Leigh Michaels
“Ślub na życzenie”
Tytuł oryginału: Bride by Design
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Był przyzwyczajony do biżuterii. Zawsze go otaczała. Dorastał, patrząc na
tajemnicze, tęczowe opale, leniwe ogniki rubinów, lodowate błyski brylantów,
chłodną elegancję platyny i ciepły połysk złota. Jednak nigdy nie widział takiego
sklepu z biżuterią jak ten przy State Street. Był to tak znany przybytek, że
widniało na nim tylko nazwisko właściciela i nazwa ulicy: Birmingham przy State.
Wszyscy wiedzieli, że właśnie tu należy przyjść po coś pięknego,
niepowtarzalnego i kosztownego.
Wnętrze nie przypominało typowego sklepu jubilerskiego. Raczej
ekskluzywny salon mody. Nie było wystawy wychodzącej na słynną w Chicago
ulicę State. W środku stało tylko sześć szklanych gablot na filarach z szarego
marmuru. W każdej znajdowało się zaledwie kilka cennych przedmiotów.
Ustawienie gablot zdawało się być przypadkowe. Podłogę pokrywał szeroki,
niebieskoszary dywan. Punktem centralnym wnętrza była kasetka z szerokim,
brylantowym naszyjnikiem wyeksponowanym na aksamitnej tkaninie. W świetle
punktowego reflektora jarzył się, jakby płonął żywym ogniem.
Gdy David wszedł do środka, ruszył ku niemu mężczyzna w ciemnym
garniturze. Stąpał bezgłośnie po grubym dywanie.
- Czym mogę panu służyć?
David nie mógł oderwać oczu od naszyjnika. Było coś niezwykłego w
sposobie zamocowania kamieni. Zauważył to z daleka, choć nie umiałby
określić, w czym tkwi sekret. Miał ochotę dotknąć naszyjnika, dokładnie
przyjrzeć się misternej robocie.
Nie został tu jednak zaproszony z Atlanty, żeby podziwiać towar
Henry'ego Birminghama i podglądać jego sekrety. Musiał istnieć jakiś inny
powód.
- David Elliot do pana Birminghama - wyjaśnił.
- A, tak. Czeka na pana.
Mężczyzna energicznie ruszył przodem w kierunku tylnej ściany. Była tak
zaprojektowana, że od strony wejścia nie było widać, iż za nią kryje się niewielki
pokój. W pomieszczeniu stały trzy niewielkie, lecz wygodne fotele, a w środku
między nimi mały stolik. Blat nakryty był pluszem w kolorze dywanu. W jednym z
foteli siedział Henry Birmingham, przypatrując się rozłożonym na blacie stołu
kilkunastu brylantowym pierścionkom.
David zatrzymał się w wejściu. Henry odsunął pierścionki na bok i wstał.
David widywał go już przy różnych okazjach, na spotkaniach i targach, jednak
jeszcze nigdy nie stał twarzą w twarz z najznakomitszym projektantem biżuterii.
Henry był niższy, szczuplejszy i bardziej zgarbiony, niż wydawało się z daleka.
Pomimo dość podeszłego wieku nadal miał bujną czuprynę, choć już
przyprószoną siwizną.
Spojrzał badawczo na Davida. Przez kilkanaście sekund przyglądał mu się
tak bez słowa, aż David poczuł się nieswojo. David odetchnął z ulgą, gdy Henry
w końcu uśmiechnął się i wyciągnął rękę na powitanie.
- Witam w mojej firmie - powiedział serdecznie. - Dziękuję, że przyjechałeś z tak
daleka, żeby się ze mną spotkać. Proszę, siadaj.
Sam też usiadł i spojrzał na rozsypane pierścionki.
- Mam niecodzienne zamówienie. Pewna pani zebrała wszystkie pierścionki,
jakie zgromadziła w ciągu życia: pamiątki rodzinne, zaręczynowe, prezenty
urodzinowe i tak dalej. Nie ma wśród nich żadnego naprawdę wartościowego
drobiazgu. Dobra próba złota, ale banalne wzory i nie najwyższej jakości
kamienie. Na pewno nikt już ich nie będzie nosić. Jednak, zamiast złożyć je na
dnie pudełka z kosztownościami, żeby nadal obrastały kurzem, ta pani
przyniosła je do mnie i poprosiła, żebym zrobił z nich coś, co ją zachwyci.
Rozumiesz, prawdziwe dzieło sztuki. - Uniósł głowę. - Masz jakiś pomysł?
David lekko się uśmiechnął.
- Panie Birmingham, nie sądzę, że zaprosił mnie pan do Chicago, żeby
zasięgnąć rady w tak banalnej sprawie. A poza tym, ja miałbym uczyć mistrza?
Jest pan w branży o pięćdziesiąt lat dłużej niż ja.
- Mów do mnie Henry. Jak wszyscy. Rzeczywiście, nie zaprosiłem cię tu, by
rozmawiać o tym konkretnym zleceniu, ale ciekaw jestem twojej opinii.
David pochylił się i sięgnął po najbliższy pierścionek. Obrączka była starta
od ciągłego noszenia, a wzór wygrawerowany wokół kamienia właściwie już nie
istniał. Niewielki brylant, zgodnie z wcześniejszą oceną Henry'ego, nie wyróżniał
się ani szlifem, ani barwą. David odłożył go i sięgnął po następny. Nawet nie
wyjmując lupy z kieszeni, mógł stwierdzić, że uszkodzony kamień wymaga
ponownego oszlifowania. Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby ocenić pozostałe.
Staroświecki, niemodny szlif, przeciętne i znoszone wyroby.
- Co chce z nich zrobić? Broszkę? Wisiorek?
- Decyzję pozostawiła mnie.
- Czyli zrzuciła całą odpowiedzialność za efekt końcowy na twoje barki?
- Na to wygląda. - Henry pochylił się, oparł łokcie na stoliku, a brodę na dłoniach.
- Co proponujesz? - spytał.
- Wyjąłbym kamienie. Każdy pierścionek przetopiłbym oddzielnie. Po ostudzeniu
płynnego złota w wodzie powstałby przypadkowy, ale zarazem niepowtarzalny
kształt. Potem wstawiłbym kamień. Wszystkie utworzone w ten sposób błyskotki
połączyłbym ładnym, ciężkim łańcuchem, żeby zrobić bransoletkę lub naszyjnik.
Gdyby jednak chciała coś bardziej ekstrawaganckiego, przetopiłbym wszystkie
pierścionki razem, tak by powstał duży wisior.
Dorzucił trzymany w ręku pierścionek do pozostałych.
- Zdałem twój test?
- Jaki test?
- Czy moja odpowiedź zrównoważyła cenę biletu lotniczego? A może
przygotowałeś dla mnie jeszcze jakiś inny sprawdzian?
Henry długo milczał. David trochę za późno zdał sobie sprawę, jak głupio
musiało zabrzmieć jego pytanie. Przecież prawie nie znał tego człowieka i nie
miał pojęcia, dlaczego został zaproszony do jego firmy. Wielka szkoda, że nie
umiał trzymać języka za zębami i spokojnie czekać na rozwój wydarzeń.
- Gdybym już wcześniej nie był przekonany, że warto było wydać pieniądze na
bilet, nie pytałbym cię o opinię. Teraz chodźmy gdzieś, żeby pogadać. Jest
trochę za wcześnie na lunch, ale możemy się czegoś napić.
Zostawił rozrzucone pierścionki, chwycił prostą, hebanową laskę ze złotą
gałką, która dotychczas stała oparta o krawędź stolika, i pierwszy ruszył do
wyjścia.
David zawahał się.
- Czy nie powinieneś tego schować w bezpiecznym miejscu? Nie są to cenne
precjoza, ale mają swoją wartość.
- Zrobi to któryś z ekspedientów - uśmiechnął się. - To jedna z zalet bycia
szefem, a jeszcze lepiej, jeśli umie się roztaczać wokół siebie aurę geniusza.
Dałem pracownikom do zrozumienia, że jestem zbyt zaabsorbowany
tworzeniem dzieł sztuki, żeby pamiętać o takich drobiazgach jak sprzątanie w
pracowni.
Gdy wychodzili frontowymi drzwiami, David zerknął przez ramię. Jakaś
kobieta ubrana na czarno zmierzała do pokoju na zapleczu.
Nie zdziwiłby się, gdyby Henry zabrał go do któregoś z najmodniejszych
prywatnych klubów. Pewnie był członkiem niemal wszystkich elitarnych
przybytków tego typu, bo właśnie z takiego środowiska wywodziła się większość
jego klientów. Był więc bardzo zaskoczony, gdy zamiast wezwać taksówkę,
Henry ruszył spacerowym krokiem do najbliższej przecznicy i wszedł do
niewielkiej tawerny. Sprawiała wrażenie, jakby istniała co najmniej od stu lat.
Spojrzał na Davida.
- Nie jest to nastrojowy zakątek, ale dają smacznie jeść, piwo kosztuje niewiele,
a obsługa nikogo nie pogania. O żadnym z modnych lokali nie da się tego
powiedzieć.
Usiedli w zacisznym miejscu w najdalszym kącie sali.
- Na co masz ochotę?
- Proszę kawę.
Henry uniósł brwi.
- Może wolałbyś piwo lub coś mocniejszego? - spytał.
- Nie unikam alkoholu, ale teraz przyda mi się pełna przytomność umysłu. Myślę,
że czeka mnie poważna rozmowa.
Ku jego zaskoczeniu, Henry roześmiał się.
- Słusznie.
Przywołał gestem kelnerkę i poprosił o dzbanek kawy i dwie filiżanki.
- Teraz możemy tu siedzieć, jak długo chcemy i nikt nam nie będzie
przeszkadzał. Domyślam się, że jesteś ciekaw, dlaczego poprosiłem cię o
przyjazd. No, a w dodatku wymogłem na tobie obietnicę, że nie powiesz nic na
temat tej podróży twojemu szefowi.
- Szukałem odpowiedzi na te pytania, nie przeczę - przyznał David.
Kelnerka przyniosła kawę, napełniła filiżanki i znikła bez słowa. Henry
wsypał do swojej filiżanki dwie czubate łyżeczki cukru.
- Jesteś młodym, bardzo utalentowanym projektantem.
- Dziękuję.
- Prawdę mówiąc, należysz do trójki najzdolniejszych w kraju.
- Czuję się zaszczycony, że pan to zauważył.
- Nie wiedziałbym o tobie, gdyby nie konkurs, do którego przystąpiłeś na wiosnę.
Wystawiłeś własne projekty, a nie rzeczy, które robisz dla swojego pracodawcy.
- Uśmiechnął się i pochylił w stronę rozmówcy. - Pewnie zdajesz sobie sprawę,
że pozostając w dotychczasowej firmie, do niczego nie dojdziesz. Oni są bardzo
konserwatywni i nie pozwolą ci rozwinąć skrzydeł.
To się nazywa trafić w sedno, pomyślał David.
- Mój pracodawca był zawsze wobec mnie w porządku - odpowiedział spokojnie.
- Jesteś zbyt lojalny, żeby powiedzieć coś złego na ich temat? - Henry uniósł
brwi.
- Tak, dopóki mi płacą. Zawsze uważałem, że zanim powie się coś złego na
temat szefa, najpierw powinno się złożyć wymówienie.
- Uprzedzano mnie, że taki jesteś - mruknął Henry. - Cóż, obaj wiemy, że twój
pracodawca nigdy nie zgodzi się wpuścić do firmy powiewu nowości. Lepiej
porozmawiajmy o tobie. Czy przez resztę życia chcesz powielać wzory, które
zawsze były nudne? Masz chyba nieco większe ambicje.
Zabrzmiało to okrutnie, lecz David musiał przyznać ze smutkiem, że na
tym właśnie polegała jego praca.
- Jeśli spojrzeć na to od tej strony, to oczywiście, nie jestem zadowolony. Lubię
eksperymentować, jednak każdy właściciel firmy narzuca pracownikom jakieś
ograniczenia.
- Dlaczego w takim razie nie zaczniesz pracować na własny rachunek? -
przerwał mu Henry.
- Mam otworzyć własną firmę? Z całym szacunkiem, nawet pan tak nie zaczynał.
O ile mi wiadomo, nie miał pan odpowiednich środków, ale przynajmniej
odziedziczył pan sklep po ojcu i grupę stałych klientów.
Henry zachichotał.
- Widzę, że odrobiłeś pracę domową.
- Wszyscy w naszej branży wiedzą, kto to jest Birmingham. Ja musiałbym
startować zupełnie od zera. Dziś, żeby uruchomić firmę i utrzymać ją, dopóki nie
zdobędzie się klientów, trzeba naprawdę ogromnych pieniędzy. O wiele więcej
niż pięćdziesiąt lat temu.
- Czyli jednak rozważałeś taki scenariusz?
- Oczywiście.
- Ambicja to połowa sukcesu - stwierdził Henry, napełniając ponownie filiżankę. -
Jakie wrażenie zrobił na tobie mój sklep?
David uniósł głowę.
- Gdybym miał pieniądze, żeby rozkręcić własny interes, byłby to dla mnie wzór
do naśladowania. Skąd to pytanie?
- A chciałbyś mieć ten sklep na własność?
David poczuł szum w uszach. Pomyślał, że chyba się przesłyszał.
- Mieć na własność? - zapytał ostrożnie. - Nie bardzo rozumiem, do czego pan
zmierza.
- Mieć, czyli posiadać - odpowiedział Henry ze zniecierpliwieniem. - Prowadzić.
Być właścicielem.
David spojrzał na niego badawczo. Czy ten człowiek zwariował? Nikt nie
wspominał, że Henry Birmingham postradał rozum. Zresztą, gdyby tak się stało,
Henry z pewnością zostałby poddany stosownej terapii. No, ale lepiej dmuchać
na zimne, toteż David zaczął przemawiać łagodnym głosem, jak do dziecka.
- Już wyjaśniłem, że nie zbiorę dość pieniędzy na własną firmę. Może udałoby
się namówić jakiś bank na pożyczkę, ale i tak wysokość udzielonego mi kredytu
byłaby śmieszna w porównaniu z wartością firmy Birmingham. Nawet nie umiem
sobie wyobrazić tej sumy...
- Moja firma nie jest na sprzedaż - stwierdził Henry.
- W takim razie - David pokręcił głową - naprawdę nie rozumiem, o czym pan
mówi.
- Proponuję, żebyś wziął sobie tę firmę, Davidzie, a dokładniej połowę. Będziesz
miał zupełną swobodę w sprawie projektów. Oczywiście, są jednak... pewne
warunki. Chcesz je poznać?
Henry'ego nie było już od kilkunastu minut. Dopiero teraz David mógł w
miarę spokojnie i na chłodno przeanalizować sytuację. To nie Henry Birmingham
zgłupiał, tylko ja, doszedł po chwili do smutnego wniosku. Nie mógł zrozumieć,
jak to się stało, że wyraził zgodę na tak absurdalne warunki. Henry kusił go
swoją firmą niczym smakowitym kąskiem, a on dał się na to złapać. Jednak
Davida skusiła nie tylko sama firma, ale przede wszystkim możliwość uzyskania
pełnej niezależności. Właśnie o tym od dawna marzył, a jedynie praca na własny
rachunek umożliwiłaby mu osiągnięcie tego celu.
Doszedł do wniosku, że zgodził się na wszystkie warunki Henry'ego, ponieważ
pozwolił się zahipnotyzować. Powinien natychmiast stąd wyjść, dopóki nie jest
za późno. Wstać, złapać taksówkę, pojechać na lotnisko i wsiąść do pierwszego
samolotu lecącego do Atlanty. Jednak nie ruszył się z miejsca. Firma
Birmingham przy State podana na srebrnym talerzu. Oczywiście, pod kilkoma
warunkami. Był jednak pewien, że ona - wnuczka Henry'ego - nigdy się na to nie
zgodzi.
Czuł na przemian rozczarowanie i ulgę. Pomyślał, że jeszcze nie musi
wychodzić. Może poczekać pół godziny, jak obiecał Henry'emu. Jeśli ona się nie
zjawi, trudno. Będzie miał czyste sumienie, a przynajmniej dotrzyma słowa.
Spojrzał na zegarek. Minęło już dwadzieścia minut. Wystarczy posiedzieć
jeszcze dziesięć, i będzie po sprawie. Musiał jednak przyznać, że szkoda mu
było takiej okazji. Przez chwilę wyobrażał sobie, co mógłby stworzyć, gdyby
tylko pozwolono mu rozwinąć skrzydła, no i gdyby miał dość pieniędzy. Mógłby...
- Pan David Elliot? - usłyszał pytanie.
Uniósł wzrok. Miał nadzieję, że to kelnerka. Może wnuczka Henry'ego
zadzwoniła do tawerny z wiadomością, że nie przyjdzie. Byłoby to bardzo
uprzejme, zamiast kazać mu czekać na próżno. Jednak kobieta nie miała na
sobie stroju kelnerki. Ubrana była w ciemnozielony, dopasowany kostium. Na
szyi miała sznur doskonale dobranych pereł, częściowo ukryty za wysokim
kołnierzem żakietu. Była drobna i delikatna. Zielone oczy spoglądały na niego
spod gęstych, czarnych rzęs. Kruczoczarne włosy związała luźno na karku.
- Przysłał mnie dziadek - powiedziała.
David poczuł ostre ukłucie, jakby ktoś wbił mu nóż pod żebra. Przedtem w
ogóle się nie zastanawiał, jak może wyglądać wnuczka Birminghama. Z jakiegoś
niezrozumiałego powodu nie spodziewał się tak czarującej osoby.
- Proponował, żebyśmy porozmawiali przy lunchu - dodała cicho.
David wstał, trochę za późno przypominając sobie o dobrych manierach.
- Ty... pewnie jesteś Eve - powiedział zmieszany.
- Tak. Eve Birmingham.
Patrzyła na niego badawczo i z zainteresowaniem, ale z jej twarzy nie
sposób było niczego wyczytać.
- Można? - spytała i nie czekając na zaproszenie, wśliznęła się na fotel
naprzeciw niego.
David odetchnął zadowolony, że może usiąść, bo ze zdenerwowania
uginały się pod nim nogi. Nie spodziewał się, że Eve stawi się na spotkanie.
Przyszła, ale to jeszcze nie znaczy, że się zgodzi, powtarzał sobie. Może po
prostu jest zbyt uprzejma, żeby szukać jakiejś wymówki? Zaraz, być może
nawet nie wie, co zaplanował Henry? Och, to byłaby nadzwyczaj kłopotliwa
sytuacja.
Eve poprosiła kelnerkę o dzbanek herbaty. David zyskał chwilę, żeby
wziąć się w garść.
- Rozumiem, że ucięliście sobie z Henrym szczerą rozmowę - powiedziała,
napełniając filiżankę.
- Rzucił kilka ciekawych propozycji - przyznał David i natychmiast pomyślał, że
zabrzmiało to dość niezręcznie. - To znaczy... Nie wiem, czy powiedział ci
dokładnie, o co chodzi.
Eve odstawiła dzbanek z herbatą.
- Henry raczej nie ma przede mną tajemnic.
- Może tym razem postąpił inaczej?
- Cóż, wiem, że od pewnego czasu nosi się z myślą o przejściu na emeryturę.
Nie chce sprzedać firmy, na renomę której pracował długie lata. Obawia się, że
firma mogłaby przejść w niewłaściwe ręce. Zaczął się rozglądać za młodym,
utalentowanym
projektantem, który mógłby kontynuować jego pracę. Szczerze mówiąc,
doskonale go rozumiem. Chce powierzyć swe ukochane dziecko komuś, komu
będzie mógł w pełni zaufać.
- A ty? - David zdał sobie sprawę, że to pytanie prześladowało go od chwili, gdy
Henry złożył mu tę nieprawdopodobną ofertę. - Nie chcesz prowadzić firmy?
Eve wzruszyła ramionami.
- Bez trudu rozpoznaję dobry wyrób, ale sama mogłabym do końca świata
próbować zrobić podobny. Nie odziedziczyłam talentu po dziadku.
- Nie wyglądasz na zmartwioną takim obrotem sytuacji.
- Zdążyłam już oswoić się z faktem, że moje zdolności rozwinęły się w zupełnie
innym kierunku. Henry też się z tym pogodził. Właściwie to już dość dawno
zrozumiał, że nie będę w stanie go zastąpić.
- Zwrócił się do mnie, choć jestem kimś z zewnątrz. Ciekaw jestem, co o tym
wszystkim sądzisz.
- Firma jest dla mnie bardzo ważna. Kieruję pracownikami, odpowiadam za
obsługę klientów, dbam o wszystkie podstawowe sprawy. Jednak tak samo jak
Henry uważam, że nie wolno dopuścić, by przejęła nas jakaś sieć produkująca
tanie, seryjne wyroby. - Spojrzała na niego znad filiżanki. - Jeśli uznał, że dzięki
tobie przetrwamy, to popieram jego decyzję.
David potarł podbródek.
- Chyba jednak nie powiedział ci wszystkiego.
Dolał sobie kawy, choć zdawał sobie sprawę, że i tak już wypił jej za dużo.
Ale co to właściwie za różnica? W obecnej sytuacji pewnie byłby roztrzęsiony i
bez tej solidnej dawki kofeiny.
- Masz na myśli moje małżeństwo z jego następcą? - spytała spokojnie.
Łyżeczka, którą David kurczowo ściskał w dłoni, upadła z brzękiem na
stół.
- O tym też wiesz?
Spojrzała na niego ze smutkiem.
- Mówiłam ci, że niewiele przede mną ukrywa.
- Nie żyjemy przecież w średniowieczu i nie musimy się godzić na takie
zaaranżowane małżeństwo.
Zamyśliła się na chwilę.
- Ma swoje powody - powiedziała w końcu. - Jego małżeństwo zostało
skojarzone przez rodzinę i było udane. Nie widział w tym nic złego. Każdy, kto
poprzez małżeństwo wchodzi do rodziny, przestaje być obcy. Szukanie
wspólników to dość ryzykowna sprawa, a małżeństwo daje większą gwarancję
przetrwania firmy. Żadne z nas nie może przejąć ani sprzedać firmy bez zgody
współmałżonka.
- Najwyraźniej nie słyszał o czymś takim jak rozwód.
- A niby z jakiego powodu miałoby się rozpaść małżeństwo, zawarte świadomie,
dla osiągnięcia wspólnego celu?
- Boże, nie tylko wyglądasz jak Królowa Śniegu, ale cały czas tak się
zachowujesz.
Powiedział to, nim zdążył się zastanowić. Przez moment wydawało mu
się, że w oczach Eve zalśniły łzy. Ależ ze mnie nieokrzesany głupek, pomyślał
ze złością. Nie lubił ranić innych, no i rzadko bywał aż tak nietaktowny.
Rzuciła mu zdecydowane spojrzenie.
- Oczywiście, powinieneś zrozumieć, że Henry patrzy na sprawę
perspektywicznie. Dzięki małżeństwu może przyjść na świat dziedzic firmy. W
ten sposób, nawet gdy się zestarzejemy, nie będziemy musieli się martwić, że
rodzinny interes przejdzie w obce ręce.
Ta kobieta niewątpliwie mówiła serio. David doszedł do wniosku, że chyba
nie jest całkiem normalna. Odstawił głośno filiżankę.
- Jak możesz mówić o tym tak spokojnie? Henry musi być szalony.
- Kocham dziadka i zrobię wszystko, by był szczęśliwy - odpowiedziała
spokojnie.
- Czyli - powiedział powoli David -jesteś zdecydowana zawrzeć małżeństwo z
rozsądku? Z jakimś obcym mężczyzną? Czy tak?
Skinęła głową.
- Dlaczego?
- Już ci wyjaśniłam.
- Próbuję cię zrozumieć. Mogłabyś poszukać kogoś, kto da ci szczęście.
Dlaczego godzisz się na udawany związek?
Ścisnęła filiżankę, aż zbielały jej palce, lecz nadal mówiła spokojnym
głosem.
- To już nie twoja sprawa. Powiedzmy, że postanowiłam unikać zobowiązań
uczuciowych, a obrączka na palcu da mi poczucie bezpieczeństwa.
Biedne, naiwne maleństwo, pomyślał. Jesteś zbyt piękna, żeby mężczyźni
przestali się tobą interesować tylko z powodu obrączki. Oczywiście, każdy
mężczyzna, który poznałby ją bliżej i zorientował się, że atrakcyjny wygląd nie
idzie w parze z ciepłym wnętrzem, pewnie nie miałby ochoty na kolejne
spotkanie. Jednak zawsze znajdzie się kolejny amator wdzięków Eve.
Przypomniał sobie jej słowa o obrączce i poczuciu bezpieczeństwa.
- Chyba rozumiem - powiedział łagodnie. - Eve, mnie możesz się przyznać.
Jesteś w ciąży, prawda?
Wzięła głęboki oddech. Wydawało się przez chwilę, że rzuci w Davida
filiżanką. Obserwował z przejęciem, jak zaczerwieniły się jej policzki, lecz zaraz
odzyskała panowanie nad sobą. Jednak nie była tak zimna i pozbawiona uczuć,
jak się wydawało na pierwszy rzut oka. Dobrze wiedzieć.
- Nic podobnego - oświadczyła zdecydowanie.
- Świetnie. Jakoś dotychczas nie marzyłem o dzieciach, ale gdybym już musiał
zmieniać im pieluchy, wolałbym, żeby były moje.
- Na pewno nie będziesz musiał zmieniać pieluch - odpowiedziała lodowatym
tonem.
- Czyżbyś była pewna, że zgodzę się na ten szalony pomysł? Dlaczego?
- Byłbyś głupi, gdybyś odmówił. To niepowtarzalna okazja. Pomyśl, masz szansę
zostać następcą Henry'ego Birminghama.
- Zastanawiam się, co zrobiłby, gdybym mu odmówił?
Eve wzruszyła ramionami.
- Pewnie wybrałby kogoś z listy.
- Jakiej listy?
Wtedy przypomniał sobie, co usłyszał od Henry'ego: że jest jednym z
trzech najlepszych, młodych projektantów w kraju. A zatem na tej liście widniały
przynajmniej trzy nazwiska.
Eve spojrzała na niego badawczo.
- Nie rób takiej obrażonej miny. Chyba nie uważasz się za jedynego
utalentowanego człowieka w naszym kraju? Henry nie jest szalony, nie przekaże
firmy osobie, której osobiście nie pozna. Pewnie przeprowadzi rozmowy ze
wszystkimi kandydatami.
- Na którym miejscu umieścił moje nazwisko?
- Nie wiem dokładnie - odpowiedziała spokojnie.
- Rozumiem. To jedna z nielicznych tajemnic, do których cię nie dopuścił.
- Słusznie. Jedno mogę ci powiedzieć. Jesteś pierwszym, z którym Henry umówił
mnie na spotkanie.
Jeśli więc przed nim byli jacyś inni, nie spełnili wymaganych warunków.
- Pewnie powinienem się cieszyć i uznać to za powód do dumy?
- W każdym razie teraz, gdy złożył ci ofertę, nie ma znaczenia, na którym byłeś
miejscu. Żaden rozsądny projektant nie zastanawiałby się nad kolejnością i
dałby sobie obciąć palec, byle tylko Henry wziął go pod uwagę.
- Henry nie chce palca, ale całe ciało - mruknął David.
Eve zaczęła się nerwowo bawić filiżanką.
- Jeśli mowa o sprawach ciała - powiedziała z wahaniem- nie musielibyśmy
spędzać ze sobą zbyt wiele czasu, choć pewnie mieszkalibyśmy w jednym
domu.
- Słusznie. Henry mógłby coś podejrzewać, gdybyśmy zamieszkali w różnych
częściach miasta.
- Myślę, że możemy się dogadać w tej sprawie.
- Współlokatorzy? - upewnił się.
- Jeśli tak chcesz to nazwać. To niewielka niedogodność,biorąc pod uwagę
stawkę. Pomyśl, dostajesz w zamian wspaniałą firmę.
Rozpatrując sprawę wyłącznie w kategoriach interesu, Eve miała rację.
Propozycja Birminghama pozwoliłaby Davidowi osiągnąć to, do czego nigdy nie
doszedłby o własnych siłach. Jeśli odmówi, nie tylko zaprzepaści talent, ale też
nie zrealizuje marzeń. Taka szansa przytrafia się tylko raz.
Spojrzał na Eve. Czuł, że jego życie znalazło się w punkcie zwrotnym.
- Zjedzmy lunch - zaproponował - i porozmawiajmy o naszym ślubie.
W sprawie ślubu Eve miała od dawna wyrobione zdanie. Postanowiła
jasno i wyraźnie powiedzieć, co na ten temat sądzi.
- Nie mam zamiaru się wygłupiać - oświadczyła. - Żadnej białej sukni
wyszywanej perłami, fraków ani smokingów,sypania płatków kwiatów, długich
toastów i innych tego rodzaju głupot.
- Zero romantyzmu?
Spojrzała na niego i po raz pierwszy przyjrzała mu się uważnie. Był dość
przystojny, choć miał nieco zbyt grubo ciosane rysy. Kasztanowe włosy,
brązowe oczy z długimi rzęsami. W sumie, oprócz niezwykłej pewności siebie,
niczym specjalnym się nie wyróżniał.
- Owszem. Nie będzie druhen, tortu, tańców.
- Ciekawe, że jakoś mnie to nie dziwi - stwierdził.
Eve zauważyła jednak, że wbrew tym słowom był zaskoczony. Jakby
uważał, że jedynym marzeniem każdej młodej kobiety jest uroczysty i wystawny
ślub. Jednocześnie odetchnął z ulgą, co doskonale rozumiała. Był gotów, o ile
by nalegała, na najbardziej wymyślną ceremonię. Zacisnąłby zęby i zniósł
wszystko w zamian za nagrodę. Ślub to przecież tylko jeden dzień, a firma
Birmingham - na całe życie.
Eve była zadowolona, że przemyślała wszystko wcześniej i teraz
wiedziała, co powiedzieć. Oboje mieli powody, by zawrzeć małżeństwo z
rozsądku, choć ludzie na pewno ich nie zrozumieją. Nie chciała stanąć przed
ołtarzem i składać uroczystej przysięgi ani udawać, że są w sobie zakochani.
Zaplanowała skromną ceremonię w urzędzie, a ludzie niech sobie myślą i
gadają, co chcą.
- Oczywiście liczbę gości ograniczymy do minimum - dodała. - Jeśli twoja matka
lubi organizować przyjęcia, to uprzedź ją, że tym razem nie będzie miała pola do
popisu.
- Mama umarła, gdy miałem osiemnaście lat - powiedział cicho.
Eve na chwilę wstrzymała oddech.
- Przepraszam. Trochę mnie poniosło. Jakoś mi się wydawało, że...
- Nie mogłaś wiedzieć - przerwał. - Wymieniłaś wszystko, czego nie będzie, ale
nie wspomniałaś o pierścionku - dodał, patrząc na jej smukłe dłonie, pozbawione
jakiejkolwiek biżuterii.
- Jeśli chodzi ci po głowie jakiś wspaniały projekt, to szkoda twojego zachodu -
powiedziała cicho, ukrywając dłonie pod blatem.
Uniósł brwi.
- Wnuczka Henry'ego Birminghama ma się pokazać bez pierścionka
zaręczynowego? Eve, to mój zawód. Ludzie będą się spodziewać... - przerwał
nagle.
- Właśnie. Zrobisz go, nie myśląc o tym, co mi się podoba, tylko wyłącznie na
pokaz. Dziękuję, nie mam zamiaru być twoją żywą reklamą.
- Do diabła. Dlaczego mnie obrażasz? Jak możesz mówić, że nawet nie
zapytałbym, co lubisz? Co z obrączką?
- Dobrze, powiem ci. Chcę platynową obrączkę.
- Dobry wybór. A jaki kamień? Brylant?
- Zwykła prosta obrączka bez kamieni i ozdób.
Przyglądał jej się przez chwilę.
- Coś wyłącznie użytkowego - powiedział ponuro. - Jak nasze małżeństwo.
Wreszcie zrozumiałem.
- To dobrze - odpowiedziała. - Dzięki temu wszystko będzie jasne.
Sięgnęła nieco drżącą ręką po filiżankę i upiła łyk letniej herbaty.
ROZDZIAŁ DRUGI
Eve zjawiła się na lotnisku za wcześnie. Samolot Davida miał wylądować
dopiero za godzinę. Usiadła w fotelu. Trudno, jakoś przetrwa tę godzinę. Na
szczęście David nie dowie się, że przyjechała tak wcześnie. Jeszcze gotów by
pomyśleć, że nie mogła się go doczekać. W rzeczywistości pragnęła jak
najszybciej uwolnić się od Henry'ego. Godzina w poczekalni to nic w porównaniu
z jego uciążliwym towarzystwem.
Straciła cierpliwość, gdy po raz piąty tego popołudnia Henry zajrzał do jej
gabinetu, by zapytać, czy otrzymała jakieś wiadomości od Davida.
- Henry, on jest dorosły. Potrafi wysiąść z samolotu bez mojej pomocy.
Zamówiłam limuzynę. Szofer wie, że ma zabrać go z lotniska, zawieźć do
hotelu, a potem do sklepu. Co jeszcze powinnam zrobić?
- To wielka zmiana w życiu tego chłopca. Musi zrezygnować z wielu rzeczy.
- Jestem pewna, że więcej zyskuje niż traci. - Eve nie starała się nawet ukryć
złośliwości.
- Chyba oboje chcemy, żeby był zadowolony z podjętej decyzji.
- Dlatego zamówiłam limuzynę, zamiast proponować mu taksówkę. Jeśli
uważasz, że to za mało, może pojedziesz go przywitać?
- Właściwie mógłbym. Lepiej jednak pojedź ty. Nie widziałaś go już miesiąc.
Spotkasz się z nim dopiero w sklepie? To nie zrobi dobrego wrażenia.
- Nie musisz się obawiać, nie będziemy publicznie okazywać uczuć na oczach
zażenowanych pracowników - odpowiedziała Eve, rozłożyła dokumenty i
pochyliła się nad biurkiem, dając do zrozumienia, że ma sporo pracy.
Henry ignorował te aż nazbyt czytelne sygnały.
- Dlaczego nie zrobisz sobie wolnego popołudnia? Pojedź po niego. Nie
musisz go tu od razu przywozić. Wprowadzę go w sprawy firmy jutro.
- Henry, jestem zajęta.
- Zbyt zajęta, żeby spotkać się z narzeczonym? Dobrze, kochanie. Jeśli nie
możesz tego odłożyć, to trudno.
Eve skrzyżowała ręce i spojrzała na dziadka podejrzliwie. Kiedy Henry
zaczynał mówić słodkim głosem, atmosfera stawała się napięta. Usiadł
naprzeciw jej biurka i wskazał na rozrzucone dokumenty.
- Powiedz mi coś więcej na temat naszej nowej kampanii reklamowej - poprosił i
spojrzał na nią wyczekująco.
Wiedziała, że dała się podejść. Nie mogła się zdecydować na żadne z
haseł reklamowych zaproponowanych przez agencję. Od kilku godzin
przeglądała projekty i propozycje. Niczego nie wybrała.
Henry dobrze o tym wiedział. Demonstracyjnie zasiadł w fotelu, jakby
zamierzał spędzić w nim całe popołudnie.
- Dobrze - powiedziała, odsuwając papiery. - Pojadę na lotnisko. Właściwie nie
wiem po co, bo David jest w stanie samodzielnie przeczytać własne nazwisko na
tabliczce, którą będzie trzymał kierowca. Jednak, jeśli nalegasz...
- Nie spiesz się z powrotem - zaproponował Henry. - Pokaż mu miasto, nowe
mieszkanie.
- Nie jestem przewodniczką.
- To zabierz go na kolację. Każdy musi jeść.
W tym momencie Eve zdecydowała, że bezpieczniej będzie wyjść ze
sklepu, nim Henry zdąży jeszcze coś zaproponować. Na wypadek gdyby
przyszły mu do głowy jakieś inne wspaniałe pomysły, wychodząc, wyłączyła
telefon komórkowy.
Niestety, taksówka, którą zatrzymała tuż obok sklepu, dojechała na
miejsce w rekordowym czasie. Eve siedziała teraz w hali przylotowej lotniska i
potwornie się nudziła. Nie miała nic do roboty. Czekała ją godzina rozmyślań, bo
nawet nie wzięła ze sobą dokumentów. W ciągu ostatniego miesiąca, od chwili
gdy David wrócił do Atlanty, usiłowała o nim nie myśleć. Odsuwała od siebie
także świadomość, że za niecały tydzień zwiąże się na całe życie z zupełnie
obcym człowiekiem. Może nie tak całkiem obcym, bo w tym czasie kilka razy
rozmawiali ze sobą przez telefon. Za każdym razem to Henry wręczał jej
słuchawkę. Ani ona, ani David nie mieli wielkiej ochoty na sztywną wymianę
ogólników. Właściwie od czasu rozmowy o ślubie nie mieli okazji, żeby lepiej się
poznać.
Małżeństwo zostało postanowione. Przygotowano dokumenty w sprawie
firmy, pozostawało je jedynie podpisać. Eve była pewna, że David się nie
wycofa. Gdy raz pojawiła się szansa na przejęcie powszechnie znanej i świetnie
prosperującej firmy, pewnie prędzej wziąłby ślub z wężem boa, niż przepuścił
taką okazję. Natomiast Eve podjęła decyzję już kilka miesięcy wcześniej, gdy
Henry przedstawił jej swój plan. Nie znała jeszcze Davida Elliota, ale nie miało
dla niej znaczenia, z kim weźmie ślub. Nade wszystko pragnęła zachować firmę
w rodzinie, a przy okazji zadowolić dziadka.
W sprawie znalezienia kandydata zdała się na Henry'ego. Nie dlatego, że
miała bezgraniczne zaufanie do jego rozsądku. Po prostu nie mógł popełnić
większego błędu, niż zdarzyło się to niegdyś jej samej. Travis Tate był
wspomnieniem równie miłym, jak ból zęba. Początkowo nie mogła się uwolnić
od rozpamiętywania cierpień, czemu nieodmiennie towarzyszył wielki żal. Teraz
coraz rzadziej wracała do tamtej nieszczęsnej historii, lecz rana jeszcze się nie
zabliźniła. Eve miała nadzieję, że wraz z upływem czasu te negatywne emocje
osłabną. Podjęła przecież słuszną decyzję, choć przyszło jej to z trudem.
Siedząca obok kobieta odrzuciła czasopismo, które przeglądała i
pospiesznie ruszyła przywitać jednego z pasażerów. Eve podniosła pismo i
zaczęła je bezmyślnie kartkować. Przechodziły kolejne grupy pasażerów. Eve
coraz częściej zerkała na zawieszony tuż pod sufitem monitor, na którym
wyświetlano czas przylotów. Po raz kolejny pomyślała, że w sprawie Travisa nie
miała innego wyjścia, choć to stwierdzenie w najmniejszym stopniu nie łagodziło
bólu. Miłości nie można włączyć i wyłączyć na zawołanie. Eve kochała Travisa
do szaleństwa i była zdania, że takie uczucie zdarza się tylko raz. Jakoś się z
tym pogodziła, ale nie zamierzała z nikim o tym rozmawiać, nawet z Henrym.
Tym bardziej nie miała ochoty tłumaczyć mężczyznom, którzy zapraszali ją na
kolację, że nie jest nimi zainteresowana, bo nadal kocha kogoś innego.
Zauważyła, że od czasu rozstania z Travisem, mężczyźni traktują ją jak
łakomy kąsek. Dlatego marzyła o tym, by jak najszybciej wyjść za mąż.
Uważała, że obrączka na palcu uchroni ją przed naprzykrzającymi się
zalotnikami. David był idealnym kandydatem. Nie miał złudzeń, że mogłaby się
nim zainteresować. Ich umowa była dla niego niezwykle korzystna. Oboje też
zdawali sobie sprawę, że ślub jest tylko formalnością, więc nie musieli przed
sobą niczego udawać.
Nawet Henry był realistą na tyle, by nie wierzyć, że Eve i David zakochają
się w sobie od pierwszego wejrzenia. Pewnie będzie mu przykro, gdy zorientuje
się, że nie doczeka się prawnuka, który odziedziczy firmę. Cóż, nie wszystkie
małżeństwa mają dzieci.
Obok Eve przeszła kolejna grupa pasażerów. Nie zwracała na nich uwagi.
Patrzyła na człowieka w granatowym uniformie, który stanął przy wyjściu,
trzymając tabliczkę z nazwiskiem "Elliot". Kierowca limuzyny zjawił się na czas.
Pomyślała, że mogłoby być śmiesznie, gdyby David, szukając kierowcy, w ogóle
jej nie zauważył. Przez chwilę miała ochotę zasłonić twarz czasopismem i
poczekać, dopóki jej nie minie. Później mogłaby powiedzieć Henry'emu, że nie
odszukała Davida w tłumie.
Obok niej gwałtownie zatrzymał się jeden z pasażerów. Idący za nim
mężczyzna, klnąc pod nosem, zrobił szybki unik, żeby na niego nie wpaść.
- Eve? - usłyszała miły głos.
To chyba nie może być prawda, pomyślała w panice. Odwróciła się
szybko.
- Travis?
- Eve, kochanie - powiedział drżącym głosem. - Skąd wiedziałaś, że dziś
przyjeżdżam? Pewnie od mojej sekretarki. Nie sądziłem, że się z nią
kontaktujesz.
Pokręciła przecząco głową, jednak nie mogła przestać na niego patrzeć.
Wyglądał jeszcze bardziej elegancko niż zwykle. Doskonale skrojony garnitur,
jasnoblond włosy ułożone w modną fryzurę. Płaszcz niedbale przerzucony przez
ramię, a w dłoni teczka ze skóry aligatora.
- Nie miałem nadziei na takie spotkanie. Bardzo za tobą tęskniłem. Próbowałem
zapomnieć, jak mi kazałaś. Jednak nie potrafię. Nie przestałem o tobie myśleć.
Widzę, że ty też nie możesz o mnie zapomnieć. Gdyby było inaczej, nie
przyjechałabyś tutaj. Przyznaj, zmieniłaś zdanie na temat naszego związku.
Chętnie zmieniłabym zdanie, ale nie mogę, bo nie chcę jeszcze bardziej
cierpieć, pomyślała. Zebrała się na odwagę.
- Travis, nie jestem tu z twojego powodu.
Tylko na chwilę stracił pewność siebie.
- Ależ oczywiście, że z mojego. Po co inaczej tkwiłabyś w hali przylotów? -
spytał, wyciągając rękę, jakby zamierzał przytulić Eve.
Pomyślała z rozpaczą, że znów ogarniają ją wątpliwości. Może nie
powinna przekreślać wszystkiego, co ich kiedyś łączyło? Bzdura, podjęła
słuszną decyzję i nie powinna jej zmieniać. Konsekwencja to podstawa sukcesu.
Tylko jak przekonać o tym Travisa?
Coś za jego plecami przykuło jej uwagę. Spostrzegła pasażera
kroczącego energicznie w jej kierunku. Wysoki, szeroki w ramionach, w nieco
wymiętym ubraniu. Cóż, David, w przeciwieństwie do Travisa, nie był
przyzwyczajony do częstych podróży samolotem. Poczuła ulgę. Odrzuciła
czasopismo, ominęła Travisa i podbiegła do Davida. Zaskoczony, uniósł wysoko
brwi. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy Eve uniosła twarz do pocałunku.
- Pocałuj mnie - zażądała.
Odstawił teczkę i bez wahania spełnił prośbę Eve. Świetny facet na trudne
chwile, pomyślała z uznaniem. Nie zadaje zbędnych pytań, po prostu
przystępuje do działania.
Ich pierwszy pocałunek był długi i namiętny. Eve poczuła się
nieprawdopodobnie zmieszana. Zaczęła się zastanawiać, co też sobie pomyślą
przypadkowi przechodnie. David dał jej chwilę na zaczerpnięcie powietrza, a
potem przycisnął jeszcze mocniej, jakby poprzedni pocałunek był dopiero
wstępem do prawdziwego powitania. Gdy w końcu odsunęli się od siebie na kilka
centymetrów, Eve kręciło się w głowie. Docierały do niej strzępy rozmów.
- Ten to ma szczęście - powiedział do kolegi jeden z pasażerów. - To się nazywa
powitanie.
- Coś takiego! - skomentowała starsza pani. - Widziałaś, gdzie on pakuje łapy?
Ci młodzi uważają, że wszyscy muszą patrzeć, jak się obmacują.
A zatem nasze przedstawienie wypadło bardzo przekonująco, pomyślała
Eve. Dyskretnie spojrzała przez ramię, ale nigdzie nie było widać Travisa.
- Jeśli szukasz faceta, z którym rozmawiałaś - wyjaśnił David - to przyglądał się
nam przez chwilę, a potem zniknął. Domyślam się, że właśnie o to ci chodziło.
Mówił spokojnym głosem i nadal trzymał ją za ramię, jakby obawiał się, że
Eve lada moment zemdleje.
- Potrafię stać o własnych siłach - stwierdziła. Puścił jej ramię i schylił się po
bagaże.
Weź swoje czasopismo.
- To nie moje.
- Naprawdę? Kiedy cię zauważyłem, trzymałaś je jak tarczę. Pewnie nie masz
ochoty czegokolwiek mi wyjaśniać. Szkoda, bo przyznam szczerze, że spala
mnie ciekawość. No trudno...
Oczywiście, że nie mam ochoty, pomyślała Eve, ale zdecydowała się
jakoś skomentować sytuację. W końcu David na to zasłużył
- Chodzi o to... - przerwała i po chwili namysłu zaczęła od nowa. - To był ktoś, kto
nie powinien wiedzieć o naszej...naszej...
- Umowie? - podpowiedział David. - Wiesz, właśnie zastanawiałem się nad tym,
czy uda nam się przekonać innych, że jesteśmy prawdziwym małżeństwem.
Zamieszkamy razem, i Henry'emu to na razie wystarczy. A co z innymi, jak ten,
którego przed chwilą próbowałaś przekonać?
Najwyraźniej oczekiwał, że Eve powie mu, kto to był. Ona jednak
postanowiła odłożyć wyjaśnienia na później.
- Jeszcze się nad tym wspólnie zastanowimy. Może wreszcie ruszymy w drogę?
- zaproponowała i pomachała do kierowcy. Dotknął czapki i podszedł do nich.
Eve spojrzała zdziwiona na dwie walizki.
- Niewiele tego - stwierdziła, podczas gdy kierowca niósł bagaż do samochodu.
- Trochę rzeczy wysłałem przez firmę kurierską - wyjaśnił David i objął ją za
ramię, prowadząc do wyjścia. Poczuła dreszcz niemal tak silny, jak w chwili gdy
ją całował.
- Nie ma sprawy, jeśli będziesz czegoś potrzebował, w hotelu na pewno to
załatwią.
- W hotelu? - upewnił się.
- Henry zarezerwował ci pokój w hotelu "Englin" - wyjaśniła, rumieniąc się. -
Uznał, że najlepiej będzie, jeśli wprowadzisz się do mnie dopiero po ślubie. Z
kolei jego apartament jest niewielki. Nie ma tam sypialni dla gości,a "Englin" to
jeden z najlepszych hoteli w mieście.
- Rozumiem. Na pewno mi się spodoba.
- Chodzi tylko o kilka dni przed ślubem. - Wzięła głęboki oddech. - Zdaje się, że
jest parę rzeczy, o których powinnam ci powiedzieć.
Pomógł jej zająć miejsce w limuzynie i usiadł obok.
- Co się stało?
- Cóż, chciałam, żeby wszystko odbyło się dzisiaj, żeby mieć to z głowy. Już
prawie dopięłam sprawy na ostatni guzik i wtedy wtrącił się Henry.
David uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony.
- I co, będzie biała suknia i czerwony dywan w katedrze?
- Nie, na szczęście nie upierał się przy wielkiej pompie. Jednak uważał, że taki
skromny ślub bez gości wzbudzi podejrzenia i ludzie zaczną plotkować. Nalega,
żeby zaprosić parę osób i urządzić małe przyjęcie.
Nie odpowiedział, więc spojrzała na niego pytająco.
- To niezupełnie tak - odezwał się w końcu. - Miło z jego strony, że się tym zajął,
ale to mnie zależało na tej zmianie.
Zrobiła wielkie oczy.
- Dlaczego?
- Spokojnie, nie marzę o torcie dwumetrowej wysokości, ani o zastępie druhen.
Nie chcę jednak, by ludzie pomyśleli, że mamy coś do ukrycia. Zyskamy też
kilka dni, żeby się lepiej poznać. Ostatecznie ten krok zaważy na naszym
dalszym życiu...
- Nie żartuj - powiedziała z drwiną. - Teraz już byś się nie wycofał. Prędzej
uściskałbyś aligatora, niż przepuścił taką okazję. Jeśli już mówimy o uściskach...
- Niech zgadnę - powiedział, nie patrząc w jej stronę.- Mam nie traktować
przedstawienia na lotnisku jako zachęty z twojej strony.
Westchnęła z ulgą.
- Właśnie. Nie sądziłam, że tak je potraktujesz, ale na wszelki wypadek...
- Żeby w przyszłości uniknąć nieporozumień, możemy potrenować stałe
zagrywki, jak piłkarze. Potem wystarczy podać numer scenki - zaproponował
spokojnie.
Z głośnika rozległ się głos kierowcy.
- Przepraszam, czy najpierw podjechać do hotelu?
Eve wyjrzała przez okno, zdziwiona, że droga upłynęła tak szybko.
- Tak, bardzo proszę.
Spojrzała na Davida.
- Henry proponował, bym ci pokazała miasto, a potem zabrała na obiad. Uważa,
że powinniśmy pobyć trochę tylko we dwoje.
- Dziękuję, ale jestem nieco zmęczony.
Eve wzruszyła ramionami. Nie wyglądał na zmęczonego, na pewno
skłamał. Zupełnie nie rozumiała, o co mu chodzi.
Jeszcze nie było późno, ale powoli zapadał wczesny zmrok jesiennego
popołudnia. Również w samochodzie zrobiło się ciemno i Eve nie widziała miny
Davida.
- Czy moja odpowiedź nie jest ci na rękę? - spytał cicho.- Możesz teraz
powiedzieć Henry'emu, że naprawdę się starałaś.
Przypomniała sobie, co ostatnio mówiła: „Henry zarezerwował... Henry
proponował... Uważa, że powinniśmy pobyć we dwoje... Mieć ślub z głowy..."
David musiał odnieść wrażenie, że spotykała się z nim wyłącznie na życzenie
Henry'ego. Na pewno uznał mnie za okropnie zarozumiałą nudziarę, pomyślała.
Limuzyna zatrzymała się przed wejściem do hotelu. Kierowca okrążył
pojazd, żeby otworzyć drzwi, potem z bagażnika wyjął walizki. David nie spieszył
się z wysiadaniem.
- Boisz się- stwierdził. - Dlatego chciałaś, by ślub odbył się jak najszybciej,
prawda? Przyrzekłaś coś Henry'emu i teraz nie wypada się wycofać, choćbyś
nie wiem jak żałowała swej decyzji. Nie znasz mnie, nie masz pojęcia, jakim
jestem człowiekiem.
Eve przygryzła wargę.
- To, co mówisz, sprawia mi przykrość.
- Ale to prawda. Dlatego marzysz, by wreszcie się mnie pozbyć.
- Co prawda to Henry chciał, żebyśmy razem spędzili wieczór, ale naprawdę
chętnie zjem z tobą kolację.
Nie była pewna, czy jej uwierzył. Sama była zaskoczona swym
stwierdzeniem. Co dziwniejsze, mówiła zupełnie szczerze.
David spoglądał na nią przez chwilę. Wysiadł z samochodu. Usłyszała
głos portiera, który uprzejmie zapraszał do hotelu. Przymknęła oczy. Nim
zdążyła się zastanowić, co robić dalej, David znów się pojawił.
- Portier kazał zanieść mój bagaż do pokoju. Mogę się zameldować później. Czy
kolację zjemy tu, czy gdzieś indziej? Co proponujesz?
Była zbyt zaskoczona, żeby odpowiedzieć.
- Dziś w karcie mamy wspaniały stek - podpowiedział portier zza pleców Davida.
- Chętnie bym spróbował, a ty, Eve?
Wysiadła z samochodu i spojrzała na czekającego szofera.
- Dziękuję, jest pan wolny.
Zauważyła, że David wysoko uniósł brwi.
- Nie ma sensu zatrzymywać samochód na godzinę czy dwie, jeśli mogę wrócić
do domu taksówką. Nie proponuję ci niczego więcej poza wspólną kolacją.
Przecież nic nie powiedziałem.
- Nie musiałeś. Twoje uniesione brwi mówią za ciebie.
Po raz pierwszy zauważyła, że się uśmiechnął. Kierownik sali zaprowadził
ich do niewielkiego stolika w zacisznym kącie. Eve usiadła i szybko rozejrzała
się po sali.
- Szukasz kogoś? - spytał David.
- Nikogo szczególnego, klientów i znajomych. Zwykle jest tu kilka osób, które
mnie znają, ale dziś nikogo nie widzę. Może uda nam się spokojnie przebrnąć
przez kolację - powiedziała, sięgając po kartę dań. - Słuchaj, David, nie wiem,
jak to powiedzieć, ale dotychczas zachowywałam się...
- Niezbyt miło? - zasugerował. - Zapomnijmy o tym i zacznijmy od początku.
Cześć, miło cię znów widzieć. Opowiedz, jak będzie wyglądać nasz ślub.
- Myślałam, że wiesz już wszystko. Przecież to twój pomysł, żeby... - ugryzła się
w język. - Przepraszam, zdaje się, że znowu wykazałam się brakiem taktu.
Zjawił się kelner z butelką wina.
- Dobry wieczór, panno Birmingham, witam pana. Pani dyrektor poleciła mi
podać jedno z naszych najlepszych win i przekazać pozdrowienia.
- Powinnam była wiedzieć, że nie da się tu wejść niepostrzeżenie - stwierdziła
Eve. - Ale nigdzie nie widziałam pani dyrektor.
- Zadzwoniła ze swojego gabinetu - wyjaśnił kelner. - Myślę, że portier informuje
ją, kto wchodzi do hotelu.
Sprawnie otworzył butelkę i wręczył korek Davidowi, by ten ocenił bukiet
wina. Eve wstrzymała oddech, ale David znał się na rzeczy i doskonale wiedział,
co robić.
Kiedy kelner odszedł, Eve spojrzała na ciemnoczerwony płyn w kieliszku.
Pomyślała, że kolejny raz nie doceniła Davida Elliota.
- Pani dyrektor troszczy się o klientów - zauważył. - Czy tak miło traktuje
wszystkich, z którymi się spotykasz?
- Oczywiście, że nie. Dba o interesy. Właśnie w tym hotelu, w jednej z
mniejszych sal na górze, odbędzie się przyjęcie weselne. Za co wznosimy
toast?
- Powiedziałbym: za nas, ale pewnie bym cię tym zdenerwował, więc proponuję:
żeby Henry był szczęśliwy.
- Zgoda - powiedziała i uniosła kieliszek.
Unikając patrzenia w oczy Davida, przyjrzała się jego dłoniom. Długie,
opalone palce, krótko obcięte paznokcie, jak przystało na człowieka parającego
się precyzyjną pracą. Na kostce jednego palca widać było niewielką bliznę. Dłoń
delikatnie obejmowała kieliszek, ale Eve łatwo mogła sobie wyobrazić, że David
bez trudu zgniótłby kruche szkło.
Obok rozległ się piskliwy sopran.
- Ależ to mała Eve! Kochanie, masz nowego przyjaciela?
Eve znała ten głos. Że też musieli się natknąć akurat na Estellę Morgan.
Kobieta dobiegała sześćdziesiątki. Miała ostre, nieco ptasie rysy i wyzywający
makijaż. Zastygła teraz z uniesioną ręką, jakby zamierzała przytrzymać etolę z
norek. Jednocześnie demonstrowała brylantową bransoletę o szerokości kilku
centymetrów.
- Pani Morgan, chciałabym przedstawić Davida Elliota, który właśnie dołączył do
firmy Birmingham - powiedziała Eve, zmuszając się do uśmiechu.
Zainteresowanie pani Morgan wyraźnie osłabło.
- Pewnie w dziale sprzedaży? - spytała lekceważąco.
Eve poczuła irytację.
- Bez działu sprzedaży - oświadczyła zdecydowanie - nie moglibyśmy
funkcjonować. Natomiast David jest najbardziej uzdolnionym projektantem w
kraju. Będzie pracował bezpośrednio z Henrym i w przyszłości zostanie jego
następcą. Tak to wygląda.
Twarz pani Morgan pojaśniała.
- Projektant? Ciekawe, czy Henry przekaże panu moje ostatnie zamówienie.
- Możliwe - przyznał David. - Proszę się nie niepokoić. Henry nadal będzie nad
tym czuwał.
- Cóż, dopóki Henry kieruje... - Spojrzała na dłonie Eve i Davida, jakby chciała
wybadać grunt.
Brak obrączek wyraźnie ją uspokoił.
- Właściwie może byłoby lepiej, gdyby pan się tym zajął. Ma to być prezent dla
córki. Cenię styl Henry'ego, ale ktoś młodszy pewnie będzie lepiej wiedział, co
spodoba się dwudziestoletniej dziewczynie.
Próbuje swatać córkę tak subtelnie, pomyślała Eve, że można dostać
mdłości.
- Jednak moim pierwszym zadaniem - oznajmił David ciepłym tonem - będą
ślubne obrączki.
Uniósł dłoń Eve i pocałował jej palec serdeczny.
- Eve, cóż za wspaniała zdobycz - powiedziała zawiedziona pani Morgan. - Jak
się poznaliście?
Eve nagle poczuła, że traci grunt pod nogami. Nie była przygotowana na
takie pytania, zwłaszcza gdy pytającym powodowała czysta złośliwość.
- Oczywiście, dzięki Henry'emu - wyjaśnił spokojnie David.
- Oczywiście. - Pani Morgan wciągnęła głośno powietrze. - Bardzo wygodnie dla
was obojga.
Udrapowała etolę wokół szyi i ruszyła do wyjścia. Eve i David usiedli z
ulgą i jak na komendę oboje odetchnęli z ulgą.
- Najzdolniejszy projektant? Eve, kochanie, nawet Henry powiedział, że jestem
tylko w pierwszej trójce - skomentował David z uśmiechem.
Eve zignorowała tę uwagę. Myślała już o czymś innym.
- Dziwne, pani Morgan nigdy nie wspomniała Henry'emu, że chodzi jej o prezent
dla córki. Przyniosła garść starych pierścionków.
- A tak, widziałem je.
- Dzięki temu od dwóch miesięcy ma pretekst, żeby dzwonić do niego dwa razy
w tygodniu.
David spojrzał zdziwiony.
- Myślisz, że próbuje go usidlić?
- Śmieszne, prawda? Chyba wreszcie zrozumiała, że nic z tego, więc
najwyraźniej zajęła się swataniem córki.
- Pewnie powinienem czuć się zaszczycony - mruknął David. - Jednak to
spotkanie ma również dobre strony. Stało się jasne, że musimy porządnie
przećwiczyć odpowiedzi na zaskakujące pytania. Kto zaczyna?
ROZDZIAŁ TRZECI
Portier miał rację. Stek był naprawdę dobry. Davidowi smakowałby
jeszcze bardziej, gdyby nie próbował dokładnie zapamiętać wszystkiego, co
mówiła Eve. Zwykle potrzeba kilku miesięcy na poznanie tylu faktów z życia
drugiej osoby. Jednak pani Morgan uświadomiła im, że czeka ich mnóstwo
pytań, toteż postanowili przygotować właściwe odpowiedzi.
- Ile osób będzie na ślubie? - spytał David, gdy kelner sprzątnął talerze.
Zaskoczył ją tym pytaniem.
- Może to głupio zabrzmi, ale naprawdę nie wiem. Henry zapewniał, że chodzi o
niewielką grupę. Powiedział, że zajmie się przygotowaniami, więc do niczego się
nie wtrącałam, nawet nie widziałam zaproszeń. Dlaczego pytasz?
- Pani Morgan wygląda na dobrze poinformowaną osobę, to urodzona plotkara, a
jednak nic nie słyszała o naszym ślubie. Szczerze mówiąc, to nieco
zaskakujące. Chyba, że Henry przygotowuje wszystko po kryjomu. Masz ochotę
na deser?
Pokręciła przecząco głową. David zauważył, że Eve ma podkrążone oczy.
- Jesteś przemęczona.
- Trochę boli mnie głowa.
- Ciebie też? - zapytał z uśmiechem. - Chyba to nic dziwnego, po tylu
informacjach, jakie próbowaliśmy sobie przyswoić.
Eve uśmiechnęła się leciutko i odpowiedziała:
- To mi przypomina kucie do egzaminów na studiach. Czekaj, nie podpowiadaj,
zdałeś na uniwersytet w...
- Wystarczy na dziś - zdecydował i skinął na kelnera. - Jutro znów trochę
poćwiczymy. Nie martw się, będzie dobrze.
Kelner podał skórzane etui z rachunkiem. David otworzył i spojrzał na
sumę. Eve wyprostowała się.
- David, podaj mi to. Ja cię zaprosiłam.
Wyjął portfel.
- Niezupełnie. To był pomysł Henry'ego.
- No tak, ale... - Uśmiechnęła się nagle promiennie. - W takim razie dopiszmy to
do rachunku Henry'ego - zaproponowała. - Bardzo się zdziwi.
- Nie wątpię, ale zbyt wiele mu zawdzięczam, by płatać mu takie figle. - Podał
etui kelnerowi, wstał i pomógł Eve odsunąć krzesło. - Odprowadzę cię do domu.
- Nie żartuj, to tylko kilka przecznic stąd. Portier sprowadzi mi taksówkę. Zawsze
tak robię.
Ale dziś jesteś ze mną i powinno być inaczej, pomyślał David. Nie
zamierzał jednak roztrząsać tej kwestii i ruszył z Eve przez hol do głównego
wejścia.
Podjechała taksówka.
- Dziękuję za kolację... i za wszystko - powiedziała Eve odrobinę niepewnym
głosem.
David pomógł jej zająć miejsce i usiadł obok.
- Nie wiem, co sobie myślisz, ale...
- Nie chodzi o to, co ja myślę - szepnął David - lecz co myśli portier. On donosi
swojej szefowej, a potem powstają plotki. Albo pocałujesz mnie teraz, gdy udaje,
że na nas nie patrzy, albo pozwolisz, żebym cię odwiózł do domu. Będzie sobie
wyobrażał namiętne pożegnanie zakochanych. Natomiast na pewno nie możesz
teraz po prostu uścisnąć mi dłoni i życzyć dobrej nocy.
- Chyba masz rację - stwierdziła przyciszonym głosem.
- Chyba?
- Na pewno - zgodziła się i podała adres kierowcy. - Mam nadzieję, że nie
będziesz mnie molestował na tylnym siedzeniu, żeby przekonać o naszym
uczuciu kierowcę taksówki.
- Bardzo śmieszne. Jeszcze nie ustaliliśmy, kto kogo molestował dziś na lotnisku.
Uświadomił sobie, że przy kolacji nie poruszali tego tematu. Ciekawe, kim
był ten przystojniak, któremu Eve za wszelką cenę usiłowała udowodnić, że jest
po uszy zakochana w innym facecie.
Eve rzeczywiście mieszkała zaledwie kilka przecznic od hotelu. David
poprosił kierowcę, żeby zaczekał, i odprowadził Eve do wejścia. Kiedy szukała
kluczy, zerknął na budynek. Ciężka, nieco przysadzista bryła liczyła dwanaście
pięter. Budynek nie był nowoczesny, nie wyróżniał się niczym szczególnym.
- Zdziwiony? - spytała. - Nie zaprzeczaj. Widzę po twojej minie, że jesteś
zaskoczony.
- Odrobinę. Z tego, co kiedyś mówiłaś, zrozumiałem, że mamy zamieszkać w
jakimś domku.
Wzruszyła ramionami.
- Cóż, któregoś dnia pewnie się na to zdecydujemy. Pomyślałam, że też
chciałbyś mieć coś do powiedzenia w tej sprawie.
- Miło, że liczysz się z moim zdaniem - stwierdził. - Do zobaczenia jutro w
sklepie.
W drodze do hotelu myślał o wszystkim, o czym dziś rozmawiali i o tym,
jakie sprawy powinni byli jeszcze poruszyć. Potrzebował czasu, żeby się oswoić
z nową sytuacją. Miał nadzieję, że po pierwszym spotkaniu z Eve szybko upora
się ze swoimi sprawami w Atlancie, a potem spokojnie przemyśli wszystkie
konsekwencje podjętej decyzji. Cóż, zwyczajnie zabrakło mu czasu, bo musiał
załatwić mnóstwo rzeczy, jak to przy przeprowadzce. Zlikwidował mieszkanie,
spakował się, sprzedał samochód, jednak nadal nie docierało do niego, że teraz
zamieszka w Chicago.
Dopiero dziś, gdy zobaczył Eve na lotnisku, dotarło do niego, że to
wszystko dzieje się naprawdę. Chwilę później usłyszał: "Pocałuj mnie!" i
wydarzenia zaczęły się toczyć z oszałamiającą szybkością.
Zapomnij o tym, powtarzał sobie. Masz teraz na głowie o wiele ważniejsze
sprawy. Jutro czeka cię pierwszy dzień w wymarzonej firmie. To ważniejsza
sprawa niż wspominanie miłej chwili na lotnisku.
Gdy obejmował Eve w pasie, odruchowo przesunął ręce nieco niżej, aż
usłyszał złośliwy komentarz przechodzącej pasażerki. Dopiero wtedy
oprzytomniał i zdał sobie sprawę, że stoi na środku wielkiej hali, trzymając dłonie
na pośladkach Eve. No tak, to dlatego jeden z przechodzących obok pasażerów
wspomniał o gorącym powitaniu. Pewnie chętnie znalazłby się na miejscu
Davida.
Dziwne, że Eve nie rozszarpała go za to, biorąc pod uwagę jej późniejsze
zachowanie. Czyżby ten człowiek na lotnisku był dla niej aż tak ważny? Być
może, skoncentrowana na tamtym facecie, w ogóle nie zwracała uwagi na nic
innego? A jeśli doskonale wiedziała, co się dzieje, lecz wtedy było jej to
obojętne? Żadne z tych wyjaśnień nie mogło poprawić Davidowi nastroju, ale
dobry humor nie był teraz najważniejszy. Dręczyło go wiele wątpliwości.
Nim wysiadł z samolotu, wszystko wydawało się bardzo proste, jednak
teraz... Eve powiedziała mu dziś, że prędzej uściskałby aligatora, niż przepuścił
taką okazję. Zaczynał się czuć, jakby wpadł w bagno.
Eve, gdyby to od niej zależało, w ogóle nie zawracałaby sobie głowy
przygotowaniami do ślubu. Nie kupiłaby sukni ani nie poszła do fryzjera. Nawet
nie zdobyłaby się na manikiur. Najchętniej poszłaby tak, jak chodziła zwykle do
biura. Jednak całe przedstawienie niewątpliwie było ważne dla Henry'ego.
Wynajął nawet dodatkowy apartament w hotelu, żeby Eve mogła się spokojnie
przebrać, poprawić makijaż i fryzurę. Owszem, chciała za wszelką cenę uniknąć
uroczystej pompy, jednak pięciominutowa ceremonia w najbliższym urzędzie
rzeczywiście wzbudziłaby plotki, no i zasmuciła Henry'ego. Trzeba pójść na
kompromis, wybrać pośrednie rozwiązanie. Ona i David nie zrobią z siebie
idiotów, a dziadek poczuje się usatysfakcjonowany i nie będzie miał do nich żalu.
Skończyła się ubierać, lecz stała jeszcze przed lustrem, poprawiając
kwiaty wplecione we włosy.
Henry zapukał do drzwi.
- Eve? Już czas...
Otworzyła drzwi, cofnęła się i obróciła, żeby ocenił całość. Zapytała
nieśmiało:
- Co ty na to?
Powoli obejrzał ją od stóp do głowy.
- Szczerze mówiąc - powiedział w końcu - byłem trochę rozczarowany, gdy
powiedziałaś, że włożysz kostium zamiast sukni ślubnej. Wyobraziłem sobie coś
takiego, w czym zwykle zjawiasz się w firmie.
Ja też, pomyślała. Najrozsądniej byłoby kupić elegancki, klasyczny
kostium, w którym mogłaby potem chodzić do pracy. Ostatecznie zdecydowała
się na coś zupełnie innego. Nic dziwnego, że Henry był zaskoczony. Sama nie
mogła zrozumieć, jak to się stało.
Z przodu strój przypominał zwykły kostium, jeśli nie liczyć
srebrzystobiałego koloru. Był bardzo dopasowany i miał głęboki dekolt. Eve
spojrzała przez ramię, żeby jeszcze raz sprawdzić plecy. Właściwie trudno było
mówić o plecach, bo tył żakietu składał się wyłącznie z koronki.
- Mam nadzieję, że nie zmarznę - powiedziała, poprawiając na szyi sznur pereł. -
Jeszcze tylko kolczyki i będę gotowa.
Czuła ucisk w klatce piersiowej, jakby żakiet nagle się skurczył. Była
bardziej przejęta sytuacją, niż się spodziewała.
Henry wyciągnął z wewnętrznej kieszeni pudełeczko pokryte aksamitem.
- Prezent dla panny młodej. Zgodnie z tradycją powinnaś mieć na sobie coś
starego, więc nie zrobiłem nic na tę okazję.
Nie chciałeś konkurować z Davidem, by nie poczuł się zawstydzony,
pomyślała.
Aksamitne pudełeczko zdobił monogram firmy Birmingham. Tkanina była
jednak zielona, a nie tradycyjnie, jak od wielu lat, w ciepłym odcieniu brzoskwini.
Musiało więc liczyć co najmniej tyle lat, ile miała Eve. Nacisnęła zatrzask i
zobaczyła dwie duże perły oprawione w platynę i otoczone drobnymi, trójkątnymi
brylantami.
- Henry, są naprawdę piękne.
- Należały do twojej babci. Zrobiłem je na dwudziestą piątą rocznicę naszego
ślubu.
- Ale na taką rocznicę daje się srebro, a nie platynę - stwierdziła przekornie. -
Perły są na trzydziestą, a brylanty dopiero... - zauważyła, że gwałtownie
zamrugał. - Przepraszam, Henry.
- Sarah byłaby dumna, gdyby cię teraz mogła zobaczyć.- Zamyślił się na chwilę. -
Eve, wiem, że w tym tygodniu doszło do jakiegoś drobnego nieporozumienia
między tobą i Davidem.
- Drobne nieporozumienie? - powtórzyła, wpinając w ucho kolczyk. - Nad
kampanią reklamową pracowałam od miesięcy.
- A on po pięciu minutach wytknął wszystkie słabe punkty. Chyba trochę
przesadził, proponując nawiązanie współpracy z inną agencją reklamową. Eve,
co naprawdę o nim myślisz?
Ach, Henry, jestem szaleńczo zakochana, skomentowała w duchu, ale
oczywiście nie powiedziała tego głośno. Nie powinna złośliwie żartować z
dziadka.
- Myślę, że można na nim polegać.
Była to skromna pochwała, ale Henry przyjął ją z wyraźną ulgą.
- Wiem, jakie to dla ciebie ważne. Po przeżyciach w ubiegłym roku.
- Henry, nie wpadnę od razu w depresję na każdą wzmiankę o Travisie.
- Wiem, że to już przeszłość i obiecuję nie wracać do tego więcej.
Zaimponowałaś mi wtedy, podziwiam cię za odwagę i bezkompromisowość.
Zrezygnowałaś z osobistego szczęścia, rozważając wszystkie za i przeciw.
Postąpiłaś słusznie, bo trudno spędzić życie u boku człowieka, któremu nie
można ufać. Wasz związek byłby katastrofą.
- To, co się stało, nie było winą Travisa. Po prostu uwikłał się w sytuację, która
go przerosła.
Henry pokręcił głową z powątpiewaniem, ale nie skomentował tej
wypowiedzi. Podał wnuczce drugi kolczyk.
- Ty i babcia byliście ze sobą szczęśliwi, prawda? - spytała Eve.
- Tak, to prawda.
- Ale nie byliście bezgranicznie zakochani?
- Nie - odpowiedział Henry po namyśle. - Nie wiem, czy kiedykolwiek byliśmy.
Zrozum, Eve, taka gorąca namiętność szybko się wypala.
- Natomiast zaufanie zostaje?
- Dobrze mieć kogoś, na kim można polegać - powiedział cicho.
Przymknęła na chwilę oczy, wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się do
niego.
- Henry, już czas.
Kiedy zbliżali się do sali balowej, Eve zauważyła Davida kręcącego się tuż
przy drzwiach. Miał na sobie ciemnoszary garnitur, w ręku trzymał niewielki
bukiet białych róż.
- To dla mnie? - spytała.
Spojrzał na kwiaty, jakby zdążył już o nich zapomnieć i wzruszył
ramionami.
- Chyba tak. Nie widziałem w pobliżu nikogo, kto wyglądałby jak panna młoda,
więc niech będą dla ciebie - powiedział roztargnionym tonem.
Eve uznała, że to z powodu jej kostiumu, któremu przyglądał się z
zainteresowaniem. Jeszcze nie widział pleców, pomyślała z nagłym
zadowoleniem.
- Widzę, że ustąpiłaś w sprawie białej satyny - powiedział chłodno.
No tak, znów się pomyliła. Nie zdziwił go strój, tylko fakt, że postąpiła
inaczej, niż zapowiadała.
- To nie satyna - szepnęła z lekką irytacją - tylko brokat, a ubrałam się na biało,
bo do twarzy mi w tym kolorze.
- Jak uważasz, kochanie. Przepraszam, Henry, czy mógłbym pogadać z Eve w
cztery oczy? - spytał David i odprowadził ją na bok.
- Dobrze mi też w czarnym - kontynuowała Eve - ale nie chciałam wyglądać jak
wdowa.
Nie słuchał jej zbyt uważnie, natomiast badawczo jej się przyglądał.
- O co ci chodzi? - spytała zaniepokojona.
- Masz teraz ostatnią szansę, żeby się wycofać - powiedział cicho.
- Jeśli chodzi o to, że to ty chcesz odwołać ślub, sam porozmawiaj z Henrym. Nie
próbuj załatwić sprawy moimi rękami - oświadczyła stanowczym tonem.
- Nie to miałem na myśli. Jeśli opadły cię wątpliwości i czujesz się jak w pułapce,
nie musimy tego robić. Wezmę winę na siebie.
To ją zaskoczyło. Czy był to gest dżentelmena, czy ostatnia próba
ratowania wolności?
- David, co byś zrobił, gdybym naprawdę się wycofała?
Milczał. Już myślała, że nie doczeka się odpowiedzi.
- Na pewno coś bym wymyślił. Eve, jaką podjęłaś decyzję? Muszę wiedzieć.
Przez chwilę trzymała go w niepewności.
- Nic się nie zmieniło. Chcę, żeby dziadek był szczęśliwy.
- W takim razie do zobaczenia w środku - powiedział i zniknął za rogiem.
- Wszystko w porządku? - usłyszała za plecami głos Henry'ego.
- Oczywiście.
Stała jeszcze przez chwilę nieruchomo, patrząc w kierunku, gdzie zniknął
David. Henry ujął ją pod rękę i poprowadził do sali balowej.
Chociaż sala była jedną z mniejszych w hotelu, jej wystrój w niczym nie
ustępował innym pomieszczeniom. Przybrana kwiatami przypominała weselny
tort. Przynajmniej takie wrażenie odniosła Eve. W środku było mnóstwo osób.
Najwyraźniej dla Henry'ego "grupka znajomych" oznaczała zupełnie coś innego
niż dla jego wnuczki. Kiedy Eve stanęła w wejściu, tłum ucichł i rozstąpił się. Na
przeciwnym końcu sali zobaczyła Davida w towarzystwie urzędnika.
Ceremonia trwała krótko, lecz i tak Eve cały czas błądziła myślami gdzie
indziej. Niski głos urzędnika działał na nią hipnotyzujące Odurzał ją słodki,
intensywny zapach róż. Zastanawiała się, co David naprawdę czuje. Radość i
triumf, czy lęk przed porażką? Był utalentowanym projektantem, jednak musiały
dręczyć go wątpliwości. W końcu miał zostać następcą.
Urzędnik poprosił o obrączki i David sięgnął do wewnętrznej kieszeni
marynarki. Eve spojrzała z zaciekawieniem. Chociaż zapowiedział Estelli
Morgan, że jego pierwszym zadaniem będzie ślubna obrączka, przez pierwszy
tydzień w Birmingham przy State pochłonięty był licznymi sprawami
organizacyjnymi. Tuż obok stołu, przy którym pracował Henry, ustawił własny, i
wypakował wszystkie narzędzia przywiezione w starej walizce. W ciągu tego
tygodnia Eve wielokrotnie miała ochotę zapytać o obrączkę, ale udało jej się
poskromić ciekawość. Wiedziała, że już wkrótce się dowie, czy posłuchał jej
prośby, czy też zrobił coś przede wszystkim dla własnej przyjemności. Nie miało
sensu naciskanie go. Wolała unikać okazji do sprzeczki. Jeśli obrączka okaże
się brzydka, Eve po prostu nie będzie jej nosić.
Przypomniała sobie dokładnie, jak oschłym tonem informowała go o
swoich oczekiwaniach w tej materii. Zdała sobie sprawę, że zlekceważyła go
jako projektanta biżuterii. To tak, jakby wspaniałemu ogrodnikowi powiedzieć, że
jego wysiłki nie mają sensu, bo plastikowe kwiaty są i tak trwalsze od
prawdziwych. Po takim oświadczeniu, pomyślała, pewnie poszedł do
najbliższego sklepu i kupił najprostszą obrączkę, jaką zobaczył. Nie powinna
mieć do niego pretensji. Szkoda jego czasu, skoro i tak dała mu do zrozumienia,
że nie doceni jego wysiłków.
W końcu nawet nie spojrzała na obrączkę, którą wsunął jej na palec.
Pasowała doskonale, choć David nawet nie zapytał Eve o rozmiar. Zapewne
Henry udzielił mu stosownych informacji.
Krótka uroczystość dobiegła końca.
- Możesz pocałować pannę młodą - powiedział urzędnik, uśmiechając się
szeroko. Eve przechyliła głowę, spodziewając się krótkiego muśnięcia warg.
Jednak kiedy David wziął ją w ramiona, przypomniała sobie gorący, namiętny
pocałunek w poczekalni lotniska. Na pewno nie powtórzy tego tutaj, na oczach
tych wszystkich ludzi, pomyślała.
Nie spiesząc się, dotknął wargami jej ust. Nie był to zdawkowy pocałunek
ani udawany przejaw namiętności. Eve wydawało się, że trwa w
nieskończoność. Wreszcie oboje odwrócili się do tłumu spieszącego z
życzeniami.
Eve starała się sprawiać wrażenie szczęśliwej panny młodej, jak tego
oczekiwali zaproszeni goście, którzy teraz nie żałowali jej uścisków i
pocałunków. Henry odsunął się nieco dalej, żeby dyskretnie wytrzeć oczy.
Grupka pań z firmy Birmingham zbliżyła się do Eve.
- Eve, dosłownie zżera nas ciekawość. Nikt jeszcze nie widział twojej obrączki.
Sama też nie zdążyła jej się przyjrzeć. Najchętniej odeszłaby na bok i
spokojnie obejrzała ten symbol małżeńskiej niewoli. Z obawą przełożyła bukiet
róż do drugiej ręki. Nie miała wyjścia, nie wypadało odmówić.
Obrączka była platynowa - zgodnie z życzeniem Eve. Prosta, bez
brylantów i wyszukanych ornamentów. Jednak David nie posłuchał Eve do
końca. Choć obrączka wyróżniała się elegancką prostotą, miała w sobie coś, co
przykuwało wzrok. Była nieco szersza i nie zaokrąglona, lecz wykończona
kilkoma zachodzącymi na siebie płaszczyznami. Przy każdym ruchu dłoni metal
odbijał światło, jakby obrączka została wyrzeźbiona w szlachetnym kamieniu.
Eve wyciągnęła dłoń.
- Jest taka... prosta - zdziwiła się jedna z ekspedientek.
Henry przestał ocierać łzy i zerknął nad jej ramieniem.
- Nie tyle prosta, lecz, jak każdy dobry projekt, subtelna.- Ujął dłoń Eve i poruszył
nią, obserwując grę świateł na platynie. - Ten wzór zrobi furorę. Ludzie będą się
pchali drzwiami i oknami, żeby to obejrzeć.
"Nie mam zamiaru być twoją żywą reklamą...", Eve przypomniała sobie
własne słowa. Cóż, chociaż David zrobił wszystko tak, jak sobie życzyła i tak
udało mu się błysnąć talentem.
- Jeszcze nie usłyszeliśmy, co myśli osoba najbardziej zainteresowana -
powiedział Henry. - Eve, jak ci się podoba?
- Hm, myślę, że ten facet to geniusz - stwierdziła lekkim tonem.
Zauważyła badawcze spojrzenie Henry'ego.
- Chyba wszyscy czekają, że pierwsi zasiądziemy do stołu - dodała szybko.
Tłum powoli ruszył na drugą stronę sali, gdzie za otwartymi drzwiami
widać było elegancko nakryte stoły. Przystawki już czekały. Gdy szli przez salę,
zatrzymała ich dyrektorka hotelu.
- Niestety, nie mogę zostać na przyjęciu - powiedziała- bo odbywa się u nas kilka
zjazdów i muszę wszystkiego dopilnować. Chciałabym wam obojgu złożyć
najlepsze życzenia. Gdzie zamierzacie spędzić miesiąc miodowy?
Można było spodziewać się takiego pytania, pomyślała Eve w lekkim
popłochu.
- Wiesz, Elizabeth, właściwie nigdzie nie jedziemy. David chciałby jak najszybciej
zadomowić się w nowym miejscu.
Elizabeth była szczerze zaskoczona.
- Chcesz powiedzieć, że zostajecie w domu?
- Właściwie... tak - przyznała Eve, czując, że jej uśmiech zamienia się w grymas.
- Wreszcie zamieszkamy razem i to będzie jak miodowy miesiąc - wtrącił David. -
Wyjedziemy później. Może na Hawaje lub na Karaiby.
Tam, gdzie akurat będzie się odbywał kolejny zjazd jubilerów, dodała Eve
w myślach. Dyrektorka zmarszczyła czoło, ale już nic więcej nie powiedziała.
Eve zauważyła, że odchodząc, pokręciła głową.
David objął Eve za ramiona i poprowadził w kierunku stołu. Jego dłoń
dosłownie paliła ją przez cienką koronkę.
- A przy okazji - powiedziała cicho - zapomniałam ci powiedzieć, że źle znoszę
pobyt na słońcu.
Zatrzymał się i spojrzał na nią.
- Jakiś rodzaj alergii?
- Właściwie to nie alergia, raczej nadwrażliwość. Niedługo zima, więc wyleciało
mi to z głowy. Nie musisz się tym przejmować. Jeśli chcesz, możesz smażyć się
na słońcu.
- Czyli wylegiwanie się na plaży to najgorszy pomysł na spędzenie miodowego
miesiąca?
- Niestety. Oczywiście wiem, że nie proponowałeś tego wyjazdu na serio, ale moi
znajomi wiedzą, jak bardzo unikam słońca. Jeśli ktoś znów zapyta o nasze plany
wyjazdowe, wymyśl coś bardziej prawdopodobnego.
- Co proponujesz? Północne wybrzeże Grenlandii? Lepiej powiem, że żona nie
ma zamiaru wstawać z łóżka przez cały miesiąc miodowy, więc wszystko jedno
dokąd pojedziemy.
Kelnerzy właśnie skończyli podawać główne danie, gdy znów zjawiła się
dyrektorka hotelu. Pochyliła się nad ramieniem Eve.
- Zostawiłaś coś w swoim apartamencie?
- Oczywiście. Zestaw kosmetyków, mój kostium, trochę biżuterii... Dlaczego
pytasz? Ktoś się włamał?
- Włamanie w hotelu "Englin"? - Elizabeth zrobiła przerażoną minę. - Absolutnie
nie do pomyślenia. Chciałam tylko wiedzieć, czy jest coś do spakowania przed
przeprowadzką.
- O jakiej przeprowadzce... - zaczęła Eve, ale kobieta nie pozwoliła jej skończyć.
- David, zajmujesz apartament dwanaście, prawda? Został tam jeszcze twój
bagaż, czy tak?
Skinął głową.
- Każę wszystko przenieść. Zanim skończycie kolację, wasz pokój będzie
przygotowany - powiedziała i położyła na stole przed nimi staroświecki,
metalowy klucz. - Weekend spędzicie w apartamencie dla nowożeńców. Na mój
koszt.
Eve otworzyła usta, lecz gdy zauważyła spojrzenie Davida, szybko ugryzła
się w język. Właściwie, co mogła powiedzieć? Przepraszam, muszę odmówić,
bo nie wzięłam flanelowej piżamy?
Nie. Nowo zaślubiona żona nie mogła odrzucić takiego miłego i hojnego gestu.
Nawet jeśli podarunek zupełnie nie przypadł jej do gustu.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Mała, elegancka winda, którą jechali, służyła wyłącznie gościom
korzystającym z apartamentu dla nowożeńców.
- Powinniśmy przewidzieć, że tak się to skończy - Eve pierwsza przerwała
milczenie. - Gdybyśmy mieli szczęście, apartament byłby już zajęty.
- Nie wypadało odmówić, zabrać bagaże i zwolnić pokoje - mruknął David.
Eve skinęła głową.
- Nie powiedziałam ci jeszcze, że Elizabeth należy do naszych najlepszych
klientek. No, może nie tyle ona, co jej mąż, choć to na jedno wychodzi.
Zauważyłeś wisiorek, który dziś nosiła?
- Czarny opal w kształcie gruszki, ważący co najmniej dziewięć karatów? Tak,
widziałem.
- Dziewięć i trzydzieści pięć setnych - uściśliła Eve. - Specjalne zamówienie na
rocznicę ślubu. Henry szukał odpowiedniego kamienia niemal przez rok. Trudno
znaleźć opal tej wielkości z takim wspaniałym, jednolitym połyskiem.
David cicho zagwizdał z podziwu.
- Masz rację. O takiego klienta trzeba dbać.
Winda zatrzymała się. Wyszli do maleńkiego holu z jedynymi drzwiami.
David wyjął z kieszeni dziwaczny, staroświecki klucz. Gdy otworzył drzwi, Eve
ciekawie zajrzała do środka. Na szczęście wnętrze nie było dziwaczne. Nie tak
obszerne, jak inne apartamenty w tym hotelu, ale nowożeńcom nie powinno to
przeszkadzać. Ostatecznie nie mieli przecież powodów, by unikać swego
towarzystwa. Najwidoczniej taka właśnie myśl przyświecała projektantowi.
Pokój podzielony był ściankami i filarami. Tuż przy drzwiach stała szeroka
kanapa, naprzeciwko zamknięta szafka, w której prawdopodobnie ukryty był
telewizor. Dalej niskie przepierzenie, zwieńczone podłużną donicą pełną
ozdobnych roślin. Po drugiej stronie znajdowało się ogromne łoże. Eve
zauważyła, że na szczęście nie jest w kształcie serca i właściwie niczym się nie
wyróżnia. Uchylone drzwi do łazienki ukazywały lśniące wnętrze. Eve
zainteresowała wnęka kuchenna, tak mała, że przypominała domek dla lalek.
- Zdaje się, że ludzie, którzy tu zwykle mieszkają, nie myślą o gotowaniu -
stwierdziła.
Mają apetyt na zupełnie co innego, pomyślała, spodziewając się, że
David złośliwie skomentuje jej uwagę. On jednak najwyraźniej postanowił
przyjmować wszystko za dobrą monetę.
- Prawdę mówiąc, całkiem mi się tu podoba. Mieszkałem już w mniejszych
pokojach.
- Ale na pewno w pojedynkę - powiedziała Eve i zaczerwieniła się. - Nie chodziło
mi o to, czy mieszkałeś z kimś. To nie moja sprawa, nawet gdybyś miał tuzin
kochanek.
David zamyślił się.
- Chyba jednak mniej. Przynajmniej nie pamiętam, żeby było ich tak dużo. Kilku
nawet nie warto wspominać.
- A może powinieneś je liczyć przed zaśnięciem, żeby poćwiczyć pamięć? -
spytała. - Tylko nie próbuj wręczać mi ich listy. Nie obchodzi mnie twoja
przeszłość.
To oczywiście było dalekie od prawdy. Dotychczas Eve w ogóle nie
zastanawiała się nad przeszłością Davida. Nawet namiętny pocałunek nie dał jej
do myślenia, choć powinien. David na pewno nie nauczył się tak całować z
podręcznika.
Mężczyzna taki jak David... Nie mogła uwierzyć, że początkowo uznała go
jedynie za kogoś, kto nie budzi wstrętu. Był przecież przystojny, utalentowany,
ambitny, bardzo męski. Tylko idiotka mogła myśleć, że w jego życiu nie było
kobiet. A jeśli spotkał na swej drodze kogoś wyjątkowego?
Ta myśl bardziej zaniepokoiła Eve niż tuzin ewentualnych kochanek.
David mógł rozstać się z kimś z jej powodu lub mówiąc dokładniej, z powodu
oferty Henry'ego. Jeśli istniała taka kobieta, była dla niego mniej ważna niż firma
Birmingham.
Nic nie przemawiało za taką hipotezą, toteż nie miało sensu
zastanawianie się nad tym, ani zadawanie pytań. Mimo wszystko Eve nie mogła
przestać o tym myśleć.
David pomyślał, że umowa była nieco inna. Spędzenie weekendu w
apartamencie dla nowożeńców nie należało do jego marzeń. Na dodatek Eve
była tak roztrzęsiona, że nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Nie rozumiał, co się
z nią dzieje. Czyżby obawiała się przebywać z nim sam na sam w tak niewielkim
pomieszczeniu? Być może powinien ją jakoś uspokoić, ale właściwie po co? Jeśli
zamierzała przez całą noc krążyć nerwowo po pokoju, to jej sprawa. On zaraz
przebierze się w coś wygodniejszego i wreszcie odpocznie. Podszedł do szafy.
Otworzył drzwi i poczuł się jak głupiec. Nic dziwnego, że Eve straciła humor. Z
jednej strony szafy w idealnym porządku wisiały jego garnitury, koszule i stroje
sportowe. Z drugiej strony były tylko dwa wieszaki. Na jednym długa spódnica w
kolorze khaki, na drugim pasująca do niej bluzka w paski. I nic więcej...
- Myślę, że byłoby ci wygodniej, gdybyś zrzuciła ten strój - powiedział.
- Nie jestem pewna - odpowiedziała z wahaniem.
- Eve, do diabła, nie składam ci żadnej nieprzyzwoitej propozycji. Chcę ci
pożyczyć piżamę.
Zaczął przeszukiwać szuflady, w których pokojówka ułożyła jego rzeczy.
W końcu znalazł niebieską piżamę.
- Proszę. Weź ją, jeśli chcesz. Idę się przebrać. Potem możesz się zamknąć w
łazience, nawet na całą noc.
Spojrzała na piżamę, potem na niego.
- Wygląda jak nowa - zauważyła.
Czy ta kobieta niczego nie rozumie? - pomyślał ze złością i westchnął.
- Tak - oznajmił kąśliwie - jest nowa. Mieliśmy zamieszkać pod jednym dachem,
więc nie chciałem cię straszyć moim nocnym strojem, którego dotychczas
używałem.
Zarumieniła się. Nic dziwnego, że unika słońca, pomyślał. Ma tak
delikatną skórę, że usmażyłaby się jak kurczak.
- Dzięki - powiedziała cicho.
Włożył spodnie od dresu i bawełnianą koszulkę. Gdy wieszał garnitur, Eve
zniknęła w łazience. Usłyszał, że przekręciła zamek. Westchnął. Jego słowa
potraktowała dosłownie. Otworzył szafkę, w której był telewizor, i z pilotem w
ręku opadł na kanapę. Miał nadzieję, że telewizor działa. Choć z drugiej strony
nowożeńcy z pewnością nie zaprzątaliby sobie tym głowy.
Oferta programowa była niezwykle skromna. Zastanawiał się, czy
pozostać przy jakimś starym filmie, czy przełączyć na mecz tenisowy zupełnie
nieznanych zawodników, gdy ktoś zapukał do drzwi. Zdziwiony David poszedł
otworzyć. Hotelowy goniec wręczył mu duże, płaskie pudełko.
- Dostawa dla pani Elliot - wyjaśnił.
David potrzebował krótkiej chwili, nim zorientował się, że pani Elliot to
Eve. Jeszcze nie oswoił się z nową sytuacją. Sięgnął po portfel, lecz
przypomniał sobie, że zostawił go na stoliku. Nim zdążył po niego pójść, goniec
już zniknął w windzie.
Nie powinien się dziwić, że tamten uciekł. Służba hotelowa najpewniej
miała przykazane nie przeszkadzać nowożeńcom o żadnej porze. Dziwne było
tylko to, że chłopak nie zaczekał na napiwek. David obejrzał pakunek zawinięty
w błyszczący, beżowy papier przypominający tkaninę. Paczuszka była bardzo
lekka, nie pachniała prochem, w środku nic nie tykało. No cóż, pozostawało mieć
nadzieję, że to tylko niegroźny dowód czyjejś pamięci... Wsunął pudełko pod
pachę, podszedł do drzwi łazienki i zapukał.
- Dostarczyli twoją paczkę.
Odpowiedziała mu cisza. Już zaczął się zastanawiać, czy Eve nie zasnęła
w wannie, gdy krzyknęła przez drzwi:
- Przecież wiesz, że nie czekam na żadną paczkę.
- A jednak coś przynieśli. - Jeszcze raz obejrzał opakowanie i zauważył
dyskretną, złotą nalepkę. - Jest napis: Milady. Bielizna damska.
- Ach tak. Już idę.
Chwilę później otworzyła drzwi. Pospiesznie narzuciła obszerny szlafrok
kąpielowy. Miała upięte wysoko włosy, choć nadal ozdobione wplecionymi
kwiatkami. Na kilku niesfornych, mokrych kosmykach zostały resztki piany.
Spojrzała z niedowierzaniem na pudełko, a potem na Davida.
- Nie wiem, kiedy zdążyła to kupić.
- Kto? Szefowa hotelu? - spytał David. Oparł się o futrynę i skrzyżował ręce. Był
zbyt zaciekawiony, żeby odejść.
Eve rozdarła papier i uchyliła pokrywkę pudełka. Na beżowej bibułce
kryjącej zawartość, leżała koperta. Eve powoli wyjęła kartkę.
- To od wszystkich pań pracujących w naszej firmie - stwierdziła z ulgą. - Pewnie
kupiły na prezent ślubny, ale zdecydowały się przysłać na górę, gdy dowiedziały
się, że zamieszkamy w tym apartamencie.
Wrzuciła kartkę do pudełka
- Może powinnaś przynajmniej sprawdzić, co ci kupiły.
- Nie muszę. Domyślam się, co jest w środku. Chyba nigdy nie byłeś w sklepach
Milady, skoro nie wiesz.
- Nie bądź taka pewna. To musi być seksowna bielizna, ale na pewno
spodziewały się, że oboje obejrzymy prezent. Oczywiście, możemy im
powiedzieć, że nie było czasu, bo byliśmy zbyt zajęci czymś innym.
- Jeśli tak ci zależy.
Eve rozłożyła bibułkę i wyjęła białą koronkową mgiełkę. Rozprostowała ją i
wyciągnęła przed siebie. To body raczej należałoby nazwać pajęczyną...
David zagwizdał, nie zdając sobie z tego sprawy, dopiero karcące
spojrzenie Eve przywołało go do porządku.
- Do diabła, David, przecież to tylko bielizna. Piękna, ale zupełnie niepraktyczna.
Kobieta zamarzłaby w czymś takim.
Pomyślał, że to mało prawdopodobne. Każdy prawdziwy mężczyzna już,
by zadbał o odpowiednią temperaturę ciała partnerki.
- Niedopuszczalne marnotrawstwo drogiej koronki. Chyba się ze mną zgodzisz? -
spytała, krytycznie oglądając prezent. - David? - ponagliła go.
- Oczywiście - wykrztusił. - Marnotrawstwo. - Chociaż niewielkie, bo zużyto
bardzo mało koronki, pomyślał bezwiednie.
Wepchnęła body do pudełka.
- Cóż, nie wypada wybrzydzać, bo to prezent.
Zdał sobie sprawę, że blokuje drzwi. Szybko się cofnął i wrócił na kanapę.
Pomyślał, że w jednej sprawie Eve miała rację. Panie z firmy Birmingham
niewątpliwie zmarnowały pieniądze, kupując taką seksowną bieliznę wyjątkowo
oziębłej kobiecie. Chociaż, kilka dni temu na lotnisku Eve nie zachowywała się
jak sopel lodu. Podobnie dziś, gdy urzędnik ogłosił ich mężem i żoną. David
zamierzał jedynie leciutko musnąć wargami jej usta, by tradycji stało się zadość.
Jednak kiedy ją objął, nie mógł się już powstrzymać. Przycisnął ją mocno do
siebie. Może chciał się przekonać, czy jest w stanie skruszyć tę lodową skorupę,
którą się otoczyła? Nadal nie wiedział, jaką kobietą jest Eve. Wyraźnie starała
się nie odpowiedzieć na jego uścisk, ale w pewnej chwili wydało mu się, że
przestała się w pełni kontrolować. Właśnie to go zaintrygowało najbardziej.
Wyszła z łazienki. Tym razem dokładnie owinięta w zbyt obszerny
szlafrok, który sięgał jej do kostek. David zauważył, że włożyła jego spodnie od
piżamy. Na środku pokoju ziewnęła, zakrywając usta.
- Jestem bardzo zmęczona, dosłownie padam z nóg. Wiesz, od tego
uśmiechania się na siłę bolą mnie policzki - oświadczyła.
Przyjrzał jej się uważnie. Nie potrzebowała żadnych kosmetycznych
sztuczek, żeby pięknie wyglądać. Był pewien, że kilka pocałunków przegoniłoby
zmęczenie.
- Powinniśmy rzucić monetą, żeby ustalić, kto śpi w łóżku, a kto na kanapie -
dodała, ponownie ziewając.
- Moglibyśmy o to zagrać w pokera, ale niestety, nie mamy kart.
- Wystarczy zadzwonić do recepcji i poprosić, żeby kupili. Chociaż lepiej nie.
Wszyscy w hotelu opowiadaliby sobie o nowożeńcach, którzy w noc poślubną
grali w karty.
- Wyjaśniłbym, że to był rozbierany poker - zaproponował David.
- Mam lepszy pomysł. Śpij na łóżku, bo jesteś za duży, żeby swobodnie
wyciągnąć się na kanapie. Czy mógłbyś mi pomóc? - Dotknęła kwiatków
wplecionych we włosy. - Nie mogę się tego pozbyć. Fryzjer przesadził z lakierem
i kiedy próbuję cokolwiek zrobić, zaplątują się jeszcze bardziej.
Usiadła sztywno na sofie obok niego. Był przyzwyczajony do precyzyjnej
pracy i zdjęcie takich ozdób nie powinno stanowić problemu. Jednak nie mógł
się skupić, czując delikatny aromat bzu, którym Eve pachniała po kąpieli i
widząc tak blisko jej kark. Wystarczyłoby pochylić się odrobinę... Myśl o czymś
innym, powtarzał sobie.
- Szkoda, że obdarowałaś wszystkich gości kawałkiem weselnego tortu -
powiedział. - Jestem głodny jak wilk.
Kilka kwiatków zostało mu w dłoni. Włosy otoczyły twarz Eve miękką falą,
gdy odwróciła się do niego z promiennym uśmiechem.
Eve nie sądziła, że tak szybko zapadnie w głęboki sen. Dlatego zgodziła
się spędzić noc na kanapie. Nie było to wygodne miejsce, lecz Eve dosłownie
przewracała się ze zmęczenia i pewnie zasnęłaby nawet na podłodze.
Pamiętała jak przez mgłę, że przez chwilę oglądała jakiś bardzo stary film, potem
David podłożył jej poduszkę pod głowę i przykrył ją kocem. Obudziła się z
zesztywniałym karkiem. Poranne słońce wpadało przez szerokie okna
wychodzące na jezioro Michigan.
Potem dostrzegła Davida. Spał wciśnięty w koniec kanapy. Głowa opadła
mu na oparcie, trzymał jej stopy na kolanach. Musiał tak spędzić całą noc.
Czyżby też uśpił go pasjonujący film? Jednak telewizor był wyłączony.
Próbowała wstać, nie budząc Davida, ale gdy tylko się poruszyła,
natychmiast otworzył oczy. Została na kanapie, podciągnęła kolana i objęła je
rękami.
- Dlaczego nie poszedłeś do łóżka? - spytała. - Tylko nie mów mi, że chciałeś
zachować się jak dżentelmen.
- Cóż, jeśli nie odpowiada ci takie wytłumaczenie... - zaczął rozespanym głosem
- Wybrałam kanapę, żeby było ci wygodniej. Dlaczego nie skorzystałeś z mojej
wspaniałomyślnej oferty? Musisz mieć sztywne wszystkie mięśnie.
- Czułbym się gorzej, gdybyś się męczyła na kanapie, a ja wylegiwałbym się w
królewskim łożu.
Wstał i przeciągnął się. Spojrzała na jego mięśnie napinające się pod
cienką, bawełnianą koszulką.
- Żono, co na śniadanie?
- Dziwne pytanie.
- Cóż, jeśli ci nie odpowiadają maniery dżentelmena, mogę przeobrazić się w
prostaka.
- Nie o to mi... - poddała się. - Zamówmy coś do pokoju. Gdzieś tu musi być
menu. Co chcesz dziś robić? Musimy jakoś spędzić cały dzień.
- Plaża odpada, jak już się dowiedziałem, więc wybór pozostawiam tobie -
oświadczył, przeglądając menu. - Co chciałabyś zjeść?
- Proszę kawę.
- To wszystko?
- Nie jadam śniadań.
- Nic dziwnego, że rano bywasz zgryźliwa.
- Bywa o wiele gorzej, gdy zaśpię i spóźniam się do pracy.
- Będę o tym pamiętał.
Usiadł na brzegu kanapy i przysunął telefon. Eve poprawiła pasek
szlafroka i zaniosła poduszkę do łóżka. David wyrównał pościel, ale ona
ściągnęła kołdrę.
- Co robisz? - zapytał David, odstawiając telefon.
Pokojówki powinny pomyśleć, że korzystaliśmy z łóżka. - Cofnęła się,
żeby sprawdzić efekt. - Jak to wygląda?
Podszedł bliżej i stanął obok niej.
- Niezbyt przekonująco.
- Tak myślałam, ale co jeszcze mogę...
Nim zdążyła skończyć zdanie, David poprawił pościel, potem wziął Eve na
ręce i rzucił na środek łóżka. Pisnęła, lecz nim zdążyła zeskoczyć, już był obok
niej. Przetoczył się w lewo i prawo, zgniótł poduszkę, wreszcie oparł się na
łokciu i uważnie spojrzał na Eve.
- Co się stało, kochanie? Myślałaś, że chodzi mi o coś innego?
Miała ochotę warczeć i gryźć ze złości. Zręcznie zeskoczył z łóżka.
- Jeśli kiedykolwiek zapragniesz zmiąć pościel, wystarczy mnie zawołać.
Eve wstała i podeszła do szafy. Wzięła ubranie i poszła do łazienki, by się
ubrać. Co się z tobą dzieje? - zganiła się w duchu. Nie mogła uwierzyć, że serce
jej wali jak oszalałe z powodu chwili niewinnych wygłupów.
Kiedy wyszła, David siedział na kanapie, przeglądając poranną gazetę.
Obok niego stał wózek ze śniadaniem. Tosty, jajecznica, bekon, parówki, gofry,
kawa, owoce i butelka szampana. Eve stanęła jak wryta.
- Zamówiłeś to wszystko?
- Niezupełnie - powiedział, odkładając gazetę. - To śniadanie, jakie zawsze
podają do apartamentu nowożeńców. Tak przynajmniej powiedział kelner, który
to dostarczył.
- Jesteś pewien, że nie pomylił tego z dostawą do pokoju, w którym
zakwaterowali kadrę maratończyków?
- No co ty! Prawdziwi wyczynowcy nie piliby szampana.
Eve usiadła i nalała sobie kawy.
- Kto mógłby pochłonąć tyle kalorii na śniadanie?
- Pozwól, że nie odpowiem. Oprócz tego nie jest już tak wcześnie, właściwie
należałoby uznać ten posiłek za wczesny lunch.
Wyjął butelkę szampana z kubełka z lodem, wytarł szmatką, sprawnie
wyjął korek i podał napełniony kieliszek Eve.
- Chyba że wolałabyś zająć się czymś innym.
Choć w jego słowach nie było erotycznego podtekstu, Eve musiała się
powstrzymać, żeby nie spojrzeć w stronę łóżka.
- Chyba zabiorę cię na zwiedzanie miasta. Henry nalegał na taką wycieczkę -
powiedziała. Była gotowa do wielu poświęceń, byle tylko wyrwać się z
apartamentu nowożeńców.
- Najpierw kawałek na piechotę, potem taksówką do Parku Lincolna. Pomyśl, co
chciałbyś zobaczyć. Możemy nawet wjechać na ostatnie piętro Sears Tower,
jeśli chcesz się poczuć jak prawdziwy turysta.
- Oczywiście - zapewnił, podając jej pełen talerz. - Taki ambitny program
wymaga energii. Przejrzysz teraz prasę?
Eve musiała przyznać, że gofry pachniały kusząco. Mieli przed sobą długi
weekend i jakoś musieli wypełnić wolny czas. Ostatecznie są gorsze zajęcia niż
wspólne czytanie gazet. Przynajmniej przez chwilę nie będą musieli wymyślać
tematów do rozmowy.
Wszędzie, gdzie poszli, spotykali znajomych Eve. W Art Institute natknęli
się na starszą panią połyskującą brylantami. David nie pamiętał, czy była na
ślubie, ale natychmiast przypomniał sobie brylanty. W sklepie Tyler - Royale Eve
przymierzyła kilka sukienek, przedtem jednak przedstawiła Davida kierowniczce
działu i kilku ekspedientkom. Zapłaciła za wybraną sukienkę i poprosiła o
dostarczenie do hotelu.
- Przynajmniej będę miała jutro co na siebie włożyć - powiedziała. - Co teraz?
- Widzę, że prowadzisz bogate życie towarzyskie.
Spojrzała zdziwiona.
- Nie mam na to czasu.
- Chcesz powiedzieć, że wszystkie te panie to klientki?
- Większość. Niektóre dopiero o tym marzą. Przychodzą od czasu do czasu,
żeby pooglądać. Nasz salon uchodzi za atrakcję turystyczną, podobnie jak
rzeźba Picassa przed ratuszem. Dlaczego pytasz? Chcesz wiedzieć, ilu Henry
ma klientów? - spytała chłodnym tonem, nie oczekując nawet odpowiedzi. - Może
pójdziemy teraz do muzeum historii naturalnej - zaproponowała. - Mają
wspaniały zbiór kamieni i minerałów.
- Każesz mi oglądać kamienie? Zlituj się, mamy wolne - mruknął, jednak Eve i
tak postawiła na swoim.
W sali, gdzie eksponowano kamienie szlachetne, David zauważył parę
młodych ludzi. Widział ich w sklepie w poprzednim tygodniu. Oglądali pierścionki
zaręczynowe, ale niczego nie wybrali. Dziewczyna zerknęła teraz z
zaciekawieniem na dłoń Eve i David zauważył, że na jej twarzy odmalowało się
rozczarowanie.
- Myślałam, że będzie pani miała piękną obrączkę - powiedziała dziewczyna
współczującym tonem. - To znaczy... ojej, nie chciałam zrobić przykrości.
- Według mnie ta obrączka jest piękna - odpowiedziała Eve uprzejmie. - Gdybym
chciała zwracać na siebie uwagę, założyłabym szmaragd wielkości ulicznej
latarni - dodała.
Gdy wyszli z muzeum, David odezwał się pierwszy.
- Dziękuję, że to powiedziałaś. Nawet jeśli w to nie wierzysz. Miło z twojej strony.
Spojrzała zaskoczona.
- Chodzi ci o obrączkę? - Wyciągnęła dłoń. Platyna błysnęła w słońcu. Eve
przeszła kilka kroków, zanim dodała:
- Tak, jest wspaniała.
- Wczoraj tak nie myślałaś.
- Wczoraj uważałam, że projektując ją, zrobiłeś mi na złość. Jakbyś chciał coś
udowodnić... Trudno mi to wytłumaczyć.
- A teraz? - spytał niby od niechcenia.
Zastanawiała się przez chwilę.
- Teraz myślę, że umiesz robić wyłącznie piękne rzeczy.
Odetchnął z ulgą. Miał wielką ochotę wziąć ją za rękę, ale właśnie
machała na przejeżdżającą taksówkę.
- Nadal chcesz obejrzeć panoramę miasta z Sears Tower? - spytała.
Obejrzeli zachód słońca ze szczytu wieżowca i w końcu, nie mając
pretekstu, żeby dłużej kręcić się po mieście, zdecydowali się na powrót do
hotelu. Portier na ich widok odetchnął z ulgą.
- Nikt nie wiedział, dokąd państwo pojechali - powiedział przejęty. - Szukała
państwa obsługa hotelowa.
- Dlaczego? - spytała Eve z uśmiechem. - Czy dostaniemy naganę, bo nie
zjedliśmy wszystkiego, co podano na śniadanie?
- Chcieli ustalić, gdzie mają podać kolację.
- Myślałam, że zjemy coś z grilla.
- Przygotowano już polędwicę w ziołach. Zamówienie złożył pani dziadek. Zaraz
zawiadomię obsługę, że państwo już wrócili.
- Zupełnie jakbyśmy wrócili po godzinie policyjnej - odezwała się Eve, gdy wsiedli
do windy. - Wiesz, chodzi mi po głowie pewien pomysł. Może spróbujemy się
stąd dyskretnie wymknąć? Nie, to się nie uda. W tym hotelu mają świetnie
rozwiniętą siatkę szpiegowską. Poza tym zapomniałam, że Henry trzyma rękę
na pulsie. - Ziewnęła. - Ta kanapa nie jest najwygodniejsza.
- Dziś ty śpisz w łóżku. Tak będzie sprawiedliwie.
Spojrzała na niego badawczo.
- Możemy oboje z niego skorzystać, jeśli zostaniesz na swojej połowie -
powiedziała. - To jedyne rozsądne wyjście - dodała szybko, widząc jego
zaskoczoną minę. - Jutro idziemy do pracy i nie możemy wyglądać na skrajnie
wyczerpanych.
- Dlaczego nie? - David nie umiał się powstrzymać od drobnej złośliwości. -
Pracownicy będą rozczarowani, jeśli zjawimy się wypoczęci.
Roześmiał się, widząc, że pokazała mu język.
ROZDZIAŁ PIĄTY
David wziął długi, gorący prysznic. Kiedy wyszedł z łazienki, Eve już leżała
w łóżku. Ustawiła za plecami stertę poduszek, zgięła kolana i oparła na nich
notatnik. Nie miała na sobie obszernego szlafroka, ale schowała się w piżamie
Davida najdokładniej, jak to możliwe. Nawet postawiła kołnierz. W rozproszonym
świetle z bocznej lampy wyglądała bardzo ponętnie i intrygująco. Uniosła wzrok
znad notatek.
- Dlaczego tak stoisz i mi się przyglądasz?
Uznał, że lepiej nie wspominać, jaki skutek odniosły jej starania o
niewinny, skromny wygląd.
- Wybrałaś już połowę, na której śpisz, prawda?
- Nie, wszystko mi jedno, mogę się przenieść. Jeśli tuzin kochanek przyzwyczaił
cię do spania z tej strony...
- Chyba już ci mówiłem, że nie było ich aż tyle.
- Niewiele mniej. Wiesz, zdecydowałam, że się nie zamienię. Dobrze ci zrobi,
jeśli ktoś cię wyrwie z kieratu przyzwyczajeń. Łatwiej zapamiętasz, że nie jestem
numerem trzynastym, ani żadnym innym.
- No tak, nawet poczyniłaś pewne kroki w tym kierunku - mruknął David,
wskazując na zrolowany koc, który umieściła dokładnie na środku łóżka. -
Zastanawiam się, czy nie ufasz mnie, czy sobie.
Nie czekając na odpowiedź, zajął swoją połowę.
- Co robisz, piszesz listy?
- Przygotowuję listę rzeczy, które muszę zrobić jutro.
- Eve, jeszcze masz na to czas.
Ziewnął, poprawił poduszkę, odwrócił się tyłem i zamknął oczy. Pomyślał,
że po nocy spędzonej na kanapie natychmiast zaśnie.
Jednak sen nie nadchodził. W apartamencie było tak cicho, że David słyszał
oddech Eve. Wreszcie skończyła listę, odłożyła notatnik i sięgnęła, żeby
wyłączyć boczną lampę. Położyła się ostrożnie, najwidoczniej starała się go nie
obudzić. Śmieszne. Nie rozumiała, że sama jej obecność nie pozwalała mu
zmrużyć oka.
David leżał nieruchomo i zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby przenieść
się na kanapę. Przynajmniej nie czułby każdego ruchu Eve, nie słyszał jej
oddechu. Zdecydował jednak, że ma swoją dumę i nie podda się tak łatwo. Nie
jest już młokosem, dlatego powinien zachować zimną krew. Nie pozwoli, by
sytuacja wymknęła mu się spod kontroli. Jednak udawanie obojętności wobec
Eve przychodziło mu z coraz większym trudem.
Nie rozumiał, co się z nim działo. Zgodził się na małżeństwo i warunki,
które mu narzuciła. Nie sądził wtedy, że te ograniczenia będą mu w czymś
przeszkadzać. Eve nie zrobiła na nim olśniewającego wrażenia, a poza tym
przecież zawarli układ. Złamanie warunków umowy wywołałoby niepotrzebne
komplikacje. Eve była piękna, to prawda, ale jednocześnie zimna i
nieprzystępna. Oczywiście, kiedy obiecywał związek bez seksu, nie mógł
przewidzieć, że wylądują w jednym łóżku. Nie uwzględniał w kalkulacjach
zmysłowego pocałunku na lotnisku. Gdyby wtedy nie rzuciła mu się w ramiona,
nigdy by się nie domyślił, że sopel, z którym się ożenił, potrafi zmienić się w
wulkan. Teraz, myśląc o tym pocałunku, musiał się powstrzymywać, żeby jej
znów nie objąć.
Ze złością poprawił poduszkę. Zauważył, że w pomieszczeniu zapanowała
zupełna cisza. Eve starała się oddychać bezgłośnie. Po chwili poszedł w jej
ślady.
David spał w najlepsze, wdychając zapach bzu, gdy nagle obudził go głos
wypowiadający jego imię. Otworzył oczy. Leżał nos w nos z Eve. Przez chwilę
nie ruszał się. Próbował ocenić sytuację. Barykada z koca została zepchnięta
gdzieś w nogi. Włosy Eve pachniały bzem. Miał je pod policzkiem. Niechcący
przycisnął ją do łóżka. Nie mogła nawet ruszyć głową. Nic dziwnego, że mówiła
przez zaciśnięte zęby.
Zaraz będę martwy, pomyślał w przebłysku wisielczego humoru.
- Pozwolisz? - spytała, uwalniając włosy.
Spojrzała na budzik przy łóżku i krzyknęła.
- Zawsze budzisz się w takim humorze? - spytał zirytowany nie na żarty.
- Tylko gdy zaśpię, mówiłam ci przecież. Zupełnie nie rozumiem, jak to się stało...
Nastawiłam budzik na siódmą.
- Boże, jak późno!
Zerknął na tarczę budzika. Było kilka minut po dziewiątej.
- Może się spieszy? - zasugerował. Wreszcie sięgnął po swój zegarek. Budzik
nie kłamał.
- Nie dzwoni! - Eve sprawdziła jeszcze raz. - Nie do wiary. Podobno w tym hotelu
naprawiają wszystko, nim zdąży się zepsuć. To ich slogan reklamowy.
- Może nikt ich nie poinformował. Kto korzysta z budzika w apartamencie
nowożeńców?
- Tylko mi nie tłumacz, co się robi w noc poślubną - powiedziała rozzłoszczona. -
Ale ludzie muszą czasem zdążyć na samolot.
- Jeśli potrafią przewidywać, rezerwują popołudniowy lot - stwierdził, wstając. -
Przecież nie chciałaś wyglądać na zmęczoną, więc pospałaś dwie godziny
dłużej.
- Ale czuję się zmęczona. - Otworzyła szafę i wyjęła nową sukienkę. - Musimy się
pospieszyć.
- Po co? I tak jesteśmy spóźnieni, więc co za różnica? - zauważył, ale ona już
zniknęła w łazience.
Poprzedniego wieczoru jakoś nie pomyśleli o tym, żeby się spakować.
Teraz David wykorzystał wolną chwilę i wyjął walizki z szafy. Zaczął opróżniać
szuflady. Eve wychynęła z łazienki z tuszem do rzęs w jednej ręce i piżamą
Davida w drugiej.
- Proszę - powiedziała. - Dziękuję za wypożyczenie. Nie patrz tak na mnie.
Wiem, że powinnam ją oddać wypraną i pachnącą, ale nie mam już miejsca w
torbie.
David wrzucił piżamę do walizki i uśmiechnął się.
- Nie zapomnij koronkowego body. Co z nim zrobiłaś? Nie widziałem go od
sobotniego wieczoru.
- Nic dziwnego, nie zamierzałam tego zabierać. - Otworzyła szufladę i rzuciła mu
body. - Proszę. Jeśli ci na tym zależy, to zapakuj.
Odrzucił z powrotem.
- Lepiej to zabrać. Jeśli pokojówka znajdzie cokolwiek, zaniesie szefowej hotelu,
a ta każe odesłać do firmy. Paniom, które złożyły się na prezent, będzie bardzo
przykro.
- Masz rację. Na ile ją znam, tak by właśnie zrobiła - przyznała Eve z
westchnieniem, wkładając pudełko z prezentem do bocznej kieszeni torby.
- Co zrobimy z bagażem? - spytał. - Nie chcę zjawić się w sklepie z walizkami w
ręku.
- Możemy zostawić je w hotelowej przechowalni i odebrać po pracy. Chociaż nie.
Po drodze wpadniemy do mojego mieszkania i tam je zostawimy. Kiedy
będziesz gotowy? Nie chcę się spóźnić bardziej, niż to konieczne.
- Domyślam się, że ze śniadania nici - mruknął. - Ale przynajmniej nie musimy
tracić cennego czasu na rozkopywanie pościeli.
Gdy wreszcie dotarli do pracy, sklep był otwarty już od godziny. Eve
spojrzała na zegarek, potem na dwie kobiety, które właśnie wyszły ze sklepu z
małymi reklamówkami w ciepłym odcieniu brzoskwini. Westchnęła.
- Naprawdę musimy wymyślić lepszy sposób na wczesne wstawanie. Nie może
być tak, że klienci zjawiają się w sklepie przed właścicielami.
- Jeśli zamierzasz powiesić na lodówce rozkład dnia, to ja się nie zgadzam -
oświadczył, wyciągając rękę, by pomóc Eve wysiąść. - Na pewno żaden z twoich
budzików nie ośmieli się zadzwonić za późno, więc od jutra nie powinno być
problemu.
- Słuchaj, David. Lubię być punktualna, ale to jeszcze nie oznacza...
Otworzył szerzej drzwi i pochylił się.
- Kochanie, uśmiechnij się. Jesteśmy obserwowani - szepnął.
Eve już zauważyła, że wszyscy w sklepie im się przyglądają. Kilka osób
zerknęło na zegarki. Eve miała ochotę przypomnieć im, że setki razy właśnie
ona przychodziła pierwsza. Jednak takie zachowanie potraktowano by jako
obronę. Śmieszne. Nie obowiązywały jej sztywne godziny pracy, bo i tak musiała
tkwić w firmie, dopóki nie załatwiła wszystkich bieżących spraw.
- Dzień dobry - powiedziała, starając się, żeby zabrzmiało to radośnie. - Miło mi,
że wszyscy przyszli nas powitać.
Ruszyła przez salę w kierunku biura na zapleczu. David dogonił ją i objął
za ramiona. Odwróciła się, a on delikatnie pocałował jej usta.
- Kochanie, będę w pracowni. Zajmę się naszyjnikiem pani Morgan.
Eve uśmiechnęła się promiennie, lecz pod nosem powiedziała ze złością:
- Będę o tym pamiętać, na wypadek gdyby jakimś cudem okazało się, że bardzo
za tobą tęsknię.
Kątem oka dostrzegła, że jeden ze sprzedawców wyjął banknot i podał
koleżance stojącej obok. Dziwne, pomyślała Eve. Pewnie to składka na te
zmarnowane koronki. Właśnie.
- Chciałabym podziękować wszystkim za prezent. Jest wspaniały - powiedziała
donośnym głosem.
- Tak - potwierdził David. - Każdy dostanie ode mnie list z podziękowaniem za to,
że pamiętaliście o Eve. To był świetny wybór.
Poczuła, że się rumieni. Uśmiechnęła się do niego i powiedziała cicho
przez zaciśnięte zęby:
- Przestaniesz wreszcie?
Pochylił się do niej.
- Gdybym powiedział, że rzuciłaś prezent gdzieś na podłogę, wyszedłbym na
prostaka - szepnął jej do ucha.
Eve, mimo irytacji i zażenowania, udało się przybrać miły wyraz twarzy.
Ruszyła w stronę swojego gabinetu. Po kilku krokach zatrzymała się nagle. Tuż
przy drzwiach jej pokoju, obserwując salę wystawową, stał Travis Tate. Na
chwilę wstrzymała oddech.
- Jeszcze jesteś w Chicago? - spytała, starając się mówić lekkim tonem. -
Wydawało mi się, że powinieneś już być w następnym miejscu.
- Nadal śledzisz mój rozkład jazdy - ucieszył się. - Pewnie tak by było, ale Henry
nie miał dla mnie czasu w ubiegłym tygodniu.
- Może powinieneś spotkać się z nim teraz?
Przeszła obok niego i pochyliła się nad biurkiem, żeby przejrzeć pocztę.
Wszedł za nią i badawczo jej się przyjrzał.
- Już z nim rozmawiałem. Natomiast bardzo się zdziwiłem, że ciebie nie ma rano
w pracy. Postanowiłem dziś zaczekać na dalszy ciąg. W ogóle muszę przyznać,
Eve, że przedstawienie było interesujące.
Spuściła wzrok.
- Masz na myśli moje spotkanie z Davidem na lotnisku?
- Nie, już wcześniej doszły mnie plotki, że Henry myśli o emeryturze. Twój mąż
dostał wszystko za jednym zamachem. Eve, kochanie, jestem zaskoczony. Jak
na kobietę, która tyle rozprawia o moralności, sprzedałaś się bardzo tanio.
- Czy ten człowiek ci się naprzykrza? - spytał David, który nagle pojawił się w
drzwiach.
- Nie, właśnie wychodzi.
Travis uśmiechnął się zimno.
- Władczy typ ten twój mąż. Nie ma się co dziwić. Wystartował od zera, więc
musi teraz dbać o żonę, bo równie szybko może wszystko stracić - powiedział i
odwrócił się na pięcie.
Eve próbowała opanować drżenie rąk.
- Nie musiałeś tu wpadać jak burza. Nie trzeba mnie przed nim ratować -
powiedziała do Davida, gdy za Travisem zamknęły się drzwi.
- Tak to wyglądało? Jakbym chciał ratować ci życie? - upewnił się David. -
Szkoda, że nikt nie zdążył mi go przedstawić. Jest taki sympatyczny... Henry
chce z nami porozmawiać przy śniadaniu.
- Ciekawe, czyj to pomysł?
- Co do śniadania, to mój. Henry bardzo się przejął, że mieliśmy dziś rano
ważniejsze sprawy na głowie niż jedzenie.
Eve zamarła z otwartymi ustami.
- Chyba mu tego nie powiedziałeś?
- Że się spóźniliśmy z powodu seksu? Nie rozumiem, dlaczego jesteś taka
oburzona. Przecież chcesz, by tak myślał.
- Nie mam zamiaru okłamywać go w tej sprawie!
- Aha, wolisz, żeby sam wyciągnął wnioski, niekoniecznie słuszne. Właśnie
dlatego nic mu nie powiedziałem. Interesujące, że każda moja wypowiedź
natychmiast kojarzy ci się z jednym... No dobrze, odłóżmy tę dyskusję na
później. Henry czeka na nas przy wyjściu.
Na o wiele później, a najlepiej... już nigdy do tego nie wracać, pomyślała.
Co mi przyszło do głowy, żeby w ogóle poruszać ten temat. No i znowu wyszłam
na idiotkę.
- Powiedz mi coś więcej na temat tego człowieka, który stąd wyszedł - powiedział
David.
- Nie mam o czym. Jest jak jedna z twoich licznych kochanek. Nie stanowi
problemu.
- Czyżby? - mruknął David.
Henry stał obok gabloty umieszczonej najbliżej wejścia. Rozmawiał ze
sprzedawcą. Eve zauważyła, że właśnie chował portfel, a sprzedawca wkładał
banknot do koperty.
- Śniadanie - powiedział Henry, uśmiechając się do nich i zacierając ręce. Wziął
laskę opartą o gablotę. - Wspaniały pomysł. Nie zdążyłem nic zjeść dziś rano.
Kiedy szli ulicą w stronę jego ulubionej tawerny, Eve spytała:
- Henry, o co chodziło? Zwykle nie rozdajesz gotówki pracownikom.
Zamrugał z niewinną miną.
- O czym mówisz, kochanie?
David ujął ją pod rękę.
- Myślę, że to takie biurowe zakłady. Każdy daje kilka dolarów i obstawia jakiś
wynik. Zwycięzca bierze wszystko.
- Wiem, na czym polegają zakłady - stwierdziła rozgniewana - ale jest po
mistrzostwach, a rozgrywki koszykówki jeszcze nie wystartowały.
- Można obstawiać w innych dziedzinach - wyjaśnił spokojnie David. - Domyślam
się, że ma to coś wspólnego z nami. Gdy się zjawiliśmy, wszyscy zerknęli na
zegar.
Eve odwróciła się, żeby spojrzeć na dziadka.
- Zakładaliście się dziś, o której zjawimy się w pracy? - spytała zdumiona.
- Niezupełnie - odpowiedział z pogodną miną. - Czas mijał, was nie było, więc
zaczęliśmy się zastanawiać, ile dni po ślubie pojawisz się w pracy punktualnie.
Skoro już o tym wiesz, chyba powinniśmy odwołać zakłady.
- Słusznie - stwierdziła Eve - bo wygra ten, kto obstawił jutrzejszy poranek.
Henry uprzejmie skinął głową, ale nic nie powiedział. W tawernie skierował
się do ulubionego kąta i wygodnie rozsiadł na środku ławki. Eve niechętnie
usiadła na drugiej. Przesunęła się do końca, żeby David też mógł się wcisnąć.
- Jeśli wolicie, możemy się przesiąść do normalnego stolika - zaproponował
Henry, widząc, że z trudem się zmieścili. David spojrzał na Eve, jakby był
ciekaw, czy skorzysta z okazji, by od niego uciec. Natomiast ona za żadne
skarby nie przyznałaby, że ta bliskość bardzo ją krępuje.
- Ależ nie. Ubóstwiam tak siedzieć w ciasnym kąciku. Czuję się wtedy
bezpiecznie. Henry, o czym chciałeś z nami rozmawiać?
Henry pomachał na kelnerkę.
- Głównie o kampanii reklamowej. Dużo o tym myślałem w czasie weekendu.
Nim podpiszemy umowę, powinniśmy się spotkać z tymi ludźmi, którzy wystąpili
z nowym pomysłem.
- Ale ja już się wstępnie zgodziłam - zaprotestowała Eve.
- To było, zanim poznałaś wszystkie fakty - stwierdził David. - Jeszcze nie
dostałaś kompletu materiałów.
Spojrzała na niego niezbyt przyjaźnie.
- Powinnam się była domyślić, że to twoja sprawka.
- Eve, nie snuj teorii spiskowych. Uważam, że takie sprawy trzeba załatwiać
oficjalną drogą.
- Oficjalną, czyli za twoją zgodą?
- Powinniśmy ustalić - wtrącił się Henry - dlaczego uważają, że ich pomysły są
takie genialne i skąd to niezachwiane przeświadczenie o skuteczności
proponowanej kampanii. Jeśli przekonają nas, może uda im się też przekonać
naszych klientów.
- Nie wiem, czy to ma sens - broniła się Eve. - Prowadziliśmy już kampanie
reklamowe, które niezbyt mi się podobały i...
- I może byłyby znacznie lepsze, gdybyś poszukała innych rozwiązań -
powiedział David. - Myślę, Henry, że tak będzie najlepiej. Jedno spotkanie. Jeśli
mnie przekonają, wycofuję wszelkie zastrzeżenia.
- Świetnie - podsumowała Eve. - Zorganizuję spotkanie. Jeśli wyczerpaliśmy
temat, wracam do pracy.
Spodziewała się protestów, ale David wstał i zrobił dla niej przejście.
- Bywa trochę naburmuszona, jeśli nie zje śniadania - powiedział poważnie do
Henry'ego.
Usłyszała te słowa, ale nawet się nie odwróciła.
Rano, gdy wpadli do mieszkania Eve, żeby zostawić bagaże, natknęli się
w holu na administratora budynku. Zostawili wszystko pod jego opieką i nie
musieli wjeżdżać na górę. Kiedy wieczorem Eve otwierała drzwi, zauważyła, że
ręce jej się trzęsą z przejęcia. Czym ona się tak przejmuje? Skoro wytrzymała z
Davidem w niezbyt obszernym apartamencie hotelowym, poradzi sobie też we
własnym domu. Wreszcie jest u siebie, powinna się odprężyć. Nie byli skazani
na jeden pokój, portierów, wszędobylskie pokojówki, ani na wścibską obsługę.
Jednak sprawa nie przedstawiała się tak prosto. Pokój w hotelu był czymś
tymczasowym, natomiast do jej mieszkania David wprowadzał się na stałe.
Ominęła walizki, które dozorca postawił tuż przy drzwiach.
- Weź zapasowy klucz. Jest w szufladzie w przedpokoju. Nie zawsze będziemy
razem wchodzić i wychodzić.
David nie odpowiedział. Spojrzała w jego stronę. Rozglądał się wokół.
Odruchowo zrobiła to samo. Mieszkała tu od dwóch lat i już się przyzwyczaiła,
lecz teraz obrzuciła je krytycznym spojrzeniem.
Szeroki przedpokój, zaraz za rogiem wejście do sypialni. Wzdłuż jednej
ściany stały regały z książkami. Na drugiej wisiały oprawione fotografie. Po lewej
stronie mieściła się kuchnia. Nie była oddzielona drzwiami od przedpokoju.
Nieco dalej po prawej stronie wysokie wejście zakończone łukiem prowadziło do
obszernego salonu. W ciągu dnia wydawał się przestronny i słoneczny, ale
wieczorem, gdy ściemniało się za oknami, robił mniej przytulne wrażenie. Eve
wcisnęła guzik, zapalając gaz w kominku. Usiadła na skórzanej kanapie na
wprost tańczących płomieni.
- To byłoby niegłupie - zaczął David - żeby wstawać o tej samej porze i wspólnie
jeździć taksówką. Po co brać dwie? Chyba że zwykle jeździsz samochodem.
- Spróbuj znaleźć w centrum wolne miejsce do parkowania. To nie jest miasto dla
kierowców.
Skinął głową.
- Dlatego sprzedałem samochód, zamiast nim tu przyjechać. Pomyślałem, że
jeśli zajdzie taka potrzeba, po prostu kupię nowy.
- Słusznie. Nie tylko w śródmieściu brakuje miejsc do parkowania - powiedziała,
spoglądając na niego. Nadal stał w przejściu do salonu.
Mieszkanie było o wiele większe niż hotelowy apartament, a jednak tego
nie czuła. Tak jakby nagle David zajął większość wolnego miejsca. Któregoś
dnia mówił o kupnie domku. Eve przeczuwała, że wkrótce trzeba będzie wrócić
do tej rozmowy.
- Później się rozpakuję - powiedziała. - Teraz chcę spokojnie posiedzieć i
pozbierać się po tym wszystkim. Pokój gościnny jest na końcu przedpokoju, po
prawej stronie.
David nie ruszył się z miejsca.
- Dobrze. Tymczasem może mi powiesz, kto to jest ten Travis Tate? Jeden ze
sprzedawców podał mi jego nazwisko.
Zastygła w bezruchu. Dzień był pełen wydarzeń i niemal zapomniała o
porannym incydencie.
- Domyślam się, że należy do spraw, po których musisz się pozbierać.
Eve gwałtownie wstała. Ruszyła energicznie w jego kierunku.
- Chcesz mnie przewrócić? - spytał.
- Nie pozwolę się przesłuchiwać. Nie pytałam cię o szczegóły dotyczące
twoich byłych partnerek.
Spojrzał na nią zwężonymi oczami. Eve zdała sobie sprawę, że źle to
rozegrała. David powinien zrozumieć, na czym polega ich układ. Nie miał prawa
zadawać jej takich pytań.
- A więc jest dla ciebie kimś ważnym - powiedział cicho.
Wróciła na kanapę i usiadła w najdalszym końcu. David spojrzał na nią
spokojnie. Nie zamierzał ustąpić.
- Kiedyś był ważny - przyznała. Pomyślała, że prawdziwemu dżentelmenowi
wystarczyłoby takie wyjaśnienie. Jednak dzisiaj David najwidoczniej nie potrafił
zdobyć się na rycerskość.
- Już nie jest ważny? - spytał.
Pokręciła głową.
- Nie, od kilku miesięcy.
- Co się stało?
- Czy to ma znaczenie? Powiedziałam, że to się skończyło, i to powinno ci
wystarczyć. Koniec tej dyskusji.
- Chyba ma znaczenie, bo ten pan najwyraźniej nie uznał, że wszystko
skończone - powiedział, siadając na krześle.
Przygryzła wargę
- Kim on jest? Czym się zajmuje? - spytał,
Eve westchnęła z rezygnacją.
- Jest przedstawicielem handlowym firmy pośredniczącej w handlu kamieniami
szlachetnymi. Spotyka się z Henrym mniej więcej raz w miesiącu.
- Dlatego był w firmie. Rozumiem. A na lotnisku?
- Dużo podróżuje, bo taką ma pracę - wyjaśniła.
- Domyślam się, że biedak czuje się samotny.
Nie zareagowała na ironiczny ton.
- Spędzanie życia w hotelach może być nużące. Szukał towarzystwa i...
Zaczęliśmy się spotykać za każdym razem, gdy tu przylatywał. To nie były
randki. Po prostu przyjaźń. Ale w końcu...
- Zakochałaś się.
- Tak - przyznała. Nie miała powodu wstydzić się ani usprawiedliwiać. - Jeśli cię
to interesuje, on też się we mnie zakochał.
David przesunął się na krześle.
- Rozumiem. Wszystko układało się idealnie, jak w bajce. Co takiego się stało, że
skończyłaś marnie jako moja żona? Pewnie Henry się nie zgodził, bo Travis nie
pasował do jego planów wobec firmy.
- Henry o tym nie wiedział.
David uniósł wysoko brwi, jakby miał co do tego wątpliwości.
- Jeśli zerwania nie spowodował Henry, co zniszczyło ten romans?
- To nie miał być romans - podkreśliła.
- Jednak twoje uczucia okazały się silniejsze niż zamiary.
- To się często zdarza.
- Tak? - spytała bezbarwnym głosem. - Jakimś cudem o tym nie wiedziałam.
- Myślałem, że wszystkie nastolatki muszą wysłuchiwać mądrych pouczeń, żeby
nie chodzić na randki z kimś, kto nie nadaje się na męża, bo emocje często
wymykają się spod kontroli. A właściwie, nie sposób ich kontrolować. Mnie
uświadomił to ojciec, a twoja mama na pewno...
Pokręciła przecząco głową.
- Matka nigdy nie rozmawiała ze mną na takie tematy. Zostawiła ojca, gdy
miałam pięć lat. Później rzadko ją widywałam.
- Przepraszam, Eve. Nie wiedziałem.
- Nie mogłeś wiedzieć. Co prawda ich rozwód nie był żadną tajemnicą, ale
niewiele osób wiedziało, dlaczego odeszła od ojca.
- Dlaczego? - spytał cicho.
Odwróciła wzrok.
- Małżeństwo się rozpadło, bo mama przestała kochać mojego ojca. Zakochała
się w kimś innym i poszła za głosem serca.
- Zostawiła cię. Teraz rozumiem, dlaczego nikt ci nie nabijał głowy dobrymi
radami. Nawet nie sprzeciwiłaś się narzuconemu małżeństwu.
Wzruszyła ramionami.
- Gdy moi rodzice brali ślub, byli zakochani. Potem okazało się to bez znaczenia.
- Wróćmy do Travisa. Dlaczego za niego nie wyszłaś?
Pomyślała, że David jest zawzięty jak buldog. Jeśli się czegoś uczepi, już
nie popuści.
- Nie mogłam.
- Niech zgadnę. - David zaczął chodzić po pokoju. - Przychodzą mi do głowy trzy
powody - powiedział, marszcząc czoło. - On w ogóle nie ma zamiaru się żenić,
jest homoseksualistą, albo już ma żonę. No tak, ukrył przed tobą, że jest żonaty,
mam rację?
- Nie ukrył.
Po raz pierwszy udało jej się go zaskoczyć.
- Wiedziałaś, że jest żonaty? Kochanie, jeśli spotykasz się z facetem, który ma
żonę, nie powinnaś się dziwić, gdy do niej wróci.
- Nie wrócił. Chodzi mi... Musisz mówić o tym jako praniu brudów?
- Jeśli nie chcesz słuchać moich domysłów, przestań się obrażać i powiedz, jak
było naprawdę.
- W porządku. - Wzięła głęboki oddech. - Nie wiedziałam, że jest żonaty.
Początkowo, kiedy byliśmy tylko przyjaciółmi, nie rozmawialiśmy na takie
tematy, bo i po co? Zresztą i tak byli z żoną w separacji.
- Oczywiście.
- Nie rozumiem, dlaczego jesteś taki podejrzliwy. W dzisiejszych czasach to się
często zdarza...
- Właśnie. Dlaczego więc nie rozwiódł się i nie ożenił z tobą?
- Miał zamiar, ale nie pozwoliłam mu na to, bo... - załamał jej się głos - ...bo ma
dwie córeczki. Sześcio- i trzyletnią.
David zagwizdał.
- Przypomniałaś sobie własne dzieciństwo. Nie mogłaś im zrobić tego, czego
sama doświadczyłaś.
Skinęła głową.
- Powiedziałam mu, że musi wrócić i ratować małżeństwo ze względu na dzieci.
- I tu moim zdaniem pan Tate się przeliczył.
- O co ci chodzi?
- Musiał być jednym z tych nielicznych, którzy szczegółowo znali historię twojej
matki. Albo był na tyle sprytny, żeby nie wspomnieć o dzieciach, dopóki nie był
pewny, że cię omotał.
Eve niemal się zachłysnęła ze złości.
- Przestań!
- Eve, przed chwilą oświadczyłaś, że to już skończone.
- To nie znaczy, że wolno ci wieszać psy na Travisie. Co ty możesz wiedzieć?
Nie chciał nikogo skrzywdzić. Znalazł się w sytuacji, na którą nie miał wpływu.
Podobnie jak ja.Nie mam zamiaru dłużej rozmawiać na ten temat. Sprawa
zamknięta, jasne?
Ominęła go i poszła do sypialni w głębi przedpokoju. Miała ochotę uciec
jak najdalej. Nigdy się nie dogadamy, pomyślała. Żaden dom, nawet największy,
nie będzie dość duży dla nas obojga. Powinniśmy zamieszkać osobno.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Pokój gościnny okazał się dość mały. Co prawda Eve dołożyła starań, by
Davidowi było tu wygodnie, jednak on nie czuł się w tym wnętrzu dobrze.
Bardziej przypominało biuro niż przytulną sypialnię. Biurko zostało pospiesznie
przesunięte na bok, żeby zrobić więcej miejsca. Przedtem stało na środku
pokoju, widać było jeszcze ślady na dywanie. Połowę szafy zajmowały dokładnie
oznaczone pudełka i segregatory. Na wąskim łóżku leżał stos poduszek. Niska
szafka była częściowo zajęta przez drukarkę.
Dla Davida stało się jasne, że u Eve niezbyt często nocowali goście. Jeśli
nawet jacyś zostawali na noc, nie korzystali z tego pokoju, pomyślał. Na
przykład taki Travis Tate.
David próbował odegnać te myśli, jednak bez większego powodzenia. Na
próżno tłumaczył sobie, że to nie jego sprawa. Eve uznała znajomość z
Travisem za przeszłość i nie miał powodów, by wątpić w jej szczerość. Mówiła o
tym z trudem, czyli podjęcie takiej decyzji musiało ją wiele kosztować. Jednak
miał wrażenie, że w jej opowieści pobrzmiewały fałszywe nuty.
Zdjął stos poduszek, wyłączył światła i spróbował ułożyć się wygodnie na
wąskim łóżku. Oparł głowę na rękach i myślał o tym, co mu opowiedziała.
Typowa historia. Żonaty mężczyzna i zakochana nieprzytomnie, bezbronna
kobieta. Na szczęście nie była na tyle naiwna, by myśleć, że rozwód jest dla
dzieci mniejszym złem niż wiecznie kłócący się rodzice. Wiedziała z własnego
doświadczenia, jak jest naprawdę. Bolesne wspomnienia z dzieciństwa nie
pozwoliły jej skrzywdzić córeczek Travisa.
Twierdziła z przekonaniem, że znalazła jedyne możliwe wyjście z sytuacji.
Jednak właśnie to najbardziej zaniepokoiło Davida. Były inne wyjścia. Nie
musiała rozbijać rodziny ani tracić ukochanego mężczyzny. Dlaczego na
przykład nie zdecydowała się poczekać, aż córeczki Travisa podrosną? Jeśli
była tak nieprzytomnie zakochana, powinna rozważyć taką ewentualność. Może
nie chciała czekać tak długo? Miłość do Travisa nie miała przyszłości, jednak
Eve nie próbowała ułożyć sobie życia na nowo. Uważała, że z nikim innym nie
będzie szczęśliwa, a jednak przystała na niezwykłą propozycję Henry'ego i
poślubiła zupełnie obcego człowieka.
Czy mówiła całą prawdę? Może podświadomie traktowała małżeństwo z
Davidem jako tymczasowy związek? Henry będzie zadowolony, a ona spokojnie
dotrwa do chwili, gdy Travis uwolni się od rodzinnych zobowiązań. David kręcił
się na łóżku, nie mogąc uwolnić się od natrętnych myśli. Rozbolały go plecy od
zbyt miękkiego materaca. Zaczął się obawiać, że zbyt pochopnie zaufał Eve. Kto
wie, czy nie zostanie okrzyknięty jednym z największych głupców w Chicago.
Tykanie ściennego zegara, tak samo jak kapanie wody z nieszczelnego
kranu, działało Davidowi na nerwy. Przynajmniej nie musiał się martwić, że
zaśpi. Taka tortura nie pozwoli mu zmrużyć oka. Zdjął zegar ze ściany i wyjął
baterie. Nastała martwa cisza, tak całkowita, że nadal nie mógł zasnąć.
Koszmar...
W tej sytuacji właściwie lepiej było czymś się zająć. Kilka projektów
czekało na dokończenie. Wśród nich naszyjnik pani Morgan. David nie wpadł
jeszcze na dobry pomysł. Może powinien zrobić kilka szkiców. Przy okazji
przestałby myśleć o Eve.
Sięgnął, żeby otworzyć szufladę biurka, ale cofnął rękę. Nie chciał grzebać
w rzeczach osobistych Eve. Chociaż był przekonany, że usunęła wszystko,
wolał jednak nie ryzykować. Postanowił pójść po swoją teczkę, którą zostawił w
przedpokoju. Poruszał się cicho, na palcach. Za rogiem przedpokoju zauważył
światło padające z kuchni. Eve też nie mogła spać.
Siedziała przy kuchennym blacie, z kawałkiem zimnej pizzy w ręku. Przed
nią stał talerz. Zawsze doskonałe maniery, pomyślał. Nawet resztki pizzy
wykłada na porcelanę.
- Mam nadzieję, że lubisz pepperoni - powiedział. - Powinienem zapytać, nim
zamówiłem, ale byłaś nadąsana i nie chciałem cię drażnić.
Odwróciła się. Serwetka zsunęła jej się z kolan i wylądowała na podłodze.
- Nie byłam nadąsana.
Miała na sobie obszerną koszulę nocną w stylu prababci, z olbrzymią
ilością falbanek i marszczeń, które skutecznie maskowały figurę. Pomyślał, że
pewnie kupiła ją ze względu na niego. Majstersztyk sztuki krawieckiej był jednak
niezwykle seksowny, gdyż pozostawiał wiele miejsca dla wyobraźni.
- Czy to koniec pizzy? - spytał.
Eve pokręciła głową.
- Jeszcze trochę zostało. Miałam ochotę tylko na kawałek. Jest już późno.
Niechcący dotknął jej ramienia, gdy otwierał lodówkę. Poczuł, że
przeszedł ją dreszcz. W pierwszej chwili nawet go to zirytowało. Czyżby
naprawdę uważała, że coś jej grozi z jego strony? Skąd u niej ta obsesja na
temat seksu? Dlaczago wszystko kojarzyło jej się tylko z tym jednym?
- Dziękuję, że zamówiłeś pizzę - powiedziała, nie patrząc na niego.
- Rozejrzałem się po kuchni. Wybór był niewielki.
- Wiem. Jutro przychodzą sprzątać i przyniosą zakupy. Jeśli chcesz, żeby coś
kupili, wpisz na listę. - Wskazała na zapisaną kartkę, przyczepioną magnesem
do lodówki. - Wracam do łóżka, a ty? To znaczy... - przerwała i zarumieniła się.
- Chyba trochę popracuję.
Ześliznęła się z kuchennego taboretu.
- W takim razie do zobaczenia rano.
Szybko wyszła z kuchni, zapominając o nie dokończonym kawałku pizzy.
David usiadł i nadgryzł swoją porcję. Sięgnął po ołówek i notes. Zaczął
szkicować naszyjnik.
Nagle dotarło do niego, że nie odsunęła się od niego z dreszczem
obrzydzenia, ani się go nie obawiała. Nie zagrażał jej, tylko temu, w co wierzyła.
Najwyraźniej była przekonana, że nadal kocha Travisa. Może do pewnego
stopnia nawet tak było. Jednak udało jej się wyrwać spod jego wpływu.
Przestała się z nim spotykać. Dzięki temu otworzyły się przed nią nowe
możliwości, choć pewnie jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy. David
powiedział sobie, że jak na początek nie jest źle, bo chociaż dostrzegała jego
obecność. Nie potrafiła być obojętna. Intrygowała go i pociągała. Zainteresować
sobą taki sopel lodu - to było wyzwanie, które miał ochotę podjąć.
Spojrzał na kartkę. Dopiero teraz spostrzegł, że w końcu nie narysował
naszyjnika. W zamyśleniu naszkicował skomplikowany wzór, jaki tworzyła
wstążka przy dekolcie nocnej koszuli Eve.
Budzik hałasował od dłuższej chwili, nim Eve wreszcie się obudziła. Śniło
jej się, że zawinięta jak mumia spoczywa w dusznej piramidzie. Gdy otworzyła
oczy, stwierdziła, że nic w tym dziwnego, bo obszerna koszula nocna krępowała
jej ruchy. Z trudem uwolniła się od niej. Uśmiechnęła się na myśl, że w razie
potrzeby może zawołać Davida na pomoc. Ostatecznie, to z jego powodu
włożyła na siebie strój wielkości cyrkowego namiotu.
Zerknęła w lustro. Z niesmakiem przyjrzała się marszczonej koszuli. Jak
się spodziewała, David był wyraźnie rozczarowany jej wyglądem, jednak nadal
nie czuła się bezpiecznie. Sięgnęła po sukienkę i poszła do kuchni. Nie zastała
tam Davida, lecz dzbanek był pełen gorącej kawy.
Nalała sobie filiżankę i
włączyła żelazko. David wkroczył, poprawiając krawat.
- Możesz spokojnie zjeść śniadanie, nim zdążę się ubrać - powiedziała.
- Pod warunkiem, że jakoś strawię resztki zimnej pizzy.
- I kto tu ma od rana zły humor? - spytała, dokładnie prasując kołnierzyk sukienki.
- Wyglądasz, jakbyś wcale nie spał. Tak było?
- Niewiele spałem. Myślałem.
- Nie chcę wiedzieć o czym - powiedziała, nie odrywając wzroku od sukienki.
- Nie szkodzi. I tak ci powiem. O tobie i Travisie.
Energicznie i głośno odstawiła żelazko.
- Jeśli zamierzasz pytać o szczegóły, to nie doczekasz się odpowiedzi. Nie twoja
sprawa. Nie mam zamiaru zaspokajać twojej niezdrowej ciekawości.
- W porządku. Nic więcej nie chcę wiedzieć. I tak już mi powiedziałaś, że miałaś
z nim romans.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie przypominam sobie.
- Przyznałaś, że są szczegóły, które wolisz przemilczeć. Na pewno pikantne, jeśli
nie chcesz o nich mówić.
- Nie zniżę się do odpowiedzi.
- W rezultacie tego romansu zdecydowałaś, że resztę życia spędzisz bez
jakichkolwiek intymnych kontaktów. Nie możesz mieć Travisa, więc nie chcesz
nikogo.
- I co z tego? - spytała, znów sięgając po żelazko.
- To ci się nie uda - oświadczył spokojnie.
- Jeśli myślisz, że możesz mi wydawać polecenia...
Eve przypomniała sobie o żelazku i cofnęła je w ostatniej chwili, nim
zdążyło spalić koronkowy kołnierzyk.
- Nie mam takiego zamiaru. Po prostu stwierdzam fakt. To się nie może udać.
Poważnie myślisz, że nie będę w stanie żyć bez seksu?
- Właśnie tak.
Spojrzała na niego szczerze zdziwiona.
- Dlaczego? Jesteś nadal roztrzęsiona po rozstaniu z Travisem. Jednak
wcześniej czy później wrócą pragnienia. Tylko ktoś, kto nie wie, co traci, może
zrezygnować z fizycznych przyjemności. Uwierz mi.
- Najwyraźniej nie rozumiesz kobiet. - Potrząsnęła sukienką i poprawiła mankiety.
- Na tym polega problem z mężczyznami. Wydaje im się, że kobiety pragną tego
samego, co oni. Nic bardziej błędnego.
- Jeszcze nie teraz, ale w pewnej chwili przyznasz mi rację.
- Powiadomię cię, gdy to się stanie - powiedziała oschłym tonem. - Uważasz, że
któregoś dnia ogarnie mnie takie pożądanie, że rzucę się na pierwszego
przechodnia na ulicy? A może nawet na ciebie, bo jesteś pod ręką? Chyba nie
mówisz poważnie. Jestem odporna na takie pokusy.
- Na pewno?
Odwróciła się, żeby wyłączyć żelazko i nie zauważyła, kiedy podszedł
bliżej. Wyjął jej żelazko z ręki i odstawił, a potem przycisnął ją do siebie.
Powinnam dać mu w twarz, pomyślała, ale nic takiego oczywiście nie zrobiła.
Gdy całował ją po raz pierwszy, na lotnisku, stało się tak na jej życzenie.
Po raz drugi, na ślubie, był bardziej opanowany. Pewnie dlatego, że obserwował
ich tłum gości. Tym razem całował ją powoli, uwodzicielsko i delikatnie. Najpierw
usta, potem zagłębienia za uszami, szyję i wreszcie dekolt. Westchnęła. Zdała
sobie sprawę, że do niczego jej nie zmuszał. Nawet przestał przyciskać ją do
siebie. Nie musiał, bo przywarła do niego całym ciałem.
- Nadal twierdzisz, że jesteś odporna na wszelkie pokusy? - spytał zdyszanym,
chrapliwym głosem.
- Czuję tylko ochotę, żeby wbić w ciebie ostre narzędzie.
Roześmiał się.
- Szkoda byłoby zginąć z powodu jednego pocałunku - szepnął. - Ale z powodu
dwóch... - Wyciągnął rękę, jakby miał zamiar znów ją objąć.
- Nawet nie próbuj! - Eve odsunęła się.
David skrzyżował ręce na piersiach.
- Już się przekonałaś. Nie jesteś odporna. Wcześniej czy później zacznie ci tego
brakować.
- Pewnie dlatego powinnam mieć romans z tobą?
Pokręcił głową.
- Małżonkowie nie mogą mieć romansu.
Co za ulga, pomyślała.
- Ale powinniśmy ze sobą sypiać. Wszyscy byliby szczęśliwi: ty, ja, a nawet
Henry.
- Wystarczyłyby dwie trzecie tej wyliczanki. Jednak zapomniałeś o czymś -
powiedziała chłodno. - Zgodziłeś się na pewne warunki i teraz nie wolno ci
zmieniać zasad.
- Słusznie. Wszystko zależy od ciebie - powiedział pogodnym tonem. - Jeśli się
zdecydujesz, będę w pobliżu.
- Życzę miłego oczekiwania, panie Elliot. Mamy umowę i to nie moja wina, że
ogarnia cię żądza.
- Pięknie powiedziane.
- Nie próbuj mi wmawiać, że to coś więcej. Och, nie! - zawołała, patrząc na zegar
na kuchence mikrofalowej.
- Co się stało? - David rozejrzał się wokół.
Wskazała na wyświetlacz.
- Znów się spóźnimy.
Eve doszła do wniosku, że poślubiła oszusta. Jak inaczej można nazwać
człowieka, który zgadza się na rozsądny, czysty układ, a potem próbuje cofnąć
dane słowo? Na dodatek odrzucenie jego zalotów nie sprawiło jej żadnej
przyjemności. Nie był obrażony ani rozczarowany. W ogóle nie przejął się, że
odrzuciła jego propozycję. W taksówce wesoło gawędził przez całą drogę. Kiedy
wysiedli, próbowała się od niego uwolnić, ale wziął ją pod rękę i poprowadził do
głównego wejścia.
- Eve, ostrożnie, bo odniosę wrażenie, że przeszkadza ci każdy mój dotyk -
powiedział cicho, otwierając przed nią drzwi. Uśmiechnęła się z przymusem.
Grupa pracowników wewnątrz sklepu była niewiele mniejsza niż
poprzedniego dnia. Nie brakowało nawet Henry'ego. Układał nowy naszyjnik w
jednej z gablot. Ostentacyjnie spojrzał na zegarek.
- Och, dzieci, dziś już tylko trzydzieści minut spóźnienia.
- Przykro mi, Henry, jeśli jesteś rozczarowany - zaczął David. - Powiedziałem
Eve, że i tak nie spodziewacie się nas przez co najmniej godzinę, więc równie
dobrze możemy... - W tym momencie mocno przydeptała mu palce. David
drgnął, ale nie przerwał - ...dokończyć głęboko filozoficzną dyskusję, którą
wcześniej zaczęliśmy.
Kilka osób roześmiało się jak z dobrego żartu. Eve pomyślała, że cios
ostrym narzędziem byłby zbyt łagodną karą dla Davida.
Nie patrząc na niego, uniosła wysoko głowę i rzuciła okiem na tłum. Zauważyła
uważne spojrzenie Henry'ego. Wyglądał na zadowolonego z siebie. Pomyślała,
że miał swoje powody. David powoli zaczynał spełniać jego oczekiwania.
Szkoda, ale będzie musiała go rozczarować. Henry nie krył nadziei, że z tego
małżeństwa urodzi się następca, który zajmie się firmą. Poczuła się winna, ale
pewnych faktów nie sposób zmienić.
Poczucie winy szybko zamieniło się w oburzenie. Początkowo David sam
przyznał, że pomysł Henry'ego kojarzy mu się ze średniowieczem. Dziwił się, że
Eve na to przystała. Teraz nagle zaczęło mu się to podobać. No cóż, była pod
ręką, a on postanowił wykorzystać sytuację.
- Henry, dziś ja stawiam śniadanie - powiedział David radosnym tonem. - Mam
kilka pomysłów, które chcę ci przedstawić.
Henry skinął głową i zamknął gablotę. Kiedy obaj podeszli do wyjścia, Eve
zastąpiła im drogę.
- Przepraszam, ale...
- Kochanie, nie czuj się porzucona. Przecież nie jadasz śniadań.
- Chciałam wam tylko przypomnieć, że później mamy spotkanie z agencją
reklamową.
- Umówiłaś ich u nas, czy w ich biurze? - spytał Henry.
- U nich. Nie miało sensu, żeby przynosili wszystko do sklepu.
Henry skinął głową.
- Wrócimy na czas - obiecał. Odwrócił się do Davida.
- Jak naszyjnik pani Morgan?
- Nieźle. Wszystko dzięki Eve. Zainspirowała mnie wczoraj.
Powiedz jeszcze słowo, a już ja cię zainspiruję, pomyślała Eve z irytacją.
Zastanawiała się, co David ma zamiar naopowiadać Henry'emu.
Wróciła do gabinetu, żeby zająć się listą płac. Nie mogła się skupić i gdy
naliczyła sobie podatek większy niż wysokość pensji, odłożyła obliczenia na
później. Zeszła do sali wystawowej, żeby pomóc obsługiwać klientów.
Natychmiast tego pożałowała. Estella Morgan stała obok jednej z gablot,
stukając w szkło wypielęgnowanymi paznokciami. Rzucała mordercze spojrzenia
pracownikom, którzy zajęci byli innymi klientami.
Eve zmusiła się do uśmiechu.
- Dzień dobry, pani Morgan. Czym mogę służyć?
- Przyszłam zobaczyć mój naszyjnik.
Eve przypomniała sobie, co mówił David. Jeśli dopiero teraz wpadł na
jakiś pomysł... Wzięła się w garść.
- Obawiam się, że jeszcze nie jest skończony.
Estella Morgan nie była w pokojowym nastroju.
- W takim razie chcę zobaczyć to, co już zostało zrobione albo przynajmniej
projekt. Muszę się przekonać, czy będzie odpowiedni dla mojej córki.
Eve ponownie pomyślała, że pani Morgan jest dziś wyjątkowo
niesympatyczna. W takim stanie ducha chyba nie powinna podejmować decyzji
za córkę.
- Obawiam się, że nie pokazujemy nie wykończonej biżuterii.
- Chyba już zajęliście się moim zamówieniem?
- Nie wiem, jak bardzo zaawansowana jest praca. Powinna pani porozmawiać z
Davidem, ale chwilowo go nie ma.
Estella Morgan fuknęła z niesmakiem.
- To pewnie oznacza brak projektu. Nie lubię, gdy się mnie zbywa byle czym. No
cóż, zapowiada się kolejne opóźnienie. Proszę powiedzieć Henry'emu, że chcę
mieć naszyjnik na koniec tygodnia. Córka obchodzi urodziny, nie zamierzam
teraz szukać innego prezentu. Lepiej, żeby była zadowolona z tego naszyjnika.
- Oczywiście, pani Morgan. Przekażę mu tę wiadomość.
Kobieta energicznie ruszyła do wyjścia akurat w chwili, gdy David i Henry
zjawili się w drzwiach. Pani Morgan zatrzymała ich w przejściu i jeszcze raz dała
wyraz niezadowoleniu i oburzeniu.
Kiedy wreszcie uwolnili się od niej, Eve przybrała słodki ton.
- Domyślam się, że nie muszę powtarzać, co mi powiedziała, prawda?
- Nie. Wyraziła jasno swoją opinię - przyznał Henry.
Spojrzał na Eve zamyślonym wzrokiem.
- Wiesz, kochanie, bardzo podobają mi się stroje, które ostatnio nosisz.
Wyglądasz w nich jakoś delikatniej niż w tych, które nosiłaś dawniej. Ciekawe...
Ruszyli w stronę schodów wiodących do pracowni na górze.
- David, mogę cię prosić na chwilkę? - spytała.
Szepnął coś do Henry'ego i zawrócił.
- Słucham?
- Przepraszam, że cię zatrzymuję. Pewnie chcesz wreszcie zabrać się za
naszyjnik pani Morgan, ale to opóźnienie powstało wyłącznie z twojej winy.
Mogłeś zająć się tym wcześniej.
- I tak też zrobiłem - odpowiedział z uśmiechem.
- Jeśli będziesz tak długo jadał śniadania, to możesz od razu zostawać na lunch.
David sięgnął do kieszeni. Wyciągnął jakąś wizytówkę.
- Masz długopis?
- Do czego ci potrzebny?
- Chcę zapisać, co kupić ci na jutrzejsze śniadanie. Może rano będziesz w
lepszym humorze.
Bez słowa ruszyła do gabinetu. David poszedł za nią i zasiadł w fotelu
obok jej biurka.
- Spójrz, co zrobiłaś z moim butem - zaczął. - Prawie mi zmiażdżyłaś palce,
podczas gdy ja tylko...
- Będzie jeszcze gorzej, jeśli nie przestaniesz oszukiwać Henry'ego.
Uniósł brwi.
- Ja go oszukuję?
- Tak. Chcesz, żeby uwierzył, że my... że...
Uniósł rękę.
- Chwileczkę. Sama tego chciałaś. Mówiłaś, że jeśli o czymś nie wie, to go to nie
boli.
- Zależało mi, by sam się domyślił prawdy, a nie byśmy odgrywali role
romantycznych kochanków. Poczuje się oszukany, gdy pozna prawdę.
- Jest na to prosta rada - mruknął David, wstając. - Po prostu przestań udawać.
Wyszedł, nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Gdy we trójkę weszli do sali konferencyjnej, Eve zorientowała się, że
szefowie agencji reklamowej obawiają się utraty kontraktu z firmą Birmingham.
Przy długim stole zasiadło więcej osób, niż dotychczas zajmowało się całą
kampanią. Wolne były tylko trzy sąsiadujące ze sobą miejsca. Wzdłuż ściany
stały restauracyjne wózki, a na nich tace z szynką, schabem, indykiem,
warzywami, serami i owocami. Wszystko pięknie ułożone i kolorowo przybrane.
- Miło z ich strony, że zaprosili nas na lunch - szepnął David.
- Genialnie prosty sposób. Teraz nie możemy nagle wyjść, bo to byłby przejaw
złego wychowania - stwierdziła Eve złośliwie.
- Kto chciałby wychodzić z takiego przyjęcia?
- Najwyraźniej ktoś już podpatrzył twoje słabostki - zauważyła zgryźliwie.
Usiadła na jednym z wolnych krzeseł, zostawiając środkowe dla
Henry'ego. Jednak on również usiadł z boku. David znalazł się w środku. W ten
sposób Henry chciał dać do zrozumienia, jak zmieniły się układy wewnątrz firmy.
- Prosiliśmy o to spotkanie - zaczęła Eve - żeby omówić nie tylko aktualną
kampanię, ale całą strategię marketingową, jaką opracowaliście dla naszej firmy
na następne kilka lat.
Ciemnowłosa kobieta po drugiej stronie stołu pochyliła się w ich kierunku.
- To trudne zadanie - powiedziała z uśmiechem. - Może najpierw zacznijmy od
lunchu. Jestem Jayne Reznor - przedstawiła się. Nie dodała, że jest
współwłaścicielką agencji. Eve zdążyła już poznać ją wcześniej.
Wytoczyli najcięższe działa, pomyślała z rozbawieniem. Właśnie nakładała
sobie odrobinę musztardy na kanapkę, gdy usłyszała za sobą niski głos Jayne
Reznor.
- To ty jesteś tym młodym człowiekiem z nowymi pomysłami, którego mamy
zadowolić - mówiła do Davida.
- Chciałbym zadać wam też kilka trudnych pytań - przyznał. - Czy podać pani
półmisek z wędlinami?
W czasie prezentacji Eve nie odzywała się. Kiedy prowadzący wreszcie
usiadł, była gotowa zgodzić się z Davidem. Propozycje nie różniły się niczym od
tych sprzed roku czy dwóch. Trudno byłoby znaleźć rażące błędy, lecz nikt nie
doszukałby się też nowych pomysłów.
- Kawał fachowej roboty - David przerwał ciszę. - Jednak tym razem chcielibyśmy
zagospodarować inny sektor rynku. Nasi obecni klienci należą do starszej
generacji, pora dotrzeć do młodych. Eve nie wiedziała, czy sam na to wpadł, czy
po prostu prezentuje poglądy Henry'ego.
Jayne Reznor wyprostowała się na krześle.
- Słuchaj, David, jeśli mogę się do ciebie tak zwracać.
- Tak mam na imię - zgodził się.
- Możemy oczywiście skierować reklamę do młodszego pokolenia. Przyznasz
jednak, że młodzi szukają innego produktu niż wasi dotychczasowi klienci. -
Rzuciła przelotne spojrzenie na platynową obrączkę Eve. - Powiedzmy, że
większość wolałaby nosić coś innego niż ich babcie.
Eve nie mogła uwierzyć własnym uszom. Czyżby ta kobieta rzeczywiście
zamierzała kogoś obrazić? Gdy tamta spojrzała lekceważąco na pojedynczy
sznur pereł na jej szyi, Eve nie miała już wątpliwości.
- Możemy przygotować kampanię skierowaną do młodych, ale jeśli produkt nie
jest atrakcyjny dla odbiorcy, i tak go nie kupi.
- Przygotujemy nowe wzory - obiecał David.
- To zmienia postać rzeczy. - Spojrzała na niego. - Przypomniała mi się bardzo
udana kampania sprzed kilku lat. Fotografowaliśmy właściciela firmy z kobietami
noszącymi jego wyroby. Co miesiąc inna modelka.
Henry roześmiał się.
- O ile pamiętam, chodziło o bieliznę. Podobał mi się ten pomysł, choć nie wiem,
jak to zostało zrobione. Na przykład modelka w koronkach na stoku narciarskim
nie trzęsła się z zimna. Nie miała nawet gęsiej skórki.
- Dlatego wynajmujemy najlepszych fotografów - wyjaśniła Jayne. Spojrzała z
uśmiechem na Davida. - Podobnie możemy potraktować biżuterię. Jesteś
przystojny i fotogeniczny. Pokazalibyśmy cię na zdjęciach w towarzystwie
modelek. Co ty na to?
Eve zupełnie nie podobał się ten pomysł. Jedynie ze względu na
Henry'ego powstrzymała się od komentarza.
- Może powinniśmy się porozumieć z jakąś siecią sklepów odzieżowych -
zaproponowała. - Oni ubiorą modelki, zareklamujemy się wspólnie i w ten
sposób zmniejszymy koszty.
- Myślę, że ubrania nie będą potrzebne - stwierdziła Jayne.
- Słucham? - spytała Eve lodowatym tonem.
- Ludzie mają zwrócić uwagę na biżuterię, nie na stroje.
- Jeśli modelki nie będą miały nic na sobie...
- Nagie modelki? - upewniła się Eve.
- Zrobimy to ze smakiem - zapewniła Jayne. - Nie chodzi nam o rozkładówki do
czasopism dla panów.
- Słusznie - wtrącił Henry z uśmiechem. - W przeciwnym razie nikt nie spojrzy na
naszą biżuterię, choćby była najpiękniejsza.
Jayne przyglądała się Davidowi, jakby to on był towarem na sprzedaż.
- Niedobrze, że jesteś żonaty, ale jakoś to ukryjemy. Na pewno coś wymyślimy -
zapewniła.
- Mamy zamiar zorganizować oficjalne spotkanie, żeby przedstawić Davida
naszym klientom - wyjaśnił Henry.
- To będzie świetny początek nowej kampanii - oznajmiła Jayne. - Wśród tłumu
będą krążyć modelki z najnowszymi wzorami biżuterii.
- Ciekawe, w co ubierze te dziewczyny? W stringi? - zastanawiała się Eve. -
Jayne, nie chciałabym cię zniechęcać, ale firma, w której jesteśmy ubezpieczeni,
nie zgodzi się na to. Zażądają, żeby za każdą modelką chodził ochroniarz. To
chyba nie zrobi dobrego wrażenia, jak sądzisz?
Jayne wzruszyła ramionami.
- Jestem pewna, że coś wymyślimy - odpowiedziała, nawet na nią nie
spoglądając. - David, zadzwonię do ciebie z propozycją haseł reklamowych.
Dosyć tego, pomyślała Eve, coraz bardziej zdenerwowana.
- Na nas już czas - powiedziała. - Jeśli mamy coś reklamować, to musimy zrobić
nowe projekty.
Kiedy wyszli z budynku, Eve nadal kipiała ze złości.
- Bezczelna baba - mruknęła.
- Pomysł jest niezły - powiedział Henry. - Poczekajmy na ostateczną propozycję.
Mamy piękny dzień, więc wrócę do firmy na piechotę. Spacer dobrze mi zrobi.
Ruszył, pogwizdując i machając laseczką. David zatrzymał taksówkę.
- Możemy teraz przez chwilę porozmawiać.
- O czym?
- Chciałbym, żebyś wszystko przemyślała na spokojnie.
- Rozumiem cię. Na pewno ci pochlebia, że kampania reklamowa będzie kręcić
się wokół twojej osoby. Przejrzyj na oczy, David, ta kobieta tobą manipuluje.
Ktoś powinien sprowadzić cię na ziemię.
- Na razie twoje argumenty przeciw tej kampanii nie były zbyt rozsądne. Zupełnie
jakbyś chciała pokazać Henry'emu, że jesteś o mnie zazdrosna.
Eve zaniemówiła z wrażenia. Zazdrosna? Właśnie taki wniosek wyciągnął
z ich dyskusji? Ma tupet...
- Kochanie - mówił dalej David. - Jeśli mnie nie chcesz, to przynajmniej nie
zachowuj się jak pies ogrodnika.
- Słuchaj - powiedziała z furią. - Tak sobie myślę, że Jayne Reznor flirtowałaby z
samym diabłem, gdyby jej to pomogło zdobyć kontrakt. Nie obchodzi mnie, jak
się na to zapatrujesz. Nie moja sprawa, z kim się zadajesz. Przestań się łudzić,
że zależy mi na czymś więcej niż na firmie.
- Prawda jest zupełnie inna. Zachowujesz się jak zazdrosny potwór i dziwisz się,
że Henry wyciąga fałszywe wnioski na temat naszych układów - przerwał jej
David.
Sklep był już zamknięty. Pracownicy wyszli, lecz Eve nie zwracała na to
uwagi. Przez całe popołudnie poprawiała błędy, które zrobiła w księgach
rachunkowych. Potem wzięła się za planowanie zadań na najbliższe dwa
tygodnie. Kiedy skończyła, w sali wystawowej było ciemno. Blask światła
dochodził tylko z pracowni na górze. Zamknęła biurko i ruszyła po schodach.
Stół Henry'ego zarzucony był narzędziami. Jednak nikt przy nim nie
siedział. Henry stał w przeciwnym kącie, spoglądając ponad ramieniem Davida.
Usłyszał Eve i kiwnął do niej ręką.
- Chodź, zobacz, co robi twój mąż.
Podeszła z ociąganiem. Henry odsunął się, robiąc jej miejsce. Spojrzał na
nią uważnie.
- Kochanie, czy coś się stało?
Teraz nie mogę ci tego powiedzieć, pomyślała ponuro. Miała ochotę
wyjaśnić mu bez owijania w bawełnę, jak wygląda sytuacja między nią a
Davidem. Postanowiła jednak zaczekać.
- Miałam ciężki dzień - odpowiedziała.
- Trudni klienci?
- Raczej dziwacy. Pamiętasz ten wielki rubin, którym ozdobiłeś jeden z
naszyjników? Sprzedaliśmy go tuż przed walentynkami.
Henry skinął głową.
- Coś się z nim stało?
- Trafił do pewnej pani, która twierdzi, że ciąży na nim jakaś klątwa. Siedziała tu
dziś w nieskończoność, opowiadając mi o wszystkich nieszczęściach, które się
wydarzyły od czasu, gdy dostała go od narzeczonego.
- Zaczarowany rubin? - wtrącił David. - Może powinniśmy go odkupić i
pokazywać jako atrakcję turystyczną?
- Zdążyłam się zorientować - powiedziała Eve - że jedynym przekleństwem
związanym z tym rubinem jest facet, od którego go dostała.
Spojrzała na stół.
- To ze starych pierścionków pani Morgan? - spytała zaskoczona.
Na stole leżała misterna pajęczyna z cienkiego, skręconego złotego drutu i
łańcuszka o drobnych ogniwach. Połączenia były wzmocnione niewielkimi
kawałkami złota w nieregularnym kształcie. Na tej delikatnej koronce błyszczały
niesymetrycznie rozmieszczone kamienie, które kiedyś tkwiły w pierścionkach.
- Nie trzeba zaklętego rubinu, żeby przyciągnąć turystów - stwierdziła Eve. - Jeśli
pani Morgan nie zachwyci się tym naszyjnikiem, zrobię z niego pierwszy
eksponat do naszego muzeum.
- Dziękuję - szepnął David.
Spojrzał na nią. Poczuła ucisk w gardle. Zdziwiła ją własna reakcja.
Powiedziała mu zasłużony komplement, a on tylko okazał wdzięczność.
- Wracam już do domu, Eve - powiedział Henry. - Możemy wyjść razem.
Podszedł do swojego stołu i zamknął szuflady. Eve nadal podziwiała
naszyjnik.
- David, też już wychodzisz?
Pokręcił głową.
- Zostanę, żeby to dokończyć.
Poczuła się trochę rozczarowana, że nie wrócą razem. Dziwne, bo
poprzedniego wieczoru oddałaby wszystko, byle tylko nie dzielić z nim
mieszkania. Wmówiła sobie, że prawdziwy powód jej kiepskiego nastroju jest
zupełnie inny. Nie musiała odkładać rozmowy z Henrym do następnego dnia, a
nie miała na nią wielkiej ochoty.
Chwilę później zjawił się Henry z kapeluszem i laseczką.
- W takim razie zobaczymy się później - powiedziała.
David wstał, a ona odruchowo nadstawiła policzek. Musnął ją chłodnymi
wargami, zatrzymując się dłużej w kąciku jej ust. Spojrzała przez ramię. Henry
spoglądał na nich zadowolony z siebie. Czuła się winna. Na pewno znów odniósł
fałszywe wrażenie. Niedobrze...
- Henry - zaczęła, gdy tylko zamknął drzwi. - Dziękuję, że nie pytasz, jak się
układa między mną a Davidem, ale...
- Nie muszę pytać - powiedział łagodnie i podszedł do krawężnika. - Ciekawe,
czy o tej porze uda nam się złapać dwie taksówki.
Eve nie słuchała.
- Na tym polega problem. Z zewnątrz wygląda to tak, jakbyśmy... - Wzięła głęboki
oddech. - Henry, domyślam się, że marzysz o prawnuku, który będzie
dziedzicem firmy. Muszę ci jednak powiedzieć, że...
Lekko wzruszył ramionami.
- Dziedzic? Brzmi to bardzo staroświecko. Na pewno nic takiego nie
powiedziałem.
Pomyślała, że jedno z nich musiało zwariować.
- Nie dosłownie, ale dawałeś do zrozumienia.
Machnął na przejeżdżającą taksówkę.
- Moja droga, jestem zbyt rozsądny, żeby żądać czegoś takiego. Byłaby to
głupota z mojej strony. Nie zawsze dzieci dziedziczą po rodzicach
zainteresowania i talenty. Na przykład twój ojciec. Był doskonałym jubilerem,
natomiast o interesach nie miał bladego pojęcia. A ty...
- Henry - zaprotestowała. - Wiesz, że firma jest dla mnie wszystkim.
- Oczywiście, kochanie, ale cieszę się, że nie przejmiesz jej sama - uśmiechnął
się. - Kocham cię, ale gdy sobie wyobrażę, jak siedzisz przy moim stole,
próbując zrobić naszyjnik, to oblewa mnie zimny pot. W każdym razie byłbym
durniem, robiąc plany dla przyszłych pokoleń. Jak mógłbym wiązać nadzieje z
dzieckiem, które nawet nie jest jeszcze w planach?
Otworzył tylne drzwi taksówki. Eve zajęła miejsce.
- To nie znaczy, że nie chciałbym doczekać się prawnuka - dodał z uśmiechem. -
O, nadjeżdża następna taksówka. Do zobaczenia jutro, kochanie.
Jadąc do domu, zastanawiała się, czy rzeczywiście zupełnie nie
zrozumiała intencji Henry'ego. Była przekonana, że musiał kiedyś zwierzyć się
jej ze swoich marzeń na temat przyszłości rodziny. Taksówka zatrzymała się
przed budynkiem. Eve zapłaciła i wysiadła. Dozorca właśnie zbierał się do
wyjścia, kiedy weszła.
- Panno Birmingham, to znaczy pani Elliot. Nie wiedziałem, co mieli zrobić z tymi
wszystkimi pudłami, więc kazałem postawić je na pani piętrze obok windy.
- Z pudłami? - upewniła się.
- Tak. Nie chciałem, żeby ci ludzie od przeprowadzek wchodzili do mieszkania w
czasie państwa nieobecności - dodał, wychodząc.
Przypomniała sobie, że David wysłał swoje rzeczy z Atlanty. Wyjęła listy
ze skrzynki i ziewając, wsiadła do windy. Zajmę się tym jutro, pomyślała. Drzwi
windy otworzyły się na dziewiątym piętrze. Wysiadła i zatrzymała się w pół
kroku. Korytarz był zastawiony kartonowymi pudłami, plastikowymi i
drewnianymi pojemnikami. W niektórych bez trudu zmieściłby się telewizor.
Znalazł się tu nawet fotel obity czerwoną skórą. Mnóstwo pudełek miało nalepki z
napisem: "Ostrożnie - szkło". Pozostawiono jedynie wąskie przejście pomiędzy
pakunkami. Powiedział, że wysłał tu tylko trochę rzeczy, pomyślała przerażona.
Za jej plecami znów otworzyły się drzwi windy. Wysiadła sąsiadka, ciemna
blondynka, starsza od Eve o kilka lat.
- Przepraszam za bałagan - powiedziała Eve odruchowo.
- Mówiłam im, żeby nie zastawiali korytarza, ale mnie zignorowali - poskarżyła
się sąsiadka.
- Gdy tylko wróci mój mąż...
- To wszystko jego? - zdziwiła się tamta już łagodniejszym tonem.
Eve zdjęła najwyżej stojące pudełko, które niebezpiecznie się chybotało i
weszła do mieszkania. Natychmiast sięgnęła po telefon. Długo trwało, nim
wreszcie usłyszała trochę zaaferowany głos Davida.
- Słucham?
- Jesteś tu potrzebny, natychmiast.
Na chwilę zaległa cisza.
- Miałem nadzieję, że za mną zatęsknisz - powiedział - ale nie przypuszczałem,
że stanie się to tak szybko.
- David, daj spokój. Między nami nic się nie zmieniło. Przywieźli twoje rzeczy.
Przyjedź w ciągu pół godziny, bo pudła ze szkłem mogą nie przetrwać.
- To pewnie porcelana mojej babci.
Spojrzała z niedowierzaniem na pudełko. Było zbyt lekkie jak na
porcelanę.
- Możesz je otworzyć - dodał, jakby czytał w jej myślach, co ją zdenerwowało.
- Gdy tylko chwyci mnie nieprzeparta chęć rozpakowywania, zacznę od tego
pudełka. Na razie mam co robić.
Szybko przebrała się w dżinsy i sweter. Kiedy David przekręcał klucz w
zamku, była już zajęta gotowaniem. Wszedł, niosąc dwa pudełka.
- Zrozumiałem, o co ci chodzi, dopiero gdy to zobaczyłem. Nie zdawałem sobie
sprawy, że mam tyle rzeczy - wyjaśnił. - Nie wiedziałem, że lubisz gotować -
dodał, wdychając aromaty dochodzące z kuchni.
- Zwykle unikam takich zajęć, ale dziś będziesz potrzebował dużo energii, by
rozpakować te pudła. A jeśli zajmę się kuchnią, nie będę musiała pomagać.
- Wiedziałem, że coś się za tym kryje.
- Zajrzałam do środka - powiedziała, wskazując pudełko. - To nie porcelana.
- Jednak nie wytrzymałaś - roześmiał się i delikatnie wyjął ze środka plastikowy
model zabytkowego samochodu.
Była to bardzo dokładna replika, odtworzono najdrobniejsze szczegóły.
David rozwinął miękki papier.
- Zapomniałem, że go mam. To pierwszy model, jaki skleiłem. Byłem jeszcze
dzieckiem. Tylko ten zatrzymałem.
- To pocieszające. Już się bałam, że w innych pudełkach jest ich więcej.
Samochodów nie znajdziesz, bo po jakimś czasie przerzuciłem się na
samoloty i helikoptery. Później zainteresowały mnie modele w butelkach, ale
szybko odkryłem, że praca ze złotem i brylantami daje więcej przyjemności i
satysfakcji.
Rozwinął papierowe zawiniątko, które znalazł na dnie pudełka. Była to
tubka zaschniętego kleju.
- Nie sądziłem, że to też przywiozą.
- Zostawiłeś im całe pakowanie? - Pokręciła głową. - Takie firmy pakują każdy
śmieć, który znajdą. Szczególnie jeśli opłata uzależniona jest od wagi i
rozmiarów paczki.
- Moja znajoma przeprowadzała się w zeszłym roku do innej dzielnicy. Ekipa
zawinęła w miękką gąbkę każdą złamaną kredkę jej dziecka. Jeśli nie wyrzucisz
śmieci z kosza, na pewno wsypią jego zawartość do kartonu i zakleją.
- Teraz rozumiem, dlaczego tyle tych pudeł.
- Nigdy się nie przeprowadzałeś?
- Zwykle niedaleko. Umawiałem się z kumplami i w jedno popołudnie sprawa była
załatwiona.
- Myślę, że tymczasem możesz ustawić wszystkie pudła w salonie przed
regałami.
- Nie będą przeszkadzać?
- Będą, ale tylko tam się zmieszczą - powiedziała, przykrywając garnek
pokrywką. - Ja w tym czasie przejrzę ogłoszenia. Od jutra zaczniemy szukać
jakiegoś domku. Przy odrobinie szczęścia przeprowadzimy się na Boże
Narodzenie. Włączyć muzykę, żeby dodała ci energii? Może ragtime albo jakieś
brazylijskie rytmy?
ROZDZIAŁ ÓSMY
David czuł się przytłoczony ilością pudeł czekających w korytarzu. Nie
zdawał sobie sprawy, że zgromadził tyle rzeczy. Jednak prawdziwym
zaskoczeniem był widok Eve. Nigdy przedtem nie widział jej w dżinsach. Były
bardzo obcisłe i podkreślały jej zgrabną figurę. Za każdym razem, gdy mijał
kuchnię, niosąc kolejne pakunki, ciekawie zerkał na Eve. To było głupie, ale nie
mógł się oprzeć.
Nadal nie mieściło mu się w głowie, że zgromadził tyle rupieci. Sprzedał
część mebli, resztę przekazał dla schroniska dla bezdomnych. Zostawił tylko
ukochany skórzany fotel i niewielki stolik. Spodziewał się, że reszta rzeczy
zmieści się w kilkunastu pudłach.
Dopiero po godzinie na korytarzu widać było wyraźną różnicę. Eve
przyniosła wysoką szklankę mrożonej herbaty. David jednym haustem wypił
połowę.
- Ostatnio nie chciało mi się chodzić na siłownię. Jak przerzucę tę stertę,
wystarczy mi treningu na rok. Nasz salon zaczyna wyglądać jak chiński mur.
- Wiem. Dokończę wnoszenie i biorę się za rozpakowywanie. A jeśli pudła są do
połowy puste?
- Obawiam się, że możesz nie mieć tyle szczęścia - powiedziała i delikatnie
przejechała dłonią po blacie stolika, który właśnie zamierzał wnieść. - Bardzo
ładny.
- Cieszę się, że mamy podobny gust.
- Nie zawsze. Po co ci ten fotel? Miejscami ma zupełnie przetartą skórę.
- To ulubiony fotel mojego ojca.
- Domyślałam się, że masz do niego sentyment, bo uroda tego mebla jest dość
wątpliwą sprawą. Musimy kupić dom z obszerną piwnicą. - Schowasz tam, co
będziesz chciał. Żeby ci nie było przykro, że twoje skarby tam wylądują, pomogę
ci coś przenieść - powiedziała, sięgając po pudełko na szczycie sterty.
David nie zdążył jej ostrzec, że jest dużo cięższe, niż na to wygląda.
Przechyliło się niebezpiecznie i runęło w jej kierunku. Straciła równowagę. David
błyskawicznie wyobraził sobie, że Eve uderza plecami o twarde płytki podłogi.
Rzucił się do przodu. Wiedział, że nie uda mu się w pełni zapobiec katastrofie i
Eve upadnie. Usiłował przynajmniej odepchnąć spadające pudło, żeby nie
wylądowało na jej żebrach.
Dosięgnął pudła, lecz pośliznął się przy tym na rozlanej herbacie i upadł prosto
na Eve. Pudło z hukiem uderzyło o podłogę.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć, co miałeś zamiar zrobić? - spytała spokojnie, leżąc
na podłodze.
Uniósł głowę.
- Robiłem, co mogłem, żeby nie spadła na ciebie piła.
- Co? - Spojrzała w stronę pudła.
- Piła tarczowa. Przejąłem po ojcu trochę narzędzi.
- Skąd wiesz, że jest właśnie w tym pudle?
- Sam ją pakowałem jeszcze w jego domu. Ojciec robił meble. Nauczył mnie
dbać o narzędzia. Zachowałem je, żeby urządzić własny warsztat.
- W takim razie musimy poszukać domu z naprawdę dużą piwnicą. Może
tymczasem wstaniemy z podłogi? Jest mi tu dość niewygodnie.
Powoli zaczął się podnosić. Zupełnie nie miał na to ochoty. Wolałby raczej
objąć Eve i mocno ją pocałować. Wstał, ociągając się, i podał rękę Eve.
- Nic ci się nie stało? - spytał.
- Chyba miałeś szczęście. Musiałbyś tłumaczyć się przed Henrym, gdybym
połamała kości.
Otrzepała dżinsy i weszła do środka. Zdał sobie sprawę, że gdyby stało jej
się coś poważnego, rozmowa z Henrym nie byłaby największym problemem.
Prawdziwym koszmarem byłyby dręczące go wyrzuty sumienia.
Następnego ranka byli gotowi do wyjścia punktualnie co do minuty.
- Mam nadzieję, że po drodze nic nas nie zatrzyma. Taksówka nie złapie gumy,
żadnych stłuczek ani walących się budynków - powiedziała Eve, dopijając kawę.
- I nie zepsuje się zamek u drzwi - dodał David, poruszając klamką. - Mówię
poważnie. Chyba odpadła sprężyna. Możemy wyjść, ale drzwi nie da się
zamknąć.
- Po prostu cudownie. Zadzwonię do konserwatora budynku. Jeśli odbierze jego
żona i powie, że właśnie wyjechał, to nie ręczę za siebie.
- Rozejrzyj się, może masz śrubokręt? - odezwał się David.
- Nigdy nie miałam.
- W moich rzeczach jest gdzieś pudełko z podręcznymi narzędziami.
- Gdzieś? To cenna wskazówka. Mam szukać na chybił trafił? - spytała
zaczepnie.
- Już ci mówiłem, że gdybyś jadała śniadania, miałabyś rano lepszy humor -
powiedział i ruszył na poszukiwanie narzędzi.
Kiedy David znalazł wreszcie szary, plastikowy pojemnik, potrzebował
tylko kilku minut, żeby uporać się z zamkiem. Jednak i tak spóźnili się do pracy
po raz trzeci z rzędu.
- Żałuję, że odwołałem zakłady - stwierdził Henry, gdy wreszcie dotarli.
Eve opowiedziała o historii z zamkiem. Henry tylko przewrócił oczami.
- Może lepszy byłby nowy konkurs - stwierdził. - Trzeba będzie obstawiać, jaką
podacie przyczynę spóźnienia.
Spojrzał uważnie na Davida.
- Sprzątałem dziś na moim stole i znalazłem kamień, o którym już dawno
zapomniałem. Przepiękny szafir, pięć czy sześć karatów. Kupiłem go jakieś dwa
lata temu. Może chcesz obejrzeć?
Eve nie zdziwiła się, że Henry mógł zapomnieć o takim kamieniu, ale
nerwowo rozejrzała się wokół. Lepiej, żeby tego nie usłyszał żaden klient.
- David, zanim pójdziecie do swoich zabawek, chciałabym wiedzieć, czy
skończyłeś naszyjnik dla pani Morgan.
Skinął głową.
- Muszę jeszcze tylko sprawdzić, czy czegoś nie przeoczyłem.
- Zadzwonię do niej i powiem, że może go dziś odebrać - powiedziała i poszła do
swojego gabinetu.
Ktoś położył na jej biurku gazetę otwartą na rubryce towarzyskiej. Zajrzała
do niej, wybierając numer telefonu. Gazeta poświęciła pół strony reportażowi ze
ślubu Eve i Davida. Eve zostawiła Estelli Morgan wiadomość na automatycznej
sekretarce i czytała dalej. Reporter przedstawił uroczystość i wesele, jakby to
była najbardziej romantyczna historia stulecia. Zamyśliła się. Dla niej wyglądało
to zupełnie inaczej.
Schowała gazetę do szuflady i zeszła do sali wystawowej. Poranek był
wyjątkowo spokojny. Nie pojawił się jeszcze żaden klient. Jedna z ekspedientek
czyściła wszechobecne odciski palców na szklanej gablocie, druga układała
pierścionki, żeby lepiej prezentowały się w świetle punktowego reflektora.
Plotkowały, nie przerywając pracy. Eve przeszła już przez pół sali, gdy usłyszała
znajome imię.
- Nigdy nie sądziłam, że Travis Tate będzie takim wspaniałym ojcem -
powiedziała jedna z nich.
- Ja też nie, ale teraz...
- Coś się stało z Travisem? - Eve wtrąciła się do rozmowy. - Przecież był u nas w
poniedziałek.
- Tak, to ja rozmawiałam wtedy z jego sekretarką. Pilnie go szukała. Dlatego był
w twoim gabinecie. Powiedział, że nie będziesz miała nic przeciwko temu, jeśli
skorzysta z telefonu.
- Dlaczego nie zadzwoniła do niego na komórkę?
Ekspedientka wzruszyła ramionami.
- Podobno nie działała. W każdym razie wtedy nie wiedziałyśmy, o co chodzi.
Pewnie szukał go jakiś klient? - upewniła się Eve już spokojniejszym tonem.
- Też tak myślałam, ale jego sekretarka dziś zadzwoniła i wyjaśniła sprawę.
Szukała wtedy Travisa, bo jego żona zaczęła rodzić.
- Tym razem bliźniaki - dodała druga pracownica.
Eve poczuła, że grunt usuwa jej się spod nóg. Powiedziałam mu, żeby
wrócił do domu i ratował małżeństwo. Energicznie się do tego zabrał, pomyślała.
- To były wcześniaki. Spodziewali się ich za niecałe dwa miesiące. Pewnie
dlatego Travis był tutaj, a nie w domu przy żonie. W każdym razie ma dwóch
chłopców. Pewnie wpadnie do nas pokazać zdjęcia.
Szczerze wątpię, skomentowała w duchu Eve i zawróciła do gabinetu.
Chciała być sama. Czuła się tak słabo, jakby za chwilę miała zemdleć. Słyszała
za plecami dalszy ciąg rozmowy.
- Może nie powinnam nic mówić? Myślisz, że była nim zainteresowana?
- Chyba żartujesz. Kobieta, która jest z Davidem Elliotem, nie spojrzy nawet na
takiego głupka jak Travis.
Pomyślała, że łatwo się pomylić, jeśli nie zna się całej prawdy. Te plotkujące
kobiety niewiele rozumiały ze sprawy, o której tak zawzięcie dyskutowały. Jednak
nie czuła się oburzona. Przypomniała sobie, że nie tylko one wyrażają się
lekceważąco ojej byłym ukochanym. Według Davida Travis wszystko
zaplanował. Nie był w niej zakochany, kłamał na temat separacji z żoną. Dopiero
teraz dotarło do niej, że kiedy
Travis mówił o rozpadającym się małżeństwie, jego żona musiała już być w
ciąży. Nie trzeba było nawet zaglądać do kalendarza, by to ustalić.
Poczuła narastającą wściekłość. Kiedy ona nie spała po nocach,
zmagając się z decyzją co do ich przyszłości, Travis cieszył się życiem w
domowych pieleszach. Gdy zdecydowała się poświęcić własne szczęście dla
dobra jego dzieci, pewnie już wiedział, że żona jest w ciąży. No i oczywiście
wiedział o tym, gdy spotkał Eve na lotnisku. Mówił wtedy, jak bardzo stara się
uratować małżeństwo, lecz niestety, bez skutku.
Była zła na niego, a jeszcze bardziej na siebie. Ależ z niej naiwna idiotka!
Uwierzyła we wszystkie kłamstwa Travisa. Nabrała się na najstarszą na świecie
historyjkę o mężu, którego nie rozumie żona. Idiotko, powtarzała sobie, nie
kochał cię. Chciał tylko skorzystać z okazji, a przy tym zadbać o własne interesy.
Znów przypomniała sobie, co mówił David. Travis pewnie porzuciłby żonę.
Ostatecznie związek z Eve dawał mu dostęp do majątku Henry'ego. Teraz
zrozumiała zachowanie Travisa na widok Davida. Nie mógł go znieść, bo David
pokrzyżował mu plany.
Rozległ się cichy dzwonek u drzwi. Wszedł jakiś klient. Eve nie zwróciła na
to uwagi. Jednak po chwili usłyszała obrażony głos Estelli Morgan.
- Zupełnie nieodpowiednia chwila, żeby ściągać mnie do śródmieścia -
przemawiała do ekspedientki. - Przecież byłam tu już wczoraj. Oczywiście,
gdybym się nie upomniała, nie wiadomo, jak długo by to jeszcze trwało.
- Mamo - zaprotestował cienki głosik. - To nie wina ekspedientki.
Eve wzięła głęboki wdech, zapomniała na moment o Travisie, przyoblekła
twarz w grzeczny uśmiech i ruszyła przez salę. Podeszła do Estelli Morgan i jej
czarnowłosej, niewysokiej córki. Stojąca przed nimi ekspedientka wyglądała na
przerażoną.
- Ja obsłużę panią Morgan - powiedziała cicho. - Poproś tu pana Elliota.
Pracownica z wyraźną ulgą popędziła w stronę schodów. Estella
obdarzyła Eve niechętnym spojrzeniem.
- Podobno naszyjnik już gotowy. - Rozejrzała się. - Nigdzie go nie widzę.
- Nie wystawiamy zamówionej biżuterii bez zgody jej właściciela - odparła Eve
miłym tonem. - Proszę za mną.
Poprowadziła panie do małego pokoju na parterze.
- Myślę, że ci się spodoba - powiedziała z uśmiechem do młodszej z kobiet.
Dziewczyna nie była co do tego przekonana.
- Czego byście nie zrobili z tymi pierścionkami, zawsze będą to stare rupiecie -
powiedziała cicho. - To nie był mój pomysł. Gdyby to ode mnie zależało,
pozbyłabym się ich i kupiła coś naprawdę ładnego.
- Jess, kochanie - odezwała się Estella słodkim głosem. - Eve zapewnia, że te
stare rupiecie w rękach mistrza zamieniły się w prawdziwy skarb.
Jeśli jej się nie spodoba, pomyślała Eve, naprawdę to odkupię. Wszedł
David, trzymając zawiniątko z czarnego aksamitu. Za nim wkroczył uśmiechnięty
Henry.
- Nie chcę przeszkadzać - powiedział, witając się z Estellą. - Jestem tylko
ciekaw, czy się spodoba.
David jednym ruchem rozwinął aksamit. Przed chwilą nie było na co
patrzeć. Teraz nagle przed oczami zgromadzonych ukazała się błyszcząca w
świetle złota pajęczyna. Eve pomyślała, że David zachował się jak wytrawny
aktor.
Zapadła długa cisza. Zwykle był to dobry znak, gdy klient milczał
zaskoczony urodą przedmiotu. Jednak z Estellą Morgan nigdy nic nie było
wiadomo. Wreszcie Jess wyciągnęła palec i dotknęła naszyjnika tak delikatnie,
jakby mógł się rozpłynąć. Spojrzała na Davida.
- Nie do wiary, co pan potrafi zrobić. Jak zobaczą to moje przyjaciółki, wszystkie
przybiegną, żeby coś u pana zamówić. Jednak to ja mam pierwszą rzecz, którą
pan zrobił w Chicago.
Nieprawda, pomyślała z dumą Eve. Moja obrączka była pierwsza.
- Mam nadzieję, że ten naszyjnik nigdy ci się nie znudzi.
Estella Morgan głośno chrząknęła, żeby zwrócić na siebie uwagę.
- Niezupełnie tak to sobie wyobrażałam - stwierdziła. Po raz drugi w pokoju
zaległa cisza.
- O to właśnie chodzi - zaczęła Eve. - Specjalizujemy się w rzeczach niezwykłych
i niepowtarzalnych. Gdyby chciała pani coś przeciętnego, nie przyniosłaby pani
pierścionków do Birminghama, tylko do innego jubilera, których w tym mieście
są setki, prawda?
- Mamo, nie wygłupiaj się - nie wytrzymała Jess. - Nie widzisz, że jest cudowny?
Pomoże pan mi to założyć? - Jess zwróciła się do Davida, patrząc mu zalotnie
prosto w oczy.
David zerknął na Eve.
- Chyba ty masz większe doświadczenie.
Eve zapięła naszyjnik. Pani Morgan zdążyła już sięgnąć po torebkę.
Wstała.
- Wygląda jak obroża - oświadczyła. - Ale jeśli ci się podoba, kochanie, to i ja
jestem zadowolona.
Henry odprowadził obie panie do drzwi. Gdy wreszcie zniknęły, Eve z ulgą
opadła na krzesło.
- Ciekawe, co ona sobie wyobrażała. Że połączymy stare pierścionki w jeden
łańcuch?
David spojrzał na nią badawczo. Czuła, że wreszcie opuszcza ją napięcie,
którego od dawna nie mogła się pozbyć. Była wściekła, kiedy ekspedientka
powiedziała jej o żonie Travisa, lecz dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie
cierpiała z tego powodu. Czuła ból po rozstaniu z Travisem, to prawda. Teraz
jednak nie był już w stanie jej zranić. Nie rozumiała, jak to się stało, lecz
właściwie przestało ją to obchodzić. Wreszcie czuła się wolna. Musiałam
przeczuwać, że coś między nami było nie tak, pomyślała. Spojrzała na Davida
zupełnie inaczej niż dotychczas. Jakby nagle ujrzała go przez mikroskop. Nie
była wolna, lecz nie z powodu Travisa. Była przekonana, że go kocha, ale wtedy
jeszcze nie miała pojęcia, co to jest miłość. Teraz dotarło do niej, że w ciągu
ostatnich dni stało się coś niewyobrażalnego. Zakochała się we własnym mężu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Wmówiła sobie, że z powodu Travisa już nigdy nie będzie w stanie
kochać. Tamten związek oparty był wyłącznie na jednostronnym zauroczeniu,
teraz stało się to dla niej jasne. Jak i to, że zakochała się do szaleństwa w
Davidzie. Zastanawiała się, jak do tego doszło. Ustalili warunki, wytyczyli
granice, oboje to zaakceptowali.
Od początku miała do niego zaufanie. Mogła na nim polegać i nie musiała
mieć się na baczności. Polubiła go, a potem sprawy nabrały tempa i zaczęło się
dziać coś dziwnego.
- Eve? Wszystko w porządku? - spytał David.
Zesztywniała, jakby obawiała się, że może odczytać jej myśli.
- Świetnie - powiedziała. - Tylko trochę boli mnie ramię. Chyba wczoraj przy
upadku naciągnęłam sobie jakiś mięsień.
Stanął za jej krzesłem.
- Pokaż, gdzie boli.
- To naprawdę nic takiego. - Pokręciła głową.
Położył dłonie na jej ramionach i delikatnie próbował znaleźć bolące
miejsce. Chciała wstać, strącić jego dłoń, a jednocześnie pragnęła jak najdłużej
napawać się jego delikatnym dotykiem.
- Może powinnaś wrócić do domu, poleżeć, zrobić sobie okład?
- Nie - odpowiedziała pospiesznie. - Mam za dużo do zrobienia, żeby wziąć
wolny dzień.
- Dzwoni pani Reznor z agencji - poinformowała ekspedientka, stając w
drzwiach.
Eve wstała.
- Odbiorę u siebie.
Ekspedientka spojrzała z wahaniem.
- Prosiła Davida.
- Oczywiście, powinnam się domyślić - stwierdziła Eve.
- Masz głośno mówiący aparat. Możemy oboje z nią rozmawiać.
- Jestem pewna, że nie będzie z tego zadowolona. - Spojrzała na Davida. - Boże,
zachowuję się jak potwór. Ta Jayne wyzwala we mnie najgorsze instynkty.
Mówiła prawdę, choć podobnie poczuła się, widząc, jak Jess Morgan
patrzy w oczy Davidowi. Poczuła zazdrość. Teraz zrozumiała, dlaczego tak
dziwnie zareagowała, gdy David zaproponował, żeby zmienili łączącą ich
umowę i zaczęli żyć jak prawdziwe małżeństwo. Była zaintrygowana taką
możliwością, choć nie chciała się do tego przyznać. David nie ukrywał swego
zainteresowania jej osobą, a jej to pochlebiało. Po prostu.
David proponował jej taki związek, jaki łączył Henry'ego i Sarah.
Zaaranżowane małżeństwo, bez wielkich uczuć, ale stabilne i trwałe. Jednak
Eve marzyła o prawdziwym związku pełnym namiętności. Trudno, pomyślała.
Marzenia są ważne, ale nie wolno zapominać o rzeczywistości. Mogła wybierać:
albo związek bez zaangażowania obu stron, albo nic. Nie, to zbyt okrutne...
David przekręcił klucz w zamku.
- Prawdziwa przyjemność. Nadal działa.
Eve zdążyła już zapomnieć, że rano mieli kłopoty z zamknięciem
mieszkania.
- Jak mogłeś wątpić? Przecież to ty naprawiałeś. A przy okazji, teraz twoja kolej
na gotowanie.
Spojrzał na nią spod oka.
- Naprawdę chcesz zaryzykować? Jeśli chodzi o moje umiejętności kulinarne,
potrafię zrobić kanapki z serem i zamówić przez telefon pizzę.
- Sera chyba nie mamy - powiedziała. - Musi być pizza.
- Może nawet udałoby mi się przygotować coś innego - stwierdził, sprawdzając
zawartość lodówki. - Najpierw powinniśmy napić się wina. Jeśli będziesz
wstawiona, nie zauważysz, gdy coś przypalę.
- Świetny pomysł. Zapomniałam cię zapytać, co miała do powiedzenia Jayne
Reznor.
- Ciągle ten sam temat - powiedział, podając jej kieliszek z winem.
- Mówiła, że będziesz świetnie wyglądał na jachcie obok modelki ubranej
wyłącznie w szafiry w kolorze morskiej wody? Tak?
- Mniej więcej. Powiedziałem jej, że chcę, żebyś to ty wystąpiła jako modelka.
Musi więc wytężyć umysł, bo wspomniałem o twoim uczuleniu na słońce.
- Co?
- Żartuję. Powiedziałem, że jednak powinni wymyślić coś zupełnie nowego.
- Masz więcej rozsądku, niż myślałam - stwierdziła z zadowoleniem. Wzięła
kieliszek i poszła się przebrać.
Gdy wróciła, dobiegł ją hałas przestawianej patelni i ciche przekleństwo.
Zniechęciło ją to do zaglądania do kuchni. Salon też nie wyglądał przytulnie ze
stertą pudeł i rozsypanymi narzędziami. Chcąc nie chcąc, wzięła się za
porządki. Stwierdziła, że podział pracy zupełnie jej nie odpowiada. Zaczęła
żałować, że nie zgłosiła się na ochotniczkę do gotowania. Zdjęła kilka pudełek.
Tym razem najpierw sprawdzała, czy je udźwignie. Zajrzała do jednego z
napisem: "Szafki kuchenne". Jak przypuszczała, w środku nie było szafek, tylko
ich zawartość, wrzucona byle jak do kartonu przez prężną ekipę. Nie brakowało
nawet zeschniętego pieczywa. Miała nadzieję, że nie natknie się na rozmrożone
resztki z lodówki. Wyrzuciła śmieci do plastikowego worka i poszła do kuchni.
Mimo obaw, nie otoczył jej swąd spalonych potraw. Poczuła zapach
przypraw i smażonego łososia. David uniósł wzrok. Nie miał na sobie marynarki
ani krawata.
- Widzę, że wzięłaś się za porządki. Może znalazłaś mój ulubiony nóż?
- Ulubiony, bo jedyny? Był wśród rupieci. Wygląda, jakbyś ścinał nim gałęzie.
- To prawda, sporo przeszedł. Uważaj, jest ostry - powiedział, wyciągając rękę.
Eve próbowała mu go podać. Zderzyli się dłońmi. Eve wypuściła trzonek. Nóż
wyleciał w górę. Spadając, skaleczył jej przegub.
David miał rację. Nóż był ostry. W pierwszej chwili nawet nie poczuła, że
ma przeciętą skórę. Zorientowała się, dopiero gdy zobaczyła pierwsze krople
krwi. David natychmiast sięgnął po papierowy ręcznik.
- To tylko draśnięcie - uspokoiła go.
- Ale i tak trzeba zdezynfekować - powiedział, otwierając apteczkę.
Eve obrzuciła kuchnię roztargnionym spojrzeniem. Na blacie leżała
papierowa serwetka z jakimiś szkicami. David zauważył jej spojrzenie.
- Próbowałem narysować to, co wymyśliłaś.
- Ja?
- Powiedziałaś dzisiaj, że pani Morgan pewnie chciała, żebyśmy połączyli jej
pierścionki w jeden łańcuch. To według mnie świetny pomysł na oryginalną
bransoletę.
- Tylko żartowałam.
- Wiem, ale zainspirowałaś mnie. Nie myślałaś nigdy o projektowaniu?
Jeszcze raz spojrzała na szkic. Bransoletka była w zupełnie innym stylu
niż naszyjnik Jess Morgan. Jednak na odpowiednią okazję i do odpowiedniego
stroju:..
- Trochę dziwna. Sama nie wiem.
- Ma własny, niepowtarzalny styl - upierał się. - Może nie na każdy gust, ale coś
w niej jest.
- Próbujesz wymyślić wzory, które przyciągną młodszą klientelę?
Skinął głową.
- Nowy rodzaj biżuterii. Może niezbyt misternej, lecz oryginalnej. Rozumiesz, o
czym mówię, prawda?
- Naszkicuj coś, a jeśli znów zjawi się klient z garścią starych pierścionków...
- Myślałem raczej o starych zapasach. Każdy jubiler przechowuje jakieś niezbyt
udane egzemplarze.
- Znajdzie się coś na dnie głównego sejfu. Jeśli chcesz, mogę tam jutro zajrzeć.
David zabandażował jej przegub.
- Tworzymy zgrany zespół - stwierdził.
Pomyślała, że wolałaby, żeby łączyło ich coś więcej. Jednak dlaczego niby
David miałby ją nagle obdarzyć gorącym uczuciem? Na początek dobry i “zgrany
zespół". Jeśli nie można mieć całego bochenka, lepiej zadowolić się jedną
kromką, niż obejść się smakiem. Zgodziła się na małżeństwo oparte na szacunku
i zaufaniu. Uważała, że o miłości nawet nie ma co marzyć. Jednak teraz
radykalnie zmieniła poglądy na tę sprawę.
David powiedział kiedyś, że będzie potrzebowała bliskości drugiej osoby i
zatęskni za uczuciem. Tak, miał rację, a ona boleśnie się pomyliła. David
spojrzał przez ramię.
- Jeśli nie jesteś poważnie ranna, może podasz tale...
Przerwał w pół słowa, widząc jej spojrzenie. Powoli podeszła do niego.
Czubkami palców dotknęła jego koszuli. W tych dziesięciu małych punktach
przywarła do niego jak przyklejona. Uniosła wzrok.
- Pocałuj mnie.
- Znów ktoś nas obserwuje?
Pokręciła przecząco głową.
- Po prostu mnie pocałuj.
Wyciągnęła ręce i objęła go za szyję.
- Eve, co ci się nagle stało? - spytał niepewnym głosem.
- Powiedziałeś, że jeśli będę chciała zmienić nasz układ, powinnam cię o
tym uprzedzić. Chcę go zmienić - szepnęła.
Dotychczas zawsze całowali się przy świadkach. Teraz wreszcie byli
sami. Świat zewnętrzny przestał istnieć. Liczył się tylko David. Po raz
pierwszy w życiu Eve była tak bezgranicznie szczęśliwa.
David uniósł głowę.
- Do diabła, Eve. Czuję się jak w raju. Właśnie dostałem jabłko, ale wydaje
mi się, że gdzieś tu czai się wąż - powiedział zdyszany.
- Rozumiem. Jesteś zaskoczony, że próbuję cię kusić. Świetnie. Właśnie o
to mi chodzi. Nie zapomnij wyłączyć piekarnika. Kolacja musi poczekać.
David już dawno zorientował się, że Eve jest najbardziej
niebezpieczna, gdy się uśmiecha. Teraz też nie mógł się oprzeć, widząc
zaproszenie, o którym mógł tylko marzyć. Jednak coś go niepokoiło. Zbyt
szybko zmieniła zdanie. Wczoraj oskarżyła go, że nakłania ją do seksu, a
dziś sama próbowała go uwieść. Jeśli Eve uważała, że Travis Tatę jest
jedynym mężczyzną, którego może kochać, to jaką rolę przewidziała dla
niego? Miał zastąpić byłego ukochanego, bo akurat był pod ręką? Spojrzał na
jej dłoń. Na palcu błyszczała obrączka, którą dla niej zrobił. Nie miał zamiaru
dłużej roztrząsać wszystkich za i przeciw. Wyciągnął rękę i wyłączył
piekarnik.
Eve zaskoczyło jego wahanie. Przecież wyraźnie dał do zrozumienia, że
chciałby się z nią kochać. Czyżby od wczoraj zmienił zdanie? Jednak nim
zdążyła się nad tym dłużej zastanowić, nagle najwyraźniej podjął decyzję, bo
całkowicie przejął inicjatywę. Wziął ją na ręce i ruszył w stronę sypialni.
- Nie mam nic przeciwko temu, żeby kochać się w kuchni - powiedział,
popychając drzwi ramieniem - ale aż tak nie musimy się spieszyć.
Nie miała czasu, żeby sobie wyobrażać, co będzie dalej. Pocałował ją i
przycisnął do siebie.
Gdy dużo później senna i uśmiechnięta z zadowolenia leżała
przytulona do niego, przyszedł czas na zastanowienie. Jak mogła wątpić w
swoje uczucia? Przecież to było oczywiste, jasne jak słońce.
- Henry będzie uszczęśliwiony - szepnęła.
David uniósł głowę zaledwie o kilka centymetrów, jakby nie miał siły.
- Myślisz teraz o Henrym?
- Przede wszystkim o tobie - powiedziała, powstrzymując ziewanie. - Teraz masz
już wszystko, co chciałeś zdobyć - szepnęła, zasypiając.
Eve obudziła się o świcie. Leżała nieruchomo, patrząc na śpiącego
Davida. Miał zmarszczone brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. Za pierwszym
razem, gdy obudziła się obok niego, myślała tylko o tym, by jak najszybciej
wyrwać się z niezręcznej sytuacji. Tym razem miała ochotę obudzić Davida,
wśliznąć się w jego ramiona i kochać się z nim przez cały dzień.
Jednak postanowiła być rozsądna. Pomyślała, że ostatnia noc był
cudowna, lecz rankiem trzeba pozwolić odpocząć zmysłom i wrócić do
rzeczywistości. Teraz na przykład oboje z Davidem powinni pójść do pracy.
Przypomniała sobie o łączącej ich umowie. Mieli zbudować związek bez
uczuciowego zaangażowania. Nagle zaczęło jej to przeszkadzać. Ostatnia noc
zmieniła wszystko. Eve poczuła się bardziej związana z Davidem niż po złożeniu
przysięgi małżeńskiej. Natomiast on chyba...
Nie miała wątpliwości, że tej nocy dała mu szczęście. Warto jednak
pamiętać, jak sprawy się mają. To ona była ślepo zakochana, a nie David.
Trzeba postępować wyjątkowo ostrożnie, bo David nie uwierzy w nagłą zmianę
uczuć.
Cicho wyśliznęła się z łóżka i podreptała do kuchni. Łosoś nie nadawał się
już do zjedzenia. Z przykrością wyrzuciła go do śmieci. Włączyła ekspres do
kawy i zaczęła przeglądać zawartość lodówki. Postanowiła zaskoczyć Davida.
Dziś zje śniadanie, a nawet osobiście je przygotuje. Gdy omlet na patelni zaczął
przyjemnie pachnieć, zajrzała do pudła z rupieciami Davida, zdecydowana, żeby
wyrzucić, co się tylko da. Jedyną przydatną rzeczą był otwieracz do konserw.
Reszta wylądowała w koszu na śmieci. Potem przyszła kolej na dokumenty. Eve
włożyła je do znalezionego obok kalendarza. Odwróciła się, żeby spojrzeć na
omlet. Gwałtowny ruch spowodował, że kalendarz wysunął jej się z ręki. Papiery
rozsypały się na wszystkie strony. Zdjęła patelnię z ognia i zaczęła je układać.
Już kończyła, gdy zobaczyła wycinek z gazety. Było tam zdjęcie
uśmiechniętej pary. Nie włożyła wycinka do kalendarza. Mężczyzną na zdjęciu
był David. Z tekstu wynikało, że zaręczył się z Laurą Benedict. Ślub planowano
na listopad. Czyli... na teraz, uświadomiła sobie struchlała Eve.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Eve jak skamieniała patrzyła na skrawek gazety. Nic dziwnego, że zna się
na welonach i sukniach ślubnych, pomyślała wzburzona. Jednak po chwili znów
była w stanie logicznie myśleć. Ślub miał być w listopadzie, ale nie wiadomo
którego roku. Może to jakaś stara historia, którą nie warto się przejmować? Nie
była naiwna. Nie uważała, że jest pierwszą kobietą w życiu Davida. Wiedziała o
tym od pierwszego pocałunku na lotnisku. Od tamtej chwili była o niego
zazdrosna, choć sobie tego nie uświadamiała. Żartowali oboje z jego tuzina
kochanek. Może specjalnie rozmawiał w ten sposób, by ukryć ten jeden,
naprawdę ważny dla niego związek? Daj sobie z tym spokój. Z jakiegoś powodu
ożenił się nie z Laurą, tylko z tobą, przemawiała do siebie w duchu. Laura
Benedict i Travis Tatę należeli już do przeszłości. Gdyby David uważał inaczej,
nie przechowywałby wycinka wśród pomiętych kartek i nieaktualnych numerów
telefonicznych.
Mimo wszystko musiała wiedzieć, musiała mieć pewność. Obejrzała
jeszcze raz wycinek. Na odwrocie znalazła krótką notatkę, sporządzoną
kobiecym charakterem pisma. Ślub miał się odbyć w nadchodzącym tygodniu.
Oczywiście, teraz już nic z tego. Wtrącił się Henry i przewrócił życie Davida do
góry nogami. Sama przekonywała Davida, że zostać następcą Birminghama to
szansa, która zdarza się tylko raz. Tylko głupiec mógłby z niej nie skorzystać, a
David do głupich nie należał. Odszedł więc od Laury. A jeśli nie? Może
opowiedział jej takie same bajeczki jak Travis?
David wszedł do kuchni na palcach. Podszedł od tyłu do Eve i objął ją
obiema rękami. Zesztywniała na chwilę. Pocałował ją w szyję.
- Przestraszyłem cię? Przepraszam. Zobaczyłem, że robisz śniadanie. Musiałem
cię dotknąć, żeby się przekonać, że to nie złudzenie.
Wyśliznęła się z jego objęć i przełożyła omlet na talerz.
- Za chwilę podam tosty.
- Nie jesz? Pewnie umierasz z głodu po dzisiejszej nocy - stwierdził David.
Zarumieniła się.
- Już zjadłam. Teraz wezmę prysznic. To dość długo potrwa. Pojedź dziś do
sklepu beze mnie.
Jej zachowanie zaniepokoiło go.
- Co mam powiedzieć Henry'emu?
- Na pewno coś wymyślisz - powiedziała, wychodząc z kuchni.
David cicho zagwizdał. Nie wiedział, o co chodzi. W nocy w jego
ramionach leżała zupełnie inna kobieta. Nawet nie przejęła się, że nie zdąży na
czas do pracy. Czyżby rozczarował ją jako kochanek? Nie, mało
prawdopodobne. Wcale nie dlatego, że uważał się za mistrza erotycznych
podbojów. Po prostu przekonał się, jak zmysłową i pełną temperamentu kobietą
jest jego żona. Pewnie Eve czuje się dzisiaj nieco zawstydzona. Jednak
zupełnie nie przewidział, że znów zamieni się w sopel lodu.
Czy uznała, że postąpiła nielojalnie wobec Travisa? W nocy wspomniała o
uszczęśliwieniu Henry'ego, ale to bez znaczenia. Jednak powiedziała coś
jeszcze. "Masz już wszystko, co chciałeś zdobyć".
- Dlatego to zrobiłaś? - szepnął do siebie. - Pomyślałaś, że to twój obowiązek?
Co jest ze mną nie tak? Dlaczego trafiam na mężczyzn, którzy już są
związani z innymi kobietami? - zastanawiała się Eve, biorąc prysznic. Najpierw
Travis, teraz David. Chociaż, były to dwa zupełnie różne przypadki. Tym razem
było o wiele gorzej, bo wiadomość, że David chciał się ożenić z inną, nie
wpłynęła na ochłodzenie jej uczuć. Nadal chciała budzić się w objęciach Davida i
witać go pocałunkiem. Wybrał ją, a nie Laurę. Chociaż, może wybierał między
Laurą a firmą Henry'ego. Cóż, w takiej sytuacji ta pani nie miała żadnych szans.
Eve pomyślała, że Travis przypadkowo trafił w sedno. David miał zbyt
dużo do stracenia, nie zaryzykuje rozstania z żoną. Na pewno pozostanie jej
wierny. Nie złamie zasad, przynajmniej dopóki Henry ma go na oku. To ona
zachowała się jak rozpieszczone dziecko. Sama ustaliła zasady, a teraz reguły
tej gry przestały jej się podobać. Musiała dokonać wyboru. Jeśli chciała
zachować szacunek do siebie, powinna
dotrzymać umowy. W przeciwnym wypadku złamałaby serce Henry'emu i
przekreśliła przyszłość Davida. Nie będzie więcej takich szaleństw, jak ostatniej
nocy. Pora wrócić do ustalonych wcześniej zasad.
Davidowi zależało, żeby jak najszybciej porozmawiać z Henrym.
Oczywiście, jak na złość starszy pan pojawił się w sklepie ze znacznym
opóźnieniem. Najpierw poszedł na śniadanie, potem do parku na spacer. David
siedział przy swoim stole, próbując trzęsącymi się rękami naprawić zapięcie
broszki ozdobionej granatami. Kiedy usłyszał stukanie laski, odłożył narzędzia i
odwrócił się.
- Henry - powiedział z ulgą. - Chciałbym przez chwilę z tobą pogadać.
Henry zatrzymał się obok stołu. Spojrzał na broszkę i pokręcił głową.
- Jeśli chcesz mojej rady, powiem ci, że chyba pijesz ostatnio za dużo kawy.
Trzęsą ci się ręce.
- To nie z powodu kawy. - David wziął głęboki oddech.
Był zbyt niecierpliwy, żeby taktownie nawiązać do interesującego go
tematu.
- Chcę zmienić nasze ustalenia w sprawie firmy.
Henry zmarszczył czoło.
- Zdaje się, że już trochę na to za późno.
O wiele za późno, ale nie mam innego wyjścia, pomyślał David.
- Szczerze mówiąc, chciałbym zerwać naszą umowę.
Za jego plecami coś z hałasem upadło na podłogę. David odwrócił się na
krześle. Na podłodze leżała tacka wyłożona aksamitem. Wokół rozsypało się
kilkanaście pierścionków. Eve stała z opuszczonymi rękami. Patrzyła na niego z
taką miną, jakby ją uderzył. David szybko wstał
- Eve.
Henry przytrzymał go za ramię. David zdawał sobie sprawę, że jednym
ruchem może zrzucić jego dłoń. Jednak nie miało to sensu. Słyszał, jak Eve
zbiega po schodach. Już nie mógł jej dogonić. Przed nim leżały porzucone
pierścionki. Przyniosła je, żeby spróbował zrobić bransoletkę według jej pomysłu.
- Nigdzie nie pójdziesz, mój chłopcze - ponuro stwierdził Henry. - Wytłumacz mi,
o co tu chodzi.
Eve pomyślała, że właściwie powinna czuć ulgę. David podjął decyzję za
nich oboje. Nie będzie musiała tłumaczyć nic Henry'emu. To nie ona go
rozczaruje. Po tym, co powiedział, czuła się jak odrętwiała. Czy naprawdę nie
mógł znieść dłużej jej towarzystwa? Nawet firma przestała się dla niego liczyć.
Zrezygnował ze wszystkiego, byle tylko odzyskać wolność.
Eve wyszła z budynku. Nie mogła znieść ciekawskich spojrzeń
współpracowników. Nie chciała patrzeć na cierpienie Henry'ego. Nie miała też
ochoty siedzieć samotnie w pustym mieszkaniu. Nieświadomie skierowała się do
muzeum historii naturalnej. Chodziła zamyślona wśród gablot pełnych minerałów.
Zobaczyła swoje odbicie w jednej z szyb. Była blada, miała podkrążone oczy, jej
ręce drżały chorobliwie.
Spojrzała na dłoń. Platynowa obrączka błyszczała na paku. Do dziś Eve
nie zdjęła jej nawet na chwilę. Teraz powoli ją zsunęła. Jeszcze wczoraj
żałowała, że nie ma zaręczynowego pierścionka w tym samym stylu. Czy tę
obrączkę David zrobił dla niej, czy dla Laury? Przestań się zadręczać. Teraz nie
ma to już żadnego znaczenia, powtarzała sobie z uporem. Schowała obrączkę
do kieszeni, czując, że oto zamyka ważny rozdział swego życia.
Gdy tylko weszła do mieszkania, zorientowała się, że nie jest sama. No
tak, pewnie David już zaczął się pakować. Powiesiła płaszcz i weszła do kuchni.
Woda w czajniku właśnie się zagotowała.
- Dzięki Bogu, że już jesteś - powiedział David, wchodząc. - Już zaczynałem się
martwić. Gdzie byłaś?
Nie powiedziała mu, że teraz to już nie jego sprawa. Nie widziała powodu,
by rozstawać się w gniewie.
- Nie chcę ci przeszkadzać, gdy będziesz się pakował.
Nie ruszył się z miejsca.
- Eve.
- Zbudowaliśmy domek z kart. Można było się spodziewać, że tak krucha
konstrukcja kiedyś się rozpadnie. To tylko kwestia czasu - stwierdziła oschle.
Włożyła do kubka torebkę z herbatą i zalała wrzątkiem. David stał bez
ruchu.
- Dlaczego uważasz, że powinienem się spakować?
Kubek o mało nie wypadł jej z ręki.
- Po tym, co powiedziałeś dziś rano Henry'emu, myślałam, że kazał ci się
wynosić, gdzie pieprz rośnie.
- Nie. Powtórzył mi tylko, że całą naszą trójkę łączy umowa.
Spojrzała mu w oczy.
- To śmieszne. Nie ma prawa cię do niczego zmuszać, jeśli chcesz odejść. Nic
dobrego nie mogłoby z tego wyniknąć dla niego, firmy i... dla mnie.
- Ostatniej nocy byłaś innego zdania.
- Co masz na myśli?
- Powiedziałaś, że teraz mam już wszystko, co chciałem zdobyć.
Wzruszyła ramionami.
- Przecież to prawda. Mogłeś projektować, co tylko chciałeś. Jako protegowany
Henry'ego miałeś ułatwiony start. W przyszłości przejąłbyś kwitnący interes.
- A ostatniej nocy zyskałem premię w postaci ciebie.
- Ale mnie nie chcesz, prawda? - spytała, wyjmując obrączkę z kieszeni. -
Proszę.
Nie wyciągnął ręki.
- Dlaczego tak myślisz? - spytał.
Położyła obrączkę na blacie.
- To już chyba nie ma znaczenia - stwierdziła z goryczą.
Musiała wiedzieć jeszcze jedno.
- Czy tę obrączkę zrobiłeś dla mnie, czy dla niej?
Zamarł bez ruchu.
- Dla kogo?
- Laura Benedict miała zostać twoją żoną w najbliższą sobotę. Zapomniałeś?
- Ach, więc stąd całe zamieszanie?
- Nie - powiedziała ze złością. - To nie ja powiedziałam Henry'emu, że chcę się
wycofać.
- Nie powiedziałaś, bo byłem szybszy. Jednak dziś rano stało się jasne, że to
właśnie tobie na tym zależy. Chciałbym tylko wiedzieć, czy to z powodu Laury.
- Nie - zaczęła zaczepnym tonem - ale mogłeś mi o niej powiedzieć. Zwłaszcza
jeśli ta sprawa rzeczywiście należy do przeszłości.
- Tak właśnie jest.
- Czyżby?
- Do diabła, Eve. Dlaczego robisz taką aferę ze sprawy, która cię nie dotyczy?
Nie miałem powodu, żeby ci o niej mówić. Znajomość się skończyła, i tyle.
- Skończyła się z mojego powodu. Może raczej z powodu firmy Birmingham.
- Nieprawda.
Zapadła cisza. Eve w napięciu czekała, żeby powiedział coś więcej.
- To wszystko? - odezwała się wreszcie.
Spojrzał na nią z zastanowieniem.
- Zmieniłaś się, Eve. Gdybyś nadal była takim soplem lodu, z jakim się ożeniłem,
Laura w ogóle by cię nie obchodziła.
Poczuła, że drżą jej ręce.
- Ja tylko...
Przerwała. Nie wiedziała, co zamierzała powiedzieć. Czy to, że nie
mogłaby znieść myśli, że coś go łączy z inną kobietą?
- Właściwie, nie ma to już znaczenia. Powiedziałeś Henry'emu, że się
wycofujesz.
- Dzięki temu ty nie musiałaś nic wyjaśniać.
- Nie bądź taki rycerski. Nie uda ci się zrzucić winy na mnie. Dajesz do
zrozumienia, że chcesz mnie ochronić przed złością Henry'ego. Jakoś nie
wierzę, byś kierował się takimi szlachetnymi pobudkami
- Tak - powiedział z namysłem. - Są inne powody. Myślałem o tym już od
jakiegoś czasu, chociaż Laura nie ma z tym nic wspólnego. Znam ją od dawna
i...
- Nie chcę tego słuchać - przerwała Eve.
- Za późno. Zapytałaś, to teraz muszę ci odpowiedzieć. Jej matka prowadziła
rubrykę towarzyską w lokalnej gazecie. Śluby były jej ulubionym tematem.
Spotykałem się z Laurą od pewnego czasu i jej matka zaczęła wypytywać o datę
ślubu. Początkowo nas to złościło. Potem pomyśleliśmy, że właściwie dlaczego
nie? Dobrze się rozumieliśmy, a jej rodzina była mi przychylna. Matka Laury
ustaliła datę z dużym wyprzedzeniem i natychmiast opisała to w gazecie.
Pewnie stąd się dowiedziałaś?
Skinęła głową.
- Kawałek gazety wypadł z kalendarza.
- Jednak, kiedy już zostało to ogłoszone, wiedziałem, że nie mogę tego zrobić.
Laura jest wspaniałą kobietą, kocham ją jak siostrę. No i w tym właśnie tkwił
problem. Było mi głupio. Powiedziałem jej, że zasługuje na kogoś lepszego, na
kogoś, kto ją uszczęśliwi. Rozpłakała się.
Eve przygryzła wargę. Chyba mogłabym ją polubić. Ma podobne problemy
jak ja, pomyślała.
- Odpowiedziała - mówił dalej David - że zastanawiała się, jak się taktownie
wycofać. Ona też kochała mnie jak brata, rozumiesz? Pośmialiśmy się i
wszystko zostało po staremu. Tylko jej matka mnie znienawidziła.
- Wtedy nagle zjawił się Henry i przedstawił ci ofertę nie do odrzucenia -
szepnęła Eve.
- Zaproponował dużo więcej, niż kiedykolwiek mógłbym się spodziewać.
Zauważyła, że nadal nie wyjaśnił najważniejszej kwestii. Westchnęła.
- Jeśli nie zależy ci na powrocie do Laury, dlaczego zrywasz umowę?
Wydawało się przez chwilę, że nie usłyszy odpowiedzi.
- Czułem się, jakbym cię wykorzystywał. Ożeniłem się z tobą z powodu firmy
Birmingham. Jak długo bylibyśmy związani umową, nie uwierzyłabyś, że chcę
być z tobą z innego powodu.
Eve przyłożyła dłoń do serca. Bała się odezwać, bała się poruszyć.
- Ojciec dawał mi dobre rady, ale o czymś zapomniał. Mówił, że nie powinienem
się spotykać z dziewczynami, z którymi nie chciałbym się ożenić. Nie dodał, że
nie powinienem się żenić z kimś, kogo nie chcę pokochać.
- Powiedziałeś Henry'emu...
- Musiałem mu powiedzieć, że nie chcę zapłaty za małżeństwo z tobą.
Birmingham to wyłącznie twoja firma. Zrobię, co w mojej mocy, by cię do siebie
przekonać, byś spojrzała na mnie łaskawszym okiem - przerwał na chwilę. -
Kiedy wieczorem podeszłaś do mnie, czułem się, jakbym wygrał na loterii.
Natomiast rano...
- Znalazłam ten wycinek o Laurze - wyjaśniła cicho. - Pogodziłabym się z faktem,
że mnie nie kochasz, ale nie mogłam znieść myśli, że kochasz inną.
Objął ją, przycisnął do siebie i pocałował. Przez długą chwilę stała
przytulona do niego, szczęśliwa i bezpieczna.
- Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jesteś atrakcyjna - odezwał się David. -
Wtedy na lotnisku byłem piekielnie zazdrosny o Travisa. Wiedziałem, że
pocałowałaś mnie tylko dlatego, by zagrać mu na nosie.
Pokręciła głową.
- Podświadomie od początku zdawałam sobie sprawę, że mój związek z
Travisem nie ma przyszłości. Dlatego przystałam bez większych oporów na plan
Henry'ego. W ten sposób próbowałam wyrugować z serca Travisa.
- Słyszałaś o bliźniakach?
Uśmiechnęła się.
- Chyba teraz, gdy ma czworo dzieci na utrzymaniu, trudniej mu będzie wmawiać
kobietom, że jest w separacji.
- Zamyśliła się na moment. - Co naprawdę powiedziałeś dziś Henry'emu?
- Wszystko, choć nie miałem takiego zamiaru. Umiejętnie wyciągnął ode mnie
najdrobniejsze szczegóły. To szczwany lis, od początku dobrze wiedział, jak to
się skończy. Jeśli kobietę i mężczyznę zamkniesz na ograniczonej przestrzeni,
wystarczy tylko czekać na nieuniknione.
Mieliśmy dużo szczęścia.
- Jednak to Henry pomógł naszemu szczęściu. Przyznał mi się, że nie miał
innych kandydatów oprócz mnie. Uznał, że doskonale do siebie pasujemy.
Jesteśmy lojalni do bólu. Chociaż akurat to nie zabrzmiało w jego ustach jak
komplement.
Roześmiała się. David spojrzał jej w oczy.
- Eve, naprawdę myślałaś, że dałem ci obrączkę przeznaczoną dla kogoś
innego?
Nie odpowiedziała wprost.
- Kiedy w restauracji podeszła do nas pani Morgan, powiedziałeś, że twoją
pierwszą pracą w firmie będzie obrączka ślubna. Nie widziałam, byś nad nią
pracował.
- Za nic nie pozwoliłbym ci na nią choćby spojrzeć. To miała być niespodzianka -
odpowiedział.
Sięgnął po obrączkę leżącą na blacie. Wsunął ją Eve na palec.
- Kiedy dowiedziałam się o Laurze, byłam przekonana, że zrobiłeś ją dla niej.
Było mi przykro, ale nie miałam pretensji. Przecież narzuciłam ci takie
ograniczenia, byś nie mógł błysnąć talentem.
- Naprawdę się starałem spełnić twoje życzenia. Prosiłaś o coś prostego...
- Odmówiłam też przyjęcia pierścionka zaręczynowego - dodała cicho.
- Żałujesz?
Pokręciła przecząco głową i uniosła dłoń.
- Obrączka jest dla mnie najważniejsza.
- Nie wierzę.
- Masz rację - przyznała. - Żałuję. Zrobisz mi zaręczynowy pierścionek z
brylantem?
Delikatnie ją pocałował.
- Nie.
Uniosła brwi.
- Dlaczego? Bo już jesteśmy po ślubie?
David sięgnął do kieszeni.
- Nie, bo mówiłaś, że nie chcesz żadnych brylantów.
Wyciągnął dłoń z pierścionkiem niemal identycznym jak obrączka. Był
nieco szerszy, a w wyszukanej oprawie tkwił niebieskozielony kamień.
Najpiękniejszy szmaragd, jaki Eve kiedykolwiek widziała.
- Zrobiłeś go, nim jeszcze... - zaczęła, czując, że łzy napływają jej do oczu.
- Tak. Jeszcze nim zrozumiałem, ile dla mnie znaczysz.
- Podoba ci się?
- Jest piękny - szepnęła.
- Nim go założysz, powinnaś o czymś wiedzieć - ostrzegł. - Obawiam się, że ma
coś wspólnego z tym naszyjnikiem z rubinem, o którym mówiła jedna z klientek.
Zmarszczyła brwi.
- Chodzi ci o ten, na którym ciąży klątwa?
- Tak. Razem z tym pierścionkiem dostajesz zakochanego, niezbyt rozsądnego
męża. Naprawdę chcesz być moją żoną?
- Nie wiem - odparła, udając, że się namyśla. - Czy nie lepszy byłby gorący
romans? Mówiłeś, że ludzie po ślubie nie romansują ze sobą.
- Nie miałem racji - powiedział, dotykając ustami jej policzka. - Mogę ci to
udowodnić, jeśli chcesz.
Uśmiechnęła się. Uniosła dłoń, żeby mógł wsunąć jej pierścionek na
palec.
- Chcę - powiedziała cicho. Nie musiała mówić nic więcej, bo wszystko już było
jasne.