Renee Roszel
Barwy miłości
(A Bride for the Holidays)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W pustej, sennej kawiarni nagły dźwięk telefonu zabrzmiał jak wystrzał z armaty. Trisha
zamarła, jakby we wnętrzu wykończonym białymi kafelkami i błyszczącym aluminium mogło
grozić jej niebezpieczeństwo. Instynktownie czuła, że od tej rozmowy zależeć będzie jej
przyszłość. Ominęła wiadro z mopem, które Amber Grace przyniosła z zaplecza, żeby zmyć
rozlaną kawę z mlekiem. Drżącą ręką podniosła słuchawkę telefonu wiszącego na ścianie.
– Kawiarnia „U Eda”. Trisha August, kierowniczka zmiany – przedstawiła się.
Natychmiast poznała głos rozmówcy. Był to pracownik banku, zajmujący się udzielaniem
kredytów. Czuła, jak łomoce jej serce. Zaraz będzie jasne, czy dostanie pożyczkę na otwarcie
własnej firmy. Nie wiedząc, czy martwić się, czy cieszyć, słuchała, kiwając głową.
Urzędnik mówił uprzejmie, lecz zupełnie obojętnym tonem. Z doświadczenia wiedziała,
ż
e oznacza to wstęp do odmowy.
– Przecież jestem odpowiedzialna i ciężko pracuję. Zrobię wszystko, żeby dostać
pożyczkę! – wybuchnęła w końcu. – Proszę, dajcie mi szansę!
Rozmówca nie silił się na zbędne uprzejmości.
– Dziękujemy, że zechciała pani skorzystać z usług Kansas City Bank – wyrecytował,
odkładając słuchawkę.
Trisha stała bez ruchu, trzymając słuchawkę w zaciśniętej dłoni. Była wściekła na cały
ś
wiat. Przecież poradziłaby sobie, gdyby tylko miała szansę!
– Nie możesz pożyczyć pieniędzy, jeśli ich nie masz – powiedziała ze złością. – Jak inni
ludzie zaczynają prowadzić własny biznes?
– Bardzo dobre pytanie – odezwał się nagle życzliwy, męski głos.
Trisha spojrzała zaskoczona w stronę lady. Nie zauważyła, kiedy pojawił się tam wysoki
mężczyzna. Miał na sobie płaszcz z najlepszego kaszmiru. Na głowie i ramionach
połyskiwały mu płatki topniejącego śniegu. Jednak mimo zimnego światła jarzeniówek
najbardziej rzucała się w oczy jego twarz. Uśmiechał się lekko kącikami ust, co nadawało mu
nonszalancki wygląd. Miał długie rzęsy i zdecydowane, oceniające spojrzenie.
Najwyraźniej przyglądała mu się zbyt długo, bo chrząknął znacząco.
– Chciałbym prosić o filiżankę kawy.
Trisha poczuła się jak idiotka. Co ja robię? – pomyślała. Ominęła Amber Grace i jej mop.
Zauważyła, że nastolatka, która pomagała w kawiarni, żeby zarobić na kieszonkowe, też stała
jak wryta.
– Rozlana kawa sama się nie wytrze – szepnęła do niej Trisha. Tamta zamrugała
gwałtownie, wracając do rzeczywistości.
– Słusznie – odpowiedziała i zajęła się sprzątaniem. Trisha pospiesznie podeszła do lady.
Zmusiła się do uśmiechu, choć rozmowa z bankiem zepsuła jej humor. Pożyczka dałaby jej
szansę na spełnienie marzeń. Jednak nie mogła teraz demonstrować złego nastroju.
– Witam pana – powiedziała uprzejmym tonem. – Mamy dziś lody malinowo-waniliowe,
czekoladowe i pomarańczowe...
– Może przypadkiem macie też coś, co nazywa się kawa? Spojrzała mu w oczy. Dopiero
teraz dostrzegła, że były stalowoszare. Jego spojrzenie przyciągało uwagę, ale było nieco zbyt
przeszywające. Przez chwilę nie mogła się skupić, by zrozumieć, o co pytał.
– Proponuję kolumbijską Czarną Magię.
– Jeśli tylko zawiera kawę.
– Zapewniam pana, że tak – powiedziała z uśmiechem. Był to nie lada wyczyn, biorąc
pod uwagę, że przed chwilą rozwiały się jej marzenia. – Jaką pan sobie życzy: dużą, wielką
czy ogromną? – spytała, wskazując trzy filiżanki stojące na ekspresie do kawy.
– Średnią – stwierdził zdecydowanie.
Spodobało jej się, że nie robiły na nim wrażenia reklamowe frazesy i nazywał rzeczy
takimi, jakimi są.
– Dobrze, proszę pana.
Sięgnęła po filiżankę. Domyśliła się, że nie będzie chciał mleka. Po prostu czarna kawa
dla prawdziwego mężczyzny, pomyślała z uznaniem. Jednocześnie uświadomiła sobie, że
zbyt wiele uwagi poświęca zupełnie obcemu człowiekowi.
Odwróciła się w stronę ekspresu. Czuła, że przybysz nie spuszcza z niej oka. Co prawda
często zdarzało się, że klienci obserwowali, jak przygotowuje ich zamówienia. Jednak zwykle
były to obojętne spojrzenia bez znaczenia. Była przekonana, że tym razem jest inaczej.
Zaczerwieniła się na myśl, że taki mężczyzna mógłby...
– Jak chciała pani wykorzystać kredyt? – spytał nagle.
Pytanie zaskoczyło ją zupełnie. Niemal upuściła filiżankę.
– Och, bardzo przepraszam, że musiał pan tego słuchać... – zaczęła.
– Naprawdę proszę powiedzieć – wtrącił z poważną miną. – Może znam kogoś, kto
udzieliłby pani kredytu.
Odwróciła się w jego stronę, podając gorący napój.
– Obawiam się, że nic z tego – powiedziała, kręcąc głową. – Tu w mieście byłam już
wszędzie. Próbowałam też w internetowych bankach. Chętni są jedynie ci, którzy pożyczają
na złodziejski procent.
– Niedobrze – przyznał, sięgając po swoją kawę.
Nie zdążył jej dotknąć, gdy Trisha poczuła ostre uderzenie w plecy. Było na tyle silne, że
na chwilę straciła równowagę. Gwałtownie oparła się o ladę.
– Och, co do diabła... – zawołała, starając się rozmasować bolące miejsce.
– Zdaje się, że w coś uderzyłam. Trafiłam cię w plecy? – spytała Amber Grace
obrażonym tonem. Używała go zawsze, gdy wykazała się nieudolnością. Trisha spojrzała na
dziewczynę, z trudem powstrzymując się od komentarza. A jak sądzisz, kto inny dźgnąłby
mnie kijem od mopa? – pomyślała. Na dodatek Amber Grace jako kuzynka Eda czuła się tu
bardzo pewnie.
Jednak tym razem spojrzała na Trishę z przerażeniem.
– Spójrz, co zrobiłaś temu panu – zawołała z wyrzutem. Trisha nie musiała spoglądać.
Natychmiast domyśliła się, że w kosztowny kaszmirowy płaszcz właśnie wsiąkała
kolumbijska czarna kawa. Oznaczało to, że całą tygodniową wypłatę będzie trzeba wydać w
pralni.
Spojrzała na klienta z niepewną miną. Z kolei on zerkał na swój płaszcz. Wyraźnie nie
był zbyt zadowolony.
– Naprawdę bardzo pana przepraszam!
– Są może serwetki? – spytał, wyciągając rękę.
– Ależ oczywiście! – odpowiedziała i wydobyła spod lady całą ich stertę. Ed bardzo je
oszczędzał. Twierdził, że każdemu klientowi wystarczy jedna drogocenna serwetka z
reklamowym nadrukiem. Jednak tym razem sytuacja była wyjątkowa.
– Amber Grace, przynieś papierowe ręczniki z zaplecza – poleciła. Jednocześnie warstwą
serwetek usiłowała zebrać resztki kawy z płaszcza. Na ile znała Eda, na pewno policzy jej za
zmarnowane serwetki.
– Jeszcze raz przepraszam – powiedziała, sięgając po kolejne. – Zaniosę pana płaszcz do
pralni chemicznej. Oczywiście na mój koszt. Przynajmniej tyle mogę zrobić.
– Wystarczy filiżanka świeżej kawy – stwierdził. – Nie wracajmy już do sprawy płaszcza.
Trisha była bardzo nieszczęśliwa. Przez pięć miesięcy pracy u Eda nie zdarzyło jej się
wylać na kogoś choćby kropli kawy. Tym razem wylała całą filiżankę na tego wspaniałego
mężczyznę. Spojrzała mu oczy. Miał zmysłowe spojrzenie, choć twarde i oficjalne. Jednak
było w nim coś przyciągającego uwagę. Nie potrafiła tego nazwać ani oderwać od niego
wzroku.
– Przepraszam, co pan mówił? – spytała jak wyrwana ze snu.
Odłożył na zalaną ladę stertę mokrych serwetek. Od Amber Grace wziął rolkę
papierowych ręczników. Oddarł kilka i przyłożył do klap płaszcza, nie przestając spoglądać
na Trishę.
– Zapomnijmy o płaszczu. Czy mógłbym prosić kawę?
– spytał.
– Oczywiście – odpowiedziała. Weź głęboki oddech, nakazała sobie. Uspokój się, bo
pogorszysz sprawę, jeśli to jeszcze możliwe!
– Amber Grace?
Trisha była zaskoczona, że zwrócił się bezpośrednio do kuzynki Eda. Spojrzała przez
ramię w ich kierunku.
– Tak, proszę pana? – spytała nastolatka, uśmiechając się jak zauroczona. Podał jej rolkę
ręczników.
– Mogłabyś wytrzeć ladę?
– Jasne.
Nie przestała się uśmiechać. Patrzyła rozmarzonym wzrokiem, nawet gdy rozwijała rolkę
i wycierała resztki kawy.
Trisha odwróciła się sfrustrowana. Nie miała wątpliwości, że ten klient nigdy więcej do
nich nie zajrzy. Zawracała mu głowę sprawą pożyczki, a Amber Grace popisała się
nieudolnością. Musiał dojść do wniosku, że pracownicy Eda to wyjątkowi nieudacznicy.
Nawet pomijając kawę na płaszczu!
Powłóczyste spojrzenia niewątpliwie wywierały wrażenie na kobietach, pomyślała Trisha.
Uważała, że ona i Amber Grace zrobiły z siebie idiotki, gdy tylko klient wszedł i lekko się
uśmiechnął. Co prawda przestał się uśmiechać, gdy wylądowała na nim kawa. Sądząc po
cielęcym zachwycie Amber Grace, nastolatka była zauroczona przystojnym klientem. Trisha
pomyślała, że nie powinna mieć do niej o to pretensji, bo sama zachowała się niewiele lepiej.
Teraz napełniła filiżankę i odwróciła do niego, starając się zachowywać z dystansem.
– Na koszt firmy – powiedziała. Było jej obojętne, czy będzie musiała zwrócić za to
pieniądze. Po prostu nie potrafiłaby po tym wszystkim zażądać od niego trzech dolarów i
dziewięćdziesięciu dziewięciu centów. Jeszcze raz wróciła do sprawy płaszcza.
– Naprawdę gotowa jestem zapłacić za pralnię.
– To nie była pani wina – stwierdził zdecydowanie. Tym razem, gdy podawała mu
filiżankę, zagrożenie ze strony Amber Grace było o wiele mniejsze. Dziewczyna przerwała
wycieranie, oparła się łokciami o ładę i podpierając dłońmi brodę, obserwowała klienta
rozmarzonym wzrokiem. Wreszcie miał okazję wypić pierwszy łyk.
– To jest całkiem dobre – przyznał. – Wydaje mi się, że rzeczywiście zawiera kawę.
Trisha ze zdziwieniem zauważyła, że znów się uśmiechnął. Uznała to za prawdziwy cud.
– Proszę mi teraz opowiedzieć, co to miał być za biznes – odezwał się. Znów ją
zaskoczył. Była przekonana, że przedtem zapytał ją jedynie przez uprzejmość. Nie
wyobrażała sobie, że mogło go to naprawdę interesować.
– Cóż, nie chciałabym pana zanudzać – stwierdziła. Upił kolejny łyk.
– Jeśli człowiekowi naprawdę na czymś zależy, powinien wykorzystać każdą okazję,
ż
eby to zrealizować.
Pomyślała, że oczywiście miał rację. Jej sprawy mogły być niezbyt interesujące dla kogoś
obcego. Jednak warto było zaryzykować, jeśli dawało to cień szansy na zrealizowanie
marzeń.
– Powiedz mu wreszcie – wtrąciła nagle Amber Grace. Spojrzeli na nią jednocześnie.
Miała na sobie strój w krzykliwych kolorach, które do siebie zupełnie nie pasowały. Koszulka
polo była w odcieniu cytrynowym, spodnie seledynowe. Do tego nakrycie głowy, które miało
przypominać marynarską czapkę, ale było podobne do czepka pielęgniarki. Krótkie, rude
włosy przywodziły na myśl świeżo skoszony trawnik. Dwa kolczyki w nosie połyskiwały
przy każdym poruszeniu. Była ja zły sen rodziców, których dzieci zaczynają dorastać.
Jednak dziwaczny strój nie był zasługą Amber Grace, lecz Eda. Niezwykle oszczędny
właściciel kawiarni kupił wszystko na internetowej wyprzedaży. Był na tyle przebiegły, że
jeszcze udało mu się na tym zarobić, bo pracownicy mieli obowiązek wykupić służbowe
stroje na własność.
Trisha zdawała sobie sprawę, że wygląda równie paskudnie jak Amber Grace. Zresztą w
zimnym świetle jarzeniówek nikt nie wygląda rewelacyjnie. Dotychczas nie zwracała uwagi
na brzydotę służbowego uniformu. Dotarło to do niej dopiero teraz, gdy zjawił się ten
mężczyzna w eleganckim, gustownie dobranym stroju. Niestety niedawno polanym kawą,
pomyślała ze skruchą. Doszła jednak do wniosku, że nie ma sensu rozpamiętywać spraw, na
które nic nie można poradzić.
Oderwała z rolki kilka ręczników. Polerując ladę, spojrzała mu w oczy.
– Myślałam o salonie piękności dla psów – zwierzyła się w końcu. – Ludzie mogliby tam
samodzielnie zadbać o ulubione czworonogi, korzystając z mojego wyposażenia. Mieliby do
dyspozycji wanny, maszynki do strzyżenia, szampony i niezbędny sprzęt. Zostawialiby sierść,
brudne wanny i zalane podłogi. Wszystko za ułamek ceny, jaką trzeba zapłacić w
specjalistycznym salonie.
Przez ostatnie pięć miesięcy powtarzała to wielokrotnie, więc teraz recytowała jak z
kartki.
– Widziałam już takie miejsca. Jedno w Wichita, drugie w Olathe. Oba świetnie
prosperują. Klienci lubią tam zaglądać. Jestem pewna, że w Kansas City też odniosłabym
sukces. Znalazłam już odpowiedni lokal do wynajęcia w samym śródmieściu. Gdybym
dostała dwadzieścia pięć tysięcy dolarów pożyczki i ostro zakasała rękawy, mogłabym
urządzić to naprawdę ładnie.
Westchnęła przeciągle, żeby choć trochę rozładować napięcie ostatnich dni.
– Jedyny problem to brak gotówki. Pracowałam już w różnych miejscach i mam spore
doświadczenie. Ostatnią pracę w psim salonie piękności musiałam zakończyć, bo właściciel
przeszedł na emeryturę. Wtedy znalazłam zajęcie tutaj.
Wyrzuciła do kosza zwój mokrych ręczników. Spojrzała z determinacją na swego
rozmówcę.
– Odkładałam każdy grosz. Nie boję się ciężkiej pracy przez wiele godzin, żeby
zrealizować marzenie mojego życia – powiedziała. – Jednak gdy zwracam się o pożyczkę,
ciągle słyszę, że drobne firmy to ryzykowna inwestycja. Najwięcej plajtuje już w pierwszym
roku. Oprócz tego podobno jestem za młoda, bez kapitału i doświadczenia w pracy. Dla
banku nie ma znaczenia, jak ciężko pracuję. Najważniejsze, że jestem młoda i biedna –
mówiła rozzłoszczona. – Mam już dwadzieścia osiem lat, więc nie należę do najmłodszych.
Jakoś sobie radzę od osiemnastego roku życia. Zresztą gdybym nie była biedna, nie
potrzebowałabym pożyczki!
Zakończyła, uderzając dłońmi w ladę. Pochyliła głowę.
– Rozmowa, którą pan słyszał, była moją ostatnią nadzieją – dodała. Jednocześnie kątem
oka dostrzegła jakiś ruch przy drzwiach wejściowych. Odwróciła głowę. Właśnie wchodził
muskularny młody człowiek w uniformie przypominającym galowy strój oficera” marynarki.
Zdjął czapkę, wetknął ją pod pachę i stanął na baczność.
– Koło wymienione. Możemy ruszać, gdy tylko będzie pan gotów – oświadczył. Trisha
oceniła, że musiał mieć około dwudziestu pięciu lat.
Klient, który słuchał jej opowieści, skinął głową.
– Dziękuję, Jeffery. Zaraz wychodzę.
– Dobrze, proszę pana.
Trisha zerknęła przez okno. Uliczna latarnia oświetlała płatki padającego śniegu. Zalegał
coraz grubszą warstwą. Teraz pewnie już ponad trzydzieści centymetrów. Było ciemno, choć
zbliżało się dopiero wpół do piątej. Trisha pomyślała, że jeśli w Kansas City osiemnastego
grudnia jest zimno i śnieżnie, taka pogoda może utrzymać się aż do świąt.
Mężczyzna w mundurze wyszedł sprężystym krokiem. Tymczasem przystojny klient
sięgnął po jedną z serwetek, które nie zostały zużyte do wycierania kawy. Zapisał coś na niej.
– Podoba mi się pani pomysł – powiedział. – Proszę się spotkać z tym człowiekiem.
Znajdzie go pani w wieżowcu Dragana. Ma tam biuro. Proszę mu powtórzyć to, co
powiedziała pani mnie. Myślę, że może pomóc – dodał, podając jej serwetkę.
Trisha spojrzała zaskoczona.
– W budynku Dragana? – upewniła się. Skinął głową.
– Proszę mu powiedzieć, że Gent panią przysyła.
– Gent? Dobrze – potwierdziła. Nie miała pojęcia, że w tamtym biurowcu są jakieś banki.
– Na którym piętrze? Jak nazywa się firma? – wypytywała z niepokojem.
– Ochrona z pewnością wskaże pani drogę – powiedział, odwracając się.
Zerknęła na serwetkę. Wspomniał coś o ochronie? Pewnie wyprowadzą mnie na ulicę
najkrótszą drogą, doszła do wniosku.
– Panie Gent, mówi pan poważnie? – spytała, lecz nie doczekała się odpowiedzi. Uniosła
wzrok znad serwetki. Zdołał wyjść równie cicho, jak się pojawił.
Wbrew rozsądkowi miała nadzieję, że mówił prawdę. Na serwetce był krótki tekst:
Herman Hodges, Dragan VC. Poniżej niedbały podpis: Gent. Nie mogła uwierzyć, że taka
papierowa serwetka nieco poplamiona kawą może stanowić klucz do sukcesu.
– Cóż – szepnęła zamyślona.
– Słucham? – spytała Amber Grace, która obudziła się z letargu.
– Nic, nic – odpowiedziała Trisha, kręcąc głową. Złożyła serwetkę i schowała do kieszeni
spodni. Muszę spróbować, nawet jeśli wyrzucą mnie za drzwi, pomyślała.
ROZDZIAŁ DRUGI
Trisha siedziała sztywno na brzegu krzesła w biurze Hermana Hodgesa na pięćdziesiątym
piętrze biurowca Dragana. Starała się ukryć nerwowy niepokój. Jednocześnie miała wielką
ochotę, żeby podejść do okna i spojrzeć na śnieg padający na nowoczesne wieżowce
ś
ródmieścia. Widok spadających płatków działał na nią uspokajająco. Właśnie tego
potrzebowała teraz najbardziej.
Kurczowo zaciskała palce na torebce, obserwując nobliwego, łysego mężczyznę.
Przeglądał kartki planu biznesowego jej przyszłej firmy. Było tam dokładne wyliczenie
kosztów wyposażenia salonu dla czworonogów oraz wyciąg z konta bankowego Trishy. Przez
ostatnie dziesięć lat udało się jej odłożyć dwa tysiące trzysta dziewięćdziesiąt jeden dolarów i
osiemdziesiąt siedem centów. Nie miała innego majątku, nawet samochodu. Spojrzenie pana
Hodgesa nie dodawało jej otuchy. Pewnie zastanawiał się, dlaczego, do diabła, musiałam
przyjść właśnie do niego, pomyślała.
Gdy pan Gent polecił jej, żeby tu się zgłosiła, nie przyszło jej nawet do głowy, że Hodges
może mieć coś wspólnego z Dragan Venture Capital Inc. firmą inwestującą na rynku
kapitałowym. Słyszała o nich już wcześniej, ale jakoś nie mogła sobie wyobrazić, że tak
poważni ludzie zajmą się śmieszną pożyczką marnych dwudziestu pięciu tysięcy dolarów.
Była przekonana, że Dragan Venture Capital ma zwykle do czynienia z inwestorami
dużego kalibru, którzy potrzebują wielomilionowych pożyczek Mimo to, gdy sympatyczny
pan z ochrony zaprowadził ją do ekskluzywnie urządzonego biura zarządu, Trisha
zapanowała nad pierwszym odruchem, żeby natychmiast stąd uciec. Nie mogła poddać się tak
łatwo. Pamiętała słowa przystojnego klienta: „Jeśli człowiekowi naprawdę na czymś zależy,
powinien wykorzystać każdą okazję, żeby to zrealizować”.
Pan Hodges zamknął teczkę z jej dokumentami, zmarszczył brwi i uniósł wzrok. Trisha
była przekonana, że za chwilę usłyszy uprzejme zdanie typu: „Dziękuję, miło mi było panią
poznać”. Wyprostowała się na wygodnym krześle pokrytym skórą.
– Cóż, pani August – zaczął z uśmiechem, choć bez nadmiernej życzliwości. – Widzę, że
poświęciła pani dużo czasu i energii na dokładne zaplanowanie swojego przedsięwzięcia.
Trisha poczuła odrobinę nadziei, jakby wspinając się na skałę nad przepaścią, znalazła
oparcie dla czubków palców. Tymczasem on odchylił się w fotelu i splótł dłonie, oparte na
przyniesionej przez nią teczce z dokumentami. Sprawiał wrażenie człowieka sukcesu, który
nawykł do wydawania poleceń. Miał na sobie elegancki garnitur, śnieżnobiałą koszulę, a jego
paznokcie lekko błyszczały. Cóż, najwidoczniej korzysta z usług profesjonalnej
manikiurzystki, pomyślała. Zdawała sobie sprawę, że jej paznokcie nie są tak doskonale
wypielęgnowane.
– Pani August – zaczął tonem wykładowcy: – Dragan Ventures to firma
międzynarodowa. Zajmujemy się głównie przedsięwzięciami, które na szybko rozwijających
się rynkach mogą przynieść dziesięcio-, a nawet dwudziestokrotny zwrot zainwestowanego
kapitału w okresie od pięciu do ośmiu lat. Interesuje nas infrastruktura w dziedzinie łączności,
technologie programistyczne dla biznesu, najnowsze technologie przemysłowe.
Przerwał na chwilę. Trisha uznała, że powinna cokolwiek powiedzieć.
– Rozumiem – stwierdziła bez przekonania. Pochylił się, jakby chciał ją przestraszyć.
– Proszę pani, szczerze mówiąc, nawet jeśli uznamy pani pomysł za trafiony i
zainwestujemy w psie salony piękności, nasz minimalny wkład wynosi pięć milionów
dolarów. Dwadzieścia pięć tysięcy nie leży w sferze naszego zainteresowania – oświadczył,
uśmiechając się chłodno. – Nie próbowała pani skorzystać z najbliższego banku?
Kolejny raz poczuła gorzki smak klęski. Specjalnie wzięła wolny dzień, żeby usłyszeć tak
genialną radę!
– Owszem, próbowałam w kilku – odpowiedziała nadzwyczaj spokojnie. Tylko palce
kurczowo zaciśnięte na torebce zdradzały, że udało mu się wyprowadzić ją z równowagi.
Pochylił się nad biurkiem, podając jej dokumenty.
– Pani August, dziękujemy za zainteresowanie usługami naszej firmy. Jednak, jak
starałem się wyjaśnić, nie zajmujemy się...
– Cpż, oczywiście – wtrąciła, żeby nie słuchać kolejnej odmowy. – Od początku byłam
przekonana, że nie angażują się państwo w takie przedsięwzięcia jak moje. Jednak gdy pan
Gent zasugerował, żebym zwróciła się do pana, pomyślałam... miałam nadzieję, że może...
– Kto? – spytał, nie wypuszczając z ręki dokumentów, po które Trisha już zdążyła
sięgnąć. – Powiedziała pani, że kto skierował panią do mnie?
Po raz pierwszy okazał prawdziwe zainteresowanie od chwili, gdy Trisha przestąpiła próg
jego ekskluzywnie urządzonego biura. Przysunął bliżej do siebie teczkę z jej dokumentami.
– Pan Gent – powtórzyła. Spojrzał na nią podejrzliwie. Zastanawiała się, co sobie
pomyślał. W każdym razie nie zamierzała czekać, by rozdeptał ją jak robaka.
– Doszłam do wniosku – zaczęła tłumaczyć – że pan Gent jest waszym klientem.
Najwyraźniej był przekonany, że zechcecie mi pomóc.
Hodges zmrużył oczy.
– Powiada pani, że był to pan Gent?
Trisha nie rozumiała, co tak bardzo go poruszyło. Właściwie nie wiedziała nawet, kim był
ten cały pan Gent. Może oszustem, który wyłudził od nich pożyczkę? Nagle doznała
olśnienia. Pewnie przysłał ją tutaj, żeby odpłacić się za poplamienie płaszcza! Teraz pewnie
ś
mieje się w głos. Czyżby miła powierzchowność skrywała mściwego sadystę? Właściwie,
dlaczego nie? Przecież mówi się, że pozory mylą:
Ż
eby jak najszybciej zakończyć coraz bardziej krępującą sytuację i opuścić biuro,
wyciągnęła z torebki poplamioną serwetkę.
– Nie powiedział, jak się nazywa, tylko napisał. Proszę spojrzeć – powiedziała, zdając
sobie nagle sprawę, że musi to sprawiać zabawne wrażenie.
Wziął od niej wymiętą serwetkę, unosząc wysoko brwi. Zapadła cisza. Trisha czuła, że
musi przerwać nieznośne milczenie, bo zacznie krzyczeć.
– Jeden z klientów kawiarni, w której pracuję, zainteresował się moim pomysłem na
własny biznes. Dał do zrozumienia, że według niego salon dla psów to może być opłacalna
inwestycja. Zapisał na serwetce pana nazwisko i kazał się zgłosić. Oczywiście, powinnam się
domyślić, że to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe...
– Pani August, pozwoli pani, że ją na chwilę opuszczę?
– spytał, błyskawicznie wstając z fotela.
Trisha spojrzała zaskoczona jego zatroskanym tonem i przyspieszonymi ruchami. Nie
spodziewała się, że ktoś jego postury może poruszać się tak szybko.
– Ależ oczywiście... – zaczęła, ale już zniknął za bocznymi drzwiami. Spojrzała za nim z
niepokojem. O co tu mogło chodzić? Kim był ten pan Gent? Czyżby znalazł się na liście
dziesięciu przestępców najbardziej poszukiwanych przez FBI? Może Hodges uznał ją za
wspólniczkę?
Pochyliła się w napięciu. Miała ochotę natychmiast uciekać. Jednak zapanowała nad tym
odruchem. Sympatyczny pan z ochrony budynku na pewno zacząłby ją ścigać. Podobnie jak
cała grupa jego kolegów, którzy wyśledziliby ją dzięki licznym kamerom monitorującym
korytarze.
Poczuła zawrót głowy. Pomyślała, że to pewnie dlatego, że przyspieszyła oddech.
– Oddychaj głęboko, ale powoli – wymamrotała. – Opanuj się i myśl logicznie! –
szepnęła, opierając się wygodnie.
– Przecież nie zrobiłaś niczego złego.
– Panie Dragan?
Lassiter nacisnął guzik interkomu, nie podnosząc wzroku znad dokumentów.
– Tak, Cindy?
– Jessica Lubek jest na linii.
Lassiter uniósł brwi i na chwilę przerwał obliczenia. Skądś znał to nazwisko. – Kto?
– Jest wydawcą pisma „The Urban Sophisticate”. Dziś to już jej drugi telefon.
Nagle przypomniał sobie.
– Słusznie – mruknął, niezadowolony. Przez cały tydzień unikał rozmowy z nią. Jednak
wiedział, że musi udzielić jej informacji przed zakończeniem dnia pracy. Lassiter zwykle nie
odkładał podejmowania decyzji, lecz tym razem ciągle się wahał.
– Odbiorę – powiedział, zakręcając eleganckie, złote pióro.
– Na drugiej linii, proszę pana. Uniósł słuchawkę.
– Panie Dragan – zaczęła lekko chrapliwym głosem kobieta, która zapewne dobiegała
pięćdziesiątki. – Mam nadzieję, że zgadza się pan na publikację artykułu „Święta z
Lassiterem Draganem”?
– Bardzo mi pochlebia państwa zainteresowanie – przyznał szczerze. Przez cały tydzień
rozważał wszystkie za i przeciw.
– To nie brzmi jak ostateczna zgoda – stwierdziła Jessica Lubek. – Co mam powiedzieć,
ż
eby pana przekonać? Czy wspominałam, że nasze świąteczne wydanie wychodzi w
zwiększonym nakładzie?
– Tak, pani Lubek. Wiem też, że artykuł zapewni Dragan Ventures doskonałą reklamę.
– Wartą miliony dolarów. Mamy czytelników na całym świecie.
– To prawda – powiedział i przerwał na chwilę. Już poprzednio tłumaczył jej, że od lat
nie udziela wywiadów. Jednak była tak wytrwała i cierpliwa, że postanowił wyjaśnić to do
końca.
– Cóż, przyznaję, pani propozycja jest bardzo nęcąca. Jednak ostatnim razem, gdy
napisano coś na mój temat, rezultaty nie były zbyt przyjemne.
– Naprawdę? – zdziwiła się. Lassiter był przekonany, że chwila ciszy w słuchawce
oznacza, że rozmówczyni właśnie zaciągnęła się papierosem. Pomyślał, że pewnie dlatego
miała taki chropawy głos.
Spojrzał przez oszkloną ścianę. Śnieg ciągle padał wielkimi płatkami. Pomyślał, że
wracając do domu, na pewno utknie w korku. Spojrzał na zegarek. Trzecia. Szkoda, że nie
piąta. Miałby już za sobą wszystkie decyzje.
– Uważam, że należy się pani wyjaśnienie, bo musiała pani czekać na odpowiedź przez
cały tydzień. Otóż pięć lat temu miesięcznik „Midas Touch” zamieścił artykuł na mój temat.
Wiedziała pani o tym?
– Oczywiście. Czytałam. Udany tekst. „Midas Touch” to niezłe pismo dla ludzi biznesu.
Nie chcę się chwalić, ale mamy dużo większy nakład.
Lassiter roześmiał się ironicznie.
– Słusznie, ale mimo ich skromnego nakładu znalazłem się... – zastanawiał się, jak to
powiedzieć – ... stałem się obiektem propozycji matrymonialnych całej hordy niemądrych
pań.
– Ach, tak – odezwała się Jessica. Usłyszał, że znów zaciąga się papierosem. – Bardzo
panu współczuję. Być bogatym i przystojnym to prawdziwe przekleństwo.
Zaskoczyła go tak jawna złośliwość.
– Zamożność ma dobre i złe strony, a co do urody... Tamtym paniom mój wygląd był
zupełnie obojętny. Mógłbym być nawet mutantem.
Zdawał sobie sprawę, że historia sprzed lat może wydawać się zabawna komuś, kto jej nie
przeżył.
– Zależało im wyłącznie na tym, by wyjść za bogacza. Czaiły się przed wejściem do
domu, rzucały na maskę samochodu, a jedna kazała się dostarczyć w pudle jako przesyłka
ekspresowa.
Zdziwił się, że nawet po pięciu latach te wspomnienia były tak żywe i nieprzyjemne.
– Wkroczyły w moje życie. Nachodziły mnie w biurze. Przez miesiąc nie mogłem
normalnie pracować – mówił, nerwowo obracając w palcach złote pióro. – Od tego czasu nie
pozwalałem, by ktokolwiek pisał na mój temat.
Zachichotała w odpowiedzi.
– Znam wielu mężczyzn, korzy chętnie wzięliby na siebie takie problemy. Niewątpliwie
mój mąż też do nich należy.
– Powinni być ostrożniejsi. Proszę mi wierzyć, banda chciwych kobiet to nic
przyjemnego.
Odchylił się w fotelu. Czuł się zmęczony po długim, wyczerpującym tygodniu pracy i
zdecydowanie nie miał ochoty na rozmowę.
– Jednak z drugiej strony, muszę przyznać, że artykuł pomógł mi dotrzeć do kilku
poważnych klientów. Można powiedzieć, że podwoiłem swoje dochody.
– Krótko mówiąc, ma pan teraz problem do rozwiązania – wtrąciła już bez śladu
rozbawienia.
– Tak.
– Chciałabym pana zapewnić, że to się już nie powtórzy.
Oczywiście nie mogę tego zrobić. Popularność ma wady i zalety.
Zacisnął zęby. Musiał teraz zdecydować, czy jej propozycja była wyjątkową okazją,
której nie mógł przepuścić, czy może była to bezsensowna oferta, której człowiek przy
zdrowych zmysłach nie powinien traktować poważnie. Chwilowa popularność na pewno
zdezorganizuje jego uporządkowane życie prywatne.
Dla Lassitera wszystko wiązało się z biznesem. Dom i sprawy osobiste też były
inwestycją, jeśli tylko mogły zapewnić korzyści. Artykuł w prasie niewątpliwie przyniesie
liczne profity. Dlatego nie mógł zrozumieć własnego wahania. Przecież powinien zgodzić się
bez zastanowienia! Powstrzymywała go tylko świadomość, że za darmową reklamę przyjdzie
mu zapłacić utratą spokoju przynajmniej na jakiś czas. Najlepszym wyjściem byłoby zgodzić
się na artykuł, a potem uniknąć narażania się na matrymonialne zaczepki.
– Domyślam się, że żadna pana nie usidliła?
– Słucham? – spytał zaskoczony.
– Pytam, czy jest pan żonaty.
Lassiter wzdrygnął się. Dla niego kobiety były jak wszystko inne – przynosiły zyski i
straty. Miło było spotykać się z nimi. W zamian za towarzystwo korzystały z jego
zamożności. Nie czuł się więc winny, gdy znajomość dobiegała końca. Nie myślał o
małżeństwie. Jaki miałby z tego zysk?
– Słyszał pan pytanie? – upewniła się Jessica. – Tak, właśnie...
Podwójne drzwi do jego gabinetu otwarły się nagle. Pojawił się w nich Herman Hodges,
zaczerwieniony z emocji. Miał wyraźnie zmartwioną minę.
– Gent... – zaczął. Lassiter zasłonił mikrofon.
– Herm, jestem w trakcie rozmowy.
Przybyły zamachał rękami, jakby chodziło o sprawę życia lub śmierci. Lassiter zauważył,
ż
e tamten trzymał w dłoni coś białego.
– W moim gabinecie jest pewna kobieta. Wręczyła mi to – powiedział, wyciągając przed
siebie wymiętą serwetkę. – Podobno jakiś pan Gent polecił jej przyjść do mnie w sprawie
pożyczki na psi salon piękności.
Oddychał ciężko. Sięgnął do kieszeni po chustkę do nosa i wytarł spocone czoło.
– Byłem zupełnie zaskoczony, gdy zobaczyłem na tym twój podpis – powiedział
niedowierzającym tonem. – Gent, czy to naprawdę chodzi o ciebie?
Lassiter pochylił się z zaciekawieniem. Jednak kierowniczka kafejki odważyła się
skorzystać z propozycji!
– Nigdy bym nie pomyślał, że będziesz... – mówił dalej Herm, głośno przełykając ślinę –
... że łączysz biznes i przyjemność. Gent, na litość boską, ona nie ma żadnego doświadczenia
w prowadzeniu interesów. Na dodatek potrzebuje tak skromnej pomocy finansowej, że nie
możemy przyznać się do tego publicznie. Najpierw próbowałem ją zniechęcić, potem niemal
wyrzuciłem ją za drzwi. Jeśli to twoja przyjaciółka, powinieneś mnie uprzedzić... – tłumaczył
bardzo przejęty.
Lassiter przypomniał sobie jej twarz, zielone oczy rozszerzone z przerażenia, gdy oblała
go kawą. Ciągle nie rozumiał, co go wtedy naszło, że podał jej kontakt do Herma w sprawie
pożyczki. Dotychczas nie dopuszczał, by udzieliło mu się coś tak łzawego jak świąteczny
nastrój. Widocznie teraz nastąpił ten pierwszy raz. Nie widział innego logicznego
wytłumaczenia.
Drobna, leciwa asystentka Lassitera zajrzała przez uchylone drzwi. Zaniepokoiło ją, gdy
Herm wtargnął do jej szefa bez uprzedzenia. Lassiter skinął do niej głową na znak, że
wszystko w porządku.
– Herm, przepraszam cię na chwilę – powiedział i odsłonił mikrofon. – Jessica, wrócimy
do rozmowy za jakieś pół godziny, dobrze? – spytał, spoglądając na zegarek. – Dam ci
ostateczną odpowiedź.
– Cóż, oczywiście – zgodziła się z wahaniem. – Oczywiście, o ile będzie to zgoda na
publikację.
– Za pół godziny – powtórzył. Rozłączył się i wskazał Hermowi wygodny fotel. – Usiądź
i odpocznij. Dlaczego tak sapiesz? Biegłeś po schodach?
Herm rozsiadł się w fotelu.
– Ja? Dwa piętra w górę? Chyba żartujesz – stwierdził.
– Bardzo przepraszam, że nie wspomniałem ci o pani August – odezwał się Lassiter.
Trisha August, powtórzył w myślach, zdziwiony, że ciągle o niej pamięta. – Pochłonął mnie
ten kontrakt z Randallem i nie myślałem o niczym innym – wyjaśnił. – Oprócz tego, szczerze
mówiąc, nie sądziłem, że ona tu przyjdzie. Nie jest moją przyjaciółką. Poznałem ją w kafejce
kilka dni temu. Pod wpływem jakiegoś impulsu zaproponowałem, żeby tu przyszła. Cóż,
może dlatego, że idą święta.
– Impuls? Święta? – powtórzył za nim Herm. Zmarszczył brwi i spojrzał badawczo.
Lassiter w odpowiedzi wzruszył ramionami.
– Podałem jej twoje nazwisko, bo wydawało mi się, że łatwiej jej będzie rozmawiać z
tobą. To biuro działa na ludzi onieśmielająco, a ty potrafisz być miły i uprzejmy. Widziałem,
jak bawisz się z wnukami. Jesteś jak wielki pluszowy miś.
– Pluszowy miś! – jęknął Herm ze zbolałą miną. – Byłem wobec niej bez serca, jak zimny
głaz. Szkoda, że mnie nie uprzedziłeś. Myślałem, że to jedna z tych nachodzących nas
oszustek. Czuję się teraz jak idiota – powiedział cierpiętniczym tonem i zdesperowany
przejechał po włosach obiema dłońmi.
– Zrobiłeś, co do ciebie należało – uspokoił go Lassiter. – Nie wiedziałeś, że ja ją
przysłałem. Jestem pewien, że wszystko ci wybaczy, jeśli wyjdzie stąd z pieniędzmi.
Herm skinął głową, choć nadal spoglądał na rozmówcę z nachmurzoną niną.
– Zgoda – powiedział powoli, krzyżując ręce na piersi. – Jeśli bawisz się w świętego
Mikołaja, dlaczego przysłałeś tę ładną blondynkę właśnie do mnie? Jestem żonaty i niemłody,
a dwaj nasi wiceprezesi są kawalerami. Czyżbyś obawiał się ich konkurencji? – spytał z
domyślnym uśmiechem.
– Ona potrzebuje pożyczki, a nie kochanka – stwierdził Lassiter.
– Słusznie. Wystarczy na nią spojrzeć. Tak atrakcyjna kobieta nie potrzebuje pomocy w
tej dziedzinie.
Lassiter słuchał go niezbyt uważnie. Przypomniał sobie pytanie, które zadała mu Jessica
Lubek. Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze dwadzieścia minut na odpowiedź.
– Zastanawiam się właśnie... – zaczął w zamyśleniu.
– Przecież to oczywiste – wtrącił Herm.
– Co? – spytał Lessiter, unosząc wzrok. Herm spojrzał na swego szefa z nieukrywanym
zdziwieniem.
– Wydawało mi się, że mówiliśmy o prywatnym życiu pani August.
– A... tak – zgodził się Lassiter. Myślał o tym, jak atrakcyjnie wyglądała nawet w tym
bezsensownym ubraniu.
Włosy miała spięte na karku, błyszczące oczy przypominały nefryty, do tego zmysłowe
usta i lekko zadarty nos z nieco za dużym garbkiem. Była to jedyna skaza na jej twarzy.
Lassiter nie widywał żadnych wad na twarzach swoich przyjaciółek. Wszelkie
niedoskonałości korygowały u chirurga plastycznego. Poprawiały policzki, usta, brody i
piersi. Nos Trishy nie był doskonały, ale najwidoczniej zupełnie tym się nie przejmowała.
Gotów był się założyć, że rzadko robiła makijaż. Kolor jej ust i policzków był jak najbardziej
naturalny. Dla Lassitera była to ważna, pozytywna informacja na temat jej charakteru.
– Zastanawiałem się nad tym, co mi powiedziała – odezwał się, myśląc na głos. – Dla tej
pożyczki zrobiłaby wszystko.
– Gent, twoja mina nie wróży nic dobrego – stwierdził zaniepokojony Herm. Lassiter
zamrugał oczami, wracając do rzeczywistości.
– Przyprowadź panią August do mojego gabinetu. Herm podskoczył. Polecenie Lassitera
całkiem zbiło go z tropu.
– Odniosłem wrażenie, że chcesz tylko zabawić się wobec tej kobiety w świętego
Mikołaja. Chyba zdajesz sobie sprawę, że byłoby nieetyczne, gdybyś wykorzystał... – mówił,
wstając z krzesła. – Przecież dopiero przyznałeś, , że ona nie szuka kochanka.
Lassiter spojrzał na niego zniecierpliwiony. Nie był przyzwyczajony, by podwładni go
pouczali.
– Nadal tak uważam – stwierdził krótko.
ROZDZIAŁ TRZECI
Trisha przeszła przez biuro Hermana Hodgesa i znów znalazła się w eleganckiej recepcji
Dragan Ventures. Wspaniały, puszysty dywan sprawiał wrażenie, że chodzenie po nim w
butach to poważny nietakt. Hodges kroczył obok, niosąc jej teczkę z dokumentami i płaszcz
przerzucony przez ramię. Traktował ją z przyjacielską serdecznością. Zupełnie inaczej niż
dwadzieścia minut temu. Przeprowadził ją przez główny hol wyłożony zielonym marmurem.
Zatrzymali się przed wejściem do wind. Hodges nacisnął guzik ze strzałką wskazującą w
górę. Oboje niemal jednocześnie zerknęli przez oszkloną ścianę na panoramę Kansas City.
– Zdaje się, że śnieżyca znacznie się zmniejszyła – zauważył uprzejmie.
– Rzeczywiście – przyznała. Zupełnie nie wiedziała, jak powinna zareagować na jego
niespodziewaną życzliwość. Na uśmiech odruchowo odpowiadała uśmiechem, choć bez
przekonania. – Panie Hodges, dokąd właściwie idziemy? – spytała. Chciała się upewnić, że
dobrze go zrozumiała. Nie oswoiła się jeszcze z faktem, że zupełnie zmienił zdanie w sprawie
pożyczki.
– Do gabinetu pana Dragana – powtórzył kolejny raz. Zastanawiała się, dlaczego muszą
tam jechać. Nie rozumiała, dlaczego Herman Hodges zareagował tak gwałtownie, gdy
wspomniała pana Genta. Co się działo, gdy na dwadzieścia minut zniknął ze swojego pokoju?
Otworzyły się drzwi windy. Hodges zaprosił ją gestem do lustrzanej kabiny. Gdy
wchodziła, zobaczyła odbicie jego zmartwionej miny. Było jasne, że coś go niepokoi. To
jednak musi mieć coś wspólnego z Gentem, pomyślała. Niepotrzebnie pokazałam tę zapisaną
serwetkę. Gdybym jej nie wyciągnęła, Hodges na pewno odmówiłby. Teraz siedziałabym w
autobusie, spokojnie jadąc do domu.
– Pan Dragan chce z panią porozmawiać – dodał z miną winowajcy, jakby prowadził na
rzeź niewinną owieczkę.
– Rozumiem – odpowiedziała, ściskając pasek od torby. Oczywiście niczego nie
rozumiała. Znów miała ochotę uciec jak najdalej. Jednak byłoby to zwykłe tchórzostwo.
Powtarzała sobie jedynie, że nie zrobiła niczego złego, więc nic jej nie grozi.
Uniosła wzrok. Wyświetlacz nad drzwiami pokazał pięćdziesiąt jeden, a zaraz potem
pięćdziesiąt dwa. Zatrzymali się. Drzwi rozsunęły się z sykiem. Hodges poprowadził Trishę
przez wysoki, wyłożony marmurem hol, w stronę szerokich, dwuskrzydłowych drzwi.
Czyżby to był gabinet Dragana? – pomyślała, onieśmielona.
Hodges ujął ją pod rękę i wprowadził do obszernego pomieszczenia. Wnętrze było
urządzone ze smakiem. Skórzane fotele, tkaniny na ścianach, jedwabne zasłony, a do tego
donice z żywymi roślinami.
– Bardzo tu ładnie – oceniła Trisha, rozglądając się wokół. Zauważyła, że dwie ściany
pokoju były całkowicie oszklone. Naturalne światło rozjaśniało pomieszczenie, choć dzień
był pochmurny.
– Tak, całkiem miło – zgodził się Hodges. Nie spuszczał oka z szerokich,
dwuskrzydłowych drzwi po przeciwległej stronie pokoju.
Zastanawiała się, co ją czeka za tamtymi drzwiami. Dlaczego Dragan chciał rozmawiać z
nią osobiście? Pięćdziesiąte drugie piętro było niewątpliwie najważniejsze dla całej korporacji
Dragan Ventures. Żeby znaleźć się tutaj, trzeba było mieć wyjątkowe szczęście lub strasznego
pecha.
– Do czego służy ten pokój? – spytała, żeby zająć czymś myśli i nie zastanawiać się
ciągle nad najbliższą przyszłością.
– Tu odbywają się spotkania zarządu.
– Zdaje się, że niezbyt często – stwierdziła, widząc, że nie ma tu żywej duszy.
– Teraz są święta i wiele osób bierze urlop – wyjaśnił. Hodges otworzył jedno skrzydło
drzwi. Za nimi wreszcie znajdowało się coś, co przypominało biuro. Tu również dwie ściany
były ze szkła. Stały przy nich biurka. Dwie panie zajęte pisaniem na komputerach uniosły
głowy i uśmiechnęły się na powitanie. Fakt, że nie wytrzeszczyły na nią oczu, był niewielkim
pocieszeniem. Na pewno nie wiedziały, po co tu przyszła.
Za kolejnymi drzwiami znajdował się przyjemny pokój z podłogą wyłożoną dywanem.
Na ścianach wisiały impresjonistyczne grafiki. Przy biurku stojącym nieco na lewo siedziała
kobieta mniej więcej w wieku Hermana Hodgesa. Niewysoka, z nieskazitelnie ułożonymi
siwymi włosami, wyglądała niezwykle schludnie i atrakcyjnie. Oderwała wzrok od
komputera.
– Cindy, to pani August.
– Bardzo mi miło – odpowiedziała tamta. Nacisnęła przycisk interkomu i poinformowała
o wizycie.
– Niech wejdzie – rozległ się z głośnika głęboki, śmiertelnie poważny męski głos.
Poczuła się niepewnie, jakby zaraz miała wejść do jaskini smoka. Za tymi drzwiami
mieścił się gabinet legendarnego Lassitera Q. Dragana. Przeszedł ją dreszcz. Kolana lekko
ugięły się pod nią. Przytrzymała się ręki Hodgesa, starając się nie stracić równowagi. Spojrzał
na nią badawczo.
– Wszystko w porządku? – spytał, zaniepokojony. Na pewno nie, pomyślała. Jednak nie
zamierzała rozczulać się nad sobą. Wraz z matką już nieraz była w poważnych tarapatach.
Nauczyła się od niej, by mieć do wszystkiego pozytywne nastawienie.
– Nic mi nie jest – zapewniła z przekonaniem. Poklepał jej dłoń uspokajającym gestem.
– Zostawię panią tutaj – powiedział, sięgając do klamki. Zawahał się na moment i
pochylił w jej stronę.
– Niech pani kieruje się własnym rozsądkiem i działa dla własnego dobra – szepnął z
zatroskaną miną.
Spojrzała zaskoczona. Czy była to dobra rada, czy ostrzeżenie? Skinął głową, podał jej
dokumenty i płaszcz. Potem otworzył przed nią drzwi i odszedł. Odruchowo skinęła głową w
odpowiedzi.
– Pani August, proszę wejść! – rozległo się polecenie zza uchylonych drzwi. Nogi
zaniosły ją do środka niemal wbrew jej woli. Weszła i spojrzała na mężczyznę w
przeciwległym końcu pokoju. Siedział za biurkiem na tle szklanej ściany. Wstał na powitanie.
Właściwie widziała tylko jego sylwetkę, bo oślepiało ją słońce. Był wysoki, barczysty i bez
marynarki. Biała koszula kontrastowała z ciemnym krawatem.
– Proszę wejść dalej i usiąść – zaproponował już dużo bardziej przyjaznym tonem.
– Dziękuję – powiedziała, podchodząc do fotela, który jej wskazał.
Tymczasem jej oczy oswoiły się z jaskrawym światłem. Wreszcie mogła zobaczyć jego
twarz. Spojrzała i zastygła w bezruchu.
– To... to pan? – spytała z niedowierzaniem, patrząc na klienta, którego oblała kawą. –
Pan Gent? Myślałam, że mam się spotkać z panem Draganem.
– Proszę siadać. Wszystko pani wytłumaczę – powiedział i jeszcze raz wskazał jej fotel
zapraszającym gestem.
Przez chwilę patrzyła na niego, nim wreszcie zdecydowała się usiąść. Nadal jednak była
spięta, siedziała sztywno, przyciskając do siebie płaszcz i torebkę.
– Siedzę – oznajmiła, jakby chciała przyspieszyć jego wyjaśnienia.
– Może ma pani ochotę na kawę? – zaproponował. Pokręciła głową.
– Dziękuję. Już nie mogę patrzeć na kawę.
– Słusznie – przyznał, wyczuwając ironię w jej głosie. Okrążył biurko i stanął przed nią.
Poczuła zapach wody po goleniu, który natychmiast kojarzył się z lasem i dymem z ogniska.
– Mogę prosić pani płaszcz?
Zapomniała, że kurczowo przyciska go do siebie razem z dokumentami.
– Oczywiście. Dziękuję – powiedziała, starając się choć trochę odprężyć. Na krótką
chwilę zerknęli sobie w oczy. Spojrzenie jego szarych oczu wywołało w niej dreszcz. Taki
sam jak trzy dni wcześniej w kawiarni. Przesunęła teczkę na kolana i oparła na niej dłonie.
Starając się unikać jego wzroku, spojrzała przez okno na padający śnieg.
Gent powiesił jej płaszcz i usiadł za biurkiem. Spojrzała na jego zadbane dłonie z długimi
palcami, szerokie ramiona, muskularną klatkę piersiową i płaski brzuch. Biała koszula nie
była w stanie ukryć tych atrybutów jego sylwetki.
– Bardzo przepraszam za to całe zamieszanie. Nazywam się Lassiter Dragan. Gent to
przezwisko, które już dawno do mnie przylgnęło. Koledzy od lat tak mnie nazywają.
– Ale dlaczego... ? – zaczęła, zagryzając wargę.
– Dlaczego nie powiedziałem, kim jestem?
Skinęła głową. Czuła się niezręcznie, gdy ktoś potrafił odgadywać jej pytania.
– Nie byłem u pani z oficjalną wizytą, tylko jako osoba prywatna. Jestem znany w Kansas
City i trudno mi zachować prywatność. Tamtego dnia zaoszczędziłem pani czas, nie wdając
się w długie wyjaśnienia.
Spojrzał na zegarek, jakby wspomnienie upływającego czasu przypomniało mu, że dziś
też ma go za mało. Trisha zaczęła się zastanawiać, ile minut przewidział dla niej. Odruchowo
zerknęła na swój zegarek. Minęło dwadzieścia pięć po trzeciej.
– Nie planowałem, że spotkamy się osobiście – mówił dalej. – Zwykle nie biorę udziału
we wstępnych rozmowach.
– Dlaczego więc jestem tutaj? – spytała zdezorientowana.
Uśmiechnął się lekko. Poczuła dreszcz na plecach. Czy on mi się podoba, czy mam złe
przeczucie? – pomyślała. Pewnie po trochu jedno i drugie, zdecydowała.
– Cieszę się, że należy pani do osób, które szybko przechodzą do sedna sprawy –
powiedział. – Znalazła się pani tutaj, bo doszedłem do wniosku, że powinniśmy
porozmawiać.
– Słucham uważnie – ponagliła go. Miała nadzieję, że wreszcie dojdzie do rozmowy o
pożyczce.
– Skierowałem panią do Hermana Hodgesa, bo uznałem, że potrzebuje pani zasadniczej
zmiany w swoim życiu – mówił. – Początkowo planowałem pożyczyć pani te dwadzieścia
pięć tysięcy dolarów...
Poczuła przyspieszone bicie serca. Chciała natychmiast mu podziękować, ale
powstrzymał ją ruchem ręki.
– Jednak wydarzyło się coś, co zmusiło mnie do przemyślenia całej sprawy jeszcze raz.
Myślę, że oboje moglibyśmy na tym skorzystać.
Przerwał i zacisnął zęby, jakby miał trudności z wyjaśnieniem, co ma na myśli.
– Słucham, panie Dragan – wtrąciła Trisha, niemal chora z przejęcia. Spodziewała się
wyrzutów lub przynajmniej odmowy. Tymczasem wpływowy kapitalista rozmawiał z nią o
pożyczce najzupełniej serio.
– Jestem pewna, że moja firma może być dochodowa. Wystarczy, żeby ktoś dał mi
szansę.
– Też jestem o tym przekonany – powiedział, opierając się wygodnie w fotelu. – Dlatego
chciałbym zaoferować pani nie tylko te dwadzieścia pięć tysięcy, żeby firma mogła
wystartować. Proponuję dwa razy więcej, żeby od razu wszystko nabrało większego
rozmachu.
Trisha siedziała jak ogłuszona. Miała ochotę krzyczeć z radości. Jednak w głębi duszy
przeczuwała, że za tą ofertą kryje się coś więcej.
– Bardzo się cieszę, panie Dragan – starała się, by głos jej nie zadrżał. – Czy mogłabym
wiedzieć, dlaczego zdobył się pan na taki hojny gest, gdy nikt inny nie chciał poświęcić mi
chwili czasu? Nawet dziś, tu na dole niemal zostałam wyproszona za drzwi. Dopiero gdy pan
Hodges zobaczył napis na serwetce, wszystko się zmieniło. Nawet nie zerknął pan na moją
kalkulację...
– Pani August, sytuacja jest trochę niezwykła – zaczął wyjaśniać z lekkim uśmiechem. –
Mam pewien drobny problem. Możemy rozwiązać go wspólnie. Pani pomoże mnie, a ja
pomogę pani.
– Jak miałabym pomóc? – spytała z obawą. Przypomniała sobie, że to przy nim
nieopatrznie powiedziała, że dla pożyczki zrobi wszystko. Teraz zdała sobie sprawę, że za
pięćdziesiąt tysięcy dolarów nie żąda się drobnych przysług.
– Nie zrobię niczego niezgodnego z prawem.
– O nic takiego nie prosiłbym pani – zapewnił. – Wszystko będzie zgodne z prawem.
Miałaby pani do spełnienia pewien miły obowiązek od najbliższego weekendu do Nowego
Roku.
„Miły obowiązek” skojarzył jej się jednoznacznie z namiętnością, nagimi ciałami i
jedwabną pościelą. Natychmiast przypomniała sobie, że Hodges próbował ją ostrzec.
– Jeszcze nikt tak mnie nie obraził! Proponuje mi pan pieniądze za... Panie Dragan –
mówiła z irytacją – nie popełnię niczego nielegalnego ani niemoralnego, jeśli takie słowo
jeszcze istnieje w dzisiejszych czasach.
– Owszem, istnieje – potwierdził z lekkim uśmiechem. Czy on śmieje się ze mnie? –
pomyślała rozzłoszczona.
– Więc przyznaje pan, że mam rację! – zawołała, wstając z krzesła.
– Pani August – powiedział, wychodząc zza biurka – To nieporozumienie. Nie zamierzam
pani nawet dotknąć.
Zdążyła już zrobić kilka kroków w stronę drzwi, ale ta odpowiedź zatrzymała ją w
miejscu. Spojrzała przez ramię.
– Na pewno? Skinął głową.
– W takim razie jaki „miły obowiązek” miał pan na myśli?
– Potrzebna mi narzeczona.
Otworzyła usta ze zdumienia, jakby spodziewała się, że zażąda odmalowania elewacji
całego biurowca lub skoku z dachu na eksperymentalnym spadochronie utkanym z nitek
spaghetti. Oczekiwała czegoś niebezpiecznego lub bezsensownego. Jednak on przeszedł
samego siebie.
– Nasza znajomość byłaby zgodna z prawem i wyłącznie biznesowa.
Spojrzała na niego, nie wiedząc, co powiedzieć. Tymczasem on potraktował jej milczenie
jako zgodę.
– Otrzyma pani odpowiednie stroje i spędzi święta w mojej willi w luksusowych
warunkach. Przed reporterami pewnego czasopisma będzie pani udawać, że jest moją
narzeczoną. Po Nowym Roku otrzyma pani pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Będzie to pożyczka
bez odsetek.
Spojrzał na nią i skrzyżował ręce na piersi.
– Oprócz świętego Mikołaja nikt nie udziela pożyczek bez zysku. Szaleństwem byłoby jej
nie przyjąć.
– W takim razie jestem szalona – stwierdziła, wyprowadzona z równowagi jego
pewnością siebie. Ruszyła do drzwi. – Do widzenia.
– Mam nadzieję, że za dziesięć lat, nadal podając ludziom kawę, nie będzie pani żałować
tej decyzji.
Już żałowała. Przypomniała sobie, że niedawno gotowa była zrobić wszystko dla
pożyczki. Zwolniła kroku. W końcu zatrzymała się przed drzwiami. Co jest obraźliwego w
udawaniu narzeczonej przystojnego biznesmena? – pomyślała. Do tego za darmo szafa pełna
najlepszych ciuchów, święta w eleganckim domu, a na koniec pięćdziesiąt tysięcy dolarów, za
które można wreszcie spełnić własne marzenia. Jeśli odmówię, okażę się naprawdę ostatnią
idiotką! – powiedziała do siebie.
Odwróciła się w jego stronę z ociąganiem. Trudno jej było głośno przyznać, że miał rację.
Zaczerwieniła się.
– Tylko żadnych oszustw! – oświadczyła, starając się ratować resztki dumy. Skinął
głową.
– Przyrzekam.
– Dlaczego akurat ja? – spytała. – Na pewno zna pan różne dziewczyny, które chętnie
zgodziłyby się na to bez najmniejszych zastrzeżeń.
– Wolę utrzymywać znajomości na zasadzie: coś za coś.
– To naprawdę niezwykle romantyczne – zauważyła cierpkim tonem.
– Akurat na tym mi nie zależy – przyznał chłodno. Odniosła wrażenie, że przynajmniej
mówił szczerze.
Natknęła się już na wielu mężczyzn, którzy mówili co innego, niż myśleli, składali
obietnice, które łamali bez wahania. Lasiter Dragan był atrakcyjnym mężczyzną o
uwodzicielskim spojrzeniu. Czy naprawdę jego propozycja była tylko biznesem? –
zastanawiała się. Gdy już nie będzie mu potrzebna, czy zyska na tym jej duma, czy może
poczuje się wykorzystana i upokorzona?
Jednak mimo niepewności nie znalazła przekonujących argumentów za tym, żeby mu
odmówić.
– Właściwie do czego potrzebna panu narzeczona?
– Jedno z czasopism chce zamieścić wywiad ze mną – wyjaśnił, wstając zza biurka. – W
przeszłości zdarzyło się, że po artykule na mój temat miałem poważne kłopoty z kobietami –
powiedział ze zniechęceniem.
– Z kobietami? – powtórzyła. Dziwny powód do irytacji, pomyślała. Chyba że on nie lubi
kobiet... Dlatego obiecał, że jej nawet nie dotknie.
– Rozumiem – stwierdziła.
– Sądzę, że źle się pani domyśla – oświadczył. – Wtedy kobiety nie pozwalały mi żyć.
Kręciły się wokół domu, koczowały przed bramą wjazdową, rzucały się na maskę samochodu
i nachodziły mnie w biurze. Głupie, płytkie, pazerne baby, które za wszelką cenę chciały
zdobyć bogatego męża. Na tym polegały moje kłopoty z kobietami. Nie mam ochoty znów
przez to przechodzić. Rozumiemy się? – spytał.
Skinęła głową.
– Jasne.
– Teraz pani rozumie, ile kłopotów zaoszczędzi mi pokazywanie się w towarzystwie
narzeczonej.
– Oczywiście – przyznała. Tego dnia była to pierwsza sprawa, którą mogła zrozumieć.
– Cała sytuacja nie wydaje się pani zabawna? Wzruszyła ramionami.
– Niespecjalnie.
Przez chwilę spoglądał na nią badawczo.
– Dziękuję – powiedział w końcu.
– Za co?
– Za to, że się pani ze mnie nie śmieje – powiedział i podszedł do szafy. Zdjął jej płaszcz
z wieszaka. – Taki artykuł to dla mnie dobra reklama i konkretny zysk. Dzięki temu pani też
może coś na tym zyskać – mówił. Pomógł jej włożyć płaszcz. – Umowa stoi? – spytał, niemal
dotykając ustami jej włosów na karku.
Czy stać mnie, żeby zrezygnować z pożyczki? – pomyślała. A jeśli będę potem żałować,
ż
e się zgodziłam? Czy naprawdę zależy mi na własnym biznesie tak bardzo, jak dotychczas
mi się wydawało?
– Co nastąpi, gdy artykuł się ukaże? Ludzie będą przekonani, że naprawdę jesteśmy parą.
Lekceważąco machnął ręką.
– Chodzi o „Urban Sophisticate”. To miesięcznik. Materiał opublikują dopiero w
czerwcu, czyli za ponad pół roku. Wiele małżeństw trwa krócej niż sześć miesięcy. Zawsze
może pani powiedzieć, że pochopnie podjęliśmy decyzję i musieliśmy się rozstać.
Miał niski, ciepły głos i Trisha słuchała go z przyjemnością. Pomyślała, że nawet gdyby
czytał na głos kawiarniane menu, w jego wykonaniu brzmiałoby jak poezja.
– Oboje możemy na tym tylko zyskać – dodał.
Jego propozycja była – delikatnie mówiąc – niecodzienna. Jednak jeśli zwrócił się w tej
sprawie do niej, to znaczy, że uznał ją za godną siebie partnerkę. Na dodatek chciał zapłacić
za to okrągłą sumkę! Trisha poczuła, że przybywa jej wiary w siebie. Już dawno nie czuła się
tak doceniona. W każdym razie Ed, jej szef, płacił siedem dolarów za godzinę i nigdy nie dał
do zrozumienia, że docenia jej pracę.
Pomyślała, że zasłużyła na taką szansę. Mimo że za propozycją kryły się dodatkowe
warunki, dlaczego miałaby się nie zgodzić?
– Zgadzam się, panie Dragan – powiedziała, wyciągając rękę przesadnym gestem, jakby
właśnie dobijali targu, robiąc korzystny interes. Ujął jej dłoń i uśmiechnął się lekko, widząc
ironię w jej zachowaniu.
– Bardzo słuszna decyzja – stwierdził. – Mój szofer zaraz będzie w holu. Oczywiście
zawiezie panią do domu. Proszę się spakować.
– Spakować? – upewniła się z niedowierzaniem.
– Tak, pani August – powiedział. Uwolnił z uścisku jej palce tylko po to, by delikatnie
przejechać nimi po jej przedramieniu. Poczuła przyjemny dreszcz. – Dziś wieczorem lecimy
do Las Vegas – dodał.
– My?
– Oczywiście. To miejsce, gdzie można wziąć ślub najszybciej na świecie. Jeśli spędzimy
tam weekend, łatwiej będzie potem wmówić wszystkim, że pod wpływem nagłego impulsu
zdecydowaliśmy się na małżeństwo.
Skinęła głową. Jego argumenty brzmiały przekonująco.
– Pewnie będzie pani miała ochotę kupić tam jakieś stroje – dodał. Jeszcze nie wyszła z
jego biura, a już serce waliło jej jak oszalałe. Najwyraźniej wszystko dokładnie obmyślił.
– Panie Dragan, nie jestem pewna, czy...
– Szofer zabierze panią z domu i zawiezie do mojego hangaru na lotnisku – wtrącił,
przerywając jej w pół słowa. – Spotkamy się o siódmej koło mojego samolotu – powiedział, z
lekkim ukłonem otwierając przed nią drzwi. – Teraz proszę mi wybaczyć, ale mam do
załatwienia pilny telefon.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Lassiter zjawił się przed swoim hangarem punktualnie o siódmej, mijając swoim
sportowym samochodem zatłoczone parkingi przed budynkiem lotniska. Odrzutowiec
należący do jego firmy stał już na zewnątrz, gotów do kołowania na pas startowy. Jeden z
dwóch pilotów w czarnych uniformach i czapkach ze złoceniami zajął się bagażem Trishy
August i pomógł jej wspiąć się po składanych stopniach.
Miała na sobie ten sam czarny płaszcz, w którym zjawiła się w jego biurze, i torebkę na
długim pasku przerzuconym przez ramię. W zgiętych rękach coś niosła, lecz Lassiter nie był
w stanie dostrzec szczegółów. Słońce zaszło przed kilkoma godzinami i tylko oślepiające
ś
wiatła hangaru rozjaśniały okolicę.
Lassiter chwycił walizkę leżącą na siedzeniu pasażera. Nie odrywał wzroku od Trishy,
która właśnie wchodziła do błękitnego odrzutowca. Po raz pierwszy widział ją ze swobodnie
rozpuszczonymi włosami. Były lekko kręcone, błyszczały w świetle reflektorów. Powinnaś
zawsze nosić je w ten sposób, zamiast upinać w kok na karku, pomyślał. Zdawał sobie
sprawę, że była atrakcyjną kobietą. Nawet dziwaczny strój, który nosiła w kawiarni, nie
potrafił tego ukryć. Natomiast gdy zjawiła się w jego biurze, był naprawdę oczarowany.
Szmaragdowy rozpinany sweter i świetnie pasująca do niego biała bluzka stanowiły
doskonały kontrast dla dużych, zielonych oczu. Marszczony kołnierzyk podkreślał długą,
zmysłową szyję. Włosy rozwiane zimowym wiatrem dodawały uroku smukłej sylwetce.
Lassiter z trudem powstrzymał się, by nie zagwizdać z podziwu na jej widok. Był
zaskoczony własną reakcją. Znał wiele pięknych kobiet i zachowywał się przy nich naturalnie
i swobodnie. Dopiero przy niej speszył się, gdy powitał ją w biurze bez marynarki. Pomyślał,
ż
e nadrobi to w Las Vegas, choć miał to być wypoczynkowy weekend. Nie musiał odgrywać
roli szefa firmy. Mógłby zamiast garnituru włożyć dżinsy i luźny sweter.
– Czy mogę zabrać pana bagaż?
Lassiter zamrugał gwałtownie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że podszedł do niego
pierwszy pilot.
– Dziękuję, Kent – powiedział, podając walizkę. – Domyślam się, że pani August już
wsiadła.
– Tak, proszę pana.
Ruszyli w stronę samolotu. W świetle reflektorów widać było pojedyncze płatki śniegu.
– Jak zapowiada się pogoda?
– Jest trochę chmur na niskim pułapie. Zaraz po starcie wzniesiemy się wyżej niż one,
więc lot powinien być przyjemny.
– W porządku.
Gdy podeszli do odrzutowca, pilot zaczekał, by Lassiter wspiął się po czterech stopniach
do przedniej części kabiny pasażerskiej. Trisha August była jedyną pasażerką, dostrzegł więc
ją natychmiast. Drugi pilot już zdążył zająć się jej płaszczem. Spośród dwunastu miejsc dla
pasażerów wybrała odległe w piątym rzędzie. Lassitera bardzo to rozbawiło. Najwyraźniej
uznała, że powinna siedzieć jak najdalej od niego.
– Pani August – powiedział, pochylając się w niskim przejściu – nie musi pani tam
siedzieć. Wszystkie miejsca są w tej samej cenie – zażartował.
Uniosła wzrok, jakby jego obecność na pokładzie zupełnie ją zaskoczyła. Pomyślał, że
prawdopodobnie obawiała się latania. Rozumiał to. Wiele osób nie lubi odrywać się od ziemi.
– Proszę się nie obawiać lotu. Moi piloci są bardzo staroświeccy. Nie latają, jeśli pogoda
nie jest doskonała.
– Nie boję się – zapewniła z miłym uśmiechem. – Staram się uspokoić Perrier. Jeszcze
nigdy nie była w samolocie.
Dopiero teraz zauważył białe, kudłate stworzenie zwinięte na jej kolanach. Lassiter
wytrzeszczył oczy.
– Wzięła pani psa? – spytał oskarżycielskim tonem. Natychmiast przestała się uśmiechać.
Spojrzała na niego zaniepokojona.
– Tak. Mam nadzieję, że to panu nie przeszkadza, ale... – przerwała, przytulając
zwierzaka do siebie. Zupełnie jakby się obawiała, że Lassiter wyrzuci go prosto w zaspę. –
Znalazłam ją przy drodze, gdy była małym szczeniakiem. Jeszcze nigdy nie rozstałyśmy się
na całą noc. Waży tylko niecałe cztery kilo, jest grzeczna i nie sprawia kłopotu.
Lassiter poczuł narastającą irytację. Nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego ludzie mają
dziwny sentyment do zwierząt. Uważał, że darzenie uczuciem głupiego czworonoga jest po
prostu bez sensu. Spojrzał ponuro na psa i przyszło mu coś do głowy. Ci z miesięcznika
potraktują takie zwierzę jako przykład domowej stabilizacji.
Gdy uznał, że pies może okazać się przydatny, odzyskał dobry humor. Nawet pogłaskał
małą futrzaną kulkę.
– Gdyby mnie pani spytała, czy może wziąć psa, na pewno bym odmówił. Jednak
mnóstwo ludzi lubi psy. Do tego stopnia, że może to być dla nich argument, żeby ze mną
prowadzić interesy.
Trisha nie odzywała się przez chwilę. Wreszcie spojrzała na niego z powątpiewaniem.
– Cóż, cieszę się, że zdoła pan zarobić na moim psie – powiedziała dobitnie. – Może
powinniśmy wynająć trochę dzieci? Obiło mi się o uszy, że niektórzy ludzie za nimi
przepadają.
Wyprostował się, słysząc złośliwość pod swoim adresem.
– Uważam, że pies wystarczy – stwierdził. Nie był przyzwyczajony, by ktoś od niego
zależny pozwalał sobie na uwagi lub krytykę. Oczywiście, tym razem chodziło o szczególny
przypadek. Trisha August miała odgrywać rolę jego żony. Jej niezależność wydała mu się
bardziej interesująca niż irytująca. Miał nadzieję, że zapanuje nad tym zainteresowaniem
zgodnie Ze swoją obietnicą.
– Jak pani dotychczasowa praca?
– Ed wiedział, że staram się o pożyczkę, by otworzyć własny interes. Było jasne, że mogę
odejść w każdej chwili. Jego bratanek szukał pracy, więc natychmiast zajął moje miejsce.
– Miły zbieg okoliczności. Wzruszyła ramionami.
– Mam nadzieję, że tam wytrwa. Ostatnio szukał pracy co miesiąc – powiedziała
poważnym tonem, co rozbawiło Lassitera. Jednak udało mu się powstrzymać od śmiechu.
Wskazał siedzenia w przedniej części.
– Nie wolałaby pani przesiąść się tutaj?
– Dziękuję. Wygodnie mi tu, gdzie jestem – powiedziała, odwracając się do okna. Jasno
dała do zrozumienia, że zaczął ją irytować, choć nie miał pojęcia dlaczego.
– Jeśli jest pani głodna, mamy sałatkę z krewetek i...
– Zanim wyszłam z domu, zdążyłam zjeść kanapkę z masłem orzechowym – powiedziała,
spoglądając przez chwilę w jego stronę. – W każdym razie, dziękuję.
Pomyślał, że nawet jeśli coś wyprowadzało ją z równowagi, starała się zachowywać
uprzejmie. Niczego więcej od niej nie oczekiwał do czasu, gdy flesze „Urban Sophisticate”
skończą błyskać.
– Mam trochę pracy, więc na razie zostawię panią samą. Tam jest wysuwany blat – dodał,
wskazując tuż poniżej okna. – Wystarczy wyciągnąć. Zwykle stewardesa podaje posiłki, ale
jedna akurat ma wolne, a druga złapała grypę. Obok wejścia jest niewielka kuchnia. Proszę
sobie wybrać coś z zapasów. Są tam kanapki, gotowe dania, desery i napoje. W kuchence
mikrofalowej można coś podgrzać – powiedział, odwracając się, by odejść. Jednak zawrócił.
– Jeśli chciałaby pani wyprostować nogi, można odwrócić fotel w stronę środka kabiny –
dodał, wskazując odpowiedni przycisk. – Gdy wystartujemy, proszę się wygodnie usadowić.
– Panie Dragan? – rozległ się głos pierwszego pilota. Lassiter odwrócił się w jego stronę.
Niewysoki, szczupły mężczyzna około czterdziestki właśnie zatrzasnął drzwi wejściowe.
– Za chwilę kołujemy na pas startowy.
– Dziękuję, Kent.
Tamten zniknął w kabinie pilotów. Lassiter jeszcze raz odwrócił się do Trishy.
– Proszę wybaczyć, ale muszę odejść – powiedział. Trisha odpowiedziała skinieniem
głowy i odwróciła się do okna.
Samolot wystartował. Trisha patrzyła w zamyśleniu w okno, za którym widać było tylko
ciemną noc. Starała się oswoić z faktem, że jej życie zmieniło się zupełnie w ciągu jednego
dnia. Leciała prywatnym odrzutowcem milionera do Las Vega& tylko dlatego, że trzeba było
uprawdopodobnić historyjkę o jego pospiesznym ślubie.
Za każdym razem, gdy zastanawiała się, na co się zgodziła, zaczynała wątpić w swój
zdrowy rozsądek. Jednak natychmiast przypominała sobie o pięćdziesięciu tysiącach dolarów
i czuła się nie tylko rozsądna, ale i najszczęśliwsza na świecie.
Zerknęła na Perrier drzemiącą na jej kolanach. W czasie startu wpadła w panikę, lecz
potem szybko się uspokoiła. Trisha spojrzała nad fotelami w stronę Dragana. Widziała tylko
tył jego głowy, elegancko ostrzyżone, ciemne włosy. Cóż, okazało się, że nie znosił zwierząt.
Może to przesada, pomyślała, ale na pewno za nimi nie przepadał. Zabolało ją to, bo
natychmiast naszło ją wspomnienie ojca. Zawsze twierdził, że jest zajęty „rozwijaniem
działalności”. W praktyce oznaczało to, że nie miał czasu dla żony i córki.
Od najwcześniejszych lat znosiła do domu błąkające się psy i koty. Ojciec za każdym
razem urządzał awanturę. Krzyczał, że zwierzaki są niehigieniczne, roznoszą choroby,
cuchną, a ich utrzymanie kosztuje krocie. Nie pozwalał, by zatrzymała je na dłużej. Na
szczęście dla Trishy i zwierząt ojciec niewiele czasu spędzał w domu. Nigdy nie zaglądał do
jej pokoju, ukrywała więc tam przed nim wygłodzone czworonogi, zanim znalazła dla nich
nowy dom.
W końcu ojciec całkiem się wyprowadził. Trisha miała wtedy osiem lat. Wraz z matką
musiały przeprowadzić się do niewielkiego mieszkania, które z trudem wystarczało dla nich
dwóch. Mimo to ona i matka nadal opiekowały się zwierzakami. Trisha czuła w głębi duszy,
ż
e obie są dużo szczęśliwsze w skromnym mieszkaniu w towarzystwie sympatycznych
zwierząt niż ojciec w ekskluzywnym apartamencie. 'Ciągle prowadził rozliczne interesy i
teraz należał do śmietanki towarzyskiej Kansas City ze swoją trzecią lub może czwartą żoną.
Trisha nie widziała go od dnia, gdy je opuścił. Nigdy za nim nie tęskniła. Dawniej, gdy
zjawiał się w domu, terroryzował córkę i żonę, Maggie. Po rozwodzie Maggie zrezygnowała
z alimentów. Wraz z córką wróciła do swego panieńskiego nazwiska August.
Spojrzenie, jakim Lassiter obrzucił jej psa, natychmiast obudziło złe wspomnienia.
Pomyślała nawet przez chwilę, że ma charakter jak jej ojciec. Zgodziła się spędzić święta w
towarzystwie Lassitera Dragana, poczuła więc lęk i złość. Nie zamierzała przebywać w
pobliżu kogokolwiek, kto przypominał w jakiś sposób jej ojca.
Teraz, gdy ochłonęła, doszła do wniosku, że przesadziła z okazywaniem mu niechęci.
Przede wszystkim był jedynym człowiekiem, który zaoferował jej pomoc, by mogła spełnić
swoje marzenie. Uznała, że należą mu się przeprosiny. Szkoda, że nie lubił zwierząt, ale to
nie była jej sprawa.
Zerknęła na śpiącą Perrier.
– Przepraszam, kochanie – powiedziała do niej, wstając. – Muszę porozmawiać z panem
Draganem.
Ułożyła psa na fotelu. Perrier otworzyła oczy i usiadła.
– Spij dalej. Niedługo wrócę – dodała Trisha i pogłaskała psa po głowie. Perrier
najwyraźniej zrozumiała. Oparła głowę na przednich łapach i zamknęła oczy. Trisha
niepewnie ruszyła do przedniej części kabiny. „
Dragan wydawał się bardzo zajęty. Na blacie z polerowanego drewna miał otwarty
laptop. Czytał jakąś internetową stronę. Trisha oparła się o sąsiedni fotel, starając się
zachować jak największy dystans. Najwyraźniej nie zauważył, że przyszła, więc zakasłała, by
zwrócić na siebie uwagę. Zaskoczony, odwrócił się w jej stronę.
– Czy mógłbym coś dla pani zrobić? – spytał. Skinęła głową.
– Tak. Chciałabym, żeby przyjął pan przeprosiny. Zachowałam się bardzo nieuprzejmie.
Uniósł jedną brew.
– Czyżby?
– Nie musi pan udawać, że niczego nie zauważył. To oczywiście typowe dla
prawdziwego dżentelmena, ale... – przerwała na chwilę. Coś przyszło jej do głowy. –
Nazywają pana Gent, bo postępuje pan jak dżentelmen?
Uśmiechnął się lekko.
– Kiedyś reporter z „Wall Street Journal” nazwał mnie Smokiem Dżemtelmenem –
powiedział i zamyślił się na chwilę. – Już nie pamiętam dlaczego. W każdym razie, od tego
czasu znajomi nazywają mnie Gent – dodał, zamykając laptop. – Jednak nigdy nie zdarzyło
mi się rzucić własnego płaszcza w kałużę, by dama mogła przejść suchą stopą. Sądzę więc, że
nie jestem prawdziwym dżentelmenem – zażartował.
Uśmiechnęła się i pokiwała głową.
– Chciałam tylko powiedzieć, że bardzo mi przykro. Byłam niemiła, gdy okazało się, że
nie lubi pan zwierząt. Pana uwagi wywołały złe wspomnienia... Pochylił się w jej kierunku.
– W takim razie proszę wybaczyć. Moje uwagi były zupełnie niepotrzebne.
Trisha miała ochotę powiedzieć mu, że nie jest jej winien żadnych przeprosin. Jednak
zabrakło jej odwagi. Skinęła tylko głową i uśmiechnęła się.
– Lepiej już wrócę na swoje miejsce, Perrier może się przestraszyć, gdy zauważy, że
długo nie wracam.
– Czy to francuskie imię oznacza, że to rasowy francuski pudel? – spytał.
– Ależ skąd – zaprzeczyła pospiesznie. – Weterynarz stwierdził, że to mieszaniec pudla z
terrierem. Znalazłam ją przy drodze razem z trójką rodzeństwa. Ktoś wyrzucił szczeniaki, gdy
zorientował się, że nie są rasowe. Dla tamtej trójki znalazłam w końcu opiekunów. Natomiast
jej imię wymyśliłam, zamieniając „t” od terriera na „p” od pudla. Żeby było zabawniej,
wymawiam to zawsze z francuskim akcentem, bo przecież oni mają swoją sławną wodę
Perrier. Poza tym nie ma w niej nic niezwykłego – zapewniła. – Oczywiście, jeśli nie liczyć
wyjątkowo łagodnego charakteru.
– Rozumiem – stwierdził.
Spojrzała mu w oczy. Jego chłodny wzrok przeczył temu, co powiedział.
– Nie sądzę – zaprotestowała. – Jednak nie zamierzam nagle żądać od pana bezgranicznej
miłości do zwierząt – zakończyła ze smutnym uśmiechem. Nie próbuj go pouczać,
powiedziała do siebie. Masz szansę, której nie możesz zaprzepaścić, kłócąc się ze swoim
dobroczyńcą.
Gdy Trisha wysiadła z odrzutowca Lassitera, zaskoczyło ją, że w Las Vegas jest tak
chłodno. Co prawda, było powyżej zera, ale zupełnie inaczej wyobrażała sobie miasto na
pustyni. Myślała, że zawsze panuje tu upał.
Wynajęta limuzyna czekała, by zawieźć ich do hotelu. W czasie tej krótkiej podróży
Trisha trzymała Perrier na kolanach i podziwiała gigantyczne neony za oknem. Spojrzała na
zegarek. Dziewiąta piętnaście. Pilot wspominał, że przekroczyli dwie strefy czasowe. Mniej
więcej o tej samej porze wystartowali z lotniska w Kansas City. Dwie godziny lotu po prostu
zniknęły. Chciała się podzielić tym spostrzeżeniem ze swoim dobroczyńcą. Siedział obok niej
na tylnym siedzeniu. Odwróciła się do niego, ale znów rozmawiał przez komórkę. Właśnie
dyktował list sekretarce. Najwyraźniej dla niego dzień pracy trwał całą dobę.
Trisha pomyślała, że może to nawet lepiej. Dla kogoś latającego własnym odrzutowcem
zmiana stref czasowych nie była niczym nadzwyczajnym. Gdyby z przejęciem robiła uwagi
na ten temat, pewnie wyszłaby na ignorantkę.
Poczuła się samotna. Dla niego mogłaby być niewidzialna. Podróż z obcym mężczyzną
była wystarczająco krępującym przeżyciem. Jednak najgorsza była świadomość, że jest mu
zupełnie obojętna. Jak para butów: niby niezbędne, ale niebudzące żadnych emocji.
Podróż zaczęła jej się dłużyć. Na szczęście właśnie dojechali do hotelu „The Monarch”.
Było to architektoniczne arcydzieło ze szklanymi ścianami, obrotowymi drzwiami,
marmurowymi posadzkami i fontannami.
Uśmiechnięty, gadatliwy recepcjonista określił położenie hotelu jako najciekawszy
zakątek, z którego najlepiej widać stolicę światowego hazardu. Gdy znalazła się w
apartamencie na szczycie budynku, przekonała się, że niewiele przesadził. Z jednej strony
nadal panował dzień dzięki setkom świateł i neonów. Widok z drugiej strony wydawał się jak
z innej planety. Zupełną ciemność rozświetlał tylko blask księżyca. W oddali wznosił się
majestatyczny szczyt zwieńczony śniegiem.
– Co to za góra? – spytała młodego, wąsatego pracownika hotelu, który przyniósł bagaże.
Chłopak spojrzał we wskazanym kierunku.
– Mount Charleston, proszę pani. Ma ponad 3300 metrów – wyjaśnił i ruchem głowy
wskazał wejście do dalszych pomieszczeń. – Tam są sypialnie – stwierdził. – Gdzie postawić
bagaże?
– Och... – Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, a Lassiter właśnie gdzieś zniknął. – Proszę
je po prostu tu zostawić.
Zagryzła wargę. Na pewno należy mu się napiwek, uznała. Sięgnęła do torebki. Miała
tam dwadzieścia trzy dolary, wszystko, co znalazła w mieszkaniu. Wyciągnęła z torebki trzy
banknoty dolarowe.
Tamten pokręcił głową i uśmiechnął się.
– Ten pan już zapłacił za wszystko – poinformował. – Gdyby pani czegoś potrzebowała,
jestem George – powiedział, dotykając palcami daszka czapki. Odwrócił się na pięcie i
szybko ruszył do wyjścia.
Trisha stała bez ruchu, dopóki nie zniknął za drzwiami. Miło, że pan Dragan zadbał o
wszystko, pomyślała. Westchnęła, rozglądając się wokół.
Hol eleganckiego apartamentu prowadził do obszernego salonu oraz jadalni z miejscami
dla ośmiu osób. Pomieszczenia urządzono w wiktoriańskim stylu. Wyglądały jak przeniesione
ze stron ekskluzywnego czasopisma dla dekoratorów wnętrz.
Trisha, choć nie była specjalistką w dziedzinie malarstwa, zauważyła, że sypialnie
ozdobiono obrazami, które wyglądały na autentyczne dzieła sztuki. Zaglądając kolejno przez
wszystkie drzwi, odkryła, że każda sypialnia ma własną łazienkę. To się nazywa luksus! –
pomyślała.
Otworzyła szklane drzwi, prowadzące na dach hotelu, spełniający jednocześnie funkcję
tarasu. Z prawej strony mieścił się pełnowymiarowy basen wykończony marmurem. Nie
dowierzając własnym oczom, podeszła bliżej. Poczuła zapach chloru. Powierzchnia wody
lekko parowała. Nie było wątpliwości, z basenu można było korzystać cały rok!
– Oczywiście, że jest podgrzewany – Trisha zwróciła się do Perrier. – Musimy tu sobie
zrobić grudniową kąpiel. Bez tego święta nie byłyby kompletne – dodała ze śmiechem.
Podeszła do barierki sięgającej piersi i ogradzającej taras. Wychyliła głowę. Z
apartamentu na czterdziestym piętrze rozciągał się widok na liczne stawy otoczone
egzotyczną roślinnością. Szum fontann dochodził aż tutaj. Aleje z gazowym oświetleniem
wiły się wśród gęstego listowia, tworzącego doskonałe tło dla romantycznych spacerów dla
nowożeńców.
Trisha poczuła dreszcz. Przypomniała sobie, po co przyjechała do Las Vegas. Miała
udawać, że jest zakochana. Obrzydliwie bogaty Lassiter Dragan byłby spełnieniem marzeń
każdej kobiety. Jednak to właśnie ona z nim była. Właściwie, była obok niego.
Miotana sprzecznymi uczuciami, przestała podziwiać widok z tarasu. Podeszła do
oszklonych drzwi, oparła dłoń na klamce i spojrzała do środka. Poczuła się jak ktoś, kto nie
ma prawa tam wejść. Zupełnie jakby była ubogą dziewczynką z zapałkami, która przez okno
podgląda szczęśliwą rodzinę przy świątecznym stole.
– Niestety, nie ma tu szczęśliwej rodziny – powiedziała ze smutkiem. – Nawet mój
rzekomy narzeczony gdzieś zniknął.
W końcu stwierdziła, że nie jest bezdomnym, porzuconym psem. Weszła do środka i
dwukrotnie obeszła całe wnętrze. Pozwoliła, by Perrier zwiedzała na własną rękę. Sama
rzuciła się na łóżko, podziwiając szczyt górski oświetlony blaskiem księżyca.
– Tu pani jest – rozległ się nagle niski męski głos. Trisha podskoczyła i odwróciła się. W
drzwiach sypialni stał Lassiter.
– Obawiałem się, że pani gdzieś zaginęła.
– Byłam tu przez cały czas.
– Stąd wniosek, że mnie tu nie było – przyznał. – Spotkałem kogoś znajomego.
– Tę ładną kobietę, która w holu upuściła torebkę? Oparł się o futrynę.
– Tak – odpowiedział krótko. – Czy ten pokój pani odpowiada? – spytał. Temat „ładnej
kobiety” niewątpliwie uznał za zakończony. Pomyślała, że każdy mężczyzna przystojny jak
Lassiter często napotyka kobiety, które na jego widok upuszczają torebki, bransoletki, gubią
buty, a nawet bieliznę, by zwrócić na siebie uwagę.
– Pokój jest świetny – odpowiedziała. – Miałabym przewrócone w głowie, gdybym
uważała inaczej.
– Ja zajmę najdalszą sypialnię – powiedział, rozluźniając krawat. – Mam sporo rozmów
służbowych przez telefon i nie chciałbym pani budzić.
Skinęła głową. Wszystko było jasne. Nie powinna zapominać, jaką rolę ma tu spełniać.
Natomiast on niewątpliwie nie był nią zainteresowany. Udała, że ziewa, dając do
zrozumienia, że ta sytuacja ją nudzi. Usiłowała w ten sposób ratować własną dumę.
– Przepraszam – powiedziała, zasłaniając usta. – Zdaje się, że jestem zmęczona.
– Nim zapomnę – wtrącił. – Wynająłem dla pani samochód na jutro. Kierowca wie, że ma
panią zabrać o dziesiątej i zawieźć do najlepszych sklepów w Las Vegas. Z tego, co widzę,
ma pani dobry gust i nie muszę się obawiać, że kupi pani jakiś nieodpowiedni strój. W razie
wątpliwości, proszę zwrócić się do sprzedawcy.
Poczuła narastającą irytację. Do tej chwili nie zdawała sobie sprawy, że uważał ją za
idiotkę. Przynajmniej stało się jasne, dlaczego wybrał właśnie ją. Uznał, że pochodzą z
różnych światów. Po świętach ona otworzy swój punkt usługowy dla psów, a on będzie dalej
brylował wśród śmietanki towarzyskiej. Nie będą mieli okazji, by kiedykolwiek znów się
spotkać. Lassiter nie będzie musiał się obawiać krępującej sytuacji.
– Cóż, bardzo dziękuję za poradę w sprawie zachowania w sklepie – powiedziała,
wstając. Co prawda, powtarzała sobie, żeby trzymać język za zębami, jednak nie potrafiła się
powstrzymać. – Gdy dla odmiany będę potrzebowała dowiedzieć się, jak zachowuje się
nadęty bubek, zwrócę się bezpośrednio do pana.
Ten wybuch sarkazmu wywołał długą chwilę ciszy. Teraz jednak przesadziłaś,
powiedziała do siebie. Naprawdę musiałaś posunąć się do wyzwisk? Możesz zapomnieć o
pożyczce. Za chwilę ten facet każe cię wyrzucić z hotelu na zbity pysk! Potem razem z Perrier
wyruszysz na bardzo długi spacer do Kansas City!
– Jeszcze mi się nie zdarzyło... – zaczął powoli z ponurą miną. Zaczęło się! – zdążyła
pomyśleć. – Żebym jednego dnia – mówił dalej – musiał kogoś dwukrotnie przepraszać.
Przestał opierać się o futrynę. Stał obok drzwi wyprostowany jak grecki bóg w garniturze
za pięć tysięcy dolarów. Opuścił głowę.
– Naprawdę nie chciałem pani obrazić. Proszę wybaczyć moją bezmyślność.
Co on mówi? – zdziwiła się Trisha. Spojrzała z niedowierzaniem, spodziewając się raczej
jakiegoś: „Precz!” lub „Proszę wyjść!”. Jednak on ją przepraszał. Nie wiedziała, jak się
zachować.
– Mam nadzieję, że mówi pan szczerze – odezwała się w końcu. – Dziękuję. Proszę mi
tylko powiedzieć, czy kiedykolwiek żałował pan naprawdę tego, co zrobił?
Uniósł wysoko brwi.
– Słucham?
Skrzyżowała ręce przed sobą.
– Chodzi mi o to, czy kiedykolwiek miał pan złamane serce. Żałował pan jakiejś straty?
Czuł się pan tak samotny i zagubiony, że stawało się obojętne, czy następnego dnia świat
będzie jeszcze istniał?
Spojrzał na nią zaskoczony.
– Każdy ponosi straty.
– Zgoda, ale czy jakaś strata spowodowała, że czuł się pan, jakby się rozsypał na kawałki
i zupełnie nie mógł się pozbierać?
– Nie – przyznał w końcu, unosząc wzrok.
– A co z wielką radością? – spytała. – Czuł się pan kiedyś tak szczęśliwy, że radość
dosłownie pana rozsadzała?
Uśmiechnął się cynicznie.
– Domyślam się, że wspaniały seks się nie liczy?
– Nie – stwierdziła, rumieniąc się. – Pytam poważnie. Przeżył pan kiedyś radość, która
panem wstrząsnęła?
Schował ręce do kieszeni.
– O co pani właściwie chodzi? Wzruszyła ramionami i usiadła na łóżku.
– Starałam się dojść, ile są warte pana przeprosiny.
– Dobranoc, pani August – powiedział, zamykając za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Trisha czuła się jak księżniczka z bajki. Spędziła cały dzień, robiąc zakupy. Kupiła
sukienki, bluzki, spodnie, bieliznę, a nawet buty i torebki. Jeszcze nigdy nie miała tak
dobranych do siebie elementów stroju.
Wszystko, co kupiła, było luksusowe, świetnie zaprojektowane i wykończone.
Dotychczas nawet nie marzyła o takich ubraniach. Jednak mężczyźnie, który miał udawać jej
męża, zależało, by zaopatrzyła się w eleganckie, a jednocześnie skromne stroje. Była gotowa
spełnić to życzenie.
Przyjrzała się sobie w wysokim lustrze w swej obszernej łazience. Miała kaszmirowe
białe spodnie i obcisły biały sweter. By ożywić ten zestaw, dołożyła starą, wielobarwną
broszkę po mamie. Zabrała ją ze sobą z domu, bo mama zawsze nosiła ją w czasie świąt.
Trisha przymocowała ją do kołnierza swetra. Ozdoba nigdy nie była nadzwyczaj elegancka.
Jednak Trisha powiedziała sobie, że jeśli Dragan ją skrytykuje, bez zastanowienia podbije mu
oko.
Nadal nie mogła mu zapomnieć aroganckich uwag na temat dobrego smaku. Pamiętając
jego pouczenia, postąpiła na odwrót i nie zapytała o radę żadnej sprzedawczyni.
– Niech spróbuje zrobić jakąś uwagę! – powiedziała głośno i dobitnie, wyrywając Perrier
z drzemki.
– Przepraszam, kochanie – uspokoiła ją Trisha. – Nie chciałam cię przestraszyć.
Perrier ziewnęła i wygodnie oparła głowę na przednich łapach.
Trisha wyszła z łazienki. Nie zamierzała w nieskończoność przejmować się jego
humorami. Ostatecznie wydała na zakupy kilka tysięcy dolarów z jego konta.
W sypialni włożyła jeszcze buty z białego zamszu, sięgające kostek. Następnie ruszyła w
stronę salonu. Już z daleka słyszała, że Lassiter prowadzi rozmowę dotyczącą biznesu.
Siedział na jednej z dwóch kanap stojących w pobliżu kominka. Miał na sobie dżinsy,
granatowy sweter i wygodne, skórzane buty jak do wędrówki w góry. Spojrzała zaskoczona.
Sportowy strój nie pasował do człowieka inwestującego miliony.
Trisha zatrzymała się niepewnie. Nie chciała przeszkadzać w rozmowie. Zdawała sobie
sprawę, że obracał gigantycznymi kwotami. Pomyślała, że gdyby przerwała mu myśl na
przykład atakiem kaszlu, mogła spowodować zerwanie kontraktu wartego fortunę.
Lassiter zauważył ją i kiwnął ręką, by podeszła bliżej. Przesunął się na kanapie i sięgnął
ręką do kieszeni.
– Bill, to naprawdę doskonała okazja – tłumaczył przez telefon. Jednocześnie chwycił
dłoń Trishy i przyciągnął ją bliżej. Niespodziewany dotyk wywołał w niej dreszcz. Dopiero
po chwili dotarło do niej, że wsunął jej coś na serdeczny palec. Nawet na chwilę nie przerwał
przy tym rozmowy przez telefon.
Trisha spojrzała na palec. Pojawiły się na nim obrączka i pierścionek z owalnym
brylantowym oczkiem wielkości ziarnka fasoli. Jeszcze raz przyjrzała się z niedowierzaniem.
Lassiter Dragan zaopatrzył ją w rodowe klejnoty bez słowa, nie spoglądając jej w oczy i nie
przestając załatwiać interesów.
Cóż, czego się spodziewałaś? – powiedziała do siebie. Romantycznej kolacji i
oświadczyn z padaniem na kolana? Ślub to dla niego jedna ze spraw do załatwienia. Co
prawda jest przystojny i brylant jest prawdziwy, ale nie ślub! Nie zapominaj o tym! –
powtarzała sobie.
W końcu zdała sobie sprawę, że zaschło jej w gardle i stoi od dłuższej chwili z otwartymi
ustami.
– Mój Boże... – szepnęła.
– Przepraszam cię, Bill, na chwilę – powiedział do telefonu i odwrócił się do Trishy. –
Słucham?
– Niebrzydkie – przyznała, co było wyjątkowo oszczędnym określeniem pięknych
klejnotów.
– Odpowiedni rozmiar? – spytał. Skinęła głową.
– Zupełnie jakby były na mnie zro... – przerwała. Ta biżuteria nie była przewidziana dla
niej. – Tak, doskonale – poprawiła się.
– To dobrze – stwierdził. – Niedługo powinni podać obiad – dodał.
– Świetnie – powiedziała, cofając się o krok. Czuła się bardzo rozczarowana i miała do
siebie pretensję. – Otworzę im drzwi.
– Bill, już mogę rozmawiać – Lassiter wrócił do telefonu.
Trisha poczuła się jak dziecko wyrzucone z klasy. Zerknęła na Lassitera. Teraz
zauważyła, że też włożył obrączkę. Nie było w tym nic dziwnego. Przecież mieli udawać, że
są małżeństwem. Odwróciła się, żeby nie zauważył jej spojrzenia. Podeszła do oszklonej
ś
ciany. Rozciągał się stąd widok na Las Vegas Strip pulsujący światłami i tętniący
nieustannym ruchem.
Lubiła obserwować ludzi, skupiła się więc na widoku za oknem. Starała się nie myśleć o
mężu na niby.
– Przepraszam za te rozmowy przez telefon. Trisha podskoczyła, słysząc głos tuż za sobą.
– Bardzo cicho pan chodzi.
– Nie chciałem pani przestraszyć – zapewnił. – Natomiast dzwonię często, bo pewną
sprawę muszę załatwić do poniedziałku.
Nieprzyzwyczajona do noszenia biżuterii, odruchowo obracała na palcu obrączkę i
pierścionek. Uniosła dłoń.
– Czy to rodzinne klejnoty? – spytała.
– Tak. Należały do prababci ze strony matki.
– A pana? – wskazała na jego palec serdeczny.
– Po pradziadku.
– To prawdziwe szczęście, mieć biżuterię czekającą gdzieś w kasetce.
– Raczej nieuniknione. Moja rodzina kieruje się zasadą: zdobywaj dla siebie jak
najwięcej.
– Racja. Zapomniałam, z kim rozmawiam. Ciekawe, co powiedziałaby prababcia,
wiedząc, że fałszywa narzeczona nosi jej klejnoty.
– Na pewno nie byłaby zachwycona – przyznał. – Ale gdybym kazał je przetopić na
spinkę do krawata, byłaby bardziej rozczarowana.
Podszedł bliżej i dotknął jej broszki.
– Wzięła pani to z domu? – spytał. Skinęła głową. Jedno nieodpowiednie słowo, panie
Dragan, a popamięta mnie pan! – pomyślała.
Tymczasem on delikatnie przejechał palcem po garbku na jej nosie. Przeszedł ją dreszcz i
odruchowo zasłoniła nos.
– Dlaczego pan to zrobił?
Nie odrywając od niej oczu, wsunął dłonie do kieszeni dżinsów.
– Jak to się stało, że został złamany? – spytał.
Zadał pytanie tak bezceremonialnie, że się zaczerwieniła.
– Miałam jedenaście lat. Grałam w baseball z dziećmi z sąsiedztwa. Właśnie
wystartowałam do kolejnej bazy, gdy rozgrywająca ruszyła do przodu, odrzucając kij.
Niechcący uderzyła mnie prosto w nos – wyjaśniła, odruchowo pocierając zgrubienie. –
Matka twierdziła, że dzięki temu moja twarz nabrała charakteru – dodała.
Nie odpowiedział, uniosła więc wzrok i zaczepnie spojrzała mu w oczy.
– Może ten artykuł w gazecie przeczyta ktoś ze złamanym nosem i poczuje taką sympatię,
ż
e natychmiast powierzy panu prowadzenie swoich spraw finansowych. Na moim nosie zrobi
pan doskonały interes – stwierdziła.
Zmarszczył brwi.
– Pani nosowi nic nie brakuje – oświadczył z przekonaniem. Potem wskazał na broszkę w
kołnierzu swetra. – To świetnie ożywia strój – dodał.
Uniosła głowę, starając się okazać chłodny spokój.
– Dziękuję.
– Naprawdę pięknie pani wygląda. Myślała pani, że nie zauważyłem?
– Ja... Cóż, nie zastanawiałam się nad tym – skłamała. – Mam nadzieję, że pieniędzy,
które wydałam na ubrania, nie uzna pan za stracone.
– Nie ma obawy. Artykuł w „The Urban Sophisticate” to darmowa reklama warta
miliony.
– Miliony dolarów? – upewniła się. – Tak.
– Czy pan nie jest już wystarczająco bogaty?
– Co to znaczy „wystarczająco”? – spytał, stając przed nią. Oparł się o okno za jej
plecami. Poczuła się niezręcznie. Był stanowczo zbyt blisko. Czuła zapach jego wody
kolońskiej i miała ochotę rzucić mu się w ramiona. Dlaczego? – pytała samą siebie. Przecież
ich małżeństwo było fikcją, zwykłym interesem, który obu stronom przynosił korzyści.
– Panie Dragan, nie kupi pan szczęścia za pieniądze.
– Możliwe, ale umożliwiają one poszukiwanie go w najpiękniejszych miejscach na ziemi.
Trisha poczuła na plecach nieprzyjemny dreszcz. Jej ojciec wielokrotnie używał
podobnych argumentów. Świadomość, że ma spędzić dwa tygodnie z Lassiterem Draganem,
zaczęła jej ciążyć. Choć pociągał ją od chwili, gdy go ujrzała, musiała teraz pogodzić się z
prawdą. Lassiter Dragan był takim samym egocentrykiem obsesyjnie nastawionym na sukces
jak jej ojciec!
Prysły złudzenia. Jednak Trisha była zbyt rozsądna, by z tego powodu zrywać umowę.
Ludzie tacy jak Dragan i jej ojciec nie potrafili okazać serdeczności najbliższym. Jeśli
dotychczas Trisha miała jakiekolwiek złudzenia wobec Lassitera, teraz rozsypały się w proch.
– W tym białym stroju wygląda pani jak panna młoda. Właśnie na ten temat powinniśmy
porozmawiać.
– Słucham? – spytała z niedowierzaniem.
Skinął głową. Jego spojrzenie było jak zwykle nie do odczytania. Nigdy nie wiedziała, co
naprawdę czuł i myślał. Co cię to obchodzi? – powiedziała do siebie. Niech sobie myśli, co
chce. Po świętach rozstaniecie się i nigdy więcej go nie zobaczysz. Spojrzała mu w oczy.
– O czym mielibyśmy rozmawiać? – spytała. Uśmiechnął się.
– Doszedłem do wniosku, że powinniśmy wziąć ślub.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Zapowiedziana rozmowa była szalenie krótka i jednostronna. Właściwie był to monolog
Lassitera. Zamówił bardzo skromną i krótką uroczystość ślubną. Nawet pocałunek nie był
zaplanowany. Trisha powtarzała sobie, że to najlepsze rozwiązanie. Z pocałunkami jest jak z
jedzeniem orzechów. Jeden nigdy nie wystarczy.
Gdy tylko podpisali dokumenty, Lassiter odprowadził do drzwi urzędnika i dwóch bojów
hotelowych, którzy pełnili rolę świadków. Zostali sami i nagle dotarło do niej, że jest panią
Dragan. Stała bez słowa, nie czując żadnej różnicy. Może nawet bardziej niż zwykle czuła się
samotna i opuszczona. Co prawda, ich umowa nie przewidywała ślubu, ale tak było
bezpieczniej. Żaden wścibski reporter nie przyłapie ich na kłamstwie. Pięćdziesiąt tysięcy
dolarów miała otrzymać w chwili podpisywania dokumentów rozwodowych. Wszystko było
teraz zgodne z prawem i pozbawione zbędnych sentymentów.
Trisha nie mogła zrozumieć, dlaczego tak łatwo dała się przekonać. Lassiter mówił
zwykle spokojnie i miękko, co działało niemal jak hipnoza. Wytłumaczył jej, że jeśli
oszustwo wyjdzie na jaw, zanim artykuł zdąży się ukazać, tekst nie zostanie opublikowany.
Jeśli natomiast prawda wyjdzie na jaw po wydrukowaniu, jego życie zmieni się w prawdziwe
piekło. Zdesperowane kobiety znów zaczną na niego polować i nie będzie w stanie normalnie
prowadzić interesów.
Był jeszcze jeden powód, dla którego powinna wziąć ślub. Musiała przyznać sama przed
sobą, że miała dość konserwatywne poglądy w tej dziedzinie. Było jej bardziej na rękę, żeby
ludzie myśleli, iż ona i Lassiter zapałali do siebie gorącym uczuciem, które po ślubie niestety
szybko się wypaliło. Wolała to niż szepty za plecami, że naiwnie wplątała się w przygodny
romans z bogatym playboyem.
Zupełnie nie wiedziała, jak zareaguje jej matka. Prawdopodobnie nie uznałaby tego za
najchlubniejszy moment w życiu Trishy. Jednak małżeństwo zawarła tylko na wszelki
wypadek. Nie musiała przy tym łamać swoich zasad. Jednocześnie zbliżała się coraz bardziej
do upragnionej chwili, gdy będzie mogła otworzyć własną firmę.
Weekend w Las Vegas przebiegł im typowo dla tego miejsca. Oprócz pospiesznego ślubu
i sobotnich zakupów starali się nie opuszczać apartamentu. Podobnie postępowały inne pary,
które przyjeżdżały tu, by zalegalizować związek.
W poniedziałkowe południe dwudziestego czwartego grudnia wrócili do Kansas City.
Trishę prześladowała myśl, że powinni teraz dopracować szczegóły dalszego postępowania.
Jednak nie potrafiła nawiązać rozmowy. Lassiter z ponurą miną pracował na swoim laptopie.
Doszła do wniosku, że jego zmienne humory wynikają częściej z powodu jej obecności niż
problemów w pracy. Jego sprawa, powiedziała sobie. Chciał udawanego związku, to niech
teraz się martwi!
Gdy samolot zbliżał się do lądowania, kierowca już czekał na lotnisku. Nowe stroje
Trishy zajęły wnętrze limuzyny. Nie było szans, by zmieściły się w sportowym wozie pana
Dragana. Nowożeńcy wsiedli razem do dwuosobowego bolidu na wypadek, gdyby reporterzy
zjawili się wcześniej. Trisha znów miała krępujące uczucie, że siedzą zbyt blisko siebie. Za
każdym razem, gdy zmieniał biegi, dotykał jej ramieniem. Jak zwykle pachniał doskonałą
wodą po goleniu.
Przez ponad pół godziny jechali w milczeniu. Trisha ciągle spięta, bezwiednie głaskała
Perrier drzemiącą na jej kolanach. W końcu skręcili na boczną drogę. Rosły wzdłuż niej dęby
w równych szeregach. Po chwili zatrzymali się przed bramą w wysokim, kamiennym
ogrodzeniu. Stalowe skrzydła zaczęły powoli się rozsuwać. Trisha przypomniała sobie, że
podobno tu czaiły się na Lassitera zdesperowane panie. Zerknęła na składany brezentowy
dach samochodu.
– Miał pan ten sam samochód, gdy co odważniejsze panie wskakiwały na dach? – spytała.
Natychmiast zaczęła żałować, że nie ugryzła się w język.
Zerknął w jej stronę.
– Skąd to pytanie?
– Wyobraziłam sobie podartą w strzępy tkaninę... Wziął ostry zakręt.
– To było pięć lat temu. Ten model porsche jest tegoroczny. Domyślam się więc, że nie
interesuje się pani sportowymi wozami?
– Nie mam samochodu – przyznała. – I szczerze mówiąc, mam kłopoty z ich
odróżnianiem – dodała, wyglądając przez okno. Starała się nie patrzeć w jego stronę. Miał na
sobie jasnoniebieski sweter, który podkreślał szerokie ramiona i wąskie biodra. Wyglądał w
nim doskonałe.
– Nie jestem żadną przeciwniczką samochodów – mówiła dalej. – Po prostu nie stać mnie
na taki zakup.
Spojrzała przed siebie, starając się wypatrzeć jakiś budynek. Była ciekawa, jak wygląda
prywatna siedziba Lassitera Dragana, lecz nie miała zamiaru o to pytać. W końcu za kolejnym
zakrętem, zasłoniętym dębami przyprószonymi śniegiem, stopniowo zaczął wyłaniać się
budynek. Zaskoczył ją hiszpański styl. Budynek kryty był dachówką, okna osadzono głęboko
w grubych ścianach z wapienia. Malownicze łuki dodawały egzotycznego uroku.
Trisha była pod wrażeniem.
– Piękny dom, panie Dragan – stwierdziła.
– Dziękuję, pani Dragan – odpowiedział, zatrzymując samochód przed łukowatym
wejściem. – Teraz, gdy już jesteśmy w domu, proponuję zwracać się do mnie po imieniu.
„Kochanie” brzmiałoby jeszcze lepiej.
Musiała zrobić minę całkowicie zaskoczonej, bo zmarszczył brwi.
– To była jedynie sugestia. Proszę mnie nazywać, jak tylko pani sobie życzy. Z jednym
wyjątkiem. „Panie Dragan” nie wchodzi w rachubę – powiedział, wyłączając silnik. – Ja będę
zwracał się do pani „kochanie”. Jest proste i z uczuciem.
Uśmiechnęła się.
– Bardzo wygodne. Jeśli zapomni pan, jak mi na imię, nikt tego nie zauważy.
Nachmurzył się.
– Słusznie – przyznał po chwili i otworzył drzwi. Słusznie? – powtórzyła w myślach. Nie
rozumiała, dlaczego ta odpowiedź sprawiła jej przykrość. Cóż, sama go sprowokowała.
Tymczasem Lassiter okrążył samochód, otworzył przed nią drzwi i wyciągnął rękę.
Nie zamierzała korzystać z jego pomocy. Jednak miała na rękach psa, a wydostanie się z
niskiego, sportowego fotela bynajmniej nie było takie proste. Chcąc, nie chcąc, podała mu
dłoń.
– Dziękuję, mój drogi bazyliszku – powiedziała.
– Co proszę?
– Ostatnio dużo czytałam. Bazyliszek to legendarny stwór. Wąż wykluty z jaja złożonego
przez koguta. Potrafił zabijać samym spojrzeniem – wyjaśniła, stając obok samochodu. – Tak
będę cię nazywać – zakończyła, zdając sobie sprawę, że to jeden z jej najgłupszych
pomysłów.
Wzruszył ramionami.
– Chyba żartujesz? – spytał niezadowolony.
– Nazywali cię smokiem, a wąż jest równie sympatyczny – stwierdziła ze złośliwą
satysfakcją. Wreszcie miała okazję zrewanżować się za drobne złośliwości z jego strony, choć
nie zamierzała znęcać się nad nim zbyt długo. – Chcę sama coś wybrać. Zresztą „bazyliszek”
bardzo do ciebie pasuje.
– Dlaczego?
– Oprócz innych powodów masz zabójcze spojrzenie. Dosłownie niczym twarda stal.
Nie dodała, że jego spojrzenie było jednocześnie bardzo zmysłowe. Szli teraz przez
kamienne patio wśród wysokich roślin przysypanych śniegiem.
– Sam zaproponowałeś, żebym nazywała cię, jak tylko sobie życzę.
– Ale nie po to, by mi dokuczać.
Zaproponował jej rolę żony, więc uznała, że też ma prawo podejmowania decyzji.
– Wolno mi tylko to, na co mąż mi pozwoli. Trzeba było postawić sprawę jasno od
początku. Na pewno bym się nie zgodziła, panie Dragan. Ostatecznie mogę mówić
„najdroższy” – ustąpiła w końcu.
– Wolałbym uniknąć tego określenia – stwierdził.
– Słucham? – spytała zdziwiona. – Tego też mi nie wolno używać?
Perrier zapiszczała. Trisha zdała sobie sprawę, że odruchowo przycisnęła ją zbyt mocno
do siebie. Natychmiast postawiła ją na ziemi. Spojrzała na posmutniałą twarz Lassitera.
– Moi rodzice zwracali się tak do siebie, choć stali się sobie zupełnie obojętni. To słowo
wywołuje we mnie złe wspomnienia.
– Och, przepraszam
T
powiedziała ze współczuciem. Przestało ją dziwić, że bywał oschły.
Dorastał w domu, gdzie nie było miejsca na serdeczność i życzliwość. Dotychczas nie
uważała się za specjalnie szczęśliwą z tego powodu, że tylko jedno z jej rodziców było
pozbawione uczuć. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak smutne musiało być dzieciństwo
Lassitera.
– W takim razie będę mówić „kochanie”. Nie sprawi mi to żadnej trudności – stwierdziła
w końcu.
Miał minę, jakby żałował, że ujawnił coś ze swego osobistego życia.
– Dziękuję – powiedział. – Przy okazji... – zaczął, szybko zmieniając temat. – Wiesz
może, co określano kogucim jajem?
Nie miała pojęcia, lecz nie zamierzała przyznać się do tego.
– Nie pamiętam – stwierdziła. – Coś mitycznego, jak mi się wydaje.
– Podobno dużo czytasz – powiedział, spoglądając sceptycznie.
Nie zdążyła się odciąć, bo uniósł ją na rękach. Przestraszyła się tak niespodziewanym
zachowaniem. Objęła go za szyję, żeby nie upaść. – Co... ? – zaczęła.
– Kochanie, taka jest tradycja – powiedział, przenosząc ją przez próg. Uśmiechnął się
radośnie, jakby nagle zapomniał o wszystkich zmartwieniach. Jednocześnie zaskoczył ją
oślepiający błysk.
– Wspaniale! – usłyszała męski głos. – Doskonałe ujęcie młodej pary!
Lassiter zobaczył ich, gdy tylko otworzył drzwi. Dwoje obcych. Jedno z nich z aparatem.
W ułamku sekundy zdał sobie sprawę, że ekipa z „Urban Sophisticate” zjawiła się przed nimi.
Chwytając Trishę na ręce, był niemal tak samo zaskoczony jak ona. Zrobił to odruchowo.
Potem już tylko grał swoją rolę. Dziwiło go, że w ostatnich dniach nauczył się reagować
natychmiast i bezwiednie na różne sytuacje. Dotychczas starał się postępować rozważnie i
podejmować decyzje po namyśle. Jednak od czasu, gdy na kawiarnianej serwetce napisał
numer telefonu Hermana Hodgesa, jego życie zupełnie się zmieniło.
Zanim poznał Trishę, nie dotknąłby kobiety, która nie dałaby jasno do zrozumienia, że
sama tego chce. Niedawno wiedziony impulsem pozwolił sobie dotknąć nosa Trishy, jakby
miał do tego jakiekolwiek prawo. Nigdy nie proponował kobietom małżeństwa i nie marzył o
ż
yciu rodzinnym. Starał się unikać tego tematu. Teraz zupełnie odruchowo chwycił kobietę w
ramiona, by przenieść ją przez próg. Nie było to żadne zaplanowane działanie. Po prostu
wystarczył mu pretekst, żeby przytulić ją do siebie.
Spojrzał na nią. Zaróżowiły jej się policzki i lekko rozchyliła usta, gdy musnął je
wargami.
– Kochanie, jesteśmy w domu – szepnął, delikatnie ją całując. Spojrzała na niego, jakby
nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Sam tego nie rozumiał. Nawet w czasie ślubu nie
posunął się tak daleko. Powtarzał sobie, że przecież zgodnie z prawem jest jego żoną.
Jednocześnie miał do siebie pretensję, że przekroczył bezpieczną barierę. Już nie mógł
przewidzieć, dokąd ich to zaprowadzi.
Dyskretne kaszlnięcie wyrwało go z zamyślenia. Szybko się opanował. Stał przed nim
siwowłosy kamerdyner w białej marynarce i koszuli, czarnych spodniach i muszce.
– Tak, Marvin?
– Zająłem się gośćmi, jak pan kazał.
– Dziękuję. Wszysko gotowe na wieczorne przyjęcie? – spytał Lassiter, powoli stawiając
Trishę na podłodze. Poczuł zmysłowy dreszcz, gdy przestała kurczowo trzymać się jego szyi i
odzyskując równowagę, dotknęła jego klatki piersiowej.
– Tak, proszę pana.
– Dziękuję, Marvin.
Kamerdyner skłonił się i podszedł, by zamknąć drzwi. Lassiter przypomniał sobie o roli
gospodarza.
– Kochanie, ci państwo są z czasopisma, o którym ci wspominałem – powiedział,
wskazując kobietę i mężczyznę stojących obok kamiennych schodów. Trisha zatoczyła się
lekko, stając na własnych nogach. Mąż natychmiast objął ją za ramiona.
– Jestem Lassiter Dragan, a to moja świeżo poślubiona żona Trisha – zwrócił się do gości.
Jednocześnie zauważył, że minęła ich kula rozpędzonego futra. Pies zatrzymał się na
schodach i spojrzał wyczekująco na swoją panią. Lassiter ciągle nie mógł się przyzwyczaić,
ż
e coś wyglądającego jak pluszowa maskotka na baterie może poruszać się na własnych
nogach. Dotychczas pies kojarzył mu się raczej z użytecznym zwierzęciem ratującym ludzi z
zawalonych budynków lub tropiącym bandziorów. – A to nasz pies Perrier – dodał. Fotograf
zagwizdał.
– Hej, Perrier! – zawołał. Pies obejrzał się i został uwieczniony na zdjęciu.
– Zwierzaki zawsze wzbudzają zainteresowanie – powiedział wysoki, szczupły fotograf.
Był mniej więcej w wieku Lassitera. Miał na sobie sprane dżinsy, sweter zrobiony na drutach,
na który narzucił jeszcze wielobarwną hawajską koszulę z krótkim rękawem. Ciemne włosy
miał na tyle długie, że spiął je w kitkę. Kobiety oceniłyby jego urodę jako klasyczną, gdyby
nie pokaźny nos.
Kobieta trzymająca się nieco z tyłu miała około trzydziestki, owalną twarz, małe piwne
oczy ukryte za okularami w ciemnej oprawie. Szary sweter i sztruksowe spodnie świadczyły,
ż
e nie przejmowała się modą. Krótkie włosy ostrzyżone niemal po męsku. Uśmiechała się do
wszystkich, lecz widać było wyraźnie, że jest onieśmielona.
Lassiter był tym wyraźnie zaskoczony. Spodziewał się, że czasopismo o
międzynarodowym zasięgu jak „Urban Sophisticate” zatrudnia zdecydowanych, agresywnych
reporterów. W końcu doszedł do wniosku, że przecież nie chodzi tu o drapieżny reportaż, ale
relaksujący tekst na święta. Podszedł z Trishą do dziennikarzy, wyciągając rękę na powitanie.
– Z kim mam przyjemność? – spytał.
– Reggie Carter. – Fotograf zaskoczył go natychmiastowym podaniem dłoni. Spodziewał
się, że pierwsza przywita się kobieta. – Zasada jest taka – mówił tamten – że zajmujecie się
swoimi sprawami, jakby nas tu nie było. Chcemy pokazać państwa Dragan w naturalnych
sytuacjach. Oczywiście nie mam na myśli żadnych intymnych...
– To było jasne od początku – przerwał mu Lassiter.
– To Jane Dewey. Pisze najlepiej w całej redakcji – przedstawił koleżankę,
protekcjonalnie poklepując ją po ramieniu.
Jane nadal uśmiechała się nieśmiało.
– Miło mi państwa poznać – powiedziała, wyciągając rękę. – Obawiam się, że będę
musiała trochę państwu poprzeszkadzać – mówiła cicho, niemal szeptem. – Muszę poznać
trochę faktów i historii rodzinnych. Chciałabym zacytować niektóre wypowiedzi. Postaram
się przeszkadzać jak najmniej.
– Bardzo się cieszymy, że będziemy was gościć. Prawda, kochanie? – dodał, mając
nadzieję, że Trisha włączy się do rozmowy.
Trisha zamrugała i uśmiechnęła się. Wreszcie do niej dotarło, że wszyscy czekają na jej
słowa.
– Oczywiście – powiedziała z przekonaniem i wyciągnęła rękę. – Jane, miło mi cię
poznać. Reggie, bardzo mi miło.
– Rozumiemy, że to wasz miesiąc miodowy i chcecie nacieszyć się sobą – powiedziała
Jane. – Wiem, że połączyło was nagłe uczucie. Chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej.
Lassiter spodziewał się takich pytań po tym, co wcześniej naopowiadał przez telefon.
Jednak podobnie jak Trisha nie miał ochoty, by ciągnąć tę historyjkę właśnie teraz.
– Może później. Wybaczcie, ale chcielibyśmy odpocząć po podróży. Wieczorem czeka
nas jeszcze przyjęcie – mówił swobodnie i z uśmiechem. – Jeśli chcecie obejrzeć dom,
Marvin chętnie was oprowadzi. Gdy zgłodniejecie, zajrzyjcie do kuchni. Dużo się tam teraz
dzieje, więc na pewno zostaniecie poczęstowani czymś smakowitym. Zobaczymy się około
siódmej.
– Świetnie – odezwała się Jane.
– Mam już kilka niezłych zdjęć – powiedział Reggie.
– Naprawdę? – spytał Lassiter z udawanym niedowierzaniem. – Kochanie? – odwrócił się
do Trishy. – Może pójdziemy nabrać sił przed wieczornym spotkaniem?
Odpowiedziała niepewnym spojrzeniem.
– Odbędzie się małe przyjęcie dla zarządu firmy – podpowiedział.
– Ach, słusznie – przytaknęła. Było jasne, że nie wiedziała, o czym mówił. Czyżbym jej
nie uprzedził? – pomyślał.
– Cóż, w takim razie proszę nam wybaczyć – zwrócił się do tamtej dwójki.
– Ależ oczywiście – powiedziała Jane przyciszonym głosem i zarumieniła się lekko.
Czyżby uważała, że przez całe popołudnie będziemy uprawiać namiętny seks? – pomyślał
Lassiter. Spojrzał na Reggiego. Lubieżny uśmiech świadczył, że fotograf był o tym absolutnie
przekonany.
Lassiter uśmiechnął się, zaciskając zęby. Skinął głową i wziął Trishę za rękę. Ruszyli po
kamiennych schodach. Spojrzał na zegarek. Mieli przed sobą pięć długich godzin, zanim
zjawią się goście. Zastanawiał się, jak wypełnić ten czas. Najprzyjemniej byłoby powrócić do
całowania Trishy, pomyślał i natychmiast ogarnęły go wyrzuty sumienia. Ona potrzebuje
pożyczki, a nie kochanka!
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Trisha usłyszała, że Lassiter zamyka za nimi drzwi sypialni. Dopiero teraz bardzo powoli
zaczęła wychodzić z transu. Czy naprawdę całował ją i nosił na rękach? Dotknęła ust. Były
gorące. Przypomniała sobie, że zaskoczył ją tak bardzo, iż z trudem zareagowała na jego
pocałunek. Na pewno stwierdził, że jestem strasznie oziębła. Stałam jak słup! – pomyślała.
Jednak po chwili zaczęła sobie tłumaczyć, że nie powinna się czuć upokorzona. Przecież
Lassitera zaoferował jej pożyczkę, a nie gorące i głębokie uczucie. Co z tego, że teraz jest
przekonany, że ona całuje jak mrożona ryba? Jest dla niego zasłoną dymną, a nie bratnią
duszą!
Nie zapamiętała, jak wyglądali ci ludzie z redakcji ani co do nich mówiła. Stała przed
nimi, myśląc wyłącznie o tym, że obejmuje ją Lassiter.
– Trisha? – jego głos wyrwał ją z rozmyślań. – Tak?
– Domyślasz się, dlaczego cię pocałowałem? – spytał zatroskanym głosem. Spojrzała na
niego.
– Niezupełnie.
Przejechał dłonią po czole i westchnął ciężko.
– Bardzo przepraszam. Powinienem ustalić z tobą, czy mogę się posunąć tak daleko.
Szczerze mówiąc, nie pomyślałem o tym wcześniej – powiedział speszonym tonem.
Do tamtej chwili nawet nie przyszło mu do głowy, że mógłby mnie pocałować? –
pomyślała rozczarowana. Nadal trzymał ją za rękę. Odruchowo uwolniła dłoń.
– Mogłam się spodziewać tak spontanicznego zachowania – powiedziała, odsuwając się o
kilka kroków. Rozejrzała się po przestronnej sypialni. Była urządzona w spokojnej tonacji,
naturalnych, łagodnych barwach. Poczuła się tu jak u siebie, choć była to sypialnia Lassitera
Dragana. – Oczywiście zdaję sobie sprawę, że gramy role szczęśliwych nowożeńców, ale
teraz zachowajmy umiar w spontanicznych odruchach.
Wsunął dłonie do kieszeni dżinsów.
– Z tym nie powinno być problemu – powiedział. – Z natury nie jestem spontaniczny.
Miała ochotę roześmiać się głośno. Jednak udało jej się powstrzymać.
– Jakoś tego nie zauważyłam. Skinął głową.
– Ostatnio jestem mniej spięty – przyznał, unosząc wzrok. Nie patrzył na padający śnieg
za szklanymi drzwiami prowadzącymi na balkon. Spoglądał w przestrzeń, pogrążając się we
wspomnieniach. Gdy po chwili spojrzał na Trishę, znów miał nachmurzoną minę.
– Z łazienką połączona jest garderoba – poinformował. Najwyraźniej zdecydował się
zakończyć rozmowę na temat własnej osoby. – Myślę, że twoje rzeczy już zostały tam
ułożone. Jeśli masz ochotę wykąpać się i trochę odpocząć, ja mogę zająć się pracą –
powiedział, wskazując niewielkie biurko obok szerokich foteli.
Trisha zrozumiała, że teraz jest zbędna. Skinęła głową.
– Jasne. Już idę – powiedziała. – Dziwi mnie, że organizujesz spotkanie w Wigilię –
dodała nagle. – Przecież to święto spędza się z rodziną.
Uniósł brwi.
– Nie zdawałem sobie z tego sprawy – przyznał. – Zwykle spędzałem święta ze służbą, a
rodzice wyjeżdżali na morskie wycieczki.
– Przykro mi to słyszeć – powiedziała ze współczuciem. Pokręcił głową.
– Prowadzę otwarty dom. Każdy może przyjść, kiedy chce. Jedni wpadną wcześnie, przed
spotkaniem z rodziną. Inni późno, po drodze do domu. Kto nie ma rodziny, może spędzić tu
cały wieczór. Nie jestem dyktatorem, który rujnuje pracownikom świąteczne plany.
– Cóż, cieszę się – odpowiedziała.
– Miło mi, że mnie popierasz – powiedział z nutą złośliwości, ale nie udało mu się jej
onieśmielić.
– Co powinnam włożyć na to przyjęcie?
– Na co tylko masz ochotę. Nie obowiązują stroje wieczorowe.
– Zostaniesz w dżinsach? – spytała Uśmiechnął się lekko.
– Włożę coś bardziej oficjalnego.
– Rozumiem – powiedziała, kierując się do drzwi. – Co dokładnie powiemy wszystkim
tym ludziom? Chodzi mi o to, że są twoimi pracownikami. Nie będziesz czuł się niezręcznie,
przedstawiając mnie jako najbliższą ci osobę?
– Niezręcznie? Może trochę – stwierdził.
– Ale reklama warta miliony dolarów doskonale to zrekompensuje?
– Jeśli ja odnoszę korzyści, odnosi je również moja firma i jej pracownicy – powiedział
od niechcenia. – Podobnie jest z nami. Oboje coś zyskujemy na tej znajomości. Czyżbyś
chciała się wycofać?
– Spokojna głowa. Potrzebuję tej pożyczki.
– Wracając do twojego pytania, uważam, że powinniśmy powiedzieć prawdę. Pominiemy
tylko sprawę pożyczki. Poznaliśmy się w kawiarni i była to miłość od pierwszego wejrzenia.
Szybko zdecydowaliśmy się na ślub w Las Vegas. Proste?
Pomyślała, że jeśli on nie ma żadnych oporów przed oszukiwaniem ludzi, których
codziennie widuje, ona tym bardziej nie powinna mieć. Zresztą, zgodnie z prawem byli
małżeństwem, choć nie łączyło ich uczucie. Poza tym nie spotka ich już nigdy. Podobnie jak
męża. Poczuła żal, lecz szybko wzięła się w garść.
– Wszytko jasne, panie Dragan.
Spojrzał na nią. Miała wyjątkowo nieszczęśliwą minę.
– Wolałbym, żebyś nie zwracała się do mnie po nazwisku. Co będzie, gdy „panie
Dragan” wyrwie ci się, gdy nie będziemy sami?
– Jak sobie życzysz, kochanie – wyrecytowała bez przekonania.
Przyjęcie trwało w najlepsze. Oboje spędzili pierwszą godzinę w holu, witając kolejnych
gości. Lassiter z dużym talentem grał rolę zakochanego małżonka. Jego bliskość, dotyk, gesty
i spojrzenia były bardzo przekonujące. Trishę nieco męczyła sytuacja, że musiała udawać
zakochaną, a jednocześnie była nim naprawdę zauroczona.
Gdy pierwsza fala gości zaczęła rzednąć, Lassiter zaproponował, żeby przyłączyli się do
tłumu. Budynek był przestronny, więc Trisha, pozdrawiając gości skinieniem głowy,
wędrowała na własną rękę, czując się jak turystka w drogim hotelu. Dom miał zaledwie
dziesięć lat, ale urządzony został klasycznie meblami w starym stylu. Sufity i ściany
wyglądały jak w doskonale odrestaurowanym zabytku. Były też trzy kamienne kominki, w
których płonęły kłody drewna, stwarzając zaciszną atmosferę.
W jednym z wysokich luster zobaczyła własne odbicie. Spojrzała na siebie z lekkim
zaskoczeniem. Nadal nie mogła przyzwyczaić się do ekskluzywnych ubrań. Miała na sobie
czerwony sweter odsłaniający ramiona. Broszka po mamie wyglądała na nim jak cenny
klejnot, a nie bezwartościowe szkiełko.
– Wesołych świąt, mamo – szepnęła. Po raz pierwszy zdarzyło jej się spędzać święta bez
matki. Poczuła falę smutku i szybko odwróciła się od lustra. Nie była to odpowiednia chwila,
by wybuchnąć płaczem.
Skup się na czymś. Oglądaj dom, nakazała sobie. Spojrzała na podłogę. Przykrywał ją
orientalny dywan w łagodnych odcieniach czerwieni i zieleni. Była miłośniczką dywanów, ale
zdawała sobie sprawę, że nigdy nie będzie jej stać na takie dzieło sztuki ręcznej roboty.
Dziwnie się czuła, chodząc po nim w butach. Zupełnie jakby deptała obraz Van Gogha.
Ogarnęła ją przemożna chęć, żeby zrzucić buty na wysokich obcasach i – dotknąć
dywanu bosymi stopami. Było to absurdalne uczucie, biorąc pod uwagę, że wokół kręcili się
goście. Jednak światła były nastrojowo przyćmione, postanowiła więc zaryzykować. Szybko
usiadła na sofie obok kominka. Buty i pończochy dyskretnie wsunęła pod mebel.
Wreszcie mogła naprawdę odpocząć. Położyła wygodnie głowę na oparciu, zamknęła
oczy. Bosymi stopami kilkakrotnie przejechała po dywanie. Po raz pierwszy od przekroczenia
progu tego domu poczuła spokój.
– Och, Trisha – westchnęła cicho. – Masz niecodzienną słabość do egzotycznych
dywanów.
– Powinnaś się wstydzić – zażartował Lassiter. Otworzyła oczy. Zobaczyła jego twarz tuż
nad swoją, lecz do góry nogami. Stał za sofą, pochylając się. Ręce oparł obok jej głowy. –
Trudno cię znaleźć, kochanie – powiedział z uwodzicielskim uśmiechem.
Natychmiast wstała i odwróciła się w jego stronę.
– Przepraszam. Po prostu...
– Wiem. Chciałaś nacieszyć się dywanem – wtrącił. Obszedł sofę i wyciągnął dłoń.
Wyglądał doskonale w czarnych spodniach i swetrze z dekoltem w karo. – Przyszło kilka par.
Chętnie by cię poznali.
Splótł palce z jej dłonią, chcąc ruszyć do wejścia.
– Zapomniałam o butach – zaprotestowała. Pochyliła się, by je znaleźć, lecz powstrzymał
ją ruchem ręki.
– Zostaw je. W domu jest sporo dywanów. Możesz cieszyć się nimi do woli.
Spojrzała na niego z zaskoczeniem i uśmiechnęła się.
– Nie sądzisz, że to trochę szalone?
– Bardzo – potwierdził. – Jestem zupełnie zszokowany – powiedział, starając się zrobić
poważną minę.
– Wszystko jasne – odezwała się. – Na pewno wśród czytelników znajdą się tacy, którzy
lubią chodzić bez butów. Zobaczą mnie na bosaka i natychmiast popędzą ubijać z tobą
interesy.
Przyjrzał się jej uważnie od stóp do głów.
– Może chodziło mi o coś zupełnie innego? Nikt ci nie mówił, że masz śliczne stopy?
– Jasne – odpowiedziała. – Ciągle to słyszę. W lecie, gdy tylko włożę sandały, ludzie
specjalnie przyjeżdżają, żeby podziwiać moje stopy. Turyści robią zdjęcia...
– Kochanie, to Herman Hodges, moja prawa ręka – przedstawił z uśmiechem. Trisha
skinęła głową. Zajęta rozmową, nie zauważyła, kiedy Lassiter podprowadził ją do kolejnej
grupy gości.
Obejmował jej odsłonięte ramiona, czubkami palców delikatnie dotykając obojczyka.
Wywoływało to przyjemne drżenie w całym ciele. Trisha z trudem mogła się skupić.
Zadawała sobie pytanie, czy naprawdę uważał, że miała zgrabne stopy, czy tylko sobie drwił.
Weź się w garść! – powiedziała do siebie. Odezwij się wreszcie!
Wyciągnęła dłoń na powitanie.
– Dzień dobry, panie Hodges. Miło mi znów pana widzieć. Wesołych świąt.
Starszy pan odpowiedział zbolałym uśmiechem. Zatroskana mina świadczyła, że był
jedynym gościem, który zupełnie nie wierzył w ich historyjkę o miłości od pierwszego
wejrzenia.
– Bardzo się cieszę, pani Dragan – odpowiedział, podając dłoń.
– Proszę mi mówić Trisha – zaproponowała, czerwieniąc się lekko. Zdawała sobie
sprawę, że bierze udział w oszustwie, i nie dawało jej to spokoju.
– Chciałbym przedstawić moją żonę Cecylię – powiedział Herm Hodges.
Trisha rozmawiała z Hodgesami tylko przez chwilę, bo musiała poznać drugiego
wiceprezesa i jego partnerkę.
Greg – zapamiętała tylko jego imię – miał na sobie wzorzysty sweter, jak instruktor
narciarski ze Skandynawii. Po chwili uprzejmej rozmowy powiedział głośno to, nad czym
wszyscy się zastanawiali.
– Nagłe małżeństwo Genta zupełnie nas zaskoczyło. Trisha nie poczuła się urażona.
Gorączkowo szukała jakiejś odpowiedzi zgodnej ze scenariuszem.
– Lassiter po prostu mnie porwał. Jest taki impulsywny – dodała. Greg zakrztusił się
przystawką. Wszyscy wokół zamilkli, spoglądając na nią ze zdumieniem. Najwyraźniej
Lassiter nie przesadzał, opowiadając o sobie.
Teraz chrząknął, co Trisha odebrała jako naganę. Co miałam powiedzieć? – pomyślała.
Wytłumaczeniem ich decyzji mógł być nagły impuls lub chwilowa niepoczytalność. Czyżby
ta druga możliwość była bliższa prawdy?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Około północy wyszli ostatni goście. Przez cały wieczór Trisha bardzo rzadko spotykała
Jane. Nieśmiała dziennikarka stała zwykle gdzieś w kącie, obserwując ludzi. Trochę po
dziesiątej Jane wróciła do sypialni. Reggie był jej dokładnym przeciwieństwem. Śmiał się,
ż
artował, nieustannie robił zdjęcia i był w ciągłym ruchu, aż do wyjścia ostatniego gościa.
Gdy obsługa kuchni wzięła się za sprzątanie, natychmiast ruszył, by na swoim talerzu
zapewnić schronienie licznym kanapkom. Nie wypuszczając ich z ręki, zasiadł przed
ogromnym telewizorem. Zdążył jeszcze życzyć słodkich snów nowożeńcom.
Trisha i Lassiter poszli na górę, ostentacyjnie trzymając się za ręce.
– Ktoś tu rozpalił ogień – stwierdziła z zadowoleniem Trisha, gdy weszli do sypialni.
– Dobrze, że w kominku. Chyba mieliśmy szczęście – zauważył Lassiter. Trisha spojrzała
na niego z szerokim uśmiechem.
– Przyjęcie było o wiele przyjemniejsze, niż się spodziewałam. Wszyscy ci ważniacy
okazali się normalnymi, sympatycznymi ludźmi – powiedziała i przywitała się z Perrier, która
przybiegła jej na spotkanie, radośnie machając ogonem. – Spotkałam kilka osób, które
podobnie jak ja mają bzika na punkcie zwierząt.
– Wyglądało na to, że dobrze się bawiłaś – przyznał, opierając się o drzwi. Wyglądał
bardzo atrakcyjnie, jak model z luksusowego czasopisma. Spojrzała na niego, starając się
skupić.
– Tak, dobrze mi się z nimi rozmawiało.
Trisha usiadła na dywanie blisko kominka. Potem wyciągnęła się wygodnie. Przed laty,
gdy ojciec odszedł, musiała wraz z mamą przenieść się do taniego mieszkania. Brakowało
tam kominka. Zdążyła zapomnieć, jak wspaniale pachnie płonące drewno.
– Znów uległaś słabości do dywanów? – spytał. Odwróciła głowę w jego stronę i
otworzyła oczy.
– Aha.
Podszedł bliżej i pochylił się nad nią. Przyglądał jej się z zaciekawieniem, jakby była
nieznanym gatunkiem.
– Nigdy nie leżysz na dywanie przed kominkiem? – spytała. Przechylił głowę na bok.
– Nigdy sam – powiedział. I pewnie nigdy w ubraniu, pomyślała Trisha. Chrząknęła i
spojrzała w ogień. Postanowiła szybko zmienić temat.
– Gdy ojciec nas zostawił, musiałyśmy z mamą zamieszkać w suterenie. Przez dziesięć lat
nasze podłogi to był lity beton.
Przypomniała sobie, jaki był wilgotny, szorstki i zimny.
– Mama wpadła na pomysł, żeby pomalować podłogę w wesołe, barwne kwiaty. Nie
zrobiło się nagle cieplej, ale na pewno przyjemniej.
– Mama nie dostawała alimentów ani zasiłku na wychowanie dziecka? – spytał.
Pokręciła przecząco głową.
– Mama niczego nie chciała od taty. Nawet nazwiska. August to jej panieńskie nazwisko.
Skrzyżowała ręce. Zdziwiła się, że po tylu latach wspomnienia były nadal tak bolesne.
– Żeby jakoś się utrzymać, mama zajęła się sprzątaniem mieszkań. W czasie weekendów
szłam razem z nią. W soboty sprzątała w domu pełnym pięknych dywanów. Pani, która tam
mieszkała, była inwalidką. Czasem rozmawiałyśmy. Opowiadała mi wtedy o swoich
obrazach, kolekcji porcelany i dywanach. Myślałeś kiedyś, ile talentu i wysiłku potrzeba, by
stworzyć tak piękne rzeczy?
Uśmiechnął się lekko i pokręcił głową.
– Nie. Ale od tej pory będę patrzył na nie zupełnie inaczej – powiedział, wyciągając rękę.
– Chyba nie zamierzasz tu spać?
Przymknęła oczy. Choć dzień był męczący, była zbyt ożywiona, by zasnąć. Miała
nadzieję, że leżenie blisko płonącego ognia uśpi ją tak jak wtedy, gdy była dzieckiem.
– Dlaczego nie? Jest ciepło i przytulnie.
– Przestanie tak być, gdy tylko zgaśnie ogień.
– Wtedy włączę ogrzewanie gazowe.
– Czy w ten sposób chcesz mi dać do zrozumienia, że nie zamierzasz ze mną spać?
Jego zaskakujące pytanie rozwiało nadzieję na spokojną drzemkę przy kominku.
– Słucham? – spytała, siadając. Patrzyła na niego z bijącym sercem. Dlaczego musiał być
taki przystojny? Dlaczego płomienie tak wspaniale podkreślały jego rysy?
– Oczywiście, że nie zamierzam. Nie sądzę, żeby podlegało to dyskusji – powiedziała,
wskazując w stronę foteli i sofy stojących między łóżkiem a biurkiem.
– Myślę, że tam mogę się przespać – powiedziała.
– Nic z tego – zaprotestował, chwytając jej dłoń. – Ty zajmujesz łóżko, ja sofę, a Perrier
może spać na dywanie.
Wskazał w kierunku łazienki.
– Lepiej już teraz przygotuj się do snu. Umówiłem nas na śniadanie z Jane i Reggiem na
ósmą rano. Będzie to świąteczny poranek z rodziną Draganów. Tradycyjne śniadanie, a potem
rozpakujemy prezenty.
– Na czym polega tradycyjne śniadanie? Nic nie wiem o prezentach – zdziwiła się.
Wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia, co będzie na śniadanie. Pozostawiłem to kucharzowi. Moja
sekretarka, Cindy, podrzuciła prezenty i choinkę w czasie weekendu. Zwykle wyjeżdżam na
ś
więta do Vail. Mam tam mieszkanie. Spotykam się z przyjaciółmi i jeżdżę na nartach do
Nowego Roku.
Poczuła zazdrość. Co to za przyjaciele? – pomyślała. Czy jest wśród nich jakaś kobieta?
Na pewno. Przecież nie żyjemy w purytańskich czasach.
– Nie masz rodziny, z którą mógłbyś spędzać święta?
– Od śmierci moich rodziców nie mam nikogo.
– Bardzo mi przykro – powiedziała ze współczuciem. – Jak to się stało?
– Wypadek samochodowy. Miałem wtedy dwadzieścia pięć lat. Cóż, śmierć jest częścią
ż
ycia.
– Podobnie jak rozpacz – wtrąciła. – Nie ma powodu, by się jej wstydzić.
– Minęło już wiele lat. Możemy zmienić temat?
Zdała sobie sprawę, że miał zwyczaj chować bolesne sprawy gdzieś głęboko w
ś
wiadomości. Szkoda.
– Oczywiście – zgodziła się z jego propozycją. – W tym roku nie pojechałeś na narty. A
twoi przyjaciele?
– Dozorca ma klucz. Będą się z pewnością doskonale bawić beze mnie.
Pewnie jest rozczarowany tą sytuacją, pomyślała.
– Bardzo mi przykro...
– Dlaczego? Sam zdecydowałem, że potrzebny mi ten artykuł i nigdzie nie jadę. Nie
zepsułaś mi urlopu, jeśli to masz na myśli.
– Pewnie czeka na ciebie jakaś narzeczona...
Nie odpowiedział. Trisha bała się spojrzeć mu w oczy. Może lepiej nie znać prawdy? –
pomyślała w końcu. Poczuła się zmęczona. Wstała i ruszyła do łazienki.
– A ja nie zepsułem ci świątecznych planów? – spytał. Zaskoczył ją. Była przekonana, że
interesują go wyłącznie własne sprawy. Taki był jej ojciec.
– Naprawdę chcesz wiedzieć? – spytała.
– Oczywiście. Nie pytałbym, gdyby mnie to nie interesowało – powiedział z lekkim
zniecierpliwieniem.
– Dobrze już, dobrze – powiedziała, dotykając broszki po matce. Ten drobny gest
pomagał jej się uspokoić. – Dopóki mama żyła, przygotowywałyśmy posiłki dla bezdomnych
na Boże Narodzenie. Gdy powtórnie wyszła za mąż, ojczym przyłączał się do nas. Zmarła w
marcu na skutek komplikacji pooperacyjnych – mówiła. Na chwilę głos jej się załamał. –
Ojczym wyjechał teraz do Albuquerque, żeby w czasie świąt odwiedzić córkę i wnuczkę.
Właścicielka mieszkania, które wynajmuję, wiedziała, że będę sama, więc zaprosiła mnie do
swojej rodziny, ale...
– Bardzo ci współczuję. Spojrzała na niego.
– To przecież nic wielkiego...
– Mówię o twojej mamie.
– Bardzo cię proszę, daruj sobie. Znam twoją filozofię.
– Trisha, możesz sobie myśleć, co chcesz, ale nie jestem pozbawiony ludzkich uczuć.
Straciłaś matkę, a mnie jest przykro z tego powodu. Byłyście bardzo zżyte, prawda?
Trisha poczuła, że opuszcza ją złość. Jednak logika podpowiadała jej, że znów uległa
dyplomatycznym zdolnościom Lassitera. Uświadomiła sobie nagle, że została żoną tego
mężczyzny tylko dlatego, że potrafił przekonująco mówić.
– Mama była cudowna – szepnęła Trisha, powstrzymując napływające łzy. – Gdy miałam
osiemnaście lat, wyszła za Gerarda. Był wdowcem, sympatycznym człowiekiem. Pracował
jako kierowca ciężarówki i przepadał za łowieniem ryb. W czasie wakacji zawsze wyjeżdżał z
mamą. Zatrzymywali się na kempingu i wędkowali. Mama była z nim szczęśliwa. Ja
cieszyłam się z jej szczęścia.
Uśmiechnęła się lekko.
– Gerard miał bardzo mały domek. Wzięli ślub i za' mieszkałam oddzielnie. Gdy tylko
było mnie stać, kupiłam dywan. Żadne perskie dzieło sztuki, ale i tak go lubię. Żeby po nim
nie chodzić, zawiesiłam go na ścianie – powiedziała, uśmiechając się do wspomnień. – Mamę
zawsze to bawiło.
Przejechała dłonią po włosach, starając się nie wpaść w melancholijny nastrój. Mama na
pewno by nie chciała, by jej córka w czasie świąt pogrążyła się w smutku.
– Zdaje się, że czas iść spać. Dobranoc panu... kochanie.
– Dobranoc – odpowiedział, patrząc, jak drepce boso do łazienki. Dragan, nie gap się tak
na nią! – powiedział do siebie. Widziałeś już niejedną bosą kobietę. Sporo z nich było dużo
bardziej roznegliżowanych. Odetchnął głęboko, dopiero gdy zniknęła za drzwiami łazienki.
W tej samej chwili Lassiter kątem oka zobaczył jakiś ruch. Futrzana kula pędziła w jego
kierunku. Pies podbiegł, radośnie machając ogonem.
– Mam nadzieję, że przyniesiesz przynajmniej milion dzięki darmowym reklamom.
Natomiast twoja pani powinna przestać...
Co przestać? – pomyślał. Skąd ta złość? Przecież Trisha nie zrobiła niczego złego.
O co mi właściwie chodzi? Zaczynam rozmawiać z psami. Chyba nie jest ze mną
najlepiej. Nie zapomniałem, że jest jej potrzebna pożyczka, a nie kochanek.
Spojrzał w ogień, potem na psa.
– Zamknij się, Dragan, i idź spać – powiedział do siebie.
Gdy Trisha wyjrzała z łazienki, Lassiter skończył przygotowywać posłanie na sofie.
Niewątpliwie nie było mu tam wygodnie. Długie nogi wystawały poza mebel. Jednak
wydawało się, że śpi. Zasłonił oczy zgiętą ręką i nie ruszał się. Nie miała pojęcia, czy włożył
jakąkolwiek piżamę, gdyż kołdra zakrywała go po szyję. Trisha szybko doszła do wniosku, że
to bez znaczenia. Jego nocny strój nie miał przecież nic wspólnego z jej pożyczką.
Wskoczyła do wielkiego łóżka i odwróciła sie tyłem do Lassitera. Spoglądanie w jego
stronę na pewno nie pozwoliłoby jej zasnąć. Godzinę później stwierdziła, że odwrócenie się
plecami niewiele pomogło. Łóżko było wygodne, ale obcy pokój i nieznane dźwięki
dochodzące czasem z innych części domu nie pozwoliły jej zasnąć. Jednak najbardziej
przeszkadzała jej świadomość, że Lassiter Dragan śpi obok.
Na dodatek Perrier, przyzwyczajona, że wolno jej spać na łóżku pani, natrętnie usiłowała
tam się dostać. Trisha nie poddawała się do trzeciej nad ranem. Wtedy pomogła psu wskoczyć
na pościel, biorąc na siebie odpowiedzialność przed Lassiterem. O świcie Trisha cicho wstała
z łóżka. Ubrała się w dżinsy i flanelową koszulę. Kończyła zawiązywać drugi but, gdy
usłyszała, że Lassiter zaczął się poruszać. W końcu wstał.
– Dzień dobry – odezwał się ponuro i spojrzał na zegarek. – Jest szósta. Co robisz o tej
porze?
Wskazała na Perrier.
– Muszę ją wyprowadzić.
Skinął głową ze zrozumieniem i przetarł twarz dłonią.
– Dobrze spałaś?
– Świetnie – skłamała. – A ty? – spytała bez sensu. Na krótkiej sofie nikomu nie byłoby
wygodnie.
– Słyszałaś o fakirach, którzy kładą się na łóżkach nabijanych ostrymi gwoździami?
Skinęła głową.
– Oddałbym wszystko za tak wygodny mebel – oświadczył z przekonaniem.
Ostatkiem sił powstrzymała się przed wybuchnięciem głośnym śmiechem.
– Bardzo mi przykro. Machnął ręką.
– Ktoś ze służby może wyprowadzić psa. Nie musisz wkładać dżinsów i wysokich butów.
– I tak będę w tym dziś chodzić – powiedziała. Poprzedniego dnia przerwał jej, gdy tylko
zaczęła mówić o swoich planach.
– Czy to odpowiedni strój na Boże Narodzenie? Zaplanowaliśmy na dziś oficjalne
spotkania.
– My? Chcesz chyba powiedzieć, że ty zaplanowałeś. Przykro mi, ale muszę wyjść.
– Co to znaczy, że musisz wyjść? Nie zamierzasz dotrzymać umowy? – spytał
rozzłoszczony.
– Nic podobnego. Staram się zawsze dotrzymywać słowa. Natomiast co do planów na
dziś, obawiam się, że zupełnie inaczej wyobrażaliśmy sobie ten dzień. Mówiłam ci, że zwykle
w Boże Narodzenie pomagałyśmy z mamą przygotowywać posiłek dla bezdomnych w
ośrodku prowadzonym przez zakonnice. Mama nie żyje, ale ja nadal chcę podtrzymać tę
tradycję.
– Nie wygłupiaj się – powiedział niezadowolony.
– Lassiter, pomaganie innym nie jest głupotą.
– Zapomniałaś o artykule? Kucharz przygotowuje dziś wspaniałe dania.
– Jestem pewna, że będą bardzo smaczne – powiedziała, stawiając Perrier na podłodze. –
Natomiast gdybyś oddał te dania naprawdę potrzebującym, zachowałbyś się jak prawdziwy
ś
więty Mikołaj.
Gdy wychodziła, Lassiter miał taką minę, jakby zaproponowała mu podpalenie domu
tylko po to, by ogrzać zziębnięte dłonie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Lassiter nadal nie mógł uwierzyć, że spędza Boże Narodzenie w najuboższej części
miasta wśród rozsypujących się ruder. Budynek, w którym zakonnice prowadziły schronisko,
powstał we wczesnych latach pięćdziesiątych. Kiedyś mieściła się tu szkoła podstawowa.
Potem został opuszczony. Zniszczone podłogi były utrzymane w czystości. Ściany ożywiały
wesołe łąki pełne barwnych kwiatów, malowane bezpośrednio na murze. Sala gimnastyczna
pełniła teraz rolę głównej sypialni. Mieszkańcy mieli do dyspozycji łazienki i natryski oraz
dawną stołówkę. Właśnie tam rozdzielano jego wspaniały, świąteczny obiad wśród
bezdomnych głodomorów.
Lassiter nie zdążył spróbować swej ulubionej przystawki z krabów. Zniknęła równie
szybko, jak jego marzenia o nastrojowych zdjęciach reklamowych, zaplanowanych na ten
dzień. Podobny los spotkał pieczonego indyka. Nikt na świecie nie potrafił przygotować go
równie doskonale, jak jego kucharz Andre. Ciasto z kremem bananowym miało zamykać
menu. Lassiter tylko zobaczył z daleka kilka kawałków.
Właśnie rozdawał bony obiadowe i papierowe kubki z kawą wśród ludzi, którzy od kilku
godzin czekali na mrozie, by w końcu dostać się do środka. Dopiero teraz dowiedział się, że
wiele osób, które przyszły tu po posiłek, ma gdzie mieszkać. Jednak nie wystarcza im
pieniędzy, by pod koniec miesiąca kupować jedzenie. Wśród czekających było sporo dzieci.
Większość bez rękawiczek. Patrząc na czerwone, popękane od mrozu pałce, żałował, że ma
do zaoferowania tylko kubek kawy.
– Dobrze się bawisz? – spytała Trisha. Hałas rozmów zagłuszył jej kroki.
– Nie jest tak zabawnie, żeby pękać ze śmiechu. Jednak nie mam powodów do narzekania
– powiedział i zdał sobie sprawę, że to prawda.
Uśmiechnęła się.
– Mam nadzieję, że za chwilę nie zmienisz zdania. Spojrzał na nią podejrzliwie.
– Dlaczego? Coś nowego przyszło ci do głowy? Chcesz oddać mój dom?
Roześmiała się i wskazała na stoły pełne niesprzątniętych sztućców i talerzy.
– Jeszcze nie. Tymczasem potrzebujemy doświadczonego organizatora, który spowoduje,
ż
e brudne naczynia odzyskają dawny blask.
– Mam zająć się myciem naczyń?
– Myślałam, że uda mi się zaprowadzić cię do kuchni, nim zgadniesz, co cię czeka –
odpowiedziała z uśmiechem.
– Poświęciłem moje ulubione ciasto z kremem bananowym. To nie wystarczy?
– Dwójka ochotników musi już wracać do domu. Trzeba ich zastąpić. A przy okazji,
ciasto było doskonałe.
Spojrzał na nią z zazdrością.
– Próbowałaś?
– Siostra Petunia mnie poczęstowała.
Lassiter został niedawno przedstawiony Petunii Cook i Peg Ray. Wyobrażał sobie, że
będą to uduchowione zakonnice w habitach. Ku jego kompletnemu zaskoczeniu obie panie
krzątały się w wojskowych panterkach z demobilu. W podzięce za dostarczone jedzenie Peg
klepnęła go bezceremonialnie w plecy, niemal go przewracając.
– Dzięki, stary – dodała Petunia, powierzając mu bony i kawę.
– Nikt nie poczęstował mnie moim ciastem – jęknął Lassiter, robiąc przy tym zbolałą
minę. – Dotychczas udało mi się zjeść kawałek pokruszonego herbatnika.
– Bardzo dzielnie znosisz swój ciężki los – przyznała Trisha z uśmiechem. – Naprawdę
cię podziwiam.
– Niewątpliwie zasłużyłem na ten podziw – zgodził się Lassiter.
Trisha, nie wypuszczając jego dłoni, zaciągnęła go do kuchni. Zastanawiał się, dlaczego
nie powiedział jej otwarcie, że nigdy nie umył talerza i teraz też nie ma zamiaru. Może
zależało mu na jej uśmiechu?
Od chwili, gdy przyjechali, wodził za nią wzrokiem. Widział, jak śmiała się i żartowała z
Reggiem. Fotograf był radosnym, przyjacielskim człowiekiem. Teraz robił zdjęcia w
schronisku, starając się uszanować prywatność tutejszych mieszkańców. Wczesnym
popołudniem śmiechy Trishy i Reggiego zaczęły go drażnić. Nie mógł znieść, że
zaprzyjaźniła się z obcym człowiekiem i była dla niego milsza niż dla męża.
Gdy teraz uśmiechnęła się do Lassitera, odebrał to jako wielką pochwałę za swoje
wysiłki. Dla kolejnego uśmiechu gotów był zakasać rękawy i wziąć się za zmywanie.
– Tata? – usłyszał Lassiter i poczuł szarpnięcie za sweter. Spojrzał w dół. Mały chłopiec
trzymał go z całej siły rękami wyciągniętymi nad głowę. – Tata? – powtórzył z nieszczęśliwą
miną. Miał czarne, kręcone włosy, piwne oczy. Jego wysokie buty były wilgotne od
topniejącego śniegu.
Lassiter nie miał pojęcia, co powinien powiedzieć łub zrobić. Trisha kucnęła obok
dziecka.
– Cześć. Jak się nazywasz? – spytała.
– Pedro Rodriguez – powiedział mały, spoglądając na nią.
– Pedro, czy pan Dragan wygląda jak twój tata? Chłopiec skinął głową, nadal trzymając
kurczowo sweter Lassitera.
Kobieta siedząca przy stole odwróciła się do nich.
– Pedro, co ty wyrabiasz?
Dziecko nie spuszczało wzroku z Lassitera.
– Chcę do taty.
Tamta spojrzała na nich przepraszająco.
– Pedro, pozwól przejść temu miłemu panu – powiedziała takim tonem, jakby połykała
łzy. – Jego ojciec zmarł trzy tygodnie temu – wyjaśniła. – Zator w płucach. Juan miał ciemne
włosy jak pan. Nie był taki wysoki... Dla czterolatka to straszny cios.
Wyciągnęła rękę i wyplątała dziecięce palce ze swetra Lassitera.
– Pedro, to nie tata. Pamiętasz? Rozmawialiśmy o tym. Tata jest teraz w niebie.
Lassiter poczuł falę współczucia. Biedny dzieciak, pomyślał. Ojciec nie zdążył zapewnić
im dobrobytu, jeśli muszą się żywić w darmowej garkuchni. Dotychczas sam uważał się za
pechowca, bo miał oschłych rodziców. Dopiero teraz dotarło do niego, co to znaczy
prawdziwy ból.
– Witaj, Pedro – powiedział, kucając obok chłopca. – Mam na imię Lassiter. Był już u
ciebie święty Mikołaj? – spytał, patrząc ze smutkiem na łzę spływającą dziecku po policzku.
Usłyszał westchnienie, spojrzał więc na młodą wdowę. Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Niedawno się przeprowadziliśmy, więc Mikołaj jeszcze nie zna nowego adresu –
wyjaśniła dziecku. Natomiast Lassiter zdał sobie sprawę, jak bezsensowne było jego pytanie.
– Mama mówi, że święty Mikołaj znajdzie nas w przyszłym roku, o ile nie będziemy się
przeprowadzać. Niestety, może tak się zdarzyć.
Jestem skończonym idiotą, pomyślał Lassiter. Nie mógł sobie darować, że nie ugryzł się
w język.
– Pedro, lubisz czary? – spytał. Chłopiec skinął głową.
– Ja też – powiedział Lassiter, wyciągając z kieszeni monetę ćwierć dolarową. – Potrafię
sprawić, że zniknie – zapewnił. Kilku sztuczek tego typu nauczył się w czasie pierwszego
roku studiów na Harvardzie. Teraz wyciągnął w stronę malca zaciśnięte pięści.
– Zgadnij, w której jest – poprosił. Pedro dotknął lewej dłoni. Lassiter otworzył ją. Była
pusta. – Zgaduj dalej.
Wybór był niewielki. Pedro wskazał drugą dłoń. Niestety, też była pusta. Spojrzał
zakłopotany.
– Zniknęła! – przyznał głośno. Lassiter odczekał chwilę.
– Co to jest? – zawołał nagle, sięgając do ucha chłopca.
– Pokazał mu monetę. – Nie wiesz przypadkiem, skąd się tam wzięła?
Sztuczka była stara jak świat, ale w oczach chłopca Lassiter był niewątpliwie
największym czarodziejem naszych czasów.
– Wesołych świąt, Pedro – powiedział Lassiter, zostawiając mu monetę. – Nie martw się
o Mikołaja. Jest bardzo mądry. Na pewno cię znajdzie – powiedział i odwrócił się do Trishy.
– Jest tu gdzieś Reggie z aparatem? Mama na pewno chciałaby mieć zdjęcie dziecka –
zaproponował. Trisha spojrzała na niego ze zdziwieniem. Potwierdził ruchem głowy, żeby to
załatwiła.
– Czy mogę go na chwilę zabrać? – spytała Trisha.
– Oczywiście, bardzo proszę. Pedro, tylko wróć zaraz po zrobieniu zdjęcia.
Chłopiec skinął głową i wziął Trishę za rękę. Lassiter odwrócił się do młodej matki.
– Chciałbym przeprosić. Wygłupiłem się z tym świętym Mikołajem. Żeby to jakoś
zrekompensować, chciałbym prosić, żeby kupiła mu pani coś na mój koszt.
Wyjął z kieszeni banknoty spięte srebrną spinką. Wysunął z niej dwie
pięćdziesięciodolarówki. Kobieta usiłowała zaprotestować, ale włożył jej banknoty w dłoń i
zacisnął palce.
– Zanim pani odejdzie, proszę podać swój adres tamtemu mężczyźnie z aparatem. Będę
mógł przesłać zdjęcie Pedra. Zgoda? – spytał, widząc, że zastygła w bezruchu. Skinęła głową
bez słowa. – Bardzo współczuję pani tego, co się stało. Natomiast muszę przyznać, że ma
pani wspaniałego syna.
– Dziękuję – szepnęła.
– Teraz proszę mi wybaczyć – powiedział, wkładając ręce do kieszeni. – Muszę się zająć
zmywaniem. Skinął głową na pożegnanie i ruszył w stronę kuchni.
Trisha stała obok Reggiego, gdy robił chłopcu zdjęcia. Jakiś dobry człowiek zawiesił na
drzewie plastikowe laski wypełnione cukierkami. Pedro nie omieszkał solidnie się
poczęstować. Namawianie go, by uśmiechnął się do obiektywu, było bardzo łatwe, bo obie
dłonie miał wypełnione słodką, zdobyczą. Trishę zawsze zdziwiło, jak niewiele trzeba, by
sprawić ludziom radość.
Tymczasem zerknęła na Lassitera, który rozmawiał z matką Pedra. Pomyślała, że Lassiter
ostatnio ciągle ją zaskakuje. Nie przyszłoby jej do głowy, że zna jakieś magiczne sztuczki.
Naprawdę współczuł chłopcu i jego matce. Bez protestów spędził sześć godzin, stojąc przy
drzwiach, podając bony i gorącą kawę. Każdego witał miłym słowem.
Jednak zaraz dał znać o sobie chłodny rozsądek Dziewczyno, nie trać głowy, powiedziała
sobie. Dla niego ten posiłek nie jest żadnym wydatkiem. Pewnie odliczy go sobie od podatku.
Specjalnie dla dziennikarzy upozował się na szczodrego księcia. Nie ma nic do stracenia.
Natomiast może zdobyć popularność i jeszcze na tym zarobić, pomyślała ze smutkiem.
Uśmiech zniknął z jej twarzy.
– Coś się stało? – spytał Reggie.
– Nie, nic. Dzięki za zdjęcia – powiedziała, nie patrząc mu w oczy.
– Zrobiłem je z przyjemnością.
Rzeczywiście wyglądał na szczęśliwego. Trisha zaczęła się zastanawiać, dlaczego on i
Jane poświęcają co roku własne święta z rodziną, żeby zbierać materiały do artykułów.
Jednak teraz nie było czasu, żeby o to spytać.
– Wracajmy do mamy – zwróciła się do Pedra, wyciągając rękę. Odruchowo spojrzała w
miejsce, gdzie ostatnio widziała Lassitera. Niestety, już go tam nie było.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Dzień w schronisku dla bezdomnych był długi i męczący, ale to jeszcze nie oznaczało
końca obowiązków. Trisha wzięła gorącą kąpiel i przebrała się w luźny, sztruksowy komplet.
Zastała Lassitera stojącego przed kominkiem i spoglądającego w ogień. Miał jeszcze wilgotne
włosy po prysznicu. Przebrał się w czarne spodnie i biały sweter.
Gdy przed pół godziną weszli do sypialni, zapadła krępująca cisza. Rozmowa ograniczała
się do pojedynczych zdań. Trisha zdawała sobie sprawę, że na jej nastrój wpłynęło ukrywane
zainteresowanie jego osobą. Nie wiedziała, dlaczego on stracił humor. Jednak nie sądziła, by
wynikło to z faktu, że zepsuła mu świąteczne plany.
Stanęła obok niego przy kominku. Ujął jej dłoń i zbiegli razem po kręconych schodach
jak prawdziwa para zakochanych. Reggie i Jane już zajęli wygodne fotele przed dużym
kominkiem w salonie. Perrier dotrzymywała im towarzystwa. Po chwili zasiedli we czwórkę
do sałatki z krabów, tartinek i kawy. Rozmowa z reporterami była bardziej przyjacielska i
serdeczna niż poprzednio. Trisha domyślała się, że wynikało to ze wspólnych odwiedzin w
schronisku. Prawdopodobnie tamci doszli do wniosku, że zamożny kapitalista i jego żona,
zawsze w najmodniejszych strojach, nie są tak nadęci, jak im się początkowo wydawało.
Chętnie zaprzyjaźniłaby się z nimi. Niestety, wraz z Lassiterem zaangażowała się w
oszustwo, które zupełnie to uniemożliwiało.
Gdy sprzątnięto ze stołu, Lasiter i Trisha zaczęli rozpakowywać prezenty. Kontrast
między tym, co otaczało ich w schronisku, a tym, czym teraz się zajęli, był uderzający. Trisha
z trudem zmusiła się do zachowania świątecznego nastroju. Jednak udawało jej się uśmiechać
do obiektywu. Otwierając kolejne prezenty – brylantową biżuterię, kosztowne perfumy,
jedwabie i koronki – zastanawiała się, ile dobrego można by zrobić za te pieniądze.
Następnie przyszła kolej na Lassitera. Otwierał prezenty, które rzekomo pochodziły od
niej. Trisha patrzyła ze zdziwieniem. Wszystko było zbyt drogie, by kiedykolwiek mogła
sobie pozwolić na taki zakup. Sekretarka Lassitera musiała odwiedzić wiele markowych
sklepów, by to wybrać. Zadbała, by prezenty zostały świątecznie zapakowane. Zdołała
jeszcze dostarczyć wszystko na czas, a służba umieściła paczki pod choinką.
Trisha czuła się samotna i opuszczona. Drogie prezenty podziałały na nią przygnębiająco.
Na dodatek Lassiter pod pewnymi względami przypominał jej ojca. Co prawda musiała
przyznać, że w schronisku okazywał wszystkim życzliwość i sympatię. Chyba że robił to
tylko na pokaz. Przecież dosłownie zaniemówił, gdy zaproponowała mu, by oddał
bezdomnym swój wyszukany posiłek. Chętnie wyszłaby na balkon i wykrzyczała światu
swoje wątpliwości.
Miała już dość udawania, że śpi. Wstała, włożyła cienki szlafrok i ruszyła do drzwi.
Istniała szansa, że nie natknie się na Reggiego, gapiącego się z przejęciem na jakiś mecz w
telewizji. Było już po trzeciej, więc jego obecność wydawała się mało prawdopodobna.
Wyszła z sypialni i zatrzymała się na szczycie schodów. Panowała cisza. Zbiegła na dół.
W czasie wigilijnego przyjęcia kręciła się trochę po domu. Dzięki temu odkryła, że
budynek wyposażono w ogrzewany basen ze szklanymi ścianami. Otaczały go egzotyczne
rośliny w ogromnych donicach. Miejsce sprawiało wrażenie ogrodu botanicznego. Za osłoną
z roślin i szklaną ścianą skrzył się śnieg. Widok był zaskakujący.
Trisha wiedziała z własnego doświadczenia, że nic tak nie pomaga nerwom odpocząć, jak
pływanie. Bardzo lubiła pływać. Niestety, w czasie zakupów w Las Vegas zapomniała o
kostiumie kąpielowym. Uznała, że teraz to bez znaczenia. Mimo szklanych ścian z zewnątrz
trudno było zajrzeć do środka. Rośliny stanowiły doskonałą osłonę. O tej porze, gdy wszyscy
spali, nie było obawy, że natknie się na kogoś.
Ś
wiatło księżyca odbijało się w wodzie. Było na tyle jasno, że zauważyła niską
trampolinę, nadmuchiwane fotele wśród bujnej roślinności. Księżyc rzucał srebrną poświatę
na liście roślin i z ich powodu nie oświetlał całej powierzchni wody. Trisha podeszła do
najbliższego fotela. Położyła na nim szlafrok i piżamę.
Lassiter leżał w ciemnościach. Starał się zasnąć. Od kilku godzin spoglądał na
gwiaździste niebo. Księżyc powoli wędrował, przypominając o upływie czasu. Jednak
większą torturą niż obserwowanie księżyca była obecność Trishy. Wieczorem odruchowo
spojrzał na nią, gdy wychodziła z łazienki. Miała na sobie lekką piżamę, która niewiele
zasłaniała. Wyglądała w niej bardzo seksownie. Oczywiście, nie miało to nic wspólnego z
łączącą ich umową. Nie potrafił przestać o niej myśleć. Doszedł do wniosku, że najlepszym
wyjściem w tej sytuacji byłoby porządne fizyczne zmęczenie. Postanowił popływać.
Gdy Trisha ułożyła się wygodnie i odwróciła plecami, Lassiter cicho wstał i wyszedł z
pokoju. Szedł przez dom okrężną drogą, żeby nie natknąć się na Reggiego przed telewizorem.
Przez ostatnie cztery godziny tłumaczył sobie, że z Trishą łączy go umowa. Może dziewczyna
była bardziej pociągająca, niż się spodziewał? Może wspólna sypialnia okazała się większym
problemem, niż przewidział? Pogrążony w myślach, usiadł nad basenem na jednym z
nadmuchiwanych foteli.
Nie należał do ludzi łatwo ulegających słabościom. Nie był też maniakiem seksualnym.
Po prostu ta kobieta miała w sobie coś, co nie pozwalało o niej zapomnieć. Powtarzał sobie,
ż
e na szczęście zostało już tylko sześć nocy. Nagle usłyszał hałas, jakby ktoś odbijał się na
trampolinie. Zaskoczony spojrzał w stronę głębokiej części basenu. Nie było wątpliwości.
Trisha przygotowywała się do skoku. W świetle księżyca połyskiwała jej naga skóra. Do
diabła! Zanurkuj wreszcie! – powtarzał w myślach.
W końcu wyciągnęła ręce i wyskoczyła w powietrze. Zanurzyła się w wodzie, lekko ją
rozbryzgując. Lassiter skurczył się na fotelu, by go nie zauważyła. W przeciwnym razie
mogłaby poczuć się upokorzona, wyjechać i nie dotrzymać umowy. Dragan, wyjdź stąd
natychmiast, zanim zrobisz coś głupiego! – pomyślał, wstając. Jedyne, na co naprawdę miał
ochotę, to skoczyć za nią i wziąć ją w ramiona. Natychmiast!
Gdy Trisha wynurzyła się, by zaczerpnąć powietrza, była znów sama.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Obudziła się rano i zerknęła w stronę Lassitera. Ze zdziwieniem stwierdziła, że już się
obudził. Siedział, przeczesując dłońmi włosy.
– Dzień dobry – powiedziała, siadając na łóżku. – Dobrze spałeś?
Spojrzał na nią z nieukrywaną irytacją.
– Po prostu świetnie – odburknął ponuro. – A ty?
– Nie najlepiej – przyznała. – Skorzystałam z basenu. Chyba nie masz nic przeciwko
temu?
Zacisnął zęby.
– Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać? Zdziwiła ją jawna wrogość.
– Nadal jesteś na mnie wściekły z powodu świątecznego obiadu?
– To już stara historia.
– W takim razie o co chodzi? Zrobiłam coś, co cię rozzłościło?
– Nie jestem na ciebie zły – zapewnił, wstając z sofy. Trisha mogła się przekonać, że
jednak nie sypiał nago, jak się obawiała. Miał na sobie bokserki. – Idę pod natrysk.
– Nie obrazisz się, jeśli zejdę teraz na śniadanie? – spytała. – Już brałam prysznic po
basenie.
– Tak, wiem – mruknął, mijając łóżko.
– Słucham?
Szybko ruszył w stronę łazienki.
– Powiedziałem: Tak, idź.
Zatrzasnął za sobą drzwi. Trisha siedziała trochę oszołomiona.
– Cóż, wygląda na to, że pan Dragan żałuje interesów z nami – powiedziała z
westchnieniem do Perrier. Suczka spojrzała na nią z pełnym oddaniem. Trisha uśmiechnęła
się, pogłaskała ją i wzięła na ręce. – Jeszcze tylko kilka dni – dodała. – Potem każdy idzie w
swoją stronę.
Lassiter Dragan na pewno szybko zapomni o tych świętach, pomyślała. Miała jednak
dręczące przeczucie, że jej nie będzie tak łatwo.
Trisha ubrała się pospiesznie i zeszła do jadalni. Reggie i Jane już tam czekali. Wyglądali
na świeżych i wypoczętych. Jane pozbyła się odrobiny nieśmiałości. Dzięki temu mogli
poplotkować jak trójka starych znajomych. Opowiedzieli Trishy o początkach świątecznej
serii, którą kontynuowali od czterech lat. Do pierwszego materiału zgłosili się na ochotnika,
bo oboje byli samotni i mogli czymś wypełnić święta. Potem seria stawała się coraz
popularniejsza. Kontynuowali ją. Dzięki temu inni reporterzy mogli święta spędzić z rodziną.
Lubili pracę w redakcji, jednak mieli ambitniejsze marzenia. Reggie marzył o
fotografowaniu dzikiej przyrody. Natomiast Jane, czerwieniąc się, przyznała, że gdy ma
wolny czas, pisze scenariusze sztuk teatralnych. Trisha zaczęła się domyślać, że mimo
zupełnie różnych osobowości ta dwójka ma się ku sobie.
W końcu zjawił się Lassiter. Prezentował się doskonale w dżinsach i szarym swetrze z
dekoltem w serek. Pieszczotliwie dotknął policzka Trishy i usiadł obok. Nie spodziewała się
gorących gestów i natychmiast się zaczerwieniła. Jednak zaraz się uśmiechnęła, bo przyszło
jej do głowy, że mogłaby zabawić się w swatkę.
– Sanki! – oznajmiła triumfalnie.
– Słucham? – spytał Lassiter.
– Chodźmy pojeździć na sankach – powiedziała, wskazując śnieżny krajobraz za oknem.
– Mamy piękny, zimowy dzień i szkoda siedzieć w domu – tłumaczyła, spoglądając na
Lassitera. – Kochanie, na pewno masz jakieś sanki.
– W garażu powinny się znaleźć co najmniej dwie pary – przyznał.
– Wspaniale – powiedziała, odsuwając krzesło. – Kto jest za jazdą na sankach? – spytała.
Zdawała sobie sprawę, że zakochany żonkoś, za jakiego chwilowo chciał uchodzić
Lassiter, musi poprzeć damę? swego serca. Natomiast Reggie i Jane powinni im towarzyszyć,
jeśli zamierzali zebrać materiały do artykułu.
Wkrótce cała czwórka w sportowych strojach wspinała się na pagórek, najlepszy w całej
posiadłości do jazdy na sankach.
– Skąd nagle takie zainteresowanie saneczkarstwem? – spytał Lassiter. Trisha zerknęła
przez ramię na towarzyszącą im parę.
– Z powodu Reggiego i Jane. Bawię się w swatkę.
– Co takiego? – spytał Lassiter, unosząc brwi.
– Z daleka widać, że są sobą zainteresowani.
– Niczego takiego osobiście nie zauważyłem – stwierdził stanowczo.
– Zdaje się, że spostrzegawczość nie jest twoją mocną stroną.
– Cóż, w tej dziedzinie nie jestem specjalistą – przyznał po chwili.
– W takim razie musisz uwierzyć mi na słowo. Zdaj się na moją intuicję.
– Jesteśmy na miejscu – powiedział Lassiter. Wyciągniętą ręką wskazał widok ze zbocza.
Gdzieniegdzie rosły tam pojedyncze drzewa. Dalej rozciągała się dolina wielkości
piłkarskiego boiska.
– Wygląda zachęcająco – oceniła Trisha.
– Rewelacyjny stok! – stwierdził Reggie, gdy wraz z Jane wspięli się na szczyt.
Trisha dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jeśli zgodnie z jej planem tamta dwójka
będzie zjeżdżać wspólnie, na nią przypada jazda z Lassiterem. Zerknęła na sanki. Wyglądały
na bardzo małe, biorąc pod uwagę, że powinny unieść dwie dorosłe osoby.
– Jak będziemy na tym jeździć? – spytała. Pomysł z sankami przyszedł jej do głowy pod
wpływem chwili, całkiem niespodziewanie. Ostatni raz siedziała na czymś takim w odległym
dzieciństwie. Tyle że wtedy mieściła się na sankach razem z trzema koleżankami.
Reggie powiesił aparat fotograficzny na gałęzi najbliższej sosny.
– Panowie zjeżdżają na leżąco. Panie wskakują jako kolejna warstwa – zaproponował.
Trisha była zupełnie zaskoczona.
– Nigdy nie zjeżdżałam na leżąco – zaprotestowała. Wyobraziła sobie, że wspina się na
Lassitera. – Może jednak na siedząco? Tak zjeżdżałam, gdy byłam dzieckiem.
– To kolejny sposób – mówił Reggie, układając się na sankach brzuchem do dołu. Kiwnął
na Jane, żeby się pospieszyła. – Siadasz z przodu. Lassiter obejmuje cię nogami. Jednak
wtedy opór powietrza jest dużo większy.
– Co ty na to, kochanie? – spytał tamten z rozbawieniem. – Może po prostu staniemy na
sankach? – zaproponował.
Spojrzała na niego wyraźnie strapiona. Pochylił się i zsunął jej czapkę z jednego ucha.
Następnie bez pośpiechu, delikatnie chwycił zębami jej ucho. Zaskoczył ją tym tak bardzo, że
wylądowałaby na kolanach, gdyby jej nie objął za ramiona.
– Mamy się zachowywać jak nowożeńcy – przypomniał szeptem. – Sanki to twój pomysł.
Albo kładziesz się na mnie, albo siadasz przede mną. Wybieraj.
Trisha nie sądziła, że niewinna propozycja jazdy na sankach okaże się tak stresująca.
– Będziecie tu stać cały dzień, czy może zdecydujecie się zjechać? – spytał
zniecierpliwiony Reggie. Lassiter wyprostował się, natomiast Trisha drżącą ręką poprawiła
czapkę.
– Jedziemy – powiedziała niepewnym głosem. Tymczasem Reggie ułożył się na sankach
na brzuchu.
Na jego plecach zajęła miejsce Jane z nosem w futrzanym kapturze jego kurtki.
Uśmiechała się nieśmiało, ale Trisha gotowa była przysiąc, że dziewczyna jest zachwycona.
– Kochanie, ułóż się na sankach, bo przegramy już na starcie – zwróciła się do Lassitera.
– To samo właśnie przyszło mi do głowy – stwierdził.
– Ścigamy się? – spytał Reggie.
– Nie! – zaprotestowała Trisha.
– Jasne! – zgodził się Lassiter bez wahania.
Ruszyli. W pierwszej chwili Trisha krzyknęła z przerażenia, kurczowo trzymając się
Lassitera, jakby walczyła o życie. Jednak po chwili przekonała się, że nic jej nie grozi, a jazda
sprawia przyjemność. Odwróciła głowę, bo z tyłu rozległy się piski i głośny śmiech. Reggie i
Jane wywrócili się i potoczyli kilka metrów, nie przerywając uścisku.
Gdy dojechali do końca trasy, Trisha wskazała na drugą parę.
– Zaręczą się jeszcze przed Nowym Rokiem – powiedziała do Lassitera.
– Jesteś beznadziejną romantyczką.
– Wolę być beznadziejną romantyczką niż oschłym ponurakiem. Szanowny pan zalicza
się do tej drugiej kategorii – oświadczyła zdecydowanie.
– Opinia na mój temat została zapamiętana – powiedział. – Gdybyś ze mnie zsiadła,
miałbym większe szanse, żeby wciągnąć sanki na pagórek.
Poczuła się jak idiotka, leżąc na nim i usiłując się kłócić. Zsunęła się, klękając w śniegu.
Reggie i Jane nadal tkwili w zaspie. Nie spieszyli się, by się wydostać.
Ranek minął na wielu wspinaczkach i zjazdach. Cała czwórka śmiała się, rzucała
ś
nieżkami i zjeżdżała kolejny raz. Lassiter doskonale panował nad sankami. Nie wywrócili się
nawet raz. Z kolei Jane i Reggie wielokrotnie lądowali w śniegu. Trisha zaczęła podejrzewać,
ż
e to nie był pech ani przypadek. W pewnej chwili poczuła, że im zazdrości.
Jak na zawołanie nagle sanki ustawiły się bokiem. Trisha potoczyła się, krzycząc i
wymachując rękami. Gdy otarła twarz ze śniegu, okazało się, że leży na Lassiterze nosem w
nos. Sama tego chciałaś! – pomyślała.
– Będzie rewelacyjne zdjęcie! Pocałuj ją! – zawołał Reggie, biegnąc z aparatem. Trisha
nie zamierzała czekać. Zdawała sobie sprawę, że kolejny pocałunek Lassitera może posunąć
sprawy za daleko. Spróbowała wyswobodzić się z uścisku.
– Nie! – ostrzegł ją Lassiter, przyciągając ją mocniej do siebie. – On ma rację. Już
najwyższy czas na kolejny pocałunek.
Najwyższy czas? Co to niby miało znaczyć? – pomyślała.
– Już zrobił nam zdjęcie, gdy się całowaliśmy...
– Przestań – szepnął Lassiter i pocałował ją. Był zmysłowy, gorący i prowokujący. Trisha
czuła, że coraz bardziej traci kontrolę nad sobą. Nie! – powtarzała sobie. Przecież łączy nas
tylko biznes. Nic więcej!
– Świetnie! – zawołał Reggie. – Co za zdjęcie! Kochankowie na śniegu.
Lassiter powoli opuścił ręce i uwolnił ją z uścisku. Otworzyła oczy. Nie potrafiła
rozszyfrować jego spojrzenia.
Lassiter siedział na jednym z wysokich krzeseł przyf kuchennym bufecie. Niewidzącymi
oczami obserwował ogień na kominku. Było to jedyne światło rozjaśniające wnętrze. Lassiter
nie potrzebował teraz więcej światła. Ciemność bardziej odpowiadała jego nastrojowi. Był zły
na siebie. Nie musiał całować Trishy z takim zapałem, jakby od tego zależało jego życie. Co
się z nim stało? Mieli tylko przez chwilę pozować do zdjęcia. Nic więcej. Co prawda widział,
jak przez cały ranek Reggie i Jane bawili się w śniegu. W końcu i jemu udzielił się ich
nastrój.
Specjalnie wywrócił sanki. Nie był to żaden przypadek. Jednak on posunął się dużo dalej.
Przyciągnął Trishę do siebie i całował ją, jakby chciał ją natychmiast uwieść. Zaklął pod
nosem. Gdyby nie było świadków, pewnie tak by się stało. To złościło go najbardziej. Nie
zamierzał angażować się emocjonalnie w kontaktach z Trisha August.
Z domu nie wyniósł dobrych wzorców. Z kobietami nie nawiązywał długich znajomości.
Zaangażowanie uczuciowe mogło grozić cierpieniem.
– Wartość rodziny jest bardzo przeceniana – mruknął do siebie.
– Mylisz się – odpowiedział mu znajomy kobiecy głos. Trisha stanęła w drzwiach,
włączając światło.
– Dobry wieczór – powiedział i uniósł kubek. – Masz ochotę na kawę?
Skinęła głową.
– Naleję sobie – powiedziała, sięgając po dzbanek. Postawiła kubek obok na bufecie.
– Chcesz wiedzieć, dlaczego się mylisz?
– Nie upieram się.
Uniosła rękę i kiwnęła na niego palcem.
– Chodź ze mną. Wzruszył ramionami.
– Tylko na chwilę – powiedziała, ciągnąc go za mały palec. – Chodź.
Spojrzał ponuro, ale ruszył za nią do drzwi.
– Spójrz – powiedziała, wskazując Jane bawiącą się z Perrier. Zawzięcie walczyły o
skarpetkę. Jane zaśmiewała się przy tym głośno. Reggie uklęknął obok, żeby zrobić im
zdjęcie. Błysk lampy błyskowej spowodował, że Jane uniosła na niego wzrok. Uśmiechnęli
się do siebie.
– Widziałeś? – spytała Trisha.
– Co?
Lassiter znał odpowiedź, ale nie chciał odbierać Trishy przyjemności wyjaśnienia. Było
jasne, że między Reggiem i Jane wiele się zmieniło. Inaczej na siebie patrzyli. Dotykali się,
ocierali o siebie. Potrzebowali bezpośredniego kontaktu.
– Uważasz, że znaczenie rodziny jest przeceniane – zaczęła Trisha, gdy wrócili do
kuchni. – Jak chcesz oceniać wartość związku dwojga ludzi, którym przedtem dokuczała
samotność?
– Beznadziejny romantyzm znów daje znać o sobie. Spojrzała na niego z wyrzutem.
– Twoi rodzice byli jak dwie kostki lodu. Czy to znaczy, że wszyscy ludzie są
nieszczęśliwi w małżeństwie?
Kostki lodu. Dobre określenie, pomyślał.
– Opowiadałaś o swoim dzieciństwie. Twoja rodzina też nie była doskonała – powiedział.
– Dlaczego tak zawzięcie bronisz instytucji małżeństwa?
– Widziałam, jak matka była szczęśliwa, gdy drugi raz wyszła za mąż. Jej drugi mąż w
niczym nie przypominał mojego ojca. Był miły, uczuciowy, a moją mamę kochał
bezgranicznie.
Lassiter nie zamierzał drążyć tego tematu.
– W takim razie powinniśmy się cieszyć, że już wzięliśmy ślub – stwierdził, nie wierząc
we własne słowa. Trisha uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
– Jako człowiek, który wszystko ocenia w kategorii zysków i strat, powinieneś się
domyślić, do której rubryki wpisałabym nasze małżeństwo – powiedziała zaczepnie.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Rankiem dwudziestego siódmego grudnia Trisha miała wreszcie okazję uwolnić się spod
opiekuńczych skrzydeł Lassitera Dragana. Jane i Reggie pojechali z nim zwiedzić wieżowiec
Dragana. Co prawda artykuł miał opowiadać, jak milioner spędza święta, ale chcieli zrobić
trochę zdjęć jego biurowca. Ostatecznie „The Urban Sophisticate” zainteresowało się jego
osobą ze względu na sukcesy odniesione przez niego jako inwestora.
Trisha samotnie zjadła śniadanie. Służący czekał w pobliżu, gotowy na każde wezwanie.
Trisha w pewnym momencie wstała i ruszyła do kuchni z filiżanką w ręku. Służący podreptał
za nią, powtarzając, że wystarczy powiedzieć, a kawa zostanie przyniesiona.
– Proszę mi wierzyć, że mam duże doświadczenie w podawaniu kawy – odpowiedziała.
Napełniła filiżankę i zerknęła na stos kart świątecznych. Zdawała sobie sprawę, że
wysłano je do Lassitera, ale karty świąteczne to nie zaklejone listy, pomyślała. I tak
przeznaczone są do wspólnego oglądania. Zabrała je do pokoju, położyła się na dywanie i
zaczęła je przeglądać. Perrier natychmiast przybiegła, by dotrzymać jej towarzystwa.
– Skąd taki samotnik dostaje tyle kart? – spytała psa, choć nie spodziewała się
odpowiedzi.
Wiele świątecznych życzeń nadeszło od firm. Było też sporo kart od różnych osobistości,
gubernatora i dwóch senatorów. Całkiem sporo nadesłały samotne kobiety. Jednak najbardziej
zaskoczyły ją liczne podziękowania od organizacji charytatywnych. Okazało się, że był także
fundatorem stypendiów dla uczącej się młodzieży.
– Perrier, co ty na to? Kto by się spodziewał, że pan Dragan potrafi dzielić się z innymi?
Jej własny ojciec z zasady nikomu w niczym nie pomagał.
Przerzucając kartki, zdecydowała, że najlepiej będzie je powiesić nad wejściem do
salonu. Poprosiła służącego o nożyczki, tasiemkę i drabinę. Godzinę później, gdy kończyła
zajmować się kartkami, Lassiter, Reggie i Jane właśnie weszli. Trisha zamarła, jak przestępca
przyłapany na gorącym uczynku. Lassiter zatrzymał się jak wryty. Natomiast Reggie sięgnął
po aparat.
– Prawdziwy rodzinny nastrój – stwierdził z aprobatą. Trisha zerknęła na Lassitera.
– A ty jak sądzisz, kochanie? – spytała.
– Rzeczywiście. Jest bardziej rodzinnie – przyznał bez entuzjazmu.
– Zawsze z mamą rozwieszałyśmy kartki. Brakowało mi tego. Pomyślałam, że warto
wrócić do starego zwyczaju.
– Tradycja jest ważna – poparła ją Jane, zapisując coś w notatniku.
Trisha pomyślała, że niezależnie od opinii Lassitera zdjęcie rozwieszonych kart znajdzie
się na stronach „The Urban Sophisticate”. Może kosztem fotografii z jego nowoczesnego
biura?
– Marvin prosił, żebym was poinformowała, że lunch podadzą za dwadzieścia minut.
Tymczasem możecie się odświeżyć.
– Świetnie. Zdążę włożyć nowy film – odezwał się Reggie.
– Pójdę umyć ręce – powiedziała Jane, rumieniąc się lekko. Trisha spojrzała za nimi, gdy
razem wchodzili po schodach. Zauważyła, że znacząco spojrzeli na siebie. Ich gesty mówiły
więcej niż słowa.
– Chyba nie masz mi za złe tych kart? – spytała Trisha, gdy zostali we dwójkę z
Lassiterem.
– Skądże.
– Mógłbyś wykazać więcej entuzjazmu.
– Przeglądałaś moją pocztę. Ciesz się, że nie wpadłem w złość.
– Oczywiście. Masz rację – przyznała. Rozsądek podpowiadał jej, żeby zakończyła ten
temat. Jednak musiała dodać jeszcze jedno zdanie.
– To nie moja sprawa, ale muszę przyznać, że mi zaimponowałeś.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Czym?
– Sporo kart przyszło z organizacji charytatywnych. Jesteś hojnym człowiekiem.
– Coś trzeba zostawić innym – powiedział. – Oprócz tego darowizny mogę odpisać od
podatku – mówił, spoglądając na zegarek. – Mówiłaś, że lunch będzie o której?
– W południe.
– Wybacz, ale chciałbym się przebrać przed posiłkiem.
– Oczywiście.
Odwrócił się i pobiegł po schodach, skacząc po dwa stopnie. Smutne, pomyślała Trisha.
Robi coś dla innych i nie ma z tego żadnej przyjemności. Jednak musiałby wtedy zdobyć się
na przeżywanie uczuć. Natomiast on nie chce sobie pozwolić na coś takiego.
Usiadła na dywanie przed kominkiem i obserwowała płomienie. Zastanawiała się, czy
Lassiter jest beznadziejnym przypadkiem. Gdy się poznali, była o tym całkowicie
przekonana. Potem okazało się, że nigdy nie odmawiał pomocy. Jeśli zrobił coś
pożytecznego, nie mówił potem bez przerwy na ten temat. Pod tym względem był zupełnie
inny niż jej ojciec. Tamten nigdy nie włączał się do domowych obowiązków. Każde drobne
poświęcenie ze swojej strony wypominał w nieskończoność.
– Perrier, będziemy tu tylko kilka dni – mówiła, głaszcząc psa. – Jak w tym czasie
nauczyć pana Dragana, by potrafił się cieszyć?
Na popołudnie został zaplanowany wywiad z Lassiterem na temat jego dzieciństwa i
rodziny. Trisha była ciekawa, jak będzie opisywał życie rodzinne. Mówił krótko i zwięźle,
unikając wszelkich emocji. Okazało się, że portret hiszpańskiej damy wiszący nad kominkiem
nie znalazł się tu przypadkowo. Była to jego prababka, księżna Madelena de la Vińa. To do
niej należały kiedyś klejnoty, które teraz nosiła Trisha. Książę Diego de la Vina z małżonką
przybył do Stanów Zjednoczonych tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej.
Zapytany o krewnych ze strony ojca, Lassiter zażartował, że pochodzili w prostej linii od
rumuńskich Cyganów, utrzymujących się z wróżenia. Dziadkowie, Melchior i Ida Dragan,
przybyli do Stanów jako imigranci po drugiej wojnie światowej. Ich jedyny syn, Johann, był
ojcem Lassitera.
Trisha słuchała w milczeniu. Zaskoczyły ją te informacje. Z hiszpańskiej szlachty i
rumuńskich Cyganów powstała nadzwyczaj interesująca mieszanka genów. Inteligencja,
uroda i żyłka do interesów niewątpliwie wyróżniały Lassitera. Gorący temperament i
zmysłowa uczuciowość drzemały w ukryciu, czasem tylko dając znać o sobie. Trisha
pomyślała, że nikt nie nauczył go cieszyć się życiem. W tym momencie podszedł Marvin i
podał jej telefon bezprzewodowy.
– Telefon do pani Dragan – wyjaśnił.
Skinęła głową, wzięła telefon i wyszła z pokoju z przepraszającym uśmiechem.
– Słucham? – spytała w holu. Numer telefonu podała na wszelki wypadek tylko
właścicielce mieszkania.
– Cześć, Trisha. Tu Kindra.
– Coś się stało?
– Mamy mały kłopot... – zaczęła. – Zaraz, zaraz, ten pan, który odebrał telefon, nazywa
cię panią Dragan. Czyżbyś wyszła za mąż?
Trisha zagryzła wargę. Wiedziała, że musi coś odpowiedzieć. Kindra nie należała do
osób, które dają się zbyć.
– Cóż, właściwie to tak – przyznała.
– Mój Boże! Kiedy? Nie mogę uwierzyć!
– Nie ma wiele do opowiadania. Sprawa wynikła nagle.
– To brzmi jak bajka. Bardzo się cieszę. Przysięgam, że gdybym mogła, nie
zawracałabym ci głowy, ale dzwoniłam już do wszystkich. Są święta, ludzie powyjeżdżali...
Chodzi o to, że Chuck miał niespodziewane wydatki i nie może dać nam w prezencie
obiecanej farby. Troje wolontariuszy musiało wyjechać w tym tygodniu. Mamy poważny
kłopot – powiedziała łamiącym się głosem.
– Kindra, tylko nie płacz.
– Dobrze – tamta pociągnęła nosem, starając się zapanować nad sobą. – Pani Chappell i
jej córki muszą opuścić mieszkanie do końca miesiąca. Nie możemy wyrzucić ich na śnieg
razem z rzeczami i powiedzieć, że będą mogły wprowadzić się do swojego domu za tydzień.
Tymczasem staramy się, żeby nie zamarzły. Ich dom musi być gotowy do Nowego Roku. Co
możemy zrobić bez farby i wolontariuszy? Wiem, że już dałaś z siebie bardzo dużo, ale
potrzebujemy cudu.
Trisha poznała panią Chappell, wdowę z trzema córkami, gdy wraz z innymi ochotnikami
pomagała zbudować dla niej niewielki dom. Wreszcie cała czwórka miała szansę zdobyć
własny kąt. Trisha zaczęła pracować jako wolontariuszka już w dzieciństwie, gdy tylko
nauczyła się trzymać młotek. Teraz też gotowa była włączyć się do pomocy. Jednak była
sama, nie stać jej było na zakup farby, pędzli i innych rzeczy, które obiecał Chuck Milson.
– Widzisz, Kindra, szczerze mówiąc, nie jest to najlepszy moment... – Pokręciła głową,
bo zabrakło jej słów. Miała się przyznać, że chwilowo jest żoną pewnego bogacza, który
obiecał jej pożyczkę?
Spojrzała przez drzwi do pokoju. Księżna na portrecie uśmiechała się łagodnie, jakby
chciała zachęcić ją do działania.
– Zaczekaj, Kindra, coś mi przyszło do głowy – zawołała Trisha, uśmiechając się do
portretu.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Lassiter przyjrzał się wolontariuszom, którzy właśnie jedli pizzę, śmiali się, żartowali i
plotkowali. Pracownicy lokalu zsunęli dla nich pięć stołów, żeby posadzić razem dwunastkę
zmęczonych, pochlapanych farbą ochotników wraz z panią Chappell i jej córkami. Mimo że
malowanie trwało już trzeci dzień, Lassiter nie mógł uwierzyć, że wraz z Jane i Reggiem dali
się do tego namówić. Dziwił się, że w gruncie rzeczy sprawiało mu to przyjemność i że
zdążył polubić ich wszystkich.
Pani Chappell z córkami siedziała przy przeciwległym końcu pospiesznie zestawionych
stołów. Wszystkie cztery były rude i piegowate. Każda pochlapana farbą. Szczególnie
wyróżniała się ośmioletnia Emma. Wyglądała zabawnie, jakby większość czasu spędzała pod
kapiącymi pędzlami.
Lassiter oparł się wygodnie na krześle. Był zmęczony i bolały go mięśnie. Jednak było to
przyjemne fizyczne zmęczenie. Zupełnie inne niż po ciężkim dniu pracy w biurze. Leniwie
słuchał fragmentów rozmowy. Następnego dnia panie Chappell miały się przeprowadzić.
Mnóstwo chętnych zgłosiło się do pomocy, więc spotkanie przy pizzy było pożegnaniem
grupki malarzy. Od czasu do czasu słyszał głos Trishy. Jako żona zasiadła obok niego.
Nagle poczuł uderzenie łokciem w żebra. Najwyraźniej jego pani chciała zwrócić na coś
jego uwagę.
– Są delikatniejsze sposoby, by sprawdzić, czy jeszcze żyję – odezwał się do niej, nie
otwierając oczu. – Spróbuj przytrzymać lusterko przy ustach i powiedz, czy zaparowało.
– Promieniejesz – powiedziała cicho.
– Co ty pleciesz?
– Promieniejesz z zadowolenia, że zrobiłeś coś pożytecznego. Przyjemne uczucie,
prawda?
Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Przez lata uczył się, jak uwolnić się od zbędnych
emocji. Jej wyjaśnienie zupełnie mu nie odpowiadało. Zgodził się popracować z nimi przez
trzy dni. Okazali się sympatyczni. Ciężko pracowali i teraz byli zmęczeni. Kropka.
– Znów masz jakieś romantyczne wytłumaczenie. Po prostu jestem zmęczony jak
wszyscy.
– Możesz sobie zaprzeczać. Któregoś dnia przyznasz, że miałam rację – stwierdziła z
uśmiechem.
Przez większą część życia Trisha spędzała sylwestra z wolontariuszami i ich rodzinami.
Jednak Lassiter nalegał, żeby tym razem wzięła udział w eleganckim przyjęciu w sali balowej
luksusowego hotelu tuż przy modnym Crown Center. Miała w tym uczestniczyć elita
towarzyska Kansas City. Na samą myśl o tym Trisha cierpiała, jakby czekało ją wyrwanie
zęba.
Teraz wsiadła z Lassiterem do sportowego porsche. Reggie i Jane jechali za nimi
limuzyną z kierowcą. Gdy dojeżdżali do Crown Center, ujrzeli iluminację z pięćdziesięciu
tysięcy lampek. Tak przynajmniej podawała lokalna prasa. Wszystkie drzewa tworzące aleję
przed wejściem były ozdobione światełkami.
– Co powiem wolontariuszom, gdy zaczniemy na wiosnę budować kolejny domek i ciebie
nie będzie? – spytała nagle Trisha.
– Umawialiśmy się, że będziemy opowiadać, że nasz romans skończył się równie
gwałtownie, jak się zaczął. Powinni to zrozumieć.
– Pewnie tak – przyznała i skinęła głową.
– Daj mi znać, gdy znów będzie potrzebna farba i pędzle – dodał niespodziewanie.
– Masz na myśli kolejny domek? Spojrzał na nią z dziwną miną.
– Każdy kolejny, dopóki będziesz pracować z nimi na ochotnika.
W tym momencie parkingowy otworzył przed nią drzwi i podał dłoń w białej rękawiczce,
zanim zdążyła odpowiedzieć Lassiterowi. Ruszyli w kierunku wejścia.
– Dziękuję – powiedziała zaskoczona. – Wiesz, że nie musisz tego robić. Nikt nie będzie
miał do ciebie żalu.
Przez obszerny hol przeszli w kierunku wind. Wysiedli na szesnastym piętrze. Lassiter
pomógł jej zdjąć długie, wełniane palto. Wzięła kilka głębokich wdechów, żeby zwalczyć
tremę. Objął jej dłoń.
– Spokojnie. Świetnie dasz sobie radę. Możemy przyłączyć się do innych?
Miała ochotę odwrócić się na wysokich obcasach, wrócić do domu, włożyć dżinsy, luźny
sweter i pojechać na prywatkę do Kindry. Właśnie zamierzała to powiedzieć głośno, gdy
oślepiło ją światło lampy błyskowej.
– Niezłe zdjęcie – usłyszała głos Reggiego, zanim zaczęła normalnie widzieć. – Teraz
możecie spokojnie się bawić. Nie będziemy wam przeszkadzać.
Jane i Reggie stali przed nimi w odświętnych strojach. Jane miała na sobie satynową
obcisłą sukienkę sięgającą kostek. On na tę okazję spiął w kucyk długie włosy.
– Bawcie się dobrze – wtrącił Lassiter. – Zapomnijcie o pracy. To ostatni dzień roku.
Reggie roześmiał się radośnie.
– Tylko kilka zdjęć i sprawdzimy tutejsze zakąski – powiedział, obejmując Jane.
Trisha spojrzała za nimi, gdy wchodzili do sali balowej. Była obszerna, niemal wielkości
boiska. Stało tam nieco antycznych mebli, bardziej dla dekoracji niż do użytku. Na
przeciwległej ścianie umieszczono scenę. Niewielka orkiestra grała nastrojową muzykę. Kilka
par już zaczęło tańczyć. Trisha czuła się tu jak Kopciuszek. Na szczęście przybywała w
towarzystwie przystojnego księcia. W odróżnieniu od pierwowzoru nie miała co liczyć, że
kiedykolwiek w przyszłości książę zacznie jej szukać.
Tymczasem pozwalała się prowadzić przez salę. Lassiter dokonywał kolejnych
prezentacji. Czasem się rozdzielali. Wtedy zawierała znajomości na własną rękę. Wymieniła
uściski dłoni z gubernatorem Missouri, potem z najnowszym amantem z Hollywood, wreszcie
podeszła do państwa Richmond, których rozpoznała dzięki zdjęciom w gazecie. Dopiero teraz
zdała sobie sprawę, jak inny był jej świat w porównaniu ze światem Lassitera. Starała się nie
ulec oszołomieniu z powodu tylu znanych twarzy polityków, sportowców, ludzi rozrywki. Z
kolei Lassiter czuł się w tym towarzystwie jak ryba w wodzie.
Ze zdziwieniem zauważyła, że wszyscy uważnie słuchali tego, co miała do powiedzenia.
Jej opinie traktowano najzupełniej poważnie. Dzięki temu wkrótce przestała być speszona i
onieśmielona. Gdy Lassiter wdał się w polityczną dyskusję, sięgnęła po deserowy talerz i
rzuciła okiem na tutejsze przysmaki. Przeszła powoli wzdłuż szwedzkiego stołu. Wybrała
greckie kulki mięsne, kilka tartinek, żeberka w śliwkowym sosie i odrobinę sałatki ze
ś
wieżych owoców.
– Jak jedzenie? – spytał akurat w chwili, gdy zajadała się greckim przysmakiem. Skinęła
głową.
– Spróbuj żeberek. Są wyborne – dodała po chwili.
– Może później. Dobrze się bawisz? Uśmiechnęła się.
– Tak, choć zupełnie się tego nie spodziewałam. Wiesz, że gubernator i jego żona mają
dwa psy wzięte ze schroniska? Ona zainteresowała się wolontariatem. Och, zapomniałam, że
obiecałam żonie burmistrza podać numer konta schroniska dla kotów. Wzięłam tak małą
torebkę, że nie mieści się tam długopis ani notes. Mam tylko chusteczkę i agrafki. Mógłbyś
mnie poratować?
Spojrzał na nią jak na zupełnie nową, lecz interesującą formę życia. Zachichotał i pokręcił
głową.
– Wystarczy zostawić cię na chwilę i już rekrutujesz ochotników.
– Ciesz się. Tym razem nie chodziło o ciebie.
– Słusznie. Miałem szczęście – przyznał. Z kieszeni fraka wyciągnął pióro i srebrne etui
na wizytówki. Podał jej dwie. – Pisz na tym. Od razu daję ci jedną na zapas.
– Słusznie. Dziękuję. Przytrzymasz? – spytała, podając mu swój talerzyk. – Teraz
mógłbyś się odwrócić?
– Dlaczego?
– Potrzebne mi twoje plecy jako podkładka do pisania.
– Jasne – odpowiedział zaskoczony. Najwyraźniej niezwykle rzadko bywał
wykorzystywany do tego celu.
Stanął do niej plecami. Szybko zapisała kartkę.
– Przy okazji, do czego potrzebne są ci agrafki? – spytał.
– Przydają się w krytycznych sytuacjach.
– Naprawdę?
Uśmiechnęła się do siebie. Może był bogaty i wpływowy. Jednak nie miał pojęcia, jak
wiele znaczy mała agrafka, gdy odpruje się ramiączko, tasiemka, zerwie pasek lub zginie
spinka.
– Dziękuję, już napisałam – powiedziała po chwili. Objął ją za ramiona.
– Jeśli możesz na chwilę przerwać polowanie na wolontariuszy, chciałbym, żebyś poznała
jednego z moich klientów.
Gdy ją prowadził przez tłum, wcisnęła do torebki jego wizytówki.
– Dlaczego chcesz mnie poznać z klientem? – spytała. Zupełnie jakby uważała, że im
mniej osób dowie się o ich małżeństwie, tym lepiej.
– Poprosił, żebym go przedstawił.
– Dlaczego jakiś klient miałby sobie tego życzyć?
– Jest także moim przyjacielem. Po prostu spytał: – Czy to twoja żona? Potwierdziłem.
Poprosił, żebym go przedstawił. Może lubi poznawać piękne kobiety? Był kilka razy żonaty,
więc nabrał w tej dziedzinie doświadczenia.
Trisha spojrzała na niego z wyrzutem. Czyżby zadrwił sobie z jej urody?
– Nie musisz być złośliwy – szepnęła. Milczał przez chwilę.
– Nie jestem – zapewnił poważnym tonem.
Jego komplement bardzo ją poruszył. Zagryzła wargi, by nie powiedzieć czegoś
bezsensownego, czego potem mogłaby żałować.
– No, Gent – dobiegł ją męski głos. – Dlaczego ukrywałeś ten skarb?
Ten głos! Natychmiast go rozpoznała. Spojrzała na mężczyznę, który to mówił. Był
grubszy, niż pamiętała, i miał o wiele mniej włosów. Jednak nie było wątpliwości. To on
porzucił ją i matkę dwadzieścia lat temu. Ojciec! Natychmiast wróciła jej dawna złość.
Poczerwieniała i zrobiło jej się duszno. Czuła się zdradzona. Jak Lassiter Dragan mógł
nazywać swoim przyjacielem takiego samolubnego egoistę? Całą wściekłość skierowała na
Lassitera.
– Powinnam się domyślić, że możesz się przyjaźnić z kimś takim jak on!
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Lassiter umiejętnie wyplątał rozzłoszczoną żonę z niemiłej sytuacji. Wziął ją pod rękę i
poprowadził w stronę tanecznego parkietu.
– Skąd mogłem wiedzieć, że Sawyer Henderson to twój ojciec? Ojcowie i córki zwykle
noszą to samo nazwisko.
– Mówiłam ci, że po rozwodzie mama wróciła do panieńskiego nazwiska, a ja razem z
nią.
– Bardzo przepraszam. Zapomniałem.
– Dlaczego miałbyś pamiętać? Na twojej skali Richtera jestem wstrząsem o sile zero
stopni! Jak kursy giełdowe, jestem przydatna teraz i bezużyteczna za chwilę.
Musiał przyznać, że początkowo tak było. Jednak w tym momencie wszystko wyglądało
inaczej.
– Przecież nie podałaś mi nazwiska ojca.
– Staram się nigdy go nie wspominać, to jasne. Poza tym skąd mogłam wiedzieć, że
jesteście tak serdecznymi kumplami?
Pomyślał, że nazywanie Sawyera Hendersona serdecznym kumplem było poważną
przesadą. Nie łączyła ich zażyła przyjaźń.
– Trisha, on nie jest złym człowiekiem – zapewnił Lassiter. – Na pewno masz powody,
ż
eby czuć do niego żal. Jednak możesz mi wierzyć, że nie jest wcielonym diabłem.
Puścił jej ramiona i odwrócił ją do siebie. Pomyślał, że będą mieć większe szanse na
porozumienie, gdy patrząc sobie w oczy, zaczną mówić szeptem.
– Nie chcę o nim rozmawiać – powiedziała twardo.
– Posłuchaj, Trisha – zaczął cicho, lecz zdecydowanie. – Patrzysz na Sawyera
Hendersona oczami ośmioletniej dziewczynki, którą porzucił tatuś, a mama przez niego
płakała.
– Nieprawda! Zostawiając nas, zrobił nam największą przysługę. Nie mogę wybaczyć
tych ośmiu wspólnych lat. Był domowym tyranem. Czepiał się o wszystko. Nigdy nikomu nie
pomógł. Bardziej zależało mu na pieniądzach niż na własnej rodzinie.
– Zgoda, jest daleki od doskonałości. Jednak Sawyer Henderson, którego ja znam, to
patologiczny pesymista. Zamartwia się wszystkim do tego stopnia, że traci przyjaciół, kolejne
ż
ony, rujnuje sobie zdrowie. Można mu tylko współczuć. Spróbuj spojrzeć na niego jak
dorosła osoba.
Uniosła wzrok. Nadal była zirytowana, ale przynajmniej słuchała tego, co mówił.
– Nie jest szczęśliwy. Wydaje mi się, że on tego nie potrafi. Co prawda osiągnął sukcesy
w biznesie, ale to nie sprawiło mu satysfakcji. Ma czwartą żonę. Dwudziestoletnią i
atrakcyjną. Jednak ona myśli wyłącznie o tym, jak wycisnąć z niego pieniądze na podróże po
Europie i kosztowną biżuterię. Wkrótce znudzą ją ciągłe narzekania i zmartwienia. Żadne
klejnoty i wyjazdy nie powstrzymają jej przed rozwodem. Szczerze mówiąc, pod maską
zadowolonego z siebie mężczyzny kryje się smutny, zagubiony człowieczek.
Trisha zamyśliła się. Lassiter miał nadzieję, że będzie potrafiła obiektywnie ocenić ojca.
– Prowadziłem z Sawyerem interesy – mówił dalej. – Ma wyczucie w tych sprawach,
choć nie potrafi cieszyć się z sukcesu.
Przyciągnął ją bliżej, choć nie było specjalnego powodu. Mówili szeptem i nikt nie
mógłby ich usłyszeć. Po prostu Lassiter nie potrafił sobie tego odmówić.
– Sawyer martwi się przy podejmowaniu każdej decyzji. Natychmiast uważa, że popełnił
błąd. Katastrofa czai się za każdym rogiem. Jest przekonany, że jutro obudzi się jako nędzarz.
Kolejne sukcesy nie mają znaczenia, bo w głębi duszy jest patologicznym pesymistą.
Pochylił głowę i delikatnie dotknął rozpalonymi wargami jej ucha. Wmawiał sobie, że
stało się to najzupełniej przypadkiem.
– Nie wymyśliłabyś dla ojca większych tortur, niż on sam sobie stwarza. Dla własnego
dobra, przestań go wreszcie nienawidzić.
Odsunęła się, by zobaczyć wyraz jego twarzy. W oczach miała łzy.
– Piękne przemówienie. Mądre i pełne zrozumienia. To ironiczne, że akurat ty mu
współczujesz. Pewnie dlatego, że widzisz mnóstwo podobieństw między tobą i moim ojcem.
A może uważasz, że jesteś zupełnie inny, mniej żałosny, bo cieszysz się z bogactwa, nie
zastanawiasz się nad decyzjami i nie żenisz się z kobietami, z którymi się spotykasz. Czy fakt,
ż
e nie widzisz potrzeby zakładania rodziny, ma świadczyć, że jesteś od niego lepszy, czy
tylko bardziej wyrachowany?
Samotna łza spłynęła jej po policzku. Lassiter miał do siebie pretensje, że to jego wina.
Powinien się domyślić, że jeszcze nie potrafiła spokojnie wysłuchać jakiejkolwiek obrony
człowieka, którego nienawidziła przez całe życie. Zabrakło mu słów. Usiłowali tańczyć, choć
po policzkach spływało jej coraz więcej łez, a usta drżały od szlochów.
Lassiter zaklął cicho, zły na siebie. Nie chciał sprawić jej bólu. Marzył, by przytuliła się
do niego, a w jej oczach odbijały się zupełnie inne uczucia. Pomyślał, że zupełnie nie zdawała
sobie sprawy ze swej urody. Na pewno nie uwierzyłaby, że przez cały wieczór z
przyjemnością obserwował każdy jej ruch i słuchał każdego słowa. Gdy się śmiała,
rozjaśniała jej się twarz. Jej rozmówcy odruchowo odpowiadali tym samym. Miała w sobie
coś przyciągającego ludzi i budzącego sympatię. Sam uległ jej urokowi, gdy poznali się w
kawiarni.
Zauważył nagle, że Reggie i Jane nadchodzą pośpiesznie, torując sobie drogę wśród
tancerzy.
– Zdaje się, że czeka nas kolejne zdjęcie – uprzedził Trishę.
– Tylko nie to! – powiedziała, starając się wytrzeć łzy. – Nie jestem teraz w nastroju.
– Dobrze się bawicie? – spytał Lassiter nadchodzącą parę.
– Świetnie – powiedział Reggie z miną konspiratora. – Słuchajcie, wiem, że jeszcze
daleko do północy, ale musimy z Jane wyjść dość wcześnie. Potrzebny nam już teraz wasz
gorący pocałunek noworoczny – powiedział, unosząc aparat.
Lassiter nie miał pojęcia, jak w tej sytuacji wypadnie gorący pocałunek. Obawiał się, że
tym razem ukłon w stronę tradycji może okazać się kompletnym niewypałem. Obiektywu nie
da się oszukać.
– Zgoda – odpowiedziała Trisha, przybierając oficjalny uśmiech. Reggie skoncentrował
się więc na jej oczach. Tylko one mówiły prawdę: w tym momencie na pewno nie była
szczęśliwa.
– Zrobię kilka ujęć – powiedział Reggie. – Potem się pożegnamy.
Lassiter pochylił głowę w stronę Trishy. Zrób to przeklęte zdjęcie i znikaj! – powtarzał w
myślach. Delikatnie dotknął wargami jej ust. Odpowiedziała namiętnym pocałunkiem. On nie
pozostał jej dłużny. Czuł narastające pożądanie. Miał ochotę niespiesznie ją rozebrać,
całować piersi, dotykać całego ciała...
Oprzytomniał, słysząc diaboliczny śmiech Reggiego.
– Stop, jesteśmy pismem dla całej rodziny, a nie wyłącznie dla dorosłych – próbował
ostudzić ich zapał. – Może zaczerpnijcie powietrza...
Lassiter nie wypuścił Trishy z uścisku. Czuł dotyk jej ciała. Zaschło mu w gardle.
Spojrzał jej w oczy. Nadal były smutne.
– Zdaje się, że już mieliście wychodzić – powiedział, nie odrywając wzroku od Trishy.
Reggie roześmiał się głośno. Kilka par w pobliżu zaczęło im się przyglądać, przerywając
taniec.
– Już mnie nie ma – zapewnił Reggie. – Jak widzę, wpadłeś po szyję – dodał na
odchodnym.
Nowy Rok zaczął się od pożegnalnego lunchu dla Jane i Reggiego. Jedzenie wyglądało
bardzo apetycznie, ale Trisha zjadła zaledwie kilka kęsów. Gdy przyszła, kolej na kawę,
reporterzy zwierzyli się, że właśnie się zaręczyli. Trisha była wniebowzięta. Objęła ich mocno
i życzyła mnóstwo szczęścia.
Po ostatnich, pożegnalnych zdjęciach zatrzymali się przed frontowymi drzwiami. Jane
pocałowała Trishę w policzek.
– Wiesz, ja i Reggie dawniej nie czuliśmy do siebie takiej sympatii. Dopiero gdy
poznaliśmy was, wszystko się zmieniło – powiedziała, rumieniąc się. – Mam nadzieję, że
teraz zaliczycie nas do grona przyjaciół.
– Oczywiście – zapewniła Trisha ze wzruszeniem. Tymczasem Reggie objął Lassitera w
niedźwiedzim uścisku.
– Nie miałem brata, ale gdybym mógł wybierać... – nie dokończył. Wreszcie i jemu
zabrakło słów.
– Ja też nie miałem i byłbym zaszczycony – zapewnił. Trisha odniosła wrażenie, że
powiedział to z pełnym przekonaniem. Poczuła łzy wzruszenia. Razem z Lassiterem machała
na pożegnanie, gdy tamci odjeżdżali na lotnisko. Stała na progu jego rezydencji, czuła, że ją
obejmował, i jednocześnie myślała o tym, że za godzinę wróci do swojego normalnego życia.
Ostatniego wieczoru podjęła ważną decyzję. Był najwyższy czas, żeby mu o tym powiedzieć.
Zamknął drzwi i poprowadził ją do salonu. Zastanawiała się, czy zdawał sobie sprawę, że
nadal ją obejmuje. Wydawał się zamyślony, więc prawdopodobnie zrobił to bezwiednie.
Uwolniła się z uścisku, stanęła przed nim, patrząc mu w oczy.
– Lassiter, doszłam do wniosku, że nie mogę przyjąć twojej pożyczki.
Zasępił się.
– Ale przecież...
– Nie martw się – przerwała. – Podpiszę oświadczenie, że się zrzekam.
– Nie o to mi chodzi. Dlaczego rezygnujesz z pożyczki, po tym wszystkim?
Splotła dłonie, żeby nie było widać, że się trzęsą.
– Po prostu nie mogę. Podobnie jak nie mogłabym pożyczyć pieniędzy od mojego ojca.
– Co twój ojciec ma do rzeczy?
– Nieważne. Nie potrafiłabym ci tego wytłumaczyć.
Właściwie sama nie rozumiała do końca własnego postępowania. Dotychczas nikogo nie
oszukiwała. Natomiast w ciągu ostatnich dwóch tygodni podawała się za kogoś innego.
Wprowadziła w błąd mnóstwo osób, redakcję, pracowników Lassitera... Czuła się z tym źle i
miała ochotę natychmiast opuścić ten dom.
– Wiem, że rujnuję swoje marzenia. Przynajmniej na razie. Nic na to nie poradzę.
Podobnie jak nie mogę pogodzić się z twoim postępowaniem.
– Co ja takiego zrobiłem? – spytał.
– Jesteś zimnym, wyrachowanym człowiekiem. Nawet jeśli decydujesz się na jakąś
darowiznę, nie robisz tego z przekonania, tylko żeby załatwić sobie odpis od podatku. Nikt
cię nie obchodzi... – mówiła ze smutkiem. Starała się opanować i nie płakać. – Łudziłam się,
ż
e sprawi ci przyjemność, jeśli zrobisz coś dla innych jako wolontariusz. Przez chwilę tak
było, jestem pewna. Jednak znów stałeś się obojętny i zimny jak głaz. Dlatego nie chcę twojej
pomocy. Czułabym, że zdradzam wszystkie swoje zasady. Teraz idę się spakować. Nie
odprowadzaj mnie – zakończyła i odeszła przekonana, że już nigdy nie zobaczy Lassitera
Dragana.
Trisha wyszła. Lassiter uszanował jej wolę i nie próbował jej zatrzymać. Minął tydzień.
Potem drugi. Ona zrobiła wszystko, czego sobie życzył. Podpisała zrzeczenie się obiecanej
pożyczki. Jednak on ciągle nie mógł sobie znaleźć miejsca. Próbował sobie tłumaczyć, że to
dlatego, iż zaciągnął wobec niej dług wdzięczności. Nie lubił sytuacji, gdy był komuś coś
winien.
Podróżując w interesach, mijał kawiarnię Eda kilka razy w tygodniu. Był ciekaw, czy
Trisha znów tam pracuje. Przed świętami zwolniła się z pracy, bo spodziewała się otworzyć
własną firmę. Czy Ed znów ją przyjął, czy musiała szukać nowego miejsca? Kilka razy
wykręcił jej numer domowy, ale zawsze rozłączał się, nim telefon zdążył zadzwonić. W
końcu powiedział sobie, że to jej sprawa. Odmówiła pożyczki, więc dlaczego miałby się o nią
martwić? Nie była już częścią jego życia.
Minęła połowa stycznia, gdy wiedziony impulsem, kazał kierowcy zatrzymać się przed
kawiarnią Eda. Padał śnieg, przypominając inne zimowe popołudnie, gdy poznał Trishę. Tym
razem wszedł i od razu ją rozpoznał, choć była odwrócona tyłem do wejścia.
– Czym mogę służyć? – spytała, odwracając się. Uśmiech zamarł jej na ustach.
Lassiter zdziwił się, że samo brzmienie jej głosu wytrąciło go z równowagi. Uśmiechnął
się.
– Odzyskałaś miejsce pracy. Rodzina właściciela się nie sprawdziła?
Trisha zbladła jak ściana. Otworzyła usta, lecz nie wydobyła z siebie głosu. Pokręciła
głową.
– Na pewno Ed jest szczęśliwy, że wróciłaś – dodał, gdy nadal milczała. – Zamarzyła mi
się filiżanka kawy. Poproszę średnią.
Skinęła głową, jakby dopiero teraz zaczęła odzyskiwać świadomość.
– Bardzo proszę – powiedziała, odwracając się.
Nagle zdał sobie sprawę, że na moment przestał oddychać. Dziwne, pomyślał
zaskoczony.
Trisha wróciła z papierowym kubkiem z pokrywką. Przypomniał sobie poprzedni pobyt
tutaj, sprzątającą dziewczynę z mopem, która potrąciła Trishę. Kubki nie miały wtedy
pokrywek.
– Widzę, że wolisz nie ryzykować – powiedział, sięgając po kawę.
– Staram się po prostu nie popełnić tego samego błędu dwa razy.
Natychmiast domyślił się, że nie mówiła o kawie.
– Ile płacę?
– Trzy dziewięćdziesiąt dziewięć.
– Trisha – mówił, sięgając po portfel. – Przyjechałem tu nie tylko na kawę.
Oparła dłonie płasko na ladzie.
– Mamy doskonałe desery. Polecam ciastka z nadzieniem toffi.
– Nie o to mi chodzi – powiedział, wyciągając cztery jednodolarówki.
– Zupa dnia to...
– Spójrz na mnie – przerwał.
Nie uniosła wzroku. Lassiter pomyślał, że nie ma prawa, by wydawać jej polecenia. Nie
była jego podwładna, która zasłużyła na naganę.
– Wybacz szorstkie zachowanie. Ostatnio nie jestem sobą.
Było to bardzo delikatne określenie jego nastroju. W ostatnich dniach całą siłą woli
powstrzymywał się przed atakami wściekłości o wszystko i na wszystkich. Nie mógł
zrozumieć, dlaczego ciągle myślał o tej upartej dziewczynie. Teraz gapiła się na jego kubek z
kawą i nie zamierzała wdawać się w dyskusje.
– Chcę ci pożyczyć te pięćdziesiąt tysięcy bez żadnego oprocentowania – powiedział w
końcu. Czekał na jakąś odpowiedź. Z jej miny nie mógł niczego odczytać. Czy zaniemówiła
ze szczęścia, czy nie była zainteresowana propozycją? Może planowała, jak się go pozbyć?
– Już mi to kiedyś proponowałeś – odpowiedziała po chwili.
– Chcesz zacząć własny biznes, prawda? Do diabła, skorzystaj z tej oferty!
Jego słowa odbiły się echem w pustej kawiarni. W pierwszej chwili, gdy nagle się
pojawił, odczuła to jak prawdziwy cud. Jednak szybko zeszła na ziemię. Uśmiechnęła się
smutno, gdy próbował jej rozkazywać. Była przekonana, że miał w sobie wiele dobrego.
Jednak został tak wychowany, że nie potrafił ofiarować drugiej osobie niczego więcej niż
pieniądze. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że gdyby ofiarował jej prawdziwe uczucie,
zamieszkałaby z nim nawet w namiocie. Pracowałaby w kawiarni przez lata, szczęśliwa, że
jest z nią ktoś dobry i życzliwy.
Wzięła od niego cztery dolary i podeszła do kasy.
– Rozumiem, że masz dobre intencje i dziękuję ci za propozycję – powiedziała. Wróciła z
jednym centem reszty. Zmusiła się, żeby spojrzeć na Lassitera.
– Do widzenia – powiedziała spokojnie z uprzejmym uśmiechem, choć w środku trzęsła
się jak galareta.
Spojrzał na nią, skinął głową, odwrócił się na pięcie i szybko wyszedł.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Lassiter siedział przy biurku zmęczony i rozdrażniony. Nie rozumiał, skąd brał się jego
zły humor. Interesy szły świetnie. Odwrócił się na fotelu, by spojrzeć na niebo. Znów padał
ś
nieg. Czy taka pogoda już nigdy się nie skończy? – pomyślał z irytacją. W tym momencie
zadzwonił interkom.
– Tak, Cindy? – odezwał się.
– Jest dla pana przesyłka. Ma napis: Pilne. Otworzyć natychmiast.
– Więc otwórz – polecił zniecierpliwionym tonem.
– Jest też napis, że to dla pana do rąk własnych.
– W takim razie dawaj ją tu! – zażądał. Przymknął oczy. Sekretarka nie była winna, że
miał zły humor. – Przepraszam, Cindy. Jeśli możesz, przynieś ją tu, bardzo cię proszę.
– Tak, proszę pana.
Filigranowa sekretarka wkroczyła do gabinetu z pudłem wielkości komputerowego
monitora. Przewiązane było szeroką, niebieską wstążką. Niosła je, wyciągając ręce daleko
przed siebie.
– Co się dzieje? – spytał, wstając zza biurka.
– Wydaje jakieś odgłosy – powiedziała zaniepokojona. – Jednak to nie tykanie bomby.
Uśmiechnął się. Cindy czasem lubiła przesadzać.
– Cieszę się – powiedział, odbierając pudło. Rzeczywiście, pudło wydawało odgłosy
przypominające skrobanie pazurów. – Co do... ? – zaczął, stawiając je na biurku. Wstążka
odpadła przy pierwszym pociągnięciu.
– Powinna tu gdzieś być kartka – przypomniała sobie Cindy i podała mu kopertę. Była w
niej złożona karta ze zdjęciem szczeniaka, wystawiającego głowę i przednie łapy z
kowbojskiego kapelusza. Otworzył ją.
„Doggerel został porzucony przy drodze. Jesteście sobie potrzebni. To mój spóźniony, ale
prawdziwy prezent świąteczny. Trisha”.
– O, nie – mruknął. Miał nadzieję, że coś źle zrozumiał. – Tego by mi nie zrobiła.
Otworzył pudło i zajrzał do środka. Wewnątrz na grubym ręczniku siedział
najpaskudniejszy kundel, jakiego Lassiter kiedykolwiek widział. Miał nieproporcjonalnie
duże uszy, szerokie łapy i krótką sierść w czarne i białe łaty. Spojrzał na nich brązowymi
oczami i zaskomlał, prosząc o wyjęcie z pudła.
– Jaki słodki – stwierdziła Cindy. – Ma na imię Doggerel? – upewniła się.
– Nie mam pojęcia – przyznał Lassiter, nadal nie wierząc własnym oczom.
– Tak jest napisane na kartce – powiedziała Cindy, wyciągając psa i tuląc do siebie. –
Wyrośnie na dużego psa. Wystarczy spojrzeć na łapy – powiedziała, chichocząc, bo szczeniak
polizał ją w szyję.
– Chcesz go? – spytał Lassiter.
– Och, nie – odpowiedziała Cindy z uśmiechem. – W moim mieszkaniu jest za mało
miejsca nawet dla mnie i moich dwóch kotów.
Wyciągnęła ręce z wychudzonym szczeniakiem w stronę szefa.
– Wesołych świąt – powiedziała, jednak on nie wziął od niej psa.
– Jest taki słodki – stwierdziła Cindy. – Jakaś okrutna świnia zostawiła go na śniegu, żeby
zamarzł.
– Pewnie jego matka – mruknął Lassiter. Cindy roześmiała się, uznając, że miał to być
ż
art.
– Muszę już wracać za biurko. Proszę – powiedziała, podając mu psa. – Żegnaj,
Doggerel. Szczęśliwego Nowego Roku.
Lassiter spojrzał na stworzenie, które trzymał na rękach. Było nim wyraźnie
zainteresowane. Przyglądało mu się z językiem zwisającym z jednej strony pyska. Pies
wyglądał, jakby się uśmiechał.
– O, nie – ostrzegł go Lassiter. – Nie wyobrażaj sobie nawet, że będziesz spędzał długie,
zimowe noce zwinięty przed moim kominkiem. Dobra pani, która cię znalazła, tym razem
przekroczyła wszelkie granice.
Godzinę później, gdy zapadł zmierzch, Lassiter stał przed drzwiami mieszkania Trishy.
Zapukał, trzymając żywy prezent świąteczny pod pachą.
– Kto tam?
– Co ty sobie wyobrażałaś? – powiedział, zamiast się przedstawić. Po kilku sekundach
uchyliła drzwi i wyjrzała niepewnie.
– A, to ty.
– Jasne, że ja. Dużo ludzi przychodzi tu z pytaniem, co sobie wyobrażałaś?
– Dziś jesteś pierwszy.
– Zadziwiasz mnie. Wpuścisz mnie wreszcie? Jest zimno, a twój prezent cały drży.
Spojrzała na szczeniaka i nachmurzyła czoło.
– Żeby to było od razu jasne – nie przyjmuję reklamacji ani zwrotów.
Tak ci się tylko zdaje, pomyślał.
– Słyszałeś? – spytała – Tak. Możemy już wejść?
Jedyny pokój w mieszkaniu Trishy był mały i przytulny. Jeden koniec zajmowało
wiekowe, metalowe, podwójne łóżko. Perrier wylegiwała się teraz dokładnie na jego środku.
Uniosła na chwilę głowę. Uznała, że Lassiter nie stanowi zagrożenia, i wróciła do drzemki.
Drugi koniec pomieszczenia stanowiła kuchenna wnęka. Zajmowała ją kuchenka,
zlewozmywak i stara lodówka. Nad zlewozmywakiem wisiała półka, na której równo
ustawiono talerze i naczynia. Środek ściany zajmowało okno, a pod nim niewielki stolik i
cztery krzesła. Na przeciwległej ścianie wisiał dywan, o którym z dumą wspominała Trisha.
Obok stała sofa, dwa fotele i stolik do kawy. Choć nic nie było nowe, wszystko lśniło
czystością.
– Może usiądziesz? – zaproponowała, stając obok jednego z foteli.
Miała na sobie sprane dżinsy, różowy, luźny sweter i grube szare skarpety zamiast kapci.
– Może zrobić ci kawę lub herbatę?
– Może zupę dnia? – spytał, nie kryjąc złośliwości.
– Pewnie myślisz, że to świetny dowcip. Ed rzeczywiście pozwala zabierać mi to, co
zostaje w garnkach. Jeśli chcesz zupę, możesz ją dostać.
Pokręcił głową i usiadł na sofie. Wypuścił z rąk psa, który natychmiast zaczął dokładnie
obwąchiwać wszystkie kąty.
– Oddaję psa – oświadczył Lassiter. – To nie było zabawne.
– Powiedziałam już, że nie przyjmuję zwrotów – stwierdziła, siadając na fotelu naprzeciw
niego.
– Daj spokój. Sama oddałaś wszystko, co ci podarowałem.
– Dobrze wiesz, że to były prezenty na pokaz. Długo się zastanawiałam nad
powierzeniem ci Doggereła.
Jak na zawołanie pies wskoczył mu na kolana i zaczął się wygodnie układać.
Trisha wskazała na niego.
– Widzisz? Zwierzęta znają się na ludziach. On już cię kocha.
– Po prostu szuka ciepłego miejsca.
– Czyżby? Spójrz, gdzie położyłeś rękę.
Ze zdziwieniem stwierdził, że oparł ją na chudym karku szczeniaka.
– Podświadomie starasz się go chronić – powiedziała. Wzruszył ramionami i cofnął dłoń.
– Nie żartuj. Ciężko westchnęła.
– On potrzebuje domu, a ty chcesz czuć się potrzebny. – Nie mogę opiekować się psem.
Cały dzień jestem w pracy.
– Słucham? Masz w domu służbę. Jestem pewna, że Doggerel przetrwa do twojego
powrotu, a wszystkie jego zachcianki zostaną spełnione.
– Nigdy nie miałem psa i nadal nie chcę mieć.
– Nie rozumiesz, że staram się pomóc? – spytała ze smutkiem. – Ten szczeniak da ci
więcej szczęścia niż największe pieniądze. Nie przegap takiej okazji.
– Ja? Dlaczego ty nie korzystasz z okazji? Proponowałem ci pożyczkę, szansę na zmianę
ż
ycia. Odmówiłaś.
– Dlaczego to zrobiłeś?
– Bo mam wobec ciebie dług. Pomogłaś mi w sprawie tego artykułu...
Spojrzała na niego, czując łzy w kącikach oczu.
– Uważasz, że zrobiłem to z innego powodu? Zmarszczyła brwi. Wyprostowała się, jakby
doszła do wniosku, że musi powiedzieć coś ważnego.
– Bo... bo mnie kochasz – powiedziała szeptem. Spojrzał na nią zaskoczony. Nie chciał
dopuścić do siebie takiej myśli. Nie planował żadnej miłości. Musiał jakoś uwolnić się od
tego problemu.
– Nie chcesz mnie kochać – mówiła dalej, jakby czytała w jego w myślach. – Przecież
najważniejsze są interesy. Musisz się ode mnie uwolnić.
Spojrzał na nią. Łza spływała jej po policzku, potem następna. Co miał powiedzieć? Nie
potrafił zaprzeczyć prawdzie. Kochał ją, choć od tygodni nie chciał się do tego przyznać. Nie
potrzebował żadnej kobiety, psa, świętego Mikołaja czy czarodziejskiej różdżki. On, Lassiter
Dragan, był chodzącym sukcesem i niczego nie potrzebował. Teraz zmusił się, by
odpowiedzieć Trishy chłodnym spojrzeniem.
Lassiter zacisnął zęby i nie odzywał się. Trisha siedziała w ciszy, patrząc na człowieka,
któremu próbowała powiedzieć, że ją kocha. Powiedziała głośno to, o czym od dawna
myślała. Teraz czuła się upokorzona, jakby błagała Lassitera o miłość. Jak mogła być tak
naiwna? Przecież już go poznała wystarczająco dobrze. Doszła do wniosku, że nie da się go
zmienić.
Wstała, ominęła stolik do kawy i walcząc ze sobą, zrobiła najtrudniejszą rzecz w życiu –
wyciągnęła rękę, by pożegnać się z nim ostatni raz.
– Zdaje się, że ciągle się żegnamy – powiedziała cicho. – Jeśli zatrzymasz szczeniaka,
spłacisz wszelkie długi wobec mnie.
Nie spieszył się z pożegnalnym uściskiem dłoni. Trisha poczuła, że jeśli ta chwila potrwa
dłużej, przestanie panować nad emocjami. Chwyciła jego dłoń.
– Idź już, proszę – powiedziała, zmuszając go, by wstał. Uniosła Doggerela i podała mu
go.
– Nigdy się nie dowiem, czy zatrzymałeś psa. Rób, co uważasz za właściwe.
Nie ruszył się, więc chwyciła go za łokieć i poprowadziła do drzwi.
– Nie przychodź więcej – poprosiła i spojrzała na jego twarz. Ponuro zacisnął usta.
– Zatrzymam psa – powiedział w końcu.
Poczuła wdzięczność. Wreszcie usłyszała jedną dobrą wiadomość.
– Dziękuję – szepnęła.
– Kosztował cię pięćdziesiąt tysięcy dolarów i niespełnione marzenia. Mam nadzieję, że
był tego wart.
Zamknęła za nimi drzwi i usiadła na podłodze, przełykając łzy.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Lassiter siedział na ulubionym fotelu, czytając najnowszą powieść sensacyjną. Stopy
oparł na kanapie. Ogień płonął na kominku. Jedno ciągle nie dawało mu spokoju. Nie
wiedział, o co chodzi w powieści. Nieustannie marzył o Trishy. Do diabła! Zawsze
panowałem na emocjami, pomyślał. Dlaczego tym razem było inaczej? Coś wylądowało na
jego udach. Doggerel oparł łapy, domagając się zainteresowania.
– Czego chcesz? – spytał ostro. – Myślisz, że mam mało kłopotów i bez ciebie?
Szczeniak zareagował na jego oschły ton, chowając się pod stolikiem.
Lassiter usłyszał ciche chrząknięcie z okolic drzwi. Uniósł wzrok.
– Tak, Marvin?
Siwowłosy kamerdyner podszedł bliżej.
– Chodzi o psa. Pani Dragan i ja rozmawialiśmy któregoś dnia na temat uratowanych
zwierząt.
– Nie nazywaj jej panią Dragan. Przecież nią nie jest – mruknął Lassiter, choć niezupełnie
miał rację. Ostatnio był bardzo zajęty i nie załatwił wszystkich formalności w tej sprawie.
– Cóż, pani Trisha powiedziała mi, że zwierzęta, które były źle traktowane, mogą bać się
podniesionego głosu. Prawdopodobnie ktoś na nie krzyczał i bił je.
– Bił? – Lassiter uniósł brwi. Myśl, że ktoś mógł bić tak łagodne zwierzę jak Doggerel,
była dla niego szokiem.
Spojrzał na psa schowanego pod stolikiem. Jego smutne oczy prosiły o odrobinę uczucia.
Lassiter poczuł się jak sadysta. Ukląkł, a potem położył się na brzuchu, żeby zajrzeć psu w
oczy.
– Cześć. Nie wiedziałem, że... przepraszam cię. W porządku?
– Niech pan spróbuje najpierw wyciągnąć rękę, żeby mógł pana powąchać – zasugerował
Marvin.
– Słusznie.
Wsunął dłoń pod stolik.
– W tym domu nikogo się nie bije, kolego. Przepraszam, że podniosłem głos. Nigdy już
tego nie zrobię – zapewnił. Pomyślał, że znalazłoby się sporo ludzi, którym powinien
powiedzieć to samo.
Pies bez wahania polizał mu palce.
– Hej, widzę, że nie potrafisz długo się gniewać – powiedział i spojrzał na kamerdynera. –
Dziękuję, Marvin.
Starszy pan uśmiechnął się.
– Bardzo proszę. Czy jeszcze coś mógłbym dla pana zrobić?
Lassiter spojrzał na szczeniaka i nachmurzył się.
– Czy Trisha powiedziała, jak wyciągnąć go spod stolika?
– Myślę, że może pan wziąć go na ręce.
– Całkiem logiczne – przyznał Lassiter. – Chodź, kolego. Nie musisz się chować.
Wstał, trzymając psa na ręku.
– Jak sądzisz, co powinienem teraz zrobić? Chodzi mi o to, jak można przeprosić psa...
Czuł się trochę głupio. Zarabiał wielkie pieniądze, ale nigdy nie opiekował się
zwierzęciem.
– Nie wiem, proszę pana. Może ucieszyłby się, siedząc panu na kolanach, gdy będzie pan
czytał. Co prawda niektórzy uważają, że psy powinny przebywać wyłącznie na podłodze.
– Rozumiem – stwierdził Lassiter, drapiąc szczeniaka za uszami. – Jak myślisz, co Trisha
by powiedziała?
Marvin uśmiechnął się.
– Na pewno byłaby zadowolona, proszę pana.
Lassiter skinął głową. Usiadł powoli na fotelu, oparł nogi na kanapie i zajął się
czytaniem. Spod oka obserwował psa. Ten najpierw stał, patrząc na swojego pana. Gdy
przekonał się, że wszystko jest w porządku, zwinął się w kłębek na jego udach, a łeb oparł mu
na piersi. Przez chwilę przyglądał się twarzy pana. Potem wydał z siebie długie westchnienie.
Lassiter poczuł ucisk w sercu. To westchnienie było jak obietnica miłości, lojalności i
wdzięczności.
Lassiter delikatnie sięgnął po książkę. Po chwili zerknął na szczeniaka. Pies zamknął oczy
i zasnął. Lassiter uśmiechnął się do siebie.
Trisha często kontaktowała się z Jane. Dzięki temu dowiedziała się jako jedna z
pierwszych, że wkrótce po artykule o Trishy i Lassiterze para reporterów złożyła
wymówienie. Postanowili wspólnie zrealizować marzenia. Reggie zajął się fotografią
przyrody. Jane podróżowała z nim, pisząc sztuki teatralne.
Trisha przyznała im się do „chwilowego małżeństwa” z Lassiterem. Nie obrazili się, że
zostali wykorzystani. Natomiast ubolewali, że ten pozornie doskonały związek nie istniał
naprawdę. Ich niewinne uwagi na temat tak zgranego małżeństwa były trudne do
zapomnienia. Po prostu mieli rację. Natomiast Lassiter nie potrafił zrozumieć, że większość
związków nie była odmianą nieudanego małżeństwa jego rodziców. Trisha miała nadzieję, że
przynajmniej poczciwy Doggerel sprawi Lassiterowi wiele radości.
Na walentynki Trisha i Perrier leciały samolotem w góry Adirondack w
północnowschodniej części stanu Nowy Jork. Celem była leśna kaplica. Trisha została tam
zaproszona jako druhna na ślub Jane i Reggiego. Lot był przyjemny. Na miejscu czekał
samochód z kierowcą. Trisha, chcąc nie chcąc, miała sporo czasu na rozmyślania. Kierowca
odpowiadał monosylabami, a radio w dżipie grało za głośno, by rozmawiać. Wspinali się
ośnieżoną drogą, mijając kolejne strumienie, lasy i łąki. Wreszcie zatrzymali się przed
niewielką kaplicą w środku leśnej doliny. Cała okolica tonęła w śniegu.
Kierowca otworzył przed nią drzwi. Z Perrier na ręku ruszyła kamienistą ścieżką. Obok
kaplicy stały jeszcze dwa samochody terenowe. Jej kierowca wrócił do samochodu i zajął się
czytaniem książki. Najwidoczniej nie należał do grona zaproszonych na ślub. Trisha
postawiła Perrier na ścieżce i podeszła do drzwi. Otworzyły się jak na zawołanie.
– Dzięk... – zaczęła zaskoczona i natychmiast stanęła jak wryta.
Lassiter Dragan otworzył szeroko drzwi i uśmiechnął się szeroko.
– Cześć, Trisha – powiedział, jakby rozstali się przed chwilą. Otworzyła usta, lecz nic z
siebie nie wydusiła. Ujął ją pod rękę i wprowadził do środka. – Miło cię widzieć – dodał.
Zdobyła się na skinienie głową. Nie mogła zrozumieć, dlaczego nagłe zaniemówiła.
Minęli cztery rzędy pustych ławek. Oprócz nich w kościele były jeszcze tylko trzy osoby
– Jane, Reggie i pastor. Państwo młodzi uśmiechnęli się do nich. Wyglądali bardziej jak
drwale niż młoda para. Byli w dżinsach i flanelowych koszulach. Jane miała wiązankę ślubną.
– Jestem drużbą – wyjaśnił Lassiter. – Widzę po twojej minie, że nie wiedziałaś.
– A ty wiedziałeś, że ja będę?
– Tak. Po prostu zapytałem.
– Cześć, Trisha. Wspaniale wyglądasz – powiedziała Jane, obejmując ją i całując w
policzek.
– Dzięki. Nie uprzedziłaś mnie, że on będzie – szepnęła.
– Bardzo ci przykro z tego powodu?
– Skądże – zapewniła Trisha. Jane wręczyła jej mniejszy z bukietów, które trzymała w
ręku. – Pamiętaliśmy o bukiecie dla druhny.
– Wystarczy, że zapłaciliście za mój bilet lotniczy. To był zbyt hojny gest.
– Zależało nam, żebyś była z nami – wtrącił Reggie. – Jeśli kiedyś moglibyśmy coś dla
ciebie zrobić, natychmiast daj znać.
– Dzięki. Nawet nie wiecie, jak wiele to dla mnie znaczy – odpowiedziała z uśmiechem.
Ceremonia wkrótce się zaczęła. Trisha stanęła za Jane, Lassiter za Reggiem. Trisha
musiała niebawem wracać do pracy. Bilet miała zarezerwowany na najbliższy lot. Teraz stała
zbyt blisko Lassitera. Niechcący otarli się o siebie kilkakrotnie. Czuła zapach jego wody po
goleniu, choć starała się o nim nie myśleć i skupić wyłącznie na uroczystości.
Odniosła wrażenie, że Lassiter nadal jest tak jak dawniej zapatrzony w siebie i
zdobywanie pieniędzy. Miała ochotę poprosić go, by wziął ją w ramiona i szepnął, że jest już
zupełnie kimś innym. Były to tylko szalone marzenia, zupełnie oderwane od rzeczywistości.
– Dokąd wyjeżdżacie na miesiąc miodowy? – spytała, gdy pastor ogłosił koniec
ceremonii.
– Wynajęliśmy domek niedaleko stąd – powiedziała Jane, obejmując Trishę. – Będę
pisała sztukę, a Reggie zrobi mnóstwo zdjęć okolicy. Natomiast na wiosnę chcemy wynająć
mały domek w pobliżu Wielkiego Kanionu.
– Widzę, że wiele się u was dzieje – powiedziała Trisha. Starała się nie dostrzegać
Lassitera, ale okazało się to niewykonalne. Ciągle był w zasięgu jej wzroku.
– Chcielibyśmy zaprosić was na obiad do naszego domku – powiedziała Jane. –
Przynajmniej tyle możemy dla was zrobić po podróży.
– Bardzo bym chciała, bo tęskniłam za wami, ale jedyny lot do Kansas jest o trzeciej.
Trisha chętnie posiedziałaby z nimi przez wiele godzin. Jednak prawdziwą tragedią była
ś
wiadomość, że za chwilę rozstanie się również z Lassiterem.
– Ed spodziewa się mnie rano w pracy, a jeśli nie zdążę na samolot...
– Mógłbym cię podrzucić. Przyleciałem swoim – wtrącił Lassiter.
Poczuła dreszcz, choć starała się myśleć racjonalnie. Proponował jej podróż, a nie
dozgonną miłość. Podniosła na niego wzrok i zaniemówiła na chwilę. Trzymał na ręku psa.
Zwierzę wyglądało znajomo.
– Doggerel? – spytała z niedowierzaniem. Szczeniak bardzo urósł przez ostatni miesiąc,
jednak rozpoznała go bez trudu. – To ty! – mówiła, obejmując jego pysk. – Nie wiedziałam,
ż
e tu jesteś!
– Zdrzemnął się – wyjaśnił Lassiter. – Przedtem biegał przez godzinę po śniegu za
plastikowym talerzem – mówił, drapiąc go za uszami. – To prawdziwy demon szybkości.
Może zostanie mistrzem świata, o ile ja wytrzymam te treningi.
Trisha wypuściła psa i spojrzała na Lassitera.
– Gdy cię dziś zobaczyłam, pomyślałam, że świetnie wyglądasz.
Uśmiechnął się.
– Naprawdę? Dzięki – odpowiedział, stawiając psa na ziemi. Perrier nadbiegła, machając
ogonem. Psy spędziły ze sobą tydzień, zanim Doggerel trafił do Lassitera. Teraz rozpoznały
się natychmiast i witały jak prawdziwi przyjaciele.
– Naprawdę bawisz się z psem? – spytała Trisha z niedowierzaniem.
Wzruszył ramionami lekko zawstydzony.
– Gdzieś czytałem, że szczeniaki muszą się dużo ruszać. No a skoro tak...
Spojrzała na niego, nie dając po sobie poznać, że w środku aż podskakuje z radości. –
Gdzie to wyczytałeś?
– W książce.
– Tylko mi nie mów, że kupiłeś książkę o psach.
– A jednak – przyznał i roześmiał się głośno. Skrzyżowała ręce i patrzyła na niego
badawczo. Rzeczywiście zmienił się przez ten czas. Wreszcie był radosny i pogodny.
Wskazał na nowożeńców.
– Jaka decyzja w sprawie podróży? Będą szczęśliwi, jeśli jeszcze zostaniesz. Podobnie
jak ja.
– Słuchajcie – wtrącił Reggie. – Pastor Palmer i kierowca Trishy są sąsiadami. Może
moglibyście się zamienić? Pastor pojedzie samochodem Trishy, a ty, Lassiter, zabierzesz
Trishę na lotnisko.
– Jasne, żaden problem – powiedział Lassiter. – Zgadzasz się? – zwrócił się do Trishy.
– Oczywiście.
Jane i Reggie uściskali ją na pożegnanie. Z Lassiterem umówili się na później. Teraz
pomógł Trishy i Perrier zająć miejsca w wypożyczonym samochodzie terenowym. Tylne
siedzenia były złożone, żeby Doggerel miał więcej miejsca. Perrier dołączyła do niego.
– Jestem zaskoczona, że te psy tak się polubiły.
– Ten mały spryciarz wszystkich uważa za kumpli – roześmiał się Lassiter. – Można
powiedzieć, że personel je mu ziapy. Któregoś wieczoru po powrocie do domu zobaczyłem,
ż
e siedzi na kuchennym krześle, a na łbie ma czapkę szefa kuchni.
– Mam nadzieję, że zrobiłeś mu zdjęcie? – spytała Trisha, chichocząc.
– Chyba z dziesięć.
– Musisz mi jedno dać.
– Umowa stoi, ale pod jednym warunkiem. – Jakim?
Zatrzymał samochód na poboczu.
– Zostań – powiedział, odwracając się do niej. – Wrócimy wieczorem.
Nie była to propozycja małżeństwa, ale Trisha zyskiwała sporo czasu, żeby pobyć w jego
towarzystwie. Zmienił się, był serdeczniejszy niż dawniej i na pewno pokochał psa. Jednak
czy to wystarczająca zmiana?
– Wiesz, myślę, że jednak nie...
– Podobno zaprosiłaś ojca na obiad – wtrącił. Poczuła się trochę zakłopotana. Głównie z
powodu niechęci do ojca, z jaką obnosiła się w czasie świąt. Dopiero obiektywne spojrzenie
Lassitera sprawiło, że zaczęła inaczej to oceniać.
– Cóż, zaopiekowałeś się Doggerelem, więc ja też poszłam na ustępstwa.
– Sawyer jest bardzo szczęśliwy z tego powodu – powiedział Lassiter. – To był piękny
gest. Znów stał się częścią twojego życia.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Zaskoczył ją niespodziewanym komplementem.
– Nie zamierzasz zostać, więc w czasie jazdy opowiem ci o paru sprawach.
– Zdaje się, że nie jedziemy – zauważyła, spoglądając na zegarek. Mieli jeszcze mnóstwo
czasu. Skrzyżowała dłonie na kolanach i spojrzała na niego.
– Rzeczywiście – przyznał, pochylając się w jej stronę. – Otworzyłem w firmie nowy
dział. Ma pomagać realizować marzenia ludziom takim jak ty.
Spojrzała zdumiona. Lassiter skakał z tematu na temat, zadziwiając ją coraz bardziej.
– Oferujemy pożyczki osobom otwierającym drobne firmy. Umiarkowane marzenia, jak
twoja firma zajmująca się zwierzętami, są dla nas równie cenne jak wielkie przedsięwzięcia.
Wymyśliłem coś, co nazwałem na razie Dniami Troski. Pracownicy mają do wykorzystania
określoną liczbę płatnych dni na pracę charytatywną.
Spojrzała na niego. Oczy błyszczały mu z przejęcia. Widać było, że naprawdę cieszył się
z tego, co robił.
– Następny domek wolontariusze zbudują z mojego drewna – pochwalił się jeszcze. – Od
czasu, gdy ostatnio się widzieliśmy, wiele myślałem na temat rodziny, domu, marzeń.
– Zrobiłeś mnóstwo wspaniałych rzeczy.
– Cieszę się, że tak myślisz. Udowodniłaś mi, że w rodzinie nie musi panować chłód i
obojętność. Opowiadałaś o mamie. Zrozumiałem, że rodzina może niczego nie posiadać, ale
miłość pozwala przetrwać najcięższe chwile. Chciałbym ofiarować ci teraz prawdziwy
prezent świąteczny.
Rozejrzała się niepewnie. Nie zauważyła żadnego pakunku. Ujął jej dłoń i delikatnie
pocałował palce.
– Chciałbym ofiarować ci miłość – powiedział cicho. – Bezinteresowną i bezwarunkową.
Pewien szczeniak nauczył mnie wiele w tej dziedzinie.
Siedziała zaskoczona. Usłyszała słowa, o których marzyła, ale ciągle nie mogła w nie
uwierzyć.
– Dwa miesiące temu mówiłeś, że rodzina nie ma wielkiej wartości. Zmieniłeś zdanie?
Spojrzał jej w oczy.
– Z twojego powodu. Potrafisz zamienić kawał lodu w wulkan uczuć. Powinnaś
powiedzieć, że już mi o tym mówiłaś. Kochałem cię już wtedy, gdy odwiedziłem cię w twoim
mieszkaniu. Jednak zajęło mi trochę czasu, zanim zdałem sobie z tęgo sprawę.
Trisha nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Czyżby cuda się zdarzały? Lassiter
Dragan był zupełnie innym człowiekiem.
– Muszę ci się przyznać jeszcze do jednej sprawy – powiedział. – Nigdy nie wypełniłem
dokumentów dotyczących naszego rozwodu. Nadal jesteśmy małżeństwem.
– Słucham?
– Próbowałem, ale nie potrafiłem się zmusić, żeby pożegnać się z kobietą, która nauczyła
mnie cieszyć się życiem.
– Naprawdę jesteśmy małżeństwem?
– Próbowałem to zmienić. Możesz mi wierzyć. Jedynym wytłumaczeniem jest fakt, że cię
kocham.
Przysunął się bliżej i pocałował ją.
– Nie dziwię się, że jesteś zaskoczona. Wybacz mi. Jednak bez ciebie czuję się
zagubiony.
– Tak, jestem zaskoczona. Natomiast nie mam ci czego wybaczać. Kocham cię i chcę być
matką twoich dzieci. Chcesz mieć dzieci? – upewniła się.
– Oczywiście. Może na następne Boże Narodzenie?
– To na początek – powiedziała, rumieniąc się.
– W takim razie zostajesz? – spytał.
– Jasne. Roześmiał się.
– Mam dziwne uczucie, że Jane i Reggie zabawili się w swatki. Zrobimy im awanturę
przy obiedzie – zażartował.
– Koniecznie – poparła go.