Rozdział 3
Udaliśmy się do innego pokoju. Był on mniejszy niż salka konferencyjna, ale równocześnie
bardziej przytulny. Na jednej ścianie wisiało wielkie lustro, szkło miało małą niedoskonałość, w jednym
jego rogu było kilka bąbli. W niektórych miejscach widniały też ciemniejsze plamki. Rama miała
złocone brzegi i widać było po niej upływ lat. Należało do prababki pana Biggsa. Byliśmy już wcześniej
tutaj, w prywatnym gabinecie pana Biggsa, żeby odbyć kilka poufnych rozmów telefonicznych.
Galen, Rhys i Abeloec czekali na swoją kolej, na przesłuchanie w sali konferencyjnej. Nie byli
w stanie zrobić nic więcej, poza zaprzeczeniem zarzutom. Abe stał ze swoimi idealnie paskowanymi
włosami: czarnymi, szarymi, białymi, jak u jakiegoś pomysłowego Gotha. Ale jego włosy nie były
farbowane, tylko naturalne. Jego blada skóra i szare oczy pasowały do wyglądu. Wyglądał dziwnie
w swoim grafitowoszarym garniturze. Żaden krawiec nie był w stanie sprawić, żeby to ubranie
wyglądało na wybrane przez niego samego. Był imprezowiczem przez wieki, a jego strój zazwyczaj to
odzwierciedlał. Abe nie miał alibi, ponieważ w czasie, kiedy został oskarżony o atak, zabawiał się
piciem i narkotykami. Był czysty i trzeźwy zaledwie od około dwóch dni. Sidhe tak naprawdę nie mogą
uzależnić się od niczego, nie mogą tak naprawdę upić się, czy oszołomić narkotykami do
nieprzytomności. To ujemna strona naszego pochodzenia.
Istoty magiczne nie mogą się uzależnić, ale nie mogą też pić i narkotyzować się, ukrywając to
przed innymi. Mogą pić, ale tylko do pewnego punktu.
Galen wyglądał spokojnie, z chłopięcą elegancją, w swoim brązowym garniturze. Nie pozwolili
mu nosić zieleni, bo wydobywała zielone odcienie z jego białej skóry. Wydawali się nie rozumieć, że
brąz sprawiał, że zielony odcień jego skóry wydawał się ciemniejszy, bardziej dostrzegalny. Jego zielone
loki były krótko obcięte, tylko cienki warkoczyk przypominał, że kiedyś jego włosy opadały wspaniałą
falą aż do kostek. Miał najlepsze alibi z nich wszystkich, ponieważ w chwili, kiedy domniemany atak
miał miejsce, kochał się ze mną.
Czasem mogłabym opisać Rhysa jako chłopięco przystojnego, ale nie dzisiaj. Dziś wydawał się
dorosły w każdym calu, całe jego 5 stóp 6 cali.
1
Był jedynym strażnikiem wśród tych, którzy byli dzisiaj
ze mną, który miał mniej niż 6 stóp wzrostu. Rhys był nadal przystojny, ale utracił coś ze swojej
chłopięcości, lub może zyskał coś innego. Czy ktoś, kto ma ponad tysiąc lat, kto kiedyś był bogiem
Cromm Cruach, mógłby po prostu dorosnąć? Gdyby był człowiekiem, tak właśnie powiedziałabym, że
doświadczenia ostatnich dni pozwoliły mu w końcu dorosnąć. Ale arogancją wydawało się myślenie, że
moje małe przygody mogły wywrzeć taki efekt na kimś, kto kiedyś był uwielbiany jako bóg.
Jego białe włosy opadały lokami na ramiona, a potem w dół jego szerokich pleców. Był
najniższy z moich strażników sidhe, ale wiedziałam, że ciało pod garniturem było najbardziej
umięśnione. Brał ćwiczenia bardzo poważnie. Miał opaskę przykrywającą większość blizn, które zostały
mu zadane wieki temu. Jego jedyne oko było urocze, trzy okręgi błękitu, jak ustawione rzędem kawałki
nieba w różnych dniach roku. Jego usta były miękkie i pełne, lekko wydęte, jakby jego wargi błagały, by
je całować. Nie wiem, co takiego się stało, co spowodowało ten nowy, poważny wygląd, ale widziałam
w nim nową głębię, jakby było w nim coś więcej, niż jeszcze kilka dni temu.
1
ok. 168 cm
Był jedynym z tej trójki, który przebywał poza kopcami faerie, kiedy przypuszczalny atak miał
miejsce. W rzeczywistości został zaatakowany przez wojowników Seelie i oskarżony o zbrodnię. Wyszli
na zimowy śnieg, polując na moich mężczyzn stalą i hartowanym żelazem, jedyną rzeczą, która może
naprawdę zranić wojowników sidhe. Najczęściej, nawet w trakcie pojedynków pomiędzy dworami,
walczymy bronią, która nie może spowodować prawdziwych obrażeń, sprowadzić na nas prawdziwej
śmierci. To przypominało trochę te filmy akcji, gdzie ludzie walczą, ale potem wracają po więcej. Stal
i hartowane żelazo było bronią do zabijania. Już to samo było naruszeniem pokoju pomiędzy dwoma
dworami.
Prawnicy spierali się.
- Lady Caitrin utrzymuje, że atak miał miejsce w dniu, w którym moi klienci przebywali w Los
Angeles – stwierdził Biggs. – Moi klienci nie mogli zrobić czegokolwiek w Illinois, kiedy byli cały dzień
w Kalifornii. W wątpliwy dzień jeden z oskarżonych pracował w Agencji Detektywistycznej Greya i był
widziany przez światków cały dzień.
To pewnie był Rhys. Uwielbiał pracę detektywa. Uwielbiał pracować jako tajniak, a był
wystarczająco dobry w magii osobistej, że mógł wykonywać ją lepiej niż ludzki detektyw. Praca
w przebraniu, jako przynęta, tylko po części wydawała się atrakcyjna. Musisz mieć poczucie słuszności
działania w stosunku do osoby, którą starasz się złapać. W minionych latach pracowałam jako przynęta.
Teraz nikt nie pozwoliłby mi narażać się na takie niebezpieczeństwa.
W jaki więc sposób atak na Lady Caitrin mógł mieć miejsce, zanim przybyliśmy do faerie? Czas
znów zaczął biec różnie w krainie faerie. Zmiana zaczęła się w kopcu Unseelie, to ja byłam jej centrum.
- Czas płynie dziwnie w całej krainie faerie – wtrącił się Doyle - po raz pierwszy od wieków, ale
zamiana ta była najbardziej znacząca w twojej obecności, Meredith. Teraz, kiedy wyjechałaś, nadal
płynie dziwnie, chociaż obecnie nie ma dostrzegalnych różnic pomiędzy dworami.
To było równocześnie interesujące i niepokojące, że czas, nie tyle cofnął się dla mnie, ile
rozciągnął się. Był styczeń dla nas i na dworach, ale data nadal nie była taka sama. Minął spokojnie bal
bożonarodzeniowy, na którym mojemu wujkowi Taranisowi tak bardzo zależało, żebym była obecna.
Zdecydowaliśmy, że uczestnictwo w nim będzie dla mnie zbyt niebezpieczne. Oskarżenia przeciwko
moim strażnikom potwierdzały, że Taranis miał jakiś cel, ale jaki? Taranis miał plan, ale cokolwiek to
nie było, było to niebezpieczne dla każdego poza nim samym.
- Król Taranis tłumaczył nam, że czas płynie inaczej w krainie faerie, niż w rzeczywistym świecie
– powiedział Shelby.
Wiedziałam, że Taranis nie powiedział „w rzeczywistym świecie” ponieważ dla niego Dwór
Seelie był rzeczywistym światem.
- Mogę zadać pytanie pana klientowi? – Zapytał Veducci. Pozostawał poza całą grupą.
W rzeczywistości odezwał się po raz pierwszy, od kiedy zmieniliśmy pokój. To mnie denerwowało.
- Proszę pytać – powiedział Biggs - ale to my zadecydujemy, czy na nie odpowiedzą.
Veducci skinął głową i odszedł od ściany, o którą się opierał. Uśmiechnął się do nas. Tylko
twardość w jego oczach pozwoliła mi się domyśleć, że ten uśmiech był nieszczery.
- Sierżancie Rhys, czy był pan na terenie ziem faerie w ten dzień, w którym Lady Caitrin
oskarżyła pana o zaatakowanie jej?
- O rzekome zaatakowanie jej – powiedział Biggs.
Veducci skinął głową.
- Czy był pan na terenie ziem faerie, kiedy ten rzekomy atak na Lady Caitrin miał miejsce?
Dobrze powiedziane. Powiedziane tak, że trudno było tańczyć dookoła prawdy, bez skłamania
wprost.
Rhys uśmiechnął się do niego, przez chwilę mignęła mi ta jego mniej poważna część, ta, którą
w moim życiu pokazywał mi najczęściej.
- Byłem na ziemiach faerie, kiedy domniemany atak miał miejsce.
Veducci zadał to samo pytanie Galenowi. Galen wyglądał mniej pewnie niż Rhys, ale
odpowiedział.
- Tak, byłem.
- Tak – odpowiedział po prostu Abe.
Farmer poszeptał do Biggsa, po czym zadał następne pytanie.
- Sierżancie Rhys, czy był pan tutaj, w Los Angeles w dzień domniemanego ataku?
Pytanie dowodziło, że nasi prawnicy nie rozumieli sposobu, w jaki czas płynie w faerie.
-Nie, nie byłem.
- Ale był pan tutaj cały dzień, mamy na to świadków – stwierdził Biggs.
Rhys uśmiechnął się do niego.
- Ale dzień w Los Angeles nie był tym samym dniem, w którym Lady Caitrin oskarżyła nas
o domniemany atak.
- To ta sama data – upierał się Biggs.
- Tak – odrzekł Rhys cierpliwie - ale ta sama data nie oznacza, że to był ten sam dzień.
Teraz tylko Veducci uśmiechał się. Wszyscy pozostali wyglądali, jakby bardzo intensywnie
myśleli, lub zastanawiali się, czy czasem Rhys nie oszalał.
- Może pan to wyjaśnić? – Zapytał Veducci nadal wyglądając na zadowolonego.
- To nie tak, jak w opowieściach science-fiction, gdzie możemy podróżować w czasie do
minionego dnia – powiedział Rhys. – Nie możemy być naprawdę w dwóch miejscach w tym samym
czasie. Dla nas, panie Veducci, to był naprawdę nowy dzień. To nie było tak, że nasze sobowtóry
przeżywały w faerie ten dzień. Ten dzień w faerie minął. Tutaj w Los Angeles był nowy dzień.
Zdarzyło się tak, że te dwa dni miały tę samą datę, więc na zewnątrz faerie wydawało się, że powtórzył
się ten sam dzień.
- Czy więc był pan w faerie w tym dniu, kiedy została zaatakowana? – Zapytał Veducci.
Rhys uśmiechnął się do niego prawie rozbawiony.
- Tak, byłem tam w dniu, kiedy została rzekomo zaatakowana.
- To będzie koszmar dla ławy przysięgłych – stwierdziła Nelson.
- Poczekaj, aż będziemy wymagać, by w ławie przysięgłych znaleźli się im podobni – powiedział
Farmer prawie szczęśliwy.
Nelson zbladła pod swoim gustownym makijażem.
- Im podobni w ławie przysięgłych? – Powtórzyła miękko.
- Czy ława przysięgłych złożona z ludzi naprawdę zrozumie, co oznacza bycie w dwóch
miejscach o tej samej dacie? – Zapytał Farmer.
Prawnicy popatrzyli po sobie. Tylko Veducci wydawał się nie podzielać zażenowania. Myślę, że
już to wszystko przemyślał. Teoretycznie jego praca sprawiała, że dysponował mniejszymi wpływami
niż Shelby i Cortez, ale mógł pomóc im nas skrzywdzić. Za wszystkich naszych przeciwników Veducci
był tym, którego chciałabym pozyskać najbardziej.
- Tutaj i teraz staramy się uniknąć postępowania przed ława przysięgłych – odezwał się Biggs.
- Jeżeli zaatakowali tę kobietę – wtrącił się Shelby - wtedy muszą przynajmniej zostać zamknięci
w faerie.
- Musimy dowieść ich winę, zanim zaczniemy rozważać karę – powiedział Farmer.
- Co z powrotem doprowadziło nas do stwierdzenia, że nikt z nas tak naprawdę nie chce iść
z tym do sądu – cichy głos Veducciego opadł w pokoju jak kamień rzucony w stado ptaków. Pozostali
prawnicy wydawali się przestraszeni, jak te ptaki podlatujące w zakłopotaniu.
- Proszę nie oddalać naszej sprawy, zanim jej nie zaczęliśmy - powiedział Cortez nieszczęśliwym
głosem.
- To nie jest sprawa, Cortez, to potencjalna katastrofa, której staramy się uniknąć – stwierdził
Veducci.
- Dla kogo katastrofa, dla nich? – Odezwał się Cortez wskazując na nas.
- Dla wszystkich w faerie, potencjalnie – odrzekł Veducci. – Czy czytaliście historię o ostatniej
wielkiej wojnie pomiędzy ludźmi i istotami magicznymi, która miała miejsce w Europie?
- Ostatnio nie – odpowiedział Cortez.
Veducci rozejrzał się po pozostałych prawnikach.
- Czy ja jestem jedynym, który to przeczytał?
Grover podniósł rękę.
- Ja przeczytałem.
Veducci uśmiechnął się do niego, jakby był jego najbardziej ulubioną osobą na świecie.
- Powiedz więc tym inteligentnym ludziom, od czego zaczęła się ostatnia wielka wojna.
- Zaczęła się od sprzeczki pomiędzy Dworami Seelie i Unseelie.
- Dokładnie – dodał Veducci. – A potem rozprzestrzeniła się na Wyspy Brytyjskie i część
kontynentu Europejskiego.
- Czy pan mówi, że jeżeli nie załagodzimy tego sporu, to dwory rozpoczną wojnę? – Zapytała
Nelson.
- Są tylko dwie rzeczy, które Thomas Jefferson i jego gabinet określili jako niewybaczalne
przestępstwa dla istot magicznych na amerykańskiej ziemi – powiedział Veducci. - Nigdy nie będą
pozwalać, by byli czczeni jako bóstwa i nigdy nie będą prowadzić wojny pomiędzy dwoma dworami.
Jeżeli cokolwiek z tego zdarzy się, zostaną wygnani z ostatniego kraju na ziemi, który pozwolił im na
pobyt.
- Wiemy o tym – powiedział Shelby.
- Ale czy zastanawialiście się, dlaczego Jefferson umieścił te dwie zasady, zwłaszcza tę o wojnie?
- Ponieważ byłoby to szkodliwe dla naszego kraju – odrzekł Shelby.
Veducci potrząsnął głową.
- Na kontynencie europejskim nadal jest krater prawie tak szeroki, jak najszersza część Wielkiego
Kanionu. Ta dziura pozostała po ostatniej wielkiej bitwie w tej wojnie. Pomyślcie, co by było, gdyby
coś takiego stało się w centrum kraju, pośrodku regionu najbardziej rozwiniętego gospodarczo?
Spojrzeli po sobie. Nie pomyśleli o tym. Dla Shelbiego i Corteza to była bardzo dochodowa
sprawa. Szansa, by istoty magiczne zostały wciągnięte w zasięg działania prawa. Każdy z nich patrzył na
tę sprawę krótkowzrocznie. Poza Veduccim i może Groverem.
- Co więc pan proponuje? – Zapytał Shelby. – Po prostu pozwolić im odejść?
- Nie, jeśli są winni. Ale chcę, żeby każdy w tym pokoju zrozumiał, jaka jest stawka, tylko to –
odpowiedział Veducci.
- To brzmi tak, jakby pan był po stronie księżniczki – odrzekł Cortez.
- Księżniczka nie podarowała zegarka z ukrytym urokiem ambasadorowi Stanów
Zjednoczonych, żeby ją faworyzował.
- Skąd wiemy, że księżniczka tego nie zrobiła, by nas oszukać? - Zapytał Shelby. Brzmiało tak,
jakby nawet w to wierzył.
Veducci odwrócił się do mnie.
- Księżniczko Meredith, czy dała pani Ambasadorowi Stevensovi jakikolwiek przedmiot
magiczny lub doczesny, który mógłby wpłynąć na jego opinię o pani i dworze, któremu pani sprzyja?
Uśmiechnęłam się.
-Nie, nie dałam.
- Oni naprawdę nie mogą kłamać, jeżeli zapyta się wprost – stwierdził Veducci.
- A więc dlaczego lady Caitrin oskarża tych mężczyzn podając ich imiona i rysopis? Wydaje się
autentycznie wstrząśnięta.
- Tu jest problem – odrzekł Veducci. – Musiałaby kłamać na zadane jej pytanie. Zadawałem jej
pytania wprost i była niezachwiana – spojrzał na nas, na mnie. – Rozumie pani, co to oznacza,
Księżniczko?
Wzięłam głęboki oddech i powoli wypuściłam powietrze.
- Wydaje mi się, że tak. Oznacza to, że Lady Caitrin może stracić wszystko. Jeżeli zostanie
przyłapana na jawnym kłamstwie, zostanie wygnana z faerie. Dla arystokratki Seelie wygnanie jest
gorsze od śmierci.
- Nie tylko dla arystokraty – wtrącił Rhys.
Inni strażnicy potwierdzili.
- Ma rację – powiedział Doyle. – Nawet pomniejsza istota magiczna zrobiłaby wiele, by uniknąć
wygnania.
- Jakim więc sposobem może kłamać? – Zapytał nas Veducci.
Odezwał się Galen, cichym, trochę niepewnym głosem.
- Czy to mogłaby być iluzja? Czy ktoś mógłby użyć magii, by ją oszukać?
- Chodzi panu o to, że ktoś sprawił, że myślała, że została zaatakowana, podczas gdy nie była? –
Zapytała Nelson.
- Nie wydaje mi się, żeby możliwe było oszukanie kogoś, kto jest sidhe – powiedział Veducci.
Spojrzał na nas.
- A co jeśli to nie była całkowita iluzja? – Zapytał Rhys.
- Co masz na myśli? – Zapytałam.
- Tworzysz drzewo z małej sadzonki rosnącej w ziemi. Tworzysz zamek z ruin innego – odrzekł.
- Byłoby łatwiejsze stworzyć coś takiego z czegoś istniejącego fizycznie – dodał Doyle.
- Co mogłoby być taką podstawą przy ataku? – Zapytał Galen.
Doyle spojrzał na niego. Spojrzenie było wymowne, ale Galen go nie zrozumiał. Ja pierwsza
zrozumiałam.
- Chodzi ci o te historie o naszych ludziach pojawiających się jako martwi wojownicy wchodzący
przez okna sypialni, czy coś w tym rodzaju?
- Tak – odrzekł Doyle. – Iluzja użyta jako przebranie.
- Tylko kilkoro w faerie ma teraz na tyle mocy, żeby zrobić coś podobnego – stwierdził Mróz.
- W faerie jest tylko jeden, który mógłby zrobić coś takiego – powiedział Galen. Jego oczy stały
się nagle bardzo poważne.
- Chodzi ci o… - zaczął mówić Mróz, ale przestał. Wszyscy o tym pomyśleliśmy.
- Co za sukinsyn – powiedział Abe.
Veducci odezwał się, jakby czytał w naszych myślach, to sprawiło, że zaczęłam zastanawiać się,
czy bez jego środków ochronnych przed faerie odczytałabym go jako medium lub coś więcej.
- Król Światła i Iluzji, jak dobra jest jego moc iluzji?
- Kurwa – powiedział Shelby – Nie może pan tego tak po prostu powiedzieć. Nie może pan dać
im uzasadnionej wątpliwości.
Veducci uśmiechnął się do nas.
- Księżniczka i jej ludzie mieli uzasadnioną wątpliwość, kiedy weszli do tego pokoju, ale nie
oskarżyli króla na głos przed nami. Trzymali to w sekrecie nawet przed swoimi prawnikami.
Miałam okropny pomysł. Ruszyłam w stronę Veeducciego, tylko ręka Doyle’a na moim
ramieniu powstrzymała mnie od dotknięcia mężczyzny. Miał rację, możliwe, że postrzegaliby to jako
magiczną ingerencję.
- Panie Veducci, czy zamierza pan oskarżyć mojego wujka o spisek w czasie dzisiejszej rozmowy
przed lustrem?
- Pomyślałem, że zostawię to pani prawnikom.
Moja skóra nagle stała się zimna. Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy. Veducci wyglądał na
niepewnego, prawie sięgnął do mnie.
- Księżniczko, dobrze się czujesz?
- Boję się o pana, o was wszystkich i o nas – powiedziałam. – Nie rozumiecie Taranisa. Jest
absolutnym władcą na Dworze Seelie od ponad tysiąca lat. To sprawiło, że jego arogancja jest większa
niż możecie to sobie wyobrazić. Udaje wesołego, przystojnego króla wobec
was, ludzi, ale pokazuje
zupełnie inną twarz nam, na Dworze Unseelie. Jeżeli oskarżycie go o to bez ogródek, nie wiem, co
może zrobić.
- Może nas zranić? – Zapytała Nelson.
- Nie, ale może użyć przeciwko wam magii – odpowiedziałam. – Jest Królem Światła i Iluzji.
Stałam przed nim, w trakcie rozmowy przez lustro, a on prawie mnie zauroczył. Prawie czułam jego
moc, a jestem księżniczką Dworu Unseelie. Wy jesteście ludźmi. Jeżeli będzie chciał was zauroczyć,
zrobi to.
- To będzie wbrew prawu – odrzekł Shelby.
- On jest królem, który w swoich rękach dzierży władzę nad życiem i śmiercią – powiedziałam. –
Nie myśli jak nowoczesny człowiek, bez względu na to, jak bardzo udaje go przed prasą.
Zakręciło mi się w głowie i ktoś posadził mnie na krześle.
Doyle klęknął obok mnie.
- Źle się czujesz, Meredith? – Wyszeptał.
- Czy dobrze się pani czuje, Księżniczko Meredith? – Zapytała Nelson.
- Jestem zmęczona i przerażona – powiedziałam. – Nie macie pojęcia, jakie były dla mnie
ostatnie dni, a ja nie śmiem wam powiedzieć.
- Czy ma to coś wspólnego z tą sprawą? – Zapytał Cortez.
Spojrzałam na niego.
- Chodzi panu o powód, dlaczego
jestem zmęczona i przerażona?
- Tak.
- Nie, to nie ma nic wspólnego z tymi fałszywymi oskarżeniami – sięgnęłam po rękę Doyle’a. –
Wytłumacz im, że muszą obchodzić się ostrożnie z Taranisem.
Doyle wziął moją rękę w swoją.
- Zrobię, co tylko będę w stanie, moja księżniczko.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Wiem, że tak będzie.
Mróz podszedł do mojej drugiej strony i dotknął mojego policzka.
- Jesteś blada. Nawet jak na jednego z nas, ze skórą jak blask księżyca, jesteś blada.
Abeloec podszedł bliżej mnie.
- Słyszałem, że księżniczka jest wystarczająco człowiekiem, by złapać przeziębienie. Myślałem,
że to tylko złośliwe plotki.
- Wy nie możecie przeziębić się? – Zapytała Nelson.
- Nie mogą – odrzekłam, przyciskając policzek do dłoni Mroza, nadal trzymając rękę Doyle’a. –
Ale ja mogę. Nie przeziębiam się często, ale mogę – dodałam w głowie „pierwsza śmiertelna
księżniczka faerie”. To był jeden z powodów wszystkich zamachów na moje życie na Dworze Unseelie.
Wierzyli, że jeżeli usiądę na tronie, zarażę wszystkich nieśmiertelnych chorobą śmiertelności. Sprowadzę
śmierć na ich wszystkich. Jak mam zaprzeczać takim plotkom, skoro nawet nie mogą złapać
przeziębienia? I teraz miałam rozmawiać z najwspanialszym i najjaśniejszym z nich wszystkich, Królem
Taranisem, Panem Światła i Iluzji. Bogini pomóż mi, jeżeli zorientuje się, że zasłabłam z powodu jakiejś
drobnej ludzkiej choroby. To tylko potwierdzi jego przeświadczenie jak słaba jestem, jak ludzka.
- Już niemalże czas, żeby król skontaktował się z nami – powiedział Veducci spoglądając na swój
zegarek.
- Jeżeli nasz czas płynie podobnie jak jego – odrzekł Cortez.
Veducci skinął głową.
- To prawda, ale czy mogę zasugerować, żeby każdy wziął jakiś hartowany metal i miał go przy
sobie?
- Hartowany metal? – Nelson wypowiedziała to jak pytanie.
- Mam na myśli jakieś artykuły biurowe, które pomogą nam zachować jasność wizji w czasie
rozmowy z Królem Taranisem.
- Artykuły biurowe – odrzekł Cortez. – Ma pan na myśli spinacze do papieru?
- Może – powiedział Veducci. Odwrócił się do mnie. – Jak pani myśli Księżniczko, czy spinacze
mogą pomóc?
- To zależy, z czego są zrobione, ale ich garść powinna pomóc.
- Możemy je dla was przetestować – stwierdził Rhys.
- Jak? – zapytał Veducci.
- Jeżeli będziemy mieć kłopot z ich dotknięciem, mogą wam pomóc.
- Myślałem, że tylko pomniejsze istoty magiczne nie mogą dotykać metalu – wtrącił się Cortez.
- Niektóre z nich dotkniecie metalu prawie parzy, ale nawet sidhe nie cieszy większość wykutych
przez ludzi metalowych przedmiotów. – Powiedział Rhys nadal uśmiechając się.
- Oparzenia tylko od dotknięcia metalu – powtórzyła Nelson.
- Nie mamy czasu na dyskusje o istotach magicznych, jeżeli zamierzamy zaopatrzyć się w te
artykuły biurowe – przerwał Veducci.
Farmer uderzył w interkom i odezwał się do jednej z wielu sekretarek i asystentek, które
widzieliśmy w biurze. Poprosił o metalowe spinacze i zszywki.
- Noże, scyzoryki – podpowiedziałam.
Shelby, Grover i wszyscy męscy asystenci mieli scyzoryki.
- Byliście dosyć zauroczeni przy księżniczce – powiedział Veducci. – Dodałbym jeszcze garść
czegoś, tylko na wszelki wypadek.
Patrzyłam, jak Veducci wysypuje z ręki spinacze. Pouczał, ale nikt tego nie kwestionował.
Przypuszczałam, że będzie naszym wrogiem, ale nam pomagał. Czy mówił prawdę? Był tutaj dla
sprawiedliwości, czy to było kłamstwo? Od kiedy zorientowałam się, czego pragnie Taranis, nie ufałam
nikomu.
Veducci podszedł i stanął z przodu, obok miejsca, w którym siedziałam. Skinął na Doyle’a
i Mroza, którzy nadal byli przytuleni do mnie, każdy z jednej strony.
- Czy mogę zaproponować księżniczce jakiś dodatkowy metal?
- Ma przy sobie metal, jak my wszyscy.
- Widzę pistolety i miecze – Veducci zamrugał oczami patrząc na mnie. – Czy wy mówicie, że
księżniczka jest uzbrojona?
Właściwie byłam. Miałam na udzie nóż w futerale, który nosiłam już wcześniej. Miałam na
plecach mały pistolet, w jednej z tych kabur, które były zaprojektowane, żeby je tam nosić. Nie
spodziewaliśmy się, że użyję broni w strzelaninie, ale to był sposób, żeby mieć przy sobie metal, stal
i ołów, w sposób niewidoczny dla Taranisa. Gdyby widział mnie, mającą przy sobie metal, uznałby to
za obrazę. Strażnicy mogli go mieć, ponieważ byli strażnikami, powinni być uzbrojeni.
- Księżniczka ma przy sobie to, czego potrzebuje, żeby się obronić – powiedział Doyle.
Veducci skłonił lekko szyję.
- W takim razie odłożę spinacze z powrotem do pudełka.
Zabrzmiał dźwięk trąbki, słodki i czysty, jakby spadał na nas gdzieś z wielkiej wysokości deszcz
muzyki. To był dźwięk oznaczający, że Król Taranis chce skontaktować się przez lustro. Był uprzejmy
i czekał, aż ktoś z naszej strony dotknie lustra. Trąbki zadźwięczały znów, kiedy wszyscy wpatrywaliśmy
się w puste lustro.
Doyle i Mróz pomogli mi wstać. Rhys podszedł do mnie, jakby wcześniej się umówili. Doyle
przesunął się do przodu, pozwalając Rhysowi podejść do mnie. Rhys uścisnął mnie jedną ręką.
- Przepraszam, że przesunąłem stąd twojego faworyta – wyszeptał.
Odwróciłam się i spojrzałam na niego, ponieważ zazdrość powinna być ludzkim uczuciem. Rhys
pozwolił zobaczyć mi na swojej twarzy to, że wiedział, że moje serce wybrało, nawet jeśli moje ciało
tego nie zrobiło. Pozwolił mi zorientować się, że wie, co czuję do Doyle’a i że to go rani. Jedno
spojrzenie pełne tak wielu emocji.
Doyle dotknął lustra.
- Uśmiechnij się do króla – wyszeptał Rhys.
Pozwoliłam, żeby uśmiech wyćwiczony przez lata wślizgnął się na moją twarz. Uśmiech był
przyjemny, ale nie za szczęśliwy. To był uśmiech dworski, uśmiech, za którym się ukrywałam, z którym
moje myśli nie miały nic wspólnego.