background image

Barbara Boswell SEKRET I ZDRADA 

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

-  Pan  Halford  czeka  na  pana,  panie  McGrath.  -  Uprzejmy  i  oficjalny  ton  panny  Phyllis  York,  sekretarki  Arthura 

Halforda, nie zdradzał nawet cienia niechęci czy dezaprobaty. 

Garrett  McGrath  nauczył  się  jednak  nie  polegać  jedynie  na  tym,  co  widział  lub  słyszał.  Uliczne  bijatyki,  w  których 

często uczestniczył w dzieciństwie, wyrobiły w nim instynkt, który wykorzystywał w dziedzinie, będącej teraz jego pasją, 
to znaczy w hotelarstwie. 

Wcześnie  zrozumiał,  Ŝe  uśmiech  na twarzy  nierzadko  maskuje  wrogość  lub  pogardę,  i rozpoznawał oba te  uczucia  w 

chłodnym i beznamiętnym tonie panny York. Nie budziło to jednak jego niechęci. Podziwiał lojalność sekretarki wobec 
swojego szefa i miejsca pracy - ekskluzywnego, pięciogwiazdkowego zespołu hotelowego Halford House. 

Wiedział,  Ŝe  dla  panny  York,  wieloletniej  pracownicy  Halford  House,  jego  obecność  tutaj  była  równie  miła  jak 

pojawienie  się  zarazy.  Nazwisko  McGrath  brzmiało  niczym  przekleństwo  dla  Arthura  Halforda  i  jemu  podobnych  na 
przeciwległym krańcu hotelowego biznesu, jako Ŝe McGrathowie byli właścicielami Family Fun Inns, sieci tanich moteli 
najmniej powaŜanych w turystycznej branŜy. Family Fun Inns rozrastała się jednak coraz bardziej, doskonale prosperując 
mimo recesji, która powaŜnie zmniejszyła zyski wielu ich rywali. Hotelowe rekiny nie mogły dłuŜej ignorować sukcesu 
rodziny McGrath. 

Family  Fun  Inns  pojawiały  się  w  najatrakcyjniejszych  rejonach  zdominowanych  dotąd  przez  ekskluzywne,  elitarne 

hotele.  Widok  kolorowych  budynków  z  kaŜdymi  drzwiami  w  innym  odcieniu  wywoływał  głosy  oburzenia  właścicieli 
drogich zakładów i ich gości. 

-  Chwast  zaśmiecający  ogród  -  orzekli  przedstawiciele  Blue  Springs,  gdy  zajazdy  Family  Fun  Inns  wyrosły  wśród 

bujnej przyrody prywatnej dotąd wyspy. 

Garrett McGrath, najbardziej uporczywy z chwastów, zbudował swą karierę, wdzierając się na tereny coraz to nowych 

ogrodów.  Na  początku  pracował  bardzo  cięŜko,  po  osiemnaście  godzin  dziennie,  jeŜdŜąc,  targując  się,  planując, 
przekonując, zdobywając sprzymierzeńców, ale jego trud się opłacił. Ostatnio sukces przychodził mu wręcz zbyt łatwo. 
Nuda wkradała się do jego Ŝycia i Garrett czuł, Ŝe potrzebuje odmiany i nowego wyzwania. 

Dzisiejszy dzień bez wątpienia obfitował w wydarzenia niezwykłe. Oto on, Garrett McGrath, zarządzający Family Fun 

Inns, był wprowadzany do gabinetu dyrektora legendarnego Halford House, niezwykle popularnego wakacyjnego kurortu 
bogatych,  sławnych  i  wszystkich  tych,  którzy  gotowi  byli  zapłacić  astronomiczną  cenę  za  przywilej  znalezienia  się  w 
pobliŜu swoich idoli. 

Garrett zastanawiał się, czy przypadkiem jego dziadek, p świętej pamięci Jack McGrath, nie przyczynił się w jakiś sobie 

tylko wiadomy sposób do dzisiejszego triumfu swojego wnuka. Sytuacja ta w ulubiony przez McGrathów sposób łączyła 
mistycyzm i czarny humor. Oto Garrett McGrath kupował Halford House, w którym niegdyś odmówiono pracy Jackowi i 
Kate  McGrathom,  gdyŜ  nie  uznano  ich  za  godnych  obsługiwania  wyśmienitych  gości.  Garrett  rozkoszował  się  kaŜdą 
minutą  swego  zwycięstwa.  Arthur  Halford,  jeden  z  najwytworniejszych  i  najbardziej  dystyngowanych  hotelarzy  w 
mieście,  przeciwnie,  nie  miał  powodów  do  zadowolenia.  Jego  uśmiech  był  wymuszony,  a  twarz  wyraŜała  zmęczenie  i 
rezygnację, kiedy ściskał podaną przez McGratha dłoń. Wyniosła panna York stała z boku, mierząc Garretta chłodnym 
spojrzeniem. 

- A więc dziś nadszedł ten dzień, Arthurze - oznajmił z uśmiechem Garrett. - Czy masz dla mnie papiery do podpisania? 
-  Panie  McGrath,  sądziłem,  Ŝe  moŜe  zjemy  wcześniej  lunch,  a  potem  usiądziemy  z  prawnikami,  by  po  raz  ostatni...  - 

Arthur  Halford  przerwał  na  chwilę  i  odetchnął  głęboko  -  przejrzeć  warunki  kontraktu.  Kiedy...  -  znów  zaczerpnął 
oddechu - złoŜymy podpisy, chciałbym uczcić naszą umowę kieliszkiem koniaku. 

Kieliszkiem koniaku? Oczy Garretta błysnęły wesoło. Nie wątpił, Ŝe Halford najchętniej poczęstowałby go kieliszkiem 

kwasu solnego. Propozycja toastu była jednak eleganckim gestem. Świadczyła o klasie. Musi o tym pamiętać. 

- Chętnie zjem z tobą lunch, Arthurze, ale czy rzeczywiście muszą kręcić się przy nas prawnicy? Zresztą moich i tak nie 

ma  ze  mną  dzisiaj.  Wydaje  mi  się  poza tym,  Ŝe  adwokaci juŜ  wystarczająco  wiele uwagi  poświęcili temu  kontraktowi. 
Mój  główny  doradca  potrafi  z  pamięci  wyrecytować  wszystkie  warunki  umowy.  Rozumiem,  Ŝe  nie  wprowadzono 
Ŝ

adnych zmian od czasu, gdy... - Garrett urwał i przyjrzał się uwaŜnie Arthurowi Halfordowi. 

Twarz  starszego  pana  okryła  się  czerwienią.  Odwrócił  głowę,  najwyraźniej  chcąc  uniknąć  spotkania  ze  wzrokiem 

Garretta. JakiŜ marny byłby z niego pokerzysta, pomyślał Garrett. 

- Pozwól, Ŝe zgadnę - zaczął spokojnie Garrett. - Były jednak jakieś zmiany? 
- CóŜ, moŜe nie do końca. Prawdę mówiąc... - jąkał się Halford. 
-  Nie  stosuj  Ŝadnych  wybiegów.  Podaj  mi  po  prostu  fakty.  -  Na  twarzy  Garretta  nie  było  juŜ  uśmiechu.  Potrafił  być 

czarujący, lecz nienawidził krętactwa i chytrych podstępów. - O co chodzi, Halford? 

-  To  jest  pan  Halford,  panie  McGrath.  -  Panna  York  przybrała  wojowniczą  postawę  niczym  smok  na  widok  wroga  u 

wrót swego zamku. - Szczęśliwie nie znam środowiska, w którym pan normalnie prowadzi interesy, ale tutaj w Halford 
House  nie  zwracamy  się  do  siebie  po  imieniu,  jak  w  szkole,  ani  teŜ  po  nazwisku,  jak  w  piwiarni.  W  tym  gabinecie 
uŜywamy właściwych form i dopóki nie nastąpi zmiana właściciela... - juŜ sama myśl o tym wywołała w niej dreszcz - 
chcielibyśmy zachować nasze zwyczaje. 

- Panno York, proszę... - Halford przerwał jej niepewnym głosem. - Wszystko jest w porządku. - Na chwilę jego wzrok 

spoczął na Garretcie. - Panie McGrath, mam nadzieję, Ŝe wybaczy pan mojej sekretarce jej... 

- Wybaczyć pannie York? Składam jej głęboki ukłon! Jeśli ma pani ochotę pozostać na swoim stanowisku, panno York, 

background image

ta posada naleŜy do pani. - Garrett uśmiechnął się, na moment odzyskując dobry humor. Tylko babcia McGrath, kiedy 
była  jeszcze  w  swojej  najlepszej  formie,  potrafiła  zbesztać  go  w  ten  sposób.  W  jego  myślach  zagościło  wspomnienie 
kobiety  o  kamiennej  twarzy  i  sercu  z  granitu.  Kochana,  dobra  babcia!  Prawdę  mówiąc,  brakowało  mu  jej  ostrych  i 
trzeźwych słów, których nie słyszał, odkąd babcia uznała, Ŝe jej najstarszy wnuk wkroczył na właściwą drogę. 

-  Nie,  dziękuję  -  odmówiła  stanowczo  panna  York,  nie  kryjąc  dezaprobaty.  -  Kiedy  pojawi  się  tutaj  pański  zespół, 

odejdę na emeryturę i jest to decyzja nieodwołalna, panie McGrath. 

-  Szkoda.  Zapewne  nie  ma  pani  podobnej  do  siebie  siostry?  Nie?  -  Garrett  wzruszył  ramionami.  -  CóŜ,  wierzę,  Ŝe 

emerytura  będzie  dla  pani  miłym,  a  bez  wątpienia  zasłuŜonym  odpoczynkiem.  A  gdyby  zatrzymała  się  pani  kiedyś  w 
Family Fun Inn, gwarantuję bonifikatę, która jest przywilejem wszystkich przyjaciół rodziny McGrath. 

Wręczył jej wizytówkę. 
- Proszę jedynie okazać to. Bonifikata zapewniona. Panna York podejrzliwie przyglądała się trzymanej w ręku kartce. 
- Panno York, jeśli nam pani wybaczy, chciałbym omówić z panem McGrathem pewne sprawy w cztery oczy - poprosił 

Arthur Halford swoim uprzejmym, starannie modulowanym głosem. 

Panna York wycofała się bez słowa. Garrett uśmiechnął się. Gotów był załoŜyć się o stawkę dzisiejszego kontraktu, Ŝe 

panna York nieraz skorzysta z gościny Family Fun Inns. I z pewnością polubi te motele, a zwłaszcza ich jakŜe przystępne 
ceny. Kolejna osoba znajdzie się po jego strome barykady. Te rozwaŜania przypomniały mu o celu dzisiejszej wizyty. 

- Chcę wiedzieć, co zmieniłeś w umowie, Art - zaŜądał cierpko Garrett. 
Dotąd opanowany, Arthur opadł teraz na skórzane obicie kanapy, przeczesując dłonią swoje siwe włosy. 
- Moja córka! - zawołał Ŝałośnie. - Wróciła! Oto co się stało. 
Garrett patrzył na niego, nie rozumiejąc nic z tego, co usłyszał. 
- A co twoja córka ma z tym wspólnego? I skąd wróciła? Z kosmosu? Z więzienia? 
- Z Kalifornii! - jęknął Halford. Garrett był całkowicie zdezorientowany. 
- Wybacz, Art, ale nic z tego nie rozumiem. Siedzisz tutaj zrozpaczony, poniewaŜ twoja córka wróciła z Kalifornii? 
- Gdybyś znał Shelby, zrozumiałbyś, co czuję - odparł ponuro Halford. - Kiedy dowie się, Ŝe sprzedaję Halford House... 

- Jego głos załamał się, jakby Halford bał się mówić dalej. 

Garrett poczuł, Ŝe odzyskuje panowanie nad sytuacją. 
-  Czuje  sentyment  do  tego  miejsca,  tak?  -  Usiadł  obok  Halforda.  -  Hej,  pozwól  mi  z  nią  porozmawiać.  Mam  pięć 

młodszych sióstr, potrafię rozmawiać z kobietami. MoŜe popłynie kilka łez... 

-  Łez?  Ha!  Shelby  nie  płacze!  Nie  pamiętam,  by  kiedykolwiek  płakała,  nawet  jako  dziecko.  Wie,  czego  chce,  dąŜy 

wytrwale do celu i niech niebo ma w swojej opiece tego, kto spróbuje stanąć jej na drodze. Wykazuje wtedy delikatność 
nuklearnego pocisku. - Arthur potrząsnął głową. - Są tak róŜne z Laney, niczym... szakal i uroczy, mały foksterier. Laney 
ma  dwa  małe  pieski.  Uwielbia  je.  -  Jego  twarz  rozjaśnił  uśmiech  pełen  ojcowskiej  dumy.  Garrett  przyglądał  się  mu  z 
uwagą.  Nigdy  dotąd  nie  słyszał,  by  ojciec  porównywał  córkę  do  szakala.  Choć  on  sam  złościł  się  czasami  na  swoje 
siostry,  nigdy  nie  nazwałby  ich  szakalami.  Psotnicami,  tak.  Wariatkami,  bardzo  prawdopodobne.  Nigdy  jednak  nie 
przyrównałby Ŝadnej z nich do bestii. 

Próbował wyobrazić sobie Shelby Halford, ale jedyne co przychodziło mu na myśl, to postać o ostrych zębach, długich 

czerwonych paznokciach i małych szklistych oczkach. Ale interes, to interes. Chciał podjąć wyzwanie i podnieść prestiŜ 
swojej  firmy,  dołączając  do  Family  Fun  Inns  hotel  klasy  Halford  House.  Stanie  się  on  koronnym  klejnotem  sieci 
proponującej  najniŜsze  w  kraju  ceny.  I  nie  pozwoli  by  jakaś  rozpieszczona  panienka  pokrzyŜowała  jego  plany.  Nawet 
jeśli nazywano ją szakalem. 

Arthur Halford wstał i wyraźnie podenerwowany zaczął przemierzać pokój. 
- Shelby ma trochę doświadczenia w naszej branŜy. Ukończyła hotelarstwo i pracowała w Kalifornii. Nasze stosunki w 

ostatnich  latach  bardzo  się  poprawiły,  kiedy  mieszkaliśmy  nad  dwoma  róŜnymi  oceanami.  Ale  w  zeszłym  tygodniu 
Shelby zadzwoniła, Ŝe wraca na Florydę. 

- Aby zająć się rodzinnym przedsiębiorstwem, a ty zapomniałeś powiedzieć jej, Ŝe sprzedajesz Halford House. 
-  A  więc  wiesz  juŜ  wszystko  -  mruknął  ponuro  Halford.  -  Pamiętasz,  Ŝe  zgodziliśmy  się  utrzymać  naszą  umowę  w 

tajemnicy  do  czasu  podpisania  dokumentów.  Dotąd  wie  o  niej  jedynie  moja  Ŝona.  Kiedy  więc  zadzwoniła  Shelby...  - 
Potrząsnął  głową  i  jęknął.  -  Shelby  dominuje  w  rozmowie.  Zanim  zdołałem  wtrącić  słowo,  poinformowała  mnie,  Ŝe 
rzuciła  pracę,  zrezygnowała  z  mieszkania  i  zorganizowała  przeprowadzkę.  Podała  mi  datę  swojego  przyjazdu  do  Port 
Key,  oświadczając,  Ŝe  jest  gotowa,  by  razem  ze  mną  zarządzać  Halford  House,  a  po  moim  odejściu  na  emeryturę 
zamierza przejąć hotel. 

- A teraz twoja córka jest juŜ na Florydzie wciąŜ niczego nieświadoma? 
Halford potwierdził przypuszczenie Garretta skinieniem głowy. 
- Nie, potrzebuję... więcej czasu. Pomału przygotowuję grunt. 
-  A  jak  to  zrobisz?  -  zainteresował  się  Garrett.  Zawsze  intrygowali  go  eleganccy  faceci  pokroju  Halforda.  Byli 

dŜentelmenami  i  umieli  zachować  klasę,  lecz  nigdy  nie  zawahali  się  teŜ  przed  zadaniem  ostatecznego  ciosu  w  plecy. 
Garrett musiał przyznać, Ŝe jemu samemu  zdecydowanie brakowało subtelności i umiejętności zwodzenia przeciwnika. 
Od pierwszych chwil Ŝycia otwarcie domagał się tego, czego chciał, od pierwszego krzyku, jak twierdziła jego matka. 

- Przykro mi, Ŝe obrana przeze mnie taktyka jest trochę... nietypowa. - Arthur Halford wydawał się bardzo zmieszany. - 

I dość trudna do wyjaśnienia. 

-  Zapowiada  się  ciekawie  -  odrzekł  Garrett.  -  No,  Art.  Wyduś  to  z  siebie.  Co  powiedziałeś  wybuchowej  Shelby  o 

background image

Halford House? 

- Jak cudownie być znów w domu! - cieszyła się Shelby, spacerując wśród wspaniałej zieleni ogrodów Halford House. 
-  Shelby,  proszę,  czy  mogłabyś  iść  wolniej?  -  jęknęła  Lancy,  prawie  biegnąc,  by  dotrzymać  tempa  siostrze.  -  Moje 

pieski ledwie zipią. 

Shelby  spojrzała  z  dezaprobatą  na  parę  dyszących  z  wysiłku  pięcioletnich,  wyraźnie  przekarmionych  i  zbyt  cięŜkich 

psów. 

- Gdyby więcej się ruszały i zdecydowanie mniej jadły, krótki spacer tak by ich nie zmęczył - zauwaŜyła. - Powinnaś 

wprowadzić im dietę, Laney. Dla dobra tych zwierząt. Inaczej sama będziesz winna ich przedwczesnej śmierci. 

- Przestań, Shelby! - W oczach Laney pojawiły się łzy. 
- Nie moŜesz być tak okrutna. Wysyłasz moje pieski do grobu, choć wiesz, Ŝe są dla mnie całym światem. - Zwróciła się 

do wysokiego, starannie ubranego blondyna, który szedł kilka kroków z tyłu. - Czy lubisz zwierzęta, Paul? - spytała, a w 
jej policzkach pojawiły się śliczne dołeczki. 

Paul  wpatrywał  się  w  nią  niczym  zahipnotyzowany.  Jego  reakcja  nie  była  zaskoczeniem  dla  Ŝadnej  z  sióstr.  Ludzie 

zatrzymywali  się,  by  popatrzeć  na  Laney,  kiedy  ta  była  jeszcze  raczkującym  niemowlęciem.  Paul  nie  odrywał  od  niej 
oczu od czasu swego przyjazdu do Halford House w zeszłym tygodniu. 

Shelby patrzyła na siostrę bardziej krytycznie. Laney była klasyczną pięknością, cudownym połączeniem Vivian Leigh 

z „Przeminęło z wiatrem” i Liz Taylor z „Ivanhoe” 

-  z  dodatkiem  ogromnych,  piwnych  oczu.  Wszyscy,  którzy  ją  znali,  twierdzili,  Ŝe  Laney  powinna  zostać  aktorką.  Jej 

uroda  była  oszałamiająca.  Laney  zawsze  oponowała  przeciwko  takim  stwierdzeniom  ze  słodkim  uśmiechem.  Nie 
interesowała jej kariera. Pragnęła jedynie zostać dobrą Ŝoną i matką. To Shelby była tą, która chciała pracować. 

Laney mówiła o tym w taki sposób, Ŝe ludzie spoglądali pytająco na Shelby, jakby ta wypowiedziała wojnę wszystkim 

ogólnie uznanym wartościom: małŜeństwu, macierzyństwu, amerykańskiej fladze i droŜdŜowemu ciastu. 

-  JuŜ  jako  mała  dziewczynka  uwielbiałam  zwierzęta  -  Laney  poinformowała  Paula,  który  wciąŜ  wpatrywał  się  w  nią 

zauroczony.  -  Zawsze  opiekowałam  się  całą  menaŜerią  psów,  kotów,  ptaków  i  królików.  Tylko  Shelby  nigdy  nie 
wykazywała najmniejszego zainteresowania zwierzętami. 

- W twoich ustach brzmi to tak, jakbym miała powaŜne zaburzenia psychiczne - zauwaŜyła oschle Shelby. 
- Myślę, Ŝe jest we mnie po prostu potrzeba dawania i czułości - ciągnęła niewinnie Laney. - Shelby zawsze pragnęła 

przede wszystkim sukcesu i kariery. Teraz wróciła, by poprowadzić z tatą interesy. Tak się cieszę, Ŝe będziesz jej w tym 
pomagał, Paul. 

Ta ostatnia uwaga wyrwała na chwilę Paula z transu wywołanego widokiem Laney. 
-  Halford  House  jest  tak  bajeczne,  jak  to  opisywałaś,  Shelby  -  oświadczył  z  entuzjazmem.  -  Cudownie  będzie  tu 

pracować. 

Mógł  dodać  „z  tobą”,  pomyślała  kwaśno  Shelby.  Kiedyś  moŜe  tak  właśnie  powie.  Potrząsnęła  stanowczo  głową.  Z 

pewnością. 

Wraz  z  Paulem  tworzyli  doskonały  zespół,  prowadząc  wytworny  Casa  del  Marina  w  Kalifornii.  Ich  znajomość, 

początkowo  ograniczająca  się  jedynie  do  kontaktów  słuŜbowych,  pomału  przerodziła  się  w  przyjaźń,  a  w  przyszłości 
mogła zaowocować uczuciem powaŜniejszym. Kiedy Shelby zdecydowała, Ŝe czas wracać do domu, nie chciała rozstać 
się z Paulem, kończąc jednocześnie to, co nie miało szansy na dobre się rozpocząć. Zaprosiła Paula do Halford House, 
oferując  mu  posadę  i  nie  wiąŜąc  z  tym  Ŝadnych  osobistych  Ŝądań  czy  oczekiwań.  Nie  było  nic  romantycznego  w 
propozycji, by Paul zarządzał wraz z nią hotelem po przejściu Arthura Halforda na emeryturę. Shelby była zbyt dumna, 
by oferować łapówkę w zamian za uczucie. 

W  jej  sercu  jednak  tliła  się  nadzieja.  Podobnie  jak  Laney  pragnęła  wyjść  za  mąŜ  i  mieć  dzieci,  choć  nigdy  nie  przy-

znałaby się do tego w obecności siostry. Dlaczego nie miałaby prowadzić Halford House, być Ŝoną Paula, wychowywać 
ich dzieci i moŜe nawet mieć psa? Zdrowego kundla, którego brzuch nie ciągnąłby się po ziemi. 

- Shelby pewnie opowiadała ci, Ŝe nasz kuzyn, Hartley, był przygotowywany, by przejąć ster Halford House - paplała 

Laney - ale miał wypadek na łódce pięć lat temu. Biedny wujek Hal i ciocia Hillary byli tym tak zdruzgotani, Ŝe sprzedali 
tacie swój udział w Halford House i wyjechali do Arizony. Do tej pory nie mogę się po tym otrząsnąć. Był dla mnie jak 
bohater, wyidealizowany starszy brat. 

- To takie tragiczne - wzruszył się Paul, kładąc rękę na ramieniu Laney w geście współczucia. 
Shelby przyglądała się tej scenie z niedowierzaniem. Ona takŜe lubiła Harta, był on jednak dwanaście lat od nich starszy 

i rzadko kiedy rozmawiał ze swoimi młodszymi kuzynkami. Podziw Laney dla Harta był czymś nowym. 

-  To  był  jeden  z  powodów  mojego  powrotu.  Chciałam,  Ŝeby  Halford  House  zarządzał  ktoś  z  rodziny  Halfordów  - 

dokończyła Shelby rodzinną sagę. - Brata Harta, Hala, nie interesuje hotelarstwo, podobnie jak Laney. Zostaję więc tylko 
ja. 

Chłopiec hotelowy w uniformie przyozdobionym zielonym monogramem podszedł do nich, ostroŜnie wymijając tłuste 

pieski. 

-  Przepraszam,  panno  Halford  -  zwrócił  się  do  Shelby,  choć  jego  zachwycone  oczy  wędrowały  ku  Laney.  -  Mam 

wiadomość od pani ojca. Chce, Ŝeby natychmiast przyszła pani do jego gabinetu. Mówi, Ŝe to pilne. 

Shelby skinęła głową. 
- Dziękuję, Brad. Przebiorę się i zaraz przyjdę. 
- Pan Halford prosił, Ŝeby przyszła pani natychmiast - upierał się chłopiec. - Mówił, Ŝe to bardzo pilne. 

background image

Shelby  spojrzała  krytycznie  na  swoje  czerwone  szorty  i  szeroką  białą  koszulkę.  Sportowe  buty  i  białe  skarpetki 

dopełniały  stroju  znakomicie  nadającego  się  na  spacer  po  ogrodzie  i  późniejsze  bieganie  po  plaŜy,  lecz  zupełnie  nie-
odpowiedniego  w  eleganckim  gabinecie  dyrektora  hotelu.  Jej  włosy  ściągnięte  w  koński  ogon  opadały  luźno,  czego 
bardzo nie lubiła w pracy. 

- Lepiej idź od razu, Shelby - poradziła jej Laney. - Wiesz, jak tata wścieka się, kiedy się mu sprzeciwiają. 
Shelby  o  tym  wiedziała.  Była  teŜ  pewna,  Ŝe  nigdy  nie  zadowoli  ojca,  który  nie potrafił  wybaczyć  jej,  Ŝe  urodziła  się 

dziewczynką zamiast pierworodnego syna, którego tak pragnął. 

-  Dotrzymam  Paulowi  towarzystwa  -  zaoferowała  się  Laney.  -  Raz  jeszcze  oprowadzę  go  po  całym  terenie,  a  potem 

poproszę o opinię na temat tego, co mu pokazałam. 

- Uśmiechnęła się uroczo. Paul i Brad wydawali się bliscy omdlenia. 
Kilka minut później Shelby pchnęła drzwi gabinetu ojca i szybkim krokiem wmaszerowała do środka. Arthur Halford, 

kontemplujący rozciągającą się za oknem panoramę morza, odwrócił się gwałtownie, przyciskając rękę do serca. 

- Wielkie nieba, młoda damo, aleś mnie przestraszyła! - zwrócił się gniewnie do córki. 
-  Trzy  róŜne  osoby  kazały  mi  natychmiast  tutaj  przyjść.  Kiedy  się  pojawiłam,  panna  York  spytała  od  razu,  gdzie  się 

podziewałam  tak  długo.  Czekałeś  na  mnie,  w  jaki  więc  sposób  mogłam  cię  przestraszyć?  -  broniła  się  zawstydzona  i 
zdenerwowana atakiem ojca Shelby. 

- Wszystko się zgadza, ale przez swoje gwałtowne wejście straciła pani punkty - rozbawiony głos skomentował tę scenę 

z głębi pokoju. 

Oparty  o  masywny  skórzany  fotel  stał  tam  wysoki  męŜczyzna,  którego  ostre  rysy  łagodził  uśmiech.  Jasne,  niebieskie 

oczy taksowały ją spod ciemnych rzęs i uniesionych brwi, nadając jego twarzy intrygujący i bardzo... seksowny wyraz. 

Shelby  skierowała  uwagę  na  ubranie  męŜczyzny.  Miał  na  sobie  granatową  marynarkę  i  spodnie  koloru  khaki  naj-

wyraźniej seryjnej produkcji. W sklepach pasaŜu handlowego Halford House moŜna było dostać ubrania znacznie lepszej 
jakości  i  uszyte  z  większym  wyczuciem  dobrego  stylu.  Elegancki  dŜentelmen  mógł  tam  równieŜ  zamówić  garnitury  i 
koszule na miarę. 

-  Tutaj,  w  Halford  House,  zawsze  naleŜy  pukać  przed  wejściem  -  ciągnął  nieznajomy,  a  w  jego  słowach  wyczuwała 

zuchwałość i szyderstwo. - Takie panują zwyczaje. I chociaŜ pani przestępstwo nie jest karane śmiercią, stanowi powaŜne 
naruszenie ustalonych reguł i musi zostać odpowiednio ukarane. Proszę wezwać straŜników! Wyrok zostanie wykonany 
natychmiast! 

MęŜczyzna gwałtownym ruchem zdjął nieciekawą marynarkę i zawiesiwszy ją na poręczy fotela, rozluźnił krawat. Pod 

szeleszczącą  białą  koszulą,  kiedy  podwijał  rękawy,  wyraźnie  zarysowały  się  szerokie  i  muskularne  ramiona.  Ten 
człowiek  przyciągał  jej  wzrok  jak  magnes,  emanując  dziwną  i  niebezpieczną  siłą.  Irytowała  ją  jego  arogancka, 
rozbawiona mina. Poczuła złość. Nie pozwoli, by ktokolwiek bawił się jej kosztem! 

- Kim pan jest? - spytała chłodno. Garrett nie udzielił jej wyjaśnień. 
- Pani jest zapewne Shelby - oświadczył głośno. 
Ruszył  w  jej  stronę,  uśmiechając  się,  świadomy,  jak  wiele  wysiłku  musi  kosztować  ją  pozostanie  w  miejscu.  Nie 

wykonała najmniejszego ruchu, dopóki nie zatrzymał się tuŜ przed nią. 

Przyglądał  się  jej  uwaŜnie,  od  stóp  po  koński  ogon,  i  musiał  przyznać,  Ŝe  Shelby  Halford  w  niczym  nie  przypomina 

wojowniczej baby, której obraz stworzył w wyobraźni po wysłuchaniu tego, co mówił o niej ojciec. 

Jej twarz bynajmniej nie przypominała oblicza wiedźmy. Usta o delikatnym konturze harmonizowały z linią łagodnego 

łuku brwi ponad orzechowymi oczami, zupełnie nie przywodzącymi na myśl ślepi krwioŜerczej bestii. 

Miała  długie  i  bardzo  zgrabne  nogi.  Zastanawiał  się,  czy  kiedykolwiek  nakłada  szpilki,  uznał  jednak,  Ŝe  nie  jest  to 

najlepsza pora, by zadać Shelby tego rodzaju pytanie. 

Z przyjemnością wędrował wzrokiem po jej smukłej i proporcjonalnej figurze. Miękko zarysowane biodra, wąska talia i 

krągłe piersi, które teraz unosiły się szybko pod białą koszulką, świadcząc o wzburzeniu Shelby. Garrett odetchnął z ulgą. 
Prośba Halforda nabrała zupełnie nowego wymiaru. 

Stał  tak  blisko,  Ŝe  czuła  ciepło  jego  ciała.  Wysoki  i  barczysty,  górował  nad  nią.  Nie  była  przyzwyczajona  do  tak 

bliskiego  kontaktu  fizycznego.  Skupiła  całą  swą  wolę  na  tym,  by  nie  ruszyć  się  z  miejsca  i  nie  dać  satysfakcji  temu 
zuchwałemu, aroganckiemu... 

- Tato, kim jest... ta osoba? - spytała gniewnie. Było wiele innych słów, których uŜyłaby chętniej. 
Garrett zdawał się o tym wiedzieć. I nie zamierzał ukrywać swego rozbawienia. 
Shelby wiedziała, Ŝe śmieje się z niej, i jej oczy błysnęły gniewnie. 
Arthur Halford poczerwieniał, posyłając Garrettowi przepraszające spojrzenie. 
- Proszę, Art, przedstaw mnie swojej czarującej córce - zachęcił go Garrett. 

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

- Panie McGrath, chciałbym przedstawić pana mojej córce, Shelby. - Arthur Halford wziął głęboki oddech. - Shelby, to 

Garrett McGrath, właściciel i dyrektor... Family Fun Inns. 

W oczach Shelby odmalowało się zdumienie. 
-  Garrett  McGrath?  -  Wszyscy  w  ekskluzywnych  kręgach  hotelarskich  znali  to  nazwisko  i  dla  niektórych  było 

synonimem Mefista. 

Garrett skinął głową. 

background image

-  Ojciec  podobno  poinformował  panią  o  naszym  układzie.  Arthur  zgodził  się,  Ŝebym  zatrzymał  się  na  pewien  czas  w 

Halford House, by tu nauczyć się od najlepszych zasad prowadzenia elitarnych hoteli. - Zerknął na Arta. Biedny Halford 
stracił cały wigor, odkąd wyznał, jakim wybiegiem posłuŜył się, by utrzymać córkę w nieświadomości sprzedaŜy hotelu. 
Garrett w pierwszej chwili uznał tę historię za nieprawdopodobną, lecz poczucie humoru szybko przyszło mu z pomocą. 
Nie  mógł  się  później  doczekać  spotkania  z  demoniczną  córką,  której  obecność  popchnęła  ojca  do  tak  desperackich 
kroków. 

Spojrzenie Garretta raz jeszcze przesunęło się po smukłej sylwetce Shelby, zatrzymując się ostatecznie na szlachetnym 

rysunku ust i błyszczących orzechowych oczach. 

- To będzie interesujące doświadczenie, by nie powiedzieć więcej. 
-  Interesujące nie jest słowem, jakiego ja bym uŜyła  - odparła chłodno Shelby. - Ta sytuacja wydaje mi się po prostu 

ś

mieszna.  -  Shelby  była  zdesperowana.  CzyŜby  jej  ojciec  nie  widział,  Ŝe  Garrett  McGrath  drwi  sobie  z  nich?  W  jego 

oczach dostrzegała kpinę, nie Ŝyczliwość. - To właśnie powiedziałam tacie. Przyglądanie się, w jaki sposób zarządzamy 
Halford House, będzie dla pana wielką stratą czasu. - I dla nas równieŜ, dodała w myśli. 

Garrett uniósł brwi. 
-  CzyŜby  chciała  pani  powiedzieć,  Ŝe  nic, czego  nauczę  się  tutaj,  nie  przyda  mi  się  w  Family  Fun  Inns?  Czy  nie jest 

moŜliwe, Ŝe...? 

- Umyślnie mnie pan prowokuje, panie McGrath - przerwała mu Shelby. - A ja... 
-  Ja  jedynie  uczę  się  od  pani,  wasza  wysokość.  -  Tym  razem  to  Garrett  nie  pozwolił  jej  skończyć.  -  Do  tej  pory 

nauczyłem  się,  Ŝe  kiedy  brakuje  argumentów,  naleŜy  przejść  do  ofensywy.  OskarŜenie  mnie  o  prowokację  to  dobra 
taktyka, ale tym razem nie przyniosła rezultatów. WciąŜ nie widzę powodu, dla którego nie miałbym poobserwować tutaj, 
jak zadowolić moŜnych tego świata. 

Shelby zacisnęła usta. 
- Czy zawsze jest pan tak wymowny? 
- Zawsze - zapewnił ją. 
Arthur Halford postanowił przerwać tę wymianę zdań. 
- Proszę wybaczyć mojej córce, panie McGrath. Podchodzi zawsze nieufnie do nowo poznanych osób i... stara się je... 

przetestować. Jeśli chodzi o mnie, jestem dumny, Ŝe mogę podzielić się moim ponad czterdziestoletnim doświadczeniem 
w branŜy z kimś tak wybitnym jak pan. 

Shelby powzięła podejrzenie, Ŝe jej ojciec postradał zmysły. 
- Tato, pozwól przypomnieć sobie, Ŝe rozmawiasz z Garrettem McGrathem, którego Family Fun Inns znalazły się na tej 

samej  wyspie  co  Blue  Springs  Resort,  doprowadzając  do  gwałtownego  spadku  ich  akcji.  Family  Fun  Inn  w  Aspen 
przesłoniła widok gościom Haciendy Snow Bird. Jego motele, wraz z nieodłącznym orszakiem straganów tandety i tanich 
barków,  pojawiają  się  coraz  liczniej  w  spokojnych  i  uroczych  miasteczkach,  czyniąc  z  nich  turystyczne  pułapki.  Mogę 
wyliczyć nazwy, zaczynając od... 

- Starczy, zawstydza mnie pani! - W słowach Garretta słychać było Ŝartobliwy ton. - Nie musi pani aŜ tak szczegółowo 

przedstawiać  sukcesów  mojej  firmy.  Wystarczy  mi  sama  świadomość,  Ŝe  zostałem  doceniony  przez  tak  wymagającego 
sędziego jak Shelby Halford. 

- Nie mówię o pańskich sukcesach i nie wychwalam pana zasług! - oburzyła się Shelby. 
-  Zawsze  dajesz  się  sprowokować,  prawda,  skarbie?  -  spytał  Garrett,  przyglądając  się  jej  łakomie.  -  Tak,  praca  przy 

boku tak uroczej osoby przez najbliŜszych parę miesięcy zapowiada się bez wątpienia interesująco. 

- Parę miesięcy? - powtórzyli jednocześnie Shelby i jej ojciec, zdradzając przeraŜenie tym pomysłem. 
- Czemu nie? - Garrett wzruszył ramionami. - Od dawna nie miałem wakacji. Oczywiście, przez cały rok odwiedzam 

róŜne  motele  Family  Fun  Inns,  ale  to  jest  praca,  a  nie  odpoczynek.  Postanowiłem  więc  spędzić  tutaj  swój  dobrze 
zasłuŜony urlop. Coś w rodzaju wakacji biznesmena. 

Shelby czuła, Ŝe narasta w niej panika na myśl o codziennych kontaktach z Garrettem McGrathem przez kolejnych kilka 

miesięcy. 

- Nie moŜe pan się tutaj zatrzymać, panie McGrath - wyrwało się jej. 
-  Shelby!  -  Ton,  jakim  Arthur  Halford  zgromił  córkę,  zdecydowanie  nie  był  łagodny.  -  Pan  McGrath  jest  naszym 

gościem. Bardzo szacownym gościem. Jest mile widziany tak długo, jak zechce z nami pozostać. 

Garrett posłał Shelby przekorny uśmiech. 
- Dzięki, Art. Rozlokuję się w tym domku, który tak wspaniałomyślnie zaproponowałeś mi wcześniej. Oczywiście, będę 

co  tydzień  jeździł  do  naszego  głównego  biura  w  Buffalo,  ale  dzięki  faksowi  i  telekonferencjom,  bez  problemu 
poprowadzę stąd sprawy firmy. 

- Wasze główne biuro jest w Buffalo? - powtórzył Halford z udawaną swobodą. - Nie wiedziałem o tym. 
- Pierwszy motel zbudowaliśmy w Niagara Falls - wyjaśnił Garrett. - Moja rodzina po wielu latach wędrówki osiedliła 

się ostatecznie w Buffalo. Przenosiliśmy się z miejsca do miejsca trochę jak Cyganie. 

-  To  nawet  się  zgadza  -  mruknęła  Shelby.  Z  łatwością  mogła  wyobrazić  sobie  tabory  McGrathów  zajeŜdŜające  do 

kolejnych miast. 

Ojciec posłał jej karcące spojrzenie, po czym znów zwrócił się do Garretta. 
-  Bardzo  się  cieszymy,  Ŝe  zdecydował  się  pan  przyjechać  do  Halford  House,  panie  McGrath.  -  Halford  na  powrót 

przybrał  pozę  uprzejmego  gospodarza.  -  Wrzesień  to  idealna  pora,  by  nauczyć  się  najwaŜniejszych  reguł  prowadzenia 

background image

tego rodzaju biznesu. Największy ruch jest u nas w zimie i wczesną wiosną, kiedy do Port Key ściągają goście spragnieni 
słońca i ciepła. 

- Lato to sezon w Family Fun Inns - stwierdził Garrett. 
-  Wakacje  szkolne  to  takŜe  dobry  okres,  zwłaszcza  dni  świątecznej  przerwy.  Nasze  hotele  są  wtedy  oblegane  przez 

dzieci. - Uśmiechnął się. - Jako najstarszy z dziewięciorga rodzeństwa, śmiało mogę powiedzieć, Ŝe dzieciaki są wspa-
niałe. Nigdy nie jest ich za wiele. Jakie atrakcje zapewniacie dzieciom w Halford House? 

Shelby i ojciec wymienili zakłopotane spojrzenia. Widząc jego wahanie, Shelby pośpieszyła z odpowiedzią. 
- Nie przyjeŜdŜa tu duŜo dzieci - przyznała. Czuła się tak, jakby została wezwana na dywanik dyrektora szkoły. 
-  Wielu  naszych  gości  to  osoby  starsze  -  ciągnęła.  -  Ich  dzieci  są  dorosłe  i  mają  własne  rodziny.  W  naszej  arkadzie 

sklepowej jest wspaniały butik, gdzie mogą zaopatrzyć się w prezenty kochający dziadkowie. To wystarcza - zakończyła 
niepewnie. 

- Rozglądałem się trochę wokół i jestem przekonany, Ŝe nie wszyscy goście Halford House są dziadkami - nie dawał za 

wygraną Garrett. - Widziałem teŜ młodych ludzi. 

- PrzyjeŜdŜa wiele bezdzietnych par, które zajęte w ciągu roku pracą i robieniem kariery, mają nadzieję u nas odpocząć i 

nabrać  sił  do  dalszego  wysiłku.  -  Shelby  nie  potrafiłaby  powiedzieć,  dlaczego  czuje  się  tak  nieswojo,  udzielając  tych 
wyjaśnień.  -  Zdarzają  się  teŜ  małŜeństwa,  które,  owszem,  mają  dzieci,  ale  na  czas  wakacji  wolą  uwolnić  się  od 
obowiązków. 

- I dzieci - skwitował jej wypowiedź Garrett. 
- Gdzie jest napisane, Ŝe rodzice nie mogą spędzić urlopu bez dzieci? - spytała poirytowana Shelby. 
- Shelby, rozmawiasz z człowiekiem, który całe swoje Ŝycie poświęcił idei rodzinnych wakacji. 
Niezrozumiałe pochlebstwa ojca w stosunku do Garretta budziły w niej złość i zaŜenowanie. Shelby patrzyła na Arthura 

Halforda  z  niedowierzaniem.  Czy  to  ten  sam  człowiek,  który  zawsze  z  takim  przekonaniem  opowiadał  o  horrorze 
obsługiwania  gości  poniŜej  dwunastego  roku  Ŝycia?  Który  rozwaŜał  projekt  zakazania  nastolatkom  wstępu  na  teren 
Halford House? Bez ryzyka przesady moŜna było powiedzieć, Ŝe Arthur Halford nie przepadał za dziećmi. 

Garrett zerknął na zegarek. 
- Muszę wykonać kilka telefonów - oświadczył nagle. Wziął marynarkę i ruszył w kierunku drzwi. 
- Shelby cię odprowadzi - zaproponował natychmiast Halford. - I będzie do twojej dyspozycji do lunchu. Na pierwszą 

zarezerwowałem stolik na tarasie, jeśli, oczywiście, to ci odpowiada? - spojrzał wyczekująco na Garretta. 

- Tak, jak najbardziej, lunch jadam zazwyczaj o pierwszej. 
Shelby  nie  wydawało  się  to  równie  doskonałym  pomysłem.  Była  dopiero  dziesiąta,  co  znaczyła,  Ŝe  jest  skazana  na 

spędzenie trzech godzin z Garrettem McGrathem. 

- Tato, jak pamiętasz, dzisiejsze przedpołudnie miałam mieć wolne - zwróciła się do ojca. - Poczyniłam pewne plany... 
- To je zmień - przerwał córce nie znoszącym sprzeciwu tonem. - Na wypadek, gdybyś zapomniała, to ja wydaję tutaj 

dyspozycje i chcę, Ŝebyś poświęciła swój czas panu McGrathowi. 

-  Proponuję  panu  domek  101  -  zwrócił  się  z  uśmiechem  do  Garretta,  wymieniając  jeden  z  największych  i  na-

jelegantszych  domków  na  terenie  Halford  House.  -  Jestem  pewien,  Ŝe  będzie  tam  panu  wygodnie.  Gościli  w  nim  pre-
zydenci i członkowie rodzin królewskich i wszyscy chwalili sobie pobyt u nas. 

Kiedy  wychodzili  z  biura  Arthura  Halforda,  panna  York  poŜegnała  McGratha  skinieniem  głowy  i  wciąŜ  pełnym 

dezaprobaty spojrzeniem. 

- Przynajmniej panna York się nie zmieniła - zauwaŜyła cicho Shelby, kiedy byli juŜ w korytarzu. 
- Podobnie jak ty, jeśli wierzyć słowom twojego ojca. 
- Co ojciec mówił na mój temat? - Shelby nie potrafiła poskromić ciekawości. 
- Między innymi, Ŝe wróciłaś po dziesięcioletnim pobycie w Kalifornii. - Garrett patrzył prosto w jej oczy. 
- A te inne rzeczy? 
Wzruszył  ramionami.  Choć  mogłoby  to  zaskoczyć  tych,  którzy  oskarŜali  go  o  bezduszność  i  brak  taktu,  nie  miał 

zamiaru powtórzyć Shelby, Ŝe własny ojciec przyrównał ją do krwioŜerczej bestii. - Wspomniał, Ŝe bardzo róŜnisz się od 
swojej siostry Lacey czy Lynnie. 

- Laney - poprawiła go Shelby. Była wstrząśnięta wiadomością, Ŝe ojciec rozmawiał o niej z tym człowiekiem. - Ma na 

imię Maclane, ale wszyscy nazywają ją Laney. 

- Shelby i Maclane. Brzmi jak nazwa spółki prawniczej. 
- Garrett McGrath. Brzmi jak nazwisko początkującego piosenkarza country. 
- Początkującego? - Garrett wydawał się rozczarowany. - A czemu nie legendy muzyki country? 
Shelby potrząsnęła przecząco głową. 
- Początkujący piosenkarz. Taki, któremu nigdy nie uda się nagrać nawet singlowej płyty i skończy jako pomywacz w 

barze w Nashville. 

- Ooo! Dobrze, a więc Shelby i Maclane są parą naciągaczy Ŝerujących na ofiarach wypadków samochodowych, a nie 

solidną, godną zaufania firmą. 

Shelby popatrzyła na niego ze złością. 
- To najbardziej bezsensowna rozmowa, jaką kiedykolwiek prowadziłam. 
- Naprawdę? - Garrett wzruszył ramionami. - Dla mnie jest dosyć typowa. 
-  Ciekawe,  dlaczego  wcale  mnie  to  nie  dziwi?  -  skwitowała  z  przekąsem  Shelby.  -  Czy  naprawdę  jesteś  najstarszy  z 

background image

dziewięciorga rodzeństwa? 

-  Oczywiście.  Według  starszeństwa:  Glenn,  Gracie,  Fiona,  Eilish,  Devon,  Caitlin,  Brendan  i  Aidan.  Was  jest  tylko 

dwie? 

- Tak. Laney jest ode mnie czternaście miesięcy młodsza - poinformowała Shelby bez entuzjazmu. 
-  I  jest  miłośniczką  uroczych,  małych  piesków.  Ty,  zaś,  dla  odmiany,  zjadasz  je.  Oczywiście,  to  przenośnia.  Shelby 

jęknęła. 

- Co jeszcze ojciec powiedział ci na mój temat? 
- Znaczące było nie tyle to, co powiedział, ale jak. Przyznam, Ŝe nie znam go zbyt dobrze, ale do tej pory zdąŜyłem się 

zorientować,  Ŝe  Arthur  Halford  jest  moŜe  wybitnym  hotelarzem,  ale  chyba  nie  najlepiej  radzi  sobie  z  wychowaniem 
córek. 

W obecności Garretta Shelby zbyt łatwo traciła panowanie nad sobą. TakŜe i teraz nie umiała pohamować złości. 
- Nie mogę uwierzyć, Ŝe pozwalasz sobie krytykować mojego ojca, po tym jak zaoferował ci gościnę. 
- Jako ojciec zachowuje się niczym całkowity amator, a jednak bronisz go  -  zauwaŜył Garrett. - Jesteś bardzo lojalną 

córką. Czy to dlatego zdecydowałaś się wrócić z Kalifornii, Shelby? By pracować przy boku ojca i... 

- Dlaczego pytasz? 
- Jestem ciekawy, dlaczego wróciłaś do Port Key po spędzeniu dziesięciu lat z dala od domu. Twój ojciec utrzymywał, 

Ŝ

e równieŜ nie zna przyczyny twojego nagłego powrotu. 

- Powody, dla których zdecydowałam się przyjechać, to moja osobista sprawa i nie ma nic wspólnego z panem, panie 

McGrath - oświadczyła wyniośle Shelby. Ruszyła pomiędzy alejki tropikalnego ogrodu. 

- Robiąc z tego tajemnicę, podsycasz jedynie moją ciekawość - ostrzegł Garrett, podąŜając za nią. - Zawsze podejmuję 

rzucone mi wyzwanie. 

- Sądziłam, Ŝe przede wszystkim lubisz wpychać się ze swoimi tanimi motelami tam, gdzie was nie chcą. 
-  To  nie  tanie  motele  kłują  w  oczy  snobów  twego  pokroju,  lecz  ludzie,  którzy  spędzają  w  nich  wakacje.  Nie  chcecie 

widzieć  wokół  siebie  ludzi  biednych  i  średnio  zamoŜnych.  -  Garrett  chwycił  nadgarstek  Shelby,  zatrzymując  ją 
gwałtownie. - Czasem przyjeŜdŜają do nas teŜ goście z wyŜszych sfer, którzy nasze ceny traktują jako korzystną ofertę, 
nie martwiąc się o swój status. Status i szeleszczące dolary to jedyne, co się liczy dla bogatych, zepsutych dziewczynek i 
ich znajomych. Plus przyjemność wykluczenia poza nawias wszystkich, którzy nie spełniają rygorystycznych kryteriów 
kastowych. 

- Nie jestem snobką! - zaprotestowała Shelby. - I z pewnością nie jestem zepsuta. Rodzice zadbali o moją edukację, ale 

nigdy nie obsypywali mnie prezentami, nigdy nie dali mi powodu sądzić, Ŝe jestem od kogoś lepsza. 

Wręcz  przeciwnie,  zwykle  miała  poczucie,  Ŝe  jest  gorsza.  Odepchnęła  to  bolesne  wspomnienie.  To  nie  najlepszy 

moment, by roztkliwiać się nad sobą. 

- Mam dwadzieścia siedem lat i wszystko, co osiągnęłam, musiałam zdobyć własną, cięŜką pracą... - Zamilkła. 
-  Nie  muszę  tłumaczyć  się  przed  tobą.  -  Wyrwała  rękę  z  uścisku  Garretta  i  ruszyła  przed  siebie,  by  po  chwili  stanąć 

przed tonącym w zieleni domkiem. 

- Oto pański klucz. Do zobaczenia, panie McGrath. 
-  Nie  ma  mowy  -  zaprotestował  Garrett.  -  Według  słów  drogiego  tatusia,  masz  być  do  mojej  dyspozycji  całe 

przedpołudnie. 

Shelby westchnęła głęboko. 
- Panie McGrath, nie przypuszczam, Ŝeby darzył mnie pan większą sympatią niŜ ja pana. Nasze osobowości i poglądy 

są tak odmienne, Ŝe nie sądzę, by chciał pan przedłuŜać tę Ŝałosną komedię. Poza tym musi pan wykonać kilka telefonów. 
Przynajmniej tak pan twierdził. 

-  Skłamałem  -  oświadczył  Garrett,  nie  okazując  najmniejszego  zaŜenowania.  -  Znudziło  mnie  wysłuchiwanie 

pochlebstw  pani  ojca.  I  proszę,  nazywaj  mnie  Garrett,  poniewaŜ  ja  nie  zamierzam  tytułować  cię  panną  Halford.  - 
Przekręcił klucz i pchnął drzwi. - I kto powiedział, Ŝe ciebie nie lubię? Jestem dość wybredny w dobieraniu sobie wrogów 
i nie znam cię na tyle, by wiedzieć, czy chcę cię do nich zaliczyć. Wejdź do środka - zaŜądał. 

Shelby  zatrzymała  się  w  progu,  patrząc,  jak  Garrett  przechadza  się  po  duŜym  salonie  niczym  tygrys  badający  nowe 

terytorium. Potem zniknął w głębi wąskiego korytarza prowadzącego do kuchni, łazienki i sypialni. Za drugim zakrętem 
w prawo znajdowała się główna sypialnia. 

-  Chcesz  się  czegoś  napić?  Lodówka  jest  z  pewnością  doskonale  zaopatrzona  -  zawołał  Garrett,  nie  przerywając 

zwiedzania domku. - I zamknij drzwi. Tu jest klimatyzacja, w tej chwili chłodzisz całą Florydę i marnujesz energię. 

Wyjdź,  nakazywała  sobie w  duchu  Shelby.  Obróć  się  i  wyjdź,  nie  oglądając  się  za  siebie.  Prawie  to  zrobiła.  Ruszyła 

jednak nie na zewnątrz, lecz do środka, i zamknęła za sobą drzwi. Naprawdę nie miała wyboru. Jej ojciec potrafił wpaść 
w straszny gniew, kiedy rzeczy nie układały się po jego myśli. 

- Gotowa? - Z głębi domu wynurzył się Garrett przebrany w granatowe szorty i białą sportową koszulkę. Pod miękką 

bawełną rysowały się szerokie barki i muskularne ręce. 

-  Wybierasz  się  na  trening?  Mamy  tu  znakomite  zaplecze  sportowe,  nowoczesne  przyrządy  gimnastyczne,  saunę  i 

masaŜystów. - Zamilkła dla zaczerpnięcia oddechu. - MoŜemy teŜ pochwalić się... 

-  Mam  zamiar  biegać  po  plaŜy.  A  poniewaŜ  tata  zobowiązał  cię  do  dotrzymywania  mi  towarzystwa,  takŜe  będziesz 

miała okazję zaŜyć trochę ruchu. 

Shelby zrobiła minę męczennicy. 

background image

Garrett zaśmiał się. 
- Nie próbuj nawet udawać, Ŝe to dla ciebie wielkie poświęcenie. Szłaś na plaŜę, kiedy ojciec wezwał cię do siebie. 
- Skąd wiesz, co zamierzałam zrobić? - nie dawała za wygraną Shelby. - CzyŜbyś umiał czytać w ludzkich myślach? 
- Jestem spostrzegawczy. Twój strój wszystko mi powiedział. Sprawiasz wraŜenie osoby, która zawsze bardzo dba o to, 

by być ubraną stosownie do okoliczności. Na tenisa wybrałabyś białą koszulkę ze spódniczką, do siłowni kolorowe body, 
do gry w golfa... 

- Wystarczy, zrozumiałam, co miałeś na myśli. Rzeczywiście wybierałam się na plaŜę - przyznała niechętnie. - Staram 

się biegać kaŜdego ranka, chociaŜ dziś jest juŜ trochę późno jak na mnie. 

- PoniewaŜ ojciec dał ci wolne przedpołudnie - dokończył za nią Garrett. - Do czasu aŜ zmienił zdanie i uszczęśliwił cię 

moim towarzystwem. 

Shelby posłała mu wielce wymowne spojrzenie. 
- Dokładnie tak. 
Biegli  bez  słowa  wzdłuŜ  szerokiego,  piaszczystego  brzegu,  utrzymując  stałe,  równe  tempo. Kilka  osób opalało  się  na 

płóciennych leŜakach Halford House. W drewnianej budce czuwał ratownik, ale w oceanie nikt się nie kąpał. 

-  Masz  doskonałą  kondycję.  Nie jesteś  zmęczona  i  bez  trudu  dotrzymujesz  mi  kroku  -  zauwaŜył  Garrett, przerywając 

milczenie. 

- To zabawne, ale właśnie miałam zamiar powiedzieć to samo o tobie. 
- Nie chciałem, by zabrzmiało to protekcjonalnie, to miał być komplement. 
Shelby obdarzyła go słodkim, lecz zdecydowanie nieszczerym uśmiechem. 
- Dlaczego miałabym sądzić inaczej? 
Znów  zapadło  między  nimi  milczenie.  Biegli  wzdłuŜ  opustoszałej  plaŜy,  a  ciszę  przerywał  jedynie  szum  fał  i  krzyki 

mew. 

-  Chcę  się  ochłodzić  -  oświadczył  Garrett,  przystając  nagle.  -  Chodźmy  popływać.  -  Nachylił  się,  by  rozwiązać 

sznurowadła. 

- W oceanie? 
- A gdzie indziej? 
Powstrzymała uśmiech. To było głupie pytanie, kiedy ocean rozciągał się zaledwie kilka kroków od nich. 
- Nie wchodzę do wody. 
-  Bo  nie  jesteś  odpowiednio  ubrana  -  domyślił  się  Garrett.  -  Powiem  coś,  co  cię  z  pewnością  zaskoczy,  Shelby.  Nie 

musisz mieć na sobie kostiumu, Ŝeby wejść do wody. 

- Jeśli masz na myśli pływanie nago wśród fal, zapomnij o tym. Owszem, ojciec kazał mi dotrzymać ci towarzystwa, ale 

moje usługi nie obejmują... 

-  Jesteś  strasznie  apodyktyczna  -  przerwał  jej  Garrett.  ZdąŜył  juŜ  zdjąć  buty  i  skarpetki  i  teraz  nachylał  się  nad 

sznurowadłami  Shelby.  Był  na  tyle  blisko,  Ŝe  ramieniem  ocierał się  o jej  nogę.  Wstrzymała  oddech.  Dotyk jego  skóry, 
zapach potu wzbudził w niej gwałtowne, bolesne niemal pragnienie. 

Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. To niemoŜliwe, by ten męŜczyzna ją pociągał. Nie odczuwała podniecenia, lecz to 

jej skołatane nerwy i głód dają o sobie znać. 

Kiedy próbował zdjąć jej but, Shelby z trudem opanowała chęć, by go kopnąć. Zdecydowanym ruchem wyrwała nogę i 

odsunęła się od niego. 

-  Jestem  przekonana,  Ŝe  taki  amator  rodzinnego  szczęścia  jak  ty  ma  Ŝonę  i  dzieci  czekające  z  utęsknieniem  na  twój 

powrót. Jak spodoba się im pomysł twoich długich wakacji? Chyba Ŝe zamierzasz sprowadzić ich do Halford House? 

Garrett podniósł się. 
- Och, nieuniknione pytanie. Czy jestem Ŝonaty? To nie było zbyt subtelne, Shelby. 
- Nie starałam się być subtelna. - Jej policzki płonęły ogniem. - I twój stan cywilny nic mnie nie obchodzi. 
- Rozumiem. Chciałaś po prostu wiedzieć, ile zmian pościeli przygotować. CóŜ, nie jestem i nigdy nie byłem Ŝonaty i 

nie mam dzieci. Hmm, co jeszcze dodać, Ŝeby zabrzmiało to bardziej interesująco...? Mam trzydzieści sześć lat, jestem 
kawalerem, lubię mroŜony jogurt, kurczaki z roŜna, sklepiki z tandetą... 

- Barki z frytkami, cukierenki i Ŝycie rodzinne - dokończyła za niego Shelby. - Nie zapomnij powiedzieć, jak miło jest, 

siedząc przy kominku, słuchać bębnienia deszczu o szyby lub spacerować po plaŜy. 

- Po plaŜy biegam, a nie spaceruję, przy kominku jest mi za gorąco, a szum deszczu mnie draŜni. Oznacza zmarnowane 

wakacje. Wolę słońce lub śnieg, właściwą aurę o właściwej porze. 

Spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Shelby czuła, jak narasta między nimi napięcie. Odwróciła wzrok. 
- A więc teraz, kiedy wiesz juŜ, Ŝe jestem normalnym i porządnym kawalerem, a nie zdradzającym Ŝonę draniem, czy 

pójdziesz ze mną popływać? - spytał Garrett. - W ubraniu. 

- Tak po prostu mamy wbiec ubrani do oceanu? 
- Hmm, odniosłem wraŜenie, Ŝe nie masz ochoty na kąpiel nago. 
Shelby zawahała się. Rzeczywiście nigdy nie zdarzyło się jej wejść do wody bez odpowiedniego stroju. Podczas przyjęć 

w Casa del Marina menedŜerowie i inne osoby zajmujące bardziej odpowiedzialne stanowiska byli niekiedy wrzucani do 
basenu  w  ubraniu  przez  szczególnie  rozbawionych  Ŝartownisiów.  Nikt  jednak  nie  odwaŜył  się  nigdy  na  taki  dowcip 
wobec niej. 

- Nie masz wyboru, wiesz o tym - ostrzegł Garrett. - Daję ci trzydzieści sekund na zdjęcie butów, a potem ciągnę cię do 

background image

wody, bosą czy nie. 

Nie tracąc czasu, Shelby zdjęła buty i skarpety. 
- Ścigajmy się - zawołała, pędząc juŜ w stronę oceanu. 
-  To  nie  był  uczciwy  wyścig  -  poskarŜył  się  ze  śmiechem  Garrett,  kiedy  stali  obok  siebie,  zanurzeni  po  kolana  w 

chłodnej i orzeźwiającej wodzie. 

- Och, naucz się przegrywać z godnością. PrzecieŜ to nie zwycięstwo jest najwaŜniejsze, ale sama gra. 
- Uczciwa gra - poprawił Garrett. 
- Być moŜe. - Shelby wzruszyła ramionami. - Ocean jest spokojny jak woda w basenie, gdzie powinieneś teraz być, jeśli 

miałeś ochotę na kąpiel - dodała, posyłając mu karcące spojrzenie. 

- Ale w basenie to byłoby wykluczone. - Nagle, bez Ŝadnego ostrzeŜenia, Garrett objął Shelby w talii. 
Mimo chłodu wody, czuła ogarniające ją gorąco. Ich spojrzenia spotkały się, lecz Ŝadne z nich nie odezwało się. 
Czy zamierza ją pocałować? Czy ona chce tego? Serce Shelby tłukło się w piersi jak oszalałe. Nagle poczuła, Ŝe uścisk 

Garretta zacieśnia się. Chwilę potem leciała w powietrzu, by wylądować na grzbiecie fali kilka kroków dalej. 

Wynurzyła się, parskając i odgarniając z oczu mokre włosy. 
- Rzuciłeś mną! - oskarŜyła go, z trudem łapiąc oddech. 
- Dokładnie tak - potwierdził z uśmiechem, a w jego głosie nie było skruchy. 
- To przyjemne - oświadczyła nieoczekiwanie. - Zrób to jeszcze raz. 

 

ROZDZIAŁ TRZECI 

Garrett spełnił Ŝyczenie Shelby. Pomógł jej wstać, a potem uniósł do góry i cisnął niczym plaŜową piłką. Raz jeszcze 

przeŜyła lot w powietrzu i zderzenie z przejrzystą, ciepłą wodą. I znów ruszyła w jego stronę. 

- Jeszcze raz? - spytał. 
Skinęła głową. Podniósł ją i rzucił na fale. Shelby ze śmiechem wynurzyła się spod wody. 
- Masz wciąŜ na to ochotę? - spytał Garrett i nie czekając na odpowiedź, ponownie cisnął ją do oceanu. - Teraz twoja 

kolej - oświadczył, kiedy głowa Shelby pojawiła się na powierzchni. 

Ogarnęła wzrokiem jego szeroką, mocną sylwetkę. 
- Chyba Ŝartujesz. 
- Śmiało - ponaglił. - Musisz przynajmniej spróbować. 
- Czy sądzisz, Ŝe trenuję zapasy? Nie potrafię ciebie podnieść! 
- Potrafisz. W wodzie jestem znacznie lŜejszy zgodnie z prawem Archimedesa. 
- Z prawem Archimedesa? - powtórzyła pogardliwie Shelby. - Domyślam się, Ŝe byłeś prawdziwą gwiazdą na lekcjach 

fizyki. 

- Nigdy nie uczyłem się fizyki - wyznał Garrett. Ochlapał ją wodą. - Przedmioty ścisłe mnie nie interesowały, bardziej 

pociągały mnie inne rzeczy... na przykład tanie hotele. 

-  I  szczęście  rodzinne  -  podpowiedziała  Shelby,  takŜe  ochlapując  go  wodą.  -  Ja  osobiście  zawsze  uwaŜałam  pojęcie 

rodzinnego szczęścia za oksymoron. Rozumiesz, zestawienie rzeczy całkowicie sobie przeciwnych. 

-  Znając  Arthura  Halforda,  mogę  zrozumieć  twoją  gorycz.  Czy  twoja  mama  i  siostra  są  do  niego  podobne?  Shelby 

opryskiwała go teraz obiema rękami. 

- Moja mama jest słodka, zaś Laney... - Zamilkła. Jak mogłaby opisać siostrę? 
Garrett wyciągnął własne wnioski. 
- To szakal? - podpowiedział. 
Nie powinna była się roześmiać, napomniała siebie surowo, lecz było za późno, by naprawić błąd. Postanowiła ratować 

sytuację za wszelką cenę. 

- Kiedy ją poznasz, takŜe i ty będziesz wygłaszał hymny pochwalne na cześć jej urody. 
- Nigdy nie wygłaszam hymnów pochwalnych - zapewnił Garrett. 
Podszedł bliŜej, by stanąć naprzeciw Shelby. 
- Miałaś mnie podnieść - przypomniał jej. 
- Mówiłam ci juŜ, Ŝe to niemoŜliwe. Zobacz. - PołoŜyła ręce na jego bokach. - Nie mogę cię unieść. Nawet nie drgniesz, 

jesteś twardy jak... - Nie poznawała własnego głosu, który nagle brzmiał ochryple i załamywał się. 

Podniosła wzrok, by spojrzeć w jego twarz, która teraz znalazła się bardzo blisko jej twarzy. Zanim zdąŜyła cokolwiek 

powiedzieć, Garrett objął ją J poczuła na ustach dotyk jego ust. 

Przez  chwilę  zaskoczona  Shelby  stała  nieruchomo,  spoglądając  przed  siebie  szeroko  otwartymi  oczami,  lecz  jej  ciało 

słuchało juŜ innych rozkazów. Wtulona w ciasną niszę jego ramion takŜe ona uniosła ręce, by spleść je na szyi Garretta. 
Czuła, jak budzi się w niej ogień, silniejszy niŜ cokolwiek, co dotąd znała. Rozchyliła wargi, poddając się namiętności, 
która rozpaliła jej zmysły. 

Pozwoliła, by wsunął udo pomiędzy jej nogi. Jak przyjemny był dotyk gładkiej skóry, napięcie twardych mięśni pod jej 

palcami. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, wędrowała dłońmi po jego plecach, docierając aŜ do twardych zaokrągleń 
pośladków. 

Garrett  przesuwał  usta  po  łuku  jej  szyi.  Krew  w  jego  Ŝyłach  pulsowała  szybko,  w  uszach  słyszał  szum,  jakby  obok 

pędziło  stado  galopujących  koni.  Obejmował  ją  mocno,  chcąc,  by  nie  dzieliło  ich  juŜ  nic.  Przechylił  głowę  Shelby  do 
tyłu, pogłębiając pocałunek i przygarniając ją mocniej. Dopiero wówczas, kiedy poczuła dotyk jego dłoni pod materiałem 

background image

szortów,  a  później  fig,  zdała  sobie  sprawę  z  czasu  i  miejsca.  Gwałtownie  odepchnęła  go  od  siebie,  tak  szybko  i 
nieoczekiwanie, Ŝe Garrett nie zdąŜył jej przeszkodzić. 

A z pewnością nie puściłby jej, stwierdził chwilę potem, spoglądając na Shelby, która stała kilka kroków  od niego, z 

ustami  wciąŜ  lekko  opuchłymi  od  pocałunków  i  orzechowymi  oczami  zasnutymi  mgłą  poŜądania.  Niczego  nie  pragnął 
bardziej, niŜ znów porwać ją w ramiona i całować, aŜ oboje zatraciliby poczucie rzeczywistości. 

- Jest środek dnia, a my stoimy na brzegu oceanu - powiedziała cicho. - Ktoś idący po plaŜy mógłby nas zobaczyć... - 

Jej głos załamał się. 

Uśmiechnął się. 
- Wolisz wrócić do domku 101? 
- Nie! - wykrzyknęła przeraŜona Shelby. Odzyskała panowanie nad sobą. Namiętność, która tak niepodzielnie władała 

nimi jeszcze  przed  chwilą,  teraz  wydawała  się  nie  do  pomyślenia.  Baraszkowali  i taplali  się  w  wodzie,  by w  następnej 
chwili pieścić się w porywie nagłego uniesienia. 

Zmarszczyła czoło. Kiedy ostatni raz w podobny sposób bawiła się w wodzie? W wieku trzech lat? MoŜe czterech? Z 

pewnością  wówczas,  kiedy  chodziła  do  przedszkola,  traktowała  pływanie  powaŜnie  i  porzuciła  juŜ  wszelkie  wodne 
igraszki. 

-  Jesteś  pewna?  -  Garrett  przesunął  dłonią  po jej  nagim  ramieniu.  Shelby  odskoczyła  jak  oparzona.  Skóra  paliła ją  w 

miejscu, gdzie dotknął jej Garrett. 

- Jestem pewna! - potwierdziła ze złością. - Nawet cię nie lubię! 
- Nie lubisz mnie? - Garrett uniósł brwi. - Nie nabierzesz mnie, skarbie. Ogarnął nią gniew. 
- Nie mów do mnie „skarbie”! Nie jestem jedną z twoich flam! 
- Flam? - Garrett zaśmiał się głośno. - Skąd znasz to słowo? Z zajęć kółka szekspirowskiego? 
Shelby była teraz naprawdę wściekła. 
-  Domyślam  się,  Ŝe  to  twoja  stała taktyka:  romans  z  córką  szefa.  Muszę  przyznać,  Ŝe  to  wyjątkowo  obrzydliwe.  Czy 

musisz potwierdzać swoją męskość, uwodząc kaŜdą poznaną kobietę? 

-  Twój  ojciec  nie  jest  moim  szefem  -  sprostował  spokojnie  Garrett.  -  I  nie  mam  Ŝadnych  wątpliwości  co  do  własnej 

męskości, a nawet gdybym je miał, twoja... reakcja zdecydowanie by je rozproszyła. 

Podszedł bliŜej. Mógł dotknąć teraz sutki, która wyraźnie rysowała się pod mokrą tkaniną. Delikatnie obwiódł kciukiem 

jej kształt. 

Shelby  odetchnęła  głęboko,  czując,  Ŝe  ta  pieszczota  znów  wznieca  w  niej  płomień.  Odepchnęła  rękę  Garretta, 

rozgniewana zarówno jego śmiałością, jak i własnym brakiem opanowania. 

- Odchodzę - oświadczyła, ruszając w kierunku brzegu. - Nie spędzę ani minuty dłuŜej w twoim towarzystwie. 
- Shelby - zawołał. Nie zatrzymała się. 
- Jeśli spróbujesz mnie zatrzymać, będę się bronić - ostrzegła. - Chodziłam na kurs samoobrony i mogę cię powaŜnie 

zranić. 

- Pozwalam ci odejść - zawołał w odpowiedzi Garrett - bo tak chcę, a nie dlatego, Ŝebym się obawiał twojej siły. 
Okna jadalni Halford House wychodziły na ocean, dostarczając jedzącym dodatkowych wraŜeń estetycznych. Mniejszy 

bar,  o  nazwie  The  Grill,  znajdował  się  w  środku  kompleksu  hotelowego  pomiędzy  dwoma  basenami  z  krystalicznie 
czystą, błękitną wodą i malowniczymi kaskadami. TuŜ obok, w niewielkim barku, serwowano drinki. Na terenie Halford 
House  były  takŜe  korty  tenisowe,  pole  golfowe  i  siłownia  -  doskonale  wyposaŜone  i  z  odpowiednio  przeszkolonym 
personelem.  W  porcie  przylegającym  do  prywatnej  plaŜy  moŜna  było  wynająć  Ŝaglówki,  poŜyczyć  narty  wodne  i 
katamarany.  W  pasaŜu  ekskluzywnych  sklepów  dokonywali  udanych  zakupów  najwybredniejsi  nawet  goście,  a  nocny 
klub  z  dancingiem  i  występami  artystycznymi  zapewniał  rozrywkę  tym,  których  nie interesowały  naziemne  czy  wodne 
sporty. 

- Jestem pod wraŜeniem - wyraził uznanie Garrett, udając przed oprowadzającą go Shelby, Ŝe po raz pierwszy zwiedza 

Halford House. 

-  To  jest  niczym  odrębny,  zamknięty  w  sobie  świat  -  zachwycał  się  Paul  Whitley.  -  Świat  doskonały.  Najlepsze  dla 

najlepszych. 

Słowa Whitleya wzbudziły gniew Garretta. Kiedy Arthur Halford polecił córce tego popołudnia, by oprowadziła go po 

terenie hotelu, nie wspomniał, Ŝe będzie towarzyszył im ten jasnowłosy, opalony mistrz surfingu w beŜowym garniturze. 

- Jaką dokładnie pełnisz tutaj funkcję, Whitley? - chciał wiedzieć Garrett, którego pytanie Shelby skwitowała pełnym 

dezaprobaty spojrzeniem. 

- Paul był asystentem kierownika nocnej zmiany w Casa del Marina w Kalifornii - pośpieszyła z odpowiedzią, zanim 

Paul  miał  szansę  się  odezwać.  -  Był  tam  bardzo  ceniony  i  to  dla  nas  duŜy  honor,  Ŝe  zechciał  przyjechać  do  Halford 
House. 

-  Jako  kto?  -  nie  dawał  za  wygraną  Garrett.  -  Asystent  kierownika  nocnej  zmiany?  Czy  potrzebny  jest  tutaj  asystent 

kierownika na kaŜdej zmianie? Wydaje mi się to dublowaniem personelu. 

Shelby miała dość taktu, by nie powiedzieć głośno, Ŝe nikt nie pytał go o zdanie, lecz jej spojrzenie było wystarczająco 

wymowne. Na wprost Whitleya, w nienagannie skrojonym, jasnym garniturze, stał Garrett, ubrany w dŜinsy o uciętych 
nogawkach i bananowoŜółtą koszulkę ozdobioną rysunkiem przedstawiającym palmy kokosowe i pomarańcze z napisem: 
„Floryda”. Wolała nie myśleć teraz o jego atletycznej budowie, muskularnych ramionach i męskiej sile emanującej z całej 
postawy.  Nie  ośmieliła  się  zatrzymać  wzroku  na  zmysłowych  ustach  i  ciemnoniebieskich  oczach.  Bezpieczniej  było 

background image

skoncentrować  uwagę  na  niestosownym  stroju  tego  zdecydowanie  niebezpiecznego  męŜczyzny.  Nikt  w  Halford  House 
nie nosił dŜinsów, zaś jeśli chodzi o koszulkę... została zakupiona w najlepszym razie na lotnisku lub w jednym z tych 
tanich  sklepików,  które  coraz  liczniej szpeciły  elegancką  scenerię  wybrzeŜa.  Na  szczęście tego  typu  miejsca  nie  kalały 
piękna Port Key... na razie. 

Nagle Shelby przeraziła straszna myśl. 
- Nie planujesz chyba wybudować Family Fun Inn na wyspie? 
Czy  tak  zwykle  postępował?  PrzyjeŜdŜał  jako  obserwator,  w  rzeczywistości  planując  juŜ  zdradziecki  atak  i  szukając 

słabych punktów przeciwnika? Nie wiedziała. Nie wiedziała nic o tym, w jaki sposób Garrett McGrath zdobywał nowe 
terytoria. W tej niewiedzy zdawało się czaić śmiertelne niebezpieczeństwo. 

-  Skąd  ten  oryginalny  pomysł?  -  spytał  rozbawiony  Garrett.  -  Poczekaj,  niech  zgadnę.  Zdecydowanie  bez  sympatii 

przyglądałaś się mojej koszulce... A więc naturalnie twoje myśli powędrowały od tanich sklepików do Family Fun Inns. 

-  Obecność  Family  Fun  Inns  w  okolicy  zmniejszyłaby  atrakcyjność  Halford  House,  doprowadzając  moŜe  nawet  do 

podobnych  kłopotów,  jakie  przeŜywa  obecnie  Blue  Springs  Resort  -  dodał  zaniepokojony  Paul  Whitley.  -  Kiedy 
przyjeŜdŜają  tłumy,  domagają  się  swoich  zwykłych  wakacyjnych  atrakcji:  samoobsługowych  barków,  sklepików  z 
pamiątkami, zjeŜdŜalni wodnych i miniaturowego golfa. - Wstrząsnął nim dreszcz, jakby ktoś roztoczył przed nim wizję 
wyjątkowo brutalnego masowego mordu. 

- Mam wraŜenie, Ŝe to deja vu. Podobną rozmowę odbyłem dziś rano z Shelby. Czy wy, stróŜowie spokoju wielkiego 

ś

wiata, nie mówicie o niczym innym? MoŜe porozmawialibyśmy o pogodzie? Albo o miejscowym klubie tańca? 

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Garrett - nalegała Shelby, nie potrafiąc opanować niepokoju. - Czy zamierzasz 

zbudować Family Fun Inn na Port Key? 

Lubił, jak wymawiała jego imię. Cieszył się, Ŝe Shelby zaczyna zwracać się do niego po imieniu, sama moŜe jeszcze nie 

zdając sobie z tego sprawy. 

Wykrzywił usta. 
- Nie, Shelby. Przyrzekam, Ŝe nie wybuduję Family Fun Inn w pobliŜu Port Key czy Halford House. 
Taką  obietnicę  mógł  jej  złoŜyć  z  czystym  sumieniem.  Podczas  lunchu  podpisali  z  Arthurem  Halfordem  odpowiednie 

dokumenty. Teraz on był właścicielem Halford House. Zdecydowanie nie miał ochoty doprowadzić do upadku swojego 
hotelu. 

- Chciałabym ci wierzyć - odparła wciąŜ jeszcze zmartwiona Shelby. 
- Mogę przedstawić ci oświadczenie podpisane krwią, jeśli chcesz. Ja, Garrett McGrath, przyrzekam uroczyście trzymać 

Family Fun Inn z dala od Halford House. 

- I dajesz słowo honoru - zasugerował Paul Whitley, wyciągając rękę w pojednawczym geście. 
Garrett uścisnął jego dłoń. Dziecinadą byłoby tego nie zrobić. Whitley jednak wciąŜ działał mu na nerwy. 
- Jaka jest twoja pozycja w Halford House, Whitley? Nie odpowiedziałeś mi. 
- Paul będzie moim asystentem, moją, Ŝe tak powiem: prawą ręką, kiedy ojciec odejdzie na emeryturę - pośpieszyła z 

wyjaśnieniem Shelby. 

Czy  ten  facet  nie  potrafi  mówić  za  siebie,  chciał  spytać  Garrett,  lecz  wiedział,  Ŝe  i  tym  razem  pewnie  znów  odpo-

wiedziałaby Shelby. 

- A kiedy twój ojciec zamierza odejść na emeryturę? - zainteresował się Garrett. Oczywiście znał odpowiedź, był jednak 

ciekaw,  co  Halford  powiedział  córce;  stary  Art  okazał  się  niezwykle  pomysłowym  kłamcą.  Paul  i  Shelby  wymienili 
spojrzenia. 

- Nie znamy dokładnej daty przejścia ojca na emeryturę 
-  wyznała  niechętnie.  -  Ale  zrobi  to  niedługo.  Mama  twierdzi,  Ŝe  planują  wraz  z  tatą  wyjechać  wkrótce  do  Arizony. 

Mieszkają taca nasi krewni. 

- Brat twojego ojca. Hal, jego Ŝona Hillary i marnotrawny syn, którego nie interesuje kariera w Halford House. Twój 

tata wspominał o nich. 

Arthur Halford długo rozwodził się na temat wyjątkowej indolencji swojego niewydarzonego bratanka, upatrując w jego 

braku  zainteresowania  rodzinnym  biznesem  powód  sprzedaŜy  Halford  House.  Garrett  patrzył  na  Shelby,  która  tak 
doskonale  zdawała  się  pasować  do  roli,  jaką  Arthur  przeznaczył  bratankowi.  W  powaŜnej,  pozbawionej  wszelkiego 
wdzięku  szarej  garsonce,  zapiętej  pod  szyję  białej  bluzce  i  szarych  pantoflach  sprawiała  wraŜenie  niezwykle 
odpowiedzialnej bizneswoman. Miała nawet na nogach rajstopy, choć w takim upale musiało to być prawdziwą torturą. 
Włosy upięła w kok. 

-  Tata  był  trochę  rozczarowany  postawą  Hala  -  przyznała  Shelby.  -  Jego  brat  Hart  miał  zostać  następcą  ojca  i  kiedy 

zmarł, wszyscy oczekiwali, Ŝe Hal Junior pójdzie w jego ślady. Nie chciał, więc ja zdecydowałam się podjąć tego zadania 
- oświadczyła dumnie. 

Garrett  zmarszczył  czoło.  Wiedział,  Ŝe  Arthur  Halford  nie  poprosił  córki,  by  poprowadziła  Halford  House,  mimo  jej 

wykształcenia  i  doświadczenia.  Halford  nawet  przez  moment  nie  pomyślał  o  córce,  dopóki  Shelby  nie  obwieściła,  Ŝe 
wraca. Wpadł w panikę, lecz nawet wówczas nie zrezygnował ze sprzedaŜy. Kiedy podpisali dokumenty, Halford chętnie 
zgodził się, by Garrett poinformował Shelby o transakcji, kiedy uzna to za stosowne. Lojalność zdawała się być pojęciem 
obcym w rodzinie Halfordów. 

- A Paul pomoŜe mi prowadzić Halford House, przenosząc jego sukces w dwudziesty pierwszy wiek - oznajmiła Shelby 

z entuzjazmem, spoglądając na swojego eleganckiego towarzysza. Uśmiech Shelby zirytował Garretta, podobnie jak jej 

background image

pewność co do przyszłego rozwoju Halford House i współpracy z Paulem Whitleyem. 

- W tej chwili jednak Paul jest w zasadzie bezrobotny? - zapytał Garrett. - Mieszka tu za darmo? 
- Nie za darmo. Zapoznaję się z otoczeniem i charakterem przyszłej pracy - bronił się Paul. - Razem z Shelby jesteśmy 

zajęci całe dnie, przygotowujemy plany i... 

- A więc oboje otrzymujecie pensje, obecna i przyszła kadra kierownicza oraz jej świta? - domyślił się Garrett. 
- To nie twój interes - ucięła krótko Shelby. 
- Ja mam zupełnie odmienne zdanie w tej sprawie - odparł z przekąsem Garrett. - A więc Art wciągnął was oboje na 

listę płac, kiedy przyjechaliście do Port Key w zeszłym tygodniu? Czy mam rację? 

- Och, litości! Tak, masz rację - potwierdził Paul tonem zniecierpliwienia. - Nie wiem, dlaczego tak ci na tym zaleŜy, 

ale nie wstydzę się przyznać, Ŝe Halford House płaci mi za moją wiedzę i doświadczenie. 

-  Chcę  po  prostu  jak  najlepiej  poznać  te  pięciogwiazdkowe  kurorty  -  wyjaśnił  Garrett.  Oczywiście,  Ŝe  Halford 

natychmiast  wciągnął  na  listę  płac  Shelby  i  Paula  Whitley.  Pozbywał  się  hotelu  i  wszystkich  związanych  z  nim  wy-
datków. Teraz miało to być zmartwieniem McGrathów. Niech płacą! 

- Teraz moja kolej, by zabawić się w rozwiązywanie zagadek - zawołał wyraźnie podniecony Paul. - Mam wraŜenie, Ŝe 

pan sam planuje zająć się ekskluzywnym hotelarstwem. Czy mam rację, McGrath? 

Garrett  przez  chwilę  nie  wiedział,  co  odpowiedzieć.  Ten  facet  nie  był  tak  naiwny,  na  jakiego  wyglądał,  pomimo 

chłopięcego uśmiechu, blond loków i pastelowego garnituru. Jego milczenie przeciągnęło się odrobinę zbyt długo. 

- Paul ma rację! - wykrzyknęła zdumiona Shelby, a jej policzki zarumieniły się. 
Gdyby  tutaj  i  teraz  dowiedziała  się,  Ŝe  kupił  Halford  House,  znienawidziłaby  go  na  zawsze.  Przypomniał  sobie,  jak 

biegali po plaŜy dziś rano, Ŝartując, przekomarzając się, taplając się w wodzie i całując... 

Pragnął znacznie, znacznie więcej. Shelby stała naprzeciw niego: piękna, inteligentna, nieprzystępna. Wiedział, Ŝe nie 

będzie  łatwo  zbliŜyć  się  do  niej.  Ale  chciał  spróbować.  Jeśli  ich  znajomość  zakończy  się  teraz,  nigdy  nie  będzie  miał 
szansy naprawdę jej poznać. Postanowił nie dopuścić do tego. 

- Shelby - zaczął niepewnie, lecz na szczęście gadatliwy Paul sam wybawił go z kłopotu. 
-  Zamierzasz  kupić  Blue  Springs  Resort,  prawda?  -  ciągnął  podekscytowany  Whitley.  -  Teraz  wszystko  układa  się 

logicznie. Dlatego potrzebujesz informacji o pięciogwiazdkowych obiektach. I genialnie obmyśliłeś plan przejęcia Blue 
Springs. Budując tani motel w pobliŜu, sprawiłeś, Ŝe wartość kurortu gwałtownie spadła. Teraz odkupisz go za bezcen i 
doprowadzisz do dawnej świetności. 

Garrett zachichotał. 
-  Jesteś  bystry,  Whitley.  Marnujesz  się  jako  asystent  kierownika  nocnej  zmiany.  Powinieneś  zarządzać  tego  rodzaju 

hotelem. Albo Blue Springs - dodał przebiegle. 

To wystarczyło. Do końca wyprawy Paul zachowywał się uprzejmie i grzecznie wobec Garretta, zasypując go wprost 

informacjami na temat ekskluzywnych hoteli. 

Shelby nie potrafiła ukryć swojej irytacji. Przyjęta przez Paula taktyka była tak oczywista, Ŝe Shelby ogarnął niesmak. 

Paul najwyraźniej uznał, Ŝe perspektywa prowadzenia Blue Springs Resort dla Garretta McGratha jest bardziej atrakcyjna 
niŜ stanowisko jej zastępcy w Halford House. 

Spojrzała z niechęcią na Garretta. To jego wina. Świadomie czy nie wbijał klin pomiędzy nią a Paula. Nic nie układa się 

tak, jak tego oczekiwała, pomyślała Shelby ponuro. Ona i Paul nie zbliŜyli się do siebie. Ich zawodowa znajomość nie 
przerodziła się w nic powaŜniejszego, doszły za to nowe komplikacje: po pierwsze urocza Lancy, a teraz takŜe kusząca 
moŜliwość objęcia zarządu Blue Springs Resort. 

Co gorsza, ojciec nie wspominał nawet o przejściu na emeryturę, i jak do tej pory, nie powierzył jej Ŝadnej powaŜnej 

funkcji. Jej marzenie o przejęciu rodzinnego biznesu u boku męŜczyzny, którego podziwiała i szanowała jako równego 
sobie, wydawały się teraz przygnębiająco dalekie. 

- Czemu zamilkłaś? - spytał Garrett, kiedy Paul oprowadzał ich po ogrodzie, wyjaśniając z entuzjazmem, w jaki sposób 

podobne cuda przyrodnicze moŜna by stworzyć w Blue Springs. 

- Paul tak bardzo pragnie się popisać, Ŝe nawet gdybym chciała, nie zdołałabym wtrącić słowa - mruknęła pod nosem. - 

Ale nie chcę - dodała szybko. - Nie mam panu nic do powiedzenia, panie McGrath. 

- A co z naszą przygodą w oceanie? Czy zamierzasz udawać, Ŝe nic się nie zdarzyło? 
Ku swemu wielkiemu zmieszaniu Shelby spłoniła się. 
- Bądź cicho - ostrzegła go. - Paul cię usłyszy. 
- A nie chcesz, Ŝeby dowiedział się o nas? 
- Nie ma Ŝadnych „nas”! - syknęła. Paul ucichł na chwilę i odwrócił się. 
- Co się dzieje? - spytał. 
Shelby i Garrett wymienili spojrzenia; w jej oczach czaiła się groźba, w jego wzroku rozbawienie. 
- Nic - odparła krótko Shelby, nie spuszczając wzroku z Garretta. 
Garrett wzruszył ramionami. 
- Rozmawialiśmy o burzy tropikalnej na Karaibach. Sądzisz, Ŝe przerodzi się w huragan i dotrze do nas? 
- Mam nadzieję, Ŝe nie. - Paul skrzywił się. - W Kalifornii nigdy nie musieliśmy bać się huraganów. 
- Tak, tam mogliście jedynie czekać na trzęsienie ziemi - wpadł mu w słowo Garrett. - Martwi mnie ta burza, poniewaŜ 

jutro jedziemy z Shelby do Key West, odwiedzić znajdujący się tam hotel Family Fun Inn. Shelby tak wspaniałomyślnie 
poświęciła  dzisiaj  swój  czas,  by  oprowadzić  mnie  po  Halford  House,  Ŝe  chciałbym  odwdzięczyć  się  pokazaniem  jej 

background image

jednego z moich hoteli. 

Shelby powstrzymała okrzyk oburzenia. Czemu  miały słuŜyć sztuczki McGratha? Nie miała ochoty przyłączać się do 

tej gry i chciała, by o tym wiedział. 

-  Obawiam  się,  Ŝe  będę  zmuszona  odmówić  pana  niezwykle  uprzejmemu  zaproszeniu,  panie  McGrath  -  odparła,  z 

trudem  zachowując  spokój.  Wiedziała,  Ŝe  gdyby  teraz  straciła  panowanie  nad  sobą,  Garrett  uznałby  to  za  swoje 
zwycięstwo. 

-  I  juŜ?  -  Garrett  nie  poddawał  się  tak  łatwo.  -  Odmowa  uprzejma,  lecz  stanowcza.  śadne  tam  „Nie  mam  zamiaru 

nigdzie z tobą jeździć, McGrath”. Albo „Za nic nie zbliŜyłabym się nawet do jednego z twoich wulgarnych moteli, chyba 
Ŝ

e zmusiłbyś mnie do tego siłą”. Zawiodłaś mnie, Shelby. CzyŜbyś traciła refleks? 

Paul Whitley, zdezorientowany, przyglądał się im obojgu. Zarówno Shelby, jak i Garrett zdawali się go nie dostrzegać, 

pochłonięci swoim sporem niczym dwaj kowboje szykujący się do pojedynku. 

- Twoi rodzice zaprosili mnie dzisiaj na kolację. Będziemy więc mieli okazję porozmawiać o tym projekcie wieczorem - 

zakończył  Garrett,  a  potem  lekko  poklepał  Paula  po  ramieniu.  -  Byłeś  naprawdę  nieoceniony,  Whitley.  Dzięki  za 
informacje. 

Paul rozpromienił się. 
Shelby z trudem hamowała gniew. Garrett McGrath nie grał uczciwie! 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

- To Ŝart? - Garrett z niedowierzaniem przyglądał się Shelby, która stała przed nim sztywno wyprostowana. Była ubrana 

w  szyty  na  miarę  brązowy  kostium,  beŜową  wykrochmaloną  i  zapiętą  pod  szyję  bluzkę,  ciemne  rajstopy  i  brązowe 
pantofle  na  niskim  obcasie.  Całość  z  pewnością  zostałaby  oceniona  jako  mocno  nieciekawa  w  najbardziej  nawet 
konserwatywnym miejscu pracy. 

Na  wycieczkę  do  Key  West  połączoną  z  odwiedzeniem  Family  Fun  Inn  połoŜonego  w  okolicy  zdecydowanie  mało 

konserwatywnej jej strój był co najmniej nieodpowiedni i przypominał bardziej przebranie niŜ ubranie. 

- Nie wiem, o co ci chodzi - odparła chłodno Shelby. 
- Mówię o tym, co masz na sobie. Co to jest? Kostium feministki z lat siedemdziesiątych przekonanej, Ŝe kobiecy czar 

jest przeŜytkiem poprzedniej epoki? - Potrząsnął głową. - Nie moŜesz pojechać tak ubrana. Wystraszysz turystów. 

-  Jeśli  ci  się  nie  podoba  moje  ubranie,  moŜesz  zawsze  zrezygnować  z  mojego  towarzystwa  -  zasugerowała  słodko 

Shelby. 

-  Nie  licz  na  to  -  zapewnił  ją  szybko  Garrett.  -  Aha,  a  kiedy  będziesz  się  przebierać,  rozpuść  włosy.  W  tej  chwili 

związałaś je tak mocno, Ŝe masz skośne oczy. 

Shelby obdarzyła go wyniosłym spojrzeniem. 
- Nie mami zamiaru się przebierać. Dla mnie jest to wyjazd czysto słuŜbowy i wybrałam strój najodpowiedniejszy na tę 

okazję. 

Garrett wzruszył ramionami. 
- Dobrze, skoro się uparłaś, ale będzie ci w tym bardzo gorąco. śebyś nie mówiła, Ŝe cię nie ostrzegałem. 
- W ogóle się do ciebie nie odezwę - przyrzekła. Z dezaprobatą przyjrzała się jego strojowi: obszernej koszulce w biało-

niebieskie pasy i spranym dŜinsom. 

- JuŜ widzę, Ŝe będziesz miłą towarzyszką podróŜy - zauwaŜył sucho Garrett, podając parkingowemu kluczyki. 
- Będę starała się nie denerwować ciebie i mam nadzieję, Ŝe odwzajemnisz się tym samym - wyjaśniła oschle Shelby. - 

Jeśli miałoby to oznaczać, Ŝe nie zamienimy ze sobą ani słowa do końca dnia, niech tak będzie. 

- Przykro mi, skarbie. - Garrett uśmiechnął przekornie. - Właśnie po to zaprosiłem ciebie, Ŝeby móc cię podenerwować. 
TuŜ obok zatrzyma się maleńki, czerwony samochodzik. 
- Nie jest większy niŜ zabawka - wykrzyknęła zaskoczona Shelby. 
-  To  najmniejszy  samochód,  jaki  mieli  w  agencji  -  odparł  Garrett.  -  Kiedy  wynajmuję  samochód,  zawsze  staram  się 

poŜyczyć model, jakiego wcześniej nie prowadziłem. Dla urozmaicenia korzystam z róŜnych agencji i wszędzie proszę o 
najstarszy  lub  najnowszy  wóz,  najmniejszy  bądź  największy,  zaleŜnie  od  nastroju.  Dzięki  temu  odbyłem  wiele 
interesujących przejaŜdŜek. Kiedyś prowadziłem stary karawan. Przejechałem nim całe Kansas i Missouri. 

Garrett wsunął parkingowemu dwudziestodolarowy banknot i męŜczyzna odszedł zaskoczony, dziękując mu wylewnie. 
-  Dajesz  zbyt  duŜe  napiwki  -  zauwaŜyła  Shelby,  kiedy  Garrett  ostroŜnie  wyprowadzał  samochód  poza  teren  Halford 

House.  -  To  samo  zrobiłeś  wczoraj  po  kolacji,  zbyt  hojnie  obdarowując  kelnerkę,  chłopca  hotelowego  i  barmana.  Mój 
ojciec odpowiednio ich wynagradza. Nie ma potrzeby, Ŝebyś ty... 

-  Poglądy  moje  i  twojego  ojca  na  odpowiednie  wynagrodzenie  znacznie  się  róŜnią  -  przerwał  jej  Garrett.  -  Prawdę 

mówiąc,  w  niewielu  kwestiach  zgadzam  się  z  Artem  Halfordem.  Na  przykład,  gdyby  moja  córka  tak  niechętnie 
przebywała w czyimś towarzystwie, z pewnością nie zmuszałbym jej do wyjazdu z tą osobą. 

Shelby sięgnęła po chusteczkę i otarła czoło. To był wyjątkowo upalny dzień. Samochód miał klimatyzację, lecz i tak 

promienie  słońca  padały  prosto  na  nią.  Dyskretnie  odpięła  dwa  górne  guziki.  Miała  wraŜenie,  Ŝe  nakrochmalony 
kołnierzyk niczym pętla zaciska się wokół jej szyi. 

-  Skoro  wiedziałeś,  Ŝe  nie  mam  ochoty  z  tobą  jechać,  i  nie  aprobowałeś  sposobu,  w  jaki  ojciec  zmuszał  mnie  do 

podróŜy, dlaczego nalegałeś, Ŝebym pojechała? - spytała z nutą irytacji w głosie. - śeby mi dokuczyć? 

- Zgadłaś za pierwszym razem! - ucieszył się Garrett. - Jesteś naprawdę bystra, Shelby. 

background image

- To samo powiedziałeś Paulowi - przypomniała mu kwaśno. - MoŜe ja równieŜ powinnam zacząć ubiegać się o posadę 

w Blue Springs? 

- ZauwaŜyłaś, jak mu na tym zaleŜy? 
- Oczywiście. 
Uśmiechnął się. 
-  Pracowałaś  z  Whitleyem.  Sądzisz,  Ŝe  byłby  w  stanie  zarządzać  kurortem  tej  klasy  co  Halford  House  lub...  Blue 

Springs? Bądź szczera. 

-  Bez  wątpienia  -  odparła  sucho.  -  Nie  zaprosiłabym  go  do  Halford  House,  gdybym  nie  ceniła  jego  umiejętności  i 

doświadczenia. 

-  Zastanawiam  się,  czy  nie  kierowały  tobą  takŜe  inne  pobudki.  Bardziej  osobistej  natury.  -  Garrett  zahamował  przed 

ś

wiatłami i spojrzał na Shelby. 

Napotkał  jej  wzrok,  lecz  Shelby  szybko  odwróciła  głowę,  by  ukryć  rumieniec.  Zbyt  często  spogląda  w  jego  stronę, 

napomniała siebie surowo. A teraz jeszcze Garrett przyłapał ją na tym! 

- Paul i ja jesteśmy przyjaciółmi i pracujemy razem - wyjaśniła, mocując się z ekranem przeciwsłonecznym. 
-  I  nie  ma  w  tym  krzty  romantyzmu?  -  Garrett  z  przyjemnością  słuchał,  jak  Shelby  potwierdza  jego  wcześniejsze 

przypuszczenia.  -  Czy  nie  liczysz  na  to,  Ŝe  wasza  znajomość  przerodzi  się  w  coś  powaŜniejszego?  -  nalegał,  bo  gdyby 
Shelby Ŝywiła jakieś nadzieje, natychmiast pośpieszyłby je rozwiać. 

- To nie twoja sprawa! - zawołała gniewnie. 
- Jeśli liczysz na niego, moŜe spotkać cię powaŜne rozczarowanie. Widziałem wczoraj, Ŝe twojej siostrze spodobał się 

Whitley, a i on robił do niej maślane oczy. 

-  Och,  proszę,  oszczędź  mi  swojej  fałszywej  troski.  Jakby  miało  to  dla  ciebie  jakieś  znaczenie,  czy  jestem  smutna, 

zawiedziona,  czy...  czy  wściekła!  Poza  tym  nic  w  tym  dziwnego,  Ŝe  męŜczyzna  „robi  maślane  oczy”  do  Laney. 
Większość z nich tak się zachowuje. Laney jest bardzo ładna i czarująca, jak sam miałeś okazję przekonać się wczoraj. 

-  Ładna,  tak.  -  Garrett  wzruszył  ramionami.  -  Ale  bynajmniej  nie  czarująca.  Owszem,  próbowała  taką  udawać,  lecz 

brakowało w jej zachowaniu ciepła i spontaniczności. To jedynie poza, którą przybiera w zaleŜności od nastroju. 

- Wszyscy szaleją na punkcie Laney. - Shelby poczuła się zobowiązana bronić siostry. 
- Ja nie - zaprotestował stanowczo Garrett. - Jest nie tylko sztuczna, ale i nudna. Naprawdę z trudem przychodziło mi 

udawać, Ŝe słucham jej paplaniny. 

- Opowiadała o konkursach piękności, w których brała udział - przypomniała Shelby. - I, oczywiście, o swoich psach, o 

tym, jak kocha zwierzęta, a one ją. 

-  A,  tak.  -  Garrett  jęknął  na  to  wspomnienie.  -  Opowiadała,  Ŝe  podpłynął  do  niej  delfin  i  zabrał  na  przejaŜdŜkę  po 

oceanie.  Miała  akurat  wtedy  na  włosach  koronę  miss  czegoś  tam.  -  Przewrócił  oczami.  -  Sądzę,  Ŝe  ogląda  za  duŜo 
kreskówek. 

- Nie wierzysz w tę historię? 
-  Och,  daj  spokój,  Shelby!  Jazda  na  grzbiecie  nie  oswojonego  delfina  w  koronie  na  głowie?  Jeśli  w  to  wierzysz,  to 

opowiem  ci,  jak  zostałem  porwany  przez  UFO  i  przemierzyłem  całą  galaktykę  w  ich  statku.  Albo  jak  jadłem  lunch  w 
dŜungli z zaginionym plemieniem kanibali. 

-  Prowadzisz  interesujące  Ŝycie  -  stwierdziła  sucho  Shelby.  Udało  się  jej  powstrzymać  śmiech;  nie  mogła  przecieŜ 

pozwolić na Ŝarty z własnej siostry. - Wszyscy uwaŜają, Ŝe ta historia z delfinami jest urocza. 

- Kim są ci „wszyscy”, których wciąŜ wspominasz, Shelby? Twoi rodzice? Paul Whitley? Większość rozsądnych ludzi 

nie chciałaby nawet słuchać takich bzdur. 

- Zielone światło - zwróciła uwagę Shelby, kiedy odezwał się klakson czekającego za nimi kierowcy. 
Słońce  praŜyło  bezlitośnie,  a  lekko  przydymione  szyby  nie  stanowiły  Ŝadnej  przeszkody  dla  gorących  promieni.  Nie 

mogąc znieść dłuŜej upału, Shelby zdjęła Ŝakiet i połoŜyła go na tylnym siedzeniu. 

- Gorąco? - spytał Garrett z uśmiechem. 
- Czekałam na twoje; „A nie mówiłem”. Nie zawiodłeś mnie. 
- Mam nadzieję, Ŝe nigdy cię nie zawiodę, Shelby -  zapewnił, a jego słowa nie brzmiały Ŝartobliwie. Skierował w jej 

stronę otwory klimatyzatorów i maksymalnie zwiększył strumień zimnego powietrza. - Lepiej? - spytał. 

Skinęła  głową,  zaskoczona  tym  przejawem  Ŝyczliwości.  Jechali  nadmorską  autostradą,  która  łączyła  ze  stałym  lądem 

szereg  małych  wysepek  zwanych  Ronda  Keys.  Shelby  jeździła  tędy  wiele  razy,  Garrett  jednak  po  raz  pierwszy 
przemierzał tę trasę i jej czterdzieści dwa mosty. Z jednej strony drogi rozciągał się Ocean Atlantycki, z drugiej Zatoka 
Meksykańska. 

-  Jak  mogłaś  się  spodziewać,  jestem,  oczywiście,  wielkim  fanem  reklam,  barów  szybkiej  obsługi,  moteli  i  ulicznych 

straganów - oświadczył Garrett. - Chętnie jednak zjechałbym z autostrady i obejrzał okolicę. Zobacz, ta droga prowadzi 
do Międzynarodowego Muzeum Wędkarstwa. WypoŜyczają łodzie rybackie. Jedźmy tam! 

-  To  podróŜ  słuŜbowa  -  przypomniała  mu  Shelby.  -  Nie  jestem  ubrana  odpowiednio,  Ŝeby  łowić  ryby.  -  Wygładziła 

fałdy spódnicy, jednocześnie wysuwając dyskretnie stopy z pantofli, które zaczynały ją uwierać. - Kiedyś byłam w tym 
muzeum. Mają ciekawą kolekcję dawnego sprzętu wędkarskiego. 

- Bardziej interesuje mnie łowienie niŜ oglądanie wędek, zabytkowych czy nowoczesnych. 
- A ja wolałabym obejrzeć wędki niŜ wypoŜyczać łódź po to, by przyprawić niewinne stworzenia o śmierć. 
Garrett jęknął. 

background image

- Nie naleŜysz chyba do tych fanatyków, którzy nie przełkną niczego, co Ŝyje? Prawdę mówiąc, wczoraj zjadłaś jedynie 

sałatkę z krabów, szpinak i chleb. 

-  Kraby  były  wówczas  martwe  -  uzupełniła  Shelby.  Garrett  miał  tak  zabawną  minę,  Ŝe  nie  była  w  stanie  opanować 

ś

miechu. - Nie przywiązuję zbyt wielkiej wagi do jedzenia, ale wolę potrawy juŜ gotowe. Stadia przejściowe nie są dla 

mnie zbyt atrakcyjne. 

- Wolisz wszystko zapakowane i bezpostaciowe. 
- Dokładnie tak. 
- Domyślam się, Ŝe nie będziesz mi towarzyszyć w dorocznym jesiennym polowaniu? 
- Obawiam się, Ŝe nie... 
-  Powiedz  mi,  co  robisz  dla  przyjemności?  Ustaliliśmy,  Ŝe  nie  polujesz,  nie  łowisz  ryb  i  nie  kąpiesz  się  w  ubraniu. 

Bieganie  po  plaŜy  jest  elementem  programu  kondycyjnego.  A  co  z  wolnym  czasem?  Czy  kiedykolwiek  po  prostu  od-
poczywasz? 

Shelby poruszyła się niespokojnie. 
- Nie zdarza mi się to zbyt często - przyznała niechętnie. - Och, lubię czytać, czasami oglądam telewizję... 
- Tylko telewizję publiczną, oczywiście. Z pewnością nie aprobujesz opłat za telewizję prywatną i kablową. 
- Robisz ze mnie nadętą starą pannę. - Shelby skrzywiła się. - CóŜ, komuś takiemu jak ty moje Ŝycie moŜe wydawać się 

dość nudne. - Jej policzki płonęły i to bynajmniej nie z powodu upału. 

- Nie jestem typem beztroskiego bywalca przyjęć i amatora mocnych rozrywek - wyznał Garrett. - Większość mojego 

czasu  pochłania  praca.  Rozbudowa  firmy,  zabieganie  o  jej  rozwój  nie  zostawiało  zbyt  wiele  czasu  na  aktywne  Ŝycie 
towarzyskie.  A  wolny  czas  wolę  spędzać  w  ruchu  niŜ  czytać  lub  oglądać  telewizję.  Nawet  publiczną.  -  W  jego 
niebieskich oczach błysnęły ogniki. 

- Szczerze mówiąc, praca daje mi najwięcej satysfakcji - wyznała. 
- Teraz w Halford House musisz czuć się okropnie - zauwaŜył Garrett. - Wiem, Ŝe ojciec nie znalazł dla ciebie Ŝadnego 

konkretnego zajęcia aŜ do tej pory. 

Shelby nie mogła temu zaprzeczyć. 
- Nie, tata nie znalazł jeszcze dla mnie nic konkretnego. 
- Było to dla niej bolesne wyznanie. - Ale spodziewam się, Ŝe wkrótce coś znajdzie. - Dumnie uniosła głowę. 
- A jeśli nie? Jeśli ojciec zdecyduje się sprzedać Halford House po przejściu na emeryturę? Co wtedy zrobisz? 
-  Nie  lubię  martwić  się  czymś,  co  jest  nierealne  -  odparła  Shelby  z  przekonaniem.  -  Halford  House  jest  własnością 

naszej rodziny od trzech pokoleń i tak pozostanie. 

Garrett zamyślił się, wspominając teraz, z jaką gotowością i bez chwili wahania Arthur Halford sprzedał hotel. Nawet 

przez  chwilę  nie  zastanowił  się  nad  słusznością  swojej  decyzji,  lecz  nagle  pojawiła  się  Shelby.  Jego  jedynym 
zmartwieniem było utrzymanie córki w nieświadomości do czasu sfinalizowania transakcji. Nie będzie łatwo powiedzieć 
Shelby prawdę. Kiedy dowie się, Ŝe hotel, który uwaŜała za swoje dziedzictwo, kupił Garrett McGrath... 

Czuł,  Ŝe  znalazł  się  w  niezłych  tarapatach.  Pragnął  Shelby  Halford,  dziewczęcej  i  roześmianej  jak  wczoraj  na  plaŜy. 

Pragnął  dotykać  jej  gładkiej,  gorącej  skóry,  pragnął,  by  obejmowała  go,  odwzajemniając  pieszczoty.  Pragnął  jej  nawet 
wyniosłej  i  dumnej  w  bezkształtnej  garsonce  i  rajstopach.  Intrygowała  go.  Była  inteligentna  i  namiętna,  dowcipna  i 
zmysłowa. 

Shelby,  ze  wzrokiem  utkwionym  w  ciągnącą  się  przed  nimi  drogę,  przegrywała  kolejną  walkę  ze  sobą  o  to,  by  nie 

rzucać w jego stronę ukradkowych spojrzeń. Jej oczy wciąŜ przyciągał nienaganny profil Garretta, gęste, czarne włosy, 
mocne ramiona i dłonie pewnie trzymające kierownicę. 

- Czemu tak zamilkłeś? - spytała nerwowo. 
- Ty takŜe. 
Spłoniła się. Czy zauwaŜył, Ŝe znów na niego patrzy? Z przeraŜeniem stwierdziła, Ŝe budzi się w niej podniecenie. W 

duchu skarciła siebie ostro za tę słabość i kierowanie zainteresowania pod niewłaściwy adres. Nie jest juŜ podlotkiem, a 
Garrett to dojrzały męŜczyzna, który dokładnie wie, czego chce. I potrafi to zdobyć. 

Shelby przypomniała sobie ich wczorajszą sielankę na plaŜy. Wbiegła ubrana do oceanu. Ona, która zawsze kierowała 

się tylko i wyłącznie rozsądkiem! A potem wziął ją w ramiona i pocałował. A ona odwzajemniła jego pocałunek. 

Znów oblał ją Ŝar. Tak, Garrett McGrath zawsze dostawał to, czego chciał. Był niebezpiecznym męŜczyzną i lepiej dla 

niej, by o tym pamiętała. I nie pozwalała, by zarówno jej myśli, jak i oczy kierowały się w jego stronę. 

.Przejechali  przez  Siedmiomilowy  Most  prowadzący  do  Lower  Keys,  docierając  do  najdalej  połoŜonej  na  południe 

wyspy Key West. Garrett podał Shelby mapę, by pilotowała go do zaznaczonego na kolorowo Family Fun Inn. 

- Znajduje się w pobliŜu Dog Beach - zauwaŜyła. - To jedyna plaŜa na Key West, gdzie wpuszczają psy. Czy to powód, 

dla którego wybrałeś tę lokalizację? Czy większość twoich klientów podróŜuje ze zwierzakami? 

- W niektórych z naszych hoteli mogą przebywać goście wraz ze swoimi zwierzętami. Jak sądzisz, czy Halford House 

równieŜ  powinien  przyjmować  psy  i  koty?  Bogaci  są  równie  przywiązani  do  swoich  czworonoŜnych  ulubieńców  jak 
wszyscy inni. 

-  Czemu  nie  wypróbujesz  tego  w  Blue  Springs?  -  zasugerowała  Shelby.  -  Zainstaluj  tam  budy  dla  psów.  W  napięciu 

będziemy oczekiwali wyników tej próby. 

Garrett zmarszczył czoło. Shelby wierzyła, Ŝe zamierza kupić Blue Springs Resort. On sam zapomniał na chwilę o tej 

mistyfikacji. 

background image

Zaparkował samochód przed wejściem do Key West Family Fun Inn i spojrzał na Shelby. ZdąŜyła nałoŜyć z powrotem 

Ŝ

akiet i buty, a teraz pudrowała nos. Sprawiała wraŜenie osoby surowej, spiętej i zgrzanej. Zdecydowanie nieprzystępnej. 

W tych okolicznościach mogłaby nie przyjąć zbyt dobrze wiadomości o tym, Ŝe to on został nowym właścicielem Halford 
House. Mogłaby  nawet  zachować się  irracjonalnie  i oskarŜyć  go  o  oszustwo,  choć  to  nie  on  przecieŜ  był autorem  tego 
pomysłu. 

Garrett podjął decyzję. Nie powie jej. Jeszcze nie teraz. 
- A więc jesteśmy - oznajmił, wysiadając z samochodu. - Witaj w Family Fun Inn. 
Stali  przed  białym,  jednopiętrowym  budynkiem.  Monotonię  ścian  urozmaicały  rzędy  drzwi,  z  których  kaŜde  po-

malowane  były  na  inny  kolor  i  nie  brakowało  wśród  nich  Ŝadnej  barwy.  Shelby  spoglądała  zdumiona  na  jaskrawe 
purpury, róŜe i pomarańcze. 

Przez  kilka  minut  kontemplowała  w  milczeniu  ten  widok.  Wiele  słyszała  o  Family  Fun  Inns,  nigdy  jednak  sama  nie 

widziała Ŝadnego z tych hoteli. 

Spróbowała  wyobrazić  sobie  reakcję  właścicieli  eleganckiego  Blue  Springs  Resort,  kiedy  malarze  skończyli  malować 

nie chciany budynek Family Fun Inn tuŜ pod ich bokiem. Mogła się załoŜyć, Ŝe nie byli zachwyceni. 

Garrett patrzył na nią wyczekująco. Jakby spodziewał się komentarza. 
- Wygląda jak gigantyczne pudełko kredek - powiedziała wreszcie. 
-  Taka  była  nasza  intencja.  -  Pokiwał  głową  z  aprobatą.  -  Dzieci  uwielbiają  kolory.  Przeprowadziliśmy  badania,  z 

których  wynikało,  Ŝe  róŜne  barwy  róŜnie  się  im  kojarzą.  Niektóre  dzieci  są  przywiązane  do  jednej  barwy  i  w  kaŜdym 
hotelu  Family  Fun  Inn  chcą  mieszkać  za  drzwiami  w  ich  ulubionym  kolorze.  Inne  dzieci  lubią  zmieniać  kolory.  Za 
kaŜdym razem, gdy przyjeŜdŜają, wybierają nowy odcień. Kiedy więc nasi goście dokonują rezerwacji, zawsze pytamy, 
jaki kolor sobie Ŝyczą. 

-  Brzmi  to  równie  nieprawdopodobnie  jak  twoja  fobia,  by  wypoŜyczać  wciąŜ  inny  model  samochodu.  Ale  zatrzy-

mywanie się za kaŜdym razem w pokoju z drzwiami o innej barwie to jeszcze większe dziwactwo. Kogo obchodzi, czy 
drzwi jego pokoju są turkusowe, malachitowe czy koralowe? - Nie powiedziała głośno, Ŝe wszystkie te barwy jej wydają 
się równie okropne. 

-  Dzieci.  A  w  czasie  rodzinnych  wypraw  rodzice  lubią  spełniać  ich  Ŝyczenia.  To  sztuczka,  która  zapewniła  nam  tak 

wiele powtórnych odwiedzin, Ŝe inne sieci hoteli przestały się śmiać i próbują wymyślić podobny chwyt. 

Shelby raz jeszcze ogarnęła wzrokiem oszałamiające bogactwo barw na jasnym tle budynku. 
- Miejmy nadzieję, Ŝe im się to nie uda - mruknęła pod nosem. 
Garrett  przedstawił  się  Tony’emu  Fontanie,  kierownikowi  motelu,  który  wydawał  się  zachwycony  spotkaniem 

wielkiego szefa. 

-  Pana  siostra  z  męŜem  i  dziećmi  odwiedzili  nas  w  zeszłym  roku.  Poznałem  teŜ  Grace  i  Jeffa,  i,  oczywiście,  Eilish  - 

opowiadał z entuzjazmem męŜczyzna. - Czy zatrzyma się pan u nas dzisiaj, panie McGrath? 

Fontana posłał dyskretne spojrzenie w stronę Shelby, choć nie na tyle dyskretne, by go nie zauwaŜyła i nie zrozumiała. 

Ten człowiek myślał, Ŝe ona jest dziewczyną Garretta! 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

- Nie, nie zatrzymamy się na noc - pośpieszyła z odpowiedzią Shelby. - To wizyta słuŜbowa - poczuła się zobowiązana 

to  dodać.  Ile  razy  mówiła  to  juŜ  dzisiaj?  Stało  się  to  chyba  hasłem  tej  podróŜy.  Posłała  Tony’emu  Fontanie  ponure 
spojrzenie.  Czy  jej  postawa  i  strój  nie  sygnalizowały  wystarczająco  jasno,  Ŝe  ich  znajomość  ma  charakter  czysto 
zawodowy  i  nie  przyjechali  tu  szukać  miejsca  dla  miłosnej  schadzki?  Nie  pojawiła  się  w  wydekoltowanej  koszulce, 
obcisłej mini, Ŝując gumę balonową. 

-  Ile  masz  wolnych  pokoi.  Tony?  -  spytał  Garrett,  przerywając  niezręczną  ciszę,  która  zapadła  po  ostatnich  słowach 

Shelby. 

- Tylko jeden pokój jest dzisiaj wolny, ale... 
-  Wszystkie  pokoje  są  zajęte  poza  jednym?  -  przerwała  im  Shelby.  Zdumienie  wzięło  górę  nad  niechęcią,  kiedy 

przypomniała  sobie,  ile  apartamentów  stoi  pustkami  w  Halford  House.  Czy  Tony  Fontana  kłamał,  by  wywrzeć  lepsze 
wraŜenie na szefie? To był przecieŜ czas poza sezonem. 

- Zawsze mamy komplet gości, proszę pani - odparł uprzejmie Tony Fontana. - Za cenę dwudziestu dziewięciu dolarów 

przyjeŜdŜa  do  nas  wiele  rodzin  z  małymi  dziećmi.  Wolą  urlop  poza  sezonem,  gdyŜ  dzięki  temu  unikają  tłoku  w  porze 
szkolnych wakacji. Jesteśmy teŜ bardzo popularni wśród emerytów, którzy podróŜują przez cały rok. 

- Zaczynają teŜ zatrzymywać się u nas biznesmeni podróŜujący słuŜbowo - dodał Garrett. - Oni dopiero nas odkrywają. 
- Gdyby udało się nam przyciągnąć choć część tej klienteli - westchnął Tony. 
- Oczywiście, Ŝe się nam uda - zapewnił go Garrett. - W ciągu najbliŜszych kilku lat. Przyniesie to ogromne zyski, ale 

nie zapomnimy, Ŝe przede wszystkim jesteśmy zorientowani na wakacje rodzinne. 

Shelby z roztargnieniem przysłuchiwała się tej rozmowie, wciąŜ nie mogąc otrząsnąć się po rewelacjach Tony’ego. 
- Wasze pokoje kosztują dwadzieścia dziewięć dolarów za noc? - powtórzyła głośno. Więcej kosztował lunch dla dwóch 

osób w Halford House. 

- We wszystkich naszych hotelach cena wynosi dwadzieścia dziewięć dolarów za noc plus podatek - wyjaśnił Garrett. - 

W czasie promocji nasze ceny są niŜsze. 

- Ale Key West to drogi region, wszystko jest tu droŜsze niŜ na kontynencie. W jaki sposób udaje się wam cokolwiek 

background image

zarobić i nie ulec konkurencji? - chciała wiedzieć Shelby. 

-  Cały  czas  mamy  komplet  gości  i  staramy  się  maksymalnie  ograniczać  koszty  -  poinformował  ją  z  dumą  Fontana.  - 

Jeden pokój jest wolny dziś tylko dlatego, Ŝe ktoś nagle odwołał rezerwację. Jutro, jak zawsze, wszystkie będą zajęte. 

- Fantastycznie się spisujesz. Tony. - zapewnił go Garrett. - Moje siostry nie mogły się ciebie nachwalić. Postanowiłem 

więc takŜe przyjechać i przekonać się na własne oczy, czy nie ma w ich słowach przesady. 

Przeszli do gabinetu Tony’ego, gdzie Shelby zajęła stojące najdalej od okna i promieni słonecznych krzesło. Słuchała, 

jak  męŜczyźni  omawiają  ostatnią  kampanię  reklamową  i  ustalenia  promocyjne  pomiędzy  Family  Fun  Inns  i  ośmioma 
róŜnymi liniami lotniczymi. Rozmawiali teŜ o sieci pizzerii, która dostarczała bezpłatnie pizze do pokoi  motelowych, i 
rozwaŜali moŜliwość zawarcia podobnej umowy z lokalną restauracją hamburgerową. 

Obserwowała  Garretta.  Emanował  spokojem  i  pewnością  siebie.  Był  obiektywny,  lecz  i  pełen  zrozumienia.  I  bardzo, 

bardzo  inteligentny.  To  był  Garrett  McGrath,  który  uczynił  z  Family  Fun  Inns  imperium.  To  dzięki  niemu  motele 
przynosiły zyski, podczas gdy tak wiele hotelowych sieci z trudem walczyło o przetrwanie w sytuacji ogólnej recesji. Być 
moŜe jego strój nie był wystarczająco szykowny, ale posiadał zmysł interesu równie wyostrzony jak kaŜdy ze szlachetnie 
urodzonych biznesmenów spędzających urlop w Halford House. 

- Jaki kolor mają drzwi tego jedynego wolnego pokoju? - spytał nieoczekiwanie Garrett. 
To pytanie wydało się Shelby tak absurdalne, Ŝe omal nie wybuchnęła śmiechem. Tony Fontana potraktował je jednak z 

całą powagą. 

- Zielony. - Kierownik motelu wydawał się szczerze zmartwiony. - Zielony jest zawsze najmniej poŜądanym kolorem i 

jest to zawsze ostatni wynajmowany pokój. 

Garrett skinął głową. 
-  Wiem.  Podobnie  jest  we  wszystkich  naszych  hotelach.  Dlaczego  kolor  zielony  jest  najmniej  popularny?  To  dosyć 

dziwne. - Zerknął na Shelby. - A jeszcze dziwniejsze, Ŝe zieleń jest kolorem wiodącym w Halford House. Czy istnieje tu 
jakiś paradoksalny związek? Dlaczego zieleń Halford jest przebojem, a zieleń Family Inn poraŜką? 

-  To  doprawdy  zastanawiające!  -  Fontana  bardzo  przejął  się  tym  problemem.  -  Czy  sądzi  pan,  Ŝe  powinniśmy 

przeprowadzić badania? 

- Najdziwniejsze ze wszystkiego jest to, Ŝe dwóch dorosłych męŜczyzn marnuje czas, dyskutując o zielonych drzwiach - 

odparła krótko Shelby. - Kogo to obchodzi? 

Fontana wyglądał na zaszokowanego. Garrett jedynie się uśmiechnął. 
-  Potrafiłaby  doprowadzić  do  szału  naszych  specjalistów  od  marketingu.  Mam  rację.  Tony?  Chodźmy,  pokaŜemy  jej, 

jak wygląda jeden z naszych pokojów. 

Shelby  przekroczyła  za  nimi  próg  najmniej  poŜądanych  zielonych  drzwi.  W  średniej  wielkości  sypialni  stały  proste, 

praktyczne meble. Dywan, narzuta na łóŜko i zasłony były w podobnym odcieniu. Kolejne zielone drzwi prowadziły do 
przyległej  łazienki  wyposaŜonej  w  mydło,  ręczniki,  plastikowy  kosz  i  kubeczki.  Nic  więcej.  śadnych  szamponów, 
odŜywek,  balsamów,  czepków  kąpielowych,  przyborów  do  szycia  i  golenia,  ani  innych  kosmetyków  obowiązkowo 
obecnych w kaŜdej z łazienek Halford House. 

- Ograniczamy koszty, rezygnując ze wszystkiego, co nie jest absolutnie niezbędne - wyjaśnił Garrett, jakby czytając w 

jej myślach. 

- W pokojach są telewizory podłączone do sieci kablowej - dodał lojalnie Fontana. 
- Oczywiście - odrzekła Shelby. - Jaka rodzina mogłaby się dobrze bawić bez telewizora? 
Tony zerknął niepewnie na Garretta, sprawdzając jego reakcję. Kiedy Garrett roześmiał się, on takŜe zachichotał. 
- Jest bystra, prawda. Tony? Sądzisz, Ŝe znaleźlibyśmy gdzieś dla niej miejsce? 
Fontana wydawał się tak zdezorientowany, Ŝe Shelby ulitowała się nad nim. 
- Nie odpowiadaj na to pytanie, Tony - poradziła mu. Skinął jej głową z wdzięcznością. 
Według słów Garretta największą dumą Family Fun  Inns były place zabaw, unikalne, starannie zaprojektowane parki 

dla  dzieci  na  terenie  hotelu.  Obok  zwykłych  huśtawek  i  przyrządów  gimnastycznych  stały  tam  oryginalne  zabawki  w 
rodzaju ogromnego zielono-Ŝółtego krokodyla, którego język był zjeŜdŜalnią, miniaturowy zamek i karuzela w kształcie 
statku kosmicznego. 

- MąŜ mojej siostry, Fiony, projektuje i buduje place zabaw - poinformował Garrett. - Family Fun Inns to jego główny 

klient,  ale  zaopatruje  teŜ  szkoły,  przedszkola,  ogniska  gminne.  Jego  firma  odnosi  ogromne  sukcesy.  Fiona  i  Ray  mają 
dwoje dzieci, trzyletnie bliźnięta. 

- MoŜe się pani sama przekonać, jak wspaniale dzieciaki się tutaj bawią - dodał z dumą Tony Fontana. 
- Nie mamy w Family Fun Inns basenów ze względu na wysokie koszty ich utrzymania i ubezpieczenia, ale nasze place 

zabaw są naprawdę pierwszorzędne. 

Na specjalnie ogrodzonym terenie z tyłu budynku baraszkowały wesoło dzieci pod bacznym wzrokiem rodziców. 
- Wydają się takie szczęśliwe - zauwaŜyła z nutą Ŝalu Shelby, przyglądając się tej beztroskiej scence. 
Nie  pamiętała,  by  ona  sama  była  kiedykolwiek  tak  radosna  jak  te  dzieci  o  błyszczących  oczach.  We  wspomnieniach 

zawsze  widziała  siebie  jako  powaŜną,  małą  dziewczynkę,  traktującą  wszystko  serio,  motywowaną  do  pracy  i 
konsekwentnego wysiłku. Jakakolwiek poraŜka wywoływała u niej niepohamowany gniew i poczucie winy. 

- Chcemy, aby rodziny odpoczywające w Family Fun Inns czuły się szczęśliwe - oświadczył z dumą Tony Fontana. 
- To nasze motto - dodał Garrett. - Dobrze powiedziane, Tony. 
Shelby nie umiała znaleźć właściwej odpowiedzi. Ci ludzie dobrze się bawili i mogła im co najwyŜej pozazdrościć. 

background image

Kiedy poŜegnali Tony’ego, Garrett zaproponował, by zjedli lunch przed wyruszeniem do Port Key. Shelby zdała sobie 

w  tym  momencie  sprawę,  Ŝe  umiera  z  głodu.  Nie  jadła  nic  od  rana,  a  jej  śniadanie  takŜe  nie  było  zbyt  obfite,  Myśl  o 
podróŜy skutecznie odebrała jej apetyt. Teraz jednak jej złość minęła całkowicie. 

- Ta podróŜ nie jest nawet tak koszmarna, jak się obawiałam - wyznała, kiedy zmierzali wraz z Garrettem do restauracji 

serwującej owoce morza na Mallory Dock. 

- Jesteś bardzo ostroŜna w pochwałach - zauwaŜył sucho Garrett. - CzyŜbyś się bała, Ŝe mogą mi przewrócić w głowie? 

Jak mawiała babcia McGrath: „Kiedy głowa puchnie, mózg przestaje pracować”. Często mi to powtarzała. 

- UwaŜała za swój obowiązek nauczenia cię skromności? To musiało wiele kosztować tę biedną starszą panią. Garrett 

zaśmiał się. 

-  O,  tak.  Jako  najstarszy  syn,  byłem  zawsze  rozpieszczany  przez  rodziców  i  nie  widziałem  powodu,  by  podawać  w 

wątpliwość ich wysokie mniemanie na mój temat. Gdyby nie babcia, mógłbym wyrosnąć na zupełnie nieznośnego faceta. 
Shelby nie umiała oprzeć się pokusie. 

- A tak jesteś tylko trochę nieznośny. Czy to skromne zwycięstwo zadowala babcię? 
- Od tamtego czasu babcia dołączyła do klubu moich fanów. Kiedy firma zaczęła odnosić sukcesy, a jej udział uczynił 

babcię  bogatą,  uznała,  Ŝe  być  moŜe  nie  jestem  taki  zły.  Teraz  skierowała  swój  gniew  na  mojego  młodszego  brata, 
Brendana. Szczęśliwie dla niego, mieszka w Nowym Meksyku, z dala od Buffalo i ciętego jak brzytwa języka babci. 

- On jest teraz złym wcieleniem McGratha? - domyśliła się rozbawiona Shelby. 
- Nie nazwałbym go tak. Uczy się, to bardzo towarzyski chłopak... 
- Tłumaczę: Brendan specjalizuje się w tańcach dyskotekowych i piknikach - przerwała mu Shelby. - Za kaŜdym razem, 

kiedy słyszałam, Ŝe Laney lub Hal Junior to towarzyskie dzieciaki, wiedziałam, Ŝe znów zawalili jakiś egzamin. 

Garrett potrząsnął głową. 
-  Powiedzmy,  Ŝe  Hal  woli  prywatki  i  golfa  niŜ  naukę.  Ale  w  golfa  gra  naprawdę  świetnie  i  jego  ambicją  jest  zostać 

trenerem w jakimś klubie. Sądzę, Ŝe doskonale sprawdzi się w... 

Garrett  przerwał  raptownie  i  sięgnął  po  jadłospis.  Omal  się  nie  wygadał.  Wielkie  mistyfikacje  to  domena  Arthura 

Halforda, lecz zdecydowanie nie jego. 

- W Blue Springs mają znakomite pole golfowe - powiedziała Shelby domyślnie. - Nie tak dobre jak w Halford House, 

ale ja, oczywiście, nie jestem obiektywna. Czy dlatego kupiłeś Blue Springs Resort? śeby twój młodszy brat... 

- Staram się oddzielać interesy od sentymentów rodzinnych - poinformował ją zwięźle Garrett. - Pobudki osobiste nigdy 

nie  odgrywały  dla  mnie  decydującej  roli  w  kwestiach  zawodowych.  Nabywam  nieruchomości,  kiedy  po 
przeprowadzonych badaniach rynku spodziewam się zysków. 

Shelby przyglądała się mu z zaciekawieniem. 
- Zdaje się, Ŝe poruszyłam czuły punkt. Całą uwagę skoncentrował na spisie potraw, jakby zamierzał wziąć za chwilę 

udział w konkursie wiedzy gastronomicznej. 

- Mam wraŜenie, Ŝe opuszcza cię ochota do Ŝartów, kiedy rozmowa schodzi na temat twojego ostatniego zakupu. Ale 

nie musisz wstydzić się tego ruchu i swojego zainteresowania sytuacją ekskluzywnych hoteli, Garrett. To wspaniałe, Ŝe 
tak bardzo przejąłeś się przyszłością brata, by kupić Blue... 

- Mam juŜ dość rozmów na temat Blue Springs Resort - oświadczył z mocą Garrett. - Nie chcę więcej o tym mówić. 
- Czy to znaczy, Ŝe jeśli nie zmienię tematu, nie odezwiesz się do mnie więcej? A jeśli zacznę opowiadać o kuchni tej 

restauracji,  która  akurat  bardzo  się  pogorszyła  w  ostatnich  latach,  nie  zareagujesz?  Będziesz  siedział  w  grobowym 
milczeniu? 

-  Musiałbym  być  wyjątkowym  gburem,  by  nie  odpowiadać  pięknej  kobiecie  -  odparł  z  czarującym  uśmiechem.  -  Po 

prostu inaczej pokieruję rozmową. 

Ciepłe spojrzenie jego błękitnych oczu wzbudziło w niej ogień zmysłowego podniecenia. I czujność. Garrett McGrath 

był rzeczywiście niebezpieczny, jeśli jego niewinny uśmiech wywoływał w niej taką reakcję. I nazwał ją piękną kobietą. 
Choć wiedziała, Ŝe to jedynie puste słowa, brzmiało to przyjemnie. Nieprzyzwoicie przyjemnie. Dla Laney taka uwaga 
mogła być czymś oczywistym, ją jednak przyprawiła o rumieniec wstydu. 

- Co będziesz jadła? - zapytał swobodnie Garrett. Nie pozwoli sobą manipulować, zdecydowała Shelby. 
I nie pozwoli, by pokierował rozmową według swojej chęci. 
- W Blue Springs mają znakomite stajnie - zaczęła, w odpowiedzi na jego pytanie. - Zawsze im tego zazdrościłam, lecz 

mój ojciec nie cierpi koni i nigdy nie chciał nawet słyszeć o wybudowaniu stajni w Halford House. Co zamierzasz zrobić 
ze stajniami w Blue Springs, kiedy przejmiesz ster? 

- Wygląda na to, Ŝe kraby są głównym składnikiem menu - stwierdził Garrett, jakby nie słyszał w ogóle słów Shelby. - 

Zapiekanka z krabów, sałatka z krabów, spaghetti z krabów. A co to jest ravioli z krabów? Chyba tego spróbuję. 

- Kiedy zostanie ogłoszona sprzedaŜ Blue Springs? - Shelby ciągnęła interesujący ją wątek rozmowy. - Oczywiście, to 

tajemnica, ale w interesach nic nie pozostaje tajemnicą zbyt długo. 

- To czyni  moją sytuację jeszcze trudniejszą  - powiedział z naciskiem Garrett. - To sprawa, o której nie mogę  z tobą 

swobodnie dyskutować. 

Nie znała nawet połowy prawdy! WciąŜ zastanawiał się, w jaki sposób powiedzieć Shelby o sprzedaŜy Halford House, 

tak,  by  nie  złamać  jej  serca  i  nie  utracić  jej  na  zawsze.  Nic  jednak  nie  przychodziło  mu  do  głowy.  Na  jego  czole 
zarysowały się zmarszczki. 

- Och, dobrze. Nie będę więcej pytała o Blue Springs - odrzekła Shelby z westchnieniem. - To w końcu twoja sprawa. 

background image

-  Dziękuję  -  powiedział  z  ulgą  Garrett.  Im  więcej  zadałaby  mu  pytań  na  temat  Blue  Springs,  tym  szybciej  zo-

rientowałaby się, Ŝe nigdy nie widział nawet tego kurortu. 

- Ty jednak bez najmniejszych wyrzutów sumienia gnębiłeś mnie pytaniami o wszystkie szczegóły dotyczące Halford 

House - zauwaŜyła Shelby z lekkim wyrzutem w głosie. 

- Kiedy ja proszę o informacje, nazywasz to gnębieniem, ty zaś tylko zadajesz pytania? - odrzekł z uśmiechem. 
Shelby uniosła w górę brwi. 
-  Skoro  po  raz  pierwszy  jesteś  na  Key  West,  koniecznie  spróbuj  krabów.  To  specjalność  wyspy.  Ja  wezmę  zupę 

Ŝ

ółwiową i krem z czarnego rekina. 

- Świetnie. Wybierajmy neutralne tematy. Na przykład pogoda. Czy te chmury burzowe kierują się na południe? 
Shelby wyjrzała przez okno na gromadzące się w oddali ciemne chmury i wzruszyła ramionami. 
- Popołudniami często zdarzają się tu burze, które kończą się równie szybko i niespodziewanie, jak się zaczęły. 
- Mam nadzieję, Ŝe spadnie deszcz. Ten upał jest juŜ nie do wytrzymania. - Garrett powachlował się menu. - Nigdzie nie 

moŜna znaleźć wytchnienia. 

Shelby  nie  miała  nawet  siły  na  wachlowanie.  Powiesiła  na  krześle  Ŝakiet,  rozpięła  kolejny  guzik  bluzki  i  podwinęła 

rękawy do łokci. 

Garrett nie komentował. 
Swobodnie rozmawiali i Ŝartowali, odpoczywając przy wyśmienitym jedzeniu. Lunch upłynął w tak miłej atmosferze, 

Ŝ

e  Shelby  nie  zawahała  się  nawet,  kiedy  Garrett  zaproponował,  by  zwiedzili  miasto.  Nie  musiała  śpieszyć  się  z 

powrotem, w Halford House nikt jej nie potrzebował. 

- Ale zanim ruszymy dalej... - Garrett ujął ją pod ramię i wprowadził do duŜego sklepu z pamiątkami, który oferował 

bardzo szeroki asortyment towarów, począwszy od bawełnianych koszulek, poprzez spinki do włosów, foremki do piasku 
i muszelki do przeraŜających, zmumifikowanych miniaturowych aligatorów przebranych w ciuszki dla lalek. 

Shelby zafascynowana przyglądała się gadom. 
- Chcesz kupić jednego z nich? - spytała, kiedy Garrett wziął do ręki zwierzaka, by dostrzec cenę. 
- Jest kuszący, ale tym razem zrezygnuję. Przyszedłem tu w innym celu. Rozejrzyj się, wrócę za parę minut. 
Shelby  zauroczona  przyglądała  się  tandetnym  bibelotom,  które  sąsiadowały  na  półkach  z  bardziej  praktycznymi 

przedmiotami w rodzaju parawanów plaŜowych, okularów od słońca czy pocztówek. Stał tam takŜe regał z ksiąŜkami i 
Shelby zajęta była odczytywaniem tytułów, kiedy odnalazł ją Garrett trzymający pod pachą papierową torbę. 

Wyszli na zewnątrz. 
- Proszę - powiedział, podając jej pakunek. - To dla ciebie. 
Otworzyła  szeroko  oczy.  Nawet  jeśli  kupił  martwego,  ubranego  aligatorka  lub  plastikowy  globus  na  pamiątkę 

dzisiejszej wycieczki będzie musiała grzecznie podziękować. OstroŜnie zajrzała do środka. 

- To... ubrania? - Shelby wyciągnęła róŜowo-biało-zielone szorty i róŜową koszulkę. Była tam równieŜ para róŜowych 

klapek. 

- MoŜesz przebrać się w toalecie restauracji po drugiej stronie ulicy. - Rada Garretta zabrzmiała bardziej jak rozkaz. 
- Nie mogę pozwolić, Ŝebyś kupował mi ubrania - słabo zaprotestowała Shelby. 
- Nawet tanie z tandetnego sklepiku? 
- Garrett, gdybym chciała, sama mogłabym je kupić. 
-  To  prawda.  Ale  nie  wiedziałaś,  Ŝe  chcesz.  Nie  wiedziałaś  nawet,  Ŝe  ich  potrzebujesz.  A  tak  właśnie  jest.  Jeśli  za 

moment nie zmienisz stroju, rozpłyniesz się pod wpływem upału. 

Miał  rację.  Temperatura  dochodziła  do  czterdziestu  stopni  i  Shelby  pociła  się,  nawet  stojąc  bez  ruchu  na  zalanym 

słońcem  chodniku.  Bez  wątpienia  byłoby  jej  chłodniej,  gdyby  zrzuciła  z  siebie  kilka  warstw  ubrań.  Szorty  i  koszulka 
wybrane przez Garretta nie były nawet takie okropne, choć o klapkach nie mogłaby powiedzieć tego samego z czystym 
sumieniem. 

- Zgoda, ale upieram się przy zwróceniu ci pieniędzy 
- Skoro się upierasz, przyjmę - wspaniałomyślnie zgodził się Garrett. 
Wróciła  do  sklepu  po  kolorową  gumkę  do  włosów.  Głowa  bolała ją coraz  bardziej,  a  cięŜki  kok  z  pewnością  nie  był 

wygodnym i odpowiednim uczesaniem na tę pogodę. 

Upchnęli jej eleganckie ubranie na tylnym siedzeniu samochodu i ruszyli w stronę domu Hemingwaya, w którym teraz 

mieściło się muzeum poświęcone pamięci pisarza. 

-  Wyglądasz  wspaniale!  -  zawołał  Garrett,  z  uznaniem  przyglądając się jej  długim,  gołym  nogom,  kiedy  zmierzali  do 

wejścia. 

- Są zbyt krótkie. - Shelby naciągała zawzięcie brzeg nogawki, lecz z marnym skutkiem. Nigdy przedtem nie była tak 

roznegliŜowana. Nawet do biegania po plaŜy nie nosiła tak krótkich spodenek. 

-  Powtarzam,  Ŝe  wyglądasz  wspaniale.  -  Tym  razem  popatrzył  na  nią  z  poŜądliwym  błyskiem  w  oku.  Shelby  nie 

potrafiła powstrzymać śmiechu; Garrett tak zabawnie się wykrzywił. 

Jej  reakcja  ośmieliła  Garretta,  który  ujął  ją  za  rękę.  Nie  powinnam  była  się  śmiać,  skarciła  się  surowo  Shelby.  Ten 

męŜczyzna nie potrzebował dodatkowej zachęty, był wystarczająco świadomy swojej urody i wdzięku. 

Ona zaś nawet na chwilę nie potrafiła zapomnieć, Ŝe w jego mocnej dłoni znajduje się jej ręka. 
Garrett czuł dotyk delikatnych, szczupłych palców. Dłoń Shelby była mała i kobieca. Przypomniał sobie ich namiętne 

pocałunki z poprzedniego dnia. Wyczuwał drŜenie Shelby i z Ŝalem pomyślał, Ŝe  musi postępować bardzo rozwaŜnie i 

background image

bez  pośpiechu,  jeśli  nie  chce  jej  spłoszyć.  Z  trudem  skierował  swoją  uwagę  na  otaczającą  ich  scenerię  -  wysoki, 
dwupiętrowy dom w kolonialnym stylu, gdzie Ernest Hemingway Ŝył i pracował. I hodował koty. 

- Wielkie nieba, jest ich tu chyba z setka! - Garrett, zaskoczony, przyglądał się kocim mieszkańcom domu. 
- Czterdzieści dwa - sprostowała Shelby. - Wszystkie są potomkami pięćdziesięciu kotów samego Hemingwaya. 
Kociaki moŜna brać do adopcji, ale pobierana jest za to opłata i trzeba zapisać się na listę oczekujących. 
Jeden  kot  podszedł  do  nich  i  zaczął  ocierać  się  o  nogi  Shelby.  Kiedy  schyliła  się,  by  pogłaskać  miękką,  szarą  sierść, 

zaczął mruczeć z zadowolenia. 

-  Wybrał  cię  -  zauwaŜył  Garrett.  -  To  najlepszy  dowód,  Ŝe  posiadasz  czysto  zwierzęcy  magnetyzm.  Sądzę,  Ŝe  ma  go 

równieŜ Laney. Ona przyciąga delfiny, a ty koty. 

- A ty... - podjęła grę Shelby. Chciała wspomnieć o tandetnych sklepikach, budkach z hot dogami, polach do minigolfa i 

hotelach dla mas. 

- Ciebie? - nie dał jej skończyć Garrett. - Mam taką nadzieję. - Jego słowa brzmiały Ŝartobliwie, lecz w oczach widziała 

poŜądanie. WciąŜ pochylona, głaskała kota, więc zmusił ją, Ŝeby się wyprostowała. 

Stali naprzeciw siebie, jakby w kapsule pełnego napięcia milczenia, nie dotykając się jednak. Czuła na sobie jego silne 

dłonie i palący wzrok. 

Jej serce biło jak oszalałe i nie była w stanie logicznie myśleć. Wiedziała tylko jedno. Garrett pocałuje ją za chwilę, tu i 

teraz, w świetle dnia, przed domem Ernesta Hemingwaya pośród drzemiących kotów i na oczach licznie zgromadzonych 
turystów. 

- Garretcie, nie - usłyszała swój stanowczo brzmiący głos. Wykształcony przez wiele lat wewnętrznej dyscypliny rygor 

nie  pozwalał  na  takie  szaleństwo.  Pocałunek  na  opuszczonej  plaŜy  był  wystarczająco  ryzykowny;  pocałunek  pośrodku 
tłumu gapiów był całkowicie nie do przyjęcia. 

Garrett  opuścił  ręce,  powoli  osuwając  je  wzdłuŜ  jej  talii  i  na  dłuŜszą  chwilę  zatrzymując  na  łuku  bioder.  Potem 

wyprostował się, wciskając ręce głęboko w kieszenie dŜinsów. 

- Publiczne okazywanie uczuć jest dla ciebie czymś nagannym? 
- Jesteśmy... dorośli - zająknęła się Shelby. - Nie zachowujmy się jak para nastolatków. Nie moŜemy obściskiwać się na 

oczach wszystkich. To jest co najmniej nieestetyczne. 

- Problem polega na tym, Ŝe przy tobie czuję się właśnie jak nastolatek. I nie bardzo wiem, co z tym począć. - Zaśmiał 

się. - Chyba Ŝe poddać się temu i rzucić się na ciebie, gdziekolwiek byśmy byli. 

Stał bez ruchu, starając się odzyskać nad sobą panowanie. Pragnął Shelby Halford. Jedyne, co przychodziło mu na myśl, 

to porwać ją w ramiona, zanieść do ustronnego miejsca, zsunąć te obcisłe szorty i zanurzyć się w niej. 

Shelby widziała, jak bardzo Garrett jest poruszony. Słyszała jego gwałtowny oddech, rozumiała, co oznacza płonący w 

jego  oczach  ogień.  Właśnie  w  ten  sposób  męŜczyźni  patrzyli  na  Laney.  Nikt  nigdy  nie  wykazał  tego  rodzaju 
zainteresowania  jej  osobą.  Kto  by  się  na  to  odwaŜył?  ZraŜeni  jej  wyniosłością  i  chłodem,  męŜczyźni  uciekali  niczym 
muchy przed owadobójczym sprayem. 

Garrett nie wydawał się zniechęcony. Mimo Ŝe traktowała go z wyjątkową oschłością, patrzył na nią z autentycznym 

poŜądaniem. 

Odwróciła wzrok. Ponosi ją wyobraźnia. Być moŜe to wina upału. Jeśli tak, najwyraźniej nie tylko na nią źle wpływała 

wysoka temperatura powietrza... 

- Sądzę, Ŝe... to z powodu upału - powiedziała, starając się, by zabrzmiało to beztrosko. Prawie jej się udało. 
- Nie jestem typem kobiety, która wzbudzałaby w męŜczyznach zainteresowanie. 
- Kolejna rzecz, co do której mamy odmienne zdanie. Jestem męŜczyzną i mogę przedstawić najprawdziwsze dowody 

poŜądania, jakie we mnie wzbudzasz. 

Shelby, zawstydzona, spuściła wzrok. 
- Obejrzymy dom? - zaproponował. W jego oczach lśniły ogniki. Ujął dłoń Shelby i poprowadził ją w stronę budynku. 
Chmury  stawały  się  coraz  ciemniejsze,  wzmagał  się  teŜ  wiatr  od  morza,  lecz  Shelby  i  Garrett,  nie  zwracając  na  to 

uwagi,  kontynuowali  zwiedzanie  Key  West.  Shelby  pozwoliła  Garrettowi  wybrać  interesujące  go  miejsca.  Garrett  miał 
ochotę odwiedzić Historyczne Muzeum Wraków Morskich i Muzeum Historii Huraganów. Shelby nigdy tam wcześniej 
nie była i, ku jej zdziwieniu, obydwa muzea okazały się bardzo ciekawe. 

- Zawsze sądziłam, Ŝe przyjeŜdŜają tu jedynie ludzie chorobliwie Ŝądni sensacji. Tacy, którzy zwalniają, mijając miejsce 

wypadku i uwielbiają oglądać kasety wideo z prawdziwych katastrof. 

-  Znów  generalizujesz  -  ostrzegł  ją  Garrett.  -  Czasami  powinnaś  starać  się  spojrzeć  na  pewne  sprawy  z  innej  per-

spektywy. 

Shelby zamyśliła się. 
- Tak, jak ty to robisz. 
Zaśmiał się. 
- Ktoś mógłby uznać, Ŝe mój punkt widzenia jest mocno skrzywiony. 
-  Mówię  powaŜnie,  Garrett.  Zawsze  jesteś  otwarty  na  nowe  sugestie,  pytasz,  wszystkiemu  się  przyglądasz,  szukasz 

odpowiedzi. 

Shelby zdała sobie nagle sprawę, Ŝe podziwia tego męŜczyznę i Ŝe nie ma to nic wspólnego z pociągiem fizycznym, jaki 

w  niej  wzbudzał.  Podziwiała  jego  wiedzę,  inteligencję  i  talent,  z  jakim  potrafił  osiągać  sukcesy.  Rozmowa  z  nim  była 
intrygująca i stymulująca. Lubiła z nim Ŝartować i po prostu przebywać w jego towarzystwie. Poczuła się zaniepokojona i 

background image

bezbronna. 

- Chyba powinniśmy wracać do Port Key - powiedziała stanowczo, odsuwając się od niego. 
Garrett nie pozwolił jej odejść daleko. Przytrzymał rękę Shelby. 
-  Najpierw  chciałbym  kupić  kilka  prezentów.  -  Zabrzmiało  to  równie  zdecydowanie  jak  przed  chwilą  słowa  Shelby. 

Przyciągnął ją do siebie. 

-  O,  nie,  tylko  nie  ten  okropny  sklep  z  martwymi  aligatorami!  -  jęknęła  Shelby.  -  Garrett,  musimy  wracać.  Robi  się 

późno. Zobacz, jakie ciemne jest niebo. I coraz mocniej pada. 

-  Nie  mam  nic  przeciwko  zrobieniu  zakupów  w  bardziej,  nazwijmy  to,  eleganckich  sklepach,  jeśli  mnie  do  nich 

zaprowadzisz. 

- Jest tu kilka wyśmienitych księgami i galerii. Tak dawno w nich nie byłam, Ŝe chętnie zobaczę, co moŜna tam kupić. 
- Zgoda. A więc prowadź. 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

- Jesteś wyjątkowo wytrwały - zauwaŜyła Shelby, kiedy wraz z Garrettem kulili się pod nowo zakupionym parasolem, 

trzymając w rękach wypełnione prezentami torby. 

- I obaliłeś kolejny mit o tym, Ŝe męŜczyźni nie lubią chodzić po sklepach. 
Na zewnątrz padał ulewny deszcz, a wiatr smagał ich strugami wody, przed czym parasol nie stanowił Ŝadnej ochrony. 
Shelby zerknęła na zegarek. 
- O BoŜe, siódma! Nie sądziłam, Ŝe jest tak późno. 
- Czas mija niepostrzeŜenie, kiedy się dobrze bawisz - przypomniał jej Garrett. 
To  prawda,  spędzili  razem  wyjątkowo  przyjemne  popołudnie.  Jakby  byli  parą  zakochanych  na  wakacjach,  szukającą 

miłych zakątków, bez pośpiechu wybierającą lokalne specjały. 

A teraz zapadł wieczór. 
- Naprawdę musimy jechać - powiedziała stanowczo Shelby. 
-  Skoro  nalegasz...  Czy  zjemy  kolację  przed  wyruszeniem  w  drogę?  -  Pytanie  Garretta  zagłuszył  grzmot.  Shelby 

zerknęła w niebo rozcięte światłem błyskawicy. 

- Zdaje się, Ŝe burza staje się coraz gwałtowniejsza. 
Podmuch wiatru prawie wyrwał parasol z rąk Garretta. 
- MoŜe powinniśmy odłoŜyć podróŜ powrotną do rana. Zjemy kolację i pojedziemy do... 
-  Wracamy  do  Port  Key  -  oświadczyła  Shelby  głosem  nie  dopuszczającym  sprzeciwu.  Tak  łatwo  byłoby  ciągnąć 

wakacyjną idyllę; romantyczna kolacja we dwoje bez wątpienia pasowałaby do tego sielankowego obrazka. A potem noc 
w motelu, w którym, o czym oboje doskonale wiedzieli, pozostał tylko jeden wolny pokój. Potrząsnęła głową. 

- Ruszamy natychmiast. 
Niebo było całkowicie czarne, a cięŜka ściana deszczu przesłaniała drogę. 
- Czuję się, jakbym próbował przejechać przez Niagarę - stwierdził Garrett, na próŜno starając się wypatrzyć cokolwiek 

w  rozciągającej  się  przed nimi  ciemności.  Światła  reflektorów  ginęły  w  czarnej  mgle.  Gdyby  na  ich  drodze  znalazł  się 
jakiś samochód, dostrzegliby go dopiero w momencie zderzenia. - Dlaczego nie zaufałem instynktowi i uległem twoim 
kaprysom?! Bylibyśmy teraz w miejscu suchym i bezpiecznym, zamiast naraŜać Ŝycie... 

- Proszę, nie opowiadaj mi więcej o swoim niezawodnym instynkcie - przerwała mu zniecierpliwiona Shelby. 
-  Od  paru  godzin  nie  mówisz  o  niczym  innym.  Najwyraźniej  zawiódł  cię  tym  razem,  gdyŜ  inaczej  po  prostu  nie 

wyruszyłbyś w drogę. Kiedy poweźmiesz jakąś decyzję, nic nie jest w stanie cię od niej odwieść, a juŜ z pewnością nic 
tak mało istotnego jak moje Ŝyczenia. 

Garrett zmarszczył czoło. Oczywiście, Shelby miała rację. Zapanowało ponure milczenie. 
Przeprawy przez  mosty były szczególnie przeraŜające. Wiatr i deszcz smagały samochód ze wszystkich stron. Jechali 

jakby  zawieszeni  w  powietrzu,  zdani  na  łaskę  Ŝywiołu.  Kiedy  znów  znaleźli  się  na  lądzie,  Garrett  odetchnął  z  ulgą,  a 
Shelby zrobiła to samo. 

Na  poboczu  zauwaŜyli  kilka  stojących  samochodów.  Najprawdopodobniej  kierowcy  postanowili  przeczekać  ulewę. 

Garrett maksymalnie zwolnił, wciąŜ jednak posuwali się do przodu. Monotonne bębnienie deszczu przerywały odgłosy 
gromów. 

Gwałtowny podmuch wiatru zepchnął samochód na lewo i Garrett z trudem nad nim zapanował. 
- Ten samochód jest maleńki - szepnęła Shelby. - Mam wraŜenie, Ŝe za chwilę wiatr uniesie go w górę i ciśnie nim jak 

plaŜową piłką. 

Garrett miał podobne obawy, lecz nie wyraŜał ich głośno. 
-  Szkoda,  Ŝe  mój  niezawodny  instynkt  nie  podpowiedział  mi,  Ŝebym  wypoŜyczył  największy,  a  nie  najmniejszy 

samochód, 

Nie  potrafiła  powstrzymać  uśmiechu.  Jego  humor  i  Ŝarty  z  samego  siebie  w  obliczu  niebezpieczeństwa  pomagały 

rozładować napięcie. 

- Ten stary karawan, którym podróŜowałeś kiedyś przez Kansas, mógłby się przydać. 
- WciąŜ jesteśmy w Lower Keys. Jak sądzisz, kiedy dojedziemy do Halford House przy tej prędkości? 
-  Przy  zawrotnej prędkości  pięciu centymetrów  na  minutę?  MoŜe to  potrwać  dłuŜej  niŜ  wyprawy  krzyŜowe.  -  Shelby 

takŜe  starała  się  nie  tracić  humoru.  MoŜna  bać  się  burzy,  ale  ostatecznie  była  to  tylko  burza,  a  nie  bliźniaczy  brat 
okrutnego huraganu o nazwie Andrew. 

background image

Wjechali na kolejny most, który huśtał się i kołysał jak dziecięca zabawka. Pod nimi z obu stron pieniły się wzburzone 

wody zatoki i oceanu, zaś do brzegu było juŜ zbyt daleko, by zawrócić. 

-  To  wystarczy,  by  na  całe  Ŝycie  znienawidzić  wszystkie  mosty  -  powiedziała  z  trwogą  w  głosie  Shelby,  wyglądając 

przez okno samochodu. Na zewnątrz nic jednak nie było widać w spowijającej wszystko ciemności i mgle. 

Garrett zerknął na nią. Jedną rękę zwiniętą w pięść trzymała przy ustach, a druga, o pobielałych od zaciskania kciukach, 

leŜała na jej kolanach. 

-  Burza  chyba  nie  skończy  się  szybko  -  powiedział  cicho.  -  Co  więcej,  ulewa  nasila  się.  Będziemy  musieli  się 

zatrzymać, Shelby. Głupotą byłoby wjeŜdŜanie na Siedmiomilowy Most przy tej pogodzie. Zwłaszcza tym pojazdem. 

Shelby  pomyślała  o  najdłuŜszym  moście  świata,  który  łączył  Lower  i  Middle  Keys.  Było  to  wybitne  osiągnięcie 

nowoczesnej techniki i jazda po nim w pogodny dzień stanowiła jedną z większych atrakcji regionu. 

- Czy chcesz zatrzymać się i przeczekać deszcz? - spytała cicho. 
-  Kto  wie,  kiedy  przestanie  padać?  Za  godzinę?  Czy  w  środku  nocy?  Od  Port  Key  wciąŜ  dzielą  nas  godziny  jazdy. 

Musimy przenocować w pierwszym napotkanym motelu. 

Shelby  natychmiast  zaprotestowała.  Było  to  zrozumiałe,  a  nawet  rozsądne,  by  zatrzymali  się  i  przeczekali  burzę.  Nie 

zamierzała jednak spędzać nocy w motelu z Garrettem. Nie zdąŜyła przedstawić wszystkich argumentów przeciwko temu 
pomysłowi,  kiedy  Garrett  zahamował  przed  odrapanym,  jednopiętrowym  budynkiem.  Ręcznie  malowana  tabliczka 
informowała, Ŝe wita ich motel Pod Mewą. 

Shelby ogarnęła panika. 
- Nie będę nocować w tej zapluskwionej dziurze! Prowadzi ją pewnie Norman Bates. 
-  Widziałaś  „Psychozę”?  -  ucieszył  się  Garrett.  -  Ja  sam  jestem  wielbicielem  Hitchcocka,  kaŜdy  z  jego  filmów 

oglądałem co najmniej pięć razy i... 

- To, Ŝe widziałam „Psychozę”, nie znaczy, Ŝe sama chcę ją przeŜyć. Absolutnie... 
Porwana przez wiatr butelka uderzyła w przednią szybę. Szkło rozprysło się, lecz na szczęście szyba wytrzymała. Nie 

zostało na niej nawet pęknięcie. 

Garrett spojrzał na Shelby wymownie. 
- Wychodzimy stąd natychmiast. MoŜe na nas spaść kawał betonu lub cegła. Bierz swoje rzeczy i chodź! 
- Nie. 
-  Wyniosę  cię, jeśli  będę musiał  -  ostrzegł.  W  jego  głosie  nie  było  wahania.  -  Jeśli  tego  właśnie  chcesz,  moŜesz  tam 

dalej siedzieć i powtarzać „nie”. 

- Nie dam się zastraszyć! Nie... 
Otworzył drzwi i do środka wdarły się woda i wiatr. 
- Idę wynająć pokój. Wrócę po ciebie. Pokój, powiedział. Nie dwa pokoje. Shelby poczuła nagły przypływ energii. 
-  Chcę  mieć  oddzielny  pokój!  -  zawołała  za  nim.  -  Jeśli  musimy  tu  zostać,  wynajmiemy  dwa  pokoje.  -  Wysiadła  z 

samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Wiatr wiał tak mocno, Ŝe omal jej nie przewrócił. 

Garrett wrócił po nią i, objęci, pokonali te kilka kroków dzielące ich od mrocznego holu motelu Pod Mewą. 
Kiedy weszli do środka, zrozumieli, dlaczego motel jest tak słabo oświetlony. Nie było prądu i ciemności rozjaśniało 

jedynie  kilka  świeczek  ustawionych  na  mocno  sfatygowanym  biurku.  Pulchny,  rudowłosy  recepcjonista  słuchał  radia, 
zajadając bekonowe chrupki. 

-  Wchodźcie,  proszę  -  powitał  ich  z  entuzjazmem.  -  Złapała  was  burza,  hmm?  Jest  wyjątkowo  gwałtowna,  podobno 

wiatry osiągają prędkość huraganu. Wszystkich to zaskoczyło. 

- Widzisz? To bardzo miły człowiek - szepnął Garrett, tak by recepcjonista go nie słyszał. 
Shelby  rozejrzała  się  po  obskurnym  wnętrzu,  którego  szpetota  była  oczywista  nawet  przy  skąpym  oświetleniu.  Nie 

zdziwiłaby się, gdyby w którymś kącie dostrzegła zmumifikowane zwłoki albo martwe aligatorki wystrojone w ubranka 
dla lalek. 

- Poprosimy o dwa pokoje na dzisiejszą noc - powiedział Garrett. 
- Bardzo mi przykro, ale został tylko jeden pokój - odparł recepcjonista. 
- Co takiego? - Shelby obróciła się spanikowana w stronę Garretta. 
Garrett  zauwaŜył  jej  wzburzenie.  Przyśpieszony  oddech,  delikatne  drŜenie  rąk  i  rumieniec  świadczyły,  Ŝe  Shelby 

Halford jest powaŜnie przeraŜona perspektywą spędzenia nocy we wspólnym pokoju. Jej reakcja wydała mu się bardzo 
zabawna. CzyŜby sądziła, Ŝe rzuci się na nią, kiedy tylko znajdą się sam na sam? Czy teŜ obawiała się, Ŝe to ona moŜe 
mieć ochotę napastować jego? To był dość kuszący pomysł. 

-  Powiedziałem,  Ŝe  został  tylko  jeden  pokój  -  powtórzył  recepcjonista.  -  Ludzie  zaczęli  tu  zjeŜdŜać,  kiedy  burza 

rozszalała się na dobre. Nie mieliśmy kompletu od wielu lat. To dla nas historyczna noc. 

- CóŜ, nie moŜemy zostać - powtórzyła z rozpaczą Shelby. - Pojedziemy dalej, aŜ znajdziemy... 
- Zostajemy tutaj - oświadczył Garrett tonem nie dopuszczającym sprzeciwu. - Nie będziemy ryzykować podróŜowania 

w trakcie burzy samochodem niewiele większym od dziecinnego wózka. Weźmiemy ten pokój - oznajmił stanowczo. 

- Nie ma prądu i nie wiemy, kiedy go włączą - ostrzegł recepcjonista. - Cena jest jednak ta sama co zawsze. Płatne z 

góry! 

- Czterdzieści pięć dolarów za taką norę! - W głosie Garretta brzmiało szczere oburzenie. DuŜymi krokami przemierzał 

jedyny pozostały w motelu Pod Mewą pokój. - To skandal! - Wskazał ręką na podwójne łóŜko z nierównym materacem 
przykryte przetartą narzutą. - Nie ma nawet telewizora. 

background image

- To nie ma znaczenia - mruknęła ponuro Shelby. - I tak jesteśmy odcięci od prądu. Bez światła, klimatyzacji i świeŜego 

powietrza!  -  Uchyliła  okno,  by  trochę  przewietrzyć  pomieszczenie.  Do  środka  natychmiast  wdarł  się  zimny  wiatr, 
zmuszając Shelby do szybkiego zamknięcia okna. 

Oprócz  łóŜka  w  pokoju  stał  jeszcze  fotel  o  wyświeconym  siedzisku  i  porysowana  szafka  na  wyblakłym  dywaniku. 

Pomiędzy sprzętami pozostał jedynie wąski pasek przestrzeni, po którym Garrett wciąŜ chodził tam i z powrotem niczym 
uwięziony w klatce tygrys. Obok znajdowała się jeszcze łazienka wielkości budki telefonicznej. 

- MoŜemy jechać dalej - zasugerowała Shelby z nadzieją w głosie. - Nie musimy tu zostawać. Z pewnością po drodze są 

inne... 

- Nie mamy wyboru. Słyszałaś, co mówił ten facet. Wiatry o sile huraganu. Nie mam zamiaru wydawać nas na pastwę 

Ŝ

ywieni. - Garrett uśmiechnął się ponuro. - Prawdę mówiąc, to dla mnie dobra lekcja. Przy tego rodzaju konkurencji nic 

dziwnego, Ŝe Family Fun Inns odniosły sukces. Ale nie wolno nam spocząć na laurach. 

-  Doceniam  aspekt  edukacyjny,  ale  to  miejsce  jest  naprawdę  okropne.  Jak  przetrwamy  tutaj  noc?  Nie  ma  nawet 

dziesiątej. Nie zamierzam choćby dotknąć tej narzuty, nie mówiąc o siadaniu na niej. 

Garrett ściągnął z łóŜka wytarte nakrycie. 
- Prześcieradła są czyste, a nawet wykrochmalone. MoŜesz bezpiecznie siadać, Shelby. - Wziął ją za rękę. - OdpręŜ się, 

kochanie. Jest... 

- Jeśli chcesz próbować mnie uwieść, oszczędź sobie wysiłku - oświadczyła kategorycznie. Garrett uśmiechnął się. 
- Dekoracja ma dla ciebie znaczenie, prawda? Świece, wino, cicha muzyka w tle. 
- ŁóŜko nie przypominające katafalku. Pokój, który nie cuchnie pleśnią i zgnilizną. MoŜesz uznać, Ŝe przesadzam, ale to 

moje minimalne wymagania. 

Uniósł do ust dłoń Shelby i ucałował czubki jej palców. 
- A co, jeśli powiem, Ŝe jesteś wymagająca? Drobiazgowa. Wybredna. Kapryśna kobieta o wyszukanym guście. Nie, to 

nie jest próba uwiedzenia ciebie. Mogłabyś zaufać, Ŝe mam choć odrobinę dobrego smaku i nie zechcę kochać się z tobą 
w tej norze. 

Jej serce zabiło szybciej, lecz wyrwała Garrettowi rękę. 
- Nigdzie nie będziemy się kochać, Garretcie McGrath. Nie łączy nas Ŝaden związek. 
- CzyŜby? 
-  Z  pewnością  nie!  -  zaprzeczyła  gwałtownie.  Trochę  zbyt  gwałtownie  zareagowałam,  skonstatowała  natychmiast. 

Zabrzmiałoby znacznie bardziej przekonująco, gdyby po prostu wzruszyła ramionami. 

Spojrzała  na  niego  z  gniewem.  Nawet  w  mroku  widziała  ten  dziwny  błysk  w  jego  oczach.  DraŜnił  się  z  nią,  a  ona 

pozwoliła  złapać  się  w  pułapkę.  Zrezygnowana  opadła  na  brzeg  łóŜka.  Stojąca  obok  świeca  wypalała  się  szybko,  na 
podstawce świecznika zdąŜyła się juŜ zebrać spora kałuŜa stearyny. 

- Mamy jeszcze jedną świecę, ale co zrobimy, kiedy obydwie się wypalą? - spytała z niepokojem. 
- Wtedy pogrąŜymy się w ciemnościach. Norman Bates nie pozostawił wątpliwości co do tego, Ŝe limit dwóch świec na 

pokój jest ustalony i nie będzie wyjątków. - Garrett usiadł obok niej. - Jesteś głodna? 

Skinęła głową. 
- DuŜo czasu upłynęło od lunchu. Szkoda, Ŝe nie zjedliśmy kolacji przed wyjazdem z Key West. 
-  Nie  od  rzeczy  wydaje  się  przypomnieć,  Ŝe  proponowałem,  Ŝebyśmy  zjedli  coś  przed  tą  wyprawą  do  pieklą. 

Sugerowałem teŜ, Ŝebyśmy w ogóle nie jechali dzisiaj. Nocleg w Family Fun Inn bije na głowę spanie w tym hotelu. 

- Ale wtedy straciłbyś tę wspaniałą poglądową lekcję. - Oczy Shelby błysnęły łobuzersko. 
-  Punkt  dla  ciebie.  -  Garrett  uśmiechnął  się.  Sięgnął  do  swoich  toreb  z  zakupami  z  Key  West.  -  Nie  martw  się, 

przynajmniej  nie  będziemy  głodować.  Kiedy  wybierałaś  pocztówki,  ja  kupiłem  trochę  przysmaków  na  prezenty  dla 
rodziny. Ale skoro oboje jesteśmy głodni, moŜemy je zjeść. 

- Przysmaki dla rodziny? - powtórzyła Shelby. - Nawet boję się spytać, co to jest. 
-  To  specjały  regionalne,  których  nie  dostaniesz  w  Buffalo.  -  Garrett  po  kolei  wyjmował  rzeczy  z  torby.  -  Jak  na 

przykład  limonowe  karmelki  ze  słonej  wody.  Słoik  papai,  bananów i ananasów w  zalewie  cynamonowo-porzeczkowej. 
Galaretka z guawy. Częstuj się. 

Shelby odmówiła. 
- Chyba wolę głodować. 
Garrett wzruszył ramionami, odwinął karmelek i wsunął go do ust. 
-  Jadałem  gorsze  rzeczy  -  powiedział,  co  nie  zabrzmiało  zbyt  zachęcająco.  -  Kupiłem  teŜ  napoje  -  dodał,  wręczając 

Shelby drugą torbę. 

Wyjęła karafkę w kształcie syreny i spojrzała na etykietkę. 
-  Rum  z  przyprawami  Circe.  -  Wewnątrz  znajdowała  się  jeszcze  jedna,  bardziej  tradycyjna  w  kształcie  butelka.  - 

Limonowy Rum Kapitana Jolly. - Wzdrygnęła się. - Wyglądają upiornie. Ten rum jest zielony! 

- Pomyślałem, Ŝe babcia będzie mogła go otworzyć w Dzień Świętego Patryka, święto Irlandczyków. Garrett spróbował 

galaretki i zakaszlał. 

- Brr, jest fatalna. Spróbuj. - Wsunął Shelby do ust kawałek galaretowatej substancji. Shelby spróbowała i skrzywiła się. 
- Fuu, ohyda! 
Garrett cisnął galaretkę do stojącego w kącie kosza. 
- Dwa punkty - oznajmił. - Nie straciłem wyczucia. 

background image

- Grałeś w kosza? 
Skinął głową. 
- W szkole średniej i na studiach. Nie byłem zły, ale i nie wybitny. Sport nie stracił wielkiej gwiazdy, kiedy odszedłem. 
- A jaką dyscyplinę uprawiasz teraz? - spytała. - Golfa? 
- Zacząłem bywać w klubie golfowym. 
Shelby z trudem stłumiła chichot i odwróciła głowę. 
- CzyŜbyś naśmiewała się ze mnie za moimi plecami? - Chwycił ją za koński ogon i pociągnął, zmuszając Shelby, by 

spojrzała na niego. - Więc to tak! 

-  Próbuję tylko  wyobrazić sobie  ciebie na  polu  golfowym  wśród  dostojnych i szacownych  dŜentelmenów.  Domyślam 

się,  Ŝe  musiałeś  wywołać  pewne  zdziwienie,  pojawiając  się  tam  w  dŜinsach  i  swojej  ulubionej  koszulce  z  napisem 
„Wodospad Niagara jest dla zakochanych”. 

- Czy chichotałabyś, gdybym ci opowiedział o moich madrasowych spodniach do golfa i granatowym polo? 
- W głowie się to nie mieści. - Shelby nie potrafiła powstrzymać śmiechu. 
Kolejny kawałek owocowej galaretki wylądował w koszu. 
- Niezłe zagranie - ocenił Garrett. - Chcesz spróbować? 
Kiedy Shelby celowała galaretką do kosza, Garrett otworzył Rum z Przyprawami Circe i skosztował ciemnobrązowego 

trunku. 

- Rany boskie! - Potrząsnął głową. - Circe robi diabelnie dobry poncz. 
Karmelek Shelby wylądował prawie metr od kosza. Podniosła go i spróbowała jeszcze raz. Znów chybiła. 
-  Pani  próby  są  dosyć  Ŝałosne,  panno  Halford.  MoŜe  Circe  pani  pomoŜe.  -  Podał  jej  wypełnioną  brązowym  płynem 

szklaną syrenę. 

- Zamierzasz mnie upić? - spytała podejrzliwie. 
-  śeby  móc  cię  potem  wykorzystać?  Przepraszam,  Ŝe  muszę  cię  rozczarować,  skarbie,  ale  ja  takŜe  mam  pewne 

wymagania. Uwodzenie kobiet w motelu Pod Mewą je wyklucza. 

-  A  w  jaki  to  wyszukany  sposób  uwodzisz  zwykle  kobiety?  -  chciała  wiedzieć  Shelby.  Rum  okazał  się  zadziwiająco 

słodki. Smakował bardziej jak lemoniada niŜ alkohol. Tym razem wypiła więcej. 

Garrett wziął butelkę i teŜ napił się rumu. 
- Potrzebne jest dobre jedzenie. Niezbyt obfite i niezbyt cięŜkie. Nie za słodkie. 
- A więc galaretka z guawy i limonowe karmelki zostały zdyskwalifikowane - zauwaŜyła Shelby. Butelka znów znalazła 

się w jej ręku. Im więcej piła, tym bardziej smakował jej ten egzotyczny alkohol. 

- MoŜe trochę lekkiego wina. Dobry rocznik kalifornijskiego Chardonnay. Albo jakiś francuski gatunek. 
- Rum z Przyprawami Circe został odrzucony. - Podała mu butelkę. Zaczynała odczuwać lekki zawrót głowy. 
-  Chciałbym  być  w  duŜym,  eleganckim  pokoju  z  pięknym  widokiem  i  wygodnym  łóŜkiem  -  ciągnął.  Dotknęła  ręką 

nierównego materaca. 

- Motel Pod Mewą zdecydowanie odpada. - Wypiła kolejny łyk rumu. 
- Romantyczna muzyka w tle - dodał Garrett. 
-  Bez  elektryczności  musimy  zadowolić  tym,  co  zapewnia  matka  natura.  Czy  odgłosy  uderzających  o  szybę  śmieci 

uznałbyś za romantyczne? 

- I co najwaŜniejsze, muszę być z odpowiednią kobietą. Z dziewczyną, która pragnęłaby mnie równie gorąco jak ja jej. 

A wówczas nie byłoby to uwodzenie, lecz kochanie się. 

Shelby znów napiła się rumu. 
-  I  jak  często to  się  zdarza? Jak  często  bywasz  z  odpowiednią  kobietą  we  właściwym  miejscu  z  idealnym  jedzeniem, 

winem i muzyką? Raz, dwa razy w tygodniu? Codziennie? 

- Nie jestem kobieciarzem, Shelby, jeśli o to ci chodzi. 
- To, czy jesteś, czy nie, wcale mnie nie obchodzi. Nie interesuje mnie, w jaki sposób zabawiasz się w wolnym czasie. - 

Tym razem jej karmelek bezbłędnie trafił do kosza. 

-  Oczywiście.  Skoro  więc  omówiliśmy  tę  kwestię,  moŜe  miałabyś  ochotę  spróbować  dla  odmiany  mikstury  Kapitana 

Jolly’ego? 

- Absolutnie nie! Nie pijam niczego zielonego i ty teŜ nie powinieneś tego robić. 
- Nasuwają mi się dość interesujące spostrzeŜenia. - Garrett strzelił palcami. - Zarówno zielone drzwi, jak i trunki nie 

cieszą się popularnością. 

- Twoje techniki badania rynku są naprawdę oryginalne. 
Oboje roześmieli się. I po raz kolejny przekazali sobie butelkę rumu. W stronę kosza znów poleciały kawałki galaretki. 

 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Jasne promienie słońca wpadały przez szczeliny w wyblakłych Ŝaluzjach, zalewając światłem pokój. Shelby otworzyła 

jedno  oko.  LeŜała  płasko  na  plecach  w  obskurnym  pokoju,  z  którego  ścian  niszczyła  się  farba,  a  sufit  ozdabiała 
oryginalna kompozycja zacieków. Na zewnątrz panowała cisza. 

Poruszyła się. Czuła się źle w gorącym, dusznym pokoju. WciąŜ miała na sobie koszulkę i szorty, które Garrett kupił 

poprzedniego dnia. Po raz pierwszy w Ŝyciu poszła spać w ubraniu, nie dokonawszy uprzednio wieczornych ablucji. 

Usiadła,  tłumiąc  jęk.  Czuła  się,  jakby  uderzyła  głową  w  twardą  ścianę.  Rozejrzała  się  wokół.  Na  podłodze  leŜały 

background image

rozrzucone karmelki, galaretki i papiery. Kosz był przewrócony, a na odrapanej komodzie pręŜyła pierś szklana syrena. 
Kiedy odetchnęła głęboko, poczuła w nozdrzach mdły zapach pleśni. 

- Która godzina? - mruknął Garrett, nie otwierając oczu. Zerknęła na zegarek. 
- Za piętnaście ósma. Przestało padać - dodała bez potrzeby. 
-  Nie  uderzyłaś  mnie  przypadkiem  w  głowę  młotkiem  zeszłej  nocy?  -  Garrett  delikatnie  dotknął  czubkami  palców 

skroni i jego twarz wykrzywił grymas. 

-  Nie,  chyba  Ŝe  ty  potraktowałeś  mnie  w  ten  sam  sposób  i  Ŝadne  z  nas  tego  nie  pamięta.  -  Shelby  zaczęła  lekko 

rozmasowywać skronie. - Obawiam się, Ŝe wszystkiemu winna jest nasza przyjaciółka Circe. 

Garrett ułoŜył się na plecach i oparł głowę na rękach. 
-  To  bardzo  niebezpieczna  pani. Teraz  wiem,  dlaczego  marynarze  są  skazani  na  klęskę.  Gdybym  ja  sterował  wczoraj 

statkiem pod jej wpływem, z pewnością rozbiłbym się na skale. Nie masz przypadkiem aspiryny? 

-  Przypadkiem  mam.  -  Shelby  powoli  wstała  z  łóŜka  i  poczłapała  po  torebkę.  Najpierw  sama  połknęła  dwie  tabletki, 

zanim podała lekarstwo Garrettowi. 

- Jesteś aniołem dobroci. - Garrett usiadł, by zaŜyć aspirynę. Przy okazji wypił duszkiem szklankę wody. - Ten pokój 

jest jeszcze gorszy, niŜ mi się wydawało wczoraj w ciemności - mruknął, rozglądając się dokoła. Dostrzegł przewrócony 
kosz i rozsypane śmieci. - Turniej. Domyślam się, Ŝe wygrałem. 

-  To  kwestia  nie  rozstrzygnięta.  Kiedy  juŜ  wypaliły  się  obydwie  świece,  było  zbyt  ciemno,  by  osądzić,  czy  galaretki 

trafiają do kosza. Utrzymywałeś, Ŝe wszystkie twoje rzuty są celne, ale ja wiem, Ŝe to nieprawda. 

-  Owszem,  prawda.  Oświeć  mnie,  czy  to  delirium,  czy  rzeczywiście  śpiewaliśmy  wszystkie  znane  nam  przeboje 

telewizyjne i filmowe? 

- Kiedy nie pamiętaliśmy słów, nuciliśmy melodie - poinformowała go Shelby. - Wydaje mi się, Ŝe oboje mieliśmy juŜ 

nieźle w czubie. 

- Pamiętam, Ŝe próbowałem dowiedzieć się, która godzina, ale nie mogłem rozróŜnić cyfr. Była prawie czwarta. Potem 

nic nie pamiętam. 

-  Szykowałam  się  do  następnej  rundy:  „Rozpoznaj  tę  melodię”,  kiedy  ty  odwróciłeś  się  plecami  i  zasnąłeś  -  przypo-

mniała mu Shelby. 

-  Co  za  niewybaczalne  naruszenie  etykiety!  Obiecuję,  Ŝe  następnym  razem  nie  zasnę,  dopóki  nie  będziesz  w  pełni 

usatysfakcjonowana. 

- Obiecanki cacanki - zaśmiała się. 
Cieszyła  się,  Ŝe  łatwo  przyjęli  ten  swobodny,  Ŝartobliwy  styl  rozmowy,  z  którym  tak  dobrze  oswoili  się  poprzedniej 

nocy. Teraz bawiły Shelby nawet jego dwuznaczne Ŝarty. 

Garrett opuścił nogi na podłogę i znów jęknął. 
- Oddałbym Ŝycie za długą kąpiel pod gorącym strumieniem wody, maszynkę do golenia, szczoteczkę do zębów i czyste 

ubranie. 

-  Zaczekaj,  aŜ  zobaczysz  łazienkę  w  pełnym  świetle.  Ściany  porasta  bujny  grzyb,  który  wygląda,  jakby  specjalnie 

hodowano  go  w  celu  wystraszenia  turystów  -  ostrzegła  go  Shelby,  kierując  się  do  łazienki.  -  Prysznic  przypomina 
eksperymentalne dzieło szalonego wynalazcy. 

- MoŜe powinniśmy darować sobie wątpliwą przyjemność mycia się w tym miejscu i nie zwlekając dłuŜej, wyruszyć do 

Port Key. Jesteś gotowa jechać? 

Shelby zerknęła na swoje odbicie w lustrze nad umywalką i skrzywiła się. Jej rozpuszczone włosy opadały potargane na 

ramiona.... Ubranie, tanie i zmięte, wyglądało tak, jakby w nim spała. Co, oczywiście, było faktem. 

- Czy jesteś pewien, Ŝe chcesz, Ŝeby widziano cię w moim towarzystwie? 
Garrett podszedł bliŜej i objął Shelby w talii. Odgarnął jej włosy i pocałował smukłą szyję. 
- Moim zdaniem wyglądasz cudownie. 
Powędrował ścieŜką pocałunków w dół jej szyi, jednocześnie delikatnie masując palcami miękką wypukłość brzucha. 
- Gdybym musiał spędzić jeszcze jedną noc Pod Mewą, nie zamieniłbym twojego towarzystwa na niczyje inne. 
-  To  dość  wątpliwy  komplement.  -  Shelby  spróbowała  obrócić  wszystko  w  Ŝart.  Czuła  pieszczotę  silnych,  gorących 

dłoni, męskość przyciśniętą do jej rozpalonego ciała. Wiedziała, Ŝe jej pragnie i... zadrŜała. 

-  Nie  wolno  ci  wątpić.  -  Garrett  obrócił  ją  delikatnie  twarzą  do  siebie  i  przygarnął  mocno.  Odnalazł  jej  usta  i  zaczął 

muskać je wargami w powolnym, uwodzicielskim rytmie. 

Shelby  wstrzymała  oddech,  kiedy  ogarnęła  ją  fala  poŜądania.  Jej  nabrzmiałe  piersi  domagały  się  pieszczot,  a  napięte 

sutki ocierały się o jego twardy tors. 

- W naszą następną wspólną noc nie będziemy urządzać konkursów  muzycznych i zawodów w rzucaniu galaretką do 

kosza. Co nie znaczy, Ŝe nie bawiłem się dobrze tej nocy. - Kiedy mówił, jego wargi poruszały się tuŜ przy jej ustach, 
wzmagając podniecenie Shelby. - Jest mi z tobą cudownie, niezaleŜnie od tego, gdzie jesteśmy i co robimy. 

Po  raz  pierwszy  w  Ŝyciu  usłyszała  tego  rodzaju  słowa  skierowane  pod  swoim  adresem.  Doskonale  zdawała  sobie 

sprawę, Ŝe spędzanie z nią czasu to niekoniecznie szczególna frajda. JuŜ we wczesnym dzieciństwie nie ona, lecz Laney 
była zawsze dzieckiem kochanym i podziwianym przez wszystkich. Kolczasta skorupka, w której Shelby schroniła przed 
nieprzychylnym światem, nie zachęcała nikogo do wspólnej zabawy. A teraz Garrett McGrath mówi, Ŝe lubi przebywać 
w jej towarzystwie. 

- NiezaleŜnie od tego, jak okropna byłaby sceneria i nie sprzyjające okoliczności? 

background image

-  Nie moŜe być gorzej niŜ w pozbawionym prądu motelu Pod Mewą, a gotów jestem spędzie tu takŜe dzisiejszą noc, 

jeśli obiecasz ze mną zostać. 

Ujął w dłoń jej twarz, drugą przygarniając Shelby mocniej do siebie. Czubkami palców gładził jej policzek, kciukiem 

obrysowując kontur ust. Bezradnie patrzyła w niebieskie oczy Garretta, coraz bardziej poddając się woli zmysłów. 

Ich  usta  znów  spotkały  się  w  pocałunku  długim  i  Ŝarliwym.  Kiedy  później  stali  naprzeciw  siebie spleceni w  ciasnym 

uścisku,  po  raz  pierwszy  w  Ŝyciu  Garrett  nie  wiedział,  co  powiedzieć.  śadna  zgrabna  i  dowcipna  formułka  nie 
przychodziła mu do głowy. I wiedział, dlaczego. Nigdy dotąd nie był tak zaangaŜowany emocjonalnie, nawet wówczas, 
gdy parę dni wcześniej całował Shelby w oceanie. 

Spędzone  razem  godziny  niewątpliwie  zbliŜyły  ich  do  siebie  i  rozbudziły  uczucia.  Lubił  Shelby  i  cenił  sobie  jej 

towarzystwo,  nawet  gdy  krytykowała  go  i  okazywała niechęć. McGrathowie  nigdy  nie  darzyli  sympatią  pochlebców,  a 
kobiety,  które  dotąd  spotykał  i  które  za  wszelką  cenę  starały  się  mu  przypodobać,  nudziły  go.  Nikt  nie  mógłby 
powiedzieć, Ŝe Shelby Halford sili się na pochlebstwa. 

Usta  Garretta  wygięły  się  w  uśmiechu.  Z  pewnością  nie  była  teŜ  nudna.  Uparta,  tak,  ale  to  stanowiło  dla  niego 

dodatkowe wyzwanie. Całe Ŝycie spędził wśród upartych McGrathów. Sam był jednym z nich i uwaŜał to za powód do 
dumy. 

Zajechali  do  pierwszej napotkanej restauracji  szybkiej  obsługi  dla  zmotoryzowanych,  gdzie  złoŜyli  zamówienie przez 

okno, bo oboje woleli nie wysiadać. Zjedli śniadanie na parkingu. 

- Nigdy przedtem nie próbowałam czegoś takiego - wyznała Shelby, odgryzając kawałek kanapki z jajkiem, wędliną i 

serem. - Moje śniadanie to zwykle jakiś owoc, talerz gorącej owsianki i filiŜanka kawy. 

- Jesz to samo codziennie? 
-  Owoce  są  róŜne,  zaleŜnie  od  pory  roku,  i  zamieniam  czasem  owsiankę  na  płatki  owsiane  praŜone.  -  Zerknęła  na 

Garretta. Nawet nie ogolony był bardzo przystojny. Spróbowała odsunąć od siebie te myśli i kontynuować rozmowę. - Ty 
zapewne zmieniasz śniadaniowe menu podobnie jak marki wypoŜyczanych samochodów i kolory drzwi wynajmowanych 
pokoi. 

-  RóŜnorodność  czyni  Ŝycie  ciekawym  -  potwierdził.  -  Czy  kiedykolwiek  myślałaś  o  tym,  Ŝeby  zaszaleć  i  zamiast 

gorącej owsianki zjeść talerz płatków kukurydzianych? 

-  Czasami  wydaje  mi  się,  Ŝe  jestem  moŜe  trochę  zbyt  rygorystyczna  -  przyznała  po  chwili  zastanowienia.  -  śe 

powinnam wprowadzić jakieś urozmaicenia w swoim Ŝyciu. 

- Wiele - zasugerował Garrett. - Ale jesteś na dobrej drodze. I zajmę się tym, Ŝebyś na niej wytrwała. 
- Ty? 
- Do końca mojego pobytu w Halford House będę snuł się za tobą jak cień. I kaŜdy dzień będzie inny. 
-  A  potem  powrócisz  do  swojej  kwatery  głównej  w  Buffalo,  a  ja  zostanę,  Ŝeby  poprowadzić  Halford  House.  - 

Wypowiedzenie  na  głos  tego,  co  było  oczywiste  dla  nich  obojga,  sprawiło  jej  przykrość.  Nie  powinna  zapominać,  Ŝe 
Garrett McGrath tylko na chwilę pojawił się w jej Ŝyciu. 

Resztę drogi pokonali w ponurym milczeniu. Słowa Shelby przypomniały Garrettowi, Ŝe wciąŜ jeszcze nie powiedział 

jej prawdy. Nie miał jednak odwagi zawierzyć Shelby tajemnicy, wiedząc, jak wielki sprawiłby jej tym ból. 

Shelby otworzyła drzwi, jeszcze zanim Garrett zdąŜył porządnie zahamować, i wysiadła natychmiast, kiedy samochód 

stanął. 

- śegnaj - zawołała, biegnąc po wyłoŜonej piaskowcem ścieŜce. 
Garrett nie miał zamiaru pozwolić jej tak po prostu uciec. Wychylił się z samochodu. 
- Zobaczymy się później! - krzyknął. Na chwilę zwolniła. 
- Nie, będę bardzo zajęta. - Nie miała ochoty czekać bezczynnie, aŜ Garrett McGrath złamie jej serce. 
Przez  chwilę  mocowała  się  z  zamkiem,  chcąc  jak  najszybciej  zniknąć  wewnątrz  domu,  na  wypadek  gdyby  Garrett 

postanowił ją dogonić. On jednak odjechał w stronę domku 101. 

Do końca swojego pobytu w Halford House, postanowiła ze złością Shelby, Garrett McGrath nie zobaczy jej więcej. 
-  Och,  wróciłaś  wreszcie.  -  Pojawienie  się  siostry  w  przestronnym  holu  przerwało  ponure  rozwaŜania  Shelby.  Laney 

była  jak  zawsze  nienagannie  ubrana,  umalowana  i,  ufryzowana.  Opłakany  stan  Shelby  ostro  kontrastował  z  jej 
nieskazitelnym wyglądem. Kiedy więc Laney przypatrzyła się lepiej siostrze, jej śliczne oczy rozszerzyło przeraŜenie. 

- Co ci się stało? 
-  Zaskoczyła  nas  burza  i  musieliśmy  spędzić  noc  w  wyjątkowo  podłym  motelu  w  Lower  Keys.  -  Shelby  próbowała 

przygładzić nieco palcami włosy, ale szybko dała za wygraną. Wiedziała, Ŝe wygląda, jakby właśnie wyczołgała się spod 
cięŜarówki. 

Laney najwyraźniej była tego samego zdania. 
- Ty i Garrett spędziliście razem noc w motelu? - powtórzyła z niedowierzaniem. 
- Nic się nie wydarzyło - zapewniła ją szybko Shelby. Przeklinała rumieniec, który okrył je policzki. 
-  Oczywiście,  Ŝe  nie!  -  zaśmiała  się  Laney.  -  Nie  wyglądasz  zbyt  pociągająco.  I  ten  strój!  Jest  straszny.  Gdzie  go 

znalazłaś? Na śmietniku? 

Shelby nie miała ochoty odpowiadać na to pytanie. 
- Dam ci, siostrzyczko, radę. Weź prysznic, umyj włosy, a potem spal te ubrania. Jeśli chcesz, moŜesz poŜyczyć coś ode 

mnie. Radzę ci skorzystać z tej propozycji. Twój gust... - Urwała, nie mogąc znaleźć słów, które oddałyby jej niesmak. - 
CóŜ,  ja  wychodzę,  umówiliśmy  się  z  Paulem  na  tenisa.  Potem  zabiera  mnie  do  Miami  Beach  na  obiad.  -  Wymieniła 

background image

nazwę ekskluzywnej i bardzo drogiej restauracji. 

Shelby  zdziwiła  się,  Ŝe  Paul,  który  jej  nigdy  nie  kupił  nawet  kawałka  pizzy,  zabierał  Laney  na  obiad  do  lokalu,  w 

którym  ceny  znacznie  przerastały  moŜliwości  jego  kieszeni.  Ale  Laney  potrafiła  inspirować  męŜczyzn  do  tego,  by 
traktowali ją jak księŜniczkę, za jaką się uwaŜała, nawet gdy nie było ich na to stać. 

- Paul jest słodki i szaleje za mną. Mam nadzieję, Ŝe nie masz do mnie Ŝalu, Shel - paplała Laney z podnieceniem. - Paul 

i  ja  nie  chcieliśmy  sprawić  ci  przykrości,  ale  nasze  uczucia  okazały  się  silniejsze.  Dla  nas  obojga  była  to  miłość  od 
pierwszego wejrzenia. - Wzruszyła ramionami, uśmiechając się niewinnie. 

- Wcale nie jest mi przykro. - Shelby takŜe odpowiedziała siostrze uśmiechem. - Paul i ja pracowaliśmy razem, potem 

zrodziła się między nami przyjaźń, ale nigdy nie było to nic powaŜniejszego. - CzyŜby przez twarz Laney przemknął cień 
rozczarowania?  Wiadomość,  Ŝe  ukradła  siostrze  tylko  przyjaciela,  a  nie  kochanka,  musiała  być  dla  niej  niemiła.  -  Ale 
rozumiem, co to znaczy, Ŝe miłość poraŜa niczym błyskawica. - W głosie Shelby brzmiała sama słodycz. - Tak właśnie 
było  ze  mną  i  Garrettem.  -  Po  tym  oświadczeniu  Shelby  wymaszerowała  do  swojego  pokoju,  zostawiając  w  holu 
oszołomioną Laney. 

Garrett  nie  pamiętał,  kiedy  ostatni  raz  zwykła  kąpiel  pod  prysznicem  sprawiła  mu  tyle  przyjemności.  W  domku  101 

panowała  idealna  temperatura.  Wziął  do  ręki  jeden  z  leŜących  na  paterze  w  kuchni  owoców  i  zamierzał  nalać  sobie 
drinka, kiedy usłyszał pukanie. Podszedł szybko do drzwi z irracjonalną nadzieją, Ŝe to Shelby. 

W progu stała Laney Halford ubrana w skąpe bikini i sandały na wysokim obcasie. Brakuje jej tylko korony i szarfy z 

napisem  miss  czegoś  tam,  pomyślał  z  niesmakiem  Garrett.  Podniecenie  natychmiast  go  opuściło,  jakby  ktoś  wylał  na 
niego kubeł zimnej wody. 

- Serwis hotelowy - przywitała go Laney, wskazując na trzymaną w rękach tacę z dwoma drinkami. - Pomyślałam, Ŝe 

dobrze zrobi ci coś specjalnego po koszmarnych przejściach ubiegłej nocy. 

- Rozmawiałaś z Shelby? - To interesowało go najbardziej. 
- Tak. Biedactwo. - Laney uśmiechała się uwodzicielsko. - Wyglądała tak, jakby pływała w bagnie. Tak teŜ się chyba 

czuła. Opowiadała teŜ o tym, jak fatalnie spędziła ostatnią noc, ale kiedy posłuchałam jej dłuŜej, doszłam do wniosku, Ŝe 
ty jesteś bardziej godny współczucia. Jestem pewna, Ŝe nie umiała cierpieć w milczeniu. WyobraŜam sobie, jaki horror 
przeŜyłeś. 

- Przyszłaś mnie pocieszyć? 
Laney uśmiechnęła się słodko. 
- Przyszłam zaprezentować ci Boginię Halford House. 
- Czy masz na myśli siebie? - spytał z niedowierzaniem. 
Laney potraktowała jego pytanie jako komplement. Wysunęła do przodu biodro i ten ruch sprawił, Ŝe zakołysały się jej 

piersi. 

- Bogini Halford House to drink, głuptasie. - Zachichotała. - To nasza specjalność. Jeden z barmanów wymyślił go kilka 

lat temu i nazwał tak na moją cześć. Wiem, Ŝe będzie ci smakował. - Ton jej głosu i zachowanie sugerowały, Ŝe gdyby 
tylko  zechciał,  mogłaby  zapewnić  mu  inne  jeszcze  przyjemności.  Ta  kobieta  śmiało  eksponująca  swoje  wdzięki  w 
skąpym kostiumie nie pozostawiała wątpliwości co do tego, Ŝe gotowa jest spełnić kaŜdą jego prośbę. On jednak o nic nie 
prosił. 

- Dziękuję za troskę - odparł chłodno. - Ale nigdy nie piję po południu, zwłaszcza wówczas, kiedy pracuję. - Wskazał 

na stojące na biurku telefon i faks. - Niedługo mam  odbyć telekonferencję, a potem... - Nie miał ochoty się tłumaczyć. 
Nie miał teŜ chęci ani na Boginię Halford House, ani na spędzenie popołudnia z Laney Halford. - Dzięki, ale nie. 

Piękne rysy Laney na moment zniekształciła złość. Szybko jednak dziewczyna zapanowała nad sobą. Kiedy odezwała 

się, jej głos znów pobrzmiewał fałszywą słodyczą. 

- Wiem, jak bardzo musisz być zajęty. Jesteś przecieŜ szefem ogromnej firmy.  W przeciwieństwie do Shelby potrafię 

docenić twój sukces. Moją siostrę interesują tylko jej własne osiągnięcia. 

Laney przysunęła się bliŜej, niemal ocierając się o Garretta. Ten jednak cofnął się w ostatniej chwili. 
- UwaŜaj na tacę - zbeształ ją. - Mało brakowało, a byłabyś mnie oblała. Nie mam ochoty ani pić, ani oglądać Bogini 

Halfordu. 

Laney przeszyła go lodowatym spojrzeniem. 
- Nie musisz na mnie krzyczeć! - zawołała z oburzeniem. 
- Nie muszę? A jak inaczej mogę sprawić, Ŝebyś sobie poszła? Nie reagujesz na subtelne aluzje. 
Laney obróciła się z gniewem. Odeszła kilka kroków, po czym przystanęła i cisnęła tacą w stronę Garretta. Chybiła i 

szkło rozsypało się po trawie. 

- Przyślij kogoś do sprzątania! - zawołał za nią. 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Panna  York  spojrzała  na  nią  z  dezaprobatą.  Shelby  nie  sądziła  jednak,  by  niechęć  ta  była  skierowana  przeciwko  niej 

osobiście. Panna York po prostu nie lubiła niespodziewanych wizyt. Gdyby zamiast Shelby pojawił się prezydent Stanów 
Zjednoczonych, równieŜ nie okazałaby entuzjazmu. Po krótkiej rozmowie przez intercom starsza pani dała znak Shelby, 
by weszła do gabinetu ojca. 

- Rozumiem, Ŝe spędziłaś noc z Garrettem McGrathem? - spytał Arthur Halford bez Ŝadnego wstępu. Shelby czuła, Ŝe 

na jej policzki wypełza rumieniec. 

- To niedokładnie było tak, tato - zaprotestowała. Skąd o tym wiedział? I co mu powiedziano? 

background image

- Czy dlatego przyszłaś? Czy powiedział ci... coś nieprzyjemnego? 
Shelby ze zdumieniem przyglądała się ojcu. Zawsze szorstki, nigdy dotąd nie okazywał zainteresowania jej sprawami. 

Ten objaw troski zdziwił ją. CzyŜby ojciec nie wierzył Garrettowi z powodu jego plebejskiego pochodzenia? To wydało 
się jej wysoce niesprawiedliwe. 

- Garrett zachował się jak prawdziwy dŜentelmen, tato - oświadczyła stanowczo. - On i ja... - Znów się zaczerwieniła i 

była na siebie za to zła. - Oboje staraliśmy się stawić czoło tej nieprzyjemnej sytuacji - dokończyła krótko. - Wiem, Ŝe 
jest późno, ale przyszłam do pracy. Ojciec przyglądał się jej przez dłuŜszą chwilę. 

-  Bardzo  dobrze.  Mam  dla  ciebie  zadanie.  -  Sięgnął  do  górnej  szuflady  biurka  i  wyjął  z  niej  folder.  -  Zanieś  to 

McGrathowi. I poczekaj, aŜ to przejrzy. 

Pierwszym  impulsem  Shelby  było  zaprotestować.  Ostatnią  godzinę  spędziła  na  wymazywaniu  tego  męŜczyzny  z 

pamięci. Westchnęła głęboko. 

- Czy nie mógłby zrobić tego Paul? 
- Nie, do diabła, nie mógłby - warknął Arthur Halford. 
- Nie rozumiem cię, Shelby. Najpierw przychodzisz, Ŝądając pracy, a kiedy wyznaczam ci zadanie, próbujesz zrzucić je 

na Whitleya. Czy właśnie po to sprowadziłaś go tutaj? śeby się nim wyręczać? - NiemalŜe rzucił w nią broszurą. 

- Nie chcę więcej słyszeć twoich narzekań. I nie chcę cię dzisiaj więcej widzieć - dodał, wykręcając numer telefonu. 
Shelby szła powoli korytarzem. Ojciec miał rację, ona sama takŜe nie zniosłaby tego rodzaju niesubordynacji ze strony 

kogoś  z  podwładnych.  Zerknęła  na  trzymany  w  rękach  folder.  Musi  jak  najszybciej  dostarczyć  go  Garrettowi.  W 
wiszącym  nad  schodami  lustrze  dostrzegła  swoje  odbicie.  Wełniana  garsonka  w  czarne  prąŜki,  jak  najbardziej 
odpowiednia dla osoby na jej stanowisku, z pewnością posłuŜyłaby Garrettowi jako temat do Ŝartów. Nie oszczędziłby 
teŜ jej nakrochmalonej bluzki, ciemnych raj stop i ciasno upiętego koka. Koniecznie musi zmodyfikować swój strój przed 
pojawieniem się w domku numer 101. 

Nie tracąc czasu, przeszła do domu rodziców, gdzie zamieniła garsonkę na sukienkę w kwiaty rozkloszowaną u dołu, do 

której dobrała pastelowe espadryle. Jej lśniące włosy opadły rozpuszczone na ramiona. Teraz Garrett, zamiast szydzić z 
jej ubioru, będzie mógł skoncentrować uwagę na sprawach zawodowych. 

Shelby  miała  właśnie  zapukać  do  drzwi  domku,  kiedy  te  otworzyły  się  z  impetem.  W  ostatniej  chwili  udało  się  jej 

uskoczyć i uniknąć zderzenia z Garrettem. 

Na jej widok przystanął jak skamieniały, przez dłuŜszą chwilę nie wypowiadając ani słowa. 
- Nie wiedziałem, Ŝe tu jesteś - wyjaśnił. - Czy nic ci nie jest? 
- Och, nie - zaśmiała się nerwowo. - Tyle razy musiałam uciekać przed pędzącymi na lotnisku wózkami... -  Zamilkła 

zawstydzona. Paplała niczym egzaltowana nastolatka. Szybko odzyskała panowanie nad sobą. - Widzę, Ŝe przyszłam w 
złym momencie. Wybierasz się dokądś? 

Garrett  miał  na  sobie  zielone  kąpielówki  ze  znakiem  firmowym  Halford  House.  Wiedziała,  Ŝe  pochodzą  z  hotelowej 

arkady. 

-  Powinieneś  do  kompletu kupić  teŜ  koszulkę.  -  Ta,  którą  miał  na  sobie,  była  graficznym  uzupełnieniem  telewizyjnej 

reklamy  kalifornijskich  rodzynek.  Winogrona  w  kapeluszach  i  okularach  przeciwsłonecznych  przybierały  fantazyjne 
pozy. 

- Twoja koszulka jest jeszcze okropniejsza niŜ ta z pomarańczami. Trzeba przyznać, Ŝe masz niezwykle oryginalny gust 

- zauwaŜyła nie bez złośliwości Shelby. 

- Kupiłem ją wczoraj - poinformował z dumą Garrett. - Kiedy ty oglądałaś porcelanę i plakaty. 
- Tak, przypominam sobie, Ŝe wytrzymałeś w galerii około trzech minut, po czym przepadłeś wśród swoich ukochanych 

straganów. 

- Ty zaś tkwiłaś w tej galerii przez całą wieczność. Ostatecznie musiałem cię z niej wyciągnąć siłą. 
- Nie byłam tam dłuŜej niŜ dwadzieścia minut. Niestety, to co w dobrym guście, nie potrafi na długo zatrzymać twojej 

uwagi. 

- Chętnie się czegoś nauczę, jestem zawsze otwarty na nowości. A ty? - Kiedy się uśmiechał, w jego oczach dostrzegła 

przekorny błysk. 

Zanim zdąŜyła zareagować, połoŜył dłonie na jej nagich ramionach i zaczął delikatnie masować jej kark. Próbowała się 

cofnąć, lecz Garrett nie zwolnił uścisku. Zamiast tego zaczął gładzić jej ramiona, lekko muskając skórę palcami. 

-  Garrett,  ja  nie...  Nie  moŜesz...  To  nie...  -  Odetchnęła  głęboko  i  zaczęła  jeszcze  raz.  -  Jesteś  zajęty.  Miałeś  zamiar 

pływać - zauwaŜyła dziwnie cienkim i wysokim głosem. 

- Miałem zamiar iść po ciebie - poprawił ją. - Myślałem, Ŝe wybierzemy się na plaŜę. Ale wolę zostać z tobą tutaj. 
Kiedy  przygarnął  Shelby  do  siebie,  ich  usta  spotkały  się  w  gorącym,  zachłannym  pocałunku.  Shelby  zapomniała  o 

powierzonej jej przez ojca misji, a folder upadł na podłogę. 

- Będzie nam dobrze, kochanie - szepnął Garrett. - Obiecuję. 
Czuła jego pulsującą męskość, której bliskość wypełniła jej podbrzusze dziwnym, słodkim cięŜarem. Byli oboje niczym 

porwani  przez  burzę  ognia,  której  sile  nie  mogli  się  przeciwstawić.  Znaleźli  się  w  świecie  natury,  która  rządziła 
wszystkim według własnych praw. 

Shelby poddała się bez reszty poŜarowi zmysłów, kiedy Garrett nagle wyprostował się i uniósł ją do góry. Krzyknęła 

zaskoczona  i  odruchowo  zacisnęła  ręce  wokół  jego  szyi.  Była  zdezorientowana,  a  dla  osoby  ceniącej  nade  wszystko 
niezaleŜność i panowanie nad sytuacją, okazało się to wyjątkowo nieprzyjemnym uczuciem. 

background image

-  Postaw  mnie!  -  zaŜądała  stanowczo.  Teraz,  kiedy  obawiała  się  o  swoje  bezpieczeństwo,  wrócił  do  niej  rozsądek  i 

trzeźwość spojrzenia. 

Garrett uśmiechnął się i szedł dalej, zatrzymując się tylko po to, by pchnięciem nogi zatrzasnąć drzwi. 
-  Garrett,  ja  nie  Ŝartuję  -  ostrzegła.  Na  znak  protestu  zaczęła  wymachiwać  nogami,  lecz  jedynym,  co  udało  się  jej 

osiągnąć, była utrata buta. 

- Ja równieŜ nie. 
Chwilę później opuścił ją na łóŜko. Wylądowała na nim, po czym szybko obróciła się na bok, gubiąc przy tym drugi 

but. Była wzburzona. 

- Dla twojej wiadomości, Garretcie McGrath, nie lubię być noszona. 
- ZauwaŜyłem. 
- Nie lubię takŜe, by ciskano mną jak... jak gumową piłką.. 
- Sądziłem, Ŝe moŜe zechcesz wypróbować materac. - Garrett ściągnął koszulkę. - Bije na głowę tamten z Pod Mewy, 

nieprawdaŜ? 

- Wiem, co chcesz zrobić, Garretcie - oświadczyła Shelby powaŜnym tonem, jednocześnie cofając się w stronę okna. 
- Mam nadzieję - odrzekł, wyciągając do Shelby rękę. Potrząsnęła głową, chowając za sobą ręce. 
- Chcesz odwrócić moją uwagę opowiadaniem o materacu z motelu Pod Mewą i... 
-  Próbuję  odzyskać  grunt  -  wyznał  szczerze  Garrett.  -  Wiele  straciłem  przez  swój  niefortunny  pomysł  przeniesienia 

ciebie. 

- To było okropne. Cały czas czekałam, kiedy mnie upuścisz, i myślałam o tym, Ŝe koty zawsze spadają na cztery łapy. 

Zastanawiałam się, czy mi teŜ się to uda. 

- Nieźle narozrabiałem! Chciałem wprowadzić romantyczny nastrój, a ty rozmyślałaś o kotach i aerodynamice. Chodź 

do mnie, kotku - powiedział, podchodząc bliŜej. 

Jedyna  droga  ucieczki  prowadziła  przez  łóŜko.  Shelby  musiała  przedostać  się  przez  nie  i  w  jakiś  sposób  dotrzeć  do 

drzwi. Nie wolno jej było patrzeć przy tym na Garretta, który stał przed nią, otwierając szeroko ramiona na jej przyjęcie. 

- Nie... mogę tego zrobić, Garrett. 
- AleŜ moŜesz. - Stała bez ruchu, kiedy zsuwał ramiączka jej sukienki. - Pragniesz mnie i wiesz, Ŝe ja teŜ ciebie pragnę. 
Nie zdąŜyła odetchnąć, kiedy uporał się takŜe z zapięciem stanika. 
- Jesteś taka piękna - szepnął, patrząc zachwytem na jej piersi. 
Potrząsnęła głową. 
- Nie jestem piękna, ja... 
-  Tak,  jesteś.  -  Jego  głos  brzmiał  kojąco.  -  Jesteś  piękna,  inteligentna  i  seksowna.  A  takŜe  szczera  i  silna,  a  to  cenię 

najbardziej. 

- Sądziłam, Ŝe wolisz wraŜliwe i płochliwe panienki. - Z trudem poznawała własny, chrapliwy głos. 
- To, w gruncie rzeczy, jadowite Ŝmije - odrzekł, przypominając sobie wizytę Laney. - Ty, na szczęście, nie jesteś taka. 

Moim zdaniem jesteś idealna. 

- Mylisz się - zaprzeczyła, okrywając się rumieńcem. - Nie jestem idealna. 
-  Tego  nie  mówiłem.  Powiedziałem  tylko,  Ŝe  jesteś  idealna  dla  mnie,  a  to  coś  zupełnie  innego.  Pragnąłem  cię  od 

pierwszej chwili. - Z niezwykłą delikatnością zakrył dłońmi jej piersi. - Wiesz przecieŜ o tym, Shelby. 

Zamknęła oczy, wtulając się w niego. 
Wędrował dłońmi po miękkich łukach, a potem zaczął muskać jej sutki, obserwując, jak rozkwitają ich róŜowe pączki. 
Shelby  westchnęła  głęboko,  nie  mogąc  zatrzymać  narastającej  fali  poŜądania.  Zatracała  się  w  gęstej,  słodkiej  mgle, 

która zniewalała jej umysł z tą samą mocą co poprzednio butelka Rumu z Przyprawami Circe. Dziś jednak nie alkohol był 
winien, lecz ich uczucia i zmysły. 

Garrett  zsunął  z  bioder  Shelby  sukienkę,  pozostawiając  na  niej jedynie  białe figi,  które  nie  stanowiły  Ŝadnej  ochrony 

przez ogniem jego spojrzenia. Otoczyło ją ciepło jego ramion. Dłońmi przesuwał po jej plecach, dając Shelby poczucie 
bezpieczeństwa. Teraz dzielił ich tylko cienki materiał bielizny. 

- Nie wiem... czy potrafię - szepnęła z niepokojem. 
- Nic nie mów, kochanie. - Delikatnie opuścił ją na łóŜko i sam połoŜył się obok. - To nie zawody, nie musisz niczym 

się wykazywać. 

- Zawsze starałam się być we wszystkim najlepsza. - W jej niebieskich oczach widział zakłopotanie. - Muszę przyznać, 

Ŝ

e nie mam zbyt wiele doświadczenia. 

Garrett uśmiechnął się. 
- To nie rozmowa kwalifikacyjna, Shelby. Nie potrzebuję twojego Ŝyciorysu i referencji. 
-  To  dobrze,  bo  nie  mogłabym  Ŝadnych  przedstawić.  Zastanawiała  się,  czy  ją  słyszał,  gdyŜ  w  Ŝaden  sposób  nie 

skomentował  jej  ostatniego  wyznania.  Delikatnie  pieścił  jej  piersi,  a  potem  czubkami  palców  wyrysował  cieniutką 
ś

cieŜkę w dół równiny brzucha. Kiedy powędrował niŜej, wstrzymała oddech. 

- Chciałam powiedzieć, Ŝe... - Jej głos załamał się, gdy Garrett nie przerwał eksploracji. 
- Wiem, kochanie, wiem. - Spokojnym, pewnym ruchem zakrył dłonią jej kobiecość. - Jestem pierwszy. - Patrzył na nią 

z  czułością  i  dumą.  Nie  sądził,  Ŝe  będzie  to  miało  dla  niego  tak  wielkie  znaczenie.  W  Ŝadnym  z  dotychczasowych 
związków nie przejawiał zaborczych instynktów. W tym właśnie momencie postanowił, Ŝe pozostanie takŜe jej jedynym 
kochankiem. 

background image

-  Proszę,  moŜesz  się  śmiać.  -  Odwróciła  wzrok.  Potrzebowała  czynów,  nie  słów.  Ta  wyniosła,  uparta  Shelby  z 

pewnością  nie  była  oziębła.  Jej  namiętna,  Ŝarliwa  reakcja  na  jego  pocałunki  była  tego  najlepszym  dowodem.  Musiała 
jednak czuć się bezpieczna, by poddać się namiętności. 

- Będę kochał się z tobą, Shelby - powiedział cicho. Znów spotkały się ich usta w długim pocałunku. Obejmowała go 

mocno, chcąc być jak najbliŜej, chcąc czuć go i pieścić. Miała wraŜenie, Ŝe śni najbardziej erotyczny i romantyczny sen 
swojego  Ŝycia.  Lecz  to  działo  się  naprawdę,  Garrett  był  z  nią  naprawdę.  Zaś  to,  co  czuła,  nie  było  jedynie  fizycznym 
poŜądaniem. 

Kochała go. Ta świadomość przeraziła ją. Shelby znieruchomiała i przez chwilę patrzyła na niego w pełnym zdumienia 

milczeniu. 

- Dobrze, kochanie. - Głos Garretta był pewny i spokojny. - Wiem, Ŝe to wszystko jest dla ciebie nowe, ale nie masz się 

czego obawiać. - Zaraz potem jego usta znów wędrowały po jej piersiach, a język pieścił rytmicznie ich wraŜliwe czubki. 
Jęknęła cicho. Do tego świata logika i rozsądek nie miały wstępu. 

Jednym ruchem Garrett zsunął z Shelby figi i z zachwytem poznawał cudowną krainę jej kobiecości. Rozsunęła uda. 
Jej  wilgotne,  rozpalone  ciało  domagało  się  spełnienia.  Wygięta  w  łuk,  dotykała  jego  cudownie  pulsującej,  twardej 

męskości. 

- Garretcie, proszę! - zawołała, nie wiedząc dokładnie, o co błaga. 
DrŜącymi rękami zsunęła mu slipy. Jej oczy zasnuła mgła. śar poŜądania Shelby dorównywał jego pragnieniu. Chciała 

oglądać go, czuć, dotykać... 

Garrett pomógł jej i teraz ona wędrowała po nieznanym terenie męskiego ciała. Bawiła się nim, urzeczona i ciekawa, aŜ 

wreszcie Garrett nie mógł dłuŜej czekać. 

- Chcę być w tobie - powiedział. 
-  Tak  -  szepnęła,  przygotowując  się,  by  go  przyjąć.  ZadrŜała  lekko,  kiedy  wypełnił  ją  sobą.  Potem  przez  kilka  chwil 

leŜeli bez ruchu, czekając, by Shelby przyzwyczaiła się do jego obecności. Gładził jej włosy i szeptał miłosne zaklęcia. 
Powoli  rozpoczęli  miłosny  rytuał.  Shelby,  wiedziona  instynktem,  owinęła  Garretta  nogami,  kołysząc  biodrami  w  rytm 
jego pchnięć. Ich ruchy stawały się coraz gwałtowniejsze, Ŝarliwsze, szalone. Uniósł ją wyŜej, zanurzając się w cudownie 
poddane mu ciało. 

Zjednoczeni w miłosnym spazmie poszybowali w cudownej ekstazie spełnienia. 
-  Shelby  -  usłyszała  cichy  głos  Garretta.  Musiała  zasnąć,  gdyŜ  ostatnią  rzeczą,  jaką  pamiętała,  był  ciepły  cięŜar  jego 

ciała, okrywającego ją w słodkim, intymnym połączeniu. Teraz jednak Garrett leŜał za nią, obejmując ją mocno. 

Uśmiechnęła się, kiedy powitał ją pocałunkiem. Odpowiedziała natychmiast, całując go zaborczo i gwałtownie. 
- Cieszę się, Ŝe przyszłaś mnie odwiedzić. - Jego usta wygięły się w pełnym zadowolenia uśmiechu. - Po fochach, jakie 

stroiłaś rano, nie spodziewałem się, Ŝe to zrobisz. Co nie znaczy, oczywiście, Ŝe zamierzałem pozwolić ci na wykreślenie 
mnie ze swojego Ŝycia. 

- Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz: nie stroję fochów - poinformowała Garretta Shelby, gładząc delikatnie jego podbródek. 

- Mogę czegoś nie aprobować, ale nigdy w Ŝyciu nie stroiłam fochów. 

- Rozumiem. - Splótł ręce na jej karku i przyciągnął Shelby bliŜej, by pocałować ją długo i czule. 
Znacznie później tego popołudnia, kiedy leŜeli nasyceni po zmysłowej uczcie, Shelby przypomniała sobie wreszcie cel 

swojej wizyty. Usiadła raptownie. 

- Wielkie nieba, folder! Nie pamiętam, gdzie się podział! 
- Kogo to obchodzi? - Garrett próbował przyciągnąć ją z powrotem do siebie. 
- To waŜne. Ojciec nalegał, Ŝebym poczekała, aŜ go przejrzysz. - Wyskoczyła z łóŜka i zdała sobie sprawę, Ŝe jest naga. 

Spłoniła się, gdy napotkała zaciekawione spojrzenie Garretta. 

Wstał, by podać Shelby szlafrok. Potem naciągnął na siebie slipy i ruszył do drzwi. 
Na ganku przed domkiem leŜał folder, dokładnie tam, gdzie upuściła go Shelby. Obok poniewierały się Ŝałosne szczątki 

kieliszków rozbitych przez Laney. 

Kiedy wrócił, Shelby przytuliła się do jego pleców, otaczając go ramionami. 
- Mam nadzieję, Ŝe nie uraziłam cię za bardzo wyznaniem, Ŝe to polecenie ojca, a nie twój czar osobisty sprowadziły 

mnie tutaj. 

- Ale to po to, by mnie oczarować, zrezygnowałaś z dyrektorskiego uniformu i rajstop na rzecz tej seksownej sukienki. 

Kiedy pokazałaś się tu z gołymi nogami, wiedziałem, Ŝe... 

-  Widzę,  Ŝe  nie  czujesz  się  uraŜony.  -  Delikatnie  połaskotała  go  po  brzuchu.  -  Nie  chcesz  wiedzieć,  co  jest  w  tym 

folderze? 

- Wierz mi, kochanie, niewiele mnie to interesuje. Zapomnijmy o tej makulaturze i wracajmy do łóŜka. - Odwrócił się, 

chcąc pociągnąć Shelby za sobą, lecz udało się jej w porę umknąć. 

- Najpierw praca, potem przyjemności. - Z uśmiechem wyjęła mu z ręki folder i otworzyła. W środku znajdowało się 

kilka reklamowych broszur. 

-  To  wszystko?  -  zdziwiła  się  Shelby.  -  To  tylko  materiały  promocyjne.  Dlaczego  ojciec  nalegał,  Ŝebym  zaniosła  je 

natychmiast i zaczekała, aŜ je obejrzysz? 

-  Skarbie,  nie  mam  pojęcia,  dlaczego  twój  ojciec  robi  róŜne  rzeczy.  Zachowanie  tego  człowieka  jest  dla  mnie 

niezrozumiałe. 

- Chyba Ŝe... Sądzisz, iŜ ojciec mógł zabawić się w swata? śe przysłał mnie specjalnie, Ŝebyśmy... 

background image

- Arthur Halford jako swat? - przerwał jej rozbawiony Garrett. - Niezły pomysł! 
Rzeczywiście  niezły,  pomyślała  Shelby,  wspinając  się  na  palce,  by  pocałować  Garretta.  Jej  wcześniejsze  obawy  nie 

wydawały  się  teraz  tak  niepokojące.  Dzisiejsze  popołudnie  dało  jej  pewność  siebie  i  radosną  świadomość  własnej 
kobiecości. 

Garrettowi nie będzie łatwo ją porzucić. Postara się, by taki pomysł w ogóle nie przyszedł mu do głowy. 

 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Prawie nie rozstawali się, spędzając razem wszystkie chwile dnia... i nocy. Shelby przekonała rodziców, Ŝe lepiej będzie 

dla  niej  wynająć  maleńki  pokój  w  hotelu  i  pozostawać  w  centrum  wydarzeń,  niŜ  mieszkać  w  domu  rodzinnym.  Nie 
zadawali Ŝadnych pytań, dając wyraźnie do zrozumienia, Ŝe nie zamierzają ingerować w jej Ŝycie. Shelby spędzała więc 
noce w domku 101, kochając się do późna i zasypiając potem w ramionach Garretta. 

Garrett  kilkakrotnie  wyjeŜdŜał  do  Buffalo,  zawsze  jednak  wracał  wieczorem  do  stęsknionej  kochanki.  Któregoś 

popołudnia zadzwonił jednak z Nowego Jorku, by powiedzieć, Ŝe nieoczekiwane problemy zatrzymają go tam dłuŜej. 

Shelby doskonale rozumiała, co znaczy praca; lecz jej ciało nie chciało zaakceptować nagłej pustki i samotności. LeŜała 

w ich wspólnym dotąd łóŜku, wciąŜ obracając się z boku na bok i długo nie mogąc zasnąć. 

Kiedy nieobecność Garretta przeciągnęła się na następny dzień, Shelby postanowiła skorzystać z maleńkiego pokoiku, 

który  zarezerwowała  dla  siebie  w  budynku  hotelowym.  Miała  nadzieję,  Ŝe  tutaj,  w  miejscu,  z  którym  nie  wiązały  się 
Ŝ

adne wspomnienia, łatwiej będzie jej zasnąć. 

Szybko  jednak  zdała  sobie  sprawę,  Ŝe  jest  skazana  na  kolejną  niespokojną  noc.  Zmiana  pokoju  nie  pomogła  jej 

zapomnieć o Garretcie. 

O świcie obudził ją dziwny hałas. Zanim rozpoznała dźwięk przekręcanego w zamku klucza, w progu stał juŜ Garrett. 
Zamrugała powiekami niepewna, czy to nie sen. 
- Garrett? 
- To ja, kochanie. - Kilkoma krokami pokonał dzielącą ich odległość, zrzucając po drodze marynarkę, krawat i koszulę. 
Shelby, całkiem juŜ przytomna, uklękła na łóŜku i wyciągnęła do niego ręce. 
Ich usta spotkały się w zachłannym pocałunku, stęsknione ręce wędrowały po spragnionych pieszczot ciałach. Garrett 

zsunął z ramion Shelby bawełnianą koszulę, odkrywając piersi. Przylgnęła do niego, pomrukując z zadowoleniem. 

Wsunął dłonie pod miękki materiał, odnajdując miejsca, które nauczył się pieścić i do których tęsknił przez ostatnie dwa 

dni. Niespokojnie zdzierali z siebie ubranie. 

- Jesteś gotowa, najdroŜsza? Uśmiechnęła się. 
- Byłam gotowa w chwili, kiedy zobaczyłam cię stojącego w progu. - Objęła go mocno. - Och, Garretcie, tak źle było 

mi bez ciebie! - wyznała z westchnieniem. 

-  Nie mogąc znieść myśli o kolejnym dniu bez ciebie, zmusiłem ludzi, by pracowali niemal do północy - powiedział, 

układając ją pod sobą. - ZdąŜyłem na ostatni lot. 

- Jak dobrze, Ŝe wróciłeś. 
Nie potrzebowali słów. Rozkołysani w pierwotnym, zmysłowym rytmie, pogrąŜali się w bezczasie, aŜ rozkosz rozlała 

się w nich gwałtownym, dzikim przypływem. Potem zasnęli, wtuleni w siebie i nasyceni. 

Garrett  obiecał  wyrwać  Shelby  z  rutyny  starannie  zaplanowanych  zajęć  i  robił  to,  kaŜdego  niemal  dnia,  wyjeŜdŜając 

wraz z nią w coraz to inny zakątek Florydy. 

Obejrzeli wszystko, przepych Palm Beach i aligatory w bagnach Parku Narodowego Everglades. Garrett nieodmiennie 

ulegał pokusie tandetnych sklepików. Kupował rzeczy, na widok których Shelby nie umiała powstrzymać śmiechu. 

Gdy  podróŜowali,  odwiedzając  kolejne  Family  Fun  Inns,  czy  tylko  dla  przyjemności,  nadmiar  energii  rozładowywali 

biegając lub kąpiąc się. Grali w tenisa i wypoŜyczali Ŝaglówki. Tańczyli i kochali się. 

Shelby  była  zbyt  szczęśliwa,  by  martwić  się  czymkolwiek.  Nie  chciała  zaprzątać  sobie  głowy  ani  swoją  karierą,  ani 

docinkami siostry czy gniewem ojca. Wszystko to blakło w obliczu uczucia, jakie wzbudził w niej Garrett. 

W słoneczne październikowe popołudnie Shelby kołysała się leniwie na stojącym w ogrodzie Halford House bujanym 

fotelu,  wspominając  namiętne  sceny  ostatniej  nocy,  kiedy  zauwaŜyła  zmierzających  w  jej  stronę  Laney  i  Paula.  Jej 
uśmiech zbladł. Laney z pewnością będzie miała ochotę na kolejną słowną potyczkę, a Shelby zdecydowanie nie była w 
nastroju do sprzeczek. Wręcz przeciwnie. Czuła się szczęśliwa i przyjaźnie usposobiona do wszystkiego i wszystkich, nie 
wyłączając siostry. 

- Słyszałaś nowinę? - zawołała Laney. Jej piękne oczy lśniły ciemnym, groźnym blaskiem. Mimo ściągniętych złością 

rysów,  wciąŜ  wyglądała  ślicznie.  Shelby  uśmiechnęła  się.  Uroda  siostry  nie  budziła juŜ  w  niej  kompleksów  i  poczucia 
winy. Miłość Garretta dała jej pewność siebie i poczucie bezpieczeństwa, czego nigdy przedtem nie zaznała. 

- Co takiego, Laney? 
-  Kiedy  usłyszysz,  przestaniesz  się  tak  głupio  uśmiechać.  -  Laney  nie  potrafiła  odmówić  sobie  złośliwości.  Shelby 

westchnęła. 

- O co chodzi? 
- Shelby, musisz zachować spokój - zaczął Paul. - Widzieliśmy Olivera Tate z twoim ojcem. 
- Tata sprzedał mu Halford House! - dokończyła Laney. 
Przez dłuŜszą chwilę Shelby nie zareagowała. Zdawało się, Ŝe nie rozumie znaczenia usłyszanych przed chwilą słów. 
- Laney, to nie moŜe być prawda. - Shelby powoli wstała z fotela. - Musiałaś coś pomylić. 

background image

- Niczego nie pomyliłam - zaprzeczyła ostro Laney. - Spytałam Tate’a, czy kupił Halford House, a ten przebiegły, stary 

lis  tylko  zmruŜył  oczy,  roześmiał  mi  się  twarz  i  powiedział  „tak.”  -  Zerwała  z  grządki  kwiatek  i  ze  złością  rozsiewała 
wokół jego płatki. 

- JuŜ ze dwa tygodnie temu słyszałem pierwsze plotki na temat sprzedaŜy Halford House i tego, Ŝe nowy właściciel nie 

chce się na razie ujawnić. - Głos Paula brzmiał powaŜnie. - Kiedy przyjechał Oliver Tate i udał się prosto do gabinetu 
twojego ojca, wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Potem Laney spytała go otwarcie i... 

-  Plotki?  Jakie  plotki?  -  Shelby  wydawała  się  całkowicie  zdezorientowana.  -  Ja  nie  słyszałam  Ŝadnych  pogłosek. 

Niczego... 

- To dlatego, Ŝe cały czas uganiasz się za Garrettem McGrathem - stwierdziła ze złośliwą satysfakcją Laney. 
- Cały hotel aŜ huczy od plotek. Twój drogi pan McGrath teŜ musiał je słyszeć. 
- Garrett nigdy nie wspominał o tym - szepnęła Shelby. Halford House był jej domem, jej przeszłością, teraźniejszością 

i  przyszłością.  Musiała  wyjechać,  by  stać  się  jego  warta,  lecz  wiązała  z  tym  miejscem  wszystkie  plany  i  nadzieje.  - 
Gdyby... gdyby Garrett wiedział... 

- Oczywiście, Ŝe wiedział. Bał się jedynie, Ŝe powiedzenie ci prawdy moŜe pokrzyŜować jego plany. Przede wszystkim 

chciał,  byś  poszła  z  nim  do  łóŜka,  i  osiągnął  swój  cel.  Wszyscy  wiedzą  o  tobie  i  Garretcie.  Nie  jesteś  szczególnie 
dyskretna. Nie odrywasz od niego cielęce zachwyconych oczu niczym zadurzona nastolatka. 

- Shelby, sprzedaŜ Halford House w sposób zasadniczy zmienia moją sytuację - zauwaŜył z zatroskaniem Paul. 
-  Porzuciłem  bardzo  intratną  posadę  w  Casa  del  Marina,  polegając  na  obietnicy  otrzymania  tu  samodzielnego  sta-

nowiska. Jeśli Oliver Tate rzeczywiście jest właścicielem hotelu, wszystko wygląda inaczej. 

- Jeśli to prawda, takŜe moje plany legły w gruzach 
- przypomniała mu Shelby. - Nie wierzę jednak, Ŝeby tata mógł sprzedać hotel bez uprzedzenia... 
- Oto i nasz Garrett - przerwała jej Laney. - Mamy okazję spytać go, czy słyszał jakieś pogłoski. 
Serce  Shelby  zabiło  mocniej.  JuŜ  sam  jego  widok  napawał  ją  dziwnym  spokojem  i  optymizmem.  Powodowana 

impulsem, wyszła mu naprzeciw. Rzeczywiście, nie potrafi zachować dyskrecji, zauwaŜyła w duchu. 

Garrett wydawał się zachwycony jej spontanicznością. 
- Szukam cię od pół godziny - powiedział, przyciągając Shelby do siebie. - Wreszcie ktoś przypomniał sobie, Ŝe widział 

cię idącą w tę stronę. 

Shelby uniosła głowę, by spojrzeć w jego jasne, niebieskie oczy. Normalnie pocałowałaby go, lecz tym razem pamiętała 

o obecności siostry. 

-  Hm...  nie  jesteśmy  sami  -  szeptem  zwróciła  mu  uwagę  na  stojących  nieco  dalej  Paula  i  Laney.  -  Musimy  z  nimi 

porozmawiać. 

Garrett dostrzegł w jej twarzy niepokój. 
- Co się stało, kochanie? 
Nie zdąŜyła odpowiedzieć. Wyprzedziła ją Laney. 
- Garretcie, czy wiedziałeś, Ŝe Oliver Tate kupił Halford House? - Oczy Laney błyszczały gniewnie. 
Garrett  stał  bez  ruchu,  przyglądając  się  im  z  uwagą.  Widział  ból  i  niepewność  Shelby,  wściekłość  Laney,  niepokój 

Paula. Nie mógł pozwolić sobie na fałszywy krok. Nie mógł utracić Shelby. 

- Nic nie wiem o tym, by Oliver Tate kupił Halford House. - To przynajmniej było prawdą. - Z tego, co słyszałem, Tate 

jest  przyjacielem  Arta  z  dawnych  czasów  i  postanowił  na  kilka  dni  zatrzymać  się  w  Halford  House,  głównie  po to,  by 
pograć z Artem w golfa. Przyjechał wczoraj wieczorem. Czy to wtedy narodziły się te plotki? 

-  To  nie  plotki,  lecz  fakty  -  odparła  ze  złością  Laney.  -  I  jestem  pewna,  Ŝe  wiedziałeś  o  wszystkim.  -  Teraz  Laney 

przeniosła lodowate spojrzenie na Shelby. - Jest w nim coś, co sprawia, Ŝe mu nie ufam. 

Shelby miała juŜ dość złośliwości siostry. 
- Garretcie, czy nie przyszedłeś, Ŝeby przypomnieć mi, Ŝe jesteśmy umówieni? 
- Właśnie tak. Chodź, juŜ się spóźniliśmy. - Ruszył, pociągając Shelby za sobą. 
Nie zatrzymując się, pobiegli wzdłuŜ brzegu oceanu, aŜ do opustoszałej plaŜy, gdzie po raz pierwszy ją pocałował. Tym 

razem jednak Garrett nie proponował kąpieli w ubraniu. 

Obrócił się w stronę Shelby i spytał z powagą, czy wszystko w porządku. W jego głosie brzmiało tak wiele troski, Ŝe 

oczy Shelby wypełniły łzy wzruszenia. 

- Na pewno się mylą. Mój ojciec nie mógłby sprzedać Halford House Oliverowi Tate’owi. 
- Chodź do mnie, skarbie. 
Usiadł  na  piasku.  Shelby  zajęła  miejsce  obok,  szukając  ukojenia  w  objęciach  Garretta.  Gładził  jej  włosy,  osłaniając 

ramieniem od chłodnych podmuchów wiatru. 

Siedzieli w milczeniu, trzymając się za ręce i obserwując fale. Przyroda wokół emanowała takim spokojem, Ŝe dopiero 

po  dłuŜszej  chwili  Shelby  zdała  sobie  sprawę,  Ŝe  milczenie  Garretta  nie  jest  dobrym  znakiem.  Nie  zaprzeczył 
twierdzeniom o sprzedaŜy hotelu. Powiedział tylko, Ŝe nie słyszał o tym, by nabył go Oliver Tate. 

Jego spokojny nastrój był złowieszczym sygnałem. Spędzili razem wystarczająco wiele czasu, by nauczyła się, Ŝe kiedy 

są  sami,  Garrettowi  nie  wystarcza  samo  trzymanie  jej  w  ramionach,  chyba  Ŝe  oboje  są  akurat  zmęczeni  po  miłosnych 
igraszkach. 

Coś musiało go martwić, gdyŜ inaczej juŜ dawno całowałby ją, próbując zedrzeć z niej cienką, jedwabną bluzkę... 
- To prawda? Mój ojciec sprzedał Halford House? 

background image

- Tak, to prawda - odparł z powagą Garrett. 
- Dlaczego? Dlaczego to zrobił? - Głos Shelby drŜał. - To coś więcej niŜ tylko hotel. To nasz dom. Mieszkały w nim 

trzy pokolenia Halfordów i... 

- Nie chcę bronić twojego ojca, ale jest kilka rzeczy, które moŜe powinnaś wziąć pod uwagę. Nie było cię dziesięć lat. 

Bratanek, którego wyznaczono na następcę Arthura, zmarł, a jego brat okazał się nieodpowiedzialnym hulaką. 

-  Ale  ja  mogłam  prowadzić  hotel.  -  Shelby  wciąŜ  nie  chciała  usprawiedliwić  postępowania  ojca.  -  Powierzenie  mi 

Halford House byłoby przecieŜ najlogiczniejszym rozwiązaniem. Mam doświadczenie w tej branŜy, wypracowałam sobie 
pewną  pozycję  i  zawsze  uwaŜałam  Halford  House  za...  swoje  dziedzictwo.  -  Po  jej  policzku  potoczyła  się  łza.  - 
Dziedzictwo. Brzmi dosyć staroświecko, prawda? 

- Nie. - Garrett otarł kciukiem kolejną łzę. - Ale moŜe ojciec nie zdawał sobie sprawy; jakie to dla ciebie waŜne. Czy 

rozmawiałaś z nim i proponowałaś, Ŝe go zastąpisz, kiedy przejdzie na emeryturę? 

Shelby potrząsnęła głową. 
-  Myślę,  Ŝe  w  głębi  duszy  zawsze  bałam  się  odmowy,  tego,  Ŝe  uzna  mnie  za  nie  dość  kompetentną.  Postanowiłam 

udowodnić, Ŝe tak nie jest. Mama wspominała, dzwoniąc do mnie, Ŝe tata myśli o emeryturze, ale nie sądziłam, Ŝe nastąpi 
to tak szybko.  - Shelby westchnęła. - Miałam dość Casa del Marina i Kalifornii. Chciałam coś zmienić w moim  Ŝyciu, 
wrócić  do  domu.  Nie  było  mnie  tu  od  dziesięciu  lat  i  łudziłam  się,  Ŝe  czas  i  odległość  zmienią  nas  w  jedną  z  tych 
szczęśliwych rodzin, które uśmiechają się na zdjęciach z rodzinnych albumów. 

- Musiałby to być album ilustrujący upadek wielkiej dynastii. Tytuł: „Schyłek wieku”. 
Uśmiechnęła się smutno. 
-  Teraz  to  wiem,  lecz  wtedy  powrót  wydawał  się  znakomitym  posunięciem  zarówno  ze  względów  osobistych,  jak  i 

zawodowych.  Niestety  mój  przyjazd  okazał  się  jedynie  nieprzyjemną  komplikacją  dla  mojego  ojca.  Od  początku 
wyczuwałam jego niechęć. - W słowach Shelby było tak wiele smutku i rezygnacji. Widział jej ból i zagubienie. 

Obrócił się lekko tak, by móc spojrzeć w jej lśniące od łez orzechowe oczy. 
-  Przyjazd  do  Halford  House  był  jak  najbardziej  słusznym  posunięciem  -  powiedział  z  naciskiem.  -  Gdybyś  nie 

przyjechała, nigdy byśmy się nie spotkali. I nie miałbym okazji poprosić cię o rękę. A to właśnie chcę zrobić. Chcę, Ŝebyś 
za mnie wyszła, Shelby. 

Trwało chwilę, zanim do Shelby dotarło znaczenie tych stów. 
- To zabrzmiało niemal tak, jakbyś... jakbyś... prosił o moją rękę? - Ton jej głosu wyraŜał zdumienie i niedowierzanie. 

Czekała, by obrócił w Ŝart jej absurdalne przypuszczenie. 

Garrett jednak patrzył na nią z powagą. 
- Proszę cię o rękę, Shelby. - Na jego ustach nie było łobuzerskiego uśmiechu. Jego głos brzmiał stanowczo i Ŝarliwie. - 

Wyjdź za mnie. 

- To bardziej rozkaz niŜ oświadczyny. - Shelby potrzebowała czasu, by zapanować nad wzburzonymi emocjami. 
-  Myśl  sobie,  co  chcesz,  Shelby,  ale  potraktuj  moje  oświadczyny  powaŜnie.  Bo  ja  naprawdę  chcę  się  z  tobą  oŜenić. 

Najszybciej jak to moŜliwe. 

Wstała gwałtownie i ruszyła w stronę morza. 
- To urocze... Garretcie, ale... 
- Urocze? - Garrett poderwał się szybko i ujął ją za ramię. - Proszę cię o rękę, a ty mówisz, Ŝe to urocze? - W jego głosie 

brzmiało oburzenie. - JuŜ kiedyś próbowałaś przyczepić mi tę etykietkę i powiedziałem ci, Ŝe do mnie ona nie pasuje. 

- Nie powinieneś się obraŜać. ChociaŜ starasz się to ukryć, jest w tobie współczucie dla innych i gotowość do wielkich 

gestów,  takich  właśnie  jak  zakup  Blue  Springs  Resort,  by  twój  brat  mógł  pracować  na  tamtejszym  polu  golfowym.  A 
teraz chcesz się ze mną oŜenić, bo ci mnie Ŝal. 

- Nigdy z litości nie zaproponowałbym kobiecie małŜeństwa - warknął Garrett. - Mógłbym wymienić wiele powodów, 

dla których proszę cię o rękę, ale z pewnością nie będzie wśród nich współczucia. 

- A co będzie? - spytała ledwie słyszalnym szeptem. 
- Wiele nas łączy - zaczął Garrett. - Pasja hotelarska, to pierwsze. Przez ostatni miesiąc oboje nauczyliśmy się czegoś o 

hotelach  zarówno  wysokiej,  jak  i  niskiej  klasy  i  owe  doświadczenia  okazały  się  dla  nas  interesujące.  Lubimy  kino, 
bieganie, pływanie, puszczanie latawców... 

-  Nigdy  nie  puszczaliśmy  razem  latawców.  Ten,  który  kupiłeś  w  zeszłym  tygodniu,  nawet  nie  wzbił  się  w  niebo.  - 

Uśmiechała  się,  a  jej  oczy  błyszczały.  Kochała  Garretta,  a  on  poprosił,  by  została  jego  Ŝoną!  Przygnębienie  wywołane 
wiadomością o sprzedaŜy Halford House ustąpiło miejsca ogromnej radości. 

-  Zgoda, latawiec był niewypałem, wycofuję ten punkt. Kontynuując... - Przyciągnął ją do siebie. - W łóŜku jest nam 

cudownie, a będzie jeszcze lepiej. Uwielbiam być z tobą, nawet gdy się sprzeczamy. - Popatrzył na nią badawczo. - Jesteś 
jedyną  kobietą,  jakiej  kiedykolwiek  proponowałem  małŜeństwo,  Shelby.  Mam  dość  samotności.  Przez  ostatni  miesiąc 
pomogłaś mi zrozumieć, jak bardzo pragnę oŜenić się... z tobą, najdroŜsza. Powiedz: tak. Powiedz, Ŝe za mnie wyjdziesz. 

-  Och,  Garretcie!  -  Była  taka  szczęśliwa.  Gdyby  tylko  dodał,  Ŝe  ją  kocha.  Jeśli  zacząłby  oświadczyny  od  tych 

magicznych dwóch słów, mógłby nic więcej nie mówić! 

Uniosła głowę i uśmiechnęła się. 
- Tak, wyjdę za ciebie. - Wyraz jego oczu powiedział jej, Ŝe podjęła właściwą decyzję. Garrett nie wyznał jeszcze jej 

miłości, ale kochał ją. Była tego pewna. 

Garrett  nalegał,  aby  jeszcze  tego  samego  wieczora  wyjechali  do  Buffalo.  Shelby  ledwie  zdąŜyła  przekazać  rodzicom 

background image

wiadomość  o  zaręczynach,  Laney  zaś  nigdzie  nie  moŜna  było  znaleźć.  Garrett jednak  upierał się  przy  jak najszybszym 
wyjeździe. 

- Czas, Ŝebyś poznała moją rodzinę - oświadczył stanowczo. 
Shelby  wiedziała  juŜ,  Ŝe  Garretta  nic  nie  odwiedzie  od  raz  powziętego  postanowienia.  Ona  sama  była  tego  dnia  zbyt 

rozmarzona i szczęśliwa, by się z nim spierać. Wkrótce miała przecieŜ poślubić ukochanego przez siebie męŜczyznę! 

Kiedy samolot schodził do lądowania w Buffalo, raz jeszcze odtworzyła w pamięci scenę poinformowania rodziców o 

zaręczynach.  Mama,  jak  zawsze  słodka  i  trochę  roztargniona,  objęła  ją  i  pogratulowała  znalezienia  odpowiedniego 
młodego męŜczyzny. Tata najpierw jakby nie chciał wierzyć, a potem zaśmiał się i poklepał Garretta po plecach. 

-  A  więc  dobiliśmy  targu  -  powiedział  Arthur  Halford,  a  kiedy  Shelby  poprosiła  o  wyjaśnienie  znaczenia  tej  raczej 

dziwnej uwagi, ojciec tylko wzruszył ramionami i Ŝyczył Garrettowi szczęścia. 

Shelby była zaskoczona bardzo skromnym i bezosobowym wystrojem mieszkania Garretta. Bardziej przypominało ono 

motelowy apartament niŜ dom. 

- Spędzam tu niewiele czasu - wyjaśnił Garrett. - Jak tylko się pobierzemy, kupimy nowy dom. Jeśli chcesz, moŜemy 

jutro odwiedzić kilku agentów. 

- Nie myślałam na razie o kupowaniu domu - odparła Shelby. - WciąŜ nie mogę jeszcze przyzwyczaić się do tego, Ŝe 

jestem zaręczona. 

-  Och,  to  nie  potrwa  długo.  -  Garrett  wziął  ją  w  ramiona  i  zaniósł  do  sypialni  na  piętrze.  -  Chcę  uczynić  cię  panią 

McGrath najszybciej jak to moŜliwe. 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

- Garrett się Ŝeni? 
- Ślub! Wspaniale! 
-  Teraz  juŜ  wiemy,  co  tak  długo  zatrzymywało  cię  na  Florydzie.  Nie  hotel,  ale  córka  właściciela,  hm?  To  tylko  Ŝart, 

braciszku. 

- Wujku Garretcie, czy mogę być druhną? Chcę włoŜyć tęczową sukienkę i czerwone buty. 
TuŜ  przed  południem  dotarli  do  domu,  w  którym  babcia  i  mama  Garretta  mieszkały  wraz  z  Devon,  jego  dwudzie-

stosześcioletnią, dwukrotnie rozwiedzioną siostrą i jej dwiema córeczkami, sześcioletnią Pammy i dwuletnią Petey. 

Dwukrotna  rozwódka!  Shelby  zaskoczyła  ta  wiadomość.  Na  podstawie  urywkowych  komentarzy  Garretta  stworzyła 

sobie  w  wyobraźni  obraz  rodziny  Ŝyjącej  w  doskonałej  harmonii  i  miłości.  Rozwód  zdecydowanie  nie  pasował  do  tej 
sielankowej wizji. 

-  Kiedy  byłeś  ostatnim  razem,  nie  wspominałeś,  Ŝe  spotykasz  się  z  kimś,  kochanie.  -  Kate  McGrath  skarciła  syna  z 

czułością.  Potem  uśmiechnęła  się  do  Shelby.  -  Tak  się  cieszę.  Modliłam  się,  Ŝeby  Garrett  wreszcie  się  ustatkował.  Od 
razu widzę, Ŝe dokonał właściwego wyboru. 

-  Mama  takŜe  Josha  Aldena  nazwała  odpowiednim  dla  mnie  męŜczyzną,  a  wszyscy  wiedzą,  jak  to  się  skończyło  - 

wtrąciła Devon. - Nie minął nawet rok od ślubu, a on mnie zostawił. Byłam wtedy w ciąŜy z Petey. 

- Twoja mama jest optymistką, Devon - skarciła wnuczkę babcia. - Stara się w kaŜdym dostrzegać to, co najlepsze. 
- Czy ja mogę być druhną, wujku Garretcie? - błagała Pammy, obejmując go za kolana. - Proszę, proszę, proszę! 
Garrett pogładził jasną główkę siostrzenicy. 
- MoŜesz być druhną, jeśli chcesz, ale to będzie bardzo skromny ślub. Odbędzie się w najbliŜszą sobotę - oznajmił, nie 

spuszczając wzroku z Shelby. - Trzy dni powinno wystarczyć na przygotowanie ceremonii. Zaraz jedziemy, Ŝeby zrobić 
badanie krwi i uzyskać pozwolenie na ślub. 

- W sobotę? - zawołały chórem Devon, Kate i babcia. 
- W tę sobotę? - upewniła się zdumiona Shelby. 
- Lepiej od razu jedźmy, Ŝeby kupić dla mnie sukienkę druhny - poradziła rezolutnie Pammy. 
- Aha, rozumiem, Ŝe musicie się spieszyć - domyśliła się Devon. 
Babcia tak uwaŜnie przyglądała się teraz Shelby, Ŝe ta okryła się rumieńcem. 
- CóŜ, chyba rzeczywiście nie ma na co czekać. Im szybciej wy dwoje pobierzecie się, tym lepiej. 
- Garrett! - warknęła Shelby przez zaciśnięte zęby, kiedy juŜ znaleźli się na zewnątrz. - Nie jestem w ciąŜy! Poklepał jej 

ramię. 

- Wiem, skarbie. - Uśmiechnął się lubieŜnie. - Ale za miesiąc o tej porze juŜ będziesz - zapewnił. 
Shelby otworzyła szeroko oczy. Tutaj, w Buffalo, wydarzenia zaczynały przytłaczać ją swoim tempem. 
- Wszystko dzieje się za szybko - poskarŜyła się głośno. - Garretcie, przyjechałam poznać twoją rodzinę, a nie wyjść za 

mąŜ w ciągu trzech dni! 

- Na co mamy czekać? - spytał. - Nigdy nie rozumiałem sensu długiego okresu narzeczeństwa. Albo chcemy się pobrać, 

albo nie. My oboje chcemy, więc się pobieramy. W najbliŜszą sobotę. 

Shelby czuła, Ŝe kręci się jej w głowie. 
-  Garretcie,  zaczekaj.  Chciałam  nacieszyć  się  naszym  narzeczeństwem  i  zaplanować  ślub,  moŜe  nie  szczególnie 

wystawny, ale elegancki. Taki, który mogłabym wspominać przez całe Ŝycie, jako Ŝe zamierzam raz tylko wyjść za mąŜ. 
Chciałabym  wydać  przyjęcie  w  Halford  House.  Marzyłam  o  tym  od  dzieciństwa,  przyglądając  się  weselnym  gościom 
zgromadzonym  w  sali  balowej.  Nie  musimy  być  właścicielami  hotelu,  by...  -  Urwała  gwałtownie.  -  O  co  chodzi  z  tym 
zachodzeniem w ciąŜę? Nigdy nie rozmawialiśmy nawet o dzieciach, a ty nagle informujesz mnie, Ŝe... 

- Nie chcesz mieć dzieci? 

background image

-  Nie jestem jakąś  potworną  karierowiczką, jak  przedstawia  mnie  Laney.  -  Jej  rysy  złagodniały.  -  Bardzo chciałabym 

mieć dzieci. Dwoje, moŜe troje. Zdecydowanie nie dziewięcioro. 

-  Jak  najbardziej  to  popieram.  Posiadanie  dziewięciorga  dzieci  to  zwyczaj  McGrathów,  którego  nie  zamierzam 

kontynuować. Prawdę mówiąc, nikt z rodzeństwa nie ma aŜ takiej gromadki. 

- Całe szczęście, Ŝe choć w tej sprawie się zgadzamy. 
- Zgadzamy się w bardzo wielu sprawach. Mówiliśmy juŜ o tym, dlaczego pasujemy do siebie i dlaczego będzie nam 

razem dobrze. Przestańmy marnować czas i pobierzmy się. 

Jego upór i odmowa choćby rozwaŜenia jej argumentów rozzłościła Shelby. 
-  To  w  ten  sposób  zarządzasz  Family  Fun  Inns?  Wyznaczasz  cel  i  nie  zwaŜając  na  nic,  dąŜysz  do  jego  realizacji. 

Wygrywasz,  jeszcze  zanim  twoi  przeciwnicy  zdąŜą  się  zorientować,  kto ich  zaatakował.  Blue  Springs  Resort i inni  nie 
mieli Ŝadnych szans. Ale małŜeństwo i interesy to dwie róŜne sprawy i obawiam się, Ŝe mylisz je ze sobą. 

-  Doskonale  potrafię  oddzielić  interesy  od  Ŝycia  osobistego  -  przerwał  jej  zniecierpliwiony.  -  Nigdy  nie  mieszałem 

spraw prywatnych z zawodowymi. A co do Blue Springs Resort, mam juŜ dość tych bzdur. Wolałbym nigdy więcej nie 
słyszeć o tym miejscu. 

- CóŜ, będzie to dosyć trudne, jeśli nie w ogóle niemoŜliwe. Tak się akurat składa, Ŝe jesteś właścicielem tego hotelu, 

więc... 

Garrett westchnął głęboko. Przynajmniej tę kwestię mogli sobie do końca wyjaśnić. 
- Nie jestem właścicielem Blue Springs, Shelby. Nie kupiłem tego hotelu i nigdy tak nie twierdziłem - oświadczył. 
Patrzyła na niego zdezorientowana. 
- Ale Paul powiedział... Sądziłam... Z pewnością dawałeś do zrozumienia, Ŝe... 
- Były pewne fałszywe domysły, których wygodnie było mi nie prostować - przerwał jej Garrett, wzruszając ramionami. 

-  Sądziłem,  Ŝe  szybko  zorientujesz  się,  Ŝe  to  bezsensowny  pomysł.  Jestem  zdziwiony,  Ŝe  do  tej  pory  w  to  wierzyłaś. 
Pomyśl,  Shelby.  Po  co  miałbym  kupować  Blue  Springs?  Straciło  swoją  wartość  i  walor  ekskluzywnego  kurortu  dla 
wybrańców. Jest usytuowane tuŜ obok Family Fun Inn, w coraz częściej odwiedzanym rejonie. Co gorsza, oba te obiekty 
w  sposób  naturalny  rywalizowałyby  ze  sobą,  co  zdecydowanie  nie  mogłoby  być  dla  nas  korzystne.  Nigdy  nie 
zainwestowałbym pieniędzy mojej rodziny w przedsięwzięcie z góry skazane na klęskę. 

Shelby przeszedł dreszcz. Mówił suchym, rzeczowym tonem, jego oczy błyszczały drapieŜnie. Przeszło jej przez myśl, 

Ŝ

e  nie  potrafiła  dotąd  naleŜycie  docenić  jego  umiejętności  i  talentu  strategicznego.  W  jednej  chwili  zniknęło  gdzieś 

poczucie wyŜszości, które przez cały czas podświadomie czuła dla niego. Ekskluzywne hotele były domeną jej rodziny 
od wielu pokoleń, a ona sama miała odziedziczyć wielką fortunę. Garrett prowadził innego rodzaju działalność. Osiągnął 
wielki sukces, który zawdzięczać mógł jedynie sobie samemu. Shelby czuła się, jakby nagle ze szczytu drabiny spadła na 
sam jej dół i musiała zadzierać głowę, by dojrzeć górującego nad nią Garretta. 

Uniósł do ust i pocałował jej zimną rękę. 
- Przepraszam za ten wykład. - Jego głos znów brzmiał czule i troskliwie. - Czasami daję się ponieść emocjom i wydaje 

mi  się,  Ŝe  jestem  na  seminarium  marketingowym.  Raz  w  roku  prowadzę  taki  kurs  na  tutejszym  uniwersytecie  dla 
pracujących - wyjaśnił. 

- Nie wiedziałam o tym. - Dopiero teraz zaczynała zdawać sobie sprawę, jak mało wie o Garretcie. 
- Swoje wynagrodzenie przeznaczam dla miejscowego szpitala dziecięcego. Chciałem ofiarować coś tej społeczności i 

mam  ku  temu  wiele  okazji.  Odkąd  Family  Fun  Inns  zaczęły  dobrze  prosperować,  McGrathowie  są  zapraszani  do  rad 
nadzorczych wszystkich instytucji charytatywnych i publicznych w mieście. 

Shelby  wyobraziła  sobie  Garretta,  bogatego  i  wpływowego  męŜczyznę  rozdzielającego  fundusze  i  podejmującego 

istotne dla miasta decyzje. Garrett, niepoprawny barbarzyńca, który nosił kolorowe koszulki, zatrzymywał się w kaŜdym 
sklepiku z tandetą i kochał się z nią cudownie przez długie, słodkie godziny. 

Przechyliła głowę, by przyjrzeć się mu uwaŜnie. W swetrze z napisem: „Buffalo Bills” i dŜinsach wyglądał dokładnie 

jak McGrath, którego pokochała. Jesteś śmieszna, skarciła Shelby samą siebie. 

- O czym myślisz? - spytał Garrett, przyciągając ją do siebie. Delikatnie pieścił i kąsał jej ucho. 
- Chyba cię nie doceniałam - wyznała. - Przepraszam. 
-  Nie  przepraszaj.  Przyzwyczaiłem  się  do  tego  -  powiedział  z  uśmiechem  Garrett.  -  A  nawet  sam  prowokuję  tego 

rodzaju sytuacje. To bardzo korzystne być niedocenianym. 

Shelby wydawała się całkowicie zaszokowana. 
- Nienawidzę być niedocenianą! Zawsze uwaŜam to za obraźliwe! 
Garrett pocałował jaw czoło, a potem odsunął od siebie i włączył silnik samochodu. 
- Byłaś chowana pod kloszem, kochanie. I jeśli chcesz, bym cię nadal ochraniał przed problemami, z przyjemnością to 

zrobię.  Jeśli  jednak  miałabyś  ochotę,  Ŝebym  podzielił  się  z  tobą  swoimi  doświadczeniami,  zrobię  to  z  jeszcze  większą 
przyjemnością. Co wybierasz? 

- Oto mój wybór: pragnę spędzić ten dzień z tobą. Chciałabym, by tutaj było nam równie dobrze jak na Florydzie. I nie 

mówmy więcej o badaniach krwi, pozwoleniach i ślubach, proszę. 

W jej  wzroku  była  ufność i  miłość.  Garrett  wiedział, Ŝe  kiedy  Shelby  patrzy  i  zwraca się  do niego  w ten sposób,  nie 

potrafi jej niczego odmówić. Wzbudziło to jego niepokój. Nigdy Ŝadna kobieta nie miała nad nim takiej władzy. Sądził 
dotąd,  Ŝe  dzieciństwo  i  młodość  spędzone  pośród  pięciu  sióstr  uodporniło  go  na  wszystkie  kobiece  kaprysy.  Nic  nie 
potrafiło zawrócić Garretta McGratha z obranej drogi, dopóki nie spotkał Shelby Halford. Spojrzał na nią. 

background image

- Czy widziałaś Niagarę? 
Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się. 
- Jedźmy. 
Skorzystali  ze  wszystkich proponowanych  turystycznych  atrakcji,  łącznie  z  pływaniem  łodzią,  spacerem  pod  korytem 

wodospadu  i  lotem  powyŜej  rozszalałego  nurtu.  Zakończyli  zwiedzanie  w  muzeum  Niagara  Falls,  gdzie  zgromadzono 
dokumentację  dotyczącą  wszystkich  przepraw  przez  wodospad:  zaplanowanych,  przypadkowych,  zakończonych 
szczęśliwie, a takŜe tragicznie. 

- Tragedia w słuŜbie rozrywki - zauwaŜyła z dezaprobatą Shelby. - Przypomina mi to muzeum huraganu w Keys. - Czy 

masz zamiar kupić koszulkę? 

-  Mam  ich  około  tuzina  z  kaŜdym  moŜliwym  motywem.  Ale  z  przyjemnością  zrobię  tobie  prezent.  Mogłabyś  w  niej 

wystąpić  dzisiaj  na  kolacji.  Mama  zaprosiła  cały  klan  McGrathów  na  swoje  popisowe  danie  -  pizzę  od  Luigiego.  To 
wioska restauracja w pobliskim pasaŜu handlowym. 

- śartujesz, prawda? 
-  Na  temat  pasji  kulinarnych  mojej  mamy?  Niestety  nie.  Nigdy  nie  lubiła  gotować.  Teraz  nie  stara  się  nawet 

zachowywać  pozorów.  Ale  uwielbia  gromadzić  całą  rodzinę.  Dziś  wieczorem  będą  tam  wszyscy,  poza  trójką  naj-
młodszych. Aidan i Brendan są w college’u, a Caitlin studiuje w szkole weterynaryjnej w Pensylwanii. 

- Będą więc tylko Glenn, Gracie, Fiona, Eilish i Devon 
- Shelby jednym tchem wyrecytowała wszystkie imiona. 
- I między kaŜdym kolejnym McGrathem jest nie więcej niŜ dwa lata róŜnicy. 
-  Babcia  nazywała  nas  dziećmi  schodkowymi.  UwaŜała teŜ,  Ŝe  rodzice  powinni  byli  poprzestać  na  pierwszych  trzech 

McGrathach.  Pamiętam,  jak  powtarzała  tacie:  „Nie  stać  was  na  utrzymanie  tych  wszystkich  dzieciaków”.  Ale  oni  nie 
przejmowali się i realizowali dalej swój plan. 

Garrett  zjechał  z  głównej  drogi  na  płaski,  zalesiony  teren.  Shelby  ze  zdumieniem  zauwaŜyła,  Ŝe  przejeŜdŜają  przez 

bramę cmentarza. 

- Pomyślałem, Ŝe moŜe odwiedzimy tych McGrathów, których nie poznasz dzisiaj. 
Garrett  często  wspominał  o  zmarłym  przedwcześnie  ojcu.  Przypisywał  mu  pomysł  stworzenia  sieci  tanich  moteli  o 

nietypowym wystroju, obsługujących głównie niezbyt zamoŜne rodziny z małymi dziećmi. Jack McGrath nie miał okazji 
zobaczyć,  jak  jego  idea  zostaje  wcielona  w  Ŝycie,  przyczyniając  się  do  sukcesu  Family  Fun  Inns,  z  którego  korzystała 
teraz cała rodzina. 

Grób  McGrathów  znajdował  się  pod  rozłoŜystym  dębem.  Spoczywali  tam  dziadek  McGrath,  ojciec  Garretta,  jego 

bezdzietna siostra Mary, zaś obok... 

Shelby  patrzyła  zaszokowana.  Napis  na  pomniku  głosił,  Ŝe  spoczywa  tu  „ukochany  syn”,  Glenn,  zmarły  tragicznie  w 

wieku lat dwunastu. Garrett wspominał niekiedy o swoich braciach, nigdy jednak nie mówił, Ŝe jeden z nich nie Ŝyje. 

- Trudno mi rozmawiać... o tym. O jego śmierci. O nim - wyznał z wahaniem. 
- O Glennie. 
-  O  Glennie  -  powtórzył  Garrett.  -  WciąŜ  jeszcze,  choć  minęło  wiele  lat,  nie  potrafię  się  z  tego  otrząsnąć.  Pewnie 

dlatego  rzadko  tutaj  przychodzę.  Babcia  i  mama  bywają  na  cmentarzu  co  niedziela.  Na  mnie  wpływa  to  bardzo  przy-
gnębiająco. Ale chciałem, Ŝebyś wiedziała. 

Shelby otoczyła go ramionami i objęła mocno. 
- Jak to się stało? 
-  Uwielbiał  grać  w  koszykówkę.  Był  w  tym  naprawdę  dobry.  Nawet jako  mały  chłopiec  potrafił  rzucić  piłkę  o  wiele 

dalej i celniej niŜ jego starsi koledzy. - W głosie Garretta brzmiała nie ukrywana duma. - Któregoś wieczoru graliśmy z 
chłopakami w piłkę na ulicy. Glenn rzucił się za piłką, by nie przechwycili jej przeciwnicy. Reszty moŜesz się domyślić. 

- Och, Garrett, tak mi przykro. 
Skinął głową. 
-  Zginął  na  miejscu.  -  Zakrył  twarz  dłońmi.  -  Pamiętam  wszystko,  jakby  to  wydarzyło  się  wczoraj.  Glenn  leŜący  na 

jezdni, kierowca, starszy  męŜczyzna powoli wysiadający z samochodu, ogarnięty histerią. Nie jechał szybko. Po prostu 
nie miał szansy zahamować. 

- WyobraŜam sobie, jakie to musiało być dla ciebie straszne - szepnęła Shelby. 
-  Nigdy  nie  przydarzyło  mi  się  nic  gorszego.  Byliśmy  najlepszymi  przyjaciółmi,  mieliśmy  tak  wiele  wspólnych 

zainteresowań.  Byliśmy  najstarszymi  chłopcami  w  rodzinie.  -  Na  ustach  Garretta  pojawił  się  cień  uśmiechu.  -  Mama 
urodziła  Brendana  na  miesiąc  przed  wypadkiem  i  tak  bardzo  cieszyliśmy  się  z  Glennem,  Ŝe  mamy  nowego  brata. 
Powtarzaliśmy  dziewczynkom,  Ŝe  siły  się  wyrównują.  Gracie  wściekała  się,  gdy  zamykaliśmy  się  z  niemowlęciem  w 
pokoju,  mówiąc,  Ŝe  to strefa  tylko  dla  męŜczyzn.  Stała  pod  drzwiami,  skarŜąc  się  na  naszą  niegodziwość,  a  Glenn i ja 
zwijaliśmy się ze śmiechu. 

Jego rysy złagodniały, a z oczu zniknął smutek. 
- Chyba wtedy zostało przesądzone, Ŝe Gracie zostanie prawnikiem walczącym przeciw dyskryminacji kobiet. 
- Czy powinnam się jej obawiać? 
- Nie! Podziel się z nią swoją opinią na temat mojej kolekcji koszulek, a zostaniecie przyjaciółkami. 
- JuŜ ją lubię i podziwiam za odwagę. A co z resztą rodzeństwa? Znam tylko imiona. 
Obejmując się, ruszyli w stronę samochodu. 

background image

- Fiona jest słodka. Nigdy nie podnosi głosu i nie wpada w gniew. Jest aniołem. Trochę nudnym, ale aniołem. Jej mąŜ, 

Ray,  projektuje  i  buduje  place  zabaw.  Mają  bliźniaki;  Glenna  i  Seana.  Następna  w  kolejności  jest  moja  siostra  Eilish. 
Eilish...  -  Zachichotał.  -  Jak  opisać  Eilish?  Gracie jest jej ideałem.  Eilish jest  bystra,  ma  temperament  i  kocha  pracę w 
Family Fun Inns. Pewnego dnia poprowadzi ten biznes wraz ze mną. 

- Pozwolisz jej? - zapytała Shelby. - Czy teŜ dziewczyny są u was wciąŜ zostawiane za drzwiami? 
- Niech pomyślę. - Spojrzał na nią. - Z Eilish powinnyście świetnie się dogadać. 
- Poznałam juŜ Devon i jej dzieci - podpowiedziała Shelby. 
-  A  tak,  Devon,  rodzinny  pechowiec.  Jako  dziecko  regularnie  chodziła  na  wagary,  włócząc  się  po  ulicach  z  bandą 

podobnych jak ona buntowników. Obaj jej męŜowie byli wybitnie nieciekawymi typami i mam wraŜenie, Ŝe poślubiła ich 
właśnie dlatego, Ŝe ją przed tym ostrzegałem. 

- I dwa razy miałeś rację? - domyśliła się Shelby. 
- Naturalnie. - Garrett westchnął. - Devon kocha swoje dzieci, ale musi wydorośleć. 
- Biedna Devon - powiedziała cicho Shelby. - A co z Caitlin i twoimi najmłodszymi braćmi? 
-  Caitlin  i  Aidan są  świetnymi  studentami.  -  W  jego  głosie  znów  usłyszała  znajomą  nutę  dumy.  -  Caitlin chce  zostać 

weterynarzem, a Aidan inŜynierem. Co do Brendana, wiesz juŜ, Ŝe nie uczy się najlepiej, za to doskonale gra w golfa. Ta 
trójka najmłodszych wciąŜ jest traktowana przeze mnie jak dzieci - dodał z namysłem. - Nie było mnie w domu, kiedy 
dorastali. śałuję tych lat. 

Ujął Shelby za rękę. 
- Nauczyło mnie to jednak czegoś waŜnego. Nie mam zamiaru pracować całymi dniami i podróŜować przez cztery dni 

w  tygodniu,  kiedy  moje  dzieci  będą  dorastać.  Chcę  móc  to  obserwować.  Mój  tata  był  pod  tym  względem  wspaniały. 
MoŜe nie dorobił się fortuny, ale zawsze miał dla nas czas. 

- Jestem pewna, Ŝe będziesz dobrym ojcem, Garretcie - zapewniła go Shelby. 
- Planuję być takŜe dobrym męŜem. I chciałbym zacząć jak najszybciej. 
- Najlepiej w tę sobotę. - Shelby pomału oswajała się z tą myślą. Rzeczywiście, jaki sens miały długie zaręczyny? 
- Czy moŜemy ogłosić to przy kolacji? - Garrett nie dawał za wygraną. - Mógłbym skorzystać ze swoich kontaktów i 

jeszcze zdąŜylibyśmy dopełnić formalności. 

-  Czy  moŜemy  pójść  na  kompromis?  Pobierzemy  się  w  przyszłym  tygodniu,  na  Florydzie.  Urządzimy  skromne 

przyjęcie w Halford House, na którym będzie obecna cała moja i twoja rodzina. Chcę, Ŝeby moi rodzice i siostra byli na 
moim ślubie, a nie wiem, czy zdołają pojawić się tutaj w tak krótkim czasie. 

Garrett zachmurzył się. To było coś więcej niŜ tylko kompromis. To było rozwiązanie najrozsądniejsze z moŜliwych. 

Przynajmniej z punktu widzenia Shelby. Ale ona nie znała wszystkich faktów. 

-  Nie  chcę  czekać  do  przyszłego  tygodnia  -  powiedział  Garrett.  -  Zorganizuję  przylot  twoich  rodziców  i  Laney. 

Obiecuję, Ŝe będą obecni na ceremonii. Jeśli chcesz spędzić miesiąc miodowy w Halford House, zgoda, ale proszę, Ŝe-
byśmy wzięli ślub tutaj. W sobotę. 

Jego słowa natchnęły ją ciepłem i radością. Garrett nie mógł doczekać się, by ją poślubić, i chciał to zrobić w mieście, w 

którym dorastał. Tu było jego miejsce pracy, rodzina, dom. Tutaj takŜe oni sami będą mieszkać i wychowywać dzieci. 

- Sobota... - powtórzyła. 
- Nie mogę się jej doczekać, kochanie. 
Shelby wzruszyła jego niecierpliwość. 
- Kocham cię - powiedziała, przytulając się do niego. 

 

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Spotkanie  rodziny  McGrathów  przypominało  przedwyborczy  wiec  kandydatów  wszystkich  partii  pospołu.  KaŜdy  z 

zebranych,  łącznie  z  dwoma  zięciami,  miał  własne  zdanie  na  kaŜdy  temat,  a  do  swoich  racji  przekonywał  głośno,  z 
entuzjazmem i starając się przekrzyczeć ogólny gwar. 

- Co by nie było, Garrett i tak zawsze ma rację - oświadczyła Devon, kiedy toczyła się akurat zaŜarta debata na temat 

zaopatrywania  łazienek  w  motelach  Family  Fun  Inns  w  saszetki  z  darmowym  szamponem.  -  Ja  sama  dwukrotnie 
sprzeciwiłam się jego woli i dwa razy przeŜyłam koszmar rozwodu, dokładnie tak, jak mnie ostrzegał. Nie myśl, Ŝe dla 
reszty  nie  było  to  pouczającą  lekcją!  Poza  tym  nigdy  nie  popełnił  Ŝadnego  fałszywego  kroku  w  interesach,  co  jeszcze 
potęguje przekonanie o jego nieomylności. Tutaj, wszystko, co powie Garrett, jest święte. 

Shelby  słuchała  słów  Devon,  przypominając  sobie  wypadki  tego  dnia.  Garrett  wyznaczył  datę  ślubu,  jak  zawsze 

podporządkowując  wszystko  swojej  woli.  Jeśli  jednak  sądził,  Ŝe  takŜe  w  ich  małŜeństwie  będzie  sprawował  absolutne 
rządy,  czeka  go  wielka  niespodzianka.  Będzie  musiał  nauczyć  się,  Ŝe  kompromis  to  sztuka  dla  dwóch  aktorów, 
postanowiła z rozbawieniem Shelby. 

- Wyglądasz jak kot, który wpadł na pomysł, jak dostać się do klatki z kanarkami - szepnął jej Garrett do ucha. Prze-

szedł przez pokój, by stanąć koło Shelby i objąć ją w talii. 

- Obserwowałem cię i chętnie dałbym centa za poznanie twoich myśli. Boję się tylko, Ŝe moŜesz podbić stawkę. 
- Masz rację. - Shelby oparła głowę na ramieniu narzeczonego. 
Jej bliskość jak zawsze wzbudziła w nim ogień poŜądania. Cały wieczór podziwiał, z jaką swobodą Shelby porusza się 

wśród  jego  hałaśliwej  rodziny.  Słuchała  ich  z  zainteresowaniem,  w  kaŜdej  sytuacji  znajdując  trafną  i  dowcipną 
odpowiedź. Nawet zrzędliwe niekiedy uwagi babci traktowała Ŝ humorem i sympatią. Nachylił się, by pocałować lekko 

background image

jej usta. 

-  Chodźmy  do  domu  -  powiedział  cicho.  Delikatna  pieszczota  zdołała  juŜ  wzbudzić  w  niej  dreszczyk  podniecenia  i 

niecierpliwego oczekiwania. 

-  Aha!  Nakryłam  was!  Chcecie  się  wymknąć!  -  zawołała  wesoło  Eilish,  wpadając  niemal  na  Shelby  i  Garretta, 

zmierzających  w  stronę  wyjścia.  -  Nie  moŜesz  teraz  uciec,  Garretcie.  Chciałabym,  Ŝebyśmy  omówili  projekt  wybudo-
wania basenów przy hotelach. Ludzie chcą mieć moŜliwość kąpieli, kiedy przyjeŜdŜają na Florydę. Jest gorąco, a dzieci... 

-  JuŜ  wiele  razy  zastanawialiśmy  się  nad  tym  i  za  kaŜdym  razem  decyzja  brzmiała  „nie”.  A  więc  jeszcze  raz,  Eilish: 

Ŝ

adnych basenów - oznajmił stanowczo Garrett. Jego siostra jednak nie poddawała się tak łatwo. 

-  Spójrz  tylko,  tutaj  jest  wszystko  czarno  na  białym.  -  Wymachiwała  folderem,  bezskutecznie  usiłując  wcisnąć  go 

Garrettowi do rąk. 

- Przygotowałam... - zaczęła znów Eilish, ale brat nie pozwolił jej skończyć. 
- Z basenami związane są ubezpieczenia, których stawki rosną z roku na rok - wyjaśnił ze zniecierpliwieniem. - Będą 

teŜ koszty obsługi technicznej, pensje ratowników, a wszystko to zmusi nas do podniesienia cen, stawiając pod znakiem 
zapytania główną ideę firmy. 

- Garretcie, proszę nie mów nie, dopóki nie zobaczyłeś, jaki jest mój projekt. 
- Nie, Eilish. - Garrett wydawał się znudzony. 
- Przynajmniej wysłuchaj jej argumentów - odezwała się Grace, a jej oczy błyszczały gniewnie. 
- CzyŜbyście obydwie miały kłopoty ze zrozumieniem tak prostego słowa „nie”? 
Shelby nie mogła dłuŜej milczeć. W tej rodzinie dziewczęta wciąŜ traktowano niesprawiedliwie, uznała. Eilish była nie 

tylko  siostrą,  ale  i  współpracownicą  Garretta.  Z  pewnością  nie  zaszkodziłoby  mu  zapoznać  się  z  projektem,  zanim 
zdecyduje się go odrzucić. 

- Przejrzymy to dziś wieczorem - obiecała Shelby, biorąc folder z rąk zaskoczonej Eilish. - Prawda, Garretcie? 
- Nie, nie przejrzymy - odparł przekornie. 
- Owszem, tak  - powtórzyła z naciskiem Shelby. Nie była jedną z jego sióstr domagającą się wstępu do zamkniętego 

pokoju. 

Siostry McGrath wymieniły znaczące spojrzenia i wybuchnęły śmiechem. 
-  Nie  boisz  się,  Ŝe  Garrett  zetrze  cię  na  proch  za  próbę  sprzeciwienia  się  jego  woli?  -  spytała  zachwycona  tą  sceną 

Devon. 

-  MoŜe  to  zrobić  -  ostrzegła  Grace.  -  A  potem  wydać  twoje  szczątki  na  pastwę  odkurzacza,  kwitując  wszystko 

wzruszeniem ramion. 

Kiedy wychodzili, Shelby mocno ściskała pod pachą folder. 
- Co za doskonałe posunięcie - pogratulował jej Garrett. - Na zawsze zdobyłaś sobie serca moich sióstr. 
-  Nie  zrobiłam  tego,  Ŝeby  zjednać  twoje  siostry  -  zaprotestowała  Shelby.  -  Naprawdę  przejrzymy  dziś  wieczorem  te 

materiały. W tej kwestii akurat zgadzam się z Eilish. Wasze motele na Florydzie powinny mieć baseny. 

- Oczywiście, Ŝe się tym zajmiemy, kochanie. - Jego uśmiech był lubieŜny, a ton niewątpliwie dwuznaczny. - W łóŜku, 

kiedy nie będziemy juŜ mieli siły na nic innego. 

-  Nie  traktujesz  tej  sprawy  wystarczająco  powaŜnie  -  oświadczyła  z  przekonaniem  Shelby,  zaraz  jednak  wybuchnęła 

ś

miechem. Nie potrafiła mu się oprzeć, kiedy patrzył na nią w ten sposób. 

-  Nie  zwracajmy  na  to  uwagi  -  mruknął  Garrett,  niosąc  Shelby  po  schodach  do  znajdującej  się  na  piętrze  sypialni. 

Dzwonek do drzwi jednak odezwał się ponownie i tym razem towarzyszyły mu odgłosy uderzeń pięścią. Ktoś postanowił 
za wszelką cenę dostać się do środka. 

- Chyba przynajmniej sprawdzę, kto to - powiedział Garrett, stawiając Shelby na podłodze. - Co nie znaczy, oczywiście, 

Ŝ

e zamierzam wpuścić intruza. 

-  Shelby,  Shelby,  otwórz,  to  ja,  Paul.  Wiem,  Ŝe  tam  jesteś.  Czekałem  na  ciebie.  Mam  ci  coś  bardzo  waŜnego  do 

powiedzenia - krzyczał Whitley przez zamknięte drzwi. 

- Paul? A co on tu robi? - zdumiała się Shelby. Garrett uchylił drzwi. 
- Wybrałeś zły moment, Whitley. Zadzwoń do mojej sekretarki i poproś o spotkanie jutro. 
- Nie przyjechałem do ciebie. Chcę się widzieć z Shelby - wołał zdeterminowany Whitley, którego Garrett wypchnąłby 

na zewnątrz, gdyby nie interwencja Shelby. 

- Wpuść go - zaŜądała. Jej serce ścisnął strach. - Jak mnie znalazłeś? Czy coś się stało? Moi rodzice, Laney... Czy...? 
-  Znalazłem  cię  bez  trudu.  Nie  było  tajemnicą,  Ŝe  wyjechałaś  do  Buffalo  z  McGrathem,  a  jego  adres  znalazłem  w 

ksiąŜce telefonicznej. 

Garrett skrzywił się. 
- Przypomnij mi, Ŝebym zastrzegł swój numer... 
- Paul, czy masz jakieś złe wieści o mojej rodzinie? 
- Myślę, Ŝe to zaleŜy od punktu widzenia. - W słowach Paula pobrzmiewała gorzka nuta. - Twoi rodzice i siostra mają 

się dobrze. Zwłaszcza siostra. To jedna z tych kobiet, które zawsze, niezaleŜnie od okoliczności, są górą. 

- O czym ty mówisz, Paul? Garretcie, proszę, przesuń się i wpuść go! Jeśli tego nie zrobisz, ja wyjdę! 
Ta  groźba  przekonała  Garretta,  który  z  ociąganiem  pozwolił  Whitleyowi  wejść.  Jego  zwykle  nienagannie  schludne 

ubranie było teraz pomięte, a regularne rysy zniekształcała złość. Shelby widywała juŜ męŜczyzn w podobnym stanie. 

- Laney zerwała z tobą? - domyśliła się. 

background image

- Bardzo to taktownie ujęłaś. Brzmi to znacznie lepiej, niŜ gdybym powiedział, Ŝe rzuciła mnie jak śmiecia dla Olivera 

Tate’a! 

- Olivera Tate’a? - powtórzyła zaszokowana Shelby. - AleŜ on jest od niej starszy niemal o całą epokę! On jest w wieku 

naszego ojca! 

-  I  znacznie  od  niego  bogatszy  -  zauwaŜył  gorzko  Paul.  -  Oznajmiła  wczoraj  wieczorem,  Ŝe  odlatuje  do  Idaho  z 

Oliverem. Polecieli pierwszą klasą, a Laney zabrała swoje psy! Na znak przyjaźni podarował jej pierścionek z ogromnym 
diamentem. Ładna mi przyjaźń. Kiedy pomyślę o nich dwojgu razem... 

-  Zbiera  ci  się  na  mdłości  -  dokończyła  ze  współczuciem  Shelby.  -  Ale  sądzę,  Ŝe  oboje  domyślamy  się,  dlaczego  tak 

postąpiła. Oliver Tate kupił Halford House, który Laney zawsze uwaŜała za swój dom i w ten sposób chciała... 

- Laney wie doskonale, Ŝe Tate nie kupił Halford House - przerwał jej Paul. - Zaraz po twoim odjeździe udało się nam 

ustalić, kto jest prawdziwym nabywcą. - Skierował na Garretta oskarŜycielskie spojrzenie. 

Garrett wytrzymał jego wzrok, lecz nadal milczał. 
- WciąŜ jej nie powiedziałeś? - spytał drwiąco Paul. - Kiedy planujesz podzielić się tą wielką nowiną, McGrath? MoŜe 

zaczniesz od tego, Ŝe nie jesteś właścicielem Blue Springs Resort? 

- Shelby wie bardzo dobrze, Ŝe nie kupiłem Blue Springs - odparł chłodno Garrett. 
Shelby spoglądała na nich zdezorientowana. Tylko jedno rozwiązanie zdawało się pasować do tej łamigłówki. Ta myśl 

jednak przeraŜała ją. 

- To ty - powiedziała cicho, patrząc na Garretta, jakby widziała go po raz pierwszy. - Ty kupiłeś Halford House! 
Było  to  tak  oczywiste.  Nie  mogła  się  nadziwić  własnej  naiwności.  śyczliwość okazywana  Garrettowi  McGrath przez 

ojca powinna była od razu wzbudzić jej podejrzenia. Arthur Halford nie był nigdy skory do okazywania sympatii. Garrett 
mieszkał  w  hotelu,  poniewaŜ  był  jego  właścicielem.  Miał  prawo  Ŝądać  odpowiedzi  na  kaŜde  swoje  pytanie,  chodzić, 
dokąd chciał i narzucać innym swoją wolę. Mógł nawet pomalować kaŜde drzwi na inny kolor, gdyby przyszła mu na to 
ochota. Halford House naleŜało do Family Fun Inns! 

- Dlaczego? - Jej głos brzmiał nisko i chropawo. - Dlaczego to zrobiłeś, Garrett? 
-  Dlaczego  kupiłem  Halford  House?  -  Garrett  próbował  zyskać  na  czasie.  Na  to  pytanie  akurat  doskonale  znał 

odpowiedź. Wielokrotnie przedstawiał swoje argumenty współpracownikom i pozostałym McGrathom. 

-  Nie  próbuj  opowiadać  mi  teraz  o  planach  rozwojowych  swojej  firmy!  -  przerwała  mu  z  gniewem  Shelby.  -  Chcę 

poznać prawdę, choć dla takiego krętacza moŜe to być pojęcie trudne do zrozumienia! - Jej serce tłukło się w piersi jak 
oszalałe. Czuła się zdradzona i oszukana. I nienawidziła obu stojących przed nią męŜczyzn. 

- Dlaczego nie powiedziałeś, Ŝe kupiłeś Halford House? - spytała z gniewem. Przemierzała pokój szybkimi krokami. - 

Twoja obecność w Halford House była oczywiście wynikiem pertraktacji, które prowadziłeś z moim ojcem. W tajemnicy 
przed  nami.  Pozwoliłeś  nam  uwierzyć,  Ŝe  Blue  Springs  naleŜy  do  ciebie.  A  moja  głupota  to  moja  sprawa,  prawda? 
Powinnam była zorientować się... 

- Celowo wprowadziłem cię w błąd, Shelby - wyznał cicho. - Nie byłem gotowy do wyjawienia ci wszystkich faktów. 
To śmiałe wyznanie oburzyło ją. 
-  Ty  pokrętny  oszuście!  -  Pokrętny  oszust,  którego  pokochała  i  którego  zgodziła  się  poślubić  w  tę  sobotę!  Jej  oczy 

wypełniły  piekące  łzy.  -  Wychodzę  -  oświadczyła,  ruszając  biegiem  przed  siebie.  Prędzej  zdecydowałaby  się  na 
przepłynięcie Niagary w kartonowym pudle, niŜ pozwoliłaby Garrettowi McGrath patrzeć na swoje łzy. 

- Shelby, zaczekaj! 
Garrett wybiegł za nią. Wiedziała, Ŝe to zrobi. W swoich knowaniach nie brał z pewnością pod uwagę moŜliwości, Ŝe to 

ona go porzuci. Chwycił ją za ramię i zmusił, by przystanęła. 

-  Wiem,  Ŝe  to,  co  zrobiłem,  było  złe  -  zaczął  i  zabrzmiało  to  niezwykle  szczerze.  Garrett  McGrath  skruszony.  To  z 

pewnością nie był częsty widok! - Jeśli tylko dasz mi szansę, spróbuję wyjaśnić to nieporozumienie i... 

Wyciągnęła rękę i z całej siły uderzyła go w twarz. 
- Nie było Ŝadnego nieporozumienia, ty podły zdrajco! Oszukałeś mnie z premedytacją! 
Garrett westchnął, rozcierając policzek. ZasłuŜył na to. Przynajmniej jego siostry zgodziłyby się z Shelby. 
- Tak, to prawda - przyznał. - I jest mi przykro. 
-  Jak  długo  zamierzałeś  ciągnąć  tę  grę?  I  czemu  to  naleganie  na  ślub?  -  Jej  głos  zadrŜał  i  poczuła  niesmak  z  tego 

powodu. - Rozumiem, Ŝe sprawiało ci satysfakcję robienie ze mnie idiotki przez ostatnich kilka tygodni, ale nie miałeś 
powodu proponować mi małŜeństwa... 

- Miał bardzo waŜny powód - wtrącił Whitley. W jego głosie brzmiał gorzki triumf. - Nie słyszałaś jeszcze wszystkiego, 

Shelby. Twój ojciec zgodził! się sprzedać mu Halford House pod warunkiem, Ŝe Garrett oŜeni się z tobą. Od tego zaleŜała 
cała transakcja. 

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

- Nie wiesz, o czym mówisz, Whitley. - W głosie Garretta słychać było gniew i oburzenie. 
Jest  wściekły,  poniewaŜ  został  zdemaskowany,  uznała  Shelby.  Złość  Garretta  z  pewnością  pogłębiał  fakt,  Ŝe  tak 

niewiele brakowało do zrealizowania jego planu. Och, teraz wszystko układało się w logiczną całość. Nalegania Garretta, 
by  jak  najszybciej  wzięli ślub, jego  determinacja,  by doprowadzić ją  do  ołtarza.  Sądziła,  Ŝe  ten pośpiech  podyktowany 
jest  uczuciem.  W  rzeczywistości  Garrettowi  zaleŜało  tylko  na  uzyskaniu  tytułu  własności  Halford  House.  „A  więc 
dobiliśmy targu!”, reakcja ojca na wiadomość o zaręczynach stała się nagle zrozumiała. 

- Wiem, o czym mówię, McGrath! - Podniecony głos Paula wyrwał Shelby z ponurego zamyślenia. - Laney powiedziała 

background image

mi  wszystko.  -  Zwrócił  się  do  Shelby.  -  Twój  ojciec  doszedł  do  wniosku,  Ŝe  odstraszysz  kaŜdego  potencjalnego 
narzeczonego, postanowił więc załatwić ci bogatego męŜa. 

- Rozumiem - odparła spokojnie, nagle otępiała na ból. - To wszystko wyjaśnia. 
- Niczego nie wyjaśnia, bo jest to wierutne kłamstwo. 
- Garrett mówił mocnym, donośnym głosem. - Shelby, znasz mnie na tyle dobrze, by wiedzieć... 
- Nie, Garrett - przerwała mu chłodnym, beznamiętnym tonem. - W ogóle cię nie znam. - Ruszyła przed siebie unosząc 

wysoko głowę. 

- Wynająłem samochód i mogę podwieźć cię, dokąd zechcesz - zaoferował uczynnię Paul. 
Shelby zrezygnowała z przyjemności odrzucenia jego propozycji, gdyŜ pomoc Paula mogła okazać się jej niezbędna. 
- Dobrze, zawieź mnie na lotnisko. Ale najpierw potrzebuję odzyskać walizkę i torebkę, które zostawiłam w mieszkaniu 

Garretta. Czy mógłbyś zrobić to dla mnie? 

Paul skinął głową i skierował się w stronę domu, nie zdąŜył jednak spełnić prośby Shelby. W progu pojawił się Garrett 

z bagaŜem w ręku. Sprawnie ułoŜył walizkę na tylnym siedzeniu samochodu. 

- To nie koniec, Shelby - oświadczył na poŜegnanie. - Przynajmniej ja tak uwaŜam. 
Miała  ochotę  krzyczeć,  lecz  jej  duma  okazała  się  silniejsza.  Ostatecznie  jedynym,  co  mogła  jeszcze  ocalić,  było 

poczucie własnej godności. 

- Daj sobie spokój, Garrett - powiedziała cicho. - Nie wyjdę za ciebie i nie masz juŜ szans na przejęcie Halford House. 
-  Jeśli  chcesz  być  właścicielem  ekskluzywnego  hotelu,  kup  Blue  Springs  -  zadrwił  Paul,  zajmując  miejsce  za  kie-

rownicą. 

Tej  nocy  nie  było  bezpośredniego  połączenia  do  Miami,  Shelby  i  Paul  przesiadali  się  więc  kilkakrotnie,  wybierając 

kolejne rejsy na południe. Na miejsce dotarli wczesnym rankiem, na kilka godzin przed świtem. W czasie długiej podróŜy 
Paul parę razy próbował nawiązać rozmowę. 

- Naprawdę przykro mi z powodu tego, co się stało, Shelby - zaczął. - Kiedy wyjeŜdŜaliśmy z Kalifornii, sądziłem, Ŝe 

nasza przyjaźń moŜe przerodzić się w coś powaŜniejszego.  - Jego słowa brzmiały jak wyrzut. -  I  mogłoby się tak stać, 
gdyby nie Laney. Omamiła mnie. To ona jest winna, nie ja. Jaki męŜczyzna potrafiłby oprzeć się tak pięknej kobiecie? 

Shelby znała męŜczyznę, który bez trudu oparł się czarowi Laney. Garretta McGratha. Ale, z drugiej strony, Lancy nie 

była uwzględniona w planach właściciela Halford House. 

Na  lotnisku  wynajęli  kolejny  samochód,  którym  przejechali  do  Port Key,  a  potem  Halford  House.  Shelby  na  palcach 

wspięła  się  po  schodach,  a  potem  ruszyła  w  głąb  korytarza.  Wreszcie,  w  ciszy  swego  panieńskiego  pokoju,  pozwoliła 
popłynąć łzom. 

- Co tu robisz? - powitał córkę Arthur Halford, podnosząc do ust filiŜankę z kawą. Wraz z Ŝoną zasiadali właśnie do 

ś

niadania, kiedy w kuchni pojawiła się Shelby. - Gdzie Garrett? 

Shelby wzruszyła ramionami, zdobywając się przy tym na blady uśmiech. 
-  W  Buffalo,  jak  sądzę.  Wróciłam  w  nocy  z  Paulem.  -  Była  ubrana  w  szare  szorty  i  koszulkę,  gotowa  do  porannego 

joggingu. Kolor ubrania doskonale pasował do jej nastroju. 

- Nie słyszałam, kiedy weszłaś do domu. Czy dobrze spałaś, kochanie? - spytała mama. 
-  Tak.  -  Wystarczył  jeden  rzut  oka,  by  przekonać  się,  Ŝe  kłamie,  lecz  czy  w  rodzinie  Halfordów  ktoś  kiedykolwiek 

naprawdę się jej przyglądał? Ostatniej nocy nie zmruŜyła oka i wymownie świadczyły o tym ciemne cienie pod oczami i 
blada, zmęczona cera. Jej oczy były podpuchnięte, a głos ochrypły. 

Rodzice nie skomentowali jej wyglądu. 
- Kiedy wraca Garrett? - chciał wiedzieć ojciec. Shelby nalała sobie kawy do filiŜanki i westchnęła głęboko. 
- Mam nadzieję, Ŝe nigdy nie wróci, tato. Dowiedziałam się o spisku dotyczącym sprzedaŜy Halford House, 
więc gra skończona. 
- Jaka gra? - spytała Jane Halford, najwyraźniej nie rozumiejąc, o czym  mowa.  Shelby ucieszyła się, Ŝe przynajmniej 

mama nie brała udziału w tym oszustwie. 

-  Och,  tata  z  Garrettem  mieli  taką  umowę,  Ŝe  jeŜeli  Garrett  oŜeni  się  ze  mną,  będzie  mógł  kupić  Halford  House  - 

powiedziała z udawaną swobodą. 

- Garrett ci to powiedział? - spytał zbulwersowany Arthur Halford. FiliŜanka z kawą, którą podnosił do ust, zamarła w 

pół drogi. 

- Spokojnie, tato, Garrett nie zdradził waszego sekretu. Dowiedziałam się o tym od Paula. A jemu powiedziała o spisku 

Laney. 

Pani Halford sprawiała wraŜenie wzburzonej. 
- Domyślam się, Ŝe Paul powiedział ci teŜ o Laney i Oliverze Tate. Jesteśmy z tatą zaszokowani! 
-  O  Laney  jestem  spokojny  -  uciął  krótko  Art.  -  Ona  nie  da  się  skrzywdzić.  Bardziej  interesuje  mnie,  co  za  bzdury 

opowiada Whitley. 

-  Laney  sprzedała  Whitleyowi  bajeczkę,  Ŝe  sprzedaŜ  Halford  House  zaleŜała  do  tego,  czy  poślubię  Shelby  -  wyjaśnił 

Garrett, wchodząc do kuchni, wciąŜ w tych samych dŜinsach i koszulce, które miał na sobie poprzedniego dnia. 

Jego  wygląd  świadczył  o  nie  przespanej  nocy  i  długiej,  męczącej  podróŜy.  Nie  czekając  na  zaproszenie,  usiadł  przy 

stole i nalał sobie kawy. Shelby patrzyła na niego bez słowa, zbyt otępiała i niezdolna do jakiejkolwiek rozmowy. 

- Dlaczego Laney miałaby powiedzieć coś takiego? To nieprawda - oburzył się Art. 
- Bo przecieŜ Laney, ten anioł dobroci, nigdy nie posłuŜyłaby się tak ohydnym kłamstwem, by wyjaśnić, dlaczego jakiś 

background image

męŜczyzna wybrał jej siostrę zamiast niej. Whitley bez trudu kupił tę bajkę. Jego serce było boleśnie zranione i chętnie 
widziałby w Shelby towarzyszkę niedoli. Bardzo się spieszył, by jak najszybciej zanieść jej złe wieści. - Napotkał wzrok 
Shelby. - Czy to brzmi przekonująco? 

- Zdecydowanie przekonująco jak dla mnie. Nie zgodzę się tylko z posądzeniem Laney o kłamstwo. Ona ma po prostu 

bardzo specyficzne poczucie humoru. ZaŜartowała, a ten idiota potraktował jej słowa powaŜnie. 

- Ja równieŜ - powiedziała Shelby, wstając od stołu. - To czyni takŜe ze mnie idiotkę. 
-  Owszem  -  przytaknął  Garrett,  wstając.  -  Cieszę  się,  Ŝe  to  zauwaŜyłaś.  Chodźmy  stąd.  Mamy  wiele  spraw  do 

omówienia. - Wyciągnął do niej rękę. 

Shelby cofnęła się. 
- Nie mam ci nic do powiedzenia. 
- Bo sądzisz, Ŝe muszę poślubić ciebie, Ŝeby dostać Halford House? - spytał gniewnie Garrett. - JuŜ od dawna jestem 

właścicielem  tego  hotelu. Kupiłem  go  wiele  tygodni  temu.  Dokumenty  zostały  podpisane  w  dniu  mojego  przyjazdu  na 
Florydę. Data widnieje na tytule własności, jeśli potrzebujesz konkretnego dowodu. 

-  To  prawda  -  potwierdził  Art.  -  Poprosiłem  go  jednak  o  trochę  czasu,  Ŝeby  przygotować  ciebie  na  przyjęcie  tej 

wiadomości. Kiedy Garrett poznał ciebie, zaoferował się, Ŝe sam powie ci o sprzedaŜy. Chciał wybrać stosowną ku temu 
porę i miejsce. 

- I kiedy miało to nastąpić? - spytała ostro Shelby. Niemal w tym samym momencie poczuła na siebie złość za to, Ŝe w 

ogóle odezwała się do niego. Po tym, jak oznajmiła, Ŝe nie ma mu nic do powiedzenia, zamierzała zachować całkowite 
milczenie. Jej postanowienia nie na wiele się zdały. 

-  Po  naszym  ślubie.  Najprawdopodobniej  w  trakcie  miodowego  miesiąca  -  odparł  Garrett.  -  Wiedziałem,  Ŝe  cięŜko 

będzie ci się z tym pogodzić, miałem więc nadzieję... - Zamilkł i spojrzał zmieszany na rodziców Shelby. 

- Czy moglibyśmy skończyć tę rozmowę na osobności? 
-  Nie  moŜesz  wyrzucać  moich  rodziców  z  ich  własnej  kuchni!  -  oburzyła  się  Shelby.  -  Czy  w  ten  sposób  chcesz 

zademonstrować, Ŝe jesteś tu panem? 

-  Nikt  nas  nie  wyrzuca,  skarbie.  I  tak  mieliśmy  juŜ  iść.  -  Jane  Halford  wsunęła  dłoń  pod  ramię  męŜa  i  ruszyła  do 

wyjścia. Art Halford nie miał nic przeciwko temu. Shelby i Garrett stali naprzeciw siebie pośrodku kuchni. 

-  Proszę  bardzo,  nie  ma  ich  juŜ,  więc  moŜesz  to  powiedzieć  -  ciągnęła  ze  złością  Shelby.  -  Chciałeś  poczekać  do 

naszego  miodowego  miesiąca,  bo  sądziłeś,  Ŝe  wtedy  twoje  seksualne  wyczyny  przyćmią  pamięć  o  kłamstwach,  jakimi 
mnie zwodziłeś? 

- Moje seksualne wyczyny zdąŜyły juŜ wywrzeć na tobie odpowiednie wraŜenie. Gdyby rzeczywiście taki był mój plan, 

powiedziałbym ci, kiedy pierwszy raz poszliśmy do łóŜka. Albo kiedykolwiek później. Ale chciałem, Shelby, powiedzieć 
ci  o  kupnie  dopiero  po  ślubie.  Pragnąłem,  Ŝebyś  wiedziała,  iŜ  Halford  House  naleŜy  do  ciebie,  bo  jesteś  Ŝoną  nowego 
właściciela tego hotelu. 

Patrzyła na niego skonsternowana. 
- Masz przygotowaną odpowiedź na kaŜde moje pytanie? - W jej głosie brzmiała złość. - Jesteś sprytny. 
- Choć wiem, Ŝe nie miał to być komplement, zawsze to lepsze niŜ określenie: podły zdrajca. Czuję, Ŝe moje akcje idą w 

górę. 

- Nie waŜ się. - Jej oczy wciąŜ wypełniały łzy, kiedy usta wyginały się juŜ w niechętnym uśmiechu. - Nie waŜ się mnie 

rozśmieszać. 

-  Chcę  cię  rozśmieszyć.  -  Obszedł  wokoło  stół  i  stanął  naprzeciw  niej.  -  Pragnę,  Ŝebyś  była  szczęśliwa.  A  przede 

wszystkim  nie  chcę,  Ŝebyś  jeszcze  kiedykolwiek  płakała.  -  Delikatnie  pogładził  jej  czerwone,  zapuchnięte  powieki.  - 
Kocham cię, Shelby. 

- Tak sądziłam - szepnęła. - Ale kiedy Paul... - Jej dalsze słowa stłumiło łkanie. 
-  Whitley!  -  powiedział  z  pogardą  Garrett.  -  Zmarnował  swoją  szansę  na  jakąkolwiek  pracę  u  mnie!  -  oświadczył 

stanowczo. - Zapomnij o tym idiocie. 

Przyciągnął Shelby do siebie. Nie stawiała oporu, nie próbowała wyrwać się z objęć Garretta. W jego ramionach znów 

czuła się bezpiecznie. 

- Rozstaliśmy się tylko na jedną noc, a tak bardzo za tobą tęskniłem. Brakowało mi ciebie jak wody i powietrza. Mam 

klucze do domku 101. Chodź ze mną, kochanie. 

-  Tak  po  prostu?  -  Jej  głos  wciąŜ  brzmiał  ochryple,  ale  zmysły  reagowały  juŜ  na  bliskość  Garretta.  -  Chcesz,  Ŝebym 

poszła z tobą do łóŜka i zapomniała o tym, co się stało? 

Garrett westchnął. 
-  Kto  mówi  o  pójściu  do  łóŜka?  Zaproponowałem,  Ŝebyśmy  poszli  do  domku,  tam  będziemy  mogli  spokojnie 

porozmawiać. 

Odsunęła się trochę, by lepiej go widzieć. W jej wzroku był podziw. 
- Jesteś naprawdę sprytny, McGrath. 
Naznaczoną cierpieniem twarz Shelby rozjaśnił uśmiech. 
-  Och,  Shelby!  -  Garrett  porwał  ją  w  ramiona.  -  Tak  bardzo  cię  kocham  -  powiedział,  nie  wypuszczając  jej  z  objęć. 

Zamknęła oczy i odwzajemniła uścisk. 

- Wiem. Ja teŜ cię kocham, Garrett. 
- I wyjdziesz za mnie? - nalegał. - Tak szybko, jak to moŜliwe? 

background image

Skinęła głową. 
- Ale teraz, kiedy wydała się twoja tajemnica, nie musimy się trzymać tego desperackiego planu. Ślub i wesele mogą się 

odbyć w Halford House za kilka tygodni. Cała twoja rodzina moŜe przyjechać i zatrzymać się w hotelu. Powinni chyba 
obejrzeć twój nowy nabytek, nie sądzisz? 

- Zgadzam się z tobą, najdroŜsza - oświadczył Garrett. 
- I uwaŜam, Ŝe potrzebujemy jeszcze trochę czasu tylko dla siebie, zanim powiększymy rodzinę o kolejnego McGratha. 
- Masz rację. - Pocałował ją na znak zgody i poniósł w ramionach aŜ do drzwi domku 101.