Webb Debra Cienie przeszłości

background image

Debra Webb

Cienie przeszłości

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Poczuła miękkość w kolanach i nogi komplet­

nie odmówiły jej posłuszeństwa. Livvy Hamil­

ton osunęła się bezwładnie po ścianie, upadając

na wypolerowaną podłogę.

To niemożliwe.

Leżała nieruchomo ze ściśniętym gardłem

i tępym bólem w żołądku. W głowie huczało jej

od tych wszystkich gwałtownych emocji.

Ta dziewczyna nie żyje.

Biedna.

Livvy otarła wierzchem dłoni zbierające się

na twarzy kropelki potu i przymknęła oczy.

Nie na wiele zdało się zaciskanie powiek. Ciało

zamordowanej znajdowało się na wyciągnięcie

ręki. Dlaczego właśnie wczoraj poleciła jej zrobić

to, co zawsze robiła sama?- Wieczorne spraw­

dzanie drzwi prowadzących na dziedziniec na­

leżało do jej codziennej rutyny. To ona, Livvy,

scandalous

background image

była odpowiedzialna za zamykanie budynku. Co

spowodowało nieoczekiwaną zmianę w jej co­

dziennych zwyczajach?

Miała telefon od prezesa organizacji Christ-

mas Tree.

Ważny telefon, który mógł w decy­

dujący sposób zaważyć na losach planowanej

przez nią świątecznej gali. Chociaż był dopiero

wrzesień, przygotowania do udanego sezonu

zimowego musiały iść pełną parą. Uzyskanie

wsparcia tej organizacji dawało szansę na

sukces i ostateczne uzasadnienie decyzji przy­

wrócenia do dawnej świetności zajazdu „Pod

Zabłąkanym Aniołem". Konieczne też było przy­

łączenie się do corocznych działań charytatyw­

nych, a w szczególności zaistnienie na szeroko

rozreklamowanej świątecznej trasie historycz­

nych obiektów.

Większość miejscowości usytuowanych

wzdłuż Wybrzeża Maine miała w swojej ofercie

turystycznej atrakcyjne imprezy zimowe. Cam-

den i Rockport słynęły z minizawodów olimpij­

skich. Jedno z położonych na wyspie sennych

miasteczek zostało zamienione w bajkową, bo­

żonarodzeniową krainę, o której świetność dbał

każdy najdrobniejszy sklepikarz Cliffs Cove.

Przyciągała ona rzesze turystów, nie mniejsze

niż amatorów plażowania i żeglarstwa latem.

Udany sezon zimowy gwarantował zapewnie­

nie finansów na resztę roku. Taki postawiła

sobie cel. Nie potrzebowała niczego więcej.

scandalous

background image

Wyprostowała się i oparła głową o ścianę. Jak

mogła teraz myśleć o pieniądzach?- Tu, obok

martwego ciała Beverly?

Co gorsza, wydarzenie nie było kontrower­

syjnym chwytem reklamowym, ani też mrożącą

krew w żyłach inscenizacją dla zabawienia gości.

To stało się naprawdę.

Tak wyglądała przerażająca rzeczywistość.

Zazwyczaj nie wierzyła w żadne duchy i le­

gendy, ale... tym razem musiała przyznać, że to,

co się stało niosło ze sobą złowieszczy powiew

przeszłości.

Dokładnie co dwadzieścia lat, jakby wypełnia­

jąc przepowiednię zawartą w starej legendzie

- nie, to nie była ani legenda, ani przepowiednia,

ale rzucona przed kilkuset laty klątwa - w zajeź­

dzie ginęła jedna osoba.

Dawna klątwa powinna stracić na aktual­

ności. Czyż nie zostało oczyszczone z podejrzeń

dobre imię Nory O'Malley?

Dlaczego w takim razie doszło do tragedii ?

Przecież Beverly Bellamy nikomu nie wyrządziła

krzywdy. Była cichą, pracowitą osobą o łagod­

nym usposobieniu. Najprawdopodobniej nie

ona miała zostać ofiarą. Po prostu znalazła się

tam w złym czasie, wykonując obowiązki Livvy.

Ale kto i dlaczego miałby interes w uśmiercaniu

właścicielki zajazdu?- Czy mało nieszczęść spot­

kało ją do tej pory?

Objęła ramionami swoje podkurczone nogi

scandalous

background image

i przyciągnęła kolana do podbródka. Jej twarz

wykrzywił grymas bólu. Minęły całe trzy lata,

a ból wciąż dawał o sobie znać. Zamrugała

powiekami, starając się odgonić od siebie na­

trętne wspomnienia. Chciała zapomnieć, ale

obrazy z przeszłości niezmiennie przesuwały

się przed jej oczami. Dudniący w uszach

krzyk. Krzyk mężczyzny, którego poślubiła.

Szarpanina i mocny cios. Zepchnięta w dół

spadała coraz niżej i niżej... aż stała się obola­

łym, bezwładnym kształtem leżącym u pod­

nóża schodów.

Livvy zaczęła energicznie pocierać dokuczają­

ce jej prawe udo. Przeszła wiele operacji i przez

długie miesiące była rehabilitowana, zanim po­

nownie nauczyła się chodzić. Do dzisiaj lekko

utykała na jedną nogę, szczególnie gdy była

nieco przeforsowana. A tak właśnie, przy gorącz­

kowych przygotowaniach do sezonu zimowego,

zdarzało się ostatnio.

To on ją tak naznaczył, żeby zawsze, nawet

po jego śmierci, pamiętała o jego istnieniu.

Rozejrzała się po pięknym holu, który dzięki

ciężkiej pracy został przywrócony do dawnej

świetności. Zatrzymała wzrok na wiszącym

nieopodal obrazie. Znalazła go na strychu i była

swoim odkryciem bardzo podekscytowana. Po­

noć od niepamiętnych czasów należał do wy­

stroju tego miejsca. Czytała o nim we wspo­

mnieniach dawnych gości rezydencji, którzy

scandalous

background image

bywali tutaj jeszcze przed śmiercią pierwszego

właściciela. Senator zakupił to dzieło o niebiań­

skiej tematyce i zawiesił je właśnie w tym holu...

aby chroniło jego żonę, gdy będzie przebywał

w podróży.

Niestety nie przyniosło ono szczęścia ani

jemu, ani jego małżonce.

Livvy przyjrzała się dokładnie twarzom na­

malowanych na płótnie aniołów. Wydawały się

rzucać jej ironiczne spojrzenia.

Wystroju rezydencji dopełniały jeszcze inne

anioły i amorki. Najbardziej rzucała się w oczy

odlana z brązu figura skrzydlatego anioła, przy­

mocowana do ściany tuż nad portykiem, a kor­

pulentne kształty kolejnego aniołka wieńczyły

pobliską fontannę. Aniołki nie były tutaj od

samego początku. Pojawiły się na znak pamięci

o małej dziewczynce, która zginęła w niewyjaś­

nionych okolicznościach. W poszukiwaniu ojca,

który utonął, wybiegła z domu w stronę oceanu

i już nigdy nie wróciła. Najprawdopodobniej

wzburzone fale porwały ją z nadbrzeżnej skały.

Podobno potem często widywano unoszącą się

tuż nad falami postać małego aniołka...

Livvy oparła brodę o kolana. Próbowała sobie

wyobrazić, jak dalece tragicznym przeżyciem mo­

że być utrata ukochanego dziecka. Sama zawsze

chciała mieć dzieci. To było jej wielkie marzenie.

Szczęśliwie, Bóg uchronił ją przed macierzyń­

stwem w nieudanym związku z mężem tyranem.

scandalous

background image

Wydanie dziecka na świat i stworzenie mu przez

ojca tyrana dramatycznej sytuacji rodzinnej było­

by prawdziwym nieszczęściem.

I oto znalazła się tutaj. Trzy lata później,

wolna od dawnych demonów stanęła w obliczu

następnych.

Pokochała to miejsce całym sercem. Wydała

wszystkie pieniądze, do ostatniego grosza, na

przywrócenie zajazdu do jego dawnej świetno­

ści. Niepowodzenie w ogóle nie wchodziło w ra­

chubę. Tyle pracy, tyle energii... Po prostu musi

się udać!

W starych murach, przesiąkniętych boles­

nymi przeżyciami dawnych mieszkańców,

znalazła wymarzoną dla siebie przystań i właś­

nie tu zapragnęła rozpocząć nowe życie.

Może dla kogoś zabrzmiałoby to absurdalnie,

ale wiedziała, że ona i ten wiekowy dom razem

wyleczą swoje stare rany. Poświęcając mu czas,

czuła się silniejsza z każdym spędzonym w nim

dniem. Realizowała się przez tę ciężką pracę.

Była szczęśliwa. Tylko chwilami niepokoiły ją

dziwne historie, jakie zaczęły się wydarzać od

momentu otwarcia podwoi zajazdu.

Po plecach Livvy przebiegł nagły dreszcz.

Zrobiło jej się zimno i ogarnęło ją poczucie...

samotności. Nie miała zjwyczaju wierzyć w du­

chy ani żadne zjawiska nadprzyrodzone, nie

przejmowała się miejscowymi iegendami. Każde

wydarzenie w tym domu musiało przecież mieć

scandalous

background image

swoje racjonalne wytłumaczenie. Teraz Livvy

zrobi absolutnie wszystko, żeby dowiedzieć się

prawdy. To, rzecz jasna, nie przywróci Beverly

do życia. Nawet jeśli uda się wyjaśnić okoliczno­

ści morderstwa, życie tej dziewczyny zostało

nieodwołalnie zakończone.

Livvy instynktownie wiedziała, że to ona

miała być ofiarą, chociaż zupełnie się nie orien­

towała, kto i dlaczego mógł pragnąć jej śmierci.

Było to pytanie, na które nie znała odpowiedzi.

Po odejściu z tego świata jej okrutnego psy­

chopatycznego męża, nie miała już żadnych

wrogów. Co prawda ciągle jeszcze uporczywie

wracało uczucie dziwnego lęku jakby przeczu­

wała zagrożenie ze strony zmarłego męża. Za­

drżała na taką myśl, ale szybko uznała ją za

wytwór wyobraźni.

Nie bez wysiłku podniosła się na nogi. Ta

prosta czynność wciąż sprawiała jej wiele trud­

ności. Wygładzając dłońmi spódnicę, jeszcze raz

wróciła myślami do tematu wrogów. Czy na­

prawdę ich nie miała?

Poza sporadycznymi protestami przeciw ot­

warciu zajazdu, jakie do niej docierały, spotykała

się z ciepłym przyjęciem ze strony większości

tutejszych mieszkańców. Po raz pierwszy od

wielu lat, w pewnym sensie, miała... rodzinę.

Obydwoje rodzice zmarli w krótkim odstępie

czasu, tuż po skończeniu przez nią studiów.

scandalous

background image

Została sama, bez bliskich krewnych. Miała

kilkoro przyjaciół z lat dzieciństwa w Santa

Barbara, dzięki którym nie czuła się kompletnie

samotna. Niestety, po jej ślubie z doktorem

Jamesem Hamiltonem, zaprzyjaźnione osoby

szybko przestały się z nią kontaktować. Mąż

dołożył wszelkich starań, aby właśnie tak się

stało.

Początkowo jego nieprzerwana uwaga i obec­

ność sprawiały jej dużą przyjemność i wydawa­

ły się nawet romantyczne. Czuła się doceniona.

Była dla niego ważna, potrzebna, jedyna. Wkrót­

ce jednak okazało się, że ta chęć ciągłego posiada­

nia jej na własność poważnie wykraczała poza

zjawisko typowego zamknięcia się przed świa­

tem u nowo poślubionych małżonków.

James był zaburzonym i złym człowiekiem,

którego jedynym celem na ziemi stało się domi­

nujące kontrolowanie i poniżanie osób znaj­

dujących się w zasięgu jego władzy. Livvy szyb­

ko i boleśnie zaznała takiego traktowania. Choć

pacjenci i współpracownicy doktora uwielbiali

go i szanowali, w osobach znających go bliżej

wzbudzał ogromny lęk. Nikt nie mógł wiedzieć

tego lepiej niż żona.

Wystarczy, skarciła się w myślach. Wspomi­

nanie niedobrych czasów było ostatnią rzeczą,

jakiej teraz potrzebowała.

Będzie musiała zatelefonować do rodziców

Beverly i złożyć im kondolencje.

scandalous

background image

Po wizycie policji i techników medycyny

sądowej, wczesnym rankiem ciało Beverly zo­

stało zabrane na sekcję zwłok. Livvy wzdrygnęła

się na myśl o tej okropnej procedurze. Wiedziała,

że mają obowiązek wszystko dokładnie spraw­

dzić... chociaż nóż do otwierania listów, zanu­

rzony po rękojeść w plecach Beverly, był oczywi­

stym powodem jej śmierci.

Livvy odsunęła od siebie makabryczny obraz.

Osoba, która popełniła tę straszną zbrodnię

użyła dokładnie tego samego przedmiotu, któ­

rym dawno temu młoda żona zamordowała

swojego męża, senatora, a kilka lat później pew­

na obłąkana kobieta, gość zajazdu, usiłowała

odebrać życie swojej siostrzenicy.

Tego ranka komisarz policji wyjaśnił, że

dzień wcześniej nóż został skradziony ze zbio­

rów pracownika lokalnego muzeum. Człowiek

ów pasjonował się dziejami okolicy i z wiel­

kim zapałem gromadził kolekcję poświęconą

między innymi historii zajazdu „Pod Zabłąka­

nym Aniołem". To on poświadczył policji

autentyczność zdobionego szlachetnymi ka­

mieniami noża. Pięknie wykonany, drogocen­

ny przedmiot posłużył do popełnienia ohydnej

zbrodni. Po plecach Livvy przebiegł kolejny

dreszcz.

Pogrążyła się w rozmyślaniach. Wciąż nie

potrafiła się otrząsnąć. Poruszyła gwałtownie

głową, odgarnęła opadające jej na twarz włosy

scandalous

background image

i postanowiła pójść do kuchni. Mocna kawa

powinna postawić ją na nogi.

W domu panowała absolutna cisza. Nie było

nikogo. Kucharka Clara wyjechała na kilkutygo­

dniowy urlop, w odwiedziny do rodziny w Mas-

sachussets. Ogrodnik Ralph miał pełne ręce

roboty przy usuwaniu przekwitłych kwiatów.

Dorodne pęki jesiennych chryzantem czekały na

posadzenie w donicach rozmieszczonych wokół

dziedzińca. Edna, odpowiedzialna za sprawy

administracyjne, wracała do pracy następnego

dnia.

Chociaż był dopiero wrzesień, Livvy czuła

w powietrzu powiew zimy. Ralph również

głosił jej rychłe nadejście. W zeszłym roku

pierwszy śnieg spadł już na początku paź­

dziernika. Nikomu nie spieszyło się do zbyt

wczesnej zimy, ale Livvy czekała z wytęsk-

nieniem na opadający bezgłośnie, miękki

puch. Może przykryje swoją wszechobecną

bielą demony, które skalały jej nowy dom, jej

nowe życie... Ktoś powiedział, że śnieg jest

zimowym bożym darem. Jego nieskazitelność

i piękno rozjaśniają ponurą porę roku. Livvy

zdawała sobie sprawę, że w tym roku naj­

cudowniejszy biały kobierzec nie zdoła od­

wrócić uwagi od popełnionego w zajeździe

morderstwa.

Nic tego nie zmieni, ani nie naprawi. Livvy

może uwierzyć w starą legendę albo ją odrzucić,

scandalous

background image

ale fakt następnego zabójstwa w zajeździe po

kolejnych dwudziestu latach wszystkim mroził

krew w żyłach.

Podczas uroczystego otwarcia zajazdu „Pod

Zabłąkanym Aniołem" co niektórzy szeptali po

kątach, że Livvy sama kusi los, proponując

gościom popularną towarzyską zabawę w roz­

wikłanie inscenizowanej zagadki morderstwa.

Ale ona nic sobie z tego nie robiła.

Z diabłem to ona miała doświadczenia z pierw­

szej ręki, prawdziwym, z krwi i kości. Nie

wierzyła w bzdurne opowieści o duchach.

Od kiedy to duchy zajmują się kradzeniem

noży do popełnienia przestępstwa. Tego po­

twornego czynu dopuściła się istota ludzka.

Ktoś, kto zakradł się do jej domu i zamordował

niewinną młodą kobietę podczas wykonywania

obowiązków Livvy.

Miała głębokie przeczucie, które wyostrzyło

się jej przez lata spędzone w roli maltretowanej

żony Jamesa Hamiltona, że zabójstwo było

planowane. Miała umrzeć konkretna osoba. To

ona, Livvy, powinna teraz spoczywać w miej­

scowej kostnicy.

Kto mógłby chcieć ją zamordować?- I za co?

Za otwarcie zajazdu?-

To niemożliwe. Nieliczni niezadowoleni dale­

cy chyba byli od życzenia jej śmierci. Komisarz

uprzedzał, że niektórym bardzo nie podobał się

jej pomysł i miała wręcz wrażenie, że on sam,

scandalous

background image

z zastanawiającą przyjemnością, szczegółowo

opowiadał jej o takich przypadkach. Nie mogła

oprzeć się wrażeniu, że gdyby tylko mógł, z ra­

dością przyczyniłby się do przerwania zapocząt­

kowanego przez nią remontu zajazdu.

Splotła ręce na piersiach i westchnęła głęboko.

Komisarz od początku nie pałał do niej sym­

patią, ale nie miała wobec niego żadnych kon­

kretnych zarzutów. Wszystko rozgrywało się

bardziej w sferze niedopowiedzeń niż skierowa­

nych do niej słów. Zupełnie, jakby stawianie

Livvy w kłopotliwych sytuacjach sprawiało mu

wyjątkową przyjemność.

Dlaczego tak się zachowywał?

Nigdy nie była na bakier z prawem. Musiał to

wiedzieć. Jedyną nie do końca wyjaśnioną spra­

wą w jej życiu była nagła śmierć męża. Z pew­

nością, gdy tylko pojawiła się w miasteczku,

skrupulatnie sprawdził jej kartotekę. Poczuła

nagły powiew chłodu. Zaczęła energicznie ma­

sować swoje ramiona, w nadziei rozgrzania

zmarzniętego ciała.

Livvy znieruchomiała na moment. Chyba

komisarz nie będzie dalej grzebał w jej przeszło­

ści i na siłę doszukiwał się powiązań z dawną

historią. Niemożliwe. To absurdalne, żeby pró­

bował obarczać ją winą za obecne morderstwo.

Przecież nawet nie była obecna przy śmierci

męża. Co prawda detektyw będący świadkiem

wydarzenia był z nią zaprzyjaźniony, ale prze-

scandalous

background image

cież nie spowodował tamtego tragicznego

w skutkach upadku. Ironia losu polegała na tym,

że James zginął dokładnie w taki sposób, w jaki

o mało sam jej nie uśmiercił. Spadł ze schodów.

Zdecydowanym ruchem uderzyła dłońmi

o kuchenny blat. Koniec z bolesnymi wspo­

mnieniami! Nie mogła bez końca roztrząsać

dawno zakończonej sprawy. Nic nowego nie

wynikało z tamtej tragedii. Nie łączyła się ona

w żaden sposób z jej osobą ani zajazdem.

Przynajmniej nie na tym etapie... Jednocześnie

nie wierzyła, aby ktoś z miejscowych mógł być

zamieszany w zabójstwo. Na wyspie mieszkali

spokojni, dobrzy ludzie. Niewielka i zżyta społecz­

ność. To musiała być osoba z zewnątrz.

Może ktoś zamierzał dokonać kradzieży albo

miał jakieś porachunki z rodziną Beverly. Komi­

sarz twierdził, że rozpatrują obydwie możliwo­

ści, ale Livvy jakoś nie ufała mu do końca.

Starała się o tym nie myśleć. Policjant nie miał

powodów, żeby wyrządzać jej krzywdę, nawet

jeśli nie żywił do niej sympatii. Być może, nieco

rozczulając się nad sobą, zbyt surowo oceniała

jego zachowanie.

Livvy nalała kawę do filiżanki. Rozmyślając,

piła gorący płyn drobnymi łyczkami. Błogie

ciepło ogarniało powoli jej ciało i koiło skołatane

nerwy.

Wspominała uczucie szczęścia, jakie towarzy­

szyło jej od momentu zamieszkania w tym

scandalous

background image

magicznym miejscu. Pokochała tę wyspę. Poko­

chała ten dom i każdy stary mebel, który

wyszukali wspólnie z Christopherem Maxwel-

lem. Odnalezione piękne przedmioty, będące

niegdyś własnością pierwszych właścicieli po­

siadłości, były dla niej prawdziwymi skarbami.

Czy kiedykolwiek będzie w stanie wystarcza­

jąco odwdzięczyć się Christopherowi za okaza­

ną pomocz

Livvy uśmiechnęła się do siebie. Jak cudownie,

że Christopher i Emily zakochali się w sobie

i zostali parą. Dowiedziała się od nich, że planują

ślubne przyjęcie właśnie tutaj, w tych starych

murach zajazdu. I co za ulga, że wyjaśniła się

tajemnica okrywająca śmierć matki Emily. Dzię­

ki temu ojciec Christophera został uwolniony od

wszelkich podejrzeń. Poza tym pojawił się do­

wód, że ostatnia związana z zajazdem tragedia

nie miała nic wspólnego z tą przeklętą legendą.

Letni sezon obdarował hojnie nie tylko Chris­

tophera. Szczęście uśmiechnęło się także do Jeffa

Cunninghama, znanego jako Denton Drakę,

autor kryminalnych zagadek, i do Ellie Gresham.

Związała ich wielka miłość. Byli po prostu dla

siebie stworzeni.

Nowa myśl spowodowała, że z twarzy Livvy

zniknął uśmiech. Wiedziała, że w sprawach

sercowych nie było dla niej dobrych rokowań.

Los tak ciężko ją doświadczył, że kontakty

z mężczyznami w ogóle nie wchodziły w rachu-

scandalous

background image

bę. Z pewnością jeszcze przez jakiś czas, a kto

wie, czy nie na zawsze. Chociaż minęły już trzy

lata jej samodzielnego życia, nie zdołała zaleczyć

emocjonalnych ran. Do tego niepełnosprawność

polegająca na utykaniu na jedną nogę pozostanie

z nią do końca życia i będzie musiała się z tym

pogodzić.

Ciszę przerwało nagle donośne i nerwowe

dobijanie się do frontowych drzwi. Livvy pod­

skoczyła przestraszona, omal nie wypuszczając

z rąk filiżanki.

Biorąc głęboki oddech, odstawiła kawę na

spodeczek i ruszyła w kierunku wzmagającego

się hałasu. Musiała wziąć się w garść. Miała całe

mnóstwo rzeczy do wykonania. Zacznie od

telefonu do rodziców Beverly i od zajęcia się jej

rzeczami. Nie będzie to przyjemne zadanie.

Livvy na moment zastygła w bezruchu, zbie­

rając w sobie siły na stawienie czoła następnym

smutnym obowiązkom. Całe to wydarzenie

wydawało się tak nieprawdopodobne! Morder­

stwo... właśnie tutaj, w jej własnym domu.

Drzwi zadudniły kolejną falą łomotów. Livvy

uniosła w górę brwi. Kto, do diabła... ?

Ciężkim krokiem ruszyła w kierunku nie­

proszonego gościa. Ledwie zdążyła przekręcić

klucz i nacisnąć masywną klamkę, gdy rozległ się

zniecierpliwiony głos komisarza Fraleya.

- Nie jestem przyzwyczajony do tak długie­

go oczekiwania na czyimś progu, pani Hamilton.

scandalous

background image

A już myślała, że dzisiejszy dzień nie przyniesie

żadnych przykrych niespodzianek. Przecież wczo­

raj kręcił się po jej domu do samego świtu! Czego

jeszcze mógł od niej chcieć ?- Jego podejrzenia były

ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała. Na myśl

o kolejnych, wydumanych przez komisarza scena­

riuszach wydarzeń poprzedniej nocy, tężał każdy

nerw jej ciała. Obiecała sobie w duchu, że nie

pozwoli wyprowadzić się z równowagi. Komisarz

był wyraźnie zdenerwowany. On też, jak wszyscy

mieszkańcy wyspy, nie potrafił pogodzić się

z faktem, że taka historia mogła przydarzyć się na

jego terenie. Livvy przybrała spokojny ton głosu.

- Proszę mi wybaczyć, panie komisarzu.

Właśnie przyrządzałam sobie w kuchni kawę.

- Ależ nic się nie stało - powiedział uprzej­

mym tonem towarzyszący komisarzowi jego

zastępca, a prywatnie bratanek. Chase Fraley

i jego przełożony byli jedynymi przedstawiciela­

mi prawa na wyspie.

Na te słowa Livvy nieco się rozluźniła. Chase

był kompletnym przeciwieństwem swojego

opryskliwego i dominującego wuja. Miał w sobie

wiele łagodności, dbał o dobre maniery i do tego

był dosyć przystojny. Jego włosy kolorem przy­

pominały słoneczne piaski Kalifornii, a oczy

były tak niebieskie, jak obmywający skaliste

wybrzeże ocean. Mężczyzna ten robił na Livvy

bardzo sympatyczne wrażenie.

Niespodziewanie poczuła przelotne drżenie.

;

scandalous

background image

Zauważyła, że za każdym razem spotkanie

z Chasem wywoływało w niej podobną reakcję.

Czyżby zapowiedź zainteresowania, przedsmak

zauroczenia?

Livvy nie pozwoliła sobie na dalsze rozważa­

nia na ten temat. Natychmiast zgasiła nieśmiałą

iskierkę wspomnieniem dawnych krzywd i ode-

gnała nonsensowne myśli. Wiedziała, dlaczego

tak się dzieje. Nie potrafiła zapomnieć. Do głosu

dochodził mechanizm samoobronny i ostrzegał,

by nigdy więcej nie zaufała żadnemu mężczyź­

nie, choćby był najbardziej sympatyczny i przy­

stojny.

Tak, jak przyszło jej od nowa uczyć się

chodzenia, będzie musiała poświęcić dużo czasu,

zanim ponownie obdarzy zaufaniem drugiego

człowieka. Tyle, że nauka chodzenia sprowadza­

ła się w sumie do konsekwentnej kontroli umys­

łu nad ciałem... zacięcia i determinacji. Kwestia

zaufania wydawała się natomiast dużo bardziej

złożona. Nie miała pojęcia, od czego zacząć,

a nawet nie była do końca pewna, czy naprawdę

należy podejmować taką próbę.

- Muszę jeszcze raz obejrzeć miejsce zbrodni

- warknął pod nosem komisarz Fraley. - Prawdę

mówiąc, nie potrzebuję w tym celu pani zezwole­

nia, ale skoro ten budynek jest także pani domem,

informuję panią o tym z czystej kurtuazji.

Livvy wstrzymała się od złośliwej uwagi na

temat rzekomej uprzejmości intruza.

scandalous

background image

- Ależ proszę, niech pan wejdzie, panie komi­

sarzu - odparła szybko, siląc się na grzeczny ton.

Otworzyła szerzej drzwi i w zapraszającym

geście zrobiła krok do tyłu.

Nie miała przecież niczego do ukrycia i nie

zamierzała przeszkadzać komisarzowi w prowa­

dzonym przez niego śledztwie.

- Ty, Chase, dotrzymasz w tym czasie towa­

rzystwa pani Hamilton - warknął ponownie

komisarz Fraley, wymijając ich zdecydowanym

krokiem. Nie oglądając się za siebie i nie zwal­

niając, dotarł do drzwi prowadzących na zalany

słonecznym światłem dziedziniec.

Livvy westchnęła głęboko. Czym sobie za­

służyła na tak niemiłe traktowanie ?

- Niech się pani nie przejmuje humorami

komisarza i nie bierze ich sobie do serca - powie­

dział półgłosem Chase. - On jest mocno przejęty

całym tym... wydarzeniem.

Zabójstwem.

Tak, nie musiał głośno wypowiadać tego

słowa. Ta okropna tragedia była na ustach

wszystkich okolicznych mieszkańców. Wiedzia­

ła, że wielu z nich właśnie ją, Livvy, będzie po

cichu obarczało odpowiedzialnością.

Po plecach Livvy przebiegł kolejny lodowaty

dreszcz. Zadrżała na całym ciele. Mój Boże, jak

ona będzie w stanie funkcjonować ze świado­

mością, że gdyby nie ona, Beverly do dzisiaj

byłaby wśród żywych. Mogła przecież wybrać

scandalous

background image

jakiś inny dom, nie dotykać naznaczonego po­

nurą legendą zajazdu i wówczas nie wydarzyło­

by się nic złego.

Rozejrzała się po ogromnym holu, popatrzyła

na ozdobne schody biegnące półokrągłą linią aż

do drugiego piętra. Dlaczego tak miłe dla oka

miejsce, architektoniczna perełka, musiało stać

się scenerią tragicznych wydarzeń? Czy słusznie

wkładała między bajki opowieści o duchach?

Chociaż niektórzy goście zarzekali się na

wszystkie świętości, że nocą daje się czasem

słyszeć dziwne szlochanie, do opowieści o zjawi­

skach nadprzyrodzonych Livvy odnosiła się

z dużym dystansem. Sama nigdy nie doświad­

czyła żadnych dziwnych zjawisk, przypisywa­

nych temu miejscu przez wieloletnią legendę.

Pewnie tak jak ona, zajazd „Pod Zabłąkanym

Aniołem" też miał swoje sekrety. Może fakt, że

miał ich zbyt wiele, stanowił dla niej tak istotną

siłę przyciągania. Lubiła wyszukiwać ciekawost­

ki z przeszłości i poznawać koleje losu wcześ­

niejszych pokoleń. Livvy od dawna interesowała

się historią i kochała literaturę. Zaczytywała się

w książkach, a historie miłosne, łącznie z tymi,

które kończyły się tragicznie, żywo działały na

jej wyobraźnię.

Nawet teraz, stojąc w towarzystwie Chase'a,

nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ten dom był

jej przeznaczeniem. Ona i dom stanowili jed­

ność. Dwa istnienia, które się odnalazły w czasie

scandalous

background image

i w przestrzeni. Ich czas miłości i świetności

kiedyś nadszedł i przeminął. Jednocześnie całą

siłą woli odrzucała taki wyrok losu. Nie po to

i nie na darmo udało jej się przeżyć ten okropny

upadek ze schodów w Santa Barbara. Bóg dał jej

jeszcze jedną szansę. Miała przed sobą przy­

szłość, a wraz z nią - ten dom!

- Ma pan rację - odezwała się do Chase'a.

- To wydarzenie bardzo poruszyło wszystkich

mieszkańców wyspy.

Chase, z ledwie widocznym uśmiechem, kiw­

nął potakująco głową.

Nigdy wcześniej nie przyglądała się jego

ustom. Teraz zauważyła ich interesującą linię.

Były kształtne, nie za wąskie, ale też nie zanadto

wydatne. Delikatne zagłębienia po obu ich stro­

nach wskazywały, że ich właściciel często się

uśmiechał. Był to kolejny, budzący jej sympatię

szczegół...

- Pani Hamilton!

Nagły krzyk komisarza spowodował, że na

moment zadrżała ze strachu pomieszanego z iry­

tacją.

- Proszę się nie obawiać. - Chase znowu

próbował załagodzić sytuację, tym razem lekko

dotykając dłonią jej ramienia. - Komisarz ma

pewnie do pani jakieś pytania.

Łagodny dotyk Chase'a sprawił Livvy nie­

spodziewaną przyjemność i rozlał się miłym

ciepłem po całym jej ciele. Próbowała nie okazy-

scandalous

background image

wać żadnej reakcji i skupić się na wypowiada­

nych do niej słowach, ale wrażenie było tak

nieoczekiwane, że nie potrafiła powstrzymać

wypływającego na twarz rumieńca.

Chase, jakby wyczuwając jej skrępowanie,

szybko cofnął dłoń.

- Chodźmy zobaczyć, co go tak wyprowa­

dziło z równowagi - zarządził.

Livvy skinęła głową, unikając odpowiedzi,

aby głos przypadkiem nie zdradził jej nagłych

emocji. Szybko biorąc się w garść, ruszyła pierw­

sza w stronę tylnych drzwi. Komisarz stał na

środku dziedzińca, tuż obok pięknego starego

drzewa, którego liście właśnie zaczynały nabie­

rać czerwono-złotych kolorów jesieni. Ten po­

stawny mężczyzna, z nogami w rozkroku i ręka­

mi na biodrach, z wypiętym brzuchem wylewa­

jącym się ponad pasek spodni, wykrzykiwał

w wielkiej irytacji serię urywanych zdań.

- Pani Hamilton, chyba wyraziłem się wczo­

raj wystarczająco jasno. Nikomu nie było wolno

niczego tutaj dotykać! - dyszał z wściekłości.

- Ja niczego nie ruszałam. - Livvy rozejrzała

się szybko po dziedzińcu, ale nie zauważyła

żadnych zmian.

Wszystko zdawało się wyglądać tak samo,

jak w godzinach porannych. Żółta policyjna

taśma odgradzała od reszty dziedzińca fontannę

i wejście do wschodniego skrzydła, przy którym

znaleziono zwłoki. Długa końcówka taśmy

scandalous

background image

powiewała luźno na wietrze jak ogon latawca.

Przestrzeń od strony domu również wyglądała

najnormalniej w świecie. Krzesła i stoliki stały

na swoich miejscach wokół drzewa, a mały

aniołek spoglądał kamiennymi oczami ze

zwieńczenia fontanny. Bujne krzewy biegły

wzdłuż alejek, dodając miękkości chropowatej

nawierzchni. Na drugim planie piętrzyły się

kamienne płyty, usunięte chwilowo na czas

robót ziemnych przy naprawie fontanny. Za­

trudniony mistrz kamieniarski zamówił nową

instalację wodną i elektryczną do poprowadze­

nia z głównego budynku.

Nieopodal widniały odkryte fundamenty ca­

łej konstrukcji. Po zakończeniu renowacji dzie­

dziniec miał powrócić do swojej dawnej świet­

ności i stać się znowu gwarnym miejscem towa­

rzyskich spotkań. Wykonawcy spieszyli się, że­

by zdążyć z robotami kamieniarskimi przed

pierwszymi mrozami.

- Mogę pana zapewnić, komisarzu, że nikt tu

nawet na moment nie postawił nogi - powie­

działa z przekonaniem Livvy. - Kamieniarz nie

był zachwycony nakazem zaprzestania prac, ale

wszyscy doskonale rozumieją konieczność prze­

prowadzenia szczegółowego dochodzenia.

- Czyżby? - Komisarz wściekłym ruchem

ręki wskazał na rzędy betonowych i glinianych

donic. - Dlaczego, w takim razie, tyle tu świeżo

posadzonych kwiatowi

scandalous

background image

Livvy złapała się za głowę. No tak, Ralph!

Zupełnie nie pomyślała, że on może zabrać się za

sadzenie kwiatów również na dziedzińcu. Rze­

czywiście powinna to przewidzieć.

- Najmocniej przepraszam, komisarzu. Z pew­

nością Ralph doszedł do wniosku, że prace

wykonywane poza odgrodzonym taśmą obsza­

rem nie będą stanowiły problemu dla czynności

dochodzeniowych.

Pomimo tego, co się stało poprzedniej nocy,

codzienne zajęcia musiały być kontynuowane.

Były wręcz konieczne, a poza tym pełniły też

rolę terapeutyczną. Livvy od samego rana po­

stanowiła, że obydwoje z Ralphem nie zarzucą

codziennej rutyny. Praca dawała jej ukojenie

i ratowała przed rozpaczą. Kiedy ręce i głowa

zajęte są przyziemnymi sprawami, nie można

pozwalać sobie na zbyt długie rozmyślania.

Komisarz wskazał palcem na fontannę.

- Nie życzę sobie, żeby ktokolwiek się do niej

zbliżał. Słyszy pani?

- Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy

- przytaknęła skwapliwie Livvy.

- Technicy medycyny sądowej przyjdą tutaj

ponownie.

Sposób, w jaki Chase spojrzał na wuja, gdy

ten wypowiadał ostatnie słowa, dał Livvy do

myślenia. Miała nieodparte wrażenie, że oby­

dwaj wiedzą coś więcej, ale nie są gotowi po­

dzielić się z nią tą informacją. Czyżby komisarz

scandalous

background image

znał już sprawcę tej ohydnej zbrodnii Przecież

dopiero rozpoczął swoje dochodzenie. A może to

właśnie ona jest główną podejrzaną ?

Jedno było pewne przy takim obrocie wyda­

rzeń - otwarcie sezonu zimowego nie dojdzie

wówczas do skutku.

I może dokładnie o to chodziło.

scandalous

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

To tylko sen, mówiła do siebie gorączkowo

Livvy. Obiecywała sobie w myślach, że nie

będzie się bać. Mimo to wciąż narastający lęk

chwytał ją za gardło. Jego lodowaty uścisk,

kawałek po kawałku, zdradziecko paraliżował

jej ciało. Nastała noc i zajazd „Pod Zabłąkanym

Aniołem" spowiły nieprzyjazne ciemności. Liv-

vy chodziła niespokojnie po piętrach, mając

nadzieję, że fizyczne zmęczenie przyniesie

w końcu wyczekiwany sen. Desperacko potrze­

bowała snu. Kiedy nadszedł, nie przyniósł wy­

poczynku i ukojenia. Podświadomość podsunęła

męczące i bolesne obrazy, pogłębiając tylko stan

niepokoju.

We śnie Livvy biegła wzdłuż krawędzi wy­

sokiego, skalistego wybrzeża, a jej bose stopy

co chwilę obsuwały się i grzęzły w śliskiej

i wilgotnej ziemi. Balansowała nad przepaścią.

scandalous

background image

Rozrywane bólem płuca potrzebowały więcej

powietrza, serce waliło jak oszalałe. Starała się

biec coraz szybciej, żeby umknąć z rąk oprawcy,

ale nie dawała sobie rady. Słyszała jego dyszący

oddech. Za każdym dudniącym stąpnięciem

nóg, zbliżał się do niej coraz bardziej.

- Boże, nie pozwól! - szeptała.

Silne ramiona dopadły jej pleców i powaliły ją na

ziemię. Poczuła na sobie ciężar wielkiego, męskiego

ciała. Już była nieżywa. Nie musiała poznawać

sposobu egzekucji. Gdzieś głęboko w środku, gdzie

nikt nie mógł zajrzeć... dotknąć... wiedziała, że już

jest nieżywa. Tym razem na pewno ją uśmierci.

Ciemne, złe oczy wpatrywały się w nią nieru­

chomo.

- Musisz teraz dostać nauczkę, Liv - wyszep­

tał charczącym głosem. - Dlaczego wciąż nad­

używasz mojej cierpliwości ?

Widok z wysokich schodów. Ich dom w Santa

Barbara, Livvy spada stromo w dół... przerażona,

jest jedną kulą rozrywającego bólu. Żebro prze­

bija jej płuca. Nie może oddychać. Trzaska kość

udowa. W ostatniej sekundzie przed utratą

przytomności pojawia się myśl, że umrze zanim

nadejdzie pomoc. Nastaje ciemność.

Budzi się wreszcie z makabrycznego snu

i zrywa się gwałtownie do pozycji siedzącej.

W ciszy ciemnej sypialni słyszy własny świsz­

czący i ciężki oddech.

To był sen. Tylko sen.

scandalous

background image

Mokra koszula nocna oblepia jej skórę. Udo

pulsuje bólem, zupełnie jakby wypadek, o któ­

rym śniła, wydarzył się przed chwilą.

- To tylko sen - powiedziała na głos, próbu­

jąc odzyskać równowagę ducha. - To nie wyda­

rzyło się naprawdę.

Opadła z powrotem na poduszki, starając się

wyciszyć, uspokoić skołatane nerwy. Przecież

nic jej nie grozi. Jest bezpieczna. James nie żyje

i już nigdy nie będzie mógł jej skrzywdzić.

Zaśmiała się histerycznie. Najdziwniejszy

w tej historii był fakt, że gdyby jej ukochany

mężulek nie wezwał wówczas pogotowia, a bę­

dąc sam doktorem, teoretycznie nie musiał tego

robić, z pewnością by nie przeżyła. Otwarte

złamanie kości udowej przy olbrzymiej utracie

krwi było, obok innych jej obrażeń, najwięk­

szym zagrożeniem życia. Mógł pozwolić jej

umrzeć i potem, jako szanowany lekarz i obywa­

tel, spokojnie opowiadać, że zrobił wszystko, co

było w jego mocy. Głośno ubolewałby nad

znaną powszechnie przypadłością Livvy, z po­

wodu której spadła, biedna, ze schodów.

- Żona ciągle się przewracała lub wpadała na

różne sprzęty - opowiadałby z nieszczęśliwą

miną. - Była taka nieuważna...

Livvy była przekonana, że znajomi wysłucha­

liby jego zwierzeń z wyrozumieniem i domiesz­

ką wyższości. Poślubił szarą myszkę, „pannę

znikąd" i nie udało mu się nauczyć jej godne-

scandalous

background image

go pełnienia roli pani doktorowej. Nie potrafi­

ła nawet we właściwy sposób schodzić po

schodach.

W jego oczach Livvy nigdy nie prezentowała

się w towarzystwie wystarczająco dobrze, nie

umiała odpowiednio prowadzić rozmowy ani

zajmować się domem jak należy. Wszystko

robiła niedobrze, wręcz beznadziejnie.

Ale tamtej nocy pozwolił jej żyć. Nie potrafił

się z nią rozstać... Była zbyt ważnym wyzwa­

niem dla psychopatycznego ego małżonka. On

jej nie kochał. Kochał absolutną kontrolę, jaką

nad nią posiadał, spełnianie każdego jego życze­

nia. Bawił się jej życiem...

Miała pełną świadomość, że jeśli sytuacja się

powtórzy, będzie musiała umrzeć. To było osta­

teczne ostrzeżenie: „Mogę cię uśmiercić w każ­

dej chwili. Jeden fałszywy ruch i giniesz!" Zda­

wał sobie sprawę z dojrzewającej w niej despe­

racji. Domyślał się, że Livvy planuje wystąpienie

o rozwód. Nie mógł do tego dopuścić. Jego ego

nie zniosłoby takiego upokorzenia. Poza tym,

wdowiec poszukujący uległej żony miał więk­

sze notowania od rozwodnika. Livvy nie wi­

działa innego wyjścia. Musiała podjąć bardziej

drastyczne kroki. Musiała uciec.

Lekarka prowadząca leczenie po kilku roz­

mowach z Livvy szybko zorientowała się

w skomplikowanym położeniu swojej pacjentki

i mocno nalegała, aby przez trzy miesiące Livvy

scandalous

background image

pozostała pod pełną opieką rehabilitacyjną szpi­

tala. Była tu pilnowana dzień i noc. Doktor

James Hamilton był wściekły. W międzyczasie

Livvy wraz z dwójką starych przyjaciół, którzy

po wypadku odnowili z nią kontakt, oraz przy

wydatnej pomocy lekarki i wynajętego do

ochrony detektywa, opracowali plan ucieczki.

Ich błędem było niedocenianie możliwości

Jamesa Hamiltona. Przeczuwał, że coś knują.

Przed groźnymi skutkami konfrontacji z mężem

uchroniła Livvy tylko interwencja detektywa.

Czekał w szpitalu w momencie, gdy James miał

się dowiedzieć o zniknięciu żony. James dostał

szału i nie dał za wygraną, ostro domagając się

od detektywa informacji o miejscu pobytu Liv-

vy. Gdy detektyw odmówił, doszło między nimi

do walki na klatce schodowej.

W czasie przesłuchania detektyw zrelacjono­

wał całe wydarzenie. Poprosił Jamesa Hamilto­

na, aby zaniechał poszukiwań żony. Po przeka­

zaniu informacji o woli Livvy, detektyw zamie­

rzał się oddalić. James nie pozwolił mu odejść.

Żądał, bezskutecznie, natychmiastowego prze­

kazania adresu żony. Po kategorycznej odmowie

detektywa, poszedł za nim i brutalnie zaatako­

wał go na schodach.

Livvy nigdy potem nie zadawała na ten temat

żadnych pytań. Postanowiła uznać sprawę za

zakończoną. Oficjalne dochodzenie i rozprawa

sądowa uniewinniły detektywa.

scandalous

background image

Livvy zanurzyła twarz w dłoniach. Myślała,

że wszelkie horrory ma już za sobą, ale histo­

ria z Beverly przebudziła dawne demony.

Livvy zadrżała na całym ciele i opatuliła się

po uszy kołdrą. Po raz pierwszy od momen­

tu zakupienia zajazdu poczuła się napraw­

dę samotna. To idiotyczne - pomyślała. Te­

raz, poza sezonem, prawie co wieczór mia­

ła być sama. Ralph i Edna wracali przecież do

swoich domów. Do tego od października Edna

będzie pracowała tylko trzy dni w tygodniu.

Ralpha poprosi o przychodzenie codzien­

nie, choćby po to, żeby odgarniał śnieg ze

ścieżki i ze schodów. Zajazd bez gości nie

będzie potrzebował całodobowej opieki. Zimo­

wy rozkład zajęć ulegnie zmianie dopiero

w grudniu.

Wcześniej nigdy Livvy nie przeszkadzało

przebywanie w samotności. Całkiem polubiła

sytuację, w której nikomu i z niczego nie

musiała się tłumaczyć. Ale teraz to uczucie

zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej

różdżki. Wraz z wewnętrznym spokojem, jaki

dał jej zajazd „Pod Zabłąkanym Aniołem" od

pierwszego momentu, gdy zatrzymała wzrok

na jego fotografii w internetowej agencji nie­

ruchomości.

Złe moce znowu pojawiły się w jej życiu.

Co to...? Dziwny odgłos przykuł nagle jej

uwagę. Cała zamieniła się w słuch.

scandalous

background image

Czy zostawiła niedomknięte okno? Czy to

podmuch wiatru w holu na parterze?

Odgłos po chwili się powtórzył.

Serce Livvy zaczynało bić coraz mocniej.

Wsłuchiwała się uważnie... bała się poruszyć,

śmiertelnie przerażona odgłosem, który okazał

się... szlochaniem.

Cichym i żałosnym. Rozpaczliwym.

Przypominał trochę dochodzący z oddali i tak

jej znajomy dźwięk portowej syreny. Ale to nie

była syrena.

Livvy odrzuciła energicznie kołdrę i pobiegła

w kierunku drzwi. Bez chwili namysłu uchyliła

je lekko, wstrzymując oddech, gdy odgłos me­

chanizmu starego zamka spotęgowało echo od­

bijające się od grubych murów. Wyszła na spo­

wity ciemnościami korytarz. Próbowała w myś­

lach określić porę nocy. Była może jakaś trzecia...

czwarta nad ranem. Jej bose stopy znierucho­

miały na pokrytej dywanem podłodze. Łkania

stały się głośniejsze i bardziej przejmujące.

Dochodziły z parteru.

Szybko przemieściła się w stronę schodów,

całą siłą woli opanowując narastający w gardle

strach. Musiała to sprawdzić, musiała się dowie­

dzieć, skąd brał się tamten szloch. Ludzie opo­

wiadali jej o nim, ale sama nigdy wcześniej go

nie słyszała.

Ostrożnie schodząc po schodach, starała się

umiejscowić źródło dochodzących do jej uszu

scandalous

background image

odgłosów. Serce łomotało jak oszalałe. Delikat­

nie wyszukiwała stopami jak najmniej skrzypią­

ce deski.

Podążając w kierunku skąd dochodził szloch,

dotarła do wschodniego skrzydła budynku. Tu

piękna drewniana podłoga ustępowała miejsca

wytartej wykładzinie dywanowej. Subtelny aro­

mat bukietów zdobiących stół w wielkim holu

pomieszany z zapachem olejku do konserwacji

antyków zamienił się w wilgotną woń zanied­

banych pomieszczeń.

Z wciąż mocno bijącym sercem, Livvy za­

trzymała się przed ostatnimi drzwiami po lewej

stronie, prowadzącymi do jednego z pokoi

z drzwiami wychodzącymi na dziedziniec. Wej­

ście do zamkniętego pokoju otaczała żółta poli­

cyjna taśma.

Szlochanie ustało nagle, wypełniając prze­

strzeń niespodziewaną ciszą.

W tym pokoju zginęła Beverly. Ktoś czekał na

nią w środku, gdy przed nocą sprawdzała po

kolei wszystkie drzwi. Kiedy weszła, musiała się

zorientować, że nie działa górne światło. Wkro­

czyła do ciemnego wnętrza i były to ostatnie

kroki w jej życiu.

Po zakończeniu długiej rozmowy telefonicz­

nej, zaniepokojona Livvy ruszyła na poszukiwa­

nie Beverly. Chwilę później tam właśnie zoba­

czyła jej nieruchome ciało.

Był to makabryczny widok...

scandalous

background image

Livvy trwała w bezruchu... w oczekiwaniu na

ponowny odgłos szlochania. Byli już tacy,

w tym ostatnio Emily Carlyle, którzy słyszeli już

to szlochanie. Emily przekonywała, że docho­

dziło ono z pomieszczenia dla pokojówki, tej

samej, która została skazana na śmierć za mor­

derstwo. Dziewczyna, która musiała pożegnać

się z życiem jako niewinna ofiara. To ktoś inny

zasłużył na śmierć... nie ona...

Dokładnie jak Beverly...

W ciemnym pokoju śmierć miała czekać na

Livvy.

W nagłym przypływie gniewu Livvy roze­

rwała żółtą taśmę chroniącą miejsce zbrodni

i zdecydowanym ruchem nacisnęła na klamkę.

Uderzył ją powiew zimnego powietrza. Spara­

liżowana strachem, nerwowo poszukiwała dło­

nią włącznika na ścianie, zbyt późno przypomi­

nając sobie, że przecież miał nie działać. Wcis­

nęła go palcami. Pokój zalało silne światło.

Zamrugała oczami, bardziej z zaskoczenia niż

potrzeby przystosowania wzroku. Oniemiała

wpatrywała się przed siebie przez kilka sekund.

Drzwi na dziedziniec były otwarte na oścież.

Tego ranka Livvy poczekała na pojawienie się

w pracy Ralpha i Edny. Nic nie wspominając

o nocnym incydencie, pod pretekstem załatwiania

ważnych spraw, wyruszyła do miasta. Postanowi­

ła pójść piechotą, wiedząc, że rozprostowanie

scandalous

background image

kości i świeże powietrze dobrze jej zrobią. Bolała

ją noga. Nie był to ostry ból, ale niemiły dyskom­

fort przypominający, że jej ciało, podobnie jak

psychika nie były w idealnym stanie. Żeby tylko

takie miała na dzisiaj zmartwienia! Niestety,

rzeczywistość wyglądała inaczej.

Usiłowała uporządkować swoje przemyślenia

na temat przyprawiającej ją o dreszcze sytuacji

sprzed kilku godzin. Pokój okazał się pusty. Na

dziedzińcu również nie znalazła niczyich śla­

dów. Ale ktoś musiał przecież otworzyć tamte

drzwi. Komisarz domagał się, aby, aż do od­

wołania, pokój pozostał zamknięty na klucz

i nikt nie miał do niego dostępu.

Livvy obeszła wyrysowany kredą na podłodze

kontur ciała i dokładnie pozamykała drzwi. Gdy

ponownie znalazła się w holu, ze zdenerwowa­

nia nie mogła złapać tchu.

Pamiętała komentarz komisarza, że ktoś maj­

strował przy włączniku światła. Czyżby właś­

nie on go naprawił? Światło działało. Dlaczego

miałby to zrobić, jeśli sam podkreślał, żeby pod

żadnym pozorem niczego nie dotykać? Tech­

nicy medycyny sądowej zabezpieczyli wszyst­

kie ślady i materiały dowodowe. Widziała, jak

szukali jakichś nawet najmniejszych śladów.

Obejrzała wystarczającą ilość filmów kryminal­

nych, by mieć jako takie pojęcie, czym się zaj­

mowali. Czy możliwe, żeby jeden z nich zabrał

się za naprawianie światła?

scandalous

background image

Historia wyglądała na zagmatwaną, ale czy

miało to wielkie znaczenie? Ktoś zostawił ot­

warte drzwi. Nie ona. W takim razie mógł to być

tylko komisarz albo jakiś intruz. Tę sprawę

będzie musiała wyjaśnić, choć nie cieszyła jej

perspektywa konfrontacji z komisarzem Fra-

ley'em.

Przez kilka minut, po drodze do Cliffs Cove,

napawała się widokiem pięknego krajobrazu.

Błękitne niebo i drgająca powierzchnia wody

szafirowego oceanu tworzyły bajkowe tło dla tej

urokliwej miejscowości. Świeży i wilgotny po­

wiew morskiego wiatru, z delikatną domieszką

dymu z kominów pobliskich domów, działał na

nią kojąco jak nic innego na świecie. Wrześ­

niowe poranki robiły się coraz chłodniejsze.

Malejące temperatury skłoniły ją niedawno do

skontaktowania się z kominiarzem. Trzeba było

przygotować kominki do zimowego sezonu

w zajeździe. W poprzednim roku prace komi­

niarskie nie ograniczały się do samego czysz­

czenia. Wymagały poważniejszych napraw mu­

rarskich. Wesoło buzujący ogień w kominkach

zdecydowanie uprzyjemnił i pomógł w prze­

trwaniu tutejszej srogiej zimy.

O dziesiątej rano sklepy w Cliff's Cove tętniły

już pełnią życia. Livvy z uśmiechem pozdrawiała

znajomych sklepikarzy i ucinała krótkie poga­

wędki z niektórymi kupującymi. Na szczęście

tylko jedna osoba obrzuciła ją podejrzliwym

scandalous

background image

i lodowatym wzrokiem. Reszta mieszkańców

spoglądała na nią z sympatią i zrozumieniem.

Doceniała to i była im bardzo wdzięczna.

Tak jak podejrzewała, spacer bardzo dobrze

jej zrobił. Przewietrzyła się i odzyskała jasność

myślenia. Ale po chwili, w miarę zbliżania się do

ratusza, znowu zaczął ogarniać ją niepokój.

Zastanawiała się, czy komisarz Fraley nie zamie­

rza skierować podejrzeń na nią.

Podobnie jak większość domów usytuowa­

nych wzdłuż ulicy, ratusz pochodził jeszcze

z czasów pierwszych osadników na wyspie.

Chociaż ten niewysoki, podłużny budynek nie­

jeden raz przechodził różne renowacje, pozo­

stawiono w nim oryginalną fasadę, nadającą

okolicy historyczny wygląd. Livvy bardzo się to

podobało. Wiele miast bezmyślnie i niepotrzeb­

nie likwidowało stare fasady domów, każąc

historii ustępować przed nowoczesnością. Tu­

taj, ku jej radości, mieszkańcy wyspy i właś­

ciciele firm robili wszystko, aby przeszłość pozo­

stawała ważnym elementem teraźniejszości.

Livvy westchnęła głośno, przypominając so­

bie, że nie ma czasu na dłuższe podziwianie

uroków architektury miasteczka. Szykując się

na najgorsze, weszła do budynku i skierowała się

do recepcji.

Wnętrze utrzymane było w stylu wiktoriań­

skim. Gipsowe gzymsy i rozety, ozdobne pane­

lowe ściany i dobrej jakości wykładzina dywa-

scandalous

background image

nowa stanowiły odpowiednie tło dla antycznych

mebli. Wystroju dopełniały dwa obrazy przedsta­

wiające pejzaże - prawdziwe dzieła sztuki.

To okropne, że w tej klasy miasteczku popeł­

niono morderstwo, pomyślała.

- Czym mogę pani służyć ?-

Słowa sekretarki przypomniały Livvy o celu

wizyty w ratuszu. Z najmilszym ze swoich

uśmiechów podeszła bliżej do starszej siwej

kobiety. Przepracowawszy czterdzieści lat

w tym samym miejscu, zdążyła ona mieć do

czynienia z trzema różnymi komisarzami poli­

cji. Obecny, kilkakrotnie wybierany na kolejną

kadencję, piastował to stanowisko od jakichś

dwudziestu lat. Musiał nieźle wykonywać swo­

je obowiązki, przekonywała się w myślach Liv-

vy. Przecież mieszkańcy miasteczka nie daliby

się otumaniać przez dwie dekady.

- Dzień dobry, pani Whiteman. Czy zasta­

łam komisarza ?-

Livvy dyskretnie próbowała ukryć przyspie­

szony oddech.

Spokojnie, tylko spokojnie. Przyszła jedynie

zameldować komisarzowi o dzisiejszych wyda­

rzeniach.

Chase Fraley przerwał czytanie raportu z wy­

działu medycyny sądowej, dotyczącego zabój­

stwa Beverly. Uniósł brwi i uważnie nasłuchiwał

odgłosów rozmowy dochodzących z recepcji.

scandalous

background image

Doskonale rozróżniał ton głosu Shirley Whit-

man. Był donośny, nieco apodyktyczny i świet­

nie się nadawał do odstraszania nieproszonych

gości. Chase uśmiechnął się pod nosem.

Po chwili do jego uszu dotarł delikatny kobiecy

głos, który także rozpoznałby na końcu świata.

Olivia Hamilton.

Zerwał się z krzesła i, zanim zdążył prze­

myśleć swoje zamiary, szybkim krokiem pod­

szedł się do drzwi. Komisarz powiedział mu

wprost, żeby nie wtrącał się w tę sprawę. Byłby

bardzo niezadowolony, gdyby się dowiedział, że

Chase przeczytał wstępny raport z wydziału

medycyny sądowej. Ale Chase musiał zapoznać

się ze szczegółami tej historii. Nie tylko z powo­

du swojej słabości do 01ivii Hamilton. On sam

również był w jakiś sposób powiązany z tym

przeklętym zajazdem i miał prawo dowiedzieć

się prawdy o zabójcy Beverly.

- Hmm... w takim razie... później do niego

zatelefonuję - odparła O1ivia, zdradzając lekkie

zdenerwowanie. Wyraźnie zmieszana, zerknęła

w stronę Chase'a.

Zastanawiał się, czy przyszła tutaj w takim

stanie, czy też jej zachowanie zmieniło się na

jego widok.

- Dzień dobry, pani Hamilton - wszedł do

sekretariatu, zanim Shirley zdążyła zareagować

na słowa O1ivii. - A może ja mógłbym pani

w czymś pomóc? - Chase miał nadzieję, że jego

scandalous

background image

grzecznościowe pytanie nie zabrzmiało zbyt

dwuznacznie.

Olivia Hamilton podobała mu się od dnia,

kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Jednak cały

czas zachowywał dystans, głównie dlatego, że

nigdy z jej strony nie odebrał najmniejszego

sygnału zachęty. Od wszystkich trzymała się

trochę z daleka. Nawet w tej chwili jej chęć

odizolowania się była bardzo czytelna.

Nerwowo zwilżyła usta, natychmiast przy­

kuwając jego uwagę do ich pełnych kształtów.

Nie mógł zrozumieć, dlaczego tak atrakcyjna

kobieta unikała jak ognia wszelkich towarzys­

kich kontaktów. Nie dotyczyło to, rzecz jasna,

imprez organizowanych dla gości hotelowych,

podczas których zawsze perfekcyjnie pełniła

rolę gospodyni. Ale nigdy, poza sprawami zwią­

zanymi z zajazdem „Pod Zabłąkanym Anio­

łem", w nic nie angażowała się osobiście. Zupeł­

nie, jakby bycie „panią na włościach" w pełni

wystarczało jej do szczęścia.

Przecież nocami musiała czasem czuć się

samotna.

- Coś się dziś wydarzyło... - Przenosiła ner­

wowo wzrok z Chase'a na Shirley i z powrotem.

- Muszę koniecznie porozmawiać z komisa­

rzem. - Spoglądała niepewnie dużymi, brązowy­

mi oczami.

- Proszę mnie z nikim teraz nie łączyć - zwró­

cił się do sekretarki Chase i wskazał zapraszają-

scandalous

background image

cym gestem na drzwi do swojego gabinetu.

- Zapraszam do mnie, pani Hamilton. Spokojnie

sobie porozmawiamy.

Chase miał przez chwilę wrażenie, że nie

zdecyduje się na jego propozycję. Zachowywała

się bardziej nerwowo niż zazwyczaj. Po chwili

wahania zrobiła jednak krok we wskazanym

przez niego kierunku.

Weszli razem do gabinetu. Chase zamknął za

sobą drzwi.

- Proszę usiąść.

Rozejrzała się dookoła i wybrała jedno

z dwóch krzeseł naprzeciwko biurka. Była spięta

i wyraźnie zachowywała czujność.

Chase zachodził w głowę, co mogło spowodo­

wać jej wyjątkową ostrożność w kontaktach

z ludźmi, a w szczególności z mężczyznami.

Zauważył też, że nieznacznie utyka na jedną

nogę. Wypadek? A może straciła ukochaną oso­

bę i nie była gotowa na ponowne podjęcie

emocjonalnego ryzyka?- On, chociaż miał za

sobą kilka związków, nigdy się nie zakochał.

Osiągnąwszy wiek trzydziestu trzech lat zaczął

oswajać się z myślą, że to może nigdy nie stać się

jego udziałem. Chociaż, w obecności Olivii, łapał

się na zgoła odmiennych myślach.

Usadowił się wygodniej w fotelu.

- Proszę mi po kolei opowiedzieć, co się

wydarzyło. Służę pani wszelką pomocą.

Położyła dłoń na swojej szyi i automatycznie

scandalous

background image

powędrował tam wzrokiem. Jak zawsze, ubrana

była dosyć konserwatywnie. Stonowana w kolo­

rze bluzka kończyła się wysoko pod szyją, długa

spódnica sięgała prawie do kostek. Na nogach

miała niczym nie wyróżniające się, wygodne

buty. Żadnych ozdób, biżuterii, dodatków.

- Dzisiaj nad ranem wydawało mi się, że

słyszę jakieś głosy... - Ponownie zwilżyła języ­

kiem usta. - Z pokoju... w którym zamordowa­

no Beverly.

Chase cały zamienił się słuch.

- Co dokładnie pani słyszałaś

Poruszyła się niespokojnie na krześle, wyraź­

nie nie przekonana do kontynuowania relacji.

- Proszę się nie obawiać. Naprawdę wszyst­

ko może mi pani powiedzieć. - Miał nadzieję, że

uwierzyła w jego dobre intencje.

Chase nie rozumiał silnej niechęci wuja do

Olivii. Komisarz od pierwszego dnia zachowy­

wał się wobec niej niemiło, na długo jeszcze

przed historią z zabójstwem. Pewnym wytłu­

maczeniem mógł być fakt, że losy ich rodziny

również łączyły się ze starym zajazdem. Dwa­

dzieścia lat temu, podczas dochodzenia w spra­

wie popełnionego tam wówczas morderstwa,

zginął jedyny brat komisarza i jednocześnie

ojciec Chase'a. Różnica między postawą Chas'a

a postawą komisarza wobec O1ivii polegała na

tym, że on za nic nie winił O1ivii Hamilton. Wuj

natomiast uważał decyzję renowacji i przywro-

scandalous

background image

cenia zajazdu do dawnej świetności za wymie­

rzoną personalnie przeciw niemu... i całej lokal­

nej społeczności.

Livvy wzruszyła ramionami, ponownie przy­

kuwaj ąc całą uwagę Chase

;

a do wypowiadanych

przez nią słów.

- Wiem, że to niepoważnie brzmi, ale... - od­

nalazła jego wzrok - przysięgam, że słyszałam

czyjś płacz. Kiedy weszłam do pokoju, nikogo

tam nie było.

Chase kiwnął głową. O odgłosach szlochania

słyszał już od wielu osób. Osobiście kładł to na

karb ich wybujałej wyobraźni. Jednakże O1ivię

uważał za kobietę stojącą twardo na ziemi,

której z pewnością nie przypisywał wiary w zja­

wiska nadprzyrodzone.

- Ten odgłos mnie obudził - mówiła dalej

z coraz większym skrępowaniem. - Nie wy­

kluczam do końca, że miałam jakieś omamy...

- Ponownie spojrzała mu w oczy, tym razem

z pełną determinacją. - Najbardziej zastanawia

mnie fakt, że drzwi wychodzące z pokoju na

dziedziniec były otwarte na oścież.

Chase nie spodziewał się takiego finału.

- Otwarte? - zaskoczony, powtórzył za nią

jak echo.

Poruszyła gwałtownie głową.

- Pokój był pusty, ale jestem pewna, że ktoś

tam wcześniej był.

- Czy cokolwiek zostało naruszone? - Chase

scandalous

background image

zdenerwował się tą wiadomością. On i komisarz

byli tam razem poprzedniego dnia. Drzwi, zaró­

wno wewnętrzne, jak i te prowadzące na ze­

wnątrz, zamknęli wówczas na klucz.

- Nie zauważyłam żadnych zmian.

- A kto jeszcze jest w posiadaniu klucza?

Zastanowiła się przez moment.

- Tylko ja, Ralph i Edna... I oczywiście komi­

sarz - dodała po chwili wahania. - Dałam mu

klucz, żeby ekipy dochodzeniowe mogły dostać

się do pokoju o każdej porze.

- Czy jest pani pewna, że nie wchodził tam

Ralph albo Edna? - Chase dobrze znał obydwoje.

Nie ma mowy, aby któreś z nich beztrosko

pozostawiło otwarte drzwi, a już szczególnie

w obecnych okolicznościach.

- Wieczorem wszystkie drzwi były pozamyka­

ne. Osobiście to sprawdzałam po wyjściu Ralpha

do domu. Edna miała wolny dzień. Obudziłam się

przed świtem i zastałam otwarte drzwi...

Ołivia pochyliła się nieco do przodu, ner­

wowo wykręcając palce rąk.

- Zdaję sobie sprawę, jak to brzmi, ale tak

było naprawdę. Czy uważa pan za prawdopodob­

ne, żeby zabójca Beverly wrócił po coś, co mógł

nieopatrznie zostawić? Coś, co mogłoby stać się

materiałem dowodowymi

Strach, jaki właśnie rozszerzył jej oczy, wskazy­

wał na to, że dopiero teraz przyszło jej to do głowy.

- Trudno taką możliwość zupełnie wykluczyć,

scandalous

background image

pani Hamilton. - Myśl, że rzeczywiście ktoś

mógł wtargnąć do jej domu, gdy spała, bardzo go

zaniepokoiła.

Podniosła się z krzesła. Chase zrobił to samo.

- Powinnam już pójść- oznajmiła. - Chciałam

tylko powiadomić panów o tym wydarzeniu.

- Może panią odprowadzę. - Jak zwykle

w jej obecności, złożył jej propozycję, zanim

zdążył pomyśleć, co zamierza powiedzieć. - Ro­

zejrzę się na miejscu i napiszę raport.

Na jej twarzy zawitał delikatny uśmiech.

- Myślę, że to będzie najlepsze rozwiązanie.

Mimo że propozycja podyktowana była nader

prywatnymi powodami, rzeczywiście procedura

wymagała sporządzenia raportu. Niezależnie,

czy drzwi na dziedziniec otworzyła we śnie

sama i potem nie pamiętała, czy, jak podej­

rzewała, ktoś wtargnął tam dla zatarcia śladów,

Chase miał obowiązek zajęcia się sprawą.

- Odprowadzę panią Hamilton do domu

- oznajmił sekretarce.

- Aha... No to ja tutaj, jak zwykle, wszyst­

kim się zajmę. - Shirley obrzuciła Chase'a pyta­

jącym spojrzeniem.

Pewnie powinien ostrzec Olivię, że pokazy­

wanie się w jego towarzystwie, nawet w tak

zwykłych okolicznościach, może stać się tema­

tem do plotek. Co niektórzy niezdrowo inte­

resowali się jego życiem prywatnym i nawet

robili miedzy sobą zakłady, czy się ustabilizuje

scandalous

background image

i znajdzie żonę. Perspektywa starokawalerstwa

przyszłego komisarza policji nie była dobrze

widziana, chociaż obecny też żył samotnie. Po

śmierci swojego brata, komisarz Fraley wziął

Chase'a pod swoją opiekę i wychowywał jak

własnego syna. Lokalna społeczność traktowała

więc Chase'a jako jego następcę i spadkobiercę.

Pogrążony w rozmyślaniach Chase, przytrzy­

mał O1ivii drzwi i obydwoje wyszli na zewnątrz.

Wuj, małżeństwo, plotki - sam był zaskoczony,

skąd się u niego wzięły takie skojarzenia przy

okazji zwykłego spaceru z Olivią.

Po paru krokach zatrzymała się i podniosła na

niego wzrok.

- Dziękuję.

Chase poprawił czapkę i uśmiechnął się do

niej szeroko. W jej obecności zawsze miał ochotę

się uśmiechać.

- Dziękuje mi pani za wykonywanie mojej

pracy ?

Potrząsnęła przecząco głową.

- Za... - uciekła na chwilę spojrzeniem - za

dokładanie starań, aby to wszystko było łatwiej­

sze do zniesienia.

Z trudem opanował chęć wzięcia jej choć na

moment w ramiona.

- Któregoś dnia ta sprawa zostanie zakoń­

czona - zapewniał. Chciał dodać jej otuchy.

Wyraźnie tego potrzebowała. - Rozwikłamy

całą zagadkę i życie wróci do normalności.

scandalous

background image

Roześmiała się i na ten widok zrobiło mu się

ciepło wokół serca. Jak ona pięknie się śmiała!

Dźwięcznie i melodyjnie. Kojąco.

- Normalność byłaby dla mnie interesującą

nowością - powiedziała półgłosem, jakby do

siebie.

Komentarz O1ivii niespodziewanie nim poru­

szył. Sprawiała wrażenie zaskoczonej własną

szczerością i Chase zrezygnował z zadawania

jakichkolwiek pytań. Fakt, że powiedziała coś na

swój temat w jego obecności dał mu promyk

nadziei. Być może będzie mu kiedyś dane dowie­

dzieć się, co skrywa w sobie ta tajemnicza

kobieta.

Szli obok siebie w milczeniu, każde pogrążone

we własnych myślach. Jej długie włosy tańczyły

bezładnie na wietrze. Chase wiele by dał, by móc

poczuć pod palcami ich miękkość. Szanując jej

potrzebę milczenia, nie rozpoczynał rozmowy,

o nic nie pytał. Obserwował ją ukradkiem,

czerpiąc przyjemność z samego patrzenia. Nie

chciał, żeby to zauważyła i znowu poczuła się

nieswojo. Pragnął, aby czuła się swobodnie w je­

go towarzystwie.

Gdy dotarli do zajazdu „Pod Zabłąkanym

Aniołem", zerknął na złowieszczy, choć dobrze

mu znany kontur dwóch wieżyczek górujących

nad dachem dostojnego budynku. Nieraz przy­

chodziło mu do głowy, że to miejsce stanowiło­

by doskonałą scenerię do któregoś z filmów

scandalous

background image

Hitchcocka. Było piękne i przerażające zarazem,

jakby nawiedzone przez nieczyste moce. Tyłe,

że on w duchy i legendy nie wierzył. Osoba,

która odebrała życie Wayne'owi Frałeyowi mu­

siała mieć coś wspólnego z zabójstwem, którego

okoliczności badał jego ojciec. Chociaż Doroty

Carlyle, po uśmierceniu własnej siostry, nie

przyznała się do zamordowania także jego ojca,

mogła nie pamiętać lub nie być świadoma swo­

ich czynów. Po zabiciu siostry zapadła na choro­

bę psychiczną i nie powróciła do pełni władz

umysłowych.

Chase może się już nigdy nie dowiedzieć,

w jaki dokładnie sposób, w dwa tygodnie po

śmierci Melissy Carlyle, zginął jego ojciec. Ale

- ogarnął wzrokiem gotyckie mury - nie zmienia

to faktu, że ojca zamordowano właśnie tutaj,

w zajeździe „Pod Zabłąkanym Aniołem".

Czyżby nie miał racji, nie wierząc w starą

legendę?- Spojrzenie Chase'a ponownie zatrzy­

mało się na kobiecie stojącej u jego boku. Może

i ona powinna w nią uwierzyć. Nagle, czy to

za sprawą instynktu policjanta, czy szóstego

zmysłu, uświadomił sobie, że jej życie całkowi­

cie zależało od wyniku prowadzonego obecnie

śledztwa.

scandalous

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Livvy ledwie zdążyła uchylić drzwi, gdy Edna

wybiegła z kuchni na jej spotkanie.

- Dzięki Bogu, Livvy! Szukając ciebie, ob­

dzwoniłam pół miasta.

Jej wszystkowidzące spojrzenie prześlizgnęło

się z Livvy na Chase'a i z powrotem.

- Zadzwoniłam po komisarza. Tak się cieszę,

że Chase Fraley cię odnalazł.

- Nie, my... - Livvy zaczęła się tłumaczyć.

- Komisarz jest wściekły jak diabli - prze­

rwała Edna, cała drżąca z przejęcia - nigdy nie

widziałam go tak wzburzonego.

- Komisarz jest tutaj ? zapytał Chase.

Edna przytaknęła, po czym wytarła ręce w far­

tuch i wskazała palcem na wschodnie skrzydło

domu.

- To straszne... po prostu straszne.

- Dziwne, nie zauważyłem jego samochodu

scandalous

background image

- mruknął Chase, nie zwracając najmniejszej

uwagi na słowa Edny.

- Zaparkował tuż za chatą stolarza - pospie­

szyła z wyjaśnieniem. Ton jej głosu wciąż wyrażał

ponaglenie. - Wezwał też pana Maxwella, no

i tego kamieniarza, co zaczął odnawiać dziedziniec.

Potrząsnęła głową. Jej długie siwe włosy,

zawsze schludnie związane w kok, teraz były

w nieładzie, jak gdyby udzielił im się stan ner­

wowego podniecenia ich właścicielki.

Livvy w duchu błagała Boga, by nie okazało

się, że znowu komuś stała się krzywda.

- Gdzie jest Ralpha

Dobry Boże, miej go w swojej opiece, pomyś­

lała. Nie mogła znieść myśli, że cokolwiek mog­

łoby się stać temu miłemu staruszkowi.

Edna wskazała na wschodnie skrzydło domu.

- Jego też przesłuchuje komisarz.

Nim Livvy zdążyła o cokolwiek zapytać, Chase

już prowadził ją w tym kierunku. Serce waliło jej

jak oszalałe. Przez chwilę myślała nawet, że

dostanie ataku serca. To by zapewne ucieszyło

Jamesa. Oczami wyobraźni widziała, jak śmieje się

z niej z otchłani piekieł. Ona nigdy nie potrafiła nic

dobrze zrobić. Rzeczywiście była tak głupia

i nieporadna, jak zawsze jej to powtarzał.

Grzmiący głos komisarza Fraleya nie pozo­

stawiał wątpliwości co do jego nastroju. Ale coś

jeszcze zastanowiło Livvy, zanim usłyszała je­

go głos. Poczuła zapach farby. Czyżby Ralph

scandalous

background image

zabrał się za odmalowywanie wschodniego

skrzydła ? Czy to było powodem wściekłości

komisarza ?

Gdy zobaczyła, które drzwi były otwarte,

zachwiała się i o mało nie upadła. Na szczęście

Chase zdążył ją podtrzymać.

Nawet dreszcz, który przeszył ją pod wpły-

wem jego dotyku, nie zdołał odwrócić jej uwagi

od tego, co zaprzątało teraz jej myśli. Dotarli na

miejsce.

Och, nie!

Spojrzała na pokój, w którym została zamor­

dowana Beverly. Na widok tego, co ukazało się

jej oczom, stanęła jak wryta. Serce uwięzło jej

w gardle.

Ciemnoczerwona farba, zakupiona do poma­

lowania jednego z pokoi gościnnych, pokrywała

teraz kredowy obrys ciała, mieszając się z plama­

mi krwi, pozostałymi po dokonanej tu zbrodni.

Ale to nie wszystko. Na ścianach... podłodze...

dosłownie wszędzie widniały rozległe ciemno­

zielone i niebieskie plamy. W pokoju unosił się

duszący zapach świeżej farby.

Kto mógł to zrobić ?

Livvy usłyszała ciężkie westchnienie mężczy­

zny stojącego tuż obok niej. Wiedział, nawet

lepiej niż ona, co to oznacza. Ślady na miejscu

zbrodni zostały doszczętnie zniszczone. Jakakol­

wiek nadzieja na znalezienie jakichś nowych

dowodów w sprawie przepadła bezpowrotnie.

scandalous

background image

- To pani sprawka!

Livvy podniosła wzrok na rozwścieczoną

twarz komisarza. Oskarżenie, które zobaczyła

w jego stalowych oczach, wstrzymało na chwilę

bicie jej serca.

- Miała pani pilnować tego pokoju!

- Chwileczkę, komisarzu - wtrącił Chase,

zasłaniając kobietę przed furią szefa. - Pani

Hamilton przyszła do naszego biura, by zgłosić,

że gdy wstała dziś nad ranem, drzwi prowadzące

stąd na dziedziniec były otwarte na oścież.

Livvy ulżyło, że nie wspomniał o słyszanych

przez nią szlochach. Po raz pierwszy odkąd

zaczęło się to szaleństwo, poczuła, że ktoś stoi

po jej stronie.

- Co takiego!

Komisarz odsunął bratanka na bok.

- Jak to, do cholery, mam rozumieć, że drzwi

były otwartej Wczoraj sam je osobiście spraw­

dzałem. Były zamknięte na klucz!

Livvy skinęła potakująco głową. Przełknęła

ślinę i z ogromnym wysiłkiem zdołała zapano­

wać nad swoim głosem.

- Tak, panie komisarzu, wiem. Ja również

byłam zaskoczona, widząc otwarte drzwi.

Uznałam, że z pewnością chciałby pan o tym

wiedzieć.

Rozejrzała się po pokoju, do głębi wstrząś­

nięta aktem wandalizmu.

- Ale rano to tak nie wyglądało - potrząsnęła

scandalous

background image

głową, wciąż nie dowierzając własnym oczom.

- Nie było mnie zaledwie parę chwil. W domu

zostali Ralph i Edna. Na pewno któreś z nich coś

by usłyszało.

Nie zdążyła dokończyć zdania, gdy komisarz

skierował swój przenikliwy wzrok na Ralpha.

- Czy może mi pan udzielić wyjaśnień, panie

Cook ?

Powiedział to tym samym, pełnym podej­

rzliwości tonem, którym zwracał się do Livvy.

Skrzywiła się na dźwięk jego głosu i spojrzała na

twarz ogrodnika, na której malowało się za­

kłopotanie.

- Ja... ja... byłem cały dzień na zewnątrz

- wyjąkał Ralph.

- Nie wiem, do czego pan zmierza, komisarzu

- wtrącił Christopher Maxwell, przypominając

Livvy o swojej obecności - ale rzucanie oskarżeń na

lewo i prawo nie pomoże w rozwiązaniu sprawy.

Zna pan Ralpha Cooka od lat i wie doskonale, że

on tego nie zrobił. Równie dobrze mógłby pan

mnie o to posądzić. Pan Dotson również jest

niewinny - wskazał kciukiem na kamieniarza.

- Ta cała farsa jest nie do uwierzenia!

Livvy miała ogromną ochotę podziękować

Christopherowi za wyrażenie także jej opinii.

- Z pewnością nie wierzy pan, że któryś

z nich to uczynił - jej głos wyrażał niezachwianą

wiarę w to, co mówi. Chłodno spojrzała w świd­

rujące oczy komisarza.

scandalous

background image

Komisarz Fraley przyjrzał się uważnie obu

mężczyznom, po czym przeniósł całą swoją

uwagę na Livvy.

- Pani ogrodnik ma farbę na rękach - powie­

dział spokojnie, jak gdyby nic, co przed chwilą

do niego mówili, nie dotarło do niego. - Sami

zobaczcie. To ta sama farba, co na podłodze.

Livvy powstrzymała się przed spojrzeniem

w kierunku Ralpha. Nie chciała dać satysfakcji

komisarzowi, że przez sekundę udało mu się

zasiać w niej ziarno niepewności.

- Nic z tego nie wynika - wyrzuciła z siebie.

- Ralph malował wiele pokoi w zajeździe. Prawdo­

podobnie przez większość czasu chodzi umazany

farbą. Tutaj zawsze trzeba zrobić jakieś poprawia.

- Proszę pani, ja dotykałem tej farby.

Wszystkie oczy zwróciły się w kierunku tego

wysokiego, szczupłego mężczyzny, który wciąż

ciężko pracował pomimo podeszłego wieku. Za­

nim Livvy zdążyła zapytać, co to oznacza,

komisarz wtrącił znużonym tonem.

- Twierdzi, że dotknął plamy na podłodze,

by sprawdzić, czy to farba. - Fraley potrząsnął

głową i westchnął ciężko. - Nikt z was nie

ułatwia mi tutaj pracy.

Livvy wpatrywała się w dużą, karmazynowa

kałużę na podłodze. Rzeczywiście wyglądała jak

krew i pomimo walających się dookoła puszek

po farbie, ona będąc na miejscu Ralpha pewnie

odruchowo zrobiłaby to samo.

scandalous

background image

-

Ktokolwiek by to nie był - wtrącił ponow­

nie Chase - i tak obecnie niczego to nie zmieni.

To stwierdzenie zwróciło uwagę wszystkich

obecnych na Chase'a.

- Technicy medycyny sądowej nie znaleźli

tu niczego istotnego dla śledztwa. Nawet jed­

nego włosa, który należałby do kogoś innego niż

do ofiary lub do pani, pani Hamilton - dodał, na

dłużej zatrzymując na niej spojrzenie.

Twarz komisarza zrobiła się czerwona.

- Może od razu zarezerwujesz sobie plotkar­

ską kolumnę w lokalnej gazecie?

Coś niewątpliwie zaszło między nimi dwo­

ma. Livvy przypomniała sobie ich wczorajszą

wymianę spojrzeń, gdy komisarz coś powiedział

na temat techników medycyny sądowej. Naj­

wyraźniej sprawa tego morderstwa dosyć ich

poróżniła.

Ale dlaczego?

Może komisarzowi nie podobała się uprzej­

mość, z jaką ją traktował Chase i miał to

bratankowi za złe. Póki co, to ona kwalifikowała

się na główną podejrzaną.

- Skoro jest pani święcie przekonana o nie­

winności swoich pracowników i skoro pani

twierdzi, że nikt inny nie miał dostępu do kluczy

-komisarz zwrócił się do Livvy- pozostaje tylko

jedna osoba. Czy pani to zrobiła, pani Hamilton ?

- Nie wierzę własnym uszom - obruszył się

Christopher.

scandalous

background image

- Livvy nikogo by nie skrzywdziła - wtrąciła

Edna.

Ralph poparł Ednę, stając w obronie chlebodaw-

czyni.

- A może to ktoś powiązany z przeszłością

Beverłyi Myślałam, że sprawdzi pan ten trop.

- Przypomniała mu Livvy.

- Już to zrobiłem - odparł sucho komisarz.

- Nie ma absolutnie nikogo, kto mógłby mieć

powody do skrzywdzenia tej kobiety lub człon­

ka jej rodziny. Czy mogłaby pani to samo

powiedzieć o sobie, pani Hamilton £

Jego pytanie było dobrze przemyślane i odnios­

ło zamierzony skutek. Na pewno dokładnie

zapoznał się jej przeszłością. Wiedział o jej mężu.

Gniew wstrząsnął ciałem Livvy, pozbawiając

ją resztek zdrowego rozsądku.

- Tak, panie komisarzu. Zapewniam pana, że

nie znajduję w mojej przeszłości nikogo, kto

chciałby mi to zrobić.

- Doprawdy*?- - nie ustępował. - Ani jednej

osobyć

Wiedziała, do czego zmierza.

- Nikogo - powtórzyła. - Jedyny człowiek,

który usiłował mnie skrzywdzić, nie żyje.

Komisarz Fraley nie dawał za wygraną.

- Proszę nam opowiedzieć, jak zginął pani

mąż, pani Hamilton^

Oczy wszystkich obecnych jednocześnie

zwróciły się w jej stronę. Strach i upokorzenie

scandalous

background image

zlały się w jedno wszechogarniające, bolesne

uczucie. Nikomu nie mówiła o swojej przeszło­

ści... o tym, co przeszła.

- Spadł ze schodów - wykrztusiła z siebie.

- A gdzie pani była, gdy zdarzył się ten

fatalny wypadek?

- Dość tego!

Ostry ton Chase'a Fraleya bardzo ją zaskoczył.

Spojrzała na jego wyprostowaną sylwetkę. Zdzi­

wiła się, widząc na jego twarzy wyraz pogardy.

Tym razem komisarz zwrócił się do swojego

zastępcy.

- Dwójka jej znajomych dała jej alibi. Zezna­

li, że była wówczas z nimi.

- Byłam - potwierdziła Livvy stanowczo.

Mój Boże, przecież wtedy ledwo potrafiła cho­

dzić. Dopiero co wypuszczono ją z centrum

rehabilitacji.

- Nic już nie mamy tu do roboty - warknął

Chase, po czym jak burza wybiegł z pokoju.

Komisarz pozostał na miejscu jeszcze krótką

chwilę. Wszyscy jak sparaliżowani stali bez ruchu

w oczekiwaniu na jego kolejne posunięcie.

- Jeżeli coś ukrywacie - wyciągnął wskazują­

cy palec w stronę Livvy - zapewniam, że do­

wiem się tego!

Wypowiedziawszy tę groźbę, wolnym kro­

kiem opuścił pokój.

Przez parę chwil nikt nie drgnął i nie odezwał

się ani słowem. Livvy wiedziała, że każde z nich

scandalous

background image

było równie zaszokowane, jak ona. Wyobrażała

sobie także, co o niej obecnie myślą. Nikt wcześniej

nie słyszał o Jamesie Hamiltonie. Teraz już wie­

dzą, jak zginął.

Komisarz był przekonany, że Livvy jest w jakiś

sposób zamieszana w zabój stwo Beverly. Nie miała

wątpliwości, że to ją uważał za główną podejrzaną.

Nagle słowa Chase'a powróciły niczym echo:

„Nawet jednego włosa, który należałby do kogoś

innego niż do ofiary czy do pani, pani Hamilton".

- Czy dobrze się czujesz? - zapytał Christo-

pher. - Nic ci nie jest?

Livvy otrząsnęła się z natrętnych myśli.

- Nic - odpowiedziała. - Wszystko w porządku.

Jej zapewnienie chyba nie trafiło mu do prze­

konania. Twarz Christophera wyrażała praw­

dziwą troskę.

- Nie wiem, co się dzieje z komisarzem, ale

zdecydowanie go dzisiaj poniosło. Może przez

to morderstwo Beverly od nowa przeżywa daw­

ną traumę spowodowaną zaginięciem jego bra­

ta. Nie umie pogodzić się z tym, że nie udało mu

się znaleźć winnego... Może nadal podejrzewa

mojego ojca?

Livvy co nieco słyszała o tamtej historii. Może

powinna dowiedzieć się więcej.

- On tak po prostu zaginął?

Christoper przytaknął.

- Zniknął z powierzchni ziemi. Rozpłynął się

w powietrzu.

scandalous

background image

Edna wtrąciła się do rozmowy.

- Moim zdaniem - powiedziała - spadł

w przepaść z klifu. Wielu tak zaginęło bez śladu.

Jeśli ciało nie zatrzyma się na skałach, nie ma

możliwości, by je odnaleźć.

- Nawet, jeśli komisarz ma jakiś problem

- powiedział Christopher, wierny przyjaciel

i pomocnik Livvy w odrestaurowaniu zajazdu

- to nie powód, by pozwalał sobie na nękanie

ciebie w taki sposób. Może warto zasięgnąć

porady adwokata?

Wzdrygnęła się na samą myśl. Już przecho­

dziła przez podobne piekło.

- Wszystko w porządku, naprawdę. Komi­

sarz po prostu wykonuje swoją robotę.

Nie zrobiła nic złego. Przecież nie ma powodu

do żadnego niepokoju.

- Czy ktoś może mnie poinformować, kiedy

w końcu będę mógł powrócić do swojej pracy?

- zapytał kamieniarz Dotson. - Nie chciałbym

znaleźć się w takiej sytuacji, że będę zmuszony

układać kamienne płyty, gdy temperatura spad­

nie poniżej zera.

- Oczywiście, rozumiem - westchnęła cięż­

ko Livvy. - Zobaczę, co da się zrobić. Jeśli mieliby

natrafić na jakieś dowody na dziedzińcu, zapew­

ne już by je znaleźli.

Wszyscy skinęli głowami.

Livvy zauważyła, że Ralph cały czas jest dziw­

nie milczący.

scandalous

background image

Christopher położył rękę na jej ramieniu. Na

jego twarzy wciąż malowała się troska.

- Livvy, daj mi znać, jeśli będziesz potrzebo­

wać czegokolwiek. Emily i ja zawsze służymy ci

pomocą.

Uśmiechnęła się niepewnie.

- Dziękuję. Doceniam wasze dobre chęci.

Jego twarz nieznacznie się rozjaśniła.

- Będę informował cię na bieżąco na temat

nowego wyposażenia sypialni, jakie ostatnio

znalazłem.

- Tak, bardzo proszę.

Miała nadzieję, że uda się wyremontować

i umeblować wschodnie skrzydło jeszcze przed

Dniem Dziękczynienia, ale w obecnych okolicz­

nościach pewnie trzeba będzie zmienić plany.

Równie mocno obawiała się takiej perspekty­

wy, jak i tego, że śledztwo może przeszkodzić

w pomyślnym przebiegu sezonu zimowego.

Czuła się winna, że zajmuje się takimi sprawa­

mi, gdy biedna Beverly leży w kostnicy. Zwłasz­

cza po wczorajszym, rozdzierającym serce tele­

fonie do rodziców dziewczyny. Niestety, nawet

najbardziej dramatyczne wydarzenia nie po­

zwalają jej odsunąć bieżących problemów na

dalszy plan.

Christopher i Dotson zmierzali już do wyj­

ścia, kiedy jeszcze na moment zatrzymała ich

Edna, nalegając, by koniecznie stawili się następ­

nego dnia na obiedzie. Powiedziała, że planuje

scandalous

background image

zrobienie słynnej sałatki z kurczaka według

przepisu Clary.

Wreszcie pojawiło się coś, na co Livvy mogła

z góry się cieszyć, a samo już wspomnienie sa­

łatki Clary poprawiało najgorszy humor.

Idąc razem z Ralphem długim korytarzem,

który prowadził do wyjścia, Livvy zawahała się

na moment.

- Czy wszystko w porządku, Ralph?

Nadal nie powiedział ani słowa. Mogła zro­

zumieć, że komisarz surowo się do niej odnosił,

ale jakim prawem uwziął się także na Ralpha?

Przecież ze świecą szukać porządniejszego czło­

wieka.

Ralph przygarbił się, wzruszył lekko ramiona­

mi i wreszcie się odezwał:

- Sam nie wiem, proszę pani. Może jednak

trzeba było zostawić to miejsce w spokoju ?

Livvy znieruchomiała. Nie musiał tłumaczyć.

Doskonale wiedziała, co miał na myśli.

- Chcesz powiedzieć, że gdybym się nie

zdecydowała na otwarcie tego zajazdu, Beverly

nadal byłaby wśród żywych.

To było proste i jednocześnie nieprawdopo­

dobnie skomplikowane, a poza tym - bardzo

niesprawiedliwe.

Ralph, z kamienną powagą na twarzy, skinął

głową w geście milczącej zgody.

Ciężar winy jeszcze bardziej ją przytłoczył.

Ralph miał rację. Nic nie można było odpowie-

scandalous

background image

dzieć na takie oskarżenie. Livvy była winna, bo

przygotowała scenę, na której odegrano ten

dramat, choć do aktu zabójstwa, tak jak Ralph

czy Edna, nie przyłożyła ręki.

Naturalnie, że dowody jej obecności na miej­

scu zbrodni były niezaprzeczalne. Wszędzie mog­

li pobrać odciski jej palców, znaleźć ślady

w różnej postaci, znajdowały się one w każdym

pokoju w tym domu. Przecież szorowała, od­

kurzała, mierzyła, malowała, tu i ówdzie zo­

stawiając złamany paznokieć, plamkę krwi po

zdartych kostkach na ręce i niewątpliwie kilka

włosów. Przecież to jej dom, czy mogło być

inaczej ?

A więc żaden z tych śladów nie czyni z niej

morderczyni.

Miała jedynie nadzieję, że komisarz też to

wkrótce zrozumie i zacznie szukać prawdziwe­

go zabójcy.

Nagle, niczym grom z jasnego nieba, uderzyła

ją nowa myśl. A jeśli morderca na tym nie

poprzestanie ?- Po co innego miałby tu wracać,

zakładając, że otwarte drzwi i rozlana farba to

jego sprawka. Bo kto inny mógłby coś takiego

zrobić ?- A jeśli planuje pozbawić życia każdego,

kto angażuje się w renowację i ponowne otwar­

cie zajazdu ? Jeśli tak, Edna, Ralph, Clara i ona

sama mogą stać się jego kolejnymi ofiarami.

Była zła na siebie za te myśli, ale trzeba

przecież rozważyć wszystkie możliwości. Idąc

scandalous

background image

korytarzem obok Ralpha, zerknęła na jego ręce.

Przyszedł jej do głowy inny scenariusz. A jeśli

otwarte drzwi i farba nie miały nic wspólnego ze

śmiercią ?- Czy to możliwe, by ktoś próbował

zmusić ją do zamknięcia zajazdu na dobrej

Może uznał, że śmierć to zły znak lub jakieś

fatum.

„Sam nie wiem, pani Livvy. Może trzeba było

zostawić to miejsce w spokoju.?

I może ten ktoś miał rację.

Nie byłaby to pierwsza fatalna pomyłka w jej

życiu.

Ale nie mogła przyznać się do porażki...

jeszcze nie teraz.

- Co, do diabła, starasz się udowodnić ?!

Pytanie Chase'a odbiło się echem o okalające

zajazd klify. Nie obchodziło go, czy ktoś to

słyszał, czy nie. Tego już za wiele. Ta sprawa nie

jest bardziej osobista dla wuja, niż dla niego. I nie

pozwoli na rzucanie nieuzasadnionych oskarżeń

na lewo i prawo.

- Nie będę teraz z tobą dyskutował, synu.

Synu. Tak było od dwudziestu lat. Odkąd

ojciec zaginął, uznany za zmarłego, Benton

Fraley przejął rolę ojca i matki. Matka Chase'a

zmarła, gdy był jeszcze dzieckiem. Ojciec i wuj

byli dla niego wszystkim. Ale zmiana zachowa­

nia, którą w ciągu ostatniego roku zauważył

u wuja była dla niego niezrozumiała. Od mo-

scandalous

background image

mentu, gdy O1ivia Hamilton przybyła na wyspę,

niechęć wuja do niej rosła z każdym dniem.

- Wiem, że otwarcie zajazdu przywołało

demony przeszłości. To jest trudne dla nas obu

- oświadczył Chase, gdy udało mu się wreszcie

dopasować tempo do powolnych kroków komi­

sarza.

Przeszli przez trawnik i ruszyli w kierunku

tylnej części posiadłości. Może to wpływ niezwyk­

le ciepłego dnia o tej porze roku, a może zdenerwo­

wanie z powodu niewytłumaczalnego uporu wuja

w traktowaniu 01ivii jako głównej podejrzanej,

niemniej Chase ledwo nad sobą panował.

O1ivia Hamilton nie była odpowiedzialna za

to, co stało się dwadzieścia lat temu, ani też za

śmierć Beverly Bellamy. Wuj musiał zdawać

sobie z tego sprawę.

Komisarz Fraley zatrzymał się gwałtownie

i obrzucił Chase'a rozognionym spojrzeniem.

- Czy ty nie pojmujesz, co tu się dzieje ?-

Było coś wyprowadzającego z równowagi

w maniakalnym wyrazie jego twarzy. Wydawa­

ło się, że za chwilę cały eksploduje.

- Ta kobieta... - wskazał drgającym palcem

w kierunku zajazdu - jest zdesperowana. Dob­

rze wiesz, do czego zdolna jest osoba doprowa­

dzona do ostateczności. Sprawdziłem ją. Ostat­

nim razem, gdy straciła kontrolę nad swoim

życiem, ktoś zginął. Nie widzisz, że to wszystko

składa się w jedną całości

scandalous

background image

Chase potrząsnął głową z niedowierzaniem.

- Nie możesz przecież jej podejrzewać o za­

mordowanie Bellamy. Mój Boże, ta dziewczyna

zginęła, wykonując obowiązki Livvy. Czy to nie

świadczy bardziej o tym, że sama Livvy jest

w niebezpieczeństwie?

To był dodatkowy powód, dla którego Chase

chciał mieć Livvy na oku. Najwyraźniej był

jedyną osobą obawiającą się, że to Livvy była

zamierzoną ofiarą.

Komisarz wycelował w Chase'a palec w oska­

rżającym geście.

- Dobrze widzę, co się tu dzieje. Zakochałeś

się w niej... robisz ten sam błąd, co twój ojciec...

- urwał nagle, zaskoczony własnymi słowami.

- O co ci chodzi ?- zażądał wyjaśnień Chase,

czując ogarniającą go furię. - Jaki błąd popełnił

mój ojciec i jakie to ma znaczenie w tej sprawie?

Nieznośną ciszę przerwał w końcu głos wuja.

- Zrobił błąd, zakochując się do szaleństwa

w kobiecie. Za swoją obsesję zapłacił życiem.

A ja dobrze widzę, jak patrzysz na tą Hamilton.

Słowa wuja ogłuszyły Chase'a niczym ude­

rzenie młota.

- O czym ty mówisz?

Z oczu Bentona Fraleya biło absolutne prze­

konanie, że ma rację.

- Powiem tylko, że Martin Maxwell, ojciec

Christophera, być może nie zabił tamtej kobiety,

ale kto może być pewny, że nie zabił swojego

scandalous

background image

rywala? Bywa, że pragnienie bycia z kobietą

sprowadza na mężczyznę śmierć.

Oniemiały Chase patrzył na wuja oddalają­

cego się w stronę zaparkowanego samochodu.

Dlaczego, do diabła, Chase nigdy nie słyszał

o tej historii- Dlaczego dopiero teraz wuj mu

o tym powiedział? Tak zupełnie niespodzie­

wanie ?

Co z tego, że podobała mu się O1ivia Hamil­

ton i pragnął się nią opiekować- Jaki to może

mieć związek z morderstwem jego ojca- Jeśli

ojciec był związany z Melissą Carlyle, dlaczego

nigdy nie dotarły do uszu Chase'a żadne plotki

na ten temat?

Nie oczekiwał, że wuj odpowie mu na te

pytania. Znał jednak osobę, która wiedziała

wszystko o tamtych czasach. I Chase zamierzał

dowiedzieć się prawdy.

Podążył ścieżką za wujem i wskoczył do

radiowozu. Nie odezwał się więcej ani słowem.

Nie było sensu. Najwyraźniej wuj miał powody,

by zachowywać się w ten sposób i Chase zamie­

rzał je poznać. Wolał jednak dotrzeć do bardziej

wiarygodnego źródła. Być może wtedy zrozu­

mie, co sprawiło, że zrównoważony skądinąd

człowiek, jakim był dotychczas komisarz Ben-

ton Fraley, rzuca tak bezpodstawne oskarżenia.

Chase uniósł brwi ze zdziwienia, gdy wuj

gwałtownym ruchem wrzucił bieg i z piskiem

opon ruszył w stronę bocznej drogi wiodącej do

scandalous

background image

miasta. Droga krzyżowała się dalej z częściej

uczęszczaną, główną arterią.

Wiele spraw było niejasnych. Chase wiedział,

że sam będzie musiał rozwiązać tę sprawę,

zwłaszcza teraz, gdy wuj najwyraźniej nie był

w stanie ocenić jej obiektywnie. W przeciwnym

razie morderca po prostu wymknie im się z rąk,

Livvy nie będzie mogła prowadzić spokojnego

życia, a źródło jej utrzymania zostanie posta­

wione pod znakiem zapytania. Nie mógł na to

pozwolić. Być może, że oszalał na jej punkcie

i dlatego nie potrafi odwrócić się plecami do

01ivii Hamilton.

scandalous

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Chase przetrząsnął całe archiwum, zanim

znalazł pudło, które zawierało akta sprawy Me-

lissy Carlyle. Starł z niego grubą warstwę kurzu

i usiadł przy stole, by dokładnie przejrzeć jego

zawartość.

Przez ponad dwie godziny czytał zeznania

i raporty śledczych. Najwięcej problemów spra­

wiły mu notatki prasowe. Pełne były spekulacji

dotyczących ojca oraz głównego podejrzanego,

Martina Maxwella. Nie zawierały jednak żad­

nych dowodów. Oczywiście, teraz wszyscy zna­

ją prawdę. Melissę Carlyle zabiła jej siostra. Co

do ojca, nie było żadnych informacji. Okoliczno­

ści jego śmierci do dziś nie zostały wyjaśnione.

Chase ostrożnie odłożył akta na miejsce,

w odpowiednią przegródkę na półce. Pozostało

mu jeszcze jedno źródło informacji, któremu

mógł całkowicie zaufać.

scandalous

background image

Skierował się w stronę korytarza. O tej godzi­

nie Shirley powinna wracać z przerwy obiado­

wej. Musiał zadać jej kluczowe pytania, zanim

pojawi się wuj. Dość, że komisarz był już

wściekły na Chase'a za samowolne przeczytanie

raportu techników medycyny sądowej. Nigdy

wcześniej, podczas ich wspólnej dziesięciolet­

niej służby, wuj nie zachowywał się w tak

agresywny sposób.

Chase zamknął drzwi do archiwum w mo­

mencie, gdy Shirley Whitman sadowiła się

w wygodnym fotelu za swoim biurkiem. Popra­

wiła ozdobnie haftowaną poduszkę, którą zrobi­

ła dla niej wnuczka i podniosła na niego wzrok.

- Czy wydarzyło się coś interesującego pod­

czas mojej nieobecności ?-

Chase usiadł w tapicerowanym fotelu tuż

obok jej biurka.

- Nic ważnego. Jeb Kendrick dzwonił w spra­

wie piątkowego obiadu w urzędzie gminy.

Oczy Shirley rozjaśniły się.

- Doprawdy?

Chase uśmiechnął się szeroko. Najwyraźniej

Shirley znalazła nowego adoratora.

- Powiedziałem mu, że przekażę pani tę

wiadomość.

- Oddzwonię do niego... później. - Wygląda­

ła na zadowoloną z siebie. - Niech sobie trochę

popracuje i poczeka.

Chase zachichotał. Biedny Jeb. Facet będzie

scandalous

background image

musiał stanąć na głowie, jeśli będzie chciał ją

zdobyć.

Cisza trwała nieco dłużej, niż Chase plano­

wał, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów.

Shirley zdążyła się domyślić, że ma zamiar zadać

jej jakieś ważne pytanie, ale nie wie, jak to zro­

bić. Postanowiła mu pomóc.

- Jeśli chcesz mnie o coś zapytać, Chase, to

mów śmiało. I nie owijaj w bawełnę.

To była jedna z wielu zalet, które w niej cenił.

Była nie tylko sprawna w pracy, ale i bezpośred­

nia. Ta ostatnia cecha nie dotyczyła, rzecz jasna,

spraw sercowych.

- Dowiedziałem się dziś rano czegoś nowego

o moim ojcu.

Shirley lekko uniosła brew.

- Twój ojciec był porządnym człowiekiem.

Mógł zostać komisarzem, ale wiedział, jak bar­

dzo Benton pragnął tego stanowiska, więc się

usunął.

Chase wiedział o tym. Wuj zawsze szczerze

przyznawał, że jego brat był lepszym polity­

kiem. W małym miasteczku, jakim jest ClifPs

Cove, znalezienie się na stanowisku komisarza

policji zależało bardziej od układów politycz­

nych niż od umiejętności. Benton Fraley twier­

dził nawet, że brat odstąpił mu stanowisko,

ponieważ musiał zająć się synem. Sam nie miał

dzieci i nigdy się nie ożenił. Dla obu braci takie

rozwiązanie wydawało się bardzo praktyczne.

scandalous

background image

Benton, nie obarczony żadnymi obowiązkami

poza pracą, zostałby komisarzem, zaś Wayne,

ojciec Chase'a, jego zastępcą. Plan idealny.

Ważąc każde słowo, Chase w końcu poruszył

drażliwy temat.

- Czy słyszała pani kiedyś plotki, jakoby mój

ojciec był związany z Melissą Carlyle ?

Shirley wyglądała na zaskoczoną tym pyta­

niem, ale szybko opanowała wyrazistą mimikę

swojej twarzy.

- Byli zaprzyjaźnieni. Większość mężczyzn

w miasteczku była gotowa wiele oddać za przy­

jaźń z Mellisą - dodała szczerze.

Chase zmarszczył czoło.

- Co pani ma na myśli ?

Zanim odpowiedziała, westchnęła ciężko.

- Melissa Carlyle była niezwykle piękną ko­

bietą. Wszyscy się w niej kochali. To było

silniejsze od nich. Osobiście uważam, że twój

tata również szalał na jej punkcie, ale jestem

pewna, że nie okazywał tego. Nigdy nie wszedł­

by na terytorium innego mężczyzny.

- Terytorium Martina Maxwella ?

Shirley skinęła głową.

- Wayne wiedział o uczuciach Maxwella

i dlatego z własnymi się nie ujawniał. Moim

zdaniem, kochał się w niej skrycie i na odległość,

jeśli można tak powiedzieć.

Te nowe informacje wprawiły Chase'a w jesz­

cze większe oszołomienie.

scandalous

background image

- Myśli pani, że ta skrywana miłość mogła

przyczynić się do jego śmierci ?-

Shirley zacisnęła usta i zastanawiała się przez

chwilę.

- Z pewnością Benton pragnie wierzyć w ta­

ką wersję wydarzeń. Musisz zrozumieć - wyjaś­

niła - że Martin Maxwell, twój ojciec i twój wuj

byli najlepszymi przyjaciółmi. Melissa wprowa­

dziła zamęt w ich relacje. Z pewnością nie

zrobiła tego celowo. Tak po prostu wyszło.

Chase skinął głową. Powoli zaczynał wszyst­

ko rozumieć.

- Czy to możliwe, że komisarz nadal uważa

Maxwella za głównego podejrzanego w sprawie

zniknięcia ojca ?

- Myślę, że jest o tym święcie przekonany.

Choć nie udało mu się niczego udowodnić.

Shirley pochyliła głowę i zamyśliła się.

- Sądzę, że to również powód, dla którego

twój wuj nie chciał otwarcia zajazdu. Wciąż

przypomina mu jego porażkę.

Chase przestał rozumieć.

- Jaką porażkę?

Shirley spojrzała mu w oczy.

- W dowiedzeniu się prawdy, a jakąż by inną ?

Do niedawna ta sprawa pozostawała tajemnicą.

Teraz, gdy zajazd został otwarty, wiele rzeczy się

wyjaśniło, ale żadna dzięki niezwykłym umiejęt­

nościom śledczym komisarza.

Wnioski Shirley były dla Chase'a jasne. Nie

scandalous

background image

brał pod uwagę, że wuj może czuć się upokorzo­

ny, iż kto inny rozwiązał sprawę morderstwa

Carlyle. Jeszcze jedno pytanie pozostało bez

odpowiedzi. Co się stało z Waynem Fraleyem?

Jeśli Dorothy Carlyle i Martin Maxwell nie mieli

nic wspólnego z jego śmiercią, to kto?

Ta myśl nie dawała mu spokoju, nie odważył

się jednak wypowiedzieć jej na głos.

A jeżeli ojciec popełnił samobójstwo? Jeśli nie

mógł pogodzić się ze śmiercią Melissy?

Czy to możliwe, by tak mocno kochał tą

kobietę, że ta platoniczna miłość była dla niego

o wiele ważniejsza od miłości do własnego

syna?

Chase poczuł uciskający ból w żołądku. Może

dlatego komisarz zdecydował się dziś opowie­

dzieć mu o tym ? Może znał prawdę ?

Rozczarowanie i przygnębienie ogarnęły go

na dobre.

Nie powinien tak myśleć. Nie był w stanie

uwierzyć, że kochający ojciec mógłby porzucić

go w taki sposób. Ale czy łatwiej było myśleć, że

został zamordowany, a zabójca wciąż cieszy się

wolnością ?-

- Daj wujowi trochę czasu - kontynuowała

Shirley, sprowadzając Chase'a z powrotem do

rzeczywistości. - Czas leczy rany. A kiedy

znajdzie zabójcę tej dziewczyny, pogodzi się

i z otwarciem zajazdu.

Chase kiwnął potakująco głową. Wiedział, jak

scandalous

background image

ta sprawa ciąży wujowi. Jemu też nie dawała

spokoju. Dopiero teraz uprzytomnił sobie i zrozu­

miał, jak ważne było dla wuja zostawienie starego

zajazdu w spokoju.

Chase nie zadał sobie wcześniej pytania, jak

dalece przywoływanie dawnych wspomnień

może zranić jego wuja.

Wstając z fotela, Chase zwrócił się do Shirley:

- Dziękuje pani za informacje. Przejrzę akta

komisarza dotyczące morderstwa Beverly i zoba­

czę, czy czegoś nie przeoczyliśmy.

Shirley przytaknęła.

- Niezły pomysł. Komisarz jest strasznie za­

borczy, jeśli chodzi o tę sprawę. - Ze sceptycz­

nym wyrazem twarzy uniosła brew w górę.

- Oboje rozumiemy powody, ale nie wróżą one

obiektywnie prowadzonego śledztwa.

Do tej samej konkluzji doszedł Chase. Cho­

ciaż komisarz życzył sobie, by trzymał się z dala

od tej sprawy, Chase nie mógł się na to zgodzić.

Pośrednio dotyczyła ona również jego osoby.

Śmierć ojca miała związek z przeszłością zajaz­

du. Wuj Benton nie był w stanie już dłużej ukry­

wać tego faktu przed Chasem. Teraz doszło do

kolejnego morderstwa. Przypuszczenie, że któ­

ryś z okolicznych mieszkańców popełnił mor­

derstwo jedynie z myślą o pokrzyżowaniu pla­

nów właścicielki i niedopuszczenie do dalszego

działania zajazdu było absurdalne. Chyba że mor­

derca miał jeszcze jakieś inne ukryte powody.

scandalous

background image

Chase rozmyślał intensywnie, rozważając

wszelkie możliwe scenariusze wydarzeń. W końcu

zdecydował się wejść do gabinetu komisarza

i przejrzeć teczki z dokumentami leżące na biurku.

Teczka z aktami sprawy Bellamy była zaska­

kująco lekka. Znajdował się w niej jedynie ra­

port komisarza, zawierający listę nazwisk człon­

ków rodziny i przyjaciół Beverly. Zaskoczył go

też brak raportu techników medycyny sądowej.

Przejrzał dokładnie papiery na biurku komisarza,

przeszukał każdą szufladę i szafę z aktami. Bez

skutku.

Coś bardzo mu się tu nie podobało. Tak być

nie powinno. Może komisarz miał raport przy

sobie ? Możliwe, że pojechał do laboratorium, by

zobaczyć się z którymś ze śledczych medycyny

sądowej. Wspominał przecież, że jeden z tech­

ników miał ponownie przyjrzeć się dowodom.

W obecnym śledztwie Chase był z rzadka infor­

mowany o ruchach komisarza i skazany głównie

na domysły. Był tylko jeden sposób, aby poznać

prawdę.

Chase zabrał akta i zamknął się w swoim

gabinecie. Usiadł za biurkiem, podniósł słuchawkę

telefonu i wybrał numer, który znał już na pamięć.

Dreszcz emocj i związany z oczekiwaniem naras­

tał z każdym sygnałem. Nadzieje prysły, gdy

okazało się, że głos po drugiej stronie nie należał do

O1ivii.

Pokiwał głową nad swoją głupotą.

scandalous

background image

- Witam, Edno, tu Chase Fraley. Czy nie

zastałem przypadkiem u was komisarza ?

- Nie, proszę pana. Nie widziałam go od

momentu, kiedy wyszliście razem dziś rano.

Przez moment rozważał poproszenie do tele­

fonu O1ivii. Chciał się tylko upewnić, czy wszyst­

ko u niej w porządku. Rozmyślił się jednak.

- Dziękuję, Edno.

Odłożył słuchawkę i zaklął pod nosem. Nie­

potrzebnie przejął się słowami wuja. Nie miał

obsesji na punkcie O1ivii. Po prostu ją lubił

i chciał lepiej poznać. Czy było w tym coś złegoi

Nic. Podejrzenia wuja były bezpodstawne. Oli-

via nie miała nic wspólnego z morderstwem

i z pewnością nie mogła odpowiadać za wyda­

rzenia, które miały miejsce w zajeździe w dale­

kiej przeszłości.

Musi znaleźć sposób rozwikłania zagadki za­

bójstwa Bellamy. Może wówczas Ołivia, zajazd

i całe miasteczko raz na zawsze uwolnią się od

wiszącej nad wszystkimi klątwy.

- Idę do domu, nim rozpęta się burza.

Chase spojrzał na Shirley, stojącą w drzwiach

jego gabinetu. Nawet nie zauważył, kiedy otwo­

rzyła drzwi. Jeśli pukała, z pewnością nie usłyszał.

Zamrugał oczami, popatrzył na papiery roz­

łożone na biurku i z powrotem na Shirley.

- Zdaje się, że straciłem rachubę czasu.

- Jest po piątej - powiedziała, mocując się

z wyślizgującym się jej z rąk płaszczem. -W pro-

scandalous

background image

gnozie pogody ostrzegali, że burza będzie wyjąt­

kowo groźna.

Chase spojrzał przez okno po raz pierwszy, od

kiedy usiadł za biurkiem. Niebo zrobiło się

ciemnoszare. Gałęzie rosnących wzdłuż ulicy

drzew hulały na wietrze, nie pozostawiając

wątpliwości, co się szykuje. Pojawienie się desz­

czu, grzmotów i błyskawic było kwestią minut.

Niewykluczony był nawet grad.

- Niech pani biegnie do domu - powiedział

do Shirley - ja jeszcze zostanę i poczekam na

komisarza.

- Proszę pamiętać o przełączeniu telefonów.

- Jasne.

Usłyszał, jak drzwi zamykają się za nią, gdy

wychodziła z biura.

Po godzinach urzędowania telefony były prze­

łączane do centrali policji na lądzie. W sytuacjach

nagłych operator centrali kontaktował się z komi­

sarzem lub z jego zastępcą. Na wyspie jeden

z nich zawsze musiał być w gotowości i pełnić

funkcję reprezentanta prawa. Większość miesz­

kańców i tak wiedziała, że w późniejszych porach

należy dzwonić do niego lub do komisarza.

Chase spojrzał na leżące przed nim papiery.

Ostatnie parę godzin spędził na telefonowaniu

do wszystkich krewnych i znajomych Beverly.

Rodzice już raz odpowiadali na pytania komisa­

rza i nie rozumieli, czemu mają robić to ponow­

nie. Chase nie chciał sprawiać im bólu, ale po-

scandalous

background image

licyjny instynkt podpowiadał mu, że wiele spraw

wymagało jeszcze dalszych wyjaśnień. Po ruty­

nowych zapytaniach usiłował dowiedzieć się, czy

Beverly nie wspominała o jakichś nietypowych

wydarzeniach w zajeździe. Niestety, nie udało

mu się ustalić żadnych nowych faktów.

Miał już na tym poprzestać, ale zdecydował

się na rozmowę z kolejną osobą z listy komisa­

rza, potem z następną... Porozumiał się w ten

sposób ze wszystkimi krewnymi i znajomymi

Beverly. Z każdym telefonem rosło jego zmiesza­

nie. Jakież było jego zdziwienie, gdy wyszło na

jaw, że komisarz nie skontaktował się i nie

przesłuchał nikogo poza jej rodzicami.

Co prawda Chase nie uzyskał żadnej znaczącej

informacji, ale nie w tym leżał problem. Wykona­

nie tych telefonów należało przecież do podsta­

wowych obowiązków komisarza. Samo zanie­

chanie tego już było wystarczająco podejrzane,

ale kłamanie na ten temat jeszcze bardziej...

Chase wyszukał kolejny numer w obroto­

wym stojaku na wizytówki i chwycił za telefon.

Tym razem zadzwonił do laboratorium tech­

ników medycyny sądowej. Rozpoznał znajomy

głos technika, który odebrał telefon.

- Witam, mówi agent Fraley z Cliff's Cove

- przedstawił się. -Wiem, że już późno, ale mam

tylko jedno pytanie. Czy któryś z was planował

ponowne zbadanie miejsca zbrodni w zajeździe

„Pod Zabłąkanym Aniołem" ?

scandalous

background image

Nie taką odpowiedź chciał usłyszeć. Upłynęło

parę sekund, zanim odzyskał głos.

- Dziękuję. - Odłożył słuchawkę. W głowie

Chase'a zapaliło się czerwone światełko ostrze­

gawcze.

Co skłoniło komisarza do kłamstwa?- Dlacze­

go zażądał od Olivii wstrzymania prac remon­

towych do czasu ponownego przeszukania bu­

dynku przez techników medycyny sądowej ?

Ciało zostało dziś wydane rodzinie. Pogrzeb

miał odbyć się pojutrze. Dalsze izolowanie miej­

sca przestępstwa nie miało sensu, skoro niczego

więcej nie udało się znaleźć.

Chase raz jeszcze przeanalizował akt wandali­

zmu, który wydarzył się ostatniej nocy. Gdyby

nie wchodziło w grę morderstwo, mógł sobie

wyobrazić jakiegoś tutejszego mieszkańca, który

chciał wyrządzić szkody i udaremnić normalne

funkcjonowanie zajazdu. Wielu z nich było bar­

dzo przeciwnych zakłócaniu spokoju duchom

przeszłości, które w ich świętym przekonaniu

zamieszkiwały w zajeździe. Ale Chase dobrze

znał wszystkich członków tej społeczności. Nie

potrafił wskazać choćby jednej osoby, która

byłaby w stanie posunąć się do morderstwa.

Przyjaciele i rodzina Beverly Bellamy nie bu­

dzili najmniejszych podejrzeń. W tej małej i zży­

tej grupie trudno było znaleźć jakiekolwiek

motywy do działania na jej szkodę. Nie było też

nikogo, kto miał z nią jakieś stare porachunki.

scandalous

background image

To wszystko nie miało sensu.

Ważny był fakt, że to właśnie Olivia zwykle

zamykała zajazd. Czy to nie ona była zamierzo­

ną ofiarą ? Kto znał ten jej zwyczaj- Prawdo­

podobnie tylko Ralph, Clara i Edna. Nie mógł

sobie wyobrazić, aby któreś z nich chciało wy­

rządzić krzywdę O1ivii.

Włożył zawartość akt do teczki i ruszył

z powrotem do gabinetu komisarza. Zatrzymał

się jedynie, by przełączyć telefony, o których

przypomniała mu Shirley.

Właściwie mógłby skończyć pracę na dziś. Nie

było nic więcej do roboty. Powinien teraz odnaleźć

wuja i odbyć z nim długą, męską rozmowę.

Ujawnić wszystkie jego matactwa. Wyłożyć karty

na stół. Mają do rozwiązania sprawę morderstwa.

Nie ma czasu na tajemnice. Być może O1ivia będzie

potrzebowała policyjnej ochrony.

Gdy odchodził od biurka komisarza, coś

w ostatnim momencie przykuło jego uwagę.

Marszcząc brwi, zbliżył się do mahoniowego

blatu. Spod ciężkiego bloku do notatek wy­

stawał róg tekturowej teczki. Uniósł warstwy

papieru z wielotygodniowymi zapiskami i wy­

ciągnął spod nich nie oznakowaną teczkę. Z dud­

niącym w uszach szumem otworzył ją i spojrzał

na jej zawartość.

Na wszystkich stronach widniało imię i na­

zwisko O1ivii Hamilton.

scandalous

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Zaczęło padać.

Livvy nalała sobie brandy i podeszła do okna

w salonie. Kiedy burza przychodziła od strony

morza, widok zapierał dech w piersiach.

Burze wiedzione silnym huraganem nie miały

w sobie wiele romantyzmu, ale ta, prosta, przed­

wieczna, będąca wynikiem zmiany pór roku

była monumentalnym widowiskiem i wyjąt­

kowo oddziaływała na zmysły. Livvy, słysząc

huk grzmotu i obserwując następujący chwilę

po nim elektryzujący błysk światła, czuła, że

naprawdę żyje. Zafascynowana, przyglądała się,

jak wody oceanu unoszą się niespokojnie, coraz

wyżej i wyżej, reagując na targające nimi siły

natury.

Chociaż była zupełnie sama w zajeździe, na

tym poszarpanym skrawku ziemi, gdzie ląd

spotyka się z morzem, Livvy nie czuła się ani

scandalous

background image

trochę samotna. Atmosferę wypełniała wielka

energia. Dom - wysoki i masywny - dzielnie

opierał się wiatrom. W jego murach była absolut­

nie bezpieczna.

- Cóż za paradoksalna myśl - powiedziała na

głos.

Jeszcze dwa dni temu była przekonana, że już

nigdy nie poczuje się tu bezpiecznie. Ale stary

dom zdawał się dodawać jej otuchy. Włożyła

oszczędności całego życia w przywrócenie go do

dawnej świetności. Nie miała innego miejsca na

ziemi.

Jeśli zabójca zamierza wyrządzić jej krzywdę,

jakie ma ona podjąć działania, co robić? Miałaby

uciekać ? Porzucić to wszystko, cały wysiłek

i pieniądze zainwestowane w zajazd ? Już raz

musiała uciekać i nigdy więcej tego nie zrobi.

Przenigdy. Nie ugnie się przed strachem. Nie

pozwoli na to. Musi być silna... nie da się

sterroryzować.

Przeszył ją nagły ból. Za żadne skarby nie

opuści zajazdu. Była jego częścią. Czuła, jakby

należała do niego od zawsze.

Bez względu na opinie komisarza czy kogo­

kolwiek innego, Livvy doszła ostatnio do wnio­

sku, że jej przeznaczeniem jest ratowanie tego

wspaniałego miejsca. Tak jak trzy lata temu

została uratowana przez lekarza, detektywa

i dwójkę lojalnych przyjaciół, tak teraz ona

musi ratować zajazd. Wychyliła pokaźną porcję

scandalous

background image

brandy i nalała sobie kolejną. Paląca w gardle

dawka alkoholu wykrzywiła jej twarz.

Uważnie rozejrzała się po pokoju. Była dum­

na, jak świetnie teraz wyglądał. Goście, przeby­

wający w zajeździe ostatniego lata, byli pod wra­

żeniem tego, co udało się jej dokonać. Oczywiś­

cie, za bardziej szczegółowe i skomplikowane

prace słowa uznania należały się Christophero-

wi. Jej wkład obejmował głównie sprzątanie

i malowanie. Nie czuła z tego powodu wstydu.

Prace te były równie potrzebne.

Przypomniała sobie reakcję Ralpha na dzisiej­

sze zdarzenia i poczuła bolesny ucisk w piersi.

Nietrudno było zrozumieć jego uczucia. Z jed­

nej strony była trochę zła za komentarz, który

zabrzmiał tak nielojalnie, ale z drugiej strony

trudno było nie zrozumieć, że jego reakcja była

naturalna. Ktoś inny na jego miejscu miałby

podobne odczucia.

Jej również takie myśli przychodziły do gło­

wy. Może pomysł ponownego otwierania zajaz­

du jednak był błędem?

Ale co się stało, to się nie odstanie. Wycofanie

się z przedsięwzięcia nie przywróci życia Beverly

Bellamy.

Kolejne brandy rozlało się przyjemnym ciep­

łem po przełyku. Wiedząc, że nie powinna,

Livvy nalała sobie następną szklaneczkę i za­

pragnęła wziąć długą, gorącą kąpiel w wannie.

Zgasiła światła i sprawdziła drzwi wejściowe.

scandalous

background image

Następnie, sącząc powoli brandy, sprawdziła

resztę drzwi na parterze. Alkohol dodawał jej

odwagi, choć nie chciała się do tego przyznać.

Nie sprawdziła tylko jednych drzwi. Wciąż, na

wyraźne polecenie komisarza, były oznakowane

żółtą taśmą. Nikt nie miał prawa wejść do

tamtego pokoju.

Wstrzymując oddech, Livvy upewniła się, że

drzwi w korytarzu prowadzącym do tego poko­

ju były zabezpieczone. Odetchnęła z ulgą, gdy

zastała je zamknięte na klucz.

Nie spiesząc się, weszła na górę. Zauważyła,

że dzięki brandy nie dokuczała jej dawna kontu­

zja. Prawie wcale nie odczuwała bólu.

Starając się skierować myśli na bardziej przy­

jemny temat, pomyślała, że być może wkrótce

uda się odmalować i wyłożyć dywanami wschod­

nie skrzydło. Po tej pracy, jak również po od­

nowieniu dziedzińca, posiadłość będzie całkowi­

cie odrestaurowana. Będzie wówczas mogła za­

jąć się jedynie konserwacją i bieżącymi sprawa­

mi. Jeśli sezon urlopowy zakończy się sukcesem,

być może będzie w stanie odłożyć trochę pienię­

dzy na czarną godzinę.

Rozbawiło ją to powiedzenie. Czuła, że właś­

nie wybiła czarna godzina, a poza pieniędzmi,

które odłożyła na nowe dywany, remont fon­

tanny i drobne wydatki na czas oczekiwania

sezonu świątecznego, właściwie była bez grosza.

scandalous

background image

Głęboka wanna na szponiastych nóżkach

wypełniała się gorącą wodą. Łazienka Livvy była

największa w całym domu. Prezentowała się

bardzo romantycznie, może z wyjątkiem umiesz­

czonego dyskretnie nad wanną uchwytu. Starała

się go nie używać, ale zdarzały się dni, kiedy był

niezbędny. Nie zamierzała się jednak nad sobą

użalać.

Żyła. By uczcić ten cudowny fakt, zapaliła

świeczki porozmieszczane w różnych punk­

tach łazienki. Niektóre zapachowe, inne nie, ale

wszystkie promieniujące miłym dla oka, na­

strojowym blaskiem.

Przygotowała sobie dwa ogromne puszyste

ręczniki i z poczuciem błogości zanurzyła się

w wannie. Gorąca, parująca woda przyjemnie

pieściła jej ciało i natychmiast przyniosła ulgę

nadwerężonym mięśniom. W pełni zrelaksowa­

na, dopiła resztę brandy i postawiła szklaneczkę

na znajdującym się w zasięgu ręki antycznym

stoliku. Wszechobecna para wirowała leniwie

wokół ciepłego światła świec. Ogarnęła ją błogość.

Zachowując w pamięci ten uspokajający obraz,

przymknęła powieki i starała się o niczym nie

myśleć. Po prostu relaks. Zmartwienia odpłynęły.

Z daleka dochodziły odgłosy burzy. Deszcz zacinał

bezlitośnie. Łkające zawodzenie wiatru przerywał

czasem pomruk pioruna. Co pewien czas skąpo

oświetlone pomieszczenie rozjaśniał nagły blask

błyskawicy, kontrastując z lekką poświatą świec.

scandalous

background image

Brandy wyciszyła ją tak wybornie, że z tru­

dem powstrzymała się od zaśnięcia. Łazienkę

wypełniał słodki zapach róż i lilii. Spokojny

dom, własny zakątek, położony na postrzępio­

nym klifie był tym, czego szukała... czego prag­

nęła od chwili, gdy podjęła decyzję o rozpoczęciu

wszystkiego od nowa. Samotność przerywana

jedynie obecnością interesujących gości, przyjeż­

dżających w sezonie letnim i świątecznym.

Niezależność, bycie własnym szefem i kowalem

własnego losu, to jest to, o co jej chodziło.

Nowe życie w miejscu, gdzie czuła się jak

w raju, w odległej Nowej Anglii. Daleko od

wrzawy i zgiełku reszty świata, w zakątku

głęboko zanurzonym w przeszłości. I ten zajazd.

Uśmiechnęła się. Boże, on jest wszystkim, czego

pragnęła. Piękny na swój surowy sposób. Przepeł­

niony magią i historią.

Jedyną rzeczą, której dotąd nie znalazła, była

prawdziwa miłość.

Otworzyła oczy. Przecież jej wcale nie szuka-

ła. Jak mogłaby zaufać sobie czy komukolwiek,

że zdoła rozpoznać to uczucie.

Nie potrafiłaby.

Natychmiast ukazała się jej przed oczami

przystojna twarz Chase'a Fraleya, jakby na za­

przeczenie wcześniejszej konkluzji.

Westchnęła cicho. Na samą myśl o nim zrobi­

ło jej się ciepło na sercu.

Karcąc się w myślach, zamknęła ponownie

scandalous

background image

oczy, by przywołać z pamięci każdy najdrobniej­

szy szczegół jego postaci. Mundur skrywał świetną

sylwetkę. Chase był wysoki, barczysty, silny.

Włosy koloru piasku i żywe niebieskie oczy czyniły

z niego ideał urody amerykańskiego chłopca.

W każdej jednak chwili ta siła i piękno mogły

przeobrazić się w coś zupełnie innego, złego,

wrogiego. Znała to od podszewki.

Ale przecież Chase Fraley nie miał nic wspól­

nego z Jamesem Hamiltonem, protestowała

w duchu. Przez ostatnie dni Chase wyraźnie

starał się chronić ją przed furią komisarza. Po­

zwolił wyładować na sobie cały jego gniew. To

dobrze o nim świadczyło.

Pragnęła poznać go bliżej. Czy mogła sobie

pozwolić na takie uczucia? Tak po prostu pod­

dać się im?

Z pewnością się jej podobał i przyciągał ją

niczym magnes, ale bardzo się bała sobie zaufać.

Odezwały się w niej dawno zapomniane potrze­

by. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów

umiała je nazwać. Pragnęła dotyku.

Na krótki moment jej myśli odpłynęły... krą­

żąc wokół pożądania, jakie Chase niezaprzeczal­

nie w niej wywoływał.

Przypomniała sobie dotyk jego silnych rąk...

głęboki, zmysłowy głos. Troskę w jego oczach,

gdy na nią patrzył.

A więc nie była mu obojętna. Nie umknęło jej

uwagi tęskne wejrzenie Chase'a. Zorientowała

scandalous

background image

się, że sposób, w jaki ją traktował, wykraczał

daleko poza obowiązki zawodowe.

Nieproszona, nowa myśl pojawiła się nagle

i zmieniła jej błogi stan w stan pełnego napięcia.

Jedna wielka pomyłka! To, co widziała w oczach

Chase'a nie mogło być pragnieniem. Jak mogła

zapomnieć o swojej brzydocie i nijakości. Prze­

cież James wielokrotnie jej to powtarzał. Wspo­

mnienia, które nagle powróciły, wstrząsnęły jej

ciałem. James podkreślał nawet, że kompletnie

nie pamiętał, co go w niej kiedyś zainteresowało.

Na domiar złego, po wypadku i w konsekwencji

licznych operacji, ciało Livvy całe pokryte było

bliznami. Przesunęła ręką po udzie. Jaki męż­

czyzna zapragnie kobiety tak okrutnie oszpeco­

nej... Dotykała zabliźnionych nierówności.

Chase z pewnością zauważył też jej utykanie.

Nie mogąc sprawnie chodzić ani biegać, próbo­

wała dbać o kondycję na wszelkie inne sposoby.

Niestety, z niewielkimi sukcesami. Skóra straciła

jędrność i młody wygląd.

Chase miał wysportowaną, zgrabną sylwet­

kę, jego ciało było z pewnością perfekcyjne. Na

samą myśl o jego nagości przeszedł ją elekt­

ryzujący dreszcz, tak silny, że na moment za­

brakło jej tchu. Pogrążona w myślach, pogładziła

dłonią szyję, przesuwając rękę powoli ku pier­

siom, które prężyły się w oczekiwaniu na za­

spokojenie swoich nagłych pragnień.

Być może piersi były jej jedynym atutem.

scandalous

background image

Całkiem duże i dosyć jędrne. Cofnęła rękę.

Niepotrzebnie zawraca sobie głowę głupotami.

Nigdy nie pozwoli mu się zbliżyć. Była tego

całkowicie pewna, a torturowanie się podob­

nymi wyobrażeniami nie miało najmniejszego

sensu.

Wytrącona nagle z rozmyślań, Livvy usiadła

gwałtownie, nasłuchując.

Mimo ciepłej wody, przeszły ją ciarki, a na

ciele pojawiła się gęsia skórka.

Co to mogło być...?

Muzyka. Słyszała muzykę.

Czepiając się uchwytu przy wannie, błys­

kawicznie podniosła się na nogi.

Wycierając naprędce mokre ciało, próbowała

ustalić, skąd dochodzi muzyka i co to za melodia.

Nie zapalała wcześniej światła w łazience, by

cieszyć się widokiem świec. Czyżby znowu

wystąpił chwilowy spadek napięcia? W takich

przypadkach zdarzało się, że telewizor sam się

włączał. Może tym razem radio?

Wśliznęła się w szlafrok, ciasno związała

w pasie i przeszła na palcach do sypialni. Muzy­

ka była nieco głośniejsza.

Otworzyła drzwi i przemknęła w kierunku

holu.

Muzyka klasyczna. Mozart.

Strach zmroził jej krew w żyłach.

Rozpoznała melodię.

Ulubiony utwór Jamesa.

scandalous

background image

Nie wiedziała, jak długo tam stała, komplet­

nie sparaliżowana. Musiała zdecydować się na

jakiś ruch, sprawdzić skąd dobiega muzyka.

Uciekaj! - podpowiadał wewnętrzny głos.

Szybko dotarła do schodów. Zawahała się,

wpatrując się w smolistą ciemność poniżej.

Nacisnęła włącznik na ścianie. Silne światło

wypełniło cały hol.

Muzyka zdawała się dochodzić z salonu.

- Zwykły zbieg okoliczności - mruknęła.

Prawdopodobnie radio włączyło się pod wpły­

wem nagłej zmiany napięcia. Akurat grali ten

utwór.

To nie mogło być nic innego!

Wydobyła z siebie dźwięk, który w zamierze­

niu miał być śmiechem.

Za parę sekund didżej przerwie audycję i ogło­

si aktualną godzinę lub najświeższą prognozę

pogody.

Spokojnie! Uspokój się i idź do salonu.

Wyłącz radio.

Wszystko jest w porządku.

Livvy zeszła ostrożnie po schodach. Z każ­

dym krokiem przekonywała siebie, że to jedynie

zbieg okoliczności. Ot, taki głupi i okrutny żart

losu.

Dotarła do drzwi salonu. Wyczuła na ścianie

włącznik światła. Natychmiast stołowe lampy

w salonie zapaliły się, rozpraszając ciemności.

Z ulgą wypuściła powietrze, nie zdając sobie

scandalous

background image

nawet sprawy, że przez cały czas wstrzymywała

oddech.

Okey, wszystko jest w porządku.

Dźwięki muzyki wciąż narastały, gdy pew­

niejszym krokiem zbliżała się do wbudowanej

w ścianę biblioteczki. Na jednej z półek znaj­

dował się sprzęt grający.

Zwilżyła usta i sięgnęła w kierunku wyłącz­

nika. W połowie drogi jej ręka zatrzymała się

w powietrzu. Ogarnęła ją kolejna fala przera­

żenia.

To nie było radio. Muzyka dobiegała z od­

twarzacza płyt.

Sztywna ze strachu wyłączyła sprzęt. Szuf­

ladka wysunęła się na zewnątrz. Palce sięg­

nęły po błyszczący dysk i podniosły go do

góry.

Zbiór utworów Mozarta.

Płyta upadła na podłogę.

To niemożliwe!

Oddała przecież wszystkie rzeczy, które do

niego należały. Nie zachowała niczego. Nawet

fotografii.

Podmuch zimnego powietrza przeszył ją

i wdarł się do holu. Dźwięk tłuczonego szkła

wytrącił ją ze stanu odrętwienia i kazał biec

w tamtym kierunku.

Na podłodze leżały kwiaty. Kawałki roztrzas­

kanego drogiego wazonu, który stał na stoliku

przy ścianie, połyskiwały dookoła niczym dro-

scandalous

background image

binki lodu. Prawdopodobnie łodygi były za dłu­

gie. Musiały przeciążyć wazon, poszukała wy­

tłumaczenia.

Podmuch wiatru podwiał poły jej szlafroka.

Zadrżała z zimna.

Niczym na filmie w zwolnionym tempie,

Livvy odwróciła się w kierunku frontowych

drzwi. Były otwarte na oścież. Wiatr i deszcz

wdzierały się do środka.

Inny dźwięk jednak zagłuszył świst wiatru.

Wzrok Livvy przesunął się w kierunku kory­

tarza, który miał być dopiero odnawiany. Płacz.

Głośny... rozpaczliwy. Z przerażenia serce u wię­

zło jej w gardle.

- Nie! - zdołała wydusić z siebie, gdy dobiegł

ją zawodzący szloch.

Rzuciła się w stronę drzwi. Po drodze chwyci­

ła wiszące na ścianie klucze i wybiegła z domu.

Poczuła silny podmuch wiatru. Deszcz ośle­

piał ją, ale nie zatrzymała się. Biegła co sił

w nogach. Musiała dostać się do samochodu.

Nagły ból przeszył jej udo. Krzyknęła, nogi

ugięły się i upadła na mokrą trawę.

Wstawaj! Wstawaj!

Z trudem podniosła się i ruszyła dalej. Już

niedaleko, mówiła do siebie.

W końcu dotarła do samochodu. Palce zacisnęły

się na zewnętrznej klamce drzwi od strony kiero­

wcy... szarpnęła. Drzwi były zamknięte.

Zaklęła... nerwowo przebierała palcami... aż

scandalous

background image

udało się wcisnąć odpowiedni przycisk w pilocie

przy kluczach.

Gwałtownie otworzyła drzwi i rzuciła się na

miejsce kierowcy. Włożyła kluczyk do stacyjki.

Szybciej! Głos, głęboko w jej mózgu, ponaglał

nieustannie. Ręce drżały tak mocno, że musiała

zacisnąć je przez chwilę, by zebrać siły do

przekręcenia kluczyka.

Silnik zadziałał już przy pierwszej próbie.

Dzięki, Boże! Dzięki! Wrzuciła wsteczny bieg

i wcisnęła pedał gazu. Nagły ruch samochodu

pchnął ją silnie do przodu. Uderzyła czołem

o kierownicę.

Walcząc o odzyskanie kontroli nad pojazdem,

przesunęła drążek do przodu i ruszyła w stronę

miasta.

- Weź się w garść - wymamrotała.

Niedługo będzie na miejscu. Musi tylko uspo­

koić się i starać nie wjechać do rowu.

Silnik gasł. Uderzyła dłonią w kierownicę.

Nie! Wcisnęła pedał gazu, ale silnik nie wydał

z siebie żadnego dźwięku. Cholera! Przekręciła

klucz w stacyjce. Samochód nie zapalił.

- Co do diabła...?

Spojrzała na wskaźnik poziomu paliwa. Bak

był pusty.

Przecież tankowała go do pełna dwa dni

temu. Nigdzie od tamtego czasu nie jeździła.

Doskonale to pamiętała...

Odwaga i determinacja, które towarzyszyły

scandalous

background image

jej okaleczonemu ciału podczas ponownej nauki

chodzenia, nagle wzięły górę. Wszechogarniają­

ce przerażenie nieoczekiwanie ustąpiło. Jego

miejsce zajęła furia.

Livvy z impetem otworzyła drzwi i wydo­

stała się z samochodu. W strugach deszczu

ruszyła z powrotem do zajazdu. Idąc, wpat­

rywała się w złowrogie kontury sterczących ku

niebu wieżyczek.

To był jej dom. Bóg świadkiem, że nikt jej

stamtąd nie wyrzuci. A właśnie przed chwilą na

to pozwoliła.

Pomaszerowała prosto do frontowych drzwi.

Z każdym krokiem rosło jej wzburzenie. Ktokol­

wiek to robi, nie ujdzie mu to na sucho. Musi być

tchórzem, by posuwać się do takich sposobów,

ukrywając swą twarz.

Ona tchórzem nie jest. Odmawia stawiania

się w pozycji ofiary. Już nigdy więcej.

Livvy weszła pewnie do holu i zatrzasnęła za

sobą drzwi. Przez chwilę, oparta o nie, nasłuchiwa­

ła. Z zewnątrz dochodziły odgłosy burzy. Wciąż

lało jak z cebra. W środku panowała grobowa cisza.

Myśl, że jakiś tchórz przestraszył ją, a teraz

czmychnął, jeszcze bardziej ją rozwścieczyła.

Ominęła potłuczone szkło i poszła po szczot­

kę z szufelką, by uprzątnąć bałagan.

Po wysprzątaniu i umyciu podłogi w holu,

przeszła przez wszystkie pokoje w domu, na

parterze i na piętrze.

scandalous

background image

Otworzyła nawet drzwi do odgrodzonego

taśmą pokoju. Nie weszła do środka, ale z oddali

dokładnie przyjrzała się drzwiom, prowadzą­

cym na zewnątrz. Były zamknięte. Upewniając

się, że wszystko jest w porządku, wróciła do

salonu. Odnalazła płytę CD i przyglądała się jej

przez chwilę.

Rzadko używała odtwarzacza płyt. Nawet

nie pamiętała, kiedy ostatni raz była w jego

pobliżu. Jeden z gości, którzy odwiedzili zajazd

w lecie, prawdopodobnie zostawił tę płytę w od­

twarzaczu. Jeśli doszło, jak przypuszczała, do

skoku napięcia w instalacji elektrycznej, sprzęt

mógł się samoistnie włączyć.

Livvy zaśmiała się ironicznie, patrząc na swój

wilgotny szlafrok. Co z niej za idiotka. Pozwoliła

ponieść się wybujałej wyobraźni.

Dom był stary. Była przekonana, że dokład­

nie zamknęła frontowe drzwi, ale niewyklu­

czone, że w rzeczywistości nie dopchnęła ich

wystarczająco mocno. Wiatr mógł zrobić resz­

tę. Nie bardzo umiała wytłumaczyć zasłyszany

płacz, ale jeśli to sprawka rzeczonych duchów,

to ich się nie bała. Ludzi zabijają inni ludzie,

nie duchy.

Z trudem dotarła do kuchni, wyrzuciła płytę

do śmieci i włączyła czajnik. Kubek gorącej

herbaty bez wątpienia ukoi jej stargane nerwy.

Brandy nie wchodziło w rachubę. Alkohol rów­

nie dobrze mógł podsycić jej wyobraźnię.

scandalous

background image

W oczekiwaniu na wrzątek do herbaty, Livvy

postanowiła się osuszyć i założyć miękką flane­

lową pidżamę. Dzisiejszego wieczoru zamierza­

ła się zrelaksować, tak czy inaczej.

Już miała wyjść z kuchni, gdy zawahała się na

moment. Cholera. Przez to całe zamieszanie

- jeśli morderstwo można nazwać zamiesza­

niem - nie zrobiła w tym tygodniu zakupów.

Herbaty pewnie już nie ma. Rano w szafce

widziała tylko kawę. Kiedy w zajeździe nie było

gości, nie zawracała sobie głowy zbyt skrupulat­

nym robieniem zapasów.

Nie ma sensu podgrzewać wody, jeśli brakuje

herbaty. Zła, że pewnie nie będzie jej dane

delektować się ulubionym gatunkiem herbaty,

podbiegła do szafki.

Otworzyła drzwiczki i zamarła.

Wielka puszka importowanej herbaty stała

tuż przed jej oczami.

Livvy przełknęła ślinę.

Herbata indyjska Assam ?-

Czyżby Edna postanowiła zrobić zakupy na

własną rękę, gdy ona nie miała do tego głowyć

Livvy nienawidziła herbaty Assam. Nigdy nie

znalazłaby się na liście jej zakupów. Nie poda­

wała jej gościom. Ewentualnie tylko na specjalne

zamówienie...

Czyżby Edna lub Clara ją zamówiły ?-

Drżącą ręką sięgnęła po puszkę. Wyjęła ją

z szafki i poczuła przyspieszone bicie serca.

scandalous

background image

Kolejna puszka stała tuż za pierwszą. A za nią

jeszcze jedna.

To niemożliwe. Przecież tak bardzo nienawi­

dziła herbaty Assam.

Za to James ją uwielbiał. Upierał się, że

Amerykanie nie znają się na dobrej herbacie.

Livvy przypomniała sobie, jak po raz pierwszy

zamówiła herbatę dla Jamesa i dostała jakiś inny

gatunek... Wzdrygnęła się na samo wspomnie­

nie wybuchu jego dzikiej złości.

To niemożliwe.

Nikt nie znał szczegółów z jej przeszłości...

tego, co przeszła. Kto i dlaczego mógł zamówić

ulubioną herbatę Jamesa?

Livvy stała pośrodku kuchni. Bała się ruszyć,

bała się krzyczeć.

Niemożliwe. Nikt nie wiedział. Nikt.

To musiał być on...

scandalous

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Chase czekał, siedząc w ciemności.

Była ósma wieczór.

Benton Fraley wszedł do biura, zapalił światło

i zamknął za sobą drzwi.

Zmrużył oczy, wyraźnie zaskoczony wido­

kiem Chase'a.

- Po cholerę tu siedzisz po ciemku, synu?

- zapytał ostrożnie. W jego oczach kryła się

podejrzliwość.

Chase uderzył ręką teczkę, leżącą na krawędzi

biurka Shirley.

- Powiedz mi, co się dzieje. Chcę wszystko

wiedzieć, tu i teraz! - Miał ochotę mocno potrząs­

nąć wujem, dopóki nie powie mu całej prawdy.

Na myśl o tym, co Olivia Hamilton przeżyła ze

swoim obłąkanym mężem, poczuł mocne wale­

nie serca. Przypomniał sobie jej lekkie utykanie...

jej wrażliwość i nieśmiałość w jego obecności.

scandalous

background image

Teraz rozumiał. Była molestowana w najgor­

szym tego słowa znaczeniu. Dobry Boże! Rapor­

ty medyczne wskazywały na liczne złamania,

zrośnięte bez jakiegokolwiek leczenia. W wyni­

ku upadku ze schodów omal nie straciła życia.

W końcu przyznała się lekarzowi i przyjaciołom,

że została zepchnięta przez męża. Ale raport

psychologa zawierał same najgorsze rzeczy. Po­

wtarzające się znęcanie psychiczne spowodowa­

ło, że najmniejsze wspomnienie przeszłości wy­

wołuje u niej napady lęku.

Przybyła tu niewątpliwie w poszukiwaniu

nowego życia, chęci zaczęcia wszystkiego od

początku. W rezultacie - wpadła z deszczu pod

rynnę. Na myśl o tym, jak niesprawiedliwie los ją

potraktował, poczuł kolejny ucisk w piersi. Nikogo

nie powinny spotykać cierpienia, jakie ją spotkały.

Komisarz rzucił okiem na akta.

- Są rzeczy, o których nie wiesz, Chase.

Wściekłość przesłoniła wszelkie inne emocje

Chase'a.

- Czego nie wierni Czy tego, że nawet nie

zadałeś sobie trudu, by przesłuchać znajomych

i dalszą rodzinę Beverly Ballamy ? Czy może tego,

że nie było żadnej umówionej wizyty techników

medycyny sądowej ? - poderwał się na nogi. - Po

co te wszystkie kłamstwa ? Wytłumacz mi!

Wuj spojrzał mu w twarz. Jego niebieskie

oczy, znak rozpoznawczy Fraleyów, pozostały

niewzruszone, mimo oskarżeń Chase'a.

scandalous

background image

- Usiądź, wszystko ci powiem...

- I tak mi powiesz - przerwał Chase. Z ręka­

mi na biodrach, rozsierdzony, dyszał ze zdener­

wowania. Ktoś zamordował Bellamy. O1ivia

również może znajdować się w niebezpieczeń­

stwie. On musi poznać prawdę!

- Właśnie spędziłem dwie godziny, przesłu­

chując Ednę Bradley.

Informacja ta mocno zaskoczyła Chase'a. Go­

spodynię O1ivii ?

- W jakim celu ?

Komisarz westchnął i znużony opadł na fotel,

jakby dłuższe stanie na nogach było ponad jego

siły.

- Pilnie obserwowałem zajazd. Wiedziałem, że

dzieje się tam coś podejrzanego. - Jego oczy

z determinacją wpatrywały się w Chase'a. - Po

rozmowie z rodzicami Beverly, gdy upewniłem się,

że wokół dziewczyny nie było żadnych mrocz­

nych tajemnic, nabrałem pewności, że jej śmierć

jest związana z zajazdem. Dlatego wziąłem się za

uważną obserwację tego miejsca. Ralph Cook

często przychodził i wychodził w dosyć nietypo­

wych godzinach, jak na pracę od ósmej do piątej.

Chase potrząsnął z niedowierzaniem głową.

- Chyba nie usiłujesz obarczyć winą Ralpha

Cooka. Nie zrobiłby tego.

- Mylisz się, Chase - przerwał mu wuj.

- Edna zauważyła, że zarówno 01ivia, jak

i Ralph zachowują się dziwnie, zwłaszcza od

scandalous

background image

czasu, gdy otwarcie oskarżyłem go o wandalizm.

Śledziłem go dziś, gdy wracał do domu o piątej

trzydzieści.

Chase'a ogarnął nowy niepokój.

- To dlaczego nie przyprowadziłeś go na

posterunek?

Komisarz potrząsnął głową.

- Ponieważ udało mu się mnie zgubić. Po­

szedłem więc do Edny, żeby sprawdzić, czy

niczego nie zauważyła. Była teraz moją ostatnią

szansą na dotarcie do prawdy.

Chase uniósł do góry ramiona w geście zdzi­

wienia.

- Naprawdę wierzysz, że Ralph zamordował ?

Komisarz sięgnął do wewnętrznej kieszeni

płaszcza i wyjął plastykową, przeźroczystą toreb­

kę. Położył ją na biurku, tuż przed stojącym nad

nim Chase'em.

Chase nie musiał jej brać do ręki, by rozpo­

znać zawartość. Wysadzana drogimi kamienia­

mi pochwa od kompletu z nożem do otwierania

listów... Narzędzie zbrodni w sprawie...

- Co ciekawe - kontynuował komisarz - gdy

pojawiłem się u Edny, właśnie miała do mnie

dzwonić. Kiedy robiła pranie dziś po południu,

zmieniała w pokojach zajazdu pościel, oto co

znalazła - wskazał na plastykową torbę. - Znajdo­

wała się w sypialni Ołivii, ukryta pod materacem.

Wersja wydarzeń przedstawiana przez komi­

sarza była dla Chase'a niczym cios między oczy.

scandalous

background image

- Chyba nie mówisz poważnie!

Komisarz skinął głową.

- Edna powiedziała również, że widziała

Ralpha i panią Hamilton, prowadzących oży­

wione rozmowy, a może nawet ostrą wymianę

zdań... ale zawsze poza zasięgiem jej słuchu.

Wyglądało to na kwestionowanie przez Ralpha

wydanych mu poleceń. Nie zrozum mnie źle

- zastrzegł się wuj. - Edna bardzo szanuje Olivię,

jednak przyparta do muru, przyznała się do

obaw, że pani Hamilton jest bliska załamania

nerwowego. Bardzo niespokojna, dziwnie się

zachowuje, wyjątkowo milcząca... zamknięta

w sobie.

Zaszokowany Chase z trudem podsumował

słowa wuja.

- Uważasz, że O1ivia zaplanowała lub też

dokonała tego morderstwa? A w jakim to niby

celu? By torturować samą siebie? - Kłębiące się

w nim, rozszalałe emocje na dobre zachwiały

jego równowagą. Ledwo mógł ustać na nogach.

Wszystko to jakiś obłęd!

- Jestem przekonany, że jest niezrównowa­

żona psychicznie. I może sama zabiła swojego

męża. - Komisarz wzruszył ramionami. - Może

w obronie własnej, kto wie? Przyjechała tu

z daleka, aby zacząć życie od nowa, ale wszystko

zaczęło się jej źle układać. A dotychczas umiała

rozwiązywać swoje problemy jedynie przy po­

mocy desperackich metod. Uprzedzałem cię,

scandalous

background image

Chase, że jest uparta, zdeterminowana. Tacy

ludzie sięgają po drastyczne środki. Kto może

dać gwarancję, że nie jest kompletną wariatką ?

Postukał palcem w jedną z teczek, które

trzymał Chase.

- Nie czytałeś opisu moich badań nad seryjny­

mi zabójcami? Większość z nich była w dzieciń­

stwie molestowana w taki czy inny sposób. Być

może to mąż O1ivii doprowadził ją do szaleństwa.

Chase czytał tę pracę, ale w żaden sposób nie

wpłynęła ona na jego przekonania. Wuj mocno

naciągał swoje argumenty. Nie zamierzał tego

dalej słuchać! Chwycił klucze do samochodu.

- Jeśli potrafisz to udowodnić - rzucił - are­

sztuj ją. Osobiście uważam, że to ona jest

w niebezpieczeństwie. Ktokolwiek to zrobił,

zapewne jeszcze nie dokończył dzieła.

Komisarz zerwał się na nogi.

- Sugerujesz, że ktoś z tej wyspy byłby

w stanie popełnić morderstwo, by zamknąć

zajazd ?- - W każdym słowie komisarza słychać

było jego wściekłość.

- Sam oskarżyłeś Ralpha Cooka. Dlaczego?

Komisarz dźgnął palcem tors Chase'a.

- Oskarżyłem go o bycie pod wpływem uro­

ku tej kobiety. Nie zarzuciłem mu popełnienia

morderstwa.

- Mylisz się - warknął Chase.

- Nie - przerwał wuj - to ty się mylisz.

Pozwalasz, by obsesja na punkcie tej kobiety

scandalous

background image

odebrała ci zdrowy rozsądek, tak jak stało się

z twoim ojcem.

Chase zbliżył twarz do twarzy wuja.

- Być może straciłem dla niej głowę, ale to

moje ryzyko. Twoje sugestie to kompletna bzdu­

ra. Nawet gdyby była zdolna do popełnienia

zbrodni, taki czyn byłby ostatnią głupotą. Za­

jazd jest jedynym źródłem jej utrzymania. Po co

miałaby działać na własną szkodę ?

- Może dla rozgłosu - zasugerował nie zbity

z tropu komisarz Fraley, po czym wzruszył

ramionami. - A może to było silniejsze od niej

i nie potrafiła się powstrzymać. W każdym razie...

wysyłam list gończy za Cookiem- kontynuował

- a potem zdobędę nakaz rewizji zajazdu. I uczci­

wie ostrzegam... mam zamiar ją zaaresztować.

- Zrobisz, co uznasz za stosowne - rzucił

Chase. - A ja zrobię, co ja uznam za stosowne. -

I z tymi słowami wyszedł, trzasnąwszy za sobą

drzwiami.

Zupełnie nie zważając na strugi deszczu,

Chase skierował się w stronę samochodu. Powia­

domi 01ivię, że powinna znaleźć adwokata. On

jej pomoże. Znajdą sposób, by udowodnić, że

wuj nie ma racji.

Zaklął siarczyście parę razy, włączył silnik

i zapiął pasy. Sprawy najwyraźniej wymknęły

mu się spod kontroli. Ufał, że wuj działa w naj­

lepszej wierze, że ma czyste intencje, ale nie

dawało się ukryć, że uwziął się na Olivię od

scandalous

background image

momentu, kiedy przybyła na wyspę. Nie był

więc w swoich podejrzeniach i działaniach obiek­

tywny. Kto wie, czy grzebanie w jej przeszłości

nie pogłębiło jego uprzedzeń.

Zadzwonił telefon, odrywając Chase'a od

ponurych myśli. Wyciągnął aparat z kieszonki

przy pasku i odebrał.

- Chase Fraley.

- Agencie Fraley, dzwonię z centrali.

W głowie Chase'a zapaliło się czerwone świa­

tełko.

- Jaka sprawa ?

- Przed chwilą odebrałem telefon od kobiety,

która była w lekkiej histerii. Prosiła o rozmowę

z panem, ale gdy zorientowała się, że wybrała

numer 112 zamiast pana telefonu, odłożyła

słuchawkę. Próbowałem oddzwonić, ale nie od­

bierała. Na szczęście rozmawiała na tyle długo,

że zdążyliśmy namierzyć, skąd dzwoniła.

- Jaki jest jej adres ? - zapytał Chase, czując

coraz większy niepokój. Czyżby ktoś dzwonił

z zajazdu? Tylko kto?. Edna czy O1ivia?

Rozmówca podyktował adres zajazdu.

- Dziękuję. Zapisałem. - Zakończył rozmowę.

Rzucił telefon komórkowy na siedzenie i z piskiem

opon ruszył z chodnika okalającego ratusz.

Był pewny, że rozhisteryzowaną kobietą mo­

gła być tylko OIivia. Jego informator podał adres

zajazdu. Nim dotarł do długiej krętej drogi,

prowadzącej do zajazdu, przeanalizował wszyst-

scandalous

background image

kie najgorsze scenariusze. Około pięćdziesięciu

metrów od pensjonatu zahamował z poślizgiem.

Na środku drogi stał samochód 01ivii.

Szybko wyskoczył z jeepa i biegiem rzucił się

w kierunku auta.

Była w środku. Siedziała za kierownicą. Ży­

wa. Odetchnął z ulgą.

Wpatrywała się w niego poprzez strużki

wody cieknące po szybie. Chciał otworzyć

drzwi, ale były zamknięte.

- O1ivio, otwórz samochód! - zawołał wy­

starczająco głośno, by zagłuszyć szalejącą wciąż

burzę. Błyskawica przeszyła niebo, oświetlając

jej bladą jak kreda twarz. W jej brązowych

oczach zobaczył przerażenie.

Poruszając się jak robot, odblokowała zamek

samochodu.

Otworzył drzwi i schylił się, by móc spojrzeć

jej w twarz.

- Czy nic ci nie jest? - zapytał miękko.

Jednocześnie badał wzrokiem jej ciało, szukając

ewentualnych obrażeń.

- Nie mogę wrócić do domu.

Jej głos był tak cichy, że ledwo go usłyszał.

- Powiedz mi, co się stało - nalegał.

Gorąco pragnął dotknąć jej dłoni, pogłaskać po

ramieniu, ale powstrzymał się, zdając sobie sprawę,

że mógłby ją tylko jeszcze bardziej przestraszyć.

Spojrzała na zajazd.

- Wydaje mi się... że tam ktoś... coś... jest.

scandalous

background image

Poprosił O1ivię, by opuściła swój samochód

i poszła z nim do jeepa. O dziwo, posłuchała go od

razu i bez słowa protestu weszła do jeepa.

Szlafrok, który miała na sobie, był kompletnie

przemoczony. Trzęsła się z zimna i szczękała

zębami. Zimna, deszczowa noc z pewnością

wyziębiła ją do szpiku kości. Chociaż wydawało

mu się, że jej stan psychiczny wynikał bardziej ze

strachu niż z zimna. Jednak powinna jak najszyb­

ciej zdjąć z siebie przemoczone ubranie. Z tym

zamiarem Chase podjechał bliżej pod zajazd.

Drzwi frontowe były otwarte na oścież.

Chase wyłączył silnik i zwrócił się do OHvii.

- Czy twoim zdaniem ktoś obcy jest

w środkuj

Odpowiedź sprawiła jej wyraźną trudność.

- Nie... nie jestem pewna.

- Wejdę na chwilę i sprawdzę. Zamknę cię

w samochodzie. Będziesz tu bezpieczna.

Livvy potrząsnęła przecząco głową.

- Błagam, nie zostawiaj mnie tutaj samej.

Troska na twarzy Chase'a przyniosła jej ogro­

mną ulgę. Dzięki Bogu, że przyjechał. Wiedziała,

że może na niego liczyć.

- Dobrze, wejdziemy razem.

Gdy już znaleźli się wewnątrz i Chase zamk­

nął drzwi wejściowe, Livvy wzięła się w garść

i opowiedziała o wszystkim po kolei. Poprowa­

dziła go przez wszystkie pokoje w zajeździe,

kończąc na kuchni. Szafka nadal była otwarta,

scandalous

background image

a puszki z herbatą niezmiennie tkwiły na swoim

miejscu.

Chase stał przez chwilę w milczeniu.

Livvy straciła nadzieję. Na pewno uważa, że

postradała zmysły. Już widziała jego reakcję.

Sama przed sobą przyznawała, że to wszystko

brzmi dosyć niewiarygodnie.

- W porządku - powiedział wreszcie. - Spo­

kojnie zastanówmy się nad całą sytuacją.

Nadzieja ponownie wstąpiła w serce Livvy.

- W domu nie było nikogo i drzwi były

zamknięte. Muzyka być może rzeczywiście sa­

ma się włączyła. Załóżmy, że dało się słyszeć

szlochanie. Przyjmijmy, że Edna z własnej inicja­

tywy zakupiła nowy gatunek herbaty - wskazał

na szafkę i spojrzał na Livvy. - Na szczęście tę

sprawę możemy potwierdzić już jutro rano.

Skinęła głową. Dobrze. Był jakiś plan. Tego

potrzebowała. Z drugiej strony nie potrafiła się

przekonać, że spośród tylu rodzajów herbaty,

Edna wybrałaby właśnie ten. I do tego w tak

dużej ilości...

- Sprawdźmy, skąd mógł dobiegać ten szloch

- zaproponował Chase.

Livvy szybko zamrugała oczami, by ukryć

napływające do nich łzy. Wierzył jej. Dzięki

Bogu! Tak bardzo bała się, że nikt jej nie

uwierzy.

Rozpoczęli od piętra, skąd po raz pierwszy

doszedł do niej odgłos płaczu. Przeszukali każdy

scandalous

background image

pokój, szafę, wszystkie zakamarki. Chase Fraley

nie przeoczył niczego.

Niczego jednak nie znaleźli.

Wreszcie dotarli do pralni, znajdującej się na

parterze. W składziku, w którym przechowy­

wano środki czystości oraz różnorodne szczot­

ki i mopy, na półce, znajdującej się poza

zasięgiem wzroku Edny, znaleźli magnetofon.

Z sufitu powyżej biegły do niego kable. Chase

wspiął się na stołek i naliczył cztery różne

przewody.

- Prawdopodobnie prowadzą do głośników

rozstawionych w różnych miejscach domu.

- Przyjrzał się dokładnie magnetofonowi. - Wy­

gląda, że został ustawiony na automatyczne

włączanie kasety o konkretnej godzinie.

Wcisnął przycisk przewijania i włączył mag­

netofon. W ciągu paru sekund rozległ się słysza­

ny z oddali płacz. Wyłączył sprzęt.

- Zostawmy go na miejscu. W ten sposób nie

zniszczymy żadnych śladów, które mogą się tu

znajdować.

Livvy skinęła głową.

- Co teraz zrobimy ? - Przeszedł ją dreszcz.

Wciąż miała na sobie wilgotny szlafrok i czuła

przenikliwe zimno.

Chase zszedł ze stołka.

- Najpierw musisz się rozgrzać.

Ubrania, które miał na sobie, też były mokre.

- Ty również jesteś przemoczony.

scandalous

background image

- Nic mi nie będzie. - Jego zazwyczaj cza­

rujący uśmiech teraz był pełen ciepła i troski.

Poszła przodem w kierunku sypialni na pięt­

rze. Za żadne skarby nie chciała zostać sama.

Ulżyło jej, gdy zobaczyła, że idzie za nią. Nie

musiała prosić, by jej towarzyszył.

Przyniosła Chase'owi ręcznik i wróciła do

łazienki. Zdmuchnęła świeczki, o których kom­

pletnie zapomniała. Teraz dziękowała w duchu

Bogu, że nie spowodowały pożaru. Szybko zdję­

ła z siebie szlafrok i wilgotną bieliznę, wytarła

ciało suchym ręcznikiem i włożyła ciepłą, flane­

lową podomkę. Nazywała ją babciną podomką,

bo była na nią zbyt obszerna, sięgała jej do

kostek i wyglądała w niej jak w worku, ale za to

zawsze świetnie ogrzewała ciało. Pomyślała, że

o suchą bieliznę zatroszczy się później.

Rozczesała grzebieniem wilgotne włosy i po­

szła szybko do pokoju, w którym czekał Chase.

Właśnie zdjął koszulę i był w trakcie osusza­

nia ręcznikiem swojego muskularnego torsu.

Livvy zatrzymała się w drzwiach, oczarowana

jego widokiem. Tak jak przypuszczała, miał

piękne ciało. Poczuła uderzenie gorąca. W ślad za

nim pojawiło się pożądanie, którego nie zaznała

od tak dawna...

Spojrzał na nią. Najwyraźniej zauważył jej

szeroko otwarte oczy.

- Przepraszam. - Sięgnął po koszulkę wi­

szącą na oparciu krzesła. - Pomyślałem, że

scandalous

background image

mógłbym ją zdjąć i włożyć do suszarki na parę

minut, jeśli nie masz nic przeciwko.

Skwapliwie przytaknęła.

Spojrzał na jej babciną podomkę.

- Z pewnością jest ci w niej ciepło i wygodnie.

Nie zabrzmiało to jak komplement, ale miał

rację. Objęła się rękoma i uśmiechnęła lekko.

- Tak... wreszcie jest mi ciepło i wygodnie

- przyznała. I co najdziwniejsze, tak było rze­

czywiście. Nie czuła się skrępowana z powodu

swojej podomki, a przebywanie z nim w jednej

sypialni wydawało jej się takie naturalne...

Dobry Boże, o czym ona myśli

1

?- Czuła, że się

czerwieni.

- Czy masz ochotę na kawę?

- Bardzo chętnie.

Ruszyła przez pokój, gdy nagle ostry i nie­

oczekiwany ból zmusił ją do zatrzymania się.

Skrzywiła się. Zaczęła rozcierać nogę.

- Nic ci nie jest? - Natychmiast zjawił się

przy niej.

- Wszystko w porządku. - Przypomniała

sobie dzisiejszy upadek. Zapewne strach i pod­

niecenie zagłuszały do tej pory dokuczliwy ból.

Pocierała coraz mocniej udo, myśląc jednocześ­

nie, że jej umęczone ciało idealnie pasuje do tej

babcinej podomki. Cóż za romantyczny widok!

Otrząsnęła się. Który mężczyzna zdecydowałby

się na wybrakowany towar? A ona była wybra­

kowana, na zewnątrz i w środku.

scandalous

background image

- Olivio - powiedział miękko.

Spojrzenie mu w oczy okazało się trudnym

zadaniem. Nie chciała, aby czuł do niej litość,

a właśnie to uczucie spodziewała się ujrzeć na

jego twarzy.

- Wiem, przez co przeszłaś - kontynuował,

gdy wreszcie odważyła się spojrzeć mu w oczy.

Serce Livvy zabiło gwałtowniej, gdy zobaczy­

ła, co kryło się w jego spojrzeniu. Nie było w nim

współczucia ani litości. Jego oczy wyrażały

pożądanie... pragnienie, równie silne, jak jej

własne.

Splotła palce, nie bardzo wiedząc, jak zarea­

gować.

- To nie jest specjalnie przyjemna historia...

- Uciekła w bok spojrzeniem, nie mogąc znieść

narastającego napięcia. Tyle się wydarzyło. Wy­

mknęło spod kontroli...

- Nigdy bym cię nie skrzywdził, Olivio - po­

wiedział cicho. - Chcę, żebyś o tym wiedziała.

Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by cię

ochronić.

Podniosła wzrok i spojrzała na jego twarz,

pragnąc ponad wszystko uwierzyć w te jego

piękne słowa.

- Nie wiem, co się dzieje - przyznała. - Ja...

- Potrząsnęła głową. - Zabójstwo... taśma mag­

netofonowa... - zadrżała. -I ta herbata... Kto za

tym wszystkim stoi?

Pogłaskał ją po policzku tak delikatnie, że z jej

scandalous

background image

gardła wydostał się niekontrolowany, cichutki

jęk. Nikt, od bardzo dawna, nie dotykał jej w ten

sposób.

- Przysięgam, że dowiem się prawdy. Nie

pozwolę już nikomu cię skrzywdzić.

Dotyk jego ciepłej dłoni, siła z niej emanująca

sprawiły, że miała ochotę mocno się w niego

wtulić.

- Dziękuję - zdobyła się wreszcie na odwagę

wypowiedzenia tych słów. - Dziękuję, że mi

uwierzyłeś.

Zobaczyła, jak pochyla się nad nią. Momen­

talnie zesztywniało jej zatrwożone ciało.

- Muszę to zrobić - wyszeptał, a jego usta

musnęły policzek, którego wcześniej dotykał.

Livvy zamknęła oczy. Jej serce biło coraz

szybciej.

- Nie chcę ryzykować... Zostanę dziś z tobą

- szeptał, muskając jej policzek. Pełne usta

poruszały się ze zmysłową delikatnością, za­

chowując jednocześnie powściągliwość.

Po raz pierwszy od ponad pięciu lat po­

słuchała głosu serca i wyszła naprzeciw drugie­

mu człowiekowi. Objęła ramionami jego szczup­

łą talię i przywarła do potężnego torsu.

- Przytul mnie. -W tej rozpaczliwej prośbie

ledwie rozpoznała swój głos, tak bardzo był

nabrzmiały bólem tęsknoty.

- Będę cię tulił, Livvy. Całą noc - obiecał.

scandalous

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Livvy przebudziła się o drugiej nad ranem.

Widziała przed sobą, zawieszone w smolistej

ciemności, mocne barwy cyfr elektronicznego

zegara.

Przez parę sekund leżała bez ruchu, próbując

ustalić, gdzie się znajduje. Męskie ciało koło niej

początkowo wywołało u niej paniczny lęk. Do­

piero po chwili wszystko sobie przypomniała.

Chase. Ta świadomość przesłoniła wszystkie

przerażające sceny z poprzedniej nocy, które,

jedna po drugiej, stawały teraz przed jej oczami.

Była bezpieczna. On będzie jej bronił.

Westchnęła ciężko. On się dowie, kto próbuje

ją skrzywdzić... i kto zamordował Beverly...

Zastanawiała się, czy obudził ją jakiś sen.

Chase przez długi czas trzymał ją w swoich

ramionach. Po osuszeniu ubrania zaprowadził

Livvy do łóżka, sam kładąc się obok niej. Przez

scandalous

background image

całą noc delikatnie ją do siebie przytulał. Była to

jedyna pieszczota, na którą sobie pozwolił. Livvy

nie mogła się powstrzymać, by nie musnąć dłonią

jego torsu. Cieszyła się, że przed położeniem się

do łóżka nie włożył z powrotem koszuli.

Fala przyjemności rozlała się po jej ciele

i przyspieszyła bicie serca. Jego skóra była jed­

wabista i delikatna, mięśnie pod nią twarde

i silne. Ten kontrast bardzo ją zaintrygował.

Zwilżyła usta i wstrzymując oddech, pocałowa­

ła go. Smakowała jedwabistość jego skóry. Nie

mogła sobie tego odmówić.

Mruknął coś i przytulił ją jeszcze mocniej.

- Myślałem, że śpisz - wyszeptał.

Poczuła, że rumieni się na twarzy. Cieszyła

się, że tego nie widzi.

- To samo myślałam o tobie.

Chase obrócił się na bok i wpatrywał się w nią

w ciemności.

- Powinienem chyba przenieść się na fotel

- zaproponował niskim głosem.

Livvy potrząsnęła głową.

- Proszę, zostań. - Ponownie przeciągnęła

palcami po jego torsie, rozkoszując się cudow­

nym uczuciem wywoływanym przez najmniej­

szy dotyk.

Ujął jej dłoń, przysunął do ust i z czułością

pocałował.

- Musimy być ostrożni.

Miał rację. Nie była jeszcze gotowa, by posu-

scandalous

background image

nąć się dalej. Gdzieś wgłębi duszy zdawała sobie

z tego sprawę, ale z drugiej strony, już od tak

dawna tęskniła do takich intymnych chwil.

Nagle Chase znieruchomiał, nasłuchując.

- Co się dzieje ? - Nie usłyszała niczego

niepokojącego.

Wstał z łóżka i podszedł do okna. Nie czekając

na odpowiedź, pospieszyła za nim.

Burza minęła, zabierając ze sobą zimny

deszcz. W jego miejsce pojawiła się gęsta, kłębią­

ca się mgła. Livvy zadrżała, patrząc, jak mgielne

opary wirują wokół latarni na dziedzińcu.

Przed położeniem się spać Chase zasugero­

wał, by zostawili zewnętrzne lampy włączone.

Teraz była mu za to wdzięczna, mimo że

niewiele mogła dostrzec poza cieniutkimi, wiją­

cymi się językami mgły.

Chase ubrał się w pośpiechu.

- Pójdę rozejrzeć się na zewnątrz.

- Po co ? - Była przekonana, że zaniepokoił go

jakiś odgłos.

Założył swój służbowy pas. Doskonale wie­

działa, co to oznacza. Do pasa, obok innych

praktycznych przedmiotów, przypięta była broń.

- Uważasz, że ktoś tam jest...

To nie było pytanie.

- Chcę się tylko upewnić - powiedział tonem

pozbawionym jakichkolwiek oznak niepokoju.

Co innego zdradzał jej głos. Z pewnością rozpo­

znał w nim strach.

scandalous

background image

- Idę z tobą!

Złapał ją za ramiona i mocno przytrzymał.

Mimo iż nie mogła zobaczyć wyraźnie rysów

jego twarzy, czuła, że patrzy jej prosto w oczy.

- Zostań tutaj i zamknij za mną drzwi. Jeśli

usłyszysz coś podejrzanego, natychmiast za­

dzwoń po pomoc. Pamiętaj: numer 112.

Poczuła, że ogarnia ją przerażenie.

- Zadzwoń po kogoś już teraz, Chase. Nie idź

sam!

- Nic mi nie będzie. Po prostu zrób, co ci

powiedziałem.

Nie chciała mu pozwolić, ale czuła, że Chase

ma rację. Był uzbrojony, przeszkolony i wie­

dział, jak sobie radzić w takich sytuacjach.

- Dobrze. - Niechętnie odprowadziła go do

drzwi.

- Zamknij je od wewnątrz - nakazał. - Nie

wpuszczaj nikogo oprócz mnie, nawet komisa­

rza. Jeśli nie wrócę, zadzwoń po policję.

Zanim zdążyła dowiedzieć się, dlaczego wspo­

mniał o komisarzu, już go nie było. Zamknęła

i zaryglowała drzwi. Pospieszyła do stolika przy

łóżku i odszukała telefon. Wróciła do okna

i wpatrywała się bacznie w pełną grozy scenerię.

W duchu prosiła Boga, by miał Chase'a

w swojej opiece.

Ponownie dotarło do niej, że ktokolwiek stoi

za tymi wydarzeniami, na pewno nie jest żad­

nym duchem. James Hamilton nie żyje, ale

scandalous

background image

osoba, która dopuściła się tych czynów, dużo

wiedziała o jej przeszłości. Umiała doskonale

wykorzystać tę wiedzę przeciw niej. Prawdopo­

dobnie ten ktoś liczył na przypięcie jej etykietki

osoby, która postradała zmysły. Przecież szalona

kobieta może posunąć się do zamordowania

swojej pracownicy i nawet o tym nie pamiętać.

Czy ostrzeżenie Chase'a oznaczało, że komisarz

jest przekonany o jej winien A może niosło ze sobą

jeszcze bardziej złowieszcze przypuszczenie ?

Przycisnęła drżące palce do ust, drugą dłonią

ściskając przy piersi telefon. Boże, co to wszyst­

ko mogło oznaczać?

Od strony dziedzińca dobiegł ją głuchy odgłos

przypominający uderzenie. Usilnie wpatrywała się

w gęstą mgłę. Czyżby Chase wpadł na coś w tych

ciemnościach ?- Nie mogła tak nadal stać bezczyn­

nie. Czy ma zaryzykować wyjście na zewnątrz

1

?

Nie. Trzeba wezwać pomoc. Natychmiast. Chase

jednak nie powinien wychodzić w pojedynkę.

Włączyła telefon i wystukała numer. Zmarsz­

czyła czoło. Telefon nie działał. Spróbowała

ponownie. Głucha cisza.

Livvy cisnęła nim ze złością. Gdzie jest jej

komórka ?- Ach, na dole, w torebce. Bez wahania

zeszła schodami w dół, nie zwracając uwagi na

uporczywy ból w nodze.

Poruszała się w kompletnych ciemnościach,

nasłuchując jakiegoś dźwięku. Nic. Cisza.

Bała się włączyć światło. Na szczęście udało

scandalous

background image

się jej po omacku znaleźć torebkę. Wyjęła komór­

kę i zadzwoniła na policję. Odmówiła pozostania

na linii... musiała odnaleźć Chase'a.

Przez chwilę nasłuchiwała, ale wokół pano­

wała złowieszcza cisza.

Nic jej nie zatrzyma.

Poczuła na skórze prąd zimnego powietrza

dochodzący od drzwi na dziedziniec. Nie potrze­

bowała włączać światła, by się zorientować, że

są otwarte na oścież. To tamtędy wyszedł Chase.

Zanim doszedł do głosu zdrowy rozsądek,

podbiegła cicho na palcach do otwartych drzwi.

Próbowała dostrzec cokolwiek w gęstym mroku.

Bez skutku.

Z mocno bijącym sercem, ostrożnie wysunęła

się na dziedziniec. Dodatkową dawkę adrenali­

ny zapewnił jej zimny, mokry bruk, po którym

stąpała bosymi stopami. Otworzyła usta, by

zawołać Chase'a, ale natychmiast zrezygnowała

z tego pomysłu. To nie byłoby rozsądne. Jeśli

ktoś tam jest, zdradziłaby tylko swoją obecność.

Powoli posuwała się do przodu, uważnie

nasłuchując i wypatrując jakiegoś najmniejszego

ruchu w tej koszmarnej mgle. Naraz zawadziła

stopą o coś o pokaźnych rozmiarach. Potknęła

się, ale utrzymała równowagę. O mały włos...

a nadepnęłaby na czyjeś ciało!

Chase!

Czuła, jak krew szybciej popłynęła w jej

żyłach. Przykucnęła. Świat zawirował jej przed

scandalous

background image

oczami. Jak na zawołanie, ciemności przeciął

snop księżycowego światła, oświetlając na krót­

ki moment twarz Chase'a.

Krzyk uwiązł jej w gardle. Przesunęła rękami

po jego ciele, szukając obrażeń. Pochyliła się nad

twarzą, by sprawdzić, czy oddycha. Żył. Dzięki

Bogu!

Mimo ogromnego zdenerwowania, zmusiła się

do przeanalizowania sytuacji. Nie stwierdziła

żadnych oczywistych obrażeń na ciele Chase'a, aż

do momentu, kiedy jej palce natrafiły na coś

ciepłego i lepkiego w jego włosach. Serce podjecha­

ło jej do gardła. Zmobilizowała się do myślenia. To

na głowie miał ranę. Na szczęście jego oddech

nadal był miarowy. Pomoc była już w drodze.

Wszystko będzie dobrze. Musi być dobrze...

I nagle poczuła zapach, dymu.

Przeniosła wzrok na dziedziniec. Gdy w ciem­

nościach ujrzała wznoszące się w górę języki

ognia, przerażenie sparaliżowało jej ruchy.

Płonęła ogrodowa szopa.

O Boże!

Livvy poderwała się na nogi i przebiegła tak

szybko, jak mogła po śliskiej kamiennej nawierz­

chni dziedzińca. Ostrożnie omijała znane jej

przeszkody. Nie miała jeszcze pojęcia, co zrobi,

gdy dobiegnie na miejsce, ale musiała działać.

Ogień był zbyt blisko domu. Liczyła na to, że

jeszcze niedawno padający deszcz sprawił, że

wszystko było wilgotne... Ale czy ta wilgotna

scandalous

background image

mgła zahamuje nieco płomienie?- A jeśli jakaś

iskra osiądzie na dachu zajazdu...

Z lekkim poślizgiem zatrzymała się przed

szopą. Źródło ognia znajdowało się wewnątrz.

Ściany zewnętrzne były jeszcze nie nadpalone,

ale płomienie szybko torowały sobie drogę

przez drewniane gonty dachu. Drzwi były

uchylone.

W pierwszym odruchu chciała wbiec do środ­

ka, choć instynkt samozachowawczy kazał jej

pozostać w miejscu. Nie potrafiła jednak się

powstrzymać. Absolutnie musiała się upewnić,

że w środku nie ma nikogo. Nie mogła dopuścić

do kolejnego śmiertelnego wypadku w zajeździe

„Pod Zabłąkanym Aniołem".

Porzucając wszelkie wahania, rzuciła się

w kierunku półotwartych drzwi. Ostry ból prze­

szył jej udo, wysyłając dodatkowe ostrzeżenie.

Dzisiejszej nocy bardzo się przeforsowała.

Gdy drzwi z hukiem uderzyły o ścianę, gorącz­

kowym wzrokiem ogarnęła ciemną czeluść szo­

py. Paniczne przerażenie o mało nie rozsadziło

jej piersi.

Na podłodze, twarzą do ziemi leżał Ralph.

Wtargnęła do środka i próbowała go podnieść.

- Ralph! - potrząsnęła nim mocno.

Nie zareagował.

Trzask ognia i coraz większy żar uświadomiły

Livvy, że nie zostało wiele czasu. Zebrawszy

resztki sił, chwyciła Ralpha pod pachy i pociąg-

scandalous

background image

nęła w stronę drzwi. Sapała z wysiłku, a duszący

dym w płucach wywoływał napady kaszlu.

Prędzej!

Ciągnęła mocno, z całej siły zapierając się

nogami. Na zewnątrz, przy ostatnim szarpnię­

ciu, przewróciła się do tyłu na plecy. Ralph był

już bezpieczny na zimnym nocnym powietrzu.

Szukając czegokolwiek do podparcia, posta­

nowiła przesunąć go nieco dalej. Sprawdziła puls

i pochyliła się nad jego twarzą. Wciąż żył, ale

jego oddech był płytki i niewyraźny. Potrzebo­

wał natychmiastowej pomocy.

Wstała i pobiegła do domu z szybkością, jakiej

nie powstydziłaby się w pełni sprawna osoba.

Koniecznie musiała wezwać pogotowie. Policja

na pewno jest już w drodze, ale nie miała

pewności, czy przyślą również karetkę.

W pośpiechu zupełnie zapomniała o mokrym,

śliskim bruku... o fontannie... o wykopach...

Niespodziewanie jej stopa poślizgnęła się na

błotnistej mazi. Livvy przewróciła się i wylądo­

wała w szerokim, płytkim dole, wykopanym tuż

przy fontannie.

Nie zwracając uwagi na ból w nodze, usiłowa­

ła się podnieść. W grząskim błocie nie było to

łatwe zadanie. Palcami czepiała się rozmokłej

ziemi, próbując się przytrzymać i osiągnąć pozy­

cję pionową.

Nagle zamarła w bezruchu.

Palcami prawej ręki natrafiła na jakiś przedmiot.

scandalous

background image

Był długi, twardy... cienki i gładki. Upadła z po­

wrotem na kolana i wyciągnęła przedmiot przed

siebie. Lewą dłonią powoli badała jego długość

i kształt. Mózg próbował przetworzyć otrzymy­

wane informacje. Długi... o cylindrycznym kształ­

cie. Na ułamek sekundy poświata księżyca nieco

mocniej oświetliła badany przedmiot.

Kości

Ludzka kość!

Aniołek spoglądający na nią z czubka fontan­

ny wydawał się krzyczeć w grymasie bólu.

Usłyszała ten krzyk. Odbijał się echem od

murów zajazdu i po chwili zdała sobie sprawę,

że wydobył się z jej własnego gardła.

Kość z pluskiem wpadła do błotnistej wody.

Nagle chwyciły ją od tyłu czyjeś brutalne ręce

i jednym szarpnięciem wyciągnęły ją z dołu.

Zanim zdążyła wydobyć z siebie głos, ciężka

dłoń przykryła jej usta.

Jakiś mężczyzna wlókł ją w ciemnościach po

ziemi. Przez chwilę, która wydawała się wiecz­

nością, nie była w stanie wykonać sama żadnego

ruchu. Ogłuszona rozwojem wydarzeń, nie wal­

czyła. Ale kiedy znaleźli się za rogiem zachod­

niego skrzydła zajazdu, nagle odezwał się w niej

instynkt samozachowawczy. Ze zdwojoną siłą

zaczęła się rozpaczliwie bronić. Usiłowała wy­

rwać się z żelaznego uścisku, okładała napast­

nika pięściami, zapierała się nogami w gęstym

błocie.

scandalous

background image

Przytrzymywał ją jeszcze brutalniej. Jej wysił­

ki nie zdały się na nic. Przemieszczali się w tym

samym tempie. Kiedy mijali płonącą szopę,

spróbowała odwrócić głowę, by w łunie ognia

zobaczyć jego twarz. Szarpnął ją wówczas tak

mocno, że o mało nie skręcił jej karku.

Livvy ogarnęła nowa fala przerażenia. Mięś­

nie straciły napięcie, serce łomotało jej bezsilnie

w piersiach. Musiała coś zrobić. Znaleźć sposób,

by się uwolnić.

Zmienił się grunt pod jej nogami... trawa

ustąpiła miejsca żwirowi... znowu pojawiła się

trawa.

To klify. Wlókł ją w stronę urwiska.

Znowu zaczęła się szamotać. Walczyła zacie­

kle. Uderzyła się boleśnie o twardy przedmiot

przy jego pasie. Silny skurcz przebiegł od łokcia

aż po ramię.

Nagle wszystko do niej dotarło. To komisarz

Fraley!

Broń przy jego pasie była identyczna jak ta,

która należała do Chase'a. Jej łokieć uderzył

w kolbę rewolweru.

Rzucił ją na ziemię. Upadła twarzą na kra­

wędź urwiska. Rozpościerająca się przed nią

głębia przyprawiła ją o potworny zawrót głowy.

Miała wrażenie, że spada.

- Wstawaj!

Spojrzała na niego. Szorstki rozkaz odbił się

echem od skał i zniknął gdzieś daleko nad falami

scandalous

background image

niespokojnego oceanu. Jego sylwetka była led­

wie widoczna w słabym świetle księżyca.

- Dlaczego to robisz

1

?

- Bo nie zostawiłaś tego miejsca w spokoju

- warknął. - Nie miałem zamiaru nikogo krzyw­

dzić, ale ty nie chciałaś zrezygnować i zniknąć

stąd na zawsze.

Potrząsnęła rozpaczliwie głową.

- Nic z tego nie rozumiem.

- Mniejsza o przywrócenie zajazdu do uży­

tku... ale prace remontowe nie miały prawa

dojść do skutku. Po prostu nie mogłem po­

zwolić na ich przeprowadzenie. Niestety,

wszystko spieprzyłaś. Przez ciebie zginęła nie­

winna dziewczyna. Ale nie miałem już od­

wrotu. Musiałem cię powstrzymać, za wszelką

cenę...

Boże! To on był mordercą!

To odkrycie kompletnie ją zaszokowało, było

niczym gwałtowne trzęsienie ziemi. Poczuła

narastające mdłości.

- Niestety - powiedział - zabiłem Beverly.

Ale to miałaś być ty, a nie ona.

Livvy nie od razu zdała sobie sprawę, że

powiedział to na głos. Przyznanie się do winy,

wypowiedziane z taką obojętnością, wywołało

w niej wzbierającą furię.

- Dlaczego tak bardzo obchodziła cię reno­

wacja zajazdu?- - domagała się odpowiedzi.

Ostrożnie podniosła się na nogi, świadoma

scandalous

background image

bliskości przepaści, ale przynajmniej wolna od

mocnych rąk komisarza.

Niespodziewanie doznała deja vu ... już raz to

przeżyła. Spadanie... tyle, że tym razem... to nie

będą schody...

- Chciałem jedynie, by przeszłość pozostała na

swoim miejscu - powiedział z nieoczekiwanym

znużeniem w głosie - ale ty nie odpuszczałaś.

Wszystkie wydarzenia... wszystkie fakty...

nagle połączyły się ze sobą.

- To ty kiedyś zakopałeś ciało na dziedzińcu.

Dlatego nie chciałeś, żebyśmy zaczynali tam

jakiekolwiek prace. - Komisarz rzeczywiście

zbytnio nie oponował dopóki odbywały się

renowacje wnętrza zajazdu. Natomiast w dniu

rozpoczęcia wykopów wokół fontanny... zosta­

ła zamordowana Beverly.

- To był wypadek. Kochałem go...

Li wy nie mogła dojrzeć wyraźnie twarzy

komisarza, ale w głosie usłyszała wielki żal. Już

wiedziała, do kogo należało zakopane ciało.

- Zabiłeś ojca Chase'a.

Słowa zawisły między nimi w powietrzu

i były dla niej wyrokiem śmierci. Nigdy nie

pozwoliłby żyć jej z taką wiedzą.

- Powinienem dawno temu usunąć stąd

szczątki mojego brata, ale nigdy nie przypusz­

czałem, że pojawi się ktoś taki jak ty. Teraz już

za późno. Przez ciebie dojdzie do śmierci kilku

osób.

scandalous

background image

- Ralpha - Serce podeszło jej do gardła.

Ralph potrzebował natychmiast pomocy.

I Chase... Boże... Chase też był ranny.

- Właśnie. Wspólnie z Ralphem zabiliście

Beverly. Zgodnie z planem, Edna z łatwością zła­

pała się na moją przynętę. Uwierzyła we wszyst­

kie głoszone przeze mnie teoretyczne przypusz­

czenia. Będzie moim głównym świadkiem.

Livvy zacisnęła mocno pięści.

- Chase nigdy ci nie uwierzy!

Chase na pewno dojdzie do siebie, jest silny...

- myślała gorączkowo. Pomoc przybędzie lada

moment. Ona musi za wszelką cenę przedłużać

rozmowę z komisarzem, by nie zdążył tam

wrócić i dokończyć swojego dzieła. Jej już pew­

nie nic nie pomoże. I choć nie mogła niczego

w ciemnościach zobaczyć, poczuła, że Fraley

wyciągnął broń.

- Chase w końcu mi uwierzy. Zawsze tak

było. Posiadam wystarczającą ilość dokumen­

tacji na temat twojej przeszłości i naukowych

dowodów, do czego zdolna jest osoba w szoku

pourazowym, by przekonać każdego sędziego.

Po prostu nie mogłaś się powstrzymać... - Wy­

dobył z siebie dźwięk przypominający rechot.

- Przekonam wszystkich, że zabiłaś Ralpha, by

zrzucić na niego całą winę. Ale cię przyłapałem...

próbowałaś uciec i cóż... - Wskazał ręką na

przepaść. - Reszta pozostanie kolejną, "mrożącą

krew w żyłach historią przerobioną na atrakcyj-

scandalous

background image

ną opowieść dla turystów. Pozacieram wszyst­

kie moje ślady i wezwę policję. Biedny Chase

długo jeszcze nie odzyska świadomości. A potem

długo będzie w szoku, gdy się dowie, że nawet

jego potrafiłaś nabrać.

Zrozumiała teraz, skąd wzięła się kość w błot­

nistym rowie. Komisarz był w trakcie pozbywa­

nia się dowodów. Pewnie kończył wydobywać

szczątki.

- Wyrzucasz kości Wayne'a w przepaść.

- I tak wszyscy myślą, że jest tam od dawna.

Jego słowa były bezbarwne, pozbawione ja­

kichkolwiek emocji.

- Dlaczego zabiłeś własnego bratać

Rzucił się na nią. Nie mogła się cofnąć. Ledwo

utrzymywała równowagę, stojąc na samej kra­

wędzi urwiska. Starała się nie wykonać naj­

mniejszego ruchu. Wczepił palce w jej włosy

i przyciągnął jej twarz do swojej. Zrobiła krok do

przodu, a on cofnął się o krok do tyłu. Ode­

tchnęła z ulgą. A więc jeszcze nie teraz... może

jeszcze ma szansę... Powinna z nim rozmawiać...

jak najdłużej...

- Dlaczego to zrobiłeś?- - zapytała z odwagą,

o którą wcale by siebie nie podejrzewała w tych

okolicznościach... stojąc dwa, trzy kroki nad

przepaścią...

- Ponieważ miał obsesję - warknął. - Miałem

w garści mordercę Melissy. To był Maxwell. Ale

Wayne nie chciał mi uwierzyć. Przychodził tu

scandalous

background image

i rozpaczał za nią jak głupek, starając się znaleźć

jakąś odpowiedź. Miał kiedyś piękną żonę,

wspaniałego, zdrowego syna. To nie było w po­

rządku. To ja powinienem był opłakiwać śmierć

Melissy. To mnie powinni byli pocieszać. Ale on

zawsze musiał mieć lepiej. Dla mnie zostawały

same ochłapy. Z pracą było podobnie. Nigdy nie

byłem tak dobry jak on... nigdy!

Livvy nie mogła uwierzyć własnym uszom.

Ten człowiek najwyraźniej przez te wszystkie

lata żył w cieniu swojego brata.

- Ty także kochałeś Melissę Carlyle? - wy­

szeptała.

- Owszem - burknął - nawet ja miałem

kiedyś uczucia. Ale nie zwracała na mnie naj­

mniejszej uwagi. Zajęta była flirtowaniem z bra­

tem i pieprzeniem się z moim najlepszym przy­

jacielem, Martinem Maxwellem.. Nie byłem dla

niej wystarczająco dobry. Ale nigdy bym jej nie

skrzywdził... - Nieco rozluźnił uścisk. - Kocha­

łem ją. - Okrutny śmiech wydobył się z jego

gardła. - Nie on powinien ją opłakiwać... ona

powinna była do mnie należeć. On miał już

żonę... i syna, którego zawsze pragnąłem. Miał

wszystko. Całe miasto go uwielbiało. Z jego

pomocą mogłem przyskrzynić Maxwella, nawet

bez mocnych dowodów. Ale on nie chciał się

zgodzić i tamten drań cieszył się wolnością.

I oto cała prawda. Zazdrość o brata... zazdrość

o przyjaciela... chorobliwa obsesja na punkcie

scandalous

background image

kobiety, która nie zauważyła jego miłości...

odrzucenie... kompleksy...

- Zabiłeś więc brata, bo nie mogłeś znieść

jego przewagi nad tobą... bo Melissa nie kochała

ani jego, ani ciebie, tylko tego waszego przyjacie­

la, Maxwella - szepnęła Livvy. - Boże, jakie to

smutne. Chase byłby zdruzgotany.

- Nie zamierzałem go zabić...

Komisarz puścił ją nagle, aż zatoczyła się nad

zdradliwą krawędzią, ale szybko postąpiła do

przodu kilka kroków.

Byle jak najdalej od krawędzi...

- Nie mogłem tego już znieść. Znalazłem go

w zajeździe. Znowu rozpaczał jak jakiś idiota.

Szukał śladów, które nie istniały. Powiedziałem

mu dosadnie, co o tym myślę. Wyzwałem go od

egoistów. Biliśmy się. Uderzył głową w fontan­

nę... to był wypadek... to nie było morderstwo...

- To czemu go tam pochowałeś ? - zapytała

Livvy, zaskoczona, że w ogóle nie pomyślał

o konsekwencjach. O wiele prościej byłoby zrzu­

cić ciało brata z klifu.

Tak jak zaraz zrobi to z tobą, ostrzegł ją

wewnętrzny głos.

- Bałem się, że ciało zatrzyma się na skałach

- wymamrotał komisarz, bardziej do siebie niż

do Livvy. - Minęło zbyt wiele czasu, by zrzucić

winę na mordercę Melissy. Poza tym nie byłem

pewien, czy Maxwell nie miał mocnego alibi.

Pochowałem więc Wayne'a obok fontanny...

scandalous

background image

A potem kupiłaś zajazd... To wszystko przez

ciebie! - krzyknął histerycznie.

- Nie ruszać się!

To był Chase.

Serce Livvy podskoczyło i zabiło mocno, po

czym zamarło. Uczucie ulgi mieszało się ze

strachem o niego.

Komisarz odwrócił się od niej i spojrzał

w stronę niespodziewanego zagrożenia. Podczas

ostrej wymiany zdań pomiędzy mężczyznami

Livvy powoli odsuwała się od brzegu urwiska.

- Nie zmuszaj mnie do strzału - ostrzegł Chase.

Livvy znieruchomiała. To nie może dziać się

naprawdę! Nie! Przed oczami przesuwały się

sekwencje obrazów z przeszłości. Historia właś­

nie miała się powtórzyć...

Przez długą chwilę żaden z mężczyzn nie

ruszył się z miejsca. Wreszcie, w momencie,

w którym Livvy rzuciła się na ziemię, komisarz

upuścił pistolet na ziemię.

- To był wypadek - powiedział głucho, kie­

rując słowa do Chase'a. - Kochałem cię i bardzo

chciałem cię przed tym wszystkim uchronić...

I nagle skoczył w przepaść.

Livvy przeraźliwie krzyknęła. Chase natych­

miast znalazł się przy niej i mocno przytulił.

- Jużwporządku-wyszeptał całującj ej skroń.

Przywarła do jego piersi. Nie szlochała, ale łzy

bezgłośnie popłynęły po jej twarzy.

Nagle coś sobie przypomniała, cofnęła się.

scandalous

background image

- Ralph!

- Ciii... - ukołysał ją w ramionach - Pomoc

już tu jest.

Od tego momentu wszystko potoczyło się

bardzo szybko. Mgliście pamiętała, jak podbiegli

do nich policjanci.

Karetka z pobliskiego pogotowia ratunkowe­

go przybyła natychmiast. Lekarze zapewnili

Livvy, że Ralph będzie żył.

Twarz Chase'a była cała zlana krwią. Na

szczęście rana nie była poważna.

Livvy była posiniaczona i podrapana na całym

ciele, ale przeżyła już w życiu gorsze obrażenia.

Żyła i Chase żył. To było najważniejsze.

Był przy niej, gdy badali ją lekarze. Jego

obecność dała jej siłę i odwagę przetrwania tej

nocy.

Noc, w której ostatnia tajemnica zajazdu

„Pod Zabłąkanym Aniołem" została wyjaśniona

i zamknięta.

scandalous

background image

EPILOG

Zajazd „Pod Zabłąkanym Aniołem" pokry­

wał miękki biały puch.

Livvy, urzeczona, wpatrywała się w bezkres­

ne połacie śniegu. Prognoza pogody przewidy­

wała obfite opady, chociaż przez ostatnie trzy

dni pokrywa śnieżna powiększyła się o ponad

dwadzieścia centymetrów.

- Czy masz zamiar zabrać tacę, czy będziesz

dalej śniła na jawie? - zbeształa ją Clara.

Livvy powróciła do rzeczywistości.

- Przepraszam.

Oba skrzydła zajazdu były po brzegi wypeł­

nione gośćmi. Do Bożego Narodzenia został

tylko tydzień, a do końca sezonu nie było ani

jednego wolnego miejsca.

Uśmiechając się, wzięła tacę pełną przepysz­

nych ciasteczek i wycofała się do kuchni. Goście

mieli się wkrótce pojawić w jadalni, a wszyscy

scandalous

background image

z niecierpliwością wyczekiwali na słynne śnia­

daniowe smakołyki Clary oraz na wyborną,

parzoną według jej tajemnego przepisu kawę,

nie do dostania w żadnym innym miejscu na

ziemi.

Ralph i Enda byli również zabiegani. Oboje,

paskudnie potraktowani przez komisarza, sta­

rali się nie wracać myślami do niedawnych

wydarzeń.

To właśnie komisarz zamówił duże ilości

herbaty Assam i umieścił ją w kuchennej szafce

owej feralnej nocy. Płyta Mozarta oraz pusz­

czanie przez głośniki nagranych szlochów rów­

nież były jego sprawką.

Ale to należało już do przeszłości. Livvy

postawiła tacę na bufecie i zaczęła układać

ciasteczka na półmiskach. Hmm... Niebiański

aromat, jak zawsze.

Usłyszała kroki. Zanim zdążyła się odwrócić,

silne ramiona objęły ją czule.

- Jak się dziś czuje moja dziewczynka ?

- Chase ukradł błyskawicznego całusa.

Nie potrafiła się oprzeć, nawet, gdyby Clara

miała wyzionąć ducha, oczekując na nią w kuch­

ni. Wtopiła się w jego ramiona, z uwielbieniem

delektując się jego bliskością... smakiem poca­

łunków.

- Czy nie powinieneś być teraz w biurze ?

- zapytała, przerywając jego czułe i żartobliwe

pocałunki.

scandalous

background image

Chase ogłosił wycofanie się z policji, ale całe

miasteczko gorąco zaapelowało do niego o zmia­

nę decyzji. Ojcu Chase'a urządzono należyty

pochówek, wraz z uroczystością pogrzebową.

Oddzielna, cicha ceremonia odbyła się ku pamię­

ci komisarza, człowieka trawionego zazdrością

i obsesjami.

Szargana przez lata reputacja Martina Max-

wella została raz na zawsze oczyszczona. Chris-

topher i Emily byli w trakcie gorączkowych

przygotowań do ślubu mającego się odbyć

w Dzień Świętego Walentego, z wielkim przyję­

ciem organizowanym w zajeździe „Pod Zabłą­

kanym Aniołem".

- No cóż - odparł Chase. Jego piękne niebies­

kie oczy wpatrywały się z uwielbieniem w uko­

chaną. - Postanowiłem wziąć dzisiaj wolne

i wrócić do domu, by kochać się z moją żoną.

Livvy uśmiechnęła się szeroko. Jej ciało za­

drżało w reakcji na te słowa. Kochanie się

z Chase'em było wszystkim, czego tylko mogła

zapragnąć. Budując swój związek, nie spieszyli

się do intymności. Chase był wyrozumiały i cierp­

liwy. Livvy pozbierała się po swoich przeżyciach

i obdarzyła go pełnym zaufaniem. Oświadczył

się dużo wcześniej, trzymała go jednak w niepew­

ności. Czekała, aż będzie mogła stać się żoną,

na jaką zasłużył. Wolną od cieni przeszłości.

Wspomnienia o jej przeszłości zawsze zakłócały

szczęście teraźniejszości

scandalous

background image

Pobrali się w weekend przed Dniem Dzięk­

czynienia. Prawie wszyscy mieszkańcy mias­

teczka zjawili się w zajeździe, zajmując każdy

wolny skrawek podłogi, by móc usłyszeć, jak ich

ulubieniec składa przysięgę ukochanej kobiecie.

- Clara nie będzie zachwycona moją przerwą

w pracy - zaoponowała przewrotnie Livvy,

przesuwając w dół palcami po jego torsie, w kie­

runku newralgicznego terytorium.

- Jakoś to będzie musiała przeżyć - powie­

dział szeptem i wziął ją na ręce.

Westchnęła.

- Jesteś pewien, że dasz sobie radę ? - dro­

czyła się z nim, gdy skierował się w stronę

schodów.

Podniósł brew ze zdziwienia.

- Żartujesz sobie, prawda?

Uśmiechnęła się i przytuliła do umięśnionego

męskiego ramienia.

- Prawda - uspokoiła go ciepło.

Bez wysiłku wspiął się na schody. Otworzył

nogą drzwi i delikatnie położył Livvy na mięk­

kiej pościeli.

- Wątpię, czy za parę miesięcy będziesz

w stanie tak mnie nosić - dokuczała mu, zapada­

jąc się w stertę puchowych poduszek. - Wiesz

chyba, że kobiety w ciąży przybierają na wadze.

Podniósł rąbek jej swetra i pochylił się, by

złożyć delikatny pocałunek na wciąż nieznacz­

nie zaokrąglonym brzuszku.

scandalous

background image

- Wtedy nie będę w ogóle wypuszczał cię

z łóżka.

Zbliżyła jego twarz do swojej.

- Kocham cię, Chase. - Patrzyła w jego oczy

i zastanawiała się, jakim cudem stała się taką

szczęściarą. Życie z nim było spełnieniem jej

najpiękniejszych marzeń. Chase będzie cudow­

nym ojcem, a już teraz jest najlepszym mężem

na świecie. Zabrał ją na wyżyny szczęścia, które

przysłoniły cienie bolesnej przeszłości.

- Olivio Fraley, kocham cię nad życie

- oświadczył.

I jakby świat nie istniał poza tą sypialnią,

zaczął powoli rozbierać najpierw Livvy, a potem

siebie.

Minuta po minucie, dzień po dniu będą two­

rzyli razem nową historię w tym pięknym

starym zajeździe, mając nadzieję na wypełnie­

nie go przynajmniej czwórką lub piątką włas­

nych, małych, słodkich aniołków.

scandalous


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dailey Janet Cienie przeszlosci(z txt)
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 33 Cienie Z Przeszlości
Harwood Agnes Cienie przeszłości
Dailey Janet cienie przeszłości
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 14 Cienie przeszłości
Harwood Agnes Cienie przeszlosci
Pedersen?nte Raija ze śnieżnej krainy Cienie przeszłości
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 14 Cienie przeszłości
Thorup Torill Zaginiony Cienie z przeszłości 12
Thotup Torill Inga Cienie z przeszłości 01
Thorup Torill Korzenie Cienie z przeszłości 02
462 Valentine Zena Cienie przeszłości
Julie Garwood Buchanan 06 Cienie przeszłości
Wayne Joanna W szalonym tańcu 01 Cienie przeszłości (Harlequin Special)
(Grzech pierworodny 20) Cienie przeszłości Anne Lise Bogne

więcej podobnych podstron