MackReynolds
Misjacywilizacyjna
PrzekładIreneuszDybczyński
IlustrowałJohnSchoenherr
2
sf.giang.pl
2013
3
Niełatwobyćbogiem
Problemy,któreMackReynoldsporuszałwswoichutworach,separowałygo
dość mocno od głównej grupy amerykańskich pisarzy SF. Podobnie jak inni,
Reynoldsrównieżpisałopostępietechnicznym,podróżachwczasie,spotkaniach
zobcymiczyomiędzygwiezdnychaferachszpiegowskich,alenatymtlestawiał
radykalnepytaniadotyczącesprawspołecznych,ekonomicznychipolitycznych.
Spodjegopiórawyszłokilkacyklitematycznychrozgrywającychsięwróżnych
anturażach: od zimnowojennej ludzkości podzielonej na dwa bloki polityczne,
przezfuturystyczneeksperymentyspołecznewPółnocnejAfryce,powspólnotę
planetzasiedlonychprzezrasęludzkąwcałejgalaktyce.
„Misja cywilizacyjna” (Adaptation) wprowadza nas do cyklu o wspólnocie
planet. Sama fabuła koncentruje się na działalności progresorskiej Ziemian, a
pewne sformułowania wręcz wymuszają skojarzenie z twórczością braci
Strugackich.
Pomijając główny wątek, trudno porównywać „Misję cywilizacyjną” z
twórczością Strugackich. Rosyjscy mistrzowie w swoich utworach pokazują
działalność progresorską jakby trochę z boku. Nie wiadomo, jakie strategie i
metody stosuje taki don Rumata. Co robi, oprócz picia z baronem Pampą i
produkowania fałszywych dukatów z transmutowanego złota. O działalności
innychprogresorówwogólenicniewiadomo,oprócztego,żesąprogresorami.
Do tego we wszystkim można się doszukiwać jakichś aluzji. Mack Reynolds
tymczasem od razu wykłada kawę na ławę. Od samego początku wiadomo kto,
kogo i jakimi metodami będzie cywilizował. Podobne wydają się być jedynie
wnioski. Trawestując to, co powiedział kosmonauta-desantowiec Leonid
Andrejewicz Gorbowski, można je podsumować słowami: bo wy tak sobie
cywilizujecie,cywilizujecie,acywilizowanimająztegosamenieprzyjemności.
„Misja cywilizacyjna” była opublikowana w magazynie Astounding Science
Fiction,wsierpniu1960r.
4
Spistreści
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9I.
10.
11.
12.
13.
5
Naprzód!
Ledwoczłowiek rozwiązałswojepodstawoweproblemynaplanecieswego
pochodzenia,ajużzacząłrozglądaćsięwk osmosie.Ledwoprzeminęłostulecie
ek sploracjiUk ładuSłonecznego,ajużzaczętopoomack usięgaćdogwiazd.
I nagle, z jak imś religijnym zapałem, ludzk ość postanowiła rozpocząć
realizację swojego fantastycznego snu, zasiedlenia całej galak tyk i. Nigdy
jeszcze w historii rasy ludzk iej zapał nie osiągnął tak iego rozmiaru i nie
utrzymywał się tak długo. Pytania o przyczynę były w widoczny sposób
ignorowane. Miliony planet ziemsk iego typu przyzywały, a ludzk ość,
desperack ojak lemingi,rzuciłasięwichk ierunk u.
Trudnościjednak ok azałysięprzerażającewswoimogromie.Planetyiich
satelitywUk ładzieSłonecznymbyływzględniedostępneite,k tórewydawały
siębyćdogodnedlażycia,zostałyszybk oopanowane.Liczyłosię,oczywiście
również, ich blisk ie położenie. Czas podróży, w tę i z powrotem, na ojczystą
planetębyłbezznaczeniaiwszelk ieziemsk iezasobymogłybyćwyk orzystanew
celurozwiązaniak ażdegoproblemu.
Acozplanetami,nak tóretrzebapodróżować,anawetk omunik owaćsię,
latami?Oj!Ztymbyłojużcoinnegoiczasamimilionyk olonistówginęły,zanim
Ziemianiezdołalisięprzystosowaćdonowegok limatu,floryifauny,donowych
bak terii – czy czynnik ów, k tórych nie wyobrażali sobie wizjonerzy o
najwięk szej fantazji; czasem brak u czegoś, czego nigdy wcześniej nie
brak owało.
I tak człowiek , żądny zasiedlenia wszechświata swoim rodzajem,
poszuk iwałnowychsposobów.Nasetk i,tysiąceświatówposyłanomałegrupy
k olonistów,czasamilicząceniewięcejniżk ilk usetpionierów,ipozostawianoje
tam,żebysięzaadaptowali,oiletobyłomożliwe.
Na tysiąc lat pozostawiano te k olonie samym sobie, żeby opanowały
środowisk olubzginęłypróbując.
Milenium było wystarczającym ok resem czasu. Na wszystk ich planetach –
na tych, na k tórych człowiek w ogóle zdołał przetrwać – przez pierwsze dwa
lub trzy stulecia społeczności cofają się do stadium barbarzyństwa. Potem z
wolnazaczynająsięrozwijać.Byłyoczywiściewyjątk iinak ażdejplanecieten
postęp zawsze przebiegał odmiennie, niemniej średnia ok azała się
6
zdumiewającoblisk azarównonadirowijak izenitowitejewolucjispołecznej.
Biuro Kolonizacji Galak tyk i domniemywało, że po tysiącu lat pionierzy z
grubsza przystosują się do nowego środowisk a i będą gotowi do
ucywilizowania, uprzemysłowienia i ewentualnej asymilacji do szybk o
rozwijającejsięWspólnotyGalak tycznej.
Oczywiście, od samego początk u pojawiały się nowe i nieprzewidywane
problemy...
„LudzkośćwStarożytności”,TerraCity,Sol
3502RokGalaktyczny
7
I.
— Obawiam się, że jestem niepoprawnym romantykiem — powiedział
koordynator.—Wiecieco?Bardzoniechcę,żebyścietamjechali.
Akademik Amschel Mayer był człowiekiem w średnim wieku; dr Leonid
Plekhanovbyłjegorówieśnikiemiwzajemniesięuzupełniali.Mayerbyłchudyi
wysoki, a jego kolega gruby, oschły i flegmatyczny. Obecnie obaj wyglądali na
zaskoczonych.
— ...bezemnie—dodałkoordynator.
Plekhanov zachował kamienną twarz. Nie miał w zwyczaju okazywać
zniecierpliwienia przełożonym. Z drugiej strony, statek czekał, załadowany i z
pełnązałogą.
— Oczywiście,niezaszkodzinampogadaćnakoniec—powiedziałAmschel
Mayer. Rozumiał tamtego. Jego marzenia się realizowały, a Mayer wraz z kolegą
byli ostatnim elementem tych marzeń, nad którym koordynator miał jeszcze
kontrolę.Gdywystartują,miniepółwieku,zanimsiędowieczegoświęcej.
— Jasne, ale mam na myśli coś więcej niż tylko rozmowę — koordynator
przeszedł do konkretów. — Krótko mówiąc, chciałbym wziąć udział w tym
zadaniu.Niewątpliwiebyłbymtamzbędny,alemamkilkapytań,bezwzględuna
to,jakbędąsięwydawałytrywialne.Terazjestostatnimoment,byjezadać.
Jakieżpytaniamogłysiępojawićwtejostatniejchwili,pomyślałPlekhanov.
— Jesteściepierwszymi,pierwszymizwieluwielutakichzespołów—mówiąc
to,szefwydziałuobracałsiępowoliwtęizpowrotemwswoimobrotowymfotelu.
— Od tego, jak wypełnicie swoje zadanie zależy przyszłość ludzkości. To
oczywiste,gdyżnawaszymdoświadczeniubędziesięopieraćcałanaszaprzyszła
polityka kolonizacji międzygwiezdnej. — Zniżył głos. — Położenie, w jakim się
znajdziecie,będziewymagałodużejpokory.
— Zdajemy sobie z tego sprawę — zgodził się Amschel Mayer. Plekhanov
pokiwałgłową.
— Chociaż — koordynator również pokiwał głową — sytuacja jest niemal
dokładnie taka, jakiej oczekiwaliśmy. Planety Rigela są wprost niewiarygodnie
podobne do Ziemi. Prawie cała nasza flora i fauna się przystosowała. Z
pewnością nasza rasa również. To są dwie najwcześniej zasiedlone planety.
8
Prawietysiąclattemu,nakażdejznich,wysadziliśmyniewielkągrupęosadników.
Odtamtegoczasuokresowosprawdzamy,cosiętamdzieje,zawszezdaleka,nie
ingerując.—Jegooczyprzesuwałysięzjednegozrozmówcównadrugiego.—
Maciejakieśpytanialubuwaginatentemat?
— Jedna rzecz mnie zastanawia — powiedział Mayer. — Te kolonie były z
początku takie małe. Jak im się udało zaludnić cały świat w ciągu jednego
milenium?
— Ludzie się przystosowują, Amschel — powiedział koordynator. —
Studiowałeś historię Stanów Zjednoczonych? Przez pierwsze półtora stulecia
potrzebabyłoludzi,żebyzaludnićrozległelądyzabraneIndianomAmerykańskim.
Rodziny z ośmiorgiem, dziesięciorgiem czy dwanaściorgiem dzieci były czymś
zwyczajnym,azdarzałysięteżwiększe.Pokolenianastępowałyszybkoposobie;
dziewczęta,któreskończyłysiedemnaścielatiniebyłyzamężne,obawiałysięjuż
staropanieństwa.Awnastępnymstuleciu?Bezludneterenyzniknęły,niebyłojuż
potrzeby ich zaludniania. Nie tylko wprowadzono drastyczne ograniczenia w
prawie imigracyjnym, ale szybko zmniejszyły się też rodziny i w połowie
dwudziestego wieku liczyły zazwyczaj dwoje, troje dzieci, a nawet zaczęła
wzrastaćliczbamałżeństwbezdzietnych.
— Niemniej,towciążtylkotysiąclat.—Mayerzniecierpliwościązmarszczył
brwi.—Zawszesięzdarzyjakiśgłód,wojna,choroby...
— Amschel, to czterdzieści do pięćdziesięciu pokoleń — parsknął
protekcjonalnie Plekhanov. — Wychodząc od stu kolonistów? Gdzie twoja
umiejętnośćliczenia?
— Dowodysątam—powiedziałkoordynator.—Szacujemykażdązplanet
Rigelanapopulacjęokołomiliardaludzi.
— Mówiącdokładniej—mruknąłPlekhanov—jakieśdziewięćsetmilionów
naGenuiisiedemsetpięćdziesiątnaTexcoco.
— Ciekawjestem,jakoninazywająswojeplanety.—Mayeruśmiechnąłsię
sarkastycznie.—Przecieżnieużywająnazwarbitralnienadanychprzeznas.
— Prawdopodobnie w obu przypadkach nazywają je „Światem”. —
Koordynatoruśmiechnąłsię.—Wkońcujęzykpodstawowy,mimotysiącalat,to
wciążamero-angielski.Zresztąwieciechyba,jakdobieramytenazwy.Najbardziej
zaawansowana kultura na pierwszej planecie Rigela może być porównana do
włoskichmiastwokresiepanowaniafeudalizmuwEuropie.Dlategonazwaliśmyją
Genua. A najbardziej zaawansowane społeczeństwo tej drugiej daje się
przyrównać do Azteków w okresie konkwisty. Zastanawialiśmy się nad
Tenochtitlánem,ależebyniełamaćsobiejęzyka,zrobiliśmyztegoTexcoco
.
— CywilizowanieGenuipowinnobyćznaczniełatwiejszeniżprymitywnego
Texcoco—zastanawiałsięMayer.
— Niekoniecznie—wzruszyłramionamiPlekhanov.
Koordynatorśmiejącsię,podniósłrękę.
— Panowie,nieczasteraznadyskusjemerytoryczne.Zagodzinębędzieciew
9
przestrzeni z perspektywą rocznej podróży. Będziecie mieli dosyć czasu na
przedyskutowanie wszelkich problemów waszego zadania, na debaty i
roztrząsaniewłosanaczworo.Wieciejuż,jakniezwykłabędziewaszasytuacja—
dodał, poważniejąc. — Ci koloniści będą podlegli waszej kontroli w zakresie, w
jakim jeszcze nigdy mała grupa nie dominowała nad milionami. Żaden cesarz
nigdynieosiągnąłtakiejwładzy,jakabędziespoczywaławwaszychrękach.Przez
pół stulecia będziecie niczym bogowie. Wasza wiedza, wasze umiejętności
techniczne,waszamedycyna,jeśliokażesiępotrzebna,waszabroń,będąowiele
stuleci bardziej zaawansowane od tego, czym dysponują oni. Jak już
powiedziałem,waszapozycjabędziewymagałapokory.
Mayerzacząłsięwiercićnakrześle.
— A czemu nie możecie przylecieć co dziesięć lat na inspekcję? W końcu
będzie nas tylko szesnastu. Wszystko może się zdarzyć. Gdyby co dekadę
przylatywałstatek...
Koordynatorpotrząsnąłgłową.
— Waszekwalifikacjesąnajwyższezmożliwych—powiedział.—Gdytylko
siętampojawicie,zaczniecieakumulowaćinformacje,którychmy,tuwTerraCity,
nie posiadamy. Jeśli po dziesięciu latach wyślemy inną grupę na inspekcję,
wszystko, co będą mogli zrobić, to wpłynąć na sytuację, której wszystkich
czynnikówniebędąznali.
AmschelMayerporuszyłsięnerwowo.
— Ale,bezwzględunatojakdobrzejesteśmywyszkoleniijakdużownas
zapału,wciążmożemyzawieść—powiedziałzmartwionymgłosem.—Wydziałnie
możeoczekiwaćgwarancjisukcesu.Wkońcu,jesteśmypierwsi.
— To prawda. Z pośród tysięcy zasiedlonych planet te, do których dotrze
waszagrupa,będąpierwsze.Jeśliwamsięnieuda,wykorzystamywasząklęskę,
byudoskonalićewentualnemetodydziałania,którebędziemymusieliopracować
dlaprzyszłychzespołów.Nawetwaszaklęskamadlanasnieocenionąwartość.—
Koordynator wzruszył ramionami. — Nie chciałbym podważać waszej wiary w
siebie,aleskądmamytowszystkowiedzieć.Prawdopodobnie,zanimudasięnam
opracować idealną metodę włączania tych prymitywnych kolonii do naszej
WspólnotyGalaktycznej,musinastąpićpewnailośćnieudanychakcji.
Koordynatorpodniósłsięnanogiiwestchnął.Wciążbardzoniechciał,żeby
pojechali.
— No,tojeśliniemainnychspraw...
1.
Tex coco–jezioro,naktórym,nawyspie,założonomiastoTenochtitlán(obecnieMeksyk),z
czasemcałkowicieosuszone.Obecnieprowadzonesąpracerekultywacyjnejeziora.(Wszystkie
przypisypochodząodtłumacza.)
10
II.
Joseph Chessman, specjalista, stał bezczynnie przed ekranem. Teoretycznie
pełniłwachtę.Wrzeczywistościpatrzyłniewidząc,bonicniebyłodooglądania.
Położenie gwiazd zmieniało się tak powoli, że równie dobrze mogłyby być
nieruchome.
Pozostałe obowiązki na pokładzie niczym się różniły. Jeden człowiek mógł
poprowadzić„Pedagoga”zUkładuSłonecznegodoUkładuRigeltaksamołatwo,
jak szesnastoosobowa załoga. Automatyzacja była maksymalna, nawet sekcja
stewardówniemiałanatyleobowiązków,żebyzapewnićsobiejakieśzajęcie.
Chessmanosiągnąłjużpunktziewania;jegoumysłwczasietychgodzinbył
zupełnie bezczynny. Był to człowiek flegmatyczny, niski i misiowaty, ale mocno
zbudowany.
— Meldujesiędrugawachta—usłyszałgłosztyłu.—Proszęopozwolenie
naprzejęciemostka.
Chessmanodwróciłsię.Minęłachwila,zanimjegooczyrozbłysłyżyciem.
— CześćKennedy,jużjesteś?Wydawałomisię,żedopierotuprzyszedłem
—powiedział,poczymdodał,jakbysobiezaprzeczając:—Albo,żestojętujuż
odmiesiąca.
JeromeKennedy,technik,uśmiechnąłsię.
— No,jeślichcesztuzostać...
— Acozaróżnica,gdziebędę?—powiedziałChessmanponurymtonem.—
Jaktamsprawywmesie?.
Kennedypopatrzyłnaekran,nieoczekując,żetamcośzobaczyiniezawiódł
się.
— Wciążtaniekończącasiędyskusja—powiedział.
JoeChessmanodchrząknął.
— Tojakiejesttwojezdaniewtejwielkiejdebacie?—zapytałKennedytylko
poto,żebycośpowiedzieć.
— Nie wiem. Myślę, że wolę Plekhanova. W jaki sposób mamy nauczyć tę
bandę dzikusów nowoczesnego rolnictwa i technologii przemysłowych w ciągu
pięćdziesięciulat,stosującdemokratycznemetody?Jużwidzę,jakrozpoczynasię
11
głosowanie nad tym, czy sztuczne nawozy to dobry pomysł. No to na razie,
Kennedy.—Chessmanniemiałochotynadalsządyskusję.—Przekazujęwachtę
trzeciemuoficerowi—dodałbardziejformalnie,reflektującsię.
— Hej, a jaki kurs! — krzyknął za nim Kennedy, gdy już wychodził z
pomieszczenia.
— Takisam,jakwzeszłymmiesiącu—warknąłChessmanprzezramię.—I
takisamjakwprzyszłym—dodał.Niebyłtonajlepszydowcip,alejedynynajaki
pozwalalisobiemiędzysobą.
W mesie, jadalni połączonej z salą wypoczynkową, nalał sobie kawy. W
hierarchii ekspedycji Joe Chessman, którego specjalnością była propaganda i
prymitywnesystemypolityczne,zajmowałtrzeciemiejsce.Wzwiązkuztymbrał
udział w niekończących się sporach na temat ogólnej strategii, ale jedynie jako
młodszy pracownik firmy. Prym w tych awanturach wodzili Amschel Mayer i
LeonidPlekhanov.Gdyprzyszedł,znówspieralisięzażarcie.
Chessman słuchał tego z miernym zainteresowaniem. Usadowił się w fotelu
po drugiej stronie mesy i siorpał kawę. Tamci kontynuowali swój stary bój,
atakującpozycjeatakowanejużtysiącerazy.
— Gospodarkaplanowajestbardziejwydajnaniżjakakolwiekbezplanowa—
dowodziłzawzięciePlekhanov.—Cóżmożebyćbardziejpodstawowego?Ktoo
zdrowymumyślechciałbytemuzaprzeczyć?
— Ja — rzucił Mayer. — Określenie „planowa gospodarka” maskuje
mnóstwogrzechów.Niebądźidiotą,drogiLeonidzie...
— Słucham,pana!
— Och,Plekhanov,tylkosięnieobrażaj.
Dyskusjaosiągnęłaswojezwykłestadium.
***
Domesy,zksiążkąwrękuwszedłNattRoberts,technik.
— Zastanawiałem się nad jedną rzeczą — powiedział zmartwionym tonem,
kierując rozmowę na nowe tory. — Staniemy tam w obliczu dwóch różnych
okresówrozwojuspołecznego,barbarzyństwaifeudalizmu.Zajmującsięjednymi
drugim,podwajamynaszeproblemy.
— Też się nad tym zastanawiałem — powiedział jeden z siedzących z boku
młodszychspecjalistów.—Ichybaudałomisięwymyślićrozwiązanie.Dlaczego
mielibyśmy nie skoncentrować wszystkich sił na Texcoco? Gdy doprowadzimy
ich do poziomu Genui, co powinno potrwać dekadę lub dwie, zajmiemy się
równieżGenueńczykami.
— Niegadajgłupstw,Stevens—rzuciłMayer.—Wtedypozostałabynam
ledwopołowaczasunaprzekształcenieichwspołeczeństwaprzemysłowe.
UrażonyStevenspoczerwieniał.
12
— Pozatym—powiedziałpowoliPlekhanov—wcaleniejestempewien,czy
industrializacja Texcoco musi pochłonąć więcej czasu niż dokonanie tego na
Genui.
Słyszącto,Mayerparsknąłsarkastycznymśmiechem.
NattRobertsrzuciłswojąksiążkęnastółirozsiadłsięwfotelu.
— Jeśli jedni będą się sami rozwijać z wystarczającą szybkością, możemy
skoncentrowaćwięcejsiłnatychdrugich.Wkońcujestnastylkoszesnastu.—
Potrząsnąłgłową.—Jaktosięmogłostać,żewiedza,którądysponowalipierwsi
osadnicy, została zapomniana? Jak inteligentni ludzie mogli utracić takie
umiejętnościjakwytapianieżelaza,wytwarzanieprochustrzelniczegoczyużycie
węglajakopaliwa?
— Roberts — powiedział Plekhanov mocno protekcjonalnym tonem — ty
chyba wybrałeś się na tę ekspedycję bez przyswojenia sobie podstaw
teoretycznych. Zastanów się. Weź stu kolonistów, ludzi maksymalnie
zaawansowanych kulturowo. Wśród nich może być nawet jeden czy dwóch
potrafiących naprawić maszynę IBM, ale czy znajdzie się ktoś potrafiący
wytapiać żelazo czy choćby znaleźć rudę? Masz specjalistów potrafiących
zaprojektować automatyczną fabrykę tekstyliów, ale czy znajdzie się ktoś, kto
utkakocnaręcznymkrośnie?
Pierwsze pokolenie daje sobie doskonale radę, wykorzystując broń i
wyposażenie przywiezione z Ziemi. Nie muszą zmieniać stylu życia. Drugie
pokolenietaksamo,tyleżezaczynabrakowaćamunicjiiczęścidoprzywiezionych
maszyn.Lokalnagospodarkaniejestwstanietegodostarczyć.Trzeciepokolenie
zaczyna myśleć o Ziemi w kategoriach legendy, a umiejętności konieczne do
przeżyciananowejplaneciezaczynająsiękłócićztymi,któreosadnicyprzywieźli
zesobą.DlaczwartegopokoleniaZiemianiejestjużnawetlegendą,alebajką...
— Aksiążki,taśmy,filmy...—wtrąciłRoberts.
— Odeszłyrazemzkarabinami,pojazdamiiinnymirzeczamiprzywiezionymiz
Ziemi.Nanowejplanecie,wśródkolonistów,niemamiejscadlapróżniaczejklasy.
Jeśligrupamaprzetrwać,wszyscymusząrównieciężkopracować.Niemaczasu
na pisanie książek ani nawet kopiowanie starych, zwłaszcza że drugie, a tym
bardziejtrzeciepokolenie,niewykazujezrozumieniadlakoniecznościpoświęcenia
czasu na naukę czytania, czasu, który powinien być przeznaczony na pracę w
poluczypolowanie.Młodzieżwspołeczeństwachprzemysłowychmożespędzać
dwadzieścia albo i więcej lat, przyswajając sobie wiedzę podstawową, zanim
podejmie odpowiedzialność dorosłego. W społeczności pionierów nie można
sobiepozwolićnatakiemarnowanieczasu.
— Alewciążniektórzymoglibynieśćkaganekwiedzy—upierałsięRoberts.
— Przez jakiś czas, tak — zgodził się z powagą Plekhanov. — Ale potem
pojawisięniechęćwstosunkudononkonformistów,świrów,którzyspędzajączas
nad książką, unikając pracy wraz z całą grupą. Pewnego dnia budzą się i
stwierdzają,żezostaliusunięcizgrupy.Oileniktimprzedtemniedałpogłowie.
13
— Ale w końcu grupa opanowuje na tyle środowisko, że minimalny czas
wolnyodpracyznówstajesięmożliwy.Niedlakażdego,oczywiście—wywody
PlekhanovaponurymtonemuzupełniłJoeChessman.
— I wtedy pojawia się ksiądz; pojawia się wódz; pojawia się sprytny
manipulator, który namową lub siłą zajmuje pozycję pozwalającą na uniknięcie
harówki—włączyłsięzpowrotemAmschelMayer.
— Bezludzidysponującychwolnymczasemspołeczeństwoulegastagnacji
—zauważyłrozsądnieChessman.—Jeśligrupamasięrozwijać,ktośmusimieć
czasnamyślenie.
— To oczywiste — zgodził się Mayer. — Byłbym ostatnim, który by się
upierał,żeklasywyższejedyniepasożytują.
— Odchodzimyodtematu—zrzędliwiestwierdziłPlekhanov.—Bezwzględu
na kiepsko uzasadnione zdanie Mayera, jest całkiem oczywiste, że tylko
kolektywna gospodarka może doprowadzić planety Rigela do osiągnięcia
poziomukulturyindustrialnejwczasietakkrótkimjakpołowastulecia.
— Plekhanov, popatrz na naszą własną historię. — Amschel Mayer
zareagował zgodnie z przewidywaniem. — Największe osiągnięcia ludzkości
powstaływwarunkachwolnejkonkurencji.
— Nocóż...—zacząłChessman.
— Udowodnijto!—wykrzyknąłPlekhanov.—Twojetakzwanewolnekraje,
Anglia,Francja,StanyZjednoczonerozpoczęłyswojąrewolucjęprzemysłowąna
początku dziewiętnastego wieku. Sto lat potrzebowały, żeby osiągnąć to, co
Sowiecizrobiliwpięćdziesiąt,wnastępnymstuleciu.
— Zaraz, zaraz — zagotował się Mayer. — Wszystko ładnie, ale Sowieci
moglikorzystaćzosiągnięćdokonanychwwolnychkrajach.Osiągnięcianauki,
technologieprzemysłowepodanoimnatalerzu.
— Moim zdaniem, najszybsze uprzemysłowienie uzyskuje się pod rządami
autorytatywnymi, korzystając z osiągnięć bardziej zaawansowanych kultur —
wtrąciłspokojnymtonemMartinGunther,specjalista,siedzącycichodotejpory.
— Weźmy Japonię. W 1854 roku komodor Perry otworzył ją na handel
zagraniczny. W 1871 został zlikwidowany feudalizm i przy zachęcie własnego
rządu, z wykorzystaniem najbardziej zaawansowanych technologii, Japonia
zaczęłasięuprzemysławiać.Takszybko,żenawetspowodowałotokonsternację
wśród państw, które od początku wspierały ją w tych dążeniach. — Gunther
uśmiechnął się ironicznie. — Do 1894 roku była już zdolna do przeprowadzenia
zwycięskiej wojny z Chinami, a w 1904 roku rzuciła carską Rosję na kolana. W
ciągutrzydziestupięciulatzfeudalizmuawansowałanaświatowąpotęgę.
— To paternalistyczne przewodnictwo i pozwolenie na niekontrolowaną
konkurencję,częstonieprzynosirezultatów—zuporemkontrargumentowałJoe
Chessman.—WeźmynaprzykładIndiepowyzwoleniuspodpanowaniaAnglii.
Próbowałysięuprzemysłowićimiaływsparcieodwszystkichwolnychnarodów.I
co?
14
Plekhanovprzechyliłsiędoprzoduiprzejąłpiłkę.
— Tak! To jest klasyczny przykład. Porównajcie Indie i Chiny. Chiny swój
przemysł rozwijały planowo. Bez żadnej głupawej wolnej konkurencji. W ciągu
dziesięciulatzadziwiłyświatswoimpostępem.Wciągudwudziestu...
— Tak?—zapytałspokojnieStevens.—Alezajakącenę?
Plekhanovodwróciłsiędoniego.
— Zakażdącenę!—ryknął.—Wciągujednegopokoleniawyeliminowano
w Chinach głód, powodzie, analfabetyzm, wojującą szlachtę i wszystkie inne
nieszczęściagnębiącetenkrajwciągucałejhistorii.
— To,czyprzyswoimniekwestionowanymrozwojuwyeliminowaliwszystkie
chińskienieszczęścia,jest,proszępana,dyskusyjne—powiedziałStevens.
Plekhanovjużmiałwyryczećswojąwściekłąodpowiedź,gdyAmschelMayer
poderwałsięgwałtownienanogiiuniósłrękęuciszającwszystkich.
— Mampomysł,jakrozstrzygnąćnaszspór!
Plekhanovpopatrzyłnaniegogroźnie.
— Pamiętacie,copowiedziałkoordynator?—kontynuowałzpodnieceniem
Mayer.—Naszawyprawajestpierwszątegotypu.Nawetjeślipopełnimyjakieś
błędy, to i tak będą one nieocenione. Naszym zadaniem jest nauczyć się, jak w
ciąguokołopółwieczaprzywrócićspołeczeństwodofazyindustrialnej.
Zebrani w mesie popatrzyli na niego ponuro. Jak dotąd nie powiedział nic
nowego.AleMayernietraciłentuzjazmu.
— Jak dotąd, w naszej dyskusji braliśmy pod uwagę dwie podstawowe
strategie rozwojowe. Ja jestem zwolennikiem systemu wolnorynkowego, a moi
uczenikoledzysązdania,żesilnepaństwoigospodarkaplanowa,niemówiącjuż
totalitarna, będzie efektywniejsza. — Zrobił dramatyczną przerwę. — I bardzo
dobrze.Moimzdaniempowinniśmyspróbowaćobydwu.
Popatrzylinaniegobezwyrazu.
— Mamy dwie planety — powiedział z niecierpliwością. — Na różnym
stopniurozwoju,toprawda,alenietakbardzo,jaktosięwydaje.Nodobrze,więc
ośmiuznasweźmieGenuę,apozostałychośmiuTexcoco.
— Taaak?—huknąłPlekhanov.—Aktóragrupaweźmie„Pedagoga”zjego
biblioteką,laboratoriami,warsztatami,zbronią?
Mayerznieruchomiałnachwilę,alewtrąciłsięJoeChessman.
— To żaden problem. Zostawimy go na orbicie wokół Rigela. Mamy dwa
małelądownikiplanetarne.Każdagrupadostaniejedenibędzienimmogłalataćw
tę i z powrotem. W ten sposób obie grupy będą miały dostęp do statku, kiedy
tylkozajdziepotrzeba.
— Proponuję,żebyspotykaćsięnaokresowychkonferencjach—powiedział
Plekhanov.—Powiedzmy,codziesięćlat,żebyporównaćwnioskiiskorygować
planywraziekonieczności.
— No tak, ale instrukcje koordynatora niczego takiego nie przewidują —
15
zmartwiłsięNattRoberts.—Toznaczypodziałunaszychsił.
— MójdrogiRobertsie—uciąłkrótkoMayer—dostaliśmycarteblanche.
Tomydecydujemyoprocedurze.Wtensposób,przecież,uzyskamydane,które
wymagałybydwóchekspedycjitakichjaknasza.
— Ja biorę Texcoco — zrzędliwie oznajmił Plekhanov, akceptując plan w
całości.—Jestbardziejzacofana,alepodmoimkierownictwemwciągupółwieku
osiągniewiększyrozwój,zapamiętajcietosobie.
— Słuchajcie — powiedział Martin Gunther. — A mamy po dwóch
specjalistów w każdej dziedzinie, żeby można było utworzyć dwie
samowystarczalneekipy?
— Dobrze to ująłeś, drogi Martinie — powiedział Amschel Mayer,
promieniejączadowoleniemztego,żejegoplanzostałprzyjęty.—Zapomniałeś
jednak, że nasze szkolenie było tak ustawione, żeby każdy z nas miał kilka
specjalności. Tak na wszelki wypadek, gdyby w ciągu tych kilkudziesięciu lat
komuś z nas coś się przydarzyło. Poza tym, biblioteka „Pedagoga” jest
wystarczająca do tego, żeby każdy piśmienny człowiek mógł nabyć efektywną
wiedzęwzakresieniezbędnymnaplanetachRigela.
16
III.
ZasteramilądownikaplanetarnegozasiadłJoeChessman,obokniegoLeonid
Plekhanov,azanimisześciupozostałychczłonkówekipy.OkrążyliTexcocodwa
razynadużejwysokości,apotemjeszczeczteryrazynaniskiej.Obecniebylina
wysokości,zktórejmożnadostrzecgołymokiemwytworydziałalnościczłowieka.
— Nomadzi—mruknąłPlekhanov.—Nomadziiwieśniacy.
— Kilkadziesiąt ośrodków miejskich — powiedział Chessman. — Ten, kto
porównałnajbardziejzaawansowanynaróddoAzteków,miałrację,jeślipominąć
fakt,żezamieszkująraczejterenywzdłużrzekniżnapłaskowyżach.
— SąpewnepodobieństwadoEgipcjaniSumerów—powiedziałPlekhanov.
Spojrzałprzezswojemięsisteramięnatechnikafotografującegoterennadktórym
przelatywali.—Jaktampostępujenaszakartografia,Roberts?
NattRobertsodwróciłsięodcelownikakamery.
— Mamjużwiększośćtego,conamnaraziepotrzebne,sir.
PlekhanovodwróciłsiędoChessmana.
— To lećmy do ich głównego miasta, tego z piramidą. Pierwszy kontakt
zrobimytam.Podobamisię,żemająnadwyżkęsiłyroboczej.
— Nadwyżkęsiłyroboczej?—zapytałChessman,zmieniająckurs.—Skąd
panwie?
— Piramidy—huknąłPlekhanov.—Zawszeuważałem,żetakieprojektyjak
piramidy, czy to na Jukatanie czy w Egipcie, miały na celu dać ludziom zajęcie.
Hierarchia religijna, czy inna rządząca klika, zapewniała ludziom pracę i w ten
sposóbodciągałaichodwszelakichszkodliwychzainteresowań.
Chessmanustaliłprędkośćiodprężyłsię.
— Rozumiemichpunktwidzenia—powiedział.
— A ja się z tym nie zgadzam — stwierdził poważnie Plekhanov. —
Społeczeństwo budujące piramidy jest statyczne. Z tego względu w każdym
społeczeństwie, które ucieka się do organizowania prac, mających dać zajęcie
ludności,dziejesięcośzasadniczozłego.
— Alejaniepopieramtejidei—odparłkwaśnoJoeChessman.—Poprostu
rozumiempunktwidzeniakapłanów.Zrobilicośfajnegodlasiebieiniechcątego
17
stracić.Toniejedynyprzypadek,gdygrupawsiodlepowstrzymujepostęp,żeby
się w nim utrzymać. Księża, właściciele niewolników, feudalni baroni czy
biurokracizdwudziestowiecznychpaństwpolicyjnych–rządząceklikinigdynie
zrezygnujądobrowolniezwładzy.
BarryWatsonwychyliłsiędoprzoduiwskazałpalcemwdółnaprawo.
— Tamjestrzeka—powiedział.—Atamichstolica.
Niewielkikosmolotobniżyłlot,zmniejszającprędkość.
— Nacentralnymplacu?—zapytałChessman.—Tochybaichbazar,sądząc
zilościludzi.
— Na to wygląda — mruknął Plekhanov. — Tam, przed tą największą
piramidą.Pozostaniemynapokładziedojutrarana.
— Adlaczegotam?—zdziwiłsięNattRoberts,odkładającswojąkamerę.—
Tamjestpełnoludzi.
— Bo ja tak powiedziałem! — huknął Plekhanov. — Pierwsze wrażenie jest
najważniejsze. Nasza latająca maszyna jest bez wątpliwości pierwszą jaką tu
widzą. Powinniśmy im dać czas na oswojenie się z tym i zebranie komitetu
powitalnego. Od samego początku potrzebny jest nam ktoś z samego szczytu
władzy.
— Odpowiednik cesarza Montezumy spotyka Corteza, tak? — powiedział
BarryWatson.—Czerwonydywannapowitanie.
Lądownik „Pedagoga” obniżył się powoli ponad placem, jakieś pięćdziesiąt
jardów od bogato zdobionej piramidy, szerokiej na kilkaset stóp i zwieńczonej
niewielkimbudynkiemświątyni.
Chessmanprzeciągnąłsięiwstałodsterów.
Mógłbyś być trochę lepszy z antropologii, Barry — powiedział. — Cesarz
Montezuma i cesarstwo Azteków istniało jedynie w wyobraźni Hiszpanów. —
Wyjrzał przez jeden z masywnych iluminatorów. — A sądząc z wyglądu tego
miasta, mamy prawie idealną kopię azteckiego społeczeństwa. Z pewnością nie
znająnawetkoła.
Całaósemkaskupiłasięprzyiluminatorach,chłonącwidokotaczającegoich
prymitywnego miasta. Plac wyludnił się podczas lądowania i teraz kilka tysięcy
zapełniającychgoprzedtemobywatelizerkałozestrachemzwylotówulicialejek.
— Spójrzcie na nich — zawołał Cogswell, młody zapalczywy technik. —
Minie kilka godzin, zanim zbiorą dosyć odwagi, żeby podejść. Miał pan rację,
panie doktorze, gdybyśmy zostawili teraz prom, zrobilibyśmy z siebie głupców,
próbującnakłonićkogokolwiekznichdorozmowy.
— Comasznamyśli,mówiąc,żeniebyłocesarzaMontezumy?—zwróciłsię
WatsondoJoeChessmana.
— Hiszpanie,którzydotarlidoMeksyku,będącraczejosiłkaminiżuczonymi,
nie rozumieli tego, co widzą — odpowiedział Chessman, koncentrując się na
widoku zewnętrznym. — Zanim na scenie pojawili się jacyś kompetentni
18
świadkowie, społeczeństwo Azteków już zostało zniszczone. Konkwistadorzy,
którzy próbowali opisywać Tenochtitlán, źle go zinterpretowali. Pochodzili ze
świata feudalnego i próbowali scharakteryzować Azteków w tych samych
kategoriach. Na przykład, duże indiańskie wspólne domy uważali za pałace. A
przecież,Montezumabyłwkońcudemokratyczniewybranymwodzemwojennym
konfederacjitrzechplemiondominującychmilitarniewdolinieMeksyku.Niebyło
to imperium, bo społeczeństwo Indian opierało się na strukturze klanowej i nie
potrafiło asymilować podbitych ludów. Armia Azteków brała łupy i chwytała
jeńców, by ich poświęcić, ale nie było żadnego sposobu, żeby przekształcić
pokonanychwrogówwczęśćwłasnegonarodu.Nieosiągnęlijeszczetegoetapu
zaawansowaniaspołecznego.Inkowiemoglibyichnauczyćparurzeczy.
— A poza tym — pokiwał głową Plekhanov — Hiszpanie to byli okropni
łgarze. Chcąc zaimponować królowi Hiszpanii Cortez bardzo mocno mijał się z
prawdą. Czytając jego raporty, można by pomyśleć, że pueblo Meksyk liczyło
ponad milion mieszkańców. Tymczasem już trzydzieści tysięcy byłoby dużą
liczbą
. Bez rozwiniętego rolnictwa i z ich prymitywnym transportem nie mieli
szansnawyżywieniewiększegomiasta.
Z jednej z ulic wychodzących na plac wyszedł wysoki tubylec o wojskowej
posturzeipodszedłnadwadzieściastópdokosmolotu.Spoglądałnaniegoprzez
pełnedziesięćminut,poczymokręciłsięnapięcieiodmaszerowałzpowrotemw
kierunku jednego z nijakich kamiennych budynków okalających plac ze
wszystkichstronzwyjątkiemtej,którązajmowałapiramida.
— Teraz,gdyprzełamanezostałypierwszelody,zaparęgodzindzieciakibędą
wydrapywaćswojeimionawnaszymposzyciu—zachichotałCogswell.
***
Rano,dwie,trzygodzinypoświcie,zaczęlisięprzygotowywaćdowyjścia.Z
całejekipyjedyniePlekhanovbyłbezbroni.JoeChessmanmiałciężkipistoletw
kaburze u pasa. Pozostali byli wyposażeni w pistolety maszynowe. O bardziej
niszczycielskąbrońbyłotrudnoztegopowodu,żegdywkońcuustanowionona
Ziemirządświatowy,odwiecznywyścigzbrojeńodszedłwzapomnienie.
Chessman,którymiałdowodzićludźmiwygłosiłkrótkąinstrukcję:
— Jeśli pojawi się jakiś problem, pamiętajcie, mamy ucywilizować planetę z
niemalmiliardemmieszkańców.Życieiśmierćkilkuosobnikówniemaznaczenia.
Oceniajcienasząsytuacjęnaukowo,bezemocji.Gdybędziekonieczneużyciesiły,
mamy prawo i możliwości, by to zrobić. MacBride, zostajesz na statku. Zamknij
włazizajmijstanowiskozakarabinemmaszynowym.
19
Tubylcyjakbysiędomyślali,żezałoganiebiańskiegostatkuzarazsiępokaże.
Na placu tłoczyło się kilka tysięcy osób. Wojownicy, uzbrojeni we włócznie i
okute brązem maczugi, powstrzymywali zuchwalszych z tłumu, próbujących
podejśćzbytblisko.
Włazotworzyłsięistalowytrapwysunąłsięnazewnątrz.Pierwszyzszedłna
dół potężny Plekhanov, a zaraz za nim Chessman. Potem pozostali: Watson,
Roberts,Stevens,HawkinsiCogswell.Ledwozdążylisformowaćzwartągrupęu
stóp trapu, gdy szeregi tubylców rozstąpiły się i ruszyła w ich kierunku grupa
będąca w oczywisty sposób oficjalną delegacją. Z przodu szedł wysoki
mężczyznawśrednimwieku,aobokniego,zkamiennątwarzą,jegoreplika–bez
wątpieniasyn.
Zanimi,różnieprzyodziani,pozostaliczłonkowiedelegacji:wojskowi,kapłani,
lokalniurzędnicy–przynajmniejtakmożnabyłosądzićzwyglądu.
Dziesięć stóp przed przybyszami zatrzymali się. Przywódca zaczął mówić
całkiemzrozumiałymamero-angielskim.
— Jestem Taller, chan całego Ludu. A wy musicie przybywać z Pierwszej
Ziemi. Nasze legendy wspominają o was. Witajcie na Świecie — oznajmił, po
czymzprymitywnąelegancjąwykonałgestpowitalny.—Wczymmożemywam
pomóc?
— TaplanetanazywasięTexcoco—oświadczyłPlekhanovkategorycznym
tonem. — Mieszkańców będziemy więc nazywać Texcocanami. Masz rację,
przybywamy z Ziemi. Mamy polecenie, żeby was ucywilizować, wprowadzić
zdobycze nowoczesnych technologii, przygotować do przyłączenia się do
wspólnoty planet. — Spojrzał obojętnie na piramidę, świątynie i duże budynki
wspólnych kwater mieszkalnych. — Nazwiemy to miasto Tula, a jego
20
mieszkańcówTulanami.
Taller popatrzył na niego zaaferowany, uświadamiając sobie arogancki ton
tegooświadczenia.
— Mójsynu,myjesteśmynajbardziejrozwiniętymludemna...Texcoco—z
łagodnym napomnieniem odezwał się do Plekhanova człowiek ze świty chana
ubrany w szary powiewający płaszcz. — Uważamy się za cywilizowanych.
Chociaż...
— Nie jestem twoim synem, starcze — ryknął Plekhanov. — A do bycia
cywilizowanymi sporo wam jeszcze brakuje. Zaprowadźcie nas do budynku, w
którym moglibyśmy porozmawiać bez tego całego tłumu gapiącego się na nas.
Niemożemytutakstaćwnieskończoność.Jestmnóstwopracydozrobienia.
— TojestMynor,arcykapłanLudu—powiedziałTaller.
— Lud oczekuje przy takich okazjach ceremonialnych obchodów —
powiedział kapłan, kłaniając się. — Jesteśmy gotowi złożyć odpowiednią ofiarę
bogom.Pojejdokonaniuogłosimyświęto.Apotem...
Ponaglanyprzezwojownikówtłumrozstąpiłsię,ukazującpodnóżepiramidy,a
przy niej grupę mężczyzn i kobiet ubranych jedynie w przepaski na biodra i
będących,nieulegałowątpliwości,jeńcami.
Plekhanovruszyłwichkierunku.JoeChessmanposzedłobokniego,zprawej
strony, nieco z tyłu. Jeńcy stali wyprostowani, ze spokojem przyjmując swoją
sytuację.
— Maciezamiarichzabić?—zapytałPlekhanov,utkwiwszywzrokwTallerze.
— OniniesąLudem—wyjaśniłchan.—Tosąjeńcywzięcipobitwie.
— Ichżyciausatysfakcjonująbogów—powiedziałMynor.
— Niemażadnychbogów,alepewnietowiesz—powiedziałkategorycznym
tonemPlekhanov.—Niebędzieszjużnigdypoświęcałwięźniów.
Texcocaniecałkiemzaniemówili.JoeChessmanpołożyłrękęnaswojejbroni.
TenruchnieumknąłsynowiTallera,oczymusięzwęziły.
ChanpopatrzyłtwardonaPlekhanova.
— Naszsposóbżyciazaspokajanaszepotrzeby.Co,wedługwas,mielibyśmy
zrobićztymiludźmi?Tosąnasiwrogowie.Jeślipuścimyichwolno,znówbędą
walczyćprzeciwkonam.Ajeślizamkniemyichwwięzieniu,będziemymusieliich
karmić. My... Tulanie... nie jesteśmy biedni i mamy mnóstwo żywności. Bo
jesteśmy Tulanami. Ale nie możemy karmić wszystkich jeńców wziętych do
niewolipodczaswojen.
— Od dzisiaj będzie inna polityka — powiedział sucho Joe Chessman. —
Każemyimpracować.
— Możepozwolisz,Chessman,żetojawyjaśnięnaszestanowisko—huknął
na niego Plekhanov, po czym zwrócił się do Tulan: — Do rozwoju tej planety
będziemy potrzebowali siły roboczej w postaci każdego mężczyzny, kobiety i
dzieckazdolnegodopracy.
21
— Możemaszrację,żepowinniśmypójśćwjakieśmniejpublicznemiejsce—
powiedział Taller. — Więc chodźmy! — Powiedział kilka słów do dowódcy
wojowników,którynatychmiastzacząłwykrzykiwaćrozkazy.
***
Chanprowadził,PlekhanoviChessmanszliobokniego,apozostaliZiemianie
zarazzanimi,trzymającskryciebrońwgotowości.ArcykapłanMynor,synTallera
orazpozostalioficjeleTulanszliztyłu.
W pomieszczeniu, sprawiającym ewidentnie wrażenie sali tronowej w
oficjalnej rezydencji Tallera, przybyszy usadzono wygodnie na stołkach
nakrytych futrami. Kilkoro nastoletnich Tulan rozniosło zimne napoje podobne
dokakao,wydającesięmiećsłabewłasnościpobudzające.
Było jasne, że Taller nie został chanem najbardziej rozwiniętego narodu na
Texcocotylkoprzezprzypadek.Starannieterazrozważałdalszepostępowanie.Nie
wiedział,jakocenićsiłętychobcychzkosmosu.Niechciałzostaćpostawionyw
sytuacji,gdynagle,kuswemużalowi,toodkryje.
— Utrzymujecie,żechceciewprowadzićdużezmianydożyciaLudu—zaczął
ostrożnie.
— Do życia wszystkich Texcocan — odpowiedział Plekhanov. — Wy,
Tulanie,jesteściejedyniepierwsi.
Mynor,starykapłan,pochyliłsiędoprzodu.
— Alepoco?—zapytał.—Niechcemyżadnychzmian,cokolwiekmiałoby
tobyć.Chanjużpozwoliłwamsięwtrącićwnaszemodlitwydobogów.Tobędzie
miało...
— Bądź cicho, starcze — warknął Plekhanov. — I nie waż się wspominać
więcej waszych, tak zwanych, bogów. A wy wszyscy słuchajcie. Nie wiem, jak
wielezhistorii uwas sięzachowało, alebyćmoże niewszystko będziedlawas
nowością.
Tysiąc lat temu założono tutaj, na Texcoco, kolonię złożoną ze stu osób.
Prześledzeniemjejdziejówwciągutychstulecizajmąsiękiedyśuczeni,aleteraz
leży to poza naszym zainteresowaniem. Ta ekspedycja została wysłana, by
ponownienawiązaćzwamikontaktwchwili,gdyzaludnicieplanetęiosiągniecie
poziom niezbędny do przetrwania. Naszym podstawowym zadaniem jest
modernizacja waszego społeczeństwa, doprowadzenie go do poziomu kultury
przemysłowej.
WzrokPlekhanovaspocząłnasynuTallera.
— Tychybajesteśżołnierzem?—zwróciłsiędoniego.
— To jest Reif, mój najstarszy — powiedział Taller. — Według naszych
obyczajówzajmujedrugiezkoleistanowiskowdowodzeniuarmią.Ja,jakochan,
jestempierwszy.
22
— Tak, jestem żołnierzem —
zimno odpowiedział Reif. — Wahał
sięprzezchwilę,poczymdodał:—I
pragnęumrzećwobronieLudu.
— W takim razie — huknął
Plekhanov — jako żołnierz będziesz
zainteresowany tym, że pierwszym
etapem naszego działania będzie
zjednoczenie wszystkich narodów i
plemiontejplanety.Toniejestmałe
zadanie.Będzieszmiałzajęcie.
— Z pewnością sobie żartujesz
—
powiedział
Taller.
—
Lud
prowadzi wojny od tak dawna, jak
tylkonotujątokronikarzeinigdynie
był taki silny jak teraz, nigdy
większy. Ale podbić cały świat? Z
pewnościąsobieżartujesz!
Plekhanov parsknął pogardliwie.
Spojrzał na Barry'ego Watsona,
chudego młokosa, opierającego się
niedbale o ścianę, niemniej z
pistoletem maszynowym gotowym
doużycia.
— Watson, ty jesteś naszym
ekspertem od spraw militarnych.
Maszjużjakiśpoglądnatęsprawę?
— Tak, sir — odpowiedział
niedbale Watson. — Dopóki nie
będziemy mogli w pełni zaopatrzyć
sięwbrońzżelazaipalną,proponuję
dla
ich
piechoty
macedońską
falangę.Mająkonie,alewyglądana
to, że koło wyszło z użycia.
Wprowadzimywięcrydwany,atakże
ciężkie
wozy,
żeby
usprawnić
logistykę.Wprowadzimyrównieżsiodłozestrzemionami.Mamdokładneanalizy
metoddziałaniakażdegodowódcykawalerii,odTamerlanadoJebaStuarta.Tak,
sir,mamkilkapomysłów.
Plekhanovściągnąłswojegrubewargi.
— Odsamegopoczątkubędziemypotrzebowaćsiłyludzkiejnaskalę,ojakiej
tutaj nikt wcześnie nawet nie marzył. Przyjmiemy politykę ekspansji. Ci, co
przyłączą się do nas dobrowolnie, będą członkami Państwa ze wszystkimi
23
przywilejami.Ci,którzystawiąopór,zostanąjeńcamiwojennymiibędąużycido
ciężkichrobótnadrogachiwkopalniach.Ponieważjednakludziepracująlepiej,
mająccelprzedsobą,każdywięzieńzostanieuwolnionyistaniesięobywatelem
Państwapodziesięciulatachtakichrobót.
Odwróciłsiędoswoichpodwładnych.
— Roberts i Hawkins, wy od jutra poszukujecie najbliższych, łatwych do
wydobycia złóż żelaza i węgla. Nasza pierwsza ekspedycja wojskowa zostanie
skierowana w to miejsce. Chessman i Cogswell, wy zbierzecie najlepszych
rzemieślnikówizaczniecie ichuczyć podstawowychelementów nowoczesności,
takichjakkoło.
— Mówisz o postępie, ale jak dotąd wszystko, co powiedziałeś, dotyczy
główniewojnyitonatakąskalę,żeobawiamsię,iżwieluzLudujejnieprzeżyje
—powiedziałspokojnieTaller.—Iojakipostępcichodzi?Mamywszystko,co
jestnampotrzebne.
Plekhanov przerwał mu krótkim ruchem ręki. Wskazał widoczne na ścianie
hieroglify.
— Jakdługotrzebasięuczyćtegopisma?—zapytał.
— To jest tajemna umiejętność znana jedynie kapłanom — odpowiedział
arcykapłanMynor.—Wybraniprzezdziesięćlatprzygotowująsię,żebyzostać
skrybą.
— Nauczymy was nowych sposobów, dzięki którym każdy obywatel
Państwawciągurokunauczysięczytaćipisać.
Tulaniegapilisięnaniegowzdumieniu.
Podniósł się ciężko i podszedł do Robertsa, wyciągnął mu z pochwy długi
sztylet, który tamten nosił na biodrze i ciął z zamachem kamienną kolumnę,
wyrąbujączniejsporykawałek.PodałbrońReifowi,któremuzaświeciłysięoczy.
— Jakich metali używacie? Miedź, brąz? Tak sądzę. No dobrze, to jest stal.
Odjutrawchodziciewepokężelaza.
— Czywasikapłanizajmująsięrównieżzdrowiemtwojegoludu?—warknął,
zwracającsiędoTallera.—Czyichkuracjeniepolegająnaodczynianiuurokówi
stosowaniukilkuziółznalezionychnapustyni?Gwarantujęci,żewciągudekady
pozbędziemysięwszystkichwaszychważniejszychchorób.
— Możecoinnegobędziedlawasbardziejprzekonywujące.—Odwróciłsię
wkierunkukapłana.—Ilemaszlatstarcze?
— Sześćdziesiątcztery—odpowiedziałzpowagąMynor.
— Ajamamdwieścietrzydzieścitrzy—oznajmiłgburowatoPlekhanov,po
czymkiwnąłrękąnaStevensa.—Tyjesteśwśródnasnajmłodszy.Ilemaszlat?
— Stotrzynaście,skończęwprzyszłymmiesiącu—uśmiechnąłsięStevens.
Mynor otworzył usta, ale nic nie mówiąc, zamknął je ponownie. Żaden
człowiektutajniemógłprzedłużyćswojejmłodości.Poczułsięnaglestary,bardzo
stary.
24
PlekhanovznówodwróciłsiędoTallera.
— Wszystko,cowamoferujemy,jestpozawaszązdolnościąrozumienia.Nie
musicie nic chcieć. Damy wam zdrowie. Damy wam postęp we wszystkich
dziedzinach Uwolnimy waszych obywateli od znoju, wykształcimy ich, damy im
możliwość rozkoszowania się intelektualną ciekawością. Otworzymy gwiazdy
przednimi.WszystkotozapewniwamprzyszłePaństwo.
NachanieTuliniezrobiłotowrażenia.
— Tak mówisz, człowieku z Pierwszej Ziemi, ale żeby to osiągnąć chcesz
zmienićcałenaszeżycie.Anamtakieżycieodpowiada.Jesteśmytuszczęśliwi...
w...Tula.Ijacitomówię.Jestwasjedynieośmiu,anasjestwielu.Niechcemytu
twojego...Państwa.Wracajcie,skądżeścieprzybyli.
— Chcecie czy nie, te zmiany zostaną dokonane — Plekhanov potrząsnął
głową.—Jeśliniebędzieszznamiwspółpracował,znajdziemykogośinnego,kto
będzie.Jaciradzętozrobić.
Tallerwstałzniskiegostołka,naktórymsiedział.
— Wysłuchałemcięiniespodobałomisię—powiedział.—Jestemchanem
całegoLudu.Opuśćciewięcnaswpokojualbopolecęmoimwojownikom...
— Joe—powiedziałPlekhanovznudzonymtonem.—Watson!
Joe Chessman wyjął swój ciężki pistolet z kabury i strzelił dwa razy. Huk
wystrzałówodbiłsięgromemwograniczonejprzestrzeni,ogłuszającwszystkichi
przerażając Tulan. Jasna czerwień zabarwiła płaszcz chana, nie upiększając go
bynajmniej.Jasnaczerwieńzachlapałapodłogę.
Leonid Plekhanov popatrzył zaskoczony na swojego zastępcę, po czym
zwilżyłjęzykiemgrubewargi.
— Joe — powiedział, pryskając śliną. — Nie to miałem... Nie sądziłem, że
jesteśtaki...popędliwy.
— Musimy ich odpowiednio ustawić od samego początku, już teraz —
warknąłJoeChessman.—Inaczejnigdysięniepodporządkują.Watson,Roberts,
zabezpieczcie drzwi. — Odwrócił się do pozostałych. — Cogswell, Hawkins,
Stevens,pilnujcieokien.
Tallerleżałbezwładnienapodłodze.PozostaliTexcocaniespoglądalinajego
ciałowniemymprzerażeniu.
ZwyjątkiemReifa.
SynTallerapochyliłsięnachwilęnadciałemswojegoojca,poczymspojrzał
wgórę,naPlekhanova.Wargimuzbielały.
— Onnieżyje—powiedział.
— Nieżyje—przyznałLeonidPlekhanov,zbierającsięwsobie.
Chłodna twarz Reifa pozostała bez wyrazu. Popatrzył na Joe Chessmana
stojącegoobojętniezboku,zpistoletemwdłoni.
— Możeciewyposażyćmoichżołnierzywtakąbroń?—zapytał.
25
— Takimamyzamiar—odpowiedziałPlekhanov.—Wswoimczasie.
Reifwyprostowałsię.
— Przedstawię wasz plan do zatwierdzenia przywódcom klanów. Teraz ja
jestemchanem.MożeszmiopowiedziećcoświęcejotymPaństwie.
2.
ObecnieliczbęmieszkańcówTenochtitlánuoceniasięnaok.100tys.mieszkańców.
26
IV.
Sierżant ustawił swój mały oddział jakieś ćwierć mili przed miastem. Oddział
liczyłjedyniedziesięciużołnierzy,alezatonieźleuzbrojonych:wkrótkiemiecze,
rusznice, kolczugi i stalowe hełmy. Mogli stawić czoła nawet dziesięciokrotnie
większejgromadziekupców.
Sierżant zdążył już, oczywiście, zajrzeć do butelki z winem, chociaż było
dopieropołudnie.
— Adokądtosięwybieracie?—zapytałnapastliwie.
Jadącynaczelegrupykupiec,niewysokichudymężczyzna,odzianywbogatą
szubę,dosiadałciężkiejkarejkobyły.
— DoBari,żołnierzu—odpowiedział.—Wyciągnąłzsakwypapier.—Mam
pozwolenie od barona Mannerheima na przejazd przez jego ziemie wraz z moimi
ludźmiimieniem.
— Niestety, mieszczaninie, nie umiem czytać. A co tam wieziesz na tych
mułach?—Napastliwośćprzerodziłasięwinteresowność.
— Rzeczyosobiste.Ijakjużmówiłem,mampozwolenienaichprzewózprzez
ziemie barona Mannerheima, nie będąc molestowanym przez jego poddanych.
Baronjestmoimprzyjacielem,zadowolonymzdarówjakieodemnieotrzymuje—
dodałzirytacją.
Jeden z żołnierzy chrząknął sceptycznie, sprawdził krzemień na zamku swej
broniipopatrzyłsugestywnienasierżanta.
— Jak powiedziałeś, kupcze, mój pan lubi dary. Wszyscy lubią dary?
Niestety,niktmnieowasniepowiadomił.Amamrozkazzatrzymywaćwszystkich
przybyszy na ziemiach barona i, w razie oporu, zabić, a potem skonfiskować
przewożonerzeczy.
Kupiecwestchnąłisięgnąłdosakiewki.Oczysierżantazabłysłyzchciwości.
Rękawynurzyłasięzdwomamałymimonetami.
— Jakpowiedziałeś—mruknąłgorzkokupiec—wszyscylubiądary.Zrobisz
mitenhonoriwypijeszwieczoremzamojezdrowiewtawernie?
Sierżant nie odpowiedział, wydął jedynie usta i pogłaskał rękojeść swojego
miecza.
27
Kupiecponowniewestchnąłijeszczerazsięgnąłdosakiewki.Tymrazemręka
wynurzyłasięzgarściąsrebrnychmonet.
— Jak można robić jakieś interesy, gdy co parę mil ktoś wyciąga rękę? —
narzekał,podająctamtemu.
— Niewyglądasznakogoś,ktogłoduje,mieszczaninie—warknąłsierżant.
— Możesz już jechać. Masz szczęście, że jestem dzisiaj zbyt leniwy, żeby
przetrząsnąć twoje rzeczy. A poza tym — wyszczerzył zęby — baron osobiście
rozkazałminieniepokoićcię.
Kupiec parsknął, uderzył piętami swego wierzchowca i poprowadził dalej
swoich ludzi, w kierunku miasta. Żołnierze popatrzyli za nimi, rechocząc z
zadowolenia.Tychpieniędzywystarczyimnawielednipijaństwa.
Gdyjużbylipozazasięgiemsłuchu,AmschelMayerobejrzałsięprzezramięi
zadowolonyuśmiechnąłsiędoJerome'aKennedy'ego.
— Ijaktowyszło,Jerry?—zapytał.
Tamtenzmarszczyłnoszudawanądezaprobatą.
— Zaczynapanpasowaćdotutejszychnormbardziejniżprawdziwykupiec.
Niemniej, żeby było jasne, cały czas trzymałem ich na muszce... hm... mojego
dobrzenaoliwionegopistoletu.
Mayerzmarszczyłbrwi.
— Tylko w ostatecznym wypadku, drogi Jerry. Gdyby baron znalazł
dziesięciu swoich ludzi zmasakrowanych na przedmieściach Bari, poderwałby
swojądrużynę,amyniechcemysięujawniaćnatymetapie.Przygotowaniazajęły
namprawierok.
Bramy portowego miasta były o tej porze otwarte, a strażnicy bezczynnie
leniuchowali.IchdowódcarozpoznałAmschelaMayeraiograniczyłsięjedynie
doskinieniagłowązszacunkiem.
Przybysze skierowali się wąską ulicą wybrukowaną kocimi łbami, omijając
tłumy w pobliżu centralnego rynku. Wstrzymali konie dopiero przed domem
większymibogaciejozdobionymniżsąsiednie.MayeriKennedyzsiedlizkoni,
pozostawiającjepodopiekąpozostałych.
Mayeruderzyłciężkąkołatkąwdrzwi.Otworzyłsięwąskiprzeziernikwcelu
szybkiegosprawdzeniatożsamości,poczymdrzwiotworzyłysięiMartinGunther
wpuściłichdośrodka.
— Wszyscyjużsą?—zapytałMayer.
Guntherskinąłgłową.
— Odśniadania.Niektórzysięniecierpliwią,zwłaszczabaronLeonar.
— Wporządku,Jerry—rzuciłMayerprzezramię.—Tuimtoprzekażemy.
Weszli do sali konferencyjnej. Wszystkie miejsca wokół ciężkiego
drewnianegostołubyłyzajęte.Większośćgościbyłaubranarówniebogatojak
gospodarz. Przeważnie byli to ludzie w średnim wieku, wszyscy oczekujący z
zainteresowanieminiewykazującyobjawówzaniepokojenia.
28
AmschelMayerzająłmiejsceuszczytustołu,aJeromeKennedysiadłobok
niego. Mayer rozmawiał już z każdym ze swoich gości z osobna, więc teraz
pochyliłsięiobjąłwzrokiemcałezgromadzenie.
— Myślę,żezdajeciesobiewszyscysprawęztego,żetagrupaskładasięz
dwudziestunajpotężniejszychkupcównakontynencie—zaczął.
Oldermanskinąłgłową.
— Właśnie zastanawialiśmy się nad celem, dla którego zebrałeś nas razem,
wielmożnyMayerze—powiedział,poczym,krzywiącsięzrozbawienia,dodał:—
Nie wszyscy tutaj jesteśmy przyjaciółmi. A właściwie, to niewielu tu jest
przyjaciół.
— Niemusiciewcalenimibyć—odpowiedziałostroMayer.—Alewszyscy
powinnizaakceptowaćpotrzebęwspółpracy.Wielmożnipanowie,właśniewracam
zRondy.Ichociażdobrzezapłaciłemtrzembaronomzaprawodoprzejazduprzez
ich ziemie, musiałem dać łapówkę na dwunastu rogatkach, musiałem zapłacić
wygórowaną opłatę za trzy przeprawy promowe i raz musiałem odeprzeć atak,
prawdopodobniebandytów.
— Którzyzpewnościąbyliżołnierzamimiejscowegobaronaizdecydowali,że
chociaż dałeś im łapówkę za przejazd, to wciąż się opłaca przetrząsnąć twoje
rzeczy—odezwałsięktośzrzędliwymgłosem.
— Dokładnie, wielmożni panowie — zgodził się Mayer. — I to jest właśnie
przyczynadlaktórejsięzebraliśmy.
— Nie rozumiem — powiedział czujnie Olderman, który ewidentnie przyjął
rolęrzecznikapozostałych.
— Genua,jeślipozwolicie,żeużyjętejnazwynaoznaczenienaszejplanety,
nigdy nie rozwinie się, jeżeli handel nie zostanie uwolniony od tych bandytów,
nazywającychsiebiepanamiibaronami.
Brwiwszystkichpodniosłysiędoliniiwłosów.Oldermanrozejrzałsięszybko
posali,apotemspojrzałnadrzwi.
— Zmiłujsię!—zawołał.—Służba.
— Mojasłużbajestzaufana—oświadczyłMayer.
Jedenzgościuśmiechnąłsięponuro.
— Wydajeszsięzapominać,wielmożnyMayerze,żejateżnoszętytułbarona.
Mayerpotrząsnąłgłową.
— Nie, baronie Leonar. Przecież zgadzasz się z tym, co powiedziałem.
Biznesmen, kupiec, producent na dzisiejszej Genui jest zaledwie tolerowany.
Gdyby nie to, że baronowie nie chcą się pozbywać takiego dobrego źródła
dochodów,wydoilibynasdosuchaprzezjednąnoc.
— Takie są koleje rzeczy. — Ktoś wzruszył ramionami. — Dobrze, że udało
namsięwywalczyć,wyprosićczyzałatwićłapówkamiteprzywileje,któremamy.
Każdezdwudziestunaszychmiastmanadanyprzywilej,którychroninasprzed
całkowitąruiną.
29
Mayerzakręciłsięzpodnieceniemwswoimfotelu.
— Oddzisiajrzeczyulegnązmianie.Jerry!Prasadrukarska.
JerryKennedyopuściłsalęnachwilę,poczymwróciłzMartinemGuntheremi
dwomasłużącymi.Naoczachzdumionychkupców,wcałkowitejciszy,podwładni
Mayeraustawiliprasęistojakzzestawemdwóchrodzajówczcionkiczternasto-
punktowej. Jerry uniósł wierszownik i zademonstrował, wyjaśniając. Gunther
puściłwobiegczcionki,żebywszyscymoglidokładnieobejrzeć,awtymczasie
jegokoledzyzłożylidwawiersze.Kennedywłożyłwierszedoformydrukarskiej,
zablokował, ustawił sztorcem i pokazał jak się nakłada tusz. Potem zamontował
formęwprasieuruchamianejnożnympedałem.Wziąłryzępapieruiszybkozaczął
podawać jeden arkusz po drugim. Gdy wszystkie zostały zadrukowane, przestał
naciskaćpedał,aGuntherrozdałwidzomwciążjeszczemokrewydruki.
Olderman zachmurzony w zdumieniu popatrzył na wydrukowane wiersze i
naglezezrozumieniemoblizałwargi.
— To zrewolucjonizuje przepisywanie książek. Dzięki temu będzie można
zabraćjezrąkkościoła.Mająctakąmaszynę,mógłbymzrobićstoksiążek...
Mayerpromieniał.
— Niesto,wielmożnypanie,astotysięcy!
Tamcispojrzelinaniegozezdumieniem.
— Stotysięcy—powiedziałktoś.—Niematyluludziumiejącychczytaćna
całymkontynencie.
— Ale będą — zapiał Mayer. — To jest jedna z naszych dźwigni, którą
chcemypodważyćwładzębaronów.Atojestkolejna.—OdwróciłsiędoRussa.
Wielmożny Russie, twoje miasto jest znane z produkcji dobrej stali, z mieczy i
zbroi,którewytwarzacie.
Russskinąłgłową.Byłtoniewysokiczłowiekwniesamowiciebogatymstroju.
— Mapanrację,wielmożnyMayerze.
— Tutaj mam opisaną nową metodę wytwarzania stali z surowego żelaza.
Będziemy to nazywać metodą Bessemera. Zasada polega na utlenianiu
zanieczyszczeńwwynikuprzepuszczaniapowietrzaprzezstopionymetal.
— Atwojemiastojestprzedewszystkimznanezdoskonałychtekstyliów.—
AmschelMayerzwróciłsiędoinnegozgości.—Jerry,przynieściezGuntherem
modelekrosnamechanicznegoiprzędącejjoasi
gdywyszlipowiedział:—Mojąintencjąjestpomócwamprzyspieszyćprodukcję.
Zdającsobieztegosprawę,docenicieautomatyczneczółenkotkackie,którezaraz
wamzademonstrujemy.
KennedyiGuntherwróciliwasyścieczterechsłużącychicałejmasysprzętu.
— Czuję się jak nauczyciel w szkole rzemiosła — mruknął Kennedy do
AmschelaMayera.
Pół godziny później Kennedy i Gunther uwijali się rozdając broszury
zachwyconymkupcom.
30
— Tabroszurazawieraszczegółykonstrukcjisprzętuiopisjegodziałania—
powiedziałKennedy.
Mayerściągnąłwargi.
— Wasiludzieniedadząradyprzyswoićsobiewszystkiegoodrazu,więcnie
będziemy ich poganiać. Potem na pewno zainteresuje was, między innymi,
przędącamulica
.
Skinąłsłużącym,żebyusunęliprasędrukarskąimaszynywłókiennicze.
— Przejdziemy teraz do prawdopodobnie najważniejszego urządzenia, które
chciałbymwamdzisiajprzedstawić.Zuwaginajegociężariwielkość,zrobiliśmy
jedyniemodel.Jerry!
JerryKennedypostawiłnamasywnymstolemałąmaszynęparową–genialną
w swojej prostocie – a do niej pół tuzina przystawek. W jednej chwili wszyscy
zgromadzili się wokół niego, rozentuzjazmowani jak grupa dzieciaków wokół
nowejzabawki.
— W imię najwyższego — wykrzyknął baron Leonar. — Czy wy zdajecie
sobie sprawę z tego, że ta maszyna może być użyta zamiast koła wodnego do
napędzaniakrosnapokazanegogodzinętemu?
WielmożnyRusspocierałwzamyśleniubrodę.
— To może być użyte do napędzania powozu — powiedział. — Wóz bez
koni.Niewiarygodne!
Mayer zachichotał w podnieceniu i klasnął w dłonie. Służący wszedł niosąc
nieznacznie przerobiony wózek-zabawkę. Martin Gunther wziął małą maszynę
parową i umieścił na wózku, szybko połączył ze sobą, po czym przerzucił
dźwignię. Wózek gładko ruszył do przodu, pierwszy mechanicznie napędzany
pojazdgenueńskiejrewolucjiprzemysłowej.
— Czytomiałeśnamyśli,wielmożnypanie?—MartinGuntheruśmiechnął
sięszczerzedoRussa.
Pół godziny później znów zasiedli za stołem. Przed każdym leżał stosik
broszurekzinstrukcjami,planamiischematami.
— Muszęwampokazaćjeszczejednourządzenie—powiedziałMayer.—I
chociażchciałbym,żebytoniebyłokonieczne,tojednakobawiamsię,żemuszę.
Zaprezentowałimnabójpistoletowykalibruczterdzieścipięć.JerryKennedy
rozdałkupcompróbki.Każdyznichwziąłnabójpalcamiioglądałzaintrygowany.
— Wielmożni panowie — powiedział Mayer. — Baronowie znają
zastosowanie prochu. Posiadają zarówno muszkiety jak i ładowane od przodu
armaty,którychużywająwwojnachmiędzysobą,atakżeokazjonalniedoataków
nanaszepodejrzewaneoniezależnośćmiasta.Tojestusprawnienietejbroni.Ten
przedmiot zawiera nie tylko ołowiany pocisk, ale również proch i zapalnik
powodującyjegowybuch.
Wyraźniebyłowidać,żenierozumieją.
— Jerry,zademonstruj—powiedziałMayer.
31
— Ten nabój może być użyty w różnej broni, niemniej, ta jest jedną z
najprostszych — — oznajmił Jerry Kennedy, wciskając jeden po drugim
dwadzieścianabojówdomagazynkapistoletumaszynowego.—Popatrzcieteraz
na sylwetkę człowieka narysowaną przeze mnie na drewnianej ramie w
przeciwległymkońcupokoju.—Nacisnąłspustiwystrzeliłpojedynczypocisk.
— Jakiś postęp w broni palnej w tym jest — zgodził się Olderman, kiwając
głową.—Ale...
— Jeślijednaknaprzeciwnasstaniewięcejniżjedenzłyfacet...—powiedział
Kennedy, po czym uśmiechnął się, przestawił pistolet na ogień ciągły i
wypełniając zamknięte pomieszczenie dźwiękowym Götterdämmerungiem
opróżniłmagazynekwkierunkutarczy,zamieniającjąwdrzazgiilatającekawałki
drewnazezniszczonychdesek.
Audytoriumsiedziałoosłupiałeiprzerażonepotejdemonstracji.
— Broń jest prosta w konstrukcji i każdy kompetentny rusznikarz może ją
zrobić. To wykazuje, wielmożni panowie, że wyposażając w nią swoich ludzi,
możeciesięniemartwićobezpieczeństwoprzedatakamiswoichmiastjakrównież
ikupieckichkarawanczystatków.
— Wierzymy w twoje dobre intencje, wielmożny Mayerze — powiedział
wstrząśnięty Russ. — Niemniej to tylko sprawa czasu, żeby baronowie
przeniknęli sekrety naszej broni. Nie da się tego utrzymywać zbyt długo w
tajemnicy.Awtedyznówbędziemynaichłasce.
— Wierzcie mi, wielmożni panowie — odrzekł sucho Mayer — że, jeśli to
okażesiękonieczne,postaramysięonowąbroń.Broń,wporównaniuzktórą,ta
będziedziecięcązabawką.
— Ta demonstracja oszołomiła nas, wielmożny Mayerze — podsumował
Olderman, podejmując znów swoją rolę rzecznika. — Podziwiamy twoje
możliwości, ale nie każ nam wierzyć, że to wszystko jest produktem jednego
umysłu.
— Boniejest—przyznałMayer.—Tosąwytworywieluumysłów.
— Alegdzie...?
Ziemianinpotrząsnąłgłową.
— Narazieniemogęwamtegopowiedzieć.
— Rozumiem — oczy Genueńczyka spoglądały na niego beznamiętnie. —
Pozostajewtakimraziekwestia:dlaczego?
— Tomożebyćdlawasteraztrudnedozrozumienia—powiedziałMayer—
ale wprowadzenie każdego z tych wynalazków będzie gwoździem do trumny
feudalizmu. Każdy z nich zwiększy albo produkcję, albo handel; a taki wzrost
doprowadzidoupadkufeudalnegospołeczeństwa.
— Takjakjużpowiedziałeś,mimożejestemlordem,mojeinteresysązgodnez
twoimi — powiedział baron Leonar, który wcześniej prawie się nie odzywał. —
Jestem przede wszystkim kupcem. Niemniej, nie jestem pewien, czy chcę zmian
jakieniosąteurządzenia.Szczerzemówiąc,wielmożnyMayerze,dzisiejszyświat
32
całkowiciemniesatysfakcjonuje.
— Obawiam się, że będziesz musiał podporządkować się tym zmianom. —
AmschelMayeruśmiechnąłsięironicznie.
— A czemuż to? — zapytał zimno baron. — Nie lubię jak mi kto mówi, co
mamrobić.
— Dlatego,drogibaronie,żenaplanecieGenuasątrzykontynenty.Obecnie
handel między nimi idzie niemrawo ze względu na niewystarczające możliwości
transportowe. Ale silnik parowy, który wam dzisiaj pokazałem wkrótce będzie
napędzałstatkiwiększeniżkiedykolwiektutajzbudowane.
— Acotomawspólnegozezmuszeniemnasdoużywaniatychurządzeń?—
zapytałRuss.
— Mato,żemoikoledzynapozostałychkontynentachpracowiciewdrażają
je również tam. Jeśli wy tego nie zaakceptujecie, z czasem konkurenci przejmą
waszrynek,przechwycąhandel,wyeliminująwaszinteresu.Wielmożnipanowie
— podsumował Mayer — modernizujcie się lub gińcie. Każdy odpowiada za
siebie,aostatnimizajmiesiędiabeł,jeślimożnaużyćpowiedzeniazinnejepoki.
Przezdłuższyczaspanowałomilczenie.
— Baronomsiętoniespodoba—stwierdziłwkońcuotwarcieOlderman.
— Oczywiście—wyszczerzyłzębyJerryKennedy.—Idlategopokazaliśmy
wampistoletmaszynowy.Niemaznaczenia,czyimsięspodobaczynie.
— Będąnaciski,żebyzapobiecwprowadzeniutegowyposażenia.
— Damysobieztymradę—powiedziałMayer,zzadowoleniemprzyjmując
wygodniejsząpozycjęwswoimfotelu.
— Kościółzawszestajepostroniebaronów—dodałRuss.—Mnisibędą
walczyćzinnowacjamizmieniającymiwyglądświata.
— Mnisizawszetakrobią—przyznałMayer.—Jakdużaczęśćmajątkujest
wrękachkościoła?
— Mnisisąnajwiększymiobszarnikamizewszystkich—powiedziałkwaśno
Russ.—Sądzę,żejednatrzeciagruntówichłopówpańszczyźnianychnależydo
kościoła.
— Notak—powiedziałMayer.—Musimysięzastanowićnadmożliwością
reformacji. Ale to później. Teraz chciałbym wyjaśnić jeszcze jeden powód, dla
którego was tu zebrałem. Wielmożni panowie, Genua będzie rozwijać się bardzo
szybko. Żeby przeżyć, będziecie musieli reagować błyskawicznie. Nie
wprowadzam tych rewolucyjnych zmian bezinteresownie. Każdy z was może
swobodnie wykorzystywać wszystko dla własnego zysku, ale ja oczekuję
trzydzieściprocentodzysku.
Rozległosiępowszechnewestchnienie.
— Wielmożny Mayerze — powiedział Olderman. — Już pan nam pokazał
swojeurządzenia.Cozabezpieczypanaprzedoszustwemznaszejstrony?
Mayerroześmiałsię.
33
— MójdrogiOlderman,mamjeszczeinnewynalazki,którepokażę,gdytylko
wykształcicietechnikówirobotnikówzdolnychdoichwykonaniaiobsługi.Ten,
ktooszukamnieteraz,zostaniepominiętynastępnymrazem.
— Trzydzieści procent — mruknął Russ. — Twoje bogactwo będzie
niewiarygodne.
— Wielmożni panowie, wszystko zostanie natychmiast zainwestowane. Na
przykład, jestem bardzo zainteresowany w rozwoju naszych zacofanych
uniwersytetów. Postęp, moim zdaniem, będzie możliwy jedynie wtedy, gdy
podniesiemy poziom edukacji ludzi. Parobek pańszczyźniany nie jest zdolny
nawetdoobsługitejprostejmaszynyparowej,którązademonstrowałJerry.
— Twoje plany są oszałamiające — powiedział baron Leonar. — Czy
powinienem przez to rozumieć, że planujesz utworzenie konfederacji naszych
miast?Chceszpołączyćjerazem,byzwalczyćpotęgęobecnychlordów?
Mayerpotrząsnąłgłową.
— Nie, nie! Gdy baronowie utracą swoją siłę, każde z miast umocni się i
prawdopodobnierozszerzy,przekształcającwnaród.Byćmożeniektóreznichsię
zjednoczą. Ale w przeważającej większości będziecie konkurować ze sobą i z
narodami z innych kontynentów. W tym współzawodnictwie będziecie musieli
okazaćhartduchaalboulec.Człowieknajszybciejrozwijasięwtakichwarunkach.
Ziemianinspojrzałwdalniewidzącymwzrokiem.
— Przynajmniejjatakuważam.Dalekostądmoikoledzypróbująudowodnić,
żesięmylę.Zobaczymy!
3.
Przędącajoasia(ang.spinningjenny)–pierwszamechanicznaprzędzarka,zespółsprzężonych
razemzmechanizowanychkołowrotków.Skrzyżowanieprzędącejjoasizprzędzarkąinnego
wynalazcynazwanoprzędącąmulicą(ang.spinningmule).Przędzarkiopartenatejkonstrukcji
byływużyciudolat60.XXw.
4.
Götterdämmerung–ZmierzchBogów,czwartaczęśćdramatumuzycznegoRichardaWagnera
PierścieńNibelunga.
34
V.
Przybycie Leonida Plekhanova na „Pedagoga” nastąpiło z pewną
ceremonialnością. Z pierwotnej ekipy towarzyszył mu Joe Chessman oraz Natt
RobertsiBarryWatson.Aleoprócznichbyłotamrównieżczterechzimnookich,
uzbrojonych Tulan o kamiennych obliczach. Ich kosmiczny prom wpasował się
naswojeleżewkadłubie„Pedagoga”,wktórymprzebyłdrogęzTerraCity,ajego
włazotworzyłsięwprostnakorytarzmacierzystegostatku.
Plekhanov,ramięwramięzChessmanemiWatsonem,pomaszerowaliciężkim
krokiemdomesy.NattRobertsidwóchTulanzostalinapromie.Dwajpozostali
tubylcy poszli za nimi, gapiąc się dookoła w zdumieniu i usilnie starając się
zachowaćkamienneoblicza.
Amschel Mayer siedział już przy stole oficerskim. Sposób w jaki tamci się
zaprezentowaliwywołałnajegowarzywyrazirytacji.
— Naboga,Plekhanov—powiedział.—Cotomabyć?Inwazja?—Akiedy
tamten okazał zdziwienie, wskazał na dwóch Texcocan. — Twoim zdaniem było
konieczne przywozić tu, na pokład „Pedagoga”, uzbrojonych ludzi? Szczerze
mówiąc,tojaniepowiedziałemnawetjednemuGenueńczykowioistnieniustatku.
Obok niego siedział Jerry Kennedy, jedyny członek zespołu Mayera, który
przyleciał z nim na spotkanie. Kennedy mrugnął do Watsona i Chessmana.
Watsonuśmiechnąłsię,alenicniepowiedział.
— Nie mamy sekretów przed Texcocanami — zahuczał Plekhanov, rzucając
sięnafotel.—Imszybciejosiągnąpoziomprzyktórymbędąmoglikorzystaćz
naszych bibliotek, tym lepiej. A to, że są uzbrojeni, jest bez znaczenia. My,
Tulanie, właśnie rozpoczynamy kampanię zjednoczeniową planety. Broń jest
czasamikonieczna,aTula,mojastolica,jestnaswójsposóbobozemwojskowym.
Wszyscymężczyźnizdolnido...
— I tą metodą niesiesz cywilizację do Texcoco? — przerwał mu z werwą
Mayer. — Według ciebie, tego właśnie chciało Biuro do Spraw Kolonizacji
Galaktyki?Obozuwojskowego!Ileosóbjużpozbawiłeśżycia?
— Spokojnie—warknąłJoeChessman.
— Nie potrzebuję twoich instrukcji, Chessman — zwrócił się do niego
AmschelMayer.—Bądźłaskawpamiętać,żetojakierujętąekspedycjąijakotaki
35
jestemwyższyrangąodciebie.
Plekhanovuderzyłswojąciężkądłoniąwstół.
— Możetojabędęprzywoływałdoporządkumoichasystentów,Mayer.Jeśli
uznam, że to jest konieczne. Przyznaję, że kiedy ta ekspedycja opuszczała Terra
City,pełniłeśfunkcjękierowniczą.Alepamiętajproszę,żeteraz,zgodnieztwoją
sugestią,podzieliliśmysię.Stanowimyobecniedwieniezależnegrupyiniemasz
jużżadnejjurysdykcjinadmoimiludźmi.
— Naprawdę? — odwarknął mu Mayer. — To załóżmy, że zdecyduję się
uniemożliwić ci dostęp do bibliotek i laboratoriów „Pedagoga”? Słuchaj,
Plekhanov...
— Nieradzę,Mayer—przerwałmulodowatymtonemLeonidPlekhanov.
Mayerzagotowałsię,alepochwilijednakopanowałsięipowiedział:
— No dobrze, uspokójmy się i porozmawiajmy z sensem. To jest pierwsza
konferencjazpięciu,którezaplanowaliśmy.Minęłylata.Mamyoczywiściejakieś
pojęcie o postępach tej drugiej ekipy, dzięki okazjonalnym spotkaniom na
„Pedagogu”,podczaskorzystaniazbiblioteki.Obawiamsięwięc,drogiLeonidzie,
że twoje teorie na temat uprzemysłowienia zostały szybko udowodnione jako
nieodpowiednie.
— Nonsens!
— W ciągu minionej dekady — ciągnął nie przerywając Mayer — wysiłki
mojegozespołuconajmniejpotroiłypotencjałprzemysłowyGenui.Tydzieńtemu
jeden z naszych parowców przepłynął drugi ocean. Odkryliśmy ropę naftową i
uruchomiliśmy pierwsze szyby. Wprowadziliśmy tuzin upraw, które zaginęły
wskutek niepowodzeń pierwszych kolonistów. Och, i na wiosnę planujemy
uruchomieniepierwszejliniikolejowejmiędzyBariiRondą.Mamyrównieższeść
nowych uniwersytetów, a w następnej dekadzie planujemy otwarcie jeszcze
pięćdziesięciu.
— Rzeczywiście,bardzopięknie—huknąłPlekhanov.
— To tylko początek. Atmosfera wolnego rynku, nieograniczonej
przedsiębiorczości,rozprzestrzeniasiępoGenui.Feudalizmsiękruszy.Odchodzą
obyczaje,zasadyitradycje,któreprzezstuleciapowstrzymywałypostęp.
— Chłopcy mówili mi, że macie jakieś problemy z tym kruszącym się
feudalizmem — mruknął Chessman. — Czy to nie Buchwald ledwo uszedł z
życiem,gdybaronowienawaszymzachodnimkontynenciezjednoczylisię,żeby
podporządkowaćsobiewszystkieniezależnemiasta?
TwarzMayerapociemniała.
— Nic się nie bój, drogi Józefie, ci baronowie z zachodniej półkuli
odpowiedzialni za rozlew krwi postępowej ludności wkrótce zapłacą za swoje
zbrodnie.
— Miałpanwięcjakieśproblemynaturymilitarnej?—zapytałBarryWatson.
Mayerspojrzałnaniegozirytacją.
36
— Niektóre z wolnych miast na zachodniej półkuli Genui planują podjęcie
działań w celu odzyskania swojej własności i praw. Nie ma to nic wspólnego z
moim zespołem, pomijając oczywiście fakt, że możemy sprzedawać im sprzęt i
zapasy.
— Ma pan na myśli te kilka sztuk broni szybkostrzelnej i moździerze do
niszczeniaokopów?—roześmiałsięcichochuderlawyWatson.
— DosyćBarry—mruknąłPlekhanov.
— Skąd wiesz? — Mayer otworzył szeroko oczy. Odwrócił się do
Plekhanova.—Szpiegujeciemnie?Próbujecieprzeciwdziałaćmoimwysiłkom?
— Nie bądź głupi, Mayer — huknął Plekhanov. — Mój zespół nie ma ani
czasu,anichęci,żebycięszpiegować.
— Toskądwiecie...?
— Szukałem czegoś w bibliotece — wyjaśnił spokojnie Barry Watson. —
Zobaczyłem,żewasiludzirobiliodbitkiplanówbronipowtarzalnejimoździerzy.
JerryKennedywstałipodszedłdobarku.
— To nie jest konferencja mająca na celu porównanie postępu prac, tylko
raczej wzajemne opluwanie się — powiedział. — Chce ktoś drinka? Szczerze
mówiąc, następną rzeczą, którą bym wprowadził na Genui, jest jakiś trochę
przyzwoitszyalkohol.Wiecie,coonipiją,ciciemnipoganie?
Watsonwyszczerzyłzęby.
— Nalejmitrochęwhisky,Jerry.Inienarzekaj.Narodowymnapojemnaszych
ciemnych pogan jest sfermentowany sok z rośliny podobnej do kaktusa.
Należałobyichoduczyćpiciategoświństwa—powiedział,zupełnieniezwracając
uwaginatulańskichstrażnikówstojącychprzydrzwiach.
Kennedy rozdał drinki wszystkim oprócz Mayera, który potrząsnął głową
zniesmaczony. Napięcie nieco zelżało, chociaż tylko na tę krótką chwilę, gdy
Ziemianiesączyliswojenapoje.
— No dobrze — powiedział Kennedy. — Słyszeliście nasz raport. A co się
dziejeuwas?
— Wszystkoidziewedługplanu—huknąłPlekhanov.
Mayerparsknął.
— Wtejchwilinaszpodstawowywysiłekzmierzadozjednoczenialudności
całej planety — oświadczył gburowato Plekhanov. — Chcemy utworzyć jedno
potężnesuperpaństwozdolnedorealizacjicelówpostawionychprzednamiprzez
koordynatora.
— Iniewątpliwietencel,towaszesuperpaństwo,tworzyciesiłą—stwierdził
drwiącoMayer.
— Niezawsze—powiedziałJoeChessman.—Niektórezplemionprzyłączają
sięzwłasnejwoli.Adlaczegonie?Państwomasporodozaoferowania.
— Naprzykładco?—zapytałdelikatnieKennedy.
37
Chessmanspojrzałnaniegopoirytowany.
— Na przykład zaawansowane leki; zabezpieczenie przed głodem; ochrona
wojskowa przed potężniejszymi narodami; okazja dla młodzieży, żeby zdobyć
wykształcenie i zrobić karierę w administracji państwowej. O ile się do tego
nadaje.
— Ajeślisięnienadaje?
— A co się dzieje z takimi we wszystkich innych społeczeństwach? —
warknąłChessman.—Idądomiotły.—JegowzrokprzesunąłsięzKennedy'ego
naMayera.—Awymożeoferujeciecoślepszego?
— Na Genui, w większości przypadków, jest to regulowane przy pomocy
wolnej konkurencji — odpowiedział Mayer. — Osoba posiadająca jakieś
zdolnościjestwstanieczerpaćztegokorzyści.
JoeChessmanprychnąłzkwaśnymrozbawieniem.
— Jasne!Byciesynembogategokupcaczyważnegopolitykanicniedaje.
— W każdym społeczeństwie naturalni przywódcy wypływają na wierzch
mniejwięcejwtensamsposób,wjakiwielkiekartoflepojawiająsięnawierzchu
koszyka.Torująsobiedrogę—powiedziałPlekhanov.
— Aprzynajmniejkartoflenasamejgórzemogątwierdzić,żesąnajwiększe—
stwierdziłlekceważącoJerryKennedy,dopijającswójdrink.—Oilepamiętam,w
dwudziestym wieku, gdy Hitler i jego banda ogłosili, że są największymi
kartoflami w Niemczech, ludzie postury Einsteina uciekali z kraju. Chyba byli
małymikartoflami.
— Odchodzimy od tematu — powiedział Amschel Mayer. — Proszę cię,
drogiLeonidzie,nietraćmyczasu.Mówiszwięc,żesiłąjednoczyszcałeTexcoco.
— Mówię,żejednoczymycałeTexcoco—poprawiłgozezłościąPlekhanov.
— Nie zawsze siłą. I nie jest to jedyne, co robimy. Wyszukujemy
najinteligentniejszychspośródasymilowanychludziikształcimyichnajszybciej,
jaktomożliwe.Wprowadziliśmyżelazo...
— Któreużywaciegłówniedoprodukcjibroni—mruknąłKennedy.
— ...antybiotykiiinneleki,rolnictwo,szybkąbudowędróg...
— Dlawojska—wtrąciłjakbywzamyśleniuKennedy.
— ...wewszystkichregionachkrajuzainicjowaliśmywiedzęnatematbudowy
okrętówioczywiścieniepomijamyrównieższtukpięknych.
— IjesteściewciążdalekowtylezaGenuą—pokiwałgłowąMayer.
— Zaczynaliśmy dwa okresy rozwojowe za wami — huknął z oburzeniem
Plekhanov.—NawetTulaniewciążużywalibrązu,podczasgdynaGenuiznano
jużżelazo,anawetprochstrzelniczy.Naszpostępjesttrochęzawolnynastarcie,
alejaksięruszy...
Mayerparsknąłwswójcharakterystycznysposób.
— Wolniludzienigdyniemusząsięmartwić,żezostanąprześcignięciprzez
czyichśpoddanych.
38
— Ciekawe,cooznaczauwassłowo„wolni”.Jakityprządówpopieracie?—
zapytałprzezramięBarryWatson,nalewającsobiekolejnegodrinka.
— Nasz zespół nie ingeruje w sposób rządzenia, Watson — odpowiedział
Mayer. — Narody na Genui same sobie dopasowują to, co odpowiada ich
lokalnym warunkom. Mamy w tym zakresie dużą rozmaitość, od feudalnych
dominiówdodemokratycznychrepublikróżnegostopnia.Naszabaza,napółkuli
południowej,jestchybanajbardziejzaawansowanazewszystkichwolnychmiast.
Powiedziałbym, że jest to państwo nieco podobne do Florencji w okresie
renesansu.
— Awaszzespółpełni,zpewnością,rolęMedyceuszy.
— Możesz użyć tej analogii. Medyceusze może i byli tyranami Florencji
trzymającymi jej finanse, handel, jak również władzę polityczną, dlaczego nie?
Niemniejbylityranamidobrotliwymi.
— Taaak—wyszczerzyłsięWatson.—Rzeczodobrotliwejtyranii,tyleże
decyzję,cojestdobrotliwe,podejmujątyrani.Wcaleniejestempewien,czyjest
jakaś zasadnicza różnica między waszym zarządzaniem Genuą a naszym w
Texcoco.
— Nie bądź osłem — warknął Mayer. — Zapewniamy Genueńczykom
polityczneswobodytakszybko,jakonisąwstaniejeprzyswajać.
— Wyobrażam sobie, jak się musicie czuć zaskoczeni, widząc, że oni
przyswajajątosobietakpowoli—zachichotałJoeChessman.—Powiedziałpan
przed chwilą, że mają całkowitą swobodę w wyborze formy rządów, a teraz pan
39
mówi,żedajecieimtyletego,copanokreśliłjakoswobodypolityczne,ilesąw
staniesobieprzyswoić.
— Jasne,zachęcamyichdoprzyjęciakażdejdrogi,którawydajenamsię,że
najlepiejwpłynienaszybkirozwójichgospodarki—argumentowałMayer.—Po
tonastuprzysłano.Stymulujemykonkurencję,zachęcamydopostępunakażdym
polu,zarównopolitycznymjakigospodarczym.
Plekhanovpodniósłsięnanogi.
— Amschel,jestoczywiste,żeztejkonferencjiniewynikanic,comożnaby
dodać do naszych poglądów. Proponuję odłożyć dalszą dyskusję na następne
spotkaniepodkoniecdrugiejdekady.
— Przypuszczam, że namawianie cię do porzucenia tego obłędnego
totalitarnegoplanuiponownegopołączeniaekspedycjibędziebezowocne.
Plekhanovparsknąłjedyniezpogardą.
— Jest jeszcze jedna sprawa — powiedział Jerry Kennedy. — Jakie
przyjęliście stanowisko w sprawie zapewnienia na waszej planecie
nieśmiertelności?
— Nieśmiertelności?—powtórzyłWatson.—Niemamynictakiego.
— Wiesz dobrze, co mam na myśli. Można by, bez większego wysiłku,
przedłużyćczasżyciadwaalbotrzyrazy.
— Naobecnymetapiepostępjestszybszy,gdypokolenianastępująszybciej
po sobie — powiedział Amschel Mayer. — Ludzie czują większą presję, gdy
wiedzą, że mają tylko dwadzieścia, trzydzieści lat największej wydajności. Na
Ziemi mamy tendencję do odkładania wszystkiego i korzystania z życia. Wy,
młodsi mężczyźni, macie już wszyscy po sto lat za sobą, ale żaden z was nie
potrudziłsięjeszczenawet,żebysięożenić.
— Mamynatomnóstwoczasu—roześmiałsięWatson.
— O tym właśnie mówię. Tymczasem Texcocanie i Genueńczycy czują
potrzebęożenkuwswoichlatachdwudziestychlubnawetwcześniej.Chcąmieć
rodziny.
— Jest jeszcze inny czynnik — mruknął Plekhanov. — Im szybszy będzie
postęp tubylców, tym prędzej nam dorównają. Nie chciałbym, żeby coś się
przytrafiło naszym generalnym planom. Obecnie ich zdolności wygasają około
sześćdziesiątki, uwiąd starczy dosięga ich między siedemdziesiątką a
osiemdziesiątką.Moimzdaniempowinniśmyzachowaćtenstanrzeczydosamego
końca.
— Zimnokrwistypunktwidzenia—zauważyłKennedy.—Jeśliwydłużymy
ich oczekiwaną długość życia, ich najlepsi ludzie będą mogli żyć i być
wykorzystanidododatkowegorozwojuplanety.
— Tyleżeichmarzeniamogąsięokazaćinne—huknąłPlekhanov.—Mogą
próbowaćnaszniszczyćimożeimsiętoakuratudać.
— ZgadzamsiętutajzLeonidem—przyznałniechętnieMayer.
40
***
— Nie zauważyłeś czegoś u Leonida Plekhanova? — zapytał zagadkowo
Mayer,później,jużnapromie,kiedywracalinaGenuę.
— Wydał mi się takim samym drażliwym starym gburem jak zawsze —
odpowiedziałKennedypilotującypojazd.
— Amniesięwydaje,żeogarnęłagojakaśżądzawładzy.Czypodwpływem
tej presji, jakiej jest poddawany, jego umysł nie mógł się zmienić? Oczywiście
wysiłki zmierzające do stworzenia ogólnoplanetarnego rządu na Texcoco, to nie
sąbrzoskwinieześmietaną.
— Nocóż—mruknąłKennedy—unasteżniemabrzoskwińześmietaną.
Baronowie wciąż nie są poskromieni, przynajmniej na zachodzie. A nawiasem
mówiąc—zmieniłtemat—tenintereswPola,zbankami,przeszedł.Udałomisię
uzyskaćkontrolę.
— To dobrze — zachichotał Mayer. — Jesteś pewnie teraz jednym z
najbogatszych ludzi w mieście. Ta finansowa gra staje się w jakiś sposób
podniecająca,coJerry?
— Aha—odparłJerry.—Jasne,tobardzowygodniemiećznaczonekarty.
— Znaczonekarty?—zmarszczyłbrwiMayer.
— Bardzoprzydajesięfakt,żenaGenuiśrodkipłatniczesąopartenazłocie
— wyjaśnił Jerry Kennedy. — Zwłaszcza, że na statku mamy maszynę do
transmutacjimetali.
41
VI.
Leonid Plekhanov, Joseph Chessman, Barry Watson, chan Reif i kilku
sztabowcówtulańskiejarmiistałonaniewielkimpagórkuispoglądałonadolinęo
powierzchni kilku mil kwadratowych. Dolinę, jeśli nie liczyć kawałka morskiego
brzegu,otaczałyzewszystkichstrongórskiepasma.ReifitrójkaZiemianpochylili
sięnadmapąsztabowąokolicy.
— Do doliny prowadzą jedynie dwie większe przełęcze — mówił Barry
Watson,sunącpalcempomapie.—Mypanujemynadtą,onizajęlitamtą.
Plekhanov skrzywił się z niechęcią. To nie był jego żywioł i zdawał sobie z
tegosprawę.
— IluludziMynorzdołałzebrać?—zapytał.
Watsonstarałsięunikaćjegowzroku.
— WedługustaleńHawkinsa,okołopółmiliona.Przeleciałnadnimirano.
— Półmiliona?
— Włączniezkoczownikami,oczywiście—powiedziałJoeChessman.—Ale
koczownicywalcząbardziejjaktłumniżjakarmia.
Plekhanovpotrząsnąłswojąmasywnągłową.
— Jeślibędziemyunikaćbitwy,większośćznichrozleziesię.Wtejokolicy
niebędąwstaniewyżywićtyluludzi.Koczownicy,zwłaszcza,powrócądodomu,
jeśliszybkoniedojdziedowalki.
— I o to właśnie chodzi, sir — powiedział Watson, starając się ukryć
zniecierpliwienie. — Jeśli ich nie złamiemy teraz, odnosząc decydujące
42
zwycięstwo,stanądowalkiponownie.Trochępóźniej.Dostalijużżelaznemiecze,
kuszeitrochęmuszkietów.Dajmyimczasiwszyscybędątakuzbrojeni.Awtedy
będziepoptokach.
— Barrymarację—powiedziałkwaśnoJoeChessman.
Reifpokiwałgłową.
— Musimy ich pokonać teraz, o ile to możliwe — oświadczył. — Za rok
będziedwarazytrudniej.
— Pół miliona tamtych i coś koło czterdziestu tysięcy naszych Tulan —
zrzędliwymtonempowiedziałPlekhanov.
— OkołotrzydziestutysięcyTulan,wyłączniepiechota—poprawiłgoReif.
Poczymdodał:—Ztychośmiutysięcysojuszniczejjazdytylkoniektórymmożna
zaufać.
Jegodziesięcioletnisynwcisnąłsięobokniegoizacząłprzyglądaćmapie.
— Cotodzieckotutajrobi?—warknąłPlekhanov.
Reifspojrzałmuprostowoczy.
— To jest Taller Drugi, mój syn — powiedział. — Nikt z was, z Pierwszej
Ziemi,nigdyniezadałsobietrudu,żebypoznaćnaszeobyczaje.Jednymznich
jestto,żesynchanabierzeudziałwewszystkichbitwachswojegoojca.Natym
polegajegoedukacja.
— Trzydnibędąpotrzebowaćnaprzemarszcałejswojejarmiiwtomiejsce.
—Watsonzacząłponowniepokazywaćcośnamapie.—Wodwrociezajmieim
totylesamoczasu—dodałznaciskiem.
— Nie możemy ryzykować — powiedział Plekhanov, krzywiąc się okropnie.
—Jeślinaspokonają,niemamyżadnychrezerw.Stracimywszystko.—Popatrzył
znacząco na Joe'ego Chessmana i Watsona. — Musielibyśmy uciekać na
„Pedagoga”.
TwarzReifapozostałabezwyrazu.BarryWatsonspojrzałnaniego.
— Nie opuścimy cię, Reif — powiedział. — Nie bierz w ogóle tego pod
uwagę.
— Wierzęci,BarryWatsonie—powiedziałReif.—Jesteś...żołnierzem.
Nadleciał mały dwupłatowiec Dicka Hawkinsa i wylądował sprawnie u stóp
wzgórza.Pilotwyskoczyłzniegoipółbiegnącskierowałsiękunim.
— Ruszyli się. Forpoczta ich jazdy jest już na przełęczy — zaczął krzyczeć,
gdytylkoznalazłsięwzasięgugłosu.
— Toco,żejazda?—huknąłPlekhanov,gdyHawkinsjużdonichdotarł.—
Słuchaj Hawkins — powiedział, pocierając nerwowo swoje grube wargi. —
Wracajtamizasypichbombami.Użyjgazu.
— Mamwskrzydłachczterydziuryodpocisków—powiedział,ociągającsię,
pilot.
— Dziuryodpocisków?—wykrzyknąłJoeChessman.
43
— Wyglądanato—zwróciłsiędoniegopilot—żecałyoddziałMacBride'a
przeszedł na stronę rebeliantów. Z pełnym wyposażenie i dwulufowymi
muszkietami.Okrągłytysiącludzi.
WatsonpopatrzyłzimnonaLeonidaPlekhanova.
— To pan nalegał, żeby wydać broń ludziom, co do których nie byliśmy
pewni—powiedział.
— Coś ci się pokręciło — mruknął Plekhanov. — I nie mów do mnie takim
tonem.Twoimzdaniem,niepowinniśmyzbroićnaszychludzi?
— Tak, ale nasza wciąż stosunkowo niezbyt zaawansowana broń nie
powinna wpaść w ręce nikogo poza zaufanymi obywatelami Państwa. A z
pewnościąniewręcebandynajemników.Jedyni,doktórychnaprawdęmożemy
miećzaufanie,nawetwśródTulan,toci,cobylidziećmiwtedy,gdyprzejęliśmy
władzę.Ci,którychzdążyliśmyzaindoktrynować.
— Błąd został zrobiony — powiedział Plekhanov. — Teraz już za późno.
Hawkinspoleciizagazujetychjeźdźców,gdyprzekrocząprzełęcz.
— Pomyłkąbyłorównieżpozwolićimpoznaćsekretkuszy—powiedziałReif.
— Niczego im nie pozwalałem — ryknął Plekhanov. — Raz kusza została
wprowadzona i znajomość jej konstrukcji przez nieprzyjaciela stała się tylko
kwestiączasu.
— To trzeba było jej nie wprowadzać — odpowiedział Reif, nie unikając
wzrokuZiemianina.
Plekhanovzignorowałgo.
— Hawkins — powiedział — weź się za ten atak gazowy. Watson, wycofaj
wszystkie nasze oddziały, za tę przełęcz, którą kontrolujemy. Będziemy unikali
bitwy,dopókiwiększośćicharmiisięnierozejdzie.
— Mówiłem już, że ci jeźdźcy mają muszkiety. Żeby skutecznie użyć gazu,
muszępoleciećcałkiemnisko,wzasięguichłatwegostrzału.Popierwsze:tojest
nasz jedyny samolot, jaki udało nam się zbudować. Po drugie: MacBride
prawdopodobnie nie żyje, zabity, gdy ci jeźdźcy się zbuntowali. Po trzecie: nie
przyjechałem na tę ekspedycję, by zginąć w bitwie, ale by pomóc ucywilizować
Texcocan.
— Tchórzysz, co? — parsknął pogardliwie Plekhanov. — Zacznijcie
wycofywaćnaszeoddziały—zwróciłsięgburowatodoWatsonaiReifa.
— Joe?—BarryWatsonspojrzałnaChessmana.
JoeChessmanpowolipotrząsnąłgłową.
— Chanie—zwróciłsiędoReifa.—Zacznijprzeprowadzaćswojąpiechotę
przez przełęcz. Barry, poprowadzimy bitwę według twojego planu. Jedną flankę
oprzemyobrzegmorza,atęczęśćjazdy,doktórejmamyzaufanieskoncentrujemy
nawzgórzachpoprawej.Tojestsłabypunktijazdabędziemusiałagoutrzymać.
GrubewargiPlekhanovazadrgały.
— Cotomabyć,niesubordynacja?—krzyknąłzwściekłością.
44
Reif odwrócił się na pięcie i w asyście młodego Tallera i członków swojego
sztabupospieszyłwdółzbocza,gdziestałyichspętanekonie.
— Dick—ChessmanzwróciłsiędoHawkinsa—jeślimaszpaliwo,byłoby
chybadobrzemiećnanichoko.Tylkolatajwystarczającowysoko,żebyuniknąć
ogniazbronipalnej.
HawkinsspojrzałukradkiemnaPlekhanova,poczymodwróciłsięipospieszył
doswojegosamolotu.
— Leonid,niemożemysobiepozwolićnawięcejbłędów—posępnymtonem
powiedział Joe Chessman. — Zbyt wiele ich już zrobiliśmy. — Odwrócił się do
Watsona. — Upewnij się, że ich jazda nas śledzi. Niech zobaczą, że również
wkraczamydodoliny.Będąpewni,żemająnaswpułapce.
— Bo będą mieli! — ryknął Plekhanov. — Watson, odwołuję ten rozkaz!
Wycofujemysię.
BarryWatsonspojrzałnaJoe'egoChessmanaiuniósłbrwi.
— Zamknijcie go — mruknął kwaśno Joe. — Potem się zastanowimy, co z
tymzrobić.
***
Na trzeci dzień armia rebeliantów Mynora, wraz z koczownikami, przecisnęła
siętłumnieprzezprzełęczizaczęłaformowaćszykbitewny.Szeregzaszeregiem,za
szeregiem.
Piechocie Tulan przejście zabrało mniej niż pół dnia. Potem rozłożyli się
obozem i odpoczywali, pozostawiając całą aktywność forpocztom jazdy
przeciwnika.
Obecnie trzydzieści tysięcy Tulan sformowało falangę i rozpoczęło marsz
przezdolinę.
Joe Chessman, Hawkins, Roberts, Stevens i chan Reif, oraz kilku jego ludzi
znówstalinawzgórzu,któreumożliwiałopełnywidokterenu.Używająclorneteki
nadgarstkowychkomunikatorówz„Pedagoga”,mieliwglądwbitwę.
BarryWatsonszedłwdolezaposuwającąsiępiechotą.Byłotusześćdywizji
popięćtysięcyludziwkażdej.Zgłębokiegonaszesnastuludziszeregusterczały
do przodu dwudziestoczterostopowe sarissy. Jedynie kilku pierwszych mogło
wysunąć swoją broń, pozostali stanowili wzmocnienie i rezerwę uzupełniającą
straty w ludziach na pierwszej linii. Za nimi, wybijając rytm powolnego i
nieubłaganegomarszuszływszystkiebębnyTulan.
— Barry, ich jazda zaczyna atakować — zameldował z podnieceniem
Cogswell,utrzymującyłącznośćradiową.—Reifmówi,żezarazzaniminadchodzi
piechota koczowników. — Cogswell chrząknął, żeby oczyścić gardło. — Cała
piechota.
Watsonpodniósłrękędającsygnałswoimoficerom.Falangazatrzymałasię,
45
przyjmującnatarcienajeżazsariss.Nieprzyjacielskajazdazakręciłaipróbowała
zawrócić,rozjechawszysięnaboki,alezostałazablokowanawkrwawymzamęcie
przezwłasnąnacierającąpiechotę.
— Głównykorpusichkonnychuderzyłwnasząprawąflankę—zameldował
Cogswell trzymający ucho przy radiu. — Przewyższają naszych liczebnie około
dziesięciudojednego.—Zwilżyłwargi.—Przynajmniej,dziesięciunajednego.
— Muszą wytrzymać — powiedział Watson. — Powiedz Reifowi i
Chessmanowi,żeflankamusiwytrzymać.
Piechota nieprzyjaciela licząca setki tysięcy ludzi uderzyła w linię Tulan z
hukiem ogłuszającego militarnego gromu. Barry Watson nakazał dalszy marsz.
Wysłałbębnomsygnałzmianyrytmu.Falangaruszyłanaprzódpowoli,poczym
stopniowo przekształciła się w klin. Każdy oddział został lekko wysunięty w
stosunkudonastępnego.Prosteszeregikoczownikówirebeliantówmusiałysięz
koniecznościzałamać.
Bębnybiłynieustanniebum,bach,bum,bach,bum,bach,bum.
Falanga Tulan poruszała się powoli, ukośnie w poprzek doliny. Jeż włóczni
bezlitośnienaciskałnamasępiechotywrogaprzednimi.
Sierżancimaszerowaliztyłu,przekrzykująchałas.
— Ejty!Naopatrunek.Zostałeśtrafiony,wynośsiędotyłu.
— Nicminiejest—warknąłranionywłócznikogarniętygorączkąwalki.
— Powiedziałemspadaj—ryknąłsierżant.—Ejty,zajmujeszjegomiejsce.
FalangaTulanparładoprzodu.
Jeden z sierżantów uśmiechnął się nieznacznie do Barry'ego Watsona,
podczas gdy jego ludzie szli naprzód z precyzją sławnych „Rockettes
” z innej
epoki.
— Todziała—powiedziałzdumą.
— Toniemojazasługa—roześmiałsięBarryWatson.—Towymyśliłfacet
imieniemFilipMacedoński,dalekostądwczasieiprzestrzeni.
— Nasza jazda na prawej flance zaczyna się cofać — zawołał Cogswell. —
Joepyta,czymożeszwysłaćjakieśwsparcie.
— Nie — odpowiedział Watson z kamienną twarzą. — Powiedz Joemu i
chanowi,żemusząwytrzymać.Niechtampośląteodziałykonnych,doktórych
niemamyzaufania.Te,copróbowałysięzbuntowaćtydzieńtemu.
Joe Chessman stał na wzgórzu w otoczeniu wyższych oficerów chana i
pozostałych Ziemian. Natt Roberts obsługiwał radio. Odwrócił się do reszty i
zmartwionypowtórzyłwiadomość.
Chessmanspojrzałwdolinę.Trzydziestotysięcznafalangaspychałapiechotę
nieprzyjaciela z precyzją maszyny. Popatrzył na zbocze, na którym
nieprzyjacielska jazda wyginała prawą flankę. Jeśli jazda dostanie się na tyły
Tulan,bitwabędzieprzegrana.
— Okej, chłopaki — mruknął, krzywiąc się, Chessman. — Jesteśmy w
46
kleszczach.Hawkins!
— Tak—powiedziałpilot.
— Zrób,comożesz.Użyłwszystkichbomb,jakiemasz,łącznieznapalmem.
Leć najniżej, jak możesz, by wystraszyć ich konie. Tylko staraj się, w miarę
możliwości,niezbombardowaćnaszych—dodałkwaśno.
— Tytujesteśszefem—powiedziałHawkinsipobiegłdoswojegosamolotu
zwiadowczego.
— Gdyrobiłemstopieńnaukowyzprymitywnychspołeczeństwiichtaktyki
militarnej, nie miałem wtedy akurat czegoś takiego na celu — mruknął Joe
Chessman.—Idziemy!
Nic więcej nie było do powiedzenia. Ziemianie zaśmiali się i wzięli swoje
wyposażenie,pistoletymaszynowe,strzelby,miotaczeognia,granatyiposzliza
nimwdółwzgórzawkierunkubijatyki.
— Chanie, teraz to już twój problem — rzucił przez ramię Chessman w
kierunkuReifa.—Starajsięutrzymywaćkontaktprzezradiozarównoznamijakiz
Watsonem.
Reifwahałtylkoprzezchwilę.
— Tabitwajużniewymagadowodzenia.Wojownikmaterazwiększąwartość
od chana. Chodź synu. — Chwycił dwulufowy muszkiet i pospieszył za
Ziemianami.DziesięcioletniTallerpobiegłzanimzrewolwerem.
— Jeśliudanamsiępowstrzymaćichjazdętylkoprzezpółgodziny,falanga
Watsona odepchnie ich piechotę w kierunku przełęczy — powiedział Natt
Roberts.—Wtęstronęprzechodzilitrzydni;niedadząradyprzejśćwtamtąw
ciągukilkugodzin.
— Itakiebyłozałożenie—powiedziałponuroJoeChessman.—Chodźmy!
5.
Rockettes–zespółbaletowytańcaprecyzyjnego.Jegonumer„Marszołowianychżołnierzyków”
jestwykonywanyprzezzespółodlat30.XXw.Zespółtradycyjnieuświetniauroczystości
państwowewStanachZjednoczonych.
47
VII.
AmschelMayerbyłbardzoniezadowolony.
— CowstąpiłowBuchwaldaiMacDonalda?—wycedził.
JerryKennedy,wystrojonyjakjegoprzełożonywpodbitąfutremgenueńską
szubę,skinąłnasłużącego,każącdolaćsobiewina.
— Przypuszczam, że jest to częściowo nasza wina — powiedział beztrosko,
wzruszając ramionami. Pociągnął wina, notując w pamięci, żeby wykupić dla
swojejpiwnicyresztęprodukcjiztegozbioru,zanimzrobitomłodyMannerheim
lubktośinny.
— Naszawina?—złościłsięMayer.
Stary, w miarę upływu lat, robi się coraz mniej tolerancyjny, stwierdził
Kennedy.
— WysłałeśPeteraiFreda,żebyprzyspieszylitamtejszyrozwój—powiedział
uspokajającymtonem.—Nocóż,właśnietorobią.
— Oszalałeś? — Mayer zakręcił się na krześle. — Czytałeś radiogram?
Przejęli wszystkie moje udziały w tamtejszym przemyśle gumowych, najszybciej
rozwijającejsiębranżynazachodnimkontynencie.Tobyłymiliony.Myślą,żekim
są,co?
Kennedyodstawiłkieliszekizachichotał.
— Słuchaj,Amschel,rozwijamytęplanetęzachęcającdowolnejkonkurencji.
Głosimy, że w takim systemie społeczno-ekonomicznym najlepsi ludzie zajmują
czołowepozycje,acałespołeczeństwoodnosikorzyścizichpostępów.
— No i co z tego? Co to ma wspólnego z MacDonaldem i Buchwaldem
psującymimojeinteresy?
— Niewidzisz?Zgodnieztwojąteoriązostałeśwyeliminowanyprzezkogoś
bardziej konkurencyjnego. Fred i Peter zobaczyli okazję i, zgodnie z twoją
instrukcją, wykonali ruch. To czysty przypadek, że ta guma, którą przejęli, była
twoja,aniejakiegośgenueńskiegogracza.Byłeśwystawionynastratęigdyby
nie oni, wziąłby to ktoś inny. Najprawdopodobniej baron Leonar... albo nawet
Russ.
— Tomicośprzypomniało—rzuciłMayer.—CzynaszwielmożnyRussnie
48
rozpycha się za bardzo w przemyśle naftowym. Wiesz, że założył własne
laboratorium w Amerus? Ma stu, a może i więcej, chemików pracujących nad
nowymiproduktami.
— Toświetnie—powiedziałKennedy.
— Świetnie! Co masz na myśli? Naszym człowiekiem od ropy naftowej jest
Dean.
— Słuchaj,jeżeliRusspotrafirozwijaćtenprzemysłszybciejniżMikeDean,
toniechtorobi.Całakorzyśćdlanas.
Mayer pochylił się do przodu i z naciskiem poklepał swojego asystenta po
kolanie.
— Jerry Kennedy, ty się zastanów — powiedział. — Na tym etapie nie
możemy sobie pozwolić, żeby sprawy wymknęły nam się z rąk. Kultura jest w
rękach tych, którzy kontrolują bogactwa, a to oznacza produkcję, dystrybucję,
komunikację. Oni mają realną siłę. Włożyłem sporo wysiłku w rozstawienie
naszych ludzi po całej planecie. Każdy się w czymś specjalizuje, chociaż nie
wyłącznie. Gunther jest od kopalni, Dean ropa naftowa, MacDonald transport,
Buchwald tekstylia, Rykov stal, i tak dalej. Wdrażamy nowe wynalazki,
technologie,aczęstocałenowegałęzienauki,takszybko,jaktylkotaplanetajest
wstanietosobieprzyswoić.Atyijasiedzimyipanujemynadtymwszystkimz
pomocąnajpotężniejszejsiły,finansów.
— Niemniej nie przejmowałbym się tym, że stary człowiek Russ próbuje
dominować w przemyśle naftowym nad Deanem — potrząsnął głową Jerry
Kennedy. — Mike ma pełne wsparcie z „Pedagoga”. Poza tym powinniśmy
pozwolićGenueńczykomnadziałanie.Imbardziejrośniegospodarka,tymwięcej
zdolnychludzinampotrzeba.Myślę,żeobecniebierzemyzbytdużonasiebie.
Amschel Mayer nie podjął dyskusji. Jeszcze raz zaczął czytać radiogram,
krzywiącsięzezłości.
— Nodobra.AleMacDonaldiBuchwaldsąugotowani.Zniszczęich.
— Comasznamyśli?—uniósłbrwijegoasystent.
— Niemamzamiarudarowaćpodwładnymdziałaniawbrewmoiminteresom.
— Acoimzrobisz?Biznestobiznes.
— Czytyprzypadkiemniemaszcałkiemsporoichakcji?
— Przecież wiesz. Większość finansów naszego zespołu przechodzi przez
mojeręce.
— Wykończę ich. Stali się zbyt pazerni. Zapomnieli po co „Pedagog” tu
przyleciał.Zniszczęich.Przyczołgająsiętutaj.Chybaichodeślęna„Pedagoga”.
Zostanąnapokładziejakozałoga.
Kennedywzruszyłramionami.
— No cóż, Peter MacDonald będzie niepocieszony. Przywykł do
wyszukanych smakołyków, kobiet, najbardziej szpanerskiej rezydencji na
wschodnimkontynencie.
49
— O, właśnie! — parsknął Mayer. — Niech wraca do kwater załogi na
statkoweracje.
Doluksusowourządzonegopokojuwszedłsłużący.
— Wielmożny Gunther pragnie zobaczyć wielmożnych panów Mayera i
Kennedy'ego—zaanonsował.
MartinGunther,zazwyczajtakopanowany,wpadłjakburzadopokoju.
— Dean i Rosetti... — wyrzucił z siebie. — ...na zachodnim kontynencie.
Mnisiichdostali.Spaliliichjakoczarowników.
AmschelMayerpoderwałsięnanogi.Zakląłdrżącymgłosem.
— To koniec! — zawołał. — Tylko to powstrzymywało baronów na
zachodzie. Myślałem, że ich powoli wyniszczymy, po trochu zdominujemy. Ale
stałosię.Tooznaczawojnę.
— Jerry!—OdwróciłsiędoKennedy'ego.—Poleciszna„Pedagoga”.Wiesz
jakie są możliwości genueńskiego przemysłu. Poszukasz jakiejś najbardziej
zaawansowanej broni, którą można by wyprodukować używając tutejszych
technologii.
Kennedyrównieżpodniósłsię,zszokowanywiadomościąGunthera.
— Ale
Amschel,
myślisz,
że
to
rozsądne
rozniecać
wojnę
międzykontynentalną? Zwróć uwagę na to, że zachód również pomagaliśmy
industrializować. Jest przynajmniej tak samo rozwinięty jak nasz kontynent. Ich
potencjałwojennyniejestbezznaczenia.
— No to co! — zawołał Mayer. — Musimy złamać karki baronom i
kościołowi.WyślijciedepeszedobaronaLeonara,młodegoMannerheima,Russa
i Oldermana. Muszą przycisnąć swoich lokalnych polityków. W tej wojnie
potrzebnyjestnamsojuszmiędzykontynentalny.
— MamsięskontaktowaćzRykovem?—zapytałGunther.—Onwciążtam
jest.
Mayerzawahałsię.
— Nie—powiedział.—Będziemygoinformować,aleniechpozostanietam,
gdzie jest. Gdy zwyciężymy, wciąż będziemy potrzebowali naszych ludzi na
kluczowychpozycjach.
— Możemusięcośstać—skrzywiłsięGunther.—Mogągoteżdostać,a
zostałonasteraztylkosześciu.
— Nonsens,NickRykovpotrafizadbaćosiebie.
— Jestpanpewien,szefie,codotejwojny?—JerryKennedydenerwował
się.—Czytakikonflikt,natęskalę,niezepsujewszystkichnaszychplanów?
— Z jakiej racji — parsknął szyderczo Mayer. — Człowiek dokonuje
największegopostępupodpresją.Większawojnanajskuteczniejzjednoczynasz
narodami zachodniego kontynentu. Wszyscy osiągną wyżyny rozwoju. —
Zastanawiałsięprzezchwilę.—Atominasuwapewnąmyśl—dodał.—Czynie
byłobydobrympomysłemzacząćinwestowaćterazwtegałęzieprzemysłu,które
50
sięrozwijająwgospodarcewojennej.
— Tak,whandelśmiercią—zachichotałJerryKennedy.
— Co?
— Nic, nic — powiedział Kennedy. — Przypomniało mi się coś, o czym
czytałemwksiążcehistorycznej.
51
VIII.
Pod koniec dekady, znów przedstawiciele Genui byli pierwsi w mesie
„Pedagoga”.Mayersiedziałprzystoleoficerskim.MartinGuntherpojegoprawej.
Jerry Kennedy opierał się o bar, pociągając z zadowoleniem whisky z wodą
sodową.
Poczuli,jakpromzTexcocoobijasię,wchodzącdoswojegodoku.
— Kiepskipilotaż—zauważyłGunther.—Ktokolwiektamsiedzizasterami,
mazbytmałopraktyki.
Usłyszeli otwierający się właz, a potem zbliżający się tupot nóg. Kroki
brzmiałyjakośdziwniepowojskowemu.
PierwszywszedłJoeChessman,azarazzanimBarryWatson,DickHawkinsi
NattRoberts.wszyscybyliwpełnymumundurowaniu,zwszelkimidodatkami.Za
nimiweszłoczterechTexcocan,międzynimiReifijegonastoletnisynTaller.
Mayerwykrzywiłsiędonichzniechęciąnapowitanie.
— GdziejestPlekhanov?—zapytał.
— Leonida Plekhanova nie ma już wśród nas — odpowiedział opryskliwie
Chessman. — Jego psychika nie wytrzymała presji i podjął decyzję, która
zagrażała istnieniu ekspedycji. A gdy go próbowaliśmy przekonać, upierał się
przyswoim.
Trzejczłonkowiezespoługenueńskiegospoglądalibezsłowa.WkońcuJerry
Kennedyodstawiłswojąszklankę.
— Chcesz powiedzieć, że musieliście go zamknąć? — zapytał. — Dlaczego
nieprzywieźliściegonastatek?
Chessmanprzysunąłsobiekrzesłodostołu.Pozostalistanęlizanim.
— Obawiam się, że musimy odrzucić wasz punkt widzenia. Dwadzieścia lat
temu ta ekspedycja podzieliła się na dwie ekipy. Mój zespół będzie realizował
swojezadanie.Waszaopiniajestnamdotegoniepotrzebna.
AmschelMayerpopatrzyłnaniegowrogo.
— Tymrazemrzeczywiściejesteściewdużejsile—powiedział.
— Jesteśmytuwszyscy,Mayer—oświadczyłstanowczoChessman.
— Wszyscy?AgdzieStevens,CogswelliMacBride?
52
— To wina Plekhanova — powiedział Barry Watson. — Zginęli w bitwie,
która przetrąciła grzbiet rebelii. A przynajmniej Cogswell i MacBride. Stevens
zrobiłtępomyłkę,żewkrytycznymmomenciepoparłPlekhanova.
JoeChessmanspojrzałkwaśnonaswegoszefasztabu.
— Jamówięwimieniuzespołu,Barry.
— Takjest,sir—powiedziałWatson.
— Przetrąciłagrzbietrebelii?—powtórzyłzprzekąsemJerryKennedy.—To
chybasugerujeprzeróżnemożliwości?
— Wy,zdajesię,wciągutychdwudziestulatniemieliścieżadnychtrudności
—warknąłChessman.—Anikroplirozlanejkrwi.Powiedzcieprawdę.Iluludziz
zespołustraciliście.
— Przypadkiemdobrzetoująłeś.—Mayerpoprawiłsięnakrześle.—Deani
Rosetti zostali spaleni przez dominującą wówczas grupę religijną. Rykov został
zabitywpotyczcezbandytami,gdyprzewoziłtransportzłota.Straciliśmyponad
pólmilionafuntówgenueńskichwtymnapadzie—dodałwzadumie.
— Istraciliścietylkotrzechludzi,co?
Mayerwierciłsięniespokojnieprzezchwilę,apotemwybuchnąłzirytowany:
— CośsięstałozBuchwaldemiMacDonaldem.Chybaimsiępomieszałow
głowach. Zerwali ze mną kontakt i gromadzą osobiste majątki na półkuli
wschodniej.
Hawkinswybuchnąłśmiechem.
— Macieprzecieżwolnąkonkurencję—powiedział.
— Skończmyjużtępyskówkęiprzejdźmydointeresu—warknąłChessman.
—MożenajpierwprzedstawięReifa,szefasztabuarmiiPaństwaTexcocanijego
syna Tallera. Dwaj pozostali Texcocanie, to Wiss i Fokin, obaj mocno
zaawansowaniwnauce.
Tulanie, ziemskim zwyczajem, podali ręce, a potem z powrotem odstąpili do
tyłu,skądśledzilidalsząrozmowęniezabierającgłosu.
— Twoimzdaniem,tojestrozsądnewprowadzaćtubylcówdo„Pedagoga”?
—zapytałMayer.
— Oczywiście — powiedział Chessman. — Po tej konferencji mam zamiar
zaprowadzić Fokina i Wissa do biblioteki. Przecież po to tu jesteśmy, żeby
podnieśćpoziomwiedzytychludzidonaszegotakszybko,jaktotylkomożliwe.
— No dobrze — zgodził się lakonicznie Mayer. — Muszę jednak złożyć
zażalenie. Po przybyciu mieliśmy na „Pedagogu” pewną ilość broni. W ciągu
minionychdwudziestulat,wyprzywłaszczyliściesobiewięcejniżpołowę.
Chessmanwzruszyłramionami.
— Większą część z tego zwrócimy do statkowego arsenału. Na obecnym
etapieprodukujemywłasnąbroń.
— Jamyślę—powiedziałKennedy.—Słuchajcie,czyjesttuktoś,ktonie
53
chciałby się napić prawdziwej ziemskiej whisky? Dlaczego kompletując skład
ekspedycji,niezabraliśmykogoś,ktobypotrafiłdestylować,warzyćitakdalej?
— Jerry,tytrochęzadużopijesz—rzuciłwjegokierunkuMayer.
— A diabła tam piję — zaprotestował radośnie Kennedy. — Piję dużo za
mało.
— Drinknikomuniezaszkodzi—powiedziałspokojnieBarryWatson.—Czy
my nie jesteśmy za sztywni? Nie widzieliśmy się już dziesięć lat. Jerry, ty
zaczynasztyć.
Kennedyspojrzałwdółnaswójrzeczywiściezaokrąglonybrzuch.
— Za mało ćwiczę — powiedział, po czym się odgryzł. — A ty się za to
zestarzałeś.Przestałeśbraćśrodkiodmładzające?
— Askąd—skrzywiłsięBarryWatson.—Poprostupracujępodpresją.To
byłajednadługakampania.
Kennedyrozniósłdrinki.
— Jednadługakampania,noproszę!—roześmiałsięDickHawkins.—Barry
madomwielkijakzamekisześćczyosiemkobietwswoimharemie.
Watsonzaczerwieniłsię,alewidaćbyło,żeniebezprzyjemności.
MartinGunther,zzespoługenueńskiego,uniósłgłowę.
— Harem?—zapytał.
— Człowiek się przystosowuje do okoliczności, Gunther — powiedział
niecierpliwie Joe Chessman. — Wojny bardzo zmniejszyły ilość mężczyzn.
Kobiety są w znacznym nadmiarze. Jeśli krzywa wzrostu populacji ma rosnąć,
mężczyźnimusząsłużyćwięcejniżjednejkobiecie.Poligamiajesttuoczywistym
rozwiązaniem.
Guntherchrząknąłdyplomatycznie.
— CzyliktośtakijakBarrypowinienmiećosiemżon,tak?Musieliściestracić
bardzodużomężczyzn.
— Niekażdymatyle.—Watsonuśmiechnąłsięskromnie.—Tozależyod
tego,ilejesteśwstanieutrzymać,noistanowiskomateżswojeprzywileje.Poza
tym, doszliśmy do wniosku, że rozsiew najlepszego nasienia jest dobrym
pomysłem.MieszającnasząkrewiTexcocan,poprawiamyrasę.
Taller,stojącyzanimtulańskichłopiec,nieznaczniesięwzdrygnął.
— I znów to samo — powiedział Kennedy. Skończył swoją whisky i
natychmiast zaczął nalewać sobie następną. — Wielkie kartofle znajdują się na
wierzchu.
Watsonzaczerwieniłsię.
— Cochceszprzeztopowiedzieć,Kennedy?
— Och,dajspokój,Barry—roześmiałsięKennedy.—Tożetwojapozycja
pozwala ci rozpychać się wśród tych ludzi, nie oznacza, że jesteś najlepszym
rozpłodowcemnaTexcoco.
54
WatsontrąciłłokciemDickaHawkinsa,żebygoprzepuścił,chcącprzedostać
sięnadrugąstronęstołudoKennedy'ego.
— Watson,dosyć!—Chessmanuderzyłrękąwstół.—Przestań,albokażę
cię aresztować. — Głowy Texcocan obróciły się gwałtownie ku Mayerowi i
Kennedy'emu. — Skończcie te wygłupy. Przyjechaliśmy tu porównać postępy,
więczróbmyto.
Na twarzach trzech członków zespołu genueńskiego znów pojawiła się
niechęć.
— Marację—zgodziłsięlakonicznieGunther.—Niemajużprzyjaźnimiędzy
nami,więcdajmysobieztymspokój.Byćmoże,gdyupłyniecałepięćdziesiątlat,
sprawybędąwyglądałyinaczej.Aterazpoprzestańmynainteresach.
— Nocóż—oświadczyłMayer.—Unaswszystkoprzyspiesza.Potencjał
przemysłowyrośnietakszybko,żedziwitonawetnas.Wnajbliższejprzyszłości
planujemy wprowadzić silnik spalinowy. Nasze uniwersytety wciąż się mnożą,
wypuszczająctechników,inżynierów,naukowcówzcorazwiększąszybkością.W
niektórych krajach analfabetyzm został prawie wyeliminowany, a produkcja, w
przeliczeniunagłowę,wzrastaprawiewszędzie.
Mayerprzerwałzsatysfakcją,jakbyoczekując,żetamcispróbująprzewyższyć
jegosprawozdanie.
— Och, a produkcja, w przeliczeniu na głowę, wzrasta prawie wszędzie. A
dlaczegoprawie?—zapytałzprzekąsemJoeChessman.
— No,bowwarunkachwolnejkonkurencjiniewszyscymogąwygrywać—
odparłMayer.—Niektórzy,oczywiście,upadają.
— Całenarody?
— Zdarzasię,żecałenarodyczasowoprzeżywająkryzysjakorezultatklęski
wojennej albo, być może, brak zasobów naturalnych. Niektóre narody rozwijają
sięszybciejodinnych.
— PaństwoTexcocanjestjednymwielkimtworem.Produktnarodowybrutto
wzrastanacałymobszarze.Wprzewidywalnejprzyszłościstopażyciowaosiągnie
bardzowysokipoziom.
— Chceszpowiedzieć,żeudałowamsięutworzyćrządogólnoplanetarny?—
zapytałJerryKennedygłosemplączącymsiępodwpływemalkoholu.
— No,nie.Jeszczenie.—WponurymgłosieChessmanasłychaćbyłoton
rozgoryczenia. — Chociaż, nie ma już żadnej silnej opozycji. Pacyfikujemy
obecnienajbardziejodległeregiony.
— Jeśli to skojarzyć z tymi ośmioma żonami Barry'ego Watsona, to można
sobiewyobrazićdośćkrwawedziałania—powiedziałMartinGunther.
Watsonchciałcośpowiedzieć,aleChessmanpowstrzymałgo,kładącmurękę
naramieniu.
— Państwo Texcocan jest zbyt silne, żeby mu się ktoś oparł, Gunther. Tu
chodziraczejodotarciedoludziwbardziejodległychmiejscach.Noweplemiona,
55
natychmiastpoprzyłączeniu,przekształcamywkomuny.
— Wkomuny?—wykrzyknąłKennedy.
JoeChessmanspojrzałnaniegounoszącswojągrubąbrewdogóry.
— To jest najbardziej wydajna struktura socjoekonomiczna na tym etapie
rozwoju — powiedział. — Grupy plemienne doskonale adaptują się do niej.
Podstawowaróżnicamiędzyplemieniemakomunąpoleganatym,żekomunama
przewagę,czerpiąckorzyścipłynącezmasowegouprzemysłowienia,szkolnictwa
czy opieki medycznej od państwa stojącego na nadrzędnej pozycji. W zamian
oczywiściezaniewielkiepodatki,przymusowąsłużbęwojskowąitympodobne.
— Przypominam sobie wykłady na temat komun, które zaliczyłem na
studiach,aleniepamiętam,żebytamcośbyłootychzaletach.
— Botojestoczywiste—warknąłChessman.—Weźjednostkęskładającą
się z dziesięciu tysięcy osób. Zamiast mieszkać w indywidualnych domach, w
których każdy mężczyzna pracuje, podczas gdy kobieta gotuje i dba o dom,
wszyscyżyjąwewspólnychdomach,ajedzeniedostająwstołówkach.Dziećmi
opiekują się wykwalifikowane opiekunki. Podczas sezonu wszyscy zdolni do
pracy dorośli mogą być masowo zatrudnieni w polu. Po zbiorach, farmerzy nie
zaszywają się na zimę w swoich chałupach, ale dostają zajęcie w miejscowym
przemyśle, przy budowie dróg czy instalacji wodnych. Siła robocza w komunie
nigdyniepozostajebezczynna.
Kennedywzdrygnąłsięmimowolnie.
— To oznacza szybszy postęp — powiedział Chessman, patrząc na niego
zimno.—Wmiędzyczasie,wkażdejkomuniewyszukujemywśródnajmłodszych
dzieci te, które kwalifikują się do wyższej edukacji. Zabieramy je do szkół
państwowych, gdzie otrzymują najlepsze wykształcenie, jakie są w stanie sobie
przyswoić, dużo lepsze niż można uzyskać w szkołach komunalnych. Tych
Texcocankształcimynanaukowców.
— Tworzyciemrowisko—mruknąłAmschelMayer.
Chessmanpopatrzyłnaniegopogardliwie.
— Rozśmieszaszmnie,staryczłowieku—powiedział.—Tyitwojagadkao
budowie ustroju z wolną konkurencją. Nasi Texcocanie poświęcają się dzisiaj,
żebyichdziecimogłyżyćwdobrobycie.Alejużdzisiajniktniegłoduje,niema
bezdomnych ani ludzi bez opieki medycznej. — Skrzywił się ironicznie. —
Stwierdziliśmy, że ludzie głodni, zmarznięci czy chorzy nie mogą pracować
wydajnie.—Popatrzyłwyzywająconakierownikaekipygenueńskiej.— Możesz
uczciwie powiedzieć, że na Genui nie ma głodujących? — zapytał. — Albo
mieszkających w nieodpowiednich pomieszczeniach, chorych bez nadziei,
pozbawionych lekarstw? Nie zdarzają się wam ekonomiczne kryzysy, w których
źle zaplanowana produkcja dostaje amoku i zastój skutkuje masowym
bezrobociem?
— Wszystko jedno — powiedział Mayer z nieoczekiwanym spokojem. —
Nasze społeczeństwo jest i tak wciąż daleko w przodzie, przed wami. A u was
56
jedynie garstka biurokratów i dowódców wojskowych wiedzie lesze życie. Na
Genui jest dziesiątki tysięcy takich. Wolna konkurencja ma być może swoje
słabości,alezapewniawiększydobrobytwiększejgrupieludzi.
JoeChessmanpodniósłsię.
— Jeszcze zobaczymy — powiedział obojętnym tonem. — Za dziesięć lat,
Mayer.Wtedyjeszczerazporównamysytuacjęobuplanet.
— Zadziesięćlat—odpowiedziałMayer.
— Powodzenia!—dodałJerryKennedy,salutującszklanką.
***
— Jesteś na tyle trzeźwy, żeby móc rozmawiać poważnie? — zapytał
AmschelMayerKennedy'egowdrodzepowrotnejnaGenuę.
— Jasne,szefie,oczywiście.
— Hm-m-m.Nodobrze.Zacznijrobićcośwceluumieszczeniakilkunaszych
ludzinaTexcocowcharakterze,powiedzmy,agentówwywiadu.
— Masznamyślikogośzzespołu?—zdziwiłsięKennedy.
— Nie, skąd! Przecież nie mamy nikogo wolnego, a poza tym byłoby zbyt
duże ryzyko rozpoznania i zdemaskowania. Wybierz kogoś z naszych bardziej
zaufanych Genueńczyków. Wyznacz nagrody pieniężne na tyle wysokie, żeby
zadaniewydawałosięatrakcyjne.—Spojrzałznacząconaswegoporucznika.—
Zgadzaszsięchybaztym,żetoniejestzłypomysłmiećichnaoku.
***
— CosądziszowysłaniukilkuagentówsłużbybezpieczeństwanaGenuę?—
zapytałswegoszefaBarryWatsonwdrodzepowrotnejnaTexcoco.—Tak,żeby
sięorientować.
— Poco?
Watsonspojrzałnaswojepoobgryzanepaznokcie.
— Wydajemisię,żetonikomubyniezaszkodziło.
Chessmanparsknął.
— Barry ma rację — powiedział Dick Hawkins. — To może okazać się
potrzebne.Zadziesięćlat,gdyzorientująsię,żejesteśmylepsi,egoMayeramoże
tegoniewytrzymać.Sięgniewówczaspojakieśekstremalneśrodki,żebyuchronić
sięprzedutratątwarzynaZiemi.
— Jateżsięztymzgadzam,Joe—wtrąciłNattRobertszatroskanymtonem.
— Z pewnością nie zaszkodzi nam umieszczenie u nich kilku naszych agentów.
Mójwydziałmógłbyichwyszkolić,apotemzawieźlibyśmyichpromem.
— Decyzja należy do mnie — warknął Chessman. — Zastanowię się.
57
Możliwe,żemacierację.
Reif,siedzącyztyłu,popatrzyłwzamyśleniunaswegonastoletniegosyna.
58
IX.
Barry Watson, Dick Hawkins, Natt Roberts, starzejący się Reif i jego syn
Taller, wchodzący właśnie w wiek męski, szli długim pałacowym korytarzem.
Twarzemielijednakowobladezpowodubrakusnu.Tyłyzabezpieczałoimsześciu
żołnierzytulańskiejpiechoty.
Oczy mijanych po drodze, z prawej i z lewej, funkcjonariuszy Służby
Bezpieczeństwa skupiały się na wnoszonej zupełnie otwarcie broni.
Uświadamiając sobie, co widzą, odwracali natychmiast wzrok i pozostawali na
swoichposterunkach.Jedyniepewiensierżantotworzyłusta,protestując:
— Sir — zwrócił się z wahaniem do Watsona. — Wchodzicie z bronią do
miejscapobytuNumeruPierwszego.
— Milczeć!—uciszyłgoNattRoberts.
— Towszystko,sierżancie—powiedziałReif.
Poszlidalejkorytarzemodprowadzanipustymwzrokiemfunkcjonariusza.
WatsoniReifodepchnęlinabokidwóchtulańskichżołnierzystojącychprzed
drzwiami,poczymwszyscybezpukaniaweszlidośrodka.
Joe Chessman podniósł zmęczony wzrok sponad zawalonego stosem map i
depeszbiurka.Wpierwszejchwilijegodłońwyciągnęłasięwkierunkuciężkiego
wojskowego rewolweru w kaburze na prawym boku, ale potem rozpoznał
przybyłychiopuściłrękę.
— Coznowu?—zapytałgłosemnakrawędzizałamania.
Watsonwystąpiłjakorzecznik.
— Wszędzie to samo — powiedział. — Komuny są na skraju rewolty. Za
mocnozostałyprzyciśnięte.Osiągnęłypunkt,wktórymjużzacholeręnieustąpią.
JednaiskraicałeTexcocostaniewogniu.
— Potrzebnesąnatychmiastowereformy—dodałzimnoReif.—Trzebaich
uspokoić. Ogłosić, że będzie więcej dóbr konsumpcyjnych, mniejsze podatki
państwowe, a przede wszystkim, że zostanie ograniczone działanie Służby
Bezpieczeństwa.Jeśliimzaraztoobiecamy,powinniśmysięutrzymać.
PrawykącikustponurejtwarzyJoe'egoChessmanazadrgał.MłodyTallernie
próbowałskrywaćswejdezaprobatynawidoksłabościinnychwchwilachstresu.
59
WzrokChessmanazatoczyłkrągpozebranych.
— I to jest jedyne wyjście? To spowolni nasz program rozwoju przemysłu
ciężkiego.MożemyniezdążyćprześcignąćGenuitakszybko,jakplanowaliśmy.
Watsonzirytacjąmachnąłręką.
— Słuchaj, Chessman, czy to ciebie nie dociera? To, czy w produkcji stali
dogonimyAmschelaMayera,niejestterazważne.Wszystkojestpostawionew
tejchwilinaostrzunoża.
— Nie waż się mówić do mnie w ten sposób, Barry — warknął groźnie
Chessman. — Ja podejmuję decyzje. Ja wyznaczam plany. Jak duża część armii
tulańskiejjestlojalna?—zwróciłsiędoReifa.
Starzejący się Tulanin spojrzał pierw na Watsona, a dopiero potem
odpowiedziałJoe'emuChessmanowi.
— Całaarmiatulańskajestlojalna...wstosunkudomnie.
— Dobrze.—Chessmanodepchnąłleżąceprzednimdepesze,takżeczęśćz
nichspadłanapodłogę.Odsłoniłmapęsztabową.—Jeślizgnieciemyzpółtuzina
tutejszychkomun...Aletaksolidnie!Wtedypozostałe...
— Ty nas wcale nie słuchasz, Chessman — przerwał mu Watson, mówiąc
bardzo powoli i tak cicho, że prawie nie było go słychać. — Już ci mówiliśmy,
wystarczytylkoiskra.
JoeChessmanusiadłzpowrotemwfoteluipopatrzyłnanichponownie,na
jednegopodrugim.Oceniając.Namomenttiknatwarzyustał,aoczyodzyskały
dawnączujność.
— Rozumiem—powiedział.—Awywszyscyzalecaciekapitulacjęprzedich
żądaniami?
— Tonaszajedynaszansa—powiedziałHawkins.—Iniemamypewności,
czy to zadziała. Zawsze jest możliwość, że jak rzucimy im trochę okruchów, to
zażądają całego bochenka. Trzeba wziąć pod uwagę, że niektórzy z nich żyją w
takim napięciu już od dwudziestu pięciu lat. Zawór bezpieczeństwa może nie
wytrzymać.
— Rozumiem.—Chessmanodchrząknął.—Icojeszcze?Widzępowaszych
twarzach,żetoniewszystko.
TrzejZiemianienieodpowiedzieli,uciekającwzrokiem.
ChessmanspojrzałnamłodegoTallera,apotemnaReifa.
— Cojeszcze?—zapytał.
— Potrzebujemykozłaofiarnego—odpowiedziałReifobojętnymtonem.
JoeChessmanzastanawiałsięprzezchwilę,poczymspojrzałnaWatsona.
— CałepaństwoTexcocańskiejestnakrawędziupadku—powiedziałBarry
Watson. — Nie tylko musimy obiecać im natychmiastowe reformy, ale musimy
równieżzwalićnakogoświnęzadawnebłędyiwypaczenia.Ktośmusiwziąćna
siebierazy,zostaćrzuconywilkomnapożarcie.Jeślinie,topewniewinyzostaną
przypisanenamwszystkim.
60
— Notak—powiedziałChessman.Jegozaczerwienioneoczywzamyśleniu
zatoczyłyjeszczerazkrągpozebranych.—Chybabędziemożnawykopaćkilku
lokalnychprzywódcówijakichśoficerówSłużbyBezpieczeństwa.
JegooczypowędrowałykuReifowi.
— Chan jest najwyższy rangą wśród Texcocan — powiedział chłodno. —
Chanikilkuoficerówbezpieczeństwapowinnoichzadowolić.
— Obawiam się, że nie — odpowiedział równie chłodno Reif. — To ty,
Josephie Chessmanie, jesteś Numerem Jeden. To twój pomnik stoi na głównym
placu w każdej komunie. To twój portret wisi w każdym centrum dystrybucji,
każdejjadalni,wkażdejszkolnejklasie.Totywielokrotnienamprzypominałeś,że
jesteśNumeremJeden.Mójtytułnicjużnieznaczy.
Joe Chessman zaklął brzydko, wyciągnął pistolet i strzelił, zanim tulańscy
żołnierzezdążylidoniegodoskoczyć.Wyrwalimubrońzrękiiunieruchomili,ale
jużbyłozapóźno.
Reifcofnąłsięodwakrokitrafionypociskiemzwielkokalibrowegopistoletu.
Chwyciłsiędłoniązabrzuchizatoczyłwkierunkukrzesła.Opadłnanieciężko,
spojrzał na syna, po twarzy przeleciał mu cień rozbawienia, po czym wyszeptał
niezrozumiale:—Chan.—Iumarł.
— Ty idioto — wrzasnął na Chessmana Natt Roberts. — Chcieliśmy
zorganizowaćdlaciebiewielki,wyreżyserowanyproces.Skazaćcięnawięzienie,a
potemogłosić,żeumarłeśwceliiprzeszmuglowaćcięna„Pedagoga”.
— Weźciegonazewnątrzizastrzelcie—rzuciłWatsonwkierunkużołnierzy.
TulaniepociągnęlinarzekającegoiprzeklinającegoChessmanadodrzwi.
— Poczekajciechwilę—zawołałTaller.
Watson,RobertsiHawkinsodwrócilisiędoniego.
— Chybamożnatowykorzystaćznacznielepiej—powiedziałTaller.
Jegogłosbyłcałkowiciepozbawionyemocji.
— Ten człowiek zabił mojego ojca i mojego dziadka, dwóch chanów Tuli,
wodzównajpotężniejszegomiastanaTexcoco,zanimprzybylituZiemianie.
Strażnicyzawahalisię.Watsonpowstrzymałichskinieniemdłoni.
— Proponowałbym, żebyście oddali go mnie, a ja postąpię z nim zgodnie z
tradycjąLudu—powiedziałTaller.
— Nie—zawołałchrypliwieChessman.—Barry,Dick,Natt,odeślijciemnie
na „Pedagoga”. Pozostanę tam odsunięty od wszystkiego. Może Mayer będzie
mógłwykorzystaćmnienaGenui.
NawetniespojrzeliwjegostronęitylkoRobertsodpowiedziałmuzezłością:
— Mówiliśmy ci, że wystarczy tylko iskra. A teraz zabiłeś chana,
najpopularniejszegoczłowiekanaTexcoco.Niemadlaciebieratunku.
— Żaden z was nie studiował naszych tradycji, obyczajów — powiedział
Taller.—Aleterazchybarozumieciedodatkowyefekt,jakibędziemiałoprzejęcie
61
władzyprzezemnie.Będzieznaczniebardziej...korzystniejwykorzystanyupadek
tego...tegoszalonegomordercy.
— Słuchajcie,Barry,Natt—wykrzyknąłzdesperacjąChessman.—Jeślijuż
musicie, to zastrzelcie mnie. Niech przynajmniej umrę jak człowiek. Oni składają
ofiary z ludzi. Pamiętacie tych jeńców w Tuli, gdy przybyliśmy? Wyobrażacie
sobie,cooniwyprawiająwtychświątyniach?Barry,Dick,przezwzglądnastare
czasy...chłopaki...
— Jest twój — powiedział Barry Watson do Tallera. — Jeśli to nam nie
pomoże,tojużnicnamniepomoże.
62
X.
Pod koniec trzeciej dekady, gdy Jerome Kennedy, Martin Gunther, Peter
MacDonald,FredricBuchwalditrzechGenueńczyków:baronLeonariwielmożni
RussiModrinprzybylina„Pedagoga”,delegacjaTexcocanjużsiedziaławmesie.
EkipazTexcocoskładałasięzBarry'egoWatsonaorazDickaHawkinsaiNatta
RobertsasiedzącychpojegojednejstronieigeneralissimusaTalleraorazsześciu
obwieszonychmedalamiTexcocanpodrugiej.
— A gdzie jest Amschel Mayer? — burknął Barry Watson, zanim jeszcze
zajęlimiejsce.—Mamznimdoomówieniakilkaspraw.
— Spokojnie—odpowiedziałpogardliwymtonemKennedy.—Agdziesię
podziałJoeChessman?
— Dobrzewiecie,gdziesiępodział—wybuchnąłWatson.
— Anowiemy—przyznałKennedy.—Padłofiarączystki,jeślimożnaużyć
dawnegookreślenia.Jeśliwy,ogiery,będzieciedziałaćztakąszybkością,tonikt
nie pozostanie, gdy już upłynie nasze pół wieku. — Strzelił palcami. Genueński
służący,który,nierzucającsięwoczy,pozostawałztyłu,podbiegłdoniego.—
Poczęstujmysięczymś.Cosobiektożyczy?
— Tywyglądasz,jakbyśjużmiałdosyć—dociąłmuWatson.
Kennedy zignorował go, nalegając, żeby każdy został obsłużony, zanim
przejdądopoważnejrozmowy.
— Widzę, że udało nam się rozszyfrować wszystkich waszych agentów, bo
inaczejwięcejbyściewiedzielionaszychsprawach—zacząłchytrze.
— Wcale nie wszystkich — odburknął Watson. — Tylko tych na
południowymkontynencie.CosięstałozAmschelemMayerem?
Znacznatusza,jakiejsiędorobiłPeterMacDonald,którywrazzBuchwaldem
porazpierwszyuczestniczyłwkonferencjinakoniecdekadyiktóregoczłonkowie
zespołuzTexcocoledworozpoznali,wcalenieosłabiłabystrościjegoumysłu.
— NaszdobryAmschelprzebywawareszcie.Awłaściwie,towwięzieniu.—
Potrząsnąłgłową,ażmusięrozbujałpodwójnypodbródek.—Cozatragedia.
— Uwięziony!Przezkogo?—nachmurzyłsięTaller.—Niepodobamisięto.
Wkońcutobyłkierownikwaszejekspedycji.
63
— Niezbywajnastak,MacDonald.—BarryWatsonuderzyłwstół.—Co
sięznimstało?
— Jego imperium finansowo-przemysłowe rozrosło się nadmiernie —
wyjaśnił MacDonald. — Niewielki kryzys i się załamało. Tysiące inwestorów
poniosłostraty.Krótkomówiąc,zostałaresztowanyiuznanywinnym.
— I nic nie mogliście poradzić? — Watson nie mógł uwierzyć. — Cały
zespół? Nie mogliście kogoś przekupić? Odbić go siłą i przewieźć na statek? Z
całymtymbogactwem,jakiekontrolujecie...
JerryKennedyroześmiałsiękrótko.
— Sytuacja zrobiła się taka, Watson, że musieliśmy ratować własną skórę.
Nie masz pojęcia, jak wyglądają międzynarodowe finanse. Poza tym, on sam
wykopałsobiegrób...hm...toznaczypościeliłłóżko...
Kennedyskinąłnasłużącego,bymunalałkolejnegodrinka.
— Skończmy już z tą niesmaczną rozmową — powiedział. — Może
przedstawimynaszepostępy?
— Przedstawimy postępy? — powiedział Barry Watson. — Śmiechu warte.
MacieswoichagentównaTexcoco,amymamynaGenui.Poconamwogóleta
konferencja.
— Wydaje mi się, że nadszedł czas, gdy obie planety mogłyby odnieść
korzyści z nawiązania wzajemnych stosunków — po raz pierwszy zabrał głos
jedenzGenueńczyków,baronLeonar,człowiekokołoczterdziestki,syntamtego
baronaLeonara,którysięspotkałzAmschelemMayeremtrzydzieścilattemu.—
Zpewnościąobecniejednaplanetaprzodujewczymśnaddrugą,atamtazkolei
w czymś innym. O ile rozumiem, misja „Pedagoga” ma w ciągu półwiecza
podnieść nasz poziom technologiczny najwyżej jak to możliwe. Trzy dekady z
tegomamyjużzasobą.
Texcocanie popatrzyli na niego z zainteresowaniem, ale Jerry Kennedy
machnąłzniechęciąswojąszklanką.
— Nic z tego nie będzie, baronie — powiedział. — Musisz zrozumieć, że
przedewszystkimchcemysprawdzić,którysystemjestszybszy.Jeślipodejmiemy
współpracęzbandąBarrego,towszystkosięwymiesza.
— Niemniej,zarównoTexcocojakiGenua,mogąztegoodnieśćkorzyści—
powiedziałwielmożnyRuss,obecnieconajmniejposiedemdziesiątce,alewciążz
bystrymumysłemmimozaawansowanegowieku.
— A co to nas obchodzi? — odrzekł radośnie Kennedy. — Trzeba na to
spojrzeć z dalszej perspektywy. To, co tutaj wypracujemy, zostanie ostatecznie
zastosowanenapółmilionieplanet.—Bezskuteczniespróbowałstrzelićpalcami.
—Tedwiewszaweplanetynieznacząnawettyle.—Strzeliłpalcami,tymrazem
skutecznie.—Nawettyle.
— UrżnąłeśsięKennedy—powiedziałBarryWatson.
— A co nie wolno? — roześmiał się Kennedy. — W końcu udało nam się
zrobićprzyzwoitąwhisky.Możeciprzysłaćkilkaskrzynek,Barry.
64
— Dałbyśradętozrobić,Jerry?—zapytałprzymilnieWatson.
— Jasne,człowieku,todrobiazg.NaszpromlatanaTexcocorazwmiesiącu,
alboiczęściej.Niemożemysięwampozwolićprześcignąć.Czasemtrzebawrzucić
jakiśkluczwtrybyczycośpodobnego.
— Zamknijsię,Jerry.Gadaszzadużo—powiedziałPeterMacDonald.
— Nie odzywaj się do mnie w ten sposób. Bo pogadamy inaczej, gdy
przyjdzieszpoprolongatętegodługuwprzyszłymmiesiącu.Cowynato,żeby
sięjeszczenapić?Tabalangarobisięnudna.
— To przejdziemy do tych raportów? — zapytał Watson. — Mówiąc w
skrócie, mamy już zjednoczone niemal całe Texcoco. Niewielkie zastoje czasami
nasopóźniają,alemarszkupostępowinieustaje.Jesteśmy...
— Niewielkie zastoje — zarechotał Kennedy. — Musieliście wyrżnąć pięć
milionówtychbiednychprostaków,zanimzdławiliściebuntwkomunach.
— Zawsze się znajdą jacyś reakcjoniści, fanatycy religijni, nieudacznicy,
dziwacyczymalkontenci.Niemniejniematowiększegoznaczenia.Naszpotencjał
przemysłowyzacząłwkońcusiętoczyć.Wtymrokupodwoiliśmyprodukcjęstali,
a w przyszłym planujemy tak samo. Nasze hydroelektrownie potroiły się przez
ostatnie dwa lata. Wydobycie węgla jest cztery razy większe, a produkcja
materiałów budowlanych sześć razy. Oczekujemy w przyszłym roku wzrostu
zbiorówzbóżoczterdzieściprocent.A...
— Przepraszam wielmożny Watsonie — przerwał mu łagodnie wielmożny
Modrin. — Te procenty byłyby doprawdy imponujące, gdybyśmy wiedzieli od
jakich wartości wychodziliście. Jeśli w zeszłym roku wyprodukowaliście jedynie
pięć milionów ton stali, to wzrost do dziesięciu milionów jest bardzo dobry,
niemniejniewystarczającydlacałejplanety.
— Jeślinasiagencimająrację—dodałsuchoBuchwald—toprodukcjastali
na Texcoco wynosi mniej więcej jedną czwartą naszej. Przypuszczam, że
produkcja waszych pozostałych podstawowych produktów jest na podobnym
stopniurozwoju.
Watsonpoczerwieniałnatwarzy.
— Przedewszystkimtrzebawziąćpoduwagę,żenaszagospodarkarośniez
każdym rokiem, podczas gdy wasza działa zrywami, skacze do przodu kilka
kroków, potem popada w zastój, a nawet cofa się. Wszystko załamuje się, gdy
kilku z was na samej górze przestaje osiągać zyski. Wszystko w waszej
gospodarcejestnastawionenarobieniepieniędzy.Comiwłaśnieprzypomniało:
jak na boga udało wam się wyjść z tego ogólnoplanetarnego kryzysu trzy lata
temu?
— Ogólnoplanetarnykryzys?—chrząknąłzdegustowanyPeterMacDonald.
— Po prostu drobna recesja. Chwilowa korekta spowodowana przerostem w
niektórychgałęziachprzemysłuifinansach.
DickHawkinssiedzącypodrugiejstroniestołuroześmiałsię.
— Skądtybierzesz,Peter,takiegłodnekawałki?—zapytał.
65
PeterMacDonaldpoderwałsięnanogi.
— Niemuszęwysłuchiwaćtychimpertynencji—powiedział.
Watsonrównieżwstał.
— My też nie musimy wysłuchiwać waszych złośliwych uwag na temat
rzeczywistego rozwoju Texcoco. Nie wydaje nam się, żebyśmy tu doszli do
czegoś.Hawkins,Taller,Roberts!Idziemy.—Rzuciłwkierunkuswojejekipy.—
Zadziesięćlatpogadamyinaczej.Nawetślepybędziewidziałróżnicę.
Ipomaszerowalikorytarzem„Pedagoga”doswojegopromuplanetarnego.
— ZadziesięćlatkażdarodzinanaGenuibędziemiałasamochód—zawołał
za nimi Kennedy. — Zobaczycie. I telewizor. W przyszłym roku uruchamiamy
telewizję.Ilotnictwopasażerskie.Zadwa,trzylata...
Texcocaniezatrzasnęlizasobąwłaz.
Kennedydolałsobiedoszklankiwięcejalkoholu.
— Prostacy.Niemogąścierpiećprawdy—wyjaśniłpozostałym.
66
XI.
Jeślinieliczyćkilkudodatkowychwysokiejrangipolitycznychinaukowych
przywódców z Texcoco i Genui, skład obu delegacji na zakończenie czwartej
dekady był taki sam jak dziesięć lat wcześniej – z tym, że brakowało Jerry'ego
Kennedy'ego.
Żebypomieścićwszystkich,dostawionododatkowestołyikrzesła.Pojednej
stronie zasiedli Genueńczycy: Martin Gunther, Fredric Buchwald, Peter
MacDonald,aztubylcówbaronLeonar,wielmożnyModrini,bardzojużwiekowy,
Russ oraz pół tuzina nowych delegatów. Po drugiej stronie byli: Barry Watson,
Dick Hawkins i Natt Roberts oraz Taller i Texcocanie; naukowcy Wiss i Fokin,
przedstawicielearmii,służbybezpieczeństwaiinninotable.
Przed każdym położono notatnik, a Watsona i Gunthera wyposażono
dodatkowowmłotkisędziowskie.
— AJerry?—zapytałBarryWatson,siedzącegonaprzeciwGunthera,zanim
jeszczeprzestanoszuraćkrzesłami.
MartinGuntherwzruszyłramionami.
— Jerryjestniedysponowany.Awrzeczywistości,toprzebywanaleczeniu
wjednymzgórskichsanatoriów.Alewyjdzieztego.
— Todobrze—powiedziałDickHawkins.—Jużzbytwieluznaszginęło.
Watsonuderzyłmłotkiem.
— Proszęospokój.Gunther,maszcośdopowiedzeniawkwestiiformalnej.
— Nic specjalnego. Chyba wszyscy wiemy, o co chodzi, włącznie z tymi z
GenuiiTexcoco,którzysątuporazpierwszy.Pokrótce,jesttoczwartespotkanie
ziemskich ekip przysłanych w celu doprowadzenia kolonistów z tych dwóch
planetzpowrotemdopoziomukulturyprzemysłowej.Wydajesię,żeobazespoły
osiągną sukces, chociaż prawdopodobnie w różnym czasie. Minęło już
czterdzieścilatipozostałonamdziesięć.
Przezchwilępanowałacisza.
— Prawdopodobnie dowiedzieliście się już przez swoją agenturę, że
ogłosiliśmyinformacjęomożliwościprzedłużeniażycia—przerwałwkońcuciszę
Roberts.
67
— My również zostaliśmy zmuszeni do tego — przyznał z lekceważeniem
PeterMacDonald.
— Adlaczegozmuszeni?—zdziwiłsiębaronLeonar.
Taller,podrugiejstroniestołuskinąłpotakującogłową.
MartinGuntheruderzyłdwukrotnieswoimmłotkiemwstół.
— Podstawowym celem naszego spotkania jest zreferowanie postępu i
rozważenie prawdopodobieństwa wystąpienia nowych czynników mogących
zmusićnasdozrewidowaniapolityki.Myślę,żemamyjużcałkiemwystarczające
pojęcieorozwojukażdejzplanet.—Wjegogłosiepojawiłsiędrwiącyton.—
Przynajmniejnasiagenciwykonalidobrąrobotęraportującnawasztemat.
— Nasirównież—uciąłWatson.
— Wtakimraziepowinniścieprzyznać—powiedziałMacDonald—żeteraz,
gdy już docieramy do końca naszego półwiecza, podstawowa teza Amschela
Mayera, iż gospodarka wolnorynkowa rozwija się szybciej od gospodarek
ograniczonychtotalitarnymiwięzami,zostałaudowodniona.
BarryWatsonparsknąłrozbawiony.
— Naprawdę?—zapytał.—Wprostprzeciwnie,MacDonald.Udowodniono
zupełnie coś innego. Na Genui wciąż macie względny bałagan. Wprawdzie,
niektóre z waszych narodów, zwłaszcza te na południowym kontynencie, są
bardzozaawansowanei,gdytylkoakuratpozwalanatokoniunktura,ciesząsię
wysokąstopążyciowąipoziomemkultury,niemniejwtymsamymczasiesąuwas
całe społeczności na poziomie niewiele, o ile w ogóle, wyższym niż w okresie
przed naszym przybyciem. Na zachodnim kontynencie istnieje nawet kilka
feudalnych reżimów, w których dzieje się prawdopodobnie gorzej, przeważnie z
powoduwojen,którymijewyniszczyliście.
— Ale w zasadzie to nie to jest najważniejsze — powiedział Natt Roberts
jakby w zadumie. — Koordynator posłał nas tutaj, żebyśmy ustalili metodę
przywracania tych kultur do poziomu cywilizacji technicznej. Macie jakiś
szczegółowy schemat, żeby po powrocie mu pokazać? Możecie prześledzić
historię Genui w czasie ostatniego półwiecza i powiedzieć, że ta wojna była
konieczna dla postępu, a tamtej należało uniknąć? Czy może cały ten wasz
program „wolnej konkurencji” nie jest niczym więcej niż tylko chaosem, który
czasami wspaniale wpływa na rozwój niektórych narodów, a czasami niszczy
inne?Gardzicienaszymimetodami,naszymskolektywizowanymspołeczeństwem,
alegdywrócimy,mybędziemymieliszczegółowyschematdziałaniaodmomentu
przybycia.
Guntherrąbnąłmłotkiemwstół.
— Zaraz,zaraz—zawołał.—Zjakiejracjimusimytutajwysłuchiwaćtakich
oskarżeń,podczas...
— Daj nam skończyć — przerwał mu sucho Watson, podnosząc rękę. —
Wszystkiego,comaszdopowiedzenia,spokojniepotemwysłuchamy.
Guntherzaczerwieniłsię,alepowiedział:
68
— No dobrze, tylko nie myśl sobie, że uda wam się skaperować kogoś
spośródnas,Genueńczyków.
— Jasne — odpowiedział Watson. — Mnóstwo czasu kosztowało nas
zjednoczenienaszychludzi...
— Czasuikrwi—mruknąłPeterMacDonald.
— ...alejakjużdotegodoszło,PaństwoTexcocańskiezaczęłosięrozwijaćw
tempienieznanymgenueńskimnarodom.Żebyzindustrializowaćspołeczeństwo,
trzeba osiągnąć najpierw pewien punkt startu, poziom odpowiedniego
uprzemysłowienia,zwłaszczawprodukcjistali,energii;wykształcićodpowiednią
ilość naukowców, techników i robotników wykwalifikowanych. Jak już to się
osiągnie, to można się rozwijać niemal w postępie geometrycznym. Budujesz
hutę, a dzięki wyprodukowanej stali w następnym roku budujesz kolejne dwie
huty, co w efekcie stwarza ci możliwość wybudowania rok później jeszcze
czterech.
Buchwaldchrząknąłzniedowierzaniem.
Watson przyjrzał się kolejno każdemu z Genueńczyków: Ziemianom i
tubylcom.
— My właśnie osiągnęliśmy ten punkt na Texcoco. Wykształciliśmy
populacjęzapaleńcówliczącąponadmiliardludzi.Naszeuniwersytetywytwarzają
dobrze wykształconych pracowników w ilości ponad dwadzieścia milionów
rocznie. Zlokalizowaliśmy wszystkie zasoby surowcowe, jakie mogą być
potrzebne. Właśnie startujemy. — Popatrzył na nich bardzo rozbawiony. — Do
końcanastępnejdekadyzostawimywasdalekowtyle.
— Skończyłeś—zapytałspokojnieMartinGunther.
— Tak.Narazie—skinąłgłowąWatson.
— To dobrze. W takim razie teraz nasz raport z postępów. W ciągu
czterdziestulatwyeliminowaliśmyfeudalizmwewszystkichbardziejrozwiniętych
krajach. Nasze zmiany w świecie wywierają wpływ nawet na odległe rejony.
Ludnośćtychkrajówniepoprzestanienaprzyglądaniusięjakpoziomżyciareszty
Genuiszybkowzrasta.Wwiększościkrajównaszejplanetyprzeciętnarodzinanie
tylko cieszy się wolnością, ale jej poziom życia znacznie przekracza ten na
Texcoco.Obecnienowoczesnedomyiichwyposażeniesąpowszechne.Zarówno
samochodyjakisamolotysąjużdostępnedlawiększości.NarodyutworzyłyLigę
Międzykontynentalną rządów, tak że ponowny wybuch wojny jest
nieprawdopodobny.Atojestwyłączniepoczątek.Kolejnedziesięćlatrozwojuw
warunkachwolnejkonkurencjipodniesiestopężyciowąwszystkichdopoziomu
dostępnegoobecnietylkodlanajbogatszych.
SkończyłipopatrzyłzniechęciąnaTexcocan.
— Chybaniedojdziemydoporozumienia—powiedziałTaller.
— Trudnojestznaleźćwspólnąmiarę—przyznałwielmożnyRuss,siedzący
naprzeciw niego. — Wygląda na to, że my liczymy lodówki i prywatne
samochody,podczasgdywyodrzucacieosobistestandardyikoncentrujeciesię
69
natonażustali.
— Jeślibędąhutystali,tosamochodyilodówkipopłynąostateczniezlinii
montażowychjakwodaibędądostępnedlakażdego,anietylkodlatych,których
będzie na nie stać — powiedział spokojnie Wiss, jeden z texcocańskich
naukowców.
— Tak,tak—roześmiałsięzłośliwiePeterMacDonald.—Ostatecznie.
Atmosferanaglezrobiłasięwroga.Bardziejwroganiżkiedykolwiekwcześniej
natychkonferencjach.
IwtedyMartinGuntherzapytałcałkiemobojętnymtonem:
— Zauważyłem,żeusunęliściezbiblioteki„Pedagoga”wszystkieinformacje
natematrozszczepieniajądraatomu.
— Wcelachbadawczych—odpowiedziałgładkoDickHawkins.
— Oczywiście — powiedział Gunther. — Macie zamiar to zwrócić w
najbliższejprzyszłości?
— Obawiam się, że nasze badania jeszcze trochę potrwają — odpowiedział
kategorycznieWatson.
— Tak się obawiałem — powiedział Gunther. — Szczęśliwie, byłem
zapobiegliwyijakiśroktemuzrobiłemmikrofilmyztychmateriałów.
BarryWatsonodepchnąłswojekrzesło.
— Chybajużosiągnęliśmywszystko,cobyłomożliwenatejkonferencji.O
ile w ogóle coś było możliwe. — Spojrzał na swoją ekipę, najpierw w prawo,
potemwlewoipowiedział:—Chodźmy!
Wstalisztywno.Watsonobróciłsięnapięcieiruszyłdodrzwi.
Gdy wychodzili, Natt Roberts odwrócił się na chwilę i powiedział do
Gunthera:
— Jeszcze coś, Martin. Gdybyście w ciągu tych dziesięciu lat doszli do
wniosku, że pół wieku nie jest czasem wystarczającym na wykonanie naszego
zadania, to może należałoby wziąć pod uwagę przedłużenie pobytu? Myślę, że
koordynatorbyzaakceptowałkażdeuzasadnienie,którebyśmyprzedstawili.
EkipaGenueńczykówpatrzyłazanimjeszczepotem,gdywyszedł.
— BaronieLeonar—odezwałsięwkońcuMartinGunther.—Myślę,żeto
byłbyniezłypomysł,gdybyskierowałpankilkuswoichludzidopracnadstopami
stali przydatnymi do konstrukcji pojazdów kosmicznych. Biorąc pod uwagę to,
jaksięrozwijasytuacja,mogąbyćnampotrzebne.
BuchwaldiMacDonaldpopatrzylinaniegobeznamiętnie.
70
XII.
Minęło pięćdziesiąt lat od chwili, gdy „Pedagog” wszedł na orbitę wokół
Rigela.Minęłopięćdekad,półwieku.
Z oryginalnej załogi „Pedagoga” w mesie przebywało obecnie sześć osób.
Każdy z nich zmienił się fizycznie. Niektórzy wyglądali na trochę sflaczałych,
niektórzywydawalisiętwardsinaduszyiciele.
BarryWatson,NattRoberts,DickHawkinszekipyTexcoco.
MartinGunther,PeterMacDonald,FredricBuchwaldzGenui.
Zgromadzenieniebyłotakiedużejakostatnimrazem.ZTexcocobylijedynie
TallerinaukowiecWiss,azGenuibaronLeonarisynwielmożnegoRussa.
Od początku patrzyli na siebie wrogo z przeciwnych stron stołu
konferencyjnego.Nieczułosięnawetcieniaprzyjaźni.
— Nie mam zamiaru podkreślać, że podjęte przez was działania, mogą być
wyjaśnione jedynie jako środki militarne wycelowane ostatecznie w Państwo
Texcocańskie—wyrzuciłwkońcuzsiebieWatson.
MartinGuntherroześmiałsięzłośliwie.
— Chcesznamdaćdozrozumienia,żewasiludzieniepodjęlitakichsamych
działań,podczasgdyfaktycznietozrobili?
— Już powiedziałem, nie chcę tego nawet dyskutować. Z pewnością nie
dojdziemy do porozumienia. Jest jednak coś, nad czym powinniśmy się
zastanowićprzytejokazji.
— Notonacoczekasz?—sapnąłkorpulentnyPeterMacDonald.
— Wspominałem wam o tym na poprzednim spotkaniu — powiedział Natt
Roberts.
— A,tak—skinąłgłowąGunther.—Gdywychodziłeś.Zastanawialiśmysię
nadtym.
Texcocanieczekali,copowiedalej.
— Oilezrozumiałem—kontynuowałGunther—uważasz,żepowinniśmysię
zastanowićnadpowrotemnaZiemięwtejchwili.
— Należy to przedyskutować. — Watson pokiwał głową. — Bez względu
na... hm... chwilowe nieporozumienia między nami, zadanie postawione przed
71
ekspedycją„Pedagoga”jestwciążnaszymobowiązkiem.
TrójkaGenueńczykówpokiwałagłowami,zgadzającsięztymtwierdzeniem.
— Pojawiasiępytanie,czyosiągnęliśmyto,comieliśmyosiągnąć?Noi,w
związku z tym, czy nie jest konieczne, a przynajmniej pożądane, żebyśmy
pozostalinaplanetachRigelaidalejzarządzaliichrozwojem?
Zamilkli,zastanawiającsięnadtym.
— Jestem wewnętrznie przekonany — zaczął z wahaniem Buchwald — że
Genua nie jest całkiem gotowa na utratę... hm... siły napędowej. Jeśli ich teraz
zostawimy,toniewiem...
— TosamomożnapowiedziećoTexcoco—powiedziałRoberts.—Państwo
robi bajeczne postępy, ale nie wiem, co się stanie, gdy zabraknie przywództwa.
Możedojśćdocałkowitegozałamania.
— Wydaje mi się, że co do podstaw, to jesteśmy zgodni — powiedział
Watson.—Czypomysł,żebyprzedłużyćpraceekspedycjiodalszedwadzieścia
pięćlatbudziwaszezastrzeżenia?
— BiuroKolonizacjiGalaktyki...—zacząłDickHawkins.
— Zpewnościąprzyśląstatek,żebysprawdzić,cosięstało—przerwałmu
MacDonald. — Po prostu poinformujemy ich wtedy, że sytuacja nie była
wystarczającopomyślna,żebypozwolićnanaszwyjazdizostaliśmytunakolejne
dwadzieścia pięć lat. A ponieważ już tu będziemy, nasze uzasadnienie powinno
zostaćwziętepoduwagę.
WatsonpopatrzyłkolejnopoZiemianach.
— Czywszyscysięztymzgadzają?—zapytał.
Pokiwalipotwierdzającogłowami.
— Chyba zdajecie sobie sprawę z tego, że mamy tutaj unikalną sytuację,
która może zaowocować korzyścią dla całej naszej rasy? — powiedział Peter
MacDonald.
Popatrzylinaniegopytająco.
— DynamikarozwojujakąmamynaGenui,jakrównieżnaTexcoco,chociaż
nie zgadzamy się w tak wielu fundamentalnych sprawach, jest daleko poza
możliwościami Układu Słonecznego. Na nowych planetach rodzą się nowe
pragnienia.Mamywnaszychrękachnajwiększeosiągnięciacywilizacjiziemskiej.
Czyztąnowądynamiką,ztąświeżością,niemoglibyśmyzajakiśczaswyprzedzić
starejZiemi?
— Chceszpowiedzieć...—zacząłNattRoberts.
MacDonaldskinąłgłową.
— CóższczególnegomoglibyśmyosiągnąćprzyłączającGenuęiTexcocodo
tej,takzwanej,WspólnotyGalaktycznej?Dlaczegomamynieprzećdoprzoduna
własny rachunek? Wykorzystując prężność tych nowych ras moglibyśmy
pozostawićZiemiędalekozasobą.
— Jaksięnadtymzastanowić,toktopowiedział,żepewnegodniaRigelnie
72
możestaćsięnowymcentrumrasyludzkiejwmiejsceSol?—stwierdziłWatson
ponamyśle.
— Dobrzetoująłeś—zgodziłsięGunther.
— Nie—powiedziałmiękkoTaller.
SzóstkaZiemianspojrzałananiegozniechęcią.
— Tasprawapananiedotyczy,generalissimusie—fuknąłnaniegoWatson.
Talleruśmiechnąłsięrozbawionyiwstał.
— Nie — powiedział. — Obawiam się, że chociaż oddanie władzy po tak
długim czasie będzie dla was Ziemian ciężkim przeżyciem, to musicie już wracać
tam,skądprzybyliście,naZiemię.
— Tooczywiste—zgodziłsięznimgładkobaronLeonar.
— Ocochodzi?—zawołałWatson.—Wcalemnietoniebawi.
JegowielmożnośćRussrównieżwstał.
— Nie ma powodu, żeby to przedłużać. Wiele razy słyszałem was Ziemian
mówiących, że człowiek przystosowuje się, żeby przetrwać. To prawda i my, z
Genui i z Texcoco, przystosowaliśmy się do obecnej sytuacji. Doszliśmy do
wniosku,żejeślipozwolimywampozostaćuwładzy,towszyscy,tunaplanetach
Rigela,zginiemy,najprawdopodobniejwatomowymholokauście.Stwierdziliśmy,
że w ramach samoobrony konieczne jest zjednoczenie się Genueńczyków i
Texcocan. Nie oskarżamy was o złą wolę, wprost przeciwnie. Niemniej
powinniście wracać na Ziemię. Wbiliście nam do głów wspomniany wcześniej
truizm,żeczłowieksięprzystosowuje,alewbibliotece„Pedagoga”znalazłemteż
inny,którymożnazastosowaćdotejsytuacji:władzapsuje,awładzaabsolutna
psujeabsolutnie.
W rękach Natta Robertsa i Dicka Hawkinsa pojawiły się ciężkie pistolety.
BarryWatsonpochyliłsiędoprzodu,aoczymusięzwęziły.
— Jaktymaszzamiarztegowybrnąć,Taller?—zapytał.
— Aty,Russ?—dodałMartinGunther.
Wiss, naukowiec z Texcoco, przysunął do ust komunikator na nadgarstku i
powiedział:
— Możeciewchodzić.
DickHawkinsodciągnąłkciukiemkurekswojegopistoletu.
— Poczekajchwilę,Dick—powiedziałBarryWatson.—Niepodobamisię
to.Cosiętudzieje?Mów,jesteśjużprawiemartwy—zwróciłsiędoTallera.
Iwtedypoczuli,żecośsięocieraozewnętrznykadłub„Pedagoga”.
SzóstkaZiemianrozejrzałasięzezdziwieniempogrodziach.
— Radzę wszystkim opuścić broń — powiedział spokojnie Taller. — Nie
chciałbym,żebynasamymkońcudoszłododalszegorozlewukrwi.
Po chwili usłyszeli otwierające się i zamykające włazy, a potem kroki na
korytarzu.Drzwiotworzyłysięidośrodkaweszli:JoeChessman,AmschelMayer,
73
Mike Dean, Louis Rosetti oraz wychudzony Jerry Kennedy. Na ich twarzach
malowałasięcałagamauczuć–odzawstydzeniadoarogancji.
— Dean...Rosetti...—MacDonaldwybałuszyłoczy.—Przecieżmnisispalili
wasnastosie.
Tamciuśmiechnęlisięwstydliwie.
— Wyobraź sobie, że nie — powiedział Dean. — Jedynie porwali nas i
zmusilidonauczaniapodstawnaukiwjakimśfałszywymklasztorze.
— Joe—wykrztusiłWatsonzpobielałatwarzą.
— Taaak! — warknął Joe Chessman. — Sprzedaliście mnie. Ale Taller i
Texcocanieuważali,żewciążsięimprzydam.
— Ateraz,jeśliwszyscykretyniodłożąswojegłupiespluwy,przygotujemy
się ostatecznie do powrotu ekspedycji na Ziemię. Osobiście, będę bardzo
zadowolonywynoszącsięstąd!—powiedziałzgorycząAmschelMayer.
ZazmartwychwstałymiZiemianamiwidaćbyłomorzetwarzyreprezentujących
najwybitniejszepostaciezkażdejdziedzinyżycia,zarównozTexcocojakizGenui.
Niemalpięćdziesiątosób.
Jedenastu Ziemian, jakby dla własnej ochrony, zgromadziło się u dalszego
końcastołu,przyktórymspotykalisiętylerazy.
— Ja...janie...—zacząłMartinGuntherniecooszołomiony.
— ZarównonaTexcocojakinaGenui—wszedłmuwsłowoTaller—jużpo
pierwszych bardziej postępowych działaniach, doceniono wartość waszej
ekspedycji i generalnie nastawiono się z sympatią do zadań „Pedagoga”.
Prymitywne życie, to nic miłego. Dopóki człowiek nie wyzwoli się spod tyranii
przyrody i nie rozwiąże podstawowych problemów ze zdobywaniem
wystarczającejilościżywności,ubrań,schronień,opiekimedycznejiszkolnictwa,
nie jest w stanie się realizować. Tak więc współpracowaliśmy z wami w takim
zakresie w jakim uważaliśmy to za możliwe. — Uśmiechnął się ponuro. —
Obawiam się, że od samego początku, na obu planetach, każda wasza akcja
stymulowała... podziemie. Tak chyba to nazywacie. Nic otwartego, gdyż
potrzebowaliśmy waszej pomocy w tworzeniu kultury przemysłowej, której
możliwości nam ukazaliście. Chroniliśmy was nawet przed wami samymi, bo
szybkookazałosięoczywiste,żewyniszczywaswaszażądzawładzy.
— Niezrozumcietegoźle—wtrąciłbaronLeonar.—Topodziemiepowstało
na obu planetach niezależnie i połączyło się dopiero w czasie ostatnich dwóch
dekad.
— AleJoe...Chessman...—wyrzuciłzsiebieBarryWatson,unikającwzroku
kolegi.
— Odsamegopoczątkuniepodjęliścieżadnegowysiłku,żebypoznaćnasze
obyczaje—powiedziałTaller.—Gdybyścietozrobili,rozumielibyście,dlaczego
mójojciecsprzymierzyłsięzwamipozabiciuTalleraPierwszego.Idlaczegojanie
zemściłemsięnaChessmanie,gdytenzabiłReifa.Podstawoweszkoleniechana
polega na wyeliminowaniu emocji wpływających na decyzje dotyczące potrzeb
74
Ludu. Gdy oddaliście mi Joe'ego Chessmana, uświadomiłem sobie, że jego
wiedza, jego umiejętności są zbyt cenne, by je zniszczyć. Wysłaliśmy go do
górskiej uczelni i wykorzystywaliśmy skutecznie przez te wszystkie lata. Po
prawdzie,todziękiChessmanowimamywkońcupodróżekosmiczne.
— Rzeczywiście—zawołałBuchwald.—Musiciemiećtustatekkosmiczny.
Jakwamsięudało...?
— Jest was jedynie garstka — powiedział pobłażliwie Taller. — Trudno,
żebyściebyliwstanieobserwowaćdwieplanetyiwiedziećwszystko,cosięna
nichdzieje.
— WszystkietesprawymożemyomówićwdrodzepowrotnejnaZiemię—
powiedział ostrym tonem Amschel Mayer. — Mamy cały rok na wyjaśnienie
sobieiwszystkiminnym,dlaczegostaliśmysiętakimiidiotami.Wswoimczasie
byłemkierownikiemtejekspedycji,zanimmoi,takzwani,przyjacieleniewsadzili
mniedowięzienia.Czyktośjestprzeciwny,żebymobjąłponownietęfunkcję?
— Nie—warknąłJoeChessman.
Pozostalipotrząsnęligłowami.
— Jestjeszczetylkojednarzecz—powiedziałTaller.—Bezwzględunato,
jakie macie samopoczucie w tym kłopotliwym momencie, to w zasadzie
wypełniliściewaszepodstawowezadanie.DoprowadziliściezarównoTexcocojak
iGenuędopoziomucywilizacjitechnicznej.Mamyniecozastrzeżeńdosposobu,
wjakitozrobiliście,niemniej,gdywróciciedowaszegoKoordynatoraKolonizacji
Galaktycznej, poinformujcie go, że chętnie przyjmiemy waszych ambasadorów.
Tak, ambasadorów, gdyż oczekujemy spotkania na równych prawach. Z
pewnościąwciąguwielutysiąclecirozwojuspołecznegonaZiemiwypracowano
jakiśustrójlepszyodtych,którewaszeekipywprowadziłytutaj.Chcielibyśmysię
ztymzapoznać.
— Możemywamprzekazaćwszystkonatematobecnegosystemuspołeczno-
ekonomicznegonaZiemi—powiedziałsztywnoDickHawkins.
— Obawiam się, że straciliśmy już do was zaufanie, Richardzie Hawkins.
Niech przyślą kogoś innego, kogo nie zepsuła władza, przywileje i wielkie
bogactwa.
***
Gdy już wyszli i ucichły dźwięki odbijającego pojazdu, Amschel Mayer
powiedział:
— Lepiej już zabierajmy się stąd. I nie martwcie się, do diabła, mamy
mnóstwoczasunawysmażeniesensownegoraportudlakoordynatora.
Jerry Kennedy zdołał wymusić na sobie słaby uśmiech, niemal
przypominającymłodszegoKennedy'egozpierwszychlatnaGenui.
— Wiecieco?—powiedział.—Zastanawiamsię,czynamzafundująjakieś
75
fajnewakacjeprzedwysłaniemnanastępnezadanie.
KONIEC
76