03 Jedyna Kiera Cass

background image
background image
background image

Ty tuł ory ​gi​nału: The One

Pierw​sze wy ​da​nie w j ęzy ku pol​skim © 2014 by Wy ​daw​nic​two Ja​gu​ar Sp. Jaw​na

Re​dak​cj a: Ewa Ho​le​wińska

Skład i łam a​nie: EKART

Co​py ​ri​ght © 2014 by Kie​ra Cass. By ar​ran​ge​m ent with the au​thor. All ri​ghts re​se​rved.

Pro​j ekt okładki © 2012 by Gu​sta​vo Marx/Mer​ge Left Reps,Inc.

Opra​co​wa​nie gra​ficz​ne okładki Erin Fitz​sim ​m ons

Po​lish lan​gu​age trans​la​tion co​py ​ri​ght © 2014 by Wy ​daw​nic​two Ja​gu​ar Sp. Jaw​na

ISBN 978-83-7686-302-3

Wy ​da​nie pierw​sze, Wy ​daw​nic​two Ja​gu​ar, War​sza​wa 2014

Ad​res do ko​re​spon​den​cj i:

Wy ​daw​nic​two Ja​gu​ar Sp. Jaw​na

ul. Ka​zi​m ie​rzow​ska 52 lok. 104

02-546 War​sza​wa

www.wy ​daw​nic​two-j a​gu​ar.pl

Wy ​da​nie pierw​sze w wer​sj i ebo​ok

Wy ​daw​nic​two Ja​gu​ar, War​sza​wa 2014

Skład wersj i elektronicznej :

Virtualo Sp. z o.o.

background image

Spis treści

Dedy kacj a

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

background image

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Epilog

Podziękowania

background image

DLA CAL​LA​WAYA,
CHŁOPCA, KTÓRY WSPIĄŁ SIĘ DO DOM​KU NA DRZE​WIE
W MOIM SER​CU I UCZY​NIŁ MNIE KO​RONĄ SWO​JE​GO SER​CA.

background image

Roz​dział 1

T

y m ra​zem by ły śm y w Sali Wiel​kiej , m ęcząc się z ko​lej ną lekcj ą ety ​kie​ty, kie​dy przez okna

zaczęły wpa​dać cegły. Eli​se na​ty ch​m iast rzu​ciła się na podłogę i zaczęła się czołgać do bocz​ny ch
drzwi, poj ękuj ąc ze stra​chu. Ce​le​ste wrzasnęła prze​szy ​waj ąco i po​m knęła na ty ł sali, le​d​wie uni​-
kaj ąc sy piący ch się odłam ków szkła. Kriss złapała m nie za ram ię i pociągnęła, więc ra​zem z nią
po​biegłam w stronę wy j ścia.

– Po​spiesz​cie się! – zawołała Si​lvia.
W ciągu kil​ku se​kund gwar​dziści usta​wi​li się wzdłuż okien i otwo​rzy ​li ogień, a huk wy ​strzałów

dzwo​nił m i w uszach pod​czas uciecz​ki. Spraw​ca aktu agre​sj i w po​bliżu pałacu m u​siał zginąć. Nie​-
ważne, czy m iał broń palną, czy ka​m ie​nie – skończy ła się wy ​ro​zu​m iałość dla re​be​liantów.

– Nie​na​widzę bie​gać w ty ch pan​to​flach – m ruknęła Kriss, prze​rzu​caj ąc brzeg suk​ni przez

ram ię i nie od​ry ​waj ąc spoj ​rze​nia od końca ko​ry ​ta​rza.

– Jed​na z nas będzie się m u​siała do tego przy ​zwy ​czaić – za​uważy ła Ce​le​ste, dy sząc ciężko.
Przewróciłam ocza​m i.
– Jeśli to będę j a, za​cznę nosić na co dzień te​nisówki. Mam j uż tego kom ​plet​nie dość.
– Mniej ga​da​nia, szy b​sze tem ​po! – krzy knęła Si​lvia.
– Jak m am y się stąd do​stać na dół? – za​py ​tała Eli​se.
– A co z Ma​xo​nem ? – wy ​sa​pała Kriss.
Si​lvia nie od​po​wie​działa. Szły śm y za nią przez la​bi​ry nt ko​ry ​ta​rzy, szu​kaj ąc zej ścia do pod​zie​m i

i patrząc, j ak j e​den za dru​gim m i​j aj ą nas biegnący w prze​ciwną stronę gwar​dziści. Po​czułam , że
na​prawdę ich po​dzi​wiam , i za​sta​na​wiałam się, j a​kiej od​wa​gi trze​ba, żeby dla do​bra in​ny ch biec
w stronę nie​bez​pie​czeństwa.

Mi​j aj ący nas gwar​dziści wy glądali wszy ​scy tak sam o. W końcu m ój wzrok przy ​kuła para zie​-

lo​ny ch oczu. Aspen nie wy glądał na prze​stra​szo​ne​go ani na​wet za​sko​czo​ne​go. Po​j a​wił się pro​-
blem , a on m u​siał go po pro​stu roz​wiązać. Taki j uż by ł.

Na​sze spoj ​rze​nia spo​tkały się ty l​ko na m o​m ent, ale to wy ​star​czy ło. Tak właśnie by ło z Aspe​-

nem – w ułam ku se​kun​dy, bez słowa, by łam w sta​nie m u prze​ka​zać: Uważaj na sie​bie. A on bez
słowa od​po​wie​dział: Wiem, ty też.

Nie​wy ​po​wie​dzia​ne słowa by ły koj ące, nie m ogłam j ed​nak czer​pać po​dob​nej po​cie​chy z rze​-

czy wy ​po​wie​dzia​ny ch na głos. Na​sza ostat​nia roz​m o​wa by ła dość burz​li​wa. Miałam za​raz
opuścić pałac i pro​siłam go, żeby dał m i trochę cza​su i po​zwo​lił za​po​m nieć o Eli​m i​na​cj ach. A po​-
tem osta​tecz​nie zo​stałam , ale nie m iałam oka​zj i wy j aśnić m u dla​cze​go.

Może kończy ła m u się j uż cier​pli​wość do m nie i za​czy ​nał tra​cić zdol​ność do​strze​ga​nia we m nie

ty l​ko tego, co naj ​lep​sze. Mu​siałam coś na to po​ra​dzić. Nie wy ​obrażałam so​bie ży cia, w który m
nie by łoby Aspe​na. Na​wet te​raz, cho​ciaż m iałam na​dziej ę, że Ma​xon m nie wy ​bie​rze, ist​nie​nie

background image

świa​ta bez Aspe​na wy ​da​wało m i się czy m ś nie​m ożli​wy m .

– Tu​taj ! – zawołała Si​lvia, od​su​waj ąc ukry ​ty w ścia​nie pa​nel.
Ru​szy ły śm y w dół scho​da​m i, Eli​se i Si​lvia na początku.
– Cho​le​ra, Eli​se, po​spiesz się trochę! – krzy knęła Ce​le​ste. Wku​rzy ły m nie j ej słowa, ale nic nie

po​wie​działam , bo w końcu wszy st​kie m y ślały śm y to sam o.

Kie​dy scho​dziły śm y co​raz niżej w ciem ​ność, m y ślałam ze zgrozą o zm ar​no​wa​ny ch go​dzi​-

nach, które spędzę, cho​waj ąc się j ak m y sz w no​rze. Szły śm y da​lej , a odgłosy na​szej uciecz​ki
by ły tłum io​ne przez krzy ​ki, aż w końcu nad nam i za​brzm iał m ęski głos:

– Za​trzy ​m aj ​cie się!
Kriss i j a odwróciły śm y się j ed​no​cześnie, m rużąc oczy, dopóki nie zo​ba​czy ły śm y wy raźnie

m un​du​ru.

– Cze​kaj ​cie! – zawołała Kriss do dziewcząt poniżej . – To gwar​dzi​sta.
Za​trzy ​m ały śm y się na scho​dach, od​dy ​chaj ąc ciężko. W końcu m ężczy ​zna, także za​dy ​sza​ny,

do​tarł do nas.

– Prze​pra​szam pa​nie. Re​be​lian​ci ucie​kli, kie​dy ty l​ko otwo​rzy ​liśm y ogień. Naj ​wy ​raźniej dzi​siaj

nie by li w na​stro​j u do wal​ki.

Si​lvia prze​sunęła dłońm i po ubra​niu, żeby j e wy gładzić, i od​parła w na​szy m im ie​niu:
– Czy król ogłosił, że j est bez​piecz​nie? Jeśli nie, naraża pan te dziewczęta na poważne nie​bez​-

pie​czeństwo.

– Do​sta​liśm y po​le​ce​nie od dowódcy gwar​dii. Je​stem pe​wien, że j ego wy ​so​kość…
– Nie m ówi pan w im ie​niu króla. Do​brze, dziewczęta, idzie​m y da​lej .
– Na​prawdę? – za​py ​tałam . – Mam y się kry ć bez po​trze​by ?
Si​lvia rzu​ciła m i spoj ​rze​nie, które po​wstrzy ​m ałoby chy ​ba na​wet ata​kuj ącego re​be​lian​ta. Na​-

ty ch​m iast um ilkłam . Nawiązała się m iędzy nam i nić przy ​j aźni, po​nie​waż nie wiedząc o ty m , od​-
wra​cała m oj ą uwagę od Ma​xo​na i Aspe​na dzięki do​dat​ko​wy m lek​cj om . Jed​nak po m oim po​pi​sie
kil​ka dni tem u w cza​sie Biu​le​ty​nu wszy st​ko to należało j uż chy ​ba do przeszłości. Si​lvia odwróciła
się do gwar​dzi​sty i m ówiła da​lej :

– Proszę przy ​nieść roz​kaz od króla, wte​dy wrócim y. Idzie​m y da​lej , dziewczęta.
Gwar​dzi​sta i j a wy ​m ie​ni​liśm y znużone spoj ​rze​nia i po​szliśm y każdy w swoj ą stronę.
Si​lvia nie oka​zała ani cie​nia skru​chy, kie​dy dwa​dzieścia m i​nut później po​j a​wił się inny gwar​dzi​-

sta, m ówiąc nam , że m ożem y wra​cać na górę.

By łam tak po​iry ​to​wa​na całą tą sy ​tu​acj ą, że nie cze​kałam na Si​lvię ani na po​zo​stałe dziew​czy ​-

ny. Wspięłam się po scho​dach, wy szłam na j akiś ko​ry ​tarz na par​te​rze i po​m a​sze​ro​wałam do swo​-
j e​go po​ko​j u, cały czas niosąc pan​to​fle w ręku. Mo​ich po​koj ówek nie by ło, ale na łóżku cze​kała na
m nie m ała srebr​na tac​ka z ko​pertą.

Na​ty ch​m iast roz​po​znałam pi​sm o May i ro​ze​rwałam ko​pertę, łap​czy ​wie chłonąc j ej słowa.

Ami,
zo​stałyśmy ciot​ka​mi! Astra jest cu​dow​na. Żałuję, że nie ma Cię tu​taj i nie możesz jej sama zo​-
ba​czyć, ale wszy​scy ro​zu​mie​my, że te​raz mu​sisz być w pałacu. Myślisz, że spo​tka​my się na
Boże Na​ro​dze​nie? To prze​cież już niedługo! Muszę kończyć, po​ma​gam Ken​nie i Ja​me​so​wi. Nie
mogę uwie​rzyć, jak ona jest ślicz​na! Prze​syłam zdjęcie. Ści​ska​my Cię moc​no!

background image

May

Wy j ęłam zza kart​ki bły szczącą fo​to​gra​fię. By li na niej wszy ​scy z wy j ątkiem Koty i m nie. Ja​-

m es, m ąż Ken​ny, m iał podkrążone oczy, ale stał roz​pro​m ie​nio​ny koło żony i córki. Ken​na sie​-
działa wy ​pro​sto​wa​na na łóżku, trzy ​m aj ąc m ałe różowe za​wi​niątko, i wy glądała na szczęśliwą, ale
i wy ​czer​paną. Mam a i tata pro​m ie​nie​li dum ą, a en​tu​zj azm May i Ge​ra​da by ł wi​docz​ny na​wet na
zdj ęciu. Oczy ​wiście, Koty tu nie by ło, po​nie​waż obec​ność w ty m m iej ​scu nie wiązała się z żad​-
ny ​m i ko​rzy ścia​m i. Ale j a po​win​nam tam by ć.

Nie by ło m nie tam .
By łam tu​taj i chwi​la​m i sam a nie ro​zu​m iałam dla​cze​go. Ma​xon nadal spędzał czas z Kriss, na​-

wet po ty m wszy st​kim , co zro​bił, żeby m m ogła zo​stać. Re​be​lian​ci bez​u​stan​nie za​grażali na​sze​m u
bez​pie​czeństwu, a lo​do​wa​te słowa króla by ły zabój cze dla m o​j ej pew​ności sie​bie. Przez cały czas
krąży ł wokół m nie Aspen – se​kret, którego nikt nie m ógł po​znać. Ka​m e​ry po​j a​wiały się i zni​kały,
wy ​kra​daj ąc okru​chy na​sze​go ży cia, aby za​ba​wiać pu​blicz​ność. Z każdej stro​ny znaj ​do​wałam się
pod presj ą i bra​ko​wało m i wszy st​kich ty ch rze​czy, które za​wsze by ły dla m nie ważne.

Przełknęłam łzy złości. Już do​sta​tecz​nie dużo płakałam .
Za​m iast tego zaczęłam snuć pla​ny. Je​dy ną m e​todą, żeby wszy st​ko poukładać, by ło zakończe​nie

Eli​m i​na​cj i.

Cho​ciaż nadal od cza​su do cza​su za​sta​na​wiałam się, czy na pew​no chcę by ć księżniczką, nie

m iałam cie​nia wątpli​wości, że chcę należeć do Ma​xo​na. Jeśli tak się m iało stać, nie m ogłam sie​-
dzieć i cze​kać bez​czy n​nie. Przy ​po​m i​naj ąc so​bie ostat​nią roz​m owę z królem , krąży łam po po​ko​j u
i cze​kałam na po​koj ówki.

Od​dy ​chałam z tru​dem , więc wie​działam , że nie​wie​le zdołam przełknąć, ale to by ło war​te

poświęce​nia. Mu​siałam po​czy ​nić j a​kieś postępy i to j ak naj ​szy b​ciej . Zgod​nie ze słowa​m i króla,
inne dziewczęta czy ​niły Ma​xo​no​wi awan​se – fi​zy cz​ne awan​se – a j ego zda​niem j a by łam o wie​-
le zby t po​spo​li​ta, żeby dorównać im pod ty m względem .

Jak​by m oj a re​la​cj a z Ma​xo​nem nie by ła do​sta​tecz​nie skom ​pli​ko​wa​na, do​cho​dziła do tego j esz​-

cze kwe​stia od​bu​do​wy za​ufa​nia. Nie by łam pew​na, czy to ozna​cza, że nie wol​no m i za​da​wać
py tań, czy wręcz prze​ciw​nie. Cho​ciaż by łam prak​ty cz​nie pew​na, że nie po​sunął się zby t da​le​ko
w re​la​cj ach z po​zo​stały m i dziewczętam i, nie po​tra​fiłam się nad ty m nie za​sta​na​wiać. Nig​dy
wcześniej nie próbowałam by ć uwo​dzi​ciel​ska – nie​m al każdy in​ty m ​ny m o​m ent z Ma​xo​nem by ł
nie​za​pla​no​wa​ny – ale m u​siałam m ieć na​dziej ę, że j eśli ty l​ko się po​sta​ram , będę m ogła j a​sno po​-
ka​zać, że j e​stem za​in​te​re​so​wa​na nim tak sam o, j ak po​zo​stałe dziewczęta.

Ode​tchnęłam głęboko, uniosłam głowę i weszłam do j a​dal​ni. Ce​lo​wo spóźniłam się o m i​nutę

lub dwie z na​dziej ą, że wszy ​scy zdąży li j uż zaj ąć m iej ​sca. Nie po​m y ​liłam się, ale wy ​warłam
większe wrażenie, niż się spo​dzie​wałam .

Dy gnęłam , prze​su​waj ąc nogę w taki sposób, żeby roz​cięcie w suk​ni roz​chy ​liło się i odsłoniło

udo nie​m al do sa​m e​go bio​dra. Suk​nia m iała ko​lor ciem ​no​czer​wo​ny, nie za​kry ​wała ra​m ion i prak​-
ty cz​nie cały ch pleców, a j a m ogłaby m przy ​siąc, że po​koj ówki uży ły m a​gii, żeby w ogóle się na
m nie trzy ​m ała. Wstałam i spoj ​rzałam na Ma​xo​na, który, j ak za​uważy łam , prze​rwał j e​dze​nie.
Ktoś upuścił wi​de​lec.

background image

Skrom ​nie schy ​liłam głowę i po​deszłam do swo​j e​go m iej ​sca, sia​daj ąc obok Kriss.
– Am i, ty tak poważnie? – za​py ​tała szep​tem .
– Nie ro​zu​m iem ? – za​py ​tałam , udaj ąc za​sko​cze​nie.
Kriss odłoży ła sztućce i po​pa​trzy ły śm y na sie​bie.
– Wy glądasz na łatwą.
– Cóż, a ty wy glądasz na za​zdrosną.
Mu​siałam tra​fić w dzie​siątkę, bo za​ru​m ie​niła się lek​ko i zno​wu zaj ęła się j e​dze​niem . Ja sku​-

bałam ostrożnie swoj ą porcj ę, czuj ąc się nie​znośnie ściśnięta. Kie​dy po​sta​wio​no przed nam i de​-
ser, po​sta​no​wiłam prze​stać igno​ro​wać Ma​xo​na i oka​zało się, że pa​trzy ł na m nie, tak j ak m iałam
na​dziej ę. Na​ty ch​m iast pociągnął się za ucho, a j a nie​spiesz​nie powtórzy łam ten gest. Rzu​ciłam
szy b​kie spoj ​rze​nie królowi Clark​so​no​wi i po​sta​rałam się ukry ć uśm iech. By ł po​iry ​to​wa​ny, co
ozna​czało, że ko​lej ​na rzecz uszła m i na su​cho.

Wstałam od stołu wcześniej , żeby dać Ma​xo​no​wi okazj ę do po​dzi​wia​nia m o​j ej suk​ni od ty łu,

i j ak naj prędzej poszłam do po​ko​j u. Za​m knęłam za sobą drzwi i roz​pięłam na​ty ch​m iast su​wak,
roz​pacz​li​wie po​trze​buj ąc od​de​chu.

– Jak pa​nien​ce poszło? – za​py ​tała Mary, pod​chodząc do m nie.
– Wy glądał na oszołom io​ne​go. Tak j ak wszy ​scy.
Lucy pisnęła, a Anne po​deszła, żeby pom óc Mary.
– Przy ​trzy ​m a​m y to, pa​nien​ka m oże usiąść – po​le​ciła, więc posłuchałam j ej . – Przy j ​dzie tu

dzi​siaj ?

– Tak. Nie wiem kie​dy, ale na pew​no przy j ​dzie.
Przy ​siadłam na skra​j u łóżka, za​pla​taj ąc ręce na brzu​chu, żeby przy ​trzy ​m ać roz​piętą su​kienkę.
Anne spoj ​rzała na m nie ze sm ut​kiem .
– Przy ​kro m i, że będzie pa​nien​ka m u​siała zno​sić te nie​wy ​godę j esz​cze przez kil​ka go​dzin. Ale

j e​stem pew​na, że efekt okaże się tego wart.

Uśm iechnęłam się, sta​raj ąc się wy glądać, j ak​by nie prze​szka​dzało m i ta​kie cier​pie​nie. Po​wie​-

działam po​koj ówkom , że chcę zwrócić na sie​bie uwagę Ma​xo​na. Nie wspo​m niałam o m o​j ej na​-
dziei, że j eśli będę m iała szczęście, ta suk​nia szy b​ko wy ląduj e na podłodze.

– Chce pa​nien​ka, żeby śm y zo​stały, dopóki on nie przy j ​dzie? – Lucy ki​piała en​tu​zj a​zm em .
– Nie, pom óżcie m i ty l​ko zapiąć to z po​wro​tem . Muszę prze​m y śleć parę spraw – od​po​wie​-

działam i wstałam , żeby m ogły się m ną zaj ąć.

Mary sięgnęła do su​wa​ka.
– Proszę wciągnąć brzuch.
Posłuchałam j ej , a kie​dy suk​nia zno​wu za​cisnęła się na m nie, pom y ślałam o żołnie​r​zach,

idący ch na woj nę. Miałam inny m un​dur, ale po​dobną de​ter​m i​nacj ę.

Dzi​siaj wie​czo​rem za​m ie​rzałam ustrze​lić m ężczy znę.

background image

Roz​dział 2

O

two​rzy łam drzwi bal​ko​no​we, żeby odświeży ć po​wie​trze w po​ko​j u. By ł j uż gru​dzień i chłodny

wiatr m u​skał m oj ą skórę. Nie wol​no nam j uż by ło w ogóle wy ​cho​dzić na zewnątrz, chy ​ba że pod
eskortą gwar​dzistów, więc to m u​siało m i wy ​star​czać.

Prze​biegłam po po​ko​j u, za​pa​laj ąc świe​ce i sta​raj ąc się, żeby wnętrze wy glądało zachęcaj ąco.

Usły szałam pu​ka​nie do drzwi, więc zdm uchnęłam zapałkę, rzu​ciłam się na łóżko, pod​niosłam
książkę i rozłoży łam spódnicę. Ależ oczy​wiście, Ma​xo​nie, za​wsze tak wyglądam, kie​dy czy​tam.

– Proszę! – zawołałam ci​cho.
Wszedł Ma​xon, a j a prze​chy ​liłam lek​ko głowę, do​strze​gaj ąc zdu​m ie​nie w j ego oczach, kie​dy

rozglądał się po na​stro​j o​wo oświe​tlo​ny m po​ko​j u. W końcu spoj ​rzał na m nie, a j ego wzrok ześli​-
zgnął się na m oj ą odsłoniętą nogę.

– Je​steś na​resz​cie – po​wie​działam , za​m y ​kaj ąc książkę i wstaj ąc, żeby się z nim przy ​wi​tać.
Ma​xon za​m knął drzwi i pod​szedł do m nie, nie od​ry ​waj ąc oczu od m o​ich krągłości.
– Chciałem ci po​wie​dzieć, że wy glądasz dzi​siaj fan​ta​sty cz​nie.
Od​rzu​ciłam pa​sm o włosów na ple​cy.
– A, ta su​kien​ka? Zna​lazłam j ą z ty łu w sza​fie.
– Cieszę się, że j ą wy ciągnęłaś.
Splotłam pal​ce z j ego pal​ca​m i.
– Chodź, usiądź koło m nie. Ostat​nio rzad​ko się spo​ty ​ka​m y.
Wes​tchnął i posłuchał m nie.
– Bar​dzo cię za to prze​pra​szam . Sy ​tu​acj a j est trochę napięta po ty m , j ak stra​ci​liśm y ty lu lu​dzi

w ata​ku re​be​liantów, a sam a wiesz, j aki j est m ój oj ​ciec. Wy słaliśm y część gwar​dzistów, żeby
chro​ni​li wa​sze ro​dzi​ny, więc na​sza ochro​na j est słab​sza niż kie​dy ​kol​wiek. Oj ​ciec za​cho​wu​j e się
w związku z ty m j esz​cze go​rzej niż zwy ​kle. Na​ci​ska na m nie, żeby m zakończy ł Eli​m i​na​cj e, ale j a
nie ustępuj ę. Po​trze​buj ę cza​su, żeby wszy st​ko prze​m y śleć.

Sie​dzie​liśm y na brze​gu łóżka, więc przy ​sunęłam się bliżej do nie​go.
– Oczy ​wiście. To ty po​wi​nie​neś de​cy ​do​wać.
Skinął głową.
– No właśnie. Wiem , że po​wta​rzałem to ty siące razy, ale do​pro​wa​dza m nie do szału, kie​dy lu​-

dzie na m nie na​ci​skaj ą.

Lek​ko wy dęłam war​gi.
– Wiem .
Um ilkł, a j a nie m ogłam od​gadnąć ni​cze​go z j ego twa​rzy. Próbowałam wy m y ślić, j ak

m ogłaby m po​sunąć spra​wy do przo​du bez na​chal​ne​go na​rzu​ca​nia się, ale nie m iałam poj ęcia,
j ak się two​rzy ro​m an​ty czną at​m os​ferę.

background image

– Wiem , że to niem ądre, ale po​koj ówki przy ​niosły m i dzi​siaj nowe per​fu​m y. Czy nie są trochę

za m oc​ne? – za​py ​tałam , prze​chy ​laj ąc głowę, żeby m ógł się po​chy ​lić i j e powąchać.

Zbliży ł się do m nie, do​ty ​kaj ąc no​sem m o​j ej m iękkiej skóry.
– Nie, skar​bie, są cu​dow​ne – po​wie​dział w zagłębie​nie m iędzy m oj ą szy j ą a ra​m ie​niem . Po​-

tem m nie tam pocałował. Przełknęłam ślinę i spróbowałam się skon​cen​tro​wać. Mu​siałam do
pew​ne​go stop​nia kon​tro​lo​wać sy ​tu​acj ę.

– Cieszę się, że ci się po​do​baj ą. Na​prawdę tęskniłam za tobą.
Po​czułam , że j ego dłoń prze​su​wa się za m o​im i ple​ca​m i, więc odwróciłam do nie​go głowę. Zo​-

ba​czy łam , że wpa​tru​j e m i się w oczy, a na​sze war​gi dzielą m i​li​m e​try.

– Jak bar​dzo za m ną tęskniłaś? – za​py ​tał szep​tem .
Jego spoj ​rze​nie w połącze​niu z ni​skim głosem spra​wiały, że m oj e ser​ce biło w dziw​ny m ry t​-

m ie.

– Bar​dzo – od​po​wie​działam , także szep​tem . – Bar​dzo, bar​dzo.
Po​chy ​liłam się do przo​du, pragnąc pocałunku. Ma​xon pew​ny m ge​stem przy ​ciągnął m nie

bliżej j edną ręką, a pal​ce dru​giej wplótł w m oj e włosy. Moj e ciało pragnęło roz​to​pić się
w pocałunku, ale su​kien​ka m i to unie​m ożli​wiała. Wte​dy, czuj ąc nową falę nerwów, przy ​po​-
m niałam so​bie o m oim pla​nie.

Prze​sunęłam dłonie w dół ra​m ion Ma​xo​na, pro​wadząc j ego pal​ce do su​wa​ka z ty łu su​kien​ki

z na​dziej ą, że to wy ​star​czy.

Jego pal​ce znie​ru​cho​m iały na m o​m ent i kie​dy właśnie za​m ie​rzałam po pro​stu po​pro​sić, żeby

roz​piął su​wak, Ma​xon wy ​buchnął śm ie​chem .

To spra​wiło, że na​ty ch​m iast otrzeźwiałam .
– Co j est ta​kie śm iesz​ne? – za​py ​tałam prze​rażona, za​sta​na​wiaj ąc się, czy uda m i się nie​po​-

strzeżenie powąchać własny od​dech.

– Ze wszy st​kie​go, co dotąd robiłaś, to j est zde​cy ​do​wa​nie naj ​za​baw​niej ​sze! – Ma​xon po​chy ​lił

się, kle​piąc ko​la​na ze śm ie​chu.

– Prze​pra​szam ?
Pocałował m nie ener​gicz​nie w czoło.
– Za​wsze za​sta​na​wiałem się, j ak to by wy glądało, gdy ​by ś się po​sta​rała. – Zno​wu zaczął się

śm iać. – Prze​pra​szam , m uszę j uż iść. – Na​wet w j ego po​sta​wie widać by ło roz​ba​wie​nie. – Do zo​-
ba​cze​nia rano.

A po​tem wy ​szedł. Po pro​stu wy ​szedł!
Sie​działam j ak spa​ra​liżowa​na. Dla​cze​go, na litość boską, wy ​da​wało m i się, że to się m oże

udać? Ma​xon m ógł nie wie​dzieć o m nie wszy st​kie​go, ale przy ​naj m ​niej znał m ój cha​rak​ter – a to?
To nie by łam j a.

Po​pa​trzy łam na ab​sur​dalną suk​nię. By ła zde​cy ​do​wa​nie zby t śm iała, na​wet Ce​le​ste nie po​-

sunęłaby się tak da​le​ko. Moj e włosy by ły zby t sta​ran​nie ułożone, m a​ki​j aż za gru​by. Wie​dział, co
próbuj ę zro​bić, od chwi​li, w której stanął w drzwiach. Wes​tchnęłam i przeszłam się po po​ko​j u,
zdm u​chuj ąc świe​ce i roz​m y ślaj ąc, j ak m am m u j u​tro spoj ​rzeć w oczy.

background image

Roz​dział 3

Z

asta​na​wiałam się, czy nie po​wie​dzieć, że m am gry pę żołądkową. Albo obezwład​niaj ącą m i​-

grenę. Albo atak pa​ni​ki. Właści​wie co​kol​wiek, co po​zwo​liłoby m i nie iść na śnia​da​nie.

Po​tem pom y ślałam o Ma​xo​nie i o ty m , j ak po​wta​rzał, że trze​ba za​wsze za​cho​wać opa​no​wa​nie.

To aku​rat nig​dy m i szczególnie do​brze nie wy ​cho​dziło, ale j eśli przy ​naj m ​niej zej dę na dół i będę
obec​na, m oże do​ce​ni m oj e sta​ra​nia.

W na​dziei, że uda m i się wy ​m a​zać wspo​m nie​nie tego, co zro​biłam , po​pro​siłam po​koj ówki,

żeby ubrały m nie w naj ​skrom ​niej szą su​kienkę, j aką m iałam . Z sa​m ej tej prośby dom y śliły się,
że nie należy py tać o ostat​ni wieczór. Su​kien​ka m iała m niej ​szy de​kolt niż te, które zwy ​kle
nosiły śm y w ciepły m kli​m a​cie An​ge​les, oraz rękawy pra​wie do łokci. By ła kwie​ci​sta i po​god​na,
zupełnie od​m ien​na od wczo​raj ​szej kre​acj i.

Le​d​wie odważy łam się spoj ​rzeć na Ma​xo​na, kie​dy wcho​dziłam do j a​dal​ni, ale przy ​naj m ​niej

trzy ​m ałam wy ​so​ko unie​sioną głowę.

Kie​dy w końcu na nie​go po​pa​trzy łam , ob​ser​wo​wał m nie z uśm ie​chem . Za​nim wrócił do j e​-

dze​nia, m rugnął do m nie, a j a zno​wu po​chy ​liłam głowę, udaj ąc, że j e​stem bar​dzo za​in​te​re​so​wa​-
na kawałkiem tar​ty.

– Miło, że dzi​siaj pam iętałaś o założeniu ubra​nia – par​sknęła Kriss.
– Miło, że dzi​siaj j e​steś w tak świet​ny m hu​m o​rze.
– Co właści​wie w cie​bie wstąpiło? – sy knęła.
Pod​dałam się, zniechęcona.
– Nie m am ocho​ty się dziś kłócić, Kriss. Daj m i po pro​stu spokój .
Przez chwilę wy glądała, j ak​by m iała ochotę za​ata​ko​wać, ale uznała chy ​ba, że nie j e​stem tego

war​ta. Usiadła odro​binę bar​dziej pro​sto i j adła da​lej . Gdy ​by wczo​raj wie​czo​rem udało m i się od​-
nieść j a​ki​kol​wiek suk​ces, by łaby m w sta​nie j akoś uspra​wie​dli​wić m oj e postępo​wa​nie, ale w obec​-
nej sy ​tu​acj i nie m ogłam na​wet uda​wać, że pękam z dum y.

Za​ry ​zy ​ko​wałam j esz​cze j ed​no spoj ​rze​nie na Ma​xo​na, a cho​ciaż nie pa​trzy ł na m nie, cały czas

tłum ił uśm iech, kroj ąc swoj ą porcj ę. To m i wy ​star​czy ło. Nie za​m ie​rzałam cier​pieć w ten sposób
przez cały dzień. Miałam właśnie się za​chwiać albo złapać za brzuch, zro​bić co​kol​wiek, co po​zwo​-
liłoby m i wy j ść z j a​dal​ni, kie​dy do sali wszedł lo​kaj . Niósł ko​pertę na srebr​nej tacy i skłonił się,
kładąc j ą przed królem Clark​so​nem .

Król sięgnął po list i szy b​ko go prze​czy ​tał.
– Przeklęci Fran​cu​zi – m ruknął. – Przy ​kro m i, Am ​ber​ly, oba​wiam się, że będę m u​siał wy ​j e​-

chać w ciągu go​dzi​ny.

– Zno​wu j a​kieś pro​ble​m y z um ową han​dlową? – za​py ​tała królowa przy ​ci​szo​ny m głosem .
– Tak. My ślałem , że usta​li​liśm y wszy st​ko m ie​siące tem u. Mu​si​m y zaj ąć sta​now​cze sta​no​wi​sko

background image

w tej spra​wie. – Król wstał, rzu​cił ser​wetkę na ta​lerz i skie​ro​wał się do drzwi.

– Oj ​cze? – za​py ​tał Ma​xon, również wstaj ąc. – Czy chcesz, żeby m j e​chał z tobą?
Wy dało m i się dziw​ne, że król nie warknął krótkie​go roz​ka​zu, żeby Ma​xon po​szedł z nim – zwy ​-

kle tak właśnie postępował. Gdy ty m ra​zem odwrócił się do sy na, j ego oczy by ły zim ​ne, a głos
ostry.

– Kie​dy będziesz po​tra​fił za​cho​wać się, j ak na króla przy ​stało, będziesz m ógł brać udział

w ty m , co należy do obo​wiązków króla. – Wy ​szedł z sali.

Ma​xon stał przez chwilę, za​szo​ko​wa​ny i za​wsty ​dzo​ny słowa​m i oj ca, który po​sta​no​wił zga​nić go

przy nas wszy st​kich. W końcu usiadł i spoj ​rzał na m atkę.

– Szcze​rze m ówiąc, nie chciałoby m i się tam le​cieć – po​wie​dział, rozłado​wuj ąc napięcie żar​-

tem . Królowa uśm iechnęła się, bo oczy ​wiście nie m iała in​ne​go wy ​bo​ru, a resz​ta z nas udała, że
nic się nie wy ​da​rzy ło.

Po​zo​stałe dziewczęta skończy ły śnia​da​nie i prze​niosły się do Kom ​na​ty Dam . Kie​dy na m iej ​-

scach zo​sta​liśm y j uż ty l​ko Ma​xon, Eli​se i j a, po​pa​trzy łam na nie​go. Jed​no​cześnie pociągnęliśm y
się za ucho i wy ​m ie​ni​liśm y uśm ie​chy. Eli​se w końcu wy szła, a m y spo​tka​liśm y się na środ​ku sali,
nie przej ​m uj ąc się sprzątaj ący m i wokół nas po śnia​da​niu po​koj ówka​m i i lo​ka​j a​m i.

– To m oj a wina, że cię nie za​brał – j ęknęłam .
– Możliwe – uśm iechnął się. – Ale uwierz m i, nie po raz pierw​szy próbuj e m i po​ka​zać, gdzie

j est m oj e m iej ​sce. Ma w głowie m i​lion po​wodów, dla który ch uważa, że po​wi​nien to robić. Wca​-
le by m się nie zdzi​wił, gdy ​by ty m ra​zem zro​bił to wy łącznie przez złośliwość. Nie lubi tra​cić nad
ni​czy m kon​tro​li, a im bliżej j e​stem wy ​bo​ru żony, ty m bar​dziej m u to gro​zi. Cho​ciaż obaj wie​m y,
że nig​dy m i do końca nie odpuści.

– Równie do​brze m ożesz m nie po pro​stu odesłać do dom u. On nig​dy nie po​zwo​li, żeby ś m nie

wy ​brał. – Nadal nie po​wie​działam Ma​xo​no​wi o ty m , że j ego oj ​ciec roz​m a​wiał ze m ną sam na
sam i gro​ził m i po ty m , j ak Ma​xon prze​ko​nał go, żeby m m ogła zo​stać. Król Clark​son j a​sno dał m i
do zro​zu​m ie​nia, że m am nie wspo​m i​nać ani słowem o tej roz​m o​wie, a j a nie chciałam m u się
narażać. Jed​no​cześnie fa​tal​nie się czułam , ukry ​waj ąc przed Ma​xonem roz​m owę z j ego oj ​cem .

– Poza ty m – dodałam , spla​taj ąc ra​m io​na – po ostat​nim wie​czo​rze nie wy ​obrażam so​bie, żeby

w ogóle szczególnie ci zależało na m o​j ej obec​ności.

Ma​xon przy ​gry zł wargę.
– Prze​pra​szam , że zacząłem się śm iać, ale na​prawdę, co in​ne​go m iałem zro​bić?
– Miałaby m kil​ka po​m y słów – m ruknęłam , nadal za​wsty ​dzo​na m oj ą próbą uwie​dze​nia go. –

Czuj ę się okrop​nie głupio. – Ukry łam twarz w dłoniach.

– Prze​stań – po​wie​dział łagod​nie, biorąc m nie w ra​m io​na.
– Uwierz m i, by łaś na​prawdę bar​dzo kusząca. Ale to po pro​stu do cie​bie nie pa​su​j e.
– Ale czy nie po​win​no pa​so​wać? Czy to nie po​win​na by ć część tego, j a​kie j e​steśm y ? –

j ęknęłam z twarzą ukry tą na j ego pier​si.

– Pam iętasz tam tą noc w schro​nie? – za​py ​tał przy ​ci​szo​ny m głosem .
– Pam iętam , ale wte​dy się właści​wie żegna​liśm y.
– To by ło nie​sa​m o​wi​te pożegna​nie.
Cofnęłam się o krok i trzepnęłam go żar​to​bli​wie. Ma​xon roześm iał się, za​do​wo​lo​ny, że udało

nam się po​ko​nać skrępo​wa​nie.

– Za​po​m nij ​m y o ty m – za​pro​po​no​wałam .

background image

– Do​sko​na​le – zgo​dził się. – Poza ty m m am pe​wien plan, nad który m obo​j e m u​si​m y po​pra​co​-

wać.

– Na​prawdę?
– Tak, a sko​ro oj ​ciec wy ​j e​chał, to do​sko​nały m o​m ent, żeby zacząć się nad ty m za​sta​na​wiać.
– Do​brze – po​wie​działam , pod​eks​cy ​to​wa​na na m y śl o ty m , że wezm ę udział w czy m ś prze​zna​-

czo​ny m ty l​ko dla nas dwoj ​ga.

Ma​xon wes​tchnął, co spra​wiło, że od razu za​nie​po​koiłam się, o j aki plan cho​dzi.
– Masz racj ę. Mój oj ​ciec cię nie apro​bu​j e. Ale m oże zo​stać zm u​szo​ny do zm ia​ny zda​nia, j eśli

uda nam się j ed​na rzecz.

– Czy ​li?
– Mu​si​m y spra​wić, że sta​niesz się ulu​bie​nicą społeczeństwa.
Przewróciłam ocza​m i.
– I to nad ty m m am y pra​co​wać? Ma​xo​nie, to nie​m ożliwe. Wi​działam ran​king w j ed​ny m

z cza​so​pism Ce​le​ste po ty m , j ak próbowałam ra​to​wać Mar​lee. Lu​dzie m nie nie znoszą.

– Opi​nia pu​blicz​na by wa zm ien​na. Nie po​zwo​li​m y, żeby ten j e​den m o​m ent cię pogrąży ł.
Nadal uważałam , że spra​wa j est bez​na​dziej ​na, ale co m iałam po​wie​dzieć? Jeśli to by ła dla

m nie j e​dy ​na szan​sa, m u​siałam przy ​naj m ​niej spróbować.

– No do​brze – po​wie​działam . – Ale m ówię ci, to się nie uda.
Ma​xon przy ​sunął się bar​dzo bli​sko z psot​ny m wy ​ra​zem twa​rzy i ob​da​rzy ł m nie długim , nie​-

spiesz​ny m pocałunkiem .

– A j a ci m ówię, że się uda.

background image

Roz​dział 4

W

eszłam do Kom ​na​ty Dam , za​sta​na​wiaj ąc się nad no​wy m pla​nem Ma​xo​na. Królowa j esz​cze

się nie po​j a​wiła, a po​zo​stałe dziewczęta śm iały się, sku​pio​ne przy oknie.

– Am i, chodź tu​taj ! – zawołała po​na​glaj ąco Kriss. Na​wet Ce​le​ste odwróciła się z uśm ie​chem

i skinęła na m nie ręką.

By łam trochę za​nie​po​ko​j o​na ty m , co m oże m nie cze​kać, ale m im o wszy st​ko po​deszłam do

nich.

– O rany ! – pisnęłam .
– Wiem – wes​tchnęła Ce​le​ste.
W ogro​dzie chy ​ba połowa gwar​dzistów pałaco​wy ch ćwi​czy ła bie​gi. By li ro​ze​bra​ni do pasa.

Aspen m ówił m i, że wszy ​scy gwar​dziści do​staj ą za​strzy ​ki wzm ac​niaj ące, ale naj ​wy ​raźniej m u​-
sie​li także dużo tre​no​wać, aby utrzy ​m y ​wać się w naj ​lep​szej kon​dy ​cj i.

Cho​ciaż wszy st​kie by ły śm y od​da​ne Ma​xo​no​wi, nie m ogły śm y całkiem igno​ro​wać wi​do​ku

przy ​stoj ​ny ch chłopców.

– Ten blon​dy n – po​wie​działa Kriss. – W każdy m ra​zie wy ​da​j e m i się, że to blon​dy n. Maj ą

strasz​nie krótko ostrzy żone włosy !

– Mnie się po​do​ba ten – stwier​dziła ci​cho Eli​se, kie​dy ko​lej ​ny gwar​dzi​sta prze​biegł pod na​szy m

oknem .

Kriss za​chi​cho​tała.
– Nie do wia​ry, że to ro​bi​m y !
– O! O! Ten fa​cet tam , z zie​lo​ny ​m i ocza​m i – po​wie​działa Ce​le​ste, wska​zuj ąc Aspe​na.
Kriss wes​tchnęła.
– Tańczy łam z nim na balu hal​lo​we​eno​wy m i j est równie dow​cip​ny, j ak przy ​stoj ​ny.
– Też z nim tańczy łam – po​chwa​liła się Ce​le​ste. – Bez cie​nia wątpli​wości to naj ​przy ​stoj ​niej ​szy

gwar​dzi​sta w pałacu.

Nie m ogłam się nie roześm iać. Za​sta​na​wiałam się, co by pom y ślała, gdy ​by wie​działa, że

daw​niej by ł Szóstką.

Pa​trzy łam , j ak bie​gnie, i m y ślałam o ty m , j ak te ra​m io​na obej ​m o​wały m nie set​ki razy.

Zwiększa​nie się dy ​stan​su m iędzy m ną a Aspe​nem wy ​da​wało się nie​unik​nio​ne, ale na​wet te​raz za​-
sta​na​wiałam się, czy j est j akiś sposób, żeby za​cho​wać cho​ciaż cząstkę tego, co nas łączy ło.
A gdy ​by m go po​trze​bo​wała?

– A co ty m y ślisz, Am i? – za​py ​tała Kriss.
Je​dy ​ny m chłopa​kiem , który na​prawdę przy ​ku​wał m ój wzrok, by ł Aspen, a w świe​tle tego,

o czy m m y ślałam przed chwilą, wy dało m i się to okrop​nie pły t​kie. Od​po​wie​działam wy ​m i​-
j aj ąco.

background image

– Nie wiem . Wszy ​scy nieźle wy glądaj ą.
– Nieźle? – powtórzy ła Ce​le​ste. – Chy ​ba so​bie żar​tu​j esz! To naj ​przy ​stoj ​niej ​si fa​ce​ci, j a​kich

w ży ciu wi​działam !

– To ty l​ko gro​m a​da chłopaków bez ko​szul – od​pa​ro​wałam .
– Owszem , i m ogłaby ś się przez chwilę cie​szy ć ty m wi​do​kiem , za​nim będziesz m u​siała pa​trzeć

ty l​ko na nas – od​parła złośli​wie Ce​le​ste.

– Jak uważasz. Ma​xon bez ko​szu​li wy gląda równie do​brze, j ak do​wol​ny z ty ch fa​cetów.
– Co ta​kie​go? – pisnęła Kriss.
Se​kundę po ty m , j ak te słowa wy ​rwały m i się z ust, uświa​do​m iłam so​bie, co po​wie​działam .

Trzy pary oczu wpa​try ​wały się we m nie.

– Kie​dy tak dokład​nie ty i Ma​xon by liście półnadzy ? – za​py ​tała groźnie Ce​le​ste.
– Ja nie by łam !
– Ale on by ł? – spy ​tała Kriss. – Czy o to cho​dziło z tą kosz​m arną su​kienką wczo​raj ?
Ce​le​ste aż się zachły snęła.
– Ty zdzi​ro!
– Wy ​pra​szam so​bie! – wrzasnęłam .
– No, a j ak niby m am cię na​zwać? – warknęła, spla​taj ąc ra​m io​na. – Chy ​ba że ze​chcesz nam

wszy st​kim po​wie​dzieć, co się wy ​da​rzy ło, i dla​cze​go zupełnie nie m am y ra​cj i.

Nie m iałam szans, żeby im to wy j aśnić. Roz​bie​ra​nie Ma​xo​na nie m iało nic wspólne​go z ro​-

m an​ty czną sceną, ale nie m ogłam im po​wie​dzieć, że m u​siałam opa​trzeć rany na j ego ple​cach,
za​da​ne m u przez oj ca. Przez całe ży cie ukry ​wał ten se​kret, a gdy ​by m go te​raz zdra​dziła, wszy st​ko
m iędzy nam i by łoby skończo​ne.

– Ce​le​ste by ła pra​wie półnaga, kie​dy całowała się z nim na ko​ry ​ta​rzu – oznaj ​m iłam

oskarży ciel​sko, wska​zuj ąc j ą pal​cem .

Otwo​rzy ła sze​ro​ko usta.
– Skąd wiesz?
– Czy wszy st​kie roz​bie​rały ście się przy Ma​xo​nie? – za​py ​tała ze zgrozą Eli​se.
– Nie roz​bie​rały śm y się! – krzy knęłam .
– No do​brze. – Kriss także skrzy żowała ra​m io​na. – Mu​si​m y to wy j aśnić. Która co robiła z Ma​-

xo​nem ?

Wszy st​kie na chwilę um ilkły śm y, żadna nie chciała m ówić pierw​sza.
– Ja się z nim całowałam – po​wie​działa Eli​se. – Trzy razy, ale to wszy st​ko.
– Ja się z nim w ogóle nie całowałam – przy ​znała się Kriss. – Ale to by ł m ój wy bór.

Pocałowałby m nie, gdy ​by m m u na to po​zwo​liła.

– Na​prawdę? Ani razu? – za​py ​tała za​szo​ko​wa​na Ce​le​ste.
– Ani razu.
– Cóż, j a się z nim często całowałam . – Ce​le​ste od​rzu​ciła włosy na ple​cy i po​sta​no​wiła oka​zać

dum ę za​m iast za​wsty ​dze​nia. – Naj ​lep​szy raz by ł na ko​ry ​ta​rzu, późny m wie​czo​rem . – Po​pa​trzy ła
na m nie. – Szep​ta​liśm y so​bie, j a​kie to j est eks​cy ​tuj ące, że ktoś m oże nas przy łapać.

W końcu wszy st​kie oczy spoczęły na m nie. Pom y ślałam o słowach króla, su​ge​ruj ącego, że

by ć m oże inne dziewczęta są znacz​nie bar​dziej swo​bod​ne, niż j a odważy łaby m się by ć. Te​raz
wie​działam , że to by ł j esz​cze j e​den ro​dzaj ata​ku, m aj ącego spo​wo​do​wać, że po​czuj ę się nie​-
ważna. Po​sta​no​wiłam m ówić prawdę.

background image

– To m nie Ma​xon pocałował pierwszą, nie Oli​vię. Nie chciałam , żeby kto​kol​wiek o ty m wie​-

dział. Mie​liśm y też kil​ka… in​ty m ​ny ch m o​m entów i przy j ed​nej oka​zj i ko​szu​la Ma​xona zo​stała
zdj ęta.

– Zo​stała zdj ęta? To zna​czy co, m a​gicz​nie prze​le​ciała m u przez głowę? – na​ci​skała Ce​le​ste.
– Sam j ą zdj ął – przy ​znałam .
Ce​le​ste, nadal nie​usa​ty s​fak​cj o​no​wa​na, do​py ​ty ​wała się da​lej :
– On j ą zdj ął, czy ty j ą zdj ęłaś?
– Chy ​ba obo​j e.
Po chwi​li napięcia Kriss zno​wu się ode​zwała:
– Do​brze, te​raz wszy st​kie wie​m y, na czy m sto​im y.
– Czy ​li na czy m ? – za​py ​tała Eli​se.
Nikt j ej nie od​po​wie​dział.
– Chciałam ty l​ko po​wie​dzieć… – zaczęłam . – Wszy st​kie te chwi​le by ły dla m nie ogrom ​nie

ważne i zależy m i na Ma​xo​nie.

– Su​ge​ru​j esz, że nam nie zależy ? – warknęła Ce​le​ste.
– Wiem , że to​bie nie zależy.
– Jak śm iesz?
– Ce​le​ste, wszy ​scy wiedzą, że zależy ci na kim ś, kto m a władzę. Mogę się założy ć, że lu​bisz

Ma​xo​na, ale nie j e​steś w nim za​ko​cha​na. Two​im ce​lem j est ko​ro​na.

Nie próbuj ąc za​prze​czać, Ce​le​ste spoj ​rzała na Eli​se.
– A co z nią? Nig​dy nie wi​działam , żeby oka​zy ​wała cho​ciaż cień em o​cj i!
– Je​stem opa​no​wa​na. Też po​win​naś cza​sem tego spróbować – od​pa​ro​wała szy b​ko Eli​se. Ta

iskra gnie​wu spra​wiła, że od razu bar​dziej j ą po​lu​biłam . – W m o​j ej ro​dzi​nie wszy st​kie
m ałżeństwa są aranżowa​ne. Wie​działam , że m nie też to cze​ka, i to wszy st​ko. Mogę nie by ć za​ko​-
cha​na w Ma​xo​nie, ale sza​nuj ę go. Miłość m oże przy j ść z cza​sem .

– To właści​wie sm ut​ne, Eli​se – ode​zwała się współczuj ąco Kriss.
– Nie​ko​niecz​nie. Są rze​czy ważniej ​sze od m iłości.
Pa​trzy ły śm y na Eli​se, za​sta​na​wiaj ąc się nad j ej słowa​m i. Wal​czy łam z m iłości dla m o​j ej ro​-

dzi​ny, a także dla Aspe​na. A te​raz, cho​ciaż bałam się o ty m m y śleć, by łam pew​na, że wszy st​kie
m oj e działania, gdy w grę wcho​dził Ma​xon – na​wet j eśli by ły roz​pacz​li​wie głupie – brały się
z tego uczu​cia. A j ed​nak, co by by ło, gdy ​by ist​niało coś ważniej ​sze​go?

– Ja po​wiem wprost: ko​cham go – wy ​znała Kriss. – Ko​cham go i chciałaby m , żeby się ze m ną

ożenił.

Gwałtow​nie wróciłam m y ślam i do ak​tu​al​nej roz​m o​wy i za​pragnęłam wto​pić się w dy ​wan. Co

j a zaczęłam ?

– No do​bra, Am e​ri​co, przy ​znaj się – zażądała Ce​le​ste.
Za​m arłam , od​dy ​chaj ąc pły tko. Po​trze​bo​wałam chwi​li, żeby zna​leźć właściwe słowa.
– Ma​xon wie, co czuj ę, i ty l​ko to się li​czy.
Przewróciła ocza​m i, sły sząc m oj ą od​po​wiedź, ale nie próbowała da​lej na​ci​skać. Bez wątpie​nia

oba​wiała się, że w ta​kim przy ​pad​ku zro​biłaby m to sam o w sto​sun​ku do niej .

Stały śm y przy oknie, patrząc na sie​bie. Eli​m i​na​cj e ciągnęły się od m ie​sięcy, a te​raz w końcu

wi​działy śm y j a​sno, j ak wy gląda ta ry ​wa​li​za​cj a. Każda m iała wgląd w to, j a​kie re​la​cj e z Ma​xo​-
nem m aj ą po​zo​stałe – przy ​naj m ​niej j eśli idzie o j e​den ich aspekt – i m ogła j e porównać ze swo​-

background image

im i.

Do sali weszła królowa. Dy gnęły śm y przed nią, a po​tem wszy st​kie wy ​co​fały śm y się w kąty

i w głąb sie​bie. Może od początku m u​siało do tego doj ść. By ły tu czte​ry dziewczęta i j e​den książę,
a trzy z nas m u​siały wkrótce wy ​j e​chać, za​bie​raj ąc ty l​ko nie​zwy ​kle in​te​re​suj ącą hi​sto​rię o ty m ,
j ak m inęła nam j e​sień.

background image

Roz​dział 5

K

rąży łam po bi​blio​te​ce na par​te​rze, próbuj ąc poukładać w głowie słowa. Wie​działam , że m uszę

wy j aśnić Ma​xo​no​wi, co właśnie zaszło, za​nim usły szy o ty m od in​ny ch dziewcząt. Na​prawdę
bałam się tej roz​m o​wy.

– Puk-puk – po​wie​dział, wchodząc. Za​uważy ł m ój stra​pio​ny wy ​raz twa​rzy. – Co się stało?
– Nie złość się – ostrzegłam , kie​dy do m nie pod​szedł.
Zwol​nił, a troskę na j ego twa​rzy zastąpiła nie​uf​ność.
– Spróbuj ę.
– Dziew​czy ​ny wiedzą, że wi​działam cię bez ko​szu​li. – Zo​ba​czy łam , że na usta ciśnie m u się

py ​ta​nie. – Nie po​wie​działam ni​cze​go o two​ich ple​cach – przy ​sięgłam . – Wolałaby m , bo te​raz
m y ślą, że bra​liśm y udział w wy j ątko​wo gorącej sce​nie.

Ma​xon uśm iechnął się.
– Tak się to skończy ło.
– Nie żar​tuj , Ma​xo​nie! Nie​na​widzą m nie te​raz.
Obj ął m nie, nadal z roz​j aśnio​ny m wzro​kiem .
– Jeśli cię to po​cie​sza, nie j e​stem zły. Nie prze​szka​dza m i to, o ile nie zdra​dzisz m o​j e​go se​kre​tu.

Cho​ciaż j e​stem lek​ko za​szo​ko​wa​ny, że im to po​wie​działaś. Jak w ogóle po​j a​wił się ten te​m at?

Scho​wałam twarz na j ego pier​si.
– Wy ​da​j e m i się, że nie m ogę po​wie​dzieć.
– Hm m . – Jego kciuk prze​su​wał się w górę i w dół po m o​ich ple​cach. – My ślałem , że m am y

te​raz pra​co​wać nad obu​stron​ny m za​ufa​niem .

– Pra​cu​j e​m y. Proszę, żeby ś m i za​ufał i uwie​rzy ł, że ty l​ko po​gor​szy łaby m sy ​tu​acj ę, gdy ​by m

ci po​wie​działa. – Może się m y liłam , ale by łam pra​wie pew​na, że opo​wie​dze​nie Ma​xo​no​wi, j ak
gapiły śm y się na półna​gich, spo​co​ny ch gwar​dzistów, m ogłoby wpa​ko​wać nas wszy st​kie w j a​kieś
kłopo​ty.

– No do​brze – po​wie​dział w końcu. – Dziewczęta wiedzą, że wi​działaś m nie częścio​wo ro​ze​bra​-

ne​go. Coś j esz​cze?

Za​wa​hałam się.
– Wiedzą, że to m nie pocałowałeś pierwszą. A j a wiem o wszy st​kim , co z nim i robiłeś i cze​go

nie robiłeś.

Ma​xon od​sunął się.
– Co ta​kie​go?
– Po ty m , j ak wy ​m knęła m i się ta uwa​ga o to​bie bez ko​szu​li, zaczęły śm y się na​wza​j em okrop​-

nie oskarżać i w końcu po​sta​no​wiły śm y pom ówić szcze​rze. Wiem , że wie​le razy całowałeś się
z Ce​le​ste i że j uż daw​no pocałowałby ś Kriss, gdy ​by ci na to po​zwo​liła. Po​wie​działy śm y so​bie

background image

o wszy st​kim .

Ma​xon prze​sunął dłońm i po twa​rzy i prze​szedł kil​ka kroków, za​sta​na​wiaj ąc się nad ty m , co

przed chwilą usły szał.

– Czy ​li nie m ogę j uż li​czy ć na żadną pry ​wat​ność? Ab​so​lut​nie żadną? Bo wy po​sta​no​wiły ście

porównać swo​j e wy ​ni​ki? – Ja​sno by ło widać j ego fru​stracj ę.

– Wiesz, j ako ktoś, kom u tak zależy na uczci​wości, po​wi​nie​neś by ć za​do​wo​lo​ny.
Za​trzy ​m ał się i po​pa​trzy ł na m nie.
– Za​do​wo​lo​ny ?
– Gdy ​by ś m i po​wie​dział, że j a i Ce​le​ste j e​steśm y m niej więcej tak sam o bli​sko z tobą, j eśli

cho​dzi o zaży łość fi​zy czną, nig​dy nie próbowałaby m za​cho​wy ​wać się wo​bec cie​bie tak j ak wczo​-
raj wie​czo​rem . Wiesz, j aka upo​ko​rzo​na się czułam ?

Ma​xon skrzy ​wił się i zno​wu zaczął cho​dzić po bi​blio​te​ce.
– Proszę cię, Am i, po​wie​działaś j uż i zro​biłaś ty le głupich rze​czy, że j e​stem za​sko​czo​ny, że

w ogóle j esz​cze się cze​goś wsty ​dzisz.

Może to dla​te​go, że nie by łam szko​lo​na w elo​kwen​cj i, po​trze​bo​wałam do​brej se​kun​dy, żeby

w pełni do​tarło do m nie, co po​wie​dział. Ma​xon od początku m nie lubił, a przy ​naj m ​niej tak twier​-
dził. Wie​działam , że większość j ego oto​cze​nia uważa to za nie​do​bry po​m y sł. Czy on także tak
uważał?

– W ta​kim ra​zie j uż pój dę – po​wie​działam ci​cho, nie m ogąc spoj ​rzeć m u w oczy. – Prze​pra​-

szam , że wy ​m knęło m i się to o ko​szu​li. – Skie​ro​wałam się do drzwi, czuj ąc się tak m ała, że nie
by łam pew​na, czy w ogóle m nie za​uważał.

– Daj spokój , Am i. Nie chciałem przez to po​wie​dzieć…
– Nie, nie szko​dzi – m ruknęłam . – Odtąd będę bar​dziej uważać na to, co m ówię.
Weszłam na górę, sam a nie wiedząc, czy chciałaby m , żeby Ma​xon za m ną po​biegł, czy też

nie. Nie zro​bił tego.

Kie​dy wróciłam do po​ko​j u, za​stałam w nim Anne, Mary i Lucy. Zm ie​niły pościel i od​ku​rzy ły

półki.

– Dzień do​bry, pa​nien​ko – przy ​wi​tała m nie Anne. – Czy napiłaby się pa​nien​ka her​ba​ty ?
– Nie, chcę po​sie​dzieć chwilę na bal​ko​nie. Gdy ​by ktoś m nie od​wie​dził, po​wiedz​cie, że od​po​-

czy ​wam .

Anne zm arsz​czy ła lek​ko brwi, ale skinęła głową.
– Oczy ​wiście.
Spędziłam trochę cza​su, wdy ​chaj ąc świeże po​wie​trze, a po​tem zaj ęłam się lek​turą za​daną nam

wszy st​kim przez Si​lvię. Zdrzem nęłam się, a następnie poćwi​czy łam trochę grę na skrzy p​cach.
W za​sa​dzie nie ob​cho​dziło m nie to, czy m się zaj ​m uj ę. Ważne, że m ogłam by ć z dala od Ma​xo​na
i po​zo​stałej trój ki dziewcząt.

Pod nie​obec​ność króla wol​no nam by ło j eść posiłki w po​ko​j ach, więc tak właśnie zro​biłam .

Kie​dy j adłam kur​cza​ka z cy ​try ną i pie​przem , roz​legło się stu​ka​nie do drzwi. Może za​czy ​nałam
po​pa​dać w pa​ra​noj ę, ale by łam prze​ko​na​na, że to Ma​xon. Nie by ło m owy, żeby m m ogła się
z nim te​raz zo​ba​czy ć. Złapałam Mary i Anne za ręce i pociągnęłam j e za sobą do łazien​ki.

– Lucy – szepnęłam . – Po​wiedz m u, że się kąpię.
– Jem u? Że się pa​nien​ka kąpie?
– Tak. Nie wpusz​czaj go – po​le​ciłam .

background image

– Co się stało? – za​py ​tała Anne, kie​dy za​m knęłam drzwi łazien​ki i przy ​cisnęłam do nich ucho.
– Sły szy ​cie coś? – od​po​wie​działam py ​ta​niem .
Obie przy łoży ły uszy do drzwi, sta​raj ąc się wy ​chwy ​cić j a​kieś słowa.
Usły szałam stłum io​ny głos, ale za​raz zna​lazłam szcze​linę w drzwiach i roz​m o​wa stała się

znacz​nie wy raźniej ​sza.

– Bie​rze kąpiel, wa​sza wy ​so​kość – od​po​wie​działa spo​koj ​nie Lucy. Czy ​li to rze​czy ​wiście by ł

Ma​xon.

– Aha. Miałem na​dziej ę, że j esz​cze j e obiad i że będę m ógł się przy łączy ć.
– Pa​nien​ka po​sta​no​wiła wziąć kąpiel przed j e​dze​niem – głos Lucy lek​ko zadrżał, nie lubiła

m ij ać się z prawdą.

No da​lej, Lucy. Trzy​maj się.
– Ro​zu​m iem . Cóż, m oże powtórzy sz j ej , żeby posłała po m nie, kie​dy skończy. Chciałby m z nią

po​roz​m a​wiać.

– Yy y y … to m oże by ć bar​dzo długa kąpiel, wa​sza wy ​so​kość.
Ma​xon um ilkł na chwilę.
– Aha. Do​sko​na​le. W ta​kim ra​zie proszę powtórzy ć, że by łem tu​taj i że m oże po m nie posłać,

j eśli będzie chciała po​roz​m a​wiać. Nie m usi się m ar​twić o go​dzinę, na pew​no przy j dę.

– Tak, wa​sza wy ​so​kość.
Na długą chwilę za​padła ci​sza i pom y ślałam , że chy ​ba j uż po​szedł.
– Dziękuj ę ci – po​wie​dział w końcu Ma​xon. – Do​bra​noc.
– Do​bra​noc, wa​sza wy ​so​kość.
Ukry ​wałam się j esz​cze przez kil​ka se​kund, żeby m ieć pew​ność, że j uż go nie będzie. Kie​dy

wy szłam z łazien​ki, Lucy nadal stała przy drzwiach. Po​pa​trzy łam na m oj e po​koj ówki, które rzu​-
ciły m i py ​taj ące spoj ​rze​nia.

– Chciałaby m dzi​siaj wie​czo​rem poby ć sam a – oznaj ​m iłam wy ​m i​j aj ąco. – Właści​wie

chętnie by m się j uż położy ła. Jeśli m ożecie od​nieść tacę z obia​dem , za​cznę się szy ​ko​wać do snu.

– Chce pa​nien​ka, żeby j ed​na z nas zo​stała? – za​py ​tała Mary. – Na wy ​pa​dek, gdy ​by j ed​nak

chciała się pa​nien​ka zo​ba​czy ć z księciem ?

Wi​działam w ich oczach na​dziej ę.
– Nie, chciałaby m po pro​stu od​począć. Zo​baczę się z Ma​xo​nem rano.
Dziw​nie się czułam , kładąc się do łóżka ze świa​do​m ością, że spra​wy m iędzy m ną a Ma​xo​nem

są za​wie​szo​ne w taki sposób, ale w tej chwi​li nie wie​działam , j ak m am z nim roz​m a​wiać. To
wszy st​ko nie m iało sen​su. Przeży liśm y ra​zem ty le wzlotów i upadków, ty le prób stwo​rze​nia praw​-
dzi​we​go związku, ale by ło j a​sne, że j eśli to m iałoby nastąpić, cze​ka nas j esz​cze bar​dzo długa dro​-
ga.

Zo​stałam bru​tal​nie obu​dzo​na przed świ​tem . Światło z ko​ry ​ta​rza wlało się do m o​j e​go po​ko​j u,

a j a po​tarłam oczy i zo​ba​czy łam wchodzącego gwar​dzistę.

– Lady Am e​ri​co, proszę się obu​dzić – po​wie​dział.
– Co się stało? – za​py ​tałam , zie​waj ąc.
– Mam y sy ​tu​acj ę nad​zwy ​czaj ną. Musi pani zej ść na dół. W ułam ku se​kun​dy krew za​sty gła m i

w ży łach. Moj a ro​dzi​na nie ży ła, by łam tego pew​na. Wy słaliśm y gwar​dzistów, uprze​dzi​liśm y ro​-
dzi​ny, że m ożliwy j est atak na ich dom y, ale re​be​lian​ci by li zby t sku​tecz​ni. To sam o przy ​da​rzy ło

background image

się Na​ta​lie, która opuściła Eli​m i​na​cj e po ty m , j ak re​be​lian​ci za​m or​do​wa​li j ej m łodszą siostrę.
Żadna z na​szy ch ro​dzin nie by ła bez​piecz​na.

Od​rzu​ciłam kołdrę i sięgnęłam po szla​frok i pan​to​fle. Prze​m knęłam przez ko​ry ​tarz i zbiegłam

po scho​dach tak szy b​ko, j ak ty l​ko m ogłam , dwa razy om al z nich nie spa​daj ąc.

Kie​dy zna​lazłam się na par​te​rze, zo​ba​czy łam Ma​xo​na, roz​m a​wiaj ącego z przej ęciem z gwar​-

dzistą. Pod​biegłam do nie​go, za​po​m i​naj ąc o wszy st​kim , co działo się przez ostat​nie dwa dni.

– Nic im nie j est? – za​py ​tałam , sta​raj ąc się nie płakać. – Bar​dzo j est źle?
– Kom u? – za​py ​tał Ma​xon, przy ​tu​laj ąc m nie bez uprze​dze​nia.
– Moim ro​dzi​com , bra​ciom i sio​strom . Nic im nie j est?
Ma​xon szy b​ko od​sunął m nie na długość ra​m ie​nia i po​pa​trzy ł m i w oczy.
– Nic im nie j est, Am i. Prze​pra​szam , po​wi​nie​nem by ł się spo​dzie​wać, że o ty m pom y ślisz

przede wszy st​kim .

Pra​wie zaczęłam płakać z bez​gra​nicz​nej ulgi.
Ma​xon m ówił da​lej , lek​ko zm ie​sza​ny.
– W pałacu są re​be​lian​ci.
– Co ta​kie​go? – pisnęłam . – Dla​cze​go się nie cho​wa​m y ?
– Nie przy ​szli, żeby ata​ko​wać.
– No to po co przy ​szli?
Ma​xon wes​tchnął.
– To ty l​ko dwój ka re​be​liantów z frak​cj i północ​nej . Są nie​uzbro​j e​ni i chcą roz​m a​wiać właśnie

ze m ną… i z tobą.

– Dla​cze​go ze m ną?
– Nie j e​stem pe​wien, ale za​m ie​rzam się z nim i spo​tkać, więc pom y ślałem , że to​bie także dam

szansę, żeby ś m ogła w ty m uczest​ni​czy ć.

Po​pa​trzy łam po so​bie i przy gładziłam włosy.
– Je​stem w szla​fro​ku.
Ma​xon uśm iechnął się.
– Wiem , ale to całko​wi​cie nie​for​m al​ne spo​tka​nie. Nic nie szko​dzi.
– A czy ty chcesz, żeby m brała w nim udział?
– To na​prawdę zależy ty l​ko od cie​bie, ale j e​stem cie​kaw, dla​cze​go chcie​li roz​m a​wiać aku​rat

z tobą. Nie j e​stem pe​wien, czy będą chcie​li wy ​j a​wić powód swo​j ej wi​zy ​ty, j eśli cię nie będzie.

Skinęłam głową, za​sta​na​wiaj ąc się nad j ego słowa​m i. Nie by łam pew​na, czy m am ochotę roz​-

m a​wiać z re​be​lian​ta​m i. Uzbro​j e​ni czy nie, sta​no​wi​li praw​do​po​dob​nie o ogrom ​ne za​grożenie. Ale
j eśli Ma​xon uważał, że so​bie po​radzę, m oże po​win​nam …

– Zgo​da – po​wie​działam , pro​stuj ąc się. – Niech będzie.
– Nic ci się nie sta​nie, Am i, obie​cuj ę. – Nadal trzy ​m ał m nie za rękę i le​ciut​ko ścisnął m oj e pal​-

ce. Odwrócił się do gwar​dzi​sty. – Pro​wadź. Na wszel​ki wy ​pa​dek m iej broń w po​go​to​wiu.

– Tak j est, wa​sza wy ​so​kość – od​parł gwar​dzi​sta i po​pro​wa​dził nas za róg ko​ry ​ta​rza, do Sali

Wiel​kiej , gdzie stały dwie oso​by oto​czo​ne przez gwar​dzistów.

Po​trze​bo​wałam kil​ku se​kund, by wy ​pa​trzeć wśród nich Aspe​na.
– Mógłby ś odwołać swo​j e psy ? – za​py ​tał re​be​liant. By ł wy ​so​ki, sm ukły i j a​snowłosy, m iał

zabłoco​ne długie buty, a spo​so​bem ubie​ra​nia przy ​po​m i​nał Siódem kę: ciężkie, do​pa​so​wa​ne spodnie
i połata​na ko​szu​la z na​rzu​coną na wierzch pod​nisz​czoną skórzaną kurtką. Na j ego szy i wi​siał za​-

background image

rdze​wiały kom ​pas na długim łańcusz​ku, koły szący się, kie​dy się po​ru​szał. Wy glądał na za​har​to​wa​-
ne​go przez ży cie, ale nie na prze​rażaj ącego, co m nie za​sko​czy ło.

Jesz​cze bar​dziej nie​spo​dzie​wa​ne by ło dla m nie to, że drugą osobą oka​zała się dziew​czy ​na. Ona

także m iała wy ​so​kie buty, ale poza ty m by ła ubra​na tak, j ak​by sta​rała się połączy ć ele​gancj ę
z prak​ty cz​nością. Miała na so​bie leg​gin​sy i spódnicę z tego sa​m e​go m a​te​riału, co spodnie
m ężczy ​zny. Stała swo​bod​nie, wy ​su​waj ąc bio​dro, m im o że by ła oto​czo​na przez gwar​dzistów. Na​-
wet gdy ​by m nie roz​po​znała j ej twa​rzy, za​pa​m iętałaby m j ej kurtkę – krótką, dżin​sową, ozdo​bioną
czy m ś, co wy glądało j ak tu​zi​ny ha​fto​wa​ny ch kwiatków.

Jak​by chciała się upew​nić, że j ą pam iętam , dy gnęła przede m ną lek​ko. Wy dałam dźwięk

będący czy m ś pom iędzy śm ie​chem a wes​tchnie​niem .

– Co się stało? – za​py ​tał Ma​xon.
– Później – od​po​wie​działam szep​tem .
Zdzi​wio​ny, ale spo​koj ​ny, uścisnął m oj ą rękę, żeby dodać m i otu​chy, i zno​wu skon​cen​tro​wał się

na na​szy ch gościach.

– Przy ​szliśm y, żeby po​roz​m a​wiać, z po​ko​j o​wy ​m i za​m ia​ra​m i – wy j aśnił m ężczy ​zna. – Je​-

steśm y nie​uzbro​j e​ni, a gwar​dziści j uż nas prze​szu​ka​li. Wiem , że prośba o roz​m owę w czte​ry oczy
by łaby nie​sto​sow​na, ale m am y do om ówie​nia rze​czy, który ch nikt po​stron​ny nie po​wi​nien
sły szeć.

– A co z Am e​ricą? – za​py ​tał Ma​xon.
– Chcie​li​by śm y roz​m a​wiać także z nią.
– W j a​kim celu?
– Po​wta​rzam – od​parł m łody m ężczy ​zna nie​m al wy ​niośle. – Mu​si​m y zna​leźć się poza

zasięgiem słuchu ty ch gości – żar​to​bli​wy m ge​stem wska​zał wokół sie​bie.

– Jeśli m y śli​cie, że m ożecie j ą za​ata​ko​wać…
– Wiem , że nam nie ufasz, i ro​zu​m iem dla​cze​go, ale nie m am y po​wo​du, żeby ata​ko​wać które​-

kol​wiek z was. Chce​m y po​roz​m a​wiać.

Ma​xon za​sta​na​wiał się przez m i​nutę.
– Przy ​go​tuj nam sto​lik i czte​ry krzesła – po​le​cił j ed​ne​m u z gwar​dzistów. – Po​tem wszy ​scy cof​-

nie​cie się, żeby dać na​szy m gościom trochę prze​strze​ni.

Gwar​dziści posłucha​li, a m y na kil​ka krępuj ący ch m i​nut za​m il​kliśm y. W końcu sto​lik zo​stał

zdj ęty ze sto​su i usta​wio​ny w rogu z dwo​m a krzesłam i po każdej stro​nie, a Ma​xon ge​stem za​pro​sił
parę re​be​liantów, żeby zaj ęła m iej ​sca.

Kie​dy tam po​de​szliśm y, gwar​dziści bez słowa wy ​co​fa​li się, staj ąc pod ścia​na​m i sali i nie od​ry ​-

waj ąc wzro​ku od re​be​liantów, j ak​by by li go​to​wi w każdej chwi​li otwo​rzy ć ogień.

Kie​dy zna​leźliśm y się przy sto​le, m ężczy ​zna wy ciągnął rękę.
– Nie wy ​da​j e wam się, że po​win​niśm y się przed​sta​wić?
Ma​xon spoj ​rzał na nie​go ostrożnie, ale ustąpił.
– Ma​xon Schre​ave, twój m o​nar​cha.
Młody m ężczy ​zna roześm iał się.
– To dla m nie za​szczy t, wa​sza wy ​so​kość.
– A z kim j a m am przy ​j em ​ność?
– Au​gust Illéa, do usług.

background image

Roz​dział 6

M

axon i j a po​pa​trzy ​liśm y na sie​bie, a po​tem zno​wu na re​be​liantów.

– Do​brze sły sze​liście. Moj e na​zwi​sko ro​do​we brzm i Illéa. A ona niedługo będzie j e nosić z po​-

wo​du m ałżeństwa – oznaj ​m ił Au​gust, wska​zuj ąc ski​nie​niem głowy dziew​czy nę.

– Je​stem Geo​r​gia Whi​ta​ker – po​wie​działa. – I oczy ​wiście wie​m y o to​bie wszy st​ko, Am e​ri​co.
Zno​wu się do m nie uśm iechnęła, a j a od​wza​j em ​niłam uśm iech. Nie by łam pew​na, czy j ej

ufam , ale z pew​nością nie czułam do niej nie​na​wiści.

– Czy ​li oj ​ciec m iał racj ę – wes​tchnął Ma​xon. Po​pa​trzy łam na nie​go z za​sko​cze​niem . – Mówił,

że pew​ne​go dnia sięgniesz po ko​ronę.

– Nie in​te​re​su​j e m nie two​j a ko​ro​na – za​pew​nił go Au​gust.
– To do​brze, po​nie​waż za​m ie​rzam rządzić ty m kra​j em – od​pa​ro​wał Ma​xon. – Zo​stałem do tego

wy ​cho​wa​ny, a j eśli m y ślisz, że m ożesz przy j ść tu​taj i oznaj ​m ić, że j e​steś pra​pra​wnu​kiem Gre​go​-
ry ’ego…

– Nie chcę tej ko​ro​ny, Ma​xo​nie! Oba​le​nie m o​nar​chii to coś, czy m są za​in​te​re​so​wa​ni

Południow​cy. My m am y inne cele. – Au​gust usiadł przy sto​le i oparł się wy ​god​nie, a po​tem , j ak​-
by śm y to m y we​szli do j ego dom u, ge​stem za​pro​sił nas, żeby śm y także zaj ęli m iej ​sca.

Ma​xon i j a spoj ​rze​liśm y na sie​bie i po​szliśm y w j ego ślady, a Geo​r​gia szy b​ko zro​biła to sam o.

Au​gust pa​trzy ł na nas przez chwilę, albo ob​ser​wuj ąc, albo za​sta​na​wiaj ąc się, od cze​go zacząć.

Ma​xon prze​rwał ciszę, by ć m oże po to, żeby po​ka​zać, kto kon​tro​lu​j e sy ​tu​acj ę.
– Na​pi​j e​cie się her​ba​ty albo kawy ?
Geo​r​gia roz​pro​m ie​niła się.
– Można pro​sić o kawę?
Ma​xon uśm iechnął się lek​ko, sły sząc en​tu​zj azm w j ej głosie, i odwrócił się, żeby we​zwać j ed​-

ne​go z gwar​dzistów.

– Proszę po​wie​dzieć po​koj ówce, żeby przy ​niosła nam kawy. I na litość boską, niech do​pil​nu​j e,

żeby by ła m oc​na. – Po​tem spoj ​rzał zno​wu na Au​gu​sta.

– Nie po​tra​fię w naj ​m niej ​szy m stop​niu od​gadnąć, cze​go ode m nie chcesz. Wy ​da​j e się, że ce​-

lo​wo przy ​szedłeś w po​rze, kie​dy pałac śpi, i dom y ślam się, że chcesz za​cho​wać to spo​tka​nie w se​-
kre​cie, o ile to m ożliwe. Mów, co chcesz po​wie​dzieć. Nie m ogę obie​cać, że dam ci to, cze​go pra​-
gniesz, ale na pew​no cię wy słucham .

Au​gust skinął głową i po​chy ​lił się do przo​du.
– Od dzie​siątków lat szu​ka​m y pam iętników Gre​go​ry ’ego. Wie​dzie​liśm y od daw​na o ich ist​nie​-

niu, a nie​daw​no otrzy ​m a​liśm y po​twier​dze​nie ze źródła, którego nie m ogę uj aw​nić. – Au​gust po​-
pa​trzy ł na m nie. – Po​win​naś wie​dzieć, że to nie two​j e wy stąpie​nie w Biu​le​ty​nie zdra​dziło tę in​for​-
m acj ę.

background image

Ode​tchnęłam z ulgą. Kie​dy ty l​ko wspo​m niał o pam iętni​kach, zaczęłam się w m y ślach prze​kli​-

nać i szy ​ko​wać na to, że później Ma​xon doda to do li​sty głupich rze​czy, j a​kie zro​biłam .

– Nig​dy nie chcie​liśm y oba​le​nia m o​nar​chii – kon​ty ​nu​ował Au​gust. – Na​wet j eśli zo​stała wpro​-

wa​dzo​na w bar​dzo nie​czy ​sty sposób, nie m am y nic prze​ciw​ko dzie​dzicz​nej władzy, szczególnie
j eśli to ty będziesz królem .

Ma​xon nie po​ru​szy ł się, ale wy ​czu​wałam j ego dum ę.
– Dziękuj ę.
– Chcie​li​by śm y in​ny ch rze​czy, w szczególności swobód oby ​wa​tel​skich. Chcie​li​by śm y no​m i​no​-

wa​ny ch urzędników oraz znie​sie​nia sy s​te​m u kla​so​we​go. – Au​gust m ówił to wszy st​ko, j ak​by by ło
całkiem pro​ste. Jeśli wi​dział, j ak m oj e wy stąpie​nie spo​wo​do​wało prze​rwa​nie em i​sj i Biu​le​ty​nu,
po​wi​nien by ć m ądrzej ​szy.

– Za​cho​wu​j esz się, j ak​by m j uż by ł królem – od​parł z przy gnębie​niem Ma​xon. – Na​wet gdy ​by

to by ło m ożliwe, po pro​stu nie m ogę dać ci tego, o co pro​sisz.

– Ale nie skreślałby ś ta​kie​go po​m y słu?
Ma​xon uniósł ręce, a po​tem opuścił j e na stół.
– To, cze​go by m nie skreślał, nie m a w ty m m o​m en​cie zna​cze​nia. Nie j e​stem królem .
Au​gust wes​tchnął i po​pa​trzy ł na Geo​r​gię. Miałam wrażenie, że ko​m u​ni​kuj ą się bez słów

i by łam pod wrażeniem ich na​tu​ral​nej bli​skości. Znaj ​do​wa​li się tu​taj w na​prawdę trud​nej sy ​tu​-
acj i – przy ​chodząc, nie m o​gli m ieć pew​ności, czy uda im się z tego wy j ść cało – a j ed​nak ich
uczu​cia wo​bec sie​bie by ły wy raźnie wi​docz​ne.

– Sko​ro m owa o królach – dodał Ma​xon – m oże wy j aśniłby ś Am i, kim j e​steś? Je​stem pe​wien,

że zro​bisz to le​piej ode m nie.

Wie​działam , że w ten sposób Ma​xon gra na czas, żeby za​sta​no​wić się nad ty m , j ak przej ąć

kon​trolę nad sy ​tu​acj ą, ale nie m iałam nic prze​ciw​ko. Um ie​rałam z cie​ka​wości.

Au​gust uśm iechnął się nie​we​soło.
– To rze​czy ​wiście in​te​re​suj ąca hi​sto​ria – stwier​dził, a oży wie​nie w j ego głosie za​po​wia​dało, j ak

bar​dzo nie​zwy kła j est ta opo​wieść. – Jak wiesz, Gre​go​ry m iał tro​j e dzie​ci: Ka​the​ri​ne, Spen​ce​ra
i Da​m o​na. Ka​the​ri​ne zo​stała wy ​da​na za księcia, Spen​cer zm arł, zaś Da​m on odzie​dzi​czy ł tron. Po​-
tem , po śm ier​ci Ju​sti​na, sy na Da​m o​na, j ego ku​zy n, Por​ter Schre​ave zo​stał księciem , poślu​biaj ąc
m łodą wdowę po Ju​sti​nie, która za​le​d​wie trzy lata wcześniej wy ​grała Eli​m i​na​cj e. Te​raz ro​dzi​na
królew​ska nosi na​zwi​sko Schre​ave. Ród Illéa po​wi​nien j uż nie ist​nieć. Ale m y ist​niej em y.

– My ? – za​py ​tał Ma​xon spo​koj ​nie, j ak​by li​czy ł na to, że usły szy dokład​niej szą liczbę.
Au​gust ty l​ko skinął głową. Stu​kot ob​cas ob​wieścił na​dej ście po​koj ówki. Ma​xon położy ł pa​lec na

ustach, j ak​by Au​gust m ógł odważy ć się po​wie​dzieć co​kol​wiek więcej w zasięgu j ej słuchu. Po​-
koj ówka po​sta​wiła tacę i nalała nam kawy. Geo​r​gia sięgnęła po filiżankę od razu po ty m , j ak zo​-
stała napełnio​na. Ja nie prze​pa​dałam aż tak bar​dzo za kawą – by ła zby t gorz​ka j ak na m ój gust –
ale wie​działam , że dzięki niej się roz​budzę, więc przy ​go​to​wałam się na j ej wy ​pi​cie.

Za​nim zdąży łam upić cho​ciaż ły k, Ma​xon pod​sunął m i cu​kier​nicę. Zupełnie j ak​by wie​dział.
– Mów da​lej – po​na​glił, pij ąc niesłod​zoną kawę.
– Spen​cer wca​le nie um arł – oznaj ​m ił bez​na​m iętnie Au​gust. – Wie​dział, co j ego oj ​ciec zro​bił,

żeby zdo​by ć władzę w kra​j u, wie​dział, że j ego star​sza sio​stra zo​stała prak​ty cz​nie sprze​da​na
w m ałżeństwo i wie​dział, że od nie​go ocze​ku​j e się ab​so​lut​ne​go posłuszeństwa. Nie m ógł się na to
zgo​dzić, więc uciekł.

background image

– Dokąd? – za​py ​tałam , od​zy ​waj ąc się po raz pierw​szy.
– Ukry ​wał się u krew​ny ch i przy ​j a​ciół, a w końcu założy ł obo​zo​wi​sko ra​zem z po​dzie​laj ący m i

j ego poglądy ludźm i z Północy. Jest tam zim ​no i wil​got​nie, a orien​ta​cj a w te​re​nie j est na ty le
trud​na, że ni​ko​m u się nie chce tam za​pusz​czać. Ży j e​m y tam spo​koj ​nie przez większość cza​su.

Geo​r​gia szturchnęła go, lek​ko za​szo​ko​wa​na.
Au​gust otrzeźwiał.
– Oba​wiam się, że właśnie udzie​liłem wam wskazówek, j ak m ożna nas na​j e​chać. Chciałby m

przy ​po​m nieć, że nig​dy nie za​bi​liśm y ni​ko​go ze straży lub służby pałaco​wej , sta​ra​liśm y się też za
wszelką cenę uni​kać ra​nie​nia ko​go​kol​wiek. Za​wsze chcie​liśm y ty l​ko znie​sie​nia klas, a w ty m celu
po​trze​bu​j e​m y do​wo​du, że Gre​go​ry by ł ta​kim człowie​kiem , j ak nam opo​wia​da​no. Te​raz go
m am y, a sądząc ze słów Am e​ri​ki, wy ​da​j e nam się, że m o​gli​by śm y wy ​ko​rzy ​stać tę wiedzę, gdy ​-
by śm y ty l​ko chcie​li. Ale właści​wie nie chce​m y, j eśli nie zo​sta​nie​m y do tego zm u​sze​ni.

Ma​xon wy pił duży ły k kawy i od​sta​wił filiżankę.
– Szcze​rze m ówiąc, nie wiem , co m am zro​bić z tą in​for​m acj ą. Je​steś po​tom ​kiem w li​nii pro​stej

Gre​go​ry ’ego Illéi, ale nie chcesz ko​ro​ny. Chcesz cze​goś, o czy m m oże za​de​cy ​do​wać ty l​ko król,
ale po​pro​siłeś o spo​tka​nie ze m ną i j edną z kan​dy ​da​tek, biorący ch udział w eli​m i​na​cj ach. Mój oj ​-
ciec j est w tej chwi​li nie​obec​ny.

– Wie​m y – od​parł Au​gust. – Ce​lo​wo wy ​bra​liśm y ten m o​m ent.
Ma​xon pry chnął.
– Jeśli nie chcesz ko​ro​ny i zależy ci ty l​ko na ty m , co nie zależy ode m nie, to po co tu przy ​-

szedłeś?

Au​gust i Geo​r​gia po​pa​trzy ​li na sie​bie, j ak​by szy ​kuj ąc się na wy głosze​nie naj ​po​ważniej ​szej

prośby.

– Przy ​szliśm y, żeby cię o to po​pro​sić, po​nie​waż wie​m y, że j e​steś rozsądny m człowie​kiem . Ob​-

ser​wu​j e​m y cię przez całe two​j e ży cie i wi​dzi​m y to w two​ich oczach. Widzę to na​wet te​raz.

Sta​rałam się nie​po​strzeżenie przy j ​rzeć Ma​xo​no​wi i wy ​ba​dać j ego re​akcj ę na te słowa.
– Ty także nie lu​bisz po​działu kla​so​we​go. Nie po​do​ba ci się sposób, w j aki twój oj ​ciec trzy ​m a

ten kraj pod bu​tem . Nie chcesz pro​wa​dzić wo​j en, o który ch wiesz, że m aj ą ty l​ko odciągać uwagę
opi​nii pu​blicz​nej . A przede wszy st​kim chcesz, żeby za two​j e​go ży cia za​pa​no​wał pokój . Zakłada​-
m y, że kie​dy zo​sta​niesz królem , nastąpią praw​dzi​we zm ia​ny i cze​ka​m y na to od daw​na. Je​steśm y
go​to​wi cze​kać j esz​cze dłużej . Re​be​lian​ci z Północy są go​to​wi dać ci słowo, że na​sze ata​ki na pałac
się nie powtórzą i że zro​bi​m y wszy st​ko, co w na​szej m ocy, aby powstrzy ​m ać lub spo​wol​nić
Południowców. Wi​dzi​m y bar​dzo wie​le rze​czy, który ch ty nie do​strze​gasz za ty m i m u​ra​m i.
Możem y przy ​rzec ci naszą wier​ność, bez żad​ny ch za​strzeżeń, j eśli j e​steś gotów dać nam znak, że
chcesz wraz z nam i działać na rzecz przy szłości, w której oby ​wa​te​le Illéi będą m ie​li w końcu
szansę brać własne ży cie w swo​j e ręce.

Ma​xon spra​wiał wrażenie, j ak​by nie wie​dział, co od​po​wie​dzieć, więc j a się ode​zwałam .
– Ale cze​go właści​wie chcą re​be​lian​ci z Południa? Ty l​ko po​za​bi​j ać nas wszy st​kich?
Au​gust po​ru​szy ł głową w geście, który nie by ł ani po​twier​dze​niem , ani za​prze​cze​niem .
– To także, na pew​no, ale ty l​ko po to, żeby nikt się im nie sprze​ci​wiał. Zby t duża część

społeczeństwa ży j e w uci​sku, a zwiększaj ące się ogra​ni​cze​nia przy ​czy ​niły się do prze​ko​na​nia, że
m o​gli​by sam i rządzić kra​j em . Am e​ri​co, j e​steś Piątką. Wiem , że m u​siałaś wi​dzieć wie​lu lu​dzi,
którzy nie​na​widzą m o​nar​chii.

background image

Ma​xon dy s​kret​nie spoj ​rzał na m nie. Szy b​ko skinęłam głową.
– Ja​sne, że wi​działaś i do​sko​na​le ro​zu​m iesz, że kie​dy j e​steś na dnie, m ożesz ty l​ko ob​wi​niać

ty ch, którzy są na szczy ​cie. W ty m przy ​pad​ku Południow​cy m aj ą rze​czy ​wiście do​bre po​wo​dy,
osta​tecz​nie to Je​dy n​ki ska​zały ich na ta​kie ży cie bez żad​ny ch re​al​ny ch szans na j ego po​prawę.
Przy wódcy południo​wy ch re​be​liantów prze​ko​na​li swo​ich po​plecz​ników, że j e​dy ną m e​todą od​zy ​-
ska​nia tego, co w ich m nie​m a​niu się im należy, j est ode​bra​nie tego m o​nar​chii. Ale m am w swo​-
im obo​zie lu​dzi, którzy zde​zer​te​ro​wa​li z Południa i tra​fi​li do m nie. Wiem na pew​no, że kie​dy
Południow​cy przej m ą władzę, nie m aj ą za​m ia​ru dzie​lić się zdo​by ​ty m bo​gac​twem . Czy kie​-
dy kolwiek w hi​sto​rii by ło in​a​czej ? Ich plan zakłada znisz​cze​nie apa​ra​tu państwo​we​go Illéi,
przej ęcie władzy, złożenie pu​sty ch obiet​nic i po​zo​sta​wie​nie wszy st​kich w sy ​tu​acj i, w j a​kiej się
obec​nie znaj ​duj ą. Je​stem pe​wien, że dla większości lu​dzi ozna​czałoby to po​gor​sze​nie j akości
ży cia. Szóstki i Siódem ​ki nadal nie m ogły by awan​so​wać społecz​nie, z wy j ątkiem m ałej garst​ki na
po​kaz, m a​ni​pu​lo​wa​nej przez re​be​liantów. Dwój ki i Trój ki stra​ciły by swo​j e m aj ątki. Część lu​dzi
uznałoby to za akt spra​wie​dli​wości, ale to nie roz​wiązałoby żad​ny ch pro​blem ów. Jeśli nie będzie
pio​sen​ka​rzy po​po​wy ch, wy ​pusz​czaj ący ch ogłupiaj ące prze​bo​j e, nie będzie też m u​zy ków,
graj ący ch na ich wy stępach, ku​rierów, prze​wożący ch na​gra​nia, właści​cie​li sklepów, sprze​-
daj ący ch taśm y. Usu​nięcie j ed​nej oso​by z czub​ka pi​ra​m i​dy znisz​czy ży cie ty sięcy u j ej pod​sta​-
wy.

Au​gust za​m ilknął na m o​m ent, pogrążaj ąc się w nie​we​soły ch m y ślach.
– To będzie tak j ak za czasów Gre​go​ry ’ego, ty l​ko j esz​cze go​rzej . Południow​cy są przy ​go​to​wa​ni

na działanie ze znacz​nie większą bez​względnością, niż ta, na j aką wy się kie​dy ​kol​wiek zde​cy ​du​j e​-
cie, a szan​se, że kraj doj ​dzie po​tem do sie​bie, są nikłe. To będzie taki sam sy s​tem opre​sy j ​ny, ty l​ko
z nową nazwą… a twoi pod​da​ni będą cier​pieć j ak nig​dy wcześniej . – Po​pa​trzy ł Ma​xo​no​wi
w oczy. Miałam wrażenie, że nawiązała się m iędzy nim i nić po​ro​zu​m ie​nia, by ć m oże dla​te​go, że
od uro​dze​nia prze​zna​cze​niem ich obu by ło pro​wa​dzić in​ny ch.

– Po​trze​bu​j e​m y ty l​ko zna​ku z two​j ej stro​ny i zro​bi​m y wszy st​ko, co m ożem y, aby pom óc ci we

wpro​wa​dze​niu zm ian, po​ko​j o​wo i uczci​wie. Nasz naród zasługu​j e na taką szansę.

Ma​xon po​pa​trzy ł na stół. Nie m iałam poj ęcia, o czy m w tej chwi​li m y śli.
– Ja​kie​go zna​ku? – za​py ​tał z wa​ha​niem . – Pie​niędzy ?
– Nie – od​parł Au​gust nie​m al ze śm ie​chem . – Mam y większe fun​du​sze, niż m ógłby ś się spo​-

dzie​wać.

– Jak to m ożliwe?
– Do​na​cj e – od​parł po pro​stu.
Ma​xon skinął głową, ale j a by łam za​sko​czo​na. Do​na​cj e ozna​czały, że są lu​dzie – kto wie, j ak

licz​ni – którzy po​pie​raj ą ich sprawę. Jak wiel​kie by ły siły re​be​liantów z Północy, j eśli do​li​czy ć do
nich ty ch po​plecz​ników? Jak duża część kra​j u do​m a​gała się właśnie tego, z czy m przy szła do nas
ta dwój ka?

– Jeśli nie cho​dzi o pie​niądze – po​wie​dział w końcu Ma​xon – to cze​go chce​cie?
Au​gust skinął głową w m oj ą stronę.
– Wy ​bierz j ą.
Ukry łam twarz w dłoniach, wiedząc, j ak Ma​xon to przy j ​m ie.
Nastąpiła długa chwi​la ci​szy, za​nim stra​cił nad sobą pa​no​wa​nie.
– Nie zgodzę się, żeby kto​kol​wiek m i m ówił, kogo m am albo nie m am poślubić! Ba​wi​cie się tu​-

background image

taj m oim ży ciem !

Pod​niosłam oczy i zo​ba​czy łam , że Au​gust wsta​j e.
– Pałac od lat bawi się ży ciem wie​lu lu​dzi. Dorośnij , Ma​xo​nie. Je​steś księciem . Chcesz tej

przeklętej ko​ro​ny, to j ą so​bie bierz, ale z przy ​wi​le​j a​m i wiążą się obo​wiązki.

Gwar​dziści zaczęli ostrożnie zbliżać się do nas, za​alar​m o​wa​ni to​nem Ma​xo​na i agre​sy wną po​-

stawą Au​gu​sta. By łam pew​na, że te​raz sły szą j uż każde słowo.

Ma​xon także wstał, żeby m u od​po​wie​dzieć.
– Wy nie będzie​cie wy ​bie​rać m i żony. Krop​ka.
Au​gust, kom ​plet​nie nie​zrażony, cofnął się o krok i zaplótł ra​m io​na.
– Do​sko​na​le! Mam y j esz​cze j edną m ożliwość, gdy ​by ta się nie spraw​dziła.
– Kogo?
Au​gust przewrócił ocza​m i.
– Chy ​ba nie ocze​ku​j esz, że ci po​wiem , biorąc pod uwagę, j ak spo​koj ​nie za​re​ago​wałeś za

pierw​szy m ra​zem .

– Opa​nuj się.
– Ta czy tam ​ta, to bez zna​cze​nia. Mu​si​m y ty l​ko m ieć pew​ność, że two​j a part​ner​ka zgo​dzi się

brać udział w przed​sta​wio​ny m pla​nie.

– Na​zy ​wam się Am e​ri​ca – po​wie​działam z ogniem , wstaj ąc i patrząc m u pro​sto w oczy. –

A nie „ta”. Nie j e​stem j akąś za​bawką w tej całej wa​szej re​wo​lu​cj i. Cały czas m ówisz o ty m , że
wszy ​scy w Illéi po​win​ni m ieć szansę na ży cie, j a​kie​go by chcie​li. A co ze m ną? Co z m oj ą
przy szłością? Ja nie j e​stem w ty m uwzględnio​na?

Po​pa​trzy łam na nich, szu​kaj ąc w ich twa​rzach od​po​wie​dzi. Mil​cze​li. Za​uważy łam , że gwar​-

dziści ota​czaj ą nas, wy raźnie zde​ner​wo​wa​ni.

Przy ​ci​szy łam głos.
– Je​stem cały m ser​cem za znie​sie​niem klas, ale nie j e​stem przed​m io​tem , który m m ożecie się

bawić. Jeśli szu​ka​cie pion​ka, tam na górze j est dziew​czy ​na za​ko​cha​na w nim do sza​leństwa, która
zro​bi wszy st​ko, co ze​chce​cie, by le ty l​ko Ma​xon się z nią zaręczy ł. A dwie po​zo​stałe... Z po​czu​cia
obo​wiązku albo dla pre​stiżu także by w to weszły. Możecie brać do​wolną z nich.

Nie cze​kaj ąc na po​zwo​le​nie, odwróciłam się i poszłam do drzwi tak dum ​nie, j ak ty l​ko m ogłam

w szla​fro​ku i kap​ciach.

– Am e​ri​co! Za​cze​kaj ! – zawołała Geo​r​gia. Do​tarłam do drzwi, za​nim zdąży ła m nie do​go​nić. –

Za​trzy ​m aj się na chwilę.

– Słucham ?
– Prze​pra​sza​m y. My śleliśm y, że j e​steście w so​bie za​ko​cha​ni. Nie zda​wa​liśm y so​bie spra​wy, że

pro​si​m y o coś, cze​m u on j est prze​ciw​ny. By liśm y pew​ni, że chętnie się zgo​dzi.

– Nie ro​zu​m ie​cie. On m a j uż kom ​plet​nie dość na​ci​ska​nia i zm u​sza​nia go do różny ch rze​czy.

Nie m a​cie poj ęcia, przez co prze​cho​dzi. – Czułam , że łzy cisną m i się do oczu, więc za​m ru​gałam ,
żeby j e stłum ić, i zaczęłam się wpa​try ​wać we wzór na kurt​ce Geo​r​gii.

– Wiem więcej , niż ci się wy ​da​j e – po​wie​działa. – Może nie wszy st​ko, ale bar​dzo dużo. Ob​ser​-

wu​j e​m y Eli​m i​na​cj e bar​dzo uważnie i wy ​da​j e się, że wy dwo​j e świet​nie się ro​zu​m ie​cie. Za​wsze
spra​wiał wrażenie bar​dzo szczęśli​we​go w two​im to​wa​rzy ​stwie. A poza ty m … wie​m y o ty m , j ak
ura​to​wałaś swo​j e po​koj ówki.

Po​trze​bo​wałam chwi​li, żeby zro​zu​m ieć, co to ozna​cza. Kto nas ob​ser​wo​wał na ich uży tek?

background image

– Wi​dzie​liśm y także, co zro​biłaś dla Mar​lee. Wi​dzie​liśm y, j ak wal​czy sz. A po​tem ta pre​zen​ta​-

cj a kil​ka dni tem u. – Urwała, żeby się roześm iać. – To wy ​m a​gało niezłej od​wa​gi. Przy ​dałaby
nam się taka odważna dziew​czy ​na.

Potrząsnęłam głową.
– Nie próbowałam by ć bo​ha​terką. Na ogół nie czuj ę się w naj ​m niej ​szy m stop​niu odważna.
– I co z tego? Nie m a zna​cze​nia, j ak sam a po​strze​gasz swój cha​rak​ter, li​czy się to, j ak go wy ​ko​-

rzy ​stu​j esz. Ty, w większy m stop​niu od po​zo​stały ch, działasz tak, j ak uważasz za słuszne, za​nim za​-
sta​no​wisz się, co to będzie ozna​czać dla cie​bie. Ma​xon m a do wy ​bo​ru świet​ne kan​dy ​dat​ki, ale one
nie będą so​bie bru​dziły rąk, żeby coś na​pra​wić. Nie to co ty.

– Wie​le z tego to by ły działania sa​m o​lub​ne. Mar​lee by ła dla m nie ważna, tak sam o j ak m oj e

po​koj ówki.

Geo​r​gia po​deszła bliżej .
– Ale czy te działania nie wiązały się z kon​se​kwen​cj a​m i?
– Tak.
– A ty praw​do​po​dob​nie wie​działaś, że tak będzie, ale działałaś w im ie​niu ty ch, który ch po​zba​-

wio​no pra​wa do obro​ny. To nie​zwy kłe, Am e​ri​co.

To by ł zupełnie inny kom ​ple​m ent od ty ch, do j a​kich by łam przy ​zwy ​cza​j o​na. Po​tra​fiłam za​re​-

ago​wać od​po​wied​nio, kie​dy tata m ówił m i, że prześlicz​nie śpie​wam , albo kie​dy Aspen po​wta​rzał,
że j e​stem naj ​piękniej szą dziew​czy ną, j aką kie​dy kolwiek wi​dział… ale coś ta​kie​go? To by ło trochę
przy tłaczaj ące…

– Szcze​rze m ówiąc, po ty m wszy st​kim , co zro​biłaś, nie m ogę uwie​rzy ć, że król po​zwo​lił ci zo​-

stać. Ta cała hi​sto​ria z Biu​le​ty​nem… – Geo​r​gia za​gwiz​dała.

Roześm iałam się.
– Sza​lał z wściekłości!
– By łam zdu​m io​na, że wy szłaś z tego ży wa!
– Po​wiem szcze​rze, na​prawdę nie​wie​le bra​ko​wało. Przez większość cza​su m am po​czu​cie, że

m ogłaby m zo​stać stąd wy ​rzu​co​na w kil​ka se​kund.

– Ale Ma​xo​no​wi na to​bie zależy, praw​da? To, j ak cię chro​ni…
Wzru​szy łam ra​m io​na​m i.
– Są dni, kie​dy j e​stem tego pew​na, ale by ​waj ą ta​kie, w który ch na​prawdę nie m am poj ęcia co

czu​j e. Dzi​siaj nie j est do​bry dzień, tak sam o j ak wczo​raj . Ani przedwczo​raj , j eśli m am by ć
szcze​ra.

Geo​r​gia skinęła głową.
– I tak będzie​m y ci ki​bi​co​wać.
– Mnie i j esz​cze kom uś – po​pra​wiłam j ą.
– To praw​da.
Ty m ra​zem także ani słowem nie zdra​dziła, kim m ogłaby by ć j ej dru​ga fa​wo​ry t​ka.
– A o co cho​dziło z ty m dy ​gnięciem w le​sie? Żar​to​wałaś so​bie ze m nie? – za​py ​tałam .
Uśm iechnęła się.
– Możliwe, że trud​no się tego dom y ślić, biorąc pod uwagę, j ak się za​cho​wu​j e​m y, ale na​prawdę

zależy nam na ro​dzi​nie królew​skiej . Gdy ​by śm y ich stra​ci​li, Południow​cy by wy ​gra​li. A gdy ​by
na​prawdę zdo​by ​li władzę… Cóż, sły szałaś słowa Au​gu​sta. – Geo​r​gia potrząsnęła głową. –
W każdy m ra​zie by łam pew​na, że patrzę na m oj ą przy szłą królową, więc uznałam , że zasługu​j esz

background image

przy ​naj m ​niej na dy ​gnięcie.

Jej ro​zu​m o​wa​nie by ło tak niem ądre, że m u​siałam się zno​wu roześm iać.
– Nie wy ​obrażasz so​bie, j ak m iło j est roz​m a​wiać z dziew​czy ną, z którą nie m uszę ry ​wa​li​zo​-

wać.

– Za​czy ​nasz m ieć j uż dość? – za​py ​tała współczuj ąco.
– Im m niej nas j est, ty m robi się go​rzej . To zna​czy, wie​działam , że tak będzie, ale… Mam

wrażenie, że ry ​wa​li​za​cj a nie to​czy się j uż o to, żeby by ć dziew​czy ną wy ​braną przez Ma​xo​na,
ty l​ko żeby nie dopuścić do wy ​brania przez nie​go in​nej dziew​czy ny. Nie wiem , czy to, co m ówię,
m a sens.

Geo​r​gia skinęła głową.
– Ma. Ale chwi​la, sam a się na to pisałaś.
Roześm iałam się.
– Właści​wie to nie. Zo​stałam … nakłonio​na do wy słania zgłosze​nia. Nie chciałam by ć

księżniczką.

– Na​prawdę?
– Na​prawdę.
Geo​r​gia uśm iechnęła się.
– To, że nie chciałaś ko​ro​ny, ozna​cza, że j e​steś pew​nie naj ​lepszą kan​dy ​datką do niej .
Po​pa​trzy łam na nią, ale j ej szcze​re spoj ​rze​nie prze​ko​nało m nie, że na​prawdę wie​rzy w to, co

m ówi. Miałam na​dziej ę, że zdążę j ej zadać j esz​cze kil​ka py tań, ale Ma​xon i Au​gust wy ​szli z Sali
Wiel​kiej , wy glądaj ąc na za​ska​kuj ąco spo​koj ​ny ch. Po​j e​dy n​czy gwar​dzi​sta to​wa​rzy ​szy ł im
w pew​nej od​ległości. Au​gust po​pa​trzy ł na Geo​r​gię tak, j ak​by za​bo​lało go roz​sta​nie z nią na​wet na
kil​ka m i​nut. Może ty l​ko dla​te​go dzi​siaj tu z nim by ła.

– Wszy st​ko w porządku, Am i? – za​py ​tał Ma​xon.
– Tak. – Zno​wu stra​ciłam um iej ętność pa​trze​nia m u w oczy.
– Po​win​naś wra​cać do po​ko​j u i prze​brał się do śnia​da​nia – stwier​dził. – Gwar​dziści przy ​sięgli

dy s​krecj ę, a j a by łby m wdzięczny, gdy ​by ś zro​biła to sam o.

– Oczy ​wiście.
Spra​wiał wrażenie nie​za​do​wo​lo​ne​go z po​wo​du m o​j e​go chłodu, ale j ak in​a​czej m iałam się te​raz

za​cho​wy ​wać?

– Auguście, to by ła praw​dzi​wa przy ​j em ​ność cię po​znać. Niedługo zno​wu po​roz​m a​wia​m y. –

Ma​xon wy ciągnął rękę, a Au​gust uścisnął j ą bez wa​ha​nia.

– Gdy ​by ście cze​goś po​trze​bo​wa​li, nie wa​haj ​cie się po​pro​sić. Na​prawdę j e​steśm y po wa​szej

stro​nie, wa​sza wy ​so​kość.

– Dziękuj ę.
– Geo​r​gia, idzie​m y. Część ty ch gwar​dzistów za​czy ​na się za​cho​wy ​wać zby t ner​wo​wo.
Dziew​czy ​na roześm iała się.
– Do zo​ba​cze​nia, Am e​ri​co.
Skinęłam głową, prze​ko​na​na, że j uż nig​dy j ej nie zo​baczę, i trochę sm ut​na z tego po​wo​du. Wy ​-

m inęła Ma​xo​na i wzięła Au​gu​sta za rękę. W to​wa​rzy ​stwie gwar​dzi​sty wy ​szli przez otwar​te drzwi
pałacu, zo​sta​wiaj ąc m nie i Ma​xo​na sa​m y ch w holu.

Pod​niósł na m nie wzrok, a j a m ruknęłam coś pod no​sem i wska​załam scho​dy, kie​ruj ąc się

w tam tą stronę. Jego bły ska​wicz​ny sprze​ciw wo​bec pro​po​zy ​cj i, aby m nie wy ​brał, przy ​po​m niał

background image

m i ty l​ko o wczo​raj ​szy m bólu, j aki spra​wiły m i j ego słowa w bi​blio​te​ce. My ślałam , że po ty m , co
zda​rzy ło się w schro​nie, zaczęliśm y się przy ​naj m ​niej trochę ro​zu​m ieć, ale naj ​wy ​raźniej wszy st​-
ko by ło j esz​cze bar​dziej skom ​pli​ko​wa​ne niż wte​dy, kie​dy sta​rałam się usta​lić, czy w ogóle ko​cham
Ma​xo​na.

Nie wie​działam , co to dla nas ozna​cza. I czy w ogóle m ożna j esz​cze m ówić o „nas”.

background image

Roz​dział 7

C

ho​ciaż sta​rałam się j ak naj ​szy b​ciej wrócić do swo​j e​go po​ko​j u, Aspen by ł szy b​szy. Nie po​win​-

no m nie to za​ska​ki​wać, Aspen znał j uż pałac j ak własną kie​szeń.

– Hej – przy ​wi​tałam się, tro​szeczkę nie​pew​na, co po​wie​dzieć.
Szy b​ko obj ął m nie, a po​tem wy puścił z ra​m ion.
– Dziel​na dziew​czy n​ka.
Uśm iechnęłam się.
– Na​prawdę?
– Po​ka​załaś im , gdzie ich m iej ​sce, Mer. – Aspen, ry ​zy ​kuj ąc ży cie, prze​sunął kciu​kiem po

m oim po​licz​ku. – Zasługu​j esz na szczęście. Tak j ak m y wszy ​scy.

– Dziękuj ę.
Z uśm ie​chem sięgnął do bran​so​let​ki, którą Ma​xon przy ​wiózł m i z No​wej Azj i, i wsunął pal​ce

pod nią, żeby do​tknąć tej zro​bio​nej z gu​zi​ka, który m i po​da​ro​wał. Jego oczy by ły pełne sm ut​ku,
kie​dy pa​trzy ł na tę m a​lutką pam iątkę.

– Mu​si​m y niedługo po​roz​m a​wiać. Poważnie. Mam y m nóstwo spraw do wy j aśnie​nia.
Z ty m słowa​m i Aspen od​szedł ko​ry ​ta​rzem , a j a wes​tchnęłam i ukry łam twarz w dłoniach. Czy

j ego zda​niem m oj a re​ak​cj a ozna​czała, że po​sta​no​wiłam na do​bre odtrącić Ma​xo​na? Czy m y ślał,
że chciałaby m od​no​wić związek z nim ?

Z dru​giej stro​ny, czy j a właśnie nie odtrąciłam Ma​xo​na?
Czy nie m y ślałam wczo​raj , że Aspen po​wi​nien zo​stać częścią m o​j e​go ży cia?
A j eśli tak, to dla​cze​go czułam się tak okrop​nie?

Nastrój w Kom ​na​cie Dam by ł po​nu​ry. Królowa Am ​ber​ly sie​działa i pisała li​sty, a j a za​-

uważy łam , że od cza​su do cza​su rzu​cała szy b​kie spoj ​rze​nie na naszą czwórkę. Po wczo​raj ​szej roz​-
m o​wie sta​rały śm y się uni​kać ro​bie​nia cze​go​kol​wiek, co wy ​m a​gałoby od nas in​te​rak​cj i. Ce​le​ste
przy ​niosła stos cza​so​pism i wy ciągnęła się na ka​na​pie. Kriss m iała bar​dzo do​bry po​m y sł – przy ​-
niosła swój dzien​nik i zaj ęła się pi​sa​niem , po raz ko​lej ​ny sia​daj ąc w po​bliżu królo​wej . Dla​cze​go
m nie to nie przy szło do głowy ? Eli​se wy j ęła ze​staw ołówków i ry ​so​wała coś przy oknie. Ja sie​-
działam w ob​szer​ny m fo​te​lu w po​bliżu drzwi, czy ​taj ąc książkę.

W ten sposób nie m u​siały śm y na​wet nawiązy wać kon​tak​tu wzro​ko​we​go.
Próbowałam skon​cen​tro​wać się na słowach przed m o​im i ocza​m i, ale przede wszy st​kim za​sta​-

na​wiałam się, kogo re​be​lian​ci z Północy chcie​li​by wi​dzieć w roli księżnicz​ki, j eśli nie j a
m iałaby m nią zo​stać. Ce​le​ste by ła bar​dzo po​pu​lar​na i z łatwością dałoby się nakłonić lu​dzi, żeby
za nią po​szli. Za​sta​na​wiałam się, czy wiedzą o ty m , j ak do​sko​na​le um ie m a​ni​pu​lo​wać in​ny ​m i.
Sko​ro wie​dzie​li ty le o m nie, to by ło nie​wy ​klu​czo​ne. Czy m oże w Ce​le​ste kry ło się coś, cze​go nie

background image

do​strze​gałam ?

Kriss by ła uro​cza i zgod​nie z wy ​ni​ka​m i nie​daw​ne​go ran​kin​gu, ucho​dziła za ulu​bie​nicę opi​nii pu​-

blicz​nej . Jej ro​dzi​na nie by ła wpły wo​wa, ale ona naj ​bar​dziej z nas wszy st​kich przy ​po​m i​nała
księżniczkę. Ota​czała j ą aura królew​skości. Może na ty m właśnie po​le​gał j ej urok – nie by ła do​-
sko​nała, ale by ła prze​m iła. Zda​rzały się dnie, kie​dy na​wet j a chciałaby m , żeby m ną rządziła.

Osobą, którą naj ​m niej po​dej ​rze​wałam , by ła Eli​se. Przy ​znała, że nie ko​cha Ma​xo​na i że j est tu​-

taj z po​czu​cia obo​wiązku. By łam prze​ko​na​na, że kie​dy m ówiła o obo​wiązku, m iała na m y śli ten
wo​bec swo​j ej ro​dzi​ny lub no​wo​azj a​ty c​kich ko​rze​ni, a nie re​be​liantów z frak​cj i północ​nej . Poza
ty m by ła wy j ątko​wo spo​koj ​na i wy ​ha​m o​wa​na, nie m iała w so​bie cie​nia bun​tow​ni​czości.

Właśnie dla​te​go na​gle na​brałam prze​ko​na​nia, że to ona j est ich fa​wo​ry tką. Wy ​da​wało się, że

naj ​m niej się sta​ra w ry ​wa​li​za​cj i i otwar​cie przy ​znała, że nie ży wi gorący ch uczuć do Ma​xo​na.
Może nie m u​siała się sta​rać, po​nie​waż w od​wo​dzie m iała cichą arm ię po​plecz​ników, którzy i tak
za​m ie​rza​li um ieścić ko​ronę na j ej głowie.

– Dość tego – ode​zwała się nie​ocze​ki​wa​nie królowa. – Chodźcie tu​taj wszy st​kie. – Od​sunęła

nie​duży sto​li​czek i wstała, a m y po​deszły śm y do niej , lek​ko za​nie​po​ko​j o​ne.

– Coś się stało. Co ta​kie​go? – za​py ​tała wprost.
Po​pa​trzy ły śm y na sie​bie, żadna z nas nie m iała ocho​ty udzie​lać wy j aśnień. W końcu wy ​rwała

się Kriss.

– Wa​sza wy ​so​kość, na​gle uświa​do​m iły śm y so​bie, j ak ostra j est ta ry ​wa​li​za​cj a. Wie​m y tro​-

szeczkę więcej o ty m , j a​kie każda z nas m a re​la​cj e z księciem , więc bar​dzo trud​no nam za​po​-
m nieć o ty m i nadal m ieć ochotę na roz​m owę.

Królowa skinęła głową ze zro​zu​m ie​niem .
– Jak często m y śli​cie o Na​ta​lie? – za​py ​tała. Na​ta​lie wy ​j e​chała za​le​d​wie przed ty ​go​dniem .

My ślałam o niej pra​wie co​dzien​nie. My ślałam także sta​le o Mar​lee, a inne dziewczęta przy ​po​m i​-
nały m i się od cza​su do cza​su.

– Cały czas – po​wie​działa ci​cho Eli​se. – By ła taka po​god​na.
Kie​dy to m ówiła, na j ej ustach po​j a​wił się uśm iech. Za​wsze zakładałam , że Na​ta​lie działa j ej

na ner​wy, po​nie​waż Eli​se by ła wy ​ha​m o​wa​na, a Na​ta​lie po​twor​nie roz​trze​pa​na. Ale m oże to by ł
ten ro​dzaj przy ​j aźni opar​tej na przy ​ciąga​niu się prze​ci​wieństw.

– Cza​sem po​tra​fiła się śm iać z by le cze​go – dodała Kriss. – To by ło zaraźliwe.
– Właśnie – po​wie​działa królowa. – By łam na wa​szy m m iej ​scu i wiem , j ak bar​dzo j est to trud​-

ne. Sta​le roztrząsa​cie to, co zro​biły ście i to, co on zro​bił. Za​sta​na​wia​cie się nad każdą roz​m ową,
próbuj ąc wy ​czy ​tać coś z przerw pom iędzy zda​nia​m i. To wy ​czer​puj ące.

Zupełnie j ak​by m wi​działa, że z na​szy ch ra​m ion zo​stał zdj ęty ciężar. Ktoś nas ro​zu​m iał.
– Ale pam iętaj ​cie o ty m : na​wet j eśli te​raz sto​sun​ki m iędzy wam i są bar​dzo napięte, będzie

wam się kra​j ało ser​ce za każdy m ra​zem , kie​dy j ed​na z was będzie wy j eżdżać. Nikt nie zro​zu​m ie
tego tak, j ak inne dziewczęta, które przeszły przez to sam o, w szczególności te z Eli​ty. Możecie się
kłócić, ale tak właśnie za​cho​wuj ą się sio​stry. Te dziewczęta – m ówiła, wska​zuj ąc nas wszy st​kie po
ko​lei – będą ty m i, do który ch będzie​cie dzwo​nić nie​m al co​dzien​nie przez pierw​szy rok, prze​-
rażone, że popełni​cie j akiś błąd, i po​trze​buj ąc ich wspar​cia. Kie​dy będzie​cie wy ​da​wać przy j ęcia,
to ich im io​na będą otwie​rać listę gości, tuż pod im io​nam i członków wa​szy ch ro​dzin. Po​nie​waż tak
właśnie to od te​raz wy gląda. Nig​dy nie ze​rwie​cie ty ch więzów.

Po​pa​trzy ły śm y na sie​bie. Gdy ​by m by ła księżniczką i działo się coś, a j a po​trze​bo​wałaby m

background image

trzeźwego spoj ​rze​nia na spra​wy, za​dzwo​niłaby m przede wszy st​kim do Eli​se. Gdy ​by m się kłóciła
z Ma​xo​nem , Kriss po​tra​fiłaby m i przy ​po​m nieć o j ego do​bry ch stro​nach. A Ce​le​ste… cóż, nie
by łam taka pew​na, ale gdy ​by kto​kol​wiek m iał m i kie​dy ​kol​wiek po​wie​dzieć, żeby m wzięła się
w garść, to na pew​no ona.

– Dla​te​go nie spiesz​cie się – po​ra​dziła królowa. – Przy ​sto​suj ​cie się do obec​nej sy ​tu​acj i. I nie

de​ner​wuj ​cie tak bar​dzo. Wy go nie wy ​bie​ra​cie, to on was wy ​bie​ra. Nie m a sen​su, żeby nie​na​wi​-
dzić za to po​zo​stały ch.

– Czy wa​sza wy ​so​kość wie, na kim m u zależy naj ​bar​dziej ? – za​py ​tała Ce​le​ste. Po raz pierw​szy

usły szałam w j ej głosie nie​pokój .

– Nie wiem – przy ​znała królowa Am ​ber​ly. – Cza​sem wy ​da​j e m i się, że m ogłaby m się

dom y ślać, ale nie udaj ę, że ro​zu​m iem wszy st​ko, co czu​j e Ma​xon. Wiem , kogo wy ​brałby król, ale
nic więcej .

– A kogo wa​sza wy ​so​kość by wy ​brała? – za​py ​tałam , od razu prze​kli​naj ąc się za swoj ą bez​-

pośred​niość.

Królowa uśm iechnęła się ciepło.
– Na​prawdę nie po​zwa​lam so​bie za​sta​na​wiać się nad ty m . Złam ałoby m i ser​ce, gdy ​by m po​-

ko​chała j edną z was j ak córkę, a po​tem j ą stra​ciła. Nie po​tra​fiłaby m tego znieść.

Opuściłam wzrok, nie​pew​na, czy te słowa m iały sta​no​wić po​cie​sze​nie, czy też nie.
– Mogę po​wie​dzieć, że będę szczęśliwa, kie​dy która​kol​wiek z was wej ​dzie do m o​j ej ro​dzi​ny.
Pod​niosłam głowę i pa​trzy łam , j ak królowa spogląda na nas ko​lej ​no.
– A te​raz cze​ka na nas pra​ca.
Stały śm y w m il​cze​niu, chłonąc m ądrość j ej słów. Nig​dy nie poświęciłam cza​su, żeby po​pa​-

trzeć na kan​dy ​dat​ki w po​przed​nich Eli​m i​na​cj ach, zna​leźć ich fo​to​gra​fie czy coś w ty m ro​dza​j u.
Znałam kil​ka im ion, przede wszy st​kim dla​te​go, że prze​wi​j ały się w roz​m o​wach star​szy ch ko​biet
na przy j ęciach, na który ch śpie​wałam . Nig​dy nie wy ​da​wało m i się to istot​ne, m ie​liśm y j uż
królową, a na​wet kie​dy by łam m ała, ani razu nie przy szło m i do głowy, że m ogłaby m zo​stać
księżniczką. Te​raz za​sta​na​wiałam się, ile z ty ch ko​biet, które od​wie​dzały królową albo przy ​j e​chały
na bal hal​lo​we​eno​wy, by ło j ej daw​ny ​m i ry ​wal​ka​m i, a te​raz naj ​bliższy ​m i przy ​j a​ciółkam i.

Ce​le​ste j ako pierw​sza wróciła na swo​j e wy ​god​ne m iej ​sce na ka​na​pie. Wy ​da​wało się, że słowa

królo​wej Am ​ber​ly nie zro​biły na niej wrażenia. Z j a​kie​goś po​wo​du to stało się dla m nie kroplą,
która prze​pełniła czarę. Wszy st​ko to, co działo się przez ostat​nie dni, wróciło do m nie, wy pełniaj ąc
m oj e ser​ce. Czułam , że lada m o​m ent pęknie.

Dy gnęłam .
– Proszę o wy ​ba​cze​nie – m ruknęłam i szy b​ko po​deszłam do drzwi. Nie m iałam żad​ne​go pla​nu.

Może m ogłaby m po​sie​dzieć chwilę w łazien​ce albo scho​wać się w j ed​ny m z licz​ny ch sa​lo​ników
na par​te​rze. A m oże po​win​nam po pro​stu wrócić do m o​j e​go po​ko​j u i wy płakać się porządnie.

Nie​ste​ty od​niosłam wrażenie, że cały wszechświat sprzy ​siągł się prze​ciw​ko m nie. Tuż pod

drzwia​m i Kom ​na​ty Dam krąży ł po ko​ry ​ta​rzu Ma​xon, wy glądaj ący, j ak​by próbował roz​wiązać
j akąś za​gadkę. Zo​ba​czy ł m nie, za​nim zdąży łam się scho​wać.

Ze wszy st​kich rze​czy, j a​kie chciałam te​raz zro​bić, ta znaj ​do​wała się na końcu li​sty.
– Za​sta​na​wiałem się, czy po​pro​sić cię, żeby ś wy szła – po​wie​dział.
– Cze​go chcesz? – za​py ​tałam krótko.
Ma​xon stanął i naj ​wy ​raźniej zbie​rał się, żeby za​py ​tać o coś, co m u​siało nie dawać m u spo​ko​-

background image

j u.

– Czy ​li j est j akaś dziew​czy ​na za​ko​cha​na we m nie do sza​leństwa?
Za​plotłam ra​m io​na. Po ty ch ostat​nich dniach po​win​nam by ła za​uważy ć, że za​czy ​na się ode

m nie od​wra​cać.

– Tak.
– A nie dwie?
Po​pa​trzy łam na nie​go, nadal po​iry ​to​wa​na ty m , że chce, żeby m m u to wy j aśniała. Nie wiesz

już od daw​na, co czuję? – m iałam ochotę wrzasnąć. Nie pamiętasz, co wy​da​rzyło się w schro​nie?

Ale, szcze​rze m ówiąc, j a w ty m m o​m en​cie także po​trze​bo​wałam j a​kie​goś za​pew​nie​nia. Co się

stało, że tak szy b​ko stra​ciłam pew​ność sie​bie?

Król. Jego in​sy ​nu​acj e na te​m at tego, co zro​biły inne dziewczęta, j ego po​chwały ich za​let spra​-

wiły, że czułam się m ała. To wszy st​ko zbiegło się z serią nie​po​ro​zu​m ień m iędzy m ną a Ma​xo​nem
w ty m ty ​go​dniu. Ty m , co w ogóle nas połączy ło, by ły Eli​m i​na​cj e, ale od​no​siłam wrażenie, że im
dłużej trwaj ą, ty m bar​dziej nie​m ożliwe j est uzy ​ska​nie j a​kiej ​kol​wiek pew​ności.

– Po​wie​działeś, że m i nie ufasz – przy ​po​m niałam oskarży ciel​sko. – Do​pie​ro co dla za​ba​wy

upo​ko​rzy łeś m nie, a wczo​raj po​wie​działeś tak na​prawdę, że trze​ba się m nie wsty ​dzić. Kil​ka go​dzin
tem u su​ge​stia, żeby ś się ze m ną ożenił, do​pro​wa​dziła cię do fu​rii. Wy ​bacz m i, j eśli nie czuj ę się
zby t pew​nie w na​szy m związku.

– Nie za​po​m i​naj , że nie m am w ty m doświad​cze​nia, Am e​ri​co – po​wie​dział z na​ci​skiem , ale

bez złości. – Ty m asz kogoś, z kim m ożesz m nie porówny ​wać. Ja na​wet nie wiem , j ak wy gląda
nor​m al​ny związek i m am ty l​ko j edną szansę, żeby się prze​ko​nać. Ty m iałaś przy ​naj m ​niej dwie.
Muszę popełniać błędy.

– Nie prze​szka​dzaj ą m i błędy – od​pa​ro​wałam . – Prze​szka​dza m i nie​pew​ność. Przez większość

cza​su nie m am poj ęcia, co się dzie​j e.

Ma​xon m il​czał przez chwilę, a j a uświa​do​m iłam so​bie, że stanęliśm y wo​bec bar​dzo

poważnego wy ​bo​ru. Da​wa​liśm y so​bie do zro​zu​m ie​nia wie​le rze​czy, ale to j uż nie m ogło trwać
dużo dłużej . Na​wet j eśli osta​tecz​nie będzie​m y ra​zem , te chwi​le zwątpie​nia nie prze​staną nas
prześla​do​wać.

– Cały czas to ro​bi​m y – wes​tchnęłam , zm ęczo​na tą grą. – Zbliżam y się do sie​bie, a po​tem coś

się dzie​j e i wszy st​ko się sy ​pie, a ty spra​wiasz wrażenie, j ak​by ś nie po​tra​fił nig​dy podj ąć de​cy ​zj i.
Jeśli zależy ci na m nie tak bar​dzo, j ak twier​dzisz, to dla​cze​go j esz​cze nie j est po wszy st​kim ?

Cho​ciaż właśnie oskarży łam go, że w ogóle m u na m nie nie zależy, j ego zi​ry ​to​wa​nie prze​m ie​-

niło się w sm u​tek.

– Po​nie​waż przez połowę cza​su j e​stem prze​ko​na​ny, że ko​chasz kogoś in​ne​go, a przez drugą

połowę wątpię, czy w ogóle zdołasz m nie po​ko​chać – od​parł, spra​wiaj ąc, że po​czułam się na​-
prawdę okrop​nie.

– Zupełnie j ak​by m j a nie m iała po​wodów do wątpli​wości. Trak​tu​j esz Kriss j ak wcie​le​nie

anioła, a po​tem przy łapuj ę cię z Ce​le​ste…

– Wy j aśniłem to.
– Wiem , ale m im o wszy st​ko to by ł przy ​kry wi​dok.
– Cóż, m nie robi przy ​krość to, j ak szy b​ko za​m y ​kasz się w so​bie. Co w ogóle by ło tego po​wo​-

dem ?

– Nie wiem , ale m oże po​wi​nie​neś prze​stać o m nie m y śleć na j akiś czas.

background image

Za​padła nagła ci​sza.
– Co chcesz przez to po​wie​dzieć?
Wzru​szy łam ra​m io​na​m i.
– Są tu j esz​cze trzy inne dziew​czy ​ny. Jeśli tak bar​dzo oba​wiasz się o tę swoj ą j e​dy ną szansę,

m oże po​wi​nie​neś się upew​nić, że nie zm ar​nu​j esz j ej , wy ​bie​raj ąc m nie.

Poszłam so​bie, wściekła na Ma​xo​na za to, że tak się przez nie​go czuj ę… i wściekła na sie​bie, że

tak bar​dzo wszy st​ko skom ​pli​ko​wałam .

background image

Roz​dział 8

P

atrzy łam , j ak pałac ule​ga prze​m ia​nie. Nie​m al z dnia na dzień wzdłuż ko​ry ​ta​rzy na par​te​rze zo​-

stały usta​wio​ne rozłoży ste cho​in​ki, na ba​lu​stra​dach schodów roz​wie​szo​no gir​lan​dy, a wszy st​kie
kom ​po​zy ​cj e kwia​to​we za​wie​rały ostro​krzew lub j e​m iołę. Dziw​ne by ło to, że kie​dy otwie​rałam
okno, m iałam wrażenie, że na zewnątrz do​pie​ro kończy się lato. Za​sta​na​wiałam się, czy w pałacu
zdołaj ą w j akiś sposób wy ​two​rzy ć śnieg. Może gdy ​by m po​pro​siła Ma​xo​na, zaj ąłby się ty m .

Z dru​giej stro​ny, m oże i nie.
Mij ały ko​lej ​ne dni. Sta​rałam się nie de​ner​wo​wać ty m , że Ma​xon robi dokład​nie to, cze​go

chciałam , ale kie​dy na​sze sto​sun​ki sta​wały się co​raz chłod​niej ​sze, trud​no m i by ło nie żałować
m o​j ej dum y. Za​sta​na​wiałam się, czy to by ło nie​unik​nio​ne. Czy m oim prze​zna​cze​niem by ło
m ówie​nie niewłaści​wy ch rze​czy, do​ko​ny ​wa​nie niewłaści​wy ch wy ​borów? Na​wet j eśli to właśnie
Ma​xona pragnęłam , nie by łam nig​dy w sta​nie po​zbie​rać się na ty le, żeby to stało się re​al​ne.

Co​dzien​ność by ła po pro​stu nużąca, cały czas gnębił m nie ten sam pro​blem , z który m m u​-

siałam się zm ie​rzy ć, od kie​dy w pałacu po​j a​wił się Aspen. Cier​piałam z tego po​wo​du, z po​wo​du
m o​j e​go roz​dar​cia i za​gu​bie​nia.

Zaczęłam popołudnia​m i spa​ce​ro​wać po pałacu. Wy j ście do ogrodów by ło za​ka​za​ne, a sie​dze​-

nie dzień po dniu w Kom ​na​cie Dam przy ​po​m i​nało po​by t w więzie​niu.

Właśnie pod​czas ta​kie​go spa​ce​ru do​strzegłam , że coś się zm ie​niło, zupełnie j ak​by zo​stał

wciśnięty j akiś nie​wi​docz​ny przy ​cisk. Gwar​dziści sta​li nie​co bar​dziej nie​ru​cho​m o, a po​koj ówki
cho​dziły trochę szy b​szy m kro​kiem . Na​wet j a czułam się dziw​nie, j ak​by m nie by ła tu j uż tak m ile
wi​dzia​na, j ak za​le​d​wie kil​ka chwil wcześniej . Za​nim udało m i się zro​zu​m ieć to uczu​cie, zza rogu
wy łonił się król na cze​le nie​wiel​kie​go or​sza​ku.

W ty m m o​m en​cie wszy st​ko stało się całko​wi​cie j a​sne. Jego nie​obec​ność spra​wiała, że pałac

by ł cie​plej ​szy m m iej ​scem , a te​raz, kie​dy wrócił, wszy ​scy by liśm y zno​wu na łasce j ego ka​-
pry sów. Nic dziw​ne​go, że re​be​lian​ci z Północy tak en​tu​zj a​sty cz​nie pod​cho​dzi​li do Ma​xo​na.

Dy gnęłam , kie​dy król zna​lazł się bliżej . Nie za​trzy ​m uj ąc się, wy ciągnął rękę, a to​wa​rzy szący

m u m ężczy źni stanęli, zo​sta​wiaj ąc nam trochę prze​strze​ni do roz​m o​wy, pod​czas gdy on po​szedł
do m nie.

– Lady Am e​ri​co, widzę, że nadal tu j e​steś – po​wie​dział, a j ego uśm iech i słowa za​prze​czały

so​bie na​wza​j em .

– Tak, wa​sza wy ​so​kość.
– A co po​ra​białaś pod m oj ą nie​obec​ność?
Uśm iechnęłam się.
– Mil​czałam .
– Bar​dzo rozsądnie. – Ru​szy ł da​lej , ale przy ​po​m niał coś so​bie i cofnął się. – Zo​stałem po​in​for​-

background image

m o​wa​ny, że spośród wszy st​kich po​zo​stały ch dziewcząt ty l​ko ty otrzy ​m u​j esz j esz​cze pie​niądze za
uczest​nic​two w Eli​m i​na​cj ach. Eli​se zre​zy ​gno​wała z tego do​bro​wol​nie, kie​dy ty l​ko zo​stały wstrzy ​-
m a​ne wy płaty dla ro​dzin Dwój ek i Trój ek.

To m nie nie dzi​wiło. Eli​se by ła Czwórką, ale j ej ro​dzi​na m iała sieć luk​su​so​wy ch ho​te​li. Nie po​-

trze​bo​wa​li pie​niędzy w ta​kim stop​niu, j ak skle​pi​ka​rze w Ka​ro​li​nie.

– Wy ​da​j e m i się, że to po​win​no się zakończy ć – oznaj ​m ił król, przy ​wołuj ąc m nie do rze​czy ​wi​-

stości.

Na m o​j ej twa​rzy od​m a​lo​wał się zawód.
– Chy ​ba że, oczy ​wiście, j e​steś tu​taj ze względu na ko​rzy ści fi​nan​so​we, a nie dla​te​go, że ko​-

chasz m o​j e​go sy na. – Jego oczy świ​dro​wały m nie na wy ​lot, wy ​zy ​waj ąc, żeby m ośm ie​liła się
za​kwe​stio​no​wać j ego de​cy zj ę.

– Wa​sza wy ​so​kość m a racj ę – po​wie​działam , nie​na​widząc się za słowa pa​daj ące z m o​ich ust. –

To uczci​we po​sta​wie​nie spra​wy.

Wi​działam , że by ł roz​cza​ro​wa​ny ty m , j ak wy ​co​fałam się z wal​ki.
– Na​ty ch​m iast tego do​pil​nuj ę.
Po​szedł da​lej , a j a stałam w m iej ​scu i sta​rałam się nie użalać nad sobą. To na​prawdę by ło

uczci​we. Jak by to wy glądało, gdy ​by ty l​ko m oj a ro​dzi​na nadal otrzy ​m y ​wała cze​ki? Tak czy in​a​-
czej to m u​siało się kie​dy ś zakończy ć. Wes​tchnęłam i skie​ro​wałam się do m o​j e​go po​ko​j u. Po​zo​-
stało m i j e​dy ​nie na​pi​sać do dom u i uprze​dzić ro​dziców, że nie m ogą j uż li​czy ć na te pie​niądze.

Otwo​rzy łam drzwi i po raz pierw​szy zo​stałam całko​wi​cie zi​gno​ro​wa​na przez po​koj ówki. Anne,

Mary i Lucy sie​działy nad suk​nią, nad którą ak​tu​al​nie pra​co​wały, i kłóciły się o postępy ro​bo​ty.

– Lucy, m ówiłaś wczo​raj , że za​m ie​rzasz wie​czo​rem obrębić dół – po​wie​działa Anne. –

Wy szłaś wcześniej , żeby się ty m zaj ąć.

– Wiem , wiem . Zaj ęłam się czy m ś in​ny m , za​raz to zro​bię. – W oczach Lucy kry ło się błaga​-

nie. Za​wsze by ła wy j ątko​wo wrażliwa, a j a wie​działam , że szorst​kie słowa Anne cza​sem j ą ranią.

– Ostat​nio wy j ątko​wo często zaj ​m u​j esz się czy m ś in​ny m – sko​m en​to​wała Anne.
Mary wy ciągnęła ręce.
– Spo​koj ​nie. Daj ​cie m i tę suk​nię, za​nim coś po​psu​j e​cie.
– Prze​pra​szam – po​wie​działa Lucy. – Daj ​cie m i j ą, a za​raz to zro​bię.
– Co się z tobą dzie​j e? – na​ci​skała Anne. – Ostat​nio dziw​nie się za​cho​wu​j esz.
Lucy po​pa​trzy ła na nią, całko​wi​cie ze​szty w​niała. Na czy m ​kol​wiek po​le​gał j ej se​kret, śm ier​tel​-

nie bała się go wy ​j a​wić.

Odchrząknęłam .
Spoj ​rzały na​ty ch​m iast w m oj ą stronę i dy gnęły ko​lej ​no.
– Nie wiem , o co tu cho​dzi – po​wie​działam , pod​chodząc do nich – ale j e​stem prze​ko​na​na, że

po​koj ówki królo​wej nie kłócą się w taki sposób. Poza ty m m ar​nu​j e​m y czas, j eśli j est j akaś ro​bo​ta
do zro​bie​nia.

Anne, nadal roz​gnie​wa​na, wska​zała pal​cem Lucy.
– Ale ona…
Uci​szy łam j ą le​d​wie do​strze​gal​ny m ge​stem dłoni, trochę za​sko​czo​na, że tak do​brze to za​-

działało.

– Nie kłóćcie się. Lucy, m oże za​bie​rzesz suk​nię do szwal​ni, żeby tam skończy ć, a m y będzie​m y

m iały czas, żeby wszy st​ko prze​m y śleć.

background image

Lucy na​ty ch​m iast chwy ​ciła m a​te​riał i pra​wie wy ​biegła z po​ko​j u, szczęśliwa, że m oże uciec.

Anne pa​trzy ła za nią z nadąsaną m iną. Mary spra​wiała wrażenie za​tro​ska​nej , ale bez słowa
wróciła do pra​cy.

Wy ​star​czy ły m i dwie m i​nu​ty, żeby m się zo​rien​to​wała, że ciężka at​m os​fe​ra w po​ko​j u unie​-

m ożli​wia m i kon​cen​tracj ę. Wzięłam kartkę i długo​pis, a po​tem zeszłam na dół. Za​sta​na​wiałam się,
czy postąpiłam właści​wie, po​m a​gaj ąc Lucy. Może po​go​dziły by się, gdy ​by m po​zwo​liła im po​roz​-
m a​wiać. Może m oj e wtrąca​nie się spra​wi, że w przy szłości nie będą j uż ta​kie chętne, żeby m nie
wspie​rać. Tak na​prawdę nig​dy wcześniej nie wy ​da​wałam im w taki sposób po​le​ceń.

Za​trzy ​m ałam się przed Kom ​natą Dam . To m iej ​sce także nie wy ​da​wało się właściwe. Ru​-

szy łam da​lej główny m ko​ry ​ta​rzem i zna​lazłam nie​wielką wnękę z ławeczką. Wy glądała
zachęcaj ąco. Po​biegłam do bi​blio​te​ki i przy ​niosłam so​bie książkę w cha​rak​te​rze podkładki, a po​-
tem wróciłam do wnęki i zo​rien​to​wałam się, że j e​stem nie​m al całkiem scho​wa​na za stoj ącą obok
wielką rośliną w do​ni​cy. Ogrom ​ne okno wy ​cho​dziło na ogród i przez chwilę pałac nie wy ​da​wał
m i się taki m ały. Przy glądałam się prze​la​tuj ący m za oknem pta​kom i próbowałam zna​leźć naj ​-
bar​dziej de​li​kat​ny sposób, żeby prze​ka​zać ro​dzi​com , że nie przy j dą j uż dal​sze cze​ki.

– Ma​xo​nie, nie m o​gli​by śm y pój ść na praw​dziwą randkę? Gdzieś poza pałacem ? – Na​ty ch​-

m iast roz​po​znałam głos Kriss. Hm m . Może w Kom ​na​cie Dam zo​stało j ed​nak trochę m iej ​sca.

Sły szałam uśm iech w głosie Ma​xo​na, kie​dy od​po​wie​dział:
– Na​prawdę by m chciał, skar​bie, ale na​wet gdy ​by by ło spo​koj ​niej , to nie by łoby łatwe.
– Chciałaby m zo​ba​czy ć cię gdzieś, gdzie nie j e​steś księciem – na​rze​kała z czułością.
– O, ale j a wszędzie j e​stem księciem .
– Wiesz, co m am na m y śli.
– Wiem . Na​prawdę prze​pra​szam , że nie m ogę ci tego ofia​ro​wać. My ślę, że by łoby m iło zo​ba​-

czy ć cię gdzieś, gdzie nie j e​steś j edną z Eli​ty. Ale tak wy gląda m oj e ży cie.

W j ego głosie po​j a​wił się sm u​tek.
– Nie będziesz tego żałować? – za​py ​tał. – Cała resz​ta two​j e​go ży cia będzie tak wy glądać.

Piękne ścia​ny, ale m im o wszy st​ko ścia​ny. Moj a m at​ka opusz​cza pałac naj ​wy żej raz czy dwa razy
w roku. – Pom iędzy gęsty ​m i liśćm i ob​ser​wo​wałam , j ak m nie m i​j aj ą, nie za​uważaj ąc m o​j ej
obec​ności. – A j eśli te​raz m asz po​czu​cie, że j e​steś wy ​sta​wio​na na spoj ​rze​nia pu​blicz​ności, będzie
j esz​cze go​rzej , gdy zo​sta​niesz j e​dy ną dziew​czy ną, na którą będą m o​gli pa​trzeć. Wiem , że da​rzy sz
m nie głębo​kim uczu​ciem , do​strze​gam to każdego dnia. Ale co z ty m ży ciem , j a​kie będziesz m u​-
siała wieść u m o​j e​go boku? Czy chcesz tego?

Naj ​wy ​raźniej za​trzy ​m a​li się na chwilę, po​nie​waż głos Ma​xo​na nie robił się co​raz cich​szy.
– Ma​xo​nie, m ówisz tak, j ak​by m m u​siała się poświęcać, żeby tu by ć – zaczęła Kriss. – Każdego

dnia j e​stem wdzięczna lo​so​wi, że zo​stałam wy ​bra​na. Cza​sem próbuj ę so​bie wy ​obra​zić, j ak to by
by ło, gdy ​by śm y się nig​dy nie spo​tka​li… Wolę stra​cić cię te​raz, niż przeży ć całe ży cie, nie
doświad​czy w​szy tego.

Jej głos stał się zdławio​ny. Wy ​da​j e m i się, że j esz​cze nie płakała, ale by ła tego bli​ska.
– Chciałaby m , żeby ś wie​dział, że pragnęłaby m cie​bie na​wet bez ty ch piękny ch ubrań i wspa​-

niały ch kom ​nat. Chciałaby m by ć z tobą, na​wet gdy ​by ś nie m iał ko​ro​ny, Ma​xo​nie. Zależy m i na
to​bie.

Ma​xon przez chwilę m il​czał, a j a m ogłam so​bie wy ​obra​zić, że przy ​tu​la j ą albo ocie​ra łzy, które

te​raz m ogły popły nąć.

background image

– Nie po​tra​fię ci po​wie​dzieć, ile to dla m nie zna​czy. Od początku pragnąłem , żeby któraś

dziew​czy ​na po​wie​działa m i, że zależy j ej na m nie – wy ​znał przy ​ci​szo​ny m głosem .

– Zależy m i na to​bie, Ma​xo​nie.
Zno​wu nastąpiła chwi​la ci​szy.
– Ma​xo​nie?
– Tak?
– Ja… Chy ​ba nie chcę j uż dłużej cze​kać.
Cho​ciaż wie​działam , że będę tego żałować, bez​sze​lest​nie odłoży łam kartkę i długo​pis, zdj ęłam

buty, a po​tem po​deszłam do narożnika ko​ry ​ta​rza. Wy j ​rzałam i zo​ba​czy łam ty ł głowy Ma​xo​na
i dłoń Kriss, wsu​waj ącą się odro​binę pod kołnierz m a​ry ​nar​ki. Jej włosy opadły na bok, kie​dy się
całowa​li i wy ​da​wało m i się, że j ak na swój pierw​szy pocałunek, ra​dzi so​bie całkiem do​brze. Na
pew​no le​piej niż Ma​xon w swo​im cza​sie.

Scho​wałam się zno​wu za róg i se​kundę później usły szałam ci​chy śm iech Kriss. Ma​xon wes​-

tchnął, a j ego głosie trium f m ie​szał się z ulgą. Szy b​ko wróciłam na swo​j e m iej ​sce, sia​daj ąc na
wszel​ki wy ​pa​dek twarzą do okna.

– Kie​dy m ożem y to powtórzy ć? – za​py ​tała ci​cho Kriss.
– Hm m . Może wte​dy, kie​dy uda nam się przej ść stąd do two​j e​go po​ko​j u?
Śm iech Kriss ucichł w od​da​li, kie​dy po​szli da​lej . Sie​działam j esz​cze przez m i​nutę, a po​tem

pod​niosłam długo​pis i kartkę, te​raz j uż z łatwością znaj ​duj ąc słowa.

Ko​cha​ni Mamo i Tato,
je​stem ostat​nio tak zajęta, że muszę pisać krótko. Aby oka​zać moje przy​wiąza​nie do Ma​xo​na,
a nie do luk​susów związa​nych z przy​na​leżnością do Eli​ty, zre​zy​gno​wałam z re​kom​pen​sa​ty pie​-
niężnej za uczest​nic​two w Eli​mi​na​cjach. Wiem, że piszę o tym ze zbyt małym wy​prze​dze​niem,
ale je​stem pew​na, że dzięki temu wszyst​kie​mu, co otrzy​ma​liśmy do tej pory, nie​wie​le jesz​cze
możemy pragnąć.
Mam na​dzieję, że nie będzie​cie nad​mier​nie roz​cza​ro​wa​ni tą wia​do​mością. Tęsknię za Wami
i mam na​dzieję, że niedługo będzie​my mie​li okazję się zo​ba​czyć.
Całuję Was wszyst​kich,
Ame​ri​ca

background image

Roz​dział 9

B

iu​le​ty​no​wi bra​ko​wało te​m atów, po​nie​waż z punk​tu wi​dze​nia resz​ty kra​j u ten ty ​dzień prze​m inął

bez większy ch wy ​da​rzeń. Po krótkiej re​la​cj i z wi​zy ​ty we Fran​cj i, wy głoszo​nej przez króla, m i​kro​-
fon przej ął Ga​vril, który te​raz prze​py ​ty ​wał nie​zo​bo​wiązuj ąco po​zo​stałe człon​ki​nie Eli​ty ze spraw,
które nie m iały i tak zna​cze​nia na ty m eta​pie ry ​wa​li​za​cj i.

Z dru​giej stro​ny, kie​dy ostat​nio py ​ta​li o spra​wy m aj ące zna​cze​nie, za​pro​po​no​wałam znie​sie​nie

klas i om al nie zo​stałam wy ​rzu​co​na z Eli​m i​na​cj i.

– Lady Ce​le​ste, wi​działa pani j uż apar​ta​m en​ty księżnicz​ki? – za​py ​tał swo​bod​nie Ga​vril.
Uśm iechnęłam się do sie​bie, wdzięczna lo​so​wi, że to py ​ta​nie nie tra​fiło na m nie. Per​fek​cy j ​ny

uśm iech Ce​le​ste j a​kim ś cu​dem stał się j esz​cze szer​szy, ko​kie​te​ry j ​nie prze​rzu​ciła włosy przez
ram ię, za​nim od​po​wie​działa.

– Cóż, j esz​cze nie. Ale m ogę za​pew​nić, że m am na​dziej ę dostąpić tego za​szczy ​tu. Oczy ​wiście,

j ego wy ​so​kość król Clark​son um ieścił nas w na​prawdę prześlicz​ny ch po​ko​j ach. Trud​no m i so​bie
wy ​obra​zić coś lep​sze​go od tego, co j uż m am y. Łóżka… no… są bar​dzo…

Ce​le​ste zaj ąknęła się na m o​m ent, za​uważaj ąc dwóch gwar​dzistów, wbie​gaj ący ch do sali,

w której od​by ​wały się na​gra​nia Biu​le​ty​nu. Na​sze krzesła by ły usta​wio​ne w taki sposób, że j a i Ce​-
le​ste wi​działy śm y, że po​de​szli po​spiesz​nie do króla, ale Kriss i Eli​se sie​działy do nich ty łem . Obie
sta​rały się dy s​kret​nie zerknąć za sie​bie, ale nie bar​dzo im to wy ​cho​dziło.

– …luk​su​so​we. I prze​kra​czałoby m oj e naj śm iel​sze m a​rze​nia, gdy ​by … – m ówiła da​lej Ce​le​ste,

nie do końca kon​cen​truj ąc się na ty m , co m a do po​wie​dze​nia.

Oka​zało się, że nie m usi j uż tego robić. Król wstał i pod​szedł, prze​ry ​waj ąc j ej w pół słowa.
– Pa​nie i pa​no​wie, prze​pra​szam , że m uszę prze​szko​dzić, ale spra​wa j est nie​cier​piąca zwłoki. –

W j ed​nej ręce za​cisnął kartkę pa​pie​ru, a drugą przy gładził kra​wat. Ode​zwał się opa​no​wa​ny m to​-
nem . – Od chwi​li na​ro​dzin na​sze​go kra​j u re​be​lian​ci by li zakałą na​sze​go społeczeństwa. Przez lata
ich ata​ki na pałac, nie wspo​m i​naj ąc o ata​kach na zwy kły ch lu​dzi, sta​wały się co​raz bar​dziej agre​-
sy w​ne. Jak się oka​zu​j e, prze​kro​czy ​li właśnie ko​lej ną gra​nicę podłości. Jak za​pew​ne wszy ​scy
wiedzą, czte​ry po​zo​stałe w Eli​m i​na​cj ach m łode dam y re​pre​zen​tuj ą różne kla​sy. Mam y tu​taj
Dwój kę, Trój kę, Czwórkę i Piątkę. Ta​kie zróżni​co​wa​nie przy ​no​si nam za​szczy t, ale re​be​lian​tom
pod​sunęło po​m y sł szo​kuj ący ch działań.

Król po​pa​trzy ł na nas przez ram ię, a po​tem m ówił da​lej .
– Je​steśm y przy ​go​to​wa​ni na ata​ki na pałac, a kie​dy re​be​lian​ci ata​kuj ą oby ​wa​te​li, sta​ra​m y się

prze​ciw​działać tem u, na ile m ożem y. Nie nie​po​koiłby m was, gdy ​by m uważał, że j ako król j e​stem
w sta​nie za​pew​nić wam bez​pie​czeństwo, ale… Re​be​lian​ci zaczęli ata​ko​wać członków po​-
szczególny ch klas.

Te słowa za​wisły w po​wie​trzu. Ce​le​ste i j a wy ​m ie​niły śm y za​sko​czo​ne i nie​m al przy ​j a​zne spoj ​-

background image

rze​nia.

– Te siły od daw​na dążą do oba​le​nia m o​nar​chii. Nie​daw​ne ata​ki na ro​dzi​ny ty ch dziewcząt po​-

ka​zuj ą, do cze​go zdol​ni są się po​sunąć, dla​te​go też wy słaliśm y gwar​dię pałacową, by chro​niła
naj ​bliższy ch członków ro​dzin kan​dy ​da​tek z Eli​ty. Te​raz j ed​nak to nie wy ​star​cza. Jeśli j e​steście
Dwój ka​m i, Trój ka​m i, Czwórka​m i lub Piątka​m i, czy ​li należy cie do tej sa​m ej kla​sy co któraś
z obec​ny ch tu dziewcząt, m ożecie zo​stać za​ata​ko​wa​ni przez re​be​liantów ty l​ko i wy łącznie z tego
po​wo​du.

Za​tkałam dłonią usta, a Ce​le​ste sy knęła.
– Po​czy ​naj ąc od dzi​siaj , re​be​lian​ci zaczęli ata​ko​wać Dwój ki i za​m ie​rzaj ą z cza​sem przej ść do

niższy ch klas – dodał poważnie król.

To za​brzm iało złowiesz​czo. Sko​ro nie m o​gli nas zm u​sić do wy ​co​fa​nia się z Eli​m i​na​cj i ze

względu na na​sze ro​dzi​ny, chcie​li spra​wić, żeby większość oby ​wa​te​li tego zażądała. Im dłużej się
trzy ​m ały śm y, ty m więcej osób m iało nas nie​na​wi​dzić za to, że ry ​zy ​ku​j e​m y ich ży ciem .

– To rze​czy ​wiście sm ut​na wia​do​m ość, wa​sza wy ​so​kość – ode​zwał się Ga​vril, prze​ry ​waj ąc

ciszę.

Król skinął głową.
– Oczy ​wiście, po​sta​ra​m y się podj ąć środ​ki za​rad​cze. Na chwilę obecną m am y j ed​nak do​nie​-

sie​nia o ośm iu ata​kach, które m iały m iej ​sce dzi​siaj w pięciu pro​win​cj ach. Wszy st​kie by ły skie​ro​-
wa​ne prze​ciw​ko Dwój kom i każdy pociągnął za sobą co naj ​m niej j edną ofiarę śm ier​telną.

Dłoń, którą do tej pory trzy ​m ałam przy ustach, przy ​cisnęłam te​raz do ser​ca. Z na​sze​go po​wo​-

du zginęli dzi​siaj lu​dzie.

– Na ra​zie – ciągnął król Clark​son – do​ra​dza​m y trzy ​m a​nie się w po​bliżu dom ów i podj ęcie

wszy st​kich m ożli​wy ch środków ostrożności.

– Do​sko​nała rada, wa​sza wy ​so​kość – oznaj ​m ił Ga​vril i odwrócił się do nas. – Moj e pa​nie, czy

chciały by ście coś dodać?

Eli​se ty l​ko potrząsnęła głową.
Kriss ode​tchnęła głęboko.
– Wiem , że ce​lem ataków są także Dwój ki i Trój ki, ale wa​sze dom y są bez​piecz​niej ​sze od

dom ów przed​sta​wi​cie​li niższy ch klas. Gdy ​by ście m o​gli udzie​lić schro​nie​nia zna​j o​m ej ro​dzi​nie
Czwórek lub Piątek, m y ślę, że to by łby do​sko​nały po​m y sł.

Ce​le​ste skinęła głową.
– Uważaj ​cie na sie​bie. Zróbcie to, co po​le​ca j ego wy ​so​kość.
Po​pa​trzy ła na m nie, a j a uświa​do​m iłam so​bie, że m uszę coś po​wie​dzieć. Kie​dy w trak​cie na​-

gra​nia Biu​le​ty​nu czułam się za​gu​bio​na, zwy ​kle pa​trzy łam na Ma​xo​na, j ak​by m ógł m i m ilcząco
udzie​lić j a​kiej ś rady. Ule​gaj ąc tem u na​wy ​ko​wi, spoj ​rzałam na nie​go, ale zo​ba​czy łam ty l​ko j a​sne
włosy. Książę wpa​try ​wał się w swo​j e ko​la​na z gry ​m a​sem przy gnębie​nia na twa​rzy.

Oczy ​wiście, m ar​twił się o swo​ich pod​da​ny ch, ale te​raz nie cho​dziło m u ty l​ko o chro​nie​nie

oby ​wa​te​li. Wie​dział, że m ożem y zo​stać zm u​szo​ne do wy ​j az​du.

I czy nie po​win​no tak by ć? Ile Piątek m ogło stra​cić ży cie dla​te​go, że j a sie​działam na krześle

w j a​sno oświe​tlo​ny m stu​dio na​gra​nio​wy m ?

Ale j ak m ogłam – j a czy która​kol​wiek z dziewcząt – brać na swo​j e bar​ki taki ciężar? To nie m y

od​bie​rały śm y ży cia. Przy ​po​m niałam so​bie wszy st​ko to, co m ówili nam Au​gust i Geo​r​gia. Wie​-
działam , że do zro​bie​nia j est ty l​ko j ed​no.

background image

– Walcz​cie – po​wie​działam , nie zwra​caj ąc się do ni​ko​go w szczególności. Po​tem przy ​po​-

m niałam so​bie, gdzie j e​stem , i odwróciłam się do ka​m e​ry. – Walcz​cie. Re​be​lian​ci chcą się
znęcać nad słab​szy ​m i. Próbuj ą was za​stra​szy ć, żeby ście ro​bi​li to, cze​go chcą. A co będzie, j eśli
ich posłucha​cie? Jak m y śli​cie, j aką przy szłość m ogą wam dać? Ci lu​dzie, ci ty ​ra​ni, nie zre​zy ​gnuj ą
na​gle z prze​m o​cy. Jeśli da​cie im władzę, staną się ty siąc razy gor​si. Więc walcz​cie. Walcz​cie tak,
j ak m ożecie.

Czułam , że pul​su​j e we m nie krew i ad​re​na​li​na, j ak​by m sam a m iała właśnie za​ata​ko​wać re​be​-

liantów. Miałam dość. Ter​ro​ry ​zo​wa​li nas wszy st​kich, ata​ko​wa​li na​sze ro​dzi​ny. Gdy ​by który ś
z Południowców stanął te​raz przede m ną, nie ucie​kałaby m .

Ga​vril zno​wu zaczął m ówić, ale j a by łam tak wściekła, że sły szałam ty l​ko bi​cie własne​go ser​-

ca. Za​nim się zo​rien​to​wałam , ka​m e​ry zo​stały wy łączo​ne, a światła przy ​gasły.

Ma​xon pod​szedł do oj ca i po​wie​dział coś szep​tem , ale król potrząsnął głową.
Dziewczęta wstały i skie​ro​wały się do drzwi.
– Wra​caj ​cie te​raz pro​sto do po​koj ów – po​le​cił łagod​nie Ma​xon. – Tam zo​sta​nie wam po​da​ny

obiad, a j a niedługo zaj rzę do każdej z was z wi​zy tą.

Kie​dy prze​cho​dziłam obok, król położy ł j e​den pa​lec na m oim ra​m ie​niu, a ten le​d​wie do​strze​-

gal​ny gest ozna​czał, że m u​siałam się za​trzy ​m ać.

– To nie by ło rozsądne – oznaj ​m ił.
Wzru​szy łam ra​m io​na​m i.
– To, co ro​bi​liśm y dotąd, nie wy ​star​cza. Jeśli tak da​lej pój dzie, nie zo​sta​nie nikt, kim m ożna by

rządzić.

Machnął ręką na znak, że m am odej ść. Zno​wu m iał m nie dosy ć.

Ma​xon ci​cho za​pu​kał do drzwi i wszedł do środ​ka. By łam j uż w szla​fro​ku i czy ​tałam książkę

w łóżku. Za​sta​na​wiałam się, czy w ogóle za​m ie​rza do m nie przy j ść.

– Jest okrop​nie późno – szepnęłam , cho​ciaż nie by ło ni​ko​go, kom u m o​gli​by śm y prze​szka​dzać.
– Wiem . Mu​siałem po​roz​m a​wiać z po​zo​stały m i, a to by ło wy j ątko​wo wy ​czer​puj ące. Eli​se j est

bar​dzo roztrzęsio​na, czu​j e się szczególnie win​na tem u wszy st​kie​m u. Nie zdzi​wiłoby m nie, gdy ​by
się wy ​co​fała w naj ​bliższy ch dniach.

Cho​ciaż kil​ka razy m ówił m i wprost, że nie ży wi uczuć do Eli​se, wi​działam , j ak bar​dzo go to za​-

bo​lało. Pod​ku​liłam ko​la​na, żeby zro​bić m u m iej ​sce do sie​dze​nia.

– A Kriss i Ce​le​ste?
– Kriss j est aż nad​m ier​nie opty ​m i​sty cz​na. Jest pew​na, że lu​dzie będą uważać i chro​nić się. Nie

wiem , j ak to m a by ć m ożliwe, j eśli nie j e​steśm y w sta​nie prze​wi​dzieć, gdzie i kie​dy re​be​lian​ci
za​ata​kuj ą po raz ko​lej ​ny. Są w cały m kra​j u. Ale ona nie tra​ci na​dziei. Wiesz, j aka j est.

– Wiem .
Ma​xon wes​tchnął.
– Ce​le​ste trzy ​m a się dziel​nie. Oczy ​wiście, j est za​nie​po​ko​j o​na, ale tak j ak m ówiła Kriss, Dwój ki

są praw​do​po​dob​nie naj ​bez​piecz​niej ​sze ze wszy st​kich. A j ej nig​dy nie bra​ko​wało de​ter​m i​na​cj i. –
Roześm iał się do sie​bie, patrząc w podłogę. – Spra​wiała przede wszy st​kim wrażenie za​nie​po​ko​j o​-
nej ty m , że j a po​gnie​wam się na nią, j eśli zo​sta​nie. Zupełnie j ak​by m m iał j ej m ieć za złe, że woli
by ć tu​taj niż wra​cać do dom u.

Wes​tchnęłam .

background image

– To j est do​bre py ​ta​nie. Czy chcesz m ieć żonę, która nie przej ​m u​j e się ty m , że ktoś gro​zi j ej

pod​da​ny m ?

Ma​xon po​pa​trzy ł na m nie.
– Ty się przej ​m u​j esz, ale j e​steś zby t in​te​li​gent​na, żeby przej ​m o​wać się w taki sposób, j ak po​zo​-

stałe. – Potrząsnął głową z uśm ie​chem . – Nie do wia​ry, że po​ra​dziłaś lu​dziom , żeby wal​czy ​li.

Wzru​szy łam ra​m io​na​m i.
– Mam wrażenie, że cho​wa​m y się j uż za długo.
– Masz całko​witą racj ę. Nie wiem , czy to wy ​stra​szy re​be​liantów, czy spra​wi, że staną się bar​-

dziej zde​ter​m i​no​wa​ni, ale nie ule​ga wątpli​wości, że zm ie​niłaś reguły gry.

Prze​chy ​liłam głowę na bok.
– Nie na​zy ​wałaby m grą tego, że j akaś ban​da próbuj e za​bi​j ać przy ​pad​ko​wy ch lu​dzi.
– Nie, nie! – od​parł szy b​ko. – Trud​no m i zna​leźć słowo do​sta​tecz​nie ostre, żeby to określić.

Cho​dziło m i o Eli​m i​na​cj e. – Po​pa​trzy łam na nie​go, zdu​m io​na. – Na do​bre czy na złe,
społeczeństwo zo​ba​czy ło dzi​siaj przebły sk two​j e​go praw​dzi​we​go cha​rak​te​ru. Zo​ba​czy ​li dziew​-
czy nę, która za​brała do schro​nu swo​j e po​koj ówki, która po​tra​fi po​sta​wić się królowi, j eśli wie​rzy,
że m a racj ę. Założę się, że te​raz w zupełnie in​ny m świe​tle zo​baczą twoj ą in​ter​wencj ę w przy ​pad​-
ku Mar​lee. Przed​tem by łaś ty l​ko dziew​czy ną, która na​krzy ​czała na m nie przy pierw​szy m spo​tka​-
niu. Dzi​siaj stałaś się dziew​czy ną, która nie boi się re​be​liantów. Będą o to​bie m y śleć zupełnie in​a​-
czej .

Potrząsnęłam głową.
– Nie zro​biłam tego ce​lo​wo.
– Wiem . Za​sta​na​wiałem się długo, j ak po​ka​zać lu​dziom , j aka j e​steś na​prawdę, a oka​zało się, że

ty po pro​stu zro​biłaś to pod wpły wem im ​pul​su. To bar​dzo do cie​bie po​dob​ne. – W j ego oczach
kry ło się zdu​m ie​nie, zupełnie j ak​by po​wi​nien by ł się tego po m nie spo​dzie​wać od sa​m e​go
początku. – Tak czy in​a​czej uważam , że po​wie​działaś słuszną rzecz. Naj ​wy ższy czas, żeby śm y
zaczęli robić coś poza cho​wa​niem się.

Po​pa​trzy łam na na​rzutę na łóżku, prze​su​waj ąc pal​cem po szwie. Cie​szy łam się, że za​apro​bo​-

wał m oj e postępo​wa​nie, ale to, j ak o ty m m ówił – j ak​by cho​dziło o ko​lej ​ne z m o​ich m ały ch dzi​-
wactw – wy ​da​wało m i się w tej chwi​li zby t in​ty m ​ne.

– Je​stem zm ęczo​ny kłótnia​m i z tobą, Am i – po​wie​dział ci​cho. Pod​niosłam głowę i zo​ba​czy łam

w oczach Ma​xo​na szcze​rość. Mówił da​lej : – Po​do​ba m i się to, że nie za​wsze się zga​dza​m y, to
w grun​cie rze​czy lubię w to​bie naj ​bar​dziej , ale nie chcę się j uż kłócić. Cza​sem zda​rza m i się, że
by ​wam po​ry w​czy j ak m ój oj ​ciec. Sta​ram się z ty m wal​czy ć, ale to we m nie tkwi. A ty ! – dodał
ze śm ie​chem . – Kie​dy się zde​ner​wu​j esz, j e​steś nie do po​wstrzy ​m a​nia!

Potrząsnął głową, praw​do​po​dob​nie przy ​po​m i​naj ąc so​bie wszy st​ko to, co j a. Cios ko​la​nem

w kro​cze, cała ta hi​sto​ria z kla​sa​m i, roz​cięta war​ga Ce​le​ste, kie​dy m ówiła o Mar​lee. Nig​dy nie po​-
strze​gałam sie​bie j ako po​ry w​czej , ale naj ​wy ​raźniej taka właśnie by łam . Ma​xon uśm iechnął się,
a j a zro​biłam to sam o. To wy ​da​wało się na​wet za​baw​ne, kie​dy m y ślałam o wszy st​kich m o​ich
wy ​sko​kach j ed​no​cześnie.

– Patrzę też na inne i sta​ram się by ć uczci​wy. Nie​po​koi m nie cza​sem to, co czuj ę, ale

chciałby m , żeby ś wie​działa, że wciąż patrzę także na cie​bie. Chy ​ba wiesz j uż, że nie j e​stem
w sta​nie nic na to po​ra​dzić. – Wzru​szy ł ra​m io​na​m i i wy glądał w tej chwi​li j ak zwy kły chłopak.

Chciałam po​wie​dzieć coś sto​sow​ne​go, uświa​do​m ić m u, że j a także nadal chcę, żeby na m nie

background image

pa​trzy ł. Ale żadne słowa nie wy ​da​wały się właściwe, więc wsunęłam dłoń w j ego rękę. Sie​dzie​-
liśm y w m il​cze​niu, patrząc na na​sze dłonie. Ma​xon bawił się m o​im i bran​so​let​ka​m i, wy j ątko​wo
ty m pochłonięty, i przez dłuższą chwilę po​cie​rał kciu​kiem grzbiet m o​j ej dłoni. Miło by ło m ieć taką
spo​koj ną chwilę ty l​ko dla nas dwoj ​ga.

– A m oże j u​tro spędzi​m y cały dzień ra​zem ? – za​pro​po​no​wał.
Uśm iechnęłam się.
– Z przy ​j em ​nością.

background image

Roz​dział 10

C

zy li w dwóch słowach: więcej gwar​dzistów?

– Tak, tato. Dużo więcej . – Roześm iałam się do te​le​fo​nu, cho​ciaż sy ​tu​acj ę trud​no by ło na​zwać

za​bawną. Tata m iał nie​zwy kły dar pa​trze​nia na wszy st​ko z j aśniej ​szej stro​ny. – Wszy st​kie zo​sta​j e​-
m y w pałacu, przy ​naj m ​niej na ra​zie. A cho​ciaż m ówili, że za​czy ​naj ą od Dwój ek, do​pil​nuj , żeby
nikt z na​szy ch nie za​cho​wy ​wał się lek​ko​m y ślnie. Ostrzeż Tur​nerów i Ca​nvassów, żeby na sie​bie
uważali.

– Ki​ciu, wszy ​scy wiedzą, że m aj ą uważać. Po ty m , co po​wie​działaś w Biu​le​ty​nie, m y ślę, że

lu​dzie będą dziel​niej ​si niż się spo​dzie​wasz.

– Mam na​dziej ę. – Po​pa​trzy łam na swo​j e buty i przy szło m i do głowy dziw​ne wspo​m nie​nie.

W tej chwi​li m iałam na no​gach ozdo​bio​ne klej ​no​ci​ka​m i szpil​ki, a pięć m ie​sięcy tem u nosiłam sta​-
re pan​to​fle na płaskim ob​ca​sie.

– Je​stem z cie​bie dum ​ny, Am i. Cza​sem j e​stem za​sko​czo​ny ty m , co m ówisz, ale sam nie wiem

dla​cze​go. Za​wsze by łaś sil​niej ​sza, niż ci się wy ​da​wało.

W j ego głosie by ła za​wsty ​dzaj ąca m nie szcze​rość. Ni​czy ​j a opi​nia nie m iała dla m nie ta​kie​go

zna​cze​nia, j ak j ego.

– Dziękuj ę, tato.
– Mówię całkiem poważnie. Nie każda księżnicz​ka po​wie​działaby coś ta​kie​go.
Przewróciłam ocza​m i.
– Tato, j a nie j e​stem księżniczką.
– Kwe​stia cza​su – od​parł żar​to​bli​wie. – A sko​ro j uż o ty m m owa, j ak tam Ma​xon?
– Do​brze – od​parłam , bawiąc się rąbkiem su​kien​ki. Mil​cze​nie prze​ciągało się. – Na​prawdę m i

na nim zależy, tato.

– Tak?
– Tak.
– A dla​cze​go?
Za​sta​na​wiałam się nad ty m przez chwilę.
– Właści​wie nie j e​stem pew​na. Ale m y ślę, że przy ​naj m ​niej po części dla​te​go, że po​zwa​la m i

czuć się sobą.

– A cza​sem nie czu​j esz się sobą? – zażar​to​wał tata.
– Nie, to ra​czej … Cały czas pam iętałam o m o​j ej kla​sie. Na​wet kie​dy przy ​j e​chałam do

pałacu, przez j akiś czas nie dawało m i to spo​ko​j u. Czy j e​stem Piątką, czy Trój ką? Czy chcę by ć
Je​dy nką? Ale te​raz j uż się ty m nie przej ​m uj ę i m y ślę, że to z j ego po​wo​du. Nie zro​zum m nie źle,
on popełnia m nóstwo błędów.

– Tata roześm iał się w słuchaw​ce. – Ale kie​dy j e​stem z nim , czuj ę się Am e​ricą. Nie klasą czy

background image

pro​j ek​tem . Nie pam iętam na​wet o ty m , j aką po​zy cj ę on zaj ​m u​j e. On to on, a j a to j a.

Tata m il​czał przez chwilę.
– To brzm i bar​dzo zachęcaj ąco, ki​ciu.
Trochę niezręcznie by ło m i roz​m a​wiać z tatą o chłopa​ku, ale wy ​da​wało m i się, że ty l​ko on

z m o​j ej ro​dzi​ny wi​dział w Ma​xo​nie bar​dziej człowie​ka niż ary ​sto​kratę. Nikt nie m ógł m nie zro​zu​-
m ieć tak j ak on.

– Owszem . Ale nie wszy st​ko j est ide​al​nie – dodałam , kie​dy Si​lvia zaj ​rzała do po​ko​j u. – Mam

po​czu​cie, że co chwi​la coś idzie nie tak.

Spoj ​rzała na m nie z na​ci​skiem i po​wie​działa bezgłośnie: Śnia​da​nie. Skinęłam głową.
– Cóż, to nie szko​dzi. Błędy ozna​czaj ą, że to j est rze​czy ​wi​ste.
– Po​sta​ram się to za​pa​m iętać. Prze​pra​szam , tato, ale m uszę kończy ć. Je​stem j uż spóźnio​na.
– To nie​wy ​ba​czal​ne. Uważaj na sie​bie, ki​ciu, i na​pisz j ak naj ​szy b​ciej do sio​stry.
– Tak zro​bię. Całuj ę, tato.
– Ja też cię całuj ę.

Kie​dy dziewczęta wy szły z j a​dal​ni po śnia​da​niu, Ma​xon i j a zo​sta​liśm y z ty łu. Królowa m inęła

nas i m rugnęła do m nie, a j a po​czułam , że m oj e po​licz​ki robią się czer​wo​ne. Ale za​raz po​tem
prze​szedł obok król, a wy ​raz j ego oczu spra​wił, że na​ty ch​m iast za​po​m niałam o j a​kich​kol​wiek ru​-
m ieńcach.

Kie​dy zo​sta​liśm y sam i, Ma​xon pod​szedł do m nie i splótł pal​ce z m o​im i.
– Za​py ​tałby m cię, na co m asz ochotę, ale m am y bar​dzo ogra​ni​czo​ne m ożliwości. Żad​ne​go

strze​la​nia z łuku, żad​ny ch po​lo​wań, żad​nej j az​dy kon​nej , nic, co wy ​m a​gałoby wy j ścia na
zewnątrz.

Wes​tchnęłam .
– Na​wet gdy ​by śm y za​bra​li od​dział gwar​dzistów?
– Przy ​kro m i, Am i – uśm iechnął się ze sm ut​kiem . – Ale m oże obej ​rzy ​m y j akiś film ? Możem y

wy ​brać taki z wy j ątko​wo piękny ​m i pej ​zażam i.

– To nie to sam o. – Pociągnęłam go za ram ię. – Chodźm y. Po​sta​raj ​m y się j ak naj ​le​piej wy ​ko​-

rzy ​stać czas.

– I tak trzy ​m aj – po​wie​dział. Z j a​kie​goś po​wo​du j ego słowa spra​wiły, że po​czułam się le​piej ,

zupełnie j ak​by śm y prze​cho​dzi​li przez to wspólnie. Od daw​na j uż nie czułam pom iędzy nam i ta​-
kiej bli​skości.

Wy ​szliśm y na ko​ry ​tarz i skie​ro​wa​liśm y się do schodów wiodący ch do sali ki​no​wej , kie​dy

usły szałam m e​lo​dy j ​ne dźwięcze​nie szy b w oknach.

Odwróciłam głowę na ten dźwięk i wes​tchnęłam ze zdu​m ie​nia.
– Pada deszcz.
Wy puściłam rękę Ma​xo​na i przy ​cisnęłam dłoń do szy ​by. Przez te wszy st​kie m ie​siące, które

spędziłam w pałacu, nie padało tu ani razu i za​sta​na​wiałam się, czy w ogóle pada kie​dy ​kol​wiek.
Te​raz, widząc deszcz, uświa​do​m iłam so​bie, j ak bar​dzo za nim tęskniłam . Bra​ko​wało m i przy ​-
chodzący ch i od​chodzący ch pór roku, tego, w j aki sposób wszy st​ko się zm ie​niało.

– To j est prześlicz​ne – wy ​szep​tałam .
Ma​xon stanął za m ną i obj ął m nie ra​m io​na​m i w ta​lii.
– To do cie​bie po​dob​ne, żeby zna​leźć piękno w czy m ś, co inni uzna​li​by za po​psu​ty dzień.

background image

– Chciałaby m go do​tknąć.
Ma​xon wes​tchnął.
– Wiem , że by ś chciała, ale to po pro​stu…
Odwróciłam się do Ma​xo​na, żeby zo​ba​czy ć, dla​cze​go urwał w pół słowa. Po​pa​trzy ł w j edną

i w drugą stronę w ko​ry ​tarz, a j a zro​biłam to sam o. By liśm y sam i, j eśli nie li​czy ć kil​ku gwar​-
dzistów.

– Chodź – po​wie​dział, łapiąc m nie za rękę. – Miej ​m y na​dziej ę, że nikt nas nie za​uważy.
Uśm iechnęłam się, nie m ogąc się do​cze​kać, co ty m ra​zem wy m y ślił. Uwiel​białam , kie​dy Ma​-

xon się tak za​cho​wy ​wał. We​szliśm y po scho​dach na górę, na trze​cie piętro. Przez chwilę
zaczęłam się de​ner​wo​wać, za​nie​po​ko​j o​na, że pokaże m i coś po​dob​ne​go do ukry ​tej bi​blio​te​ki. Wte​-
dy nie oka​zało się to naj ​lep​szy m po​m y słem .

Prze​szliśm y na śro​dek piętra, m i​j aj ąc ty l​ko j ed​ne​go gwar​dzistę, robiącego obchód. Ma​xon

pociągnął m nie do ol​brzy ​m ie​go sa​lo​nu i po​pro​wa​dził do ścia​ny obok wiel​kie​go pu​ste​go ko​m in​ka.
Sięgnął pod j ego obu​dowę i j ak łatwo zgadnąć, zna​lazł ukry ​ty przy ​cisk. Otwo​rzy ł pa​nel w ścia​nie,
pro​wadzący na ko​lej ​ne ukry ​te scho​dy.

– Weź m nie za rękę – po​wie​dział, wy ciągaj ąc do m nie dłoń. Zro​biłam tak i szłam za nim le​d​-

wie oświe​tlo​ny ​m i scho​da​m i, aż zna​leźliśm y się pod drzwia​m i. Ma​xon otwo​rzy ł pro​sty za​m ek, po​-
pchnął drzwi… i zo​ba​czy łam ścianę desz​czu.

– Dach? – za​py ​tałam po​przez szum kro​pli.
Ma​xon skinął głową. Wy ​szliśm y na ta​ras m niej więcej roz​m iarów m o​j ej sy ​pial​ni. Oto​czo​ny

by ł m u​rem . Nie przej ​m o​wałam się, że zo​baczę ty l​ko ścia​ny i nie​bo, przy ​naj m ​niej m ogłam by ć
na zewnątrz.

Prze​pełnio​na szczęściem , zro​biłam krok do przo​du i wy ciągnęłam ręce pod stru​m ie​nie ule​wy.

Ciepłe, ogrom ​ne kro​ple spa​dały na m oj e ra​m io​na i ście​kały na su​kienkę. Usły szałam , że Ma​xon
roześm iał się, a po​tem wy ​pchnął m nie na deszcz.

Wstrzy ​m ałam od​dech, w j ed​nej chwi​li całko​wi​cie m o​kra. Odwróciłam się, złapałam Ma​xo​na

za rękę, a on z uśm ie​chem uda​wał, że sta​wia m i opór. Ko​sm y ​ki włosów spa​dały m u na oczy
i obo​j e równie szy b​ko by liśm y prze​m o​cze​ni do su​chej nit​ki. Nadal z uśm ie​chem pociągnął m nie
do krawędzi m uru.

– Po​patrz – po​wie​dział m i do ucha.
Odwróciłam się i po raz pierw​szy zo​ba​czy łam taki wi​dok. Pa​trzy łam z za​chwy ​tem na roz​-

ciągaj ące się przede m ną m ia​sto – sieć ulic, geo​m e​try cz​ne bry ły bu​dy nków, różno​rod​ność ko​-
lorów – na​wet po​sza​rzałe od desz​czu, za​pie​rało dech w pier​siach.

Czułam się do nie​go przy ​wiązana, j ak​by do j a​kie​goś stop​nia należało do m nie.
– Nie chcę, żeby re​be​lian​ci to za​bra​li, Am i – po​wie​dział Ma​xon po​przez szum desz​czu, j ak​by

czy ​tał m i w m y ślach. – Nie wiem , j aka j est praw​dzi​wa śm ier​tel​ność pod​czas ataków, ale m am
pew​ność, że oj ​ciec ukry ​wa to przede m ną. Oba​wia się, że przerwę Eli​m i​na​cj e.

– Czy m asz j akiś sposób, żeby po​znać prawdę?
Za​sta​no​wił się.
– Wy ​da​j e m i się, że gdy ​by udało m i się skon​tak​to​wać z Au​gu​stem , on by to wie​dział.

Mógłby m wy słać do nie​go list, ale boj ę się zdra​dzać w nim zby t wie​le. Nie m am pew​ności, czy
zdołałby m go spro​wa​dzić do pałacu.

Prze​m y ślałam te słowa.

background image

– A gdy ​by śm y to m y do nie​go po​szli?
Ma​xon roześm iał się.
– A j ak two​im zda​niem m am y to zro​bić?
Wzru​szy łam żar​to​bli​wie ra​m io​na​m i.
– Po​sta​ram się coś załatwić.
Ma​xon przez chwilę pa​trzy ł na m nie w m il​cze​niu.
– To m iłe, m óc m ówić różne rze​czy na głos. Za​wsze m uszę uważać na słowa. Tu​taj m am po​-

czu​cie, że nikt m nie nie sły szy. Poza tobą.

– No to nie krępuj się i m ów, co chcesz.
Uśm iechnął się złośli​wie.
– Ty l​ko j eśli ty zro​bisz to sam o.
– Zgo​da – od​parłam z przy ​j em ​nością.
– No do​brze, to co chcesz wie​dzieć?
Od​garnęłam m o​kre włosy z czoła, za​czy ​naj ąc od cze​goś ważnego, ale nie​oso​bi​ste​go.
– Na​prawdę nie wie​działeś o ty m pam iętni​ku?
– Nie, ale j e​stem j uż na bieżąco. Oj ​ciec kazał m i go w całości prze​czy ​tać. Gdy ​by Au​gust

przy ​szedł dwa ty ​go​dnie wcześniej , pom y ślałby m , że m nie okłam u​j e, ale te​raz j uż wiem
o wszy st​kim . To na​prawdę szo​kuj ące, Am i. To, co prze​czy ​tałaś, by ło ty l​ko wierz​chołkiem góry lo​-
do​wej . Chciałby m ci opo​wie​dzieć więcej , ale na ra​zie nie m ogę.

– Ro​zu​m iem .
Po​pa​trzy ł na m nie, zbie​raj ąc się na od​wagę.
– Jak dziewczęta do​wie​działy się o ty m , że zdj ęłaś m i ko​szulę?
Spoj ​rzałam w zie​m ię i za​wa​hałam się.
– Pa​trzy ły śm y, j ak ćwiczą gwar​dziści, a j a po​wie​działam , że bez ko​szu​li wy glądasz tak sam o

do​brze, j ak oni. Wy ​m knęło m i się.

Ma​xon od​chy ​lił głowę do ty łu i roześm iał się.
– Nie po​tra​fię by ć o to zły.
Uśm iechnęłam się.
– Przy ​pro​wa​dziłeś tu​taj którąś dziew​czy nę?
Ma​xon po​sm ut​niał.
– Oli​vię. Ty l​ko raz i to wszy st​ko.
Kie​dy się za​sta​no​wiłam , przy ​po​m niałam to so​bie. Pocałował j ą tu​taj , a ona po​wie​działa o ty m

nam wszy st​kim .

– Pocałowałem Kriss – wy ​pa​lił, nie patrząc na m nie. – Nie​daw​no. Po raz pierw​szy. Wy ​da​j e

m i się, że po​win​naś o ty m wie​dzieć.

Spoj ​rzał na m nie, a j a lek​ko skinęłam głową. Gdy ​by m nie by ła świad​kiem tego pocałunku,

gdy ​by m właśnie te​raz się o nim do​wie​działa, m ogłaby m się załam ać. Ale cho​ciaż j uż wie​-
działam o wszy st​kim , za​bo​lało m nie, kie​dy to powie​dział.

– Nie znoszę całej tej ry ​wa​li​za​cj i. – Po​ru​szy łam się nie​spo​koj ​nie, czuj ąc, że m oj a su​kien​ka

robi się ciężka od wody.

– Wiem . Tak j uż m usi by ć.
– Mim o wszy st​ko to nie j est spra​wie​dli​we.
Ma​xon roześm iał się.

background image

– A czy kie​dy ​kol​wiek w ży ciu które​go​kol​wiek z nas coś by ło spra​wie​dli​we?
Mu​siałam m u przy ​znać racj ę.
– Nie po​win​nam ci tego m ówić… a j eśli dasz po​znać, że to wiesz, j e​stem pew​na, że będzie

j esz​cze go​rzej , ale… twój oj ​ciec m ówi m i różne nie​m iłe rze​czy. Unie​m ożliwił m i też prze​ka​zy ​-
wa​nie pie​niędzy ro​dzi​nie. Żadna z po​zo​stały ch dziewcząt j uż ich nie do​sta​wała, więc pew​nie to
i tak wy glądało nie​ko​rzy st​nie.

– Przy ​kro m i. – Ma​xon po​pa​trzy ł na pa​no​ram ę m ia​sta, a j a przez m o​m ent m y ślałam ty l​ko

o ty m , j ak m o​kra ko​szu​la ob​le​pia j ego klatkę pier​siową. – Oba​wiam się, że tego nie będę m ógł
zm ie​nić, Am i.

– Nie m u​sisz. Chciałam ty l​ko, żeby ś wie​dział, co się dzie​j e. Po​radzę so​bie z ty m .
– Je​steś dla nie​go za twar​da, on cię nie ro​zu​m ie. – Ma​xon sięgnął po m oj ą rękę, a j a po​zwo​-

liłam m u na to.

Sta​rałam się wy m y ślić, co j esz​cze chciałaby m wie​dzieć, ale w większości by ły to spra​wy do​-

ty czące po​zo​stały ch dziewcząt. Nie m iałam za​m ia​ru za​wra​cać m u ty m głowy. By łam prze​ko​na​-
na, że m ogę z duży m praw​do​po​do​bieństwem sam a dom y ślić się praw​dy, a j eśli się m y liłam ,
chy ​ba i tak nie chciałaby m psuć tej chwi​li.

Ma​xon po​pa​trzy ł na m ój nad​gar​stek.
– Czy … – Po​pa​trzy ł na m nie i chy ​ba zm ie​nił zda​nie co do py ​ta​nia. – Czy chciałaby ś ze m ną

zatańczy ć?

Skinęłam głową.
– Ale j e​stem okropną tan​cerką.
– Spróbu​j e​m y po​wo​li.
Ma​xon przy ​ciągnął m nie bliżej i przy ​trzy ​m ał w ta​lii. Ja j edną rękę wsunęłam w j ego dłoń,

a drugą uniosłam lek​ko na​m ok​niętą suk​nię. Koły sa​liśm y się, le​d​wie się po​ru​szaj ąc. Przy ​tu​liłam
po​li​czek do pier​si Ma​xona, a on oparł podbródek na m o​j ej głowie i ob​ra​ca​liśm y się do m e​lo​dii
spa​daj ący ch kro​pel desz​czu.

Kie​dy przy ​tu​lił m nie trochę m oc​niej , m iałam wrażenie, że wszy st​kie złe rze​czy zo​stały wy ​-

m a​za​ne, a m oj a re​la​cj a z Ma​xo​nem zo​stała oczy sz​czo​na ze wszy st​kich do​dat​ko​wy ch ele​m entów.
By liśm y przy ​j a​ciółm i, którzy uświa​do​m i​li so​bie, że nie m ogą bez sie​bie ży ć. Pod wie​lo​m a
względam i by liśm y prze​ci​wieństwa​m i, ale łączy ło nas też wie​le po​do​bieństw. Nie po​tra​fiłaby m
po​wie​dzieć, że nasz związek by ł prze​zna​cze​niem , ale wy ​da​wał się czy m ś poważniej ​szy m niż
wszy st​ko, co wcześniej znałam .

Uniosłam głowę i spoj ​rzałam na Ma​xo​na, kładąc m u dłoń na po​licz​ku i przy ​ciągaj ąc do

pocałunku. Jego m o​kre usta do​tknęły m o​ich w po​dm u​chu żaru. Po​czułam , j ak j ego dłonie obej ​-
m uj ą m nie i przy ​ciskaj ą m oc​no, j ak​by się oba​wiał, że in​a​czej się roz​sy ​pie. Deszcz bębnił o dach,
ale poza ty m cały świat ucichł. Miałam po​czu​cie, że nie wy ​star​czy m i Ma​xo​na, nie wy ​star​czy
m i j ego skóry, m iej ​sca ani cza​su.

Po ty ch wszy st​kich m ie​siącach, kie​dy sta​rałam się zro​zu​m ieć, cze​go chcę i na co m am na​-

dziej ę, uświa​do​m iłam so​bie – w ty m m o​m en​cie, który Ma​xon po​da​ro​wał nam oboj ​gu – że to od
początku nie m iało sen​su. Mogłam ty l​ko iść przed sie​bie i m ieć na​dziej ę, że dokądkol​wiek za​nie​sie
nas los, znaj ​dzie​m y j akoś drogę po​wrotną do sie​bie.

Mu​siało tak by ć. Po​nie​waż… Po​nie​waż…
Choć tak długo po​trwało, za​nim na​deszła ta chwi​la, te​raz olśnie​nie po​j a​wiło się na​gle.

background image

Ko​chałam Ma​xo​na. Po raz pierw​szy czułam to na​m a​cal​nie. Nie bro​niłam się przed ty m uczu​-

ciem , cze​piaj ąc się m y śli o Aspe​nie i wszy st​kim ty m , co m ogło by ć m iędzy nam i. Nie pod​da​-
wałam się uczu​ciom Ma​xo​na, po​zo​sta​wiaj ąc so​bie drogę uciecz​ki na wy ​pa​dek, gdy ​by m nie
zawiódł. Po pro​stu się z ty m po​go​dziłam .

Ko​chałam go.
Nie po​tra​fiłaby m wska​zać, co spra​wiło, że by łam tego pew​na, ale wie​działam to w tam ​tej

chwi​li z taką sam ą pew​nością, z j aką wie​działam , j ak m am na im ię albo j a​kie​go ko​lo​ru j est nie​bo,
albo co j est na​pi​sa​ne na j akiś te​m at w książce.

Czy on czuł to sam o?
Ma​xon prze​rwał pocałunek i spoj ​rzał na m nie.
– Je​steś prześlicz​na, kie​dy wy glądasz okrop​nie.
Roześm iałam się ner​wo​wo.
– Dziękuj ę. Za to, i za deszcz, i za to, że się nie pod​da​j esz.
Ma​xon prze​sunął pal​ca​m i po m oim po​licz​ku, no​sie i podbródku.
– Je​steś tego war​ta. Chy ​ba sam a tego nie ro​zu​m iesz. Dla m nie j e​steś tego war​ta.
Miałam wrażenie, że m oj e ser​ce za​raz eks​plo​du​j e i chciałam ty l​ko, żeby wszy st​ko się dzi​siaj

zakończy ło. Mój świat zna​lazł nową oś i wy ​da​wało m i się, że j e​dy ​ny m spo​so​bem po​ra​dze​nia so​-
bie z ty m , j ak bar​dzo m nie to oszałam iało, by ło spra​wie​nie, żeby nasz związek stał się praw​dzi​wy.
Czułam się te​raz pew​na, że tak się sta​nie. Tak się m u​siało stać. Już niedługo.

Ma​xon pocałował m nie w czu​bek nosa.
– Chodźm y się wy ​su​szy ć i obej ​rzy j ​m y film .
– Do​bry po​m y sł.
Ostrożnie scho​wałam m iłość do Ma​xo​na w ser​cu, trochę oba​wiaj ąc się tego uczu​cia. W końcu

m u​siałam się kie​dy ś nim po​dzie​lić, ale na ra​zie po​zo​sta​wało m oj ą ta​j em ​nicą.

Spróbowałam wy żąć su​kienkę pod nie​wiel​kim oka​pem przy drzwiach, ale to nic nie dało. Wie​-

działam , że wra​caj ąc do po​ko​j u, będę zo​sta​wiać za sobą m o​kre ślady.

– Chciałaby m obej ​rzeć j akąś ko​m e​dię – po​wie​działam , kie​dy scho​dzi​liśm y po scho​dach. Ma​-

xon podążał przo​dem .

– Ja chciałby m kino ak​cj i.
– Cóż, sam przed chwilą m ówiłeś, że j e​stem ty le war​ta, więc wy ​da​j e m i się, że po​win​nam

wy ​grać.

Ma​xon roześm iał się.
– Spry t​ne.
Roześm iał się zno​wu, prze​su​waj ąc pa​nel, otwie​raj ący się na sa​lon, ale w następnej chwi​li

stanął j ak wry ​ty.

Spoj ​rzałam m u przez ram ię i zo​ba​czy łam króla Clark​so​na, równie po​iry ​to​wa​ne​go, j ak za​wsze.
– Zakładam , że to by ł twój po​m y sł – po​wie​dział do Ma​xo​na.
– Tak.
– Masz poj ęcie, na j a​kie nie​bez​pie​czeństwo się na​ra​ziłeś? – za​py ​tał król groźnie.
– Oj ​cze, na da​chu nie czaj ą się re​be​lian​ci – od​pa​ro​wał Ma​xon. Sta​rał się, żeby j ego głos

brzm iał rze​czo​wo, ale wy glądał trochę głupio w ocie​kaj ący m wodą ubra​niu.

– Wy ​star​czy j ed​na do​brze wy ​m ie​rzo​na kula, Ma​xo​nie. – Król za​wie​sił głos. – Wiesz, że na​sze

siły są te​raz wy j ątko​wo roz​pro​szo​ne, odkąd m u​sie​liśm y wy słać gwar​dzistów do pil​no​wa​nia

background image

dom ów dziewcząt. A wie​lu z ty ch, który ch wy słaliśm y, zde​zer​te​ro​wało. Je​steśm y po​dat​ni na atak.
– Spoj ​rzał ze złością na m nie. – I dla​cze​go, j eśli ostat​nio dzie​j e się coś ta​kie​go, ona za​wsze bie​rze
w ty m udział?

Sta​liśm y w m il​cze​niu, wiedząc, że nie m am y nic na swoj ą obronę.
– Idź do​pro​wa​dzić się do porządku – po​le​cił król. – Masz dużo ro​bo​ty.
– Ale j a...
Jed​no spoj ​rze​nie oj ca po​wie​działo Ma​xo​no​wi, że wszel​kie pla​ny, j a​kie m iał na dzi​siaj , są j uż

nie​ak​tu​al​ne.

– Ro​zu​m iem – ustąpił.
Król Clark​son wziął Ma​xo​na za ram ię i po​pchnął go przed sobą, zo​sta​wiaj ąc m nie sam ą. Ma​-

xon obej ​rzał się i bezgłośnie po​wie​dział: Prze​pra​szam, a j a uśm iechnęłam le​d​wie do​strze​gal​nie.

Nie oba​wiałam się j uż króla ani re​be​liantów. Wie​działam , ile Ma​xon dla m nie zna​czy, i by łam

prze​ko​na​na, że wszy st​ko m usi się j akoś ułoży ć.

background image

Roz​dział 11

M

usiałam zno​sić wy ​m ow​ny uśm iech Mary, kie​dy po​m a​gała m i się prze​brać, a po​tem zeszłam

do Kom ​na​ty Dam , za​do​wo​lo​na, że deszcz nadal pada. Od tej pory j uż za​wsze będzie dla m nie
m ieć szczególne zna​cze​nie.

Ale cho​ciaż Ma​xon i j a zdołaliśm y uciec stąd na chwilę, kie​dy j uż wróciliśm y z na​sze​go

m aleńkie​go świa​ta, nie m ogłam nie za​uważy ć napięcia, spo​wo​do​wa​ne​go przez ul​ti​m a​tum , j a​kie
re​be​lian​ci po​sta​wi​li Eli​cie. Wszy st​kie dziew​czy ​ny by ły nie​spo​koj ​ne i nie m ogły się na ni​czy m
sku​pić.

Ce​le​ste bez słowa m a​lo​wała pa​znok​cie przy po​bli​skim sto​li​ku, a j a wi​działam , że j ej dłoń od

cza​su do cza​su drży. Pa​trzy łam , j ak po​pra​wia nie​do​sko​nałości m a​ni​kiu​ru i sta​ra się nie prze​ry ​wać.
Eli​se trzy ​m ała książkę, ale wzrok m iała nie​obec​ny, utkwio​ny w ule​wie za oknem . Żadna z nas nie
po​tra​fiła skończy ć na​wet naj ​prost​sze​go za​da​nia.

– Jak m y ślisz, co się dzie​j e tam na zewnątrz? – za​py ​tała m nie Kriss. Jej dłoń znie​ru​cho​m iała

nad po​duszką, którą właśnie wy ​szy ​wała.

– Nie wiem – od​parłam ci​cho. – Nie przy ​pusz​czam , żeby po tak poważny ch groźbach ni​cze​go

nie zro​bi​li. – Za​pi​sy ​wałam ołówkiem na pa​pie​rze nu​to​wy m m e​lo​dię, która od j a​kie​goś cza​su cho​-
dziła m i po głowie. Nie skom ​po​no​wałam żad​nej m e​lo​dii od pra​wie sześciu m ie​sięcy. To i tak nie
m iało większe​go sen​su. Na przy j ęciach lu​dzie wo​le​li do​brze zna​ne utwo​ry.

– My ślisz, że ukry ​waj ą przed nam i liczbę ofiar? – za​sta​na​wiała się.
– To nie j est wy ​klu​czo​ne. Jeśli się wy ​co​fa​m y, re​be​lian​ci wy ​graj ą.
Kriss wy ​ha​fto​wała ko​lej ​ny krzy ży k.
– Za​m ie​rzam zo​stać bez względu na wszy st​ko. – W spo​so​bie, w j aki to po​wie​działa, by ło coś,

co wy ​da​wało się skie​ro​wa​ne bez​pośred​nio do m nie. Zupełnie j ak​by m to j a m iała wie​dzieć, że
ona nie za​m ie​rza re​zy ​gno​wać z Ma​xo​na.

– Ja również – obie​całam .
Następny dzień by ł prak​ty cz​nie taki sam j ak po​przed​ni, cho​ciaż nig​dy wcześniej nie czułam się

tak roz​cza​ro​wa​na, widząc słońce. Przy ​gnia​tało nas ciężkie przy gnębie​nie, nie by ły śm y w sta​nie
ni​cze​go robić. Pragnęłam biec, rozłado​wać część tej ener​gii w j a​ki​kol​wiek sposób.

Po obie​dzie z ociąga​niem wróciły śm y do Kom ​na​ty Dam . Eli​se czy ​tała, a j a zno​wu usiadłam

nad pa​pie​rem nu​to​wy m . Kriss i Ce​le​ste nie po​j a​wiły się j esz​cze. Ja​kieś dzie​sięć m i​nut później
weszła Kriss z naręczem różny ch rze​czy. Usiadła nad szki​cow​ni​kiem i ze​sta​wem ko​lo​ro​wy ch kre​-
dek.

– Co ro​bisz? – za​py ​tałam .
Wzru​szy ła ra​m io​na​m i.

background image

– Co​kol​wiek, czy m m ogłaby m się zaj ąć.
Sie​działa przez długą chwilę z czer​woną kredką w ręku, trzy ​m aj ąc j ą nad kartką.
– Nie wiem , co robię – po​wie​działa w końcu. – Wiem , że inni są w nie​bez​pie​czeństwie, ale ko​-

cham go. Nie chcę stąd wy j eżdżać.

– Król nie dopuści, żeby kto​kol​wiek zginął – stwier​dziła po​cie​szaj ąco Eli​se.
– Ale j uż zginęli lu​dzie. – Kriss nie próbowała się z nią kłócić, by ła ty l​ko za​tro​ska​na. – Muszę

zacząć m y śleć o czy m ś in​ny m .

– Je​stem pew​na, że Si​lvia zna​lazłaby nam coś do ro​bo​ty – pod​sunęłam .
Kriss roześm iała się krótko.
– Nie j e​stem aż tak zde​spe​ro​wa​na. – Prze​sunęła kredkę po pa​pie​rze, kreśląc równą, łuko​watą

linię. – Wszy st​ko będzie do​brze, j e​stem tego pew​na.

Prze​tarłam oczy i po​pa​trzy łam na za​pis m o​j ej m e​lo​dii. Po​trze​bo​wałam chwi​li od​de​chu.
– Zaj rzę do której ś bi​blio​te​ki. Za​raz wra​cam .
Eli​se i Kriss skinęły m i oboj ętnie głowa​m i, próbuj ąc się skon​cen​tro​wać na ty m , co robią, a j a

wstałam i wy szłam .

Poszłam ko​ry ​ta​rzem do j ed​nej z sal na końcu piętra. Tam na półkach by ło trochę książek, które

chciałam prze​czy ​tać. Drzwi do bi​blio​te​ki otwo​rzy ły się bez​sze​lest​nie, a j a uświa​do​m iłam so​bie, że
nie j e​stem sam a. Usły szałam czy j ś płacz.

Ro​zej ​rzałam się za j ego źródłem i zo​ba​czy łam Ce​le​ste, siedzącą z pod​ku​lo​ny ​m i ko​la​na​m i na

sze​ro​kim pa​ra​pe​cie. Po​czułam się okrop​nie zakłopo​ta​na. Ce​le​ste nig​dy nie płakała. Aż do tej chwi​-
li nie by łam na​wet pew​na, czy j est do tego zdol​na.

Po​zo​sta​wało m i ty l​ko wy j ść, ale Ce​le​ste za​uważy ła m nie, ocie​raj ąc oczy.
– Cho​le​ra! – j ęknęła. – Cze​go tu chcesz?
– Ni​cze​go. Prze​pra​szam . Szu​kałam książki.
– To bierz j ą i ucie​kaj . Masz j uż i tak wszy st​ko, cze​go chciałaś.
Przez chwilę stałam w m il​cze​niu, nie ro​zu​m iej ąc j ej słów. Ce​le​ste wes​tchnęła ciężko i pod​-

niosła się z m iej ​sca. Złapała j ed​no ze swo​ich licz​ny ch ko​lo​ro​wy ch cza​so​pism i rzu​ciła nim we
m nie, a j a chwy ​ciłam j e nie​zgrab​nie.

– Sam a zo​bacz. Ta two​j a prze​m o​wa w Biu​le​ty​nie wy ​niosła cię na szczy t. Uwiel​biaj ą cię. –

W j ej głosie brzm iały złość i oskarżenie, zupełnie j ak​by m za​pla​no​wała wszy st​ko z góry.

Odwróciłam cza​so​pi​sm o we właściwą stronę i zo​ba​czy łam , że połowę stro​ny zaj ​m uj ą zdj ęcia

po​zo​stały ch czte​rech kan​dy ​da​tek ze słupka​m i obok. Po​nad zdj ęcia​m i ele​ganc​ki nagłówek py tał:
Kogoś byś chciała jako królową? Koło m o​j ej fo​to​gra​fii wy ​so​ki słupek po​ka​zy ​wał, że trzy ​dzieści
dzie​więć pro​cent re​spon​dentów głoso​wało na m nie. Wy ​da​wało m i się, że ta z nas, która m a osta​-
tecz​nie zwy ​cięży ć, po​win​na m ieć większe po​par​cie, ale i tak to by ło znacz​nie więcej niż w przy ​-
pad​ku po​zo​stały ch!

Wy ​bra​ne cy ​ta​ty obok ty ch wy ​kresów m ówiły, że Ce​le​ste nosi się na​prawdę królew​sko, cho​ciaż

j est do​pie​ro trze​cia. Eli​se j est nie​zwy ​kle wy ​twor​na, ale głoso​wało na nią za​le​d​wie osiem pro​cent
re​spon​dentów. Cy ​ta​ty przy m oim zdj ęciu spra​wiły, że chciało m i się płakać.

„Lady Am e​ri​ca j est zupełnie j ak królowa. To uro​dzo​na wo​j ow​nicz​ka. Nie ty l​ko j ej chce​m y –

po​trze​bu​j e​m y j ej !”

Wpa​try ​wałam się w te słowa.
– Czy … czy to na​prawdę?

background image

Ce​le​ste wy ​rwała m i cza​so​pi​sm o.
– Ja​sne, że na​prawdę. No j uż, idź, wy j dź za nie​go, czy co tam so​bie chcesz. Zo​stań księżniczką.

Wszy ​scy będą za​chwy ​ce​ni. Bied​na m ała Piątka do​stała ko​ronę.

Skie​ro​wała się do drzwi, a j ej kwaśny nastrój po​psuł m i naj ​bar​dziej nie​sa​m o​witą no​winę, j aką

usły szałam od początku Eli​m i​na​cj i.

– Wiesz, nie ro​zu​m iem w ogóle, dla​cze​go to dla cie​bie ta​kie ważne. Jakiś bar​dzo szczęśliwy fa​-

cet Dwój ka i tak się z tobą ożeni. A kie​dy to wszy st​ko się skończy, da​lej będziesz sławna – po​wie​-
działam oskarży ciel​sko.

– Jako nie​doszła królowa.
– Na litość boską, j e​steś m o​delką! – krzy knęłam . – Masz wszy st​ko.
– Ale na j ak długo? – od​pa​ro​wała. Powtórzy ła ci​szej : – Na j ak długo?
– Nie ro​zu​m iem ? – za​py ​tałam , także zniżaj ąc głos. – Ce​le​ste, j e​steś piękna i będziesz Dwój ką

przez resztę swo​j e​go ży cia.

Zaczęła potrząsać głową, za​nim j esz​cze skończy łam to m ówić.
– My ślisz, że ty l​ko ty czu​j esz się cza​sem uwięzio​na przez ogra​ni​cze​nia swo​j ej kla​sy ? Tak, j e​-

stem m o​delką. Nie po​tra​fię śpie​wać. Nie j e​stem ak​torką. Więc kie​dy m oj a twarz nie będzie j uż
do​sta​tecz​nie świeża, wszy ​scy o m nie za​pom ną. Zo​stało m i j esz​cze z pięć lat, dzie​sięć, j eśli będę
m iała szczęście.

Po​pa​trzy ła na m nie.
– Spędziłaś całe ży cie, wta​piaj ąc się w tło. Widzę, że cza​sem ci tego bra​ku​j e. Cóż, j a spędziłam

ży cie w bla​sku re​flek​torów. Może dla cie​bie to głupie oba​wy, ale dla m nie tak właśnie j est: nie
chcę tego stra​cić.

– Właści​wie to m a sens.
– Na​prawdę? – Otarła chu​s​teczką oczy i spoj ​rzała w okno.
Po​deszłam bliżej i stanęłam obok niej .
– Owszem . Ale Ce​le​ste, czy ty go w ogóle ko​chasz?
Prze​chy ​liła głowę i za​sta​no​wiła się.
– Jest słodki. I na​prawdę świet​nie się całuj e – dodała z uśm ie​chem .
Od​wza​j em ​niłam ten uśm iech.
– Wiem .
– Wiem , że wiesz. To by ł poważny cios dla m o​ich planów, kie​dy zo​rien​to​wałam się, j ak da​le​ko

za​szliście. Miałam na​dziej ę, że będę go m iała w garści, j eśli spra​wię, że za​cznie m a​rzy ć o czy m ś
więcej .

– To nie j est m e​to​da, żeby zdo​by ć czy ​j eś ser​ce.
– Nie po​trze​buj ę j ego ser​ca – przy ​znała. – Chciałam ty l​ko, żeby pragnął m nie do​sta​tecz​nie,

żeby m nie tu za​trzy ​m ać. Zgo​da, to nie j est m iłość. Po​trze​buj ę sławy znacz​nie bar​dziej niż
m iłości.

Po raz pierw​szy nie by ła m oim wro​giem . Ro​zu​m iałam to te​raz. Owszem , po​tra​fiła by ć

podstępna, ale to się brało z de​spe​ra​cj i. Po pro​stu czuła, że m usi nas onieśm ie​lać i zniechęcać do
cze​goś, cze​go większość z nas po pro​stu chciała, a co j ej wy ​da​wało się niezbędne.

– Po pierw​sze, po​trze​bu​j esz m iłości. Każdy po​trze​bu​j e. I nie m a nic złego, żeby j ej pragnąć

w połącze​niu ze sławą.

Przewróciła ocza​m i, ale nie prze​ry ​wała m i.

background image

– Po dru​gie, Ce​le​ste New​so​m e, którą znam , nie po​trze​bu​j e m ężczy ​zny, żeby by ć sławna.
Roześm iała się w ty m m o​m en​cie na głos.
– By łam trochę nie​znośna – przy ​znała, ra​czej roz​ba​wio​na niż za​wsty ​dzo​na.
– Po​darłaś m i su​kienkę!
– Cóż, wte​dy tego po​trze​bo​wałam !
Na​gle to wszy st​ko wy dało m i się za​baw​ne. Wszy st​kie te kłótnie, złośliwe m iny, m ałe podstępy

– spra​wiały wrażenie prze​ciągaj ącego się żartu. Stały śm y tak przez chwilę, śm iej ąc się z wy ​da​-
rzeń ostat​nich kil​ku m ie​sięcy, a j a po​czułam , że chciałaby m się nią opie​ko​wać tak, j ak wcześniej
Mar​lee.

Ku m o​j e​m u za​sko​cze​niu j ej śm iech ucichł szy b​ko i ode​zwała się do m nie, od​wra​caj ąc wzrok:
– Zro​biłam m nóstwo rze​czy, Am i. Okrop​ny ch rze​czy, który ch po​win​nam się wsty ​dzić. Po

części dla​te​go, że źle zno​siłam stres całej tej ry ​wa​li​za​cj i, ale przede wszy st​kim dla​te​go, że by łam
go​to​wa na wszy st​ko, żeby zdo​by ć tę ko​ronę, zdo​by ć Ma​xo​na.

Sam a by łam ty m trochę zdzi​wio​na, ale pod​niosłam rękę i po​kle​pałam j ą po ra​m ie​niu.
– Szcze​rze m ówiąc – zaczęłam – wy ​da​j e m i się, że nie po​trze​bu​j esz Ma​xo​na, żeby zdo​by ć to,

na czy m ci w ży ciu zależy. Masz m o​ty ​wacj ę, m asz ta​lent i, co chy ​ba naj ​ważniej ​sze, m asz
m ożliwości. Pół kra​j u oddałoby wszy st​ko, żeby m ieć to, co ty.

– Wiem – przy ​znała. – To nie tak, że j e​stem zupełnie nieświa​do​m a, ile m am szczęścia. Po pro​-

stu trud​no m i za​ak​cep​to​wać m ożliwość, że będę… nie wiem , kim ś m niej ważny m .

– No to nie ak​cep​tuj tego.
Ce​le​ste potrząsnęła głową.
– By łam bez szans, praw​da? Od początku li​czy łaś się ty l​ko ty.
– Nie ty l​ko j a – przy ​znałam . – Jesz​cze Kriss. Ona także j est fa​wo​ry tką.
– Chcesz, żeby m j ej złam ała nogę? Dałoby się zro​bić. – Ce​le​ste roześm iała się. – Żar​tuj ę.
– Wrócisz ze m ną? Trud​no te​raz sie​dzieć tam cały m i dnia​m i, a z tobą za​wsze by ło trochę cie​-

ka​wiej .

– Nie te​raz. Nie chcę, żeby po​zo​stałe wie​działy, że płakałam . – Ce​le​ste spoj ​rzała na m nie

prosząco.

– Obie​cuj ę, że nic ni​ko​m u nie po​wiem .
– Dziękuj ę.
Nastąpiła chwi​la krępuj ącej ci​szy, j ak​by j ed​na z nas po​win​na po​wie​dzieć coś j esz​cze. Wy ​da​-

wało m i się ważne, że te​raz w końcu na​prawdę zo​ba​czy łam Ce​le​ste. Nie by łam pew​na, czy po​-
tra​fię za​po​m nieć o wszy st​kim , co m i zro​biła, ale przy ​naj m ​niej te​raz j ą ro​zu​m iałam . Nie by ło nic
do do​da​nia, więc skinęłam j ej głową i wy szłam .

Kie​dy za​m knęłam za sobą drzwi, uświa​do​m iłam so​bie, że za​po​m niałam za​brać książkę. A po​-

tem przy ​po​m niałam so​bie ko​lo​ro​wy wy ​kres z m oim uśm iech​nięty m zdj ęciem i wy ​so​kim
słupkiem obok. Mu​siałam się przy ko​la​cj i pociągnąć za ucho. Ma​xon po​wi​nien się o ty m do​wie​-
dzieć. Miałam na​dziej ę, że m oże j eśli będzie świa​dom , co lu​dzie o m nie m y ślą, j ego uczu​cia za​-
czną się odro​binę kry ​sta​li​zo​wać.

Kie​dy wy szłam za róg ko​ry ​ta​rza, wi​dok zna​j o​m ej twa​rzy przy ​po​m niał m i, że m am j esz​cze

większe pla​ny do obm y śle​nia. Po​wie​działam Ma​xo​no​wi, że znaj dę sposób, żeby śm y się m o​gli
spo​tkać z Au​gu​stem , i by łam pew​na, że na​sza j e​dy ​na szan​sa właśnie idzie w m oj ą stronę.

Aspen szedł ko​ry ​ta​rzem i wy ​da​wał się j esz​cze większy i wy ższy, niż kie​dy go ostat​nio wi​-

background image

działam .

Ro​zej ​rzałam się, żeby spraw​dzić, czy j e​steśm y sam i. Da​lej w ko​ry ​ta​rzu stało na war​cie kil​ku

gwar​dzistów, ale znaj ​do​wa​li się poza zasięgiem słuchu.

– Hej – po​wie​działam , przy ​wołuj ąc go ge​stem . Przy ​gry złam war​gi z na​dziej ą, że Aspen okaże

się tak za​rad​ny, j ak przy ​pusz​czałam . – Po​trze​buj ę two​j ej po​m o​cy.

Na​wet nie m rugnął okiem .
– Cze​go ty l​ko za​pra​gniesz.

background image

Roz​dział 12

M

iałam racj ę. Aspen znał na pam ięć każdy za​ka​m a​rek w pałacu i wie​dział dokład​nie, j ak

m ożna nas wy ​pro​wa​dzić na zewnątrz.

– Je​steś na​prawdę pew​na? – za​py ​tał Ma​xon, kie​dy następne​go wie​czo​ra prze​bie​ra​liśm y się

w m oim po​ko​j u.

– Mu​si​m y się do​wie​dzieć, co się dzie​j e. Nie m am wątpli​wości, że będzie​m y bez​piecz​ni – uspo​-

koiłam go.

Roz​m a​wia​liśm y przez szcze​linę w drzwiach łazien​ki. Ma​xon zdj ął gar​ni​tur, rzu​cił go na podłogę

i założy ł dżinsy oraz bawełnianą ko​szulę, j aką m ogłaby nosić Szóstka. Ubra​nie Aspe​na by ło na
nie​go odro​binę za duże, ale m u​siało wy ​star​czy ć. Na szczęście Aspen zna​lazł drob​niej ​sze​go gwar​-
dzistę, żeby poży czy ć ubra​nie dla m nie, ale m im o to m u​siałam kil​ka razy za​winąć spodnie w pa​-
sie, żeby no​gaw​ki nie wlekły m i się po zie​m i.

– Bar​dzo ufasz tem u gwar​dziście – sko​m en​to​wał Ma​xon, a j a nie m ogłam ni​cze​go od​gadnąć

z j ego tonu. Możliwe, że się de​ner​wo​wał.

– Moj e po​koj ówki twierdzą, że j est j ed​ny m z naj ​lep​szy ch w pałacu. To on za​brał m nie do

schro​nu pod​czas ata​ku Południowców, kie​dy wszy ​scy się spóźnili. Za​wsze j est go​to​wy do
działania, na​wet j eśli j est całkiem spo​koj nie. Robi na m nie do​sko​nałe wrażenie. Za​ufaj m i.

Usły szałam sze​lest ubra​nia, a Ma​xon za​py ​tał:
– Skąd wie​działaś, że będzie um iał nas wy ​pro​wa​dzić z pałacu?
– Nie wie​działam . Po pro​stu za​py ​tałam .
– A on ci po pro​stu po​wie​dział? – zdzi​wił się Ma​xon.
– Cóż, po​wie​działam m u oczy ​wiście, że py ​tam w two​im im ie​niu.
Wy dał z sie​bie dźwięk, przy ​po​m i​naj ący wes​tchnie​nie.
– Nadal uważam , że nie po​win​naś iść ze m ną.
– Za​m ie​rzam iść, Ma​xo​nie. Je​steś go​to​wy ?
– Tak, m uszę ty l​ko założy ć buty.
Otwo​rzy łam drzwi, a kie​dy spoj ​rze​liśm y szy b​ko na sie​bie, Ma​xon zaczął się śm iać.
– Prze​pra​szam . Przy ​wy kłem , że widzę cię w suk​niach wie​czo​ro​wy ch.
– Ty też wy glądasz trochę in​a​czej bez gar​ni​tu​ru. – To by ła praw​da, ale ten wi​dok nie wy ​da​wał

m i się w naj ​m niej ​szy m stop​niu za​baw​ny. Cho​ciaż ubra​nie Aspe​na by ło za duże, Ma​xon wy glądał
do​brze w zwy kły ch dżin​sach. Ko​szu​la m iała krótkie rękawy, więc m ogłam po​pa​trzeć ukrad​kiem
na te sil​ne ręce, które wi​działam wcześniej ty l​ko raz, w schro​nie.

– Te spodnie są okrop​nie ciężkie. Dla​cze​go j e​steś taka przy ​wiązana do dżinsów? – za​py ​tał, przy ​-

po​m i​naj ąc so​bie m oj ą prośbę z sa​m e​go początku po​by ​tu w pałacu.

Wzru​szy łam ra​m io​na​m i.

background image

– Po pro​stu j e lubię.
Ma​xon uśm iechnął się do m nie i lek​ko potrząsnął głową. Pod​szedł do m o​j ej sza​fy, nie py ​taj ąc,

czy m oże j ą otwo​rzy ć.

– Po​trze​bu​j e​m y cze​goś do pod​trzy ​m a​nia two​ich spodni, albo ten wieczór zakończy się okrop​-

ny m skan​da​lem . No, j esz​cze większy m niż to, co ro​bi​m y.

Ma​xon wy j ął ciem ​no​czer​wo​ny pa​sek z m a​te​riału i przy ​niósł m i go, przekładaj ąc przez szluf​ki

spodni.

Nie po​tra​fiłam po​wie​dzieć dla​cze​go, ale wy dało m i się to ważne. Ser​ce zabiło m i m oc​niej

i przez chwilę za​sta​na​wiałam się, czy Ma​xon m oże usły szeć, j ak krzy ​czy, że bar​dzo go ko​cham .
Jeśli na​wet tak by ło, zi​gno​ro​wał to, żeby zaj ąć się spra​wa​m i bar​dziej prak​ty cz​ny ​m i.

– Posłuchaj – po​wie​dział, zawiązuj ąc pa​sek. – To, co ro​bi​m y, j est bar​dzo nie​bez​piecz​ne. Jeśli

coś się sta​nie, chcę, żeby ś ucie​kała. Nie próbuj na​wet wra​cać do pałacu. Znaj dź j akąś ro​dzinę,
która ukry ​j e cię do rana.

Ma​xon cofnął się o krok i spoj ​rzał m i w oczy. Prze​chy ​liłam głowę z nie​po​ko​j em .
– W tej chwi​li pro​sze​nie j a​kiej ś ro​dzi​ny, żeby m nie ukry ła, j est pra​wie tak sam o nie​bez​piecz​ne,

j ak sta​wia​nie czoła re​be​lian​tom . Lu​dzie m ogą by ć nie​za​do​wo​le​ni, że nie chce​m y się wy ​co​fać
z Eli​m i​na​cj i.

– Jeśli ten ar​ty ​kuł, który po​ka​zała ci Ce​le​ste, m ówił prawdę, to zna​czy, że lu​dzie m ogą by ć

z cie​bie dum ​ni.

Chciałam po​wie​dzieć Ma​xo​no​wi, że się z nim nie zga​dzam , ale prze​rwało nam pu​ka​nie do

drzwi. Pod​szedł, żeby j e otwo​rzy ć, a do pogrążone​go w półm ro​ku po​ko​j u wszedł Aspen w to​wa​-
rzy ​stwie j esz​cze j ed​ne​go gwar​dzi​sty.

– Wa​sza wy ​so​kość. – Aspen lek​ko się skłonił. – Lady Am e​ri​ca po​in​for​m o​wała nas, że chcesz

się wy j ść poza m ury pałacu.

Ma​xon wes​tchnął ciężko.
– Tak. Sły szałem , że j e​steś właści​wy m człowie​kiem do tego za​da​nia, gwar​dzi​sto… – po​pa​trzy ł

na od​znakę Aspe​na – Le​ge​rze.

Aspen skinął głową.
– Tak na​prawdę to nie j est bar​dzo trud​ne. Jed​nak za​cho​wa​nie tego w ta​j em ​ni​cy m oże by ć

poważniej ​szy m pro​ble​m em niż wy ​do​sta​nie się z pałacu.

– Jak to?
– Cóż, m uszę zakładać, że wa​sza wy ​so​kość m a j akiś powód, żeby wy ​m y ​kać się w nocy bez

wie​dzy króla. Jeśli zo​sta​nie​m y za​py ​ta​ni o to wprost – Aspen spoj ​rzał na dru​gie​go gwar​dzistę –
oba​wiam się, że nie będzie​m y m o​gli skłam ać.

– Nie pro​siłby m o kłam ​stwo. Mam na​dziej ę, że j uż niedługo będę m ógł po​wie​dzieć o wszy st​-

kim oj cu, ale dzi​siaj dy s​kre​cj a j est sprawą naj ​wy ższej wagi.

– Da się zro​bić. – Aspen za​wa​hał się. – Wy ​da​j e m i się, że lady Am e​ri​ca nie po​win​na nam to​-

wa​rzy ​szy ć.

Ma​xon po​pa​trzy ł na m nie trium ​fal​nie, zupełnie j ak​by udało m u się wy ​grać naszą sprzeczkę.
Wy ​pro​sto​wałam się na ty le, na ile zdołałam .
– Nie za​m ie​rzam sie​dzieć tu​taj bez​czy n​nie. Już raz by łam ści​ga​na przez re​be​liantów i nic m i

nie j est.

– Ale to nie by li Południow​cy – przy ​po​m niał Ma​xon.

background image

– Mim o wszy st​ko idę – uparłam się. – Mar​nu​j e​m y ty l​ko czas.
– Po​wiem wprost: nikt się z tobą nie zga​dza.
– Po​wiem wprost: nie ob​cho​dzi m nie to.
Ma​xon wes​tchnął i założy ł na głowę wełnianą czapkę, kry j ącą włosy.
– Co w ta​kim ra​zie ro​bi​m y ?
– Plan j est bar​dzo pro​sty – zaczął tłum a​czy ć Aspen. – Dwa razy w ty ​go​dniu z pałacu

wy j eżdża ciężarówka, żeby przy ​wieźć za​opa​trze​nie. Cza​sem per​so​nel ku​chen​ny po​trze​bu​j e cze​-
goś j esz​cze w da​ny m ty ​go​dniu, więc ciężarówka wy j eżdża do​dat​ko​wo, żeby uzu​pełnić te bra​ki.
Zwy ​kle j e​dzie nią ktoś z kuch​ni, a także kil​ku gwar​dzistów.

– Nikt nie będzie ni​cze​go po​dej ​rze​wał? – za​py ​tałam .
Aspen potrząsnął głową.
– Po pro​duk​ty spoży w​cze zwy ​kle j eździ się w nocy. Jeśli ku​cha​rze uznaj ą, że po​trze​buj ą więcej

j a​j ek na śnia​da​nie, to j a​sne, że trze​ba j e​chać przed świ​tem .

Ma​xon wrócił do swo​ich spodni od gar​ni​tu​ru i po​szu​kał cze​goś w kie​sze​ni.
– Udało m i się prze​ka​zać Au​gu​sto​wi wia​do​m ość. Po​wie​dział, że m am y się z nim spo​tkać pod

ty m ad​re​sem . – Wręczy ł kar​teczkę Aspe​no​wi, który po​ka​zał j ą dru​gie​m u gwar​dziście.

– Wiesz, gdzie to j est? – za​py ​tał Aspen.
Gwar​dzi​sta – ciem ​noskóry chłopak, na którego od​zna​ce, j ak wresz​cie za​uważy łam , by ło na​pi​-

sa​ne AVE​RY – skinął głową.

– To nie naj ​lep​sza dziel​ni​ca, ale j est do​sta​tecz​nie bli​sko m a​ga​zy nów ży wności, żeby na​sza

obec​ność tam nie wzbu​dzała po​dej ​rzeń.

– Do​sko​na​le – od​parł Aspen i po​pa​trzy ł na m nie. – Proszę scho​wać włosy pod czapkę.
Zwinęłam i skręciłam swo​j e włosy z na​dziej ą, że uda m i się j e zm ieścić pod przy ​nie​sioną

przez Aspe​na czapką. Scho​wałam ostat​nie pa​sem ​ko i spoj ​rzałam na Ma​xo​na.

– I j ak?
Ma​xon stłum ił śm iech.
– Świet​nie.
Żar​to​bli​wie szturchnęłam go w ram ię, a po​tem odwróciłam się, żeby posłuchać następne​go

po​le​ce​nia Aspe​na.

Do​strzegłam w j ego oczach urazę, gdy wi​dział m nie za​cho​wuj ącą się tak swo​bod​nie wo​bec

Ma​xo​na. A m oże cho​dziło o coś więcej ? Przez dwa lata ukry ​wa​liśm y się w dom ​ku na drze​wie,
ale te​raz m iałam wy j ść na ulicę po go​dzi​nie po​li​cy j ​nej , w to​wa​rzy ​stwie m ężczy ​zny, którego re​-
be​lian​ci z Południa chcie​li za wszelką cenę wi​dzieć m ar​twe​go.

Ta chwi​la by ła j ak po​li​czek dla wszy st​kie​go, czy m by liśm y.
Cho​ciaż nie by łam j uż za​ko​cha​na w Aspe​nie, nadal by ł dla m nie bar​dzo ważny i nie chciałam

spra​wiać m u bólu.

Chy ​ba za​nim j esz​cze Ma​xon coś za​uważy ł, Aspen opa​no​wał się.
– Chodźcie z nam i.
Wy śli​zgnęliśm y się na ko​ry ​tarz, a Aspen i Ave​ry po​pro​wa​dzi​li nas scho​da​m i pro​wadzący m i do

ogrom ​ne​go schro​nu prze​zna​czo​ne​go dla ro​dzi​ny królew​skiej . Za​m iast skie​ro​wać się do potężny ch
sta​lo​wy ch drzwi, prze​m ieściliśm y się szy b​ko na drugą stronę pałacu, gdzie we​szliśm y po ko​lej ​-
ny ch spi​ral​ny ch scho​dach. My ślałam , że wy j ​dzie​m y na ko​ry ​tarz na par​te​rze, ale zna​leźliśm y się
w kuch​ni.

background image

Na​ty ch​m iast oto​czy ła m nie chm u​ra ciepła i słodki za​pach rosnącego chle​ba. Przez ułam ek se​-

kun​dy po​czułam się j ak w dom u. Spo​dzie​wałam się cze​goś ide​al​nie czy ​ste​go i pro​fe​sj o​nal​ne​go,
j ak w ty ch wiel​kich pie​kar​niach w Ka​ro​li​nie, na obrzeżu lep​szy ch dziel​nic. Ale tu​taj zo​ba​czy łam
wiel​kie drew​nia​ne stoły z rozłożony ​m i wa​rzy ​wa​m i, cze​kaj ący m i na przy ​go​to​wa​nie. W różny ch
m iej ​scach by ły po​przy ​cze​pia​ne kart​ki z in​for​m a​cj a​m i dla ko​lej ​nej zm ia​ny, co j est do zro​bie​nia.
Mówiąc ogólnie, ta kuch​nia, m im o ogrom ​ny ch roz​m iarów, wy ​da​wała się przy ​tul​ny m m iej ​scem .

– Trzy ​m aj ​cie głowy po​chy ​lo​ne – po​le​cił Ave​ry szep​tem Ma​xo​no​wi i m nie.
Wpa​try ​wa​liśm y się w podłogę, a Aspen zawołał:
– De​li​lah?!
– Już idę, słońce! – od​krzy knął ko​bie​cy głos. By ł gardłowy i m iał odro​binę tego południo​we​go

prze​ciągłego ak​cen​tu, który cza​sem sły szałam w Ka​ro​li​nie. Ciężkie kro​ki roz​legły się za ro​giem ,
ale nie odważy łam się spoj ​rzeć ko​bie​cie w twarz. – Le​ger, skar​beńku, co tam u cie​bie?

– Wszy st​ko w porządku. Sły szałem , że trze​ba coś wam przy ​wieźć, więc przy ​szedłem po listę.
– Przy ​wieźć? Nic o ty m nie wiem .
– Dziw​ne, by łem pe​wien, że j est j a​kieś zam ówie​nie.
– W ta​kim ra​zie le​piej j edź – od​parła, bez cie​nia za​nie​po​ko​j e​nia czy po​dej rz​li​wości w głosie. –

Nie m a co ry ​zy ​ko​wać, że się o czy m ś za​po​m ni.

– Słusznie. Po​wi​nie​nem niedługo wrócić – od​parł Aspen. Usły szałam ci​chy brzęk, kie​dy złapał

pęk klu​czy. – Do zo​ba​cze​nia później . Jeśli będziesz j uż spała, po​wieszę klu​cze na ha​czy ​ku.

– Do​brze, słońce. Zaj ​rzy j tu szy b​ko, daw​no cię nie by ło.
– Nie m a spra​wy.
Aspen ru​szy ł j uż da​lej , więc po​szliśm y za nim bez słowa. Uśm iechnęłam się do sie​bie. Ta ko​-

bie​ta, De​li​lah, m iała głęboki, doj ​rzały głos, ale na​wet ona m iękła w roz​m o​wie z Aspe​nem .

Wy ​szliśm y za róg i po sze​ro​kiej po​chy l​ni do​tar​liśm y pod sze​ro​kie drzwi. Aspen otwo​rzy ł za​m ek

i po​pchnął j ed​no skrzy dło. W środ​ku, w ciem ​ności, cze​kała ogrom ​na czar​na ciężarówka.

– Wewnątrz nie m a się cze​go trzy ​m ać, ale m im o wszy st​ko m y ślę, że po​win​niście j e​chać z ty łu

– po​wie​dział Ave​ry. Po​pa​trzy łam na ob​szerną budę ciężarówki. Przy ​naj m ​niej nikt nas tu​taj nie
za​uważy.

Przeszłam na ty ł, gdzie Aspen otwie​rał j uż drzwi.
– Pa​nien​ko – po​wie​dział, po​daj ąc m i rękę, którą przy j ęłam . – Wa​sza wy ​so​kość – dodał, kie​dy

Ma​xon wy ​m inął go, ob​chodząc się bez j ego po​m o​cy.

W środ​ku by ło kil​ka skrzy ​nek i półki wzdłuż j ed​nej ze ścian, ale poza ty m wnętrze by ło pu​sty m

m e​ta​lo​wy m pudłem . Ma​xon m inął m nie i ro​zej ​rzał się dokoła.

– Chodź tu​taj , Am i – rzekł, wska​zuj ąc j e​den z narożników. – Możem y za​przeć się o półkę.
– Po​sta​ra​m y się, żeby nie trzęsło – obie​cał Aspen.
Ma​xon skinął głową, a Aspen po​pa​trzy ł na nas bar​dzo poważnie i za​m knął drzwi.
W kom ​plet​ny ch ciem ​nościach przy ​sunęłam się bliżej do Ma​xo​na.
– Bo​isz się? – za​py ​tał.
– Nie.
– Ja też nie.
By łam j ed​nak pra​wie pew​na, że żadne z nas nie m ówi praw​dy.

background image

Roz​dział 13

N

ie po​tra​fiłam po​wie​dzieć, j ak długo j e​cha​liśm y, ale by łam do​sko​na​le świa​do​m a każdego ru​-

chu wiel​kiej ciężarówki. Ma​xon, próbuj ąc nas unie​ru​cho​m ić, za​parł się ple​ca​m i o półkę, a no​ga​m i
o ścianę, przy ​trzy ​m uj ąc m nie bez​piecz​nie, ale m im o to przy każdy m zakręcie śli​zga​liśm y się
trochę po m e​ta​lo​wej podłodze.

– Nie po​do​ba m i się, że nie wiem , gdzie j e​stem – po​wie​dział Ma​xon, próbuj ąc po raz ko​lej ​ny

złapać równo​wagę.

– By łeś kie​dy ś w sa​m y m An​ge​les?
– Ty l​ko sa​m o​cho​dem – przy ​znał.
– Czy to dziw​ne, że le​piej się czuj ę, j adąc do kry j ówki re​be​liantów, niż wte​dy, kie​dy m u​siałam

za​ba​wiać dam y z włoskiej ro​dzi​ny królew​skiej ?

Ma​xon roześm iał się.
– Ty l​ko ty m ożesz tak uważać.
Trud​no by ło roz​m a​wiać, prze​krzy ​kuj ąc war​kot sil​ni​ka, więc przez chwilę m il​cze​liśm y.

W ciem ​ności każdy dźwięk wy ​da​wał się głośniej ​szy. Ode​tchnęłam głęboko, sta​raj ąc się skon​cen​-
tro​wać i wy ​czu​waj ąc w po​wie​trzu nutę za​pa​chu kawy. Nie by łam pew​na, czy to j akiś ślad tego,
co by ło prze​wożone w ciężarówce, czy też m i​j a​liśm y po dro​dze ka​wiar​nię. Miałam wrażenie, że
m inęła bar​dzo długa chwi​la, kie​dy Ma​xon przy ​sunął usta do m o​j e​go ucha.

– Wolałby m , żeby ś sie​działa bez​piecz​nie w pałacu, ale na​prawdę się cieszę, że tu j e​steś. –

Roześm iałam się ci​cho. Wątpiłam , żeby to usły szał, ale by liśm y tak bli​sko, że praw​do​po​dob​nie
m ógł to wy ​czuć. – Ale m im o wszy st​ko obie​caj m i, że w ra​zie cze​go uciek​niesz.

Uznałam , że i tak nie​wie​le by m po​m ogła Ma​xo​no​wi, gdy ​by zaczęło się dziać coś na​prawdę

złego.

– Obie​cuj ę – szepnęłam m u do ucha.
Tra​fi​liśm y na wy j ątko​wo głęboki wy bój , więc Ma​xon złapał m nie. Po​czułam , że na​sze nosy

m u​skaj ą się w ciem ​ności i nie​ocze​ki​wa​nie po​czułam pra​gnie​nie, żeby go pocałować. Cho​ciaż
nasz pocałunek na da​chu m iał m iej ​sce za​le​d​wie trzy dni tem u, m iałam wrażenie, że od tej pory
upły nęła j uż cała wiecz​ność. Ma​xon przy ​ciągnął m nie bliżej , czułam j ego od​dech na skórze.
By łam pew​na, że m y śli o ty m sa​m y m .

Szturchnął m nie no​sem w po​li​czek, przy ​su​waj ąc war​gi do m o​ich ust. Tak j ak m ogłam wy ​czuć

kawę i usły szeć każde skrzy p​nięcie w ciem ​ności, brak światła spo​wo​do​wał, że skon​cen​tro​wałam
się na świeży m za​pa​chu Ma​xo​na, czułam j ego pal​ce, przy ​ci​skaj ące się do m o​j ej szy i i prze​su​-
waj ące do ko​sm y ​ka włosów, który wy ​m knął się spod czap​ki.

Na se​kundę przed ty m , j ak na​sze usta się ze​tknęły, ciężarówka za​trzy ​m ała się gwałtow​nie,

a m y po​le​cie​liśm y do przo​du. Ude​rzy łam głową o ścianę i by łam całkiem pew​na, że po​czułam

background image

zęby Ma​xo​na na uchu.

– Auć! – j ęknął. Wy dało m i się, że próbuj e usiąść. – Nic ci nie j est?
– Nie, włosy i czap​ka złago​dziły ude​rze​nie. – Gdy ​by m nie pragnęła tak bar​dzo tego pocałunku,

roześm iałaby m się.

Kie​dy ty l​ko za​trzy ​m a​liśm y się, ru​szy ​liśm y po​wo​li do ty łu. Po kil​ku se​kun​dach ciężarówka zno​-

wu stanęła, a sil​nik zgasł. Ma​xon zm ie​nił po​zy cj ę i chy ​ba kucał te​raz, twarzą w stronę drzwi.
Przy j ęłam po​dobną po​zy cj ę, a Ma​xon wy ciągnął rękę, pod​trzy ​m uj ąc m nie na wszel​ki wy ​pa​dek.

Światło la​tar​ni, wpa​daj ące do wnętrza, wy dało m i się j a​skra​we, więc zm ruży łam oczy. Ktoś

wszedł do ciężarówki.

– Je​steśm y na m iej ​scu – po​wie​dział Ave​ry. – Trzy ​m aj ​cie się tuż za m ną.
Ma​xon wstał i wy ciągnął do m nie rękę. Ze​sko​czy ł z ciężarówki, a po​tem pom ógł m i zej ść i na​-

ty ch​m iast zno​wu wziął m nie za rękę. Od razu za​uważy łam wy ​so​ki ce​gla​ny m ur, od​gra​dzaj ący
nas od uli​cy, a za​raz po​tem przy pły nął do m nie za​pach zgni​li​zny. Aspen stał przed nam i,
rozglądaj ąc się uważnie i trzy ​m aj ąc pi​sto​let w po​go​to​wiu.

On i Ave​ry skie​ro​wa​li się do ty l​ny ch drzwi bu​dy n​ku, a m y trzy ​m a​liśm y się tuż za nim i. Ota​-

czaj ące nas wy ​so​kie ścia​ny przy ​po​m i​nały ka​m ie​ni​ce w m oim ro​dzin​ny m m ieście, ta​kie ze scho​-
da​m i ewa​ku​acy j ​ny ​m i na zewnątrz, cho​ciaż to m iej ​sce nie wy glądało na dziel​nicę m iesz​kalną.
Aspen za​pu​kał do po​kry ​ty ch bru​dem drzwi i cze​kał na od​po​wiedź. Uchy ​liły się, za​bez​pie​czaj ąc
osobę w środ​ku m ały m łańcu​chem , ale za​nim za​m knęły się zno​wu, roz​po​znałam oczy Au​gu​sta.
Drzwi otwo​rzy ły się sze​ro​ko i Au​gust za​pro​sił nas do środ​ka.

– Szy b​ko – rzu​cił półgłosem .
W pogrążony m w półm ro​ku po​ko​j u zo​ba​czy łam m łod​sze​go chłopa​ka i Geo​r​gię. Wi​działam , że

j est równie zde​ner​wo​wa​na j ak m y i nie po​tra​fiłam się po​wstrzy ​m ać, żeby nie prze​biec przez
pokój i nie obj ąć j ej na przy ​wi​ta​nie. Od​wza​j em ​niła uścisk, a j a by łam szczęśliwa, widząc, że zna​-
lazłam w niej nie​ocze​ki​waną przy ​j a​ciółkę.

– Ktoś was śle​dził? – za​py ​tała.
Aspen potrząsnął głową.
– Nie. Ale po​win​niście się po​spie​szy ć.
Geo​r​gia pociągnęła m nie do nie​dużego stołu. Ma​xon usiadł koło m nie, a Au​gust i dru​gi chłopak

po​szli w j ego ślady.

– Jak poważna j est sy ​tu​acj a? – za​py ​tał Ma​xon. – Mam prze​czu​cie, że oj ​ciec ukry ​wa przede

m ną prawdę.

Au​gust z za​sko​cze​niem wzru​szy ł ra​m io​na​m i.
– O ile m ożem y stwier​dzić, ofiar j est nie​wie​le. Południow​cy j ak zwy ​kle robią dużo znisz​czeń,

ale j eśli m ówim y o ata​kach na Dwój ki, to obj ęły nie​spełna trzy ​sta osób.

Wstrzy ​m ałam od​dech. Trzy ​sta osób? Jak m ożna m ówić, że to nie​wie​le?
– Am i, to nie tak źle, biorąc pod uwagę sy ​tu​acj ę – za​uważy ł Ma​xon, biorąc m nie zno​wu za

rękę.

– On m a racj ę – dodała ciepło Geo​r​gia. – Mogło by ć znacz​nie go​rzej .
– Za​cho​wuj ą się tak, j ak prze​wi​dy ​wa​liśm y : za​czy ​naj ą od wy ższy ch klas i za​m ie​rzaj ą prze​cho​-

dzić do niższy ch. Przy ​pusz​cza​m y, że niedługo zm ie​nią cele ataków – wtrącił Au​gust. – Wy ​da​j e
się, że na ra​zie wciąż kon​cen​truj ą się na Dwój kach, ale ob​ser​wu​j e​m y ich i dam y ci znać, kie​dy to
się zm ie​ni. Mam y sprzy ​m ie​rzeńców w każdej pro​win​cj i, którzy sta​raj ą się wszy st​ko ob​ser​wo​wać.

background image

Ale m aj ą ogra​ni​czo​ne m ożliwości, j eśli nie chcą się zdra​dzić, a wszy ​scy wie​m y, co by się stało,
gdy ​by wpa​dli.

Ma​xon po​nu​ro skinął głową. Oczy ​wiście by zginęli.
– Czy po​win​niśm y im ustąpić? – za​py ​tał. Spoj ​rzałam na nie​go ze zdzi​wie​niem .
– Możesz nam wie​rzy ć – od​parła Geo​r​gia. – Nie za​czną się za​cho​wy ​wać ani odro​binę le​piej ,

j eśli się pod​da​cie.

– Ale m usi by ć coś j esz​cze, co m o​gli​by śm y zro​bić – upie​rał się Ma​xon.
– Już zro​bi​liście coś bar​dzo ważnego. W każdy m ra​zie ona zro​biła – stwier​dził Au​gust, ki​waj ąc

głową w m oj ą stronę. – Na ile m ożem y stwier​dzić, far​m e​rzy za​bie​raj ą ze sobą sie​kie​ry, kie​dy idą
pra​co​wać w pole, szwacz​ki chodzą po uli​cach z noży cz​ka​m i w ręku, a Dwój ki często pa​ra​duj ą
z ga​zem obezwład​niaj ący m . Nie​za​leżnie od kla​sy, każdy sta​ra się zna​leźć coś, w co m ógłby się
uzbroić na wszel​ki wy ​pa​dek. Twoi lu​dzie nie chcą ży ć w stra​chu i nie za​m ie​rzaj ą tego robić. Po​-
tra​fią się bro​nić.

Miałam ochotę się rozpłakać. Chy ​ba po raz pierw​szy od roz​poczęcia Eli​m i​na​cj i zro​biłam coś

właści​we​go.

Ma​xon z dum ą ścisnął m oj ą dłoń.
– To po​cie​szaj ące – przy ​znał. – Ale m im o wszy st​ko wy ​da​j e m i się, że to za m ało.
Skinęłam głową. By łam szczęśliwa, że lu​dzie nie ustępuj ą, ale m u​siał ist​nieć j akiś sposób, żeby

po​wstrzy ​m ać re​be​liantów raz na za​wsze.

Au​gust wes​tchnął.
– Za​sta​na​wia​m y się, czy nie by ​li​by śm y w sta​nie ich za​ata​ko​wać. Oni nie są szko​le​ni do wal​ki,

na​pa​daj ą ty l​ko na zwy kły ch lu​dzi. Nasi sprzy ​m ie​rzeńcy oba​wiaj ą się zde​m a​sko​wa​nia, ale są
wszędzie. By ć m oże są naj ​lep​szy ​m i oso​ba​m i do prze​pro​wa​dze​nia ata​ku z za​sko​cze​nia. Pod wie​lo​-
m a względam i j e​steśm y j uż czy m ś w ro​dza​j u ar​m ii, ale prak​ty cz​nie nie m am y bro​ni. Nie
zdołam y po​ko​nać Południowców cegłam i albo gra​bia​m i.

– Chce​cie bro​ni?
– Przy ​dałaby się.
Ma​xon za​sta​no​wił się nad ty m .
– Są rze​czy, które m ożecie zro​bić, a które są nie​m ożliwe dla pałacu. Ale nie po​do​ba m i się

m y śl o wy sy łaniu m o​ich pod​da​ny ch do wal​ki z ty m i bar​ba​rzy ńcam i. Na pew​no przy płaci​li​by to
ży ciem .

– To m ożliwe – po​twier​dził Au​gust.
– Poza ty m j est j esz​cze taki dro​biazg, że nie m iałby m pew​ności, czy nie uży j e​cie w swo​im

cza​sie otrzy ​m a​nej ode m nie bro​ni prze​ciw​ko m nie.

Au​gust pry chnął.
– Nie wiem , j ak m ogę spra​wić, żeby ś uwie​rzy ł, że j e​steśm y po two​j ej stro​nie, ale tak właśnie

j est. Zależy nam ty l​ko na znie​sie​niu sy s​te​m u kla​so​we​go i j e​steśm y go​to​wi po​pie​rać cię w tej
spra​wie. Nie m am za​m ia​ru nig​dy zwrócić się prze​ciw​ko to​bie, Ma​xo​nie, i wiesz chy ​ba o ty m . –
On i Ma​xon wy ​m ie​ni​li długie spoj ​rze​nia. – In​a​czej by cię tu​taj nie by ło.

– Wa​sza wy ​so​kość – ode​zwał się Aspen. – Prze​pra​szam , że się wtrącam , ale wśród nas są tacy,

którzy tak sam o j ak ty chcie​li​by się po​zby ć Południowców. Chętnie zgłoszę się na ochot​ni​ka do
szko​le​nia lu​dzi w czy m ś, co m ogłoby przy ​po​m i​nać walkę.

Po​czułam , że prze​pełnia m nie dum a. To by ł m ój Aspen, za​wsze sta​raj ący się wszy st​ko na​pra​-

background image

wić.

Ma​xon skinął m u głową i zno​wu spoj ​rzał na Au​gu​sta.
– Muszę się nad ty m za​sta​no​wić. Nie wy ​klu​czam , że będę m ógł wam um ożliwić szko​le​nie, ale

nie dam rady was uzbroić. Na​wet gdy ​by m by ł pe​wien wa​szy ch in​ten​cj i, j eśli powiąza​nie
m iędzy nam i zo​sta​nie od​kry ​te, nie po​tra​fię so​bie wy ​obra​zić, co zro​biłby m ój oj ​ciec.

Ma​xon bez​wied​nie napiął m ięśnie pleców. Pom y ślałam , że m oże od początku na​szej zna​j o​-

m ości robił to wie​le razy, ty l​ko nie ro​zu​m iałam , co to ozna​cza. Na​wet te​raz ani na m o​m ent nie za​-
po​m i​nał o swo​im se​kre​cie.

– To praw​da. My ślę, że po​win​niście j uż iść. Prze​każę wia​do​m ość, j ak ty l​ko będę m iał więcej

in​for​m a​cj i, ale na ra​zie sy ​tu​acj a wy gląda do​brze. W każdy m ra​zie na ty le do​brze, na ile m ożna
m ieć na​dziej ę. – Au​gust podał Ma​xo​no​wi kar​teczkę. – Mam y j edną linię te​le​fo​niczną. Możesz za​-
dzwo​nić, j eśli będzie coś pil​ne​go. To j est Mi​cah, on się zaj ​m u​j e or​ga​ni​zo​wa​niem łączności.

Au​gust wska​zał chłopa​ka, który od na​sze​go przy j ścia nie ode​zwał się ani słowem . Te​raz

ściągnął war​gi, j ak​by j e przy ​gry ​zał, i skinął nam lek​ko głową. Coś w j ego po​sta​wie pod​po​wia​dało
m i, że j est j ed​no​cześnie nieśm iały i pełen en​tu​zj a​zm u.

– Do​sko​na​le. Będę tego uży wał z roz​wagą. – Ma​xon scho​wał kar​teczkę do kie​sze​ni. – Niedługo

się z wam i skon​tak​tuj ę. – Wstał, a j a zro​biłam to sam o, patrząc na Geo​r​gię.

Wy szła zza stołu i po​deszła do m nie.
– Uważaj ​cie na sie​bie w dro​dze po​wrot​nej . I pam iętaj , ten nu​m er j est także dla cie​bie.
– Dziękuj ę. – Uści​skałam j ą szy b​ko i wy szłam na zewnątrz ra​zem z Ma​xo​nem , Aspe​nem

i Ave​ry m . Jesz​cze raz spoj ​rzałam na na​szy ch nie​ocze​ki​wa​ny ch przy ​j a​ciół, za​nim drzwi za nam i
zo​stały za​m knięte i za​ry ​glo​wa​ne.

– Odsuńcie się od ciężarówki – po​le​cił Aspen. Odwróciłam się, żeby zo​ba​czy ć, co m iał na

m y śli, bo prze​cież j esz​cze do niej nie po​de​szliśm y.

Zro​zu​m iałam , że nie m ówił do m nie. Gru​pa m ężczy zn ota​czała nasz po​j azd. Je​den trzy ​m ał

w ręku klucz na​sa​do​wy, j ak​by m iał za​m iar odkręcić i ukraść koła. Dwóch in​ny ch próbowało otwo​-
rzy ć m e​ta​lo​we drzwi z ty łu.

– Od​daj ​cie nam j e​dze​nie i so​bie pój dzie​m y – po​wie​dział j e​den z nich. Wy glądał na m łod​sze​go

od po​zo​stały ch, m oże by ł w wie​ku Aspe​na. Jego głos by ł zim ​ny i zde​spe​ro​wa​ny.

Nie za​uważy łam w pałacu, że ciężarówka, do której wsie​dliśm y, m iała na bo​kach ogrom ​ny

herb Illéi. Kie​dy stałam tam i pa​trzy łam na grupkę ob​szar​pa​ny ch m ężczy zn, wy dało m i się to
nie​sa​m o​wi​cie głupim prze​ocze​niem . Cho​ciaż Ma​xon i j a by liśm y ubra​ni nie​ty ​po​wo, nie​wie​le by
to po​m ogło, gdy ​by ktoś pod​szedł bliżej . Wpraw​dzie nie m iałaby m poj ęcia, co z nią zro​bić, ale
pożałowałam , że nie m am żad​nej bro​ni.

– Nie m am y tu j e​dze​nia – od​parł spo​koj ​nie Aspen. – A na​wet gdy ​by śm y m ie​li, to nie

należałoby ono do was.

– Nieźle tre​nuj ą swo​j e m a​rio​net​ki – za​uważy ł inny m ężczy ​zna. Kie​dy uśm iechnął się z roz​ba​-

wie​niem , zo​ba​czy łam , że bra​ku​j e m u kil​ku zębów. – Czy m by łeś, za​nim cię w to za​m ie​ni​li?

– Cof​nij ​cie się od ciężarówki – roz​ka​zał Aspen.
– Nie m ogłeś by ć Dwój ką ani Trój ką, bo by ś się wy ​ku​pił. No da​lej , m ały żołnie​rzy ​ku, czy m

by łeś? – za​drwił bezzębny m ężczy ​zna, pod​chodząc bliżej .

– Cof​nij ​cie się. – Aspen wy ciągnął rękę przed sie​bie, drugą sięgaj ąc do bio​dra.
Mężczy ​zna za​trzy ​m ał się i potrząsnął głową.

background image

– Nie wiesz, z kim za​dzie​rasz, chłopcze.
– Cze​kaj ​cie! – ode​zwał się który ś. – To ona. To j ed​na z dziew​czy n.
Odwróciłam głowę w j ego stronę i w ty m m o​m en​cie zde​m a​sko​wałam się do końca.
– Łap​cie j ą! – zawołał naj m łod​szy.
Za​nim zdąży łam choćby pom y śleć, Ma​xon szarpnął m nie do ty łu. Zo​ba​czy łam bły ska​wicz​ny

ruch, kie​dy Aspen i Ave​ry wy ciągali broń, po​nie​waż bez​wied​nie odwróciłam głowę, kie​dy
szarpnęły m nie m oc​ne ra​m io​na Ma​xona. Biegłam w bok, po​ty ​kaj ąc się, żeby do​trzy ​m ać m u kro​-
ku, pod​czas kie​dy Aspen i Ave​ry nie po​zwa​la​li m ężczy ​znom się zbliży ć. Po chwi​li Ma​xon i j a zna​-
leźliśm y się pod ce​gla​ny m m u​rem , bez m ożliwości uciecz​ki.

– Nie chcę was po​za​bi​j ać – ostrzegł Aspen. – Na​ty ch​m iast odej dźcie!
Bezzębny m ężczy ​zna roześm iał się po​nu​ro i uniósł ręce, j ak​by chciał po​ka​zać, że nie m a zły ch

za​m iarów. Ru​chem tak szy b​kim , że le​d​wie go do​strzegłam , sięgnął w dół i wy j ął własny pi​sto​let.
Aspen wy ​pa​lił, a w od​po​wie​dzi roz​legł się dru​gi strzał.

– Chodź, Am i – po​na​glił m nie Ma​xon.
Dokąd mam iść? – pom y ślałam , czuj ąc, że ser​ce m i wali z prze​rażenia.
Po​pa​trzy łam na nie​go i zo​ba​czy łam , że splótł dłonie, tworząc podpórkę pod m oj ą stopę. Na​gle

zro​zu​m iałam , o co m u cho​dzi, więc stanęłam na j ego rękach, a on wy ​pchnął m nie do góry. Przy ​-
trzy ​m ałam się m uru dla równo​wa​gi, sięgnęłam na j ego szczy t i prze​czołguj ąc się na drugą
stronę, po​czułam coś dziw​ne​go.

Zi​gno​ro​wałam to, przełażąc przez krawędź i opusz​czaj ąc się j ak naj ​da​lej na rękach, za​nim ze​-

sko​czy łam na be​ton. Upadłam na bok, prze​ko​na​na, że uszko​dziłam so​bie bio​dro lub nogę, ale Ma​-
xon po​le​cił m i ucie​kać w ra​zie nie​bez​pie​czeństwa, więc tak zro​biłam .

Nie wiem , dla​cze​go zakładałam , że Ma​xon za​m ie​rza przej ść przez m ur tuż za m ną, ale kie​dy

do​biegłam na ko​niec uli​cy i nie zo​ba​czy łam go, uświa​do​m iłam so​bie, że nikt nie m iał m ożliwości,
żeby go pod​sa​dzić. W ty m m o​m en​cie za​uważy łam też, że dziw​ne uczu​cie w ręku za​m ie​niło się
w palący ból. Po​pa​trzy łam w dół i w słaby m świe​tle la​tar​ni zo​ba​czy łam coś m o​kre​go, ście​-
kaj ącego m i z rękawa.

Zo​stałam po​strze​lo​na.
Zo​stałam po​strze​lo​na?
By łam tam , kie​dy padły strzały, ale to wy ​da​wało m i się nie​rze​czy ​wi​ste. Mim o wszy st​ko nie

m ogłam igno​ro​wać prze​szy ​waj ącego bólu, na​ra​staj ącego z każdą se​kundą. Za​cisnęłam dłoń na
ra​nie, ale to ty l​ko po​gor​szy ło sprawę.

Ro​zej ​rzałam się. Mia​sto by ło pu​ste.
Oczy ​wiście, że by ło pu​ste. Go​dzi​na po​li​cy j ​na m inęła daw​no tem u. Tak bar​dzo przy ​wy kłam do

pałacu, że za​po​m niałam j uż, iż świat na zewnątrz za​m ie​rał po j e​de​na​stej .

Gdy ​by po​j a​wił się j akiś po​li​cj ant, tra​fiłaby m do więzie​nia. Jak m iałam wy tłum a​czy ć się

z tego królowi? Jak wytłuma​czysz się z rany po​strzałowej, Ame​ri​co?

Ru​szy łam przed sie​bie, cho​waj ąc się w cie​niu. Nie m iałam poj ęcia, dokąd pój ść. Nie wie​-

działam , czy próba po​wro​tu do pałacu j est do​bry m po​m y słem , ale na​wet gdy ​by by ła, nie
m iałam poj ęcia, j ak tam się do​stać.

Ból spra​wiał, że trud​no m i by ło m y śleć. Szłam wąską uliczką m iędzy dwo​m a ka​m ie​ni​ca​m i,

a to wy ​star​czy ło, żeby m wie​działa, że nie j e​stem w naj ​lep​szej dziel​ni​cy. Na ogół ty l​ko Szóstki
i Siódem ​ki m u​siały się gnieść w m iesz​ka​niach.

background image

Nie m iałam dokąd iść, więc weszłam w słabo oświe​tlo​ny zaułek i scho​wałam się za upa​ko​wa​-

ny ​m i cia​sno kubłam i na śm ie​ci. Noc by ła chłodna, ale po​prze​dzał j ą gorący j ak zwy ​kle w An​ge​-
les dzień, więc z m e​ta​lo​wy ch ko​szy wy ​do​by ​wał się sm ród. W połącze​niu z bólem spra​wiał, że
chciało m i się wy ​m io​to​wać.

Pod​winęłam pra​wy rękaw, sta​raj ąc się nie urażać rany bar​dziej , niż to by ło ko​niecz​ne. Ręce

m i się trzęsły, m oże ze stra​chu, a m oże z po​wo​du ad​re​na​li​ny, a sam o zgięcie ręki wy woły wało
taki ból, że om al nie krzy knęłam . Przy ​gry złam war​gi, żeby stłum ić dźwięk, ale m im o wszy st​ko
wy dałam z sie​bie stłum io​ny j ęk.

– Co się stało? – spy ​tał ci​chut​ki głosik.
Gwałtow​nie pod​niosłam głowę i spoj ​rzałam w stronę źródła głosu. W ciem ​ności zaułka lśniła

para oczu.

– Kto tam j est? – za​py ​tałam drżący m głosem .
– Nic ci nie zro​bię – po​wie​działa dziew​czy ​na, pod​chodząc ostrożnie. – Ja też m am okropną noc.
Wy glądała na j a​kieś piętnaście lat. Wy łoniła się z cie​nia i po​deszła, żeby spoj ​rzeć na m oj ą

rękę. Sy knęła na ten wi​dok.

– To m usi okrop​nie boleć – po​wie​działa współczuj ąco.
– Zo​stałam po​strze​lo​na – po​wie​działam szy b​ko, bli​ska płaczu. Rana okrop​nie bolała.
– Po​strze​lo​na?
Skinęłam głową.
Dziew​czy ​na spoj ​rzała na m nie nie​pew​nie, za​sta​na​wiaj ąc się chy ​ba, czy nie po​win​na ucie​kać.
– Nie wiem , co zro​biłaś ani kim j e​steś, ale nie za​dzie​raj z re​be​lian​ta​m i, j a​sne?
– Co?
– Je​stem tu od nie​daw​na, ale wiem , że broń palną m aj ą ty l​ko re​be​lian​ci. Nie wiem , co im zro​-

biłaś, ale nie rób tego więcej .

Mim o że ty le razy ata​ko​wa​li pałac, nig​dy się nad ty m nie za​sta​na​wiałam . Broń wol​no by ło

m ieć ty l​ko m un​du​ro​wy m , więc nikt poza re​be​lian​ta​m i nie m ógłby obej ść tego za​ka​zu. Na​wet Au​-
gust po​wie​dział, że re​be​lian​ci z frak​cj i północ​nej „prak​ty cz​nie nie m ie​li bro​ni”. Za​sta​na​wiałam
się, czy on by ł dzi​siaj uzbro​j o​ny.

– Jak się na​zy ​wasz? – za​py ​tała m oj a to​wa​rzy sz​ka. – Na​wet w ty ch ciu​chach widzę, że j e​steś

dziew​czy ną.

– Mer – od​po​wie​działam .
– Ja j e​stem Pa​ige. Chy ​ba do​pie​ro co zo​stałaś Ósem ką, m asz j esz​cze całkiem czy ​ste ubra​nie. –

Ostrożnie odwróciła m oj e ram ię, patrząc na sączącą się z rany krew, j ak​by m ogła coś na to po​ra​-
dzić, cho​ciaż obie wie​działy śm y, że to nie​m ożliwe.

– Coś w ty m ro​dza​j u – od​parłam wy ​m i​j aj ąco.
– Um rzesz tu z głodu, j eśli będziesz sam a. Masz dokąd iść?
Wzru​szy łam ra​m io​na​m i i po​czułam przy pły w bólu.
– Ra​czej nie.
Pa​ige skinęła głową.
– By łam sam a z m oim tatą. By liśm y Czwórka​m i, m ie​liśm y re​stau​racj ę, ale bab​cia uparła się,

że po śm ier​ci m a j ą odzie​dzi​czy ć m oj a ciot​ka, a nie j a. Chy ​ba się bała, że m oj a ciot​ka zo​sta​nie
z ni​czy m . Ale ciot​ka od za​wsze m nie nie​na​wi​dziła. Odzie​dzi​czy ła re​stau​racj ę, ale m u​siała się też
m ną zaj ąć, a to j ej się nie spodo​bało. Dwa ty ​go​dnie po śm ier​ci taty zaczęła m nie bić. Mu​siałam

background image

wy ​kra​dać ży wność, bo m ówiła, że robię się gru​ba i nie dawała m i nic do j e​dze​nia. My ślałam
o ty m , żeby za​trzy ​m ać się u przy ​j a​ciół, ale ciot​ka m ogłaby tam przy j ść i m nie za​brać, więc po
pro​stu uciekłam . Za​brałam trochę pie​niędzy, ale za m ało. A na​wet gdy ​by to by ło dość, zo​stałam
okra​dzio​na dru​giej nocy tu​taj .

Kie​dy Pa​ige to opo​wia​dała, przy j ​rzałam się j ej . Wi​działam , że pod co​raz grubszą warstwą

bru​du kry ła się dziew​czy ​na, która daw​niej by ła oto​czo​na dobrą opieką. Te​raz próbowała by ć
twar​da. Nie m iała wy ​bo​ru, co in​ne​go j ej po​zo​sta​wało?

– W ty m ty ​go​dniu zna​lazłam grupę dziewcząt. Pra​cu​j e​m y ra​zem i dzie​li​m y się zy ​ska​m i. Jeśli

za​po​m nisz, co m u​sisz robić, nie j est tak źle. Ja po​tem płaczę, dla​te​go właśnie się tu​taj scho​wałam .
Jeśli inne dziew​czy ​ny zo​baczą, że płaczesz, to m oj a ciot​ka będzie się przy nich wy ​da​wała świętą.
J.J. m ówi, że chcą ty l​ko pom óc m i na​brać od​por​ności i le​piej , żeby m się tego szy b​ko na​uczy ła,
ale to i tak boli. Ale ty j e​steś ślicz​na, na pew​no się ucieszą, j ak do nich dołączy sz.

Żołądek m i się skręcił, kie​dy za​sta​na​wiałam się nad j ej pro​po​zy cj ą. Na prze​strze​ni chy ​ba kil​ku

ty ​go​dni stra​ciła ro​dzinę, dom i sam ą sie​bie.

A m im o to sie​działa koło m nie – dziew​czy ​ny, która by ła ści​ga​na przez grupę re​be​liantów

i m ogła ściągnąć na nią ty l​ko nie​bez​pie​czeństwo – i by ła dla m nie ży cz​li​wa.

– Nie m ożem y za​brać cię do dok​to​ra, ale znaj ​dzie się coś na złago​dze​nie bólu. Znaj ą ta​kie​go

j ed​ne​go gościa, który będzie m ógł założy ć szwy. Ale będziesz m u​siała to od​pra​co​wać.

Skon​cen​tro​wałam się na od​dy ​cha​niu. Mim o że Pa​ige od​wra​cała m oj ą uwagę, roz​m o​wa nie

m ogła złago​dzić bólu.

– Je​steś m ałom ówna, co? – za​py ​tała Pa​ige.
– Ty l​ko wte​dy, kie​dy m nie ktoś po​strze​li.
Roześm iała się, a j ej swo​bo​da spra​wiła, że j a także się uśm iechnęłam . Pa​ige sie​działa przy

m nie przez chwilę, a j a by łam j ej wdzięczna, że nie j e​stem sam a.

– Jeśli nie chcesz iść ze m ną, zro​zu​m iem to. To nie​bez​piecz​ne i trochę sm ut​ne.
– Ja… m ożem y ty l​ko sie​dzieć w m il​cze​niu przez chwilę? – za​py ​tałam .
– Ja​sne. Chcesz, żeby m z tobą zo​stała?
– Proszę.
Tak właśnie zro​biła. Bez żad​ny ch py tań usiadła koło m nie, ci​chut​ka j ak m y sz​ka. Miałam

wrażenie, że to trwa całą wiecz​ność, cho​ciaż m inęło pew​nie nie​całe dwa​dzieścia m i​nut. Ból sta​-
wał się co​raz gor​szy, a j a za​czy ​nałam po​pa​dać w roz​pacz. Może zdołam się do​stać do le​ka​rza.
Oczy ​wiście, m u​siałaby m j a​kie​goś zna​leźć. Pałac zapłaciłby za to, ale nie m iałam poj ęcia, j ak
skon​tak​to​wać się z Ma​xo​nem .

Czy Ma​xo​no​wi nic się nie stało? A Aspe​no​wi?
Tam ​ci m ie​li prze​wagę li​czebną, ale by li go​rzej uzbro​j e​ni. Sko​ro re​be​lian​ci roz​po​zna​li m nie tak

szy b​ko, czy roz​po​zna​li także Ma​xo​na? A j eśli tak, co za​m ie​rza​li z nim zro​bić?

Sie​działam nie​ru​cho​m o, sta​raj ąc się prze​ko​nać sam ą sie​bie, że nie m a się czy m nie​po​koić. Po​-

zo​sta​wało m i ty l​ko skon​cen​tro​wać się te​raz na so​bie. Ale co zro​bię, j eśli się okaże, że Aspen
zginął? Albo j eśli Ma​xon…

– Cśśś! – na​ka​załam , cho​ciaż Pa​ige nie wy dała żad​ne​go dźwięku. – Sły szałaś to?
Obie zaczęły śm y nasłuchi​wać dźwięków z uli​cy.
– …Max! – krzy knął ktoś. – Wy j dź, Mer, to Max.
Nie wątpiłam , że uży cie ty ch im ion by ło po​m y słem Aspe​na.

background image

Ze​rwałam się na nogi i pod​biegłam do wy ​lo​tu zaułka, a Pa​ige dep​tała m i po piętach. Zo​ba​-

czy łam ciężarówkę j adącą po​wo​li ulicą i Ma​xo​na z Aspe​nem , wy ​chy ​laj ący ch się przez okna
i rozglądaj ący ch za m ną.

Odwróciłam się.
– Pa​ige, chciałaby ś iść ze m ną?
– Dokąd?
– Obie​cuj ę ci, że do​sta​niesz praw​dziwą pracę i j e​dze​nie, i że nikt cię nie będzie bił.
Jej podkrążone oczy napełniły się łzam i.
– W ta​kim ra​zie nie ob​cho​dzi m nie dokąd. Idę z tobą.
Wzięłam j ą za rękę swoj ą zdrową ręką, pod​czas gdy zra​nio​na by ła ukry ​ta pod luźno zwi​-

saj ący m ręka​wem . Wy szły śm y na ulicę, trzy ​m aj ąc się pod ścianą.

– Max! – zawołałam , kie​dy zna​lazły śm y się bliżej . – Max!
Ogrom ​na ciężarówka stanęła, a Ma​xon, Aspen i Ave​ry wy ​sko​czy ​li z niej i po​bie​gli w naszą

stronę.

Wy puściłam rękę Pa​ige na wi​dok otwar​ty ch ra​m ion Ma​xo​na. Obj ął m nie, ale krzy knęłam , po​-

nie​waż ura​ził m oj ą ranę.

– Co się stało? – za​py ​tał.
– Zo​stałam po​strze​lo​na.
Aspen roz​dzie​lił nas i złapał m nie za rękę, żeby obej ​rzeć ranę.
– Mogło by ć znacz​nie go​rzej . Mu​si​m y za​brać cię z po​wro​tem i zna​leźć j akiś sposób, żeby to

opa​trzeć. Zakładam , że nie chce​m y in​for​m o​wać o ty m le​ka​rza? – Po​pa​trzy ł na Ma​xo​na.

– Nie chcę, żeby ona cier​piała – upie​rał się Ma​xon.
– Wa​sza wy ​so​kość! – Pa​ige upadła na ko​la​na. Jej ra​m io​na zaczęły drżeć, j ak​by płakała.
– To j est Pa​ige – po​wie​działam , nie wy j aśniaj ąc ni​cze​go więcej . – Wsia​daj ​m y do środ​ka.
Aspen wy ciągnął rękę do Pa​ige.
– Je​steś bez​piecz​na – za​pew​nił j ą.
Ma​xon obj ął m nie ra​m ie​niem i po​pro​wa​dził na ty ł ciężarówki.
– Bałem się, że będzie​m y cię szu​kać przez całą noc – m ar​twił się na głos.
– Ja też tak m y ślałam , ale za bar​dzo m nie bolało, żeby m zdołała da​le​ko uciec. Pa​ige m i po​-

m ogła.

– W ta​kim ra​zie obie​cuj ę, że się nią za​opie​ku​j e​m y.
Ma​xon, Pa​ige i j a wsie​dliśm y do wnętrza ciężarówki, a m e​ta​lo​wa podłoga wy dała m i się za​-

ska​kuj ąco wy ​god​na, kie​dy pędzi​liśm y z po​wro​tem do pałacu.

background image

Roz​dział 14

T

o Aspen wy niósł m nie z ciężarówki i po​spiesz​nie zaniósł do m aleńkie​go po​ko​iku. By ło w nim

m niej m iej ​sca niż w m o​j ej łazien​ce, m ieściły się tu ty l​ko dwa wąskie łóżka i sza​fa na ubra​nia. Na
ścia​nie wi​siały kar​tecz​ki i zdj ęcia, na​daj ące wnętrzu trochę in​ty m ​ności, ale poza ty m w środ​ku
by ło pu​sto, a te​raz do​dat​ko​wo pa​no​wał okrop​ny tłok, po​nie​waż Aspen, j a, Ave​ry, Ma​xon i Pa​ige
zaj ​m o​wa​liśm y całą dostępną prze​strzeń.

Aspen j ak naj ​ostrożniej położy ł m nie na łóżku, j ed​nak m oj e ram ię nadal pul​so​wało bólem .
– Po​win​niśm y we​zwać le​ka​rza – po​wie​dział, ale sły szałam , że w j ego głosie nie by ło prze​ko​na​-

nia. We​zwa​nie dok​to​ra Ash​la​ra ozna​czało ko​niecz​ność po​wie​dze​nia całej praw​dy albo wy m y śle​-
nia nie​praw​do​po​dob​ne​go kłam ​stwa, a nie m ie​liśm y ocho​ty na żadną z ty ch rze​czy.

– Nie – za​pro​te​sto​wałam słabo. – Nie um rę od tego, zo​sta​nie m i ty l​ko pa​skud​na bli​zna. Trze​ba

to oczy ścić. – Skrzy ​wiłam się.

– Mu​sisz do​stać coś prze​ciwbólo​we​go – dodał Ma​xon.
– Może się wdać zakażenie. W ty m zaułku by ło okrop​nie brud​no, a j a j ej do​ty ​kałam – po​wie​-

działa Pa​ige z po​czu​ciem winy.

Sy knęłam , m aj ąc wrażenie, że przez ranę prze​m knął płom ień.
– Anne. Spro​wadźcie Anne.
– Kogo? – za​py ​tał Ma​xon.
– Jej główną po​koj ówkę – wy j aśnił Aspen. – Ave​ry, przy ​pro​wadź Anne i przy ​nieś ap​teczkę.

Mu​si​m y so​bie j akoś po​ra​dzić. I m u​si​m y j esz​cze coś z nią zro​bić – przy ​po​m niał, wska​zuj ąc ski​nie​-
niem głowy Pa​ige.

Pa​trzy łam , j ak za​nie​po​ko​j o​ne spoj ​rze​nie Ma​xo​na prze​niosło się w końcu z m o​j e​go za​krwa​wio​-

ne​go ra​m ie​nia na zm ar​twio​na buzię Pa​ige.

– Je​steś kry ​m i​na​listką? Ucie​ki​nierką? – za​py ​tał.
– Nie j e​stem kry ​m i​na​listką. Uciekłam z dom u, ale nikt m nie nie będzie szu​kał.
Ma​xon za​sta​no​wił się nad j ej słowa​m i.
– W ta​kim ra​zie wi​ta​m y cię tu​taj . Zej dź z Ave​ry m do kuch​ni i po​wiedz Mal​lo​ry, że będziesz

z nią pra​co​wać na roz​kaz księcia. Prze​każ j ej , żeby j ak naj ​szy b​ciej przy szła do kwa​ter gwar​-
dzistów.

– Mal​lo​ry. Tak, wa​sza wy ​so​kość. – Pa​ige dy gnęła ni​sko i wy szła z po​ko​j u w ślad za Ave​ry m ,

zo​sta​wiaj ąc m nie sam ą z Ma​xo​nem i Aspe​nem . Spędziłam z nim i całą tę noc, ale po raz pierw​szy
zo​sta​liśm y ty l​ko we tro​j e. Czułam , że ciężar na​sze​go se​kre​tu przy tłacza ciasną prze​strzeń po​ko​j u.

– Jak wam się udało uciec? – za​py ​tałam .
– Au​gust, Geo​r​gia i Mi​cah usły sze​li strzały i przy ​bie​gli na po​m oc – wy j aśnił Ma​xon. – Nie żar​-

to​wał, kie​dy m ówił, że nie skrzy w​dzi​li​by nas. – Urwał na chwilę, a j ego oczy stały się nie​obec​ne

background image

i sm ut​ne. – Mi​cah m iał pe​cha.

Odwróciłam głowę. Nic o nim nie wie​działam , a on zginął dzi​siaj w na​szej obro​nie. Czułam się

tak win​na, j ak​by m sam a ode​brała m u ży cie.

Otarłam oczy, po​ru​szaj ąc nie​chcący lewą ręką, i krzy knęłam z bólu.
– Spo​koj ​nie, Am e​ri​co – po​wie​dział Aspen, za​po​m i​naj ąc o for​m al​ny m j ęzy ku.
– Wszy st​ko będzie do​brze – za​pew​niał m nie Ma​xon.
Skinęłam głową i za​cisnęłam war​gi, żeby się nie rozpłakać. Co za szko​da.
Cze​ka​liśm y w m il​cze​niu bar​dzo długo, ale m oże to ból spra​wiał, że m i​nu​ty wy ​da​wały m i się

dłuższe.

– Ta​kie od​da​nie to piękna rzecz – po​wie​dział na​gle Ma​xon.
W pierw​szej chwi​li m y ślałam , że zno​wu m a na m y śli to, co zro​bił Mi​cah, ale kie​dy Aspen i j a

spoj ​rze​liśm y na nie​go, zo​ba​czy łam , że pa​trzy na coś na ścia​nie nade m ną.

Odwróciłam głowę, żeby skon​cen​tro​wać się na czy m ​kol​wiek poza palący m bólem w ra​m ie​-

niu. Obok kil​ku ob​razków na​ry ​so​wa​ny ch przez m łod​sze ro​dzeństwo Aspe​na wi​siała kar​tecz​ka.

Za​wsze będę Cię ko​chać. Za​wsze będę na Cie​bie cze​kać. Je​stem myślami z Tobą w każdej chwi​li.
Moj e pi​sm o by ło odro​binę bar​dziej nie​zgrab​ne rok tem u, kie​dy zo​sta​wiłam tę kar​teczkę dla

Aspe​na pod m oim oknem , a wokół by ły na​ry ​so​wa​ne głupio wy glądaj ące ser​dusz​ka, j a​kich nig​dy
by m te​raz nie um ieściła w liście m iłosny m , ale nadal pam iętałam , j ak ważne są te słowa. Po raz
pierw​szy ośm ie​liłam się wy ​ra​zić j e na piśm ie, prze​rażona ty m , j ak bar​dzo praw​dzi​we wy ​daj ą m i
się te uczu​cia, gdy j uż prze​lałam j e na pa​pier. Pam iętałam także, że lęk przed ty m , że m oj a
m am a znaj ​dzie ten liścik, by ł sil​niej ​szy od wszy st​kich in​ny ch zm ar​twień związa​ny ch ze świa​do​-
m ością, że bez cie​nia wątpli​wości ko​cham Aspe​na.

W tej chwi​li bałam się, że Ma​xon roz​po​zna m ój cha​rak​ter pi​sm a.
– To m usi by ć cu​dow​ne m ieć kogoś, do kogo m ożna pisać. Ja nig​dy nie m ogłem so​bie po​zwo​lić

na luk​sus pi​sa​nia listów m iłosny ch – po​wie​dział Ma​xon ze sm ut​ny m uśm ie​chem . – Czy ona do​-
trzy ​m ała słowa?

Aspen przy ​niósł po​duszkę z dru​gie​go łóżka, żeby włoży ć m i pod głowę. Uni​kał kon​tak​tu wzro​ko​-

we​go zarówno ze m ną, j ak i z Ma​xo​nem .

– Trud​no j est pisać – po​wie​dział. – Ale wiem , że j est ze m ną, nie​za​leżnie od wszy st​kie​go. Nie

wątpię w to.

Po​pa​trzy łam na krótkie, ciem ​ne włosy Aspe​na – nic więcej nie wi​działam w ty m m o​m en​cie –

i po​czułam nowy ro​dzaj bólu. Do pew​ne​go stop​nia m iał racj ę. Nig​dy tak do końca się nie roz​sta​-
nie​m y. Ale… te słowa w liściku? Ta obezwład​niaj ąca m iłość, która m nie daw​niej przy tłaczała?
Tego j uż nie by ło.

Czy Aspen nadal na to li​czy ł?
Rzu​ciłam spoj ​rze​nie Ma​xo​no​wi, a w sm ut​ku na j ego twa​rzy wy ​czy ​tałam cień za​zdrości. Nie

dzi​wiło m nie to. Pam iętałam , j ak po​wie​działam Ma​xo​no​wi, że by łam j uż kie​dy ś za​ko​cha​na.
Wy glądał, j ak​by coś m u ode​bra​no, w tam ​ty m m o​m en​cie całko​wi​cie nie​pew​ny, czy sam zdoła
się kie​dy kolwiek za​ko​chać.

Gdy ​by wie​dział, że m iłość, o której opo​wia​dałam , i m iłość, o której właśnie powie​dział Aspen,

to j ed​na i ta sam a, na pew​no by łby zdru​zgo​ta​ny.

– Na​pisz do niej j ak naj ​szy b​ciej – po​ra​dził Ma​xon. – Nie pozwól j ej za​po​m nieć.

background image

– Gdzie oni się po​dzia​li? – m ruknął Aspen i wy ​szedł z po​ko​j u, nie zwra​caj ąc uwa​gi na słowa

Ma​xo​na.

Ma​xon po​pa​trzy ł za nim , a po​tem odwrócił się zno​wu do m nie.
– Je​stem kom ​plet​nie bezuży tecz​ny. Nie m am poj ęcia, j ak ci pom óc, więc m y ślałem , że m oże

przy ​naj m ​niej spróbuj ę pom óc j em u. Ura​to​wał ży cie nam oboj ​gu. – Ma​xon potrząsnął głową. –
Chy ​ba ty l​ko go zi​ry ​to​wałem .

– Wszy ​scy j e​steśm y wy trąceni z równo​wa​gi. Ra​dzisz so​bie świet​nie – za​pew​niłam go.
Roześm iał się ze znużeniem i ukląkł przy łóżku.
– Leży sz tu​taj z otwartą raną na ra​m ie​niu i m im o to próbu​j esz m nie po​cie​szać. Je​steś ab​sur​dal​-

na.

– Jeśli kie​dy ś po​sta​no​wisz na​pi​sać do m nie list m iłosny, m ożesz zacząć od tego – zażar​to​wałam .
Uśm iechnął się.
– Czy m ógłby m coś dla cie​bie zro​bić?
– Możesz m nie po​trzy ​m ać za rękę? Ty l​ko nie za m oc​no.
Ma​xon wsunął dłoń w m oj e bezwładne pal​ce, a cho​ciaż to nic nie zm ie​niło, uczu​cie by ło przy ​-

j em ​ne.

– Pew​nie tego nie zro​bię. To zna​czy, nie na​piszę do cie​bie li​stu m iłosne​go. Sta​ram się w m iarę

m ożności uni​kać sy ​tu​acj i kom ​pro​m i​tuj ący ch.

– Nie um iesz pla​no​wać wo​j en, nie po​tra​fisz go​to​wać i od​m a​wiasz pi​sa​nia listów m iłosny ch –

wy ​tknęłam żar​to​bli​wie.

– To praw​da. Moj a li​sta wad robi się co​raz dłuższa. – Ma​xon po​ru​szy ł pal​ca​m i w m o​j ej dłoni,

a j a by łam wdzięczna, że od​wra​ca m oj ą uwagę.

– Nie szko​dzi. Będę m u​siała nadal zga​dy ​wać, co czu​j esz, po​nie​waż nie chcesz tego na​pi​sać.

Fio​le​to​wy m długo​pi​sem . I z ser​dusz​kiem nad każdy m i…

– Czy ​li dokład​nie tak, j ak by m to na​pi​sał – od​parł z uda​waną po​wagą. Za​chi​cho​tałam , ale za​raz

um ilkłam , bo po​ru​sze​nie ura​ziło m oj ą ranę. – Ale wy ​da​j e m i się, że nie m u​sisz zga​dy ​wać, co j a
czuj ę.

– Cóż – zaczęłam , czuj ąc, że co​raz trud​niej m i od​dy ​chać.
– Tak właści​wie nig​dy nie po​wie​działeś tego na głos.
Ma​xon otwo​rzy ł usta, żeby za​pro​te​sto​wać, ale nie zro​bił tego. Po​pa​trzy ł na su​fit, przy ​po​m i​-

naj ąc so​bie naszą całą hi​sto​rię i szu​kaj ąc chwi​li, w której po​wie​dział, że m nie ko​cha.

W schro​nie su​ge​ro​wa​liśm y to bar​dzo j a​sno. Oka​zy ​wał to w tu​zi​nach ro​m an​ty cz​ny ch gestów

i dawał do zro​zu​m ie​nia, uży waj ąc in​ny ch słów… ale sam o wy ​zna​nie nig​dy nie padło. Nie
pom iędzy nam i. Pam iętałaby m o ty m , to po​zwo​liłoby m i nig​dy w nie​go wątpić, a także spo​wo​-
do​wałoby, że sam a wy ​znałaby m , co czuj ę.

– Pa​nien​ko? – głos Anne do​biegł zza drzwi na chwilę przed​tem , za​nim zo​ba​czy łam j ej za​nie​po​-

ko​j oną twarz.

Ma​xon cofnął się i wy puścił m oj ą rękę, robiąc j ej m iej ​sce.
Uważne spoj ​rze​nie Anne padło na m oj ą ranę. Do​tknęła j ą ostrożnie, żeby zo​ba​czy ć, j ak

poważna j est sy ​tu​acj a.

– Mu​si​m y założy ć szwy. Oba​wiam się, że nie m am y ni​cze​go, co m ogłoby pa​nienkę całkiem

znie​czu​lić – oce​niła.

– W porządku, zrób ty l​ko, co w two​j ej m ocy – po​pro​siłam . Jej obec​ność spra​wiła, że po​czułam

background image

się spo​koj ​niej ​sza.

Anne skinęła głową.
– Niech ktoś przy ​nie​sie wrzątku. W ap​tecz​ce są środ​ku an​ty ​sep​ty cz​ne, ale wrzątek też się przy ​-

da.

– Za​raz przy ​niosę. – W drzwiach stanęła Mar​lee z twarzą po​brużdżoną zm ar​twie​niem .
– Mar​lee – j ęknęłam , tracąc nad sobą pa​no​wa​nie. Zro​zu​m iałam j uż, o co cho​dziło z „Mal​lo​ry ”.

To j a​sne, że ona i Car​ter nie m o​gli uży wać praw​dzi​wy ch im ion, sko​ro ukry ​wa​li się tuż pod no​sem
króla.

– Za​raz wra​cam , Am i. Trzy ​m aj się. – Po​biegła dokądś, ale i tak po​czułam ogrom ną ulgę na

m y śl, że będzie przy m nie.

Anne ze zdu​m ie​waj ący m opa​no​wa​niem przy j ęła szok, j a​kim m u​siał by ć dla niej wi​dok Mar​-

lee, a j a ob​ser​wo​wałam , j ak wy ciąga z ap​tecz​ki igłę i nici chi​rur​gicz​ne. Po​cie​szało m nie to, że
szy ła nie​m al wszy st​kie m oj e ubra​nia, więc m oj a ręka nie po​win​na spra​wiać j ej nad​m ier​ny ch
trud​ności.

Mar​lee wróciła zdu​m ie​waj ąco szy b​ko, przy ​nosząc dzba​nek pa​ruj ącej wody, kil​ka ręczników

i bu​te​leczkę z bursz​ty ​no​wy m pły nem . Po​sta​wiła dzba​nek i ręczni​ki na sza​fie i po​deszła do m nie,
odkręcaj ąc bu​telkę.

– To od bólu.
Od​chy ​liła m oj ą głowę, żeby m m ogła się napić, więc posłuchałam j ej .
Pły n z bu​te​lecz​ki palił w zupełnie inny sposób, więc zaczęłam kasłać, przeły kaj ąc. Zachęciła

m nie, żeby m wy piła j esz​cze ły k, a j a zro​biłam to, cho​ciaż wy ​da​wał m i się ohy d​ny.

– Cieszę się, że tu j e​steś – wy ​szep​tałam .
– Za​wsze m ożesz na m nie li​czy ć, Am i. Wiesz o ty m – uśm iechnęła się Mar​lee i po raz pierw​-

szy od początku na​szej przy ​j aźni wy ​da​wała m i się star​sza ode m nie, tak bar​dzo spo​koj ​na i pew​na
sie​bie. – Co ty wy ​pra​wiałaś, na litość boską?

Skrzy ​wiłam się.
– My ślałam , że to do​bry po​m y sł.
W j ej oczach po​j a​wiło się współczu​cie.
– Am i, ty m asz za​wsze m nóstwo zły ch po​m y słów. Do​bre in​ten​cj e, ale naj ​gor​sze po​m y sły.
Oczy ​wiście m iała racj ę, a j a po​win​nam j uż od daw​na by ć rozsądniej ​sza. Ale sam o to, że tu

by ła, choćby ty l​ko dla​te​go, żeby m i po​wie​dzieć, j ak bar​dzo j e​stem głupia, spra​wiało, że cała sy ​-
tu​acj a wy ​da​wała m i się m niej okrop​na.

– Na ile dźwiękosz​czel​ne są te ścia​ny ? – za​py ​tała Anne.
– Całkiem przy ​zwo​icie – od​parł Aspen. – Tu, w głębi pałacu, m ało co sły chać.
– Do​brze – po​wie​działa. – Proszę, żeby wszy ​scy wy ​szli na ko​ry ​tarz. Pa​nien​ko Mar​lee, po​trze​-

buj ę tu trochę m iej ​sca, ale m oże pa​nien​ka zo​stać.

Mar​lee skinęła głową.
– Nie będę prze​szka​dzać.
Ave​ry wy ​szedł pierw​szy, tuż za nim Aspen, a Ma​xon j ako ostat​ni. Wy ​raz j ego oczu przy ​po​-

m niał m i o ty m dniu, kie​dy m u po​wie​działam , że by wałam głodna – sm ut​ny z po​wo​du tej świa​-
do​m ości i zdru​zgo​ta​ny ty m , że nie m oże nic na to po​ra​dzić.

Drzwi za​m knęły się za nim i, a Anne szy b​ko wzięła się do ro​bo​ty. Przy ​go​to​wała j uż wszy st​ko,

cze​go m ogła po​trze​bo​wać, i wy ciągnęła rękę do Mar​lee po bu​telkę.

background image

– Proszę wy pić – po​le​ciła, pod​nosząc m i głowę.
Przy ​go​to​wałam się, ale i tak m u​siałam często od​su​wać bu​telkę, żeby od​kaszlnąć, za​nim

zdołałam wy pić większość pły nu. A przy ​naj m ​niej ty le, żeby Anne by ła za​do​wo​lo​na.

– Proszę to trzy ​m ać – po​wie​działa, po​daj ąc m i m ały ręcznik. – Może go pa​nien​ka przy ​gry źć,

j eśli za​cznie boleć.

Skinęłam głową.
– Zakłada​nie szwów nie będzie bolało tak j ak przy ​go​to​wa​nie rany. Widzę dużo bru​du, więc

będę m u​siała j ą dokład​nie oczy ścić. – Anne wes​tchnęła i zno​wu po​pa​trzy ła na ranę. – Zo​sta​nie
pa​nien​ce bli​zna, ale po​sta​ram się, żeby by ła j ak naj ​m niej ​sza. Przez kil​ka ty ​go​dni będzie pa​nien​ka
nosić suk​nie z luźny m i ręka​wa​m i, żeby to ukry ć, dopóki się będzie goiło. Nikt się nie do​wie. A sko​-
ro by ła pa​nien​ka z księciem , nie będę o nic py tać. Co​kol​wiek pa​nien​ka robiła, wierzę, że by ło to
ważne.

– Tak m y ślę – po​wie​działam , cho​ciaż nie by łam j uż tego taka pew​na.
Anne zm o​czy ła ręcznik i przy ​sunęła go na kil​ka cen​ty ​m etrów do rany.
– Go​to​wa?
Skinęłam głową.
Przy ​gry złam m ój ręcznik z na​dziej ą, że stłum i krzy k. By łam pew​na, że sły szą m nie wszy ​scy

na ko​ry ​ta​rzu, ale ra​czej nikt poza ty m . Miałam wrażenie, że Anne do​ty ​ka obnażony ch nerwów
w m oim ra​m ie​niu, a Mar​lee przy ​cisnęła m nie ciężarem swo​j e​go ciała, żeby m się nie po​ru​szała.

– Za​raz będzie po wszy st​kim , Am i – za​pew​niała m nie. – Pom y śl o czy m ś przy ​j em ​ny m .

Pom y śl o swo​j ej ro​dzi​nie.

Próbowałam . Ze wszy st​kich sił próbowałam skon​cen​tro​wać się na śm ie​chu May albo uśm ie​-

chu m o​j e​go oj ca, ale to by ło na nic. Po​tra​fiłam m y śleć o nich ty l​ko tak długo, żeby po​czuć, j ak
zni​kaj ą pod nową falą bólu.

Jak Mar​lee przeży ła wy ​ko​ny ​wa​nie kary ?
Kie​dy rana zo​stała oczy sz​czo​na, Anne zaczęła j ą zszy ​wać. Miała racj ę – zakłada​nie szwów nie

bolało j uż tak bar​dzo. Nie wiem , czy na​prawdę by ło m niej bo​le​sne, czy też wy ​pi​ty al​ko​hol zaczął
w końcu działać, ale m iałam wrażenie, że ścia​ny po​ko​j u staj ą się trochę nie​ostre.

Wrócili po​zo​sta​li, m ówili o j a​kichś rze​czach do​ty czący ch m nie. Kto m a zo​stać, kto po​wi​nien

iść, co po​wie​m y rano… ty le szczegółów, że nie po​tra​fiłam brać w ty m udziału.

Osta​tecz​nie to Ma​xon wziął m nie na ręce, żeby od​nieść do m o​j e​go po​ko​j u. Z tru​dem utrzy ​m y ​-

wałam głowę unie​sioną, ale dzięki tem u by ło m i łatwiej go sły szeć.

– Jak się czu​j esz?
– Two​j e oczy wy glądaj ą j ak cze​ko​lad​ki – wy ​m am ​ro​tałam .
Ma​xon uśm iechnął się.
– A two​j e j ak nie​bo o po​ran​ku.
– Mogę do​stać trochę wody ?
– Tak, ile ze​chcesz – obie​cał. – Za​bierz​m y j ą na górę – po​wie​dział do kogoś in​ne​go, a j a

usnęłam , koły sa​na ry t​m em j ego kroków.

background image

Roz​dział 15

O

bu​dziłam się z bólem głowy. Jęknęłam i po​tarłam skro​nie, a wte​dy j ęknęłam zno​wu, po​nie​waż

ten ruch spo​wo​do​wał, że po​czułam ostry ból w ra​m ie​niu.

– Proszę – po​wie​działa Mary, pod​chodząc i sia​daj ąc na brze​gu łóżka. Podała m i dwie ta​blet​ki

i szklankę wody.

Po​wo​li pod​niosłam się, żeby wziąć j e od niej . Głowa pul​so​wała m i przez cały czas bólem .
– Która go​dzi​na?
– Pra​wie j e​de​na​sta – od​parła Mary. – Po​wie​działy śm y, że źle się pa​nien​ka czu​j e i że ra​czej nie

będzie pa​nien​ki na śnia​da​niu. Jeśli się po​spie​szy ​m y, zdąży m y chy ​ba przy ​go​to​wać pa​nienkę do
zej ścia na obiad ra​zem z po​zo​stały m i kan​dy ​dat​ka​m i.

My śl o pośpie​chu, a na​wet o j e​dze​niu, nie wy ​da​wała m i się kusząca, ale uznałam , że naj ​-

rozsądniej będzie j ak naj ​szy b​ciej wrócić do co​dzien​nej ru​ty ​ny. By ło co​raz bar​dziej j a​sne, ile ry ​-
zy ​ko​wa​liśm y zeszłej nocy, i nie chciałam , żeby kto​kol​wiek po​dej ​rze​wał, że coś się wy ​da​rzy ło.

Skinęłam Mary głową i obie wstały śm y. Moj e nogi nie pod​trzy ​m y ​wały m nie tak pew​nie, j ak

by m chciała, ale m im o wszy st​ko skie​ro​wałam się do łazien​ki. Tuż pod drzwia​m i by ła Anne.
Sprzątała, pod​czas kie​dy Lucy sie​działa w duży m fo​te​lu i przy ​szy ​wała rękawy do su​kien​ki, która
ory ​gi​nal​nie m iała ty l​ko cien​kie ram iączka.

Pod​niosła głowę znad ro​bo​ty.
– Wszy st​ko w porządku, pa​nien​ko? Okrop​nie nas pa​nien​ka na​stra​szy ła.
– Prze​pra​szam . Czuj ę się całkiem nieźle.
Lucy uśm iechnęła się do m nie.
– Zro​bi​m y wszy st​ko, co m ożem y, żeby pa​nien​ce pom óc. Wy ​star​czy ty l​ko po​wie​dzieć.
Nie by łam do końca pew​na, co m i pro​po​no​wała, ale na pew​no za​m ie​rzałam wy ​ko​rzy ​stać

każdą po​m oc, żeby prze​trwać naj ​bliższe kil​ka dni.

– Zaglądał tu​taj gwar​dzi​sta Le​ger, a także książę. Obaj m ie​li na​dziej ę, że do​staną wia​do​m ość,

j ak się pa​nien​ka czu​j e, kie​dy ty l​ko pa​nien​ka wsta​nie.

Skinęłam głową.
– Po obie​dzie się ty m zaj m ę.
Bez żad​ne​go ostrzeżenia ktoś przy ​trzy ​m ał m nie za rękę. Anne przy glądała się uważnie ra​nie,

zaglądaj ąc ostrożnie pod ban​daże, żeby spraw​dzić, j ak się goi.

– Chy ​ba nie wdało się zakażenie. O ile ty l​ko będzie czy ​sta, po​win​na się m oim zda​niem ład​nie

wy ​goić. Żałuj ę, że nie m ogłam zro​bić ni​cze​go więcej . Wiem , że zo​sta​nie bli​zna – j ęknęła.

– Nie przej ​m uj się, dziel​ni lu​dzie za​wsze m aj ą j a​kieś bli​zny. – Pom y ślałam o dłoniach Mar​lee

i ple​cach Ma​xo​na. Obo​j e no​si​li na za​wsze ślady swo​j ej od​wa​gi, a j a by łam za​szczy ​co​na, m ogąc
do nich dołączy ć.

background image

– Lady Am e​ri​co, kąpiel j uż go​to​wa – po​wie​działa Mary od drzwi łazien​ki.
Po​pa​trzy łam na nią, a po​tem na Lucy i Anne. Za​wsze by łam bli​sko z m o​im i po​koj ówka​m i

i ufałam im , ale ostat​niej nocy coś się zm ie​niło. Po raz pierw​szy na​sza więź zo​stała wy ​sta​wio​na
na próbę i w świe​tle dnia oka​zało się, że nadal ist​nie​j e, m oc​na i nie​zm ien​na.

Nie by łam pew​na, czy m ogę j akoś udo​wod​nić, że j e​stem im od​da​na tak sam o, j ak one m nie,

ale m iałam na​dziej ę, że kie​dy ś nada​rzy się od​po​wied​nia oka​zj a.

Jeśli się skon​cen​tro​wałam , m ogłam pod​nieść wi​de​lec do ust, nie krzy ​wiąc się. Wy ​m a​gało to

wy j ątko​wo dużego wy siłku, do tego stop​nia, że w połowie obia​du zaczęłam się pocić. Uznałam , że
po​win​nam po​prze​stać na sku​ba​niu chle​ba, po​nie​waż nie po​trze​bo​wałam pra​wej ręki, żeby go
trzy ​m ać.

Kriss za​py ​tała, j ak m oj a m i​gre​na – j ak sądzę, taka by ła wer​sj a ofi​cj al​na – a j a po​wie​działam

j ej , że czuj ę się j uż le​piej , cho​ciaż trud​no m i by ło igno​ro​wać ból ra​m ie​nia i głowy. Nie za​da​wała
dal​szy ch py tań i wszy st​ko wska​zy ​wało na to, że nikt inny nie za​uważy ł, że co​kol​wiek j est nie tak.

Jadłam kawałek chle​ba i za​sta​na​wiałam się, j ak do​brze po​zo​stałe dziewczęta po​ra​dziły by so​bie,

gdy ​by tej nocy zna​lazły się na m oim m iej ​scu. Uznałam , że j e​dy ną osobą, która spi​sałaby się le​-
piej , by ła Ce​le​ste. Bez wątpie​nia zna​lazłaby j akiś sposób, żeby stanąć do wal​ki i przez chwilę
żałowałam , że nie j e​stem do niej bar​dziej po​dob​na.

Kie​dy tace zo​stały j uż wy ​nie​sio​ne z Kom ​na​ty Dam , weszła Si​lvia i po​pro​siła nas o uwagę.
– Zno​wu będzie​cie m iały okazj ę zabły snąć, m oj e pa​nie. Za ty ​dzień urządza​m y nie​wiel​kie

przy j ęcie popołudnio​we i oczy ​wiście j e​steście na nie za​pro​szo​ne! – Wes​tchnęłam w du​chu, za​sta​-
na​wiaj ąc się, kogo ty m ra​zem będzie​m y m u​siały za​ba​wiać. – Nie będzie​cie m u​siały ni​cze​go
szy ​ko​wać, ale po​win​ny ście się za​cho​wy ​wać j ak naj ​le​piej , po​nie​waż na przy j ęciu będzie obec​na
eki​pa fil​m o​wa.

Trochę się uspo​koiłam . Z ty m m ogłam so​bie po​ra​dzić.
– Każda z was m oże za​pro​sić dwie oso​by j ako swo​ich gości i ty l​ko to należy do wa​szy ch obo​-

wiązków. Nam y ślcie się nad wy ​bo​rem i daj ​cie m i do piątku znać, kto to będzie.

Si​lvia wy szła, zo​sta​wiaj ąc nas, a m y zaczęły śm y za​sta​na​wiać się gorączko​wo. Wie​działy śm y,

że to ro​dzaj próby. Kto w tej sali m iał naj ​bar​dziej im ​po​nuj ące i naj ​cen​niej ​sze zna​j o​m ości?

Może za​czy ​nałam po​pa​dać w pa​ra​noj ę, ale wy ​da​wało m i się, że to za​da​nie zo​stało obm y ślone

spe​cj al​nie prze​ciw​ko m nie. Król m u​siał szu​kać spo​so​bu przy ​po​m nie​nia wszy st​kim , j ak bar​dzo j e​-
stem bezuży tecz​na.

– Kogo za​pro​sisz, Ce​le​ste? – za​py ​tała Kriss.
Ce​le​ste wzru​szy ła ra​m io​na​m i.
– Nie j e​stem j esz​cze pew​na, ale obie​cuj ę, że będzie​cie pod wrażeniem .
Gdy ​by m m iała do dy s​po​zy ​cj i listę przy ​j a​ciół Ce​le​ste, też by m się nie de​ner​wo​wała. Kogo

m iałam za​pro​sić? Moj ą m am ę?

Ce​le​ste odwróciła się od m nie i za​py ​tała ciepło:
– Jak m y ślisz, kogo za​pro​sisz, Am i?
Spróbowałam ukry ć za​sko​cze​nie. Na​wet po tam ​tej chwi​li szcze​rości w bi​blio​te​ce to by ł pierw​-

szy raz, kie​dy zwróciła się do m nie j ak do przy ​j a​ciółki. Odchrząknęłam .

– Nie m am poj ęcia. Nie j e​stem pew​na, czy znam ko​go​kol​wiek, kogo wy ​pa​dałoby za​pro​sić.

Może będzie naj ​le​piej , j eśli nie za​proszę ni​ko​go. – Praw​do​po​dob​nie nie po​win​nam m ówić tak

background image

otwar​cie o m o​j ej słabości, ale osta​tecz​nie po​zo​stałe i tak o ty m wie​działy.

– Cóż, j eśli nie będziesz m ogła ni​ko​go zna​leźć, daj m i znać – po​wie​działa Ce​le​ste. – Je​stem

pew​na, że m am więcej niż dwo​j e zna​j o​m y ch, którzy chętnie od​wie​dzi​li​by pałac i m ogę do​pil​no​-
wać, żeby ś przy ​naj m ​niej wie​działa, kim są. To zna​czy, j eśli chcesz.

Po​pa​trzy łam na nią. Kor​ciło m nie, żeby za​py ​tać, gdzie j est ha​czy k, ale kie​dy spoj ​rzałam j ej

w oczy, zro​zu​m iałam , że chy ​ba nie m a żad​ne​go. Po​tem upew​niłam się, kie​dy m rugnęła do m nie
tak, żeby nie za​uważy ły tego Kriss i Eli​se. Ce​le​ste, wy ​traw​na wo​j ow​nicz​ka, by ła po m o​j ej stro​-
nie.

– Dziękuj ę – po​wie​działam , na​prawdę za​wsty ​dzo​na.
Wzru​szy ła ra​m io​na​m i.
– Nie m a spra​wy. Jeśli m am y m ieć im ​prezę, to niech cho​ciaż będzie uda​na. – Od​chy ​liła się

w fo​te​lu, uśm ie​chaj ąc do sie​bie, a j a by łam pew​na, że wy ​obraża so​bie to przy j ęcie j ako swoj ą
ostat​nią szansę, żeby zabły snąć. Jakaś część m nie chciała po​wie​dzieć j ej , żeby się nie pod​da​wała,
ale nie po​tra​fiłam . Ty l​ko j ed​na z nas m ogła osta​tecz​nie do​stać Ma​xo​na.

Do popołudnia ułoży łam z grub​sza plan działania, ale to zależało od j ed​nej ważnej rze​czy : po​-

trze​bo​wałam po​m o​cy Ma​xo​na.

Nie by łam pew​na, czy zo​ba​czy ​m y się przed końcem dnia, więc sta​rałam się na ra​zie ty m nie

m ar​twić. Mu​siałam zno​wu od​począć, więc skie​ro​wałam się z po​wro​tem do po​ko​j u.

Anne cze​kała na m nie z ta​blet​ka​m i i szklanką wody. Nie m ogłam uwie​rzy ć, j ak spo​koj ​nie to

wszy st​ko przy j ęła.

– Masz u m nie dług wdzięczności – po​wie​działam , ły kaj ąc le​kar​stwo.
– Wca​le nie – za​pro​te​sto​wała Anne.
– Tak! Ostat​nia noc wy glądałaby całkiem in​a​czej , gdy ​by cie​bie tam nie by ło.
Anne ostrożnie wzięła ode m nie szklankę.
– Cieszę się, że nic pa​nien​ce nie j est.
Poszła do łazien​ki, żeby wy lać resztę wody, a j a poszłam za nią.
– Czy nie m a cze​goś, co m ogłaby m dla cie​bie zro​bić? Cze​go​kol​wiek?
Za​trzy ​m ała się przy szaf​ce, wi​działam , że nad czy m ś się za​sta​na​wia.
– Mówię szcze​rze, Anne. Spra​wiłoby m i to ogrom ną przy ​j em ​ność.
Anne wes​tchnęła.
– Jest taka j ed​na rzecz…
– Proszę, po​wiedz m i.
Anne pod​niosła oczy znad um y ​wal​ki.
– Ale proszę ni​ko​m u ani słowa. Mary i Lucy nie dały by m i ży ć.
Zm arsz​czy łam czoło.
– Jak to?
– To… bar​dzo oso​bi​ste. – Zaczęła wy łam y ​wać so​bie pal​ce, cze​go nig​dy nie robiła. Wie​-

działam , że m usi cho​dzić o coś bar​dzo dla niej ważnego.

– Oczy ​wiście, po​wiedz m i o ty m – zachęciłam j ą, obej ​m uj ąc j ą zdro​wy m ra​m ie​niem i pro​-

wadząc do sto​li​ka, żeby usiadła koło m nie.

Anne skrzy żowała nogi w kost​kach i położy ła ręce na ko​la​nach.
– Wi​dzi pa​nien​ka, cho​dzi o to, że się pa​nien​ka z nim tak świet​nie ro​zu​m ie. Mam wrażenie, że on

background image

nie​zwy ​kle pa​nienkę poważa.

– Cho​dzi ci o Ma​xo​na?
– Nie – szepnęła, ru​m ie​niąc się m oc​no.
– Nie ro​zu​m iem .
Anne wzięła głęboki od​dech.
– O gwar​dzistę Le​ge​ra.
– Aaaaha – po​wie​działam , za​sko​czo​na bar​dziej , niż by łaby m to w sta​nie wy ​ra​zić.
– Uważa pa​nien​ka, że to bez​na​dziej ​ne, praw​da?
– Nie bez​na​dziej ​ne – za​pew​niłam j ą. Nie wie​działam ty l​ko, j ak m am po​wie​dzieć chłopa​ko​wi,

który obie​cał za​wsze o m nie wal​czy ć, że po​wi​nien za​m iast tego za​in​te​re​so​wać się Anne.

– Za​wsze wy raża się tak ciepło o pa​nien​ce. Wiem , że gdy ​by m oże pa​nien​ka m u o m nie wspo​-

m niała albo spróbowała się do​wie​dzieć, czy zo​sta​wił w dom u dziew​czy nę…

Wes​tchnęłam .
– Spróbuj ę, ale nie m ogę ni​cze​go obie​cać.
– Wiem , oczy ​wiście. Proszę się nie m ar​twić, po​wta​rzam so​bie, że to nie​m ożliwe, ale nie po​tra​-

fię prze​stać o nim m y śleć.

Prze​chy ​liłam głowę.
– Ro​zu​m iem cię.
Anne wy ciągnęła ręce przed sie​bie.
– Nie cho​dzi o to, że on j est Dwój ką. Gdy ​by by ł Ósem ką, i tak chciałaby m kogoś ta​kie​go, j ak

on.

– Wie​lu lu​dzi by chciało – po​wie​działam i to by ła praw​da. Ce​le​ste za​uważy ła go, Kriss

m ówiła, że j est za​baw​ny, a ta De​li​lah z kuch​ni brzm iała tak, j ak​by m iała do nie​go słabość. Na​wet
nie li​czy łam wszy st​kich ty ch dziewcząt, które się za nim daw​niej uga​niały. Słucha​nie o ty m j uż
m nie za bar​dzo nie bolało, szczególnie z ust kogoś tak m i bli​skie​go, j ak Anne.

Oto ko​lej ​na rzecz upew​niaj ąca m nie, że m oj e uczu​cie do Aspe​na wy ​gasło. Jeśli cie​szy łam się,

m ogąc za​pro​po​no​wać, żeby inna dziew​czy ​na zaj ęła m oj e m iej ​sce, to na​prawdę nie by łam j uż
z nim związana.

Ale m im o wszy st​ko nie wie​działam , j ak po​ru​szy ć ten te​m at.
Sięgnęłam po​nad la​kie​ro​wa​ny m bla​tem i położy łam dłoń na rękach Anne.
– Spróbuj ę, Anne. Obie​cuj ę.
Uśm iechnęła się, ale z nie​po​ko​j em przy ​gry zła war​gi.
– Proszę ty l​ko nie m ówić po​zo​stały m .
Moc​niej ścisnęłam j ej dłoń.
– Ty nig​dy nie zdra​dziłaś m o​ich se​kretów, więc i j a nie zdradzę two​j e​go.

background image

Roz​dział 16

Z

ale​d​wie kil​ka go​dzin później Aspen za​pu​kał do m o​ich drzwi. Po​koj ówki ty l​ko dy gnęły i wy szły,

wiedząc bez żad​ny ch in​struk​cj i, że to, o czy m będzie​m y m ówić, m usi po​zo​stać m iędzy nam i.

– Jak się czu​j esz?
– Nie naj ​go​rzej – od​parłam . – Ram ię trochę m nie j esz​cze boli, tak sam o j ak głowa, ale poza

ty m czuj ę się nieźle.

Aspen potrząsnął głową.
– Nie po​wi​nie​nem by ł po​zwo​lić ci j e​chać.
Po​kle​pałam łóżko obok sie​bie.
– Usiądź.
Za​wa​hał się, ale m oim zda​niem by ł te​raz całko​wi​cie poza po​dej ​rze​nia​m i. Ma​xon, po​dob​nie j ak

m oj e po​koj ówki, wie​dział, że j e​steśm y w kon​tak​cie, i to właśnie Aspen wy ​pro​wa​dził nas zeszłej
nocy z pałacu. Co m o​gliśm y ry ​zy ​ko​wać? Mu​siał pom y śleć o ty m sa​m y m , po​nie​waż w końcu
usiadł, na wszel​ki wy ​pa​dek w sto​sow​nej od​ległości.

– Ja też j e​stem częścią tego, Aspe​nie. Nie m ogłam tu zo​stać. I nic m i nie j est, co na​prawdę za​-

wdzięczam to​bie. Ura​to​wałeś m nie zeszłej nocy.

– Gdy ​by m nie by ł dość szy b​ki albo gdy ​by Ma​xon nie prze​rzu​cił cię przez ten m ur, by łaby ś te​-

raz gdzieś uwięzio​na. Mało bra​ko​wało, a dopuściłby m , żeby ś zginęła. Mało bra​ko​wało,
a dopuściłby m , żeby zginął Ma​xon. – Aspen potrząsnął głową, patrząc w zie​m ię. – Wiesz, co by
się stało ze m ną i z Ave​ry m , gdy ​by ście nie wrócili? Czy wiesz, co… – Urwał, chy ​ba tłum iąc łzy.
– Czy wiesz, co by się stało ze m ną, gdy ​by m cię nie zna​lazł?

Aspen po​pa​trzy ł na m nie, w głąb m o​j ej du​szy. Wi​działam wy raźnie ból w j ego oczach.
– Ale udało ci się. Zna​lazłeś m nie, ochro​niłeś m nie i za​pew​niłeś m i po​m oc. By łeś wspa​niały. –

Położy łam rękę na ple​cach Aspe​na, gładząc go i sta​raj ąc się po​cie​szy ć.

– Właśnie so​bie uświa​do​m iłem , Mer, że nie​za​leżnie od tego, co się sta​nie… za​wsze będzie

m nie z tobą coś łączy ło. Nig​dy nie prze​stanę się o cie​bie m ar​twić. Za​wsze będziesz coś dla m nie
zna​czy ła.

Wsunęłam te​raz dłoń pod j ego rękę, kładąc m u głowę na ra​m ie​niu.
– Wiem , co m asz na m y śli.
Sie​dzie​liśm y tak przez chwilę i przy ​pusz​czam , że Aspen robił to sam o, co j a: przy ​po​m i​nał so​bie

wszy st​ko, co nas łączy ło. To, j ak uni​ka​liśm y się j ako dzie​ci. To, j ak nie m o​gliśm y prze​stać na sie​-
bie pa​trzeć, kie​dy by liśm y star​si, ty siące wy ​kra​dzio​ny ch chwil w dom ​ku na drze​wie – wszy st​ko
to, co spra​wiło, że sta​liśm y się ty m , kim j e​steśm y te​raz.

– Mer, m uszę ci coś po​wie​dzieć. – Uniosłam głowę, a Aspen odwrócił się, żeby na m nie spoj ​-

rzeć, trzy ​m aj ąc m nie ostrożnie za ra​m io​na. – Kie​dy po​wie​działem , że za​wsze będę cię ko​chał,

background image

m ówiłem szcze​rze. I j a… j a…

Nie po​tra​fił wy ​do​by ć z sie​bie ty ch słów i szcze​rze m ówiąc, by łam m u za to wdzięczna.

Owszem , łączy ła m nie z nim więź, ale nie by liśm y j uż tam tą parą z dom ​ku na drze​wie.

Roześm iał się z tru​dem .
– Chy ​ba po​wi​nie​nem się prze​spać. Nie j e​stem w sta​nie j a​sno m y śleć.
– Ja tak sam o. A m am y m nóstwo rze​czy do prze​m y śle​nia.
Aspen skinął głową.
– Posłuchaj , Mer, nie m ożem y tego powtórzy ć. Nie m ów Ma​xo​no​wi, że po​m ogę m u w czy m ś

tak ry ​zy ​kow​ny m i nie ocze​kuj , że będę m ógł cię prze​m y ​cić w do​wol​ne m iej ​sce.

– Nie j e​stem pew​na, czy nasz wy ​pad w ogóle by ł wart ta​kie​go ry ​zy ​ka. Nie wy ​obrażam so​bie,

żeby Ma​xon chciał to po​wta​rzać.

– To do​brze. – Aspen wstał, a po​tem wziął m nie za rękę i pocałował j ą. – Moj a pani – po​wie​-

dział żar​to​bli​wy m to​nem .

Uśm iechnęłam się i lek​ko ścisnęłam j ego rękę, a on od​wza​j em ​nił ten gest. Kie​dy tak trzy ​m a​-

liśm y się za ręce, a m ój uścisk ciągle się wzm ac​niał, uświa​do​m iłam so​bie, że m uszę go
wy puścić. Na​prawdę m uszę go wy puścić.

Po​pa​trzy łam Aspe​no​wi w oczy, czuj ąc, że pod po​wie​ka​m i za​czy ​naj ą m i się zbie​rać łzy. Jak

mam się z tobą pożegnać?

Aspen prze​sunął kciu​kiem po grzbie​cie m o​j ej dłoni i położy ł j ą na m o​ich ko​la​nach. Po​chy ​lił się

i pocałował m nie we włosy.

– Uważaj na sie​bie. Zaj rzę do cie​bie j u​tro.
Szy b​ko pociągnęłam się za ucho przy obie​dzie, prze​ka​zuj ąc Ma​xo​no​wi, że będę na nie​go cze​-

kać wie​czo​rem . Sie​działam przed lu​strem i żałowałam , że m i​nu​ty nie m i​j aj ą szy b​ciej . Mary roz​-
cze​sy ​wała szczotką m oj e włosy, nucąc ci​cho. Z tru​dem roz​po​zna​wałam tę m e​lo​dię j ako coś, co
grałam kie​dy ś na czy ​im ś we​se​lu. Kie​dy zo​stałam wy ​bra​na do udziału w Eli​m i​na​cj ach,
pragnęłam z całego ser​ca po​wro​tu do tam ​te​go ży cia. Pragnęłam świa​ta pełnego m u​zy ​ki, którą za​-
wsze ko​chałam .

Jed​nak szcze​rze m ówiąc, m u​zy ​ka nig​dy nie by ła tak ważna, żeby m m ogła się j ej oddać całko​-

wi​cie. Nie​za​leżnie od tego, j aką ścieżkę w ży ciu te​raz wy ​biorę, m u​zy ​ka by ła ty l​ko czy m ś, co
grałaby m na przy j ęciach dla za​ba​wie​nia gości albo spo​so​bem na zre​lak​so​wa​nie się w week​end.

Po​pa​trzy łam na swo​j e od​bi​cie w lu​strze i uświa​do​m iłam so​bie, że nie czuj ę się z tego po​wo​du

roz​go​ry ​czo​na, nie tak, j ak​by m się spo​dzie​wała. Będę za nią tęskniła, ale m u​zy ​ka by ła ty l​ko
częścią tego, kim się stałam , a nie całością obec​nej m nie. Nie​za​leżnie od tego, j ak m iały się
zakończy ć Eli​m i​na​cj e, otwie​rały się przede m ną nowe m ożliwości.

Na​prawdę nie wy ​star​czała m i m oj a daw​na kla​sa.
Lek​kie pu​ka​nie do drzwi wy ​rwało m nie z ty ch roz​m y ślań, a Lucy wpuściła Ma​xo​na do środ​ka.
– Do​bry wieczór – po​wie​dział do niej , wchodząc. Lucy dy gnęła w od​po​wie​dzi.
Spoj ​rzał na m nie prze​lot​nie, a j a zno​wu zaczęłam się za​sta​na​wiać, czy on wi​dzi, co do nie​go

czuj ę, czy wy ​da​j e m u się to tak sam o praw​dzi​we, j ak m nie.

– Wa​sza wy ​so​kość – po​wi​tała go ci​cho Mary. Miała właśnie wy j ść z po​ko​j u, kie​dy Ma​xon

uniósł rękę.

– Wy ​bacz, ale czy m ogłaby ś m i po​wie​dzieć, j ak m asz na im ię?
Pa​trzy ła na nie​go przez chwilę, zdu​m io​na, po​tem spoj ​rzała na m nie, a wresz​cie zno​wu na Ma​-

background image

xo​na.

– Je​stem Mary, wa​sza wy ​so​kość.
– Mary. Z Anne wi​dzie​liśm y się ostat​niej nocy. – Skinął j ej lek​ko głową. – A ty ?
– Lucy. – Mówiła ci​chut​ko, ale czułam , że cie​szy się, że za​uważy ł j ej ist​nie​nie.
– Do​sko​na​le. Anne, Mary i Lucy. To dla m nie przy ​j em ​ność po​znać was wresz​cie le​piej . Je​-

stem pe​wien, że Anne wta​j em ​ni​czy ła was obie zeszłej nocy, żeby ście m ogły j ak naj le​piej wspie​-
rać te​raz lady Am e​ricę. Chciałem wam po​dziękować za to od​da​nie i dy s​krecj ę.

Po​pa​trzy ł na nie ko​lej ​no.
– Zdaj ę so​bie sprawę, że znaj ​du​j e​cie się w nie​zwy ​kle niezręcznej sy ​tu​acj i. Gdy ​by kto​kol​wiek

zaczął wam za​da​wać py ​ta​nia o to, co się wy ​da​rzy ło, odeślij ​cie go bez​pośred​nio do m nie. To by ła
m oj a de​cy ​zj a i nie po​win​ny ście po​no​sić od​po​wie​dzial​ności za j a​kie​kol​wiek j ej kon​se​kwen​cj e.

– Dzięku​j e​m y, wa​sza wy ​so​kość – od​parła Lucy.
Za​wsze m iałam po​czu​cie, że m oj e po​koj ówki są nie​zwy ​kle od​da​ne Ma​xo​no​wi, ale dzi​siaj wie​-

czo​rem wy ​da​wało m i się, że to zaczęło wy ​kra​czać poza zwy kłe zo​bo​wiąza​nie. Daw​niej wy ​da​-
wało m i się, że naj ​wy ższa lo​j al​ność należała się za​wsze królowi, ale te​raz zaczęłam się za​sta​na​-
wiać, czy rze​czy ​wiście tak by ło. Co​raz częściej wi​działam drob​ne ozna​ki wska​zuj ące, że lu​dzie
m ogą woleć j ego sy na.

Może nie ty l​ko j a uważałam m e​to​dy króla Clark​so​na za bar​ba​rzy ńskie, a j ego sposób m y śle​nia

za okrut​ny. Może re​be​lian​ci nie by li j e​dy ​ny ​m i cze​kaj ący m i na obj ęcie władzy przez Ma​xo​na.
Może by li j esz​cze inni, którzy także pragnęli cze​goś więcej .

Moj e po​koj ówki dy gnęły i wy szły, zo​sta​wiaj ąc Ma​xo​na stoj ącego koło m nie.
– O co cho​dzi z ty m za​pa​m ięty ​wa​niem ich im ion?
Ma​xon wes​tchnął.
– Kie​dy wczo​raj w nocy Le​ger wspo​m niał im ię Anne, a j a nie wie​działem , o kogo m u cho​-

dzi… czułem się zażeno​wa​ny. Czy nie po​wi​nie​nem le​piej od przy ​pad​ko​we​go gwar​dzi​sty znać lu​-
dzi, którzy się tobą opie​kuj ą?

Nie jest aż tak przy​pad​ko​wy.
– Szcze​rze m ówiąc, wszy st​kie po​koj ówki plot​kuj ą o gwar​dzi​stach. Nie zdzi​wiłoby m nie, gdy ​by

gwar​dziści ro​bi​li to sam o.

– Mim o wszy st​ko, te dziew​czy ​ny są z tobą co​dzien​nie. Po​wi​nie​nem j uż kil​ka m ie​sięcy tem u

wie​dzieć, j ak się na​zy ​waj ą.

Uśm iechnęłam się, sły sząc ten ar​gu​m ent, i wstałam , cho​ciaż Ma​xon wy glądał na nie​spo​koj ​ne​-

go, kie​dy się po​ru​szałam .

– Nic m i nie j est – za​pew​niłam , biorąc go za wy ciągniętą rękę.
– O ile pam iętam , zeszłej nocy zo​stałaś po​strze​lo​na. Nie m ożesz się dzi​wić, że się o cie​bie m ar​-

twię.

– To nie by ła praw​dzi​wa rana od kuli, ty l​ko po​wierz​chow​ne draśnięcie.
– Mim o wszy st​ko. Nieprędko za​pom nę two​j e stłum io​ne krzy ​ki, kie​dy Anne zszy ​wała tę ranę.

Chodź, po​win​naś się położy ć.

Ma​xon za​pro​wa​dził m nie do łóżka, a j a wsunęłam się pod kołdrę. Opa​tu​lił m nie, a po​tem

położy ł się obok. Cze​kałam , aż za​cznie roz​m owę o ty m , co się wy ​da​rzy ło, albo ostrzeże m nie
przed m ożli​wy ​m i kon​se​kwen​cj a​m i. Ale on nic nie m ówił. Leżał ty l​ko, gładząc pal​ca​m i m oj e
włosy i cza​sem m u​skaj ąc opusz​ka​m i m ój po​li​czek.

background image

Miałam wrażenie, że na świe​cie nie m a ni​ko​go oprócz nas.
– Gdy ​by coś się stało…
– Ale się nie stało.
Ma​xon przewrócił ocza​m i, a j ego głos stał się poważniej ​szy.
– Oczy ​wiście, że się stało! Wróciłaś do dom u za​krwa​wio​na. Mało bra​ko​wało, a zginęłaby ś tam ,

na uli​cy.

– Posłuchaj , j a nie m am pre​ten​sj i do sie​bie, że do​ko​nałam ta​kie​go wy ​bo​ru – po​wie​działam ,

sta​raj ąc się go uspo​koić. – Chciałam tam iść, usły szeć to na własne uszy. Poza ty m na​prawdę nie
m ogłam cię puścić sa​m e​go.

– Nie po​tra​fię uwie​rzy ć, j ak m o​gliśm y by ć tak nie​ostrożni, żeby wy ​j e​chać z pałacu

w ciężarówce, bez większej licz​by gwar​dzistów. Oka​zu​j e się, że re​be​lian​ci po pro​stu chodzą po uli​-
cach. Kie​dy prze​sta​li się ukry ​wać? Kie​dy zdo​by ​li tę broń? Czuj ę się bez​rad​ny, nie m am poj ęcia,
co się dzie​j e. Co​dzien​nie po kawałecz​ku tracę kraj , który ko​cham . Om al nie stra​ciłem cie​bie i…

Ma​xon urwał, a j ego fru​stra​cj a prze​m ie​niła się w coś no​we​go. Zno​wu do​tknął dłonią m o​j e​go

po​licz​ka.

– Zeszłej nocy m ówiłaś coś… o m iłości.
Opuściłam spoj ​rze​nie.
– Pam iętam . – Sta​rałam się po​wstrzy ​m ać ru​m ie​niec.
– To za​baw​ne, j ak m oże ci się wy ​da​wać, że coś m ówiłaś, cho​ciaż na​prawdę nig​dy tego nie

zro​biłaś.

Roześm iałam się, czuj ąc, że te słowa za chwilę padną.
– Jest też za​baw​ne, kie​dy wy ​da​j e ci się, że coś sły szałaś, cho​ciaż wca​le tak nie j est.
Cały ko​m izm sy ​tu​acj i zniknął.
– Wiem , co m asz na m y śli. – Przełknęłam ślinę i pa​trzy łam , j ak j ego dłoń prze​su​wa się z m o​-

j e​go po​licz​ka i spla​ta pal​ce z m o​im i. Wie​działam , że on także na nią pa​trzy. – Może niektóry m lu​-
dziom trud​no j est zdo​by ć się na ta​kie wy ​zna​nie. Na przy kład oba​wiaj ą się, że m ogą nie do​trwać
do końca.

Ma​xon wes​tchnął.
– Może by ć też trud​no coś po​wie​dzieć, kie​dy się oba​wiasz, że ktoś m oże nie chcieć do​trwać do

końca… I m oże nie do końca po​go​dził się z m y ślą o roz​sta​niu z kim ś in​ny m .

Potrząsnęłam głową.
– To nie…
– Ro​zu​m iem .
Mim o wszy st​kie​go, co m ówiliśm y w schro​nie, m im o wszy st​kie​go, co so​bie na​wza​j em wy ​zna​-

wa​liśm y, m im o wszy st​kie​go, co bez​piecz​nie i pew​nie kry ło się w m oim ser​cu, te pro​ste słowa
wy ​da​wały się naj ​bar​dziej prze​rażaj ącą rzeczą, j aką m o​gliśm y się wy ​m ie​nić. Po​nie​waż kie​dy
po​wie​m y j e na głos, nie będzie​m y m o​gli ich nig​dy cofnąć.

Ci​sza spra​wiała, że czułam nie​pokój , a kie​dy nie m ogłam go j uż wy ​trzy ​m ać, ode​zwałam się:
– Może m o​gli​by śm y wrócić do tego te​m a​tu, kie​dy po​czuj ę się le​piej ?
Ma​xon zno​wu wes​tchnął.
– Zgo​da. To by ła z m o​j ej stro​ny całko​wi​ta bez​m y ślność.
– Nie, nie. Cho​dzi o to, że j est coś in​ne​go, o co chciałaby m za​py ​tać. – W ty m m o​m en​cie

w grę wcho​dziły rze​czy ważniej ​sze od tego, co by ło m iędzy nam i.

background image

– Słucham .
– Za​sta​na​wiałam się nad m o​im i gośćm i na to zbliżaj ące się przy j ęcie, ale po​trze​buj ę two​j ej

zgo​dy.

Spoj ​rzał na m nie, nic nie ro​zu​m iej ąc.
– Chcę, żeby ś wie​dział dokład​nie, o czy m za​m ie​rzam z nim i roz​m a​wiać. Możliwe, że łam ie​m y

w ten sposób pra​wo, więc nie zro​bię tego, j eśli się nie zgo​dzisz.

Za​in​try ​go​wa​ny Ma​xon pod​parł się na łokciu, żeby m nie wy słuchać.
– Po​wiedz m i, co pla​nu​j esz.

background image

Roz​dział 17

T

ło do na​szy ch zdj ęć by ła gład​kie i j a​sno​nie​bie​skie. Po​koj ówki przy ​go​to​wały prześliczną suk​nię

z de​li​kat​ny ​m i rękaw​ka​m i za​kry ​waj ący m i aku​rat bliznę. Na ra​zie skończy ły się dla m nie cza​sy su​-
kie​nek z odsłonięty m i ra​m io​na​m i.

Cho​ciaż wy glądałam nieźle, zo​stałam całko​wi​cie przy ćm io​na przez Ni​co​lettę, i na​wet Geo​r​gia

wy glądała oszałam iaj ąco w suk​ni wie​czo​ro​wej .

– Lady Am e​ri​co – ode​zwała się ko​bie​ta stoj ąca obok fo​to​gra​fa. – Pam iętam y księżniczkę Ni​-

co​lettę, która od​wie​dziła j uż pałac wraz z in​ny ​m i da​m a​m i z włoskiej ro​dzi​ny królew​skiej , ale kim
j est pani dru​gi gość?

– To j est Geo​r​gia, m oj a bli​ska przy ​j a​ciółka – od​parłam słodko. – Jedną z rze​czy, który ch na​-

uczy łam się do tej pory w cza​sie Eli​m i​na​cj i, by ło, że aby iść naprzód, trze​ba łączy ć swo​j e ży cie
sprzed przy ​by ​cia do pałacu z ocze​kuj ącą m nie przy szłością. Mam na​dziej ę, że dzi​siaj udało m i
się wy ​ko​nać ko​lej ​ny krok łączący te świa​ty.

Część stoj ący ch wokół osób wy dała po​m ru​ki ak​cep​ta​cj i, a fo​to​graf nadal uwiecz​niał naszą

trój kę.

– Do​sko​na​le, m oj e pa​nie – po​wie​dział. – Możecie te​raz j uż cie​szy ć się przy j ęciem . Będzie​m y

j esz​cze później ro​bi​li do​dat​ko​we zdj ęcia.

– Świet​ny po​m y sł – od​parłam i ge​stem za​pro​siłam obie dziew​czy ​ny, żeby poszły ze m ną.
Ma​xon j a​sno dał m i do zro​zu​m ie​nia, że spośród wszy st​kich dni dzi​siaj aku​rat m u​siałam by ć

w szczy ​to​wej for​m ie. Miałam na​dziej ę, że będę sta​no​wić świe​tla​ny przy kład tego, j ak po​win​na
się pre​zen​to​wać dam a z Eli​ty, ale trud​no m i by ło za​cho​wy ​wać się aż tak per​fek​cy j ​nie.

– Uspokój się, Am i, bo za​raz za​czniesz strze​lać tęcza​m i z oczu. – Uwiel​białam Geo​r​gię za to, że

cho​ciaż znały śm y się tak krótko, po​tra​fiła przej ​rzeć m nie na wy ​lot.

Roześm iałam się, a Ni​co​let​ta m i zawtórowała.
– Ona m a racj ę. Je​steś trochę zby t en​tu​zj a​sty cz​na.
Wes​tchnęłam i uśm iechnęłam się.
– Prze​pra​szam . Dzi​siaj staw​ka j est wy j ątko​wo wy ​so​ka.
Geo​r​gia położy ła m i rękę na ra​m ie​niu, kie​dy szły śm y w głąb sali.
– Po ty m wszy st​kim , przez co ty i Ma​xon prze​szliście ra​zem , wątpię, żeby odesłał cię do dom u

z po​wo​du j ed​ne​go przy j ęcia.

– Nie do końca to m am na m y śli, ale pom ówim y o ty m później . – Odwróciłam się do nich. –

W tej chwi​li by łaby m wam nie​skończe​nie wdzięczna, gdy ​by ście po​znały się z in​ny ​m i gośćm i.
Kie​dy ty l​ko trochę się tu uspo​koi, cze​ka nas bar​dzo poważna roz​m o​wa.

Ni​co​let​ta po​pa​trzy ła na Geo​r​gię, a po​tem zno​wu na m nie.
– Jaką właści​wie przy ​j a​ciółkę m i tu przed​sta​wiłaś?

background image

– Przy ​sięgam , że nie​oce​nioną. Wszy st​ko wy j aśnię później .
Geo​r​gia i Ni​co​let​ta ze swo​j ej stro​ny po​m ogły m i na​prawdę zabły snąć. Ni​co​let​ta, j ako

księżnicz​ka, by ła chy ​ba naj ​wy żej po​sta​wioną z za​pro​szo​ny ch osób, i wi​działam w oczach Kriss
żal, że sam a o ty m nie pom y ślała. Oczy ​wiście, ona nie m iała bez​pośred​nie​go nu​m e​ru te​le​fo​nu do
włoskiej ro​dzi​ny królew​skiej , tak j ak j a. Ni​co​let​ta sam a dała m i ten nu​m er, żeby m m ogła się z nią
skon​tak​to​wać, gdy ​by m kie​dy ś tego po​trze​bo​wała.

Nikt nie wie​dział, kim j est Geo​r​gia, ale sły sze​li, co powie​działam – Ma​xon to dla m nie spe​cj al​-

nie wy m y ślił – o łącze​niu przeszłości i przy szłości, i też uzna​li, że to wspa​niały po​m y sł.

Wy bór Eli​se by ł łatwy do prze​wi​dze​nia. Im ​po​nuj ący, ale łatwy do prze​wi​dze​nia. Dwie od​ległe

ku​zy n​ki z No​wej Azj i, re​pre​zen​tuj ące j ej powiąza​nia z tam ​tej ​szy ​m i kręgam i władzy, pa​ra​do​wały
u j ej boku w tra​dy ​cy j ​ny ch stro​j ach. Kriss za​pro​siła pro​fe​sor z col​le​ge’u, w który m pra​co​wał j ej
oj ​ciec, oraz swoj ą m atkę. Oba​wiałam się, co będzie, gdy m oj a ro​dzi​na się o ty m do​wie. Kie​dy
m am a lub May zo​rien​tuj ą się, że om inęło j e za​pro​sze​nie, m ogłam by ć pew​na, że otrzy ​m am od
nich bar​dzo roz​cza​ro​wa​ny list.

Ce​le​ste, zgod​nie z za​po​wie​dzią, spro​wa​dziła naj sław​niej ​sze ce​le​bry t​ki. Tes​sa Tam ​ble – która

po​dob​no dała kon​cert na przy j ęciu uro​dzi​no​wy m Ce​le​ste w zeszły m roku – m iała na so​bie krótką,
ale nie​zwy ​kle efek​towną su​kienkę. Dru​gim gościem Ce​le​ste by ła Kir​stie Sum ​m er, inna pio​sen​kar​-
ka, zna​na przede wszy st​kim z nie​praw​do​po​dob​nie eks​tra​wa​ganc​kich kon​certów, a j ej strój przy ​po​-
m i​nał ra​czej ko​stium sce​nicz​ny. Mogłam się dom y ślać, że albo na co dzień wy stępuj e w czy m ś
po​dob​ny m , albo j est to j akiś eks​pe​ry ​m ent z m a​lo​waną skórą. Tak czy in​a​czej by łam za​sko​czo​na,
kie​dy po​j a​wiła się w drzwiach, zarówno z po​wo​du j ej ubra​nia, j ak i tego, że j eśli m ij ało się j ą
w od​ległości m e​tra, m ożna by ło wy ​czuć od niej opa​ry al​ko​ho​lu.

– Wi​taj , Ni​co​let​to – ode​zwała się królowa Am ​ber​ly, zbliżaj ąc się do nas. – To cu​dow​nie, że

m ożem y cię zno​wu gościć.

Wy ​m ie​niły pocałunki, a po​tem Ni​co​let​ta od​po​wie​działa:
– Cała przy ​j em ​ność po m o​j ej stro​nie. By łam za​chwy ​co​na, kie​dy otrzy ​m ałam za​pro​sze​nie od

Am e​ri​ki. Do​sko​na​le wspo​m i​na​m y naszą wi​zy tę tu​taj .

– Cieszę się, że to sły szę – od​parła królowa. – Oba​wiam się, że dzi​siaj będzie tu spo​koj ​niej .
– No nie wiem . – Ni​co​let​ta wska​zała róg sali, w który m głośno roz​m a​wiały Kir​stie i Tes​sa. –

Mogę się założy ć, że dzięki ty m dwóm będę m iała przy ​naj m ​niej j edną hi​sto​rię do opo​wia​da​nia
w dom u.

Wszy st​kie się roześm iały śm y, cho​ciaż w oczach królo​wej kry ł się lek​ki nie​pokój .
– Po​win​nam chy ​ba pój ść się z nim i przy ​wi​tać.
– To będzie wy ​m a​gało praw​dzi​wej od​wa​gi – zażar​to​wałam .
Królowa uśm iechnęła się.
– Po​sta​raj się po pro​stu do​brze bawić. Mam na​dziej ę, że nawiążesz tu nowe zna​j o​m ości, ale

m ożesz też po pro​stu spędzić czas z przy ​j a​ciółkam i.

Skinęłam głową, a królowa Am ​ber​ly poszła przy ​wi​tać się z gośćm i Ce​le​ste. Tes​sa trzy ​m ała się

do​brze, ale Kir​stie pod​no​siła i wąchała chy ​ba każdą ka​na​peczkę na po​bli​skim sto​le. Za​no​to​wałam
w m y ślach, żeby nie j eść ni​cze​go, co leżało w po​bliżu m iej ​sca, w który m stała.

Ro​zej ​rzałam się po sali. Wszy ​scy by li zaj ęci j e​dze​niem lub roz​m ową, więc uznałam , że lep​sza

chwi​la j uż się nie tra​fi.

– Proszę za m ną – po​wie​działam i skie​ro​wałam się do m ałego sto​licz​ka z boku. Kie​dy

background image

usiadły śm y, po​koj ówka przy ​niosła nam her​batę. Gdy zo​stały śm y sam e, zaczęłam m ówić, z na​-
dziej ą, że wszy st​ko pój dzie gładko.

– Geo​r​gio, przede wszy st​kim nie m iałam j esz​cze oka​zj i prze​pro​sić za to, co się stało z Mi​cah.
Potrząsnęła głową, za​nim j esz​cze skończy łam m ówić.
– On za​wsze chciał zo​stać bo​ha​te​rem . Wszy ​scy wie​dzie​liśm y, że… to się m oże skończy ć w taki

sposób. Ale m y ślę, że by ł z sie​bie dum ​ny.

– Mim o wszy st​ko okrop​nie m i przy ​kro. Czy m ożem y j esz​cze coś zro​bić?
– Nie, zaj ęliśm y się wszy st​kim . Możesz m i wie​rzy ć, on nie chciałby ni​cze​go in​ne​go – za​pew​-

niła m nie Geo​r​gia.

Pom y ślałam o ci​chut​kim j ak m y sz​ka chłopa​ku, siedzący m w kącie po​ko​j u. Z własnej woli rzu​-

cił się w śro​dek bi​twy dla m nie, dla nas wszy st​kich. Od​wa​ga kry ła się w za​ska​kuj ący ch m iej ​-
scach.

Wróciłam do spraw bieżący ch.
– Cóż, j ak wi​dzisz, Ni​co​let​ta j est włoską księżniczką. Od​wie​dziła nas kil​ka ty ​go​dni tem u. – Po​pa​-

trzy łam naj ​pierw na j edną, a po​tem na drugą. – Wte​dy j a​sno dała m i do zro​zu​m ie​nia, że Włochy
sprzy ​m ie​rzy ły by się z Illéą, gdy ​by pew​ne rze​czy uległy zm ia​nie.

– Am e​ri​co! – sy knęła Ni​co​let​ta.
Uniosłam rękę.
– Możesz m i za​ufać. Geo​r​gia j est m oj ą przy ​j a​ciółką, ale nie zna​m y się z Ka​ro​li​ny. Należy do

gro​na przy wódców re​be​liantów z frak​cj i północ​nej .

Ni​co​let​ta wy ​pro​sto​wała się bar​dziej . Geo​r​gia nieśm iało skinęła głową, po​twier​dzaj ąc m oj e

słowa.

– Nie​daw​no bar​dzo nam po​m ogła. I stra​ciła wte​dy kogoś bli​skie​go – wy j aśniłam .
Ni​co​let​ta położy ła rękę na dłoni Geo​r​gii.
– Ogrom ​nie m i przy ​kro. – Po​tem znów odwróciła się do m nie, chcąc się do​wie​dzieć, j aki to

m a związek z dzi​siej ​szy m spo​tka​niem .

– To, o czy m m ówim y, m usi po​zo​stać m iędzy nam i, ale pom y ślałam , że uda nam się usta​lić

pew​ne rze​czy ko​rzy st​ne dla nas wszy st​kich – wy j aśniłam .

– Czy chce​cie oba​lić króla? – za​py ​tała Ni​co​let​ta.
– Nie – za​pew​niła j ą Geo​r​gia. – Mam y na​dziej ę, że będzie​m y m o​gli wspie​rać rządy Ma​xo​na

i działać na rzecz znie​sie​nia klas. Może j esz​cze za j ego ży cia. On m a więcej współczu​cia dla swo​-
ich pod​da​ny ch.

– To praw​da – przy ​taknęłam .
– No to dla​cze​go ata​ku​j e​cie pałac i wszy st​kich ty ch lu​dzi? – za​py ​tała ostro Ni​co​let​ta.
Potrząsnąłem głową.
– Oni nie są tak okrut​ni j ak Południow​cy. Nie za​bi​j aj ą lu​dzi. Cza​sem ty l​ko wy ​m ie​rzaj ą na

własną rękę spra​wie​dli​wość…

– Wy ciągam y z więzie​nia nie​zam ężne m at​ki, tego ro​dza​j u rze​czy – wtrąciła Geo​r​gia.
– Wdzie​ra​li się rze​czy ​wiście do pałacu, ale nig​dy z za​m ia​rem za​bi​cia kogoś – zakończy łam .
Ni​co​let​ta wes​tchnęła.
– Nie prze​szka​dza m i to aż tak bar​dzo, ale nie j e​stem pew​na, dla​cze​go chciałaś, żeby m j ą po​-

znała.

– Ja też nie – przy ​znała Geo​r​gia.

background image

Ode​tchnęłam głęboko.
– Re​be​lian​ci z Południa staj ą się co​raz bar​dziej i bar​dziej agre​sy w​ni. Ty l​ko na prze​strze​ni ostat​-

nich kil​ku m ie​sięcy ich ata​ki się na​si​liły, nie ty l​ko na pałac, ale także w cały m kra​j u. Są bez​li​tośni.
Oba​wiam się, a Ma​xon j est po​dob​ne​go zda​nia, że bar​dzo niedługo wy ​ko​naj ą ruch, po który m nie
będzie​m y w sta​nie się pod​nieść. Ich po​m y sł, żeby m or​do​wać lu​dzi należący ch do ty ch sa​m y ch
klas, co kan​dy ​dat​ki z Eli​ty, j est na​prawdę dra​sty cz​ny, i wszy ​scy się oba​wia​m y, że ta​kie ata​ki będą
się na​si​lać.

– Już się na​si​laj ą – po​wie​działa Geo​r​gia, bar​dziej do m nie niż do Ni​co​let​ty. – Kie​dy m nie za​-

pro​siłaś, ucie​szy łam się, że będę m ogła przy ​naj m ​niej prze​ka​zać ci naj ​now​sze wia​do​m ości.
Południow​cy zaczęli ata​ko​wać Trój ki.

Przy ​cisnęłam dłoń do ust, za​szo​ko​wa​na szy b​kością ich działania.
– Je​steś pew​na?
– Całko​wi​cie – po​twier​dziła Geo​r​gia. – Wczo​raj do​sta​liśm y naj świeższe do​nie​sie​nia.
Przez chwilę m il​czały śm y, zm ar​twio​ne, a po​tem ode​zwała się Ni​co​let​ta.
– Dla​cze​go to robią?
Geo​r​gia spoj ​rzała na nią.
– Żeby za​stra​szy ć Elitę i zm u​sić do wy ​co​fa​nia się z Eli​m i​na​cj i, żeby za​stra​szy ć ro​dzinę

królewską j ako taką. Uważaj ą chy ​ba, że j eśli uda im się unie​m ożliwić zakończe​nie Eli​m i​na​cj i
i do​pro​wa​dzić do tego, że Ma​xon zo​sta​nie sam , będą m o​gli po pro​stu się go po​zby ć i przej ąć
władzę. Na ty m właśnie po​le​ga praw​dzi​we za​grożenie. Jeśli zy ​skaj ą większe wpły wy, Ma​xon j ako
król nie będzie m ógł nam ni​cze​go za​ofe​ro​wać. Południow​cy będą ty l​ko j esz​cze bar​dziej uci​skać
lu​dzi.

– Co w ta​kim ra​zie pro​po​nu​j esz? – za​py ​tała Ni​co​let​ta.
Po​sta​rałam się j ak naj ​ostrożniej po​ru​szy ć kry ​m i​nal​ny wątek w tej roz​m o​wie.
– Geo​r​gia i re​be​lian​ci z Północy m aj ą większe szan​se na po​wstrzy ​m a​nie Południowców niż

m y z pałacu. Le​piej widzą ich ru​chy i m aj ą okazj ę do kon​fron​ta​cj i z nim i… Ale są nie​wy ​tre​no​-
wa​ni i nie​uzbro​j e​ni.

Obie cze​kały, nie ro​zu​m iej ąc, do cze​go zm ie​rzam .
Zniży łam głos.
– Ma​xon nie m oże uży ć pie​niędzy z pałacu do sfi​nan​so​wa​nia za​ku​pu bro​ni.
– Ro​zu​m iem – po​wie​działa w końcu Ni​co​let​ta.
– Mu​si​m y j a​sno usta​lić, że ta broń m a posłuży ć ty l​ko do po​wstrzy ​m a​nia Południowców. Nig​dy

nie zo​sta​nie uży ta prze​ciw​ko służbom m un​du​ro​wy m ani też żad​ny m urzędni​kom państwo​wy m –
po​wie​działam , patrząc na Geo​r​gię.

– To nie będzie pro​ble​m em . – Wi​działam w j ej oczach, że m ówi całko​wi​cie szcze​rze i wie​-

działam to także w głębi ser​ca. Gdy ​by chciała, m ogła m nie zabić pod​czas na​sze​go spo​tka​nia w le​-
sie albo nie przy ​biec nam na po​m oc tam ​tej nocy. Ale to nig​dy nie by ło j ej ce​lem .

Ni​co​let​ta prze​bie​rała pal​ca​m i po war​gach, za​sta​na​wiaj ąc się. Wie​działam , że proszę o bar​dzo

wie​le, ale nie by łam pew​na, j ak in​a​czej m ożem y coś osiągnąć.

– Jeśli kto​kol​wiek się do​wie… – zaczęła.
– Wiem . Za​sta​na​wiałam się nad ty m . – Gdy ​by król się o ty m kie​dy ​kol​wiek do​wie​dział, nie

wy kręciłaby m się ty l​ko chłostą.

– Gdy ​by udało nam się załatwić to bez zo​sta​wia​nia śladów… – Ni​co​let​ta nadal bawiła się pal​-

background image

ca​m i.

– To m u​siałaby by ć gotówka. Wte​dy trud​niej by łoby co​kol​wiek wy śle​dzić – pod​sunęła Geo​r​-

gia.

Ni​co​let​ta skinęła głową i położy ła rękę na sto​le.
– Po​wie​działam , że zro​bię dla cie​bie wszy st​ko, co w m o​j ej m ocy. Po​trzeb​ny nam sil​ny so​j usz​-

nik, a j eśli twój kraj upad​nie, oba​wiam się, że zy ​ska​m y ty l​ko ko​lej ​ne​go wro​ga.

Uśm iechnęłam się do niej ze sm ut​kiem .
Ni​co​let​ta po​pa​trzy ła na Geo​r​gię.
– Mogę ci dzi​siaj prze​ka​zać część gotówki, ale wy ​m a​gałaby wy ​m ia​ny.
Geo​r​gia uśm iechnęła się.
– Po​ra​dzi​m y so​bie z ty m .
Po​nad j ej ra​m ie​niem zo​ba​czy łam pod​chodzącego do nas fo​to​gra​fa. Pod​niosłam filiżankę

i szepnęłam :

– Fo​to​graf.
– Za​wsze uważałam , że Am e​ri​ca j est praw​dziwą dam ą. My ślę, że cza​sem nam to um y ​ka, po​-

nie​waż po​strze​ga​m y Piątki ty l​ko j ako ar​ty stów, a Szóstki j ako służbę. Ale wy ​star​czy spoj ​rzeć na
królową Am ​ber​ly. Ona nig​dy nie by ła ty l​ko Czwórką – po​wie​działa ciepło Geo​r​gia. Ni​co​let​ta i j a
skinęły śm y głowa​m i.

– To nie​sa​m o​wi​ta ko​bie​ta. Uważam za nie​zwy kły za​szczy t, że m ogę z nią m iesz​kać pod j ed​-

ny m da​chem – dodałam .

– Może będziesz m ogła z nią zo​stać na za​wsze! – po​wie​działa Ni​co​let​ta, m ru​gaj ąc do m nie.
– Po​proszę o uśm iech! – wtrącił fo​to​graf, więc roz​pro​m ie​niły śm y się z na​dziej ą, że uda nam

się ukry ć naszą nie​bez​pieczną ta​j em ​nicę.

background image

Roz​dział 18

D

zień po wy j eździe Ni​co​let​ty i Geo​r​gii przy łapałam się na ty m , że co chwi​la oglądam się przez

ram ię. By łam prze​ko​na​na, że ktoś sły szał, co m ówiłam , co w tam ​to krótkie popołudnie ofia​ro​-
wałam re​be​lian​tom . Po​wta​rzałam so​bie, że gdy ​by rze​czy ​wiście ktoś nas podsłuchał, zo​stałaby m
j uż aresz​to​wa​na. Po​nie​waż nadal m ogłam cie​szy ć się wspa​niały m śnia​da​niem w to​wa​rzy ​stwie
resz​ty Eli​ty oraz ro​dzi​ny królew​skiej , m u​siałam uwie​rzy ć, że wszy st​ko j est w porządku. Poza ty m
Ma​xon w ra​zie cze​go stanąłby w m o​j ej obro​nie.

Po śnia​da​niu wróciłam do po​ko​j u, żeby po​pra​wić m a​ki​j aż. Kie​dy by łam w łazien​ce,

nakładaj ąc nową warstwę szm in​ki, roz​legło się pu​ka​nie do drzwi. By łam sam a z Lucy, więc ona
poszła otwo​rzy ć, pod​czas kie​dy j a kończy łam m a​ki​j aż. Chwilę później zaj ​rzała przez drzwi.

– To książę Ma​xon – po​wie​działa szep​tem .
Odwróciłam się gwałtow​nie.
– Jest tu​taj ?
Skinęła głową, cała roz​pro​m ie​nio​na.
– Za​pa​m iętał, j ak m am na im ię.
– Ja​sne, że za​pa​m iętał – od​parłam z uśm ie​chem . Odłoży łam ko​sm e​ty ​ki i prze​cze​sałam pal​ca​-

m i włosy. – W ta​kim ra​zie wpuść go, a po​tem wy j dź dy s​kret​nie.

– Oczy ​wiście, pa​nien​ko.
Ma​xon stał nie​pew​nie przy drzwiach, nie​ty ​po​wo dla sie​bie cze​kaj ąc na za​pro​sze​nie do środ​ka.

Trzy ​m ał nie​duże, płaskie pudełko i bębnił po nim nie​spo​koj ​nie pal​ca​m i.

– Prze​pra​szam , że prze​szka​dzam . Czy m ógłby m ci zaj ąć chwilę?
– Oczy ​wiście – od​parłam , pod​chodząc do nie​go. – Wej dź, proszę.
Usie​dliśm y na brze​gu łóżka.
– Chciałem się zo​ba​czy ć z tobą j ako pierwszą – po​wie​dział, lo​kuj ąc się wy ​god​niej . – Chciałem

wszy st​ko wy j aśnić, za​nim inne przy ​biegną się chwa​lić.

Wy j aśnić? Z j a​kie​goś po​wo​du te słowa m nie poważnie za​nie​po​koiły. Jeśli inne m iały się chwa​-

lić, to zna​czy ło, że j a zo​stanę z cze​goś wy łączo​na.

– Co chcesz przez to po​wie​dzieć? – Uświa​do​m iłam so​bie, że przy ​gry ​zam świeżo po​m a​lo​waną

wargę.

Ma​xon podał m i pudełko.
– Obie​cuj ę, że za​raz wszy st​ko wy j aśnię. Ale naj ​pierw, to j est pre​zent dla cie​bie.
Wzięłam pudełko i odpięłam m a​lut​ki gu​zi​czek z przo​du, żeby j e otwo​rzy ć. Wy ​da​wało m i się, że

wciągnęłam w sie​bie całe po​wie​trze w po​ko​j u.

W pudełku leżała za​pie​raj ąca dech w pier​siach para kol​czy ków i bran​so​le​ta do kom ​ple​tu. By ły

prześlicz​nie do​pa​so​wa​ne, z błękit​ny ​m i i zie​lo​ny ​m i ka​m ie​nia​m i osa​dzo​ny ​m i w de​li​kat​nej opra​wie

background image

w kwia​to​we wzo​ry.

– Ma​xo​nie, to j est prześlicz​ne, ale nie m ogę tego przy j ąć. To zby t… zby t…
– Prze​ciw​nie, m u​sisz to przy j ąć. To pre​zent i zgod​nie z tra​dy cj ą, m u​sisz go założy ć na Osądze​-

nie.

– Na co?
Ma​xon potrząsnął głową.
– Si​lvia wam wszy st​ko wy j aśni, ale cho​dzi o to, że zgod​nie z tra​dy cj ą książę ob​da​ro​wu​j e Elitę

biżute​rią, a dziewczęta zakładaj ą j ą na ce​re​m o​nię. Będzie tam m nóstwo do​stoj ​ników państwo​-
wy ch i m u​sisz wy glądać j ak naj ​le​piej . W odróżnie​niu od biżute​rii, którą do​sta​wałaś do tej pory, to
j est praw​dzi​we i m ożesz to za​trzy ​m ać.

Uśm iechnęłam się. To j a​sne, że do tej pory nie nosiły śm y praw​dzi​wej biżute​rii. Za​sta​na​-

wiałam się, ile dziewcząt za​brało j a​kieś dro​bia​zgi do dom u, m y śląc, że sko​ro nie zdo​by ły Ma​xo​na,
to przy ​naj m ​niej za​cho​waj ą kil​ka ty sięcy w dro​gich ka​m ie​niach.

– Są cu​dow​ne, Ma​xo​nie. Dokład​nie ta​kie, j ak lubię. Dziękuj ę.
Ma​xon uniósł pa​lec.
– Nie m a za co i m iędzy in​ny ​m i o ty m chciałem po​roz​m a​wiać. Wy ​brałem oso​biście pre​zen​ty

dla każdej z was i chciałem , żeby wszy st​kie kom ​ple​ty by ły ty le sam o war​te. Wiem j ed​nak, że ty
wo​lisz nosić na​szy j ​nik, który do​stałaś od oj ca, i j e​stem pe​wien, że będzie ci do​da​wał otu​chy pod​-
czas tak ważnej ce​re​m o​nii. Dla​te​go, pod​czas gdy po​zo​stałe dziewczęta do​staną na​szy j ​niki, ty do​-
stałaś bran​so​letę.

Sięgnął do m o​j ej ręki i uniósł j ą.
– Widzę, że j e​steś przy ​wiązana do tego gu​zicz​ka i cieszę się, że da​lej po​do​ba ci się bran​so​let​ka,

którą przy ​wiozłem z No​wej Azj i, ale one na​prawdę nie są sto​sow​ne. Przy ​m ierz to, żeby śm y m o​-
gli zo​ba​czy ć, czy do​brze leży.

Zdj ęłam bran​so​letkę od Ma​xo​na i położy łam j ą na brze​gu sto​li​ka, ale gu​zik Aspe​na wrzu​ciłam

do słoicz​ka z po​j e​dy nczą j ed​no​centówką. Uznałam , że na ra​zie po​wi​nien tam zo​stać.

Kie​dy się odwróciłam , za​uważy łam , że Ma​xon wpa​tru​j e się w słoiczek z dziw​ny m wy ​ra​zem

oczu. Ten wy ​raz za​raz zniknął, kie​dy wy j ​m o​wał bran​so​letę z pudełka. Jego pal​ce połasko​tały
m oj ą skórę, a kie​dy cofnął rękę, nie​m al zno​wu wes​tchnęłam z po​dzi​wu dla uro​dy j ego pre​zen​tu.

– Jest na​prawdę ide​al​na.
– Miałem na​dziej ę, że tak uznasz. Ale właśnie dla​te​go m uszę z tobą po​roz​m a​wiać. Chciałem

wy dać na pre​zent dla każdej z was po​dobną kwotę, żeby by ło spra​wie​dli​wie.

Skinęłam głową. To brzm iało rozsądnie.
– Pro​blem po​le​ga na ty m , że ty gu​stu​j esz w znacz​nie skrom ​niej ​szej biżute​rii od po​zo​stały ch

i w do​dat​ku m asz bran​so​letę za​m iast na​szy j ​ni​ka. Osta​tecz​nie wy dałem na cie​bie połowę tego, co
w przy ​pad​ku in​ny ch, i chciałem , żeby ś to wie​działa, za​nim zo​ba​czy sz, co ode m nie do​stały.
Pragnąłem dać ci coś, co m oim zda​niem ci się na​prawdę spodo​ba. Nie cho​dziło m i o j a​kieś
nawiąza​nie do two​j ej po​zy ​cj i czy cze​goś ta​kie​go. – Twarz Ma​xo​na wy rażała całko​witą szcze​rość.

– Dziękuj ę, Ma​xo​nie. Nie chciałaby m ni​cze​go in​ne​go – po​wie​działam , kładąc m u rękę na ra​-

m ie​niu.

Jak za​wsze spra​wiał wrażenie szczęśli​we​go z po​wo​du m o​j e​go do​ty ​ku.
– Tak po​dej ​rze​wałem , ale i tak dziękuj ę, że to m ówisz. Oba​wiałem się, że po​czu​j esz się do​-

tknięta.

background image

– Ani trochę.
Ma​xon uśm iechnął się sze​rzej .
– Oczy ​wiście, m im o wszy st​ko chciałem by ć spra​wie​dli​wy, więc wpadłem na pe​wien po​m y sł.

– Sięgnął do kie​sze​ni i wy j ął cienką ko​pertą. – Możesz wy słać resztę tej kwo​ty swo​j ej ro​dzi​nie.

Po​pa​trzy łam na ko​pertę.
– Mówisz poważnie?
– Oczy ​wiście. Chciałem by ć bez​stron​ny i uznałem , że to naj ​lep​sza m e​to​da na wy równa​nie tej

różnicy. Mam na​dziej ę, że będziesz za​do​wo​lo​na. – Wsunął m i w rękę ko​pertę, a j a przy j ęłam j ą,
nadal oszołom io​na.

– Nie m u​siałeś tego robić.
– Wiem . Ale cza​sem j est coś, co chce się zro​bić, na​wet j eśli się nie m usi.
Na​sze oczy się spo​tkały, a j a uświa​do​m iłam so​bie, że zro​bił dla m nie bar​dzo wie​le ty l​ko dla​te​-

go, że tak chciał. Po​da​ro​wał m i spodnie, kie​dy nie wol​no m i by ło ich nosić, przy ​wiózł m i bran​so​-
letkę z dru​gie​go końca świa​ta…

Z pew​nością m nie ko​chał. Praw​da? Dla​cze​go nie m ógł tego po pro​stu po​wie​dzieć?
Je​steśmy sami, Ma​xo​nie. Jeśli to po​wiesz, od​po​wiem tym sa​mym.
Nic.
– Nie wiem , j ak m am ci dziękować.
Ma​xon uśm iechnął się.
– Cieszę się, że to sły szę. – Odchrząknął. – Za​wsze j e​stem cie​kaw tego, co czu​j esz.
No nie. Nie m a m owy. Nie za​m ie​rzałam m ówić tego pierw​sza.
– Cóż, j e​stem ci na​prawdę wdzięczna. Jak za​wsze.
Ma​xon wes​tchnął.
– To do​sko​na​le, że się cie​szy sz. – Nie​za​do​wo​lo​ny wpa​try ​wał się w dy ​wan. – Muszę j uż iść.

Mam j esz​cze za​nieść pre​zen​ty po​zo​stały m .

Obo​j e wsta​liśm y, a j a od​pro​wa​dziłam go do drzwi. Wy ​chodząc, odwrócił się i pocałował m nie

w rękę, a po​tem z przy ​j a​zny m ski​nie​niem głowy zniknął za ro​giem ko​ry ​ta​rza, żeby od​wie​dzić po​-
zo​stałe dziew​czy ​ny.

Wróciłam do łóżka i zno​wu po​pa​trzy łam na m oj e pre​zen​ty. Nie m ogłam uwie​rzy ć, że coś tak

piękne​go m a należeć do m nie na za​wsze. Przy ​sięgłam so​bie, że na​wet j eśli wrócę do dom u,
wszy st​kie pie​niądze się skończą, a m oj a ro​dzi​na będzie w nędzy, nie sprze​dam ani nie od​dam tego,
po​dob​nie j ak bran​so​let​ki, którą Ma​xon przy ​wiózł m i z No​wej Azj i. Za​trzy ​m am j e bez względu na
wszy st​ko.

– Osądze​nie j est dość pro​ste – wy j aśniła Si​lvia następne​go dnia po południu, kie​dy szły śm y

z nią do Sali Wiel​kiej .

– To ce​re​m o​nia, która wy ​da​j e się ogrom ​ny m wy ​zwa​niem , ale w grun​cie rze​czy m a ty l​ko wy ​-

m owę sy m ​bo​liczną. To będzie wiel​ka uro​czy ​stość. Po​j a​wi się wie​lu naj ​wy ższy ch urzędników
państwo​wy ch, nie wspo​m i​naj ąc o dal​szy ch krew​ny ch ro​dzi​ny królew​skiej i ty lu ka​m e​rzy ​stach, że
za​cznie wam się kręcić w głowach – ostrzegła nas, oglądaj ąc się przez ram ię.

Skręciły śm y w dru​gi ko​ry ​tarz, a Si​lvia otwo​rzy ła drzwi Sali Wiel​kiej . Na środ​ku stała królowa

Am ​ber​ly we własnej oso​bie, wy ​daj ąc po​le​ce​nia m ężczy ​znom , usta​wiaj ący m rzędy fo​te​li.
W rogu sali ktoś roz​ważał, j aki dy ​wan należy rozłoży ć, a dwo​j e flo​ry stów dy s​ku​to​wało, j a​kie

background image

kwia​ty będą naj ​bar​dziej sto​sow​ne. Naj ​wy ​raźniej by li zda​nia, że de​ko​ra​cj e świątecz​ne nie m ogą
tu zo​stać. Działo się ty le, że pra​wie za​po​m niałam o zbliżaj ący m się Boży m Na​ro​dze​niu.

Na końcu sali usta​wio​no po​dest ze scho​da​m i z przo​du, a na j ego środ​ku stały trzy potężne tro​ny.

Po pra​wej czte​ry m niej ​sze po​desty z po​j e​dy n​czy ​m i fo​te​la​m i. Wy ​da​wały się prześlicz​ne, ale
także wy j ątko​wo osa​m ot​nio​ne. To wy ​star​czy łoby do ude​ko​ro​wa​nia sali, a j a nie po​tra​fiłam so​bie
na​wet wy ​obra​zić, j ak to będzie wy glądało, kie​dy wszy ​scy zaj m ą swo​j e m iej ​sca.

– Wa​sza wy ​so​kość. – Si​lvia dy gnęła, a m y poszły śm y w j ej ślady. Królowa po​deszła do nas

z twarzą roz​j aśnioną uśm ie​chem .

– Dzień do​bry, m iłe pa​nie – po​wie​działa. – Si​lvio, ile im j uż wy j aśniłaś?
– Nie​wie​le, wa​sza wy ​so​kość.
– Ro​zu​m iem . Dziewczęta, pozwólcie, że om ówię wa​sze następne za​da​nie w Eli​m i​na​cj ach. –

Ge​stem za​pro​siła nas, żeby śm y weszły z nią w głąb Sali Wiel​kiej . – Osądze​nie m a cha​rak​ter
sy m ​bo​licz​ny. Pokaże, czy prze​strze​ga​cie pra​wa. Jed​na z was zo​sta​nie nową księżniczką,
a w przy szłości królową. Pra​wo re​gu​lu​j e na​sze ży cie, a wa​szy m za​da​niem będzie nie ty l​ko sto​so​-
wać się do nie​go, ale także j e eg​ze​kwo​wać. Dla​te​go – wy j aśniła, za​trzy ​m uj ąc się i patrząc na nas
– roz​pocz​nie​cie od Osądze​nia. Zo​sta​nie do was przy ​pro​wa​dzo​ny m ężczy ​zna, który popełnił
przestępstwo, naj ​praw​do​po​dob​niej złodziej . Za​zwy ​czaj ta​kie prze​wi​nie​nia są ka​ra​ne chłostą, ale
oni za​m iast tego otrzy ​m aj ą karę więzie​nia. I to wy wy ​da​cie wy ​rok.

Królowa uśm iechnęła się, widząc na​sze zdu​m io​ne twa​rze.
– Wiem , że to brzm i su​ro​wo, ale wca​le tak nie j est. Ci m ężczy źni popełnili przestępstwo, a za​-

m iast zno​sić karę fi​zy czną, będą m o​gli od​sie​dzieć swój wy ​rok. Wi​działy ście z bli​ska, j ak bo​le​sna
j est taka kara, więc m ogę za​pew​nić, że to dla nich praw​dzi​wa łaska – po​wie​działa zachęcaj ąco.

Nadal nie czułam się z ty m do​brze.
Ci, którzy kra​dli, by li bez gro​sza. Dwój ki i Trój ki, j eśli złam a​li pra​wo, m o​gli się wy ​ku​pić

z więzie​nia. Bied​ny ch ska​zy ​wa​no na karę fi​zy czną lub od​siadkę. Pam iętałam Jem ​m y ’ego, m łod​-
sze​go bra​ta Aspe​na, przy ​wiąza​ne​go do drew​nia​ne​go blo​ku, pod​czas gdy strażnik ude​rze​nia​m i
karał go za garść j e​dze​nia. Cho​ciaż nie​na​wi​dziłam ich za tę karę, to by ło lep​sze niż więzie​nie. Le​-
ge​ro​wie po​trze​bo​wa​li j ego pra​cy, cho​ciaż by ł j esz​cze dziec​kiem , ale naj ​wy ​raźniej kla​sy wy ższe
od Piątki o ty m za​po​m i​nały.

Si​lvia i królowa Am ​ber​ly szczegółowo om ówiły całą ce​re​m o​nię, pil​nuj ąc, żeby śm y na​uczy ły

się na​szy ch kwe​stii na pam ięć. Sta​rałam się wy głaszać m oj ą z gracj ą, j aką m iały Eli​se lub Kriss,
ale słowa za każdy m ra​zem brzm iały głucho.

Nie chciałam wtrącać człowie​ka do więzie​nia.
Kie​dy po​zwo​lo​no nam odej ść, po​zo​stałe dziewczęta skie​ro​wały się do drzwi, ale j a po​deszłam

do królo​wej . Kończy ła właśnie roz​m owę z Si​lvią, więc wie​działam , że po​win​nam wy m y ślić j akąś
gładką prze​m owę. Ale kie​dy Si​lvia odeszła, a królowa odwróciła się do m nie, po pro​stu powie​-
działam , co m y ślę:

– Błagam , nie każcie m i tego robić – po​pro​siłam .
– Nie ro​zu​m iem ?
– Przy ​sięgam , że po​tra​fię prze​strze​gać pra​wa. Nie chcę spra​wiać pro​blem ów, ale nie będę

w sta​nie ska​zać kogoś na więzie​nie. On prze​cież nic m i nie zro​bił.

Królowa z ży cz​li​wy m wy ​ra​zem twa​rzy do​tknęła m o​j e​go po​licz​ka.
– Ależ zro​bił, skar​bie. Jeśli zo​sta​niesz księżniczką, sta​niesz się uoso​bie​niem pra​wa. Kie​dy ktoś

background image

łam ie choćby naj ​m niej szą za​sadę, za​da​j e ci ty m sa​m y m cios. Je​dy ną m e​todą, aby się nie wy ​-
krwa​wić, j est prze​ciw​sta​wie​nie się ty m , którzy j uż cię skrzy w​dzi​li, aby inni nie ośm ie​li​li się iść
w ich ślady.

– Ale j a nie j e​stem księżniczką! – przy ​po​m niałam . – Nikt m nie nie skrzy w​dził.
Królowa Am ​ber​ly uśm iechnęła się i po​chy ​liła się do m nie.
– W tej chwi​li nie j e​steś księżniczką, ale nie zdzi​wiłaby m się, gdy ​by to uległo zm ia​nie – po​wie​-

działa szep​tem .

Cofnęła się o krok i m rugnęła do m nie.
Wes​tchnęłam , czuj ąc, że ogar​nia m nie roz​pacz.
– Przy ​pro​wadźcie m i kogoś in​ne​go. Nie j a​kie​goś drob​ne​go złodzie​j a, który praw​do​po​dob​nie

kradł ty l​ko dla​te​go, że by ł głodny. – Twarz królo​wej stężała. – Nie m ówię, że wol​no kraść. Wiem ,
że nie. Ale daj ​cie m i kogoś, kto zro​bił coś na​prawdę złego. Daj ​cie m i m or​dercę tego gwar​dzi​sty,
który za​pro​wa​dził m nie i Ma​xo​na do schro​nu pod​czas ostat​nie​go ata​ku re​be​liantów. On po​wi​nien
zo​stać na za​wsze wsa​dzo​ny do więzie​nia. Z przy ​j em ​nością by m to po​wie​działa. Ale nie m ogę
tego zro​bić w przy ​pad​ku j a​kie​goś głod​ne​go Siódem ​ki. Nie po​tra​fię.

Wi​działam , że królowa sta​ra się trak​to​wać m nie j ak naj łagod​niej , ale nie za​m ie​rza ustąpić na​-

wet na krok.

– Lady Am e​ri​co, pozwól, że będę bar​dzo szcze​ra. Spośród wszy st​kich dziewcząt dla cie​bie

właśnie ta ce​re​m o​nia j est naj ​ważniej ​sza. Lu​dzie wi​dzie​li, j ak próbowałaś prze​rwać wy ​m ie​rza​nie
kary, za​pro​po​no​wałaś w ogólno​kra​j o​wej te​le​wi​zj i znie​sie​nie klas i zachęcałaś lu​dzi, żeby wal​czy ​li,
j eśli ich ży cie znaj ​dzie się w nie​bez​pie​czeństwie. – Jej ży cz​li​wa twarz by ła bar​dzo poważna. –
Nie m ówię, że źle postępowałaś, ale większość społeczeństwa doszła do wnio​sku, że j e​steś całko​-
wi​cie nie​opa​no​wa​na.

Bawiłam się pal​ca​m i, wiedząc, że osta​tecz​nie będę m u​siała do​ko​nać Osądze​nia nie​za​leżnie od

wszy st​kie​go, co po​wiem .

– Jeśli chcesz zo​stać, j eśli zależy ci na Ma​xo​nie – urwała na chwilę, daj ąc m i czas do za​sta​no​-

wie​nia – m u​sisz to zro​bić. Mu​sisz po​ka​zać, że po​tra​fisz by ć także posłuszna.

– Po​tra​fię. Nie chcę ty l​ko ska​zy ​wać kogoś na więzie​nie. To nie j est za​da​nie dla księżnicz​ki, ty m

się zaj ​m uj ą sędzio​wie.

Królowa Am ​ber​ly po​kle​pała m nie po ra​m ie​niu.
– Po​tra​fisz dać so​bie z ty m radę. I dasz so​bie radę. Jeśli w ogóle zależy ci na Ma​xo​nie, m u​sisz

by ć do​sko​nała. Je​stem pew​na, że wiesz, iż w two​im przy ​pad​ku są pew​ne za​strzeżenia.

Skinęłam głową.
– W ta​kim ra​zie zrób to.
Królowa wy szła, zo​sta​wiaj ąc m nie sam ą w Sali Wiel​kiej . Po​deszłam do m o​j e​go m iej ​sca,

przy ​po​m i​naj ącego prak​ty cz​nie tron, i j esz​cze raz powtórzy łam pod no​sem swoj ą kwe​stię.
Próbowałam się prze​ko​nać, że to nic wiel​kie​go. Lu​dzie cały czas łam a​li pra​wo i szli do więzie​nia.
To ty l​ko j ed​na oso​ba z ty sięcy. A j a m uszę by ć do​sko​nała.

Nie po​zo​sta​wało m i nic poza do​sko​nałością.

background image

Roz​dział 19

W

dzień ce​re​m o​nii Osądze​nia by łam kłębkiem nerwów. Bałam się, że się po​tknę albo za​pom nę,

co m am po​wie​dzieć. Co gor​sza, bałam się, że za​wiodę. Je​dy ną rzeczą, o którą się nie m u​siałam
m ar​twić, by ła m oj a kre​acj a. Po​koj ówki m u​siały się na​ra​dzić z główny m gar​de​ro​bia​ny m , żeby
przy ​go​to​wać dla m nie coś sto​sow​ne​go, cho​ciaż „sto​sow​ne” by ło zby t słaby m słowem , żeby to
opi​sać.

Zgod​nie z tra​dy cj ą, suk​nie m u​siały by ć biało-złote. Moj a m iała wy ​soką talię i po le​wej stro​nie

odsłonięte ram ię, a po pra​wej m ałą fal​bankę, która zasłaniała bliznę, a j ed​no​cześnie wy glądała
prześlicz​nie. Góra by ła do​pa​so​wa​na, ale m oc​no roz​klo​szo​wa​ny dół sięgał do zie​m i, m u​skaj ąc j ą
lam ówką ze złotej ko​ron​ki. Z ty łu pli​sy m a​te​riału two​rzy ły krótki tren. Kie​dy obej ​rzałam się w lu​-
strze, po raz pierw​szy pom y ślałam , że na​prawdę wy glądam j ak księżnicz​ka.

Anne wzięła gałąź oliwną, którą m iałam nieść, i upo​zo​wała m i j ą na ra​m ie​niu. Miały śm y kłaść

te gałęzie u stóp króla j ako znak po​ko​j u wo​bec na​sze​go władcy i sy m ​bol na​szej go​to​wości pod​da​-
nia się pra​wu.

– Wy gląda pa​nien​ka prześlicz​nie – oznaj ​m iła Lucy. Nie po​tra​fiłam nie za​uważy ć, j ak spo​koj ​na

i pew​na sie​bie wy ​da​wała się ostat​nio. Uśm iechnęłam się.

– Dziękuj ę. Żałuj ę, że was tam nie będzie – po​wie​działam .
– Ja też – wes​tchnęła Mary.
Anne, za​wsze za​cho​wuj ąca się sto​sow​nie, odwróciła się do m nie.
– Proszę się nie m ar​twić, pa​nien​ko, do​sko​na​le so​bie pa​nien​ka po​ra​dzi. A m y będzie​m y oglądać

wszy st​ko ra​zem z po​zo​stały m i po​koj ówka​m i.

– Na​prawdę? – To by ło po​cie​szaj ące, na​wet j eśli nie m ogły by ć ze m ną.
– Nie prze​ga​piły by śm y tego – za​pew​niła Lucy.
Szy b​kie pu​ka​nie do drzwi prze​rwało naszą roz​m owę. Mary otwo​rzy ła, a j a ucie​szy łam się,

widząc Aspe​na.

– Lady Am e​ri​co, m am panią eskor​to​wać na ce​re​m o​nię Osądze​nia – oznaj ​m ił.
– Co pan m y śli o na​szy m dzie​le, gwar​dzi​sto? – wtrąciła Lucy.
Aspen uśm iechnął się żar​to​bli​wie.
– Przeszły ście sam e sie​bie.
Lucy za​chi​cho​tała, a Anne ci​cho sy knęła na nią, po raz ostat​ni po​pra​wiaj ąc m oj ą fry ​zurę. Te​-

raz, kie​dy wie​działam o uczu​ciach, j a​kie ży wiła do Aspe​na, stało się oczy ​wi​ste, j ak bar​dzo sta​ra
się w j ego obec​ności za​cho​wy ​wać bez za​rzu​tu.

Ode​tchnęłam głęboko i pom y ślałam o tłum ie lu​dzi cze​kaj ący ch na m nie na dole.
– Jest pani go​to​wa? – za​py ​tał Aspen.
Skinęłam głową, po​pra​wiłam gałąź i po​deszłam do drzwi, oglądaj ąc się ty l​ko raz, żeby zo​ba​-

background image

czy ć uszczęśli​wio​ne twa​rze po​koj ówek. Wzięłam Aspe​na pod ram ię i ra​zem z nim poszłam ko​ry ​-
ta​rzem .

– Co u cie​bie? – za​py ​tałam nie​zo​bo​wiązuj ąco.
– Nie m ogę uwie​rzy ć, że za​m ie​rzasz to zro​bić – od​parł na​ty ch​m iast.
Przełknęłam ślinę, czuj ąc, że zno​wu ogar​nia m nie zde​ner​wo​wa​nie.
– Nie m am wy ​bo​ru.
– Za​wsze m asz wy bór, Mer.
– Wiesz prze​cież, że m i się to nie po​do​ba. Ale osta​tecz​nie cho​dzi ty l​ko o j ed​ne​go człowie​ka.

W do​dat​ku win​ne​go.

– Tak sam o j ak sy m ​pa​ty ​cy re​be​liantów, który ch król zde​gra​do​wał do niższej kla​sy. Tak sam o

j ak Mar​lee i Car​ter. – Nie m u​siałam na nie​go pa​trzeć, żeby wie​dzieć, j ak bar​dzo j est znie​sm a​czo​-
ny.

– Tam ​ta sy ​tu​acj a by ła inna – m ruknęłam , cho​ciaż to nie za​brzm iało prze​ko​nuj ąco.
Aspen za​trzy ​m ał się gwałtow​nie i zm u​sił m nie, żeby m na nie​go spoj ​rzała.
– W j ego przy ​pad​ku za​wsze j est tak sam o.
Mówił całko​wi​cie se​rio. Aspen wie​dział więcej niż większość lu​dzi, po​nie​waż stał na war​cie

pod​czas różny ch spo​tkań albo oso​biście prze​ka​zy ​wał roz​ka​zy. Te​raz także znał j akąś ta​j em ​nicę.

– Czy to w ogóle są złodzie​j e? – za​py ​tałam ci​cho, kie​dy po​szliśm y da​lej .
– Tak, ale nie zro​bi​li nic, czy m zasłuży li​by na te lata w więzie​niu, na które dzi​siaj zo​staną ska​za​-

ni. To będzie bar​dzo j a​sna wia​do​m ość dla ich przy ​j a​ciół.

– Nie ro​zu​m iem ?
– To są lu​dzie, którzy m u prze​szka​dzaj ą, Mer. Zwo​len​ni​cy re​be​liantów, oso​by, które m ówią za

dużo o ty m , j a​kim on j est ty ​ra​nem . Ta ce​re​m o​nia będzie trans​m i​to​wa​na na cały kraj . Chcą za​-
stra​szy ć lu​dzi, którzy to zo​baczą i ostrzegą in​ny ch, co się dzie​j e z oso​ba​m i, próbuj ący m i
wy stępować prze​ciw​ko królowi. To ce​lo​we działanie.

Wy ​rwałam m u swoj ą rękę i sy knęłam :
– Je​steś tu​taj pra​wie tak sam o długo, j ak j a. Czy przez cały ten czas cho​ciaż raz nie prze​ka​załeś

wy ​ro​ku, kie​dy wy ​da​no ci taki roz​kaz?

Aspen za​sta​no​wił się.
– Nie, ale…
– W ta​kim ra​zie nie osądzaj m nie. Jeśli on nie waha się przed posy łaniem swo​ich wrogów do

więzie​nia bez żad​ne​go po​wo​du, to j ak m y ślisz, co zro​bi ze m ną? I tak m nie nie​na​wi​dzi!

W oczach Aspe​na kry ła się prośba.
– Mer, wiem , że to prze​rażaj ące, ale ty …
Pod​niosłam rękę.
– Zrób, co do cie​bie należy. Za​pro​wadź m nie na dół.
Przełknął ślinę, odwrócił się i podał m i ram ię. Ścisnęłam j e, ale da​lej szliśm y w m il​cze​niu.
W połowie schodów na dół, kie​dy zaczęliśm y sły szeć gwar rozm ów, Aspen ode​zwał się zno​wu:
– Za​wsze się za​sta​na​wiałem , czy zdołaj ą cię zm ie​nić.
Nie od​po​wie​działam . Zresztą co m ogłaby m po​wie​dzieć?
W wiel​kim holu po​zo​stałe dziewczęta wpa​try ​wały się w prze​strzeń, po ci​chu po​ru​szaj ąc war​-

ga​m i, kie​dy po​wta​rzały swo​j e kwe​stie. Odłączy łam się od Aspe​na i po​deszłam do nich.

Eli​se z ta​ki​m i szczegółam i opo​wia​dała o swo​j ej suk​ni, że m iałam wrażenie, j ak​by m j uż

background image

wcześniej j ą wi​działa. Złoci​ste i kre​m o​we nici prze​pla​tały się ze sobą, suk​nia by ła do​pa​so​wa​na
i bez rękawów, a złote ręka​wicz​ki sta​no​wiły wy ​ra​zi​sty ak​cent. W pre​zen​cie od Ma​xo​na do​stała
bar​dzo ciem ​ne ka​m ie​nie szla​chet​ne, pod​kreślaj ące j ej ciem ​ne oczy i lśniące włosy.

Kriss po raz ko​lej ​ny by ła ucie​leśnie​niem królew​skości i wy glądała, j ak​by przy ​cho​dziło j ej to

całko​wi​cie na​tu​ral​nie. Jej suk​nia by ła do​pa​so​wa​na w ta​lii i roz​sze​rzała się do zie​m i j ak roz​kwi​-
taj ący kwiat. Na​szy j ​nik i kol​czy ​ki od Ma​xo​na by ły opa​li​zuj ące, w lek​ko za​okrąglo​nej opra​wie,
i wy glądały ide​al​nie. Przez m o​m ent po​czułam sm u​tek, że m oj e są ta​kie skrom ​ne.

Suk​nia Ce​le​ste… Cóż, z pew​nością by ła nie​za​po​m nia​na. Wy cięty de​kolt spra​wiał wrażenie

odro​binę nie​sto​sow​ne​go do tej oka​zj i. Za​uważy ła, że na nią patrzę, wy dęła war​gi i wzru​szy ła ra​-
m io​na​m i.

Spróbowałam się roześm iać, ale za​raz przy ​cisnęłam rękę do czoła, czuj ąc, że robi m i się

trochę nie​do​brze. Ode​tchnęłam głęboko i spróbowałam się uspo​koić.

Ce​le​ste po​deszła do m nie, przy każdy m kro​ku m a​chaj ąc gałęzią.
– Coś się stało?
– Nic. Po pro​stu nie czuj ę się chy ​ba naj ​le​piej .
– Nie po​rzy ​gaj się – po​le​ciła. – A j uż na pew​no nie na m nie.
– Nie zwy ​m io​tuj ę – za​pew​niłam j ą.
– Kto zwy ​m io​to​wał? – za​py ​tała Kriss, włączaj ąc się roz​m owę. Za​raz za nią po​deszła Eli​se.
– Nikt – od​po​wie​działam . – Je​stem ty l​ko zm ęczo​na.
– To nie po​trwa aż tak długo – po​wie​działa Kriss.
To będzie trwało całą wiecz​ność – pom y ślałam . Po​pa​trzy łam na twa​rze po​zo​stały ch dziewcząt.

Właśnie po​deszły do m nie. Czy j a zro​biłaby m to sam o dla nich? Może…

– Czy która​kol​wiek z was j est za​do​wo​lo​na, że m a to zro​bić? – za​py ​tałam .
Po​pa​trzy ły na sie​bie i na podłogę, ale żadna nie od​po​wie​działa.
– W ta​kim ra​zie nie róbm y tego – za​pro​po​no​wałam .
– Nie róbm y ? – zdzi​wiła się Kriss. – Am i, to tra​dy ​cj a. Mu​si​m y.
– Wca​le nie m u​si​m y. Nie, j eśli wszy st​kie zde​cy ​du​j e​m y się sprze​ci​wić.
– I co m iały by śm y zro​bić? Odm ówić wej ścia tam ? – za​py ​tała Ce​le​ste.
– To j est j akaś m ożliwość – przy ​znałam .
– Chcesz, żeby śm y tam sie​działy i nic nie zro​biły ? – Głos Eli​se by ł pełen obu​rze​nia.
– Nie prze​m y ślałam tego. Po pro​stu wiem , że to nie j est do​bry po​m y sł.
Wi​działam , że Kriss na​prawdę się nad ty m za​sta​na​wia.
– To podstęp – oznaj ​m iła oskarży ciel​sko Eli​se.
– Jak to?
Ja​kim cu​dem doszła do ta​kie​go wnio​sku?
– Ona będzie ostat​nia. Jeśli m y nic nie zro​bi​m y, a ona postąpi zgod​nie z ce​re​m o​niałem , to ona

wy da się posłuszna, a m y wy j ​dzie​m y na idiot​ki. – Eli​se potrząsała gałęzią, m ówiąc te słowa.

– Am i? – Kriss po​pa​trzy ła na m nie z roz​cza​ro​wa​niem w oczach.
– Nie, przy ​sięgam , że nie m iałam ta​kie​go za​m ia​ru!
– Moj e pa​nie! – Odwróciły śm y się, sły sząc karcący głos Si​lvii. – Ro​zu​m iem , że się de​ner​wu​-

j e​cie, ale to nie powód, żeby krzy ​czeć.

Po​pa​trzy ła na nas su​ro​wo, a m y wy ​m ie​niły śm y spoj ​rze​nia. Wi​działam , że dziewczęta za​sta​-

na​wiaj ą się, czy m nie posłuchać.

background image

– No do​brze – zaczęła Si​lvia. – Eli​se, ty będziesz pierw​sza, tak j ak ćwi​czy ły śm y. Ce​le​ste i Kriss

są następne, a Am e​ri​ca idzie na końcu. Przej ​dzie​cie ko​lej ​no po czer​wo​ny m dy ​wa​nie, niosąc
gałęzie, które złoży cie u stóp króla. Po​tem wróci​cie i zaj ​m ie​cie swo​j e m iej ​sca. Król po​wie kil​ka
słów, a po​tem za​cznie się ce​re​m o​nia.

Po​deszła do cze​goś, co wy glądało j ak m ałe pudełko na po​stu​m en​cie i odwróciła j e, po​ka​zuj ąc

nam m o​ni​tor te​le​wi​zy j ​ny, re​la​cj o​nuj ący wszy st​ko, co działo się w Sali Wiel​kiej . Wi​dok by ł wspa​-
niały. Czer​wo​ny dy ​wan od​dzie​lał sie​dze​nia dla gości i pra​sy od czte​rech m iej sc, prze​zna​czo​ny ch
dla nas. Z ty łu stały tro​ny, cze​kaj ące na ro​dzinę królewską.

Pa​trzy ły śm y, j ak otwie​raj ą się bocz​ne drzwi Sali Wiel​kiej i wchodzą król, królowa oraz Ma​xon,

wi​ta​ni bra​wa​m i i fan​farą trąbek. Kie​dy zaj ęli m iej ​sca, zaczęto grać wol​niej szą i bar​dziej do​-
stoj ną m e​lo​dię.

– Te​raz wa​sza ko​lej . Głowy do góry – po​in​stru​owała Si​lvia. Eli​se rzu​ciła m i wie​le m ówiące

spoj ​rze​nie i weszła do sali.

Na tle m u​zy ​ki za​brzm iały trza​ski se​tek m i​ga​wek apa​ratów robiący ch zdj ęcia. Przy ​po​m i​nało to

dzi​waczną per​kusj ę. Eli​se m im o to po​ra​dziła so​bie świet​nie, co wi​działy śm y wszy st​kie na m o​ni​to​-
rze Si​lvii. Ce​le​ste poszła j ako dru​ga, po​pra​wiaj ąc so​bie j esz​cze fry ​zurę przed wej ściem . Uśm iech
Kriss wy ​da​wał się szcze​ry i na​tu​ral​ny, kie​dy szła po czer​wo​ny m dy ​wa​nie.

– Am e​ri​co, two​j a ko​lej – szepnęła Si​lvia.
Sta​rałam się ze​trzeć z twa​rzy nie​pokój i skon​cen​tro​wać na rze​czach po​zy ​ty w​ny ch, ale uświa​-

do​m iłam so​bie, że nie m a ta​kich. Miałam właśnie zabić j akąś cząstkę sie​bie, wy ​m ie​rzaj ąc kom uś
karę znacz​nie su​rowszą od tego, co uznałaby m za spra​wie​dli​we, i j ed​ny m zgrab​ny m ru​chem
ofia​ro​wać królowi to, cze​go pragnął.

Strze​liły m i​gaw​ki apa​ratów fo​to​gra​ficz​ny ch, bły snęły fle​sze, a zgro​m a​dze​ni goście szep​ta​li

m iędzy sobą kom ​ple​m en​ty, kie​dy szłam w m il​cze​niu w stronę ro​dzi​ny królew​skiej . Moj e spoj ​rze​-
nie na​po​tkało wzrok Ma​xo​na, który by ł uoso​bie​niem spo​ko​j u. Czy to dzięki la​tom dy s​cy ​pli​ny, czy
też na​prawdę by ł w ty m m o​m en​cie szczęśliwy ? Jego twarz do​da​wała m i otu​chy, ale by łam pew​-
na, że wi​dział nie​pew​ność w m o​ich oczach. Zo​ba​czy łam wol​ne m iej ​sce, w który m po​win​nam
złoży ć gałąź oliwną, więc dy gnęłam i położy łam j ą u stóp króla, ce​lo​wo sta​raj ąc się na nie​go nie
pa​trzeć.

Kie​dy ty l​ko usiadłam na swo​im m iej ​scu, m u​zy ​ka um ilkła w dokład​nie prze​wi​dzia​ny m m iej ​-

scu. Król Clark​son wy stąpił naprzód i stanął na skra​j u po​de​stu, oto​czo​ny wieńcem z gałęzi oliw​-
ny ch, leżący ch u j ego stóp.

– Pa​nie i pa​no​wie, m iesz​kańcy Illéi, dzi​siaj czte​ry piękne fi​na​list​ki Eli​m i​na​cj i wy stąpią przed

nam i, by za​pre​zen​to​wać swo​j e posłuszeństwo wo​bec pra​wa. Na​sze wiel​kie pra​wo j est ty m , co
trzy ​m a naród w całości, fun​da​m en​tem po​ko​j u, który m cie​szy ​m y się od tak daw​na.

Po​ko​ju? – pom y ślałam . Czy on so​bie żar​tu​je?
– Jed​na z ty ch m łody ch dam nie​ba​wem sta​nie przed wam i j uż nie j ako zwy kła oby ​wa​tel​ka,

lecz j ako księżnicz​ka. Jej za​da​niem j ako człon​ki​ni ro​dzi​ny królew​skiej będzie prze​strze​ga​nie tego,
co słuszne, nie dla własnej ko​rzy ści, lecz dla was wszy st​kich.

…a co to ma wspólne​go z tym, co właśnie ro​bi​my?
– Proszę, wraz ze m ną na​grodźcie bra​wa​m i po​korę, z j aką pod​daj ą się pra​wu i od​wagę, z j aką

za​m ie​rzaj ą go prze​strze​gać.

Król zaczął bić bra​wo, a po​zo​sta​li ze​bra​ni po​szli w j ego ślady. Okla​ski trwały, kie​dy cofnął się

background image

na swo​j e m iej ​sce, a j a po​pa​trzy łam na po​zo​stałe dziewczęta. Wy raźnie wi​działam ty l​ko Kriss,
która lek​ko wzru​szy ła ra​m io​na​m i i rzu​ciła m i ostrożny uśm iech, za​nim zno​wu spoj ​rzała przed sie​-
bie, pro​stuj ąc się na całą wy ​so​kość.

Gwar​dzi​sta przy drzwiach za​grzm iał na całą salę:
– Wzy ​wa​m y przed ob​li​cze j ego wy ​so​kości króla Clark​so​na, j ej wy ​so​kości królo​wej Am ​ber​ly

i j ego książęcej wy ​so​kości Ma​xo​na przestępcę Ja​co​ba Dig​ge​ra.

Po​wo​li, bez wątpie​nia za​wsty ​dzo​ny cały m ty m spek​ta​klem , Ja​cob wszedł do Sali Wiel​kiej . Na

rękach m iał kaj ​dan​ki, wzdry ​gał się w bły skach fleszów i nie​zgrab​nie pod​szedł, żeby skłonić się
przed Eli​se. Nie m ogłam j ej do​brze zo​ba​czy ć, nie wy ​chy ​laj ąc się do przo​du, więc obróciłam się
ty l​ko lek​ko i słuchałam , j ak m ówi słowa, które wszy st​kie m iały śm y wy ​po​wie​dzieć.

– Ja​co​bie, j a​kie przestępstwo popełniłeś? – za​py ​tała. Do​sko​na​le pa​no​wała nad głosem , brzm iała

znacz​nie le​piej niż za​zwy ​czaj .

– Kra​dzież, o pani – od​parł po​kor​nie.
– A j aki wy ​rok otrzy ​m ałeś?
– Dwa​naście lat więzie​nia, o pani.
Po​wo​li, żeby nie zwra​cać na sie​bie uwa​gi, Kriss spoj ​rzała w m oj ą stronę. Nie​m al nie zm ie​niła

wy ​ra​zu twa​rzy, ale wi​działam , że za​sta​na​wia się nad ty m , co się dzie​j e. Skinęłam głową.

Po​wie​dzia​no nam , że będzie​m y m ieć do czy ​nie​nia z drob​ny ​m i złodzie​j a​m i. Jeśli to praw​da,

ten m ężczy ​zna po​wi​nien zo​stać wy chłosta​ny na ry n​ku swo​j e​go m ia​sta, a j eśli by tra​fił do więzie​-
nia, to naj ​wy żej na dwa lub trzy lata. In​ny ​m i słowy, Ja​cob po​twier​dził wszy st​kie m oj e oba​wy.

Dy s​kret​nie po​pa​trzy łam na króla, który nie ukry ​wał głębo​kiej sa​ty s​fak​cj i. Kim ​kol​wiek by ł ten

m ężczy ​zna, nie by ł ty l​ko złodzie​j em . Król cie​szy ł się z j ego klęski.

Eli​se wstała i po​deszła do Ja​co​ba, kładąc rękę na j ego ra​m ie​niu. Aż do tej chwi​li w ogóle na nią

nie pa​trzy ł.

– Odej dź, wier​ny pod​da​ny, i spłać swój dług wo​bec króla. – Jej głos zadźwięczał w ci​szy pa​-

nuj ącej w sali.

Ja​cob skinął głową. Po​pa​trzy ł na króla, a j a wi​działam , że pragnął coś zro​bić. Pragnął wal​czy ć

albo rzu​cić j a​kieś oskarżenia, ale po​wstrzy ​m ał się. Nie wątpiłam , że gdy ​by popełnił j akiś błąd,
ktoś inny by za to zapłacił. Ja​cob wstał i wy ​szedł z sali, a zgro​m a​dze​ni bili bra​wo.

Następny m ężczy ​zna po​ru​szał się z trud​nością. Kie​dy odwrócił się, żeby po​dej ść do Ce​le​ste,

sku​lił się i upadł. W sali roz​legły się wes​tchnie​nia, ale za​nim zdołał wzbu​dzić współczu​cie widzów,
dwóch gwar​dzistów po​deszło i pod​pro​wa​dziło go do Ce​le​ste. Muszę przy ​znać, że j ej głos nie by ł
tak pew​ny, j ak zwy ​kle, gdy po​le​cała m ężczy źnie, by spłacił swój dług.

Kriss wy glądała na tak sam o spo​koj ną j ak za​wsze, aż do chwi​li, kie​dy przestępca pod​szedł

bliżej . By ł m łod​szy, m niej więcej w na​szy m wie​ku, i szedł pew​nie, nie​m al z de​ter​m i​nacj ą. Kie​dy
odwrócił się i stanął przed Kriss, zo​ba​czy łam na j ego szy i ta​tuaż. Wy glądał j ak krzy ż, cho​ciaż ktoś,
kto go robił, chy ​ba nie by ł szczególnie uta​len​to​wa​ny.

Kriss bez zaj ąknie​nia wy głosiła swoj ą kwe​stię. Ktoś, kto j ej nie znał, nie m ógł usły szeć cie​nia

żalu w j ej głosie. Zgro​m a​dze​ni na​gro​dzi​li j ą owacj ą, kie​dy usiadła, a j ej uśm iech by ł ty l​ko odro​-
binę m niej pro​m ien​ny niż zwy ​kle.

Gwar​dzi​sta we​zwał Ada​m a Ca​rve​ra, a j a uświa​do​m iłam so​bie, że te​raz ko​lej na m nie. Adam ,

Adam , Adam . Mu​siałam za​pa​m iętać j ego im ię. Po​nie​waż m u​siałam to zro​bić, praw​da? Po​zo​stałe
dziewczęta j uż to zro​biły. Ma​xon m ógłby m i wy ​ba​czy ć, gdy ​by m za​wiodła, a król i tak m nie nie

background image

zno​sił, ale z całą pew​nością stra​ciłaby m ży cz​li​wość królo​wej , a to po​sta​wiłoby m nie w bar​dzo
złej sy ​tu​acj i. Jeśli chciałam m ieć j akąś szansę, m u​siałam się spraw​dzić.

Adam by ł star​szy, chy ​ba w wie​ku m o​j e​go taty, i m iał j a​kieś pro​ble​m y z nogą. Nie przewrócił

się, ale tak długo trwało, za​nim stanął przede m ną, że cała sy ​tu​acj a stała się dla m nie j esz​cze bar​-
dziej nie​przy ​j em ​na. Chciałam m ieć to j uż za sobą.

Kie​dy Adam przy kląkł przede m ną, skon​cen​tro​wałam się na ty m , co m iałam po​wie​dzieć.
– Ada​m ie, j a​kie przestępstwo popełniłeś? – za​py ​tałam .
– Kra​dzież, o pani.
– A j aki wy ​rok otrzy ​m ałeś?
Adam odchrząknął.
– Doży wo​cie – wy ​krztu​sił.
W sali roz​legły się szep​ty, j ak​by zgro​m a​dze​ni nie by li pew​ni, czy do​brze usły sze​li.
Cho​ciaż nie chciałam wy ​cho​dzić poza wy ​zna​czoną dla m nie kwe​stię, także m u​siałam się

upew​nić.

– Możesz powtórzy ć?
– Doży wo​cie, o pani. – W głosie Ada​m a by ło sły chać, że j est bli​ski łez.
Spoj ​rzałam szy b​ko na Ma​xo​na. Wy glądał na nieszczęśli​we​go. Bez słów po​pro​siłam go o po​-

m oc, a w j ego oczach wi​działam , j ak j est m u przy ​kro, że nie m oże nic zro​bić.

Kie​dy m iałam zwrócić się z po​wro​tem do Ada​m a, nie​chcący spoj ​rzałam na króla, który szy b​-

ko po​pra​wił się na swo​im m iej ​scu. Pa​trzy łam , j ak za​kry ​wa dłonią usta, żeby ukry ć uśm iech.

Zro​bił to spe​cj al​nie.
Praw​do​po​dob​nie po​dej ​rze​wał, że będę nie​na​wi​dzieć tego za​da​nia w Eli​m i​na​cj ach, i za​pla​no​-

wał to tak, żeby m oka​zała nie​posłuszeństwo. Ale na​wet gdy ​by m się te​raz pod​porządko​wała, na
j aką osobę by m wy szła, wy sy łaj ąc kogoś na za​wsze do więzie​nia? Prze​stałaby m by ć ko​cha​na
przez społeczeństwo.

– Ada​m ie – po​wie​działam ci​cho. Po​pa​trzy ł na m nie, a łzy wy raźnie cisnęły m u się do oczy.

Za​uważy łam na​ty ch​m iast, że wszy st​kie szep​ty w sali um ilkły. – Co ta​kie​go ukradłeś?

Ze​bra​ni próbo​wa​li nas usły szeć, ale to by ło nie​m ożliwe.
Adam przełknął ślinę i spoj ​rzał prze​lot​nie na króla.
– Ja​kieś ubra​nia dla m o​ich córe​czek.
– Ale to nie o to cho​dzi, praw​da? – spy ​tałam szy b​ko.
Ge​stem tak drob​ny m , że nie​m al nie​do​strze​gal​ny m , Adam skinął głową.
Nie m ogłam tego zro​bić. Na​prawdę nie m ogłam . Ale coś m u​siałam zro​bić.
Po​m y sł przy ​szedł m i do głowy na​gle i na​brałam pew​ności, że to j e​dy ​ne wy j ście z sy ​tu​acj i.

Nie by łam pew​na, czy uda m i się w ten sposób uwol​nić Ada​m a i sta​rałam się nie m y śleć o ty m ,
j ak bar​dzo za​bo​li m nie stra​ta. To by ło po pro​stu właściwe i m u​siałam tak postąpić.

Wstałam , po​deszłam do Ada​m a i do​tknęłam j ego ra​m ie​nia. Zm ruży ł oczy, cze​kaj ąc, aż po​-

wiem m u, że m a iść do więzie​nia.

– Wstań – po​wie​działam .
Adam po​pa​trzy ł na m nie ze zdu​m ie​niem w oczach.
– Proszę – dodałam i wzięłam go za j edną ze sku​ty ch rąk, żeby pociągnąć go za sobą.
Adam pod​szedł ra​zem ze m ną do po​de​stu, na który m sie​działa ro​dzi​na królew​ska. Kie​dy

zbliży liśm y się do schodów, odwróciłam się do nie​go i wes​tchnęłam .

background image

Zdj ęłam naj ​pierw j e​den prześlicz​ny kol​czy k, który do​stałam od Ma​xo​na, a po​tem dru​gi.

Włoży łam j e w dłonie Ada​m a, a on stał kom ​plet​nie oszołom io​ny, gdy dołączy ła do nich piękna
bran​so​le​ta. A później – po​nie​waż j eśli rze​czy ​wiście za​m ie​rzałam to zro​bić, chciałam dać wszy st​-
ko – sięgnęłam do szy i i odpięłam wi​sio​rek ze słowi​kiem , pre​zent od m o​j e​go taty. Kie​dy ty l​ko
włoży łam go w dłoń Ada​m a, za​m knęłam j ego pal​ce na ty ch skar​bach, a po​tem od​sunęłam się na
bok, tak że stanął na wprost króla Clark​so​na.

Wska​załam tro​ny na po​dium .
– Odej dź, wier​ny pod​da​ny, i spłać swój dług wo​bec króla.
W sali roz​legły się wes​tchnie​nia i szep​ty, ale zi​gno​ro​wałam j e. Wi​działam ty l​ko skwa​szoną

m inę króla. Jeśli chciał się za​ba​wić kosz​tem m o​j e​go cha​rak​te​ru, by łam przy ​go​to​wa​na, by od​po​-
wie​dzieć ty m sa​m y m .

Adam po​wo​li wszedł na scho​dy, a j a wi​działam w j ego oczach zarówno radość, j ak i obawę.

Zbliży ł się do króla, upadł na ko​la​na i wy ciągnął ręce pełne klej ​notów.

Król Clark​son rzu​cił m i spoj ​rze​nie m ówiące, że to j esz​cze nie ko​niec, ale wziął biżute​rię z rąk

Ada​m a.

Ze​bra​ni zaczęli wi​wa​to​wać, ale kie​dy się obej ​rzałam , na twa​rzach po​zo​stały ch dziewcząt m a​-

lo​wały się m ie​sza​ne uczu​cia. Adam szy b​ko zszedł z po​dium , by ć m oże w oba​wie, że król zm ie​ni
zda​nie. Miałam na​dziej ę, że na​gry ​wało to tak wie​le ka​m er i tak wie​lu dzien​ni​ka​rzy na​pi​sze o ty m
ar​ty ​kuły, że ktoś po​sta​no​wi zba​dać ciąg dal​szy i spraw​dzi, czy Adam wrócił do dom u. Kie​dy zna​-
lazł się koło m nie, próbował m nie uści​skać, cho​ciaż prze​szka​dzały m u w ty m kaj ​dan​ki. Płakał,
błogosławił m nie i wy ​szedł z sali, wy glądaj ąc j ak naj szczęśliw​szy człowiek na świe​cie.

background image

Roz​dział 20

R

od​zi​na królew​ska opuściła salę bocz​ny ​m i drzwia​m i, a j a wraz z po​zo​stały m i dziewczętam i

z Eli​ty wy szły śm y tą sam ą drogą, którą weszły śm y. Ka​m e​ry nas fil​m o​wały, a ze​bra​ni bili bra​wo.

Kie​dy wy łoniły śm y się z sali, Si​lvia spio​ru​no​wała m nie wściekły m spoj ​rze​niem . Miałam

wrażenie, że po​trze​bu​j e całego swo​j e​go opa​no​wa​nia, żeby nie udu​sić m nie od razu. Za​pro​wa​dziła
nas do nie​wiel​kie​go sa​lo​ni​ku.

– Do środ​ka – roz​ka​zała, j ak​by po​wie​dze​nie cze​go​kol​wiek więcej m ogło prze​kra​czać j ej siły.

Za​trzasnęła drzwi, nie wchodząc do nas.

– Czy ty za​wsze m u​sisz by ć w cen​trum uwa​gi? – warknęła Eli​se.
– Nie zro​biłam ni​cze​go poza ty m , do cze​go próbowałam was nam ówić. To ty m i nie wie​-

rzy łaś!

– Za​cho​wu​j esz się j ak j akaś święta. To by li przestępcy. Robiły śm y to sam o, co każdy sędzia,

ty le ty l​ko, że w piękny ch suk​niach.

– Eli​se, wi​działaś ty ch m ężczy zn? Je​den z nich by ł wy raźnie cho​ry. A wy ​ro​ki za ta​kie

przestępstwa by ły o wie​le za długie – po​wie​działam błagal​nie.

– Ona m a racj ę – przy ​znała Kriss. – Doży wo​cie za kra​dzież? Mu​siałby chy ​ba wy ​nieść cały

pałac, żeby zasłuży ć na taką karę. Co on właści​wie zro​bił?

– Nic – za​pew​niłam . – Ukradł ubra​nia dla swo​j ej ro​dzi​ny. Słuchaj ​cie, wy m iały ście w ży ciu

szczęście. Uro​dziły ście się w lep​szy ch kla​sach. Jeśli j e​steś z niższej kla​sy i tra​cisz główne​go ży wi​-
cie​la ro​dzi​ny … nie j est do​brze. Nie m ogłam go posłać do więzie​nia na resztę ży cia i j ed​no​cześnie
ska​zać j ego ro​dzi​ny na de​gra​dacj ę do Óse​m ek. Nie m ogłam .

– Gdzie two​j a dum a, Am e​ri​co? – j ęknęła Eli​se. – Gdzie two​j e po​czu​cie obo​wiązku i ho​no​ru?

Je​steś ty l​ko zwy kłą dziew​czy ną, nie j e​steś na​wet księżniczką. Na​wet gdy ​by ś by ła, nie m iałaby ś
pra​wa po​dej ​m o​wać ta​kich de​cy ​zj i. Je​steś tu​taj , żeby sto​so​wać się do za​sad usta​la​ny ch przez
króla, a ty nig​dy tego nie ro​bisz! Już od pierw​sze​go dnia!

– Może te za​sa​dy są niesłuszne! – krzy knęłam chy ​ba w naj ​gor​szy m m o​m en​cie.
Drzwi otwo​rzy ły się gwałtow​nie i do środ​ka wtargnął król Clark​son, pod​czas gdy królowa Am ​-

ber​ly i Ma​xon cze​ka​li na ko​ry ​ta​rzu. Król złapał m nie m oc​no za ram ię – na szczęście to zdro​we –
i pociągnął m nie za sobą.

– Dokąd m nie za​bie​ra​cie? – za​py ​tałam , a strach spra​wił, że m ój od​dech stał się krótki i ury ​wa​-

ny.

Nie od​po​wie​dział.
Po​pa​trzy łam przez ram ię na dziewczęta, kie​dy król ciągnął m nie za sobą ko​ry ​ta​rzem . Ce​le​ste

obj ęła się ra​m io​na​m i, a Eli​se wzięła Kriss za rękę. Cho​ciaż by ła na m nie zła, nie spra​wiała
wrażenie szczęśli​wej , że m nie za​bie​raj ą.

background image

– Clark​so​nie, nie działaj po​chop​nie – prze​strzegła ci​cho królowa.
Skręciliśm y za róg ko​ry ​ta​rza i zo​stałam we​pchnięta do po​ko​j u. Królowa i Ma​xon we​szli za

nam i, a król po​pchnął m nie w stronę m ałej sofy.

– Sia​daj – roz​ka​zał bez po​trze​by. Cho​dził po sa​lo​ni​ku j ak lew w klat​ce, a kie​dy się za​trzy ​m ał,

zwrócił się do Ma​xo​na.

– Przy ​sięgałeś! – za​grzm iał. – Po​wie​działeś, że m asz j ą pod kon​trolą. Naj ​pierw ten wy ​skok

pod​czas Biu​le​ty​nu, po​tem m ało nie dałeś się zabić na da​chu, a te​raz to? To się m usi dzi​siaj
skończy ć, Ma​xo​nie.

– Oj ​cze, nie sły szałeś ty ch braw? Lu​dzie do​ce​ni​li j ej współczu​cie. Jest te​raz dla cie​bie naj ​cen​-

niej ​sza ze wszy st​kich.

– Nie ro​zu​m iem ? – Głos króla by ło lo​do​wa​to zim ​ny, ce​dził słowa po​wo​li i m or​der​czo.
Ma​xon za​m ilkł na m o​m ent z po​wo​du ta​kiej re​ak​cj i, ale za​raz zaczął m ówić da​lej :
– Kie​dy za​pro​po​no​wała, żeby lu​dzie sam i się bro​ni​li, społeczeństwo za​re​ago​wało bar​dzo po​zy ​-

ty w​nie. Mogę się założy ć, że to dzięki niej nie by ło większej licz​by ofiar. A te​raz? Oj ​cze, j a nie
po​tra​fiłby m ska​zać kogoś na doży wot​nie więzie​nie za coś, co m iało by ć drob​ny m przestępstwem .
Jak m ożesz ocze​ki​wać tego od kogoś, kto praw​do​po​dob​nie wi​dy ​wał nie raz swo​ich przy ​j a​ciół ka​ra​-
ny ch za drob​niej ​sze wy ​kro​cze​nia? Ona wno​si po​wiew świeżości. Większość społeczeństwa należy
do niższy ch klas i m oże się z nią utożsa​m iać.

Król potrząsnął głową i zno​wu zaczął spa​ce​ro​wać.
– Po​zwo​liłem j ej zo​stać, po​nie​waż ura​to​wała ci ży cie. To ty j e​steś dla m nie naj ​cen​niej ​szy, nie

ona. Jeśli stra​ci​m y cie​bie, stra​ci​m y wszy st​ko. I nie m am na m y śli ty l​ko two​j ej śm ier​ci. Jeśli nie
poświęcisz się swo​j e​m u za​da​niu, j eśli nie będziesz m ieć j a​snej wi​zj i, wszy st​ko się roz​sy ​pie. –
Machnął ra​m io​na​m i i po​zwo​lił, żeby za​padła ci​sza.

– Je​steś co​raz bar​dziej ogłupia​ny – oznaj ​m ił oskarży ciel​sko król. – Zm ie​niasz się po tro​chu

każdego dnia. Te dziewczęta, a ta naj bar​dziej ze wszy st​kich, są bezuży tecz​ne.

– Clark​so​nie, m oże… – Król uci​szy ł królową j ed​ny m spoj ​rze​niem , więc nie dokończy ła swo​j ej

opi​nii.

Król odwrócił się zno​wu do Ma​xo​na.
– Mam dla cie​bie pro​po​zy cj ę.
– Nie j e​stem za​in​te​re​so​wa​ny – od​parł na​ty ch​m iast Ma​xon.
Król Clark​son uniósł przed sobą ręce w geście po​ka​zuj ący m , że nie m a nic złego na m y śli.
– Wy słuchaj m nie.
Ma​xon wes​tchnął.
– Te dziewczęta to praw​dzi​wa ka​ta​stro​fa. Na​wet ko​nek​sj e ro​dzin​ne tej Azj at​ki na nic m i się nie

przy ​dały. Dwój kę ob​cho​dzi ty l​ko sława, a ta ostat​nia, no do​brze, nie j est całkiem bez​na​dziej ​na, ale
m oim zda​niem nie j est też dość do​bra. A ta – po​wie​dział, wska​zuj ąc na m nie – na​wet j eśli przed​-
sta​wia sobą j akąś war​tość, to kom ​plet​nie nie m a zna​cze​nia w porówna​niu z j ej nie​zdol​nością do
za​pa​no​wa​nia nad sobą. Wszy st​ko idzie zupełnie nie tak. Znam cię, wiem , że oba​wiasz się popełnić
błąd, więc m am pe​wien po​m y sł.

Ob​ser​wo​wałam , j ak król pod​cho​dzi do Ma​xo​na.
– Odwołaj m y to. Pozbądźm y się wszy st​kich dziewcząt.
Ma​xon otwo​rzy ł usta, żeby za​pro​te​sto​wać, ale król uniósł rękę.
– Nie m ówię, że m asz po​zo​stać ka​wa​le​rem . Mówię ty l​ko, że nadal m am y do dy s​po​zy ​cj i

background image

zgłosze​nia wszy st​kich chętny ch dziewcząt z całego kra​j u. Czy nie by łoby m iłe, gdy ​by ś m ógł oso​-
biście wy ​brać, które z nich przy ​j adą do pałacu? Może znaj ​dziesz j akąś po​dobną do córki króla
Fran​cj i. Pam iętasz, j ak bar​dzo ci się po​do​bała?

Opuściłam spoj ​rze​nie. Ma​xon nig​dy m i nie wspo​m niał o żad​nej Fran​cuz​ce.
Czułam się tak, j ak​by ktoś wziął dłuto i odłupał kawałek m o​j e​go ser​ca.
– Oj ​cze, nie m ógłby m tego zro​bić.
– Ależ oczy ​wiście, że by ś m ógł. Je​steś księciem . I wy ​da​j e m i się, że m ie​liśm y tu j uż dość wy ​-

skoków, by uznać, że ta par​tia nie spełnia na​szy ch ocze​ki​wań. Ty m ra​zem m ógłby ś m ieć praw​dzi​-
wy wy bór.

Zno​wu pod​niosłam głowę. Ma​xon nie od​ry ​wał wzro​ku od podłogi i wi​działam , że się waha.
– To m ogłoby na​wet na j akiś czas uspo​koić re​be​liantów. Pom y śl o ty m ! – dodał król. – Jeśli

odeślem y te dziewczęta do dom ów, od​cze​ka​m y kil​ka m ie​sięcy, j ak​by śm y zre​zy ​gno​wa​li z Eli​m i​-
na​cj i, a po​tem spro​wa​dzi​m y tu nową grupę uro​czy ch, wy ​kształco​ny ch i m iły ch dziew​czy n… to
by m ogło wie​le zm ie​nić.

Ma​xon próbował coś po​wie​dzieć, ale ty l​ko za​m knął usta.
– Tak czy in​a​czej po​wi​nie​neś so​bie zadać py ​ta​nie, czy to – król zno​wu wska​zał na m nie – j est

ktoś, z kim na​prawdę m ógłby ś spędzić resztę ży cia. Me​lo​dra​m a​ty cz​na, sa​m o​lub​na, chci​wa na
pie​niądze i m ówiąc całkiem szcze​rze, bar​dzo po​spo​li​ta. Po​patrz na nią, sy nu.

Oczy Ma​xo​na na m o​m ent spo​tkały się z m o​im i, za​nim m u​siałam się odwrócić, żeby uniknąć

upo​ko​rze​nia.

– Dam ci kil​ka dni na za​sta​no​wie​nie. Te​raz m uszę się zaj ąć dzien​ni​ka​rza​m i. Am ​ber​ly.
Królowa po​spiesz​nie po​deszła do króla i wzięła go pod ram ię. Zo​sta​wi​li nas sa​m y ch, kom ​plet​-

nie onie​m iały ch.

Po krótkiej chwi​li Ma​xon pod​szedł, żeby pom óc m i wstać.
– Dziękuj ę.
Ma​xon ty l​ko skinął głową.
– Chy ​ba po​wi​nie​nem iść z nim i. Bez wątpie​nia będą także py ​ta​nia do m nie.
– To by ła bar​dzo szczo​dra ofer​ta – sko​m en​to​wałam .
– Chy ​ba naj ​bar​dziej wiel​ko​dusz​na, j aką kie​dy ​kol​wiek od nie​go usły szałem .
Nie chciałam wie​dzieć, czy na​prawdę to roz​waża. Nie m iałam j uż nic do do​da​nia, więc wy ​-

m inęłam go i wróciłam bocz​ny ​m i scho​da​m i do m o​j e​go po​ko​j u z na​dziej ą, że uda m i się uciec od
wszy st​kie​go, co czułam .

Po​koj ówki po​in​for​m o​wały m nie, że obiad zo​sta​nie po​da​ny w po​ko​j ach, a kie​dy nie by łam

w sta​nie z nim i roz​m a​wiać, litości​wie zo​sta​wiły m nie sam ą. Leżałam na łóżku, za​to​pio​na
w m y ślach.

Zro​biłam dzi​siaj słuszną rzecz, praw​da? Wie​rzy łam w spra​wie​dli​wość, ale Osądze​nie nie by ło

spra​wie​dli​wością. Mim o to cały czas za​sta​na​wiałam się, czy udało m i się co​kol​wiek osiągnąć.
Jeśli ten m ężczy ​zna by ł z j a​kichś po​wodów wro​giem króla, w co m u​siałam wie​rzy ć, z pew​nością
zo​sta​nie uka​ra​ny w j akiś inny sposób. Czy to wszy st​ko by ło na nic?

A cho​ciaż wy ​da​wało się to całko​wi​cie nie​po​ważne, biorąc pod uwagę cały prze​bieg Osądze​-

nia, nie po​tra​fiłam prze​stać m y śleć o tej fran​cu​skiej księżnicz​ce. Dla​cze​go Ma​xon o niej nie
wspo​m i​nał? Czy często tu by wała?

Usły szałam pu​ka​nie do drzwi, więc uznałam , że przy ​nie​sio​no obiad, cho​ciaż by ło na to trochę

background image

za wcześnie.

– Proszę – zawołałam , nie wstaj ąc z łóżka.
Drzwi otwo​rzy ły się, a w polu wi​dze​nia po​j a​wiły się ciem ​ne włosy Ce​le​ste.
– Masz ochotę na to​wa​rzy ​stwo? – za​py ​tała. Kriss wy j ​rzała zza niej , a z ty łu zo​ba​czy łam

kawałek ra​m ie​nia Eli​se.

Usiadłam na łóżku.
– Ja​sne.
Weszły, zo​sta​wiaj ąc drzwi otwar​te. Ce​le​ste, nadal za​ska​kuj ąca m nie za każdy m ra​zem , kie​dy

się szcze​rze uśm ie​chała, bez py ​ta​nia usiadła na łóżku. Nie m iałam nic prze​ciw​ko. Kriss poszła
w j ej ślady, zaj ​m uj ąc m iej ​sce w no​gach, a Eli​se, nie​odm ien​nie wy ​twor​na, przy ​siadła na brze​gu.

Kriss ci​cho za​py ​tała o to, nad czy m za​pew​ne wszy st​kie się za​sta​na​wiały.
– Nic ci nie zro​bił?
– Nie. – Uświa​do​m iłam so​bie, że to nie do końca praw​da. – Nie ude​rzy ł m nie ani nic ta​kie​go,

ty l​ko ciągnął za sobą trochę za m oc​no.

– Co po​wie​dział? – za​py ​tała Eli​se, bawiąc się skra​j em su​kien​ki.
– Nie by ł za​chwy ​co​ny m oim wy ​sko​kiem . Gdy ​by to zależało od króla, j uż daw​no by m nie tu

nie by ło.

Ce​le​ste do​tknęła m o​j e​go ra​m ie​nia.
– Ale nie zależy. Za to Ma​xo​no​wi zależy na to​bie, tak sam o j ak lu​dziom w kra​j u.
– Nie wiem , czy to wy ​star​czy. – W przy​pad​ku do​wol​nej z nas – dodałam w m y ślach.
– Prze​pra​szam , że na cie​bie na​krzy ​czałam – po​wie​działa ci​cho Eli​se. – To okrop​nie fru​struj ące.

Tak się sta​ram , żeby by ć opa​no​wa​na i pew​na sie​bie, ale m am po​czu​cie, że nic, co robię, nie m a
zna​cze​nia. Wszy st​kie m nie przy ćm ie​wa​cie.

– To nie​praw​da – sprze​ci​wiła się Kriss. – W ty m m o​m en​cie wszy st​kie j e​steśm y ważne dla

Ma​xo​na. In​a​czej by nas tu nie by ło.

– On się boi zawęzić wy bór do finałowej trój ki – od​pa​ro​wała Eli​se. – Wte​dy będzie m u​siał

wy ​bie​rać, zda​j e się, w ciągu czte​rech dni. Za​trzy ​m u​j e m nie, żeby nie po​dej ​m o​wać tej de​cy ​zj i.

– A skąd wiesz, że to nie m nie dla​te​go za​trzy ​m u​j e? – wtrąciła Ce​le​ste.
– Posłuchaj ​cie – po​wie​działam . – Po ty m , co stało się dzi​siaj , to pew​nie j a wrócę j ako

następna do dom u. To się m u​siało stać prędzej czy m później . Po pro​stu nie j e​stem do tego stwo​-
rzo​na.

Kriss za​chi​cho​tała.
– Żadna z nas nie j est Am ​ber​ly, praw​da?
– Za bar​dzo lubię szo​ko​wać lu​dzi – przy ​znała Ce​le​ste.
– A j a wolałaby m się scho​wać niż robić połowę ty ch rze​czy, które ona m usi robić. – Eli​se

opuściła głowę.

– Ja j e​stem zby t po​ry w​cza – wzru​szy łam ra​m io​na​m i, przy ​znaj ąc się do m o​j ej głównej wady.
– A j a nig​dy nie będę m iała j ej pew​ności sie​bie – wes​tchnęła Kriss.
– Wi​dzi​cie. Wszy st​kie m am y wady, ale Ma​xon m usi wy ​brać j edną z nas, więc nie m a sen​su

się ty m da​lej za​m ar​twiać. – Ce​le​ste bawiła się na​rzutą. – Ale chy ​ba wszy st​kie się zgo​dzi​m y, że
każda z was będzie lep​szy m wy ​bo​rem ode m nie.

Po chwi​li całko​wi​tej ci​szy ode​zwała się Kriss.
– Jak to?

background image

Ce​le​ste po​pa​trzy ła na nią.
– Wiesz prze​cież. Wszy st​kie wie​cie. – Wzięła głęboki od​dech i m ówiła da​lej . – Właści​wie j uż

roz​m a​wiałam o ty m z Am i i nie​daw​no załatwiłam też sprawę z po​koj ówka​m i, ale nie m iałam
j esz​cze oka​zj i, żeby was dwie prze​pro​sić.

Kriss i Eli​se po​pa​trzy ły na sie​bie prze​lot​nie, a po​tem zno​wu odwróciły się do Ce​le​ste.
– Kriss, ze​psułam ci przy j ęcie uro​dzi​no​we – po​wie​działa szy b​ko. – Ty l​ko ty j ed​na m iałaś

okazj ę ob​cho​dzić uro​dzi​ny w pałacu, a j a ode​brałam ci tę chwilę. Bar​dzo prze​pra​szam .

Kriss wzru​szy ła ra​m io​na​m i.
– Osta​tecz​nie wszy st​ko do​brze się skończy ło. Dzięki to​bie m iałam okazj ę do długiej roz​m o​wy

z Ma​xo​nem . Już daw​no ci to wy ​ba​czy łam .

Ce​le​ste na​prawdę wy glądała, j ak​by m iała się rozpłakać, ale zm u​siła zaciśnięte war​gi do

uśm ie​chu.

– To bar​dzo wspa​niałom y ślne, biorąc pod uwagę, że j a nie do końca po​tra​fię to so​bie wy ​ba​-

czy ć. – Ostrożnie otarła rzęsy. – Po pro​stu nie wie​działam , j ak m am utrzy ​m ać j ego za​in​te​re​so​wa​-
nie, więc po​sta​no​wiłam ukraść to, który m ob​da​rzał cie​bie.

Kriss ode​tchnęła głęboko.
– Wte​dy czułam się okrop​nie, ale te​raz na​prawdę nie m a o czy m m ówić. Nic się nie stało.

Przy ​naj m ​niej to nie by ło tak, j ak z Anną.

Ce​le​ste ze wsty ​dem przewróciła ocza​m i.
– Na​wet m i nie przy ​po​m i​naj . Cza​sem za​sta​na​wiam się, j ak da​le​ko by zaszła, gdy ​by m nie… –

Potrząsnęła głową i po​pa​trzy ła na Eli​se. – Nie wiem , czy zdołasz m i wy ​ba​czy ć to wszy st​ko, co ci
zro​biłam . Na​wet te rze​czy, kie​dy nie wie​działaś, że to by łam j a.

Za​wsze do​brze wy ​cho​wa​na Eli​se nie wy ​buchnęła tak, j ak za​pew​ne j a by m to zro​biła na j ej

m iej ​scu.

– Masz na m y śli szkło w m o​ich pan​to​flach, pocięte suk​nie w sza​fie i utle​niacz w szam ​po​nie?
– Utle​niacz! – wes​tchnęłam , znaj ​duj ąc po​twier​dze​nie w znużonej twa​rzy Ce​le​ste.
Eli​se skinęła głową.
– Nie przy szłam tego dnia rano do Kom ​na​ty Dam , żeby po​koj ówki m ogły m nie na nowo ufar​-

bo​wać. – Po​pa​trzy ła na Ce​le​ste. – Wie​działam , że to by łaś ty – po​twier​dziła spo​koj nie. Ce​le​ste
opuściła głowę, głęboko za​wsty ​dzo​na.

– Nig​dy się nie od​zy ​wałaś, pra​wie nic nie robiłaś. Uznałam , że j e​steś naj łatwiej ​szy m ce​lem

i by łam zdu​m io​na, że się nie załam ałaś.

– Nig​dy nie przy ​niosłaby m wsty ​du m o​j ej ro​dzi​nie, wy ​co​fuj ąc się – oznaj ​m iła Eli​se. By łam

za​chwy ​co​na j ej od​da​niem , cho​ciaż nie do końca j e ro​zu​m iałam .

– Po​win​ni by ć dum ​ni z tego wszy st​kie​go, co zno​siłaś. Gdy ​by m oi ro​dzi​ce m ie​li poj ęcie, j ak ni​-

sko upadłam … Nie wiem , co by po​wie​dzie​li. Gdy ​by wie​dzie​li o ty m ro​dzi​ce Ma​xo​na, na pew​no
j uż by m nie stąd wy ​rzu​ci​li. Nie na​daj ę się do tej roli – po​wie​działa Ce​le​ste, z tru​dem zdo​by ​waj ąc
się na to wy ​zna​nie.

Po​chy ​liłam się i położy łam ręce na j ej dłoniach.
– My ślę, że ta od​m ia​na te​raz po​ka​zu​j e, że tak nie j est, Ce​le​ste.
Prze​chy ​liła głowę i uśm iechnęła się do m nie ze sm ut​kiem .
– Mim o wszy st​ko nie wy ​da​j e m i się, żeby Ma​xo​no​wi na m nie zależało. A na​wet gdy ​by tak

by ło – dodała, za​bie​raj ąc ręce, żeby po​pra​wić m a​ki​j aż – ktoś nie​daw​no m i przy ​po​m niał, że nie

background image

po​trze​buj ę m ężczy ​zny, żeby zdo​by ć w ży ciu to, na czy m m i zależy.

Wy ​m ie​niły śm y uśm ie​chy, a po​tem Ce​le​ste zno​wu spoj ​rzała na Eli​se.
– Nie by łaby m w sta​nie prze​pro​sić za wszy st​ko, co ci zro​biłam , ale chcę, żeby ś wie​działa, że

na​prawdę tego żałuj ę. Prze​pra​szam , Eli​se.

Eli​se bez j ed​ne​go drgnie​nia wpa​try ​wała się w Ce​le​ste. Przy ​go​to​wałam się na j ej ostre słowa

te​raz, kie​dy m iała j ą w końcu na swo​j ej łasce.

– Mogłaby m m u o ty m po​wie​dzieć. Am e​ri​ca i Kriss by ły by m o​im i świad​ka​m i, a Ma​xon m u​-

siałby odesłać cię do dom u.

Ce​le​ste przełknęła ślinę. Jak bar​dzo upo​ka​rzaj ące by łoby wy ​j e​chać w taki sposób!
– Ale nie zro​bię tego – oznaj ​m iła w końcu Eli​se. – Nie będę zm u​szać Ma​xo​na do ni​cze​go, i nie​-

za​leżnie od tego, czy wy ​gram , czy prze​gram , chcę się za​cho​wy ​wać uczci​wie. Więc za​po​m nij ​-
m y o ty m .

To nie by ły właści​wie słowa wy ​ba​cze​nia, ale i tak by ło to o wie​le więcej , niż Ce​le​ste m ogła się

spo​dzie​wać. Z tru​dem pa​no​wała nad sobą, ki​waj ąc głową i szep​tem dziękuj ąc Eli​se.

– Rany – ode​zwała się Kriss, chcąc zm ie​nić te​m at. – Na​prawdę nie za​m ie​rzałaby m na cie​bie

skarży ć, Ce​le​ste, ale… nie pom y ślałam o ty m , że m iałaby m tak postąpić z po​wodów ho​no​ro​-
wy ch. – Odwróciła się do Eli​se, m aj ąc na m y śli j ej słowa.

– Za​wsze o ty m m y ślę – przy ​znała się Eli​se. – Muszę się trzy ​m ać tak do​brze, j ak m ogę,

szczególnie, że j eśli nie wy ​gram , przy ​niosę wsty d m o​j ej ro​dzi​nie.

– Jak m ogą uznać, że to two​j a wina, sko​ro to Ma​xon do​ko​nu​j e wy ​bo​ru? – za​py ​tała Kriss, po​pra​-

wiaj ąc się i sia​daj ąc wy ​god​niej . – Dla​cze​go to m iałoby spra​wić, że przy ​nie​siesz im wsty d?

Eli​se odwróciła się do nas i wy j aśniła w końcu, co j ą dręczy.
– Z po​wo​du aranżowa​ny ch m ałżeństw. Naj ​lep​sze dziewczęta do​staj ą naj ​lep​szy ch m ężczy zn

i na odwrót. Ma​xon j est szczy ​tem do​sko​nałości. Jeśli prze​gram , to zna​czy, że nie by łam do​sta​tecz​-
nie do​bra. Moj a ro​dzi​na nie będzie m y ślała, że za ty m wy ​bo​rem stoj ą uczu​cia, cho​ciaż j a wiem ,
że on będzie się nim i kie​ro​wał. Po​patrzą na to lo​gicz​nie. Moj e uro​dze​nie, uzdol​nie​nia… zo​stałam
wy ​cho​wa​na tak, żeby zasługi​wać na naj ​lep​sze​go m ęża, więc j eśli go nie do​stanę, to kto m nie
weźm ie?

Mi​lio​ny razy m y ślałam o ty m , j ak zm ie​ni się m oj e ży cie, j eśli wy ​gram lub prze​gram , ale nig​-

dy nie za​sta​na​wiałam się, co to będzie ozna​czało dla po​zo​stały ch. Po m o​j ej roz​m o​wie z Ce​le​ste
na​prawdę po​win​nam by ła to zro​bić.

Kriss położy ła rękę na dłoni Eli​se.
– Pra​wie wszy st​kie dziew​czy ​ny, które wróciły do dom u, są j uż zaręczo​ne ze wspa​niały m i

m ężczy ​zna​m i. Sam o za​kwa​li​fi​ko​wa​nie się do Eli​m i​na​cj i j est ogrom ​ny m suk​ce​sem , a ty zna​lazłaś
się przy ​naj m ​niej w finałowej czwórce Eli​ty. Uwierz m i, Eli​se, m ężczy źni będą się do cie​bie usta​-
wiać w ki​lo​m e​tro​wej ko​lej ​ce.

Eli​se uśm iechnęła się.
– Nie po​trze​buj ę ko​lej ​ki. Wy ​star​czy m i j e​den.
– Ja po​trze​buj ę ko​lej ​ki – oznaj ​m iła Ce​le​ste spra​wiaj ąc, że wszy st​kie, na​wet Eli​se,

roześm iały śm y się.

– Ja po​proszę o kil​ku – po​wie​działa Kriss. – Ko​lej ​ka by łaby trochę przy tłaczaj ąca.
Po​pa​trzy ły na m nie.
– Je​den.

background image

– Je​steś stuk​nięta – stwier​dziła Ce​le​ste.
Przez chwilę roz​m a​wiały śm y o Ma​xo​nie, o do​m ach, o na​szy ch na​dzie​j ach. Nig​dy tak na​-

prawdę nie m ówiły śm y w taki sposób, bez żad​ny ch dzielący ch nas ba​rier. Kriss i j a sta​rały śm y
się, próbuj ąc uczci​wie i otwar​cie pod​cho​dzić do na​szej ry ​wa​li​za​cj i, ale te​raz, kie​dy m ogły śm y
po pro​stu roz​m a​wiać o ży ciu, zro​zu​m iałam , że na​sza przy ​j aźń prze​trwa Eli​m i​na​cj e. Eli​se oka​zała
się nie​spo​dzianką, ale to, że pa​trzy ła na wszy st​ko z tak in​nej per​spek​ty ​wy niż j a, zm u​szało m nie do
za​sta​no​wie​nia się nad wie​lo​m a spra​wa​m i i po​zwa​lało m i otwo​rzy ć um y sł.

Ce​le​ste sta​no​wiła całko​wi​te za​sko​cze​nie. Gdy ​by ktoś m i po​wie​dział, że ta bru​net​ka na szpil​kach,

która tak złowiesz​czo wkro​czy ła w m oj e ży cie tam ​te​go dnia na lot​ni​sku, będzie dziew​czy ną,
z której obec​ności obok będę cie​szy ć się naj ​bar​dziej , roześm iałaby m m u się w twarz. Ta m y śl
by ła równie trud​na do uwie​rze​nia j ak to, że j a nadal tu by łam , j ako j ed​na z ostat​nich dziewcząt,
i ser​ce kra​j ało m i się na m y śl o ty m , że j e​stem tak bli​sko utra​ty Ma​xo​na.

Kie​dy roz​m a​wiały śm y, wi​działam , że po​zo​stałe za​czy ​naj ą ak​cep​to​wać ten fakt tak sam o, j ak

j a. Ce​le​ste na​wet wy glądała in​a​czej , kie​dy po​zby ła się j uż ciążący ch j ej na ser​cu ta​j em ​nic. Zo​-
stała wy ​cho​wa​na j ako spe​cy ​ficz​ny ro​dzaj piękności. Jej uro​da zależała od m a​sko​wa​nia pew​ny ch
rze​czy, wy ​ko​rzy ​sty ​wa​nia oświe​tle​nia i bez​u​stan​ne​go dążenia do per​fek​cj i. Ale inny ro​dzaj piękna
brał się z po​ko​ry i uczci​wości, a te​raz właśnie ta​kim pięknem pro​m ie​niała.

Ma​xon m u​siał po​dej ść bar​dzo ci​cho, po​nie​waż nie m iałam poj ęcia, j ak długo stał w drzwiach

i ob​ser​wo​wał nas. To Eli​se j ako pierw​sza zo​ba​czy ła j ego sy l​wetkę i ze​szty w​niała.

– Wa​sza wy ​so​kość – po​wie​działa, skłaniaj ąc głowę.
Po​pa​trzy ły śm y w tę stronę, prze​ko​na​ne, że m u​siały śm y się przesły szeć.
– Moj e pa​nie. – Ma​xon także skinął nam głową. – Nie chciałem prze​szka​dzać. Wy ​da​j e m i się,

że coś wam po​psułem .

Po​pa​trzy ły śm y na sie​bie i j e​stem pew​na, że nie ty l​ko j a pom y ślałam : Nie, dzięki to​bie stało się

coś nie​sa​mo​wi​te​go.

– Nic nie szko​dzi – po​wie​działam .
– Jesz​cze raz prze​pra​szam , że prze​szka​dzam , ale m uszę po​roz​m a​wiać z Am e​ricą. Na osob​-

ności.

Ce​le​ste wes​tchnęła i wstała, ale zdąży ła się j esz​cze obej ​rzeć i m rugnąć do m nie. Eli​se pod​-

niosła się szy b​ko, a Kriss zro​biła to sam o, lek​ko ści​skaj ąc m oj ą nogę, kie​dy ze​ska​ki​wała z łóżka.
Eli​se, wy ​chodząc, dy gnęła przed Ma​xo​nem , a Kriss za​trzy ​m ała się, żeby po​pra​wić m u klapę m a​-
ry ​nar​ki. Ce​le​ste po​deszła do Ma​xo​na tak pew​na sie​bie, j ak za​wsze, i szepnęła m u coś do ucha.

Kie​dy skończy ła, uśm iechnął się.
– Mam na​dziej ę, że to nie będzie po​trzeb​ne.
– To do​brze. – Wy szła, za​m y ​kaj ąc za sobą drzwi, a j a wstałam i przy ​go​to​wałam się na to, co

m a nastąpić.

– O co j ej cho​dziło? – za​py ​tałam , ru​chem głowy wska​zuj ąc drzwi.
– O, Ce​le​ste chciała m i ty l​ko j a​sno po​wie​dzieć, że j eśli cię skrzy wdzę, to będę przez nią płakać

– wy j aśnił Ma​xon z uśm ie​chem .

Roześm iałam się.
– Miałam j uż do czy ​nie​nia z j ej pa​znok​cia​m i, więc le​piej uważaj .
– Tak, proszę pani.
Ode​tchnęłam głębiej , a m ój uśm iech przy ​gasł.

background image

– No więc?
– Więc co?
– Za​m ie​rzasz to zro​bić?
Ma​xon potrząsnął głową z uśm ie​chem .
– Nie. Przez m o​m ent to by ła kusząca m y śl, ale nie chcę za​czy ​nać wszy st​kie​go od nowa. Lubię

m oj e nie​do​sko​nałe dziewczęta. – Wzru​szy ł ra​m io​na​m i z za​do​wo​loną m iną. – Poza ty m oj ​ciec nie
wie o Auguście ani o ty m , j a​kie cele m aj ą re​be​lian​ci z Północy, ani o ni​czy m po​dob​ny m . Jego
roz​wiąza​nia, ta​kie j ak wy ​co​fa​nie się te​raz, za​działały by ty l​ko na krótką m etę.

Ode​tchnęłam z ulgą. Miałam na​dziej ę, że Ma​xo​no​wi zależy na m nie do​sta​tecz​nie, żeby nie po​-

zwo​lił m nie odesłać, ale po tej roz​m o​wie z dziewczętam i nie chciałam także, żeby j e to spo​tkało.

– Poza ty m – dodał, nadal za​do​wo​lo​ny z sie​bie – po​win​naś by ła zo​ba​czy ć dzien​ni​ka​rzy.
– Dla​cze​go? Co się stało? – do​py ​ty ​wałam się, pod​chodząc bliżej .
– Po raz ko​lej ​ny zro​biłaś na nich wrażenie. Wy ​da​j e m i się, że na​wet j a nie ro​zu​m iem w tej

chwi​li na​stroj ów, pa​nuj ący ch w kra​j u. To zupełnie j ak​by … j ak​by zro​zu​m ie​li, że różne rze​czy
m ogą wy glądać in​a​czej . On rządzi kra​j em w taki sam sposób, j ak rządzi m ną. Uważa, że nikt poza
nim nie j est zdol​ny do po​dej ​m o​wa​nia właści​wy ch de​cy ​zj i, więc wy ​m u​sza swój punkt wi​dze​nia
na in​ny ch. Po prze​czy taniu pam iętników Gre​go​ry ’ego do​chodzę do wnio​sku, że tak j est j uż od j a​-
kie​goś cza​su. Ale nikt j uż tego nie chce. Lu​dzie pragną m ieć wy bór. – Ma​xon potrząsnął głową. –
Prze​rażasz go, ale nie m oże cię wy ​rzu​cić. Je​steś uwiel​bia​na, Am i.

Przełknęłam ślinę.
– Uwiel​bia​na?
Ma​xon skinął głową.
– A… j a po​dzie​lam to zda​nie. Dla​te​go nie​za​leżnie od tego, co on po​wie lub zro​bi, nie trać wia​-

ry. Nic nie j est j esz​cze skończo​ne.

Przy ​cisnęłam pal​ce do ust, za​szo​ko​wa​na ty m i wia​do​m ościa​m i. Eli​m i​na​cj e będą nadal trwały,

dziewczęta i j a nadal będzie​m y m iały szansę, a j eśli wie​rzy ć słowom Ma​xo​na, lu​dzie co​raz bar​-
dziej m nie apro​bo​wa​li.

Ale m im o ty ch wszy st​kich do​bry ch wieści j ed​na rzecz nadal nie dawała m i spo​ko​j u.
Po​pa​trzy łam na na​rzutę łóżka, nie​m al oba​wiaj ąc się zadać to py ​ta​nie.
– Wiem , że to za​brzm i głupio… Ale kim j est córka króla Fran​cj i?
Ma​xon m il​czał przez chwilę, a po​tem usiadł na łóżku.
– Ma na im ię Da​ph​ne. Przed roz​poczęciem Eli​m i​na​cj i by ła j e​dy ną dziew​czy ną, j aką m iałem

okazj ę le​piej po​znać.

– I?
Roześm iał się bezgłośnie.
– I nie​co później od​kry łem , że j ej uczu​cia do m nie są trochę głębsze od zwy kłej przy ​j aźni. Ale

nie od​wza​j em ​niałem ty ch uczuć. Nie m ógłby m .

– Czy by ło z nią coś nie tak, czy …
– Nie, Am i. – Ma​xon wziął m nie za rękę i zm u​sił, żeby m na nie​go spoj ​rzała. – Da​ph​ne j est

m oj ą przy ​j a​ciółką i nie m oże by ć ni​kim więcej . Przez całe ży cie cze​kałem na cie​bie, na was
wszy st​kie. To j est m oj a szan​sa, żeby zna​leźć żonę, i wie​działem o ty m , odkąd pam iętam . Z Da​ph​-
ne nie łączy ły m nie żadne re​la​cj e ro​m an​ty cz​ne. Nie przy szło m i na​wet do głowy, żeby ci o niej
po​wie​dzieć, i j e​stem pe​wien, że oj ​ciec wspo​m niał o niej ty l​ko dla​te​go, żeby dać ci ko​lej ​ny

background image

powód do zwątpie​nia w sie​bie.

Przy ​gry złam wargę. Król aż za do​brze znał m oj e słabości.
– Widzę, że to ro​bisz, Am i. Porównu​j esz sie​bie do m o​j ej m at​ki, do resz​ty Eli​ty, do wer​sj i sie​-

bie, j aką swo​im zda​niem po​win​naś by ć, a te​raz próbu​j esz się porówny ​wać do oso​by, o której ist​-
nie​niu nie wie​działaś j esz​cze kil​ka go​dzin tem u.

To by ła praw​da. Już zaczęłam się za​sta​na​wiać, czy j est ład​niej ​sza ode m nie, m ądrzej ​sza ode

m nie, i czy wy ​m a​wia im ię Ma​xo​na z prze​sad​nie za​lot​ny m ak​cen​tem .

– Am i – po​wie​dział Ma​xon, biorąc m oj ą twarz w dłonie.
– Gdy ​by ona m iała zna​cze​nie, po​wie​działby m ci o niej . Tak j ak ty by ś m i po​wie​działa coś ta​-

kie​go.

Żołądek m i się za​cisnął. Nie by łam całko​wi​cie szcze​ra z Ma​xo​nem . Ale kie​dy wpa​try ​wał się

tak głęboko w m oj e oczy, łatwo m i by ło nie m y śleć o ty m . Mogłaby m za​po​m nieć o wszy st​kim ,
co nas ota​czało, kie​dy pa​trzy ł na m nie w taki sposób. I to właśnie zro​biłam .

Wpadłam w ra​m io​na Ma​xo​na, przy ​tu​laj ąc się m oc​no do nie​go. Nie by ło m iej ​sca na świe​cie,

w który m pragnęłaby m się zna​leźć bar​dziej .

background image

Roz​dział 21

C

ele​ste zo​stała przy wódczy ​nią na​sze​go nowo od​kry ​te​go sio​strzeństwa. To by ł j ej po​m y sł, żeby

za​brać wszy st​kie na​sze po​koj ówki i kil​ka wiel​kich lu​ster do Kom ​na​ty Dam i spędzić dzień na
upiększa​niu się na​wza​j em . Nie m iało to większe​go sen​su, biorąc pod uwagę, że żadna z nas nie
zro​biłaby nic le​piej niż pałaco​wy per​so​nel, ale m im o to by ło świetną za​bawą.

Kriss przy łoży ła końcówki włosów do m o​j e​go czoła.
– Za​sta​na​wiałaś się nad ty m , żeby zro​bić so​bie grzy wkę?
– Kil​ka razy – przy ​znałam , roz​trze​puj ąc ko​sm y ​ki wiszące m i tuż nad ocza​m i. – Ale m oj a sio​-

stra zwy ​kle w końcu do​cho​dzi do wnio​sku, że grzy w​ka j ą de​ner​wu​j e, więc zm ie​niałam zda​nie.

– My ślę, że wy glądałaby ś uro​czo – oznaj ​m iła Kriss z en​tu​zj a​zm em . – Mogłaby m cię ostrzy c,

gdy ​by ś chciała.

– Ja​sne – wtrąciła się Ce​le​ste. – Pozwól j ej , żeby robiła coś przy two​j ej twa​rzy noży cz​ka​m i,

Am i. Świet​ny po​m y sł.

Wszy st​kie wy ​buchnęły śm y śm ie​chem , a j a usły szałam na​wet stłum io​ny śm iech z prze​ciw​nej

stro​ny sali. Spoj ​rzałam w tam tą stronę i zo​ba​czy łam , że królowa za​ci​ska m oc​no war​gi, próbuj ąc
czy ​tać leżący przed nią do​ku​m ent. Oba​wiałam się, że uzna nasz po​m y sł za odro​binę nie​sto​sow​ny,
ale szcze​rze m ówiąc nie wiem , czy kie​dy ś wi​działam j ą tak szczęśliwą.

– Po​win​ny śm y po​ro​bić zdj ęcia! – po​wie​działa Eli​se.
– Ktoś m a apa​rat? – za​py ​tała Ce​le​ste. – Je​stem pro​fe​sj o​na​listką.
– Ma​xon m a! – zawołała Kriss. – Chodź tu na chwilę – po​wie​działa do po​koj ówki, m a​chaj ąc do

niej zachęcaj ąco.

– Chwi​leczkę – oznaj ​m iłam , biorąc kartkę pa​pie​ru. – No do​brze, j uż. Wa​sza naj ​j aśniej ​sza wy ​-

so​kość, dam y z Eli​ty do​m a​gaj ą się niezwłoczne​go do​star​cze​nia im naj ​prost​sze​go z Wa​szy ch apa​-
ratów fo​to​gra​ficz​ny ch w celu…

Kriss za​chi​cho​tała, a Ce​le​ste potrząsnęła głową.
– Wiem ! Prze​pro​wa​dze​nia stu​diów nad ko​biecą dy ​plo​m acj ą – dodała Eli​se.
– Czy coś ta​kie​go w ogóle ist​nie​j e? – za​py ​tała Kriss.
Ce​le​ste potrząsnęła włosa​m i.
– A kogo to ob​cho​dzi?
Ja​kieś dwa​dzieścia m i​nut później Ma​xon za​pu​kał do drzwi i uchy ​lił j e odro​binę.
– Czy m ogę wej ść?
Kriss pod​biegła do nie​go.
– Nie. Chce​m y ty l​ko apa​rat. – Wy j ęła m u szy b​ko apa​rat z ręki i za​trzasnęła m u drzwi przed no​-

sem .

Ce​le​ste usiadła na podłodze ze śm ie​chu.

background image

– Co wy tam ro​bi​cie? – zawołał, ale by ły śm y zby t zaj ęte zaśm ie​wa​niem się, żeby m u od​po​-

wie​dzieć.

Po​tem długo po​zo​wały śm y koło de​ko​ra​cj i kwia​to​wy ch i uda​wały śm y, że prze​sy łam y

pocałunki, a Ce​le​ste po​ka​zała nam , j ak należy wy ​ko​rzy ​sty ​wać oświe​tle​nie.

Kie​dy Kriss i Eli​se położy ły się na ka​na​pie, a Ce​le​ste stanęła nad nim i, żeby zro​bić więcej

zdj ęć, obej ​rzałam się i zo​ba​czy łam na twa​rzy królo​wej uśm iech za​do​wo​le​nia. Wy ​da​wało m i się
niewłaściwe, że ona nie j est w to włączo​na, więc wzięłam szczotkę i po​deszłam do niej .

– Wi​tam , lady Am e​ri​co – po​wie​działa.
– Czy m ogłaby m ucze​sać włosy wa​szej wy ​so​kości?
Na j ej twa​rzy od​m a​lo​wały się różne uczu​cia, ale ty l​ko skinęła głową i od​po​wie​działa ci​cho:
– Oczy ​wiście.
Stanęłam za nią i wzięłam w rękę pa​sm o j ej wspa​niały ch włosów. Prze​su​wałam po nich raz za

ra​zem szczotką, ob​ser​wuj ąc j ed​no​cześnie po​zo​stałe dziew​czy ​ny.

– Ten wi​dok to praw​dzi​wy m iód na m oj e ser​ce – oznaj ​m iła królowa.
– Ja też się cieszę. Po​lu​biłam j e. – Mil​czałam przez chwilę. – Prze​pra​szam za to, co zro​biłam

na Osądze​niu. Wiem , że nie po​win​nam , ale po pro​stu…

– Ro​zu​m iem , ko​cha​nie. Wy j aśniłaś m i to wszy st​ko wcześniej . To trud​ne za​da​nie, a wam tra​fiła

się wy j ątko​wo cho​ro​wi​ta gru​pa.

W ty m m o​m en​cie uświa​do​m iłam so​bie, do j a​kie​go stop​nia królowa by ła ode​rwa​na od rze​czy ​-

wi​stości. A m oże po pro​stu po​sta​no​wiła wie​rzy ć za wszelką cenę, że j ej m ąż działa z naj ​lep​szy ch
po​bu​dek?

Ode​zwała się zno​wu, j ak​by czy ​tała w m o​ich m y ślach.
– Wiem , że uważasz, iż Clark​son j est su​ro​wy, ale to do​bry człowiek. Nie m asz poj ęcia, j ak

obciążaj ąca psy ​chicz​nie j est j ego po​zy ​cj a. Każdy z nas ra​dzi so​bie z ty m na swój sposób. On
cza​sem tra​ci cier​pli​wość, j a często od​po​czy ​wam , Ma​xon ob​ra​ca wszy st​ko w żart.

– To praw​da – przy ​znałam ze śm ie​chem .
– Py ​ta​nie brzm i, j ak ty so​bie będziesz z ty m ra​dzić? – królowa odwróciła głowę. – Uważam , że

twój zapał j est j edną z two​ich naj ​większy ch za​let. Jeśli na​uczy sz się go kon​tro​lo​wać, m ogłaby ś
by ć cu​downą księżniczką.

Skinęłam głową.
– Przy ​kro m i, że za​wiodłam .
– Nie, nie, skar​bie. – Królowa po​pa​trzy ła przed sie​bie. – Widzę w to​bie po​ten​cj ał. Kie​dy

by łam w two​im wie​ku, pra​co​wałam w fa​bry ​ce. By łam brud​na i głodna, a cza​sem by łam zła. Ale
od początku ko​chałam się w księciu Illéi, a kie​dy do​stałam szansę, żeby go zdo​by ć, na​uczy łam się
pa​no​wać nad gnie​wem . Z tego m iej ​sca m ożna zro​bić bar​dzo wie​le, ale nie​ko​niecz​nie w taki
sposób, j ak by ś chciała. Mu​sisz na​uczy ć się to ak​cep​to​wać, zgo​da?

– Tak, m am o – zażar​to​wałam .
Po​pa​trzy ła na m nie z ka​m ienną twarzą.
– Chciałam po​wie​dzieć, wa​sza wy ​so​kość. Tak, wa​sza wy ​so​kość.
Oczy królo​wej zalśniły, m rugnęła kil​ka razy i zno​wu po​pa​trzy ła przed sie​bie.
– Jeśli to się zakończy tak, j ak się spo​dzie​wam , „m am o” będzie całko​wi​cie w porządku.
Te​raz to j a za​m ru​gałam , żeby stłum ić łzy. Nikt nig​dy nie m ógłby zaj ąć m iej ​sca m o​j ej m at​ki,

ale wy ​da​wało m i się czy m ś nie​zwy ​kle ważny m , że j e​stem ak​cep​to​wa​na, ra​zem ze wszy st​ki​m i

background image

wa​da​m i, przez m atkę m ężczy ​zny, którego m ogłam poślubić.

Ce​le​ste obej ​rzała się, za​uważy ła nas i pod​biegła.
– Wy gląda​cie prześlicz​nie! Proszę o uśm iech.
Po​chy ​liłam się i obj ęłam królową Am ​ber​ly, a ona do​tknęła m o​j ej ręki. Po​tem j uż wszy st​kie

tłoczy ły śm y się wokół niej i w końcu prze​ko​nały śm y j ą, żeby zro​biła raz za​bawną m inę do
zdj ęcia. Po​koj ówki także zro​biły nam kil​ka zdj ęć, żeby śm y m ogły by ć na nich wszy st​kie ra​zem ,
a j a osta​tecz​nie doszłam do wnio​sku, że to by ł naj ​lep​szy dzień, j aki spędziłam w pałacu. Nie wie​-
działam j ed​nak, j ak długo to po​trwa. Boże Na​ro​dze​nie by ło co​raz bliżej .

Po​koj ówki układały m i na nowo fry ​zurę po ty m , j ak Eli​se w ostat​niej chwi​li bar​dzo nie​zgrab​nie

spróbowała m i upiąć włosy, kie​dy usły szałam pu​ka​nie do drzwi.

Mary pod​biegła, żeby otwo​rzy ć, a do po​ko​j u wszedł gwar​dzi​sta, którego na​zwi​ska nie znałam .

Wi​dy ​wałam go bar​dzo często, nie​m al za​wsze w ob​sta​wie ota​czaj ącej króla.

Po​koj ówki dy gnęły, kie​dy pod​szedł bliżej , a j a po​czułam przy pły w nie​po​ko​j u, gdy stanął

przede m ną.

– Lady Am e​ri​co, król pra​gnie się z panią niezwłocznie zo​ba​czy ć – po​wie​dział chłodno.
– Czy coś się stało? – za​py ​tałam , graj ąc na czas.
– Król od​po​wie na pani py ​ta​nia.
Przełknęłam ślinę, a przez głowę prze​m knęły m i wszy st​kie okrop​ne m y śli. Moj a ro​dzi​na by ła

w nie​bez​pie​czeństwie. Król zna​lazł j akiś sposób, żeby dy s​kret​nie uka​rać m nie za wszy st​kie prze​wi​-
nie​nia wo​bec nie​go. Od​kry ł, że wy ​m knęliśm y się z pałacu. Albo m oże, co by łoby chy ​ba naj ​gor​-
sze, ktoś za​uważy ł m oj e powiąza​nia z Aspe​nem i obo​j e m ie​liśm y za to zapłacić.

Spróbowałam nie pod​da​wać się stra​cho​wi. Nie chciałam go oka​zy ​wać w ob​li​czu króla Clark​so​-

na.

– W ta​kim ra​zie j uż idę. – Wstałam i ru​szy łam za gwar​dzistą, oglądaj ąc się j esz​cze przed

wy j ściem na m oj e po​koj ówki. Kie​dy zo​ba​czy łam m a​luj ący się na ich twa​rzach nie​pokój ,
pożałowałam , że to zro​biłam .

Prze​szliśm y ko​ry ​ta​rzem i we​szliśm y scho​da​m i na dru​gie piętro. Nie wie​działam , co m am zro​-

bić z rękam i, więc po​pra​wiałam włosy i su​kienkę albo spla​tałam pal​ce.

W połowie ko​ry ​ta​rza zo​ba​czy łam Ma​xo​na i po​czułam się trochę le​piej . Za​trzy ​m ał się pod

drzwia​m i po​ko​j u, cze​kaj ąc na m nie. W j ego oczach nie by ło nic nie​po​koj ącego, ale on le​piej ode
m nie um iał ukry ​wać strach.

– O co cho​dzi? – za​py ​tałam szep​tem .
– Też m ogę się ty l​ko dom y ślać.
Gwar​dzi​sta zaj ął m iej ​sce pod drzwia​m i, a Ma​xon wpro​wa​dził m nie do środ​ka. W prze​stron​-

ny m po​ko​j u pod j edną ścianą stały regały pełne książek, a na sto​j a​kach by ły roz​pięte m apy. Co
naj ​m niej trzy przed​sta​wiały Illéę i m iały przy ​pięte znacz​ni​ki w różny ch ko​lo​rach. Za ogrom ​ny m
biur​kiem sie​dział król, trzy ​m aj ąc w ręku kartkę pa​pie​ru.

Wy ​pro​sto​wał się, kie​dy zo​ba​czy ł, że j a i Ma​xon we​szliśm y do po​ko​j u.
– Coś ty właści​wie zro​biła z włoską księżniczką? – za​py ​tał król Clark​son, wpa​truj ąc się we m nie.
Zm ar​twiałam . Pie​niądze. Całkiem o ty m za​po​m niałam . Spi​sek m aj ący na celu sprze​daż bro​ni

lu​dziom po​strze​ga​ny m przez króla j ako j ego wro​go​wie, by ł gor​szy od każdego in​ne​go sce​na​riu​sza,
na j aki się na​sta​wiałam .

background image

– Nie ro​zu​m iem , o czy m wa​sza wy ​so​kość m ówi – skłam ałam , patrząc na Ma​xo​na. Za​cho​wał

spokój , cho​ciaż wie​dział o wszy st​kim .

– Od dzie​siątków lat dąży liśm y do so​j u​szu z Włocha​m i i na​gle ro​dzi​na królew​ska ser​decz​nie za​-

pra​sza nas z wi​zy tą. Jed​nakże – król pod​niósł list, szu​kaj ąc od​po​wied​nie​go frag​m en​tu – o, tu​taj .
„Wi​zy ​ta wa​szej wy ​so​kości wraz z ro​dziną będzie dla nas ogrom ​ny m za​szczy ​tem , ży wi​m y j ed​nak
na​dziej ę, że będzie m ogła nas od​wie​dzić również lady Am e​ri​ca. Mie​liśm y okazj ę po​znać człon​ki​-
nie Eli​ty i nie po​tra​fi​m y so​bie wy ​obra​zić ni​ko​go lep​sze​go od niej w roli przy szłej królo​wej .”

Król zno​wu po​pa​trzy ł na m nie.
– Co ta​kie​go zro​biłaś?
Uświa​do​m iłam so​bie, że uniknęłam ogrom ​ne​go nie​bez​pie​czeństwa, i odro​binę się uspo​koiłam .
– Sta​rałam się ty l​ko by ć j ak naj ​grzecz​niej ​sza wo​bec księżnicz​ki i j ej m at​ki, kie​dy przy ​j e​chały

tu​taj z wi​zy tą. Nie wie​działam , że aż tak m nie po​lu​biły.

Król Clark​son przewrócił ocza​m i.
– Je​steś nie​prze​wi​dy ​wal​na. Ob​ser​wuj ę cię i wiem , że j e​steś tu​taj w j a​kim ś celu, ale wy ​da​j e

m i się całko​wi​cie pew​ne, że nie cho​dzi o nie​go.

Ma​xon odwrócił się do m nie, sły sząc te słowa, a j a pożałowałam , że widzę bły sk nie​pew​ności

w j ego oczach. Potrząsnęłam głową.

– To nie​praw​da!
– W ta​kim ra​zie j ak dziew​czy ​na bez żad​ny ch środków, ko​nek​sj i i władzy zdołała przy ​bliży ć ten

kraj do cze​goś, o co sta​ra​m y się od lat? Jak?

W głębi du​szy wie​działam , że w grę wchodzą czy n​ni​ki, który ch król nie za​uważał. Ale to Ni​co​-

let​ta za​pro​po​no​wała m i po​m oc, za​py ​tała, czy m oże zro​bić co​kol​wiek dla spra​wy, którą chciała po​-
pie​rać. Gdy ​by oskarżał m nie o coś, co by ło rze​czy ​wiście m oj ą winą, ten pod​nie​sio​ny głos
wy dałby m i się prze​rażaj ący. W tej sy ​tu​acj i brzm iał j ak głos dziec​ka.

Od​po​wie​działam ci​cho:
– To wa​sza wy ​so​kość po​le​cił nam przy ​go​to​wać przy j ęcie na po​wi​ta​nie za​gra​nicz​ny ch gości.

In​a​czej nie po​znałaby m nig​dy żad​nej z ty ch dam . To ona na​pi​sała list z za​pro​sze​niem , j a nie pro​-
siłam ni​ko​go o wy ​cieczkę do Włoch. Może gdy ​by wa​sza wy ​so​kość za​cho​wy ​wał się bar​dziej
gościn​nie, ten so​j usz z Włocha​m i zo​stałby za​war​ty lata tem u.

Król wstał gwałtow​nie.
– Uważaj , co m ówisz.
Ma​xon obj ął m nie ra​m ie​niem .
– My ślę, że m ożesz j uż iść, Am e​ri​co.
Na​ty ch​m iast skie​ro​wałam się do drzwi, nie m ogąc się do​cze​kać, aż znaj dę się gdzie​kol​wiek,

gdzie nie m a króla. Ale król Clark​son m iał inne pla​ny.

– Cze​kaj . To nie wszy st​ko – oznaj ​m ił. – To wie​le zm ie​nia. Nie m ożem y odwołać Eli​m i​na​cj i

i ry ​zy ​ko​wać nie​za​do​wo​le​nia Włochów. Maj ą ogrom ​ne wpły wy, j eśli uda nam się po​zy ​skać ich
wspar​cie, będą m o​gli otwo​rzy ć przed nam i wie​le drzwi.

Ma​xon skinął głową, nie spra​wiaj ąc wrażenia nie​za​do​wo​lo​ne​go. Już podj ął de​cy zj ę, że nas tu​-

taj za​trzy ​m a, ale m u​sie​liśm y te​raz uda​wać, że to król m a nad wszy st​kim kon​trolę.

– Mu​si​m y po pro​stu prze​ciągnąć Eli​m i​na​cj e – pod​su​m o​wał, a j a po​czułam , że zno​wu tracę du​-

cha. – Mu​si​m y dać Włochom czas na za​ak​cep​to​wa​nie in​ny ch opcj i w taki sposób, żeby ich nie
ura​zić. Może po​win​niśm y niedługo za​pla​no​wać tam podróż, daj ąc każdej z dziewcząt okazj ę do

background image

zabły śnięcia.

Wy glądał na nie​zwy ​kle za​do​wo​lo​ne​go z sie​bie i dum ​ne​go z wy m y ślo​ne​go roz​wiąza​nia. Za​sta​-

na​wiałam się, j ak da​le​ko by ł skłonny się po​sunąć. Za​pew​ne li​czy łby, że Ce​le​ste wy ​wrze od​po​-
wied​nie wrażenie, a m oże na​wet za​aranżował pry ​wat​ne spo​tka​nie Kriss i Ni​co​let​ty. Nie wy ​klu​-
czałaby m , że próbowałby ce​lo​wo po​sta​wić m nie w zły m świe​tle, tak j ak w cza​sie Osądze​nia.
Gdy ​by zro​bił wszy st​ko to, co m oże, w taki sposób, żeby nie ściągać na sie​bie po​dej ​rzeń, nie
by łam pew​na, czy m iałaby m j a​kieś szan​se.

Poza ty m , nie m ówiąc j uż na​wet o aspek​cie po​li​ty cz​ny m , więcej cza​su ozna​czało więcej oka​-

zj i do skom ​pro​m i​to​wa​nia się.

– Oj ​cze, nie j e​stem pe​wien, czy to coś da – wtrącił Ma​xon. – Włoskie dam y po​znały j uż

wszy st​kie kan​dy ​dat​ki. Jeśli wy rażaj ą po​par​cie dla Am e​ri​ki, m u​si​m y zakładać, że zo​ba​czy ły
w niej coś, cze​go nie do​strzegły w po​zo​stały ch. Nie da się tego zm ie​nić.

Król spoj ​rzał na Ma​xo​na.
– Czy w ta​kim ra​zie ogłaszasz te​raz swój wy bór? – za​py ​tał j a​do​wi​cie. – Czy chcesz zakończy ć

Eli​m i​na​cj e?

Ser​ce m i stanęło.
– Nie – od​parł Ma​xon, j ak​by sam ten po​m y sł wy ​da​wał m u się ab​sur​dal​ny. – Po pro​stu nie j e​-

stem prze​ko​na​ny, czy to, co pro​po​nu​j esz, j est do​bry m po​m y słem .

Król Clark​son oparł podbródek na ręku i po​pa​trzy ł naj ​pierw na Ma​xo​na, po​tem na m nie, j ak​-

by śm y by li j a​kim ś równa​niem , którego nie po​tra​fił roz​wiązać.

– Nie udo​wod​niła j esz​cze, że j est god​na za​ufa​nia. Do tego cza​su nie m ożesz j ej wy ​brać. – Wy ​-

raz twa​rzy króla m ówił, że to nie pod​le​ga dy s​ku​sj i.

– A j ak two​im zda​niem m iałaby to zro​bić? – od​parł Ma​xon. – Cze​go właści​wie po​trze​bu​j esz,

żeby cię za​do​wo​lić?

Król uniósł brwi i wy ​da​wał się roz​ba​wio​ny py ​ta​niem sy na. Po chwi​li wy j ął z szu​fla​dy cienką

teczkę z pa​pie​ra​m i.

– Na​wet przed two​im wy ​sko​kiem w Biu​le​ty​nie, od pew​ne​go cza​su pa​nu​j e spo​re napięcie

pom iędzy kla​sa​m i. Sta​ram się zna​leźć j akiś sposób, żeby … załago​dzić chwi​lo​wo to napięcie, ale
przy szło m i do głowy, że ktoś tak świeży, m łody i, ośm ielę się po​wie​dzieć, po​pu​lar​ny j ak ty,
m ógłby le​piej się spraw​dzić w tej roli.

Prze​sunął teczkę na drugą stronę biur​ka i m ówił da​lej :
– Jak widać, lu​dzie chcą tańczy ć tak, j ak im za​grasz. W ta​kim ra​zie chciałby m , żeby ś im za​-

grała m oj ą m e​lo​dię.

Otwo​rzy łam teczkę i zaczęłam czy ​tać za​war​tość.
– Co to j est?
– To ty l​ko ob​wiesz​cze​nia, które m am y niedługo wy ​em i​to​wać. Oczy ​wiście zna​m y udział pro​-

cen​to​wy po​szczególny ch klas w różny ch pro​win​cj ach i społecz​nościach, więc będzie​m y od​po​-
wied​nio do​sto​so​wy ​wać do nich prze​kaz. Żeby dodać lu​dziom otu​chy.

– Co to j est, Am i? – za​py ​tał Ma​xon, nic nie ro​zu​m iej ąc ze słów swo​j e​go oj ca.
– To j ak​by … re​kla​m y – wy j aśniłam . – Mówią, żeby by ć szczęśli​wy m z przy ​na​leżności do

swo​j ej kla​sy i nie przy ​j aźnić się z ludźm i z in​ny ch klas.

– Oj ​cze, o co tu cho​dzi?
Król od​chy ​lił się w fo​te​lu, re​lak​suj ąc się.

background image

– To nic poważnego. Sta​ram się ty l​ko uspo​koić na​stro​j e. Jeśli nie zro​bię tego, po przej ęciu ko​ro​-

ny będziesz m iał do czy ​nie​nia z po​wsta​niem .

– Jak to?
– Niższe kla​sy od cza​su do cza​su za​czy ​naj ą się bu​rzy ć, to na​tu​ral​ne. Ale m u​si​m y po​skro​m ić

ich gniew i szy b​ko zm iażdży ć po​m y sły uzur​pa​cj i władzy, za​nim się zj ed​noczą i do​pro​wadzą nasz
naród do upad​ku.

Ma​xon wpa​try ​wał się w oj ca, nadal nie do końca ro​zu​m iej ąc j ego słowa. Gdy ​by Aspen nie

po​wie​dział m i o sy m ​pa​ty ​kach re​be​liantów, robiłaby m to sam o. Król pla​no​wał dzie​lić i rządzić:
spra​wić, że przed​sta​wi​cie​le po​szczególny ch klas będą wdzięczni za to, co m aj ą – na​wet j eśli są
trak​to​wa​ni, j ak​by nie m ie​li zna​cze​nia – i prze​ko​nać, żeby nie za​da​wa​li się z ni​kim spo​za swo​j ej
kla​sy, po​nie​waż ta​kie oso​by nie będą w sta​nie zro​zu​m ieć ich sy ​tu​acj i.

– To pro​pa​gan​da – sy knęłam , przy ​po​m i​naj ąc so​bie słowo, które wy ​czy ​tałam w znisz​czo​nej

książce do hi​sto​rii m o​j e​go oj ca.

Król próbował m nie ułago​dzić.
– Nie, nie. To ty l​ko su​ge​stia. Po​krze​pie​nie du​cha. To sposób pa​trze​nia na świat, dzięki którem u

nasz kraj będzie szczęśliwy.

– Szczęśliwy ? Więc m am po​wie​dzieć j a​kiej ś Siódem ​ce, że… – po​szu​kałam od​po​wied​nie​go

frag​m en​tu w tekście - „two​j e za​da​nie j est chy ​ba naj ​ważniej ​sze spośród wszy st​kich w na​szy m
kra​j u. Trudząc ciało, bu​du​j esz dro​gi i wzno​sisz bu​dy n​ki tworzące na​sze państwo”. – Szu​kałam da​-
lej . – „Żadna Dwój ka czy Trój ka nie dorównu​j e ci w ty ch um iej ętnościach, więc zi​gno​ruj ich,
gdy będziesz ich m ij ać na uli​cy. Nie m asz nic do po​wie​dze​nia ty m , którzy m ogą należeć do
wy ższej kla​sy, ale który ch prze​wy ższasz swo​im wkładem w bu​dowę kra​j u”.

Ma​xon odwrócił się ode m nie i po​pa​trzy ł na oj ca.
– To na pew​no pogłębi j esz​cze po​działy w na​ro​dzie.
– Prze​ciw​nie, to pom oże im od​na​leźć swo​j e m iej ​sce i prze​ko​na, że pałac działa za​wsze w naj ​-

lep​szy ch in​ten​cj ach.

– Na​prawdę? – wy ​pa​liłam .
– Oczy ​wiście! – krzy knął ze złością król.
Jego wy ​buch spra​wił, że cofnęłam się o kil​ka kroków.
– Lu​dzi trze​ba pro​wa​dzić krok po kro​ku, z koński​m i klap​ka​m i na oczach. Jeśli tego nie zro​bisz,

będą zba​czać z wy ​ty ​czo​ne​go szla​ku, dążąc wprost do tego, co dla nich naj ​gor​sze. Może ta​kie prze​-
m o​wy ci się nie po​do​baj ą, ale one po​zwa​laj ą zro​bić więcej i ura​to​wać więcej lu​dzi, niż przy ​pusz​-
czasz.

Moj e ser​ce nadal się uspo​ka​j ało, kie​dy król kończy ł m ówić, więc stałam w m il​cze​niu, trzy ​-

m aj ąc w ręku pa​pie​ry.

Wie​działam , że się nie​po​koi. Za każdy m ra​zem , gdy do​sta​wał ra​port o czy m ś, na co nie m iał

wpły wu, sta​rał się to znisz​czy ć. Wrzu​cał wszel​kie zm ia​ny do j ed​ne​go wor​ka, na​zy ​waj ąc j e
zdradą i na​wet się nad nim i nie za​sta​na​wiaj ąc. Jego od​po​wie​dzią ty m ra​zem by ło zro​bie​nie tego,
co zro​bił Gre​go​ry, i po​dzie​le​nie społeczeństwa.

– Nie m ogę tego po​wie​dzieć – wy ​szep​tałam .
– W ta​kim ra​zie nie m ożesz wy j ść za m o​j e​go sy na – od​parł spo​koj ​nie król.
– Oj ​cze!
Król Clark​son uniósł dłoń.

background image

– To j uż właściwy m o​m ent, Ma​xo​nie. Po​zwo​liłem ci robić, co chciałeś, ale te​raz m u​si​m y ne​-

go​cj o​wać. Jeśli chcesz, żeby ta dziew​czy ​na zo​stała, m usi by ć posłuszna. Jeśli nie po​tra​fi wy ​ko​nać
naj ​prost​sze​go za​da​nia, m oj a j e​dy ​na kon​klu​zj a m oże by ć taka, że cię nie ko​cha. Jeśli tak j est, nie
ro​zu​m iem , dla​cze​go w ogóle m iałby ś j ą chcieć.

Spoj ​rzałam królowi w oczy, nie​na​widząc go za to, że za​szcze​pił Ma​xo​no​wi taką m y śl.
– I j ak? Czy ty go w ogóle ko​chasz?
Nie w taki sposób za​m ie​rzałam to po​wie​dzieć. Nie w od​po​wie​dzi na ul​ti​m a​tum , nie żeby ubić

in​te​res.

Król prze​chy ​lił głowę.
– To sm ut​ne Ma​xo​nie, ale ona chy ​ba m usi się j esz​cze za​sta​no​wić.
Nie rozpłaczę się. Nie rozpłaczę się.
– Dam ci trochę cza​su, żeby ś się nam y śliła, cze​go chcesz. Jeśli tego nie zro​bisz, to niech dia​bli

wezm ą za​sa​dy, oso​biście wy ​rzucę cię stąd w Boże Na​ro​dze​nie. To będzie bar​dzo szczególny pre​-
zent dla two​ich ro​dziców.

Miałam trzy dni.
Król uśm iechnął się. Odłoży łam teczkę na biur​ko i wy szłam , sta​raj ąc się nie zacząć od razu

biec. Nie po​trze​bo​wałam dawać m u j esz​cze j ed​nej oka​zj i do wy ​tknięcia m o​ich wad.

– Am i! – zawołał Ma​xon. – Cze​kaj !
Szłam da​lej przed sie​bie, aż złapał m nie za nad​gar​stek i zm u​sił, żeby m się za​trzy ​m ała.
– Co to m iało by ć, do diabła? – za​py ​tał gwałtow​nie.
– On j est sza​lo​ny ! – By łam bli​ska łez, ale sta​rałam się j e po​wstrzy ​m ać. Gdy ​by król wy ​szedł

i zo​ba​czy ł m nie w po​dob​ny m sta​nie, nig​dy by m so​bie tego nie da​ro​wała.

Ma​xon potrząsnął głową.
– Nie cho​dzi m i o nie​go, ty l​ko o cie​bie. Dla​cze​go się nie zgo​dziłaś?
Po​pa​trzy łam na nie​go, kom ​plet​nie oszołom io​na.
– To podstęp, Ma​xo​nie. Wszy st​ko, co on robi, to podstęp.
– Gdy ​by ś się zgo​dziła, zakończy łby m j uż Eli​m i​na​cj e.
Nie wierząc własny m uszom , od​parłam gwałtow​nie:
– Dwie se​kun​dy wcześniej m iałeś okazj ę, żeby j e zakończy ć, i nie zro​biłeś tego. Czy to m oj a

wina?

– To dla​te​go – od​parł z nie​cier​pli​wością – że od​m a​wiasz m i swo​j ej m iłości. To j e​dy ​na rzecz,

j aką pragnę zdo​by ć w tej całej ry ​wa​li​za​cj i, a ty wciąż się wstrzy ​m u​j esz. Cze​kam , aż m i to po​-
wiesz, a ty tego nie ro​bisz. Mogę zro​zu​m ieć, że nie po​tra​fiłaś tego po​wie​dzieć głośno w j ego obec​-
ności. Ale wy ​star​czy łoby m i, gdy ​by ś po pro​stu przy ​taknęła.

– Dla​cze​go m iałaby m to zro​bić, sko​ro nie​za​leżnie od tego, j ak da​le​ko za​szliśm y, on i tak m ógłby

m nie wy ​rzu​cić? Ja znoszę j ed​no upo​ko​rze​nie za dru​gim , a ty sto​isz spo​koj ​nie obok? To nie j est
m iłość, Ma​xo​nie. Nie m asz poj ęcia, czy m j est m iłość.

– Jak to nie m am ?! Czy ty m asz poj ęcie, przez co j a prze​chodzę…
– Ma​xo​nie, to ty po​wie​działeś, że chcesz prze​stać się ze m ną kłócić. Więc nie da​waj m i po​-

wodów do kłótni!

Zo​sta​wiłam go i poszłam szy b​ko przed sie​bie. Co j a j esz​cze tu robiłam ? Zadręczałam się przez

kogoś, kto nie m iał poj ęcia, na czy m po​le​ga wier​ność j ed​nej oso​bie. I nig​dy nie m iał tego poj ąć,
po​nie​waż j ego kon​cep​cj a ro​m an​su opie​rała się na za​sa​dach Eli​m i​na​cj i. Nie m iał szans tego zro​-

background image

zu​m ieć.

Kie​dy by łam j uż pra​wie przy scho​dach, zo​stałam zno​wu za​trzy ​m a​na. Ma​xon przy ​trzy ​m ał

m nie m oc​no, chwy ​taj ąc za ra​m io​na. Na pew​no wi​dział, j ak bar​dzo j e​stem wściekła, ale przez
ty ch kil​ka se​kund j ego za​cho​wa​nie całko​wi​cie się zm ie​niło.

– Nie j e​stem taki j ak on – po​wie​dział.
– Co ta​kie​go? – za​py ​tałam , próbuj ąc m u się wy ​rwać.
– Am i, prze​stań. – Ode​tchnęłam głębiej i prze​stałam z nim wal​czy ć. Nie m iałam in​ne​go wy ​-

bo​ru, j ak ty l​ko spoj ​rzeć Ma​xo​no​wi w oczy. – Nie j e​stem taki j ak on, ro​zu​m iesz?

– Nie wiem , o czy m m ówisz.
Ma​xon wes​tchnął.
– Wiem , że spędziłaś całe lata od​da​na kom uś, kto, j ak uważałaś, będzie cię za​wsze ko​chał, ale

on zo​sta​wił cię, kie​dy stanął twarzą w twarz z ży cio​wy ​m i trud​nościa​m i. – Za​m arłam , sły sząc te
słowa. – Nie j e​stem taki j ak on, Am i. Nie za​m ie​rzam z cie​bie re​zy ​gno​wać.

Potrząsnęłam głową.
– Nie ro​zu​m iesz tego, Ma​xo​nie. On m ógł m nie za​wieść, ale przy ​naj m ​niej go znałam . Po

cały m ty m cza​sie nadal czuj ę, że dzie​li nas prze​paść. Eli​m i​na​cj e wy ​m u​szaj ą na to​bie, żeby ś od​-
da​wał swo​j e uczu​cia po kawałku. Nig​dy tak na​prawdę nie będziesz należał ty l​ko do m nie, nie
będziesz należał do żad​nej z nas.

Kie​dy ty m ra​zem się wy ​rwałam , nie próbował m nie przy ​trzy ​m y ​wać.

background image

Roz​dział 22

N

ie​wie​le za​pa​m iętałam z na​gra​nia Biu​le​ty​nu. Sie​działam na podeście, m y śląc o ty m , że każda

m i​j aj ąca se​kun​da przy ​bliża m nie do po​wro​tu do dom u. Po​tem uświa​do​m iłam so​bie, że po​zo​sta​nie
w pałacu nie by łoby wie​le lep​sze. Jeśli się ugnę i od​czy ​tam te okrop​ne ko​m u​ni​ka​ty, król wy ​gra.
Może Ma​xon m nie ko​cha, ale j eśli nie m a dość od​wa​gi, żeby po​wie​dzieć to głośno, to j ak m ógłby
m nie obro​nić przed naj ​strasz​niej szą rzeczą w m oim ży ciu: j ego oj ​cem ?

Za​wsze będę się m u​siała sto​so​wać do woli króla Clark​so​na, a na​wet j eśli Ma​xon m a wspar​cie

re​be​liantów z frak​cj i północ​nej , tu​taj , za m u​ra​m i pałacu, będzie sam .

By łam zła na Ma​xo​na i by łam zła na j ego oj ca, a także by łam zła na Eli​m i​na​cj e i wszy st​ko to,

co się z nim i wiązało. Cała ta fru​stra​cj a oplątała m oj e ser​ce do tego stop​nia, że nic j uż nie m iało
sen​su, a j a pragnęłam ty l​ko po​roz​m a​wiać z in​ny ​m i dziew​czy ​na​m i o ty m , co się dzie​j e.

Ale to by ło nie​m ożliwe. W ni​czy m by m i nie po​m ogło, a nie​wy ​klu​czo​ne, że po​gor​szy łoby ich

sy ​tu​acj ę. Prędzej czy później m u​siałam sam a zm ie​rzy ć się ze swo​im i wątpli​wościa​m i.

Obej ​rzałam się ostrożnie w lewo, na siedzące rzędem dziewczęta z Eli​ty. Uświa​do​m iłam so​bie,

że która​kol​wiek z nas tu zo​sta​nie, będzie m u​siała sta​wić tem u czoło bez po​m o​cy resz​ty. Pre​sj a
społeczeństwa, które będzie się wtrącać w na​sze ży cie, a także roz​ka​zy króla, za​wsze go​to​we​go
uży ć każdej oso​by w swo​im zasięgu j ako narzędzia re​ali​za​cj i swo​ich planów – wszy st​ko to spad​-
nie na bar​ki j ed​nej dziew​czy ​ny.

Nieśm iało sięgnęłam do dłoni Ce​le​ste i m usnęłam j ej pal​ce. Na​ty ch​m iast wzięła m nie za rękę

i po​pa​trzy ła m i w oczy z nie​po​ko​j em .

Co się stało? – za​py ​tała bezgłośnie.
Wzru​szy łam ra​m io​na​m i, więc ty l​ko trzy ​m ała m nie za rękę.
Po chwi​li od​niosłam wrażenie, że j ą także za​czy ​na ogar​niać przy gnębie​nie. Pod​czas gdy

m ężczy źni w gar​ni​tu​rach wy głasza​li swo​j e prze​m o​wy, wzięła za rękę także Kriss. Kriss o nic nie
py tała i po kil​ku se​kun​dach wy ciągnęła drugą rękę do Eli​se.

W ten sposób sie​działy śm y w tle, wspie​raj ąc się na​wza​j em . Per​fek​cj o​nist​ka, Uoso​bie​nie Sy m ​-

pa​tii, Diva… i j a.

Spędziłam następne przed​południe w Kom ​na​cie Dam , sta​raj ąc się by ć tak posłuszna, j ak ty l​ko

m ogłam . Przy ​j e​cha​li j uż niektórzy człon​ko​wie dal​szej ro​dzi​ny królew​skiej , żeby spędzić w pałacu
Boże Na​ro​dze​nie. Wie​czo​rem m iał się odby ć uro​czy ​sty obiad i śpie​wa​nie kolęd. Za​zwy ​czaj Wi​-
gi​lia by ła j ed​ny m z m o​ich ulu​bio​ny ch dni w roku, ale te​raz czułam się zby t nie​spo​koj ​na, żeby się
nią cie​szy ć.

Le​d​wie czułam sm ak wy ​staw​ne​go posiłku i le​d​wie wi​działam prześlicz​ne pre​zen​ty, przesłane

nam przez zwy kły ch lu​dzi. By łam zdru​zgo​ta​na.

background image

Kie​dy krew​ni królew​scy by li j uż wsta​wie​ni pon​czem , wy ​m knęłam się z sali, nie m aj ąc siły

uda​wać wesołości. Do końca dnia m u​siałam zgo​dzić się na od​czy ​ty ​wa​nie głupich ogłoszeń króla
Clark​so​na albo po​zwo​lić, żeby odesłał m nie do dom u. Chciałam się za​sta​no​wić.

Po po​wro​cie do po​ko​j u odesłałam po​koj ówki i usiadłam przy sto​le, roz​ważaj ąc wszy st​kie

m ożliwości. Nie chciałam tego robić. Nie chciałam m ówić lu​dziom , że po​win​ni by ć za​do​wo​le​ni
z tego, co m aj ą, na​wet j eśli nie m aj ą ni​cze​go. Nie chciałam zniechęcać lu​dzi do po​m a​ga​nia so​bie
na​wza​j em . Nie chciałam tłum ić ich dążenia do osiągnięcia cze​goś więcej , stać się twarzą
i głosem kam ​pa​nii m ówiącej : „Nic nie róbcie. Pozwólcie, żeby król de​cy ​do​wał o wa​szy m ży ciu.
To naj ​lep​sze, na co m ożecie li​czy ć”.

Ale… czy nie ko​chałam Ma​xo​na?
Se​kundę później usły szałam pu​ka​nie do drzwi. Niechętnie po​deszłam , żeby otwo​rzy ć, oba​-

wiaj ąc się zim ​ny ch oczu króla Clark​so​na, którzy przy ​szedł po od​po​wiedź na swo​j e ul​ti​m a​tum .

Otwo​rzy łam drzwi i zo​ba​czy łam Ma​xo​na, który stał tam bez słowa.
Na​gle cała m oj a złość na​brała sen​su. Pragnęłam wszy st​kie​go od nie​go i wszy st​kie​go dla nie​go,

po​nie​waż pragnęłam każdego j ego kawałka. Do​pro​wa​dzało m nie do wściekłości to, że każdy m u​-
siał m ieć w ty m swój udział – kan​dy ​dat​ki, j ego ro​dzi​ce, na​wet Aspen. Ota​czało nas tak wie​le wa​-
runków, opi​nii i zo​bo​wiązań, a j a by łam zła na Ma​xo​na, bo wszy st​ko to wiązało się z nim .

A j a m im o to go ko​chałam .
Miałam się właśnie zgo​dzić na te okrop​ne ko​m u​ni​ka​ty, kie​dy Ma​xon wy ciągął do m nie rękę.
– Pój dziesz ze m ną?
– Zgo​da.
Za​m knęłam za sobą drzwi i poszłam za Ma​xo​nem ko​ry ​ta​rzem .
– Masz racj ę – zaczął. – Oba​wiam się po​ka​zać wam wszy st​kim całego sie​bie. Ty do​sta​j esz j ed​-

ne kawałki, Kriss inne i tak da​lej , a j a opie​ram się na ty m , co m oim zda​niem j est od​po​wied​nie dla
każdej z was. W two​im przy ​pad​ku za​wsze przy ​cho​dziłem do cie​bie, do two​j e​go po​ko​j u. To trochę
tak, j ak​by m wcho​dził w kawałek two​j e​go świa​ta i m y ślałem , że j eśli będę to robił do​sta​tecz​nie
często, zo​baczę cię całą. Czy to m a sens?

– Chy ​ba m a – od​parłam , kie​dy skręciliśm y na scho​dy.
– Ale to nie j est tak na​prawdę uczci​wa m e​to​da ani na​wet bezbłędna. Raz m i j uż po​wie​działaś,

że to j est nasz pokój , a nie twój . W każdy m ra​zie pom y ślałem , że naj ​wy ższy czas, żeby m po​ka​zał
ci kawałek m o​j e​go świa​ta, m oże na​wet ostat​ni w two​im przy ​pad​ku.

– Tak?
Skinął głową, kie​dy za​trzy ​m a​liśm y się przed drzwia​m i.
– Mój pokój .
– Na​prawdę?
– Ty l​ko Kriss by ła w środ​ku, a j a za​pro​siłem j ą trochę pod wpły wem im ​pul​su. Nie żałuj ę, że

j ej go po​ka​załem , ale czuj ę, że to trochę za szy b​ko po​pchnęło spra​wy do przo​du. Wiesz, j ak cza​-
sem zależy m i na pry ​wat​ności.

– Wiem .
Ma​xon za​m knął pal​ce na klam ​ce.
– Chciałem się ty m z tobą po​dzie​lić i m y ślę, że j uż daw​no po​wi​nie​nem by ł to zro​bić. To

właści​wie nie j est nic nad​zwy ​czaj ​ne​go, ale należy do m nie. Więc sam nie wiem , po pro​stu
chciałem , żeby ś to zo​ba​czy ła.

background image

– Do​brze. – Wi​działam , że czuł się za​wsty ​dzo​ny, j ak​by spo​dzie​wał się, że to będzie większe wy ​-

da​rze​nie niż się oka​zało, albo m oże j ak​by żałował, że w ogóle m i to po​ka​zu​j e.

Ma​xon ode​tchnął głęboko i otwo​rzy ł drzwi, prze​pusz​czaj ąc m nie przo​dem .
Pokój by ł ogrom ​ny, wy łożony w całości ciem ną bo​aze​rią z j a​kie​goś nie​zna​ne​go m i ro​dza​j u

drew​na. Na prze​ciw​ległej ścia​nie znaj ​do​wał się sze​ro​ki, wy ​ga​szo​ny ko​m i​nek. Mu​siał by ć chy ​ba
ty l​ko dla ozdo​by, po​nie​waż tu​taj nig​dy nie robiło się na ty le zim ​no, żeby war​to by ło w nim roz​pa​-
lać.

Drzwi do łazien​ki by ły częścio​wo otwar​te i m ogłam przez nie zo​ba​czy ć por​ce​la​nową wannę

stoj ącą na wzo​rzy ​stej podłodze wy kłada​nej ka​fel​ka​m i. Ma​xon m iał własny zbiór książek, a stół
obok ko​m in​ka spra​wiał ra​czej wrażenie m iej ​sca do j e​dze​nia posiłków niż do pra​cy. Koło drzwi
pro​wadzący ch na bal​kon stała prze​szklo​na szaf​ka pełna równiut​ko ułożonej bro​ni pal​nej . Za​po​-
m niałam j uż, że uwiel​biał po​lo​wać.

Łóżko, także zro​bio​ne z ciem ​ne​go drew​na, by ło ogrom ​ne. Chciałam po​dej ść i do​tknąć go, żeby

się prze​ko​nać, czy j est tak sam o so​lid​ne, j ak na to wy gląda.

– Mógłby ś tu chy ​ba zm ieścić całą druży nę fut​bo​lową – zażar​to​wałam .
– Raz próbowałem , ale nie by ło tak wy ​god​nie, j ak m ogłoby się wy ​da​wać.
Odwróciłam się, żeby trzepnąć go żar​to​bli​wie, za​do​wo​lo​na, że j est w po​god​ny m na​stro​j u.

Właśnie wte​dy, w tle za j ego uśm iech​niętą twarzą, zo​ba​czy łam zdj ęcia. Ode​tchnęłam gwałtow​-
nie, po​dzi​wiaj ąc prze​piękną wy ​stawę.

Ścianę przy drzwiach zaj ​m o​wał ogrom ​ny kolaż, do​sta​tecz​nie wiel​ki, żeby m ógł służy ć za ta​-

petę w m oim daw​ny m po​ko​j u w dom u. Nie wy ​da​wało się, żeby by ł w ty m j akiś porządek, po
pro​stu Ma​xon przy ​pi​nał j ed​ne zdj ęcia na dru​gich dla swo​j ej przy ​j em ​ności.

Wi​działam zdj ęcia na pew​no ro​bio​ne przez nie​go, po​nie​waż po​ka​zy ​wały pałac i j ego oto​cze​-

nie, w który m spędzał pra​wie całe ży cie. Zbliżenia ta​pet, uj ęcia su​fi​tu, do który ch m u​siał chy ​ba
położy ć się płasko na podłodze, a także m nóstwo zdj ęć z ogrodów. By ły też inne, m oże z m iej sc,
które m iał na​dziej ę zo​ba​czy ć albo przy ​naj m ​niej od​wie​dził. Zo​ba​czy łam m o​rze tak nie​bie​skie, że
wy ​da​wało się nie​praw​dzi​we. Wi​działam też kil​ka m ostów i przy ​po​m i​naj ącą m ur kon​strukcj ę,
która wy glądała, j ak​by ciągnęła się cały m i ki​lo​m e​tra​m i.

Ale przede wszy st​kim zo​ba​czy łam m oj ą twarz w tu​zi​nach odsłon. By ło tu zdj ęcie ze zgłosze​nia

do Eli​m i​na​cj i i tam ​to z Ma​xo​nem , kie​dy ubra​na w suk​nię z szarfą po​zo​wałam dla cza​so​pi​sm a.
Wy ​da​wa​liśm y się na nim szczęśliwi, j ak​by to wszy st​ko by ła za​ba​wa. Nig​dy nie wi​działam tego
zdj ęcia, po​dob​nie j ak tego z ar​ty ​kułu o przy ​go​to​wa​niach do balu hal​lo​we​eno​we​go. Pam iętałam ,
że Ma​xon stanął za m ną, kie​dy oglądaliśm y pro​j ek​ty m o​j e​go ko​stiu​m u, ale pod​czas gdy j a pa​-
trzy łam na szkic, Ma​xon kątem oka pa​trzy ł na m nie.

By ły też zdj ęcia, które sam zro​bił. Jed​no po​ka​zy ​wało m nie za​sko​czoną, pod​czas wi​zy ​ty pary

królew​skiej z Nor​we​go-Szwe​cj i, kie​dy Ma​xon krzy knął na​gle: „Uśm iech!”. Na in​ny m sie​działam
na pla​nie Biu​le​ty​nu i śm iałam się ra​zem z Mar​lee. Mu​siał się wte​dy ukry ​wać za re​flek​to​ra​m i, do​-
ku​m en​tuj ąc ulot​ne chwi​le, kie​dy by ły śm y po pro​stu sobą. By ło j esz​cze j ed​no, zro​bio​ne wie​czo​-
rem , na który m stałam na bal​ko​nie i pa​trzy łam na księży c.

Na zdj ęciach by ły także inne kan​dy ​dat​ki, głównie te, które zo​stały naj dłużej , ale w niektóry ch

m iej ​scach wi​działam frag​m ent twa​rzy Anny wy glądaj ący zza j a​kie​goś pej ​zażu albo ukry ​ty
w kącie uśm iech Mar​lee. A cho​ciaż do​pie​ro co j e zro​biły śm y, by ły tu także fo​to​gra​fie po​ka​zuj ące
Kriss i Ce​le​ste, po​zuj ące w Kom ​na​cie Dam , obok Eli​se udaj ącej , że om dlała na ka​na​pie, oraz

background image

m nie, obej ​m uj ącej ra​m io​na​m i m atkę Ma​xo​na.

– To j est prześlicz​ne – wes​tchnęłam .
– Po​do​ba ci się?
– Je​stem pełna po​dzi​wu. Ile z nich sam zro​biłeś?
– Pra​wie wszy st​kie, z wy j ątkiem ta​kich j ak te – wy j aśnił, wska​zuj ąc j ed​no ze zdj ęć wy ​ko​rzy ​-

sta​ny ch w cza​so​piśm ie. – O te po​pro​siłem . – Po​ka​zał coś j esz​cze. – To zro​biłem w naj ​bar​dziej na
południe wy ​su​niętej części Hon​du​ra​gui. Daw​niej wy ​da​wało m i się in​te​re​suj ące, ale te​raz j est
ty l​ko sm ut​ne.

Zdj ęcie przed​sta​wiało ko​m i​ny, z który ch w nie​bo uno​sił się dy m .
– Lubiłem pa​trzeć na to, ale te​raz pam iętam , j ak bar​dzo nie zno​siłem tego za​pa​chu. A lu​dzie

ży j ą tam przez cały czas. By łem strasz​nie ego​cen​try cz​ny.

– Gdzie to j est? – za​py ​tałam , wska​zuj ąc długi ce​gla​ny m ur.
– Nowa Azj a, daw​niej znaj ​do​wało się na te​re​nie Chin. Na​zy ​waj ą to Wiel​kim Mu​rem

i sły szałem , że kie​dy ś by ł na​prawdę nie​sa​m o​wi​ty, ale te​raz j est pra​wie całko​wi​cie znisz​czo​ny.
Prze​bie​ga przez nie​całą połowę sze​ro​kości No​wej Azj i. To po​ka​zu​j e, j ak bar​dzo rozrósł się ten
kraj .

– O rany.
Ma​xon splótł ręce za ple​ca​m i.
– Na​prawdę m iałem na​dziej ę, że ci się to spodo​ba.
– Po​do​ba m i się, bar​dzo. Chciałaby m , żeby ś zro​bił dla m nie co ta​kie​go.
– Mówisz poważnie?
– Tak. Albo na​ucz m nie, j ak to zro​bić. Nie po​tra​fię ci na​wet po​wie​dzieć, j ak często m y ślałam

o ty m , żeby za​trzy ​m ać skraw​ki m o​j e​go ży cia i utrwa​lić j e w taki sposób. Mam kil​ka po​dar​ty ch
zdj ęć m o​j ej ro​dzi​ny i j ed​no nowe, z dziec​kiem m o​j ej sio​stry, ale to wszy st​ko. Nig​dy na​wet nie
m y ślałam o pro​wa​dze​niu pam iętni​ka czy za​pi​sy ​wa​niu cze​go​kol​wiek… Mam wrażenie, że te​raz
znam cię o wie​le le​piej .

To by ła sam a isto​ta tego, czy m by ł Ma​xon. Do​strze​gałam rze​czy, m aj ące stałe m iej ​sce

w j ego ży ciu, ta​kie j ak j ego uwięzie​nie w pałacu i krótkie prze​rwy na podróże. Ale by ły także ele​-
m en​ty, które się zm ie​niały. Dziewczęta i j a zaj ​m o​wały śm y ty le m iej ​sca na ścia​nie, po​nie​waż
zawładnęły śm y j ego świa​tem . Na​wet kie​dy wy ​j e​dzie​m y, nie znik​nie​m y na za​wsze.

Po​deszłam bliżej i obj ęłam go ra​m ie​niem , a on zro​bił to sam o. Sta​liśm y tak w m il​cze​niu przez

m i​nutę, po​dzi​wiaj ąc to wszy st​ko. A po​tem na​gle pom y ślałam o czy m ś, co po​win​no by ć dla m nie
oczy ​wi​ste od sa​m e​go początku.

– Ma​xo​nie?
– Tak?
– Gdy ​by ży cie po​to​czy ło się in​a​czej i gdy ​by ś nie by ł księciem , ale m ógłby ś wy ​brać so​bie

zawód, czy właśnie ty m by ś się zaj ​m o​wał? – wska​załam kolaż.

– Cho​dzi ci o ro​bie​nie zdj ęć?
– Tak.
Nie​m al nie m u​siał się nad ty m za​sta​na​wiać.
– Na pew​no. Ar​ty ​sty cz​ny ch albo na​wet po pro​stu por​tretów ro​dzin​ny ch. Mógłby m robić

zdj ęcia do re​klam , prak​ty cz​nie wszy st​ko, co by się ty l​ko dało. To dla m nie praw​dzi​wa pa​sj a, cho​-
ciaż m y ślę, że j uż to za​uważy łaś.

background image

– Za​uważy łam – uśm iechnęłam się, ciesząc się tą wiedzą.
– Dla​cze​go py ​tasz?
– Po pro​stu… – Prze​sunęłam się, żeby na nie​go spoj ​rzeć.
– By łby ś Piątką.
Ma​xon po​wo​li za​czy ​nał ro​zu​m ieć, o czy m m ówię.
– To m nie bar​dzo cie​szy.
– Mnie też.
Na​gle, sta​now​czy m ru​chem , Ma​xon odwrócił się do m nie i wziął m nie za ręce.
– Po​wiedz to, Am i. Proszę. Po​wiedz, że m nie ko​chasz, że chcesz należeć ty l​ko do m nie.
– Nie m ogę należeć ty l​ko do cie​bie, kie​dy są tu inne dziew​czy ​ny.
– A j a nie m ogę odesłać ich do dom ów, dopóki nie będę pe​wien two​ich uczuć.
– A j a nie m ogę ci dać tego, cze​go chcesz, wiedząc, że następne​go dnia m ożesz robić to sam o

z Kriss.

– Co ta​kie​go m am robić z Kriss? Mówiłem ci, ona j uż by ła w m oim po​ko​j u.
– Nie o to cho​dzi. Za​brać j ą gdzieś sam ą, spra​wić, że po​czu​j e się, j ak​by …
Ma​xon cze​kał, aż dokończę.
– Jak? – szepnął.
– Jak​by ty l​ko ona się na​prawdę li​czy ła. Ona sza​le​j e za tobą, po​wie​działa m i to. A j a m y ślę, że

to nie j est całkiem nie​odwza​j em ​nio​ne uczu​cie.

Ma​xon wes​tchnął, ostrożnie do​bie​raj ąc słowa.
– Nie m ogę ci po​wie​dzieć, że ona nic dla m nie nie zna​czy. Ale m ogę po​wie​dzieć, że ty zna​-

czy sz dla m nie więcej .

– Jak m am by ć tego pew​na, j eśli nie m ożesz odesłać j ej do dom u?
Na twa​rzy Ma​xo​na po​j a​wił się złośliwy uśm ie​szek. Przy ​sunął usta do m o​j e​go ucha.
– Po​tra​fię wy m y śleć kil​ka spo​sobów na po​ka​za​nie ci, co do cie​bie czuj ę – wy ​szep​tał.
Przełknęłam ślinę, j ed​no​cześnie prze​stra​szo​na i pełna na​dziei, że po​wie coś więcej . Jego ciało

do​ty ​kało te​raz do m o​j e​go, j ego dłoń przy ​trzy ​m y ​wała m nie w ta​lii, przy ​ci​skaj ąc bliżej . Drugą
ręką od​garnął m i włosy z szy i. Zadrżałam , kie​dy prze​sunął roz​chy ​lo​ny ​m i war​ga​m i po m aleńkim
kawałecz​ku m o​j ej skóry, a j ego od​dech by ł nie​sa​m o​wi​cie kuszący.

Zupełnie j ak​by m za​po​m niała, j ak uży wać rąk i nóg. Nie po​tra​fiłam go obj ąć ani m y śleć

o ty m , j ak m am się po​ru​szy ć. Ale Ma​xon zaj ął się wszy st​kim , po​py ​chaj ąc m nie o kil​ka kroków,
tak że oparłam się ple​ca​m i o j ego ko​lekcj ę zdj ęć.

– Pragnę cię, Am i – m ruknął m i do ucha. – Pragnę, żeby ś by ła ty l​ko m oj a. I chcę dać ci

wszy st​ko. – Jego war​gi wy całowały szlak wzdłuż m o​j e​go po​licz​ka, za​trzy ​m uj ąc się na kąciku ust.
– Chcę dać ci rze​czy, o który ch nie wiesz na​wet, że ich pra​gniesz. Chcę… – j ego słowa by ły od​-
de​chem na m o​j ej skórze – tak roz​pacz​li​wie chcę…

Roz​legło się głośne pu​ka​nie do drzwi.
Tak bar​dzo za​tra​ciłam się w do​ty ​ku, słowach i za​pa​chu Ma​xo​na, że ten dźwięk wy dał m i się

prze​raźli​wie głośny. Obo​j e odwróciliśm y się do drzwi, ale Ma​xon szy b​ko przy ​sunął zno​wu usta do
m o​ich warg.

– Nie ru​szaj się. Za​m ie​rzam po​tem dokończy ć tę roz​m owę. – Ob​da​rzy ł m nie długim

pocałunkiem i od​sunął się.

Stałam nie​ru​cho​m o, łapiąc po​wie​trze. Po​wta​rzałam so​bie, że to chy ​ba j est zły po​m y sł, po​zwo​-

background image

lić m u, żeby pocałunka​m i zm u​sił m nie do wy ​zna​nia m iłości. Ale, prze​ko​ny ​wałam sam ą sie​bie,
j eśli m am się ugiąć w j a​kichś oko​licz​nościach, to trud​no wy ​obra​zić so​bie lep​sze.

Ma​xon otwo​rzy ł drzwi, zasłaniaj ąc m nie przed osobą, która w nich stanęła. Prze​cze​sałam pal​-

ca​m i włosy i spróbowałam się uspo​koić.

– Proszę o wy ​ba​cze​nie, sir – po​wie​dział j akiś m ężczy ​zna.
– Szu​ka​m y lady Am e​ri​ki, a j ej po​koj ówki po​wie​działy, że po​win​na by ć z waszą wy ​so​kością.
Za​sta​na​wiałam się, j ak po​koj ówki m ogły to zgadnąć, ale cie​szy ło m nie, że tak do​sko​na​le się ze

m ną ro​zu​m iej ą. Ma​xon zm arsz​czy ł brwi, spoj ​rzał na m nie i otwo​rzy ł sze​rzej drzwi, żeby wpuścić
do środ​ka gwar​dzistę. Mężczy ​zna wszedł i przy j ​rzał m i się ba​daw​czo, j ak​by się upew​niał, z kim
m a do czy ​nie​nia. Kie​dy uznał, że to wy ​star​czy, po​chy ​lił się do Ma​xona i po​wie​dział coś szep​tem .

Ra​m io​na Ma​xo​na opadły, przy ​cisnął rękę do oczu, j ak​by nie po​tra​fił so​bie po​ra​dzić z tą wia​do​-

m ością.

– Wszy st​ko w porządku? – za​py ​tałam , nie chcąc, żeby cier​piał sam j e​den.
Odwrócił się do m nie ze współczu​ciem m a​luj ący m się na twa​rzy.
– Tak m i przy ​kro, Am i, że to ode m nie m u​sisz o ty m usły szeć. Zm arł twój oj ​ciec.
Przez j akąś m i​nutę nie ro​zu​m iałam , co po​wie​dział. Ale ile razy by m nie po​wta​rzała ty ch słów

w głowie, ty le razy pro​wa​dziły do tej sa​m ej nie​wy ​obrażal​nej kon​klu​zj i.

Na​gle pokój prze​chy ​lił się, a na twa​rzy Ma​xo​na po​j a​wił się lęk. Ostat​nią rzeczą, j aką za​pa​-

m iętałam , by ły j ego ra​m io​na, pod​trzy ​m uj ące m nie, żeby m nie upadła na podłogę.

background image

Roz​dział 23

– …zro​zu​m ieć. Ona będzie chciała od​wie​dzić ro​dzinę.
– Jeśli tak, to m oże j e​chać naj ​wy żej na j e​den dzień. Nie apro​buj ę j ej , ale społeczeństwo j ą

lubi, nie wspo​m i​naj ąc j uż o Włochach. By łoby ogrom ​nie nie​wy ​god​ne dla nas, gdy ​by zginęła.

Otwo​rzy łam oczy. Leżałam na swo​im łóżku, ale nie pod kołdrą. Kątem oka zo​ba​czy łam , że

w po​ko​j u ze m ną sie​dzi Mary.

Pod​nie​sio​ne głosy by ły lek​ko stłum io​ne, a j a uświa​do​m iłam so​bie, że to dla​te​go, że rozm ówcy

stoj ą tuż za drzwia​m i.

– To nie wy ​star​czy. Ona bar​dzo ko​chała oj ca, będzie chciała więcej cza​su – spie​rał się Ma​xon.
Usły szałam dźwięk przy ​po​m i​naj ący ude​rze​nie pięścią w ścianę, który spra​wił, że Mary i j a

pod​sko​czy ły śm y.

– Do​brze – sapnął król. – Czte​ry dni. To wszy st​ko.
– A j eśli po​sta​no​wi nie wra​cać? Mim o że to nie by ł za​m ach re​be​liantów, m oże chcieć zo​stać

w dom u.

– Jeśli j est tak głupia, żeby tego chcieć, to niech idzie do diabła. I tak m iała m i dać od​po​wiedź

w spra​wie ty ch ko​m u​ni​katów, a j eśli się nie zgo​dzi, to m oże zo​stać w dom u.

– Po​wie​działa, że to zro​bi. Mówiła m i to wcześniej – skłam ał Ma​xon. Ale chy ​ba wie​dział,

praw​da?

– Naj ​wy ższy czas. Kie​dy ty l​ko wróci, zor​ga​ni​zu​j e​m y na​gra​nia. Chcę, żeby to by ło go​to​we

przed No​wy m Ro​kiem . – Król m ówił po​iry ​to​wa​ny m to​nem , m im o że m iał do​stać to, cze​go
chciał.

Nastąpiła chwi​la ci​szy, za​nim Ma​xon odważy ł się ode​zwać.
– Chciałby m z nią j e​chać.
– Jesz​cze cze​go! – krzy knął król Clark​son.
– Zo​stały czte​ry kan​dy ​dat​ki, oj ​cze. Ta dziew​czy ​na m oże zo​stać m oj ą żoną. Mam j ą puścić

sam ą?

– Tak! Jeśli zgi​nie, to j ed​no. Ale j eśli ty zgi​niesz, to zupełnie co in​ne​go. Zo​sta​j esz tu​taj !
Pom y ślałam , że ty m ra​zem to Ma​xon ude​rzy ł pięścią w ścianę.
– Nie j e​stem twoj ą własnością! I nie są nią te dziew​czy ​ny ! Chciałby m , żeby ś choć raz zo​ba​-

czy ł we m nie dru​gie​go człowie​ka.

Drzwi otwo​rzy ły się szy b​ko i Ma​xon wszedł do środ​ka.
– Tak m i przy ​kro – po​wie​dział, pod​chodząc i sia​daj ąc na łóżku. – Nie chciałem cię obu​dzić.
– To by ła praw​da?
– Tak, ko​cha​nie. On od​szedł. – Ma​xon łagod​nie wziął m nie za rękę, na j ego twa​rzy m a​lo​wał się

ból. – Miał j a​kieś pro​ble​m y z ser​cem .

Usiadłam i rzu​ciłam się w ra​m io​na Ma​xo​na. Przy ​tu​lił m nie m oc​no i po​zwo​lił płakać na swo​im

ra​m ie​niu.

background image

– Ta​tu​siu – szlo​chałam . – Ta​tu​siu.
– Już, j uż, ko​cha​nie. Wszy st​ko będzie do​brze – po​cie​szał m nie Ma​xon. – Ju​tro rano po​le​cisz

tam , żeby się spo​tkać z ro​dziną.

– Nie m iałam oka​zj i się pożegnać. Nie m iałam …
– Am i, posłuchaj m nie. Twój oj ​ciec cię ko​chał i by ł dum ​ny z tego, że so​bie tak świet​nie ra​-

dzisz. Nie m iałby o to do cie​bie żalu.

Skinęłam głową, wiedząc, że Ma​xon m a ra​cj e. Od kie​dy tu przy ​j e​chałam , tata cały czas m i

po​wta​rzał, j ak bar​dzo j est ze m nie dum ​ny.

– A te​raz posłuchaj , co po​win​naś zro​bić – po​in​stru​ował m nie, wy ​cie​raj ąc m i łzy z po​liczków. –

Po​win​naś się j ak naj ​le​piej wy ​spać. Ju​tro po​le​cisz do dom u i zo​sta​niesz tam przez czte​ry dni z ro​-
dziną. Chciałem dać ci więcej cza​su, ale oj ​ciec j est bar​dzo upar​ty.

– Ro​zu​m iem .
– Two​j e po​koj ówki szy j ą od​po​wied​nie suk​nie na po​grzeb i spa​kuj ą wszy st​ko, cze​go będziesz po​-

trze​bo​wać. Za​bie​rzesz ze sobą j edną z nich i kil​ku gwar​dzistów. Sko​ro j uż o ty m m owa – po​wie​-
dział, wi​taj ąc m ężczy znę, który stanął w otwar​ty ch drzwiach. – Gwar​dzi​sto Le​ger, dziękuj ę, że
pan przy ​szedł.

– Nie m a za co, wa​sza wy ​so​kość. Prze​pra​szam , że nie j e​stem w m un​du​rze.
Ma​xon uścisnął rękę Aspe​na.
– W ty m m o​m en​cie to na​prawdę nie m a dla m nie zna​cze​nia. Je​stem pe​wien, że pan wie, dla​-

cze​go zo​stał we​zwa​ny.

– Wiem . – Aspen odwrócił się do m nie. – Bar​dzo pani współczuj ę tej stra​ty.
– Dziękuj ę – wy ​m am ​ro​tałam .
– Ze względu na wzm ożoną ak​ty w​ność re​be​liantów nie​po​ko​im y się o bez​pie​czeństwo lady

Am e​ri​ki – zaczął Ma​xon.

– Przy ​dzie​li​liśm y j uż m iej ​sco​we siły porządko​we do ochro​ny j ej dom u oraz m iej sc, które

będzie od​wie​dzać w naj ​bliższy ch dniach, są tam też oczy ​wiście pałaco​wi gwar​dziści. Ale wy ​da​j e
m i się, że j eśli m a od​wie​dzić swój dom , po​trzeb​ne im będzie do​dat​ko​we wspar​cie.

– Oczy ​wiście, wa​sza wy ​so​kość.
– Zna pan do​brze tam ​te te​re​ny ?
– Bar​dzo do​brze, sir.
– To świet​nie. W ta​kim ra​zie będzie pan do​wo​dzić od​działem , który z nią wy sy łam y. Proszę

wy ​brać, kogo pan uważa za sto​sow​ne, od sześciu do ośm iu gwar​dzistów.

Aspen uniósł brwi.
– Wiem – przy ​znał Ma​xon. – Mam y te​raz nie​zwy ​kle ogra​ni​czo​ne m ożliwości, a przy ​naj m ​niej

trzech gwar​dzistów wy słany ch do ochro​ny j ej dom u zdąży ło j uż zde​zer​te​ro​wać. Chciałby m ,
żeby by ła równie, j eśli nie bar​dziej bez​piecz​na niż tu​taj .

– Zaj m ę się ty m , sir.
– Do​sko​na​le. Po​j e​dzie z nią j ed​na po​koj ówka, j ą także proszę ochra​niać. – Ma​xon po​pa​trzy ł na

m nie. – Wiesz j uż, którą chciałaby ś za​brać?

Wzru​szy łam ra​m io​na​m i, nie​zdol​na za​sta​no​wić się na spo​koj ​nie.
Aspen od​po​wie​dział w m oim im ie​niu.
– Jeśli wol​no m i się wtrącić, wiem , że Anne j est pani główną po​koj ówką, ale j ak pam iętam ,

Lucy bar​dzo za​przy ​j aźniła się z pani siostrą i m atką. Po​win​ny się ucie​szy ć, j eśli zo​baczą te​raz

background image

zna​j om ą twarz.

Skinęłam głową.
– Lucy.
– Do​brze – od​parł Ma​xon. – Nie m am y za wie​le cza​su. Wy j eżdżacie po śnia​da​niu.
– Za​raz się ty m zaj m ę, sir. Do wi​dze​nia rano, proszę pani – po​wie​dział Aspen. Wi​działam , że

trud​no m u za​cho​wy ​wać dy ​stans i w tej chwi​li pragnęłam ty l​ko, żeby m nie po​cie​szy ł. Aspen znał
do​brze m o​j e​go tatę, a j a chciałam m ieć przy so​bie kogoś, kto ro​zu​m iał go tak sam o do​brze j ak j a,
i m ógł wraz ze m ną roz​pa​czać nad tą stratą.

Kie​dy Aspen wy ​szedł, Ma​xon zno​wu usiadł koło m nie.
– Jesz​cze j ed​na spra​wa, za​nim pój dę. – Wziął m nie za ręce, ści​skaj ąc j e z czułością. – Cza​sem ,

kie​dy j e​steś wy trącona z równo​wa​gi, zda​rza ci się działać im ​pul​sy w​nie. – Po​pa​trzy ł na m nie, a j a
zdołałam się lek​ko uśm iechnąć, widząc su​ro​wy wy ​raz j ego oczu. – Po​sta​raj się tam za​cho​wy ​wać
rozsądnie. Chciałby m , żeby ś uważała na sie​bie.

Po​tarłam kciu​kiem grzbiet j ego dłoni.
– Tak zro​bię, obie​cuj ę.
– Dziękuj ę. – Ogarnęło nas uczu​cie spo​ko​j u, które cza​sem nam to​wa​rzy ​szy ło. Na​wet j eśli m ój

świat nig​dy j uż nie będzie taki sam , kie​dy Ma​xon m nie przy ​tu​lał, stra​ta nie wy ​da​wała się aż tak
bo​le​sna.

Po​chy ​lił się do m nie tak bli​sko, aż na​sze czoła się ze​tknęły. Usły szałam , że na​bie​ra po​wie​trza,

j ak​by chciał coś po​wie​dzieć, ale po​tem zm ie​nił zda​nie. Po kil​ku se​kun​dach zro​bił to zno​wu.
W końcu od​sunął się, potrząsnął głową i pocałował m nie w po​li​czek.

– Uważaj na sie​bie.
Po​tem zo​sta​wił m nie sam ą z m oim sm ut​kiem .
W Ka​ro​li​nie by ło zim ​no, wil​goć znad oce​anu napły wała w głąb lądu, spra​wiaj ąc, że po​wie​trze

by ło nią prze​sy ​co​ne. W głębi du​szy m iałam na​dziej ę, że zo​baczę śnieg, ale tak się nie stało.
Czułam się win​na, że w ogóle cze​goś pragnę.

Boże Na​ro​dze​nie. Przez ostat​nie ty ​go​dnie wy ​obrażałam j e so​bie na różne spo​so​by. My ślałam ,

że m oże spędzę j e w dom u, od​rzu​co​na z Eli​m i​na​cj i. Będzie​m y sie​dzieć wokół cho​in​ki, roz​cza​ro​-
wa​ni, że nie zo​stałam księżniczką, ale nie​zwy ​kle szczęśliwi, że j e​steśm y ra​zem . Wy ​obrażałam so​-
bie także, że otwie​ram pre​zen​ty pod ogrom ną cho​inką w pałacu, obżeram się aż do m dłości
i zaśm ie​wam ra​zem z pozo​stały m i dziew​czy ​na​m i i Ma​xo​nem , po​nie​waż na j e​den dzień wszel​ka
ry ​wa​li​za​cj a zo​staj e za​wie​szo​na na rzecz święto​wa​nia.

Nig​dy nie wy ​obrażałam so​bie, że będę przy ​go​to​wy ​wać się psy ​chicz​nie do po​grze​bu oj ca.
Kie​dy sa​m ochód skręcił w m oj ą ulicę, zo​ba​czy łam zgro​m a​dzo​ny tłum . Lu​dzie po​win​ni by ć

w do​m ach z ro​dzi​na​m i, ale sta​li na zim ​nie. Uświa​do​m iłam so​bie, że m aj ą na​dziej ę, że zo​baczą
m nie cho​ciaż prze​lot​nie, i zaczęło m nie lek​ko m dlić. Lu​dzie po​ka​zy ​wa​li nas pal​ca​m i, kie​dy prze​-
j eżdżaliśm y, a lo​kal​ne eki​py te​le​wi​zy j ​ne fil​m o​wały na​sze przy ​by ​cie.

Sa​m ochód za​trzy ​m ał się przed m oim do​m em , a lu​dzie zaczęli wi​wa​to​wać. Nic nie ro​zu​-

m iałam . Czy oni nie wie​dzie​li, dla​cze​go tu przy ​j e​chałam ? Wy ​siadłam na nierówny chod​nik,
z Lucy u boku, oto​czo​na przez sześciu gwar​dzistów. Nikt nie za​m ie​rzał ry ​zy ​ko​wać.

– Lady Am e​ri​ca! – zaczęli wołać lu​dzie.
– Czy m ogę do​stać au​to​graf? – krzy knął ktoś, a inni do nie​go dołączy ​li.
Szłam da​lej , patrząc przed sie​bie. Uważałam , że ty m ra​zem m ogę zo​stać uzna​na za uspra​wie​-

background image

dli​wioną, j eśli ich zi​gno​ruj ę. Pod​niosłam głowę i zo​ba​czy łam ozdob​ne lam p​ki na dom u. Tata j e
zakładał. Kto będzie j e zdej ​m o​wał?

Idący na cze​le m o​j ej ob​sta​wy Aspen za​pu​kał do drzwi i za​cze​kał na od​po​wiedź. Otwo​rzy ł j e

inny gwar​dzi​sta, który po​roz​m a​wiał przy ​ci​szo​ny m głosem z Aspe​nem , za​nim po​zwo​lił nam
wej ść do środ​ka. Trud​no by ło zm ieścić się nam wszy st​kim w ko​ry ​ta​rzu, ale kie​dy ty l​ko przeszłam
do sa​lo​nu, po​czułam na​ty ch​m iast, że coś j est nie tak.

To j uż nie by ł m ój dom .
Chy ​ba za​czy ​nam tra​cić ro​zum . To by ł m ój dom . Ty l​ko że cała ta sy ​tu​acj a by ła obca. Wszy ​-

scy tu​taj by li, na​wet Kota, ale nie by ło taty, więc nic dziw​ne​go, że coś się nie zga​dzało. Ken​na
trzy ​m ała dziec​ko, którego j esz​cze nie wi​działam . Mu​siałam do tego przy ​wy knąć.

Mam a m iała na so​bie far​tuch, a Ge​rad by ł w piżam ie, na​to​m iast j a by łam ubra​na j ak na

wieczór w pałacu: upięte włosy, kol​czy ​ki z sza​fi​ra​m i w uszach i suk​nia z kosz​tow​ne​go m a​te​riału,
spa​daj ąca war​stwa​m i aż do pan​to​fli na szpil​kach. Przez m o​m ent m iałam po​czu​cie, że nie j e​stem
tu m ile wi​dzia​na.

Ale May ze​rwała się z m iej ​sca i rzu​ciła m i się z płaczem w ra​m io​na. Przy ​tu​liłam j ą m oc​no.

Po​wie​działam so​bie, że to m ogą by ć dziw​ne oko​licz​ności, ale m u​siałam te​raz by ć tu​taj . Mu​siałam
by ć z m oj ą ro​dziną.

– Am i – Ken​na wstała, nadal trzy ​m aj ąc nie​m owlę w ra​m io​nach. – Wy glądasz prześlicz​nie.
– Dziękuj ę – m ruknęłam , za​wsty ​dzo​na.
Uści​skała m nie j ed​ny m ra​m ie​niem , a j a zaj ​rzałam do be​ci​ka, żeby zo​ba​czy ć m oj ą śpiącą sio​-

strze​nicę. Ma​lut​ka bu​zia Astry by ła spo​koj ​na we śnie, a co kil​ka se​kund otwie​rała m a​lutką piąstkę
albo po​ru​szała się trochę. Wy glądała cu​dow​nie.

Aspen odchrząknął.
– Pani Sin​ger, bar​dzo pani współczuj ę z po​wo​du stra​ty.
Mam a uśm iechnęła się do nie​go ze znużeniem .
– Dziękuj ę.
– Przy ​kro m i, że przy ​j eżdżam y tu​taj w tak sm ut​ny ch oko​licz​nościach, ale pod​czas po​by ​tu lady

Am e​ri​ki w ty m dom u m u​si​m y bar​dzo poważnie pod​cho​dzić do kwe​stii bez​pie​czeństwa – oznaj ​-
m ił, a w j ego głosie za​brzm iała sta​now​czość. – Je​steśm y zm u​sze​ni po​pro​sić wszy st​kich o po​zo​sta​-
wa​nie w dom u. Wiem , że j est tu nie​wie​le m iej ​sca, ale to ty l​ko kil​ka dni. Gwar​dziści zo​staną za​-
kwa​te​ro​wa​ni w po​bliżu, żeby śm y m o​gli się zm ie​niać bez pro​blem ów. Po​sta​ra​m y się w m iarę
m ożliwości państwu nie prze​szka​dzać. Ja​m es, Ken​na, Kota, wy ślem y kogoś do wa​szy ch dom ów,
żeby przy ​wieźć wam po​trzeb​ne rze​czy, kie​dy ty l​ko będzie​cie chcie​li j e​chać. Jeśli po​trze​bu​j e​cie
cza​su na przy ​go​to​wa​nie li​sty, nie m a pro​blem u. Do​sto​su​j e​m y się do was.

Uśm iechnęłam się skry ​cie, ciesząc się, że widzę Aspe​na tak się za​cho​wuj ącego. Bar​dzo wy ​do​-

roślał.

– Nie m ogę zo​sta​wiać na tak długo m o​j ej pra​cow​ni – po​wie​dział Kota. – Mam ter​m i​ny. Muszę

skończy ć kil​ka prac.

Aspen od​po​wie​dział m u, nadal całko​wi​cie pro​fe​sj o​nal​ny :
– Wszel​kie po​trzeb​ne m a​te​riały m ożem y prze​wieźć do stu​dia tu​taj – wska​zał nasz prze​ro​bio​ny

garaż. – Zro​bi​m y ty le kursów, ile będzie ko​niecz​ne.

Kota zaplótł ra​m io​na.
– To m iej ​sce to śm iet​nik – m ruknął.

background image

– Ro​zu​m iem – od​parł sta​now​czo Aspen. – Wy bór należy do cie​bie. Możesz pra​co​wać w ty m

śm iet​ni​ku albo ry ​zy ​ko​wać ży ciem w swo​im m iesz​ka​niu.

At​m os​fe​ra zro​biła się napięta, cze​go w ty m m o​m en​cie na pew​no nie po​trze​bo​wa​liśm y. Po​sta​-

no​wiłam zm ie​nić te​m at.

– May, m ożesz spać ze m ną. Ken​na i Ja​m es zaj m ą twój pokój .
Skinęli głowa​m i.
– Lucy – po​wie​działam szep​tem . – Chciałaby m , żeby ś by ła z nam i. Możliwe, że będziesz m u​-

siała spać na podłodze, ale wolałaby m m ieć cię pod ręką.

Lucy wy ​pro​sto​wała się odro​binę.
– Za nic nie zo​sta​wiłaby m pa​nien​ki sa​m ej .
– A gdzie j a m am spać? – za​py ​tał Kota.
– Ze m ną – za​pro​po​no​wał Ge​rad, cho​ciaż nie spra​wiał wrażenia za​chwy ​co​ne​go tą per​spek​-

ty wą.

– Nie m a m owy ! – pry chnął Kota. – Nie będę spał na piętro​wy m łóżku z dzie​cia​kiem .
– Kota! – po​wie​działam , co​faj ąc się o krok od m o​ich sióstr i Lucy. – Jeśli o m nie cho​dzi,

m ożesz so​bie spać na ka​na​pie albo w garażu, albo w dom ​ku na drze​wie, ale j eśli nie za​czniesz pa​-
no​wać nad swo​im za​cho​wa​niem , w tej chwi​li odeślę cię do two​j e​go m iesz​ka​nia! Po​wi​nie​neś by ć
wdzięczny za ochronę, j aką ci pro​po​nuj ą. Czy m uszę ci przy ​po​m i​nać, że j u​tro będzie po​grzeb na​-
sze​go oj ca? Albo prze​sta​niesz na​rze​kać, albo wra​casz do dom u. – Obróciłam się na pięcie
i wy szłam na ko​ry ​tarz. Nie m u​siałam się oglądać, żeby wie​dzieć, że to​wa​rzy ​szy m i Lucy,
niosąca wa​lizkę.

Otwo​rzy łam drzwi m o​j e​go po​ko​j u i za​cze​kałam , żeby weszła ra​zem ze m ną. Kie​dy ty l​ko j ej

spódni​ca z sze​le​stem otarła się o fra​m ugę, za​m knęłam drzwi z trza​skiem i ode​tchnęłam ciężko.

– Czy nie prze​sa​dziłam trochę? – za​py ​tałam .
– To by ło do​sko​nałe! – od​parła Lucy z za​chwy ​tem . – Równie do​brze m ogłaby pa​nien​ka j uż

by ć księżniczką. Jest pa​nien​ka na to go​to​wa.

background image

Roz​dział 24

N

astępny dzień upły nął pod zna​kiem czar​ny ch stroj ów i uścisków. Na po​grzeb taty przy szło

m nóstwo lu​dzi, który ch nig​dy wcześniej nie wi​działam . Za​sta​na​wiałam się, czy po pro​stu nie
znałam wszy st​kich j ego zna​j o​m y ch, czy też po​j a​wi​li się tu ty l​ko ze względu na m nie.

Miej ​sco​wy pa​stor od​pra​wił m szę, ale ze względów bez​pie​czeństwa ro​dzi​na zo​stała po​pro​szo​na

o nie​wy głasza​nie m ów pożegnal​ny ch. By ł też poczęstu​nek dla gości, znacz​nie bar​dziej wy ​staw​ny
niż co​kol​wiek, cze​go się spo​dzie​wa​liśm y. Cho​ciaż nikt m i tego nie po​wie​dział, by łam pew​na, że Si​-
lvia albo ktoś inny z per​so​ne​lu pałaco​we​go do​pil​no​wał, żeby wszy st​ko by ło j ak naj ​m niej kłopo​tli​-
we dla nas, a przy ty m j ak naj ​piękniej ​sze. Także dla unik​nięcia ry ​zy ​ka przy j ęcie by ło krótkie, ale
m nie to nie prze​szka​dzało. Chciałam pożegnać tatę w taki sposób, żeby oszczędzić so​bie do​dat​ko​-
we​go bólu.

Aspen przez cały czas trzy ​m ał się w po​bliżu, a j a by łam m u wdzięczna za obec​ność. Ni​ko​m u

tak j ak j em u nie za​wie​rzy łaby m swo​j e​go ży cia.

– Nie płakałam od wy ​j az​du z pałacu – po​wie​działam . – My ślałam , że całkiem się roz​sy ​pię.
– To wra​ca w naj różniej ​szy ch m o​m en​tach – od​po​wie​dział.
– Ja by łem załam a​ny przez kil​ka dni po śm ier​ci oj ca, za​nim uświa​do​m iłem so​bie, że dla do​bra

wszy st​kich m uszę wziąć się w garść. Ale cza​sem , kie​dy coś się działo, a j a chciałem o ty m opo​-
wie​dzieć ta​cie, na​gle wszy st​kie uczu​cia do m nie wra​cały i wte​dy się załam y ​wałem .

– Czy ​li… j e​stem nor​m al​na?
Aspen uśm iechnął się.
– Je​steś nor​m al​na.
– Nie znam większości ty ch lu​dzi.
– To wszy st​ko m iej ​sco​wi, spraw​dzi​liśm y ich tożsam ość. Pew​nie przy szło trochę więcej osób ze

względu na to, kim j e​steś, ale wy ​da​j e m i się, że twój tata m a​lo​wał ob​ra​zy dla Ham p​shi​re’ów, wi​-
działem też kil​ka razy, j ak roz​m a​wiał na tar​gu z pa​nem Clip​ping​sem i Al​ber​tem Ham ​m er​sem .
Trud​no wie​dzieć wszy st​ko o naj ​bliższy ch, na​wet ty ch, który ch naj ​bar​dziej ko​chasz.

Wy ​czu​wałam , że w ty m zda​niu kry ​j e się coś więcej , coś, na co po​win​nam od​po​wie​dzieć.

W tej chwi​li nie m ogłam się na to zdo​by ć.

– Mu​si​m y do tego przy ​wy knąć – po​wie​dział.
– Do cze​go? Do tego, że wszy st​ko wy ​da​j e się okrop​ne?
– Nie – od​parł, potrząsaj ąc głową. – Nic nie j est j uż ta​kie sam o. Wszy st​ko, co daw​niej m iało

sens, zm ie​nia się.

Roześm iałam się bez roz​ba​wie​nia.
– Rze​czy ​wiście, praw​da?
– Mu​si​m y prze​stać oba​wiać się zm ian. – Po​pa​trzy ł m i w oczy błagal​nie. Zaczęłam się za​sta​na​-

background image

wiać, j a​kie zm ia​ny m iał na m y śli.

– Sta​wię czoło ty m zm ia​nom , ale nie dzi​siaj . – Zo​sta​wiłam go i poszłam obej ​m o​wać ko​lej ​ny ch

nie​zna​j o​m y ch, próbuj ąc przy j ąć do wia​do​m ości, że nie będę m ogła j uż nig​dy po​roz​m a​wiać
z tatą o ty m , j ak bar​dzo czuj ę się za​gu​bio​na.

Po po​grze​bie sta​ra​liśm y się nie tra​cić otu​chy. Zo​stały j esz​cze gwiazd​ko​we pre​zen​ty do otwar​-

cia, po​nie​waż nikt wcześniej nie m iał na​stro​j u, żeby się nim i cie​szy ć. Ge​rad do​stał spe​cj al​ne po​-
zwo​le​nie, żeby po​grać w piłkę w dom u, a m am a spędziła większość popołudnia, siedząc koło Ken​-
ny i trzy ​m aj ąc Astrę. Kota nie dał się udo​bru​chać, więc zo​sta​wi​liśm y go w pra​cow​ni i nie za​wra​-
ca​liśm y so​bie głowy zagląda​niem do nie​go. Naj ​bar​dziej m ar​twiłam się o May. Cały czas po​wta​-
rzała, że m usi się czy m ś zaj ąć, ale nie chciała iść do pra​cow​ni, w której nie by ło j uż taty.

Przy ​szedł m i do głowy pe​wien po​m y sł, więc zaciągnęłam j ą i Lucy do m o​j e​go po​ko​j u, żeby

się trochę po​ba​wiły. Lucy chętnie pod​da​wała się za​bie​gom , kie​dy May szczot​ko​wała j ej włosy,
i śm iała się, kie​dy pędzel do m a​ki​j ażu łasko​tał j ej po​licz​ki.

– Ja m uszę to zno​sić co​dzien​nie – po​skarży łam się żar​to​bli​wie.
May na​prawdę m iała ta​lent do układa​nia włosów, j ej zdol​ności ar​ty ​sty cz​ne po​zwa​lały na

pracę w każdy m m a​te​ria​le. Założy ła o wie​le za duży na nią strój po​koj ówki, zaś Lucy przy ​m ie​-
rzała j edną suk​nię za drugą. Osta​tecz​nie zde​cy ​do​wały śm y się na nie​bieską, długą i de​li​katną, którą
trze​ba by ło spiąć z ty łu, żeby do​brze leżała.

– Pan​to​fle! – zawołała May i po​biegła po​szu​kać od​po​wied​niej pary.
– Mam za sze​ro​kie sto​py – na​rze​kała Lucy.
– Bzdu​ry – upie​rała się May, więc Lucy posłusznie usiadła na łóżku, pod​czas gdy m oj a sio​stra

naj ​dzi​wacz​niej ​szy ​m i spo​so​ba​m i próbowała założy ć buty na j ej nogi.

Sto​py Lucy rze​czy ​wiście by ły za sze​ro​kie, ale zaśm ie​wała się przy każdej nie​uda​nej próbie

z ko​m icz​ny ch sta​rań May, a j a także śm iałam się, ob​ser​wuj ąc j e obie. Za​cho​wy ​wały śm y się tak
głośno, że ty l​ko kwe​stią cza​su by ło, aż ktoś przy j ​dzie, żeby spraw​dzić, co się dzie​j e.

Ktoś za​pu​kał szy b​ko trzy razy i usły szałam zza drzwi głos Aspe​na.
– Czy wszy st​ko w porządku, proszę pani?
Pod​biegłam i otwo​rzy łam sze​ro​ko drzwi.
– Gwar​dzi​sto Le​ge​rze, proszę spoj ​rzeć na na​sze ar​cy ​dzieło. – Sze​ro​kim ge​stem ra​m ie​nia wska​-

załam Lucy, a May po​m ogła j ej wstać, dzięki cze​m u bose sto​py ukry ły się pod suk​nią.

Aspen roześm iał się na wi​dok May w wiszący m na niej ubra​niu po​koj ówki, a po​tem przy j ​rzał

się Lucy, która wy glądała j ak księżnicz​ka.

– Cóż za nie​zwy kła prze​m ia​na – po​wie​dział, uśm ie​chaj ąc się od ucha do ucha.
– My ślę, że te​raz po​win​ny śm y upiąć ci porządnie włosy – na​le​gała May.
Lucy z uśm ie​chem po​pa​trzy ła na m nie i na Aspe​na, przewróciła ocza​m i i po​zwo​liła się

zaciągnąć przed lu​stro.

– Czy to by ł twój po​m y sł? – za​py ​tał ci​cho Aspen.
– Tak. May spra​wiała wrażenie okrop​nie za​gu​bio​nej , chciałam j ą czy m ś zaj ąć.
– Wy gląda znacz​nie le​piej , a Lucy też j est szczęśliwa.
– Mnie to po​m ogło tak sam o, j ak im . Mam po​czu​cie, że j eśli m ożem y robić j a​kieś niem ądre

albo przy ​naj m ​niej zwy ​czaj ​ne rze​czy, j akoś so​bie po​radzę.

– Po​ra​dzisz so​bie. Po​trze​bu​j esz cza​su, ale doj ​dziesz do sie​bie.

background image

Skinęłam głową, ale w ty m m o​m en​cie zaczęłam zno​wu m y śleć o ta​cie, a nie chciałam te​raz

się rozpłakać. Ode​tchnęłam głęboko i spróbowałam zm ie​nić te​m at.

– Mam wrażenie, że to nie​spra​wie​dli​we, że wśród dziew​czy n, które po​zo​stały w Eli​m i​na​cj ach,

j a j e​stem z naj ​niższej kla​sy – po​wie​działam szep​tem do Aspe​na. – Po​patrz na Lucy. Jest równie
ślicz​na, uro​cza i in​te​li​gent​na, j ak połowa z ty ch trzy ​dzie​stu pięciu dziew​czy n, które przy ​j e​chały do
pałacu, ale to naj ​lep​sze, na co m oże kie​dy ​kol​wiek li​czy ć. Kil​ka go​dzin w poży czo​nej suk​ni. To nie​-
spra​wie​dli​we.

Aspen potrząsnął głową.
– Przez te ostat​nie m ie​siące całkiem nieźle po​znałem wszy st​kie two​j e po​koj ówki, i ona j est na​-

prawdę nie​zwy kła.

Na​gle przy ​po​m niałam so​bie swoj ą obiet​nicę.
– Sko​ro m owa o m o​ich po​koj ówkach, m uszę cię o coś za​py ​tać – po​wie​działam , zniżaj ąc głos.
Aspen ze​szty w​niał.
– Tak?
– Wiem , że to krępuj ące, ale m im o wszy st​ko m uszę to po​wie​dzieć.
Przełknął ślinę.
– Ro​zu​m iem .
Nieśm iało spoj ​rzałam m u w oczy.
– Czy brałby ś kie​dy ​kol​wiek pod uwagę Anne?
Aspen m iał dziw​ny wy ​raz twa​rzy, j ak​by j ed​no​cześnie po​czuł ulgę i roz​ba​wie​nie.
– Anne? – szepnął z nie​do​wie​rza​niem . – Dla​cze​go właśnie j ą?
– Wy ​da​j e m i się, że się j ej po​do​basz. I to na​prawdę ko​cha​na dziew​czy ​na – po​wie​działam , sta​-

raj ąc się ukry ć praw​dzi​we uczu​cia Anne, ale przy ty m od​po​wied​nio j ą przed​sta​wić.

Aspen potrząsnął głową.
– Wiem , że chciałaby ś, żeby m się za​sta​no​wił nad in​ny ​m i m ożliwościa​m i, ale ona w ogóle nie

j est ty ​pem dziew​czy ​ny, z j aką chciałby m by ć. Jest taka… szty w​na.

Wzru​szy łam ra​m io​na​m i.
– My ślałam , że Ma​xon taki j est, dopóki go nie po​znałam . Poza ty m m y ślę, że m iała trud​ne

ży cie.

– I co z tego? Lucy też m iała trud​ne ży cie, a po​patrz ty l​ko na nią. – Aspen skinął głową, wska​-

zuj ąc roześm ianą dziew​czy nę, od​bi​j aj ącą się w lu​strze.

Po​sta​no​wiłam za​ry ​zy ​ko​wać.
– Mówiła ci, j ak zna​lazła się w pałacu?
Aspen skinął głową.
– Za​wsze nie​na​wi​dziłem po​działu kla​so​we​go, Mer, wiesz o ty m . Ale nig​dy nie sły szałem

o ty m , żeby m a​ni​pu​lo​wać nim w ten sposób, żeby m ieć nie​wol​ników.

Wes​tchnęłam i po​pa​trzy łam na May i Lucy, na tę chwilę wy ​kra​dzio​nej radości w środ​ku

żałoby.

– Za​raz usły szy sz coś, cze​go się kom ​plet​nie nie spo​dzie​wasz – ostrzegł m nie Aspen, a j a spoj ​-

rzałam na nie​go w ocze​ki​wa​niu. – Właści​wie cieszę się, że Ma​xon cię po​znał.

Za​kasłałam , tłum iąc coś przy ​po​m i​naj ącego śm iech.
– Wiem , wiem . – Aspen przewrócił ocza​m i, ale da​lej się uśm ie​chał. – Nie wy ​da​j e m i się,

żeby kie​dy ​kol​wiek zaczął się za​sta​na​wiać nad niższy ​m i kla​sa​m i, gdy ​by nie ty. Mam wrażenie, że

background image

sam a two​j a obec​ność w pałacu spra​wiła, że różne rze​czy zaczęły się zm ie​niać.

Przez chwilę pa​trzy ​liśm y na sie​bie. Przy ​po​m niałam so​bie naszą roz​m owę w dom ​ku na drze​-

wie, kie​dy Aspen na​m a​wiał m nie, żeby m wy słała zgłosze​nie do Eli​m i​na​cj i, po​nie​waż m iał na​-
dziej ę, że cze​ka m nie dzięki tem u lep​szy los. Nie wie​działam j esz​cze, czy rze​czy ​wiście uda m i się
to osiągnąć – nadal trud​no by ło to po​wie​dzieć – ale m y śl o ty m , że lep​szy los m ógłby stać się
udziałem wszy st​kich oby ​wa​te​li Illéi… Taka m ożliwość zna​czy ła dla m nie więcej , niż by łaby m
w sta​nie wy ​ra​zić.

– Je​stem z cie​bie dum ​ny, Am e​ri​co – po​wie​dział Aspen, prze​nosząc spoj ​rze​nie ze m nie na

dziewczęta przed lu​strem .

– Na​prawdę dum ​ny. – Wy ​co​fał się na ko​ry ​tarz, wra​caj ąc do swo​ich obo​wiązków. – I twój oj ​-

ciec także by łby z cie​bie dum ​ny.

background image

Roz​dział 25

N

astępne​go dnia zno​wu by liśm y ska​za​ni na areszt do​m o​wy. Od cza​su do cza​su sły szałam

skrzy p​nięcie podłogi i od​wra​całam głowę, spo​dzie​waj ąc się, że tata wy j ​dzie z garażu, z włosa​m i
j ak zwy ​kle po​skle​j a​ny ​m i farbą. Ale świa​do​m ość, że to się nie zda​rzy, nie wy ​da​wała się taka
okrop​na, kie​dy sły szałam głos May i wdy ​chałam za​pach pu​dru dla nie​m owląt Astry. Dom wy ​da​-
wał się pełny i to na ra​zie wy ​star​czało – by ło w pe​wien sposób po​cie​szaj ące.

Uznałam , że Lucy nie po​win​na tu​taj cho​dzić w stro​j u po​koj ówki i po j ej krótkich pro​te​stach

dałam j ej m oj e sta​re ubra​nie, które by ło na m nie za m ałe, ale za duże na May. Po​nie​waż m am a
sta​rała się czy m ś zaj ąć, go​to​wała i po​da​wała wszy st​kim j e​dze​nie, a j a zde​cy ​do​wałam się trochę
sto​no​wać m oj e za​cho​wa​nie pod​czas po​by ​tu w dom u, główny m za​da​niem Lucy by ło ba​wie​nie
się z Ge​ra​dem i May, co robiła z przy ​j em ​nością.

Ze​bra​liśm y się wszy ​scy w sa​lo​nie, zaj ​m uj ąc się swo​im i spra​wa​m i. Ja m iałam w ręku książkę,

a Kota tkwił przed te​le​wi​zo​rem , przy ​po​m i​naj ąc m i o Ce​le​ste. Uśm iechnęłam się – m ogłam się
założy ć, że ona te​raz robi to sam o.

Lucy, May i Ge​rad gra​li w kar​ty na podłodze i każde z nich śm iało się, kie​dy udało m u się wy ​-

grać par​tię. Ken​na sie​działa na ka​na​pie, opar​ta o Ja​m e​sa, którzy trzy ​m ał w ra​m io​nach m a​lutką
Astrę i kar​m ił j ą bu​telką. Do​strze​gałam wy raźnie zm ęcze​nie na j ego twa​rzy, ale także ogrom ną
dum ę z po​wo​du pięknej żony i córecz​ki.

To by ło pra​wie tak, j ak​by nic się nie zm ie​niło, ale kątem oka wi​działam Aspe​na w m un​du​rze,

stoj ącego przy nas na straży. Mu​siałam pam iętać, że w rze​czy ​wi​stości nic j uż nie m iało by ć ta​kie
sam o.

Usły szałam , że m am a pociąga no​sem , za​nim j esz​cze zo​ba​czy łam , że wcho​dzi do po​ko​j u z ko​-

ry ​ta​rza. Odwróciłam głowę i pa​trzy łam , j ak pod​cho​dzi do nas, trzy ​m aj ąc kil​ka ko​pert.

– Jak się czu​j esz, m am o? – za​py ​tałam .
– W porządku. Trud​no m i ty l​ko uwie​rzy ć, że go nie m a.
– Przełknęła ślinę, zm u​szaj ąc się do po​wstrzy ​m a​nia łez.
To by ło dziw​ne. Bar​dzo wie​le razy wątpiłam w j ej przy ​wiąza​nie do taty. Nig​dy nie za​-

uważałam żad​ny ch oznak uczu​cia pom iędzy nim i, j a​kie wi​działam w przy ​pad​ku in​ny ch par. Na​-
wet Aspen wte​dy, kie​dy wszy st​ko m ogło stać się za chwilę praw​dzi​we, ale na ra​zie by ło trzy ​m a​ne
w ścisłej ta​j em ​ni​cy, oka​zy ​wał m i swoj ą m iłość bar​dziej niż m am a oka​zy ​wała j ą ta​cie.

Ale wi​działam , że to nie j est ty l​ko nie​pokój o to, j ak m a sam a wy ​cho​wać May i Ge​ra​da, czy

też tro​ska o pie​niądze. Jej m ąż od​szedł i nic nig​dy nie m ogło tego zm ie​nić.

– Kota, m ógłby ś na m i​nutę wy łączy ć te​le​wi​zor? Lucy, skar​bie, za​bierz m oże May i Ge​ra​da do

po​ko​j u Am i. Muszę chwilę po​roz​m a​wiać z po​zo​stały m i – po​wie​działa ci​cho m am a.

– Oczy ​wiście, proszę pani – od​parła Lucy i zwróciła się do May i Ge​ra​da: – No to chodźm y.

background image

May wy glądała na nie​za​do​wo​loną, że zo​sta​j e wy łączo​na z tego, co m iało się dziać, ale zde​cy ​-

do​wała się nie wy kłócać. Nie by łam pew​na, czy to z po​wo​du po​wa​gi m am y, czy też dla​te​go, że
uwiel​biała Lucy, ale tak czy in​a​czej by łam z tego za​do​wo​lo​na.

Kie​dy wy ​szli, m am a zwróciła się do nas:
– Wie​cie, że oj ​ciec cier​piał na cho​robę, która po​j a​wiała się j uż wcześniej w j ego ro​dzi​nie.

My ślę, że wie​dział, że zo​stało m u j uż nie​wie​le cza​su, po​nie​waż trzy lata tem u zaczął pisać li​sty do
was wszy st​kich. – Po​pa​trzy ła na ko​per​ty, które trzy ​m ała w ręku. – Kazał m i obie​cać, że j eśli coś
się z nim sta​nie, od​dam j e wam . Mam też li​sty dla May i Ge​ra​da, ale sądzę, że są j esz​cze za m ali.
Nie czy ​tałam ich oczy ​wiście, są prze​zna​czo​ne dla was, więc… Pom y ślałam , że to do​bry m o​-
m ent, żeby j e wam dać. Ten j est dla Ken​ny – powie​działa, po​daj ąc ko​pertę. – Kota. – Mój brat
usiadł pro​sto i wziął swój list. Mam a po​deszła do m nie. – I Am i.

Wzięłam list, nie​pew​na, czy chcę go otwie​rać. To by ły ostat​nie słowa m o​j e​go oj ca, pożegna​-

nie, o który m m y ślałam , że m nie om inęło. Prze​sunęłam pal​ca​m i po m oim im ie​niu na ko​per​cie,
m y śląc o ty m , j ak oj ​ciec pisał j e długo​pi​sem . Nad „i” na​m a​lo​wał za​baw​ny gry ​zm ołek.
Uśm iechnęłam się do sie​bie, j ed​no​cześnie za​sta​na​wiaj ąc się, co go do tego skłoniło, i do​chodząc
do wnio​sku, że to bez zna​cze​nia. Może wie​dział, że będę po​trze​bo​wała uśm ie​chu.

Ale w ty m m o​m en​cie przy j ​rzałam się uważniej – ten m ały zna​czek zo​stał do​da​ny później . Li​-

te​ry w m oim im ie​niu by ły j uż spłowiałe, ale sy m ​bol nad i by ł wy raźniej ​szy, ciem niej ​szy od
resz​ty.

Odwróciłam ko​pertę. Zo​stała otwar​ta, a po​tem za​kle​j o​na z po​wro​tem .
Spoj ​rzałam na Kennę i Kotę, którzy wczy ​ty ​wa​li się w treść swo​ich listów. Spra​wia​li wrażenie

pochłonięty ch ty m tak, że naj ​wy ​raźniej j esz​cze chwilę wcześniej nie wie​dzie​li o ich ist​nie​niu. To
ozna​czało, że albo m am a kłam ała i prze​czy ​tała m ój list, albo tata sam otwo​rzy ł po​now​nie ko​pertę.

To wy ​star​czy ło, żeby m zde​cy ​do​wała, że m uszę wie​dzieć, co m i zo​sta​wił. Ostrożnie od​kleiłam

taśm ę klej ącą i otwo​rzy łam ko​pertę.

W środ​ku by ł list na spłowiały m pa​pie​rze i krótka wia​do​m ość na białej kart​ce. By łam cie​ka​wa

tej krótszej wia​do​m ości, ale oba​wiałam się, że nie zro​zu​m iem , o co cho​dzi, j eśli naj ​pierw nie po​-
znam treści li​stu. Wy j ęłam go i usiadłam w słońcu pod oknem , żeby prze​czy ​tać słowa taty.

Ame​ri​co,
moja ko​cha​na dziew​czyn​ko. Trud​no mi zacząć ten list, po​nie​waż czuję, że mam Ci tak wie​le do
po​wie​dze​nia. Cho​ciaż w ta​kim sa​mym stop​niu ko​cham wszyst​kie moje dzie​ci, Ty za​wsze zaj​mo​-
wałaś szczególne miej​sce w moim ser​cu. Ken​na i May są za​pa​trzo​ne w matkę, a Kota tak nie​-
za​leżny, że Ge​rad go za to po​dzi​wia. Ty za​wsze przy​bie​gałaś do mnie. Kie​dy roz​biłaś so​bie ko​-
la​no albo do​ku​czały Ci bo​gat​sze dzie​ciaki, za​wsze cho​wałaś się w mo​ich ra​mio​nach. Ta świa​-
do​mość była dla mnie ogrom​nie ważna – że przy​najm​niej dla jed​ne​go z mo​ich dzie​ci to ja je​-
stem opar​ciem.
Ale na​wet gdy​byś mnie nie ko​chała w taki sposób, bez żad​nych wątpli​wości czy za​ha​mo​wań,
i tak byłbym z Cie​bie nie​zwy​kle dum​ny. Znaj​du​jesz swoją własną drogę jako mu​zyk, a dźwięki
Two​ich skrzy​piec czy na​wet Twój śpiew w domu to najsłod​sza, naj​bar​dziej kojąca mu​zyka na
całym świe​cie. Żałuję, że nie mogę Ci umożliwić występów na lep​szej sce​nie. Zasługu​jesz na
znacz​nie więcej niż sta​nie w cie​niu na sno​bi​stycz​nych przyjęciach. Wciąż mam na​dzieję, że Ty

background image

będziesz jedną z tych osób, którym się poszczęści, które zdołają się wybić. Myślę, że szan​se na
to ma także Kota. Jest bar​dzo uta​len​to​wa​ny w tym, co robi. Ale wy​da​je mi się, że Kota będzie
wal​czyć o swój suk​ces, a nie je​stem pe​wien, czy Ty masz po​dobną wolę wal​ki. Nig​dy nie po​tra​-
fiłaś być tak bez​względna jak niektóre dziewczęta z niższych klas. I po części właśnie dla​te​go
Cię ko​cham.
Je​steś do​brym człowie​kiem i zdzi​wiłabyś się, jak rzad​ko to się zda​rza na tym świe​cie. Nie
mówię, że je​steś do​sko​nała, miałem do czy​nie​nia z Two​imi wy​bu​cha​mi złości i wiem, że na
pew​no nie można tego o To​bie po​wie​dzieć! Ale masz do​bre ser​ce i pra​gniesz, żeby wszyst​ko
było spra​wie​dli​we. Je​steś do​brym człowie​kiem i po​dej​rze​wam, że do​strze​gasz na tym świe​cie
rze​czy, których nie wi​dzi nikt inny, na​wet ja.
Żałuję, że nie mogę Ci po​wie​dzieć, ile ja widzę.
Pisząc te li​sty do Two​ich bra​ci i sióstr, pragnąłem prze​ka​zać im ja​kieś słowa mądrości. Widzę
w nich, na​wet w małym Ge​rar​dzie, ce​chy oso​bo​wości, które mogą spra​wić, że każdy rok
będzie dla nich co​raz trud​niej​szy, jeśli nie będą nad sobą pra​co​wać i wal​czyć z prze​ciw​nościa​-
mi losu. W Two​im przy​pad​ku nie czuję ta​kiej po​trze​by.
Wiem, że nie po​zwo​lisz świa​tu we​pchnąć się w życie, którego byś nie chciała. Może się mylę,
ale na​piszę przy​najm​niej tyle: walcz, Ame​ri​co. Możesz nie chcieć wal​czyć o rze​czy, o ja​kie
wal​czyłaby większość lu​dzi, ta​kie jak pie​niądze czy rozgłos, ale mimo wszyst​ko walcz. Cze​go​-
kol​wiek pra​gniesz, dąż do tego z całej siły.
Jeśli będziesz po​tra​fiła to zro​bić, jeśli nie po​zwo​lisz, żeby strach kazał Ci wy​brać coś gor​sze​go,
jako Twój oj​ciec będę całko​wi​cie usa​tys​fak​cjo​no​wa​ny. Żyj swo​im życiem. Bądź tak szczęśliwa,
jak tyl​ko możesz, mach​nij ręką na to, co nie ma zna​cze​nia, i walcz.
Ko​cham Cię, Ki​ciu. Tak bar​dzo, że nie po​tra​fię na​wet zna​leźć słów, żeby to wy​ra​zić. Może
zdołałbym to za​wrzeć w ob​ra​zie, ale do tej ko​per​ty nie zmieści się płótno. Zresztą i tak nie
oddałoby Ci ono spra​wie​dli​wości. Tej miłości nie da się wy​ra​zić w ma​lar​stwie, w me​lo​dii,
w słowach. Mam na​dzieję, że za​wsze będziesz ją czuła, na​wet gdy nie będzie mnie już, żeby Ci
to po​wta​rzać.
Ko​cham Cię,
Tata

Nie j e​stem pew​na, w który m m o​m en​cie zaczęłam płakać, ale trud​no by ło m i do​czy ​tać ostat​-

nie aka​pi​ty. Czułam bo​le​sny żal, że nie będę m iała oka​zj i, żeby m u po​wie​dzieć, że j a go ko​cham
tak sam o. Przez chwilę czułam to wy raźnie – ciepło pły nące z bez​wa​run​ko​wej ak​cep​ta​cj i.

Pod​niosłam głowę i zo​ba​czy łam , że Ken​na także płacze, nadal sta​raj ąc się czy ​tać list. Kota

spra​wiał wrażenie za​sko​czo​ne​go, raz za ra​zem ob​ra​cał kart​ki, j ak​by czy ​tał j e od nowa.

Odwróciłam się i wy j ęłam m ałą kar​teczkę, m aj ąc na​dziej ę, że nie okaże się aż tak po​ru​szaj ąca

j ak list. Nie by łam pew​na, czy zniosę dzi​siaj coś więcej .

Ame​ri​co,
Prze​pra​szam Cię z całego ser​ca. Kie​dy Cię od​wie​dzi​liśmy, po​szedłem do Two​je​go po​ko​ju i zna​-
lazłem pamiętnik Gre​go​ry’ego Illéi. Nie po​wie​działaś mi, że on tam jest, sam się tego

background image

domyśliłem. Jeśli miałaś przez to ja​kieś kłopo​ty, cała wina leży po mo​jej stro​nie. Je​stem pe​-
wien, że będą ja​kieś re​per​ku​sje z po​wo​du tego, kim je​stem, i z po​wo​du tego, komu o tym po​-
wie​działem. Przy​kro mi, że zdra​dziłem Two​je za​ufa​nie, ale wierzę, że zro​biłem to z na​dzieją na
to, że Two​ja przyszłość i przyszłość nas wszyst​kich może być lep​sza.
Po​patrz na Gwiazdę Po​larną,
Od​wieczną prze​wod​niczkę.
Niech nig​dy cię nie opuszczą
Praw​da, ho​nor i to, co słuszne.

Ko​cham Cię,
Sha​lom

Stałam nie​ru​cho​m o przez kil​ka m i​nut, próbuj ąc roz​wikłać tę za​gadkę. Re​per​ku​sj e? To, kim by ł

i kom u o ty m po​wie​dział? O co cho​dziło w ty m wier​szu?

Po​wo​li zaczęłam so​bie przy ​po​m i​nać słowa Au​gu​sta, że nie do​wie​dział się o ist​nie​niu pam iętni​-

ka z m o​j e​go wy stąpie​nia pod​czas Biu​le​ty​nu, i że wie​dzie​li o j ego za​war​tości więcej , niż j a po​wie​-
działam .

Kim je​stem… komu o tym po​wie​działem… po​patrz na Gwiazdę Po​larną…
Po​pa​trzy łam na pod​pis taty i przy ​po​m niałam so​bie, że tak sam o pod​pisy wał li​sty, które przy ​-

sy łał do m nie do pałacu. Za​wsze m y ślałam , że pisał o w za​baw​ny sposób. To by ły ośm io​ra​m ien​-
ne gwiazd​ki: Gwiaz​dy Po​lar​ne.

Ten gry ​zm ołek nad i w m oim im ie​niu. Czy to m iało coś dla m nie zna​czy ć? Czy to j uż coś zna​-

czy ło, po​nie​waż roz​m a​wia​liśm y z Au​gu​stem i Geo​r​gią?

Au​gust i Geo​r​gia! Kom ​pas, który nosił: osiem kie​runków. Wzo​ry na j ej kurt​ce to nie by ły

kwiat​ki. Jed​no i dru​gie wy glądało in​a​czej , ale to na pew​no by ły gwiazd​ki. Chłopak, którego ska​zała
Kriss pod​czas Osądze​nia. Ta​tuaż na j ego szy i to nie by ł krzy ży k.

W ten sposób się roz​po​zna​wa​li.
Mój oj ​ciec by ł re​be​lian​tem z frak​cj i północ​nej .
Miałam wrażenie, że wi​dy ​wałam te gwiazd​ki w in​ny ch m iej ​scach. Może spa​ce​ruj ąc po tar​gu

albo na​wet w pałacu. Czy m iałam j e pod sa​m y m no​sem j uż od lat?

Oszołom io​na, pod​niosłam głowę. Aspen cze​kał w po​bliżu, a w j ego oczach kry ły się py ​ta​nia,

który ch nie m ógł zadać na głos.

Mój oj ​ciec by ł re​be​lian​tem . Na pół znisz​czo​na książka do hi​sto​rii, scho​wa​na w j ego po​ko​j u,

przy ​j a​cie​le na po​grze​bie, który ch nie znałam … córka im ie​niem Am e​ri​ca. Gdy ​by m w ogóle
zwra​cała na to uwagę, wie​działby m j uż wie​le lat tem u.

– To wszy st​ko? – za​py ​tał Kota z urazą w głosie. – Co do diabła m am z ty m zro​bić?
Odwróciłam się od Aspe​na i spoj ​rzałam na Kotę.
– Co się stało? – za​py ​tała m am a, wra​caj ąc do po​ko​j u i niosąc her​batę.
– Ten list taty. Zo​sta​wił m i ten dom . Co j a m am zro​bić z tą ru​derą? – Kota wstał, zgnia​taj ąc

kart​ki w garści.

– Kota, tata na​pi​sał to, za​nim się wy ​pro​wa​dziłeś – wy j aśniła Ken​na, nadal m oc​no po​ru​szo​na. –

Chciał za​dbać o twoj ą przy szłość.

background image

– W ta​kim ra​zie zawiódł całko​wi​cie, nie? Czy kie​dy ​kol​wiek nie cho​dzi​liśm y głodni? Ten dom

i tak by ni​cze​go nie zm ie​nił. Sam m u​siałem o sie​bie za​dbać. – Kota rzu​cił list, a kart​ki roz​sy ​pały
się na podłodze. Wes​tchnął z iry ​tacj ą. – Czy m am y tu coś m oc​niej ​sze​go do pi​cia? Aspen, przy ​-
nieś m i coś – zażądał, na​wet nie patrząc w stronę Aspe​na.

Odwróciłam się i zo​ba​czy łam na twa​rzy Aspe​na wie​le uczuć, które od​m a​lo​wały się ty l​ko na

m o​m ent: iry ​tacj ę, współczu​cie, dum ę, ak​cep​tacj ę. Skie​ro​wał się do kuch​ni.

– Stój ! – roz​ka​załam . Aspen za​trzy ​m ał się.
Kota pod​niósł głowę, zi​ry ​to​wa​ny.
– To j ego pra​ca, Am i.
– Nie, wca​le nie – warknęłam . – Może za​po​m niałeś, ale Aspen j est te​raz Dwój ką. By łoby

właściwe, gdy ​by ś to ty przy ​niósł j em u coś do pi​cia. Nie ty l​ko ze względu na j ego sta​tus, ale ze
względu na wszy st​ko, co dla nas robi.

Na twa​rzy Koty po​j a​wił się pa​skud​ny uśm ie​szek.
– Aha. Czy Ma​xon o ty m wie? Czy wie, że to da​lej trwa? – za​py ​tał, m a​chaj ąc le​ni​wie pal​cem

m iędzy nam i.

Ser​ce m i się za​trzy ​m ało.
– Jak m y ślisz, co by zro​bił? Po tam ​tej całej chłoście m nóstwo lu​dzi m ówiło, że z tą dziew​czy ną

obe​szli się za łagod​nie, biorąc pod uwagę, co zro​biła. – Kota z sa​ty s​fakcj ą oparł ręce na bio​drach,
patrząc na nas z trium ​fem .

Nie m ogłam nic po​wie​dzieć. Aspen także m il​czał, a j a za​sta​na​wiałam się, czy ta ci​sza po​m a​ga

nam , czy też nas pogrąża.

W końcu ode​zwała się m am a.
– Czy to praw​da?
Mu​siałam się za​sta​no​wić. Mu​siałam zna​leźć właściwy sposób, żeby to wy j aśnić. Albo m e​todę,

żeby wal​czy ć, po​nie​waż to prze​cież nie by ła praw​da… j uż nie.

– Aspen, idź zaj ​rzy j do Lucy – po​le​ciłam . Pod​szedł do drzwi, ale Kota za​pro​te​sto​wał.
– Nie, on m a zo​stać!
Stra​ciłam nad sobą pa​no​wa​nie.
– Po​wie​działam , że wy ​cho​dzi! A wy sia​daj ​cie!
Ton m o​j e​go głosu, nie​przy ​po​m i​naj ący ni​cze​go, co dotąd sły szałam , za​sko​czy ł wszy st​kich.

Mam a usiadła na​ty ch​m iast, za​szo​ko​wa​na. Aspen zniknął w ko​ry ​ta​rzu, a Kota, po​wo​li i niechętnie,
także zaj ął m iej ​sce.

Spróbowałam się skon​cen​tro​wać.
– Tak, przed Eli​m i​na​cj a​m i spo​ty ​kałam się z Aspe​nem . Za​m ie​rza​liśm y o ty m po​wie​dzieć

wszy st​kim , kie​dy odłoży m y dość pie​niędzy na ślub. Ale za​nim wy ​j e​chałam , ze​rwa​liśm y ze sobą,
a po​tem po​znałam Ma​xo​na. Czuj ę coś do Ma​xo​na i na​wet j eśli Aspen spędza ze m ną dużo cza​su,
nic m iędzy nam i nie m a. – Już nie ma – dodałam w m y ślach.

Po​tem zwróciłam się do Koty :
– Jeśli choć przez se​kundę m y ślałeś, że m ożesz na​gi​nać prawdę o m o​j ej przeszłości i próbować

m nie nią szan​tażować, to le​piej się nad ty m za​stanów. Py tałeś m nie kie​dy ś, czy opo​wie​działam
Ma​xo​no​wi o to​bie, i rze​czy ​wiście zro​biłam to. Wie do​sko​na​le, j ak bar​dzo nie​wdzięczny m i po​zba​-
wio​ny m kręgosłupa dra​niem j e​steś.

Kota za​cisnął war​gi, gotów wy ​buchnąć. Szy b​ko m ówiłam da​lej :

background image

– I po​wi​nie​neś wie​dzieć, że Ma​xon m nie uwiel​bia – oznaj ​m iłam wy ​niośle. – Jeśli m y ślisz, że

przełoży two​j e słowa nad m oj e, m ożesz by ć zdzi​wio​ny, j ak szy b​ko m ogłaby zo​stać wcie​lo​na
w ży cie m oj a su​ge​stia, żeby to two​j e ręce wy chłostać, gdy ​by m ty l​ko tak zde​cy ​do​wała. Chcesz
m nie wy próbować?

Kota za​cisnął pięści, wy raźnie roz​ważaj ąc za i prze​ciw. Gdy ​by m m iała racj ę, a j ego dłonie

zo​stały by zm a​sa​kro​wa​ne, to by ozna​czało ko​niec j ego ka​rie​ry.

– Do​brze – po​wie​działam . – A j eśli usły szę od cie​bie choć j ed​no nieży cz​li​we słowo o ta​cie,

m im o wszy st​ko m ogę to zro​bić. Miałeś ogrom ​ne szczęście, że oj ​ciec tak bar​dzo cię ko​chał. Zo​sta​-
wił ci dom i cho​ciaż m ógł zm ie​nić za​pis, kie​dy się wy ​pro​wa​dziłeś, nie zro​bił tego. Nadal pokładał
w to​bie na​dziej ę, cze​go j a nie po​tra​fiłaby m zro​bić.

Wy szłam gwałtow​nie, wróciłam do m o​j e​go po​ko​j u i za​trzasnęłam za sobą drzwi. Za​po​-

m niałam , że będą tam na m nie cze​kać Ge​rad, May, Lucy i Aspen.

– Spo​ty ​kałaś się z Aspe​nem ? – za​py ​tała May.
Wstrzy ​m ałam od​dech.
– Mówiłaś trochę za głośno – wy j aśnił Aspen.
Po​pa​trzy łam na Lucy, która m iała łzy w oczach. Nie chciałam j ej zm u​szać do do​cho​wy ​wa​nia

ko​lej ​nej ta​j em ​ni​cy, a sam a m y śl o ty m wy raźnie spra​wiała j ej ból. By ła tak uczci​wa i lo​j al​na.
Jak m ogłam j ą pro​sić, żeby wy ​bie​rała m iędzy m ną, a ro​dziną, której przy ​sięgała służy ć?

– Po​wiem o wszy st​kim Ma​xo​no​wi, kie​dy wrócim y – po​wie​działam do Aspe​na. – My ślałam , że

w ten sposób chro​nię cie​bie i sie​bie sam ą, ale ty l​ko okłam y ​wałam sie​bie i wszy st​kich. Jeśli wie
Kota, to m oże wie​dzieć ktoś j esz​cze. Chcę, żeby Ma​xon do​wie​dział się o ty m ode m nie.

background image

Roz​dział 26

R

esztę dnia spędziłam ukry ​ta w swo​im po​ko​j u. Nie chciałam wi​dzieć oskarży ciel​skiej twa​rzy

Koty ani od​po​wia​dać na py ​ta​nia m am y. Naj ​gor​sza by ła Lucy. Wy glądała na okrop​nie
przy gnębioną ty m , że trzy ​m ałam przed nią coś ta​kie​go w ta​j em ​ni​cy. Nie chciałam na​wet, żeby
m i usługi​wała. Wy ​da​wało się, że naj ​le​piej się czu​j e, po​m a​gaj ąc w m iarę po​trze​by m o​j ej m a​m ie
albo bawiąc się z May.

I tak m iałam zby t wie​le rze​czy do prze​m y śle​nia, żeby spędzać czas w j ej to​wa​rzy ​stwie.

Układałam so​bie w głowie, co po​wiem Ma​xo​no​wi. Próbowałam zna​leźć naj ​lep​szy sposób, żeby
prze​ka​zać m u tę in​for​m acj ę. Czy po​win​nam za​taić to, co j a i Aspen ro​bi​liśm y w pałacu? Jeśli
j ed​nak tak zro​bię, a on za​py ​ta wprost, to czy nie będzie to j esz​cze gor​sze, niż gdy ​by m przy ​znała
się od razu?

Po​tem m oj e m y śli zm ie​niły kie​ru​nek. Zaczęłam się za​sta​na​wiać nad ty m , co m ój tata m ówił

i robił przez te wszy st​kie lata. Czy nie​zna​j o​m i na j ego po​grze​bie to na​prawdę by li re​be​lian​ci? Czy
to m ożliwe, że by ło ich tak wie​lu?

Czy po​win​nam po​wie​dzieć o ty m Ma​xo​no​wi? Czy będzie m nie chciał, j eśli się do​wie, że m oj a

ro​dzi​na m a powiąza​nia z re​be​lian​ta​m i? Wy ​da​wało się, że któraś j esz​cze dziew​czy ​na z Eli​ty by ła
w pałacu ze względu na powiąza​nia z nim i. A co będzie, j eśli m oj e powiąza​nia skreślą m nie
w j ego oczach? To się wy ​da​wało m ało praw​do​po​dob​ne te​raz, kie​dy za​przy ​j aźniliśm y się z Au​gu​-
stem , ale m im o wszy st​ko.

Za​sta​na​wiałam się, co Ma​xon te​raz robi. Może pra​cu​j e. A m oże szu​ka spo​so​bu, żeby się wy ​-

m i​gać od pra​cy. Nie by ło m nie tam , żeby m ógł m nie za​bie​rać na spa​ce​ry albo sie​dzieć ze m ną.
Za​sta​na​wiałam się, czy Kriss zaj ​m u​j e m oj e m iej ​sce.

Zasłoniłam oczy i spróbowałam pom y śleć spo​koj ​nie. Jak m iałam to wszy st​ko prze​trwać?
Roz​legło się pu​ka​nie do drzwi. Nie wie​działam , czy to po​gor​szy, czy po​pra​wi m ój nastrój , ale

powie​działam m im o wszy st​ko gościo​wi, żeby wszedł.

Do środ​ka zaj ​rzała Ken​na, po raz pierw​szy, odkąd przy ​j e​chałam do dom u, bez Astry.
– Wszy st​ko w porządku?
Potrząsnęłam głową, a łzy napły nęły m i do oczu. Ken​na po​deszła i usiadła koło m nie na łóżku,

obej ​m uj ąc m nie ra​m io​na​m i.

– Tęsknię za tatą. Jego list by ł taki…
– Wiem – po​wie​działa. – Kie​dy tu by ł, pra​wie się nie od​zy ​wał, ale zo​sta​wił nam te słowa. Po

części cieszę się z tego. Nie wiem , czy um iałaby m to wszy st​ko za​pa​m iętać, gdy ​by tego nie za​pi​-
sał.

– To praw​da.
W ten sposób zna​lazłam od​po​wiedź na py ​ta​nie, które bałam się zadać. Nikt poza m ną nie wie​-

background image

dział, że tata by ł re​be​lian​tem .

– Więc… ty i Aspen?
– To j uż skończo​ne, przy ​sięgam .
– Wierzę ci. Kie​dy po​ka​zuj ą cię w te​le​wi​zj i, po​win​naś wi​dzieć sie​bie, j ak pa​trzy sz na Ma​xo​na.

Na​wet ta cała, j ak j ej tam , Ce​le​ste? – Ken​na przewróciła ocza​m i.

Uśm iechnęłam się w du​chu.
– Próbuj e wy glądać, j ak​by by ła w nim za​ko​cha​na, ale widać, że to nie​praw​da. A przy ​naj m ​-

niej nie taka praw​da, j ak ona by chciała.

Pry chnęłam .
– Nie m asz na​wet poj ęcia, j ak bar​dzo m asz racj ę.
– Za​sta​na​wiałam się, j ak długo to trwało. To zna​czy, to z Aspe​nem .
– Dwa lata. Zaczęło się, kie​dy ty wy szłaś za m ąż, a Kota się wy ​pro​wa​dził. Spo​ty ​ka​liśm y się

w dom ​ku na drze​wie m niej więcej raz na ty ​dzień. Oszczędza​liśm y, żeby się po​brać.

– By łaś w nim za​ko​cha​na?
Czy nie po​win​nam od​po​wie​dzieć j ej od razu? Czy nie po​win​nam po​wie​dzieć j ej , że bez cie​nia

wątpli​wości by łam pew​na, że ko​cham Aspe​na? Ale te​raz prze​stałam by ć tego pew​na. Może wte​-
dy tak by ło, ale czas i od​ległość spra​wiały, że wszy st​ko wy glądało in​a​czej .

– Tak m y ślę. Ale to inne…
– To inne uczu​cie niż to, j a​kie ży wisz do Ma​xo​na? – dom y śliła się.
Potrząsnęłam głową.
– To wszy st​ko wy ​da​j e się te​raz ta​kie dziw​ne. Przez tak długi czas Aspen by ł j e​dy ​ny m

m ężczy zną, z który m po​tra​fiłam so​bie sie​bie wy ​obra​zić. By łam go​to​wa, żeby zo​stać Szóstką.
A te​raz?

– A te​raz j e​steś pięć m i​nut od zo​sta​nia nową księżniczką?
– Śm ier​tel​na po​wa​ga w j ej głosie spra​wiła, że to za​brzm iało ko​m icz​nie, więc obie

roześm iały śm y się z tej ogrom ​nej zm ia​ny w m oim ży ciu.

– Dziękuj ę ci za to.
– Od tego są sio​stry.
Po​pa​trzy łam j ej w oczy i zo​ba​czy łam , że to j ą w j akiś sposób zra​niło.
– Prze​pra​szam , że nie po​wie​działam ci wcześniej .
– Ale m ówisz te​raz.
– To nie dla​te​go, że ci nie ufałam . Ale m y ślę, że częścio​wo dla​te​go to by ło ta​kie szczególne. To,

że Aspen by ł m oj ą ta​j em ​nicą. – Kie​dy po​wie​działam na głos te słowa, uświa​do​m iłam so​bie, że to
praw​da. Owszem , ży wiłam do Aspe​na uczu​cie, ale to oko​licz​ności, w j a​kich się znaj ​do​wa​liśm y,
spra​wiały, że by ło ono j esz​cze słod​sze: ta​j em ​nica, po​spiesz​ne do​tknięcia, m y śl o celu, do którego
war​to j est dąży ć.

– Ro​zu​m iem , Am i, na​prawdę. Po pro​stu m am na​dziej ę, że nig​dy nie uważałaś, że m u​sisz za​-

cho​wać to w ta​j em ​ni​cy. Na m nie za​wsze m ożesz li​czy ć.

Wes​tchnęłam i ra​zem z ty m od​de​chem ule​ciało wie​le m o​ich zm ar​twień. Przy ​naj m ​niej na

chwilę m ogłam oprzeć głowę na ra​m ie​niu Ken​ny. Przy ​j em ​nie by ło od​zy ​skać j a​sność m y śle​nia.

– To j ak, czy j esz​cze łączy was co​kol​wiek z Aspe​nem ? Co on do cie​bie czu​j e?
Wes​tchnęłam i usiadłam pro​sto.
– Próbuj e m i coś po​wie​dzieć, coś o ty m , że za​wsze m nie ko​chał. A j a wiem , że po​win​nam m u

background image

po​wie​dzieć, że to nie m a zna​cze​nia i że ko​cham Ma​xo​na, ale…

– Ale?
– A j eśli Ma​xon wy ​bie​rze inną? Nie m ogę zo​stać z ni​czy m . Jeśli Aspen nadal m y śli, że ist​nie​j e

j akaś szan​sa, m oże m o​gli​by śm y zno​wu spróbować, kie​dy to wszy st​ko się skończy.

Ken​na po​pa​trzy ła na m nie su​ro​wo.
– Trak​tu​j esz Aspe​na j ako opcj ę re​zer​wową?
Ukry łam twarz w dłoniach.
– Wiem , wiem . Je​stem okrop​na, praw​da?
– Am i, j e​steś na to za do​bra. A j eśli kie​dy ​kol​wiek ci na nim zależało, m u​sisz po​wie​dzieć m u

prawdę tak sam o pil​nie, j ak m u​sisz po​wie​dzieć prawdę Ma​xo​no​wi.

Roz​legło się pu​ka​nie do drzwi.
– Proszę.
Za​ru​m ie​niłam się lek​ko, kie​dy w pro​gu po​j a​wił się Aspen w to​wa​rzy ​stwie przy gnębio​nej Lucy.
– Mu​sisz się ubrać i spa​ko​wać – po​wie​dział.
– Coś się stało? – wstałam , od razu spięta.
– Wiem ty l​ko, że Ma​xon chce, żeby ś j ak naj ​szy b​ciej wra​cała do pałacu.
Wes​tchnęłam , nic nie ro​zu​m iej ąc. Po​win​nam m ieć j esz​cze j e​den dzień. Ken​na zno​wu obj ęła

m nie ra​m ie​niem i uści​skała lek​ko, a po​tem wróciła do sa​lo​nu. Aspen wy ​szedł, a Lucy za​brała ty l​-
ko swój strój po​koj ówki i poszła do łazien​ki, żeby się prze​brać, za​m y ​kaj ąc za sobą drzwi.

Kie​dy zno​wu zo​stałam sam a, prze​m y ślałam wszy st​ko j esz​cze raz. Ken​na m iała racj ę. Wie​-

działam j uż, co czuj ę do Ma​xo​na, i przy ​szedł czas, żeby zro​bić to, co do​ra​dził m i tata, co po​win​-
nam by ła robić od sa​m e​go początku. Mu​siałam wal​czy ć.

Po​nie​waż czułam , że to będzie trud​niej ​sze za​da​nie, za​m ie​rzałam naj ​pierw po​roz​m a​wiać z Ma​-

xo​nem . Kie​dy to zo​sta​nie wy j aśnio​ne, nie​za​leżnie od efektów, za​sta​no​wię się, co po​wie​dzieć
Aspe​no​wi.

To działo się tak po​wo​li, że po​trze​bo​wałam chwi​li, żeby so​bie uświa​do​m ić, j ak bar​dzo się zm ie​-

niłam . Ale wie​działam j uż od ty ​go​dni i nadal za​cho​wy ​wałam swo​j e uczu​cia dla sie​bie. Mu​siałam
zro​bić właściwą rzecz i po​wie​dzieć m u to. Mu​siałam uwol​nić Aspe​na.

Sięgnęłam do wa​liz​ki, szu​kaj ąc pa​kun​ku na sa​m y m j ej dnie. Kie​dy zna​lazłam zwój m a​te​riału,

roz​winęłam go i wy j ęłam słoik. Jed​no​centówka nie by ła te​raz sa​m ot​na w to​wa​rzy ​stwie bran​so​let​-
ki, ale to nie m iało zna​cze​nia.

Wzięłam słoiczek z m o​netą i po​sta​wiłam go na pa​ra​pe​cie, zo​sta​wiaj ąc go tam , gdzie po​wi​nien

by ł zo​stać j uż daw​no tem u.

Większość podróży sa​m o​lo​tem spędziłam na po​wta​rza​niu so​bie tego, co m iałam za​m iar po​wie​-

dzieć Ma​xo​no​wi. Bałam się tego, ale wie​działam , że do​pie​ro kie​dy po​zna prawdę, będzie​m y m o​-
gli po​sunąć nasz związek da​lej .

Pod​niosłam głowę, siedząc na wy ​god​ny m fo​te​lu z ty łu sa​m o​lo​tu. Aspen i Lucy sie​dzie​li bliżej

przo​du, po prze​ciw​nej stro​nie przej ścia, pogrążeni w roz​m o​wie. Lucy nadal wy glądała na
wy trąconą z równo​wa​gi i wy ​da​wało się, że wy ​da​j e Aspe​no​wi j a​kieś in​struk​cj e. On słuchał j ej
w m il​cze​niu, ki​waj ąc głową na j ej pro​po​zy ​cj e. Po​tem wróciła na swo​j e m iej ​sce, a Aspen wstał.
Po​chy ​liłam szy b​ko głowę z na​dziej ą, że nie za​uważy ł, j ak ich szpie​guj ę.

Próbowałam uda​wać bar​dzo za​in​te​re​so​waną m oj ą książką, aż do chwi​li, kie​dy pod​szedł.

background image

– Pi​lot m ówi, że za j a​kieś pół go​dzi​ny lądu​j e​m y – po​in​for​m o​wał m nie.
– Ro​zu​m iem . Świet​nie.
Aspen za​wa​hał się.
– Przy ​kro m i z po​wo​du Koty.
– Nie m a żad​ne​go po​wo​du, żeby ci by ło przy ​kro. On j est po pro​stu podły.
– Nie, m am po​wo​dy. Kil​ka lat tem u żar​to​wał so​bie, że się w to​bie pod​ko​chuj ę, ale go zby łem .

My ślę, że m nie wte​dy przej ​rzał. Od tam ​tej pory m u​siał nas ob​ser​wo​wać. Po​wi​nie​nem chy ​ba
by ć ostrożniej ​szy. Po​wi​nie​nem …

– Aspen.
– Tak?
– Wszy st​ko będzie do​brze. Za​m ie​rzam po​wie​dzieć Ma​xo​no​wi prawdę i wziąć za wszy st​ko od​-

po​wie​dzial​ność. Ty m asz ro​dzinę, która na to​bie po​le​ga. Jeśli coś się z tobą sta​nie…

– Mer, próbowałaś m nie przed ty m po​wstrzy ​m ać, a j a by łem zby t upar​ty, żeby cię słuchać.

To m oj a wina.

– Nie, to nie​praw​da.
Aspen ode​tchnął głębiej .
– Posłuchaj … Muszę ci coś po​wie​dzieć. Wiem , że to będzie trud​ne, ale m u​sisz to wie​dzieć.

Kie​dy m ówiłem , że będę cię za​wsze ko​chał, m ówiłem szcze​rze. I j a…

– Prze​stań – po​pro​siłam . Wie​działam , że m uszę m u po​wie​dzieć prawdę, ale by łam w sta​nie

sta​wić czoło ty l​ko j ed​ne​m u wy ​zna​niu j ed​no​cześnie. – W ty m m o​m en​cie nie po​radzę so​bie z ty m .
Mój świat właśnie stanął na głowie i za​m ie​rzam zro​bić coś, cze​go się śm ier​tel​nie boj ę.
Chciałaby m , żeby ś na ra​zie dał m i trochę spo​ko​j u.

Aspen spra​wiał wrażenie roz​cza​ro​wa​ne​go m oj ą de​cy zj ą, ale nie kwe​stio​no​wał j ej .
– Jak so​bie pani ży czy. – Wrócił na swo​j e m iej ​sce, a j a po​czułam się j esz​cze go​rzej niż przed​-

tem .

background image

Roz​dział 27

W

chodząc zno​wu do pałacu, czułam się nie​praw​do​po​dob​nie na swo​im m iej ​scu. Po​koj ówka,

której nig​dy wcześniej nie wi​działam , za​brała m ój płaszcz, a Aspen pod​szedł do j a​kie​goś gwar​dzi​-
sty i po​in​for​m o​wał przy ​ci​szo​ny m głosem , że rano złoży pełen ra​port z tego wy ​j az​du. Skie​ro​-
wałam się do schodów, ale po​koj ówka za​trzy ​m ała m nie.

– Nie chciałaby pa​nien​ka zaj ​rzeć na przy j ęcie?
– Nie ro​zu​m iem ? – Czy żby za​m ie​rza​no świętować m ój powrót?
– W Kom ​na​cie Dam , pa​nien​ko. Je​stem pew​na, że na pa​nienkę cze​kaj ą.
To wy j aśniało m niej , niż by m chciała, ale zeszłam ze stop​nia i skręciłam za róg ko​ry ​ta​rza, kie​-

ruj ąc się do Kom ​na​ty Dam . Wi​dok zna​j o​m y ch ko​ry ​ta​rzy by ł bar​dziej po​cie​szaj ący, niż
m ogłaby m się spo​dzie​wać. Oczy ​wiście, nadal tęskniłam za tatą, ale cie​szy łam się, że nie m uszę
na każdy m kro​ku wi​dzieć rze​czy, które by m i o nim przy ​po​m i​nały. Je​dy ną rzeczą, która m ogłaby
spra​wić, że czułaby m się j esz​cze le​piej , by łby spa​cer ty m i ko​ry ​ta​rzam i w to​wa​rzy ​stwie Ma​xo​na.

Za​sta​na​wiałam się, czy by po nie​go nie posłać, kie​dy usły szałam ogłuszaj ący hałas do​bie​-

gaj ący z Kom ​na​ty Dam . To m nie za​sko​czy ło – sądząc po natężeniu dźwięku, cze​kała tam na m nie
połowa Illéi.

Ostrożnie otwo​rzy łam drzwi. Kie​dy ty l​ko Tina – co ona tu robiła? – za​uważy ła bły sk m o​ich

włosów, na​ty ch​m iast zawołała na całą salę:

– Już j est! Am i wróciła!
Sala wy ​buchnęła wi​wa​ta​m i, a j a nic nie ro​zu​m iałam . Em ​m i​ca, Ash​ley, Ba​riel… wszy st​kie tu

by ły. Ro​zej ​rzałam się, ale wie​działam , że to nie m a sen​su. Mar​lee nie zo​stałaby tu za​pro​szo​na.

Ce​le​ste pod​biegła do m nie i uści​skała m nie m oc​no.
– Aaaa, ty m ałpo, wie​działam , że zdąży sz!
– Co ta​kie​go? – za​py ​tałam .
Nie by ła w sta​nie wy j aśnić m i tego do​sta​tecz​nie szy b​ko, bo pół se​kun​dy później Kriss także

uści​skała m nie i zaczęła m i krzy ​czeć do ucha. W j ej od​de​chu czułam , że m u​siała j uż spo​ro
wy pić, a kie​li​szek w ręku po​twier​dzał, że nie za​m ie​rzała na ra​zie prze​sta​wać.

– To m y ! – wrzasnęła. – Ma​xon j u​tro m a ogłosić zaręczy ​ny ! To j ed​na z nas!
– Je​steś pew​na?
– Eli​se i j a zo​stały śm y wczo​raj wy ​ko​pa​ne, ale Ma​xon posłał po wszy st​kie dziewczęta, żeby

urządzić przy j ęcie, więc m ogły śm y zo​stać – po​twier​dziła Ce​le​ste. – Eli​se źle to przy j ęła, wiesz
j aka j est j ej ro​dzi​na. Uważa, że ich za​wiodła.

– A ty ? – za​py ​tałam ner​wo​wo.
Ce​le​ste wzru​szy ła ra​m io​na​m i i uśm iechnęła się.
– E tam .

background image

Roześm iałam się, sły sząc to, a chwilę później ktoś wsunął m i w rękę drin​ka.
– Za Kriss i Am i, ostat​nie kan​dy ​dat​ki! – zawołał ktoś inny.
Ta wia​do​m ość spra​wiała, że kręciło m i się w głowie. Ma​xon po​sta​no​wił zakończy ć Eli​m i​na​cj e,

odesłać wszy st​kie dziew​czy ​ny do dom u. Zde​cy ​do​wał się na to, kie​dy m nie nie by ło. Czy to zna​-
czy, że za m ną tęsknił? Czy to zna​czy, że uświa​do​m ił so​bie, że m oże się beze m nie obej ść?

– Na​pij się – na​le​gała Ce​le​ste, prze​chy ​laj ąc m ój kie​li​szek. Wy piłam dusz​kiem szam ​pa​na

i zaczęłam kasłać. Zm ia​na cza​su, napięcie em o​cj o​nal​ne ostat​nich dni i nagła por​cj a al​ko​ho​lu
spra​wiły, że od razu zakręciło m i się w głowie.

Pa​trzy łam , j ak dziew​czy ​ny tańczy ły na ka​na​pach, świętuj ąc, po​m i​m o że prze​grały. Ce​le​ste

sie​działa w kącie z Anną i wy glądała, j ak​by prze​pra​szała raz za ra​zem za swo​j e za​cho​wa​nie. Eli​se
weszła po ci​chu i uści​skała m nie, a po​tem zno​wu się wy ​co​fała. Wszy st​ko by ło j ed​ny m ra​do​sny m
wi​rem , a j a po​czułam , że j e​stem szczęśliwa, na​wet j eśli nie by łam całko​wi​cie pew​na, j ak to się
m a zakończy ć.

Odwróciłam się i nie​ocze​ki​wa​nie zo​ba​czy łam Kriss, która m nie obj ęła.
– No do​brze – po​wie​działa. – Obie​caj ​m y so​bie, że j u​tro nie​za​leżnie od wszy st​kie​go będzie​m y

się cie​szy ć ze szczęścia tej dru​giej .

– To do​bry po​m y sł! – zawołałam , prze​krzy ​kuj ąc ota​czaj ący nas hałas. Roześm iałam się

i opuściłam spoj ​rze​nie.

W ułam ku se​kun​dy uświa​do​m iłam so​bie coś nie​zwy ​kle ważnego. Bły sk sre​bra na szy i Kriss na​-

gle zaczął ozna​czać o wie​le więcej niż za​le​d​wie kil​ka dni tem u.

Wstrzy ​m ałam od​dech, a Kriss po​pa​trzy ła na m nie py ​taj ąco, nie ro​zu​m iej ąc, co się stało. Cho​-

ciaż to by ło nie​uprzej ​m e i nagłe, wy ciągnęłam j ą z sali i odeszłam z nią kawałek ko​ry ​ta​rzem .

– Dokąd idzie​m y ? – za​py ​tała. – Am i, co się stało?
Zaciągnęłam j ą za róg, do dam ​skiej łazien​ki, upew​niaj ąc się, czy j e​steśm y sam e, za​nim się

ode​zwałam .

– Je​steś re​be​liantką – oskarży łam j ą.
– Co ta​kie​go? – za​py ​tała, trochę za do​brze przy ​go​to​wa​na. – Zwa​rio​wałaś. – Ale j ej ręka uniosła

się do szy i, zdra​dzaj ąc j ą.

– Wiem , co zna​czy ta gwiazd​ka, Kriss, więc nie okłam uj m nie – po​wie​działam spo​koj ​nie.
Po do​brze wy ​li​czo​nej pau​zie Kriss wes​tchnęła.
– Nie zro​biłam ni​cze​go nie​zgod​ne​go z pra​wem . Nie or​ga​ni​zuj ę żad​ny ch pro​testów, ty l​ko po​pie​-

ram ich sprawę.

– Ja​sne – warknęłam . – Ale na ile bie​rzesz udział w Eli​m i​na​cj ach, bo zależy ci na Ma​xo​nie,

a na ile dla​te​go, że two​j a gru​pa chciałaby kogoś ze swo​ich na tro​nie?

Kriss m il​czała przez chwilę, za​sta​na​wiaj ąc się nad do​bo​rem słów. Za​cisnęła zęby, po​deszła do

drzwi i za​m knęła j e na klucz.

– Jeśli m u​sisz wie​dzieć, tak, zo​stałam … za​pre​zen​to​wa​na królowi j ako j ed​na z m ożliwości. Je​-

stem pew​na, że j uż się zdąży łaś dom y ślić, ale cała ta lo​te​ria by ła śm ie​chu war​ta.

Skinęłam głową.
– Król by ł… i nadal j est… całko​wi​cie nieświa​do​m y, ile kan​dy ​da​tek Północy zo​stało zgłoszo​-

ny ch do wy ​bo​ru. Ja by łam ty l​ko j edną z wie​lu m aj ący ch na​dziej ę na osiągnięcie tego celu,
i początko​wo by łam całko​wi​cie od​da​na m o​j ej spra​wie. Nie ro​zu​m iałam Ma​xo​na i nie wy ​da​wało
m i się, żeby m u na m nie zależało. Ale po​tem po​znałam go bliżej i na​prawdę by ło m i przy ​kro, że

background image

w ogóle się m ną nie in​te​re​su​j e. Po ty m , j ak odeszła Mar​lee, a j ego więź z tobą zaczęła się roz​-
luźniać, zo​ba​czy łam go w całko​wi​cie no​wy m świe​tle. Możesz uważać, że przy ​j e​chałam tu​taj
z niewłaści​wy ch po​bu​dek i m oże m asz racj ę. Ale te​raz j e​stem tu​taj z całko​wi​cie in​ne​go po​wo​du.
Ko​cham Ma​xo​na i nadal o nie​go walczę. Uważam , że ra​zem m o​gli​by śm y do​ko​nać wiel​kich rze​-
czy. Więc j eśli m y ślisz, że m ożesz m nie próbować szan​tażować albo m nie wy dać, za​po​m nij
o ty m . Nie za​m ie​rzam się wy ​co​fy ​wać. Ro​zu​m iesz m nie?

Kriss nig​dy nie prze​m a​wiała tak sta​now​czo, a j a nie wie​działam , czy przy ​czy ną by ło to, że

całko​wi​cie wie​rzy w swo​j e słowa, czy też duża ilość szam ​pa​na. Przez chwilę wy ​da​wała się tak
wo​j ow​ni​cza, że nie wie​działam , co po​wie​dzieć.

Chciałam j ej po​wie​dzieć, że j a i Ma​xon także m ożem y do​ko​nać wiel​kich rze​czy, że praw​do​po​-

dob​nie j uż zro​bi​liśm y więcej , niż się m ogła dom y ślać. Ale to nie by ła od​po​wied​nia pora na prze​-
chwałki. Poza ty m pod wie​lo​m a względam i by ły śm y po​dob​ne. Ja przy ​j e​chałam tu​taj ze względu
na m oj ą ro​dzinę, ona także przy ​j e​chała ze względu na coś w ro​dza​j u ro​dziny. Dla​te​go prze​kro​-
czy ły śm y te drzwi i zna​lazły śm y drogę do ser​ca Ma​xona. Co by to dało, gdy ​by śm y się te​raz
skłóciły ?

Uznała m oj e m il​cze​nie za zgodę na to, że będę się za​cho​wy ​wać przy ​zwo​icie, i odpręży ła się

trochę.

– Do​sko​na​le. A te​raz, j eśli m i wy ​ba​czy sz, wra​cam na przy j ęcie.
Rzu​ciła m i zim ​ne spoj ​rze​nie i wy szła z łazien​ki, zo​sta​wiaj ąc m nie z uczu​ciem wewnętrznej roz​-

ter​ki. Czy po​win​nam by ła m il​czeć? Czy po​win​nam przy ​naj m ​niej kom uś o ty m po​wie​dzieć? Czy
to w ogóle by ło coś złego?

Wes​tchnęłam i także wy szłam z łazien​ki. Nie by łam j uż w na​stro​j u do święto​wa​nia, więc

poszłam ty l​ny ​m i scho​da​m i do m o​j e​go po​ko​j u.

Cho​ciaż chciałam zo​ba​czy ć Anne i Mary, by łam za​do​wo​lo​na, że nie za​stałam ni​ko​go w po​ko​j u.

Rzu​ciłam się na łóżko i spróbowałam się za​stanowić. Kriss by ła re​be​liantką. Zgod​nie z j ej słowa​-
m i, nie robiła nic nie​bez​piecz​ne​go, ale nadal się za​stanawiałam , co to dokład​nie ozna​czało. Mu​-
siała by ć tą osobą, o której m ówili Au​gust i Geo​r​gia. Skąd w ogóle przy szło m i do głowy, że to
m oże by ć Eli​se?

Czy to Kriss po​m a​gała im do​stać się do pałacu? Czy wska​zy ​wała im , gdzie m aj ą szu​kać in​te​re​-

suj ący ch ich rze​czy ? Ja m iałam swo​j e ta​j em ​ni​ce, ale nig​dy nie za​sta​na​wiałam się nad ty m , co
m ogą ukry ​wać inne dziewczęta. Po​win​nam by ła to robić.

Co m ogłaby m zresztą po​wie​dzieć? Jeśli Ma​xo​na i Kriss łączy ło praw​dzi​we uczu​cie, każda

próba zde​m a​sko​wa​nia j ej wy glądałaby j ak roz​pacz​li​we działanie w celu uzy ​ska​nia prze​wa​gi.
A na​wet gdy ​by to po​działało, nie chciałam w ten sposób zdo​by ​wać Ma​xo​na.

Chciałam , żeby wie​dział, że go ko​cham .
Kie​dy ktoś za​pu​kał do drzwi, za​sta​na​wiałam się, czy m am otwo​rzy ć. Jeśli to by ła Kriss z dal​-

szy ​m i wy j aśnie​nia​m i albo któraś z dziewcząt, chcąca m nie zaciągnąć na dół, nie m iałam ocho​ty
te​raz z nim i roz​m a​wiać. W końcu pod​niosłam się j ed​nak i po​deszłam do drzwi.

W pro​gu stał Ma​xon z wy ​pchaną ko​pertą i m ały m pudełecz​kiem za​pa​ko​wa​ny m w pa​pier pre​-

zen​to​wy.

W tej j ed​nej se​kun​dzie, w której stwier​dzi​liśm y, że j e​steśm y zno​wu w ty m sa​m y m m iej ​scu,

m iałam wrażenie, że po​wie​trze wokół nas na​elek​try ​zo​wało się m agią, spra​wiaj ąc, że boleśnie po​-
czułam , j ak bar​dzo tęskniłam za Ma​xo​nem .

background image

– Cześć – przy ​wi​tał się. Spra​wiał wrażenie lek​ko oszołom io​ne​go, j ak​by nie po​tra​fił wy m y ślić

nic więcej do po​wie​dze​nia.

– Cześć.
Pa​trzy ​liśm y na sie​bie.
– Chcesz wej ść? – za​pro​po​no​wałam .
– Ach. No, tak, chcę. – Coś by ło nie tak. Ma​xon za​cho​wy ​wał się in​a​czej , j ak​by by ł zde​ner​wo​-

wa​ny.

Cofnęłam się o krok, żeby m ógł przej ść koło m nie. Ro​zej ​rzał się po po​ko​j u, j ak​by zm ie​nił się

w j akiś sposób, od kie​dy by ł tu po raz ostat​ni.

Po​tem po​pa​trzy ł na m nie.
– Jak się czu​j esz?
Uświa​do​m iłam so​bie, że praw​do​po​dob​nie cho​dziło m u o m o​j e​go tatę i przy ​po​m niałam so​bie,

że zakończe​nie Eli​m i​na​cj i nie by ło j e​dy ną rzecz, j aka zm ie​niła się w m oim ży ciu.

– W porządku. Trud​no m i uwie​rzy ć w to, że od​szedł, szczególnie kie​dy j e​stem tu​taj . Mam

wrażenie, że gdy ​by m na​pi​sała list, on by go ode​brał.

Ma​xon uśm iechnął się ze współczu​ciem .
– A j ak two​j a ro​dzi​na?
Wes​tchnęłam .
– Mam a j akoś się trzy ​m a, a Ken​na j est praw​dziwą opoką. Mar​twię się przede wszy st​kim

o May i Ge​ra​da. Kota nie m ógłby chy ​ba za​cho​wać się pod​lej , niż to zro​bił w ta​kiej sy ​tu​acj i.
Zupełnie j ak​by w ogóle nie ko​chał taty, nie po​tra​fię tego zro​zu​m ieć – przy ​znałam . – Po​znałeś m o​-
j e​go tatę. By ł cu​dow​ny.

– To praw​da – zgo​dził się Ma​xon. – Cieszę się, że m iałem przy ​naj m ​niej okazj ę go spo​tkać.

Wiesz, widzę w to​bie frag​m en​ty j ego oso​bo​wości.

– Na​prawdę?
– Oczy ​wiście! – Wziął ko​pertę i pa​czuszkę w j edną rękę i przy ​tu​lił m nie drugą. Po​pro​wa​dził

m nie do łóżka i usiadł koło m nie. – Na przy kład two​j e po​czu​cie hu​m o​ru. I nie​ustępli​wość. Kie​dy
roz​m a​wia​liśm y, wte​dy, pod​czas j ego wi​zy ​ty, prze​py ​tał m nie na​prawdę dokład​nie. To by ło okrop​-
nie stre​suj ące, ale j ed​no​cześnie przy ​j em ​ne. Ty też nig​dy nie od​pusz​czasz, j eśli chcesz coś wie​-
dzieć. Odzie​dzi​czy łaś po nim oczy ​wiście oczy, ale wy ​da​j e m i się, że także kształt nosa. I cza​sem
widzę, j ak pro​m ie​niu​j e z cie​bie opty ​m izm . On spra​wiał po​dob​ne wrażenie.

Chłonęłam słowa Ma​xo​na, wdzięczna za wszy st​kie te rze​czy, w który ch przy ​po​m i​nałam tatę.

A prze​cież wy ​da​wało m i się, że Ma​xon nie m iał cza​su go po​znać.

– Cho​dzi m i ty l​ko o to, że m asz pra​wo by ć sm ut​na z tego po​wo​du, ale m ożesz by ć pew​na, że to,

co w nim naj ​lep​sze, prze​trwało – zakończy ł.

Obj ęłam Ma​xo​na, a on przy ​tu​lił m nie wolną ręką.
– Dziękuj ę.
– Mówię szcze​rze.
– Wiem . Dziękuj ę. – Przy ​sunęłam się bliżej i po​sta​no​wiłam zm ie​nić te​m at, za​nim za bar​dzo się

wzruszę. – Co to j est? – za​py ​tałam , wska​zuj ąc przy ​nie​sio​ne przez nie​go pa​kun​ki.

– A, to. – Ma​xon przez chwilę bił się z m y ślam i. – To dla cie​bie. Spóźnio​ny pre​zent gwiazd​ko​-

wy.

Pod​niósł grubą ko​pertę, pełną złożony ch kar​tek.

background image

– Nie m ogę uwie​rzy ć, że na​prawdę ci to daj ę, i m asz za​cze​kać z czy ​ta​niem , aż stąd wy j dę,

ale… chciałby m , żeby ś to za​trzy ​m ała.

– Zgo​da – od​parłam py ​taj ąco, kie​dy odłoży ł ko​pertę na sto​lik przy m oim łóżku.
– To j est trochę m niej krępuj ące – dodał żar​to​bli​wie, po​daj ąc m i pudełecz​ko. – Prze​pra​szam ,

że j est tak krzy ​wo za​wi​nięte.

– Wy gląda świet​nie – skłam ałam , sta​raj ąc się nie roześm iać na wi​dok po​gnie​cio​ne​go pa​pie​ru

i za​kle​j o​ne​go roz​dar​cia z ty łu.

W środ​ku zna​lazłam ram kę ze zdj ęciem przed​sta​wiaj ący m dom . Nie by le j aki, ale na​prawdę

prześlicz​ny, w ciepło-żółty m ko​lo​rze, oto​czo​ny traw​ni​kiem tak gęsty m , że sam o pa​trze​nie m ówiło
m i, z j aką przy ​j em ​nością po​cho​dziłaby m po nim . Okna na par​te​rze i piętrze by ły wy ​so​kie i sze​ro​-
kie, a drze​wa za​cie​niały część traw​ni​ka. Z j ed​ne​go z drzew zwi​sała na​wet huśtaw​ka.

Sta​rałam się nie pa​trzeć na dom , ale na sam o zdj ęcie. By łam pew​na, że to m ałe dzieło sztu​ki

zo​stało zro​bio​ne oso​biście przez Ma​xo​na, cho​ciaż nie wie​działam , kie​dy m iał okazj ę opuścić
pałac, żeby zna​leźć to m iej ​sce.

– Jest prześlicz​ne – przy ​znałam . – Sam j e zro​biłeś?
– Nie, nie. – Ma​xon roześm iał się i potrząsnął głową. – To nie zdj ęcie j est pre​zen​tem , ty l​ko

dom .

Po​trze​bo​wałam chwi​li, żeby j ego słowa do m nie do​tarły.
– Jak to?
– Pom y ślałem , że chciałaby ś, żeby two​j a ro​dzi​na m iesz​kała w po​bliżu. To nie​da​le​ko stąd,

a w środ​ku j est bar​dzo prze​stron​ny. My ślę, że spo​koj ​nie znaj ​dzie się tam na​wet m iej ​sce dla two​-
j ej sio​stry i j ej bli​skich.

– Co… j a… – po​pa​trzy łam na nie​go, szu​kaj ąc wy j aśnień.
Ma​xon, j ak za​wsze cier​pli​wy, zaczął tłum a​czy ć coś, co j ego zda​niem po​win​nam j uż wie​dzieć.
– Po​wie​działaś m i, żeby m odesłał inne dziewczęta. Zro​biłem to. Mu​siałem za​trzy ​m ać j esz​cze

j edną, ta​kie są za​sa​dy, ale… po​wie​działaś, że j eśli udo​wod​nię, że cię ko​cham …

– …to m nie wy ​bie​rzesz?
– Oczy ​wiście, że cię wy ​biorę.
Całko​wi​cie onie​m iałam . Roześm iałam się ner​wo​wo i zaczęłam go całować, śm iej ąc się

m iędzy pocałunka​m i. Ma​xon, za​do​wo​lo​ny z tej de​m on​stra​cj i uczuć, od​wza​j em ​niał pocałunki
i śm iał się ra​zem ze m ną.

– Weźm ie​m y ślub? – krzy knęłam , całuj ąc go zno​wu.
– Tak, weźm ie​m y ślub – roześm iał się i po​zwo​lił się da​lej ata​ko​wać. Uświa​do​m iłam so​bie, że

z tej eks​cy ​ta​cj i usiadłam m u na ko​la​nach. Nie pam iętałam , j ak się tam zna​lazłam .

Całowałam go raz za ra​zem … i w końcu prze​sta​liśm y się śm iać, a po​tem na​wet na​sze uśm ie​-

chy zniknęły. Żar​to​bli​we pocałunki zaczęły się prze​m ie​niać w coś o wie​le głębsze​go. Kie​dy się
od​sunęłam i po​pa​trzy łam Ma​xo​no​wi w oczy, zo​ba​czy łam , że są prze​ni​kli​we i skon​cen​tro​wa​ne.

Ma​xon przy ​tu​lił m nie m oc​niej , a j a po​czułam , że ser​ce tłucze m u się gwałtow​nie w pier​si.

Kie​ro​wa​na na​gle od​kry ​ty m ogrom ​ny m głodem zsunęłam z nie​go m a​ry ​narkę, a on pom ógł m i
w ty m , na ile m ógł, tak żeby m nie nie wy ​pusz​czać. Po​zwo​liłam , żeby m oj e pan​to​fle spadły na
podłogę, stu​kaj ąc m e​lo​dy j ​nie. Po​czułam , że nogi Ma​xona się po​ru​szaj ą, kie​dy on także zsunął
buty.

Nie prze​ry ​waj ąc pocałunków, pod​niósł m nie i wsunął się głębiej na łóżko, a po​tem położy ł

background image

m nie łagod​nie na j ego środ​ku. Jego war​gi prze​sunęły się po m o​j ej szy i, a j a roz​luźniłam m u kra​-
wat i rzu​ciłam go na buty.

– Łam iesz m nóstwo za​sad, pan​no Sin​ger.
– Je​steś księciem . Możesz m nie po pro​stu ułaska​wić.
Roześm iał się ni​skim głosem , a j ego usta do​tknęły m o​j e​go gardła, ucha i po​licz​ka.

Wy ciągnęłam m u ko​szulę ze spodni i zaczęłam nie​zgrab​nie roz​pi​nać gu​zi​ki. Pom ógł m i przy kil​ku
ostat​nich. Kie​dy ostat​ni raz wi​działam Ma​xo​na bez ko​szuli, nie m ogłam na​prawdę tego do​ce​nić ze
względu na oko​licz​ności. Ale te​raz…

Prze​sunęłam lek​ko pal​ca​m i po j ego brzu​chu, po​dzi​wiaj ąc sil​ne m ięśnie. Kie​dy m oj a dłoń do​-

tarła do pa​ska spodni, ścisnęłam go i pociągnęłam Ma​xo​na w dół. Po​zwo​lił m i na to, prze​su​waj ąc
rękę po m o​j ej no​dze i kładąc j ą wy ​god​nie na udzie pod war​stwa​m i su​kien​ki.

Czułam , że tracę ro​zum , pragnęłam znacz​nie większej części Ma​xo​na, pragnęłam wie​dzieć,

czy on m i na to po​zwo​li. Bez na​m y słu obj ęłam go i za​cisnęłam pal​ce na j ego ple​cach.

Na​ty ch​m iast prze​stał m nie całować i od​sunął się, żeby na m nie spoj ​rzeć.
– Co się stało? – wy ​szep​tałam , prze​rażona, że po​psułam tę chwilę.
– Czy to… cię nie zraża? – za​py ​tał ner​wo​wo.
– Co ta​kie​go?
– Moj e ple​cy.
Prze​sunęłam dłonią po j ego po​licz​ku i spoj ​rzałam m u pro​sto w oczy, żeby nie m iał żad​ny ch

wątpli​wości, co do nie​go czuj ę.

– Ma​xo​nie, część z ty ch śladów na two​ich ple​cach j est dla​te​go, żeby nie zna​lazły się na m o​ich,

i za to cię ko​cham .

Na chwilę wstrzy ​m ał od​dech.
– Co po​wie​działaś?
Uśm iechnęłam się.
– Ko​cham cię.
– Możesz powtórzy ć? Ja ty l​ko…
Wzięłam j ego twarz w dłonie.
– Ma​xo​nie Schre​ave, ko​cham cię. Ko​cham cię.
– A j a ko​cham cie​bie, Am e​ri​co Sin​ger. Ko​cham cię z całego ser​ca.
Pocałował m nie zno​wu i ty m ra​zem nie prze​stał, kie​dy prze​sunęłam dłonie na j ego ple​cy.

Wsunął ręce pode m nie, po​czułam , że j ego pal​ce po​ru​szaj ą się z ty łu m o​j ej suk​ni.

– Ile gu​zików m a ta przeklęta rzecz? – po​skarży ł się.
– Wiem ! To…
Ma​xon usiadł, sięgnął obo​m a rękam i do de​kol​tu m o​j ej suk​ni i j ed​ny m sta​now​czy m szarp​-

nięciem ro​ze​rwał j ą z przo​du, odsłaniaj ąc halkę pod spodem .

Przez pełną napięcia chwilę Ma​xon chłonął ten wi​dok, aż po​wo​li zno​wu po​pa​trzy ł m i w oczy.

Nie od​ry ​waj ąc od nie​go spoj ​rze​nia, usiadłam i zsunęłam rękawy suk​ni. Po chwi​li zdj ęłam j ą
całko​wi​cie i osta​tecz​nie Ma​xon i j a klęcze​liśm y na łóżku i całowa​liśm y się po​wo​li, a m oj e le​d​wie
okry ​te pier​si przy ​ci​skały się do nie​go.

Chciałam wraz z nim nie spać przez całą noc, eks​plo​ro​wać to nowe uczu​cie, które od​kry ​liśm y.

Czułam , j ak​by wszy st​ko na świe​cie zniknęło… aż do chwi​li, kie​dy usły sze​liśm y nagły hałas na ko​-
ry ​ta​rzu. Ma​xon po​pa​trzy ł na drzwi, j ak​by się spo​dzie​wał, że w każdej chwi​li m ogą stanąć otwo​-

background image

rem . By ł spięty, bar​dziej wy ​stra​szo​ny niż kie​dy kolwiek wcześniej .

– To nie on – wy ​szep​tałam . – To pew​nie któraś dziew​czy ​na wra​ca do po​ko​j u, za​ta​czaj ąc się,

albo po​koj ówka zrzu​ciła coś przy sprząta​niu. Nic się nie stało.

Ma​xon w końcu ode​tchnął – nie za​uważy łam , że wstrzy ​m y ​wał od​dech – i opadł z po​wro​tem na

łóżko. Zasłonił oczy ra​m ie​niem , sfru​stro​wa​ny, zm ęczo​ny, albo j ed​no i dru​gie.

– Nie m ogę, Am i. Nie w ta​kich oko​licz​nościach.
– Ale j uż wszy st​ko do​brze, Ma​xo​nie. Je​steśm y tu bez​piecz​ni. – Położy łam się koło nie​go i przy ​-

tu​liłam do j ego ra​m ie​nia.

Ma​xon potrząsnął głową.
– Dla cie​bie chciałby m zbu​rzy ć wszy st​kie m ury, który m i się oto​czy łem . Zasługu​j esz na to. Ale

te​raz nie m ogę. – Po​pa​trzy ł na m nie. – Prze​pra​szam .

– Nie szko​dzi. – Nie po​tra​fiłam j ed​nak ukry ć roz​cza​ro​wa​nia.
– Nie m artw się. Chciałby m cię za​brać na praw​dzi​wy m ie​siąc m io​do​wy, w j a​kieś m iej ​sce,

gdzie j est ciepło i gdzie będzie​m y sam i. Żad​ny ch obo​wiązków, żad​ny ch ka​m er, żad​ny ch straży. –
Ma​xon obj ął m nie ra​m io​na​m i. – Tak będzie znacz​nie le​piej . Będę m ógł cię wte​dy na​prawdę roz​-
piesz​czać.

Kie​dy tak to uj ​m o​wał, ocze​ki​wa​nie nie wy ​da​wało się tak okrop​ne, ale j ak zwy ​kle m u​siałam się

sprze​ci​wić.

– Nie m ożesz m nie roz​piesz​czać, Ma​xo​nie. Ja ni​cze​go nie chcę.
Leżeliśm y tak bli​sko, że na​sze nosy się sty ​kały.
– Wiem o ty m . Nie za​m ie​rzam dawać ci pre​zentów. No do​brze – po​pra​wił się. – Za​m ie​rzam

dawać ci pre​zenty, ale nie to m iałem na m y śli. Za​m ie​rzam ko​chać cię bar​dziej , niż j a​ki​kol​wiek
m ężczy ​zna ko​chał j akąkol​wiek ko​bietę, bar​dziej niż m ogłaby ś so​bie kiedy kol​wiek wy ​m a​rzy ć.
Obie​cuj ę ci to.

Ko​lej ​ne pocałunki by ły słod​kie i pełne na​dziei, tak j ak te pierw​sze. Czułam , że j uż te​raz Ma​xon

za​czy ​na wpro​wa​dzać w ży cie złożoną przez sie​bie obiet​nicę. Per​spek​ty ​wa tego, że ktoś m oże
m nie tak ko​chać, by ła j ed​no​cześnie prze​rażaj ąca i eks​cy ​tuj ąca.

– Ma​xo​nie?
– Tak?
– Zo​sta​niesz ze m ną na noc? – za​py ​tałam . Za​chi​cho​tałam , kie​dy Ma​xon uniósł brwi. – Będę

grzecz​na, obie​cuj ę. Ty l​ko… czy m ógłby ś tu​taj spać?

Po​pa​trzy ł na su​fit i za​sta​no​wił się. W końcu uległ.
– Mogę, ale będę m u​siał wy j ść bar​dzo wcześnie.
– Zgo​da.
– Zgo​da.
Ma​xon zdj ął spodnie i skar​pet​ki, a po​tem złoży ł porządnie swo​j e ubra​nie, żeby rano nie by ło

nad​m ier​nie po​gnie​cio​ne. Kie​dy z po​wro​tem położy ł się do łóżka, przy ​tu​lił się do m nie w taki
sposób, że j ego brzuch do​ty ​kał m o​ich pleców. Jed​no ram ię podłoży ł m i pod głowę, a dru​gim obj ął
m nie z czułością.

Uwiel​białam m oj e łóżko w pałacu. Po​dusz​ki przy ​po​m i​nały obłoki, a m a​te​rac utu​lał m nie j ak

w koły sce. Nig​dy nie by ło m i za ciepło ani za zim ​no pod kołdrą, a ko​szu​le noc​ne wy ​da​wały się tak
de​li​kat​ne, j ak​by m by ła ubra​na w sam o po​wie​trze.

Ale nig​dy nie czułam się tak wy ​god​nie, j ak w ra​m io​nach Ma​xo​na.

background image

Pocałował m nie lek​ko za uchem .
– Śpij do​brze, m oj a Am i.
– Ko​cham cię – po​wie​działam ci​cho.
Przy ​tu​lił m nie trochę m oc​niej .
– Ko​cham cię.
Leżałam bez ru​chu, roz​ko​szuj ąc się tą chwilą szczęścia. Wy ​da​wało m i się, że za​le​d​wie kil​ka se​-

kund później od​dech Ma​xo​na zwol​nił i wy równał się. Zdąży ł j uż zasnąć.

Ma​xon nig​dy nie za​sy ​piał.
Przy m nie m u​siał się czuć bez​piecz​niej . A po ty ch wszy st​kich oba​wach o to, j ak za​cho​wy ​wał

się wo​bec m nie j ego oj ​ciec, j a także po​czułam się dzięki nie​m u bez​piecz​na.

Wes​tchnęłam i obie​całam so​bie, że rano po​roz​m a​wia​m y o Aspe​nie. To m u​siało się stać przed

uro​czy ​stością, a j a by łam pew​na, że wiem , j ak m am to naj ​le​piej wy j aśnić. Na ra​zie za​m ie​-
rzałam się cie​szy ć tą chwilą spo​ko​j u i od​po​czy n​ku w ra​m io​nach m ężczy ​zny, którego ko​chałam .

background image

Roz​dział 28

O

bu​dziłam się, czuj ąc obej ​m uj ące m nie ram ię Ma​xo​na. W j a​kim ś m o​m en​cie w nocy

obróciłam się i leżałam te​raz z głową na j ego pier​si, a w uszach roz​brzm ie​wało m i spo​koj ​ne bi​cie
j ego ser​ca.

Ma​xon bez słowa pocałował m oj e włosy i przy ​tu​lił m nie m oc​niej . Nie m ogłam uwie​rzy ć, że

to się dzie​j e na​prawdę. By łam z Ma​xonem , obu​dzi​liśm y się ra​zem w m oim łóżku. Jesz​cze przed
południem ofia​ru​j e m i pierścio​nek…

– Mo​gli​by śm y się bu​dzić tak co​dzien​nie – m ruknął. Za​chi​cho​tałam .
– Czy ​tasz m i w m y ślach.
Ma​xon wes​tchnął z za​do​wo​le​niem .
– Jak się czu​j esz, m oj a m iła?
– Czuj ę, że m am ochotę ci przy łoży ć za na​zy ​wa​nie m nie „twoj ą m iłą”. – Szturchnęłam j ego

odsłonięty brzuch.

Z uśm ie​chem pod​ciągnął się, żeby usiąść koło m nie.
– Niech będzie. Moj a ko​cha​na? Moj a naj ​droższa? Moj a m a​lut​ka?
– Każde m oże by ć, j eśli za​re​zer​wu​j esz j e ty l​ko dla m nie – po​wie​działam , m a​chi​nal​nie gładząc

j ego pierś i ra​m io​na. – A j ak j a m am cie​bie na​zy ​wać?

– Jego wy ​so​kością m ałżon​kiem . Oba​wiam się, że tego wy ​m a​ga pra​wo. – Dłonie Ma​xo​na prze​-

sunęły się po m o​j ej skórze, znaj ​duj ąc wrażliwe m iej ​sce na szy i.

– Prze​stań! – po​wie​działam , od​su​waj ąc się.
Od​po​wie​dział m i trium ​fal​ny m uśm ie​chem .
– Masz łaskot​ki!
Mim o m o​ich pro​testów zaczął łasko​tać m nie po cały m cie​le, spra​wiaj ąc, że pisnęłam głośno.
Nie​m al równie szy b​ko um ilkłam , bo do po​ko​j u wpadł gwar​dzi​sta z od​bez​pie​czoną bro​nią.
Ty m ra​zem wrzasnęłam i pod​ciągnęłam kołdrę, żeby się zasłonić. By łam tak prze​rażona, że

do​pie​ro po chwi​li zo​rien​to​wałam się, że te zde​ter​m i​no​wa​ne oczy należą do Aspe​na. Czułam się
tak upo​ko​rzo​na, że m iałam wrażenie, j ak​by ktoś przy ​pa​lił m i po​licz​ki ogniem .

Aspen za​trzy ​m ał się j ak spa​ra​liżowa​ny. Nie po​tra​fił skle​cić j ed​ne​go zda​nia, pa​trzy ł ty l​ko na

Ma​xo​na w bie​liźnie i na m nie, przy ​kry tą kołdrą.

Mój szok zo​stał w końcu prze​rwa​ny przez szcze​ry śm iech.
Cho​ciaż j a by łam prze​rażona, Ma​xon spra​wiał wrażenie oazy spo​ko​j u. Właści​wie wy glądał,

j ak​by go bawiło, że zo​stał przy łapa​ny. Ode​zwał się głosem , w który m po​brzm ie​wała odro​bi​na sa​-
m o​za​do​wo​le​nia:

– Za​pew​niam pana, gwar​dzi​sto Le​ger, że nic j ej nie gro​zi.
Aspen odchrząknął, nie​zdol​ny spoj ​rzeć które​m u​kol​wiek z nas w oczy.

background image

– Oczy ​wiście, wa​sza wy ​so​kość.
Skłonił się i wy ​szedł, za​m y ​kaj ąc za sobą drzwi.
Przewróciłam się na bok i j ęknęłam w po​duszkę. Nig​dy so​bie tego nie da​ruj ę. Po​win​nam by ła

po​wie​dzieć Aspe​no​wi, co czuj ę, w sa​m o​lo​cie, kie​dy m iałam okazj ę.

Ma​xon pod​szedł, żeby m nie obj ąć.
– Nie m u​sisz by ć taka za​wsty ​dzo​na. Nie by liśm y prze​cież nago. W przy szłości na pew​no będą

się zda​rzać po​dob​ne sy ​tu​acj e.

– To okrop​nie upo​ka​rzaj ące – j ęknęłam .
– Że zo​stałaś przy łapa​na w łóżku ze m ną? – W głosie Ma​xo​na wy raźnie za​brzm iał ból.

Usiadłam , żeby spoj ​rzeć na nie​go.

– Nie! Tu nie cho​dzi o cie​bie. Ty l​ko, sam a nie wiem , to po​win​na by ć na​sza pry ​wat​na spra​wa.

– Po​chy ​liłam głowę i zaczęłam się bawić brze​giem kołdry.

Ma​xon czu​le pogładził m nie po po​licz​ku.
– Prze​pra​szam . – Pod​niosłam głowę, bo w j ego głosie brzm iała szcze​rość, której nie po​tra​-

fiłaby m zi​gno​ro​wać. – Wiem , że to będzie dla cie​bie trud​ne, ale od te​raz lu​dzie cały czas będą się
przy glądać na​sze​m u ży ciu. Przez pierw​szy ch kil​ka lat pew​nie często będą się wtrącać. Wszy ​scy
królo​wie i królowe m ie​li ty l​ko j e​dy ​naków. Na pew​no w niektóry ch przy ​pad​kach to by ł świa​do​m y
wy bór, ale po ty ch trud​nościach, j a​kie m iała m oj a m at​ka, będą chcie​li m ieć pew​ność, że w ogóle
m ożem y powiększy ć ro​dzinę.

Urwał, a j ego wzrok prze​niósł się z m o​j ej twa​rzy na j akiś punkt na łóżku.
– Hej – ode​zwałam się, kładąc m u rękę na po​licz​ku. – Mam czwo​ro ro​dzeństwa, pam iętasz?

Pod ty m względem m am na​prawdę porządne geny. Wszy st​ko będzie do​brze.

Ma​xon uśm iechnął się bla​do.
– Na​prawdę m am taką na​dziej ę. Po części dla​te​go, że tak, m am y obo​wiązek spłodzić następcę.

Ale także… chciałby m spędzać z tobą cały czas, Am i. Chciałby m spędzać z tobą wa​ka​cj e i uro​-
dzi​ny, okre​sy pra​co​wi​te i le​ni​we week​en​dy. Chciałby m m ieć od​ci​ski palców po​m a​za​ny ch
m asłem na m oim biur​ku. Chciałby m m ieć nie​zro​zu​m iałe dla in​ny ch żarty, i kłótnie, i wszy st​ko
inne. Chciałby m spędzić z tobą całe ży cie.

Na​gle ostat​nich kil​ka m i​nut zo​stało wy ​m a​za​ne z m o​j ej pam ięci. Na​ra​staj ące uczu​cie ciepła

w pier​si spra​wiało, że pozo​stałe spra​wy zaczęły blaknąć.

– Ja też tego chcę – za​pew​niłam go.
Ma​xon uśm iechnął się.
– No to m oże za kil​ka go​dzin po​wie​m y o ty m wszy st​kim ?
Wzru​szy łam ra​m io​na​m i.
– Chy ​ba nie m am na dzi​siaj in​ny ch planów.
Ma​xon przewrócił m nie na łóżko i okry ł pocałunka​m i. Po​zwa​lałaby m m u się tak całować całe

go​dzi​ny, ale wy ​star​czy ło, że Aspen zo​ba​czy ł nas ra​zem . Nie zdołałaby m po​wstrzy ​m ać wy ​bu​chu
en​tu​zj a​zm u m o​ich po​koj ówek, gdy ​by nas przy łapały.

Ma​xon ubrał się, a j a założy łam szla​frok. Ta krótka chwi​la na zakończe​nie nocy po​win​na

wy dać m i się odro​binę krępuj ąca, ale pa​trzy łam , j ak Ma​xon zasłania swo​j e bli​zny ko​szulą
i m y ślałam ty l​ko o ty m , j a​kie to wszy st​ko j est wspa​niałe. Coś, cze​go początko​wo nie chciałam ,
spra​wiało, że by łam tak bar​dzo szczęśliwa.

Ma​xon pocałował m nie po raz ostat​ni, a po​tem otwo​rzy ł drzwi i po​szedł do sie​bie. Roz​sta​nie

background image

z nim by ło dla m nie trud​niej ​sze, niż przy ​pusz​czałam . Po​wie​działam so​bie, że to j uż ty l​ko kil​ka go​-
dzin i że ocze​ki​wa​nie będzie tego war​te.

Za​nim za​m knęłam drzwi, usły szałam , że Ma​xon szepnął:
– Lady Am e​ri​ca będzie panu wdzięczna za dy s​krecj ę.
Nie usły szałam żad​nej od​po​wie​dzi, ale m ogłam so​bie wy ​obra​zić, że Aspen skinął z po​wagą

głową. Stałam za za​m knięty m i drzwia​m i, za​sta​na​wiaj ąc się, co po​wie​dzieć i czy w ogóle po​win​-
nam coś m ówić. Mij ały m i​nu​ty, a j a wie​działam , że m uszę po​roz​m a​wiać z Aspe​nem . Nie m ogę
zro​bić następne​go kro​ku i zaj ąć się ty m wszy st​kim , co dzi​siaj na m nie cze​kało, za​nim tego nie
wy j aśnim y. Ode​tchnęłam głęboko i ner​wo​wo otwo​rzy łam drzwi. Aspen prze​chy ​lił głowę,
nasłuchuj ąc głosów z ko​ry ​ta​rza, ale w końcu spoj ​rzał na m nie oskarży ciel​sko, a j a na​ty ch​m iast się
załam ałam .

– Tak strasz​nie cię prze​pra​szam – j ęknęłam .
– To nie tak, że się tego nie spo​dzie​wałem . To by ło ty l​ko za​sko​cze​nie – od​rzekł Aspen.
– Po​win​nam by ła ci po​wie​dzieć – stwier​dziłam , wy ​chodząc na ko​ry ​tarz.
– To nie m a zna​cze​nia. Nie m ogę ty l​ko uwie​rzy ć, że z nim spałaś.
Położy łam m u ręce na pier​si.
– Nie zro​bi​liśm y tego, Aspe​nie, przy ​sięgam .
I wte​dy, w ostat​niej chwi​li, wszy st​ko zo​stało zruj ​no​wa​ne.
Zza rogu wy ​szedł Ma​xon, trzy ​m aj ąc Kriss za rękę. Zo​ba​czy ł m nie przy ​ciśniętą do Aspe​na

w nagłej próbie uspra​wie​dli​wie​nia się. Cofnęłam się, ale nie​do​sta​tecz​nie szy b​ko. Aspen odwrócił
się do Ma​xona, chcąc udzie​lić j a​kichś wy j aśnień, ale by ł zby t za​sko​czo​ny, żeby się ode​zwać.

Kriss sze​ro​ko otwo​rzy ła usta i szy b​ko zasłoniła j e ręką. Potrząsnęłam głową, patrząc w oczy za​-

szo​ko​wa​ne​go Ma​xo​na i próbuj ąc bez słów wy j aśnić, że to wszy st​ko to nie​po​ro​zu​m ie​nie.

Se​kundę później Ma​xon od​zy ​skał chłodne opa​no​wa​nie.
– Spo​tkałem Kriss na ko​ry ​ta​rzu i chciałem wy j aśnić wam obu, j a​kie​go za​m ie​rzam do​ko​nać

wy ​bo​ru, za​nim przy ​j adą eki​py te​le​wi​zy j ​ne, ale naj ​wy ​raźniej m am y te​raz inne rze​czy do
om ówie​nia.

Po​pa​trzy łam na Kriss i po​czułam się odro​binę po​cie​szo​na przy ​naj m ​niej ty m , że w j ej oczach

nie by ło trium ​fu. Prze​ciw​nie, pa​trzy ła na m nie ze sm ut​kiem .

– Kriss, czy m ogłaby ś wrócić po ci​chu do swo​j e​go po​ko​j u? – po​pro​sił Ma​xon.
Kriss dy gnęła i zniknęła w ko​ry ​ta​rzu, wy raźnie chcąc j ak naj ​szy b​ciej zniknąć ze sce​ny. Ma​xon

ode​tchnął głęboko i zno​wu na nas po​pa​trzy ł.

– Wie​działem – po​wie​dział. – Po​wta​rzałem so​bie, że m i się wy ​da​j e, po​nie​waż gdy ​by m m iał

racj ę, na pew​no by ś m i o ty m po​wie​działa. Po​dob​no m iałaś by ć ze m ną szcze​ra. – Przewrócił
ocza​m i. – Nie m ogę uwie​rzy ć, że nie za​ufałem swo​im prze​czu​ciom . Wie​działem od tam ​te​go
pierw​sze​go spo​tka​nia. To, j ak na nie​go pa​trzy łaś, j ak bar​dzo by łaś roz​pro​szo​na. Ta przeklęta bran​-
so​let​ka, którą nosiłaś, ten liścik na ścia​nie, wszy st​kie te razy, kie​dy wy ​da​wało m i się, że cię m am
i na​gle zno​wu cię tra​ciłem … to przez cie​bie – po​wie​dział, patrząc na Aspe​na.

– Wa​sza wy ​so​kość, to m oj a wina – skłam ał Aspen. – To j a się j ej na​rzu​całem . Ona całko​wi​cie

j a​sno po​wie​działa m i, że nie za​m ie​rza wiązać się z ni​kim in​ny m poza tobą, ale j a m im o to nie
dawałem j ej spo​ko​j u.

Ma​xon, nie od​po​wia​daj ąc na wy j aśnie​nia Aspe​na, pod​szedł pro​sto do nie​go i spoj ​rzał m u

w oczy.

background image

– Jak się na​zy ​wasz? Jak m asz na im ię?
Aspen przełknął ślinę.
– Aspen.
– Aspen Le​ger – powtórzy ł Ma​xon, j ak​by wy próbo​wuj ąc te słowa. – Zni​kaj m i z oczu, za​nim

wy ślę cię na śm ierć do No​wej Azj i.

Aspen wstrzy ​m ał od​dech.
– Wa​sza wy ​so​kość, j a…
– Idź!
Aspen spoj ​rzał na m nie raz, a po​tem odwrócił się i od​szedł.
Stałam m ilcząca i nie​ru​cho​m a, oba​wiaj ąc się spoj ​rzeć Ma​xo​no​wi w oczy. Kie​dy w końcu to

zro​biłam , ru​chem głowy wska​zał m ój pokój , więc weszłam do środ​ka, a on zro​bił to sam o.
Odwróciłam się i zo​ba​czy łam , że za​m y ​ka drzwi, a po​tem prze​cze​su​j e pal​ca​m i włosy. Pod​szedł,
żeby na m nie spoj ​rzeć, ale do​strzegłam , że rzu​cił także spoj ​rzenie na nie​posłane łóżko. Roześm iał
się po​nu​ro do sie​bie.

– Jak długo? – za​py ​tał ci​cho, nadal nad sobą pa​nuj ąc.
– Czy pam iętasz tę kłótnię…
– Kłócim y się od dnia, w który m się po​zna​liśm y ! – wy ​buchnął Ma​xon. – Mu​sisz by ć dokład​-

niej ​sza!

Zadrżałam , nie ru​szaj ąc się z m iej ​sca.
– Po przy j ęciu uro​dzi​no​wy m Kriss.
Jego oczy roz​sze​rzy ły się.
– Czy ​li w za​sa​dzie odkąd tu przy ​j e​chał – po​wie​dział, a w j ego głosie za​brzm iało coś przy ​po​m i​-

naj ącego sar​kazm .

– Ma​xo​nie, na​prawdę cię prze​pra​szam . Początko​wo chciałam go chro​nić, a po​tem chro​niłam

sie​bie. A po ty m , co stało się z Mar​lee, bałam się po​wie​dzieć ci prawdę. Nie m ogłaby m cię stra​-
cić – dodałam błagal​nie.

– Stra​cić m nie? Stra​cić m nie? – powtórzy ł ze zdu​m ie​niem .
– Wra​casz do dom u z m ałą for​tuną, nową klasą i m ężczy zną, którem u wciąż na to​bie zależy !

To j a po​noszę stratę!

Te słowa spra​wiły, że za​brakło m i od​de​chu.
– Wra​cam do dom u?
Po​pa​trzy ł na m nie, j ak​by m by ła całkiem głupia, że o to py ​tam .
– Ile razy m am po​zwo​lić, żeby ś łam ała m i ser​ce? Czy na​prawdę m y ślisz, że m ógłby m ożenić

się z tobą, uczy ​nić cię m oj ą księżniczką, sko​ro okłam y ​wałaś m nie przez większość na​szej zna​j o​-
m ości? Nie za​m ie​rzam się tor​tu​ro​wać w ten sposób przez resztę ży cia. Nie wiem , czy za​-
uważy łaś, ale m am tego j uż zupełnie dość.

Zaczęłam szlo​chać.
– Ma​xo​nie, proszę. Prze​pra​szam , to nie tak, j ak to wy glądało, przy … przy ​sięgam . Ko​cham

cię!

Pod​szedł do m nie po​wo​li, a j ego oczy by ły całko​wi​cie pu​ste.
– Ze wszy st​kich kłam stw, j a​kie m i po​wie​działaś, to j est naj ​bar​dziej obrzy ​dli​we.
– To nie… – Wy ​raz j ego oczu spra​wił, że um ilkłam .
– Niech two​j e po​koj ówki się po​sta​raj ą. Po​win​naś wy ​j e​chać stąd z klasą.

background image

Wy ​m inął m nie i zniknął z po​ko​j u oraz z przy szłości, którą za​le​d​wie kil​ka m i​nut tem u m iałam na

wy ciągnięcie z ręki. Odwróciłam się ple​ca​m i do drzwi, przy ​ci​skaj ąc brzuch, j ak​by m oj e ciało
m iało za​raz roz​paść się z bólu. Po​deszłam do łóżka i upadłam na nie, nie​zdol​na utrzy ​m ać się na
no​gach.

Płakałam z na​dziej ą, że zdołam się po​zby ć tego bólu przed uro​czy ​stością. Jak m iałam j ą prze​-

trwać? Spoj ​rzałam na ze​ga​rek, żeby zo​ba​czy ć, ile m am j esz​cze cza​su… i zo​ba​czy łam grubą ko​-
pertę, którą po​przed​nie​go wie​czo​ra dał m i Ma​xon.

Uznałam , że to ostat​nia cząstka j ego, j aką kie​dy ​kol​wiek będę m iała, więc de​spe​rac​ko otwo​-

rzy łam ko​pertę.

background image

Roz​dział 29

25 grud​nia, 16:30

Ko​cha​na Ami,

Od Two​je​go wy​jaz​du minęło sie​dem go​dzin. Dwa razy chciałem pójść do Two​je​go po​ko​ju i za​-
py​tać, jak po​do​bały Ci się pre​zen​ty, ale przy​po​mi​nałem so​bie, że Cie​bie tam nie ma. Tak bar​-
dzo przy​wykłem do Two​jej obec​ności, że dziw​nie się czuję, kie​dy nie spa​ce​ru​jesz po ko​ry​ta​-
rzach. Kil​ka razy za​mie​rzałem do Cie​bie za​dzwo​nić, ale nie chciałem się wydać za​bor​czy. Nie
chcę, żebyś przy mnie czuła się jak w klat​ce. Pamiętam, jak pierw​szej nocy po przy​jeździe na​-
zwałaś w ten sposób pałac. Myślę, że z cza​sem zaczęłaś się tu​taj czuć swo​bod​niej i nie
chciałbym ogra​ni​czać Ci tej wol​ności. Po​sta​ram się czymś zająć do Two​je​go po​wro​tu.
Po​sta​no​wiłem usiąść i na​pi​sać do Cie​bie list, z na​dzieją, że może po​czuję się, jak​bym z Tobą
roz​ma​wiał. Po tro​chu rze​czy​wiście tak jest. Mogę so​bie wy​obra​zić, jak sie​dzisz tu​taj, uśmie​-
chając się na ten po​mysł, może potrząsając głową, jak​byś chciała po​wie​dzieć, że je​stem
niemądry. Wiesz, że cza​sem tak ro​bisz? Po​do​ba mi się to. Tyl​ko Ty ro​bisz to w taki sposób, że
nie mam wrażenia, jak​bym był całkiem do ni​cze​go. Kwi​tu​jesz uśmie​chem moje dzi​wac​twa,
przyj​mu​jesz ich ist​nie​nie do wia​do​mości i nadal je​steś moją przy​ja​ciółką. Za​le​d​wie sie​dem go​-
dzin wy​star​czyło, żeby zaczęło mi tego bra​ko​wać.
Za​sta​na​wiam się, co te​raz ro​bisz. Założę się, że je​steś już w sa​mo​lo​cie, le​cisz do domu i je​steś
bez​piecz​na. Mam na​dzieję, że je​steś bez​piecz​na. Nie umiem so​bie wy​obra​zić, jaką po​ciechą
dla Two​jej ro​dzi​ny musi być te​raz Two​ja obec​ność. Ich uko​cha​na córka na​resz​cie powróciła!
Ciągle próbuję wy​obrażać so​bie Twój dom. Pamiętam, jak mówiłaś mi, że jest nie​duży, że ma​-
cie do​mek na drze​wie, a Twój oj​ciec i sio​stra pra​cują za​wsze w garażu. We wszyst​kim in​nym
muszę się zda​wać na własną wy​obraźnię. Wy​obrażam so​bie, jak ści​skasz młodszą siostrę albo
ko​piesz piłkę, bawiąc się z bra​cisz​kiem. Za​pa​miętałem to, wiesz? Po​wie​działaś mi, że lubi grać
w piłkę.
Próbowałem so​bie wy​obra​zić, że wchodzę ra​zem z Tobą do Two​je​go domu. Chciałbym to zro​-
bić, zo​ba​czyć miej​sce, w którym się wy​cho​wałaś. Z przy​jem​nością zo​ba​czyłbym, jak Twój brat
bie​ga po domu albo jest obej​mo​wa​ny przez matkę. Myślę, że świa​do​mość bli​skości in​nych lu​-
dzi, skrzy​pie​nie podłogi, trzask za​my​ka​nych drzwi – mogą dawać po​czu​cie bez​pie​czeństwa.
Chciałbym sie​dzieć w do​wol​nym miej​scu domu i czuć za​pa​chy z kuch​ni. Za​wsze wy​obrażałem
so​bie, że praw​dzi​we domy pełne są aro​matów tego, co właśnie się go​tu​je. Nie mu​siałbym nic
robić. Nie za​wra​całbym so​bie głowy armią, budżetem ani ne​go​cja​cja​mi. Sie​działbym z Tobą,
może próbowałbym pra​co​wać nad mo​imi zdjęcia​mi, pod​czas gdy Ty grałabyś na pia​ni​nie. Tak
jak mówiłaś, by​li​byśmy obo​je Piątka​mi. Mógłbym zjeść obiad ra​zem z Twoją ro​dziną, kie​dy
wszy​scy roz​ma​wia​li​byśmy jed​no​cześnie o różnych rze​czach, za​miast mówić przy​ci​szo​ny​mi

background image

głosa​mi i cze​kać na swoją ko​lej. I może mógłbym spać na łóżku po​lo​wym albo na ka​na​pie.
Gdy​byś mi po​zwo​liła, spałbym na podłodze koło Two​je​go łóżka.
Cza​sem o tym myślę. O tym, że za​sy​piam koło Cie​bie, tak jak wte​dy w schro​nie. To było miłe
słyszeć Twój równy od​dech, ci​chy i bli​ski, spra​wiający, że nie czułem się sa​mot​ny.
Ten list robi się niemądry, a chy​ba wiesz, jak bar​dzo nie znoszę robić z sie​bie głupca. Ale mimo
to będę to robić. Dla Cie​bie.
Ma​xon

25 grud​nia, 22:35

Ko​cha​na Ami,

Już pra​wie pora kłaść się spać, a ja po​wi​nie​nem się odprężyć, ale nie mogę. Mogę tyl​ko
myśleć o To​bie. Je​stem prze​rażony, że mogłoby Ci się coś stać. Wiem, że ktoś by mi po​wie​-
dział, gdy​by co​kol​wiek się wy​da​rzyło, i że za​czy​nam po​pa​dać w pa​ra​noję. Kie​dy tyl​ko ktoś
przy​no​si mi jakąkol​wiek wia​do​mość, moje ser​ce sta​je na mo​ment, oba​wiając się naj​gor​sze​go:
że Cie​bie już nie ma. Że nie wrócisz.
Chciałbym, żebyś tu była. Chciałbym móc Cię cho​ciaż zo​ba​czyć.
Nig​dy nie do​sta​niesz tych listów, za bar​dzo się ich wstydzę.
Chciałbym, żebyś już wróciła. Bez prze​rwy myślę o Two​im uśmie​chu i boję się, że mógłbym go
już nig​dy nie zo​ba​czyć.
Mam na​dzieję, że niedługo do mnie wrócisz, Ami.
Wesołych Świąt,
Ma​xon

26 grud​nia, 10:00

Ko​cha​na Ami,

To praw​dzi​wy cud: udało mi się prze​trwać noc. Kie​dy w końcu się obu​dziłem, prze​ko​ny​wałem
sie​bie, że mar​twię się bez po​wo​du. Przy​rzekłem so​bie, że skon​cen​truję się dzi​siaj na pra​cy
i nie będę się tak de​ner​wo​wał o Cie​bie.
Uda​wało mi się to pod​czas śnia​da​nia i przez większość na​ra​dy, ale w końcu myśli o To​bie
całko​wi​cie mną zawładnęły. Po​wie​działem wszyst​kim, że źle się czuję, a te​raz ukry​wam się
w moim po​ko​ju i piszę do Cie​bie list z na​dzieją, że dzięki temu po​czuję się, jak​byś już tu była
z po​wro​tem.
Je​stem bar​dzo sa​mo​lub​ny. Masz dzi​siaj po​grzeb ojca, a ja myślę tyl​ko o tym, jak Cię tu​taj
spro​wa​dzić. Kie​dy na​pi​sałem to i zo​ba​czyłem czar​no na białym, po​czułem się jak ostat​ni drań.
Je​steś właśnie tam, gdzie po​win​naś te​raz być. Wy​da​je mi się, że już o tym pisałem, ale je​stem
pe​wien, że Two​ja obec​ność sta​no​wi po​ciechę dla Two​jej ro​dzi​ny.
Wiesz, nie po​wie​działem Ci tego, cho​ciaż po​wi​nie​nem, ale od kie​dy się po​zna​liśmy, stałaś się
o wie​le sil​niej​sza. Nie je​stem tak aro​ganc​ki, by uznać, że ma to coś wspólne​go ze mną, ale
myślę, że cała ta przy​go​da Cię zmie​niła. Wiem, że na pew​no zmie​niła mnie. Od sa​me​go
początku byłaś na swój sposób nie​ustra​szo​na, a to zo​stało z cza​sem prze​ku​te w siłę wewnętrzną.

background image

Wy​obrażałem so​bie Cie​bie jako dziew​czynę z torbą pełną ka​mie​ni, go​tową rzu​cać nimi
w każdego wro​ga, który sta​nie Ci na dro​dze, ale sama stałaś się ka​mie​niem. Je​steś pew​na
i sta​now​cza. Mogę się założyć, że Two​ja ro​dzi​na także to do​strzeże. Po​wi​nie​nem był Ci to po​-
wie​dzieć. Mam na​dzieję, że wrócisz niedługo i będę mógł to zro​bić.
Ma​xon

26 grud​nia, 19:40

Ko​cha​na Ami,

Wspo​mi​nałem nasz pierw​szy pocałunek. Po​wi​nie​nem chy​ba mówić o na​szych pierw​szych
pocałunkach, ale cho​dzi mi o ten dru​gi, do którego mnie sama zachęciłaś. Czy kie​dy​kol​wiek
po​wie​działem Ci, jak czułem się tam​te​go wie​czo​ra? Nie cho​dziło tyl​ko o to, że to mój pierw​szy
pocałunek, ale że to mój pierw​szy pocałunek z Tobą. Wi​działem bar​dzo wie​le, Ami, zwie​dziłem
różne zakątki na​szej pla​ne​ty, ale nig​dy nie wi​działem ni​cze​go tak boleśnie piękne​go jak ten
pocałunek. Chciałbym, żeby to było coś, co mogę schwy​tać w siatkę albo za​mknąć w książce.
Chciałbym, żeby to było coś, co mógłbym za​cho​wać i po​dzie​lić się z tym z całym świa​tem,
żebym mógł po​wie​dzieć całemu wszechświa​to​wi: tak właśnie jest, to właśnie ta​kie uczu​cie, kie​-
dy na​prawdę stra​cisz dla kogoś głowę.
Okrop​nie wstydzę się tych listów. Będę mu​siał je spa​lić, za​nim wrócisz.
Ma​xon

27 grud​nia, południe

Ko​cha​na Ami,

Mogę Ci równie do​brze po​wie​dzieć o tym od razu, po​nie​waż po​kojówki na pew​no Ci to
powtórzą. Myślę o drob​nych rze​czach, ja​kie zwy​kle ro​bisz. Cza​sem nu​cisz jakąś me​lo​dię albo
śpie​wasz, chodząc po pałacu. Cza​sem, kie​dy przy​chodzę do Two​je​go po​koju, słyszę me​lo​die,
które kry​jesz w ser​cu, do​bie​gające zza drzwi. Bez nich pałac wy​da​je się pu​sty.
Tęsknię także za Two​im za​pa​chem. Bra​ku​je mi za​pa​chu per​fum, unoszącego się z Two​ich
włosów, kie​dy od​wra​casz się, żeby się do mnie uśmiechnąć, za​pa​chu Two​jej skóry, kie​dy spa​-
ce​ru​je​my po ogro​dzie. Jest oszałamiający.
Dla​te​go po​szedłem do Two​je​go po​ko​ju, żeby spry​skać Two​imi per​fu​ma​mi chu​s​teczkę – ko​lej​na
niemądra sztucz​ka, żebym mógł uda​wać, że tu je​steś. Kie​dy wy​cho​dziłem, przyłapała mnie
Mary. Nie wiem, cze​go tam szu​kała pod Twoją nie​obec​ność, ale zo​ba​czyła mnie, wrzasnęła,
a jakiś gwar​dzi​sta przy​biegł, żeby zo​ba​czyć, co się stało. Miał przy​go​to​waną broń i złowróżbne
spoj​rze​nie. Omal nie zo​stałem za​ata​ko​wa​ny tyl​ko dla​te​go, że bra​ko​wało mi Two​je​go za​pa​chu.

27 grud​nia, 23:00

Moja ko​cha​na Ami,

Nig​dy wcześniej nie pisałem li​stu miłosne​go, więc wy​bacz mi, jeśli po​niosę porażkę…

background image

Naj​prościej byłoby po​wie​dzieć, że Cię ko​cham. Ale tak na​prawdę, Ami, cho​dzi o wie​le więcej.
Pragnę Cię. Po​trze​buję Cię.
Tak wie​le ukry​wałem przed Tobą ze stra​chu. Oba​wiałem się, że gdy​bym po​wie​dział Ci to
wszyst​ko jed​no​cześnie, po​czułabyś się przytłoczo​na i uciekłabyś mi. Oba​wiam się, że gdzieś
w głębi ser​ca żywisz do kogoś in​ne​go miłość, która nig​dy nie wygaśnie. Oba​wiam się, że zno​wu
popełnię jakiś błąd, tak poważny, że uciek​niesz w ten swój świat mil​cze​nia. Żadna na​ga​na na​-
uczy​cie​la, żaden atak fu​rii ojca, żadne osa​mot​nie​nie w moim dzie​ciństwie nie bolało mnie tak
bar​dzo jak to, kie​dy dy​stan​su​jesz się ode mnie.
Cały czas myślę, że to ciągle jest nie​wy​klu​czo​ne, że możesz w każdej chwi​li zadać mi cios.
Dla​te​go sta​ram się nie za​my​kać so​bie żad​nej dro​gi, oba​wiając się chwi​li, kie​dy z nich zre​zy​-
gnuję, a po​tem zo​baczę, jak sto​isz przede mną ze sple​cio​ny​mi ra​mio​na​mi, ofia​ro​wując mi
swoją przy​jaźń, ale nie​zdol​na, by stać się kimś mi równym, moją królową, moją żoną.
Wszyst​ko, cze​go pragnę na świe​cie, to żebyś zo​stała moją żoną. Ko​cham Cię. Bar​dzo długo
oba​wiałem się to przy​znać, ale te​raz wiem to na pew​no.
Nie ośmie​liłbym się cie​szyć ze śmier​ci Two​je​go ojca, smut​ku, jaki przy​niosło Ci jego odejście
czy pust​ki, ja​kiej doświad​czyłem po Two​im wyjeździe. Ale je​stem wdzięczny lo​so​wi, że mu​siałaś
wy​je​chać. Nie je​stem pe​wien, ile cza​su po​trze​bo​wałbym, żeby to zro​zu​mieć, gdy​bym nie zaczął
so​bie wy​obrażać, jak wyglądałoby moje życie bez Cie​bie. Te​raz z całko​witą pew​nością wiem,
że to coś, cze​go bym nie chciał.
Chciałbym być tak samo jak Ty praw​dzi​wym ar​tystą, żeby zna​leźć sposób na prze​ka​za​nie Ci,
ile zaczęłaś dla mnie zna​czyć. Ami, moja miłości, je​steś jak słońce prześwie​cające wśród
drzew. Je​steś śmie​chem roz​pra​szającym smu​tek. Je​steś po​wie​wem wia​tru w upal​ny dzień. Je​-
steś ja​snością wśród mo​rza nie​pew​ności.
Nie je​steś całym świa​tem, ale je​steś wszyst​kim, co spra​wia, że świat jest do​bry. Bez Cie​bie
mógłbym da​lej ist​nieć, ale to wszyst​ko, do cze​go byłbym zdol​ny.
Po​wie​działaś, że aby wszyst​ko się udało, jed​no z nas musi za​ufać i prze​kro​czyć dzielącą nas
prze​paść. Chy​ba od​kryłem prze​paść, którą muszę prze​sko​czyć, i mam na​dzieję, że będziesz
cze​kała na mnie po dru​giej stro​nie.
Ko​cham Cię, Ami.
Na za​wsze Twój,
Ma​xon

background image

Roz​dział 30

S

ala Wiel​ka by ła wy pełnio​na po brze​gi, ale ty m ra​zem cen​tral​ne m iej ​sce zaj ​m o​wał Ma​xon,

a nie j ak zwy ​kle król i królowa. Sie​działam na nie​wiel​kim podeście, przy ozdob​ny m sto​le, ra​zem
z nim i z Kriss. Miałam po​czu​cie, że na​sze m iej ​sca m ogą wpro​wa​dzać w błąd. Znaj ​do​wałam się
po pra​wej stro​nie Ma​xona, a za​wsze uważałam , że to j est m iej ​sce za​szczy t​ne, ozna​czaj ące coś
do​bre​go. Ale do tej pory Ma​xon przez cały czas roz​m a​wiał z Kriss, zupełnie j ak​by m nie wie​-
działa j uż, co m a się wy ​da​rzy ć.

Sta​rałam się wy glądać na szczęśliwą, kie​dy rozglądałam się po sali. Zgro​m a​dził się tu praw​dzi​-

wy tłum . Ga​vril stał oczy ​wiście w kącie, m ówiąc coś do ka​m e​ry i re​la​cj o​nuj ąc roz​gry ​waj ące się
wy ​da​rze​nia.

Ash​ley uśm iechnęła się i po​m a​chała do nas, a siedząca koło niej Anna m rugnęła do m nie.

Skinęłam im głową, wciąż zby t zde​ner​wo​wa​na, żeby się ode​zwać. Na końcu sali, w zwod​ni​czo
schlud​ny ch ubra​niach, przy od​dziel​ny m sto​le sie​dzie​li Au​gust, Geo​r​gia i kil​ko​ro in​ny ch re​be​-
liantów z frak​cj i północ​nej . To j a​sne, że Ma​xon chciał, żeby tu by li i po​zna​li j ego nową żonę. Nie
m iał ty l​ko poj ęcia, że by ła ona j edną z nich.

Rozglądali się uważnie po sali, j ak​by w oba​wie, że w każdej chwi​li ktoś z gwar​dzistów m oże ich

roz​po​znać i za​ata​ko​wać. Ale gwar​dziści nie zwra​ca​li na nich uwa​gi. Szcze​rze m ówiąc, po raz
pierw​szy wi​działam , żeby by li do tego stop​nia zde​kon​cen​tro​wa​ni, sam i rozglądali się po sali,
a część z nich wy glądała, j ak​by się czy m ś de​ner​wo​wała. Za​uważy łam na​wet, że j e​den czy
dwóch nie ogo​liło się sta​ran​nie i wy glądali trochę nie​chluj ​nie. Mim o wszy st​ko to by ła ogrom ​na
uro​czy ​stość, m oże m ie​li po pro​stu m nóstwo ro​bo​ty.

Moj e oczy po​biegły do królo​wej Am ​ber​ly, roz​m a​wiaj ącej ze swoj ą siostrą Ade​le i gro​m adką

j ej dzie​ci. By ła roz​pro​m ie​nio​na – tak długo cze​kała na ten dzień. Po​ko​cha Kriss j ak własną córkę.
Przez chwilę ogrom ​nie j ej tego za​zdrościłam .

Odwróciłam się i j esz​cze raz przy j ​rzałam twa​rzom kan​dy ​da​tek, ale ty m ra​zem m ój wzrok

spoczął na Ce​le​ste. Wi​działam w j ej oczach wy raźne py ​ta​nie: czy m j a się tak de​ner​wuj ę?
Potrząsnęłam le​d​wie do​strze​gal​nie głową, daj ąc j ej do zro​zu​m ie​nia, że prze​grałam . Posłała m i
dy s​kret​ny uśm iech i bezgłośnie po​wie​działa: Będzie do​brze. Skinęłam głową i spróbowałam j ej
uwie​rzy ć. Odwróciła się i roześm iała z cze​goś, co ktoś po​wie​dział, a j a w końcu spoj ​rzałam
w pra​wo i za​uważy łam , który gwar​dzi​sta stoi naj ​bliżej na​sze​go stołu.

Ale Aspen by ł zaj ęty czy m in​ny m . Rozglądał się po sali, tak j ak wie​lu in​ny ch m un​du​ro​wy ch,

ale wy glądał, j ak​by się nad czy m ś za​sta​na​wiał. Zupełnie j ak​by próbował roz​wiązać w głowie
j akąś za​gadkę. Chciałam , żeby po​pa​trzy ł na m nie, m oże spróbował bez słów prze​ka​zać, co go nie​-
po​koi, ale nie zro​bił tego.

– Próbu​j esz się um ówić na spo​tka​nie później ? – za​py ​tał Ma​xon, a j a gwałtow​nie odwróciłam

background image

się do nie​go.

– Nie, oczy ​wiście że nie.
– To i tak bez zna​cze​nia. Ro​dzi​na Kriss przy ​j e​dzie po południu na m ałą uro​czy ​stość, a two​j a

przy ​j e​dzie, żeby za​brać cię do dom u. Po​sta​no​wio​no, że ostat​nia prze​gra​na nie będzie wy j eżdżać
sa​m ot​nie, bo zda​rza się, że robi scenę.

Ma​xon by ł taki zim ​ny, taki od​legły. Zupełnie j ak​by w ogóle nie by ł sobą.
– Możesz za​trzy ​m ać ten dom , j eśli chcesz. Zo​stał j uż ku​pio​ny. Ale chciałby m do​stać z po​wro​-

tem li​sty.

– Prze​czy ​tałam j e – po​wie​działam . – By ły cu​dow​ne.
Ma​xon pry chnął, j ak​by to by ł dow​cip.
– Nie wiem , co so​bie m y ślałem .
– Proszę, nie rób tego. Proszę. Ko​cham cię. – War​gi m i zadrżały.
– Nie waż się – po​le​cił m i Ma​xon przez zaciśnięte zęby. – Masz się te​raz uśm iechnąć i będziesz

się uśm ie​chać do ostat​niej chwi​li.

Za​m ru​gałam , żeby stłum ić łzy, i uśm iechnęłam się słabo.
– To wy ​star​czy. Te​raz m asz się tak trzy ​m ać, dopóki stąd nie wy j ​dziesz, ro​zu​m iesz? – Skinęłam

głową. Ma​xon po​pa​trzy ł m i w oczy. – Ucieszę się, kie​dy wy ​j e​dziesz.

Warknął te ostat​nie słowa, ale po​tem j ego uśm iech powrócił, kie​dy zno​wu spoj ​rzał na Kriss.

Przez m i​nutę wpa​try ​wałam się we własne ko​la​na, uspo​ka​j aj ąc od​dech i przy ​bie​raj ąc dziel​ny
wy ​raz twa​rzy.

Kie​dy w końcu pod​niosłam głowę, nie odważy łam się pa​trzeć bez​pośred​nio na ni​ko​go. Oba​-

wiałam się, że j eśli to zro​bię, nie zdołam spełnić ostat​nie​go ży cze​nia Ma​xo​na. Za​m iast tego skon​-
cen​tro​wałam się na ścia​nach sali i właśnie dla​te​go za​uważy łam , że większość gwar​dzistów od​-
sunęła się od nich na j akiś nie​do​strze​gal​ny dla m nie sy ​gnał. Wy ciągnęli z kie​sze​ni czer​wo​ne
szm at​ki i prze​wiązali so​bie nim i czoła.

Pa​trzy łam na to, nic nie ro​zu​m iej ąc, kie​dy noszący czer​wo​ny znak gwar​dzi​sta stanął za Ce​le​ste

i strze​lił j ej pro​sto w ty ł głowy.

Wrza​ski i wy ​strzały za​brzm iały j ed​no​cześnie. Ochry płe j ęki bólu wy pełniły salę, dołączaj ąc

do ka​ko​fo​nii prze​wra​ca​ny ch krze​seł, ciał ude​rzaj ący ch o ścia​ny i prze​py ​chaj ący ch się lu​dzi,
próbuj ący ch ucie​kać tak szy b​ko, j ak po​zwa​lały im na to wy ​so​kie ob​ca​sy i gar​ni​tu​ry. Na​past​ni​cy
krzy ​cze​li i strze​la​li, spra​wiaj ąc, że wszy st​ko wy ​da​wało się j esz​cze bar​dziej prze​rażaj ące. Pa​-
trzy łam , oszołom io​na, widząc w prze​ciągu kil​ku se​kund więcej śm ier​ci, niż wy ​da​wało m i się
m ożliwe. Ro​zej ​rzałam się za królem i królową, ale gdzieś zniknęli. Moj e ser​ce ścisnął strach, nie
wie​działam , czy ucie​kli, czy też zo​sta​li schwy ​ta​ni. Ro​zej ​rzałam się za Ade​le i j ej dziećm i, ale nig​-
dzie ich nie wi​działam , a to wy dało m i się j esz​cze gor​sze niż nie​obec​ność króla i królo​wej .

Koło m nie Ma​xon sta​rał się uspo​koić Kriss.
– Połóż się na podłodze – po​wie​dział do niej . – Nic się nam nie sta​nie.
Spoj ​rzałam w pra​wo, na Aspe​na, i na m o​m ent ogarnął m nie po​dziw. Klęczał na j ed​ny m ko​la​-

nie, ce​lo​wał i strze​lał spo​koj ​nie w tłum . Mu​siał by ć bar​dzo pe​wien swo​ich um iej ętności, żeby to
robić.

Kątem oka zo​ba​czy łam bły sk czer​wie​ni i na​gle stanął przed nam i gwar​dzi​sta-re​be​liant. Kie​dy

ty l​ko pom y ślałam o ty m , na​gle wszy st​ko zaczęło m ieć sens. Anne m ówiła m i, że to j uż kie​dy ś się
zda​rzy ło, że re​be​lian​ci zdo​by ​li m un​du​ry gwar​dzistów i za​kra​dli się do pałacu. Ale j ak?

background image

Kriss krzy knęła zno​wu, a j a uświa​do​m iłam so​bie, że gwar​dziści, którzy zo​sta​li wy słani do

ochro​ny na​szy ch dom ów, wca​le nie zde​zer​te​ro​wa​li. By li m ar​twi i za​ko​pa​ni w zie​m i, a ich skra​-
dzio​ne m un​du​ry wi​dzie​liśm y te​raz przed sobą.

Ta wie​dza nie na wie​le m i się w ty m m o​m en​cie przy ​da​wała.
Wie​działam , że po​win​nam ucie​kać, że Ma​xon i Kriss po​win​ni ucie​kać, j eśli chcą oca​lić ży cie.

Ale by łam j ak spa​ra​liżowa​na, kie​dy złowro​gi m ężczy ​zna pod​niósł broń i wy ​ce​lo​wał w Ma​xona.
Po​pa​trzy łam na Ma​xona, a on po​pa​trzy ł na m nie. Żałowałam , że nie m am cza​su, żeby coś po​-
wie​dzieć. Odwróciłam głowę, patrząc zno​wu na m ężczy znę.

Na j ego twa​rzy po​j a​wił się wy ​raz roz​ba​wie​nia. Zupełnie j ak​by po​dej ​rze​wał, że to będzie

znacz​nie bar​dziej za​baw​ne dla nie​go i znacz​nie bar​dziej bo​le​sne dla Ma​xo​na, prze​sunął broń lek​ko
w lewo i wy ​ce​lo​wał we m nie.

Nie pom y ślałam na​wet o ty m , żeby krzy knąć. Nie m ogłam się w ogóle po​ru​szy ć, ale zo​ba​-

czy łam kątem oka ruch i m a​ry ​narkę Ma​xo​na, który rzu​cił się w m oj ą stronę.

Upadłam na podłogę, ale nie w taki sposób, j ak się spo​dzie​wałam . Ma​xon prze​le​ciał przede

m ną, om i​j aj ąc m nie, a kie​dy pod​niosłam głowę, zo​ba​czy łam Aspe​na. Pod​biegł do stołu
i przewrócił m oj e krzesło, przy ​ci​skaj ąc m nie własny m ciałem .

– Mam go! – krzy knął ktoś. – Znaj dźcie króla!
Usły szałam kil​ka krzy ków radości, za​chwy ​co​ny ch ty m ob​wiesz​cze​niem . I wrza​ski. Ty le

wrzasków. Kie​dy otrząsnęłam się z oszołom ie​nia, m oj e uszy zno​wu zaczęły re​j e​stro​wać hałas.
Inne krzesła i ciała upa​daj ące na podłogę. Gwar​dziści wy ​krzy ​kuj ący roz​ka​zy. Padały strzały,
a po​wo​duj ący m dłości huk świ​dro​wał m i uszy. To by ło praw​dzi​we piekło.

– Nie j e​steś ran​na? – za​py ​tał Aspen, prze​krzy ​kuj ąc hałas.
Chy ​ba potrząsnęłam głową.
– Nie ru​szaj się.
Pa​trzy łam , j ak się pod​no​si, sta​j e w roz​kro​ku i ce​lu​j e. Wy ​strze​lił kil​ka razy, m iał skon​cen​tro​wa​-

ny wzrok, ale roz​luźnio​ne ciało. Sądząc po kącie, pod j a​kim strze​lał, wy ​da​wało się, że ko​lej ​ni re​-
be​lian​ci próbuj ą po​dej ść do nas bliżej . Dzięki Aspe​no​wi nie udało im się to.

Ro​zej ​rzał się szy b​ko i zno​wu przy klęknął.
– Za​biorę j ą stąd, za​nim całkiem stra​ci głowę.
Prze​szedł nade m ną i złapał Kriss, która za​ty ​kała uszy i szlo​chała roz​pacz​li​wie. Aspen pod​niósł

j ej głowę i spo​licz​ko​wał j ą. Oszołom io​na, uspo​koiła się na ty le, żeby wy słuchać j ego roz​kazów
i wy j ść ra​zem z nim z sali, osłaniaj ąc po dro​dze głowę.

Robiło się ci​szej . Większość lu​dzi pew​nie j uż uciekła. Albo um ie​rała.
W ty m m o​m en​cie zo​ba​czy łam całko​wi​cie nie​ru​chom ą nogę wy ​staj ącą spod ob​ru​sa. O Boże!

Ma​xon!

Wpełzłam pod stół i zna​lazłam Ma​xo​na od​dy ​chaj ącego z naj ​wy ższy m tru​dem . Na j ego ko​szu​li

powiększała się roz​legła czer​wo​na pla​m a – m iał ranę po​strzałową pod le​wy m ra​m ie​niem , która
wy glądała bar​dzo poważnie.

– Ma​xo​nie! – j ęknęłam . Nie wiedząc, co in​ne​go m ogłaby m zro​bić, zwinęłam brzeg suk​ni

w rękach i przy ​cisnęłam go do rany. Ma​xon skrzy ​wił się lek​ko. – Prze​pra​szam .

Ma​xon przy ​kry ł m oj ą rękę swoj ą dłonią.
– Nie, to j a prze​pra​szam – po​wie​dział. – O m ało nie zm ar​no​wałem ży cia nam oboj ​gu.
– Nie m ów nic te​raz. Skon​cen​truj się, do​brze?

background image

– Po​patrz na m nie, Am i.
Mrugnęłam kil​ka razy i spoj ​rzałam m u w oczy. Mim o bólu uśm iechnął się do m nie.
– Złam m i ser​ce. Złam j e ty siąc razy, j eśli ze​chcesz. Możesz z nim robić, co chcesz, bo należy

ty l​ko do cie​bie.

– Cśśś – po​pro​siłam .
– Będę cię ko​chał do ostat​nie​go tchnie​nia. Każde ude​rze​nie m o​j e​go ser​ca j est two​j e. Nie chcę

um rzeć, za​nim się tego nie do​wiesz.

– Proszę, prze​stań – chlipnęłam .
Za​brał rękę z m o​j ej dłoni i wplótł m i pal​ce we włosy. Do​ty k by ł lek​ki, ale wy ​star​czy ł, żeby m i

po​wie​dzieć, cze​go on chce. Po​chy ​liłam się, żeby go pocałować. W ty m pocałunku by ły wszy st​-
kie na​sze do​ty ch​cza​so​we pocałunki, cała nie​pew​ność i cała na​dzie​j a.

– Nie pod​da​waj się, Ma​xo​nie. Ko​cham cię, proszę, nie pod​da​waj się.
Ma​xon wes​tchnął z tru​dem .
W ty m m o​m en​cie pod stół zaj ​rzał Aspen, a j a pisnęłam ze stra​chu, za​nim się zo​rien​to​wałam ,

kto to j est.

– Kriss j est j uż w schro​nie, sir – po​wie​dział rze​czo​wo do Ma​xo​na. – Te​raz two​j a ko​lej . Możesz

wstać?

Ma​xon potrząsnął głową.
– To stra​ta cza​su. Za​bierz j ą.
– Ale wa​sza wy ​so​kość…
– To roz​kaz – oznaj ​m ił Ma​xon tak sta​now​czo, j ak ty l​ko m ógł.
On i Aspen pa​trzy ​li na sie​bie przez długą chwilę.
– Tak j est.
– Nie! Nig​dzie nie idę! – upie​rałam się.
– Pój dziesz – od​parł Ma​xon zm ęczo​ny m głosem .
– Chodź, Mer. Mu​si​m y się po​spie​szy ć.
– Nie ruszę się stąd!
Szy b​ko, j ak​by na​gle nic m u j uż nie do​le​gało, Ma​xon wy ciągnął rękę i ścisnął dłoń Aspe​na.
– Ona m a ży ć. Ro​zu​m iesz m nie? Cze​go​kol​wiek by to nie wy ​m a​gało, ona m a ży ć.
Aspen skinął głową i złapał m nie za ram ię m oc​niej niż wy ​da​wało m i się to m ożliwe.
– Nie! – krzy knęłam . – Ma​xo​nie, proszę!
– Bądź szczęśliwa – po​wie​dział stłum io​ny m głosem i ścisnął m oj ą rękę po raz ostat​ni, a po​tem

Aspen pociągnął m nie za sobą, ciągle krzy czącą.

Kie​dy zna​leźliśm y się przy drzwiach, Aspen po​pchnął m nie na ścianę.
– Bądź ci​cho! Mogą cię usły szeć. Im szy b​ciej znaj ​dziesz się w schro​nie, ty m szy b​ciej będę

m ógł wrócić po nie​go. Masz robić, co ci każę, j a​sne?

Skinęłam głową.
– Do​brze, w ta​kim ra​zie bądź ci​cho i sta​raj się po​chy ​lać – po​wie​dział, wy j ął pi​sto​let

i wy ciągnął m nie na ko​ry ​tarz.

Ro​zej ​rze​liśm y się w pra​wo i w lewo. Na końcu ko​ry ​ta​rza zo​ba​czy ​liśm y j akąś sy l​wetkę, ucie​-

kaj ącą w prze​ciwną stronę. Kie​dy zniknęła, ru​szy ​liśm y przed sie​bie. Za ro​giem zna​leźliśm y
leżącego na zie​m i gwar​dzistę. Aspen spraw​dził m u puls i potrząsnął głową, a po​tem za​brał j ego
pi​sto​let i podał m i.

background image

– Co j a m am z ty m zro​bić? – szepnęłam z prze​rażeniem .
– Strze​lać. Ty l​ko naj ​pierw upew​nij się, czy to przy ​j a​ciel, czy wróg. Tu pa​nu​j e kom ​plet​ny cha​-

os.

Przez kil​ka pełny ch napięcia m i​nut skręcaliśm y w ko​lej ​ne ko​ry ​ta​rze i spraw​dza​liśm y schro​ny,

które oka​zy ​wały się j uż zaj ęte i za​blo​ko​wa​ne. Wy ​da​wało się, że wal​ka prze​niosła się głównie na
górę albo na zewnątrz, po​nie​waż odgłosy wy ​strzałów i ano​ni​m o​we krzy ​ki by ły stłum io​ne przez
ścia​ny. Ale m im o to za każdy m ra​zem , gdy usły sze​liśm y j a​ki​kol​wiek sze​lest, za​trzy ​m y ​wa​liśm y
się, za​nim po​szliśm y da​lej .

Aspen wy j ​rzał za róg.
– To ślepy zaułek, więc rozglądaj się uważnie.
Skinęłam głową. Szy b​ko prze​bie​gliśm y na ko​niec krótkie​go ko​ry ​ta​rza i pierwszą rzeczą, j aką za​-

uważy łam , by ł j a​sny blask słońca, wpa​daj ący przez okno. Czy nie​bo nie wie​działo, że świat się
właśnie kończy ? Jak słońce m ogło dzi​siaj świe​cić?

– Proszę, proszę, proszę – szepnął Aspen, sięgaj ąc do zam ​ka. Na szczęście drzwi się otwo​rzy ły.

– Tak! – Wes​tchnął i otwo​rzy ł drzwi, zasłaniaj ąc nim i wi​dok na połowę ko​ry ​ta​rza.

– Aspe​nie, nie chcę tu zo​stać.
– Mu​sisz. Mu​sisz by ć bez​piecz​na, ze względu na bar​dzo wie​le osób. A j a… chciałby m , żeby ś

coś dla m nie zro​biła.

– Co ta​kie​go?
Po​ru​szy ł się nie​spo​koj ​nie.
– Gdy ​by coś się ze m ną stało… Chciałby m , żeby ś po​wie​działa...
Nad j ego ra​m ie​niem zo​ba​czy łam coś czer​wo​ne​go wy łaniaj ącego się zza rogu. Gwałtow​nie

pod​niosłam pi​sto​let, wy ​ce​lo​wałam po​nad Aspe​nem i strze​liłam do zbliżaj ącej się sy l​wet​ki. Nie​-
spełna se​kundę później Aspen we​pchnął m nie do schro​nu i za​trzasnął drzwi, zo​sta​wiaj ąc m nie
sam ą w ciem ​nościach.

background image

Roz​dział 31

N

ie wiem , j ak długo tam sie​działam . Nasłuchi​wałam dźwięków zza drzwi, cho​ciaż wie​działam ,

że to na nic. Kie​dy Ma​xon i j a kil​ka ty ​go​dni tem u by liśm y za​m knięci w schro​nie, nie sły sze​liśm y
nic z tego, co działo się na zewnątrz, m im o że znisz​cze​nia wte​dy by ły ogrom ​ne.

Mim o wszy st​ko m iałam na​dziej ę. Może Aspe​no​wi nic się nie stało i lada chwi​la otwo​rzy drzwi.

Nie m ógł zginąć. Nie. Aspen um iał wal​czy ć, za​wsze um iał wal​czy ć. Kie​dy za​grażały m u głód
i ubóstwo, sta​wiał im czoło. Kie​dy świat ode​brał m u tatę, dbał o to, żeby j ego ro​dzi​na prze​trwała.
Kie​dy Eli​m i​na​cj e ode​brały m u m nie, kie​dy zo​stał powołany do woj ​ska, nie po​zwo​lił, żeby ode​-
brało m u to na​dziej ę. W porówna​niu z ty m wszy st​kim kula wy ​da​wała się czy m ś m ały m i nie​-
znaczący m . Żadna kula nie m ogła po​wa​lić Aspe​na Le​ge​ra.

Przy ​cisnęłam ucho do drzwi, m odląc się, żeby usły szeć j a​kieś słowo, od​dech, co​kol​wiek. Skon​-

cen​tro​wałam się, nasłuchuj ąc cze​goś, co brzm iałoby j ak pełen wy siłku od​dech Ma​xo​na, kie​dy
leżał pod stołem , um ie​raj ąc.

Za​cisnęłam po​wie​ki i błagałam Boga, żeby za​cho​wał go przy ży ciu. Na pew​no wszy ​scy

w pałacu szu​ka​li Ma​xo​na i j ego ro​dziców. To im pierw​szy m zo​sta​nie udzie​lo​na po​m oc. Nie po​-
zwolą m u um rzeć, nie m o​gli​by tego zro​bić.

A j eśli j ego stan by ł bez​na​dziej ​ny ?
By ł tak nie​sa​m o​wi​cie bla​dy. Na​wet ten ostat​ni uścisk m o​j ej ręki by ł taki słaby.
Bądź szczęśliwa.
Ko​chał m nie. Na​prawdę m nie ko​chał. A j a ko​chałam j ego. Mim o tego wszy st​kie​go, co po​win​-

no nas dzie​lić – na​szy ch klas, na​szy ch błędów, ota​czaj ącego nas świa​ta – po​win​niśm y by ć ra​zem .

Po​win​nam zo​stać przy nim . Szczególnie te​raz, kie​dy leżał, um ie​raj ąc. Nie po​win​nam się ukry ​-

wać.

Wstałam i zaczęłam m acać ścianę w po​szu​ki​wa​niu włączni​ka światła. Kle​pałam sta​lową pły tę,

aż w końcu go zna​lazłam . Ro​zej ​rzałam się po po​m iesz​cze​niu – by ło m niej ​sze od po​przed​nie​go,
w który m by łam . Miało zlew, ale żad​nej to​a​le​ty, ty l​ko wia​dro w rogu. Koło drzwi stała ławka, a na
półce pod prze​ciw​ległą ścianą zo​ba​czy łam pa​czusz​ki z j e​dze​niem i koce. Na środ​ku na podłodze
leżał i cze​kał zim ​ny pi​sto​let.

Nie wie​działam , czy to się uda, ale m u​siałam spróbować. Wy ciągnęłam ławkę na śro​dek

schro​nu i przewróciłam j ą na bok, sie​dze​niem w stronę drzwi. Przy ​kucnęłam za nią, spraw​dziłam
j ej wy ​so​kość i uświa​do​m iłam so​bie, że nie za​pew​nia naj ​lep​szej ochro​ny. Mu​siała m i j ed​nak wy ​-
star​czy ć.

Wstaj ąc, po​tknęłam się o brzeg głupiej suk​ni. Wes​tchnęłam z nie​cier​pli​wości i prze​szu​kałam

półki. Cien​ki noży k m iał za​pew​ne służy ć do otwie​ra​nia i dzie​le​nia ży wności, ale całkiem do​brze
ciął też m a​te​riał. Kie​dy przy ​cięłam suk​nię nierówno na wy ​so​kości ko​lan, zro​biłam z m a​te​riału

background image

pro​wi​zo​ry cz​ny pa​sek i na wszel​ki wy ​pa​dek za​tknęłam za nie​go nóż.

Owinęłam się ko​ca​m i, spo​dzie​waj ąc się ry ​ko​szetów. Jesz​cze raz ro​zej ​rzałam się po schro​nie,

szu​kaj ąc cze​goś j esz​cze, co m ogłaby m za​brać ze sobą i wy ​ko​rzy ​stać w ra​zie po​trze​by. Ale nic j uż
nie zna​lazłam .

Sku​liłam się za ławką, wy ​ce​lo​wałam w za​m ek, ode​tchnęłam dla uspo​ko​j e​nia i wy ​strze​liłam .
Huk roz​brzm ie​waj ący w m aleńkim po​m iesz​cze​niu prze​ra​ził m nie, m im o że się go spo​dzie​-

wałam . Kie​dy ty l​ko m iałam pew​ność, że kula nie od​bi​j a się ry ​ko​sze​tem po schro​nie, po​deszłam
do drzwi, żeby j e obej ​rzeć. Po​nad zam ​kiem zna​lazłam m ałą dziurę, odsłaniaj ącą po​szar​pa​ne
war​stwy m e​ta​lu. By łam nie​za​do​wo​lo​na, że spudłowałam , ale przy ​naj m ​niej wie​działam , że to
m oże się udać. Jeśli do​sta​tecz​nie wie​le razy tra​fię w za​m ek, m oże zdołam się stąd wy ​do​stać.

Scho​wałam się za ławką i zno​wu spróbowałam . Jed​na kula za drugą tra​fiały w drzwi, ale nig​dy

dwa razy w to sam o m iej ​sce. Po chwi​li, sfru​stro​wa​na, wstałam z na​dziej ą, że coś po​radzę.
Osiągnęłam ty l​ko ty le, że odłupa​ne odłam ki m e​ta​lu po​ka​le​czy ły m i ręce.

Do​pie​ro kie​dy usły szałam głuche klik​nięcie, uświa​do​m iłam so​bie, że zuży łam wszy st​kie kule

i ugrzęzłam tu na do​bre. Rzu​ciłam pi​sto​let i pod​biegłam do drzwi, ude​rzaj ąc w nie cały m ciałem .

– Otwórz się! – Zno​wu ude​rzy łam o drzwi. – OTWÓRZ SIĘ!
Zaczęłam bez​sku​tecz​nie tłuc w drzwi pięścia​m i.
– Nie! Nie, nie, nie! Muszę stąd wy j ść!
Drzwi ani drgnęły, j ak​by m ty m bez​li​to​sny m m il​cze​niem i nie​ru​cho​m ością chciały za​drwić

z m o​j e​go roz​dar​te​go ser​ca.

Upadłam na podłogę i rozpłakałam się ze świa​do​m ością, że nic nie m ogę zro​bić. Mar​twe ciało

Aspe​na m ogło leżeć za​le​d​wie m etr ode m nie, a Ma​xon… na pew​no także j uż nie ży ł.

Pod​ku​liłam nogi do pier​si i oparłam głowę o drzwi.
– Jeśli przeży j esz – wy ​szep​tałam – będziesz m ógł m nie na​zy ​wać swoj ą m iłą. Obie​cuj ę, nie

będę na​rze​kać.

Po​zo​sta​wało m i ty l​ko cze​ka​nie.

Co j akiś czas próbowałam zgadnąć, która m oże by ć go​dzi​na, cho​ciaż nie m iałam żad​ne​go spo​-

so​bu, żeby to spraw​dzić. Każda ciągnąca się m i​nu​ta do​pro​wa​dzała m nie do sza​leństwa. Nig​dy nie
czułam się tak bez​sil​na, um ie​rałam z nie​po​ko​j u.

Upły nęła cała wiecz​ność, za​nim usły szałam szczęk zam ​ka. Ktoś po m nie przy ​szedł. Nie wie​-

działam , czy to przy ​j a​ciel, czy też nie, więc wy ​ce​lo​wałam nie​nałado​wa​ny pi​sto​let w drzwi.
Przy ​naj m ​niej wy glądał groźnie. Drzwi uchy ​liły się i do środ​ka wpadła sm u​ga światła zza okna.
Czy to zna​czy ło, że nadal by ł ten sam dzień? Czy m oże j uż następny ? Ce​lo​wałam da​lej , cho​ciaż
m u​siałam w ty m celu zm ruży ć oczy.

– Proszę nie strze​lać, lady Am e​ri​co! – po​pro​sił gwar​dzi​sta. – Jest pani bez​piecz​na!
– Skąd m am to wie​dzieć? Skąd m am wie​dzieć, że nie j est pan j ed​ny m z nich?
Gwar​dzi​sta obej ​rzał się i przy ​wi​tał kogoś, kto zbliżał się ko​ry ​ta​rzem . W sm u​dze światła stanął

Au​gust w to​wa​rzy ​stwie Ga​vri​la. Cho​ciaż gar​ni​tur pre​zen​te​ra by ł nie​m al znisz​czo​ny, ozdob​na szpil​-
ka – te​raz za​uważy łam , że nie​zwy ​kle przy ​po​m i​nała Gwiazdę Po​larną – nadal lśniła dum ​nie w za​-
krwa​wio​nej kla​pie.

Nic dziw​ne​go, że re​be​lian​ci z Północy by li tak do​brze po​in​for​m o​wa​ni.
– Już po wszy st​kim , Am e​ri​co. Po​ko​na​liśm y ich – po​twier​dził Au​gust.

background image

Wes​tchnęłam , przy tłoczo​na ulgą, i rzu​ciłam pi​sto​let na podłogę.
– Gdzie j est Ma​xon? Czy on ży j e? Czy Kriss się udało? – za​py ​tałam Ga​vri​la, a po​tem

zwróciłam się zno​wu do Au​gu​sta: – Przy ​pro​wa​dził m nie tu gwar​dzi​sta, na​zy ​wa się Le​ger, wi​-
działeś go m oże? – słowa wy pły wały nie​m al zby t szy b​ko, żeby dało się m nie zro​zu​m ieć.

Czułam się dziw​nie, kręciło m i się w głowie.
– Chy ​ba j est w szo​ku. Za​bierz​cie j ą szy b​ko do skrzy dła szpi​tal​ne​go – roz​ka​zał Ga​vril, a gwar​dzi​-

sta z łatwością wziął m nie na ręce.

– Ma​xon? – za​py ​tałam . Nikt nie od​po​wie​dział albo m oże stra​ciłam j uż wte​dy przy ​tom ​ność. Nie

m ogę so​bie tego przy ​po​m nieć.

Kie​dy się obu​dziłam , leżałam na łóżku po​lo​wy m . Czułam , że licz​ne ska​le​cze​nia zaczęły m nie

piec, ale kie​dy pod​niosłam rękę, żeby się im przy j ​rzeć, zo​ba​czy łam , że są oczy sz​czo​ne, a na naj ​-
większe zo​stały założone opa​trun​ki. By łam bez​piecz​na.

Usiadłam , ro​zej ​rzałam się i zo​rien​to​wałam się, że j e​stem w m a​lut​kim ga​bi​ne​cie. Kie​dy przy j ​-

rzałam się biur​ku i dy ​plo​m om na ścia​nie, od​kry łam , że m u​siał należeć do dok​to​ra Ash​la​ra. Nie
m ogłam tu zo​stać. Po​trze​bo​wałam od​po​wie​dzi.

Kie​dy otwo​rzy łam drzwi, zro​zu​m iałam , dla​cze​go zo​stałam um iesz​czo​na w ga​bi​ne​cie. Skrzy dło

szpi​tal​ne by ło zapełnio​ne. Niektórzy lżej ran​ni leżeli po dwie oso​by na łóżku, inni na podłodze
pom iędzy łóżkam i. Wi​działam od razu, że ci w naj ​cięższy m sta​nie znaj ​do​wa​li się na łóżkach na
końcu sali. Po​m i​m o tak ogrom ​nej licz​by osób, pa​no​wała tu zdu​m ie​waj ąca ci​sza.

Ro​zej ​rzałam się w po​szu​ki​wa​niu zna​j o​m y ch twa​rzy. Czy to do​brze, że ich tu nie wi​działam ? Co

to m ogło ozna​czać?

Tu​es​day leżała na łóżku i tuliła się do Em ​m i​ki. Obie ci​cho płakały. Roz​po​znałam kil​ka po​-

koj ówek, ale ty l​ko z wi​dze​nia. Skinęły m i głowa​m i, j ak​by m z j a​kie​goś po​wo​du na to zasługi​wała.

Zaczęłam tra​cić na​dziej ę, kie​dy zbliży łam się do końca sali. Ma​xo​na nie by ło. Gdy ​by tu by ł,

ota​czałaby go gro​m a​da lu​dzi, go​to​wy ch spełnić każdą j ego za​chciankę. Ale m nie um iesz​czo​no
w przy ​le​gaj ący m ga​bi​ne​cie, więc m oże j ego też?

Zo​ba​czy łam gwar​dzistę z po​ra​nioną twarzą – nie m iałam poj ęcia, co m ogło spo​wo​do​wać ta​kie

obrażenia.

– Czy książę j est gdzieś tu​taj ? – za​py ​tałam ci​cho.
Potrząsnął po​nu​ro głową.
– Och.
Rana od kuli i złam a​ne ser​ce to dwa zupełnie różne ro​dza​j e obrażeń, ale czułam , że wy ​krwa​-

wiam się tak sam o nie​ubłaga​nie, j ak Ma​xon. Żadne uci​ska​nie ani szwy nie m ogły tego po​wstrzy ​-
m ać, nic nig​dy nie złago​dzi tego bólu.

Nie zaczęłam krzy ​czeć, cho​ciaż m iałam wrażenie, że krzy czę w środ​ku. Po​zwo​liłam ty l​ko,

żeby m oj e łzy pły nęły. Nie by ły w sta​nie ni​cze​go zm y ć, ale sta​no​wiły obiet​nicę.

Nikt cię nig​dy nie zastąpi, Ma​xo​nie. Za​pieczętowałam naszą m iłość w ser​cu.
– Mer?
Odwróciłam się i zo​ba​czy łam oban​dażowa​ne​go m ężczy znę na j ed​ny m z ostat​nich łóżek na

sali. To by ł Aspen.

Bez tchu, nie​pew​nie, po​deszłam do nie​go. Miał na głowie ban​daż, przez który prze​siąkło trochę

krwi. Na odsłoniętej pier​si by ło widać ska​le​cze​nia, ale naj ​go​rzej wy glądała j ego noga. Jej dolną

background image

część po​kry ​wał gru​by gips, a licz​ne krzy ​wo zawiązane ban​daże zasłaniały rany na udzie. Po​nie​-
waż Aspen m iał na so​bie ty l​ko bok​ser​ki i przeście​radło na dru​giej no​dze, od razu wi​działam , j ak
poważnie j est ran​ny.

– Co się stało? – za​py ​tałam szep​tem .
– Nie m am ocho​ty m ówić o wszy st​kich szczegółach. Dłuższy czas się trzy ​m ałem , załatwiłem

chy ​ba sześciu albo sied​m iu z nich, aż który ś tra​fił m nie w nogę. Le​karz po​wie​dział, że praw​do​po​-
dob​nie będę m ógł cho​dzić, ale będę po​trze​bo​wał la​ski. Ale do​brze, że ży j ę.

Łzy spły wały m i ci​cho po twa​rzy. By łam tak wdzięczna lo​so​wi, prze​rażona i po​zba​wio​na na​-

dziei, że nie m ogłam się po​wstrzy ​m ać.

– Ura​to​wałaś m i ży cie, Mer.
Prze​niosłam na​ty ch​m iast spoj ​rze​nie z j ego nogi na twarz.
– Ten twój strzał wy ​stra​szy ł re​be​lian​ta i dał m i aku​rat dość cza​su, żeby m do nie​go strze​lił.

Gdy ​by ś tego nie zro​biła, tra​fiłby m nie w ple​cy i by łoby po m nie. Dziękuj ę.

Otarłam oczy.
– To ty ura​to​wałeś m i ży cie. Jak za​wsze. Naj ​wy ższy czas, żeby m zaczęła ci się od​wza​j em ​niać.
Aspen uśm iechnął się.
– Mam skłonności do bo​ha​ter​skich czy nów, praw​da?
– Za​wsze chciałeś by ć czy ​im ś ry ​ce​rzem w lśniącej zbroi.
– Potrząsnęłam głową, m y śląc o wszy st​kim , co Aspen robił dla ty ch, który ch ko​chał.
– Mer, posłuchaj m nie. Kie​dy po​wie​działem , że za​wsze będę cię ko​chał, m ówiłem szcze​rze.

I m y ślę, że gdy ​by śm y zo​sta​li w Ka​ro​li​nie, po​bra​li​by śm y się i by ​li​by śm y szczęśliwi. Bied​ni, ale
szczęśliwi. – Uśm iechnął się ze sm ut​kiem .

– Ale nie zo​sta​liśm y w Ka​ro​li​nie, a ty się zm ie​niłaś. Ja także się zm ie​niłem . Miałaś racj ę, kie​dy

po​wie​działaś, że nig​dy nie dawałem ni​ko​m u in​ne​m u szan​sy, ale dla​cze​go m iałby m to robić, gdy ​-
by nie to wszy st​ko, co się wy ​da​rzy ło? In​sty nk​tow​nie wal​czy łem o cie​bie, Mer. Zaj ęło m i dużo
cza​su, żeby do​strzec, że ty nie chcesz j uż, żeby m to robił. Ale kie​dy to zro​zu​m iałem , uświa​do​-
m iłem so​bie, że j a także nie chcę o cie​bie wal​czy ć.

Pa​trzy łam na nie​go, oszołom io​na.
– Za​wsze będziesz w m oim ser​cu, Mer, ale nie j e​stem j uż w to​bie za​ko​cha​ny. My ślę cza​sem ,

że m ożesz m nie nadal po​trze​bo​wać albo pragnąć, ale nie wiem , czy tak j est. Zasługu​j esz na coś
lep​sze​go niż na to, żeby m by ł z tobą z po​czu​cia obo​wiązku.

Wes​tchnęłam .
– A ty zasługu​j esz na coś lep​sze​go niż by ​cie kim ś, kogo wy ​brałam z bra​ku in​nej m ożliwości.
Wy ciągnął do m nie rękę, a j a wzięłam j ą w swo​j e dłonie.
– Nie chcę, żeby ś by ła na m nie zła.
– Nie j e​stem . Cieszę się, że ty nie j e​steś na m nie zły. Na​wet j eśli on nie ży j e, nadal go ko​-

cham .

Aspen zm arsz​czy ł czoło.
– Kto nie ży j e?
– Ma​xon – od​parłam stłum io​ny m głosem , zno​wu bli​ska płaczu.
Za​padła chwi​la ci​szy.
– Ma​xon ży j e.
– Jak to? Ale tam ​ten gwar​dzi​sta po​wie​dział, że go tu nie m a i…

background image

– Oczy ​wiście, że go tu nie m a. Jest królem . Od​po​czy ​wa w swo​im po​ko​j u.
Rzu​ciłam się, żeby uści​skać Aspe​na, a on j ęknął z po​wo​du siły m o​j e​go uści​sku, ale by łam zby t

szczęśliwa, żeby uważać. Wte​dy ra​do​sna wia​do​m ość połączy ła się ze sm utną.

Cofnęłam się po​wo​li.
– Król zginął?
Aspen skinął głową.
– Królowa także.
– Nie! – wzdry gnęłam się, zno​wu m ru​gaj ąc ocza​m i. Po​wie​działa, że będę mogła na​zy​wać ją

mamą. Co Ma​xon zro​bi bez niej ?

– Tak właści​wie gdy ​by nie re​be​lian​ci z Północy, Ma​xon także m ógłby nie przeży ć. Ty l​ko dzięki

nim udało nam się zwy ​cięży ć.

– Na​prawdę?
Wi​działam w j ego oczach po​dziw i sza​cu​nek.
– Po​win​niśm y ich po​pro​sić, żeby nas tre​no​wa​li. Strze​la​li in​a​czej . Wie​dzie​li, co m aj ą robić.

Roz​po​znałem Au​gu​sta i Geo​r​gię w Sali Wiel​kiej , m ie​li wspar​cie tuż za m u​ra​m i pałacu. Kie​dy ty l​-
ko zo​rien​to​wa​li się, że coś j est nie tak… cóż, sam a wiesz, j ak szy b​ko po​tra​fią się do​stać do środ​ka.
Nie wiem , skąd wzięli broń, ale gdy ​by nie oni, by łoby po nas.

Trud​no m i by ło to wszy st​ko j ed​no​cześnie przy j ąć do wia​do​m ości. Nadal próbowałam

poskładać kawałki układan​ki, kie​dy otwie​raj ące się drzwi spra​wiły, że przy ​ci​szo​ne roz​m o​wy w sali
szpi​tal​nej zo​stały prze​rwa​ne. Dziew​czy ​na z za​nie​po​ko​j oną twarzą zaczęła się rozglądać, a cho​ciaż
m iała po​dartą su​kienkę i po​tar​ga​ne włosy, na​ty ch​m iast j ą roz​po​znałam .

Za​nim zdąży łam j ą zawołać, zro​bił to Aspen.
– Lucy ! – krzy knął, sia​daj ąc. Wie​działam , że taki ruch m u​siał go za​bo​leć, ale na j ego twa​rzy

nie po​j a​wił się na​wet cień gry ​m a​su bólu.

– Aspen! – zachły snęła się i prze​biegła przez salę, prze​ska​kuj ąc przez leżący ch ran​ny ch.

Wpadła m u w ra​m io​na, okry ​waj ąc pocałunka​m i j ego twarz. Cho​ciaż Aspen j ęknął z bólu, kie​dy
go obj ęła, by ło j a​sne, że w ty m m o​m en​cie nie po​sia​da się ze szczęścia.

– Gdzie by łaś? – za​py ​tał nie​cier​pli​wie.
– Na trze​cim piętrze. Do​pie​ro te​raz zaczęli otwie​rać tam schro​ny. Przy ​biegłam tak szy b​ko, j ak

m ogłam . Co się stało?

– Cho​ciaż Lucy po ata​ku re​be​liantów by ła zwy ​kle spa​ra​liżowa​na pa​niką, te​raz wy ​da​wała się

skoncentrowa​na, do​strze​gała ty l​ko Aspe​na.

– Nic m i nie będzie. A co z tobą? Chcesz, żeby we​zwać le​ka​rza? – Aspen ro​zej ​rzał się, szu​kaj ąc

kogoś, kto m ógłby pom óc.

– Nie, nie j e​stem na​wet draśnięta – za​pew​niła Lucy. – Mar​twiłam się ty l​ko o cie​bie.
Aspen pa​trzy ł w j ej oczy z ab​so​lut​ny m uwiel​bie​niem .
– Te​raz, kie​dy tu j e​steś, wszy st​ko j est j uż w porządku.
Pogładziła go po twa​rzy, uważaj ąc, żeby nie po​ru​szy ć ban​daży. Aspen położy ł j ej rękę na kar​-

ku i de​li​kat​nie przy ​ciągnął do sie​bie, żeby j ą pocałować.

Nikt nie po​trze​bo​wał ry ​ce​rza bar​dziej niż Lucy i nikt nie chro​niłby j ej le​piej niż Aspen.
By li tak za​pa​trze​ni w sie​bie, że na​wet nie za​uważy li, kie​dy odeszłam . Za​m ie​rzałam zna​leźć j e​-

dy ną osobę, którą na​prawdę pragnęłam zo​ba​czy ć.

background image

Roz​dział 32

P

o wy j ściu ze skrzy dła szpi​tal​ne​go zo​ba​czy łam , j ak wy gląda pałac. Trud​no by ło uwie​rzy ć

w ogrom znisz​czeń. Na podłodze leżało m nóstwo potłuczo​ne​go szkła. Lśniło w bla​sku słońca. Znisz​-
czo​ne ob​ra​zy, wy ​sa​dzo​ne frag​m en​ty ścian i złowiesz​cze czer​wo​ne pla​m y na dy ​wa​nach przy ​po​-
m i​nały, j ak bli​sko by liśm y śm ier​ci.

Weszłam na scho​da​m i górę, sta​raj ąc się uni​kać kon​tak​tu wzro​ko​we​go z kim ​kol​wiek. Kie​dy

m ij ałam pierw​sze piętro, zo​ba​czy łam na podłodze kol​czy k. Od razu przy szła m i do głowy m y śl,
że j ego właści​ciel​ka nie ży j e.

Na trze​cim piętrze skie​ro​wałam się do po​ko​j u Ma​xo​na i uj ​rzałam kil​ku gwar​dzistów. To pew​nie

by ło nie​unik​nio​ne. Jeśli będę m u​siała, m oże spróbuj ę go zawołać. Może po​wie im , żeby m nie
prze​puścili… tak j ak tego wie​czo​ra, kie​dy się po​zna​liśm y.

Drzwi do po​ko​j u Ma​xo​na by ły otwar​te, a lu​dzie wcho​dzi​li i wy ​cho​dzi​li, przy ​nosząc do​ku​m en​ty

albo wy ​nosząc ta​le​rze. Przy ścia​nie pod drzwia​m i stało sześciu gwar​dzistów, więc przy ​go​to​wałam
się, że zo​stanę od​pra​wio​na. Ale kie​dy się zbliży łam , j e​den z nich m nie za​uważy ł. Zm ruży ł oczy,
j ak​by upew​niał się, kim j e​stem . Gwar​dzi​sta koło nie​go roz​po​znał m nie i j e​den za dru​gim skłoni​li
się ni​sko i z sza​cun​kiem .

Ten przy drzwiach wy ciągnął rękę.
– Jego wy ​so​kość cze​ka na panią.
Próbowałam za​cho​wy ​wać się j ak ktoś, kto zasługu​j e na od​da​wa​ne m u ho​no​ry. Wy ​pro​sto​-

wałam się, prze​chodząc koło nich, cho​ciaż m oj e po​ka​le​czo​ne ręce i obcięta su​kien​ka nie do​da​-
wały m i god​ności.

– Dziękuj ę – po​wie​działam z lek​kim ski​nie​niem głowy.
Kie​dy wcho​dziłam do środ​ka, prze​biegła koło m nie po​koj ówka. Ma​xon leżał w łóżku, po le​wej

stro​nie pier​si m iał ga​zo​wy opa​tru​nek, wi​docz​ny spod zwy kłej bawełnia​nej ko​szu​li. Lewą rękę
m iał na tem ​bla​ku, ale w pra​wej trzy ​m ał do​ku​m ent, którego treść om a​wiał z j a​kim ś do​radcą.

Wy glądał zupełnie nor​m al​nie – nie​for​m al​ne ubra​nie, po​tar​ga​ne włosy – a j ed​no​cześnie znacz​-

nie do​stoj ​niej niż wcześniej . Czy sie​dział odro​binę bar​dziej wy ​pro​sto​wa​ny ? Czy j ego twarz na​-
brała większej po​wa​gi?

By ło wy raźnie widać, że j est królem .
– Wa​sza wy ​so​kość – po​wie​działam stłum io​ny m głosem , dy gnęłam ni​sko, i uj ​rzałam w j ego

oczach uśm iech.

– Zo​staw tu​taj do​ku​m en​ty, Sta​vros. Czy m ógłby m pro​sić wszy st​kich o opusz​cze​nie po​ko​j u?

Chciałby m po​roz​m a​wiać z lady Am e​ricą.

Ota​czaj ący go do​rad​cy skłoni​li głowy i wy ​szli na ko​ry ​tarz. Sta​vros spo​koj ​nie odłoży ł pa​pie​ry

na sto​lik przy łóżku Ma​xo​na i m rugnął do m nie, kie​dy wy ​cho​dził. Ru​szy łam się z m iej ​sca do​pie​ro

background image

wte​dy, kie​dy drzwi się za​m knęły.

Chciałam pod​biec do nie​go, wpaść m u w ra​m io​na i zo​stać tam na za​wsze. Ale zbliży łam się

po​wo​li, z obawą, że m oże pożałował swo​ich ostat​nich słów do m nie.

– Przy ​kro m i z po​wo​du two​ich ro​dziców.
– Trud​no m i j esz​cze w to uwie​rzy ć – od​parł Ma​xon, ge​stem za​pra​szaj ąc m nie, żeby m usiadła

na łóżku. – Cały czas m y ślę, że oj ​ciec j est w swo​im ga​bi​ne​cie, a m am a na dole, że za chwilę
któreś z nich przy j ​dzie tu​taj i po​wie m i, co m am robić.

– Ro​zu​m iem do​sko​na​le, co m asz na m y śli.
Ma​xon uśm iechnął się ze współczu​ciem .
– Wiem , że ro​zu​m iesz.
Położy ł dłoń na m o​j ej dłoni. Uznałam to za do​bry znak i wzięłam go za rękę.
– Próbowała go oca​lić. Gwar​dzi​sta po​wie​dział m i, że j e​den z re​be​liantów wy ​ce​lo​wał do oj ca,

ale ona wy ​biegła zza nie​go. Zginęła j ako pierw​sza, ale za​raz po​tem tra​fi​li także oj ca.

Ma​xon potrząsnął głową.
– Nig​dy nie m y ślała o so​bie. Aż do ostat​niej chwi​li.
– Nie po​wi​nie​neś by ć ty m za​sko​czo​ny. Bar​dzo j ą przy ​po​m i​nasz.
Ma​xon skrzy ​wił się.
– Nig​dy nie będę tak do​bry, j ak ona. Będę za nią bar​dzo tęsknił.
Pogładziłam j ego rękę. Królowa nie by ła m oj ą m atką, ale m nie również będzie j ej bra​ko​wało.
– Przy ​naj m ​niej ty j e​steś bez​piecz​na – po​wie​dział, nie patrząc m i w oczy. – Przy ​naj m ​niej ty le.
Na długą chwilę za​padła ci​sza, a j a nie wie​działam , co m am po​wie​dzieć. Czy po​win​nam przy ​-

po​m nieć, co m i m ówił? Czy po​win​nam za​py ​tać o Kriss? Czy Ma​xon w ogóle chciał te​raz o ty m
m y śleć?

– Mam tu coś, co chciałby m ci po​ka​zać – oznaj ​m ił nie​ocze​ki​wa​nie. – Pam iętaj , że to bar​dzo

wstępny pro​j ekt, ale m im o wszy st​ko m y ślę, że ci się spodo​ba. Otwórz tę szu​fladę – po​in​stru​ował
m nie. – Po​win​no leżeć na wierz​chu.

Otwo​rzy łam szu​fladę sto​li​ka przy łóżku i od razu zo​ba​czy łam plik za​pi​sa​ny ch na m a​szy ​nie pa​-

pierów. Rzu​ciłam Ma​xo​no​wi py ​taj ące spoj ​rze​nie, ale ty l​ko wska​zał m i j e ge​stem głowy.

Zaczęłam czy ​tać do​ku​m ent, próbuj ąc zro​zu​m ieć j ego treść. Doszłam do końca pierw​sze​go

aka​pi​tu, a po​tem przeczy ​tałam go na nowo, całko​wi​cie pew​na, że coś źle zro​zu​m iałam .

– Za​m ie​rzasz… znieść po​dział kla​so​wy ? – za​py ​tałam , pod​nosząc spoj ​rze​nie na Ma​xo​na.
– Owszem , ta​kie m am pla​ny – przy ​znał z uśm ie​chem . – Nie eks​cy ​tuj się za bar​dzo, to zaj ​m ie

dużo cza​su, ale wy ​da​j e m i się, że po​win​no po​działać. Wi​dzisz – po​wie​dział, kart​kuj ąc opasły do​ku​-
m ent i wska​zuj ąc m i od​po​wied​ni aka​pit. – Chcę zacząć od dołu. Za​m ie​rzam naj ​pierw wy ​eli​m i​no​-
wać klasę Óse​m ek. Po​win​niśm y roz​począć ro​bo​ty bu​dow​la​ne na wielką skalę i wy ​da​j e m i się, że
przy odro​bi​nie wy siłku Ósem ​ki m ożna będzie wcie​lić do Sióde​m ek. Po​tem za​cznie by ć trud​niej .
Muszę zna​leźć j akiś sposób, żeby po​zby ć się sty g​m a​ty ​za​cj i łączącej się z nu​m e​rem kla​sy, ale
m am za​m iar to zro​bić.

By łam pełna po​dzi​wu. Znałam ty l​ko świat, w który m m u​siałam nosić swoj ą klasę j ak ubra​nie,

a te​raz trzy ​m ałam do​ku​m ent m ówiący, że te nie​wi​dzial​ne li​nie, które na​kreśliliśm y pom iędzy
ludźm i, będą m ogły zo​stać w końcu wy ​m a​za​ne.

Dłoń Ma​xo​na do​tknęła m o​j ej .
– Chciałby m , żeby ś wie​działa, że to wszy st​ko dzięki to​bie. Pra​co​wałem nad ty m od dnia,

background image

w który m zawołałaś m nie na ko​ry ​tarz i powie​działaś, że by wałaś głodna. To by ł j e​den z po​wodów,
dla który ch tak wy ​pro​wa​dziło m nie z równo​wa​gi two​j e wy stąpie​nie, chciałem osiągnąć ten sam
cel w bar​dziej dy s​kret​ny sposób. Ale spośród wszy st​kich rze​czy, j a​kie pragnąłem zro​bić dla m o​-
j e​go kra​j u, ta nie przy szłaby m i nig​dy do głowy, gdy ​by m cię nie po​znał.

Ode​tchnęłam głęboko i zno​wu spoj ​rzałam na do​ku​m ent. Pom y ślałam o do​ty ch​cza​so​wy ch la​-

tach m o​j e​go ży cia, tak krótkich i szy b​ko m i​j aj ący ch. Nig​dy nie spo​dzie​wałam się, że będę robić
coś więcej poza śpie​wa​niem w tle na przy j ęciach in​ny ch lu​dzi i ty m , że m oże pew​ne​go dnia
wy j dę za m ąż. Pom y ślałam o ty m , co to będzie ozna​czać dla m iesz​kańców Illéi i nie po​sia​dałam
się ze szczęścia. Czułam się j ed​no​cześnie za​wsty ​dzo​na i dum ​na.

– Jesz​cze j ed​no – po​wie​dział Ma​xon nie​pew​nie. Nie​ocze​ki​wa​nie położy ł na do​ku​m en​cie otwar​-

te pudełecz​ko z pierścion​kiem , który lśnił w pro​m ie​niach słońca wpa​daj ący ch przez okno.

– Spałem z ty m przeklęty m pudełkiem pod po​duszką – oznaj ​m ił z iry ​tacj ą m ie​szaj ącą się z roz​-

ba​wie​niem . Pod​niosłam głowę bez słowa, po​nie​waż by łam zby t oszołom io​na, żeby coś po​wie​-
dzieć. By łam pew​na, że od​czy ​tał py ​ta​nie w m o​ich oczach, ale m iał na ra​zie własne. – Po​do​ba ci
się?

Sia​tecz​ka z cie​niut​kich pnączy wi​no​rośli two​rzy ła pierścień, pod​trzy ​m uj ąc dwa klej ​no​ty – zie​-

lo​ny i fio​le​to​wy – które sty ​kały się na czub​ku. Wie​działam , że fio​le​to​wy j est m oim ka​m ie​niem
zo​dia​kal​ny m , więc zie​lo​ny m u​siał sy m ​bo​li​zo​wać Ma​xo​na. To by liśm y m y, dwa m ałe punk​ci​ki
światła, na za​wsze nie​rozłączne.

Chciałam coś po​wie​dzieć i kil​ka razy otwie​rałam usta, ale udało m i się ty l​ko uśm iechnąć,

przełknąć łzy i skinąć głową.

Ma​xon odchrząknął.
– Do tej pory dwa razy próbowałem to zro​bić uro​czy ście i za każdy m ra​zem zakończy ło się to

całko​witą klęską. W tej chwi​li nie m ogę na​wet przy klęknąć. Mam na​dziej ę, że nie ob​ra​zisz się,
j eśli będę m ówił j ak naj ​prościej .

Skinęłam głową. Nadal w cały m m oim cie​le nie po​tra​fiłam zna​leźć na​wet j ed​ne​go słowa.
Ma​xon przełknął ślinę i wzru​szy ł zdro​wy m ra​m ie​niem .
– Ko​cham cię – po​wie​dział po pro​stu. – Po​wi​nie​nem by ł ci to po​wie​dzieć j uż daw​no tem u.

Może gdy ​by m to zro​bił, udałoby nam się uniknąć wie​lu głupich błędów. Z dru​giej stro​ny – dodał,
za​czy ​naj ąc się uśm ie​chać – cza​sem m y ślę, że to przez te wszy st​kie prze​szko​dy po​ko​chałem cię
tak bez​gra​nicz​nie.

Łzy zgro​m a​dziły m i się w kąci​kach oczu, ba​lan​suj ąc na rzęsach.
– Wcześniej po​wie​działem prawdę. Moj e ser​ce należy do cie​bie i m ożesz j e łam ać. Jak j uż

wiesz, wolałby m um rzeć niż pa​trzeć, j ak cier​pisz. Kie​dy zo​stałem po​strze​lo​ny, kie​dy upadłem na
podłogę prze​ko​na​ny, że m oj e ży cie do​bie​ga końca, by łem w sta​nie m y śleć ty l​ko o to​bie.

Ma​xon m u​siał prze​rwać. Przełknął zno​wu i wi​działam , że j est tak sam o j ak j a bli​ski łez. Po

chwi​li zaczął m ówić da​lej .

– W ty ch se​kun​dach żałowałem wszy st​kie​go, co stracę. Tego, że nig​dy nie zo​baczę, j ak idziesz

do m nie w koście​le, nig​dy nie zo​baczę twa​rzy na​szy ch dzie​ci, nig​dy nie zo​baczę pasm si​wi​zny
w two​ich włosach. Ale j ed​no​cześnie nie ob​cho​dziło m nie to. Jeśli m oj a śm ierć ozna​czałaby, że ty
będziesz ży ć – zno​wu wzru​szy ł j ed​ny m ra​m ie​niem – j ak m ógłby m nie uznać, że to do​bre
wy j ście?

W ty m m o​m en​cie stra​ciłam pa​no​wa​nie nad sobą i zalałam się łzam i. Jak kie​dy ​kol​wiek

background image

wcześniej m ogłam m y śleć, że wiem , co to zna​czy by ć ko​chaną? Nic nie dawało się porównać
z ty m uczu​ciem pro​m ie​niuj ący m z m o​j e​go ser​ca, wy pełniaj ący m ab​so​lut​ny m ciepłem każdy
skra​wek m o​j e​go ciała.

– Am i – po​wie​dział czu​le Ma​xon, zm u​szaj ąc m nie, żeby m otarła łzy i spoj ​rzała na nie​go. –

Wiem , że wi​dzisz przed sobą króla, ale po​wiem wprost: to nie j est roz​kaz. To prośba. Błagam cię,
uczy ń m nie naj szczęśliw​szy m m ężczy zną na świe​cie. Proszę, uczy ń m i ten ho​nor i zo​stań m oj ą
żoną.

Nie po​tra​fiłam wy ​ra​zić, j ak bar​dzo tego pragnę, ale cho​ciaż głos m nie zawiódł, nie za​wa​hałam

się. Wtu​liłam się w ra​m io​na Ma​xo​na, obej ​m uj ąc go m oc​no, prze​ko​na​na, że nic nig​dy nas nie roz​-
dzie​li. Kie​dy m nie pocałował, po​czułam , że wszy st​ko w m oim ży ciu wra​ca na swo​j e m iej ​sce.
Zna​lazłam wszy st​ko, cze​go kie​dy ​kol​wiek pragnęłam – rze​czy, o który ch na​wet nie wie​działam , że
ich szu​kam – tu​taj , w ra​m io​nach Ma​xo​na. Jeśli on będzie przy m nie, żeby m nie pro​wa​dzić i by ć
ze m ną, po​radzę so​bie z cały m świa​tem .

Miałam wrażenie, że na​sze pocałunki zby t szy b​ko osłabły, a Ma​xon od​sunął się, żeby spoj ​rzeć

m i w oczy. Zo​ba​czy łam to w j ego twa​rzy. By łam w dom u. I w końcu od​zy ​skałam głos.

– Tak.

background image

Epi​log

S

tarałam się nie trząść, ale nie na wie​le to się zdało.

Każda dziew​czy ​na by łaby w ta​kim sa​m y m sta​nie. Dzień by ł uro​czy ​sty, suk​nia ciężka, a wpa​-

truj ące się we m nie oczy nie​prze​li​czo​ne. Cho​ciaż po​win​nam by ć odważna, drżałam .

Wie​działam , że kie​dy otworzą się drzwi, zo​baczę cze​kaj ącego na m nie Ma​xo​na, więc w cza​sie,

gdy ostat​nie rze​czy wokół m nie by ły um iesz​cza​ne na właści​wy ch m iej ​scach, po​wta​rzałam so​bie
tę obiet​nicę i próbowałam się uspo​koić.

– O, te​raz na nas ko​lej – po​wie​działa m am a, za​uważaj ąc zm ianę w m u​zy ​ce. Si​lvia po​m a​chała,

za​pra​szaj ąc m oj ą ro​dzinę. Ja​m es i Ken​na by li całko​wi​cie go​to​wi, Ge​rad bie​gał wokół w gar​ni​tu​-
rze, który zdąży ł j uż po​gnieść, a May roz​pacz​li​wie próbowała utrzy ​m ać go w m iej ​scu i cho​ciaż
na dwie se​kun​dy usta​wić ze sobą do zdj ęcia. Na​wet j eśli m ój m ały bra​ci​szek by ł trochę roz​czo​-
chra​ny, cała m oj a ro​dzina wy glądała dzi​siaj za​ska​kuj ąco do​stoj ​nie.

Cho​ciaż by łam szczęśliwa, że m am przy so​bie wszy st​kich, który ch ko​cham , nie po​tra​fiłam nie

po​czuć ukłucia bólu na m y śl o ty m , że nie m a tu taty. Mim o to czułam j ego obec​ność, sły szałam ,
j ak szep​cze, że bar​dzo m nie ko​cha i j est ze m nie bar​dzo dum ​ny, że wy glądam prześlicz​nie.
Znałam go tak do​brze, że m iałam wrażenie, j ak​by m po​tra​fiła powtórzy ć dokład​nie, co by dzi​siaj
do m nie po​wie​dział. Miałam na​dziej ę, że tak będzie j uż za​wsze, że on nig​dy nie odej ​dzie na do​bre.

By łam tak za​to​pio​na w m a​rze​niach, że May pod​kradła się do m nie.
– Wy glądasz prześlicz​nie, Am i – szepnęła, do​ty ​kaj ąc ozdob​ne​go wy ​so​kie​go kołnie​rza m o​j ej

suk​ni.

– Mary przeszła sam ą sie​bie, praw​da? – od​po​wie​działam . Mary by ła j e​dy ną z trój ki po​-

koj ówek, która ze m ną zo​stała. Kie​dy zo​stały pod​li​czo​ne stra​ty, oka​zało się, że zginęło o wie​le
więcej osób, niż przy ​pusz​cza​liśm y. Lucy przeży ła atak i odeszła ze służby, ale Anne po pro​stu
zniknęła.

Ko​lej ​ne pu​ste m iej ​sce dzi​siaj , które po​win​no by ć zaj ęte.
– Boże, Am i, cała się trzęsiesz. – May złapała m nie za ręce i spróbowała j e unie​ru​cho​m ić,

śm iej ąc się z m o​j e​go zde​ner​wo​wa​nia.

– Wiem . Nic na to nie po​radzę.
– Mar​lee! – zawołała May. – Chodź tu​taj i pom óż m i uspo​koić Am i.
Moj a j e​dy ​na druh​na po​deszła do nas, z ocza​m i roz​j aśnio​ny ​m i j ak za​wsze, a j ej to​wa​rzy ​stwo

spra​wiło, że napięcie zaczęło m nie po tro​chu opusz​czać.

– Nie m artw się, Am i, j e​stem pew​na, że on nie uciek​nie sprzed ołta​rza – zażar​to​wała. May

roześm iała się, a j a trzepnęłam j e obie.

– Nie boj ę się, że on zm ie​ni zda​nie! Boj ę się, że się przewrócę albo przekręcę j ego im ię, albo

coś ta​kie​go. Mam ta​lent do psu​cia wszy st​kie​go – j ęknęłam .

background image

Mar​lee przy ​cisnęła czoło do m o​j e​go czoła.
– Nic nie po​psu​j e dzi​siej ​sze​go dnia.
– May ! – sy knęła m am a.
– Do​bra, m am a za​raz wy j ​dzie z sie​bie. Do zo​ba​cze​nia po​tem . – May cm oknęła po​wie​trze koło

m o​j e​go po​licz​ka, żeby nie zo​sta​wić śladów szm in​ki, a po​tem po​biegła na swo​j e m iej ​sce. Za​grała
m u​zy ​ka, a m oj a ro​dzi​na wy szła ra​zem , żeby przej ść przez kościół nawą główną, która cze​kała na
m nie.

Mar​lee cofnęła się o krok.
– Czy j a j e​stem następna?
– Tak. Swoj ą drogą, cu​dow​nie wy glądasz w ty m ko​lo​rze.
Mar​lee wy ​sunęła bio​dro, po​zuj ąc w swo​j ej suk​ni.
– Wa​sza wy ​so​kość m a do​sko​nały gust.
Wes​tchnęłam ci​cho.
– Nikt m nie tak j esz​cze nie na​zy ​wa. O Boże, niedługo wszy ​scy będą do m nie m ówić w ten

sposób. – Próbowałam szy b​ko przy ​zwy ​czaić się do tego ty tułu. Ko​ro​na​cj a by ła częścią ce​re​m o​-
nii ślub​nej . Miałam naj ​pierw złoży ć przy ​sięgę Ma​xo​no​wi, a po​tem Illéi. Naj ​pierw obrączki, po​-
tem ko​ro​ny.

– Nie za​cznij się zno​wu de​ner​wo​wać! – upo​m niała m nie Mar​lee.
– Sta​ram się! Wie​działam prze​cież, że to nastąpi, ty le że to bar​dzo dużo j ak na j e​den dzień.
– Ha! – oznaj ​m iła Mar​lee, kie​dy m u​zy ​ka zm ie​niła ry tm .
– Za​cze​kaj do wie​czo​ra.
– Mar​lee!
Za​nim zdąży łam j ą skar​cić, uciekła m i, m ru​gaj ąc na pożegna​nie, a j a nie m ogłam się nie

roześm iać. Tak bar​dzo cie​szy łam się, że zno​wu j est częścią m o​j e​go ży cia. Ofi​cj al​nie uczy ​niłam
j ą j edną z m o​ich dam dwo​ru, a Ma​xon uczy ​nił swo​im przy ​bocz​ny m Car​te​ra. To by ł j a​sny sy ​-
gnał dla społeczeństwa, j ak będą wy glądały rządy no​we​go króla, a j a cie​szy łam się, wiedząc, ilu
lu​dzi cze​ka na te zm ia​ny.

Nasłuchi​wałam i cze​kałam . Wie​działam , że od​po​wied​nie nuty za​brzm ią j uż niedługo, więc sko​-

rzy ​stałam z oka​zj i, żeby po raz ostat​ni wy gładzić suk​nię.

By ła na​prawdę wspa​niała. Biała tka​ni​na opi​nała m oj e bio​dra i spły wała fa​la​m i na podłogę.

Krótkie ko​ron​ko​we rękawy prze​cho​dziły w wy ​so​ki kołnierz, który spra​wiał, że wy glądałam j ak
praw​dzi​wa księżnicz​ka. Na suk​nię m iałam na​rzu​coną pe​le​ry nę spły waj ącą z ty łu j ako tren.
Miałam j ą zdj ąć pod​czas we​se​la, kie​dy to za​m ie​rzałam tańczy ć z m oim m ężem , dopóki nie
padnę z nóg.

– Je​steś go​to​wa, Mer?
Odwróciłam się do Aspe​na.
– Tak, j e​stem go​to​wa.
Podał m i ram ię, a j a wsunęłam dłoń pod j ego łokieć.
– Wy glądasz nie​sa​m o​wi​cie.
– Ty też się nieźle wy ​stroiłeś – sko​m en​to​wałam . Cho​ciaż się uśm ie​chałam , by łam pew​na, że

wi​dzi m oj e zde​ner​wo​wa​nie.

– Nie m asz się czy m przej ​m o​wać – za​pew​nił m nie, a j ego uśm iech, pełen pew​ności sie​bie, tak

j ak za​wsze spra​wił, że uwie​rzy łam we wszy st​ko, co m ówił.

background image

Ode​tchnęłam głęboko i skinęłam głową.
– Do​brze. Ty l​ko pil​nuj , żeby m się nie przewróciła.
– Nie m artw się. Jeśli za​czniesz tra​cić równo​wagę, poży czę ci to. – Pod​niósł ciem ​no​nie​bieską

laskę, zro​bioną spe​cj al​nie, żeby pa​so​wała do j ego ga​lo​we​go m un​du​ru. Sam po​m y sł spra​wił, że
się roześm iałam .

– Idzie​m y – oznaj ​m ił, szczęśliwy, że uśm ie​cham się szcze​rze.
– Wa​sza wy ​so​kość? – za​py ​tała Si​lvia. – Już czas. – W j ej głosie by ło sły chać odro​binę po​dzi​wu.
Skinęłam j ej głową, a po​tem Aspen i j a skie​ro​wa​liśm y się do drzwi.
– Zrób na nich wrażenie – po​wie​dział, za​nim m u​zy ​ka zro​biła się głośniej ​sza, a goście nas zo​ba​-

czy ​li.

Wróciły wszy st​kie oba​wy. Cho​ciaż sta​ra​liśm y się ogra​ni​czać listę gości, set​ki lu​dzi tłoczy ło się

wzdłuż nawy, którą m iałam przej ść do Ma​xo​na. Po​nie​waż wszy ​scy wsta​li z m iej sc, żeby m nie
po​wi​tać, nie wi​działam go.

Chciałam ty l​ko zo​ba​czy ć j ego twarz. Kie​dy znaj dę j ego szcze​re oczy o sil​ny m spoj ​rze​niu,

będę wie​działa, że wszy st​ko m i się uda.

Uśm iechnęłam się, sta​raj ąc się za​cho​wać spokój , z wdziękiem ki​waj ąc głową na po​wi​ta​nie na​-

szy ch gości i dziękuj ąc im za obec​ność w ty m dniu. Ale Aspen wie​dział.

– Wszy st​ko będzie do​brze, Mer.
Po​pa​trzy łam na nie​go, a j ego spoj ​rze​nie dodało m i otu​chy.
Ru​szy łam przed sie​bie.
To nie by ło naj ​bar​dziej pełne wdzięku przej ście przez nawę główną. Nie by ło też naj ​szy b​sze.

Ciężko uszko​dzo​na noga Aspe​na spra​wiała, że m u​sie​liśm y kuleć po​wo​li przez cały kościół. Ale
kogo in​ne​go m iałaby m o to po​pro​sić? Kogo in​ne​go m ogłaby m po​pro​sić? Aspen prze​sunął się,
żeby zaj ąć roz​pacz​li​wie pu​ste m iej ​sce w m oim ży ciu. Nie j ako m ój chłopak, nie j ako m ój przy ​-
j a​ciel, ale j ako członek ro​dzi​ny.

Spo​dzie​wałam się, że m oże odm ówić, i oba​wiałam się, że po​trak​tu​j e to j ako obelgę. Ale po​wie​-

dział, że będzie za​szczy ​co​ny i przy ​tu​lił m nie, kie​dy o to za​py ​tałam .

Od​da​ny i szcze​ry do sa​m e​go końca. Taki by ł m ój Aspen.
W końcu zo​ba​czy łam w tłum ie zna​j om ą twarz. By ła tam Lucy. Sie​działa koło swo​j e​go oj ca.

Pro​m ie​niała z dum y na m ój wi​dok, ale tak na​prawdę nie po​tra​fiła ode​rwać wzro​ku od Aspe​na.
Wie​działam , że niedługo przy j ​dzie ko​lej także na nią i nie m ogłam się tego do​cze​kać. Aspen nie
m ógłby do​ko​nać lep​sze​go wy ​bo​ru.

Koło niej , w pierw​szy ch ław​kach, sie​działy po​zo​stałe kan​dy ​dat​ki. Wy ​ka​zały się wielką od​wagą,

przy ​chodząc tu​taj dla m nie, biorąc pod uwagę, że nie by ło tu wszy st​kich, które po​win​ny by ć.
Mim o wszy st​ko uśm ie​chały się, na​wet Kriss, cho​ciaż wi​działam sm u​tek w j ej oczach. Za​sko​czy ło
m nie, j ak bar​dzo żałowałam , że nie m a tu Ce​le​ste. Po​tra​fiłam so​bie wy ​obra​zić, j ak prze​wra​ca
ocza​m i, a po​tem m ru​ga do m nie albo robi coś w ty m ro​dza​j u. Rzu​ca uwagę, która j est pra​wie
złośliwa, ale j ed​nak nie do końca. Na​prawdę, na​prawdę m i j ej bra​ko​wało.

Bra​ko​wało m i także królo​wej Am ​ber​ly. Mogłam so​bie ty l​ko wy ​obrażać, j ak bar​dzo by łaby

szczęśliwa, gdy ​by by ła tu dzi​siaj i w końcu zy ​skała córkę. Czułam , że poślu​biaj ąc Ma​xo​na, m am
pra​wo ko​chać j ą w taki sposób, j ak m atkę. By łam pew​na, że za​wsze by tak by ło.

Da​lej sie​działy m oj a m am a i May, tuląc się do sie​bie tak m oc​no, j ak​by po​trze​bo​wały po​cie​-

chy. Wokół nich by ło tak wie​le uśm iechów. Czułam się pra​wie przy tłoczo​na m iłością, którą m nie

background image

ob​da​rza​no.

By łam tak roz​pro​szo​na wi​do​kiem ich twa​rzy, że za​po​m niałam , j ak bli​sko końca nawy się znaj ​-

duj ę. Kie​dy spoj ​rzałam przed sie​bie… zo​ba​czy łam go.

Wy ​da​wało się, że wokół nas nie m a ni​ko​go więcej .
Żad​ny ch fil​m uj ący ch nas ka​m er, żad​ny ch bły sków fle​szy. Ty l​ko m y. Ty l​ko Ma​xon i j a.
Miał na głowie ko​ronę, a j ego gar​ni​tur by ł prze​pa​sa​ny błękitną wstęgą z or​de​ra​m i. Co po​wie​-

działam , kie​dy po raz pierw​szy tak się ubrał? Chy ​ba coś o po​wie​sze​niu go pod su​fi​tem za​m iast
ży ran​do​la. Uśm iechnęłam się, wspo​m i​naj ąc długą drogę, która za​pro​wa​dziła nas tu​taj , przed ten
ołtarz.

Kil​ka ostat​nich kroków Aspen zro​bił po​wo​li, ale pew​nie. Kie​dy zna​leźliśm y się na m iej ​scu,

odwróciłam się do nie​go. Aspen uśm iechnął się do m nie j esz​cze raz, a j a pocałowałam go w po​li​-
czek, żegnaj ąc się z tak wie​lo​m a rze​cza​m i. Przez chwilę pa​trzy ​liśm y na sie​bie, a po​tem wziął
m nie za rękę i włoży ł j ą w dłoń Ma​xo​na, od​daj ąc m nie pod j ego opiekę.

Skinęli so​bie głowa​m i, a na ich twa​rzach m a​lo​wał się ty l​ko sza​cu​nek. Nie przy ​pusz​czałam ,

żeby m m ogła kie​dy ​kol​wiek zro​zu​m ieć, co zaszło m iędzy nim i, ale w tej chwi​li ich re​la​cj a wy ​da​-
wała się po​ko​j o​wa. Aspen cofnął się, a j a zro​biłam krok do przo​du, staj ąc w m iej ​scu, w który m
nig​dy nie spo​dzie​wałam się zna​leźć.

Ma​xon i j a stanęliśm y tuż koło sie​bie, a uro​czy ​stość się roz​poczęła.
– Wi​taj , m oj a m iła – szepnął.
– Nie za​czy ​naj – ostrzegłam , a po​tem obo​j e się uśm iechnęliśm y.
Ma​xon trzy ​m ał m nie za ręce, j ak​by ty l​ko to za​trzy ​m y ​wało go na zie​m i, a j a skon​cen​tro​wałam

się, szy ​kuj ąc się do wy ​po​wie​dze​nia słów obiet​ni​cy, której nig​dy nie za​m ie​rzałam złam ać. Ten
dzień na​prawdę m iał w so​bie coś m a​gicz​ne​go.

Na​wet w tej chwi​li wie​działam j ed​nak, że nie ży j e​m y w baj ​ce. Wie​działam , że przy j dą trud​ne

i nie​pew​ne cza​sy. Wie​działam , że rze​czy nie za​wsze będą układać się tak, j ak by śm y chcie​li, i że
będzie​m y m u​sie​li sta​rać się pam iętać, że to by ł nasz wy bór. Nie będzie ide​al​nie, nie przez cały
czas.

To nie będzie: „Ży li długo i szczęśli​wie”.
To będzie o wie​le więcej .

background image

Po​dzięko​wa​nia

C

zy m ożecie przy łoży ć po pro​stu dłoń do tej kart​ki i udać, że przy ​bi​j am Wam piątkę? Se​rio: j ak

in​a​czej m iałaby m Wam po​dziękować za czy ​ta​nie m o​ich książek? Mam na​dziej ę, że będzie​cie się
bawić przy opo​wieści o Am e​ri​ce tak sam o do​brze, j ak j a. Nig​dy nie będę w sta​nie wy ​ra​zić, j ak
bar​dzo j e​stem szczęśliwa, że poświęca​cie czas, żeby to​wa​rzy ​szy ć m i przez całą tę hi​sto​rię. Po​dzi​-
wiam Wasz en​tu​zj azm i dziękuj ę z całego ser​ca!

Przede wszy st​kim ogrom ​ne po​dzięko​wa​nia należą się Cal​la​way ​owi. Je​stem szczęśliwa za

każdy m ra​zem , kie​dy widzę Twój pod​pis w e-m a​ilach – Mąż Kie​ry Cass, au​tor​ki nr 1 na liście be​-
st​sel​lerów New York Ti​me​sa
– i cieszę się, że j e​steś ze m nie dum ​ny. Dziękuj ę, że wspie​rałeś m nie
naj ​bar​dziej ze wszy st​kich w trak​cie tej podróży. Ko​cham Cię!

Guy ​den i Zuzu – dziękuj ę, że by liście ta​ki​m i świet​ny ​m i dzie​cia​ka​m i i po​zwo​li​liście m a​m ie

ucie​kać do ga​bi​ne​tu i pra​co​wać. Je​steście cu​dow​ny ​m i człowiecz​ka​m i i strasz​nie Was ko​cham .

Dziękuj ę Mi​m oo, Po​opie i wuj ​ko​wi Jody ’em u za całe wspar​cie, tak sam o j ak Mim i, Pa​pie

i wuj ​ko​wi Chri​so​wi. Całe m nóstwo rze​czy nie m ogłoby się wy ​da​rzy ć bez Wa​szej po​m o​cy, więc
dziękuj ę, że by liście przy m nie, nie ty l​ko ze względu na m nie, ale ze względu na całą m oj ą m ałą
ro​dzinę.

Dziękuj ę naj ​lep​szej agent​ce na świe​cie, Ela​nie Roth Par​ker. Chcę, żeby ś m nie za​wsze chciała!

Dziękuj ę za Twoj ą wiarę, ciężką pracę i za to, że by łaś po pro​stu su​per. Gdy ​by m kie​dy ​kol​wiek
wdała się w bój kę na uli​cy, chciałaby m Cię m ieć tuż koło sie​bie. W naj ​lep​szy m m ożli​wy m zna​-
cze​niu. *UŚCI​SKI*

Dziękuj ę Eri​ce Sus​sm an, m o​j ej fan​ta​sty cz​nej re​dak​tor​ce. Tak wie​le tej hi​sto​rii udało się dzięki

To​bie. Dziękuj ę z całego ser​ca, że ze m ną wy ​trzy ​m y ​wałaś. Uwiel​biam Cie​bie, Two​j e fio​le​to​we
pi​sa​ki i Two​j e uśm iech​nięte buźki! Współczuj ę każdem u au​to​ro​wi, który m usi pra​co​wać z in​ny m
re​dak​to​rem . Je​steś ab​so​lut​nie naj ​lep​sza!

Dziękuj ę ze​społowi Har​per​Te​en za ciężką pracę i za to, że j e​steście tacy wspa​nia​li. Za​wsze

chciałam na​zy ​wać Wa​sze Wy ​daw​nic​two do​m em i nie m ogę uwie​rzy ć, j ak do​brzy dla m nie
by liście! Dziękuj ę Wam z całego ser​ca!

Dziękuj ę Ka​th​le​en, która zaj ​m o​wała się pra​wa​m i do wy dań za​gra​nicz​ny ch. To dzięki To​bie

m oj e książki zna​lazły się na cały m świe​cie, a j a wraz z nim i! Nadal trud​no m i w to uwie​rzy ć.

Dziękuj ę Sa​m an​cie Clark za pro​wa​dze​nie m o​j e​go fan​pa​ge’a na Fa​ce​bo​oku z własnej woli i bez

na​rze​ka​nia, j a​kiej pra​cy to wy ​m a​ga. Je​steś nie​sa​m o​wi​cie cool! Dziękuj ę!

Dziękuj ę wszy st​kim , którzy pro​wadzą stro​ny fa​now​skie poświęcone Ry​wal​kom na Twit​te​rze,

Tum ​bl​rze i Fa​ce​bo​oku. W połowie przy ​padków nie ro​zu​m iem j ęzy ka, w który m pi​sze​cie, i do​pro​-
wa​dza m nie to do szału! Dziękuj ę za to, że j e​steście tacy pra​co​wi​ci, po​m y słowi i chce​cie ze m ną
roz​m a​wiać. Se​rio-se​rio, j e​steście naj ​lep​si!

background image

Dziękuj ę Geo​r​gii Whi​ta​ker za na​prawdę nie​sa​m o​wi​te wi​deo, dzięki którem u j ej na​zwi​sko zdo​-

by ło m iej ​sce w tej książce. Dziękuj ę, że po​zwo​liłaś m i j e wy poży czy ć!

O kim za​po​m i​nam ? Je​stem pew​na, że o j a​kim ś ty siącu lu​dzi…
Kościołowi Nor​th​star (przy ​sięgam , że zaczęłam do nie​go cho​dzić całe lata przed​tem , za​nim

po​wstały Ry​wal​ki) dziękuj ę za to, że stał się do​m em dla ro​dzi​ny Cass i za nie​ustaj ące wspar​cie.

Dziękuj ę FTW… Nie wiem na​wet, co m am Wam po​wie​dzieć. Je​steście ab​sur​dal​ni, a j a Was

ko​cham .

Dziękuj ę The Fray, One Di​rec​tion, Jack’s Man​ne​qu​in, Pa​ra​m o​re, El​bow i wie​lu in​ny m pio​sen​-

ka​rzom za to, że przez całe lata do​star​cza​liście m i in​spi​ra​cj i. To dzięki Wam m iałam pa​li​wo dla
m o​ich hi​sto​rii.

Je​stem także wdzięczna za ist​nie​nie Coke Zero, die​te​ty cz​ny ch Whe​at Thins, a cza​sem także

Milk Duds. Przez wie​le lat by ły nie​zwy ​kle ważne dla m o​j e​go prze​trwa​nia.

Na ko​niec, co naj ​ważniej ​sze, chciałaby m po​dziękować Bogu. Wie​le lat tem u pi​sa​nie oca​liło

m nie w bar​dzo m rocz​ny m okre​sie m o​j e​go ży cia. Wte​dy nie zda​wałam so​bie z tego spra​wy, ale
wia​ra stała się m oim kołem ra​tun​ko​wy m . Wierzę, że ten ta​lent j est da​rem od Boga i na​wet w naj ​-
trud​niej ​szy ch dniach m oj a pra​ca daj e m i szczęście. Czuj ę, że otrzy ​m ałam ty siące
błogosławieństw, a cho​ciaż za​ra​biam pi​sa​niem na ży cie, wciąż nie po​tra​fię zna​leźć słów, żeby
wy ​ra​zić m oj ą wdzięczność. Dziękuj ę.

background image

W se​rii Ry​wal​ki uka​zały się:

Tom 1

Ry​wal​ki

Tom 2

Eli​ta

Tom 3
Je​dy​na

W li​sto​pa​dzie 2014 ukaże się:

Książę & Gwar​dzi​sta

W 2015:

The Qu​inn & The Fa​vo​ri​te

oraz

Tom 4

The Heir

*

* Nie zna​m y j esz​cze treści dwóch ostat​nich po​zy ​cj i, więc po​da​j e​m y ty tuły ory ​gi​nal​ne.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
The Elite Kiera Cass Rozdział 10 (tł DD TT)
Kiera Cass Królowa i Faworytka

więcej podobnych podstron