażenie.
Poruszając się jak robot, odblokowała zamek
samochodu.
Otworzył drzwi i schylił się, by móc spojrzeć
jej w twarz.
- Czy nic ci nie jest? - zapytał miękko.
Jednocześnie badał wzrokiem jej ciało, szukając
ewentualnych obrażeń.
- Nie mogę wrócić do domu.
Jej głos był tak cichy, że ledwo go usłyszał.
- Powiedz mi, co się stało - nalegał.
Gorąco pragnął dotknąć jej dłoni, pogłaskać po
ramieniu, ale powstrzymał się, zdając sobie sprawę,
że mógłby ją tylko jeszcze bardziej przestraszyć.
Spojrzała na zajazd.
- Wydaje mi się... że tam ktoś... coś... jest.
scandalous
Poprosił O1ivię, by opuściła swój samochód
i poszła z nim do jeepa. O dziwo, posłuchała go od
razu i bez słowa protestu weszła do jeepa.
Szlafrok, który miała na sobie, był kompletnie
przemoczony. Trzęsła się z zimna i szczękała
zębami. Zimna, deszczowa noc z pewnością
wyziębiła ją do szpiku kości. Chociaż wydawało
mu się, że jej stan psychiczny wynikał bardziej ze
strachu niż z zimna. Jednak powinna jak najszyb
ciej zdjąć z siebie przemoczone ubranie. Z tym
zamiarem Chase podjechał bliżej pod zajazd.
Drzwi frontowe były otwarte na oścież.
Chase wyłączył silnik i zwrócił się do OHvii.
- Czy twoim zdaniem ktoś obcy jest
w środkuj
Odpowiedź sprawiła jej wyraźną trudność.
- Nie... nie jestem pewna.
- Wejdę na chwilę i sprawdzę. Zamknę cię
w samochodzie. Będziesz tu bezpieczna.
Livvy potrząsnęła przecząco głową.
- Błagam, nie zostawiaj mnie tutaj samej.
Troska na twarzy Chase'a przyniosła jej ogro
mną ulgę. Dzięki Bogu, że przyjechał. Wiedziała,
że może na niego liczyć.
- Dobrze, wejdziemy razem.
Gdy już znaleźli się wewnątrz i Chase zamk
nął drzwi wejściowe, Livvy wzięła się w garść
i opowiedziała o wszystkim po kolei. Poprowa
dziła go przez wszystkie pokoje w zajeździe,
kończąc na kuchni. Szafka nadal była otwarta,
scandalous
a puszki z herbatą niezmiennie tkwiły na swoim
miejscu.
Chase stał przez chwilę w milczeniu.
Livvy straciła nadzieję. Na pewno uważa, że
postradała zmysły. Już widziała jego reakcję.
Sama przed sobą przyznawała, że to wszystko
brzmi dosyć niewiarygodnie.
- W porządku - powiedział wreszcie. - Spo
kojnie zastanówmy się nad całą sytuacją.
Nadzieja ponownie wstąpiła w serce Livvy.
- W domu nie było nikogo i drzwi były
zamknięte. Muzyka być może rzeczywiście sa
ma się włączyła. Załóżmy, że dało się słyszeć
szlochanie. Przyjmijmy, że Edna z własnej inicja
tywy zakupiła nowy gatunek herbaty - wskazał
na szafkę i spojrzał na Livvy. - Na szczęście tę
sprawę możemy potwierdzić już jutro rano.
Skinęła głową. Dobrze. Był jakiś plan. Tego
potrzebowała. Z drugiej strony nie potrafiła się
przekonać, że spośród tylu rodzajów herbaty,
Edna wybrałaby właśnie ten. I do tego w tak
dużej ilości...
- Sprawdźmy, skąd mógł dobiegać ten szloch
- zaproponował Chase.
Livvy szybko zamrugała oczami, by ukryć
napływające do nich łzy. Wierzył jej. Dzięki
Bogu! Tak bardzo bała się, że nikt jej nie
uwierzy.
Rozpoczęli od piętra, skąd po raz pierwszy
doszedł do niej odgłos płaczu. Przeszukali każdy
scandalous
pokój, szafę, wszystkie zakamarki. Chase Fraley
nie przeoczył niczego.
Niczego jednak nie znaleźli.
Wreszcie dotarli do pralni, znajdującej się na
parterze. W składziku, w którym przechowy
wano środki czystości oraz różnorodne szczot
ki i mopy, na półce, znajdującej się poza
zasięgiem wzroku Edny, znaleźli magnetofon.
Z sufitu powyżej biegły do niego kable. Chase
wspiął się na stołek i naliczył cztery różne
przewody.
- Prawdopodobnie prowadzą do głośników
rozstawionych w różnych miejscach domu.
- Przyjrzał się dokładnie magnetofonowi. - Wy
gląda, że został ustawiony na automatyczne
włączanie kasety o konkretnej godzinie.
Wcisnął przycisk przewijania i włączył mag
netofon. W ciągu paru sekund rozległ się słysza
ny z oddali płacz. Wyłączył sprzęt.
- Zostawmy go na miejscu. W ten sposób nie
zniszczymy żadnych śladów, które mogą się tu
znajdować.
Livvy skinęła głową.
- Co teraz zrobimy ? - Przeszedł ją dreszcz.
Wciąż miała na sobie wilgotny szlafrok i czuła
przenikliwe zimno.
Chase zszedł ze stołka.
- Najpierw musisz się rozgrzać.
Ubrania, które miał na sobie, też były mokre.
- Ty również jesteś przemoczony.
scandalous
- Nic mi nie będzie. - Jego zazwyczaj cza
rujący uśmiech teraz był pełen ciepła i troski.
Poszła przodem w kierunku sypialni na pięt
rze. Za żadne skarby nie chciała zostać sama.
Ulżyło jej, gdy zobaczyła, że idzie za nią. Nie
musiała prosić, by jej towarzyszył.
Przyniosła Chase'owi ręcznik i wróciła do
łazienki. Zdmuchnęła świeczki, o których kom
pletnie zapomniała. Teraz dziękowała w duchu
Bogu, że nie spowodowały pożaru. Szybko zdję
ła z siebie szlafrok i wilgotną bieliznę, wytarła
ciało suchym ręcznikiem i włożyła ciepłą, flane
lową podomkę. Nazywała ją babciną podomką,
bo była na nią zbyt obszerna, sięgała jej do
kostek i wyglądała w niej jak w worku, ale za to
zawsze świetnie ogrzewała ciało. Pomyślała, że
o suchą bieliznę zatroszczy się później.
Rozczesała grzebieniem wilgotne włosy i po
szła szybko do pokoju, w którym czekał Chase.
Właśnie zdjął koszulę i był w trakcie osusza
nia ręcznikiem swojego muskularnego torsu.
Livvy zatrzymała się w drzwiach, oczarowana
jego widokiem. Tak jak przypuszczała, miał
piękne ciało. Poczuła uderzenie gorąca. W ślad za
nim pojawiło się pożądanie, którego nie zaznała
od tak dawna...
Spojrzał na nią. Najwyraźniej zauważył jej
szeroko otwarte oczy.
- Przepraszam. - Sięgnął po koszulkę wi
szącą na oparciu krzesła. - Pomyślałem, że
scandalous
mógłbym ją zdjąć i włożyć do suszarki na parę
minut, jeśli nie masz nic przeciwko.
Skwapliwie przytaknęła.
Spojrzał na jej babciną podomkę.
- Z pewnością jest ci w niej ciepło i wygodnie.
Nie zabrzmiało to jak komplement, ale miał
rację. Objęła się rękoma i uśmiechnęła lekko.
- Tak... wreszcie jest mi ciepło i wygodnie
- przyznała. I co najdziwniejsze, tak było rze
czywiście. Nie czuła się skrępowana z powodu
swojej podomki, a przebywanie z nim w jednej
sypialni wydawało jej się takie naturalne...
Dobry Boże, o czym ona myśli
1
?- Czuła, że się
czerwieni.
- Czy masz ochotę na kawę?
- Bardzo chętnie.
Ruszyła przez pokój, gdy nagle ostry i nie
oczekiwany ból zmusił ją do zatrzymania się.
Skrzywiła się. Zaczęła rozcierać nogę.
- Nic ci nie jest? - Natychmiast zjawił się
przy niej.
- Wszystko w porządku. - Przypomniała
sobie dzisiejszy upadek. Zapewne strach i pod
niecenie zagłuszały do tej pory dokuczliwy ból.
Pocierała coraz mocniej udo, myśląc jednocześ
nie, że jej umęczone ciało idealnie pasuje do tej
babcinej podomki. Cóż za romantyczny widok!
Otrząsnęła się. Który mężczyzna zdecydowałby
się na wybrakowany towar? A ona była wybra
kowana, na zewnątrz i w środku.
scandalous
- Olivio - powiedział miękko.
Spojrzenie mu w oczy okazało się trudnym
zadaniem. Nie chciała, aby czuł do niej litość,
a właśnie to uczucie spodziewała się ujrzeć na
jego twarzy.
- Wiem, przez co przeszłaś - kontynuował,
gdy wreszcie odważyła się spojrzeć mu w oczy.
Serce Livvy zabiło gwałtowniej, gdy zobaczy
ła, co kryło się w jego spojrzeniu. Nie było w nim
współczucia ani litości. Jego oczy wyrażały
pożądanie... pragnienie, równie silne, jak jej
własne.
Splotła palce, nie bardzo wiedząc, jak zarea
gować.
- To nie jest specjalnie przyjemna historia...
- Uciekła w bok spojrzeniem, nie mogąc znieść
narastającego napięcia. Tyle się wydarzyło. Wy
mknęło spod kontroli...
- Nigdy bym cię nie skrzywdził, Olivio - po
wiedział cicho. - Chcę, żebyś o tym wiedziała.
Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by cię
ochronić.
Podniosła wzrok i spojrzała na jego twarz,
pragnąc ponad wszystko uwierzyć w te jego
piękne słowa.
- Nie wiem, co się dzieje - przyznała. - Ja...
- Potrząsnęła głową. - Zabójstwo... taśma mag
netofonowa... - zadrżała. -I ta herbata... Kto za
tym wszystkim stoi?
Pogłaskał ją po policzku tak delikatnie, że z jej
scandalous
gardła wydostał się niekontrolowany, cichutki
jęk. Nikt, od bardzo dawna, nie dotykał jej w ten
sposób.
- Przysięgam, że dowiem się prawdy. Nie
pozwolę już nikomu cię skrzywdzić.
Dotyk jego ciepłej dłoni, siła z niej emanująca
sprawiły, że miała ochotę mocno się w niego
wtulić.
- Dziękuję - zdobyła się wreszcie na odwagę
wypowiedzenia tych słów. - Dziękuję, że mi
uwierzyłeś.
Zobaczyła, jak pochyla się nad nią. Momen
talnie zesztywniało jej zatrwożone ciało.
- Muszę to zrobić - wyszeptał, a jego usta
musnęły policzek, którego wcześniej dotykał.
Livvy zamknęła oczy. Jej serce biło coraz
szybciej.
- Nie chcę ryzykować... Zostanę dziś z tobą
- szeptał, muskając jej policzek. Pełne usta
poruszały się ze zmysłową delikatnością, za
chowując jednocześnie powściągliwość.
Po raz pierwszy od ponad pięciu lat po
słuchała głosu serca i wyszła naprzeciw drugie
mu człowiekowi. Objęła ramionami jego szczup
łą talię i przywarła do potężnego torsu.
- Przytul mnie. -W tej rozpaczliwej prośbie
ledwie rozpoznała swój głos, tak bardzo był
nabrzmiały bólem tęsknoty.
- Będę cię tulił, Livvy. Całą noc - obiecał.
scandalous
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Livvy przebudziła się o drugiej nad ranem.
Widziała przed sobą, zawieszone w smolistej
ciemności, mocne barwy cyfr elektronicznego
zegara.
Przez parę sekund leżała bez ruchu, próbując
ustalić, gdzie się znajduje. Męskie ciało koło niej
początkowo wywołało u niej paniczny lęk. Do
piero po chwili wszystko sobie przypomniała.
Chase. Ta świadomość przesłoniła wszystkie
przerażające sceny z poprzedniej nocy, które,
jedna po drugiej, stawały teraz przed jej oczami.
Była bezpieczna. On będzie jej bronił.
Westchnęła ciężko. On się dowie, kto próbuje
ją skrzywdzić... i kto zamordował Beverly...
Zastanawiała się, czy obudził ją jakiś sen.
Chase przez długi czas trzymał ją w swoich
ramionach. Po osuszeniu ubrania zaprowadził
Livvy do łóżka, sam kładąc się obok niej. Przez
scandalous
całą noc delikatnie ją do siebie przytulał. Była to
jedyna pieszczota, na którą sobie pozwolił. Livvy
nie mogła się powstrzymać, by nie musnąć dłonią
jego torsu. Cieszyła się, że przed położeniem się
do łóżka nie włożył z powrotem koszuli.
Fala przyjemności rozlała się po jej ciele
i przyspieszyła bicie serca. Jego skóra była jed
wabista i delikatna, mięśnie pod nią twarde
i silne. Ten kontrast bardzo ją zaintrygował.
Zwilżyła usta i wstrzymując oddech, pocałowa
ła go. Smakowała jedwabistość jego skóry. Nie
mogła sobie tego odmówić.
Mruknął coś i przytulił ją jeszcze mocniej.
- Myślałem, że śpisz - wyszeptał.
Poczuła, że rumieni się na twarzy. Cieszyła
się, że tego nie widzi.
- To samo myślałam o tobie.
Chase obrócił się na bok i wpatrywał się w nią
w ciemności.
- Powinienem chyba przenieść się na fotel
- zaproponował niskim głosem.
Livvy potrząsnęła głową.
- Proszę, zostań. - Ponownie przeciągnęła
palcami po jego torsie, rozkoszując się cudow
nym uczuciem wywoływanym przez najmniej
szy dotyk.
Ujął jej dłoń, przysunął do ust i z czułością
pocałował.
- Musimy być ostrożni.
Miał rację. Nie była jeszcze gotowa, by posu-
scandalous
nąć się dalej. Gdzieś wgłębi duszy zdawała sobie
z tego sprawę, ale z drugiej strony, już od tak
dawna tęskniła do takich intymnych chwil.
Nagle Chase znieruchomiał, nasłuchując.
- Co się dzieje ? - Nie usłyszała niczego
niepokojącego.
Wstał z łóżka i podszedł do okna. Nie czekając
na odpowiedź, pospieszyła za nim.
Burza minęła, zabierając ze sobą zimny
deszcz. W jego miejsce pojawiła się gęsta, kłębią
ca się mgła. Livvy zadrżała, patrząc, jak mgielne
opary wirują wokół latarni na dziedzińcu.
Przed położeniem się spać Chase zasugero
wał, by zostawili zewnętrzne lampy włączone.
Teraz była mu za to wdzięczna, mimo że
niewiele mogła dostrzec poza cieniutkimi, wiją
cymi się językami mgły.
Chase ubrał się w pośpiechu.
- Pójdę rozejrzeć się na zewnątrz.
- Po co ? - Była przekonana, że zaniepokoił go
jakiś odgłos.
Założył swój służbowy pas. Doskonale wie
działa, co to oznacza. Do pasa, obok innych
praktycznych przedmiotów, przypięta była broń.
- Uważasz, że ktoś tam jest...
To nie było pytanie.
- Chcę się tylko upewnić - powiedział tonem
pozbawionym jakichkolwiek oznak niepokoju.
Co innego zdradzał jej głos. Z pewnością rozpo
znał w nim strach.
scandalous
- Idę z tobą!
Złapał ją za ramiona i mocno przytrzymał.
Mimo iż nie mogła zobaczyć wyraźnie rysów
jego twarzy, czuła, że patrzy jej prosto w oczy.
- Zostań tutaj i zamknij za mną drzwi. Jeśli
usłyszysz coś podejrzanego, natychmiast za
dzwoń po pomoc. Pamiętaj: numer 112.
Poczuła, że ogarnia ją przerażenie.
- Zadzwoń po kogoś już teraz, Chase. Nie idź
sam!
- Nic mi nie będzie. Po prostu zrób, co ci
powiedziałem.
Nie chciała mu pozwolić, ale czuła, że Chase
ma rację. Był uzbrojony, przeszkolony i wie
dział, jak sobie radzić w takich sytuacjach.
- Dobrze. - Niechętnie odprowadziła go do
drzwi.
- Zamknij je od wewnątrz - nakazał. - Nie
wpuszczaj nikogo oprócz mnie, nawet komisa
rza. Jeśli nie wrócę, zadzwoń po policję.
Zanim zdążyła dowiedzieć się, dlaczego wspo
mniał o komisarzu, już go nie było. Zamknęła
i zaryglowała drzwi. Pospieszyła do stolika przy
łóżku i odszukała telefon. Wróciła do okna
i wpatrywała się bacznie w pełną grozy scenerię.
W duchu prosiła Boga, by miał Chase'a
w swojej opiece.
Ponownie dotarło do niej, że ktokolwiek stoi
za tymi wydarzeniami, na pewno nie jest żad
nym duchem. James Hamilton nie żyje, ale
scandalous
osoba, która dopuściła się tych czynów, dużo
wiedziała o jej przeszłości. Umiała doskonale
wykorzystać tę wiedzę przeciw niej. Prawdopo
dobnie ten ktoś liczył na przypięcie jej etykietki
osoby, która postradała zmysły. Przecież szalona
kobieta może posunąć się do zamordowania
swojej pracownicy i nawet o tym nie pamiętać.
Czy ostrzeżenie Chase'a oznaczało, że komisarz
jest przekonany o jej winien A może niosło ze sobą
jeszcze bardziej złowieszcze przypuszczenie ?
Przycisnęła drżące palce do ust, drugą dłonią
ściskając przy piersi telefon. Boże, co to wszyst
ko mogło oznaczać?
Od strony dziedzińca dobiegł ją głuchy odgłos
przypominający uderzenie. Usilnie wpatrywała się
w gęstą mgłę. Czyżby Chase wpadł na coś w tych
ciemnościach ?- Nie mogła tak nadal stać bezczyn
nie. Czy ma zaryzykować wyjście na zewnątrz
1
?
Nie. Trzeba wezwać pomoc. Natychmiast. Chase
jednak nie powinien wychodzić w pojedynkę.
Włączyła telefon i wystukała numer. Zmarsz
czyła czoło. Telefon nie działał. Spróbowała
ponownie. Głucha cisza.
Livvy cisnęła nim ze złością. Gdzie jest jej
komórka ?- Ach, na dole, w torebce. Bez wahania
zeszła schodami w dół, nie zwracając uwagi na
uporczywy ból w nodze.
Poruszała się w kompletnych ciemnościach,
nasłuchując jakiegoś dźwięku. Nic. Cisza.
Bała się włączyć światło. Na szczęście udało
scandalous
się jej po omacku znaleźć torebkę. Wyjęła komór
kę i zadzwoniła na policję. Odmówiła pozostania
na linii... musiała odnaleźć Chase'a.
Przez chwilę nasłuchiwała, ale wokół pano
wała złowieszcza cisza.
Nic jej nie zatrzyma.
Poczuła na skórze prąd zimnego powietrza
dochodzący od drzwi na dziedziniec. Nie potrze
bowała włączać światła, by się zorientować, że
są otwarte na oścież. To tamtędy wyszedł Chase.
Zanim doszedł do głosu zdrowy rozsądek,
podbiegła cicho na palcach do otwartych drzwi.
Próbowała dostrzec cokolwiek w gęstym mroku.
Bez skutku.
Z mocno bijącym sercem, ostrożnie wysunęła
się na dziedziniec. Dodatkową dawkę adrenali
ny zapewnił jej zimny, mokry bruk, po którym
stąpała bosymi stopami. Otworzyła usta, by
zawołać Chase'a, ale natychmiast zrezygnowała
z tego pomysłu. To nie byłoby rozsądne. Jeśli
ktoś tam jest, zdradziłaby tylko swoją obecność.
Powoli posuwała się do przodu, uważnie
nasłuchując i wypatrując jakiegoś najmniejszego
ruchu w tej koszmarnej mgle. Naraz zawadziła
stopą o coś o pokaźnych rozmiarach. Potknęła
się, ale utrzymała równowagę. O mały włos...
a nadepnęłaby na czyjeś ciało!
Chase!
Czuła, jak krew szybciej popłynęła w jej
żyłach. Przykucnęła. Świat zawirował jej przed
scandalous
oczami. Jak na zawołanie, ciemności przeciął
snop księżycowego światła, oświetlając na krót
ki moment twarz Chase'a.
Krzyk uwiązł jej w gardle. Przesunęła rękami
po jego ciele, szukając obrażeń. Pochyliła się nad
twarzą, by sprawdzić, czy oddycha. Żył. Dzięki
Bogu!
Mimo ogromnego zdenerwowania, zmusiła się
do przeanalizowania sytuacji. Nie stwierdziła
żadnych oczywistych obrażeń na ciele Chase'a, aż
do momentu, kiedy jej palce natrafiły na coś
ciepłego i lepkiego w jego włosach. Serce podjecha
ło jej do gardła. Zmobilizowała się do myślenia. To
na głowie miał ranę. Na szczęście jego oddech
nadal był miarowy. Pomoc była już w drodze.
Wszystko będzie dobrze. Musi być dobrze...
I nagle poczuła zapach, dymu.
Przeniosła wzrok na dziedziniec. Gdy w ciem
nościach ujrzała wznoszące się w górę języki
ognia, przerażenie sparaliżowało jej ruchy.
Płonęła ogrodowa szopa.
O Boże!
Livvy poderwała się na nogi i przebiegła tak
szybko, jak mogła po śliskiej kamiennej nawierz
chni dziedzińca. Ostrożnie omijała znane jej
przeszkody. Nie miała jeszcze pojęcia, co zrobi,
gdy dobiegnie na miejsce, ale musiała działać.
Ogień był zbyt blisko domu. Liczyła na to, że
jeszcze niedawno padający deszcz sprawił, że
wszystko było wilgotne... Ale czy ta wilgotna
scandalous
mgła zahamuje nieco płomienie?- A jeśli jakaś
iskra osiądzie na dachu zajazdu...
Z lekkim poślizgiem zatrzymała się przed
szopą. Źródło ognia znajdowało się wewnątrz.
Ściany zewnętrzne były jeszcze nie nadpalone,
ale płomienie szybko torowały sobie drogę
przez drewniane gonty dachu. Drzwi były
uchylone.
W pierwszym odruchu chciała wbiec do środ
ka, choć instynkt samozachowawczy kazał jej
pozostać w miejscu. Nie potrafiła jednak się
powstrzymać. Absolutnie musiała się upewnić,
że w środku nie ma nikogo. Nie mogła dopuścić
do kolejnego śmiertelnego wypadku w zajeździe
„Pod Zabłąkanym Aniołem".
Porzucając wszelkie wahania, rzuciła się
w kierunku półotwartych drzwi. Ostry ból prze
szył jej udo, wysyłając dodatkowe ostrzeżenie.
Dzisiejszej nocy bardzo się przeforsowała.
Gdy drzwi z hukiem uderzyły o ścianę, gorącz
kowym wzrokiem ogarnęła ciemną czeluść szo
py. Paniczne przerażenie o mało nie rozsadziło
jej piersi.
Na podłodze, twarzą do ziemi leżał Ralph.
Wtargnęła do środka i próbowała go podnieść.
- Ralph! - potrząsnęła nim mocno.
Nie zareagował.
Trzask ognia i coraz większy żar uświadomiły
Livvy, że nie zostało wiele czasu. Zebrawszy
resztki sił, chwyciła Ralpha pod pachy i pociąg-
scandalous
nęła w stronę drzwi. Sapała z wysiłku, a duszący
dym w płucach wywoływał napady kaszlu.
Prędzej!
Ciągnęła mocno, z całej siły zapierając się
nogami. Na zewnątrz, przy ostatnim szarpnię
ciu, przewróciła się do tyłu na plecy. Ralph był
już bezpieczny na zimnym nocnym powietrzu.
Szukając czegokolwiek do podparcia, posta
nowiła przesunąć go nieco dalej. Sprawdziła puls
i pochyliła się nad jego twarzą. Wciąż żył, ale
jego oddech był płytki i niewyraźny. Potrzebo
wał natychmiastowej pomocy.
Wstała i pobiegła do domu z szybkością, jakiej
nie powstydziłaby się w pełni sprawna osoba.
Koniecznie musiała wezwać pogotowie. Policja
na pewno jest już w drodze, ale nie miała
pewności, czy przyślą również karetkę.
W pośpiechu zupełnie zapomniała o mokrym,
śliskim bruku... o fontannie... o wykopach...
Niespodziewanie jej stopa poślizgnęła się na
błotnistej mazi. Livvy przewróciła się i wylądo
wała w szerokim, płytkim dole, wykopanym tuż
przy fontannie.
Nie zwracając uwagi na ból w nodze, usiłowa
ła się podnieść. W grząskim błocie nie było to
łatwe zadanie. Palcami czepiała się rozmokłej
ziemi, próbując się przytrzymać i osiągnąć pozy
cję pionową.
Nagle zamarła w bezruchu.
Palcami prawej ręki natrafiła na jakiś przedmiot.
scandalous
Był długi, twardy... cienki i gładki. Upadła z po
wrotem na kolana i wyciągnęła przedmiot przed
siebie. Lewą dłonią powoli badała jego długość
i kształt. Mózg próbował przetworzyć otrzymy
wane informacje. Długi... o cylindrycznym kształ
cie. Na ułamek sekundy poświata księżyca nieco
mocniej oświetliła badany przedmiot.
Kości
Ludzka kość!
Aniołek spoglądający na nią z czubka fontan
ny wydawał się krzyczeć w grymasie bólu.
Usłyszała ten krzyk. Odbijał się echem od
murów zajazdu i po chwili zdała sobie sprawę,
że wydobył się z jej własnego gardła.
Kość z pluskiem wpadła do błotnistej wody.
Nagle chwyciły ją od tyłu czyjeś brutalne ręce
i jednym szarpnięciem wyciągnęły ją z dołu.
Zanim zdążyła wydobyć z siebie głos, ciężka
dłoń przykryła jej usta.
Jakiś mężczyzna wlókł ją w ciemnościach po
ziemi. Przez chwilę, która wydawała się wiecz
nością, nie była w stanie wykonać sama żadnego
ruchu. Ogłuszona rozwojem wydarzeń, nie wal
czyła. Ale kiedy znaleźli się za rogiem zachod
niego skrzydła zajazdu, nagle odezwał się w niej
instynkt samozachowawczy. Ze zdwojoną siłą
zaczęła się rozpaczliwie bronić. Usiłowała wy
rwać się z żelaznego uścisku, okładała napast
nika pięściami, zapierała się nogami w gęstym
błocie.
scandalous
Przytrzymywał ją jeszcze brutalniej. Jej wysił
ki nie zdały się na nic. Przemieszczali się w tym
samym tempie. Kiedy mijali płonącą szopę,
spróbowała odwrócić głowę, by w łunie ognia
zobaczyć jego twarz. Szarpnął ją wówczas tak
mocno, że o mało nie skręcił jej karku.
Livvy ogarnęła nowa fala przerażenia. Mięś
nie straciły napięcie, serce łomotało jej bezsilnie
w piersiach. Musiała coś zrobić. Znaleźć sposób,
by się uwolnić.
Zmienił się grunt pod jej nogami... trawa
ustąpiła miejsca żwirowi... znowu pojawiła się
trawa.
To klify. Wlókł ją w stronę urwiska.
Znowu zaczęła się szamotać. Walczyła zacie
kle. Uderzyła się boleśnie o twardy przedmiot
przy jego pasie. Silny skurcz przebiegł od łokcia
aż po ramię.
Nagle wszystko do niej dotarło. To komisarz
Fraley!
Broń przy jego pasie była identyczna jak ta,
która należała do Chase'a. Jej łokieć uderzył
w kolbę rewolweru.
Rzucił ją na ziemię. Upadła twarzą na kra
wędź urwiska. Rozpościerająca się przed nią
głębia przyprawiła ją o potworny zawrót głowy.
Miała wrażenie, że spada.
- Wstawaj!
Spojrzała na niego. Szorstki rozkaz odbił się
echem od skał i zniknął gdzieś daleko nad falami
scandalous
niespokojnego oceanu. Jego sylwetka była led
wie widoczna w słabym świetle księżyca.
- Dlaczego to robisz
1
?
- Bo nie zostawiłaś tego miejsca w spokoju
- warknął. - Nie miałem zamiaru nikogo krzyw
dzić, ale ty nie chciałaś zrezygnować i zniknąć
stąd na zawsze.
Potrząsnęła rozpaczliwie głową.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Mniejsza o przywrócenie zajazdu do uży
tku... ale prace remontowe nie miały prawa
dojść do skutku. Po prostu nie mogłem po
zwolić na ich przeprowadzenie. Niestety,
wszystko spieprzyłaś. Przez ciebie zginęła nie
winna dziewczyna. Ale nie miałem już od
wrotu. Musiałem cię powstrzymać, za wszelką
cenę...
Boże! To on był mordercą!
To odkrycie kompletnie ją zaszokowało, było
niczym gwałtowne trzęsienie ziemi. Poczuła
narastające mdłości.
- Niestety - powiedział - zabiłem Beverly.
Ale to miałaś być ty, a nie ona.
Livvy nie od razu zdała sobie sprawę, że
powiedział to na głos. Przyznanie się do winy,
wypowiedziane z taką obojętnością, wywołało
w niej wzbierającą furię.
- Dlaczego tak bardzo obchodziła cię reno
wacja zajazdu?- - domagała się odpowiedzi.
Ostrożnie podniosła się na nogi, świadoma
scandalous
bliskości przepaści, ale przynajmniej wolna od
mocnych rąk komisarza.
Niespodziewanie doznała deja vu ... już raz to
przeżyła. Spadanie... tyle, że tym razem... to nie
będą schody...
- Chciałem jedynie, by przeszłość pozostała na
swoim miejscu - powiedział z nieoczekiwanym
znużeniem w głosie - ale ty nie odpuszczałaś.
Wszystkie wydarzenia... wszystkie fakty...
nagle połączyły się ze sobą.
- To ty kiedyś zakopałeś ciało na dziedzińcu.
Dlatego nie chciałeś, żebyśmy zaczynali tam
jakiekolwiek prace. - Komisarz rzeczywiście
zbytnio nie oponował dopóki odbywały się
renowacje wnętrza zajazdu. Natomiast w dniu
rozpoczęcia wykopów wokół fontanny... zosta
ła zamordowana Beverly.
- To był wypadek. Kochałem go...
Li wy nie mogła dojrzeć wyraźnie twarzy
komisarza, ale w głosie usłyszała wielki żal. Już
wiedziała, do kogo należało zakopane ciało.
- Zabiłeś ojca Chase'a.
Słowa zawisły między nimi w powietrzu
i były dla niej wyrokiem śmierci. Nigdy nie
pozwoliłby żyć jej z taką wiedzą.
- Powinienem dawno temu usunąć stąd
szczątki mojego brata, ale nigdy nie przypusz
czałem, że pojawi się ktoś taki jak ty. Teraz już
za późno. Przez ciebie dojdzie do śmierci kilku
osób.
scandalous
- Ralpha - Serce podeszło jej do gardła.
Ralph potrzebował natychmiast pomocy.
I Chase... Boże... Chase też był ranny.
- Właśnie. Wspólnie z Ralphem zabiliście
Beverly. Zgodnie z planem, Edna z łatwością zła
pała się na moją przynętę. Uwierzyła we wszyst
kie głoszone przeze mnie teoretyczne przypusz
czenia. Będzie moim głównym świadkiem.
Livvy zacisnęła mocno pięści.
- Chase nigdy ci nie uwierzy!
Chase na pewno dojdzie do siebie, jest silny...
- myślała gorączkowo. Pomoc przybędzie lada
moment. Ona musi za wszelką cenę przedłużać
rozmowę z komisarzem, by nie zdążył tam
wrócić i dokończyć swojego dzieła. Jej już pew
nie nic nie pomoże. I choć nie mogła niczego
w ciemnościach zobaczyć, poczuła, że Fraley
wyciągnął broń.
- Chase w końcu mi uwierzy. Zawsze tak
było. Posiadam wystarczającą ilość dokumen
tacji na temat twojej przeszłości i naukowych
dowodów, do czego zdolna jest osoba w szoku
pourazowym, by przekonać każdego sędziego.
Po prostu nie mogłaś się powstrzymać... - Wy
dobył z siebie dźwięk przypominający rechot.
- Przekonam wszystkich, że zabiłaś Ralpha, by
zrzucić na niego całą winę. Ale cię przyłapałem...
próbowałaś uciec i cóż... - Wskazał ręką na
przepaść. - Reszta pozostanie kolejną, "mrożącą
krew w żyłach historią przerobioną na atrakcyj-
scandalous
ną opowieść dla turystów. Pozacieram wszyst
kie moje ślady i wezwę policję. Biedny Chase
długo jeszcze nie odzyska świadomości. A potem
długo będzie w szoku, gdy się dowie, że nawet
jego potrafiłaś nabrać.
Zrozumiała teraz, skąd wzięła się kość w błot
nistym rowie. Komisarz był w trakcie pozbywa
nia się dowodów. Pewnie kończył wydobywać
szczątki.
- Wyrzucasz kości Wayne'a w przepaść.
- I tak wszyscy myślą, że jest tam od dawna.
Jego słowa były bezbarwne, pozbawione ja
kichkolwiek emocji.
- Dlaczego zabiłeś własnego bratać
Rzucił się na nią. Nie mogła się cofnąć. Ledwo
utrzymywała równowagę, stojąc na samej kra
wędzi urwiska. Starała się nie wykonać naj
mniejszego ruchu. Wczepił palce w jej włosy
i przyciągnął jej twarz do swojej. Zrobiła krok do
przodu, a on cofnął się o krok do tyłu. Ode
tchnęła z ulgą. A więc jeszcze nie teraz... może
jeszcze ma szansę... Powinna z nim rozmawiać...
jak najdłużej...
- Dlaczego to zrobiłeś?- - zapytała z odwagą,
o którą wcale by siebie nie podejrzewała w tych
okolicznościach... stojąc dwa, trzy kroki nad
przepaścią...
- Ponieważ miał obsesję - warknął. - Miałem
w garści mordercę Melissy. To był Maxwell. Ale
Wayne nie chciał mi uwierzyć. Przychodził tu
scandalous
i rozpaczał za nią jak głupek, starając się znaleźć
jakąś odpowiedź. Miał kiedyś piękną żonę,
wspaniałego, zdrowego syna. To nie było w po
rządku. To ja powinienem był opłakiwać śmierć
Melissy. To mnie powinni byli pocieszać. Ale on
zawsze musiał mieć lepiej. Dla mnie zostawały
same ochłapy. Z pracą było podobnie. Nigdy nie
byłem tak dobry jak on... nigdy!
Livvy nie mogła uwierzyć własnym uszom.
Ten człowiek najwyraźniej przez te wszystkie
lata żył w cieniu swojego brata.
- Ty także kochałeś Melissę Carlyle? - wy
szeptała.
- Owszem - burknął - nawet ja miałem
kiedyś uczucia. Ale nie zwracała na mnie naj
mniejszej uwagi. Zajęta była flirtowaniem z bra
tem i pieprzeniem się z moim najlepszym przy
jacielem, Martinem Maxwellem.. Nie byłem dla
niej wystarczająco dobry. Ale nigdy bym jej nie
skrzywdził... - Nieco rozluźnił uścisk. - Kocha
łem ją. - Okrutny śmiech wydobył się z jego
gardła. - Nie on powinien ją opłakiwać... ona
powinna była do mnie należeć. On miał już
żonę... i syna, którego zawsze pragnąłem. Miał
wszystko. Całe miasto go uwielbiało. Z jego
pomocą mogłem przyskrzynić Maxwella, nawet
bez mocnych dowodów. Ale on nie chciał się
zgodzić i tamten drań cieszył się wolnością.
I oto cała prawda. Zazdrość o brata... zazdrość
o przyjaciela... chorobliwa obsesja na punkcie
scandalous
kobiety, która nie zauważyła jego miłości...
odrzucenie... kompleksy...
- Zabiłeś więc brata, bo nie mogłeś znieść
jego przewagi nad tobą... bo Melissa nie kochała
ani jego, ani ciebie, tylko tego waszego przyjacie
la, Maxwella - szepnęła Livvy. - Boże, jakie to
smutne. Chase byłby zdruzgotany.
- Nie zamierzałem go zabić...
Komisarz puścił ją nagle, aż zatoczyła się nad
zdradliwą krawędzią, ale szybko postąpiła do
przodu kilka kroków.
Byle jak najdalej od krawędzi...
- Nie mogłem tego już znieść. Znalazłem go
w zajeździe. Znowu rozpaczał jak jakiś idiota.
Szukał śladów, które nie istniały. Powiedziałem
mu dosadnie, co o tym myślę. Wyzwałem go od
egoistów. Biliśmy się. Uderzył głową w fontan
nę... to był wypadek... to nie było morderstwo...
- To czemu go tam pochowałeś ? - zapytała
Livvy, zaskoczona, że w ogóle nie pomyślał
o konsekwencjach. O wiele prościej byłoby zrzu
cić ciało brata z klifu.
Tak jak zaraz zrobi to z tobą, ostrzegł ją
wewnętrzny głos.
- Bałem się, że ciało zatrzyma się na skałach
- wymamrotał komisarz, bardziej do siebie niż
do Livvy. - Minęło zbyt wiele czasu, by zrzucić
winę na mordercę Melissy. Poza tym nie byłem
pewien, czy Maxwell nie miał mocnego alibi.
Pochowałem więc Wayne'a obok fontanny...
scandalous
A potem kupiłaś zajazd... To wszystko przez
ciebie! - krzyknął histerycznie.
- Nie ruszać się!
To był Chase.
Serce Livvy podskoczyło i zabiło mocno, po
czym zamarło. Uczucie ulgi mieszało się ze
strachem o niego.
Komisarz odwrócił się od niej i spojrzał
w stronę niespodziewanego zagrożenia. Podczas
ostrej wymiany zdań pomiędzy mężczyznami
Livvy powoli odsuwała się od brzegu urwiska.
- Nie zmuszaj mnie do strzału - ostrzegł Chase.
Livvy znieruchomiała. To nie może dziać się
naprawdę! Nie! Przed oczami przesuwały się
sekwencje obrazów z przeszłości. Historia właś
nie miała się powtórzyć...
Przez długą chwilę żaden z mężczyzn nie
ruszył się z miejsca. Wreszcie, w momencie,
w którym Livvy rzuciła się na ziemię, komisarz
upuścił pistolet na ziemię.
- To był wypadek - powiedział głucho, kie
rując słowa do Chase'a. - Kochałem cię i bardzo
chciałem cię przed tym wszystkim uchronić...
I nagle skoczył w przepaść.
Livvy przeraźliwie krzyknęła. Chase natych
miast znalazł się przy niej i mocno przytulił.
- Jużwporządku-wyszeptał całującj ej skroń.
Przywarła do jego piersi. Nie szlochała, ale łzy
bezgłośnie popłynęły po jej twarzy.
Nagle coś sobie przypomniała, cofnęła się.
scandalous
- Ralph!
- Ciii... - ukołysał ją w ramionach - Pomoc
już tu jest.
Od tego momentu wszystko potoczyło się
bardzo szybko. Mgliście pamiętała, jak podbiegli
do nich policjanci.
Karetka z pobliskiego pogotowia ratunkowe
go przybyła natychmiast. Lekarze zapewnili
Livvy, że Ralph będzie żył.
Twarz Chase'a była cała zlana krwią. Na
szczęście rana nie była poważna.
Livvy była posiniaczona i podrapana na całym
ciele, ale przeżyła już w życiu gorsze obrażenia.
Żyła i Chase żył. To było najważniejsze.
Był przy niej, gdy badali ją lekarze. Jego
obecność dała jej siłę i odwagę przetrwania tej
nocy.
Noc, w której ostatnia tajemnica zajazdu
„Pod Zabłąkanym Aniołem" została wyjaśniona
i zamknięta.
scandalous
EPILOG
Zajazd „Pod Zabłąkanym Aniołem" pokry
wał miękki biały puch.
Livvy, urzeczona, wpatrywała się w bezkres
ne połacie śniegu. Prognoza pogody przewidy
wała obfite opady, chociaż przez ostatnie trzy
dni pokrywa śnieżna powiększyła się o ponad
dwadzieścia centymetrów.
- Czy masz zamiar zabrać tacę, czy będziesz
dalej śniła na jawie? - zbeształa ją Clara.
Livvy powróciła do rzeczywistości.
- Przepraszam.
Oba skrzydła zajazdu były po brzegi wypeł
nione gośćmi. Do Bożego Narodzenia został
tylko tydzień, a do końca sezonu nie było ani
jednego wolnego miejsca.
Uśmiechając się, wzięła tacę pełną przepysz
nych ciasteczek i wycofała się do kuchni. Goście
mieli się wkrótce pojawić w jadalni, a wszyscy
scandalous
z niecierpliwością wyczekiwali na słynne śnia
daniowe smakołyki Clary oraz na wyborną,
parzoną według jej tajemnego przepisu kawę,
nie do dostania w żadnym innym miejscu na
ziemi.
Ralph i Enda byli również zabiegani. Oboje,
paskudnie potraktowani przez komisarza, sta
rali się nie wracać myślami do niedawnych
wydarzeń.
To właśnie komisarz zamówił duże ilości
herbaty Assam i umieścił ją w kuchennej szafce
owej feralnej nocy. Płyta Mozarta oraz pusz
czanie przez głośniki nagranych szlochów rów
nież były jego sprawką.
Ale to należało już do przeszłości. Livvy
postawiła tacę na bufecie i zaczęła układać
ciasteczka na półmiskach. Hmm... Niebiański
aromat, jak zawsze.
Usłyszała kroki. Zanim zdążyła się odwrócić,
silne ramiona objęły ją czule.
- Jak się dziś czuje moja dziewczynka ?
- Chase ukradł błyskawicznego całusa.
Nie potrafiła się oprzeć, nawet, gdyby Clara
miała wyzionąć ducha, oczekując na nią w kuch
ni. Wtopiła się w jego ramiona, z uwielbieniem
delektując się jego bliskością... smakiem poca
łunków.
- Czy nie powinieneś być teraz w biurze ?
- zapytała, przerywając jego czułe i żartobliwe
pocałunki.
scandalous
Chase ogłosił wycofanie się z policji, ale całe
miasteczko gorąco zaapelowało do niego o zmia
nę decyzji. Ojcu Chase'a urządzono należyty
pochówek, wraz z uroczystością pogrzebową.
Oddzielna, cicha ceremonia odbyła się ku pamię
ci komisarza, człowieka trawionego zazdrością
i obsesjami.
Szargana przez lata reputacja Martina Max-
wella została raz na zawsze oczyszczona. Chris-
topher i Emily byli w trakcie gorączkowych
przygotowań do ślubu mającego się odbyć
w Dzień Świętego Walentego, z wielkim przyję
ciem organizowanym w zajeździe „Pod Zabłą
kanym Aniołem".
- No cóż - odparł Chase. Jego piękne niebies
kie oczy wpatrywały się z uwielbieniem w uko
chaną. - Postanowiłem wziąć dzisiaj wolne
i wrócić do domu, by kochać się z moją żoną.
Livvy uśmiechnęła się szeroko. Jej ciało za
drżało w reakcji na te słowa. Kochanie się
z Chase'em było wszystkim, czego tylko mogła
zapragnąć. Budując swój związek, nie spieszyli
się do intymności. Chase był wyrozumiały i cierp
liwy. Livvy pozbierała się po swoich przeżyciach
i obdarzyła go pełnym zaufaniem. Oświadczył
się dużo wcześniej, trzymała go jednak w niepew
ności. Czekała, aż będzie mogła stać się żoną,
na jaką zasłużył. Wolną od cieni przeszłości.
Wspomnienia o jej przeszłości zawsze zakłócały
szczęście teraźniejszości
scandalous
Pobrali się w weekend przed Dniem Dzięk
czynienia. Prawie wszyscy mieszkańcy mias
teczka zjawili się w zajeździe, zajmując każdy
wolny skrawek podłogi, by móc usłyszeć, jak ich
ulubieniec składa przysięgę ukochanej kobiecie.
- Clara nie będzie zachwycona moją przerwą
w pracy - zaoponowała przewrotnie Livvy,
przesuwając w dół palcami po jego torsie, w kie
runku newralgicznego terytorium.
- Jakoś to będzie musiała przeżyć - powie
dział szeptem i wziął ją na ręce.
Westchnęła.
- Jesteś pewien, że dasz sobie radę ? - dro
czyła się z nim, gdy skierował się w stronę
schodów.
Podniósł brew ze zdziwienia.
- Żartujesz sobie, prawda?
Uśmiechnęła się i przytuliła do umięśnionego
męskiego ramienia.
- Prawda - uspokoiła go ciepło.
Bez wysiłku wspiął się na schody. Otworzył
nogą drzwi i delikatnie położył Livvy na mięk
kiej pościeli.
- Wątpię, czy za parę miesięcy będziesz
w stanie tak mnie nosić - dokuczała mu, zapada
jąc się w stertę puchowych poduszek. - Wiesz
chyba, że kobiety w ciąży przybierają na wadze.
Podniósł rąbek jej swetra i pochylił się, by
złożyć delikatny pocałunek na wciąż nieznacz
nie zaokrąglonym brzuszku.
scandalous
- Wtedy nie będę w ogóle wypuszczał cię
z łóżka.
Zbliżyła jego twarz do swojej.
- Kocham cię, Chase. - Patrzyła w jego oczy
i zastanawiała się, jakim cudem stała się taką
szczęściarą. Życie z nim było spełnieniem jej
najpiękniejszych marzeń. Chase będzie cudow
nym ojcem, a już teraz jest najlepszym mężem
na świecie. Zabrał ją na wyżyny szczęścia, które
przysłoniły cienie bolesnej przeszłości.
- Olivio Fraley, kocham cię nad życie
- oświadczył.
I jakby świat nie istniał poza tą sypialnią,
zaczął powoli rozbierać najpierw Livvy, a potem
siebie.
Minuta po minucie, dzień po dniu będą two
rzyli razem nową historię w tym pięknym
starym zajeździe, mając nadzieję na wypełnie
nie go przynajmniej czwórką lub piątką włas
nych, małych, słodkich aniołków.
scandalous