Gill Sanderson
Doskonała pielęgniarka
Mys´l o nim dodawała jej sił. Zacznie nowe z˙ycie.
Jes´li nie tu, to gdzie indziej. Jak to jej sie˛ cze˛sto
zdarzało, bezwiednie zsune˛ła obra˛czke˛, pocałowała ja˛
i zno´w włoz˙yła na palec, po czym zerkne˛ła na zegarek.
Czas ucieka, a dobrze by było, gdyby przyszła na
rozmowe˛ kwalifikacyjna˛ nieco wczes´niej, spokojna
i opanowana.
Wro´ciła do motelu, wzie˛ła prysznic i szybko wysu-
szyła swoje kro´tkie, jasne włosy. Specjalnie na te˛ roz-
mowe˛ kupiła nowa˛ sukienke˛. Była wygodna i prosta,
ale elegancka i doskonale skrojona, z błe˛kitnego dro-
giego materiału. Jane spojrzała na nia˛ i zdała sobie
sprawe˛, z˙e nieco przypomina piele˛gniarski stro´j.
Obejrzała sie˛ w duz˙ym lustrze. Suknia lez˙ała dosko-
nale i wcale nie ukrywała jej kształto´w. John powie-
działby... Bo´l przeszył ja˛ do z˙ywego niczym skalpel.
Nie moz˙e teraz o nim mys´lec´. Musi byc´ silna.
Kiedy re˛ce przestały jej drz˙ec´, umalowała sie˛, jak
zwykle dyskretnie. Zno´w spojrzała na swoje odbicie
w lustrze. Wygla˛da dobrze. Byc´ moz˙e nie dostanie tej
pracy, ale na pewno nie podda sie˛ bez walki.
Kiedy wyszła na dwo´r, w powietrzu poczuła zapach
soli, a nie spalin, jak w Londynie. Tak, ten fragment
wybrzez˙a hrabstwa Yorkshire bardzo jej sie˛ podobał.
W pierwszej chwili nie mogła odnalez´c´ samochodu.
Czyz˙by ktos´ ukradł tego zardzewiałego grata? Zaraz
jednak przypomniała sobie, z˙e go sprzedała. Zbyt
wiele jej przypominał. W jego miejsce kupiła mały
czerwony samochodzik, w sam raz dla jednej osoby.
Wolds Hospital wywarł na niej dobre wraz˙enie. Stał
na wzgo´rzu, na obrzez˙ach nadmorskiego miasteczka
Denham. Łatwo moz˙na tam było dojs´c´ piechota˛. Jane
4
GILL SANDERSON
wjechała na obszerny parking i z uznaniem spojrzała
na stary budynek z czerwonej cegły oraz wznosza˛ca˛ sie˛
obok niego nowoczesna˛ konstrukcje˛.
W recepcji skierowano ja˛ do poczekalni.
– Jane Wilson? Jestem Marjory Edwards, sekretar-
ka dyrektora administracyjnego. – Kobieta w s´rednim
wieku us´miechne˛ła sie˛. – Prosze˛ usia˛s´c´. Napije sie˛ pani
kawy? A moz˙e wody albo soku?
– Poprosze˛ o wode˛ – odrzekła Jane.
Marjory zaznaczyła jej nazwisko na lis´cie, a potem
przyniosła szklanke˛ wody z lodem i plasterkiem cyt-
ryny. Podniosła słuchawke˛ i zaanonsowała:
– Panie Carrington, pani Wilson juz˙ tu jest. Dobrze,
mniej wie˛cej za pie˛c´ minut. – Odłoz˙yła słuchawke˛
i zwro´ciła sie˛ do Jane: – Na to stanowisko zgłosiło sie˛
pie˛c´ kandydatek. Komisja przeprowadzi dzis´ rozmowy
ze wszystkimi. Mamy nadzieje˛, z˙e o pia˛tej decyzja
zostanie juz˙ podje˛ta. A teraz prosze˛ wypełnic´ for-
mularz konieczny do uzyskania zwrotu koszto´w pod-
ro´z˙y.
Jane znalazła w torebce odpowiednie rachunki. Po-
doba mi sie˛ tutaj, pomys´lała. Czuła, z˙e mogłaby byc´
w tym miejscu szcze˛s´liwa. Ostatnia˛ rozmowe˛ kwalifi-
kacyjna˛ odbyła dawno temu, ale dzis´ była całkiem
spokojna. Wcale jej to nie cieszyło! Powinna wprowa-
dzic´ sie˛ w bardziej bojowy nastro´j i pozbyc´ sie˛ uczucia,
z˙e tak naprawde˛ nic nie ma znaczenia.
Zadzwonił telefon, Marjory powiedziała cos´ cicho
do słuchawki i znikne˛ła za podwo´jnymi mahoniowymi
drzwiami. Po chwili wyszła i oznajmiła:
– Komisja prosi pania˛ do s´rodka, pani Wilson.
Jane wstała i wzie˛ła głe˛boki oddech. Zaraz rozpo-
5
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
cznie sie˛ walka. Sekretarka wprowadziła ja˛ do sali
i wysune˛ła dla niej krzesło stoja˛ce przy wypolerowanym
do połysku stole. Jane usiadła i rozejrzała sie˛ woko´ł.
Była w starej cze˛s´ci szpitala, gdzie na wykładanych
boazeria˛ s´cianach wisiały olejne portrety zapomnia-
nych dygnitarzy. Z boku stał tez˙ stolik z komputerem.
Widac´ było, z˙e szpital Wolds nada˛z˙a za zmianami.
U szczytu stołu siedziało pie˛c´ oso´b. Starszy me˛z˙-
czyzna o miłej aparycji us´miechna˛ł sie˛ i wstał.
– Witam, pani Wilson. Nazywam sie˛ Paul Carring-
ton i jestem tu dyrektorem administracyjnym. To jest
Mary White, przełoz˙ona piele˛gniarek, i Peter Knowles,
dyrektor finansowy. Po drugiej stronie siedza˛ pani Fay
Donahue, szefowa kadr, i pan Fielding, jeden z naszych
dwo´ch konsultanto´w na oddziale noworodko´w.
Członkowie komisji powitali ja˛us´miechem i skinie-
niem głowy. Jane wydało sie˛, z˙e w oczach Fay Dona-
hue dostrzegła zrozumienie i sympatie˛. Byc´ moz˙e
sama niedawno musiała przejs´c´ taka˛ rozmowe˛? Ostat-
ni z przedstawionych, Chris Fielding, skłonił głowe˛
i us´miechna˛ł sie˛ lekko, jakby mys´lami był gdzies´ da-
leko. Miał powaz˙na˛, skupiona˛ mine˛ i Jane przewidy-
wała, z˙e jego pytania moga˛ sprawic´ jej kłopot. Co´z˙, da
sobie rade˛.
– Zanim zaczniemy, chciałbym cos´ wyjas´nic´ – po-
wiedział Paul Carrington. – Oto´z˙ zarza˛d powierniczy
postanowił rozbudowac´ szpital w Denham. Ro´wniez˙
na mocy decyzji zarza˛du szpital Princess Mary w Cal-
thorpe, siedem kilometro´w sta˛d, jest w trakcie likwi-
dacji. Sa˛dzimy, z˙e poła˛czenie tych dwo´ch placo´wek
lez˙y w interesie pacjento´w i personelu.
Wypił łyk wody.
6
GILL SANDERSON
– Oddział noworodko´w w Calthorpe został juz˙
zamknie˛ty, a personel przeniesiono tutaj. Ws´ro´d pra-
cowniko´w panuje nastro´j niepewnos´ci i zdenerwowa-
nia. Siostry przełoz˙one obu oddziało´w, tutejszego
i tego w Calthorpe, odeszły z pracy. Jedna przeszła na
emeryture˛, druga dostała korzystna˛ oferte˛ ze szpitala
w Birmingham. Potrzebujemy na szefa nowego od-
działu kogos´, kto zorganizuje prace˛ tej jednostki.
– Zno´w sie˛ us´miechna˛ł. – Na pocza˛tek prosze˛ nam
powiedziec´ cos´ o sobie, o przebiegu swojej kariery
zawodowej i kwalifikacjach.
Oczekiwała tego pytania i miała przygotowana˛
odpowiedz´. Mo´wiła jasno i płynnie. Po pie˛ciu minu-
tach Paul Carrington z aprobata˛ kiwna˛ł głowa˛.
– Bardzo dobrze – stwierdził. – Juz˙ pani wie, z˙e
poła˛czylis´my dwa oddziały. Jak by pani zareagowała,
gdyby jakis´ przeniesiony członek personelu głos´no
wyraz˙ał niezadowolenie z nowych warunko´w pracy?
Trudne pytanie. Jane zastanowiła sie˛ i odrzekła:
– Przede wszystkim sprawdziłabym, czy rzeczywi-
s´cie ma powody do narzekania. Jes´li tak, starałabym
sie˛ cos´ zaradzic´. Ale przede wszystkim podkres´liła-
bym, z˙e dzie˛ki poła˛czeniu oddziało´w moz˙emy spraw-
niej wypełniac´ swoje zadanie, a nasi mali pacjenci
zyskaja˛ lepsza˛ opieke˛. Piele˛gniarka powinna zachowy-
wac´ sie˛ profesjonalnie. Nie moz˙e pozwolic´ sobie na to,
z˙eby jej zły nastro´j odbijał sie˛ na pacjentach.
– Czy to nie jest zbyt surowe podejs´cie?
– Nie. Ludzie czuja˛ sie˛ pewniej, jes´li znaja˛ zasady
gry. – Zawahała sie˛. – Miałabym poczucie winy, gdy-
bym nie była przekonana, z˙e wykonujemy nasza˛ pra-
ce˛, najlepiej jak sie˛ da.
7
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Rozumiem. W podaniu napisała pani...
Rozmowa była długa i trudna. Jane zachowała spo-
ko´j, chociaz˙ kilka razy nie była pewna swojej odpo-
wiedzi, a nawet zdarzało jej sie˛ przyznac´, z˙e czegos´
nie wie.
W kon´cu nadeszła kolej na Chrisa Fieldinga. Cos´ jej
mo´wiło, z˙e jego be˛dzie najtrudniej przekonac´, bo to
włas´nie z nim be˛dzie musiała pracowac´. To jemu za-
trudnienie jej jako przełoz˙onej przyniesie najwie˛cej ko-
rzys´ci albo szko´d.
Przez chwile˛ milczał, patrza˛c na nia˛ badawczo. Od-
powiedziała mu s´miałym, spokojnym spojrzeniem.
– To jest nowy oddział. Potrzebujemy kogos´, kto
przez najbliz˙sze trzy lata pos´wie˛ci mu cały swo´j czas
i energie˛. Czy jest pani zdolna do takiego pos´wie˛cenia?
– Us´miechna˛ł sie˛ do niej przelotnie i dodał: – I bardzo
prosze˛ mi nie mo´wic´, z˙e tak, oczywis´cie.
Najwyraz´niej rzuca jej wyzwanie. Przyjrzała mu sie˛
bacznie. Zauwaz˙yła, z˙e pod eleganckim garniturem kry-
je sie˛ wysportowane ciało. Ma ciemne, niezbyt kro´tkie
włosy. Wygla˛da na trzydzies´ci kilka lat, a wie˛c jest
dos´c´ młody jak na konsultanta. Kiedy sie˛ us´miechał,
sprawiał miłe wraz˙enie. Ale nie robił tego zbyt cze˛sto.
Co sie˛ kryje w jego mys´lach?
Jane juz˙ wiedziała, co mu powiedziec´.
– Odnosze˛ wraz˙enie, z˙e tak naprawde˛ pyta mnie
pan, czy jako me˛z˙atka nie planuje˛ w najbliz˙szym
czasie urodzic´ dziecka – oznajmiła. – Takie pytanie
jest bardzo niewłas´ciwe i nie wa˛tpie˛, z˙e pan dobrze
o tym wie. Odpowiem jednak. Jestem wdowa˛ i nie
mam dzieci. Nie zamierzam ponownie wyjs´c´ za ma˛z˙
i nie zamierzam miec´ dziecka. Tak, jestem w stanie
8
GILL SANDERSON
pos´wie˛cic´ tyle czasu i energii tej pracy, ile pan sie˛ spo-
dziewa.
Paul Carrington wtra˛cił szybko:
– Jestem pewien, z˙e pan Fielding nie zamierzał
zadac´ tak niewłas´ciwego pytania. Mimo to dzie˛kujemy
za szczeros´c´. Chris, chcesz jeszcze o cos´ zapytac´?
– Nie, juz˙ wszystko wiem. – Us´miechna˛ł sie˛ do
Jane. – Jes´li uznała pani moje pytanie za zbyt osobiste,
to przepraszam. Pozwoliłem sobie na nie tylko dla
dobra szpitala.
Wcale nie wygla˛dał na skruszonego, wie˛c Jane us´-
miechne˛ła sie˛ do niego chłodno.
– Przesłuchanie skon´czone – oznajmił wesoło Paul.
– Mam nadzieje˛, z˙e jeszcze dzis´ podejmiemy decyzje˛.
Nie musi pani czekac´ na miejscu. Moz˙e sie˛ pani wy-
bierze na spacer?
Niczym na skinienie czarodziejskiej ro´z˙dz˙ki poja-
wiła sie˛ Marjory i wyprowadziła ja˛ z sali. Jane była
wyczerpana. To były bardzo cie˛z˙kie trzy kwadranse.
– Prosze˛ na chwile˛ usia˛s´c´. – Sekretarka wskazała
jej krzesło w swoim biurze. – Przyniose˛ kawe˛. Teraz na
pewno che˛tnie sie˛ pani napije.
– Tak, poprosze˛. – Jane oparła sie˛ wygodnie, za-
mkne˛ła oczy, westchne˛ła i pro´bowała sie˛ odpre˛z˙yc´.
Nawet nie us´wiadamiała sobie, z˙e jest taka spie˛ta.
Nagle zdała sobie sprawe˛, z˙e ktos´ usiadł naprzeciw
niej, i otworzyła oczy. Jakas´ kobieta us´miechała sie˛ do
niej szeroko, wycia˛gaja˛c re˛ke˛ na powitanie.
– Czes´c´. Jestem Fiona Law. Ubiegamy sie˛ o te˛ sama˛
posade˛, wie˛c, jak to mo´wia˛, niech wygra najlepsza.
– Czes´c´. Nazywam sie˛ Jane Wilson. Rzeczywis´cie,
niech wygra najlepsza.
9
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
Z ciekawos´cia˛ przyjrzała sie˛ nieznajomej. Jeszcze
nie widziała z˙adnej z kontrkandydatek. Fiona Law
robiła wraz˙enie pewnej siebie. Była troche˛ starsza od
Jane, miała na sobie bardzo drogi kostium, choc´ Jane
uznała, z˙e spo´dnica jest troche˛ za kro´tka na tak oficjal-
na˛ okolicznos´c´. Fiona miała bardzo staranny makijaz˙
i opadaja˛ce na plecy kre˛cone blond włosy.
– Ska˛d przyjechałas´? – zaciekawiła sie˛. – Wiem, z˙e
nie jestes´ sta˛d. Znam wszystkie miejscowe kandydatki.
– Jestem z Londynu. – Jane wymieniła nazwe˛
znanego szpitala, w kto´rym dotychczas pracowała. –
A ty pochodzisz z tego miasta?
– Urodziłam sie˛ tu i wychowałam. To, mam nadzie-
je˛, zwie˛ksza moje szanse. – Rozes´miała sie˛ z zadowo-
leniem. – Pracuje˛ w tym szpitalu od lat. Prawde˛
mo´wia˛c, to ja wykonywałam wie˛kszos´c´ obowia˛zko´w.
Biedna Marcia Kent po prostu nie dawała sobie rady.
Niedawno odeszła na emeryture˛.
– Rozumiem.
– Ale nie martw sie˛. Jestem pewna, z˙e wybo´r komi-
sji be˛dzie sprawiedliwy – cia˛gne˛ła Fiona. – Nie jestes´
bez szans.
– Wcale sie˛ nie martwie˛ – odparła Jane zgodnie
z prawda˛. Zaczynała sie˛ natomiast troche˛ irytowac´.
Podeszła do nich Marjory.
– Komisja prosi pania˛ do s´rodka, panno Law.
Fiona wstała z ols´niewaja˛cym us´miechem, wygła-
dziła spo´dnice˛ i kołysza˛cym sie˛ krokiem ruszyła do
drzwi. Jane doszła do wniosku, z˙e nie be˛dzie z˙yczyła
jej szcze˛s´cia. Byłaby to zwykła hipokryzja.
– Jeszcze kawy? – zapytała sekretarka. – To na
pewno była trudna rozmowa. – Us´miechne˛ła sie˛ ze
10
GILL SANDERSON
wspo´łczuciem i Jane odgadła, z˙e Marjory ma na mys´li
rozmowe˛ z Fiona˛, a nie z komisja˛. Widocznie panna
Law nie jest tu ulubienica˛.
– Jakos´ dałam sobie rade˛ – odrzekła Jane beztros-
ko. – Ale che˛tnie wypije˛ druga˛ kawe˛. A potem chyba
sie˛ przespaceruje˛.
– S
´
wietny pomysł. Mamy dzis´ pie˛kny dzien´.
Przez chwile˛ spogla˛dała na trawe˛ i drzewa, ciesza˛c
sie˛ s´wiez˙ym powietrzem. Zobaczyła kilka małych,
zielono-białych tabliczek wskazuja˛cych droge˛ do po-
szczego´lnych cze˛s´ci szpitala. Pro´bowała znalez´c´ te˛,
kto´ra skierowałaby ja˛ na oddział noworodko´w specjal-
nej troski, gdzie miała nadzieje˛ pracowac´. Ciekawiło
ja˛, jak tam jest.
– Zgubiła sie˛ pani?
Głos był głe˛boki, spokojny i dobiegał zza jej ple-
co´w. Odwro´ciła sie˛ i zobaczyła Chrisa Fieldinga.
– Pomys´lałam sobie, z˙e zobacze˛, jak wygla˛da ten
oddział. Przed rozmowa˛ kwalifikacyjna˛ nie moz˙na go
było obejrzec´.
– To była moja decyzja. Mamy za mało personelu
i nie chciałem zakło´cac´ tam pracy. Ale jes´li po´jdzie
pani ze mna˛, to pani kro´tka wizyta na pewno nikomu
nie przeszkodzi. – Przez chwile˛ szedł w milczeniu.
– Martwie˛ sie˛ o jedna˛ ze swoich podopiecznych.
Dwudziesty dziewia˛ty tydzien´. Nie chce przybierac´ na
wadze, wymiotuje, a nie moz˙emy zdiagnozowac´ przy-
czyny.
– Ach, tak. – Jane doskonale rozumiała, z˙e chodzi
o dziecko urodzone w dwudziestym dziewia˛tym mie-
sia˛cu cia˛z˙y, a nie w zgodnym z norma˛ czterdziestym.
11
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
W pierwszych dniach z˙ycia takie dzieci maja˛ tylko
pie˛c´dziesia˛t procent szansy na przetrwanie. – Skoro sa˛
wymioty, nie moz˙na uz˙yc´ zgłe˛bnika nosowo-z˙oła˛d-
kowego. Czy dokarmiacie ja˛ doz˙ylnie?
– Nie. Zdecydowałem sie˛ na ominie˛cie z˙oła˛dka
i podawanie mleka prosto do jelit. – Spojrzał na nia˛
z namysłem. – Zna pani te˛ technike˛?
– Oczywis´cie. Mielis´my taki przypadek dwa mie-
sia˛ce temu. Dodam, z˙e wszystko skon´czyło sie˛ bardzo
dobrze.
– Ciesze˛ sie˛. To dziecko ucierpiało dlatego, z˙e nie
sprawdzono temperatury w inkubatorze. Trudno winic´
za to konkretna˛ osobe˛. Zbadałem te˛ sprawe˛ i doszed-
łem do wniosku, z˙e to skutek zbyt małej liczby piele˛g-
niarek. Ale teraz dziecko musi walczyc´ o z˙ycie. Mam
nadzieje˛, z˙e nowej przełoz˙onej uda sie˛ w przyszłos´ci
zapobiec takim sytuacjom.
Słysza˛c o przyczynach wypadku, Jane lekko sie˛
skrzywiła. Wiedziała, jak waz˙ne dla wczes´niako´w jest
utrzymanie odpowiedniej temperatury w inkubatorze.
Jes´li jest za ciepło, traca˛ energie˛ przez pocenie sie˛, jes´li
za zimno, traca˛ja˛przez dreszcze. A cała energia jest im
potrzebna włas´nie na utrzymanie sie˛ przy z˙yciu.
– Pan byłby moim przełoz˙onym, gdybym dostała te˛
prace˛? – zapytała Jane po chwili.
– Owszem. Mamy tu jeszcze jednego konsultanta
pediatre˛, ale ja jestem specjalista˛ od noworodko´w. Sa˛-
dzi pani, z˙e mogłaby ze mna˛ wspo´łpracowac´?
– Moge˛ wspo´łpracowac´ z kaz˙dym, jes´li to profes-
jonalista – odrzekła spokojnie.
– S
´
wietnie. W takim razie nasza wspo´łpraca be˛dzie
sie˛ układała... przepraszam, układałaby sie˛ pomys´lnie.
12
GILL SANDERSON
– Przeszli kilka kroko´w. – Podczas rozmowy dała
pani do zrozumienia, z˙e moje pytanie jest nieprofes-
jonalne.
– Tak. I dobrze pan wie, z˙e miałam racje˛.
Zas´miał sie˛ cicho, dzie˛ki czemu od razu wydał jej
sie˛ bardziej ludzki.
– To prawda. Nie zachowałem sie˛ odpowiednio.
Ale doszedłem do wniosku, z˙e jest pani dobra˛ kan-
dydatka˛, a dobre kandydatki nalez˙y przepytac´ wyja˛t-
kowo dokładnie.
Jane pomys´lała, z˙e Chris Fielding jest bardzo skom-
plikowanym człowiekiem. Zno´w zapadło milczenie.
Nagle Jane cos´ sobie us´wiadomiła.
– Nie przepytuje pan naste˛pnej kandydatki?
– Nie. Wycofałem sie˛ z tej sesji. Nie mo´głbym byc´
obiektywny, poniewaz˙ ta kandydatka to moja szwagie-
rka. Moz˙na powiedziec´, z˙e wysta˛piłby tu konflikt inte-
reso´w. Nie be˛de˛ tez˙ głosował nad kandydaturami. Wez-
me˛ jednak udział w rozmowach z innymi kandydatka-
mi i w kon´cowej dyskusji.
Dotarli do nowej, niskiej cze˛s´ci szpitala. Chris Fiel-
ding przeprowadził ja˛ przez poczekalnie˛. Kiedy wy-
stukał kod na klawiaturze na s´cianie, drzwi oddziału
otworzyły sie˛ przed nimi. Jane westchne˛ła. Wiedziała,
z˙e to konieczne, ale napawało ja˛ smutkiem, z˙e trzeba
zamykac´ oddział na zamki szyfrowe dla bezpieczen´st-
wa małych pacjento´w.
Wewna˛trz natychmiast poczuła sie˛ jak w domu.
Panowała tu znajoma atmosfera, a woko´ł unosił sie˛
zapach nieco inny niz˙ w pozostałych cze˛s´ciach szpita-
la. Bardzo to lubiła.
– Prosze˛ chwile˛ zaczekac´. – Chris Fielding znikna˛ł
13
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
za jakimis´ drzwiami, a po chwili zjawił sie˛ w towarzys-
twie us´miechnie˛tej piele˛gniarki w zielonym uniformie.
– To jest Erica Thornby – oznajmił. – Erico, czy
mogłabys´ pokazac´ pani Wilson nasz oddział? Oczywi-
s´cie jes´li masz czas.
Siostra Erica była ładna˛, ciemnowłosa˛ kobieta˛
w wieku około trzydziestu pie˛ciu lat. Jane spojrzała na
nia˛i stwierdziła, z˙e na pewno polubiłaby ja˛bardziej niz˙
Fione˛ Law.
– Włas´nie miałam zajrzec´ do kilku niemowla˛t – po-
wiedziała Erica. – Chcesz fartuch i maske˛? Wtedy
mogłybys´my razem wejs´c´ do sali i troche˛ porozma-
wiac´.
– Z przyjemnos´cia˛. Gdzie moge˛ sie˛ umyc´?
– Prosze˛ za mna˛ – zache˛ciła ja˛ Erica.
W małej sali znajdowało sie˛ troje dzieci, kaz˙de
w inkubatorze. Jane od razu stwierdziła, z˙e sa˛ w cał-
kiem dobrym stanie. Poznała to po ich ruchach. Jane
patrzyła, jak Erica zre˛cznie mierzy noworodkom tem-
perature˛, sprawdza cis´nienie krwi i oddech.
– Ska˛d pochodzisz? – zapytała Erica, kiedy juz˙ sie˛
upewniła, z˙e wszystko jest w porza˛dku. – I ska˛d po-
mysł, z˙eby pracowac´ włas´nie tutaj?
Jane słyszała te pytania nie po raz pierwszy i jak
zwykle udzieliła szczerych odpowiedzi.
– Jestem z Londynu. Potrzebuje˛ odmiany. A praca
na tym oddziale wygla˛da bardzo obiecuja˛co.
Na chwile˛ zapadło milczenie, a potem Erica oznaj-
miła:
– Moz˙e to tylko moje zdanie, ale potrzebujemy tu
przywo´dcy. Poła˛czenie tych dwo´ch oddziało´w okazało
sie˛ koszmarnie trudne. Niekto´rymi osobami nalez˙ało-
14
GILL SANDERSON
by mocno potrza˛sna˛c´. Cia˛gle tylko odbywaja˛ sie˛ tu
jakies´ spotkania i dyskusje, a przeciez˙ nie moz˙na
kaz˙demu dogodzic´. Nie wiadomo dlaczego, z dwo´ch
dobrze funkcjonuja˛cych zespoło´w powstał jeden skło´-
cony i nieszcze˛s´liwy. To zupełnie niedorzeczne, bo
przeciez˙ wie˛kszos´c´ z nas uwielbia swoja˛ prace˛.
– Rozumiem. Rozmawiałam dzis´ z jedna˛ z twoich
kolez˙anek, Fiona˛ Law. Chyba ma duz˙e szanse na to
stanowisko.
Erica odwro´ciła twarz, ale Jane zobaczyła jej od-
bicie w szklanych drzwiach i zauwaz˙yła, z˙e lekko sie˛
skrzywiła.
– Byc´ moz˙e – odrzekła.
– Zdaje sie˛, z˙e to szwagierka doktora Fieldinga?
– Tak. Ale Chris Fielding na pewno nie be˛dzie z te-
go powodu forsował jej kandydatury. On jest bardzo
zasadniczy.
– Ale ty go lubisz?
– Owszem. S
´
wietnie radzi sobie z dziec´mi, umie
rozmawiac´ z rodzicami. Pomoz˙e kaz˙demu, jes´li widzi,
z˙e ten ktos´ chce pracowac´. Duz˙o zyskuje przy bliz˙szym
poznaniu. I lepiej nie dac´ sie˛ zwies´c´ jego pozornemu
roztargnieniu. On doskonale wie, co robi.
– Nie wa˛tpie˛.
Erica uniosła pokrywe˛ inkubatora i wyje˛ła dziecko.
Trzymaja˛c noworodka w jednej re˛ce, druga˛sie˛gne˛ła po
butelke˛ z przygotowanym pokarmem i wsune˛ła smo-
czek do ro´z˙owych ust malen´stwa. Dziecko natychmiast
zacze˛ło ssac´, a piele˛gniarka sie˛ us´miechne˛ła.
– Szybko sie˛ uczysz, Harry – powiedziała cicho.
– To jest mleko twojej mamy. Dla ciebie doskonałe.
Jane patrzyła na nia˛ z aprobata˛.
15
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Jes´li dostaniesz to stanowisko... – zacze˛ła Erica.
– Czy masz...? Widze˛, z˙e nosisz obra˛czke˛.
– Byłam me˛z˙atka˛, ale teraz jestem wdowa˛. I nie
mam dzieci.
– Och, bardzo przepraszam...
– Nie ma za co. – Jane postanowiła zmienic´ temat.
– A ty masz me˛z˙a?
– Jeszcze nie. Od pie˛ciu lat mieszkam z tym samym
me˛z˙czyzna˛, wie˛c moz˙e powinnis´my juz˙... Bardzo bym
chciała załoz˙yc´ rodzine˛, bo jestem coraz... – Erica
rozes´miała sie˛, ale Jane wyczuła, z˙e dotkne˛ła bolesnej
sprawy. Za wczes´nie jednak na tak intymne rozmowy.
Nagle wszystkie dzieci obudziły sie˛ i zacze˛ły jedno-
czes´nie płakac´. Niemowle˛ta zawsze to robia˛ w naj-
mniej odpowiedniej chwili. Erica pochyliła sie˛ nad ko-
lejnym inkubatorem.
– McKay, musisz chwile˛ zaczekac´, malen´ki – po-
wiedziała. – Teraz mam re˛ce pełne roboty.
Jej słowa nie uspokoiły dziecka. Malec zanosił sie˛
płaczem, spazmy wstrza˛sały całym ciałkiem.
Jane słuchała tego przez chwile˛, a potem zapropo-
nowała:
– Jes´li chodzi tylko o karmienie, to moz˙e bym...
– Och, dzie˛ki. – Erica zgodziła sie˛ natychmiast.
– Butelka stoi tam. Na pewno wiesz, co robic´.
Jane doskonale to wiedziała. Wyje˛ła dziecko z in-
kubatora i natychmiast poczuła, jak ogarnia ja˛ fala
ciepłych uczuc´ dla tak małego stworzenia. Dziecko
przestało płakac´, niebieskie oczy niezbyt pewnie pa-
trzyły na jej twarz. Sie˛gne˛ła po butelke˛. Mały McKay
był po prostu głodny.
Na chwile˛ zapomniała, z˙e przyszła tu na rozmowe˛
16
GILL SANDERSON
kwalifikacyjna˛. Robiła to, na czym sie˛ znała, i co
najbardziej lubiła. Erica od razu zauwaz˙yła, z˙e ma do
czynienia z kompetentna˛ osoba˛ i bez wahania wyszła
z sali, by uzupełnic´ karty pacjento´w. Kiedy Jane
wkładała syte dziecko do inkubatora, spostrzegła, z˙e
Chris Fielding niepostrzez˙enie stana˛ł w drzwiach.
Spogla˛dał na nia˛ z namysłem.
– Widze˛, z˙e zna sie˛ pani na tym – stwierdził – ale na
razie nie jest pani członkiem zespołu. Nawet nie wiem,
czy ma pani ubezpieczenie. Nie jestem pewien, czy po-
chwalam to, co pani zrobiła.
Najpierw ułoz˙yła malca bezpiecznie w inkubatorze,
a potem odsta˛piła o krok i wskazała na noworodka.
– Ale on to pochwala. Teraz jest szcze˛s´liwy. Nie
ma mowy, z˙ebym stała bezczynnie, kiedy dziecko cier-
pi, a ja potrafie˛ temu zapobiec.
Zastanowił sie˛ nad jej słowami.
– Ma pani racje˛ – odparł w kon´cu. – Ale lepiej
be˛dzie, jak sta˛d po´jdziemy.
– Widział pan swoja˛ pacjentke˛?
Po raz pierwszy us´miechna˛ł sie˛ szeroko.
– Tak. Juz˙ nie potrzebuje naszej pomocy, zacze˛ła
dawac´ sobie rade˛ sama. Przybiera na wadze i duz˙o
lepiej wygla˛da. Po raz pierwszy cieszy mnie mys´l
o spotkaniu z jej ojcem. Przedtem bardzo sie˛ tych
rozmo´w bałem.
Wyprowadził ja˛ na zewna˛trz i przypomniał, z˙e
o pia˛tej moz˙e sie˛ dowiedziec´, jaka zapadła decyzja.
Kiedy poz˙egnał sie˛ i odszedł, Jane zerkne˛ła na
zegarek. Miała kilka godzin wolnego czasu, wie˛c
ruszyła na spacer po miasteczku. Czy dobrze by jej sie˛
pracowało z Chrisem Fieldingiem? Chyba tak. Jest
17
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
kompetentny, rozsa˛dny i przyjazny, ale mys´lami wyra-
z´nie bła˛dzi gdzies´ daleko. Rzecz jasna, jest całkiem
przystojny, ale pewnie siostra Fiony to jego z˙ona. Jane
zastanowiła sie˛, jak tez˙ moz˙e wygla˛dac´ jego z˙ona i jak
to jest miec´ takiego me˛z˙czyzne˛ za me˛z˙a. Natychmiast
przywołała sie˛ do porza˛dku. To nie jej sprawa, a poza
tym jeszcze nie wiadomo, czy be˛dzie tu pracowac´.
Denham bardzo jej sie˛ podobało. To nadmorskie
miasteczko było ro´wniez˙ os´rodkiem handlowym i ad-
ministracyjnym dla okolicznych farmero´w. Widziała
turysto´w, ale poniewaz˙ zagraniczne wakacje stawały
sie˛ coraz modniejsze, nie było ich tu zbyt wielu.
Bardzo spodobała jej sie˛ najstarsza cze˛s´c´ miasta,
wyraz´nie odmienna od cze˛s´ci nadmorskiej. Doszła do
wniosku, z˙e z che˛cia˛ by tu zamieszkała.
W porze lunchu znalazła mała˛ knajpke˛ przy porcie.
Patrza˛c na zdobia˛ce s´ciany morskie widoki, musiała
zamo´wic´ rybe˛ z frytkami. Posiłek okazał sie˛ wys´mieni-
ty i kosztował połowe˛ sumy, kto´ra˛ musiałaby za taki
lunch zapłacic´ w Londynie. Kiedy powiedziała to
kelnerce, kobieta us´miechne˛ła sie˛ i wyjas´niła, z˙e ta
ryba jeszcze rano pływała w morzu, a ziemniaki,
z kto´rych zrobiono frytki, wyrosły na polu nieopodal.
Jane wyszła na ulice˛, spojrzała na port i nagle, jak to
juz˙ nieraz sie˛ zdarzało, owładne˛ły nia˛ wspomnienia,
burza˛c spoko´j. Wszystko widziała tak wyraz´nie, jakby
to było wczoraj. Lunch z Johnem w niewielkiej re-
stauracji niedaleko szpitala. Znali sie˛ kro´tko, ale juz˙
wiedzieli, z˙e ła˛czy ich cos´ szczego´lnego. Przez chwile˛
nie mogła sie˛ poruszyc´. Stała, zaciskaja˛c powieki, by
powstrzymac´ łzy. Musi wreszcie cos´ z tym zrobic´!
18
GILL SANDERSON
Mogłaby jeszcze godzinami spacerowac´ po ulicz-
kach, ale postanowiła wro´cic´ do szpitala. Jes´li nie
dostanie tej pracy, to po co przywia˛zywac´ sie˛ do tego
urokliwego miasta?
Weszła do poczekalni, gdzie tym razem zapropo-
nowano jej herbate˛. Pozostałe cztery kandydatki juz˙
czekały. Jak zwykle w takich okolicznos´ciach, kiedy
tylko jednej osobie moz˙e sie˛ poszcze˛s´cic´, atmosfera
była dos´c´ napie˛ta. Trzy kobiety przegla˛dały czasopis-
ma piele˛gniarskie. Czwarta – Fiona – mo´wiła cos´
głos´no do sekretarki, co chwila zwracaja˛c sie˛ do niej po
imieniu, by dac´ wszystkim do zrozumienia, z˙e ona jest
kandydatka˛ z tutejszego szpitala, a wie˛c na pewno ma
najwie˛ksze szanse. Jane wzie˛ła do re˛ki jakies´ czaso-
pismo.
Drzwi do sali, w kto´rej przeprowadzano rozmowy,
otworzyły sie˛ i w progu stana˛ł Paul Carrington. Tym
razem sie˛ nie us´miechał. Powaz˙nym wzrokiem spoj-
rzał na oczekuja˛ce kandydatki.
– Pani Wilson, komisja chce z pania˛ porozmawiac´
– oznajmił po chwili milczenia.
Jane jakos´ zdołała dotrzec´ do sali.
– Prosze˛ usia˛s´c´. – Paul Carrington zaja˛ł miejsce
przy stole. – Dowiedziała sie˛ juz˙ pani, jakie sa˛ warunki
umowy. Czy zasady wynagrodzenia sa˛ dla pani jasne?
– T...tak – wyja˛kała. – Wszystko zrozumiałam.
Była oszołomiona. Do tej pory włas´ciwie nie wie-
rzyła, z˙e dostanie te˛ prace˛. I chyba nawet nie bardzo sie˛
tym przejmowała. Teraz nagle wszystko stało sie˛ takie
realne.
– Czy ma pani jakies´ pytania?
– Raczej nie.
19
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– W takim razie chcemy pani zaoferowac´ te˛ posa-
de˛. Czy potrzebny pani czas do namysłu?
– Nie. – Poczuła sie˛ silna i pewna siebie. To była
pierwsza pozytywna rzecz, jaka˛ zrobiła od czasu...
Tym razem postanowiła dokon´czyc´ mys´l. Nie moz˙e
dłuz˙ej unikac´ konfrontacji z rzeczywistos´cia˛. To była
pierwsza pozytywna rzecz, jaka˛ zrobiła od czasu s´mie-
rci me˛z˙a.
– Juz˙ zdecydowałam, z˙e bardzo chce˛ tu pracowac´.
– A wie˛c z przyjemnos´cia˛ pania˛zatrudnimy. Mamy
nadzieje˛, z˙e be˛dzie pani zadowolona. – Członkowie
komisji wyszli zza stołu i us´cisne˛li jej dłon´. Wszyscy
sie˛ us´miechali, ła˛cznie z Chrisem Fieldingiem. Czyz˙by
spojrzał na nia˛ z aprobata˛?
Stało sie˛. Zaczyna nowe z˙ycie.
20
GILL SANDERSON
ROZDZIAŁ DRUGI
Zaskoczyło ja˛ i troche˛ przestraszyło, z˙e tak łatwo
potrafiła odmienic´ swoje z˙ycie. Mys´lała, z˙e jest przy-
zwyczajona do tylu rzeczy, a tymczasem zdołała wszy-
stko zmienic´ w cia˛gu kilku dni.
Przez cały czas małz˙en´stwa mieszkała z me˛z˙em
w ich małym londyn´skim mieszkanku. Urza˛dzili je
wspo´lnie i byli tam szcze˛s´liwi. Jednak ten etap jej z˙ycia
juz˙ sie˛ skon´czył. Trzeba is´c´ naprzo´d. Nie mogła wprost
uwierzyc´, gdy w agencji nieruchomos´ci dowiedziała
sie˛, za jaka˛ sume˛ moz˙e sprzedac´ to mieszkanie.
– Ostatnio sytuacja na rynku sie˛ zmieniła. Zdecy-
dowała sie˛ pani na sprzedaz˙ w bardzo dobrym momen-
cie – wyjas´nił agent. – Na pewno w cia˛gu tygodnia dos-
tanie pani jaka˛s´ propozycje˛.
I rzeczywis´cie tak sie˛ stało. Nowi włas´ciciele chcieli
sie˛ wprowadzic´ jak najszybciej, co jej bardzo odpo-
wiadało. Dzie˛ki temu nie be˛dzie miała czasu na z˙al
i wspominanie.
Zastanawiała sie˛, co ze soba˛ zabrac´. Co jej be˛dzie
naprawde˛ potrzebne? Po namys´le wyniosła mno´stwo
rzeczy do prowadzonych przez organizacje dobro-
czynne sklepo´w, niekto´re oddała przyjaciołom, a meb-
le, kto´re postanowiła zatrzymac´, wstawiła na prze-
chowanie do magazynu. Jeden smutny wieczo´r po-
s´wie˛ciła na porza˛dkowanie rzeczy Johna. Zatrzymała
pare˛ drobiazgo´w, a o zaje˛cie sie˛ reszta˛ poprosiła dwo´ch
przyjacio´ł me˛z˙a. Czuła, z˙e musi zacza˛c´ nowe z˙ycie bez
obcia˛z˙en´.
Nie urza˛dziła przyje˛cia poz˙egnalnego. Przez ostat-
nie lata nie prowadzili z Johnem zbyt oz˙ywionego
z˙ycia towarzyskiego. Nie było to moz˙liwe.
W kon´cu zostały jej cztery duz˙e torby, kto´re zmies´-
ciły sie˛ w samochodzie. To był jej ekwipunek, z kto´-
rym ruszała w przyszłos´c´. Jechała autostrada˛ na po´ł-
noc, staraja˛c sie˛ mys´lec´ tylko o tym, co ja˛ czeka.
Dziwne, ale przed oczami cze˛sto stawała jej zamys´lona
twarz Chrisa Fieldinga. Ale czy jest w tym cos´ dziw-
nego? Ma z nim wszak pracowac´.
Od czasu rozmowy kwalifikacyjnej mine˛ło po´łtora
miesia˛ca. Podro´z˙ była długa i me˛cza˛ca, ale kiedy Jane
wjechała na ocieniony drzewami podjazd przed szpita-
lem, poczuła miłe zadowolenie. Moz˙e be˛dzie tu szcze˛-
s´liwa? Słon´ce s´wieci, dzien´ jest ciepły. Czy tutaj zaw-
sze jest tak pogodnie?
Przez pierwsze tygodnie miała zamiar mieszkac´
w bursie dla piele˛gniarek. Us´miechnie˛ty portier przy
bramie dał jej klucz i wyjas´nił, gdzie znajdzie wo´zek
do przewiezienia bagaz˙u. Zaparkowała samocho´d na
wyznaczonym parkingu, zgodnie z przepisami przy-
kleiwszy na szybie stosowne zezwolenie. Postanowiła
na razie nie brac´ toreb. Po´jdzie do swojego pokoju
i chwile˛ w nim posiedzi.
Otworzyła kluczem drzwi do klatki schodowej
– zno´w wymogi bezpieczen´stwa – i weszła na drugie
pie˛tro. Z okna widac´ było kawałek morza. Poko´j
okazał sie˛ przyjemny, chociaz˙ bezosobowy. Jednak
kilka obrazko´w i kwiaty szybko sprawia˛, z˙e nabierze
22
GILL SANDERSON
charakteru. Miała do dyspozycji własna˛ łazienke˛, a ku-
chnia, wyposaz˙ona w lodo´wke˛, szafki i kuchenke˛, znaj-
dowała sie˛ na kon´cu korytarza.
Jedne z wychodza˛cych na korytarz drzwi otworzyły
sie˛ i Jane zobaczyła wesoła˛ twarz Eriki Thornby.
– Jane! Jak miło cie˛ widziec´! – Erica powitała ja˛
niczym stara˛ znajoma˛. – Słyszałam, z˙e dzisiaj przyjez˙-
dz˙asz. Wpadniesz do mnie na herbate˛? Zapraszam.
– Dzie˛kuje˛, bardzo che˛tnie. Ale co ty tutaj robisz?
Wydawało mi sie˛, z˙e... z kims´ mieszkasz.
– Owszem, tak było. Ale juz˙ nie jest, bo... Chodz´ do
mojego pokoju i zaczekaj chwile˛. Zaraz przyniose˛ her-
bate˛ i porozmawiamy.
Po chwili siedziały, pija˛c gora˛cy napo´j.
– I tak na pewno usłyszysz plotki, wie˛c lepiej be˛dzie,
jak sama ci opowiem – oznajmiła energiczne Erica.
– Zerwałam z Martinem Berry, kto´ry przez pie˛c´ lat był
moim towarzyszem z˙ycia. Nie całkiem nam sie˛ układa-
ło, a ja nie chce˛ z˙yc´ w zwia˛zku, do kto´rego nie jestem
przekonana. Najgorsze jest to, z˙e Martin chce, z˙ebym
wro´ciła. Prawde˛ mo´wia˛c, sprawia mi to kłopot. On musi
sie˛ pogodzic´ z moim odejs´ciem. Pomo´c ci z bagaz˙ami?
– O tak, poprosze˛. A herbata bardzo dobrze mi zro-
biła – przyznała Jane.
Godzine˛ po´z´niej była juz˙ rozpakowana. Poukładała
ubrania w szufladach i szafach, na s´cianach zawiesiła
obrazki, na stoliku ustawiła kilka fotografii. Ło´z˙ko
przykryła czerwono-czarnym kocem w indian´skie
wzory. Cicho grało radio. Internatowy poko´j zmienił
sie˛ w dom. Na pewno be˛dzie tutaj szcze˛s´liwa.
Oficjalnie zaczynała prace˛ naste˛pnego dnia, jednak
23
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
nie wpuszczono jej od razu na oddział. Najpierw mu-
siała odbyc´ kilka rozmo´w w dziale administracyjnym,
wypełnic´ formularze, podja˛c´ najro´z˙niejsze decyzje
dotycza˛ce ubezpieczen´ i składki emerytalnej. Potem
przeszła jednodniowe szkolenie, podczas kto´rego Fay
Donahue z działu kadr wyjas´niła jej przepisy i zasady
obowia˛zuja˛ce w tym szpitalu. Jane uznała to za bardzo
poz˙yteczne.
Na koniec czekała ja˛ rozmowa z Paulem Carring-
tonem. Był ro´wnie miły jak za pierwszym razem.
Siedzieli w jego biurze, pija˛c kawe˛.
– Juz˙ pani mo´wiłem, z˙e obecnie morale personelu
na oddziale noworodko´w jest dos´c´ niskie – oznajmił.
– Oczywis´cie z powodu poła˛czenia dwo´ch placo´wek.
Ludzie czuja˛ sie˛ troche˛ niepewnie. Mam nadzieje˛, z˙e
uda sie˛ pani jakos´ temu zaradzic´. Wiem, z˙e wszystkie
nasze piele˛gniarki i personel pomocniczy to wspaniali
ludzie. Znaja˛ sie˛ na swojej pracy i ja˛ lubia˛. Potrzeba
tylko kogos´, kto pomoz˙e im stworzyc´ zgrany zespo´ł.
Chris robi, co w jego mocy, ale moim zdaniem tym
problemem nie powinien sie˛ zajmowac´ lekarz, tylko
same piele˛gniarki.
– Zgadzam sie˛. Postaram sie˛ cos´ zdziałac´.
– S
´
wietnie. Jeszcze jedna sprawa. Jako szefowa
piele˛gniarek ma pani do dyspozycji pewien budz˙et.
Z przykros´cia˛ musze˛ stwierdzic´ jednak, z˙e ostatnio zo-
stał on zmniejszony. Przez długi czas radzilis´my sobie
z brakiem personelu, wynajmuja˛c dodatkowe piele˛g-
niarki z agencji. Ale to kosztuje. Niestety, teraz nie ma
na to pienie˛dzy.
– Rozumiem.
Trzeciego dnia mogła wreszcie przysta˛pic´ do nor-
24
GILL SANDERSON
malnych zaje˛c´. Jej obowia˛zkiem było nadzorowanie
pracy oddziału i zarza˛dzanie zatrudnionym tam per-
sonelem. Była dumna ze swojego kierowniczego sta-
nowiska, ale jednoczes´nie troche˛ sie˛ denerwowała.
Jednak nowy stro´j dodawał jej odwagi. Zasłuz˙yła sobie
na ten awans.
W dawnym szpitalu była przełoz˙ona˛, ale tam do
swojego stanowiska dochodziła stopniowo, znała tez˙
wszystkich, zaro´wno piele˛gniarki, jak i personel po-
mocniczy. Wiedziała, jakie maja˛ wady i zalety. Tu-
taj ma pracowac´ w nowym s´rodowisku, w dodatku
skło´conym i wrogim. Co´z˙, musi jakos´ dac´ sobie
rade˛.
Przyszła do pracy po´ł godziny przed zmiana˛ dy-
z˙uro´w i powiedziała siostrze przełoz˙onej, z˙eby wszy-
scy pracowali nadal jak zwykle, ale kiedy zjawi sie˛
naste˛pna zmiana, wo´wczas chciałaby sie˛ przedstawic´
całemu zespołowi.
Jedna˛ z pierwszych oso´b, na kto´re sie˛ natkne˛ła, była
Fiona Law. W stroju piele˛gniarskim, z włosami przepi-
sowo schowanymi pod czepkiem wygla˛dała nieco sta-
rzej. Podeszła do Jane, us´cisne˛ła jej dłon´ i pogratulo-
wała zdobycia stanowiska.
– Mam nadzieje˛, z˙e be˛dziesz u nas szcze˛s´liwa –
oznajmiła, ale Jane spostrzegła w jej oczach chło´d.
Personel z obu zmian zebrał sie˛ w pokoju piele˛g-
niarek. Te, kto´re kon´czyły nocny dyz˙ur, były znuz˙one;
te, kto´re dopiero przyszły do pracy, nie całkiem obu-
dzone. Jane nie wyczuła wyraz´nej wrogos´ci, ale tez˙
nikt nie objawił entuzjazmu na jej widok. Tak, ten
oddział wymaga wielkiego wkładu pracy. Wzie˛ła głe˛-
boki oddech, us´miechne˛ła sie˛ i przemo´wiła:
25
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Nazywam sie˛ Jane Wilson i jestem nowa˛ kierow-
niczka˛ oddziału. W zwia˛zku z poła˛czeniem dwo´ch
szpitali nasta˛piły tu duz˙e zmiany, wie˛c nie zamierzam
pochopnie wprowadzac´ nowych. Potrzebujemy okresu
spokoju. Przez jakis´ czas be˛de˛ po prostu obserwowac´
oddział i pracowac´ razem ze wszystkimi. Nie zamie-
rzam spe˛dzac´ całego dyz˙uru w swoim gabinecie nad
papierkami. Lubie˛ i chce˛ zajmowac´ sie˛ dziec´mi. W cia˛-
gu najbliz˙szych dni zamierzam z kaz˙dym porozma-
wiac´ na osobnos´ci. Dzie˛kuje˛. Czy ktos´ chciałby mi
zadac´ jakies´ pytanie?
Wszyscy poruszyli sie˛ niespokojnie. Pierwsza ode-
zwała sie˛ te˛ga piele˛gniarka w s´rednim wieku:
– Nazywam sie˛ Anne Whittle – zacze˛ła napastli-
wie. – Chce˛ wiedziec´, czy narzuci nam pani nowy
system zmianowy. Ten system jest do niczego i ja na
pewno sie˛ na niego nie zgodze˛. W poprzednim szpitalu
traktowano nas o wiele lepiej.
Jane wiedziała, z˙e nie moz˙e okazac´ le˛ku ani zdener-
wowania.
– Na razie nic nie wiem o nowym systemie – zacze˛-
ła łagodnie – trudno mi wie˛c cokolwiek na ten temat
mo´wic´. Moz˙e zechciałaby pani przyjs´c´ do mojego ga-
binetu i wyjas´nic´ mi szczego´ły? Jes´li be˛de˛ mogła po-
mo´c, na pewno to zrobie˛. Ogo´lnie rzecz biora˛c, nie za-
mierzam nikogo do niczego zmuszac´. Jes´li komus´ na-
prawde˛ nie odpowiadaja˛ warunki pracy na tym od-
dziale, moz˙emy zastanowic´ sie˛ nad przeniesieniem.
Anne Whittle gwałtownie wcia˛gne˛ła powietrze i wy-
raz´nie zbladła.
– Chyba nie chce mnie pani przenies´c´?
– Mam nadzieje˛, z˙e nie be˛de˛ musiała. Zadowolenie
26
GILL SANDERSON
personelu jest dla mnie druga˛ co do waz˙nos´ci sprawa˛.
Na pierwszym miejscu stawiam dobro noworodko´w.
– Jej głos brzmiał teraz twardo. – Powiedzmy sobie
jasno: pacjenci sa˛ najwaz˙niejsi. Jestem pewna, z˙e w tej
kwestii wszyscy sie˛ ze mna˛ zgodza˛. Dodam tez˙, z˙e ja
ro´wniez˙ zamierzam brac´ najmniej popularne dyz˙ury –
dodała łagodniej. – Dzie˛kuje˛.
Pozostała cze˛s´c´ spotkania przebiegła bez zakło´cen´.
Jane wymieniła us´ciski dłoni ze wszystkimi piele˛gniar-
kami, kto´re skon´czyły dyz˙ur, staraja˛c sie˛ zapamie˛tac´
ich imiona. Obiecała Anne, z˙e przyjrzy sie˛ nowemu
grafikowi i porozmawia z nia˛ na ten temat. Potem
ruszyła do normalnej pracy.
Przede wszystkim obeszła poszczego´lne sale i spraw-
dziła stan podopiecznych. Nie wykonywała pracy pie-
le˛gniarki, ale musiała sie˛ upewnic´, z˙e wszystko zostało
zrobione jak nalez˙y. Potem udała sie˛ do swojego ga-
binetu i skrzywiła na widok stosu papiero´w do prze-
jrzenia. Postanowiła zacza˛c´ od zapoznania sie˛ z no-
wym systemem rotacyjnym.
Po godzinie usłyszała pukanie do drzwi i ku swoje-
go zaskoczeniu zobaczyła w progu Chrisa Fieldinga.
Od dnia rozmowy kwalifikacyjnej jeszcze go nie wi-
działa. Na chwile˛ zabrakło jej powietrza.
Na oddziale zawsze było ciepło – wczes´niaki wyzie˛-
biaja˛ sie˛ o wiele szybciej niz˙ dzieci urodzone w termi-
nie – wie˛c Chris nie miał na sobie marynarki, tylko
s´niez˙nobiała˛ koszule˛, ciemnoniebieski krawat i jasne
spodnie.
– Ja tez˙ chciałem sie˛ przywitac´ – powiedział. –
I wydaje mi sie˛, z˙e komisja podje˛ła słuszna˛ decyzje˛.
Odniosła wraz˙enie, z˙e jest jakis´ inny, wyz˙szy. Moz˙e
27
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
dlatego, z˙e znajdowali sie˛ w małym pomieszczeniu.
Przebiegł ja˛ lekki dreszcz i poczuła dziwny niepoko´j.
– Jeszcze za wczes´nie na obcho´d, doktorze Fiel-
ding – powiedziała.
– Prosze˛, mo´w mi Chris. Zamierzałem tylko spraw-
dzic´ kilka rzeczy. Nie musisz mi towarzyszyc´.
Wszedł do s´rodka i zamkna˛ł za soba˛ drzwi.
– Włas´ciwie to chciałem ci cos´ wyznac´. Podsłucha-
łem, jak rozmawiałas´ z piele˛gniarkami. Zrobiłas´ na
mnie wielkie wraz˙enie. Ja nie odezwałbym sie˛ w ten
sposo´b do Anne Whittle.
Jane westchne˛ła.
– Wcale nie chciałam, z˙eby to tak zabrzmiało. Sa˛
rzeczy, kto´rych jeszcze nie wiem. Nie zapominaj, z˙e
piele˛gniarki to ludzie, nie maszyny. Odezwałam sie˛ do
Anne tak, a nie inaczej, bo chce˛, z˙eby od samego
pocza˛tku wszystko było jasne. Jes´li chce konfrontacji,
be˛dzie ja˛ miała. Wolałabym jednak spokojnie roz-
wia˛zac´ ten problem.
– Dobrze. Na ogo´ł wie˛cej zyskuje sie˛ us´miechem
niz˙ groz´ba˛. – Sie˛gna˛ł do klamki. – Zobaczymy sie˛ przy
obchodzie.
– To na razie – odrzekła.
Wro´ciwszy do papiero´w, przejrzała grafik dyz˙uro´w,
kto´ry powodował tyle niesnasek. Po chwili zrozumia-
ła, dlaczego tak jest. Niekto´re dyz˙ury, na ogo´ł nocne,
nie cieszyły sie˛ popularnos´cia˛. Ale praca noca˛ jest
jednym z obowia˛zko´w piele˛gniarki. Poprzednio kiero-
wnicy oddziało´w w obu szpitalach zatrudniali na nocne
dyz˙ury piele˛gniarki z agencji. Etatowy personel praco-
wał tylko na dziennych zmianach. Teraz zabrakło
pienie˛dzy na opłacanie dodatkowych usług, wie˛c szpi-
28
GILL SANDERSON
talne piele˛gniarki musiały pracowac´ ro´wniez˙ nocami.
Wiele z nich nie chciało sie˛ z tym pogodzic´.
Jane westchne˛ła. To rzeczywis´cie jest problem. Mu-
si go jakos´ rozwia˛zac´.
Po´z´niej tego ranka Chris przyszedł na obcho´d. To-
warzyszył mu jego starszy asystent, wysoki, chudy,
us´miechnie˛ty starszy lekarz, Matt Kershaw. Przed-
stawili sie˛ sobie szybko, przejrzeli raporty dzienne
i Jane poprowadziła ich na oddział.
Kiedy tylko wyszła z gabinetu, zauwaz˙yła Fione˛.
Miała luz´no rozpuszczone włosy, kto´re spod czepka
opadały na ramiona. Wygla˛dało to ładnie, ale nie było
dozwolone.
– Siostro, prosze˛ wyjs´c´ z oddziału i upia˛c´ włosy.
– Jane nawet nie pro´bowała zachowywac´ sie˛ przyjaz´-
nie. Fiona doskonale wiedziała, z˙e taka fryzura jest
w szpitalu zabroniona.
– Bardzo przepraszam. Juz˙ ide˛.
Jane odniosła wraz˙enie, z˙e ten pokorny ton był tro-
che˛ wymuszony. Chris natomiast nie zwro´cił na ten
incydent uwagi.
Po raz pierwszy miała dzis´ okazje˛ bezpos´rednio pra-
cowac´ z Chrisem. Był dokładny i kompetentny. Co wie˛-
cej, lubił swych małych podopiecznych, a nie o wszyst-
kich lekarzach da sie˛ to powiedziec´. Razem z asysten-
tem przegla˛dał karte˛ choroby, pytał o zdanie piele˛g-
niarke˛ opiekuja˛ca˛ sie˛ dzieckiem, patrzył, jak Matt prze-
prowadza badania, ale ostateczna˛ decyzje˛ zawsze po-
dejmował sam.
– Mys´le˛, z˙e mały Smith nie potrzebuje dalszej in-
tensywnej terapii – stwierdził, kiedy zbadali ostatniego
29
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
malca. – Za tydzien´ lub dwa moz˙e is´c´ do domu. Czy
rodzice cze˛sto go odwiedzaja˛, Jane?
– Piele˛gniarki mo´wia˛, z˙e ojciec przychodzi co-
dziennie, natomiast matka nadal jest bardzo chora.
Wysta˛piła u niej rzucawka połogowa i wdały sie˛
komplikacje.
– A wie˛c na razie nie moz˙emy odesłac´ dziecka do
domu?
– Ojciec robi, co moz˙e, ale musi pracowac´ i...
Chris skina˛ł głowa˛.
– Chciałbym z nim porozmawiac´. Zobaczymy, co
da sie˛ zrobic´. Dowiesz sie˛, o kto´rej godzinie przyjdzie
tu jutro?
– Oczywis´cie. – Wcale jej nie zdziwiło, z˙e Chris
z taka˛ troska˛ zajmuje sie˛ małym pacjentem.
Po skon´czonym obchodzie zamienili ze soba˛ jesz-
cze kilka sło´w w jej gabinecie, a potem Chris wyszedł
na korytarz.
– Chris! Czes´c´, Chris!
Jane rozpoznała głos Fiony.
– Bardzo sie˛ ciesze˛, z˙e dzis´ wieczorem zajme˛ sie˛
małym – powiedziała. – I tak sobie pomys´lałam, z˙e
moz˙e byłoby wygodniej, gdybym zanocowała.
– Miło z twojej strony, z˙e chcesz pomo´c – odrzekł
Chris spokojnie – ale nie ma potrzeby, z˙ebys´ zostawała
na cała˛ noc. Zamo´wie˛ ci takso´wke˛. Jes´li zostaniesz,
pani Mansell be˛dzie miała wie˛cej pracy.
– Wcale nie. Ja...
– Lepiej be˛dzie, jes´li wro´cisz do siebie – powie-
dział tonem kon´cza˛cym wszelka˛ dyskusje˛.
To był cie˛z˙ki dzien´. Po południu przyszli pracow-
30
GILL SANDERSON
nicy, kto´rych Jane jeszcze nie znała, wie˛c musiała
powto´rzyc´ swoje wysta˛pienie. Tym razem poszło le-
piej. Potem wro´ciła do problemu dyz˙uro´w. Co godzina
obchodziła wszystkie sale swojego małego kro´lestwa.
Musiała wyczuc´ atmosfere˛ tego miejsca, lepiej poznac´
ludzi. Była tez˙ do dyspozycji rodzico´w noworodko´w,
jes´li tylko chcieli z nia˛ porozmawiac´.
Szpital opus´ciła po´z´no. Była zme˛czona, ale zado-
wolona. Jej podwładne okazały sie˛ dobrymi piele˛gniar-
kami, a wspo´łpraca z lekarzami tez˙ zapowiadała sie˛ do-
brze. To znaczy z Chrisem i z jego asystentem. Juz˙ te-
raz z przyjemnos´cia˛ mys´lała o jutrzejszym wspo´lnym
obchodzie.
Kiedy weszła na pie˛tro bursy, spotkała wyraz´nie
zmartwiona˛ czyms´ Erice˛ z telefonem komo´rkowym
w dłoni.
– Cos´ sie˛ stało? – zapytała Jane.
– Mo´j były nie chce sie˛ ode mnie odczepic´ – wyjas´-
niła kolez˙anka. – A ja sie˛ tym przejmuje˛, co oznacza, z˙e
on wygrywa. Od dzisiaj be˛de˛ silna. – Us´miechne˛ła sie˛
z przymusem. – Ale to ty miałas´ dzis´ cie˛z˙ki dzien´. Jak
ci poszło?
– Niez´le, ale momentami nie było łatwo. Jednak
wiem, z˙e be˛dzie mi tutaj dobrze. – Zamys´liła sie˛ na
chwile˛. – Mam pomysł. Nie podzie˛kowałam ci jeszcze
za to, z˙e pomogłas´ mi sie˛ tu zadomowic´. No i nie
uczciłam jeszcze zdobycia tej pracy. Moz˙e po´jdziemy
gdzies´ na kolacje˛? Ja zapraszam. Słyszałam, z˙e nieda-
leko jest lokal, do kto´rego chadza wiele oso´b z naszego
szpitala. Nazywa sie˛ chyba Escott Arms.
– O, to s´wietnie miejsce. – Erica sie˛ rozpogodziła.
– Niezbyt tanie, ale jedzenie jest pyszne, no i moz˙na
31
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
tam dojs´c´ na piechote˛. Ale podzielimy sie˛ kosztami,
dobrze?
– To moje s´wie˛to, wie˛c ja stawiam – oznajmiła
Jane. – Idz´ sie˛ przebrac´. Zajrze˛ do ciebie za godzine˛.
Poszła do swojego pokoju i wzie˛ła ka˛piel. Dawno
juz˙ nie wychodziła do restauracji na kolacje˛. Bardzo
sie˛ cieszyła, z˙e dzis´ jej sie˛ to uda. Wyje˛ła letnia˛
sukienke˛, kto´rej dawno nie nosiła, i buty na podwyz˙-
szonym obcasie. Ułoz˙yła włosy i nałoz˙yła dyskretny
makijaz˙, a potem poszła po Erice˛.
Kolez˙anka tez˙ przygotowała sie˛ do wyjs´cia. Miała
na sobie kremowa˛ sukienke˛, kto´ra pasowała do jej
ciemnych włoso´w i smagłej cery. Ro´wniez˙ starannie
sie˛ umalowała.
– Niez´le wygla˛damy – stwierdziła wesoło. – Juz˙
widze˛, jak zawracamy facetom w głowach.
– Jakos´ mnie to nie cia˛gnie – odrzekła Jane.
Escott Arms spodobało jej sie˛. Było to poła˛czenie
pubu z restauracja˛. Lokal mies´cił sie˛ w starym domu,
kto´ry zmodernizowano, zachowuja˛c stylowy wystro´j
wne˛trza. Posadzono ich w sali, z kto´rej widac´ było
ogro´d.
Jane zamo´wiła butelke˛ białego wina i przez chwile˛
po prostu siedziały, us´miechaja˛c sie˛ do siebie.
– Takie chwile relaksu sa˛ bardzo miłe – odezwała
sie˛ Jane. – Od dawna juz˙ nie miałam wolnego dnia...
– Zobacz, kto tu jest! – przerwała jej Erica.
Jane podniosła wzrok. Przed nimi stał Matt Ker-
shaw, asystent Chrisa, i us´miechał sie˛ wesoło.
– Czes´c´, Matt – powitała go Erica. – Zaprosiłabym
cie˛ do naszego stolika, ale mamy dzis´ babski wieczo´r
i nie chcemy miec´ nic wspo´lnego z brzydka˛ płcia˛.
32
GILL SANDERSON
– Nie s´miałbym psuc´ wam zabawy. Poza tym włas´-
nie wezwali mnie do szpitala.
– Cos´ pilnego? – spytała Jane. – Powinnam o tym
wiedziec´?
– Nie jestes´ na dyz˙urze – odparł Matt. – Wiem, z˙e
miałas´ pracowity dzien´. Bawcie sie˛ dobrze – powie-
dział i odszedł.
– Miły, prawda? – zauwaz˙yła Erica. – Wiesz, z˙e on
kiedys´ był piele˛gniarzem? Na własnej sko´rze przeko-
nał sie˛, jaka˛ mamy cie˛z˙ka˛ prace˛. Rozumie nas.
– Wspaniale.
– To dobry człowiek. Mieszka z ojcem. Musi sie˛
nim opiekowac´, wie˛c nie ma wiele czasu na z˙ycie to-
warzyskie.
– Znam to z dos´wiadczenia.
Erica spojrzała na nia˛ z zaciekawieniem.
– Powiedziałas´, z˙e jestes´ wdowa˛. Kiedys´ musiałas´
prowadzic´ jakies´ z˙ycie towarzyskie.
Jane us´miechne˛ła sie˛ smutno.
– Byłam me˛z˙atka˛, kochałam swojego me˛z˙a, a on
umarł. Teraz chce˛ zacza˛c´ wszystko od nowa. Chodzi
mi oczywis´cie o prace˛.
– Nie szukasz me˛z˙czyzny?
Potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Te sprawy juz˙ dla mnie nie istnieja˛. Na pocza˛tku
naszego zwia˛zku byłam taka szcze˛s´liwa. Nie chce˛ na-
raz˙ac´ sie˛ na to, z˙e zno´w wszystko strace˛. Nie zniosła-
bym tego.
– Z
˙
ycie przynosi nowe szanse – enigmatycznie
stwierdziła Erica. – Nie wiesz, co cie˛ czeka za rogiem.
Ale to znaczy, z˙e be˛dziecie sie˛ dobrze rozumieli
z Chrisem.
33
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Dlaczego? – zaciekawiła sie˛ Jane. – Dobrze mi
sie˛ z nim pracuje, ale jest jakis´ taki... wyciszony.
– Jest w porza˛dku. Był z˙onaty, pewnie nadal jest...
Och, spo´jrz tylko na to!
Kelner postawił przed nimi dwie porcje sałatki
z kraba.
– Wygla˛da niez´le – przyznała Jane. – Prawde˛
mo´wia˛c, wygla˛da fantastycznie!
Smakowało ro´wnie dobrze. Jadły, niewiele mo´wia˛c.
Na drugie danie Jane zamo´wiła rybe˛, a Erica stek.
Dopiero przy lodach rozmowa zno´w sie˛ oz˙ywiła.
– Powiedziałas´, z˙e Chris jest z˙onaty?
– Tak – potwierdziła Erica. – Chociaz˙ byc´ moz˙e juz˙
nie. Oz˙enił sie˛ z pewna˛ pania˛ archeolog. Podobno jest
pie˛kna. Urodziło im sie˛ dziecko, a ona odeszła.
– Z innym?
– Moz˙liwe. Ale jes´li tak, to nie był to nikt miejs-
cowy.
– Dlaczego? Chris był złym me˛z˙em?
Erica wzruszyła ramionami.
– Kto to wie? Nigdy o tym nie mo´wi, choc´ widac´,
z˙e cze˛sto o czyms´ rozmys´la. Wydaje mi sie˛, z˙e to dobry
człowiek.
– Moz˙e te˛skni za dzieckiem?
– Raczej nie. Syn mieszka z nim.
Jane przypomniała sobie rozmowe˛ Chrisa z Fiona˛.
Mys´lała, z˙e Chris wychodzi gdzies´ z z˙ona˛, sta˛d po-
trzeba, z˙eby ktos´ zaopiekował sie˛ dzieckiem.
– Czy dziecko Chrisa jest... zdrowe? – spytała Jane.
Słyszała o tym, z˙e czasami matki nie moga˛ sie˛ pogo-
dzic´ z wadami genetycznymi dzieci i dlatego od-
chodza˛.
34
GILL SANDERSON
– Najzdrowsze pod słon´cem – zapewniła Erica.
– To słodki chłopaczek. Widziałam go.
– Az˙ trudno w to uwierzyc´. O ile pamie˛tam, Fiona
jest siostra˛ z˙ony Chrisa?
– Ach, nasza Fiona. Tak, to jego szwagierka. Uwa-
z˙aj na nia˛. Jest zła, z˙e nie dostała tej posady. A gdyby
tak sie˛ stało, ja bym zaraz zmieniła prace˛. Chris jej sie˛
podoba, ale on trzyma sie˛ od niej z daleka. Włas´ciwie
w ogo´le trzyma sie˛ z daleka od kobiet, chociaz˙ podej-
rzewam, z˙e niejedna składała mu niedwuznaczne pro-
pozycje.
– Rozumiem. I zgadzam sie˛ z tym, co mo´wisz
o Fionie. A Chris wywarł na mnie bardzo korzystne
wraz˙enie. Wiem, z˙e widzi we mnie to, czym jestem,
czyli przede wszystkim dobra˛ piele˛gniarke˛.
– Naprawde˛ tak o sobie mys´lisz? Chyba jestes´
bardzo skromna...
35
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
ROZDZIAŁ TRZECI
Jane nie zamierzała pos´wie˛cac´ sie˛ wyła˛cznie obo-
wia˛zkom. Pracowała cie˛z˙ko, ale kaz˙dego dnia znaj-
dowała czas na spacer po miasteczku. Po tygodniu
kilka oso´b zacze˛ło jej sie˛ kłaniac´, i nie byli to pracow-
nicy szpitala. Czuła sie˛ tu coraz lepiej.
Mina˛ł pierwszy tydzien´ nowej pracy, nadeszła so-
bota. Po południu Jane postanowiła wybrac´ sie˛ do
portu. Po drodze zatrzymała sie˛ przed witryna˛ agencji
sprzedaz˙y nieruchomos´ci.
Nie chciała zbyt długo mieszkac´ w bursie, wie˛c na-
lez˙ało zastanowic´ sie˛ nad kupnem mieszkania. Za-
skoczyła ja˛ ro´z˙nica cen mie˛dzy tym, co tu oferowano
na sprzedaz˙, a suma˛, kto´ra˛ uzyskała w Londynie. Te-
raz stac´ ja˛ na prawdziwy luksus! Przypomniała sobie,
jak dziewie˛c´ lat temu kupowali z me˛z˙em mieszka-
nie. Urza˛dzanie pierwszego wspo´lnego domu było
wielka˛ rados´cia˛. Miała wtedy dziewie˛tnas´cie lat i by-
ła ogromnie szcze˛s´liwa. Zno´w wro´ciły bolesne wspo-
mnienia...
– To chyba nie zimny wiatr spowodował te łzy,
Jane – usłyszała znajomy głos. – Mamy dzis´ ciepły
dzien´.
Odwro´ciła sie˛. Za nia˛ stał Chris, trzymaja˛c za re˛ke˛
małego chłopca. Doszła do wniosku, z˙e tym razem nie
musi byc´ silna i nie be˛dzie nic udawac´.
– Ogla˛dałam oferte˛ tej agencji – wyjas´niła – i za-
cze˛łam wspominac´ mieszkanie, kto´re niedawno sprze-
dałam. To, w kto´rym umarł mo´j ma˛z˙.
– Na pewno jest ci cie˛z˙ko. Bardzo ci wspo´łczuje˛.
Ucieszyła sie˛, z˙e jest taki pows´cia˛gliwy. Czuła tez˙,
z˙e jego słowa sa˛ szczere.
– Nie martw sie˛, to nie be˛dzie miało wpływu na
moja˛ prace˛ – powiedziała na wszelki wypadek.
– Nawet mi to nie przyszło do głowy. Wiem, z˙e
jestes´ profesjonalistka˛. Ale nie mo´wmy o pracy, do-
brze? – Połoz˙ył re˛ke˛ na ramieniu chłopca. – Jane, po-
znaj Jamesa. Synku, to jest Jane, kto´ra ze mna˛ pra-
cuje w szpitalu.
Jane przykle˛kła i us´cisne˛ła dłon´ malca.
– Czes´c´, James. Ciesze˛ sie˛, z˙e cie˛ poznałam.
– Czes´c´, Jane.
Od razu przypadł jej do serca. Jego buzia nie była
tak powaz˙na jak twarz ojca, oczy ro´wniez˙ miał innego
koloru – ciemnobra˛zowe, a nie stalowoszare.
Wyprostowała sie˛ i zwro´ciła do Chrisa:
– Jes´li ci powiem, z˙e to wspaniały chłopczyk, to mi
uwierzysz?
– Oczywis´cie – rzekł z us´miechem. – Ojcowie tez˙
miewaja˛ bzika na punkcie swoich dzieci, nie tylko
matki. Na przykład ja. – Wyja˛ł z kieszeni duz˙a˛, biała˛
chustke˛. – Wytrzyj oczy i chodz´ z nami do portu.
Zapraszam na najlepsze lody w mies´cie. – Urwał na
chwile˛. – Oczywis´cie jes´li masz czas...
– Mam duz˙o czasu i uwielbiam lody. Dzie˛ki za
chusteczke˛.
Zaprowadził ja˛ do kawiarni na s´wiez˙ym powietrzu,
z kto´rej rozcia˛gał sie˛ widok na port. James poszedł sie˛
37
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
bawic´ na stoja˛cej nieopodal karuzeli, a oni usiedli przy
stoliku.
– Sam nie jadam takich rzeczy, ale podobno maja˛ tu
pyszne desery lodowe z owocami i bita˛ s´mietana˛. Masz
ochote˛?
Zas´miała sie˛ rados´nie.
– Czuje˛ sie˛ jak nastolatka. A na co ma ochote˛ James?
– James uwaz˙a, z˙e lody to tylko podkładka, na kto´ra˛
nalez˙y wylac´ jak najwie˛cej słodkich soso´w i posypac´
orzechami. Na razie dobrze sie˛ bawi na karuzeli. Zje
lody, kiedy wro´ci.
Jane w skupieniu zagłe˛biła łyz˙eczke˛ z długim u-
chwytem w głe˛bokim pucharze z kolorowa˛ mieszani-
na˛. Chris zamo´wił dla siebie zwykłe lody waniliowe.
– Wiesz, rozmowa niekiedy bardzo pomaga – ode-
zwał sie˛ po chwili. – Na pewno sie˛ ze mna˛ zgodzisz, bo
rozumiesz, jak waz˙ne sa˛ rozmowy z rodzicami, przera-
z˙onymi stanem zdrowia dzieci. Moz˙e chciałabys´ ze
mna˛ pogadac´?
Zadziwiła ja˛ ta niespodziewana propozycja.
– Z toba˛? O czym? I dlaczego?
Lekko wzruszył ramionami.
– Moz˙e sie˛ myle˛, ale zauwaz˙yłem pewne charak-
terystyczne symptomy. Za długo tłumisz w sobie
emocje. Mys´lisz, z˙e juz˙ wyszłas´ na prosta˛, bo rozpo-
cze˛łas´ nowe z˙ycie i moz˙esz zapomniec´ o przeszłos´ci.
Ale to nie tak. Przeszłos´c´ nie znika, zawsze pozostaje
z nami. Trzeba stawic´ jej czoło, wydobyc´ na s´wiatło
dzienne, rozmawiac´ o niej.
– Miałabym porozmawiac´ z toba˛ jak z lekarzem?
Zastanowił sie˛ chwile˛.
– Jes´li chcesz... Moz˙esz tez˙ potraktowac´ mnie jak
38
GILL SANDERSON
przyjaciela. Nie be˛de˛ ci udzielał rad. Po prostu wy-
słucham.
Uznała, z˙e to nie taki zły pomysł. Ale... mieszka tu
dopiero kilka dni. Od tak dawna nikomu sie˛ nie zwie-
rzała. Bała sie˛, z˙e jes´li sie˛ przed kims´ otworzy, ta oso-
ba moz˙e to potem wykorzystac´ przeciwko niej.
– Miło, z˙e mi to proponujesz – odrzekła. – Moz˙e
kiedys´...
Nie dokon´czyła zdania. Gdzies´ za nim rozległ sie˛
dz´wie˛k tłuczonego szkła i dziecie˛cy krzyk.
– Martin! Nic sobie nie zrobiłes´? – wołała z niepo-
kojem jakas´ kobieta. Po chwili usłyszeli jej głos´ny
krzyk: – Martin! Ratunku! Moje dziecko krwawi!
Chris wstał szybko.
– Popilnujesz Jamesa? Chyba musze˛ tam is´c´.
– Idz´ spokojnie – zache˛ciła. – Pamie˛taj tez˙, z˙e pra-
cowałam kiedys´ na oddziale nagłych wypadko´w.
Krzyki kobiety brzmiały bardzo niepokoja˛co. Wo-
ko´ł niej zacza˛ł sie˛ zbierac´ tłumek ludzi. Głos Chrisa
wznio´sł sie˛ ponad gwarem:
– Prosze˛ mnie przepus´cic´. Jestem lekarzem, a to
dziecko pewnie potrzebuje pomocy.
Wkro´tce potem krzyki kobiety zmieniły sie˛ w mia-
rowy szloch. Słychac´ było tez˙, jak Chris spokojnym
głosem wydaje polecenia. Jane w pierwszym odruchu
chciała pobiec do wypadku, ale zdała sobie sprawe˛, z˙e
gdyby jej obecnos´c´ okazała sie˛ konieczna, Chris by ja˛
zawołał. Powinna tu zostac´ i zaja˛c´ sie˛ Jamesem, kto´ry
stał przy karuzeli i ciekawie spogla˛dał na zbiegowisko.
Widział, jak poszedł tam jego ojciec i wygla˛dało na to,
z˙e ma ochote˛ za nim poda˛z˙yc´.
Jane podeszła do malca i wzie˛ła go za re˛ke˛.
39
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Tatus´ powiedział, z˙e masz tu ze mna˛zostac´ i zjes´c´
lody. Zobacz, ja nie mam sosu czekoladowego. Moge˛
wzia˛c´ troche˛ od ciebie?
James wyraz´nie nie mo´gł sie˛ zdecydowac´, co jest
ciekawsze: jedzenie lodo´w czy ge˛stnieja˛cy tłum.
– Dobrze – zgodził sie˛ po chwili. – Wez´ sobie tro-
che˛ sosu. Tego czerwonego tez˙.
Jane zaprowadziła go do stolika. Malec zacza˛ł jes´c´
lody, ale jego wzrok co chwila we˛drował ku zbiegowi-
sku. Jane wiedziała, z˙e musi jakos´ odwro´cic´ jego uwa-
ge˛ od wypadku. Zdje˛ła z ucha srebrny kolczyk z nie-
bieskim kamieniem.
– Podoba ci sie˛? – zapytała. – Podobno ma magicz-
na˛ moc. Kupiłam go od Indian, kiedy byłam w Stanach
Zjednoczonych.
– Widziałas´ prawdziwych Indian? I kowboi?
James nie zwracał juz˙ uwagi na wypadek.
– Kilka lat temu byłam w Ameryce... z kims´. Wi-
dzielis´my wielu kowboi, a nawet rodeo.
– Takie prawdziwe? Gdzie kowboje skacza˛ z koni
na takie wielkie byki? Chciałbym to zobaczyc´.
– To bardzo ciekawe widowisko. – Jane pamie˛tała,
z˙e wydało sie˛ jej ono dos´c´ niebezpieczne. – Przywioz-
łam sobie tez˙ duz˙y czerwono-czarny koc w indian´skie
wzory. Teraz lez˙y na moim ło´z˙ku, ale kiedy sie˛ siedzi
przy ognisku, moz˙na sie˛ nim owina˛c´ i wygla˛dac´ jak
prawdziwy Indianin.
– Mo´głbym go kiedys´ zobaczyc´?
– Poz˙ycze˛ ci go – obiecała. – Urza˛dzacie czasem
barbecue?
– Tak, w ogrodzie na tyłach domu. Tata piecze
kiełbaski, bekon i inne rzeczy.
40
GILL SANDERSON
Do ich stolika podszedł zatroskany me˛z˙czyzna
w białym, kucharskim fartuchu.
– Pani Wilson? Doktor Fielding zaczeka z dziec-
kiem na karetke˛. Proponuje, z˙eby wzie˛ła pani Jamesa
na kro´tki spacer po nabrzez˙u. Tam be˛dzie was szukał.
– Co sie˛ stało dziecku?
Kucharz wzdrygna˛ł sie˛.
– Prawdziwy pech. Upus´cił butelke˛ z oranz˙ada˛,
upadł na odłamek szkła i przecia˛ł sobie te˛tnice˛ na
ramieniu. Stracił duz˙o krwi. Dobrze, z˙e był w pobliz˙u
lekarz.
– Prosze˛ powiedziec´ doktorowi Fieldingowi, z˙e
po´jde˛ z Jamesem na spacer.
Malec poszedł z nia˛ z rados´cia˛. Lubił patrzec´ na
zacumowane jachty. Jane mocno trzymała go za re˛ke˛
i opowiadała o kowbojach. Przypomniała sobie, z˙e
z Ameryki przywiozła jeszcze cos´. John kupił to dla
z˙artu i zamierzał dac´ piele˛gniarce ze swojego oddziału,
kto´ra była zafascynowana s´wiatem Dzikiego Zachodu.
– Mam jeszcze breloczek z miniaturowym kowboj-
skim rewolwerem. Na pewno ci sie˛ spodoba – powie-
działa.
Oczy Jamesa zrobiły sie˛ okra˛głe.
– Ale ja nie mam z˙adnych kluczy...
– Sytuacja pod kontrola˛. – Za ich plecami rozległ
sie˛ głos Chrisa. – Dobrze sie˛ bawilis´cie, James?
Jane spojrzała na niego i zauwaz˙yła na jego białej
koszulce plamy krwi, choc´ pro´bował je zakryc´ połami
kurtki. Mine˛ miał powaz˙na˛, a w ka˛cikach oczu zaryso-
wały sie˛ lekkie zmarszczki.
– Jak sie˛ czuje ten chłopiec? – zapytała.
– Wydobrzeje. Ratownicy opatrzyli go bardzo
41
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
sprawnie i zawioza˛ go prosto na nagłe wypadki. Juz˙
tam dzwoniłem, z˙eby wiedzieli, czego oczekiwac´.
– Tatusiu, a Jane widziała kowbojo´w, ma indian´ski
koc i breloczek z rewolwerem.
– Widze˛, z˙e wiesz, jak trafic´ do serca małego chłop-
ca – zauwaz˙ył Chris z us´miechem.
– S
´
wietnie sie˛ razem bawilis´my. – Po chwili, nie
owijaja˛c w bawełne˛, zapytała: – Jestes´ zdenerwowany,
prawda?
Nie zaprzeczył.
– Wiem, z˙e to egocentryczne mys´lenie, ale ten chło-
piec, Martin, był mniej wie˛cej w wieku Jamesa i ro-
bił to, co zdarza sie˛ robic´ ro´wniez˙ mojemu synowi.
Wypadek spotkał Martina, ale ro´wnie dobrze mo´gł to
byc´ James. Przypomniało mi to po prostu, z˙e z˙ycie
i szcze˛s´cie sa˛ bardzo kruche.
– Tak, wiem...
Chris wskazał na swoja˛ koszulke˛.
– Lepiej be˛dzie, jak wro´ce˛ do domu i sie˛ przebiore˛,
z˙eby nie straszyc´ ludzi. Samocho´d zaparkowałem na
kon´cu nabrzez˙a. Dzie˛kuje˛, Jane, za Jamesa.
– To była dla mnie przyjemnos´c´ – zapewniła.
Poniedziałek nalez˙ał do cie˛z˙kich dni.
Jane nadal nie mogła sie˛ do takich rzeczy przy-
zwyczaic´. Co´rka pan´stwa Hellaby urodziła sie˛ duz˙o za
wczes´nie – w trzydziestym tygodniu cia˛z˙y – i miała
bardzo niska˛ wage˛ nawet jak na wczes´niaka. Jej szan-
se na przez˙ycie były bardzo małe, mniej niz˙ jeden do
dwudziestu.
Chris po´ł godziny rozmawiał z udre˛czonym, ale
spokojnym ojcem. Dziewczynka lez˙ała w inkubatorze,
42
GILL SANDERSON
od czasu do czasu wydaja˛c cichutkie je˛ki. Drobna
ludzka istotka, otoczona rurkami, przewodami i nowo-
czesnym sprze˛tem medycznym. Wie˛cej juz˙ nic nie
moz˙na było dla niej zrobic´, teraz musiała sama wal-
czyc´ o przez˙ycie. Niestety, wszystko wskazywało na
to, z˙e przegra. Aparatura pomiarowa rejestrowała po-
wolny spadek sił z˙yciowych dziecka.
Ojciec cały czas siedział przy inkubatorze. Wyda-
wał sie˛ bardzo opanowany. Jane widywała juz˙ rodzi-
co´w w takim stanie. Cierpienie sprawiało, z˙e zamykali
sie˛ w sobie, nie okazuja˛c ani bo´lu, ani nadziei. Kiedy
zaproponowała mu kawe˛, spojrzał na nia˛, jakby nie
zrozumiał pytania. Po chwili potrza˛sna˛ł głowa˛. Jane
wiedziała, z˙e jego milczenie nie było oznaka˛ złego
wychowania. Dla pana Hellaby nie istniało nic poza
dzieckiem.
Spostrzegła, z˙e dotkna˛ł czegos´ na piersi, pod koszu-
la˛. Moz˙e krzyz˙yka na łan´cuszku? Postanowiła zaryzy-
kowac´.
– Jest pan katolikiem? – zapytała.
Zno´w długo nie reagował.
– Niezbyt dobrym – wymamrotał w kon´cu.
– Chce pan, z˙ebym sprowadziła ksie˛dza McKel-
lana? Jest dzis´ w szpitalu. To wspaniały człowiek.
– Ona nie przez˙yje, tak?
Zawsze pojawiała sie˛ pokusa, z˙eby dodac´ otuchy
zbolałemu rodzicowi. Jednak fałszywa nadzieja jest
czyms´ złym.
– Musi pan byc´ silny – powiedziała łagodnie. –
Pos´le˛ po ksie˛dza McKellana.
Duchowny zjawił sie˛, zamienił pare˛ sło´w z Jane
i poszedł do pana Hellaby. Chwile˛ po´z´niej zobaczyła,
43
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
jak obaj me˛z˙czyz´ni pochylaja˛ sie˛ nad inkubatorem.
Kapłan wyja˛ł buteleczke˛ z woda˛ s´wie˛cona˛. Odgadła,
z˙e włas´nie odbywa sie˛ chrzest dziewczynki.
Po jakims´ czasie ksia˛dz McKellan zjawił sie˛ w gabi-
necie Jane i zgodził sie˛ wypic´ kawe˛.
– Sa˛ takie aspekty mojej pracy, kto´re bardzo lubie˛
– stwierdził. – Na przykład chrzty. Ale tego, co sie˛ te-
raz dzieje, nie znosze˛.
– Czy pan Hellaby czuje sie˛ troche˛ lepiej?
– Byc´ moz˙e znalazł w mojej obecnos´ci troche˛... po-
ciechy – odrzekł po namys´le.
– W takim razie zrobił ksia˛dz wie˛cej dobrego, niz˙
mnie sie˛ kiedykolwiek udało.
Wkro´tce duchowny odszedł. Miał jeszcze inne we-
zwania. Godzine˛ po´z´niej co´rka pan´stwa Hellaby umar-
ła. Od jakiegos´ czasu moz˙na sie˛ było tego spodziewac´,
ale jej odejs´cie nie było przez to ani troche˛ mniej
bolesne.
Pan Hellaby nadal w milczeniu siedział przy inku-
batorze. Gdy zrozumiał, z˙e juz˙ nic wie˛cej nie moz˙e
zrobic´, poszedł do swojej z˙ony, kto´rej podano s´rodki
uspokajaja˛ce. Jane zaje˛ła sie˛ formalnos´ciami, kto´rych
trzeba było dopełnic´, kiedy na oddziale naste˛pował
zgon.
Wiedziała, z˙e pan Hellaby wro´ci. Zechce jeszcze
raz zobaczyc´ swoja˛co´rke˛, moz˙e potrzymac´ ja˛w ramio-
nach. Byc´ moz˙e be˛dzie chciał zatrzymac´ cos´, co by mu
o niej przypominało. Rodzice cze˛sto zachowuja˛ bran-
soletke˛ identyfikacyjna˛ noworodka.
W takich chwilach piele˛gniarkom nie pozwala sie˛
zbyt otwarcie ujawniac´ emocji. Maja˛ okazywac´ wspo´ł-
czucie, ale i siłe˛. Jane nie pierwszy raz przez˙yła s´mierc´
44
GILL SANDERSON
małego pacjenta, a mimo to nie mogła powstrzymac´ sie˛
od płaczu. Siedziała w swoim gabinecie, a łzy ciekły jej
po policzkach.
Po´ł godziny po´z´niej przyszedł Chris.
– Co´reczka pan´stwa Hellaby?
Jane skine˛ła głowa˛.
– Nie z˙yje. A ja tu siedze˛ jak jakas´ praktykantka
i wydaje mi sie˛, z˙e wie˛cej tego nie zniose˛.
W ges´cie pocieszenia otoczył ja˛ ramieniem.
– Piele˛gniarki powinny miec´ uczucia. Inaczej nie
nadawałyby sie˛ do swojej pracy.
– Jej ojciec co chwila na mnie patrzył. Nic nie
mo´wił, ale wiem, z˙e w mys´lach pytał, dlaczego nikt nic
nie moz˙e zrobic´.
– Zawsze robimy, co tylko w ludzkiej mocy. I to
musi nam wystarczyc´. – Odsuna˛ł sie˛ i spojrzał na nia˛
badawczo. – Kiedy ostatnio cos´ jadłas´?
Jane nie zrozumiała, dlaczego zmienił temat, ale za-
stanowiła sie˛ nad odpowiedzia˛.
– Cały czas byłam zaje˛ta. Zjadłam płatki z mlekiem
na s´niadanie.
– A jest juz˙ po trzeciej. Poziom cukru we krwi bar-
dzo ci sie˛ obniz˙ył, a to z´le wpływa na forme˛. – Sie˛gna˛ł
do kieszeni i podał jej baton czekoladowy.
– Ale ja wcale nie jestem głodna i nie przepadam za...
– To jest lekarstwo, nie smakołyk. Zjedz cały ba-
ton, a potem chwile˛ posiedz´ spokojnie. Ja sprawdze˛,
czy na oddziale wszystko jest w porza˛dku.
Zrobiła, jak jej polecił. I dwadzies´cia minut po´z´niej,
gdy wro´cił, jej samopoczucie znacznie sie˛ poprawiło.
– Jestes´ lepszym lekarzem, niz˙ mys´lałam – rzekła.
– Postawiłes´ bardzo trafna˛ diagnoze˛. Juz˙ mi lepiej.
45
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Ale nadal czujesz sie˛ troche˛... rozkojarzona?
– Piele˛gniarka nie moz˙e sobie na to pozwolic´.
– Wiem. I ty tez˙ wiesz, z˙e pracujesz doskonale.
Pamie˛tasz, kiedy rozmawialis´my pierwszy raz, opo-
wiadałem ci o inkubatorze, w kto´rym nie dopilnowano
temperatury? Wiem, z˙e teraz, kiedy ty tu pracujesz, nic
takiego nie moz˙e sie˛ zdarzyc´. Stracilis´my co´rke˛ pan´st-
wa Hellaby, ale na z˙adnym oddziale, w z˙adnym szpita-
lu nie moz˙na było zrobic´ dla niej wie˛cej. Koncentruj
sie˛ na naszych sukcesach, nie odwrotnie.
– Podobno w sobote˛ byłas´ z Chrisem i Jamesem na
lodach? – zagadne˛ła ja˛ Fiona dwa dni po´z´niej.
Były w pokoju piele˛gniarskim tylko we dwie, piły
przedpołudniowa˛ kawe˛. Dyz˙ur był bardzo cie˛z˙ki, wie˛c
obie potrzebowały chwili odpoczynku.
Jane zastanowiła sie˛ nad pytaniem. Głos Fiony
brzmiał przyjaz´nie, ale usłyszała w nim echo ukrytego
z˙alu. Nie chciała jednak zraz˙ac´ do siebie Fiony, z kto´ra˛
zdołała nawia˛zac´ poprawne stosunki. Fiona była dobra˛
piele˛gniarka˛, a Jane takich potrzebowała. Poza tym
przeciez˙ nie interesowała sie˛ Chrisem jako me˛z˙czyzna˛.
– Spotkalis´my sie˛ niedaleko portu – odrzekła obo-
je˛tnym tonem. – Chris zaprosił mnie na lody.
– To dobry człowiek, wiele przeszedł. Wiesz, z˙e
był me˛z˙em mojej siostry?
– Cos´ o tym słyszałam. Nawet mys´lałam, z˙e nadal
jest z˙onaty. Ale to nie moja sprawa.
– Jasne.
Jane starała sie˛ prowadzic´ te˛ rozmowe˛ lekko i niezo-
bowia˛zuja˛co, ale zdawała sobie sprawe˛, z˙e Fiona uwa-
z˙nie słucha kaz˙dego jej słowa.
46
GILL SANDERSON
– Wiem, z˙e nie lubisz plotek – cia˛gne˛ła Fiona. – Ja
oczywis´cie tez˙ nie. Ale mamy z Chrisem taka˛... niepi-
sana˛ umowe˛. To nic oficjalnego. Nie chcemy, z˙eby
ludzie sie˛ tym interesowali. Znam go bardzo długo,
dłuz˙ej niz˙ moja siostra. Wiele nas ła˛czy. Bardzo wiele.
Pomys´lałam sobie, z˙e powinnas´ o tym wiedziec´, ponie-
waz˙ jestes´ tu nowa.
Jane miała dos´c´ tych niedomo´wien´. Cały ranek cie˛z˙-
ko pracowała i ta bezsensowna pogawe˛dka zaczynała
ja˛ denerwowac´.
– Chcesz powiedziec´, z˙e zamierzacie sie˛ pobrac´?
– zapytała obcesowo.
Fiona rozes´miała sie˛ piskliwie.
– Och, nie. Przynajmniej nie w najbliz˙szym czasie.
Jeszcze nie podje˛lis´my takiej decyzji. I zdaje sie˛, z˙e
nadal jest formalnie oz˙eniony z moja˛siostra˛. A zwia˛zek
z nia˛ na pewno znieche˛cił go chwilowo do kobiet.
Trzeba mu po prostu pokazac´, kto jest jego prawdziwym
przyjacielem. A potem zobacze˛, jak sie˛ sprawy rozwina˛.
– Bardzo chwalebny plan. Z
˙
ycze˛ wam wszystkiego
najlepszego. – Z rozmachem wstawiła kubek do zlewu.
– Moz˙e juz˙ wro´cimy do pracy?
Po drodze do gabinetu us´wiadomiła sobie, z˙e jedna˛
z wad mieszkania w małym miasteczku jest to, z˙e
wszyscy o sobie wszystko wiedza˛. Tutaj nie moz˙na
zachowac´ anonimowos´ci jak w Londynie. Przeciez˙ tyl-
ko zjedli razem z Chrisem lody, nic wie˛cej. Nie ob-
chodziły jej jego sprawy małz˙en´skie. Jednak mys´l
o tym, z˙e Chris i Fiona moga˛ stanowic´ pare˛, budziła
w niej irytacje˛. Ciekawe dlaczego...
To sie˛ zdarzyło tego samego dnia po południu.
47
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
Chris, tym razem sam, przyszedł na zwyczajowy o tej
porze obcho´d.
Zawsze najpierw zagla˛dał do jej gabinetu, by zerk-
na˛c´ na karty pacjento´w. Jane musiała przyznac´, z˙e na
jej biurku panował lekki rozgardiasz. Pomieszczenie
było niewielkie, a papiero´w duz˙o. Ona jednak dobrze
wiedziała, gdzie co lez˙y.
Tego ranka z sali operacyjnej przywieziono mała˛
pacjentke˛ o nazwisku Jordan. Kilka dni wczes´niej
zdiagnozowano u niej krwotok dokomorowy mo´zgu,
z powodu zbyt słabych naczyn´ włosowatych. Cze˛sto
taka przypadłos´c´ nie jest zbyt powaz˙na, ale mała
Jordan miała pecha. Dziewczynka słabła, a piele˛gniar-
ka zauwaz˙yła, z˙e jej ciemia˛czko zaczyna nabrzmie-
wac´.
Nie pomogły ani lekarstwa, ani punkcja le˛dz´wiowa,
wykonana w celu zmniejszenia ilos´ci płynu w mo´zgu.
Dziecku groziło wodogłowie. Chris przedyskutował
sprawe˛ z rodzicami i razem zdecydowali sie˛ na opera-
cje˛ wstawienia specjalnego sa˛czka, kto´ry odprowadzał
nadmiar płynu do podbrzusza, gdzie płyn ten ulegał
absorpcji.
Operacja sie˛ udała. Jane miała przygotowana˛ karte˛
dziecka, poniewaz˙ wiedziała, z˙e Chris be˛dzie chciał ja˛
obejrzec´. Kiedy jednak przyszedł do gabinetu, nie mo-
gła jej znalez´c´.
Przerzuciła całe sterty dokumento´w, coraz bardziej
sie˛ denerwuja˛c. Chris obserwował ja˛ z nieprzenikniona˛
mina˛. Gdzie sie˛ mogły podziac´ te papiery?
– Niewaz˙ne – odezwał sie˛ w kon´cu. – Sam zajrze˛
do dziecka, a ty szukaj dalej.
– Nie. Powinnam byc´ przy obchodzie.
48
GILL SANDERSON
– Ale najpierw musisz znalez´c´ dokumentacje˛, a ja
nie moge˛ czekac´ z badaniem.
– Wiem.
W kon´cu znalazła dokumenty. Były podpie˛te pod
jakis´ raport, kto´ry wczes´niej przegla˛dała.
– Pewnie połoz˙yłam je tam przez przypadek –
stwierdziła.
– To do ciebie zupełnie niepodobne – odrzekł Chris
z takim spokojem, z˙e poczuła sie˛ jeszcze gorzej.
– Moge˛ przysia˛c, z˙e odłoz˙yłam je na miejsce – za-
pewniała Erice˛, kiedy razem piły wieczorna˛ herbate˛.
– Czułam sie˛ jak idiotka. I pewnie tak wygla˛dałam
w oczach Chrisa.
– To rzeczywis´cie do ciebie niepodobne – zgodziła
sie˛ z namysłem Erica. – Nigdy nie widziałam bardziej
zorganizowanej osoby. Jestes´ pewna, z˙e to ty je tam
podpie˛łas´?
– A kto´z˙ by inny? Tylko ja przegla˛dam dokumenty.
– Czy ktos´ w czasie tego dyz˙uru wchodził do two-
jego gabinetu?
– Przeciez˙ wiesz, z˙e kaz˙dy tam czasami zagla˛da.
– Ła˛cznie z Fiona˛?
– No tak, ale... – Jane poje˛ła sugestie˛ kolez˙anki.
– Nie zrobiłaby czegos´ takiego! Nie schowałaby papie-
ro´w, z˙eby mnie zirytowac´.
– A moz˙e chciała ci zaszkodzic´ w oczach Chrisa?
Mo´wiłas´ wszystkim, z˙e ta papierkowa robota zaczyna
ci cia˛z˙yc´.
– Nie, to głupi pomysł. Nikt nie jest taki złos´liwy.
W głe˛bi duszy postanowiła jednak miec´ Fione˛ na
oku.
49
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
Do obowia˛zko´w piele˛gniarek nalez˙ało przejs´cie do-
datkowego przeszkolenia przynajmniej kilka razy w ro-
ku. Nie zawsze tego pilnowano, ale Jane uznała, z˙e to
bardzo waz˙na sprawa.
Najwie˛kszym problemem było zorganizowanie wo-
lnego dnia dla szkola˛cej sie˛ osoby. I tak na oddziale
pracowało zbyt mało personelu. Mimo to Jane zdołała
ułoz˙yc´ plan tak, by kaz˙da z piele˛gniarek mogła odbyc´
szkolenie. Kiedy skon´czyła, w jej gabinecie zjawiła sie˛
Fiona i ze słodkim us´miechem poprosiła o zmiane˛
terminu.
– Wiem, z˙e według twojego planu w czwartek mam
jechac´ do Leeds na zaje˛cia z nowych technik reanima-
cji. Niestety, nie moge˛. Chris poprosił, z˙ebym sie˛ za-
je˛ła Jamesem i na pewno sie˛ ze mna˛ zgodzisz, z˙e to
bardzo waz˙na sprawa.
Jane poczuła, z˙e wszystko sie˛ w niej gotuje. Po-
stanowiła jednak wykazac´ dobra˛ wole˛. Chciała, by jej
personel był zadowolony.
– Zobacze˛, co da sie˛ zrobic´ – obiecała. – Ale to
spowoduje spore zamieszanie.
Zmiana planu szkolen´ wymagała z jej strony wiele
wysiłku. Musiała zadzwonic´ do wielu oso´b, wyjas´niac´
problem i prosic´ o przysługe˛. Musiała tez˙ wyznaczyc´
siebie sama˛ na jeden nocny dyz˙ur. Po kilku godzinach
zdołała wszystko załatwic´. Wysłała Fionie wiado-
mos´c´.
Wiedziała, z˙e nie posta˛piła dobrze. Nie powinna az˙
tak pos´wie˛cac´ sie˛ dla innych. Ludzie to natychmiast
wykorzystuja˛. W dodatku Fiona ma opiekowac´ sie˛
Jamesem, a Jane nie mogła sie˛ oprzec´ wraz˙eniu, z˙e to
nie jest najlepsza opiekunka do dzieci.
50
GILL SANDERSON
Dwa dni po´z´niej, w s´rode˛, siedziała w swoim gabi-
necie, czekaja˛c na Chrisa. Drzwi były uchylone, wie˛c
najpierw usłyszała jego kroki – nauczyła sie˛ juz˙ je roz-
poznawac´. Nagle na korytarzu rozległ sie˛ pos´pieszny
stukot damskich kroko´w i po chwili usłyszała zdysza-
ny głos Fiony:
– Czes´c´, Chris.
– Witaj, Fiono – odrzekł oficjalnym tonem. – Mam
niedobre wiadomos´ci. To spotkanie, na kto´re musze˛
jechac´, odbe˛dzie sie˛ w pia˛tek, a nie w czwartek, jak
wczes´niej przewidywano. Nie chciałbym, z˙ebys´ robiła
sobie kłopot, ale czy mogłabys´ tego dnia zaja˛c´ sie˛
Jamesem?
– Alez˙ oczywis´cie. Bez problemu – zac´wierkała
Fiona. – Zaraz wpadne˛ do Jane i powiem jej o zmianie
planu.
Po chwili Fiona pojawiła sie˛ w gabinecie. Nie pro´-
bowała nawet przepraszac´ za zamieszanie.
– Wiesz, nie zawracaj sobie głowy zmiana˛ terminu
mojego szkolenia – oznajmiła. – Pojade˛ w czwartek,
jak z pocza˛tku zaplanowałas´.
– Nie pojedziesz.
Fiona spojrzała na nia˛ zdumiona.
– Ale Chris potrzebuje mnie w pia˛tek i...
– Juz˙ drugi raz chcesz zmieniac´ plan, na kto´ry sie˛
sama zgodziłas´. W poniedziałek spe˛dziłam kilka go-
dzin na układaniu wszystkiego od nowa, tak z˙eby ci
pasowało. Wielu ludziom pokrzyz˙owało to rozkład
dnia. Kolejne zmiany sa˛ niemoz˙liwe.
– A wie˛c to tak dbasz o personel? Mys´lałam, z˙e
jestes´ po naszej stronie, z˙e starasz sie˛, z˙eby jak naj-
lepiej...
51
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Nie mogłem nie usłyszec´ waszej rozmowy – rzekł
Chris, wchodza˛c do gabinetu. – To wszystko moja
wina. Fiono, nie przejmuj sie˛, dam sobie rade˛. Jane,
powinienem wiedziec´, z˙e to dla ciebie duz˙y kłopot.
Bardzo cie˛ przepraszam. Prosze˛ was obie, zapomnijmy
o całej sprawie.
– Ale Chris! – zacze˛ła Fiona. – Chciałam...
– Powiedziałem, zapomnijmy o całej sprawie. –
Głos Chrisa brzmiał stanowczo. – Fiono, dajmy juz˙
temu spoko´j.
Fiona odwro´ciła sie˛ na pie˛cie i wyszła z gabinetu.
Zapadło milczenie.
– Bardzo mi przykro, z˙e tak wyszło – przeprosił
Chris. – Wiem, jak trudno jest zmienic´ tak skompli-
kowany grafik.
Jane wzruszyła ramionami.
– To nalez˙y do moich obowia˛zko´w. Naprawde˛
che˛tnie bym jej pomogła, ale nie moge˛ cia˛gle czegos´
zmieniac´, zwłaszcza w ostatniej chwili.
– Wiem. Nie mo´wmy juz˙ o tym.
– Czyli nie masz nikogo, kto posiedziałby z Jame-
sem w pia˛tkowy wieczo´r, tak? – zapytała.
– Tak. Pani Mansell, moja gospodyni, akurat za-
planowała wyjazd do co´rki. Ale nie przejmuj sie˛,
znajde˛ kogos´.
– Ja moge˛ zaja˛c´ sie˛ Jamesem – zaproponowała.
Sama nie wiedziała, dlaczego te słowa wyrwały sie˛
same z jej ust.
– Ty? – zdziwił sie˛, co troche˛ ja˛ zirytowało.
– A dlaczego nie? Przeciez˙ jestem dyplomowana˛
piele˛gniarka˛, a James chyba mnie polubił.
– Oczywis´cie, z˙e sie˛ na tym znasz. I James kilka
52
GILL SANDERSON
razy o ciebie pytał. – Spojrzał na nia˛z zastanowieniem.
– Pia˛tek wieczorem? Z nikim sie˛ nie umo´wiłas´?
– Nie. Jes´li masz telewizor, be˛de˛ szcze˛s´liwa. I jesz-
cze jedno. Zaproponowałam to, bo chce˛ sie˛ zaja˛c´
Jamesem. Nic wie˛cej sie˛ za tym nie kryje. Mo´głbys´ to
wyjas´nic´ Fionie?
Zno´w spojrzał na nia˛ z namysłem.
– Moje sprawy osobiste w ogo´le nie powinny jej
obchodzic´. Rozumiem jednak, z˙e... Porozmawiam
z nia˛, Jane. Bardzo ci dzie˛kuje˛. Potem sie˛ umo´wimy,
dobrze?
– Dobrze.
Po jego odejs´ciu zastanawiała sie˛ nad swoja˛ propo-
zycja˛. Dlaczego zaofiarowała mu pomoc? Przeciez˙
wcale go dobrze nie zna. Wiedziała tez˙, z˙e to zaszkodzi
jej stosunkom z Fiona˛. Nawet jes´li Chris jej wszystko
wyjas´ni, zazdrosna szwagierka nie uwierzy, z˙e Jane nie
jest nim osobis´cie zainteresowana.
Ale Jane lubiła Jamesa i naprawde˛ chciała pomo´c
Chrisowi. No i... czuła dziwny dreszcz na mys´l o tym,
z˙e znajdzie sie˛ w jego domu. Pozna go lepiej. Dom
wiele mo´wi o osobowos´ci włas´ciciela, a ona chciała
dowiedziec´ sie˛ troche˛ wie˛cej o jego gospodarzu.
Dom okazał sie˛ inny, niz˙ Jane oczekiwała. Był
nowy, wolno stoja˛cy, s´wiez˙o malowany, z ogrodem
identycznym jak sa˛siedni, najprawdopodobniej urza˛-
dzonym przez firme˛, kto´ra go budowała. Stał przy
zamknie˛tej ulicy, na niewielkim osiedlu eleganckich
domo´w na skraju miasta. Z pewnos´cia˛ było to s´wietne
miejsce dla dzieci. Jane spodziewała sie˛ jednak czegos´
troche˛ bardziej... tradycyjnego.
53
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
Zgodnie z umowa˛ zjawiła sie˛ o szo´stej po południu.
Na podjez´dzie zobaczyła wis´niowy samocho´d tereno-
wy marki Range Rover. Ro´wniez˙ nie takiego samo-
chodu sie˛ spodziewała.
Troche˛ zdenerwowana podeszła do drzwi. Specjal-
nie zapowiedziała, z˙e przyjdzie troche˛ wczes´niej, by
przed wyjs´ciem Chrisa spe˛dzic´ troche˛ czasu z Jame-
sem i upewnic´ sie˛, z˙e chłopiec zaakceptuje jej obec-
nos´c´.
Chris chyba juz˙ na nia˛ czekał, poniewaz˙ zaraz po
dzwonku otworzył drzwi. Było ciepło, wie˛c miał na
sobie szorty i koszulke˛. Nie mogła nie zauwaz˙yc´ jego
atletycznie umie˛s´nionego ciała. Poczuła na ten widok
dziwny dreszcz.
– Miło cie˛ widziec´. Wchodz´ – zaprosił. – Włas´nie
pijemy z Jamesem sok pomaran´czowy. Masz ochote˛?
– Prosze˛. A potem zostaw mnie na chwile˛ sama˛
z Jamesem.
– Chciałem mu dac´ wczesna˛ kolacje˛.
– Ja moge˛ to zrobic´, troche˛ po´z´niej. Przede wszyst-
kim musimy sie˛ dogadac´.
– Widze˛, z˙e masz dos´wiadczenie. Powiedziałem
Jamesowi, z˙e przyjdziesz. Pamie˛ta cie˛ i bardzo sie˛
ucieszył, z˙e cie˛ zobaczy. – Zaprowadził ja˛ do niewiel-
kiego pokoju. – Obawiam sie˛, z˙e ogla˛da telewizje˛. Jak
zwykle. Nie bardzo to pochwalam, ale jako samotny
rodzic musze˛ przyznac´, z˙e bez telewizji trudniej by mi
było sie˛ nim zajmowac´.
– Wiem cos´ o tym. Juz˙ nieraz to słyszałam.
Poko´j był ładnie urza˛dzony i wyraz´nie nalez˙ał do
Jamesa. Chłopiec siedział na podłodze i ogla˛dał kres-
ko´wke˛.
54
GILL SANDERSON
– Idz´ do swoich zaje˛c´ – wyszeptała Jane do Chrisa.
– W razie potrzeby cie˛ znajde˛.
Przez chwile˛ przygla˛dał jej sie˛ w milczeniu.
– Mogłem sie˛ spodziewac´, z˙e tak samo dobrze
opiekujesz sie˛ dziec´mi jak pacjentami. Zaraz przyniose˛
ci sok. Potem be˛de˛ w gabinecie, po przeciwnej stronie
korytarza.
Jane szybko sie˛ przekonała, z˙e James dobrze ja˛
pamie˛ta i jest do niej pozytywnie nastawiony. Przez
chwile˛ ogla˛dali razem film, a potem chłopiec opowie-
dział jej o swoich ulubionych zabawkach – Thomasie
us´miechnie˛tej lokomotywie i przyjaciołach. Na s´cianie
wisiał plakat z ro´z˙nymi lokomotywami i ku zaskocze-
niu Jane, James potrafił je wszystkie nazwac´. Potem
przejrzeli jego kolekcje˛ ksia˛z˙eczek.
Po po´łgodzinie zajrzała do gabinetu Chrisa. Zoba-
czyła tam mno´stwo papiero´w i ksia˛z˙ek, zniszczone
biurko i sko´rzany fotel.
– Mys´le˛, z˙e be˛dzie dobrze – powiedziała Chrisowi.
– Moz˙esz wyjs´c´, kiedy zechcesz. Teraz podam Jame-
sowi kolacje˛. Ty tez˙ masz ochote˛ cos´ zjes´c´?
Potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Nie, dzie˛kuje˛. Na konferencji be˛dzie bufet. Chodz´,
pokaz˙e˛ ci, co przygotowałem dla was na kolacje˛.
Zaprowadził ja˛ do nowoczes´nie urza˛dzonej kuchni.
Choc´ niewa˛tpliwie była wygodna, jej wydała sie˛ raczej
anonimowa. Jedynym osobistym akcentem były ry-
sunki Jamesa, przymocowane do drewnianej obudowy
szafek. Co´z˙, moz˙e Chris jest minimalista˛.
Usłyszała cichy szum, kto´ry po chwili ustał. To
pralka skon´czyła pranie. Chris wyja˛ł zawartos´c´ be˛bna
do duz˙ego, plastikowego kosza.
55
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Pani Mansell wszystko prasuje, ale piore˛ sam
– wyjas´nił. – To zaczeka na jej przyjs´cie. – Wskazał na
sto´ł. – A to jest dla was. Dla ciebie znajdzie sie˛ wino.
Mam nadzieje˛, z˙e sie˛ napijesz. I nie martw sie˛ o powro´t
do domu. Sam cie˛ odwioze˛, albo wezwe˛ takso´wke˛.
– Moz˙e wypije˛ troche˛, ale staram sie˛ nie pic´ samo-
tnie.
– I słusznie. – Spojrzał na nia˛ z uwaga˛. – Osobiste
pytanie. Czy kiedy two´j ma˛z˙ był juz˙ bardzo chory
i włas´ciwie zostałas´ juz˙ sama, to kusiło cie˛, z˙eby sie˛
napic´? I to wie˛cej niz˙ kieliszek?
– To rzeczywis´cie osobiste pytanie – odrzekła. –
Ale ci odpowiem. Tak, kusiło mnie. Raz wypiłam tro-
che˛ za duz˙o, jednak zrozumiałam, do czego to moz˙e
doprowadzic´, i wie˛cej juz˙ nie przesadzałam. – Tym
razem to ona spojrzała na niego z uwaga˛. – Wiesz,
o czym mo´wie˛, prawda? Sam miałes´ podobne pokusy.
– Tak – odparł szczerze. – Ale ja dopiero za drugim
razem zdałem sobie sprawe˛, czym to grozi. To było
dawno.
Jane powstrzymała us´miech. Najwyraz´niej Chris
nie lubił rozmawiac´ o swoich wadach.
– Jes´li natomiast chodzi o zapłate˛...
– Powiedz na ten temat jeszcze słowo, a sie˛ obraz˙e˛
– przerwała mu. – Nie chce˛ pienie˛dzy. Robie˛ to, bo
chce˛. – Po chwili dodała: – Fionie przeciez˙ nie chciał-
bys´ płacic´, prawda?
– Ale z Fiona˛ ła˛czy mnie cos´ innego niz˙ z toba˛.
– Włas´nie – powiedziała kro´tko i zaraz sie˛ zarumie-
niła, widza˛c, z˙e Chris patrzy na nia˛ z us´miechem.
– Fiona to moja szwagierka – wyjas´nił łagodnie.
– I dobra ciocia dla Jamesa, taka˛ przynajmniej mam
56
GILL SANDERSON
nadzieje˛. Nigdy nie be˛dzie dla mnie nikim innym. –
Zemienił ton. – Powinienem oprowadzic´ cie˛ po domu,
z˙ebys´ wiedziała, gdzie co jest.
Pokazał jej sypialnie˛ Jamesa, z rysunkami przedsta-
wiaja˛cymi Thomasa us´miechnie˛ta˛ lokomotywe˛ na po-
s´cieli i na tapecie. Obok znajdowała sie˛ łazienka pełna
kolorowych re˛czniko´w i z˙o´łtych, gumowych kaczu-
szek. Kiedy poszli dalej, przez uchylone drzwi zerkne˛-
ła do sypialni Chrisa. Umeblowanie wydało jej sie˛ pro-
ste, bardzo me˛skie. Na duz˙ym ło´z˙ku, przykrytym ciem-
noniebieska˛ narzuta˛, lez˙ało starannie rozłoz˙one ubra-
nie przygotowane na dzisiejsze wyjs´cie.
Kiedy zeszli na do´ł, zdała sobie sprawe˛, co jej sie˛
tutaj nie podoba. Wszystkie wne˛trza były bardzo ładne,
ale brakowało w nich ciepła. Opro´cz pokoju Jamesa
i gabinetu Chrisa, w z˙adnym nie było widac´ osobistego
pie˛tna gospodarzy.
– Od dawna tu mieszkasz? – zapytała.
– Od kilku lat. Ten dom ma jedna˛ podstawowa˛ za-
lete˛: jest wygodny. Mam jeszcze wie˛kszy, starszy dom
z wielkim ogrodem, ale sam nie dałbym rady go utrzy-
mac´. Musiałem go wynaja˛c´, ale kiedys´ chciałbym tam
wro´cic´. – Umilkł na chwile˛. – Słyszałas´ pewnie, z˙e jes-
tes´my z z˙ona˛ w separacji?
– Staram sie˛ nie słuchac´ plotek, ale tak, cos´ słysza-
łam. Rozstalis´cie sie˛ definitywnie?
– Na pocza˛tku jeszcze miałem nadzieje˛... ale teraz
juz˙ wiem, z˙e nic z tego.
Przez minute˛ panowała cisza.
– S
´
wietnie sobie dajesz rade˛ z Jamesem – odezwała
sie˛ w kon´cu Jane. – Widac´, z˙e to zro´wnowaz˙one,
szcze˛s´liwe dziecko.
57
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Robie˛, co moge˛. Ale uwaz˙am, z˙e dziecko po-
trzebuje dwojga rodzico´w. A teraz przepraszam cie˛, ale
musze˛ sie˛ przebrac´.
James był juz˙ gotowy do kolacji, wie˛c oboje poszli
sprawdzic´, co Chris dla nich przygotował. Widok stołu
mile Jane zaskoczył. Zobaczyła tam sałatke˛, szynke˛,
kurczaka na zimno i talerz owoco´w. Były tez˙ s´wiez˙e
bułeczki.
Zaparzyła sobie herbate˛ i razem z chłopcem zjad-
ła kolacje˛. Bardzo dobrze sie˛ czuli w swoim towa-
rzystwie, rozmawiali i s´miali sie˛ wesoło. Zastana-
wiała sie˛, czy nie spe˛dza za duz˙o czasu z chorymi
dziec´mi. Dobrze było przypomniec´ sobie, jakie miłe
moz˙e byc´ towarzystwo zdrowego, radosnego malu-
cha.
W pewnej chwili podniosła głowe˛ i w progu kuchni
zobaczyła Chrisa. Wygla˛dał bardzo elegancko. Wie-
działa, z˙e wybiera sie˛ na spotkanie z lekarzami na
uniwersytecie w York. Miał na sobie ciemny garnitur,
s´niez˙nobiała˛ koszule˛ i krawat w uniwersyteckich bar-
wach. Prezentował sie˛ doskonale, ale Jane wolała go
w kro´tkich spodniach i podkoszulku.
– Ciesze˛ sie˛, z˙e jestes´cie w dobrych humorach
– powiedział i odgryzł kawałek kanapki syna. Potem
us´ciskał go i pocałował. – Zobaczymy sie˛ rano, James.
Wiem, z˙e be˛dziesz grzecznym chłopcem i zaopieku-
jesz sie˛ Jane.
Potem wzia˛ł Jane na bok i powiedział cicho:
– Masz numer mojego telefonu komo´rkowego. Na
wszelki wypadek nie be˛de˛ go wyła˛czał, choc´ wiem, z˙e
na pewno dasz sobie rade˛. Nie znam osoby, kto´rej
58
GILL SANDERSON
che˛tniej oddałbym Jamesa pod opieke˛. – Us´miechna˛ł
sie˛ i wyszedł.
Jane uznała te słowa za komplement. Zauwaz˙yła, z˙e
Chris zawsze mo´wi prawde˛, w przeciwien´stwie do in-
nych lekarzy, kto´rzy cze˛sto staraja˛ sie˛ ukrywac´ bruta-
lne fakty przed rodzicami dzieci.
Po kolacji James poczuł sie˛ zme˛czony. Wyka˛pała
go, dopilnowała, by umył ze˛by i przebrała w piz˙amke˛
w lokomotywy. Ku rados´ci Jane malec che˛tnie poszedł
do ło´z˙ka. Rozmawiali jeszcze przez kilka minut o kow-
bojach i jej podro´z˙y do Ameryki. Potem przeczytała
mu bajeczke˛, a chłopiec niemal natychmiast zasna˛ł.
Cicho zamkne˛ła drzwi i opus´ciła jego poko´j. Drzwi
do sypialni Chrisa nadal były otwarte. Wne˛trze wy-
gla˛dało ro´wnie schludnie i czysto jak przedtem. Przy-
wodziło na mys´l sale˛ operacyjna˛. Trudno było sie˛
domys´lic´, z˙e ktos´ tu sypia, czyta ksia˛z˙ki, byc´ moz˙e pija
herbate˛.
Przyniosła ze soba˛ ksia˛z˙ke˛ i kilka czasopism. Przej-
rzała je pobiez˙nie i zaraz odłoz˙yła. W salonie stał tele-
wizor, ale z˙aden program jej nie zainteresował. Czuła,
z˙e jest dziwnie zdenerwowana. Poszła do kuchni i zro-
biła sobie herbate˛, lecz uznała, z˙e włas´ciwie nie ma na
nia˛ ochoty.
Nagle zauwaz˙yła kosz prawie suchego juz˙ prania.
Zamys´liła sie˛. Czy wolno jej to zrobic´? A moz˙e Chris
albo pani Mansell wcale nie be˛da˛ zadowoleni?
Lubiła prasowac´. To zaje˛cie uspokajało ja˛, a nie
było zbyt me˛cza˛ce. Znalazła z˙elazko, deske˛ i przy-
sta˛piła do dzieła. Dziwnie sie˛ jednak czuła, prasuja˛c
ubrania niemal obcego człowieka.
Gdy skon´czyła, było jej gora˛co. Obmyła twarz w ła-
59
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
zience na parterze, zno´w zrobiła sobie herbate˛ i tym
razem ja˛ wypiła. Przez chwile˛ czytała, a potem ot-
worzyła butelke˛ czerwonego wina i napełniła kieli-
szek. Smakowało jej, lecz nadal była lekko zdener-
wowana.
Zamys´liła sie˛ nad wygla˛dem domu Chrisa. Wygod-
ny, ładny, ale anonimowy. Ciekawe, czy ten drugi dom
wie˛cej mo´wi o osobowos´ci włas´ciciela? A moz˙e o oso-
bowos´ci jego z˙ony?
Potem zapadła w drzemke˛. Obudziły ja˛ dopiero
wpadaja˛ce przez okno s´wiatła samochodu. Zerkne˛ła na
zegarek – wpo´ł do pierwszej. Chris zapowiedział, z˙e
wro´ci o tej porze. Poszła do kuchni i nastawiła wode˛ na
herbate˛. Na pewno che˛tnie sie˛ napije.
– Udało sie˛ spotkanie? – zapytała, wychodza˛c na
korytarz.
Chris był zme˛czony, us´miechna˛ł sie˛ jednak i powie-
dział:
– Bardzo. Pewna mała firma opracowała nowe
urza˛dzenie do monitorowania bezdechu. Wydaje mi
sie˛ lepsze od innych. Pro´by nadal trwaja˛, ale mys´le˛, z˙e
powinnis´my kilka zamo´wic´.
Takie urza˛dzenie ostrzega personel, kiedy oddech
dziecka staje sie˛ zbyt płytki lub wolny.
– Z Jamesem wszystko w porza˛dku – oznajmiła
Jane. – S
´
pi jak suseł. Zrobie˛ ci herbate˛. A moz˙e masz
ochote˛ na kanapke˛? Zostawiłes´ nam bardzo duz˙o je-
dzenia.
– Herbaty napije˛ sie˛ che˛tnie, ale za kanapke˛ dzie˛-
kuje˛.
Poszedł za nia˛ do kuchni i patrzył, jak przygotowuje
herbate˛. Zdja˛ł marynarke˛ i krawat, podwina˛ł re˛kawy
60
GILL SANDERSON
koszuli. Usiedli naprzeciw siebie w małej niszy jadal-
nej. Nagle w drugim kon´cu kuchni spostrzegł starannie
ułoz˙one ubrania.
– Jane, wyprasowałas´ moje rzeczy?
Zaczerwieniła sie˛.
– Lubie˛ prasowac´. To mnie odpre˛z˙a.
– Ale przeciez˙ miałas´ tylko zajmowac´ sie˛ Jame-
sem...
– To była dla mnie przyjemnos´c´ – zapewniła. –
Naprawde˛.
– Prawdziwy z ciebie skarb. A nie czułas´ sie˛ dziw-
nie, prasuja˛c rzeczy obcego człowieka?
– Jestes´my sobie obcy?
– Nie – odrzekł po chwili. – Juz˙ nie. – W milczeniu
pił herbate˛. Potem rozejrzał sie˛ i zobaczył otwarta˛ bu-
telke˛ wina. – Nie wypiłas´ wiele. Nie smakowało ci?
– Jest wspaniałe, włas´nie takie, jak lubie˛. Ale prze-
ciez˙ ustalilis´my wczes´niej, z˙e samotne picie to niezbyt
dobry pomysł.
– Teraz nie jestes´ juz˙ sama. Przejdziemy do salonu
i wypijemy po kieliszku?
– Dobrze – zgodziła sie˛ po kro´tkim namys´le.
Wzia˛ł butelke˛ i wyja˛ł kieliszki. W salonie Jane usa-
dowiła sie˛ na czarnej sko´rzanej kanapie. Ku jej zasko-
czeniu Chris usiadł obok. Butelke˛ i kieliszki posta-
wił na stoliku przed nimi. Nalał wina dla obojga.
– Za co wypijemy? – spytał.
Zastanowiła sie˛.
– Za długie i szcze˛s´liwe z˙ycie?
– Bardzo dobre z˙yczenie. Chciałbym jeszcze wie-
dziec´, jak obie te rzeczy osia˛gna˛c´.
– To powaz˙ny temat jak na tak po´z´na˛ pore˛.
61
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Racja. Porozmawiajmy o czym innym. Miesz-
kasz tu juz˙ od miesia˛ca. Czy sie˛ zadomowiłas´? I co ci
sie˛ tu podoba?
O pracy mogła rozmawiac´. To był łatwy i ciekawy
temat.
– Powoli sie˛ aklimatyzuje˛ i lubie˛ swoja˛ prace˛, choc´
jest cie˛z˙ka. Ale wiem, z˙e osia˛gne˛ cel, stworze˛ sprawnie
działaja˛cy oddział, na kto´rym be˛dzie pracował zado-
wolony personel.
– To s´wietnie – potakna˛ł cicho. – Ale co ty sama
be˛dziesz z tego miała? Znajdziesz w tym szcze˛s´cie,
spełnienie? Chodzi mi o twoje z˙ycie osobiste.
Zno´w wchodza˛ na niebezpieczny grunt. Jane nie
lubiła mo´wic´ o uczuciach.
– Co´z˙, niedługo zaczne˛ szukac´ mieszkania – od-
rzekła beztroskim głosem. – Mam juz˙ wielu znajo-
mych, wie˛c pewnie w przyszłos´ci uda mi sie˛ jakos´
zorganizowac´ z˙ycie towarzyskie.
Zacze˛ła sie˛ odpre˛z˙ac´. Dobrze było siedziec´ wygod-
nie na kanapie i sa˛czyc´ wino, a Chris był miłym to-
warzyszem.
Domys´lała sie˛, z˙e jest zme˛czony. Miał za soba˛
cie˛z˙ki dzien´, a włas´ciwie cie˛z˙ki tydzien´. Ona sama
nie czuła zme˛czenia, tylko cos´, czego nie potrafiła
nazwac´. Uniosła sie˛ lekko i odstawiła kieliszek na
stolik. Kiedy zno´w opadła na kanape˛, poczuła, z˙e
Chris znalazł sie˛ bliz˙ej niej. Czy to on zmienił miej-
sce, czy ona?
Spojrzała na niego. Paliła sie˛ tylko jedna lampka
i w po´łmroku nie widziała wyraz´nie jego twarzy.
Mijały sekundy, a moz˙e godziny. Nie potrafiła powie-
dziec´.
62
GILL SANDERSON
Wzia˛ł ja˛ za re˛ke˛ i lekko us´cisna˛ł. W kaz˙dej chwili
mogła cofna˛c´ dłon´, ale nie chciała. Jeszcze nie teraz.
Czuła, z˙e Chris patrzy na jej twarz. Nie wiedziała, co
z niej wyczytał. Sama nie rozumiała własnych uczuc´.
Nagle poczuła jego oddech i obejmuja˛ce ja˛ ramie˛.
Wiedziała, z˙e teraz musi podja˛c´ decyzje˛. Moz˙e
pochylic´ sie˛ do przodu, sie˛gna˛c´ po kieliszek, a to, co
sie˛ mie˛dzy nimi narodziło, prys´nie w ułamku sekun-
dy. Zdała sobie jednak sprawe˛, z˙e wcale tego nie chce.
Jej uczucia, zwykle trzymane na wodzy, zacze˛ły ja˛
zdradzac´.
Przysune˛ła sie˛ bliz˙ej Chrisa i obje˛ła go w pasie.
Pocałował ja˛ lekko, z wahaniem. Podobało jej sie˛ to,
ale zrozumiała, z˙e chce czegos´ wie˛cej. Połoz˙yła mu
dłon´ na karku i przycia˛gne˛ła go do siebie, rozchylaja˛c
usta. Jego pocałunki stały sie˛ gore˛tsze, bardziej zabor-
cze. Juz˙ dawno tak bardzo nie czuła sie˛ kobieta˛. Od-
dychała coraz szybciej.
Nagle Chris gwałtownie sie˛ od niej odsuna˛ł.
– To tylko pocałunek – rzekł ochryple. – Podzie˛ko-
wanie za to, z˙e byłas´ taka dobra dla mnie i dla Jamesa...
Wiedziała, z˙e to tylko wymo´wka. Chris umoz˙liwia
jej droge˛ odwrotu, na wypadek, gdyby zmieniła zdanie.
Przez chwile˛ zastanawiała sie˛, czy tego nie zakon´czyc´,
nie wro´cic´ do swojego nudnego, choc´ przyjemnego
z˙ycia. Ale przeciez˙ ma dopiero dwadzies´cia osiem lat
i potrzebuje iskry.
– Oboje wiemy, z˙e to było cos´ wie˛cej – odrzekła
cicho. – Ale jes´li chcesz, z˙ebys´my przestali...
Zno´w ja˛ pocałował, obejmuja˛c ja˛ mocno ramiona-
mi. Czuła smak wina na jego je˛zyku. Zalewała ja˛ fa-
la najro´z˙niejszych emocji, a ciało stawało sie˛ coraz
63
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
bardziej wraz˙liwe na jego dotyk. W kon´cu Chris odsu-
na˛ł sie˛ od niej i powiedział:
– Jane, musimy...
Przycia˛gne˛ła go do siebie i pocałowała.
– Przede wszystkim nie musimy rozmawiac´ – za-
uwaz˙yła. – Gdzie mnie zabierzesz?
– Chodz´my do ło´z˙ka – mrukna˛ł po chwili.
Poszli obje˛ci na go´re˛. Wprowadził ja˛ do sypialni
i zapalił lampke˛. Ten poko´j, kto´ry przedtem wydał jej
sie˛ taki sterylny, teraz krył w sobie tajemnicze obiet-
nice.
Jakis´ czas stali, całuja˛c sie˛ namie˛tnie. Jednak Jane
wyczuła, z˙e Chrisa dre˛cza˛ wa˛tpliwos´ci.
– Powinnam ci cos´ powiedziec´ – odezwała sie˛. –
Ostatnio miałam troche˛ streso´w, dostałam zaburzen´
miesia˛czkowych, wie˛c lekarz zapisał mi progestogen.
To działa jak pigułka antykoncepcyjna. No wie˛c... nie
be˛dzie z˙adnych konsekwencji.
– Wszystko be˛dzie miało jakies´ konsekwencje – od-
parł. – Ale kto by sie˛ tym teraz martwił?
Zno´w zacza˛ł ja˛ całowac´ i rozbierac´. Kiedy została
tylko w majteczkach, bez wysiłku podnio´sł ja˛ i połoz˙ył
na ło´z˙ku.
– Ale ty nadal jestes´ ubrany – szepne˛ła. – Po co ci te
wszystkie ciuchy?
Odsta˛pił o krok i usłyszała szelest zdejmowanych
ubran´.
– Tak bardzo cie˛ pragne˛ – wyszeptała.
Była otwarta na jego przyje˛cie, pragne˛ła go cała˛
soba˛. Zno´w ogarne˛ło ja˛ znajome, a jednoczes´nie cał-
kiem nowe uczucie szcze˛s´cia, z˙e jest dla me˛z˙czyzny
s´rodkiem jego s´wiata.
64
GILL SANDERSON
Kaz˙da pieszczota Chrisa wywoływała w niej spaz-
matyczne dreszcze. Tak długo tłumiła w sobie po-
trzebe˛ bliskos´ci, z˙e szybko osia˛gne˛ła rozkosz.
– Było mi dobrze – wyszeptała.
Chris wstał, otworzył okno i zno´w ułoz˙ył sie˛ przy jej
boku. Pachna˛ca sola˛ morska bryza chłodziła ich wil-
gotne ciała.
– Jane – wymamrotał. – Nie wiem, co powiedziec´.
To było... niepodobne do niczego, co przez˙yłem. Musi-
my porozmawiac´ i...
– Ciii – szepne˛ła. – Pewnie, z˙e musimy poroz-
mawiac´. Obudzimy sie˛ jutro wczes´niej, z˙eby miec´
troche˛ czasu. Teraz chce˛ po prostu przy tobie zasna˛c´.
Czy taki plan ci odpowiada?
– Bardzo.
65
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
ROZDZIAŁ CZWARTY
Jane obudziła sie˛ wczes´nie. Sufit był jakis´ inny
i przez chwile˛ sie˛ zastanawiała, gdzie jest. Nie w lon-
dyn´skim mieszkaniu, nie w bursie piele˛gniarek...
W sypialni Chrisa! Ala co sie˛ stało? Przez chwile˛
odtwarzała zdarzenia minionej nocy, ciesza˛c sie˛ nimi
na nowo. Dawno juz˙ nie przez˙yła czegos´ takiego, tylko
co teraz?
Przypomniała sobie, jak obudziła sie˛ w nocy, czuja˛c
jego dłonie na swoich piersiach. Teraz cieszyła sie˛
ciepłem ich przytulonych ciał, ale wiedziała, z˙e to nie
moz˙e trwac´ wiecznie. Ostroz˙nie wstała z ło´z˙ka. Było
jeszcze wczes´nie, dochodziła szo´sta. Jane wzie˛ła ubra-
nie, zeszła na do´ł i tam je na siebie włoz˙yła. Zrobiła
dwa kubki herbaty i zaniosła je na go´re˛. Poruszała sie˛
szybko i cicho. Musi wyjs´c´, zanim James sie˛ obudzi.
Chris otworzył oczy, gdy weszła do sypialni. Po-
stawiła jego kubek na nocnej szafce, swo´j na krzes´le
pod s´ciana˛, i starannie zamkne˛ła drzwi.
– Nie wro´cisz do ło´z˙ka? – spytał z nadzieja˛w głosie.
– Nie. Wole˛ nie byc´ zbyt blisko, kiedy be˛dziemy
rozmawiac´ – odparła szorstko.
Chris usiadł. Zobaczyła mie˛s´nie jego ramion i pie-
rsi. Zno´w wspomniała rozkoszne chwile minionej no-
cy. Nie. Nie wolno jej o tym teraz mys´lec´. Musi cos´ mu
powiedziec´, a to nie jest łatwe.
– Wygla˛dasz jak kobieta, kto´ra włas´nie podje˛ła
jaka˛s´ decyzje˛ – stwierdził. – I podejrzewam, z˙e to, co
usłysze˛, wcale mi sie˛ nie spodoba.
Ona tez˙ nie była tym zachwycona, lecz nie miała
wyjs´cia.
– Przede wszystkim wyjas´nijmy jedno – zacze˛ła.
– Zrobilis´my to, co zrobilis´my, z własnej woli. Jestem
dorosła˛ kobieta˛ i to była moja decyzja, a nie przypadek
uwiedzionej niewinnos´ci.
– Zgadza sie˛ – odparł cicho.
– Po drugie, nie z˙ałuje˛ ani jednej chwili. To było
cudowne. – Zaczerwieniła sie˛, kiedy zdała sobie spra-
we˛, co mo´wi. – Było mi bardzo dobrze – dokon´czyła
cicho.
– Dla mnie to tez˙ było wspaniałe. Chyba nigdy tego
nie zapomne˛. – Mo´wił cicho, jakby z lekkim smutkiem.
– Czy jest jeszcze jakas´ trzecia rzecz?
– Tak. Pamie˛tasz, jak w kawiarni przy porcie mo´-
wiłes´ mi, z˙e czasami rozmowa pomaga uporac´ sie˛
z problemami?
– Pamie˛tam.
– A wie˛c teraz chciałabym z toba˛ porozmawiac´.
– Po raz pierwszy znalazł sie˛ ktos´, kto miał ochote˛ ja˛
wysłuchac´. Us´wiadomiła sobie, jaka była dota˛d samo-
tna. – To be˛dzie prosta, zwykła historia. W szpitalach
mno´stwo takich.
– Kaz˙da historia jest na swo´j sposo´b jedyna i nie-
zwykła. Opowiadaj.
– Dziesie˛c´ lat temu, kiedy miałam osiemnas´cie lat,
rozpocze˛łam praktyki piele˛gniarskie. Tam poznałam
Johna, studenta medycyny, cztery lata starszego ode
mnie. Od razu cos´ mie˛dzy nami zaiskrzyło. Rok po´z´-
67
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
niej pobralis´my sie˛. Pojechalis´my w kro´tka˛ podro´z˙ po-
s´lubna˛ do Ameryki, a po powrocie zebralis´my osz-
cze˛dnos´ci i kupilis´my małe mieszkanie. Bylis´my bar-
dzo szcze˛s´liwi. Planowalis´my, z˙e skon´czymy staz˙, da-
my sobie rok na uregulowanie z˙ycia, a potem pomys´-
limy o dzieciach. John zrobił dyplom. Był taki dumny
z tego, z˙e został lekarzem. Marzył o chirurgii, kolej-
nych stopniach specjalizacji.
Z przyjemnos´cia˛ wspominała pocza˛tki wspo´lnego
z˙ycia z Johnem.
– Trzy lata po´z´niej wszystko sie˛ zmieniło. Pamie˛-
tam, jak pierwszy raz potkna˛ł sie˛ i upadł. Oboje my-
s´lelis´my, z˙e jest przeme˛czony. Ale poniewaz˙ to sie˛
powtarzało, poszedł do lekarza. Wydaje mi sie˛, z˙e juz˙
wtedy zacza˛ł cos´ podejrzewac´, ale nic mi nie mo´wił.
Lekarz pierwszego kontaktu od razu skierował go do
specjalisty, ale było juz˙ za po´z´no...
Wiedziała, z˙e nie musi wyjas´niac´ szczego´ło´w. Prze-
ciez˙ Chris doskonale wszystko rozumie.
– Miał nieoperacyjnego raka pnia mo´zgu. Oczywi-
s´cie przeszedł chemioterapie˛, ale niewiele pomogła.
Pamie˛tam jego nadzieje, strach, a potem stopniowe
pojmowanie prawdy. Nic nie moz˙na było zrobic´. Przez
ostatni rok jego z˙ycia piele˛gnowałam go w domu
i patrzyłam, jak umiera. Chciałam zrezygnowac´ z pra-
cy, ale John nalegał, z˙ebym tego nie robiła. Twierdził,
z˙e musze˛ miec´ jakies´ z˙ycie, a ja odpowiadałam, z˙e on
jest moim z˙yciem. Ale poniewaz˙ tego chciał, nadal
pracowałam.
Łzy płyne˛ły jej po policzkach, ale nie starała sie˛ ich
zatrzymac´.
– Pamie˛tam, jak bardzo mnie bolało, kiedy powie-
68
GILL SANDERSON
dział, z˙e wie, z˙e umrze, a najgorsza jest dla niego
s´wiadomos´c´, z˙e be˛dzie musiał mnie opus´cic´. Kazał mi
obiecac´, z˙e po jego s´mierci ułoz˙e˛ sobie z˙ycie. Twier-
dził, z˙e po takiej obietnicy umrze szcze˛s´liwszy.
– To musiał byc´ dobry człowiek – odezwał sie˛
Chris. – To dla mnie oczywiste, z˙e za nim te˛sknisz.
Kaz˙dego dnia.
– Czasami na chwile˛ zapominam, ale potem wszys-
tko do mnie wraca ze zdwojona˛ siła˛.
– Rozumiem, co czujesz – odrzekł. – Ale z czasem
be˛dzie lepiej. Wiem to po sobie.
– Na razie wcale nie jest lepiej. Teraz juz˙ wiesz, z˙e
nie moz˙emy tego cia˛gna˛c´. Nie mamy przyszłos´ci. Ty
jestes´ nadal z˙onaty, a ja... jestem wdowa˛ i nie chce˛ sie˛
angaz˙owac´ w nowy zwia˛zek, bo moz˙e przynies´c´ bo´l.
Drugi raz bym tego nie wytrzymała. I nie s´miej sie˛ ze
mnie, ale nie uznaje˛ seksu bez zobowia˛zan´. Dota˛d spa-
łam jedynie z moim me˛z˙em i z toba˛.
– Wcale w to nie wa˛tpie˛. Skoro jednak nie uznajesz
przypadkowego seksu, to dlaczego wybrałas´ mnie?
To było dobre pytanie i nie wiedziała, jak na nie
odpowiedziec´.
– Stało sie˛. Nagle poczułam, z˙e bardzo tego chce˛.
– Ja tez˙ tego chciałem. I ro´wniez˙ nie uznaje˛ przypa-
dkowego seksu. Ostatnio w moim z˙yciu nie było kobiet
i wcale mi to nie przeszkadzało. Az˙ nagle zjawiłas´
sie˛ ty.
Rozmowa nie rozwijała sie˛ tak, jak Jane by sobie
z˙yczyła. Sa˛dziła, z˙e Chris be˛dzie sie˛ z nia˛ spierał,
namawiał do zmiany decyzji, a to by tylko utwierdziło
ja˛ w jej postanowieniu.
– Chris, musimy nadal razem pracowac´. Nie mog-
69
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
libys´my zapomniec´ o tym, co sie˛ stało? Byłoby nam
łatwiej.
– Trudno byłoby mi zapomniec´. Włas´ciwie to jest
niemoz˙liwe. Ale jes´li chcesz, z˙ebys´my do tego nie
wracali, uszanuje˛ to. Tylko przynajmniej mi powiedz
dlaczego.
– Tak be˛dzie najlepiej – odrzekła szybko. – Dlacze-
go? Bo z tego zwia˛zku mogłoby dla mnie wynikna˛c´
tylko cierpienie.
– Ta noc zaskoczyła nas oboje. Nie planowałem, z˙e
be˛dziemy sie˛ kochac´. I nigdy bym cie˛ nie skrzywdził.
– Ja tez˙ niczego nie planowałam. Wypij herbate˛.
Przez chwile˛ milczeli.
– Nie chce˛, z˙ebys´ odchodziła – powiedział. – Zo-
stan´ dłuz˙ej. Porozmawiamy, zastanowimy sie˛...
– Nie, Chris, nie moge˛! Nie nalegaj. Włas´nie za-
cze˛łam odzyskiwac´ ro´wnowage˛. Obiecujesz, z˙e mnie
nie skrzywdzisz i wierze˛, z˙e mo´wisz szczerze. Ale wiem,
z˙e i tak be˛de˛ cierpiec´.
Tym razem cisza trwała o wiele dłuz˙ej. Chris patrzył
na nia˛ z takim smutkiem, z˙e musiała odwro´cic´ wzrok.
W kon´cu westchna˛ł i powiedział:
– Jane, tylko ty moz˙esz podja˛c´ te˛ decyzje˛. Nie be˛de˛
cie˛ namawiał do czegos´ wbrew twojej woli. Ale moz˙e
chociaz˙ pocałujesz mnie na poz˙egnanie?
Co za pokusa! Musi sie˛ jej oprzec´.
– Całowałam cie˛ w nocy i nigdy tego nie zapomne˛.
Teraz musze˛ is´c´. Do widzenia, Chris. – Zanim zda˛z˙ył
cokolwiek powiedziec´, wybiegła z pokoju i po chwili
siedziała juz˙ w swoim samochodzie.
Nie wro´ciła od razu do bursy. Pojechała nad morze
i zaparkowała nad urwiskiem. Woko´ł było pusto,
70
GILL SANDERSON
rzes´kie powietrze chłodziło jej rozpalona˛ sko´re˛. W od-
dali, na granatowym morzu, dostrzegła sylwetki prze-
pływaja˛cych statko´w.
Zaczyna nowe z˙ycie. Zaplanowała to sobie, prze-
mys´lała, wiedziała dokładnie, czego potrzebuje. Zda-
rzenia ostatniej nocy nie powinny były miec´ miejsca.
Moga˛ przynies´c´ bo´l i smutek, a przeciez˙ zaczynała juz˙
byc´ szcze˛s´liwa. Powinna wie˛c o nich zapomniec´. Usu-
na˛c´ Chrisa ze swojego z˙ycia.
Wro´ciła do samochodu i kiedy usiadła za kierow-
nica˛, poczuła jakis´ zapach. Opus´ciła głowe˛ i pocia˛g-
ne˛ła nosem. Tak, jej ciało lekko pachniało Chrisem.
Zrobiło jej sie˛ przyjemnie. Ale nie mogła sobie po-
zwolic´ na takie uczucia. Wez´mie prysznic, jak tylko
wro´ci do siebie.
Był sobotni ranek. Nikt nie zauwaz˙ył jej powrotu
ani tego, z˙e nie nocowała w swoim pokoju. Szybko
zrzuciła ubranie i weszła pod prysznic, by zmyc´ wszel-
kie s´lady minionej nocy.
Do osiemnastego roku z˙ycia nosiła długie włosy.
Spadały jej na plecy złotymi falami. Kiedy rozpocze˛ła
prace˛, s´cie˛ła je na pazia. Potem, gdy ma˛z˙ zachorował,
ostrzygła sie˛ jeszcze kro´cej. Teraz postanowiła, z˙e
zno´w je zapus´ci.
Ubrała sie˛ w wygodny stro´j i poszła do kuchni
zrobic´ sobie s´niadanie. Zastanawiała sie˛, czy Erica jest
u siebie. Przydałoby jej sie˛ towarzystwo. Przestałaby
mys´lec´ o tym, z czego musi zrezygnowac´.
Zastała kolez˙anke˛ w kuchni. W szlafroku, z zaczer-
wienionymi oczami, s´ciskała w dłoniach filiz˙anke˛.
Jane od razu sie˛ domys´liła, co sie˛ stało.
71
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Znowu do ciebie wydzwaniał?
– Tak. Ale nie ulegne˛. Nie spotkam sie˛ z nim, nie
be˛de˛ rozmawiac´, nie napisze˛. Be˛de˛ silna. Tak jak mi
radziłas´.
Ciekawe, dlaczego sama nie stosuje˛ sie˛ do własnych
rad, pomys´lała z z˙alem Jane.
Dobrze było zno´w znalez´c´ sie˛ w pracy. Tutaj wie-
działa, co robi, czuła sie˛ pewnie i miała satysfakcje˛
z tego, z˙e pomaga bezradnym istotom.
– Mała Reynold nie wygla˛da dobrze – rzekła prak-
tykantka imieniem Sue, mijaja˛c ja˛ na korytarzu. – Mo-
z˙esz do niej zajrzec´?
– Oczywis´cie. Ale powiedz mi, co zaobserwowałas´
i jakie wycia˛gasz z tego wnioski.
Dziewczyna zastanowiła sie˛.
– Dziecko przyje˛te dzisiaj rano, urodzone w trzy-
dziestym tygodniu. Ma trudnos´ci z oddychaniem, wie˛c
pewnie jest troche˛ niedotleniona. Lekko ste˛ka przy
wdechu, sko´re˛ ma niebieskawa˛, pokryta˛ plamami.
– Na co to wskazuje?
– Na wiele rzeczy, wie˛c po pierwsze powinnam
zawiadomic´ lekarza. Ale gdybym musiała sama oce-
niac´, powiedziałabym, z˙e to zespo´ł zaburzen´ oddecho-
wych.
– Zawsze, kiedy masz wa˛tpliwos´ci, zapytaj kogos´.
Ale wydaje mi sie˛, z˙e masz racje˛. Zobaczymy.
Przyjrzały sie˛ malen´stwu lez˙a˛cemu w inkubatorze.
Jane zadzwoniła do lekarza dyz˙urnego i powiedziała
mu o swoich podejrzeniach.
– Skoro czekamy na doktora, to moz˙e mi powiesz,
co najcze˛s´ciej wywołuje zespo´ł zaburzen´ oddechowych.
72
GILL SANDERSON
Dziewczyna była dobrze przygotowana.
– Zapewne brak surfaktantu, czyli substancji po-
krywaja˛cej wne˛trze pe˛cherzyko´w płucnych. Dziecko
oddycha z trudem, nie pobiera wystarczaja˛cych ilos´ci
tlenu i w płucach moz˙e pojawic´ sie˛ płyn. U wielu dzieci
taki stan cofa sie˛ samoistnie.
– Widze˛, z˙e s´wietnie zapamie˛tałas´ wykłady – rzek-
ła z us´miechem Jane. – Ale to zupełnie co innego, jak
sie˛ widzi taka˛ przypadłos´c´ w rzeczywistos´ci, prawda?
– Tak, to mnie przeraz˙a – wyznała dziewczyna. –
Ale tez˙ interesuje.
Przybył lekarz, Joe Eliot, wspo´łpracownik Chrisa.
Jane niecze˛sto miała z nim kontakt, ale wiedziała, z˙e to
kompetentny pediatra. Zbadał mała˛ pacjentke˛ i zgodził
sie˛ z wnioskami piele˛gniarek.
– To Sue zwro´ciła uwage˛ na stan pacjentki – oznaj-
miła Jane. – Czy moz˙e obserwowac´ dalszy cia˛g proce-
dury?
– Zawsze che˛tnie demonstruje˛ swoje umieje˛tnos´ci
zachwyconej widowni – odparł Joe z humorem. – Sue,
jak to mo´wia˛w programach telewizyjnych: ,,nie pro´buj
tego robic´ w domu’’.
Do tchawicy dziecka wprowadził rurke˛ i podał
przez nia˛ sztuczny surfaktant. Ge˛sty płyn wolno spły-
na˛ł do płuc. Była to precyzyjna i delikatna operacja,
wymagaja˛ca wprawy zaro´wno lekarza, jak i asystuja˛-
cej mu Jane.
– To jeden z małych cudo´w medycyny – zwro´cił sie˛
Joe do Sue. – Zanim wymys´lono ten płyn, dziecko
w tym stanie pewnie by zmarło. Czy to nie wspaniałe
uczucie, mo´c tak komus´ pomo´c?
73
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
To była dobra cze˛s´c´ dyz˙uru. Jednak na stanowisku
kierowniczki oddziału trzeba tez˙ wypełniac´ mniej
przyjemne obowia˛zki. Jane z dos´wiadczenia wiedzia-
ła, z˙e zła komunikacja mie˛dzy kierownictwem a pra-
cownikami moz˙e popsuc´ atmosfere˛ w kaz˙dym zespole.
Starała sie˛ jak najcze˛s´ciej rozmawiac´ z piele˛gniarkami,
badac´ ich odczucia i tłumaczyc´, dlaczego podejmowa-
ła takie, a nie inne decyzje.
Zaje˛ło jej to troche˛ czasu, ale wreszcie ustaliła, dla-
czego na oddziale panuje nie najlepsza atmosfera.
Problem rzeczywis´cie polegał na tym, z˙e zbyt cze˛s-
to zatrudniano dorywczo piele˛gniarki z agencji, kiedy
brakowało własnego personelu. Były one bardzo kom-
petentne, ale tez˙ ich usługi kosztowały krocie. Teraz
to sie˛ skon´czyło, ale w przeszłos´ci takie praktyki mia-
ły miejsce zbyt cze˛sto, zwłaszcza w zlikwidowanym
szpitalu Princess Mary. Piele˛gniarkom pozwalano na
unikanie nocnych i s´wia˛tecznych dyz˙uro´w, a rachun-
ki z agencji piele˛gniarskich sie˛gały astronomicznych
sum. Teraz, w nowym oddziale, piele˛gniarki z Princess
Mary spodziewały sie˛ takich samych warunko´w.
Jane postanowiła sukcesywnie spotykac´ sie˛ z grup-
kami piele˛gniarek i wyjas´nic´ im sytuacje˛. Wiedziała,
z˙e pierwsze takie spotkanie be˛dzie najtrudniejsze.
Wytłumaczyła, na czym ma polegac´ nowy system
i dlaczego musiała go wprowadzic´. Zgromadzone ko-
biety ponuro zaakceptowały jej słowa.
– Wiem, z˙e nieche˛tnie przyjmiecie te zmiany, ale
sa˛ konieczne. Jes´li be˛dziemy wspo´łpracowac´, za kilka
tygodni na pewno uda nam sie˛ wszystko zgrac´. Czy sa˛
jakies´ pytania?
Mogła sie˛ domys´lic´, z˙e Fiona odezwie sie˛ pierwsza.
74
GILL SANDERSON
– Ja oczywis´cie be˛de˛ sie˛ bardzo starac´, tak jak
i reszta kolez˙anek – zacze˛ła słodkim głosem. – I zga-
dzam sie˛ z... cze˛s´cia˛ tego, co powiedziałas´. Ale wydaje
mi sie˛, z˙e z˙a˛dasz od nas, z˙ebys´my pracowały o wiele
cie˛z˙ej za te˛ sama˛ pensje˛. Spo´jrz tylko na biedna˛ Alice.
Dopiero od po´ł roku jest me˛z˙atka˛, a dostaje tyle noc-
nych dyz˙uro´w. Wydaje mi sie˛, z˙e z´le robisz, pogarsza-
ja˛c nam warunki pracy.
Jane zauwaz˙yła, z˙e ,,biedna Alice’’ dopiero w tej
chwili zdała sobie sprawe˛ z tego, jak jest wykorzys-
tywana.
– To ty tak widzisz te˛ sprawe˛ – odparła spokojnie.
Nie moz˙e przeciez˙ powiedziec´ całej grupie piele˛g-
niarek, z˙e w poprzedniej pracy sie˛ obijały, ale teraz ma
sie˛ to skon´czyc´. Jane chciała, z˙eby same zdały sobie
z tego sprawe˛.
– Dla mnie to rzeczywis´cie trudna sytuacja – ode-
zwała sie˛ Alice.
– Oczywis´cie wszystkie chcemy jak najlepiej dla
naszego oddziału – zawto´rowała jej Fiona.
Jane trzymała nerwy na wodzy. Ostania rzecz, jakiej
teraz potrzebowała, to kło´tnia z piele˛gniarkami. Zdała
sobie sprawe˛, z˙e Fiona doskonale potrafi podsycic´
konflikt, po czym wycofuje sie˛, zostawiaja˛c innym role˛
gło´wnych uczestniko´w sporu. Rozmowy były trudne,
ale przynajmniej w kon´cu piele˛gniarki zgodziły sie˛,
choc´ nieche˛tnie, na wypro´bowanie nowego systemu
dyz˙uro´w przez najbliz˙sze szes´c´ tygodni.
Kiedy spotkanie dobiegło kon´ca, Jane poszła do
swojego gabinetu, zaparzyła kawe˛ i zacze˛ła mys´lec´.
Wiedziała, z˙e jedna podz˙egaczka moz˙e zepsuc´ prace˛
całego zespołu. Musi zapomniec´ o osobistych sym-
75
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
patiach i antypatiach, i wybrac´ najlepszy sposo´b dzia-
łania. Po dziesie˛ciu minutach miała gotowy plan.
Poszła do pokoju piele˛gniarek i szcze˛s´liwym zbie-
giem okolicznos´ci zastała tam Fione˛.
– Jes´li masz wolna˛ chwile˛, to zapraszam do siebie
– rzekła z us´miechem. – Napijemy sie˛ kawy.
– Z przyjemnos´cia˛. – Fiona słodko sie˛ us´miechne˛ła.
Niezła z nas para hipokrytek, pomys´lała Jane.
– Wydaje mi sie˛, z˙e bardzo krytycznie podeszłas´ do
mojego planu – zacze˛ła, kiedy znalazły sie˛ same. – I tak
sie˛ zastanawiam, czy za twoimi obiekcjami nie kryje
sie˛ jakas´ osobista uraza.
– Oczywis´cie, z˙e nie. – Fiona starała sie˛ przybrac´
zdziwiona˛mine˛. – Spojrzałam tylko na ten plan z punk-
tu widzenia szeregowej piele˛gniarki.
Widza˛c, z˙e Fiona jest troche˛ zdenerwowana ta˛ kon-
frontacja˛, postanowiła ostrzej postawic´ sprawe˛.
– Nie jestes´ na mnie zła za to, z˙e... rzekomo cos´
ła˛czy mnie z Chrisem?
Fiona była juz˙ wyraz´ne wytra˛cona z ro´wnowagi.
– Jasne, z˙e nie. Jak wiesz, jestem z Chrisem spowi-
nowacona, przyjaz´nimy sie˛, ale to nie ma wpływu...
– To nie twoja sprawa – przerwała jej Jane – ale
powiem ci, z˙e niedawno owdowiałam. Zapewniam cie˛,
z˙e nawet nie mys´le˛ o jakimkolwiek zwia˛zku.
Fiona nie potrafiła ukryc´ błysku rados´ci w oczach.
– Moje obiekcje nie maja˛ nic wspo´lnego z twoim
z˙yciem osobistym – odrzekła sztywno.
– S
´
wietnie. Pij kawe˛, bo ci wystygnie. – Jane po-
chyliła sie˛ i us´miechne˛ła z jeszcze wie˛ksza˛ sztuczna˛
słodycza˛ niz˙ poprzednio. – Obserwuje˛ twoja˛ prace˛,
Fiono. Jestes´ dobra˛ piele˛gniarka˛. Starasz sie˛. Ale jedno
76
GILL SANDERSON
powiem ci jasno. Nie pozwole˛, z˙eby jedna osoba psuła
prace˛ całego zespołu. Jes´li jeszcze raz be˛dziesz pro´bo-
wała podwaz˙yc´ moje stanowisko, postaram sie˛, z˙ebys´
sta˛d odeszła. Zrozumiałas´?
Fiona osłupiała.
– Tak, oczywis´cie – wyba˛kała w kon´cu.
Jane wiedziała, z˙e Chris wyjechał na jedna˛ z wielu
konferencji, w kto´rych musza˛ brac´ udział konsultanci.
Przygotowywała sie˛ na to, z˙e zobaczy go dopiero za
trzy dni.
Wydarzyło sie˛ jednak cos´ niespodziewanego. Trze-
ciego dnia po południu w jej gabinecie zadzwonił
telefon.
– Czy to oddział noworodko´w? Siostra Jane? –
W tle rozległy sie˛ jakies´ szepty, a potem odezwał sie˛
cienki głosik: – Jane? To ty?
Zdumiona rozpoznała głos Jamesa.
– Tak. Jak miło, z˙e do mnie dzwonisz, James.
– Nie czuje˛ sie˛ za dobrze. Lez˙e˛ w ło´z˙ku. Tatus´
o tym wie i pani Mansell jest ze mna˛. Tatus´ wraca dzis´
w nocy.
– Tak mi przykro, z˙e jestes´ chory. Chciałbys´, z˙ebym
cie˛ odwiedziła? – Te słowa same wyrwały jej sie˛ z ust.
– Tak! A przyniesiesz ten indian´ski koc i breloczek
z rewolwerem?
– Oczywis´cie. Dasz do telefonu pania˛ Mansell?
Zno´w rozległy sie˛ szepty i po chwili usłyszała głos
gospodyni:
– Od trzech dni mnie me˛czy, z˙ebym do pani za-
dzwoniła. – Gospodyni rozes´miała sie˛. – Opowiadała
mu pani historie o Dzikim Zachodzie.
77
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Tylko o moim pobycie w Ameryce – odrzekła
Jane ze s´miechem. – Czy naprawde˛ jest chory?
– Troche˛ z´le sie˛ czuje. Gdyby to było cos´ powaz˙-
nego, doktor Fielding przyleciałby tu jak na skrzyd-
łach.
– Z przyjemnos´cia˛ odwiedze˛ Jamesa, ale tak, z˙eby
wyjs´c´ przed powrotem jego taty.
– Niech pani przyjdzie o szo´stej, na popołudniowa˛
herbate˛. Doktor wro´ci dopiero około dziesia˛tej wieczo-
rem.
– S
´
wietnie. Be˛de˛ o szo´stej. Prosze˛ pozdrowic´ ode
mnie Jamesa.
Dopiero kiedy odłoz˙yła słuchawke˛, zacze˛ła sie˛ za-
stanawiac´, czy to jest dobry pomysł. Czy potrafi oddzie-
lic´ swoje uczucia do Jamesa od uczuc´ do Chrisa? Chło-
piec przypadł jej do serca od pierwszego dnia. Był taki
powaz˙ny, ciekawy s´wiata. Gdyby kiedykolwiek miała
dziecko, chciałaby, z˙eby było włas´nie takie... Nie, nie
wolno jej tak mys´lec´!
Troche˛ zdenerwowana stane˛ła przed drzwiami do-
mu Chrisa i zadzwoniła. Najpierw upewniła sie˛, z˙e nie
ma jego samochodu. Porozmawia z Jamesem i wyjdzie
na długo przed powrotem jego ojca.
Cieszyła sie˛ ze spotkania z chłopcem. Przez ramie˛
miała przerzucony indian´ski koc, w kieszeni breloczek
z rewolwerem. James be˛dzie zachwycony.
Drzwi sie˛ otworzyły i zobaczyła malca w szlafroku,
piz˙amie i puchatych kapciach w kształcie tygryso´w.
Popatrzył na nia˛ powaz˙nie, ale zaraz sie˛ us´miechna˛ł.
– Przyniosłas´ koc! W jednej ksia˛z˙eczce znalazłem
obrazki z Indianami. Mieli włas´nie takie koce. – Wcia˛-
gna˛ł ja˛ do s´rodka. – Chodz´, pokaz˙e˛ ci.
78
GILL SANDERSON
W korytarzu przywitała ja˛ pani Mansell.
– Cia˛gle sie˛ o pania˛ dopytywał. Prosze˛ is´c´ do jego
pokoju, zaraz przyniose˛ herbate˛.
Posłusznie podreptała za chłopcem do jego sank-
tuarium. James owina˛ł sie˛ indian´skim kocem, a Jane
znalazła papier, kredki i tas´me˛ kleja˛ca˛ i ze sporym
wysiłkiem zrobiła dwa pio´ropusze. Kiedy wypiła przy-
niesiona˛ przez pania˛ Mansell herbate˛, przeczytała
chłopcu bajke˛ z ksia˛z˙eczki, kto´ra˛ sobie wybrał. Zdała
sobie sprawe˛, z˙e przebywanie z malcem daje jej wielka˛
rados´c´.
Bardzo chciała miec´ dziecko, albo dwoje lub troje,
moz˙e nawet czworo. Te marzenia jednak umarły wraz
z Johnem. Dlaczego wie˛c ten chłopiec budzi w niej tyle
emocji?
Zerkne˛ła na zegarek. Do powrotu Chrisa ma jeszcze
mno´stwo czasu. Kiedy skon´czyła czytac´ bajke˛, James
zdecydował, z˙e chciałby obejrzec´ kresko´wke˛ o Tho-
masie na wideo.
– Dlaczego nie? – Obje˛ła chłopca ramieniem i otu-
leni kocem oboje ogla˛dali film.
Malec nieraz juz˙ go widział, a na dodatek był zme˛-
czony po długim dniu, wie˛c wkro´tce głowa mu opad-
ła i oczy sie˛ zamkne˛ły. Jane czuła bicie jego małe-
go serduszka i emanuja˛ce z niego ciepło. Chyba sama
na chwile˛ sie˛ zdrzemne˛ła.
– O, widze˛ obo´z indian´ski na s´rodku pokoju – po-
wiedział ktos´ głos´no.
Natychmiast otworzyła oczy i z przeraz˙eniem zoba-
czyła Chrisa.
– Co tutaj robisz? – wykrztusiła. – Miałes´ wro´cic´
dopiero za godzine˛.
79
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Jakie miłe powitanie. Ostatnia sesja była niecie-
kawa, wie˛c wro´ciłem wczes´niej. Chciałem jeszcze
pogadac´ z Jamesem, ale chyba troche˛ sie˛ spo´z´niłem.
– Z
´
le sie˛ czuł. Zadzwonił do mnie. Chciałam...
Poprosił, z˙ebym mu przyniosła koc. Miałam ochote˛ go
zobaczyc´.
Nie wiedziała, co powiedziec´. Starała sie˛ wstac´, nie
budza˛c Jamesa. Chris przykucna˛ł przy nich. Przez chwi-
le˛ czuła jego zapach, kto´ry przynio´sł wspomnienie
tamtej namie˛tnej nocy.
– Czes´c´, tato. – James obudził sie˛, kiedy Chris
wzia˛ł go na re˛ce, ale natychmiast zno´w zasna˛ł.
Jane czuła, z˙e musi sie˛ wytłumaczyc´.
– Pani Mansell mo´wiła, z˙e stale sie˛ o mnie dopyty-
wał. Tak bardzo chciał ten koc i breloczek. Przyszłam
tu zobaczyc´ sie˛ z nim, nie z toba˛.
– Oczywis´cie. James uwaz˙a cie˛ za swoja˛ przy-
jacio´łke˛. Mam nadzieje˛, z˙e be˛dziesz cze˛s´ciej go od-
wiedzała.
– Bardzo bym chciała, ale to trudne.
– Dlaczego trudne?
– No, ja... to znaczy, ty i ja...
Pani Mansell wsune˛ła głowe˛ przez drzwi.
– Włas´nie tak mi sie˛ wydawało, z˙e pan juz˙ wro´cił.
Zrobie˛ pan´stwu herbaty, dobrze? – Najwyraz´niej zda-
niem gospodyni herbata stanowiła rozwia˛zanie wszel-
kich problemo´w.
Jane wstała z podłogi.
– Ja dzie˛kuje˛. Musze˛ is´c´.
– Prosze˛, zostan´ – nalegał Chris. – Połoz˙e˛ Chrisa
i porozmawiamy. Opowiem ci o konferencji. Była bar-
dzo ciekawa.
80
GILL SANDERSON
– Nie. Lepiej be˛dzie, jak juz˙ po´jde˛. – Uniosła re˛ke˛
i odkryła, z˙e na głowie nadal ma pio´ropusz. Szybko go
zdarła. – Tak, musze˛ is´c´. Powiedz Jamesowi, z˙e kiedys´
sie˛ zobaczymy. Nie, nie odprowadzaj mnie. Sama trafie˛.
Wybiegła z domu i odjechała tak szybko, jak tylko
mogła. Po jakims´ czasie skre˛ciła w boczna˛ droge˛
i zatrzymała sie˛. Przed soba˛ widziała wzgo´rza, w dzien´
zielone, teraz skryte w mroku. Moz˙e ten widok pomoz˙e
jej sie˛ uspokoic´?
Zdała sobie sprawe˛, z˙e nie tylko James zapadł jej
w serce, ale ro´wniez˙ jego ojciec. Wcale jej to nie cie-
szyło. Co moz˙e zrobic´ w tej sytuacji? Musi jakos´ tak to
urza˛dzic´, by czasami widywac´ malca. Chrisa jednak
postanowiła trzymac´ na dystans. Powinny ich ła˛czyc´
jedynie stosunki słuz˙bowe.
Naste˛pnego dnia usłyszała pukanie do drzwi gabi-
netu, po czym do s´rodka wszedł Chris. Us´miechna˛ł sie˛
do niej promiennie, co mu sie˛ zdarzało coraz cze˛s´ciej.
A kiedy tak sie˛ do niej s´miał, serce podchodziło jej do
gardła i przez chwile˛ brakowało jej tchu. To tylko
fizyczna reakcja, tłumaczyła sobie w duchu, wywołana
wspomnieniem tamtej nieszcze˛snej nocy.
– Jak sie˛ miewa moja ulubiona kierowniczka? – za-
pytał. – Moz˙e uda mi sie˛ dostac´ filiz˙anke˛ tej pysz-
nej kawy?
Us´miechne˛ła sie˛ sztywno.
– Kawa stoi w dzbanku. Pocze˛stuj sie˛. Ja musze˛
jeszcze cos´ zrobic´, zanim zaczniemy obcho´d.
– Nie masz czasu na minutke˛ rozmowy? A tak przy
okazji, James przeprasza, z˙e zasna˛ł i pyta, kiedy zno´w
do niego przyjdziesz. I chce na troche˛ poz˙yczyc´ koc.
81
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Moz˙e go sobie zatrzymac´ na zawsze, bardzo pro-
sze˛. Wez´ sobie kawy. Wro´ce˛, kiedy be˛dziesz gotowy
do obchodu.
– Byłem na ciekawej konferencji. Chciałbym ci
o niej opowiedziec´.
– Jes´li masz jakies´ notatki, to che˛tnie je kiedys´
przejrze˛, ale teraz jestem zaje˛ta.
Twarz Chrisa straciła radosny wyraz, stała sie˛ nie-
przenikniona.
– Rozumiem – powiedział.
Jane wyszła z pokoju, zanim zda˛z˙ył jeszcze cos´ do-
dac´. Było jej cie˛z˙ko. Tym bardziej z˙e przez naste˛pne
trzy czy cztery dni przychodził na oddział cze˛s´ciej niz˙
zwykle. Za kaz˙dym razem traktowała go podobnie
uprzejmie, ale chłodno. Nie robiła tego z przyjemnos´-
cia˛, ale tylko tak mogła sie˛ uporac´ z tym problemem.
Nie chciała rozbudzac´ w sobie uczucia. Nie chciała
zno´w naraz˙ac´ sie˛ na cierpienie.
Było spokojne pia˛tkowe popołudnie. Zostawiła Chri-
sa w swoim gabinecie, gdzie przegla˛dał karty chorych.
Kiedy wyszła na korytarz, zobaczyła Erice˛, kto´ra z po-
bladła˛ twarza˛ opierała sie˛ o s´ciane˛.
– Co sie˛ stało? – zapytała.
– Nic. Zrobiło mi sie˛ troche˛ słabo, wie˛c...
– Erico! Powiedz prawde˛. – Domys´lała sie˛, z˙e
chodzi o to co zwykle. Tylko tym razem sprawa wy-
gla˛da powaz˙niej.
– To Martin. Czeka na mnie przed szpitalem.
Erica wre˛cz trze˛sła sie˛ ze strachu.
– Zaraz kon´cze˛ dyz˙ur. Boje˛ sie˛ wyjs´c´.
Jane uznała, z˙e obawy Eriki nie sa˛ bezpodstawne.
– Zadzwonie˛ do ochrony i zapytam...
82
GILL SANDERSON
– Co sie˛ dzieje?
Jane nie zauwaz˙yła, kiedy Chris zbliz˙ył sie˛ do nich,
wie˛c nie wiedziała, co usłyszał z ich rozmowy. Ale
chyba wystarczaja˛co duz˙o. Po jego minie widac´ było,
z˙e jest ws´ciekły.
– Erica ma kłopoty ze swoim byłym narzeczonym.
Boi sie˛, z˙e czeka na nia˛. Włas´nie miałam zadzwonic´ do
ochrony i...
– Nie trzeba. Nie dopuszcze˛ do tego, z˙eby piele˛g-
niarka z mojego oddziału bała sie˛...
– To jest tez˙ mo´j oddział i ja jestem odpowiedzialna
za zespo´ł – warkne˛ła Jane, co wprawiło Chrisa w jesz-
cze wie˛kszy gniew.
– Sam sie˛ tym zajme˛, jes´li be˛dzie trzeba – oznajmił.
– Wszyscy troje po´jdziemy teraz na kro´tki spacer. Bez
dyskusji.
Takiego Chrisa Jane nie znała. Bywał chłodny, ale
nigdy zły. Postanowiła mu sie˛ nie sprzeciwiac´.
– Dobrze. Chodz´my sie˛ przejs´c´. – Zauwaz˙yła, z˙e
nawet przeraz˙ona Erica jest zadowolona z jego po-
mysłu.
Wyszli na słon´ce i przecie˛li trawnik przed szpita-
lem.
– Hej, zaczekaj! – krzykna˛ł ktos´ za nimi rozws´cie-
czonym głosem. – Chce˛ z toba˛ pogadac´.
– Idz´ i nie ogla˛daj sie˛ – polecił Chris.
Nagle wyro´sł przed nimi Martin. Jane widziała go
po raz pierwszy. Byc´ moz˙e kiedys´ był atrakcyjny, ale
teraz miał obrzmiała˛, nalana˛ twarz. Zbyt długie włosy
zwisały w tłustych stra˛kach, a ubranie wygla˛dało
niechlujnie. Biła od niego won´ alkoholu. Odepchna˛ł
Jane na bok i chwycił Erice˛ za ramie˛.
83
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Chce˛ pogadac´. – Spojrzał na jej towarzyszy. –
A wy spadajcie sta˛d.
– Zabierz re˛ke˛! – warkna˛ł Chris. – To jest narusze-
nie nietykalnos´ci cielesnej. Zaatakowałes´ tez˙ tamta˛
pania˛. – Wskazał na Jane. – Nie pozwole˛ ci na to.
– O, naprawde˛? No to lepiej... Aaa! Puszczaj! To
boli!
Jane nie rozumiała, co sie˛ dzieje. Chris wycia˛gna˛ł
re˛ke˛ i chwycił napastnika za ramie˛. Wygla˛dało to
całkiem niewinnie, ale twarz Martina pobladła i wy-
krzywiła sie˛ z bo´lu.
– Pus´c´ Erice˛ – nakazał Chris.
Me˛z˙czyzna natychmiast spełnił polecenie. Chris
przycia˛gna˛ł go bliz˙ej i wycedził:
– Jes´li jeszcze raz zobacze˛ cie˛ w okolicy szpitala
albo usłysze˛, z˙e napastujesz kto´ra˛s´ z moich piele˛g-
niarek, to gorzko tego poz˙ałujesz. Zrozumiałes´? – Pod-
nio´sł głos. – Spytałem, czy zrozumiałes´?
– Zrozumiałem – zaskomlał Martin.
– To dobrze. Juz˙ cie˛ tu nie ma!
Me˛z˙czyzna odbiegł chwiejnym krokiem. Raz czy
dwa obejrzał sie˛ przez ramie˛, lecz nie zwalniał kroku.
– Mys´le˛, z˙e Erica powinna wro´cic´ do swojego
pokoju – odezwał sie˛ po chwili Chris. – Juz˙ niedługo
koniec dyz˙uru, a jest troche˛ zdenerwowana. Ale oczy-
wis´cie ostateczna decyzja nalez˙y do ciebie, Jane. To
two´j oddział i two´j zespo´ł.
– Jak najbardziej. Ale zgadzam sie˛ z twoja˛ pro-
pozycja˛. Erico, odpocznij teraz. Wpadne˛ do ciebie
po´z´niej.
– Dobrze... – Erica zawahała sie˛. – Dzie˛kuje˛, dok-
torze Fielding.
84
GILL SANDERSON
Chris tylko skina˛ł głowa˛, a piele˛gniarka ruszyła
w strone˛ bursy.
– Mogła sie˛ tym zaja˛c´ ochrona – zauwaz˙yła Jane.
– Nie musiałes´ sie˛ mieszac´.
– Ale moz˙e chciałem.
– To oczywiste. A tak w ogo´le, to co mu zrobiłes´?
– Wbiłem palce w odpowiednie miejsce pod oboj-
czykiem. Pamie˛tasz anatomie˛? Tam jest splot nerwo-
wy. Bardzo bolesne miejsce.
– Ciekawie wykorzystujesz swoja˛ wiedze˛ medycz-
na˛ – stwierdziła. – No co´z˙, teraz powinnis´my wracac´
do pracy.
85
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
ROZDZIAŁ PIA˛TY
Zaraz po skon´czeniu dyz˙uru odwiedziła Erice˛, by
sprawdzic´, jak sie˛ czuje. Na szcze˛s´cie Erica szybko do-
szła do siebie i miała nadzieje˛, z˙e Martin został sku-
tecznie znieche˛cony do dalszych kontakto´w.
– Jeszcze nigdy nie był taki wystraszony. Two´j
Chris dał mu nauczke˛.
– To nie jest z˙aden mo´j Chris. I chyba wcale mi sie˛
nie podoba to, co zrobił. Moz˙na to było załatwic´ w bar-
dziej cywilizowany sposo´b.
– Martin nie jest cywilizowanym człowiekiem,
zwłaszcza kiedy wypije.
Jane w głe˛bi duszy zgadzała sie˛ z kolez˙anka˛.
– Lekarze nie powinni zadawac´ bo´lu, tylko go
zwalczac´ – rzekła głos´no.
Erica zas´miała sie˛.
– A mnie sie˛ podobało. Nareszcie to Martin sie˛ bał,
a nie ja. A Chris w złos´ci wygla˛dał wspaniale. Nie
sa˛dzisz?
– Nie. Nie lubie˛ twardych faceto´w w typie macho.
Kolez˙anka zno´w sie˛ zas´miała.
– Tylko mu tego nie mo´w, dobrze?
– Juz˙ mu powiedziałam. Dlaczego miałabym mu
nie mo´wic´, co mys´le˛?
– Bo byłoby mu przykro. On to zrobił gło´wnie po
to, z˙eby sie˛ przed toba˛ popisac´.
– Nie ba˛dz´ niema˛dra! Zrobił to, bo chciał zapewnic´
bezpieczen´stwo swojej piele˛gniarce, a nie ze wzgle˛du
na mnie. Nikt nie lubi byc´ przyczyna˛... bo´jki.
– Jasne, z˙e nie – zgodziła sie˛ Erica. – Zdenerwował
sie˛. Ciekawe tylko dlaczego.
Po powrocie do swojego pokoju Jane mys´lała o sło-
wach Eriki. Doszła do ponurego wniosku, z˙e było
w nich ziarno prawdy. Podobał jej sie˛ widok roz-
gniewanego me˛z˙czyzny, kto´ry uz˙ył siły fizycznej... ze
wzgle˛du na nia˛? Nie, to jakas´ bzdura. Ale dlaczego
wpadł w taka˛ złos´c´?
Jak wielu rodzico´w, Lily Parr była przeraz˙ona, kie-
dy zobaczyła swoje dziecko w inkubatorze.
Termin porodu miała wyznaczony dopiero za po´ł-
tora miesia˛ca, ale w domu potkne˛ła sie˛ i upadła. Gdy
zacze˛ła krwawic´, jej ma˛z˙ zadzwonił po pogotowie.
Wezwany połoz˙nik zbadał ja˛ i zdecydował, z˙e trzeba
wykonac´ cesarskie cie˛cie. Jak dota˛d wszystko przebie-
gało dos´c´ dobrze.
– Jest taka malen´ka – wyszeptała Lily do Jane. Przy-
wieziono ja˛ tu z oddziału porodowego w fotelu na ko´ł-
kach. – I na dodatek te rurki i cała maszyneria...
– To wszystko ma jej pomo´c przez˙yc´ pierwsze ty-
godnie z˙ycia.
– Moge˛ ja˛ wzia˛c´ na re˛ce? Albo przynajmniej do-
tkna˛c´?
Jane westchne˛ła. Rozumiała potrzebe˛ matki, ale ze
wzgle˛du na zdrowie dziecka nie był to dobry pomysł.
– Lepiej be˛dzie z tym zaczekac´ jeszcze dzien´ czy
dwa. Ale moz˙e pani sie˛ przysuna˛c´ i potrzymac´ re˛ce tuz˙
nad co´reczka˛, delikatnie nimi poruszaja˛c.
87
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Bez dotykania? A co to da?
– To zaskakuja˛ce, ale bardzo duz˙o. Dziecko czuje,
z˙e ktos´ jest blisko, z˙e je kocha. Jes´li be˛dzie pani do niej
mo´wic´, usłyszy. Przeciez˙ juz˙ zna pani głos. Wiem, z˙e
to brzmi mało prawdopodobnie, ale dziecko be˛dzie wie-
działo, z˙e mama jest przy nim.
– No dobrze. Spro´buje˛. Ale miałam nadzieje˛, z˙e
be˛de˛ mogła jej dotkna˛c´. – Lily z trudem powstrzymy-
wała łzy.
– Prosze˛ spro´bowac´. – Jane us´cisne˛ła jej ramie˛.
Upewniła sie˛, z˙e matka wie, co robic´, i wyszła.
Kiedy wro´ciła po kilku minutach, zobaczyła na twarzy
Lily wyraz skupienia i zachwytu, a to znaczyło, z˙e
matka nawia˛zała kontakt z dzieckiem nawet bez doty-
kania.
– Ona mnie słyszy. – Lily podniosła wzrok na Jane.
– Wie, z˙e jestem.
– Oczywis´cie – potakne˛ła Jane.
Tego dnia bardzo dobrze jej sie˛ pracowało. Czuła
satysfakcje˛ z tego, z˙e udało jej sie˛ pomo´c i matce,
i dziecku. Kiedy szła przez szpitalny park do siebie,
zdała sobie sprawe˛, z˙e jest szcze˛s´liwa. Jakby spadł z jej
serca jakis´ wielki cie˛z˙ar. Zaczynała czuc´ sie˛ tu jak
w domu.
Jej praca tez˙ przynosiła pierwsze efekty. Personel
był coraz bardziej zadowolony, nawet jes´li ktos´ narze-
kał, to zwykle z˙artobliwie i bez złos´ci. Powoli nabiera-
ła przekonania, z˙e wszystko dobrze sie˛ ułoz˙y.
Z
˙
yło sie˛ tu inaczej niz˙ w Londynie. Przeszłos´c´ juz˙
tak cze˛sto do niej nie wracała. Bezwiednie dotkne˛ła
obra˛czki i obro´ciła ja˛ na palcu. Us´wiadomiła sobie, z˙e
juz˙ niemal zapomniała o tym nerwowym odruchu.
88
GILL SANDERSON
Kiedys´ robiła tak kilkanas´cie razy dziennie, teraz
prawie wcale.
Szła skrajem drogi. Nagle usłyszała za soba˛ warkot
samochodu, po czym mina˛ł ja˛ wis´niowy range-rover.
Ska˛ds´ go zna... Alez˙ to samocho´d Chrisa! Zatrzymał
sie˛ tuz˙ przed nia˛ i drzwi sie˛ otworzyły.
– Wsiadaj – polecił szorstko Chris.
Zajrzała do s´rodka i zobaczyła, z˙e jest zły.
– Ale po co...
– Wsiadaj. Po´z´niej ci wszystko wytłumacze˛.
W pierwszym odruchu miała ochote˛ zatrzasna˛c´
drzwi i odmaszerowac´. Ale po chwili zrozumiała, z˙e
tak naprawde˛ wcale tego nie chce.
– Nie jestes´ zbyt uprzejmy. Mo´głbys´ przynajmniej
powiedziec´ ,,prosze˛’’.
Westchna˛ł cie˛z˙ko.
– Prosze˛, Jane, wsia˛dz´ do samochodu. Musimy
porozmawiac´. Znam miejsce, gdzie be˛dzie nam milej
niz˙ w szpitalu. No i nie chcemy przeciez˙ urza˛dzac´ scen,
prawda?
Racja. Wsiadła do samochodu i zapie˛ła pasy.
– Przede wszystkim powiedz mi, jak sie˛ czuje Eri-
ca? – zacza˛ł.
– Juz˙ duz˙o lepiej, dzie˛kuje˛. Jest ci bardzo wdzie˛cz-
na. Musisz wiedziec´, z˙e twoja akcja bardziej sie˛
podobała jej niz˙ mnie. – Urwała na chwile˛. – Ale chyba
gdybym to ja miała takie kłopoty, tez˙ bym bardziej to
pochwalała.
– Przynajmniej jestes´ szczera. Zreszta˛ ty zawsze
jestes´ szczera, a to czasami nie jest najlepsze.
Nie chciała o tym rozmawiac´.
– Doka˛d jedziemy i dlaczego? – zapytała.
89
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Na razie jedziemy. Nie masz z˙adnych plano´w na
naste˛pne kilka godzin, prawda?
– Nie, ale...
– Wie˛c po prostu ciesz sie˛ przejaz˙dz˙ka˛. Masz za
soba˛ pracowity dzien´, a popołudnie jest ładne.
Po chwili znalez´li sie˛ pos´ro´d wzgo´rz za miastem.
Jechali mniej wie˛cej godzine˛, a potem Chris skre˛cił
w les´na˛ droge˛. W kon´cu zaparkował w miejscu, z kto´-
rego roztaczał sie˛ widok na doline˛ i zamglone odległe
wzniesienia.
– Dolina York – powiedział. – Cze˛sto tu przyjez˙-
dz˙am, kiedy potrzebuje˛ troche˛ spokoju. Tam jest zwa-
lony pien´ drzewa, na kto´rym moz˙na usia˛s´c´.
Tak tez˙ zrobili. Przez chwile˛ siedzieli w milczeniu.
Jane stwierdziła, z˙e to miejsce bez wa˛tpienia ma swo´j
urok. Mogłaby nawet sama tu przyjechac´. Tylko czy to
by było to samo?
– Chciałem sie˛ znalez´c´ jak najdalej od szpitala –
odezwał sie˛ w kon´cu Chris. – Gło´wnie dlatego, z˙eby
zapomniec´, z˙e ty jestes´ szefowa˛ piele˛gniarek, a ja
lekarzem, i z˙e razem pracujemy. Chce˛ mys´lec´ o nas
tylko jak o me˛z˙czyz´nie i kobiecie.
– To niełatwe. I wcale nie jestem pewna, czy to
dobry pomysł. Oboje dz´wigamy... cie˛z˙ki bagaz˙ emoc-
jonalny.
– Prawda. Ale dlaczego mnie ignorujesz, wycho-
dzisz z gabinetu, kiedy sie˛ zjawiam, nie odpowiadasz
us´miechem na us´miech, jakbym był tre˛dowaty? Lu-
dzie juz˙ zaczynaja˛ podejrzewac´, z˙e czyms´ cie˛ obra-
ziłem.
– Tylko tego mi potrzeba – odrzekła ponuro. – Sta-
ram sie˛ fachowo wykonywac´ swoja˛ prace˛, a tym-
90
GILL SANDERSON
czasem ludzie plotkuja˛. Wcale cie˛ nie ignoruje˛, tylko
zachowuje˛ sie˛ profesjonalnie. Jestes´ wspaniałym leka-
rzem i bardzo lubie˛ z toba˛ pracowac´.
– Czy tylko to nas ła˛czy? – spytał.
Zadrz˙ała na wspomnienie ich wspo´lnej nocy. Musi
jednak byc´ silna.
– Wydaje mi sie˛, z˙e be˛dzie lepiej dla wszystkich,
jes´li zachowamy dystans. Przeciez˙ oficjalnie nadal jes-
tes´ z˙onaty.
– Juz˙ niedługo. Nasi prawnicy dopracowuja˛ szcze-
go´ły rozwodu.
– Co´z˙, nadal nie chce˛ zawierac´ powaz˙nego zwia˛z-
ku. Opowiedziałam ci moja˛ historie˛. A ty? Dlaczego
rozstałes´ sie˛ z z˙ona˛? Chyba mam prawo wiedziec´.
Milczał tak długo, z˙e sie˛ zaniepokoiła. Czyz˙by az˙
tak przygne˛biał go ten temat?
– Tak, masz prawo wiedziec´ – odrzekł w kon´cu. –
Ale obiecałem z˙onie, z˙e nigdy nie be˛de˛ z nikim oma-
wiał naszych wspo´lnych spraw. I nie moge˛ złamac´ tej
obietnicy, nawet dla ciebie. Moge˛ ci tylko powiedziec´...
z˙e moim zdaniem nie zrobiłem nic złego. I wiem, z˙e
z˙ona by sie˛ ze mna˛ zgodziła.
Jane zastanawiała sie˛ chwile˛ nad jego słowami,
a potem spojrzała mu w twarz.
– Dobrze, rozumiem, choc´ nadal mnie to ciekawi.
Lubie˛ ludzi, kto´rzy potrafia˛ zachowac´ sekret. Lubie˛
cie˛, Chris. Lubie˛ twoje towarzystwo. Jednak nie moge˛
sobie na taka˛ przyjemnos´c´ pozwolic´.
– Dlaczego nie? Ska˛d ten chło´d? Czy nie moz˙emy
chociaz˙ byc´ przyjacio´łmi? Miałoby to dla mnie duz˙e
znaczenie.
Musi powiedziec´ mu prawde˛.
91
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– To nie chło´d. Musze˛ tak poste˛powac´, z˙eby sie˛
bronic´.
– Przed czym? Przede mna˛?
– Nie, przed sama˛ soba˛.
Nie chciała o tym wie˛cej mys´lec´ ani mo´wic´. Posta-
nowiła zmienic´ temat na bezpieczniejszy.
– Dlaczego wcia˛z˙ rozmawiamy tylko o mnie? Jes-
tes´ młody, przystojny, prawie wolny, pewnie niejedna
kobieta... składała ci propozycje. Dlaczego nie wybie-
rzesz kogos´ innego?
– Byc´ moz˙e tak sie˛ zdarzało – odparł enigmatycz-
nie – ale ja nie byłem tymi kobietami zainteresowany.
Fiona cze˛sto do mnie wpada. Jes´li mam byc´ szczery, to
jak na mo´j gust, o wiele za cze˛sto. Ale ro´z˙nica mie˛dzy
toba˛ a nia˛ jest taka... – Zamilkł, jakby nagle cos´
przyszło mu na mys´l. – Czy Fiona rozmawiała z toba˛na
mo´j temat? – spytał z pozornym spokojem.
– Chyba bardzo cie˛ lubi. – Jane lekko sie˛ zaczer-
wieniła.
– Rozumiem. A wie˛c rozmawiałys´cie o mnie.
Nadszedł czas na brutalna˛ szczeros´c´.
– Bałam sie˛, z˙e jej nastawienie do mnie be˛dzie miało
zły wpływ na jej prace˛, wie˛c powiedziałam, z˙e w ogo´le
nie jestem toba˛ zainteresowana jako me˛z˙czyzna˛.
– I teraz pracuje lepiej?
Rzeczywis´cie, od czasu tamtej rozmowy zapanowa-
ła mie˛dzy nimi lepsza atmosfera.
– Zespo´ł jest coraz bardziej zgrany – odparła ostro-
z˙nie. – Ludzie zaczynaja˛ mi ufac´. Ale to pewnie nie ma
nic wspo´lnego z toba˛.
– Pewnie nie. Ale uwaz˙am, z˙e tez˙ powinienem z nia˛
porozmawiac´.
92
GILL SANDERSON
– Nie ro´b tego! Musze˛... oboje musimy z nia˛ pra-
cowac´. To dobra piele˛gniarka, lubiana.
– Spoko´j to cenna rzecz, jednak czasem warto go
pos´wie˛cic´ dla waz˙nych spraw. – Zamys´lił sie˛. – Nie
rozmawiajmy teraz o tym. Zapytam cie˛ o cos´ innego.
Masz ochote˛ wybrac´ sie˛ w przyszłym tygodniu na
przyje˛cie?
– Na przyje˛cie? – Ostatnia rzecz, jakiej potrzebo-
wała, to pojawienie sie˛ z Chrisem na jakims´ przyje˛ciu.
– Na urodziny Jamesa. Ma sie˛ zjawic´ prawie cała
jego grupa z przedszkola. Pytał, czy i ty mogłabys´
przyjs´c´. Uwaz˙a, z˙e s´wietnie opowiadasz ro´z˙ne histo-
ryjki. No to jak?
Wiedziała, z˙e rozsa˛dnie byłoby odmo´wic´. Ale...
– Dobrze. Z przyjemnos´cia˛. – Zastanowiła sie˛ przez
chwile˛ i dodała: – Nie musisz rozmawiac´ z Fiona˛. Ja
z nia˛ pomo´wie˛.
Lucy Granger była wczes´niakiem o bardzo niskiej
wadze urodzeniowej. Od razu przyje˛to ja˛ na oddział
noworodko´w specjalnej troski. Przez˙yła pierwszy ty-
dzien´ i wygla˛dało na to, z˙e najgorsze juz˙ ma za soba˛.
Rodzice przychodzili do niej codziennie. Mieli coraz
mniej przeraz˙one twarze i najwyraz´niej budziła sie˛
w nich nadzieja.
Było wczesne popołudnie. Jane siedziała w gabine-
cie i ponuro spogla˛dała na formularz zapotrzebowania
na sprze˛t na przyszły rok. Ska˛d mogła wiedziec´, czego
be˛dzie potrzebowac´ za kilkanas´cie miesie˛cy?
Rozległo sie˛ pukanie do drzwi i wszedł Matt. Był
sam. Chris pojechał na spotkanie dyrektoro´w szpitali,
gdzie miał walczyc´ o wie˛ksze fundusze, mie˛dzy innymi
93
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
na zakup urza˛dzen´ do monitorowania bezdechu, kto´re
widział w Yorku.
– Jes´li masz chwile˛, to chciałbym sie˛ ciebie pora-
dzic´ – zacza˛ł Matt. – Nie podoba mi sie˛ ta Lucy
Granger.
Włas´nie to Jane w nim lubiła. Nie wahał sie˛ pytac´
piele˛gniarki o zdanie, che˛tnie uczył sie˛ od kaz˙dego.
Sam był kiedys´ piele˛gniarzem, wie˛c wiedział, z˙e piele˛-
gniarki, od lat pracuja˛ce na tym samym oddziale, cze˛-
sto wiedza˛ duz˙o wie˛cej niz˙ pocza˛tkuja˛cy lekarz.
– Rano wygla˛dała dobrze – odrzekła. – Moz˙e była
troche˛ marudna, ale nic poza tym. – Wiedziała jed-
nak, z˙e stan dziecka moz˙e sie˛ zmienic´ w cia˛gu kilku
minut.
– Wiesz, z˙e miała droz˙ny przewo´d te˛tniczy?
– Tak, ale zacza˛ł sie˛ zamykac´. Chris kazał ja˛ obser-
wowac´, jednak twierdził, z˙e nie ma szczego´lnych po-
wodo´w do niepokoju.
– Wydaje mi sie˛, z˙e przewo´d zno´w sie˛ otworzył.
Dziecko ma z˙o´łtawa˛ sko´re˛ i nie podoba mi sie˛ rytm
jego serca.
Jane wstała zza biurka.
– Ide˛ sie˛ umyc´. Spotkamy sie˛ za kilka minut przy
inkubatorze. Skontaktowac´ sie˛ z Chrisem?
– Juz˙ pro´bowałem. Najwyraz´niej wyła˛czył biper.
Jane umyła szybko re˛ce i przypomniała sobie, co
wie o przypadkach droz˙nego przewodu te˛tniczego.
Przewo´d te˛tniczy u nienarodzonych dzieci ła˛czy dwa
wychodza˛ce z serca naczynia krwionos´ne. Po porodzie
u wie˛kszos´ci sie˛ zamyka, jednak u jednego na pie˛cioro
wczes´niako´w przez jakis´ czas pozostaje otwarty. Zwy-
kle łatwo jest wykryc´ te˛ przypadłos´c´ i usuna˛c´ ja˛ przez
94
GILL SANDERSON
zmniejszenie ilos´ci płyno´w w organizmie. Lucy ro´w-
niez˙ tak leczono, ale mimo to jej stan sie˛ pogorszył.
Matt czekał przy inkubatorze. Jane zerkne˛ła na za-
pis w karcie. Wzrosło cis´nienie krwi. Dziecko wyraz´-
nie poz˙o´łkło i coraz cie˛z˙ej oddychało.
– Zbadaj te˛tno zewne˛trzne – polecił Matt.
Jane delikatnie uje˛ła malen´ka˛ stope˛ Lucy, potem
dotkne˛ła pachwiny i czubka głowy. Te˛tno było za
mocne. Matt podał jej stetoskop. Osłuchała klatke˛
piersiowa˛ dziecka.
– Tak, moim zdaniem to jest włas´nie droz˙ny prze-
wo´d – oznajmiła. – I uwaz˙am, z˙e wskazana jest ope-
racja. Zro´bmy jeszcze ultrasonograficzne badanie dop-
plerowskie, z˙eby sie˛ upewnic´, a potem sprowadz´my
chirurga pediatre˛.
– Bez zawiadamiania Chrisa?
– Spro´buj jeszcze raz sie˛ z nim skontaktowac´, ale
ro´b, co ustalilis´my.
Matt przez chwile˛ miał niepewna˛ mine˛, ale w kon´cu
sie˛ us´miechna˛ł.
– Najwyz˙ej wyjde˛ na głupca. Moz˙e operacja wcale
nie jest potrzebna. Ale jes´li istnieje choc´by najmniej-
sze ryzyko, z˙e mamy racje˛, to musimy cos´ zrobic´.
Mieli szcze˛s´cie, poniewaz˙ chirurg był akurat wolny
i zjawił sie˛ w cia˛gu dziesie˛ciu minut. Zgodził sie˛ z ich
diagnoza˛ i kazał jak najszybciej przewiez´c´ Lucy na
sale˛ operacyjna˛.
– Trzeba skontaktowac´ sie˛ z rodzicami – przypo-
mniała Jane. – Potrzebna nam ich zgoda.
Matt skrzywił sie˛.
– To Chris zawsze przeprowadzał takie rozmowy.
Jane zadzwoniła na oddział poporodowy. Szcze˛s´cie
95
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
jej dopisało, poniewaz˙ ojciec Lucy włas´nie odwiedzał
jej matke˛.
– Idz´ do nich – zwro´ciła sie˛ do Matta. – Chris
twierdzi, z˙e rozmowy z rodzicami to najcie˛z˙sza cze˛s´c´
tej pracy. Zdobe˛dziesz nowe dos´wiadczenie.
Jane w kon´cu zdołała sie˛ skontaktowac´ z Chrisem.
Wysłuchał jej jak zwykle spokojnie, a potem poprosił,
by dała słuchawke˛ Mattowi, kto´ry włas´nie wro´cił z pod-
pisana˛ przez rodzico´w zgoda˛ na operacje˛. Rozmowa
trwała kro´tko.
– Popiera wszystko, co zrobilis´my – oznajmił Matt.
– Juz˙ tu jedzie. Mo´wi, z˙e byłby zły, gdybys´my zadzia-
łali inaczej.
– Gdybys´ ty zadziałał inaczej – poprawiła go Jane.
– To była twoja decyzja.
Kilka godzin po´z´niej Lucy przywieziono na od-
dział. Operacja zakon´czyła sie˛ powodzeniem. Jane
uspokoiła zdenerwowanych rodzico´w, a potem doszła
do wniosku, z˙e nalez˙y jej sie˛ przerwa na kawe˛. Usiadła
w gabinecie, zamkne˛ła oczy i delektowała sie˛ moc-
nym, słodkim napojem.
Po dziesie˛ciu minutach, kiedy kofeina i cukier do-
tarły do krwi, poczuła przypływ energii. Musiała zro-
bic´ jeszcze kilka rzeczy. Od jakiegos´ czasu nie wi-
działa Fiony, ale wiedziała, z˙e za pie˛c´ minut zjawi sie˛
w pokoju piele˛gniarek, z˙eby wypic´ kawe˛. Usłyszała jej
s´miech i uchyliła drzwi.
– Fiono, masz wolna˛ chwile˛?
Fiona weszła do gabinetu i zaje˛ła miejsce na krzes´le,
jak zwykle z zadowolona˛ mina˛.
– Mam nadzieje˛, z˙e nic sie˛ nie stało – powiedziała.
96
GILL SANDERSON
– U nas było spokojnie, ale zdaje sie˛, z˙e ty miałas´ niezła˛
zabawe˛ z przewodem te˛tniczym.
– Nie nazwałabym tego zabawa˛. Mys´le˛, z˙e ocalilis´-
my z˙ycie temu dziecku. Ale teraz nie chodzi o sprawy
zawodowe, tylko o kro´tka˛ rozmowe˛ na temat osobisty.
Mam nadzieje˛, z˙e uda nam sie˛ to załatwic´ w cywilizo-
wany sposo´b.
– Temat osobisty? Mys´lałam, z˙e wszystkie osobis-
te sprawy juz˙ omo´wiłys´my – zdziwiła sie˛ Fiona.
– Byc´ moz˙e podczas naszej ostatniej rozmowy
o Chrisie wprowadziłam cie˛ w bła˛d. Mogłas´ z niej
wywnioskowac´, z˙e złoz˙yłam ci pewne obietnice. Tym-
czasem tak nie jest. Moje z˙ycie to moja sprawa. Be˛de˛
sie˛ wia˛zała, z kim zechce˛. – Jane miała nadzieje˛, z˙e jej
głos brzmi pewnie, choc´ wcale tak sie˛ nie czuła.
Fiona na chwile˛ spus´ciła głowe˛. Potem z us´mie-
chem uniosła wzrok.
– Spałas´ z nim, prawda?
To pytanie padło tak niespodziewanie, z˙e komplet-
nie zaskoczona Jane zaczerwieniła sie˛ po same uszy.
Nie mogła wydusic´ słowa.
Fiona z us´miechem mo´wiła dalej, jakby były stary-
mi przyjacio´łkami, kto´re włas´nie dziela˛ sie˛ radosnym
sekretem.
– Dobry jest, prawda? – spytała beztrosko. – Wie,
jak sprawic´, z˙eby kobieta poczuła, z˙e jest dla niego
najwaz˙niejsza. Mys´le˛, z˙e jest taki wobec kaz˙dej.
– Chcesz powiedziec´... z˙e ty i on... – Głos Jane sie˛
załamał.
– Co´z˙, z˙ona od niego odeszła, wie˛c zadowala sie˛
mna˛. Wiesz, on nadal ja˛ kocha, a ja jestem taka do niej
podobna...
97
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Spałas´ z nim?
– Tylko kilka razy. W tym jego ło´z˙ku z niebieska˛
pos´ciela˛. Miło jest obudzic´ sie˛ i poczuc´, z˙e obejmuje
cie˛ ramieniem. Pewnie sama to wiesz. Juz˙ to kiedys´
mo´wiłam, ale powto´rze˛ jeszcze raz: niech wygra naj-
lepsza.
Fiona wstała i wyszła z gabinetu, a Jane zakre˛ciło
sie˛ w głowie. To niemoz˙liwe, by Chris spał z Fiona˛...
a jednak mo´wiła o tym tak przekonuja˛co. Rados´c´, kto´ra˛
czuła jeszcze dziesie˛c´ minut temu, gdzies´ sie˛ ulotniła.
Najpros´ciej byłoby zapomniec´ o Chrisie, skupic´ sie˛
na własnym z˙yciu. Nie moz˙e jednak tego zrobic´. Musi
poznac´ prawde˛.
Jak tylko wro´ciła do siebie, wykre˛ciła numer Chrisa.
– Tu Jane. – Wiedziała, z˙e w jej głosie brzmi zde-
nerwowanie.
– Jane! – Jego głos tymczasem brzmiał rados´nie.
– Miło cie˛ słyszec´. Jak sie˛ miewasz?
Nie wiedziała, co powiedziec´. Siedziała jak niemo-
wa, przyciskaja˛c słuchawke˛ do ucha. Po chwili Chris
zno´w sie˛ odezwał, tym razem z niepokojem:
– Jestes´ tam? Czy wszystko w porza˛dku?
– Chris, spałes´ z Fiona˛? – spytała bez ogro´dek.
Nie zastanawiała sie˛, jaka˛ odpowiedz´ usłyszy. Jed-
nak tego, co nasta˛piło, spodziewała sie˛ najmniej. Chris
wybuchna˛ł szczerym s´miechem.
– A wie˛c rozmawiałas´ z nia˛. I to ci powiedziała?
– Tak. I była bardzo przekonuja˛ca. Chris, takie
wstrza˛sy emocjonalne wcale nie sa˛ mi potrzebne. Ja
chce˛ z˙yc´ spokojnie.
– Alez˙ wszyscy tego chcemy, prawda? No dobrze.
98
GILL SANDERSON
Juz˙ wystarczaja˛co długo bawimy sie˛ w kotka i myszke˛.
Musimy sobie wyjas´nic´ kilka spraw. Chce˛, z˙ebys´ wy-
brała sie˛ dzis´ ze mna˛ na kolacje˛ do Escott Arms. Da-
ja˛ tam dobrze jes´c´. Wezme˛ takso´wke˛, z˙ebym mo´gł wy-
pic´ kieliszek wina.
– Do Escott Arms! Ale tam przychodzi cały szpital.
Jutro wszyscy be˛da˛ gadac´ tylko o tym.
– Moz˙e włas´nie tego chce˛: z˙eby wszyscy widzieli,
jak miło spe˛dzam z toba˛czas. Przyjade˛ po ciebie o dzie-
wia˛tej.
Na to nie mogła sie˛ zgodzic´. Cała bursa natychmiast
zacze˛łaby huczec´ od plotek.
– Nie, spotkamy sie˛ na miejscu.
– A moge˛ potem cie˛ odprowadzic´? Moz˙e nawet
wsta˛pic´ na kawe˛ do twojego pokoju?
– Jak na pierwsza˛ randke˛ to za duz˙o – zaprotes-
towała. – Ale pozwole˛ ci odprowadzic´ mnie do drzwi.
To na razie – powiedziała i odłoz˙yła słuchawke˛.
Wkro´tce potem zapukała do drzwi Eriki.
– Wybieram sie˛ do Escott Arms na kolacje˛ z Chri-
sem. Co mam włoz˙yc´?
– Cos´ wyja˛tkowego – zawyrokowała przyjacio´łka.
– Cos´ naprawde˛ wyja˛tkowego.
Czekał na nia˛ przed restauracja˛, wie˛c nie musiała
sama wchodzic´ do s´rodka. Po wielu wahaniach i nara-
dach Erica zadecydowała, z˙e Jane powinna włoz˙yc´
ro´z˙owa˛ suknie˛ z głe˛bokim dekoltem. Na ramiona za-
rzuciła ciemnoniebieski szal.
Chris popatrzył na nia˛ z zachwytem.
– Pie˛knie wygla˛dasz – powiedział.
– Dzie˛kuje˛. Ty tez˙ prezentujesz sie˛ całkiem niez´le.
99
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Miał na sobie jasne spodnie, koszulke˛ i blezer. Jane
zauwaz˙yła, z˙e Chris w kaz˙dym stroju wygla˛da dobrze.
Nadal było ciepło, wie˛c usiedli na zewna˛trz.
– Wszyscy mo´wia˛, z˙e tutejsza kuchnia jest bardzo
dobra. Polecam ci omlet z owocami morza. Moglibys´-
my do tego zamo´wic´ butelke˛ białego wina – zapro-
ponował.
– S
´
wietny pomysł.
Podszedł do nich kelner i Chris złoz˙ył zamo´wienie.
Po chwili zostali sami.
– A wie˛c to spotkanie ze mna˛ w miejscu publicz-
nym to rodzaj deklaracji? – zagadne˛ła Jane.
– Moz˙na tak powiedziec´. Pokazuje˛ wszystkim, z˙e
tez˙ mam z˙ycie osobiste. Czy twoja zgoda na to spot-
kanie to takz˙e rodzaj deklaracji? A jes´li tak, to co ma
wyrazic´?
– Jeszcze nie jestem pewna. Moz˙e to ma zwia˛zek
z Fiona˛. Nie be˛de˛ sobie układała z˙ycia według wyob-
raz˙en´ innych.
– A ja mys´lałem, z˙e jestes´ tu dla przyjemnos´ci
przebywania w moim towarzystwie.
– No tak. Z tego powodu troche˛ tez˙.
– Musimy omo´wic´ waz˙ne rzeczy – oznajmił Chris,
gdy wypili po kieliszku wina. – Ale najpierw cos´
zjemy. Wszystko jest łatwiejsze, kiedy ma sie˛ pełny
z˙oła˛dek.
Gawe˛dzili o pracy i codziennych sprawach. Podano
im wybrane przez nich dania. Były tak pyszne, jak
głosiła fama. Na deser zamo´wili lody. Kelner sprza˛tna˛ł
ze stołu puste naczynia, a Chris nalał im jeszcze po
kieliszku wina.
– Tak, spałem z Fiona˛ – oznajmił bez ostrzez˙enia.
100
GILL SANDERSON
Jane patrzyła na niego osłupiała.
– Spa... spałes´ z nia˛?
– Owszem. Pewnego ranka obudziłem sie˛ i zoba-
czyłem, z˙e lez˙y obok. – Us´miechna˛ł sie˛. – Chyba
wpadłem w panike˛. Najlepiej be˛dzie, jak ci opowiem
cała˛ historie˛, zanim wylejesz mi na głowe˛ to wyborne
wino.
– Masz racje˛. Opowiadaj.
– To sie˛ rzadko zdarza, ale wtedy pani Mansell nie
mogła zostac´ z Jamesem, a mnie zatrzymano do po´z´na
w szpitalu. Wro´ciłem w s´rodku nocy, kompletnie wy-
czerpany. W domu było cicho. Poszedłem prosto do
ło´z˙ka i zasna˛łem jak kamien´.
– I?
– Obudziłem sie˛ rano z Fiona˛ u boku. Była naga.
Nie powiem, bardzo sie˛ zdziwiłem. Weszła mi do ło´z˙-
ka, kiedy spałem.
– I obejmowałes´ ja˛ ramionami? – spytała Jane.
– Bardzo moz˙liwe. Ale to na pewno nie było z mo-
jej strony zamierzone.
– Co sie˛ stało potem?
– Przykro mi, z˙e musze˛ zniszczyc´ swoja˛ opinie˛
wspaniałego kochanka, ale nic sie˛ nie stało. Byłem
zaz˙enowany. Ona najpierw wstydliwie odwracała
wzrok, potem zacze˛ła poczynac´ sobie coraz s´mielej, az˙
wreszcie wpadła w złos´c´.
– Odtra˛ciłes´ ja˛?
– Oczywis´cie, z˙e tak! Starałem sie˛ byc´ miły, ale ani
przez chwile˛ nie zamierzałem kochac´ sie˛ z nia˛ tylko
dlatego, z˙e tak sobie wymys´liła. Moz˙e powinienem
ostro jej to wygarna˛c´, ale tego nie zrobiłem.
– A potem?
101
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
Wzruszył ramionami.
– Zrobiło mi sie˛ jej z˙al. I pewnie dlatego zachowa-
łem sie˛ niezbyt ma˛drze. Powiedziałem jej, z˙e ja˛ lubie˛
i kto wie, co be˛dzie za kilka miesie˛cy. Najwyraz´niej
uznała to za obietnice˛. Wydaje jej sie˛, z˙e musi tylko
troche˛ zaczekac´.
– Rozumiem – rzekła Jane. – Czyli nie całkiem
mnie okłamała. Po prostu pozwoliła mi wycia˛gna˛c´ fał-
szywe wnioski. Dokon´cz te˛ historie˛.
– To juz˙ prawie koniec. Odwro´ciłem wzrok, a ona
sie˛ ubrała. Nie została na s´niadaniu. Wierzysz mi?
– O tak, wierze˛. Czy moz˙emy w takim razie poroz-
mawiac´ o czyms´ innym? – Poczuła wielka˛ ulge˛. Oczy-
wis´cie, od samego pocza˛tku nie ufała Fionie, a jednak
teraz było jej o wiele lz˙ej na sercu.
Tak jak przewidywała, w Escott Arms spotkali mno´-
stwo znajomych ze szpitala. Przywitali sie˛ z kilkoma
parami. Niekto´rzy spogla˛dali na nich znacza˛co.
– Na pewno be˛da˛ o nas mo´wic´ – stwierdził Chris.
– Ale włas´nie tego chciałem. A ty?
– Sama nie wiem. Przyjechałam tu, z˙eby wies´c´ spo-
kojne z˙ycie, a przede wszystkim pos´wie˛cic´ sie˛ pracy.
Jednak tyle sie˛ zdarzyło, z˙e nie wiem, jak dam sobie
z tym rade˛. – Cias´niej otuliła szalem ramiona. – Moz˙e-
my juz˙ is´c´? – spytała. – Musze˛ pomys´lec´, a lepiej mi sie˛
mys´li, kiedy ide˛.
– Oczywis´cie, z˙e moz˙emy – odparł.
Znalez´li sie˛ w otaczaja˛cym szpital parku. Miło było
we˛drowac´ po trawie i wdychac´ zapachy lata. Jane nie
zaprotestowała, kiedy Chris wzia˛ł ja˛ za re˛ke˛.
– Musimy zacza˛c´ od najwaz˙niejszego faktu z moje-
go z˙ycia – zacze˛ła. – Pokochałam Johna i pobralis´my
102
GILL SANDERSON
sie˛. Potem zachorował i umarł. Umierał trzy lata, a juz˙
po roku choroby wiedzielis´my, z˙e to nieuchronne. Po
jakims´ czasie potrafilis´my nawet o tym rozmawiac´.
Cie˛z˙ko sie˛ z czyms´ takim uporac´. Nie mogłam sie˛ nad
soba˛ uz˙alac´, bo to nie ja umierałam.
– Alez˙ mogłas´ – rzekł cicho. – Nie wiadomo, czy
twoja rola nie była trudniejsza.
– Moz˙e. W kaz˙dym razie jednym ze sposobo´w na
przez˙ycie jest tłumienie w sobie uczuc´. Nadal kocha-
łam me˛z˙a... ale miałam prace˛, z˙ycie. Opiekowałam sie˛
Johnem i kochałam go, ale wypchne˛łam ze s´wiadomo-
s´ci osobiste uczucia. I teraz nie wiem, czy chce˛ znowu
cos´ czuc´. Nasza wspo´lna noc była cudowna, ale to był
tylko seks. Chciałabym, z˙ebys´my to tak potraktowali.
– Zamilkła na chwile˛. – Wiesz, o co mi chodzi? Nie
jestes´ na mnie zły?
– Nie jestem zły, ale nie moge˛ sie˛ z toba˛ zgodzic´.
Mie˛dzy nami wydarzyło sie˛ cos´ wie˛cej i dobrze o tym
wiesz. Teraz jestes´my w pewien sposo´b zła˛czeni ze
soba˛.
– Ale ja tego nie chce˛! Nie zniosłabym zno´w tego
bo´lu!
Zatrzymał sie˛, obja˛ł ja˛ i delikatnie przytulił. W za-
padaja˛cym zmroku widziała błysk w jego oczach.
– Nie mam zamiaru sprawiac´ ci bo´lu. Juz˙ ci to
mo´wiłem.
Poczuła, z˙e po policzkach spływaja˛ jej łzy. Dlacze-
go przy nim czuje sie˛ taka słaba?
– Prosze˛, nie płacz...
– Nic na to nie poradze˛. I sama sie˛ temu dziwie˛, bo
mys´lałam, z˙e juz˙ wypłakałam wszystkie łzy. Ale nie
jestem nieszcze˛s´liwa, tylko sie˛ boje˛.
103
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
Dotkna˛ł ustami jej policzka i otarł łzy.
– Nie be˛de˛ cie˛ poganiał ani niczego od ciebie z˙a˛dał.
Chce˛ tylko, z˙ebys´ wiedziała, z˙e wiele dla mnie zna-
czysz. – Nagle rozes´miał sie˛. – To chyba nie za-
brzmiało zbyt romantycznie.
– W tej chwili nie potrzebuje˛ wie˛cej. To wszystko,
czego pragne˛. Ja tez˙ moge˛ szczerze powiedziec´ ci te
słowa. Wiele dla mnie znaczysz, Chris. A teraz od-
prowadz´ mnie do domu.
Jane wiedziała, z˙e wies´c´ o ich wspo´lnej kolacji szyb-
ko sie˛ rozejdzie. W poniedziałek powitały ja˛ w pracy
domys´lne us´miechy i pytania, jak jej smakowało je-
dzenie w Escott Arms.
– Było s´wietne – odparła nonszalancko. – W dodat-
ku miałam wspaniałe towarzystwo. – Jes´li ludzie chca˛
plotkowac´, niech przynajmniej maja˛ o czym.
Niestety, jechała z Fiona˛ ta˛ sama˛ winda˛ i od razu
zauwaz˙yła, z˙e kolez˙anka nie jest zadowolona z takiego
rozwoju wydarzen´. Co gorsza, odbiło sie˛ to na jej pra-
cy. Specjalnie wywoływała spory, obijała sie˛ i pozwa-
lała sobie na bezczelne uwagi. Jane odczekała kilka
dni. Nie chciała doprowadzac´ do konfrontacji. W kon´-
cu jednak miarka sie˛ przebrała.
Kto´regos´ przedpołudnia poprosiła Fione˛, by nad-
zorowała prace˛ praktykantki Sue. Dziewczyna miała
nakarmic´ dziecko, a Fiona dopilnowac´ jej i udzielic´
odpowiednich wskazo´wek. Gdy Jane zajrzała do sali,
zobaczyła praktykantke˛ sama˛, jak karmiła niemowle˛
z przestraszona˛ mina˛.
– Siostra Fiona powiedziała, z˙e musi is´c´ na kawe˛
i z˙ebym dalej karmiła sama – wyznała z wahaniem Sue.
104
GILL SANDERSON
– Dobrze sobie radzisz – pochwaliła ja˛ Jane. – Ale
trzymaj dziecko o, tak. Be˛dzie je łatwiej karmic´.
Towarzyszyła Sue, dopo´ki dziecko nie najadło sie˛
do syta i nie zostało ułoz˙one w inkubatorze. Potem zaj-
rzała do pokoju piele˛gniarek.
– Fiono, prosze˛ do mnie. Natychmiast – poleciła.
Fiona przyszła po dłuz˙szej chwili, wykorzystuja˛c
i te˛ okazje˛, by okazac´ Jane lekcewaz˙enie. Weszła bez
pukania i zacze˛ła sadowic´ sie˛ na krzes´le.
– Wstan´. Powiem ci, kiedy be˛dziesz mogła usia˛s´c´.
Fiona spojrzała na nia˛ zszokowana.
– Ale ja... – zacze˛ła.
– Spo´z´niłas´ sie˛. Kiedy mo´wie˛ ,,natychmiast’’, to
znaczy natychmiast. Gdyby chodziło o jakis´ nagły wy-
padek, mogłabys´ doprowadzic´ do nieszcze˛s´cia.
– Ale to nie jest nagły wypadek, a mnie sie˛ nalez˙y...
– Nic ci sie˛ nie nalez˙y. Od tygodnia zachowujesz
sie˛ okropnie. Juz˙ trzy razy cie˛ upominałam. Chodziło
o drobne niedocia˛gnie˛cia, ale takie drobiazgi moga˛
s´cia˛gna˛c´ powaz˙ne kłopoty. Praktykantka absolutnie
nie powinna zostac´ sama z dzieckiem! To jest ostatnie
ustne ostrzez˙enie. Naste˛pne be˛dzie juz˙ na pis´mie, a to
moz˙e doprowadzic´ do zwolnienia dyscyplinarnego.
Czy wyraz˙am sie˛ jasno?
Fiona zbladła jak s´ciana, nie mogła wydobyc´ z sie-
bie słowa. Jednak po chwili złos´c´ wzie˛ła w niej go´re˛
nad rozsa˛dkiem.
– Tobie nie chodzi o prace˛, prawda? Tu idzie o Chri-
sa. Wszyscy wiedza˛, z˙e sie˛ z nim spotykasz, uwodzisz
go za moimi plecami...
– Siostro Law! Nie z˙ycze˛ sobie rozmo´w o moich
prywatnych sprawach. Nie interesuje mnie tez˙ twoje
105
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
z˙ycie osobiste. Nasze stosunki sa˛ wyła˛cznie słuz˙bowe.
Wez´ sie˛ w gars´c´, albo postaram sie˛, z˙ebys´ sta˛d odeszła.
Zrozumiałas´?
Fiona patrzyła na nia˛ osłupiała.
– Czy wyraziłam sie˛ jasno? – jeszcze raz spytała
Jane, tym razem spokojnym głosem.
– Tak – odparła w kon´cu Fiona.
– S
´
wietnie. A teraz wracaj do pracy.
Kiedy za Fiona˛ zamkne˛ły sie˛ drzwi, Jane zacze˛ła
dygotac´ ze zdenerwowania. Nie czuła satysfakcji, z˙e
udzieliła Fionie nagany. Po prostu była zmuszona do
podje˛cia jakiegos´ kroku. A w oczach Fiony dostrzegła
cos´ wie˛cej niz˙ strach. Nadal czaiły sie˛ tam złe błyski.
Jane zastanawiała sie˛, czy ma powo´d do niepokoju,
ale postanowiła na razie to tym nie mys´lec´.
Zanim zacze˛ła tu pracowac´, nigdy nie przyszłoby jej
do głowy, by rozmawiac´ z kimkolwiek tak jak z Fiona˛.
Ta praca ja˛ zmieniła. A moz˙e to ona sama jest juz˙ inna?
106
GILL SANDERSON
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
Uroczystos´c´ miała sie˛ zacza˛c´ o trzeciej w sobote˛.
Jane jeszcze nigdy nie była na dziecie˛cym przyje˛ciu
urodzinowym, z wyja˛tkiem tych, kto´re odbywały sie˛
na oddziale pediatrycznym, na kto´rym poprzednio pra-
cowała.
Rano zadzwoniła do Chrisa.
– Chcesz, z˙ebym przyszła wczes´niej i pomogła wam
w przygotowaniach? – Chociaz˙ rozmawiała z nim po-
przedniego dnia, dz´wie˛k jego głosu wywołał w niej ra-
dosny dreszcz.
– Byłoby wspaniale. Przyjdzie pani Mansell, ale na
pewno be˛dzie duz˙o pracy. Prawde˛ mo´wia˛c, jestem tro-
che˛ przeraz˙ony. Jeszcze nigdy nie urza˛dzałem zabawy
dla dzieci we własnym domu. Twoja obecnos´c´ doda
mi pewnos´ci siebie.
– Odka˛d to brakuje ci pewnos´ci siebie? – zaz˙ar-
towała. – A jak sie˛ miewa James?
– Jest bardzo przeje˛ty.
Erica zajrzała do jej pokoju, kiedy Jane sie˛ ubierała.
Zdecydowała sie˛ na ciemne spodnie i kolorowa˛bluzke˛,
kto´ra˛ łatwo sie˛ prało. Znalazła tez˙ fartuch z podobiz-
nami zwierza˛t i postanowiła go ze soba˛ zabrac´.
– Wygla˛dasz jak nastolatka wybieraja˛ca sie˛ na
pierwsza˛ randke˛ – stwierdziła przyjacio´łka.
– To nie be˛dzie z˙adna randka, tylko cie˛z˙ka praca.
– Jane zauwaz˙yła, z˙e chociaz˙ Erica sie˛ us´miechała,
w jej głosie brzmiał smutek. Postanowiła jednak o nic
nie pytac´.
– Jemu tez˙ to dobrze zrobi – cia˛gne˛ła przyjacio´łka.
– Wydaje mi sie˛, z˙e juz˙ jest mniej sztywny. Kiedy z˙ona
go opus´ciła, bardzo mu wspo´łczulis´my. Nadal był
dobrym, sumiennym lekarzem, ale jakos´ tak sie˛ w so-
bie zamkna˛ł. Teraz to sie˛ zmienia. I to dzie˛ki tobie.
– To nie dzie˛ki mnie. Po prostu tak działa czas.
Po drodze Jane wsta˛piła do sklepu i kupiła Jameso-
wi model Thomasa us´miechnie˛tej lokomotywy, jakie-
go jeszcze nie miał w swej kolekcji. Kupiła mu tez˙
piz˙amke˛ z Thomasem, ksia˛z˙eczke˛ i kartke˛ z z˙yczenia-
mi. Dla z˙artu wybrała prezent dla Chrisa. Miniaturowa˛
butelke˛ whisky.
Do s´rodka wpus´ciła ja˛ pani Mansell.
– Obaj przygotowuja˛ sie˛ na go´rze – oznajmiła.
– Zaraz zejda˛. Zapraszam do kuchni. Napije sie˛ pani
herbaty. – To nie było zaproszenie, tylko stwierdzenie.
– Za co mam sie˛ zabrac´? Przyniosłam własny far-
tuch – powiedziała Jane, kiedy wypiła juz˙ kilka ły-
ko´w herbaty.
– Trzeba przygotowac´ torebki z niespodziankami
– rzekła gospodyni, wyraz´nie zadowolona z pomocy.
– Tu jest lista imion dzieci. Prosze˛ je wypisac´ na to-
rebkach, a potem napełnic´ je tymi drobiazgami.
Pija˛c herbate˛, Jane przygotowywała niespodzianki,
a pani Mansell piekła ciasteczka. Kuchnie˛ wypełnił
wspaniały zapach. Na stole stał juz˙ tort w kształcie
lokomotywy.
Kiedy ciastka i niespodzianki były gotowe, Jane
108
GILL SANDERSON
i gospodyni nakryły sto´ł w jadalni i ustawiły na nim
po´łmiski z kanapkami i słodyczami. Potem Jane na-
dmuchała balony i przyozdobiła nimi poko´j.
Rozległ sie˛ tupot no´g i do jadalni wbiegł James.
– Czes´c´, Jane! – zawołał. – To jest moje przyje˛cie!
– Alez˙ jestes´ dzisiaj elegancki! – zachwyciła sie˛.
– Jaka s´liczna muszka i kamizelka. Be˛dziesz najprzys-
tojniejszym chłopcem na przyje˛ciu.
– To ja mu je kupiłam – oznajmiła pani Mansell,
spogla˛daja˛c na malca z czułos´cia˛.
Do pokoju wszedł Chris, a serce Jane jak zwykle na
chwile˛ przestało bic´. Ubrany był podobnie jak ona,
w ciemne spodnie i kolorowa˛ koszule˛. Z uznaniem
spojrzał na jej fartuch.
– Widze˛, z˙e przyszłas´ do pracy przygotowana –
stwierdził.
– Tylko pomagam pani Mansell. To ona wszystko
zorganizowała. – Zwro´ciła sie˛ do Jamesa. – A to dla
ciebie z najlepszymi z˙yczeniami.
Prezenty okazały sie˛ trafione. James jeszcze nie
miał takiej ksia˛z˙eczki ani takiego modelu lokomotywy
i był zachwycony.
– To moz˙e głupie, ale dla ciebie tez˙ mam prezent
– wyszeptała Jane do Chrisa, kiedy na chwile˛ zostali
sami, i wre˛czyła mu paczuszke˛. – Na razie nie otwieraj.
To taki drobiazg.
– Prezent od ciebie to dla mnie nie jest drobiazg...
W tej chwili zadzwonił dzwonek u drzwi.
– Wygla˛da na to, z˙e sa˛ pierwsi gos´cie – stwierdziła
Jane.
Chris schował paczuszke˛ do kieszeni.
– W takim razie zaczynamy! – powiedział cicho.
109
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
Zjawiło sie˛ os´mioro dzieci wraz z mamami. Jane
rozbawiona obserwowała reakcje˛ matek na swoja˛ obe-
cnos´c´. Chris przedstawiał ja˛ jako swoja˛ przyjacio´łke˛,
a mamy bardzo chciały wybadac´, jak głe˛boka jest ta
przyjaz´n´.
– Nigdy cie˛ jeszcze tutaj nie widziałys´my – zagaiła
Arabella, najbardziej ws´cibska z nich. – Od dawna sie˛
z Chrisem znacie?
– Pracujemy razem. Chris powiedział mi, z˙e wydaje
przyje˛cie dla synka, wie˛c zaproponowałam mu pomoc.
– Rozumiem. W takim razie moz˙e be˛dziemy widy-
wac´ cie˛ cze˛s´ciej?
Jane us´miechne˛ła sie˛ tak słodko, jak tylko potrafiła.
– Kto wie?
Na przyje˛ciu zostało pie˛c´ matek, kto´re pani Mansell
uprzejmie, lecz stanowczo zaprosiła do kuchni.
– Przygotowałam dla pan´ herbate˛ – oznajmiła. – Na
pewno damy znac´, jes´li be˛da˛ panie tu potrzebne – wy-
jas´niła.
Potem przyje˛cie sie˛ rozpocze˛ło. Jane z zaskocze-
niem spostrzegła, z˙e Chris s´wietnie daje sobie rade˛
z organizowaniem dziecie˛cych gier i zabaw. Doskona-
le wywia˛zywał sie˛ z roli ojca. Zaimponowało jej to.
Tym bardziej z˙e Chris wyraz´nie czerpał z tego przyje-
mnos´c´, a ona widziała juz˙ bardzo wielu ojco´w, kto´rzy
nie doros´li do swojej roli.
Jak zwykle na takich przyje˛ciach, nie obyło sie˛ bez
kilku kło´tni i wybucho´w płaczu. Wszystko jednak dało
sie˛ szybko załagodzic´. Przy jedzeniu dzieci zbytnio nie
nabrudziły, a James za pierwszym razem zdmuchna˛ł
wszystkie s´wieczki. Wkro´tce potem dzieci zacze˛ły sie˛
rozchodzic´ do domo´w.
110
GILL SANDERSON
– Obserwowałam cie˛ – oznajmiła Arabella. – S
´
wie-
tnie sobie radzisz z dziec´mi. Mam nadzieje˛, z˙e jeszcze
nieraz odwiedzisz Chrisa i Jamesa.
– Pracuje˛ z Chrisem – odrzekła Jane. – Dzis´ jest
sobota, nie mam dyz˙uru, wie˛c mu pomagam.
Dwadzies´cia minut po´z´niej dom opustoszał. Pani
Mansell chciała zostac´ dłuz˙ej, by posprza˛tac´, ale Chris
jej podzie˛kował i os´wiadczył, z˙e wszystko zrobi sam.
– Na pewno pan sobie poradzi. Ma pan przeciez˙
bardzo udana˛ pomocnice˛ – zgodziła sie˛ gospodyni,
zerkaja˛c na Jane znacza˛co.
– Polubiła cie˛ – stwierdził Chris, kiedy kre˛pa syl-
wetka pan Mansell znikne˛ła w takso´wce.
– Ona jest prawdziwym skarbem. Ale i ty sie˛
s´wietnie spisałes´, zwłaszcza przy grach i zabawach.
– Wolałbym chyba wzia˛c´ kilka dyz˙uro´w niz˙ jesz-
cze raz organizowac´ takie przyje˛cie.
Jakos´ samo przez sie˛ stało sie˛ jasne, z˙e Jane nie musi
od razu wychodzic´. James usiadł przed telewizorem
i zaz˙a˛dał wła˛czenia nowego filmu na wideo.
– Poogla˛dasz ze mna˛, tatusiu? – poprosił.
– Zgo´dz´ sie˛ – szepne˛ła Jane. – Ja posprza˛tam.
– Ale nie powinnas´...
– Nie kło´c´ sie˛. To sa˛ jego urodziny, spraw mu przy-
jemnos´c´. Dam sobie rade˛.
Jane sprza˛tne˛ła ze stołu, umyła naczynia, schowała
nie zjedzone ciasteczka do puszek, kto´re przygotowa-
ła pani Mansell. Kiedy film sie˛ skon´czył, Chris zabrał
Jamesa na go´re˛, wyka˛pał go i ubrał w piz˙ame˛. Potem
usiedli we tro´jke˛ przed telewizorem i obejrzeli jeszcze
jeden film.
James zasna˛ł w ramionach ojca, wie˛c Chris zanio´sł
111
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
go do ło´z˙ka. Gdy wro´cił, wzia˛ł lez˙a˛cy na kominku
prezent od Jane.
– Teraz moja kolej. – Usiadł obok niej i zerwał
ozdobny papier. – Laphroaigh! Ska˛d wiedziałas´, z˙e to
moja ulubiona whisky?
– Zgadłam. Ciesze˛ sie˛, z˙e trafiłam.
– Wypijemy ja˛po´z´niej. Teraz ja chciałbym kupic´ ci
prezent. Kiedy masz urodziny?
– Niedługo – odrzekła cicho. – Dziesia˛tego lipca.
Ale od niedawna ich nie obchodze˛.
Wyczuł jej przygne˛bienie.
– Powiesz mi, dlaczego? – zapytał łagodnie.
– Mo´j ma˛z˙ zmarł dziewia˛tego lipca zeszłego roku.
Dzien´ przed moimi urodzinami.
– Rozumiem.
Cieszyła sie˛, z˙e Chris nic wie˛cej juz˙ nie dodał.
Trudno byłoby znalez´c´ słowa, kto´re mogłyby jej po-
mo´c. Po chwili Chris otoczył ja˛ ramieniem, jakby pra-
gna˛ł ja˛ pocieszyc´.
– To juz˙ nie ma znaczenia. Zaczynam sie˛ z tym
godzic´ – wyznała mu po chwili.
– To ma znaczenie. Bo´l mija po bardzo długim cza-
sie, nawet jes´li sie˛ jest na to przygotowanym. Moz˙-
na go sobie tłumaczyc´, racjonalizowac´, ale i tak nie
uste˛puje łatwo.
– Widze˛, z˙e doskonale to rozumiesz. Musiałes´ sam
bardzo cierpiec´.
– Kaz˙demu zdarza sie˛ cierpiec´.
Siedzieli razem na kanapie. Jane us´wiadomiła so-
bie, z˙e jest znuz˙ona. Oparła głowe˛ na ramieniu Chrisa,
przymkne˛ła oczy i nawet nie zauwaz˙yła, kiedy zasne˛ła.
Gdy sie˛ obudziła, nie wiedziała, czy mine˛ło dziesie˛c´
112
GILL SANDERSON
minut, czy godzina. Zerkne˛ła na twarz Chrisa. Miał
zamknie˛te oczy, a jego piers´ poruszała sie˛ miarowo.
Poruszyła sie˛ ostroz˙nie, by go nie obudzic´, ale natych-
miast otworzył oczy.
– Oboje potrzebowalis´my kro´tkiej drzemki – mruk-
na˛ł, przecia˛gaja˛c sie˛. – Musisz od razu wracac´? Nie mog-
łabys´ zostac´ dłuz˙ej? Zjedlibys´my cos´, obejrzeli telewi-
zje˛ albo posłuchali muzyki. Zrobilibys´my sobie taki
leniwy wieczo´r.
– Podoba mi sie˛ twoja propozycja – stwierdziła.
Przerzucali kanały w telewizji, nie koncentruja˛c sie˛
na dłuz˙ej na z˙adnym programie. Chris zrobił kanapki,
a kiedy zjedli, Jane zrzuciła buty i połoz˙yła sie˛ na ka-
napie, opieraja˛c głowe˛ na kolanach Chrisa.
– Lubie˛ z toba˛ byc´ – powiedziała. – Czuje˛ sie˛
swobodnie, do niczego sie˛ nie zmuszam, i dobrze mi
z tym.
– Mnie tez˙ jest z toba˛ dobrze – przyznał i połoz˙ył
ramie˛ na jej talii.
Wieczo´r upływał powoli. Chris przynio´sł dwie
szklanki, by oboje spro´bowali whisky, kto´ra˛ Jane mu
podarowała.
– To niezbyt duz˙o na dwie osoby – stwierdziła
Jane. – Powinnam kupic´ wie˛ksza˛ butelke˛. Ale chcia-
łam, z˙eby to był taki prezent tylko dla ciebie.
– A ja sie˛ chce˛ z toba˛ podzielic´. Prosze˛, wypij.
Pocia˛gne˛ła łyk i stwierdziła, z˙e bardzo jej smakuje.
– Rzadko pijam mocne alkohole – wyznała. – Czasa-
mi troche˛ dz˙inu z duz˙a˛ ilos´cia˛ toniku. Ale to jest dobre.
– Moz˙emy potem otworzyc´ wino.
Jakis´ czas po´z´niej poczuli, z˙e nadszedł czas, z˙eby
podja˛c´ decyzje˛.
113
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Musisz w ogo´le dzis´ wracac´? – zapytał Chris.
Ku zaskoczeniu Jane odpowiedz´ sama wyrwała jej
sie˛ z ust.
– Nie, jes´li mnie poprosisz, z˙ebym została.
– Przeciez˙ wiesz, z˙e bardzo tego chce˛.
Wiedziała. Była juz˙ zdecydowana. Ale...
– Pamie˛tasz, o czym niedawno rozmawialis´my? To
jest tylko seks. Cos´, co nas porwało, ale nie nalez˙y przy-
pisywac´ temu wie˛kszego znaczenia.
– To ty tak mo´wiłas´, nie ja.
– Chciałam tak mys´lec´. Ale dzis´ to be˛dzie juz˙ drugi
raz. Teraz mam czas do namysłu. A wie˛c tym razem...
– Tym razem to be˛dzie cos´ w rodzaju zobowia˛zania
– dokon´czył za nia˛.
– Tak mi sie˛ wydaje. Boje˛ sie˛, Chris.
– Ja tez˙ sie˛ boje˛, ale chodz´my. Be˛dziemy bac´ sie˛
razem.
Pocałował ja˛, najpierw lekko, potem namie˛tnie.
– Pachniesz galaretka˛ owocowa˛ – rzekł z us´mie-
chem. – Masz ochote˛ na ka˛piel?
– Dobry pomysł. Ale nie wzie˛łam koszuli nocnej
ani szczoteczki do ze˛bo´w.
– Szczoteczke˛ ci poz˙ycze˛. A kto potrzebuje koszu-
li? Zaczekaj chwile˛.
Poszedł na go´re˛ i po jakims´ czasie wro´cił w ciem-
nym jedwabnym szlafroku. Wzia˛ł ja˛ za re˛ce, a kiedy
wstała, pocałował w usta.
– Pierwszy raz był cudowny, ale za bardzo sie˛
s´pieszylis´my. Teraz be˛dziemy sie˛ cieszyc´ kaz˙da˛chwila˛.
Zabrał ja˛ do sypialni i zmysłowo rozebrał.
– Za duz˙o masz na sobie – powiedziała, kiedy była
juz˙ zupełnie naga. – Musimy sie˛ tego pozbyc´.
114
GILL SANDERSON
Po chwili szlafrok Chrisa lez˙ał na podłodze. Jane
pochyliła sie˛ ku niemu, ale nie pozwolił sie˛ dotkna˛c´.
– Jeszcze nie – zaprotestował. – Chodz´. Mam dla
ciebie mała˛ niespodzianke˛.
Wprowadził ja˛ do łazienki, a ona ze zdumienia az˙
zmruz˙yła oczy. Płone˛ło tam szes´c´ s´wiec, kto´re odbijały
sie˛ w lustrach. Wanna była napełniona woda˛ z pach-
na˛ca˛ piana˛. Chris wzia˛ł ja˛ za re˛ke˛ i pomo´gł jej sie˛
zanurzyc´.
– Temperatura jest w sam raz – stwierdziła.
– Umiem ka˛pac´ dzieci. Sprawdziłem łokciem – wy-
jas´nił jej ze s´miechem.
Lez˙ała wycia˛gnie˛ta w wannie, Chris kle˛czał obok
i delikatnie polewał ja˛ woda˛, kto´ra˛ wyciskał z ga˛bki
w kształcie dinozaura. Czuła, jak uchodzi z niej zme˛-
czenie i obawy. Była rozluz´niona i szcze˛s´liwa. Potem
Chris wzia˛ł mydło. Czuła sie˛ jak kro´lowa, kiedy leni-
wie podsuwała mu do mycia ramie˛ lub noge˛. W kon´cu
wstała, a Chris spłukał prysznicem resztki piany z jej
sko´ry.
– Szkoda marnowac´ tyle pachna˛cej wody – stwier-
dziła. – Teraz twoja kolej.
Kiedy skon´czył, oboje przeszli do sypialni. Usiedli
na ło´z˙ku i wypili po kieliszku schłodzonego szampana.
Chris wylał troche˛ musuja˛cego płynu na piersi Jane,
a potem pochylił sie˛ i zlizał go z jej sko´ry. Czas mijał,
a oni sie˛ nie spieszyli. Kochali sie˛ długo, słodko,
namie˛tnie. Było zupełnie inaczej niz˙ za pierwszym
razem, ale ro´wnie wspaniale. Zafascynowani pozna-
wali swoje ciała, uczyli sie˛, jak je dotykac´ i pies´cic´, by
sprawiac´ sobie nawzajem przyjemnos´c´. Kiedy w kon´-
cu osia˛gne˛li spełnienie, przekonali sie˛, z˙e warto było
115
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
nies´piesznie zda˛z˙ac´ ku celowi. Teraz mogli spokojnie
zasna˛c´.
– Jeszcze jedno – wymamrotała Jane. – Musze˛
wyjs´c´, zanim James sie˛ obudzi. Nie chce˛, z˙eby o nas
wiedział.
Chris przez chwile˛ sie˛ zastanawiał.
– Niech be˛dzie, jak sobie z˙yczysz – odrzekł w kon´-
cu. – Ale wkro´tce chciałbym mu wszystko powiedziec´.
Potem oboje zasne˛li.
Był bardzo wczesny niedzielny ranek, ale Jane mia-
ła duz˙o zaje˛c´. Zwykle robiła tego dnia pranie, wie˛c
i dzisiaj zabrała kosz ubran´ i zeszła na do´ł do wspo´lnej
pralni w suterenie. Z powodu wczesnej pory pomiesz-
czenie było całkiem puste. Jane nastawiła pralke˛ i usia-
dła, patrza˛c, jak jej ciuszki obracaja˛ sie˛ w be˛bnie.
Nagle usłyszała zbliz˙aja˛ce sie˛ kroki i do pralni we-
szła Erica, ro´wniez˙ z koszem bielizny.
– Nie mogłam spac´ – wyznała – wie˛c postanowiłam
czyms´ sie˛ zaja˛c´. – Us´miechne˛ła sie˛ do Jane. – Domys´-
lam sie˛, z˙e niedawno wro´ciłas´?
– Tak, to taki mo´j wstydliwy sekret – z˙artobliwie
odparła Jane. – Pewnie niedługo wszyscy be˛da˛ o tym
wiedzieli, jak to w szpitalu.
– Jak to w szpitalu – zgodziła sie˛ Erica. – Mam
nadzieje˛, z˙e dobrze sie˛ wam układa. – Nagle sie˛gne˛ła
do kieszeni i wyje˛ła chusteczke˛. – Lepiej niz˙ mnie...
Jane podeszła do przyjacio´łki i obje˛ła ja˛.
– Zno´w masz kłopoty? Opowiedz mi wszystko. Od
razu sie˛ troche˛ lepiej poczujesz.
Erica pocia˛gne˛ła nosem i otarła łzy.
– Jestem taka głupia – stwierdziła, potrza˛saja˛c gło-
116
GILL SANDERSON
wa˛. – Zadzwonił Martin i prawie udało mu sie˛ mnie na-
brac´. Nie powinnam byc´ taka naiwna.
– Co sie˛ stało?
– Zadzwonił wczoraj rano i zachowywał sie˛ cał-
kiem miło. Przeprosił mnie, mo´wił, z˙e zdaje sobie
sprawe˛ z tego, jak okropnie poste˛pował, i z˙e jest mu
bardzo przykro. Potem powiedział, z˙e dostał nowa˛
prace˛, skon´czył z piciem i zacza˛ł porza˛dkowac´ swoje
z˙ycie. Twierdził, z˙e bardzo za mna˛ te˛skni, ale z˙e ja tez˙
musze˛ jakos´ ułoz˙yc´ sobie z˙ycie.
– Uwierzyłas´ mu? – spytała Jane.
– No, tak troche˛. Powiedziałam, z˙e pomys´le˛ o tym,
co mi powiedział, i z˙e moz˙e do mnie po´z´niej za-
dzwonic´.
– Zastanawiałas´ sie˛ nad tym, czy do niego wro´cic´?
– Jane starała sie˛ mo´wic´ neutralnym tonem. Wiedziała,
z˙e w takiej sytuacji nie powinna narzucac´ sie˛ z radami.
Waz˙ne decyzje kaz˙dy musi podejmowac´ sam. Czasami
jednak trudno jest sie˛ powstrzymac´.
– Nie, nawet mi to nie przyszło do głowy. Za-
dzwonił o sio´dmej. Powiedział, z˙ebym do niego przy-
jechała, do baru Fisherman’s Rest. Bełkotał, był agre-
sywny i pijany. Powiedział, z˙ebym przyjechała z rze-
czami, bo tego dnia nie wro´ce˛ do bursy. Miałam z nim
jechac´ do mieszkania, kto´re udoste˛pnił mu jakis´ zna-
jomy. Odmo´wiłam. Wtedy zacza˛ł krzyczec´, z˙e rano
wszystko ustalilis´my i z˙e chyba mi odbiło. Rozła˛czy-
łam sie˛. Zadzwonił znowu i zapowiedział, z˙e jes´li do
niego nie wro´ce˛, to stanie mi sie˛ cos´ złego. Podobno
jestes´my dla siebie stworzeni, i on mi to udowodni.
– Po twarzy Eriki płyne˛ły łzy. – Jane, jak mogłam az˙
tak sie˛ pomylic´?
117
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
Jane starała sie˛ ja˛ pocieszyc´.
– Co ja ci moge˛ powiedziec´? Chyba tylko to, z˙e
wszystkie problemy mijaja˛. Jeszcze kiedys´ be˛dziesz
szcze˛s´liwa.
Erica zno´w dzielnie starała sie˛ zapanowac´ nad soba˛.
– Wiem. I w poro´wnaniu z toba˛ wcale nie jestem
w takiej złej sytuacji. Nie powinnam sie˛ tak nad soba˛
uz˙alac´.
– Alez˙ nic w tym złego. Tylko juz˙ nie płacz, bo
be˛dziesz okropnie wygla˛dac´. Moz˙e wez´miesz długa˛
ka˛piel? Mnie to zawsze pomaga. Ja sie˛ zajme˛ twoim
praniem i przyniose˛ ci je na go´re˛, kiedy be˛dzie gotowe.
– Zrobisz to? Ale...
– Z
˙
adnych ale. Idz´ juz˙. – Jane odpe˛dziła ja˛ ruchem
dłoni. – Potem napijemy sie˛ kawy.
Erica odeszła, a Jane zaje˛ła sie˛ sortowaniem rzeczy.
Z
˙
al jej było kolez˙anki. Zastanowiła sie˛ nad jej słowa-
mi. Jeszcze trzy miesia˛ce temu Erica była szcze˛s´liwa
i zadowolona ze swego partnera. Planowała spe˛dzic´
z nim reszte˛ z˙ycia. A teraz taka zmiana. Straciła to-
warzysza z˙ycia, dom i wie˛kszos´c´ oszcze˛dnos´ci. W do-
datku były partner ne˛kał ja˛ i napastował.
Z kolei pomys´lała o sobie. Kilka tygodni wczes´niej
była przekonana, z˙e juz˙ nigdy nie spojrzy na z˙adnego
me˛z˙czyzne˛. A teraz... Moz˙e za bardzo sie˛ pos´pieszyła?
Wcia˛z˙ nie wie o Chrisie tylu rzeczy... Ciekawe, jak to
wszystko moz˙e sie˛ skon´czyc´?
Rano obudziła sie˛ radosna, teraz zaczynała wpadac´
w przygne˛bienie. Moz˙e zrobic´ tylko jedno.
Zadzwoniła do Chrisa. Wiedziała, z˙e wybierał sie˛
z Jamesem w odwiedziny do znajomych. Udało jej sie˛
do niego dodzwonic´, zanim wyszedł. Gdy tylko usły-
118
GILL SANDERSON
szała jego głos, poczuła sie˛ znacznie lepiej. Był taki
ciepły, przyjazny, kochaja˛cy.
– Mam kłopot – zacze˛ła. – Włas´ciwie chce˛ tylko,
z˙ebys´ dodał mi otuchy. Rozmawiałam włas´nie z Erica˛.
– Opowiedziała mu o wszystkim. – I teraz sie˛ zasta-
nawiam, czy nagle moje uczucia do ciebie moga˛sie˛ od-
mienic´. Albo twoje uczucia do mnie.
Wysłuchał jej, nie przerywaja˛c, i wcale nie zlek-
cewaz˙ył jej niepokojo´w.
– Zawsze istnieje ryzyko, z˙e sie˛ nie ułoz˙y. Sam
o tym wiem najlepiej. W tej chwili nie chce˛ cie˛
nakłaniac´ do niczego, czego mogłabys´ z˙ałowac´. Nie
be˛dziemy sie˛ s´pieszyc´. Chce˛ tylko, z˙ebys´ cos´ usłysza-
ła. Jestes´ moja˛najwie˛ksza˛ w z˙yciu szansa˛na szcze˛s´cie.
Mam nadzieje˛, z˙e ja dla ciebie jestem ro´wnie waz˙ny.
– Tak, włas´nie tak mys´le˛.
– To dobrze. Wie˛c moz˙e to uczcimy? Co powiesz
na kolacje˛ w Escott Arms, w s´rode˛?
– Wspaniale. Be˛de˛ miała na co czekac´.
W s´rode˛ spotkała Jane jeszcze jedna mała przyjem-
nos´c´. Matt pracował z Erica˛ w jednej z sal. Jane zawsze
s´wietnie sie˛ z nim dogadywała, inne piele˛gniarki
ro´wniez˙, ale teraz zauwaz˙yła, z˙e z Erica˛ ła˛czy go jakies´
szczego´lne porozumienie. Matt rozmawiał z nia˛ troche˛
dłuz˙ej, niz˙ było to absolutnie konieczne. Cze˛sto sie˛
razem s´miali, a kiedy pochylali sie˛ nad czyms´, ich
ramiona stykały sie˛ niby to przypadkiem.
W Erice nasta˛piła jakas´ zmiana. Nie chodziła juz˙
przygarbiona, oczy jej błyszczały, s´miało patrzyła
przed siebie. Chyba zno´w zaczyna sie˛ czuc´ jak kobieta.
– Jestes´ dzisiaj radosna jak skowronek – stwierdziła
119
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
Jane, gdy wracały razem do bursy. – Nigdy jeszcze nie
widziałam, z˙ebys´ sie˛ tak cze˛sto us´miechała.
Erica zaczerwieniła sie˛.
– Jestes´my tylko przyjacio´łmi – odrzekła. – Przyja-
z´nimy sie˛ nie od dzis´, ale... Sama nie wiem. Lubie˛ go.
– Jak to sie˛ stało, z˙e nadal jest wolny?
– Mieszkał z chorym ojcem, opiekował sie˛ nim,
pos´wie˛cał mu cały wolny czas. Kilka tygodni temu
ojciec zmarł, wie˛c sytuacja Matta sie˛ zmieniła.
– Czy s´mierc´ ojca bardzo go przygne˛biła?
– Oczywis´cie, w pewien sposo´b. Jednak spodzie-
wał sie˛ tego od dawna. W jakims´ sensie było to wyba-
wienie dla nich obu.
– Rozumiem. – Jane skine˛ła głowa˛. – A teraz...
– Zaraz, zaraz – przerwała jej kolez˙anka. – Nie ja
jedna tu wygla˛dam, jakbym wygrała na loterii. Jane, ty
wre˛cz promieniejesz. I nie mo´w mi, z˙e na skutek pracy.
Moz˙e tak na ciebie działaja˛ tutejsze potrawy, morskie
powietrze albo cos´ całkiem innego, ale zupełnie zmie-
niła ci sie˛ twarz. Kiedys´ wiecznie chodziłas´ ze zmarsz-
czonym czołem. Teraz twoje zmarszczki gdzies´ znik-
ne˛ły.
– Widocznie dobrze sie˛ odz˙ywiam – zasugerowała
Jane ze s´miechem.
120
GILL SANDERSON
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
Chris miał przyjs´c´ dopiero za godzine˛, lecz chociaz˙
była głodna, postanowiła nic nie jes´c´ przed kolacja˛.
Wzie˛ła prysznic i z rados´cia˛ spostrzegła, z˙e jej wło-
sy sa˛juz˙ troche˛ dłuz˙sze. Niedługo be˛dzie mogła sie˛ po-
kusic´ o bardziej kobieca˛ fryzure˛.
Włoz˙yła biała˛ koronkowa˛ bielizne˛ i niebieska˛ suk-
nie˛. Potem starannie sie˛ umalowała. Chciała wygla˛dac´
ładnie. Nagle usłyszała dzwonek do frontowych drzwi.
Z
˙
adna z mieszkanek bursy nikogo dzis´ nie oczekiwała,
wie˛c to pewnie Chris. Przyszedł troche˛ wczes´niej. Zbie-
gła na do´ł, z˙eby go wpus´cic´.
Popołudniowe słon´ce przes´wiecało przez wzorzyste
szybki w drzwiach. Widziała za nimi niewyraz´ny zarys
me˛skiej sylwetki. Odsune˛ła zasuwe˛ i otworzyła drzwi.
To nie był Chris, tylko Martin Berry, były partner
Eriki.
Spojrzała na niego przeraz˙ona.
– Nie moz˙esz tu wejs´c´ – oznajmiła. – Odejdz´, bo
zawołam ochrone˛. – Spro´bowała zamkna˛c´ mu drzwi
przed nosem.
Jednak intruz okazał sie˛ silniejszy. Wszedł do s´rod-
ka i odepchna˛ł ja˛ na bok.
– Niby dlaczego nie moge˛ wejs´c´? – warkna˛ł. – Kto
mi zabroni? Zejdz´ mi z drogi, bo chce˛ sie˛ zobaczyc´
z Erica˛.
Jane poczuła pierwsze ukłucie strachu. Od Martina
jechało alkoholem, miał rozbiegane oczy, i sprawiał
wraz˙enie człowieka, kto´ry nie wie, co robi. Na oddziale
nagłych wypadko´w Jane nieraz musiała sobie radzic´
z awanturnikami.
– Prosze˛ mnie nie popychac´! – zaz˙a˛dała. – Juz˙
mo´wiłam, z˙e tu nie wejdziesz. Jes´li chcesz rozmawiac´
z Erica˛, to...
– Erica! – rozdarł sie˛ Martin na całe gardło. – Nie
schowasz sie˛ przede mna˛! Wiem, z˙e tam jestes´. Juz˙ do
ciebie ide˛. Pogadamy, nawet jak nie chcesz. Nie
pozwole˛ sie˛ tak traktowac´! – Wyja˛ł z kieszeni butelke˛
i pocia˛gna˛ł łyk. W powietrzu rozeszła sie˛ won´ taniego
alkoholu.
Na schodach rozległ sie˛ przestraszony głos Eriki.
– Jane? Martin? Co sie˛ dzieje? Co ty tutaj robisz?
Głos Martina brzmiał coraz bardziej przenikliwie.
Jane z przeraz˙eniem zdała sobie sprawe˛, z˙e ten czło-
wiek nie tylko jest pijany, ale ro´wniez˙ moz˙e byc´
szalony.
– Przyszedłem po ciebie! Wyjdziesz ze mna˛! Nie
obchodzi mnie, czego chcesz, wie˛c nie utrudniaj.
Jane wiedziała, z˙e nie moz˙e mu pozwolic´ is´c´ na
go´re˛. Gdy Martin chwycił za pore˛cz schodo´w, zasta˛-
piła mu droge˛.
– Nie po´jdziesz tam. Juz˙ ci mo´wiłam, z˙e...
Wtedy Martin niespodziewanie uderzył ja˛ pie˛s´cia˛
w twarz. Siła ciosu była tak wielka, z˙e Jane zatoczyła
sie˛ i upadła na stopnie. Usłyszała cichy trzask i zalała ja˛
fala bo´lu. Nie mogła sie˛ ruszyc´, nie mogła mys´lec´,
istniał tylko ten pulsuja˛cy, ostry bo´l.
Z wolna zacze˛ły do niej docierac´ ro´z˙ne odgłosy.
122
GILL SANDERSON
Z go´ry dochodziły krzyki. Czy Martin cos´ zrobił Erice?
Słyszała tez˙ inny dz´wie˛k, rytmiczne, głos´ne uderzenia
z zewna˛trz. Za szyba˛ dostrzegła postac´ me˛z˙czyzny,
kto´ry walił pie˛s´cia˛ w drzwi i cos´ krzyczał. To pewnie
Chris pro´buje dostac´ sie˛ do s´rodka.
Musi mu otworzyc´. Tylko jak? Wiedziała, z˙e jes´li
sie˛ ruszy, zno´w ogarnie ja˛ straszliwy bo´l.
Przekre˛ciła sie˛ na drugi bok i zgodnie z jej przewi-
dywaniami natychmiast zabolało ja˛ całe ciało. Pewnie
mam złamane z˙ebro, pomys´lała. Miała nadzieje˛, z˙e
kos´c´ nie przebiła z˙adnego waz˙nego organu. Nie mogła
jednak wstac´, wie˛c podczołgała sie˛ do wejs´cia. Nie
było to daleko, ale trwało wieki. Bo´l narastał. W kon´cu
Jane dotarła do celu, odcia˛gne˛ła zasuwe˛ i z płaczem
opadła na podłoge˛.
Zobaczyła nad soba˛ przeraz˙ona˛ twarz Chrisa.
– Co on ci zrobił?
Ukla˛kł przy niej i chciał obejrzec´ obraz˙enia, ale nie
pozwoliła mu tego zrobic´.
– Nic mi nie jest – wyste˛kała. – Biegnij do Eriki, bo
on moz˙e ja˛ zabic´! – Zauwaz˙yła, z˙e Chris sie˛ zawahał.
– Czy ty mnie słyszysz?! – Podniosła głos do krzyku.
– Erica...
Szybko pocałował ja˛ w policzek i pobiegł na go´re˛.
Jane miała wraz˙enie, z˙e otacza ja˛ge˛sta mgła. Doszła do
wniosku, z˙e juz˙ nic wie˛cej nie musi zrobic´. Włas´ciwie
moz˙e tylko zemdlec´...
Kiedy pracowała na oddziale nagłych wypadko´w,
przekonała sie˛, z˙e niekiedy ludzie w szoku funkcjonuja˛
niby normalnie, ale tak naprawde˛ nic do nich nie
dociera. Teraz sama sie˛ tak czuła. Mogła tylko lez˙ec´.
123
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
Słyszała dochodza˛ce z go´ry krzyki, piski i huk przesu-
wanych mebli, ale to wszystko działo sie˛ jakby za
szyba˛. Jej nie dotyczyło.
Po jakims´ czasie wro´cił Chris. W jego oczach doj-
rzała przeraz˙enie i troske˛. A moz˙e to była miłos´c´?
Szybko jednak przybrał mine˛ profesjonalisty i w ułam-
ku sekundy zmienił sie˛ z ukochanego me˛z˙czyzny
w lekarza.
– Nic ci nie be˛dzie – zapewnił. – Dzwoniłem juz˙ po
pogotowie. Staraj sie˛ nie ruszac´. I nic nie mo´w. – Obma-
cał jej czaszke˛ i kos´ci twarzy, by sprawdzic´, czy nie
ma złaman´. – Gdzie cie˛ boli? – zapytał.
– Boli mnie głowa, ale przede wszystkim bok. Wyda-
je mi sie˛, z˙e złamałam z˙ebro. Co z Erica˛?
– Juz˙ dobrze. Jest nieco zszokowana.
Jeszcze o cos´ musi go zapytac´...
– A co... z nim? – Nie mogła sie˛ zmusic´, by wypo-
wiedziec´ imie˛ Martina. Głos jej drz˙ał.
– Z nim juz˙ spoko´j – odparł Chris lekcewaz˙a˛co. – Po-
radziłem sobie.
Ucieszyła sie˛ z tej wiadomos´ci. Nie musi sie˛ juz˙
o nic martwic´. Zamkne˛ła oczy.
Wkro´tce usłyszała jakies´ obce głosy, czyjes´ re˛ce
ostroz˙nie ja˛ podniosły i wyniosły na dwo´r. Na poli-
czkach czuła s´wiez˙y powiew wiatru, słon´ce raziło
w oczy.
W szpitalu zaje˛ły sie˛ nia˛ piele˛gniarki. Niekto´re zna-
ła. Jedna z nich poprosiła Chrisa, by zaczekał za pa-
rawanem. Jane wiedziała, co sie˛ dzieje i cieszyła sie˛, z˙e
moz˙e sobie po prostu lez˙ec´. Przes´wietlenie wykazało
złamanie z˙ebra i znaczne potłuczenia. Dostała s´rodki
przeciwbo´lowe. Piele˛gniarki umyły jej twarz i zaban-
124
GILL SANDERSON
daz˙owały klatke˛ piersiowa˛. Potem pozwoliły jej od-
pocza˛c´. Drzemała, czuja˛c, z˙e ktos´ trzyma ja˛ za re˛ke˛.
Kiedy sie˛ obudziła, Chrisowi kazano wyjs´c´, a nia˛
zaja˛ł sie˛ bardzo młody lekarz w towarzystwie starszej
piele˛gniarki.
– Jak sie˛ pani czuje? – zapytał.
– Jestem głodna – odparła po zastanowieniu. – Od
s´niadania nic nie jadłam.
– Trudno be˛dzie jes´c´ obolałymi ustami, ale przynio-
se˛ pani jakis´ płynny ciepły posiłek – rzekła piele˛gniarka.
– Bardzo prosze˛. I jeszcze jedno. Nie be˛de˛ zajmo-
wac´ ło´z˙ka w szpitalu. Chce˛ wro´cic´ do siebie.
Lekarz spojrzał na nia˛ z wahaniem.
– Nie odniosła pani powaz˙nych obraz˙en´ – stwier-
dził – ale przez˙yła pani wstrza˛s i wolelibys´my za-
trzymac´ pania˛ na noc.
– Moz˙e zastanowimy sie˛ nad tym, kiedy napije sie˛
pani czegos´ ciepłego i wro´ca˛ pani siły – odezwała sie˛
piele˛gniarka. – A poza tym ma pani gos´cia.
To musi byc´ dobra piele˛gniarka, pomys´lała Jane. Po
ich odejs´ciu przy jej ło´z˙ku pojawił sie˛ Chris.
– Kiedy zobaczyłem cie˛ na podłodze, byłem prze-
raz˙ony – wyznał.
– Pocałuj mnie w policzek, ten zdrowy. – Chris
pocałował ja˛ ostroz˙nie, usiadł obok i wzia˛ł ja˛ za re˛ke˛.
– Czuje˛ sie˛ juz˙ lepiej – zapewniła. – Powiedz mi, co sie˛
włas´ciwie stało. I jak sie˛ miewa Erica?
– Niez´le. Ty odniosłas´ znacznie cie˛z˙sze obraz˙enia.
Była jednak w takim szoku, z˙e personel karetki po-
stanowił przywiez´c´ ja˛ do szpitala. Dostała s´rodki
uspokajaja˛ce i zostanie tu na noc. Dzie˛ki tobie nic
powaz˙nego jej sie˛ nie stało.
125
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– A... a ten człowiek? Co z nim? Uciekł?
– Nie – odrzekł Chris. Po chwili wahania dodał:
– Tez˙ jest tutaj, na oddziale. Pilnuje go policja. Kiedy
lekarz uzna, z˙e moz˙na go wypisac´, zostanie aresz-
towany.
– A dlaczego jest w szpitalu?
– Chyba ma złamana˛ szcze˛ke˛. Troche˛ za mocno mu
przyłoz˙yłem – wyznał Chris zaz˙enowany.
Musiała sie˛ rozes´miac´.
– Doktorze Fielding! Przemoc wobec szalen´ca?
– Najwyz˙szy czas, z˙eby znormalniał – mrukna˛ł
Chris pod nosem. – Poza tym chciał mnie uderzyc´ butel-
ka˛, a w ten sposo´b moz˙na zabic´. – Delikatnie pocało-
wał ja˛ w usta. – Do diabła z wiecznym pamie˛taniem
o obowia˛zkach lekarza! Kiedy widze˛, co ci zrobił,
mam ochote˛ zno´w mu przyłoz˙yc´.
– Tak okropnie wygla˛dam?
– Wygla˛dasz jak kobieta, kto´ra stane˛ła w obronie
przyjacio´łki.
– Chris, wiesz, z˙e nie jestem powaz˙nie ranna. Chce˛
wro´cic´ do siebie. Zostaja˛c tutaj dłuz˙ej, czułabym sie˛
jak oszustka.
– Wcale nie byłabys´ oszustka˛, ale dobrze, poroz-
mawiam z tym młodym lekarzem.
– Mam jeszcze jedna˛ pros´be˛. Czy mo´głbys´ za-
dzwonic´ do Matta i powiedziec´ mu, co sie˛ stało?
– Powiedziec´ Mattowi? Ale... Aha, juz˙ rozumiem!
– Rozes´miał sie˛ wesoło. – Jasne, zrobie˛ to.
Wyszedł, a wkro´tce przy ło´z˙ku Jane zjawił sie˛ mło-
dy lekarz.
– Jeszcze raz pania˛ zbadam, ale doktor Fielding
mnie przekonał, z˙e powinienem pania˛ wypisac´. Obie-
126
GILL SANDERSON
cał sie˛ pania˛ zaopiekowac´. Tylko prosze˛ sie˛ oszcze˛-
dzac´ przynajmniej przez trzy dni. Dałem pani zwol-
nienie z pracy na tydzien´.
Jeszcze jeden młody, ale dobry lekarz, pomys´lała
Jane.
Do szpitalnych drzwi, zgodnie z przepisami, doje-
chała w fotelu na ko´łkach. Chris czekał na nia˛ przy
samochodzie. Zawio´zł ja˛do bursy i pomo´gł połoz˙yc´ sie˛
do ło´z˙ka. Wtedy pierwszy raz sie˛ rozpłakała.
Chris obja˛ł ja˛ czule, ale nic nie mo´wił. Kiedy sie˛
uspokoiła, przemył jej twarz re˛cznikiem zmoczonym
w chłodnej wodzie.
– Wiem, z˙e to ło´z˙ko jest za wa˛skie dla nas dwojga,
ale chciałbym zostac´ na noc. Be˛de˛ spał na podłodze.
Juz˙ nieraz to robiłem. Chce˛ byc´ przy tobie, trzymac´ cie˛
za re˛ke˛.
– Wspaniale. – Ogarne˛ło ja˛ poczucie bezpieczen´st-
wa. Nagle cos´ sobie przypomniała. – A Erica? Za-
dzwoniłes´ do Matta?
– Tak. I po raz pierwszy Matt poprosił mnie o przy-
sługe˛. Chce, z˙ebym dzis´ i jutro dał mu wolne. Oczywis´-
cie, zgodziłem sie˛. Pewnie ma zamiar nie odste˛powac´
Eriki.
– To miłe. – Przymkne˛ła oczy. – A, jeszcze cos´...
– Co?
– Jestes´ mi winien kolacje˛ w Escott Arms.
Naste˛pnego ranka obudziła sie˛ i powoli odwro´ciła
głowe˛. Chris spał na podłodze. Zrobił sobie posłanie ze
zdje˛tych z fotela poduszek, nakrył sie˛ jej szlafrokiem.
Kiedy spał, bruzdy mimiczne na jego twarzy stawały
sie˛ płytsze, wygla˛dał młodziej i pogodniej.
127
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
Chyba poczuł na sobie jej wzrok, bo otworzył oczy.
– Dzien´ dobry, kochanie. Jak sie˛ czujesz? – zapytał.
Ucieszyła sie˛, słysza˛c, jak ja˛ nazwał. Po raz pierw-
szy tak sie˛ do niej zwro´cił.
– Jestem obolała i po´łprzytomna. Ale spałam dob-
rze.
– Matka natura wie, co robi. Szybciej wydobrze-
jesz, jes´li be˛dziesz duz˙o spała. Mam pomysł. Pomoge˛
ci dojs´c´ do łazienki, zrobie˛ ci s´niadanie, potem ty be˛-
dziesz sobie odpoczywac´, a ja po´jde˛ do pracy.
– A co z Jamesem? – Z
˙
e tez˙ wczoraj o tym nie po-
mys´lała! – Cała˛ noc spe˛dziłes´ u mnie, a teraz...
– Nie martw sie˛. Pani Mansell została z nim na noc
i dzisiaj odwiezie go do przedszkola.
Pomo´gł jej przejs´c´ do łazienki. Kiedy zobaczyła
swoja˛ twarz w lustrze, omal sie˛ nie rozpłakała. Cały
lewy policzek był siny, oko podpuchnie˛te. Wiedziała,
z˙e to tylko powierzchowne obraz˙enia, ale wraz˙enie
było okropne.
Ostroz˙nie umyła sie˛ wilgotna˛ ga˛bka˛, wyczys´ciła ze˛-
by, zmieniła koszule˛ i wro´ciła do ło´z˙ka, a tymczasem
Chris zrobił jej s´niadanie.
– Spotkałem chyba wszystkie mieszkaja˛ce tu piele˛-
gniarki, w ro´z˙nych stadiach negliz˙u – oznajmił wesoło.
– Zasypały mnie pytaniami o ciebie. I z˙adna sie˛ nie
zdziwiła, z˙e mnie tutaj widzi. Chyba bardzo cie˛ lubia˛.
Te dwie, kto´re mieszkaja˛ w kon´cu korytarza, maja˛ dzis´
wolny dzien´, wie˛c jes´li be˛dziesz czegos´ potrzebowała,
moz˙esz je zawołac´.
Zjadła owsianke˛, kto´ra˛ dla niej ugotował, wypiła
herbate˛ i poczuła sie˛ troche˛ lepiej, choc´ nadal była
bardzo senna.
128
GILL SANDERSON
– Idz´ juz˙ – ponagliła Chrisa. – Dam sobie rade˛.
Przed wyjs´ciem jeszcze ja˛ zbadał, ale nie stwierdził
nic niepokoja˛cego. Jane wkro´tce zasne˛ła i obudziła sie˛
dopiero w porze lunchu, kiedy przyszła piele˛gniarka
zmienic´ jej opatrunek. Kolez˙anka z pokoju w kon´cu
korytarza przyniosła jej talerz zupy i herbate˛. Widza˛c,
jacy wszyscy sa˛ dla niej dobrzy, Jane zno´w sie˛ roz-
płakała. Zdawała sobie sprawe˛, z˙e ten płacz to jeden ze
skutko´w przez˙ytego wstrza˛su. Potem zno´w zasne˛ła.
Obudziła sie˛ po´z´nym popołudniem. Czuła sie˛ juz˙
znacznie lepiej. W telefonie komo´rkowym znalazła
wiadomos´c´ tekstowa˛: ,,Nie jedz kolacji, przyniose˛ cos´
dobrego’’.
Cos´ dobrego? S
´
wietnie. Us´wiadomiła sobie, z˙e jest
bardzo głodna, choc´ przeciez˙ przespała prawie cały
dzien´. Pokonuja˛c bo´l, wstała z ło´z˙ka i zno´w zmieniła
koszule˛. Tym razem na ładna˛ koronkowa˛ z głe˛bokim
dekoltem. Uczesała starannie włosy i wzie˛ła saszetke˛
z kosmetykami. Nie bardzo mogła poprawic´ wygla˛d
swojej twarzy, ale odrobina makijaz˙u wpłyne˛ła korzys-
tnie na jej samopoczucie.
Przed przyjazdem do Jane Chris wpadł do swojego
domu. Choc´ pani Mansell miała zostac´ z Jamesem na
kolejna˛ noc, chciał zobaczyc´ syna i chwile˛ z nim po-
rozmawiac´.
U Jane pojawił sie˛ z torba˛ zakupo´w i pojemnikiem
do przenoszenia ciepłych potraw, z kto´rego unosił sie˛
bardzo apetyczny zapach.
– Najpierw musze˛ ci cos´ wyjas´nic´ – odezwała sie˛,
uprzedzaja˛c jego słowa. – Czuje˛ sie˛ juz˙ prawie dobrze.
Była u mnie piele˛gniarka i stwierdziła, z˙e jestem
129
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
w dobrej formie. Wie˛c dzisiaj nie zachowuj sie˛ jak mo´j
lekarz, dobrze? A teraz do rzeczy. Jestem głodna.
Najpierw tylko spytam, co u Eriki? Mys´lałam, z˙e do
mnie wpadnie. Mam nadzieje˛, z˙e nie jest w gorszym
stanie?
Us´miechna˛ł sie˛ szeroko.
– Wre˛cz przeciwnie. I to wszystko dzie˛ki tobie.
Notabene, niezła z ciebie intrygantka. Nie znałem cie˛
od tej strony.
– Mo´w szybko, o co chodzi.
– Juz˙ ci mo´wiłem, z˙e Matt poprosił o wolny dzien´.
Okazało sie˛, z˙e zabrał Erice˛ do siebie. Z
˙
eby nie musiała
wracac´ tutaj, bo to mogłoby byc´ dla niej nieprzyjemne.
– Rozumiem.
– Wszystko z zachowaniem zasad przyzwoitos´ci.
Matt ma kilka wolnych pokoi, wie˛c nie zdarzy sie˛ nic...
niewłas´ciwego. Wydaje mi sie˛, z˙e Erica wcale nie be˛-
dzie sie˛ s´pieszyc´ z powrotem do bursy.
– Wiesz, ta awantura przyniosła w kon´cu cos´ pozy-
tywnego. – Wzdrygne˛ła sie˛ lekko. – A tak w ogo´le, to
co sie˛ z nim dzieje?
– Jest w areszcie. Złoz˙yłem zeznanie i powiedzia-
łem tez˙, z˙e ciebie nie moz˙na przesłuchac´ ze wzgle˛du na
stan zdrowia. Przy odrobinie szcze˛s´cia nie be˛dziesz
musiała sobie tym zawracac´ głowy. Podobno istnieje
szansa, z˙e zostanie wysłany na leczenie zamiast do
wie˛zienia.
– Byle tylko trzymał sie˛ z dala od Eriki.
– I od ciebie – dodał Chris.
Rozstawił na stole talerze i sztuc´ce, z torby wyja˛ł
jakies´ paczuszki, na kon´cu otworzył pojemnik.
– Pani Mansell bardzo sie˛ zmartwiła na wiadomos´c´
130
GILL SANDERSON
o tym, co cie˛ spotkało. Wierzy jednak, z˙e dobre jedze-
nie działa lepiej niz˙ lekarstwa, wie˛c przysyła ci swoja˛
specjalnos´c´. Kurczak duszony z fasolka˛ i młodymi ziem-
niakami.
– Wspaniale to wygla˛da – rzekła zachwycona, pa-
trza˛c, jak Chris nakłada jej na talerz apetyczne danie.
Na koniec Chris otworzył butelke˛ szampana.
– Chris, było pyszne, a ja czuje˛ sie˛ juz˙ o wiele lepiej
– powiedziała po kolacji. – Moz˙e wstane˛ i...
– Nie ma mowy – zaprotestował. – Ja posprza˛tam.
A potem spe˛dzimy razem spokojny wieczo´r.
– Dobrze, ale chyba chciałabym ci cos´ powie-
dziec´...
Spojrzał na nia˛ badawczo.
– Wiesz, z˙e przez˙yłas´ wstrza˛s, wie˛c nie wiem, czy to
najlepszy moment na podejmowanie waz˙nych decyzji.
– To bardzo dobry moment. Dzie˛ki temu, co sie˛
wydarzyło, spojrzałam na z˙ycie z innej perspektywy.
Kiedy Chris poszedł do kuchni, umyła ze˛by, po-
prawiła makijaz˙ i fryzure˛, a potem zno´w połoz˙yła sie˛
do ło´z˙ka. Teraz mu to powie...
Chris wro´cił, usiadł w fotelu przy ło´z˙ku i popatrzył
na nia˛ w zadumie. Jane wzie˛ła kieliszek i wycia˛gne˛ła
go w jego strone˛.
– Moge˛ prosic´ o jeszcze odrobine˛? – Kiedy spełnił
jej pros´be˛, wzniosła toast. – Nie robie˛ tego cze˛sto, ale
teraz chciałam wypic´ za szcze˛s´liwa˛ przyszłos´c´.
– Za szcze˛s´liwa˛ przyszłos´c´ – powto´rzył i wypił łyk
szampana. Widziała jednak, z˙e nadal bacznie ja˛ obser-
wuje.
– Dzisiaj nie tylko spałam, ale tez˙ troche˛ rozmys´-
lałam. O mnie, o tobie, o przyszłos´ci.
131
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Czy to na pewno jest najlepsza pora na taka˛
rozmowe˛? – zaniepokoił sie˛ Chris.
– Jak najbardziej. Wczoraj ten szaleniec walna˛ł mnie
pie˛s´cia˛, ale ciebie chciał uderzyc´ butelka˛. Mogłes´ zgi-
na˛c´. Kiedy pracowałam na nagłych wypadkach, nieraz
widziałam, jak po takim uderzeniu ludzie wykrwawiali
sie˛ na s´mierc´.
– Ale nie zgina˛łem. Nie uderzył mnie i...
– Nie o to mi chodzi. Tylko o to, z˙e istniało takie
ryzyko. Moz˙e po prostu dopisało ci szcze˛s´cie.
– Jane, to juz˙ przeszłos´c´, nie rozmawiajmy o tym.
– Ale ja musze˛. Bo to zdarzenie czegos´ mnie nau-
czyło. – Wzie˛ła głe˛boki oddech i cia˛gne˛ła, starannie
dobieraja˛c słowa. – Mo´j ma˛z˙ umarł, a ja postanowiłam,
z˙e juz˙ nie zaangaz˙uje˛ sie˛ emocjonalnie, poniewaz˙ to
niesie ze soba˛ zbyt wielkie ryzyko cierpienia. Potem
spotkałam ciebie... i polubiłam cie˛. Bardzo. Nie oczeki-
wałam niczego, ale moje ciało... mnie zdradziło. – Us´-
miechne˛ła sie˛. – I to była bardzo miła zdrada.
– Rzeczywis´cie, bardzo miła.
– Teraz zmieniam decyzje˛. Zamierzam brac´ wszys-
tko, co przyniesie mi z˙ycie. Nigdy nie wiadomo, co sie˛
stanie jutro. Jest taka łacin´ska sentencja: Carpe diem.
Korzystaj z dnia. Włas´nie to od dzis´ be˛de˛ robic´.
– A czy moz˙e i ja jestem cze˛s´cia˛ tego planu? – spy-
tał cicho.
– Mam nadzieje˛, z˙e tak. O ile oczywis´cie zechcesz.
Mys´le˛ jednak, z˙e tak jak ja boisz sie˛ zaangaz˙owania...
Wstał, podszedł do okna i utkwił wzrok w zieleni
parku.
– Czułem to samo co ty – powiedział. – Moz˙e włas´-
nie dlatego sie˛ do siebie zbliz˙ylis´my? Kiedy moja z˙o-
132
GILL SANDERSON
na odeszła, mys´lałem tylko o Jamesie. Teraz jednak na-
deszła pora na zmiane˛, tak jak u ciebie. Chce˛ zaryzy-
kowac´. Tylko w ten sposo´b mam szanse˛ na znalezie-
nie szcze˛s´cia.
– Od dzis´ be˛dziemy z˙yc´, nie tylko wegetowac´ –
os´wiadczyła rados´nie Jane.
133
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
ROZDZIAŁ O
´
SMY
Po trzech dniach spe˛dzonych w pokoju Jane miała
wraz˙enie, z˙e oszaleje. Przeczytała wszystkie przynie-
sione jej czasopisma, słuchała radia, po południu
ogla˛dała telewizje˛, rozmys´lała o przyszłos´ci oddziału.
Wieczory upływały jej najmilej, poniewaz˙ wtedy od-
wiedzał ja˛ Chris. Uparła sie˛ jednak, by na noc wracał
do domu zaja˛c´ sie˛ Jamesem.
Rano czwartego dnia zadzwoniła do lekarza.
– Musze˛ wro´cic´ do pracy. Ta bezczynnos´c´ dopro-
wadza mnie do szału – oznajmiła mu.
– Prosze˛ wpas´c´ do mojego gabinetu. Musze˛ pania˛
obejrzec´.
Zbadał ja˛, sprawdził wpisy w karcie, zastanowił sie˛
i doszedł do wniosku, z˙e praca be˛dzie dla niej lepsza
niz˙ siedzenie w domu. Zabronił jej jednak wszelkiego
wysiłku fizycznego. Miała sie˛ skupic´ wyła˛cznie na ro-
bocie papierkowej.
Do szpitala poszła z przyjemnos´cia˛. Była ciekawa,
jak ja˛ przyjmie zespo´ł. Zauwaz˙yła, z˙e kolez˙anki i kole-
dzy traktuja˛ ja˛ teraz z wie˛kszym szacunkiem, a moz˙e
nawet z sympatia˛. I na dodatek starali sie˛ pomagac´ jej
w pracy.
Niespodziewana˛ trudnos´c´ sprawiło jej szkolenie
młodych piele˛gniarek. Kiedy patrzyła, jak wolno i nie-
pewnie wszystko robia˛, powstrzymywała sie˛ siła˛ woli,
by ich w tym nie wyre˛czyc´. Włas´nie z ulga˛ kon´czyła
obserwowac´, jak Sue pomaga Mattowi zakładac´ cew-
nik pe˛pkowy. Pracowała wolno, ale ostroz˙nie i dokład-
nie. Gdy skon´czyła, Matt szczerze ja˛ pochwalił.
– Moz˙esz zrobic´ sobie przerwe˛, Sue – dodała Jane.
– Widac´, z˙e bardzo to przez˙yłas´.
Ona z Mattem ro´wniez˙ postanowili odpocza˛c´ i po-
szli na kawe˛ do jej gabinetu.
– Opowiedz mi, co u Eriki – poprosiła Jane.
Matt sie˛ zaczerwienił.
– Chris mi mo´wił, z˙e to dzie˛ki tobie zawiadomił
mnie o tym wypadku. Ska˛d wiedziałas´, z˙e ja... z˙e my...
– Dobra piele˛gniarka, tak jak dobry lekarz, musi
byc´ spostrzegawcza – odparła. – Zawsze zauwaz˙am,
kiedy ludzie sie˛ polubia˛...
– Na pewno wiesz, jak to jest, kiedy ktos´ ci sie˛ tak
spodoba, z˙e nie potrafisz sie˛ temu oprzec´ – powiedział
Matt i tym razem Jane sie˛ zaczerwieniła.
– No a jak ona sie˛ miewa?
– Coraz lepiej. Wzie˛ła kilka dni urlopu, bo prze-
z˙yła silny wstrza˛s. Przez tydzien´ musi brac´ s´rodki
uspokajaja˛ce. Moz˙e mogłabys´ ja˛ odwiedzic´ dzis´ wie-
czorem?
– Che˛tnie. O kto´rej mam przyjechac´?
– Około dziewia˛tej? Wpadne˛ po ciebie, a potem cie˛
odwioze˛. Przy okazji troche˛ mi pomoz˙esz. Erica prosi-
ła, z˙ebym zabrał kilka rzeczy z jej pokoju.
– Ciesze˛ sie˛, z˙e zamierza zostac´ u ciebie dłuz˙ej –
przyznała rados´nie Jane.
Matt przyjechał tuz˙ przed dziewia˛ta˛, z lista˛ rzeczy
do zabrania. Jane pomogła mu je znalez´c´ i spakowac´.
135
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
Ich ilos´c´ wskazywała na to, z˙e Erica planuje wypro-
wadzic´ sie˛ z bursy na dobre.
– Kiedy Erica tu wro´ci? – spytała Matta mimo-
chodem.
– Jes´li to be˛dzie ode mnie zalez˙ało, to nigdy. Moz˙e
u mnie mieszkac´ tak długo, jak tylko zechce. Dzie˛ki
niej mo´j dom oz˙ywa.
Erica przeraziła sie˛ na widok siniaka na twarzy Jane.
Ona sama ro´wniez˙ nie wygla˛dała dobrze i widac´ było,
z˙e bardzo przez˙yła całe zajs´cie. Oczy miała podkra˛-
z˙one i niespokojnie rozgla˛dała sie˛ woko´ł, gdy rozlegał
sie˛ jakis´ niespodziewany dz´wie˛k. Kiedy jednak patrzy-
ła na Matta, w jej wzroku widac´ było miłos´c´ i szcze˛s´-
cie. Matt z kolei otaczał ja˛ czuła˛ opieka˛. Byli soba˛ wy-
raz´nie zauroczeni.
Kiedy Matt przygotowywał w kuchni kolacje˛, Erica
pokazała Jane pro´bki farb i materiało´w.
– Pomo´z˙ mi wybrac´ – poprosiła. – Pomagam Mat-
towi organizowac´ remont domu. Trzeba jakos´ rozjas´-
nic´ te wne˛trza.
– To prawda – potakne˛ła Jane.
– Chyba zaczne˛ od gło´wnej sypialni. – Mo´wia˛c to,
Erica lekko sie˛ zarumieniła. – Jak ci sie˛ podoba ten
materiał na zasłony i ten kolor na s´ciany? Na podłodze
lez˙y tam bardzo ładny czerwony dywan.
– Be˛dzie pie˛knie – zawyrokowała Jane. – Zamie-
rzasz tu zostac´ na dobre?
– Na razie Matt mi tego nie proponował, ale jes´li to
zrobi, to sie˛ zgodze˛.
– Nie boisz sie˛? Po tej historii z Martinem...
– Matt to nie Martin. W z˙yciu trzeba ryzykowac´.
136
GILL SANDERSON
To samo mo´wiłam wczoraj, pomys´lała Jane. To
ciekawe, z˙e ten incydent odmienił nas w podobny
sposo´b.
Przez ostatnie dni Fiona wyraz´nie zachowywała
dystans, wie˛c Jane bardzo sie˛ zdziwiła, kiedy naste˛p-
nego dnia poprosiła ja˛ o rozmowe˛.
– Mys´lałam o tym, co mo´wiłas´ na temat potrzeby
cia˛głego kształcenia sie˛ – zacze˛ła – wie˛c i ja chciała-
bym nauczyc´ sie˛ czegos´ nowego. – Pchne˛ła w strone˛
Jane plik broszur. – W Londynie organizuja˛ po´łroczne
szkolenie z zakresu najnowszych technik w leczeniu
dzieci. Gdybym je ukon´czyła, byłabym lepsza˛ piele˛g-
niarka˛. Chciałabym po´js´c´ na ten kurs.
Jane przejrzała broszury. Szkolenie miało sie˛ odbyc´
w jednym z renomowanych szpitali.
– Chciałabym, z˙ebys´ ukon´czyła ten kurs, ale szpital
nie be˛dzie mo´gł przez ten czas wypłacac´ ci pensji.
– Wiem. Mam troche˛ oszcze˛dnos´ci. Rozmawiałam
juz˙ z działem kadr. Dostane˛ bezpłatny urlop i nie strace˛
posady. Jes´li podpisze˛ zobowia˛zanie, z˙e wro´ce˛ tu
i przepracuje˛ co najmniej trzy lata, to szpital odda mi za
kurs.
– To wspaniale. Z przyjemnos´cia˛ napisze˛ ci refe-
rencje, jes´li be˛dziesz ich potrzebowała.
– I jeszcze jedno – dodała Fiona troche˛ niepewnie.
– Na ten kurs bardzo trudno sie˛ dostac´, ale ktos´ włas´nie
zrezygnował. Mogłabym zaja˛c´ wolne miejsce, ale mu-
siałabym zacza˛c´ juz˙ za tydzien´.
– Za tydzien´! Dlaczego wczes´niej nie dałas´ mi znac´?
– Sama dopiero sie˛ o tym dowiedziałam.
Jane westchne˛ła.
137
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Przyjdz´ do mnie za godzine˛. Porozmawiam z ka-
drami.
W dziale kadr dowiedziała sie˛, z˙e ostateczna decy-
zja dotycza˛ca kursu nalez˙y do niej. Mogła oznajmic´
Fionie, z˙e jej wyjazd jest niemoz˙liwy. Postanowiła
jednak udzielic´ jej pozwolenia.
Niemal godzine˛ zabrało jej układanie na nowo pla-
nu dyz˙uro´w i szukanie zaste˛pstwa. W kon´cu jednak do-
biła do szcze˛s´liwego kon´ca.
– Kosztowało mnie to sporo wysiłku, ale moz˙esz
jechac´ na ten kurs – oznajmiła w kon´cu Fionie.
– Dzie˛ki, Jane. To bardzo miło z twojej strony.
I jestem pewna, z˙e nie be˛dziesz za mna˛ te˛skniła.
Dopiero wtedy Jane dostrzegła w oczach Fiony
złos´liwe błyski. Odniosła dziwne wraz˙enie, z˙e kolejny
raz dała sie˛ nabrac´.
Po´z´niej tego dnia Chris przyszedł do niej do gabine-
tu. Jak zwykle, kiedy nikt ich nie widział, pocałował ja˛
na powitanie.
– Czy aby sie˛ nie przepracowujesz? – zapytał.
– Nic prawie nie robie˛, bo piele˛gniarki wyre˛czaja˛
mnie we wszystkim.
– I bardzo dobrze. I nadal chcesz korzystac´ z z˙ycia?
– Owszem. Czy ty do czegos´ zmierzasz?
– Niewykluczone. Przejrzałem plan dyz˙uro´w. Pod
koniec tygodnia oboje mamy dwa wolne dni.
– Owszem. Do tego czasu zamierzam byc´ całkiem
zdrowa.
Mina Chrisa zdradziła, z˙e bije sie˛ z mys´lami.
– No powiedz mi, o co chodzi – zache˛cała Jane.
– Od razu ci ulz˙y.
Wzia˛ł głe˛boki oddech.
138
GILL SANDERSON
– Jeszcze nikogo o cos´ takiego nie prosiłem. Ale po
kolei. Jakis´ czas temu pani Mansell oznajmiła mi, z˙e
chciałaby odwiedzic´ co´rke˛. Zdecydowałem wie˛c, z˙e na
ten czas wezme˛ wolne dni, z˙eby gdzies´ z Jamesem
wyjechac´. Ale James sie˛ dopytuje, czy ty nie mogłabys´
pojechac´ z nami. Tak sobie pomys´lałem, z˙e moz˙e ze-
chciałabys´ sie˛ zatrzymac´ w jakims´ hotelu nieopodal?
Chcemy sie˛ wybrac´ w okolice Whitby.
– Bardzo che˛tnie – odrzekła z lekkim wahaniem.
– Ale dlaczego miałabym mieszkac´ w innym hotelu?
Nie mogłabym w tym samym co wy?
– Rzecz w tym, z˙e my wybieramy sie˛ na kemping.
To zostało ustalone, zanim... zanim sie˛ dobrze po-
znalis´my.
– Na kemping?
– Obawiam sie˛, z˙e tak.
– Be˛dziecie mieszkac´ w małym namiociku i goto-
wac´ na ognisku?
Zrobił przeraz˙ona˛ mine˛.
– Nie. Na cos´ takiego James jest jeszcze za mały.
Moz˙e za kilka lat. To miejsce jest bardzo dobrze za-
gospodarowane. Moz˙na wynaja˛c´ wielki namiot z sy-
pialniami, kuchnia˛ i zadaszona˛ weranda˛. Jest w nim
sto´ł, krzesła, kuchenka do gotowania, lodo´wka, a na-
wet miejsce na barbecue. Prysznice z ciepła˛ woda˛ sa˛
bardzo blisko. Ale poniewaz˙ to wszystko jest pod na-
miotami, wie˛c James juz˙ nie moz˙e sie˛ doczekac´.
– Ile tam jest sypialni?
– Trzy.
– W takim razie mogłabym jedna˛ zaja˛c´. Jade˛ z wa-
mi, Chris. Jeszcze nie wiesz, z˙e kiedys´ byłam harcerka˛.
Nieraz spałam pod namiotem.
139
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Ale... czy juz˙ czujesz sie˛ na siłach?
– Nic sie˛ nie martw. Musze˛ tylko poprosic´, z˙eby
ktos´ przeja˛ł za mnie szkolenie praktykantek. – Nagle
cos´ ja˛tkne˛ło i spojrzała na Chrisa z obawa˛. – A moz˙e ty
nie chcesz, z˙ebym jechała? Moz˙e to be˛dzie niezre˛czna
sytuacja, ze wzgle˛du na Jamesa?
– Na pewno jakos´ to załatwimy.
Naste˛pnego dnia zadzwoniła do niej Erica.
– Wybieram sie˛ do bursy, z˙eby zabrac´ jeszcze kilka
rzeczy – powiedziała. – Wiem, z˙e to głupie, ale nie
chce˛ wchodzic´ tam sama. Be˛dziesz dzis´ w pokoju?
– Oczywis´cie, z˙e be˛de˛, jes´li tego chcesz. Powiedz
mi tylko, o kto´rej.
– Około sio´dmej. Poz˙ycze˛ od Matta samocho´d. Na-
pijemy sie˛ herbaty, pogadamy.
Jane widziała, z˙e Erica jest zdenerwowana wido-
kiem miejsca, w kto´rym Martin ja˛ zaatakował. Kiedy
jednak weszła do swojego pokoju, us´miechne˛ła sie˛.
– Juz˙ dobrze – os´wiadczyła. – Nawet mogłabym sie˛
tu wprowadzic´, gdybym chciała. Byłam tu szcze˛s´liwa.
– Byłam? – podchwyciła Jane. – Czyli zdecydowa-
łas´ sie˛ wyprowadzic´?
– Matt mi zaproponował, z˙ebym u niego została tak
długo, jak tylko zechce˛. Mam osobna˛ sypialnie˛, dzieli-
my dom jak przyjaciele.
– Chcesz, z˙eby tak pozostało? Przyzwoicie i po
przyjacielsku?
– Nie – odparła Erica namys´le. – Niekto´rzy moga˛
plotkowac´, z˙e zwia˛zuje˛ sie˛ z Mattem, z˙eby wyleczyc´
rany po poprzednim zwia˛zku, i z˙e powinnam jakis´ czas
140
GILL SANDERSON
odczekac´. Ale ty wiesz najlepiej, z˙e trzeba ryzykowac´.
Inaczej moz˙na przeoczyc´ cos´ naprawde˛ dobrego. – Ze-
rkne˛ła na przyjacio´łke˛. – Ty tez˙ postanowiłas´ zaryzy-
kowac´, prawda?
– Chyba tak.
– I jestes´ z tym szcze˛s´liwa?
– Owszem, bardzo.
– To dobrze. Chris to cudowny facet. No, juz˙ mam
wszystko, co chciałam sta˛d zabrac´. Chodz´my do twoje-
go pokoju, napijemy sie˛ herbaty.
Tydzien´ mijał bardzo wolno. Dwa dni przed wyjaz-
dem wpadł do niej Chris.
– Sprawdziłem, z˙e na tym kempingu jest dobrze
zorganizowany klub dla dzieci. Załatwiłem juz˙, z˙eby
drugiego wieczoru James spe˛dził tam kilka godzin. My
be˛dziemy wtedy mogli pojechac´ na wytworna˛ kolacje˛
do jakiegos´ pobliskiego hotelu.
– Kaz˙dego wieczoru be˛dziemy wytworni – powie-
działa, mys´la˛c o wisza˛cej w szafie jedwabnej sukni,
kto´rej nie nosiła od czasu s´mierci me˛z˙a. Postanowiła ja˛
ze soba˛ zabrac´.
W kon´cu nadszedł dzien´ wyjazdu. Całe przedpołu-
dnie Jane cierpliwie pracowała, by nie zostawic´ z˙ad-
nych zaległos´ci. W bursie czekała na nia˛ spakowana
torba.
Wyjez˙dz˙ała na kro´tkie wakacje z Chrisem. Jechali
nie jako kochankowie, lecz prawie jak rodzina. To był
kolejny krok pogłe˛biaja˛cy ich zwia˛zek i czuła lekkie
zdenerwowanie. Kiedy wro´ca˛, be˛da˛ juz˙ nieco inni,
be˛da˛ sie˛ lepiej znali. Miała nadzieje˛, z˙e wyjdzie im to
na dobre.
141
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
Chris przyjechał po nia˛ pod burse˛. Na tylnym sie-
dzeniu siedział us´miechnie˛ty James. Jane czekała na
nich przed budynkiem. Obok niej stało pudło z zapa-
sem jedzenia i torba podro´z˙na.
Chris pocałował ja˛ w policzek i wyruszyli. Jechali
droga˛ wzdłuz˙ wybrzez˙a, ciesza˛c sie˛ widokiem morza
i zielonych wzgo´rz. Pogoda była pie˛kna i według prog-
noz taka miała sie˛ utrzymac´ przez naste˛pne dni.
Po kro´tkim czasie dotarli na kemping. Jane spodo-
bało sie˛ tam od pierwszej chwili. Przede wszystkim
było czysto, do dyspozycji gos´ci był niewielki, ale do-
brze zaopatrzony sklepik i kawiarenka. Wynaje˛ty przez
Chrisa namiot okazał sie˛ przestronny i wygodny. Pra-
cownik oprowadził ich po terenie, objas´niaja˛c, gdzie
sie˛ co znajduje.
– Tu rozpalimy ognisko! – ucieszył sie˛ James,
wskazuja˛c miejsce przeznaczone do urza˛dzania bar-
becue. – Be˛dzie wie˛ksze, nie takie, jak w naszym
ogrodzie!
– Jasne! – przytakne˛ła Jane i zwro´ciła sie˛ do Chrisa:
– Moz˙e wez´miesz go na spacer, a ja tymczasem przy-
gotuje˛ kolacje˛?
– Moz˙emy cos´ zjes´c´ w kawiarence i...
– Nie bo´j sie˛, dam sobie rade˛. Całkiem dobrze go-
tuje˛ w polowych warunkach.
Po ich odejs´ciu sprawnie rozpaliła ognisko. Wy-
stawiła na sto´ł przywieziona˛ sałatke˛ i bułki. Miała tez˙
kiełbaski i szaszłyki, kto´re wystarczyło upiec.
Kolacje˛ zjedli na s´wiez˙ym powietrzu. James, prze-
je˛ty sytuacja˛, che˛tnie pomagał przy pieczeniu. Wkro´t-
ce jednak zrobił sie˛ senny i Chris połoz˙ył go do ło´z˙ka.
Jane tymczasem sprza˛tne˛ła po posiłku.
142
GILL SANDERSON
Gdy s´ciemniło sie˛, Jane usiadła orzy stoliku z kieli-
szkiem wina i czekała na powro´t Chrisa.
– James jeszcze nigdy tak szybko nie zasna˛ł – o-
znajmił Chris po chwili, siadaja˛c obok. – Mam wyrzu-
ty sumienia, z˙e tak cie˛z˙ko dzis´ tu pracowałas´.
– Che˛tnie to zrobiłam. Przynajmniej czułam, z˙e jes-
tem cze˛s´cia˛ rodziny, a dawno mi sie˛ to juz˙ nie zdarzy-
ło. – Nie mogła sie˛ jednak powstrzymac´ przed zie-
wnie˛ciem.
– Czy to jakis´ znak? – spytał Chris ze s´miechem.
– Nie. Mamy za soba˛ długi i pełen wraz˙en´ dzien´.
– I to juz˙ koniec na dzisiaj?
Zerkne˛ła na stoja˛cy za nimi namiot.
– Zaraz po´jde˛ sie˛ umyc´ – powiedziała. – Upewnij
sie˛, czy James s´pi, a potem moz˙esz przyjs´c´ i pocałowac´
mnie na dobranoc.
– Dobrze.
Kiedy wro´ciła spod prysznica, szybko połoz˙yła sie˛
do ło´z˙ka. Wkro´tce usłyszała cichy szelest przy wejs´ciu
i w po´łmroku zobaczyła sylwetke˛ Chrisa.
Oboje wiedzieli, z˙e musza˛ zachowywac´ sie˛ cicho.
Kochali sie˛ z pasja˛, ale w milczeniu, staraja˛c sie˛ nawet
zbyt głos´no nie oddychac´. Mimo to, gdy osia˛gne˛li
spełnienie, Jane us´wiadomiła sobie, z˙e jeszcze nigdy
nie przez˙yła tak wielkiej rozkoszy.
Naste˛pnego dnia pojechali do Whitby, małego mia-
steczka na wzgo´rzach, przez kto´rego s´rodek przepły-
wała rzeka. Byli nim zauroczeni.
Wieczorem James został w klubie razem z innymi
dziec´mi, a oni pojechali na kolacje˛. Na wszelki wypa-
dek Chris podał opiekunom numer swojego telefonu
komo´rkowego.
143
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
Jane włoz˙yła swoja˛ jedwabna˛ suknie˛, a Chris miał
na sobie jasne spodnie i biała˛ koszule˛. Na kempingu
polecono im pobliski pub, gdzie moz˙na było zjes´c´ ko-
lacje˛ na tarasie z widokiem na morze.
– Bardzo mi tu dobrze – stwierdziła Jane.
– Naprawde˛? – W głosie Chrisa zabrzmiała nie-
ufnos´c´.
– S
´
wietnie sie˛ bawie˛, i to przede wszystkim dlate-
go, z˙e ty tu jestes´. Dlaczego w to wa˛tpisz?
Gdy ja˛ obja˛ł, natychmiast poczuła jego ciepło.
– Nie wa˛tpie˛, moja droga, tylko czasami sie˛ o cie-
bie martwie˛.
– Martwisz sie˛? Dlaczego? Przeciez˙ wszystko mie˛-
dzy nami dobrze sie˛ układa. – Teraz ona sie˛ zase˛piła.
– Tak, układa sie˛ bardzo dobrze. Ale przez chwile˛
byłas´ taka smutna, a potem spojrzałas´ na obra˛czke˛
i przekre˛ciłas´ ja˛ na palcu. Juz˙ kiedys´ widziałem, jak to
robisz. Mys´lałas´ o swoim me˛z˙u, prawda?
– Chris, jestem tu z toba˛ – odrzekła po namys´le.
– I powiem ci, z˙e od lat nie byłam taka szcze˛s´liwa.
O me˛z˙u pomys´lałam tylko przelotnie.
Wzia˛ł ja˛ za re˛ke˛.
– Two´j ma˛z˙ umarł. Wiem, z˙e bardzo go kocha-
łas´. Czy za kaz˙dym razem, kiedy czujesz sie˛ szcze˛s´-
liwa, z˙ałujesz, z˙e go nie ma przy tobie? Z
˙
e nie dzie-
li z toba˛ rados´ci?
Milczała przez chwile˛.
– Chcesz usłyszec´ szczera˛ odpowiedz´? – spytała
w kon´cu. – Staram sie˛ tak nie mys´lec´, ale to bardzo
trudne. Czasami nie wiem, co naprawde˛ czuje˛. Takie
uczucia same do mnie przychodza˛, kiedy sie˛ ich naj-
mniej spodziewam.
144
GILL SANDERSON
Promienie słon´ca kładły sie˛ złotymi smugami na
wodzie. Woko´ł rozbrzmiewał gwar rozmo´w.
– Tuz˙ po jego s´mierci, a nawet kiedy jeszcze z˙ył,
ale był w bardzo złym stanie, chciałam sie˛ z nim dzielic´
wszystkimi miłymi rzeczami, kto´re mi sie˛ przydarzyły.
Ale było to niemoz˙liwe. Teraz buduje˛ z˙ycie na nowo,
wie˛c staram sie˛ mys´lec´ o sobie. I o tobie, i o nas razem.
Musze˛ jednak przyznac´, z˙e czasami sie˛ zastanawiam,
co by było, gdyby... nadal był przy mnie.
Chris miał skupiona˛ twarz i mocno s´ciskał jej re˛ke˛.
– Ale teraz jestem z toba˛ szcze˛s´liwa, Chris. Jest po
prostu... inaczej. Rozumiesz to, prawda?
– Oczywis´cie. – Nagle przygarna˛ł ja˛ do siebie
i mocno pocałował w usta. – Jeszcze ci nie mo´wiłem,
z˙e cie˛ kocham.
– Ja tez˙ nigdy ci nie mo´wiłam, z˙e cie˛ kocham –
rzekła. – To jest takie... ostateczne.
– Tak, zgadzam sie˛. Długo sie˛ nad tym zastanawia-
łem. Ludzie cze˛sto naduz˙ywaja˛ tego słowa i wtedy
niewiele ono znaczy. Dla mnie jednak znaczy bardzo
duz˙o. Mam nadzieje˛, z˙e dla ciebie tez˙.
– Mo´w dalej. – Ciekawiło ja˛, co jeszcze usłyszy.
– Mys´le˛, z˙e nasz zwia˛zek włas´nie ku temu zmierza.
Ku miłos´ci. Kiedys´ juz˙ miałem takie przeczucie, ale sie˛
pomyliłem. Tym razem postanowiłem sobie, z˙e musi
mi sie˛ udac´. Czy ty czujesz podobnie?
– Bardzo ostroz˙na z nas para, co? – zapytała. – Ale
owszem, masz racje˛. Nie chce˛ sie˛ s´pieszyc´, ale czuje˛,
z˙e do czegos´ zmierzamy. I warto na to czekac´.
145
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
Naste˛pnego dnia wybrali sie˛ na daleki spacer po
wrzosowiskach w okolicach Whitby. Obiecali sobie,
z˙e jeszcze kiedys´ odwiedza˛ ten kemping.
Uzgodnili, z˙e do domu wro´ca˛ wczes´nie. James był
troche˛ zme˛czony i szybko poszedł spac´.
– Jane, zostaniesz na noc? – zapytał Chris.
– Jes´li mnie zapraszasz – odrzekła.
Poszła do kuchni zrobic´ kanapki, a Chris zajrzał do
syna i sprawdził wiadomos´ci nagrane na automatycz-
nej sekretarce. Zaje˛ło mu to dos´c´ duz˙o czasu, a kiedy
wro´cił, Jane zauwaz˙yła, z˙e jest spie˛ty. Cos´ sie˛ chyba
stało, pomys´lała Jane.
– Musimy porozmawiac´ – oznajmił.
– Słucham – rzekła Jane zaniepokojona.
– Moja z˙ona zostawiła mi wiadomos´c´, z˙ebym do
niej zadzwonił. Włas´nie to zrobiłem.
– Powiedziałes´, z˙e praktycznie nie jestes´cie juz˙
małz˙en´stwem, z˙e znikne˛ła z twojego z˙ycia! A tym-
czasem ona do ciebie dzwoni? Chyba be˛dzie lepiej, jak
sobie sta˛d po´jde˛.
– Nie, zaczekaj. To dotyczy ro´wniez˙ ciebie.
– Mo´wiła o mnie? A ska˛d w ogo´le o mnie wie?
– Prosze˛, usia˛dz´. – Chris westchna˛ł cie˛z˙ko. – Wy-
słuchaj mnie i dopiero potem podejmij decyzje˛. Ja tez˙
jestem zdenerwowany.
Usiadła i patrzyła na niego czujnie.
– Słucham – powiedziała. – Kiedy wspomniałes´
o wiadomos´ci od z˙ony, nagle zdałam sobie sprawe˛,
z˙e... popełnilis´my cudzoło´stwo.
Zno´w westchna˛ł i przeczesał palcami włosy.
– Ja nie mam takiego poczucia. Ale wysłuchaj mnie,
prosze˛. Eleanor, moja z˙ona, dalej wykazuje pewien
rodzaj troski o mnie i o Jamesa. Zadzwoniła do niej jej
siostra z wiadomos´cia˛, z˙e zadurzyłem sie˛ w jakiejs´
okropnej babie, kto´ra zrujnuje mi z˙ycie i unieszcze˛s´-
liwi Jamesa, i z˙e ona, Eleanor, musi koniecznie temu
zapobiec.
Jane patrzyła na Chrisa z niedowierzaniem.
– Zadzwoniła jej siostra? To znaczy Fiona?
– Tak, Fiona.
Jane przypomniała sobie złos´liwe błyski w oczach
piele˛gniarki, kiedy sie˛ ostatnio rozstawały.
– Nie zdawałam sobie sprawy, z˙e ona az˙ tak nas
nienawidzi – wyszeptała.
– Najwyraz´niej tak jest. Na szcze˛s´cie Eleanor dob-
rze zna swoja˛ siostre˛. Nie uwierzyła w te˛ historie˛, ale
uznała za swo´j obowia˛zek sprawdzic´, co sie˛ dzieje.
Wszystko jej wyjas´niłem.
– I co ona na to?
– Z
˙
yczyła mi szcze˛s´cia. Powiedziała, z˙e przys´pie-
szy rozwo´d, bo i ona moz˙e zechce z kims´ sie˛ zwia˛zac´.
Pozwoliła mi tez˙ wyjas´nic´ ci, dlaczego sie˛ rozstalis´my.
Oczywis´cie, jes´li chcesz to wiedziec´.
– Oczywis´cie, z˙e chce˛!
– Eleanor jest archeologiem. Twierdzi, z˙e nie lubi
ludzi i z´le sie˛ z nimi dogaduje. Jest inteligentna, ale
mało uczuciowa.
147
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
– Ale dlaczego sie˛ rozstalis´cie?
– Pytanie powinno brzmiec´, dlaczego sie˛ pobralis´-
my. Tworzylis´my luz´ny zwia˛zek, kaz˙de z˙yło swoim
z˙yciem, ale Eleanor zaszła w cia˛z˙e˛. Ja byłem tym za-
chwycony, ona nie za bardzo. Po porodzie niewiele sie˛
zmieniło. Mie˛dzy nia˛ a Jamesem nigdy nie wytworzyła
sie˛ prawdziwa wie˛z´ jak mie˛dzy matka˛ a synem. Nie
pomogła psychoterapia ani leki. W kon´cu moja z˙ona
doszła do wniosku, z˙e be˛dzie lepiej, jes´li nas zostawi
samych. Po jakims´ czasie sie˛ z nia˛ zgodziłem.
Jane jeszcze nigdy nie słyszała takiej historii.
– Czy ona cie˛ kochała?
– Na swo´j chłodny sposo´b chyba tak.
– A ty ja˛?
– Tak, ale musiałem sie˛ z tego wyleczyc´.
– Nadal cie˛ to boli?
– Czasami.
– I boisz sie˛, z˙e historia sie˛ powto´rzy?
– Kiedys´ sie˛ tego bałem, ale odka˛d poznałem cie-
bie, goto´w jestem zaryzykowac´. Jes´li i ty tego prag-
niesz.
Wstała, podeszła do niego i ucałowała go gora˛co.
– Lepiej be˛dzie, jes´li dzisiaj po´jde˛ do domu. Nadal
czuje˛ do ciebie to, co czułam, ale musze˛ pare˛ spraw
przemys´lec´. No i wolałabym, z˙ebys´ jednak był formal-
nie rozwiedziony.
Kiedy dotarła takso´wka˛ do domu, i na nia˛ czekała
wiadomos´c´ nagrana na automatycznej sekretarce. Do-
ktor Lansing, młody lekarz z oddziału nagłych wypad-
ko´w, zapraszał ja˛do gabinetu. Dotarła tam jeszcze tego
samego dnia.
– Badania krwi, kto´re pani zrobilis´my, cos´ wykaza-
148
GILL SANDERSON
ły. Ale chciałem sie˛ jeszcze upewnic´. – Podał jej małe
pudełeczko. – Jest pani piele˛gniarka˛, wie˛c wie pani, co
z tym zrobic´. Prosze˛ wejs´c´ tam, za zasłone˛.
Po chwili wszystko było jasne.
– A wie˛c jest pani w cia˛z˙y – potwierdził lekarz. –
Mam nadzieje˛, z˙e sie˛ pani cieszy.
Była dopiero dziewia˛ta, wie˛c zadzwoniła do Chrisa.
– Musze˛ do ciebie na chwile˛ wpas´c´ – oznajmiła.
Powitał ja˛ w progu i chciał pocałowac´ na powitanie,
ale odwro´ciła głowe˛ tak, z˙e jego usta natrafiły na jej
policzek.
– Wiem, z˙e to banalne słowa, ale musimy poroz-
mawiac´ – powiedziała.
– Moz˙e wolałabys´ jednak dłuz˙ej sie˛ nad wszystkim
zastanowic´? Wiem, z˙e ten telefon cie˛ zdenerwował,
wie˛c...
– Tu nie chodzi o mnie, tylko o ciebie.
Przeszli do jego gabinetu.
– Usia˛dz´ i wysłuchaj mnie – poprosiła. – Nic nie
mo´w!
Zauwaz˙yła le˛k na jego twarzy i dopiero wtedy zdała
sobie sprawe˛, z˙e krzyczy.
– Alez˙ ja nic nie mo´wie˛ – uspokoił ja˛.
– Jestem w cia˛z˙y – os´wiadczyła.
Przygla˛dała sie˛ mu uwaz˙nie, staraja˛c sie˛ odgadna˛c´,
co Chris czuje. Nie potrafiła.
– Nie rozumiem. Przeciez˙ mo´wiłas´...
– Najwyraz´niej kobiety w twoim z˙yciu maja˛ pecha.
Obie zaszły w cia˛z˙e˛, chociaz˙ tego nie chciały.
– Jane, wiesz, z˙e ja... Musimy zaplanowac´...
– Prosiłam, z˙ebys´ nic nie mo´wił. Wierzyłam, z˙e
149
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
nasz zwia˛zek ma przyszłos´c´. Ale nie chce˛ go tak za-
czynac´. Musze˛ wiele spraw przemys´lec´.
– Chyba nie zamierzasz... – zacza˛ł z przeraz˙eniem.
– Alez˙ ska˛d! Chce˛ tylko, z˙ebys´ dał mi tydzien´ na
zastanowienie sie˛ nad tym wszystkim.
Milczał przez chwile˛, az˙ w kon´cu skina˛ł głowa˛.
– Dobrze. Niech be˛dzie tydzien´. Ale potem poga-
damy.
Gdy po´z´niej lez˙ała w ło´z˙ku, przez jej głowe˛ przebie-
gały chaotyczne mys´li. Co ma zrobic´? Zauwaz˙yła, z˙e
Chris, choc´ z pocza˛tku zaskoczony ta˛ nowina˛, raczej
sie˛ z niej ucieszył. Ale co ona czuje? Moz˙e lepiej nie
angaz˙owac´ sie˛, wyjechac´ sta˛d i juz˙ nigdy nie pozwolic´
sobie na miłos´c´?
Jane sama nie wiedziała, jak przez˙yje naste˛pne dni.
Na szcze˛s´cie na oddziale było mno´stwo pracy, i gło´w-
nie ona zaprza˛tała jej mys´li.
Oczywis´cie, widywała Chrisa. On ro´wniez˙ był za-
pracowany. Kilka razy pytał, czy nie zechciałaby z nim
porozmawiac´ na osobnos´ci, ale za kaz˙dym razem od-
mawiała.
Pewnego dnia wpadł do jej gabinetu Matt.
– Jane, czy moge˛ powiedziec´ cos´, co byc´ moz˙e cie˛
zirytuje?
– Juz˙ i tak jestem dos´c´ zirytowana, ale mo´w.
– Wiele ci zawdzie˛czam. Dzie˛ki tobie jestem z Eri-
ca˛. Chciałem tylko powiedziec´, z˙e... Chris to s´wietny
facet, ale od tygodnia przebywanie z nim w jednym
pomieszczeniu to istne piekło. Czy moglibys´cie sie˛
wreszcie pogodzic´? To by nam wszystkim bardzo ułat-
wiło z˙ycie.
150
GILL SANDERSON
Musiała sie˛ rozes´miac´, choc´ tak naprawde˛ miała
ochote˛ płakac´.
– Chciałabym ci pomo´c, ale na razie nie moge˛ – od-
rzekła.
Tego samego dnia po południu podje˛ła wreszcie de-
cyzje˛. Gdy ogla˛dała stare zdje˛cia, nagle zrozumiała, z˙e
nie moz˙e spe˛dzic´ reszty z˙ycia, rozpamie˛tuja˛c prze-
szłos´c´. Musi wybrac´ to, co jest najlepsze nie tylko dla
niej, ale i dla dziecka.
Sie˛gne˛ła po telefon.
– Chris? Tu Jane.
– Jane! Wszystko w porza˛dku?
– Jak najbardziej, ale mam do ciebie pytanie. Co
bys´ powiedział na braciszka lub siostrzyczke˛ dla
Jamesa?
– To by było cudowne! Gdyby oczywis´cie mama
tego malen´stwa weszła do naszej rodziny.
– Bo ja nie wyobraz˙am sobie, z˙eby moje dziecko
mogło miec´ lepszego brata niz˙ James i lepszego ojca
niz˙ ty. Masz czas wieczorem? Jes´li tak, to spotkamy sie˛
za po´ł godziny na parkingu przy plaz˙y.
Z pocza˛tku nie wiedziała, jak zacza˛c´ te˛ rozmowe˛.
Chris takz˙e był zagubiony.
– Przejdz´my sie˛ po plaz˙y – zaproponował w kon´cu.
– Tam dalej jest mniej ludzi.
Zdje˛li sandały i brodzili po płyciz´nie, rozpryskuja˛c
wode˛. Gwar ludzkich głoso´w powoli cichł, a oni szli
dalej, słuchaja˛c krzyku mew. Po chwili wzie˛li sie˛ za
re˛ce.
– Byłam tu w dniu rozmowy kwalifikacyjnej, kiedy
151
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA
pierwszy raz cie˛ zobaczyłam. Moz˙na powiedziec´, z˙e
tutaj wszystko sie˛ zacze˛ło, i tu sie˛ skon´czy.
– Ale zacznie sie˛ cos´ nowego – dodał.
Poprowadził ja˛ w strone˛ skał, a gdy znalez´li sie˛ u ich
podno´z˙a, usiedli na wysunie˛tej kamiennej po´łce.
– Nie wiem, od czego zacza˛c´ – wyznał.
– Ale ja wiem. – Wycia˛gne˛ła przed siebie lewa˛dłon´
i spojrzała na obra˛czke˛. Potem ja˛ zdje˛ła, ucałowała
i wsune˛ła do kieszeni. – Tak to zakon´cze˛ – powiedzia-
ła. – Nie be˛de˛ juz˙ jej nosiła, ale ja˛zatrzymam. Nie masz
nic przeciwko temu?
– Alez˙ ska˛d. Wia˛z˙e sie˛ z nia˛ wiele wspomnien´, kto´-
re sa˛ cze˛s´cia˛ ciebie. Chce˛, z˙ebys´ ja˛ zatrzymała. Z
˙
eby
ci przypominała o Johnie.
– Polubiłby cie˛. Jego jednak nie ma, a my jestes´my.
Z
˙
ycie musi toczyc´ sie˛ dalej.
Obja˛ł ja˛ i przysuna˛ł sie˛ bliz˙ej, tak z˙e poczuła bija˛ce
od niego ciepło.
– Pamie˛tasz nasze wczes´niejsze rozmowy? Obieca-
łas´ sobie, z˙e zaczniesz naprawde˛ z˙yc´, wykorzystywac´
kaz˙dy dzien´.
– Pamie˛tam. I nadal tak mys´le˛. Tylko kiedy sie˛ do-
wiedziałam, z˙e... Co´z˙, to był dla mnie szok. Nie wie-
działam, co robic´. Ale teraz bardzo sie˛ ciesze˛, z˙e be˛-
dziemy mieli dziecko. – Spojrzała na niego czujnie. –
Chris, ty tez˙ sie˛ cieszysz, czy tylko udajesz?
– Bardzo sie˛ ciesze˛. Przez długi czas James był dla
mnie najwaz˙niejszy. Teraz be˛dzie nie tylko James, ale
ro´wniez˙ ty i jeszcze jeden mały Fielding. Be˛de˛ kochał
was wszystkich.
– Mały Fielding?
– Przeciez˙ musimy sie˛ pobrac´. Chyba chcesz, z˙eby
152
GILL SANDERSON
ojciec twojego dziecka był przyzwoitym człowiekiem?
I szcze˛s´liwym?
– Jestes´ pewny, z˙e... Mys´lisz, z˙e nam sie˛ uda?
– Jeszcze niczego w swoim dotychczasowym z˙yciu
nie byłem taki pewny.
153
DOSKONAŁA PIELE˛GNIARKA