Ty tuł ory ginału: The One
Pierwsze wy danie w j ęzy ku polskim © 2014 by Wy dawnictwo Jaguar Sp. Jawna
Redakcj a: Ewa Holewińska
Skład i łam anie: EKART
Copy right © 2014 by Kiera Cass. By arrangem ent with the author. All rights reserved.
Proj ekt okładki © 2012 by Gustavo Marx/Merge Left Reps,Inc.
Opracowanie graficzne okładki Erin Fitzsim m ons
Polish language translation copy right © 2014 by Wy dawnictwo Jaguar Sp. Jawna
ISBN 978-83-7686-302-3
Wy danie pierwsze, Wy dawnictwo Jaguar, Warszawa 2014
Adres do korespondencj i:
Wy dawnictwo Jaguar Sp. Jawna
ul. Kazim ierzowska 52 lok. 104
02-546 Warszawa
www.wy dawnictwo-j aguar.pl
Wy danie pierwsze w wersj i ebook
Wy dawnictwo Jaguar, Warszawa 2014
Skład wersj i elektronicznej :
Spis treści
DLA CALLAWAYA,
CHŁOPCA, KTÓRY WSPIĄŁ SIĘ DO DOMKU NA DRZEWIE
W MOIM SERCU I UCZYNIŁ MNIE KORONĄ SWOJEGO SERCA.
T
y m razem by ły śm y w Sali Wielkiej , m ęcząc się z kolej ną lekcj ą ety kiety, kiedy przez okna
zaczęły wpadać cegły. Elise naty chm iast rzuciła się na podłogę i zaczęła się czołgać do boczny ch
drzwi, poj ękuj ąc ze strachu. Celeste wrzasnęła przeszy waj ąco i pom knęła na ty ł sali, ledwie uni-
kaj ąc sy piący ch się odłam ków szkła. Kriss złapała m nie za ram ię i pociągnęła, więc razem z nią
pobiegłam w stronę wy j ścia.
– Pospieszcie się! – zawołała Silvia.
W ciągu kilku sekund gwardziści ustawili się wzdłuż okien i otworzy li ogień, a huk wy strzałów
dzwonił m i w uszach podczas ucieczki. Sprawca aktu agresj i w pobliżu pałacu m usiał zginąć. Nie-
ważne, czy m iał broń palną, czy kam ienie – skończy ła się wy rozum iałość dla rebeliantów.
– Nienawidzę biegać w ty ch pantoflach – m ruknęła Kriss, przerzucaj ąc brzeg sukni przez
ram ię i nie odry waj ąc spoj rzenia od końca kory tarza.
– Jedna z nas będzie się m usiała do tego przy zwy czaić – zauważy ła Celeste, dy sząc ciężko.
Przewróciłam oczam i.
– Jeśli to będę j a, zacznę nosić na co dzień tenisówki. Mam j uż tego kom pletnie dość.
– Mniej gadania, szy bsze tem po! – krzy knęła Silvia.
– Jak m am y się stąd dostać na dół? – zapy tała Elise.
– A co z Maxonem ? – wy sapała Kriss.
Silvia nie odpowiedziała. Szły śm y za nią przez labiry nt kory tarzy, szukaj ąc zej ścia do podziem i
i patrząc, j ak j eden za drugim m ij aj ą nas biegnący w przeciwną stronę gwardziści. Poczułam , że
naprawdę ich podziwiam , i zastanawiałam się, j akiej odwagi trzeba, żeby dla dobra inny ch biec
w stronę niebezpieczeństwa.
Mij aj ący nas gwardziści wy glądali wszy scy tak sam o. W końcu m ój wzrok przy kuła para zie-
lony ch oczu. Aspen nie wy glądał na przestraszonego ani nawet zaskoczonego. Poj awił się pro-
blem , a on m usiał go po prostu rozwiązać. Taki j uż by ł.
Nasze spoj rzenia spotkały się ty lko na m om ent, ale to wy starczy ło. Tak właśnie by ło z Aspe-
nem – w ułam ku sekundy, bez słowa, by łam w stanie m u przekazać: Uważaj na siebie. A on bez
słowa odpowiedział: Wiem, ty też.
Niewy powiedziane słowa by ły koj ące, nie m ogłam j ednak czerpać podobnej pociechy z rze-
czy wy powiedziany ch na głos. Nasza ostatnia rozm owa by ła dość burzliwa. Miałam zaraz
opuścić pałac i prosiłam go, żeby dał m i trochę czasu i pozwolił zapom nieć o Elim inacj ach. A po-
tem ostatecznie zostałam , ale nie m iałam okazj i wy j aśnić m u dlaczego.
Może kończy ła m u się j uż cierpliwość do m nie i zaczy nał tracić zdolność dostrzegania we m nie
ty lko tego, co naj lepsze. Musiałam coś na to poradzić. Nie wy obrażałam sobie ży cia, w który m
nie by łoby Aspena. Nawet teraz, chociaż m iałam nadziej ę, że Maxon m nie wy bierze, istnienie
świata bez Aspena wy dawało m i się czy m ś niem ożliwy m .
– Tutaj ! – zawołała Silvia, odsuwaj ąc ukry ty w ścianie panel.
Ruszy ły śm y w dół schodam i, Elise i Silvia na początku.
– Cholera, Elise, pospiesz się trochę! – krzy knęła Celeste. Wkurzy ły m nie j ej słowa, ale nic nie
powiedziałam , bo w końcu wszy stkie m y ślały śm y to sam o.
Kiedy schodziły śm y coraz niżej w ciem ność, m y ślałam ze zgrozą o zm arnowany ch godzi-
nach, które spędzę, chowaj ąc się j ak m y sz w norze. Szły śm y dalej , a odgłosy naszej ucieczki
by ły tłum ione przez krzy ki, aż w końcu nad nam i zabrzm iał m ęski głos:
– Zatrzy m aj cie się!
Kriss i j a odwróciły śm y się j ednocześnie, m rużąc oczy, dopóki nie zobaczy ły śm y wy raźnie
m unduru.
– Czekaj cie! – zawołała Kriss do dziewcząt poniżej . – To gwardzista.
Zatrzy m ały śm y się na schodach, oddy chaj ąc ciężko. W końcu m ężczy zna, także zady szany,
dotarł do nas.
– Przepraszam panie. Rebelianci uciekli, kiedy ty lko otworzy liśm y ogień. Naj wy raźniej dzisiaj
nie by li w nastroj u do walki.
Silvia przesunęła dłońm i po ubraniu, żeby j e wy gładzić, i odparła w naszy m im ieniu:
– Czy król ogłosił, że j est bezpiecznie? Jeśli nie, naraża pan te dziewczęta na poważne niebez-
pieczeństwo.
– Dostaliśm y polecenie od dowódcy gwardii. Jestem pewien, że j ego wy sokość…
– Nie m ówi pan w im ieniu króla. Dobrze, dziewczęta, idziem y dalej .
– Naprawdę? – zapy tałam . – Mam y się kry ć bez potrzeby ?
Silvia rzuciła m i spoj rzenie, które powstrzy m ałoby chy ba nawet atakuj ącego rebelianta. Na-
ty chm iast um ilkłam . Nawiązała się m iędzy nam i nić przy j aźni, ponieważ nie wiedząc o ty m , od-
wracała m oj ą uwagę od Maxona i Aspena dzięki dodatkowy m lekcj om . Jednak po m oim popisie
kilka dni tem u w czasie Biuletynu wszy stko to należało j uż chy ba do przeszłości. Silvia odwróciła
się do gwardzisty i m ówiła dalej :
– Proszę przy nieść rozkaz od króla, wtedy wrócim y. Idziem y dalej , dziewczęta.
Gwardzista i j a wy m ieniliśm y znużone spoj rzenia i poszliśm y każdy w swoj ą stronę.
Silvia nie okazała ani cienia skruchy, kiedy dwadzieścia m inut później poj awił się inny gwardzi-
sta, m ówiąc nam , że m ożem y wracać na górę.
By łam tak poiry towana całą tą sy tuacj ą, że nie czekałam na Silvię ani na pozostałe dziewczy -
ny. Wspięłam się po schodach, wy szłam na j akiś kory tarz na parterze i pom aszerowałam do swo-
j ego pokoj u, cały czas niosąc pantofle w ręku. Moich pokoj ówek nie by ło, ale na łóżku czekała na
m nie m ała srebrna tacka z kopertą.
Naty chm iast rozpoznałam pism o May i rozerwałam kopertę, łapczy wie chłonąc j ej słowa.
Ami,
zostałyśmy ciotkami! Astra jest cudowna. Żałuję, że nie ma Cię tutaj i nie możesz jej sama zo-
baczyć, ale wszyscy rozumiemy, że teraz musisz być w pałacu. Myślisz, że spotkamy się na
Boże Narodzenie? To przecież już niedługo! Muszę kończyć, pomagam Kennie i Jamesowi. Nie
mogę uwierzyć, jak ona jest śliczna! Przesyłam zdjęcie. Ściskamy Cię mocno!
May
Wy j ęłam zza kartki bły szczącą fotografię. By li na niej wszy scy z wy j ątkiem Koty i m nie. Ja-
m es, m ąż Kenny, m iał podkrążone oczy, ale stał rozprom ieniony koło żony i córki. Kenna sie-
działa wy prostowana na łóżku, trzy m aj ąc m ałe różowe zawiniątko, i wy glądała na szczęśliwą, ale
i wy czerpaną. Mam a i tata prom ienieli dum ą, a entuzj azm May i Gerada by ł widoczny nawet na
zdj ęciu. Oczy wiście, Koty tu nie by ło, ponieważ obecność w ty m m iej scu nie wiązała się z żad-
ny m i korzy ściam i. Ale j a powinnam tam by ć.
Nie by ło m nie tam .
By łam tutaj i chwilam i sam a nie rozum iałam dlaczego. Maxon nadal spędzał czas z Kriss, na-
wet po ty m wszy stkim , co zrobił, żeby m m ogła zostać. Rebelianci bezustannie zagrażali naszem u
bezpieczeństwu, a lodowate słowa króla by ły zabój cze dla m oj ej pewności siebie. Przez cały czas
krąży ł wokół m nie Aspen – sekret, którego nikt nie m ógł poznać. Kam ery poj awiały się i znikały,
wy kradaj ąc okruchy naszego ży cia, aby zabawiać publiczność. Z każdej strony znaj dowałam się
pod presj ą i brakowało m i wszy stkich ty ch rzeczy, które zawsze by ły dla m nie ważne.
Przełknęłam łzy złości. Już dostatecznie dużo płakałam .
Zam iast tego zaczęłam snuć plany. Jedy ną m etodą, żeby wszy stko poukładać, by ło zakończenie
Elim inacj i.
Chociaż nadal od czasu do czasu zastanawiałam się, czy na pewno chcę by ć księżniczką, nie
m iałam cienia wątpliwości, że chcę należeć do Maxona. Jeśli tak się m iało stać, nie m ogłam sie-
dzieć i czekać bezczy nnie. Przy pom inaj ąc sobie ostatnią rozm owę z królem , krąży łam po pokoj u
i czekałam na pokoj ówki.
Oddy chałam z trudem , więc wiedziałam , że niewiele zdołam przełknąć, ale to by ło warte
poświęcenia. Musiałam poczy nić j akieś postępy i to j ak naj szy bciej . Zgodnie ze słowam i króla,
inne dziewczęta czy niły Maxonowi awanse – fizy czne awanse – a j ego zdaniem j a by łam o wie-
le zby t pospolita, żeby dorównać im pod ty m względem .
Jakby m oj a relacj a z Maxonem nie by ła dostatecznie skom plikowana, dochodziła do tego j esz-
cze kwestia odbudowy zaufania. Nie by łam pewna, czy to oznacza, że nie wolno m i zadawać
py tań, czy wręcz przeciwnie. Chociaż by łam prakty cznie pewna, że nie posunął się zby t daleko
w relacj ach z pozostały m i dziewczętam i, nie potrafiłam się nad ty m nie zastanawiać. Nigdy
wcześniej nie próbowałam by ć uwodzicielska – niem al każdy inty m ny m om ent z Maxonem by ł
niezaplanowany – ale m usiałam m ieć nadziej ę, że j eśli ty lko się postaram , będę m ogła j asno po-
kazać, że j estem zainteresowana nim tak sam o, j ak pozostałe dziewczęta.
Odetchnęłam głęboko, uniosłam głowę i weszłam do j adalni. Celowo spóźniłam się o m inutę
lub dwie z nadziej ą, że wszy scy zdąży li j uż zaj ąć m iej sca. Nie pom y liłam się, ale wy warłam
większe wrażenie, niż się spodziewałam .
Dy gnęłam , przesuwaj ąc nogę w taki sposób, żeby rozcięcie w sukni rozchy liło się i odsłoniło
udo niem al do sam ego biodra. Suknia m iała kolor ciem noczerwony, nie zakry wała ram ion i prak-
ty cznie cały ch pleców, a j a m ogłaby m przy siąc, że pokoj ówki uży ły m agii, żeby w ogóle się na
m nie trzy m ała. Wstałam i spoj rzałam na Maxona, który, j ak zauważy łam , przerwał j edzenie.
Ktoś upuścił widelec.
Skrom nie schy liłam głowę i podeszłam do swoj ego m iej sca, siadaj ąc obok Kriss.
– Am i, ty tak poważnie? – zapy tała szeptem .
– Nie rozum iem ? – zapy tałam , udaj ąc zaskoczenie.
Kriss odłoży ła sztućce i popatrzy ły śm y na siebie.
– Wy glądasz na łatwą.
– Cóż, a ty wy glądasz na zazdrosną.
Musiałam trafić w dziesiątkę, bo zarum ieniła się lekko i znowu zaj ęła się j edzeniem . Ja sku-
bałam ostrożnie swoj ą porcj ę, czuj ąc się nieznośnie ściśnięta. Kiedy postawiono przed nam i de-
ser, postanowiłam przestać ignorować Maxona i okazało się, że patrzy ł na m nie, tak j ak m iałam
nadziej ę. Naty chm iast pociągnął się za ucho, a j a niespiesznie powtórzy łam ten gest. Rzuciłam
szy bkie spoj rzenie królowi Clarksonowi i postarałam się ukry ć uśm iech. By ł poiry towany, co
oznaczało, że kolej na rzecz uszła m i na sucho.
Wstałam od stołu wcześniej , żeby dać Maxonowi okazj ę do podziwiania m oj ej sukni od ty łu,
i j ak naj prędzej poszłam do pokoj u. Zam knęłam za sobą drzwi i rozpięłam naty chm iast suwak,
rozpaczliwie potrzebuj ąc oddechu.
– Jak panience poszło? – zapy tała Mary, podchodząc do m nie.
– Wy glądał na oszołom ionego. Tak j ak wszy scy.
Lucy pisnęła, a Anne podeszła, żeby pom óc Mary.
– Przy trzy m am y to, panienka m oże usiąść – poleciła, więc posłuchałam j ej . – Przy j dzie tu
dzisiaj ?
– Tak. Nie wiem kiedy, ale na pewno przy j dzie.
Przy siadłam na skraj u łóżka, zaplataj ąc ręce na brzuchu, żeby przy trzy m ać rozpiętą sukienkę.
Anne spoj rzała na m nie ze sm utkiem .
– Przy kro m i, że będzie panienka m usiała znosić te niewy godę j eszcze przez kilka godzin. Ale
j estem pewna, że efekt okaże się tego wart.
Uśm iechnęłam się, staraj ąc się wy glądać, j akby nie przeszkadzało m i takie cierpienie. Powie-
działam pokoj ówkom , że chcę zwrócić na siebie uwagę Maxona. Nie wspom niałam o m oj ej na-
dziei, że j eśli będę m iała szczęście, ta suknia szy bko wy ląduj e na podłodze.
– Chce panienka, żeby śm y zostały, dopóki on nie przy j dzie? – Lucy kipiała entuzj azm em .
– Nie, pom óżcie m i ty lko zapiąć to z powrotem . Muszę przem y śleć parę spraw – odpowie-
działam i wstałam , żeby m ogły się m ną zaj ąć.
Mary sięgnęła do suwaka.
– Proszę wciągnąć brzuch.
Posłuchałam j ej , a kiedy suknia znowu zacisnęła się na m nie, pom y ślałam o żołnierzach,
idący ch na woj nę. Miałam inny m undur, ale podobną determ inacj ę.
Dzisiaj wieczorem zam ierzałam ustrzelić m ężczy znę.
O
tworzy łam drzwi balkonowe, żeby odświeży ć powietrze w pokoj u. By ł j uż grudzień i chłodny
wiatr m uskał m oj ą skórę. Nie wolno nam j uż by ło w ogóle wy chodzić na zewnątrz, chy ba że pod
eskortą gwardzistów, więc to m usiało m i wy starczać.
Przebiegłam po pokoj u, zapalaj ąc świece i staraj ąc się, żeby wnętrze wy glądało zachęcaj ąco.
Usły szałam pukanie do drzwi, więc zdm uchnęłam zapałkę, rzuciłam się na łóżko, podniosłam
książkę i rozłoży łam spódnicę. Ależ oczywiście, Maxonie, zawsze tak wyglądam, kiedy czytam.
– Proszę! – zawołałam cicho.
Wszedł Maxon, a j a przechy liłam lekko głowę, dostrzegaj ąc zdum ienie w j ego oczach, kiedy
rozglądał się po nastroj owo oświetlony m pokoj u. W końcu spoj rzał na m nie, a j ego wzrok ześli-
zgnął się na m oj ą odsłoniętą nogę.
– Jesteś nareszcie – powiedziałam , zam y kaj ąc książkę i wstaj ąc, żeby się z nim przy witać.
Maxon zam knął drzwi i podszedł do m nie, nie odry waj ąc oczu od m oich krągłości.
– Chciałem ci powiedzieć, że wy glądasz dzisiaj fantasty cznie.
Odrzuciłam pasm o włosów na plecy.
– A, ta sukienka? Znalazłam j ą z ty łu w szafie.
– Cieszę się, że j ą wy ciągnęłaś.
Splotłam palce z j ego palcam i.
– Chodź, usiądź koło m nie. Ostatnio rzadko się spoty kam y.
Westchnął i posłuchał m nie.
– Bardzo cię za to przepraszam . Sy tuacj a j est trochę napięta po ty m , j ak straciliśm y ty lu ludzi
w ataku rebeliantów, a sam a wiesz, j aki j est m ój oj ciec. Wy słaliśm y część gwardzistów, żeby
chronili wasze rodziny, więc nasza ochrona j est słabsza niż kiedy kolwiek. Oj ciec zachowuj e się
w związku z ty m j eszcze gorzej niż zwy kle. Naciska na m nie, żeby m zakończy ł Elim inacj e, ale j a
nie ustępuj ę. Potrzebuj ę czasu, żeby wszy stko przem y śleć.
Siedzieliśm y na brzegu łóżka, więc przy sunęłam się bliżej do niego.
– Oczy wiście. To ty powinieneś decy dować.
Skinął głową.
– No właśnie. Wiem , że powtarzałem to ty siące razy, ale doprowadza m nie do szału, kiedy lu-
dzie na m nie naciskaj ą.
Lekko wy dęłam wargi.
– Wiem .
Um ilkł, a j a nie m ogłam odgadnąć niczego z j ego twarzy. Próbowałam wy m y ślić, j ak
m ogłaby m posunąć sprawy do przodu bez nachalnego narzucania się, ale nie m iałam poj ęcia,
j ak się tworzy rom anty czną atm osferę.
– Wiem , że to niem ądre, ale pokoj ówki przy niosły m i dzisiaj nowe perfum y. Czy nie są trochę
za m ocne? – zapy tałam , przechy laj ąc głowę, żeby m ógł się pochy lić i j e powąchać.
Zbliży ł się do m nie, doty kaj ąc nosem m oj ej m iękkiej skóry.
– Nie, skarbie, są cudowne – powiedział w zagłębienie m iędzy m oj ą szy j ą a ram ieniem . Po-
tem m nie tam pocałował. Przełknęłam ślinę i spróbowałam się skoncentrować. Musiałam do
pewnego stopnia kontrolować sy tuacj ę.
– Cieszę się, że ci się podobaj ą. Naprawdę tęskniłam za tobą.
Poczułam , że j ego dłoń przesuwa się za m oim i plecam i, więc odwróciłam do niego głowę. Zo-
baczy łam , że wpatruj e m i się w oczy, a nasze wargi dzielą m ilim etry.
– Jak bardzo za m ną tęskniłaś? – zapy tał szeptem .
Jego spoj rzenie w połączeniu z niskim głosem sprawiały, że m oj e serce biło w dziwny m ry t-
m ie.
– Bardzo – odpowiedziałam , także szeptem . – Bardzo, bardzo.
Pochy liłam się do przodu, pragnąc pocałunku. Maxon pewny m gestem przy ciągnął m nie
bliżej j edną ręką, a palce drugiej wplótł w m oj e włosy. Moj e ciało pragnęło roztopić się
w pocałunku, ale sukienka m i to uniem ożliwiała. Wtedy, czuj ąc nową falę nerwów, przy po-
m niałam sobie o m oim planie.
Przesunęłam dłonie w dół ram ion Maxona, prowadząc j ego palce do suwaka z ty łu sukienki
z nadziej ą, że to wy starczy.
Jego palce znieruchom iały na m om ent i kiedy właśnie zam ierzałam po prostu poprosić, żeby
rozpiął suwak, Maxon wy buchnął śm iechem .
To sprawiło, że naty chm iast otrzeźwiałam .
– Co j est takie śm ieszne? – zapy tałam przerażona, zastanawiaj ąc się, czy uda m i się niepo-
strzeżenie powąchać własny oddech.
– Ze wszy stkiego, co dotąd robiłaś, to j est zdecy dowanie naj zabawniej sze! – Maxon pochy lił
się, klepiąc kolana ze śm iechu.
– Przepraszam ?
Pocałował m nie energicznie w czoło.
– Zawsze zastanawiałem się, j ak to by wy glądało, gdy by ś się postarała. – Znowu zaczął się
śm iać. – Przepraszam , m uszę j uż iść. – Nawet w j ego postawie widać by ło rozbawienie. – Do zo-
baczenia rano.
A potem wy szedł. Po prostu wy szedł!
Siedziałam j ak sparaliżowana. Dlaczego, na litość boską, wy dawało m i się, że to się m oże
udać? Maxon m ógł nie wiedzieć o m nie wszy stkiego, ale przy naj m niej znał m ój charakter – a to?
To nie by łam j a.
Popatrzy łam na absurdalną suknię. By ła zdecy dowanie zby t śm iała, nawet Celeste nie po-
sunęłaby się tak daleko. Moj e włosy by ły zby t starannie ułożone, m akij aż za gruby. Wiedział, co
próbuj ę zrobić, od chwili, w której stanął w drzwiach. Westchnęłam i przeszłam się po pokoj u,
zdm uchuj ąc świece i rozm y ślaj ąc, j ak m am m u j utro spoj rzeć w oczy.
Z
astanawiałam się, czy nie powiedzieć, że m am gry pę żołądkową. Albo obezwładniaj ącą m i-
grenę. Albo atak paniki. Właściwie cokolwiek, co pozwoliłoby m i nie iść na śniadanie.
Potem pom y ślałam o Maxonie i o ty m , j ak powtarzał, że trzeba zawsze zachować opanowanie.
To akurat nigdy m i szczególnie dobrze nie wy chodziło, ale j eśli przy naj m niej zej dę na dół i będę
obecna, m oże doceni m oj e starania.
W nadziei, że uda m i się wy m azać wspom nienie tego, co zrobiłam , poprosiłam pokoj ówki,
żeby ubrały m nie w naj skrom niej szą sukienkę, j aką m iałam . Z sam ej tej prośby dom y śliły się,
że nie należy py tać o ostatni wieczór. Sukienka m iała m niej szy dekolt niż te, które zwy kle
nosiły śm y w ciepły m klim acie Angeles, oraz rękawy prawie do łokci. By ła kwiecista i pogodna,
zupełnie odm ienna od wczoraj szej kreacj i.
Ledwie odważy łam się spoj rzeć na Maxona, kiedy wchodziłam do j adalni, ale przy naj m niej
trzy m ałam wy soko uniesioną głowę.
Kiedy w końcu na niego popatrzy łam , obserwował m nie z uśm iechem . Zanim wrócił do j e-
dzenia, m rugnął do m nie, a j a znowu pochy liłam głowę, udaj ąc, że j estem bardzo zainteresowa-
na kawałkiem tarty.
– Miło, że dzisiaj pam iętałaś o założeniu ubrania – parsknęła Kriss.
– Miło, że dzisiaj j esteś w tak świetny m hum orze.
– Co właściwie w ciebie wstąpiło? – sy knęła.
Poddałam się, zniechęcona.
– Nie m am ochoty się dziś kłócić, Kriss. Daj m i po prostu spokój .
Przez chwilę wy glądała, j akby m iała ochotę zaatakować, ale uznała chy ba, że nie j estem tego
warta. Usiadła odrobinę bardziej prosto i j adła dalej . Gdy by wczoraj wieczorem udało m i się od-
nieść j akikolwiek sukces, by łaby m w stanie j akoś usprawiedliwić m oj e postępowanie, ale w obec-
nej sy tuacj i nie m ogłam nawet udawać, że pękam z dum y.
Zary zy kowałam j eszcze j edno spoj rzenie na Maxona, a chociaż nie patrzy ł na m nie, cały czas
tłum ił uśm iech, kroj ąc swoj ą porcj ę. To m i wy starczy ło. Nie zam ierzałam cierpieć w ten sposób
przez cały dzień. Miałam właśnie się zachwiać albo złapać za brzuch, zrobić cokolwiek, co pozwo-
liłoby m i wy j ść z j adalni, kiedy do sali wszedł lokaj . Niósł kopertę na srebrnej tacy i skłonił się,
kładąc j ą przed królem Clarksonem .
Król sięgnął po list i szy bko go przeczy tał.
– Przeklęci Francuzi – m ruknął. – Przy kro m i, Am berly, obawiam się, że będę m usiał wy j e-
chać w ciągu godziny.
– Znowu j akieś problem y z um ową handlową? – zapy tała królowa przy ciszony m głosem .
– Tak. My ślałem , że ustaliliśm y wszy stko m iesiące tem u. Musim y zaj ąć stanowcze stanowisko
w tej sprawie. – Król wstał, rzucił serwetkę na talerz i skierował się do drzwi.
– Oj cze? – zapy tał Maxon, również wstaj ąc. – Czy chcesz, żeby m j echał z tobą?
Wy dało m i się dziwne, że król nie warknął krótkiego rozkazu, żeby Maxon poszedł z nim – zwy -
kle tak właśnie postępował. Gdy ty m razem odwrócił się do sy na, j ego oczy by ły zim ne, a głos
ostry.
– Kiedy będziesz potrafił zachować się, j ak na króla przy stało, będziesz m ógł brać udział
w ty m , co należy do obowiązków króla. – Wy szedł z sali.
Maxon stał przez chwilę, zaszokowany i zawsty dzony słowam i oj ca, który postanowił zganić go
przy nas wszy stkich. W końcu usiadł i spoj rzał na m atkę.
– Szczerze m ówiąc, nie chciałoby m i się tam lecieć – powiedział, rozładowuj ąc napięcie żar-
tem . Królowa uśm iechnęła się, bo oczy wiście nie m iała innego wy boru, a reszta z nas udała, że
nic się nie wy darzy ło.
Pozostałe dziewczęta skończy ły śniadanie i przeniosły się do Kom naty Dam . Kiedy na m iej -
scach zostaliśm y j uż ty lko Maxon, Elise i j a, popatrzy łam na niego. Jednocześnie pociągnęliśm y
się za ucho i wy m ieniliśm y uśm iechy. Elise w końcu wy szła, a m y spotkaliśm y się na środku sali,
nie przej m uj ąc się sprzątaj ący m i wokół nas po śniadaniu pokoj ówkam i i lokaj am i.
– To m oj a wina, że cię nie zabrał – j ęknęłam .
– Możliwe – uśm iechnął się. – Ale uwierz m i, nie po raz pierwszy próbuj e m i pokazać, gdzie
j est m oj e m iej sce. Ma w głowie m ilion powodów, dla który ch uważa, że powinien to robić. Wca-
le by m się nie zdziwił, gdy by ty m razem zrobił to wy łącznie przez złośliwość. Nie lubi tracić nad
niczy m kontroli, a im bliżej j estem wy boru żony, ty m bardziej m u to grozi. Chociaż obaj wiem y,
że nigdy m i do końca nie odpuści.
– Równie dobrze m ożesz m nie po prostu odesłać do dom u. On nigdy nie pozwoli, żeby ś m nie
wy brał. – Nadal nie powiedziałam Maxonowi o ty m , że j ego oj ciec rozm awiał ze m ną sam na
sam i groził m i po ty m , j ak Maxon przekonał go, żeby m m ogła zostać. Król Clarkson j asno dał m i
do zrozum ienia, że m am nie wspom inać ani słowem o tej rozm owie, a j a nie chciałam m u się
narażać. Jednocześnie fatalnie się czułam , ukry waj ąc przed Maxonem rozm owę z j ego oj cem .
– Poza ty m – dodałam , splataj ąc ram iona – po ostatnim wieczorze nie wy obrażam sobie, żeby
w ogóle szczególnie ci zależało na m oj ej obecności.
Maxon przy gry zł wargę.
– Przepraszam , że zacząłem się śm iać, ale naprawdę, co innego m iałem zrobić?
– Miałaby m kilka pom y słów – m ruknęłam , nadal zawsty dzona m oj ą próbą uwiedzenia go. –
Czuj ę się okropnie głupio. – Ukry łam twarz w dłoniach.
– Przestań – powiedział łagodnie, biorąc m nie w ram iona.
– Uwierz m i, by łaś naprawdę bardzo kusząca. Ale to po prostu do ciebie nie pasuj e.
– Ale czy nie powinno pasować? Czy to nie powinna by ć część tego, j akie j esteśm y ? –
j ęknęłam z twarzą ukry tą na j ego piersi.
– Pam iętasz tam tą noc w schronie? – zapy tał przy ciszony m głosem .
– Pam iętam , ale wtedy się właściwie żegnaliśm y.
– To by ło niesam owite pożegnanie.
Cofnęłam się o krok i trzepnęłam go żartobliwie. Maxon roześm iał się, zadowolony, że udało
nam się pokonać skrępowanie.
– Zapom nij m y o ty m – zaproponowałam .
– Doskonale – zgodził się. – Poza ty m m am pewien plan, nad który m oboj e m usim y popraco-
wać.
– Naprawdę?
– Tak, a skoro oj ciec wy j echał, to doskonały m om ent, żeby zacząć się nad ty m zastanawiać.
– Dobrze – powiedziałam , podekscy towana na m y śl o ty m , że wezm ę udział w czy m ś przezna-
czony m ty lko dla nas dwoj ga.
Maxon westchnął, co sprawiło, że od razu zaniepokoiłam się, o j aki plan chodzi.
– Masz racj ę. Mój oj ciec cię nie aprobuj e. Ale m oże zostać zm uszony do zm iany zdania, j eśli
uda nam się j edna rzecz.
– Czy li?
– Musim y sprawić, że staniesz się ulubienicą społeczeństwa.
Przewróciłam oczam i.
– I to nad ty m m am y pracować? Maxonie, to niem ożliwe. Widziałam ranking w j edny m
z czasopism Celeste po ty m , j ak próbowałam ratować Marlee. Ludzie m nie nie znoszą.
– Opinia publiczna by wa zm ienna. Nie pozwolim y, żeby ten j eden m om ent cię pogrąży ł.
Nadal uważałam , że sprawa j est beznadziej na, ale co m iałam powiedzieć? Jeśli to by ła dla
m nie j edy na szansa, m usiałam przy naj m niej spróbować.
– No dobrze – powiedziałam . – Ale m ówię ci, to się nie uda.
Maxon przy sunął się bardzo blisko z psotny m wy razem twarzy i obdarzy ł m nie długim , nie-
spieszny m pocałunkiem .
– A j a ci m ówię, że się uda.
W
eszłam do Kom naty Dam , zastanawiaj ąc się nad nowy m planem Maxona. Królowa j eszcze
się nie poj awiła, a pozostałe dziewczęta śm iały się, skupione przy oknie.
– Am i, chodź tutaj ! – zawołała ponaglaj ąco Kriss. Nawet Celeste odwróciła się z uśm iechem
i skinęła na m nie ręką.
By łam trochę zaniepokoj ona ty m , co m oże m nie czekać, ale m im o wszy stko podeszłam do
nich.
– O rany ! – pisnęłam .
– Wiem – westchnęła Celeste.
W ogrodzie chy ba połowa gwardzistów pałacowy ch ćwiczy ła biegi. By li rozebrani do pasa.
Aspen m ówił m i, że wszy scy gwardziści dostaj ą zastrzy ki wzm acniaj ące, ale naj wy raźniej m u-
sieli także dużo trenować, aby utrzy m y wać się w naj lepszej kondy cj i.
Chociaż wszy stkie by ły śm y oddane Maxonowi, nie m ogły śm y całkiem ignorować widoku
przy stoj ny ch chłopców.
– Ten blondy n – powiedziała Kriss. – W każdy m razie wy daj e m i się, że to blondy n. Maj ą
strasznie krótko ostrzy żone włosy !
– Mnie się podoba ten – stwierdziła cicho Elise, kiedy kolej ny gwardzista przebiegł pod naszy m
oknem .
Kriss zachichotała.
– Nie do wiary, że to robim y !
– O! O! Ten facet tam , z zielony m i oczam i – powiedziała Celeste, wskazuj ąc Aspena.
Kriss westchnęła.
– Tańczy łam z nim na balu halloweenowy m i j est równie dowcipny, j ak przy stoj ny.
– Też z nim tańczy łam – pochwaliła się Celeste. – Bez cienia wątpliwości to naj przy stoj niej szy
gwardzista w pałacu.
Nie m ogłam się nie roześm iać. Zastanawiałam się, co by pom y ślała, gdy by wiedziała, że
dawniej by ł Szóstką.
Patrzy łam , j ak biegnie, i m y ślałam o ty m , j ak te ram iona obej m owały m nie setki razy.
Zwiększanie się dy stansu m iędzy m ną a Aspenem wy dawało się nieuniknione, ale nawet teraz za-
stanawiałam się, czy j est j akiś sposób, żeby zachować chociaż cząstkę tego, co nas łączy ło.
A gdy by m go potrzebowała?
– A co ty m y ślisz, Am i? – zapy tała Kriss.
Jedy ny m chłopakiem , który naprawdę przy kuwał m ój wzrok, by ł Aspen, a w świetle tego,
o czy m m y ślałam przed chwilą, wy dało m i się to okropnie pły tkie. Odpowiedziałam wy m i-
j aj ąco.
– Nie wiem . Wszy scy nieźle wy glądaj ą.
– Nieźle? – powtórzy ła Celeste. – Chy ba sobie żartuj esz! To naj przy stoj niej si faceci, j akich
w ży ciu widziałam !
– To ty lko grom ada chłopaków bez koszul – odparowałam .
– Owszem , i m ogłaby ś się przez chwilę cieszy ć ty m widokiem , zanim będziesz m usiała patrzeć
ty lko na nas – odparła złośliwie Celeste.
– Jak uważasz. Maxon bez koszuli wy gląda równie dobrze, j ak dowolny z ty ch facetów.
– Co takiego? – pisnęła Kriss.
Sekundę po ty m , j ak te słowa wy rwały m i się z ust, uświadom iłam sobie, co powiedziałam .
Trzy pary oczu wpatry wały się we m nie.
– Kiedy tak dokładnie ty i Maxon by liście półnadzy ? – zapy tała groźnie Celeste.
– Ja nie by łam !
– Ale on by ł? – spy tała Kriss. – Czy o to chodziło z tą koszm arną sukienką wczoraj ?
Celeste aż się zachły snęła.
– Ty zdziro!
– Wy praszam sobie! – wrzasnęłam .
– No, a j ak niby m am cię nazwać? – warknęła, splataj ąc ram iona. – Chy ba że zechcesz nam
wszy stkim powiedzieć, co się wy darzy ło, i dlaczego zupełnie nie m am y racj i.
Nie m iałam szans, żeby im to wy j aśnić. Rozbieranie Maxona nie m iało nic wspólnego z ro-
m anty czną sceną, ale nie m ogłam im powiedzieć, że m usiałam opatrzeć rany na j ego plecach,
zadane m u przez oj ca. Przez całe ży cie ukry wał ten sekret, a gdy by m go teraz zdradziła, wszy stko
m iędzy nam i by łoby skończone.
– Celeste by ła prawie półnaga, kiedy całowała się z nim na kory tarzu – oznaj m iłam
oskarży cielsko, wskazuj ąc j ą palcem .
Otworzy ła szeroko usta.
– Skąd wiesz?
– Czy wszy stkie rozbierały ście się przy Maxonie? – zapy tała ze zgrozą Elise.
– Nie rozbierały śm y się! – krzy knęłam .
– No dobrze. – Kriss także skrzy żowała ram iona. – Musim y to wy j aśnić. Która co robiła z Ma-
xonem ?
Wszy stkie na chwilę um ilkły śm y, żadna nie chciała m ówić pierwsza.
– Ja się z nim całowałam – powiedziała Elise. – Trzy razy, ale to wszy stko.
– Ja się z nim w ogóle nie całowałam – przy znała się Kriss. – Ale to by ł m ój wy bór.
Pocałowałby m nie, gdy by m m u na to pozwoliła.
– Naprawdę? Ani razu? – zapy tała zaszokowana Celeste.
– Ani razu.
– Cóż, j a się z nim często całowałam . – Celeste odrzuciła włosy na plecy i postanowiła okazać
dum ę zam iast zawsty dzenia. – Naj lepszy raz by ł na kory tarzu, późny m wieczorem . – Popatrzy ła
na m nie. – Szeptaliśm y sobie, j akie to j est ekscy tuj ące, że ktoś m oże nas przy łapać.
W końcu wszy stkie oczy spoczęły na m nie. Pom y ślałam o słowach króla, sugeruj ącego, że
by ć m oże inne dziewczęta są znacznie bardziej swobodne, niż j a odważy łaby m się by ć. Teraz
wiedziałam , że to by ł j eszcze j eden rodzaj ataku, m aj ącego spowodować, że poczuj ę się nie-
ważna. Postanowiłam m ówić prawdę.
– To m nie Maxon pocałował pierwszą, nie Olivię. Nie chciałam , żeby ktokolwiek o ty m wie-
dział. Mieliśm y też kilka… inty m ny ch m om entów i przy j ednej okazj i koszula Maxona została
zdj ęta.
– Została zdj ęta? To znaczy co, m agicznie przeleciała m u przez głowę? – naciskała Celeste.
– Sam j ą zdj ął – przy znałam .
Celeste, nadal nieusaty sfakcj onowana, dopy ty wała się dalej :
– On j ą zdj ął, czy ty j ą zdj ęłaś?
– Chy ba oboj e.
Po chwili napięcia Kriss znowu się odezwała:
– Dobrze, teraz wszy stkie wiem y, na czy m stoim y.
– Czy li na czy m ? – zapy tała Elise.
Nikt j ej nie odpowiedział.
– Chciałam ty lko powiedzieć… – zaczęłam . – Wszy stkie te chwile by ły dla m nie ogrom nie
ważne i zależy m i na Maxonie.
– Sugeruj esz, że nam nie zależy ? – warknęła Celeste.
– Wiem , że tobie nie zależy.
– Jak śm iesz?
– Celeste, wszy scy wiedzą, że zależy ci na kim ś, kto m a władzę. Mogę się założy ć, że lubisz
Maxona, ale nie j esteś w nim zakochana. Twoim celem j est korona.
Nie próbuj ąc zaprzeczać, Celeste spoj rzała na Elise.
– A co z nią? Nigdy nie widziałam , żeby okazy wała chociaż cień em ocj i!
– Jestem opanowana. Też powinnaś czasem tego spróbować – odparowała szy bko Elise. Ta
iskra gniewu sprawiła, że od razu bardziej j ą polubiłam . – W m oj ej rodzinie wszy stkie
m ałżeństwa są aranżowane. Wiedziałam , że m nie też to czeka, i to wszy stko. Mogę nie by ć zako-
chana w Maxonie, ale szanuj ę go. Miłość m oże przy j ść z czasem .
– To właściwie sm utne, Elise – odezwała się współczuj ąco Kriss.
– Niekoniecznie. Są rzeczy ważniej sze od m iłości.
Patrzy ły śm y na Elise, zastanawiaj ąc się nad j ej słowam i. Walczy łam z m iłości dla m oj ej ro-
dziny, a także dla Aspena. A teraz, chociaż bałam się o ty m m y śleć, by łam pewna, że wszy stkie
m oj e działania, gdy w grę wchodził Maxon – nawet j eśli by ły rozpaczliwie głupie – brały się
z tego uczucia. A j ednak, co by by ło, gdy by istniało coś ważniej szego?
– Ja powiem wprost: kocham go – wy znała Kriss. – Kocham go i chciałaby m , żeby się ze m ną
ożenił.
Gwałtownie wróciłam m y ślam i do aktualnej rozm owy i zapragnęłam wtopić się w dy wan. Co
j a zaczęłam ?
– No dobra, Am erico, przy znaj się – zażądała Celeste.
Zam arłam , oddy chaj ąc pły tko. Potrzebowałam chwili, żeby znaleźć właściwe słowa.
– Maxon wie, co czuj ę, i ty lko to się liczy.
Przewróciła oczam i, sły sząc m oj ą odpowiedź, ale nie próbowała dalej naciskać. Bez wątpienia
obawiała się, że w takim przy padku zrobiłaby m to sam o w stosunku do niej .
Stały śm y przy oknie, patrząc na siebie. Elim inacj e ciągnęły się od m iesięcy, a teraz w końcu
widziały śm y j asno, j ak wy gląda ta ry walizacj a. Każda m iała wgląd w to, j akie relacj e z Maxo-
nem m aj ą pozostałe – przy naj m niej j eśli idzie o j eden ich aspekt – i m ogła j e porównać ze swo-
im i.
Do sali weszła królowa. Dy gnęły śm y przed nią, a potem wszy stkie wy cofały śm y się w kąty
i w głąb siebie. Może od początku m usiało do tego doj ść. By ły tu cztery dziewczęta i j eden książę,
a trzy z nas m usiały wkrótce wy j echać, zabieraj ąc ty lko niezwy kle interesuj ącą historię o ty m ,
j ak m inęła nam j esień.
K
rąży łam po bibliotece na parterze, próbuj ąc poukładać w głowie słowa. Wiedziałam , że m uszę
wy j aśnić Maxonowi, co właśnie zaszło, zanim usły szy o ty m od inny ch dziewcząt. Naprawdę
bałam się tej rozm owy.
– Puk-puk – powiedział, wchodząc. Zauważy ł m ój strapiony wy raz twarzy. – Co się stało?
– Nie złość się – ostrzegłam , kiedy do m nie podszedł.
Zwolnił, a troskę na j ego twarzy zastąpiła nieufność.
– Spróbuj ę.
– Dziewczy ny wiedzą, że widziałam cię bez koszuli. – Zobaczy łam , że na usta ciśnie m u się
py tanie. – Nie powiedziałam niczego o twoich plecach – przy sięgłam . – Wolałaby m , bo teraz
m y ślą, że braliśm y udział w wy j ątkowo gorącej scenie.
Maxon uśm iechnął się.
– Tak się to skończy ło.
– Nie żartuj , Maxonie! Nienawidzą m nie teraz.
Obj ął m nie, nadal z rozj aśniony m wzrokiem .
– Jeśli cię to pociesza, nie j estem zły. Nie przeszkadza m i to, o ile nie zdradzisz m oj ego sekretu.
Chociaż j estem lekko zaszokowany, że im to powiedziałaś. Jak w ogóle poj awił się ten tem at?
Schowałam twarz na j ego piersi.
– Wy daj e m i się, że nie m ogę powiedzieć.
– Hm m . – Jego kciuk przesuwał się w górę i w dół po m oich plecach. – My ślałem , że m am y
teraz pracować nad obustronny m zaufaniem .
– Pracuj em y. Proszę, żeby ś m i zaufał i uwierzy ł, że ty lko pogorszy łaby m sy tuacj ę, gdy by m
ci powiedziała. – Może się m y liłam , ale by łam prawie pewna, że opowiedzenie Maxonowi, j ak
gapiły śm y się na półnagich, spocony ch gwardzistów, m ogłoby wpakować nas wszy stkie w j akieś
kłopoty.
– No dobrze – powiedział w końcu. – Dziewczęta wiedzą, że widziałaś m nie częściowo rozebra-
nego. Coś j eszcze?
Zawahałam się.
– Wiedzą, że to m nie pocałowałeś pierwszą. A j a wiem o wszy stkim , co z nim i robiłeś i czego
nie robiłeś.
Maxon odsunął się.
– Co takiego?
– Po ty m , j ak wy m knęła m i się ta uwaga o tobie bez koszuli, zaczęły śm y się nawzaj em okrop-
nie oskarżać i w końcu postanowiły śm y pom ówić szczerze. Wiem , że wiele razy całowałeś się
z Celeste i że j uż dawno pocałowałby ś Kriss, gdy by ci na to pozwoliła. Powiedziały śm y sobie
o wszy stkim .
Maxon przesunął dłońm i po twarzy i przeszedł kilka kroków, zastanawiaj ąc się nad ty m , co
przed chwilą usły szał.
– Czy li nie m ogę j uż liczy ć na żadną pry watność? Absolutnie żadną? Bo wy postanowiły ście
porównać swoj e wy niki? – Jasno by ło widać j ego frustracj ę.
– Wiesz, j ako ktoś, kom u tak zależy na uczciwości, powinieneś by ć zadowolony.
Zatrzy m ał się i popatrzy ł na m nie.
– Zadowolony ?
– Gdy by ś m i powiedział, że j a i Celeste j esteśm y m niej więcej tak sam o blisko z tobą, j eśli
chodzi o zaży łość fizy czną, nigdy nie próbowałaby m zachowy wać się wobec ciebie tak j ak wczo-
raj wieczorem . Wiesz, j aka upokorzona się czułam ?
Maxon skrzy wił się i znowu zaczął chodzić po bibliotece.
– Proszę cię, Am i, powiedziałaś j uż i zrobiłaś ty le głupich rzeczy, że j estem zaskoczony, że
w ogóle j eszcze się czegoś wsty dzisz.
Może to dlatego, że nie by łam szkolona w elokwencj i, potrzebowałam dobrej sekundy, żeby
w pełni dotarło do m nie, co powiedział. Maxon od początku m nie lubił, a przy naj m niej tak twier-
dził. Wiedziałam , że większość j ego otoczenia uważa to za niedobry pom y sł. Czy on także tak
uważał?
– W takim razie j uż pój dę – powiedziałam cicho, nie m ogąc spoj rzeć m u w oczy. – Przepra-
szam , że wy m knęło m i się to o koszuli. – Skierowałam się do drzwi, czuj ąc się tak m ała, że nie
by łam pewna, czy w ogóle m nie zauważał.
– Daj spokój , Am i. Nie chciałem przez to powiedzieć…
– Nie, nie szkodzi – m ruknęłam . – Odtąd będę bardziej uważać na to, co m ówię.
Weszłam na górę, sam a nie wiedząc, czy chciałaby m , żeby Maxon za m ną pobiegł, czy też
nie. Nie zrobił tego.
Kiedy wróciłam do pokoj u, zastałam w nim Anne, Mary i Lucy. Zm ieniły pościel i odkurzy ły
półki.
– Dzień dobry, panienko – przy witała m nie Anne. – Czy napiłaby się panienka herbaty ?
– Nie, chcę posiedzieć chwilę na balkonie. Gdy by ktoś m nie odwiedził, powiedzcie, że odpo-
czy wam .
Anne zm arszczy ła lekko brwi, ale skinęła głową.
– Oczy wiście.
Spędziłam trochę czasu, wdy chaj ąc świeże powietrze, a potem zaj ęłam się lekturą zadaną nam
wszy stkim przez Silvię. Zdrzem nęłam się, a następnie poćwiczy łam trochę grę na skrzy pcach.
W zasadzie nie obchodziło m nie to, czy m się zaj m uj ę. Ważne, że m ogłam by ć z dala od Maxona
i pozostałej trój ki dziewcząt.
Pod nieobecność króla wolno nam by ło j eść posiłki w pokoj ach, więc tak właśnie zrobiłam .
Kiedy j adłam kurczaka z cy try ną i pieprzem , rozległo się stukanie do drzwi. Może zaczy nałam
popadać w paranoj ę, ale by łam przekonana, że to Maxon. Nie by ło m owy, żeby m m ogła się
z nim teraz zobaczy ć. Złapałam Mary i Anne za ręce i pociągnęłam j e za sobą do łazienki.
– Lucy – szepnęłam . – Powiedz m u, że się kąpię.
– Jem u? Że się panienka kąpie?
– Tak. Nie wpuszczaj go – poleciłam .
– Co się stało? – zapy tała Anne, kiedy zam knęłam drzwi łazienki i przy cisnęłam do nich ucho.
– Sły szy cie coś? – odpowiedziałam py taniem .
Obie przy łoży ły uszy do drzwi, staraj ąc się wy chwy cić j akieś słowa.
Usły szałam stłum iony głos, ale zaraz znalazłam szczelinę w drzwiach i rozm owa stała się
znacznie wy raźniej sza.
– Bierze kąpiel, wasza wy sokość – odpowiedziała spokoj nie Lucy. Czy li to rzeczy wiście by ł
Maxon.
– Aha. Miałem nadziej ę, że j eszcze j e obiad i że będę m ógł się przy łączy ć.
– Panienka postanowiła wziąć kąpiel przed j edzeniem – głos Lucy lekko zadrżał, nie lubiła
m ij ać się z prawdą.
No dalej, Lucy. Trzymaj się.
– Rozum iem . Cóż, m oże powtórzy sz j ej , żeby posłała po m nie, kiedy skończy. Chciałby m z nią
porozm awiać.
– Yy y y … to m oże by ć bardzo długa kąpiel, wasza wy sokość.
Maxon um ilkł na chwilę.
– Aha. Doskonale. W takim razie proszę powtórzy ć, że by łem tutaj i że m oże po m nie posłać,
j eśli będzie chciała porozm awiać. Nie m usi się m artwić o godzinę, na pewno przy j dę.
– Tak, wasza wy sokość.
Na długą chwilę zapadła cisza i pom y ślałam , że chy ba j uż poszedł.
– Dziękuj ę ci – powiedział w końcu Maxon. – Dobranoc.
– Dobranoc, wasza wy sokość.
Ukry wałam się j eszcze przez kilka sekund, żeby m ieć pewność, że j uż go nie będzie. Kiedy
wy szłam z łazienki, Lucy nadal stała przy drzwiach. Popatrzy łam na m oj e pokoj ówki, które rzu-
ciły m i py taj ące spoj rzenia.
– Chciałaby m dzisiaj wieczorem poby ć sam a – oznaj m iłam wy m ij aj ąco. – Właściwie
chętnie by m się j uż położy ła. Jeśli m ożecie odnieść tacę z obiadem , zacznę się szy kować do snu.
– Chce panienka, żeby j edna z nas została? – zapy tała Mary. – Na wy padek, gdy by j ednak
chciała się panienka zobaczy ć z księciem ?
Widziałam w ich oczach nadziej ę.
– Nie, chciałaby m po prostu odpocząć. Zobaczę się z Maxonem rano.
Dziwnie się czułam , kładąc się do łóżka ze świadom ością, że sprawy m iędzy m ną a Maxonem
są zawieszone w taki sposób, ale w tej chwili nie wiedziałam , j ak m am z nim rozm awiać. To
wszy stko nie m iało sensu. Przeży liśm y razem ty le wzlotów i upadków, ty le prób stworzenia praw-
dziwego związku, ale by ło j asne, że j eśli to m iałoby nastąpić, czeka nas j eszcze bardzo długa dro-
ga.
Zostałam brutalnie obudzona przed świtem . Światło z kory tarza wlało się do m oj ego pokoj u,
a j a potarłam oczy i zobaczy łam wchodzącego gwardzistę.
– Lady Am erico, proszę się obudzić – powiedział.
– Co się stało? – zapy tałam , ziewaj ąc.
– Mam y sy tuacj ę nadzwy czaj ną. Musi pani zej ść na dół. W ułam ku sekundy krew zasty gła m i
w ży łach. Moj a rodzina nie ży ła, by łam tego pewna. Wy słaliśm y gwardzistów, uprzedziliśm y ro-
dziny, że m ożliwy j est atak na ich dom y, ale rebelianci by li zby t skuteczni. To sam o przy darzy ło
się Natalie, która opuściła Elim inacj e po ty m , j ak rebelianci zam ordowali j ej m łodszą siostrę.
Żadna z naszy ch rodzin nie by ła bezpieczna.
Odrzuciłam kołdrę i sięgnęłam po szlafrok i pantofle. Przem knęłam przez kory tarz i zbiegłam
po schodach tak szy bko, j ak ty lko m ogłam , dwa razy om al z nich nie spadaj ąc.
Kiedy znalazłam się na parterze, zobaczy łam Maxona, rozm awiaj ącego z przej ęciem z gwar-
dzistą. Podbiegłam do niego, zapom inaj ąc o wszy stkim , co działo się przez ostatnie dwa dni.
– Nic im nie j est? – zapy tałam , staraj ąc się nie płakać. – Bardzo j est źle?
– Kom u? – zapy tał Maxon, przy tulaj ąc m nie bez uprzedzenia.
– Moim rodzicom , braciom i siostrom . Nic im nie j est?
Maxon szy bko odsunął m nie na długość ram ienia i popatrzy ł m i w oczy.
– Nic im nie j est, Am i. Przepraszam , powinienem by ł się spodziewać, że o ty m pom y ślisz
przede wszy stkim .
Prawie zaczęłam płakać z bezgranicznej ulgi.
Maxon m ówił dalej , lekko zm ieszany.
– W pałacu są rebelianci.
– Co takiego? – pisnęłam . – Dlaczego się nie chowam y ?
– Nie przy szli, żeby atakować.
– No to po co przy szli?
Maxon westchnął.
– To ty lko dwój ka rebeliantów z frakcj i północnej . Są nieuzbroj eni i chcą rozm awiać właśnie
ze m ną… i z tobą.
– Dlaczego ze m ną?
– Nie j estem pewien, ale zam ierzam się z nim i spotkać, więc pom y ślałem , że tobie także dam
szansę, żeby ś m ogła w ty m uczestniczy ć.
Popatrzy łam po sobie i przy gładziłam włosy.
– Jestem w szlafroku.
Maxon uśm iechnął się.
– Wiem , ale to całkowicie nieform alne spotkanie. Nic nie szkodzi.
– A czy ty chcesz, żeby m brała w nim udział?
– To naprawdę zależy ty lko od ciebie, ale j estem ciekaw, dlaczego chcieli rozm awiać akurat
z tobą. Nie j estem pewien, czy będą chcieli wy j awić powód swoj ej wizy ty, j eśli cię nie będzie.
Skinęłam głową, zastanawiaj ąc się nad j ego słowam i. Nie by łam pewna, czy m am ochotę roz-
m awiać z rebeliantam i. Uzbroj eni czy nie, stanowili prawdopodobnie o ogrom ne zagrożenie. Ale
j eśli Maxon uważał, że sobie poradzę, m oże powinnam …
– Zgoda – powiedziałam , prostuj ąc się. – Niech będzie.
– Nic ci się nie stanie, Am i, obiecuj ę. – Nadal trzy m ał m nie za rękę i leciutko ścisnął m oj e pal-
ce. Odwrócił się do gwardzisty. – Prowadź. Na wszelki wy padek m iej broń w pogotowiu.
– Tak j est, wasza wy sokość – odparł gwardzista i poprowadził nas za róg kory tarza, do Sali
Wielkiej , gdzie stały dwie osoby otoczone przez gwardzistów.
Potrzebowałam kilku sekund, by wy patrzeć wśród nich Aspena.
– Mógłby ś odwołać swoj e psy ? – zapy tał rebeliant. By ł wy soki, sm ukły i j asnowłosy, m iał
zabłocone długie buty, a sposobem ubierania przy pom inał Siódem kę: ciężkie, dopasowane spodnie
i połatana koszula z narzuconą na wierzch podniszczoną skórzaną kurtką. Na j ego szy i wisiał za-
rdzewiały kom pas na długim łańcuszku, koły szący się, kiedy się poruszał. Wy glądał na zahartowa-
nego przez ży cie, ale nie na przerażaj ącego, co m nie zaskoczy ło.
Jeszcze bardziej niespodziewane by ło dla m nie to, że drugą osobą okazała się dziewczy na. Ona
także m iała wy sokie buty, ale poza ty m by ła ubrana tak, j akby starała się połączy ć elegancj ę
z prakty cznością. Miała na sobie legginsy i spódnicę z tego sam ego m ateriału, co spodnie
m ężczy zny. Stała swobodnie, wy suwaj ąc biodro, m im o że by ła otoczona przez gwardzistów. Na-
wet gdy by m nie rozpoznała j ej twarzy, zapam iętałaby m j ej kurtkę – krótką, dżinsową, ozdobioną
czy m ś, co wy glądało j ak tuziny haftowany ch kwiatków.
Jakby chciała się upewnić, że j ą pam iętam , dy gnęła przede m ną lekko. Wy dałam dźwięk
będący czy m ś pom iędzy śm iechem a westchnieniem .
– Co się stało? – zapy tał Maxon.
– Później – odpowiedziałam szeptem .
Zdziwiony, ale spokoj ny, uścisnął m oj ą rękę, żeby dodać m i otuchy, i znowu skoncentrował się
na naszy ch gościach.
– Przy szliśm y, żeby porozm awiać, z pokoj owy m i zam iaram i – wy j aśnił m ężczy zna. – Je-
steśm y nieuzbroj eni, a gwardziści j uż nas przeszukali. Wiem , że prośba o rozm owę w cztery oczy
by łaby niestosowna, ale m am y do om ówienia rzeczy, który ch nikt postronny nie powinien
sły szeć.
– A co z Am ericą? – zapy tał Maxon.
– Chcieliby śm y rozm awiać także z nią.
– W j akim celu?
– Powtarzam – odparł m łody m ężczy zna niem al wy niośle. – Musim y znaleźć się poza
zasięgiem słuchu ty ch gości – żartobliwy m gestem wskazał wokół siebie.
– Jeśli m y ślicie, że m ożecie j ą zaatakować…
– Wiem , że nam nie ufasz, i rozum iem dlaczego, ale nie m am y powodu, żeby atakować które-
kolwiek z was. Chcem y porozm awiać.
Maxon zastanawiał się przez m inutę.
– Przy gotuj nam stolik i cztery krzesła – polecił j ednem u z gwardzistów. – Potem wszy scy cof-
niecie się, żeby dać naszy m gościom trochę przestrzeni.
Gwardziści posłuchali, a m y na kilka krępuj ący ch m inut zam ilkliśm y. W końcu stolik został
zdj ęty ze stosu i ustawiony w rogu z dwom a krzesłam i po każdej stronie, a Maxon gestem zaprosił
parę rebeliantów, żeby zaj ęła m iej sca.
Kiedy tam podeszliśm y, gwardziści bez słowa wy cofali się, staj ąc pod ścianam i sali i nie odry -
waj ąc wzroku od rebeliantów, j akby by li gotowi w każdej chwili otworzy ć ogień.
Kiedy znaleźliśm y się przy stole, m ężczy zna wy ciągnął rękę.
– Nie wy daj e wam się, że powinniśm y się przedstawić?
Maxon spoj rzał na niego ostrożnie, ale ustąpił.
– Maxon Schreave, twój m onarcha.
Młody m ężczy zna roześm iał się.
– To dla m nie zaszczy t, wasza wy sokość.
– A z kim j a m am przy j em ność?
– August Illéa, do usług.
M
axon i j a popatrzy liśm y na siebie, a potem znowu na rebeliantów.
– Dobrze sły szeliście. Moj e nazwisko rodowe brzm i Illéa. A ona niedługo będzie j e nosić z po-
wodu m ałżeństwa – oznaj m ił August, wskazuj ąc skinieniem głowy dziewczy nę.
– Jestem Georgia Whitaker – powiedziała. – I oczy wiście wiem y o tobie wszy stko, Am erico.
Znowu się do m nie uśm iechnęła, a j a odwzaj em niłam uśm iech. Nie by łam pewna, czy j ej
ufam , ale z pewnością nie czułam do niej nienawiści.
– Czy li oj ciec m iał racj ę – westchnął Maxon. Popatrzy łam na niego z zaskoczeniem . – Mówił,
że pewnego dnia sięgniesz po koronę.
– Nie interesuj e m nie twoj a korona – zapewnił go August.
– To dobrze, ponieważ zam ierzam rządzić ty m kraj em – odparował Maxon. – Zostałem do tego
wy chowany, a j eśli m y ślisz, że m ożesz przy j ść tutaj i oznaj m ić, że j esteś praprawnukiem Grego-
ry ’ego…
– Nie chcę tej korony, Maxonie! Obalenie m onarchii to coś, czy m są zainteresowani
Południowcy. My m am y inne cele. – August usiadł przy stole i oparł się wy godnie, a potem , j ak-
by śm y to m y weszli do j ego dom u, gestem zaprosił nas, żeby śm y także zaj ęli m iej sca.
Maxon i j a spoj rzeliśm y na siebie i poszliśm y w j ego ślady, a Georgia szy bko zrobiła to sam o.
August patrzy ł na nas przez chwilę, albo obserwuj ąc, albo zastanawiaj ąc się, od czego zacząć.
Maxon przerwał ciszę, by ć m oże po to, żeby pokazać, kto kontroluj e sy tuacj ę.
– Napij ecie się herbaty albo kawy ?
Georgia rozprom ieniła się.
– Można prosić o kawę?
Maxon uśm iechnął się lekko, sły sząc entuzj azm w j ej głosie, i odwrócił się, żeby wezwać j ed-
nego z gwardzistów.
– Proszę powiedzieć pokoj ówce, żeby przy niosła nam kawy. I na litość boską, niech dopilnuj e,
żeby by ła m ocna. – Potem spoj rzał znowu na Augusta.
– Nie potrafię w naj m niej szy m stopniu odgadnąć, czego ode m nie chcesz. Wy daj e się, że ce-
lowo przy szedłeś w porze, kiedy pałac śpi, i dom y ślam się, że chcesz zachować to spotkanie w se-
krecie, o ile to m ożliwe. Mów, co chcesz powiedzieć. Nie m ogę obiecać, że dam ci to, czego pra-
gniesz, ale na pewno cię wy słucham .
August skinął głową i pochy lił się do przodu.
– Od dziesiątków lat szukam y pam iętników Gregory ’ego. Wiedzieliśm y od dawna o ich istnie-
niu, a niedawno otrzy m aliśm y potwierdzenie ze źródła, którego nie m ogę uj awnić. – August po-
patrzy ł na m nie. – Powinnaś wiedzieć, że to nie twoj e wy stąpienie w Biuletynie zdradziło tę infor-
m acj ę.
Odetchnęłam z ulgą. Kiedy ty lko wspom niał o pam iętnikach, zaczęłam się w m y ślach przekli-
nać i szy kować na to, że później Maxon doda to do listy głupich rzeczy, j akie zrobiłam .
– Nigdy nie chcieliśm y obalenia m onarchii – konty nuował August. – Nawet j eśli została wpro-
wadzona w bardzo nieczy sty sposób, nie m am y nic przeciwko dziedzicznej władzy, szczególnie
j eśli to ty będziesz królem .
Maxon nie poruszy ł się, ale wy czuwałam j ego dum ę.
– Dziękuj ę.
– Chcieliby śm y inny ch rzeczy, w szczególności swobód oby watelskich. Chcieliby śm y nom ino-
wany ch urzędników oraz zniesienia sy stem u klasowego. – August m ówił to wszy stko, j akby by ło
całkiem proste. Jeśli widział, j ak m oj e wy stąpienie spowodowało przerwanie em isj i Biuletynu,
powinien by ć m ądrzej szy.
– Zachowuj esz się, j akby m j uż by ł królem – odparł z przy gnębieniem Maxon. – Nawet gdy by
to by ło m ożliwe, po prostu nie m ogę dać ci tego, o co prosisz.
– Ale nie skreślałby ś takiego pom y słu?
Maxon uniósł ręce, a potem opuścił j e na stół.
– To, czego by m nie skreślał, nie m a w ty m m om encie znaczenia. Nie j estem królem .
August westchnął i popatrzy ł na Georgię. Miałam wrażenie, że kom unikuj ą się bez słów
i by łam pod wrażeniem ich naturalnej bliskości. Znaj dowali się tutaj w naprawdę trudnej sy tu-
acj i – przy chodząc, nie m ogli m ieć pewności, czy uda im się z tego wy j ść cało – a j ednak ich
uczucia wobec siebie by ły wy raźnie widoczne.
– Skoro m owa o królach – dodał Maxon – m oże wy j aśniłby ś Am i, kim j esteś? Jestem pewien,
że zrobisz to lepiej ode m nie.
Wiedziałam , że w ten sposób Maxon gra na czas, żeby zastanowić się nad ty m , j ak przej ąć
kontrolę nad sy tuacj ą, ale nie m iałam nic przeciwko. Um ierałam z ciekawości.
August uśm iechnął się niewesoło.
– To rzeczy wiście interesuj ąca historia – stwierdził, a oży wienie w j ego głosie zapowiadało, j ak
bardzo niezwy kła j est ta opowieść. – Jak wiesz, Gregory m iał troj e dzieci: Katherine, Spencera
i Dam ona. Katherine została wy dana za księcia, Spencer zm arł, zaś Dam on odziedziczy ł tron. Po-
tem , po śm ierci Justina, sy na Dam ona, j ego kuzy n, Porter Schreave został księciem , poślubiaj ąc
m łodą wdowę po Justinie, która zaledwie trzy lata wcześniej wy grała Elim inacj e. Teraz rodzina
królewska nosi nazwisko Schreave. Ród Illéa powinien j uż nie istnieć. Ale m y istniej em y.
– My ? – zapy tał Maxon spokoj nie, j akby liczy ł na to, że usły szy dokładniej szą liczbę.
August ty lko skinął głową. Stukot obcas obwieścił nadej ście pokoj ówki. Maxon położy ł palec na
ustach, j akby August m ógł odważy ć się powiedzieć cokolwiek więcej w zasięgu j ej słuchu. Po-
koj ówka postawiła tacę i nalała nam kawy. Georgia sięgnęła po filiżankę od razu po ty m , j ak zo-
stała napełniona. Ja nie przepadałam aż tak bardzo za kawą – by ła zby t gorzka j ak na m ój gust –
ale wiedziałam , że dzięki niej się rozbudzę, więc przy gotowałam się na j ej wy picie.
Zanim zdąży łam upić chociaż ły k, Maxon podsunął m i cukiernicę. Zupełnie j akby wiedział.
– Mów dalej – ponaglił, pij ąc niesłodzoną kawę.
– Spencer wcale nie um arł – oznaj m ił beznam iętnie August. – Wiedział, co j ego oj ciec zrobił,
żeby zdoby ć władzę w kraj u, wiedział, że j ego starsza siostra została prakty cznie sprzedana
w m ałżeństwo i wiedział, że od niego oczekuj e się absolutnego posłuszeństwa. Nie m ógł się na to
zgodzić, więc uciekł.
– Dokąd? – zapy tałam , odzy waj ąc się po raz pierwszy.
– Ukry wał się u krewny ch i przy j aciół, a w końcu założy ł obozowisko razem z podzielaj ący m i
j ego poglądy ludźm i z Północy. Jest tam zim no i wilgotnie, a orientacj a w terenie j est na ty le
trudna, że nikom u się nie chce tam zapuszczać. Ży j em y tam spokoj nie przez większość czasu.
Georgia szturchnęła go, lekko zaszokowana.
August otrzeźwiał.
– Obawiam się, że właśnie udzieliłem wam wskazówek, j ak m ożna nas naj echać. Chciałby m
przy pom nieć, że nigdy nie zabiliśm y nikogo ze straży lub służby pałacowej , staraliśm y się też za
wszelką cenę unikać ranienia kogokolwiek. Zawsze chcieliśm y ty lko zniesienia klas, a w ty m celu
potrzebuj em y dowodu, że Gregory by ł takim człowiekiem , j ak nam opowiadano. Teraz go
m am y, a sądząc ze słów Am eriki, wy daj e nam się, że m ogliby śm y wy korzy stać tę wiedzę, gdy -
by śm y ty lko chcieli. Ale właściwie nie chcem y, j eśli nie zostaniem y do tego zm uszeni.
Maxon wy pił duży ły k kawy i odstawił filiżankę.
– Szczerze m ówiąc, nie wiem , co m am zrobić z tą inform acj ą. Jesteś potom kiem w linii prostej
Gregory ’ego Illéi, ale nie chcesz korony. Chcesz czegoś, o czy m m oże zadecy dować ty lko król,
ale poprosiłeś o spotkanie ze m ną i j edną z kandy datek, biorący ch udział w elim inacj ach. Mój oj -
ciec j est w tej chwili nieobecny.
– Wiem y – odparł August. – Celowo wy braliśm y ten m om ent.
Maxon pry chnął.
– Jeśli nie chcesz korony i zależy ci ty lko na ty m , co nie zależy ode m nie, to po co tu przy -
szedłeś?
August i Georgia popatrzy li na siebie, j akby szy kuj ąc się na wy głoszenie naj poważniej szej
prośby.
– Przy szliśm y, żeby cię o to poprosić, ponieważ wiem y, że j esteś rozsądny m człowiekiem . Ob-
serwuj em y cię przez całe twoj e ży cie i widzim y to w twoich oczach. Widzę to nawet teraz.
Starałam się niepostrzeżenie przy j rzeć Maxonowi i wy badać j ego reakcj ę na te słowa.
– Ty także nie lubisz podziału klasowego. Nie podoba ci się sposób, w j aki twój oj ciec trzy m a
ten kraj pod butem . Nie chcesz prowadzić woj en, o który ch wiesz, że m aj ą ty lko odciągać uwagę
opinii publicznej . A przede wszy stkim chcesz, żeby za twoj ego ży cia zapanował pokój . Zakłada-
m y, że kiedy zostaniesz królem , nastąpią prawdziwe zm iany i czekam y na to od dawna. Jesteśm y
gotowi czekać j eszcze dłużej . Rebelianci z Północy są gotowi dać ci słowo, że nasze ataki na pałac
się nie powtórzą i że zrobim y wszy stko, co w naszej m ocy, aby powstrzy m ać lub spowolnić
Południowców. Widzim y bardzo wiele rzeczy, który ch ty nie dostrzegasz za ty m i m uram i.
Możem y przy rzec ci naszą wierność, bez żadny ch zastrzeżeń, j eśli j esteś gotów dać nam znak, że
chcesz wraz z nam i działać na rzecz przy szłości, w której oby watele Illéi będą m ieli w końcu
szansę brać własne ży cie w swoj e ręce.
Maxon sprawiał wrażenie, j akby nie wiedział, co odpowiedzieć, więc j a się odezwałam .
– Ale czego właściwie chcą rebelianci z Południa? Ty lko pozabij ać nas wszy stkich?
August poruszy ł głową w geście, który nie by ł ani potwierdzeniem , ani zaprzeczeniem .
– To także, na pewno, ale ty lko po to, żeby nikt się im nie sprzeciwiał. Zby t duża część
społeczeństwa ży j e w ucisku, a zwiększaj ące się ograniczenia przy czy niły się do przekonania, że
m ogliby sam i rządzić kraj em . Am erico, j esteś Piątką. Wiem , że m usiałaś widzieć wielu ludzi,
którzy nienawidzą m onarchii.
Maxon dy skretnie spoj rzał na m nie. Szy bko skinęłam głową.
– Jasne, że widziałaś i doskonale rozum iesz, że kiedy j esteś na dnie, m ożesz ty lko obwiniać
ty ch, którzy są na szczy cie. W ty m przy padku Południowcy m aj ą rzeczy wiście dobre powody,
ostatecznie to Jedy nki skazały ich na takie ży cie bez żadny ch realny ch szans na j ego poprawę.
Przy wódcy południowy ch rebeliantów przekonali swoich popleczników, że j edy ną m etodą odzy -
skania tego, co w ich m niem aniu się im należy, j est odebranie tego m onarchii. Ale m am w swo-
im obozie ludzi, którzy zdezerterowali z Południa i trafili do m nie. Wiem na pewno, że kiedy
Południowcy przej m ą władzę, nie m aj ą zam iaru dzielić się zdoby ty m bogactwem . Czy kie-
dy kolwiek w historii by ło inaczej ? Ich plan zakłada zniszczenie aparatu państwowego Illéi,
przej ęcie władzy, złożenie pusty ch obietnic i pozostawienie wszy stkich w sy tuacj i, w j akiej się
obecnie znaj duj ą. Jestem pewien, że dla większości ludzi oznaczałoby to pogorszenie j akości
ży cia. Szóstki i Siódem ki nadal nie m ogły by awansować społecznie, z wy j ątkiem m ałej garstki na
pokaz, m anipulowanej przez rebeliantów. Dwój ki i Trój ki straciły by swoj e m aj ątki. Część ludzi
uznałoby to za akt sprawiedliwości, ale to nie rozwiązałoby żadny ch problem ów. Jeśli nie będzie
piosenkarzy popowy ch, wy puszczaj ący ch ogłupiaj ące przeboj e, nie będzie też m uzy ków,
graj ący ch na ich wy stępach, kurierów, przewożący ch nagrania, właścicieli sklepów, sprze-
daj ący ch taśm y. Usunięcie j ednej osoby z czubka piram idy zniszczy ży cie ty sięcy u j ej podsta-
wy.
August zam ilknął na m om ent, pogrążaj ąc się w niewesoły ch m y ślach.
– To będzie tak j ak za czasów Gregory ’ego, ty lko j eszcze gorzej . Południowcy są przy gotowani
na działanie ze znacznie większą bezwzględnością, niż ta, na j aką wy się kiedy kolwiek zdecy duj e-
cie, a szanse, że kraj doj dzie potem do siebie, są nikłe. To będzie taki sam sy stem opresy j ny, ty lko
z nową nazwą… a twoi poddani będą cierpieć j ak nigdy wcześniej . – Popatrzy ł Maxonowi
w oczy. Miałam wrażenie, że nawiązała się m iędzy nim i nić porozum ienia, by ć m oże dlatego, że
od urodzenia przeznaczeniem ich obu by ło prowadzić inny ch.
– Potrzebuj em y ty lko znaku z twoj ej strony i zrobim y wszy stko, co m ożem y, aby pom óc ci we
wprowadzeniu zm ian, pokoj owo i uczciwie. Nasz naród zasługuj e na taką szansę.
Maxon popatrzy ł na stół. Nie m iałam poj ęcia, o czy m w tej chwili m y śli.
– Jakiego znaku? – zapy tał z wahaniem . – Pieniędzy ?
– Nie – odparł August niem al ze śm iechem . – Mam y większe fundusze, niż m ógłby ś się spo-
dziewać.
– Jak to m ożliwe?
– Donacj e – odparł po prostu.
Maxon skinął głową, ale j a by łam zaskoczona. Donacj e oznaczały, że są ludzie – kto wie, j ak
liczni – którzy popieraj ą ich sprawę. Jak wielkie by ły siły rebeliantów z Północy, j eśli doliczy ć do
nich ty ch popleczników? Jak duża część kraj u dom agała się właśnie tego, z czy m przy szła do nas
ta dwój ka?
– Jeśli nie chodzi o pieniądze – powiedział w końcu Maxon – to czego chcecie?
August skinął głową w m oj ą stronę.
– Wy bierz j ą.
Ukry łam twarz w dłoniach, wiedząc, j ak Maxon to przy j m ie.
Nastąpiła długa chwila ciszy, zanim stracił nad sobą panowanie.
– Nie zgodzę się, żeby ktokolwiek m i m ówił, kogo m am albo nie m am poślubić! Bawicie się tu-
taj m oim ży ciem !
Podniosłam oczy i zobaczy łam , że August wstaj e.
– Pałac od lat bawi się ży ciem wielu ludzi. Dorośnij , Maxonie. Jesteś księciem . Chcesz tej
przeklętej korony, to j ą sobie bierz, ale z przy wilej am i wiążą się obowiązki.
Gwardziści zaczęli ostrożnie zbliżać się do nas, zaalarm owani tonem Maxona i agresy wną po-
stawą Augusta. By łam pewna, że teraz sły szą j uż każde słowo.
Maxon także wstał, żeby m u odpowiedzieć.
– Wy nie będziecie wy bierać m i żony. Kropka.
August, kom pletnie niezrażony, cofnął się o krok i zaplótł ram iona.
– Doskonale! Mam y j eszcze j edną m ożliwość, gdy by ta się nie sprawdziła.
– Kogo?
August przewrócił oczam i.
– Chy ba nie oczekuj esz, że ci powiem , biorąc pod uwagę, j ak spokoj nie zareagowałeś za
pierwszy m razem .
– Opanuj się.
– Ta czy tam ta, to bez znaczenia. Musim y ty lko m ieć pewność, że twoj a partnerka zgodzi się
brać udział w przedstawiony m planie.
– Nazy wam się Am erica – powiedziałam z ogniem , wstaj ąc i patrząc m u prosto w oczy. –
A nie „ta”. Nie j estem j akąś zabawką w tej całej waszej rewolucj i. Cały czas m ówisz o ty m , że
wszy scy w Illéi powinni m ieć szansę na ży cie, j akiego by chcieli. A co ze m ną? Co z m oj ą
przy szłością? Ja nie j estem w ty m uwzględniona?
Popatrzy łam na nich, szukaj ąc w ich twarzach odpowiedzi. Milczeli. Zauważy łam , że gwar-
dziści otaczaj ą nas, wy raźnie zdenerwowani.
Przy ciszy łam głos.
– Jestem cały m sercem za zniesieniem klas, ale nie j estem przedm iotem , który m m ożecie się
bawić. Jeśli szukacie pionka, tam na górze j est dziewczy na zakochana w nim do szaleństwa, która
zrobi wszy stko, co zechcecie, by le ty lko Maxon się z nią zaręczy ł. A dwie pozostałe... Z poczucia
obowiązku albo dla prestiżu także by w to weszły. Możecie brać dowolną z nich.
Nie czekaj ąc na pozwolenie, odwróciłam się i poszłam do drzwi tak dum nie, j ak ty lko m ogłam
w szlafroku i kapciach.
– Am erico! Zaczekaj ! – zawołała Georgia. Dotarłam do drzwi, zanim zdąży ła m nie dogonić. –
Zatrzy m aj się na chwilę.
– Słucham ?
– Przepraszam y. My śleliśm y, że j esteście w sobie zakochani. Nie zdawaliśm y sobie sprawy, że
prosim y o coś, czem u on j est przeciwny. By liśm y pewni, że chętnie się zgodzi.
– Nie rozum iecie. On m a j uż kom pletnie dość naciskania i zm uszania go do różny ch rzeczy.
Nie m acie poj ęcia, przez co przechodzi. – Czułam , że łzy cisną m i się do oczu, więc zam rugałam ,
żeby j e stłum ić, i zaczęłam się wpatry wać we wzór na kurtce Georgii.
– Wiem więcej , niż ci się wy daj e – powiedziała. – Może nie wszy stko, ale bardzo dużo. Obser-
wuj em y Elim inacj e bardzo uważnie i wy daj e się, że wy dwoj e świetnie się rozum iecie. Zawsze
sprawiał wrażenie bardzo szczęśliwego w twoim towarzy stwie. A poza ty m … wiem y o ty m , j ak
uratowałaś swoj e pokoj ówki.
Potrzebowałam chwili, żeby zrozum ieć, co to oznacza. Kto nas obserwował na ich uży tek?
– Widzieliśm y także, co zrobiłaś dla Marlee. Widzieliśm y, j ak walczy sz. A potem ta prezenta-
cj a kilka dni tem u. – Urwała, żeby się roześm iać. – To wy m agało niezłej odwagi. Przy dałaby
nam się taka odważna dziewczy na.
Potrząsnęłam głową.
– Nie próbowałam by ć bohaterką. Na ogół nie czuj ę się w naj m niej szy m stopniu odważna.
– I co z tego? Nie m a znaczenia, j ak sam a postrzegasz swój charakter, liczy się to, j ak go wy ko-
rzy stuj esz. Ty, w większy m stopniu od pozostały ch, działasz tak, j ak uważasz za słuszne, zanim za-
stanowisz się, co to będzie oznaczać dla ciebie. Maxon m a do wy boru świetne kandy datki, ale one
nie będą sobie brudziły rąk, żeby coś naprawić. Nie to co ty.
– Wiele z tego to by ły działania sam olubne. Marlee by ła dla m nie ważna, tak sam o j ak m oj e
pokoj ówki.
Georgia podeszła bliżej .
– Ale czy te działania nie wiązały się z konsekwencj am i?
– Tak.
– A ty prawdopodobnie wiedziałaś, że tak będzie, ale działałaś w im ieniu ty ch, który ch pozba-
wiono prawa do obrony. To niezwy kłe, Am erico.
To by ł zupełnie inny kom plem ent od ty ch, do j akich by łam przy zwy czaj ona. Potrafiłam zare-
agować odpowiednio, kiedy tata m ówił m i, że prześlicznie śpiewam , albo kiedy Aspen powtarzał,
że j estem naj piękniej szą dziewczy ną, j aką kiedy kolwiek widział… ale coś takiego? To by ło trochę
przy tłaczaj ące…
– Szczerze m ówiąc, po ty m wszy stkim , co zrobiłaś, nie m ogę uwierzy ć, że król pozwolił ci zo-
stać. Ta cała historia z Biuletynem… – Georgia zagwizdała.
Roześm iałam się.
– Szalał z wściekłości!
– By łam zdum iona, że wy szłaś z tego ży wa!
– Powiem szczerze, naprawdę niewiele brakowało. Przez większość czasu m am poczucie, że
m ogłaby m zostać stąd wy rzucona w kilka sekund.
– Ale Maxonowi na tobie zależy, prawda? To, j ak cię chroni…
Wzruszy łam ram ionam i.
– Są dni, kiedy j estem tego pewna, ale by waj ą takie, w który ch naprawdę nie m am poj ęcia co
czuj e. Dzisiaj nie j est dobry dzień, tak sam o j ak wczoraj . Ani przedwczoraj , j eśli m am by ć
szczera.
Georgia skinęła głową.
– I tak będziem y ci kibicować.
– Mnie i j eszcze kom uś – poprawiłam j ą.
– To prawda.
Ty m razem także ani słowem nie zdradziła, kim m ogłaby by ć j ej druga fawory tka.
– A o co chodziło z ty m dy gnięciem w lesie? Żartowałaś sobie ze m nie? – zapy tałam .
Uśm iechnęła się.
– Możliwe, że trudno się tego dom y ślić, biorąc pod uwagę, j ak się zachowuj em y, ale naprawdę
zależy nam na rodzinie królewskiej . Gdy by śm y ich stracili, Południowcy by wy grali. A gdy by
naprawdę zdoby li władzę… Cóż, sły szałaś słowa Augusta. – Georgia potrząsnęła głową. –
W każdy m razie by łam pewna, że patrzę na m oj ą przy szłą królową, więc uznałam , że zasługuj esz
przy naj m niej na dy gnięcie.
Jej rozum owanie by ło tak niem ądre, że m usiałam się znowu roześm iać.
– Nie wy obrażasz sobie, j ak m iło j est rozm awiać z dziewczy ną, z którą nie m uszę ry walizo-
wać.
– Zaczy nasz m ieć j uż dość? – zapy tała współczuj ąco.
– Im m niej nas j est, ty m robi się gorzej . To znaczy, wiedziałam , że tak będzie, ale… Mam
wrażenie, że ry walizacj a nie toczy się j uż o to, żeby by ć dziewczy ną wy braną przez Maxona,
ty lko żeby nie dopuścić do wy brania przez niego innej dziewczy ny. Nie wiem , czy to, co m ówię,
m a sens.
Georgia skinęła głową.
– Ma. Ale chwila, sam a się na to pisałaś.
Roześm iałam się.
– Właściwie to nie. Zostałam … nakłoniona do wy słania zgłoszenia. Nie chciałam by ć
księżniczką.
– Naprawdę?
– Naprawdę.
Georgia uśm iechnęła się.
– To, że nie chciałaś korony, oznacza, że j esteś pewnie naj lepszą kandy datką do niej .
Popatrzy łam na nią, ale j ej szczere spoj rzenie przekonało m nie, że naprawdę wierzy w to, co
m ówi. Miałam nadziej ę, że zdążę j ej zadać j eszcze kilka py tań, ale Maxon i August wy szli z Sali
Wielkiej , wy glądaj ąc na zaskakuj ąco spokoj ny ch. Poj edy nczy gwardzista towarzy szy ł im
w pewnej odległości. August popatrzy ł na Georgię tak, j akby zabolało go rozstanie z nią nawet na
kilka m inut. Może ty lko dlatego dzisiaj tu z nim by ła.
– Wszy stko w porządku, Am i? – zapy tał Maxon.
– Tak. – Znowu straciłam um iej ętność patrzenia m u w oczy.
– Powinnaś wracać do pokoj u i przebrał się do śniadania – stwierdził. – Gwardziści przy sięgli
dy skrecj ę, a j a by łby m wdzięczny, gdy by ś zrobiła to sam o.
– Oczy wiście.
Sprawiał wrażenie niezadowolonego z powodu m oj ego chłodu, ale j ak inaczej m iałam się teraz
zachowy wać?
– Auguście, to by ła prawdziwa przy j em ność cię poznać. Niedługo znowu porozm awiam y. –
Maxon wy ciągnął rękę, a August uścisnął j ą bez wahania.
– Gdy by ście czegoś potrzebowali, nie wahaj cie się poprosić. Naprawdę j esteśm y po waszej
stronie, wasza wy sokość.
– Dziękuj ę.
– Georgia, idziem y. Część ty ch gwardzistów zaczy na się zachowy wać zby t nerwowo.
Dziewczy na roześm iała się.
– Do zobaczenia, Am erico.
Skinęłam głową, przekonana, że j uż nigdy j ej nie zobaczę, i trochę sm utna z tego powodu. Wy -
m inęła Maxona i wzięła Augusta za rękę. W towarzy stwie gwardzisty wy szli przez otwarte drzwi
pałacu, zostawiaj ąc m nie i Maxona sam y ch w holu.
Podniósł na m nie wzrok, a j a m ruknęłam coś pod nosem i wskazałam schody, kieruj ąc się
w tam tą stronę. Jego bły skawiczny sprzeciw wobec propozy cj i, aby m nie wy brał, przy pom niał
m i ty lko o wczoraj szy m bólu, j aki sprawiły m i j ego słowa w bibliotece. My ślałam , że po ty m , co
zdarzy ło się w schronie, zaczęliśm y się przy naj m niej trochę rozum ieć, ale naj wy raźniej wszy st-
ko by ło j eszcze bardziej skom plikowane niż wtedy, kiedy starałam się ustalić, czy w ogóle kocham
Maxona.
Nie wiedziałam , co to dla nas oznacza. I czy w ogóle m ożna j eszcze m ówić o „nas”.
C
hociaż starałam się j ak naj szy bciej wrócić do swoj ego pokoj u, Aspen by ł szy bszy. Nie powin-
no m nie to zaskakiwać, Aspen znał j uż pałac j ak własną kieszeń.
– Hej – przy witałam się, troszeczkę niepewna, co powiedzieć.
Szy bko obj ął m nie, a potem wy puścił z ram ion.
– Dzielna dziewczy nka.
Uśm iechnęłam się.
– Naprawdę?
– Pokazałaś im , gdzie ich m iej sce, Mer. – Aspen, ry zy kuj ąc ży cie, przesunął kciukiem po
m oim policzku. – Zasługuj esz na szczęście. Tak j ak m y wszy scy.
– Dziękuj ę.
Z uśm iechem sięgnął do bransoletki, którą Maxon przy wiózł m i z Nowej Azj i, i wsunął palce
pod nią, żeby dotknąć tej zrobionej z guzika, który m i podarował. Jego oczy by ły pełne sm utku,
kiedy patrzy ł na tę m alutką pam iątkę.
– Musim y niedługo porozm awiać. Poważnie. Mam y m nóstwo spraw do wy j aśnienia.
Z ty m słowam i Aspen odszedł kory tarzem , a j a westchnęłam i ukry łam twarz w dłoniach. Czy
j ego zdaniem m oj a reakcj a oznaczała, że postanowiłam na dobre odtrącić Maxona? Czy m y ślał,
że chciałaby m odnowić związek z nim ?
Z drugiej strony, czy j a właśnie nie odtrąciłam Maxona?
Czy nie m y ślałam wczoraj , że Aspen powinien zostać częścią m oj ego ży cia?
A j eśli tak, to dlaczego czułam się tak okropnie?
Nastrój w Kom nacie Dam by ł ponury. Królowa Am berly siedziała i pisała listy, a j a za-
uważy łam , że od czasu do czasu rzucała szy bkie spoj rzenie na naszą czwórkę. Po wczoraj szej roz-
m owie starały śm y się unikać robienia czegokolwiek, co wy m agałoby od nas interakcj i. Celeste
przy niosła stos czasopism i wy ciągnęła się na kanapie. Kriss m iała bardzo dobry pom y sł – przy -
niosła swój dziennik i zaj ęła się pisaniem , po raz kolej ny siadaj ąc w pobliżu królowej . Dlaczego
m nie to nie przy szło do głowy ? Elise wy j ęła zestaw ołówków i ry sowała coś przy oknie. Ja sie-
działam w obszerny m fotelu w pobliżu drzwi, czy taj ąc książkę.
W ten sposób nie m usiały śm y nawet nawiązy wać kontaktu wzrokowego.
Próbowałam skoncentrować się na słowach przed m oim i oczam i, ale przede wszy stkim zasta-
nawiałam się, kogo rebelianci z Północy chcieliby widzieć w roli księżniczki, j eśli nie j a
m iałaby m nią zostać. Celeste by ła bardzo popularna i z łatwością dałoby się nakłonić ludzi, żeby
za nią poszli. Zastanawiałam się, czy wiedzą o ty m , j ak doskonale um ie m anipulować inny m i.
Skoro wiedzieli ty le o m nie, to by ło niewy kluczone. Czy m oże w Celeste kry ło się coś, czego nie
dostrzegałam ?
Kriss by ła urocza i zgodnie z wy nikam i niedawnego rankingu, uchodziła za ulubienicę opinii pu-
blicznej . Jej rodzina nie by ła wpły wowa, ale ona naj bardziej z nas wszy stkich przy pom inała
księżniczkę. Otaczała j ą aura królewskości. Może na ty m właśnie polegał j ej urok – nie by ła do-
skonała, ale by ła przem iła. Zdarzały się dnie, kiedy nawet j a chciałaby m , żeby m ną rządziła.
Osobą, którą naj m niej podej rzewałam , by ła Elise. Przy znała, że nie kocha Maxona i że j est tu-
taj z poczucia obowiązku. By łam przekonana, że kiedy m ówiła o obowiązku, m iała na m y śli ten
wobec swoj ej rodziny lub nowoazj aty ckich korzeni, a nie rebeliantów z frakcj i północnej . Poza
ty m by ła wy j ątkowo spokoj na i wy ham owana, nie m iała w sobie cienia buntowniczości.
Właśnie dlatego nagle nabrałam przekonania, że to ona j est ich fawory tką. Wy dawało się, że
naj m niej się stara w ry walizacj i i otwarcie przy znała, że nie ży wi gorący ch uczuć do Maxona.
Może nie m usiała się starać, ponieważ w odwodzie m iała cichą arm ię popleczników, którzy i tak
zam ierzali um ieścić koronę na j ej głowie.
– Dość tego – odezwała się nieoczekiwanie królowa. – Chodźcie tutaj wszy stkie. – Odsunęła
nieduży stoliczek i wstała, a m y podeszły śm y do niej , lekko zaniepokoj one.
– Coś się stało. Co takiego? – zapy tała wprost.
Popatrzy ły śm y na siebie, żadna z nas nie m iała ochoty udzielać wy j aśnień. W końcu wy rwała
się Kriss.
– Wasza wy sokość, nagle uświadom iły śm y sobie, j ak ostra j est ta ry walizacj a. Wiem y tro-
szeczkę więcej o ty m , j akie każda z nas m a relacj e z księciem , więc bardzo trudno nam zapo-
m nieć o ty m i nadal m ieć ochotę na rozm owę.
Królowa skinęła głową ze zrozum ieniem .
– Jak często m y ślicie o Natalie? – zapy tała. Natalie wy j echała zaledwie przed ty godniem .
My ślałam o niej prawie codziennie. My ślałam także stale o Marlee, a inne dziewczęta przy pom i-
nały m i się od czasu do czasu.
– Cały czas – powiedziała cicho Elise. – By ła taka pogodna.
Kiedy to m ówiła, na j ej ustach poj awił się uśm iech. Zawsze zakładałam , że Natalie działa j ej
na nerwy, ponieważ Elise by ła wy ham owana, a Natalie potwornie roztrzepana. Ale m oże to by ł
ten rodzaj przy j aźni opartej na przy ciąganiu się przeciwieństw.
– Czasem potrafiła się śm iać z by le czego – dodała Kriss. – To by ło zaraźliwe.
– Właśnie – powiedziała królowa. – By łam na waszy m m iej scu i wiem , j ak bardzo j est to trud-
ne. Stale roztrząsacie to, co zrobiły ście i to, co on zrobił. Zastanawiacie się nad każdą rozm ową,
próbuj ąc wy czy tać coś z przerw pom iędzy zdaniam i. To wy czerpuj ące.
Zupełnie j akby m widziała, że z naszy ch ram ion został zdj ęty ciężar. Ktoś nas rozum iał.
– Ale pam iętaj cie o ty m : nawet j eśli teraz stosunki m iędzy wam i są bardzo napięte, będzie
wam się kraj ało serce za każdy m razem , kiedy j edna z was będzie wy j eżdżać. Nikt nie zrozum ie
tego tak, j ak inne dziewczęta, które przeszły przez to sam o, w szczególności te z Elity. Możecie się
kłócić, ale tak właśnie zachowuj ą się siostry. Te dziewczęta – m ówiła, wskazuj ąc nas wszy stkie po
kolei – będą ty m i, do który ch będziecie dzwonić niem al codziennie przez pierwszy rok, prze-
rażone, że popełnicie j akiś błąd, i potrzebuj ąc ich wsparcia. Kiedy będziecie wy dawać przy j ęcia,
to ich im iona będą otwierać listę gości, tuż pod im ionam i członków waszy ch rodzin. Ponieważ tak
właśnie to od teraz wy gląda. Nigdy nie zerwiecie ty ch więzów.
Popatrzy ły śm y na siebie. Gdy by m by ła księżniczką i działo się coś, a j a potrzebowałaby m
trzeźwego spoj rzenia na sprawy, zadzwoniłaby m przede wszy stkim do Elise. Gdy by m się kłóciła
z Maxonem , Kriss potrafiłaby m i przy pom nieć o j ego dobry ch stronach. A Celeste… cóż, nie
by łam taka pewna, ale gdy by ktokolwiek m iał m i kiedy kolwiek powiedzieć, żeby m wzięła się
w garść, to na pewno ona.
– Dlatego nie spieszcie się – poradziła królowa. – Przy stosuj cie się do obecnej sy tuacj i. I nie
denerwuj cie tak bardzo. Wy go nie wy bieracie, to on was wy biera. Nie m a sensu, żeby nienawi-
dzić za to pozostały ch.
– Czy wasza wy sokość wie, na kim m u zależy naj bardziej ? – zapy tała Celeste. Po raz pierwszy
usły szałam w j ej głosie niepokój .
– Nie wiem – przy znała królowa Am berly. – Czasem wy daj e m i się, że m ogłaby m się
dom y ślać, ale nie udaj ę, że rozum iem wszy stko, co czuj e Maxon. Wiem , kogo wy brałby król, ale
nic więcej .
– A kogo wasza wy sokość by wy brała? – zapy tałam , od razu przeklinaj ąc się za swoj ą bez-
pośredniość.
Królowa uśm iechnęła się ciepło.
– Naprawdę nie pozwalam sobie zastanawiać się nad ty m . Złam ałoby m i serce, gdy by m po-
kochała j edną z was j ak córkę, a potem j ą straciła. Nie potrafiłaby m tego znieść.
Opuściłam wzrok, niepewna, czy te słowa m iały stanowić pocieszenie, czy też nie.
– Mogę powiedzieć, że będę szczęśliwa, kiedy którakolwiek z was wej dzie do m oj ej rodziny.
Podniosłam głowę i patrzy łam , j ak królowa spogląda na nas kolej no.
– A teraz czeka na nas praca.
Stały śm y w m ilczeniu, chłonąc m ądrość j ej słów. Nigdy nie poświęciłam czasu, żeby popa-
trzeć na kandy datki w poprzednich Elim inacj ach, znaleźć ich fotografie czy coś w ty m rodzaj u.
Znałam kilka im ion, przede wszy stkim dlatego, że przewij ały się w rozm owach starszy ch kobiet
na przy j ęciach, na który ch śpiewałam . Nigdy nie wy dawało m i się to istotne, m ieliśm y j uż
królową, a nawet kiedy by łam m ała, ani razu nie przy szło m i do głowy, że m ogłaby m zostać
księżniczką. Teraz zastanawiałam się, ile z ty ch kobiet, które odwiedzały królową albo przy j echały
na bal halloweenowy, by ło j ej dawny m i ry walkam i, a teraz naj bliższy m i przy j aciółkam i.
Celeste j ako pierwsza wróciła na swoj e wy godne m iej sce na kanapie. Wy dawało się, że słowa
królowej Am berly nie zrobiły na niej wrażenia. Z j akiegoś powodu to stało się dla m nie kroplą,
która przepełniła czarę. Wszy stko to, co działo się przez ostatnie dni, wróciło do m nie, wy pełniaj ąc
m oj e serce. Czułam , że lada m om ent pęknie.
Dy gnęłam .
– Proszę o wy baczenie – m ruknęłam i szy bko podeszłam do drzwi. Nie m iałam żadnego planu.
Może m ogłaby m posiedzieć chwilę w łazience albo schować się w j edny m z liczny ch saloników
na parterze. A m oże powinnam po prostu wrócić do m oj ego pokoj u i wy płakać się porządnie.
Niestety odniosłam wrażenie, że cały wszechświat sprzy siągł się przeciwko m nie. Tuż pod
drzwiam i Kom naty Dam krąży ł po kory tarzu Maxon, wy glądaj ący, j akby próbował rozwiązać
j akąś zagadkę. Zobaczy ł m nie, zanim zdąży łam się schować.
Ze wszy stkich rzeczy, j akie chciałam teraz zrobić, ta znaj dowała się na końcu listy.
– Zastanawiałem się, czy poprosić cię, żeby ś wy szła – powiedział.
– Czego chcesz? – zapy tałam krótko.
Maxon stanął i naj wy raźniej zbierał się, żeby zapy tać o coś, co m usiało nie dawać m u spoko-
j u.
– Czy li j est j akaś dziewczy na zakochana we m nie do szaleństwa?
Zaplotłam ram iona. Po ty ch ostatnich dniach powinnam by ła zauważy ć, że zaczy na się ode
m nie odwracać.
– Tak.
– A nie dwie?
Popatrzy łam na niego, nadal poiry towana ty m , że chce, żeby m m u to wy j aśniała. Nie wiesz
już od dawna, co czuję? – m iałam ochotę wrzasnąć. Nie pamiętasz, co wydarzyło się w schronie?
Ale, szczerze m ówiąc, j a w ty m m om encie także potrzebowałam j akiegoś zapewnienia. Co się
stało, że tak szy bko straciłam pewność siebie?
Król. Jego insy nuacj e na tem at tego, co zrobiły inne dziewczęta, j ego pochwały ich zalet spra-
wiły, że czułam się m ała. To wszy stko zbiegło się z serią nieporozum ień m iędzy m ną a Maxonem
w ty m ty godniu. Ty m , co w ogóle nas połączy ło, by ły Elim inacj e, ale odnosiłam wrażenie, że im
dłużej trwaj ą, ty m bardziej niem ożliwe j est uzy skanie j akiej kolwiek pewności.
– Powiedziałeś, że m i nie ufasz – przy pom niałam oskarży cielsko. – Dopiero co dla zabawy
upokorzy łeś m nie, a wczoraj powiedziałeś tak naprawdę, że trzeba się m nie wsty dzić. Kilka godzin
tem u sugestia, żeby ś się ze m ną ożenił, doprowadziła cię do furii. Wy bacz m i, j eśli nie czuj ę się
zby t pewnie w naszy m związku.
– Nie zapom inaj , że nie m am w ty m doświadczenia, Am erico – powiedział z naciskiem , ale
bez złości. – Ty m asz kogoś, z kim m ożesz m nie porówny wać. Ja nawet nie wiem , j ak wy gląda
norm alny związek i m am ty lko j edną szansę, żeby się przekonać. Ty m iałaś przy naj m niej dwie.
Muszę popełniać błędy.
– Nie przeszkadzaj ą m i błędy – odparowałam . – Przeszkadza m i niepewność. Przez większość
czasu nie m am poj ęcia, co się dziej e.
Maxon m ilczał przez chwilę, a j a uświadom iłam sobie, że stanęliśm y wobec bardzo
poważnego wy boru. Dawaliśm y sobie do zrozum ienia wiele rzeczy, ale to j uż nie m ogło trwać
dużo dłużej . Nawet j eśli ostatecznie będziem y razem , te chwile zwątpienia nie przestaną nas
prześladować.
– Cały czas to robim y – westchnęłam , zm ęczona tą grą. – Zbliżam y się do siebie, a potem coś
się dziej e i wszy stko się sy pie, a ty sprawiasz wrażenie, j akby ś nie potrafił nigdy podj ąć decy zj i.
Jeśli zależy ci na m nie tak bardzo, j ak twierdzisz, to dlaczego j eszcze nie j est po wszy stkim ?
Chociaż właśnie oskarży łam go, że w ogóle m u na m nie nie zależy, j ego ziry towanie przem ie-
niło się w sm utek.
– Ponieważ przez połowę czasu j estem przekonany, że kochasz kogoś innego, a przez drugą
połowę wątpię, czy w ogóle zdołasz m nie pokochać – odparł, sprawiaj ąc, że poczułam się na-
prawdę okropnie.
– Zupełnie j akby m j a nie m iała powodów do wątpliwości. Traktuj esz Kriss j ak wcielenie
anioła, a potem przy łapuj ę cię z Celeste…
– Wy j aśniłem to.
– Wiem , ale m im o wszy stko to by ł przy kry widok.
– Cóż, m nie robi przy krość to, j ak szy bko zam y kasz się w sobie. Co w ogóle by ło tego powo-
dem ?
– Nie wiem , ale m oże powinieneś przestać o m nie m y śleć na j akiś czas.
Zapadła nagła cisza.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Wzruszy łam ram ionam i.
– Są tu j eszcze trzy inne dziewczy ny. Jeśli tak bardzo obawiasz się o tę swoj ą j edy ną szansę,
m oże powinieneś się upewnić, że nie zm arnuj esz j ej , wy bieraj ąc m nie.
Poszłam sobie, wściekła na Maxona za to, że tak się przez niego czuj ę… i wściekła na siebie, że
tak bardzo wszy stko skom plikowałam .
P
atrzy łam , j ak pałac ulega przem ianie. Niem al z dnia na dzień wzdłuż kory tarzy na parterze zo-
stały ustawione rozłoży ste choinki, na balustradach schodów rozwieszono girlandy, a wszy stkie
kom pozy cj e kwiatowe zawierały ostrokrzew lub j em iołę. Dziwne by ło to, że kiedy otwierałam
okno, m iałam wrażenie, że na zewnątrz dopiero kończy się lato. Zastanawiałam się, czy w pałacu
zdołaj ą w j akiś sposób wy tworzy ć śnieg. Może gdy by m poprosiła Maxona, zaj ąłby się ty m .
Z drugiej strony, m oże i nie.
Mij ały kolej ne dni. Starałam się nie denerwować ty m , że Maxon robi dokładnie to, czego
chciałam , ale kiedy nasze stosunki stawały się coraz chłodniej sze, trudno m i by ło nie żałować
m oj ej dum y. Zastanawiałam się, czy to by ło nieuniknione. Czy m oim przeznaczeniem by ło
m ówienie niewłaściwy ch rzeczy, dokony wanie niewłaściwy ch wy borów? Nawet j eśli to właśnie
Maxona pragnęłam , nie by łam nigdy w stanie pozbierać się na ty le, żeby to stało się realne.
Codzienność by ła po prostu nużąca, cały czas gnębił m nie ten sam problem , z który m m u-
siałam się zm ierzy ć, od kiedy w pałacu poj awił się Aspen. Cierpiałam z tego powodu, z powodu
m oj ego rozdarcia i zagubienia.
Zaczęłam popołudniam i spacerować po pałacu. Wy j ście do ogrodów by ło zakazane, a siedze-
nie dzień po dniu w Kom nacie Dam przy pom inało poby t w więzieniu.
Właśnie podczas takiego spaceru dostrzegłam , że coś się zm ieniło, zupełnie j akby został
wciśnięty j akiś niewidoczny przy cisk. Gwardziści stali nieco bardziej nieruchom o, a pokoj ówki
chodziły trochę szy bszy m krokiem . Nawet j a czułam się dziwnie, j akby m nie by ła tu j uż tak m ile
widziana, j ak zaledwie kilka chwil wcześniej . Zanim udało m i się zrozum ieć to uczucie, zza rogu
wy łonił się król na czele niewielkiego orszaku.
W ty m m om encie wszy stko stało się całkowicie j asne. Jego nieobecność sprawiała, że pałac
by ł cieplej szy m m iej scem , a teraz, kiedy wrócił, wszy scy by liśm y znowu na łasce j ego ka-
pry sów. Nic dziwnego, że rebelianci z Północy tak entuzj asty cznie podchodzili do Maxona.
Dy gnęłam , kiedy król znalazł się bliżej . Nie zatrzy m uj ąc się, wy ciągnął rękę, a towarzy szący
m u m ężczy źni stanęli, zostawiaj ąc nam trochę przestrzeni do rozm owy, podczas gdy on poszedł
do m nie.
– Lady Am erico, widzę, że nadal tu j esteś – powiedział, a j ego uśm iech i słowa zaprzeczały
sobie nawzaj em .
– Tak, wasza wy sokość.
– A co porabiałaś pod m oj ą nieobecność?
Uśm iechnęłam się.
– Milczałam .
– Bardzo rozsądnie. – Ruszy ł dalej , ale przy pom niał coś sobie i cofnął się. – Zostałem poinfor-
m owany, że spośród wszy stkich pozostały ch dziewcząt ty lko ty otrzy m uj esz j eszcze pieniądze za
uczestnictwo w Elim inacj ach. Elise zrezy gnowała z tego dobrowolnie, kiedy ty lko zostały wstrzy -
m ane wy płaty dla rodzin Dwój ek i Trój ek.
To m nie nie dziwiło. Elise by ła Czwórką, ale j ej rodzina m iała sieć luksusowy ch hoteli. Nie po-
trzebowali pieniędzy w takim stopniu, j ak sklepikarze w Karolinie.
– Wy daj e m i się, że to powinno się zakończy ć – oznaj m ił król, przy wołuj ąc m nie do rzeczy wi-
stości.
Na m oj ej twarzy odm alował się zawód.
– Chy ba że, oczy wiście, j esteś tutaj ze względu na korzy ści finansowe, a nie dlatego, że ko-
chasz m oj ego sy na. – Jego oczy świdrowały m nie na wy lot, wy zy waj ąc, żeby m ośm ieliła się
zakwestionować j ego decy zj ę.
– Wasza wy sokość m a racj ę – powiedziałam , nienawidząc się za słowa padaj ące z m oich ust. –
To uczciwe postawienie sprawy.
Widziałam , że by ł rozczarowany ty m , j ak wy cofałam się z walki.
– Naty chm iast tego dopilnuj ę.
Poszedł dalej , a j a stałam w m iej scu i starałam się nie użalać nad sobą. To naprawdę by ło
uczciwe. Jak by to wy glądało, gdy by ty lko m oj a rodzina nadal otrzy m y wała czeki? Tak czy ina-
czej to m usiało się kiedy ś zakończy ć. Westchnęłam i skierowałam się do m oj ego pokoj u. Pozo-
stało m i j edy nie napisać do dom u i uprzedzić rodziców, że nie m ogą j uż liczy ć na te pieniądze.
Otworzy łam drzwi i po raz pierwszy zostałam całkowicie zignorowana przez pokoj ówki. Anne,
Mary i Lucy siedziały nad suknią, nad którą aktualnie pracowały, i kłóciły się o postępy roboty.
– Lucy, m ówiłaś wczoraj , że zam ierzasz wieczorem obrębić dół – powiedziała Anne. –
Wy szłaś wcześniej , żeby się ty m zaj ąć.
– Wiem , wiem . Zaj ęłam się czy m ś inny m , zaraz to zrobię. – W oczach Lucy kry ło się błaga-
nie. Zawsze by ła wy j ątkowo wrażliwa, a j a wiedziałam , że szorstkie słowa Anne czasem j ą ranią.
– Ostatnio wy j ątkowo często zaj m uj esz się czy m ś inny m – skom entowała Anne.
Mary wy ciągnęła ręce.
– Spokoj nie. Daj cie m i tę suknię, zanim coś popsuj ecie.
– Przepraszam – powiedziała Lucy. – Daj cie m i j ą, a zaraz to zrobię.
– Co się z tobą dziej e? – naciskała Anne. – Ostatnio dziwnie się zachowuj esz.
Lucy popatrzy ła na nią, całkowicie zeszty wniała. Na czy m kolwiek polegał j ej sekret, śm iertel-
nie bała się go wy j awić.
Odchrząknęłam .
Spoj rzały naty chm iast w m oj ą stronę i dy gnęły kolej no.
– Nie wiem , o co tu chodzi – powiedziałam , podchodząc do nich – ale j estem przekonana, że
pokoj ówki królowej nie kłócą się w taki sposób. Poza ty m m arnuj em y czas, j eśli j est j akaś robota
do zrobienia.
Anne, nadal rozgniewana, wskazała palcem Lucy.
– Ale ona…
Uciszy łam j ą ledwie dostrzegalny m gestem dłoni, trochę zaskoczona, że tak dobrze to za-
działało.
– Nie kłóćcie się. Lucy, m oże zabierzesz suknię do szwalni, żeby tam skończy ć, a m y będziem y
m iały czas, żeby wszy stko przem y śleć.
Lucy naty chm iast chwy ciła m ateriał i prawie wy biegła z pokoj u, szczęśliwa, że m oże uciec.
Anne patrzy ła za nią z nadąsaną m iną. Mary sprawiała wrażenie zatroskanej , ale bez słowa
wróciła do pracy.
Wy starczy ły m i dwie m inuty, żeby m się zorientowała, że ciężka atm osfera w pokoj u unie-
m ożliwia m i koncentracj ę. Wzięłam kartkę i długopis, a potem zeszłam na dół. Zastanawiałam się,
czy postąpiłam właściwie, pom agaj ąc Lucy. Może pogodziły by się, gdy by m pozwoliła im poroz-
m awiać. Może m oj e wtrącanie się sprawi, że w przy szłości nie będą j uż takie chętne, żeby m nie
wspierać. Tak naprawdę nigdy wcześniej nie wy dawałam im w taki sposób poleceń.
Zatrzy m ałam się przed Kom natą Dam . To m iej sce także nie wy dawało się właściwe. Ru-
szy łam dalej główny m kory tarzem i znalazłam niewielką wnękę z ławeczką. Wy glądała
zachęcaj ąco. Pobiegłam do biblioteki i przy niosłam sobie książkę w charakterze podkładki, a po-
tem wróciłam do wnęki i zorientowałam się, że j estem niem al całkiem schowana za stoj ącą obok
wielką rośliną w donicy. Ogrom ne okno wy chodziło na ogród i przez chwilę pałac nie wy dawał
m i się taki m ały. Przy glądałam się przelatuj ący m za oknem ptakom i próbowałam znaleźć naj -
bardziej delikatny sposób, żeby przekazać rodzicom , że nie przy j dą j uż dalsze czeki.
– Maxonie, nie m ogliby śm y pój ść na prawdziwą randkę? Gdzieś poza pałacem ? – Naty ch-
m iast rozpoznałam głos Kriss. Hm m . Może w Kom nacie Dam zostało j ednak trochę m iej sca.
Sły szałam uśm iech w głosie Maxona, kiedy odpowiedział:
– Naprawdę by m chciał, skarbie, ale nawet gdy by by ło spokoj niej , to nie by łoby łatwe.
– Chciałaby m zobaczy ć cię gdzieś, gdzie nie j esteś księciem – narzekała z czułością.
– O, ale j a wszędzie j estem księciem .
– Wiesz, co m am na m y śli.
– Wiem . Naprawdę przepraszam , że nie m ogę ci tego ofiarować. My ślę, że by łoby m iło zoba-
czy ć cię gdzieś, gdzie nie j esteś j edną z Elity. Ale tak wy gląda m oj e ży cie.
W j ego głosie poj awił się sm utek.
– Nie będziesz tego żałować? – zapy tał. – Cała reszta twoj ego ży cia będzie tak wy glądać.
Piękne ściany, ale m im o wszy stko ściany. Moj a m atka opuszcza pałac naj wy żej raz czy dwa razy
w roku. – Pom iędzy gęsty m i liśćm i obserwowałam , j ak m nie m ij aj ą, nie zauważaj ąc m oj ej
obecności. – A j eśli teraz m asz poczucie, że j esteś wy stawiona na spoj rzenia publiczności, będzie
j eszcze gorzej , gdy zostaniesz j edy ną dziewczy ną, na którą będą m ogli patrzeć. Wiem , że darzy sz
m nie głębokim uczuciem , dostrzegam to każdego dnia. Ale co z ty m ży ciem , j akie będziesz m u-
siała wieść u m oj ego boku? Czy chcesz tego?
Naj wy raźniej zatrzy m ali się na chwilę, ponieważ głos Maxona nie robił się coraz cichszy.
– Maxonie, m ówisz tak, j akby m m usiała się poświęcać, żeby tu by ć – zaczęła Kriss. – Każdego
dnia j estem wdzięczna losowi, że zostałam wy brana. Czasem próbuj ę sobie wy obrazić, j ak to by
by ło, gdy by śm y się nigdy nie spotkali… Wolę stracić cię teraz, niż przeży ć całe ży cie, nie
doświadczy wszy tego.
Jej głos stał się zdławiony. Wy daj e m i się, że j eszcze nie płakała, ale by ła tego bliska.
– Chciałaby m , żeby ś wiedział, że pragnęłaby m ciebie nawet bez ty ch piękny ch ubrań i wspa-
niały ch kom nat. Chciałaby m by ć z tobą, nawet gdy by ś nie m iał korony, Maxonie. Zależy m i na
tobie.
Maxon przez chwilę m ilczał, a j a m ogłam sobie wy obrazić, że przy tula j ą albo ociera łzy, które
teraz m ogły popły nąć.
– Nie potrafię ci powiedzieć, ile to dla m nie znaczy. Od początku pragnąłem , żeby któraś
dziewczy na powiedziała m i, że zależy j ej na m nie – wy znał przy ciszony m głosem .
– Zależy m i na tobie, Maxonie.
Znowu nastąpiła chwila ciszy.
– Maxonie?
– Tak?
– Ja… Chy ba nie chcę j uż dłużej czekać.
Chociaż wiedziałam , że będę tego żałować, bezszelestnie odłoży łam kartkę i długopis, zdj ęłam
buty, a potem podeszłam do narożnika kory tarza. Wy j rzałam i zobaczy łam ty ł głowy Maxona
i dłoń Kriss, wsuwaj ącą się odrobinę pod kołnierz m ary narki. Jej włosy opadły na bok, kiedy się
całowali i wy dawało m i się, że j ak na swój pierwszy pocałunek, radzi sobie całkiem dobrze. Na
pewno lepiej niż Maxon w swoim czasie.
Schowałam się znowu za róg i sekundę później usły szałam cichy śm iech Kriss. Maxon wes-
tchnął, a j ego głosie trium f m ieszał się z ulgą. Szy bko wróciłam na swoj e m iej sce, siadaj ąc na
wszelki wy padek twarzą do okna.
– Kiedy m ożem y to powtórzy ć? – zapy tała cicho Kriss.
– Hm m . Może wtedy, kiedy uda nam się przej ść stąd do twoj ego pokoj u?
Śm iech Kriss ucichł w oddali, kiedy poszli dalej . Siedziałam j eszcze przez m inutę, a potem
podniosłam długopis i kartkę, teraz j uż z łatwością znaj duj ąc słowa.
Kochani Mamo i Tato,
jestem ostatnio tak zajęta, że muszę pisać krótko. Aby okazać moje przywiązanie do Maxona,
a nie do luksusów związanych z przynależnością do Elity, zrezygnowałam z rekompensaty pie-
niężnej za uczestnictwo w Eliminacjach. Wiem, że piszę o tym ze zbyt małym wyprzedzeniem,
ale jestem pewna, że dzięki temu wszystkiemu, co otrzymaliśmy do tej pory, niewiele jeszcze
możemy pragnąć.
Mam nadzieję, że nie będziecie nadmiernie rozczarowani tą wiadomością. Tęsknię za Wami
i mam nadzieję, że niedługo będziemy mieli okazję się zobaczyć.
Całuję Was wszystkich,
America
B
iuletynowi brakowało tem atów, ponieważ z punktu widzenia reszty kraj u ten ty dzień przem inął
bez większy ch wy darzeń. Po krótkiej relacj i z wizy ty we Francj i, wy głoszonej przez króla, m ikro-
fon przej ął Gavril, który teraz przepy ty wał niezobowiązuj ąco pozostałe członkinie Elity ze spraw,
które nie m iały i tak znaczenia na ty m etapie ry walizacj i.
Z drugiej strony, kiedy ostatnio py tali o sprawy m aj ące znaczenie, zaproponowałam zniesienie
klas i om al nie zostałam wy rzucona z Elim inacj i.
– Lady Celeste, widziała pani j uż apartam enty księżniczki? – zapy tał swobodnie Gavril.
Uśm iechnęłam się do siebie, wdzięczna losowi, że to py tanie nie trafiło na m nie. Perfekcy j ny
uśm iech Celeste j akim ś cudem stał się j eszcze szerszy, kokietery j nie przerzuciła włosy przez
ram ię, zanim odpowiedziała.
– Cóż, j eszcze nie. Ale m ogę zapewnić, że m am nadziej ę dostąpić tego zaszczy tu. Oczy wiście,
j ego wy sokość król Clarkson um ieścił nas w naprawdę prześliczny ch pokoj ach. Trudno m i sobie
wy obrazić coś lepszego od tego, co j uż m am y. Łóżka… no… są bardzo…
Celeste zaj ąknęła się na m om ent, zauważaj ąc dwóch gwardzistów, wbiegaj ący ch do sali,
w której odby wały się nagrania Biuletynu. Nasze krzesła by ły ustawione w taki sposób, że j a i Ce-
leste widziały śm y, że podeszli pospiesznie do króla, ale Kriss i Elise siedziały do nich ty łem . Obie
starały się dy skretnie zerknąć za siebie, ale nie bardzo im to wy chodziło.
– …luksusowe. I przekraczałoby m oj e naj śm ielsze m arzenia, gdy by … – m ówiła dalej Celeste,
nie do końca koncentruj ąc się na ty m , co m a do powiedzenia.
Okazało się, że nie m usi j uż tego robić. Król wstał i podszedł, przery waj ąc j ej w pół słowa.
– Panie i panowie, przepraszam , że m uszę przeszkodzić, ale sprawa j est niecierpiąca zwłoki. –
W j ednej ręce zacisnął kartkę papieru, a drugą przy gładził krawat. Odezwał się opanowany m to-
nem . – Od chwili narodzin naszego kraj u rebelianci by li zakałą naszego społeczeństwa. Przez lata
ich ataki na pałac, nie wspom inaj ąc o atakach na zwy kły ch ludzi, stawały się coraz bardziej agre-
sy wne. Jak się okazuj e, przekroczy li właśnie kolej ną granicę podłości. Jak zapewne wszy scy
wiedzą, cztery pozostałe w Elim inacj ach m łode dam y reprezentuj ą różne klasy. Mam y tutaj
Dwój kę, Trój kę, Czwórkę i Piątkę. Takie zróżnicowanie przy nosi nam zaszczy t, ale rebeliantom
podsunęło pom y sł szokuj ący ch działań.
Król popatrzy ł na nas przez ram ię, a potem m ówił dalej .
– Jesteśm y przy gotowani na ataki na pałac, a kiedy rebelianci atakuj ą oby wateli, staram y się
przeciwdziałać tem u, na ile m ożem y. Nie niepokoiłby m was, gdy by m uważał, że j ako król j estem
w stanie zapewnić wam bezpieczeństwo, ale… Rebelianci zaczęli atakować członków po-
szczególny ch klas.
Te słowa zawisły w powietrzu. Celeste i j a wy m ieniły śm y zaskoczone i niem al przy j azne spoj -
rzenia.
– Te siły od dawna dążą do obalenia m onarchii. Niedawne ataki na rodziny ty ch dziewcząt po-
kazuj ą, do czego zdolni są się posunąć, dlatego też wy słaliśm y gwardię pałacową, by chroniła
naj bliższy ch członków rodzin kandy datek z Elity. Teraz j ednak to nie wy starcza. Jeśli j esteście
Dwój kam i, Trój kam i, Czwórkam i lub Piątkam i, czy li należy cie do tej sam ej klasy co któraś
z obecny ch tu dziewcząt, m ożecie zostać zaatakowani przez rebeliantów ty lko i wy łącznie z tego
powodu.
Zatkałam dłonią usta, a Celeste sy knęła.
– Poczy naj ąc od dzisiaj , rebelianci zaczęli atakować Dwój ki i zam ierzaj ą z czasem przej ść do
niższy ch klas – dodał poważnie król.
To zabrzm iało złowieszczo. Skoro nie m ogli nas zm usić do wy cofania się z Elim inacj i ze
względu na nasze rodziny, chcieli sprawić, żeby większość oby wateli tego zażądała. Im dłużej się
trzy m ały śm y, ty m więcej osób m iało nas nienawidzić za to, że ry zy kuj em y ich ży ciem .
– To rzeczy wiście sm utna wiadom ość, wasza wy sokość – odezwał się Gavril, przery waj ąc
ciszę.
Król skinął głową.
– Oczy wiście, postaram y się podj ąć środki zaradcze. Na chwilę obecną m am y j ednak donie-
sienia o ośm iu atakach, które m iały m iej sce dzisiaj w pięciu prowincj ach. Wszy stkie by ły skiero-
wane przeciwko Dwój kom i każdy pociągnął za sobą co naj m niej j edną ofiarę śm iertelną.
Dłoń, którą do tej pory trzy m ałam przy ustach, przy cisnęłam teraz do serca. Z naszego powo-
du zginęli dzisiaj ludzie.
– Na razie – ciągnął król Clarkson – doradzam y trzy m anie się w pobliżu dom ów i podj ęcie
wszy stkich m ożliwy ch środków ostrożności.
– Doskonała rada, wasza wy sokość – oznaj m ił Gavril i odwrócił się do nas. – Moj e panie, czy
chciały by ście coś dodać?
Elise ty lko potrząsnęła głową.
Kriss odetchnęła głęboko.
– Wiem , że celem ataków są także Dwój ki i Trój ki, ale wasze dom y są bezpieczniej sze od
dom ów przedstawicieli niższy ch klas. Gdy by ście m ogli udzielić schronienia znaj om ej rodzinie
Czwórek lub Piątek, m y ślę, że to by łby doskonały pom y sł.
Celeste skinęła głową.
– Uważaj cie na siebie. Zróbcie to, co poleca j ego wy sokość.
Popatrzy ła na m nie, a j a uświadom iłam sobie, że m uszę coś powiedzieć. Kiedy w trakcie na-
grania Biuletynu czułam się zagubiona, zwy kle patrzy łam na Maxona, j akby m ógł m i m ilcząco
udzielić j akiej ś rady. Ulegaj ąc tem u nawy kowi, spoj rzałam na niego, ale zobaczy łam ty lko j asne
włosy. Książę wpatry wał się w swoj e kolana z gry m asem przy gnębienia na twarzy.
Oczy wiście, m artwił się o swoich poddany ch, ale teraz nie chodziło m u ty lko o chronienie
oby wateli. Wiedział, że m ożem y zostać zm uszone do wy j azdu.
I czy nie powinno tak by ć? Ile Piątek m ogło stracić ży cie dlatego, że j a siedziałam na krześle
w j asno oświetlony m studio nagraniowy m ?
Ale j ak m ogłam – j a czy którakolwiek z dziewcząt – brać na swoj e barki taki ciężar? To nie m y
odbierały śm y ży cia. Przy pom niałam sobie wszy stko to, co m ówili nam August i Georgia. Wie-
działam , że do zrobienia j est ty lko j edno.
– Walczcie – powiedziałam , nie zwracaj ąc się do nikogo w szczególności. Potem przy po-
m niałam sobie, gdzie j estem , i odwróciłam się do kam ery. – Walczcie. Rebelianci chcą się
znęcać nad słabszy m i. Próbuj ą was zastraszy ć, żeby ście robili to, czego chcą. A co będzie, j eśli
ich posłuchacie? Jak m y ślicie, j aką przy szłość m ogą wam dać? Ci ludzie, ci ty rani, nie zrezy gnuj ą
nagle z przem ocy. Jeśli dacie im władzę, staną się ty siąc razy gorsi. Więc walczcie. Walczcie tak,
j ak m ożecie.
Czułam , że pulsuj e we m nie krew i adrenalina, j akby m sam a m iała właśnie zaatakować rebe-
liantów. Miałam dość. Terrory zowali nas wszy stkich, atakowali nasze rodziny. Gdy by który ś
z Południowców stanął teraz przede m ną, nie uciekałaby m .
Gavril znowu zaczął m ówić, ale j a by łam tak wściekła, że sły szałam ty lko bicie własnego ser-
ca. Zanim się zorientowałam , kam ery zostały wy łączone, a światła przy gasły.
Maxon podszedł do oj ca i powiedział coś szeptem , ale król potrząsnął głową.
Dziewczęta wstały i skierowały się do drzwi.
– Wracaj cie teraz prosto do pokoj ów – polecił łagodnie Maxon. – Tam zostanie wam podany
obiad, a j a niedługo zaj rzę do każdej z was z wizy tą.
Kiedy przechodziłam obok, król położy ł j eden palec na m oim ram ieniu, a ten ledwie dostrze-
galny gest oznaczał, że m usiałam się zatrzy m ać.
– To nie by ło rozsądne – oznaj m ił.
Wzruszy łam ram ionam i.
– To, co robiliśm y dotąd, nie wy starcza. Jeśli tak dalej pój dzie, nie zostanie nikt, kim m ożna by
rządzić.
Machnął ręką na znak, że m am odej ść. Znowu m iał m nie dosy ć.
Maxon cicho zapukał do drzwi i wszedł do środka. By łam j uż w szlafroku i czy tałam książkę
w łóżku. Zastanawiałam się, czy w ogóle zam ierza do m nie przy j ść.
– Jest okropnie późno – szepnęłam , chociaż nie by ło nikogo, kom u m ogliby śm y przeszkadzać.
– Wiem . Musiałem porozm awiać z pozostały m i, a to by ło wy j ątkowo wy czerpuj ące. Elise j est
bardzo roztrzęsiona, czuj e się szczególnie winna tem u wszy stkiem u. Nie zdziwiłoby m nie, gdy by
się wy cofała w naj bliższy ch dniach.
Chociaż kilka razy m ówił m i wprost, że nie ży wi uczuć do Elise, widziałam , j ak bardzo go to za-
bolało. Podkuliłam kolana, żeby zrobić m u m iej sce do siedzenia.
– A Kriss i Celeste?
– Kriss j est aż nadm iernie opty m isty czna. Jest pewna, że ludzie będą uważać i chronić się. Nie
wiem , j ak to m a by ć m ożliwe, j eśli nie j esteśm y w stanie przewidzieć, gdzie i kiedy rebelianci
zaatakuj ą po raz kolej ny. Są w cały m kraj u. Ale ona nie traci nadziei. Wiesz, j aka j est.
– Wiem .
Maxon westchnął.
– Celeste trzy m a się dzielnie. Oczy wiście, j est zaniepokoj ona, ale tak j ak m ówiła Kriss, Dwój ki
są prawdopodobnie naj bezpieczniej sze ze wszy stkich. A j ej nigdy nie brakowało determ inacj i. –
Roześm iał się do siebie, patrząc w podłogę. – Sprawiała przede wszy stkim wrażenie zaniepokoj o-
nej ty m , że j a pogniewam się na nią, j eśli zostanie. Zupełnie j akby m m iał j ej m ieć za złe, że woli
by ć tutaj niż wracać do dom u.
Westchnęłam .
– To j est dobre py tanie. Czy chcesz m ieć żonę, która nie przej m uj e się ty m , że ktoś grozi j ej
poddany m ?
Maxon popatrzy ł na m nie.
– Ty się przej m uj esz, ale j esteś zby t inteligentna, żeby przej m ować się w taki sposób, j ak pozo-
stałe. – Potrząsnął głową z uśm iechem . – Nie do wiary, że poradziłaś ludziom , żeby walczy li.
Wzruszy łam ram ionam i.
– Mam wrażenie, że chowam y się j uż za długo.
– Masz całkowitą racj ę. Nie wiem , czy to wy straszy rebeliantów, czy sprawi, że staną się bar-
dziej zdeterm inowani, ale nie ulega wątpliwości, że zm ieniłaś reguły gry.
Przechy liłam głowę na bok.
– Nie nazy wałaby m grą tego, że j akaś banda próbuj e zabij ać przy padkowy ch ludzi.
– Nie, nie! – odparł szy bko. – Trudno m i znaleźć słowo dostatecznie ostre, żeby to określić.
Chodziło m i o Elim inacj e. – Popatrzy łam na niego, zdum iona. – Na dobre czy na złe,
społeczeństwo zobaczy ło dzisiaj przebły sk twoj ego prawdziwego charakteru. Zobaczy li dziew-
czy nę, która zabrała do schronu swoj e pokoj ówki, która potrafi postawić się królowi, j eśli wierzy,
że m a racj ę. Założę się, że teraz w zupełnie inny m świetle zobaczą twoj ą interwencj ę w przy pad-
ku Marlee. Przedtem by łaś ty lko dziewczy ną, która nakrzy czała na m nie przy pierwszy m spotka-
niu. Dzisiaj stałaś się dziewczy ną, która nie boi się rebeliantów. Będą o tobie m y śleć zupełnie ina-
czej .
Potrząsnęłam głową.
– Nie zrobiłam tego celowo.
– Wiem . Zastanawiałem się długo, j ak pokazać ludziom , j aka j esteś naprawdę, a okazało się, że
ty po prostu zrobiłaś to pod wpły wem im pulsu. To bardzo do ciebie podobne. – W j ego oczach
kry ło się zdum ienie, zupełnie j akby powinien by ł się tego po m nie spodziewać od sam ego
początku. – Tak czy inaczej uważam , że powiedziałaś słuszną rzecz. Naj wy ższy czas, żeby śm y
zaczęli robić coś poza chowaniem się.
Popatrzy łam na narzutę na łóżku, przesuwaj ąc palcem po szwie. Cieszy łam się, że zaaprobo-
wał m oj e postępowanie, ale to, j ak o ty m m ówił – j akby chodziło o kolej ne z m oich m ały ch dzi-
wactw – wy dawało m i się w tej chwili zby t inty m ne.
– Jestem zm ęczony kłótniam i z tobą, Am i – powiedział cicho. Podniosłam głowę i zobaczy łam
w oczach Maxona szczerość. Mówił dalej : – Podoba m i się to, że nie zawsze się zgadzam y, to
w gruncie rzeczy lubię w tobie naj bardziej , ale nie chcę się j uż kłócić. Czasem zdarza m i się, że
by wam pory wczy j ak m ój oj ciec. Staram się z ty m walczy ć, ale to we m nie tkwi. A ty ! – dodał
ze śm iechem . – Kiedy się zdenerwuj esz, j esteś nie do powstrzy m ania!
Potrząsnął głową, prawdopodobnie przy pom inaj ąc sobie wszy stko to, co j a. Cios kolanem
w krocze, cała ta historia z klasam i, rozcięta warga Celeste, kiedy m ówiła o Marlee. Nigdy nie po-
strzegałam siebie j ako pory wczej , ale naj wy raźniej taka właśnie by łam . Maxon uśm iechnął się,
a j a zrobiłam to sam o. To wy dawało się nawet zabawne, kiedy m y ślałam o wszy stkich m oich
wy skokach j ednocześnie.
– Patrzę też na inne i staram się by ć uczciwy. Niepokoi m nie czasem to, co czuj ę, ale
chciałby m , żeby ś wiedziała, że wciąż patrzę także na ciebie. Chy ba wiesz j uż, że nie j estem
w stanie nic na to poradzić. – Wzruszy ł ram ionam i i wy glądał w tej chwili j ak zwy kły chłopak.
Chciałam powiedzieć coś stosownego, uświadom ić m u, że j a także nadal chcę, żeby na m nie
patrzy ł. Ale żadne słowa nie wy dawały się właściwe, więc wsunęłam dłoń w j ego rękę. Siedzie-
liśm y w m ilczeniu, patrząc na nasze dłonie. Maxon bawił się m oim i bransoletkam i, wy j ątkowo
ty m pochłonięty, i przez dłuższą chwilę pocierał kciukiem grzbiet m oj ej dłoni. Miło by ło m ieć taką
spokoj ną chwilę ty lko dla nas dwoj ga.
– A m oże j utro spędzim y cały dzień razem ? – zaproponował.
Uśm iechnęłam się.
– Z przy j em nością.
C
zy li w dwóch słowach: więcej gwardzistów?
– Tak, tato. Dużo więcej . – Roześm iałam się do telefonu, chociaż sy tuacj ę trudno by ło nazwać
zabawną. Tata m iał niezwy kły dar patrzenia na wszy stko z j aśniej szej strony. – Wszy stkie zostaj e-
m y w pałacu, przy naj m niej na razie. A chociaż m ówili, że zaczy naj ą od Dwój ek, dopilnuj , żeby
nikt z naszy ch nie zachowy wał się lekkom y ślnie. Ostrzeż Turnerów i Canvassów, żeby na siebie
uważali.
– Kiciu, wszy scy wiedzą, że m aj ą uważać. Po ty m , co powiedziałaś w Biuletynie, m y ślę, że
ludzie będą dzielniej si niż się spodziewasz.
– Mam nadziej ę. – Popatrzy łam na swoj e buty i przy szło m i do głowy dziwne wspom nienie.
W tej chwili m iałam na nogach ozdobione klej nocikam i szpilki, a pięć m iesięcy tem u nosiłam sta-
re pantofle na płaskim obcasie.
– Jestem z ciebie dum ny, Am i. Czasem j estem zaskoczony ty m , co m ówisz, ale sam nie wiem
dlaczego. Zawsze by łaś silniej sza, niż ci się wy dawało.
W j ego głosie by ła zawsty dzaj ąca m nie szczerość. Niczy j a opinia nie m iała dla m nie takiego
znaczenia, j ak j ego.
– Dziękuj ę, tato.
– Mówię całkiem poważnie. Nie każda księżniczka powiedziałaby coś takiego.
Przewróciłam oczam i.
– Tato, j a nie j estem księżniczką.
– Kwestia czasu – odparł żartobliwie. – A skoro j uż o ty m m owa, j ak tam Maxon?
– Dobrze – odparłam , bawiąc się rąbkiem sukienki. Milczenie przeciągało się. – Naprawdę m i
na nim zależy, tato.
– Tak?
– Tak.
– A dlaczego?
Zastanawiałam się nad ty m przez chwilę.
– Właściwie nie j estem pewna. Ale m y ślę, że przy naj m niej po części dlatego, że pozwala m i
czuć się sobą.
– A czasem nie czuj esz się sobą? – zażartował tata.
– Nie, to raczej … Cały czas pam iętałam o m oj ej klasie. Nawet kiedy przy j echałam do
pałacu, przez j akiś czas nie dawało m i to spokoj u. Czy j estem Piątką, czy Trój ką? Czy chcę by ć
Jedy nką? Ale teraz j uż się ty m nie przej m uj ę i m y ślę, że to z j ego powodu. Nie zrozum m nie źle,
on popełnia m nóstwo błędów.
– Tata roześm iał się w słuchawce. – Ale kiedy j estem z nim , czuj ę się Am ericą. Nie klasą czy
proj ektem . Nie pam iętam nawet o ty m , j aką pozy cj ę on zaj m uj e. On to on, a j a to j a.
Tata m ilczał przez chwilę.
– To brzm i bardzo zachęcaj ąco, kiciu.
Trochę niezręcznie by ło m i rozm awiać z tatą o chłopaku, ale wy dawało m i się, że ty lko on
z m oj ej rodziny widział w Maxonie bardziej człowieka niż ary stokratę. Nikt nie m ógł m nie zrozu-
m ieć tak j ak on.
– Owszem . Ale nie wszy stko j est idealnie – dodałam , kiedy Silvia zaj rzała do pokoj u. – Mam
poczucie, że co chwila coś idzie nie tak.
Spoj rzała na m nie z naciskiem i powiedziała bezgłośnie: Śniadanie. Skinęłam głową.
– Cóż, to nie szkodzi. Błędy oznaczaj ą, że to j est rzeczy wiste.
– Postaram się to zapam iętać. Przepraszam , tato, ale m uszę kończy ć. Jestem j uż spóźniona.
– To niewy baczalne. Uważaj na siebie, kiciu, i napisz j ak naj szy bciej do siostry.
– Tak zrobię. Całuj ę, tato.
– Ja też cię całuj ę.
Kiedy dziewczęta wy szły z j adalni po śniadaniu, Maxon i j a zostaliśm y z ty łu. Królowa m inęła
nas i m rugnęła do m nie, a j a poczułam , że m oj e policzki robią się czerwone. Ale zaraz potem
przeszedł obok król, a wy raz j ego oczu sprawił, że naty chm iast zapom niałam o j akichkolwiek ru-
m ieńcach.
Kiedy zostaliśm y sam i, Maxon podszedł do m nie i splótł palce z m oim i.
– Zapy tałby m cię, na co m asz ochotę, ale m am y bardzo ograniczone m ożliwości. Żadnego
strzelania z łuku, żadny ch polowań, żadnej j azdy konnej , nic, co wy m agałoby wy j ścia na
zewnątrz.
Westchnęłam .
– Nawet gdy by śm y zabrali oddział gwardzistów?
– Przy kro m i, Am i – uśm iechnął się ze sm utkiem . – Ale m oże obej rzy m y j akiś film ? Możem y
wy brać taki z wy j ątkowo piękny m i pej zażam i.
– To nie to sam o. – Pociągnęłam go za ram ię. – Chodźm y. Postaraj m y się j ak naj lepiej wy ko-
rzy stać czas.
– I tak trzy m aj – powiedział. Z j akiegoś powodu j ego słowa sprawiły, że poczułam się lepiej ,
zupełnie j akby śm y przechodzili przez to wspólnie. Od dawna j uż nie czułam pom iędzy nam i ta-
kiej bliskości.
Wy szliśm y na kory tarz i skierowaliśm y się do schodów wiodący ch do sali kinowej , kiedy
usły szałam m elody j ne dźwięczenie szy b w oknach.
Odwróciłam głowę na ten dźwięk i westchnęłam ze zdum ienia.
– Pada deszcz.
Wy puściłam rękę Maxona i przy cisnęłam dłoń do szy by. Przez te wszy stkie m iesiące, które
spędziłam w pałacu, nie padało tu ani razu i zastanawiałam się, czy w ogóle pada kiedy kolwiek.
Teraz, widząc deszcz, uświadom iłam sobie, j ak bardzo za nim tęskniłam . Brakowało m i przy -
chodzący ch i odchodzący ch pór roku, tego, w j aki sposób wszy stko się zm ieniało.
– To j est prześliczne – wy szeptałam .
Maxon stanął za m ną i obj ął m nie ram ionam i w talii.
– To do ciebie podobne, żeby znaleźć piękno w czy m ś, co inni uznaliby za popsuty dzień.
– Chciałaby m go dotknąć.
Maxon westchnął.
– Wiem , że by ś chciała, ale to po prostu…
Odwróciłam się do Maxona, żeby zobaczy ć, dlaczego urwał w pół słowa. Popatrzy ł w j edną
i w drugą stronę w kory tarz, a j a zrobiłam to sam o. By liśm y sam i, j eśli nie liczy ć kilku gwar-
dzistów.
– Chodź – powiedział, łapiąc m nie za rękę. – Miej m y nadziej ę, że nikt nas nie zauważy.
Uśm iechnęłam się, nie m ogąc się doczekać, co ty m razem wy m y ślił. Uwielbiałam , kiedy Ma-
xon się tak zachowy wał. Weszliśm y po schodach na górę, na trzecie piętro. Przez chwilę
zaczęłam się denerwować, zaniepokoj ona, że pokaże m i coś podobnego do ukry tej biblioteki. Wte-
dy nie okazało się to naj lepszy m pom y słem .
Przeszliśm y na środek piętra, m ij aj ąc ty lko j ednego gwardzistę, robiącego obchód. Maxon
pociągnął m nie do olbrzy m iego salonu i poprowadził do ściany obok wielkiego pustego kom inka.
Sięgnął pod j ego obudowę i j ak łatwo zgadnąć, znalazł ukry ty przy cisk. Otworzy ł panel w ścianie,
prowadzący na kolej ne ukry te schody.
– Weź m nie za rękę – powiedział, wy ciągaj ąc do m nie dłoń. Zrobiłam tak i szłam za nim led-
wie oświetlony m i schodam i, aż znaleźliśm y się pod drzwiam i. Maxon otworzy ł prosty zam ek, po-
pchnął drzwi… i zobaczy łam ścianę deszczu.
– Dach? – zapy tałam poprzez szum kropli.
Maxon skinął głową. Wy szliśm y na taras m niej więcej rozm iarów m oj ej sy pialni. Otoczony
by ł m urem . Nie przej m owałam się, że zobaczę ty lko ściany i niebo, przy naj m niej m ogłam by ć
na zewnątrz.
Przepełniona szczęściem , zrobiłam krok do przodu i wy ciągnęłam ręce pod strum ienie ulewy.
Ciepłe, ogrom ne krople spadały na m oj e ram iona i ściekały na sukienkę. Usły szałam , że Maxon
roześm iał się, a potem wy pchnął m nie na deszcz.
Wstrzy m ałam oddech, w j ednej chwili całkowicie m okra. Odwróciłam się, złapałam Maxona
za rękę, a on z uśm iechem udawał, że stawia m i opór. Kosm y ki włosów spadały m u na oczy
i oboj e równie szy bko by liśm y przem oczeni do suchej nitki. Nadal z uśm iechem pociągnął m nie
do krawędzi m uru.
– Popatrz – powiedział m i do ucha.
Odwróciłam się i po raz pierwszy zobaczy łam taki widok. Patrzy łam z zachwy tem na roz-
ciągaj ące się przede m ną m iasto – sieć ulic, geom etry czne bry ły budy nków, różnorodność ko-
lorów – nawet poszarzałe od deszczu, zapierało dech w piersiach.
Czułam się do niego przy wiązana, j akby do j akiegoś stopnia należało do m nie.
– Nie chcę, żeby rebelianci to zabrali, Am i – powiedział Maxon poprzez szum deszczu, j akby
czy tał m i w m y ślach. – Nie wiem , j aka j est prawdziwa śm iertelność podczas ataków, ale m am
pewność, że oj ciec ukry wa to przede m ną. Obawia się, że przerwę Elim inacj e.
– Czy m asz j akiś sposób, żeby poznać prawdę?
Zastanowił się.
– Wy daj e m i się, że gdy by udało m i się skontaktować z Augustem , on by to wiedział.
Mógłby m wy słać do niego list, ale boj ę się zdradzać w nim zby t wiele. Nie m am pewności, czy
zdołałby m go sprowadzić do pałacu.
Przem y ślałam te słowa.
– A gdy by śm y to m y do niego poszli?
Maxon roześm iał się.
– A j ak twoim zdaniem m am y to zrobić?
Wzruszy łam żartobliwie ram ionam i.
– Postaram się coś załatwić.
Maxon przez chwilę patrzy ł na m nie w m ilczeniu.
– To m iłe, m óc m ówić różne rzeczy na głos. Zawsze m uszę uważać na słowa. Tutaj m am po-
czucie, że nikt m nie nie sły szy. Poza tobą.
– No to nie krępuj się i m ów, co chcesz.
Uśm iechnął się złośliwie.
– Ty lko j eśli ty zrobisz to sam o.
– Zgoda – odparłam z przy j em nością.
– No dobrze, to co chcesz wiedzieć?
Odgarnęłam m okre włosy z czoła, zaczy naj ąc od czegoś ważnego, ale nieosobistego.
– Naprawdę nie wiedziałeś o ty m pam iętniku?
– Nie, ale j estem j uż na bieżąco. Oj ciec kazał m i go w całości przeczy tać. Gdy by August
przy szedł dwa ty godnie wcześniej , pom y ślałby m , że m nie okłam uj e, ale teraz j uż wiem
o wszy stkim . To naprawdę szokuj ące, Am i. To, co przeczy tałaś, by ło ty lko wierzchołkiem góry lo-
dowej . Chciałby m ci opowiedzieć więcej , ale na razie nie m ogę.
– Rozum iem .
Popatrzy ł na m nie, zbieraj ąc się na odwagę.
– Jak dziewczęta dowiedziały się o ty m , że zdj ęłaś m i koszulę?
Spoj rzałam w ziem ię i zawahałam się.
– Patrzy ły śm y, j ak ćwiczą gwardziści, a j a powiedziałam , że bez koszuli wy glądasz tak sam o
dobrze, j ak oni. Wy m knęło m i się.
Maxon odchy lił głowę do ty łu i roześm iał się.
– Nie potrafię by ć o to zły.
Uśm iechnęłam się.
– Przy prowadziłeś tutaj którąś dziewczy nę?
Maxon posm utniał.
– Olivię. Ty lko raz i to wszy stko.
Kiedy się zastanowiłam , przy pom niałam to sobie. Pocałował j ą tutaj , a ona powiedziała o ty m
nam wszy stkim .
– Pocałowałem Kriss – wy palił, nie patrząc na m nie. – Niedawno. Po raz pierwszy. Wy daj e
m i się, że powinnaś o ty m wiedzieć.
Spoj rzał na m nie, a j a lekko skinęłam głową. Gdy by m nie by ła świadkiem tego pocałunku,
gdy by m właśnie teraz się o nim dowiedziała, m ogłaby m się załam ać. Ale chociaż j uż wie-
działam o wszy stkim , zabolało m nie, kiedy to powiedział.
– Nie znoszę całej tej ry walizacj i. – Poruszy łam się niespokoj nie, czuj ąc, że m oj a sukienka
robi się ciężka od wody.
– Wiem . Tak j uż m usi by ć.
– Mim o wszy stko to nie j est sprawiedliwe.
Maxon roześm iał się.
– A czy kiedy kolwiek w ży ciu któregokolwiek z nas coś by ło sprawiedliwe?
Musiałam m u przy znać racj ę.
– Nie powinnam ci tego m ówić… a j eśli dasz poznać, że to wiesz, j estem pewna, że będzie
j eszcze gorzej , ale… twój oj ciec m ówi m i różne niem iłe rzeczy. Uniem ożliwił m i też przekazy -
wanie pieniędzy rodzinie. Żadna z pozostały ch dziewcząt j uż ich nie dostawała, więc pewnie to
i tak wy glądało niekorzy stnie.
– Przy kro m i. – Maxon popatrzy ł na panoram ę m iasta, a j a przez m om ent m y ślałam ty lko
o ty m , j ak m okra koszula oblepia j ego klatkę piersiową. – Obawiam się, że tego nie będę m ógł
zm ienić, Am i.
– Nie m usisz. Chciałam ty lko, żeby ś wiedział, co się dziej e. Poradzę sobie z ty m .
– Jesteś dla niego za twarda, on cię nie rozum ie. – Maxon sięgnął po m oj ą rękę, a j a pozwo-
liłam m u na to.
Starałam się wy m y ślić, co j eszcze chciałaby m wiedzieć, ale w większości by ły to sprawy do-
ty czące pozostały ch dziewcząt. Nie m iałam zam iaru zawracać m u ty m głowy. By łam przekona-
na, że m ogę z duży m prawdopodobieństwem sam a dom y ślić się prawdy, a j eśli się m y liłam ,
chy ba i tak nie chciałaby m psuć tej chwili.
Maxon popatrzy ł na m ój nadgarstek.
– Czy … – Popatrzy ł na m nie i chy ba zm ienił zdanie co do py tania. – Czy chciałaby ś ze m ną
zatańczy ć?
Skinęłam głową.
– Ale j estem okropną tancerką.
– Spróbuj em y powoli.
Maxon przy ciągnął m nie bliżej i przy trzy m ał w talii. Ja j edną rękę wsunęłam w j ego dłoń,
a drugą uniosłam lekko nam okniętą suknię. Koły saliśm y się, ledwie się poruszaj ąc. Przy tuliłam
policzek do piersi Maxona, a on oparł podbródek na m oj ej głowie i obracaliśm y się do m elodii
spadaj ący ch kropel deszczu.
Kiedy przy tulił m nie trochę m ocniej , m iałam wrażenie, że wszy stkie złe rzeczy zostały wy -
m azane, a m oj a relacj a z Maxonem została oczy szczona ze wszy stkich dodatkowy ch elem entów.
By liśm y przy j aciółm i, którzy uświadom ili sobie, że nie m ogą bez siebie ży ć. Pod wielom a
względam i by liśm y przeciwieństwam i, ale łączy ło nas też wiele podobieństw. Nie potrafiłaby m
powiedzieć, że nasz związek by ł przeznaczeniem , ale wy dawał się czy m ś poważniej szy m niż
wszy stko, co wcześniej znałam .
Uniosłam głowę i spoj rzałam na Maxona, kładąc m u dłoń na policzku i przy ciągaj ąc do
pocałunku. Jego m okre usta dotknęły m oich w podm uchu żaru. Poczułam , j ak j ego dłonie obej -
m uj ą m nie i przy ciskaj ą m ocno, j akby się obawiał, że inaczej się rozsy pie. Deszcz bębnił o dach,
ale poza ty m cały świat ucichł. Miałam poczucie, że nie wy starczy m i Maxona, nie wy starczy
m i j ego skóry, m iej sca ani czasu.
Po ty ch wszy stkich m iesiącach, kiedy starałam się zrozum ieć, czego chcę i na co m am na-
dziej ę, uświadom iłam sobie – w ty m m om encie, który Maxon podarował nam oboj gu – że to od
początku nie m iało sensu. Mogłam ty lko iść przed siebie i m ieć nadziej ę, że dokądkolwiek zaniesie
nas los, znaj dziem y j akoś drogę powrotną do siebie.
Musiało tak by ć. Ponieważ… Ponieważ…
Choć tak długo potrwało, zanim nadeszła ta chwila, teraz olśnienie poj awiło się nagle.
Kochałam Maxona. Po raz pierwszy czułam to nam acalnie. Nie broniłam się przed ty m uczu-
ciem , czepiaj ąc się m y śli o Aspenie i wszy stkim ty m , co m ogło by ć m iędzy nam i. Nie podda-
wałam się uczuciom Maxona, pozostawiaj ąc sobie drogę ucieczki na wy padek, gdy by m nie
zawiódł. Po prostu się z ty m pogodziłam .
Kochałam go.
Nie potrafiłaby m wskazać, co sprawiło, że by łam tego pewna, ale wiedziałam to w tam tej
chwili z taką sam ą pewnością, z j aką wiedziałam , j ak m am na im ię albo j akiego koloru j est niebo,
albo co j est napisane na j akiś tem at w książce.
Czy on czuł to sam o?
Maxon przerwał pocałunek i spoj rzał na m nie.
– Jesteś prześliczna, kiedy wy glądasz okropnie.
Roześm iałam się nerwowo.
– Dziękuj ę. Za to, i za deszcz, i za to, że się nie poddaj esz.
Maxon przesunął palcam i po m oim policzku, nosie i podbródku.
– Jesteś tego warta. Chy ba sam a tego nie rozum iesz. Dla m nie j esteś tego warta.
Miałam wrażenie, że m oj e serce zaraz eksploduj e i chciałam ty lko, żeby wszy stko się dzisiaj
zakończy ło. Mój świat znalazł nową oś i wy dawało m i się, że j edy ny m sposobem poradzenia so-
bie z ty m , j ak bardzo m nie to oszałam iało, by ło sprawienie, żeby nasz związek stał się prawdziwy.
Czułam się teraz pewna, że tak się stanie. Tak się m usiało stać. Już niedługo.
Maxon pocałował m nie w czubek nosa.
– Chodźm y się wy suszy ć i obej rzy j m y film .
– Dobry pom y sł.
Ostrożnie schowałam m iłość do Maxona w sercu, trochę obawiaj ąc się tego uczucia. W końcu
m usiałam się kiedy ś nim podzielić, ale na razie pozostawało m oj ą taj em nicą.
Spróbowałam wy żąć sukienkę pod niewielkim okapem przy drzwiach, ale to nic nie dało. Wie-
działam , że wracaj ąc do pokoj u, będę zostawiać za sobą m okre ślady.
– Chciałaby m obej rzeć j akąś kom edię – powiedziałam , kiedy schodziliśm y po schodach. Ma-
xon podążał przodem .
– Ja chciałby m kino akcj i.
– Cóż, sam przed chwilą m ówiłeś, że j estem ty le warta, więc wy daj e m i się, że powinnam
wy grać.
Maxon roześm iał się.
– Spry tne.
Roześm iał się znowu, przesuwaj ąc panel, otwieraj ący się na salon, ale w następnej chwili
stanął j ak wry ty.
Spoj rzałam m u przez ram ię i zobaczy łam króla Clarksona, równie poiry towanego, j ak zawsze.
– Zakładam , że to by ł twój pom y sł – powiedział do Maxona.
– Tak.
– Masz poj ęcie, na j akie niebezpieczeństwo się naraziłeś? – zapy tał król groźnie.
– Oj cze, na dachu nie czaj ą się rebelianci – odparował Maxon. Starał się, żeby j ego głos
brzm iał rzeczowo, ale wy glądał trochę głupio w ociekaj ący m wodą ubraniu.
– Wy starczy j edna dobrze wy m ierzona kula, Maxonie. – Król zawiesił głos. – Wiesz, że nasze
siły są teraz wy j ątkowo rozproszone, odkąd m usieliśm y wy słać gwardzistów do pilnowania
dom ów dziewcząt. A wielu z ty ch, który ch wy słaliśm y, zdezerterowało. Jesteśm y podatni na atak.
– Spoj rzał ze złością na m nie. – I dlaczego, j eśli ostatnio dziej e się coś takiego, ona zawsze bierze
w ty m udział?
Staliśm y w m ilczeniu, wiedząc, że nie m am y nic na swoj ą obronę.
– Idź doprowadzić się do porządku – polecił król. – Masz dużo roboty.
– Ale j a...
Jedno spoj rzenie oj ca powiedziało Maxonowi, że wszelkie plany, j akie m iał na dzisiaj , są j uż
nieaktualne.
– Rozum iem – ustąpił.
Król Clarkson wziął Maxona za ram ię i popchnął go przed sobą, zostawiaj ąc m nie sam ą. Ma-
xon obej rzał się i bezgłośnie powiedział: Przepraszam, a j a uśm iechnęłam ledwie dostrzegalnie.
Nie obawiałam się j uż króla ani rebeliantów. Wiedziałam , ile Maxon dla m nie znaczy, i by łam
przekonana, że wszy stko m usi się j akoś ułoży ć.
M
usiałam znosić wy m owny uśm iech Mary, kiedy pom agała m i się przebrać, a potem zeszłam
do Kom naty Dam , zadowolona, że deszcz nadal pada. Od tej pory j uż zawsze będzie dla m nie
m ieć szczególne znaczenie.
Ale chociaż Maxon i j a zdołaliśm y uciec stąd na chwilę, kiedy j uż wróciliśm y z naszego
m aleńkiego świata, nie m ogłam nie zauważy ć napięcia, spowodowanego przez ultim atum , j akie
rebelianci postawili Elicie. Wszy stkie dziewczy ny by ły niespokoj ne i nie m ogły się na niczy m
skupić.
Celeste bez słowa m alowała paznokcie przy pobliskim stoliku, a j a widziałam , że j ej dłoń od
czasu do czasu drży. Patrzy łam , j ak poprawia niedoskonałości m anikiuru i stara się nie przery wać.
Elise trzy m ała książkę, ale wzrok m iała nieobecny, utkwiony w ulewie za oknem . Żadna z nas nie
potrafiła skończy ć nawet naj prostszego zadania.
– Jak m y ślisz, co się dziej e tam na zewnątrz? – zapy tała m nie Kriss. Jej dłoń znieruchom iała
nad poduszką, którą właśnie wy szy wała.
– Nie wiem – odparłam cicho. – Nie przy puszczam , żeby po tak poważny ch groźbach niczego
nie zrobili. – Zapisy wałam ołówkiem na papierze nutowy m m elodię, która od j akiegoś czasu cho-
dziła m i po głowie. Nie skom ponowałam żadnej m elodii od prawie sześciu m iesięcy. To i tak nie
m iało większego sensu. Na przy j ęciach ludzie woleli dobrze znane utwory.
– My ślisz, że ukry waj ą przed nam i liczbę ofiar? – zastanawiała się.
– To nie j est wy kluczone. Jeśli się wy cofam y, rebelianci wy graj ą.
Kriss wy haftowała kolej ny krzy ży k.
– Zam ierzam zostać bez względu na wszy stko. – W sposobie, w j aki to powiedziała, by ło coś,
co wy dawało się skierowane bezpośrednio do m nie. Zupełnie j akby m to j a m iała wiedzieć, że
ona nie zam ierza rezy gnować z Maxona.
– Ja również – obiecałam .
Następny dzień by ł prakty cznie taki sam j ak poprzedni, chociaż nigdy wcześniej nie czułam się
tak rozczarowana, widząc słońce. Przy gniatało nas ciężkie przy gnębienie, nie by ły śm y w stanie
niczego robić. Pragnęłam biec, rozładować część tej energii w j akikolwiek sposób.
Po obiedzie z ociąganiem wróciły śm y do Kom naty Dam . Elise czy tała, a j a znowu usiadłam
nad papierem nutowy m . Kriss i Celeste nie poj awiły się j eszcze. Jakieś dziesięć m inut później
weszła Kriss z naręczem różny ch rzeczy. Usiadła nad szkicownikiem i zestawem kolorowy ch kre-
dek.
– Co robisz? – zapy tałam .
Wzruszy ła ram ionam i.
– Cokolwiek, czy m m ogłaby m się zaj ąć.
Siedziała przez długą chwilę z czerwoną kredką w ręku, trzy m aj ąc j ą nad kartką.
– Nie wiem , co robię – powiedziała w końcu. – Wiem , że inni są w niebezpieczeństwie, ale ko-
cham go. Nie chcę stąd wy j eżdżać.
– Król nie dopuści, żeby ktokolwiek zginął – stwierdziła pocieszaj ąco Elise.
– Ale j uż zginęli ludzie. – Kriss nie próbowała się z nią kłócić, by ła ty lko zatroskana. – Muszę
zacząć m y śleć o czy m ś inny m .
– Jestem pewna, że Silvia znalazłaby nam coś do roboty – podsunęłam .
Kriss roześm iała się krótko.
– Nie j estem aż tak zdesperowana. – Przesunęła kredkę po papierze, kreśląc równą, łukowatą
linię. – Wszy stko będzie dobrze, j estem tego pewna.
Przetarłam oczy i popatrzy łam na zapis m oj ej m elodii. Potrzebowałam chwili oddechu.
– Zaj rzę do której ś biblioteki. Zaraz wracam .
Elise i Kriss skinęły m i oboj ętnie głowam i, próbuj ąc się skoncentrować na ty m , co robią, a j a
wstałam i wy szłam .
Poszłam kory tarzem do j ednej z sal na końcu piętra. Tam na półkach by ło trochę książek, które
chciałam przeczy tać. Drzwi do biblioteki otworzy ły się bezszelestnie, a j a uświadom iłam sobie, że
nie j estem sam a. Usły szałam czy j ś płacz.
Rozej rzałam się za j ego źródłem i zobaczy łam Celeste, siedzącą z podkulony m i kolanam i na
szerokim parapecie. Poczułam się okropnie zakłopotana. Celeste nigdy nie płakała. Aż do tej chwi-
li nie by łam nawet pewna, czy j est do tego zdolna.
Pozostawało m i ty lko wy j ść, ale Celeste zauważy ła m nie, ocieraj ąc oczy.
– Cholera! – j ęknęła. – Czego tu chcesz?
– Niczego. Przepraszam . Szukałam książki.
– To bierz j ą i uciekaj . Masz j uż i tak wszy stko, czego chciałaś.
Przez chwilę stałam w m ilczeniu, nie rozum iej ąc j ej słów. Celeste westchnęła ciężko i pod-
niosła się z m iej sca. Złapała j edno ze swoich liczny ch kolorowy ch czasopism i rzuciła nim we
m nie, a j a chwy ciłam j e niezgrabnie.
– Sam a zobacz. Ta twoj a przem owa w Biuletynie wy niosła cię na szczy t. Uwielbiaj ą cię. –
W j ej głosie brzm iały złość i oskarżenie, zupełnie j akby m zaplanowała wszy stko z góry.
Odwróciłam czasopism o we właściwą stronę i zobaczy łam , że połowę strony zaj m uj ą zdj ęcia
pozostały ch czterech kandy datek ze słupkam i obok. Ponad zdj ęciam i elegancki nagłówek py tał:
Kogoś byś chciała jako królową? Koło m oj ej fotografii wy soki słupek pokazy wał, że trzy dzieści
dziewięć procent respondentów głosowało na m nie. Wy dawało m i się, że ta z nas, która m a osta-
tecznie zwy cięży ć, powinna m ieć większe poparcie, ale i tak to by ło znacznie więcej niż w przy -
padku pozostały ch!
Wy brane cy taty obok ty ch wy kresów m ówiły, że Celeste nosi się naprawdę królewsko, chociaż
j est dopiero trzecia. Elise j est niezwy kle wy tworna, ale głosowało na nią zaledwie osiem procent
respondentów. Cy taty przy m oim zdj ęciu sprawiły, że chciało m i się płakać.
„Lady Am erica j est zupełnie j ak królowa. To urodzona woj owniczka. Nie ty lko j ej chcem y –
potrzebuj em y j ej !”
Wpatry wałam się w te słowa.
– Czy … czy to naprawdę?
Celeste wy rwała m i czasopism o.
– Jasne, że naprawdę. No j uż, idź, wy j dź za niego, czy co tam sobie chcesz. Zostań księżniczką.
Wszy scy będą zachwy ceni. Biedna m ała Piątka dostała koronę.
Skierowała się do drzwi, a j ej kwaśny nastrój popsuł m i naj bardziej niesam owitą nowinę, j aką
usły szałam od początku Elim inacj i.
– Wiesz, nie rozum iem w ogóle, dlaczego to dla ciebie takie ważne. Jakiś bardzo szczęśliwy fa-
cet Dwój ka i tak się z tobą ożeni. A kiedy to wszy stko się skończy, dalej będziesz sławna – powie-
działam oskarży cielsko.
– Jako niedoszła królowa.
– Na litość boską, j esteś m odelką! – krzy knęłam . – Masz wszy stko.
– Ale na j ak długo? – odparowała. Powtórzy ła ciszej : – Na j ak długo?
– Nie rozum iem ? – zapy tałam , także zniżaj ąc głos. – Celeste, j esteś piękna i będziesz Dwój ką
przez resztę swoj ego ży cia.
Zaczęła potrząsać głową, zanim j eszcze skończy łam to m ówić.
– My ślisz, że ty lko ty czuj esz się czasem uwięziona przez ograniczenia swoj ej klasy ? Tak, j e-
stem m odelką. Nie potrafię śpiewać. Nie j estem aktorką. Więc kiedy m oj a twarz nie będzie j uż
dostatecznie świeża, wszy scy o m nie zapom ną. Zostało m i j eszcze z pięć lat, dziesięć, j eśli będę
m iała szczęście.
Popatrzy ła na m nie.
– Spędziłaś całe ży cie, wtapiaj ąc się w tło. Widzę, że czasem ci tego brakuj e. Cóż, j a spędziłam
ży cie w blasku reflektorów. Może dla ciebie to głupie obawy, ale dla m nie tak właśnie j est: nie
chcę tego stracić.
– Właściwie to m a sens.
– Naprawdę? – Otarła chusteczką oczy i spoj rzała w okno.
Podeszłam bliżej i stanęłam obok niej .
– Owszem . Ale Celeste, czy ty go w ogóle kochasz?
Przechy liła głowę i zastanowiła się.
– Jest słodki. I naprawdę świetnie się całuj e – dodała z uśm iechem .
Odwzaj em niłam ten uśm iech.
– Wiem .
– Wiem , że wiesz. To by ł poważny cios dla m oich planów, kiedy zorientowałam się, j ak daleko
zaszliście. Miałam nadziej ę, że będę go m iała w garści, j eśli sprawię, że zacznie m arzy ć o czy m ś
więcej .
– To nie j est m etoda, żeby zdoby ć czy j eś serce.
– Nie potrzebuj ę j ego serca – przy znała. – Chciałam ty lko, żeby pragnął m nie dostatecznie,
żeby m nie tu zatrzy m ać. Zgoda, to nie j est m iłość. Potrzebuj ę sławy znacznie bardziej niż
m iłości.
Po raz pierwszy nie by ła m oim wrogiem . Rozum iałam to teraz. Owszem , potrafiła by ć
podstępna, ale to się brało z desperacj i. Po prostu czuła, że m usi nas onieśm ielać i zniechęcać do
czegoś, czego większość z nas po prostu chciała, a co j ej wy dawało się niezbędne.
– Po pierwsze, potrzebuj esz m iłości. Każdy potrzebuj e. I nie m a nic złego, żeby j ej pragnąć
w połączeniu ze sławą.
Przewróciła oczam i, ale nie przery wała m i.
– Po drugie, Celeste Newsom e, którą znam , nie potrzebuj e m ężczy zny, żeby by ć sławna.
Roześm iała się w ty m m om encie na głos.
– By łam trochę nieznośna – przy znała, raczej rozbawiona niż zawsty dzona.
– Podarłaś m i sukienkę!
– Cóż, wtedy tego potrzebowałam !
Nagle to wszy stko wy dało m i się zabawne. Wszy stkie te kłótnie, złośliwe m iny, m ałe podstępy
– sprawiały wrażenie przeciągaj ącego się żartu. Stały śm y tak przez chwilę, śm iej ąc się z wy da-
rzeń ostatnich kilku m iesięcy, a j a poczułam , że chciałaby m się nią opiekować tak, j ak wcześniej
Marlee.
Ku m oj em u zaskoczeniu j ej śm iech ucichł szy bko i odezwała się do m nie, odwracaj ąc wzrok:
– Zrobiłam m nóstwo rzeczy, Am i. Okropny ch rzeczy, który ch powinnam się wsty dzić. Po
części dlatego, że źle znosiłam stres całej tej ry walizacj i, ale przede wszy stkim dlatego, że by łam
gotowa na wszy stko, żeby zdoby ć tę koronę, zdoby ć Maxona.
Sam a by łam ty m trochę zdziwiona, ale podniosłam rękę i poklepałam j ą po ram ieniu.
– Szczerze m ówiąc – zaczęłam – wy daj e m i się, że nie potrzebuj esz Maxona, żeby zdoby ć to,
na czy m ci w ży ciu zależy. Masz m oty wacj ę, m asz talent i, co chy ba naj ważniej sze, m asz
m ożliwości. Pół kraj u oddałoby wszy stko, żeby m ieć to, co ty.
– Wiem – przy znała. – To nie tak, że j estem zupełnie nieświadom a, ile m am szczęścia. Po pro-
stu trudno m i zaakceptować m ożliwość, że będę… nie wiem , kim ś m niej ważny m .
– No to nie akceptuj tego.
Celeste potrząsnęła głową.
– By łam bez szans, prawda? Od początku liczy łaś się ty lko ty.
– Nie ty lko j a – przy znałam . – Jeszcze Kriss. Ona także j est fawory tką.
– Chcesz, żeby m j ej złam ała nogę? Dałoby się zrobić. – Celeste roześm iała się. – Żartuj ę.
– Wrócisz ze m ną? Trudno teraz siedzieć tam cały m i dniam i, a z tobą zawsze by ło trochę cie-
kawiej .
– Nie teraz. Nie chcę, żeby pozostałe wiedziały, że płakałam . – Celeste spoj rzała na m nie
prosząco.
– Obiecuj ę, że nic nikom u nie powiem .
– Dziękuj ę.
Nastąpiła chwila krępuj ącej ciszy, j akby j edna z nas powinna powiedzieć coś j eszcze. Wy da-
wało m i się ważne, że teraz w końcu naprawdę zobaczy łam Celeste. Nie by łam pewna, czy po-
trafię zapom nieć o wszy stkim , co m i zrobiła, ale przy naj m niej teraz j ą rozum iałam . Nie by ło nic
do dodania, więc skinęłam j ej głową i wy szłam .
Kiedy zam knęłam za sobą drzwi, uświadom iłam sobie, że zapom niałam zabrać książkę. A po-
tem przy pom niałam sobie kolorowy wy kres z m oim uśm iechnięty m zdj ęciem i wy sokim
słupkiem obok. Musiałam się przy kolacj i pociągnąć za ucho. Maxon powinien się o ty m dowie-
dzieć. Miałam nadziej ę, że m oże j eśli będzie świadom , co ludzie o m nie m y ślą, j ego uczucia za-
czną się odrobinę kry stalizować.
Kiedy wy szłam za róg kory tarza, widok znaj om ej twarzy przy pom niał m i, że m am j eszcze
większe plany do obm y ślenia. Powiedziałam Maxonowi, że znaj dę sposób, żeby śm y się m ogli
spotkać z Augustem , i by łam pewna, że nasza j edy na szansa właśnie idzie w m oj ą stronę.
Aspen szedł kory tarzem i wy dawał się j eszcze większy i wy ższy, niż kiedy go ostatnio wi-
działam .
Rozej rzałam się, żeby sprawdzić, czy j esteśm y sam i. Dalej w kory tarzu stało na warcie kilku
gwardzistów, ale znaj dowali się poza zasięgiem słuchu.
– Hej – powiedziałam , przy wołuj ąc go gestem . Przy gry złam wargi z nadziej ą, że Aspen okaże
się tak zaradny, j ak przy puszczałam . – Potrzebuj ę twoj ej pom ocy.
Nawet nie m rugnął okiem .
– Czego ty lko zapragniesz.
M
iałam racj ę. Aspen znał na pam ięć każdy zakam arek w pałacu i wiedział dokładnie, j ak
m ożna nas wy prowadzić na zewnątrz.
– Jesteś naprawdę pewna? – zapy tał Maxon, kiedy następnego wieczora przebieraliśm y się
w m oim pokoj u.
– Musim y się dowiedzieć, co się dziej e. Nie m am wątpliwości, że będziem y bezpieczni – uspo-
koiłam go.
Rozm awialiśm y przez szczelinę w drzwiach łazienki. Maxon zdj ął garnitur, rzucił go na podłogę
i założy ł dżinsy oraz bawełnianą koszulę, j aką m ogłaby nosić Szóstka. Ubranie Aspena by ło na
niego odrobinę za duże, ale m usiało wy starczy ć. Na szczęście Aspen znalazł drobniej szego gwar-
dzistę, żeby poży czy ć ubranie dla m nie, ale m im o to m usiałam kilka razy zawinąć spodnie w pa-
sie, żeby nogawki nie wlekły m i się po ziem i.
– Bardzo ufasz tem u gwardziście – skom entował Maxon, a j a nie m ogłam niczego odgadnąć
z j ego tonu. Możliwe, że się denerwował.
– Moj e pokoj ówki twierdzą, że j est j edny m z naj lepszy ch w pałacu. To on zabrał m nie do
schronu podczas ataku Południowców, kiedy wszy scy się spóźnili. Zawsze j est gotowy do
działania, nawet j eśli j est całkiem spokoj nie. Robi na m nie doskonałe wrażenie. Zaufaj m i.
Usły szałam szelest ubrania, a Maxon zapy tał:
– Skąd wiedziałaś, że będzie um iał nas wy prowadzić z pałacu?
– Nie wiedziałam . Po prostu zapy tałam .
– A on ci po prostu powiedział? – zdziwił się Maxon.
– Cóż, powiedziałam m u oczy wiście, że py tam w twoim im ieniu.
Wy dał z siebie dźwięk, przy pom inaj ący westchnienie.
– Nadal uważam , że nie powinnaś iść ze m ną.
– Zam ierzam iść, Maxonie. Jesteś gotowy ?
– Tak, m uszę ty lko założy ć buty.
Otworzy łam drzwi, a kiedy spoj rzeliśm y szy bko na siebie, Maxon zaczął się śm iać.
– Przepraszam . Przy wy kłem , że widzę cię w sukniach wieczorowy ch.
– Ty też wy glądasz trochę inaczej bez garnituru. – To by ła prawda, ale ten widok nie wy dawał
m i się w naj m niej szy m stopniu zabawny. Chociaż ubranie Aspena by ło za duże, Maxon wy glądał
dobrze w zwy kły ch dżinsach. Koszula m iała krótkie rękawy, więc m ogłam popatrzeć ukradkiem
na te silne ręce, które widziałam wcześniej ty lko raz, w schronie.
– Te spodnie są okropnie ciężkie. Dlaczego j esteś taka przy wiązana do dżinsów? – zapy tał, przy -
pom inaj ąc sobie m oj ą prośbę z sam ego początku poby tu w pałacu.
Wzruszy łam ram ionam i.
– Po prostu j e lubię.
Maxon uśm iechnął się do m nie i lekko potrząsnął głową. Podszedł do m oj ej szafy, nie py taj ąc,
czy m oże j ą otworzy ć.
– Potrzebuj em y czegoś do podtrzy m ania twoich spodni, albo ten wieczór zakończy się okrop-
ny m skandalem . No, j eszcze większy m niż to, co robim y.
Maxon wy j ął ciem noczerwony pasek z m ateriału i przy niósł m i go, przekładaj ąc przez szlufki
spodni.
Nie potrafiłam powiedzieć dlaczego, ale wy dało m i się to ważne. Serce zabiło m i m ocniej
i przez chwilę zastanawiałam się, czy Maxon m oże usły szeć, j ak krzy czy, że bardzo go kocham .
Jeśli nawet tak by ło, zignorował to, żeby zaj ąć się sprawam i bardziej prakty czny m i.
– Posłuchaj – powiedział, zawiązuj ąc pasek. – To, co robim y, j est bardzo niebezpieczne. Jeśli
coś się stanie, chcę, żeby ś uciekała. Nie próbuj nawet wracać do pałacu. Znaj dź j akąś rodzinę,
która ukry j e cię do rana.
Maxon cofnął się o krok i spoj rzał m i w oczy. Przechy liłam głowę z niepokoj em .
– W tej chwili proszenie j akiej ś rodziny, żeby m nie ukry ła, j est prawie tak sam o niebezpieczne,
j ak stawianie czoła rebeliantom . Ludzie m ogą by ć niezadowoleni, że nie chcem y się wy cofać
z Elim inacj i.
– Jeśli ten arty kuł, który pokazała ci Celeste, m ówił prawdę, to znaczy, że ludzie m ogą by ć
z ciebie dum ni.
Chciałam powiedzieć Maxonowi, że się z nim nie zgadzam , ale przerwało nam pukanie do
drzwi. Podszedł, żeby j e otworzy ć, a do pogrążonego w półm roku pokoj u wszedł Aspen w towa-
rzy stwie j eszcze j ednego gwardzisty.
– Wasza wy sokość. – Aspen lekko się skłonił. – Lady Am erica poinform owała nas, że chcesz
się wy j ść poza m ury pałacu.
Maxon westchnął ciężko.
– Tak. Sły szałem , że j esteś właściwy m człowiekiem do tego zadania, gwardzisto… – popatrzy ł
na odznakę Aspena – Legerze.
Aspen skinął głową.
– Tak naprawdę to nie j est bardzo trudne. Jednak zachowanie tego w taj em nicy m oże by ć
poważniej szy m problem em niż wy dostanie się z pałacu.
– Jak to?
– Cóż, m uszę zakładać, że wasza wy sokość m a j akiś powód, żeby wy m y kać się w nocy bez
wiedzy króla. Jeśli zostaniem y zapy tani o to wprost – Aspen spoj rzał na drugiego gwardzistę –
obawiam się, że nie będziem y m ogli skłam ać.
– Nie prosiłby m o kłam stwo. Mam nadziej ę, że j uż niedługo będę m ógł powiedzieć o wszy st-
kim oj cu, ale dzisiaj dy skrecj a j est sprawą naj wy ższej wagi.
– Da się zrobić. – Aspen zawahał się. – Wy daj e m i się, że lady Am erica nie powinna nam to-
warzy szy ć.
Maxon popatrzy ł na m nie trium falnie, zupełnie j akby udało m u się wy grać naszą sprzeczkę.
Wy prostowałam się na ty le, na ile zdołałam .
– Nie zam ierzam siedzieć tutaj bezczy nnie. Już raz by łam ścigana przez rebeliantów i nic m i
nie j est.
– Ale to nie by li Południowcy – przy pom niał Maxon.
– Mim o wszy stko idę – uparłam się. – Marnuj em y ty lko czas.
– Powiem wprost: nikt się z tobą nie zgadza.
– Powiem wprost: nie obchodzi m nie to.
Maxon westchnął i założy ł na głowę wełnianą czapkę, kry j ącą włosy.
– Co w takim razie robim y ?
– Plan j est bardzo prosty – zaczął tłum aczy ć Aspen. – Dwa razy w ty godniu z pałacu
wy j eżdża ciężarówka, żeby przy wieźć zaopatrzenie. Czasem personel kuchenny potrzebuj e cze-
goś j eszcze w dany m ty godniu, więc ciężarówka wy j eżdża dodatkowo, żeby uzupełnić te braki.
Zwy kle j edzie nią ktoś z kuchni, a także kilku gwardzistów.
– Nikt nie będzie niczego podej rzewał? – zapy tałam .
Aspen potrząsnął głową.
– Po produkty spoży wcze zwy kle j eździ się w nocy. Jeśli kucharze uznaj ą, że potrzebuj ą więcej
j aj ek na śniadanie, to j asne, że trzeba j echać przed świtem .
Maxon wrócił do swoich spodni od garnituru i poszukał czegoś w kieszeni.
– Udało m i się przekazać Augustowi wiadom ość. Powiedział, że m am y się z nim spotkać pod
ty m adresem . – Wręczy ł karteczkę Aspenowi, który pokazał j ą drugiem u gwardziście.
– Wiesz, gdzie to j est? – zapy tał Aspen.
Gwardzista – ciem noskóry chłopak, na którego odznace, j ak wreszcie zauważy łam , by ło napi-
sane AVERY – skinął głową.
– To nie naj lepsza dzielnica, ale j est dostatecznie blisko m agazy nów ży wności, żeby nasza
obecność tam nie wzbudzała podej rzeń.
– Doskonale – odparł Aspen i popatrzy ł na m nie. – Proszę schować włosy pod czapkę.
Zwinęłam i skręciłam swoj e włosy z nadziej ą, że uda m i się j e zm ieścić pod przy niesioną
przez Aspena czapką. Schowałam ostatnie pasem ko i spoj rzałam na Maxona.
– I j ak?
Maxon stłum ił śm iech.
– Świetnie.
Żartobliwie szturchnęłam go w ram ię, a potem odwróciłam się, żeby posłuchać następnego
polecenia Aspena.
Dostrzegłam w j ego oczach urazę, gdy widział m nie zachowuj ącą się tak swobodnie wobec
Maxona. A m oże chodziło o coś więcej ? Przez dwa lata ukry waliśm y się w dom ku na drzewie,
ale teraz m iałam wy j ść na ulicę po godzinie policy j nej , w towarzy stwie m ężczy zny, którego re-
belianci z Południa chcieli za wszelką cenę widzieć m artwego.
Ta chwila by ła j ak policzek dla wszy stkiego, czy m by liśm y.
Chociaż nie by łam j uż zakochana w Aspenie, nadal by ł dla m nie bardzo ważny i nie chciałam
sprawiać m u bólu.
Chy ba zanim j eszcze Maxon coś zauważy ł, Aspen opanował się.
– Chodźcie z nam i.
Wy ślizgnęliśm y się na kory tarz, a Aspen i Avery poprowadzili nas schodam i prowadzący m i do
ogrom nego schronu przeznaczonego dla rodziny królewskiej . Zam iast skierować się do potężny ch
stalowy ch drzwi, przem ieściliśm y się szy bko na drugą stronę pałacu, gdzie weszliśm y po kolej -
ny ch spiralny ch schodach. My ślałam , że wy j dziem y na kory tarz na parterze, ale znaleźliśm y się
w kuchni.
Naty chm iast otoczy ła m nie chm ura ciepła i słodki zapach rosnącego chleba. Przez ułam ek se-
kundy poczułam się j ak w dom u. Spodziewałam się czegoś idealnie czy stego i profesj onalnego,
j ak w ty ch wielkich piekarniach w Karolinie, na obrzeżu lepszy ch dzielnic. Ale tutaj zobaczy łam
wielkie drewniane stoły z rozłożony m i warzy wam i, czekaj ący m i na przy gotowanie. W różny ch
m iej scach by ły poprzy czepiane kartki z inform acj am i dla kolej nej zm iany, co j est do zrobienia.
Mówiąc ogólnie, ta kuchnia, m im o ogrom ny ch rozm iarów, wy dawała się przy tulny m m iej scem .
– Trzy m aj cie głowy pochy lone – polecił Avery szeptem Maxonowi i m nie.
Wpatry waliśm y się w podłogę, a Aspen zawołał:
– Delilah?!
– Już idę, słońce! – odkrzy knął kobiecy głos. By ł gardłowy i m iał odrobinę tego południowego
przeciągłego akcentu, który czasem sły szałam w Karolinie. Ciężkie kroki rozległy się za rogiem ,
ale nie odważy łam się spoj rzeć kobiecie w twarz. – Leger, skarbeńku, co tam u ciebie?
– Wszy stko w porządku. Sły szałem , że trzeba coś wam przy wieźć, więc przy szedłem po listę.
– Przy wieźć? Nic o ty m nie wiem .
– Dziwne, by łem pewien, że j est j akieś zam ówienie.
– W takim razie lepiej j edź – odparła, bez cienia zaniepokoj enia czy podej rzliwości w głosie. –
Nie m a co ry zy kować, że się o czy m ś zapom ni.
– Słusznie. Powinienem niedługo wrócić – odparł Aspen. Usły szałam cichy brzęk, kiedy złapał
pęk kluczy. – Do zobaczenia później . Jeśli będziesz j uż spała, powieszę klucze na haczy ku.
– Dobrze, słońce. Zaj rzy j tu szy bko, dawno cię nie by ło.
– Nie m a sprawy.
Aspen ruszy ł j uż dalej , więc poszliśm y za nim bez słowa. Uśm iechnęłam się do siebie. Ta ko-
bieta, Delilah, m iała głęboki, doj rzały głos, ale nawet ona m iękła w rozm owie z Aspenem .
Wy szliśm y za róg i po szerokiej pochy lni dotarliśm y pod szerokie drzwi. Aspen otworzy ł zam ek
i popchnął j edno skrzy dło. W środku, w ciem ności, czekała ogrom na czarna ciężarówka.
– Wewnątrz nie m a się czego trzy m ać, ale m im o wszy stko m y ślę, że powinniście j echać z ty łu
– powiedział Avery. Popatrzy łam na obszerną budę ciężarówki. Przy naj m niej nikt nas tutaj nie
zauważy.
Przeszłam na ty ł, gdzie Aspen otwierał j uż drzwi.
– Panienko – powiedział, podaj ąc m i rękę, którą przy j ęłam . – Wasza wy sokość – dodał, kiedy
Maxon wy m inął go, obchodząc się bez j ego pom ocy.
W środku by ło kilka skrzy nek i półki wzdłuż j ednej ze ścian, ale poza ty m wnętrze by ło pusty m
m etalowy m pudłem . Maxon m inął m nie i rozej rzał się dokoła.
– Chodź tutaj , Am i – rzekł, wskazuj ąc j eden z narożników. – Możem y zaprzeć się o półkę.
– Postaram y się, żeby nie trzęsło – obiecał Aspen.
Maxon skinął głową, a Aspen popatrzy ł na nas bardzo poważnie i zam knął drzwi.
W kom pletny ch ciem nościach przy sunęłam się bliżej do Maxona.
– Boisz się? – zapy tał.
– Nie.
– Ja też nie.
By łam j ednak prawie pewna, że żadne z nas nie m ówi prawdy.
N
ie potrafiłam powiedzieć, j ak długo j echaliśm y, ale by łam doskonale świadom a każdego ru-
chu wielkiej ciężarówki. Maxon, próbuj ąc nas unieruchom ić, zaparł się plecam i o półkę, a nogam i
o ścianę, przy trzy m uj ąc m nie bezpiecznie, ale m im o to przy każdy m zakręcie ślizgaliśm y się
trochę po m etalowej podłodze.
– Nie podoba m i się, że nie wiem , gdzie j estem – powiedział Maxon, próbuj ąc po raz kolej ny
złapać równowagę.
– By łeś kiedy ś w sam y m Angeles?
– Ty lko sam ochodem – przy znał.
– Czy to dziwne, że lepiej się czuj ę, j adąc do kry j ówki rebeliantów, niż wtedy, kiedy m usiałam
zabawiać dam y z włoskiej rodziny królewskiej ?
Maxon roześm iał się.
– Ty lko ty m ożesz tak uważać.
Trudno by ło rozm awiać, przekrzy kuj ąc warkot silnika, więc przez chwilę m ilczeliśm y.
W ciem ności każdy dźwięk wy dawał się głośniej szy. Odetchnęłam głęboko, staraj ąc się skoncen-
trować i wy czuwaj ąc w powietrzu nutę zapachu kawy. Nie by łam pewna, czy to j akiś ślad tego,
co by ło przewożone w ciężarówce, czy też m ij aliśm y po drodze kawiarnię. Miałam wrażenie, że
m inęła bardzo długa chwila, kiedy Maxon przy sunął usta do m oj ego ucha.
– Wolałby m , żeby ś siedziała bezpiecznie w pałacu, ale naprawdę się cieszę, że tu j esteś. –
Roześm iałam się cicho. Wątpiłam , żeby to usły szał, ale by liśm y tak blisko, że prawdopodobnie
m ógł to wy czuć. – Ale m im o wszy stko obiecaj m i, że w razie czego uciekniesz.
Uznałam , że i tak niewiele by m pom ogła Maxonowi, gdy by zaczęło się dziać coś naprawdę
złego.
– Obiecuj ę – szepnęłam m u do ucha.
Trafiliśm y na wy j ątkowo głęboki wy bój , więc Maxon złapał m nie. Poczułam , że nasze nosy
m uskaj ą się w ciem ności i nieoczekiwanie poczułam pragnienie, żeby go pocałować. Chociaż
nasz pocałunek na dachu m iał m iej sce zaledwie trzy dni tem u, m iałam wrażenie, że od tej pory
upły nęła j uż cała wieczność. Maxon przy ciągnął m nie bliżej , czułam j ego oddech na skórze.
By łam pewna, że m y śli o ty m sam y m .
Szturchnął m nie nosem w policzek, przy suwaj ąc wargi do m oich ust. Tak j ak m ogłam wy czuć
kawę i usły szeć każde skrzy pnięcie w ciem ności, brak światła spowodował, że skoncentrowałam
się na świeży m zapachu Maxona, czułam j ego palce, przy ciskaj ące się do m oj ej szy i i przesu-
waj ące do kosm y ka włosów, który wy m knął się spod czapki.
Na sekundę przed ty m , j ak nasze usta się zetknęły, ciężarówka zatrzy m ała się gwałtownie,
a m y polecieliśm y do przodu. Uderzy łam głową o ścianę i by łam całkiem pewna, że poczułam
zęby Maxona na uchu.
– Auć! – j ęknął. Wy dało m i się, że próbuj e usiąść. – Nic ci nie j est?
– Nie, włosy i czapka złagodziły uderzenie. – Gdy by m nie pragnęła tak bardzo tego pocałunku,
roześm iałaby m się.
Kiedy ty lko zatrzy m aliśm y się, ruszy liśm y powoli do ty łu. Po kilku sekundach ciężarówka zno-
wu stanęła, a silnik zgasł. Maxon zm ienił pozy cj ę i chy ba kucał teraz, twarzą w stronę drzwi.
Przy j ęłam podobną pozy cj ę, a Maxon wy ciągnął rękę, podtrzy m uj ąc m nie na wszelki wy padek.
Światło latarni, wpadaj ące do wnętrza, wy dało m i się j askrawe, więc zm ruży łam oczy. Ktoś
wszedł do ciężarówki.
– Jesteśm y na m iej scu – powiedział Avery. – Trzy m aj cie się tuż za m ną.
Maxon wstał i wy ciągnął do m nie rękę. Zeskoczy ł z ciężarówki, a potem pom ógł m i zej ść i na-
ty chm iast znowu wziął m nie za rękę. Od razu zauważy łam wy soki ceglany m ur, odgradzaj ący
nas od ulicy, a zaraz potem przy pły nął do m nie zapach zgnilizny. Aspen stał przed nam i,
rozglądaj ąc się uważnie i trzy m aj ąc pistolet w pogotowiu.
On i Avery skierowali się do ty lny ch drzwi budy nku, a m y trzy m aliśm y się tuż za nim i. Ota-
czaj ące nas wy sokie ściany przy pom inały kam ienice w m oim rodzinny m m ieście, takie ze scho-
dam i ewakuacy j ny m i na zewnątrz, chociaż to m iej sce nie wy glądało na dzielnicę m ieszkalną.
Aspen zapukał do pokry ty ch brudem drzwi i czekał na odpowiedź. Uchy liły się, zabezpieczaj ąc
osobę w środku m ały m łańcuchem , ale zanim zam knęły się znowu, rozpoznałam oczy Augusta.
Drzwi otworzy ły się szeroko i August zaprosił nas do środka.
– Szy bko – rzucił półgłosem .
W pogrążony m w półm roku pokoj u zobaczy łam m łodszego chłopaka i Georgię. Widziałam , że
j est równie zdenerwowana j ak m y i nie potrafiłam się powstrzy m ać, żeby nie przebiec przez
pokój i nie obj ąć j ej na przy witanie. Odwzaj em niła uścisk, a j a by łam szczęśliwa, widząc, że zna-
lazłam w niej nieoczekiwaną przy j aciółkę.
– Ktoś was śledził? – zapy tała.
Aspen potrząsnął głową.
– Nie. Ale powinniście się pospieszy ć.
Georgia pociągnęła m nie do niedużego stołu. Maxon usiadł koło m nie, a August i drugi chłopak
poszli w j ego ślady.
– Jak poważna j est sy tuacj a? – zapy tał Maxon. – Mam przeczucie, że oj ciec ukry wa przede
m ną prawdę.
August z zaskoczeniem wzruszy ł ram ionam i.
– O ile m ożem y stwierdzić, ofiar j est niewiele. Południowcy j ak zwy kle robią dużo zniszczeń,
ale j eśli m ówim y o atakach na Dwój ki, to obj ęły niespełna trzy sta osób.
Wstrzy m ałam oddech. Trzy sta osób? Jak m ożna m ówić, że to niewiele?
– Am i, to nie tak źle, biorąc pod uwagę sy tuacj ę – zauważy ł Maxon, biorąc m nie znowu za
rękę.
– On m a racj ę – dodała ciepło Georgia. – Mogło by ć znacznie gorzej .
– Zachowuj ą się tak, j ak przewidy waliśm y : zaczy naj ą od wy ższy ch klas i zam ierzaj ą przecho-
dzić do niższy ch. Przy puszczam y, że niedługo zm ienią cele ataków – wtrącił August. – Wy daj e
się, że na razie wciąż koncentruj ą się na Dwój kach, ale obserwuj em y ich i dam y ci znać, kiedy to
się zm ieni. Mam y sprzy m ierzeńców w każdej prowincj i, którzy staraj ą się wszy stko obserwować.
Ale m aj ą ograniczone m ożliwości, j eśli nie chcą się zdradzić, a wszy scy wiem y, co by się stało,
gdy by wpadli.
Maxon ponuro skinął głową. Oczy wiście by zginęli.
– Czy powinniśm y im ustąpić? – zapy tał. Spoj rzałam na niego ze zdziwieniem .
– Możesz nam wierzy ć – odparła Georgia. – Nie zaczną się zachowy wać ani odrobinę lepiej ,
j eśli się poddacie.
– Ale m usi by ć coś j eszcze, co m ogliby śm y zrobić – upierał się Maxon.
– Już zrobiliście coś bardzo ważnego. W każdy m razie ona zrobiła – stwierdził August, kiwaj ąc
głową w m oj ą stronę. – Na ile m ożem y stwierdzić, farm erzy zabieraj ą ze sobą siekiery, kiedy idą
pracować w pole, szwaczki chodzą po ulicach z noży czkam i w ręku, a Dwój ki często paraduj ą
z gazem obezwładniaj ący m . Niezależnie od klasy, każdy stara się znaleźć coś, w co m ógłby się
uzbroić na wszelki wy padek. Twoi ludzie nie chcą ży ć w strachu i nie zam ierzaj ą tego robić. Po-
trafią się bronić.
Miałam ochotę się rozpłakać. Chy ba po raz pierwszy od rozpoczęcia Elim inacj i zrobiłam coś
właściwego.
Maxon z dum ą ścisnął m oj ą dłoń.
– To pocieszaj ące – przy znał. – Ale m im o wszy stko wy daj e m i się, że to za m ało.
Skinęłam głową. By łam szczęśliwa, że ludzie nie ustępuj ą, ale m usiał istnieć j akiś sposób, żeby
powstrzy m ać rebeliantów raz na zawsze.
August westchnął.
– Zastanawiam y się, czy nie by liby śm y w stanie ich zaatakować. Oni nie są szkoleni do walki,
napadaj ą ty lko na zwy kły ch ludzi. Nasi sprzy m ierzeńcy obawiaj ą się zdem askowania, ale są
wszędzie. By ć m oże są naj lepszy m i osobam i do przeprowadzenia ataku z zaskoczenia. Pod wielo-
m a względam i j esteśm y j uż czy m ś w rodzaj u arm ii, ale prakty cznie nie m am y broni. Nie
zdołam y pokonać Południowców cegłam i albo grabiam i.
– Chcecie broni?
– Przy dałaby się.
Maxon zastanowił się nad ty m .
– Są rzeczy, które m ożecie zrobić, a które są niem ożliwe dla pałacu. Ale nie podoba m i się
m y śl o wy sy łaniu m oich poddany ch do walki z ty m i barbarzy ńcam i. Na pewno przy płaciliby to
ży ciem .
– To m ożliwe – potwierdził August.
– Poza ty m j est j eszcze taki drobiazg, że nie m iałby m pewności, czy nie uży j ecie w swoim
czasie otrzy m anej ode m nie broni przeciwko m nie.
August pry chnął.
– Nie wiem , j ak m ogę sprawić, żeby ś uwierzy ł, że j esteśm y po twoj ej stronie, ale tak właśnie
j est. Zależy nam ty lko na zniesieniu sy stem u klasowego i j esteśm y gotowi popierać cię w tej
sprawie. Nie m am zam iaru nigdy zwrócić się przeciwko tobie, Maxonie, i wiesz chy ba o ty m . –
On i Maxon wy m ienili długie spoj rzenia. – Inaczej by cię tutaj nie by ło.
– Wasza wy sokość – odezwał się Aspen. – Przepraszam , że się wtrącam , ale wśród nas są tacy,
którzy tak sam o j ak ty chcieliby się pozby ć Południowców. Chętnie zgłoszę się na ochotnika do
szkolenia ludzi w czy m ś, co m ogłoby przy pom inać walkę.
Poczułam , że przepełnia m nie dum a. To by ł m ój Aspen, zawsze staraj ący się wszy stko napra-
wić.
Maxon skinął m u głową i znowu spoj rzał na Augusta.
– Muszę się nad ty m zastanowić. Nie wy kluczam , że będę m ógł wam um ożliwić szkolenie, ale
nie dam rady was uzbroić. Nawet gdy by m by ł pewien waszy ch intencj i, j eśli powiązanie
m iędzy nam i zostanie odkry te, nie potrafię sobie wy obrazić, co zrobiłby m ój oj ciec.
Maxon bezwiednie napiął m ięśnie pleców. Pom y ślałam , że m oże od początku naszej znaj o-
m ości robił to wiele razy, ty lko nie rozum iałam , co to oznacza. Nawet teraz ani na m om ent nie za-
pom inał o swoim sekrecie.
– To prawda. My ślę, że powinniście j uż iść. Przekażę wiadom ość, j ak ty lko będę m iał więcej
inform acj i, ale na razie sy tuacj a wy gląda dobrze. W każdy m razie na ty le dobrze, na ile m ożna
m ieć nadziej ę. – August podał Maxonowi karteczkę. – Mam y j edną linię telefoniczną. Możesz za-
dzwonić, j eśli będzie coś pilnego. To j est Micah, on się zaj m uj e organizowaniem łączności.
August wskazał chłopaka, który od naszego przy j ścia nie odezwał się ani słowem . Teraz
ściągnął wargi, j akby j e przy gry zał, i skinął nam lekko głową. Coś w j ego postawie podpowiadało
m i, że j est j ednocześnie nieśm iały i pełen entuzj azm u.
– Doskonale. Będę tego uży wał z rozwagą. – Maxon schował karteczkę do kieszeni. – Niedługo
się z wam i skontaktuj ę. – Wstał, a j a zrobiłam to sam o, patrząc na Georgię.
Wy szła zza stołu i podeszła do m nie.
– Uważaj cie na siebie w drodze powrotnej . I pam iętaj , ten num er j est także dla ciebie.
– Dziękuj ę. – Uściskałam j ą szy bko i wy szłam na zewnątrz razem z Maxonem , Aspenem
i Avery m . Jeszcze raz spoj rzałam na naszy ch nieoczekiwany ch przy j aciół, zanim drzwi za nam i
zostały zam knięte i zary glowane.
– Odsuńcie się od ciężarówki – polecił Aspen. Odwróciłam się, żeby zobaczy ć, co m iał na
m y śli, bo przecież j eszcze do niej nie podeszliśm y.
Zrozum iałam , że nie m ówił do m nie. Grupa m ężczy zn otaczała nasz poj azd. Jeden trzy m ał
w ręku klucz nasadowy, j akby m iał zam iar odkręcić i ukraść koła. Dwóch inny ch próbowało otwo-
rzy ć m etalowe drzwi z ty łu.
– Oddaj cie nam j edzenie i sobie pój dziem y – powiedział j eden z nich. Wy glądał na m łodszego
od pozostały ch, m oże by ł w wieku Aspena. Jego głos by ł zim ny i zdesperowany.
Nie zauważy łam w pałacu, że ciężarówka, do której wsiedliśm y, m iała na bokach ogrom ny
herb Illéi. Kiedy stałam tam i patrzy łam na grupkę obszarpany ch m ężczy zn, wy dało m i się to
niesam owicie głupim przeoczeniem . Chociaż Maxon i j a by liśm y ubrani niety powo, niewiele by
to pom ogło, gdy by ktoś podszedł bliżej . Wprawdzie nie m iałaby m poj ęcia, co z nią zrobić, ale
pożałowałam , że nie m am żadnej broni.
– Nie m am y tu j edzenia – odparł spokoj nie Aspen. – A nawet gdy by śm y m ieli, to nie
należałoby ono do was.
– Nieźle trenuj ą swoj e m arionetki – zauważy ł inny m ężczy zna. Kiedy uśm iechnął się z rozba-
wieniem , zobaczy łam , że brakuj e m u kilku zębów. – Czy m by łeś, zanim cię w to zam ienili?
– Cofnij cie się od ciężarówki – rozkazał Aspen.
– Nie m ogłeś by ć Dwój ką ani Trój ką, bo by ś się wy kupił. No dalej , m ały żołnierzy ku, czy m
by łeś? – zadrwił bezzębny m ężczy zna, podchodząc bliżej .
– Cofnij cie się. – Aspen wy ciągnął rękę przed siebie, drugą sięgaj ąc do biodra.
Mężczy zna zatrzy m ał się i potrząsnął głową.
– Nie wiesz, z kim zadzierasz, chłopcze.
– Czekaj cie! – odezwał się który ś. – To ona. To j edna z dziewczy n.
Odwróciłam głowę w j ego stronę i w ty m m om encie zdem askowałam się do końca.
– Łapcie j ą! – zawołał naj m łodszy.
Zanim zdąży łam choćby pom y śleć, Maxon szarpnął m nie do ty łu. Zobaczy łam bły skawiczny
ruch, kiedy Aspen i Avery wy ciągali broń, ponieważ bezwiednie odwróciłam głowę, kiedy
szarpnęły m nie m ocne ram iona Maxona. Biegłam w bok, poty kaj ąc się, żeby dotrzy m ać m u kro-
ku, podczas kiedy Aspen i Avery nie pozwalali m ężczy znom się zbliży ć. Po chwili Maxon i j a zna-
leźliśm y się pod ceglany m m urem , bez m ożliwości ucieczki.
– Nie chcę was pozabij ać – ostrzegł Aspen. – Naty chm iast odej dźcie!
Bezzębny m ężczy zna roześm iał się ponuro i uniósł ręce, j akby chciał pokazać, że nie m a zły ch
zam iarów. Ruchem tak szy bkim , że ledwie go dostrzegłam , sięgnął w dół i wy j ął własny pistolet.
Aspen wy palił, a w odpowiedzi rozległ się drugi strzał.
– Chodź, Am i – ponaglił m nie Maxon.
Dokąd mam iść? – pom y ślałam , czuj ąc, że serce m i wali z przerażenia.
Popatrzy łam na niego i zobaczy łam , że splótł dłonie, tworząc podpórkę pod m oj ą stopę. Nagle
zrozum iałam , o co m u chodzi, więc stanęłam na j ego rękach, a on wy pchnął m nie do góry. Przy -
trzy m ałam się m uru dla równowagi, sięgnęłam na j ego szczy t i przeczołguj ąc się na drugą
stronę, poczułam coś dziwnego.
Zignorowałam to, przełażąc przez krawędź i opuszczaj ąc się j ak naj dalej na rękach, zanim ze-
skoczy łam na beton. Upadłam na bok, przekonana, że uszkodziłam sobie biodro lub nogę, ale Ma-
xon polecił m i uciekać w razie niebezpieczeństwa, więc tak zrobiłam .
Nie wiem , dlaczego zakładałam , że Maxon zam ierza przej ść przez m ur tuż za m ną, ale kiedy
dobiegłam na koniec ulicy i nie zobaczy łam go, uświadom iłam sobie, że nikt nie m iał m ożliwości,
żeby go podsadzić. W ty m m om encie zauważy łam też, że dziwne uczucie w ręku zam ieniło się
w palący ból. Popatrzy łam w dół i w słaby m świetle latarni zobaczy łam coś m okrego, ście-
kaj ącego m i z rękawa.
Zostałam postrzelona.
Zostałam postrzelona?
By łam tam , kiedy padły strzały, ale to wy dawało m i się nierzeczy wiste. Mim o wszy stko nie
m ogłam ignorować przeszy waj ącego bólu, narastaj ącego z każdą sekundą. Zacisnęłam dłoń na
ranie, ale to ty lko pogorszy ło sprawę.
Rozej rzałam się. Miasto by ło puste.
Oczy wiście, że by ło puste. Godzina policy j na m inęła dawno tem u. Tak bardzo przy wy kłam do
pałacu, że zapom niałam j uż, iż świat na zewnątrz zam ierał po j edenastej .
Gdy by poj awił się j akiś policj ant, trafiłaby m do więzienia. Jak m iałam wy tłum aczy ć się
z tego królowi? Jak wytłumaczysz się z rany postrzałowej, Americo?
Ruszy łam przed siebie, chowaj ąc się w cieniu. Nie m iałam poj ęcia, dokąd pój ść. Nie wie-
działam , czy próba powrotu do pałacu j est dobry m pom y słem , ale nawet gdy by by ła, nie
m iałam poj ęcia, j ak tam się dostać.
Ból sprawiał, że trudno m i by ło m y śleć. Szłam wąską uliczką m iędzy dwom a kam ienicam i,
a to wy starczy ło, żeby m wiedziała, że nie j estem w naj lepszej dzielnicy. Na ogół ty lko Szóstki
i Siódem ki m usiały się gnieść w m ieszkaniach.
Nie m iałam dokąd iść, więc weszłam w słabo oświetlony zaułek i schowałam się za upakowa-
ny m i ciasno kubłam i na śm ieci. Noc by ła chłodna, ale poprzedzał j ą gorący j ak zwy kle w Ange-
les dzień, więc z m etalowy ch koszy wy doby wał się sm ród. W połączeniu z bólem sprawiał, że
chciało m i się wy m iotować.
Podwinęłam prawy rękaw, staraj ąc się nie urażać rany bardziej , niż to by ło konieczne. Ręce
m i się trzęsły, m oże ze strachu, a m oże z powodu adrenaliny, a sam o zgięcie ręki wy woły wało
taki ból, że om al nie krzy knęłam . Przy gry złam wargi, żeby stłum ić dźwięk, ale m im o wszy stko
wy dałam z siebie stłum iony j ęk.
– Co się stało? – spy tał cichutki głosik.
Gwałtownie podniosłam głowę i spoj rzałam w stronę źródła głosu. W ciem ności zaułka lśniła
para oczu.
– Kto tam j est? – zapy tałam drżący m głosem .
– Nic ci nie zrobię – powiedziała dziewczy na, podchodząc ostrożnie. – Ja też m am okropną noc.
Wy glądała na j akieś piętnaście lat. Wy łoniła się z cienia i podeszła, żeby spoj rzeć na m oj ą
rękę. Sy knęła na ten widok.
– To m usi okropnie boleć – powiedziała współczuj ąco.
– Zostałam postrzelona – powiedziałam szy bko, bliska płaczu. Rana okropnie bolała.
– Postrzelona?
Skinęłam głową.
Dziewczy na spoj rzała na m nie niepewnie, zastanawiaj ąc się chy ba, czy nie powinna uciekać.
– Nie wiem , co zrobiłaś ani kim j esteś, ale nie zadzieraj z rebeliantam i, j asne?
– Co?
– Jestem tu od niedawna, ale wiem , że broń palną m aj ą ty lko rebelianci. Nie wiem , co im zro-
biłaś, ale nie rób tego więcej .
Mim o że ty le razy atakowali pałac, nigdy się nad ty m nie zastanawiałam . Broń wolno by ło
m ieć ty lko m undurowy m , więc nikt poza rebeliantam i nie m ógłby obej ść tego zakazu. Nawet Au-
gust powiedział, że rebelianci z frakcj i północnej „prakty cznie nie m ieli broni”. Zastanawiałam
się, czy on by ł dzisiaj uzbroj ony.
– Jak się nazy wasz? – zapy tała m oj a towarzy szka. – Nawet w ty ch ciuchach widzę, że j esteś
dziewczy ną.
– Mer – odpowiedziałam .
– Ja j estem Paige. Chy ba dopiero co zostałaś Ósem ką, m asz j eszcze całkiem czy ste ubranie. –
Ostrożnie odwróciła m oj e ram ię, patrząc na sączącą się z rany krew, j akby m ogła coś na to pora-
dzić, chociaż obie wiedziały śm y, że to niem ożliwe.
– Coś w ty m rodzaj u – odparłam wy m ij aj ąco.
– Um rzesz tu z głodu, j eśli będziesz sam a. Masz dokąd iść?
Wzruszy łam ram ionam i i poczułam przy pły w bólu.
– Raczej nie.
Paige skinęła głową.
– By łam sam a z m oim tatą. By liśm y Czwórkam i, m ieliśm y restauracj ę, ale babcia uparła się,
że po śm ierci m a j ą odziedziczy ć m oj a ciotka, a nie j a. Chy ba się bała, że m oj a ciotka zostanie
z niczy m . Ale ciotka od zawsze m nie nienawidziła. Odziedziczy ła restauracj ę, ale m usiała się też
m ną zaj ąć, a to j ej się nie spodobało. Dwa ty godnie po śm ierci taty zaczęła m nie bić. Musiałam
wy kradać ży wność, bo m ówiła, że robię się gruba i nie dawała m i nic do j edzenia. My ślałam
o ty m , żeby zatrzy m ać się u przy j aciół, ale ciotka m ogłaby tam przy j ść i m nie zabrać, więc po
prostu uciekłam . Zabrałam trochę pieniędzy, ale za m ało. A nawet gdy by to by ło dość, zostałam
okradziona drugiej nocy tutaj .
Kiedy Paige to opowiadała, przy j rzałam się j ej . Widziałam , że pod coraz grubszą warstwą
brudu kry ła się dziewczy na, która dawniej by ła otoczona dobrą opieką. Teraz próbowała by ć
twarda. Nie m iała wy boru, co innego j ej pozostawało?
– W ty m ty godniu znalazłam grupę dziewcząt. Pracuj em y razem i dzielim y się zy skam i. Jeśli
zapom nisz, co m usisz robić, nie j est tak źle. Ja potem płaczę, dlatego właśnie się tutaj schowałam .
Jeśli inne dziewczy ny zobaczą, że płaczesz, to m oj a ciotka będzie się przy nich wy dawała świętą.
J.J. m ówi, że chcą ty lko pom óc m i nabrać odporności i lepiej , żeby m się tego szy bko nauczy ła,
ale to i tak boli. Ale ty j esteś śliczna, na pewno się ucieszą, j ak do nich dołączy sz.
Żołądek m i się skręcił, kiedy zastanawiałam się nad j ej propozy cj ą. Na przestrzeni chy ba kilku
ty godni straciła rodzinę, dom i sam ą siebie.
A m im o to siedziała koło m nie – dziewczy ny, która by ła ścigana przez grupę rebeliantów
i m ogła ściągnąć na nią ty lko niebezpieczeństwo – i by ła dla m nie ży czliwa.
– Nie m ożem y zabrać cię do doktora, ale znaj dzie się coś na złagodzenie bólu. Znaj ą takiego
j ednego gościa, który będzie m ógł założy ć szwy. Ale będziesz m usiała to odpracować.
Skoncentrowałam się na oddy chaniu. Mim o że Paige odwracała m oj ą uwagę, rozm owa nie
m ogła złagodzić bólu.
– Jesteś m ałom ówna, co? – zapy tała Paige.
– Ty lko wtedy, kiedy m nie ktoś postrzeli.
Roześm iała się, a j ej swoboda sprawiła, że j a także się uśm iechnęłam . Paige siedziała przy
m nie przez chwilę, a j a by łam j ej wdzięczna, że nie j estem sam a.
– Jeśli nie chcesz iść ze m ną, zrozum iem to. To niebezpieczne i trochę sm utne.
– Ja… m ożem y ty lko siedzieć w m ilczeniu przez chwilę? – zapy tałam .
– Jasne. Chcesz, żeby m z tobą została?
– Proszę.
Tak właśnie zrobiła. Bez żadny ch py tań usiadła koło m nie, cichutka j ak m y szka. Miałam
wrażenie, że to trwa całą wieczność, chociaż m inęło pewnie niecałe dwadzieścia m inut. Ból sta-
wał się coraz gorszy, a j a zaczy nałam popadać w rozpacz. Może zdołam się dostać do lekarza.
Oczy wiście, m usiałaby m j akiegoś znaleźć. Pałac zapłaciłby za to, ale nie m iałam poj ęcia, j ak
skontaktować się z Maxonem .
Czy Maxonowi nic się nie stało? A Aspenowi?
Tam ci m ieli przewagę liczebną, ale by li gorzej uzbroj eni. Skoro rebelianci rozpoznali m nie tak
szy bko, czy rozpoznali także Maxona? A j eśli tak, co zam ierzali z nim zrobić?
Siedziałam nieruchom o, staraj ąc się przekonać sam ą siebie, że nie m a się czy m niepokoić. Po-
zostawało m i ty lko skoncentrować się teraz na sobie. Ale co zrobię, j eśli się okaże, że Aspen
zginął? Albo j eśli Maxon…
– Cśśś! – nakazałam , chociaż Paige nie wy dała żadnego dźwięku. – Sły szałaś to?
Obie zaczęły śm y nasłuchiwać dźwięków z ulicy.
– …Max! – krzy knął ktoś. – Wy j dź, Mer, to Max.
Nie wątpiłam , że uży cie ty ch im ion by ło pom y słem Aspena.
Zerwałam się na nogi i podbiegłam do wy lotu zaułka, a Paige deptała m i po piętach. Zoba-
czy łam ciężarówkę j adącą powoli ulicą i Maxona z Aspenem , wy chy laj ący ch się przez okna
i rozglądaj ący ch za m ną.
Odwróciłam się.
– Paige, chciałaby ś iść ze m ną?
– Dokąd?
– Obiecuj ę ci, że dostaniesz prawdziwą pracę i j edzenie, i że nikt cię nie będzie bił.
Jej podkrążone oczy napełniły się łzam i.
– W takim razie nie obchodzi m nie dokąd. Idę z tobą.
Wzięłam j ą za rękę swoj ą zdrową ręką, podczas gdy zraniona by ła ukry ta pod luźno zwi-
saj ący m rękawem . Wy szły śm y na ulicę, trzy m aj ąc się pod ścianą.
– Max! – zawołałam , kiedy znalazły śm y się bliżej . – Max!
Ogrom na ciężarówka stanęła, a Maxon, Aspen i Avery wy skoczy li z niej i pobiegli w naszą
stronę.
Wy puściłam rękę Paige na widok otwarty ch ram ion Maxona. Obj ął m nie, ale krzy knęłam , po-
nieważ uraził m oj ą ranę.
– Co się stało? – zapy tał.
– Zostałam postrzelona.
Aspen rozdzielił nas i złapał m nie za rękę, żeby obej rzeć ranę.
– Mogło by ć znacznie gorzej . Musim y zabrać cię z powrotem i znaleźć j akiś sposób, żeby to
opatrzeć. Zakładam , że nie chcem y inform ować o ty m lekarza? – Popatrzy ł na Maxona.
– Nie chcę, żeby ona cierpiała – upierał się Maxon.
– Wasza wy sokość! – Paige upadła na kolana. Jej ram iona zaczęły drżeć, j akby płakała.
– To j est Paige – powiedziałam , nie wy j aśniaj ąc niczego więcej . – Wsiadaj m y do środka.
Aspen wy ciągnął rękę do Paige.
– Jesteś bezpieczna – zapewnił j ą.
Maxon obj ął m nie ram ieniem i poprowadził na ty ł ciężarówki.
– Bałem się, że będziem y cię szukać przez całą noc – m artwił się na głos.
– Ja też tak m y ślałam , ale za bardzo m nie bolało, żeby m zdołała daleko uciec. Paige m i po-
m ogła.
– W takim razie obiecuj ę, że się nią zaopiekuj em y.
Maxon, Paige i j a wsiedliśm y do wnętrza ciężarówki, a m etalowa podłoga wy dała m i się za-
skakuj ąco wy godna, kiedy pędziliśm y z powrotem do pałacu.
T
o Aspen wy niósł m nie z ciężarówki i pospiesznie zaniósł do m aleńkiego pokoiku. By ło w nim
m niej m iej sca niż w m oj ej łazience, m ieściły się tu ty lko dwa wąskie łóżka i szafa na ubrania. Na
ścianie wisiały karteczki i zdj ęcia, nadaj ące wnętrzu trochę inty m ności, ale poza ty m w środku
by ło pusto, a teraz dodatkowo panował okropny tłok, ponieważ Aspen, j a, Avery, Maxon i Paige
zaj m owaliśm y całą dostępną przestrzeń.
Aspen j ak naj ostrożniej położy ł m nie na łóżku, j ednak m oj e ram ię nadal pulsowało bólem .
– Powinniśm y wezwać lekarza – powiedział, ale sły szałam , że w j ego głosie nie by ło przekona-
nia. Wezwanie doktora Ashlara oznaczało konieczność powiedzenia całej prawdy albo wy m y śle-
nia nieprawdopodobnego kłam stwa, a nie m ieliśm y ochoty na żadną z ty ch rzeczy.
– Nie – zaprotestowałam słabo. – Nie um rę od tego, zostanie m i ty lko paskudna blizna. Trzeba
to oczy ścić. – Skrzy wiłam się.
– Musisz dostać coś przeciwbólowego – dodał Maxon.
– Może się wdać zakażenie. W ty m zaułku by ło okropnie brudno, a j a j ej doty kałam – powie-
działa Paige z poczuciem winy.
Sy knęłam , m aj ąc wrażenie, że przez ranę przem knął płom ień.
– Anne. Sprowadźcie Anne.
– Kogo? – zapy tał Maxon.
– Jej główną pokoj ówkę – wy j aśnił Aspen. – Avery, przy prowadź Anne i przy nieś apteczkę.
Musim y sobie j akoś poradzić. I m usim y j eszcze coś z nią zrobić – przy pom niał, wskazuj ąc skinie-
niem głowy Paige.
Patrzy łam , j ak zaniepokoj one spoj rzenie Maxona przeniosło się w końcu z m oj ego zakrwawio-
nego ram ienia na zm artwiona buzię Paige.
– Jesteś kry m inalistką? Uciekinierką? – zapy tał.
– Nie j estem kry m inalistką. Uciekłam z dom u, ale nikt m nie nie będzie szukał.
Maxon zastanowił się nad j ej słowam i.
– W takim razie witam y cię tutaj . Zej dź z Avery m do kuchni i powiedz Mallory, że będziesz
z nią pracować na rozkaz księcia. Przekaż j ej , żeby j ak naj szy bciej przy szła do kwater gwar-
dzistów.
– Mallory. Tak, wasza wy sokość. – Paige dy gnęła nisko i wy szła z pokoj u w ślad za Avery m ,
zostawiaj ąc m nie sam ą z Maxonem i Aspenem . Spędziłam z nim i całą tę noc, ale po raz pierwszy
zostaliśm y ty lko we troj e. Czułam , że ciężar naszego sekretu przy tłacza ciasną przestrzeń pokoj u.
– Jak wam się udało uciec? – zapy tałam .
– August, Georgia i Micah usły szeli strzały i przy biegli na pom oc – wy j aśnił Maxon. – Nie żar-
tował, kiedy m ówił, że nie skrzy wdziliby nas. – Urwał na chwilę, a j ego oczy stały się nieobecne
i sm utne. – Micah m iał pecha.
Odwróciłam głowę. Nic o nim nie wiedziałam , a on zginął dzisiaj w naszej obronie. Czułam się
tak winna, j akby m sam a odebrała m u ży cie.
Otarłam oczy, poruszaj ąc niechcący lewą ręką, i krzy knęłam z bólu.
– Spokoj nie, Am erico – powiedział Aspen, zapom inaj ąc o form alny m j ęzy ku.
– Wszy stko będzie dobrze – zapewniał m nie Maxon.
Skinęłam głową i zacisnęłam wargi, żeby się nie rozpłakać. Co za szkoda.
Czekaliśm y w m ilczeniu bardzo długo, ale m oże to ból sprawiał, że m inuty wy dawały m i się
dłuższe.
– Takie oddanie to piękna rzecz – powiedział nagle Maxon.
W pierwszej chwili m y ślałam , że znowu m a na m y śli to, co zrobił Micah, ale kiedy Aspen i j a
spoj rzeliśm y na niego, zobaczy łam , że patrzy na coś na ścianie nade m ną.
Odwróciłam głowę, żeby skoncentrować się na czy m kolwiek poza palący m bólem w ram ie-
niu. Obok kilku obrazków nary sowany ch przez m łodsze rodzeństwo Aspena wisiała karteczka.
Zawsze będę Cię kochać. Zawsze będę na Ciebie czekać. Jestem myślami z Tobą w każdej chwili.
Moj e pism o by ło odrobinę bardziej niezgrabne rok tem u, kiedy zostawiłam tę karteczkę dla
Aspena pod m oim oknem , a wokół by ły nary sowane głupio wy glądaj ące serduszka, j akich nigdy
by m teraz nie um ieściła w liście m iłosny m , ale nadal pam iętałam , j ak ważne są te słowa. Po raz
pierwszy ośm ieliłam się wy razić j e na piśm ie, przerażona ty m , j ak bardzo prawdziwe wy daj ą m i
się te uczucia, gdy j uż przelałam j e na papier. Pam iętałam także, że lęk przed ty m , że m oj a
m am a znaj dzie ten liścik, by ł silniej szy od wszy stkich inny ch zm artwień związany ch ze świado-
m ością, że bez cienia wątpliwości kocham Aspena.
W tej chwili bałam się, że Maxon rozpozna m ój charakter pism a.
– To m usi by ć cudowne m ieć kogoś, do kogo m ożna pisać. Ja nigdy nie m ogłem sobie pozwolić
na luksus pisania listów m iłosny ch – powiedział Maxon ze sm utny m uśm iechem . – Czy ona do-
trzy m ała słowa?
Aspen przy niósł poduszkę z drugiego łóżka, żeby włoży ć m i pod głowę. Unikał kontaktu wzroko-
wego zarówno ze m ną, j ak i z Maxonem .
– Trudno j est pisać – powiedział. – Ale wiem , że j est ze m ną, niezależnie od wszy stkiego. Nie
wątpię w to.
Popatrzy łam na krótkie, ciem ne włosy Aspena – nic więcej nie widziałam w ty m m om encie –
i poczułam nowy rodzaj bólu. Do pewnego stopnia m iał racj ę. Nigdy tak do końca się nie rozsta-
niem y. Ale… te słowa w liściku? Ta obezwładniaj ąca m iłość, która m nie dawniej przy tłaczała?
Tego j uż nie by ło.
Czy Aspen nadal na to liczy ł?
Rzuciłam spoj rzenie Maxonowi, a w sm utku na j ego twarzy wy czy tałam cień zazdrości. Nie
dziwiło m nie to. Pam iętałam , j ak powiedziałam Maxonowi, że by łam j uż kiedy ś zakochana.
Wy glądał, j akby coś m u odebrano, w tam ty m m om encie całkowicie niepewny, czy sam zdoła
się kiedy kolwiek zakochać.
Gdy by wiedział, że m iłość, o której opowiadałam , i m iłość, o której właśnie powiedział Aspen,
to j edna i ta sam a, na pewno by łby zdruzgotany.
– Napisz do niej j ak naj szy bciej – poradził Maxon. – Nie pozwól j ej zapom nieć.
– Gdzie oni się podziali? – m ruknął Aspen i wy szedł z pokoj u, nie zwracaj ąc uwagi na słowa
Maxona.
Maxon popatrzy ł za nim , a potem odwrócił się znowu do m nie.
– Jestem kom pletnie bezuży teczny. Nie m am poj ęcia, j ak ci pom óc, więc m y ślałem , że m oże
przy naj m niej spróbuj ę pom óc j em u. Uratował ży cie nam oboj gu. – Maxon potrząsnął głową. –
Chy ba ty lko go ziry towałem .
– Wszy scy j esteśm y wy trąceni z równowagi. Radzisz sobie świetnie – zapewniłam go.
Roześm iał się ze znużeniem i ukląkł przy łóżku.
– Leży sz tutaj z otwartą raną na ram ieniu i m im o to próbuj esz m nie pocieszać. Jesteś absurdal-
na.
– Jeśli kiedy ś postanowisz napisać do m nie list m iłosny, m ożesz zacząć od tego – zażartowałam .
Uśm iechnął się.
– Czy m ógłby m coś dla ciebie zrobić?
– Możesz m nie potrzy m ać za rękę? Ty lko nie za m ocno.
Maxon wsunął dłoń w m oj e bezwładne palce, a chociaż to nic nie zm ieniło, uczucie by ło przy -
j em ne.
– Pewnie tego nie zrobię. To znaczy, nie napiszę do ciebie listu m iłosnego. Staram się w m iarę
m ożności unikać sy tuacj i kom prom ituj ący ch.
– Nie um iesz planować woj en, nie potrafisz gotować i odm awiasz pisania listów m iłosny ch –
wy tknęłam żartobliwie.
– To prawda. Moj a lista wad robi się coraz dłuższa. – Maxon poruszy ł palcam i w m oj ej dłoni,
a j a by łam wdzięczna, że odwraca m oj ą uwagę.
– Nie szkodzi. Będę m usiała nadal zgady wać, co czuj esz, ponieważ nie chcesz tego napisać.
Fioletowy m długopisem . I z serduszkiem nad każdy m i…
– Czy li dokładnie tak, j ak by m to napisał – odparł z udawaną powagą. Zachichotałam , ale zaraz
um ilkłam , bo poruszenie uraziło m oj ą ranę. – Ale wy daj e m i się, że nie m usisz zgady wać, co j a
czuj ę.
– Cóż – zaczęłam , czuj ąc, że coraz trudniej m i oddy chać.
– Tak właściwie nigdy nie powiedziałeś tego na głos.
Maxon otworzy ł usta, żeby zaprotestować, ale nie zrobił tego. Popatrzy ł na sufit, przy pom i-
naj ąc sobie naszą całą historię i szukaj ąc chwili, w której powiedział, że m nie kocha.
W schronie sugerowaliśm y to bardzo j asno. Okazy wał to w tuzinach rom anty czny ch gestów
i dawał do zrozum ienia, uży waj ąc inny ch słów… ale sam o wy znanie nigdy nie padło. Nie
pom iędzy nam i. Pam iętałaby m o ty m , to pozwoliłoby m i nigdy w niego wątpić, a także spowo-
dowałoby, że sam a wy znałaby m , co czuj ę.
– Panienko? – głos Anne dobiegł zza drzwi na chwilę przedtem , zanim zobaczy łam j ej zaniepo-
koj oną twarz.
Maxon cofnął się i wy puścił m oj ą rękę, robiąc j ej m iej sce.
Uważne spoj rzenie Anne padło na m oj ą ranę. Dotknęła j ą ostrożnie, żeby zobaczy ć, j ak
poważna j est sy tuacj a.
– Musim y założy ć szwy. Obawiam się, że nie m am y niczego, co m ogłoby panienkę całkiem
znieczulić – oceniła.
– W porządku, zrób ty lko, co w twoj ej m ocy – poprosiłam . Jej obecność sprawiła, że poczułam
się spokoj niej sza.
Anne skinęła głową.
– Niech ktoś przy niesie wrzątku. W apteczce są środku anty septy czne, ale wrzątek też się przy -
da.
– Zaraz przy niosę. – W drzwiach stanęła Marlee z twarzą pobrużdżoną zm artwieniem .
– Marlee – j ęknęłam , tracąc nad sobą panowanie. Zrozum iałam j uż, o co chodziło z „Mallory ”.
To j asne, że ona i Carter nie m ogli uży wać prawdziwy ch im ion, skoro ukry wali się tuż pod nosem
króla.
– Zaraz wracam , Am i. Trzy m aj się. – Pobiegła dokądś, ale i tak poczułam ogrom ną ulgę na
m y śl, że będzie przy m nie.
Anne ze zdum iewaj ący m opanowaniem przy j ęła szok, j akim m usiał by ć dla niej widok Mar-
lee, a j a obserwowałam , j ak wy ciąga z apteczki igłę i nici chirurgiczne. Pocieszało m nie to, że
szy ła niem al wszy stkie m oj e ubrania, więc m oj a ręka nie powinna sprawiać j ej nadm ierny ch
trudności.
Marlee wróciła zdum iewaj ąco szy bko, przy nosząc dzbanek paruj ącej wody, kilka ręczników
i buteleczkę z burszty nowy m pły nem . Postawiła dzbanek i ręczniki na szafie i podeszła do m nie,
odkręcaj ąc butelkę.
– To od bólu.
Odchy liła m oj ą głowę, żeby m m ogła się napić, więc posłuchałam j ej .
Pły n z buteleczki palił w zupełnie inny sposób, więc zaczęłam kasłać, przeły kaj ąc. Zachęciła
m nie, żeby m wy piła j eszcze ły k, a j a zrobiłam to, chociaż wy dawał m i się ohy dny.
– Cieszę się, że tu j esteś – wy szeptałam .
– Zawsze m ożesz na m nie liczy ć, Am i. Wiesz o ty m – uśm iechnęła się Marlee i po raz pierw-
szy od początku naszej przy j aźni wy dawała m i się starsza ode m nie, tak bardzo spokoj na i pewna
siebie. – Co ty wy prawiałaś, na litość boską?
Skrzy wiłam się.
– My ślałam , że to dobry pom y sł.
W j ej oczach poj awiło się współczucie.
– Am i, ty m asz zawsze m nóstwo zły ch pom y słów. Dobre intencj e, ale naj gorsze pom y sły.
Oczy wiście m iała racj ę, a j a powinnam j uż od dawna by ć rozsądniej sza. Ale sam o to, że tu
by ła, choćby ty lko dlatego, żeby m i powiedzieć, j ak bardzo j estem głupia, sprawiało, że cała sy -
tuacj a wy dawała m i się m niej okropna.
– Na ile dźwiękoszczelne są te ściany ? – zapy tała Anne.
– Całkiem przy zwoicie – odparł Aspen. – Tu, w głębi pałacu, m ało co sły chać.
– Dobrze – powiedziała. – Proszę, żeby wszy scy wy szli na kory tarz. Panienko Marlee, potrze-
buj ę tu trochę m iej sca, ale m oże panienka zostać.
Marlee skinęła głową.
– Nie będę przeszkadzać.
Avery wy szedł pierwszy, tuż za nim Aspen, a Maxon j ako ostatni. Wy raz j ego oczu przy po-
m niał m i o ty m dniu, kiedy m u powiedziałam , że by wałam głodna – sm utny z powodu tej świa-
dom ości i zdruzgotany ty m , że nie m oże nic na to poradzić.
Drzwi zam knęły się za nim i, a Anne szy bko wzięła się do roboty. Przy gotowała j uż wszy stko,
czego m ogła potrzebować, i wy ciągnęła rękę do Marlee po butelkę.
– Proszę wy pić – poleciła, podnosząc m i głowę.
Przy gotowałam się, ale i tak m usiałam często odsuwać butelkę, żeby odkaszlnąć, zanim
zdołałam wy pić większość pły nu. A przy naj m niej ty le, żeby Anne by ła zadowolona.
– Proszę to trzy m ać – powiedziała, podaj ąc m i m ały ręcznik. – Może go panienka przy gry źć,
j eśli zacznie boleć.
Skinęłam głową.
– Zakładanie szwów nie będzie bolało tak j ak przy gotowanie rany. Widzę dużo brudu, więc
będę m usiała j ą dokładnie oczy ścić. – Anne westchnęła i znowu popatrzy ła na ranę. – Zostanie
panience blizna, ale postaram się, żeby by ła j ak naj m niej sza. Przez kilka ty godni będzie panienka
nosić suknie z luźny m i rękawam i, żeby to ukry ć, dopóki się będzie goiło. Nikt się nie dowie. A sko-
ro by ła panienka z księciem , nie będę o nic py tać. Cokolwiek panienka robiła, wierzę, że by ło to
ważne.
– Tak m y ślę – powiedziałam , chociaż nie by łam j uż tego taka pewna.
Anne zm oczy ła ręcznik i przy sunęła go na kilka centy m etrów do rany.
– Gotowa?
Skinęłam głową.
Przy gry złam m ój ręcznik z nadziej ą, że stłum i krzy k. By łam pewna, że sły szą m nie wszy scy
na kory tarzu, ale raczej nikt poza ty m . Miałam wrażenie, że Anne doty ka obnażony ch nerwów
w m oim ram ieniu, a Marlee przy cisnęła m nie ciężarem swoj ego ciała, żeby m się nie poruszała.
– Zaraz będzie po wszy stkim , Am i – zapewniała m nie. – Pom y śl o czy m ś przy j em ny m .
Pom y śl o swoj ej rodzinie.
Próbowałam . Ze wszy stkich sił próbowałam skoncentrować się na śm iechu May albo uśm ie-
chu m oj ego oj ca, ale to by ło na nic. Potrafiłam m y śleć o nich ty lko tak długo, żeby poczuć, j ak
znikaj ą pod nową falą bólu.
Jak Marlee przeży ła wy kony wanie kary ?
Kiedy rana została oczy szczona, Anne zaczęła j ą zszy wać. Miała racj ę – zakładanie szwów nie
bolało j uż tak bardzo. Nie wiem , czy naprawdę by ło m niej bolesne, czy też wy pity alkohol zaczął
w końcu działać, ale m iałam wrażenie, że ściany pokoj u staj ą się trochę nieostre.
Wrócili pozostali, m ówili o j akichś rzeczach doty czący ch m nie. Kto m a zostać, kto powinien
iść, co powiem y rano… ty le szczegółów, że nie potrafiłam brać w ty m udziału.
Ostatecznie to Maxon wziął m nie na ręce, żeby odnieść do m oj ego pokoj u. Z trudem utrzy m y -
wałam głowę uniesioną, ale dzięki tem u by ło m i łatwiej go sły szeć.
– Jak się czuj esz?
– Twoj e oczy wy glądaj ą j ak czekoladki – wy m am rotałam .
Maxon uśm iechnął się.
– A twoj e j ak niebo o poranku.
– Mogę dostać trochę wody ?
– Tak, ile zechcesz – obiecał. – Zabierzm y j ą na górę – powiedział do kogoś innego, a j a
usnęłam , koły sana ry tm em j ego kroków.
O
budziłam się z bólem głowy. Jęknęłam i potarłam skronie, a wtedy j ęknęłam znowu, ponieważ
ten ruch spowodował, że poczułam ostry ból w ram ieniu.
– Proszę – powiedziała Mary, podchodząc i siadaj ąc na brzegu łóżka. Podała m i dwie tabletki
i szklankę wody.
Powoli podniosłam się, żeby wziąć j e od niej . Głowa pulsowała m i przez cały czas bólem .
– Która godzina?
– Prawie j edenasta – odparła Mary. – Powiedziały śm y, że źle się panienka czuj e i że raczej nie
będzie panienki na śniadaniu. Jeśli się pospieszy m y, zdąży m y chy ba przy gotować panienkę do
zej ścia na obiad razem z pozostały m i kandy datkam i.
My śl o pośpiechu, a nawet o j edzeniu, nie wy dawała m i się kusząca, ale uznałam , że naj -
rozsądniej będzie j ak naj szy bciej wrócić do codziennej ruty ny. By ło coraz bardziej j asne, ile ry -
zy kowaliśm y zeszłej nocy, i nie chciałam , żeby ktokolwiek podej rzewał, że coś się wy darzy ło.
Skinęłam Mary głową i obie wstały śm y. Moj e nogi nie podtrzy m y wały m nie tak pewnie, j ak
by m chciała, ale m im o wszy stko skierowałam się do łazienki. Tuż pod drzwiam i by ła Anne.
Sprzątała, podczas kiedy Lucy siedziała w duży m fotelu i przy szy wała rękawy do sukienki, która
ory ginalnie m iała ty lko cienkie ram iączka.
Podniosła głowę znad roboty.
– Wszy stko w porządku, panienko? Okropnie nas panienka nastraszy ła.
– Przepraszam . Czuj ę się całkiem nieźle.
Lucy uśm iechnęła się do m nie.
– Zrobim y wszy stko, co m ożem y, żeby panience pom óc. Wy starczy ty lko powiedzieć.
Nie by łam do końca pewna, co m i proponowała, ale na pewno zam ierzałam wy korzy stać
każdą pom oc, żeby przetrwać naj bliższe kilka dni.
– Zaglądał tutaj gwardzista Leger, a także książę. Obaj m ieli nadziej ę, że dostaną wiadom ość,
j ak się panienka czuj e, kiedy ty lko panienka wstanie.
Skinęłam głową.
– Po obiedzie się ty m zaj m ę.
Bez żadnego ostrzeżenia ktoś przy trzy m ał m nie za rękę. Anne przy glądała się uważnie ranie,
zaglądaj ąc ostrożnie pod bandaże, żeby sprawdzić, j ak się goi.
– Chy ba nie wdało się zakażenie. O ile ty lko będzie czy sta, powinna się m oim zdaniem ładnie
wy goić. Żałuj ę, że nie m ogłam zrobić niczego więcej . Wiem , że zostanie blizna – j ęknęła.
– Nie przej m uj się, dzielni ludzie zawsze m aj ą j akieś blizny. – Pom y ślałam o dłoniach Marlee
i plecach Maxona. Oboj e nosili na zawsze ślady swoj ej odwagi, a j a by łam zaszczy cona, m ogąc
do nich dołączy ć.
– Lady Am erico, kąpiel j uż gotowa – powiedziała Mary od drzwi łazienki.
Popatrzy łam na nią, a potem na Lucy i Anne. Zawsze by łam blisko z m oim i pokoj ówkam i
i ufałam im , ale ostatniej nocy coś się zm ieniło. Po raz pierwszy nasza więź została wy stawiona
na próbę i w świetle dnia okazało się, że nadal istniej e, m ocna i niezm ienna.
Nie by łam pewna, czy m ogę j akoś udowodnić, że j estem im oddana tak sam o, j ak one m nie,
ale m iałam nadziej ę, że kiedy ś nadarzy się odpowiednia okazj a.
Jeśli się skoncentrowałam , m ogłam podnieść widelec do ust, nie krzy wiąc się. Wy m agało to
wy j ątkowo dużego wy siłku, do tego stopnia, że w połowie obiadu zaczęłam się pocić. Uznałam , że
powinnam poprzestać na skubaniu chleba, ponieważ nie potrzebowałam prawej ręki, żeby go
trzy m ać.
Kriss zapy tała, j ak m oj a m igrena – j ak sądzę, taka by ła wersj a oficj alna – a j a powiedziałam
j ej , że czuj ę się j uż lepiej , chociaż trudno m i by ło ignorować ból ram ienia i głowy. Nie zadawała
dalszy ch py tań i wszy stko wskazy wało na to, że nikt inny nie zauważy ł, że cokolwiek j est nie tak.
Jadłam kawałek chleba i zastanawiałam się, j ak dobrze pozostałe dziewczęta poradziły by sobie,
gdy by tej nocy znalazły się na m oim m iej scu. Uznałam , że j edy ną osobą, która spisałaby się le-
piej , by ła Celeste. Bez wątpienia znalazłaby j akiś sposób, żeby stanąć do walki i przez chwilę
żałowałam , że nie j estem do niej bardziej podobna.
Kiedy tace zostały j uż wy niesione z Kom naty Dam , weszła Silvia i poprosiła nas o uwagę.
– Znowu będziecie m iały okazj ę zabły snąć, m oj e panie. Za ty dzień urządzam y niewielkie
przy j ęcie popołudniowe i oczy wiście j esteście na nie zaproszone! – Westchnęłam w duchu, zasta-
nawiaj ąc się, kogo ty m razem będziem y m usiały zabawiać. – Nie będziecie m usiały niczego
szy kować, ale powinny ście się zachowy wać j ak naj lepiej , ponieważ na przy j ęciu będzie obecna
ekipa film owa.
Trochę się uspokoiłam . Z ty m m ogłam sobie poradzić.
– Każda z was m oże zaprosić dwie osoby j ako swoich gości i ty lko to należy do waszy ch obo-
wiązków. Nam y ślcie się nad wy borem i daj cie m i do piątku znać, kto to będzie.
Silvia wy szła, zostawiaj ąc nas, a m y zaczęły śm y zastanawiać się gorączkowo. Wiedziały śm y,
że to rodzaj próby. Kto w tej sali m iał naj bardziej im ponuj ące i naj cenniej sze znaj om ości?
Może zaczy nałam popadać w paranoj ę, ale wy dawało m i się, że to zadanie zostało obm y ślone
specj alnie przeciwko m nie. Król m usiał szukać sposobu przy pom nienia wszy stkim , j ak bardzo j e-
stem bezuży teczna.
– Kogo zaprosisz, Celeste? – zapy tała Kriss.
Celeste wzruszy ła ram ionam i.
– Nie j estem j eszcze pewna, ale obiecuj ę, że będziecie pod wrażeniem .
Gdy by m m iała do dy spozy cj i listę przy j aciół Celeste, też by m się nie denerwowała. Kogo
m iałam zaprosić? Moj ą m am ę?
Celeste odwróciła się od m nie i zapy tała ciepło:
– Jak m y ślisz, kogo zaprosisz, Am i?
Spróbowałam ukry ć zaskoczenie. Nawet po tam tej chwili szczerości w bibliotece to by ł pierw-
szy raz, kiedy zwróciła się do m nie j ak do przy j aciółki. Odchrząknęłam .
– Nie m am poj ęcia. Nie j estem pewna, czy znam kogokolwiek, kogo wy padałoby zaprosić.
Może będzie naj lepiej , j eśli nie zaproszę nikogo. – Prawdopodobnie nie powinnam m ówić tak
otwarcie o m oj ej słabości, ale ostatecznie pozostałe i tak o ty m wiedziały.
– Cóż, j eśli nie będziesz m ogła nikogo znaleźć, daj m i znać – powiedziała Celeste. – Jestem
pewna, że m am więcej niż dwoj e znaj om y ch, którzy chętnie odwiedziliby pałac i m ogę dopilno-
wać, żeby ś przy naj m niej wiedziała, kim są. To znaczy, j eśli chcesz.
Popatrzy łam na nią. Korciło m nie, żeby zapy tać, gdzie j est haczy k, ale kiedy spoj rzałam j ej
w oczy, zrozum iałam , że chy ba nie m a żadnego. Potem upewniłam się, kiedy m rugnęła do m nie
tak, żeby nie zauważy ły tego Kriss i Elise. Celeste, wy trawna woj owniczka, by ła po m oj ej stro-
nie.
– Dziękuj ę – powiedziałam , naprawdę zawsty dzona.
Wzruszy ła ram ionam i.
– Nie m a sprawy. Jeśli m am y m ieć im prezę, to niech chociaż będzie udana. – Odchy liła się
w fotelu, uśm iechaj ąc do siebie, a j a by łam pewna, że wy obraża sobie to przy j ęcie j ako swoj ą
ostatnią szansę, żeby zabły snąć. Jakaś część m nie chciała powiedzieć j ej , żeby się nie poddawała,
ale nie potrafiłam . Ty lko j edna z nas m ogła ostatecznie dostać Maxona.
Do popołudnia ułoży łam z grubsza plan działania, ale to zależało od j ednej ważnej rzeczy : po-
trzebowałam pom ocy Maxona.
Nie by łam pewna, czy zobaczy m y się przed końcem dnia, więc starałam się na razie ty m nie
m artwić. Musiałam znowu odpocząć, więc skierowałam się z powrotem do pokoj u.
Anne czekała na m nie z tabletkam i i szklanką wody. Nie m ogłam uwierzy ć, j ak spokoj nie to
wszy stko przy j ęła.
– Masz u m nie dług wdzięczności – powiedziałam , ły kaj ąc lekarstwo.
– Wcale nie – zaprotestowała Anne.
– Tak! Ostatnia noc wy glądałaby całkiem inaczej , gdy by ciebie tam nie by ło.
Anne ostrożnie wzięła ode m nie szklankę.
– Cieszę się, że nic panience nie j est.
Poszła do łazienki, żeby wy lać resztę wody, a j a poszłam za nią.
– Czy nie m a czegoś, co m ogłaby m dla ciebie zrobić? Czegokolwiek?
Zatrzy m ała się przy szafce, widziałam , że nad czy m ś się zastanawia.
– Mówię szczerze, Anne. Sprawiłoby m i to ogrom ną przy j em ność.
Anne westchnęła.
– Jest taka j edna rzecz…
– Proszę, powiedz m i.
Anne podniosła oczy znad um y walki.
– Ale proszę nikom u ani słowa. Mary i Lucy nie dały by m i ży ć.
Zm arszczy łam czoło.
– Jak to?
– To… bardzo osobiste. – Zaczęła wy łam y wać sobie palce, czego nigdy nie robiła. Wie-
działam , że m usi chodzić o coś bardzo dla niej ważnego.
– Oczy wiście, powiedz m i o ty m – zachęciłam j ą, obej m uj ąc j ą zdrowy m ram ieniem i pro-
wadząc do stolika, żeby usiadła koło m nie.
Anne skrzy żowała nogi w kostkach i położy ła ręce na kolanach.
– Widzi panienka, chodzi o to, że się panienka z nim tak świetnie rozum ie. Mam wrażenie, że on
niezwy kle panienkę poważa.
– Chodzi ci o Maxona?
– Nie – szepnęła, rum ieniąc się m ocno.
– Nie rozum iem .
Anne wzięła głęboki oddech.
– O gwardzistę Legera.
– Aaaaha – powiedziałam , zaskoczona bardziej , niż by łaby m to w stanie wy razić.
– Uważa panienka, że to beznadziej ne, prawda?
– Nie beznadziej ne – zapewniłam j ą. Nie wiedziałam ty lko, j ak m am powiedzieć chłopakowi,
który obiecał zawsze o m nie walczy ć, że powinien zam iast tego zainteresować się Anne.
– Zawsze wy raża się tak ciepło o panience. Wiem , że gdy by m oże panienka m u o m nie wspo-
m niała albo spróbowała się dowiedzieć, czy zostawił w dom u dziewczy nę…
Westchnęłam .
– Spróbuj ę, ale nie m ogę niczego obiecać.
– Wiem , oczy wiście. Proszę się nie m artwić, powtarzam sobie, że to niem ożliwe, ale nie potra-
fię przestać o nim m y śleć.
Przechy liłam głowę.
– Rozum iem cię.
Anne wy ciągnęła ręce przed siebie.
– Nie chodzi o to, że on j est Dwój ką. Gdy by by ł Ósem ką, i tak chciałaby m kogoś takiego, j ak
on.
– Wielu ludzi by chciało – powiedziałam i to by ła prawda. Celeste zauważy ła go, Kriss
m ówiła, że j est zabawny, a ta Delilah z kuchni brzm iała tak, j akby m iała do niego słabość. Nawet
nie liczy łam wszy stkich ty ch dziewcząt, które się za nim dawniej uganiały. Słuchanie o ty m j uż
m nie za bardzo nie bolało, szczególnie z ust kogoś tak m i bliskiego, j ak Anne.
Oto kolej na rzecz upewniaj ąca m nie, że m oj e uczucie do Aspena wy gasło. Jeśli cieszy łam się,
m ogąc zaproponować, żeby inna dziewczy na zaj ęła m oj e m iej sce, to naprawdę nie by łam j uż
z nim związana.
Ale m im o wszy stko nie wiedziałam , j ak poruszy ć ten tem at.
Sięgnęłam ponad lakierowany m blatem i położy łam dłoń na rękach Anne.
– Spróbuj ę, Anne. Obiecuj ę.
Uśm iechnęła się, ale z niepokoj em przy gry zła wargi.
– Proszę ty lko nie m ówić pozostały m .
Mocniej ścisnęłam j ej dłoń.
– Ty nigdy nie zdradziłaś m oich sekretów, więc i j a nie zdradzę twoj ego.
Z
aledwie kilka godzin później Aspen zapukał do m oich drzwi. Pokoj ówki ty lko dy gnęły i wy szły,
wiedząc bez żadny ch instrukcj i, że to, o czy m będziem y m ówić, m usi pozostać m iędzy nam i.
– Jak się czuj esz?
– Nie naj gorzej – odparłam . – Ram ię trochę m nie j eszcze boli, tak sam o j ak głowa, ale poza
ty m czuj ę się nieźle.
Aspen potrząsnął głową.
– Nie powinienem by ł pozwolić ci j echać.
Poklepałam łóżko obok siebie.
– Usiądź.
Zawahał się, ale m oim zdaniem by ł teraz całkowicie poza podej rzeniam i. Maxon, podobnie j ak
m oj e pokoj ówki, wiedział, że j esteśm y w kontakcie, i to właśnie Aspen wy prowadził nas zeszłej
nocy z pałacu. Co m ogliśm y ry zy kować? Musiał pom y śleć o ty m sam y m , ponieważ w końcu
usiadł, na wszelki wy padek w stosownej odległości.
– Ja też j estem częścią tego, Aspenie. Nie m ogłam tu zostać. I nic m i nie j est, co naprawdę za-
wdzięczam tobie. Uratowałeś m nie zeszłej nocy.
– Gdy by m nie by ł dość szy bki albo gdy by Maxon nie przerzucił cię przez ten m ur, by łaby ś te-
raz gdzieś uwięziona. Mało brakowało, a dopuściłby m , żeby ś zginęła. Mało brakowało,
a dopuściłby m , żeby zginął Maxon. – Aspen potrząsnął głową, patrząc w ziem ię. – Wiesz, co by
się stało ze m ną i z Avery m , gdy by ście nie wrócili? Czy wiesz, co… – Urwał, chy ba tłum iąc łzy.
– Czy wiesz, co by się stało ze m ną, gdy by m cię nie znalazł?
Aspen popatrzy ł na m nie, w głąb m oj ej duszy. Widziałam wy raźnie ból w j ego oczach.
– Ale udało ci się. Znalazłeś m nie, ochroniłeś m nie i zapewniłeś m i pom oc. By łeś wspaniały. –
Położy łam rękę na plecach Aspena, gładząc go i staraj ąc się pocieszy ć.
– Właśnie sobie uświadom iłem , Mer, że niezależnie od tego, co się stanie… zawsze będzie
m nie z tobą coś łączy ło. Nigdy nie przestanę się o ciebie m artwić. Zawsze będziesz coś dla m nie
znaczy ła.
Wsunęłam teraz dłoń pod j ego rękę, kładąc m u głowę na ram ieniu.
– Wiem , co m asz na m y śli.
Siedzieliśm y tak przez chwilę i przy puszczam , że Aspen robił to sam o, co j a: przy pom inał sobie
wszy stko, co nas łączy ło. To, j ak unikaliśm y się j ako dzieci. To, j ak nie m ogliśm y przestać na sie-
bie patrzeć, kiedy by liśm y starsi, ty siące wy kradziony ch chwil w dom ku na drzewie – wszy stko
to, co sprawiło, że staliśm y się ty m , kim j esteśm y teraz.
– Mer, m uszę ci coś powiedzieć. – Uniosłam głowę, a Aspen odwrócił się, żeby na m nie spoj -
rzeć, trzy m aj ąc m nie ostrożnie za ram iona. – Kiedy powiedziałem , że zawsze będę cię kochał,
m ówiłem szczerze. I j a… j a…
Nie potrafił wy doby ć z siebie ty ch słów i szczerze m ówiąc, by łam m u za to wdzięczna.
Owszem , łączy ła m nie z nim więź, ale nie by liśm y j uż tam tą parą z dom ku na drzewie.
Roześm iał się z trudem .
– Chy ba powinienem się przespać. Nie j estem w stanie j asno m y śleć.
– Ja tak sam o. A m am y m nóstwo rzeczy do przem y ślenia.
Aspen skinął głową.
– Posłuchaj , Mer, nie m ożem y tego powtórzy ć. Nie m ów Maxonowi, że pom ogę m u w czy m ś
tak ry zy kowny m i nie oczekuj , że będę m ógł cię przem y cić w dowolne m iej sce.
– Nie j estem pewna, czy nasz wy pad w ogóle by ł wart takiego ry zy ka. Nie wy obrażam sobie,
żeby Maxon chciał to powtarzać.
– To dobrze. – Aspen wstał, a potem wziął m nie za rękę i pocałował j ą. – Moj a pani – powie-
dział żartobliwy m tonem .
Uśm iechnęłam się i lekko ścisnęłam j ego rękę, a on odwzaj em nił ten gest. Kiedy tak trzy m a-
liśm y się za ręce, a m ój uścisk ciągle się wzm acniał, uświadom iłam sobie, że m uszę go
wy puścić. Naprawdę m uszę go wy puścić.
Popatrzy łam Aspenowi w oczy, czuj ąc, że pod powiekam i zaczy naj ą m i się zbierać łzy. Jak
mam się z tobą pożegnać?
Aspen przesunął kciukiem po grzbiecie m oj ej dłoni i położy ł j ą na m oich kolanach. Pochy lił się
i pocałował m nie we włosy.
– Uważaj na siebie. Zaj rzę do ciebie j utro.
Szy bko pociągnęłam się za ucho przy obiedzie, przekazuj ąc Maxonowi, że będę na niego cze-
kać wieczorem . Siedziałam przed lustrem i żałowałam , że m inuty nie m ij aj ą szy bciej . Mary roz-
czesy wała szczotką m oj e włosy, nucąc cicho. Z trudem rozpoznawałam tę m elodię j ako coś, co
grałam kiedy ś na czy im ś weselu. Kiedy zostałam wy brana do udziału w Elim inacj ach,
pragnęłam z całego serca powrotu do tam tego ży cia. Pragnęłam świata pełnego m uzy ki, którą za-
wsze kochałam .
Jednak szczerze m ówiąc, m uzy ka nigdy nie by ła tak ważna, żeby m m ogła się j ej oddać całko-
wicie. Niezależnie od tego, j aką ścieżkę w ży ciu teraz wy biorę, m uzy ka by ła ty lko czy m ś, co
grałaby m na przy j ęciach dla zabawienia gości albo sposobem na zrelaksowanie się w weekend.
Popatrzy łam na swoj e odbicie w lustrze i uświadom iłam sobie, że nie czuj ę się z tego powodu
rozgory czona, nie tak, j akby m się spodziewała. Będę za nią tęskniła, ale m uzy ka by ła ty lko
częścią tego, kim się stałam , a nie całością obecnej m nie. Niezależnie od tego, j ak m iały się
zakończy ć Elim inacj e, otwierały się przede m ną nowe m ożliwości.
Naprawdę nie wy starczała m i m oj a dawna klasa.
Lekkie pukanie do drzwi wy rwało m nie z ty ch rozm y ślań, a Lucy wpuściła Maxona do środka.
– Dobry wieczór – powiedział do niej , wchodząc. Lucy dy gnęła w odpowiedzi.
Spoj rzał na m nie przelotnie, a j a znowu zaczęłam się zastanawiać, czy on widzi, co do niego
czuj ę, czy wy daj e m u się to tak sam o prawdziwe, j ak m nie.
– Wasza wy sokość – powitała go cicho Mary. Miała właśnie wy j ść z pokoj u, kiedy Maxon
uniósł rękę.
– Wy bacz, ale czy m ogłaby ś m i powiedzieć, j ak m asz na im ię?
Patrzy ła na niego przez chwilę, zdum iona, potem spoj rzała na m nie, a wreszcie znowu na Ma-
xona.
– Jestem Mary, wasza wy sokość.
– Mary. Z Anne widzieliśm y się ostatniej nocy. – Skinął j ej lekko głową. – A ty ?
– Lucy. – Mówiła cichutko, ale czułam , że cieszy się, że zauważy ł j ej istnienie.
– Doskonale. Anne, Mary i Lucy. To dla m nie przy j em ność poznać was wreszcie lepiej . Je-
stem pewien, że Anne wtaj em niczy ła was obie zeszłej nocy, żeby ście m ogły j ak naj lepiej wspie-
rać teraz lady Am ericę. Chciałem wam podziękować za to oddanie i dy skrecj ę.
Popatrzy ł na nie kolej no.
– Zdaj ę sobie sprawę, że znaj duj ecie się w niezwy kle niezręcznej sy tuacj i. Gdy by ktokolwiek
zaczął wam zadawać py tania o to, co się wy darzy ło, odeślij cie go bezpośrednio do m nie. To by ła
m oj a decy zj a i nie powinny ście ponosić odpowiedzialności za j akiekolwiek j ej konsekwencj e.
– Dziękuj em y, wasza wy sokość – odparła Lucy.
Zawsze m iałam poczucie, że m oj e pokoj ówki są niezwy kle oddane Maxonowi, ale dzisiaj wie-
czorem wy dawało m i się, że to zaczęło wy kraczać poza zwy kłe zobowiązanie. Dawniej wy da-
wało m i się, że naj wy ższa loj alność należała się zawsze królowi, ale teraz zaczęłam się zastana-
wiać, czy rzeczy wiście tak by ło. Coraz częściej widziałam drobne oznaki wskazuj ące, że ludzie
m ogą woleć j ego sy na.
Może nie ty lko j a uważałam m etody króla Clarksona za barbarzy ńskie, a j ego sposób m y ślenia
za okrutny. Może rebelianci nie by li j edy ny m i czekaj ący m i na obj ęcie władzy przez Maxona.
Może by li j eszcze inni, którzy także pragnęli czegoś więcej .
Moj e pokoj ówki dy gnęły i wy szły, zostawiaj ąc Maxona stoj ącego koło m nie.
– O co chodzi z ty m zapam ięty waniem ich im ion?
Maxon westchnął.
– Kiedy wczoraj w nocy Leger wspom niał im ię Anne, a j a nie wiedziałem , o kogo m u cho-
dzi… czułem się zażenowany. Czy nie powinienem lepiej od przy padkowego gwardzisty znać lu-
dzi, którzy się tobą opiekuj ą?
Nie jest aż tak przypadkowy.
– Szczerze m ówiąc, wszy stkie pokoj ówki plotkuj ą o gwardzistach. Nie zdziwiłoby m nie, gdy by
gwardziści robili to sam o.
– Mim o wszy stko, te dziewczy ny są z tobą codziennie. Powinienem j uż kilka m iesięcy tem u
wiedzieć, j ak się nazy waj ą.
Uśm iechnęłam się, sły sząc ten argum ent, i wstałam , chociaż Maxon wy glądał na niespokoj ne-
go, kiedy się poruszałam .
– Nic m i nie j est – zapewniłam , biorąc go za wy ciągniętą rękę.
– O ile pam iętam , zeszłej nocy zostałaś postrzelona. Nie m ożesz się dziwić, że się o ciebie m ar-
twię.
– To nie by ła prawdziwa rana od kuli, ty lko powierzchowne draśnięcie.
– Mim o wszy stko. Nieprędko zapom nę twoj e stłum ione krzy ki, kiedy Anne zszy wała tę ranę.
Chodź, powinnaś się położy ć.
Maxon zaprowadził m nie do łóżka, a j a wsunęłam się pod kołdrę. Opatulił m nie, a potem
położy ł się obok. Czekałam , aż zacznie rozm owę o ty m , co się wy darzy ło, albo ostrzeże m nie
przed m ożliwy m i konsekwencj am i. Ale on nic nie m ówił. Leżał ty lko, gładząc palcam i m oj e
włosy i czasem m uskaj ąc opuszkam i m ój policzek.
Miałam wrażenie, że na świecie nie m a nikogo oprócz nas.
– Gdy by coś się stało…
– Ale się nie stało.
Maxon przewrócił oczam i, a j ego głos stał się poważniej szy.
– Oczy wiście, że się stało! Wróciłaś do dom u zakrwawiona. Mało brakowało, a zginęłaby ś tam ,
na ulicy.
– Posłuchaj , j a nie m am pretensj i do siebie, że dokonałam takiego wy boru – powiedziałam ,
staraj ąc się go uspokoić. – Chciałam tam iść, usły szeć to na własne uszy. Poza ty m naprawdę nie
m ogłam cię puścić sam ego.
– Nie potrafię uwierzy ć, j ak m ogliśm y by ć tak nieostrożni, żeby wy j echać z pałacu
w ciężarówce, bez większej liczby gwardzistów. Okazuj e się, że rebelianci po prostu chodzą po uli-
cach. Kiedy przestali się ukry wać? Kiedy zdoby li tę broń? Czuj ę się bezradny, nie m am poj ęcia,
co się dziej e. Codziennie po kawałeczku tracę kraj , który kocham . Om al nie straciłem ciebie i…
Maxon urwał, a j ego frustracj a przem ieniła się w coś nowego. Znowu dotknął dłonią m oj ego
policzka.
– Zeszłej nocy m ówiłaś coś… o m iłości.
Opuściłam spoj rzenie.
– Pam iętam . – Starałam się powstrzy m ać rum ieniec.
– To zabawne, j ak m oże ci się wy dawać, że coś m ówiłaś, chociaż naprawdę nigdy tego nie
zrobiłaś.
Roześm iałam się, czuj ąc, że te słowa za chwilę padną.
– Jest też zabawne, kiedy wy daj e ci się, że coś sły szałaś, chociaż wcale tak nie j est.
Cały kom izm sy tuacj i zniknął.
– Wiem , co m asz na m y śli. – Przełknęłam ślinę i patrzy łam , j ak j ego dłoń przesuwa się z m o-
j ego policzka i splata palce z m oim i. Wiedziałam , że on także na nią patrzy. – Może niektóry m lu-
dziom trudno j est zdoby ć się na takie wy znanie. Na przy kład obawiaj ą się, że m ogą nie dotrwać
do końca.
Maxon westchnął.
– Może by ć też trudno coś powiedzieć, kiedy się obawiasz, że ktoś m oże nie chcieć dotrwać do
końca… I m oże nie do końca pogodził się z m y ślą o rozstaniu z kim ś inny m .
Potrząsnęłam głową.
– To nie…
– Rozum iem .
Mim o wszy stkiego, co m ówiliśm y w schronie, m im o wszy stkiego, co sobie nawzaj em wy zna-
waliśm y, m im o wszy stkiego, co bezpiecznie i pewnie kry ło się w m oim sercu, te proste słowa
wy dawały się naj bardziej przerażaj ącą rzeczą, j aką m ogliśm y się wy m ienić. Ponieważ kiedy
powiem y j e na głos, nie będziem y m ogli ich nigdy cofnąć.
Cisza sprawiała, że czułam niepokój , a kiedy nie m ogłam go j uż wy trzy m ać, odezwałam się:
– Może m ogliby śm y wrócić do tego tem atu, kiedy poczuj ę się lepiej ?
Maxon znowu westchnął.
– Zgoda. To by ła z m oj ej strony całkowita bezm y ślność.
– Nie, nie. Chodzi o to, że j est coś innego, o co chciałaby m zapy tać. – W ty m m om encie
w grę wchodziły rzeczy ważniej sze od tego, co by ło m iędzy nam i.
– Słucham .
– Zastanawiałam się nad m oim i gośćm i na to zbliżaj ące się przy j ęcie, ale potrzebuj ę twoj ej
zgody.
Spoj rzał na m nie, nic nie rozum iej ąc.
– Chcę, żeby ś wiedział dokładnie, o czy m zam ierzam z nim i rozm awiać. Możliwe, że łam iem y
w ten sposób prawo, więc nie zrobię tego, j eśli się nie zgodzisz.
Zaintry gowany Maxon podparł się na łokciu, żeby m nie wy słuchać.
– Powiedz m i, co planuj esz.
T
ło do naszy ch zdj ęć by ła gładkie i j asnoniebieskie. Pokoj ówki przy gotowały prześliczną suknię
z delikatny m i rękawkam i zakry waj ący m i akurat bliznę. Na razie skończy ły się dla m nie czasy su-
kienek z odsłonięty m i ram ionam i.
Chociaż wy glądałam nieźle, zostałam całkowicie przy ćm iona przez Nicolettę, i nawet Georgia
wy glądała oszałam iaj ąco w sukni wieczorowej .
– Lady Am erico – odezwała się kobieta stoj ąca obok fotografa. – Pam iętam y księżniczkę Ni-
colettę, która odwiedziła j uż pałac wraz z inny m i dam am i z włoskiej rodziny królewskiej , ale kim
j est pani drugi gość?
– To j est Georgia, m oj a bliska przy j aciółka – odparłam słodko. – Jedną z rzeczy, który ch na-
uczy łam się do tej pory w czasie Elim inacj i, by ło, że aby iść naprzód, trzeba łączy ć swoj e ży cie
sprzed przy by cia do pałacu z oczekuj ącą m nie przy szłością. Mam nadziej ę, że dzisiaj udało m i
się wy konać kolej ny krok łączący te światy.
Część stoj ący ch wokół osób wy dała pom ruki akceptacj i, a fotograf nadal uwieczniał naszą
trój kę.
– Doskonale, m oj e panie – powiedział. – Możecie teraz j uż cieszy ć się przy j ęciem . Będziem y
j eszcze później robili dodatkowe zdj ęcia.
– Świetny pom y sł – odparłam i gestem zaprosiłam obie dziewczy ny, żeby poszły ze m ną.
Maxon j asno dał m i do zrozum ienia, że spośród wszy stkich dni dzisiaj akurat m usiałam by ć
w szczy towej form ie. Miałam nadziej ę, że będę stanowić świetlany przy kład tego, j ak powinna
się prezentować dam a z Elity, ale trudno m i by ło zachowy wać się aż tak perfekcy j nie.
– Uspokój się, Am i, bo zaraz zaczniesz strzelać tęczam i z oczu. – Uwielbiałam Georgię za to, że
chociaż znały śm y się tak krótko, potrafiła przej rzeć m nie na wy lot.
Roześm iałam się, a Nicoletta m i zawtórowała.
– Ona m a racj ę. Jesteś trochę zby t entuzj asty czna.
Westchnęłam i uśm iechnęłam się.
– Przepraszam . Dzisiaj stawka j est wy j ątkowo wy soka.
Georgia położy ła m i rękę na ram ieniu, kiedy szły śm y w głąb sali.
– Po ty m wszy stkim , przez co ty i Maxon przeszliście razem , wątpię, żeby odesłał cię do dom u
z powodu j ednego przy j ęcia.
– Nie do końca to m am na m y śli, ale pom ówim y o ty m później . – Odwróciłam się do nich. –
W tej chwili by łaby m wam nieskończenie wdzięczna, gdy by ście poznały się z inny m i gośćm i.
Kiedy ty lko trochę się tu uspokoi, czeka nas bardzo poważna rozm owa.
Nicoletta popatrzy ła na Georgię, a potem znowu na m nie.
– Jaką właściwie przy j aciółkę m i tu przedstawiłaś?
– Przy sięgam , że nieocenioną. Wszy stko wy j aśnię później .
Georgia i Nicoletta ze swoj ej strony pom ogły m i naprawdę zabły snąć. Nicoletta, j ako
księżniczka, by ła chy ba naj wy żej postawioną z zaproszony ch osób, i widziałam w oczach Kriss
żal, że sam a o ty m nie pom y ślała. Oczy wiście, ona nie m iała bezpośredniego num eru telefonu do
włoskiej rodziny królewskiej , tak j ak j a. Nicoletta sam a dała m i ten num er, żeby m m ogła się z nią
skontaktować, gdy by m kiedy ś tego potrzebowała.
Nikt nie wiedział, kim j est Georgia, ale sły szeli, co powiedziałam – Maxon to dla m nie specj al-
nie wy m y ślił – o łączeniu przeszłości i przy szłości, i też uznali, że to wspaniały pom y sł.
Wy bór Elise by ł łatwy do przewidzenia. Im ponuj ący, ale łatwy do przewidzenia. Dwie odległe
kuzy nki z Nowej Azj i, reprezentuj ące j ej powiązania z tam tej szy m i kręgam i władzy, paradowały
u j ej boku w trady cy j ny ch stroj ach. Kriss zaprosiła profesor z college’u, w który m pracował j ej
oj ciec, oraz swoj ą m atkę. Obawiałam się, co będzie, gdy m oj a rodzina się o ty m dowie. Kiedy
m am a lub May zorientuj ą się, że om inęło j e zaproszenie, m ogłam by ć pewna, że otrzy m am od
nich bardzo rozczarowany list.
Celeste, zgodnie z zapowiedzią, sprowadziła naj sławniej sze celebry tki. Tessa Tam ble – która
podobno dała koncert na przy j ęciu urodzinowy m Celeste w zeszły m roku – m iała na sobie krótką,
ale niezwy kle efektowną sukienkę. Drugim gościem Celeste by ła Kirstie Sum m er, inna piosenkar-
ka, znana przede wszy stkim z nieprawdopodobnie ekstrawaganckich koncertów, a j ej strój przy po-
m inał raczej kostium sceniczny. Mogłam się dom y ślać, że albo na co dzień wy stępuj e w czy m ś
podobny m , albo j est to j akiś ekspery m ent z m alowaną skórą. Tak czy inaczej by łam zaskoczona,
kiedy poj awiła się w drzwiach, zarówno z powodu j ej ubrania, j ak i tego, że j eśli m ij ało się j ą
w odległości m etra, m ożna by ło wy czuć od niej opary alkoholu.
– Witaj , Nicoletto – odezwała się królowa Am berly, zbliżaj ąc się do nas. – To cudownie, że
m ożem y cię znowu gościć.
Wy m ieniły pocałunki, a potem Nicoletta odpowiedziała:
– Cała przy j em ność po m oj ej stronie. By łam zachwy cona, kiedy otrzy m ałam zaproszenie od
Am eriki. Doskonale wspom inam y naszą wizy tę tutaj .
– Cieszę się, że to sły szę – odparła królowa. – Obawiam się, że dzisiaj będzie tu spokoj niej .
– No nie wiem . – Nicoletta wskazała róg sali, w który m głośno rozm awiały Kirstie i Tessa. –
Mogę się założy ć, że dzięki ty m dwóm będę m iała przy naj m niej j edną historię do opowiadania
w dom u.
Wszy stkie się roześm iały śm y, chociaż w oczach królowej kry ł się lekki niepokój .
– Powinnam chy ba pój ść się z nim i przy witać.
– To będzie wy m agało prawdziwej odwagi – zażartowałam .
Królowa uśm iechnęła się.
– Postaraj się po prostu dobrze bawić. Mam nadziej ę, że nawiążesz tu nowe znaj om ości, ale
m ożesz też po prostu spędzić czas z przy j aciółkam i.
Skinęłam głową, a królowa Am berly poszła przy witać się z gośćm i Celeste. Tessa trzy m ała się
dobrze, ale Kirstie podnosiła i wąchała chy ba każdą kanapeczkę na pobliskim stole. Zanotowałam
w m y ślach, żeby nie j eść niczego, co leżało w pobliżu m iej sca, w który m stała.
Rozej rzałam się po sali. Wszy scy by li zaj ęci j edzeniem lub rozm ową, więc uznałam , że lepsza
chwila j uż się nie trafi.
– Proszę za m ną – powiedziałam i skierowałam się do m ałego stoliczka z boku. Kiedy
usiadły śm y, pokoj ówka przy niosła nam herbatę. Gdy zostały śm y sam e, zaczęłam m ówić, z na-
dziej ą, że wszy stko pój dzie gładko.
– Georgio, przede wszy stkim nie m iałam j eszcze okazj i przeprosić za to, co się stało z Micah.
Potrząsnęła głową, zanim j eszcze skończy łam m ówić.
– On zawsze chciał zostać bohaterem . Wszy scy wiedzieliśm y, że… to się m oże skończy ć w taki
sposób. Ale m y ślę, że by ł z siebie dum ny.
– Mim o wszy stko okropnie m i przy kro. Czy m ożem y j eszcze coś zrobić?
– Nie, zaj ęliśm y się wszy stkim . Możesz m i wierzy ć, on nie chciałby niczego innego – zapew-
niła m nie Georgia.
Pom y ślałam o cichutkim j ak m y szka chłopaku, siedzący m w kącie pokoj u. Z własnej woli rzu-
cił się w środek bitwy dla m nie, dla nas wszy stkich. Odwaga kry ła się w zaskakuj ący ch m iej -
scach.
Wróciłam do spraw bieżący ch.
– Cóż, j ak widzisz, Nicoletta j est włoską księżniczką. Odwiedziła nas kilka ty godni tem u. – Popa-
trzy łam naj pierw na j edną, a potem na drugą. – Wtedy j asno dała m i do zrozum ienia, że Włochy
sprzy m ierzy ły by się z Illéą, gdy by pewne rzeczy uległy zm ianie.
– Am erico! – sy knęła Nicoletta.
Uniosłam rękę.
– Możesz m i zaufać. Georgia j est m oj ą przy j aciółką, ale nie znam y się z Karoliny. Należy do
grona przy wódców rebeliantów z frakcj i północnej .
Nicoletta wy prostowała się bardziej . Georgia nieśm iało skinęła głową, potwierdzaj ąc m oj e
słowa.
– Niedawno bardzo nam pom ogła. I straciła wtedy kogoś bliskiego – wy j aśniłam .
Nicoletta położy ła rękę na dłoni Georgii.
– Ogrom nie m i przy kro. – Potem znów odwróciła się do m nie, chcąc się dowiedzieć, j aki to
m a związek z dzisiej szy m spotkaniem .
– To, o czy m m ówim y, m usi pozostać m iędzy nam i, ale pom y ślałam , że uda nam się ustalić
pewne rzeczy korzy stne dla nas wszy stkich – wy j aśniłam .
– Czy chcecie obalić króla? – zapy tała Nicoletta.
– Nie – zapewniła j ą Georgia. – Mam y nadziej ę, że będziem y m ogli wspierać rządy Maxona
i działać na rzecz zniesienia klas. Może j eszcze za j ego ży cia. On m a więcej współczucia dla swo-
ich poddany ch.
– To prawda – przy taknęłam .
– No to dlaczego atakuj ecie pałac i wszy stkich ty ch ludzi? – zapy tała ostro Nicoletta.
Potrząsnąłem głową.
– Oni nie są tak okrutni j ak Południowcy. Nie zabij aj ą ludzi. Czasem ty lko wy m ierzaj ą na
własną rękę sprawiedliwość…
– Wy ciągam y z więzienia niezam ężne m atki, tego rodzaj u rzeczy – wtrąciła Georgia.
– Wdzierali się rzeczy wiście do pałacu, ale nigdy z zam iarem zabicia kogoś – zakończy łam .
Nicoletta westchnęła.
– Nie przeszkadza m i to aż tak bardzo, ale nie j estem pewna, dlaczego chciałaś, żeby m j ą po-
znała.
– Ja też nie – przy znała Georgia.
Odetchnęłam głęboko.
– Rebelianci z Południa staj ą się coraz bardziej i bardziej agresy wni. Ty lko na przestrzeni ostat-
nich kilku m iesięcy ich ataki się nasiliły, nie ty lko na pałac, ale także w cały m kraj u. Są bezlitośni.
Obawiam się, a Maxon j est podobnego zdania, że bardzo niedługo wy konaj ą ruch, po który m nie
będziem y w stanie się podnieść. Ich pom y sł, żeby m ordować ludzi należący ch do ty ch sam y ch
klas, co kandy datki z Elity, j est naprawdę drasty czny, i wszy scy się obawiam y, że takie ataki będą
się nasilać.
– Już się nasilaj ą – powiedziała Georgia, bardziej do m nie niż do Nicoletty. – Kiedy m nie za-
prosiłaś, ucieszy łam się, że będę m ogła przy naj m niej przekazać ci naj nowsze wiadom ości.
Południowcy zaczęli atakować Trój ki.
Przy cisnęłam dłoń do ust, zaszokowana szy bkością ich działania.
– Jesteś pewna?
– Całkowicie – potwierdziła Georgia. – Wczoraj dostaliśm y naj świeższe doniesienia.
Przez chwilę m ilczały śm y, zm artwione, a potem odezwała się Nicoletta.
– Dlaczego to robią?
Georgia spoj rzała na nią.
– Żeby zastraszy ć Elitę i zm usić do wy cofania się z Elim inacj i, żeby zastraszy ć rodzinę
królewską j ako taką. Uważaj ą chy ba, że j eśli uda im się uniem ożliwić zakończenie Elim inacj i
i doprowadzić do tego, że Maxon zostanie sam , będą m ogli po prostu się go pozby ć i przej ąć
władzę. Na ty m właśnie polega prawdziwe zagrożenie. Jeśli zy skaj ą większe wpły wy, Maxon j ako
król nie będzie m ógł nam niczego zaoferować. Południowcy będą ty lko j eszcze bardziej uciskać
ludzi.
– Co w takim razie proponuj esz? – zapy tała Nicoletta.
Postarałam się j ak naj ostrożniej poruszy ć kry m inalny wątek w tej rozm owie.
– Georgia i rebelianci z Północy m aj ą większe szanse na powstrzy m anie Południowców niż
m y z pałacu. Lepiej widzą ich ruchy i m aj ą okazj ę do konfrontacj i z nim i… Ale są niewy treno-
wani i nieuzbroj eni.
Obie czekały, nie rozum iej ąc, do czego zm ierzam .
Zniży łam głos.
– Maxon nie m oże uży ć pieniędzy z pałacu do sfinansowania zakupu broni.
– Rozum iem – powiedziała w końcu Nicoletta.
– Musim y j asno ustalić, że ta broń m a posłuży ć ty lko do powstrzy m ania Południowców. Nigdy
nie zostanie uży ta przeciwko służbom m undurowy m ani też żadny m urzędnikom państwowy m –
powiedziałam , patrząc na Georgię.
– To nie będzie problem em . – Widziałam w j ej oczach, że m ówi całkowicie szczerze i wie-
działam to także w głębi serca. Gdy by chciała, m ogła m nie zabić podczas naszego spotkania w le-
sie albo nie przy biec nam na pom oc tam tej nocy. Ale to nigdy nie by ło j ej celem .
Nicoletta przebierała palcam i po wargach, zastanawiaj ąc się. Wiedziałam , że proszę o bardzo
wiele, ale nie by łam pewna, j ak inaczej m ożem y coś osiągnąć.
– Jeśli ktokolwiek się dowie… – zaczęła.
– Wiem . Zastanawiałam się nad ty m . – Gdy by król się o ty m kiedy kolwiek dowiedział, nie
wy kręciłaby m się ty lko chłostą.
– Gdy by udało nam się załatwić to bez zostawiania śladów… – Nicoletta nadal bawiła się pal-
cam i.
– To m usiałaby by ć gotówka. Wtedy trudniej by łoby cokolwiek wy śledzić – podsunęła Geor-
gia.
Nicoletta skinęła głową i położy ła rękę na stole.
– Powiedziałam , że zrobię dla ciebie wszy stko, co w m oj ej m ocy. Potrzebny nam silny soj usz-
nik, a j eśli twój kraj upadnie, obawiam się, że zy skam y ty lko kolej nego wroga.
Uśm iechnęłam się do niej ze sm utkiem .
Nicoletta popatrzy ła na Georgię.
– Mogę ci dzisiaj przekazać część gotówki, ale wy m agałaby wy m iany.
Georgia uśm iechnęła się.
– Poradzim y sobie z ty m .
Ponad j ej ram ieniem zobaczy łam podchodzącego do nas fotografa. Podniosłam filiżankę
i szepnęłam :
– Fotograf.
– Zawsze uważałam , że Am erica j est prawdziwą dam ą. My ślę, że czasem nam to um y ka, po-
nieważ postrzegam y Piątki ty lko j ako arty stów, a Szóstki j ako służbę. Ale wy starczy spoj rzeć na
królową Am berly. Ona nigdy nie by ła ty lko Czwórką – powiedziała ciepło Georgia. Nicoletta i j a
skinęły śm y głowam i.
– To niesam owita kobieta. Uważam za niezwy kły zaszczy t, że m ogę z nią m ieszkać pod j ed-
ny m dachem – dodałam .
– Może będziesz m ogła z nią zostać na zawsze! – powiedziała Nicoletta, m rugaj ąc do m nie.
– Poproszę o uśm iech! – wtrącił fotograf, więc rozprom ieniły śm y się z nadziej ą, że uda nam
się ukry ć naszą niebezpieczną taj em nicę.
D
zień po wy j eździe Nicoletty i Georgii przy łapałam się na ty m , że co chwila oglądam się przez
ram ię. By łam przekonana, że ktoś sły szał, co m ówiłam , co w tam to krótkie popołudnie ofiaro-
wałam rebeliantom . Powtarzałam sobie, że gdy by rzeczy wiście ktoś nas podsłuchał, zostałaby m
j uż aresztowana. Ponieważ nadal m ogłam cieszy ć się wspaniały m śniadaniem w towarzy stwie
reszty Elity oraz rodziny królewskiej , m usiałam uwierzy ć, że wszy stko j est w porządku. Poza ty m
Maxon w razie czego stanąłby w m oj ej obronie.
Po śniadaniu wróciłam do pokoj u, żeby poprawić m akij aż. Kiedy by łam w łazience,
nakładaj ąc nową warstwę szm inki, rozległo się pukanie do drzwi. By łam sam a z Lucy, więc ona
poszła otworzy ć, podczas kiedy j a kończy łam m akij aż. Chwilę później zaj rzała przez drzwi.
– To książę Maxon – powiedziała szeptem .
Odwróciłam się gwałtownie.
– Jest tutaj ?
Skinęła głową, cała rozprom ieniona.
– Zapam iętał, j ak m am na im ię.
– Jasne, że zapam iętał – odparłam z uśm iechem . Odłoży łam kosm ety ki i przeczesałam palca-
m i włosy. – W takim razie wpuść go, a potem wy j dź dy skretnie.
– Oczy wiście, panienko.
Maxon stał niepewnie przy drzwiach, niety powo dla siebie czekaj ąc na zaproszenie do środka.
Trzy m ał nieduże, płaskie pudełko i bębnił po nim niespokoj nie palcam i.
– Przepraszam , że przeszkadzam . Czy m ógłby m ci zaj ąć chwilę?
– Oczy wiście – odparłam , podchodząc do niego. – Wej dź, proszę.
Usiedliśm y na brzegu łóżka.
– Chciałem się zobaczy ć z tobą j ako pierwszą – powiedział, lokuj ąc się wy godniej . – Chciałem
wszy stko wy j aśnić, zanim inne przy biegną się chwalić.
Wy j aśnić? Z j akiegoś powodu te słowa m nie poważnie zaniepokoiły. Jeśli inne m iały się chwa-
lić, to znaczy ło, że j a zostanę z czegoś wy łączona.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Uświadom iłam sobie, że przy gry zam świeżo pom alowaną
wargę.
Maxon podał m i pudełko.
– Obiecuj ę, że zaraz wszy stko wy j aśnię. Ale naj pierw, to j est prezent dla ciebie.
Wzięłam pudełko i odpięłam m alutki guziczek z przodu, żeby j e otworzy ć. Wy dawało m i się, że
wciągnęłam w siebie całe powietrze w pokoj u.
W pudełku leżała zapieraj ąca dech w piersiach para kolczy ków i bransoleta do kom pletu. By ły
prześlicznie dopasowane, z błękitny m i i zielony m i kam ieniam i osadzony m i w delikatnej oprawie
w kwiatowe wzory.
– Maxonie, to j est prześliczne, ale nie m ogę tego przy j ąć. To zby t… zby t…
– Przeciwnie, m usisz to przy j ąć. To prezent i zgodnie z trady cj ą, m usisz go założy ć na Osądze-
nie.
– Na co?
Maxon potrząsnął głową.
– Silvia wam wszy stko wy j aśni, ale chodzi o to, że zgodnie z trady cj ą książę obdarowuj e Elitę
biżuterią, a dziewczęta zakładaj ą j ą na cerem onię. Będzie tam m nóstwo dostoj ników państwo-
wy ch i m usisz wy glądać j ak naj lepiej . W odróżnieniu od biżuterii, którą dostawałaś do tej pory, to
j est prawdziwe i m ożesz to zatrzy m ać.
Uśm iechnęłam się. To j asne, że do tej pory nie nosiły śm y prawdziwej biżuterii. Zastana-
wiałam się, ile dziewcząt zabrało j akieś drobiazgi do dom u, m y śląc, że skoro nie zdoby ły Maxona,
to przy naj m niej zachowaj ą kilka ty sięcy w drogich kam ieniach.
– Są cudowne, Maxonie. Dokładnie takie, j ak lubię. Dziękuj ę.
Maxon uniósł palec.
– Nie m a za co i m iędzy inny m i o ty m chciałem porozm awiać. Wy brałem osobiście prezenty
dla każdej z was i chciałem , żeby wszy stkie kom plety by ły ty le sam o warte. Wiem j ednak, że ty
wolisz nosić naszy j nik, który dostałaś od oj ca, i j estem pewien, że będzie ci dodawał otuchy pod-
czas tak ważnej cerem onii. Dlatego, podczas gdy pozostałe dziewczęta dostaną naszy j niki, ty do-
stałaś bransoletę.
Sięgnął do m oj ej ręki i uniósł j ą.
– Widzę, że j esteś przy wiązana do tego guziczka i cieszę się, że dalej podoba ci się bransoletka,
którą przy wiozłem z Nowej Azj i, ale one naprawdę nie są stosowne. Przy m ierz to, żeby śm y m o-
gli zobaczy ć, czy dobrze leży.
Zdj ęłam bransoletkę od Maxona i położy łam j ą na brzegu stolika, ale guzik Aspena wrzuciłam
do słoiczka z poj edy nczą j ednocentówką. Uznałam , że na razie powinien tam zostać.
Kiedy się odwróciłam , zauważy łam , że Maxon wpatruj e się w słoiczek z dziwny m wy razem
oczu. Ten wy raz zaraz zniknął, kiedy wy j m ował bransoletę z pudełka. Jego palce połaskotały
m oj ą skórę, a kiedy cofnął rękę, niem al znowu westchnęłam z podziwu dla urody j ego prezentu.
– Jest naprawdę idealna.
– Miałem nadziej ę, że tak uznasz. Ale właśnie dlatego m uszę z tobą porozm awiać. Chciałem
wy dać na prezent dla każdej z was podobną kwotę, żeby by ło sprawiedliwie.
Skinęłam głową. To brzm iało rozsądnie.
– Problem polega na ty m , że ty gustuj esz w znacznie skrom niej szej biżuterii od pozostały ch
i w dodatku m asz bransoletę zam iast naszy j nika. Ostatecznie wy dałem na ciebie połowę tego, co
w przy padku inny ch, i chciałem , żeby ś to wiedziała, zanim zobaczy sz, co ode m nie dostały.
Pragnąłem dać ci coś, co m oim zdaniem ci się naprawdę spodoba. Nie chodziło m i o j akieś
nawiązanie do twoj ej pozy cj i czy czegoś takiego. – Twarz Maxona wy rażała całkowitą szczerość.
– Dziękuj ę, Maxonie. Nie chciałaby m niczego innego – powiedziałam , kładąc m u rękę na ra-
m ieniu.
Jak zawsze sprawiał wrażenie szczęśliwego z powodu m oj ego doty ku.
– Tak podej rzewałem , ale i tak dziękuj ę, że to m ówisz. Obawiałem się, że poczuj esz się do-
tknięta.
– Ani trochę.
Maxon uśm iechnął się szerzej .
– Oczy wiście, m im o wszy stko chciałem by ć sprawiedliwy, więc wpadłem na pewien pom y sł.
– Sięgnął do kieszeni i wy j ął cienką kopertą. – Możesz wy słać resztę tej kwoty swoj ej rodzinie.
Popatrzy łam na kopertę.
– Mówisz poważnie?
– Oczy wiście. Chciałem by ć bezstronny i uznałem , że to naj lepsza m etoda na wy równanie tej
różnicy. Mam nadziej ę, że będziesz zadowolona. – Wsunął m i w rękę kopertę, a j a przy j ęłam j ą,
nadal oszołom iona.
– Nie m usiałeś tego robić.
– Wiem . Ale czasem j est coś, co chce się zrobić, nawet j eśli się nie m usi.
Nasze oczy się spotkały, a j a uświadom iłam sobie, że zrobił dla m nie bardzo wiele ty lko dlate-
go, że tak chciał. Podarował m i spodnie, kiedy nie wolno m i by ło ich nosić, przy wiózł m i branso-
letkę z drugiego końca świata…
Z pewnością m nie kochał. Prawda? Dlaczego nie m ógł tego po prostu powiedzieć?
Jesteśmy sami, Maxonie. Jeśli to powiesz, odpowiem tym samym.
Nic.
– Nie wiem , j ak m am ci dziękować.
Maxon uśm iechnął się.
– Cieszę się, że to sły szę. – Odchrząknął. – Zawsze j estem ciekaw tego, co czuj esz.
No nie. Nie m a m owy. Nie zam ierzałam m ówić tego pierwsza.
– Cóż, j estem ci naprawdę wdzięczna. Jak zawsze.
Maxon westchnął.
– To doskonale, że się cieszy sz. – Niezadowolony wpatry wał się w dy wan. – Muszę j uż iść.
Mam j eszcze zanieść prezenty pozostały m .
Oboj e wstaliśm y, a j a odprowadziłam go do drzwi. Wy chodząc, odwrócił się i pocałował m nie
w rękę, a potem z przy j azny m skinieniem głowy zniknął za rogiem kory tarza, żeby odwiedzić po-
zostałe dziewczy ny.
Wróciłam do łóżka i znowu popatrzy łam na m oj e prezenty. Nie m ogłam uwierzy ć, że coś tak
pięknego m a należeć do m nie na zawsze. Przy sięgłam sobie, że nawet j eśli wrócę do dom u,
wszy stkie pieniądze się skończą, a m oj a rodzina będzie w nędzy, nie sprzedam ani nie oddam tego,
podobnie j ak bransoletki, którą Maxon przy wiózł m i z Nowej Azj i. Zatrzy m am j e bez względu na
wszy stko.
– Osądzenie j est dość proste – wy j aśniła Silvia następnego dnia po południu, kiedy szły śm y
z nią do Sali Wielkiej .
– To cerem onia, która wy daj e się ogrom ny m wy zwaniem , ale w gruncie rzeczy m a ty lko wy -
m owę sy m boliczną. To będzie wielka uroczy stość. Poj awi się wielu naj wy ższy ch urzędników
państwowy ch, nie wspom inaj ąc o dalszy ch krewny ch rodziny królewskiej i ty lu kam erzy stach, że
zacznie wam się kręcić w głowach – ostrzegła nas, oglądaj ąc się przez ram ię.
Skręciły śm y w drugi kory tarz, a Silvia otworzy ła drzwi Sali Wielkiej . Na środku stała królowa
Am berly we własnej osobie, wy daj ąc polecenia m ężczy znom , ustawiaj ący m rzędy foteli.
W rogu sali ktoś rozważał, j aki dy wan należy rozłoży ć, a dwoj e flory stów dy skutowało, j akie
kwiaty będą naj bardziej stosowne. Naj wy raźniej by li zdania, że dekoracj e świąteczne nie m ogą
tu zostać. Działo się ty le, że prawie zapom niałam o zbliżaj ący m się Boży m Narodzeniu.
Na końcu sali ustawiono podest ze schodam i z przodu, a na j ego środku stały trzy potężne trony.
Po prawej cztery m niej sze podesty z poj edy nczy m i fotelam i. Wy dawały się prześliczne, ale
także wy j ątkowo osam otnione. To wy starczy łoby do udekorowania sali, a j a nie potrafiłam sobie
nawet wy obrazić, j ak to będzie wy glądało, kiedy wszy scy zaj m ą swoj e m iej sca.
– Wasza wy sokość. – Silvia dy gnęła, a m y poszły śm y w j ej ślady. Królowa podeszła do nas
z twarzą rozj aśnioną uśm iechem .
– Dzień dobry, m iłe panie – powiedziała. – Silvio, ile im j uż wy j aśniłaś?
– Niewiele, wasza wy sokość.
– Rozum iem . Dziewczęta, pozwólcie, że om ówię wasze następne zadanie w Elim inacj ach. –
Gestem zaprosiła nas, żeby śm y weszły z nią w głąb Sali Wielkiej . – Osądzenie m a charakter
sy m boliczny. Pokaże, czy przestrzegacie prawa. Jedna z was zostanie nową księżniczką,
a w przy szłości królową. Prawo reguluj e nasze ży cie, a waszy m zadaniem będzie nie ty lko stoso-
wać się do niego, ale także j e egzekwować. Dlatego – wy j aśniła, zatrzy m uj ąc się i patrząc na nas
– rozpoczniecie od Osądzenia. Zostanie do was przy prowadzony m ężczy zna, który popełnił
przestępstwo, naj prawdopodobniej złodziej . Zazwy czaj takie przewinienia są karane chłostą, ale
oni zam iast tego otrzy m aj ą karę więzienia. I to wy wy dacie wy rok.
Królowa uśm iechnęła się, widząc nasze zdum ione twarze.
– Wiem , że to brzm i surowo, ale wcale tak nie j est. Ci m ężczy źni popełnili przestępstwo, a za-
m iast znosić karę fizy czną, będą m ogli odsiedzieć swój wy rok. Widziały ście z bliska, j ak bolesna
j est taka kara, więc m ogę zapewnić, że to dla nich prawdziwa łaska – powiedziała zachęcaj ąco.
Nadal nie czułam się z ty m dobrze.
Ci, którzy kradli, by li bez grosza. Dwój ki i Trój ki, j eśli złam ali prawo, m ogli się wy kupić
z więzienia. Biedny ch skazy wano na karę fizy czną lub odsiadkę. Pam iętałam Jem m y ’ego, m łod-
szego brata Aspena, przy wiązanego do drewnianego bloku, podczas gdy strażnik uderzeniam i
karał go za garść j edzenia. Chociaż nienawidziłam ich za tę karę, to by ło lepsze niż więzienie. Le-
gerowie potrzebowali j ego pracy, chociaż by ł j eszcze dzieckiem , ale naj wy raźniej klasy wy ższe
od Piątki o ty m zapom inały.
Silvia i królowa Am berly szczegółowo om ówiły całą cerem onię, pilnuj ąc, żeby śm y nauczy ły
się naszy ch kwestii na pam ięć. Starałam się wy głaszać m oj ą z gracj ą, j aką m iały Elise lub Kriss,
ale słowa za każdy m razem brzm iały głucho.
Nie chciałam wtrącać człowieka do więzienia.
Kiedy pozwolono nam odej ść, pozostałe dziewczęta skierowały się do drzwi, ale j a podeszłam
do królowej . Kończy ła właśnie rozm owę z Silvią, więc wiedziałam , że powinnam wy m y ślić j akąś
gładką przem owę. Ale kiedy Silvia odeszła, a królowa odwróciła się do m nie, po prostu powie-
działam , co m y ślę:
– Błagam , nie każcie m i tego robić – poprosiłam .
– Nie rozum iem ?
– Przy sięgam , że potrafię przestrzegać prawa. Nie chcę sprawiać problem ów, ale nie będę
w stanie skazać kogoś na więzienie. On przecież nic m i nie zrobił.
Królowa z ży czliwy m wy razem twarzy dotknęła m oj ego policzka.
– Ależ zrobił, skarbie. Jeśli zostaniesz księżniczką, staniesz się uosobieniem prawa. Kiedy ktoś
łam ie choćby naj m niej szą zasadę, zadaj e ci ty m sam y m cios. Jedy ną m etodą, aby się nie wy -
krwawić, j est przeciwstawienie się ty m , którzy j uż cię skrzy wdzili, aby inni nie ośm ielili się iść
w ich ślady.
– Ale j a nie j estem księżniczką! – przy pom niałam . – Nikt m nie nie skrzy wdził.
Królowa Am berly uśm iechnęła się i pochy liła się do m nie.
– W tej chwili nie j esteś księżniczką, ale nie zdziwiłaby m się, gdy by to uległo zm ianie – powie-
działa szeptem .
Cofnęła się o krok i m rugnęła do m nie.
Westchnęłam , czuj ąc, że ogarnia m nie rozpacz.
– Przy prowadźcie m i kogoś innego. Nie j akiegoś drobnego złodziej a, który prawdopodobnie
kradł ty lko dlatego, że by ł głodny. – Twarz królowej stężała. – Nie m ówię, że wolno kraść. Wiem ,
że nie. Ale daj cie m i kogoś, kto zrobił coś naprawdę złego. Daj cie m i m ordercę tego gwardzisty,
który zaprowadził m nie i Maxona do schronu podczas ostatniego ataku rebeliantów. On powinien
zostać na zawsze wsadzony do więzienia. Z przy j em nością by m to powiedziała. Ale nie m ogę
tego zrobić w przy padku j akiegoś głodnego Siódem ki. Nie potrafię.
Widziałam , że królowa stara się traktować m nie j ak naj łagodniej , ale nie zam ierza ustąpić na-
wet na krok.
– Lady Am erico, pozwól, że będę bardzo szczera. Spośród wszy stkich dziewcząt dla ciebie
właśnie ta cerem onia j est naj ważniej sza. Ludzie widzieli, j ak próbowałaś przerwać wy m ierzanie
kary, zaproponowałaś w ogólnokraj owej telewizj i zniesienie klas i zachęcałaś ludzi, żeby walczy li,
j eśli ich ży cie znaj dzie się w niebezpieczeństwie. – Jej ży czliwa twarz by ła bardzo poważna. –
Nie m ówię, że źle postępowałaś, ale większość społeczeństwa doszła do wniosku, że j esteś całko-
wicie nieopanowana.
Bawiłam się palcam i, wiedząc, że ostatecznie będę m usiała dokonać Osądzenia niezależnie od
wszy stkiego, co powiem .
– Jeśli chcesz zostać, j eśli zależy ci na Maxonie – urwała na chwilę, daj ąc m i czas do zastano-
wienia – m usisz to zrobić. Musisz pokazać, że potrafisz by ć także posłuszna.
– Potrafię. Nie chcę ty lko skazy wać kogoś na więzienie. To nie j est zadanie dla księżniczki, ty m
się zaj m uj ą sędziowie.
Królowa Am berly poklepała m nie po ram ieniu.
– Potrafisz dać sobie z ty m radę. I dasz sobie radę. Jeśli w ogóle zależy ci na Maxonie, m usisz
by ć doskonała. Jestem pewna, że wiesz, iż w twoim przy padku są pewne zastrzeżenia.
Skinęłam głową.
– W takim razie zrób to.
Królowa wy szła, zostawiaj ąc m nie sam ą w Sali Wielkiej . Podeszłam do m oj ego m iej sca,
przy pom inaj ącego prakty cznie tron, i j eszcze raz powtórzy łam pod nosem swoj ą kwestię.
Próbowałam się przekonać, że to nic wielkiego. Ludzie cały czas łam ali prawo i szli do więzienia.
To ty lko j edna osoba z ty sięcy. A j a m uszę by ć doskonała.
Nie pozostawało m i nic poza doskonałością.
W
dzień cerem onii Osądzenia by łam kłębkiem nerwów. Bałam się, że się potknę albo zapom nę,
co m am powiedzieć. Co gorsza, bałam się, że zawiodę. Jedy ną rzeczą, o którą się nie m usiałam
m artwić, by ła m oj a kreacj a. Pokoj ówki m usiały się naradzić z główny m garderobiany m , żeby
przy gotować dla m nie coś stosownego, chociaż „stosowne” by ło zby t słaby m słowem , żeby to
opisać.
Zgodnie z trady cj ą, suknie m usiały by ć biało-złote. Moj a m iała wy soką talię i po lewej stronie
odsłonięte ram ię, a po prawej m ałą falbankę, która zasłaniała bliznę, a j ednocześnie wy glądała
prześlicznie. Góra by ła dopasowana, ale m ocno rozkloszowany dół sięgał do ziem i, m uskaj ąc j ą
lam ówką ze złotej koronki. Z ty łu plisy m ateriału tworzy ły krótki tren. Kiedy obej rzałam się w lu-
strze, po raz pierwszy pom y ślałam , że naprawdę wy glądam j ak księżniczka.
Anne wzięła gałąź oliwną, którą m iałam nieść, i upozowała m i j ą na ram ieniu. Miały śm y kłaść
te gałęzie u stóp króla j ako znak pokoj u wobec naszego władcy i sy m bol naszej gotowości podda-
nia się prawu.
– Wy gląda panienka prześlicznie – oznaj m iła Lucy. Nie potrafiłam nie zauważy ć, j ak spokoj na
i pewna siebie wy dawała się ostatnio. Uśm iechnęłam się.
– Dziękuj ę. Żałuj ę, że was tam nie będzie – powiedziałam .
– Ja też – westchnęła Mary.
Anne, zawsze zachowuj ąca się stosownie, odwróciła się do m nie.
– Proszę się nie m artwić, panienko, doskonale sobie panienka poradzi. A m y będziem y oglądać
wszy stko razem z pozostały m i pokoj ówkam i.
– Naprawdę? – To by ło pocieszaj ące, nawet j eśli nie m ogły by ć ze m ną.
– Nie przegapiły by śm y tego – zapewniła Lucy.
Szy bkie pukanie do drzwi przerwało naszą rozm owę. Mary otworzy ła, a j a ucieszy łam się,
widząc Aspena.
– Lady Am erico, m am panią eskortować na cerem onię Osądzenia – oznaj m ił.
– Co pan m y śli o naszy m dziele, gwardzisto? – wtrąciła Lucy.
Aspen uśm iechnął się żartobliwie.
– Przeszły ście sam e siebie.
Lucy zachichotała, a Anne cicho sy knęła na nią, po raz ostatni poprawiaj ąc m oj ą fry zurę. Te-
raz, kiedy wiedziałam o uczuciach, j akie ży wiła do Aspena, stało się oczy wiste, j ak bardzo stara
się w j ego obecności zachowy wać bez zarzutu.
Odetchnęłam głęboko i pom y ślałam o tłum ie ludzi czekaj ący ch na m nie na dole.
– Jest pani gotowa? – zapy tał Aspen.
Skinęłam głową, poprawiłam gałąź i podeszłam do drzwi, oglądaj ąc się ty lko raz, żeby zoba-
czy ć uszczęśliwione twarze pokoj ówek. Wzięłam Aspena pod ram ię i razem z nim poszłam kory -
tarzem .
– Co u ciebie? – zapy tałam niezobowiązuj ąco.
– Nie m ogę uwierzy ć, że zam ierzasz to zrobić – odparł naty chm iast.
Przełknęłam ślinę, czuj ąc, że znowu ogarnia m nie zdenerwowanie.
– Nie m am wy boru.
– Zawsze m asz wy bór, Mer.
– Wiesz przecież, że m i się to nie podoba. Ale ostatecznie chodzi ty lko o j ednego człowieka.
W dodatku winnego.
– Tak sam o j ak sy m paty cy rebeliantów, który ch król zdegradował do niższej klasy. Tak sam o
j ak Marlee i Carter. – Nie m usiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć, j ak bardzo j est zniesm aczo-
ny.
– Tam ta sy tuacj a by ła inna – m ruknęłam , chociaż to nie zabrzm iało przekonuj ąco.
Aspen zatrzy m ał się gwałtownie i zm usił m nie, żeby m na niego spoj rzała.
– W j ego przy padku zawsze j est tak sam o.
Mówił całkowicie serio. Aspen wiedział więcej niż większość ludzi, ponieważ stał na warcie
podczas różny ch spotkań albo osobiście przekazy wał rozkazy. Teraz także znał j akąś taj em nicę.
– Czy to w ogóle są złodziej e? – zapy tałam cicho, kiedy poszliśm y dalej .
– Tak, ale nie zrobili nic, czy m zasłuży liby na te lata w więzieniu, na które dzisiaj zostaną skaza-
ni. To będzie bardzo j asna wiadom ość dla ich przy j aciół.
– Nie rozum iem ?
– To są ludzie, którzy m u przeszkadzaj ą, Mer. Zwolennicy rebeliantów, osoby, które m ówią za
dużo o ty m , j akim on j est ty ranem . Ta cerem onia będzie transm itowana na cały kraj . Chcą za-
straszy ć ludzi, którzy to zobaczą i ostrzegą inny ch, co się dziej e z osobam i, próbuj ący m i
wy stępować przeciwko królowi. To celowe działanie.
Wy rwałam m u swoj ą rękę i sy knęłam :
– Jesteś tutaj prawie tak sam o długo, j ak j a. Czy przez cały ten czas chociaż raz nie przekazałeś
wy roku, kiedy wy dano ci taki rozkaz?
Aspen zastanowił się.
– Nie, ale…
– W takim razie nie osądzaj m nie. Jeśli on nie waha się przed posy łaniem swoich wrogów do
więzienia bez żadnego powodu, to j ak m y ślisz, co zrobi ze m ną? I tak m nie nienawidzi!
W oczach Aspena kry ła się prośba.
– Mer, wiem , że to przerażaj ące, ale ty …
Podniosłam rękę.
– Zrób, co do ciebie należy. Zaprowadź m nie na dół.
Przełknął ślinę, odwrócił się i podał m i ram ię. Ścisnęłam j e, ale dalej szliśm y w m ilczeniu.
W połowie schodów na dół, kiedy zaczęliśm y sły szeć gwar rozm ów, Aspen odezwał się znowu:
– Zawsze się zastanawiałem , czy zdołaj ą cię zm ienić.
Nie odpowiedziałam . Zresztą co m ogłaby m powiedzieć?
W wielkim holu pozostałe dziewczęta wpatry wały się w przestrzeń, po cichu poruszaj ąc war-
gam i, kiedy powtarzały swoj e kwestie. Odłączy łam się od Aspena i podeszłam do nich.
Elise z takim i szczegółam i opowiadała o swoj ej sukni, że m iałam wrażenie, j akby m j uż
wcześniej j ą widziała. Złociste i krem owe nici przeplatały się ze sobą, suknia by ła dopasowana
i bez rękawów, a złote rękawiczki stanowiły wy razisty akcent. W prezencie od Maxona dostała
bardzo ciem ne kam ienie szlachetne, podkreślaj ące j ej ciem ne oczy i lśniące włosy.
Kriss po raz kolej ny by ła ucieleśnieniem królewskości i wy glądała, j akby przy chodziło j ej to
całkowicie naturalnie. Jej suknia by ła dopasowana w talii i rozszerzała się do ziem i j ak rozkwi-
taj ący kwiat. Naszy j nik i kolczy ki od Maxona by ły opalizuj ące, w lekko zaokrąglonej oprawie,
i wy glądały idealnie. Przez m om ent poczułam sm utek, że m oj e są takie skrom ne.
Suknia Celeste… Cóż, z pewnością by ła niezapom niana. Wy cięty dekolt sprawiał wrażenie
odrobinę niestosownego do tej okazj i. Zauważy ła, że na nią patrzę, wy dęła wargi i wzruszy ła ra-
m ionam i.
Spróbowałam się roześm iać, ale zaraz przy cisnęłam rękę do czoła, czuj ąc, że robi m i się
trochę niedobrze. Odetchnęłam głęboko i spróbowałam się uspokoić.
Celeste podeszła do m nie, przy każdy m kroku m achaj ąc gałęzią.
– Coś się stało?
– Nic. Po prostu nie czuj ę się chy ba naj lepiej .
– Nie porzy gaj się – poleciła. – A j uż na pewno nie na m nie.
– Nie zwy m iotuj ę – zapewniłam j ą.
– Kto zwy m iotował? – zapy tała Kriss, włączaj ąc się rozm owę. Zaraz za nią podeszła Elise.
– Nikt – odpowiedziałam . – Jestem ty lko zm ęczona.
– To nie potrwa aż tak długo – powiedziała Kriss.
To będzie trwało całą wieczność – pom y ślałam . Popatrzy łam na twarze pozostały ch dziewcząt.
Właśnie podeszły do m nie. Czy j a zrobiłaby m to sam o dla nich? Może…
– Czy którakolwiek z was j est zadowolona, że m a to zrobić? – zapy tałam .
Popatrzy ły na siebie i na podłogę, ale żadna nie odpowiedziała.
– W takim razie nie róbm y tego – zaproponowałam .
– Nie róbm y ? – zdziwiła się Kriss. – Am i, to trady cj a. Musim y.
– Wcale nie m usim y. Nie, j eśli wszy stkie zdecy duj em y się sprzeciwić.
– I co m iały by śm y zrobić? Odm ówić wej ścia tam ? – zapy tała Celeste.
– To j est j akaś m ożliwość – przy znałam .
– Chcesz, żeby śm y tam siedziały i nic nie zrobiły ? – Głos Elise by ł pełen oburzenia.
– Nie przem y ślałam tego. Po prostu wiem , że to nie j est dobry pom y sł.
Widziałam , że Kriss naprawdę się nad ty m zastanawia.
– To podstęp – oznaj m iła oskarży cielsko Elise.
– Jak to?
Jakim cudem doszła do takiego wniosku?
– Ona będzie ostatnia. Jeśli m y nic nie zrobim y, a ona postąpi zgodnie z cerem oniałem , to ona
wy da się posłuszna, a m y wy j dziem y na idiotki. – Elise potrząsała gałęzią, m ówiąc te słowa.
– Am i? – Kriss popatrzy ła na m nie z rozczarowaniem w oczach.
– Nie, przy sięgam , że nie m iałam takiego zam iaru!
– Moj e panie! – Odwróciły śm y się, sły sząc karcący głos Silvii. – Rozum iem , że się denerwu-
j ecie, ale to nie powód, żeby krzy czeć.
Popatrzy ła na nas surowo, a m y wy m ieniły śm y spoj rzenia. Widziałam , że dziewczęta zasta-
nawiaj ą się, czy m nie posłuchać.
– No dobrze – zaczęła Silvia. – Elise, ty będziesz pierwsza, tak j ak ćwiczy ły śm y. Celeste i Kriss
są następne, a Am erica idzie na końcu. Przej dziecie kolej no po czerwony m dy wanie, niosąc
gałęzie, które złoży cie u stóp króla. Potem wrócicie i zaj m iecie swoj e m iej sca. Król powie kilka
słów, a potem zacznie się cerem onia.
Podeszła do czegoś, co wy glądało j ak m ałe pudełko na postum encie i odwróciła j e, pokazuj ąc
nam m onitor telewizy j ny, relacj onuj ący wszy stko, co działo się w Sali Wielkiej . Widok by ł wspa-
niały. Czerwony dy wan oddzielał siedzenia dla gości i prasy od czterech m iej sc, przeznaczony ch
dla nas. Z ty łu stały trony, czekaj ące na rodzinę królewską.
Patrzy ły śm y, j ak otwieraj ą się boczne drzwi Sali Wielkiej i wchodzą król, królowa oraz Maxon,
witani brawam i i fanfarą trąbek. Kiedy zaj ęli m iej sca, zaczęto grać wolniej szą i bardziej do-
stoj ną m elodię.
– Teraz wasza kolej . Głowy do góry – poinstruowała Silvia. Elise rzuciła m i wiele m ówiące
spoj rzenie i weszła do sali.
Na tle m uzy ki zabrzm iały trzaski setek m igawek aparatów robiący ch zdj ęcia. Przy pom inało to
dziwaczną perkusj ę. Elise m im o to poradziła sobie świetnie, co widziały śm y wszy stkie na m onito-
rze Silvii. Celeste poszła j ako druga, poprawiaj ąc sobie j eszcze fry zurę przed wej ściem . Uśm iech
Kriss wy dawał się szczery i naturalny, kiedy szła po czerwony m dy wanie.
– Am erico, twoj a kolej – szepnęła Silvia.
Starałam się zetrzeć z twarzy niepokój i skoncentrować na rzeczach pozy ty wny ch, ale uświa-
dom iłam sobie, że nie m a takich. Miałam właśnie zabić j akąś cząstkę siebie, wy m ierzaj ąc kom uś
karę znacznie surowszą od tego, co uznałaby m za sprawiedliwe, i j edny m zgrabny m ruchem
ofiarować królowi to, czego pragnął.
Strzeliły m igawki aparatów fotograficzny ch, bły snęły flesze, a zgrom adzeni goście szeptali
m iędzy sobą kom plem enty, kiedy szłam w m ilczeniu w stronę rodziny królewskiej . Moj e spoj rze-
nie napotkało wzrok Maxona, który by ł uosobieniem spokoj u. Czy to dzięki latom dy scy pliny, czy
też naprawdę by ł w ty m m om encie szczęśliwy ? Jego twarz dodawała m i otuchy, ale by łam pew-
na, że widział niepewność w m oich oczach. Zobaczy łam wolne m iej sce, w który m powinnam
złoży ć gałąź oliwną, więc dy gnęłam i położy łam j ą u stóp króla, celowo staraj ąc się na niego nie
patrzeć.
Kiedy ty lko usiadłam na swoim m iej scu, m uzy ka um ilkła w dokładnie przewidziany m m iej -
scu. Król Clarkson wy stąpił naprzód i stanął na skraj u podestu, otoczony wieńcem z gałęzi oliw-
ny ch, leżący ch u j ego stóp.
– Panie i panowie, m ieszkańcy Illéi, dzisiaj cztery piękne finalistki Elim inacj i wy stąpią przed
nam i, by zaprezentować swoj e posłuszeństwo wobec prawa. Nasze wielkie prawo j est ty m , co
trzy m a naród w całości, fundam entem pokoj u, który m cieszy m y się od tak dawna.
Pokoju? – pom y ślałam . Czy on sobie żartuje?
– Jedna z ty ch m łody ch dam niebawem stanie przed wam i j uż nie j ako zwy kła oby watelka,
lecz j ako księżniczka. Jej zadaniem j ako członkini rodziny królewskiej będzie przestrzeganie tego,
co słuszne, nie dla własnej korzy ści, lecz dla was wszy stkich.
…a co to ma wspólnego z tym, co właśnie robimy?
– Proszę, wraz ze m ną nagrodźcie brawam i pokorę, z j aką poddaj ą się prawu i odwagę, z j aką
zam ierzaj ą go przestrzegać.
Król zaczął bić brawo, a pozostali zebrani poszli w j ego ślady. Oklaski trwały, kiedy cofnął się
na swoj e m iej sce, a j a popatrzy łam na pozostałe dziewczęta. Wy raźnie widziałam ty lko Kriss,
która lekko wzruszy ła ram ionam i i rzuciła m i ostrożny uśm iech, zanim znowu spoj rzała przed sie-
bie, prostuj ąc się na całą wy sokość.
Gwardzista przy drzwiach zagrzm iał na całą salę:
– Wzy wam y przed oblicze j ego wy sokości króla Clarksona, j ej wy sokości królowej Am berly
i j ego książęcej wy sokości Maxona przestępcę Jacoba Diggera.
Powoli, bez wątpienia zawsty dzony cały m ty m spektaklem , Jacob wszedł do Sali Wielkiej . Na
rękach m iał kaj danki, wzdry gał się w bły skach fleszów i niezgrabnie podszedł, żeby skłonić się
przed Elise. Nie m ogłam j ej dobrze zobaczy ć, nie wy chy laj ąc się do przodu, więc obróciłam się
ty lko lekko i słuchałam , j ak m ówi słowa, które wszy stkie m iały śm y wy powiedzieć.
– Jacobie, j akie przestępstwo popełniłeś? – zapy tała. Doskonale panowała nad głosem , brzm iała
znacznie lepiej niż zazwy czaj .
– Kradzież, o pani – odparł pokornie.
– A j aki wy rok otrzy m ałeś?
– Dwanaście lat więzienia, o pani.
Powoli, żeby nie zwracać na siebie uwagi, Kriss spoj rzała w m oj ą stronę. Niem al nie zm ieniła
wy razu twarzy, ale widziałam , że zastanawia się nad ty m , co się dziej e. Skinęłam głową.
Powiedziano nam , że będziem y m ieć do czy nienia z drobny m i złodziej am i. Jeśli to prawda,
ten m ężczy zna powinien zostać wy chłostany na ry nku swoj ego m iasta, a j eśli by trafił do więzie-
nia, to naj wy żej na dwa lub trzy lata. Inny m i słowy, Jacob potwierdził wszy stkie m oj e obawy.
Dy skretnie popatrzy łam na króla, który nie ukry wał głębokiej saty sfakcj i. Kim kolwiek by ł ten
m ężczy zna, nie by ł ty lko złodziej em . Król cieszy ł się z j ego klęski.
Elise wstała i podeszła do Jacoba, kładąc rękę na j ego ram ieniu. Aż do tej chwili w ogóle na nią
nie patrzy ł.
– Odej dź, wierny poddany, i spłać swój dług wobec króla. – Jej głos zadźwięczał w ciszy pa-
nuj ącej w sali.
Jacob skinął głową. Popatrzy ł na króla, a j a widziałam , że pragnął coś zrobić. Pragnął walczy ć
albo rzucić j akieś oskarżenia, ale powstrzy m ał się. Nie wątpiłam , że gdy by popełnił j akiś błąd,
ktoś inny by za to zapłacił. Jacob wstał i wy szedł z sali, a zgrom adzeni bili brawo.
Następny m ężczy zna poruszał się z trudnością. Kiedy odwrócił się, żeby podej ść do Celeste,
skulił się i upadł. W sali rozległy się westchnienia, ale zanim zdołał wzbudzić współczucie widzów,
dwóch gwardzistów podeszło i podprowadziło go do Celeste. Muszę przy znać, że j ej głos nie by ł
tak pewny, j ak zwy kle, gdy polecała m ężczy źnie, by spłacił swój dług.
Kriss wy glądała na tak sam o spokoj ną j ak zawsze, aż do chwili, kiedy przestępca podszedł
bliżej . By ł m łodszy, m niej więcej w naszy m wieku, i szedł pewnie, niem al z determ inacj ą. Kiedy
odwrócił się i stanął przed Kriss, zobaczy łam na j ego szy i tatuaż. Wy glądał j ak krzy ż, chociaż ktoś,
kto go robił, chy ba nie by ł szczególnie utalentowany.
Kriss bez zaj ąknienia wy głosiła swoj ą kwestię. Ktoś, kto j ej nie znał, nie m ógł usły szeć cienia
żalu w j ej głosie. Zgrom adzeni nagrodzili j ą owacj ą, kiedy usiadła, a j ej uśm iech by ł ty lko odro-
binę m niej prom ienny niż zwy kle.
Gwardzista wezwał Adam a Carvera, a j a uświadom iłam sobie, że teraz kolej na m nie. Adam ,
Adam , Adam . Musiałam zapam iętać j ego im ię. Ponieważ m usiałam to zrobić, prawda? Pozostałe
dziewczęta j uż to zrobiły. Maxon m ógłby m i wy baczy ć, gdy by m zawiodła, a król i tak m nie nie
znosił, ale z całą pewnością straciłaby m ży czliwość królowej , a to postawiłoby m nie w bardzo
złej sy tuacj i. Jeśli chciałam m ieć j akąś szansę, m usiałam się sprawdzić.
Adam by ł starszy, chy ba w wieku m oj ego taty, i m iał j akieś problem y z nogą. Nie przewrócił
się, ale tak długo trwało, zanim stanął przede m ną, że cała sy tuacj a stała się dla m nie j eszcze bar-
dziej nieprzy j em na. Chciałam m ieć to j uż za sobą.
Kiedy Adam przy kląkł przede m ną, skoncentrowałam się na ty m , co m iałam powiedzieć.
– Adam ie, j akie przestępstwo popełniłeś? – zapy tałam .
– Kradzież, o pani.
– A j aki wy rok otrzy m ałeś?
Adam odchrząknął.
– Doży wocie – wy krztusił.
W sali rozległy się szepty, j akby zgrom adzeni nie by li pewni, czy dobrze usły szeli.
Chociaż nie chciałam wy chodzić poza wy znaczoną dla m nie kwestię, także m usiałam się
upewnić.
– Możesz powtórzy ć?
– Doży wocie, o pani. – W głosie Adam a by ło sły chać, że j est bliski łez.
Spoj rzałam szy bko na Maxona. Wy glądał na nieszczęśliwego. Bez słów poprosiłam go o po-
m oc, a w j ego oczach widziałam , j ak j est m u przy kro, że nie m oże nic zrobić.
Kiedy m iałam zwrócić się z powrotem do Adam a, niechcący spoj rzałam na króla, który szy b-
ko poprawił się na swoim m iej scu. Patrzy łam , j ak zakry wa dłonią usta, żeby ukry ć uśm iech.
Zrobił to specj alnie.
Prawdopodobnie podej rzewał, że będę nienawidzieć tego zadania w Elim inacj ach, i zaplano-
wał to tak, żeby m okazała nieposłuszeństwo. Ale nawet gdy by m się teraz podporządkowała, na
j aką osobę by m wy szła, wy sy łaj ąc kogoś na zawsze do więzienia? Przestałaby m by ć kochana
przez społeczeństwo.
– Adam ie – powiedziałam cicho. Popatrzy ł na m nie, a łzy wy raźnie cisnęły m u się do oczy.
Zauważy łam naty chm iast, że wszy stkie szepty w sali um ilkły. – Co takiego ukradłeś?
Zebrani próbowali nas usły szeć, ale to by ło niem ożliwe.
Adam przełknął ślinę i spoj rzał przelotnie na króla.
– Jakieś ubrania dla m oich córeczek.
– Ale to nie o to chodzi, prawda? – spy tałam szy bko.
Gestem tak drobny m , że niem al niedostrzegalny m , Adam skinął głową.
Nie m ogłam tego zrobić. Naprawdę nie m ogłam . Ale coś m usiałam zrobić.
Pom y sł przy szedł m i do głowy nagle i nabrałam pewności, że to j edy ne wy j ście z sy tuacj i.
Nie by łam pewna, czy uda m i się w ten sposób uwolnić Adam a i starałam się nie m y śleć o ty m ,
j ak bardzo zaboli m nie strata. To by ło po prostu właściwe i m usiałam tak postąpić.
Wstałam , podeszłam do Adam a i dotknęłam j ego ram ienia. Zm ruży ł oczy, czekaj ąc, aż po-
wiem m u, że m a iść do więzienia.
– Wstań – powiedziałam .
Adam popatrzy ł na m nie ze zdum ieniem w oczach.
– Proszę – dodałam i wzięłam go za j edną ze skuty ch rąk, żeby pociągnąć go za sobą.
Adam podszedł razem ze m ną do podestu, na który m siedziała rodzina królewska. Kiedy
zbliży liśm y się do schodów, odwróciłam się do niego i westchnęłam .
Zdj ęłam naj pierw j eden prześliczny kolczy k, który dostałam od Maxona, a potem drugi.
Włoży łam j e w dłonie Adam a, a on stał kom pletnie oszołom iony, gdy dołączy ła do nich piękna
bransoleta. A później – ponieważ j eśli rzeczy wiście zam ierzałam to zrobić, chciałam dać wszy st-
ko – sięgnęłam do szy i i odpięłam wisiorek ze słowikiem , prezent od m oj ego taty. Kiedy ty lko
włoży łam go w dłoń Adam a, zam knęłam j ego palce na ty ch skarbach, a potem odsunęłam się na
bok, tak że stanął na wprost króla Clarksona.
Wskazałam trony na podium .
– Odej dź, wierny poddany, i spłać swój dług wobec króla.
W sali rozległy się westchnienia i szepty, ale zignorowałam j e. Widziałam ty lko skwaszoną
m inę króla. Jeśli chciał się zabawić kosztem m oj ego charakteru, by łam przy gotowana, by odpo-
wiedzieć ty m sam y m .
Adam powoli wszedł na schody, a j a widziałam w j ego oczach zarówno radość, j ak i obawę.
Zbliży ł się do króla, upadł na kolana i wy ciągnął ręce pełne klej notów.
Król Clarkson rzucił m i spoj rzenie m ówiące, że to j eszcze nie koniec, ale wziął biżuterię z rąk
Adam a.
Zebrani zaczęli wiwatować, ale kiedy się obej rzałam , na twarzach pozostały ch dziewcząt m a-
lowały się m ieszane uczucia. Adam szy bko zszedł z podium , by ć m oże w obawie, że król zm ieni
zdanie. Miałam nadziej ę, że nagry wało to tak wiele kam er i tak wielu dziennikarzy napisze o ty m
arty kuły, że ktoś postanowi zbadać ciąg dalszy i sprawdzi, czy Adam wrócił do dom u. Kiedy zna-
lazł się koło m nie, próbował m nie uściskać, chociaż przeszkadzały m u w ty m kaj danki. Płakał,
błogosławił m nie i wy szedł z sali, wy glądaj ąc j ak naj szczęśliwszy człowiek na świecie.
R
odzina królewska opuściła salę boczny m i drzwiam i, a j a wraz z pozostały m i dziewczętam i
z Elity wy szły śm y tą sam ą drogą, którą weszły śm y. Kam ery nas film owały, a zebrani bili brawo.
Kiedy wy łoniły śm y się z sali, Silvia spiorunowała m nie wściekły m spoj rzeniem . Miałam
wrażenie, że potrzebuj e całego swoj ego opanowania, żeby nie udusić m nie od razu. Zaprowadziła
nas do niewielkiego saloniku.
– Do środka – rozkazała, j akby powiedzenie czegokolwiek więcej m ogło przekraczać j ej siły.
Zatrzasnęła drzwi, nie wchodząc do nas.
– Czy ty zawsze m usisz by ć w centrum uwagi? – warknęła Elise.
– Nie zrobiłam niczego poza ty m , do czego próbowałam was nam ówić. To ty m i nie wie-
rzy łaś!
– Zachowuj esz się j ak j akaś święta. To by li przestępcy. Robiły śm y to sam o, co każdy sędzia,
ty le ty lko, że w piękny ch sukniach.
– Elise, widziałaś ty ch m ężczy zn? Jeden z nich by ł wy raźnie chory. A wy roki za takie
przestępstwa by ły o wiele za długie – powiedziałam błagalnie.
– Ona m a racj ę – przy znała Kriss. – Doży wocie za kradzież? Musiałby chy ba wy nieść cały
pałac, żeby zasłuży ć na taką karę. Co on właściwie zrobił?
– Nic – zapewniłam . – Ukradł ubrania dla swoj ej rodziny. Słuchaj cie, wy m iały ście w ży ciu
szczęście. Urodziły ście się w lepszy ch klasach. Jeśli j esteś z niższej klasy i tracisz głównego ży wi-
ciela rodziny … nie j est dobrze. Nie m ogłam go posłać do więzienia na resztę ży cia i j ednocześnie
skazać j ego rodziny na degradacj ę do Ósem ek. Nie m ogłam .
– Gdzie twoj a dum a, Am erico? – j ęknęła Elise. – Gdzie twoj e poczucie obowiązku i honoru?
Jesteś ty lko zwy kłą dziewczy ną, nie j esteś nawet księżniczką. Nawet gdy by ś by ła, nie m iałaby ś
prawa podej m ować takich decy zj i. Jesteś tutaj , żeby stosować się do zasad ustalany ch przez
króla, a ty nigdy tego nie robisz! Już od pierwszego dnia!
– Może te zasady są niesłuszne! – krzy knęłam chy ba w naj gorszy m m om encie.
Drzwi otworzy ły się gwałtownie i do środka wtargnął król Clarkson, podczas gdy królowa Am -
berly i Maxon czekali na kory tarzu. Król złapał m nie m ocno za ram ię – na szczęście to zdrowe –
i pociągnął m nie za sobą.
– Dokąd m nie zabieracie? – zapy tałam , a strach sprawił, że m ój oddech stał się krótki i ury wa-
ny.
Nie odpowiedział.
Popatrzy łam przez ram ię na dziewczęta, kiedy król ciągnął m nie za sobą kory tarzem . Celeste
obj ęła się ram ionam i, a Elise wzięła Kriss za rękę. Chociaż by ła na m nie zła, nie sprawiała
wrażenie szczęśliwej , że m nie zabieraj ą.
– Clarksonie, nie działaj pochopnie – przestrzegła cicho królowa.
Skręciliśm y za róg kory tarza i zostałam wepchnięta do pokoj u. Królowa i Maxon weszli za
nam i, a król popchnął m nie w stronę m ałej sofy.
– Siadaj – rozkazał bez potrzeby. Chodził po saloniku j ak lew w klatce, a kiedy się zatrzy m ał,
zwrócił się do Maxona.
– Przy sięgałeś! – zagrzm iał. – Powiedziałeś, że m asz j ą pod kontrolą. Naj pierw ten wy skok
podczas Biuletynu, potem m ało nie dałeś się zabić na dachu, a teraz to? To się m usi dzisiaj
skończy ć, Maxonie.
– Oj cze, nie sły szałeś ty ch braw? Ludzie docenili j ej współczucie. Jest teraz dla ciebie naj cen-
niej sza ze wszy stkich.
– Nie rozum iem ? – Głos króla by ło lodowato zim ny, cedził słowa powoli i m orderczo.
Maxon zam ilkł na m om ent z powodu takiej reakcj i, ale zaraz zaczął m ówić dalej :
– Kiedy zaproponowała, żeby ludzie sam i się bronili, społeczeństwo zareagowało bardzo pozy -
ty wnie. Mogę się założy ć, że to dzięki niej nie by ło większej liczby ofiar. A teraz? Oj cze, j a nie
potrafiłby m skazać kogoś na doży wotnie więzienie za coś, co m iało by ć drobny m przestępstwem .
Jak m ożesz oczekiwać tego od kogoś, kto prawdopodobnie widy wał nie raz swoich przy j aciół kara-
ny ch za drobniej sze wy kroczenia? Ona wnosi powiew świeżości. Większość społeczeństwa należy
do niższy ch klas i m oże się z nią utożsam iać.
Król potrząsnął głową i znowu zaczął spacerować.
– Pozwoliłem j ej zostać, ponieważ uratowała ci ży cie. To ty j esteś dla m nie naj cenniej szy, nie
ona. Jeśli stracim y ciebie, stracim y wszy stko. I nie m am na m y śli ty lko twoj ej śm ierci. Jeśli nie
poświęcisz się swoj em u zadaniu, j eśli nie będziesz m ieć j asnej wizj i, wszy stko się rozsy pie. –
Machnął ram ionam i i pozwolił, żeby zapadła cisza.
– Jesteś coraz bardziej ogłupiany – oznaj m ił oskarży cielsko król. – Zm ieniasz się po trochu
każdego dnia. Te dziewczęta, a ta naj bardziej ze wszy stkich, są bezuży teczne.
– Clarksonie, m oże… – Król uciszy ł królową j edny m spoj rzeniem , więc nie dokończy ła swoj ej
opinii.
Król odwrócił się znowu do Maxona.
– Mam dla ciebie propozy cj ę.
– Nie j estem zainteresowany – odparł naty chm iast Maxon.
Król Clarkson uniósł przed sobą ręce w geście pokazuj ący m , że nie m a nic złego na m y śli.
– Wy słuchaj m nie.
Maxon westchnął.
– Te dziewczęta to prawdziwa katastrofa. Nawet koneksj e rodzinne tej Azj atki na nic m i się nie
przy dały. Dwój kę obchodzi ty lko sława, a ta ostatnia, no dobrze, nie j est całkiem beznadziej na, ale
m oim zdaniem nie j est też dość dobra. A ta – powiedział, wskazuj ąc na m nie – nawet j eśli przed-
stawia sobą j akąś wartość, to kom pletnie nie m a znaczenia w porównaniu z j ej niezdolnością do
zapanowania nad sobą. Wszy stko idzie zupełnie nie tak. Znam cię, wiem , że obawiasz się popełnić
błąd, więc m am pewien pom y sł.
Obserwowałam , j ak król podchodzi do Maxona.
– Odwołaj m y to. Pozbądźm y się wszy stkich dziewcząt.
Maxon otworzy ł usta, żeby zaprotestować, ale król uniósł rękę.
– Nie m ówię, że m asz pozostać kawalerem . Mówię ty lko, że nadal m am y do dy spozy cj i
zgłoszenia wszy stkich chętny ch dziewcząt z całego kraj u. Czy nie by łoby m iłe, gdy by ś m ógł oso-
biście wy brać, które z nich przy j adą do pałacu? Może znaj dziesz j akąś podobną do córki króla
Francj i. Pam iętasz, j ak bardzo ci się podobała?
Opuściłam spoj rzenie. Maxon nigdy m i nie wspom niał o żadnej Francuzce.
Czułam się tak, j akby ktoś wziął dłuto i odłupał kawałek m oj ego serca.
– Oj cze, nie m ógłby m tego zrobić.
– Ależ oczy wiście, że by ś m ógł. Jesteś księciem . I wy daj e m i się, że m ieliśm y tu j uż dość wy -
skoków, by uznać, że ta partia nie spełnia naszy ch oczekiwań. Ty m razem m ógłby ś m ieć prawdzi-
wy wy bór.
Znowu podniosłam głowę. Maxon nie odry wał wzroku od podłogi i widziałam , że się waha.
– To m ogłoby nawet na j akiś czas uspokoić rebeliantów. Pom y śl o ty m ! – dodał król. – Jeśli
odeślem y te dziewczęta do dom ów, odczekam y kilka m iesięcy, j akby śm y zrezy gnowali z Elim i-
nacj i, a potem sprowadzim y tu nową grupę uroczy ch, wy kształcony ch i m iły ch dziewczy n… to
by m ogło wiele zm ienić.
Maxon próbował coś powiedzieć, ale ty lko zam knął usta.
– Tak czy inaczej powinieneś sobie zadać py tanie, czy to – król znowu wskazał na m nie – j est
ktoś, z kim naprawdę m ógłby ś spędzić resztę ży cia. Melodram aty czna, sam olubna, chciwa na
pieniądze i m ówiąc całkiem szczerze, bardzo pospolita. Popatrz na nią, sy nu.
Oczy Maxona na m om ent spotkały się z m oim i, zanim m usiałam się odwrócić, żeby uniknąć
upokorzenia.
– Dam ci kilka dni na zastanowienie. Teraz m uszę się zaj ąć dziennikarzam i. Am berly.
Królowa pospiesznie podeszła do króla i wzięła go pod ram ię. Zostawili nas sam y ch, kom plet-
nie oniem iały ch.
Po krótkiej chwili Maxon podszedł, żeby pom óc m i wstać.
– Dziękuj ę.
Maxon ty lko skinął głową.
– Chy ba powinienem iść z nim i. Bez wątpienia będą także py tania do m nie.
– To by ła bardzo szczodra oferta – skom entowałam .
– Chy ba naj bardziej wielkoduszna, j aką kiedy kolwiek od niego usły szałem .
Nie chciałam wiedzieć, czy naprawdę to rozważa. Nie m iałam j uż nic do dodania, więc wy -
m inęłam go i wróciłam boczny m i schodam i do m oj ego pokoj u z nadziej ą, że uda m i się uciec od
wszy stkiego, co czułam .
Pokoj ówki poinform owały m nie, że obiad zostanie podany w pokoj ach, a kiedy nie by łam
w stanie z nim i rozm awiać, litościwie zostawiły m nie sam ą. Leżałam na łóżku, zatopiona
w m y ślach.
Zrobiłam dzisiaj słuszną rzecz, prawda? Wierzy łam w sprawiedliwość, ale Osądzenie nie by ło
sprawiedliwością. Mim o to cały czas zastanawiałam się, czy udało m i się cokolwiek osiągnąć.
Jeśli ten m ężczy zna by ł z j akichś powodów wrogiem króla, w co m usiałam wierzy ć, z pewnością
zostanie ukarany w j akiś inny sposób. Czy to wszy stko by ło na nic?
A chociaż wy dawało się to całkowicie niepoważne, biorąc pod uwagę cały przebieg Osądze-
nia, nie potrafiłam przestać m y śleć o tej francuskiej księżniczce. Dlaczego Maxon o niej nie
wspom inał? Czy często tu by wała?
Usły szałam pukanie do drzwi, więc uznałam , że przy niesiono obiad, chociaż by ło na to trochę
za wcześnie.
– Proszę – zawołałam , nie wstaj ąc z łóżka.
Drzwi otworzy ły się, a w polu widzenia poj awiły się ciem ne włosy Celeste.
– Masz ochotę na towarzy stwo? – zapy tała. Kriss wy j rzała zza niej , a z ty łu zobaczy łam
kawałek ram ienia Elise.
Usiadłam na łóżku.
– Jasne.
Weszły, zostawiaj ąc drzwi otwarte. Celeste, nadal zaskakuj ąca m nie za każdy m razem , kiedy
się szczerze uśm iechała, bez py tania usiadła na łóżku. Nie m iałam nic przeciwko. Kriss poszła
w j ej ślady, zaj m uj ąc m iej sce w nogach, a Elise, nieodm iennie wy tworna, przy siadła na brzegu.
Kriss cicho zapy tała o to, nad czy m zapewne wszy stkie się zastanawiały.
– Nic ci nie zrobił?
– Nie. – Uświadom iłam sobie, że to nie do końca prawda. – Nie uderzy ł m nie ani nic takiego,
ty lko ciągnął za sobą trochę za m ocno.
– Co powiedział? – zapy tała Elise, bawiąc się skraj em sukienki.
– Nie by ł zachwy cony m oim wy skokiem . Gdy by to zależało od króla, j uż dawno by m nie tu
nie by ło.
Celeste dotknęła m oj ego ram ienia.
– Ale nie zależy. Za to Maxonowi zależy na tobie, tak sam o j ak ludziom w kraj u.
– Nie wiem , czy to wy starczy. – W przypadku dowolnej z nas – dodałam w m y ślach.
– Przepraszam , że na ciebie nakrzy czałam – powiedziała cicho Elise. – To okropnie frustruj ące.
Tak się staram , żeby by ć opanowana i pewna siebie, ale m am poczucie, że nic, co robię, nie m a
znaczenia. Wszy stkie m nie przy ćm iewacie.
– To nieprawda – sprzeciwiła się Kriss. – W ty m m om encie wszy stkie j esteśm y ważne dla
Maxona. Inaczej by nas tu nie by ło.
– On się boi zawęzić wy bór do finałowej trój ki – odparowała Elise. – Wtedy będzie m usiał
wy bierać, zdaj e się, w ciągu czterech dni. Zatrzy m uj e m nie, żeby nie podej m ować tej decy zj i.
– A skąd wiesz, że to nie m nie dlatego zatrzy m uj e? – wtrąciła Celeste.
– Posłuchaj cie – powiedziałam . – Po ty m , co stało się dzisiaj , to pewnie j a wrócę j ako
następna do dom u. To się m usiało stać prędzej czy m później . Po prostu nie j estem do tego stwo-
rzona.
Kriss zachichotała.
– Żadna z nas nie j est Am berly, prawda?
– Za bardzo lubię szokować ludzi – przy znała Celeste.
– A j a wolałaby m się schować niż robić połowę ty ch rzeczy, które ona m usi robić. – Elise
opuściła głowę.
– Ja j estem zby t pory wcza – wzruszy łam ram ionam i, przy znaj ąc się do m oj ej głównej wady.
– A j a nigdy nie będę m iała j ej pewności siebie – westchnęła Kriss.
– Widzicie. Wszy stkie m am y wady, ale Maxon m usi wy brać j edną z nas, więc nie m a sensu
się ty m dalej zam artwiać. – Celeste bawiła się narzutą. – Ale chy ba wszy stkie się zgodzim y, że
każda z was będzie lepszy m wy borem ode m nie.
Po chwili całkowitej ciszy odezwała się Kriss.
– Jak to?
Celeste popatrzy ła na nią.
– Wiesz przecież. Wszy stkie wiecie. – Wzięła głęboki oddech i m ówiła dalej . – Właściwie j uż
rozm awiałam o ty m z Am i i niedawno załatwiłam też sprawę z pokoj ówkam i, ale nie m iałam
j eszcze okazj i, żeby was dwie przeprosić.
Kriss i Elise popatrzy ły na siebie przelotnie, a potem znowu odwróciły się do Celeste.
– Kriss, zepsułam ci przy j ęcie urodzinowe – powiedziała szy bko. – Ty lko ty j edna m iałaś
okazj ę obchodzić urodziny w pałacu, a j a odebrałam ci tę chwilę. Bardzo przepraszam .
Kriss wzruszy ła ram ionam i.
– Ostatecznie wszy stko dobrze się skończy ło. Dzięki tobie m iałam okazj ę do długiej rozm owy
z Maxonem . Już dawno ci to wy baczy łam .
Celeste naprawdę wy glądała, j akby m iała się rozpłakać, ale zm usiła zaciśnięte wargi do
uśm iechu.
– To bardzo wspaniałom y ślne, biorąc pod uwagę, że j a nie do końca potrafię to sobie wy ba-
czy ć. – Ostrożnie otarła rzęsy. – Po prostu nie wiedziałam , j ak m am utrzy m ać j ego zainteresowa-
nie, więc postanowiłam ukraść to, który m obdarzał ciebie.
Kriss odetchnęła głęboko.
– Wtedy czułam się okropnie, ale teraz naprawdę nie m a o czy m m ówić. Nic się nie stało.
Przy naj m niej to nie by ło tak, j ak z Anną.
Celeste ze wsty dem przewróciła oczam i.
– Nawet m i nie przy pom inaj . Czasem zastanawiam się, j ak daleko by zaszła, gdy by m nie… –
Potrząsnęła głową i popatrzy ła na Elise. – Nie wiem , czy zdołasz m i wy baczy ć to wszy stko, co ci
zrobiłam . Nawet te rzeczy, kiedy nie wiedziałaś, że to by łam j a.
Zawsze dobrze wy chowana Elise nie wy buchnęła tak, j ak zapewne j a by m to zrobiła na j ej
m iej scu.
– Masz na m y śli szkło w m oich pantoflach, pocięte suknie w szafie i utleniacz w szam ponie?
– Utleniacz! – westchnęłam , znaj duj ąc potwierdzenie w znużonej twarzy Celeste.
Elise skinęła głową.
– Nie przy szłam tego dnia rano do Kom naty Dam , żeby pokoj ówki m ogły m nie na nowo ufar-
bować. – Popatrzy ła na Celeste. – Wiedziałam , że to by łaś ty – potwierdziła spokoj nie. Celeste
opuściła głowę, głęboko zawsty dzona.
– Nigdy się nie odzy wałaś, prawie nic nie robiłaś. Uznałam , że j esteś naj łatwiej szy m celem
i by łam zdum iona, że się nie załam ałaś.
– Nigdy nie przy niosłaby m wsty du m oj ej rodzinie, wy cofuj ąc się – oznaj m iła Elise. By łam
zachwy cona j ej oddaniem , chociaż nie do końca j e rozum iałam .
– Powinni by ć dum ni z tego wszy stkiego, co znosiłaś. Gdy by m oi rodzice m ieli poj ęcie, j ak ni-
sko upadłam … Nie wiem , co by powiedzieli. Gdy by wiedzieli o ty m rodzice Maxona, na pewno
j uż by m nie stąd wy rzucili. Nie nadaj ę się do tej roli – powiedziała Celeste, z trudem zdoby waj ąc
się na to wy znanie.
Pochy liłam się i położy łam ręce na j ej dłoniach.
– My ślę, że ta odm iana teraz pokazuj e, że tak nie j est, Celeste.
Przechy liła głowę i uśm iechnęła się do m nie ze sm utkiem .
– Mim o wszy stko nie wy daj e m i się, żeby Maxonowi na m nie zależało. A nawet gdy by tak
by ło – dodała, zabieraj ąc ręce, żeby poprawić m akij aż – ktoś niedawno m i przy pom niał, że nie
potrzebuj ę m ężczy zny, żeby zdoby ć w ży ciu to, na czy m m i zależy.
Wy m ieniły śm y uśm iechy, a potem Celeste znowu spoj rzała na Elise.
– Nie by łaby m w stanie przeprosić za wszy stko, co ci zrobiłam , ale chcę, żeby ś wiedziała, że
naprawdę tego żałuj ę. Przepraszam , Elise.
Elise bez j ednego drgnienia wpatry wała się w Celeste. Przy gotowałam się na j ej ostre słowa
teraz, kiedy m iała j ą w końcu na swoj ej łasce.
– Mogłaby m m u o ty m powiedzieć. Am erica i Kriss by ły by m oim i świadkam i, a Maxon m u-
siałby odesłać cię do dom u.
Celeste przełknęła ślinę. Jak bardzo upokarzaj ące by łoby wy j echać w taki sposób!
– Ale nie zrobię tego – oznaj m iła w końcu Elise. – Nie będę zm uszać Maxona do niczego, i nie-
zależnie od tego, czy wy gram , czy przegram , chcę się zachowy wać uczciwie. Więc zapom nij -
m y o ty m .
To nie by ły właściwie słowa wy baczenia, ale i tak by ło to o wiele więcej , niż Celeste m ogła się
spodziewać. Z trudem panowała nad sobą, kiwaj ąc głową i szeptem dziękuj ąc Elise.
– Rany – odezwała się Kriss, chcąc zm ienić tem at. – Naprawdę nie zam ierzałaby m na ciebie
skarży ć, Celeste, ale… nie pom y ślałam o ty m , że m iałaby m tak postąpić z powodów honoro-
wy ch. – Odwróciła się do Elise, m aj ąc na m y śli j ej słowa.
– Zawsze o ty m m y ślę – przy znała się Elise. – Muszę się trzy m ać tak dobrze, j ak m ogę,
szczególnie, że j eśli nie wy gram , przy niosę wsty d m oj ej rodzinie.
– Jak m ogą uznać, że to twoj a wina, skoro to Maxon dokonuj e wy boru? – zapy tała Kriss, popra-
wiaj ąc się i siadaj ąc wy godniej . – Dlaczego to m iałoby sprawić, że przy niesiesz im wsty d?
Elise odwróciła się do nas i wy j aśniła w końcu, co j ą dręczy.
– Z powodu aranżowany ch m ałżeństw. Naj lepsze dziewczęta dostaj ą naj lepszy ch m ężczy zn
i na odwrót. Maxon j est szczy tem doskonałości. Jeśli przegram , to znaczy, że nie by łam dostatecz-
nie dobra. Moj a rodzina nie będzie m y ślała, że za ty m wy borem stoj ą uczucia, chociaż j a wiem ,
że on będzie się nim i kierował. Popatrzą na to logicznie. Moj e urodzenie, uzdolnienia… zostałam
wy chowana tak, żeby zasługiwać na naj lepszego m ęża, więc j eśli go nie dostanę, to kto m nie
weźm ie?
Miliony razy m y ślałam o ty m , j ak zm ieni się m oj e ży cie, j eśli wy gram lub przegram , ale nig-
dy nie zastanawiałam się, co to będzie oznaczało dla pozostały ch. Po m oj ej rozm owie z Celeste
naprawdę powinnam by ła to zrobić.
Kriss położy ła rękę na dłoni Elise.
– Prawie wszy stkie dziewczy ny, które wróciły do dom u, są j uż zaręczone ze wspaniały m i
m ężczy znam i. Sam o zakwalifikowanie się do Elim inacj i j est ogrom ny m sukcesem , a ty znalazłaś
się przy naj m niej w finałowej czwórce Elity. Uwierz m i, Elise, m ężczy źni będą się do ciebie usta-
wiać w kilom etrowej kolej ce.
Elise uśm iechnęła się.
– Nie potrzebuj ę kolej ki. Wy starczy m i j eden.
– Ja potrzebuj ę kolej ki – oznaj m iła Celeste sprawiaj ąc, że wszy stkie, nawet Elise,
roześm iały śm y się.
– Ja poproszę o kilku – powiedziała Kriss. – Kolej ka by łaby trochę przy tłaczaj ąca.
Popatrzy ły na m nie.
– Jeden.
– Jesteś stuknięta – stwierdziła Celeste.
Przez chwilę rozm awiały śm y o Maxonie, o dom ach, o naszy ch nadziej ach. Nigdy tak na-
prawdę nie m ówiły śm y w taki sposób, bez żadny ch dzielący ch nas barier. Kriss i j a starały śm y
się, próbuj ąc uczciwie i otwarcie podchodzić do naszej ry walizacj i, ale teraz, kiedy m ogły śm y
po prostu rozm awiać o ży ciu, zrozum iałam , że nasza przy j aźń przetrwa Elim inacj e. Elise okazała
się niespodzianką, ale to, że patrzy ła na wszy stko z tak innej perspekty wy niż j a, zm uszało m nie do
zastanowienia się nad wielom a sprawam i i pozwalało m i otworzy ć um y sł.
Celeste stanowiła całkowite zaskoczenie. Gdy by ktoś m i powiedział, że ta brunetka na szpilkach,
która tak złowieszczo wkroczy ła w m oj e ży cie tam tego dnia na lotnisku, będzie dziewczy ną,
z której obecności obok będę cieszy ć się naj bardziej , roześm iałaby m m u się w twarz. Ta m y śl
by ła równie trudna do uwierzenia j ak to, że j a nadal tu by łam , j ako j edna z ostatnich dziewcząt,
i serce kraj ało m i się na m y śl o ty m , że j estem tak blisko utraty Maxona.
Kiedy rozm awiały śm y, widziałam , że pozostałe zaczy naj ą akceptować ten fakt tak sam o, j ak
j a. Celeste nawet wy glądała inaczej , kiedy pozby ła się j uż ciążący ch j ej na sercu taj em nic. Zo-
stała wy chowana j ako specy ficzny rodzaj piękności. Jej uroda zależała od m askowania pewny ch
rzeczy, wy korzy sty wania oświetlenia i bezustannego dążenia do perfekcj i. Ale inny rodzaj piękna
brał się z pokory i uczciwości, a teraz właśnie takim pięknem prom ieniała.
Maxon m usiał podej ść bardzo cicho, ponieważ nie m iałam poj ęcia, j ak długo stał w drzwiach
i obserwował nas. To Elise j ako pierwsza zobaczy ła j ego sy lwetkę i zeszty wniała.
– Wasza wy sokość – powiedziała, skłaniaj ąc głowę.
Popatrzy ły śm y w tę stronę, przekonane, że m usiały śm y się przesły szeć.
– Moj e panie. – Maxon także skinął nam głową. – Nie chciałem przeszkadzać. Wy daj e m i się,
że coś wam popsułem .
Popatrzy ły śm y na siebie i j estem pewna, że nie ty lko j a pom y ślałam : Nie, dzięki tobie stało się
coś niesamowitego.
– Nic nie szkodzi – powiedziałam .
– Jeszcze raz przepraszam , że przeszkadzam , ale m uszę porozm awiać z Am ericą. Na osob-
ności.
Celeste westchnęła i wstała, ale zdąży ła się j eszcze obej rzeć i m rugnąć do m nie. Elise pod-
niosła się szy bko, a Kriss zrobiła to sam o, lekko ściskaj ąc m oj ą nogę, kiedy zeskakiwała z łóżka.
Elise, wy chodząc, dy gnęła przed Maxonem , a Kriss zatrzy m ała się, żeby poprawić m u klapę m a-
ry narki. Celeste podeszła do Maxona tak pewna siebie, j ak zawsze, i szepnęła m u coś do ucha.
Kiedy skończy ła, uśm iechnął się.
– Mam nadziej ę, że to nie będzie potrzebne.
– To dobrze. – Wy szła, zam y kaj ąc za sobą drzwi, a j a wstałam i przy gotowałam się na to, co
m a nastąpić.
– O co j ej chodziło? – zapy tałam , ruchem głowy wskazuj ąc drzwi.
– O, Celeste chciała m i ty lko j asno powiedzieć, że j eśli cię skrzy wdzę, to będę przez nią płakać
– wy j aśnił Maxon z uśm iechem .
Roześm iałam się.
– Miałam j uż do czy nienia z j ej paznokciam i, więc lepiej uważaj .
– Tak, proszę pani.
Odetchnęłam głębiej , a m ój uśm iech przy gasł.
– No więc?
– Więc co?
– Zam ierzasz to zrobić?
Maxon potrząsnął głową z uśm iechem .
– Nie. Przez m om ent to by ła kusząca m y śl, ale nie chcę zaczy nać wszy stkiego od nowa. Lubię
m oj e niedoskonałe dziewczęta. – Wzruszy ł ram ionam i z zadowoloną m iną. – Poza ty m oj ciec nie
wie o Auguście ani o ty m , j akie cele m aj ą rebelianci z Północy, ani o niczy m podobny m . Jego
rozwiązania, takie j ak wy cofanie się teraz, zadziałały by ty lko na krótką m etę.
Odetchnęłam z ulgą. Miałam nadziej ę, że Maxonowi zależy na m nie dostatecznie, żeby nie po-
zwolił m nie odesłać, ale po tej rozm owie z dziewczętam i nie chciałam także, żeby j e to spotkało.
– Poza ty m – dodał, nadal zadowolony z siebie – powinnaś by ła zobaczy ć dziennikarzy.
– Dlaczego? Co się stało? – dopy ty wałam się, podchodząc bliżej .
– Po raz kolej ny zrobiłaś na nich wrażenie. Wy daj e m i się, że nawet j a nie rozum iem w tej
chwili nastroj ów, panuj ący ch w kraj u. To zupełnie j akby … j akby zrozum ieli, że różne rzeczy
m ogą wy glądać inaczej . On rządzi kraj em w taki sam sposób, j ak rządzi m ną. Uważa, że nikt poza
nim nie j est zdolny do podej m owania właściwy ch decy zj i, więc wy m usza swój punkt widzenia
na inny ch. Po przeczy taniu pam iętników Gregory ’ego dochodzę do wniosku, że tak j est j uż od j a-
kiegoś czasu. Ale nikt j uż tego nie chce. Ludzie pragną m ieć wy bór. – Maxon potrząsnął głową. –
Przerażasz go, ale nie m oże cię wy rzucić. Jesteś uwielbiana, Am i.
Przełknęłam ślinę.
– Uwielbiana?
Maxon skinął głową.
– A… j a podzielam to zdanie. Dlatego niezależnie od tego, co on powie lub zrobi, nie trać wia-
ry. Nic nie j est j eszcze skończone.
Przy cisnęłam palce do ust, zaszokowana ty m i wiadom ościam i. Elim inacj e będą nadal trwały,
dziewczęta i j a nadal będziem y m iały szansę, a j eśli wierzy ć słowom Maxona, ludzie coraz bar-
dziej m nie aprobowali.
Ale m im o ty ch wszy stkich dobry ch wieści j edna rzecz nadal nie dawała m i spokoj u.
Popatrzy łam na narzutę łóżka, niem al obawiaj ąc się zadać to py tanie.
– Wiem , że to zabrzm i głupio… Ale kim j est córka króla Francj i?
Maxon m ilczał przez chwilę, a potem usiadł na łóżku.
– Ma na im ię Daphne. Przed rozpoczęciem Elim inacj i by ła j edy ną dziewczy ną, j aką m iałem
okazj ę lepiej poznać.
– I?
Roześm iał się bezgłośnie.
– I nieco później odkry łem , że j ej uczucia do m nie są trochę głębsze od zwy kłej przy j aźni. Ale
nie odwzaj em niałem ty ch uczuć. Nie m ógłby m .
– Czy by ło z nią coś nie tak, czy …
– Nie, Am i. – Maxon wziął m nie za rękę i zm usił, żeby m na niego spoj rzała. – Daphne j est
m oj ą przy j aciółką i nie m oże by ć nikim więcej . Przez całe ży cie czekałem na ciebie, na was
wszy stkie. To j est m oj a szansa, żeby znaleźć żonę, i wiedziałem o ty m , odkąd pam iętam . Z Daph-
ne nie łączy ły m nie żadne relacj e rom anty czne. Nie przy szło m i nawet do głowy, żeby ci o niej
powiedzieć, i j estem pewien, że oj ciec wspom niał o niej ty lko dlatego, żeby dać ci kolej ny
powód do zwątpienia w siebie.
Przy gry złam wargę. Król aż za dobrze znał m oj e słabości.
– Widzę, że to robisz, Am i. Porównuj esz siebie do m oj ej m atki, do reszty Elity, do wersj i sie-
bie, j aką swoim zdaniem powinnaś by ć, a teraz próbuj esz się porówny wać do osoby, o której ist-
nieniu nie wiedziałaś j eszcze kilka godzin tem u.
To by ła prawda. Już zaczęłam się zastanawiać, czy j est ładniej sza ode m nie, m ądrzej sza ode
m nie, i czy wy m awia im ię Maxona z przesadnie zalotny m akcentem .
– Am i – powiedział Maxon, biorąc m oj ą twarz w dłonie.
– Gdy by ona m iała znaczenie, powiedziałby m ci o niej . Tak j ak ty by ś m i powiedziała coś ta-
kiego.
Żołądek m i się zacisnął. Nie by łam całkowicie szczera z Maxonem . Ale kiedy wpatry wał się
tak głęboko w m oj e oczy, łatwo m i by ło nie m y śleć o ty m . Mogłaby m zapom nieć o wszy stkim ,
co nas otaczało, kiedy patrzy ł na m nie w taki sposób. I to właśnie zrobiłam .
Wpadłam w ram iona Maxona, przy tulaj ąc się m ocno do niego. Nie by ło m iej sca na świecie,
w który m pragnęłaby m się znaleźć bardziej .
C
eleste została przy wódczy nią naszego nowo odkry tego siostrzeństwa. To by ł j ej pom y sł, żeby
zabrać wszy stkie nasze pokoj ówki i kilka wielkich luster do Kom naty Dam i spędzić dzień na
upiększaniu się nawzaj em . Nie m iało to większego sensu, biorąc pod uwagę, że żadna z nas nie
zrobiłaby nic lepiej niż pałacowy personel, ale m im o to by ło świetną zabawą.
Kriss przy łoży ła końcówki włosów do m oj ego czoła.
– Zastanawiałaś się nad ty m , żeby zrobić sobie grzy wkę?
– Kilka razy – przy znałam , roztrzepuj ąc kosm y ki wiszące m i tuż nad oczam i. – Ale m oj a sio-
stra zwy kle w końcu dochodzi do wniosku, że grzy wka j ą denerwuj e, więc zm ieniałam zdanie.
– My ślę, że wy glądałaby ś uroczo – oznaj m iła Kriss z entuzj azm em . – Mogłaby m cię ostrzy c,
gdy by ś chciała.
– Jasne – wtrąciła się Celeste. – Pozwól j ej , żeby robiła coś przy twoj ej twarzy noży czkam i,
Am i. Świetny pom y sł.
Wszy stkie wy buchnęły śm y śm iechem , a j a usły szałam nawet stłum iony śm iech z przeciwnej
strony sali. Spoj rzałam w tam tą stronę i zobaczy łam , że królowa zaciska m ocno wargi, próbuj ąc
czy tać leżący przed nią dokum ent. Obawiałam się, że uzna nasz pom y sł za odrobinę niestosowny,
ale szczerze m ówiąc nie wiem , czy kiedy ś widziałam j ą tak szczęśliwą.
– Powinny śm y porobić zdj ęcia! – powiedziała Elise.
– Ktoś m a aparat? – zapy tała Celeste. – Jestem profesj onalistką.
– Maxon m a! – zawołała Kriss. – Chodź tu na chwilę – powiedziała do pokoj ówki, m achaj ąc do
niej zachęcaj ąco.
– Chwileczkę – oznaj m iłam , biorąc kartkę papieru. – No dobrze, j uż. Wasza naj j aśniej sza wy -
sokość, dam y z Elity dom agaj ą się niezwłocznego dostarczenia im naj prostszego z Waszy ch apa-
ratów fotograficzny ch w celu…
Kriss zachichotała, a Celeste potrząsnęła głową.
– Wiem ! Przeprowadzenia studiów nad kobiecą dy plom acj ą – dodała Elise.
– Czy coś takiego w ogóle istniej e? – zapy tała Kriss.
Celeste potrząsnęła włosam i.
– A kogo to obchodzi?
Jakieś dwadzieścia m inut później Maxon zapukał do drzwi i uchy lił j e odrobinę.
– Czy m ogę wej ść?
Kriss podbiegła do niego.
– Nie. Chcem y ty lko aparat. – Wy j ęła m u szy bko aparat z ręki i zatrzasnęła m u drzwi przed no-
sem .
Celeste usiadła na podłodze ze śm iechu.
– Co wy tam robicie? – zawołał, ale by ły śm y zby t zaj ęte zaśm iewaniem się, żeby m u odpo-
wiedzieć.
Potem długo pozowały śm y koło dekoracj i kwiatowy ch i udawały śm y, że przesy łam y
pocałunki, a Celeste pokazała nam , j ak należy wy korzy sty wać oświetlenie.
Kiedy Kriss i Elise położy ły się na kanapie, a Celeste stanęła nad nim i, żeby zrobić więcej
zdj ęć, obej rzałam się i zobaczy łam na twarzy królowej uśm iech zadowolenia. Wy dawało m i się
niewłaściwe, że ona nie j est w to włączona, więc wzięłam szczotkę i podeszłam do niej .
– Witam , lady Am erico – powiedziała.
– Czy m ogłaby m uczesać włosy waszej wy sokości?
Na j ej twarzy odm alowały się różne uczucia, ale ty lko skinęła głową i odpowiedziała cicho:
– Oczy wiście.
Stanęłam za nią i wzięłam w rękę pasm o j ej wspaniały ch włosów. Przesuwałam po nich raz za
razem szczotką, obserwuj ąc j ednocześnie pozostałe dziewczy ny.
– Ten widok to prawdziwy m iód na m oj e serce – oznaj m iła królowa.
– Ja też się cieszę. Polubiłam j e. – Milczałam przez chwilę. – Przepraszam za to, co zrobiłam
na Osądzeniu. Wiem , że nie powinnam , ale po prostu…
– Rozum iem , kochanie. Wy j aśniłaś m i to wszy stko wcześniej . To trudne zadanie, a wam trafiła
się wy j ątkowo chorowita grupa.
W ty m m om encie uświadom iłam sobie, do j akiego stopnia królowa by ła oderwana od rzeczy -
wistości. A m oże po prostu postanowiła wierzy ć za wszelką cenę, że j ej m ąż działa z naj lepszy ch
pobudek?
Odezwała się znowu, j akby czy tała w m oich m y ślach.
– Wiem , że uważasz, iż Clarkson j est surowy, ale to dobry człowiek. Nie m asz poj ęcia, j ak
obciążaj ąca psy chicznie j est j ego pozy cj a. Każdy z nas radzi sobie z ty m na swój sposób. On
czasem traci cierpliwość, j a często odpoczy wam , Maxon obraca wszy stko w żart.
– To prawda – przy znałam ze śm iechem .
– Py tanie brzm i, j ak ty sobie będziesz z ty m radzić? – królowa odwróciła głowę. – Uważam , że
twój zapał j est j edną z twoich naj większy ch zalet. Jeśli nauczy sz się go kontrolować, m ogłaby ś
by ć cudowną księżniczką.
Skinęłam głową.
– Przy kro m i, że zawiodłam .
– Nie, nie, skarbie. – Królowa popatrzy ła przed siebie. – Widzę w tobie potencj ał. Kiedy
by łam w twoim wieku, pracowałam w fabry ce. By łam brudna i głodna, a czasem by łam zła. Ale
od początku kochałam się w księciu Illéi, a kiedy dostałam szansę, żeby go zdoby ć, nauczy łam się
panować nad gniewem . Z tego m iej sca m ożna zrobić bardzo wiele, ale niekoniecznie w taki
sposób, j ak by ś chciała. Musisz nauczy ć się to akceptować, zgoda?
– Tak, m am o – zażartowałam .
Popatrzy ła na m nie z kam ienną twarzą.
– Chciałam powiedzieć, wasza wy sokość. Tak, wasza wy sokość.
Oczy królowej zalśniły, m rugnęła kilka razy i znowu popatrzy ła przed siebie.
– Jeśli to się zakończy tak, j ak się spodziewam , „m am o” będzie całkowicie w porządku.
Teraz to j a zam rugałam , żeby stłum ić łzy. Nikt nigdy nie m ógłby zaj ąć m iej sca m oj ej m atki,
ale wy dawało m i się czy m ś niezwy kle ważny m , że j estem akceptowana, razem ze wszy stkim i
wadam i, przez m atkę m ężczy zny, którego m ogłam poślubić.
Celeste obej rzała się, zauważy ła nas i podbiegła.
– Wy glądacie prześlicznie! Proszę o uśm iech.
Pochy liłam się i obj ęłam królową Am berly, a ona dotknęła m oj ej ręki. Potem j uż wszy stkie
tłoczy ły śm y się wokół niej i w końcu przekonały śm y j ą, żeby zrobiła raz zabawną m inę do
zdj ęcia. Pokoj ówki także zrobiły nam kilka zdj ęć, żeby śm y m ogły by ć na nich wszy stkie razem ,
a j a ostatecznie doszłam do wniosku, że to by ł naj lepszy dzień, j aki spędziłam w pałacu. Nie wie-
działam j ednak, j ak długo to potrwa. Boże Narodzenie by ło coraz bliżej .
Pokoj ówki układały m i na nowo fry zurę po ty m , j ak Elise w ostatniej chwili bardzo niezgrabnie
spróbowała m i upiąć włosy, kiedy usły szałam pukanie do drzwi.
Mary podbiegła, żeby otworzy ć, a do pokoj u wszedł gwardzista, którego nazwiska nie znałam .
Widy wałam go bardzo często, niem al zawsze w obstawie otaczaj ącej króla.
Pokoj ówki dy gnęły, kiedy podszedł bliżej , a j a poczułam przy pły w niepokoj u, gdy stanął
przede m ną.
– Lady Am erico, król pragnie się z panią niezwłocznie zobaczy ć – powiedział chłodno.
– Czy coś się stało? – zapy tałam , graj ąc na czas.
– Król odpowie na pani py tania.
Przełknęłam ślinę, a przez głowę przem knęły m i wszy stkie okropne m y śli. Moj a rodzina by ła
w niebezpieczeństwie. Król znalazł j akiś sposób, żeby dy skretnie ukarać m nie za wszy stkie przewi-
nienia wobec niego. Odkry ł, że wy m knęliśm y się z pałacu. Albo m oże, co by łoby chy ba naj gor-
sze, ktoś zauważy ł m oj e powiązania z Aspenem i oboj e m ieliśm y za to zapłacić.
Spróbowałam nie poddawać się strachowi. Nie chciałam go okazy wać w obliczu króla Clarkso-
na.
– W takim razie j uż idę. – Wstałam i ruszy łam za gwardzistą, oglądaj ąc się j eszcze przed
wy j ściem na m oj e pokoj ówki. Kiedy zobaczy łam m aluj ący się na ich twarzach niepokój ,
pożałowałam , że to zrobiłam .
Przeszliśm y kory tarzem i weszliśm y schodam i na drugie piętro. Nie wiedziałam , co m am zro-
bić z rękam i, więc poprawiałam włosy i sukienkę albo splatałam palce.
W połowie kory tarza zobaczy łam Maxona i poczułam się trochę lepiej . Zatrzy m ał się pod
drzwiam i pokoj u, czekaj ąc na m nie. W j ego oczach nie by ło nic niepokoj ącego, ale on lepiej ode
m nie um iał ukry wać strach.
– O co chodzi? – zapy tałam szeptem .
– Też m ogę się ty lko dom y ślać.
Gwardzista zaj ął m iej sce pod drzwiam i, a Maxon wprowadził m nie do środka. W przestron-
ny m pokoj u pod j edną ścianą stały regały pełne książek, a na stoj akach by ły rozpięte m apy. Co
naj m niej trzy przedstawiały Illéę i m iały przy pięte znaczniki w różny ch kolorach. Za ogrom ny m
biurkiem siedział król, trzy m aj ąc w ręku kartkę papieru.
Wy prostował się, kiedy zobaczy ł, że j a i Maxon weszliśm y do pokoj u.
– Coś ty właściwie zrobiła z włoską księżniczką? – zapy tał król Clarkson, wpatruj ąc się we m nie.
Zm artwiałam . Pieniądze. Całkiem o ty m zapom niałam . Spisek m aj ący na celu sprzedaż broni
ludziom postrzegany m przez króla j ako j ego wrogowie, by ł gorszy od każdego innego scenariusza,
na j aki się nastawiałam .
– Nie rozum iem , o czy m wasza wy sokość m ówi – skłam ałam , patrząc na Maxona. Zachował
spokój , chociaż wiedział o wszy stkim .
– Od dziesiątków lat dąży liśm y do soj uszu z Włocham i i nagle rodzina królewska serdecznie za-
prasza nas z wizy tą. Jednakże – król podniósł list, szukaj ąc odpowiedniego fragm entu – o, tutaj .
„Wizy ta waszej wy sokości wraz z rodziną będzie dla nas ogrom ny m zaszczy tem , ży wim y j ednak
nadziej ę, że będzie m ogła nas odwiedzić również lady Am erica. Mieliśm y okazj ę poznać członki-
nie Elity i nie potrafim y sobie wy obrazić nikogo lepszego od niej w roli przy szłej królowej .”
Król znowu popatrzy ł na m nie.
– Co takiego zrobiłaś?
Uświadom iłam sobie, że uniknęłam ogrom nego niebezpieczeństwa, i odrobinę się uspokoiłam .
– Starałam się ty lko by ć j ak naj grzeczniej sza wobec księżniczki i j ej m atki, kiedy przy j echały
tutaj z wizy tą. Nie wiedziałam , że aż tak m nie polubiły.
Król Clarkson przewrócił oczam i.
– Jesteś nieprzewidy walna. Obserwuj ę cię i wiem , że j esteś tutaj w j akim ś celu, ale wy daj e
m i się całkowicie pewne, że nie chodzi o niego.
Maxon odwrócił się do m nie, sły sząc te słowa, a j a pożałowałam , że widzę bły sk niepewności
w j ego oczach. Potrząsnęłam głową.
– To nieprawda!
– W takim razie j ak dziewczy na bez żadny ch środków, koneksj i i władzy zdołała przy bliży ć ten
kraj do czegoś, o co staram y się od lat? Jak?
W głębi duszy wiedziałam , że w grę wchodzą czy nniki, który ch król nie zauważał. Ale to Nico-
letta zaproponowała m i pom oc, zapy tała, czy m oże zrobić cokolwiek dla sprawy, którą chciała po-
pierać. Gdy by oskarżał m nie o coś, co by ło rzeczy wiście m oj ą winą, ten podniesiony głos
wy dałby m i się przerażaj ący. W tej sy tuacj i brzm iał j ak głos dziecka.
Odpowiedziałam cicho:
– To wasza wy sokość polecił nam przy gotować przy j ęcie na powitanie zagraniczny ch gości.
Inaczej nie poznałaby m nigdy żadnej z ty ch dam . To ona napisała list z zaproszeniem , j a nie pro-
siłam nikogo o wy cieczkę do Włoch. Może gdy by wasza wy sokość zachowy wał się bardziej
gościnnie, ten soj usz z Włocham i zostałby zawarty lata tem u.
Król wstał gwałtownie.
– Uważaj , co m ówisz.
Maxon obj ął m nie ram ieniem .
– My ślę, że m ożesz j uż iść, Am erico.
Naty chm iast skierowałam się do drzwi, nie m ogąc się doczekać, aż znaj dę się gdziekolwiek,
gdzie nie m a króla. Ale król Clarkson m iał inne plany.
– Czekaj . To nie wszy stko – oznaj m ił. – To wiele zm ienia. Nie m ożem y odwołać Elim inacj i
i ry zy kować niezadowolenia Włochów. Maj ą ogrom ne wpły wy, j eśli uda nam się pozy skać ich
wsparcie, będą m ogli otworzy ć przed nam i wiele drzwi.
Maxon skinął głową, nie sprawiaj ąc wrażenia niezadowolonego. Już podj ął decy zj ę, że nas tu-
taj zatrzy m a, ale m usieliśm y teraz udawać, że to król m a nad wszy stkim kontrolę.
– Musim y po prostu przeciągnąć Elim inacj e – podsum ował, a j a poczułam , że znowu tracę du-
cha. – Musim y dać Włochom czas na zaakceptowanie inny ch opcj i w taki sposób, żeby ich nie
urazić. Może powinniśm y niedługo zaplanować tam podróż, daj ąc każdej z dziewcząt okazj ę do
zabły śnięcia.
Wy glądał na niezwy kle zadowolonego z siebie i dum nego z wy m y ślonego rozwiązania. Zasta-
nawiałam się, j ak daleko by ł skłonny się posunąć. Zapewne liczy łby, że Celeste wy wrze odpo-
wiednie wrażenie, a m oże nawet zaaranżował pry watne spotkanie Kriss i Nicoletty. Nie wy klu-
czałaby m , że próbowałby celowo postawić m nie w zły m świetle, tak j ak w czasie Osądzenia.
Gdy by zrobił wszy stko to, co m oże, w taki sposób, żeby nie ściągać na siebie podej rzeń, nie
by łam pewna, czy m iałaby m j akieś szanse.
Poza ty m , nie m ówiąc j uż nawet o aspekcie polity czny m , więcej czasu oznaczało więcej oka-
zj i do skom prom itowania się.
– Oj cze, nie j estem pewien, czy to coś da – wtrącił Maxon. – Włoskie dam y poznały j uż
wszy stkie kandy datki. Jeśli wy rażaj ą poparcie dla Am eriki, m usim y zakładać, że zobaczy ły
w niej coś, czego nie dostrzegły w pozostały ch. Nie da się tego zm ienić.
Król spoj rzał na Maxona.
– Czy w takim razie ogłaszasz teraz swój wy bór? – zapy tał j adowicie. – Czy chcesz zakończy ć
Elim inacj e?
Serce m i stanęło.
– Nie – odparł Maxon, j akby sam ten pom y sł wy dawał m u się absurdalny. – Po prostu nie j e-
stem przekonany, czy to, co proponuj esz, j est dobry m pom y słem .
Król Clarkson oparł podbródek na ręku i popatrzy ł naj pierw na Maxona, potem na m nie, j ak-
by śm y by li j akim ś równaniem , którego nie potrafił rozwiązać.
– Nie udowodniła j eszcze, że j est godna zaufania. Do tego czasu nie m ożesz j ej wy brać. – Wy -
raz twarzy króla m ówił, że to nie podlega dy skusj i.
– A j ak twoim zdaniem m iałaby to zrobić? – odparł Maxon. – Czego właściwie potrzebuj esz,
żeby cię zadowolić?
Król uniósł brwi i wy dawał się rozbawiony py taniem sy na. Po chwili wy j ął z szuflady cienką
teczkę z papieram i.
– Nawet przed twoim wy skokiem w Biuletynie, od pewnego czasu panuj e spore napięcie
pom iędzy klasam i. Staram się znaleźć j akiś sposób, żeby … załagodzić chwilowo to napięcie, ale
przy szło m i do głowy, że ktoś tak świeży, m łody i, ośm ielę się powiedzieć, popularny j ak ty,
m ógłby lepiej się sprawdzić w tej roli.
Przesunął teczkę na drugą stronę biurka i m ówił dalej :
– Jak widać, ludzie chcą tańczy ć tak, j ak im zagrasz. W takim razie chciałby m , żeby ś im za-
grała m oj ą m elodię.
Otworzy łam teczkę i zaczęłam czy tać zawartość.
– Co to j est?
– To ty lko obwieszczenia, które m am y niedługo wy em itować. Oczy wiście znam y udział pro-
centowy poszczególny ch klas w różny ch prowincj ach i społecznościach, więc będziem y odpo-
wiednio dostosowy wać do nich przekaz. Żeby dodać ludziom otuchy.
– Co to j est, Am i? – zapy tał Maxon, nic nie rozum iej ąc ze słów swoj ego oj ca.
– To j akby … reklam y – wy j aśniłam . – Mówią, żeby by ć szczęśliwy m z przy należności do
swoj ej klasy i nie przy j aźnić się z ludźm i z inny ch klas.
– Oj cze, o co tu chodzi?
Król odchy lił się w fotelu, relaksuj ąc się.
– To nic poważnego. Staram się ty lko uspokoić nastroj e. Jeśli nie zrobię tego, po przej ęciu koro-
ny będziesz m iał do czy nienia z powstaniem .
– Jak to?
– Niższe klasy od czasu do czasu zaczy naj ą się burzy ć, to naturalne. Ale m usim y poskrom ić
ich gniew i szy bko zm iażdży ć pom y sły uzurpacj i władzy, zanim się zj ednoczą i doprowadzą nasz
naród do upadku.
Maxon wpatry wał się w oj ca, nadal nie do końca rozum iej ąc j ego słowa. Gdy by Aspen nie
powiedział m i o sy m paty kach rebeliantów, robiłaby m to sam o. Król planował dzielić i rządzić:
sprawić, że przedstawiciele poszczególny ch klas będą wdzięczni za to, co m aj ą – nawet j eśli są
traktowani, j akby nie m ieli znaczenia – i przekonać, żeby nie zadawali się z nikim spoza swoj ej
klasy, ponieważ takie osoby nie będą w stanie zrozum ieć ich sy tuacj i.
– To propaganda – sy knęłam , przy pom inaj ąc sobie słowo, które wy czy tałam w zniszczonej
książce do historii m oj ego oj ca.
Król próbował m nie ułagodzić.
– Nie, nie. To ty lko sugestia. Pokrzepienie ducha. To sposób patrzenia na świat, dzięki którem u
nasz kraj będzie szczęśliwy.
– Szczęśliwy ? Więc m am powiedzieć j akiej ś Siódem ce, że… – poszukałam odpowiedniego
fragm entu w tekście - „twoj e zadanie j est chy ba naj ważniej sze spośród wszy stkich w naszy m
kraj u. Trudząc ciało, buduj esz drogi i wznosisz budy nki tworzące nasze państwo”. – Szukałam da-
lej . – „Żadna Dwój ka czy Trój ka nie dorównuj e ci w ty ch um iej ętnościach, więc zignoruj ich,
gdy będziesz ich m ij ać na ulicy. Nie m asz nic do powiedzenia ty m , którzy m ogą należeć do
wy ższej klasy, ale który ch przewy ższasz swoim wkładem w budowę kraj u”.
Maxon odwrócił się ode m nie i popatrzy ł na oj ca.
– To na pewno pogłębi j eszcze podziały w narodzie.
– Przeciwnie, to pom oże im odnaleźć swoj e m iej sce i przekona, że pałac działa zawsze w naj -
lepszy ch intencj ach.
– Naprawdę? – wy paliłam .
– Oczy wiście! – krzy knął ze złością król.
Jego wy buch sprawił, że cofnęłam się o kilka kroków.
– Ludzi trzeba prowadzić krok po kroku, z końskim i klapkam i na oczach. Jeśli tego nie zrobisz,
będą zbaczać z wy ty czonego szlaku, dążąc wprost do tego, co dla nich naj gorsze. Może takie prze-
m owy ci się nie podobaj ą, ale one pozwalaj ą zrobić więcej i uratować więcej ludzi, niż przy pusz-
czasz.
Moj e serce nadal się uspokaj ało, kiedy król kończy ł m ówić, więc stałam w m ilczeniu, trzy -
m aj ąc w ręku papiery.
Wiedziałam , że się niepokoi. Za każdy m razem , gdy dostawał raport o czy m ś, na co nie m iał
wpły wu, starał się to zniszczy ć. Wrzucał wszelkie zm iany do j ednego worka, nazy waj ąc j e
zdradą i nawet się nad nim i nie zastanawiaj ąc. Jego odpowiedzią ty m razem by ło zrobienie tego,
co zrobił Gregory, i podzielenie społeczeństwa.
– Nie m ogę tego powiedzieć – wy szeptałam .
– W takim razie nie m ożesz wy j ść za m oj ego sy na – odparł spokoj nie król.
– Oj cze!
Król Clarkson uniósł dłoń.
– To j uż właściwy m om ent, Maxonie. Pozwoliłem ci robić, co chciałeś, ale teraz m usim y ne-
gocj ować. Jeśli chcesz, żeby ta dziewczy na została, m usi by ć posłuszna. Jeśli nie potrafi wy konać
naj prostszego zadania, m oj a j edy na konkluzj a m oże by ć taka, że cię nie kocha. Jeśli tak j est, nie
rozum iem , dlaczego w ogóle m iałby ś j ą chcieć.
Spoj rzałam królowi w oczy, nienawidząc go za to, że zaszczepił Maxonowi taką m y śl.
– I j ak? Czy ty go w ogóle kochasz?
Nie w taki sposób zam ierzałam to powiedzieć. Nie w odpowiedzi na ultim atum , nie żeby ubić
interes.
Król przechy lił głowę.
– To sm utne Maxonie, ale ona chy ba m usi się j eszcze zastanowić.
Nie rozpłaczę się. Nie rozpłaczę się.
– Dam ci trochę czasu, żeby ś się nam y śliła, czego chcesz. Jeśli tego nie zrobisz, to niech diabli
wezm ą zasady, osobiście wy rzucę cię stąd w Boże Narodzenie. To będzie bardzo szczególny pre-
zent dla twoich rodziców.
Miałam trzy dni.
Król uśm iechnął się. Odłoży łam teczkę na biurko i wy szłam , staraj ąc się nie zacząć od razu
biec. Nie potrzebowałam dawać m u j eszcze j ednej okazj i do wy tknięcia m oich wad.
– Am i! – zawołał Maxon. – Czekaj !
Szłam dalej przed siebie, aż złapał m nie za nadgarstek i zm usił, żeby m się zatrzy m ała.
– Co to m iało by ć, do diabła? – zapy tał gwałtownie.
– On j est szalony ! – By łam bliska łez, ale starałam się j e powstrzy m ać. Gdy by król wy szedł
i zobaczy ł m nie w podobny m stanie, nigdy by m sobie tego nie darowała.
Maxon potrząsnął głową.
– Nie chodzi m i o niego, ty lko o ciebie. Dlaczego się nie zgodziłaś?
Popatrzy łam na niego, kom pletnie oszołom iona.
– To podstęp, Maxonie. Wszy stko, co on robi, to podstęp.
– Gdy by ś się zgodziła, zakończy łby m j uż Elim inacj e.
Nie wierząc własny m uszom , odparłam gwałtownie:
– Dwie sekundy wcześniej m iałeś okazj ę, żeby j e zakończy ć, i nie zrobiłeś tego. Czy to m oj a
wina?
– To dlatego – odparł z niecierpliwością – że odm awiasz m i swoj ej m iłości. To j edy na rzecz,
j aką pragnę zdoby ć w tej całej ry walizacj i, a ty wciąż się wstrzy m uj esz. Czekam , aż m i to po-
wiesz, a ty tego nie robisz. Mogę zrozum ieć, że nie potrafiłaś tego powiedzieć głośno w j ego obec-
ności. Ale wy starczy łoby m i, gdy by ś po prostu przy taknęła.
– Dlaczego m iałaby m to zrobić, skoro niezależnie od tego, j ak daleko zaszliśm y, on i tak m ógłby
m nie wy rzucić? Ja znoszę j edno upokorzenie za drugim , a ty stoisz spokoj nie obok? To nie j est
m iłość, Maxonie. Nie m asz poj ęcia, czy m j est m iłość.
– Jak to nie m am ?! Czy ty m asz poj ęcie, przez co j a przechodzę…
– Maxonie, to ty powiedziałeś, że chcesz przestać się ze m ną kłócić. Więc nie dawaj m i po-
wodów do kłótni!
Zostawiłam go i poszłam szy bko przed siebie. Co j a j eszcze tu robiłam ? Zadręczałam się przez
kogoś, kto nie m iał poj ęcia, na czy m polega wierność j ednej osobie. I nigdy nie m iał tego poj ąć,
ponieważ j ego koncepcj a rom ansu opierała się na zasadach Elim inacj i. Nie m iał szans tego zro-
zum ieć.
Kiedy by łam j uż prawie przy schodach, zostałam znowu zatrzy m ana. Maxon przy trzy m ał
m nie m ocno, chwy taj ąc za ram iona. Na pewno widział, j ak bardzo j estem wściekła, ale przez
ty ch kilka sekund j ego zachowanie całkowicie się zm ieniło.
– Nie j estem taki j ak on – powiedział.
– Co takiego? – zapy tałam , próbuj ąc m u się wy rwać.
– Am i, przestań. – Odetchnęłam głębiej i przestałam z nim walczy ć. Nie m iałam innego wy -
boru, j ak ty lko spoj rzeć Maxonowi w oczy. – Nie j estem taki j ak on, rozum iesz?
– Nie wiem , o czy m m ówisz.
Maxon westchnął.
– Wiem , że spędziłaś całe lata oddana kom uś, kto, j ak uważałaś, będzie cię zawsze kochał, ale
on zostawił cię, kiedy stanął twarzą w twarz z ży ciowy m i trudnościam i. – Zam arłam , sły sząc te
słowa. – Nie j estem taki j ak on, Am i. Nie zam ierzam z ciebie rezy gnować.
Potrząsnęłam głową.
– Nie rozum iesz tego, Maxonie. On m ógł m nie zawieść, ale przy naj m niej go znałam . Po
cały m ty m czasie nadal czuj ę, że dzieli nas przepaść. Elim inacj e wy m uszaj ą na tobie, żeby ś od-
dawał swoj e uczucia po kawałku. Nigdy tak naprawdę nie będziesz należał ty lko do m nie, nie
będziesz należał do żadnej z nas.
Kiedy ty m razem się wy rwałam , nie próbował m nie przy trzy m y wać.
N
iewiele zapam iętałam z nagrania Biuletynu. Siedziałam na podeście, m y śląc o ty m , że każda
m ij aj ąca sekunda przy bliża m nie do powrotu do dom u. Potem uświadom iłam sobie, że pozostanie
w pałacu nie by łoby wiele lepsze. Jeśli się ugnę i odczy tam te okropne kom unikaty, król wy gra.
Może Maxon m nie kocha, ale j eśli nie m a dość odwagi, żeby powiedzieć to głośno, to j ak m ógłby
m nie obronić przed naj straszniej szą rzeczą w m oim ży ciu: j ego oj cem ?
Zawsze będę się m usiała stosować do woli króla Clarksona, a nawet j eśli Maxon m a wsparcie
rebeliantów z frakcj i północnej , tutaj , za m uram i pałacu, będzie sam .
By łam zła na Maxona i by łam zła na j ego oj ca, a także by łam zła na Elim inacj e i wszy stko to,
co się z nim i wiązało. Cała ta frustracj a oplątała m oj e serce do tego stopnia, że nic j uż nie m iało
sensu, a j a pragnęłam ty lko porozm awiać z inny m i dziewczy nam i o ty m , co się dziej e.
Ale to by ło niem ożliwe. W niczy m by m i nie pom ogło, a niewy kluczone, że pogorszy łoby ich
sy tuacj ę. Prędzej czy później m usiałam sam a zm ierzy ć się ze swoim i wątpliwościam i.
Obej rzałam się ostrożnie w lewo, na siedzące rzędem dziewczęta z Elity. Uświadom iłam sobie,
że którakolwiek z nas tu zostanie, będzie m usiała stawić tem u czoło bez pom ocy reszty. Presj a
społeczeństwa, które będzie się wtrącać w nasze ży cie, a także rozkazy króla, zawsze gotowego
uży ć każdej osoby w swoim zasięgu j ako narzędzia realizacj i swoich planów – wszy stko to spad-
nie na barki j ednej dziewczy ny.
Nieśm iało sięgnęłam do dłoni Celeste i m usnęłam j ej palce. Naty chm iast wzięła m nie za rękę
i popatrzy ła m i w oczy z niepokoj em .
Co się stało? – zapy tała bezgłośnie.
Wzruszy łam ram ionam i, więc ty lko trzy m ała m nie za rękę.
Po chwili odniosłam wrażenie, że j ą także zaczy na ogarniać przy gnębienie. Podczas gdy
m ężczy źni w garniturach wy głaszali swoj e przem owy, wzięła za rękę także Kriss. Kriss o nic nie
py tała i po kilku sekundach wy ciągnęła drugą rękę do Elise.
W ten sposób siedziały śm y w tle, wspieraj ąc się nawzaj em . Perfekcj onistka, Uosobienie Sy m -
patii, Diva… i j a.
Spędziłam następne przedpołudnie w Kom nacie Dam , staraj ąc się by ć tak posłuszna, j ak ty lko
m ogłam . Przy j echali j uż niektórzy członkowie dalszej rodziny królewskiej , żeby spędzić w pałacu
Boże Narodzenie. Wieczorem m iał się odby ć uroczy sty obiad i śpiewanie kolęd. Zazwy czaj Wi-
gilia by ła j edny m z m oich ulubiony ch dni w roku, ale teraz czułam się zby t niespokoj na, żeby się
nią cieszy ć.
Ledwie czułam sm ak wy stawnego posiłku i ledwie widziałam prześliczne prezenty, przesłane
nam przez zwy kły ch ludzi. By łam zdruzgotana.
Kiedy krewni królewscy by li j uż wstawieni ponczem , wy m knęłam się z sali, nie m aj ąc siły
udawać wesołości. Do końca dnia m usiałam zgodzić się na odczy ty wanie głupich ogłoszeń króla
Clarksona albo pozwolić, żeby odesłał m nie do dom u. Chciałam się zastanowić.
Po powrocie do pokoj u odesłałam pokoj ówki i usiadłam przy stole, rozważaj ąc wszy stkie
m ożliwości. Nie chciałam tego robić. Nie chciałam m ówić ludziom , że powinni by ć zadowoleni
z tego, co m aj ą, nawet j eśli nie m aj ą niczego. Nie chciałam zniechęcać ludzi do pom agania sobie
nawzaj em . Nie chciałam tłum ić ich dążenia do osiągnięcia czegoś więcej , stać się twarzą
i głosem kam panii m ówiącej : „Nic nie róbcie. Pozwólcie, żeby król decy dował o waszy m ży ciu.
To naj lepsze, na co m ożecie liczy ć”.
Ale… czy nie kochałam Maxona?
Sekundę później usły szałam pukanie do drzwi. Niechętnie podeszłam , żeby otworzy ć, oba-
wiaj ąc się zim ny ch oczu króla Clarksona, którzy przy szedł po odpowiedź na swoj e ultim atum .
Otworzy łam drzwi i zobaczy łam Maxona, który stał tam bez słowa.
Nagle cała m oj a złość nabrała sensu. Pragnęłam wszy stkiego od niego i wszy stkiego dla niego,
ponieważ pragnęłam każdego j ego kawałka. Doprowadzało m nie do wściekłości to, że każdy m u-
siał m ieć w ty m swój udział – kandy datki, j ego rodzice, nawet Aspen. Otaczało nas tak wiele wa-
runków, opinii i zobowiązań, a j a by łam zła na Maxona, bo wszy stko to wiązało się z nim .
A j a m im o to go kochałam .
Miałam się właśnie zgodzić na te okropne kom unikaty, kiedy Maxon wy ciągął do m nie rękę.
– Pój dziesz ze m ną?
– Zgoda.
Zam knęłam za sobą drzwi i poszłam za Maxonem kory tarzem .
– Masz racj ę – zaczął. – Obawiam się pokazać wam wszy stkim całego siebie. Ty dostaj esz j ed-
ne kawałki, Kriss inne i tak dalej , a j a opieram się na ty m , co m oim zdaniem j est odpowiednie dla
każdej z was. W twoim przy padku zawsze przy chodziłem do ciebie, do twoj ego pokoj u. To trochę
tak, j akby m wchodził w kawałek twoj ego świata i m y ślałem , że j eśli będę to robił dostatecznie
często, zobaczę cię całą. Czy to m a sens?
– Chy ba m a – odparłam , kiedy skręciliśm y na schody.
– Ale to nie j est tak naprawdę uczciwa m etoda ani nawet bezbłędna. Raz m i j uż powiedziałaś,
że to j est nasz pokój , a nie twój . W każdy m razie pom y ślałem , że naj wy ższy czas, żeby m pokazał
ci kawałek m oj ego świata, m oże nawet ostatni w twoim przy padku.
– Tak?
Skinął głową, kiedy zatrzy m aliśm y się przed drzwiam i.
– Mój pokój .
– Naprawdę?
– Ty lko Kriss by ła w środku, a j a zaprosiłem j ą trochę pod wpły wem im pulsu. Nie żałuj ę, że
j ej go pokazałem , ale czuj ę, że to trochę za szy bko popchnęło sprawy do przodu. Wiesz, j ak cza-
sem zależy m i na pry watności.
– Wiem .
Maxon zam knął palce na klam ce.
– Chciałem się ty m z tobą podzielić i m y ślę, że j uż dawno powinienem by ł to zrobić. To
właściwie nie j est nic nadzwy czaj nego, ale należy do m nie. Więc sam nie wiem , po prostu
chciałem , żeby ś to zobaczy ła.
– Dobrze. – Widziałam , że czuł się zawsty dzony, j akby spodziewał się, że to będzie większe wy -
darzenie niż się okazało, albo m oże j akby żałował, że w ogóle m i to pokazuj e.
Maxon odetchnął głęboko i otworzy ł drzwi, przepuszczaj ąc m nie przodem .
Pokój by ł ogrom ny, wy łożony w całości ciem ną boazerią z j akiegoś nieznanego m i rodzaj u
drewna. Na przeciwległej ścianie znaj dował się szeroki, wy gaszony kom inek. Musiał by ć chy ba
ty lko dla ozdoby, ponieważ tutaj nigdy nie robiło się na ty le zim no, żeby warto by ło w nim rozpa-
lać.
Drzwi do łazienki by ły częściowo otwarte i m ogłam przez nie zobaczy ć porcelanową wannę
stoj ącą na wzorzy stej podłodze wy kładanej kafelkam i. Maxon m iał własny zbiór książek, a stół
obok kom inka sprawiał raczej wrażenie m iej sca do j edzenia posiłków niż do pracy. Koło drzwi
prowadzący ch na balkon stała przeszklona szafka pełna równiutko ułożonej broni palnej . Zapo-
m niałam j uż, że uwielbiał polować.
Łóżko, także zrobione z ciem nego drewna, by ło ogrom ne. Chciałam podej ść i dotknąć go, żeby
się przekonać, czy j est tak sam o solidne, j ak na to wy gląda.
– Mógłby ś tu chy ba zm ieścić całą druży nę futbolową – zażartowałam .
– Raz próbowałem , ale nie by ło tak wy godnie, j ak m ogłoby się wy dawać.
Odwróciłam się, żeby trzepnąć go żartobliwie, zadowolona, że j est w pogodny m nastroj u.
Właśnie wtedy, w tle za j ego uśm iechniętą twarzą, zobaczy łam zdj ęcia. Odetchnęłam gwałtow-
nie, podziwiaj ąc przepiękną wy stawę.
Ścianę przy drzwiach zaj m ował ogrom ny kolaż, dostatecznie wielki, żeby m ógł służy ć za ta-
petę w m oim dawny m pokoj u w dom u. Nie wy dawało się, żeby by ł w ty m j akiś porządek, po
prostu Maxon przy pinał j edne zdj ęcia na drugich dla swoj ej przy j em ności.
Widziałam zdj ęcia na pewno robione przez niego, ponieważ pokazy wały pałac i j ego otocze-
nie, w który m spędzał prawie całe ży cie. Zbliżenia tapet, uj ęcia sufitu, do który ch m usiał chy ba
położy ć się płasko na podłodze, a także m nóstwo zdj ęć z ogrodów. By ły też inne, m oże z m iej sc,
które m iał nadziej ę zobaczy ć albo przy naj m niej odwiedził. Zobaczy łam m orze tak niebieskie, że
wy dawało się nieprawdziwe. Widziałam też kilka m ostów i przy pom inaj ącą m ur konstrukcj ę,
która wy glądała, j akby ciągnęła się cały m i kilom etram i.
Ale przede wszy stkim zobaczy łam m oj ą twarz w tuzinach odsłon. By ło tu zdj ęcie ze zgłoszenia
do Elim inacj i i tam to z Maxonem , kiedy ubrana w suknię z szarfą pozowałam dla czasopism a.
Wy dawaliśm y się na nim szczęśliwi, j akby to wszy stko by ła zabawa. Nigdy nie widziałam tego
zdj ęcia, podobnie j ak tego z arty kułu o przy gotowaniach do balu halloweenowego. Pam iętałam ,
że Maxon stanął za m ną, kiedy oglądaliśm y proj ekty m oj ego kostium u, ale podczas gdy j a pa-
trzy łam na szkic, Maxon kątem oka patrzy ł na m nie.
By ły też zdj ęcia, które sam zrobił. Jedno pokazy wało m nie zaskoczoną, podczas wizy ty pary
królewskiej z Norwego-Szwecj i, kiedy Maxon krzy knął nagle: „Uśm iech!”. Na inny m siedziałam
na planie Biuletynu i śm iałam się razem z Marlee. Musiał się wtedy ukry wać za reflektoram i, do-
kum entuj ąc ulotne chwile, kiedy by ły śm y po prostu sobą. By ło j eszcze j edno, zrobione wieczo-
rem , na który m stałam na balkonie i patrzy łam na księży c.
Na zdj ęciach by ły także inne kandy datki, głównie te, które zostały naj dłużej , ale w niektóry ch
m iej scach widziałam fragm ent twarzy Anny wy glądaj ący zza j akiegoś pej zażu albo ukry ty
w kącie uśm iech Marlee. A chociaż dopiero co j e zrobiły śm y, by ły tu także fotografie pokazuj ące
Kriss i Celeste, pozuj ące w Kom nacie Dam , obok Elise udaj ącej , że om dlała na kanapie, oraz
m nie, obej m uj ącej ram ionam i m atkę Maxona.
– To j est prześliczne – westchnęłam .
– Podoba ci się?
– Jestem pełna podziwu. Ile z nich sam zrobiłeś?
– Prawie wszy stkie, z wy j ątkiem takich j ak te – wy j aśnił, wskazuj ąc j edno ze zdj ęć wy korzy -
stany ch w czasopiśm ie. – O te poprosiłem . – Pokazał coś j eszcze. – To zrobiłem w naj bardziej na
południe wy suniętej części Honduragui. Dawniej wy dawało m i się interesuj ące, ale teraz j est
ty lko sm utne.
Zdj ęcie przedstawiało kom iny, z który ch w niebo unosił się dy m .
– Lubiłem patrzeć na to, ale teraz pam iętam , j ak bardzo nie znosiłem tego zapachu. A ludzie
ży j ą tam przez cały czas. By łem strasznie egocentry czny.
– Gdzie to j est? – zapy tałam , wskazuj ąc długi ceglany m ur.
– Nowa Azj a, dawniej znaj dowało się na terenie Chin. Nazy waj ą to Wielkim Murem
i sły szałem , że kiedy ś by ł naprawdę niesam owity, ale teraz j est prawie całkowicie zniszczony.
Przebiega przez niecałą połowę szerokości Nowej Azj i. To pokazuj e, j ak bardzo rozrósł się ten
kraj .
– O rany.
Maxon splótł ręce za plecam i.
– Naprawdę m iałem nadziej ę, że ci się to spodoba.
– Podoba m i się, bardzo. Chciałaby m , żeby ś zrobił dla m nie co takiego.
– Mówisz poważnie?
– Tak. Albo naucz m nie, j ak to zrobić. Nie potrafię ci nawet powiedzieć, j ak często m y ślałam
o ty m , żeby zatrzy m ać skrawki m oj ego ży cia i utrwalić j e w taki sposób. Mam kilka podarty ch
zdj ęć m oj ej rodziny i j edno nowe, z dzieckiem m oj ej siostry, ale to wszy stko. Nigdy nawet nie
m y ślałam o prowadzeniu pam iętnika czy zapisy waniu czegokolwiek… Mam wrażenie, że teraz
znam cię o wiele lepiej .
To by ła sam a istota tego, czy m by ł Maxon. Dostrzegałam rzeczy, m aj ące stałe m iej sce
w j ego ży ciu, takie j ak j ego uwięzienie w pałacu i krótkie przerwy na podróże. Ale by ły także ele-
m enty, które się zm ieniały. Dziewczęta i j a zaj m owały śm y ty le m iej sca na ścianie, ponieważ
zawładnęły śm y j ego światem . Nawet kiedy wy j edziem y, nie znikniem y na zawsze.
Podeszłam bliżej i obj ęłam go ram ieniem , a on zrobił to sam o. Staliśm y tak w m ilczeniu przez
m inutę, podziwiaj ąc to wszy stko. A potem nagle pom y ślałam o czy m ś, co powinno by ć dla m nie
oczy wiste od sam ego początku.
– Maxonie?
– Tak?
– Gdy by ży cie potoczy ło się inaczej i gdy by ś nie by ł księciem , ale m ógłby ś wy brać sobie
zawód, czy właśnie ty m by ś się zaj m ował? – wskazałam kolaż.
– Chodzi ci o robienie zdj ęć?
– Tak.
Niem al nie m usiał się nad ty m zastanawiać.
– Na pewno. Arty sty czny ch albo nawet po prostu portretów rodzinny ch. Mógłby m robić
zdj ęcia do reklam , prakty cznie wszy stko, co by się ty lko dało. To dla m nie prawdziwa pasj a, cho-
ciaż m y ślę, że j uż to zauważy łaś.
– Zauważy łam – uśm iechnęłam się, ciesząc się tą wiedzą.
– Dlaczego py tasz?
– Po prostu… – Przesunęłam się, żeby na niego spoj rzeć.
– By łby ś Piątką.
Maxon powoli zaczy nał rozum ieć, o czy m m ówię.
– To m nie bardzo cieszy.
– Mnie też.
Nagle, stanowczy m ruchem , Maxon odwrócił się do m nie i wziął m nie za ręce.
– Powiedz to, Am i. Proszę. Powiedz, że m nie kochasz, że chcesz należeć ty lko do m nie.
– Nie m ogę należeć ty lko do ciebie, kiedy są tu inne dziewczy ny.
– A j a nie m ogę odesłać ich do dom ów, dopóki nie będę pewien twoich uczuć.
– A j a nie m ogę ci dać tego, czego chcesz, wiedząc, że następnego dnia m ożesz robić to sam o
z Kriss.
– Co takiego m am robić z Kriss? Mówiłem ci, ona j uż by ła w m oim pokoj u.
– Nie o to chodzi. Zabrać j ą gdzieś sam ą, sprawić, że poczuj e się, j akby …
Maxon czekał, aż dokończę.
– Jak? – szepnął.
– Jakby ty lko ona się naprawdę liczy ła. Ona szalej e za tobą, powiedziała m i to. A j a m y ślę, że
to nie j est całkiem nieodwzaj em nione uczucie.
Maxon westchnął, ostrożnie dobieraj ąc słowa.
– Nie m ogę ci powiedzieć, że ona nic dla m nie nie znaczy. Ale m ogę powiedzieć, że ty zna-
czy sz dla m nie więcej .
– Jak m am by ć tego pewna, j eśli nie m ożesz odesłać j ej do dom u?
Na twarzy Maxona poj awił się złośliwy uśm ieszek. Przy sunął usta do m oj ego ucha.
– Potrafię wy m y śleć kilka sposobów na pokazanie ci, co do ciebie czuj ę – wy szeptał.
Przełknęłam ślinę, j ednocześnie przestraszona i pełna nadziei, że powie coś więcej . Jego ciało
doty kało teraz do m oj ego, j ego dłoń przy trzy m y wała m nie w talii, przy ciskaj ąc bliżej . Drugą
ręką odgarnął m i włosy z szy i. Zadrżałam , kiedy przesunął rozchy lony m i wargam i po m aleńkim
kawałeczku m oj ej skóry, a j ego oddech by ł niesam owicie kuszący.
Zupełnie j akby m zapom niała, j ak uży wać rąk i nóg. Nie potrafiłam go obj ąć ani m y śleć
o ty m , j ak m am się poruszy ć. Ale Maxon zaj ął się wszy stkim , popy chaj ąc m nie o kilka kroków,
tak że oparłam się plecam i o j ego kolekcj ę zdj ęć.
– Pragnę cię, Am i – m ruknął m i do ucha. – Pragnę, żeby ś by ła ty lko m oj a. I chcę dać ci
wszy stko. – Jego wargi wy całowały szlak wzdłuż m oj ego policzka, zatrzy m uj ąc się na kąciku ust.
– Chcę dać ci rzeczy, o który ch nie wiesz nawet, że ich pragniesz. Chcę… – j ego słowa by ły od-
dechem na m oj ej skórze – tak rozpaczliwie chcę…
Rozległo się głośne pukanie do drzwi.
Tak bardzo zatraciłam się w doty ku, słowach i zapachu Maxona, że ten dźwięk wy dał m i się
przeraźliwie głośny. Oboj e odwróciliśm y się do drzwi, ale Maxon szy bko przy sunął znowu usta do
m oich warg.
– Nie ruszaj się. Zam ierzam potem dokończy ć tę rozm owę. – Obdarzy ł m nie długim
pocałunkiem i odsunął się.
Stałam nieruchom o, łapiąc powietrze. Powtarzałam sobie, że to chy ba j est zły pom y sł, pozwo-
lić m u, żeby pocałunkam i zm usił m nie do wy znania m iłości. Ale, przekony wałam sam ą siebie,
j eśli m am się ugiąć w j akichś okolicznościach, to trudno wy obrazić sobie lepsze.
Maxon otworzy ł drzwi, zasłaniaj ąc m nie przed osobą, która w nich stanęła. Przeczesałam pal-
cam i włosy i spróbowałam się uspokoić.
– Proszę o wy baczenie, sir – powiedział j akiś m ężczy zna.
– Szukam y lady Am eriki, a j ej pokoj ówki powiedziały, że powinna by ć z waszą wy sokością.
Zastanawiałam się, j ak pokoj ówki m ogły to zgadnąć, ale cieszy ło m nie, że tak doskonale się ze
m ną rozum iej ą. Maxon zm arszczy ł brwi, spoj rzał na m nie i otworzy ł szerzej drzwi, żeby wpuścić
do środka gwardzistę. Mężczy zna wszedł i przy j rzał m i się badawczo, j akby się upewniał, z kim
m a do czy nienia. Kiedy uznał, że to wy starczy, pochy lił się do Maxona i powiedział coś szeptem .
Ram iona Maxona opadły, przy cisnął rękę do oczu, j akby nie potrafił sobie poradzić z tą wiado-
m ością.
– Wszy stko w porządku? – zapy tałam , nie chcąc, żeby cierpiał sam j eden.
Odwrócił się do m nie ze współczuciem m aluj ący m się na twarzy.
– Tak m i przy kro, Am i, że to ode m nie m usisz o ty m usły szeć. Zm arł twój oj ciec.
Przez j akąś m inutę nie rozum iałam , co powiedział. Ale ile razy by m nie powtarzała ty ch słów
w głowie, ty le razy prowadziły do tej sam ej niewy obrażalnej konkluzj i.
Nagle pokój przechy lił się, a na twarzy Maxona poj awił się lęk. Ostatnią rzeczą, j aką zapa-
m iętałam , by ły j ego ram iona, podtrzy m uj ące m nie, żeby m nie upadła na podłogę.
– …zrozum ieć. Ona będzie chciała odwiedzić rodzinę.
– Jeśli tak, to m oże j echać naj wy żej na j eden dzień. Nie aprobuj ę j ej , ale społeczeństwo j ą
lubi, nie wspom inaj ąc j uż o Włochach. By łoby ogrom nie niewy godne dla nas, gdy by zginęła.
Otworzy łam oczy. Leżałam na swoim łóżku, ale nie pod kołdrą. Kątem oka zobaczy łam , że
w pokoj u ze m ną siedzi Mary.
Podniesione głosy by ły lekko stłum ione, a j a uświadom iłam sobie, że to dlatego, że rozm ówcy
stoj ą tuż za drzwiam i.
– To nie wy starczy. Ona bardzo kochała oj ca, będzie chciała więcej czasu – spierał się Maxon.
Usły szałam dźwięk przy pom inaj ący uderzenie pięścią w ścianę, który sprawił, że Mary i j a
podskoczy ły śm y.
– Dobrze – sapnął król. – Cztery dni. To wszy stko.
– A j eśli postanowi nie wracać? Mim o że to nie by ł zam ach rebeliantów, m oże chcieć zostać
w dom u.
– Jeśli j est tak głupia, żeby tego chcieć, to niech idzie do diabła. I tak m iała m i dać odpowiedź
w sprawie ty ch kom unikatów, a j eśli się nie zgodzi, to m oże zostać w dom u.
– Powiedziała, że to zrobi. Mówiła m i to wcześniej – skłam ał Maxon. Ale chy ba wiedział,
prawda?
– Naj wy ższy czas. Kiedy ty lko wróci, zorganizuj em y nagrania. Chcę, żeby to by ło gotowe
przed Nowy m Rokiem . – Król m ówił poiry towany m tonem , m im o że m iał dostać to, czego
chciał.
Nastąpiła chwila ciszy, zanim Maxon odważy ł się odezwać.
– Chciałby m z nią j echać.
– Jeszcze czego! – krzy knął król Clarkson.
– Zostały cztery kandy datki, oj cze. Ta dziewczy na m oże zostać m oj ą żoną. Mam j ą puścić
sam ą?
– Tak! Jeśli zginie, to j edno. Ale j eśli ty zginiesz, to zupełnie co innego. Zostaj esz tutaj !
Pom y ślałam , że ty m razem to Maxon uderzy ł pięścią w ścianę.
– Nie j estem twoj ą własnością! I nie są nią te dziewczy ny ! Chciałby m , żeby ś choć raz zoba-
czy ł we m nie drugiego człowieka.
Drzwi otworzy ły się szy bko i Maxon wszedł do środka.
– Tak m i przy kro – powiedział, podchodząc i siadaj ąc na łóżku. – Nie chciałem cię obudzić.
– To by ła prawda?
– Tak, kochanie. On odszedł. – Maxon łagodnie wziął m nie za rękę, na j ego twarzy m alował się
ból. – Miał j akieś problem y z sercem .
Usiadłam i rzuciłam się w ram iona Maxona. Przy tulił m nie m ocno i pozwolił płakać na swoim
ram ieniu.
– Tatusiu – szlochałam . – Tatusiu.
– Już, j uż, kochanie. Wszy stko będzie dobrze – pocieszał m nie Maxon. – Jutro rano polecisz
tam , żeby się spotkać z rodziną.
– Nie m iałam okazj i się pożegnać. Nie m iałam …
– Am i, posłuchaj m nie. Twój oj ciec cię kochał i by ł dum ny z tego, że sobie tak świetnie ra-
dzisz. Nie m iałby o to do ciebie żalu.
Skinęłam głową, wiedząc, że Maxon m a racj e. Od kiedy tu przy j echałam , tata cały czas m i
powtarzał, j ak bardzo j est ze m nie dum ny.
– A teraz posłuchaj , co powinnaś zrobić – poinstruował m nie, wy cieraj ąc m i łzy z policzków. –
Powinnaś się j ak naj lepiej wy spać. Jutro polecisz do dom u i zostaniesz tam przez cztery dni z ro-
dziną. Chciałem dać ci więcej czasu, ale oj ciec j est bardzo uparty.
– Rozum iem .
– Twoj e pokoj ówki szy j ą odpowiednie suknie na pogrzeb i spakuj ą wszy stko, czego będziesz po-
trzebować. Zabierzesz ze sobą j edną z nich i kilku gwardzistów. Skoro j uż o ty m m owa – powie-
dział, witaj ąc m ężczy znę, który stanął w otwarty ch drzwiach. – Gwardzisto Leger, dziękuj ę, że
pan przy szedł.
– Nie m a za co, wasza wy sokość. Przepraszam , że nie j estem w m undurze.
Maxon uścisnął rękę Aspena.
– W ty m m om encie to naprawdę nie m a dla m nie znaczenia. Jestem pewien, że pan wie, dla-
czego został wezwany.
– Wiem . – Aspen odwrócił się do m nie. – Bardzo pani współczuj ę tej straty.
– Dziękuj ę – wy m am rotałam .
– Ze względu na wzm ożoną akty wność rebeliantów niepokoim y się o bezpieczeństwo lady
Am eriki – zaczął Maxon.
– Przy dzieliliśm y j uż m iej scowe siły porządkowe do ochrony j ej dom u oraz m iej sc, które
będzie odwiedzać w naj bliższy ch dniach, są tam też oczy wiście pałacowi gwardziści. Ale wy daj e
m i się, że j eśli m a odwiedzić swój dom , potrzebne im będzie dodatkowe wsparcie.
– Oczy wiście, wasza wy sokość.
– Zna pan dobrze tam te tereny ?
– Bardzo dobrze, sir.
– To świetnie. W takim razie będzie pan dowodzić oddziałem , który z nią wy sy łam y. Proszę
wy brać, kogo pan uważa za stosowne, od sześciu do ośm iu gwardzistów.
Aspen uniósł brwi.
– Wiem – przy znał Maxon. – Mam y teraz niezwy kle ograniczone m ożliwości, a przy naj m niej
trzech gwardzistów wy słany ch do ochrony j ej dom u zdąży ło j uż zdezerterować. Chciałby m ,
żeby by ła równie, j eśli nie bardziej bezpieczna niż tutaj .
– Zaj m ę się ty m , sir.
– Doskonale. Poj edzie z nią j edna pokoj ówka, j ą także proszę ochraniać. – Maxon popatrzy ł na
m nie. – Wiesz j uż, którą chciałaby ś zabrać?
Wzruszy łam ram ionam i, niezdolna zastanowić się na spokoj nie.
Aspen odpowiedział w m oim im ieniu.
– Jeśli wolno m i się wtrącić, wiem , że Anne j est pani główną pokoj ówką, ale j ak pam iętam ,
Lucy bardzo zaprzy j aźniła się z pani siostrą i m atką. Powinny się ucieszy ć, j eśli zobaczą teraz
znaj om ą twarz.
Skinęłam głową.
– Lucy.
– Dobrze – odparł Maxon. – Nie m am y za wiele czasu. Wy j eżdżacie po śniadaniu.
– Zaraz się ty m zaj m ę, sir. Do widzenia rano, proszę pani – powiedział Aspen. Widziałam , że
trudno m u zachowy wać dy stans i w tej chwili pragnęłam ty lko, żeby m nie pocieszy ł. Aspen znał
dobrze m oj ego tatę, a j a chciałam m ieć przy sobie kogoś, kto rozum iał go tak sam o dobrze j ak j a,
i m ógł wraz ze m ną rozpaczać nad tą stratą.
Kiedy Aspen wy szedł, Maxon znowu usiadł koło m nie.
– Jeszcze j edna sprawa, zanim pój dę. – Wziął m nie za ręce, ściskaj ąc j e z czułością. – Czasem ,
kiedy j esteś wy trącona z równowagi, zdarza ci się działać im pulsy wnie. – Popatrzy ł na m nie, a j a
zdołałam się lekko uśm iechnąć, widząc surowy wy raz j ego oczu. – Postaraj się tam zachowy wać
rozsądnie. Chciałby m , żeby ś uważała na siebie.
Potarłam kciukiem grzbiet j ego dłoni.
– Tak zrobię, obiecuj ę.
– Dziękuj ę. – Ogarnęło nas uczucie spokoj u, które czasem nam towarzy szy ło. Nawet j eśli m ój
świat nigdy j uż nie będzie taki sam , kiedy Maxon m nie przy tulał, strata nie wy dawała się aż tak
bolesna.
Pochy lił się do m nie tak blisko, aż nasze czoła się zetknęły. Usły szałam , że nabiera powietrza,
j akby chciał coś powiedzieć, ale potem zm ienił zdanie. Po kilku sekundach zrobił to znowu.
W końcu odsunął się, potrząsnął głową i pocałował m nie w policzek.
– Uważaj na siebie.
Potem zostawił m nie sam ą z m oim sm utkiem .
W Karolinie by ło zim no, wilgoć znad oceanu napły wała w głąb lądu, sprawiaj ąc, że powietrze
by ło nią przesy cone. W głębi duszy m iałam nadziej ę, że zobaczę śnieg, ale tak się nie stało.
Czułam się winna, że w ogóle czegoś pragnę.
Boże Narodzenie. Przez ostatnie ty godnie wy obrażałam j e sobie na różne sposoby. My ślałam ,
że m oże spędzę j e w dom u, odrzucona z Elim inacj i. Będziem y siedzieć wokół choinki, rozczaro-
wani, że nie zostałam księżniczką, ale niezwy kle szczęśliwi, że j esteśm y razem . Wy obrażałam so-
bie także, że otwieram prezenty pod ogrom ną choinką w pałacu, obżeram się aż do m dłości
i zaśm iewam razem z pozostały m i dziewczy nam i i Maxonem , ponieważ na j eden dzień wszelka
ry walizacj a zostaj e zawieszona na rzecz świętowania.
Nigdy nie wy obrażałam sobie, że będę przy gotowy wać się psy chicznie do pogrzebu oj ca.
Kiedy sam ochód skręcił w m oj ą ulicę, zobaczy łam zgrom adzony tłum . Ludzie powinni by ć
w dom ach z rodzinam i, ale stali na zim nie. Uświadom iłam sobie, że m aj ą nadziej ę, że zobaczą
m nie chociaż przelotnie, i zaczęło m nie lekko m dlić. Ludzie pokazy wali nas palcam i, kiedy prze-
j eżdżaliśm y, a lokalne ekipy telewizy j ne film owały nasze przy by cie.
Sam ochód zatrzy m ał się przed m oim dom em , a ludzie zaczęli wiwatować. Nic nie rozu-
m iałam . Czy oni nie wiedzieli, dlaczego tu przy j echałam ? Wy siadłam na nierówny chodnik,
z Lucy u boku, otoczona przez sześciu gwardzistów. Nikt nie zam ierzał ry zy kować.
– Lady Am erica! – zaczęli wołać ludzie.
– Czy m ogę dostać autograf? – krzy knął ktoś, a inni do niego dołączy li.
Szłam dalej , patrząc przed siebie. Uważałam , że ty m razem m ogę zostać uznana za usprawie-
dliwioną, j eśli ich zignoruj ę. Podniosłam głowę i zobaczy łam ozdobne lam pki na dom u. Tata j e
zakładał. Kto będzie j e zdej m ował?
Idący na czele m oj ej obstawy Aspen zapukał do drzwi i zaczekał na odpowiedź. Otworzy ł j e
inny gwardzista, który porozm awiał przy ciszony m głosem z Aspenem , zanim pozwolił nam
wej ść do środka. Trudno by ło zm ieścić się nam wszy stkim w kory tarzu, ale kiedy ty lko przeszłam
do salonu, poczułam naty chm iast, że coś j est nie tak.
To j uż nie by ł m ój dom .
Chy ba zaczy nam tracić rozum . To by ł m ój dom . Ty lko że cała ta sy tuacj a by ła obca. Wszy -
scy tutaj by li, nawet Kota, ale nie by ło taty, więc nic dziwnego, że coś się nie zgadzało. Kenna
trzy m ała dziecko, którego j eszcze nie widziałam . Musiałam do tego przy wy knąć.
Mam a m iała na sobie fartuch, a Gerad by ł w piżam ie, natom iast j a by łam ubrana j ak na
wieczór w pałacu: upięte włosy, kolczy ki z szafiram i w uszach i suknia z kosztownego m ateriału,
spadaj ąca warstwam i aż do pantofli na szpilkach. Przez m om ent m iałam poczucie, że nie j estem
tu m ile widziana.
Ale May zerwała się z m iej sca i rzuciła m i się z płaczem w ram iona. Przy tuliłam j ą m ocno.
Powiedziałam sobie, że to m ogą by ć dziwne okoliczności, ale m usiałam teraz by ć tutaj . Musiałam
by ć z m oj ą rodziną.
– Am i – Kenna wstała, nadal trzy m aj ąc niem owlę w ram ionach. – Wy glądasz prześlicznie.
– Dziękuj ę – m ruknęłam , zawsty dzona.
Uściskała m nie j edny m ram ieniem , a j a zaj rzałam do becika, żeby zobaczy ć m oj ą śpiącą sio-
strzenicę. Malutka buzia Astry by ła spokoj na we śnie, a co kilka sekund otwierała m alutką piąstkę
albo poruszała się trochę. Wy glądała cudownie.
Aspen odchrząknął.
– Pani Singer, bardzo pani współczuj ę z powodu straty.
Mam a uśm iechnęła się do niego ze znużeniem .
– Dziękuj ę.
– Przy kro m i, że przy j eżdżam y tutaj w tak sm utny ch okolicznościach, ale podczas poby tu lady
Am eriki w ty m dom u m usim y bardzo poważnie podchodzić do kwestii bezpieczeństwa – oznaj -
m ił, a w j ego głosie zabrzm iała stanowczość. – Jesteśm y zm uszeni poprosić wszy stkich o pozosta-
wanie w dom u. Wiem , że j est tu niewiele m iej sca, ale to ty lko kilka dni. Gwardziści zostaną za-
kwaterowani w pobliżu, żeby śm y m ogli się zm ieniać bez problem ów. Postaram y się w m iarę
m ożliwości państwu nie przeszkadzać. Jam es, Kenna, Kota, wy ślem y kogoś do waszy ch dom ów,
żeby przy wieźć wam potrzebne rzeczy, kiedy ty lko będziecie chcieli j echać. Jeśli potrzebuj ecie
czasu na przy gotowanie listy, nie m a problem u. Dostosuj em y się do was.
Uśm iechnęłam się skry cie, ciesząc się, że widzę Aspena tak się zachowuj ącego. Bardzo wy do-
roślał.
– Nie m ogę zostawiać na tak długo m oj ej pracowni – powiedział Kota. – Mam term iny. Muszę
skończy ć kilka prac.
Aspen odpowiedział m u, nadal całkowicie profesj onalny :
– Wszelkie potrzebne m ateriały m ożem y przewieźć do studia tutaj – wskazał nasz przerobiony
garaż. – Zrobim y ty le kursów, ile będzie konieczne.
Kota zaplótł ram iona.
– To m iej sce to śm ietnik – m ruknął.
– Rozum iem – odparł stanowczo Aspen. – Wy bór należy do ciebie. Możesz pracować w ty m
śm ietniku albo ry zy kować ży ciem w swoim m ieszkaniu.
Atm osfera zrobiła się napięta, czego w ty m m om encie na pewno nie potrzebowaliśm y. Posta-
nowiłam zm ienić tem at.
– May, m ożesz spać ze m ną. Kenna i Jam es zaj m ą twój pokój .
Skinęli głowam i.
– Lucy – powiedziałam szeptem . – Chciałaby m , żeby ś by ła z nam i. Możliwe, że będziesz m u-
siała spać na podłodze, ale wolałaby m m ieć cię pod ręką.
Lucy wy prostowała się odrobinę.
– Za nic nie zostawiłaby m panienki sam ej .
– A gdzie j a m am spać? – zapy tał Kota.
– Ze m ną – zaproponował Gerad, chociaż nie sprawiał wrażenia zachwy conego tą perspek-
ty wą.
– Nie m a m owy ! – pry chnął Kota. – Nie będę spał na piętrowy m łóżku z dzieciakiem .
– Kota! – powiedziałam , cofaj ąc się o krok od m oich sióstr i Lucy. – Jeśli o m nie chodzi,
m ożesz sobie spać na kanapie albo w garażu, albo w dom ku na drzewie, ale j eśli nie zaczniesz pa-
nować nad swoim zachowaniem , w tej chwili odeślę cię do twoj ego m ieszkania! Powinieneś by ć
wdzięczny za ochronę, j aką ci proponuj ą. Czy m uszę ci przy pom inać, że j utro będzie pogrzeb na-
szego oj ca? Albo przestaniesz narzekać, albo wracasz do dom u. – Obróciłam się na pięcie
i wy szłam na kory tarz. Nie m usiałam się oglądać, żeby wiedzieć, że towarzy szy m i Lucy,
niosąca walizkę.
Otworzy łam drzwi m oj ego pokoj u i zaczekałam , żeby weszła razem ze m ną. Kiedy ty lko j ej
spódnica z szelestem otarła się o fram ugę, zam knęłam drzwi z trzaskiem i odetchnęłam ciężko.
– Czy nie przesadziłam trochę? – zapy tałam .
– To by ło doskonałe! – odparła Lucy z zachwy tem . – Równie dobrze m ogłaby panienka j uż
by ć księżniczką. Jest panienka na to gotowa.
N
astępny dzień upły nął pod znakiem czarny ch stroj ów i uścisków. Na pogrzeb taty przy szło
m nóstwo ludzi, który ch nigdy wcześniej nie widziałam . Zastanawiałam się, czy po prostu nie
znałam wszy stkich j ego znaj om y ch, czy też poj awili się tu ty lko ze względu na m nie.
Miej scowy pastor odprawił m szę, ale ze względów bezpieczeństwa rodzina została poproszona
o niewy głaszanie m ów pożegnalny ch. By ł też poczęstunek dla gości, znacznie bardziej wy stawny
niż cokolwiek, czego się spodziewaliśm y. Chociaż nikt m i tego nie powiedział, by łam pewna, że Si-
lvia albo ktoś inny z personelu pałacowego dopilnował, żeby wszy stko by ło j ak naj m niej kłopotli-
we dla nas, a przy ty m j ak naj piękniej sze. Także dla uniknięcia ry zy ka przy j ęcie by ło krótkie, ale
m nie to nie przeszkadzało. Chciałam pożegnać tatę w taki sposób, żeby oszczędzić sobie dodatko-
wego bólu.
Aspen przez cały czas trzy m ał się w pobliżu, a j a by łam m u wdzięczna za obecność. Nikom u
tak j ak j em u nie zawierzy łaby m swoj ego ży cia.
– Nie płakałam od wy j azdu z pałacu – powiedziałam . – My ślałam , że całkiem się rozsy pię.
– To wraca w naj różniej szy ch m om entach – odpowiedział.
– Ja by łem załam any przez kilka dni po śm ierci oj ca, zanim uświadom iłem sobie, że dla dobra
wszy stkich m uszę wziąć się w garść. Ale czasem , kiedy coś się działo, a j a chciałem o ty m opo-
wiedzieć tacie, nagle wszy stkie uczucia do m nie wracały i wtedy się załam y wałem .
– Czy li… j estem norm alna?
Aspen uśm iechnął się.
– Jesteś norm alna.
– Nie znam większości ty ch ludzi.
– To wszy stko m iej scowi, sprawdziliśm y ich tożsam ość. Pewnie przy szło trochę więcej osób ze
względu na to, kim j esteś, ale wy daj e m i się, że twój tata m alował obrazy dla Ham pshire’ów, wi-
działem też kilka razy, j ak rozm awiał na targu z panem Clippingsem i Albertem Ham m ersem .
Trudno wiedzieć wszy stko o naj bliższy ch, nawet ty ch, który ch naj bardziej kochasz.
Wy czuwałam , że w ty m zdaniu kry j e się coś więcej , coś, na co powinnam odpowiedzieć.
W tej chwili nie m ogłam się na to zdoby ć.
– Musim y do tego przy wy knąć – powiedział.
– Do czego? Do tego, że wszy stko wy daj e się okropne?
– Nie – odparł, potrząsaj ąc głową. – Nic nie j est j uż takie sam o. Wszy stko, co dawniej m iało
sens, zm ienia się.
Roześm iałam się bez rozbawienia.
– Rzeczy wiście, prawda?
– Musim y przestać obawiać się zm ian. – Popatrzy ł m i w oczy błagalnie. Zaczęłam się zastana-
wiać, j akie zm iany m iał na m y śli.
– Stawię czoło ty m zm ianom , ale nie dzisiaj . – Zostawiłam go i poszłam obej m ować kolej ny ch
nieznaj om y ch, próbuj ąc przy j ąć do wiadom ości, że nie będę m ogła j uż nigdy porozm awiać
z tatą o ty m , j ak bardzo czuj ę się zagubiona.
Po pogrzebie staraliśm y się nie tracić otuchy. Zostały j eszcze gwiazdkowe prezenty do otwar-
cia, ponieważ nikt wcześniej nie m iał nastroj u, żeby się nim i cieszy ć. Gerad dostał specj alne po-
zwolenie, żeby pograć w piłkę w dom u, a m am a spędziła większość popołudnia, siedząc koło Ken-
ny i trzy m aj ąc Astrę. Kota nie dał się udobruchać, więc zostawiliśm y go w pracowni i nie zawra-
caliśm y sobie głowy zaglądaniem do niego. Naj bardziej m artwiłam się o May. Cały czas powta-
rzała, że m usi się czy m ś zaj ąć, ale nie chciała iść do pracowni, w której nie by ło j uż taty.
Przy szedł m i do głowy pewien pom y sł, więc zaciągnęłam j ą i Lucy do m oj ego pokoj u, żeby
się trochę pobawiły. Lucy chętnie poddawała się zabiegom , kiedy May szczotkowała j ej włosy,
i śm iała się, kiedy pędzel do m akij ażu łaskotał j ej policzki.
– Ja m uszę to znosić codziennie – poskarży łam się żartobliwie.
May naprawdę m iała talent do układania włosów, j ej zdolności arty sty czne pozwalały na
pracę w każdy m m ateriale. Założy ła o wiele za duży na nią strój pokoj ówki, zaś Lucy przy m ie-
rzała j edną suknię za drugą. Ostatecznie zdecy dowały śm y się na niebieską, długą i delikatną, którą
trzeba by ło spiąć z ty łu, żeby dobrze leżała.
– Pantofle! – zawołała May i pobiegła poszukać odpowiedniej pary.
– Mam za szerokie stopy – narzekała Lucy.
– Bzdury – upierała się May, więc Lucy posłusznie usiadła na łóżku, podczas gdy m oj a siostra
naj dziwaczniej szy m i sposobam i próbowała założy ć buty na j ej nogi.
Stopy Lucy rzeczy wiście by ły za szerokie, ale zaśm iewała się przy każdej nieudanej próbie
z kom iczny ch starań May, a j a także śm iałam się, obserwuj ąc j e obie. Zachowy wały śm y się tak
głośno, że ty lko kwestią czasu by ło, aż ktoś przy j dzie, żeby sprawdzić, co się dziej e.
Ktoś zapukał szy bko trzy razy i usły szałam zza drzwi głos Aspena.
– Czy wszy stko w porządku, proszę pani?
Podbiegłam i otworzy łam szeroko drzwi.
– Gwardzisto Legerze, proszę spoj rzeć na nasze arcy dzieło. – Szerokim gestem ram ienia wska-
załam Lucy, a May pom ogła j ej wstać, dzięki czem u bose stopy ukry ły się pod suknią.
Aspen roześm iał się na widok May w wiszący m na niej ubraniu pokoj ówki, a potem przy j rzał
się Lucy, która wy glądała j ak księżniczka.
– Cóż za niezwy kła przem iana – powiedział, uśm iechaj ąc się od ucha do ucha.
– My ślę, że teraz powinny śm y upiąć ci porządnie włosy – nalegała May.
Lucy z uśm iechem popatrzy ła na m nie i na Aspena, przewróciła oczam i i pozwoliła się
zaciągnąć przed lustro.
– Czy to by ł twój pom y sł? – zapy tał cicho Aspen.
– Tak. May sprawiała wrażenie okropnie zagubionej , chciałam j ą czy m ś zaj ąć.
– Wy gląda znacznie lepiej , a Lucy też j est szczęśliwa.
– Mnie to pom ogło tak sam o, j ak im . Mam poczucie, że j eśli m ożem y robić j akieś niem ądre
albo przy naj m niej zwy czaj ne rzeczy, j akoś sobie poradzę.
– Poradzisz sobie. Potrzebuj esz czasu, ale doj dziesz do siebie.
Skinęłam głową, ale w ty m m om encie zaczęłam znowu m y śleć o tacie, a nie chciałam teraz
się rozpłakać. Odetchnęłam głęboko i spróbowałam zm ienić tem at.
– Mam wrażenie, że to niesprawiedliwe, że wśród dziewczy n, które pozostały w Elim inacj ach,
j a j estem z naj niższej klasy – powiedziałam szeptem do Aspena. – Popatrz na Lucy. Jest równie
śliczna, urocza i inteligentna, j ak połowa z ty ch trzy dziestu pięciu dziewczy n, które przy j echały do
pałacu, ale to naj lepsze, na co m oże kiedy kolwiek liczy ć. Kilka godzin w poży czonej sukni. To nie-
sprawiedliwe.
Aspen potrząsnął głową.
– Przez te ostatnie m iesiące całkiem nieźle poznałem wszy stkie twoj e pokoj ówki, i ona j est na-
prawdę niezwy kła.
Nagle przy pom niałam sobie swoj ą obietnicę.
– Skoro m owa o m oich pokoj ówkach, m uszę cię o coś zapy tać – powiedziałam , zniżaj ąc głos.
Aspen zeszty wniał.
– Tak?
– Wiem , że to krępuj ące, ale m im o wszy stko m uszę to powiedzieć.
Przełknął ślinę.
– Rozum iem .
Nieśm iało spoj rzałam m u w oczy.
– Czy brałby ś kiedy kolwiek pod uwagę Anne?
Aspen m iał dziwny wy raz twarzy, j akby j ednocześnie poczuł ulgę i rozbawienie.
– Anne? – szepnął z niedowierzaniem . – Dlaczego właśnie j ą?
– Wy daj e m i się, że się j ej podobasz. I to naprawdę kochana dziewczy na – powiedziałam , sta-
raj ąc się ukry ć prawdziwe uczucia Anne, ale przy ty m odpowiednio j ą przedstawić.
Aspen potrząsnął głową.
– Wiem , że chciałaby ś, żeby m się zastanowił nad inny m i m ożliwościam i, ale ona w ogóle nie
j est ty pem dziewczy ny, z j aką chciałby m by ć. Jest taka… szty wna.
Wzruszy łam ram ionam i.
– My ślałam , że Maxon taki j est, dopóki go nie poznałam . Poza ty m m y ślę, że m iała trudne
ży cie.
– I co z tego? Lucy też m iała trudne ży cie, a popatrz ty lko na nią. – Aspen skinął głową, wska-
zuj ąc roześm ianą dziewczy nę, odbij aj ącą się w lustrze.
Postanowiłam zary zy kować.
– Mówiła ci, j ak znalazła się w pałacu?
Aspen skinął głową.
– Zawsze nienawidziłem podziału klasowego, Mer, wiesz o ty m . Ale nigdy nie sły szałem
o ty m , żeby m anipulować nim w ten sposób, żeby m ieć niewolników.
Westchnęłam i popatrzy łam na May i Lucy, na tę chwilę wy kradzionej radości w środku
żałoby.
– Zaraz usły szy sz coś, czego się kom pletnie nie spodziewasz – ostrzegł m nie Aspen, a j a spoj -
rzałam na niego w oczekiwaniu. – Właściwie cieszę się, że Maxon cię poznał.
Zakasłałam , tłum iąc coś przy pom inaj ącego śm iech.
– Wiem , wiem . – Aspen przewrócił oczam i, ale dalej się uśm iechał. – Nie wy daj e m i się,
żeby kiedy kolwiek zaczął się zastanawiać nad niższy m i klasam i, gdy by nie ty. Mam wrażenie, że
sam a twoj a obecność w pałacu sprawiła, że różne rzeczy zaczęły się zm ieniać.
Przez chwilę patrzy liśm y na siebie. Przy pom niałam sobie naszą rozm owę w dom ku na drze-
wie, kiedy Aspen nam awiał m nie, żeby m wy słała zgłoszenie do Elim inacj i, ponieważ m iał na-
dziej ę, że czeka m nie dzięki tem u lepszy los. Nie wiedziałam j eszcze, czy rzeczy wiście uda m i się
to osiągnąć – nadal trudno by ło to powiedzieć – ale m y śl o ty m , że lepszy los m ógłby stać się
udziałem wszy stkich oby wateli Illéi… Taka m ożliwość znaczy ła dla m nie więcej , niż by łaby m
w stanie wy razić.
– Jestem z ciebie dum ny, Am erico – powiedział Aspen, przenosząc spoj rzenie ze m nie na
dziewczęta przed lustrem .
– Naprawdę dum ny. – Wy cofał się na kory tarz, wracaj ąc do swoich obowiązków. – I twój oj -
ciec także by łby z ciebie dum ny.
N
astępnego dnia znowu by liśm y skazani na areszt dom owy. Od czasu do czasu sły szałam
skrzy pnięcie podłogi i odwracałam głowę, spodziewaj ąc się, że tata wy j dzie z garażu, z włosam i
j ak zwy kle posklej any m i farbą. Ale świadom ość, że to się nie zdarzy, nie wy dawała się taka
okropna, kiedy sły szałam głos May i wdy chałam zapach pudru dla niem owląt Astry. Dom wy da-
wał się pełny i to na razie wy starczało – by ło w pewien sposób pocieszaj ące.
Uznałam , że Lucy nie powinna tutaj chodzić w stroj u pokoj ówki i po j ej krótkich protestach
dałam j ej m oj e stare ubranie, które by ło na m nie za m ałe, ale za duże na May. Ponieważ m am a
starała się czy m ś zaj ąć, gotowała i podawała wszy stkim j edzenie, a j a zdecy dowałam się trochę
stonować m oj e zachowanie podczas poby tu w dom u, główny m zadaniem Lucy by ło bawienie
się z Geradem i May, co robiła z przy j em nością.
Zebraliśm y się wszy scy w salonie, zaj m uj ąc się swoim i sprawam i. Ja m iałam w ręku książkę,
a Kota tkwił przed telewizorem , przy pom inaj ąc m i o Celeste. Uśm iechnęłam się – m ogłam się
założy ć, że ona teraz robi to sam o.
Lucy, May i Gerad grali w karty na podłodze i każde z nich śm iało się, kiedy udało m u się wy -
grać partię. Kenna siedziała na kanapie, oparta o Jam esa, którzy trzy m ał w ram ionach m alutką
Astrę i karm ił j ą butelką. Dostrzegałam wy raźnie zm ęczenie na j ego twarzy, ale także ogrom ną
dum ę z powodu pięknej żony i córeczki.
To by ło prawie tak, j akby nic się nie zm ieniło, ale kątem oka widziałam Aspena w m undurze,
stoj ącego przy nas na straży. Musiałam pam iętać, że w rzeczy wistości nic j uż nie m iało by ć takie
sam o.
Usły szałam , że m am a pociąga nosem , zanim j eszcze zobaczy łam , że wchodzi do pokoj u z ko-
ry tarza. Odwróciłam głowę i patrzy łam , j ak podchodzi do nas, trzy m aj ąc kilka kopert.
– Jak się czuj esz, m am o? – zapy tałam .
– W porządku. Trudno m i ty lko uwierzy ć, że go nie m a.
– Przełknęła ślinę, zm uszaj ąc się do powstrzy m ania łez.
To by ło dziwne. Bardzo wiele razy wątpiłam w j ej przy wiązanie do taty. Nigdy nie za-
uważałam żadny ch oznak uczucia pom iędzy nim i, j akie widziałam w przy padku inny ch par. Na-
wet Aspen wtedy, kiedy wszy stko m ogło stać się za chwilę prawdziwe, ale na razie by ło trzy m ane
w ścisłej taj em nicy, okazy wał m i swoj ą m iłość bardziej niż m am a okazy wała j ą tacie.
Ale widziałam , że to nie j est ty lko niepokój o to, j ak m a sam a wy chować May i Gerada, czy
też troska o pieniądze. Jej m ąż odszedł i nic nigdy nie m ogło tego zm ienić.
– Kota, m ógłby ś na m inutę wy łączy ć telewizor? Lucy, skarbie, zabierz m oże May i Gerada do
pokoj u Am i. Muszę chwilę porozm awiać z pozostały m i – powiedziała cicho m am a.
– Oczy wiście, proszę pani – odparła Lucy i zwróciła się do May i Gerada: – No to chodźm y.
May wy glądała na niezadowoloną, że zostaj e wy łączona z tego, co m iało się dziać, ale zdecy -
dowała się nie wy kłócać. Nie by łam pewna, czy to z powodu powagi m am y, czy też dlatego, że
uwielbiała Lucy, ale tak czy inaczej by łam z tego zadowolona.
Kiedy wy szli, m am a zwróciła się do nas:
– Wiecie, że oj ciec cierpiał na chorobę, która poj awiała się j uż wcześniej w j ego rodzinie.
My ślę, że wiedział, że zostało m u j uż niewiele czasu, ponieważ trzy lata tem u zaczął pisać listy do
was wszy stkich. – Popatrzy ła na koperty, które trzy m ała w ręku. – Kazał m i obiecać, że j eśli coś
się z nim stanie, oddam j e wam . Mam też listy dla May i Gerada, ale sądzę, że są j eszcze za m ali.
Nie czy tałam ich oczy wiście, są przeznaczone dla was, więc… Pom y ślałam , że to dobry m o-
m ent, żeby j e wam dać. Ten j est dla Kenny – powiedziała, podaj ąc kopertę. – Kota. – Mój brat
usiadł prosto i wziął swój list. Mam a podeszła do m nie. – I Am i.
Wzięłam list, niepewna, czy chcę go otwierać. To by ły ostatnie słowa m oj ego oj ca, pożegna-
nie, o który m m y ślałam , że m nie om inęło. Przesunęłam palcam i po m oim im ieniu na kopercie,
m y śląc o ty m , j ak oj ciec pisał j e długopisem . Nad „i” nam alował zabawny gry zm ołek.
Uśm iechnęłam się do siebie, j ednocześnie zastanawiaj ąc się, co go do tego skłoniło, i dochodząc
do wniosku, że to bez znaczenia. Może wiedział, że będę potrzebowała uśm iechu.
Ale w ty m m om encie przy j rzałam się uważniej – ten m ały znaczek został dodany później . Li-
tery w m oim im ieniu by ły j uż spłowiałe, ale sy m bol nad i by ł wy raźniej szy, ciem niej szy od
reszty.
Odwróciłam kopertę. Została otwarta, a potem zaklej ona z powrotem .
Spoj rzałam na Kennę i Kotę, którzy wczy ty wali się w treść swoich listów. Sprawiali wrażenie
pochłonięty ch ty m tak, że naj wy raźniej j eszcze chwilę wcześniej nie wiedzieli o ich istnieniu. To
oznaczało, że albo m am a kłam ała i przeczy tała m ój list, albo tata sam otworzy ł ponownie kopertę.
To wy starczy ło, żeby m zdecy dowała, że m uszę wiedzieć, co m i zostawił. Ostrożnie odkleiłam
taśm ę klej ącą i otworzy łam kopertę.
W środku by ł list na spłowiały m papierze i krótka wiadom ość na białej kartce. By łam ciekawa
tej krótszej wiadom ości, ale obawiałam się, że nie zrozum iem , o co chodzi, j eśli naj pierw nie po-
znam treści listu. Wy j ęłam go i usiadłam w słońcu pod oknem , żeby przeczy tać słowa taty.
Americo,
moja kochana dziewczynko. Trudno mi zacząć ten list, ponieważ czuję, że mam Ci tak wiele do
powiedzenia. Chociaż w takim samym stopniu kocham wszystkie moje dzieci, Ty zawsze zajmo-
wałaś szczególne miejsce w moim sercu. Kenna i May są zapatrzone w matkę, a Kota tak nie-
zależny, że Gerad go za to podziwia. Ty zawsze przybiegałaś do mnie. Kiedy rozbiłaś sobie ko-
lano albo dokuczały Ci bogatsze dzieciaki, zawsze chowałaś się w moich ramionach. Ta świa-
domość była dla mnie ogromnie ważna – że przynajmniej dla jednego z moich dzieci to ja je-
stem oparciem.
Ale nawet gdybyś mnie nie kochała w taki sposób, bez żadnych wątpliwości czy zahamowań,
i tak byłbym z Ciebie niezwykle dumny. Znajdujesz swoją własną drogę jako muzyk, a dźwięki
Twoich skrzypiec czy nawet Twój śpiew w domu to najsłodsza, najbardziej kojąca muzyka na
całym świecie. Żałuję, że nie mogę Ci umożliwić występów na lepszej scenie. Zasługujesz na
znacznie więcej niż stanie w cieniu na snobistycznych przyjęciach. Wciąż mam nadzieję, że Ty
będziesz jedną z tych osób, którym się poszczęści, które zdołają się wybić. Myślę, że szanse na
to ma także Kota. Jest bardzo utalentowany w tym, co robi. Ale wydaje mi się, że Kota będzie
walczyć o swój sukces, a nie jestem pewien, czy Ty masz podobną wolę walki. Nigdy nie potra-
fiłaś być tak bezwzględna jak niektóre dziewczęta z niższych klas. I po części właśnie dlatego
Cię kocham.
Jesteś dobrym człowiekiem i zdziwiłabyś się, jak rzadko to się zdarza na tym świecie. Nie
mówię, że jesteś doskonała, miałem do czynienia z Twoimi wybuchami złości i wiem, że na
pewno nie można tego o Tobie powiedzieć! Ale masz dobre serce i pragniesz, żeby wszystko
było sprawiedliwe. Jesteś dobrym człowiekiem i podejrzewam, że dostrzegasz na tym świecie
rzeczy, których nie widzi nikt inny, nawet ja.
Żałuję, że nie mogę Ci powiedzieć, ile ja widzę.
Pisząc te listy do Twoich braci i sióstr, pragnąłem przekazać im jakieś słowa mądrości. Widzę
w nich, nawet w małym Gerardzie, cechy osobowości, które mogą sprawić, że każdy rok
będzie dla nich coraz trudniejszy, jeśli nie będą nad sobą pracować i walczyć z przeciwnościa-
mi losu. W Twoim przypadku nie czuję takiej potrzeby.
Wiem, że nie pozwolisz światu wepchnąć się w życie, którego byś nie chciała. Może się mylę,
ale napiszę przynajmniej tyle: walcz, Americo. Możesz nie chcieć walczyć o rzeczy, o jakie
walczyłaby większość ludzi, takie jak pieniądze czy rozgłos, ale mimo wszystko walcz. Czego-
kolwiek pragniesz, dąż do tego z całej siły.
Jeśli będziesz potrafiła to zrobić, jeśli nie pozwolisz, żeby strach kazał Ci wybrać coś gorszego,
jako Twój ojciec będę całkowicie usatysfakcjonowany. Żyj swoim życiem. Bądź tak szczęśliwa,
jak tylko możesz, machnij ręką na to, co nie ma znaczenia, i walcz.
Kocham Cię, Kiciu. Tak bardzo, że nie potrafię nawet znaleźć słów, żeby to wyrazić. Może
zdołałbym to zawrzeć w obrazie, ale do tej koperty nie zmieści się płótno. Zresztą i tak nie
oddałoby Ci ono sprawiedliwości. Tej miłości nie da się wyrazić w malarstwie, w melodii,
w słowach. Mam nadzieję, że zawsze będziesz ją czuła, nawet gdy nie będzie mnie już, żeby Ci
to powtarzać.
Kocham Cię,
Tata
Nie j estem pewna, w który m m om encie zaczęłam płakać, ale trudno by ło m i doczy tać ostat-
nie akapity. Czułam bolesny żal, że nie będę m iała okazj i, żeby m u powiedzieć, że j a go kocham
tak sam o. Przez chwilę czułam to wy raźnie – ciepło pły nące z bezwarunkowej akceptacj i.
Podniosłam głowę i zobaczy łam , że Kenna także płacze, nadal staraj ąc się czy tać list. Kota
sprawiał wrażenie zaskoczonego, raz za razem obracał kartki, j akby czy tał j e od nowa.
Odwróciłam się i wy j ęłam m ałą karteczkę, m aj ąc nadziej ę, że nie okaże się aż tak poruszaj ąca
j ak list. Nie by łam pewna, czy zniosę dzisiaj coś więcej .
Americo,
Przepraszam Cię z całego serca. Kiedy Cię odwiedziliśmy, poszedłem do Twojego pokoju i zna-
lazłem pamiętnik Gregory’ego Illéi. Nie powiedziałaś mi, że on tam jest, sam się tego
domyśliłem. Jeśli miałaś przez to jakieś kłopoty, cała wina leży po mojej stronie. Jestem pe-
wien, że będą jakieś reperkusje z powodu tego, kim jestem, i z powodu tego, komu o tym po-
wiedziałem. Przykro mi, że zdradziłem Twoje zaufanie, ale wierzę, że zrobiłem to z nadzieją na
to, że Twoja przyszłość i przyszłość nas wszystkich może być lepsza.
Popatrz na Gwiazdę Polarną,
Odwieczną przewodniczkę.
Niech nigdy cię nie opuszczą
Prawda, honor i to, co słuszne.
Kocham Cię,
Shalom
Stałam nieruchom o przez kilka m inut, próbuj ąc rozwikłać tę zagadkę. Reperkusj e? To, kim by ł
i kom u o ty m powiedział? O co chodziło w ty m wierszu?
Powoli zaczęłam sobie przy pom inać słowa Augusta, że nie dowiedział się o istnieniu pam iętni-
ka z m oj ego wy stąpienia podczas Biuletynu, i że wiedzieli o j ego zawartości więcej , niż j a powie-
działam .
Kim jestem… komu o tym powiedziałem… popatrz na Gwiazdę Polarną…
Popatrzy łam na podpis taty i przy pom niałam sobie, że tak sam o podpisy wał listy, które przy -
sy łał do m nie do pałacu. Zawsze m y ślałam , że pisał o w zabawny sposób. To by ły ośm ioram ien-
ne gwiazdki: Gwiazdy Polarne.
Ten gry zm ołek nad i w m oim im ieniu. Czy to m iało coś dla m nie znaczy ć? Czy to j uż coś zna-
czy ło, ponieważ rozm awialiśm y z Augustem i Georgią?
August i Georgia! Kom pas, który nosił: osiem kierunków. Wzory na j ej kurtce to nie by ły
kwiatki. Jedno i drugie wy glądało inaczej , ale to na pewno by ły gwiazdki. Chłopak, którego skazała
Kriss podczas Osądzenia. Tatuaż na j ego szy i to nie by ł krzy ży k.
W ten sposób się rozpoznawali.
Mój oj ciec by ł rebeliantem z frakcj i północnej .
Miałam wrażenie, że widy wałam te gwiazdki w inny ch m iej scach. Może spaceruj ąc po targu
albo nawet w pałacu. Czy m iałam j e pod sam y m nosem j uż od lat?
Oszołom iona, podniosłam głowę. Aspen czekał w pobliżu, a w j ego oczach kry ły się py tania,
który ch nie m ógł zadać na głos.
Mój oj ciec by ł rebeliantem . Na pół zniszczona książka do historii, schowana w j ego pokoj u,
przy j aciele na pogrzebie, który ch nie znałam … córka im ieniem Am erica. Gdy by m w ogóle
zwracała na to uwagę, wiedziałby m j uż wiele lat tem u.
– To wszy stko? – zapy tał Kota z urazą w głosie. – Co do diabła m am z ty m zrobić?
Odwróciłam się od Aspena i spoj rzałam na Kotę.
– Co się stało? – zapy tała m am a, wracaj ąc do pokoj u i niosąc herbatę.
– Ten list taty. Zostawił m i ten dom . Co j a m am zrobić z tą ruderą? – Kota wstał, zgniataj ąc
kartki w garści.
– Kota, tata napisał to, zanim się wy prowadziłeś – wy j aśniła Kenna, nadal m ocno poruszona. –
Chciał zadbać o twoj ą przy szłość.
– W takim razie zawiódł całkowicie, nie? Czy kiedy kolwiek nie chodziliśm y głodni? Ten dom
i tak by niczego nie zm ienił. Sam m usiałem o siebie zadbać. – Kota rzucił list, a kartki rozsy pały
się na podłodze. Westchnął z iry tacj ą. – Czy m am y tu coś m ocniej szego do picia? Aspen, przy -
nieś m i coś – zażądał, nawet nie patrząc w stronę Aspena.
Odwróciłam się i zobaczy łam na twarzy Aspena wiele uczuć, które odm alowały się ty lko na
m om ent: iry tacj ę, współczucie, dum ę, akceptacj ę. Skierował się do kuchni.
– Stój ! – rozkazałam . Aspen zatrzy m ał się.
Kota podniósł głowę, ziry towany.
– To j ego praca, Am i.
– Nie, wcale nie – warknęłam . – Może zapom niałeś, ale Aspen j est teraz Dwój ką. By łoby
właściwe, gdy by ś to ty przy niósł j em u coś do picia. Nie ty lko ze względu na j ego status, ale ze
względu na wszy stko, co dla nas robi.
Na twarzy Koty poj awił się paskudny uśm ieszek.
– Aha. Czy Maxon o ty m wie? Czy wie, że to dalej trwa? – zapy tał, m achaj ąc leniwie palcem
m iędzy nam i.
Serce m i się zatrzy m ało.
– Jak m y ślisz, co by zrobił? Po tam tej całej chłoście m nóstwo ludzi m ówiło, że z tą dziewczy ną
obeszli się za łagodnie, biorąc pod uwagę, co zrobiła. – Kota z saty sfakcj ą oparł ręce na biodrach,
patrząc na nas z trium fem .
Nie m ogłam nic powiedzieć. Aspen także m ilczał, a j a zastanawiałam się, czy ta cisza pom aga
nam , czy też nas pogrąża.
W końcu odezwała się m am a.
– Czy to prawda?
Musiałam się zastanowić. Musiałam znaleźć właściwy sposób, żeby to wy j aśnić. Albo m etodę,
żeby walczy ć, ponieważ to przecież nie by ła prawda… j uż nie.
– Aspen, idź zaj rzy j do Lucy – poleciłam . Podszedł do drzwi, ale Kota zaprotestował.
– Nie, on m a zostać!
Straciłam nad sobą panowanie.
– Powiedziałam , że wy chodzi! A wy siadaj cie!
Ton m oj ego głosu, nieprzy pom inaj ący niczego, co dotąd sły szałam , zaskoczy ł wszy stkich.
Mam a usiadła naty chm iast, zaszokowana. Aspen zniknął w kory tarzu, a Kota, powoli i niechętnie,
także zaj ął m iej sce.
Spróbowałam się skoncentrować.
– Tak, przed Elim inacj am i spoty kałam się z Aspenem . Zam ierzaliśm y o ty m powiedzieć
wszy stkim , kiedy odłoży m y dość pieniędzy na ślub. Ale zanim wy j echałam , zerwaliśm y ze sobą,
a potem poznałam Maxona. Czuj ę coś do Maxona i nawet j eśli Aspen spędza ze m ną dużo czasu,
nic m iędzy nam i nie m a. – Już nie ma – dodałam w m y ślach.
Potem zwróciłam się do Koty :
– Jeśli choć przez sekundę m y ślałeś, że m ożesz naginać prawdę o m oj ej przeszłości i próbować
m nie nią szantażować, to lepiej się nad ty m zastanów. Py tałeś m nie kiedy ś, czy opowiedziałam
Maxonowi o tobie, i rzeczy wiście zrobiłam to. Wie doskonale, j ak bardzo niewdzięczny m i pozba-
wiony m kręgosłupa draniem j esteś.
Kota zacisnął wargi, gotów wy buchnąć. Szy bko m ówiłam dalej :
– I powinieneś wiedzieć, że Maxon m nie uwielbia – oznaj m iłam wy niośle. – Jeśli m y ślisz, że
przełoży twoj e słowa nad m oj e, m ożesz by ć zdziwiony, j ak szy bko m ogłaby zostać wcielona
w ży cie m oj a sugestia, żeby to twoj e ręce wy chłostać, gdy by m ty lko tak zdecy dowała. Chcesz
m nie wy próbować?
Kota zacisnął pięści, wy raźnie rozważaj ąc za i przeciw. Gdy by m m iała racj ę, a j ego dłonie
zostały by zm asakrowane, to by oznaczało koniec j ego kariery.
– Dobrze – powiedziałam . – A j eśli usły szę od ciebie choć j edno nieży czliwe słowo o tacie,
m im o wszy stko m ogę to zrobić. Miałeś ogrom ne szczęście, że oj ciec tak bardzo cię kochał. Zosta-
wił ci dom i chociaż m ógł zm ienić zapis, kiedy się wy prowadziłeś, nie zrobił tego. Nadal pokładał
w tobie nadziej ę, czego j a nie potrafiłaby m zrobić.
Wy szłam gwałtownie, wróciłam do m oj ego pokoj u i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zapo-
m niałam , że będą tam na m nie czekać Gerad, May, Lucy i Aspen.
– Spoty kałaś się z Aspenem ? – zapy tała May.
Wstrzy m ałam oddech.
– Mówiłaś trochę za głośno – wy j aśnił Aspen.
Popatrzy łam na Lucy, która m iała łzy w oczach. Nie chciałam j ej zm uszać do dochowy wania
kolej nej taj em nicy, a sam a m y śl o ty m wy raźnie sprawiała j ej ból. By ła tak uczciwa i loj alna.
Jak m ogłam j ą prosić, żeby wy bierała m iędzy m ną, a rodziną, której przy sięgała służy ć?
– Powiem o wszy stkim Maxonowi, kiedy wrócim y – powiedziałam do Aspena. – My ślałam , że
w ten sposób chronię ciebie i siebie sam ą, ale ty lko okłam y wałam siebie i wszy stkich. Jeśli wie
Kota, to m oże wiedzieć ktoś j eszcze. Chcę, żeby Maxon dowiedział się o ty m ode m nie.
R
esztę dnia spędziłam ukry ta w swoim pokoj u. Nie chciałam widzieć oskarży cielskiej twarzy
Koty ani odpowiadać na py tania m am y. Naj gorsza by ła Lucy. Wy glądała na okropnie
przy gnębioną ty m , że trzy m ałam przed nią coś takiego w taj em nicy. Nie chciałam nawet, żeby
m i usługiwała. Wy dawało się, że naj lepiej się czuj e, pom agaj ąc w m iarę potrzeby m oj ej m am ie
albo bawiąc się z May.
I tak m iałam zby t wiele rzeczy do przem y ślenia, żeby spędzać czas w j ej towarzy stwie.
Układałam sobie w głowie, co powiem Maxonowi. Próbowałam znaleźć naj lepszy sposób, żeby
przekazać m u tę inform acj ę. Czy powinnam zataić to, co j a i Aspen robiliśm y w pałacu? Jeśli
j ednak tak zrobię, a on zapy ta wprost, to czy nie będzie to j eszcze gorsze, niż gdy by m przy znała
się od razu?
Potem m oj e m y śli zm ieniły kierunek. Zaczęłam się zastanawiać nad ty m , co m ój tata m ówił
i robił przez te wszy stkie lata. Czy nieznaj om i na j ego pogrzebie to naprawdę by li rebelianci? Czy
to m ożliwe, że by ło ich tak wielu?
Czy powinnam powiedzieć o ty m Maxonowi? Czy będzie m nie chciał, j eśli się dowie, że m oj a
rodzina m a powiązania z rebeliantam i? Wy dawało się, że któraś j eszcze dziewczy na z Elity by ła
w pałacu ze względu na powiązania z nim i. A co będzie, j eśli m oj e powiązania skreślą m nie
w j ego oczach? To się wy dawało m ało prawdopodobne teraz, kiedy zaprzy j aźniliśm y się z Augu-
stem , ale m im o wszy stko.
Zastanawiałam się, co Maxon teraz robi. Może pracuj e. A m oże szuka sposobu, żeby się wy -
m igać od pracy. Nie by ło m nie tam , żeby m ógł m nie zabierać na spacery albo siedzieć ze m ną.
Zastanawiałam się, czy Kriss zaj m uj e m oj e m iej sce.
Zasłoniłam oczy i spróbowałam pom y śleć spokoj nie. Jak m iałam to wszy stko przetrwać?
Rozległo się pukanie do drzwi. Nie wiedziałam , czy to pogorszy, czy poprawi m ój nastrój , ale
powiedziałam m im o wszy stko gościowi, żeby wszedł.
Do środka zaj rzała Kenna, po raz pierwszy, odkąd przy j echałam do dom u, bez Astry.
– Wszy stko w porządku?
Potrząsnęłam głową, a łzy napły nęły m i do oczu. Kenna podeszła i usiadła koło m nie na łóżku,
obej m uj ąc m nie ram ionam i.
– Tęsknię za tatą. Jego list by ł taki…
– Wiem – powiedziała. – Kiedy tu by ł, prawie się nie odzy wał, ale zostawił nam te słowa. Po
części cieszę się z tego. Nie wiem , czy um iałaby m to wszy stko zapam iętać, gdy by tego nie zapi-
sał.
– To prawda.
W ten sposób znalazłam odpowiedź na py tanie, które bałam się zadać. Nikt poza m ną nie wie-
dział, że tata by ł rebeliantem .
– Więc… ty i Aspen?
– To j uż skończone, przy sięgam .
– Wierzę ci. Kiedy pokazuj ą cię w telewizj i, powinnaś widzieć siebie, j ak patrzy sz na Maxona.
Nawet ta cała, j ak j ej tam , Celeste? – Kenna przewróciła oczam i.
Uśm iechnęłam się w duchu.
– Próbuj e wy glądać, j akby by ła w nim zakochana, ale widać, że to nieprawda. A przy naj m -
niej nie taka prawda, j ak ona by chciała.
Pry chnęłam .
– Nie m asz nawet poj ęcia, j ak bardzo m asz racj ę.
– Zastanawiałam się, j ak długo to trwało. To znaczy, to z Aspenem .
– Dwa lata. Zaczęło się, kiedy ty wy szłaś za m ąż, a Kota się wy prowadził. Spoty kaliśm y się
w dom ku na drzewie m niej więcej raz na ty dzień. Oszczędzaliśm y, żeby się pobrać.
– By łaś w nim zakochana?
Czy nie powinnam odpowiedzieć j ej od razu? Czy nie powinnam powiedzieć j ej , że bez cienia
wątpliwości by łam pewna, że kocham Aspena? Ale teraz przestałam by ć tego pewna. Może wte-
dy tak by ło, ale czas i odległość sprawiały, że wszy stko wy glądało inaczej .
– Tak m y ślę. Ale to inne…
– To inne uczucie niż to, j akie ży wisz do Maxona? – dom y śliła się.
Potrząsnęłam głową.
– To wszy stko wy daj e się teraz takie dziwne. Przez tak długi czas Aspen by ł j edy ny m
m ężczy zną, z który m potrafiłam sobie siebie wy obrazić. By łam gotowa, żeby zostać Szóstką.
A teraz?
– A teraz j esteś pięć m inut od zostania nową księżniczką?
– Śm iertelna powaga w j ej głosie sprawiła, że to zabrzm iało kom icznie, więc obie
roześm iały śm y się z tej ogrom nej zm iany w m oim ży ciu.
– Dziękuj ę ci za to.
– Od tego są siostry.
Popatrzy łam j ej w oczy i zobaczy łam , że to j ą w j akiś sposób zraniło.
– Przepraszam , że nie powiedziałam ci wcześniej .
– Ale m ówisz teraz.
– To nie dlatego, że ci nie ufałam . Ale m y ślę, że częściowo dlatego to by ło takie szczególne. To,
że Aspen by ł m oj ą taj em nicą. – Kiedy powiedziałam na głos te słowa, uświadom iłam sobie, że to
prawda. Owszem , ży wiłam do Aspena uczucie, ale to okoliczności, w j akich się znaj dowaliśm y,
sprawiały, że by ło ono j eszcze słodsze: taj em nica, pospieszne dotknięcia, m y śl o celu, do którego
warto j est dąży ć.
– Rozum iem , Am i, naprawdę. Po prostu m am nadziej ę, że nigdy nie uważałaś, że m usisz za-
chować to w taj em nicy. Na m nie zawsze m ożesz liczy ć.
Westchnęłam i razem z ty m oddechem uleciało wiele m oich zm artwień. Przy naj m niej na
chwilę m ogłam oprzeć głowę na ram ieniu Kenny. Przy j em nie by ło odzy skać j asność m y ślenia.
– To j ak, czy j eszcze łączy was cokolwiek z Aspenem ? Co on do ciebie czuj e?
Westchnęłam i usiadłam prosto.
– Próbuj e m i coś powiedzieć, coś o ty m , że zawsze m nie kochał. A j a wiem , że powinnam m u
powiedzieć, że to nie m a znaczenia i że kocham Maxona, ale…
– Ale?
– A j eśli Maxon wy bierze inną? Nie m ogę zostać z niczy m . Jeśli Aspen nadal m y śli, że istniej e
j akaś szansa, m oże m ogliby śm y znowu spróbować, kiedy to wszy stko się skończy.
Kenna popatrzy ła na m nie surowo.
– Traktuj esz Aspena j ako opcj ę rezerwową?
Ukry łam twarz w dłoniach.
– Wiem , wiem . Jestem okropna, prawda?
– Am i, j esteś na to za dobra. A j eśli kiedy kolwiek ci na nim zależało, m usisz powiedzieć m u
prawdę tak sam o pilnie, j ak m usisz powiedzieć prawdę Maxonowi.
Rozległo się pukanie do drzwi.
– Proszę.
Zarum ieniłam się lekko, kiedy w progu poj awił się Aspen w towarzy stwie przy gnębionej Lucy.
– Musisz się ubrać i spakować – powiedział.
– Coś się stało? – wstałam , od razu spięta.
– Wiem ty lko, że Maxon chce, żeby ś j ak naj szy bciej wracała do pałacu.
Westchnęłam , nic nie rozum iej ąc. Powinnam m ieć j eszcze j eden dzień. Kenna znowu obj ęła
m nie ram ieniem i uściskała lekko, a potem wróciła do salonu. Aspen wy szedł, a Lucy zabrała ty l-
ko swój strój pokoj ówki i poszła do łazienki, żeby się przebrać, zam y kaj ąc za sobą drzwi.
Kiedy znowu zostałam sam a, przem y ślałam wszy stko j eszcze raz. Kenna m iała racj ę. Wie-
działam j uż, co czuj ę do Maxona, i przy szedł czas, żeby zrobić to, co doradził m i tata, co powin-
nam by ła robić od sam ego początku. Musiałam walczy ć.
Ponieważ czułam , że to będzie trudniej sze zadanie, zam ierzałam naj pierw porozm awiać z Ma-
xonem . Kiedy to zostanie wy j aśnione, niezależnie od efektów, zastanowię się, co powiedzieć
Aspenowi.
To działo się tak powoli, że potrzebowałam chwili, żeby sobie uświadom ić, j ak bardzo się zm ie-
niłam . Ale wiedziałam j uż od ty godni i nadal zachowy wałam swoj e uczucia dla siebie. Musiałam
zrobić właściwą rzecz i powiedzieć m u to. Musiałam uwolnić Aspena.
Sięgnęłam do walizki, szukaj ąc pakunku na sam y m j ej dnie. Kiedy znalazłam zwój m ateriału,
rozwinęłam go i wy j ęłam słoik. Jednocentówka nie by ła teraz sam otna w towarzy stwie bransolet-
ki, ale to nie m iało znaczenia.
Wzięłam słoiczek z m onetą i postawiłam go na parapecie, zostawiaj ąc go tam , gdzie powinien
by ł zostać j uż dawno tem u.
Większość podróży sam olotem spędziłam na powtarzaniu sobie tego, co m iałam zam iar powie-
dzieć Maxonowi. Bałam się tego, ale wiedziałam , że dopiero kiedy pozna prawdę, będziem y m o-
gli posunąć nasz związek dalej .
Podniosłam głowę, siedząc na wy godny m fotelu z ty łu sam olotu. Aspen i Lucy siedzieli bliżej
przodu, po przeciwnej stronie przej ścia, pogrążeni w rozm owie. Lucy nadal wy glądała na
wy trąconą z równowagi i wy dawało się, że wy daj e Aspenowi j akieś instrukcj e. On słuchał j ej
w m ilczeniu, kiwaj ąc głową na j ej propozy cj e. Potem wróciła na swoj e m iej sce, a Aspen wstał.
Pochy liłam szy bko głowę z nadziej ą, że nie zauważy ł, j ak ich szpieguj ę.
Próbowałam udawać bardzo zainteresowaną m oj ą książką, aż do chwili, kiedy podszedł.
– Pilot m ówi, że za j akieś pół godziny ląduj em y – poinform ował m nie.
– Rozum iem . Świetnie.
Aspen zawahał się.
– Przy kro m i z powodu Koty.
– Nie m a żadnego powodu, żeby ci by ło przy kro. On j est po prostu podły.
– Nie, m am powody. Kilka lat tem u żartował sobie, że się w tobie podkochuj ę, ale go zby łem .
My ślę, że m nie wtedy przej rzał. Od tam tej pory m usiał nas obserwować. Powinienem chy ba
by ć ostrożniej szy. Powinienem …
– Aspen.
– Tak?
– Wszy stko będzie dobrze. Zam ierzam powiedzieć Maxonowi prawdę i wziąć za wszy stko od-
powiedzialność. Ty m asz rodzinę, która na tobie polega. Jeśli coś się z tobą stanie…
– Mer, próbowałaś m nie przed ty m powstrzy m ać, a j a by łem zby t uparty, żeby cię słuchać.
To m oj a wina.
– Nie, to nieprawda.
Aspen odetchnął głębiej .
– Posłuchaj … Muszę ci coś powiedzieć. Wiem , że to będzie trudne, ale m usisz to wiedzieć.
Kiedy m ówiłem , że będę cię zawsze kochał, m ówiłem szczerze. I j a…
– Przestań – poprosiłam . Wiedziałam , że m uszę m u powiedzieć prawdę, ale by łam w stanie
stawić czoło ty lko j ednem u wy znaniu j ednocześnie. – W ty m m om encie nie poradzę sobie z ty m .
Mój świat właśnie stanął na głowie i zam ierzam zrobić coś, czego się śm iertelnie boj ę.
Chciałaby m , żeby ś na razie dał m i trochę spokoj u.
Aspen sprawiał wrażenie rozczarowanego m oj ą decy zj ą, ale nie kwestionował j ej .
– Jak sobie pani ży czy. – Wrócił na swoj e m iej sce, a j a poczułam się j eszcze gorzej niż przed-
tem .
W
chodząc znowu do pałacu, czułam się nieprawdopodobnie na swoim m iej scu. Pokoj ówka,
której nigdy wcześniej nie widziałam , zabrała m ój płaszcz, a Aspen podszedł do j akiegoś gwardzi-
sty i poinform ował przy ciszony m głosem , że rano złoży pełen raport z tego wy j azdu. Skiero-
wałam się do schodów, ale pokoj ówka zatrzy m ała m nie.
– Nie chciałaby panienka zaj rzeć na przy j ęcie?
– Nie rozum iem ? – Czy żby zam ierzano świętować m ój powrót?
– W Kom nacie Dam , panienko. Jestem pewna, że na panienkę czekaj ą.
To wy j aśniało m niej , niż by m chciała, ale zeszłam ze stopnia i skręciłam za róg kory tarza, kie-
ruj ąc się do Kom naty Dam . Widok znaj om y ch kory tarzy by ł bardziej pocieszaj ący, niż
m ogłaby m się spodziewać. Oczy wiście, nadal tęskniłam za tatą, ale cieszy łam się, że nie m uszę
na każdy m kroku widzieć rzeczy, które by m i o nim przy pom inały. Jedy ną rzeczą, która m ogłaby
sprawić, że czułaby m się j eszcze lepiej , by łby spacer ty m i kory tarzam i w towarzy stwie Maxona.
Zastanawiałam się, czy by po niego nie posłać, kiedy usły szałam ogłuszaj ący hałas dobie-
gaj ący z Kom naty Dam . To m nie zaskoczy ło – sądząc po natężeniu dźwięku, czekała tam na m nie
połowa Illéi.
Ostrożnie otworzy łam drzwi. Kiedy ty lko Tina – co ona tu robiła? – zauważy ła bły sk m oich
włosów, naty chm iast zawołała na całą salę:
– Już j est! Am i wróciła!
Sala wy buchnęła wiwatam i, a j a nic nie rozum iałam . Em m ica, Ashley, Bariel… wszy stkie tu
by ły. Rozej rzałam się, ale wiedziałam , że to nie m a sensu. Marlee nie zostałaby tu zaproszona.
Celeste podbiegła do m nie i uściskała m nie m ocno.
– Aaaa, ty m ałpo, wiedziałam , że zdąży sz!
– Co takiego? – zapy tałam .
Nie by ła w stanie wy j aśnić m i tego dostatecznie szy bko, bo pół sekundy później Kriss także
uściskała m nie i zaczęła m i krzy czeć do ucha. W j ej oddechu czułam , że m usiała j uż sporo
wy pić, a kieliszek w ręku potwierdzał, że nie zam ierzała na razie przestawać.
– To m y ! – wrzasnęła. – Maxon j utro m a ogłosić zaręczy ny ! To j edna z nas!
– Jesteś pewna?
– Elise i j a zostały śm y wczoraj wy kopane, ale Maxon posłał po wszy stkie dziewczęta, żeby
urządzić przy j ęcie, więc m ogły śm y zostać – potwierdziła Celeste. – Elise źle to przy j ęła, wiesz
j aka j est j ej rodzina. Uważa, że ich zawiodła.
– A ty ? – zapy tałam nerwowo.
Celeste wzruszy ła ram ionam i i uśm iechnęła się.
– E tam .
Roześm iałam się, sły sząc to, a chwilę później ktoś wsunął m i w rękę drinka.
– Za Kriss i Am i, ostatnie kandy datki! – zawołał ktoś inny.
Ta wiadom ość sprawiała, że kręciło m i się w głowie. Maxon postanowił zakończy ć Elim inacj e,
odesłać wszy stkie dziewczy ny do dom u. Zdecy dował się na to, kiedy m nie nie by ło. Czy to zna-
czy, że za m ną tęsknił? Czy to znaczy, że uświadom ił sobie, że m oże się beze m nie obej ść?
– Napij się – nalegała Celeste, przechy laj ąc m ój kieliszek. Wy piłam duszkiem szam pana
i zaczęłam kasłać. Zm iana czasu, napięcie em ocj onalne ostatnich dni i nagła porcj a alkoholu
sprawiły, że od razu zakręciło m i się w głowie.
Patrzy łam , j ak dziewczy ny tańczy ły na kanapach, świętuj ąc, pom im o że przegrały. Celeste
siedziała w kącie z Anną i wy glądała, j akby przepraszała raz za razem za swoj e zachowanie. Elise
weszła po cichu i uściskała m nie, a potem znowu się wy cofała. Wszy stko by ło j edny m radosny m
wirem , a j a poczułam , że j estem szczęśliwa, nawet j eśli nie by łam całkowicie pewna, j ak to się
m a zakończy ć.
Odwróciłam się i nieoczekiwanie zobaczy łam Kriss, która m nie obj ęła.
– No dobrze – powiedziała. – Obiecaj m y sobie, że j utro niezależnie od wszy stkiego będziem y
się cieszy ć ze szczęścia tej drugiej .
– To dobry pom y sł! – zawołałam , przekrzy kuj ąc otaczaj ący nas hałas. Roześm iałam się
i opuściłam spoj rzenie.
W ułam ku sekundy uświadom iłam sobie coś niezwy kle ważnego. Bły sk srebra na szy i Kriss na-
gle zaczął oznaczać o wiele więcej niż zaledwie kilka dni tem u.
Wstrzy m ałam oddech, a Kriss popatrzy ła na m nie py taj ąco, nie rozum iej ąc, co się stało. Cho-
ciaż to by ło nieuprzej m e i nagłe, wy ciągnęłam j ą z sali i odeszłam z nią kawałek kory tarzem .
– Dokąd idziem y ? – zapy tała. – Am i, co się stało?
Zaciągnęłam j ą za róg, do dam skiej łazienki, upewniaj ąc się, czy j esteśm y sam e, zanim się
odezwałam .
– Jesteś rebeliantką – oskarży łam j ą.
– Co takiego? – zapy tała, trochę za dobrze przy gotowana. – Zwariowałaś. – Ale j ej ręka uniosła
się do szy i, zdradzaj ąc j ą.
– Wiem , co znaczy ta gwiazdka, Kriss, więc nie okłam uj m nie – powiedziałam spokoj nie.
Po dobrze wy liczonej pauzie Kriss westchnęła.
– Nie zrobiłam niczego niezgodnego z prawem . Nie organizuj ę żadny ch protestów, ty lko popie-
ram ich sprawę.
– Jasne – warknęłam . – Ale na ile bierzesz udział w Elim inacj ach, bo zależy ci na Maxonie,
a na ile dlatego, że twoj a grupa chciałaby kogoś ze swoich na tronie?
Kriss m ilczała przez chwilę, zastanawiaj ąc się nad doborem słów. Zacisnęła zęby, podeszła do
drzwi i zam knęła j e na klucz.
– Jeśli m usisz wiedzieć, tak, zostałam … zaprezentowana królowi j ako j edna z m ożliwości. Je-
stem pewna, że j uż się zdąży łaś dom y ślić, ale cała ta loteria by ła śm iechu warta.
Skinęłam głową.
– Król by ł… i nadal j est… całkowicie nieświadom y, ile kandy datek Północy zostało zgłoszo-
ny ch do wy boru. Ja by łam ty lko j edną z wielu m aj ący ch nadziej ę na osiągnięcie tego celu,
i początkowo by łam całkowicie oddana m oj ej sprawie. Nie rozum iałam Maxona i nie wy dawało
m i się, żeby m u na m nie zależało. Ale potem poznałam go bliżej i naprawdę by ło m i przy kro, że
w ogóle się m ną nie interesuj e. Po ty m , j ak odeszła Marlee, a j ego więź z tobą zaczęła się roz-
luźniać, zobaczy łam go w całkowicie nowy m świetle. Możesz uważać, że przy j echałam tutaj
z niewłaściwy ch pobudek i m oże m asz racj ę. Ale teraz j estem tutaj z całkowicie innego powodu.
Kocham Maxona i nadal o niego walczę. Uważam , że razem m ogliby śm y dokonać wielkich rze-
czy. Więc j eśli m y ślisz, że m ożesz m nie próbować szantażować albo m nie wy dać, zapom nij
o ty m . Nie zam ierzam się wy cofy wać. Rozum iesz m nie?
Kriss nigdy nie przem awiała tak stanowczo, a j a nie wiedziałam , czy przy czy ną by ło to, że
całkowicie wierzy w swoj e słowa, czy też duża ilość szam pana. Przez chwilę wy dawała się tak
woj ownicza, że nie wiedziałam , co powiedzieć.
Chciałam j ej powiedzieć, że j a i Maxon także m ożem y dokonać wielkich rzeczy, że prawdopo-
dobnie j uż zrobiliśm y więcej , niż się m ogła dom y ślać. Ale to nie by ła odpowiednia pora na prze-
chwałki. Poza ty m pod wielom a względam i by ły śm y podobne. Ja przy j echałam tutaj ze względu
na m oj ą rodzinę, ona także przy j echała ze względu na coś w rodzaj u rodziny. Dlatego przekro-
czy ły śm y te drzwi i znalazły śm y drogę do serca Maxona. Co by to dało, gdy by śm y się teraz
skłóciły ?
Uznała m oj e m ilczenie za zgodę na to, że będę się zachowy wać przy zwoicie, i odpręży ła się
trochę.
– Doskonale. A teraz, j eśli m i wy baczy sz, wracam na przy j ęcie.
Rzuciła m i zim ne spoj rzenie i wy szła z łazienki, zostawiaj ąc m nie z uczuciem wewnętrznej roz-
terki. Czy powinnam by ła m ilczeć? Czy powinnam przy naj m niej kom uś o ty m powiedzieć? Czy
to w ogóle by ło coś złego?
Westchnęłam i także wy szłam z łazienki. Nie by łam j uż w nastroj u do świętowania, więc
poszłam ty lny m i schodam i do m oj ego pokoj u.
Chociaż chciałam zobaczy ć Anne i Mary, by łam zadowolona, że nie zastałam nikogo w pokoj u.
Rzuciłam się na łóżko i spróbowałam się zastanowić. Kriss by ła rebeliantką. Zgodnie z j ej słowa-
m i, nie robiła nic niebezpiecznego, ale nadal się zastanawiałam , co to dokładnie oznaczało. Mu-
siała by ć tą osobą, o której m ówili August i Georgia. Skąd w ogóle przy szło m i do głowy, że to
m oże by ć Elise?
Czy to Kriss pom agała im dostać się do pałacu? Czy wskazy wała im , gdzie m aj ą szukać intere-
suj ący ch ich rzeczy ? Ja m iałam swoj e taj em nice, ale nigdy nie zastanawiałam się nad ty m , co
m ogą ukry wać inne dziewczęta. Powinnam by ła to robić.
Co m ogłaby m zresztą powiedzieć? Jeśli Maxona i Kriss łączy ło prawdziwe uczucie, każda
próba zdem askowania j ej wy glądałaby j ak rozpaczliwe działanie w celu uzy skania przewagi.
A nawet gdy by to podziałało, nie chciałam w ten sposób zdoby wać Maxona.
Chciałam , żeby wiedział, że go kocham .
Kiedy ktoś zapukał do drzwi, zastanawiałam się, czy m am otworzy ć. Jeśli to by ła Kriss z dal-
szy m i wy j aśnieniam i albo któraś z dziewcząt, chcąca m nie zaciągnąć na dół, nie m iałam ochoty
teraz z nim i rozm awiać. W końcu podniosłam się j ednak i podeszłam do drzwi.
W progu stał Maxon z wy pchaną kopertą i m ały m pudełeczkiem zapakowany m w papier pre-
zentowy.
W tej j ednej sekundzie, w której stwierdziliśm y, że j esteśm y znowu w ty m sam y m m iej scu,
m iałam wrażenie, że powietrze wokół nas naelektry zowało się m agią, sprawiaj ąc, że boleśnie po-
czułam , j ak bardzo tęskniłam za Maxonem .
– Cześć – przy witał się. Sprawiał wrażenie lekko oszołom ionego, j akby nie potrafił wy m y ślić
nic więcej do powiedzenia.
– Cześć.
Patrzy liśm y na siebie.
– Chcesz wej ść? – zaproponowałam .
– Ach. No, tak, chcę. – Coś by ło nie tak. Maxon zachowy wał się inaczej , j akby by ł zdenerwo-
wany.
Cofnęłam się o krok, żeby m ógł przej ść koło m nie. Rozej rzał się po pokoj u, j akby zm ienił się
w j akiś sposób, od kiedy by ł tu po raz ostatni.
Potem popatrzy ł na m nie.
– Jak się czuj esz?
Uświadom iłam sobie, że prawdopodobnie chodziło m u o m oj ego tatę i przy pom niałam sobie,
że zakończenie Elim inacj i nie by ło j edy ną rzecz, j aka zm ieniła się w m oim ży ciu.
– W porządku. Trudno m i uwierzy ć w to, że odszedł, szczególnie kiedy j estem tutaj . Mam
wrażenie, że gdy by m napisała list, on by go odebrał.
Maxon uśm iechnął się ze współczuciem .
– A j ak twoj a rodzina?
Westchnęłam .
– Mam a j akoś się trzy m a, a Kenna j est prawdziwą opoką. Martwię się przede wszy stkim
o May i Gerada. Kota nie m ógłby chy ba zachować się podlej , niż to zrobił w takiej sy tuacj i.
Zupełnie j akby w ogóle nie kochał taty, nie potrafię tego zrozum ieć – przy znałam . – Poznałeś m o-
j ego tatę. By ł cudowny.
– To prawda – zgodził się Maxon. – Cieszę się, że m iałem przy naj m niej okazj ę go spotkać.
Wiesz, widzę w tobie fragm enty j ego osobowości.
– Naprawdę?
– Oczy wiście! – Wziął kopertę i paczuszkę w j edną rękę i przy tulił m nie drugą. Poprowadził
m nie do łóżka i usiadł koło m nie. – Na przy kład twoj e poczucie hum oru. I nieustępliwość. Kiedy
rozm awialiśm y, wtedy, podczas j ego wizy ty, przepy tał m nie naprawdę dokładnie. To by ło okrop-
nie stresuj ące, ale j ednocześnie przy j em ne. Ty też nigdy nie odpuszczasz, j eśli chcesz coś wie-
dzieć. Odziedziczy łaś po nim oczy wiście oczy, ale wy daj e m i się, że także kształt nosa. I czasem
widzę, j ak prom ieniuj e z ciebie opty m izm . On sprawiał podobne wrażenie.
Chłonęłam słowa Maxona, wdzięczna za wszy stkie te rzeczy, w który ch przy pom inałam tatę.
A przecież wy dawało m i się, że Maxon nie m iał czasu go poznać.
– Chodzi m i ty lko o to, że m asz prawo by ć sm utna z tego powodu, ale m ożesz by ć pewna, że to,
co w nim naj lepsze, przetrwało – zakończy ł.
Obj ęłam Maxona, a on przy tulił m nie wolną ręką.
– Dziękuj ę.
– Mówię szczerze.
– Wiem . Dziękuj ę. – Przy sunęłam się bliżej i postanowiłam zm ienić tem at, zanim za bardzo się
wzruszę. – Co to j est? – zapy tałam , wskazuj ąc przy niesione przez niego pakunki.
– A, to. – Maxon przez chwilę bił się z m y ślam i. – To dla ciebie. Spóźniony prezent gwiazdko-
wy.
Podniósł grubą kopertę, pełną złożony ch kartek.
– Nie m ogę uwierzy ć, że naprawdę ci to daj ę, i m asz zaczekać z czy taniem , aż stąd wy j dę,
ale… chciałby m , żeby ś to zatrzy m ała.
– Zgoda – odparłam py taj ąco, kiedy odłoży ł kopertę na stolik przy m oim łóżku.
– To j est trochę m niej krępuj ące – dodał żartobliwie, podaj ąc m i pudełeczko. – Przepraszam ,
że j est tak krzy wo zawinięte.
– Wy gląda świetnie – skłam ałam , staraj ąc się nie roześm iać na widok pogniecionego papieru
i zaklej onego rozdarcia z ty łu.
W środku znalazłam ram kę ze zdj ęciem przedstawiaj ący m dom . Nie by le j aki, ale naprawdę
prześliczny, w ciepło-żółty m kolorze, otoczony trawnikiem tak gęsty m , że sam o patrzenie m ówiło
m i, z j aką przy j em nością pochodziłaby m po nim . Okna na parterze i piętrze by ły wy sokie i szero-
kie, a drzewa zacieniały część trawnika. Z j ednego z drzew zwisała nawet huśtawka.
Starałam się nie patrzeć na dom , ale na sam o zdj ęcie. By łam pewna, że to m ałe dzieło sztuki
zostało zrobione osobiście przez Maxona, chociaż nie wiedziałam , kiedy m iał okazj ę opuścić
pałac, żeby znaleźć to m iej sce.
– Jest prześliczne – przy znałam . – Sam j e zrobiłeś?
– Nie, nie. – Maxon roześm iał się i potrząsnął głową. – To nie zdj ęcie j est prezentem , ty lko
dom .
Potrzebowałam chwili, żeby j ego słowa do m nie dotarły.
– Jak to?
– Pom y ślałem , że chciałaby ś, żeby twoj a rodzina m ieszkała w pobliżu. To niedaleko stąd,
a w środku j est bardzo przestronny. My ślę, że spokoj nie znaj dzie się tam nawet m iej sce dla two-
j ej siostry i j ej bliskich.
– Co… j a… – popatrzy łam na niego, szukaj ąc wy j aśnień.
Maxon, j ak zawsze cierpliwy, zaczął tłum aczy ć coś, co j ego zdaniem powinnam j uż wiedzieć.
– Powiedziałaś m i, żeby m odesłał inne dziewczęta. Zrobiłem to. Musiałem zatrzy m ać j eszcze
j edną, takie są zasady, ale… powiedziałaś, że j eśli udowodnię, że cię kocham …
– …to m nie wy bierzesz?
– Oczy wiście, że cię wy biorę.
Całkowicie oniem iałam . Roześm iałam się nerwowo i zaczęłam go całować, śm iej ąc się
m iędzy pocałunkam i. Maxon, zadowolony z tej dem onstracj i uczuć, odwzaj em niał pocałunki
i śm iał się razem ze m ną.
– Weźm iem y ślub? – krzy knęłam , całuj ąc go znowu.
– Tak, weźm iem y ślub – roześm iał się i pozwolił się dalej atakować. Uświadom iłam sobie, że
z tej ekscy tacj i usiadłam m u na kolanach. Nie pam iętałam , j ak się tam znalazłam .
Całowałam go raz za razem … i w końcu przestaliśm y się śm iać, a potem nawet nasze uśm ie-
chy zniknęły. Żartobliwe pocałunki zaczęły się przem ieniać w coś o wiele głębszego. Kiedy się
odsunęłam i popatrzy łam Maxonowi w oczy, zobaczy łam , że są przenikliwe i skoncentrowane.
Maxon przy tulił m nie m ocniej , a j a poczułam , że serce tłucze m u się gwałtownie w piersi.
Kierowana nagle odkry ty m ogrom ny m głodem zsunęłam z niego m ary narkę, a on pom ógł m i
w ty m , na ile m ógł, tak żeby m nie nie wy puszczać. Pozwoliłam , żeby m oj e pantofle spadły na
podłogę, stukaj ąc m elody j nie. Poczułam , że nogi Maxona się poruszaj ą, kiedy on także zsunął
buty.
Nie przery waj ąc pocałunków, podniósł m nie i wsunął się głębiej na łóżko, a potem położy ł
m nie łagodnie na j ego środku. Jego wargi przesunęły się po m oj ej szy i, a j a rozluźniłam m u kra-
wat i rzuciłam go na buty.
– Łam iesz m nóstwo zasad, panno Singer.
– Jesteś księciem . Możesz m nie po prostu ułaskawić.
Roześm iał się niskim głosem , a j ego usta dotknęły m oj ego gardła, ucha i policzka.
Wy ciągnęłam m u koszulę ze spodni i zaczęłam niezgrabnie rozpinać guziki. Pom ógł m i przy kilku
ostatnich. Kiedy ostatni raz widziałam Maxona bez koszuli, nie m ogłam naprawdę tego docenić ze
względu na okoliczności. Ale teraz…
Przesunęłam lekko palcam i po j ego brzuchu, podziwiaj ąc silne m ięśnie. Kiedy m oj a dłoń do-
tarła do paska spodni, ścisnęłam go i pociągnęłam Maxona w dół. Pozwolił m i na to, przesuwaj ąc
rękę po m oj ej nodze i kładąc j ą wy godnie na udzie pod warstwam i sukienki.
Czułam , że tracę rozum , pragnęłam znacznie większej części Maxona, pragnęłam wiedzieć,
czy on m i na to pozwoli. Bez nam y słu obj ęłam go i zacisnęłam palce na j ego plecach.
Naty chm iast przestał m nie całować i odsunął się, żeby na m nie spoj rzeć.
– Co się stało? – wy szeptałam , przerażona, że popsułam tę chwilę.
– Czy to… cię nie zraża? – zapy tał nerwowo.
– Co takiego?
– Moj e plecy.
Przesunęłam dłonią po j ego policzku i spoj rzałam m u prosto w oczy, żeby nie m iał żadny ch
wątpliwości, co do niego czuj ę.
– Maxonie, część z ty ch śladów na twoich plecach j est dlatego, żeby nie znalazły się na m oich,
i za to cię kocham .
Na chwilę wstrzy m ał oddech.
– Co powiedziałaś?
Uśm iechnęłam się.
– Kocham cię.
– Możesz powtórzy ć? Ja ty lko…
Wzięłam j ego twarz w dłonie.
– Maxonie Schreave, kocham cię. Kocham cię.
– A j a kocham ciebie, Am erico Singer. Kocham cię z całego serca.
Pocałował m nie znowu i ty m razem nie przestał, kiedy przesunęłam dłonie na j ego plecy.
Wsunął ręce pode m nie, poczułam , że j ego palce poruszaj ą się z ty łu m oj ej sukni.
– Ile guzików m a ta przeklęta rzecz? – poskarży ł się.
– Wiem ! To…
Maxon usiadł, sięgnął obom a rękam i do dekoltu m oj ej sukni i j edny m stanowczy m szarp-
nięciem rozerwał j ą z przodu, odsłaniaj ąc halkę pod spodem .
Przez pełną napięcia chwilę Maxon chłonął ten widok, aż powoli znowu popatrzy ł m i w oczy.
Nie odry waj ąc od niego spoj rzenia, usiadłam i zsunęłam rękawy sukni. Po chwili zdj ęłam j ą
całkowicie i ostatecznie Maxon i j a klęczeliśm y na łóżku i całowaliśm y się powoli, a m oj e ledwie
okry te piersi przy ciskały się do niego.
Chciałam wraz z nim nie spać przez całą noc, eksplorować to nowe uczucie, które odkry liśm y.
Czułam , j akby wszy stko na świecie zniknęło… aż do chwili, kiedy usły szeliśm y nagły hałas na ko-
ry tarzu. Maxon popatrzy ł na drzwi, j akby się spodziewał, że w każdej chwili m ogą stanąć otwo-
rem . By ł spięty, bardziej wy straszony niż kiedy kolwiek wcześniej .
– To nie on – wy szeptałam . – To pewnie któraś dziewczy na wraca do pokoj u, zataczaj ąc się,
albo pokoj ówka zrzuciła coś przy sprzątaniu. Nic się nie stało.
Maxon w końcu odetchnął – nie zauważy łam , że wstrzy m y wał oddech – i opadł z powrotem na
łóżko. Zasłonił oczy ram ieniem , sfrustrowany, zm ęczony, albo j edno i drugie.
– Nie m ogę, Am i. Nie w takich okolicznościach.
– Ale j uż wszy stko dobrze, Maxonie. Jesteśm y tu bezpieczni. – Położy łam się koło niego i przy -
tuliłam do j ego ram ienia.
Maxon potrząsnął głową.
– Dla ciebie chciałby m zburzy ć wszy stkie m ury, który m i się otoczy łem . Zasługuj esz na to. Ale
teraz nie m ogę. – Popatrzy ł na m nie. – Przepraszam .
– Nie szkodzi. – Nie potrafiłam j ednak ukry ć rozczarowania.
– Nie m artw się. Chciałby m cię zabrać na prawdziwy m iesiąc m iodowy, w j akieś m iej sce,
gdzie j est ciepło i gdzie będziem y sam i. Żadny ch obowiązków, żadny ch kam er, żadny ch straży. –
Maxon obj ął m nie ram ionam i. – Tak będzie znacznie lepiej . Będę m ógł cię wtedy naprawdę roz-
pieszczać.
Kiedy tak to uj m ował, oczekiwanie nie wy dawało się tak okropne, ale j ak zwy kle m usiałam się
sprzeciwić.
– Nie m ożesz m nie rozpieszczać, Maxonie. Ja niczego nie chcę.
Leżeliśm y tak blisko, że nasze nosy się sty kały.
– Wiem o ty m . Nie zam ierzam dawać ci prezentów. No dobrze – poprawił się. – Zam ierzam
dawać ci prezenty, ale nie to m iałem na m y śli. Zam ierzam kochać cię bardziej , niż j akikolwiek
m ężczy zna kochał j akąkolwiek kobietę, bardziej niż m ogłaby ś sobie kiedy kolwiek wy m arzy ć.
Obiecuj ę ci to.
Kolej ne pocałunki by ły słodkie i pełne nadziei, tak j ak te pierwsze. Czułam , że j uż teraz Maxon
zaczy na wprowadzać w ży cie złożoną przez siebie obietnicę. Perspekty wa tego, że ktoś m oże
m nie tak kochać, by ła j ednocześnie przerażaj ąca i ekscy tuj ąca.
– Maxonie?
– Tak?
– Zostaniesz ze m ną na noc? – zapy tałam . Zachichotałam , kiedy Maxon uniósł brwi. – Będę
grzeczna, obiecuj ę. Ty lko… czy m ógłby ś tutaj spać?
Popatrzy ł na sufit i zastanowił się. W końcu uległ.
– Mogę, ale będę m usiał wy j ść bardzo wcześnie.
– Zgoda.
– Zgoda.
Maxon zdj ął spodnie i skarpetki, a potem złoży ł porządnie swoj e ubranie, żeby rano nie by ło
nadm iernie pogniecione. Kiedy z powrotem położy ł się do łóżka, przy tulił się do m nie w taki
sposób, że j ego brzuch doty kał m oich pleców. Jedno ram ię podłoży ł m i pod głowę, a drugim obj ął
m nie z czułością.
Uwielbiałam m oj e łóżko w pałacu. Poduszki przy pom inały obłoki, a m aterac utulał m nie j ak
w koły sce. Nigdy nie by ło m i za ciepło ani za zim no pod kołdrą, a koszule nocne wy dawały się tak
delikatne, j akby m by ła ubrana w sam o powietrze.
Ale nigdy nie czułam się tak wy godnie, j ak w ram ionach Maxona.
Pocałował m nie lekko za uchem .
– Śpij dobrze, m oj a Am i.
– Kocham cię – powiedziałam cicho.
Przy tulił m nie trochę m ocniej .
– Kocham cię.
Leżałam bez ruchu, rozkoszuj ąc się tą chwilą szczęścia. Wy dawało m i się, że zaledwie kilka se-
kund później oddech Maxona zwolnił i wy równał się. Zdąży ł j uż zasnąć.
Maxon nigdy nie zasy piał.
Przy m nie m usiał się czuć bezpieczniej . A po ty ch wszy stkich obawach o to, j ak zachowy wał
się wobec m nie j ego oj ciec, j a także poczułam się dzięki niem u bezpieczna.
Westchnęłam i obiecałam sobie, że rano porozm awiam y o Aspenie. To m usiało się stać przed
uroczy stością, a j a by łam pewna, że wiem , j ak m am to naj lepiej wy j aśnić. Na razie zam ie-
rzałam się cieszy ć tą chwilą spokoj u i odpoczy nku w ram ionach m ężczy zny, którego kochałam .
O
budziłam się, czuj ąc obej m uj ące m nie ram ię Maxona. W j akim ś m om encie w nocy
obróciłam się i leżałam teraz z głową na j ego piersi, a w uszach rozbrzm iewało m i spokoj ne bicie
j ego serca.
Maxon bez słowa pocałował m oj e włosy i przy tulił m nie m ocniej . Nie m ogłam uwierzy ć, że
to się dziej e naprawdę. By łam z Maxonem , obudziliśm y się razem w m oim łóżku. Jeszcze przed
południem ofiaruj e m i pierścionek…
– Mogliby śm y się budzić tak codziennie – m ruknął. Zachichotałam .
– Czy tasz m i w m y ślach.
Maxon westchnął z zadowoleniem .
– Jak się czuj esz, m oj a m iła?
– Czuj ę, że m am ochotę ci przy łoży ć za nazy wanie m nie „twoj ą m iłą”. – Szturchnęłam j ego
odsłonięty brzuch.
Z uśm iechem podciągnął się, żeby usiąść koło m nie.
– Niech będzie. Moj a kochana? Moj a naj droższa? Moj a m alutka?
– Każde m oże by ć, j eśli zarezerwuj esz j e ty lko dla m nie – powiedziałam , m achinalnie gładząc
j ego pierś i ram iona. – A j ak j a m am ciebie nazy wać?
– Jego wy sokością m ałżonkiem . Obawiam się, że tego wy m aga prawo. – Dłonie Maxona prze-
sunęły się po m oj ej skórze, znaj duj ąc wrażliwe m iej sce na szy i.
– Przestań! – powiedziałam , odsuwaj ąc się.
Odpowiedział m i trium falny m uśm iechem .
– Masz łaskotki!
Mim o m oich protestów zaczął łaskotać m nie po cały m ciele, sprawiaj ąc, że pisnęłam głośno.
Niem al równie szy bko um ilkłam , bo do pokoj u wpadł gwardzista z odbezpieczoną bronią.
Ty m razem wrzasnęłam i podciągnęłam kołdrę, żeby się zasłonić. By łam tak przerażona, że
dopiero po chwili zorientowałam się, że te zdeterm inowane oczy należą do Aspena. Czułam się
tak upokorzona, że m iałam wrażenie, j akby ktoś przy palił m i policzki ogniem .
Aspen zatrzy m ał się j ak sparaliżowany. Nie potrafił sklecić j ednego zdania, patrzy ł ty lko na
Maxona w bieliźnie i na m nie, przy kry tą kołdrą.
Mój szok został w końcu przerwany przez szczery śm iech.
Chociaż j a by łam przerażona, Maxon sprawiał wrażenie oazy spokoj u. Właściwie wy glądał,
j akby go bawiło, że został przy łapany. Odezwał się głosem , w który m pobrzm iewała odrobina sa-
m ozadowolenia:
– Zapewniam pana, gwardzisto Leger, że nic j ej nie grozi.
Aspen odchrząknął, niezdolny spoj rzeć którem ukolwiek z nas w oczy.
– Oczy wiście, wasza wy sokość.
Skłonił się i wy szedł, zam y kaj ąc za sobą drzwi.
Przewróciłam się na bok i j ęknęłam w poduszkę. Nigdy sobie tego nie daruj ę. Powinnam by ła
powiedzieć Aspenowi, co czuj ę, w sam olocie, kiedy m iałam okazj ę.
Maxon podszedł, żeby m nie obj ąć.
– Nie m usisz by ć taka zawsty dzona. Nie by liśm y przecież nago. W przy szłości na pewno będą
się zdarzać podobne sy tuacj e.
– To okropnie upokarzaj ące – j ęknęłam .
– Że zostałaś przy łapana w łóżku ze m ną? – W głosie Maxona wy raźnie zabrzm iał ból.
Usiadłam , żeby spoj rzeć na niego.
– Nie! Tu nie chodzi o ciebie. Ty lko, sam a nie wiem , to powinna by ć nasza pry watna sprawa.
– Pochy liłam głowę i zaczęłam się bawić brzegiem kołdry.
Maxon czule pogładził m nie po policzku.
– Przepraszam . – Podniosłam głowę, bo w j ego głosie brzm iała szczerość, której nie potra-
fiłaby m zignorować. – Wiem , że to będzie dla ciebie trudne, ale od teraz ludzie cały czas będą się
przy glądać naszem u ży ciu. Przez pierwszy ch kilka lat pewnie często będą się wtrącać. Wszy scy
królowie i królowe m ieli ty lko j edy naków. Na pewno w niektóry ch przy padkach to by ł świadom y
wy bór, ale po ty ch trudnościach, j akie m iała m oj a m atka, będą chcieli m ieć pewność, że w ogóle
m ożem y powiększy ć rodzinę.
Urwał, a j ego wzrok przeniósł się z m oj ej twarzy na j akiś punkt na łóżku.
– Hej – odezwałam się, kładąc m u rękę na policzku. – Mam czworo rodzeństwa, pam iętasz?
Pod ty m względem m am naprawdę porządne geny. Wszy stko będzie dobrze.
Maxon uśm iechnął się blado.
– Naprawdę m am taką nadziej ę. Po części dlatego, że tak, m am y obowiązek spłodzić następcę.
Ale także… chciałby m spędzać z tobą cały czas, Am i. Chciałby m spędzać z tobą wakacj e i uro-
dziny, okresy pracowite i leniwe weekendy. Chciałby m m ieć odciski palców pom azany ch
m asłem na m oim biurku. Chciałby m m ieć niezrozum iałe dla inny ch żarty, i kłótnie, i wszy stko
inne. Chciałby m spędzić z tobą całe ży cie.
Nagle ostatnich kilka m inut zostało wy m azane z m oj ej pam ięci. Narastaj ące uczucie ciepła
w piersi sprawiało, że pozostałe sprawy zaczęły blaknąć.
– Ja też tego chcę – zapewniłam go.
Maxon uśm iechnął się.
– No to m oże za kilka godzin powiem y o ty m wszy stkim ?
Wzruszy łam ram ionam i.
– Chy ba nie m am na dzisiaj inny ch planów.
Maxon przewrócił m nie na łóżko i okry ł pocałunkam i. Pozwalałaby m m u się tak całować całe
godziny, ale wy starczy ło, że Aspen zobaczy ł nas razem . Nie zdołałaby m powstrzy m ać wy buchu
entuzj azm u m oich pokoj ówek, gdy by nas przy łapały.
Maxon ubrał się, a j a założy łam szlafrok. Ta krótka chwila na zakończenie nocy powinna
wy dać m i się odrobinę krępuj ąca, ale patrzy łam , j ak Maxon zasłania swoj e blizny koszulą
i m y ślałam ty lko o ty m , j akie to wszy stko j est wspaniałe. Coś, czego początkowo nie chciałam ,
sprawiało, że by łam tak bardzo szczęśliwa.
Maxon pocałował m nie po raz ostatni, a potem otworzy ł drzwi i poszedł do siebie. Rozstanie
z nim by ło dla m nie trudniej sze, niż przy puszczałam . Powiedziałam sobie, że to j uż ty lko kilka go-
dzin i że oczekiwanie będzie tego warte.
Zanim zam knęłam drzwi, usły szałam , że Maxon szepnął:
– Lady Am erica będzie panu wdzięczna za dy skrecj ę.
Nie usły szałam żadnej odpowiedzi, ale m ogłam sobie wy obrazić, że Aspen skinął z powagą
głową. Stałam za zam knięty m i drzwiam i, zastanawiaj ąc się, co powiedzieć i czy w ogóle powin-
nam coś m ówić. Mij ały m inuty, a j a wiedziałam , że m uszę porozm awiać z Aspenem . Nie m ogę
zrobić następnego kroku i zaj ąć się ty m wszy stkim , co dzisiaj na m nie czekało, zanim tego nie
wy j aśnim y. Odetchnęłam głęboko i nerwowo otworzy łam drzwi. Aspen przechy lił głowę,
nasłuchuj ąc głosów z kory tarza, ale w końcu spoj rzał na m nie oskarży cielsko, a j a naty chm iast się
załam ałam .
– Tak strasznie cię przepraszam – j ęknęłam .
– To nie tak, że się tego nie spodziewałem . To by ło ty lko zaskoczenie – odrzekł Aspen.
– Powinnam by ła ci powiedzieć – stwierdziłam , wy chodząc na kory tarz.
– To nie m a znaczenia. Nie m ogę ty lko uwierzy ć, że z nim spałaś.
Położy łam m u ręce na piersi.
– Nie zrobiliśm y tego, Aspenie, przy sięgam .
I wtedy, w ostatniej chwili, wszy stko zostało zruj nowane.
Zza rogu wy szedł Maxon, trzy m aj ąc Kriss za rękę. Zobaczy ł m nie przy ciśniętą do Aspena
w nagłej próbie usprawiedliwienia się. Cofnęłam się, ale niedostatecznie szy bko. Aspen odwrócił
się do Maxona, chcąc udzielić j akichś wy j aśnień, ale by ł zby t zaskoczony, żeby się odezwać.
Kriss szeroko otworzy ła usta i szy bko zasłoniła j e ręką. Potrząsnęłam głową, patrząc w oczy za-
szokowanego Maxona i próbuj ąc bez słów wy j aśnić, że to wszy stko to nieporozum ienie.
Sekundę później Maxon odzy skał chłodne opanowanie.
– Spotkałem Kriss na kory tarzu i chciałem wy j aśnić wam obu, j akiego zam ierzam dokonać
wy boru, zanim przy j adą ekipy telewizy j ne, ale naj wy raźniej m am y teraz inne rzeczy do
om ówienia.
Popatrzy łam na Kriss i poczułam się odrobinę pocieszona przy naj m niej ty m , że w j ej oczach
nie by ło trium fu. Przeciwnie, patrzy ła na m nie ze sm utkiem .
– Kriss, czy m ogłaby ś wrócić po cichu do swoj ego pokoj u? – poprosił Maxon.
Kriss dy gnęła i zniknęła w kory tarzu, wy raźnie chcąc j ak naj szy bciej zniknąć ze sceny. Maxon
odetchnął głęboko i znowu na nas popatrzy ł.
– Wiedziałem – powiedział. – Powtarzałem sobie, że m i się wy daj e, ponieważ gdy by m m iał
racj ę, na pewno by ś m i o ty m powiedziała. Podobno m iałaś by ć ze m ną szczera. – Przewrócił
oczam i. – Nie m ogę uwierzy ć, że nie zaufałem swoim przeczuciom . Wiedziałem od tam tego
pierwszego spotkania. To, j ak na niego patrzy łaś, j ak bardzo by łaś rozproszona. Ta przeklęta bran-
soletka, którą nosiłaś, ten liścik na ścianie, wszy stkie te razy, kiedy wy dawało m i się, że cię m am
i nagle znowu cię traciłem … to przez ciebie – powiedział, patrząc na Aspena.
– Wasza wy sokość, to m oj a wina – skłam ał Aspen. – To j a się j ej narzucałem . Ona całkowicie
j asno powiedziała m i, że nie zam ierza wiązać się z nikim inny m poza tobą, ale j a m im o to nie
dawałem j ej spokoj u.
Maxon, nie odpowiadaj ąc na wy j aśnienia Aspena, podszedł prosto do niego i spoj rzał m u
w oczy.
– Jak się nazy wasz? Jak m asz na im ię?
Aspen przełknął ślinę.
– Aspen.
– Aspen Leger – powtórzy ł Maxon, j akby wy próbowuj ąc te słowa. – Znikaj m i z oczu, zanim
wy ślę cię na śm ierć do Nowej Azj i.
Aspen wstrzy m ał oddech.
– Wasza wy sokość, j a…
– Idź!
Aspen spoj rzał na m nie raz, a potem odwrócił się i odszedł.
Stałam m ilcząca i nieruchom a, obawiaj ąc się spoj rzeć Maxonowi w oczy. Kiedy w końcu to
zrobiłam , ruchem głowy wskazał m ój pokój , więc weszłam do środka, a on zrobił to sam o.
Odwróciłam się i zobaczy łam , że zam y ka drzwi, a potem przeczesuj e palcam i włosy. Podszedł,
żeby na m nie spoj rzeć, ale dostrzegłam , że rzucił także spoj rzenie na nieposłane łóżko. Roześm iał
się ponuro do siebie.
– Jak długo? – zapy tał cicho, nadal nad sobą panuj ąc.
– Czy pam iętasz tę kłótnię…
– Kłócim y się od dnia, w który m się poznaliśm y ! – wy buchnął Maxon. – Musisz by ć dokład-
niej sza!
Zadrżałam , nie ruszaj ąc się z m iej sca.
– Po przy j ęciu urodzinowy m Kriss.
Jego oczy rozszerzy ły się.
– Czy li w zasadzie odkąd tu przy j echał – powiedział, a w j ego głosie zabrzm iało coś przy pom i-
naj ącego sarkazm .
– Maxonie, naprawdę cię przepraszam . Początkowo chciałam go chronić, a potem chroniłam
siebie. A po ty m , co stało się z Marlee, bałam się powiedzieć ci prawdę. Nie m ogłaby m cię stra-
cić – dodałam błagalnie.
– Stracić m nie? Stracić m nie? – powtórzy ł ze zdum ieniem .
– Wracasz do dom u z m ałą fortuną, nową klasą i m ężczy zną, którem u wciąż na tobie zależy !
To j a ponoszę stratę!
Te słowa sprawiły, że zabrakło m i oddechu.
– Wracam do dom u?
Popatrzy ł na m nie, j akby m by ła całkiem głupia, że o to py tam .
– Ile razy m am pozwolić, żeby ś łam ała m i serce? Czy naprawdę m y ślisz, że m ógłby m ożenić
się z tobą, uczy nić cię m oj ą księżniczką, skoro okłam y wałaś m nie przez większość naszej znaj o-
m ości? Nie zam ierzam się torturować w ten sposób przez resztę ży cia. Nie wiem , czy za-
uważy łaś, ale m am tego j uż zupełnie dość.
Zaczęłam szlochać.
– Maxonie, proszę. Przepraszam , to nie tak, j ak to wy glądało, przy … przy sięgam . Kocham
cię!
Podszedł do m nie powoli, a j ego oczy by ły całkowicie puste.
– Ze wszy stkich kłam stw, j akie m i powiedziałaś, to j est naj bardziej obrzy dliwe.
– To nie… – Wy raz j ego oczu sprawił, że um ilkłam .
– Niech twoj e pokoj ówki się postaraj ą. Powinnaś wy j echać stąd z klasą.
Wy m inął m nie i zniknął z pokoj u oraz z przy szłości, którą zaledwie kilka m inut tem u m iałam na
wy ciągnięcie z ręki. Odwróciłam się plecam i do drzwi, przy ciskaj ąc brzuch, j akby m oj e ciało
m iało zaraz rozpaść się z bólu. Podeszłam do łóżka i upadłam na nie, niezdolna utrzy m ać się na
nogach.
Płakałam z nadziej ą, że zdołam się pozby ć tego bólu przed uroczy stością. Jak m iałam j ą prze-
trwać? Spoj rzałam na zegarek, żeby zobaczy ć, ile m am j eszcze czasu… i zobaczy łam grubą ko-
pertę, którą poprzedniego wieczora dał m i Maxon.
Uznałam , że to ostatnia cząstka j ego, j aką kiedy kolwiek będę m iała, więc desperacko otwo-
rzy łam kopertę.
25 grudnia, 16:30
Kochana Ami,
Od Twojego wyjazdu minęło siedem godzin. Dwa razy chciałem pójść do Twojego pokoju i za-
pytać, jak podobały Ci się prezenty, ale przypominałem sobie, że Ciebie tam nie ma. Tak bar-
dzo przywykłem do Twojej obecności, że dziwnie się czuję, kiedy nie spacerujesz po koryta-
rzach. Kilka razy zamierzałem do Ciebie zadzwonić, ale nie chciałem się wydać zaborczy. Nie
chcę, żebyś przy mnie czuła się jak w klatce. Pamiętam, jak pierwszej nocy po przyjeździe na-
zwałaś w ten sposób pałac. Myślę, że z czasem zaczęłaś się tutaj czuć swobodniej i nie
chciałbym ograniczać Ci tej wolności. Postaram się czymś zająć do Twojego powrotu.
Postanowiłem usiąść i napisać do Ciebie list, z nadzieją, że może poczuję się, jakbym z Tobą
rozmawiał. Po trochu rzeczywiście tak jest. Mogę sobie wyobrazić, jak siedzisz tutaj, uśmie-
chając się na ten pomysł, może potrząsając głową, jakbyś chciała powiedzieć, że jestem
niemądry. Wiesz, że czasem tak robisz? Podoba mi się to. Tylko Ty robisz to w taki sposób, że
nie mam wrażenia, jakbym był całkiem do niczego. Kwitujesz uśmiechem moje dziwactwa,
przyjmujesz ich istnienie do wiadomości i nadal jesteś moją przyjaciółką. Zaledwie siedem go-
dzin wystarczyło, żeby zaczęło mi tego brakować.
Zastanawiam się, co teraz robisz. Założę się, że jesteś już w samolocie, lecisz do domu i jesteś
bezpieczna. Mam nadzieję, że jesteś bezpieczna. Nie umiem sobie wyobrazić, jaką pociechą
dla Twojej rodziny musi być teraz Twoja obecność. Ich ukochana córka nareszcie powróciła!
Ciągle próbuję wyobrażać sobie Twój dom. Pamiętam, jak mówiłaś mi, że jest nieduży, że ma-
cie domek na drzewie, a Twój ojciec i siostra pracują zawsze w garażu. We wszystkim innym
muszę się zdawać na własną wyobraźnię. Wyobrażam sobie, jak ściskasz młodszą siostrę albo
kopiesz piłkę, bawiąc się z braciszkiem. Zapamiętałem to, wiesz? Powiedziałaś mi, że lubi grać
w piłkę.
Próbowałem sobie wyobrazić, że wchodzę razem z Tobą do Twojego domu. Chciałbym to zro-
bić, zobaczyć miejsce, w którym się wychowałaś. Z przyjemnością zobaczyłbym, jak Twój brat
biega po domu albo jest obejmowany przez matkę. Myślę, że świadomość bliskości innych lu-
dzi, skrzypienie podłogi, trzask zamykanych drzwi – mogą dawać poczucie bezpieczeństwa.
Chciałbym siedzieć w dowolnym miejscu domu i czuć zapachy z kuchni. Zawsze wyobrażałem
sobie, że prawdziwe domy pełne są aromatów tego, co właśnie się gotuje. Nie musiałbym nic
robić. Nie zawracałbym sobie głowy armią, budżetem ani negocjacjami. Siedziałbym z Tobą,
może próbowałbym pracować nad moimi zdjęciami, podczas gdy Ty grałabyś na pianinie. Tak
jak mówiłaś, bylibyśmy oboje Piątkami. Mógłbym zjeść obiad razem z Twoją rodziną, kiedy
wszyscy rozmawialibyśmy jednocześnie o różnych rzeczach, zamiast mówić przyciszonymi
głosami i czekać na swoją kolej. I może mógłbym spać na łóżku polowym albo na kanapie.
Gdybyś mi pozwoliła, spałbym na podłodze koło Twojego łóżka.
Czasem o tym myślę. O tym, że zasypiam koło Ciebie, tak jak wtedy w schronie. To było miłe
słyszeć Twój równy oddech, cichy i bliski, sprawiający, że nie czułem się samotny.
Ten list robi się niemądry, a chyba wiesz, jak bardzo nie znoszę robić z siebie głupca. Ale mimo
to będę to robić. Dla Ciebie.
Maxon
25 grudnia, 22:35
Kochana Ami,
Już prawie pora kłaść się spać, a ja powinienem się odprężyć, ale nie mogę. Mogę tylko
myśleć o Tobie. Jestem przerażony, że mogłoby Ci się coś stać. Wiem, że ktoś by mi powie-
dział, gdyby cokolwiek się wydarzyło, i że zaczynam popadać w paranoję. Kiedy tylko ktoś
przynosi mi jakąkolwiek wiadomość, moje serce staje na moment, obawiając się najgorszego:
że Ciebie już nie ma. Że nie wrócisz.
Chciałbym, żebyś tu była. Chciałbym móc Cię chociaż zobaczyć.
Nigdy nie dostaniesz tych listów, za bardzo się ich wstydzę.
Chciałbym, żebyś już wróciła. Bez przerwy myślę o Twoim uśmiechu i boję się, że mógłbym go
już nigdy nie zobaczyć.
Mam nadzieję, że niedługo do mnie wrócisz, Ami.
Wesołych Świąt,
Maxon
26 grudnia, 10:00
Kochana Ami,
To prawdziwy cud: udało mi się przetrwać noc. Kiedy w końcu się obudziłem, przekonywałem
siebie, że martwię się bez powodu. Przyrzekłem sobie, że skoncentruję się dzisiaj na pracy
i nie będę się tak denerwował o Ciebie.
Udawało mi się to podczas śniadania i przez większość narady, ale w końcu myśli o Tobie
całkowicie mną zawładnęły. Powiedziałem wszystkim, że źle się czuję, a teraz ukrywam się
w moim pokoju i piszę do Ciebie list z nadzieją, że dzięki temu poczuję się, jakbyś już tu była
z powrotem.
Jestem bardzo samolubny. Masz dzisiaj pogrzeb ojca, a ja myślę tylko o tym, jak Cię tutaj
sprowadzić. Kiedy napisałem to i zobaczyłem czarno na białym, poczułem się jak ostatni drań.
Jesteś właśnie tam, gdzie powinnaś teraz być. Wydaje mi się, że już o tym pisałem, ale jestem
pewien, że Twoja obecność stanowi pociechę dla Twojej rodziny.
Wiesz, nie powiedziałem Ci tego, chociaż powinienem, ale od kiedy się poznaliśmy, stałaś się
o wiele silniejsza. Nie jestem tak arogancki, by uznać, że ma to coś wspólnego ze mną, ale
myślę, że cała ta przygoda Cię zmieniła. Wiem, że na pewno zmieniła mnie. Od samego
początku byłaś na swój sposób nieustraszona, a to zostało z czasem przekute w siłę wewnętrzną.
Wyobrażałem sobie Ciebie jako dziewczynę z torbą pełną kamieni, gotową rzucać nimi
w każdego wroga, który stanie Ci na drodze, ale sama stałaś się kamieniem. Jesteś pewna
i stanowcza. Mogę się założyć, że Twoja rodzina także to dostrzeże. Powinienem był Ci to po-
wiedzieć. Mam nadzieję, że wrócisz niedługo i będę mógł to zrobić.
Maxon
26 grudnia, 19:40
Kochana Ami,
Wspominałem nasz pierwszy pocałunek. Powinienem chyba mówić o naszych pierwszych
pocałunkach, ale chodzi mi o ten drugi, do którego mnie sama zachęciłaś. Czy kiedykolwiek
powiedziałem Ci, jak czułem się tamtego wieczora? Nie chodziło tylko o to, że to mój pierwszy
pocałunek, ale że to mój pierwszy pocałunek z Tobą. Widziałem bardzo wiele, Ami, zwiedziłem
różne zakątki naszej planety, ale nigdy nie widziałem niczego tak boleśnie pięknego jak ten
pocałunek. Chciałbym, żeby to było coś, co mogę schwytać w siatkę albo zamknąć w książce.
Chciałbym, żeby to było coś, co mógłbym zachować i podzielić się z tym z całym światem,
żebym mógł powiedzieć całemu wszechświatowi: tak właśnie jest, to właśnie takie uczucie, kie-
dy naprawdę stracisz dla kogoś głowę.
Okropnie wstydzę się tych listów. Będę musiał je spalić, zanim wrócisz.
Maxon
27 grudnia, południe
Kochana Ami,
Mogę Ci równie dobrze powiedzieć o tym od razu, ponieważ pokojówki na pewno Ci to
powtórzą. Myślę o drobnych rzeczach, jakie zwykle robisz. Czasem nucisz jakąś melodię albo
śpiewasz, chodząc po pałacu. Czasem, kiedy przychodzę do Twojego pokoju, słyszę melodie,
które kryjesz w sercu, dobiegające zza drzwi. Bez nich pałac wydaje się pusty.
Tęsknię także za Twoim zapachem. Brakuje mi zapachu perfum, unoszącego się z Twoich
włosów, kiedy odwracasz się, żeby się do mnie uśmiechnąć, zapachu Twojej skóry, kiedy spa-
cerujemy po ogrodzie. Jest oszałamiający.
Dlatego poszedłem do Twojego pokoju, żeby spryskać Twoimi perfumami chusteczkę – kolejna
niemądra sztuczka, żebym mógł udawać, że tu jesteś. Kiedy wychodziłem, przyłapała mnie
Mary. Nie wiem, czego tam szukała pod Twoją nieobecność, ale zobaczyła mnie, wrzasnęła,
a jakiś gwardzista przybiegł, żeby zobaczyć, co się stało. Miał przygotowaną broń i złowróżbne
spojrzenie. Omal nie zostałem zaatakowany tylko dlatego, że brakowało mi Twojego zapachu.
27 grudnia, 23:00
Moja kochana Ami,
Nigdy wcześniej nie pisałem listu miłosnego, więc wybacz mi, jeśli poniosę porażkę…
Najprościej byłoby powiedzieć, że Cię kocham. Ale tak naprawdę, Ami, chodzi o wiele więcej.
Pragnę Cię. Potrzebuję Cię.
Tak wiele ukrywałem przed Tobą ze strachu. Obawiałem się, że gdybym powiedział Ci to
wszystko jednocześnie, poczułabyś się przytłoczona i uciekłabyś mi. Obawiam się, że gdzieś
w głębi serca żywisz do kogoś innego miłość, która nigdy nie wygaśnie. Obawiam się, że znowu
popełnię jakiś błąd, tak poważny, że uciekniesz w ten swój świat milczenia. Żadna nagana na-
uczyciela, żaden atak furii ojca, żadne osamotnienie w moim dzieciństwie nie bolało mnie tak
bardzo jak to, kiedy dystansujesz się ode mnie.
Cały czas myślę, że to ciągle jest niewykluczone, że możesz w każdej chwili zadać mi cios.
Dlatego staram się nie zamykać sobie żadnej drogi, obawiając się chwili, kiedy z nich zrezy-
gnuję, a potem zobaczę, jak stoisz przede mną ze splecionymi ramionami, ofiarowując mi
swoją przyjaźń, ale niezdolna, by stać się kimś mi równym, moją królową, moją żoną.
Wszystko, czego pragnę na świecie, to żebyś została moją żoną. Kocham Cię. Bardzo długo
obawiałem się to przyznać, ale teraz wiem to na pewno.
Nie ośmieliłbym się cieszyć ze śmierci Twojego ojca, smutku, jaki przyniosło Ci jego odejście
czy pustki, jakiej doświadczyłem po Twoim wyjeździe. Ale jestem wdzięczny losowi, że musiałaś
wyjechać. Nie jestem pewien, ile czasu potrzebowałbym, żeby to zrozumieć, gdybym nie zaczął
sobie wyobrażać, jak wyglądałoby moje życie bez Ciebie. Teraz z całkowitą pewnością wiem,
że to coś, czego bym nie chciał.
Chciałbym być tak samo jak Ty prawdziwym artystą, żeby znaleźć sposób na przekazanie Ci,
ile zaczęłaś dla mnie znaczyć. Ami, moja miłości, jesteś jak słońce przeświecające wśród
drzew. Jesteś śmiechem rozpraszającym smutek. Jesteś powiewem wiatru w upalny dzień. Je-
steś jasnością wśród morza niepewności.
Nie jesteś całym światem, ale jesteś wszystkim, co sprawia, że świat jest dobry. Bez Ciebie
mógłbym dalej istnieć, ale to wszystko, do czego byłbym zdolny.
Powiedziałaś, że aby wszystko się udało, jedno z nas musi zaufać i przekroczyć dzielącą nas
przepaść. Chyba odkryłem przepaść, którą muszę przeskoczyć, i mam nadzieję, że będziesz
czekała na mnie po drugiej stronie.
Kocham Cię, Ami.
Na zawsze Twój,
Maxon
S
ala Wielka by ła wy pełniona po brzegi, ale ty m razem centralne m iej sce zaj m ował Maxon,
a nie j ak zwy kle król i królowa. Siedziałam na niewielkim podeście, przy ozdobny m stole, razem
z nim i z Kriss. Miałam poczucie, że nasze m iej sca m ogą wprowadzać w błąd. Znaj dowałam się
po prawej stronie Maxona, a zawsze uważałam , że to j est m iej sce zaszczy tne, oznaczaj ące coś
dobrego. Ale do tej pory Maxon przez cały czas rozm awiał z Kriss, zupełnie j akby m nie wie-
działa j uż, co m a się wy darzy ć.
Starałam się wy glądać na szczęśliwą, kiedy rozglądałam się po sali. Zgrom adził się tu prawdzi-
wy tłum . Gavril stał oczy wiście w kącie, m ówiąc coś do kam ery i relacj onuj ąc rozgry waj ące się
wy darzenia.
Ashley uśm iechnęła się i pom achała do nas, a siedząca koło niej Anna m rugnęła do m nie.
Skinęłam im głową, wciąż zby t zdenerwowana, żeby się odezwać. Na końcu sali, w zwodniczo
schludny ch ubraniach, przy oddzielny m stole siedzieli August, Georgia i kilkoro inny ch rebe-
liantów z frakcj i północnej . To j asne, że Maxon chciał, żeby tu by li i poznali j ego nową żonę. Nie
m iał ty lko poj ęcia, że by ła ona j edną z nich.
Rozglądali się uważnie po sali, j akby w obawie, że w każdej chwili ktoś z gwardzistów m oże ich
rozpoznać i zaatakować. Ale gwardziści nie zwracali na nich uwagi. Szczerze m ówiąc, po raz
pierwszy widziałam , żeby by li do tego stopnia zdekoncentrowani, sam i rozglądali się po sali,
a część z nich wy glądała, j akby się czy m ś denerwowała. Zauważy łam nawet, że j eden czy
dwóch nie ogoliło się starannie i wy glądali trochę niechluj nie. Mim o wszy stko to by ła ogrom na
uroczy stość, m oże m ieli po prostu m nóstwo roboty.
Moj e oczy pobiegły do królowej Am berly, rozm awiaj ącej ze swoj ą siostrą Adele i grom adką
j ej dzieci. By ła rozprom ieniona – tak długo czekała na ten dzień. Pokocha Kriss j ak własną córkę.
Przez chwilę ogrom nie j ej tego zazdrościłam .
Odwróciłam się i j eszcze raz przy j rzałam twarzom kandy datek, ale ty m razem m ój wzrok
spoczął na Celeste. Widziałam w j ej oczach wy raźne py tanie: czy m j a się tak denerwuj ę?
Potrząsnęłam ledwie dostrzegalnie głową, daj ąc j ej do zrozum ienia, że przegrałam . Posłała m i
dy skretny uśm iech i bezgłośnie powiedziała: Będzie dobrze. Skinęłam głową i spróbowałam j ej
uwierzy ć. Odwróciła się i roześm iała z czegoś, co ktoś powiedział, a j a w końcu spoj rzałam
w prawo i zauważy łam , który gwardzista stoi naj bliżej naszego stołu.
Ale Aspen by ł zaj ęty czy m inny m . Rozglądał się po sali, tak j ak wielu inny ch m undurowy ch,
ale wy glądał, j akby się nad czy m ś zastanawiał. Zupełnie j akby próbował rozwiązać w głowie
j akąś zagadkę. Chciałam , żeby popatrzy ł na m nie, m oże spróbował bez słów przekazać, co go nie-
pokoi, ale nie zrobił tego.
– Próbuj esz się um ówić na spotkanie później ? – zapy tał Maxon, a j a gwałtownie odwróciłam
się do niego.
– Nie, oczy wiście że nie.
– To i tak bez znaczenia. Rodzina Kriss przy j edzie po południu na m ałą uroczy stość, a twoj a
przy j edzie, żeby zabrać cię do dom u. Postanowiono, że ostatnia przegrana nie będzie wy j eżdżać
sam otnie, bo zdarza się, że robi scenę.
Maxon by ł taki zim ny, taki odległy. Zupełnie j akby w ogóle nie by ł sobą.
– Możesz zatrzy m ać ten dom , j eśli chcesz. Został j uż kupiony. Ale chciałby m dostać z powro-
tem listy.
– Przeczy tałam j e – powiedziałam . – By ły cudowne.
Maxon pry chnął, j akby to by ł dowcip.
– Nie wiem , co sobie m y ślałem .
– Proszę, nie rób tego. Proszę. Kocham cię. – Wargi m i zadrżały.
– Nie waż się – polecił m i Maxon przez zaciśnięte zęby. – Masz się teraz uśm iechnąć i będziesz
się uśm iechać do ostatniej chwili.
Zam rugałam , żeby stłum ić łzy, i uśm iechnęłam się słabo.
– To wy starczy. Teraz m asz się tak trzy m ać, dopóki stąd nie wy j dziesz, rozum iesz? – Skinęłam
głową. Maxon popatrzy ł m i w oczy. – Ucieszę się, kiedy wy j edziesz.
Warknął te ostatnie słowa, ale potem j ego uśm iech powrócił, kiedy znowu spoj rzał na Kriss.
Przez m inutę wpatry wałam się we własne kolana, uspokaj aj ąc oddech i przy bieraj ąc dzielny
wy raz twarzy.
Kiedy w końcu podniosłam głowę, nie odważy łam się patrzeć bezpośrednio na nikogo. Oba-
wiałam się, że j eśli to zrobię, nie zdołam spełnić ostatniego ży czenia Maxona. Zam iast tego skon-
centrowałam się na ścianach sali i właśnie dlatego zauważy łam , że większość gwardzistów od-
sunęła się od nich na j akiś niedostrzegalny dla m nie sy gnał. Wy ciągnęli z kieszeni czerwone
szm atki i przewiązali sobie nim i czoła.
Patrzy łam na to, nic nie rozum iej ąc, kiedy noszący czerwony znak gwardzista stanął za Celeste
i strzelił j ej prosto w ty ł głowy.
Wrzaski i wy strzały zabrzm iały j ednocześnie. Ochry płe j ęki bólu wy pełniły salę, dołączaj ąc
do kakofonii przewracany ch krzeseł, ciał uderzaj ący ch o ściany i przepy chaj ący ch się ludzi,
próbuj ący ch uciekać tak szy bko, j ak pozwalały im na to wy sokie obcasy i garnitury. Napastnicy
krzy czeli i strzelali, sprawiaj ąc, że wszy stko wy dawało się j eszcze bardziej przerażaj ące. Pa-
trzy łam , oszołom iona, widząc w przeciągu kilku sekund więcej śm ierci, niż wy dawało m i się
m ożliwe. Rozej rzałam się za królem i królową, ale gdzieś zniknęli. Moj e serce ścisnął strach, nie
wiedziałam , czy uciekli, czy też zostali schwy tani. Rozej rzałam się za Adele i j ej dziećm i, ale nig-
dzie ich nie widziałam , a to wy dało m i się j eszcze gorsze niż nieobecność króla i królowej .
Koło m nie Maxon starał się uspokoić Kriss.
– Połóż się na podłodze – powiedział do niej . – Nic się nam nie stanie.
Spoj rzałam w prawo, na Aspena, i na m om ent ogarnął m nie podziw. Klęczał na j edny m kola-
nie, celował i strzelał spokoj nie w tłum . Musiał by ć bardzo pewien swoich um iej ętności, żeby to
robić.
Kątem oka zobaczy łam bły sk czerwieni i nagle stanął przed nam i gwardzista-rebeliant. Kiedy
ty lko pom y ślałam o ty m , nagle wszy stko zaczęło m ieć sens. Anne m ówiła m i, że to j uż kiedy ś się
zdarzy ło, że rebelianci zdoby li m undury gwardzistów i zakradli się do pałacu. Ale j ak?
Kriss krzy knęła znowu, a j a uświadom iłam sobie, że gwardziści, którzy zostali wy słani do
ochrony naszy ch dom ów, wcale nie zdezerterowali. By li m artwi i zakopani w ziem i, a ich skra-
dzione m undury widzieliśm y teraz przed sobą.
Ta wiedza nie na wiele m i się w ty m m om encie przy dawała.
Wiedziałam , że powinnam uciekać, że Maxon i Kriss powinni uciekać, j eśli chcą ocalić ży cie.
Ale by łam j ak sparaliżowana, kiedy złowrogi m ężczy zna podniósł broń i wy celował w Maxona.
Popatrzy łam na Maxona, a on popatrzy ł na m nie. Żałowałam , że nie m am czasu, żeby coś po-
wiedzieć. Odwróciłam głowę, patrząc znowu na m ężczy znę.
Na j ego twarzy poj awił się wy raz rozbawienia. Zupełnie j akby podej rzewał, że to będzie
znacznie bardziej zabawne dla niego i znacznie bardziej bolesne dla Maxona, przesunął broń lekko
w lewo i wy celował we m nie.
Nie pom y ślałam nawet o ty m , żeby krzy knąć. Nie m ogłam się w ogóle poruszy ć, ale zoba-
czy łam kątem oka ruch i m ary narkę Maxona, który rzucił się w m oj ą stronę.
Upadłam na podłogę, ale nie w taki sposób, j ak się spodziewałam . Maxon przeleciał przede
m ną, om ij aj ąc m nie, a kiedy podniosłam głowę, zobaczy łam Aspena. Podbiegł do stołu
i przewrócił m oj e krzesło, przy ciskaj ąc m nie własny m ciałem .
– Mam go! – krzy knął ktoś. – Znaj dźcie króla!
Usły szałam kilka krzy ków radości, zachwy cony ch ty m obwieszczeniem . I wrzaski. Ty le
wrzasków. Kiedy otrząsnęłam się z oszołom ienia, m oj e uszy znowu zaczęły rej estrować hałas.
Inne krzesła i ciała upadaj ące na podłogę. Gwardziści wy krzy kuj ący rozkazy. Padały strzały,
a powoduj ący m dłości huk świdrował m i uszy. To by ło prawdziwe piekło.
– Nie j esteś ranna? – zapy tał Aspen, przekrzy kuj ąc hałas.
Chy ba potrząsnęłam głową.
– Nie ruszaj się.
Patrzy łam , j ak się podnosi, staj e w rozkroku i celuj e. Wy strzelił kilka razy, m iał skoncentrowa-
ny wzrok, ale rozluźnione ciało. Sądząc po kącie, pod j akim strzelał, wy dawało się, że kolej ni re-
belianci próbuj ą podej ść do nas bliżej . Dzięki Aspenowi nie udało im się to.
Rozej rzał się szy bko i znowu przy klęknął.
– Zabiorę j ą stąd, zanim całkiem straci głowę.
Przeszedł nade m ną i złapał Kriss, która zaty kała uszy i szlochała rozpaczliwie. Aspen podniósł
j ej głowę i spoliczkował j ą. Oszołom iona, uspokoiła się na ty le, żeby wy słuchać j ego rozkazów
i wy j ść razem z nim z sali, osłaniaj ąc po drodze głowę.
Robiło się ciszej . Większość ludzi pewnie j uż uciekła. Albo um ierała.
W ty m m om encie zobaczy łam całkowicie nieruchom ą nogę wy staj ącą spod obrusa. O Boże!
Maxon!
Wpełzłam pod stół i znalazłam Maxona oddy chaj ącego z naj wy ższy m trudem . Na j ego koszuli
powiększała się rozległa czerwona plam a – m iał ranę postrzałową pod lewy m ram ieniem , która
wy glądała bardzo poważnie.
– Maxonie! – j ęknęłam . Nie wiedząc, co innego m ogłaby m zrobić, zwinęłam brzeg sukni
w rękach i przy cisnęłam go do rany. Maxon skrzy wił się lekko. – Przepraszam .
Maxon przy kry ł m oj ą rękę swoj ą dłonią.
– Nie, to j a przepraszam – powiedział. – O m ało nie zm arnowałem ży cia nam oboj gu.
– Nie m ów nic teraz. Skoncentruj się, dobrze?
– Popatrz na m nie, Am i.
Mrugnęłam kilka razy i spoj rzałam m u w oczy. Mim o bólu uśm iechnął się do m nie.
– Złam m i serce. Złam j e ty siąc razy, j eśli zechcesz. Możesz z nim robić, co chcesz, bo należy
ty lko do ciebie.
– Cśśś – poprosiłam .
– Będę cię kochał do ostatniego tchnienia. Każde uderzenie m oj ego serca j est twoj e. Nie chcę
um rzeć, zanim się tego nie dowiesz.
– Proszę, przestań – chlipnęłam .
Zabrał rękę z m oj ej dłoni i wplótł m i palce we włosy. Doty k by ł lekki, ale wy starczy ł, żeby m i
powiedzieć, czego on chce. Pochy liłam się, żeby go pocałować. W ty m pocałunku by ły wszy st-
kie nasze doty chczasowe pocałunki, cała niepewność i cała nadziej a.
– Nie poddawaj się, Maxonie. Kocham cię, proszę, nie poddawaj się.
Maxon westchnął z trudem .
W ty m m om encie pod stół zaj rzał Aspen, a j a pisnęłam ze strachu, zanim się zorientowałam ,
kto to j est.
– Kriss j est j uż w schronie, sir – powiedział rzeczowo do Maxona. – Teraz twoj a kolej . Możesz
wstać?
Maxon potrząsnął głową.
– To strata czasu. Zabierz j ą.
– Ale wasza wy sokość…
– To rozkaz – oznaj m ił Maxon tak stanowczo, j ak ty lko m ógł.
On i Aspen patrzy li na siebie przez długą chwilę.
– Tak j est.
– Nie! Nigdzie nie idę! – upierałam się.
– Pój dziesz – odparł Maxon zm ęczony m głosem .
– Chodź, Mer. Musim y się pospieszy ć.
– Nie ruszę się stąd!
Szy bko, j akby nagle nic m u j uż nie dolegało, Maxon wy ciągnął rękę i ścisnął dłoń Aspena.
– Ona m a ży ć. Rozum iesz m nie? Czegokolwiek by to nie wy m agało, ona m a ży ć.
Aspen skinął głową i złapał m nie za ram ię m ocniej niż wy dawało m i się to m ożliwe.
– Nie! – krzy knęłam . – Maxonie, proszę!
– Bądź szczęśliwa – powiedział stłum iony m głosem i ścisnął m oj ą rękę po raz ostatni, a potem
Aspen pociągnął m nie za sobą, ciągle krzy czącą.
Kiedy znaleźliśm y się przy drzwiach, Aspen popchnął m nie na ścianę.
– Bądź cicho! Mogą cię usły szeć. Im szy bciej znaj dziesz się w schronie, ty m szy bciej będę
m ógł wrócić po niego. Masz robić, co ci każę, j asne?
Skinęłam głową.
– Dobrze, w takim razie bądź cicho i staraj się pochy lać – powiedział, wy j ął pistolet
i wy ciągnął m nie na kory tarz.
Rozej rzeliśm y się w prawo i w lewo. Na końcu kory tarza zobaczy liśm y j akąś sy lwetkę, ucie-
kaj ącą w przeciwną stronę. Kiedy zniknęła, ruszy liśm y przed siebie. Za rogiem znaleźliśm y
leżącego na ziem i gwardzistę. Aspen sprawdził m u puls i potrząsnął głową, a potem zabrał j ego
pistolet i podał m i.
– Co j a m am z ty m zrobić? – szepnęłam z przerażeniem .
– Strzelać. Ty lko naj pierw upewnij się, czy to przy j aciel, czy wróg. Tu panuj e kom pletny cha-
os.
Przez kilka pełny ch napięcia m inut skręcaliśm y w kolej ne kory tarze i sprawdzaliśm y schrony,
które okazy wały się j uż zaj ęte i zablokowane. Wy dawało się, że walka przeniosła się głównie na
górę albo na zewnątrz, ponieważ odgłosy wy strzałów i anonim owe krzy ki by ły stłum ione przez
ściany. Ale m im o to za każdy m razem , gdy usły szeliśm y j akikolwiek szelest, zatrzy m y waliśm y
się, zanim poszliśm y dalej .
Aspen wy j rzał za róg.
– To ślepy zaułek, więc rozglądaj się uważnie.
Skinęłam głową. Szy bko przebiegliśm y na koniec krótkiego kory tarza i pierwszą rzeczą, j aką za-
uważy łam , by ł j asny blask słońca, wpadaj ący przez okno. Czy niebo nie wiedziało, że świat się
właśnie kończy ? Jak słońce m ogło dzisiaj świecić?
– Proszę, proszę, proszę – szepnął Aspen, sięgaj ąc do zam ka. Na szczęście drzwi się otworzy ły.
– Tak! – Westchnął i otworzy ł drzwi, zasłaniaj ąc nim i widok na połowę kory tarza.
– Aspenie, nie chcę tu zostać.
– Musisz. Musisz by ć bezpieczna, ze względu na bardzo wiele osób. A j a… chciałby m , żeby ś
coś dla m nie zrobiła.
– Co takiego?
Poruszy ł się niespokoj nie.
– Gdy by coś się ze m ną stało… Chciałby m , żeby ś powiedziała...
Nad j ego ram ieniem zobaczy łam coś czerwonego wy łaniaj ącego się zza rogu. Gwałtownie
podniosłam pistolet, wy celowałam ponad Aspenem i strzeliłam do zbliżaj ącej się sy lwetki. Nie-
spełna sekundę później Aspen wepchnął m nie do schronu i zatrzasnął drzwi, zostawiaj ąc m nie
sam ą w ciem nościach.
N
ie wiem , j ak długo tam siedziałam . Nasłuchiwałam dźwięków zza drzwi, chociaż wiedziałam ,
że to na nic. Kiedy Maxon i j a kilka ty godni tem u by liśm y zam knięci w schronie, nie sły szeliśm y
nic z tego, co działo się na zewnątrz, m im o że zniszczenia wtedy by ły ogrom ne.
Mim o wszy stko m iałam nadziej ę. Może Aspenowi nic się nie stało i lada chwila otworzy drzwi.
Nie m ógł zginąć. Nie. Aspen um iał walczy ć, zawsze um iał walczy ć. Kiedy zagrażały m u głód
i ubóstwo, stawiał im czoło. Kiedy świat odebrał m u tatę, dbał o to, żeby j ego rodzina przetrwała.
Kiedy Elim inacj e odebrały m u m nie, kiedy został powołany do woj ska, nie pozwolił, żeby ode-
brało m u to nadziej ę. W porównaniu z ty m wszy stkim kula wy dawała się czy m ś m ały m i nie-
znaczący m . Żadna kula nie m ogła powalić Aspena Legera.
Przy cisnęłam ucho do drzwi, m odląc się, żeby usły szeć j akieś słowo, oddech, cokolwiek. Skon-
centrowałam się, nasłuchuj ąc czegoś, co brzm iałoby j ak pełen wy siłku oddech Maxona, kiedy
leżał pod stołem , um ieraj ąc.
Zacisnęłam powieki i błagałam Boga, żeby zachował go przy ży ciu. Na pewno wszy scy
w pałacu szukali Maxona i j ego rodziców. To im pierwszy m zostanie udzielona pom oc. Nie po-
zwolą m u um rzeć, nie m ogliby tego zrobić.
A j eśli j ego stan by ł beznadziej ny ?
By ł tak niesam owicie blady. Nawet ten ostatni uścisk m oj ej ręki by ł taki słaby.
Bądź szczęśliwa.
Kochał m nie. Naprawdę m nie kochał. A j a kochałam j ego. Mim o tego wszy stkiego, co powin-
no nas dzielić – naszy ch klas, naszy ch błędów, otaczaj ącego nas świata – powinniśm y by ć razem .
Powinnam zostać przy nim . Szczególnie teraz, kiedy leżał, um ieraj ąc. Nie powinnam się ukry -
wać.
Wstałam i zaczęłam m acać ścianę w poszukiwaniu włącznika światła. Klepałam stalową pły tę,
aż w końcu go znalazłam . Rozej rzałam się po pom ieszczeniu – by ło m niej sze od poprzedniego,
w który m by łam . Miało zlew, ale żadnej toalety, ty lko wiadro w rogu. Koło drzwi stała ławka, a na
półce pod przeciwległą ścianą zobaczy łam paczuszki z j edzeniem i koce. Na środku na podłodze
leżał i czekał zim ny pistolet.
Nie wiedziałam , czy to się uda, ale m usiałam spróbować. Wy ciągnęłam ławkę na środek
schronu i przewróciłam j ą na bok, siedzeniem w stronę drzwi. Przy kucnęłam za nią, sprawdziłam
j ej wy sokość i uświadom iłam sobie, że nie zapewnia naj lepszej ochrony. Musiała m i j ednak wy -
starczy ć.
Wstaj ąc, potknęłam się o brzeg głupiej sukni. Westchnęłam z niecierpliwości i przeszukałam
półki. Cienki noży k m iał zapewne służy ć do otwierania i dzielenia ży wności, ale całkiem dobrze
ciął też m ateriał. Kiedy przy cięłam suknię nierówno na wy sokości kolan, zrobiłam z m ateriału
prowizory czny pasek i na wszelki wy padek zatknęłam za niego nóż.
Owinęłam się kocam i, spodziewaj ąc się ry koszetów. Jeszcze raz rozej rzałam się po schronie,
szukaj ąc czegoś j eszcze, co m ogłaby m zabrać ze sobą i wy korzy stać w razie potrzeby. Ale nic j uż
nie znalazłam .
Skuliłam się za ławką, wy celowałam w zam ek, odetchnęłam dla uspokoj enia i wy strzeliłam .
Huk rozbrzm iewaj ący w m aleńkim pom ieszczeniu przeraził m nie, m im o że się go spodzie-
wałam . Kiedy ty lko m iałam pewność, że kula nie odbij a się ry koszetem po schronie, podeszłam
do drzwi, żeby j e obej rzeć. Ponad zam kiem znalazłam m ałą dziurę, odsłaniaj ącą poszarpane
warstwy m etalu. By łam niezadowolona, że spudłowałam , ale przy naj m niej wiedziałam , że to
m oże się udać. Jeśli dostatecznie wiele razy trafię w zam ek, m oże zdołam się stąd wy dostać.
Schowałam się za ławką i znowu spróbowałam . Jedna kula za drugą trafiały w drzwi, ale nigdy
dwa razy w to sam o m iej sce. Po chwili, sfrustrowana, wstałam z nadziej ą, że coś poradzę.
Osiągnęłam ty lko ty le, że odłupane odłam ki m etalu pokaleczy ły m i ręce.
Dopiero kiedy usły szałam głuche kliknięcie, uświadom iłam sobie, że zuży łam wszy stkie kule
i ugrzęzłam tu na dobre. Rzuciłam pistolet i podbiegłam do drzwi, uderzaj ąc w nie cały m ciałem .
– Otwórz się! – Znowu uderzy łam o drzwi. – OTWÓRZ SIĘ!
Zaczęłam bezskutecznie tłuc w drzwi pięściam i.
– Nie! Nie, nie, nie! Muszę stąd wy j ść!
Drzwi ani drgnęły, j akby m ty m bezlitosny m m ilczeniem i nieruchom ością chciały zadrwić
z m oj ego rozdartego serca.
Upadłam na podłogę i rozpłakałam się ze świadom ością, że nic nie m ogę zrobić. Martwe ciało
Aspena m ogło leżeć zaledwie m etr ode m nie, a Maxon… na pewno także j uż nie ży ł.
Podkuliłam nogi do piersi i oparłam głowę o drzwi.
– Jeśli przeży j esz – wy szeptałam – będziesz m ógł m nie nazy wać swoj ą m iłą. Obiecuj ę, nie
będę narzekać.
Pozostawało m i ty lko czekanie.
Co j akiś czas próbowałam zgadnąć, która m oże by ć godzina, chociaż nie m iałam żadnego spo-
sobu, żeby to sprawdzić. Każda ciągnąca się m inuta doprowadzała m nie do szaleństwa. Nigdy nie
czułam się tak bezsilna, um ierałam z niepokoj u.
Upły nęła cała wieczność, zanim usły szałam szczęk zam ka. Ktoś po m nie przy szedł. Nie wie-
działam , czy to przy j aciel, czy też nie, więc wy celowałam nienaładowany pistolet w drzwi.
Przy naj m niej wy glądał groźnie. Drzwi uchy liły się i do środka wpadła sm uga światła zza okna.
Czy to znaczy ło, że nadal by ł ten sam dzień? Czy m oże j uż następny ? Celowałam dalej , chociaż
m usiałam w ty m celu zm ruży ć oczy.
– Proszę nie strzelać, lady Am erico! – poprosił gwardzista. – Jest pani bezpieczna!
– Skąd m am to wiedzieć? Skąd m am wiedzieć, że nie j est pan j edny m z nich?
Gwardzista obej rzał się i przy witał kogoś, kto zbliżał się kory tarzem . W sm udze światła stanął
August w towarzy stwie Gavrila. Chociaż garnitur prezentera by ł niem al zniszczony, ozdobna szpil-
ka – teraz zauważy łam , że niezwy kle przy pom inała Gwiazdę Polarną – nadal lśniła dum nie w za-
krwawionej klapie.
Nic dziwnego, że rebelianci z Północy by li tak dobrze poinform owani.
– Już po wszy stkim , Am erico. Pokonaliśm y ich – potwierdził August.
Westchnęłam , przy tłoczona ulgą, i rzuciłam pistolet na podłogę.
– Gdzie j est Maxon? Czy on ży j e? Czy Kriss się udało? – zapy tałam Gavrila, a potem
zwróciłam się znowu do Augusta: – Przy prowadził m nie tu gwardzista, nazy wa się Leger, wi-
działeś go m oże? – słowa wy pły wały niem al zby t szy bko, żeby dało się m nie zrozum ieć.
Czułam się dziwnie, kręciło m i się w głowie.
– Chy ba j est w szoku. Zabierzcie j ą szy bko do skrzy dła szpitalnego – rozkazał Gavril, a gwardzi-
sta z łatwością wziął m nie na ręce.
– Maxon? – zapy tałam . Nikt nie odpowiedział albo m oże straciłam j uż wtedy przy tom ność. Nie
m ogę sobie tego przy pom nieć.
Kiedy się obudziłam , leżałam na łóżku polowy m . Czułam , że liczne skaleczenia zaczęły m nie
piec, ale kiedy podniosłam rękę, żeby się im przy j rzeć, zobaczy łam , że są oczy szczone, a na naj -
większe zostały założone opatrunki. By łam bezpieczna.
Usiadłam , rozej rzałam się i zorientowałam się, że j estem w m alutkim gabinecie. Kiedy przy j -
rzałam się biurku i dy plom om na ścianie, odkry łam , że m usiał należeć do doktora Ashlara. Nie
m ogłam tu zostać. Potrzebowałam odpowiedzi.
Kiedy otworzy łam drzwi, zrozum iałam , dlaczego zostałam um ieszczona w gabinecie. Skrzy dło
szpitalne by ło zapełnione. Niektórzy lżej ranni leżeli po dwie osoby na łóżku, inni na podłodze
pom iędzy łóżkam i. Widziałam od razu, że ci w naj cięższy m stanie znaj dowali się na łóżkach na
końcu sali. Pom im o tak ogrom nej liczby osób, panowała tu zdum iewaj ąca cisza.
Rozej rzałam się w poszukiwaniu znaj om y ch twarzy. Czy to dobrze, że ich tu nie widziałam ? Co
to m ogło oznaczać?
Tuesday leżała na łóżku i tuliła się do Em m iki. Obie cicho płakały. Rozpoznałam kilka po-
koj ówek, ale ty lko z widzenia. Skinęły m i głowam i, j akby m z j akiegoś powodu na to zasługiwała.
Zaczęłam tracić nadziej ę, kiedy zbliży łam się do końca sali. Maxona nie by ło. Gdy by tu by ł,
otaczałaby go grom ada ludzi, gotowy ch spełnić każdą j ego zachciankę. Ale m nie um ieszczono
w przy legaj ący m gabinecie, więc m oże j ego też?
Zobaczy łam gwardzistę z poranioną twarzą – nie m iałam poj ęcia, co m ogło spowodować takie
obrażenia.
– Czy książę j est gdzieś tutaj ? – zapy tałam cicho.
Potrząsnął ponuro głową.
– Och.
Rana od kuli i złam ane serce to dwa zupełnie różne rodzaj e obrażeń, ale czułam , że wy krwa-
wiam się tak sam o nieubłaganie, j ak Maxon. Żadne uciskanie ani szwy nie m ogły tego powstrzy -
m ać, nic nigdy nie złagodzi tego bólu.
Nie zaczęłam krzy czeć, chociaż m iałam wrażenie, że krzy czę w środku. Pozwoliłam ty lko,
żeby m oj e łzy pły nęły. Nie by ły w stanie niczego zm y ć, ale stanowiły obietnicę.
Nikt cię nigdy nie zastąpi, Maxonie. Zapieczętowałam naszą m iłość w sercu.
– Mer?
Odwróciłam się i zobaczy łam obandażowanego m ężczy znę na j edny m z ostatnich łóżek na
sali. To by ł Aspen.
Bez tchu, niepewnie, podeszłam do niego. Miał na głowie bandaż, przez który przesiąkło trochę
krwi. Na odsłoniętej piersi by ło widać skaleczenia, ale naj gorzej wy glądała j ego noga. Jej dolną
część pokry wał gruby gips, a liczne krzy wo zawiązane bandaże zasłaniały rany na udzie. Ponie-
waż Aspen m iał na sobie ty lko bokserki i prześcieradło na drugiej nodze, od razu widziałam , j ak
poważnie j est ranny.
– Co się stało? – zapy tałam szeptem .
– Nie m am ochoty m ówić o wszy stkich szczegółach. Dłuższy czas się trzy m ałem , załatwiłem
chy ba sześciu albo siedm iu z nich, aż który ś trafił m nie w nogę. Lekarz powiedział, że prawdopo-
dobnie będę m ógł chodzić, ale będę potrzebował laski. Ale dobrze, że ży j ę.
Łzy spły wały m i cicho po twarzy. By łam tak wdzięczna losowi, przerażona i pozbawiona na-
dziei, że nie m ogłam się powstrzy m ać.
– Uratowałaś m i ży cie, Mer.
Przeniosłam naty chm iast spoj rzenie z j ego nogi na twarz.
– Ten twój strzał wy straszy ł rebelianta i dał m i akurat dość czasu, żeby m do niego strzelił.
Gdy by ś tego nie zrobiła, trafiłby m nie w plecy i by łoby po m nie. Dziękuj ę.
Otarłam oczy.
– To ty uratowałeś m i ży cie. Jak zawsze. Naj wy ższy czas, żeby m zaczęła ci się odwzaj em niać.
Aspen uśm iechnął się.
– Mam skłonności do bohaterskich czy nów, prawda?
– Zawsze chciałeś by ć czy im ś ry cerzem w lśniącej zbroi.
– Potrząsnęłam głową, m y śląc o wszy stkim , co Aspen robił dla ty ch, który ch kochał.
– Mer, posłuchaj m nie. Kiedy powiedziałem , że zawsze będę cię kochał, m ówiłem szczerze.
I m y ślę, że gdy by śm y zostali w Karolinie, pobraliby śm y się i by liby śm y szczęśliwi. Biedni, ale
szczęśliwi. – Uśm iechnął się ze sm utkiem .
– Ale nie zostaliśm y w Karolinie, a ty się zm ieniłaś. Ja także się zm ieniłem . Miałaś racj ę, kiedy
powiedziałaś, że nigdy nie dawałem nikom u innem u szansy, ale dlaczego m iałby m to robić, gdy -
by nie to wszy stko, co się wy darzy ło? Insty nktownie walczy łem o ciebie, Mer. Zaj ęło m i dużo
czasu, żeby dostrzec, że ty nie chcesz j uż, żeby m to robił. Ale kiedy to zrozum iałem , uświado-
m iłem sobie, że j a także nie chcę o ciebie walczy ć.
Patrzy łam na niego, oszołom iona.
– Zawsze będziesz w m oim sercu, Mer, ale nie j estem j uż w tobie zakochany. My ślę czasem ,
że m ożesz m nie nadal potrzebować albo pragnąć, ale nie wiem , czy tak j est. Zasługuj esz na coś
lepszego niż na to, żeby m by ł z tobą z poczucia obowiązku.
Westchnęłam .
– A ty zasługuj esz na coś lepszego niż by cie kim ś, kogo wy brałam z braku innej m ożliwości.
Wy ciągnął do m nie rękę, a j a wzięłam j ą w swoj e dłonie.
– Nie chcę, żeby ś by ła na m nie zła.
– Nie j estem . Cieszę się, że ty nie j esteś na m nie zły. Nawet j eśli on nie ży j e, nadal go ko-
cham .
Aspen zm arszczy ł czoło.
– Kto nie ży j e?
– Maxon – odparłam stłum iony m głosem , znowu bliska płaczu.
Zapadła chwila ciszy.
– Maxon ży j e.
– Jak to? Ale tam ten gwardzista powiedział, że go tu nie m a i…
– Oczy wiście, że go tu nie m a. Jest królem . Odpoczy wa w swoim pokoj u.
Rzuciłam się, żeby uściskać Aspena, a on j ęknął z powodu siły m oj ego uścisku, ale by łam zby t
szczęśliwa, żeby uważać. Wtedy radosna wiadom ość połączy ła się ze sm utną.
Cofnęłam się powoli.
– Król zginął?
Aspen skinął głową.
– Królowa także.
– Nie! – wzdry gnęłam się, znowu m rugaj ąc oczam i. Powiedziała, że będę mogła nazywać ją
mamą. Co Maxon zrobi bez niej ?
– Tak właściwie gdy by nie rebelianci z Północy, Maxon także m ógłby nie przeży ć. Ty lko dzięki
nim udało nam się zwy cięży ć.
– Naprawdę?
Widziałam w j ego oczach podziw i szacunek.
– Powinniśm y ich poprosić, żeby nas trenowali. Strzelali inaczej . Wiedzieli, co m aj ą robić.
Rozpoznałem Augusta i Georgię w Sali Wielkiej , m ieli wsparcie tuż za m uram i pałacu. Kiedy ty l-
ko zorientowali się, że coś j est nie tak… cóż, sam a wiesz, j ak szy bko potrafią się dostać do środka.
Nie wiem , skąd wzięli broń, ale gdy by nie oni, by łoby po nas.
Trudno m i by ło to wszy stko j ednocześnie przy j ąć do wiadom ości. Nadal próbowałam
poskładać kawałki układanki, kiedy otwieraj ące się drzwi sprawiły, że przy ciszone rozm owy w sali
szpitalnej zostały przerwane. Dziewczy na z zaniepokoj oną twarzą zaczęła się rozglądać, a chociaż
m iała podartą sukienkę i potargane włosy, naty chm iast j ą rozpoznałam .
Zanim zdąży łam j ą zawołać, zrobił to Aspen.
– Lucy ! – krzy knął, siadaj ąc. Wiedziałam , że taki ruch m usiał go zaboleć, ale na j ego twarzy
nie poj awił się nawet cień gry m asu bólu.
– Aspen! – zachły snęła się i przebiegła przez salę, przeskakuj ąc przez leżący ch ranny ch.
Wpadła m u w ram iona, okry waj ąc pocałunkam i j ego twarz. Chociaż Aspen j ęknął z bólu, kiedy
go obj ęła, by ło j asne, że w ty m m om encie nie posiada się ze szczęścia.
– Gdzie by łaś? – zapy tał niecierpliwie.
– Na trzecim piętrze. Dopiero teraz zaczęli otwierać tam schrony. Przy biegłam tak szy bko, j ak
m ogłam . Co się stało?
– Chociaż Lucy po ataku rebeliantów by ła zwy kle sparaliżowana paniką, teraz wy dawała się
skoncentrowana, dostrzegała ty lko Aspena.
– Nic m i nie będzie. A co z tobą? Chcesz, żeby wezwać lekarza? – Aspen rozej rzał się, szukaj ąc
kogoś, kto m ógłby pom óc.
– Nie, nie j estem nawet draśnięta – zapewniła Lucy. – Martwiłam się ty lko o ciebie.
Aspen patrzy ł w j ej oczy z absolutny m uwielbieniem .
– Teraz, kiedy tu j esteś, wszy stko j est j uż w porządku.
Pogładziła go po twarzy, uważaj ąc, żeby nie poruszy ć bandaży. Aspen położy ł j ej rękę na kar-
ku i delikatnie przy ciągnął do siebie, żeby j ą pocałować.
Nikt nie potrzebował ry cerza bardziej niż Lucy i nikt nie chroniłby j ej lepiej niż Aspen.
By li tak zapatrzeni w siebie, że nawet nie zauważy li, kiedy odeszłam . Zam ierzałam znaleźć j e-
dy ną osobę, którą naprawdę pragnęłam zobaczy ć.
P
o wy j ściu ze skrzy dła szpitalnego zobaczy łam , j ak wy gląda pałac. Trudno by ło uwierzy ć
w ogrom zniszczeń. Na podłodze leżało m nóstwo potłuczonego szkła. Lśniło w blasku słońca. Znisz-
czone obrazy, wy sadzone fragm enty ścian i złowieszcze czerwone plam y na dy wanach przy po-
m inały, j ak blisko by liśm y śm ierci.
Weszłam na schodam i górę, staraj ąc się unikać kontaktu wzrokowego z kim kolwiek. Kiedy
m ij ałam pierwsze piętro, zobaczy łam na podłodze kolczy k. Od razu przy szła m i do głowy m y śl,
że j ego właścicielka nie ży j e.
Na trzecim piętrze skierowałam się do pokoj u Maxona i uj rzałam kilku gwardzistów. To pewnie
by ło nieuniknione. Jeśli będę m usiała, m oże spróbuj ę go zawołać. Może powie im , żeby m nie
przepuścili… tak j ak tego wieczora, kiedy się poznaliśm y.
Drzwi do pokoj u Maxona by ły otwarte, a ludzie wchodzili i wy chodzili, przy nosząc dokum enty
albo wy nosząc talerze. Przy ścianie pod drzwiam i stało sześciu gwardzistów, więc przy gotowałam
się, że zostanę odprawiona. Ale kiedy się zbliży łam , j eden z nich m nie zauważy ł. Zm ruży ł oczy,
j akby upewniał się, kim j estem . Gwardzista koło niego rozpoznał m nie i j eden za drugim skłonili
się nisko i z szacunkiem .
Ten przy drzwiach wy ciągnął rękę.
– Jego wy sokość czeka na panią.
Próbowałam zachowy wać się j ak ktoś, kto zasługuj e na oddawane m u honory. Wy prosto-
wałam się, przechodząc koło nich, chociaż m oj e pokaleczone ręce i obcięta sukienka nie doda-
wały m i godności.
– Dziękuj ę – powiedziałam z lekkim skinieniem głowy.
Kiedy wchodziłam do środka, przebiegła koło m nie pokoj ówka. Maxon leżał w łóżku, po lewej
stronie piersi m iał gazowy opatrunek, widoczny spod zwy kłej bawełnianej koszuli. Lewą rękę
m iał na tem blaku, ale w prawej trzy m ał dokum ent, którego treść om awiał z j akim ś doradcą.
Wy glądał zupełnie norm alnie – nieform alne ubranie, potargane włosy – a j ednocześnie znacz-
nie dostoj niej niż wcześniej . Czy siedział odrobinę bardziej wy prostowany ? Czy j ego twarz na-
brała większej powagi?
By ło wy raźnie widać, że j est królem .
– Wasza wy sokość – powiedziałam stłum iony m głosem , dy gnęłam nisko, i uj rzałam w j ego
oczach uśm iech.
– Zostaw tutaj dokum enty, Stavros. Czy m ógłby m prosić wszy stkich o opuszczenie pokoj u?
Chciałby m porozm awiać z lady Am ericą.
Otaczaj ący go doradcy skłonili głowy i wy szli na kory tarz. Stavros spokoj nie odłoży ł papiery
na stolik przy łóżku Maxona i m rugnął do m nie, kiedy wy chodził. Ruszy łam się z m iej sca dopiero
wtedy, kiedy drzwi się zam knęły.
Chciałam podbiec do niego, wpaść m u w ram iona i zostać tam na zawsze. Ale zbliży łam się
powoli, z obawą, że m oże pożałował swoich ostatnich słów do m nie.
– Przy kro m i z powodu twoich rodziców.
– Trudno m i j eszcze w to uwierzy ć – odparł Maxon, gestem zapraszaj ąc m nie, żeby m usiadła
na łóżku. – Cały czas m y ślę, że oj ciec j est w swoim gabinecie, a m am a na dole, że za chwilę
któreś z nich przy j dzie tutaj i powie m i, co m am robić.
– Rozum iem doskonale, co m asz na m y śli.
Maxon uśm iechnął się ze współczuciem .
– Wiem , że rozum iesz.
Położy ł dłoń na m oj ej dłoni. Uznałam to za dobry znak i wzięłam go za rękę.
– Próbowała go ocalić. Gwardzista powiedział m i, że j eden z rebeliantów wy celował do oj ca,
ale ona wy biegła zza niego. Zginęła j ako pierwsza, ale zaraz potem trafili także oj ca.
Maxon potrząsnął głową.
– Nigdy nie m y ślała o sobie. Aż do ostatniej chwili.
– Nie powinieneś by ć ty m zaskoczony. Bardzo j ą przy pom inasz.
Maxon skrzy wił się.
– Nigdy nie będę tak dobry, j ak ona. Będę za nią bardzo tęsknił.
Pogładziłam j ego rękę. Królowa nie by ła m oj ą m atką, ale m nie również będzie j ej brakowało.
– Przy naj m niej ty j esteś bezpieczna – powiedział, nie patrząc m i w oczy. – Przy naj m niej ty le.
Na długą chwilę zapadła cisza, a j a nie wiedziałam , co m am powiedzieć. Czy powinnam przy -
pom nieć, co m i m ówił? Czy powinnam zapy tać o Kriss? Czy Maxon w ogóle chciał teraz o ty m
m y śleć?
– Mam tu coś, co chciałby m ci pokazać – oznaj m ił nieoczekiwanie. – Pam iętaj , że to bardzo
wstępny proj ekt, ale m im o wszy stko m y ślę, że ci się spodoba. Otwórz tę szufladę – poinstruował
m nie. – Powinno leżeć na wierzchu.
Otworzy łam szufladę stolika przy łóżku i od razu zobaczy łam plik zapisany ch na m aszy nie pa-
pierów. Rzuciłam Maxonowi py taj ące spoj rzenie, ale ty lko wskazał m i j e gestem głowy.
Zaczęłam czy tać dokum ent, próbuj ąc zrozum ieć j ego treść. Doszłam do końca pierwszego
akapitu, a potem przeczy tałam go na nowo, całkowicie pewna, że coś źle zrozum iałam .
– Zam ierzasz… znieść podział klasowy ? – zapy tałam , podnosząc spoj rzenie na Maxona.
– Owszem , takie m am plany – przy znał z uśm iechem . – Nie ekscy tuj się za bardzo, to zaj m ie
dużo czasu, ale wy daj e m i się, że powinno podziałać. Widzisz – powiedział, kartkuj ąc opasły doku-
m ent i wskazuj ąc m i odpowiedni akapit. – Chcę zacząć od dołu. Zam ierzam naj pierw wy elim ino-
wać klasę Ósem ek. Powinniśm y rozpocząć roboty budowlane na wielką skalę i wy daj e m i się, że
przy odrobinie wy siłku Ósem ki m ożna będzie wcielić do Siódem ek. Potem zacznie by ć trudniej .
Muszę znaleźć j akiś sposób, żeby pozby ć się sty gm aty zacj i łączącej się z num erem klasy, ale
m am zam iar to zrobić.
By łam pełna podziwu. Znałam ty lko świat, w który m m usiałam nosić swoj ą klasę j ak ubranie,
a teraz trzy m ałam dokum ent m ówiący, że te niewidzialne linie, które nakreśliliśm y pom iędzy
ludźm i, będą m ogły zostać w końcu wy m azane.
Dłoń Maxona dotknęła m oj ej .
– Chciałby m , żeby ś wiedziała, że to wszy stko dzięki tobie. Pracowałem nad ty m od dnia,
w który m zawołałaś m nie na kory tarz i powiedziałaś, że by wałaś głodna. To by ł j eden z powodów,
dla który ch tak wy prowadziło m nie z równowagi twoj e wy stąpienie, chciałem osiągnąć ten sam
cel w bardziej dy skretny sposób. Ale spośród wszy stkich rzeczy, j akie pragnąłem zrobić dla m o-
j ego kraj u, ta nie przy szłaby m i nigdy do głowy, gdy by m cię nie poznał.
Odetchnęłam głęboko i znowu spoj rzałam na dokum ent. Pom y ślałam o doty chczasowy ch la-
tach m oj ego ży cia, tak krótkich i szy bko m ij aj ący ch. Nigdy nie spodziewałam się, że będę robić
coś więcej poza śpiewaniem w tle na przy j ęciach inny ch ludzi i ty m , że m oże pewnego dnia
wy j dę za m ąż. Pom y ślałam o ty m , co to będzie oznaczać dla m ieszkańców Illéi i nie posiadałam
się ze szczęścia. Czułam się j ednocześnie zawsty dzona i dum na.
– Jeszcze j edno – powiedział Maxon niepewnie. Nieoczekiwanie położy ł na dokum encie otwar-
te pudełeczko z pierścionkiem , który lśnił w prom ieniach słońca wpadaj ący ch przez okno.
– Spałem z ty m przeklęty m pudełkiem pod poduszką – oznaj m ił z iry tacj ą m ieszaj ącą się z roz-
bawieniem . Podniosłam głowę bez słowa, ponieważ by łam zby t oszołom iona, żeby coś powie-
dzieć. By łam pewna, że odczy tał py tanie w m oich oczach, ale m iał na razie własne. – Podoba ci
się?
Siateczka z cieniutkich pnączy winorośli tworzy ła pierścień, podtrzy m uj ąc dwa klej noty – zie-
lony i fioletowy – które sty kały się na czubku. Wiedziałam , że fioletowy j est m oim kam ieniem
zodiakalny m , więc zielony m usiał sy m bolizować Maxona. To by liśm y m y, dwa m ałe punkciki
światła, na zawsze nierozłączne.
Chciałam coś powiedzieć i kilka razy otwierałam usta, ale udało m i się ty lko uśm iechnąć,
przełknąć łzy i skinąć głową.
Maxon odchrząknął.
– Do tej pory dwa razy próbowałem to zrobić uroczy ście i za każdy m razem zakończy ło się to
całkowitą klęską. W tej chwili nie m ogę nawet przy klęknąć. Mam nadziej ę, że nie obrazisz się,
j eśli będę m ówił j ak naj prościej .
Skinęłam głową. Nadal w cały m m oim ciele nie potrafiłam znaleźć nawet j ednego słowa.
Maxon przełknął ślinę i wzruszy ł zdrowy m ram ieniem .
– Kocham cię – powiedział po prostu. – Powinienem by ł ci to powiedzieć j uż dawno tem u.
Może gdy by m to zrobił, udałoby nam się uniknąć wielu głupich błędów. Z drugiej strony – dodał,
zaczy naj ąc się uśm iechać – czasem m y ślę, że to przez te wszy stkie przeszkody pokochałem cię
tak bezgranicznie.
Łzy zgrom adziły m i się w kącikach oczu, balansuj ąc na rzęsach.
– Wcześniej powiedziałem prawdę. Moj e serce należy do ciebie i m ożesz j e łam ać. Jak j uż
wiesz, wolałby m um rzeć niż patrzeć, j ak cierpisz. Kiedy zostałem postrzelony, kiedy upadłem na
podłogę przekonany, że m oj e ży cie dobiega końca, by łem w stanie m y śleć ty lko o tobie.
Maxon m usiał przerwać. Przełknął znowu i widziałam , że j est tak sam o j ak j a bliski łez. Po
chwili zaczął m ówić dalej .
– W ty ch sekundach żałowałem wszy stkiego, co stracę. Tego, że nigdy nie zobaczę, j ak idziesz
do m nie w kościele, nigdy nie zobaczę twarzy naszy ch dzieci, nigdy nie zobaczę pasm siwizny
w twoich włosach. Ale j ednocześnie nie obchodziło m nie to. Jeśli m oj a śm ierć oznaczałaby, że ty
będziesz ży ć – znowu wzruszy ł j edny m ram ieniem – j ak m ógłby m nie uznać, że to dobre
wy j ście?
W ty m m om encie straciłam panowanie nad sobą i zalałam się łzam i. Jak kiedy kolwiek
wcześniej m ogłam m y śleć, że wiem , co to znaczy by ć kochaną? Nic nie dawało się porównać
z ty m uczuciem prom ieniuj ący m z m oj ego serca, wy pełniaj ący m absolutny m ciepłem każdy
skrawek m oj ego ciała.
– Am i – powiedział czule Maxon, zm uszaj ąc m nie, żeby m otarła łzy i spoj rzała na niego. –
Wiem , że widzisz przed sobą króla, ale powiem wprost: to nie j est rozkaz. To prośba. Błagam cię,
uczy ń m nie naj szczęśliwszy m m ężczy zną na świecie. Proszę, uczy ń m i ten honor i zostań m oj ą
żoną.
Nie potrafiłam wy razić, j ak bardzo tego pragnę, ale chociaż głos m nie zawiódł, nie zawahałam
się. Wtuliłam się w ram iona Maxona, obej m uj ąc go m ocno, przekonana, że nic nigdy nas nie roz-
dzieli. Kiedy m nie pocałował, poczułam , że wszy stko w m oim ży ciu wraca na swoj e m iej sce.
Znalazłam wszy stko, czego kiedy kolwiek pragnęłam – rzeczy, o który ch nawet nie wiedziałam , że
ich szukam – tutaj , w ram ionach Maxona. Jeśli on będzie przy m nie, żeby m nie prowadzić i by ć
ze m ną, poradzę sobie z cały m światem .
Miałam wrażenie, że nasze pocałunki zby t szy bko osłabły, a Maxon odsunął się, żeby spoj rzeć
m i w oczy. Zobaczy łam to w j ego twarzy. By łam w dom u. I w końcu odzy skałam głos.
– Tak.
S
tarałam się nie trząść, ale nie na wiele to się zdało.
Każda dziewczy na by łaby w takim sam y m stanie. Dzień by ł uroczy sty, suknia ciężka, a wpa-
truj ące się we m nie oczy nieprzeliczone. Chociaż powinnam by ć odważna, drżałam .
Wiedziałam , że kiedy otworzą się drzwi, zobaczę czekaj ącego na m nie Maxona, więc w czasie,
gdy ostatnie rzeczy wokół m nie by ły um ieszczane na właściwy ch m iej scach, powtarzałam sobie
tę obietnicę i próbowałam się uspokoić.
– O, teraz na nas kolej – powiedziała m am a, zauważaj ąc zm ianę w m uzy ce. Silvia pom achała,
zapraszaj ąc m oj ą rodzinę. Jam es i Kenna by li całkowicie gotowi, Gerad biegał wokół w garnitu-
rze, który zdąży ł j uż pognieść, a May rozpaczliwie próbowała utrzy m ać go w m iej scu i chociaż
na dwie sekundy ustawić ze sobą do zdj ęcia. Nawet j eśli m ój m ały braciszek by ł trochę rozczo-
chrany, cała m oj a rodzina wy glądała dzisiaj zaskakuj ąco dostoj nie.
Chociaż by łam szczęśliwa, że m am przy sobie wszy stkich, który ch kocham , nie potrafiłam nie
poczuć ukłucia bólu na m y śl o ty m , że nie m a tu taty. Mim o to czułam j ego obecność, sły szałam ,
j ak szepcze, że bardzo m nie kocha i j est ze m nie bardzo dum ny, że wy glądam prześlicznie.
Znałam go tak dobrze, że m iałam wrażenie, j akby m potrafiła powtórzy ć dokładnie, co by dzisiaj
do m nie powiedział. Miałam nadziej ę, że tak będzie j uż zawsze, że on nigdy nie odej dzie na dobre.
By łam tak zatopiona w m arzeniach, że May podkradła się do m nie.
– Wy glądasz prześlicznie, Am i – szepnęła, doty kaj ąc ozdobnego wy sokiego kołnierza m oj ej
sukni.
– Mary przeszła sam ą siebie, prawda? – odpowiedziałam . Mary by ła j edy ną z trój ki po-
koj ówek, która ze m ną została. Kiedy zostały podliczone straty, okazało się, że zginęło o wiele
więcej osób, niż przy puszczaliśm y. Lucy przeży ła atak i odeszła ze służby, ale Anne po prostu
zniknęła.
Kolej ne puste m iej sce dzisiaj , które powinno by ć zaj ęte.
– Boże, Am i, cała się trzęsiesz. – May złapała m nie za ręce i spróbowała j e unieruchom ić,
śm iej ąc się z m oj ego zdenerwowania.
– Wiem . Nic na to nie poradzę.
– Marlee! – zawołała May. – Chodź tutaj i pom óż m i uspokoić Am i.
Moj a j edy na druhna podeszła do nas, z oczam i rozj aśniony m i j ak zawsze, a j ej towarzy stwo
sprawiło, że napięcie zaczęło m nie po trochu opuszczać.
– Nie m artw się, Am i, j estem pewna, że on nie ucieknie sprzed ołtarza – zażartowała. May
roześm iała się, a j a trzepnęłam j e obie.
– Nie boj ę się, że on zm ieni zdanie! Boj ę się, że się przewrócę albo przekręcę j ego im ię, albo
coś takiego. Mam talent do psucia wszy stkiego – j ęknęłam .
Marlee przy cisnęła czoło do m oj ego czoła.
– Nic nie popsuj e dzisiej szego dnia.
– May ! – sy knęła m am a.
– Dobra, m am a zaraz wy j dzie z siebie. Do zobaczenia potem . – May cm oknęła powietrze koło
m oj ego policzka, żeby nie zostawić śladów szm inki, a potem pobiegła na swoj e m iej sce. Zagrała
m uzy ka, a m oj a rodzina wy szła razem , żeby przej ść przez kościół nawą główną, która czekała na
m nie.
Marlee cofnęła się o krok.
– Czy j a j estem następna?
– Tak. Swoj ą drogą, cudownie wy glądasz w ty m kolorze.
Marlee wy sunęła biodro, pozuj ąc w swoj ej sukni.
– Wasza wy sokość m a doskonały gust.
Westchnęłam cicho.
– Nikt m nie tak j eszcze nie nazy wa. O Boże, niedługo wszy scy będą do m nie m ówić w ten
sposób. – Próbowałam szy bko przy zwy czaić się do tego ty tułu. Koronacj a by ła częścią cerem o-
nii ślubnej . Miałam naj pierw złoży ć przy sięgę Maxonowi, a potem Illéi. Naj pierw obrączki, po-
tem korony.
– Nie zacznij się znowu denerwować! – upom niała m nie Marlee.
– Staram się! Wiedziałam przecież, że to nastąpi, ty le że to bardzo dużo j ak na j eden dzień.
– Ha! – oznaj m iła Marlee, kiedy m uzy ka zm ieniła ry tm .
– Zaczekaj do wieczora.
– Marlee!
Zanim zdąży łam j ą skarcić, uciekła m i, m rugaj ąc na pożegnanie, a j a nie m ogłam się nie
roześm iać. Tak bardzo cieszy łam się, że znowu j est częścią m oj ego ży cia. Oficj alnie uczy niłam
j ą j edną z m oich dam dworu, a Maxon uczy nił swoim przy boczny m Cartera. To by ł j asny sy -
gnał dla społeczeństwa, j ak będą wy glądały rządy nowego króla, a j a cieszy łam się, wiedząc, ilu
ludzi czeka na te zm iany.
Nasłuchiwałam i czekałam . Wiedziałam , że odpowiednie nuty zabrzm ią j uż niedługo, więc sko-
rzy stałam z okazj i, żeby po raz ostatni wy gładzić suknię.
By ła naprawdę wspaniała. Biała tkanina opinała m oj e biodra i spły wała falam i na podłogę.
Krótkie koronkowe rękawy przechodziły w wy soki kołnierz, który sprawiał, że wy glądałam j ak
prawdziwa księżniczka. Na suknię m iałam narzuconą pelery nę spły waj ącą z ty łu j ako tren.
Miałam j ą zdj ąć podczas wesela, kiedy to zam ierzałam tańczy ć z m oim m ężem , dopóki nie
padnę z nóg.
– Jesteś gotowa, Mer?
Odwróciłam się do Aspena.
– Tak, j estem gotowa.
Podał m i ram ię, a j a wsunęłam dłoń pod j ego łokieć.
– Wy glądasz niesam owicie.
– Ty też się nieźle wy stroiłeś – skom entowałam . Chociaż się uśm iechałam , by łam pewna, że
widzi m oj e zdenerwowanie.
– Nie m asz się czy m przej m ować – zapewnił m nie, a j ego uśm iech, pełen pewności siebie, tak
j ak zawsze sprawił, że uwierzy łam we wszy stko, co m ówił.
Odetchnęłam głęboko i skinęłam głową.
– Dobrze. Ty lko pilnuj , żeby m się nie przewróciła.
– Nie m artw się. Jeśli zaczniesz tracić równowagę, poży czę ci to. – Podniósł ciem noniebieską
laskę, zrobioną specj alnie, żeby pasowała do j ego galowego m unduru. Sam pom y sł sprawił, że
się roześm iałam .
– Idziem y – oznaj m ił, szczęśliwy, że uśm iecham się szczerze.
– Wasza wy sokość? – zapy tała Silvia. – Już czas. – W j ej głosie by ło sły chać odrobinę podziwu.
Skinęłam j ej głową, a potem Aspen i j a skierowaliśm y się do drzwi.
– Zrób na nich wrażenie – powiedział, zanim m uzy ka zrobiła się głośniej sza, a goście nas zoba-
czy li.
Wróciły wszy stkie obawy. Chociaż staraliśm y się ograniczać listę gości, setki ludzi tłoczy ło się
wzdłuż nawy, którą m iałam przej ść do Maxona. Ponieważ wszy scy wstali z m iej sc, żeby m nie
powitać, nie widziałam go.
Chciałam ty lko zobaczy ć j ego twarz. Kiedy znaj dę j ego szczere oczy o silny m spoj rzeniu,
będę wiedziała, że wszy stko m i się uda.
Uśm iechnęłam się, staraj ąc się zachować spokój , z wdziękiem kiwaj ąc głową na powitanie na-
szy ch gości i dziękuj ąc im za obecność w ty m dniu. Ale Aspen wiedział.
– Wszy stko będzie dobrze, Mer.
Popatrzy łam na niego, a j ego spoj rzenie dodało m i otuchy.
Ruszy łam przed siebie.
To nie by ło naj bardziej pełne wdzięku przej ście przez nawę główną. Nie by ło też naj szy bsze.
Ciężko uszkodzona noga Aspena sprawiała, że m usieliśm y kuleć powoli przez cały kościół. Ale
kogo innego m iałaby m o to poprosić? Kogo innego m ogłaby m poprosić? Aspen przesunął się,
żeby zaj ąć rozpaczliwie puste m iej sce w m oim ży ciu. Nie j ako m ój chłopak, nie j ako m ój przy -
j aciel, ale j ako członek rodziny.
Spodziewałam się, że m oże odm ówić, i obawiałam się, że potraktuj e to j ako obelgę. Ale powie-
dział, że będzie zaszczy cony i przy tulił m nie, kiedy o to zapy tałam .
Oddany i szczery do sam ego końca. Taki by ł m ój Aspen.
W końcu zobaczy łam w tłum ie znaj om ą twarz. By ła tam Lucy. Siedziała koło swoj ego oj ca.
Prom ieniała z dum y na m ój widok, ale tak naprawdę nie potrafiła oderwać wzroku od Aspena.
Wiedziałam , że niedługo przy j dzie kolej także na nią i nie m ogłam się tego doczekać. Aspen nie
m ógłby dokonać lepszego wy boru.
Koło niej , w pierwszy ch ławkach, siedziały pozostałe kandy datki. Wy kazały się wielką odwagą,
przy chodząc tutaj dla m nie, biorąc pod uwagę, że nie by ło tu wszy stkich, które powinny by ć.
Mim o wszy stko uśm iechały się, nawet Kriss, chociaż widziałam sm utek w j ej oczach. Zaskoczy ło
m nie, j ak bardzo żałowałam , że nie m a tu Celeste. Potrafiłam sobie wy obrazić, j ak przewraca
oczam i, a potem m ruga do m nie albo robi coś w ty m rodzaj u. Rzuca uwagę, która j est prawie
złośliwa, ale j ednak nie do końca. Naprawdę, naprawdę m i j ej brakowało.
Brakowało m i także królowej Am berly. Mogłam sobie ty lko wy obrażać, j ak bardzo by łaby
szczęśliwa, gdy by by ła tu dzisiaj i w końcu zy skała córkę. Czułam , że poślubiaj ąc Maxona, m am
prawo kochać j ą w taki sposób, j ak m atkę. By łam pewna, że zawsze by tak by ło.
Dalej siedziały m oj a m am a i May, tuląc się do siebie tak m ocno, j akby potrzebowały pocie-
chy. Wokół nich by ło tak wiele uśm iechów. Czułam się prawie przy tłoczona m iłością, którą m nie
obdarzano.
By łam tak rozproszona widokiem ich twarzy, że zapom niałam , j ak blisko końca nawy się znaj -
duj ę. Kiedy spoj rzałam przed siebie… zobaczy łam go.
Wy dawało się, że wokół nas nie m a nikogo więcej .
Żadny ch film uj ący ch nas kam er, żadny ch bły sków fleszy. Ty lko m y. Ty lko Maxon i j a.
Miał na głowie koronę, a j ego garnitur by ł przepasany błękitną wstęgą z orderam i. Co powie-
działam , kiedy po raz pierwszy tak się ubrał? Chy ba coś o powieszeniu go pod sufitem zam iast
ży randola. Uśm iechnęłam się, wspom inaj ąc długą drogę, która zaprowadziła nas tutaj , przed ten
ołtarz.
Kilka ostatnich kroków Aspen zrobił powoli, ale pewnie. Kiedy znaleźliśm y się na m iej scu,
odwróciłam się do niego. Aspen uśm iechnął się do m nie j eszcze raz, a j a pocałowałam go w poli-
czek, żegnaj ąc się z tak wielom a rzeczam i. Przez chwilę patrzy liśm y na siebie, a potem wziął
m nie za rękę i włoży ł j ą w dłoń Maxona, oddaj ąc m nie pod j ego opiekę.
Skinęli sobie głowam i, a na ich twarzach m alował się ty lko szacunek. Nie przy puszczałam ,
żeby m m ogła kiedy kolwiek zrozum ieć, co zaszło m iędzy nim i, ale w tej chwili ich relacj a wy da-
wała się pokoj owa. Aspen cofnął się, a j a zrobiłam krok do przodu, staj ąc w m iej scu, w który m
nigdy nie spodziewałam się znaleźć.
Maxon i j a stanęliśm y tuż koło siebie, a uroczy stość się rozpoczęła.
– Witaj , m oj a m iła – szepnął.
– Nie zaczy naj – ostrzegłam , a potem oboj e się uśm iechnęliśm y.
Maxon trzy m ał m nie za ręce, j akby ty lko to zatrzy m y wało go na ziem i, a j a skoncentrowałam
się, szy kuj ąc się do wy powiedzenia słów obietnicy, której nigdy nie zam ierzałam złam ać. Ten
dzień naprawdę m iał w sobie coś m agicznego.
Nawet w tej chwili wiedziałam j ednak, że nie ży j em y w baj ce. Wiedziałam , że przy j dą trudne
i niepewne czasy. Wiedziałam , że rzeczy nie zawsze będą układać się tak, j ak by śm y chcieli, i że
będziem y m usieli starać się pam iętać, że to by ł nasz wy bór. Nie będzie idealnie, nie przez cały
czas.
To nie będzie: „Ży li długo i szczęśliwie”.
To będzie o wiele więcej .
C
zy m ożecie przy łoży ć po prostu dłoń do tej kartki i udać, że przy bij am Wam piątkę? Serio: j ak
inaczej m iałaby m Wam podziękować za czy tanie m oich książek? Mam nadziej ę, że będziecie się
bawić przy opowieści o Am erice tak sam o dobrze, j ak j a. Nigdy nie będę w stanie wy razić, j ak
bardzo j estem szczęśliwa, że poświęcacie czas, żeby towarzy szy ć m i przez całą tę historię. Podzi-
wiam Wasz entuzj azm i dziękuj ę z całego serca!
Przede wszy stkim ogrom ne podziękowania należą się Callaway owi. Jestem szczęśliwa za
każdy m razem , kiedy widzę Twój podpis w e-m ailach – Mąż Kiery Cass, autorki nr 1 na liście be-
stsellerów New York Timesa – i cieszę się, że j esteś ze m nie dum ny. Dziękuj ę, że wspierałeś m nie
naj bardziej ze wszy stkich w trakcie tej podróży. Kocham Cię!
Guy den i Zuzu – dziękuj ę, że by liście takim i świetny m i dzieciakam i i pozwoliliście m am ie
uciekać do gabinetu i pracować. Jesteście cudowny m i człowieczkam i i strasznie Was kocham .
Dziękuj ę Mim oo, Poopie i wuj kowi Jody ’em u za całe wsparcie, tak sam o j ak Mim i, Papie
i wuj kowi Chrisowi. Całe m nóstwo rzeczy nie m ogłoby się wy darzy ć bez Waszej pom ocy, więc
dziękuj ę, że by liście przy m nie, nie ty lko ze względu na m nie, ale ze względu na całą m oj ą m ałą
rodzinę.
Dziękuj ę naj lepszej agentce na świecie, Elanie Roth Parker. Chcę, żeby ś m nie zawsze chciała!
Dziękuj ę za Twoj ą wiarę, ciężką pracę i za to, że by łaś po prostu super. Gdy by m kiedy kolwiek
wdała się w bój kę na ulicy, chciałaby m Cię m ieć tuż koło siebie. W naj lepszy m m ożliwy m zna-
czeniu. *UŚCISKI*
Dziękuj ę Erice Sussm an, m oj ej fantasty cznej redaktorce. Tak wiele tej historii udało się dzięki
Tobie. Dziękuj ę z całego serca, że ze m ną wy trzy m y wałaś. Uwielbiam Ciebie, Twoj e fioletowe
pisaki i Twoj e uśm iechnięte buźki! Współczuj ę każdem u autorowi, który m usi pracować z inny m
redaktorem . Jesteś absolutnie naj lepsza!
Dziękuj ę zespołowi HarperTeen za ciężką pracę i za to, że j esteście tacy wspaniali. Zawsze
chciałam nazy wać Wasze Wy dawnictwo dom em i nie m ogę uwierzy ć, j ak dobrzy dla m nie
by liście! Dziękuj ę Wam z całego serca!
Dziękuj ę Kathleen, która zaj m owała się prawam i do wy dań zagraniczny ch. To dzięki Tobie
m oj e książki znalazły się na cały m świecie, a j a wraz z nim i! Nadal trudno m i w to uwierzy ć.
Dziękuj ę Sam ancie Clark za prowadzenie m oj ego fanpage’a na Facebooku z własnej woli i bez
narzekania, j akiej pracy to wy m aga. Jesteś niesam owicie cool! Dziękuj ę!
Dziękuj ę wszy stkim , którzy prowadzą strony fanowskie poświęcone Rywalkom na Twitterze,
Tum blrze i Facebooku. W połowie przy padków nie rozum iem j ęzy ka, w który m piszecie, i dopro-
wadza m nie to do szału! Dziękuj ę za to, że j esteście tacy pracowici, pom y słowi i chcecie ze m ną
rozm awiać. Serio-serio, j esteście naj lepsi!
Dziękuj ę Georgii Whitaker za naprawdę niesam owite wideo, dzięki którem u j ej nazwisko zdo-
by ło m iej sce w tej książce. Dziękuj ę, że pozwoliłaś m i j e wy poży czy ć!
O kim zapom inam ? Jestem pewna, że o j akim ś ty siącu ludzi…
Kościołowi Northstar (przy sięgam , że zaczęłam do niego chodzić całe lata przedtem , zanim
powstały Rywalki) dziękuj ę za to, że stał się dom em dla rodziny Cass i za nieustaj ące wsparcie.
Dziękuj ę FTW… Nie wiem nawet, co m am Wam powiedzieć. Jesteście absurdalni, a j a Was
kocham .
Dziękuj ę The Fray, One Direction, Jack’s Mannequin, Param ore, Elbow i wielu inny m piosen-
karzom za to, że przez całe lata dostarczaliście m i inspiracj i. To dzięki Wam m iałam paliwo dla
m oich historii.
Jestem także wdzięczna za istnienie Coke Zero, dietety czny ch Wheat Thins, a czasem także
Milk Duds. Przez wiele lat by ły niezwy kle ważne dla m oj ego przetrwania.
Na koniec, co naj ważniej sze, chciałaby m podziękować Bogu. Wiele lat tem u pisanie ocaliło
m nie w bardzo m roczny m okresie m oj ego ży cia. Wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale
wiara stała się m oim kołem ratunkowy m . Wierzę, że ten talent j est darem od Boga i nawet w naj -
trudniej szy ch dniach m oj a praca daj e m i szczęście. Czuj ę, że otrzy m ałam ty siące
błogosławieństw, a chociaż zarabiam pisaniem na ży cie, wciąż nie potrafię znaleźć słów, żeby
wy razić m oj ą wdzięczność. Dziękuj ę.
W serii Rywalki ukazały się:
Tom 1
Rywalki
Tom 2
Elita
Tom 3
Jedyna
W listopadzie 2014 ukaże się:
Książę & Gwardzista
W 2015:
The Quinn & The Favorite
oraz
Tom 4
The Heir
*
* Nie znam y j eszcze treści dwóch ostatnich pozy cj i, więc podaj em y ty tuły ory ginalne.