5
1
No, nareszcie jesteœmy na miejscu. Tander Bay - ma³a mieœcina na koñcu
Wielkich Jezior. Pierwszy raz jestem na tych jeziorach, odczuwam tchnienie wiel-
kiej przygody, wydaje mi siê, ¿e jestem wêdrowcem, mo¿e trochê pielgrzymem,
ale to tylko gra wyobraŸni, wyzwolona widokiem tego niecodziennego szlaku
wodnego.
Uchodzi on za najwiêksz¹ wodn¹ autostradê na œwiecie, z ca³¹ pewnoœci¹ ci,
którzy uwielbiaj¹ wodne woja¿e, mog¹ w tym miejscu prze¿yæ niezapomniane
chwile. Ale, po co marzyæ, trzeba siê szybko z tego snu otrz¹sn¹æ, jesteœmy tu
przecie¿ w innym celu, ³adujemy zbo¿e i…..Do domu!!!
Do domu? O mój dobry Bo¿e, przecie¿ Ty wiesz, ¿e tam wracaj¹ tylko moi
koledzy, ja ju¿ domu nie mam, chyba straci³em go na zawsze. Decyzjê podj¹³em
du¿o wczeœniej, nawet dok³adnie nie wiem, kiedy, dojrzewa³em do niej d³ugo, mo¿e
za d³ugo. Kiedy jest siê m³odszym, ³atwiej zmieniaæ bieg ¿ycia w³asnego, ³atwiej
siê rozstawaæ, mniej siê traci, bo mniej siê ma do stracenia. Moje myœli poch³oniê-
te by³y ci¹g³ymi rozterkami, rozwa¿a³em ró¿ne mo¿liwoœci, marzy³em o wyjeŸ-
dzie i jednoczeœnie siê ba³em. Jednak jakaœ si³a wewnêtrzna mówi³a ci¹gle: wy-
jedŸ, uwolnij siê, ¿yj godnie, œwiat nale¿y do ciebie…Tak zaczadzony tym k³êbo-
wiskiem myœlowym, mêczy³em siê w Polsce, na morzu, podczas przelotu przez
Atlantyk i w ka¿dym jednym innym miejscu.
Ktoœ na pewno kiedyœ zapyta mnie, czy by³a to ³atwa decyzja?
Podobnych pytañ bêdzie z ca³¹ pewnoœci¹ wiêcej, ale odpowiedŸ przyjdzie
sama, z czasem wszystko siê przecie¿ jakoœ u³o¿y i pouk³ada. Takich decyzji nie
podejmuje siê codziennie, ten stan w cz³owieku narasta, niczym huba na drzewie.
Im drzewo jest starsze, tym i ten paso¿yt odporniejszy.
Statek zacumowa³ przy potê¿nych elewatorach, kanadyjska kukurydza szu-
mi¹c w paipach, zape³nia³a ³adownie doœæ szybko. Zimno dokuczliwe dooko³a.
Przemarzniêci, skuleni, szukaliœmy sklepów, by coœ sobie kupiæ, by spêdziæ trochê
czasu miêdzy ludŸmi. Miasto nie przypomina³o europejskich aglomeracji, jakieœ
bardzo rozleg³e, jeszcze skostnia³e po zimie, prawie puste.
6
Pustkê odczuwa³em te¿ w g³owie, wszystko mi siê miesza³o, nie potrafi³em
siê nad niczym skupiæ. Ci¹gle te same pytania, natrêtne niczym muchy, ciê³y mój
mózg. Co robiæ - tu ju¿ pozostawiæ wszystko, czy mo¿e gdzieœ na œluzach zejœæ?
Inni ju¿ podjêli decyzjê, ktoœ na statku odkry³, ¿e dwie kabiny s¹ puste.
Dwóch marynarzy z pok³adu, którzy p³ynêli z rodzinami, podjê³o ju¿ osta-
teczn¹ decyzjê, wybrali wolnoœæ w Kanadzie. A jednak tak po ludzku zazdroszczê
im i jednoczeœnie z ca³ego serca ¿yczê szczêœcia.
Ja te¿ mam taki zamiar, kieruj¹ mn¹ jednak ca³kiem inne powody, wolnoœci t¹
drog¹ siê nie wybiera. Tysi¹ce myœli przewija siê przez g³owê i ci¹gle te same
uporczywe pytania; czy to ju¿ tu, ta moja Arkadia? Wewnêtrzny g³os jednak odpo-
wiada: nie, to nie jest twoja ziemia obiecana, instynkt samozachowawczy w sytu-
acjach ekstremalnych jest jednak bardzo silny. Wracam, wiêc z miasta na statek.
Nie, jeszcze nie teraz, poczekam i zobaczê jak to wszystko siê potoczy z tamtymi,
czy nie bêdzie nadmiernych k³opotów. Trochê przezornoœci nie zaszkodzi.
Wachta, potem praca na pok³adzie i to bardziej wytê¿ona, przecie¿ brakuje
dwóch cz³onków za³ogi, nie ma jednak wyjœcia, trzeba za nich i za siebie robiæ.
Potem dzwonki na manewry i kolejna wachta, tym razem na mostku. Stanie za
sterem to nic ciekawego, mo¿e tylko troszeczkê tu cieplej, koncentracja uwagi
jednak pe³na, to nie miejsce na ¿arty i marzenia. Mila za mil¹, powoli zbli¿amy siê
do pierwszych œluz. Atmosfera na mostku dosyæ nerwowa, uszczuplona za³oga
zawsze stanowi okreœlony problem, pytania cisn¹ siê same, czy poradzimy sobie
bez nich? No i chyba ka¿dy z nas w duchu rozmyœla, jak oni sobie teraz na obczyŸ-
nie dadz¹ radê.. Czy to, co zrobili, bêdzie dla nich naprawdê ostatni¹, dobrze prze-
myœlan¹ decyzj¹?
No i nastêpny problem, radiooficer postanowi³ zejœæ na pierwszej œluzie, by
udaæ siê do swego wujka, mieszkaj¹cego gdzieœ tu, w pobli¿u. Jest to jedyna oka-
zja i chcia³by go odwiedziæ. Stary uruchomi³ ukaefkê i zapyta³ w³adz kanadyj-
skich, czy mo¿e taki krok zrobiæ, by pozwoliæ radiooficerowi zejœæ na kilka go-
dzin. Rozmowê pods³uchali Amerykanie, oni tu przecie¿ granicz¹ z Kanad¹. Kate-
gorycznie zabronili, taki krok mo¿e mieæ miejsce tylko na terenie ju¿ kanadyjskim
i na drugiej œluzie. Radio wiedzia³, ¿e postanowi³em zejœæ niespodziewanie ze stat-
ku. Schodz¹c z mostku, wcisn¹³ mi kawa³ek karteczki do rêki. By³ na niej zapisany
adres, pod jaki udawa³ siê na te kilka godzin. WyraŸnie siê ucieszy³em, to dobry
znak, jest jakiœ punkt zaczepienia, nigdy nie wiadomo, co siê cz³owiekowi mo¿e
w ¿yciu przydaæ. No i ten ludzki gest solidarnoœci, robi mi siê ciep³o ko³o serca, na
wspomnienie tej chwili.
7
2
Sytuacja z minuty na minutê na mostku zmienia siê, wraz ze zbli¿aniem do
pierwszej œluzy. Zmieniaj¹ siê te¿ i moje postanowienia, statek opuszczê dopiero
w drugiej œluzie, tak chyba bêdzie najlepiej. W zapadaj¹cym zmroku poma³u przed
dziobem statku wy³aniaj¹ siê œwiat³a œluzy. Na mostku coraz bardziej nerwowa
atmosfera, tylko lampki sygnalizacyjne mrugaj¹ jednostajnie na pulpitach, daj¹c
ró¿nokolorowy odblask. Stojê za sterem i coraz bardziej ogarnia mnie przera¿enie,
budz¹ siê w¹tpliwoœci. WyobraŸnia podpowiada ró¿ne straszne scenariusze, ju¿
widzê, jak mnie policja z powrotem odstawia na statek. Strach ma jednak wielkie
oczy. Zaczynaj¹ mi dr¿eæ rêce, czujê zimny pot na plecach, niepokój zagoœci³ na
sta³e w moim mózgu. Zbieram resztki si³ i krzyczê na samego siebie, Leszek! Opa-
nuj siê do jasnej cholery!!! Troszeczkê nawet pomaga.
Okazuje siê, ¿e razem ze mn¹ chce zejœæ m³odszy kucharz, jest to dwudziesto
- paroletni m³odzieniec, ledwie zacz¹³ p³ywaæ, a ju¿ szuka innego szczêœcia. No
tak, m³odoœæ ma przecie¿ swoje prawa. Da³em mu znaæ, ¿e schodzimy w drugiej
œluzie, poprosi³em, aby czeka³ na mnie przy trapie.
We dwóch mo¿e bêdzie raŸniej, na pewno siê przyda, zdawa³em sobie sprawê
z tego, ¿e nie mogê go nie zabraæ ze sob¹, przecie¿ podj¹³ ju¿ tak trudn¹ decyzjê.
Nie, nie ma odwrotu, jeszcze raz siebie samego przekonujê, upewniam. Jeszcze
tylko dwie godziny do nastêpnego postoju i….¿egnajcie przyjaciele, idê ku…..
mojemu przeznaczeniu. Nie! O nie, nie wycofam siê! Marynarz jest zawsze wier-
ny samemu sobie, pamiêtam jeszcze ze szkolnej ³awy Conradowskiego Jima i jego
znamienne „tak trzeba”.
Radiooficer ju¿ odjecha³ spod burty, my poma³u opadamy w œluzie, by za
chwilê powoli ruszyæ do mego ostatniego portu. Patrzê teraz z ogromnym natê¿e-
niem raz na lewo, raz na prawo, mijamy w³aœnie jakieœ miasteczka, osiedla. Œwia-
t³a w ludzkich oknach mówi¹, ¿e toczy siê tu jakieœ ¿ycie. Ktoœ komuœ robi kola-
cjê, ludzie ogl¹daj¹ telewizjê, kochaj¹ siê…..
Dwie godziny up³ynê³y bardzo szybko, tak szybko, jak nigdy dot¹d. Przed
oczami mia³em chyba wszystko: rodzinê, dom, dzieci, chor¹ matkê, obraz zagnie-
wania i pobo¿nej modlitwy o pomyœlnoœæ tego, co robiê.
8
Pilot poda³ komendê bardzo wolno, silnik zacz¹³ poma³u zwalniaæ. Podcho-
dziliœmy do betonowego wejœcia œluzy. Powolutku, z wyczuciem, ju¿ teraz opano-
wany, maksymalnie skoncentrowany, przy pomocy pilota sk³ada³em statek praw¹
burt¹ do nabrze¿a. Widzia³em jak rzucono cumê dziobow¹, za chwilê staniemy
niemal nieruchomo. Kapitan oznajmi³, ¿e nast¹pi tu zmiana pilotów, schodzi ame-
rykañski, a wejdzie na pok³ad kanadyjski. Zatrzês³o statkiem parê razy, ale ju¿
stoimy, podano komendy na pok³ad. By³em ju¿ przygotowany na wszystko. Nawet
ubra³em siê na tê wachtê inaczej, jakby odœwiêtnie. Torbê z ca³ym swym maj¹t-
kiem mia³em schowan¹ w biurze pok³adowym. Tam mia³ te¿ czekaæ na mnie He-
nio, towarzysz mojej tu³aczki. Jak siê póŸniej okaza³o, przy trapie sta³o kilka osób,
które wiedzia³y o naszym zejœciu, czekali, by nas po¿egnaæ.
By³o to mi³e z ich strony, tego typu gesty zawsze dodaj¹ cz³owiekowi wiary
i nadziei, buduj¹ i wzmacniaj¹. Oni p³ynêli dalej, myœleli na pewno ró¿nie. Mo¿e byli
z nami, a mo¿e, przeciw, kto to wie. Trudno to dziœ wyrokowaæ, komunistyczne przy-
gotowanie do ¿ycia ka¿dy mia³ ju¿ wpojone od lat, to by³a równie¿ i zdrada ojczyzny.
By³o mi ich ¿al, ale jednoczeœnie i zazdroœci³em im, ¿e wracaj¹ do domów, do
swoich, do najbli¿szych. Jednym s³owem typowa ambiwalencja uczuciowa.
O tym, ¿e schodzê, wiedzia³ te¿ mój oficer wachtowy. Z nim nie jedn¹ wachtê
na ten temat przegada³em. Podszed³ do mnie w ciemnoœci i uœcisn¹³ mi na po¿e-
gnanie rêkê. Potem by ju¿ nie by³o takiej okazji. Nie widzia³em jego twarzy, mia³
podobne problemy jak ja. Pozosta³ mu jednak powrót, czeka³ go kurs kapitañski
i szkoda by³o zmarnowaæ tak¹ szansê. Mo¿e i dobrze wybra³, przecie¿ taki kurs
robi siê tylko raz w ¿yciu.
3
Stary w pewnym momencie zwróci³ siê do mnie. Proszê sprowadziæ do trapu
pilota i przyprowadziæ drugiego. W tym momencie trochê mi pomóg³, bez prze-
szkód schodzi³em po raz ostatni z kapitañskiego mostku tego statku. Serce zaczê³o
mocniej ³omotaæ, wiedzia³em jedno, na pewno nie mog³em ju¿ siê cofn¹æ. Przy
trapie szybko uœcisn¹³em kilka d³oni na po¿egnanie. Chwyci³em torbê i zdecydo-
wanie, prawie w ostatniej chwili wyskoczy³em na kejê.
Statek opada³ do wyznaczonego poziomu, szybkim krokiem udaliœmy siê za
9
rufê. Tu k³adk¹ nad bram¹ zamykaj¹c¹ œluzê przedostaliœmy siê na drug¹ stronê.
Byliœmy wolni - ale nie wolni od k³opotów. Wszystko zaczê³o toczyæ siê b³yska-
wicznie. Biegn¹c, znaleŸliœmy siê na jakiejœ nieznanej uliczce. W lewo czy w pra-
wo idziemy, zapyta³em Henia. Nie odpowiedzia³ na moje pytanie w ogóle, jeszcze
tak w ciemnoœci biegliœmy kilka minut. Musieliœmy oddaliæ siê od statku jak naj-
dalej. Ciemnoœæ potêgowa³a strach. Dok¹d, cisnê³o siê ci¹gle pytanie?
Desperacko zatrzyma³em jad¹c¹ taksówkê, poda³em kierowcy adres napisany
w³aœnie na tej ma³ej karteczce. Opadliœmy zdyszani na siedzenia taksówki i bez
s³owa przygl¹daliœmy siê mijanym uliczkom. By³ pierwszy dzieñ grudnia, wilgot-
no i zimno, nikogo na ulicach, mieszkañcy miasteczka uk³adali siê do snu.
Gdzieœ po oko³o pó³ godzinnej jeŸdzie, kierowca zatrzyma³ siê przed niewiel-
kim pensjonatem. Dwadzieœcia parê dolarów posz³o w rêce taksówkarza, zadowo-
lony, spokojnie odjecha³, a my - przed drzwiami domu starców, jak siê okaza³o.
Drzwi tego przybytku by³y zamkniête. Na spisie lokatorów sporo polskich na-
zwisk. Przyciskam pod wskazany adres, nikt nie odpowiada. Kilka starszych osób
przechadza siê po korytarzu, patrz¹, ale nie podchodz¹ do drzwi. Mo¿e obawa
przed nieznajomymi, a mo¿e my mamy z³y adres, wszystko mo¿liwe. Nagle na
tym holu widzê sylwetkê naszego radiooficera. Stukam w szybê, Krzysiek obróci³
siê i zatrzyma³. Mo¿e w tym momencie uwierzy³, ¿e zeszliœmy ze statku.
Szuka³ telefonu, by zadzwoniæ do kapitanatu z pytaniem, aby siê dowiedzieæ,
gdzie jest w tej chwili statek, bo chcia³by wracaæ. Dla niego to teraz by³o najwa¿-
niejsze. Czekaliœmy na niego i na wiadomoœæ, co siê tam teraz dzieje. Informacja,
jak¹ nam przekaza³, obudzi³a w nas kolejn¹ falê strachu. Okaza³o siê, ¿e statek
zosta³ zatrzymany, nie nadawa³ siê do dalszej podró¿y. Po nas pok³ad opuœci³o
jeszcze trzech cz³onków za³ogi, wœród nich bosman i dwóch starszych marynarzy.
Ja by³em sternikiem, teraz ktoœ inny musi stan¹æ na moim miejscu, nie jest to
proste, ani ³atwe. No i powiedzia³ nam najgorsze, ¿e policja szuka zbieg³ych mary-
narzy. Staliœmy z Heniem jak zamurowani, co teraz robiæ?
Krzysiek powiedzia³ nam, ¿e tu, na jego spotkanie przyjecha³a rodzina. Po-
rozmawia, mo¿e nas ze sob¹ gdzieœ zabior¹ i pomog¹. Czekaliœmy na dworze na
tych ludzi, myœli po g³owie przelatywa³y przeró¿ne. Stwierdziliœmy, ¿e nie mo¿e-
my tu pozostaæ d³u¿ej. Policja mo¿e i do taksówkarzy zwróciæ siê z pytaniem, czy
kogoœ nieznajomego nie wieŸli. Ju¿ wiemy, ¿e dalsze czekanie to prosta droga
powrotu na statek.
Po kilku minutach, Krzysiek wyszed³ ze starszym panem, jak siê okaza³o, by³
to jego wujek. Piêkn¹ polszczyzn¹ przywita³ siê z nami. Nie ma siê, co martwiæ
oœwiadczy³, jedziemy, wszystko bêdzie w porz¹dku, nie z takiej opresji ludzie
10
wychodz¹.Po¿egna³em siê, z Krzyœkiem, wsiedliœmy do samochodu i jakoœ l¿ej
nam siê zrobi³o.
Starszy pan odjecha³ od tego miejsca spory kawa³ek drogi i zatrzyma³ siê przy
niewielkim, przydro¿nym barze. Zamówi³ kawê i rozpoczêliœmy rozmowê. Treœæ
jej by³a chaotyczna, nerwowa, pe³na szybkich stwierdzeñ i uwag. Po g³owie dalej
szala³y b³yskawice rozpaczy i nadziei. Co z nami bêdzie, gdzie iœæ, czego szukaæ,
jak dalej ¿yæ? Na statku inaczej ta strona wygl¹da³a, na pewno by³a jedn¹ wielk¹
niewiadom¹, ale myœla³o siê, ¿e jakoœ to bêdzie. Rzeczywistoœæ wyraŸnie przero-
s³a nasze oczekiwania.
Nasz wybawca poprosi³ nas, abyœmy poczekali kilkanaœcie minut, bo on umó-
wiony jest z ¿on¹ i córk¹, które na niego czekaj¹. Kawa trochê nas chyba uœpi³a,
byliœmy troszeczkê uspokojeni. Siedz¹c w tym barze na przeciw siebie, chyba nie
zamieniliœmy miêdzy sob¹ ¿adnego zdania, ka¿dy z nas poch³oniêty by³ swoimi
myœlami.
Czekanie na nowe by³o w³aœciwie nam obce i dot¹d nieprze¿ywane. Ucieki-
nierzy, przestêpcy, a w dodatku kilka tysiêcy kilometrów od domu. Film faktu
i grozy, film wieloodcinkowy i ja jestem jego g³ównym bohaterem, tak sobie wte-
dy myœla³em. Z rodzin¹ Krzyœka jechaliœmy do Hamiltonu, mo¿e to godzina jazdy
od Kana³u Welland. Pani Teresa przygotowa³a nam spanie, zjedliœmy kolacjê, zmê-
czeni i przestraszeni z baga¿em niewiadomych na jutro, zasnêliœmy.
Drugi grudnia, dopiero rano zobaczy³em, gdzie jestem. Jakieœ pustkowie, sta-
ra willa, dooko³a ¿adnych innych zabudowañ, coœ niepojêtego wrêcz. Ale w domu
atmosfera by³a przyjazna i ciep³a. Gospodarze byli farmerami, ogromny sad owo-
cowy okala³ ich dom. Do nastêpnych zabudowañ by³o mo¿e z kilometr. To oaza
ciszy i spokoju, a dla nas, równie¿ bezpieczeñstwa.
Gospodarz by³ nauczycielem w pobliskim gimnazjum, zaœ pani domu to praw-
dziwa gospodyni. Mieli chyba jak siê okaza³o, szeœcioro dzieci. Liczna i solidna
rodzina, my poznaliœmy tylko tê najm³odsz¹, co z nami wraca³a do domu.
4
Kanada dla Polaka myœl¹cego stereotypowo, jest ucieleœnieniem dostatku,
dobrobytu, synonimem przys³owiowego mleka i miodu. Jakie¿ straszne zderzenie
11
tych wyobra¿eñ z rzeczywistoœci¹ prze¿ywamy ju¿ pierwszego dnia pobytu, jeste-
œmy zagubieni, bezrobotni i bez widoków na przysz³oœæ.
Jednak w tym minorowym stanie ducha, gdzieœ na dnie serca ko³acze jeszcze
delikatna struna nadziei, mo¿e nie ma, co wpadaæ w panikê, musi przecie¿ zdarzyæ
siê coœ dobrego, coœ, co da nam szansê na normalne ¿ycie. A jeœli nie, podpowiada
polska buta, ostatecznie pozostaje powrót do Polski i nie ma, co rozpaczaæ, tam
nas przyjm¹ z otwartymi ramionami. Zaraz jednak pojawia siê w¹tpliwoœæ, czy
aby na pewno?
Henio, jak siê okaza³o, w Toronto ma siostrê, niedawno przyjecha³a tu na sta³e
z Niemiec. Poprosiliœmy pani¹ Teresê, by nas tam zawioz³a, zgodzi³a siê, bo jakie
mia³a inne wyjœcie. Mog³a siê w ten sposób nas pozbyæ.
Nic za darmo, ca³y dzieñ malowaliœmy okna, ma³e reperacje i tak by³o dwa
dni. Czekaliœmy, by statek jak najdalej odp³yn¹³ od Kanady. Potrzebowaliœmy tej
pewnoœci, ¿e kariera marynarska jest w naszym ¿yciu rozdzia³em zamkniêtym.
Odp³yniêcie statku tak¹ namiastkê poczucia bezpieczeñstwa dawa³o.
Po dwóch dniach pobytu na farmie, w konspiracji z pani¹ Teres¹ ustaliliœmy,
¿e pojedziemy, do Urzêdu Emigracyjnego. To bardzo wa¿ne, jak siê dowiedzieli-
œmy, musimy prawnie uregulowaæ nasz¹ sytuacjê. Po raz drugi serca podskoczy³y
nam trochê wy¿ej jak powinny by³y byæ. Urz¹d ten mieœci³ siê w centrum Hamilto-
nu, pani Teresa by³a naszym przewodnikiem i t³umaczem. Bo my, polscy maryna-
rze ca³kowici analfabeci, ani w z¹b po angielsku. Zreszt¹, kto umia³, stary na most-
ku niejednokrotnie j¹ka³ siê, jakby mu jêzyk wyrywano. To by³o wielk¹ bol¹czk¹,
niejednokrotnie na œwiecie byliœmy inwalidami. Ka¿dy z nas zna³ zaledwie kilka
tylko s³ów, „ poligloci” operowali kilkoma zwrotami.
Urzêdnicy od ruchu emigracyjnego przepytali nas odnoœnie danych osobo-
wych, zadali jeszcze kilka innych pytañ i do widzenia. Ma³a karteczka sta³a siê
naszym dowodem to¿samoœci. Wyszliœmy z tego urzêdu jacyœ chyba inni, coœ mi
siê to wszystko wydawa³o podejrzane, by³o zbyt proste jak na mój gust.
Teraz ju¿ w drogê cz³owieku marny, jak mawia³ wujek Mitrus, Kanada przed
tob¹, jedziemy do Toronto, Henio przekaza³ pani Teresie adres i teraz tylko cier-
pliwoœci. Szukamy tego miejsca doœæ d³ugo, a tu poma³u robi siê ciemno, zim¹
wiadomo, ¿e dzieñ jest krótki. Najbardziej mnie zdziwi³o, ¿e ten Henio nic o tej
swojej siostrze nie wie. Jakieœ dziwne relacje rodzinne……
Po godzinie poszukiwañ, odnajdujemy ten dom i pierwsza niespodzianka, ni-
kogo pod tym adresem nie ma. Postanowiliœmy zwolniæ pani¹ Teresê i zaczekaæ pod
drzwiami, przecie¿ musi przyjœæ, skoro tu mieszka. W razie gdyby nikt nas tu nie
przyj¹³, mamy dzwoniæ do pani Teresy, ona przyjedzie po nas i wrócimy do niej na
12
farmê. Siadamy na klatce schodowej i czekamy, mo¿e pomyœla³em sobie, nie jest to
z³y pomys³ z t¹ siostr¹, musi przecie¿ od nas coœ wiêcej wiedzieæ o tej Kanadzie.
Godzina za godzin¹ powoli siê sunie, usi³ujemy rozmawiaæ, aby zabiæ czas
i czekamy… czekamy…, Znowu myœli wracaj¹ do domu, pocieszam siê, i¿ do-
brze zrobi³em, ¿e adres matki da³em radiooficerowi ze statku, aby powiadomi³ j¹
o mojej decyzji. Obieca³, ¿e wyœle radiotelegram, ka¿dy telegram jest zaskocze-
niem, ale ten mój bêdzie dla ca³ej rodziny chyba wielkim ciosem. Na pewno nie
spodziewali siê tego po mnie, trudno - widocznie tak musia³o byæ i tak siê sta³o.
Przysz³a w koñcu Henia siostra, mizerota i nic wiêcej. Weszliœmy do œrodka
i szok, na pod³odze tylko jeden materac, kilka walizek i to wszystko - Kanada.
Jeszcze dziewczyna siê nie zagospodarowa³a, ale wa¿ne, ¿e jest mieszkanie,
jest gdzie spaæ, choæby i na pod³odze. Trochê opowieœci, parê spostrze¿eñ i uwag
siostry Henia o klimacie, jaki tu panuje odnoœnie emigrantów. Zmontowaliœmy spa-
nie w³aœnie na pod³odze i do jutra. Oj! Kanado, Kanado, bajko ty moja wyœniona…
5
Ranek i ….twarde przebudzenie i…. od nowa opowieœci, póŸniej przyszed³
jakiœ znajomy siostrzyczki, znowu opowiadamy swoje historie. Kontakty z ludŸmi
daj¹ jednak bardzo du¿o, dobrze jest pos³uchaæ bliŸniego, przegadaæ problem, na-
braæ do ca³oœci sprawy odrobinê dystansu. Tak te¿ by³o i teraz. W trakcie naszej
rozmowy wszyscy doszliœmy do wniosku, ¿e najlepiej zrobimy, wracaj¹c do Ha-
miltonu, tam jesteœmy zg³oszeni do emigracji i tam musimy szukaæ pomocy.
Nowy znajomy podpowiedzia³ nam równie¿, ¿e pomocy musimy szukaæ rów-
nie¿ w koœciele polskim. Dla podkreœlenia mocy w³asnego s³owa, postanowi³ nas
tam zawieŸæ. Z chêci¹ poddaliœmy siê tej inicjatywie, z pokor¹ i ufnoœci¹ przyjmo-
waliœmy wszystkie rady, wychodz¹c z za³o¿enia, ¿e nale¿y s³uchaæ tych, którzy d³u-
¿ej tu przebywaj¹, maj¹, wiêc wiêksze rozeznanie w sytuacji. Nie zastanawiaj¹c siê
d³u¿ej, zabieramy swoje rzeczy i jedziemy. Po godzinie dotarliœmy pod polski ko-
œció³, wchodzimy do biura wszyscy razem. Miejscowy ksi¹dz przyj¹³ nas bez wiêk-
szego entuzjazmu, widocznie nie jeden raz mia³ z takimi goœæmi do czynienia.
Znajomy nasz powiedzia³, ¿e spotka³ nas na ulicy, jedzie do pracy i nie wie, co
ma z nami zrobiæ. Ksi¹dz spokojnie wys³ucha³ i zapyta³, czy mamy jakieœ pieni¹-
dze. Da³ nam po dwadzieœcia dolarów, gdzieœ zadzwoni³ i kaza³ nam udaæ siê pod
13
wskazany adres. Mia³em mo¿e z kilkadziesi¹t dolarów, ale nie przyzna³em siê,
teraz ka¿dy grosz by³ wa¿ny i potrzebny. To by³ przecie¿, oprócz torby, ca³y mój
maj¹tek. Tak, na to mi przysz³o, po szesnastu latach ma³¿eñstwa mam kilka skar-
pet, gacie na zmianê, spodnie do roboty i album ze zdjêciami dzieci. Zdjêcia siê
przydadz¹, mo¿na popatrzeæ i choæ w taki sposób byæ z nimi w kontakcie.
Drepcz¹c zaœnie¿onym chodnikiem, po prawie godzinie dotarliœmy pod wska-
zany adres. By³a to maleñka uliczka prawie w centrum Hamiltonu, a przy niej
malutki budyneczek jakiejœ misji katolickiej. Przyj¹³ nas tym razem ksi¹dz po cy-
wilnemu i zaprowadzi³ do sali, która kojarzy³a siê z piwnic¹.
Sta³o tu mo¿e ze dwadzieœcia, schludnie zas³anych ³ó¿ek.. Dostaliœmy maleñ-
kie szafki i na przeciw siebie czarnymi kocami zas³ane ³ó¿ka. Dobre i to, spanie
jest, istnieje ju¿ jakaœ namiastka dachu nad g³ow¹, jest i adres, to ma³o, ale i du¿o
zarazem, pocieszam siê, ¿e na ulicê to nas chyba ju¿ nie wyrzuc¹. By³o ju¿ po³ud-
nie, ksi¹dz zaprowadzi³ nas do obszernej jadalni na posi³ek. Zielony groszek, ka-
wa³ek kurczaka, jakieœ niesmaczne ziemniaki, to by³ nasz pierwszy, tak spo³ecznie
darmowy obiad.
Szybko zasn¹³em, chyba by³em zmêczony, jak na jeden dzieñ, tyle wra¿eñ, to
du¿o. Ta nasza sala jak siê okaza³o, przez wieczór wype³ni³a siê do ostatniego
³ó¿ka, takich goœci jak my, by³o znacznie wiêcej.
Rano œniadanko po angielsku, kawa, sadzone jajeczka i to wszystko. Myli³em
siê, ¿e nas ju¿ nie wyrzuc¹, ksi¹dz przekaza³ nam regulamin i jak siê okaza³o,
mamy byæ pod drzwiami wejœciowymi nie póŸniej, jak siódma wieczór. Có¿ by³o
robiæ, wysypaliœmy siê z Kanadyjczykami na ulicê.
Zimno jak cholera i teraz ambaras, w któr¹ stronê iœæ? W oddali widaæ szklany
wie¿owiec, to na pewno œrodek miasta, idziemy, wiêc tam. Ulicami gnaj¹ tylko
samochody, chodniki puste, bez ¿ywej duszy. Po raz pierwszy w ¿yciu jestem bez-
robotnym, bezdomnym, ulicznym lumpem. Idziemy na wyczucie, zdajemy siê na
los szczêœcia, o jakim tu jednak marzyæ szczêœciu, kiedy nie zna siê jêzyka.
Zimno dokucza coraz bardziej, coœ trzeba jednak ze sob¹ zrobiæ. Do wielkich
drzwi jakiegoœ centrum wchodz¹ ludziska, idziemy i my tam. Sklepy, sklepiki,
biura, ale jest ciep³o, to wa¿ne, tu chyba nale¿y siê zatrzymaæ. Henio cz³apie za
mn¹, on jest jeszcze w gorszej sytuacji, po angielsku ani s³owa, bez grosza przy
duszy, przylgn¹³ do mnie, niby syn do ojca.
Ma³e jad³odajnie serwowa³y szybkie posi³ki. Siadamy i fundujemy sobie kaw-
kê, jest to luz bardzo nam potrzebny w tej chwili. Ja wyci¹gam ma³y notes i zaczy-
nam notowaæ to, co siê dzieje ka¿dego dnia. Prowadzê taki swoisty „dziennik po-
k³adowy”. Dla kogo? Nie wiem, dla siebie, dla dzieci, dla potomnych? To nie ma
14
znaczenia, istnieje we mnie taka potrzeba wewnêtrzna i jej siê poddajê. Trzeba
pisaæ, los tak dziwne potrafi p³ataæ figle.
Jutro niedziela, musimy iœæ do polskiego koœcio³a, to najlepsze miejsce, gdzie
mo¿na wejœæ w kontakt z polonusami. To bêdzie najlepsze rozwi¹zanie, mo¿e ktoœ
nam pomo¿e, poradzi, jak wejœæ w normalnoœæ. A mo¿e to jest w³aœnie taka nasza
normalnoœæ, kalectwo bez znajomoœci jêzyka i w ogóle, jakiejkolwiek znajomo-
œci? Zobaczymy.
Ogl¹damy ludzi i zamawiamy sobie ju¿ któr¹œ z kolei kawê. Po g³owie jednak
przewijaj¹ siê myœli o rodzinie, ponownie wszystko siê o¿ywia i staje mi przed
oczyma. Ostatnie chwile w domu, Gdynia, wyjœcie w morze, rozmowy z pierw-
szym oficerem na mostku podczas wacht. Te kilka obrazów, to chyba jedna wielka
niezrozumia³a historia, a…… tyle znacz¹ w moim ¿yciu.
Czas jakby stan¹³ w miejscu, do tej szóstej bardzo daleko, zmieniamy tylko
miejsce siedzenia i tak trwamy w ca³kowitej beznadziejnoœci. Henio jak siê okaza³o,
sta³ siê potrzebny, jest, do kogo gêbê otworzyæ. Dwóch, to jednak ju¿ zacz¹tek gru-
py, ma³ej, ale solidnej, poma³u musimy siê jakoœ w³¹czyæ w ten, tak obcy nam œwiat.
Upragniona godzina powrotu, cz³apiemy z powrotem znanym nam ju¿ szla-
kiem. Przed drzwiami naszej misji spora grupka ludzi. Wszyscy czekaj¹ na wej-
œcie do œrodka. Czekamy i my, karnie i pokornie.
Ksi¹dz otwieraj¹c drzwi, wy³apa³ nas wzrokiem, wchodzimy pierwsi. Reszta
jest wpuszczana wed³ug listy. Okazuje siê, ¿e nie codziennie mo¿na tu przebywaæ.
Piêæ dni w miesi¹cu i szukaj sobie cz³owieku innego lokum. Takie jest ¿ycie i taki
tu regulamin. A co bêdzie, jak oni lub my nie zdo³amy sobie czegoœ innego zna-
leŸæ? Nie, przecie¿ tak Ÿle nie bêdzie!
6
Jest niedzielny poranek 6 grudnia 1987 roku. Od pi¹tej ju¿ nie spa³em, porobi-
³em notatki i rozmyœla³em nad swoim losem. Tak doczeka³em pobudki, by³a siód-
ma rano. Na œniadanie podano nam jaja z p³yty, grzanki i coœ, co przypomina
kawê. Dobre jednak i to. Po œniadanku dowiadujemy siê, ¿e idziemy na….ulicê.
Niestety, taki jest tu zwyczaj i nie ma, co narzekaæ. Wyspani, bezrobotni i bez
widoków na jutro, idziemy do miasta.
15
Ulice s¹ jak wymar³e, tu nikt nie chodzi piechot¹, ale i tak jak na niedzielê, to
nawet samochody ma³o, co siê poruszaj¹. Kanadyjczycy œpi¹, najwyraŸniej wypo-
czywaj¹, by od poniedzia³ku walczyæ z kapitalizmem.
Do jedenastej pozosta³y nam jeszcze trzy godziny, tym razem obchodzimy
nowe ulice, poznajemy miasto. Przypadkowo dziœ odkrywamy pocztê, to wa¿ne,
bo przygotowany pierwszy list zostaje wys³any. Dojdzie na pewno dopiero po
œwiêtach, ale to nic, wa¿ne ¿e informacja wys³ana. Przecie¿ wiem, i¿ matka czeka
na wiadomoœæ jak na zbawienie. P³acze i czeka, taki to ju¿ los matek. Nie wiem
nawet teraz, kogo najbardziej mi ¿al, siebie, matki, mojej rodziny, wszyscy bardzo
cierpimy. A na dodatek zbli¿aj¹ siê œwiêta Bo¿ego Narodzenia, mimo ¿e nie s¹ to
moje pierwsze œwiêta poza domem, to czujê, ¿e nastroju œwi¹tecznego w moim
domu nie bêdzie, oj dolo ty moja dolo.
Przed jedenast¹ jesteœmy ko³o koœcio³a, po³o¿ony on jest jakieœ piêæ kilometrów
od centrum, ca³kiem przyzwoity i zdrowotny spacer. Przed koœcielnym nabo¿eñstwem
wchodzimy do naro¿nej knajpki. Musimy siê zagrzaæ, zmarzliœmy okrutnie, no i pije-
my kolejn¹ kawkê, bo co innego. Obs³uguje nas, jak siê okaza³o, Polak i choæ s³yszy,
¿e mówimy po polsku, mówi do nas po angielsku. Trochê musimy siê sprê¿yæ, Henio
nic, a nic w jêzyku Szekspira, nie wiem czy ten kochany rosyjski zna, choæ trochê.
Kelner wyczul, ¿e jesteœmy jacyœ nowi i nie policzy³ nam tej kawy, dobre i to,
bo fundusze nasze coraz skromniejsze. W duchu dziêkujemy i idziemy na mszê
niedzieln¹.
Koœció³ wype³niony po brzegi, ludziska wykwintnie ubrani, wiadomo, rytual-
ny polski porz¹dek rzeczy, Polacy wiedz¹, ¿e w niedzielê trzeba iœæ do koœcio³a
i godnie siê prezentowaæ.
Samo nabo¿eñstwo jest prowadzone trochê inaczej ni¿ w Polsce.
Stojê i s³ucham ksiêdza jak nigdy przedtem. Wznoszê oczy ku górze, to tam
szukam ratunku, pocieszenia, nadziei i ukojenia. Wracaj¹ tak silnie zakodowane
w mojej podœwiadomoœci twarze moich dzieci, widzê ich m¹dre i ufne oczy, do-
strzegam najmniejsze grymasy, gesty, ruchy cia³a, s³yszê ich g³osy i w tym mo-
mencie ju¿ nie wytrzymujê. Pêka w moim sercu jakaœ tama, ³zy niczym fontanna
wyp³ywaj¹ z moich oczu, nie jestem w stanie zatrzymaæ ich potoku, a mo¿e i nie
chcê. Koœció³ wywiera na mnie ogromne wra¿enie, prze¿ywam swoisty katharsis,
a przecie¿ tak dawno nie by³em w œwi¹tyni, nie modli³em siê, teraz dzieje siê ze
mn¹ coœ dziwnego, oczy zamienione w strumienie, usta bezwiednie siê poruszaj¹
i wyrzucaj¹ tak znane z dzieciñstwa s³owa modlitwy. Widaæ wyraŸnie, ¿e komuna
wszystkiego we mnie nie wyja³owi³a. Przez moment widzê moj¹ ma³¹ Patrycjê,
proszê tê biedn¹ kruszynkê, aby mi wybaczy³a, ¿e i j¹ zostawi³em.
16
Czujê, ¿e coraz wiêkszy ¿al ogarnia moj¹ duszê, zwracam siê do Boga i proszê,
b³agam Go jak mogê naj¿arliwiej, aby pozwoli³ mi z³¹czyæ siê z moimi ch³opcami.
Przecie¿ oni tam na mnie czekaj¹, ufaj¹ i kochaj¹ mnie. Bo¿e, szepczê pe³en nabo¿nego
przejêcia, nie opuszczaj mnie i moich dzieci, spraw, abym móg³ je wychowywaæ, wi-
dzieæ jak rosn¹ i rozwijaj¹ siê. Bóg jednak milcza³……A mo¿e mi siê tylko tak zdawa³o..
Zbola³y, ale i oczyszczony, wyszed³em z Heniem przed koœció³. Zauwa¿am
spor¹ grupê polonusów, dziel¹ siê tygodniowymi wra¿eniami. Z nadziej¹ przy-
gl¹dam siê twarzom, ³udzê siê, ¿e mo¿e kogoœ znajomego spotkam. Œwiat nie jest
wcale taki du¿y, ró¿nie to w ¿yciu bywa.
Przy knajpce spotykamy spragnionego kolesia, wchodzimy do œrodka. Stawia
nam po dwa piwa i dyskutujemy, pytam siê jak szalony o wszystko, bo wszystko
jest teraz wa¿ne i potrzebne.
Do 15 grudnia mamy siê zdecydowaæ, czy idziemy na azyl polityczny, czy te¿
wybieramy ekonomiczny. Licho wie, który lepszy. Mimo wszystko, nie widzê
¿adnej konkretnej alternatywy, coœ mi siê wydaje, ¿e to nie bêdzie dla nas ³atwa
sprawa. Piwko za piwkiem ³agodzi g³ód, o dwunastej na statku mieliœmy obiad,
organizm upomina siê o swoje prawa. Obiadu jednak dziœ nie bêdzie, w perspek-
tywie kolacja i na tym koniec.
Do naszego stolika przysiadaj¹ siê nastêpni Polacy. Poznaliœmy Bogdana, brata
s³ynnego pi³karza Pogoni Szczecin. Opowiadaj¹ nam po kilka razy jak siê tu znaleŸli
i ile to ich zachodu kosztowa³o by w tym raju pozostaæ. Wszystko nam jest tu obce,
oni po obozach w Grecji, W³oszech i innych krajach siê w³óczyli. Znaj¹ tematy, s¹
ju¿ po przejœciach emigracyjnych. Czekaj¹ teraz na po³¹czenie z rodzinami, jak siê
okazuje, jest to problem skomplikowany, jego rozwi¹zanie trwa dosyæ d³ugo.
¯yciorys ka¿dego z nich, to scenariusz do dobrego filmu. Nasza czo³ówka
dopiero siê zaczyna, do szczêœliwego happy end daleko.
7
Przy piwie czas szybko mija, rozmowy ci¹gle kr¹¿¹ wokó³ tych samych tema-
tów. Oni nas nie s³uchaj¹, my nie bardzo ich rozumiemy. Rozczarowani, chcieli-
œmy ju¿ ich po¿egnaæ, bo i g³ód dokucza³, ale ch³opaki zorientowali siê i zamówili
17
nam jakieœ udka kurze. Wiêcej lizania palców ni¿ strawy, ale dobre i to, tym bar-
dziej, ¿e za darmo
Bogdan zosta³ pierwszym Polakiem, który da³ nam w tym kraju za darmo
zjeœæ. Rozmowa toczy³a siê dalej, ju¿ w nieco lepszym nastroju, ch³opaki zaczêli
wprowadzaæ nas w tematykê pracy na czarno przy roznoszeniu gazetek reklamo-
wych, jak twierdzili, mo¿na zarobiæ i czterdzieœci dolarów na dzieñ. Przyda³aby
siê taka robota, ale co, jak i gdzie, to póki, co, jedna wielka niewiadoma.
Wpuszczeni do œrodka, wracamy pod dach i za ka¿dym razem dostajemy czy-
sty rêcznik, œwie¿¹ pid¿amkê i na os³odê ¿ycia jakieœ donaty, tak nazywaj¹ te swo-
je przes³odzone ciastka. O godzinie ósmej jesteœmy w ³ó¿kach, o ironio, co za
higieniczne ¿ycie prowadzimy.
I teraz w ³ó¿ku taki higieniczny, wyprostowany, odizolowany od innych nie-
widzialn¹ zas³on¹, na nowo zaczynam prze¿ywaæ miniony dzieñ, uk³adam w lo-
giczny ci¹g nat³ok wra¿eñ i informacji, analizujê, smakujê, prowadzê dywagacje,
rozwa¿am i nabieram odrobinê otuchy. Mam przecie¿ telefon do Bogdana, wiem,
¿e mo¿na gdzieœ zarobiæ, po prostu ma³e zaczepienie.
Przed zaœniêciem biorê samouczek jêzyka angielskiego, by coœ poæwiczyæ.
Teraz dopiero okazuje siê, ¿e jesteœmy naprawdê w innej strefie jêzykowej i nale¿y
siê trochê poduczyæ.
W nocy budzi mnie jakiœ Filipiñczyk, prawie umiera. Kaszle, dusi siê przez
ca³¹ noc, nic siê nie wyspa³em. A nad ranem jakieœ sny zwi¹zane ze statkiem, a ju¿
myœla³em, ¿e z tym p³ywaniem koniec.
Z rana ma³e, nie ciekawe zdarzenie, jednego z zab³¹kanych jak my, zaczê³o
rzucaæ, nie wiadomo czy choroba, czy brak narkotyku. Tu, jak siê okazuje, przy-
chodz¹ ludzie z ulicy, niektórzy chorzy, zaniedbani, opuszczeni przez los, mo¿e i
bliskich. Ale wœród nich s¹ i pospolite lumpy, wiadomo, ¿e w ka¿dym spo³eczeñ-
stwie taki margines istnieje.
Jeszcze jest ciemno jak wychodzimy na ulicê, tylko przystrojone sklepy i nie-
które domy przypominaj¹, ¿e œwiêta bo¿onarodzeniowe tu¿, tu¿. Idziemy na dwo-
rzec autobusowy, tu te¿ jest ciep³o. Od dziœ nowe miejsce, nowe obserwacje. Teraz
dopiero czujemy, ¿e nasze ubrania s¹ wiatrem podszyte, odczuwamy dotkliwe
i przejmuj¹ce zimno, nie mamy te¿ czapek i rêkawic, obawiam siê te¿, ¿e moje
buty nie doczekaj¹ kolejnego miesi¹ca. Nie przygotowani do cz³apania, teraz mo-
¿emy zrozumieæ innych. Byæ w³óczêg¹ to nie takie proste, oni znaj¹ dok³adnie
realia œwiata dla pieszych i bezdomnych.
Odpoczywamy w hotelowym holu przy wielkiej szklanej skarbonce. Na coœ
zbierano, policjanci bacznie nas obserwowali, wiêc wyszliœmy, po co niepotrzeb-
18
nie siê nara¿aæ. Z naszym papierkiem nie wiem, czy bylibyœmy w stanie siê wy-
legitymowaæ, a nasze ksi¹¿ki ¿eglarskie przechowuje emigracja. To by³ nasz jedy-
ny miêdzynarodowy dowód to¿samoœci.
Idziemy na piêtro, tam jest publiczne lodowisko. Popatrzymy na ludzi jak
beztrosko bawi¹ siê ze swoimi dzieæmi. Dziwne, ale czujê, ¿e ci¹gnie mnie do
pisania, mo¿e moje dzieci zechc¹ kiedyœ przeczytaæ o pionierskich latach ojca na
ziemi kanadyjskiej, a mo¿e los tak sprawi, ¿e tu, w tym miejscu za³o¿¹ ³y¿wy na
nogi i zaczn¹ beztrosko œmigaæ po tej piêknej tafli, wywijaj¹c esy – floresy. Bo¿e
najdro¿szy spraw……., aby tak siê sta³o.
Na tym samym piêtrze jest specjalne biuro pomocy dla emigrantów. Dostaliœmy
ten adres, wiemy ju¿, ¿e tu pracuje niejaka pani Krystyna – Polka, to bardzo wa¿ne
dla nas. Mamy byæ oko³o jedenastej, zobaczymy, co da siê tu u niej uzyskaæ. Wa¿ne
bêdzie wszystko, ka¿da uwaga mo¿e byæ krokiem do usamodzielnienia siê.
Ta pani Krysia trochê sprawia wra¿enie, jakby by³a wa¿niejsza od Pana Boga.
Nic nam, jak siê okazuje nie wolno, mamy cicho siedzieæ i czekaæ na jej instrukcje.
Och, pindziucho ty jedna, myœlê sobie szpetnie, ju¿ ty nam z ca³¹ pewnoœci¹ nie
pomo¿esz. Ale pani Krysia nale¿y zapewne do kobiet, które lubi¹ mieæ dobre samo-
poczucie i za³atwia nam kwit na przydzia³ u¿ywanej odzie¿y. Trudno, dobre
i to, przecie¿ odpowiednich ³achów nie mamy. S Armii pomaga bezdomnym, idzie-
my pod wskazany adres. Nic dla nas, wszystko mocno zu¿yte i stare. Coœ jednak
bierzemy, by nie podpaœæ, aby potem, w przygodnym œmietniku siê tego pozbyæ. Nie
zbieramy tobo³ów, bo nie bêdziemy wygl¹daæ jak prawdziwi bezdomni.
Jedno, co nam siê jeszcze od pani Krysi przyda³o, to informacja o dzia³alnoœci
publicznej biblioteki. Jak siê okaza³o, ³aziliœmy obok niej niejednokrotnie, lecz
chyba ze strachu nie weszliœmy do œrodka. Teraz mamy du¿o czasu, takie miejsce
jak biblioteka, to dla nas marzenie, do wiosny mo¿emy tu siedzieæ.
Biblioteka jest naprawdê imponuj¹ca, trzy pe³ne ksi¹¿ek piêtra. Jest tu nawet
specjalne stoisko z polskimi wydaniami. Raj dla mnie, tu po raz pierwszy trzymam
w rêku Kulturê Parysk¹. Wszystko w niej jest ciekawe, chyba bêdzie to nasze sta³e
miejsce. Po czterech godzinach szperania po pó³kach, idziemy coœ zjeœæ. Po dwa
dolary wydajemy na kie³baskê z bu³k¹ i wracamy do ksi¹¿ek. Henio widzê, ¿e nie
bardzo wie, co czytaæ. M³ody, nic, wiêc dziwnego, ¿e nie zd¹¿y³ siê wprawiæ w
marynarsk¹ samotnoœæ. Na statku ksi¹¿ki by³y ratunkiem dla cz³owieka, stanowi³y
antidotum na rodzinne rozterki, koi³y ból roz³¹ki z najbli¿szymi, dlatego czyta³em
je namiêtnie.
Wieczorem mi³a niespodzianka, spotykamy polsk¹ siostrê zakonn¹. Dobrze
mówi po polsku i na dodatek jest bardzo mi³¹ i sympatyczn¹ osob¹. Ta sytuacja
19
trochê nas podbudowa³a, umówiliœmy siê z ni¹ na œrodê. Oczekujemy od niej choæby
duchowej pomocy, jesteœmy spragnieni takiej normalnej, ludzkiej ¿yczliwoœci.
Miniony dzieñ uwa¿am za bardzo udany, obcowanie z kultur¹ wyraŸnie nas
dowartoœciowa³o, œwiadomoœæ, ¿e jednak nie upadliœmy tak nisko, uspokoi³a
i wyciszy³a nas, doda³a si³ do dalszych zmagañ i poszukiwañ.
Jakoœ znacznie l¿ej nam siê dzisiaj wraca³o po opuszczeniu bibliotecznych po-
dwoi. Na dzisiejsze spanie zjawi³o siê kilkunastu nowych, dostali siê biedacy do
œrodka. Im te¿ siê nale¿y trochê ciep³a. Tradycyjnie ju¿ kolacja, pid¿amka i do ³ó¿eczka,
duchowni tego skrupulatnie pilnuj¹. Nikt nie mo¿e byæ brudny i g³odny, mo¿e i do-
brze, my nauczeni jesteœmy elementarnych zasad higieny, ci z ulicy maj¹ ró¿ne upodo-
bania. A tak w ogóle czy s¹ zdrowi, badani, kto to wie, kogo to interesuje.
Przed snem próbujê jeszcze nauczyæ siê kilku s³ówek angielskich, jestem jednak
bardzo wyczerpany i zmêczony, nawet nie wiem, kiedy zatapiam siê w g³êboki sen.
I tak mija kolejny dzieñ mojego ¿ycia, pojawia siê kolejna zapisana kartka w notesie.
8
Dziœ sobota, kilkanaœcie dni do œwi¹t Bo¿ego Narodzenia. Czas teraz mija
bardzo szybko, a mnie ci¹gle przeœladuje wra¿enie, ¿e stoimy w miejscu. Nic no-
wego nie za³atwiliœmy, a tak w ogóle, to, co mamy za³atwiaæ?.Jesteœmy w wolnym
kraju i s¹dzê, ¿e nam tu nic z³ego nie grozi. Trudnoœci dla nowo przyby³ych s¹
i bêd¹, wyganiaj¹ nas grzecznie po œniadaniu na ulicê, chyba po to, by uczyæ ¿ycia
na niej.
Dziœ mamy zadzwoniæ do siostry Henia, zobaczymy, co nowego ona wymy-
œli³a dla nas. Z dodzwonieniem siê mieliœmy spore problemy, no có¿, nauka kosz-
tuje, odczuliœmy to wyraŸnie przy kolejnych próbach po³¹czenia. Wrzucam pie-
ni¹dze, wykrêcam numer, a tu nic, dok³adam jeszcze trochê drobnych, by po chwi-
li us³yszeæ melodyjny, kobiecy g³osik o czymœ mnie informuj¹cym, tylko, o czym?
To kalectwo jêzykowe przeszkadza i deprymuje na ka¿dym kroku. Dopiero póŸ-
niej siê okaza³o, ¿e kwota wrzucona do automatu by³a za ma³a na uzyskanie po³¹-
czenia. Automat nasze pieni¹dze wyrzuci³ z powrotem, ale myœmy o tym nie wie-
dzieli, niby nic, a jednak kolejna lekcja za nami.
Czêsto przygl¹dam siê sta³ym mieszkañcom naszego domu starców. Jest ich
kilkunastu, ca³ymi dniami przesiaduj¹ w ma³ej, zadymionej salce i beznamiêtnie
20
patrz¹ w ekran telewizora. Widok strasznie przygnêbiaj¹cy, æmi¹ te papierosy je-
den za drugim i taka smutna biernoœæ z nich bije, niemal¿e stêchlizna unosi siê od
ich pomarszczonych, szarych twarzy i zawsze tych samych ubrañ. Okropna jest ta
ich wegetacja, ci¹gle zadajê sobie pytanie, dlaczego ci ludzie nie d¹¿¹ do jakiejœ
normalnoœci, nie podejmuj¹ najmniejszych dzia³añ, aby tê jesieñ swojego ¿ycia
uczyniæ przyjemniejsz¹ i znoœniejsz¹. Nie znajdujê odpowiedzi, bardzo mnie jed-
nak widok tych ludzi dzia³a na system nerwowy, chcia³oby siê potrz¹sn¹æ nimi i
u¿ywaj¹c s³ów Cezarego Baryki wykrzyczeæ, zbuntujcie¿ wy siê ch³opy….Ale
czy oni cokolwiek by zrozumieli?
Idziemy na dworzec autobusowy, tam czeka nas mi³e ciepe³ko, powoli staje-
my siê sta³ymi bywalcami, ¿egnamy odje¿d¿aj¹cych i witamy przyje¿d¿aj¹cych.
Ale¿ zebra³o mi siê na autoironiê, przecie¿ to nie do koñca prawda, spotykamy tu
te¿ takich, jak my. Te same nieogolone mordy z przet³uszczonymi w³osami burz¹
trochê spokój wewnêtrzny, ale i dowartoœciowuj¹, niby tacy sami jak my, a jednak
inni, a¿ siê l¿ej cz³owiekowi robi na duszy, kiedy sobie tak przyjemniej pomyœli.
Bibliotekê otwieraj¹ dopiero o dziesi¹tej, mamy jeszcze trochê czasu. Odpra-
wiliœmy wzrokiem autobusy do Toronto i Niagary i idziemy coœ przek¹siæ, g³ód
daje znaæ o sobie w sposób bezwzglêdny, nie zaszalejemy jednak, trzeba kupiæ coœ
taniego, zasoby finansowe topniej¹ w zastraszaj¹cym tempie, a nowych nie przy-
bywa. Nie wiem tylko, co zrobiê, jak wydam ostatniego dolara, teraz zachowuje-
my siê jak przysta³o na obywateli strefy dolarowej, któ¿ w Polsce mo¿e sobie po-
zwoliæ na taki luksus?
Prawdziwi z nas bonzowie, póŸniej to chyba tylko pozostanie kapelusz. Pani
Krysia powiedzia³a przecie¿ wyraŸnie, ¿adnej pracy, bo bêdzie deportacja, nie udzie-
li³a tylko wskazówek, jak ¿yæ. To s³owo deportacja brzmi w moich uszach bardzo
nieprzyjemnie, okrutnie wrêcz. Po tym, co ju¿ przeszed³em, nie wyobra¿am sobie
powrotu do kraju
To, co teraz prze¿ywam, jest dla mnie jednym wielkim koszmarem, ca³kowita
deklasacja, spad³em na samo dno spo³eczne, jestem bezdomnym dziadem. A prze-
cie¿ ci¹¿¹ na mnie istotne obowi¹zki rodzinne. Uciek³em przed t¹ odpowiedzial-
noœci¹ i sam zadajê sobie pytanie, czy to by³o tchórzostwo, czy te¿ przerwanie
jakiegoœ nader chorego uk³adu. Mo¿e to g³upie, ale ogl¹da³em kiedyœ ciekawy
program telewizyjny, to on sk³oni³ mnie do istotnych przemyœleñ.
By³a to historia o pewnym cz³owieku, który przez lata ciê¿ko pracowa³ i bu-
dowa³ dom swoich marzeñ, w którym mia³ zamieszkaæ razem z ¿on¹ i córk¹. Kie-
dy siê do niego wprowadzili, ¿ona odkry³a inn¹ drogê szczêœcia i razem z córk¹
odesz³a. Konsekwencj¹ tego zachowania by³a sprawa s¹dowa, podzia³ maj¹tku i
21
to, co latami budowa³, nagle runê³o w gruzy. Poniewa¿ nie by³ w stanie sp³aciæ
nale¿noœci ¿onie, zamieszka³ na dzia³ce w ma³ej szopie, a s¹d niby niezawis³y,
¿onê uzna³ za osobê pokrzywdzon¹. Adwokaci te¿ sporo kosztowali i mimo spo-
³ecznego oburzenia, cz³owiek zosta³ zniszczony. Mê¿czyzna straci³ wszystko, zo-
sta³ bezdomnym na swojej dzia³ce, któr¹ kupili inni ludzie.
Przestraszy³em siê, ¿e i ja stanê siê pewnego dnia takim tragicznym bohate-
rem w oczach ca³ej okolicznej spo³ecznoœci, aby unikn¹æ takiego upodlenia, od-
szed³em. Nie, to nieprawda, ja uciek³em, ale uciek³em z pewnym marzeniem, mu-
szê stworzyæ nowy, bezpieczny dom dla siebie i swoich dzieci, abym nabra³ pew-
noœci, ¿e jest on tylko mój i nikt mi go nie odbierze. Muszê o tym napisaæ, aby
kiedyœ, po latach moje dzieci mog³y ten tekst wzi¹æ do rêki i poznaæ motywy, które
kierowa³y wyborami ojca. Rodzice musz¹ pamiêtaæ o tym, ¿e bêd¹ przez w³asne
dzieci oceniani i rozliczani, chcia³bym byæ dobrze zrozumianym szczególnie przez
moich ch³opców, marzy mi siê, aby byli ze mnie dumni, ¿ebym móg³ byæ ich naj-
lepszym przyjacielem. Zrobiê wszystko, aby tak w³aœnie by³o. Marzenia to piêkna
rzecz, do ich spe³nienia jeszcze daleka droga, póki, co, rzeczywistoœæ paskudnie
skrzeczy. Otrzymaliœmy dzisiaj skierowanie do Armii Zbawienia po ciuchy. Wiel-
ki budynek w centrum miasta, za³adowany starymi meblami i tonami u¿ywanej
odzie¿y. Od majtek po garnitury, od zdezelowanych butów, po sterty ksi¹¿ek.
I na tym wszystkim poprzyklejane ceny i to wcale nie takie ma³e. Wed³ug
mnie to wszystko nadaje siê do Afryki. Tam mo¿e po ma³ych przeróbkach ktoœ by
w tym chodzi³. Ta karteczka da³a nam mo¿liwoœæ coœ sobie wybraæ bez p³acenia.
Wpad³em na pomys³, by coœ do przysz³ej roboty wybraæ. Nie bêdzie ¿al, jak stare
spodnie do tego przeznaczymy.
Polska by³a biedna, ale nigdzie nie spotka³em podobnego przybytku. W takiej
demokracji nie bardzo widzê Polaków. Po tym œmietnikowym wynalazku idziemy
pod podany nam adres na niby obiad.
Wchodzimy do obszernej piwnicy, kilka sto³ów i ka¿de krzes³o inne. Na sto-
³ach bez obrusów porozrzucany chleb, nie³ad panuje przeogromny. Pe³no plastiko-
wych kubków, w okienku jakiœ kolorowy wydaje zupê. Klienci pchaj¹ siê po stra-
wê, wychodzimy tak szybko, jak szybko siê tu znaleŸliœmy.
22
9
G³odni weszliœmy i g³odni wyszliœmy, za brudno, by cokolwiek braæ do ust.
Wracamy na dworzec autobusowy, po drodze wymieniamy z Heniem swoje uwagi
o tym przybytku. Jak siê okaza³o, byli tam te¿ nocni bywalcy domu starców, po-
znaliœmy ich. Nie mogê ich zrozumieæ, dlaczego s¹ brudni i obdarci, znaj¹ prze-
cie¿ tutejsze zwyczaje i mo¿liwoœci, znaj¹ jêzyk, maj¹ wszelkie predyspozycje, by
¿yæ godnie, dlaczego wiêc nie daj¹ sobie rady?
Na dworcu nastêpna niespodzianka, mê¿czyzna gdzieœ oko³o czterdziestki,
w eleganckim garniturze, a na nogach buty pomalowane na bia³o zwyk³¹, farb¹ olejn¹.
Myœla³em, ¿e parsknê œmiechem, potem chwila refleksji i myœl- mo¿e i ja bêdê mu-
sia³ swe buty tak pomalowaæ, by nie przemaka³y. By³y w nie najlepszej przecie¿
kondycji. A mo¿e taka tu moda panie kolego, nie ma siê, co dziwiæ. Wyrzucony na
l¹d, dziœ wszystko jest mi dziwne. Do g³owy ci¹gle wraca myœl, gdzie bêdziemy
spêdzaæ œwiêta, z kim dobry Bóg nas posadzi, z kim bêdziemy ³amali siê op³atkiem?
S¹ i odlegle chwile, które chcia³oby siê tradycyjnie prze¿yæ. Tak nas rodzice
wychowali i chwa³a im za to, tradycja jest rzecz¹ piêkn¹, ona ³¹czy i zespala, budu-
je zwi¹zki miêdzyludzkie, utrwala pamiêæ o naszych rodzinnych korzeniach, a to
przecie¿ takie wa¿ne dla szczêœcia i spokoju cz³owieka.
Dziœ by³a te¿ biblioteka, trochê odkry³em nowych pozycji, u nas w Polsce nie
dla wszystkich dostêpnych. Jest Czes³aw Mi³osz, szczególnie zainteresowa³ mnie
jego „Zniewolony umys³”. Dobrze jest poczytaæ o Alfie, Becie, jak¿e inaczej z tej
perspektywy prezentuj¹ siê sztandarowi twórcy literatury PRL- u. Dopiero teraz
zobaczy³em, ¿e o Pi³sudskim napisano ca³e tomy, odkry³em równie¿ bardzo cieka-
we „Wspomnienia starobielskie” Józefa Czapskiego i „Inny œwiat” Gustawa Her-
linga Gruziñskiego. Z namiêtnoœci¹ wprost wczytujê siê w Kulturê Parysk¹, staje
siê ona dla mnie swoistym objawieniem, poch³aniam wszystkie artyku³y, najbar-
dziej jednak przemawia do mnie sam wielki mistrz Jerzy Giedroyæ, co za wspania-
³a osobowoœæ, jaka dojrza³oœæ polityczna, pora¿aj¹ca wprost znajomoœæ zagadnieñ
kulturalnych i znakomite pióro.
Prze¿ywam wspania³e chwile, czytam bardzo du¿o, mo¿e uciekam w ten spo-
sób od rzeczywistoœci, ale przecie¿ uciec siê nie da, w przerwach miêdzy jednym
23
i drugim artyku³em, z maniakalnym uporem przed oczami staje mi jeden obraz –
dom rodzinny. Ci¹gle widzê twarze swoich dzieci, têskniê za nimi niewyobra¿al-
nie, do bólu, nie wiem, jak d³ugo wytrzymam z t¹ œwiadomoœci¹, ¿e nasza roz³¹ka
bêdzie d³uga. Ca³y mój umys³ poch³oniêty jest tylko tym rozwa¿aniom, mêczy
mnie niemo¿noœæ rozwi¹zania nagromadzonych problemów.
Czasami mam takie wra¿enie, ¿e dalej p³ynê statkiem, który przemienia siê
w miasto i mój dziwny rejs dalej trwa, tylko, dok¹d mnie prowadzi, jakie jeszcze
czekaj¹ mnie sztormy i wichury, czy bêdê niczym Odys wiecznym podró¿nikiem?
Nie, on przecie¿ dop³yn¹³ do swojej Itaki, ja te¿ dop³ynê. Tylko trochê wiêcej cier-
pliwoœci i pewnoœci siebie, mniej rozmyœlañ o domu, bo to zabija.
Dzisiejszy œrodowy dzieñ, dziewi¹tego grudnia, od samego rana jest inny,
wielka zmiana, zaskoczenie ca³kowite. Po œniadaniu dostaliœmy w opakowaniu
kanapki z pasztetem, po pomarañczy i to przes³odzone ciastko.
Jesteœmy wdziêczni duchownym za pomoc i wsparcie, cieszy mnie ich do-
myœlnoœæ i próba wczucia siê w nasz¹ sytuacjê, oni nie wiedz¹ o tym, ¿e mamy
jeszcze przy duszy parê groszy i robi¹, co mog¹, aby nasze ¿ycie uczyniæ znoœniej-
szym. Bez jedzenia nie da siê prze¿yæ nawet i bezrobotnemu, przychodzi okreœlo-
na pora i organizm domaga siê o swoje.
Hura!, Dzisiaj nie musimy iœæ na dworzec, pozwolono nam pozostaæ w sali,
gdzie jest telewizja. Jest to ogromny postêp socjalny, nie ³azimy bez celu, jest
ciep³o, tylko o zgrozo, pe³no dymu po fajach.
Telewizja te¿ zwariowana, tysi¹ce reklam. By cokolwiek do koñca poogl¹daæ,
trzeba spêdziæ przed ekranem kilka godzin. Nawet dzisiejsza wizyta Gorbaczowa
ci¹gle jest przerywana. Mo¿e to dla Kanadyjczyków nie jest takie wa¿ne, bo kim
on dla nich jest, na dodatek z jakiegoœ egzotycznego kraju, odleglejszego ni¿ ich
tereny pó³nocne.
Po po³udniu wybraliœmy siê do polskiego koœcio³a, dziœ jest doœæ ciep³o, oko-
³o szeœciu stopni, jak na grudzieñ pogoda wymarzona, wieczorkiem ma padaæ
deszcz. Ksiêdza jednak nie zastaliœmy, wyjecha³ za³atwiæ jakieœ sprawy parafialne,
no có¿, mamy pecha. Przeszliœmy jednak parê ³adnych kilometrów, nogi nasze
przyzwyczajone do powierzchni statku, wyraŸnie siê buntuj¹, nie lubi¹ d³ugich
spacerów, najwyraŸniej trzeba je hartowaæ, nasza nowa przestrzeñ ¿yciowa wydat-
nie siê poszerzy³a.
Po drodze idziemy do biblioteki, jak na bezdomnych, czas spêdzamy nader
kulturalnie. A co najdziwniejsze, to jeszcze nie spotkaliœmy tu nikogo z naszych
braci kanadyjskich. Mo¿e oni chodz¹ innymi œcie¿kami, tylko jakimi?
24
10
W bibliotece spotkaliœmy dwóch starszych panów ochoczo rozprawiaj¹cych o
polityce, bardzo nas zainteresowali, bo konwersacjê prowadzili po polsku. Z rozmo-
wy widaæ by³o, ¿e silnie prze¿ywaj¹ wizytê Gorbaczowa, s¹ o¿ywieni i podekscyto-
wani, nie mogê jednak w³¹czyæ siê do dyskusji, poniewa¿ nie znam jej pocz¹tku.
Panowie rozpoczêli z nami rozmowê, stanowiliœmy dla nich ciekawy obiekt
poznawczy, popatrzyli na nas i od razu zorientowali siê, ¿e przybywamy ze starego
kraju. Rozmowa owocna o, tyle, ¿e dowiedzia³em siê od nich o mo¿liwoœci wypo-
¿yczenia kaset do nauki jêzyka angielskiego. Z jednej strony radoœæ, z drugiej zaœ
wœciek³oœæ na nasz¹ opiekunkê, dlaczego to pani Krysia nie powiedzia³a nam o
tym, przecie¿ to w³aœnie ona powinna zrobiæ wszystko, aby rozjaœniæ mroki naszej
nowej drogi ¿yciowej. Trzeba mieæ wyraŸnego pecha, aby spotkaæ takiego w³aœnie
ma³ego cz³owieczka, pozbawionego wyobraŸni, wra¿liwoœci, otwartoœci i altru-
istycznej chêci niesienia pomocy. Dostrzegam wyraŸny b³¹d w doborze kadry.
„Nic to”, jak by powiedzia³ Wo³odyjowski, trzeba sobie radziæ, zastanawiamy
siê nad sposobem skorzystania z zasobów bibliotecznych, nie mamy przecie¿ do-
kumentów. Okazuje siê, ¿e w wypo¿yczalni okazany przez nas papierek z emigra-
cji ma moc urzêdnicz¹. Ulga i radoœæ, niby nic, a cieszy. Trzymamy w rêku kasety
i cieszymy siê jak dzieci, coœ nam siê udaje, coœ potrafimy, a ¿e ma³e kroczki,
wa¿ne, ¿e s¹, powoli idziemy do przodu, a to najwa¿niejsze. Henio pierwszy wcho-
dzi do kabiny, jak najszybciej musi wypróbowaæ to dobrodziejstwo.
Jeden z nowopoznanych mê¿czyzn zaprasza nas na kawê, z rozmowy wy-
wnioskowa³em, ¿e w Kanadzie mieszka od zakoñczenia dzia³añ wojennych. Za-
czynamy dywagacje o Polsce i jej dzisiejszych problemach, obaj panowie maj¹
znikome informacje, nie potrafi¹ trzeŸwo myœleæ, ani rzeczowo dyskutowaæ. Do-
strzegam ich jakieœ zagubienie i ma³e zrozumienie dla tego, co siê dziœ na œwiecie
dzieje. W sumie intelektualnie s¹ bardzo biedni, nastawieni konsumpcyjne, nie-
ustaj¹ce miêdlenie tylko o tym, co zostawili kiedyœ nad Wis³¹ i co przekazali im
rodzice, staje siê nudne i niestrawne. Tu przychodz¹ poczytaæ jedyn¹ gazetê po
polsku. Jest to jakiœ Zwi¹zkowiec, pismo typowo koœcielne.
25
Mimo ogarniaj¹cego mnie zniechêcenia, rozmawiam, usi³ujê wyprostowaæ im
widzenie wspó³czesnej Polski, opowiadam jak wygl¹da rzeczywistoœæ, co siê ak-
tualnie dzieje, tylko, z jakim skutkiem? W moim odczuciu chyba mizernym. Od
nich niczego ciekawego siê nie dowiedzia³em, jakieœ dziwnie zaklête figury, jak
z wosku, z³udzenia upad³y bardzo szybko, na pewno ci panowie nam nie pomog¹.
Wiedzia³em jednak, ¿e jutro znowu w tym miejscu siê spotkamy.
Poszliœmy do sklepu spo¿ywczego, jest wszystko, co dusza zapragnie. Inny
widok, nie ma, co porównywaæ z polskimi sklepami. Kilogram miêsa niektórzy
mog¹ kupiæ za pó³ godziny pracy, ja za pól godziny pracy w kraju, mog³em kupiæ,
mo¿e…. ze dwa p¹czki.
Tylko tu nikt nie wie, ¿e my nale¿ymy do RWPG i jakie konsekwencje z tej
przynale¿noœci ponosimy. Przecie¿ polityka gospodarcza kierowana jest central-
nie, to w zasadzie Moskwa decyduje, gdzie nasze towary trafiaj¹. Je¿eli ekonomia
podporz¹dkowana zostaje polityce, to nic dobrego z tego wynikn¹æ nie mo¿e. Po-
laków i tak ratuje jeszcze w³asnoœæ prywatna, ale musimy wy¿ywiæ kilka innych
narodów. Rosja zaœ to ocean bez dna, sam niejednokrotnie widzia³em pó³ki zawa-
lone artyku³ami z Polski. U nas tego nikt nie ogl¹da³, na metkach mo¿na by³o tylko
przeczytaæ „sdie³ano w Polsze”. Myœlê, ¿e wczeœniej, czy póŸniej i u nas coœ siê
zmieni, bo tak dalej byæ nie mo¿e.
W kieszeni robi siê pusto, rozmawia³em z Heniem, by mo¿e pójœæ na te gazet-
ki. Trochê spanikowa³, bez niego nie pójdê. Nawet chyba kartek œwi¹tecznych nie
wyœlemy do rodzin.
On nie mia³ grosza, a ja nie dajê rady na dwóch, zosta³o mi tylko czterdzieœci
dolarów. A tu rano okazuje siê, ¿e podprowadzono mi prawie ostatnie spodnie. Do
pralni wszyscy na raz przynosz¹ swoje ciuchy i zaraz po wysuszeniu ka¿dy powi-
nienem swoje zabraæ, moje zabra³ Kanadyjczyk i basta. Pozosta³y mi spodnie
z Armii Zbawienia, na zbawienie chyba. Okazuje siê, ¿e wszystko jest tu potrzeb-
ne. Ka¿da organizacja ma swoich biednych i nimi siê jakoœ opiekuje.
Dziœ rozmawialiœmy z siostr¹ zakonn¹, pokrótce przedstawi³a nam sytuacjê,
jaka panuje obecnie w Kanadzie. Jest spore bezrobocie, du¿o bezdomnych i nie
wszyscy w tym kapitalizmie bez pomocy mog¹ egzystowaæ. Ogólnie, jak nam
powiedzia³a, jest dosyæ ciê¿ko, musimy byæ jednak cierpliwi i silni psychiczni, nie
mo¿na siê zra¿aæ trudnoœciami, nie ma sytuacji bez wyjœcia. Najwa¿niejsze, ¿e
mamy gdzie spaæ i co jeœæ.
Ta zakonnica okaza³a siê prawdziw¹ siostr¹ mi³osierdzia, za³atwi³a nam dar-
mowe obiady, wyœmienita sprawa, ciep³y posi³ek w po³udnie. Jak siê okaza³o, je-
dzenie dosyæ dobre,przyzwoita zupa, kanapki z salami, tylko ten chlebek z waty
26
jakoœ nam nie smakuje. Czêsto próbowano nam go na statkach wprowadziæ,
jednak nigdy siê nie uda³o.
Podobno ci bracia zakonni maj¹ nam zorganizowaæ naukê jêzyka angielskiego
i pomog¹ znaleŸæ oddzielny pokój. I tu znowu daj¹ znaæ o sobie kompetencje pani
Krysi i g³oszone przez ni¹ z³ote myœli, nic nie pozostaje, tylko udusiæ wredn¹ babê.
Mimo wszelkich trudnoœci, codziennie du¿o czasu poœwiêcam na uczenie siê
jêzyka angielskiego. Teraz dopiero nie mogê sobie darowaæ, niejednokrotnie zmar-
nowanego czasu na statku. Po dwa s³owa dziennie i w roku jest ich siedemset. Nic
siê nie uczyliœmy, choæ ci¹gle obracaliœmy siê w tej strefie jêzykowej. To ju¿ siê
chyba nie powtórzy, chocia¿ czas stracony jest bezpowrotnie straconym.
Dzisiaj mia³em dzieñ spokojniejszy, chocia¿ ci¹gle zastanawia³em siê, czy
dobrze zrobi³em. Ale czy z moj¹ ¿on¹ po tym wszystkim, co przeszed³em, mog³em
nadal tworzyæ harmonijn¹ rodzinê? Czy to by³o ma³¿eñstwo, raczej jakaœ dziwna
farsa, a szkoda, przecie¿ mog³oby byæ tak szczêœliwie i sielankowo, strasznie mi
¿al straconych z³udzeñ i dzieci, jej te¿ mi ¿al, przecie¿ kocha³em, czy kocham
nadal, nie wiem. Pewnych treœci tak szybko nie wyrzuca siê z serca. Mam wra¿e-
nie, ¿e i ona te¿ do koñca nie wiedzia³a, co robi, mo¿e to wp³yw rodziny a mo¿e
zupe³nie coœ innego, myœlê, ¿e kiedyœ, gdy czas zagoi trochê rany, porozmawiamy
o tym i wszystko sobie wyjaœnimy.
11
Dziesiêæ dni ju¿ tu jesteœmy, a mam wra¿enie, ¿e minê³y wieki. Mój statek jest
gdzieœ chyba ko³o Europy, l¿ejszy o kilka osób, które wybra³y inne przestrzenie
¿yciowe, wraca do domu po nowych marynarzy, którzy zechc¹ w³aœnie na statku
realizowaæ swoje marzenia ¿yciowe. Teraz to pozostaj¹ nam tylko wspomnienia
po dalekich podró¿ach, a swoj¹ drog¹ jestem niezmiernie ciekaw, jaka by³a reakcja
i atmosfera po naszym zejœciu.
Stary to chyba móg³ zawa³u dostaæ, a zawsze ze mn¹ siê droczy³. By³em ster-
nikiem i ci¹gle mia³em z nim do czynienia. Pozosta³o jednak kilku starszych, do-
œwiadczonych marynarzy, to spoœród nich musia³ kogoœ postawiæ za sterem. Ogól-
nie kapitanowie polscy byli zawsze spanikowani, wszystkiego siê bali, rzadko któ-
ry mia³ kapitañstwo we krwi.
27
Ostatnio bardzo du¿o ludzi schodzi³o ze statków, decydowa³a o tym nie najlep-
sza sytuacja w kraju, coraz wiêksze ciœnienie polityczne robi³o te¿ swoje. M³odzi siê
buntowali, œni³a im siê lepsza przysz³oœæ, wieczne zdobywanie wszystkiego, co cz³o-
wiekowi potrzebne do ¿ycia mêczy³o. Mimo, ¿e marynarze nale¿eli do grupy lepiej
zarabiaj¹cych, nie satysfakcjonowa³o ich to, p³ywaj¹c po œwiecie, widzieli jak mo¿e
wygl¹daæ inne ¿ycie, st¹d decyzje osiedlenia siê gdzieœ na obczyŸnie.
Jak d³ugo nie bêdzie normalnej i stabilnej sytuacji, tak nasz kraj opuszczaæ
bêdzie coraz wiêcej odwa¿nej, wykszta³conej i zdolnej m³odzie¿y. Jest to zjawisko
ze wszech miar niekorzystne dla narodu. Wysi³ek w wykszta³cenie wk³adany jest
ogromny i po co? W jakim celu marnowane s¹ spo³eczne pieni¹dze? S¹ to pytania
adresowane do rz¹dz¹cych, to oni powinni zastanowiæ siê nad tym, co czyni¹.
W bibliotece spotykamy tych samych dziadków, znowu z nami politykuj¹,
dziarscy, ale z wyraŸn¹ mani¹ wy¿szoœci. Jeden podobno jakiœ sêdzia, drugi zaœ,
jak ju¿ mówi³em wczeœniej, od wojny tu walczy. Nawet dobrze siê trzymaj¹, wi-
docznie klimat im s³u¿y. Mnie siê jednak nie podobaj¹, pomimo ¿e s¹ na emerytu-
rze, zabezpieczeni, to sk¹pi okrutnie, nawet kawy nam dzisiaj nie postawili. Sami
pojawiaj¹ siê w bibliotece, aby poczytaæ tê swoj¹ œwiêt¹ gazetê, jakby ich nie staæ
by³o na kupno jej, ale, po co traciæ, skoro mo¿na za darmo, ot i filozofia rodem
znad Wis³y, a mo¿e to filozofia kanadyjska, nie wiem, jeszcze jej nie znam.
W po³udnie mi³a niespodzianka, siostra zakonna czeka na nas z jakimœ mary-
narzem, okazuje siê nim kucharz z P¯M. Leon ma na imiê, jakbym go gdzieœ
kiedyœ widzia³. Mê¿czyzna oko³o piêædziesi¹tki, jak siê okazuje, dwa miesi¹ce
temu równie¿ opuœci³ statek.
Bardzo siê cieszê z tego spotkania, zawsze to swój cz³owiek, istnieje przecie¿
jakaœ solidarnoœæ zawodowa, ludzie morza to przecie¿ rodzina. Dwa miesi¹ce to
szmat czasu, z ca³¹ pewnoœci¹ od Leona mo¿na czegoœ konkretnego siê nauczyæ.
Idziemy do miasta, po drodze toczymy o¿ywion¹ rozmowê, tematów nie bra-
kuje. Leon jest bardzo bezpoœredni, mam wra¿enie, ¿e znamy siê od lat. Jak siê
okazuje, punktem docelowym naszego spaceru, jest szko³a, w której mamy siê
uczyæ jêzyka angielskiego.
Ale¿ mi³a niespodzianka, nobilitacja pe³na, cz³owiekowi chce siê a¿ ¿yæ. Tyl-
ko jakby mimochodem gryzie ko³ataj¹ce siê pytanie, które wraca jak bumerang,
dlaczego to „droga naszemu sercu” pani Krysia nie powiedzia³a nam o takiej mo¿-
liwoœci? Czy¿by ona dzia³a³a na niekorzyœæ kraju, który zapewni³ jej pracê i dach
nad g³ow¹? Po co Kanadzie przera¿eni i zestresowani analfabeci, których ró¿ne
akcje spo³eczne musz¹ utrzymywaæ? To istny sabota¿ ze strony pracownika admi-
nistracji pañstwowej.
28
W szkole jak siê okazuje, ¿¹daj¹ od nas jakiegoœ zaœwiadczenia z emigracji, nowa
komplikacja, tam nam przecie¿ powiedziano, i¿ nic nam nie wolno. Nie poddajemy siê
jednak, ostatecznie jesteœmy marynarzami i potrafimy przetrwaæ najbardziej nieko-
rzystne wiatry. Poczekamy do jutra, pójdziemy, porozmawiamy i zobaczymy. Nie, z tej
szko³y na pewno nie zrezygnujemy, taka gratka mo¿e siê ju¿ nie powtórzyæ.
Wracamy do naszego bidulca. Kolejna niespodzianka, nowi wspó³lokatorzy.
Przyp³ynêli do Halifaxu niemieckim statkiem w kominie. Ksiê¿a nie mog¹ siê z
nimi dogadaæ, wo³aj¹ mnie, bym im pomóg³. S¹ trochê zabiedzeni, ksi¹dz pyta
mnie, czy nie potrzebuj¹ lekarza. Dziesiêæ dni w kominie, dzieñ i noc, bez mo¿li-
woœci nawet wychylenia siê na zewn¹trz. To straszne, ten, kto nie zna statku
i szlaku o tej porze roku przez Atlantyk, ten nie mo¿e sobie tego wyobraziæ. Nawet
dla mnie jest to szokiem i patrzê na nich, jak na szaleñców.
Ktoœ im wczeœniej powiedzia³, ¿e tu, w Hamiltonie jest najlepiej, wiêc wsiedli
w autobus i przyjechali. Lekarz okaza³ siê niepotrzebny, mê¿czyŸni byli po prostu
nieludzko wymêczeni, otrzymali, wiêc coœ do zjedzenia, wyk¹pali siê i po³o¿yli
spaæ. Po takich przejœciach najlepszym lekarstwem jest d³ugi, spokojny sen. Kiedy
siê wyœpi¹, bêd¹ mogli dok³adnie poopowiadaæ o swojej niesamowitej podró¿y.
A¿ strach pomyœleæ, co by siê sta³o, gdyby ich ktoœ odkry³ na statku. Historia
takich podró¿y niejednokrotnie miewa³a fina³ tragiczny. Po prostu wyrzucano ludzi
za burtê, na po¿arcie rekinom, niestety. Œmieræ straszna i niepotrzebna, oni jak siê
okaza³o, ju¿ raz próbowali tak¹ sam¹ drog¹ tu siê dostaæ. Z³apano ich jednak w
Kanale Angielskim Okazuje siê, ¿e cz³owiek jest mocny, mo¿e wiele wytrzymaæ,
je¿eli tylko posiada w sobie determinacjê, odrobinê szaleñstwa i straceñczoœci. Im
tak bardzo marzy³a siê wolnoœæ, czy j¹ tutaj odnajd¹? Wystarczy przeczytaæ Ferdy-
durke Gombrowicza, aby zrozumieæ, ¿e absolutnej wolnoœci nigdy cz³owiek nie do-
œwiadczy. Uciekaj¹c przed jedn¹ form¹, wpadamy w drug¹, zawsze ktoœ nas upupi,
potem narzuci swoj¹ gêbê i zniewoli wszechpotê¿n¹ ³ydk¹, bo si³a erotyzmu ma
w sobie ogromn¹ moc i z ogromn¹ przyjemnoœci¹ jej ulegamy. Mimo jednak okre-
œlonej œwiadomoœci, pod¹¿amy za iluzj¹, szukaj¹c owej wymarzonej wolnoœci.
Z ich opowieœci wynika, ¿e w³adze niemieckie pozbywaj¹ siê nielegalnych
emigrantów w trybie natychmiastowym, nikt nie lubi dodatkowych problemów.
Najsmutniejsze jednak w tej historii jest to, ¿e w grupie tej przyjecha³ cz³owiek
grubo po piêædziesi¹tce. Musia³ prze¿yæ prawdziwy koszmar podczas tej piekiel-
nej podró¿y, kiedy patrzê na niego, ogarnia mnie przera¿enie, ma jakieœ tak dziwne
ruchy, straszne nawet do opowieœci.
Dziœ po raz pierwszy sami idziemy do biura emigracji, chcemy dostaæ ten
nieszczêsny papierek, daj¹cy przepustkê do zdobywania tajników wiedzy lingwi-
29
stycznej z jêzyka angielskiego. Na miejscu jak siê okaza³o, spotkaliœmy Polkê,
która nas bardzo uprzejmie przyjê³a i bez ¿adnych przeszkód otrzymaliœmy upra-
gniony dokument. I znowu pozostaje tylko zgrzytanie zêbów na wspomnienie pani
Krysi, przecie¿ okazuje siê, ¿e wszystko mo¿na za³atwiæ, widocznie jej chodzi
tylko o to, byœmy wiecznie do niej przychodzili i zabiegali o jej wzglêdy, a ona
naszym kosztem bêdzie siê dowartoœciowywa³a. NajwyraŸniej te jej apoitmenty
podnosz¹ statystykê skali problemów, w takiej sytuacji kobieta wygl¹da na zapra-
cowan¹, a wiêc i bardzo potrzebn¹.
Jutro idziemy do szko³y, jeden etap za nami, z jednej strony radoœæ, z drugiej
bardzo dziwne uczucie, coœ w rodzaju snu i niedowierzania, ja – ch³op czterdzie-
stoletni do szko³y? Jak to w ¿yciu nic nie wiadomo, kolejna niespodzianka losu,
ale przyjemna i to bardzo.
Pani Krysia trochê siê rehabilituje i daje nam skierowanie do Armii Zbawienia
po ciuchy, tam te¿ spotykamy rodaczkê, niejak¹ pani¹ Kowalsk¹, kobieta ta przy-
dziela nam inny termin do pobrania garderoby. Niby nam jakoœ wszyscy poma-
gaj¹, ale nic do tej pory z tego nie mamy.
Co tu zreszt¹ narzekaæ, w kraju tym przebywamy nielegalnie, bez prawa mieæ,
czy ¿¹daæ. Musimy siê jakoœ przystosowaæ i do praw i obyczajów. Kto lubi ludzi,
co s¹, niepodporz¹dkowani, nie podoba ci siê, lub coœ zbroisz, wracaj do domu,
tam ci bêdzie lepiej. A w polskich realiach o pomoc w ogóle jest trudno.
No i nie pamiêtam, by w Polsce by³o tak du¿o organizacji charytatywnych. Tu
jest tego sporo i to na ka¿dym kroku. Mo¿e bieda to wszystko stworzy³a, dla dobra
innych i dla ratowania siê przed dalsz¹ degradacj¹ spo³eczn¹, trudno powiedzieæ.
Wszystkiego chyba z Heniem doœwiadczymy na w³asnej skórze.
12
Polska w obecnej dobie nie jest krajem otwartym na emigracjê. Przemawiaj¹ za
tym oczywiœcie wzglêdy polityczne, w przesz³oœci z t¹ otwartoœci¹ te¿ bywa³o ró¿-
nie. Generalnie, historycznie rzecz ujmuj¹c uchodziliœmy za kraj otwarty i toleran-
cyjny, aczkolwiek wcale nie wolny od szowinizmu, ksenofobii, czy antysemityzmu.
W Kanadzie sytuacja wygl¹da zgo³a inaczej, ale i inna przemawia rzeczywi-
stoœæ. W zwi¹zku z tym, ¿e istnieje nieustaj¹cy nap³yw emigrantów, szerzy siê
30
bieda i nêdza, aby nie dochodzi³o do degradacji spo³ecznej, zosta³y powo³ane do
¿ycia przeró¿ne organizacje charytatywne, których zadaniem jest niesienie pomo-
cy potrzebuj¹cym. Jak ta pomoc jest wa¿na, odczuwam ka¿dego dnia i nie wstydzê
siê o tym mówiæ, wcale nie jest ³atwe rozpoczynanie nowego startu ¿yciowego
w obcym kraju, nie maj¹c oparcia w rodzinie, znajomych i nie znaj¹c jêzyka.
W naszym kraju równie¿ istnieje ten problem, tylko my nie umiemy, a mo¿e
nie potrafimy go dostrzec. W rzeczywistoœci jest to kraj tysi¹ca bezdomnych, prze-
ró¿nych w³óczêgów tu³aj¹cych siê po dworcach kolejowych. Nie maj¹ domów, nie
maj¹ rodzin, szukaj¹ pomocy, tylko nie widaæ r¹k wyci¹gniêtych po ni¹. S¹ bezi-
mienni i niewidzialni, oficjalnie ich byæ nie mo¿e, przecie¿ w pañstwie socjali-
stycznym wszystkim ¿yje siê spokojnie i dostatnio, w³adze pañstwowe traktuj¹
ich, wiêc jak zad¿umionych, a oni niejednokrotnie s¹ po prostu chorzy na rodzinê,
na normalnoϾ.
Koœcio³y szanuj¹ tych, co daj¹, s¹ okrutnie bogate, bo wierni ci¹gle za coœ
p³ac¹. Nic w tym przybytku bo¿ym nie ma za darmo, koœció³ ¿yje z biednych, ich
jest wiêcej, oni s¹ pokorniejsi. Komu to s³u¿y, nie wiem.
Problem ten dziœ mo¿e widzê wyraŸniej, bo sam i to dobrowolnie zapisa³em
siê do takiej kategorii ludzi. Lenin mia³ jednak racjê mówi¹c, ¿e to byt kszta³tuje
ludzk¹ œwiadomoœæ.
Dzisiaj ktoœ mo¿e mnie zapytaæ, dlaczego zostawi³em dom, rodzinê, skoro
wszystko mia³em ju¿ zapewnione i jakoœ tam pouk³adane. I co ja mam odpowie-
dzieæ? Przys³owie mówi, ¿e jesteœmy kowalami w³asnego losu, ale czy rzeczywi-
œcie, tak od pocz¹tku do koñca? Przecie¿ nie wszystko od nas samych zale¿y, bywa,
¿e los stawia nas w obliczu dramatycznych wyborów, a mo¿e to ta niewidzialna,
boska si³a tak re¿yseruje naszym ¿yciem, stawia przed nami wyzwania, abyœmy
podejmuj¹c je, uniknêli niepotrzebnych tragedii.
Z perspektywy czasu zawsze ³atwiej oceniaæ, wyraziœciej widaæ, proœciej wy-
t³umaczyæ, dzisiaj jeszcze mam ogromny mêtlik w g³owie, z ca³¹ jednak stanow-
czoœci¹ muszê stwierdziæ, ¿e wcale tak ³atwo siê nie odchodzi, nie rozstaje bezbo-
leœnie z marzeniami i z³udzeniami, nie porzuca misternie budowanego œwiata.
Odszed³em i prze¿ywam osobist¹ tragediê. Czy to odejœcie bêdzie moim przekleñ-
stwem, czy szans¹ na odrodzenie i stworzenie fundamentów nowego ¿ycia, to czas
poka¿e. Poniewa¿ jasno widzê swój cel ¿yciowy, mimo bólu wewnêtrznego, ogrom-
nej têsknoty, nie za³amujê siê, staram siê byæ silny, chocia¿ to wcale nie jest ³atwe.
Teraz jest nas w Centrum szeœciu, przygl¹dam siê moim kolegom, s³ucham
tego, co mówi¹ i mam wra¿enie, ¿e opanowa³ ich jakiœ amok. Ci¹gle mówi¹ tylko
o zmianie miejsca zamieszkania, zastanawiaj¹ siê nad lepszymi rozwi¹zaniami,
31
szukaj¹ dla siebie chyba mitycznej Arkadii, tak jakby do tej pory nie mogli zrozu-
mieæ, ¿e taka kraina nie istnieje.
Owszem, w naszym kraju istnia³ i funkcjonuje do dnia dzisiejszego mit boga-
tej i dostatniej Ameryki i Kanady, ziemia ta nie jest jednak rajem, gdzie na ulicy
le¿¹ dolary, po które wystarczy siê tylko schyliæ, aby je podnieœæ. Takie wyobra¿e-
nia to w mojej obecnej œwiadomoœci przebrzmia³e sny i has³a. Jestem po tym, co
zobaczy³em i czego dozna³em realist¹, twardo st¹paj¹cym po ziemi. Dzisiaj ju¿
wiem, ¿e wszêdzie toczy siê twarda walka o byt i przetrwanie, trzeba siê dobrze
napracowaæ i mieæ jeszcze ³ut szczêœcia, aby coœ w ¿yciu osi¹gn¹æ.
Mamy pi¹tek, 11 grudnia 1987, dla mnie dzieñ historyczny, po kilkunastu
latach przerwy pod¹¿am œladami Ali i Oli, bohaterek mojego Elementarza. Jed-
nym s³owem, idê znowu do szko³y.
Niedaleko biblioteki odkryliœmy placówkê Armii Zbawienia. Bêdziemy tu po-
bieraæ naukê angielskiego. Przyjê³a nas jakaœ Japonka, czy inna skoœnooka nacja,
owa dama bêdzie nasz¹ nauczycielk¹. Nie ma siê, czemu dziwiæ, tu mieszkaj¹
przedstawiciele ró¿nych ras i oni te¿ wype³niaj¹ lukê w potencjale intelektualnym
tego kraju.
W klasie jest nas piêciu Polaków, a reszta to uchodŸcy z Hondurasu, Gwate-
mali i Jamajki. Nauka jak siê zorientowa³em, polega chyba na jak najszybszym
przyswojeniu pisowni i konwersacji. Klasy s¹ nieliczne i to pomaga nauczycielom
dotrzeæ do ka¿dego s³uchacza. Szko³a darmowa i na dodatek w przerwie czêstuj¹
kaw¹ i ciasteczkami. Warunki s¹ doskona³e i trzeba z tego korzystaæ.
W czasie ma³ej przerwy biegniemy do biblioteki, by za³atwiæ sobie kartê wstêpu.
Maj¹c taka kartê, mo¿na wypo¿yczyæ sobie ksi¹¿ki za darmo. Kartê dostajemy bez
¿adnych problemów, a na dodatek jest to mój pierwszy dokument kanadyjski. Po
drodze wst¹piliœmy do pani Krysi, w biurze pomocy emigrantom. Trochê próbujê
jej ponarzekaæ, bo bardzo nudz¹ mnie jej wywody. Jest mocno zdziwiona, kiedy
oœwiadczamy jej, ¿e chodzimy do szko³y, no i korzystamy z biblioteki. Ona coœ
tam jeszcze usi³uje powiedzieæ, jak zwykle, poza frazesy nie potrafi wyjœæ, szybko
j¹, wiêc ¿egnamy.
Po ostatnich doœwiadczeniach dostrzegam, ¿e najbardziej konstruktywn¹ pomoc
mo¿na uzyskaæ od tych, którzy s¹ tu od niedawna. Oni najlepiej znaj¹ problemy emi-
granta, wiedz¹ jak trudne s¹ pocz¹tki, potrafi¹ zrozumieæ i pomóc, jeszcze nie zd¹¿yli
porosn¹æ manier¹ tych rzutkich, energicznych, zaradnych, którzy to z góry patrz¹ na
takich jak ja, zapominaj¹c o swoim niegdysiejszym raczkowaniu na tej ziemi. Smutne,
ale prawdziwe, biedny zawsze biednego zrozumie, syty g³odnego nigdy.
32
Pani Krysia potrafi tylko straszyæ, pracowaæ nie wolno i nie wolno chyba
w ogóle mieæ pieniêdzy. To, z czego ¿yæ? Ka¿dy system szuka pracy dla swoich
ludzi, my tu osiedlaj¹c siê, te¿ chcemy pod¹¿aæ t¹ drog¹. W kraju mam przecie¿
dzieci, które oczekuj¹ mojej pomocy. Nie mogê liczyæ ci¹gle na mamê. Wiem, ¿e
ona jest od nich nieca³e trzydzieœci kilometrów. Jej pomoc zawsze bêdzie na czas.
Oczywiœcie, ¿e dzieci maj¹ zapewniony dach nad g³ow¹, ciep³o w domu, maj¹
matkê, która teraz mo¿e siê i opamiêta, ale to ja jestem ich ojcem i to moim obo-
wi¹zkiem jest zapewnienie im bytu.
13
Zosta³o tylko kilkanaœcie dni do œwi¹t, jak ten czas szybko umyka. Strasznie
bojê siê tych dni, najlepiej by by³o zapaœæ w œpi¹czkê i przespaæ je, oszczêdzaj¹c
sobie bólu i cierpieñ. Bêd¹ to dla mnie chyba najsmutniejsze œwiêta, inne od wszyst-
kich dotychczasowych. Jestem z dala od najbli¿szych, zosta³a mi tylko nadzieja,
¿e coœ siê zmieni na lepsze.
Co oni tam na tej wsi teraz robi¹? Czy s¹ myœlami ze mn¹, jak ja z nimi?
A mo¿e za du¿o wymagam od siebie i od nich? Mo¿e nale¿y braæ ¿ycie jak idzie i
nie przejmowaæ siê tym wszystkim? Tylko niech mi ktoœ powie, co zrobiæ ze wspo-
mnieniami, które pal¹ niczym ogieñ, z têsknot¹, która budzi w œrodku nocy i przez
d³ugie godziny nie pozwala zasn¹æ, z bij¹cym sercem, pe³nym niepokoju i lêku?
Wiem, ¿e sam muszê poradziæ sobie z w³asnymi emocjami i uporaæ siê z meandra-
mi w³asnej duszy, niczego nie zmieni przecie¿ fakt, ¿e najbli¿si bêd¹ o mnie my-
œleli ca³ymi dniami.
Umówiliœmy siê z Leonem na dziesi¹t¹ w bibliotece, czeka³em cierpliwie jed-
nak on nie przyszed³, szkoda, dobrze siê czujê w jego towarzystwie, widocznie coœ
mu wypad³o niespodziewanego i ruszy³ w innym kierunku. Korzystaj¹c z okazji,
przestudiowa³em stary numer Zwi¹zkowca i pogada³em z polonusami.
Dziwne s¹ to rozmowy, có¿ z tego, ¿e mówimy jednym jêzykiem, kiedy
w ogóle siê nie rozumiemy? Pozna³em dzisiaj pewnego dziadka, jest to mê¿czyzna
grubo po osiemdziesi¹tce, na co dzieñ poch³oniêty jest pielêgnacj¹ schorowanej
¿ony i on to zadaje mi kilka pytañ dotycz¹cych Polski, a ja prze¿ywam konsterna-
cjê, poniewa¿ nie wiem, co mu powiedzieæ. Treœæ pytañ wyraŸnie œwiadczy o tym,
¿e dziadek tyle wie o Polsce, co ja o mi³oœci mrówek.
33
Zastanawiam siê, kto ponosi winê za taki stan rzeczy, myœlê jednak, ¿e obie stro-
ny, chocia¿ bardziej obci¹¿a³bym tych, którzy przyje¿d¿aj¹ znad Wis³y i tak nas kreuj¹.
Przecie¿ Polska to nie tylko Wa³êsa i Solidarnoœæ, jest to wyraŸne uproszczenie proble-
mu, trzeba chyba dopiero zmian ustrojowych, by coœ siê zmieni³o na lepsze.
Tym stanem za bardzo siê nie przejmujê, bo to i tak mego samopoczucia nie
zmieni. Tutejsza polonia jak siê okazuje, jest spora i mam nadziejê, i¿ bêdê mia³
okazjê dobrze jej siê przyjrzeæ, aby w³aœciwie oceniæ.
Materia³ jest naprawdê bardzo bogaty, stara emigracja w swej czerstwoœci mo¿e
okazaæ siê dobrym t³em dla tych, co tu siê teraz pojawiaj¹. Nawet w szkole widaæ,
¿e przyje¿d¿a tu coraz wiêcej ludzi z krajów europejskich. Kanada œwietnie wy-
czu³a w³aœciw¹ koniunkturê i otworzy³a swoje podwoje dla ludzi odwa¿nych, przed-
siêbiorczych, wykszta³conych, którzy szukaj¹ nowych, bezpiecznych siedlisk dla
siebie i swoich rodzin.
Po obiedzie idziemy z m³odym do koœcio³a, ostatnio zrobi³em siê bardziej
pobo¿nym. To smutne, ¿e w biedzie idzie siê do Boga. Spacer do koœcio³a zajmuje
nam prawie godzinê, idziemy utartym szlakiem, uliczkami starego Hamiltonu.
Drepczemy i w sumie sami nie wiemy, za czym. Mijamy stare dzielnice, które
wygl¹daj¹ bardzo nieciekawie, przygnêbiaj¹ce wra¿enie potêguje przybrudzony
œnieg, który swoj¹ szat¹ zd¹¿y³ wszystko pozakrywaæ.
Nie widaæ tu ¿adnego ¿ycia i nie wiem, jak ono w ogóle, na co dzieñ wygl¹da.
¯eby poobserwowaæ ludzi, trzeba miêdzy nimi byæ. Dooko³a siebie widzê dziwn¹
pustkê, okres przedœwi¹teczny, a tu pusto i bezbarwnie. To nie to, co w³oskie, czy
hiszpañskie miasta, gdzie ¿ycie toczy siê na ulicy, wiadomo jednak, po³udniowcy
s¹ bardzo otwarci, spontaniczni, czujê ju¿ teraz, ¿e ciê¿ko bêdzie przyzwyczaiæ siê
do takiej atmosfery zamkniêcia i izolacji.
Koœció³, na co dzieñ jest tu zamykany, tylko przed nabo¿eñstwami otwiera siê
wrota œwi¹tyñ. £azimy po pustych ulicach, niczym pokutnicy bez okreœlonego
celu. Zaczyna mnie to wszystko denerwowaæ, na dodatek w prawym boku ode-
zwa³ siê dawny, uœpiony ból, nie mam ¿adnych tabletek, aby go uœmierzyæ.
Wchodzimy do kawiarni, musimy przecie¿ trochê odpocz¹æ, posiedzieæ w cie-
ple, ¿e tracimy kolejne dolary, a jakie inne wyjœcie?
Przy kawce w polskiej knajpie, obserwujemy jak ludziska przygotowuj¹ siê do
jakiegoœ wesela. Dowiedzia³em siê, ¿e tutejszy zwyczaj nakazuje koñczyæ imprezê
weseln¹ o pierwszej w nocy. Bo¿e, co to za kraj, co za obyczaje, moje trwa³o trzy dni
i to z ma³ymi tylko przerwami. Tak by³o prawie wszêdzie, ludzie mieli pamiêtaæ
wesele, ka¿dy musia³ dobrze pojeœæ, zdrowo popiæ, a i draka jakaœ te¿ siê nieraz
trafi³a, jednym s³owem, jak wesele, to wesele. O ka¿dej tego typu polskiej imprezie,
34
mo¿na napisaæ barwn¹ powieœæ. Zreszt¹, co tu daleko szukaæ, przecie¿ mamy ju¿
Wesele pióra Wyspiañskiego. Wyœmienity to dramat, obawiam siê, ¿e gdyby Rydel
wiedzia³, ¿e do historii przejdzie jako Pan M³ody, a nie poeta m³odopolski, chyba by
zrezygnowa³ z piêknej, bronowickiej panny i pozosta³ kawalerem.
Na kolacjê do Centrum wracamy doœæ szybko, jesteœmy po prostu diablo g³odni.
Kolacje s¹ tu doœæ skromne, ale ratuj¹ nas ciastka, okropnie przes³odzone, ale
i syte zarazem.
Po k¹pieli wda³em siê w trochê werbaln¹ rozmowê, z dwoma emigrantami z Sal-
wadoru. Oni te¿ pilnie zg³êbiaj¹ tajniki tego wstrêtnego angielskiego i zakuwaj¹ s³ów-
ka, a¿ siê kurzy. Potem biorê siê do pisania listu. Dawid jest teraz chyba najszczêœliw-
szym dzieckiem we wsi. Dostaje przecie¿ od ojca listy. Bo¿e, jakie to straszne, ¿e
muszê ukrywaæ siê przed w³asnym synem. Na pewno kiedyœ dojdzie do takiej sytuacji,
¿e bêdê musia³ mu wszystko wyt³umaczyæ. Jak d³ugo to jeszcze potrwa, trudno prze-
widzieæ, ja ju¿ jednak podj¹³em decyzjê, czy siê wspólnie z ¿on¹ dogadamy, nie wiem.
14
Grzeœ z Patrycj¹ s¹ za mali, bym do nich teraz pisa³, ograniczê siê do serdecz-
nych pozdrowieñ, przes³ania im tysi¹ca buziaczków, to s¹ jeszcze maluchy, po co
burzyæ im œwiat dzieciêcego ciep³a i poczucia bezpieczeñstwa, niech ¿yj¹ w nim
jak najd³u¿ej.
Jeszcze dziœ pamiêtam, jak Patrycja wita³a mnie po powrocie z trzymiesiêcz-
nego rejsu. Czu³a, ¿e jestem kimœ dla niej wa¿nym. Kiedy piszê ten list, prze¿y-
wam ogromne wzruszenie, nie potrafiê zapanowaæ nad ³zami, które zalewaj¹ mi
twarz, znowu w nocy nie bêdê móg³ zasn¹æ. Najgorsze s¹ jednak chwile, kiedy
w œnie przychodz¹ do mnie moje dzieci i wiem, ¿e czegoœ chc¹, ale nie wiem, czego.
Wówczas budzê siê ca³y zlany potem, dr¿¹cy i do rana rozmyœlam pe³en nie-
pokoju, czy s¹ zdrowe, czy wszystko jest tam dobrze, sam siebie uspokajam, ¿e to
tylko sen, ale obudzone demony podœwiadomoœci jednak dalej strasz¹. Bo¿e, dla-
czego ja tak cierpiê? Tak, wiem przecie¿ doskonale, ¿e s¹ to konsekwencje mojego
wyboru, równie¿ mojej osobowoœci, wra¿liwoœci i poczucia odpowiedzialnoœci.
Leon ci¹gle zaskakuje, wczoraj poinformowa³ nas, ze jesteœmy zaproszeni do
polskiej rodziny na obiad. Bêdzie to dla nas pierwszy pobyt w normalnym, pol-
35
skim domu. Obawiam siê tylko, aby nie pope³niæ jakiegoœ nietaktu wobec tych
ludzi. To na pewno ju¿ inni Polacy, bêd¹ ciekawi wszystkiego o nas. Jak im na
nowo, po raz ju¿ któryœ raz opowiedzieæ nasz¹ historiê? Nic siê ju¿ tu nie doda
i nie ujmie, znamy to na pamiêæ i to z najdrobniejszymi szczegó³ami.
Zdecydowanie nale¿y skorzystaæ z zaproszenia, ka¿dy kontakt z ludŸmi jest
niezwykle wa¿ny, ten mo¿e oka¿e siê zbawienny, któ¿ to wie?
No, dzisiaj mamy dzieñ wyj¹tkowy, niedziela 13 grudnia i trzynasty dzieñ
pobytu w Kanadzie. Mo¿e ta trzynastka bêdzie dla nas szczêœliwa? Obudzili nas
dzisiaj prawie godzinê póŸniej, co za luksus, brakowa³o nam go od dawna. Przed
nami nowy dzieñ i nowe nadzieje, idziemy na ten obiad.
Œniadanie jest straszne, zawsze to samo, spieczone jajka na blasze, chrupki
chleb, kawa do wszystkiego i nieœmiertelny s³odki rarytas – donat, który w smaku
przypomina nam p¹czka, tylko dwa razy s³odszego. Nie ma, co jednak narzekaæ,
„darowanemu koniu, nikt w zêby nie zagl¹da”, dobrze, ¿e w ogóle nas karmi¹ i to
za darmo. Czas p³ynie, w kieszeni ju¿ tylko koñcówka dolarów, wygl¹da na to, ¿e
polskiego chleba na zakwasie jeszcze d³ugo nie bêdziemy ogl¹dali.
Konkluzja jest jedna, ta pomoc takim jak my, jest bardzo potrzebna i nie-
odzowna. Ojczulkowie ze swojej dzia³alnoœci mog¹ byæ dumni i z pewnoœci¹ s¹.
Natomiast ksi¹dz z koœcio³a polskiego da³ nam te marne dwadzieœcia dolarów i za
bardzo siê naszym losem nie przej¹³. Ale có¿, mo¿e takich œwiêtych owieczek jak
my, ma wiêcej, nic nie wiem o specyfice dzia³alnoœci koœcio³a na tej ziemi, przy-
znam siê, ¿e jak dot¹d, to w ogóle tym tematem siê nie interesowa³em.
Dzisiaj nie pójdziemy ju¿ do koœcio³a, proszony obiad trzyma nas w napiêciu.
Wychodzimy pospacerowaæ, ulice pogr¹¿one w pustce, nie widaæ niedzielnego nie-
pokoju, wprost przera¿aj¹ca cisza i spokój. Przyzwyczajony do ma³ego sio³a, nie
mogê zrozumieæ tej wielkiej aglomeracji. Bez samochodu nie ma tu egzystencji.
Kominowcy ruszyli dziœ na miasto, szukaj¹ swej prawdziwej drogi. Wieczo-
rem ju¿ w ³ó¿kach, bêdziemy mieli, co sobie opowiadaæ, my jeszcze ³azimy po
ulicach, by zbli¿yæ siê do umówionej godziny na spotkanie z t¹ polsk¹ rodzin¹.
Udajemy siê w koñcu pod wskazany adres, Leon siê spóŸni³, my zaœ jesteœmy
nieco za wczeœnie. Wreszcie spotykamy siê i wchodzimy troszeczkê za¿enowani i
niepewni.
Poznajemy Pani¹ domu, jest to kobieta grubo po piêædziesi¹tce, ma syna, któ-
ry o¿eni³ siê z Kanadyjk¹ i córkê, która zd¹¿y³a siê rozwieœæ. Atmosfera w domu
bardzo sympatyczna, ludzie mili, czujemy siê naprawdê dobrze i swobodnie. I tak
jak przewidywa³em, setki pytañ, wszystko jest dla nich wa¿ne, ciekawe i interesu-
j¹ce. Podczas obiadu rozmowa zesz³a na tematy religijne, bardzo szybko zoriento-
36
wa³em siê, ¿e córka reprezentuje bardzo dewocyjny stosunek do ¿ycia. Widaæ, ¿e
i pani domu na co dzieñ ¿yje tematami religijnymi.
Kiedyœ czyta³em Opowieœci biblijne i Opowieœci ewangelistów Zenona Kosi-
dowskiego i uda³o mi siê zapamiêtaæ parê ciekawych historii. Pani tego domu nie
za bardzo zorientowana w biblijnych zakamarkach, wiedza nijaka, w zasadzie zni-
koma, podobny poziom reprezentuj¹ pozostali domownicy.
To smutne, ¿e wiarê, któr¹ wyznaj¹, w ogóle nie poznali, zreszt¹ w Polsce naród
jest te¿ niedoinformowany. Ma siê modliæ, patrzeæ na twarz ksiêdza, s³uchaæ, nie
zadawaæ zbêdnych pytañ i to wszystko. Ludzie oczytani, inteligentni, zaraz zaczy-
naj¹ samodzielnie myœleæ, rozwa¿aæ, w¹tpiæ, zadawaæ k³opotliwe pytania, koœció³
tego nie lubi. Dlatego te¿ od wieków stosuje z powodzeniem swoj¹ politykê, jak
najmniej treœci, nacisk natomiast k³adzie na obrzêdowoœæ. A obrzêdy s¹ piêkne, bo-
gate w swojej formie, bardzo rozbudowane, utrzymywane w piêknej celebrze. Prze-
ciêtnym œmiertelnikom to siê podoba i przemawia do ich wyobra¿eñ.
Gospodarz domu, to typowy Feliks Dulski, ani razu nie uda³o mu siê zabraæ
g³osu, widaæ, ¿e bardzo zdominowany prze ¿onê. Milcza³, mo¿e i s³usznie, jak siê
nie ma nic do powiedzenia, to lepiej siedzieæ cicho.
Obiad z kilku dañ, naprawdê nam smakowa³. Widaæ, ¿e w tym domu ktoœ
potrafi gotowaæ i ma serce do kuchni. W mi³ej i rodzinnej atmosferze czas up³ywa
bardzo szybko, jednak po oko³o dwóch godzinach nale¿a³o siê ¿egnaæ. Leon pozo-
sta³, jak siê okaza³o, po tym obiedzie musia³ pozmywaæ naczynia i posprz¹taæ. Nic
za darmo, nam siê tym razem uda³o. A mo¿e by³ to z jego strony dobry gest wobec
gospodyni, sam zreszt¹ jak widaæ, tak postanowi³. Jego wybór i jego decyzja. My
szybkim krokiem pod¹¿amy w stronê przytu³ku na s³odk¹ kolacjê i rozmowy z
kominiarzami. Jesteœmy ciekawi, co oni dziœ prze¿yli i gdzie byli. Zobaczymy,
komu przy niedzieli fortuna bardziej sprzyja³a.
A samo spanie wed³ug regulaminu tu zaczyna siê o ósmej, jest to czas najbar-
dziej owocnego ¿ycia towarzyskiego. Dzisiaj ju¿ wyk¹pani, w czystych pid¿am-
kach, przygotowani do wtargniêcia w ³ó¿kowe pielesze, niespodziewanie zostali-
œmy poproszeni przez ksiêdza na rozmowê. Zaprowadzi³ nas do specjalnego ma-
gazynku i powiedzia³, abyœmy wybrali sobie to, czego potrzebujemy do ubrania.
Faktycznie, potrzeby takie ju¿ siê pojawi³y.
Ci zakonnicy s¹ ludŸmi naprawdê sympatycznymi, bardzo mili i taktowni,
w ich obecnoœci cz³owiek nie odczuwa swojego poni¿enia, akceptuj¹ nas takimi,
jakimi w danej chwili jesteœmy. Trzeba mieæ w sobie sporo pokory i mi³oœci do
bliŸniego, aby zachowywaæ siê z tak¹ w³aœnie klas¹.
37
15
Dopad³a mnie nostalgia, czujê siê potwornie, nie mogê sobie znaleŸæ miejsca,
ca³y jestem wewnêtrznie rozdygotany i wœciek³y. Muszê siê troszeczkê uspokoiæ,
tylko jak to zrobiæ? Czekam na list z domu, na pewno odpisali, tylko ta poczta,
Bo¿e mój, dlaczego to tak d³ugo trwa?
Coraz boleœniej odczuwam brak kontaktu z rodzin¹, a min¹ dopiero dwa tygo-
dnie, co bêdzie dalej, strach pomyœleæ. Nigdy wczeœniej nie mia³em takiego pro-
blemu, nawet, kiedy wyp³ywa³em w dalekie rejsy, zawsze mo¿na by³o zadzwoniæ,
porozmawiaæ, dowiedzieæ siê, co s³ychaæ w domowych pieleszach i zaznaæ ukoje-
nia. Teraz prawdziwy koszmar, na rozmowê telefoniczn¹ mnie nie staæ, na pewno
drogo kosztuje taka przyjemnoœæ, pozostaje tylko czekanie na list. Ca³ego maj¹tku
zosta³o mi tylko trzydzieœci dolarów, nic nie przybywa, widoków na dop³yw go-
tówki nie widzê. Oj, dolo moja dolo.
Jutro poniedzia³ek, idziemy do szko³y, ten angielski te¿ w g³owie robi coraz
wiêcej zamieszania. Jest jednak motywacja do nauki, chcia³oby siê z ludŸmi tak po
prostu pogadaæ i to normalnie, bez u¿ycia r¹k. Kiedy to nast¹pi, trudno powie-
dzieæ, mam nadziejê, ¿e jakoœ ten jêzyk zakoduje mi siê w g³owie.
We wtorek mamy wa¿ne spotkanie w emigracji, chc¹ nas tam widzieæ. Mo¿e
to bêdzie jakieœ wa¿ne przes³uchanie, najwa¿niejsze, ¿e coœ siê dzieje, z ca³¹ pew-
noœci¹ zapadn¹ jakieœ istotne decyzje, przestaniemy ¿yæ w tym ci¹g³ym zawiesze-
niu, przebywamy tu nielegalnie i nie da siê tego ukryæ. Bêd¹ musieli postanowiæ
coœ na pewno w naszej sprawie.
O powrocie do Polski nie myœlê, nie ma zreszt¹, do czego wracaæ. Praca stra-
cona, dom porzucony, jaka przysz³oœæ mnie tam czeka?
Szko³a o dziwo, to ca³kiem niez³a instytucja, nie tylko uczy, ale skutecznie
zabiera czas i nie pozwala za du¿o myœleæ o sprawach trudnych i bolesnych. Jak
siê okazuje, to ja tylko prze¿ywam takie perturbacje wewnêtrzne, m³odzi wcale siê
tym nie przejmuj¹, mój koleœ przechodzi samego siebie. Apogeum szczêœcia osi¹-
ga bardzo szybko, wystarczy, aby w jego s¹siedztwie pojawi³a siê kobieta.
W klasie jest nas szeœcioro Polaków. Doœæ spora grupa i nic nie zorganizowa-
na, gadaj¹ wszyscy czy trzeba czy nie. A przecie¿ my siê mamy nauczyæ mówiæ po
38
angielsku, trzeba siê jakoœ koncentrowaæ, przecie¿ ta nauczycielka nam tej wiedzy
do g³owy nie wciœnie. Sam zreszt¹ ju¿ nie wiem, czy ona ma jakiekolwiek przygo-
towanie pedagogiczne, metodyki w jej wydaniu nie widaæ ¿adnej. Mam wra¿enie,
¿e jej chodzi tylko o to, by mieæ pracê, efekty siê nie licz¹.
W szkole pozna³em ma³¿eñstwo rumuñsko – tureckie, bardzo ciekawi ludzie.
Prowadzê ich do biblioteki, by tak, jak my, mieli gdzie spêdziæ w cieple czas. Plotku-
jemy i próbujemy siê z nimi jakoœ zaprzyjaŸniæ. Potrzebujemy wokó³ siebie ¿yczli-
wych nam ludzi, to pomaga przezwyciê¿yæ trudne chwile i jakoœ siê odnaleŸæ.
Kolejna niespodzianka, nowa kole¿anka ze szko³y – Tereska, zaprosi³a nas do
swojego apartamentu. Pojawi³a siê w Kanadzie na sponsorstwo rz¹dowe i to pro-
sto z Grecji. Jest mê¿atk¹, m¹¿ jednak polecia³ do Stanów, poniewa¿ rz¹d kanadyj-
ski nie da³ mu wizy i tak rozstali siê przez biurokracjê. Owa biurokracja to jedna
wielka maszyneria i podobnie jak polityka, nie zna sentymentów, nie ma ¿adnych
uczuæ. Tylko los i przypadek mo¿e byæ nam przyjazny, prawo tworz¹ ci, co chc¹,
abyœ by³ podporz¹dkowany rz¹dz¹cym.
Mam wra¿enie, ¿e pobyt w Grecji troszeczkê nasz¹ Tereskê zepsu³. Mówi, ¿e
ma jeszcze ochotê na wyjazd do Australii, m³ody jak zwykle szaleje i wyraŸnie
popisuje siê. Przy jakiejœ s³abej kawce rozmawialiœmy w zasadzie o niczym. Nic
konkretnego z tej znajomoœci nie wynika.
Przed siódm¹ wracamy do naszej arki i wiadomo, bardzo uporz¹dkowany
i niezwykle cnotliwy tryb ¿ycia - kolacja, k¹piel i spanie, czujemy siê jak w wojsku.
Kominowcy melduj¹ nam, ¿e mamy udaæ siê do pani Krysi, poniewa¿ maj¹
nam za³atwiæ jakiœ socjal. Je¿eli tak, to trzeba bêdzie opuœciæ te¿ przytu³ek i samo-
dzielnie walczyæ, aby utrzymaæ siê i przetrwaæ zimê. Nawet siê nie zastanawiam,
tylko dzwoniê do kolegi, który jako pierwszy w Kanadzie za darmo nas nakarmi³.
Proszê go, aby pomóg³ za³atwiæ nam jakiœ pokój. Obieca³, ¿e rozejrzy siê i poszu-
ka. Jak siê okazuje, bez miejsca zamieszkania, nie ma mowy o socjalu, trzeba,
wiêc dzia³aæ szybko i skutecznie.
Jest jeszcze jeden problem, czy dam sobie radê z moim m³odym przyjacie-
lem? Ch³opak zaczyna trochê szaleæ, no có¿, m³odoœæ ma swoje prawa, sam zreszt¹
mimo zbli¿aj¹cej siê czterdziestki, za starego siê nie uwa¿am i te¿ nachodz¹ mnie
chwile s³aboœci na szaleñstwo.
Po œniadanku mamy czas do dziewi¹tej, idziemy na apojtment, celowo napisa-
³em to po polsku, bo ³adnie brzmi. A w miêdzy czasie po raz pierwszy posprzecza-
³em siê z m³odym i to, o co? O pracê na statku, a wydawa³o mi siê, ¿e ten temat ju¿
mnie nie obchodzi. Z przesz³oœci¹ cz³owiek jednak tak ³atwo siê nie rozstaje, nawet,
je¿eli wyrzuca j¹ z pamiêci, to i tak podstêpnie wedrze siê podczas snu i gnêbi.
39
Wypiliœmy kolejn¹, kanadyjsk¹ kawuniê i odwa¿nie idziemy do pani Krysi.
Jesteœmy bardzo punktualni, dama jest bardzo wyczulona na tym punkcie, nie chce-
my jej, wiêc dra¿niæ. Na spotkanie przysz³a tak¿e kobieta z socjalu. Na wstêpie
funduje nam ma³e szkolenie odnoœnie praw i obowi¹zków w tym wielkim kraju.
Zupe³ne zaskoczenie, podobno, jak siê dowiadujemy, przys³uguje nam po cztery-
sta dolarów miesiêcznie. Z tego mamy zap³aciæ mieszkanie, kupiæ ¿ywnoœæ i wszyst-
ko, co nam jest potrzebne do ¿ycia.
Trochê mnie to dziwi i irytuje, dlaczego tego nie za³atwiono nam wczeœniej,
tylko przed spotkaniem z emigracj¹? Dodatkowo dowiadujemy siê, ¿e do wyzna-
czonej nam kwoty, nie mo¿emy dorobiæ. Na pewno s¹ to pieni¹dze kanadyjskiego
podatnika, a mo¿e gdybyœmy mogli pracowaæ, to sytuacja by³aby zupe³nie inna?
Prawo jest prawem i nie wolno nam go ³amaæ, tym bardziej, ¿e go w ogóle nie
znamy. W tym czasie kobiecina wype³ni³a jakieœ formularze i czekamy na decyzjê.
Pani Krysia przez ca³y czas siedzia³a jam mysz pod miot³¹, ograniczy³a siê tylko
do roli t³umacza.
Nastêpne drzwi to emigracja, zobaczymy, co tu nas czeka. Jak siê okazuje,
wszêdzie pracuj¹ rodacy, teraz spotykamy bardzo sympatyczn¹ kobietê, która bê-
dzie naszym kolejnym t³umaczem. Oficer emigracyjny okazuje siê doœæ mi³ym i
grzecznym mê¿czyzn¹. Nie widaæ, aby ¿ywi³ w stosunku do nas jak¹œ niechêæ, nie
dostrzegam te¿ z jego strony najmniejszych obiekcji, co do naszego tu byæ, lub nie.
16
Wizja zdobycia mieszkania dalej nie daje mi spokoju, muszê znaleŸæ jak naj-
szybciej jakieœ tanie lokum, okazuje siê, ¿e byæ mo¿e trzeba bêdzie zap³aciæ z góry
za dwa miesi¹ce, takie s¹ tutaj ponoæ zwyczaje, perspektywa koszmarna. Socjal
niczego nie za³atwia, wyp³acaj¹ ludziom owe marne grosze i ka¿dy musi radziæ
sobie jak mo¿e, maj¹c do dyspozycji ow¹ ja³mu¿nê. A ile mo¿e, ju¿ nied³ugo siê
przekonam, ca³e szczêœcie, ¿e nie nauczy³em siê paliæ, alkohol te¿ mnie nigdy nie
poci¹ga³, u¿ywki s¹ tu, bowiem dosyæ kosztowne.
Dzisiaj sytuacja by³a wyj¹tkowa, musia³em zorganizowaæ ma³¹ kolacyjkê
z piwem, takie sytuacje siê zdarzaj¹, mo¿e i niepotrzebnie wyda³em cztery dolary,
nie bêdê jednak ich ¿a³owa³. Po raz pierwszy od postawienia nogi na tej ziemi
40
poczu³em siê dobrze, a dobre samopoczucie chyba wiêcej jest warte ni¿ nawet
ostatnie cztery dolary. Na dodatek przeœladuj¹ mnie dziwne sny. Ostatniej nocy
œni³em bardzo realistycznie, przed oczami przesuwa³y mi siê fabularne stop – klat-
ki, niczym kadry z filmu fabularnego.
Bardzo wyraŸnie widzia³em moj¹ by³¹ ¿onê, by³a bardzo zaniepokojona i po-
denerwowana, wybiera³a siê do Ireny, by ta powiedzia³a jej, dlaczego zosta³em
w Kanadzie i j¹ porzuci³em.
Czêsto miewam sny iœcie wizjonerskie. Pamiêtam, jak wyœni³em œmieræ mojej
pierwszej córki. Mia³em wra¿enie, ¿e znajdujê siê w jakimœ pokoju, nie zna³em jednak
tego pomieszczenia i nagle zobaczy³em szczura. Chwyci³em za szczotkê, która sta³a
oparta o œcianê i zacz¹³em ni¹ dusiæ tego gryzonia w k¹cie pokoju. Zmêczy³em siê
strasznie. Rano dzwoniê do szpitala, pytam o stan zdrowia córki, w odpowiedzi s³yszê,
¿e dziecko nie ¿yje. Luiza, jak siê póŸniej okaza³o, w szpitalu zmar³a przez uduszenie,
trafi³a tam z powodu wirusowego zapalenia p³uc, po dwóch dniach nie ¿y³a.
Co za ironia losu, jakie straszne przeczo³ganie i sponiewieranie cz³owieka,
ile¿ pytañ, w¹tpliwoœci, a nawet wyrzutów sumienia. Ale jak bezbronne dziecko
mia³o prze¿yæ, kiedy pozbawione by³o w³aœciwej opieki. Rodzic na oddzia³ nie by³
wpuszczany, a jedna pielêgniarka nie by³a w stanie dopilnowaæ kilkunastu dzieci.
Horror, koszmar, ból rozrywaj¹cy serce, parali¿uj¹ca rozpacz i ta ca³kowita
bezradnoœæ. Dopóki coœ od cz³owieka zale¿y, to mobilizuje si³y, sprê¿a siê, przy-
stêpuje do dzia³ania, ale w obliczu œmierci w³asnego dziecka, có¿ mo¿na, chyba
jedynie bezradnie wyæ do ksiê¿yca.
Po piêciu latach oczekiwania, na œwiecie pojawia siê syn. Dawid to dziecko
wyœnione, wymarzone, wymodlone, trudno sobie wyobraziæ, aby ktoœ inny jesz-
cze bardziej oczekiwa³. Ju¿ chyba w momencie poczêcia sta³ siê nasz¹ najwiêksz¹
mi³oœci¹. Zaw³adn¹³ nami ca³kowicie, by³ przys³owiowym oczkiem w g³owie.
Dzisiaj mamy œrodê, do œwi¹t Bo¿ego Narodzenia jeszcze tylko tydzieñ. Po-
woli w oknach pojawiaj¹ siê odœwiêtnie przystrojone choinki, widaæ, wiêc, ¿e lu-
dzie szykuj¹ siê do œwi¹t. Tylko mnie bêdzie smutno, sam i tak daleko od bliskich,
a tak bardzo chcia³oby siê usi¹œæ razem z ca³¹ rodzin¹ przy wspólnym stole, teraz
dopiero zdajê sobie sprawê z tego, jakie to wa¿ne.
Sam sobie teraz siê dziwiê i zastanawiam siê, dlaczego wybra³em zawód maryna-
rza, skoro tak ciê¿ko znoszê samotnoœæ i roz³¹kê z rodzin¹. Marynarz to zawód specy-
ficzny, zdecydowanie trzeba byæ typem samotnika, aby zdecydowaæ siê na takie ¿ycie.
Mój wybór by³ podyktowany m³odoœci¹, chêci¹ prze¿ycia przygód i wzglêda-
mi materialnymi. Wiadomo, ¿e w Polsce marynarz móg³ dosyæ szybko dorobiæ siê
i mieæ coœ jeszcze z tego ¿ycia.
41
17
Ostatnimi czasy coœ za bardzo upodabniam siê do myœliciela, przeró¿ne dy-
wagacje sta³y siê moj¹ prawdziw¹ pasj¹. Zdecydowanie jest to skutek szybkich
i rewolucyjnych zmian, które zasz³y w moim ¿yciu.
Dzisiaj zastanawia³em siê nad tym, co cz³owiekowi daje morze, czy potrafi go
uszczêœliwiæ, wzbogaciæ jego wnêtrze, rozbudziæ marzenia, wyciszyæ emocje, roz-
win¹æ duchowo, czy te¿ raczej niszczy w sposób bezwzglêdny i okrutny.
OdpowiedŸ wcale nie jest taka prosta i jednoznaczna. Na pewno jednak w tej
rzeczywistoœci morskiej wiêcej bêdzie spraw prozaicznych, ani¿eli uniesieñ typo-
wo romantycznych. Mnie jako m³odego cz³owieka bardzo interesowa³ œwiat, ko-
niecznie chcia³em go poznawaæ, wiedzia³em, ze morze jest okreœlonym sposobem
na ¿ycie, dlatego te¿ postanowi³em pójœæ t¹ drog¹. Niezale¿nie od tego, marynarze
dobrze zarabiali i bardzo szybko stawali siê równie¿ œwietnie wyedukowanymi
ekonomistami i handlowcami. Wiedzieli, co kupiæ i gdzie sprzedaæ, aby co naj-
mniej trzykrotnie pomno¿yæ zainwestowanego dolara. W ten to prosty i szybki
sposób, najbardziej obrotni dochodzili do sporych maj¹tków.
Nic nie ma jednak za darmo, za wszystko trzeba zap³aciæ i marynarze p³acili
ogromn¹ daninê. Dobrowolnie skazywali siebie na zamkniêcie w ¿elaznym pudle,
niepewnoœæ losu, ci¹g³y stres i pod³e warunki socjalne. Stawali siê automatami do
zarabiania pieniêdzy. Pozbawieni kontaktu z rodzin¹, osamotnieni, zestresowani,
stawali siê nerwowi, przewra¿liwieni, podejrzliwi i zazdroœni. Ten los sta³ siê rów-
nie¿ w jakimœ stopniu i moim udzia³em.
A dzisiaj, po dwóch tygodniach pobytu w tym kraju, idziemy po zasi³ek so-
cjalny. Rzecz wczeœniej w ogóle nieznana. W Polsce zjawisko niespotykane.
W budynku, w którym s¹ te biura, troszeczkê pob³¹dziliœmy. JeŸdzimy wind¹
od góry do do³u i nie mo¿emy znaleŸæ odpowiedniego piêtra. Wreszcie trafiamy na
w³aœciw¹ kondygnacjê, wchodzimy do docelowego pokoju i przez ca³y czas my-
œlimy tylko, ile to dostaniemy tych dolarów. W wieku prawie czterdziestu lat po
raz pierwszy dostajê czek na w³asne nazwisko. Ma³o tego, mam równie¿ za³o¿yæ
sobie i to za pañstwowe pieni¹dze, osobiste konto bankowe. Wdziêczni jesteœmy
Leonowi, prawdziwy z niego przyjaciel, pomaga nam jak mo¿e, a ¿e jest opera-
42
tywny, wszêdzie nas prowadzi. Bank Montreal jest teraz moim skarbcem, powie-
rzy³em mu ca³y swój maj¹tek, trzysta parê dolarów, od dzisiejszego dnia jestem
pierwszym kapitalist¹ w rodzinie Rolaków. Ciekawy jestem, czy za kilka lat uda
mi siê powiêkszyæ ten kapita³, gdzieœ tam w skrytoœci serca wierzê, ¿e tak.
Umawiam siê z Leonem i idziemy do tej bogobojnej Polki, obieca³a za³atwiæ
nam jakieœ mieszkanie. Okaza³o siê, ¿e kobieta ma jeszcze jednego syna, którego
nie by³o na tym rodzinnym obiedzie i dlatego wczeœniej go nie poznaliœmy.
Jest ju¿ czwartek, zosta³o zaledwie kilka dni do œwi¹t, a tu ¿adnego zapachu
nie czujê, jak oni te œwiêta spêdzaj¹? W moim domu ju¿ pachnia³o ciastem, pie-
czonym miêsem, pod³ogi by³y pastowane, wszystkie pomieszczenia przesi¹kniête
by³y œwi¹teczn¹ atmosfer¹.
Prawd¹ jednak jest, ¿e gdzie kraj, tam i obyczaj. Têskniê bardzo za atmosfer¹
œwi¹t i domem rodzinnym, w przysz³oœci bêdê stara³ siê kontynuowaæ tradycje
zaszczepione przez matkê i ojca, zbyt piêkne i m¹dre s¹, aby je odrzuciæ.
Szko³a zabiera nam teraz du¿o czasu, angielski opornie, ale poma³u wchodzi
troszeczkê do g³owy. Ka¿dy dzieñ przynosi znajomoœæ kilku nowych s³ówek, do
swobodnej rozmowy daleka jeszcze droga.
Wieczorem, z nowopoznanym synem pani bogobojnej, jedziemy obejrzeæ nowe
lokum. Z dala od centrum, przy uliczce domków jednorodzinnych, wita nas starsza
pani. Jak siê okazuje, kobieta zosta³a ochrzczona piêknym imieniem – Roma
Trudno to nazwaæ pokojem, raczej jest to wnêka do spania, na dodatek
w piwnicy, zaraz przy schodach. Pani Roma ochoczo przyst¹pi³a do szykowania
miejsca do spania. W tym celu wyci¹gnê³a kilka starych ko³der, pouk³ada³a je jed-
na na drugiej, na to rzuci³a coœ do przykrycia i tak w oka mgnieniu stworzy³a dla
mnie salon sypialny, za który za¿yczy³a sobie dwieœcie dolarów miesiêcznie.
Jedyn¹ jasn¹ stron¹ jest fakt, i¿ w piwnicy tej znajduje siê ³azienka z prysznicem.
Jeszcze troszeczkê porozmawialiœmy, a kiedy gospodyni ciekawoœæ zaspokoi³a, zosta-
wi³em w swoim nowym apartamencie ca³y dobytek w postaci jednej torby i pojechali-
œmy na proszon¹ kolacjê do Grzesia. W czasie jazdy opowiada³ nam, ¿e u pani Romy
goœci aktualnie córka z dwiema panienkami -11 i 17 lat, a przyby³y z Polski, poniewa¿
wpad³y tam w jakieœ tarapaty. Ciekawie siê zapowiada, myœlê sobie, mam mieszkaæ w
rodzinie trzypokoleniowej, jest babcia, mama i córki. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
M³ody ma mieszkaæ u Grzesia, te¿ za dwieœcie dolarów. Mia³a byæ kolacja,
ale gospodarz poda³ tylko coœ do przygryzienia i zaprosi³ do swojej matki. Jakoœ
ten ca³y Grzesio przesta³ mi siê podobaæ, kiedy mówi, nie patrzy w oczy, te jego
œlepka s¹ jakieœ rozbiegane, przebija z niego jakiœ fa³sz i zak³amanie. Trzeba mu
siê bêdzie dok³adniej przyjrzeæ.
43
W domu matki bez zmian, ta sama ciep³a i rodzinna atmosfera i znowu powrót
do ja³owej dyskusji na tematy religijne. Chorobliwie nie znoszê takich bezprzed-
miotowych rozmów. Uwa¿am, ¿e wiara jest rzecz¹ bardzo osobist¹, cz³owiek g³ê-
bokiej wiary nie musi manifestowaæ swojego stosunku do Boga, wystarczy popa-
trzeæ jak postêpuje w ¿yciu codziennym, aby przekonaæ siê, czy nauki Chrystusa
s¹ mu znane. Takie trywialne paplanie i odmienianie s³owa Bóg przez ró¿ne przy-
padki, to nic innego jak profanacja ca³ej religii.
Có¿ jednak robiæ, jestem goœciem, nie mam innego wyjœcia, tylko pokornie
nale¿y wszystkiego wys³uchaæ i jeszcze tak u³o¿yæ twarz, aby wyra¿a³a minimalne
zainteresowanie. Fa³sz i ob³uda, brzydzê siê tego, mo¿na straciæ szacunek do sa-
mego siebie.
W miêdzyczasie Grzesio przywióz³ pod dom rodziców swoj¹ narzeczon¹, jak
siê okaza³o, jest to córka pani Romy. Wszed³ do mieszkania i poprosi³ mnie, abym
j¹ przyprowadzi³. Wyszed³em na dwór i zobaczy³em w samochodzie bardzo zmê-
czon¹ kobietê, by³o to pierwsze i trochê dziwne nasze spotkanie.
Na zakoñczenie wieczoru wszyscy jedziemy do Grzesia. Jest nowe towarzystwo,
atmosferê pe³nego o¿ywienia potêguje serwowany w sporych iloœciach alkohol.
Przyzwyczajony do sierociñca i higienicznego trybu ¿ycia, szybko czujê siê
zmêczony i senny. Spaæ idê jednak dosyæ póŸno. Pierwsza noc pod innym dachem,
wtulony w cudz¹ poœciel, dajê zaw³adn¹æ siê myœlami. Mimo zmêczenia nie mogê
zasn¹æ, przypomina mi siê wiersz, który napisa³em kiedyœ na statku i odtwarzaj¹c
go w myœlach, odp³ywam w objêcia Morfeusza.
Koja
Zwyk³a drewniana
Przykryta kocem
Najprostsza z ³o¿y
Cuchn¹ca potem
Na niej marynarz z wielkim leniem
Realizowa³ swe marzenie
Pozostawa³y miasta i krainy
Przepiêkne porty i dziewczyny
Marzy³ nie wiedz¹c o œnie
I ¿e œpi w pourlopowym poœcie.
44
18
Dzisiaj mamy ju¿ pi¹tek, wsta³em dosyæ wczeœnie i o dziwo, czujê, ¿e siê
wyspa³em. Pani domu czêstuje mnie œniadaniem i we dwoje przy posi³ku mi³o
sobie rozmawiamy. Ja jestem skupiony na swoich problemach, pani Roma s³ucha-
j¹c moich utyskiwañ, stara siê m¹drze doradziæ. Potem wype³niamy jakiœ formu-
larz, który bêdê musia³ zanieœæ do Socjalu, aby wyp³acili pozosta³¹, nale¿n¹ mi
kwotê pieniê¿n¹. Z ca³¹ pewnoœci¹ chc¹ te¿ wiedzieæ, ile kosztuje ten mój wynajê-
ty apartament.
Z Socjalu, z m³odym idziemy do polskiego koœcio³a. Jak nam powiedziano,
ksi¹dz na ambonie og³osi³, ¿e dwóch marynarzy potrzebuje pomocy i wsparcia od
rodaków. Grzeœ postanowi³ nam towarzyszyæ w tej wyprawie, by³o to nam na rêkê,
s³u¿y³ za pilota.
W koœciele ksi¹dz pokaza³ nam, czym ci polonusi obdarzyli nas. Z wra¿enia
szeroko otworzy³em oczy i nie mog³em siê nadziwiæ, sk¹d w ludziach tyle bez-
myœlnoœci. Ca³a sterta starych, zu¿ytych ubrañ. Myœlê, ¿e gdyby z³o¿yli siê po
dolarze, to rzeczywiœcie, poczulibyœmy si³ê ludzkiej solidarnoœci, na widok tego
ch³amu szmacianego, cz³owieka obleka tylko siatka goryczy i upokorzenia. Trze-
ba by³o jednak zachowaæ jakieœ pozory wobec ksiêdza, przecie¿ stara³ siê nam
pomóc, wzi¹³em, wiêc jakieœ buty, m³ody równie¿ coœ tam wygrzeba³ dla siebie.
Ca³kowitym zaskoczeniem by³a dla nas postawa Grzesia. Z ogromn¹ wpraw¹ bu-
szowa³ w tych szmatach, nawyci¹ga³ ich ca³¹ furê i zapakowa³ do zabrania. Zdecy-
dowanie coraz mniej mi siê ten cz³owiek podoba, przebywa tu ju¿ kilka lat, a za-
chowuje siê jak hiena. Ma przecie¿ pracê, mo¿e jako pomoc kuchenna w szpitalu
za du¿o nie zarabia, ale jak¹œ godnoœæ trzeba w sobie mieæ.
Zostawiamy wybrane rzeczy u ksiêdza na przechowanie, sami idziemy do
hotelu, aby w towarzystwie dziewczyn och³on¹æ trochê od nadmiaru szczêœcia.
Dzisiaj w szkole dzieñ wyj¹tkowy, uroczysty obiad, pe³na gala, nauczycielki
w strojach Armii Zbawienia, nastrój bardzo sympatyczny i odœwiêtny. Podczas
czêœci oficjalnej, ka¿dy nauczyciel wyg³asza uroczyste przemówienie, popisy iœcie
krasomówcze, potem ka¿da grupa etniczna prezentuje w³asny folklor. Rozchodz¹
45
siê echa kolêd i innych pieœni religijnych. My tak siedzimy troszeczkê jak na turec-
kim kazaniu, zrozumieliœmy jednak, ¿e nastaje czas ferii œwi¹tecznych.
Na zakoñczenie spotkania otrzymaliœmy prezent w postaci keksu. Jest to cia-
sto bardzo specyficzne, typowa zbitka s³odkiej masy z bakaliami i galaretk¹. S³od-
kie to nad wyraz, ale wa¿ne, ¿e ktoœ o nas pomyœla³ i tylko to siê liczy. Goœci nas ta
Kanada i ¿ywi ju¿ dwa tygodnie, ciekawe jak my siê wyp³acimy i kiedy to nast¹pi.
19
Troszeczkê pouczyliœmy siê tego angielskiego i ju¿ przerwa, okaza³o siê, ¿e
kurs rozpocz¹³ siê trochê wczeœniej, uczestnicy zostali podzieleni w zale¿noœci od
stopnia zaawansowania na ró¿ne poziomy. My jako niewtajemniczeni, rozpoczêli-
œmy kurs dla pocz¹tkuj¹cych
Po uroczystym obiedzie idziemy do apartamentów hotelowych naszych dziew-
cz¹t. Rz¹d zapewni³ im skromne warunki lokalowe i wy¿ywienie, obie mieszkaj¹
w jednym pokoiku, kuchnia natomiast jest wspólna i mieœci siê na parterze. Na
pewno jest to okreœlona pomoc, ale czy wystarczaj¹ca, w moim odczuciu stanow-
czo nie. Ludzie w takiej rzeczywistoœci nie powinni byæ pozostawieni samym so-
bie, od tego s¹ odpowiednie instytucje, które powinny pomóc znaleŸæ pracê, przy-
dzieliæ œrodki na zagospodarowanie i s³u¿yæ wsparciem w adaptowaniu siê w no-
wej rzeczywistoœci.
Z opowieœci ludzi bywa³ych w œwiecie wynika, ¿e problem ten œwietnie roz-
wi¹zali Niemcy. Tam istnieje autentycznie dobrze zorganizowana opieka socjalna
dla emigrantów.
Korzystaj¹c z obecnoœci w hotelu, wyk¹pa³em siê, bo u pani Romy ³azienka
jest, ale korzystanie z niej wyraŸnie utrudnione. Nic dziwnego, samotna kobieta
nie bardzo daje sobie radê z ca³ym gospodarstwem domowym, na ka¿dym kroku
brakuje mêskiej rêki, w zasadzie ca³y dom nadaje siê do remontu kapitalnego.
A mo¿e jest to minimalizm ¿yciowy, nie ka¿dy przecie¿ dba o dom, otoczenie, s¹
tacy, którzy zadawalaj¹ siê bylejakoœci¹, po pani Romie nie widaæ, aby za bardzo
przejmowa³a siê urod¹ swojego gniazda.
46
W hotelu patrzê na m³odego i widzê jedn¹ burzê hormonów, ch³opak niemal¿e
wychodzi ze skóry, na okr¹g³o emabluje dziewczyny i wcale nie przeszkadza mu
to, ¿e s¹ znacznie od niego starsze, ale co siê dziwiæ, taka jest m³odoœæ, durna
i górna, jak pisa³ nasz wieszcz. Zreszt¹, mnie te¿ ten nastrój troszeczkê siê udziela,
biologia ma jednak swoje prawa.
Wieczorem zjawi³ siê Grzeœ i jedziemy do niego na kolacjê. M³ody w tym
jego mieszkaniu te¿ nie ma za du¿o swobody. Razem, bowiem dziel¹ malutkie
mieszkanko, sk³adaj¹ce siê z dwóch pokoików, w tym sypialnia i pokój dzienny,
a dwieœcie dolarów trzeba p³aciæ.
Czas szybko p³ynie, najwy¿sza pora zbieraæ siê i jechaæ pomieszkaæ trochê na
swojej kwaterze. Wiezie mnie Grzesio. Kiedy wchodzê, od razu zauwa¿am zmia-
ny, pojawi³o siê prawdziwe ³ó¿ko, dostawiono troszeczkê mebli u¿ytkowych, no
wyraŸnie moja stopa ¿yciowa ulega poprawie.
K³adê siê w nowe pielesze i natychmiast zasypiam. Chyba jestem zbyt zmê-
czony nat³okiem nowych wra¿eñ, skoro mózgu mego nie mêcz¹ tak przecie¿
wszechobecne obrazy domu. Im wiêcej zajêæ, tym mniej czasu na rozmyœlania.
Có¿, zaczynam teraz ¿ycie typowego szczura l¹dowego, skoñczy³o siê morze, p³y-
wanie, trzeba przystosowaæ siê do nowego ¿ycia, sternikiem pozostanê jednak do
koñca dni swoich, bo nikt przecie¿ nie wyrêczy mnie z kierowania w³asnym lo-
sem, a mam œwiadomoœæ, ¿e w moich rêkach znajduje siê równie¿ i los pozosta-
wionych w kraju dzieci.
Rano budzê siê niezbyt wczeœnie, bo gdzieœ oko³o dziesi¹tej, przebudzenie
jest tym milsze, ¿e córka pani Romy zaprasza mnie na œniadanie, polska jajecznica
smakuje jak nigdy. Po œniadaniu rewan¿ujê siê gotowoœci¹ pomocy, przy robieniu
zakupów.
Pozytywnie usposobiony, proponujê paniom, ¿e przygotujê wspólny obiad.
Ogromn¹ ochotê mam na polski krupnik. Pobliski sklep ma charakter iœcie kolo-
nialny, od myd³a po powid³a, istny polski GS.
Zaopatrzenie dobre, nawet nó¿ki wieprzowe mo¿na kupiæ, nigdzie nie mogê
jednak dostaæ pietruszki, có¿ to bêdzie za krupnik, bez tej aromatycznej zieleniny,
trudno, trzeba bêdzie poradziæ sobie inaczej i kupujê susz warzywny.
Krupnik wychodzi wspania³y, w³aœciwa konsystencja, ³adny kolor i bajeczny
wprost smak. Wszystkie zmys³y zaspokojone, a to znamionuje sukces kulinarny.
Paniom moja zupka bardzo smakuje, tworzy siê bardzo mi³a i rodzinna atmosfera.
Córka pani Romy stwierdza, ¿e w tym domu gotuje siê bardzo rzadko, wyzna-
niem tym wprawi³a mnie w stan niepomiernego zdziwienia. Nie mog³em zrozu-
mieæ takiego stanu rzeczy, trzy doros³e kobiety w domu, w tym jedna niepracuj¹ca
47
i bez gotowania? Jest przecie¿ jeszcze dziecko, które roœnie, rozwija siê i powinno
byæ w³aœciwie od¿ywiane. Nie ma zdrowszego po¿ywienia od œwie¿ej i zdrowej
zupy, ró¿nych piero¿ków, naleœników, dzieci to uwielbiaj¹. Jak te kobiety przeko-
naæ, ¿e Aga codziennie powinna zjeœæ dobry i treœciwy obiad?
Po wspólnym posi³ku zaczynamy grê w karty, panie przy okazji wypytuj¹ mnie
o moj¹ pracê na morzu. Po raz pierwszy zetknê³y siê z marynarzem i ciekawe s¹ jego
¿ycia. Mam powa¿ny dylemat, co im powiedzieæ. Przezornie wypowiadam siê bar-
dzo ogólnikowo i przekazujê treœci ogólnodostêpne, takie typowo stereotypowe. Nie
znam przecie¿ na tyle ludzi, aby siê otworzyæ i opowiedzieæ ca³ej prawdy o tak
trudnym, skomplikowanym i ciê¿kim ¿yciu marynarzy. Zreszt¹, czy te kobiety by³y-
by w stanie zrozumieæ, poj¹æ specyfikê zawodu marynarskiego, nie jestem tego pe-
wien i dlatego lepiej nie burzyæ im dobrego samopoczucia, bo i po co?
Do Wigilii pozosta³y tylko cztery dni, jak ten czas szybko zlecia³. Tak bardzo
ba³em siê œwi¹t, przeœladowa³a mnie okropna wizja ulicznego œwiêtowania, a tu pro-
szê bardzo, polski dom, rodzinna atmosfera, istna sielanka. Nie ma, co ukrywaæ, los
mi jednak sprzyja, czujê siê niczym basza turecki, dobrze mi wœród tych kobiet.
Córka pani Romy pracuje w niemieckim sklepie i jak widaæ, jest bardzo zajêta
Grzesiem. W ogóle nie widzê, aby w tym domu ktokolwiek czyni³ jakieœ przygoto-
wania œwi¹teczne. Postanowi³em pójœæ do koœcio³a i kupiæ przynajmniej op³atek.
Zabra³em ze sob¹ Agê, niech siê dziecko troszeczkê przespaceruje i dotleni, wyru-
szyliœmy na przedpo³udniowe nabo¿eñstwo. Ubolewam tylko, ¿e nie wys³a³em
op³atka do domu, ale nie mia³em gdzie go wczeœniej kupiæ.
Aga jest roztropn¹ dziewczynk¹, ciekawie rozgl¹da siê doko³a, o wszystko siê
dopytuje, pierwszy raz jest w koœciele polskim i bardzo jej siê tu podoba. Patrzê na
to dziecko z pewnym rozrzewnieniem i tkliwoœci¹, ma jedenaœcie lat, jest z tego
samego roku, co moja pierwsza córka. Gdyby los chcia³ inaczej, dziœ mia³bym tak¹
pannicê, a i moje ¿ycie, byæ mo¿e pop³ynê³oby innym nurtem. Kto wie?
20
W koœciele mi³a niespodzianka, ksi¹dz og³asza, ¿e piêciu emigrantów niele-
galnie przyby³o z Polski i oczekuj¹ pomocy. Ciekawy jestem, jak ta pomoc bêdzie
zorganizowana. Je¿eli nowi przybysze zostan¹ przez rodaków obdarzeni tak, jak
48
i my, to tylko wspó³czuæ. Chyba tylko ksi¹dz na tym skorzysta, bo bêdzie mia³
szansê uzbierania kupê szmat na makulaturê. Ludziska przed œwiêtami bêd¹ robili
porz¹dki, to znowu przytaszcz¹ starocie i bêd¹ chcieli za bezcen zafundowaæ sobie
dobre, œwi¹teczne samopoczucie, ¿e oto uczestniczyli w akcji charytatywnej, nie
przyjdzie im do g³owy zorganizowanie zrzutki po symbolicznym dolarze.
Przed koœcio³em spotykamy Teresê i Urszulê, te¿ przysz³y siê pomodliæ i po-
udzielaæ towarzysko. Przez kilka minut rozmawiamy, dzielimy siê najnowszymi
wra¿eniami, robi siê jednak zimno, jestem z dzieckiem, szybko, wiêc ¿egnam obie
panie, biorê Agê za r¹czkê i kierujemy siê w drogê powrotn¹ do domu, przed nami,
do pokonania kilka kilometrów. Cel zosta³ jednak osi¹gniêty, op³atek kupiony, bê-
dzie prawdziwa Wigilia.
W domu panuje mi³a i rodzinna atmosfera, wspólnie zasiadamy do sto³u, zjada-
my obiad i nikomu nie chce siê opuszczaæ dziennego pokoju. Przez jakiœ czas roz-
mawiamy, a potem zasiadamy do gry w karty. Okazuje siê, ¿e pani Roma to zawodo-
wa karciara, uwielbia grê w karty i czerpie z tej rozrywki ogromn¹ przyjemnoœæ.
Momentami ogarnia mnie lekki niepokój, odczuwam wyraŸny dyskomfort,
da³em swój telefon dziewczynom i kominowcom i teraz nieustannie do mnie dzwo-
ni¹. Przecie¿ ja mieszkam w obcym domu, sytuacja b¹dŸ, co b¹dŸ niezrêczna.
Jarek z tej grupy piêciu, za wszelk¹ cenê chce siê wyrwaæ z przytu³ku i pójœæ
naszym œladem, dlatego szuka mieszkania, aby dostaæ siê pod opiekuñcze skrzy-
d³a Socjalu. Trzeba mu bêdzie jakoœ pomóc.
Bo¿ena, córka pani Romy daje mi do zrozumienia, ¿e nie bêdê musia³ uisz-
czaæ op³aty za ten pokój. Po tej informacji, robi mi siê jakoœ cieplej w okolicy
serca, gdyby to by³o prawd¹, móg³bym wys³aæ do domu parê groszy, zawsze to
jakiœ zastrzyk finansowy. Utrzymanie trójki dzieci kosztuje, Iza przecie¿ nie pra-
cuje, musi, wiêc otrzymaæ choæby minimaln¹ pomoc, znalaz³a siê przecie¿ teraz w
bardzo trudnej sytuacji. Przysz³oœæ jej widzê w czarnych kolorach, nie wiem, gdzie
ona pójdzie do pracy, na wsi nie ma przecie¿ ¿adnego rynku pracy, do miasta osiem
kilometrów, a i tam nikt na ni¹ nie czeka, trzeba mieæ jakieœ znajomoœci, uk³ady,
nie wiem, mo¿e jej matka znajdzie jakieœ rozs¹dne rozwi¹zanie, zawsze by³a ope-
ratywn¹ i przebojow¹ kobiet¹.
Od jakiegoœ czasu wierzê w feralne poniedzia³ki i jak siê dzisiaj okaza³o, wca-
le nie bezpodstawnie. Choæ wysz³o humorystycznie, to poczu³em siê ogromnie
skonfundowany. Chcia³em dziœ byæ pierwszy, wsta³em cichutko i zabra³em siê do
robienia œniadania. Kanapeczki z pasztetem, ogóreczek, cebulka na wierzchu, ³ad-
nie i smakowicie to wszystko wygl¹da³o. Bo¿ena wsta³a i zapyta³a, sk¹d ten pasz-
tet? Z lodówki, odpowiedzia³em, trzeba by³o zobaczyæ jej minê, a i moj¹ za chwi-
49
lê. Okaza³o siê, ¿e by³ to pasztet dla kota. Wszystkiego bym siê spodziewa³, tylko
nie takich fanaberii, aby w lodówce trzymaæ otwarte puszki dla kotów. Wychowa-
ny w socjalistycznej Polsce, oswojony z kartkami na przydzia³owe miêso, ¿y³em
sobie spokojnie w przekonaniu, ¿e wszelkie puszki s¹ zarezerwowane tylko dla
ludzi. Przecie¿ w naszych sklepach nikt puszek dla czworonogów nie ogl¹da³. Kot
historycznie mia³ ³apaæ myszy, pies pilnowaæ obejœcia i nikomu do g³owy nie przy-
chodzi³y jakieœ puszkowe zabawy. Ostatecznie œniadanie l¹duje do kosza, bogat-
szy o kolejne doœwiadczenie, pomagam teraz Bo¿enie przygotowaæ coœ innego.
To jednak nie koniec, poniedzia³ek dopiero siê zacz¹³. Jadê do centrum mia-
sta, towarzyszy mi Aga. Wchodzê do biura pomocy emigrantom, niespodziewanie
spotykam kominowców, którym nasza dzielna pani Krysia t³umaczy, co im wolno,
a czego nie wolno. Znam tê œpiewkê i wiem, ze nic nie wolno. Chcia³em jak naj-
szybciej to miejsce opuœciæ, z czystego obowi¹zku postanowi³em zostawiæ kar-
teczkê z adresem nowego pobytu.
Zdziwiona i ca³a w pretensjach, nawet nie raczy spojrzeæ na kartkê, tylko
wynioœle oœwiadcza, ¿e nie zrobiliœmy apoitmentu. Myœla³em, ¿e apopleksja trafi
mnie na miejscu, g³upi i prymitywny babsztyl, w duchu skl¹³em j¹ okrutnie, ale co
mo¿na zrobiæ w obliczu ludzkiej g³upoty. Odszed³em z jej biura z ogromnym nie-
smakiem i ¿alem. Przecie¿ powinna wiedzieæ, ¿e kanadyjskie prawo jest nam obce,
dopiero powoli poznajemy mechanizmy funkcjonowania ca³ej machiny admini-
stracyjnej i zamiast cz³owiekowi pomóc, to rzuca przys³owiowe k³ody pod nogi.
¯e te¿ taka zaraza musia³a stan¹æ na mojej nowej drodze ¿yciowej, ale trudno, nic
na to nie poradzê, trzeba jakoœ ow¹ ¿abê prze³kn¹æ.
Po opuszczeniu biura stan¹³em na chodniku, aby trochê och³on¹æ, Aga przypo-
mnia³a mi jednak, ¿e mamy kupiæ œledzie. Jak to dobrze, ¿e wzi¹³em to dziecko ze
sob¹, buzia jej siê nie zamyka, ci¹gle o coœ pyta, koncentrujê uwagê na odpowiedziach,
gorzkie opary spowodowane spotkaniem z pani¹ Krysi¹ szybko, wiêc opadaj¹.
Idziemy do sklepu i szukamy odpowiednich œledzi, Wigilia musi byæ trady-
cyjna, typowo polska. Kupujemy ca³e wiaderko tego rarytasu, sprzedawca zapew-
nia, ¿e najlepsze pod s³oñcem, p³acê dwadzieœcia szeœæ dolarów i zadowolony,
zaczynam snuæ wizje, co z nimi zrobiê, a mam wprawê i znam siê na tym.
Po drodze wstêpujemy jeszcze do hotelu, Urszula trochê mnie cywilizuje, bo
paskudnie zaros³em. Dziewczyna wie, co robi, sprawnie skraca mi w³osy, mo¿e
fryzjer zrobi³y to lepiej, ale nie o to chodzi, przecie¿ nie muszê wszystkim siê
podobaæ, najwa¿niejsze, aby tradycji sta³o siê zadoœæ, a ona wymaga, aby na œwiê-
ta siê ostrzyc. Doskonale pamiêtam, jak to ojciec zawsze przed œwiêtami wrêcza³
pieni¹dze i do fryzjera wygania³. Wytworzy³ siê nawet swoisty rytua³, ch³opstwo
50
siedzia³o w d³ugich kolejkach i s³ucha³o fryzjerskich plotek, kobiety zaœ w tym
czasie czyni³y w domach ostatnie przygotowania do œwi¹tecznego sto³u.
Po powrocie do domu, zabra³em siê za sprz¹tanie mojej dziupli, z rozmachu
posprz¹ta³em te¿ pokój starszej wnuczki pani Romy, niech siê dziewczê przyzwy-
czaja do estetyki i porz¹dku, mo¿e to jej siê spodoba, oby tak by³o.
Na koniec dnia zasiadam do pisania listu. Dzisiaj postanowi³em napisaæ do
teœciowej. D³ugo dojrzewa³em do tej decyzji, czêsto w myœlach prowadzi³em d³u-
gie i namiêtne rozmowy z matk¹ mojej ¿ony, mam do niej bardzo du¿o ¿alu
i muszê jej o tym wszystkim powiedzieæ. Obserwowa³a przecie¿ nasz zwi¹zek
z bliska, wiele wiedzia³a o naszych k³opotach, widzia³a te¿ moje bezowocne zma-
gania i nigdy nie zajê³a stanowczego stanowiska. Ka¿da matka niezale¿nie od wie-
ku dzieci, kiedy widzi, ¿e ton¹, œpieszy na ratunek, to przecie¿ odruch bezwarun-
kowy, a ona przygl¹da³a siê wszystkiemu z boku, jak zupe³nie obca kobieta. Obo-
wi¹zkiem jej by³o zaanga¿owaæ siê i przyjœæ z pomoc¹, tym bardziej, ¿e doœwiad-
czenie w tej materii mia³a ogromne.
M¹¿ pijak, zgin¹³ zabity przez policjantów, nawet nie ukarano za to nikogo.
A mnie wóda rozwala ma³¿eñstwo i nie widaæ na to ¿adnego lekarstwa. Teraz jej o
tym wszystkim napiszê, wiem, ¿e bêdzie bola³o, jednak i bolesna prawda jest po-
trzebna, mo¿e trochê oczyœci atmosferê, a mo¿e, chocia¿ teraz zmusi do aktywno-
œci i konstruktywnego dzia³ania, na ratunek nie jest jeszcze za póŸno, trzeba ocalaæ
to, co siê jeszcze da.
Piszê ten tak trudny list i jednoczeœnie myœlê o tym, co zrobiê jutro. Na pewno
zajmê siê œledziami, mo¿e ugotujê bigos, przyrz¹dzê nó¿ki na zimno, sam jeszcze
nie wiem, muszê ca³e menu dok³adnie przemyœleæ. Te pierwsze œwiêta na obczyŸ-
nie musz¹ byæ wyj¹tkowe.
21
Praca w nowym domu wyraŸnie absorbuje i poch³ania, neutralizuje trochê
têsknotê i zmartwienia. Z pani¹ Rom¹ zajêci jesteœmy szykowaniem dañ œwi¹tecz-
nych. Ja przygotowujê bigos i zimne nó¿ki, œledzie ju¿ siê mocz¹, przyrz¹dzê je
jutro, to dopiero bêdzie pokaz prawdziwej sztuki kulinarnej. Œledziki to moja spe-
cjalnoœæ, zawsze starannie wybieram ka¿d¹ kosteczkê, przy stole wigilijnym nie
ma mowy o d³ubaniu w zêbach.
51
Nasza Wigilia bêdzie wieczerz¹ tradycyjn¹, ma nam przypominaæ najlepsze
chwile spêdzone w Polsce, bêdzie to dzieñ szczególny. Op³atek to przecie¿ naj-
piêkniejszy symbol mi³oœci, przebaczenia, wiary i pojednania.
Przy naszym stole zgromadz¹ siê wszyscy domownicy i zaproszone dziew-
czyny z hotelu. W taki wieczór nie mog¹ pozostaæ same, te¿ potrzebuj¹ trochê
ciep³a i namiastki atmosfery domu rodzinnego. Bêdzie to, wiêc naprawdê Wigilia
emigracyjna. Co prawda, pani Roma w Kanadzie mieszka ju¿ dwadzieœcia lat,
zd¹¿y³a z¿yæ siê z myœl¹, i¿ nale¿y do grona zasiedzia³ych obywateli tego kraju.
Nie odbieram jej z³udzeñ, je¿eli dobrze siê czuje z takim tokiem rozumowania, to
niech bêdzie najszczêœliwsza jak najd³u¿ej. Mnie nie przeszkadza fakt, ¿e jestem
ten nowy, nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia, najwa¿niejsze, aby jak
najszybciej siê zaaklimatyzowaæ, im szybciej uda siê ten stan osi¹gn¹æ, tym lepiej
i ³atwiej ¿yæ.
Bo¿ena pracuje w sklepie do póŸnych godzin wieczornych, teraz panuje go-
r¹czka zakupów przedœwi¹tecznych, w zwi¹zku z tym, ¿e sprzedaje ¿ywnoœæ eu-
ropejsk¹, przez ca³y dzieñ klientów przewija siê mnóstwo. Do domu wraca póŸ-
nym wieczorem tak zmêczona, ¿e ¿al œciska, kiedy siê na ni¹ patrzy. Si³¹ rzeczy
w przygotowaniach przedœwi¹tecznych udzia³u nie bierze, a widzê, ¿e mia³aby
ochotê w³o¿yæ jak¹œ cz¹stkê w³asnych pomys³ów kulinarnych.
Ca³a rodzina pani Romy pochodzi z Krakowa, tradycje galicyjskie s¹ bardzo
bogate i zró¿nicowane, jest to konglomerat zwyczajów polskich, niemieckich, s³o-
wackich i ukraiñskich. Kuchnia, wiêc bardzo ciekawa i urozmaicona. Trudno, sko-
ro los odbiera Bo¿enie szansy wykazania siê kunsztem kuchni galicyjskiej, sam siê
uaktywniam i stajê siê motorem napêdowym wszystkich poczynañ. Jestem dyspo-
zycyjny, lubiê te¿ kucharzenie, ca³e serce, wiêc wk³adam, aby przygotowaæ praw-
dziwe specja³y.
Jak tu nie wierzyæ w szczêœliwe zrz¹dzenia losu, przed sam¹ Wigili¹ odwie-
dza mnie kobieta z Kongresu Polonii i przynosi bon œwi¹teczny na dwadzieœcia
dolarów. No, takie dary od razu trzeba spo¿ytkowaæ i dlatego kupujê du¿ego indy-
ka. Kanadyjczycy nie wyobra¿aj¹ sobie œwi¹t bez tego ptaszyska, stanowi on g³ówne
danie narodowe. Stó³ nasz stanie siê uwieñczeniem tradycji polskich i kanadyj-
skich. Indor to specjalnoœæ pani Romy, zabra³a siê za niego z ogromn¹ przyjemno-
œci¹, postanawiaj¹c upiec go po kanadyjsku.
O Wigilii mo¿na mówiæ w nieskoñczonoœæ, jest to przecie¿ dzieñ naprawdê
wyj¹tkowy. Stó³ zosta³ piêknie nakryty, pojawi³y siê dziewczêta odœwiêtnie ubra-
ne, w rogu pokoju wspaniale przybrana choinka przywo³uje na usta wszystkich
zebranych pe³ne ufnoœci uœmiechy. Tylko œnieg nam nie dopisa³, ale to ju¿ wy¿sza
si³a o tym decyduje.
52
¯yczeniom tego dnia nie by³o koñca, zrobi³o siê tak mi³o, ciep³o, serdecznie i
rodzinnie.
Wszystkie potrawy by³y wyœmienite, goœcie zajadali z apetytem, mnie duma
rozpiera³a, wszak to i moje dzie³o, gospodyni na wszystkich spogl¹da³a z ogromn¹
radoœci¹ i ¿yczliwoœci¹, zadowolona z tak licznie zebranej gromady przy œwi¹-
tecznym stole.
Po kolacji Aga z siostr¹ zajê³y siê prezentami z pod choinki. Pani Roma za-
dba³a, aby ka¿dy otrzyma³ jakiœ drobiazg, równie¿ dziewczyny przynios³y drobne
upominki, radoœci by³o, co niemiara, ma³e a cieszy. Bardzo to by³o sympatyczne
i takie przyjemne.
Atmosfera œwi¹teczna, nowi znajomi, du¿o zamieszania, ruchu, ca³y czas coœ
siê dzieje, powinienem byæ szczêœliwy, a jednak nie jestem. Na zewn¹trz gêba
uœmiechniêta, zadowolona, a wewn¹trz noc ciemna i g³ucha, w sercu g³êboka rana,
nieustaj¹ca têsknota gryzie i ssie. Przesz³oœæ wraca, czy tego chcê, czy nie. To
silniejsze ode mnie, fizycznie jestem tutaj, a duchowo widzê siebie ze swoj¹ ro-
dzin¹, patrzê na uœmiechniête twarze swoich dzieci, rozmawiam z nimi, prowadzê
niekoñcz¹ce siê dialogi z ¿on¹, przedstawiam jej swoje racje, s³ucham jej, nawet
wspó³czujê, atakujê i broniê siê.
Czy ten stan kiedykolwiek siê skoñczy? Chyba nie, jestem zbyt prorodzinny,
muszê ich wszystkich mieæ w zasiêgu swojej rêki, widzieæ ich twarze, byæ przeko-
nanym, ¿e s¹ szczêœliwi. To z ca³¹ pewnoœci¹ daje znaæ o sobie silnie rozwiniêty
instynkt ojcowski i wyniesiona z domu ogromna odpowiedzialnoœæ za rodzinê.
Dlatego te¿ skazany jestem na cierpienie, rozrywaj¹c¹ serce têsknotê i niegasn¹cy
ból. Tylko, dlaczego? Na Boga, dlaczego mnie to w³aœnie spotka³o?
Wiem, ¿e nie ma ludzi bez winy, b³êdy by³y te¿ i moim udzia³em, tylko, dlacze-
go ¿y³em w nieœwiadomoœci? Gdybym zdawa³ sobie sprawê z tego, ¿e raniê, mia-
³bym mo¿liwoœæ przemyœleæ swoje postêpowanie, naprawiæ b³êdy, wyjaœniæ i uzdro-
wiæ sytuacjê, ale Iza nie da³a mi takiej szansy, nigdy nie powiedzia³a otwarcie, ¿e coœ
j¹ boli i trapi, nie wyst¹pi³a te¿ z otwart¹ krytyk¹, nie wyrazi³a niezadowolenia, ani
¿alu. To sk¹d mia³em wiedzieæ, ¿e gdzieœ tam b³¹dzê. W ka¿dym ma³¿eñstwie s¹ dni
jaœniejsze i bardziej pochmurne, wa¿ne, aby mieæ do siebie zaufanie, nie zamykaæ
siê w sobie, nie pielêgnowaæ w³asnego cierpienia, bo z takiego postêpowania wyra-
sta tylko wrzód, który roœnie, roœnie i pêka, niszcz¹c ma³¿eñstwo i rodzinê. Mo¿e
nasze nieszczêœcie polega³o na tym, ¿e nie potrafiliœmy ze sob¹ rozmawiaæ, albo
rozmawialiœmy za ma³o, a mo¿e nie potrafiliœmy siebie nawzajem s³uchaæ, zbyt mocno
wpatrzeni we w³asne wnêtrza? Ogromnie bolejê nad tym, co siê sta³o, przecie¿ ja j¹
tak mocno kocha³em, nigdy nie chcia³em zraniæ, ani skrzywdziæ, na niczym mi tak
nie zale¿a³o, jak na szczêœciu mojej rodziny.
53
Ka¿dego dnia patrzê do skrzynki na listy, z ogromn¹ niecierpliwoœci¹ oczeku-
jê wiadomoœci z domu, ten brak informacji o najbli¿szych wprowadza mnie w stan
ci¹g³ego niepokoju i poirytowania wewnêtrznego, s¹ to prawdziwe tortury psy-
chiczne. Ale to jeszcze kilka dni, zbyt krótki czas min¹³, abym móg³ otrzymaæ
odpowiedŸ. Ciekawy jestem tylko, kto mi odpisze, kto odwa¿y siê byæ moim spo-
wiednikiem?
Rano zadzwoni³em do znajomego mojej ciotki, która mieszka w Polsce, mê¿czy-
zna nie by³ za bardzo rozmowny, mo¿e ¿ona jego by³a w pobli¿u i nie chcia³ przed ni¹
siê zdradzaæ ze swoich tajemnic? Trudno powiedzieæ. Jest on równie¿ wujkiem mojej
dobrej znajomej, ona bardzo liczy³a na jego pomoc, planowa³a, bowiem przyjazd do
Kanady, jak widaæ jednak, cz³owiek ten za bardzo pomagaæ nie chce.
Po po³udniu jedziemy z Grzesiem do parku troszeczkê siê przewietrzyæ i po-
spacerowaæ. Wcale nie jesteœmy osamotnieni, inni te¿ widocznie pomyœleli, ¿e po
tak treœciwym posi³ku, najlepszym pomys³em jest spacer po œwie¿ym powietrzu.
Zadowoleni i syci, dostojnie sobie kroczymy, szukaj¹c zabawnych tematów do
prowadzonych rozmów.
Po drodze Grzeœ wypo¿ycza film fabularny pt. „Mucha” i jedziemy do niego,
aby obejrzeæ to arcydzie³o. Ch³opak uruchamia odtwarzacz i zaczyna siê to kino
domowe. Film okazuje siê jednak ma³o interesuj¹cy, wola³bym ju¿ popatrzeæ w tele-
wizor pani, Romy, bo jest szalenie ciekawy, niby kolorowy, a jednak czarno bia³y.
Coœ nas dzisiaj wyraŸnie nosi, nie mo¿emy usiedzieæ w miejscu, ktoœ proponu-
je, aby pojechaæ do kawiarni na kawê i ciasteczka, a przy okazji odwiedzimy Alê,
starsz¹ córkê Bo¿eny, która tam pracuje. Nikogo nie trzeba namawiaæ, wszyscy chêt-
nie przystaj¹ na propozycjê. Mnie robi siê niedobrze na sam¹ myœl, ¿e bêdê mia³ jeœæ
te najs³odsze na œwiecie ciasteczka, kanadyjsk¹ specjalnoœæ do kawy. Trudno siê
mówi, nawet, je¿eli konsumpcjê przep³acê zgag¹, Cygan dla towarzystwa da³ siê
powiesiæ, a ja ciasteczka nie zjem? Jutro niedziela, kolejny dzieñ têsknot.
22
Jak to siê dziwnie w ¿yciu uk³ada, kiedy ogl¹da³em ten amerykañski horror
„Mucha”, by³em nim zniesmaczony i znudzony, a jednoczeœnie nie potrafi³em póŸ-
niej wyzwoliæ siê od niektórych scen. Utkwi³y g³êboko w mojej podœwiadomoœci
54
i niczym projektor wyzwala³y wyobraŸniê. Wiedzia³em ju¿, ¿e muszê kupiæ farby
i przenieœæ w³asne wyobra¿enia na p³ótno, tak powsta³a ca³kiem ciekawa impresja,
mój pierwszy obraz namalowany w Kanadzie.
Tak oto zupe³nie nieoczekiwanie wróci³em do mojego artystycznego hobby.
Mo¿liwoœæ wypowiedzenia siê poprzez rysunek, obraz, bardzo odprê¿a, dodaje
si³y, przywraca energiê, pobudza do dzia³ania. Teraz ju¿ wiem, ¿e sztuce pozosta-
nê wiernym, nie potrafiê bez niej ¿yæ. Szkoda tylko, ¿e jest ona tutaj taka kosztow-
na, ten zasi³ek socjalny zbyt niski, aby cz³owiek móg³ spokojnie zakupiæ blejtra-
my, farby, pêdzle. Nie bêdê jednak tragizowa³, zawsze jakoœ tak siê w ¿yciu dzieje,
¿e je¿eli czegoœ usilnie pragniemy, to okolicznoœci powoduj¹, ¿e marzenia realizu-
jemy. Jestem o tym g³êboko przekonany i dlatego z coraz wiêksz¹ ufnoœci¹ patrzê
w przysz³oœæ.
Dzisiaj niedziela, nic nie robiê, prawdziwe lenistwo, siedzê przed telewizo-
rem i bezmyœlnie gapiê siê w ekran. W zasadzie odbieram tylko wizjê, z fonii,
bowiem niewiele rozumiem. Widzê tylko, ¿e jest bardzo du¿o reklam. Wspó³czujê
tym, którzy ogl¹daj¹ film, bo aby obejrzeæ np. pó³godzinny serial, nale¿y zarezer-
wowaæ sobie dwie godziny na siedzenie przed szklanym ekranem. Có¿, stacje s¹
prywatne, a reklamy to pieni¹dze, ca³kiem niema³e zreszt¹.
W poniedzia³ek z m³odym idziemy do Socjalu, ca³e szczêœcie, ¿e towarzyszy
nam Aga. Staje siê ona naszymi ustami w kontakcie z zimn¹ biurokracj¹. Na miej-
scu okaza³o siê, ¿e papiery m³odego gdzieœ zaginê³y i nie otrzyma swojego zasi-
³ku. Konsternacja, za¿enowanie sytuacj¹, póŸniej to wœciek³oœæ niepohamowana,
szczególnie po tym, kiedy marny urzêdniczyna próbuje wmówiæ w nas, ¿e pieni¹-
dze ju¿ zosta³y pobrane. Ca³y ten totalny ba³agan toczy siê w œwietle prawa,
w blasku ekranów komputerowych i wszechpotê¿nej biurokracji. Biedny emigrant
jest tylko marnym py³kiem, mo¿na go szybko zetrzeæ na proch.
Mnie wyliczono dok³adnie trzysta osiem dolarów. Du¿o to, czy ma³o? W prze-
liczeniu na podstawowe produkty spo¿ywcze otrzymujê dwieœcie piêæ bochenków
chleba, albo tyle samo litrów mleka. Z tej kwoty jednak dwieœcie dolarów musze
przeznaczyæ na mieszkanie, czyli na konsumpcjê zostaje ju¿ tylko sto osiem dola-
rów, a to daje siedemdziesi¹t dwa bochenki chleba. Przy dobrym, wiêc gospodaro-
waniu mam zapewniony kanadyjski dobrobyt w postaci litra mleka i bochenka
chleba dziennie.
W drodze do samodzielnoœci pomagamy kominowcom. Nie maj¹, na czym
spaæ, ani czym siê przykryæ. Trafiamy do jakiejœ organizacji charytatywnej i wy-
bieramy potrzebne graty. Wszystko brudne, zakurzone i zniszczone. Trudno, trze-
ba bêdzie to doprowadziæ samemu do jakiegoœ stanu u¿ywalnoœci, a ¿e ka¿dy me-
bel inny, có¿, stworzymy styl eklektyczny.
55
W ogóle, kiedy spacerujê ulicami Hamiltonu i mijam kolejne domy, nie za-
uwa¿am, aby przyci¹ga³y mój wzrok lœni¹cymi oknami, wrêcz przeciwnie, mato-
woœæ z nich bije, to nie s¹ okna z mieszkañ Rotterdamu, czy innych miast zachod-
nich. Trafiliœmy do W³ocha, który oferowa³ mieszkanie do wynajêcia. Coœ okrop-
nego, istna stajnia, tylko na dodatek zdewastowana, za któr¹ za¿¹da³ op³atê z góry
za dwa miesi¹ce. Sk¹d siê bior¹ takie postawy, o czym ci ludzie myœl¹, dlaczego
tak postêpuj¹, gdzie oni siê wychowali? Oczywiœcie, ¿e rezygnujemy z tych apar-
tamentów, trochê ¿al mi kominowców, ta ich upragniona i wymarzona Kanada
zaczyna pokazywaæ inne oblicze, z³udzenia opadaj¹, rzeczywistoœæ siermiê¿na, to
nie to samo, co opiekuñcze i uporz¹dkowane pañstwo niemieckie, holenderskie,
czy belgijskie.
Kanada to rzeczywiœcie pañstwo wielkich mo¿liwoœci, ogromne bogactwa
naturalne kryje ta ziemia, równie¿ rolnictwo i hodowla byd³a stoi na wysokim
poziomie, ale wolnoœæ ten kraj odzyska³ dopiero w 1931 roku. Rz¹dy francuskie i
angielskie wygl¹da³y bardzo ró¿nie, nic, wiêc dziwnego, ¿e Europejczyka, kiedy
bli¿ej zacznie poznawaæ rzeczywistoœæ kanadyjsk¹, razi swoista dzikoœæ, mental-
nie bardzo siê ró¿nimy. Jest to problem zreszt¹ bardzo skomplikowany, bo gdzie tu
szukaæ prawdziwego Kanadyjczyka, dominuje przecie¿ konglomerat ró¿nych na-
rodowoœci. Ludzie jechali tutaj w poszukiwaniu chleba, maj¹tku ze sob¹ nie wieŸ-
li, bo go nie mieli, najczêœciej proœci, niewykszta³ceni, ciê¿ko pracuj¹c, po latach
do czegoœ dochodzili, ale czy mo¿na spodziewaæ siê, ¿e stworz¹ okreœlon¹ kulturê
duchow¹. Po oknach domów i pierwszych kontaktach, widaæ braki nawet w kultu-
rze bycia, a có¿ dopiero mówiæ o kulturze duchowej.
Kiedyœ podczas rejsu trafi³em na ciekawe wspomnienia emigrantów kanadyj-
skich. Pamiêtam, ¿e czyta³em z ogromnym zainteresowaniem i ciekawoœci¹, mocno
prze¿ywaj¹c osiemnaœcie ludzkich ¿yciorysów, pe³nych dramatycznych prze¿yæ, nie-
szczêœæ i niepowodzeñ. Wspomnienia dotyczy³y okresu XX lecia miêdzywojennego
i wydane zosta³y w jêzyku polskim w Nowym Jorku. Kiedy przypominam sobie owe
relacje, ze zdziwieniem stwierdzam, ¿e mimo up³ywu czasu, problemy pozosta³y
takie same. Sk¹d mog³em wówczas wiedzieæ, ¿e sam doœwiadczê tego, przed czym
wzdryga³a siê moja dusza podczas zg³êbiania lektury. A mo¿e by³ to dany mi znak od
losu, dlatego te¿ utrwalam swoje prze¿ycia i doœwiadczenia?
Nie bêdê jednak narzeka³ na ten kraj, wszak sam dokona³em wyboru, ziemia
jest zaœ niekwestionowan¹ matk¹ cz³owieka, je¿eli jej zaufasz, odp³aci ci przy-
chylnoœci¹. Zdecydowa³em, ¿e w³aœnie tu z³o¿ê g³owê do snu, tutaj te¿ rozpocznê
¿ycie NOWONARODZONEGO. Tylko jak to moje nowe ¿ycie ma wygl¹daæ?
Cz³owiek w ogóle siê nie zmienia, od Adama i Ewy jest jednaki, nieustannie
56
towarzyszy mu zak³amanie i chytroœæ, jak od tego uciec, jak odci¹æ siê od z³a?
Mo¿e wszelkie skrupu³y natury moralnej nale¿y odrzuciæ i rozpychaj¹c siê ³okcia-
mi, bezpardonowo kroczyæ przed siebie, nie patrz¹c na bliŸnich? Widzê, ¿e jedni
id¹ szybciej, pewniej, bardziej zdecydowanie i do czegoœ dochodz¹, zdecydowana
wiêkszoœæ nie nad¹¿a i gubi siê w tym ¿yciowym pochodzie. Gdzie tu moje miej-
sce, mój szlak?
Sylwester spêdziliœmy w domu, do naszego grona do³¹czy³y dziewczyny
z hotelu, pojawi³ siê Grzeœ z m³odym i przy tonach muzyki magnetofonowej, roz-
poczêliœmy ¿egnanie starego roku. Zabawa by³a wyœmienita, humory wszystkim
dopisywa³y, wino dzia³a³o niby boski nektar, ambrozj¹ zaœ sta³y siê kanapki. Wy-
bi³a pó³noc, tradycyjnie strzeli³y kurki szampana, a potem pop³ynê³y ju¿ ¿yczenia,
uœciskom i serdecznoœciom d³ugo nie by³o koñca.
Aga pomyli³a sobie szklaneczkê i niechc¹co wypi³a szampana. Tak, wiêc przez
przypadek, w wieku jedenastu lat i to w obecnoœci doros³ych, prze¿y³a pierwsz¹
w ¿yciu upojn¹ noc.
Pamiêta³em tej nocy i o swoich dobroczyñcach, z ogromn¹ przyjemnoœci¹ zadzwo-
ni³em do pani, Sarabury, podziêkowa³em jej za serce, które nam bezinteresownie otwo-
rzy³a i przekaza³em równie¿ najlepsze ¿yczenia dla mê¿a i ca³ej rodziny. M¹¿ pani Teresy
jest cz³owiekiem fantastycznym, bardzo mi zaimponowa³. Kanadyjczyk, a po polsku
lepiej mówi ni¿ ¿ona, która mieni siê kobiet¹ znad Wis³y. Tylko raz by³ w Polsce,
a urzeczony naszym krajem na ca³e ¿ycie. Z ogromn¹ fascynacja, w g³osie opowiada³ o
Krakowie, Czêstochowie i tych wszystkich miejscach, które dotknê³a jego stopa.
23
Nowy Rok min¹³ bez wiêkszych niespodzianek, stary po¿egna³em z ³ezk¹
w oku i lekk¹ ulg¹, ¿e jednak jakiœ etap mam poza sob¹. Ten miniony rok by³
najgorszym czasem w moim, dotychczasowym ¿yciu.
Witaj¹c Nowy Rok, sam sobie ¿yczy³em, aby jak najszybciej dotar³a do mnie
najskromniejsza, chocia¿ wiadomoœæ od rodziny, nieistotne, czy bêdzie to list, czy
tylko lakoniczna kartka, z ogromn¹ têsknot¹ oczekujê jakiejkolwiek informacji.
Kanada to jednak dziwny kraj. Nie wiem, kiedy siê do niego tak na dobre
przyzwyczajê i czy w ogóle kiedykolwiek to nast¹pi? Szczególnie razi mnie brak
57
szerszych zainteresowañ, Kanadyjczycy ¿yj¹ reklam¹, palantem i hokejem, to
w zasadzie stanowi ca³y ich œwiat. Mo¿e jest to ocena krzywdz¹ca, byæ mo¿e wszyst-
kiego jeszcze nie dostrzegam, a mo¿e jestem zbyt rozczarowany, nie wiem, czas
jednak poka¿e, czy siê mylê w ocenie tej rzeczywistoœci.
Wujek Bo¿eny zaprosi³ nas na takie ma³e party rodzinne. W komplecie stawi-
³a siê ca³a familia, wszystkie ciotki, bracia i licznie zgromadzona dzieciarnia. Na
stole pojawi³ siê lekki poczêstunek, zaœ pod choink¹ przygotowana by³a dla wszyst-
kich mi³a niespodzianka w postaci prezentów. Ja te¿ taki prezent dosta³em, kiedy
rozpakowa³em torbê, okaza³o siê, ¿e w udziale przypad³ mi gruby sweter na zimê
i paczka serwetek. Mi³e to by³o, ¿e o mnie pomyœleli, faktycznie jestem biedny
i taki sweter bardzo mi siê przyda.
Najbardziej jednak jestem zadowolony z tego, ¿e od wujka Bo¿eny tego
z Hamiltonu uda³o mi siê wyprosiæ stare radio lampowe, produkcji NRD. To do-
piero by³o szczêœcie. Znalaz³em cienki drucik, przeci¹gn¹³em go przez podwórze
pani Romy i tak zainstalowa³em wspania³¹ antenê.
Po pod³¹czeniu okaza³o siê, ¿e odbiera, bez trudu z³apa³em na falach rozg³o-
œnie w Londynie. Wychwyci³em Woln¹ Europê i inne stacje nadaj¹ce w jêzyku
polskim. Odetchn¹³em z wyraŸn¹ ulg¹, czujê siê jak w domu, nie mogê doczekaæ
pó³nocy, ka¿da wiadomoœæ z kraju jest dla mnie wa¿na, z niecierpliwoœci¹ oczeku-
jê nowych informacji, a w ojczyŸnie zaczynaj¹ dziaæ siê rzeczy wielkie. To wszystko
wci¹ga, polityka zawsze mnie interesowa³a, teraz zaczyna wprost frapowaæ.
Pochodzi³em po sklepach z u¿ywan¹ odzie¿¹ i nawybiera³em trochê ubrañ dla
dzieci, nigdy w starych nie chodzi³y, wyboru jednak nie mam. Na nowe mnie nie
staæ, a dzieci przecie¿ rosn¹, musz¹ w czymœ chodziæ, Iza bez grosza przy duszy,
za co im kupi?
Wyœlê paczkê, a mo¿e i jakieœ pieni¹dze uda mi siê uzbieraæ. Przesy³kê zaadre-
sujê na mamê, ona pojedzie do mojego domu, obejrzy, co siê tam dzieje i w ten
sposób bêdê mia³ informacje o tym, jak oni tam ¿yj¹ i jak sobie radz¹. Na razie s¹ to
tylko plany i pobo¿ne ¿yczenia, na realizacjê trzeba jeszcze cierpliwie poczekaæ.
Okaza³o siê na nasze szczêœcie, ¿e wujek Bo¿eny ma dla nas ma³¹ robotê. Ma to
byæ praca w domu, ¿e na czarno, có¿, wa¿ne, ¿e pieni¹dze bêd¹ w innym kolorze.
Dzisiaj zrobi³em ma³e przemeblowanie w mojej kryjówce, od razu zrobi³o siê
jakoœ tak przytulniej i ³adniej. Mam te¿ kilka tubek farb, to i do malowania siê
zabiorê. Czas musi byæ wype³niony, nie mo¿na go marnotrawiæ. W szkole zapro-
ponowano mi przejœcie do grupy bardziej zaawansowanej, nic jednak z tego, nie
dam rady, znam swoje mo¿liwoœci, nie jestem tak dobry, jak im siê wydaje. Po raz
któryœ ju¿ raz z rzêdu ¿a³ujê, ze nie uczy³em siê angielskiego wczeœniej. Tyle czasu
58
przecie¿ zmarnowa³em, nic mnie nie t³umaczy. Pewnie, mogê powiedzieæ, ¿e pod-
czas rejsów du¿o czyta³em, malowa³em, zawsze do domu przywozi³em po kilka
prac, gdybym jednak tylko chcia³, to i na naukê jêzyka swobodnie czas bym wygo-
spodarowa³. W domu ¿y³em ca³kiem innym ¿yciem, przede wszystkim by³a rodzi-
na i budowa domu. Bardzo du¿o czasu zajmowa³o samo wykoñczenie, równie¿
i koszty odgrywa³y istotn¹ rolê.
24
Po Nowym Roku zawsze jest jeden dzieñ, którego bardzo nie lubiê, dzieñ
moich urodzin. Na œwiat przyszed³em szóstego stycznia, zrobi³em rodzicom nie-
spodziankê w samo œwiêto Trzech Króli.
Co prawda, do króla mi daleko, ale zawsze w taki dzieñ nasuwa siê przykra
refleksja, ¿e kolejny rok przyby³, teraz zaœ czterdziestka zbli¿a siê szybkimi kroka-
mi, jeszcze moment, a stanê siê panem w œrednim wieku, na dodatek rozpoczyna-
j¹cym nowe ¿ycie. Ca³e szczêœcie, ze czujê siê m³odo, mam wra¿enie, ¿e tkwi we
mnie ogromna energia, tylko jak j¹ wyzwoliæ?
Pracowaæ nie wolno, nic tu nam nie wolno, bierne czekanie, w sumie nie wiem
nawet, na co. ¯yjê tylko nadziej¹, ¿e na mojej drodze ¿ycia stanie cz³owiek, który
pomo¿e mi odzyskaæ ludzk¹ godnoœæ i uwolni mnie od pobierania ja³mu¿ny
z Socjalu, stwarzaj¹c warunki do pracy.
Jutro zobaczymy, na co mnie staæ, jedziemy do wujka Bo¿eny trochê popraco-
waæ. P³aci za dniówkê trzydzieœci dolarów z wy¿ywieniem. Z ca³¹ pewnoœci¹ nie-
wiele, trudno wy¿yæ zarabiaj¹c takie pieni¹dze, lepsze jednak to, ani¿eli bierne
siedzenie. Zobaczymy zreszt¹, co to za robota.
Na miejscu okaza³o siê, ¿e w domu nale¿y przeprowadziæ ma³y remont. Roz-
bieramy œciankê dzia³ow¹, zrywamy tapety, nic specjalnego, tylko trochê kurzu.
Wieczorem za to, z wujkiem gram w szachy, muszê przyznaæ, ¿e zaimponowa³ mi,
jeszcze dobrze siê nie obejrza³em, jak dosta³em mata. Kiedy jednak w ruch posz³y
karty, wujek pozosta³ bez szans. W ogóle to bardzo przyjemny z niego cz³owiek.
Mimo, ¿e po lekkim zawale, po ca³ym obejœciu uwija siê nader energicznie, jest
bardzo ruchliwy, z du¿ym poczuciem humoru, niezwykle otwarty i komunikatyw-
ny. Dobrze siê czujê w obecnoœci tego cz³owieka.
59
Dope³nieniem wieczornych atrakcji, sta³a siê bratowa wujka, która przysz³a
z wizyt¹. Kobieta sporo po czterdziestce, ale zadbana, elegancka, trochê kokiete-
ryjna, z du¿¹ doz¹ dojrza³ego seksapilu. Zaproponowa³a nam na dzieñ jutrzejszy
wspólny wypad do jakiejœ tawerny, pos³uchaæ dobrej muzyki. Po polsku mówi
s³abo, mog¹, wiêc byæ problemy z komunikacj¹ jêzykow¹, ale trudno, wizja roz-
rywki jest kusz¹ca.
Od samego rana walczymy ze œciank¹, budowa widzê, ¿e jest oparta na nieza-
krzywionym gwoŸdziu. Drzewo, p³yty gipsowe, wata izolacyjna i to wszystko.
Konstrukcja lekka, ca³kiem inny styl budowy domu.
Wieczorem wygoleni i wyk¹pani, czekamy na nasz¹ damê, która wprowadzi
nas w œwiat rozrywki. Przyjecha³a z siostrami i jedziemy pos³uchaæ cantry, lubiê
ten rodzaj muzyki, nigdy jednak dot¹d nie s³ucha³em jej na otwartym koncercie,
dolatywa³a do moich uszu z g³oœnika radiowego. M³ody z nami nie pojecha³, nie
wiem, dlaczego, mo¿e siê przestraszy³, trudno powiedzieæ. W sumie towarzystwo
ciekawe, ja jeden i one trzy.
Po paru piwach zrobi³o siê bardzo przyjemnie i swojsko, tañczy³em do upa-
d³ego, musia³em przecie¿ obtañczyæ wszystkie trzy panie. Atmosfera by³a dosko-
na³a, goœciem tawerny by³a piosenkarka i to podobno doœæ znana i popularna, nie-
jaka J. Kennedy. Mnie to nazwisko oczywiœcie nic nie mówi³o, wa¿ne, ¿e bawi³em
siê œwietnie.
Koniec wieczoru, pora wracaæ do domu, bratowa wujka za kierownic¹, ona
prowadzi i ustala zasady gry. Rozwozi swoje siostrzyczki po domach, ja coraz
bardziej przestraszony, a¿ kulê siê na siedzeniu, czujê, bowiem, ¿e na koñcu ener-
giczna i bezpruderyjna kobieta weŸmie siê za mnie. Gdyby mia³a tak dziesiêæ lat
mniej, nie trzeba by³oby mnie namawiaæ. Podje¿d¿amy pod dom pani Romy, Ka-
nadyjka przesy³a mi wyraŸne sygna³y, ja udajê, ¿e nie rozumiem, jeszcze chwilê
w samochodzie rozmawiamy, nastêpnie dziêkujê za mi³y wieczór i szybko uciekam.
W ³ó¿ku czyniê rachunek sumienia, jutro nastêpny dzieñ pracy, na czysto bêdê
mia³ ju¿ oko³o stu dolarów.
Po kolacji wyp³acono nam pierwsze pieni¹dze zarobione na obczyŸnie. Na
jednodolarowym banknocie zapisa³em to zdarzenie na pami¹tkê.
Wieczorem wracam do domu, a tu niespodzianka, Aga wita mnie z ogromny-
mi ¿alami, tak bardzo po dziecinnemu, z buŸk¹ w podkówkê i pyta, dlaczego tak
d³ugo mnie nie by³o. Dzieci potrafi¹ byæ jednak szczere i rozbrajaj¹ce, przez to tak
chyba kochane. Có¿ by³o robiæ, przytuli³em dzieciaka do siebie, poca³owa³em
w g³owinê i t³umaczy³em, ¿e muszê wychodziæ, aby zarobiæ pieni¹¿ki, tak jak
czyni¹ to wszyscy mê¿czyŸni.
60
Widaæ wyraŸnie, ¿e dziecku brakuje ojca i têskni za nim, a mo¿e ten rodzony
nie realizowa³ dziecinnych marzeñ i dlatego mnie sobie tak upodoba³a? Trudno
dociec, jakie myœli k³êbi¹ siê w takiej g³ówce, faktem jest, ¿e i we mnie zrodzi³o
siê uczucie tkliwoœci i opiekuñczoœci w stosunku do Agi, patrzy³em na ni¹, jak
ojciec na córkê.
O ile jednak relacje z Ag¹ oparte s¹ na zdrowych zasadach, o tyle z jej matk¹
bardzo siê komplikuj¹. Mo¿e Bo¿ena patrz¹c na mnie i swoj¹ córkê dostrzeg³a
wizjê szczêœliwej rodziny? Nie wiem, nie umiem odpowiedzieæ na to pytanie.
A mo¿e by³ to tylko imperatyw chwili? PóŸny wieczór, jakaœ skromna kolacja,
wspólnie pita herbata, wspomnienia dnia codziennego, jakaœ skarga, próba doda-
nia otuchy i nie wiadomo, kiedy dwie nieszczêœliwe istoty trafiaj¹ pod skrzyd³a
Erosa. Ogromne zaskoczenie, ale i przyjemnoœæ spora, zatracenie ca³kowite, œlepe,
gwa³towne, pozbawione s³ów.
Przy œwietle porannym czujê siê jednak Ÿle, za¿enowanie prze¿ywa równie¿
Bo¿ena, jakimœ dziwnym zbiegiem okolicznoœci nasze oczy nie mog¹ siê spotkaæ.
Prze¿ywam wewnêtrzne zawstydzenie, trudno, muszê siê z tym jakoœ uporaæ, tyl-
ko jak, przecie¿ pamiêtam wyraŸnie, jak trzyma³em j¹ w swoich ramionach.
Od rana w domu panuje spory ruch i zamieszanie, podobno brat pani Romy
powa¿nie zachorowa³, st¹d tyle emocji i niepokoju. Z m³odym postanawiamy udaæ
siê do pobliskiego urzêdu, celem wyrobienia prawa jazdy, nigdy nic nie wiadomo,
co siê cz³owiekowi przyda, trzeba byæ przygotowanym na wszelkie ewentualno-
œci. Towarzyszy nam nieod³¹czna Aga.
Na miejscu okazuje siê, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, ¿e polski dowód
osobisty, jest jak najbardziej urzêdowo, prawomocnym dokumentem. Urzêdniczka
wziê³a go do rêki, bacznie poogl¹da³a z ka¿dej strony i zapisa³a nas na test kompute-
rowy, który stanowi odpowiednik naszego egzaminu w czêœci teoretycznej.
Posadzono mnie przy monitorze komputerowym, ca³e szczêœcie, ¿e zainstalo-
wali program po polsku, nie by³o, wiêc z t¹ czêœci¹ problemu. Egzamin zda³em,
trudno, aby by³o inaczej, mam przecie¿ polskie prawo jazdy i trochê przejecha-
nych kilometrów na swoim koncie równie¿. Otrzyma³em, wiêc zaœwiadczenie, ¿e
w obecnoœci drugiego kierowcy mogê prowadziæ samochód, pe³ne uprawnienia
zdobêdê zaœ po zdaniu egzaminu praktycznego. P³acê piêædziesi¹t dolarów, pozo-
sta³¹ czêœæ swojego zarobku przeznaczam na paczkê dla dzieci. Jest dwunasty sty-
czeñ, a ja œlê paczkê do Polski i kto by to pomyœla³, fortuna mi jednak sprzyja.
Zapakowa³em trochê s³odyczy, kupion¹ wczeœniej odzie¿, kolorowe d³ugopi-
sy i w ogóle jakieœ drobnostki, które uda³o mi siê przez ten czas uzbieraæ.
Paczkê pomog³a mi zrobiæ pani Roma, Bo¿ena zaœ dorzuci³a parê groszy.
61
Z pierwsz¹ moj¹ prawdziwie historyczn¹ paczk¹ jadê autobusem do s³ynnego Ba-
lona. Jest to takie biuro turystyczne tutejszej Polonii. Znowu op³aty, dwadzieœcia
dolarów p³acê za paczkê, kilka za przekaz stu dolarowy i zostajê go³y. Nie martwiê
siê tym jednak, wa¿ne, ¿e matula wszystko otrzyma i bêdzie wiedzia³a najlepiej,
co z tym maj¹tkiem zrobiæ. Ja bêdê spokojny, ¿e przynajmniej op³aty domowe
bêd¹ uregulowane i nikt pr¹du nie odetnie. Czujê wyraŸn¹ ulgê i satysfakcjê, min¹³
nieca³y miesi¹c, a ja ju¿ coœ dla swojej rodziny jednak zrobi³em.
25
W domu zaczyna wrzeæ, Bo¿ena za wszelk¹ cenê d¹¿y do zerwania z Grze-
siem, coœ siê miêdzy nimi psuje, czy¿bym to ja by³ tego przyczyn¹? Nie wnikam,
nie dopytujê, ich problemy, niech sobie je rozwi¹zuj¹ jak potrafi¹. Bo¿ena jest
ci¹gle podenerwowana intrygami Grzesia i napastliwoœci¹ z jego strony.
Pani Roma zaskoczy³a mnie i jednoczeœnie rozbudzi³a apetyt, oœwiadczy³a miano-
wicie, ¿e gdybym mia³ ju¿ to kanadyjskie prawo jazdy, to ona gotowa jest kupiæ samo-
chód, który przy du¿ej rodzinie, wyraŸnie u³atwi³by ¿ycie, szczególnie, ¿e do sklepów
i wszelkich instytucji jest bardzo daleko. Muszê przyznaæ, wizja szalenie kusz¹ca.
Nie zastanawia³em siê d³ugo, jazdê za³atwi³em na koniec stycznia, tylko do-
brze by³oby wczeœniej troszeczkê z kimœ potrenowaæ. Miasto jest bardzo rozleg³e,
na drodze du¿o pojazdów, dawno nie jeŸdzi³em, trochê mnie ta wizja sprawdzianu
praktycznego przera¿a.
Ostatnio by³em w Socjalu, wystara³em siê o skierowanie do dentysty, bo jak
mówi nasz Jan z Czarnolasu „szlachetne zdrowie, nikt siê nie dowie jako smaku-
jesz, a¿ siê zepsujesz”. Nie chcê tego momentu doczekaæ i dlatego podejmujê sta-
rania o dobry stan mojego uzêbienia.
W Kanadzie ludzie na punkcie zêbów s¹ bardzo przeczuleni, nad wyraz dbaj¹ o
stan swojego uzêbienia i a¿ mi³o popatrzeæ, kiedy otwieraj¹ usta, z których wy³aniaj¹
siê rzêdy per³owych z¹bków. W Polsce sytuacja wygl¹da zgo³a odmiennie. W ustach
naszych rodaków bez wzglêdu na wiek króluje wszechobecna próchnica, która sieje
wyraŸne spustoszenie, tak, ¿e ju¿ ludzie m³odzi maj¹ powa¿ne ubytki w uzêbieniu,
natomiast starsi to z regu³y s¹ bezzêbni. Zjawisko to jest oczywiœcie wynikiem ni-
skiej kultury zdrowotnej i znikomej troski pañstwa o stan zdrowia obywateli.
62
Zauwa¿y³em, ¿e Grzeœ ostatnio jest dla mnie bardzo mi³y. Trzeba siê mieæ na
bacznoœci, te jego rozbiegane œlepka niczego dobrego nie wró¿¹. Póki, co, korzy-
stam jednak z jego propozycji i zasiadam do tego wielkiego auta, aby pod baczn¹
opiek¹ w³aœciciela pojeŸdziæ ulicami Hamiltonu. Prze³amujê jak¹œ wewnêtrzn¹
nieœmia³oœæ, wbijam siê w obszerny fotel i po krótkim instrukta¿u Grzesia, ruszam
do przodu. Co za przyjemnoœæ, tylko dwa peda³y, hamulec i gaz, po mieœcie jazda
dziecinnie prosta, jednak, co automatyk, to nie manualna skrzynia biegów. Powoli
jazda zaczyna sprawiaæ mi ogromn¹ frajdê. Po drodze auta sun¹ powoli, majesta-
tycznie, ulice szerokie, przestronne, pe³ne poczucie bezpieczeñstwa. Problem jest
tylko z parkowaniem, teraz dopiero zauwa¿y³em tysi¹ce znaków drogowych, wszê-
dzie dominuje zakaz zatrzymywania, nawet przy polnej drodze nie mo¿na zapar-
kowaæ. Bardzo mi siê ta przygoda rajdowca drogowego przyda³a, mam przecie¿
poza sob¹ kolejne doœwiadczenie, a im wiêcej, tym lepiej, cz³owiek powoli nabie-
ra wiary we w³asne mo¿liwoœci i odwagi do dalszego ¿ycia.
W Polsce narzeka³em na rozbudowan¹ biurokracjê, czym ona jest, doœwiad-
czy³em jednak dopiero tutaj. Do Socjalu zawioz³em dzisiaj kolejne zaœwiadczenie,
muszê skrupulatnie pilnowaæ wszystkich kwitów, je¿eli coœ przeoczê, na czas nie
dostarczê, mogê po¿egnaæ siê z t¹ zapomog¹. Cz³owiek raz wprowadzony do kom-
putera, staje siê numerem ewidencyjnym, urzêdniczej uwadze nic ju¿ nie umknie,
bêd¹ pilnowaæ bardzo wnikliwie, czy wszystko jest zgodne z liter¹ prawa.
W szkole nie daj¹ mi spokoju i naciskaj¹, abym przeniós³ siê na wy¿szy kurs,
ale, z czym na Boga, przecie¿ ja w dalszym ci¹gu z tego angielskiego nic nie umiem.
Po zajêciach szkolnych razem z m³odym i Grzesiem zawieŸliœmy Urszuli fo-
tele i sofê jako zdobyczne trofea, dziewczyna w pokoju nic nie ma, zawsze na
pocz¹tek lepsze to, ni¿ puste œciany. Kominowcy poma³u opuszczaj¹ przytu³ek,
po³¹czyli siê w pary i próbuj¹ samodzielnoœci.
Do koñca ¿ycia nie zapomnê dnia siedemnastego stycznia. Z domu w dalszym
ci¹gu nie by³o ¿adnej wiadomoœci, chodzi³em napiêty i bardzo niespokojny, nie
potrafi³em znaleŸæ sobie miejsca. Bo¿ena widz¹c mój stan, zaproponowa³a mo¿li-
woœæ skorzystania z telefonu. Noc¹ dzwonimy do mojego domu, trwa to wiecz-
noœæ, krêcê t¹ tarcz¹ bezustannie i nic, za setnym chyba razem s³yszê g³os mamy,
chcê j¹ powitaæ i nie mogê wydusiæ ¿adnego s³owa. Mama te¿ milknie, obojgu
potrzebny jest nam czas na uporanie siê z emocjami. Dopiero po chwili zaczynamy
mówiæ, jest to rozmowa bardzo gwa³towna i szarpana, tyle przecie¿ chcielibyœmy
sobie powiedzieæ.
Z relacji mamy dowiedzia³em siê, ¿e dzieci s¹ zdrowe, natomiast ¿ona moja
ku radoœci ca³ej wsi i okolicy, zamieszka³a z by³ym mê¿em swojej rodzonej sio-
63
stry. Za³o¿y³a sprawê rozwodow¹ i przymierza siê do sprzeda¿y naszego domu.
Mama stwierdzi³a, ¿e pojecha³a, aby porozmawiaæ, nie zosta³a jednak wpuszczona
do œrodka i wróci³a z niczym. Bo¿e, jaki ból musia³o prze¿ywaæ to moje matczy-
sko, tak bardzo siê przecie¿ stara³a, tyle troski i prawdziwej mi³oœci okaza³a swojej
synowej, jak córkê j¹ przyjê³a, a ona teraz za próg nie chce jej wpuœciæ.
Rozmowa krótka, ale uspokojenie pe³ne, wiem ju¿, ¿e w moim kierunku po-
d¹¿aj¹ dwa listy, spokojnie bêdê ich wygl¹da³. Wiem te¿, ¿e moja decyzja o pozo-
staniu w Kanadzie zosta³a przez mamê zaakceptowana, wyraŸnie czu³em to z tonu
jej wypowiedzi, œwiadomoœæ ta, by³a mi bardzo potrzebna.
Matka jest m¹dr¹ kobiet¹, nie mówi za du¿o, ale wszystko widzi i czuje g³êbo-
ko, zawsze wie, kiedy przyjœæ z pomoc¹. Robi³a, co w ludzkiej mocy, aby ratowaæ
moj¹ rodzinê, doskonale zorientowana jest w ca³ej mojej sytuacji rodzinnej, dlate-
go chyba mnie rozumie i akceptuje mój wybór.
Po tej rozmowie d³ugo nie mog³em zasn¹æ, wraca³em po ileœ tam razy do
ka¿dego s³owa matki, pieœci³em siê nimi i napawa³em. Jakie¿ to przecie¿ dziwne,
tyle razy wyje¿d¿a³em, nieraz bywa³em znacznie d³u¿ej poza domem, ale dopiero
teraz zda³em sobie w pe³ni sprawê z tego, ¿e wszystko, co by³o wczeœniej, to prze-
sz³oœæ. Obecna sytuacja jest diametralnie odmienna, teraz to ju¿ nie wyjazd, tylko
rozstanie i nie wiadomo, na jak d³ugo. Mo¿e na zawsze? I co, pozostan¹ tylko
telefony i listy? Wizja koszmarna i nie do zaakceptowania.
26
Ca³¹ bo¿¹ niedzielê ciê¿ko pracowa³em, to ju¿ by³ drugi dzieñ mojego marato-
nu. Po pierwszym dniu wsta³em rano ledwo ¿ywy, nogami nie mog³em ruszyæ, za-
kwasy w miêœniach ogromne, có¿ by³o jednak robiæ, zacisn¹³em zêby, zmobilizowa-
³em wszystkie si³y i dalej w teren. Niestety, drogo kosztuj¹ kanadyjskie dolary.
Miasto du¿e, kilkaset tysiêcy mieszkañców i tych papierowych ulotek fak-
tycznie idzie tony. Ile¿ to lasu trzeba wyci¹æ, aby sprostaæ takiemu zapotrzebowa-
niu? Tylko, kto siê tym przejmuje, kto liczy koszty? Wiadomo, ¿e ka¿da firma chce
zaistnieæ na rynku i zdobyæ klienta, a je¿eli ju¿ zdobêdzie, to stara siê, aby on o niej
nie zapomnia³. I dlatego potrzebni s¹ ci, którzy ow¹ dŸwigniê handlu roznios¹, to,
¿e po³owa tych ulotek l¹duje w koszach na œmiecie, nikogo nie wzrusza, takie s¹
64
regu³y gry na rynku kapitalistycznym. Bez reklamy, nie ma handlu, o klienta toczy
siê za¿arta i nieustaj¹ca walka.
Przemierzaj¹c z tymi ulotkami kolejne ulice, przygl¹da³em siê jak ¿yj¹ ludzie
i poznawa³em jednoczeœnie miasto. Bardzo przygnêbiaj¹ce wra¿enie wywar³a na
mnie stara dzielnica Hamiltonu. Rzucaj¹ siê w oczy zaniedbane, odrapane rudery,
z ka¿dego k¹ta w oczy bije bieda i nêdza, nie widaæ ¿ycia, to taka z dnia na dzieñ
wegetacja, bardzo nêdzna egzystencja.
Dziêki tym ulotkom zarobi³em ju¿ prawie sto dolarów, coœ mnie jednak tknê³o
i trzeci raz nie poszed³em. Jak to dobrze, ¿e cz³owiek nieraz ulega lenistwu, a mo¿e
to mój Anio³ Stró¿ czuwa³ nade mn¹? Okaza³o siê, ¿e jakiœ Polak zadzwoni³ do
biura emigracji i z³o¿y³ ohydny donos, ¿e rodacy pracuj¹ na czarno. Reakcja by³a
natychmiastowa, kilka osób zatrzymano, nie wiem, co siê z nimi stanie, wiem tyl-
ko, ¿e grozi im natychmiastowa deportacja. To nie s¹ ¿arty, pracowaæ mo¿na tylko
po otrzymaniu specjalnego pozwolenia, od zarobionej kwoty p³aci siê podatek,
pañstwo musi swoj¹ dolê otrzymaæ. Ktoœ, kto pracuje nielegalnie, w œwietle prawa
jest przestêpc¹, musi liczyæ siê z powa¿nymi konsekwencjami.
Przerazi³em siê ca³¹ sytuacj¹ nie na ¿arty, gotów by³em nawet zrezygnowaæ
z zarobionych pieniêdzy, ale po prawie rodzinnej, burzliwej naradzie doszliœmy do
wniosku, ¿e pani Roma niczym nie ryzykuje i mo¿e pieni¹¿ki odebraæ. Jednocze-
œnie zaczêliœmy siê zastanawiaæ, kto by³ tym niegodziwcem, który doniós³. Po
drobiazgowej analizie doszliœmy do wniosku, ¿e Grzesio. To on sta³ bezpoœrednio
za mn¹, kiedy podpisywa³em listê i tylko on zna³ mój pseudonim, którym siê po-
s³ugiwa³em, podejmuj¹c pracê. Sam pracy nie podj¹³, nie wsiad³ przecie¿ do ¿ad-
nego samochodu, pojawi³ siê tylko po to, aby siê zemœciæ. Od Bo¿eny otrzyma³
kosza i by³ przekonany, ¿e ja mu j¹ odbi³em. Co za nêdza moralna siedzi w tym
cz³owieku, gdzie jego sumienie?
W œrodê w tym biurze czeka³o kilku panów i dok³adnie sprawdza³o persona-
lia, jak to dobrze, ¿e nie poda³em prawdziwego nazwiska, szczêœcie mi jednak
sprzyja³o. Pani Roma bez problemów odebra³a moje pieni¹dze, jak siê okaza³o,
zarobi³em osiemdziesi¹t dolarów.
Zdoby³em bardzo gorzkie doœwiadczenie, zosta³a zachwiana moja wiara
w ludzi, koniec marzeñ o dodatkowej pracy, trzeba bacznie przygl¹daæ siê bliŸnim,
okazuje siê, ¿e bywaj¹ groŸni i nieobliczalni, nie chcê znaleŸæ siê na pok³adzie
samolotu lec¹cego do Polski, z biletem w jedn¹ stronê.
Problemy z legalizacj¹ naszego pobytu pozostaj¹ bez zmian. Nie trzeba losu
kusiæ, najmniejsza niesubordynacja prawna mog³aby wszystko skomplikowaæ.
I kiedy wydawa³o siê, ¿e wszyscy o nas zapomnieli, otrzymaliœmy z m³odym za-
wiadomienie, ze mamy siê stawiæ na przes³uchanie.
65
Idziemy, wiêc z dusz¹ na ramieniu, mamy œwiadomoœæ, i¿ wa¿¹ siê nasze losy,
p³on¹ i iskierki nadziei, ¿e oto nareszcie wszystko siê wyjaœni, skoñczy siê ta de-
nerwuj¹ca niepewnoœæ. Wchodzimy do oznaczonego pokoju, czeka na nas t³u-
maczka i w zasadzie wszystko zaczyna siê od nowa. Pada sakramentalne pytanie,
w jakich okolicznoœciach zeszliœmy ze statku, kto nas do tego namówi³, sk¹d czer-
paliœmy informacje o sytuacji w Kanadzie i kto nam pomaga³? Atmosfera w poko-
ju staje siê nieprzyjemna, dowiadujemy siê, ¿e samowolnie opuœciliœmy miejsce
pracy, przebywamy tutaj nielegalnie, jesteœmy, wiêc przestêpcami.
Jestem bardzo zdziwiony stanowiskiem urzêdu emigracyjnego i niemile za-
skoczony. Zdeterminowany, przechodzê do obrony, lekko atakuj¹c. Wyjaœniam, ¿e
nieprawd¹ jest, jakoby jesteœmy tutaj nielegalnie, wizy przecie¿ posiadamy, prze-
cie¿ ten przepis dotyczy tak¿e i marynarzy. Polskie biuro ka¿demu marynarzowi
tak¹ wizê za³atwia. Pytam, dlaczego do tej pory nasze wizy nie zosta³y przed³u¿o-
ne i do kiedy wa¿na jest ta biurowa. Pytania moje zosta³y zignorowane, ca³a roz-
mowa nagrywana by³a na magnetofon. Powiedziano nam tylko, ¿e mamy czekaæ
na decyzjê urzêdu.
No i co pozostaje, nic tylko dalsze czekanie, dalej przecie¿ nie wiemy, kiedy
wreszcie ci urzêdnicy podejm¹ decyzjê i co postanowi¹. Nic siê, wiêc w naszej
sytuacji nie zmieni³o.
Jak to dobrze, ¿e ta moja mama na œwiecie istnieje, zawsze by³a mi bliska, ale
teraz sta³a siê kochana wprost niewyobra¿alnie. Jest moim sta³ym respondentem, w
trybie ekspresowym odpisuje na ka¿dy list, tak jakby czu³a, ¿e na niczym tak bardzo mi
nie zale¿y, jak na wiadomoœciach z domu i kontakcie z najbli¿szymi, nawet tym listo-
wym. Czytaj¹c wieœci z domu, zawsze zwracam siê do mojej matki i mimo, ¿e mnie
nie s³yszy, dziêkujê jej z ca³ego serca za to, ¿e jest taka cudownie wspania³a. To dziêki
niej w moim ¿yciu s¹ jaœniejsze dni i godziny szczêœcia. Ona pisz¹c do mnie, zlewa
³zami ka¿dy list, dok³adnie wiem, ile to wszystko j¹ kosztuje i dlatego kiedy czytam,
nie mogê zapanowaæ nad swoimi emocjami, ³zy same cisn¹ siê do oczu, plecy dr¿¹
i ³ka ca³e moje jestestwo. Matka jest kobiet¹ prost¹, jeszcze za Bugiem ukoñczy³a kilka
klas, uniwersytetem jej, sta³o siê ca³e ¿ycie. To ono stawia³o j¹ w obliczu ró¿nych
sprawdzianów, z których zawsze wychodzi³a z podniesion¹ g³ow¹ i otwartym sercem,
gotowym do dalszej, niestrudzonej s³u¿by. Teraz patrz¹c z tej kanadyjskiej perspekty-
wy, widzê j¹ jaœniej i wyraziœciej i dlatego tak bardzo kocham te jej niezbyt poradne
stylistycznie zdania, tu przecie¿ nie o artyzm chodzi, tylko o wielkie serce matki.
Najwa¿niejsze, ¿e u dzieci wszystko w porz¹dku, zawsze najbardziej martwiê
siê o stan ich zdrowia, to chyba jakaœ psychoza, podœwiadomy lêk, jaki zosta³ we
mnie zakorzeniony po œmierci najstarszej córki. Wydaje mi siê, ¿e je¿eli s¹ zdro-
66
we, to nic im ju¿ nie zagra¿a. A tak naprawdê to mieszkaj¹ w domu, który mo¿na
uznaæ za istn¹ Sodomiê. Jakich wzorców osobowych dostarczyæ mo¿e im pijana
matka, która sprowadzi³a do domu, na³ogowego alkoholika i zdegenerowanego
dewiata, któremu alkohol tak prze¿ar³ szare komórki, ¿e leczony by³ w zak³adzie
zamkniêtym. Czy w obliczu takich myœli mo¿na spokojnie ¿yæ, planowaæ przy-
sz³oœæ, odnaleŸæ spokój duszy? Próbujê na niebosk³onie zobaczyæ jaœniejsze gwiaz-
dy, tej swojej przewodniczki jeszcze nie ujrza³em, wierzê jednak, ¿e i j¹ odnajdê.
Za parê miesiêcy wiosna, mo¿e i w moim ¿yciu te¿ zab³yœnie s³oñce, kto wie….
27
Jestem wyraŸnie rozgoryczony. Zastanawiam siê nad polityk¹ socjaln¹ i gospo-
darcz¹ w tym kraju. Nie mogê zrozumieæ, dlaczego w tak rozleg³ym terytorialnie
pañstwie zabrania siê pracowaæ emigrantom. Z ca³¹ pewnoœci¹ firmy by³yby zainte-
resowane pozyskaniem taniej si³y roboczej, a i ludzie widz¹c dla siebie szanse na
usamodzielnienie siê, dawaliby z siebie wszystko. Korzyœæ obopólna. A mo¿e to
moje myœlenie jest naiwne i krótkowzroczne, podyktowane zapatrzeniem we w³asne
problemy? Trudno jednak, abym w tej sytuacji patrzy³ szerzej i widzia³ wiêcej, skoro
ja tak naprawdê o tej Kanadzie wiem bardzo ma³o. Nic nie wiem na temat warunków
pracy, sposobu zatrudniania, nie znam kodeksu pracy, z ca³¹ pewnoœci¹ tu, tak jak
i na ca³ym œwiecie, robotnicy wywalczyli sobie jakieœ prawa. I teraz odpowiednie
urzêdy stoj¹ na stra¿y przestrzegania ich. Mo¿e stopniowo bêdzie mi s¹dzone po-
znaæ tajniki spo³eczne i gospodarcze systemu kapitalistycznego.
Postanowi³em pisaæ listy do swojego starszego syna, Dawid jest jeszcze dzie-
ciakiem, ma niespe³na dziesiêæ lat, nie wiem na ile zrozumie moje wypowiedzi,
pisaæ jednak muszê, aby syn wiedzia³, ¿e ma ojca, który o nim myœli i na którego
mo¿e liczyæ. Taka pewnoœæ da dziecku poczucie bezpieczeñstwa i sprawi, ¿e wœród
rówieœników bêdzie móg³ siê pochwaliæ listami od ojca, to doda mu powagi i wy-
raŸnie dowartoœciuje. Jestem te¿ ciekawy, co mi odpisze. Wiem, ¿e dzieci pisaæ nie
lubi¹, a ju¿ szczególnie listów, w tym przypadku sytuacja bêdzie wyj¹tkowa. Kie-
dy dzieciak otrzyma list od ojca, bêdzie czu³ siê wyró¿niony, taki prawie doros³y
i myœlê, ¿e bêdzie stara³ siê ten œwiat doros³ych naœladowaæ. Na pewno by³oby mu
³atwiej, gdyby mia³ oparcie w matce, bo to zazwyczaj rodzice kszta³tuj¹ u dzieci
67
okreœlone nawyki, postawy i wzorce. Czas poka¿e, czy moje rozumowanie jest
s³uszne, ale myœlê, ¿e tak.
Moja mama jak siê okazuje, nie zwa¿a na trudnoœci, nie patrzy na humory
synowej, kiedy tylko ma czas i mo¿liwoœci, jedzie odwiedziæ swoje wnuki. Poma-
ga im jak mo¿e, a znaj¹c j¹, wiem, ¿e sama nie zje, a im zawiezie, taka ju¿ jest.
Mama bardzo siê martwi o przysz³oœæ moich dzieci, nie widzi dla nich w tej wsi
szans na rozwiniêcie skrzyde³. Trzeba bêdzie chyba powa¿nie myœleæ o tym, aby
je tutaj sprowadziæ, na razie mogê na poczet alimentów ka¿dego miesi¹ca wys³aæ
parê dolarów, ale to przecie¿, nie o pomoc doraŸn¹ chodzi, chocia¿ i pieni¹dze s¹
bardzo wa¿ne, szczególnie, je¿eli ich siê w ogóle nie ma.
Tyle planów, marzeñ do zrealizowania, ¿eby tylko jeden w³aœciwy cz³owiek
stan¹³ na drodze mojego ¿ycia i pomóg³ mi w tej Kanadzie pozostaæ, ze wszystki-
mi innymi problemami ju¿ bym sobie poradzi³ sam. Z tego, co ju¿ zd¹¿y³em siê
zorientowaæ, bez znajomoœci, pieniêdzy, okreœlonych uk³adów, bardzo trudno jest
otrzymaæ pozwolenie na sta³y pobyt. Tylko, co zrobiæ, aby tak¹ osobê poznaæ,
gdzie jej szukaæ, kto zechce rozmawiaæ z biednym emigrantem?
W domu pani Romy atmosfera wyraŸnie zagêszcza siê, moja gospodyni jest
osob¹ wyj¹tkow¹. Lubi rz¹dziæ i nie znosi sprzeciwu, zachowuje siê niczym magi-
ster od wszechwiedzy, wydaje jej siê, ¿e ma monopol na m¹droœæ, jest autoryta-
tywna i bardzo zasadnicza. Na d³u¿sz¹ metê mieszkanie z t¹ kobiet¹ pod jednym
dachem staje siê bardzo mêcz¹ce, trzeba bêdzie chyba pomyœleæ o zmianie lokum.
Duszê siê w takiej atmosferze, moje poczucie wolnoœci i niezale¿noœci nie mo¿e
byæ do tego stopnia ograniczone. Nie dziwiê siê te¿ i Bo¿enie, ¿e marzy o unieza-
le¿nieniu siê od matki. Obie kobiety nie mog¹ siê dogadaæ, ci¹gle jakieœ nieporo-
zumienia i konflikty, a to przecie¿ matka i córka.
28
Ka¿dego dnia budzê siê i k³adê spaæ z poczuciem ogromnego dyskomfortu. Od-
czuwam obezw³adniaj¹cy mnie stan marazmu, który na zmianê przeradza siê
w bunt, zniechêcenie i wœciek³oœæ. Nic tak cz³owieka nie niszczy, jak brak zajêcia
i bierne czekanie nie wiadomo, na co i po co. Jestem œwiadomy tego, ¿e te moje mê-
czarnie s¹ wynikiem polskiej mentalnoœci i funkcjonowania okreœlonych stereotypów.
68
W Polsce mam liczn¹ rodzinê, marzy mi siê, aby napisaæ do nich, ¿e powiod³o
mi siê w tym nowym ¿yciu, ¿e mam dobr¹ pracê, godnie mieszkam i ¿yjê. Jakby to
by³o przyjemnie przes³aæ im jakieœ drobiazgi, do³¹czyæ ciekawe zdjêcia, niech by
zobaczyli, ¿e nie jestem jakimœ nieudacznikiem ¿yciowym, tylko cz³owiekiem suk-
cesu, na dobr¹ sprawê, oni tak myœl¹ i jestem przekonany, ¿e bardzo mi zazdroszcz¹,
oraz oczekuj¹ tego, o czym mogê teraz tylko marzyæ.
Na Boga, a có¿ ja mogê! Mam te trzysta parê dolarów, z których wysup³ujê
z wielkim trudem trzydzieœci i posy³am matce, aby przynajmniej troszeczkê pomóc
swoim dzieciom. Nie pijê, nie palê, ka¿dego dolara trzy razy obrócê w d³oni zanim
go wydam i tak dobrze siê z³o¿y³o, ¿e mieszkam u pani Romy, przy rodzinie zawsze
³atwiej siê utrzymaæ. Dzieci z ca³¹ pewnoœci¹ oczekuj¹ paczki od ojca, nieba bym im
przychyli³, ale nie staæ mnie obecnie na najmniejsze prezenty, na tak¹ przesy³kê trze-
ba skromnie wydaæ ze sto dolarów, a ja ich najnormalniej w œwiecie nie mam.
Ca³e szczêœcie, ¿e w kraju istnieje bardzo korzystny przelicznik dolarowy,
a matula niczym najbieglejszy finansista skrupulatnie wszystko przeliczy, wymie-
ni na z³otówki i nie pozwoli, aby zmarnowa³ siê choæby grosz. Wiem, ¿e jest to
przys³owiowa kropla wody w morzu potrzeb i oczekiwañ, mêczy mnie to okrop-
nie, nic jednak na to w chwili obecnej nie poradzê, nie ma innego wyjœcia, trzeba
zacisn¹æ mocno zêby i przetrzymaæ ten tak trudny zakrêt ¿yciowy, musi przecie¿
pojawiæ siê moment, kiedy wyjdê na prost¹.
Mieszkanie z kobietami pod wspólnym dachem ma swoje niezaprzeczalne
zalety, ale niesie równie¿ i komplikacje. Od pocz¹tku stara³em siê byæ mi³y, uprzej-
my, nie trzeba mnie by³o o nic prosiæ, je¿eli widzê, ¿e mogê byæ w czymœ uczyn-
nym, to po prostu to robiê, jest to dla mnie reakcja naturalna, tym bardziej, ¿e
w tym domu nie ma mê¿czyzny. Nie zdawa³em sobie jednak sprawy z tego, ¿e
swoim zachowaniem dam podstawy ku temu, aby Bo¿ena wesz³a w rolê mojej
¿ony. Sta³o siê to tak zupe³nie dla mnie niezauwa¿alnie, ¿e kiedy siê ju¿ spostrze-
g³em, sam by³em zdziwiony zaistnia³¹ sytuacj¹. Trochê mnie to krêpuje, szczegól-
nie, kiedy widzê zaciekawione spojrzenia córek i przenikliwy wzrok pani Romy.
W ogóle nie rozumiem matki Bo¿eny, dla mnie jest to bardzo dziwna kobieta,
chwilami mam wra¿enie, ¿e nie lubi swojej córki, nie zale¿y jej na szczêœciu wnu-
czek i robi wszystko, aby im uprzykrzyæ ¿ycie. Równie¿ w stosunku do mnie zro-
bi³a siê bardzo niemi³a, nic jej siê nie podoba, ci¹gle mnie poucza, krytykuje, wy-
tworzy³a siê atmosfera nie do zniesienia. Przecie¿ nie siedzê z za³o¿onymi rêkoma,
dom jest bardzo zaniedbany, ci¹gle coœ poprawiam, remontujê, staram siê nadrobiæ
wieloletnie zaniedbania i to gniazdo troszeczkê cywilizujê. Kiedy jednak ci¹gle
69
s³yszê tylko k¹œliwe uwagi i widzê naburmuszon¹ i niezadowolon¹ twarz w³aœci-
cielki, wszelka chêæ do pracy odchodzi, w serce wkrada siê niechêæ i ¿al.
Ja mam zakodowany zupe³nie inny model rodziny i diametralnie odmienny wi-
zerunek matki, która jest ostoj¹ ¿ycia rodzinnego, symbolem mi³oœci i poœwiêcenia,
to swoista Hestia ogniska domowego. Mo¿e, dlatego tak ciê¿ko zaakceptowaæ mi
i zrozumieæ pani¹ Romê. Zaiste, jest to kobieta bardzo dziwna. Od lat chora na serce,
ca³ymi dniami przesiaduje w fotelu z pilotem w rêku i tylko zmienia kana³y w telewi-
zorze, albowiem szklany ekran sta³ siê jej wielk¹ namiêtnoœci¹. Z jednej strony po-
trzebuje opieki, bo nawet herbaty sobie sama nie zrobi, a z drugiej robi wszystko,
aby najbli¿sze sobie istoty do siebie zniechêciæ. W ogóle nie dostrzegam ¿adnych
uczuæ macierzyñskich, tylko osch³oœæ granicz¹c¹ z wrogoœci¹. Jest Polk¹, ale nic, co
³¹czy siê z krajem nie podoba jej siê, wszystko i wszystkich tylko krytykuje.
Trudno zrozumieæ drugiego cz³owieka, oby tylko moja staroœæ nie przybra³a
takiego oblicza jak u pani Romy. Byæ mo¿e jej sposób zachowania jest konse-
kwencj¹ kilkunastoletniego ¿ycia w samotnoœci, wiêzi rodzinne zosta³y przez czas
roz³¹ki nadw¹tlone, teraz sytuacja diametralnie siê zmieni³a. Przyby³y cztery oso-
by, dom nabra³ ¿ycia, ci¹gle coœ siê dzieje, jedni przychodz¹, drudzy wychodz¹,
pojawiaj¹ siê goœcie, chyba zmiany zbyt radykalne, aby starsza dama by³a w stanie
je udŸwign¹æ.
29
Skoro Bo¿ena tak ³atwo wesz³a w rolê mojej ¿ony, nie pozosta³o mi nic inne-
go, jak sprostaæ sytuacji i wyst¹piæ w charakterze mê¿a. Cz³owiek jest zawsze
w ¿yciu samotny, kiedy jednak po³¹cz¹ siê dwie samotne istoty, ¿ycie staje siê
troszeczkê znoœniejsze i prostsze. Zazwyczaj w takiej sytuacji mówimy o narodzi-
nach mi³oœci. Mówiê zazwyczaj, poniewa¿ w moim przypadku mi³oœci nie ma.
Czu³em siê bardzo osamotniony i przyt³oczony problemami dnia codziennego,
kobiece ramiona daj¹ radosne chwile zapomnienia, upojne noce roz³adowuj¹ na-
gromadzone stresy i niepokoje, poczucie bliskoœci dodaje iluzji ciep³a i bezpie-
czeñstwa. To wcale nie znaczy, ¿e jestem zimnym i wyrachowanym draniem, wy-
korzystuj¹cym naiwn¹ kobietê. Jesteœmy sobie nawzajem potrzebni i dajemy sobie
to, co mamy w sobie najlepszego i co jesteœmy w stanie zaoferowaæ. Lubiê Bo¿enê
70
i w jakiœ sposób czujê siê za ni¹ odpowiedzialny. Czêsto teraz wpadam do sklepu,
gdzie pracuje, przy okazji zawsze coœ za darmo zjem. Zrodzi³a siê, bowiem prze-
dziwna sytuacja, ja za swoj¹ konsumpcjê p³acê, Niemka kasuje i wydaje mi tyle
samo, co otrzyma³a. Dlaczego tak robi, nie wiem, wie, ¿e przychodzê po Bo¿enê,
mo¿e j¹ lubi, a wiedz¹c, ¿e jestem œwie¿o przyby³ym emigrantem, w ten symbo-
liczny sposób chce mi pomóc? Bardzo siê cieszê z tego jej szlachetnego odruchu
serca, zawsze parê groszy zaoszczêdzê.
Do domu wracamy z niechêci¹, bo wiemy, ¿e powtórzy siê codzienny rytua³,
w drzwiach powita nas z ca³¹ gam¹ przeró¿nych z³oœliwoœci nasza kochana bab-
cia. Szybciutko siê, wiêc przemykamy i schodzimy do piwnicy, aby unikn¹æ przy-
krego spotkania. A mo¿e starsza pani nie mo¿e zapanowaæ nad zazdroœci¹ i dlate-
go takie przykre reakcje? Patrzy przecie¿ na nas i widzi siebie sprzed czterdziestu
laty, kiedy by³a zdrowa, radosna, pe³na si³, powabu, pamiêæ musi przywo³ywaæ
obrazy uniesieñ mi³osnych, ekstazy, radosnego skurczu i dr¿enia cia³a. My obec-
nie to wszystko przypominamy, uœpiona samotnoœci¹ wyobraŸnia budzi siê ze snu,
rodzi siê ¿al za utracon¹ m³odoœci¹ i tym, co tak piêkne, podniecaj¹ce i jednocze-
œnie bezpowrotne.
Któregoœ dnia znalaz³em w mieœcie m³odego go³êbia, wzi¹³em go do domu
i troskliwie siê nim opiekujê. Jest taki nieporadny, nie umie jeszcze lataæ, uczê go
jeœæ z rêki, pozwalam, aby skuba³ mnie po w¹sach i powoli oswajam. Kiedyœ mia-
³em nietoperza, te¿ go oswoi³em i by³ moj¹ ogromn¹ radoœci¹ podczas d³ugiego
rejsu. Kocham wszystkie zwierzêta, ptaki i gady, one chyba to czuj¹, bo lgn¹ do
mnie. Go³¹bek w nasze piwniczne ¿ycie wniós³ wiele autentycznej radoœci. Powoli
zbli¿a siê wiosna, kiedy wy¿ej b³yœnie s³oñce, bêdzie gotowy do ¿ycia i podobnie
jak ja, powoli, krok po kroku, bêdzie musia³ przyj¹æ to, co los mu przyniesie.
W jednym przypadku ma zdecydowanie lepiej, nie musi uczyæ siê angielskiego.
Z tym angielskim to ca³e utrapienie, samo rozumienie jest znacznie prostsze,
gorzej jest, kiedy nauczycielka pyta, nie potrafiê wówczas zbudowaæ logicznie
brzmi¹cego zdania. Mêczy mnie to okrutnie, pocieszam siê tylko tym, ¿e inni maj¹
ten sam problem.
Po raz kolejny przekona³em siê, jak œwiat jest ma³y. W szkole, w³aœnie zupe-
³nie nieoczekiwanie spotka³em swoich znajomych z lat m³odoœci. Podczas prze-
rwy usiad³em zupe³nie przypadkowo naprzeciw doœæ ciekawych ludzi. By³o to
ma³¿eñstwo z dzieæmi, którzy trafili tu prosto z W³och. Tam czekali ca³y rok na
decyzjê w³adz kanadyjskich i kiedy otrzymali wizê, po wielu miesi¹cach tu³aczki
i poni¿enia przybyli tu, poszerzaj¹c grono polskiej emigracji. On w Polsce by³
taksówkarzem, ona nauczycielk¹ w szkole podstawowej. Rozmawiamy sobie, wza-
71
jemnie siê sobie przygl¹daj¹c i w pewnym momencie mê¿czyzna pyta mnie, czy
przypadkiem ja nie pochodzê z Bia³ogardu, bo ma wra¿enie, ¿e mnie zna. Od s³o-
wa do s³owa, okazuje siê, ¿e w dzieciñstwie byliœmy s¹siadami, a jego rodzice byli
œwiadkami na œlubie moich staruszków. Ma³o tego, z bratem jego ¿ony pracowa-
³em na jednym ze statków.
Po pewnym czasie spostrzeg³em, ¿e s¹ jednak jacyœ dziwni, ci¹gle siê ze sob¹
sprzeczaj¹, przemawia przez nich rozgoryczenie, wzajemnie o coœ siê oskar¿aj¹,
nic im siê nie podoba, wszystko krytykuj¹. Nie chcê byæ z³ym prorokiem, ale je¿eli
nie bêd¹ dla siebie wzajemnym oparciem, to wspólnego szczêœcia na tej ziemi nie
zbuduj¹. Chyba kobiecie trudniej przychodzi zaakceptowanie nowej sytuacji spo-
³ecznej, nie mo¿e zrozumieæ, ¿e o nauczycielskich ambicjach i wielkich preten-
sjach do tego œwiata trzeba zapomnieæ, tutaj jest inna rzeczywistoœæ.
30
W domu ci¹gle z Bo¿en¹ robimy jakieœ zmiany, staramy siê, aby by³o mi³o
i przyjemnie, pomalowaliœmy pokój goœcinny, od razu nabra³ œwie¿oœci i radoœci. Pla-
nujemy te¿ kupno nowych foteli, na pó³ce pod telewizorem pyszni siê swoimi mo¿li-
woœciami technicznymi nowe video, do kuchni zaœ zawita³a nowoczesnoœæ w postaci
kuchenki mikrofalowej. Z jej zakupem zwi¹zane by³y niesamowite peregrynacje, bab-
cia nawet s³yszeæ nie chcia³a o poszerzeniu wyposa¿enia kuchennego i mimo, ¿e nie
partycypowa³a w kosztach, wyraŸnie przeciwstawia³a siê naszym planom.
Wszystko w tym domu rodzi siê w niesamowitych bólach i cierpieniach, wszel-
kie nasze innowacje odgórnie s¹ przez babciê torpedowane, kobieta chorobliwie nie
cierpi zmian. Nie wiem, mo¿e we w³asnym domu czuje siê zagro¿ona t¹ nasz¹ eks-
pansywnoœci¹ w d¹¿eniu ku wygodniejszemu ¿yciu, ale to przecie¿ chodzi o jej cór-
kê i wnuczki. Powinna byæ dumna i zadowolona, ¿e najbli¿sze osoby maj¹ jakieœ
cele ¿yciowe, d¹¿¹ ku lepszemu ¿yciu, maj¹ marzenia i si³y, aby je realizowaæ. Nic
z tego nie rozumiem, babcia nie mieœci siê w ¿adnych schematach myœlowych.
Wieczorami ci¹gle s³ucham radia Wolna Europa, to moje przys³owiowe okno
na œwiat, chwile te s¹ dla mnie bardzo wa¿ne, dziêki temu wiem, co siê dzieje
w kraju. To nic, ¿e noce mam nieprzespane, jest to wynikiem ró¿nic czasowych,
najciekawsze audycje w Europie nadawane s¹ w godzinach porannych, u mnie
72
rozpoczyna siê pó³noc. Co znaczy jednak sen, w obliczu tego, co siê dzieje? Czujê,
¿e rodzi siê coraz gwa³towniejsza walka o w³adzê, powoli komuna chwieje siê
w swych posadach, kto przejmie ster rz¹dów, jak potocz¹ siê losy kraju? Zbyt
skomplikowane pytania, aby teraz szukaæ na nie odpowiedzi.
Jak to dobrze, ¿e mamy ten samochód, jak dot¹d sprawuje siê bardzo dobrze,
to nic, ¿e ma³y, za to nie ma problemów z parkowaniem i jest ekonomiczny. Bar-
dzo u³atwia nam ¿ycie, teraz przemieszczanie sta³o siê znacznie prostsze, jadê do
swojej szko³y, przywo¿ê Bo¿enê z pracy, robiê zakupy, zupe³nie inna rzeczywi-
stoœæ, samochód w Kanadzie ze wzglêdu na du¿e odleg³oœci jest koniecznoœci¹.
Coraz czêœciej s³yszê g³osy mówi¹ce o mo¿liwoœci amnestii dla azylantów,
Emigracja jednak milczy i nie potwierdza tych rewelacji, s¹dzê, wiêc, ¿e s¹ to
tylko plotki i pobo¿ne ¿yczenia zainteresowanych.
W domu sensacja, babcia nieoczekiwanie oœwiadczy³a, ¿e z kole¿ank¹ wy-
je¿d¿a na urlop do Meksyku. Radoœæ nasza jest przeogromna, w g³êbi duszy ¿yczy-
my jej jak najd³u¿szych wakacji, ju¿ sama wizja wolnoœci i swobody napawa szczê-
œciem. No i sta³o siê, zamiast jednak do Meksyku, starsza pani wybra³a siê na
Florydê, niech sobie spokojnie odpoczywa, my zaœ korzystaj¹c z wolnoœci, zabie-
ramy siê za generalne porz¹dki.
Zaczynamy od gara¿u, maj¹tku tam niezliczone iloœci, znaleŸæ mo¿na wszyst-
ko, co ludzkoœæ wynalaz³a i wyrzuci³a. Niektórych przedmiotów nie potrafiê na-
zwaæ, nie wiem nawet, do czego mog¹ s³u¿yæ. Bo¿ena przynios³a du¿e worki fo-
liowe i zaczynamy segregacjê, nastêpnie dobro to ³adujê do samochodu i partiami
wywo¿ê do Emity, tam wrzucam do specjalnego boksu i dalsze zmartwienie pozo-
stawiam ju¿ firmie, która robi na tym jeszcze ca³kiem niez³y interes, bo sprzedaje
te rupiecie po dolarze za sztukê.
Powoli w gara¿u robi siê luŸno i przestronnie, ku mojemu wielkiemu zdziwie-
niu i radoœci, pod stosami œmieci odkry³em du¿y, profesjonalny stó³ stolarski, lubiê
pomajsterkowaæ i mieæ na swoim miejscu pouk³adane wszystkie narzêdzia, nic
dziwnego, ¿e na taki widok oczy mi siê zaœmia³y. Wywioz³em ju¿ kilkanaœcie wor-
ków i koñca nie widaæ. Gdyby to ode mnie zale¿a³o, wywióz³bym wszystko, gara¿
powinien byæ przestronny i czysty, Bo¿ena chyba trochê boi siê matki i mnie sto-
puje, albo te¿ ma duszê chomika i nie mo¿e rozstaæ siê ze wszystkimi rzeczami.
W sumie to jesteœmy trochê szaleni, zamiast korzystaæ z ¿ycia, pójœæ na spa-
cer, rozerwaæ siê, siedzimy w tym zakurzonym gara¿u i walczymy z dobrze zado-
mowionym brudem do upad³ego. W planie mamy jeszcze remont ³azienki, bo jak
na razie, strach tam wchodziæ.
73
W szkole mieliœmy niecodzienn¹ uroczystoœæ, na specjalnych partach ¿egnali-
œmy kolegów ze starszej grupy, którzy zakoñczyli swój kurs nauki angielskiego i ze
zdobytymi umiejêtnoœciami jêzykowymi szykuj¹ siê na podbój Kanady. Kiedy tak
przys³uchujê siê ich wypowiedziom, czujê, ¿e ten podbój nie bêdzie wcale taki ³atwy.
31
Jednego wieczoru wpadamy na szatañski pomys³, aby otworzyæ drzwi do po-
koju pani Romy i zobaczyæ, jakie tajemnice skrywa ten Sezam. Ona nikogo tam
nie wpuszcza³a, nawet, kiedy by³a chora, to jej jedyna córka nie mia³a prawa wstê-
pu. Nic dziwnego, ¿e w takiej sytuacji ciekawoœæ nas ponosi³a, raz uruchomion¹
wyobraŸniê trudno by³o powstrzymaæ.
Wspólnie zebraliœmy czterdzieœci dolarów i zadzwoniliœmy do firmy, aby otwo-
rzono nam drzwi, po paru minutach pojawi³ siê cz³owiek, który delikatnie manew-
ruj¹c wytrychem, bez problemów otworzy³ nam ten niezdobyty sejf.
Byliœmy szalenie ciekawi i podekscytowani, ale jednoczeœnie z jakimœ nabo¿-
nym lêkiem przekraczaliœmy próg pokoju, podœwiadomie boj¹c siê odkrycia ja-
kiejœ strasznej tajemnicy. Weszliœmy bardzo ostro¿nie, niczego nie dotykaj¹c, uru-
chomiliœmy tylko nasze oczy, które rejestrowa³y ca³e wnêtrze.
32
Po wejœciu do œrodka poczuliœmy siê jak przestêpcy. Najwiêksza jednak nie-
spodzianka spokojnie le¿a³a na stole, by³ to list do nas, napisany przez pani¹ Romê.
Co za przenikliwoœæ, ona przewidzia³a taki scenariusz, a nam siê wydawa³o, ¿e
jesteœmy tacy przebiegli, o ludzka naiwnoœci!
Bo¿ena siêgnê³a po list i zaczê³a nam go czytaæ na g³os, staliœmy jak wryci.
Babcia potêpia³a nas i da³a nam do zrozumienia, ¿e wie o naszych zamiarach.
Konsternacja niesamowita, zaczêliœmy postêpowaæ z ogromn¹ ostro¿noœci¹, wszyst-
74
ko, co sprawdzaliœmy, k³adliœmy na tym samym miejscu. Dziewczêta znalaz³y tu
swoj¹ garderobê, my liczne drobiazgi I narzêdzia, które nam zawsze gdzieœ ginê³y.
Teraz okaza³o siê, ¿e ona wszystko chowa³a w tej swojej dziupli. Po dokonanej
lustracji pokój zamknêliœmy z nadziej¹, ¿e po powrocie nie zorientuje siê, i¿ pod-
czas nieobecnoœci ktoœ j¹ odwiedza³. Wyrzutów sumienia nie prze¿ywaliœmy, mu-
sieliœmy tak post¹piæ, aby siê przekonaæ, jak wygl¹da prawda, bo jak ¿yæ pod jed-
nym dachem i siê zamykaæ.
Pani Roma to osoba bardzo wœcibska, potrafi³a otwieraæ i czytaæ moje listy,
zawsze nas sprawdza³a pod ka¿dym wzglêdem, wszystko musia³o dziaæ siê pod jej
kontrol¹ i wreszcie sama zosta³a sprawdzona. Teraz ju¿ wiemy, dlaczego tak bar-
dzo strzeg³a tej swojej twierdzy, zamykanej na klucz, mia³a wieczny ba³agan, sie-
dzia³a tam, niczym królowa na œmietniku, w ogóle nie lubi³a sprz¹taæ, uk³adaæ,
porz¹dkowaæ, nie mia³a siê, wiêc czym i chwaliæ.
Teraz baluje na Florydzie, a my porz¹dkujemy, co tylko mo¿emy, gara¿ ju¿
trochê przejrza³, pomalowa³em pokój, od razu zrobi³o siê jasno i czysto, aby do-
prowadziæ ca³y dom do porz¹dku, trzeba bardzo du¿o czasu i wysi³ku. Po po³udniu
ju¿ tradycyjnie jadê samochodem po Bo¿enê, jeszcze do niedawna jeŸdzi³a auto-
busami, taka podró¿ jest bardzo uci¹¿liwa i czasoch³onna. Komunikacja miejska
nie jest najlepsza, istnieje kilka linii, czas oczekiwania na autobus wynosi oko³o
pó³ godziny, wszêdzie mo¿na dojechaæ, trasy s¹ jednak okrê¿ne, z tej formy komu-
nikacji korzystaj¹ ludzie starzy, biedni i kalecy. Samochód w Kanadzie to nie luk-
sus, tylko koniecznoœæ, dlatego w przeciêtnym domu s¹ zazwyczaj dwa pojazdy,
inaczej trudno ¿yæ.
Ostatnio prasa poda³a, ¿e spo³eczeñstwo kanadyjskie wyraŸnie siê starzeje,
ludzi starszych jest oko³o siedmiu milionów, ca³a spo³ecznoœæ liczy sobie niespe-
³na dwadzieœcia osiem milionów mieszkañców. To ogromna masa ludzka, któr¹
trzeba leczyæ, wyp³acaæ ró¿ne œwiadczenia, œrednia wieku wyraŸnie siê wyd³u¿a i
co jest swoistym paradoksem, istnieje powa¿ny problem spo³eczny.
Kanada zaliczana jest do krajów bogatych, plasowana w œwiatowej elicie, ale
problem ubogich do koñca nie jest rozwi¹zany, na ulicach miast, szczególnie
w centrum spotyka siê ¿ebraków. Czêsto z tej formy pomocy korzystaj¹ i ludzie
m³odzi, bezrobocie to straszna rzecz. Jednego, czego nie widaæ, to pijaków. U nas,
w Polsce, to spo³eczna plaga, to narodowe nieszczêœcie.
75
33
Wieczorami tradycyjnie s³ucham radia, œledzê wszystkie informacje zwi¹zane
z krajem, interesuje mnie, co siê tam dzieje. Si³a Solidarnoœci ci¹gle roœnie, rz¹d
ca³kowicie straci³ ju¿ zaufanie spo³eczne, Urban jako rzecznik rz¹du robi, co mo¿e,
ale i tak nikt mu nie wierzy. WyraŸnie daje siê zauwa¿yæ konsolidacjê wszystkich
grup spo³ecznych, robotników i ch³opów bardzo mocno popiera inteligencja, no
i koœció³ stan¹³ murem za buntuj¹cymi siê. Ludzie dosyæ maj¹ zniewolenia, marzy
im siê pe³na demokracja. Czy Wa³êsa z ca³ym swoim sztabem dokona cudu, nie
wiem, czas poka¿e.
Dni mijaj¹ jeden za drugim, a my ci¹gle sprz¹tamy i porz¹dkujemy, po tych
paru dniach widaæ ju¿ efekty naszej pracy, dzisiaj nawet po raz pierwszy wjecha-
³em samochodem do gara¿u. Kwitniemy w tym gara¿u z Bo¿en¹ ze szczêœcia, nie
wiemy tylko, czy nie zaczniemy przekwitaæ, kiedy pojawi siê nasza dostojna pani
Roma. Póki, co, dom jest faktycznie nasz, rz¹dzimy siê w nim bez opamiêtania.
W kontekœcie tym widzê wyraŸnie problem natury psychologicznej. Zauwa¿y-
³em, ¿e ludzie starsi, w momencie, kiedy odchodzi wspó³ma³¿onek, najczêœciej po-
zostaj¹ samotni, rzadko decyduj¹ siê na powtórny zwi¹zek. Zamykaj¹ siê we w³a-
snym kokonie nieszczêœcia, po pewnym czasie staj¹ siê zgryŸliwi, mœciwi, bardzo
wœcibscy, podejrzliwi i chorobliwie sk¹pi. Maj¹ wra¿enie, ¿e wszyscy tylko czyhaj¹
na ich œmieræ i w konsekwencji maj¹tek. Strzeg¹, wiêc go pilnie i ca³¹ uwagê kon-
centruj¹ tylko na swojej w³asnoœci i na tym, aby przypadkiem z nikim siê nie dzieliæ.
O ¿adnych inwestycjach nie ma mowy, w konsekwencji domy, obejœcia, bardzo szybko
upodabniaj¹ siê do ich w³aœcicieli, strasz¹c staroœci¹, zaniedbaniem i brzydot¹. Sta-
rzy ludzie niczego nie wyrzucaj¹, wszystko siê przydaje, jeszcze, co tylko mog¹, to
œci¹gaj¹ do domu i nic dziwnego, ¿e po paru latach nawet najpiêkniejsza willa staje
siê brudnym, zakurzonym sk³adem rupieci i makulatury.
Z Emigracji dostaliœmy z m³odym wezwanie na rozprawê, bêdzie to s¹d nad
tymi, którzy z ró¿nych powodów nie chc¹ mieszkaæ w swoim rodzinnym kraju. Tu
wszyscy s¹dz¹, ¿e tylko powody ekonomiczne sk³aniaj¹ ludzi do opuszczenia oj-
czyzny, innej alternatywy nikt nie bierze pod uwagê.
76
Na rozprawê w charakterze t³umacza przydzielono nam Polaka, by³ego nawi-
gatora lotnictwa. Jak siê póŸniej okaza³o, bardzo sympatycznego cz³owieka, pod-
trzymywa³ nas na duchu i zapewnia³, ¿e na pewno uda nam siê przejœæ przez to
piek³o emigracyjne.
Na sali rozpraw pada³y ci¹gle, a¿ do znudzenia te same pytania. Najwiêkszy
zarzut, jaki nam postawiono, to porzucenie miejsca pracy, tak siê tym martwi¹,
jakby to oni nas zatrudnili. Ani s³owem nie wspominaj¹ natomiast, ¿e nasz kapitan
musia³ wystawi³ im czek na piêæ tysiêcy dolarów, jako zwrot kosztów zwi¹zanych
z naszym tu pobytem. Potem powiedziano nam, ¿e granice przekroczyliœmy niele-
galnie i z³amaliœmy prawo tego kraju. I znowu, po raz kolejny prostowa³em i po-
wiedzia³em, ¿e ka¿dy z nas mia³ wizê na ten kraj du¿o wczeœniej wystawion¹. Po
tej mojej ripoœcie rozprawa w zasadzie dobieg³a koñca, po raz kolejny nie udzielo-
no nam ¿adnej rzeczowej odpowiedzi i nie wydano decyzji odnoœnie dalszego na-
szego losu, dalej wielka niewiadoma i tymczasowoœæ. Wiem ju¿ jednak, ¿e je¿eli
zechc¹ nas st¹d wyrzuciæ, to ucieknê do USA. Innej drogi nie ma, do kraju nie
mam, po co i z czym wracaæ.
34
Wydarzenie dnia, wróci³a pani Roma, tryska energi¹, jest pe³na ¿ycia, weso³a
i uœmiechniêta, jeszcze jej takiej nie widzia³em. Widaæ, ¿e wczasy i oderwanie od
codziennoœci cz³owiekowi s³u¿¹. Nie wiadomo tylko jak d³ugo ten stan siê utrzy-
ma. Jak dot¹d, jest bardzo tajemnicza i udaje, ¿e nie dostrzega ¿adnych zmian.
Jestem przekonany, ¿e to tylko pozory, istna cisza przed burz¹.
No i nie pomyli³em siê, œwiêto siê skoñczy³o, wróci³a codziennoœæ, drugi dzieñ
zaczyna siê od pomruków, krytycznych uwag, jakichœ udziwnionych pretensji
i ¿alów. Najmniejszego zadowolenia, aprobaty dla naszej pracy, nie mówi¹c ju¿ o
takim prostym s³owie, jak dziêkujê. Nie wiem, czy domyœla siê, ¿e byliœmy w jej
pokoju, mo¿e udaje i czeka tylko okazji, by wydobyæ tego asa i uderzyæ w naj-
mniej oczekiwanym momencie.
Toczy siê, wiêc gra pozorów, bardzo mnie to mêczy, udajemy pokornych, bez
szemrania podporz¹dkowujemy siê, schlebiamy, chocia¿ wewnêtrznie w ka¿dym
z nas siê gotuje i wrze. Wyjœcia jednak nie mamy, ona jest tu gospodyni¹, co naj-
77
wy¿ej mo¿emy siê tylko wyprowadziæ. £atwo powiedzieæ, trudniej tylko wyko-
naæ, chocia¿ wydaje mi siê, ¿e bêdzie to nieuniknione.
Mam wra¿enie, ¿e swoj¹ tu obecnoœci¹ naruszyliœmy okreœlony porz¹dek rze-
czy, babcia mia³a swój œwiat, w którym dobrze i bezpiecznie siê czu³a, swoimi zmia-
nami zaczêliœmy tworzyæ w domu inn¹ rzeczywistoœæ, w naszym przekonaniu piêk-
niejsz¹, ale w odczuciu samotnej kobiety, jest to nic innego, jak swoisty zamach na
jej poczucie swobody i wolnoœci. Zapewne st¹d taka nerwowoœæ i niezadowolenie.
Pani Roma czuje siê integralnie zwi¹zana z Kanad¹, w stosunku do Polski za-
chowuje siê niczym zdradzony kochanek, gryzie i kopie. Nas ma za jakichœ tam
g³upków, przyby³ych ze œmiesznego kraiku le¿¹cego gdzieœ tam nad Wis³¹. Ci¹g³e
drwiny, oœmieszanie tego, co œwiête, bardzo boli. Aby przetrwaæ, staram siê urucha-
miaæ mechanizmy samoobronne w postaci widzenia kobiety nieszczêœliwej, chorej,
osamotnionej i starej. Kiedy pojawia siê uczucie litoœci, ³atwiej znosi siê obrazê i ból.
Podobnie jak babcia, zachowuj¹ siê i jej bracia. Zamiast cieszyæ siê, ¿e siostra
na stare lata ma opiekê i najbli¿szych wokó³ siebie, to tylko podpuszczaj¹ i bun-
tuj¹, patrz¹c na siostrzenicê jak na wroga. I tylko ci¹g³e pytania, po co dajesz
samochód, chcesz straciæ dom, dlaczego oni tak siê tu rz¹dz¹? Nic dziwnego, ¿e
stara kobieta przyjmuje punkt widzenia swoich braci, przez te wszystkie lata, oni
byli jej najbli¿sz¹ rodzin¹ i im mo¿na wybaczyæ wszystko, w stosunku do nich
mo¿na byæ wyrozumia³¹ i tolerancyjn¹.
Wujkowie, kiedy z nami rozmawiaj¹, staraj¹ siê byæ mili, sympatyczni i uk³adni,
z ka¿dego jednak s³owa bije fa³sz i ob³uda, w ka¿dym razie z etyk¹ i moralnoœci¹
nie zawsze ¿yj¹ w przyjaŸni. Ten, który mieszka w Hamiltonie, powa¿nie choruje
na raka, oprócz tego niszczy go choroba alkoholowa. Zdolny, b³yskotliwy, w ¿yciu
jednak niczego znacz¹cego nie osi¹gn¹³, zbyt wierny od pocz¹tków m³odoœci wó-
deczce. Wiêcej dni na socjalu ni¿ w pracy, nie mo¿na, wiêc powiedzieæ, ¿e przy-
czyni³ siê do budowy tego kraju.
Stefan troszeczkê inny, bardziej otwarty, rodzinny, tradycj¹ by³o, ¿e w pierwszy
dzieñ œwi¹t Bo¿ego Narodzenia goœci³ ca³¹ rodzinê. Prawdziwa dusza towarzystwa,
weso³y, dowcipny, niemniej jednak nader interesowny. Kiedy niby pomagaj¹c sio-
strze, przywozi³ ziemniaki, czy te¿ kapustê, nie omieszka³ zainkasowaæ w sieni dzie-
siêciokrotn¹ wartoœæ dostarczonych produktów. Pani Roma zaœ rozp³ywa³a siê
w pochwa³ach, jakiego to ma wspania³ego i troskliwego brata. Czysta komedia.
Kiedy przygl¹dam siê tej ca³ej sytuacji, ogarnia mnie smutek i przygnêbienie.
Przecie¿ tak niewiele trzeba, aby w tym domu by³o zupe³nie inaczej, tylko tro-
szeczkê ¿yczliwoœci i wyrozumia³oœci. Bo¿ena jest kobiet¹ niezwykle pracowit¹,
œwietny z niej organizator, gdyby matka j¹ zaakceptowa³a, gotowa by³aby sca³o-
78
wywaæ kurz z jej butów. Wszystko jednak, co siê ³¹czy ze szczêœciem, dotyczy
wyrazu gdyby….Skoro brakuje mi³oœci macierzyñskiej, nie ma szans na porozu-
mienie i stworzenie prawdziwego ogniska domowego.
¯yæ dalej w takiej atmosferze i mêczyæ siê, znosz¹c humory i zniewagi? Bo¿ena
chyba nie ma innego wyjœcia, gdzie odejdzie i za co? Ma przecie¿ dwie córki, docho-
dy za ma³e, nie pozwalaj¹ na samodzielnoœæ. Kiedy jecha³a tutaj, wiedzia³a, ¿e mat-
ka bêdzie t¹ ostoj¹, tym punktem docelowym w ¿yciowej tu³aczce. Tak siê jednak
nie sta³o, zamiast mi³oœci i zrozumienia, widaæ rosn¹cy mur obojêtnoœci i niechêci.
35
Atmosfera w domu coraz bardziej napiêta. Babcia nie daje nam spokoju. Te-
raz dos³ownie wszystko jej przeszkadza. Chyba d³u¿ej ju¿ tego nie zniosê, zapew-
ne nieuchronnie zbli¿a siê czas podjêcia radykalnej decyzji.
Na dodatek z Krakowa ma przyjechaæ Bo¿eny kole¿anka, to taka najbli¿sza
przyjació³ka, która w najtrudniejszych momentach ¿yciowych sta³a obok i poma-
ga³a. Zobaczymy jeszcze, mo¿e pojawienie siê nowej osoby coœ zmieni na lepsze,
nigdy nic nie wiadomo.
Bo¿ena bardzo intensywnie przygotowuje siê do tej wizyty, wspólnie zastana-
wiamy siê, gdzie pojechaæ, co pokazaæ. Nie ulega w¹tpliwoœci, ¿e pierwsze kroki
skierujemy na Niagarê, to przecie¿ swoista Mekka wszystkich turystów z ca³ego
œwiata. Co bêdzie dalej, pomyœlimy i uzgodnimy.
Martwiê siê, poniewa¿ z kraju nie otrzyma³em przesy³ki, z utêsknieniem wy-
czekujê listu od mamy. Jestem zdruzgotany, nie mam kontaktu ze œwiatem, pani,
Romie zacz¹³ przeszkadzaæ drut rozci¹gniêty pod p³otem, s³u¿¹cy mi do tej pory
za antenê radiow¹. Bez niego nie ma ¿adnej mo¿liwoœci s³uchania, nie wiem, co
zrobiæ zastêpczego, aby ta enerdowska maszyna przemówi³a.
Coraz wiêksze ogarnia mnie zniechêcenie, Bo¿ena w pracy, ja zaœ krêcê siê
wokó³ domu, by nie naraziæ siê z czymkolwiek babci. Biorê swojego gruchusia na
ramiê, siadam z nim na frontowych schodach i przygl¹damy siê tak œwiatu na
odleg³oœæ, nieraz trwa to kilka godzin. Beznadziejnoœæ ca³kowita.
Wieczorem, kiedy Bo¿ena wraca z pracy, najczêœciej siadamy i rozwi¹zujemy
krzy¿ówki. Mam wra¿enie, ¿e i ona strasznie siê mêczy i dusi w tej nienormalnej
79
atmosferze. Na pewno marzy o innej rzeczywistoœci, tylko nie chce o tym mówiæ.
A mo¿e i ja stanowiê dla niej swoiste antidotum i dlatego tak do mnie przylgnê³a,
bo ³atwiej jej znosiæ trudn¹ codziennoœæ.
Ala w domu prawie nie bywa, ucieka z niego pod byle pretekstem, aby nie
braæ udzia³u w tej smutnej grze. Aga idzie do szko³y, póŸniej poch³ania j¹ œwiat
kole¿anek i wraca dopiero wieczorem. ¯ycia rodzinnego w zasadzie nie ma, jest to
bardzo smutne i przygnêbiaj¹ce.
Nic na si³ê, powtarzam sobie, wierzê, jak mawia³ Jan Kochanowski, ¿e po
nocy, dzieñ jasny przychodzi, musi i dla mnie zaœwieciæ s³oñce pe³nym blaskiem,
przecie¿ wiecznie nie mo¿e byæ tylko Ÿle. Jutro sobota, Bo¿ena pracuje krócej,
mo¿e gdzieœ siê wybierzemy, coœ zobaczymy, prze¿yjemy, ka¿da odmiana cz³o-
wiekowi s³u¿y, do aktywnoœci ¿yciowej potrzebne s¹ bodŸce stymuluj¹ce.
36
Koniec marzeñ, ranek zaowocowa³ niekontrolowanym wybucham agresji ze
strony babci. Kobieta zachowuje siê jak szalona. Myœlê, ¿e to my z Bo¿en¹ bez-
wiednie doprowadziliœmy j¹ do takiego stanu wrzenia.
Ostatniej nocy by³a pe³nia ksiê¿yca, wiadomo, ¿e jest to czas wyj¹tkowy
i ró¿nie oddzia³ywuje na ludzi, we mnie ta pora budzi ogromne pok³ady si³ wital-
nych. Równie¿ Bo¿enie mój nastrój siê udzieli³, nic dziwnego, ¿e nasze ars amandi
by³o wyj¹tkowo namiêtne, d³ugotrwa³e i chyba zbyt g³oœne. Cz³owiek ogarniêty
namiêtnoœci¹ zapomina o ca³ym œwiecie, tej nocy dr¿a³em dr¿eniem jej cia³a, ona
wibrowa³a razem ze mn¹, nasze cia³a pod³¹czone do wysokiego napiêcia falowa³y
ow³adniête si³¹ pojawiaj¹cych siê orgazmów. Oboje nienasyceni, bardzo intensywnie
prze¿ywaliœmy coœ w rodzaju zatracenia, spadaj¹c z ³ó¿ka na pod³ogê i ponownie
wdrapuj¹c siê do tego symbolu rozkoszy, zatapialiœmy siê w sobie do ostatniego
tchnienia. Takie prze¿ycia mo¿na porównaæ z si³¹ sztormu, s¹ najpiêkniejsze
w naszym ¿yciu, có¿ bez nich œwiat by znaczy³, by³by szary, mglisty i bezbarwny.
Babcia nie mog³a najwidoczniej spaæ i swoim zwyczajem pods³uchiwa³a, no
i doigra³a siê, teraz wzburzenie pe³ne, nie mo¿e zapanowaæ nad emocjami, kipi
i szuka pretekstu do roz³adowania nagromadzonych z³oœci i zazdroœci. W ogóle
mam wra¿enie, ¿e ten dziwny dom a¿ kipi od zró¿nicowanego natê¿enia si³y eroty-
zmu. Jeden prawie czterdziestoletni mê¿czyzna w domu trzech doros³ych kobiet
80
musi wyzwalaæ erotyzm budz¹cy siê do ¿ycia, g³êboko rozbudzony i ten zapo-
mniany, b¹dŸ te¿ uœpiony. Kiedy te trzy si³y zaczn¹ siê zazêbiaæ, ocieraæ o siebie,
musi dojœæ do eksplozji. Si³a tarcia czêsto wywo³uje iskry, które zamieniaj¹ siê
w ogieñ, a ten przeistacza siê w niszcz¹cy p³omieñ.
W³aœnie w pewnym momencie przetargu s³ownego babcia nie wytrzyma³a
i z piêœciami skoczy³a do Bo¿eny, sytuacja niecodzienna, obiektywnie patrz¹c –
tragikomiczna, nie wiedzia³em, jak siê zachowaæ, na zasadzie ruchu bezwarunko-
wego stan¹³em miêdzy kobietami, rozdzielaj¹c je. I w tym momencie babcia swoje
dzia³ania przenios³a na mnie.
Powiedzia³em dosyæ, koniec z fars¹, wyszed³em z domu i nie myœl¹c o niczym,
idê przed siebie, gdzie oczy ponios¹, muszê siê uspokoiæ, ca³y wewnêtrznie jestem
roztrzêsiony. Za moment s³yszê za sob¹ szybkie kroki, okazuje siê, ¿e to Bo¿ena pod¹-
¿a za mn¹. Za moment do³¹czy³a i dalej idziemy razem. Oboje jesteœmy tak wzburzeni,
¿e przez parê minut trwamy w ca³kowitym milczeniu, powoli jednak negatywne opary
ulatuj¹ z nas. Zastanawiamy siê teraz, co dalej, wiadomo, ¿e powrotu do domu nie ma,
trzeba wiêc szukaæ jakiegoœ miejsca na usamodzielnienie siê.
Przy sobocie szczêœcie nam sprzyja, niedaleko mojego przytu³ku znajdujemy
ma³e, przytulne mieszkanko.Tak to babcia mimowolnie, chc¹c nie chc¹c, scali³a
mój zwi¹zek ze swoj¹ córk¹. Okazuje siê, ¿e nic tak nie ³¹czy, jak wspólny wróg.
Skoro jest ju¿ mieszkanie, nale¿y pomyœleæ o przeprowadzce. Nie zastanawiamy
siê d³ugo, szybciutko pakujemy to, co nasze w samochód i jedziemy na swoje w³oœci,
maj¹tku du¿ego nie posiadamy, obracam samochodem kilka kursów i po po³udniu
patrzymy na œwiat z wysokoœci siedemnastego piêtra, dziwi¹c siê jednoczeœnie, ¿e w
tak krótkim czasie tyle radykalnych zmian pojawi³o siê w naszym ¿yciu. Jest to chyba
jedyny kraj, gdzie o mieszkanie jest tak ³atwo, wystarczy mieæ pieni¹¿ki i w ci¹gu paru
godzin cz³owiek zdobywa niezale¿noœæ i pe³n¹ samodzielnoœæ. Do nowego mieszka-
nia razem z nami przeprowadza siê Aga i dostaje osobny pokój, a my zadowalamy siê
przestronnym living roomem z ca³kiem ciekaw¹ fototapet¹.
37
Jakie to ¿ycie jest dziwne, niedawno w wielkim pop³ochu ucieka³em z kraju
przed jedn¹ kobiet¹, aby tutaj wpaœæ w objêcia drugiej, nie planowa³em takiego
81
scenariusza, czy¿by to tak mia³y wygl¹daæ moje œcie¿ki ¿yciowe? A mo¿e Bo¿ena
jest moim przeznaczeniem?
Rozpoczynamy nowy rozdzia³ ¿ycia, czas odpowie na rodz¹ce siê dzisiaj pytania.
Mieszkanie sympatyczne, tylko puste, nie mamy mebli, w rogu pokoju stoi stary telewi-
zor i pod³¹czone do niego video. Aga posiada w³asne ³ó¿ko i jakieœ szafki na ubrania.
My, aby na czymœ spaæ, z ulicy zabraliœmy u¿ywany materac, przyjdzie nam wpasowy-
waæ w³asne cia³a w cudze zag³êbienia, oby tylko feromony poprzednich w³aœcicieli by³y
podobne do naszych, bo jak dojdzie u nas do rozchwiania libido, bêdziemy biedni.
Go³¹bek mój jest bardzo zdezorientowany, biedaczek nie mo¿e odnaleŸæ siê
w nowej rzeczywistoœci, ci¹gle leci w stronê tapety, odbija siê od niej i gwa³townie
spada przy œcianie. Mo¿e szuka jakiegoœ wyjœcia, mo¿e marzy mu siê wolnoœæ?
W pewnym momencie Aga otworzy³a drzwi balkonowe, gruchuœ tak jakby tyl-
ko na to czeka³, zerwa³ siê do lotu i poszybowa³ w otwart¹ przestrzeñ. Ptak poczu³
zew natury, podrós³, zmê¿nia³ i postanowi³ wzorem swojego pana rozpocz¹æ nowy
etap ¿ycia. Troszeczkê pusto zrobi³o siê w mieszkaniu, ³apiê siê na tym, ¿e co jakiœ
czas spogl¹dam w okno, czy mój go³¹bek nie nadlatuje, nie, ju¿ chyba nie wróci,
mimo wszystko ogarnia mnie dziwny smutek i têsknota, by³ taki rozkoszny.
Pierwsze noce w nowym mieszkaniu s¹ upojnie dzikie, to odreagowanie do-
tychczasowego skrêpowania i braku swobody, nareszcie bez pods³uchu, zbêdnych
dociekañ i dwuznacznych komentarzy. S³odka wolnoœci, o jak¿e ciê kocham.
Mimo tego, ¿e obiad jemy na stoj¹co, mamy bowiem tylko jedno zdobyczne
krzes³o, wszyscy czujemy siê szczêœliwi. Roœnie chêæ i animusz do pracy, zaczy-
nam nawet robiæ jakieœ pó³ki, powoli trzeba to nasze gniazdko upiêkszaæ. Bo¿ena
ma teraz blisko do pracy, jest z tego powodu bardzo zadowolona.
Kiedy pani Krysi poda³em zmianê adresu, powiedzia³a, abym przyszed³, to
postara mi siê jakoœ pomóc. Okaza³o siê, ¿e zadzwoni³a do S. Armii, mamy obie-
cane od nich jakieœ meble, formalnoœci potrwaj¹ jednak kilka dni.
Zale¿y nam bardzo na czasie, poniewa¿ za tydzieñ przyje¿d¿a z Polski Joasia,
marzy nam siê, aby mia³a na czym wyci¹gn¹æ chocia¿ swoje koœci, trudno bêdzie
zaoferowaæ jej do spania miejsce na naszym materacu, chyba ¿e wmówimy jej, ¿e
to taka moda w Kanadzie. No, by³oby ciekawie.
Kurs angielskiego powoli zbli¿a siê ku koñcowi, postêpy jêzykowe jednak
znikome, nie wiem, kiedy nast¹pi we mnie prze³om i zacznê wreszcie odwa¿nie
i swobodnie operowaæ tym jêzykiem. Teraz mam wiêcej spokoju, nie odczuwam
tego wiecznego spiêcia wewnêtrznego, mo¿e to mi pomo¿e?
Z lekkim uœmiechem przygl¹dam siê figlom Agi, bardzo j¹ lubiê, jest sponta-
niczna, otwarta i bardzo ¿ywa. Relacje miêdzy nami s¹ bardzo dobre, chyba potrze-
82
buje du¿o ciep³a ojcowskiego, przecie¿ nigdy go nie doœwiadczy³a, nic dziwnego, ¿e
lgnie do mnie i kiedy wiozê j¹ do szko³y, siedzi dumnie wyprostowana, tak, jakby
chcia³a obwieœciæ ca³emu œwiatu, patrzcie i podziwiajcie, ojciec mnie wiezie.
W sobotê w kilka osób planujemy wyprawê do Kitchyner, podobno jest to
ciekawe niemieckie miasteczko, utrzymane w dawnym, germañskim stylu. S³y-
sza³em, ¿e jest tam, prowadzony przez Polaka, sklep z elektronik¹. W skrytoœci
duszy marzê o kupnie przenoœnej kamery, wiem, ¿e to szaleñstwo, Bo¿ena nawet
troszeczkê siê krzywi, nic dziwnego, jest to wydatek rzêdu tysi¹ca dolarów. Wia-
domo, ¿e gotówki nie posiadam, mo¿e by tak jednak daæ siê ponieœæ marzeniom
i na raty zafundowaæ sobie to cudo techniki?
38
Pierwsze emocje spowodowane przeprowadzk¹ powoli opadaj¹, wkrada siê
codziennoœæ ze swoimi blaskami i cieniami. ¯yjemy wœród ludzi, wzajemnie s³y-
szymy siê przez œciany, sufity, pod³ogi, mijamy siê na korytarzach, spotykamy
w sklepach, koœciele, czyli mamy œwiadomoœæ, ¿e nie przebywamy na bezludnej
wyspie. Nie doœwiadczamy tylko bliskoœci, na nikogo nie mo¿emy liczyæ, samotni
wœród t³umu, bardzo to boli.
Polacy to naród dziwny, lubimy mieæ dobre mniemanie o sobie, na innych
patrzymy z nut¹ wy¿szoœci, czêsto nawet pogardy, kochamy wszelkie odmiany
heroizmu, straceñczoœci, bohaterstwa, potrafimy z brawur¹ umieraæ za „nasz¹
i wasz¹ wolnoœæ”, ale w normalnych warunkach wzajemnie siê nie zauwa¿amy,
nie wyci¹gamy pomocnej d³oni, a przecie¿ zdecydowana wiêkszoœæ to zdeklaro-
wani katolicy, tylko gdzie tu jest ta mi³oœæ bliŸniego?
Jesteœmy bardzo samolubni, je¿eli siê jednoczymy, to tylko w momentach klê-
ski narodowej, a i to nie zawsze, bo zazwyczaj, gdzie dwóch Polaków, tam od razu
trzy zdania. Nic dziwnego, ¿e od wieków funkcjonuje ci¹gle aktualne przys³owie:
„Polak m¹dry po szkodzie”, chocia¿ ju¿ Kochanowski poucza³ mówi¹c: „lecz jeœli
i z tego nas zbodzie, now¹ przypowieœæ Polak sobie kupi, ¿e i przed szkod¹ i po
szkodzie g³upi”.
Ostatnio naród polski po³¹czy³a Solidarnoœæ, idea³y i has³a piêkne, zastanawiam
siê tylko, czy ktoœ przypadkiem ju¿ nas nie rozdzieli³. Tu w Kanadzie Polakom obce
83
s¹ idea³y solidarnoœciowe, brakuje jednoœci, chêci zamanifestowania w³asnej si³y,
ka¿dy ¿yje w³asnym ¿yciem, zatopiony w swoich problemach. Ale czego wymagaæ
od ogó³u, skoro w rodzinach brakuje wspólnej p³aszczyzny porozumienia, nawet
matka z córk¹ nie mog¹ u³o¿yæ sobie ¿ycia pod wspólnym dachem.
Czas przyjazdu goœcia z Krakowa zbli¿a siê nieub³aganie, Bo¿ena w pracy,
a ja w pocie czo³a jak mogê, tak urz¹dzam to nasze nowe mieszkanie.
Siedemnaste piêtro to miejsce dobre na gniazdo dla ptaków, ludzie powinni
mieszkaæ jak najbli¿ej ziemi, któ¿ to wymyœli³ te drapacze chmur, to czysty gwa³t
czyniony na naturze ludzkiej. Ostatnio dŸwiga³em na ten Olimp zakupy, tylko za-
miast Apollina z muzami, spotyka³em po drodze najdziwniejsze ludzkie typy. Do
windy nie chce siê cz³owiekowi wsiadaæ, bo mozaika kolorystyczna jest piêkna
tylko na palecie, w œwiecie rzeczywistym odurza indywidualnymi zapachami,
w konsekwencji wysiada siê z silnym bólem g³owy.
Najgorzej jest w porze obiadowej, na ka¿dym korytarzu snuje siê inny odór,
Hindusi i Pakistañczycy maj¹ chyba kuchnie najbardziej pachn¹ce. W mrówkow-
cu tym brakuje dobrej wentylacji, wszystkie zapachy unosz¹ siê ku górze i kiedy ta
mieszanka owionie cz³owieka, robi siê md³o, w gardle a¿ piecze i k³uje od tego.
Noc¹ przy otwartym balkonie te¿ nie mo¿na liczyæ na wytchnienie i odpoczy-
nek, mamy bowiem bardzo ciekawe s¹siedztwo. Jakieœ trzysta metrów od nas mie-
œci siê siedziba stra¿y po¿arnej. Do ka¿dej interwencji dzielni stra¿acy wyruszaj¹
z wielkim animuszem, któremu towarzysz¹ wœciekle wyj¹ce sygna³y alarmowe,
nie powiem, barwnie wygl¹da to nasze ¿ycie.
Ka¿dego dnia coœ nowego siê dzieje, okazuje siê, ¿e wokó³ nas sporo jest
Polaków. Mieszkaj¹ w takich samych apartamentach jak nasz, nic dziwnego, cena
w tym przypadku jest t¹ si³¹ przyci¹gaj¹c¹. Ostatnio z Grecji przyjecha³a m³oda
para, Jola i Piotr. Bardzo mi imponuj¹, od razu ostro i z pe³n¹ determinacj¹ wziêli
siê za naukê jêzyka angielskiego. Tylko im pozazdroœciæ tej si³y i samozaparcia.
W sumie to ka¿dy z nas jest teraz ch³onny tego angielskiego, bez jego znajomoœci
cz³owiek jest biedny, nic tylko trzeba wkuwaæ te s³ówka.
W kraju s³yszê, ¿e coraz g³oœniejsze wrzenie, muszê znowu pomyœleæ, jak
rozci¹gn¹æ drut po balkonie, aby moje radyjko na powrót przemówi³o. Wolna Eu-
ropa oœwieci, wyjaœni i powie wszystko.
84
39
Zadziwiaj¹ce, jak szybko cz³owiek przyzwyczaja siê do wygód, nie tak daw-
no ostatnie buty zdziera³em, depcz¹c ulicami Hamiltonu, a teraz, proszê bardzo,
zasiadam za kierownic¹ naszego „odrzutowca” i swobodnie jadê do celu. Miasto
jest bardzo rozleg³e, sama dzielnica domków jednorodzinnych przypomina du¿¹,
rozci¹gniêt¹ wieœ. W centrum miasta dominuj¹ nowoczesne budowle ze szk³a
i stali o futurystycznym wygl¹dzie, wszystko zmierza ku nowoczesnoœci, burzy siê
stare i stawia nowe. Aktualnie widzê w przebudowie jedno ze skrzy¿owañ, chyba
znowu jakiœ drapacz chmur wyroœnie.
Powoli zaczynamy siê zachowywaæ, jak przysta³o na zasiedzia³ych polonusów,
w sobotê byliœmy w tym niemieckim miasteczku, a ju¿ w niedzielê wybieramy siê na
piknik. Jedziemy w szerszym gronie, bêdzie nas ze szeœæ osób. Chêæ wyjazdu zade-
klarowali Jola z Piotrem i Kazio ze swoj¹ ¿on¹. Lubiê Kazika, sporo godzin przesie-
dzieliœmy we wspólnej ³awce na angielskim, to miejsce jest specyficzne, bardzo lu-
dzi ³¹czy, niezale¿nie od ich wieku. Po lekcjach czêsto prowadziliœmy d³ugie rozmo-
wy, po jego zachowaniu widzia³em, ¿e ma problemy, dosyæ czêsto nadu¿ywa³ alko-
holu. Teraz, kiedy sprowadzi³ rodzinê, sta³ siê wzorowym ojcem i mê¿em, nic dziw-
nego, Jola – ¿ona jego, jest sympatyczn¹ i mi³¹ kobiet¹, chyba jednak najbli¿szych
bardzo mu brakowa³o i nie móg³ sobie sam ze sob¹ poradziæ.
Bo¿ena w sobotê póŸno wraca z pracy, sam wiêc szykujê wszystko, czego
potrzebowaæ bêdziemy na pikniku. Najwa¿niejsze s¹ wêdki z ca³ym oprzyrz¹do-
waniem i podró¿na lodówka na prowiant, zakupy zrobione, rano trzeba bêdzie
tylko spakowaæ i w drogê, ku przygodzie.
Pogoda sprzyja, z jakimœ radosnym podnieceniem powoli zbli¿amy siê w okolicê
jeziora Bimbru, kilkanaœcie kilometrów od Hamiltonu, a œwiat zupe³nie inny. Na miej-
scu okazuje siê, ¿e sporo ludzi z miasta upodoba³o sobie to ciche i spokojne miejsce.
Jest bardzo urokliwie, jeziorko ma³e, polodowcowe, o mulistym dnie, tylko miejscami
poroœniête trzcin¹. A¿ rêce zacieram z radoœci, takie miejsce, to istny raj dla karpia, od
razu wyci¹gam sp³awiki, szykujê przynêty i jednym, zdecydowanym ruchem rêki za-
rzucam wêdkê. Czekam, czas p³ynie spokojnie, towarzystwo ju¿ siê rozlokowa³o, do-
chodz¹ mnie g³oœne i radosne odg³osy, coraz s³yszê salwy perlistego i zdrowego œmie-
85
chu, a wêdka w moim rêku ani drgnie. Postanawiam spróbowaæ szczêœcia w innym
miejscu, ci¹gnê powoli i co siê okazuje, wy³awiam damsk¹ bieliznê, nowy powód do
radoœci, od razu pojawiaj¹ siê przeró¿ne spekulacje, sk¹d ona tam siê wziê³a.
Po jakimœ czasie do naszej rozbawionej grupy do³¹czaj¹ dwie rodziny, które
ze swoim biwakiem rozbi³y siê w s¹siedztwie. Nowe twarze, nowe wra¿enia i na-
raz niespodzianka. Jak siê okazuje, Witek i jego ¿ona s¹ rodowitymi Krakusami.
Ma³o tego, to znajomi Bo¿eny, która podczas swojej pierwszej wizyty w Kanadzie
pozna³a ich ciotkê i póŸniej nawi¹za³a znajomoœæ z rodzin¹ z Krakowa.
Witek okaza³ siê bardzo sympatycznym cz³owiekiem, jest szczery, otwarty,
bije z niego jakieœ ciep³o wewnêtrzne, w Kanadzie jest ju¿ od kilku lat, ¿ona jego
zajmuje siê sprzeda¿¹ nieruchomoœci, maj¹ jednego synka, powodzi im siê dobrze
i mimo ¿e posiadaj¹ w³asny dom, to wci¹¿ têskni¹ za swoim Krakowem.
Nigdy w tym sercu Galicji nie by³em, nie czujê wiêc tego miasta, znam je
tylko z opowiadañ Bo¿eny, która mieszka³a w bloku milicyjnym na Prokocimiu
i ci¹gle z nostalgi¹ w g³osie opowiada o cudach grodu podwawelskiego. Po pew-
nym czasie nabra³em ju¿ nawet przekonania, ¿e kiedyœ spacerowa³em po Plantach,
sta³em obok pomnika Mickiewicza i zas³uchany w muzykê ulicznego grajka, po-
dziwia³em renesansowe kamieniczki na Rynku, wodzi³em oczami po Sukienni-
cach i patrzy³em na dumnie góruj¹cy Koœció³ Mariacki. Si³a sugestii jest ogromna.
Wcale siê wiêc teraz nie zdziwi³em, kiedy patrzê na tych Krakusów i widzê,
z jak¹ radoœci¹ na twarzy zaczynaj¹ wspominaæ znane sobie miejsca, przywo³uj¹
jakieœ nazwiska, wydarzenia, sytuacje, chyba w tym mieœcie jest jednak jakiœ czar,
skoro takie s¹ reakcje.
40
Powoli zacz¹³em traciæ wszelkie nadzieje, nagle ¿y³ka gwa³townie napiê³a siê
i ju¿ wiedzia³em, ¿e szczêœcie jednak mi dopisa³o, nie by³a to ta wymarzona, z³ota
rybka, tylko zaledwie mo¿e pó³kilogramowy karpik, niemniej jednak bardzo siê
ucieszy³em, uczucie spe³nienia i radoœci, moja pierwsza wodna zdobycz w tym
kraju. Zapowiada siê iœcie królewska kolacja.
Najbardziej chyba szczêœliw¹ osob¹ jest dzisiaj Bo¿ena, dziêki Krakusom
mog³a, chocia¿ oczami wyobraŸni, przenieœæ siê do tego swojego ukochanego Kra-
86
kowa, pochodziæ po znanych sobie ulicach, popatrzeæ na œwiat ze wzgórza wawel-
skiego, nawet zajrzeæ do tego szarego bloku na Prokocimiu. Niesamowite, co ta
nostalgia robi z cz³owiekiem.
Dzieñ powoli chyli siê ku koñcowi, czas wracaæ do domu, ale nikomu nie
chce siê zbieraæ i pakowaæ, po paru godzinach wspólnego przebywania, rozmów,
wszyscy mamy wra¿enie, ¿e znamy siê od wielu lat, po prostu dobrze siê czujemy
we w³asnym towarzystwie. Nie wiem, jak dalej potocz¹ siê losy tej naszej znajo-
moœci, jestem jednak przekonany, ¿e nie mo¿na stroniæ od ludzi, wrêcz przeciw-
nie, nale¿y wychodziæ na spotkanie, nawi¹zywaæ nowe znajomoœci, ka¿dy cz³o-
wiek coœ œwie¿ego wnosi w nasze ¿ycie.
Na po¿egnanie wymieniliœmy z Witkiem adresy i telefony, bardzo ciekawy
z niego cz³owiek, czujê, ¿e nasze œcie¿ki ¿yciowe nieraz bêd¹ siê jeszcze krzy¿owa³y.
Bardzo zale¿y mi na tej znajomoœci, je¿eli ktoœ od paru ju¿ lat mieszka w tym kraju,
jego mo¿liwoœci s¹ znacznie szersze od moich, mo¿e i ja siê czegoœ od niego nauczê.
W domu z zapa³em skrobiê karpia, panierujê, wrzucam na patelniê i sma¿ê,
boski zapach rozchodzi siê po ca³ym mieszkaniu. Sprawiedliwie ow¹ ambrozjê
rozk³adam na talerzyki, skrapiam sokiem z cytryny, podajê chrzan i ¿yczê smacz-
nego. Degustujemy powoli i z namaszczeniem, smakuje wyœmienicie, szkoda tyl-
ko, ¿e tak ma³o. Bo¿ena podaje dobr¹ herbatê i w rodzinnej atmosferze jeszcze raz
wspominamy ten miniony dzieñ pe³en wra¿eñ.
Pewnego dnia dzwoni do mnie Witek i zaprasza na zebranie. Nie wiem do-
k³adnie, o co chodzi, trzeba jednak pójœæ i zobaczyæ, mo¿e coœ z tego istotnego
wyniknie. Kiedy s³yszê s³owo zebranie, od razu przypominaj¹ mi siê wszelkiego
rodzaju nasiadówki za³ogowe, albo partyjne na statku. Nic z nich oczywiœcie ni-
gdy nie wynika³o, rytua³ jednak by³ tradycj¹ i trzeba go by³o celebrowaæ. Kadry
zabiega³y o to, aby na ka¿dym statku funkcjonowa³a, jak oni to mówili, komórka
partyjna. Istnia³ wiêc odpowiedni dobór ludzi, zgodnie z ideologi¹ towarzysze mieli
przewodziæ i dbaæ o socjalistyczne oblicze tych niezrzeszonych.
Jak siê okaza³o, Witek zabra³ mnie na spotkanie polskiej organizacji zwi¹zko-
wej. Tak siê z³o¿y³o, ¿e usiad³em na przedzie i z ciekawoœci¹ zacz¹³em przys³uchi-
waæ siê poszczególnym wypowiedziom, z uwag¹ œledz¹c twarze zebranych tu osób.
W pewnym momencie Witek wyst¹pi³ z wnioskiem do prezydium, aby mnie,
jako Polaka tu mieszkaj¹cego, przyj¹æ do organizacji i otoczyæ opiek¹. By³em lek-
ko zaskoczony inwencj¹ kolegi, ale i zadowolony, na obczyŸnie bardzo wa¿na jest
przynale¿noœæ do jakiejœ grupy, cz³owiek czuje siê silniejszy, mniej zagubiony.
No i zaraz zaczê³o siê przepytywanie, wszyscy wszystko chcieli wiedzieæ, po
chwili objawi³ siê jakiœ m¹draliñski, który postawi³ kategoryczne veto, uzasadnia-
87
j¹c tym, ¿e w Kanadzie nie przebywam na stale, moja sytuacja prawna jest nie-
unormowana, wobec tego nie mo¿na mnie przyj¹æ. Zaraz w sukurs przyszed³ mu
inny oœwiecony i doda³, i¿ s³ysza³ o marynarzach, którzy tu zostali, podarli swoje
dokumenty, paszporty i przebywaj¹ teraz niezgodnie z prawem.
Pocz¹tkowo nie oponowa³em, spokojnie s³ucha³em i czeka³em na rozwój wy-
padków, chcia³em zobaczyæ, co inni powiedz¹, jak zareaguj¹. Niestety, nikt siê nie
pojawi³, kto chcia³by zobaczyæ we mnie cz³owieka i tak po ludzku pomóc. Nie
pozosta³o mi nic innego, jak wstaæ i zabraæ g³os we w³asnej obronie, poczu³em siê
bowiem w pewnej chwili, jak bym przebywa³ na sali s¹dowej, a tak na dobr¹ spra-
wê, kto tym ludziom da³ prawo s¹dzenia mnie. Istna paranoja.
Szybko wtedy sprostowa³em i wyjaœni³em, ¿e to ja jestem jednym z tych dwóch
marynarzy, którzy pozostali. Prawd¹ jest, ¿e nie mamy paszportów, legitymujemy
siê ksi¹¿eczkami ¿eglarskimi, posiadamy wiêc dokumenty, nie jesteœmy bezimien-
nymi. Doda³em równie¿, i¿ nieprawd¹ jest fakt, i¿ przebywamy tu nielegalnie, bo
aby statek móg³ wejœæ do portu kanadyjskiego, ka¿dy cz³onek za³ogi musi posia-
daæ wa¿n¹ wizê tego kraju, bez niej nie mo¿na w porcie opuœciæ statku. Szkoda
by³o chyba jednak tego mojego wysi³ku, towarzystwo sprawia³o wra¿enie, ¿e nic
nie rozumie z tego, co do nich mówiê.
Kiedy skoñczy³em, w oczach zebranych widzia³em tylko obojêtnoœæ i znu-
dzenie, nikt nie zapyta³, czy przypadkiem nie potrzebujê jakiejœ pomocy. O ludzka
naiwnoœci, a ja chcia³em siê do nich zapisaæ, nawet by³em gotowy op³acaæ sk³adki
z tego mojego marnego socjalu.
Potem dopiero siê dowiedzia³em, ¿e to Grupa 2 Zwi¹zku Polaków w Kana-
dzie. Organizacja ta w swoim statucie ma piêkne i szczytne has³a mówi¹ce o bra-
terstwie i tolerancji, do pe³nego komfortu braci mi tylko zabrak³o. Nikt z licznie
zgromadzonych na sali nie chcia³ odwa¿nie spojrzeæ mi w oczy i wyci¹gn¹æ tej
braterskiej d³oni, konformizm i oportunizm to jednak bardzo bezpieczna i nader
powszechna postawa. Mo¿na skryæ siê za frazesami i spokojnie zachowaæ o sobie
dobre mniemanie. Witek by³ wyraŸnie zaistnia³¹ sytuacj¹ za¿enowany, nie potrafi³
znaleŸæ odpowiednich s³ów, aby cokolwiek wyjaœniæ, czy te¿ usprawiedliwiæ,
w sumie mo¿e i dobrze, bo co tu mówiæ i t³umaczyæ.
Ja sam nie mia³em ju¿ ochoty dociekaæ, czy rzeczywiœcie istnia³y realne prze-
szkody, abym móg³ wst¹piæ do tej organizacji. Wyszed³em z tego zebrania bogat-
szy o kolejne doœwiadczenie i teraz ju¿ wiem, ¿e nie bêdê wchodzi³ w œrodowisko,
które mnie nie chce, zbyt du¿o jest we mnie godnoœci i mi³oœci w³asnej. Trzeba
umieæ siê ceniæ, bo je¿eli sam cz³owiek o siebie nie zadba, to inni zdepcz¹, wiem,
¿e prawda smutna i gorzko prawdziwa.
88
41
Nowe mieszkanie jest dla mnie swoistym wyzwaniem. Przed blokiem ludzie
zostawiaj¹ to, co jest im zbêdne i niepotrzebne. Wybieram rzeczy bardziej cieka-
we, przerabiam, przemalowywujê i powoli urz¹dzam to nasze gniazdko. W kuchni
nadal króluje stolik i jedno krzes³o, za to w pokoju pyszni siê odrestaurowan¹
urod¹ w³asnorêcznie zrobiony przeze mnie rega³.
Znowu czekam na list od mamy, ka¿dego dnia zagl¹dam do skrzynki i zawie-
dziony odchodzê, mocno wierz¹c, ¿e nastêpnego dnia na pewno ju¿ bêdzie. Taki to
ju¿ mój los, wiecznego tu³acza i pielgrzyma, muszê zacz¹æ siê usilnie æwiczyæ
w cnocie cierpliwoœci. Mama na pewno bêdzie siê martwi³a, kiedy dowie siê o
zmianie adresu i o tym, ¿e mieszkamy oddzielnie.
Od czasu do czasu dzwoni do mnie m³ody, podobno gdzieœ pracuje, coœ zarabia,
ale mnie jakoœ do pomocy nie wzywa, teraz nie jestem ju¿ mu tak bardzo potrzebny.
Jak na warunki kanadyjskie, ¿yjemy dosyæ skromnie, kiedy zaœ nasz standard
porównam z przeciêtnymi realiami polskimi, to muszê stwierdziæ, ¿e ca³kiem dobrze.
Ró¿nice w poziomie stopy ¿yciowej miêdzy tymi dwoma krajami s¹ jednak ogromne.
W niedzielê gnany nostalgi¹, postanowi³em popatrzeæ na wodê i pos³uchaæ
tego, co fale maj¹ mi do powiedzenia, dlatego wybra³em siê do przystani jachto-
wej. Ludzie spokojnie sobie spaceruj¹, nigdzie siê nie spiesz¹, s¹ odprê¿eni, zado-
woleni, tylko im pozazdroœciæ. Naraz niespodzianka, nad wod¹ spotykam Witka
siedz¹cego z synem na ³awce, przysiadam siê do niego i zaczynamy mi³¹ rozmo-
wê. Jak zwykle w takich sytuacjach, pojawiaj¹ siê wspomnienia i dzielenie siê
w³asnym doœwiadczeniem ¿yciowym. Witek jest œwietnym rozmówc¹, potrafi s³u-
chaæ, staæ go na rzeczowe, pe³ne ¿yczliwoœci ustosunkowanie siê do przedstawio-
nych kwestii. W koñcowym momencie moich zwierzeñ mówi mi, pamiêtaj, ¿e
jesteœ Nowonarodzony, zaczynasz wszystko od nowa, stawiasz pierwsze kroki, to
wchodzenie w nowe ¿ycie musi byæ bardzo g³êboko przemyœlane i ostro¿ne. Bar-
dzo spodoba³y mi siê te s³owa, tylko cz³owiek o dobrym sercu mo¿e je wypowie-
dzieæ. W ogóle dobrze mi zrobi³a ta rozmowa z Witkiem, nabra³em wiary we w³a-
sne si³y i mo¿liwoœci. Nie mo¿na baæ siê ¿ycia, z przeciwnoœciami losu nale¿y siê
zmagaæ, on te¿ przeszed³ swoj¹ Golgotê, do wszystkiego dochodzi³ ciê¿k¹ prac¹,
89
samo nic nie przychodzi. Wdziêczny jestem losowi, ¿e spotka³em tak sympatycz-
nego cz³owieka, z zawodu nauczyciel, jego znakiem rozpoznawczym jest czarny
beret na g³owie. Ju¿ na drugi dzieñ sam kupi³em sobie takie nakrycie g³owy.
Beret mój budzi na ulicy powszechne zdziwienie, przyci¹ga wzrok swoj¹ ory-
ginaln¹ form¹. Nic dziwnego, tutaj wszechobecne s¹ czapki z daszkami, pokryte
kolorowymi napisami.
Od czasu ostatniego spotkania bardzo czêsto dzwoniê do Witka i ucinamy
sobie wieczorne Polaków rozmowy, jest bardzo mi³o i sympatycznie, nieraz mam
wra¿enie, ¿e brata spotka³em. Witek jest wprost zakochany w Kanadzie, wszystko
mu siê tutaj podoba, o piêknie tej ziemi potrafi opowiadaæ godzinami. Przyjemnie
siê go s³ucha, mo¿e pod jego wp³ywem i ja pokocham te bezkresy, wtedy na pew-
no ¿ycie stanie siê dla mnie ³atwiejsze i przyjemniejsze.
42
Dzisiaj przylatuje Jasia, we troje jedziemy po ni¹ na lotnisko. Aga na tylnym
siedzeniu mocno w rêku œciska futera³ kamery, powitanie musi byæ filmowane,
takie chwile s¹ wyj¹tkowe w ¿yciu cz³owieka, powinny wiêc byæ upamiêtnione po
wsze czasy.
Na lotnisko jest blisko, dla mnie stres jednak ogromny, pierwszy raz samo-
dzielnie wyjecha³em na autostradê. Ruch na trasie szalony, z ogromn¹ prêdkoœci¹
mkn¹ jedna za drug¹ potê¿ne maszyny, ja, maksymalnie skoncentrowany, pilnujê
swojego pasa, Bo¿ena z map¹ na kolanach usi³uje byæ moim pilotem.
Szczêœliwie doje¿d¿amy, stawiam samochód na parkingu i udajemy siê do
miejsca przylotów, z komunikatów dowiadujemy siê, ¿e lot przebiega zgodnie
z planem i l¹dowanie nast¹pi za godzinê. Czekamy wiêc spokojnie, w miejscu,
gdzie pojawi¹ siê przybyli pasa¿erowie, zbiera siê coraz liczniejszy t³um oczekuj¹-
cy swoich bliskich. Teraz dopiero zobaczy³em, jak du¿o Polaków ka¿dego dnia
wita albo ¿egna tych, którzy z kraju przybywaj¹, lub do niego wracaj¹.
Odprawa pasa¿erów wyraŸnie siê przed³u¿a, troszeczkê siê denerwujê, powoli
zapada wieczór, robi siê ciemno, powrót bêdzie wiêc utrudniony, nic jednak nie pora-
dzê, trzeba i noc¹ nauczyæ siê jeŸdziæ. Przyjecha³em szczêœliwie, to i wrócê, ta sama
gwiazda mnie poprowadzi. Powoli pojawiaj¹ siê pierwsze osoby, atmosfera napiêcia
90
roœnie, ka¿dy wypatruje swojego goœcia, rozlegaj¹ siê wo³ania, s³ychaæ p³acze, okrzyki
radoœci, robi siê zamêt, mieszaj¹ siê uczucia i emocje. Co chwila b³yskaj¹ flesze apara-
tów fotograficznych. Aga stoi skoncentrowana z gotowym do pracy obiektywem ka-
mery, Bo¿ena ze zdenerwowania nie mo¿e ustaæ w miejscu, wyraŸnie emocje j¹ po-
nosz¹, nic dziwnego, przecie¿ za moment zobaczy swoj¹ najlepsz¹ kole¿ankê.
Stojê troszeczkê z boku, wszystkiemu siê przygl¹dam i robi mi siê bardzo
smutno, coœ mnie dusi za gard³o, wewnêtrznie zaczynam ³kaæ, tak bardzo chcia-
³bym otworzyæ ramiona na powitanie swoich bliskich, czy kiedykolwiek ta chwila
nadejdzie, czy doznam tego szczêœcia?
No, jest i Jasia, z Bo¿en¹ wpadaj¹ sobie w objêcia i d³ugo nie mog¹ siê sob¹
nacieszyæ, przychodzi czas, ¿e i ja mogê siê przywitaæ. Kobieta jak z obrazu Ru-
bensa, sprawia na mnie wra¿enie sympatycznej, mimo zmêczenia po podró¿y try-
ska energi¹ i humorem.
Wsiadamy do naszego samochodu i kierujemy siê w stronê Hamiltonu. Ko-
biety poch³oniête opowieœciami, nie zauwa¿aj¹ nawet ciemnoœci i szalonego ruchu
na trasie, staram siê jechaæ ostro¿nie i z wyczuciem. Bo¿ena przeszczêœliwa, na-
reszcie ma kole¿ankê w domu, obie elokwentne, chyba przez tydzieñ zajête bêd¹
wzajemnymi opowieœciami. Po drodze postanowiliœmy wst¹piæ do pani Romy.
Babcia jak zwykle nieuczesana, w niedba³ym stroju, trochê zak³opotana, nie
wiedzia³a, jak ma nas przyj¹æ. Ostatecznie poczêstowa³a nas zup¹, przypadkowo
zd¹¿y³em zauwa¿yæ, jak w kuchni zlewa³a dwie do jednego garnka. Ja ju¿ od daw-
na jej wytworów kulinarnych nie jadam, Jasia jakoœ z zup¹ siê upora³a, jeszcze
troszeczkê grzecznoœciowo porozmawialiœmy i udaliœmy siê na swoje w³oœci. Ma³e
to nasze mieszkanko, ale czyste, estetyczne i bardzo przytulne. Tu dopiero zrobili-
œmy prawdziw¹ kolacjê. T¹ podró¿¹ by³em tak zmêczony, ¿e nawet nie wiem, kie-
dy usn¹³em.
Od samego rana w kuchni gwarno i radoœnie, po ca³ym mieszkaniu unosi siê
przyjemny aromat œwie¿o parzonej kawy, szkoda tylko, ¿e neutralizuje go dym
z papierosów, obie panie kopc¹ niczym parowozy i pe³ne szczêœcia snuj¹ swoje
barwne opowieœci. Jasia przyjecha³a na kilka miesiêcy, chcia³aby trochê popraco-
waæ i zarobiæ parê groszy. Musimy znaleŸæ jej jak¹œ pracê, nie bêdzie to ³atwe,
wyjœcia innego zreszt¹ nie ma, nie jesteœmy w stanie zapewniæ jej utrzymania przez
tak d³ugi okres. O tym jednak pomyœlimy póŸniej, teraz czas na przyjemnoœci, coœ
siê przecie¿ cz³owiekowi od ¿ycia nale¿y.
Zgodnie z wczeœniejszymi planami jutro wyruszamy na zwiedzanie Niagary,
nie mo¿emy podró¿y tej odk³adaæ, bo je¿eli trafi mi siê praca, to najwiêksza atrak-
cja turystyczna przejdzie do sfery marzeñ.
91
Podró¿na lodówka zape³niona ró¿nymi przysmakami, zapasy picia te¿ ju¿
w baga¿niku, odwa¿nie ruszamy na spotkanie nowej przygody, od nas to bardzo
blisko, niespe³na szeœædziesi¹t kilometrów. Po drodze mijamy rozleg³e farmy owo-
cowe, od Hamiltonu po Niagarê rozci¹ga siê jedno wielkie zag³êbie owocowe,
rosn¹ tu winogrona i brzoskwinie, jest to swoistym ewenementem, poniewa¿ zim¹
temperatury spadaj¹ nawet i do minus czterdziestu stopni, chyba panuj¹cy tu mi-
kroklimat chroni owe roœliny przed unicestwieniem. Zag³êbie to jest owocow¹ spi-
¿arni¹ nie tylko dla mieszkañców Ontario, ale i odleglejszych miast.
43
Przeje¿d¿amy przez Ontario, jest to przepiêkna prowincja kanadyjska z dwo-
ma cudnej urody jeziorami: Erie i Ontario. Owe zbiorniki wodne ³¹czy rzeka Nia-
gara, której d³ugoœæ wynosi zaledwie 56 kilometrów. To w³aœnie wzd³u¿ jej nurtu
przebiega granica pañstwowa miêdzy USA i Kanad¹. W po³owie biegu rzeki roz-
siad³y siê i grzmi¹ swoj¹ urzekaj¹c¹ si³¹ i hukiem spienionej wody Wodospady
Niagara. Doznania niepowtarzalne, obiecujê sobie, ¿e jeszcze tu wrócê.
Pogoda nam dopisuje, staramy siê jak najwiêcej zobaczyæ, w przewodniku
turystycznym mamy pozaznaczane ciekawe miejsca i powoli odkrywamy piêkno
ziemi kanadyjskiej.
Nareszcie siê doczeka³em, prze¿ywam chwile szczêœcia, zaczê³y dochodziæ
listy od mamy, cieszê siê jak ma³e dziecko, strasznie j¹ kocham, okrutnie têskniê,
ci¹gle brakuje mi tego m¹drego spojrzenia zielonkawych oczu, z g³êbi których
emanuje ciep³o, wra¿liwoœæ, troska i wiara w cz³owieka.
Zawsze z utêsknieniem czekam na jej drobnymi literkami zapisane karteczki,
to ona pisze mi o moich dzieciach, sytuacji w domu, swoim zdrowiu, o rodzinie.
Listy mamy s¹ dla mojej duszy cudownym balsamem, ³agodz¹ ból roz³¹ki, têskno-
tê, dziêki nim dziœ i jutro staje siê jaœniejsze, zawsze podtrzyma na duchu, zrozu-
mie, tchnie optymizmem i ja wiem, ¿e dopóki ona jest, moim dzieciom nic z³ego
siê nie stanie, mama to opoka, na ni¹ zawsze mo¿na liczyæ. Z ogromn¹ pieczo³owi-
toœci¹ zbieram wszystkie listy, s¹ dla mnie niczym relikwie, zatrzymujê je na jutro,
nigdy nie wiadomo, który bêdzie ostatnim.
Ka¿dego dnia wertujemy stosy gazet i w og³oszeniach szukamy ciekawej oferty
92
pracy, Jasia coraz bardziej siê denerwuje, bardzo zale¿y jej na czasie, nie chce byæ
dla nas ciê¿arem. Najczêœciej ludzie poszukuj¹ opiekunki do dzieci, jest to jednak
praca nisko wynagradzana i bardzo niewdziêczna, bawiæ dzieci w Kanadzie to
problem nie lada jaki, trzeba chyba byæ œwiêtym. Jutro wychodzi niedzielne wyda-
nie, og³oszeñ bêdzie wiêcej, mo¿e wyszukamy coœ bardziej interesuj¹cego, z mo-
ich obliczeñ wynika, ¿e bawi¹c dzieci, musia³aby pracowaæ pó³tora miesi¹ca, aby
zrefundowaæ koszty podró¿y.
S³uchaj¹c Bo¿eny i Jasi, ca³ymi godzinami chodzê teraz po Krakowie, coraz
dok³adniej poznajê to miasto, by³em na Wawelu, dotkn¹³em nawet dumnie wisz¹ce-
go Zygmunta, zwiedzi³em królewskie komnaty, odwiedzi³em naszych w³adców, uœpio-
nych w ich podziemnym œwiecie. Ogromne wra¿enie wywar³o na mnie muzeum
Wyspiañskiego i dom Mehoffera. To przecie¿ ca³a legenda i rzeczywistoœæ M³odej
Polski. Dope³nieniem wycieczki by³ przyjemny relaks w Jamie Michalikowej, przy
dobrej kawie i ma³ym koniaczku s³ucha³em popisów wykonawców kabaretu Zielo-
ny Balonik. Takie to w³aœnie dziwne miasto i ciekawi jego mieszkañcy, przesz³oœæ
miesza siê z teraŸniejszoœci¹ i nie wiadomo, co jest snem, a co jaw¹, w³aœnie ten czar
mnie urzeka i zaczynam poddawaæ siê romantyzmowi tego miejsca.
Znowu rzucamy siê na og³oszenia, czytamy, deliberujemy i robimy notatki,
najwiêcej ofert jest z Toronto. Bo¿ena dzwoni pod jeden numer, zg³asza siê kobie-
ta, s³abo mówi po polsku i oznajmia, ¿e poszukuje pomocy do prowadzenia domu,
dodaje równie¿, ¿e dzieci nie ma. Oznajmia, ¿e zale¿y jej na czasie i dlatego pro-
ponuje nie przeci¹gaæ sprawy, tylko okreœla czas i miejsce spotkania, gdzie bêdzie
na nas czeka³a.
Tym szybkim obrotem sprawy jesteœmy trochê przestraszeni, jest pi¹ta po po-
³udniu, do pokonania mamy oko³o stu kilometrów, robi siê ciemno, nie wiem, czy
sobie poradzê w nieznanym terenie. Jasia jest jednak zdecydowana, szybko pakuje
swoje najpotrzebniejsze rzeczy i jedziemy ku przeznaczeniu. Bo¿ena znowu z map¹
na kolanach uwa¿nie œledzi trasê i pilnuje, byœmy dojechali do celu. Ca³e szczê-
œcie, ¿e ruch na autostradzie jest znoœny, na pó³nocy Toronto, przy ulicy Bathurst ma
byæ stacja benzynowa, to nasze miejsce spotkania. Doje¿d¿amy ze sporym zapasem
czasowym i podekscytowani czekamy, jedna wielka niewiadoma, nie znamy ludzi,
nie wiemy, jacy s¹, ogarnia nas niepokój, nie wiemy przecie¿, komu powierzamy los
naszej Jasi. Dodajemy jej otuchy, jak tylko mo¿emy, poczucie bezpieczeñstwa to
podstawowa witamina, po kilka razy przypominamy, ¿e ma nasz telefon, w ka¿dej
chwili mo¿e dzwoniæ, w razie potrzeby zaraz po ni¹ przyje¿d¿amy.
Po kilku minutach oczekiwania, podje¿d¿a samochód, wychodzi z niego ko-
bieta, wita siê z nami, przygl¹da siê Jasi i po krótkiej rozmowie, wymianie telefo-
93
nów, proponuje wniesienie baga¿u naszej podopiecznej do swojego baga¿nika.
Moment i Jasia zostaje sprzedana na s³u¿bê.
Do domu wracamy w minorowym nastroju, gdzieœ na dnie duszy czai siê lek-
ki niepokój, wzajemnie z Bo¿en¹ pocieszamy siê, szukaj¹c jasnych stron w tym
wydarzeniu. Najwa¿niejsze, ¿e ludzie ci mówi¹ po polsku, nie ma wiêc bariery
jêzykowej, poczekamy do rana na pierwszy telefon, wtedy dopiero dowiemy siê,
na ile los sprzyja Jasi.
Zmêczeni jesteœmy oboje okrutnie, na horyzoncie widniej¹ ju¿ jednak œwiat³a
Hamiltonu, dom coraz bli¿ej, marzy mi siê ciep³y i spokojny sen. K¹tem oka do-
strzegam jednak wychylaj¹ce siê spod r¹bka sukienki udo Bo¿eny. Momentalnie
czujê przejmuj¹cy ucisk w dole brzucha, no nie, spania jednak nie bêdzie. I ju¿ nie
mogê zapanowaæ nad wyobraŸni¹, moje palce gnane myœlami posuwaj¹ siê coraz
wy¿ej, skóra g³adka niczym aksamit sama zaprasza do pieszczot, zwil¿am koñcem
jêzyka spieczone nagle usta, g³êbiej oddycham i spokojnie doje¿d¿am pod dom.
WyraŸna ulga, w windzie nie ma nikogo, nikt nie zatrzymuje, zaczynam wiêc urze-
czywistniaæ swoje fantazje erotyczne, co za przyjemnoœæ, prawie perwersja,
w miejscu publicznym, a nikt nie widzi, ekscytuj¹ce.
44
Po tak silnej eksplozji namiêtnoœci s¹dzi³em, ¿e Morfeusz zapanuje nade mn¹
niepodzielnie, niestety, koszmary senne nie pozwoli³y na zerwanie kontaktu z rze-
czywistoœci¹. W konsekwencji zasn¹³em dopiero nad ranem, noc wlok³a siê bez
koñca, stwarzaj¹c mi kolejne szanse do snucia rozmyœlañ nad w³asnym ¿yciem.
Teraz po przebudzeniu czekam na telefon od Jasi, kolejne godziny p³yn¹,
a aparat milczy jak zaklêty, powoli ogarnia mnie lekki niepokój, zaczynam walkê
z samym sob¹ i odrzucam wszystkie czarne myœli. Jasia jest kobiet¹ siln¹, zdrow¹,
o otwartej osobowoœci, pe³na ¿ycia i spontanicznoœci, na pewno poradzi sobie
i przetrwa wszelkie trudnoœci.
Z pracy wraca Bo¿ena, pierwsze pytanie, jakie zadaje, wi¹¿e siê z nasz¹ krako-
wiank¹. Teraz ju¿ oboje zaczynamy siê denerwowaæ i nie mo¿emy zrozumieæ, jak to
siê sta³o, ¿e nie zapisaliœmy sobie nawet nazwiska kobiety, która porwa³a Jasiê.
Spokój wraca dopiero póŸnym wieczorem, dzwoni wreszcie Krakuska, oka-
94
zuje siê, ¿e wczeœniej nie mia³a mo¿liwoœci skontaktowania siê z nami, za co bar-
dzo przeprasza. Informuje, ¿e trafi³a do rodziny ¿ydowskiej z przesz³oœci¹ polsko
– rosyjsk¹. P³ac¹ jej 550 dolarów miesiêcznie, do dyspozycji otrzyma³a pokoik
z ³azienk¹, pracuje od szóstej do osiemnastej. Co drugi weekend ma wolny, bêdzie
wiêc mog³a ju¿ za dwa tygodnie wspólnie z nami regenerowaæ nadw¹tlone si³y.
Co za ulga, tylko siê cieszyæ, co prawda niewielkie to pieni¹dze, ale bior¹c pod
uwagê fakt, ¿e ma zapewnione ca³odzienne utrzymanie i mieszkanie, to nie jest Ÿle.
Praca te¿ nie jest zbyt ciê¿ka, gdyby trafi³a gdzieœ na farmê, zarobek by³by trochê
wiêkszy, bo piêæ dolarów za godzinê, ale wysi³ek nieporównywalny, do tego dojaz-
dy, wy¿ywienie, mieszkanie i w konsekwencji dochód globalny znacznie ni¿szy.
Jasia to kobieta pakowna, lubi dobrze zjeœæ, myœlê, ¿e pracuj¹c w domu ¿ydowskim,
nie straci zbytnio na wadze, chocia¿ dla jej zdrowia wcale by to nie zaszkodzi³o.
Skoro wszystko tak szczêœliwie siê u³o¿y³o, nale¿y pomyœleæ, jak spêdzimy
za dwa tygodnie sobotê i niedzielê, myœlê, ¿e nale¿y zaplanowaæ jakiœ ciekawy
wyjazd. Trzeba dok³adniej poprzygl¹daæ siê ziemi kanadyjskiej i zachowaæ pod
powiekami to, co w niej najpiêkniejsze. Dobrze by³oby porobiæ trochê zdjêæ, czas
przecie¿ przeminie szybko, Jasia wróci do Polski i zapewne zechce znajomym
i rodzinie opowiedzieæ o miejscach, które widzia³a. Zdjêcia pomagaj¹ w uzyska-
niu w³aœciwej ekspresji wypowiedzi, poza tym bêd¹ mi³¹ pami¹tk¹ na d³ugie lata.
Coraz czêœciej wydzwania do nas pani Roma, po naszej wyprowadzce chyba
odczuwa przejmuj¹c¹ pustkê tego domu i zaczyna têskniæ za tym, co utraci³a. Usil-
nie namawia, abyœmy wrócili, argumentuj¹c, ¿e dom przecie¿ du¿y i œwieci pust-
kami, my zaœ niepotrzebnie wydajemy pieni¹dze na czynsze. Widzê, ¿e Bo¿ena
przejawia ogromn¹ ochotê do powrotu, nie ma dnia, aby nie wraca³a do tematu,
usilnie przekonuje mnie, ¿e babcia siê zmieni³a i bêdzie nam tam na pewno dobrze.
Nie wierzê, aby stary cz³owiek móg³ siê radykalnie zmieniæ i nie mam ochoty na
powtórzenie tego, czego ju¿ raz doœwiadczy³em.
Spotka³em dzisiaj kominowców, mieszkaj¹ na Bartonie, pracuj¹ zaœ gdzieœ na
czarno, z zachowania wnioskujê, ¿e chyba zbyt czêsto codziennoœæ umilaj¹ sobie
wod¹ ognist¹. Nie widaæ, aby w ich ¿yciu pojawi³y siê istotne zmiany, wokó³ nich
trwa dalej marna egzystencja, oni j¹ zaœ powoli akceptuj¹ i to jest tak bardzo smutne.
W czwartek dowiedzia³em siê, ¿e w porcie stoi polski statek, prawie na skrzy-
d³ach niesiony pojawi³em siê tam, aby wyœciskaæ siê ze swoj¹ braci¹ marynarsk¹.
Okaza³o siê, ¿e wielu znam z ró¿nych wczeœniejszych rejsów, wszyscy patrzyli na
mnie z wielkim zdziwieniem i niedowierzaniem, dowiaduj¹c siê, ¿e tu zakotwi-
czy³em na sta³e.
Pytaniom i opowiadaniom nie by³o koñca, s³uchali mnie, niczym ksiêdza
95
z ambony. Na korytarzu spotka³em drugiego mechanika, znamy siê z pierwszego
mojego rejsu do Japonii, zaprosi³ mnie do kabiny i po krótkim wstêpie oœwiadczy³,
¿e te¿ postanowi³ pozostaæ w Kanadzie.
Poprosi³em, aby usiad³ i spokojnie przedstawi³ mi argumenty, przemawiaj¹ce
za podjêciem takiej decyzji. W odpowiedzi da³ mi do przeczytania list od ¿ony,
w zwi¹zku z tym, ¿e nie mam zwyczaju czytywania cudzych listów, sam mi opo-
wiedzia³ jego treœæ.
Powód stary jak œwiat, on p³ywa, zarabia, têskni, ona maj¹c pieni¹dze i du¿o
czasu, znajduje sobie kochanka i topi w³asne frustracje w jego ramionach. Znam to
z w³asnego doœwiadczenia i rozumiem jego ból, moje spojrzenie nabra³o ju¿ dy-
stansu, jego jest œwie¿e i dlatego takie cierpiêtnicze.
Zacz¹³em go przekonywaæ, ¿e nie warto paliæ za sob¹ mostów, nale¿y wszyst-
ko dok³adnie przemyœleæ, odrzuciæ emocje, t³umaczy³em jak trudne i pe³ne upoko-
rzeñ jest ¿ycie emigranta, nic jednak z mojej retoryki do niego nie trafia³o. Obieca-
³em mu wiêc, ¿e wieczorem przyjadê po niego, niech czeka na ulicy.
Jestem dosyæ ostro¿ny, sam nie mam jeszcze uporz¹dkowanych spraw emi-
gracyjnych, nie chcê wiêc, aby kojarzono mnie z innymi osobami, którzy pod¹¿aj¹
moj¹ drog¹. Pomocy bezimiennej nie odmówiê, wiem doskonale, jak jest wa¿na w
takiej chwili. Bo¿ena z mieszanymi uczuciami wys³ucha³a moich rewelacji, by³em
jej jednak wdziêczny, ¿e nie oponowa³a i nie odradza³a mi po niego jechaæ.
Kiedy wieczorem pojawi³em siê w umówionym miejscu, sta³ na chodniku
i czeka³ na mnie. W domu Bo¿ena powita³a nas smaczn¹ kolacj¹, która przeci¹gnê³a
siê do póŸnych godzin nocnych, mia³em wra¿enie, ¿e Jerzy opowiadaj¹c o swoim
¿yciu, sam siebie przekonywa³ o s³usznoœci podjêtej decyzji. Nie by³a ona ³atwa,
tylko cz³owiek zdeterminowany albo za³amany decyduje siê na taki krok. Poza sob¹
ma dwadzieœcia lat p³ywania, w kraju dwie doros³e córki, prawie wypracowan¹ eme-
ryturê, dom z dosyæ ekskluzywnym wyposa¿eniem i niewiern¹ ¿onê. Prawdê powie-
dziawszy nie widzê go w roli nowonarodzonego, chodz¹cego po biurach pani Krysi
i po sklepach z u¿ywan¹ odzie¿¹, przemyœlenia swoje zatrzymujê jednak dla siebie.
Czas na spoczynek, k³adziemy naszego goœcia na materacu, za stela¿ s³u¿y
pod³oga, niech siê przyzwyczaja do komfortu kanadyjskiego, rano postanowili-
œmy wybraæ siê nad jezioro, powêdkowaæ trochê, nic tak nie wycisza i uspokaja,
jak widok wody i wêdka w rêku.
Niestety, ryba dzisiaj nie bra³a, z pustym pojemnikiem wieczorem wracamy
do domu, marzy mi siê mocna, dobra herbata. Jerzy pyta, czy mo¿e skorzystaæ
z telefonu i zadzwoniæ do domu. Odpowiadam mu, ¿e naturalnie, niech dzwoni, po
to ostatecznie wymyœlono telefony.
96
Nawet je¿eli jest siê bardzo dyskretnym, w tak ma³ym mieszkaniu nie sposób
nie s³yszeæ tego, co mówi druga osoba. Tak wiêc chc¹c nie chc¹c s³yszê, jak Jerzy
przeprasza swoj¹ ¿onê, ¿e tak póŸno dzwoni. Oznajmia jej równie¿, ¿e podj¹³ de-
cyzjê o pozostaniu w Kanadzie. Po tych s³owach nastaje d³uga cisza, my równie¿
z wra¿enia prawie wstrzymujemy oddechy, chwila przecie¿ wyj¹tkowo drama-
tyczna, wa¿¹ siê ludzkie losy. Naraz szok, s³yszymy, bowiem, pe³en czu³oœci
i tkliwoœci g³os Jerzego: „Basiu, nie p³acz, wracam skarbie mój jak najszybciej”.
Po tych s³owach od³o¿y³ s³uchawkê i oznajmia nam, ¿e wraca do domu. Mo¿e
i dobrze, tylko, co dalej robiæ, jest pi¹tek, wszystko zamkniête, a statek na pe³nym
morzu kieruje siê w stronê Montrealu.
45
Na razie jednak chyba niczego nie wymyœlimy, najlepiej przespaæ siê z pro-
blemem, Jurek, sam zaskoczony obrotem sprawy, musi jeszcze raz wszystko prze-
myœleæ i zastanowiæ siê, czy decyzja o powrocie, jest t¹ ostateczn¹. Nie mnie s¹-
dziæ drugiego cz³owieka, ja mu mogê tylko pomóc, strasznie mi go ¿al, widzê
przecie¿ jak bardzo siê miota, jakie prze¿ywa rozdarcie wewnêtrzne, ile w nim
bólu, upokorzenia, lêku, têsknoty i mi³oœci jednoczeœnie. Skoro potrafi przebaczyæ
zdradê, najlepiej dla niego bêdzie, jak wróci.
Rano po œniadaniu zastanawiamy siê, co dalej robiæ, Jurek myœli tylko o tym,
aby jak najszybciej wejœæ na pok³ad polskiego statku. Po namyœle dzwoniê do
konsulatu w Toronto i mówiê, ¿e spotka³em na ulicy zdesperowanego marynarza,
któremu odp³yn¹³ statek, on sam zaœ zrozpaczony, bezradny i zagubiony nie wie,
co ma w takiej sytuacji czyniæ.
Dy¿uruj¹cy urzêdnik wypyta³ o szczegó³y i powiedzia³, abym zaopiekowa³
siê zagubionym nieszczêœnikiem, oni podejm¹ dzia³ania i poinformuj¹ o dalszej
drodze postêpowania. Ca³e szczêœcie nie trwa³o to d³ugo, rozlega siê dzwonek
telefonu i ten sam mê¿czyzna mówi, ¿e w stronê Hamiltonu p³ynie drugi polski
statek, zagubiony marynarz ma siê zg³osiæ do kapitana, który bêdzie wiedzia³, co
ma dalej robiæ. Kamieñ z serca spada nam wszystkim, nie ma jednak sytuacji bez
wyjœcia, najwa¿niejsze nie popadaæ w panikê, tylko spokojnie stawiæ czo³a proble-
97
mowi.Mam nadziejê, ¿e wszystko u³o¿y siê pomyœlnie i Jurek dalej bêdzie móg³
pracowaæ w swojej firmie, musi tylko stworzyæ jak¹œ przekonywuj¹c¹ historyjkê,
aby uprawdopodobniæ swój dramat i uczyniæ z siebie ofiarê losu. Na pewno mu
uwierz¹, przecie¿ przez dwadzieœcia lat pracowa³ nienagannie, opiniê ma dobr¹.
Rano wiozê go do portu, oczy b³yszcz¹ mu z nadmiaru emocji, przed wej-
œciem na statek ¿egnamy siê jak dwaj najlepsi przyjaciele, Jurek powoli wspina siê
po trapie na pok³ad, macha mi jeszcze rêk¹ i znika. W sumie szczêœliwie koñczy
siê dla niego ta kanadyjska odyseja, ja opuszczam port i wracam do domu, moja
bowiem trwa dalej.
Odezwa³a siê Jasia, prosi abym za tydzieñ po ni¹ przyjecha³. Mówi, ¿e bêdzie
dla mnie robota. Gospodarz poszukuje kogoœ, kto by mu pomalowa³ domek, ona
zaœ powiedzia³a, ¿e zna dobrego malarza, który jest œwietnym fachowcem, z po-
wierzonego mu zadania wywi¹¿e siê sumiennie i odpowiedzialnie. No có¿, reko-
mendacje piêkne, chyba nie zawiodê, potrafiê nienajgorzej operowaæ pêdzlem.
Nadmienia równie¿, ¿e razem z ni¹ pracuje kilka osób i wszyscy mówi¹ po polsku,
nie ma wiêc problemów z komunikacj¹ jêzykow¹. Informacja ta dodaje mi otuchy,
bo nie ma co siê oszukiwaæ, ¿e po tych kursach znam angielski. Powoli siê jednak
uczê i mam nadziejê, ¿e teraz bêdzie kolejna okazja do przyswojenia sobie angiel-
skich odpowiedników znanych mi po polsku narzêdzi pracy.
Moja kochana mama œle teraz list za listem, tak jak s¹dzi³em, nie rozumie,
dlaczego mieszkamy oddzielnie, nie chcê jej jednak wtajemniczaæ we wszystkie
szczegó³y i tak ma dosyæ swoich problemów. Matczysko bardzo siê martwi o wszyst-
kich, spaæ nocami nie mo¿e, tylko rozmyœla, jak zaradziæ sytuacji, co zrobiæ, aby
uratowaæ moje dzieci. Mimo, ¿e sama chora i cierpi¹ca, ka¿dego tygodnia stawia
ojca w stan pogotowia i wspólnie jad¹ w odwiedziny do wnuków. S¹ to wizyty
bardzo trudne, Iza nie wita ich z otwartymi ramionami, ch³opcy te¿ unikaj¹ roz-
mów z dziadkami, wyraŸnie s¹ przez matkê negatywnie nastawiani przeciwko nim.
Co za okrucieñstwo, aby dla osi¹gniêcia w³asnej, w¹tpliwej satysfakcji manipu-
lowaæ dzieciêcymi umys³ami. Niskie jest to wszystko, nie s¹dzi³em, ¿e moja by³a
¿ona, niechêæ i ¿ale, jakie czuje do mnie, przeleje na teœciów, którzy tylko pomagaj¹
jej w wychowaniu dzieci, nie ingeruj¹ przecie¿ w jej ¿ycie osobiste. Prosi³em mamê,
aby nie przekazywa³a moich pieniêdzy, tylko kupowa³a i zawozi³a dzieciom ¿yw-
noœæ, ¿eby nie chodzi³y g³odne i zaopatrywa³a je w to, co jest im potrzebne. Z ca³¹
pewnoœci¹ w tym w³aœnie tkwi istota problemu, gdyby by³y pieni¹¿ki, by³oby pale-
nie, picie, weso³e towarzystwo, wtedy rodzice byliby goœæmi bardzo wyczekiwany-
mi. I jak tu w takiej sytuacji serce matki ma nie pêkaæ, moje równie¿ krwawi, czujê
bowiem, jak powoli tracê synów, muszê zrobiæ wszystko, aby ich uratowaæ.
98
46
Jest pi¹tek rano, wsta³em wczeœnie, ba³em siê, ¿e mogê zaspaæ, a dzisiaj jest
dzieñ szczególny, jadê po Jasiê i spotkam siê ze swoimi chlebodawcami. Muszê
przygotowaæ siê psychicznie, pierwsze wra¿enie jest niezmiernie wa¿ne, bardzo
zale¿y mi na tej pracy. Ca³e ¿ycie by³em g³ównym ¿ywicielem rodziny, teraz czujê
siê fatalnie, role siê odwróci³y, ja jestem gosposi¹ domow¹, a Bo¿ena filarem. Naj-
wy¿szy czas to zmieniæ i stworzyæ zdrowy uk³ad partnerski.
Trochê z dusz¹ na ramieniu wyje¿d¿am na autostradê, do pokonania mam sto
kilometrów, jest to g³ówna promenada kanadyjska, ruch na niej szalony, setki zjaz-
dów, kolektorów i tysi¹ce pêdz¹cych samochodów. Jakoœ wtapiam siê w sznur sun¹-
cych aut, ustawiam siê na wolniejszym pasie i dostosowuj¹c siê do istniej¹cego ru-
chu, pod¹¿am do celu. Los mi sprzyja, wszystko przebiega zgodnie z planem,
o siódmej trzydzieœci parkujê przed domem moich pracodawców. Dopiero teraz czu-
jê ogromne zmêczenie zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Siedzê w zaparkowanym
samochodzie i mam wra¿enie, jakby ca³e powietrze ze mnie usz³o, najchêtniej po³o-
¿y³bym siê i usn¹³. Wszyscy mówi¹, ¿e jazda autostrad¹, to wielka przyjemnoœæ, ja
jeszcze jej nie czujê, zbyt wiele we mnie obaw i lêku. Z ca³¹ pewnoœci¹, kiedy nabio-
rê wiêkszego doœwiadczenia i wprawy, bardziej siê oswojê z tras¹, to zacznê siê
delektowaæ t¹ tak szerok¹ i piêkn¹ promenad¹. Póki co, jest to dla mnie zbyt du¿y
skok cywilizacyjny, przyzwyczajony jestem przecie¿ do spokojnej drogi prowadz¹-
cej z mej mieœciny do Szczecina, rzeczywistoœæ nieporównywalna.
Energia powoli wraca, podchodzê pod dom, pukam do drzwi, wychodzi nie-
wysoka kobieta i wita mnie po polsku. Od razu buŸka mi siê uœmiecha, robi mi siê
cieplej w okolicy serca i najchêtniej bym j¹ z radoœci wyœciska³. Szybko siê jednak
opanowujê, staram siê byæ mi³y i taktowny, wchodzimy do œrodka, gdzie dalsza
prezentacja odbywa siê w jêzyku angielskim. Poznajê mê¿a, córkê i dwóch synów.
Zostaje mi te¿ przedstawiona gosposia, od razu zorientowa³em siê, ¿e przyby³a na
zarobek z Polski.
Trochê dziwnie czujê siê w tym domu, nie jestem przyzwyczajony do s³u¿by,
prosz¹ mnie, bym usiad³, czêstuj¹ kaw¹ i zadaj¹ parê pytañ, dotycz¹cych mojej
osoby. Nastêpnie przechodzimy do kwestii zasadniczych, w sposób krótki i rze-
99
czowy zostaje przedstawiony mi zakres prac malarskich, nad ca³oœci¹ pieczê ma
sprawowaæ gosposia, która wie, gdzie stoj¹ potrzebne farby i narzêdzia do malo-
wania. Nie pozostaje mi nic innego, jak przebraæ siê i przyst¹piæ do pracy.
47
Do godziny szesnastej pozosta³o mi osiem godzin. Czasu sporo, ale i roboty
du¿o. Nie ma siê co za bardzo zastanawiaæ, tylko przystêpowaæ do dzie³a. Odsu-
wam meble od œcian na œrodek pokoju, ustawiam drabinê i zaczynam malowanie
sufitu. Farba doskona³a, piêknie siê rozprowadza, ³adnie kryje stare pow³oki, pê-
dzel nie chlapie, a¿ przyjemnie malowaæ. Œciany to ju¿ sama przyjemnoœæ, nie
trzeba g³owy do góry zadzieraæ i kark nie boli. Trzy godziny i pokój gotowy, teraz
tylko posprz¹taæ i wszystko poustawiaæ tak jak by³o. Poczekam tylko chwilê, niech
trochê przeschnie.
Gosposia przygotowa³a mi lancz, troszeczkê sobie porozmawialiœmy, zjad³em,
nawil¿y³em organizm i dalej do pracy. Bardzo zale¿y mi na tym, aby dobrze wy-
sz³o, staram siê, jak mogê, patrzê okiem krytycznym na swoje dzie³o i jestem zado-
wolony, rzeczywiœcie ³adnie wysz³o. Jeszcze tylko jeden pokój, metoda ju¿ opano-
wana, doœwiadczenie te¿ robi swoje, teraz idzie jeszcze szybciej. Je¿eli gospodarz
bêdzie zadowolony, mo¿e na d³u¿ej tu zostanê. Nie p³ac¹ du¿o, tylko szeœæ dola-
rów na godzinê, ale nie ma co narzekaæ, tylko trzeba cieszyæ siê, ¿e w ogóle jest
praca, lepsza taka, ni¿ ja³owe siedzenie w domu. Zawsze parê groszy wpadnie,
pieni¹dze s¹ potrzebne zarówno mnie, jak i moim dzieciom, pocz¹tki zazwyczaj
bywaj¹ trudne, trzeba siê jakoœ przez to ¿ycie przebijaæ. Nic mnie ju¿ teraz nie
przerazi, czujê w sobie jak¹œ dziwn¹ si³ê i moc. ¯adnej pracy siê nie bojê, w zasa-
dzie wszystko potrafiê zrobiæ, z ludŸmi te¿ stosunkowo ³atwo nawi¹zujê kontakt.
Musi byæ dobrze, to przecie¿ pocz¹tek mojego nowego ¿ycia.
O godzinie szesnastej podjecha³ pod dom wan, ca³a rodzina wysiad³a i w kom-
plecie gotowi byli do obiadu, scena jak w bajce. Wszyscy z zaciekawieniem obej-
rzeli moje gotowe ju¿ dzie³o, zadowolenie wyros³o na twarzach, pojawi³y siê s³o-
wa pochwa³y i uznania. Mi³o by³o mi to s³yszeæ, bardzo siê przecie¿ stara³em.
Podczas obiadu dowiedzia³em siê, ¿e gospodarz jest ¯ydem z Iranu, pracuje
w firmie komputerowej, ¿ona zaœ jego, do jedenastego roku ¿ycia mieszka³a
100
w Polsce. Rodzice wyjechali do Izraela, a stamt¹d do Kanady. Teraz pracuje
w rodzinnym biurze adwokackim.
Po obiedzie pojawi³a siê Jasia, wsiadamy oboje do samochodu i rozpoczyna-
my powrotny exodus do Hamiltonu, na autostradzie nieprzebrane morze pojaz-
dów, sam œrodek szczytu, wszyscy wracaj¹. Jadê na trzecim biegu z szybkoœci¹ 30,
w porywach 40 km. na godzinê. Mo¿e za dwie godziny zobaczymy granice miasta.
Czasu mamy sporo, Jasia ma wiele do opowiedzenia, buzia jej siê nie zamyka,
z ogromn¹ werw¹ rozprawia, komentuje, ocenia i prorokuje. Nawet i odpowiadaæ
nie muszê, bo zanim skoñczy pytanie, sama sobie na nie odpowie. S³ucham jej,
wiêc i odpoczywam, tak mijamy kolejne kilometry. Zmêczenie powoli niknie, raŸ-
niej siê robi na duszy, nogi mam tylko trochê ciê¿kie, nic dziwnego, osiem godzin
stania, z tego czêœæ na drabinie swoje robi.
W domu iœcie królewskie powitanie, Bo¿ena czeka na nas z gor¹c¹ kolacj¹
i wyœmienitymi ro¿kami. Dosyæ czêsto piecze ro¿ki z nadzieniem z powide³, bar-
dzo je lubiê, daj¹ takie niebywa³e ciep³o rodzinne. W ogóle unosz¹cy siê zapach
ciasta dzia³a na mnie niezwykle koj¹co, mo¿e dlatego, ¿e przypomina mi dom
rodzinny, pochylon¹ mamê nad blachami ciasta dro¿d¿owego?
Jutro zas³u¿ony odpoczynek, mo¿e jednak gdzieœ wyjedziemy. Babcia zwie-
lokrotni³a czêstotliwoœæ wydzwaniania i za ka¿dym razem mówi tylko o jednym,
o naszym powrocie. Na pewno doskwiera jej samotnoœæ, najciê¿ej musi byæ jed-
nak wtedy, gdy my siê pojawiamy, przywozimy ze sob¹ coœ dobrego do zjedzenia,
czêstujemy i znikamy. Babcia lubi dobrze zjeœæ i zupki jej smakuj¹, i bigosik jest
rarytasem, i z nami nie tak smutno. Chyba ju¿ jednak zrozumia³a, co straci³a.
Bohaterk¹ kolejnego dnia jest oczywiœcie Jasia, bez ustanku opowiada, jak to
w tej ¿ydowskiej rodzinie siê ¿yje i pracuje, wiele rzeczy dziwi i szokuje, wiado-
mo, musz¹ istnieæ ró¿nice mentalnoœciowe, kulturowe, spo³eczne, obyczajowe,
nie jest ³atwe wejœæ do nowego domu i poczuæ siê w nim dobrze.
Ju¿ na samym pocz¹tku prze¿y³a szok cywilizacyjny, musia³a ogoliæ nogi,
a zarost mia³a potê¿ny, niczym szympans. Po tej depilacji sama nie mog³a poznaæ
swoich dolnych koñczyn, ci¹gle siê œmieje i pokazuje nam swoje odm³odzone ³ydki.
Musia³a równie¿ zamieniæ suknie na spodnie, tego wymogu poj¹æ nie mo¿e
w ¿aden sposób, humorystycznie komentuje, ¿e to chyba dlatego, aby nie rozbu-
dzaæ erotyzmu ¿ydowskiego. Wiadomo, spodnie niszcz¹ wizerunek kobiecoœci,
szczególnie tej o dosyæ obfitych kszta³tach.
Dodatkowe tortury, to kategoryczny zakaz palenia w domu papierosów, z tym
jednak Jasia sobie jakoœ radzi, zawsze na dymka mo¿na przecie¿ wyjœæ na powie-
trze. Gorzej jest z jedzeniem, biedaczka martwi siê, ¿e kiedy wróci do domu, nikt
101
jej po pozna, bo tylko cieñ z niej zostanie. Karmi¹ j¹ bardzo oszczêdnie, w lodów-
ce mo¿na zobaczyæ tylko jaja, ¿ó³ty ser i margarynê. Domownicy ¿ywi¹ siê na
mieœcie, jadaj¹ w barach i restauracjach, tylko kolacje spo¿ywaj¹ w domu, najczê-
œciej jest to rosó³ z kury.
Mimo wszystko Jasia jest jednak zadowolona i pe³na optymizmu, do wszyst-
kiego mo¿na siê przyzwyczaiæ, dobrze jest poogl¹daæ tak cudze ¿ycie, wtedy
i swoje widzi siê trochê inaczej.
Najwa¿niejsze, aby niczemu siê nie dziwiæ, z uœmiechem wykonywaæ powie-
rzone zadania, byæ rzetelnym i uczciwym. Takim jak my, wszyscy bacznie siê
przygl¹daj¹, obserwuj¹ nas, wiedz¹ doskonale, ¿e jesteœmy tu nowi i bez zaplecza
socjalnego. Taki cz³owiek musi byæ pokorny i grzeczny, z ca³¹ œwiadomoœci¹ trze-
ba siê godziæ na to, ¿e bêdzie siê wykorzystanym na ka¿dym kroku, to odwieczne
prawo zmagania siê silnego ze s³abym. Pani Roma za ka¿dym razem te m¹droœci
powtarza i ma pe³n¹ racjê.
Nale¿y równie¿ nauczyæ siê tolerancji i poszanowania innych narodowoœci,
w kraju wielonarodowoœciowym nie mo¿na byæ szowinist¹, tu ka¿dy ma prawo do
kontynuacji swoich tradycji, do odrêbnoœci narodowej i kulturowej.
Myœlê, ¿e do globalnego wizerunku kraju ka¿da grupa etniczna wnosi du¿o
dobrego, oczywiœcie pojawiaj¹ siê i cechy negatywne, ale trudno oczekiwaæ tylko
idea³u. Mnie jako by³ego marynarza w zasadzie nic nie dziwi, sporo w swoim
¿yciu widzia³em i dlatego chyba ³atwiej mi w tym procesie adaptacyjnym, co wca-
le nie znaczy, ¿e nie zmagam siê sam ze sob¹.
48
Mój zegar biologiczny powoli zacz¹³ siê normalizowaæ. Wstajê kilka minut
po pi¹tej, wychodzê na balkon, popatrzê sobie na œwiat z wysokoœci siedemnaste-
go piêtra, pooddycham œwie¿ym powietrzem, póŸniej prysznic, œniadanie i droga
na parking. W pracy staram siê byæ zawsze punktualnie o okreœlonej godzinie,
muszê dbaæ o swój wizerunek cz³owieka solidnego, odpowiedzialnego, takiego,
na którym zawsze mo¿na polegaæ. Jak do tej pory, wszystko uk³ada siê pomyœlnie,
mój pryncypa³ jest zadowolony, kiedy ogl¹da efekty mojej roboty, z aprobat¹ tylko
kiwa g³ow¹ i coœ tam sobie pomrukuje.
102
Jak zaje¿d¿am, gosposia czeka na mnie z kaw¹, do tego podaje jakieœ cia-
steczka, troszeczkê sobie porozmawiamy i pe³en gotowoœci stajê do dziesiêciogo-
dzinnej pracy. Ona cieszy siê tutaj sporym zaufaniem, musz¹ byæ z niej zadowole-
ni, jest to jej trzeci pobyt w tym domu. Sami za³atwiaj¹ jej przed³u¿enie wizy
i dziêki temu kobieta zarabia, wraca do kraju z tward¹ walut¹, inwestuje i po urlo-
pie gotowa do dalszej s³u¿by. Aktualnie pe³na radoœci szykuje siê po oœmiomie-
siêcznym pobycie do podniebnego lotu na ³ono rodziny. Trochê jej zazdroszczê, ja
niestety, swoje ciê¿ko zarobione pieni¹¿ki tutaj bêdê musia³ wydaæ.
Nie mogê jednak narzekaæ, po tygodniu na czysto zarobi³em dwieœcie piêæ-
dziesi¹t dolarów. Doskonale wiem, ¿e jestem pracownikiem tanim, gospodarzowi
op³aca siê mnie zatrudniæ i on zdecydowanie wiêkszy osi¹ga zysk, ani¿eli ja. Ale
to on tutaj ustala regu³y gry, ja mogê je tylko przyj¹æ b¹dŸ odrzuciæ, trzeba wiêc
pokornie siê uœmiechaæ i szanowaæ pracê, jak d³ugo siê da.
Wszystko wskazuje na to, ¿e d³u¿ej bêdê tutaj goœci³. Szykuje siê szerszy
i bardziej specjalistyczny front robót. Gospodarz oœwiadczy³ mi, ¿e jest do wykoñ-
czenia bejsment i je¿eli podejmê siê tej roboty, stawkê godzinow¹ podniesie mi do
oœmiu dolarów. Oczywiœcie propozycjê przyj¹³em i przez ca³e lato bêdê pracowi-
cie rezydowa³ w najni¿szej kondygnacji domu, przynajmniej nie bêdzie mi tak
gor¹co. Zgodnie z mod¹ kanadyjsk¹ bejsment to piwniczne centrum ¿ycia towa-
rzyskiego. Pomieszczenie du¿e, obowi¹zkowo kominek, obok ³azienka, pod³ogi
maj¹ byæ wy³o¿one terakot¹, œciany w pastelowym kolorze, póŸniej dojdzie du¿a
kanapa, stan¹ wygodne fotele, telewizor z video i goœci mo¿na podejmowaæ. Có¿,
gdzie kraj, tam i obyczaj.
Wszystko w zasadzie mnie cieszy, mêcz¹ jedynie te uci¹¿liwe dojazdy, a naj-
gorszy jest powrót. Po dziesiêciu godzinach ciê¿kiej pracy, zasiadam obola³y za
kierownic¹ i kiedy znajdê siê ju¿ na autostradzie, o niczym nie myœlê, tylko o tym,
aby jak najszybciej dojechaæ do domu. Z daleka wypatrujê czerwonej tablicy
z nazw¹ hotelu, wtedy wiem, ¿e jeszcze tylko zjazd z mostu, póŸniej kilkaset me-
trów dojazdu i mój dom, a tam k¹piel, kolacja i b³ogie wyci¹gniêcie koœci na ³ó¿ku.
Wczoraj otrzyma³em dwa listy z Polski. Jeden w du¿ej kopercie, drugi w opa-
kowaniu tradycyjnym. Nawet nie szuka³em no¿yczek, tylko szybko rozdzieram
papier i patrzê, a tu ni mniej, ni wiêcej, tylko akt rozwodowy, czytam go kilka razy
i myœlê sobie, ¿e ta moja wybranka coœ bardzo siê poœpieszy³a.
Dziwne uczucie, spodziewa³em siê przecie¿ takiego zakoñczenia, a jednak
otêpia³y stojê z tym papierem w rêku i widzê pierwsze nasze spotkanie, czujê s³o-
dycz namiêtnych poca³unków, w uszach dŸwiêcz¹ pe³ne czu³oœci s³owa koj¹ce ból
rozstania, jestem na naszym œlubie, podziwiam jej wystêpy na arenie cyrkowej,
103
prze¿ywam szczêœcie narodzin dzieci, dostrzegam ma³e i wiêksze radoœci, uczest-
niczê w pojawiaj¹cych siê smutkach i czujê ból ostatecznego ciosu.
Czy to tak musia³o byæ? Tyle unicestwionych marzeñ i nadziei, och, jak to
wszystko boli. Powoli zaczyna do mnie docieraæ, ¿e jestem wolny, zwi¹zek ma-
³¿eñski przestaje istnieæ, w zasadzie to sam przeci¹³em te okowy, uciekaj¹c za
ocean, ale dopiero ten sucho brzmi¹cy tekst urzêdowy uœwiadamia mi, ¿e siedem-
nastoletni okres naszego ¿ycia staje siê czasem zamkniêtym.
Spokój mój troszeczkê m¹ci informacja, ¿e zostajê pozbawiony praw rodzi-
cielskich, nie przejmujê siê jednak tym zbyt mocno, dzieci s¹ moje, ¿aden papier
urzêdowy mi ich nie odbierze i nic nie przekreœli naszych zwi¹zków i wiêzów
krwi. Niejako potwierdzeniem tych odczuæ jest druga koperta. Otwieram j¹ i wyj-
mujê dwie kartki papieru. Patrzê i usta same rozci¹gaj¹ mi siê w uœmiechu, czu³oœæ
i b³ogoœæ rozp³ywaj¹ siê po ca³ym wnêtrzu, do oczu nap³ywaj¹ ³zy, ogromnie ko-
cham tych moich ³obuziaków. Kartka od Grzesia jest bardzo barwna, dziecko wszyst-
kimi kolorami swoich kredek stara³o siê ojcu przedstawiæ ciekawy œwiat, to nic, ¿e
nie widaæ formy, jest jeszcze za ma³y. Dawid to ju¿ jedenastolatek, ukoñczy³ klasê
czwart¹, potrafi wiêc tworzyæ podstawowe formy wypowiedzi, list jego jest krótki
i czujê, ¿e pisany trochê pod dyktando, ale to nic dziwnego, ch³opcy w tym wieku
bardziej zainteresowani s¹ pi³k¹, ni¿ epistolografi¹, wa¿ne, ¿e w ogóle pisze. Przyj-
dzie czas, kiedy dojrzeje i bêdzie szuka³ g³êbszego porozumienia z ojcem.
Najwiêksze udrêki prze¿ywam, kiedy podczas niedzielnego spaceru widzê szczê-
œliwych, rozeœmianych ojców w otoczeniu dzieci. Momentalnie czujê bolesny ucisk w
gardle i ci¹¿¹ce pod powiekami gorzkie ³zy. Ile¿ to razy w takich chwilach sadzam
sobie na ramionach Grzesia, przyciskam jego nogi do swoich piersi, Dawida widzê
dumnie krocz¹cego u mego boku i zadowoleni maszerujemy ku przystani. Tam podzi-
wiamy motorówki, ¿aglówki, pokazujê fantastyczne jachty, potem idziemy do portu,
opowiadam o potê¿nych masowcach, dzieciaki s³uchaj¹ z otwartymi buziakami, za-
rzucaj¹ mnie pytaniami, potem zmêczeni, ale i syci wra¿eñ idziemy na wyœmienite
lody z bakaliami i bit¹ œmietan¹. Wiem, ¿e to tylko iluzja, marzenia, jednak bez tych
wyobra¿eñ ¿ycie straci³oby dla mnie sens, ja jestem g³êboko przekonany, ¿e te moje,
teraz ksiê¿ycowe wizje, w pewnym momencie siê spe³ni¹. Ogromnie ¿al mi tylko tego
czasu, kiedy mnie nie ma u ich boku, wspólnie tracimy bardzo du¿o, nie uczestniczê
przecie¿ w okreœlonym etapie ich rozwoju, a tego w ¿aden sposób nie da siê nadrobiæ,
wczorajszej godziny ju¿ nie cofniemy, coœ bezpowrotnie umyka.
Dobrze, ¿e mam pracê, staæ mnie teraz na paczkê, zrobiê im wakacyjn¹ nie-
spodziankê, nazbiera³em ju¿ trochê ró¿noœci, pozosta³e rzeczy dokupiê, niech siê
szkraby ciesz¹ i wiedz¹, ¿e ojciec ich kocha i o nich pamiêta.
104
Pogodê mamy piêkn¹, s³oñce latem przygrzewa bardzo intensywnie, wody
Wielkich Jezior paruj¹, aby potem z finezj¹ opaœæ i obj¹æ w swoje w³adanie wszyst-
ko, co ¿yje. W konsekwencji nawet jak cz³owiek nie pracuje, po godzinie ca³y jest
mokry i nadaje siê tylko pod prysznic. Jedynie w takiej aurze ciep³a, nasyconego
du¿¹ wilgotnoœci¹, dobrze siê czuje roœlinnoœæ, szczególnie kwiaty pyszni¹ siê prze-
cudn¹ urod¹.
Ju¿ zaczyna³o byæ tak dobrze, a tu naraz Bo¿ena zostaje z dnia na dzieñ bez
pracy. No có¿, takie jest ¿ycie, niesie ze sob¹ masê niespodzianek. Mo¿e i dobrze,
¿e tak siê sta³o, w tym sklepie niemieckim wiele siê zmieni³o, do g³osu dosz³a
atmosfera typowo nacjonalistyczna, nie by³o sensu d³u¿ej siê mêczyæ i szarpaæ.
Moja kobieta postanowi³a zarejestrowaæ siê w urzêdzie, s¹ okreœlone fundusze dla
matek samotnie wychowuj¹cych dzieci, trzeba tylko uchyliæ odpowiedni¹ furtkê
i wzi¹æ to, co cz³owiekowi przys³uguje. Bo¿ena to istota przedsiêbiorcza, bardzo
operatywna i pracowita, na pewno w miêdzyczasie znajdzie sobie jak¹œ pracê.
Teraz bêdzie nam trochê ciê¿ko, nie wiem, jak sobie poradzimy, sam nie dam rady
utrzymaæ trzyosobowej rodziny. Tradycyjnie ju¿ na soboty i niedziele przywo¿ê
Jasiê, wyjazdy za miasto, wycieczki i inne atrakcje te¿ kosztuj¹, trudno jednak,
g³ow¹ muru nie przebijê, musi znaleŸæ siê jakieœ wyjœcie z tej matni, nie chcia³bym
na razie wracaæ pod dach pani Romy, zdecydowanie bardziej odpowiada mi moje
poczucie wolnoœci w tym ró¿nonacjowym mrówkowcu.
W niedzielê dowiedzia³em siê, ¿e w porcie stoi kolejny polski jeziorowiec.
Nie mog³em wysiedzieæ w domu, ci¹gnie mnie jak wilka do lasu, zapali³em silnik
i pojecha³em do portu. Chcia³em tylko popatrzeæ, pogadaæ troszeczkê, pooddy-
chaæ atmosfer¹ marynarskiego ¿ycia, tyle lat ¿ycia na wodzie nie pozostaje bez
œladu, budz¹ siê têsknoty.
Oczywiœcie, ¿e spotka³em wœród braci marynarzy tych, z którymi kiedyœ p³y-
wa³em i znowu serdeczne uœciski, wypytywania, opowiadania i wzajemne przy-
gl¹danie siê sobie. Koledzy poprosili mnie o pomoc przy zrobieniu zakupów, nie
mog³em odmówiæ, sam z doœwiadczenia wiem, ile to energii trzeba straciæ, kilo-
metrów na piechotê przemierzyæ, aby w obcym kraju kupiæ jakieœ ciekawe fanty
dla rodziny, a bez nich nie ma przecie¿ po co wracaæ do domu.
Poobwozi³em weso³e towarzystwo po tanich sklepach, pokaza³em, gdzie mo¿na
kupiæ ciekawe rzeczy, wst¹piliœmy do baru na jak¹œ przek¹skê i póŸniej przy kawie
toczy³a siê rozmowa ta temat ostatnich wydarzeñ i zmian w kraju. Koledzy z ca³e-
go serca dziêkowali za okazan¹ im pomoc, po¿egnanie by³o iœcie rodzinne.
W chwili, kiedy szykowa³em siê do opuszczenia statku, podszed³ do mnie
m³ody ch³opak z pok³adu i zapyta³, czy nie móg³bym wieczorem podjechaæ po
105
niego do portu, poniewa¿ postanowi³ na sta³e pozostaæ w tym kraju, a nie zna tu
nikogo i nie mo¿e liczyæ na niczyj¹ pomoc. Zawaha³em siê trochê, zobaczy³em
jednak oczy pe³ne napiêcia i wyczekiwania, ¿al mi siê zrobi³o okropnie tego m³o-
dego cz³owieka i powiedzia³em, ¿e bêdê czeka³ pod bram¹ o godzinie dwudziestej.
Przyjecha³em do domu i nieœmia³o obwieszczam Bo¿enie, ¿e wieczorem bêdzie-
my mieli goœcia ze statku. Popatrzy³a na mnie jak na trochê szalonego i mówi, ¿e
s¹dzi³a, i¿ po ostatnich doœwiadczeniach z Jerzym nabiorê dystansu do anga¿owania
siê w tego typu akcje charytatywne. Nawet nie mia³em do niej ¿alu za przyjêcie takiej
postawy, doskonale j¹ rozumiem, nie mog³em jednak post¹piæ inaczej, bycie maryna-
rzem nawet by³ym, do czegoœ zobowi¹zuje. Przed dwudziest¹ zaje¿d¿am pod bramê,
patrzê, a tu nie jeden, tylko czterech oczekuj¹cych pomocy. Trzeci oficer, elektryk
i dwóch marynarzy, epidemia jakaœ myœlê sobie, jak tak dalej pójdzie, kapitana bêdzie
mi tylko brakowa³o do pe³nej za³ogi, ci bowiem nie schodz¹, a jak ju¿, to jako ostatni.
Có¿ mia³em w takiej sytuacji robiæ, otworzy³em baga¿nik, ch³opaki wrzucili
tam swoje dobra i zabra³em wszystkich do domu. Kiedy wyobrazi³em sobie minê
Bo¿eny, sam do siebie zacz¹³em siê œmiaæ, wieczór mia³ byæ taki spokojny i rodzin-
ny, a tu zapowiada siê atmosfera z iœcie weso³ego autobusu, jakie to ¿ycie jest jednak
cudnie piêkne, tyle niespodzianek i wra¿eñ, a¿ mi g³owa pêka od ich nadmiaru.
W domu kolacja, rozmowy, opowiadania o sytuacji w kraju i szykowanie siê do
spania. Rzuciliœmy na pod³ogê, co tylko by³o mo¿na, aby stworzyæ królewskie ³o¿e dla
goœci i trzeba bêdzie poczekaæ, a¿ statek odp³ynie, wtedy zawiozê ich do emigracji i
niech siê ch³opaki przepychaj¹ dalej sami przez ¿yciow¹ d¿unglê. S¹ m³odzi, wszystko
przed nimi, na pewno siê odnajd¹ i sobie poradz¹, m³odoœæ inaczej patrzy na rzeczywi-
stoœæ, z wiêksz¹ radoœci¹, wiar¹ i optymizmem, niech wiêc rozpoœcieraj¹ skrzyd³a i
wznosz¹ siê niczym or³y do podniebnych lotów. Mo¿e i ta skostnia³a i rachityczna
Polonia nabierze w zetkniêciu z m³odoœci¹ rumieñców i troszeczkê siê o¿ywi.
Martwi mnie tylko, ¿e coraz wiêcej m³odych ludzi ucieka z kraju. Czy pojêcie
patriotyzmu a¿ tak bardzo siê zdewaluowa³o, mo¿e to tylko nam wmawiano, ¿e
pod skrzyd³ami wielkiego brata jesteœmy wielcy i m¹drzy? A mo¿e dlatego tak siê
dzieje, ¿e pojawi³ siê nowy wielki brat? Sam Wa³êsa i jego ekipa zafascynowani
i urzeczeni s¹ maria¿em z USA. Bardzo to smutne i ¿enuj¹ce, szczególnie ra¿¹ te
ho³dy wiernopoddañcze. Nie ma nasz naród szczêœcia do wodzów i przywódców,
Wa³êsa rozczarowa³, ludzie popieraj¹c go, oczekiwali zupe³nie czegoœ innego, st¹d
tez zawód i zw¹tpienie.
W zasadzie to stroniê od polityki, wyleczy³em siê z niej po dramatycznych
prze¿yciach w gdañskiej stoczni w latach siedemdziesi¹tych. Doskonale pozna³em
cierpki ból wolnoœci.
106
49
Znowu zrodzi³ mi siê nowy problem, kolegom marynarzom jak najszybciej
trzeba by³o poszukaæ jakiejœ kwatery. Obdzwoni³em wszystkich znajomych, poru-
szy³em ludzkie sumienia i mieszkanie siê znalaz³o. Dobrze, ¿e finansowo byli przy-
gotowani na taki wydatek, bo zgodnie z tutejszym zwyczajem, przy umowie o
wynajm, trzeba uiœciæ podwójn¹ stawkê, za pierwszy i ostatni miesi¹c. Jest to wy-
datek znacz¹cy, ale ich jest czterech, jakoœ sobie poradzili. PóŸniej trzeba by³o im
pomóc zgromadziæ jakieœ sprzêty, jako ¿e mam ju¿ w tej dziedzinie niema³e do-
œwiadczenie, uda³o mi siê za³atwiæ to dosyæ sprawnie. W poniedzia³ek maj¹ siê
zg³osiæ do biura emigracyjnego, bêd¹ mieli okazjê poznaæ pani¹ Krysiê, no có¿,
ka¿dy musi wzi¹æ to, co mu przeznaczone.
Nie mogê bardziej anga¿owaæ siê w ich ¿ycie, bo nie mam na to czasu, roboty
trzeba pilnowaæ, nikt za mnie tego nie zrobi, oczywiœcie, ¿e dalej bêdê czuwa³ nad
nimi i je¿eli zajdzie taka potrzeba, zapewne pomogê, na razie oczy im b³yszcz¹
z podniecenia, sami rw¹ siê do dalszego dzia³ania, niech wiêc ich m³odoœæ unosi
na swoich falach.
Trochê martwi mnie, ¿e urz¹d emigracyjny wci¹¿ milczy w mojej sprawie
i nic nie wyjaœnia, cz³owiek tak tkwi zawieszony w pró¿ni, nawet odmówili mi
czasowego pozwolenia na pracê, rzucili te marne trzysta szeœædziesi¹t dolarów,
skazuj¹c na beznadziejn¹ wegetacjê, nic dziwnego, ¿e robota na czarno kwitnie,
cz³owiek musi siê jakoœ ratowaæ. Pokonujê wiêc ka¿dego dnia te kilometry do
Toronto i podnoszê za marne pieni¹dze standard ¿ydowskich domów.
Przy okazji przygl¹dam siê ¿yciu moich chlebodawców, poznajê ich zwyczaje
i muszê przyznaæ, ¿e czêsto bardzo mi imponuj¹, wiele siê mo¿na od nich nauczyæ.
Szczególnie urzeka mnie silny kult rodziny, rodowód patriarchalny, ale jednocze-
œnie dojrzale partnerstwo zwi¹zku Moszego z Tobi. Maj¹ troje dzieci w wieku od
dziesiêciu do szesnastu lat i co jest godne pozazdroszczenia, jednolitym frontem
wychowuj¹ je w poszanowaniu tradycji, rodziny i religii. Zasiadaj¹ wspólnie przy
jednym stole do wszystkich posi³ków, razem siê modl¹, potem dyskutuj¹, z zainte-
resowaniem i szacunkiem wzajemnie siê s³uchaj¹c.
Nikt nikogo nie wyœmiewa, nie ironizuje, ka¿dy ma prawo do wypowiedzenia
w³asnych s¹dów i myœli, to s¹ w³aœnie zdrowe fundamenty szczêœcia rodzinnego.
107
Tutaj nie widaæ nerwowoœci, zabiegania, nie s³ychaæ krzyków, dzieciêcych wrza-
sków, nawet kiedy przygl¹dam siê ch³opcom, to mam wra¿enie, ¿e widzê przy-
sz³ych rabinów. Bardzo podoba mi siê równie¿ ich córka, nastolatka jeszcze, a tyle
w niej oczach dojrza³oœci, cudnie b³yszcz¹ piêkne, czarne w³osy, z ca³ej sylwetki
bije gracja i zarazem dostojeñstwo, za parê lat wyroœnie na piêkn¹ i m¹dr¹ kobietê.
Dzieci w tej rodzinie bardzo mocno siê kocha i dba o ich wychowanie, od nich
nie ma nic wa¿niejszego, one nie s¹ przeszkod¹, tylko radoœci¹ i wyzwaniem dla
rodziców. Dzieci oprócz tego, ¿e ucz¹ siê w szkole, uczêszczaj¹ na najprzeró¿niej-
sze zajêcia dodatkowe, które s³u¿¹ rozwojowi ich talentu i osobowoœci. Rodzice
nie zapominaj¹ równie¿ o kondycji fizycznej, st¹d basen, lodowisko, przeja¿d¿ki
rowerowe i spacery. Nikt nie mówi o poœwiêceniu, o braku czasu, je¿eli coœ wa¿-
nego wypadnie, pod dom przyje¿d¿a samochodem inna ¯ydówka, zabiera dziecia-
ki i po zajêciach odwozi. Ta wzajemna pomoc jest szalenie imponuj¹ca, tylko po-
zazdroœciæ takich relacji miêdzyludzkich.
Pewnego razu Mosze zapyta³ mnie, czy nie móg³bym pomalowaæ dwóch po-
koi u jego brata. Oczywiœcie, ¿e wyrazi³em pe³n¹ gotowoœæ, pojechaliœmy z ca³ym
potrzebnym sprzêtem do innej czêœci miasta. Mieszkanie podobne do naszego, bo
te¿ w apartamencie. Weszliœmy do œrodka i po powitaniu Mosze pokaza³ mi, gdzie
mam pomalowaæ, brat jego nawet nie podniós³ siê z krzes³a, to, co siê dzia³o, nic
go nie obchodzi³o, to nie on p³aci³. Dopiero potem Mosze wyjaœni³ mi, ¿e jego brat
jest biednym cz³owiekiem i nale¿y mu pomagaæ, ile¿ to piêkna mieœci siê w tych
prostych s³owach.
Najwiêksze problemy mia³em z remontem piwnicy. Pocz¹tkowo bezradny sta-
n¹³em w obliczu nowych technologii i nieznanych mi materia³ów. Wyzwania s¹ jed-
nak po to, aby siê z nimi zmagaæ, nie mog³em siê przecie¿ poddaæ tylko dlatego, ¿e
nie wiedzia³em, jak siê zabraæ do gipsowego plastrowania œcian. By³em zorientowa-
ny, ¿e m³ody ju¿ takie roboty wykonywa³, zadzwoni³em do niego i poprosi³em o
pomoc, nie odmówi³ ku mojemu wielkiemu zadowoleniu i przez dwa dni by³em jego
bardzo pojêtnym uczniem. Naro¿a pomóg³ mi wzmocniæ metalowymi naro¿nikami,
za³o¿yliœmy kornery i zabraliœmy siê do masy gipsowej. Robota bardzo wyczerpuj¹-
ca i wymagaj¹ca ¿elaznej kondycji. Trzeba sproszkowan¹ zaprawê gipsow¹ rozrobiæ
z wod¹ i bardzo szybko zarzuciæ na zagruntowan¹ powierzchniê, nastêpnie nadmiar
tynku trzeba zebraæ ³at¹ i wyrównaæ, póŸniej nic ju¿ nie pozostaje, tylko paca do rêki
i wyg³adzanie wszelkich porowatoœci. Tu, gdzie s¹ jakieœ nierównoœci, u¿ywa siê do
œcierania metalowych siateczek, skrapia wod¹ i dalej szoruje pac¹ do stanu idealnej
g³adkoœci. Efekt ostateczny rzeczywiœcie jest imponuj¹cy, szczególnie, je¿eli tak¹
œcianê na zakoñczenie pomaluje siê farb¹ akrylow¹, albo emulsyjn¹.
108
Na elektryce siê znam, wobec tego jeszcze przed tynkami zainstalowa³em nowe
gniazdka wtykowe, zrobi³em dodatkowe punkty oœwietleniowe i umocowa³em prze-
³¹czniki. PóŸniej pozosta³ jeszcze barek, który zrobi³em rêcznie i stolik pod komputer.
Ka¿dego dnia mia³a miejsce rodzinna inspekcja, w trakcie której dok³adnie
przygl¹dano siê mojej robocie i przy okazji wyznaczano mi wyzwania na kolejny
dzieñ. W sumie gospodarze musieli byæ ze mnie zadowoleni, skoro polecili moje
us³ugi s¹siadowi. Takim to sposobem trafi³em do domu obok, w³aœcicielem które-
go te¿ by³ ¯yd o nazwisku Gold. Cz³owieka tego bli¿ej pozna³em dziêki Bo¿enie,
któregoœ bowiem dnia postanowi³a mi towarzyszyæ i przyjecha³a razem ze mn¹,
poprzygl¹daæ siê moim zmaganiom.
Po pewnym czasie ze zdziwieniem zauwa¿y³em, ¿e stoi razem z Goldem obok
jego domu i z wielkim animuszem ¿arliwie o czymœ rozprawiaj¹ w takiej komity-
wie, jakby siê znali od urodzenia. Dopiero, kiedy podszed³em do nich, dowiedzia-
³em siê, ¿e Gold pochodzi z Krakowa, z Polski wyjecha³ po wojnie, ca³y holocaust
sta³ siê jego bolesnym doœwiadczeniem, a mieszka³ na Kazimierzu, o którym to
teraz tak namiêtnie rozprawia³. Oboje bardzo podekscytowani przemierzali z wy-
piekami na twarzach ulic¹ Rybn¹, Wodopojn¹, skrêcali w Soln¹, aby zatrzymaæ siê
na rogu Piwnej i Szewskiej. Kraków, mimo ¿e go nie znam, robi na mnie coraz
wiêksze wra¿enie.
Gold to starszy ju¿ cz³owiek, porusza siê powoli, trochê majestatycznie, mimo
¿e po powa¿nej chorobie serca, to dalej czynny zawodowo, chocia¿ strasznie siê
temu dziwiê, na chleb mu nie brakuje, a praca kierowcy jest przecie¿ zajêciem
ciê¿kim i bardzo stresuj¹cym.
U Moszego pracuje ju¿ nowa gospodyni, te¿ przyjecha³a z Polski, aby zarobiæ
w bogatej Kanadzie. Dziwiê jej siê bardzo, ale có¿, to jej wybór. Anka ma oko³o
czterdziestu lat, jest absolwentk¹ AGH, bezdzietna, mê¿a zostawi³a w kraju, aby
za z³otówki pracowa³ i dobytku pilnowa³, sama pe³na energii i zapa³u myœli, ¿e
œwiat zawojuje. S¹dzê jednak, ¿e u Moszego za d³ugo nie popracuje, nie widaæ,
aby sprz¹tanie i us³ugiwanie j¹ uskrzydla³o. Dziêki jej jednak obecnoœci zrobi³o
siê trochê weselej. Co jakiœ czas zajrzy przez piwniczne okno, powie coœ ciekawe-
go, zaœmieje siê zaraŸliwie, podrzuci lody, albo inne jakieœ frykasy, od razu cz³o-
wiekowi robi siê przyjemniej i robota mniej nu¿y.
Któregoœ dnia dosz³o miêdzy mn¹ i Tobi do niemi³ej scysji, zawsze taka po-
prawna, a¿ tu naraz bardzo niepochlebnie wypowiada siê na temat Polaków. Urazi-
³o mnie to okrutnie i asertywnie wystêpuj¹c, powiedzia³em jej, co s¹dzê o jej dru-
cianych wieszakach w szafie, zdekompletowanych kubkach i fili¿ankach, tandet-
nych meblach i próbie wywy¿szania siê. Patrzy³a na mnie z niedowierzaniem, jak-
109
by innego cz³owieka zobaczy³a, nie spodziewa³a siê takiej reakcji, kiedy odesz³a,
emocje moje opad³y, ale nie ¿a³owa³em swojego wyst¹pienia, trzeba mieæ swój
honor i nie mo¿na pozwoliæ komuœ szargaæ œwiêtoœci. Ona mieszka³a przecie¿
w naszym kraju, pozna³a jego kulturê i nawet przez wzgl¹d na swoich dziadów,
powinna z szacunkiem odnosiæ siê do mojej ojczyzny i jej mieszkañców.
Kiedy po kilku dniach spotka³em jej mê¿a, z zak³opotaniem podrapa³ siê po
g³owie i prosi³ mnie, abym nic ju¿ nie mówi³ jego ¿onie, bo musia³ pó³ umeblowa-
nia znieœæ do piwnicy i jak tak dalej pójdzie, bêdzie zrujnowany.
Nie ¿ywiê urazy do Tobi, mo¿e nie zastanawia³a siê nad tym, co mówi, a mo¿e
prawda by³a jej potrzebna, aby mog³a zrewidowaæ w³asny sposób myœlenia,
w sumie jestem im obojgu wdziêczny, dali mi pracê, pozwolili zarobiæ, ileœ godzin
spêdziliœmy przy wspólnym stole, a to bardzo ³¹czy i zbli¿a.
Powoli przenoszê siê z robot¹ do Goldy i wszystko zaczynam od pocz¹tku,
znowu taki sam remont jak i u Moszego. Malujê ca³e mieszkanie, póŸniej mam
wykonaæ remont piwnicy, ten dom jest jednak bogatszy, inne wiêc materia³y i bar-
dziej eleganckie wykoñczenie. Nad robot¹ czuwa pani domu, trzeba przyznaæ, ¿e
kobieta ma gust i swoiste poczucie estetyki, st¹d te¿ i oczekiwania inne.
Atmosfera pracy jest przyjemna, Gold pomaga mi, jak mo¿e w pokonywaniu
trudnoœci technicznych, sam te¿ du¿o siê uczê i powoli ze sternika przekwalifiko-
wujê siê w technologa robót wykoñczeniowych, p³ac¹ mi ju¿ osiem dolarów za
godzinê, a litr benzyny kosztuje trzydzieœci trzy centy, spokojnie wiêc mogê do-
je¿d¿aæ, dopóki nic siê nie zmieni na lepsze.
50
Praca w domach ¿ydowskich, to nie tylko ciê¿ki wysi³ek fizyczny, ale te¿
okazja, by poznaæ mentalnoœæ tych ludzi, ich kulturê, religiê, wzajemne relacje
i ca³¹ filozofiê dnia codziennego.
Kiedy u Moszego robi³em barek, kupowaliœmy p³yty drewnopodobne, p³ac¹c
czterdzieœci piêæ dolarów za sztukê, teraz pracuj¹c u Goldy, równie¿ potrzebowa-
³em tego samego materia³u. Pojechaliœmy do sklepu, szukamy, przegl¹damy, oka-
zuje siê, ¿e s¹, tylko ju¿ w innej cenie, bo dro¿sze o piêtnaœcie dolarów. Przywozi-
my p³yty, zabieram siê za robotê i w tym momencie przychodzi z s¹siedzk¹ wizyt¹
Mosze. Gold pyta go, ile p³aci³ za swoja p³ytê, bo on dziœ kupi³ i wydaje mu siê, ¿e
110
droga, bo jedna sztuka wynios³a go szeœædziesi¹t dolarów. Mój pierwszy pryncy-
pa³ nawet powiek¹ nie mruga, tylko patrz¹c prosto w oczy, odpowiada, ¿e on zain-
westowa³ w ten materia³ tyle samo. Kiedy to us³ysza³em, o ma³o z wra¿enia pi³y
z rêki nie wypuœci³em. Zaskoczenie ogromne, gdzie tu logika, myœlê sobie, dlacze-
go k³amie, ja bym od razu pochwali³ siê, ¿e kupi³em taniej.
Jak siê jednak okazuje, ¿ydowski sposób rozumowania ró¿ni siê od naszego,
Mosze w tym momencie zawy¿aj¹c swoje koszty, plasowa³ siê na równej p³asz-
czyŸnie z bogatszym s¹siadem, dowartoœciowywa³ siê, dorównywa³ pod wzglê-
dem maj¹tkowym i w prosty sposób zyskiwa³ lepsze samopoczucie. W tym œrodo-
wisku mówienie o biedzie nie nale¿y do dobrego tonu.
Nastêpnego dnia znowu pojawia siê Mosze i pyta mnie, czy nie wzi¹³em jego
pêdzelka, bo nigdzie nie mo¿e go znaleŸæ. W pierwszej chwili nie bardzo wiedzia-
³em, o co mu chodzi, o jaki pêdzelek. Kiedy ju¿ och³on¹³em i zebra³em myœli,
odpowiedzia³em, ¿e byæ mo¿e przez pomy³kê, gdzieœ mi siê i zapl¹ta³ w moich
narzêdziach. Prosi³, abym sprawdzi³ i odda³ mu go. W tym momencie musia³em
mieæ bardzo g³upi¹ minê, có¿ by³o jednak robiæ, skoro marny pêdzelek za dzie-
wiêædziesi¹t dziewiêæ centów urasta do sprawy rangi pañstwowej, wsiadam do
samochodu, podje¿d¿am pod najbli¿szy sklep i kupujê ten nieszczêsny pêdzelek,
zachowujê siê z honorem, wybieram lepszy i dro¿szy. Odnoszê zgubê, a Mosze
z niezadowoleniem na twarzy stwierdza, ¿e to nie jego i chcia³by mieæ swój. Jed-
noczeœnie zobowi¹zuje mnie, abym mu przywióz³, jak bêdê nastêpnym razem.
Nic z tego nie rozumia³em, chcia³em jak najlepiej, a wysz³o tak byle jak. Jed-
no jest pewne, pracuj¹c u ¯ydów, trzeba baczniej im siê przygl¹daæ, wówczas
cz³owiek uniknie przykrych niespodzianek, to jest zupe³nie inny œwiat, czêsto od-
mienny system wartoœci.
Ca³e ¿ycie cz³owiek siê uczy i ci¹gle jest czymœ zaskakiwany. Teraz z rosn¹c¹
ciekawoœci¹ przygl¹dam siê ma³¿eñstwu Goldów. Wykañczam ten piwniczny sa-
lon, barek jest zrobiony z drzewa dêbowego, pani domu za¿yczy³a sobie, aby po-
zosta³e elementy równie¿ by³y dêbowe, ca³oœæ bowiem ma stanowiæ kompozy-
cyjn¹ harmoniê. Pomys³ ten wyraŸnie nie przypad³ do gustu jej mê¿owi. Wiado-
mo, d¹b jest drogi, chodzi wiêc Gold bardzo przygnêbiony, przygl¹da siê mojej
robocie i co jakiœ czas ¿arliwie t³umaczy ¿onie, ¿e d¹b jest za ciemny, ca³oœæ brzydko
bêdzie wygl¹da³a, nale¿y zastanowiæ siê nad innym rozwi¹zaniem, widaæ by³o
wyraŸnie, ¿e koniecznie chcia³ jej narzuciæ w³asne zdanie. Ona jednak niez³omnie
obstawa³a przy swojej wizji, coraz bardziej sytuacja ta intrygowa³a mnie, by³em
niezmiernie ciekawy rozwi¹zania spornej kwestii.
W koñcu Gold przychodzi do mnie i mówi, ¿e ca³e wykoñczenie bêdziemy
111
robili w tonacji barku, lekko siê przy tym uœmiecha i dodaje, ona bêdzie mia³a swój
d¹b, a ja œwiêty spokój. W rodzinie ¿ydowskiej wbrew pozorom, kobieta odgrywa
dominuj¹c¹ rolê, mê¿czyzna bardzo siê liczy z jej zdaniem, je¿eli ju¿ foruje swoje
stanowisko, to po to, aby w pewnej fazie gor¹cej dyskusji ust¹piæ. Jest to dla mnie
bardzo interesuj¹ce doœwiadczenie socjologiczne.
S¹ jednak chwile, kiedy prze¿ywam frustracje, szczególnie mierzi mnie to ¿ydow-
skie cwaniactwo, oni chyba ju¿ w genach maj¹ zakodowan¹ potrzebê ok³amywania
i wykorzystywania drugiego cz³owieka. Czêsto koñczê ju¿ pracê, narzêdzia mam
posk³adane w samochodzie, kiedy naraz Gold doznaje olœnienia, ¿e jeszcze to, czy
tamto nale¿y dokrêciæ, albo zamontowaæ. Bez tych moich trzydziestu darmowych
minut pracy, pewnie by siê rozchorowa³. Bardzo jest to denerwuj¹ce, ale bywaj¹ te¿
i mi³e chwile, szczególnie, kiedy wspólnie zasiadamy do sto³u i w ekumenicznym
klimacie spo¿ywamy kolacje, uczestniczê te¿ w ich sobotnich szabasach. S¹ to dla
mnie nowe doœwiadczenia, które wnosz¹ w moje ¿ycie wiele treœci poznawczych.
51
Szabasowe kolacje przygotowywane s¹ z wielkim pietyzmem i ca³ym rytua³em,
czêœciowo przypominaj¹ mi nasz¹ wieczerzê wigilijn¹. Tradycja religijna nakazuje,
aby tego wieczoru wykazaæ siê spe³nieniem dobrego uczynku i g³odnego zaprosiæ
do wspólnego sto³u. Gospodarze korzystaj¹, wiêc z okazji, ¿e u nich pracujê i zapra-
szaj¹ mnie do wspólnej uczty. Muszê przyznaæ, ¿e atmosfera tych wieczornych spo-
tkañ bardzo mi siê podoba, jest tak dostojnie, uroczyœcie, a jednoczeœnie rodzinnie
i przyjacielsko. Czar pryska w poniedzia³ek, œwiêto zakoñczone, dobre uczynki ju¿
nie obowi¹zuj¹, Tora nie nakazuje okazywania wielkiego szacunku robotnikowi,
mo¿na wiêc go wykorzystywaæ, na ile pozwalaj¹ okolicznoœci.
Gwoli sprawiedliwoœci muszê jednak przyznaæ, ¿e pracuj¹c w domach ¿ydow-
skich, nigdy g³odny nie by³em, obowi¹zkiem gosposi by³o przygotowanie dla mnie
posi³ku, nie wiem, czym ta troska by³a podyktowana, chyba raczej nie tyle mi³o-
œci¹ bliŸniego, ile obaw¹, i¿ g³odny, mniej bêdê wydajny.
Z perspektywy domu Goldy z uwag¹ œledzi³em, co siê dzieje u Moszego. Tak jak
siê spodziewa³em, Anka d³ugo tam nie popracowa³a, pani in¿ynier bardzo szybko Tobi
przesta³a siê podobaæ. Zbyt m¹dra s³u¿¹ca wyraŸnie dra¿ni i wywo³uje niepokój. Mo-
112
szowie z og³oszenia znaleŸli nastêpczyniê, te¿ Polkê, ale ju¿ bez obci¹¿eñ w postaci
wy¿szego wykszta³cenia i znacznie tañsz¹, bo dwa dolary za godzinê pracy.
Anka, jak siê okaza³o, do Kanady przyjecha³a z kole¿ank¹, prawdziw¹ góralk¹
z Wis³y, kobiet¹ szalenie energiczn¹, pe³n¹ werwy, ¿ycia i witalnoœci. Obie stanowi³y
wspania³y duet, z przyjemnoœci¹ obserwowa³em ich ¿ywio³owoœæ, obrotnoœæ, niega-
sn¹cy optymizm, wspania³e poczucie humoru i wiarê w to, ¿e œwiat nale¿y do nich.
Kierowany wzglêdami towarzyskimi i ludzk¹ ¿yczliwoœci¹, zaprosi³em obie
kobiety na domowy piknik, by³a okazja dobrej zabawy, bli¿szego poznania, wy-
miany doœwiadczeñ, sporo by³o œmiechu i ¿artów. Koñcowy akord tylko mnie za-
skoczy³ i niepomiernie zdziwi³. Wszystkiego bym siê spodziewa³, tylko nie tego,
¿e Bo¿ena urz¹dzi mi scenê zazdroœci. Nigdy nie da³em jej powodów, aby mog³a
straciæ do mnie zaufanie, co prawda, fascynuje mnie œwiat kobiet, ale poligamia
obca jest mojej naturze. Tyle ju¿ przecie¿ miesiêcy przebywamy pod wspólnym
dachem, dzielimy jedno ³o¿e, które dostarcza nam tak niebywale silnych wra¿eñ,
i¿ myœlenie o zdradzie by³oby ostatnim imperatywem, kie³kuj¹cym w moim mó-
zgu. Ale jak to wyt³umaczyæ zazdrosnej kobiecie, a poza tym zastanawiam siê, czy
w ogóle istnieje potrzeba t³umaczenia siê z w³asnej niewinnoœci? Je¿eli w zwi¹zku
nie ma wzajemnego zaufania, najwiêksze zaklêcia i przysiêgi nie pomog¹.
Anka z góralk¹ je¿d¿¹ do Toronto i szukaj¹ mo¿liwoœci zdobycia wymarzo-
nych dolarów. W zwi¹zku z tym, ¿e o robotê trudno, zaczê³y siê specjalizowaæ
w opró¿nianiu ze szmat specjalnych pojemników, wystawianych przez misje, do
których ludzie wrzucaj¹ to, co im zbywa. PóŸniej sortuj¹ zdobyczne trofea i to, co
lepsze wysy³aj¹ do kraju. Któregoœ dnia prze¿y³y moment grozy, albowiem zosta-
³y przy³apane na gor¹cym uczynku, uratowa³a ich tylko przytomnoœæ umys³u
i wrodzona przebojowoœæ granicz¹ca z arogancj¹. Jestem pewien, ¿e obie tu nie
zgin¹, czuj¹ siê w swoim ¿ywiole, wcale ich nie przera¿a fakt, i¿ wizy straci³y
wa¿noœæ, po prostu przebywaj¹ teraz legalnie na lewo, status maj¹ jasny, jak wiêk-
szoϾ z nas.
Wszyscy, którzy tutaj przybywaj¹, licz¹ na szybkie zdobycie fortuny, ka¿dy chce
zarobiæ, tylko tych dolarów coraz mniej do podzia³u. Bywaj¹ szczêœciarze, do których
los siê uœmiechnie, wiêkszoœæ jednak owe dolary zdobywa w znoju i pocie czo³a.
Jasia powoli zaczyna szykowaæ siê do powrotu do kraju, pó³ roku minê³o bar-
dzo szybko. Jest jednak zadowolona, sporo zwiedzi³a, pozna³a ciekawych ludzi,
naby³a nowych umiejêtnoœci, no i zarobi³a. W kraju ma spore d³ugi, bêdzie mog³a
je uregulowaæ i jak sobie wyliczy³a, coœ jeszcze zostanie. Na lotnisko odwozimy j¹
z ca³ym ceremonia³em i potê¿nymi baga¿ami, ¿egnamy jak najbli¿szego cz³onka
rodziny, Bo¿ena rzewnie p³acze. Teraz zostan¹ jej tylko po³¹czenia telefoniczne
113
i listy, bêdzie ciê¿ko, tutaj, kiedy nie mia³y ju¿ o czym rozmawiaæ, to krzy¿ówki
rozwi¹zywa³y przez telefon.
Dot¹d broni³em siê, jak mog³em przed koniecznoœci¹ powrotu pod wspólny
dach z pani¹ Rom¹, bêdê jednak musia³ spasowaæ, brakuje nam funduszy na utrzy-
manie siê w apartamencie. Dodatkowym argumentem przemawiaj¹cym za przyjê-
ciem oferty babci, jest wzgl¹d na dobro dziecka. Aga bêdzie tam mia³a wiêksz¹
swobodê, nie bêdziemy musieli jej tak ci¹gle pilnowaæ. Ta wzmo¿ona kuratela
zaczyna jej przeszkadzaæ, dziewczyna bardzo szybko dorasta, chwilami zaczyna
zachowywaæ siê jak ma³a kobietka, wchodzi w fazê intensywnego dojrzewania
i roœci sobie prawo do wolnoœci i niezale¿noœci. Wcale nie jest ³atwe zast¹piæ ojca
takiej dorastaj¹cej panience, ch³opcy s¹ chyba mniej skomplikowani.
Pakujemy powoli swój dobytek i szykujemy siê, jak to kiedyœ g³oœno powie-
dzia³em, ku powrotowi - do domu szczêœcia. Zanim jednak do tego dosz³o, przy-
sz³o nam po¿egnaæ Kazia, brata pani Romy. Bardzo smutna by³a to uroczystoœæ,
wszak to Na³kowska powiedzia³a, ¿e umiera siê w by³e jakim miejscu ¿ycia
i w takim w³aœnie Kazio po¿egna³ siê z doczesnoœci¹. W Kanadzie prze¿y³ czter-
dzieœci lat, pozostawi³ po sobie nieop³acony, brudny i niesamowicie zagracony,
wynajêty pokój w najgorszej dzielnicy miasta. Rodzina siê zmobilizowa³a i wspól-
nymi si³ami dope³ni³a chrzeœcijañskiego obowi¹zku, Kazio zosta³ pochowany, czy
na jego mogile stanie kiedykolwiek jakiœ skromny pomnik, nie wiem, raczej w¹t-
piê. Smutne, zamroczone alkoholem ¿ycie, milcz¹ce po¿egnanie na cmentarzu
i rodz¹ce siê refleksje nad istot¹ oraz sensem ¿ycia ludzkiego, oto plon doœwiad-
czeñ wyniesionych z tego po¿egnania.
Ostatnimi czasy otrzymujê od mamy listy pe³ne dramatycznych wo³añ o po-
moc dla moich dzieci. W moim domu dzieje siê coraz gorzej, gdyby nie matka,
dzieci zosta³yby chyba g³odem zamorzone. Ja wysy³am mamie, co tylko mogê,
a to jak¹œ paczkê z ubraniami dla dzieci, innym razem parê dolarów, ale to wszyst-
ko ma³o. Iza pije bez hamulców, dalej mieszka i goœci siê, czym tylko mo¿e z tym
degeneratem, by³ym mê¿em swojej siostry. Wszystko to odbywa siê na oczach
dzieci. Nie mogê znaleŸæ sobie miejsca, obrazy te przeœladuj¹ mnie w dzieñ
i w noc, czujê bezradnoœæ i wœciek³oœæ zarazem, nic nie cieszy i nie koi bólu.
Momentami mam wra¿enie, ¿e jakaœ ¿elazna obrêcz zaciska siê wokó³ mnie
i coraz mocniej gniecie. Z Bo¿en¹ ¿ycie zapowiada³o siê tak sielankowo i piêknie,
rzeczywistoœæ zaczyna wygl¹daæ inaczej. Mia³o byæ wspólnie i sprawiedliwie, ludz-
ka natura okazuje siê jednak u³omna i zwyciê¿a tendencja do ¿ycia cudzym kosz-
tem. Jak jest biedniej, to wiêksze frustracje i pretensje do ¿ycia w pe³nym luksusie,
coraz czêœciej zauwa¿am dziel¹ce nas rozbie¿noœci w podejœciu do ¿ycia i jego
114
priorytetów. Je¿eli czegoœ brakuje mi z garderoby, idê do sklepu z u¿ywan¹ odzie¿¹
i nie robiê z tego problemu, wiem, ¿e w tym momencie na inny luksus mnie nie
staæ. Wybory s¹ trudne, ale w naszej sytuacji bez wyrzeczeñ, ciê¿kiej pracy i d¹¿eñ
w okreœlonym kierunku, nie ma co liczyæ na jak¹kolwiek odmianê losu. Chwilami
wydaje mi siê, ¿e ta nasza ziemia nabra³a jakiegoœ dziwnego przyœpieszenia i nie
mogê za jej biegiem nad¹¿yæ.
Rozmawia³em z Witkiem, w³aœnie kupuje ju¿ trzeci dom, jest zabiegany i szczê-
œliwy, wszystko tak harmonijnie uk³ada siê w jego ¿yciu, tylko pozazdroœciæ. Nic
jednak dziwnego, parê lat pobytu na ziemi kanadyjskiej, pomoc rodziny i wspólna
z ¿on¹ ciê¿ka praca, to prosta recepta na sukces i stabilizacjê ekonomiczn¹.
A my ewakuujemy siê z tego siedemnastego piêtra i przenosimy na zimowi-
sko do babci. Do dyspozycji otrzymujemy dwa pokoiki i zabieramy siê do general-
nych porz¹dków, nie da siê inaczej ¿yæ w tym zagraconym i brudnym domu. Da-
³em sobie s³owo, ¿e nikogo nie bêdê wychowywa³, przekonywa³, powoli muszê
odnaleŸæ swoje miejsce w œwiecie, jestem jeszcze m³ody i wolny, wolnoœci¹ aktu
rozwodowego, to s¹ moje atuty, których nie mogê zaprzepaœciæ.
Postanowi³em, ¿e zim¹ zapiszê siê na kurs angielskiego i zrobiê wszystko,
aby nauczyæ siê tego jêzyka. Niczego w ¿yciu nie osi¹gnê, je¿eli z pe³n¹ determi-
nacj¹ nie wezmê siê do nauki, nie mogê pozwoliæ sobie na przegran¹.
Znowu rozci¹gn¹³em druty i pod³¹czy³em radio, Wolna Europa nadal nadaje.
Czy w tym kraju ju¿ nigdy nie bêdzie pe³nej wolnoœci i swobody s³owa? Wcze-
œniej nie odczuwa³em tak tej dolegliwoœci, jako marynarz czu³em siê cz³owiekiem
wolnym, pracowa³em i zwiedza³em œwiat, granice dla mnie nie istnia³y. Teraz do-
piero dostrzegam o ile biedniejsi ode mnie s¹ ludzie, którzy swoje ¿ycie zamknêli
tylko w granicach kraju. Nic tak nie uczy, rozwija i nie wzbogaca, jak podró¿e, ale
czy bracia zza wschodniej granicy mogli pozwoliæ, abyœmy skazili siê widokiem
imperialistycznego Zachodu?
53
Pani Roma po naszym powrocie wyraŸnie o¿y³a, na jej twarzy pojawi³ siê
uœmiech, stara siê byæ mi³a i serdeczna, my zaœ udaj¹c, ¿e nigdy nie by³o ¿adnego
nieporozumienia, podtrzymujemy sielankowy nastrój rodzinnej mi³oœci i wzajem-
nego porozumienia.
115
Powoli dogorywa jesieñ, tylko z rzadka pojawiaj¹ siê s³oneczne dni, podczas
których mo¿na jeszcze dostrzec pojedynczo wisz¹ce na drzewach z³ote albo br¹-
zowe listki. Przyroda powoli szykuje siê do snu, znak, ¿e szybkimi krokami zbli¿a
siê zima. Ta pora roku zawsze jest tutaj nieobliczalna, ogromne zaspy œnie¿ne
i mrozy do minus czterdziestu stopni nikogo nie dziwi¹, wszyscy wiedz¹, ¿e re-
kompensat¹ zimowych miesiêcy bêdzie upalne lato. To jest w³aœnie ewenement
tego klimatu, latem dojrzewaj¹ tutaj dorodne brzoskwinie i piêkne kiœcie wino-
gron, oczy ciesz¹ bajkowo kwitn¹ce krzewy i drzewa, jakby ¿ywcem przeniesione
z klimatu œródziemnomorskiego.
Najpiêkniejsze s¹ jednak kwiaty pyszni¹ce siê niespotykan¹ urod¹, ich piêkno
jest zniewalaj¹ce i koj¹ce wszystkie zmys³y. Nigdzie jednak nie spotka³em tutaj
tak popularnych naszych stokrotek, darmo na ³¹kach szuka³em szczawiu, pod p³o-
tami daremnie wypatrywa³em marnego k³¹cza pokrzywy. Bardzo rzadko mo¿na
spotkaæ krzewy czerwonej porzeczki i agrestu, nie s³ychaæ te¿ tak urzekaj¹cego
œpiewu skowronków, sporo zaœ jest szpaków, które zim¹ najlepiej czuj¹ siê w po-
bli¿u domów. Miêdzy drzewami nawet i podczas mrozów przemykaj¹ wystrojone
w czarne i siwe futerka filigranowe wiewiórki, zawsze zwinne, czujne, ciekawie
rozgl¹daj¹ siê dooko³a za po¿ywieniem, gdy tylko coœ znajd¹, szybko umykaj¹ ze
zdobycz¹ do swojej kryjówki. Zim¹ najwiêkszym utrapieniem, szczególnie dla
mieszkañców ¿yj¹cych w okolicach wielkich parków, staj¹ siê skunksy i rukany, te
uprzykrzne i natrêtne stwory przenikn¹ wszêdzie, gdzie tylko jest coœ do zjedze-
nia, mno¿¹ siê te¿ w zastraszaj¹cym tempie i bardzo ciê¿ko je wytêpiæ.
Szczególnie mi siê tutaj podoba serdeczny i bardzo odpowiedzialny stosunek
do zwierz¹t domowych. Nie spotka³em na ulicy bezdomnego, wa³êsaj¹cego siê
psa. W³aœciciel, kiedy ze swoim czworonogiem udaje siê na spacer, nigdy nie za-
pomina zabraæ ze sob¹ papierowej torby, aby w razie potrzeby zebraæ w ni¹ psie
odchody, dlatego te¿ alejki parkowe i chodniki s¹ czyste i cz³owiek nie jest nara¿o-
ny na przykre niespodzianki. W specjalnych sklepach, dla swoich pupili mo¿na
kupiæ praktycznie wszystko. Najczêœciej ludzie kupuj¹ pokarm, mo¿na te¿ wybraæ
zabawkê, fantazyjne mieszkanko, czy te¿ strój dostosowany do pory roku i warun-
ków atmosferycznych.
My mamy kota, jest przepiêkny, porusza siê bardzo dostojnie, jakby by³ œwia-
domy swojej wyj¹tkowej urody, któr¹ podkreœla jednolicie bia³e futro. Bardzo go
wszyscy lubimy, nieustannie jest w centrum naszego zainteresowania.
Mieszkaj¹c w domu babci, mam teraz okazjê bli¿ej przyjrzeæ siê relacjom miê-
dzy Al¹ i Ag¹. Dwie siostry, ka¿da po innym ojcu, ¿yj¹ pod jednym dachem, nie
maj¹ sobie jednak zbyt du¿o do powiedzenia, zdecydowanie za ma³o s¹ z¿yte, Ala
116
nie bierze odpowiedzialnoœci za m³odsz¹ siostrê, ta z kolei nie garnie siê w ramiona
starszej, nie szuka u niej aprobaty, czy te¿ zrozumienia. Czy kiedykolwiek ju¿
w doros³ym ¿yciu odnajd¹ wspóln¹ niæ porozumienia, nie wiem. Jestem jednak prze-
konany, ¿e na póŸniejsze relacje ogromny wp³yw ma dzieciñstwo i m³odoœæ.
Z Ag¹ mamy coraz wiêksze problemy, dziewczyna dorasta, lubi siê stroiæ,
godzinami sta³aby przed lustrem, szukaj¹c w zwierciadle potwierdzenia rozkwita-
j¹cej urody. Kiedy ju¿ siê wyszykuje, okazuje siê, ¿e pokój przedstawia widok
jednego wielkiego pobojowiska, wszêdzie le¿¹ porozrzucane stosy ubrañ. Dziew-
czynie ba³agan w ogóle nie przeszkadza, dlatego w swojej bezsilnoœci wpadliœmy
na pomys³, aby wszystko z pod³ogi zbieraæ w worki i odstawiaæ do gara¿u, zoba-
czymy, co dziewcze zrobi, kiedy szafy zaczn¹ œwieciæ pustk¹. Nie mo¿emy po-
zwoliæ, aby wyros³a, na niechlujê i ba³aganiarê.
Ostatni jednak jej wybryk przerós³ nie tylko nasze wyobra¿enia, ale i mo¿liwoœci
tutejszej policji. Oko³o godziny dwudziestej pierwszej zauwa¿y³em, ¿e Agunia zajêta
w³asnym wizerunkiem, zaczyna siê gdzieœ szykowaæ, zdziwienie moje by³o niepomier-
ne, przecie¿ to najlepsza pora, aby panienka w tym wieku pomyœla³a o spaniu. Swoimi
odczuciami podzieli³em siê z Bo¿en¹, która zaczê³a dopytywaæ siê o powód wszystkich
upiêkszaj¹cych zabiegów. Us³ysza³a tylko, ¿e córka wychodzi, kiedy usi³owa³a j¹ zatrzy-
maæ, ta rzuci³a siê ku frontowym drzwiom i b³yskawicznie roztopi³a siê w ciemnoœciach
osiedlowych uliczek. Nie namyœlaj¹c siê, wsiedliœmy w samochód i zaczêliœmy w kó³ko
jeŸdziæ po pobliskich uliczkach, a Bo¿ena z oczami utkwionymi w szybê bacznie œledzi-
³a, czy nie pojawi siê chocia¿by cieñ córki, wszystko nadaremnie, zdruzgotani wrócili-
œmy do domu, nasz stan pe³en niepokoju i klêski udzieli³ siê nawet babci.
Powiedzia³em wówczas, ¿e je¿eli jej nie odnajdziemy teraz, to mo¿emy tylko
oczekiwaæ powa¿niejszych problemów. Bo¿ena s³ysz¹c te s³owa, rozpoczê³a in-
tensywne poszukiwania telefonów do kole¿anek Agi. Wykrêca³a numery wszyst-
kich odnalezionych kontaktów, po pewnym czasie jedna z matek poda³a adres, pod
którym mia³y byæ organizowane party. Znowu wsiadamy do samochodu i po kilku
minutach parkujê przed domkiem jednorodzinnym, zaczynamy swobodniej oddy-
chaæ, spora liczba samochodów œwiadczy, ¿e dobrze trafiliœmy. Bo¿ena zdecydo-
wanym krokiem pod¹¿a w kierunku drzwi wejœciowych, niestety, dwóch drybla-
sów broni wejœcia, znowu bezradnoœæ, przez piwniczne okienka widaæ, ¿e w œrod-
ku panuje niesamowite zagêszczenie, rêce zajête przez papierosy i piwo, przez
szyby dolatuj¹ tony ostrej muzyki, wyraz wiêkszoœci twarzy przemawia za tym, ¿e
m³odzie¿ w tym domu znajduje siê ju¿ w stanie nirwany. Znowu pokonani wraca-
my do domu, ale tym razem babcia nie daje za wygran¹ i dzwoni na policjê.
Za kilka minut pojawia siê du¿y samochód i razem jedziemy pod wskazany
117
adres, policjanci sprawnie przystêpuj¹ do akcji, obstawiaj¹ drzwi i ka¿¹ pojedyn-
czo wychodziæ. Za chwilê pojawia siê pierwszy, s³aniaj¹cy siê na nogach osobnik,
za nim pojawiaj¹ siê nastêpni, si³y damsko mêskie prawie równe, a¿ serce z ¿alu
œciska mi siê, kiedy widzê tylu m³odych ludzi w stanie silnego zamroczenia alko-
holowego. Policjanci rekwiruj¹ pozosta³oœci chmielowego napoju, a pomys³owi
ch³opcy korzystaj¹c z zamieszania, przez okno podaj¹ sobie pijane dziewczyny
i przerzucaj¹ przez ogrodzenie na druga stronê. Widz¹c, ¿e wokó³ naszego samo-
chodu zbiera siê coraz to wiêksza grupa rozbestwionej m³odzie¿y, nie czekam na
pe³ny rozwój ich animuszu, tylko zapalam silnik i odje¿d¿amy do domu.
Babcia ju¿ z samego progu oznajmia nam, ¿e Aga wróci³a i jest w swoim
pokoju. Wchodzimy do œrodka i widzimy na ló¿ku zwiniêtego w k³êbek ze strachu
i przera¿enia ma³ego skrzata, któremu z oczu ciurkiem p³yn¹ ³zy i rozlega siê tylko
g³oœne siorbanie nosa. Pochlipuj¹c g³oœno, mówi, ¿e mia³a byæ na tej prywatce,
tylko nie zd¹¿y³a, zobaczy³a policjê i uciek³a do domu. Oznajmiliœmy jej, aby za-
pamiêta³a sobie raz na zawsze, ¿e ka¿da niesubordynacja z jej strony, bêdzie siê
tak koñczy³a, bo póki, co w tym domu dzieci jeszcze nie rz¹dz¹, tylko maj¹
z szacunkiem podporz¹dkowaæ siê starszym.
Uspokojeni, ale i strasznie zmêczeni atrakcjami tego wieczoru, przygotowu-
jemy sobie dobr¹ herbatê i dopiero teraz rozumiemy, ¿e tym razem wygraliœmy
bataliê z niedojrza³¹ i zbuntowan¹ m³odoœci¹. Zapewne akcje Agi w oczach kole-
gów znacznie spadn¹, towarzystwo musia³o siê zorientowaæ, kto przyczyni³ siê do
tak brutalnie zakoñczonej imprezy, ale có¿, nauka kosztuje, niech siê dziecko uczy.
Po oko³o dwóch godzinach zadzwoniono z policji i poinformowano nas, ¿e
Agi nie odnaleziono, zatrzymano zaœ osiem kompletnie pijanych m³odych ludzi,
którzy w ten sposób œwiêtowali pod nieobecnoœæ rodziców urodziny szkolnej ko-
le¿anki. M³odoœæ jest jednak m³odoœci¹, bujna, szalona i nieokie³znana, nawet,
je¿eli swoj¹ mamy poza sob¹, to i tak ci¹gle daje znaæ o sobie, musimy siê jej
bacznie przygl¹daæ i na ile siê da, poskramiaæ.
54
Powoli wykañczam u Goldy ostatnie prace, w zasadzie s¹ to ju¿ tylko retusze
i zastanawiam siê, co dalej, nowych propozycji na razie nie widzê, mam jednak
nadziejê, ¿e wymyœlê jakiœ sposób na ¿ycie, muszê przecie¿ zarabiaæ.
118
Mamy ju¿ listopad, za kilka tygodni minie pierwsza rocznica mojego pobytu
na ziemi kanadyjskiej. Bo¿e, ile¿ to w tak krótkim czasie zasz³o zmian w moim
¿yciu, jak diametralnie ono siê odmieni³o. Nieraz mam wra¿enie, ¿e to nie ja decy-
dujê o swoim losie, tylko ten szafarz, który z góry przygl¹da siê moim zmaganiom
i poci¹ga za odpowiednie sznureczki, obserwuj¹c z lekkim przymru¿eniem oka
moje wybory i decyzje. Nieraz nawet wygodniej jest byæ fatalist¹, z ulg¹ mo¿na
zrzuciæ z siebie odpowiedzialnoœæ, ³atwiej przychodzi usprawiedliwienie swoich
pora¿ek, l¿ej znosi siê klêski.
Tylko jedenaœcie miesiêcy, a mam wra¿enie, ¿e ca³a wiecznoœæ minê³a, ju¿
nied³ugo przyjdzie mi tu œwiêtowaæ drugie Bo¿e Narodzenie. Bêd¹ to ju¿ jednak
inne œwiêta, poprzednich bardzo siê ba³em, istnia³a ogromna niewiadoma, tych
wygl¹dam z radoœci¹ i têsknot¹, mam wra¿enie, ¿e powoli wtapiam siê w krajo-
braz kanadyjski.
Przy pomocy Bo¿eny szykujê œwi¹teczn¹ paczkê dla dzieci, marzy mi siê, aby
pod choink¹ znalaz³y troszeczkê szczêœcia, ¿eby wiedzia³y, ¿e ojciec o nich myœli.
Bêd¹ to same drobiazgi, trochê ubrañ, s³odycze, kredki, kolorowe d³ugopisy, pach-
n¹ce gumki, mama coœ jeszcze od siebie do³o¿y i dzieciaki moje bêd¹ siê radowa-
³y, a i mnie bêdzie l¿ej. Wysy³anie paczki przyœpieszam, poniewa¿ droga jej do
Polski jest bardzo d³uga, transportem morskim pod¹¿a oko³o czterech tygodni.
Od mamy otrzymujê coraz wiêcej listów, dziêki temu moja wyobraŸnia mo¿e
spokojnie funkcjonowaæ, a i system nerwowy jest w lepszej kondycji. Nie ma nic gor-
szego od niewiadomej, wówczas budz¹ siê upiory i mêcz¹ potwornie. Mama bardzo
dok³adnie pisze mi o dzieciach, jak siê ucz¹, co robi¹, czym siê zajmuj¹, jak wygl¹daj¹,
przecie¿ rosn¹, to i zmieniaj¹ siê. Œwiêtem dla mnie s¹ te¿ listy od Dawida, syn pisze do
mnie raz w miesi¹cu, nigdy nie zapomina do³¹czyæ wymalowanej kartki od Grzesia.
Ogromnie cieszê siê, ¿e ta w¹t³a niæ porozumienia miêdzy nami zosta³a nawi¹zana,
wiem, ¿e jest to tylko nêdzna namiastka realistycznych wiêzi, bez nich jednak moje
¿ycie sta³oby siê koszmarem, teraz ju¿ wiem, ¿e ze swoimi ma³ymi mê¿czyznami kon-
taktu ju¿ nigdy nie stracê i wci¹¿ marzy mi siê ich obecnoœæ przy moim boku.
Za ka¿dym razem, kiedy otwieram ich listy, czujê jak oczy mi wilgotniej¹, lubiê
te chwile prze¿ywaæ w samotnoœci, wtedy mam wra¿enie, ¿e jestem bli¿ej nich, roz-
mawiam z nimi, biorê na kolana, przytulam, tarmoszê pieszczotliwie po czuprynach,
a potem rozpoczynamy zapasy i ja jestem oczywiœcie tym pokonanym, lwi¹tka zaœ
moje ciesz¹ siê g³oœno z odniesionego sukcesu. Mogê tak godzinami siedzieæ i przy-
gl¹daæ siê tym podsuwanym przez têsknotê i wyobraŸniê obrazom, chcê wierzyæ, ¿e
marzenia tak sugestywne z czasem przeistocz¹ siê w rzeczywistoœæ.
Listopadowy pejza¿ ulic Hamiltonu jest bardzo gwarny i kolorowy, na ka¿-
119
dym kroku widaæ, ¿e komercja odnosi ogromne sukcesy, handlowcy stali siê wy-
trawnymi znawcami dusz ludzkich i wiedz¹, w jaki sposób przyci¹gn¹æ klienta
i jak opró¿niæ jego kieszenie. W sklepach i na deptakach z g³oœników rozlegaj¹ siê
tony najpiêkniejszych kolêd, œpiewanych w ró¿nych jêzykach œwiata, to one maj¹
przypominaæ, ¿e najwy¿szy czas zakupy czyniæ. Dla handlu to okres ¿niw, dosko-
na³a okazja do pozbycia siê ró¿nych bubli, naiwnych ludzi mami¹ przeró¿ne pro-
mocje, cz³owiek w gonitwie za prezentami czêsto zapomina o zdrowym rozs¹dku
i wpada w przeró¿ne pu³apki handlowców.
W jednym ze sklepów podoba³a mi siê kurtka, popatrzy³em na cenê i zmro¿ony
kwot¹ stu osiemdziesiêciu dolarów, szybko wyszed³em z tego sezamu, za kilka dni
znowu tam jestem i có¿ widzê, ogromny napis obwieszczaj¹cy obni¿kê cen, a na
mojej kurtce krzyczy przekreœlone dwieœcie dwadzieœcia dolarów i do naiwnego cz³o-
wieczka uœmiecha siê sto osiemdziesi¹t, bardzo sprytnie pomyœlane, myœlê sobie.
Kwitnie równie¿ handel choinkami, zwyczaj stawiania drzewek przyj¹³ siê
ju¿ chyba na ca³ym œwiecie, tylko pierwotna symbolika straci³a na znaczeniu. Cho-
inkê uto¿samia siê z prezentami i tylko po to najczêœciej ludzie j¹ kupuj¹, aby
zakupione niespodzianki, popakowane w kolorowe torby pouk³adaæ pod jej zielo-
nymi ga³¹zkami. Im drzewko bardziej przystrojone i wiêcej pod nim paczek, tym
lepiej i szczêœliwiej. Po kolacji wigilijnej choinka przestaje byæ potrzebna, mo¿na
wyrzuciæ j¹ na œmietnik. Smutna jest to rzeczywistoœæ, to nie nasze œwiêta.
W moim domu zabawki na choinkê robiliœmy sami, z kolorowych papierków
powstawa³y barwne ³añcuchy, przeró¿ne pajacyki, postacie œwiêtych. W dzieñ wie-
czerzy ojciec wnosi³ do mieszkania drzewko i zaczyna³ siê rytua³ strojenia, ceremo-
nia z dziada pradziada celebrowana w formie i treœci niezmiennej, tylko takie œwiêta
maj¹ swój urok i czar, kszta³tuj¹ charakter i osobowoœæ cz³owieka, ucz¹ poszanowa-
nia tradycji, tworz¹ wiêzi rodzinne i wyzwalaj¹ w ludziach dobro. Tutaj przehandlo-
wano œwiêta, wszystko wkalkulowano w dochód, w jakieœ procenty i zyski.
Ja jestem jednak tradycjonalist¹ i takim ju¿ pozostanê, dlatego z Bo¿en¹ œwiê-
ta przygotujemy po polsku, bêdzie choinka z naszymi ozdobami, bez tych udziw-
nionych i wyszukanych ozdóbek, na stole wigilijnym pojawi siê kutia, bêdzie ka-
pusta z grzybkami, barszcz z uszkami, tradycyjny karp i œledzie. Prze³amiemy siê
op³atkiem i poœpiewamy kolêdy.
Powoli w domu pani Romy zadamawiamy siê, chocia¿ co jakiœ czas pojawiaj¹
siê iskry, a nawet i wy³adowania s³ychaæ. Kupiliœmy nowy telewizor, bo ten stary
ju¿ dawno kolory straci³, babcia chyba jednak do tej swojej fonii by³a przyzwycza-
jona, bo nasz zakup nie bardzo przypad³ jej do gustu, ale to jej ju¿ taka uroda,
wszystkie nowoœci i zmiany przyjmuje z niechêci¹ i gderliwoœci¹. Najwiêcej jed-
120
nak emocji wywo³uje samochód, co prawda w po³owie jest jego w³aœcicielk¹, ma,
wiêc do niego prawo na zasadzie wspó³w³aœciciela, nie jeŸdzi jednak nim, a radio
jej przeszkadza, bo samochód siê szybciej zu¿ywa, rêce dos³ownie z bezsilnoœci
opadaj¹ na tak¹ frazeologiê. Starsza pani w ka¿dy zakamarek zajrzy, wszystko
skontroluje, zazwyczaj siedzi w fotelu w g³ównym przejœciu i rejestruje niczym
najlepsza kamera najmniejszy ruch ka¿dego z domowników. Udajê, ¿e niczego nie
widzê, dyplomatycznie milczê i nie dajê siê sprowokowaæ. Kiedy w domu by³o
bardzo zimno, poniewa¿ obni¿a³a nam temperaturê i nie dawa³o siê wytrzymaæ,
w tajemnicy, nic nie mówi¹c, podkrêci³em termostat.
Z rozmów z kolegami i znajomymi wiem, ¿e nasze problemy nie s¹ czymœ
wyj¹tkowym. Niektórzy te¿ prze¿ywali lub te¿ w dalszym ci¹gu doœwiadczaj¹
podobnych historii do naszych. Okazuje siê, ¿e bardzo ciê¿ko jest nawi¹zaæ bli¿-
szy kontakt z tymi, którzy pojawili siê tutaj dziesiêæ, czy dwadzieœcia lat temu.
Mimo, ¿e dzieli nas ró¿nica tylko jednego pokolenia, to mentalnoœciowo jesteœmy
diametralnie inni. Nasze pogl¹dy, wykszta³cenie, operatywnoœæ, spora przebojo-
woœæ wywo³uje w tej powojennej emigracji wyraŸn¹ niechêæ, a mo¿e jest to tylko
pospolita zazdroœæ, poniewa¿ oni nigdy tacy nie byli i ju¿ nie bêd¹, chyba to w tym
tkwi istota problemu. Nie widaæ z ich strony chêci szczerego dialogu, przyjaciel-
skiej rozmowy, nie mówi¹c ju¿ o pomocy. S¹ skostniali, zimni i obojêtni, niczym
mumie, a mo¿e czuj¹ z naszej strony zagro¿enie, trudno przes¹dzaæ, ale chyba te
obawy im towarzysz¹.
Któregoœ dnia niemal¿e zdrêtwia³em, kiedy us³ysza³em sprzeczkê Bo¿eny
z matk¹. Pani Roma poirytowana, g³osem pe³nym patosu zaczê³a wykrzykiwaæ, ¿e
da nam dziesiêæ tysiêcy dolarów, abyœmy kupili sobie dom i od niej siê wyprowa-
dzili, a jeszcze niedawno tak namawia³a do powrotu. Bardzo mnie te s³owa zabola-
³y, wewnêtrznie niemal¿e siê skurczy³em, to dla matki córka nie ma wiêkszej war-
toœci, jak tylko te marne dolary, a¿ tak uczucia macierzyñskie, tak przecie¿ w na-
szej tradycji œwiête, zdewaluowa³y siê? Nie najszczêœliwszy by³ to pomys³, aby
wracaæ pod ten dach, ale có¿, decyzji nie da siê ju¿ cofn¹æ.
Z ka¿dym dniem poszerza siê kr¹g naszych znajomych, prowadzimy dosyæ
bogate i urozmaicone ¿ycie towarzyskie, mo¿e nie tyle z przyjemnoœci, co z ko-
niecznoœci, bo robimy wszystko, aby uciec z tego domu i nie nara¿aæ siê bez po-
trzeby na nieprzyjemnoœci. Przy okazji wys³uchujê opowieœci o przeró¿nych obo-
zach emigracyjnych i skomplikowanych drogach naszych rodaków do ukochanej
Kanady. Z relacji wielu osób rysuje siê dosyæ przejrzysty i klarowny obraz. Naj-
bardziej opiekuñczo w stosunku do Polaków zachowywali siê urzêdnicy w obo-
zach niemieckich, równie¿ Grecy starali siê jak mogli najlepiej, aby sp³aciæ d³ug
121
honorowy z czasów generalskich rz¹dów w ich kraju. Doskonale pamiêtali, ¿e to
Polska da³a im wtedy chleb, mieszkanie i schronienie. W³osi przyjmowali Pola-
ków ze wzglêdu na papie¿a i robili, co mogli, aby pomóc, ró¿ne oblicza ta pomoc
przybiera³a, ilu emigrantów, tyle doœwiadczeñ i ludzkich œcie¿ek ¿yciowych, czê-
sto niezwykle krêtych i z licznymi wybojami.
Nikt nie przewidzia³ tylko jednego, tego w³aœnie, ¿e komuna upadnie i to na
dodatek tak szybko. Historia wyraŸnie zachichota³a i zadrwi³a z wielu moich roda-
ków. Szeroka rzesza tych, którzy tak desperacko uciekali przed komun¹, prze¿ywa
naraz konsternacjê, niemo¿liwe sta³o siê faktem. Nikt jednak nie przejawia chêci
powrotu, nawet Wa³êsa ze swoim symbolem w klapie nie jest w stanie obudziæ
entuzjazmu i nadziei na polepszenie bytu. Transformacja polityczna, jak ka¿da
zmiana niesie ze sob¹ zbyt wiele niewiadomych, lêku, obaw, trudno w takiej sytu-
acji o zaufanie i optymizm.
Nied³ugo rozpocznie siê nowy rok, czy bêdzie on czasem znacz¹cego prze³o-
mu, nie wiem. W styczniu ukoñczê czterdziesty rok ¿ycia, chyba sam sobie zaœpie-
wam czterdzieœci lat minê³o…
55
Tak, to ju¿ drugie moje œwiêta w Kanadzie. Ko³o mojego losu zamknê³o siê
w rocznym cyklu biologicznym, teraz rozpocznie siê drugie kr¹¿enie, potem kolejne
i tak nie wiadomo, kiedy, po którym okr¹¿eniu zatrzymam siê, spojrzê wstecz i zapy-
tam sam siebie, czy ja œniê, czy to te¿ rzeczywistoœæ? A mo¿e nie warto zatrzymywaæ
siê i spogl¹daæ do ty³u? Nie, jednak od czasu do czasu trzeba, dziêki takim postojom
i refleksjom im towarzysz¹cym, mo¿na coœ we w³asnym ¿yciu zmieniæ, nawet i swo-
je wnêtrze udoskonaliæ, przecie¿ cz³owiek zdobywaj¹c kolejne doœwiadczenia ¿ycio-
we, ci¹gle rozwija siê i dojrzewa. Zastanawiam siê tylko, czy kiedykolwiek moje
wnêtrze zjednoczy siê z postaw¹ mêdrca i powie, „goœci we mnie stoicki spokój,
jestem przygotowany na wszystkie niespodzianki losu, nic nie jest w stanie znisz-
czyæ mojej harmonii, ciszy i spokoju”. Chcia³bym, aby tak by³o, ale to tylko utopia,
fortuna zmienn¹ przecie¿ jest i przy rozwiniêtej wra¿liwoœci, poczuciu odpowie-
dzialnoœci, rozbudzonych ambicjach, musimy ulegaæ emocjom i namiêtnoœciom.
Szczególnie ³zy oczyszczaj¹ i przynosz¹ poczucie ulgi, serdeczny, zdrowy i pe³ny
122
œmiech odprê¿a i rozjaœnia widnokr¹g ludzki, têsknota bardzo przyt³acza, zazdroœæ
wypala i niszczy, najbardziej zaœ boli zdrada i oœmieszenie.
Jakoœ tak bardzo refleksyjnie nastroi³y mnie te œwiêta bo¿onarodzeniowe. Za-
wsze najsilniej prze¿ywam wieczór wigilijny. W tym roku wspólnie z Bo¿en¹ szyko-
waliœmy wieczerzê utrzyman¹ w tradycji krakowsko – pomorskiej. Jeden kraj, ta
sama tradycja, ale ró¿nice regionalne spore. W moich stronach nie robi³o siê kutii,
dominowa³y za to ryby i œledzie w ró¿nych postaciach. Teraz, kiedy po³¹czyliœmy
si³y i swoje doœwiadczenie, wyczarowaliœmy same rarytasy. Stó³ wigilijny musi byæ
piêkny, bogaty i ró¿norodny, czujê g³êboko, ¿e to na mnie spoczywa obowi¹zek
kultywowania polskich tradycji, wiem te¿, ¿e wiernoœci przodkom dochowam, je¿eli
los pozwoli, tradycje polskie przeka¿ê i zaszczepiê swoim dzieciom.
Drugiego dnia œwi¹t jedziemy na rodzinne spotkanie do wujka. Teraz wszyst-
ko widzê inaczej, zdecydowanie wyraŸniej. To, co rok temu by³o obojêtne, teraz
razi i denerwuje. Nie wiem tylko, po co tak¹ farsê podtrzymywaæ i udawaæ kocha-
j¹c¹ siê rodzinê, je¿eli ona w rzeczywistoœci siê nie kocha, wyraŸnie dano nam
odczuæ, ¿e nic by siê nie sta³o, gdyby nas nie by³o. Nie pasujemy wujkowi do
ca³oœci jego rodziny i myœlê, ¿e za rok ju¿ siê nie spotkamy w takiej konfiguracji,
a je¿eli, to u nas, aby pokazaæ i przypomnieæ polskie prawa goœcinnoœci.
Rekompensat¹ nieudanego spotkania rodzinnego by³a droga powrotna do
domu. Co za wspania³e i niepowtarzalne widoki. G³ówna promenada wiedzie wzd³u¿
jeziora. Po jednej stronie groŸne i tajemnicze rozlewisko wodne, po drugiej pysz-
ni¹ce siê urod¹, oryginalnoœci¹ i kunsztem architektonicznym posiad³oœci ludzi
zasobnych i bogatych, w takiej dzielnicy miejsca dla biedaków nie ma. Po raz
pierwszy w ¿yciu zobaczy³em tak piêknie przystrojone œwiate³kami domy, drzewa,
ganki, tarasy i wszystko, na czym tylko mo¿na by³o zaczepiæ iluminacjê œwietln¹.
Widoki jak z zaczarowanej bajki i do tego gruba pokrywa bia³ego puchu œnie¿ne-
go. Patrzy³em pe³en oczarowania na ten œwiat i prawie wierzy³em, ¿e zaraz œwiêty
Miko³aj pojawi siê ze swoim z³otym zaprzêgiem. Gdyby niespodziewanie siê wy-
nurzy³, wcale by mnie to nie zdziwi³o. Bogactwo niesie ze sob¹ okreœlon¹ iluzjê.
Je¿eli czegoœ brakuje polskim rodzinom, to ksiêdza po kolêdzie. Nie ma tutaj
takiego zwyczaju, aby duchowny odwiedza³ swoich parafian. W ka¿dej rodzinie
chyba jednak ³ezka w oku siê zakrêci³a podczas ogl¹dania prawie polskiej pasterki
z Watykanu. To Ojciec œwiêty by³ tym, który odwiedzi³ wszystkie nasze domy
i chwa³a mu za to, ¿e w tak ciê¿kich czasach by³ z nami.
Pamiêtam, kiedy wybierano go na papie¿a, by³em wówczas na œrodku Oceanu
Atlantyckiego, Bo¿ena natomiast wspomina, ¿e w tym czasie lecia³a samolotem
z Kanady do Polski. Mo¿e akurat w tym samym czasie byliœmy w jednym miejscu,
123
czy¿by zbie¿noœæ zdarzeñ, a mo¿e zapowiedŸ przysz³ego naszego spotkania?
Sylwester znowu, tak jak w ubieg³ym roku, spêdziliœmy w towarzystwie znajo-
mych, by³o bardzo sympatycznie i weso³o. W zasadzie nic siê nie zmieni³o, jesteœmy
tylko o rok starsi i mo¿e bardziej zahartowani w bojach o przetrwanie. ¯yczenia
noworoczne niczym nie odbiega³y od powszechnie istniej¹cego schematu, ¿yczyli-
œmy sobie du¿o zdrowia i wszelkiej pomyœlnoœci. A czy bêdzie pomyœlny, zobaczy-
my, nie ulega w¹tpliwoœci, ¿e sporo siê jeszcze wydarzy. Ja mam tylko jedno ¿ycze-
nie, które bardzo mocno pielêgnujê, pragnê spotkaæ siê z dzieæmi, przytuliæ je, wyca-
³owaæ, wyœciskaæ, zobaczyæ jak uros³y, jak wygl¹daj¹, porozmawiaæ z nimi i nacie-
szyæ siê ojcostwem. Reszta sama siê wype³ni treœci¹ dnia codziennego.
Od Nowego Roku ostro wzi¹³em siê za angielski, to moja najwiêksza zmora,
praca u ¯ydów doda³a mi pewnoœci siebie, wiem, ¿e kaleczê ten jêzyk, jest to
jednak ma³o wa¿ne, najwa¿niejsze, aby wyzbyæ siê oporów i mówiæ. Z czasem
i szlify przyjd¹ i przestanê przypominaæ Kalego.
Któregoœ dnia wybraliœmy siê z Bo¿en¹ w odwiedziny do pani Teresy. Nigdy
nie zapomnê, ¿e to ona by³a pierwsz¹ osob¹ na tej ziemi, która udzieli³a mi pomo-
cy i schronienia. Wspania³a kobieta, cudowna matka, mam dla niej bardzo du¿o
sentymentu. Przyjê³a nas ze swoj¹ liczn¹ rodzin¹ szalenie ¿yczliwie, kolacja by³a
wyœmienita, humory wszystkim dopisywa³y, a do domu wracaliœmy ob³adowani
pachn¹cymi jab³kami z jej owocowej farmy.
Oko³o czterdziestu hektarów samych drzew owocowych, które powoli sta-
rzej¹ siê wraz z ich w³aœcicielami, mimo licznego potomstwa, nie doczekali siê
dziedzica, który chcia³by przej¹æ dorobek ich ¿ycia. Dzieci ucz¹ siê i uciekaj¹ do
miasta, aby tam urzeczywistniaæ swoje plany ¿yciowe.
56
Powoli mijaj¹ zimowe dnie i noce, z ka¿dym nowym wschodem s³oñca œwiat
staje siê piêkniejszy, przedwioœnie to czas nadziei i oczekiwania. Nie wiem tylko
do koñca, czego ja tak naprawdê oczekujê, na co czekam, czujê jednak, ¿e coœ siê
w moim ¿yciu wydarzy. Mo¿e to tylko moje marzenia i wewnêtrzne têsknoty wo-
³aj¹ o ratunek? Rzeczywistoœæ przecie¿ jest nader siermiê¿na, liczenie na cud jest
naiwnoœci¹ cz³owieka, a mimo wszystko patrzê w górê, zatapiam spojrzenie
124
w p³yn¹cych ob³okach i pozwalam siê im nieœæ i wtedy czujê, ¿e ¿ycie przede mn¹,
jeszcze tyle nieods³oniêtych kart ksiêgi mojego przeznaczenia, które gwiazdy za-
pisa³y swoimi iskrz¹cymi kolorami. Jakie to frapuj¹ce i ekscytuj¹ce zmaganie siê
z w³asnym losem. Czy tylko instynkt samozachowawczy pozwoli mi we w³aœci-
wym momencie dokonaæ szczêœliwego wyboru, czy te¿ po raz kolejny zjednoczo-
ne si³y fatalne sprzysiêgn¹ siê przeciwko mnie i wszystko obróc¹ w perzynê?
W tym domu kobiet czujê siê coraz gorzej, chwilami chce mi siê krzyczeæ,
mam wra¿enie, ¿e siê duszê, jakby mi powietrza brakowa³o. ¯ycie pod wspólnym
dachem z pani¹ Rom¹ staje siê koszmarem, nie ma dnia bez utarczek s³ownych
i awantur. Dlaczego niektórzy ludzie tak brzydko siê starzej¹? W moim odczuciu
staroœæ powinna byæ spokojna, stonowana, pe³na nobliwoœci, a tu ci¹gle tylko s³y-
szê przekleñstwa i z³orzeczenia. Babcia czêsto wprawia mnie w stan za¿enowania,
albowiem wszystko kojarzy jej siê z erotyk¹, mówi o niej dosadnie i grubiañsko.
Czy¿by to by³ efekt burzliwej m³odoœci i ¿alu za bezpowrotnie minionym czasem?
WyraŸnie starsza pani cierpi na obsesje erotyczne, wieczorami skrada siê do na-
szych drzwi i pods³uchuje, wœcieka siê, kiedy s³yszy zamiast kreowanych przez jej
chor¹ wyobraŸniê odg³osów, melodie Szczepanika, Niemena, czy Nat King Cola.
Dzisiaj znowu by³a wielka awantura, musia³em wkroczyæ do akcji, stan¹³em
miêdzy kobietami, aby je rozdzieliæ, si³¹ rzeczy zebra³em od babci ca³¹ wi¹zankê
obelg i powiedzia³em sobie, ¿e to ostatnia moja interwencja, wiêcej negatywnej
energii nie zniosê. Chcia³em wokó³ domu porobiæ trochê porz¹dków, upiêkszyæ to
nasze otoczenie, niestety. Kategoryczny zakaz robienia czegokolwiek, w³aœciciel-
ka posesji nie ¿yczy sobie ¿adnych zmian, no có¿, g³ow¹ muru nie przebijê,
a szkoda, z kwiatami by³oby tak piêknie.
Ostatnie listy od mamy utrzymywane s¹ w tonie lêku i trwogi, z ka¿dego nie-
mal zdania przebija obawa, ¿e mo¿emy siê wiêcej nie zobaczyæ, choroba postêpu-
je, marzeniem mamy jest spotkanie ze mn¹. Pragnienie jest tak silne, ¿e nie mo¿e
sobie z nim poradziæ i ci¹gle tylko p³acze. Po rozmowie z Bo¿en¹ postanowi³em
zaprosiæ mamê do nas. Kiedy decyzja ju¿ zapad³a, poczu³em wyraŸn¹ ulgê i wielk¹
radoœæ. Zaproszenie wys³a³em w imieniu pani Romy, teraz oko³o dwudziestu dni
bêdê musia³ czekaæ na odpowiedŸ, mama dok³adnie opisze mi, jakie ojciec podj¹³
kroki, aby dope³niæ wszelkich formalnoœci. Pieni¹dze na bilet lotniczy le¿¹ od³o-
¿one i czekaj¹ w³aœciwego momentu. Teraz wszystkie moje myœli skupione s¹ wokó³
mamy. Jestem przekonany, ¿e je¿eli ona tutaj siê zjawi, wszystko w moim ¿yciu
u³o¿y siê jak najlepiej, mo¿e nawet potrafi dogadaæ siê z babci¹ i sprawi, ¿e znikn¹
niesnaski, uprzedzenia oraz wszelkie podzia³y na wy i my.
Marzec mi sprzyja, dziêki inwencji i uczynnoœci ¯yda otrzyma³em kilka zle-
125
ceñ malowania wnêtrz i z ogromn¹ dum¹ mogê stwierdziæ, ¿e do mojego pierw-
szego kanadyjskiego dokumentu, jakim jest tutaj prawo jazdy, dokupi³em sobie
samochód. Czujê siê niczym przedwojenny dziedzic. Ciemnoniebieska, oœmiocy-
lindrowa limuzyna marki ford. Zap³aci³em nieca³e tysi¹c dolarów, wygl¹da jesz-
cze ca³kiem przyzwoicie. Teraz, kiedy zasiadam za kierownic¹, to nie jadê, tylko
p³ynê, cudo maszyna, pe³ny automatyk, niesamowity komfort jazdy, szeroki, wy-
godny i bardzo pakowny. Wycieczka takim wynalazkiem to sama rozkosz, od bie-
dy nawet i za hotel mo¿e s³u¿yæ, o czym przekona³em siê podczas wypraw na ryby.
Jedyny mankament tego luksusu, to zbyt du¿e iloœci spalanego paliwa, cieszê siê
jednak, ¿e to starocie uda³o mi siê zarejestrowaæ i ubezpieczyæ.
Teraz, kiedy pojawi siê mama, szarmancko otworzê drzwiczki wozu i zapro-
szê pani¹ Rolakow¹, aby usiad³a na tylnej kanapie, po czym obwiozê j¹ po naj-
piêkniejszych zak¹tkach, aby lepiej pozna³a ziemiê kanadyjsk¹, na której przysz³o
¿yæ jej synowi. Narobimy bardzo du¿o zdjêæ, aby póŸniej w domu mog³a dziêki
nim wracaæ do minionych chwil. Marzenia, marzenia…, jakie¿ one s¹ piêkne.
Samochód parkujê na ulicy, troszeczkê z silnika kapa³o i pani Roma, w której
wzbudzi³o siê nagle wielkie poczucie estetyki, zabroni³a mi stawaæ na podjeŸdzie.
Mówi siê trudno, prze¿yjê tak¹ niedogodnoœæ. Ten maluch, którym jeŸdzi³em dot¹d,
zgodnie z wol¹ babci, dosta³ siê w spadku Ali. Dziewczyna zrobi³a prawo jazdy,
podjê³a pracê w KFC, s³usznie nale¿y jej siê nagroda, teraz fruwa pomiêdzy ch³opa-
kami na prawach równorzêdnego partnera, wszyscy przecie¿ s¹ zmotoryzowani.
Co za ¿ycie, ju¿ tak b³ogo zaczê³o siê robiæ, a tu naraz na podwórzu nieocze-
kiwana awantura, babcia z impetem rzuci³a siê biæ swoj¹ jedynaczkê, znowu mu-
sia³em wkroczyæ w roli rozjemcy, no i zaraz dowiedzia³em siê o sobie ca³ej praw-
dy, ³¹cznie z wszystkimi przodkami do pi¹tego pokolenia. I by³a to ta przepe³niaj¹-
ca kropla goryczy, rzuci³em kluczami i po raz drugi ruszy³em z tego domu przed
siebie. Bo¿ena wybieg³a za mn¹, dosz³o miêdzy nami do ostrej wymiany s³ów, dla
niej dzisiejsza scena powoli staje siê kolorytem codziennym i nie mo¿e zrozumieæ
mojej zdecydowanej reakcji. Nie wiedz¹c gdzie iœæ, poszliœmy w kierunku domu
Witka. Po drodze z³oœæ trochê mi przesz³a. Witka z ¿on¹ zastaliœmy akurat przy
pracach remontowych w nowym domu. Przyjaciele s¹ po to, aby w razie potrzeby
s³u¿yæ pomoc¹, zakasujemy wiêc rêkawy i bierzemy siê do roboty. Bo¿ena posz³a
na dach czyœciæ okna, nie wiem, jak to siê sta³o, myœlê jednak, ¿e to skutek wcze-
œniejszego zdenerwowania wywo³a³ dekoncentracjê, zachwia³a siê, straci³a rów-
nowagê i spad³a z wysokoœci kilku metrów, wybijaj¹c po drodze jakieœ szyby. Szczê-
œcie mia³a jednak ogromne, obok ogromnego strachu, pojawi³y siê tylko otarcia
skóry, skaleczenia i bol¹ce siniaki.
126
Podczas kolacji wspomnieliœmy, ¿e pani Roma dawa³a nam kiedyœ tysi¹c dolarów
tytu³em przedp³aty na dom. Kiedy tylko ¿ona Witka to us³ysza³a, zaczê³a nas usilnie
namawiaæ do realizacji tej wizji. Mira¿e roztacza³a bardzo piêkne, jak przysta³o na
specjalistkê od handlu nieruchomoœciami. Mówi³a tak sugestywnie, ¿e poczuliœmy siê
prawie w³aœcicielami nowego domu. Zachêca³a i obiecywa³a pomoc przy zakupie.
Wieczorny powrót do domu up³yn¹³ nam na snuciu marzeñ o w³asnych czte-
rech œcianach, wiemy jedno, bêdzie to dom krakowsko – pomorski, urz¹dzony
wed³ug naszego pomys³u i nigdy nie bêdzie w nim k³ótni, tylko wzajemny szacu-
nek, zrozumienie i wspieranie siê. Do pe³ni szczêœcia pozosta³a jeszcze tylko kwe-
stia babcinych pieniêdzy, problem ten Bo¿ena wziê³a na siebie.
O wielkie nieba, pani Roma bez szemrania i wielkiego zastanawiania powie-
dzia³a, ¿e da nam te pieni¹dze. Za¿yczy³a sobie tylko, abym jej w banku towarzy-
szy³. Có¿ by³o robiæ, zaprosi³em naszego sponsora do swojej limuzyny i ruszyli-
œmy po to dolarowe runo. W banku wszystkie formalnoœci trwa³y oko³o godziny,
mnóstwo papierów trzeba by³o podpisaæ i po transakcji z gotówk¹ wracamy do
domu. Babcia z min¹ godn¹ genera³a dywizji wrêcza Bo¿enie ca³¹ kwotê i nic nie
mówi¹c, krokiem defiladowym kieruje siê w stronê swojego fotela udaj¹c, ¿e nic
jej tak nie interesuje, jak program telewizyjny.
Niezw³ocznie powiadamiamy Jasiê, aby rozejrza³a siê za ciekawymi oferta-
mi, poniewa¿ jesteœmy ju¿ gotowi przyst¹piæ do w³aœciwej transakcji. Na drugi
dzieñ zupe³nie nieoczekiwanie wybucha wielka afera, przed domem pojawia siê
trzech mê¿czyzn, którzy chc¹ rozmawiaæ z pani¹ Rom¹. Wyjaœniaj¹, ¿e reprezen-
tuj¹ bank i przyjechali, aby sprostowaæ pomy³kow¹ decyzjê urzêdnika. Grzecznie
wyjaœnili, ¿e wyp³acon¹ wczoraj kwotê nale¿y zwróciæ do depozytu banku. Pie-
ni¹dze te s¹ odpraw¹ emerytaln¹ i zgodnie z przepisami nie mog¹ byæ wyp³acone
jednorazowo, kwota ta jest form¹ zabezpieczenia na staroœæ i w razie potrzeby
mo¿na wybieraæ po sto lub dwieœcie dolarów.
Pocz¹tkowo pani Roma gotowa by³a pieni¹dze oddaæ, moje argumenty jednak j¹
przekona³y. Powiedzia³a im, ¿e tych pieniêdzy ju¿ nie ma, po prostu wyda³a je, ponie-
wa¿ tak¹ mia³a potrzebê. Panowie nie poddawali siê, przychodzili jeszcze ze trzy razy,
bezskutecznie jednak, babcia by³a bardzo konsekwentna. Nie mia³em ¿adnych wyrzu-
tów sumienia, przecie¿ jak kupimy dom, to te pieni¹dze i tak trafi¹ do banku, tylko
w innej formie. Niemniej jednak ca³a ta sytuacja kosztowa³a mnie du¿o nerwów.
Napiêcia, stresy, podchody, przepychanki to nie mój œwiat, nie mój ¿ywio³,
styl zdecydowanie ca³kiem mi obcy. Przyzwyczajony do leniwego spokoju na
mostku, do mi³ych rozmówek z kapitanem, ko³ysany widokiem morskich fal, po-
czu³em siê naraz tym œwiatem biznesu przyt³oczony i oszo³omiony. Có¿ jednak
127
robiæ, ¿ycie na l¹dzie te¿ ma swoje przystanie, nale¿y siê tylko zastanowiæ, któr¹
wybraæ, gdzie zacumowaæ, w którym miejscu kotwicê rzuciæ.
Jasia ze swoim szefem – Zygmuntem, znanym polonijnym w³aœcicielem biura
nieruchomoœci umówili siê z nami na jedno popo³udnie, celem obejrzenia tego, co
oczywiœcie, na miarê naszych mo¿liwoœci, aktualnie jest na rynku do sprzedania.
JeŸdzimy tak sobie, ogl¹damy i nadziwiæ siê nie mo¿emy. Rudery okropne, pe³ne
brudu, wszelkiego smrodu i ubóstwa. Zdani na wspania³e doradztwo pana Zyg-
munta i naszej przyjació³ki, dzielnie za nimi pod¹¿amy, szukaj¹c w³asnej arkadii.
Obiektywnie, gdy patrzê na nas z boku, sam siê do siebie œmiejê. Inwestorzy
z nas doborowi. Ja, bezrobotny, bez prawa sta³ego pobytu w tym kraju i Bo¿ena
z Ag¹ z zasi³kiem socjalnym, oto potencjalni nabywcy nieruchomoœci w Hamilto-
nie, czy nie brzmi to kabaretowo?
A jednak kupiliœmy i to gdzie, obok najwiêkszego szpitala, przy ulicy Victoria. Na-
zwa ze wszech miar symboliczna, to nie tylko zwyciêstwo, ale i osobowoœæ królowej,
mo¿e jej duch zechce patronowaæ nam na tych nowych w³oœciach. Domek niedu¿y, skrom-
nie stoi sobie przy koñcu ulicy, odgrodzony od niej p³otem z siatki, podjazd tradycyjny,
na dwa samochody, tak na zewn¹trz wygl¹da ca³kiem sympatycznie. Niepokoiæ mo¿e
tylko s¹siedztwo. Po przeciwnej stronie ulicy rozci¹ga siê lotnisko dla helikopterów,
a z prawej przejazd kolejowy, wola³bym jakiœ park, pomyœla³em tylko sobie. Weszliœmy
do œrodka, nasi eksperci od nieruchomoœci zaczêli nam t³umaczyæ, ¿e to œwietna okazja,
nic lepszego za osiemdziesi¹t piêæ tysiêcy dolarów ich zdaniem nie kupimy. Có¿ by³o
robiæ, jako przedp³atê wp³acamy owe dziesiêæ tysiêcy dolarów, dochodz¹ do tego jeszcze
jakieœ koszty manipulacyjne, pozosta³¹ zaœ kwotê, podniesion¹ w skali roku o dwanaœcie
procent, w miesiêcznych ratach bêdziemy wyp³acali adwokatowi, który bêdzie dba³ o to,
abyœmy skrupulatnie wywi¹zywali siê z przyjêtych zobowi¹zañ.
Jestem g³êboko przekonany, ¿e gdyby nie praca i doœwiadczenie wyniesione
z ¿ydowskich domów, nigdy bym siê nie zdecydowa³ na to kupno. Na górze trzy
pokoiki wygl¹daj¹ jako tako, straszy tylko ciemnoniebieski kolor œcian. Jednak po
dok³adniejszym przyjrzeniu siê ca³oœci, dochodzê do wniosku, ¿e wnêtrze wyma-
ga remontu kapitalnego, prawie wszystko do wymiany. Klucze otrzymaliœmy trzy
tygodnie wczeœniej, abyœmy mogli przyœpieszyæ prace. Z jednej strony taki remont
staje siê dla mnie swoistym wyzwaniem, z drugiej zaœ budzi skrywane g³êboko
lêki. Czy aby z tak szerokim zakresem prac poradzê sobie? Nie ma ju¿ jednak
odwrotu, a kto ostatecznie powiedzia³, ¿e ¿ycie jest proste i ³atwe? Muszê sprostaæ
wyzwaniu, na przekór wszelkim obawom, stworzê z tego domu bajkê. Tylko ten,
kto ma marzenia, potrafi je urzeczywistniaæ.
128
57
I kto by pomyœla³, Bo¿ena i Leszek we w³asnym domku. Sam z trudem z¿y-
wam siê z t¹ myœl¹, która nadal brzmi mi troszeczkê obco. Razem z domkiem
pojawi³y siê problemy, ca³e mnóstwo roboty, dos³ownie nie wiadomo, w co rêce
w³o¿yæ. Po opracowaniu planu strategicznego, zaczynam zmagania remontowe od
samych wysokoœci, starczy mi chyba tych atrakcji na parê najbli¿szych lat. Biorê
siê do przemalowywania czyjegoœ, mocno atramentowego gustu, ca³a góra ciem-
noniebieska, po paru godzinach przebywania w tym otoczeniu czujê, ¿e sam stajê
siê ultramarynowy.
Teraz okazuje siê, ¿e moja wrodzona zapobiegliwoœæ owocuje, bardzo na cza-
sie s¹ farby, które mozolnie zwozi³em po remontach domów ¿ydowskich. Wyko-
rzystam te¿ podarowan¹ mi przez Goldê prawie now¹ wyk³adzinê dywanow¹, te-
raz wszystko siê przydaje, ka¿da deseczka, listewka, najmniejsze narzêdzie. Naj-
cenniejsze widzê, ¿e s¹ jednak moje rêce. Nieraz zmêczony usi¹dê, popatrzê na
spracowane d³onie i sam z siebie zaczynam byæ dumny, przecie¿ to dziêki nim
potrafiê tak skutecznie zmieniaæ i zaczarowywaæ otaczaj¹cy mnie œwiat.
Niczego bym jednak nie dokona³, gdyby nie Bo¿ena. To niekwestionowana
muza moich wszystkich poczynañ. Jej wiara, optymizm, ogromna ¿ywio³owoœæ,
nie dopuszczaj¹ zw¹tpienia, wrêcz przeciwnie, uskrzydlaj¹ i dodaj¹ energii do jesz-
cze wiêkszego wysi³ku. Przy takiej kobiecie mê¿czyzna nie mo¿e czuæ siê frustra-
tem, ona potrafi wyzwoliæ inwencjê, animusz, wyobraŸniê i fantazjê. Przy niej
czujê siê nigdy nienasycony, zawsze wewnêtrznie spiêty, uwa¿ny i czujny, w ka¿-
dej chwili gotowy do mi³osnego zatracenia w jej roznamiêtnionym ciele. Erotyzm
to jednak si³a ogromna i urzekaj¹ca, swoisty czar, który powoduje, ¿e wszystko
staje siê proste, ³atwe i osi¹galne. Odkrycie si³y i piêkna erotyki pozwala czerpaæ
z niej i wzajemnie obdarzaæ siê gejzerami mi³osnej lawy.
Z Bo¿en¹ stanowimy œwietnie dobrany duet w ka¿dej dziedzinie, wiernie se-
kundujemy sobie przy wszystkich pracach i wspólnie cieszymy siê z najmniejszej
zmiany w naszym domku. Ona, jak to kobieta, w oknie firaneczkê powiesi, na
parapecie poustawia kolorowe doniczki pe³ne kwitn¹cego kwiecia i od razu po-
wstaje atmosfera ciep³a i przytulnoœci, nawet remont mniej razi.
129
Zd¹¿yliœmy troszeczkê zadbaæ i o otoczenie. Najwa¿niejsz¹ ozdob¹ jest drzew-
ko z babcinego ogrodu, które zosta³o przez ni¹ przeznaczone do wyciêcia. Nie
mog³em dopuœciæ do takiej profanacji, delikatnie je odkopa³em i przesadzi³em do
naszego ogrodu. Wiem, ¿e drzewko za uratowane ¿ycie odwdziêczy siê, bêdzie
dorodnie ros³o, latem dawa³o przyjemny cieñ i koi³o wszystkie zmys³y. Przy p³ocie
znalaz³o siê miejsce na posadzenie kilku krzaczków bzu, ju¿ za rok lilaki nam
zakwitn¹ i oznajmi¹ swoj¹ kras¹, ¿e lato tu¿, tu¿. Oprócz tego sporo posadziliœmy
ró¿nych kwiatów, te zakwitn¹ ju¿ niebawem.
Kr¹¿¹c wokó³ w³asnego domu, przygl¹damy siê trochê naszym s¹siadom, z jed-
nej strony mieszka samotny, starszy mê¿czyzna, z drugiej zaœ niewiele m³odszy,
z bardzo chorowita matk¹. W obu przypadkach s¹ to Kanadyjczycy, zgodnie ze swo-
im zwyczajem witaj¹ nas z uœmiechem i zawsze tak samo brzmi¹cym pytaniem, jak
siê masz. W sumie to nie s¹ ciekawi ani nas, ani naszego ¿ycia, chyba, ¿e przez
zas³oniête firanki nas obserwuj¹ i przygl¹daj¹ siê naszym poczynaniom. Kto to wie?
Dziêki temu, ¿e mam kamerê, mogê wszystkie nasze prace budowlane doku-
mentowaæ i tak powoli powstaje film o mozolnym i bardzo pracowitym dochodze-
niu polskich emigrantów do normalnoœci. Mam nadziejê, ¿e kiedyœ swoim wnu-
kom bêdê opowiada³, z jakim to samozaparciem Kanadê odbudowywa³em. Na
tym filmie brakuje mi tylko naszych znajomych, jakoœ nie widaæ, aby garnêli siê
do pomocy. Równie¿ córki Bo¿eny zajête nauk¹ i prac¹, nie przejawiaj¹ zaintere-
sowania nasz¹ inwestycj¹, babcia tak¿e swoj¹ pierwsz¹ u nas wizytê odk³ada na
czas bli¿ej nieokreœlony. Muszê przyznaæ, ¿e czujemy siê trochê opuszczeni.
Tak siê szczêœliwie z³o¿y³o, ¿e kilka ulic od naszego domu, W³och szuka³
fachowca do malowania pomieszczeñ po lokatorach. Los mnie postawi³ na drodze
jego poszukiwañ i to ca³e szczêœcie. Pieni¹dze s¹ nam bardzo potrzebne, wydatki
rosn¹ w sposób lawinowy. Równie¿ Bo¿ena zaczê³a energicznie rozgl¹daæ siê za
prac¹, na razie sprz¹ta gabinet u w³oskiego stomatologa i raz w tygodniu ca³e jego
mieszkanie. Przy tym sprz¹taniu zawsze jej towarzyszê, ona z kolei pomaga mi
przy malowaniu. Wspieramy siê i pomagamy sobie, jak tylko mo¿emy, we dwoje
zawsze trochê l¿ej i raŸniej. Wieczorami zaœ, zazwyczaj do pó³nocy, pracujemy
przy remoncie w³asnego domu.
Jeszcze, kiedy mieszkaliœmy w wie¿owcu, poznaliœmy m³ode ma³¿eñstwo z piê-
cioletni¹ córeczk¹. Ludzie ci kilka razy nas odwiedzili, wydawali nam siê bardzo
mili i sympatyczni. Ostatnio pojawili siê w towarzystwie matki, kobieta pierwszy raz
goœci u syna i widaæ, ¿e nie mo¿e nacieszyæ siê wnuczk¹. Bardzo szybko nawi¹zali-
œmy sympatyczne relacje, jak siê okaza³o, matka Jurka pochodzi z Radomia, miasta
bardzo bliskiego mojemu sercu. To miejsce zawsze na pamiêæ przywo³uje mi babciê
130
Katarzynê, matkê mojego ojca. Mimo ¿e mia³em tylko piêtnaœcie lat, kiedy odesz³a
z tego œwiata, doskonale pamiêtam jej dystynkcjê, takt, ogromn¹ kulturê bycia i swo-
ist¹ wytwornoœæ w postawie i zachowaniu. Zawsze elegancka, zadbana, uwa¿nie
taksuj¹ca swoim spojrzeniem, budzi³a respekt i podziw.
Jakie to dziwne, wystarczy spotkaæ kobietê z Radomia, a wraca ca³a przesz³oœæ,
ca³kiem niespodziewanie budz¹ siê do ¿ycia obrazy g³êboko uœpione
w podœwiadomoœci i jestem przekonany, ¿e samoistnie nigdy by siê nie wydoby³y, za-
wsze musz¹ byæ stymulacje emocjonalne, które powoduj¹, ¿e nasz mózg rozpoczyna
ma³¹ projekcjê slajdów z przesz³oœci. Dlatego tak wa¿ne s¹ relacje miêdzyludzkie, im
wiêcej kontaktów z drugim cz³owiekiem, otwartoœci na jego problemy, tym wiêcej bo-
gactwa wewnêtrznego. Cz³owiek cz³owieka powinien budowaæ, gdyby wszyscy o tym
pamiêtali, na ziemi nie by³oby piek³a, a niestety, ono istnieje i sami je sobie tworzymy.
Nic tak chyba jednak nie boli, jak cierpienie zadawane przez najbli¿szych.
Przygl¹dam siê matce Jurka, czêsto przychodzi z wnuczk¹, by nas odwiedziæ,
a w zasadzie to chyba porozmawiaæ. Jak siê okaza³o, z synem nie potrafi znaleŸæ
wspólnego jêzyka, synowa w ogóle unika z ni¹ kontaktu i traktuje jak powietrze.
W naszym towarzystwie czuje siê dobrze, odbiera nas jako przyjació³, nabra³a za-
ufania i zaczyna siê zwierzaæ. Nie przychodzi jej to ³atwo, prawda boli i przera¿a,
zrzucenie jednak z siebie przygniataj¹cej tajemnicy wyzwala ulgê.
Okazuje siê, ¿e m³odzi uzale¿nieni s¹ od narkotyków. Nic dziwnego, ¿e
w domu panuje bieda i ubóstwo, wszystkiego brakuje. Tylko ci, którzy bli¿ej ze-
tknêli siê z narkotykami wiedz¹, ¿e inaczej byæ nie mo¿e. Tu, gdzie króluje uzale¿-
nienie, nie ma miejsca na mi³oœæ, litoœæ, czu³oœæ, wspó³czucie, czy odpowiedzial-
noœæ. Narkotyk unicestwia cz³owieczeñstwo, w mózgu zachodz¹ daleko id¹ce
zmiany, które prowadz¹ do degradacji osobowoœci, bez przerwy ko³acze tylko jed-
na myœl, za co kupiæ i jak zdobyæ potrzebny specyfik.
Matka Jurka nie rozumie problemu uzale¿nienia i dlatego ogromnie cierpi.
Czuje siê odrzucona i nikomu niepotrzebna, nie mo¿e pogodziæ siê z faktem, ¿e
syn traktuje j¹ jak obc¹ osobê, targa ni¹ niepokój o przysz³oœæ wnuczki, nie wie, co
ma dalej czyniæ, czuje ogromn¹ bezradnoœæ i zagubienie.
¯al nam kobiety, razem z Bo¿en¹ bardzo j¹ polubiliœmy, kiedy tylko mo¿emy,
zabieramy j¹ ze sob¹ do miasta, aby chocia¿ cokolwiek zobaczy³a. W zamian re-
wan¿uje nam siê, jak tylko potrafi, z ogromn¹ czu³oœci¹ patrzê, kiedy pierogi dla
nas lepi. Kiedyœ przyprowadzi³a do nas Polkê, któr¹ pozna³a w parku, jak siê oka-
za³o, by³a to wdowa, od dawna zamieszka³a w Kanadzie, kobieta nad wyraz mi³a
i uczynna. Przy okazji poznajemy ludzi, którzy wokó³ nas mieszkaj¹ i dowiaduje-
my siê, w jakich okolicznoœciach trafili do tej dosyæ ubogiej dzielnicy.
131
Mêczy nas to, ¿e za ma³o zarabiamy, oszczêdnoœci powoli siê kurcz¹, zaczêli-
œmy ju¿ sp³acaæ po¿yczkê, ubezpieczy³em samochód, zap³aci³em podatek od nie-
ruchomoœci, uregulowa³em rachunki za gaz, wodê, energiê, telefon i ze zdumie-
niem stwierdzi³em, ¿e zosta³o tak niewiele.
Ca³e szczêœcie, ¿e nale¿ymy do pokolenia, zahartowanego i przyzwyczajone-
go do wyrzeczeñ, ³atwiej w takiej sytuacji o pohamowanie apetytu na pralkê, tele-
wizor, czy porz¹dne ³ó¿ko. Przyjdzie czas, kiedy i do nas wkroczy wiêksza cywi-
lizacja i postêp techniczny. Na razie chcemy tylko jakoœ przygotowaæ ten dom na
przyjazd mojej mamy. Kupiliœmy ju¿ bilet, w maju bêdziemy j¹ witaæ.
Mimo tych wszystkich braków, dumny jestem z siebie i z Bo¿eny, okazuje siê,
¿e potrafimy poradziæ sobie z przeciwnoœciami losu, nie boimy siê pracy, odwa¿-
nie podejmujemy wyzwania losu, mo¿e jesteœmy trochê szaleni, a mo¿e zdespero-
wani, byæ mo¿e. Najwa¿niejsze, ¿e odwa¿nie chwytamy wiatr w ¿agle i nie daje-
my siê znieœæ na mieliznê.
58
Jestem ogromnie podekscytowany, nie mogê sobie znaleŸæ miejsca, za kilka
dni przyje¿d¿a mama. Czynimy ostatnie przygotowania, zrobiliœmy wszystko, co
by³o w naszej mocy, aby dom doprowadziæ do wzglêdnego porz¹dku, do idea³u
jeszcze daleka droga. Najwa¿niejsze, ¿e jej pokój lœni czystoœci¹, czeka wygodne
³ó¿ko i sporo ciekawych bibelotów, które maj¹ umiliæ jej pobyt u nas. Mama jest
bardzo ciê¿ko chora, z heroizmem i pokor¹ znosi okropne mêki.
Z problemami kobiecymi trafi³a do szpitala, po badaniach stwierdzono istnie-
nie komórek rakowych, aby je zlikwidowaæ, skierowano mamê do Akademii Me-
dycznej w Gdañsku, gdzie poddano zabiegowi wypalania bomb¹ kobaltow¹. Za-
bieg wykonano nieudolnie, promienie by³y zbyt silne i w konsekwencji powsta³y
dwie naprzeciwleg³e, otwarte rany o œrednicy dziesiêciu centymetrów. Jedna rana
dochodzi prawie do otrzewnej, druga do koœci ogonowej. Nikt nie jest w stanie
powiedzieæ, co nale¿y zrobiæ, aby doprowadziæ do zagojenia ran. Mama, aby unik-
n¹æ infekcji, musi przestrzegaæ wprost sterylnej czystoœci, opatrunki musz¹ byæ
czêsto zmieniane i nale¿y pamiêtaæ, aby by³y wyja³owione.
132
Bo¿ena bêdzie musia³a pod kontrol¹ mamy przejœæ skrócony kurs pielêgniar-
ski, aby nauczyæ siê w sposób fachowy robiæ i zak³adaæ opatrunki. W domu wyko-
nuje to moja m³odsza siostra, która jest absolwentk¹ liceum medycznego, pracuje
w szpitalu, jest najwspanialsz¹ siostr¹ mi³osierdzia i oddan¹ córk¹. To jej oddaniu,
poœwiêceniu i ogromnemu wysi³kowi zawdziêczamy, ¿e mama ¿yje. Gdyby wszyst-
kie córki tak kocha³y swoje matki, o ile ten œwiat by³by piêkniejszy.
Jedziemy na lotnisko. Samoloty z Polski przylatuj¹ do Toronto zawsze po po-
³udniu. W nocy nie mog³em spaæ, jakieœ dziwne sny mnie przeœladowa³y, sam nie
wiem, dlaczego jestem pe³en jakiegoœ irracjonalnego niepokoju, mo¿e stan ten jest
konsekwencj¹ poczucia odpowiedzialnoœci za zdrowie mamy i ca³y jej pobyt u nas.
Nareszcie bêdê móg³ spojrzeæ w jej m¹dre, zielone oczy i pe³en pokory po-
dziêkujê za te wszystkie listy, za to, ¿e w najtrudniejszych momentach mojego
¿ycia, mimo oddalenia, by³a zawsze ze mn¹, rozumia³a mnie, wspiera³a i budowa-
³a. Podziêkujê mamie za opiekê nad moimi dzieæmi, za wielkie serce dla Izy, prze-
proszê za nieprzespane noce, za zmartwienia i troski, których sta³em siê przyczyn¹.
Bo¿e, to ju¿ prawie dwa lata, niewiadomo, kiedy ten czas min¹³.
Na lotnisku t³ok ogromny, mimo sporych przestrzeni i rozleg³ego terenu
w momencie l¹dowania samolotów linii miêdzynarodowych powstaje niesamowi-
te zagêszczenie. Zgodnie z tradycj¹, ka¿dy przylatuj¹cy goœæ witany jest na lotni-
sku przez najbli¿szych, czêsto wœród oczekuj¹cych s¹ ca³e rodziny. Ba³agan panu-
je ogromny, podenerwowani ludzie biegaj¹, szukaj¹ siê nawzajem, ci¹gle b³yskaj¹
flesze aparatów fotograficznych, nieustannie pracuj¹ kamery, jakaœ kobieta prze-
pycha siê z narêczem kwiatów, ktoœ krzyczy, s³ychaæ salwy œmiechu, z drugiej
strony dolatuje donoœny p³acz, oszaleæ mo¿na, jak na ¿ydowskim jarmarku.
Odprawa celna doprowadza mnie prawie do sza³u, trwa bardzo d³ugo, no có¿,
kiedy samolot przylatuje ze strefy komunistycznej, ka¿dy musi byæ dok³adnie prze-
œwietlony. Z ogromnym natê¿eniem wpatrujê siê w drzwi wychodz¹ce do oczeku-
j¹cych, owszem, co jakiœ czas ktoœ siê w nich pojawia i od razu wpada w czyjeœ
wyci¹gniête ramiona, s³ychaæ dochodz¹ce oznaki radoœci, ja jednak ci¹gle nie wi-
dzê znanej mi sylwetki, dalej wpatrujê siê w owe drzwi i z wysi³ku czujê, jak ³zy
wyp³ywaj¹ mi z oczu. W duchu przeklinam osobê, która wpad³a na szatañski po-
mys³ zamalowania na bia³o okien w sali odpraw, z zewn¹trz niczego nie mo¿na
dostrzec, a szkoda, du¿o wczeœniej cz³owiek by zobaczy³, czy odprawa ju¿ siê
odby³a i spokojnie, bez nerwów by oczekiwa³ swojego goœcia, a tak nic nie widaæ,
jedna wielka tajemnica.
Nie mamy innego wyjœcia, uzbrajamy siê z Bo¿en¹ w cierpliwoœæ i zaczyna-
my udawaæ ludzi Wschodu, ci zawsze maj¹ czas, nigdy i nigdzie siê nie œpiesz¹.
133
Czekamy i prze¿ywamy stan coraz wiêkszego podenerwowania. Gwarnie mijaj¹
nas coraz to nowi pasa¿erowie z Polski, wizytówkami ich s¹ na baga¿ach naklejki
polskich biur podró¿y. Z minuty na minutê wokó³ nas robi siê coraz luŸniej, gdzie
ta mama, co siê sta³o, ze zdenerwowania zaczynam traciæ zdrowy rozs¹dek. Wy-
obraŸnia zaczyna pracowaæ coraz bardziej, przed oczami pojawiaj¹ siê barwniej-
sze obrazy, nie mogê zapanowaæ nad strachem, w jednej chwili czujê, ¿e ca³y je-
stem oblany zimnym potem, równie¿ spocone mam d³onie, coœ trzeba robiæ, kogoœ
pytaæ. Sprawdzamy, czy to aby na pewno ten samolot wyl¹dowa³, którym mia³a
przylecieæ mama, okazuje siê, ¿e nie ma w¹tpliwoœci, ten sam.
Nie ma co dalej wyczekiwaæ, nale¿y przyst¹piæ do dzia³ania, coœ siê musia³o
wydarzyæ, ruszamy z miejsca, aby zasiêgn¹æ informacji. Po przebiegniêciu oko³o
trzydziestu metrów, odruchowo odwracam siê i zamieram z wra¿enia. Po œcianie
korytarza, niczym cieñ, sunie siê mama. Podbiegam i patrzê, a ona ledwo na no-
gach stoi, zmêczona okrutnie, tylko jakiœ nadludzki wysi³ek maluj¹cy siê na jej
twarzy trzyma j¹ w pozycji pionowej. St³umiony ¿al i p³acz œciska mnie za gard³o,
nie mogê wydusiæ z siebie g³osu. Zabieramy baga¿e, podtrzymujemy mamê i po-
woli udajemy siê w kierunku parkingu, aby po³o¿yæ j¹ na tylnej kanapie samocho-
du. Spokojnie ruszam w stronê wyjazdu, do domu mamy oko³o godziny jazdy.
Zdenerwowanie powoli mnie opuszcza, robiê siê coraz spokojniejszy, mama te¿
powoli zaczyna do siebie dochodziæ.
Mówi nam, ¿e podró¿ okaza³a siê dla niej niezwykle mêcz¹ca. Do Warszawy
jecha³a z ojcem prawie dziesiêæ godzin, samochód ma³y, niewygodny, potem cze-
kanie na samolot, odprawa na lotnisku, no i sam lot. W samolocie ból nie pozwala³
siedzieæ, prawie ca³¹ drogê przesta³a. Najgorsze zaczê³o siê jednak po wyjœciu
z samolotu. Kolejka po baga¿ okaza³a siê bardzo nu¿¹ca i wyczerpuj¹ca, najciê¿-
sze by³o jednak póŸniejsze dojœcie do drzwi, droga ta sta³a siê drug¹ Golgot¹.
W konsekwencji niczego ju¿ nie widzia³a, oparta o tê œcianê monotonnie posuwa³a
siê przed siebie.
Powoli doje¿d¿amy do naszego domku, o nie, na pewno nie bêdzie teraz wiel-
kich rozmów, po tej ciernistej drodze do Kanady mama musi odpocz¹æ, na wszel-
kie dysputy bêdzie jeszcze czas. Bo¿e, jaka ta moja mama kochana, powinienem
paœæ przed ni¹ na kolana i wyraziæ to, co czujê. Przecie¿ to heroizm i wielkoœæ
matki, aby w takim stanie zdrowia decydowaæ siê na tak dalek¹ podró¿. Wiem, ¿e
chcia³a tu przyjechaæ i zobaczyæ, jak ¿yjemy, by³o to równie¿ i moje marzenie.
Teraz, kiedy jadê, nieustannie zerkam we wsteczne lusterko i nie mogê wprost
uwierzyæ, ¿e ta osóbka z tak zbola³ym wyrazem twarzy, to moja mama. Narasta we
mnie poczucie winy, przecie¿ ona przeze mnie tak mocno cierpi. Jednoczeœnie
134
zdajê sobie sprawê z tego, ¿e tylko ludzie s³abi uciekaj¹ od cierpienia, bo zdomino-
wani s¹ przez lêk i strach, cz³owiek silny potrafi uwolniæ siê od wszelkich lêków
i w ten sposób odnajduje poczucie wewnêtrznej wolnoœci, wtedy te¿ odwa¿nie
bierze swój krzy¿ i z pokor¹ przyjmuje ka¿dy ból. Na tak¹ reakcjê staæ jednak
tylko ludzi wielkiego serca, do nich zaliczam moj¹ mamê. Mamo, jesteœ wielka,
kocham Ciê. S³owa te ca³y czas dŸwiêcz¹ mi w uszach, czy je wypowiem g³oœno,
patrz¹c w te zielone oczy, doprawdy nie wiem.
59
Opowieœciom nie ma koñca. Mama w moim domu, niby j¹ widzê, a jednocze-
œnie ciê¿ko mi uwierzyæ w realnoœæ tej sytuacji. Momentami wydaje mi siê, ¿e
œniê. Podczas rozmów ci¹gle wracamy do chwili, kiedy to w rodzinne progi zawi-
ta³a wiadomoœæ o mojej dezercji, mama opowiada o szoku, jaki ta informacja wy-
wo³a³a. Szczególnie Izie ciê¿ko by³o pogodziæ siê z now¹ sytuacj¹, nie spodziewa-
³a siê po mnie takiej reakcji. Brutalnie, bo zupe³nie nieoczekiwanie zosta³a posta-
wiona przed faktem dokonanym, czeka³ j¹ trudny egzamin ¿yciowy. Zbyt mocno
jednak by³a uzale¿niona od alkoholu, aby stawiæ czo³a problemom. Zamiast szu-
kaæ dla siebie ratunku, jeszcze bardziej zaczê³a siê pogr¹¿aæ. Alkoholizm d³u¿ej
przed œwiatem mo¿na ukrywaæ, je¿eli s¹ pieni¹dze, w chwili zaœ, kiedy zaczyna
ich brakowaæ, ze zdwojon¹ si³¹ ujawnia siê i okropnie straszy zdegenerowana,
ludzka osobowoϾ.
Mama z ca³¹ odpowiedzialnoœci¹ stwierdzi³a, i¿ dobrze zrobi³em podejmuj¹c
tak trudn¹ decyzjê o rozstaniu, albowiem jej zdaniem, zwi¹zek mój z Iz¹ od dawna
skazany by³ na klêskê. Tu, gdzie jest alkohol, nie ma mowy o ¿adnych pozytyw-
nych wartoœciach. Teraz trzeba tylko siê zastanowiæ, w jaki sposób uratowaæ dzie-
ci, aby atmosfera zapijaczonego domu nie odcisnê³a piêtna na ich psychice. Patrzê
na swoja matkê i zaczynam nabieraæ przekonania, ¿e to przede wszystkim troska o
wnuki by³a tym imperatywem decyduj¹cym o tym, ¿e teraz siedzimy naprzeciw
siebie i rozmawiamy. Nic dziwnego, o moj¹ przysz³oœæ mo¿e byæ ju¿ spokojna,
przed dzieæmi dopiero ¿ycie siê otwiera, straconego czasu nie da siê odzyskaæ, on
bezpowrotnie ucieka.
Teraz czujê siê rewelacyjnie, w domu mam dwie urokliwe kobiety. Bo¿ena
jest wspania³a, w cudowny sposób wesz³a w rolê opiekunki, zajê³a siê mam¹, ni-
135
czym najlepsza córka. Za ka¿dym razem, przy wszystkich zabiegach pielêgnacyj-
nych pod niebiosa wynosimy Haniê, moj¹ ukochan¹ siostrzyczkê. To ona przygo-
towa³a wszystkie œrodki opatrunkowe ³¹cznie z drobiazgowym opisem, kiedy i jak
zak³adaæ, wspania³a dziewczyna, bardzo j¹ kocham i szanujê. Zaraz nastêpnego
dnia zadzwoni³em do ojca, aby go uspokoiæ, ¿e z mam¹ wszystko jest w porz¹dku,
szczêœliwie dolecia³a, czuje siê dobrze i doda³em, i¿ zamierzamy troszeczkê pojeŸ-
dziæ i pozwiedzaæ z mam¹ Kanadê.
Tradycyjnie ju¿ postanowiliœmy, ¿e poka¿emy jej Niagarê. Na pewno wytrzy-
ma trudy tej wyprawy, to tylko godzina drogi, samochód du¿y, wygodny, z ty³u
mo¿na siê swobodnie po³o¿yæ i w pozycji pó³le¿¹cej podziwiaæ uroki ziemi kana-
dyjskiej. Zale¿y mi na tym, aby mama zobaczy³a jak najwiêcej, bo jak do tej pory,
jej œwiat poznawczy ogranicza³ siê tylko do penetracji gabinetów lekarskich. Ju¿
nastêpnego dnia mama w lekkim, sportowym ubraniu, wygodnych adidasach, bar-
dzo dzielnie poczyna³a sobie w parku, z uwag¹ przypatruj¹c siê ciekawym kaska-
dom. A¿ trudno uwierzyæ, ale mama pokonuje spore dystanse, z ciep³ym uœmie-
chem na twarzy przygl¹dam siê, jak wszystkiego jest ciekawa, ka¿da rzecz j¹ inte-
resuje, wszystkiemu siê przypatruje, ci¹gle pyta i czêsto z niedowierzaniem krêci
g³ow¹. Nic dziwnego, niemal na ka¿dym kroku niespodzianka, inna mentalnoœæ,
inne zwyczaje, postawy i zachowania. Mama przyzwyczajona do okreœlonych kon-
wenansów, z ogromnymi trudnoœciami pokonuje wewnêtrzne opory, aby siê dosto-
sowaæ do panuj¹cych tutaj norm.
Kiedy wracaliœmy z parku, postanowiliœmy wst¹piæ do sklepu, aby coœ smacz-
nego kupiæ na kolacjê, przy okazji chcieliœmy pokazaæ mamie du¿y, samoobs³ugo-
wy market. Jakie¿ by³o moje zdziwienie, kiedy mama kategorycznie odmówi³a
wejœcia do œrodka, t³umacz¹c swoj¹ decyzjê niestosownoœci¹ stroju. Dosyæ d³ugo
musia³em t³umaczyæ, ¿e w Kanadzie s¹ inne zwyczaje, dominuje luz, ka¿dy ubiera
siê jak mu wygodnie i nikogo to nie dziwi, poniewa¿ dominuj¹cym kanonem jest
wygoda cz³owieka i jego dobre samopoczucie. Pocz¹tkowo, nie bardzo chcia³a
w to uwierzyæ, ale ju¿ w sklepie sama zobaczy³a kobiety o obfitych kszta³tach
w obcis³ych leginsach, albo krótkich spodenkach, na które nikt nie zwraca³ uwagi.
T³umaczy³em, ¿e bardzo swobodny strój mo¿na spotkaæ i w koœciele.
Prawdziwy jednak wstrz¹s mama prze¿y³a, kiedy zobaczy³a wy³o¿ony w mar-
kecie towar. Nigdy w takim sklepie nie by³a, przyjecha³a z kraju, gdzie wszystko
dos³ownie siê zdobywa i to w kilometrowych kolejkach, z kraju wszechobecnych
braków, bylejakoœci i produktów zastêpczych. Tutaj zobaczy³a towarów w bród,
mi³ych, uprzejmych i nadskakuj¹cych sprzedawców, którzy s¹ w stanie zaspokoiæ
wszystkie marzenia klienta. A ju¿, kiedy w sektorze dla pañ zobaczy³a na wiesza-
136
kach wyeksponowan¹ damsk¹ bieliznê, stanê³a jak wryta, takiego obrazu nawet
w najœmielszych snach nie spodziewa³a siê ujrzeæ, bo i sk¹d? Za granicê nie wy-
je¿d¿a³a, z towarów zachodnich i kolonialnych widzia³a tylko to, co przywozi³em
ze œwiata, p³ywaj¹c na statkach, nic dziwnego, ¿e teraz wszystko niepomiernie
dziwi i szokuje.
Je¿eli czegoœ mamie u nas brakuje, to tylko telewizji. Szklany ekran przez te
wszystkie lata by³ jej jedynym oknem na œwiat. Najwiêksz¹ jej namiêtnoœci¹ sta³a
siê polityka, trzeba przyznaæ, ¿e zdradza³a ca³kiem dobre rozeznanie w ¿yciu poli-
tycznym, z ojcem bardzo czêsto prowadzili za¿arte dysputy, czêsto do sprzeczek
dochodzi³o, bywa³o te¿, ¿e i echa k³ótni politycznych trafia³y do naszych uszu.
A tu naraz cisza, ani jednej stacji polskojêzycznej.
Po kilku dniach pobytu, mama stwierdzi³a, ¿e ¿yje nam siê w tej Kanadzie
ca³kiem dobrze, bardzo mnie to jej odczucie ucieszy³o, wiedzia³em, ¿e teraz mat-
czysko bêdzie du¿o bardziej spokojniejsze. Nie wtajemniczam jej w nasze k³opoty
finansowe, zaci¹gniête po¿yczki, problemy z emigracj¹, nie mówiê równie¿ o po-
jawiaj¹cych siê nieporozumieniach z Bo¿en¹. Dochodzê do wniosku, ¿e bêdzie to
tylko czcza gadanina, niczego przecie¿ nie zmieni, tylko serce matki obci¹¿y.
A ona przyjecha³a tutaj, aby odpocz¹æ i zobaczyæ inny œwiat.
Œwiat na zewn¹trz piêknieje z ka¿dym dniem, s³oñce pojawia siê na d³u¿ej
i szybuje coraz to wy¿ej, wszystko gwa³townie o¿ywa i budzi siê do ¿ycia. Kupu-
jemy sadzonki i staramy siê, aby nasz dom uton¹³ w rajskim ogrodzie. Rzeczywi-
œcie, z ka¿dym dniem i z ka¿dym œwie¿o posadzonym kwiatkiem robi siê wokó³
nas piêkniej i radoœniej.
60
Tyle razy widzia³em ju¿ Niagarê, wszak jest to obowi¹zkowy punkt programu
turystycznego, wszystkich swoich goœci tam wo¿ê i niezmiennie za ka¿dym razem
stajê przed tym cudem natury oszo³omiony jego piêknem, si³¹ i boskoœci¹. Nic
dziwnego, ¿e i mama moja, kiedy zobaczy³a ten wielki, przelewaj¹cy siê gar wody,
sta³a i patrzy³a jak zahipnotyzowana. To miejsce jest szczególne, cz³owiek w obli-
czu tej si³y natury wyraŸnie pokornieje, czuje siê taki malutki.
Mam ze sob¹ kamerê i aparat, staram siê uwieczniæ ka¿d¹ chwilê, posuwamy
siê bardzo pomalutku, pilnujê, aby mama siê nie zmêczy³a, mijamy park przy wo-
137
dospadzie i ca³e rzesze turystów, dos³ownie mrowie wszelkich nacji z ca³ego œwia-
ta. Mama ju¿ sama nie wie, na co ma patrzeæ i co podziwiaæ, wszystko j¹ fascynu-
je, interesuje i ciekawi. Z jednakowym zainteresowaniem patrzy na turbany, ¿ydow-
skie czapeczki, przypatruje siê Hindusom, Indianom, patrzy na Arabów, Japoñ-
czyków i tylko, co jakiœ czas g³ow¹ krêci, jakby chcia³a powiedzieæ, czy przypad-
kiem, ja nie œniê, czy aby naprawdê, ja to wszystko ogl¹dam w³asnymi oczyma?
Tak mamo, jesteœ z nami, poruszasz siê samodzielnie, jesteœ bardzo dzieln¹
kobiet¹, mo¿e a¿ za dzieln¹, bezg³oœnie mówi¹ moje usta. Ca³y czas pilnie obser-
wujê twarz mamy, bojê siê, ¿e mnie oszukuje i nie chce zdradziæ z³ego samopoczu-
cia najmniejszym grymasem bólu. Dobrze, chocia¿, ¿e w tym turystycznym zak¹t-
ku pomyœlano i o niepe³nosprawnych, samochodem mo¿na podjechaæ bardzo bli-
sko, ¿e za okreœlon¹ op³at¹, trudno siê mówi, przyjemnoœci na ca³ym œwiecie s¹
kosztowne. W ogóle widaæ, ¿e w³adze miasta myœl¹ rozs¹dnie i perspektywicznie,
zdaj¹ sobie sprawê z tego, ¿e turystyka jest znacz¹cym biznesem. Wszêdzie jest
czysto, bardzo du¿o zieleni i kwiatów. Ludzie, którzy tu przybywaj¹ maj¹ wra¿e-
nie, ¿e trafili do innego wymiaru, mo¿e do raju, a mo¿e do bajki jakiejœ. I to wra¿e-
nie jest takie wa¿ne i istotne, bo ono pozostaje i budzi têsknoty, aby powróciæ tu
jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze. Tak w³aœnie dzieje siê ze mn¹, ci¹gle wracam.
Kiedy tylko mamy chwilê wolnego czasu, a mama dobrze siê czuje, wsiada-
my do samochodu i jedziemy zwiedzaæ nowe miejsca, czêœæ z nich te¿ dopiero
poznajemy, przecie¿ my na dobr¹ sprawê dopiero uczymy siê tej Kanady. Bo¿ena,
mimo, ¿e d³u¿ej tutaj przebywa, turystyk¹ jak dot¹d, zainteresowana nie by³a. Mam
nadziejê, ¿e po paru latach poznam dok³adnie ca³y ten rozleg³y kraj.
W niedzielê zostaliœmy zaproszeni przez znajomych Bo¿eny do Toronto. Znaj¹
siê jeszcze z czasów krakowskich, ona fryzjerka, on handlarz nieruchomoœciami,
przez ostatnie parê lat dorobili siê ponoæ sporego maj¹tku. No, có¿, zobaczymy,
jak to ¿yj¹ w Kanadzie milionerzy rodem z kraju nad Wis³¹.
W odœwiêtnych szatach, doprasowani, wyperfumowani, trochê przejêci i za-
ciekawieni, jedziemy na ten proszony obiad. Od kiedy wjecha³em w ulice najbo-
gatszej dzielnicy Toronto, przesta³em dowcipkowaæ. Rzeczywiœcie, bogactwo robi
na cz³owieku niesamowite wra¿enie, trochê onieœmiela, ale i fascynuje. Ka¿da
z regu³y mijana posesja, to wartoœæ kilku milionów dolarów, w zasadzie s¹ to wiêksze
lub mniejsze pa³ace, zatopione w ró¿nych odcieniach zieleni, ozdobionej kobier-
cami kwiatów, jeszcze chyba tylko w niebie jest tak piêknie. Niektórzy to maj¹
dopiero szczêœcie, za ¿ycia trafiaj¹ do raju.
Zaje¿d¿am pod rezydencjê Lucyny i Wojtka, gospodarze witaj¹ nas bardzo
wylewnie i serdecznie, tak bardzo po polsku, pierwsze lody zostaj¹, wiêc szybko
138
prze³amane. Zamiast obiadu, czeka nas wystawne przyjêcie, przygotowane jak na
trzydniowe wesele. Pani domu zd¹¿y³a nabraæ ju¿ wielkopañskich manier, pod-
czas tego wieczoru, kilkakrotnie siê przebiera³a, za ka¿dym razem prezentuj¹c prze-
piêkne toalety, czyni³a to jednak ze sporym wdziêkiem, nie razi³o, wiêc zbyt moc-
no, to jej zachowanie.
Wojtek zmêczy³ mnie okropnie, musia³em wys³uchaæ, jaki to on jest genialny
i wspania³y, gdzie by³, co robi³, jakie to sukcesy ma na swoim koncie, kto mu, co
zawdziêcza i jakie ma dalsze plany w zbawianiu œwiata. Oczywiœcie, ogromn¹
atrakcj¹ by³ dom gospodarzy, podczas tego wieczoru musia³em go kilka razy zwie-
dziæ, pokazywano mi ka¿dy detal, oczekuj¹c jêków zachwytu. Ale jak tu siê za-
chwycaæ, kiedy to mnie nie zachwyca, có¿ z tego, ¿e lustra i br¹zy, kiedy w tych
pokojach duszy nie ma, zimne i ch³odne wnêtrza z papierowymi obrazami o warto-
œci materia³u zu¿ytego na tê produkcjê. Ca³e szczêœcie, nie ja w nich mieszkam,
o niebo wolê swój ma³y, przytulny domek, to nic, ¿e trochê zapyzia³y, przyjdzie
czas, ¿e piêkny bêdzie.
Wracamy wieczorem, jadê niemal¿e brzegiem jeziora, omijaj¹c centrum mia-
sta, iluminacja œwietlna wspania³a. Wra¿enia niesamowitoœci, swoistego wrêcz futu-
ryzmu, dodaj¹ wzbijaj¹ce siê w niebo wie¿owce. Toronto, to najwiêksza aglomera-
cja Kanady, miasto potê¿ne, rozpoœciera siê na szeœciuset czterdziestu kilometrach
kwadratowych i liczy ponad dwa i pó³ miliona mieszkañców, istny moloch bez po-
cz¹tku i koñca. A¿ l¿ej robi mi siê na duszy, kiedy wreszcie opuszczam uliczne
labirynty tej wielkiej metropolii i wje¿d¿am na drogê, prowadz¹c¹ do Hamiltonu.
Mimo zmêczenia, czujemy równie¿ zadowolenie i radoœæ, nowe doœwiadcze-
nia, œwie¿e znajomoœci, ró¿norodne wra¿enia, to wszystko wzbogaca cz³owieka,
pozwala mu g³êbiej poznaæ samego siebie i innych, dziêki tego typu prze¿yciom,
nabiera siê te¿ dystansu do wielu rzeczy. Ale najwa¿niejsze, ¿e mama jest szczêœli-
wa, cieszy siê niczym dziecko, mam wra¿enie, ¿e to bogactwo, o które siê otar³a,
jakby oczarowa³o j¹ i okadzi³o, ale to dobrze, szczêœciem dla cz³owieka jest jak
najd³u¿sze trwanie w takim euforycznym stanie.
Powa¿ny b³¹d pope³ni³em ju¿ nastêpnego dnia, bo nieopatrznie przekaza³em,
wyczytan¹ w prasie informacjê, ¿e w Polsce podro¿a³o mas³o. Mama ju¿ o niczym
innym nie potrafi³a mówiæ, widmo œmierci g³odowej zaci¹¿y³o nad jej wyobraŸni¹
i zaczê³y siê g³oœne narzekania na rz¹d, na Solidarnoœæ i wszystkich, którzy mieli
coœ i nie mieli nic do powiedzenia. Ze zmartwienia prawie, ¿e siê rozchorowa³a,
moje t³umaczenia niczego nie zmienia³y, z równym skutkiem do œciany móg³bym
mówiæ. Jest to wyraŸny skutek telewizyjnego wychowania ludzi poprzez propa-
gandê, wczeœniej komunistyczn¹, teraz solidarnoœciow¹. Naród musi byæ sk³óco-
139
ny, lepiej wówczas siê rz¹dzi, ³atwiej manewrowaæ i og³upiaæ, tworzyæ tematy
zastêpcze, po¿ywki do wewnêtrznych awantur i animozji. Osobiœcie uwa¿am, ¿e
Solidarnoœæ to najwiêksze z³o powojennej Polski. Pamiêtam, byliœmy w Murmañ-
sku i na przystani podchodzi do mnie dziadek i pyta, ska¿y ty mnie, szto eta soli-
darnoœæ? Odpowiedzia³em mu krótko, eta ja, moj padrug i jeœcio ten wtaroj.
O, sobaka, powiedzia³, a nam skazali, szto eta burzuazja. Jak szybko zapyta³, tak
i szybko siê oddali³.
61
Jeszcze parê miesiêcy temu, gdyby mi ktoœ powiedzia³, ¿e scenariusz mojego
¿ycia tak w³aœnie bêdzie wygl¹da³, nigdy bym nie uwierzy³. Ja, œwie¿o po jednym
rozwodzie i ju¿ wi¹¿ê siê nastêpnym œlubem? Sam nie mogê w to uwierzyæ, jest to
wrêcz niehigieniczne. Co innego wolny zwi¹zek, je¿eli coœ nie pasuje, zawsze
mo¿na siê bezboleœnie rozejœæ, œlub jest œlubem, to taka niewidzialna niæ, która
krêpuje i ³¹czy, niby rozwi¹zaæ te¿ mo¿na, ale s¹ to ju¿ trudniejsze decyzje, wiêk-
sze komplikacje, g³êbsze rany.
Tak, w³aœnie obwieszczam ca³emu œwiatu, ja - Leszek Rolak, ¿eniê siê. No
nie, brzmi to beznadziejnie dla mnie samego. A jednak tak, to prawda. Wiem,
gdyby nie przyjazd mamy, œlubu by nie by³o. Ona to sprawi³a, ale to brzmi jeszcze
bardziej tragicznie, mamusia synia czterdziestoletniego o¿eni³a. Ha, ha, ha, œmie-
chu warte, niemniej jednak jest to prawd¹.
Nie wiem, mo¿e mama mia³a taki ju¿ plan, kiedy do nas jecha³a, a mo¿e zro-
dzi³ siê w jej g³owie podczas pobytu u nas. Od samego pocz¹tku bacznie przygl¹-
da³a siê Bo¿enie, obserwowa³a j¹ podczas codziennych czynnoœci, w sklepie, na
wycieczce i coraz bardziej moja wybranka przypada³a matuli do gustu. Ju¿ po
kilku dniach, matka pocz¹tkowo nieœmia³o, póŸniej ju¿ coraz g³oœniej o tym œlubie
zaczê³a nagabywaæ, a kiedy dogada³a siê w tej materii z pani¹ Rom¹, to ju¿ nic
innego mi nie wypada³o, tylko poprosiæ Bo¿enê o rêkê.
W sumie mo¿e to i dobrze siê sta³o, w ka¿dym b¹dŸ razie œlub stabilizuje moj¹
sytuacjê i gwarantuje zmianê statusu, nie bêdzie mi ju¿ grozi³a deportacja, bêdê
móg³ zacz¹æ normalnie pracowaæ i swobodnie, bez obaw i lêku ¿yæ. Nic w tym
¿yciu nie ma za darmo, ci¹gle trzeba dokonywaæ jakichœ wyborów i p³aciæ za nie.
140
A mo¿e ten œlub to tylko dope³nienie tego, co i tak ju¿ siê sta³o, przecie¿ razem
mieszkamy, mamy wspólny dom, pracujemy, dorabiamy siê. Do pe³ni szczêœcia
brakuje mi tylko moich dzieci, Bo¿ena swoje ma przy sobie, jestem pewien, ¿e to
teraz tylko kwestia czasu, kiedy i moje siê pojawi¹.
Decyzja zapad³a, nie ma, wiêc, na co czekaæ, tylko szybko nale¿y przystêpowaæ
do dzia³ania, lista goœci powoli krystalizuje siê, z Bo¿en¹ udaliœmy siê do urzêdu
miasta po zezwolenie na zawarcie zwi¹zku ma³¿eñskiego. Ca³e szczêœcie, ¿e te wszyst-
kie formalnoœci odbywaj¹ siê tutaj tak bardzo szybko i bezboleœnie.
W urzêdzie odebrano od nas przysiêgê, ¿e jesteœmy rozwiedzeni i wydano stosowne
zaœwiadczenie. Nikogo nie obchodzi, ¿e ja po raz drugi wstêpujê na œlubny kobie-
rzec, a moja wybranka trzeci raz bêdzie œlubowa³a. Jest to tylko i wy³¹cznie nasz
problem. Pozosta³o nam tylko poszukaæ kogoœ, kto w miarê szybko pob³ogos³awi
ten nasz zwi¹zek i na stosownym formularzu potwierdzi urzêdow¹ pieczêci¹ wa¿-
noœæ tego aktu. Jakimœ niezrozumia³ym zrz¹dzeniem losu na naszej drodze staje
pastor. Trudno, niech bêdzie pastor, zreszt¹, co za ró¿nica. Równie dobrze mo¿e to
byæ ksi¹dz, pop, czy te¿ rabin, wszyscy przecie¿ do jednego Boga siê modl¹.
Patrzê na mamê i widzê, ¿e jest przeszczêœliwa, tak bardzo zale¿a³o jej na tym,
aby moje ¿ycie u³o¿y³o siê tak po bo¿emu, ja natomiast mam chwilami uczucie, i¿
na rozdro¿u stojê. Zaczynam nowe ¿ycie i zastanawiam siê, na jakim fundamen-
cie. Kiedy ¿eni³em siê z Iz¹, takich w¹tpliwoœci nie mia³em, przekonany by³em, ¿e
kocham do szaleñstwa, czy teraz czujê to samo?
Nie, nie to samo, wówczas mia³em piêtnaœcie lat mniej i pozbawiony by³em
tych doœwiadczeñ, które sta³y siê teraz moim udzia³em. Prawo m³odoœci ³¹czy siê
z szaleñstwem i naiwnoœci¹, dlatego te¿ i mi³oœæ inaczej siê prze¿ywa. Po rozsta-
niu z Iz¹, przekonany by³em, ¿e nie pokocham ju¿ ¿adnej innej kobiety, co wcale
nie znaczy, i¿ planowa³em ¿ycie w celibacie. Oj, co to, to nie. Seks jest zbyt piêk-
ny, abym móg³ z niego rezygnowaæ, ka¿dy mê¿czyzna jest przede wszystkim sam-
cem i dlatego zanim serce coœ poczuje, podpowie, zakrzycze, podniecaj¹ce sygna-
³y do mózgu wysy³a wzrok, nozdrza wychwytuj¹ obezw³adniaj¹ce wonie i ju¿ to
wystarczy, aby mieæ wra¿enie, ¿e do nieba siê trafi³o.
Od kiedy pozna³em Bo¿enê, w tym niebie rozkoszy goœciliœmy nader czêsto,
ale teraz dopiero, kiedy pojawi³a siê tak bliska wizja œlubu, zacz¹³em zadawaæ
sobie istotne pytania i szukaæ na nie odpowiedzi. Czy to jest tylko namiêtnoœæ
i samcza chêæ dominacji, posiadania, ujarzmiania, czy te¿ ja kocham tê kobietê?
A czy w ogóle mi³oœæ istnieje, mo¿e to tylko wymys³ poetów i pisarzy? Bo¿e, jak
mnie te rozterki mêcz¹ i spaæ nie daj¹, a je¿eli oka¿e siê, ¿e namiêtnoœæ wygaœnie
i Bo¿ena stanie mi siê zupe³nie obojêtn¹, jak wówczas ¿yæ?
141
Je¿eli cz³owiek usilnie szuka odpowiedzi na pytanie, zawsze znajdzie, nad
tym chyba czuwa si³a wy¿sza. Tak by³o i ze mn¹. By³o to trzy dni przed œlubem.
Obudzi³em siê jeszcze przed œwitem, ca³kowicie wybity ze snu, mimo, ¿e po³o¿y-
³em siê po pó³nocy, pamiêtam, ¿e coœ mi siê œni³o, nie mog³em sobie tylko treœci
przypomnieæ. Ostro¿nie, aby nie obudziæ Bo¿eny, wyci¹gn¹³em siê na lewym boku,
ona jakby tylko na to czeka³a, przylgnê³a z ufnoœci¹ do mojego cia³a, g³owê wspa-
r³a na moim ramieniu i spokojnie oddychaj¹c, spa³a jak niemowlê. I to by³ ten
moment, kiedy ogarnê³a mnie niewyt³umaczalna tkliwoœæ, delikatnie obj¹³em j¹
prawym ramieniem, ca³owa³em w³osy, g³aska³em, pieœci³em i marzy³em, aby stan
ten trwa³ wiecznie. Nie, w tym momencie nie po¿¹da³em z dzik¹ i samcz¹ zach³an-
noœci¹, ja siê delektowa³em sam¹ pieszczot¹, b³ogoœæ zaœ i radoœæ pe³nym i jasnym
strumieniem zala³y serce moje. To wtedy w³aœnie ze szczêœcia chcia³o mi siê krzy-
czeæ, ja ¿yjê, bo kocham, kocham, kocham.
Nie rozumiem tylko, dlaczego rano nie powiedzia³em Bo¿enie o tym, czego
doœwiadczy³em i co prze¿y³em, ma³o tego, ja jej nawet nie wyzna³em mi³oœci.
A czy ona mnie kocha? Nie wiem, zachowanie jej i reakcje wskazuj¹, ¿e tak. Czas
bêdzie weryfikatorem si³y, g³êbi, natê¿enia i trwa³oœci naszych uczuæ. Panie Bo¿e
spraw, aby przetrwa³y i niech siê ziszcz¹ s³owa bajki, „¿yli d³ugo i szczêœliwie”.
Na now¹ drogê ¿ycia ju¿ prawie wszystko gotowe, w szafie wisi nowy garni-
tur, obok niego wzrok przyci¹ga suknia Bo¿eny, równie¿ i mamie zafundowaliœmy
now¹ kreacjê, ostatecznie na weselu syna musi godnie wygl¹daæ. Witek jako mój
œwiadek twierdzi, ¿e te¿ do œlubu gotowy, Jolka zaœ bêdzie reprezentowa³a moj¹
przysz³¹ ¿onê. Przyjêcie weselne zrobimy w naszym domu, w sumie bêdzie oko³o
dwudziestu osób. Damy radê, tym bardziej, ¿e wiêcej chyba wesel sobie robi³ nie
bêdê, skoro ma to byæ ostatnie, wysi³ku nie po¿a³ujê.
¯ycie jednak jest bardzo dziwne i nieprzewiduj¹ce. Kiedy wydawa³o siê, ¿e
ju¿ nad wszystkim panujemy i nie bêdzie ¿adnych niespodzianek, los z nas nie-
oczekiwanie zadrwi³. Wracaliœmy od pani Romy do domu, nie zauwa¿yliœmy mo-
krej, drewnianej p³yty, mama stanê³a na ni¹, poœliznê³a siê i upad³a na schody.
Coœmy prze¿yli, nie da siê opowiedzieæ, ca³e szczêœcie na strachu siê skoñczy³o,
tylko pot³uk³a siê trochê, najbardziej rêka j¹ bola³a. Zrobiliœmy ok³ady, podaliœmy
œrodki przeciwbólowe i podziêkowali Bogu, ¿e nic wiêcej siê nie sta³o. By³ to
jednak sygna³ dany od losu, ¿e nale¿y uwa¿aæ i bardziej siê mam¹ opiekowaæ.
No i nasta³ dzieñ œlubu, razem z zaproszonymi goœæmi pojawiliœmy siê w ma³ej
salce parafialnej, gdzie oczekiwa³ nas pastor, który przyst¹pi³ do ceremonii zaœlu-
bin. Mój drugi œlub i diametralnie odmienny, nie zdziwi³o mnie to jednak, by³em
na to przygotowany, zbyt wiele widzia³em w ¿yciu, aby cokolwiek mnie jeszcze
142
dziwi³o. Ca³a ceremonia, to nic innego, jak podpisanie swoistego kontraktu kon-
kordatowego, pastor nie zadba³ o odœwiêtn¹, uroczyst¹, pe³n¹ patosu formê, nie
ma tutaj takiego zwyczaju, na zakoñczenie z³o¿y³ nam ¿yczenia szczêœcia i mi³o-
œci, serdecznie uœcisn¹³ d³onie i po¿egna³.
Wszystkim zebranym udzieli³a siê atmosfera radoœci i wesela. Gratulacje, pre-
zenty, zdjêcia pami¹tkowe, ¿arty, œpiewy i nieœmiertelne, gorzka wódka, wszystko
to trwa³o prawie do rana. Goœcie siê porozje¿d¿ali, my patrzymy na siebie, niby nic
siê nie zmieni³o, a jednak, to ju¿ nie tylko Bo¿ena, Leszek, ale jeszcze m¹¿ i ¿ona.
Po œlubie i weselu siermiê¿na rzeczywistoœæ. Dobrze trzeba rêkawy zakasy-
waæ, aby zarobiæ na wszystkie op³aty i po¿yczki, a dodatkowo trzeba pomyœleæ
jeszcze o od³o¿eniu jakiejœ kwoty na podró¿ do Polski. Muszê przecie¿ zobaczyæ
siê ze swoimi szpaczkami, teraz po œlubie istnieje ju¿ realna szansa na taki wyjazd,
trzeba tylko w urzêdzie emigracyjnym dope³niæ wszelkich formalnoœci, a to trochê
potrwa, s¹dzê jednak, ¿e za rok staæ nas bêdzie na tak¹ podró¿. I czy mo¿na narze-
kaæ na los? Jakoœ powoli wszystko siê wyprostowuje, wypogadza, do pe³ni szczê-
œcia brakuje mi tylko moich ch³opców, ale i ich sprowadzê.
62
Decyzja ju¿ zapad³a. Mama nieodwo³alnie postanowi³a wracaæ. Miesiêczny
pobyt poza domem, to jak siê okazuje, magiczna granica czasowa i po przekrocze-
niu jej, robi siê niebezpiecznie. No, niestety, mama musi jechaæ do domu i to nie
dlatego, ¿e my chcemy, wrêcz przeciwnie, pragnêlibyœmy zatrzymaæ j¹ jak najd³u-
¿ej. Têsknota za domem jest w niej tak silna, ¿e nie mo¿e sobie poradziæ sama ze
sob¹. Myœl o powrocie do domu staje siê jej obsesj¹.
Ktoœ kiedyœ powiedzia³, ¿e starych drzew siê nie przesadza, jest w tym powie-
dzeniu sporo prawdy. Po za tym, moja mama nigdy na d³u¿ej nie opuszcza³a domu,
je¿eli ju¿, to do szpitala, zwi¹zana jest z nim i z ca³¹ rodzin¹, o wszystkich i o
wszystko zawsze musi siê martwiæ, jak przysta³o na klasyczn¹ matkê - Polkê. Te-
raz z perspektywy odleg³ego œwiata kanadyjskiego zaczyna z¿eraæ j¹ niepokój,
przypomina sobie wszystkie domowe problemy dzieci, wnuków, mê¿a i najbar-
dziej b³ahy epizod urasta do rangi wielkiego problemu.
Mamie równie¿ zaczyna po prostu brakowaæ polskiej atmosfery i ¿ycia poli-
tycznego, do którego jest tak bardzo przywi¹zana i polskiej telewizji, w której tak
143
wiele siê dzieje. W domu razem z ojcem stworzyli system dwupartyjny, mama
jako lider prawicy, wielka mi³oœniczka Solidarnoœci, na ka¿dym kroku wystêpo-
wa³a przeciwko betonowej lewicy, nie patrz¹c, ¿e ten czerwony aktywista jest oso-
bistym ma³¿onkiem, zaœlubionym œwiêtym wêz³em. Przekonanie, ¿e posiada siê
monopol na m¹droœæ i wiedzê polityczn¹ uskrzydla, dowartoœciowuje, podnosi
poziom adrenaliny, mama w takiej rzeczywistoœci czu³a siê œwietnie.
U mnie, nudy. W telewizji tylko po angielsku, politycznie myœlê podobnie jak
mama, z kim siê posprzecza, pok³óci, zetrze na no¿e? WyraŸnie brakuje wroga
politycznego. Na dodatek, misja wype³niona, syn o¿eniony, patrz¹c z polskiej per-
spektywy, u³o¿y³o mu siê nawet ca³kiem szczêœliwie. Ma pracowit¹ i zaradn¹ ¿onê,
dom, samochód. Có¿, ¿yæ nie umieraæ, czysta sielanka, nic dziwnego, wszak to
Kanada. Z boku, tak to w³aœnie wygl¹da. I dobrze, niech siê matula cieszy, ¿e syn
szczêœliwy, tak ma³o ma przecie¿ w ¿yciu radoœci.
Teraz jeŸdzimy po sklepach, szukamy prezentów, wybieramy, pakujemy, sk³a-
damy, mama skwapliwie pozbiera³a wszelkiego rodzaju nasionka kwiatów, zió³
i bêdzie w domu prowadzi³a eksperymenty botaniczne.
Przygl¹dam siê tej mojej matce i czêsto zadajê sobie pytanie, dlaczego jej
¿ycie jest tak pe³nie bólu i cierpienia? Wiem, ¿e odpowiedzi na to pytanie nie
znajdê. Mo¿na jedynie ukojenia szukaæ w rozwa¿aniach nad sensem cierpienia,
ale zdecydowanie ³atwiej takie dywagacje prowadzi siê, je¿eli nas bezpoœrednio
problem nie dotyczy. Na ogó³ boimy siê bólu, cierpienia, buntujemy siê przeciwko
niemu. Wydaje mi siê, ¿e trzeba byæ cz³owiekiem bardzo g³êbokiej wiary, aby
w cierpieniu odnaleŸæ sens. Jeszcze chyba do tego nie dojrza³em, nie jestem
w stanie dorównaæ Hiobowi, a tak bardzo bym chcia³, o ile¿ ³atwiejsze i pogodniej-
sze staje siê ¿ycie przepojone tak g³êbok¹ wiar¹ i mi³oœci¹. S¹dzê jednak, ¿e jestem
na progu w³aœciwej drogi rozwoju wewnêtrznego i w miarê zdobywanego doœwiad-
czenia, coraz bardziej bêdê zbli¿a³ siê i do Hioba, i do ojca Kolbego, i do Francisz-
ka z Asy¿u. Czy nie za wiele we mnie pychy? Zestawiaæ siebie ze œwiêtymi? Ale¿
nie, jestem przekonany, ¿e w³aœnie sensem ¿ycia jest d¹¿enie do œwiêtoœci, poko-
nywanie ludzkiej u³omnoœci i s³aboœci.
Czy moja mama odnalaz³a sens swojego cierpienia? Myœlê, ¿e jeszcze nie
nadszed³ czas na tak g³êbokie rozmowy, mo¿e nastêpnym razem, podczas kolejne-
go naszego spotkania, poprzedzonego korespondencj¹, usi¹dê przy niej, popatrzê
g³êboko w oczy, sam uderzê siê w piersi, prosz¹c j¹ o wybaczenie i szczerze poroz-
mawiamy sobie o naszym wnêtrzu. Wcale nie s¹ to ³atwe rozmowy, wymagaj¹
przygotowania, chêci otwarcia i potrzeby uzyskania g³êbokiego porozumienia du-
chowego. Bardzo dobitnie teraz to zrozumia³em, kiedy po raz pierwszy w ¿yciu
144
mia³em tak d³ugo matkê przy swoim boku i tylko dla siebie, nie musia³em z nikim
siê ni¹ dzieliæ, by³ to dobry czas, dany przez los i mnie i jej.
63
Mama wyjecha³a, niezwykle pusto zrobi³o siê w domu. Tylko miesi¹c goœci³a,
ale by³ to czas brzemienny w wydarzenia, jak to dobrze, ¿e ona siê tu pojawi³a, tak
bardzo mi pomog³a. Mamo, dziêkujê ci za wszystko.
Lato mamy niezwykle upalne, bardzo du¿a wilgotnoœæ powietrza powoduje,
¿e woda z cz³owieka uchodzi wszelkimi porami, nic nie pozostaje, tylko obrona
przed odwodnieniem, wypijamy hektolitry ró¿nych p³ynów i regularnie siê nawil-
¿amy. Najlepsza na upa³y jest gor¹ca, zielona herbata.
Latem bardzo ciê¿ko ¿yje siê bez klimatyzacji, ci, których na ni¹ nie staæ,
musz¹ siê potwornie mêczyæ, ogromna wilgotnoœæ parnego i ciê¿kiego powietrza
powoduje, ¿e bardzo Ÿle siê czuj¹ ludzie z problemami sercowymi, nadciœnieniem
i astm¹. Mocno nagrzane masy powietrza przesuwaj¹ siê nad Wielkimi Jeziorami
i powoduj¹, ¿e temperatura nawet noc¹ nie spada poni¿ej dwudziestu piêciu stop-
ni, mam wra¿enie, ¿e w tropiku ¿yjê. A tu nie tylko ¿yæ trzeba, ale i jeszcze ciê¿ko
pracowaæ, nie wiem, jak te letnie upa³y przetrzymam.
Ostatnio szczêœcie siê do mnie uœmiechnê³o pe³nym licem, bo otrzyma³em
now¹ pracê. W doœæ sporym kompleksie mieszkaniowym malujê apartamenty. Ca³a
ta potê¿na nieruchomoœæ jest w³asnoœci¹ czeskiego ¯yda, który na sta³e mieszka
w Wiedniu, tutaj ma dwóch zarz¹dzaj¹cych, którzy patrz¹c sobie na rêce, zgodnie
pilnuj¹ interesu pryncypa³a.
Obok mnie i Bo¿ena ma okazjê dorobienia, za umycie w apartamencie okien
i doprowadzenie kuchni do porz¹dku, otrzymuje piêædziesi¹t dolarów, mo¿e i nie
maj¹tek to, ale zawsze coœ, a niezale¿nie od tego, kiedy na te parê godzin wpadnie,
od razu pojawia siê inna atmosfera, bo i coœ do jedzenia przywiezie, i coœ powie,
zaœmieje siê, po¿artuje, czule pog³aszcze i od razu wiêksza chêæ do ¿ycia i pracy.
Bo¿ena odk¹d zaczê³a jeŸdziæ samochodem, nabra³a wiêkszej pewnoœci siebie.
Mam wra¿enie, ¿e œmia³oœci jej przyby³o, a zda³a egzamin za drugim razem, ja,
mimo, ¿e w Polsce mia³em prawo jazdy, to tutaj z egzaminem upora³em siê za
trzecim podejœciem. Czêœæ teoretyczna jest prosta, wystarczy wype³niæ test kom-
145
puterowy, schody pojawiaj¹ siê póŸniej. Trzeba pod okiem egzaminatora poradziæ
sobie, manewruj¹c samochodem po mieœcie. Dla kogoœ oswojonego z du¿ym, miej-
skim ruchem, nie jest to problemem, ja sporo potu wyla³em, zanim oswoi³em siê
z ulicami Hamiltonu, z tym wiêkszym podziwem patrzê na Bo¿enê, jak œwietnie
poczyna sobie za kierownic¹.
Mama po powrocie z Kanady sta³a siê dla otoczenia kobiet¹ bywa³¹ w œwiecie,
bohatersko i z wielkim animuszem opowiada o kanadyjskiej wycieczce. Teraz bar-
dzo ¿a³uje, ¿e tak szybko wyjecha³a i nie wykorzysta³a w pe³ni szansy danej przez
los, mog³a przecie¿ du¿o wiêcej zobaczyæ i prze¿yæ. Mama moj¹ now¹ ojczyzn¹ jest
zauroczona, Kanada kojarzy jej siê z dobrobytem i szczêœciem i tak w³aœnie w tym
tonie opowiada znajomym i rodzinie o tym, co widzia³a i czego dozna³a.
Bardzo mnie to cieszy i w ogóle to niesamowicie dumny jestem z mamy, im-
ponuje mi swoim hartem ducha, si³¹ woli i niesamowit¹ odwag¹. Trzeba mieæ
w sobie dozê straceñstwa, aby w takim stanie zdrowia wyruszaæ na tak trudn¹
wyprawê, ale to mi³oœæ daje ow¹ si³ê i moc. Teraz mama bêdzie mia³a motywacjê,
aby przekonaæ Izê, ¿e w Kanadzie moi ch³opcy bêd¹ mieli wiêksze szansy rozwo-
ju. Wierzê, ¿e wszystko cz³owiekowi jest dawane po coœ i czujê, ¿e mama musia³a
u mnie goœciæ, aby jej œladami pojawili siê Dawid z Grzesiem. Ta wizja jest tak
silna, wyraŸna i namacalna, ¿e musi siê spe³niæ.
Wizualizacja to nic innego, tylko tworzenie obrazu przy pomocy mózgu, aby
on jednak powsta³, potrzebna jest energia. Wysy³am energiê w przestrzeñ z ogromn¹
si³¹ i moc¹, nie ma dnia, abym nie myœla³ o dzieciach i po pewnym czasie to silne
marzenie musi przekszta³ciæ siê w rzeczywistoœæ. Bêdzie to najszczêœliwsza chwi-
la w moim ¿yciu. Oczami wyobraŸni widzê moich harpaganów, jak krocz¹ przez
¿ycie u mego boku.
Póki, co, wspólnie z Bo¿en¹ wy¿ywamy siê, ci¹gle i nieustaj¹co remontuj¹c
dom. Burzymy jedne œcianki, stawiamy drugie, malujemy, przestawiamy i powoli,
acz konsekwentnie tworzymy now¹ rzeczywistoœæ. Okazuje siê, ¿e ani mnie, ani
jej, nie mo¿na zostawiæ przyrz¹dów malarskich, bo widok farb, czy pêdzli od razu
mobilizuje do dzia³ania, ale to dziêki temu dom piêknieje z ka¿dym dniem.
Nasz wk³ad pracy i inwencjê twórcz¹ najczêœciej zauwa¿aj¹ pracownicy s¹-
siaduj¹cego z nami szpitala, na bocznych uliczkach od lat parkuj¹ swoje samocho-
dy i jako zewnêtrzni obserwatorzy widz¹, jakie to zmiany zachodz¹ na naszej po-
sesji. Czêsto ci ludzie zatrzymuj¹ siê i podziwiaj¹ efekty naszego szaleñstwa
i naszych marzeñ.
Bo¿ena wyczyta³a w dokumentach, ¿e dom nasz ma przesz³o sto lat i budowa-
ny by³ z ogromnych desek, nas¹czanych jakimœ p³ynem. Nie wiem, jakiego mate-
146
ria³u u¿yto do izolacji, na zewn¹trz jest saiding blaszany, a od œrodka nabijano
gêsto cienkie listewki i zarzucano na to zaprawê, która po wyg³adzeniu nabiera³a
charakteru tynku. Burz¹c i przestawiaj¹c, mamy okazjê poznaæ historiê kanadyj-
skich technologii budowlanych.
Dla mnie, przyzwyczajonego do polskich norm budowlanych, pewne rzeczy
wydaj¹ siê niezwykle dziwne i zaskakuj¹ce, ca³y system instalacji w domu wygl¹-
da jak jedna wielka prowizorka i co najdziwniejsze, to dzia³a. Nie potrafiê jednak
tego zaakceptowaæ i sukcesywnie posuwaj¹c siê z remontem, wymieniam i uk³a-
dam od nowa kable elektryczne, wymieniam instalacjê wodn¹ i gazow¹. Mo¿e
i mo¿na ¿yæ z tak¹ prowizork¹, abym jednak spokojnie móg³ spaæ, u mnie instala-
cje musz¹ byæ zrobione solidnie.
Kiedy przygl¹damy siê panoramie ziemi kanadyjskiej, to zauwa¿amy wszech-
obecne, brzydkie drewniane s³upy, których stoi miliony. Od tych s³upów do domów
prowadz¹ najró¿niejsze kable i nikomu to nie przeszkadza, ¿e wszelkie druty szpec¹,
ma³o tego, nikt nie chce s³yszeæ o jakichœ tam podziemnych tunelach dla przewo-
dów, dla wszystkich najistotniejsze jest to, ¿e w Kanadzie s¹ najtañsze na œwiecie
telefony, w zasadzie mo¿na rozmawiaæ bez ograniczeñ, sytuacja wrêcz komfortowa.
Kiedyœ zapyta³em jednego ¯yda, dlaczego w Kanadzie s¹ tak tanie rozmowy tele-
foniczne, przecie¿ kilka metrów za granic¹ tego kraju obowi¹zuj¹ zupe³nie inne ceny.
Pomyœla³ troszeczkê i mówi, ¿e to kwestia m¹drego i dalekosiê¿nego spojrzenia eko-
nomicznego, telefon, bowiem stanowi œwietn¹ sieæ reklamow¹, o czym wiedz¹ ludzie
biznesu i dlatego zadbali o takie relacje cenowe kanadyjskiej telefonii. Jego zdaniem
z telefonu najczêœciej korzystaj¹ kobiety. Godzinami potrafi¹ opowiadaæ i relacjono-
waæ przeró¿ne historie, nigdy nie przemilcz¹ faktu nabycia nowego ¿akietu, p³aszczy-
ka, czy ko¿uszka. Detalicznie odmaluj¹ piêkno nowego nabytku, oraz opisz¹ miejsce
jego zakupu i to jest w³aœnie najlepsza forma reklamy, w któr¹ nie ¿al inwestowaæ.
Muszê przyznaæ, ¿e zaimponowa³ mi ten cz³owiek swoim sposobem myœlenia.
64
Dopiero teraz, w³aœnie tutaj, na obczyŸnie zrozumia³em, jak wielkim szczê-
œciem dla cz³owieka jest praca. Staje siê ona dobrodziejstwem i wtedy najwiêkszy
ma sens, kiedy cz³owieka rozwija i doskonali, jak niszczy, jest tylko przekleñ-
147
stwem. W Kanadzie pracê cz³owiek niebywale szanuje, dziêki niej mo¿na godnie
¿yæ, dorobiæ siê czegoœ trwa³ego, po prostu widaæ wymierne efekty swojej zapo-
biegliwoœci i to staje siê dodatkow¹ motywacj¹ do wysi³ku.
Gospodarka kapitalistyczna rz¹dzi siê swoimi prawami, przysz³o mi siê jej uczyæ
od podstaw, co wcale nie jest takie ³atwe, szczególnie po czterdziestu latach ¿ycia
w systemie socjalistycznym. Nie mia³em jednak innego wyjœcia i bardzo dobrze, bo
sytuacje ekstremalne zmuszaj¹ cz³owieka po pokonywania w³asnych s³aboœci.
Front robót okaza³ siê bardzo szeroki, nie by³o innego wyjœcia, jak tylko zarejestro-
waæ w³asn¹ firmê i rozpocz¹æ dzia³alnoœæ na w³asny rachunek. Pocz¹tkowo ba³em siê
trochê, targa³y mn¹ ró¿ne w¹tpliwoœci, szybko jednak przekona³em siê, ¿e ze wszystkim
sobie poradzê. Trzeba przyznaæ, ¿e pokonanie wszelkich progów urzêdniczych jest bar-
dzo proste. Za³o¿y³em konto w banku, zap³aci³em szeœædziesi¹t dolarów za rejestracjê
firmy, w ratuszu wype³ni³em na komputerze formalny dokument, za osiem dolarów spraw-
dzono, czy taka nazwa firmy ju¿ nie istnieje, nastêpnie wrêczono mi pozwolenie na pro-
wadzenie w³asnego interesu i w taki to prosty sposób, sta³em siê kapitalist¹.
Z Bo¿en¹ kooperacja rozwija siê wspaniale, oboje jesteœmy zadowoleni, albo-
wiem razem pracujemy, wspieramy siê i pomagamy sobie wzajemnie. Kiedy spiê-
trza siê front robót i terminy goni¹, zatrudniam kogoœ do pomocy i w ten sposób
wszyscy zarabiamy. Malowanie opuszczonych apartamentów to niezwykle ciê¿ka
praca, najgorzej jest jednak, kiedy mieszkanie opuszcza Kanadyjczyk albo Paki-
stañczyk. Europejczyk na ich tle to wzorowy esteta i pedant. Po nich zostaje bród
i fetor trudny do opisania i wyobra¿enia. Dodatkowe pieni¹dze otrzymujê za wy-
mianê wyk³adzin pod³ogowych, we wszystkich kwestiach organizacyjnych i fi-
nansowych dogadujê siê wyœmienicie. Okazuje siê, ¿e w³aœciciel kierownikami
uczyni³ Czechów, chyba ze wzglêdu na swoje pochodzenie i jêzyk, a mo¿e mia³
okazjê poznaæ ich bli¿ej i dlatego obdarzy³ zaufaniem, ale faktycznie spisuj¹ siê
bez zarzutu, bardzo przyjemnie siê z nimi wspó³pracuje.
Ja swoj¹ robotê wykonujê solidnie, po mnie nie mo¿e byæ poprawek, na dobr¹
opiniê pracuje siê d³ugo, zniszczyæ j¹ mo¿na bardzo ³atwo. Wiedz¹c o tym, dbam o
swoj¹ renomê i dlatego jakoœæ œwiadczonych przeze mnie us³ug jest najwy¿szej miary.
Pracuj¹c, poznajê ró¿nych ludzi, wœród nich s¹ i Polacy, którzy z ró¿nych
stron œwiata przyjechali, najczêœciej gnani marzeniem o lepszym i ³atwiejszym
¿yciu. Marzenia maj¹ to do siebie, ¿e nie wszystkie siê spe³niaj¹, natomiast, je¿eli
im siê pomo¿e swoj¹ inwencj¹, pracowitoœci¹ i samozaparciem, maj¹ zdecydowa-
nie wiêksze mo¿liwoœci samorealizacji. St¹d spotykam ludzi, którzy ciê¿ko pra-
cuj¹ i do czegoœ dochodz¹, widzê te¿ i takich, którzy licz¹ na przys³owiow¹ man-
nê, a za darmo nikt nic nie daje.
148
Kiedy przygl¹dam siê ró¿nym ludziom, poznajê ich losy, problemy, automa-
tycznie nak³adam na to swoje doœwiadczenie emigracyjne i za ka¿dym razem dziê-
kujê Bogu, ¿e oszczêdzi³ mi wiêkszych problemów, w zasadzie, to mocno bym
zgrzeszy³, narzekaj¹c. Wrêcz przeciwnie, mogê nazwaæ siebie dzieckiem szczê-
œcia. Oby ten czepek jak najd³u¿ej tkwi³ na mojej g³owie, je¿eli siê czegoœ oba-
wiam, to tego, ¿e któregoœ dnia ów symbol szczêœcia poczuje ciasnotê i spadnie,
ale nie chcê nawet o tym myœleæ, po co wywo³ywaæ z³e energie.
Ostatnimi czasy otrzymujê od mamy list za listem, ona ju¿ teraz wie, ¿e przy-
sz³oœæ moich synów jest przy mnie, robi, wiêc moje matczysko wszystko, co mo¿e,
aby przekonaæ Izê, ¿eby wyrazi³a zgodê i pozwoli³a na razie tylko Dawidowi przy-
jechaæ do mnie. Rodzice moi maj¹ za³atwiæ dziecku paszport i wizê, ja zbieram na
podró¿ pieni¹¿ki, Bo¿ena jako istota bardzo rodzinna, wyrazi³a zgodê na matko-
wanie moim ch³opcom, wszystko uk³ada siê pomyœlnie. Wiem, ¿e to tylko kwestia
czasu i synowie bêd¹ przy mnie.
Na pocz¹tku Iza by³a moja ucieczk¹ bardzo zaskoczona, póŸniej poczu³a siê oszu-
kana i odrzucona, dlatego robi³a wszystko, aby mnie ukaraæ. St¹d tak szybko sprawa
rozwodowa i orzeczenie nie tylko o rozwi¹zaniu naszego ma³¿eñstwa, ale tak¿e pozba-
wienie mnie praw rodzicielskich. Myœlê, ¿e czas te¿ robi swoje, jej sytuacja materialna
jest katastrofalna, a alkohol nadal króluje, nie mo¿e, wiêc byæ dobrze. Nawet i w amo-
ku alkoholowym od czasu do czasu trafiaj¹ siê jaœniejsze przeb³yski i chwile logiczne-
go myœlenia. Jestem pewien, ¿e i moja by³a ¿ona wzniesie siê ponad swój egoizm, ¿al
do mnie i pomyœli o szczêœciu naszych synów. Poza tym i jej bêdzie l¿ej, kiedy nie
bêdzie ich mia³a na swoim utrzymaniu. Jestem przekonany, ¿e i to te¿ weŸmie pod
uwagê i ostatecznie po wielkich targach podpisze stosowne pisma.
W Hamiltonie zaczynam poznawaæ coraz wiêcej ciekawych ludzi, najczêœciej
skupionych wokó³ organizacji polonijnych. Pewnego razu postanowi³em napisaæ do
tygodnika polonijnego o swoich odczuciach na temat dzia³alnoœci polskich placówek
kulturalnych. WypowiedŸ moja widocznie spodoba³a siê w redakcji, poniewa¿ zadzwoni³
do mnie sam redaktor naczelny i zaproponowa³ wspó³pracê. Muszê przyznaæ, ¿e lekko
zdeprymowa³a mnie ta propozycja, nigdy nie widzia³em siebie w roli dziennikarza,
a i moi szkolni poloniœci te¿ medialnych mira¿y przede mn¹ nie roztaczali.
Có¿, wyzwania losu s¹ po to, aby je przyjmowaæ, tylko g³upcy odrzucaj¹,
boj¹c siê trudnoœci i tego, co, nieznane. Ze wszystkimi trudnoœciami trzeba umieæ
siê zmierzyæ, wszystko jest dla ludzi i dopóki nie spróbujemy, nie bêdziemy wie-
dzieli, czy to dla nas, czy nie.
Moja nowa rola mia³aby polegaæ na tym, ¿e czynnie uczestniczê we wszyst-
kich imprezach kulturalnych, przygl¹dam siê ich organizacji, poznajê ciekawych
149
ludzi, w ró¿nych formach dziennikarskich ich przedstawiam i w ten sposób przy-
czyniam siê do wiêkszej integracji œrodowisk polonijnych, oraz znaczniejszej po-
pularnoœci tygodnika.
66
Teraz rozpoczê³a siê dla mnie zupe³nie inna rzeczywistoœæ, ¿yjê niby w transie.
Doba wydaje mi siê zbyt krótka, rano do pracy, po po³udniu coœ w domu trzeba zrobiæ,
spotkania z ludŸmi, pisanie artyku³ów, napiêcia, stresy, ale i przyjemnoœæ wielka.
Ca³y czas wracaj¹ do mnie s³owa i marzenie samego mistrza S³owackiego…
„chodzi mi o to, aby jêzyk giêtki powiedzia³ wszystko, co pomyœli g³owa…” Tak,
w³aœnie tak, spostrze¿enia moje s¹ trafne i logiczne, ale czy potrafiê je wyraziæ we
w³aœciwej formie? O ten jêzyk w³aœnie chodzi, czy bêdê w stanie przelaæ na papier
ludzkie myœli, doznania, rozterki, fascynacje, w¹tpliwoœci, osi¹gniêcia i pora¿ki?
Uf! To jest naprawdê powa¿ne wyzwanie losu, muszê niemal¿e przeskoczyæ
samego siebie, ale tylko trening czyni mistrza. Du¿o teraz czytam, przygotowujê
siê bardzo starannie do realizacji danego tematu, ca³e wieczory le¿¹c ju¿ nawet w
³ó¿ku, poœwiêcam na przemyœlenia zwi¹zane z planem jakiegoœ artyku³u, czy te¿
sposobem podania rzeczowej informacji.
Mój pierwszy wywiad prze¿ywa³em bardzo g³êboko, denerwowa³em siê okrut-
nie, mocno zale¿a³o mi na udanym debiucie, tym bardziej, ¿e umówi³em siê
z sam¹ pani¹ prezes Zwi¹zku Polaków w Kanadzie Grupa 22. Jest to cz³on najstar-
szego i najwiêkszego zawi¹zku w tym kraju, siedzibê sw¹ ma w bardzo ³adnym
miejscu nad jeziorem Ontario. Sam budynek robi wra¿enie potê¿n¹ kubatur¹,
w œrodku imponuj¹ sale balowe, bankietowe, konferencyjne, teatralna, ca³oœæ zro-
biona z rozmachem i poczuciem estetyki.
Z pani¹ prezes rozmawia³em o dzia³alnoœci tej organizacji na terenie Hamilto-
nu i okolic. Dowiedzia³em siê, ¿e Grupa 22 liczy sobie oko³o dwustu cz³onków,
spotykaj¹ siê tu, organizuj¹ ró¿ne imprezy artystyczne, maj¹ swoj¹ szko³ê, to
w niej dzieci polskiego siê ucz¹, aby nie zapomnia³y jêzyka ojców. Funkcjonuj¹
zespo³y taneczne, chór, Polacy robi¹ wszystko, aby wyró¿niæ siê i zaakcentowaæ
swoj¹ innoœæ i obecnoœæ w tym wielokulturowym spo³eczeñstwie.
Poogl¹da³em, wys³ucha³em ciekawej relacji pani prezes, wróci³em do domu i za-
cz¹³em przymierzaæ siê do pisania. Pierwsze zdania rodz¹ siê w bólach i cierpieniach,
150
pocz¹tki zawsze s¹ trudne, ale powoli, linijka za linijk¹ kartka siê zape³nia, po czym idê
na pocztê, wysy³am do redakcji i w napiêciu czekam na efekt finalny w gazecie.
Pisanie jest mêcz¹ce, bo tworzê niczym œredniowieczny skryba, taki klasycz-
ny benedyktyn. Nie mam maszyny do pisania z polsk¹ czcionk¹, korzystam, wiêc
z mo¿liwoœci poczciwego pióra i kartki papieru. Na razie nie bêdê inwestowa³
w sprzêt, poniewa¿ nie wiem jeszcze, jak d³ugo ta moja przygoda dziennikarska
bêdzie trwa³a, gdyby siê rozwinê³a, to i o unowoczeœnieniu swojej bazy pisarskiej
trzeba bêdzie pomyœleæ.
Znowu poczu³em zew natury i od jakiegoœ czasu s³yszê, jak moje wewnêtrzne
ja mobilizuje mnie do malowania, nie mog³em siê d³u¿ej opieraæ, kupi³em ramki,
ponaci¹ga³em p³ótna, zagruntowa³em i gdy tylko mam woln¹ chwilê, chwytam
paletê i przenoszê siê w inny wymiar. Malowanie, to niesamowita radoœæ tworze-
nia i samorealizacji. Nigdy nie planujê tematu, obraz roœnie w moim wnêtrzu, doj-
rzewa, nabiera formy i koloru, ja jestem jak to narzêdzie, które przenosi na p³ótno
to, co zosta³o ju¿ zrodzone w umyœle. Najczêœciej s¹ to wizje surrealistyczne, sk¹d
one siê bior¹, trudno powiedzieæ, ale nie interesuje mnie malarstwo realistyczne, ta
niezwyk³a dba³oœæ o kszta³t, kolor, jest nieco nudna i monotonna. Obrazy surreali-
styczne zawieraj¹ w sobie metaforykê, patrz¹c na nie, mo¿na zanurzaæ siê w ich
treœæ g³êbiej i coraz g³êbiej, one zmuszaj¹ do zatrzymania siê tu i teraz, do chwili
zadumy, w obrazach jest przecie¿ zaklêty cz³owiek ze swoim œwiatem, wyobra¿e-
niami i systemem wartoœci.
W kolejnym liœcie mama mi sygnalizuje, ¿e wszystko zmierza w dobrym kie-
runku, Iza powoli nabiera przekonania, ¿e Dawid powinien do mnie przyjechaæ, na
razie wyra¿a jednak tylko zgodê na wyjazd wakacyjny. Nie bardzo mi siê ten po-
mys³ podoba, ch³opak podczas wakacji zobaczy normalny dom, ¿ycie w trzeŸwo-
œci, wróci do matki i bêdzie tylko wielki bunt i frustracja. Pojêcia nie mam, co
robiæ, jedyna nadzieja w mojej mamie i jej zdolnoœciach mediacyjnych, do wakacji
jeszcze kilka miesiêcy, mo¿e jej siê uda.
Ojciec wyrobi³ ju¿ Dawidowi paszport, ja wys³a³em zaproszenie, mo¿e dobry
Bóg sprawi, ¿e po dwóch latach wreszcie zobaczê mojego syna. To ju¿ prawie m³ody
mê¿czyzna, ma dwunasty rok ¿ycia. Przez te wszystkie miesi¹ce sporo moich gorz-
kich ³ez siê pola³o z têsknoty za nimi, a ile nocy nieprzespanych, któ¿ by je zliczy³.
Czêsto le¿¹c w ³ó¿ku wyobra¿am sobie harce z Grzesiem i Dawidem, póki, co, pozo-
staj¹ listy, które rozk³adam i czytam po kilkadziesi¹t razy, znam je na pamiêæ, ale
i tak czytam, bo trzymaj¹c kartki w rêku, wydaje mi siê, ¿e mam ich bli¿ej siebie.
151
66
Mama w dalszym ci¹gu regularnie przysy³a mi listy, na które bardzo szybko
odpowiadam i w ten sposób roœnie miêdzy nami nader o¿ywiona korespondencja.
Ostatnio pisze mi, ¿e lekarze zdecydowali siê zrobiæ jej operacjê plastyczn¹ i zli-
kwidowaæ z przodu jeden otwór. Gdyby siê to uda³o, by³oby rewelacyjnie, mam
nadziejê, ¿e wszystko bêdzie w porz¹dku, to ju¿ przecie¿ dwadzieœcia lat udrêki,
cierpienia i bólu. Przez ten czas w medycynie nast¹pi³ szalony postêp, nauka prze-
cie¿ ci¹gle bardzo dynamicznie siê rozwija, s¹dzê, wiêc, ¿e lekarze zaoszczêdz¹
mamie czêœæ cierpieñ. Ona zreszt¹ nie skar¿y siê, ¿yje problemami innych, siebie
wyraŸnie w cieñ usuwa, najwa¿niejsze s¹ dzieci i wnuki.
Wydarzeniem jej ¿ycia by³a podró¿ do Kanady. Nie ma listu, aby o tym nie
wspomina³a i nie dziêkowa³a za to, ¿e mia³a mo¿liwoœæ odbycia tak dalekiej
i egzotycznej wyprawy. Nigdy nie zapomina o ludziach, których tutaj pozna³a i za
ka¿dym razem przekazuje dla nich pozdrowienia, mi³e to i sympatyczne, taka ju¿
jest ta moja matula, ciep³a i serdeczna.
Los Dawida ci¹gle siê wa¿y, paszport gotowy, tylko Iza wci¹¿ waha siê i nie
podjê³a jeszcze ostatecznej decyzji, dalej obstaje tylko przy wakacyjnym wyjeŸdzie.
Staram siê j¹ zrozumieæ, wyciszam negatywne emocje i widzê matkê, która ma siê
rozstaæ z w³asnym dzieckiem, zdajê sobie sprawê z tego, ¿e jest to moment trudny.
Dodatkowo patrzy na ni¹ ca³a wieœ, ludzie wszystko widz¹, oceniaj¹ i wydaj¹ suro-
we wyroki, a w Polsce istnieje bardzo mocno zakodowany stereotyp matki.
Staram siê jej pomóc w podjêciu decyzji i w listach do ch³opców podkreœlam,
¿e u mnie Dawidowi niczego nie zabraknie i co roku wakacje bêdzie móg³ spêdzaæ
z matk¹. W g³êbi duszy liczê na zakorzeniony w polskiej œwiadomoœci mit Kana-
dy, kraju bogatego, dostatniego, swoistej arkadii i jak tu w takiej sytuacji zabroniæ
w³asnemu dziecku dostêpu do tego raju. Iza ma przecie¿ swoich doradców, na
pewno pomog¹ jej w podjêciu korzystnej dla wszystkich decyzji.
W tym momencie jestem wdziêczny Bo¿enie, zachowuje siê w sposób godny,
rozumie mnie jako ojca i wspiera we wszystkich poczynaniach, maj¹cych na celu
sprowadzenie dzieci. Okaza³a siê dobr¹ i wyrozumia³¹ partnerk¹, tak¹ na pogodê
i niepogodê. Nie ka¿da kobieta chcia³aby matkowaæ cudzym dzieciom, a mo¿e do
152
koñca nie zdaje sobie sprawy z tego, ¿e nasz dom po przyjeŸdzie dzieci bêdzie
jednak wygl¹da³ trochê inaczej. Bo¿e, tyle pytañ, tyle niewiadomych, kiedy to siê
ju¿ wszystko rozœwietli i u³o¿y?
W momentach zw¹tpienia wracam myœl¹ do chwili, kiedy pierwszy raz przy-
st¹pi³em progi polskiego koœcio³a w Kanadzie. Mój Anio³ Stró¿ by³ wówczas przy
mnie, widzia³ moje ³zy i s³ysza³ moje s³owa, zna te¿ najskrytsze marzenia, on mi
pomo¿e w ich realizacji, ch³opcy musz¹ byæ ze mn¹. Wierz¹c w to, poma³u szyku-
jê pokój, staram siê, aby wygl¹da³ ³adnie i przyci¹ga³ ciep³¹ atmosfer¹.
Najbardziej martwi mnie to, ¿e przyjazd ch³opców zosta³ niejako zaplanowa-
ny na raty, teraz Dawid, póŸniej Grzesio. W sumie jest to okrutne, synowie s¹ ze
sob¹ bardzo z¿yci, rozdzielenie dla obu bêdzie bardzo bolesne, a najbardziej ucier-
pi m³odszy, mo¿e nawet poczuje siê odrzucony. Co robiæ, aby zaoszczêdziæ dzie-
ciom bólu, miotam siê nieustannie i nic sensownego nie potrafiê wymyœleæ. Zno-
wu wszystkie nadzieje pok³adam w mamie i jej m¹droœci, chyba bêdzie wiedzia³a,
jak ten problem przedstawiæ ch³opcom, chocia¿ zdajê sobie sprawê z tego, ¿e i tak
bólu nie da siê unikn¹æ, mo¿na go tylko zneutralizowaæ.
Nasz dom piêknieje z ka¿dym tygodniem, nic dziwnego, mieszkamy przecie¿
przy ulicy Victoria, a to wyraŸnie zobowi¹zuje do zwyciêskich dzia³añ. Od strony
ogrodu powiêkszy³em taras, nasadziliœmy ró¿, ró¿nobarwnych kwiatów, trochê
krzewów, powoli robi siê szalenie nastrojowo i tak ³adnie, ¿e nie chce siê tego
miejsca opuszczaæ. Jakie to istotne, pod wp³ywem piêkna rodzi siê przywi¹zanie
do miejsca, jest to bardzo wa¿ne, bo z tym ³¹czy siê poczucie bezpieczeñstwa, tak
potrzebne przecie¿ dla zachowania harmonii i równowagi wewnêtrznej.
Bardzo powoli i w dalszym ci¹gu z ogromna pokor¹, aczkolwiek konsekwent-
nie zmierzaj¹c do celu, nabieram rozmachu dziennikarskiego. Na ³amach tygodni-
ka, pojawi³ siê ju¿ mój drugi artyku³. Teraz pisa³em o polskiej dzielnicy handlowej
przy ulicy Barton. Inspiracj¹ do podjêcia tego tematu by³ spacer, jaki odby³em
pewnego póŸnego wieczoru i wróci³em z niego z bardzo mieszanymi uczuciami.
Widok szalenie przygnêbiaj¹cy, zaniedbane budynki, brudne i pozaklejane
najprzeró¿niejszymi og³oszeniami okna, oraz wszechobecna ciemnoœæ staje siê
dope³nieniem bylejakoœci, stêchlizny i swoistej zaœciankowoœci. I to ma byæ han-
dlowa wizytówka polskoœci, przecie¿ wzorce obok, niedaleko, tylko przyk³ad braæ
i siê uczyæ, a nie kultywowaæ modele geesowskie rodem z Pœcimia Dolnego. Na tle
tego przyt³aczaj¹cego krajobrazu, jedynie koœció³ z bia³o pomalowan¹ wie¿¹, dum-
nie prê¿y siê, emanuj¹c powag¹ i dostojeñstwem. Tu¿ za nim Dom Polski z or³em na
samym froncie spokojnie sobie œpi, nie przejmuj¹c siê, ¿e ¿ycie toczy siê dalej. Po-
dwoje jego otwierane s¹ na sobotê i niedzielê i to najczêœciej z okazji przyjêæ wesel-
153
nych, zabaw lub innych spotkañ. Na co dzieñ zaœ g³ucho wszêdzie, pusto i ciemno.
Widok przygnêbiaj¹cy i smutny, nie tak polskoœæ powinna byæ podkreœlana.
Wszystkie te przemyœlenia zawar³em w swoim artykule razem z opisem ist-
niej¹cej rzeczywistoœci i o dziwo, wchodzê do jednego ze sklepów i zaczynam byæ
przepytywany, rozpoczyna siê ju¿ dyskusja, ale twardo broniê swojego stanowiska
i w efekcie pojawi³o siê mycie okien wystawowych. Czy jednak to cokolwiek zmieni,
czy ci ludzie zajmuj¹cy siê drobnym handlem zrozumiej¹ istotê problemu? Nie
wiem, zobaczymy, czas poka¿e.
Je¿eli siê nic nie mówi, nie krzyczy, nie manifestuje, tym samym daje siê
przyzwolenie na istniej¹cy stan i akceptacjê bylejakoœci. Nieraz sobie tylko myœlê,
czy w ogóle mam prawo i kto mi je da³, aby pouczaæ ludzi, co i jak maj¹ robiæ.
Mo¿e oni w ogóle nie chc¹ szerzenia polskoœci, tylko jak najszybciej chc¹ siê
zamerykanizowaæ, a ja wchodzê z butami i burzê ich spokój. Ale nie, jednak nie
cofnê siê, ostatecznie do tego kraju maj¹ przyjechaæ moje dzieci, nie chcê, aby
ca³kowicie zaw³adnê³a nimi amerykañska kultura. My siê nie mamy, czego wsty-
dziæ, wrêcz przeciwnie, weszliœmy w drugie tysi¹clecie, jest siê, czym szczyciæ i o
tym trzeba w³aœnie g³oœno mówiæ.
Pracuj¹c, przygl¹dam siê biznesowi czeskiemu i zauwa¿am, ¿e podobnie jak
i polski, jest ma³o stabilny. Teraz czescy bracia skoncentrowani s¹ na remoncie pod-
ziemnych gara¿y i bardzo wyraŸnie ograniczyli nasz serwis, znacznie mniej siê ma-
luje, stare wyk³adziny wymieniamy sporadycznie, dochody, wiêc spadaj¹. Aparta-
menty przewa¿nie wynajmuje siê teraz Europejczykom, oni sami pomaluj¹, zadbaj¹
o porz¹dek, a kiedy zmieniaj¹ miejsce zamieszkania, pozostawiaj¹ po sobie ³ad
i porz¹dek. M¹dre i sprytne posuniêcie, spora oszczêdnoœæ na remontach. Nic dziw-
nego, ¿e zosta³a zawi¹zana cicha zmowa, aby wyeliminowaæ emigracyjnych bruda-
sów z Jamajki, Salwadoru, czy innych tam miejsc o podwy¿szonym lenistwie.
Teraz bardzo dok³adnie widzê ró¿nice kulturowe, przygl¹dam siê im, na co
dzieñ. Kanada to autentyczna mozaika narodowa i kulturowa, w samym tylko Ha-
miltonie jest ponad piêædziesi¹t koœcio³ów ró¿nych wyznañ, sporo zwi¹zków na-
rodowych, organizacji charytatywnych, biur pomocy dla wszystkich, którzy jej
potrzebuj¹. I co roku przybywa do tego kraju ponad dwieœcie tysiêcy ludzi, gna-
nych zapewne nadziej¹ na ³atwiejsze i dostatnie ¿ycie. Najwiêcej przybywa ludno-
œci kolorowej, wszechobecni s¹ Hindusi, ale najbardziej w oczy rzucaj¹ siê ludzie
starzy, bêdê musia³ przyjrzeæ siê temu fenomenowi bli¿ej i dok³adniej.
154
67
Moja wewnêtrzna potrzeba przynale¿noœci do zorganizowanej zbiorowoœci
zosta³a zaspokojona. Zapisa³em siê do Grupy 22 Zwi¹zku Polaków w Kanadzie.
Cz³owiek na obczyŸnie musi gdzieœ przynale¿eæ, inaczej wœród niezliczonej iloœci
ró¿nych nacji czuje siê zagubiony. Przynale¿noœæ dodaje si³y, pewnoœci siebie,
zwi¹zek podobnie jak i rodzina staje siê oparciem i gwarantem zbiorowej mocy.
Powoli zaczynam bardzo wymownie doœwiadczaæ ogromnej interesownoœci ludz-
kiej. Kiedy ponad rok temu Witek zg³osi³ moj¹ kandydaturê do zwi¹zku, to okaza³o siê,
¿e jestem cz³owiekiem, któremu trudno zaufaæ, a kiedy zacz¹³em pisaæ i krêciæ siê
wokó³ prasy, od razu otrzymujê propozycjê wst¹pienia do organizacji. Koniunktura-
lizm by³ zawsze w modzie i chyba nigdy nie zaginie. Okazuje siê, ¿e atrakcyjnie po³o-
¿ony, piêkny budynek zwi¹zku jest ³akomym k¹skiem i dlatego w organizacji pojawi³
siê roz³am, powsta³o kilka frakcji i ka¿da d¹¿y do przejêcia w³adzy nad tym obiektem.
Jakie to bardzo polskie, takie wzajemne oskar¿enia, walka podjazdowa, brak zgody,
k³ótnie, pomówienia, s³owem szkarada okropna. Jako naród chyba nigdy siê z tych
wad nie wyzwolimy, a szkoda, bo tracimy bardzo du¿o. Ka¿dy m¹dry wie, ¿e tylko
zgoda buduje, ale wiedzieæ i czyniæ, to dwie ró¿ne kwestie.
Na razie przygl¹dam siê wszystkiemu z boku, jeszcze nie rozumiem wszyst-
kich panuj¹cych uk³adów i uk³adzików, ale powoli je poznajê. Sam reprezentujê
tak zwana m³od¹ Poloniê, z tym tylko, ¿e m³odoœci¹ czterdziestolatka. Obecnie
odczuwam niesamowity przyp³yw energii, mam wra¿enie, ¿e cudów mogê doko-
naæ. Jest we mnie ogromna chêæ sprawdzenia i wykazania siê, dokonania czegoœ
znacz¹cego i sensownego. Na fali tego nurtu euforycznego, nawet snu nie potrze-
bujê za du¿o. Pracujê bardzo du¿o, ka¿da minuta jest na swój sposób wykorzysta-
na. Spaæ chodzê po pó³nocy, wstajê parê minut po pi¹tej i ca³y czas na nogach,
aktywnoœæ pe³na. Z Bo¿en¹ stanowimy parê szaleñców, potrafimy obudziæ siê
w œrodku nocy i do rana przemeblowaæ ca³y dom, bardzo lubimy to przestawianie,
dekorowanie, upiêkszanie, nieraz mam wra¿enie, ¿e zachowujemy siê jak dzieci,
które otrzyma³y now¹ paczkê klocków lego i od razu musz¹ zbudowaæ okreœlon¹
figurê. To szczêœcie posiadania w³asnego domu wyzwala tyle animuszu i zapa³u.
Pokój Dawida jest ju¿ gotowy i czeka na niego. Nie mogê siê ju¿ doczekaæ,
155
kiedy uœciskam i przytulê syna do piersi, jeszcze tylko dwa tygodnie. Bilet kupio-
ny, jest do odebrania na lotnisku w dniu odlotu. Do Warszawy ojciec ma go przy-
wieœæ samochodem i dopilnowaæ, aby dziecko szczêœliwie przebrnê³o ca³¹ odpra-
wê. Co za radoœæ i niesamowite prze¿ycie, nareszcie najskrytsze marzenia powoli
siê krystalizuj¹, jak wielkim zaœ kosztem zmagañ psychicznych, to tylko ja wiem.
Zastanawiam siê, czy kiedykolwiek uwolniê siê od obrazów domu rodzinnego,
chyba nigdy. Mieszkam z Bo¿en¹, która jest moja ¿on¹, wspólnie siê dorabiamy,
a ci¹gle z Iz¹ rozmawiam i wci¹¿ zadajê jej te same pytania i nie mogê zapomnieæ,
¿e dom mój tam w³aœnie budowa³em. Obrazy te nawet podczas nocy mnie budz¹
i drêcz¹, spaæ nie daj¹c.
Jedynym lekarstwem i ukojeniem s¹ listy od mamy, ostatnio i Hania zaczê³a
do mnie pisywaæ, jestem jej za to bardzo wdziêczny, niezwykle mi³o odkrywaæ
piêkne wnêtrze i m¹droœæ najm³odszej siostry, z ka¿dym listem roœnie pomiêdzy
nami wiêksza niæ porozumienia. Hania bardzo stara siê mi pomóc i czyni to nader
skutecznie.
Powoli nowoczesnoœæ zagl¹da do naszego domu, kupiliœmy ca³kiem nowy
telewizor, wygl¹da imponuj¹co, nikt ze znajomych nie ma takiego, wprost rewela-
cyjny, teraz szyku telewizyjnego bêdziemy zadawaæ. W ogóle to nasz stan posia-
dania znacznie siê wzbogaci³, do gospodarstwa doszed³ Maks, wspania³y kundel,
mamy te¿ kota, który dzielnie walczy z psem o nale¿ne mu miejsce, teraz Dawid
dojedzie, póŸniej Grzesio i rodzina bêdzie w komplecie.
Nareszcie i przyjemnoœæ pojawia siê w moim ¿yciu, otrzymujê zaproszenie do
Toronto na zabawê zwi¹zkow¹. Wyszykowani jak przysta³o na wielk¹ galê, razem
z Bo¿en¹ jedziemy integrowaæ siê z polsk¹ braci¹. Menu tradycyjnie polskie, kró-
luj¹ pierogi, go³¹bki i kie³basa z kapust¹. Z g³oœników dochodzi g³oœna muzyka o
wyraŸnym zabarwieniu taniego sentymentalizmu na nutê bia³ego misia, czy te¿,
my, Polacy to jedna rodzina. Ludziom jednak taki nastrój jest potrzebny, dooko³a
widaæ rozeœmiane buzie, wszyscy tañcz¹, podryguj¹ i skacz¹, mê¿czyŸni tylko
obfite krople potu wycieraj¹, a kobiety p³yn¹cy makija¿ poprawiaj¹ i dalej w tany.
Taka impreza to wyraŸne odreagowanie stresów i napiêæ dnia codziennego, oraz
okazja do wyjœcia z domu i spotkania siê z ludŸmi, dla zdrowia psychicznego takie
atrakcje s¹ zbawienne.
W pewnym momencie podchodzi do mnie mê¿czyzna w moim wieku i szero-
ko uœmiechaj¹c siê, z wielk¹ radoœci¹ w g³osie wykrzykuje, Leszek, witaj!! Patrzê,
oczy szeroko otwieram i nie wiem, kto zacz. On widz¹c moj¹ konsternacjê mówi,
widzê, ¿e nie poznajesz kumpla z wojska. No tak, minê³o ju¿ dwadzieœcia lat,
ludzie siê zmieniaj¹, nic dziwnego, ¿e go nie pozna³em, pocieszam siê tylko tym,
156
¿e we mnie nie zasz³y wiêksze przeobra¿enia, skoro bywam rozpoznawalny po tak
d³ugim czasie, zawsze jest to jakieœ pocieszenie. Ale skoro spotykaj¹ siê kumple
z wojska i to po tylu latach i na dodatek na obczyŸnie, to opowiadaniom nie ma ju¿
koñca. Ciekawy jestem tylko, czy teraz odnowiona znajomoœæ przerodzi siê
w trwa³¹ za¿y³oœæ, a mo¿e przyjaŸñ, kto to wie, zobaczymy.
Teraz ju¿ wiem, ¿e aby pisaæ i byæ u¿ytecznym wspó³pracownikiem polonij-
nego pisma, trzeba jak najczêœciej wchodziæ w ten dziwny œwiat charakterów, po-
znawaæ ludzi, œledziæ ich losy, analizowaæ kariery i zg³êbiaæ psychologiê. Im wiê-
cej portretów ludzkich, tym szersze uogólnienie polonijnej mozaiki i wiêcej praw-
dy o cz³owieku.
W tym tygodniu umówione mam spotkanie z by³ym dowódc¹ dzia³u maszy-
nowego ORP B³yskawica. Jak dziwne s¹ zrz¹dzenia losu, przez ca³y okres s³u¿by
wojskowej patrzy³em na stoj¹c¹ w moim doku s³ynn¹ B³yskawicê i kto by pomy-
œla³ ileœ lat temu, ¿e bêdê zg³êbia³ historiê tego okrêtu i rozmawia³ z cz³owiekiem,
który s³u¿y³ na jego pok³adzie podczas tych tak gor¹cych dni wojennych.
Jak siê okazuje, wœród Polonii ¿yje bardzo du¿o ludzi z ró¿nych szlaków wojen-
nych. Losem ka¿dego z nich mo¿na by obdzieliæ po kilka osób, najczêœciej to byli
¿o³nierze Andersa lub Maczka, którzy po wojnie wybrali emigracjê. Ich nikt nie
zaprasza na rocznicowe spotkania, nie przypomina o chwale i krasie szlaku bojo-
wego, nie odznacza poœmiertnie i salwy honorowe te¿ nie grzmi¹ im nad grobem.
Dla mnie s¹ ¿ywymi pomnikami tamtych, tak trudnych i bohaterskich lat, muszê
ich umiejêtnie wy³uskiwaæ z t³umu i pokazywaæ ludziom, niech poznaj¹ te tak
niezwykle trudne drogi do nowonarodzenia.
68
Któregoœ dnia poszed³em na ulicê Barton, tym razem ca³kiem prywatnie, po
prostu wybra³em siê do zak³adu fryzjerskiego pana W³adka, aby trochê ucywilizo-
waæ swoje ow³osienie. Jest to najstarszy zak³ad polski nie tylko na tej ulicy, ale
œmiem twierdziæ, ¿e w ca³ym Hamiltonie. Pan W³adek biznes swój prowadzi ju¿
trzydzieœci parê lat, ¿e dewiza jego brzmi: tanio, dobrze i szybko, nic dziwnego, ¿e
nie narzeka na brak klienteli.
To w³aœnie od niego dowiedzia³em siê, ¿e przede mn¹ strzyg³ by³ego bosmana
ze s³ynnej B³yskawicy. Nie mog³em przejœæ obojêtnie obok takiej okazji i zaraz
157
nawi¹za³em z tym chodz¹cym pomnikiem historii rozmowê. Mê¿czyzna ku moje-
mu rozczarowaniu okaza³ siê ma³o kontaktowy, co prawda potwierdzi³ fakt s³u¿by
w czasie dzia³añ wojennych na tym okrêcie, ale widzia³em jego spiêcie wewnêtrz-
ne i zdecydowany brak chêci do zwierzeñ.
Trudno, pomyœla³em sobie, nie ma innego wyjœcia, trzeba uszanowaæ milcz¹c¹
postawê cz³owieka, to przecie¿ jego wybór, jakimiœ, sobie tylko znanymi racjami
musi siê przecie¿ kierowaæ. W momencie, kiedy ¿egnaliœmy siê, bosman popatrzy³
na mnie, lekko siê zawaha³ i mówi mi, ¿e w pobliskim Ancaster mieszka s³awa B³y-
skawicy, ówczesny dowódca dzia³u maszynowego, który w tamtym, wojennym cza-
sie by³ komandorem i na pewno ma du¿o wiêcej do powiedzenia. Niejako na po-
twierdzenie i prawdziwoœæ tych s³ów, poda³ mi numer telefonu komandora.
W taki to w³aœnie sposób trafi³em na œlad cz³owieka, który wywar³ na mnie
niezatarte wra¿enie, takich ludzi spotyka siê niezwykle rzadko i to oni poprzez
swoj¹ wyj¹tkowoœæ na trwa³e zapisuj¹ siê w naszej pamiêci.
Jeszcze tego samego wieczoru wykrêci³em otrzymany numer telefonu i umó-
wi³em siê na spotkanie. Towarzyszy³a mi Bo¿ena. Ancaster to jedna z piêkniej-
szych dzielnic Hamiltonu, mieszkaj¹ tutaj tylko ludzie zamo¿ni. Jak okiem siê-
gn¹æ wszêdzie widaæ piêkne, zadbane domki, otoczone wypieszczonymi ogródka-
mi, pe³no w nich ró¿nobarwnych kwiatów i ozdobnych krzewów, atmosfera iœcie
bajkowa. Lubiê bywaæ w takich miejscach, s¹ szalenie inspiruj¹ce.
Kiedy dotarliœmy na miejsce, drzwi otworzy³a nam starsza, bardzo dystyngo-
wana kobieta, która z lekkim uœmiechem oznajmi³a, i¿ czeka na nas i jest jej bar-
dzo mi³o nas goœciæ. Zostaliœmy zaproszeni do salonu, którego wnêtrze od razu
zdradza³o dobry gust i wysublimowany smak gospodarzy, a jednoczeœnie ich cie-
p³o wewnêtrzne. Jakieœ niewidoczne fluidy sprawia³y, ¿e nie chcia³o siê tego miej-
sca opuszczaæ. Mo¿e uczyni³y to te czarno bia³e fotografie, wachlarzowo roz³o¿o-
ne na stole, które w sposób stonowany, ale i silny jednoczeœnie odkrywa³y minione
dzieje i ludzi, którzy tamte czasy tworzyli? A mo¿e bogactwo bibelotów z okrêtu?
Nie wiem, trudno powiedzieæ, chyba wszystko w jakimœ stopniu wp³ynê³o na ów
nastrój i dyplomy, i medale, a przede wszystkim urok i czar gospodarzy.
Pan domu, widaæ wyraŸnie, ¿e starszy od ¿ony, na nim z¹b czasu znacz¹co ju¿
odcisn¹³ swoje piêtno, pojawi³y siê problemy ze s³uchem i zapewne, dlatego, inicja-
tywê prowadzenia rozmowy przejmuje gospodyni. Trzeba przyznaæ, ¿e czyni to
z ogromnym wdziêkiem, nic dziwnego, jak siê okazuje, rodowita gdañszczanka,
absolwentka wydzia³u ekonomii, jednym s³owem przedwojenna elita intelektualna.
Jej m¹¿ równie¿ wykszta³cony, absolwent politechniki, in¿ynier mechanik, w swojej
biografii przeszed³ wszystkie szczeble kariery wojskowej, a¿ doszed³ do komandora.
158
Koniec wojny ludzi tych zasta³ w Anglii i wtedy stanêli przed dylematem, co
dalej. Istnia³a ogromna têsknota za krajem, wieœci jednak, jakie nadchodzi³y znad
Wis³y przera¿a³y, budzi³y grozê i odstrasza³y od decyzji o powrocie. W konse-
kwencji stanêli w kolejce przed urzêdnikami emigracyjnymi i postanowili wyje-
chaæ do USA. Okaza³o siê jednak, ¿e Amerykanie wizê dawali tylko jednemu
z ma³¿onków, drugi móg³ dojechaæ póŸniej.
Rozwi¹zanie takie nie wchodzi³o w grê, jak podkreœla nasza gospodyni, wojna
tak czêsto i skutecznie rozdziela³a ludzi, ¿e po jej zakoñczeniu chorobliwie wrêcz,
chcia³o siê byæ razem. Jako, ¿e Kanadyjczycy nie rozdzielali ma³¿eñstw, wybrali
kraj spod znaku liœcia klonu wierz¹c, ¿e na tej ziemi odnajd¹ swoje szczêœcie.
Rzeczywistoœæ okaza³a siê inna i nawet ich, zahartowanych w trudach ¿ycia
wojennego i emigracyjnego, porazi³a swoj¹ brutalnoœci¹ i brakiem humanitary-
zmu. Anglosasi, jak zaznacza ¿ona komandora, robili, co im siê podoba³o, z nikim
i z niczym siê nie liczyli, dla nich demokracja, wolnoœæ cz³owieka, by³a czyst¹
abstrakcj¹. Emigrantów nikt o nic nie pyta³, traktowano ich niczym niewolników,
przydzielano miejsce pobytu i pod œcis³¹ kontrol¹ odstawiano na miejsce zsy³ki.
W taki te¿ sposób potraktowano moich nowych bohaterów, po prostu wywie-
zieni zostali na farmê, gdzie do prowadzenia otrzymali du¿e gospodarstwo rolne.
Dom, do którego weszli, by³ rozpadaj¹c¹ siê ruin¹, budynki gospodarcze równie¿
domaga³y siê remontu, w oborze sta³a krowa, któr¹ trzeba by³o wydoiæ, a oni oboje
nawet nie wiedzieli, jak do niej podejœæ. Nikt ich wczeœniej jednak nie pyta³, czy
znaj¹ siê na uprawie ziemi, czy poradz¹ sobie z prowadzeniem gospodarstwa, oni
siê nie liczyli, marnymi pionkami byli w jakiejœ dziwnej i bezwzglêdnej grze.
S³ucha³em tej szokuj¹cej opowieœci z szeroko otwartymi oczami, przygl¹da³em
siê tej nobliwej kobiecie i jej mê¿owi i czu³em p³yn¹ce po policzkach ³zy. Nie wycie-
ra³em ich, bo siê ich nie wstydzi³em, by³y to mêskie ³zy solidarnoœci z tymi ludŸmi,
identyfikacji i g³êbokiego zrozumienia dla ich specyficznej drogi przez mêkê.
Ratunkiem dla nich i oparciem w tych trudnych czasach, by³a organizacja,
jak¹ za³o¿yli, a która skupia³a by³ych marynarzy. Wspólnie dzia³ali dosyæ prê¿nie
i stworzyli swoist¹, bardzo liczn¹ rodzinê wilków morskich, która dodawa³a otu-
chy, si³y, wiary i nadziei. Jako, ¿e byli ma³¿eñstwem bezdzietnym, wszystkie wol-
ne chwile mogli poœwiêciæ organizacji i ludziom z ni¹ zwi¹zanych. Po drodze by³o
wiele cierpieñ i upokorzeñ. Po piêciu latach komandor otrzyma³ posadê rz¹dow¹
i powoli zaczê³a pojawiaæ siê nowa jakoœæ ¿ycia, aczkolwiek z prowadzenia go-
spodarstwa nikt ich nie zwolni³ i dalej trzeba siê by³o nim zajmowaæ.
Kiedy przyszed³ moment rozstania i nale¿a³o po¿egnaæ gospodarzy, mia³em
wra¿enie, ¿e opuszczam dom najbli¿szych mi przyjació³, zapyta³em, czy mogê
159
liczyæ na kolejne spotkanie, pani z uœmiechem zapewni³a, ¿e zawsze i z najwy¿sz¹
przyjemnoœci¹ otworzy drzwi na nasze powitanie.
Obieca³em sobie, ¿e na pewno jeszcze do tego domu wrócê, ludzie ci szalenie
mi zaimponowali, teraz tylko muszê wytê¿yæ wszystkie si³y, aby napisaæ ciekawy
artyku³, utrzymany w tonie dydaktyczno – historycznym, który odda realizm prze-
¿yæ tej wspania³ej pary osiemdziesiêciolatków.
69
Dzisiaj wielkie œwiêto, od rana nie mogê znaleŸæ sobie miejsca, miotam siê
z k¹ta w k¹t, wszystko z r¹k mi leci, na niczym nie mogê siê skoncentrowaæ, cho-
dzê rozdra¿niony i sam nie wiem, czego chcê. Ale to nic dziwnego, emocje bior¹
górê, przecie¿ po po³udniu mój syn przyje¿d¿a.
To ju¿ dwa i pó³ roku minê³o, od naszego ostatniego po¿egnania. Pamiêtam ten
moment bardzo dok³adnie, zbli¿a³o siê popo³udnie, ch³opcy byli w szkole, za kilka
minut mieli wróciæ, ja szykowa³em siê w kolejny rejs, tego dnia wyje¿d¿a³em do
Gdyni. Mia³ to byæ jednak wyjazd inny od wszystkich dotychczasowych, wiedzia-
³em ju¿, ¿e do tego domu nie wrócê. Do tej decyzji dojrzewa³em bardzo d³ugo, takich
drastycznych kroków nie podejmuje siê ot, tak sobie, z dnia na dzieñ, czy te¿ pod
wp³ywem emocji, to w cz³owieku narasta, klaruje siê i wybucha w momencie, kiedy
nie widaæ rozwi¹zania problemu, czy te¿ szansy naprawy. Tak w³aœnie by³o ze mn¹.
Spakowany, wyszed³em przed dom, popatrzy³em jeszcze z ³ezk¹ w oku na to,
co stwarza³em w³asnymi rêkami przez te siedemnaœcie lat i w tej chwili zobaczy-
³em wracaj¹cych ch³opców. Przytuli³em ich do siebie bardzo mocno, wiedz¹c, ¿e
uœciskiem tym przyjdzie mi siê karmiæ przez wiele miesiêcy, a mo¿e i lat, przede
mn¹ by³a wielka niewiadoma. Dawidowi, jako, ¿e starszy, powiedzia³em, ¿e tym
razem przez d³u¿szy czas nie bêdziemy siê widzieæ. Co dziecko wówczas z tego
zrozumia³o, chyba niewiele. A mnie w tym czasie d³awi³y ³zy ¿alu, rozpaczy, bez-
silnoœci i wielkiej przegranej. I z tym gorzkim poczuciem krzywdy odszed³em.
Dzisiaj los siê do mnie uœmiecha, wynagradza mi wszystkie nieprzespane noce
i wyp³akane z têsknoty oczy. Wznoszê wzrok ku górze i dziêkujê Najwy¿szemu,
¿e pozwoli³ mi na tej obcej ziemi prze¿yæ szczêœliwie nowonarodzenie, dziêki temu
jestem przygotowany na godne przyjêcie syna.
160
Nie, nie mogê d³u¿ej czekaæ, to nic, ¿e jeszcze trzy godziny do przylotu samo-
lotu, zdecydowanie wolê ju¿ atmosferê lotniska, ani¿eli to miotanie siê po miesz-
kaniu. Wsiadamy do samochodu, razem ze mn¹ jedzie Bo¿ena i Aga, która trady-
cyjnie wciela siê w rolê operatora filmowego i bêdzie uwiecznia³a to historyczne
dla nas wydarzenie.
Na lotnisku jak zwykle t³ok i gwar nie do opisania. Sprawdzam na tablicy
og³oszeñ, wszystko w porz¹dku, lot przebiega bez zak³óceñ, l¹dowanie nast¹pi o
czasie, nic tylko cierpliwie czekaæ. Stajê z boku, opieram siê o œcianê tak, aby
widzieæ wyjœcie z miejsca odpraw, zamykam oczy i dostrzegam powoli przesuwa-
j¹ce siê kadry z mojego ¿ycia. Bo¿e, jacy byliœmy szczêœliwi w dniu narodzin
Dawida, jakie¿ ogromne bogactwo dziecko to wnios³o do naszego domu, ile¿ têsk-
not zaspokoi³o i najskrytszych marzeñ zrealizowa³o. Za dwa lata pojawienie siê
Grzesia, te wszystkie uczucia ugruntowa³o i umocni³o.
I co w zamian za to dzieci otrzyma³y? Rozbit¹ rodzinê, brak poczucia bezpie-
czeñstwa, upokorzenie w oczach rówieœników, têsknotê i rozdarcie. Nie, tak dalej
byæ nie mo¿e, dzieci nie mog¹ ponosiæ tak wielkiej ofiary za b³êdy swoich rodzi-
ców. Tu, w tym miejscu przyrzekam sobie, ¿e zrobiê wszystko, aby synowie moi
kroczyli przez ¿ycie z podniesion¹ g³ow¹, w pozycji wyprostowanej. Zbyt mocno
ich kocham, abym obojêtnie przygl¹da³ siê ich niedoli i cierpieniu. Dam im wszystko
to, co we mnie najlepsze i najwartoœciowsze, a najzdrowsz¹ i niczym niezast¹-
pion¹ witamin¹, jest przecie¿ mi³oœæ.
No, nareszcie, l¹dowanie szczêœliwie zakoñczone, teraz tylko odprawa, rêce
mam mokre od potu, oznaka wielkiego zdenerwowania, nie spuszczam oczu
z wyjœcia odpraw, widzê, ¿e i Bo¿enie mój stan siê udziela. Naraz Aga krzyczy, ¿e
jest i faktycznie, stewardessa trzyma za rêkê mojego pierworodnego i rozgl¹da siê
za kimœ, komu mog³aby go powierzyæ. Idê w ich kierunku powoli, jak zahipnoty-
zowany, widzê mojego ma³ego mê¿czyznê jak stoi w kawowym serdaczku, z bujn¹,
czarn¹ czupryn¹ na g³owie i ciekawie siê rozgl¹da.
Leszek, brawo! Uda³o siê! To nie s¹ omany, to prawda, tam stoi Dawid, Anio³
Stró¿ wys³ucha³ ojcowskich próœb i przywiód³ go. Wiem, ¿e nastêpnym razem
przyprowadzi i Grzesia. Ju¿ mnie dostrzeg³, zrywa siê niczym ptak do lotu i pêdzi,
z wielkim impetem wpadaj¹c w moje otwarte i tak stêsknione ramiona. Co za ra-
doœæ, jak ogromna bliskoœæ i czu³oœæ, jakaœ si³a chwyta mnie za gard³o, nadludz-
kim wysi³kiem opanowujê ³kanie, rozci¹gam w uœmiechu twarz i teraz ju¿ z bliska
patrzê na swojego syna. Patrzymy na siebie, przygl¹damy siê sobie i na nowo
uczymy siê siebie nawzajem. Radoœæ ogromna.
161
Jedziemy do domu, syn mimo zmêczenia, ciekawie rozgl¹da siê doko³a. Sie-
dzi obok mnie na przednim siedzeniu, Bo¿ena z Ag¹ z ty³u. Hierarchia zosta³a
ustalona ju¿ na samym pocz¹tku, ¿ona moja sama synowi ust¹pi³a to miejsce, mimo,
¿e by³a do niego przywi¹zana. Widzê, ¿e limuzyna zrobi³a na ch³opcu wra¿enie.
Nic dziwnego, to potê¿na maszyna, oœmiocylindrowy ford. Takim jeszcze nigdy
nie jecha³, dostrzegam szczêœcie na buzi dziecka, opowiada nam o przebiegu lotu,
o podró¿y z dziadkiem do Warszawy, o babcinych przestrogach i radach.
Wyczuwam, ¿e moim paniom Dawid siê podoba, patrz¹ na niego z ciekawo-
œci¹, ale i du¿¹ sympati¹. Dom teraz huczy od radoœci i szczêœcia. Maks obw¹cha³
nowego cz³onka rodziny, pomerda³ weso³o ogonem, poliza³ po twarzy i od razu
bardzo polubi³.
Patrzê do dokumentów i widzê, ¿e wiza syna wa¿na jest tylko przez trzy mie-
si¹ce. Nie bêdê na razie siê tym zamartwia³, wszystko uzale¿nione jest od Izy,
myœlê, i¿ mamie uda siê j¹ przekonaæ, aby wyrazi³a zgodê na pobyt sta³y Dawida u
mnie. To tylko kwestia czasu. Czujê, ¿e jako matce bêdzie jej ciê¿ko podj¹æ tak¹
decyzjê, s¹dzê jednak, ¿e racjonalizm i dobro dziecka zwyciê¿y.
Na razie wiem, ¿e jest nas tu dwóch, a to ju¿ powa¿na si³a, przed nami waka-
cje i zwi¹zane z nimi wycieczki, zwiedzanie, spotkania, ryby i mêskie rozmowy,
trzeba, chocia¿ czêœciowo nadrobiæ stracony czas. Spokoju mi tylko nie daje myœl,
¿e tam, za oceanem zosta³o serduszko, które puka i zapewne myœli têsknie o nas.
Wiem, ¿e dopiero, kiedy bêdzie nas tu trzech, bêdziemy prawdziw¹ si³¹ i wtedy nic
nas ju¿ nie zmo¿e i nie pokona.
70
Odk¹d pojawi³ siê Dawid, nasz dom wyraŸnie o¿y³, syn wniós³ do niego bar-
dzo du¿o ¿ycia, werwy i radoœci. W sumie to sam siebie nie poznajê, ca³y czas
oczami szukam znanej mi sylwetki, trochê go podgl¹dam, ciekawy jestem jego
reakcji, zachowañ, gestów, w zasadzie to na nowo uczê siê roli ojca. A tak jestem
szczêœliwy, ¿e nieba bym mu przychyli³. Wszystko mnie cieszy, napawa radoœci¹,
mimo, ¿e ciê¿ko pracujê, ca³y czas chce mi siê œpiewaæ i tañczyæ, chwilami mam
wra¿enie, ¿e móg³bym pofrun¹æ. Podobne chwile prze¿ywa³em, kiedy pierwszy
raz siê zakocha³em, by³ to stan wielkiej i nieprzemijaj¹cej euforii.
162
Dawidowi najbardziej smakuj¹ parówki i banany, zajada siê tymi rarytasami
bez przerwy, a zjeœæ potrafi sporo, nic dziwnego, jest to przecie¿ okres najinten-
sywniejszego rozwoju. Powoli muszê mu te¿ zacz¹æ kupowaæ ubrania, pojedzie-
my na zakupy, to sobie wybierze, co mu siê podoba, bêdê te¿ mia³ okazjê podej-
rzeæ jego gust, nastolatki w jego wieku w zasadzie ju¿ wiedz¹, czego chc¹. Teraz
lato, to wystarcz¹ bluzeczki bawe³niane i krótkie spodenki, no i koniecznie jakieœ
obuwie sportowe na zmianê. Dopiero bli¿ej jesieni, magazyny zape³ni¹ siê cie-
plejsz¹ odzie¿¹, póki, co, wszêdzie dominuje lato.
Po po³udniu, kiedy wracam z pracy, najczêœciej jedziemy z synem na ryby,
nieraz szczêœcie nam sprzyja. Przywozimy tak¹ zdobycz do domu, oprawiamy
i sma¿ymy na kolacjê, radoœci przy tym ogromne iloœci. Zdarza siê te¿, ¿e Dawid
jedzie ze mn¹ do pracy. Otrzymuje pêdzel, farby i maluje wnêki szaf. Czyni to
z ogromnym namaszczeniem i precyzj¹, niesamowicie paradny jest w tym naœla-
dowaniu doros³ych. Ja go traktujê z wielk¹ powag¹, za godzinê pracy p³acê dwa
dolary i obaj jesteœmy szczêœliwi, bo realizujemy w³asne cele. Co za wielkie szczê-
œcie mieæ syna u swego boku, wówczas i robota szybciej idzie, i ¿ycie ma wiêcej
sensu, i œwiat staje siê ciekawszy.
Ow¹ sielsk¹ atmosferê, wyros³¹ z uczuæ ojcowskich i synowskich zak³óci³o
ca³kiem niepotrzebne wydarzenie, które niczym osad, na sta³e zagnieŸdzi³o siê
w moim sercu. Pewnego popo³udnia we troje wybraliœmy siê do sklepu na zakupy.
Syn uczepiony mojej rêki, stara³ siê dotrzymywaæ mi kroku, obaj szczêœliwie po-
d¹¿aliœmy, coœ sobie opowiadaj¹c. Naraz s³yszê, jak z ty³u dochodzi moich uszu
sycz¹co – wibruj¹cy g³os Bo¿eny - o, dwa peda³y sobie id¹ -
Konsternacja niesamowita, tyle miesiêcy ze sob¹ mieszkamy i dopiero teraz
doœwiadczam, jak z duszy mojej ¿ony wychodzi coœ brudnego i brzydkiego. Nie
zna³em jej dot¹d takiej. Sk¹d ta reakcja, dlaczego a¿ tak nieeleganckie zachowa-
nie, jak mo¿na zbrukaæ piêkno, ciep³o i s³odycz mi³oœci rodzicielskiej? Nie rozu-
miem tego i przera¿a mnie taka postawa. Nie ma innego wyjœcia, tylko trzeba
bêdzie o tym incydencie porozmawiaæ z Bo¿en¹, nie mogê dopuœciæ do tego, aby
podobna sytuacja siê powtórzy³a. Moje dziecko ¿ycia w piekle ju¿ doœwiadczy³o,
nie chcê, aby znowu wpad³ do jakiegoœ zaklêtego krêgu i to za spraw¹ kobiety,
któr¹ ja wybra³em sobie za towarzyszkê ¿ycia.
Czy¿by historia mia³a siê powtórzyæ? Nie, los chyba nie mo¿e byæ a¿ tak
okrutny w stosunku do mnie. Jeden nieudany zwi¹zek wystarczy, muszê zrobiæ
wszystko, aby tym razem siê uda³o, najwa¿niejsze, aby nie by³o zak³óceñ w naszej
komunikacji, wszystko nale¿y sobie wyjaœniæ.
163
Teraz nie mogê doczekaæ siê soboty, ma siê, bowiem ukazaæ artyku³ o moim
nowym bohaterze, ciekawy jestem jego przyjêcia przez czytelników, mo¿e poja-
wi¹ siê jakieœ reperkusje, a mo¿e odezw¹ siê ludzie z podobn¹ biografi¹ i zacznie
powstawaæ cykl historyczny?
Póki, co jednak, razem z koleg¹ Kazimierzem realizujemy now¹ inicjatywê.
Postanowiliœmy za³o¿yæ Polskie Stowarzyszenie Artystów w Kanadzie. Wynajêli-
œmy obok polskiego centrum handlowego lokal, daliœmy og³oszenie w prasie
i z bij¹cym sercem czekaliœmy na termin zebrania za³o¿ycielskiego. Okaza³o siê,
¿e niepotrzebne nerwy i obawy, albowiem zg³osi³o siê oko³o dwudziestu osób,
wœród nich rzeŸbiarz, grafik, wielu malarzy i to zarówno po liceach, jak i po akade-
miach plastycznych.
Na spotkaniu przedstawi³em kosztorys wynajmu i utrzymania lokalu, po pod-
liczeniu okaza³o siê, ¿e miesiêcznie trzeba zap³aciæ trzysta piêædziesi¹t dolarów.
W trakcie dyskusji doszliœmy do wniosku, ¿e miesiêczna sk³adka bêdzie wynosi³a
dwadzieœcia dolarów. W zasadzie cena symboliczna, zwa¿ywszy na p³yn¹ce ko-
rzyœci. Przede wszystkim mamy ³adny i funkcjonalny lokal z sal¹ wystawow¹
i zapleczem socjalnym, gdzie spokojnie mo¿na wypiæ z przyjació³mi kawê i pody-
skutowaæ o sztuce.
Mo¿e to zabrzmi trochê snobistyczne, ale marzy mi siê stworzenie przynajmniej
jakiejœ namiastki cyganerii artystycznej. W moim wyobra¿eniu ci¹gle zmieniaj¹ce
siê eksponaty, spotkania z ciekawymi ludŸmi, wymiana doœwiadczeñ, wspólne spo-
tkania, mia³yby byæ tym zaczynem artystycznej atmosfery. Ka¿dy z nas ma w domu
sporo nagromadzonych prac, teraz jest okazja, aby ujrza³y œwiat³o dzienne, mo¿e
bêdzie to pocz¹tek jakiejœ galerii artystycznej, zobaczymy, co z tego wyniknie.
Dociera do nas list z Polski, a w nim radosna wiadomoœæ, Iza podpisa³a zgodê
na roczny pobyt Dawida u mnie. Idziemy szybko do emigracji, a tam zimny prysz-
nic sp³ywa na nasze pe³ne nadziei i oczekiwania g³owy. Urzêdnicy wyjaœniaj¹, ¿e
albo jest zgoda na pobyt sta³y, albo syn wraca do matki, inaczej byæ nie mo¿e. No
i nowy problem, trzeba go szybko rozwi¹zywaæ, czas p³ynie galopuj¹co, wakacje
szybko min¹, a tu przecie¿ kwestia szko³y przed nami, bez aktualnych dokumen-
tów nie ma nauki. Siadamy z Dawidem do pisania listów, ja piszê do swojej mamy,
on do swojej. Pisz¹c, prosi matkê, aby mu pozwoli³a tu pozostaæ i chodziæ do
szko³y, czy da mu tak¹ szansê, w skrytoœci ducha liczê, ¿e tak.
W kraju dzieje siê coraz mniej ciekawie, postêpuj¹ca dzika prywatyzacja ³¹czy
siê czêsto z likwidacj¹ zak³adów pracy, pojawi³o siê spore bezrobocie, co wcale
nie napawa optymizmem. Aby w miarê godnie ¿yæ w takiej rzeczywistoœci, trzeba
mieæ dobre wykszta³cenie, albo te¿ bogatych i wp³ywowych rodziców. Iza musi
164
mieæ œwiadomoœæ, ¿e to od jej decyzji uzale¿niona jest przysz³oœæ naszych synów,
ja ze swojej strony do³o¿ê wszelkich starañ, aby zapewniæ im wykszta³cenie i tym
samym przygotowaæ ich do samodzielnego funkcjonowania.
71
Wakacje szybkimi krokami zbli¿aj¹ siê ku koñcowi, by³ to cudowny czas dla
nas wszystkich. Jedynym zak³óceniem tej rodzinnej sielanki by³a myœl o Grzesiu,
który rozdzielony z bratem, skazany zosta³ na samotne trwanie. Wiem, zawsze
mo¿na siê t³umaczyæ i zas³aniaæ nadziej¹ na przysz³oœæ, jest to jednak tylko oszu-
kiwanie samego siebie i próba wyciszenia wyrzutów sumienia. Takie myœlenie
bowiem, nie likwiduje samotnoœci dziecka, poczucia odrzucenia i braku bezpie-
czeñstwa, szczególnie gwarantowanego w grupie rówieœniczej przez starszego brata.
Widzê, ¿e Dawid te¿ têskni za Grzesiem i ci¹gle o nim myœli. Stara siê
o wszystkich swoich nowych prze¿yciach informowaæ brata, korespondencja kwit-
nie, s³owo pisane dokumentowane jest licznymi zdjêciami, wys³aliœmy te¿ spor¹
paczkê. Grzesio wyraŸnie siê uaktywni³ i sam zacz¹³ wiêcej pisaæ, ogromnie obu
ich kocham. Niektórzy s¹dz¹ nawet, ¿e bardziej faworyzujê Dawida. Mo¿e na ze-
wn¹trz tak to i wygl¹da, w rzeczywistoœci obu kocham tym samym uczuciem mi-
³oœci, obaj s¹ mi tak samo drodzy i bliscy. Ró¿nica polega tylko na tym, ¿e Dawida
kocham d³u¿ej, ale to nic dziwnego, przecie¿ pojawi³ siê na œwiecie o ca³e dwa lata
wczeœniej przed Grzesiem.
Pod koniec sierpnia prze¿yliœmy wielk¹ radoœæ. Pe³en niepokoju otwieram list
z Polski i okazuje siê, ¿e z koperty wypada podpisana przez Izê zgoda na pobyt sta³y
Dawida w Kanadzie. Przys³owiowy kamieñ z serca mi spada, sytuacja zostaje wyja-
œniona, syn od nowego roku rozpocznie edukacjê w szkole kanadyjskiej. Wiem, jak
trudna by³a to dla Izy decyzja i ile wysi³ku j¹ kosztowa³a, w liœcie napisa³a, ¿e wie,
komu powierza syna, jestem jej za te s³owa i przemyœlane kroki bardzo wdziêczny.
Skoro mam ju¿ s¹downie przyznany akt czyni¹cy mnie prawnym opiekunem
syna, biorê akt œlubu i we trójkê udajemy siê, aby z³o¿yæ wnioski o pobyt sta³y
w Kanadzie. Wygl¹da na to, ¿e wszystko bêdzie pomyœlnie za³atwione, jest to
tylko kwestia czasu.
165
W moim ¿yciu nie mo¿e byæ jednak spokoju, wytchnienia, zawsze musi siê
coœ komplikowaæ, wrzeæ, burzyæ, aby po pewnym czasie pojawi³ siê okres wyci-
szenia i kiedy ju¿ jestem troszeczkê uspokojony, znienacka od losu otrzymujê cios
nokautuj¹cy i powoli podnoszê siê, aby dalej zmagaæ siê z ¿yciem. Chyba taka ju¿
moja karma i nie ma, co narzekaæ, ani buntowaæ siê, bo to nic nie da, z upadku
trzeba zawsze siê podnosiæ, wyprostowywaæ piersi, patrzeæ ludziom prosto w oczy
i godnie kroczyæ dalej.
W³aœnie teraz, kiedy wszystko zaczyna³o siê ju¿ nale¿ycie uk³adaæ, okazuje
siê, ¿e z prac¹ zaczyna byæ bardzo krucho, zleceñ prawie nie ma, wydatki rosn¹,
a dochód maleje. Raty trzeba sp³acaæ, ¿ycie i utrzymanie domu te¿ kosztuje, Da-
wid pójdzie do szko³y, trzeba go wyposa¿yæ w potrzebne przybory i ksi¹¿ki, g³owa
zaczyna mnie boleæ od pojawiaj¹cych siê problemów. Naprawdê robi siê proble-
matycznie, nie ma, co jednak narzekaæ zbyt g³oœno, znacznie gorzej bywa³o i siê
wyprostowa³o, mam nadziejê, ¿e to tylko przejœciowe k³opoty.
Poszed³em z Dawidem, aby zapisaæ go do szko³y i ¿eby oswoi³ siê przynaj-
mniej troszeczkê z budynkiem. W szkole powiedziano mi, ¿e zostanie przyjêty do
klasy ósmej. Oczywiœcie, ¿e ostro zaprotestowa³em, w Polsce dziecko skoñczy³o
dopiero szóst¹ klasê, a tu dochodzi jeszcze bariera jêzykowa. Nikt nie chcia³ jed-
nak s³uchaæ moich argumentów, powiedziano mi, ¿e zgodnie z rozporz¹dzeniem o
przynale¿noœci do klasy decyduje data urodzenia. Trudno siê mówi, g³ow¹ muru
nie przebijê, tylko pojêcia nie mam, jak to moje dziecko sobie poradzi. Jeszcze ma
tydzieñ wakacji, a potem to ju¿ wytê¿ona praca i zg³êbianie wiedzy.
Coraz czêœciej mo¿na mnie zastaæ w domu, z ka¿dym dniem robi siê coraz
gorzej, chyba bêdê musia³ rozejrzeæ siê za inn¹ prac¹. Kiedy tak rozmyœlam, poja-
wiaj¹ siê koledzy i prosz¹ mnie, abym podrzuci³ ich do fabryki wagonów, ponie-
wa¿ tam poszukuj¹ spawaczy, a dzisiaj, informuj¹ mnie, przeprowadzany jest test,
sprawdzaj¹cy umiejêtnoœci w tym zakresie. Có¿, bliŸnim trzeba pomagaæ, zapa-
lam samochód i jedziemy. Na miejscu zapoznano ich ze sprzêtem, dano zadanie do
wykonania, po godzinie ocena umiejêtnoœci i decyzja o przyjêciu do pracy, albo
odmowa. Zapyta³em tego speca od testów, czy te¿ mogê stan¹æ do sprawdzianu
umiejêtnoœci spawalniczych. Kiedy wyrazi³ zgodê, za³o¿y³em maskê i przyst¹pi-
³em do pracy, sam by³em ciekawy, jak mi to wyjdzie. Co prawda, mistrzem w tej
dziedzinie nie by³em, ale jakieœ pojêcie o spawaniu mia³em. Kiedy by³em w woj-
sku, musia³em zaliczyæ szkolenie dla nurków, ³¹czy³y siê z tym umiejêtnoœci spa-
wania nawet podwodnego, st¹d i moje doœwiadczenie. Robota moja chyba siê spodo-
ba³a, bo otrzyma³em propozycjê podjêcia pracy od zaraz. Musia³em siê jednak
powa¿nie zastanowiæ nad propozycj¹, fabryka nie mia³a najlepszej opinii, s³ynê³a
166
z nader lekcewa¿¹cego stosunku do robotnika. Po namyœle jednak zdecydowa³em,
¿e nie ma, na co czekaæ, tylko nale¿y braæ to, co los daje. Powiedziano mi, ¿e od
jutra zaczynam i o siódmej mam byæ w pracy.
Dawid pe³en niepokoju, a jednoczeœnie ciekawoœci przekroczy³ próg swojej
nowej Alma Mater, okaza³o siê jednak, ¿e w zwi¹zku z tym, i¿ nie ma jeszcze
prawnie za³atwionego pobytu sta³ego, nie mo¿e chodziæ do szko³y i najnormalniej
dziecko z tej instytucji wyrzucono. Nikogo nie obchodzi³o, co siê z nim stanie, co
bêdzie robi³, czym siê bêdzie zajmowa³. Nikt nie poda³ dziecku pomocnej d³oni,
nie udzieli³ wsparcia psychicznego To w schronisku dla bezdomnych zwierz¹t du¿o
wiêcej humanitaryzmu.
Nie ma innego wyjœcia, idê do tego przybytku kanadyjskiej myœli oœwiecenio-
wej. Nic jednak z tego, z formalistami nie ma dyskusji, ich nie obchodzi, ¿e sprawa
jest w toku za³atwiania, ¿e to tylko kwestia czasu i pozwolenie na pobyt sta³y
bêdzie w kancelarii szko³y przed³o¿one. Dos³ownie, mo¿na siê za³amaæ, tylko si¹œæ
i p³akaæ. Najbardziej ¿al mi syna, tyle w nim by³o wiary, nadziei, ufnoœci i oczeki-
wania. Nic jednak nie zrobiê, chyba tylko czekanie pozosta³o.
Nie wiem, co mnie jeszcze spotka, wydawa³o mi siê, ¿e po tych szkolnych histo-
riach, ju¿ mnie chyba nic nie jest w stanie zaskoczyæ, ale myli³em siê. Okropny szok
œwiadomoœciowy prze¿y³em po przekroczeniu progów fabryki. Mia³em wra¿enie, ¿e
nieoczekiwanie zosta³em przeniesiony w czasie gdzieœ do pocz¹tków XX wieku.
Kiedyœ ogl¹da³em filmy Kazimierza Kutza, który ukazywa³ narodziny kapitalizmu
i ciê¿k¹ dolê robotnika, by³y to jednak obrazy sprzed stu laty, nie s¹dzi³em, ¿e zosta-
nê jednym z bohaterów takiej smutnej i tragicznej wrêcz rzeczywistoœci.
W kraju nie do pomyœlenia by³yby w jakimkolwiek zak³adzie takie warunki
pracy. Prymityw okropny, na ka¿dym kroku widoczne zaniedbania i niedoinwesto-
wanie. Przede wszystkim bazuje siê na sile ludzkich miêœni, dlatego te¿ w po-
wszechnym u¿ytku widaæ ³om i belkê, nikt nie zawraca sobie g³owy jakimiœ prze-
pisami BHP, wszêdzie unosz¹ siê gêste dymy, w nozdrza bije dusz¹cy fetor,
a w uszy wdziera siê potê¿ny ³omot. Cz³owiek czuje siê niczym galernik, ale nic
nie mówi, tylko biernie zgina kark i zabiera siê do roboty, aby produkcja wagonów
posuwa³a siê do przodu. Bardzo wyraŸnie widaæ tu istotê kapitalizmu. Rynek pra-
cy ubogi, ludzie szukaj¹ jakiegoœ zatrudnienia, chêtnych du¿o wiêcej ni¿ miejsc
pracy, kto wiêc bêdzie siê liczy³ z tani¹ si³¹ robocz¹? Nic siê w œwiecie nie zmieni-
³o, metody postêpowania i sposób myœlenia z prze³omu wieków, z czasów bez-
wzglêdnego i okrutnego imperializmu.
Póki, co, trwam chyba dalej w szoku i nie widz¹c innego wyjœcia, w pocie
czo³a, ciê¿ko pracujê, umiejêtnoœci moje zosta³y skalkulowane na siedemnaœcie
167
dolarów, tyle otrzymujê za godzinê szaleñczej harówy. Trzeba siê tylko modliæ,
aby si³ wystarczy³o, bo od tego zale¿y byt nas wszystkich. Przez trzy miesi¹ce
bêdê na okresie próbnym, dopiero po tym czasie obejmie mnie pakiet ubezpiecze-
niowy. Jest to niezwykle wa¿ne, bo z mojego ubezpieczenia bêd¹ mogli korzystaæ
i cz³onkowie rodziny, a zarówno Bo¿ena, jak i Dawid s¹ nieubezpieczeni.
Dawid ju¿ o ca³y miesi¹c ma przed³u¿one wakacje, zamiast chodziæ do szko³y
i uczyæ siê, siedzi w domu i bawi siê ze zwierzakami. Kot z psem s¹ nawet z tego
powodu zadowoleni, ja zdecydowanie mniej, bojê siê, ¿e dziecko straci ca³y rok,
kolejny stres mnie potwornie mêczy.
Któregoœ jednak dnia pojawia siê u nas Witek z ¿on¹, rozmawiamy sobie przy
kawie i opowiadam o szkolnych problemach syna, Jasia niewiele myœl¹c, po wy-
s³uchaniu mojej relacji, chwyci³a za telefon i dzwoni do organu prowadz¹cego
i nadzoruj¹cego pracê szko³y. G³osem spokojnym, ale stanowczym przedstawia
zagadnienie i prosi o ustosunkowanie siê do zaistnia³ej rzeczywistoœci. Po chwili
przekaza³a nam odpowiedŸ, ¿e nastêpnego dnia mamy siê stawiæ w urzêdzie
o godzinie dziewi¹tej.
Z wra¿enia w nocy spaæ nie mog³em i ju¿ przed dziewi¹t¹ byliœmy w budynku
rz¹dowym. Urzêdnik po zapoznaniu siê z nasza sytuacj¹ maj¹tkow¹ powiedzia³,
¿e nie widzi tutaj ¿adnego problemu, poniewa¿ jesteœmy w³aœcicielami domu, p³a-
cimy podatek, z którego okreœlona czêœæ odprowadzana jest na rozwój oœwiaty,
wobec tego syn ma zagwarantowane korzystanie z bezp³atnej nauki. Po czym szybko
napisa³ stosowne pismo do tutejszego biura emigracyjnego.
Otrzymane pismo przedstawi³em pani oficer, która niedawno twierdzi³a stanow-
czym tonem, ¿e Dawidowi nie przys³uguje prawo korzystania z nauki w szkole kana-
dyjskiej, a teraz po zapoznaniu siê z treœci¹ pisma, z uœmiechem kieruje go do w³aœci-
wej placówki. Emocje we mnie siêgaj¹ zenitu w obliczu takiej urzêdniczej indolencji
i bezdusznoœci. Nic jednak nie mówiê, bo i tak niczego ju¿ nie cofnê, najwa¿niejszy dla
mnie jest fakt, ¿e Dawid pójdzie ju¿ do tej nieszczêsnej szko³y i bêdzie siê uczy³.
Okazuje siê, ¿e syn otrzyma³ skierowanie do szko³y katolickiej, która na do-
datek znajduje siê oko³o dwustu metrów od naszego domu. Prawd¹ jest jednak to,
¿e nie ma tego z³ego, co by na dobre nie wysz³o. Niepotrzebne s¹ tylko te nerwy,
³zy dziecka i nasze perturbacje.
168
72
Nigdy nie s¹dzi³em, ¿e a¿ tak bardzo mo¿na nie lubiæ swojej pracy. Z natury
jestem przecie¿ pracowity, obowi¹zkowy i solidny, kiedy jednak przygl¹dam siê
otaczaj¹cej mnie, fabrycznej rzeczywistoœci, coœ we mnie zaczyna krzyczeæ i od-
zywa siê wewnêtrzny g³os protestu.
Moja fabryka nale¿y do najstarszych zak³adów produkcyjnych na terenie
Ameryki Pó³nocnej i specjalizuje siê w produkcji wagonów towarowych. Tak
w ogóle, kiedy patrzymy na mapê gospodarcz¹ imperium kanadyjskiego, dostrze-
gamy, stosunkowo s³abo rozwiniêt¹ sieæ dróg kolejowych, bardzo mocno rozwi-
niêty jest zaœ transport samochodowy. On to wzorem amerykañskim, sta³ siê mo-
nopolist¹ i potêg¹ ekonomiczn¹.
Obecnie po iloœci zatrudnionych osób widaæ, ¿e kierownictwo mojej fabryki
zawar³o jakiœ wiêkszy kontrakt, przyjêto do pracy masê nowych ludzi, wszystkie
wolne przestrzenie na halach s¹ zajête, praca wre z ca³¹ moc¹. Mimo, ¿e o pracow-
nika w tym zak³adzie nikt siê nie troszczy i nikogo nie obchodz¹ koszmarne wa-
runki pracy, nikt nic nie mówi, nie narzeka, tylko w pokorze schyla kark i ciê¿ko
pracuje. Tutaj siê w ogóle nie narzeka, wokó³ toczy siê twarda walka o byt, chcesz
¿yæ, to pracuj. Najwa¿niejsze przepracowaæ przez zimê, aby póŸniej za szeœædzie-
si¹t piêæ procent stawki w³aœciwej, odpoczywaæ przez czterdzieœci piêæ tygodni
i czekaæ na wezwanie do pracy, a w pierwszej kolejnoœci wzywani bywaj¹ ci, któ-
rzy maj¹ najd³u¿szy sta¿ pracy. Mimo koszmarnych warunków, póki, co, nic inne-
go nie widzê i trzeba bêdzie trzymaæ siê tej fabryki.
Kiedy przygl¹dam siê produkcji tych wagonów, ogarnia mnie przera¿enie,
mam wra¿enie, ¿e tu nikt nie panuje nad ca³oœci¹ procesu technologicznego, wszê-
dzie widaæ masê dymu, ha³as mózg rozsadza, pociesza mnie tylko fakt, ¿e na koñ-
cu linii technologicznej, inspekcja bez sentymentu zaznacza na bia³o wszystkie
usterki. Wagon po takim przegl¹dzie wygl¹da niczym bia³a góra lodowa, a mówi
siê o polskim brakoróbstwie.
Narzêdziownia przypomina star¹ kuŸniê z wszechobecn¹ bor maszyn¹, kom-
pletem m³otków i tuzinem innych, potrzebnych przyrz¹dów. Rzeczywistoœæ ta ma
siê nijak w stosunku do znanych œwiatowych fabryk z nowoczesnym parkiem ma-
szynowym i pe³n¹ automatyzacj¹.
169
W³aœciciel zapowiada jednak daleko id¹ce zmiany. Ma zamiar poczyniæ inwesty-
cje, zmierzaj¹ce w kierunku rozwoju i nowoczesnoœci zak³adu. Sporo zatrudnionych
jest tutaj Polaków, cz³owiek czuje siê dobrze w takim uk³adzie, poniewa¿ zawsze za-
równo w szatni, jak i podczas przerw mo¿na spotkaæ jak¹œ bratni¹ duszê, zamieniæ
kilka s³ów, po¿aliæ siê lub powspominaæ. Ludzkie losy s¹ frapuj¹ce i niejednokrotnie
szalenie skomplikowane. Wœród rodaków spotykam i takich, którzy w kraju pracowali
w fabrykach wagonów i zniesmaczeni krêc¹ g³owami, widz¹c tutejsze wyroby. Ich
zdaniem, ¿aden z tych wagonów nie zosta³y u nas dopuszczony na trakt kolejowy.
Mnie spawanie idzie coraz lepiej, kontrolerzy nieustannie mierz¹ czas opera-
cyjny i z dnia na dzieñ zmieniaj¹ normy iloœci wytwarzanych podzespo³ów, jakby
nie mo¿na by³o ustaliæ jednej granicy. Ale, po co, w czyim interesie? Zasad¹ jest
osi¹gniêcie maksymalnego zysku z si³y roboczej i tak te¿ siê postêpuje.
Popo³udniami dalej remontujemy i upiêkszamy nasz domek, ostatnio w kuchni
wymienia³em okno i przerabia³em ca³y otwór, bo to, co by³o, tworzy³o atmosferê
piwniczn¹. Zreszt¹, je¿eli siê nie remontuje, nie ulepsza, dom stopniowo zamienia
siê w ruinê, a do tego dopuœciæ nie mo¿na. Poza tym wa¿nym aspektem tych wszyst-
kich zmian jest i to, ¿e w dzia³aniach tych, moim asystentem jest teraz syn. Pracuje-
my, rozmawiamy, wspólnie siê siebie uczymy, poznajemy i tak powoli budujemy
w³aœciwe relacje na linii ojciec - syn. Te chwile wspólnej pracy s¹ dla mnie niczym
plaster miodu dla duszy, ju¿ dzisiaj mam œwiadomoœæ, ¿e jest to najlepszy model
wychowawczy i tylko poprzez wspóln¹ pracê, ci¹g³e rozmowy, dyskusje, mo¿na
w³aœciwie ukszta³towaæ m³odego cz³owieka. Czy nie pope³niam b³êdów? Chyba
pojawia siê ich sporo, ale czy mo¿na tego unikn¹æ? Myœlê, ¿e moja mi³oœæ, jak¹
darzê synów, zniweluje ewentualne potkniêcia, czy niestosownoœci wychowawcze.
Nie tylko doskonalê siê w roli ojca, ale równie¿ jako m¹¿ zmuszany jestem do
rewizji w³asnych pogl¹dów na temat kobiety. Z natury jestem cz³owiekiem otwartym
i komunikatywnym, ³atwo nawi¹zujê nowe znajomoœci i zauwa¿y³em, ¿e w moim
towarzystwie ludzie czuj¹ siê dobrze i swobodnie. Tak siê z³o¿y³o, ¿e kiedy wymienia-
³em okna, przysz³a Bo¿eny kole¿anka i doradzi³a mi, w którym miejscu je montowaæ.
Gdybym wiedzia³, ¿e moja ¿ona urz¹dzi mi w zamian karczemn¹ awanturê i odegra
chor¹ scenê zazdroœci, nic bym tego dnia nie robi³, tylko za¿ywa³ beztroskiego relaksu.
Zazdroœæ to uczucie potwornie mêcz¹ce dla obu stron. A ju¿ myœla³em, ¿e Bo¿enê
pozna³em dosyæ dobrze, o naiwnoœci ludzka, czy ja j¹ kiedykolwiek zdo³am zg³êbiæ,
czy cz³owieka w ogóle mo¿na poznaæ, czy jest on przewidywalny tak do koñca?
W piwnicy zrobiliœmy wielkie porz¹dki, teraz jest czysto i przyjemnie, stoi ju¿
wmontowany zbiornik na paliwo opa³owe, specjalna firma dba o to, aby ci¹gle by³
nape³niony, kiedy to robi¹, oni tylko wiedz¹, mnie to nie obchodzi. Ja wiem, ¿e
mam zap³aciæ rachunek i tylko to mnie interesuje.
170
Bardzo cieszy mnie fakt, ze Dawid z chêci¹ chodzi do szko³y, uczy siê solid-
nie i co istotne, przejawia ambicje bycia dobrym, dobrze wró¿y taka postawa. ¯al
mi dzieciaka, w sumie zdany jest na samego siebie, nikt mu nie pomaga, bariera
jêzykowa bardzo utrudnia zdobywanie wiedzy, ale jednoczeœnie widzê, ¿e jest czyn-
nikiem mobilizuj¹cym do szybkiego uczenia siê. Dawid bardzo szybko przyswaja
sobie zawi³oœci angielskiego, gorzej jest ze mn¹, ale i na tym odcinku s¹ zauwa¿al-
ne postêpy. W pracy bez znajomoœci angielskiego cz³owiek przepada, ¿ycie wy-
musza chêæ do wysi³ku intelektualnego i powoli zasób s³ów poszerza siê, wzrasta
lepsze samopoczucie, przestaje siê byæ analfabet¹.
W fabryce pozna³em mê¿czyznê œwietnie mówi¹cego po rosyjsku i zapyta-
³em, sk¹d taka bieg³oœæ w jêzyku Puszkina. Powiedzia³ mi, ¿e urodzi³ siê na dale-
kiej Syberii, dok¹d zes³any zosta³ jego niemiecki ojciec. Rodzic pozna³ tam te¿
rodaczkê, m³od¹ Niemkê i po³¹czyli swoje dramatyczne biografie. ¯ycie ich by³o
nieustaj¹cym horrorem, ale i tak mogli uwa¿aæ siê za szczêœliwców, bo zaœwieci³a
nad ich g³owami gwiazda nadziei i w chwili odwil¿y w stosunkach politycznych,
jako jedni z nielicznych, mogli wróciæ do ojczyzny.
Dla mojego nowego kolegi powrót ten okaza³ siê bardzo smutny. To jest ta
historyczna ironia losu, niektórzy przez ca³e ¿ycie skazani zostaj¹ na wyobcowa-
nie. Hubert w Rosji uchodzi³ za wroga, by³ przecie¿ Niemcem, dziecko nie rozu-
mia³o rzeczywistoœci, a ju¿ karmione by³o piêtnem odrzucenia i dorasta³o w po-
czuciu winy za niedope³nione grzechy. Kiedy pojawi³ siê w Niemczech, widziano
w nim Rosjanina i bolszewika, cz³owieka, którego nale¿y siê baæ i którego trzeba
wykluczyæ ze swojego krêgu.
Kolejny ból i wielki dramat, rodzice nie mog¹c pogodziæ siê z tak¹ rzeczywi-
stoœci¹, podjêli heroiczn¹ decyzjê o wyjeŸdzie do Kanady, kraju wielonarodowo-
œciowego, gdzie nikt nie potêpia cz³owieka za to, ¿e przyszed³ na œwiat w takim,
a nie innym miejscu na kuli ziemskiej. W³aœnie tutaj, jak twierdzi Hubert, odnalaz³
wreszcie spokój i szczêœcie.
73
Dziwny kraj, dziwni ludzie, dziwna fabryka dla kogoœ, kto przybywa tak jak ja,
z innej planety, bo z kraju socjalistycznego. W ka¿dym b¹dŸ razie jest okazja do
171
zrewidowania obiegowych opinii. U nas w Polsce istnieje mocno zakorzenione prze-
konanie o wyj¹tkowoœci tego wszystkiego, co amerykañskie. Kanada uchodzi za
kraj wyj¹tkowego dobrobytu i jak tu teraz zaakceptowaæ fakt, ¿e fabryka wagonów
w Hamiltonie, to dziewiêtnastowieczna manufaktura, a niektórzy in¿ynierowie nie
potrafi¹ czytaæ rysunku technicznego. Pracujê na linii, gdzie spawa siê elementy
ma³ych rozmiarów, w zasadzie jest to robota bardzo precyzyjna i wymagaj¹ca do-
k³adnoœci, niestety, bardzo czêsto szablon jest Ÿle opracowany i wykonany, w takiej
sytuacji wyspawany detal nadaje siê tylko do wyrzucenia. Niejednokrotnie sam so-
bie robiê bardziej sprawne oprzyrz¹dowanie, aby mieæ lepszy komfort pracy.
Nie wszystkim taka zaradnoœæ przypada do gustu, bywa, ¿e pomys³owoœæ jest
karana zwiêkszon¹ norm¹. Wszystko to jest jednak fraszk¹ w zetkniêciu z praw-
dziwym problemem, zmor¹ nas wszystkich jest mróz. Hale produkcyjne s¹ potê¿-
nych rozmiarów, ich budowa jest niezwykle prosta, po prostu, wymurowane s³upy
obudowano blach¹ falist¹, przez œrodek puszczono torowiska, po których prze-
mieszcza siê produkowane wagony. W takiej sytuacji brama wjazdowa i wyjazdo-
wa ci¹gle jest otwarta, a mróz w tych rejonach bardzo czêsto dochodzi do minus
trzydziestu piêciu stopni. Stal zimna, zmro¿ona, pod nieszczelnym dachem obsy-
pana œniegiem i bierzemy j¹ sztywnymi z zimna rêkoma, zmuszaj¹c organizm do
heroicznego wysi³ku.
Wszystko odbywa siê kosztem zdrowia, ale nikogo to nie obchodzi, w³aœnie
lokalna gazeta wywo³a³a wielk¹ aferê w zwi¹zku z tym, ¿e ktoœ tam na ³añcuchu
zostawi³ psa, a na dworze by³o dwadzieœcia piêæ stopni mrozu. S¹ to oczywiœcie
tematy zastêpcze, o czymœ trzeba przecie¿ pisaæ, kto siê bêdzie nara¿aæ kapitali-
œcie, opisuj¹c warunki socjalne w jego fabryce i na dodatek w czyim interesie
bêdzie to czyni³? Z robotnikiem nikt siê tutaj nie liczy. Oczywiœcie, s¹ jakieœ zwi¹zki
zawodowe, ale nie widaæ, aby sta³y na stra¿y braci robotniczej.
Ludzie s¹ zakatarzeni, przeziêbieni, ale nic g³oœno siê mówi¹, karnie stawiaj¹
siê do pracy, marz¹c w duchu, aby tylko wytrwaæ przez te zimowe miesi¹ce i pójœæ
na rz¹dowy zasi³ek za szeœædziesi¹t piêæ procent wynagrodzenia. Wcale nie jestem
odosobnionym przypadkiem, myœlê podobnie, bardzo mi zale¿y na ubezpieczeniu
i dlatego zrobiê wszystko, aby utrzymaæ siê w fabryce, na zasi³ku zawsze mogê
dorobiæ na czarno, s¹dzê, ¿e jakieœ malowanie, jedno czy drugie, siê znajdzie.
W ¿yciu naszym pojawi³o siê wydarzenie historyczne, zosta³em przez wycho-
wawcê syna po raz pierwszy wezwany do szko³y. Wielka afera, bo ch³opaki chwycili
siê za w³osy i trochê poturbowali, ale prosz¹, trzeba iœæ. Jak by nie by³o, jest to dobra
okazja do poznania szkolnej rzeczywistoœci. Z moim rodzonym winowajc¹ stajê przed
obliczem nauczyciela, który jak siê okaza³o, bardziej chcia³ mnie poznaæ jako rodzi-
172
ca, ani¿eli rozwa¿aæ kwestiê jakiejœ m³odzieñczej przepychanki. W rozmowie po-
maga³ nam Dawid, poniewa¿ ten mój angielski w dalszym ci¹gu trochê kulawy
i kiedy w którymœ momencie unios³em g³os i próbowa³em syna skarciæ, nauczyciel
od razu zaprotestowa³. Zdecydowanie zapowiedzia³, ¿e je¿eli skarcê w domu syna,
bêdzie to nasza ostatnia rozmowa, odt¹d nigdy do szko³y nie zostanê zaproszony. No
có¿, w takiej sytuacji nie ma, co dyskutowaæ, staram siê, wiêc przyjemnym uœmie-
chem za¿egnaæ niemi³e wra¿enie i udajê, ¿e bardzo podobaj¹ mi siê kanadyjskie
metody wychowawcze. W rzeczywistoœci w ogóle nie aprobujê szko³y, w której uczeñ
mo¿e robiæ, co chce i nikt mu nie zwraca uwagi, ani go nie krytykuje, nie mówi¹c ju¿
o karceniu. Nie mo¿na m³odego cz³owieka wychowaæ bez stresu, nakazów i zaka-
zów, musi nauczyæ siê odró¿niaæ dobro od z³a. Wychowanie bezstresowe, to czysta
fikcja i utopia, zmierzaj¹ca do zachwiania tradycyjnego modelu rodziny, opartego na
autorytetach rodziców i dziadków. Niech sobie ten nauczyciel mówi, co chce, ale
u mnie w domu, póki, co, to ja bêdê rz¹dzi³.
Nauczyciele w Kanadzie zajmuj¹ bardzo uprzywilejowan¹ pozycjê spo³eczn¹,
przez lata wywalczyli sobie dziêki prê¿nemu zwi¹zkowi znacz¹ce zarobki, a one, co
tu du¿o ukrywaæ, wyraŸnie podnosz¹ presti¿ zawodu. Za godzinê nauczyciel zarabia
nawet trzydzieœci parê dolarów i co jest sytuacj¹ komfortow¹, nikt go nie rozlicza
z jakoœci pracy. Nic dziwnego, ¿e jak pokazuj¹ najnowsze badania, ogromny odsetek
absolwentów szkó³ podstawowych i œrednich jest analfabetami. M³ody cz³owiek
koñczy szko³ê i wychodzi bez podstawowych umiejêtnoœci obliczania procentów,
zamiany u³amków ze zwyk³ych w dziesiêtne i odwrotnie, wyliczenia pól i obwodów
figur geometrycznych, nie mówi¹c ju¿ o czytaniu ze zrozumieniem.
Tutaj uczeñ nie powtarza kursu, przechodzi z klasy do klasy z okreœlon¹ ilo-
œci¹ punktów, które póŸniej decyduj¹ o dalszej karierze szkolnej i zawodowej.
W zasadzie ucz¹ siê tylko uczniowie ambitni i tacy, którzy s¹ bardziej dojrzali
spo³ecznie i wiedz¹, ¿e ich status spo³eczny uzale¿niony jest od zdobytego wy-
kszta³cenia. Odsetek takiej m³odzie¿y nie jest zbyt wysoki, nauka to przecie¿ wy-
si³ek i ciê¿ka praca, a kto j¹ tak naprawdê lubi bez narzucenia przymusu. Spora
grupa kolegów Dawida chodzi do szko³y bez teczek, nie korzystaj¹ z ksi¹¿ek, zeszy-
tów, czyli wiadomo, co mog¹ wynosiæ po takiej edukacji.
Syn znajomej w ten sposób chodzi³ do szko³y przez miesi¹c, a¿ zdenerwowana
matka idzie do wychowawcy i pyta, czy w tej szkole jest coœ zadawane do domu.
Nauczyciel spokojnie odpowiada, ¿e naturalnie, tylko pani syn nie ¿yczy³ sobie do-
datkowych zadañ do domu. No i ca³a filozofia edukacyjna. Chcesz, to siê uczysz,
wybór nale¿y do ciebie, m³ody cz³owieku. Nauczyciel skoro tyle zarabia, nie bêdzie
d¹¿y³ ani do konfliktu z uczniem, ani tym bardziej z jego rodzicem. Przychodzi do
173
szko³y, g³osi wyk³ad i nie wnika w to, z jakim skutkiem, ile tej wiedzy w te nastolet-
nie g³owy wesz³o. Efekt w³asnej pracy ju¿ go nie interesuje. Wystarczy³oby tylko po
ka¿dym etapie edukacyjnym wprowadziæ zewnêtrzne mierzenie jakoœci pracy i ju¿
sytuacja by³aby inna. Gdyby by³o mierzenie jakoœci pracy, pojawi³aby siê odpowie-
dzialnoœæ za efekty, a to ju¿ powa¿ny czynnik mobilizuj¹cy nauczyciela do ogrom-
nego wysi³ku i wziêcia na siebie odpowiedzialnoœci za przyrost wiedzy ucznia.
Oddzielnym problemem jest to, co siê dzieje na zewn¹trz szko³y. A dzieje siê
du¿o z³ego. Kiedy przechodzê obok budynku szkolnego, widzê grupki m³odzie¿y,
w zasadzie dzieci jeszcze, bo podstawówka, to przecie¿ wiek od siedmiu do piêt-
nastu lat, siedz¹ potuleni, zgarbieni i pij¹, pal¹, nikogo to nie obchodzi, nikt ich nie
kontroluje, znik¹d ¿adnej reakcji, wszyscy udaj¹, ¿e nie ma problemu, a on jest,
roœnie, narasta i kiedyœ niczym ten wrzód pêknie, rozleje siê cuchn¹cy ropieñ
i rozpocznie siê g³oœne larum. Nie wiem tylko, czy nie bêdzie wtedy za póŸno.
Dopiero teraz zauwa¿y³em, ¿e w publicznych szko³ach nie ma dzieci ¿ydow-
skich. Nie widaæ ich nawet i na ulicy, nasze dzieci nic o nich nie wiedz¹, chocia¿
i tak bywa, ¿e mieszkaj¹ w niedalekim s¹siedztwie. I tu dotykamy istotnego pro-
blemu, ¯ydom bardzo zale¿y na w³aœciwym wykszta³ceniu i wychowaniu w³a-
snych dzieci, posy³aj¹ je, wiêc do szkó³ prywatnych, gdzie ich nauczyciele dosko-
nale wiedz¹, co trzeba czyniæ, aby nauczyæ, zafascynowaæ wiedz¹, rozbudziæ wy-
obraŸniê, stworzyæ cz³owieka m¹drego, o szerokich horyzontach myœlenia. Oczy-
wiœcie bez dotacji pañstwowych, w³aœciwej organizacji, realizacja takiego planu
edukacyjnego by³aby niemo¿liwa, zamiast zazdroœciæ ¯ydom, mo¿na pod¹¿aæ ich
œladami, naœladowców jednak nie dostrzegam, zazdroœników bardzo du¿o.
74
W pracy z ka¿dym dniem ciê¿ej, wszystkie dzia³ania zmierzaj¹ w kierunku
wyprodukowania na jednej zmianie jak najwiêkszej liczby wagonów, odbywa siê to
oczywiœcie kosztem ogromnej mobilizacji ludzkiej si³y. Aby maksymalnie wyeks-
ploatowaæ cz³owieka, u¿ywa siê ró¿nych podchwytliwych sposobów. Na przyk³ad
na dane stanowisko do³¹czony zostaje nowy pracownik, si³¹ rzeczy zwiêkszona jest
te¿ norma, po kilku dniach cz³owieka tego przesuwa siê na inny odcinek, ale ustalo-
na norma na dwóch nadal obowi¹zuje i ten, który zosta³, musi wysi³ek podwoiæ.
174
Sytuacja ta powoduje wyraŸny spadek jakoœci wytwarzanych wyrobów, do
pracy trafi³o bardzo du¿o ludzi z ulicy, je¿eli na starcie kariery zawodowej zaciska
im siê pêtlê w postaci mocno zawy¿onych norm, musi siê to odbiæ na jakoœci,
cz³owiek ma przecie¿ okreœlone mo¿liwoœci wydolnoœci i wytrzyma³oœci.
Ostatnio sporo czasu zajmuje mi praca spo³eczna w naszym oœrodku Place
Polonais. Na zewn¹trz wszystko wygl¹da piêknie, zdecydowanie gorszy widok,
kiedy cz³owiek zacznie tej szacownej instytucji przygl¹daæ siê z bliska. Okazuje
siê, ¿e jedna korupcja goni drug¹, obecnie nawet podatek miejski jest niezap³aco-
ny, nikt nie myœli o remontach bie¿¹cych, bo nie ma zysków z dzia³alnoœci oœrodka
i ten tak sympatyczny budynek powoli doprowadza siê do stanu ruiny.
Prawie co drugi dzieñ mamy zebranie, dominuje stara Polonia, która dzier¿y
w swoim rêku ster w³adzy i zajmuje wszystkie lukratywne posadki, nic dziwnego,
¿e nie przyjmuje siê nowych cz³onków, bo i po co tworzyæ sobie konkurencjê. Nas,
takich zapaleñców chc¹cych zmian, jest kilkanaœcie osób. Ka¿da nasza inicjatywa
jest jednak przeg³osowywana i ci¹gle jesteœmy bez szansy przebicia. Czo³owi dzia-
³acze na wa¿ne zebrania nawet chorych z ³ó¿ek powyci¹gaj¹, aby tylko przeg³oso-
waæ zgodnie z w³asnym interesem. Mimo wszystko nie poddajemy siê, walczymy,
staramy siê zmieniæ stan rzeczy, próbujemy kontrolowaæ, sprawdzamy rachunki,
domagamy siê, aby wszystkie wydatki by³y dokumentowane.
Jak mówi¹ dokumenty, dwadzieœcia lat temu ca³a nasza polonijna posiad³oœæ
rozci¹ga³a siê na dwudziestu akrach, dzisiaj mamy tylko siedemnaœcie, panowie
prezesi brakuj¹ce akry rozparcelowali i najmniejszego œladu po pieni¹¿kach nie
zostawili, takich i podobnych przyk³adów mo¿na mno¿yæ. Szkoda tylko, ¿e za-
miast jednoczenia i budowania, my siê k³ócimy i walczymy, sma¿¹c siê we wza-
jemnych swarach.
Widzê, ¿e stanowczo za du¿o wzi¹³em na swoje barki, chwilami brakuje mi
si³, gdzieœ powoli zaczynam siê gubiæ, a tu jeszcze do napisania artyku³ do pi¹tko-
wego wydania gazety. Coraz mniej czasu mam dla Dawida, muszê to zmieniæ,
dzieciak nie mo¿e byæ pozostawiony samemu sobie, zbyt du¿o niebezpieczeñstw
czyha na ka¿dym kroku. A i ¿ycie towarzyskie prawie zanika, koniecznie muszê
wszystko zweryfikowaæ i od nowa poustawiaæ ¿yciowe priorytety, tak dalej byæ
nie mo¿e, ogarnia mnie coraz wyraŸniejszy dyskomfort.
W ostatnim czasie poznaliœmy œwie¿o przyby³e ma³¿eñstwo z Niemiec, on
Maciek, ona Danusia, maj¹ jednego syna i mieszkaj¹ od nas w odleg³oœci oko³o
dwustu metrów. Wieczorami odwiedzamy siê wzajemnie i opowiadamy w³asne
dzieje, szukaj¹c jednoczeœnie recepty na lepsze jutro.
Z babci¹ Rom¹ jest coraz gorzej, jestem przekonany, ¿e ta ogromna iloœæ wy-
175
palanych papierosów zdrowia jej nie dodaje, na dodatek ci¹g³e siedzenie przed
telewizorem i brak ruchu, to czynniki jak najbardziej sprzyjaj¹ce mia¿d¿ycy, która
rozwija siê ekspresowo. Coraz mniej w niej si³y, w ogóle to mam wra¿enie, ¿e tak,
jak by siê kurczy³a.
Najwiêksz¹ niespodziankê sprawi³ mi Jarek, mój sympatyczny kolega, z bi-
dulca, który do Kanady przyby³ w kominie statku. Któregoœ piêknego dnia pod
mój dom podje¿d¿a potê¿ny trak, z którego wyskakuje nie tak dawny wspó³towa-
rzysz niedoli. Wszystkiego bym siê spodziewa³, tylko nie takiego widoku. Okaza-
³o siê, ¿e z Kanady przedosta³ siê do USA, pokonuj¹c drogê kana³ow¹ w ma³ej
³ódce. Nie wiem, jak mu siê to uda³o i w jaki sposób zdoby³ papiery, tutaj s³u¿by
celne tak pilnuj¹, ¿e przys³owiowa mysz siê nie przeœliŸnie, jemu siê uda³o, dla
mnie graniczy to z cudem, ale jak widaæ, cuda siê zdarzaj¹.
Ch³opak bardzo operatywny, przywióz³ ze sob¹ trochê alkoholu na handel.
Pojecha³em z nim za miasto, trefny towar przepakowaliœmy do mojego samocho-
du i na przechowanie zawioz³em do babcinego gara¿u. Potem wspólna kolacja
i opowieœci prawie do bia³ego rana, muszê przyznaæ, ¿e bardzo zaimponowa³ mi
ten m³ody cz³owiek. Na podstawie jego biografii mo¿na stworzyæ niezwykle cie-
kaw¹ powieœæ przygodow¹, a i tak wiêkszoœæ czytelników s¹dzi³aby, ¿e to tylko
fikcja literacka. Zreszt¹, takich powieœci jest tyle, ilu emigrantów, ka¿dy z nas
przechodzi³ dziwne koleje losu, nie ma dwóch biografii jednakowych, ró¿nimy siê
i to jest w³aœnie tak piêkne i frapuj¹ce, cz³owiek – wieczna i nieprzewidywalna
zagadka.
Powoli, aczkolwiek i konsekwentnie, coraz g³êbiej wchodzê w ¿ycie polonij-
ne, poznajê mechanizmy ma³ego i wiêkszego biznesu, mediów, wszelkich organi-
zacji, a przede wszystkim poznajê ludzi. Jedno z ca³¹ odpowiedzialnoœci¹ mogê
stwierdziæ, na obczyŸnie nie potrafimy siê skonsolidowaæ, stworzyæ wspólnego
frontu dzia³ania, jesteœmy nic nieznacz¹cymi pionkami, mimo i¿ liczebnie jest nas
tu tak du¿o. Z Polonii przez te wszystkie lata nie wyros³a ¿adna si³a, ani ekono-
miczna, ani polityczna. Stanowczo za du¿o w nas tego politykierstwa i rozpamiê-
tywania, dzielenia i oceniania, odbr¹zawiania i oczerniania. K³óc¹c siê, niczego
nie zbudujemy. Pisa³ o tym ju¿ w 1834 roku nasz wieszcz, przedstawiaj¹c obraz
emigracji popowstaniowej w Pary¿u. Epilog z jego epopei jest bardzo wymowny,
szkoda tylko, ¿e nikt go nie cytuje, nie przywo³uje i nie krzyczy, czytajcie, uczcie
siê i wyci¹gajcie wnioski.
Mickiewicz przed k³ótniami i swarami emigracyjnymi uciek³ do „kraju lat
dziecinnych…”, ja próbujê poprzez swoje artyku³y zmierzyæ siê z rzeczywisto-
œci¹, która mnie denerwuje i burzy mój spokój. Nie, bohaterem wielkim na pewno
176
nie jestem, mam jednak œwiadomoœæ, ¿e pisanie moje jest potrzebne, œwiadcz¹
o tym chocia¿by listy z ró¿nych, nawet bardzo odleg³ych zakamarków tego rozle-
g³ego kraju. Ludzie przede wszystkim gratuluj¹ mi odwagi podejmowania bardzo
dra¿liwych tematów. Okazuje siê, ¿e istnieje potrzeba pisania i mówienia o tym, co
boli, co niew³aœciwe, co niemoralne i z³e. Je¿eli siê nie piêtnuje, to albo aprobuje,
albo te¿ udaje, ¿e wszystko w porz¹dku, a taka postawa prowadzi przecie¿ doni-
k¹d, sprzyja tylko biernoœci i zak³amaniu.
Aprobata innych buduje i dodaje si³ do dalszego wysi³ku, upewniam siê w prze-
konaniu, ¿e to, co robiê ma sens i czemuœ pozytywnemu s³u¿y. Powoli doskonalê
swój warsztat pracy, dorobi³em siê ju¿ maszyny do pisania z polsk¹ czcionk¹, mam
s³owniki, z których czêsto korzystam i kiedy tylko mam woln¹ chwilê, rzucam siê na
ksi¹¿ki, aby poszerzaæ w³asne horyzonty, czytam w zasadzie wszystko, od opraco-
wañ historycznych, poprzez biografie wielkich tego œwiata, na poezji koñcz¹c.
Bardzo boli mnie fakt, ¿e ludzie unikaj¹ kontaktów, maj¹ dziwne sk³onnoœci
do ¿ycia w izolacji, a przecie¿ cz³owiek z natury jest istot¹ stadn¹, potrzebuje roz-
mowy, wymiany myœli, œmiechu, ¿artu, czy nawet chwil milczenia w towarzystwie
bratniej duszy. Zazwyczaj jak ju¿ kupi sobie samochód, to zapomina dzieñ dobry
powiedzieæ. Kobieta, któr¹ razem z jej mê¿em w szkole pozna³em, po roku niewi-
dzenia, kiedy spotkaliœmy siê w sklepie, odwróci³a siê, udaj¹c, ¿e mnie nie poznaje
i to jest by³a pani nauczycielka, kobieta, której tyle zupe³nie bezinteresownie po-
mog³em. Zaiste, dziwne zachowanie, a zapowiada³o siê zupe³nie inaczej, przecie¿
pochodzimy z tego samego miasta, rodzice nasi siê przyjaŸnili, to dodatkowo po-
winno ³¹czyæ. Nie ³¹czy, mo¿e cz³owiek nie lubi spotkañ z tymi, którym coœ za-
wdziêcza, nie wiem, staram siê byæ uczynnym i otwartym na potrzeby bliŸniego,
wiem, bowiem, ¿e dobro zawsze wraca, zbyt du¿o w ¿ycie widzia³em i doœwiad-
czy³em, aby nie móc odró¿niæ dobra od z³a.
Ludzie nie tylko izoluj¹ siê od siebie nawzajem, ale i od uczestnictwa w kultu-
rze. Jedyn¹ rozrywk¹ staje siê niedzielna wizyta w koœciele i sporadyczne uczest-
nictwo w jakiejœ zabawie okolicznoœciowej. Na koncerty polskich artystów przy-
chodzi garstka ludzi, kiedy wystêpowa³ Jan Kobuszewski, przyby³o kilkanaœcie
osób, tyle samo oklaskiwa³o Hannê Banaszak, a spotkania z tymi artystami pol-
skiej sceny utrzymane by³y w niepowtarzalnym klimacie, tylko, aby to odczuæ,
trzeba bywaæ, widocznie wiêkszoœæ nie ma takiej potrzeby, a szkoda. I jak tu mo¿-
na mówiæ o rozwoju polskiej kultury, kiedy nie ma odbiorcy. G³ównym centrum
kulturowym dla polonusów s¹ polskie sklepy, gdzie mo¿na kupiæ swojsk¹ kie³basê
i musztardê, tam te¿ s³yszymy, „hej, jak siê masz, nie mam czasu, muszê lecieæ….”
W sumie smutne to nasze ¿ycie emigracyjne.
177
75
Przede mn¹ przygoda ¿ycia, po raz pierwszy polecê samolotem, muszê przyznaæ,
¿e dziwnie siê czujê przed tym doznaniem ikarowym. Marynarzem by³em prawie dwa-
dzieœcia lat, p³ywa³em po ró¿nych morzach i oceanach, jako nurek schodzi³em nawet
do siedemdziesiêciu metrów i lêku nie czu³em. Teraz jakaœ obawa za serce chwyta.
To chyba rozbudzona wyobraŸnia podpowiada jakieœ apokaliptyczne obrazy,
na morzu teoretycznie zawsze istnieje jakaœ deska ratunku, w powietrzu nie ma co
liczyæ na ¿aden cud. Pocieszam siê tylko myœl¹, ¿e inni lataj¹ szczêœliwie, to i mnie
nic z³ego siê nie stanie. Nie mam zreszt¹ wyjœcia, jest to najszybszy œrodek loko-
mocji przez Atlantyk.
Wybi³a godzina startu, siedzimy z Bo¿en¹ w samolocie, ona wypiêkniona po
licznych wizytach w salonach piêknoœci, ja odstrojony galowo, oboje stremowani,
chocia¿ ka¿de z nas inaczej i na inny sposób. Lot przebiega spokojnie, bez proble-
mów l¹dujemy w Amsterdamie, gdzie noc spêdzamy w ma³ym hoteliku. Jest bar-
dzo mi³o i przytulnie. Chyba atmosfera tego miasta powoduje, ¿e mimo zmêcze-
nia, narasta we mnie ochota na chwilê szaleñstwa i ekstazy. To woda staje siê
najczulszym narzêdziem rozkoszy, zmywa pot i kurz, koi zmêczenie, ale i pobudza
kr¹¿enie krwi, powoduje gwa³towne rozbudzenie fantazji erotycznych i to tak sku-
tecznie i do tego stopnia, ¿e mamy wra¿enie, i¿ w morzu jesteœmy, nie zaœ w wannie.
Rano, zrelaksowani i wypoczêci zwiedzamy senne o tej porze miasto. Am-
sterdam znam z ¿ycia marynarskiego, czêsto goœci³em w porcie tego miasta, teraz
s³u¿ê Bo¿enie za przewodnika. Do centrum dostaliœmy siê podmiejsk¹ kolejk¹,
wszêdzie mo¿na spotkaæ ludzi na rowerach, ten dwuko³owy pojazd, to w tym kraju
podstawowy œrodek lokomocji. Nikogo nie dziwi elegancko ubrana kobieta, pod¹-
¿aj¹ca rowerem do pracy. Holendrom uda³o siê bardzo skutecznie przekuæ œwiado-
moœæ spo³eczn¹ na prozdrowotn¹ i proekologiczn¹, nic wiêc dziwnego, ¿e wszê-
dzie parkingi, a na nich setki rowerów.
Po spacerze po centrum tego przepiêknego miasta i po porannej kawie, poje-
chaliœmy na lotnisko i znowu podniebny lot, teraz to ju¿ tylko godzinna przygoda
i Berlin. Zgodnie z umow¹ czeka na nas ojciec ze szwagrem. Powitanie, uœciski,
wzajemne przypatrywanie siê sobie, potem pakowanie baga¿y i szykowanie siê do
178
drogi w kierunku domu. Dom, Bo¿e mój kochany, jak to s³owo dziwnie brzmi
w moich uszach, jak d³awi w gardle, jak œciska za serce, ca³a przesz³oœæ wraca,
a wraz z ni¹ mi³oœæ, radoœæ, duma, nadzieja, potem ból, wstyd, upokorzenie, bez-
radnoœæ i pe³na determinacji ucieczka.
Ale teraz jadê do domu rodziców, do matki, do rodzeñstwa, wiem, ¿e wszyscy
pe³ni têsknoty czekaj¹ i z niecierpliwoœci¹ wygl¹daj¹ naszego przybycia. Ju¿ samo
spotkanie z ojcem by³o pe³ne silnych wzruszeñ, przez chwilê nie potrafi³em g³osu
z krtani wydobyæ. A senior Rolak, kiedy wzi¹³em go w ramiona, tak jakby przez te
lata skurczy³ siê nieco i tym samym wiêksza rzewnoœæ chwyci³a mnie za serce.
Toyota ojca mknie przez tereny by³ych wschodnich Niemiec, jedziemy prosto do
Szczecina. Po drodze rozmawiamy, ale jednoczeœnie z okien samochodu obserwujê
tocz¹ce siê ¿ycie na niemieckiej ziemi i zastanawiam siê, którzy to nordycy s¹ prawdzi-
wi, czy ci pomieszani z Turkami i Jugos³owianinami, czy te¿ ci, którzy prze¿yli zamor-
dyzm Stasi i Honekera. Myœlê, ¿e jak zwykle prawda le¿y gdzieœ po œrodku.
Prawie po piêciu godzinach jesteœmy w domu, mama mimo choroby, z ramio-
nami szeroko otwartymi czeka na nasze powitanie, s¹ uœciski, ³zy radoœci i jak
zawsze d³awienie w krtani. Rozgl¹dam siê po domu, wychodzê na podwórze, mam
jak¹œ g³êbok¹ potrzebê zajrzenia do ka¿dego k¹ta i z konsternacj¹ stwierdzam, ¿e
i dom zrobi³ siê dziwnie mniejszy i obejœcie zmala³o, dziwna jest ta konfrontacja
po d³u¿szym okresie nieobecnoœci wyobra¿eñ z rzeczywistoœci¹, wszystko niby
takie samo, a jednak inne.
Dobrze, ¿e najbli¿si bez zmian, jak byli serdeczni, tak dalej s¹. Bo¿ena przez
wszystkich witana jest z szacunkiem i spor¹ doz¹ sympatii, to z ca³¹ pewnoœci¹
zas³uga mamy, która jeszcze podczas pobytu w Kanadzie polubi³a swoj¹ synow¹
i jak córkê traktuje. Nic dziwnego, ka¿da m¹dra matka obdarzy mi³oœci¹ tê, która
pokocha jej syna, a moja rodzicielka przekonana jest, ¿e los siê do mnie uœmiechn¹³
i zes³a³ mi tê, która wiernie odda³a swe serce i po³owê wziê³a te¿ mojego. Patrzy na
nas, raduje siê jej, matczyne serce, widzi te dwie przys³owiowe po³ówki, które
uda³o jej siê po³¹czyæ sakramentem ma³¿eñskim. Mamo kochana, obyœ mog³a tym
naszym szczêœciem napawaæ siê i cieszyæ jak najd³u¿ej.
Sam patrzê na moj¹ now¹ ¿onê z dum¹, wczeœniej wydawa³o mi siê, ¿e wszel-
kie wielkie uczucia mam ju¿ poza sob¹, za du¿o by³o we mnie ran, bólu i strachu
przed odrzuceniem. Dlatego te¿ pocz¹tkowo Bo¿enê tylko po¿¹da³em, nic dziw-
nego, m³oda, zgrabna, z du¿¹ doza seksapilu, typowy obiekt mêskich spojrzeñ,
marzeñ i westchnieñ. W zasadzie po³¹czy³a nas sytuacja, dziwny zbieg okoliczno-
œci, nie by³o mowy o mi³oœci, o b³ogich zawrotach g³owy, ot, kontrakt i du¿o do-
brego seksu, który stawa³ siê surogatem wszystkich innych potrzeb.
179
Uczucie przysz³o póŸniej, ono zrodzi³o siê w wyniku wspólnych prac, starañ
o piêkno naszego domu, zab³ys³o w wyniku g³oœnych marzeñ i uk³adu partnerskie-
go. To uczucie do naszego domu wesz³o sobie tak bardzo cichutko, niemal¿e nie-
zauwa¿alnie, niczym przez szparê od drzwi, a mo¿e ta nieœmia³oœæ podyktowana
by³a lêkiem przed odrzuceniem, nie wiem. Pamiêtam tylko moment, kiedy uœwia-
domi³em sobie, ¿e znowu kocham. Poczu³em wówczas ogromn¹ radoœæ, z wielk¹
tkliwoœci¹ popatrzy³em na Bo¿enê, by³em jej bardzo wdziêczny za to, ¿e potrafi³a
o¿ywiæ moje serce, a wydawa³o mi siê, ¿e na zawsze okaleczone ju¿ pozostanie.
Cz³owiek ze z³amanym sercem, jest niby to usychaj¹ce drzewo, mi³oœæ to si³a o¿yw-
cza, to wielka moc sprawcza i teraz tak siê czujê, jakbym mia³ ca³y œwiat w swoich
ramionach, nic mnie nie przera¿a, na rzeczywistoœæ patrzê, jasnym, s³onecznym
spojrzeniem, mi³oœæ to sprawi³a.
W koñcu rozpakowa³em baga¿e, czyni³em to z ogromn¹ radoœci¹, nie ma chy-
ba nic przyjemniejszego od dawania, bardzo lubiê ten moment uszczêœliwiania
innych i sprawiania mi³ych niespodzianek. Najwiêcej prezentów nawioz³em dla Grze-
sia i Patrycji, jutro tam pojedziemy, nie mogê doczekaæ siê tego spotkania, a jedno-
czeœnie odczuwam lekki niepokój, nie wiem do koñca jak mam siê zachowaæ
w stosunku do Izy. Pojadê tam jednak z Bo¿en¹, ostatecznie tamten rozdzia³ jest ju¿
zakoñczony, za³o¿y³em now¹ rodzinê, nie widzê powodu, aby ten fakt ukrywaæ.
Z samego rana ojciec zapala samochód i jedziemy do dawnego mojego domu.
Po drodze pokazujê Bo¿enie piêkno ziemi koszaliñskiej, natura niemal¿e dziewi-
cza, urzeka i porywa za serce. Po trzydziestu minutach jazdy, doje¿d¿amy na miej-
sce, Iza musia³a zobaczyæ nas przez okno, bo wysz³a przed dom, dobrze, ¿e tak siê
sta³o. Po powitaniu i prezentacji by³ej ¿ony z obecn¹, zapyta³em, czy zaprosi nas
do œrodka, po czym weszliœmy i nie mia³em ju¿ czasu na analizê w³asnych uczuæ,
poniewa¿ Grzeœ z Patrycj¹ rzucili siê w moje objêcia i zosta³em przez nich ca³ko-
wicie i bezapelacyjnie zawojowany. Syn wyrós³, spojrzenie jego nabra³o dziwnej
g³êbi i dojrza³oœci, oczy niby siê œmiej¹, ale s¹ to powa¿ne iskierki radoœci. Patrycja
zaœ to szalenie urokliwe dziecko, w reakcjach z wdziêkiem naœladuj¹ce starszego
brata, ale za ma³a jeszcze, aby cokolwiek zrozumieæ z tego, co siê wokó³ niej dzieje.
Dzieciaki chc¹ mi wszystko pokazaæ, w ka¿dy k¹t prowadz¹, przy okazji wi-
dzê jak niewiele z dawnych moich zbiorów zosta³o, antyków prawie ju¿ nie ma,
z biblioteki jakieœ drobne okruchy siê przewracaj¹, brakuje te¿ licznych pami¹tek
z dalekich rejsów. No có¿, wszystko mo¿na sprzedaæ, spieniê¿yæ i straciæ, ale mimo
wszystko szkoda, tu nie chodzi ju¿ o moje uczucia do tych rzeczy, szkoda mi tylko,
¿e nasze dzieci zosta³y pozbawione pami¹tek. To tak, jakby odarto je z ich w³asnej
to¿samoœci.
180
Poprosi³em Izê, aby pozwoli³a mi zabraæ Grzesia i przynajmniej przez tydzieñ
byæ razem z nim w ci¹g³ym kontakcie. Syn tak¹ wizj¹ by³ mocno uradowany, po-
szliœmy tylko jeszcze do szko³y za³atwiæ zwolnienie z lekcji i porozmawiaæ z wy-
chowawc¹ na temat postêpów w nauce. Korzystaj¹c z okazji przekaza³em prezent
od Dawida, który dla szkolnej biblioteki zakupi³ album o Kanadzie. W szkole za-
sugerowa³em, ¿e wkrótce i Grzesio wyjedzie œladami starszego syna i zamieszka
ze mn¹, plany moje nauczyciele przyjêli z aprobat¹, wyraŸnie dali do zrozumienia,
¿e matka nie przejawia zbyt wielkiej troski o edukacjê syna, do tej pory dwa razy
pojawi³a siê u wychowawcy. Wszyscy z zainteresowaniem wypytywali, jak Dawid
radzi sobie w nowym œrodowisku i ogromnie cieszyli siê, s³ysz¹c o jego sukce-
sach, widaæ by³o, ¿e bardzo by³ w tej szkole lubiany.
Poodwiedza³em stare k¹ty, porozmawia³em z s¹siadami, spotka³em siê z bratem
ciotecznym, którego siostra mieszka obok Izy, z tych wszystkich s³ów i pó³s³ówek
i z tego, co sam zobaczy³em, u³o¿y³em sobie bardzo smutny i upokarzaj¹cy obraz
¿ycia matki moich dzieci. Zaprosiliœmy j¹ z dzieæmi do mamy na obiad, powiedzia-
³em, ¿e przyjadê po nich samochodem i odwiozê, zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Mama zaniepokojona tak d³ug¹ nasz¹ nieobecnoœci¹, z niecierpliwoœci¹ cze-
ka³a z kolacj¹, kiedy zobaczy³a nas, od razu siê rozpogodzi³a i znowu by³y opo-
wieœci do pó³nocy. Bo¿ena w mojej rodzinie czuje siê wyœmienicie, twierdzi, i¿ ma
wra¿enie, ¿e od lat do niej przynale¿y. Wspólnie odwiedzamy znajomych, palimy
znicze na grobie mojej córki i fundujemy dzieciom wycieczkê do Ko³obrzegu. Ten
wyjazd troszeczkê nas wyciszy³ i uspokoi³, pe³ne morze dzia³a jednak niezwykle
koj¹co. Wszystko zosta³o obfotografowane i sfilmowane, bêdzie, co ogl¹daæ
w Kanadzie, a i Dawid bêdzie mia³ pe³n¹ dokumentacjê.
76
Do kraju wróci³em po trzech latach nieobecnoœci. W procesie historycznym,
jest to zaledwie jakaœ sekunda dziejowa, w ¿yciu cz³owieka to trzydzieœci szeœæ
miesiêcy, je¿eli przeliczy siê ten czas na dni, jest ich jeszcze wiêcej. A jak to wy-
gl¹da w ¿yciu kraju?
Kiedy przygl¹dam siê otaczaj¹cej rzeczywistoœci, dostrzegam sporo zmian,
jest to oczywiœcie skutek transformacji politycznej. Na oceny jeszcze za wczeœnie,
w polityce widaæ sporo ba³aganu, przera¿a brak kompetencji, kluczowe stanowi-
181
ska w administracji pañstwowej obsadzane s¹ wg zas³ug konspiracyjnych, ci, któ-
rzy doszli do w³adzy, ucz¹ siê jej, a jak wiadomo, nauka kosztuje i w tym przypad-
ku cenê p³aci ca³e spo³eczeñstwo. Do tej pory wszelkie z³o ³¹czono z komun¹,
oczekiwano, ¿e kiedy Solidarnoœæ przejmie w³adzê, cudowne przeobra¿enie siê
pojawi rodem z Kany Galilejskiej. Cud nad Wis³¹ mo¿e zdarzyæ siê tylko raz, ale
nigdy w gospodarce. Skoro marzenia siê nie realizuj¹, pojawia siê frustracja i nie-
zadowolenie i dotychczasowi idole polityczni, bohaterowie narodowi, zaczynaj¹
byæ krytykowani i pospolitym b³otem obrzucani, tak, wiêc sprawdza siê przys³o-
wie, ³aska pañska na pstrym koniu siedzi.
Wszystko, co nowe, rodzi siê w bólach i cierpieniach, czy spo³eczeñstwo pol-
skie jest w stanie obdarzyæ zaufaniem nowe, solidarnoœciowe w³adze i spokojnie
oczekiwaæ zmian? Widzê, ¿e niestety nie. Jako naród, w³adzy nie wierzymy,
w ka¿dej wietrzymy oszustwo, z³odziejstwo i pos¹dzamy j¹ o nieuczciwoœæ i k³am-
stwo. Dlatego te¿ s³ychaæ ju¿ wyraŸne oznaki niezadowolenia, krytykanctwa, bar-
dzo mocno jesteœmy rozpolitykowani.
Mamy te¿ w sobie bardzo du¿o snobizmu. Widzê, ¿e jest to choroba nieuleczal-
na i co najgorsze, dziedziczna. Kupi³em siostrzenicy za ponad sto dolarów rolki, aby
zrobiæ jej tak¹ przyjemnoœæ, pracowa³em ciê¿ko dwa dni. Za³o¿y³a na nogi, uœmiech-
nê³a siê zadowolona i œmignê³a na s¹siedni plac. Mo¿e up³ynê³o ze dwadzieœcia
minut, kiedy wraca z kwaœn¹ min¹ i stwierdza, ¿e rolki s¹ do niczego, poniewa¿ nie
maj¹ ³o¿ysk. Pytam j¹, ile dzieci na podwórzu ma takie rolki, odpowiada, ¿e nikt.
To jest Polska w³aœnie. Na ró¿nych podwórkach siedz¹ domoroœli eksperci
i oni wydaj¹ opinie, oni te¿ decyduj¹, co dobre, a co z³e. Dzieci oczywiœcie od
rodziców siê ucz¹. Hania, aby syn by³ usatysfakcjonowany, rower kupi³a mu
w Niemczech i to taki, aby nikt nawet podobnego nie mia³. Ow¹ wadê mo¿na
analizowaæ w ró¿nych kategoriach ¿ycia codziennego i to zjawisko jest przera¿a-
j¹ce. Zdecydowanie inn¹ mentalnoœæ maj¹ Kanadyjczycy, ich nie obchodzi, jakim
samochodem s¹siad jeŸdzi i w ilu garnkach obiad gotuje, na ile go staæ, w tylu
nastawia, bez rozgl¹dania siê na boki.
Kiedy dok³adnie przygl¹dam siê ¿yciu, to zauwa¿am, ¿e w kraju globalnie
robi siê biednie, ludzie ¿yj¹ bardzo skromnie, niemniej jednak w dalszym ci¹gu
obowi¹zuje zasada, zastaw siê, a postaw siê. Oczywiœcie, na ka¿dym stole króluje
alkohol, bez niego nie ma spotkania towarzyskiego, na cz³owieka niepij¹cego pa-
trzy siê z podejrzliwoœci¹, abstynencjê jedynie powa¿na choroba mo¿e usprawie-
dliwiaæ. Zapraszani jesteœmy przez ró¿nych ludzi, nie zdarzy³o siê, aby u kogoœ
trunku procentowego zabrak³o.
Z naszej wizyty najbardziej chyba dzieci s¹ zadowolone, zabieramy je wszê-
182
dzie, gdzie tylko mo¿emy, filmujemy siê wspólnie i fotografujemy, radoœci przy
tym, co niemiara. Taki relaks i nam jest bardzo potrzebny, poddajemy siê przyjem-
noœci wydawania pieniêdzy i poznajemy smak bezstresowego dawania.
Po pierwszych uniesieniach i spotkaniach rodzinnych na ziemi koszaliñskiej,
postanawiamy z Bo¿en¹ pojechaæ do Galicji. Kraków mieliœmy od pocz¹tku
w swoich planach. Wsiadamy do poci¹gu i pod¹¿amy na po³udnie, rytmiczny stu-
kot o szyny dzia³a na mnie usypiaj¹co, niemniej jednak siedz¹c przy oknie, obser-
wujê mijane pola, wsie, miasta i miasteczka. Takie to bardzo wszystko swojskie,
jedynie, co mnie nieco zaskakuje, to kolorystyka. Tamta, zapamiêtana przeze mnie
Polska sprzed wyjazdu, by³a bardziej szara, teraz pojawi³y siê barwne kolory, któ-
re zdecydowanie nada³y akcent o¿ywienia. S¹ to kolorowe napisy, barwne rekla-
my, a i zdecydowanie wiêcej barw pojawi³o siê w polskich strojach.
Nareszcie stacja Kraków, dworzec g³ówny, wysiadamy. Po raz pierwszy
w ¿yciu jestem w tym mieœcie, z ciekawoœci¹ przypatrujê siê wszystkiemu, tyle
nas³ucha³em siê opowieœci o tym mieœcie, ¿e trudno ustrzec siê konfrontacji. Bo¿e-
na z Witkiem na temat tego grodu takie hymny œpiewali, ¿e odg³osy tych melodii,
niczym lira Orfeusza, chyba nawet w Hadesie s³yszalne by³y.
Bo¿ena bacznie mnie obserwuje, pilnujê siê, wiêc, aby mnie wszystko za-
chwyca³o i mimo, ¿e dworzec raczej odpycha, nie dajê jednak tego poznaæ po
sobie, ona tak bardzo szczyci siê tym swoim miastem i taka jest z niego dumna,
niech ma te chwile przyjemnoœci, przecie¿ to nic nie kosztuje. Pierwsze swoje
kroki kierujemy do przybranej ciotki Bo¿eny, pani Mili. Przesympatyczna, szale-
nie urokliwa kobieta wita nas bardzo serdecznie i ciep³o. Zaraz zaczynaj¹ siê opo-
wieœci, towarzysz¹ im spadaj¹ce z oczu ³zy, ja podajê tylko chusteczki i z ciekawo-
œci¹ obserwujê ca³¹ sytuacjê.
PóŸniej rozmowa telefoniczna z Jasi¹ i zaczyna przewijaæ siê to bardzo roz-
œmieszaj¹ce mnie okreœlenie, spotkamy siê na polu. W moich rejonach zawsze
u¿ywa³o siê s³owa na dworze. Pole rozci¹ga³o siê za stodo³¹, na nim zbo¿e ros³o,
zaœ wychodzi³o siê na dwór, Krakusy zaœ z Galicyjska, zawsze na pole wychodz¹.
Dopiero u Jasi poczu³em, jak bardzo jestem zmêczony, nawet nie wiem, czy
siê umy³em, chyba nie mia³em si³y, dos³ownie œciê³o mnie z nóg i pad³em snem
kamiennym. Pogoda brzydka, istna szaruga, ci¹gle pada, a my dzielni piechurzy,
wartko przemieszczamy siê ulicami królewskiego grodu, podziwiaj¹c kolejne za-
bytki. Bo¿ena z dum¹ pokaza³a mi pomnik niejakiego Florkiewicza, ponoæ s³ynne-
go protoplasty jej rodu, obowi¹zkowo odbyliœmy spacer Plantami, zwiedziliœmy
ca³¹ Starówkê, zagl¹daj¹c przy okazji do kamienicy, w której kiedyœ mieszka³a.
Najwiêksze wra¿enie wywar³ na mnie Wawel ze swoim piêknem i królewskim
183
majestatem, dumnie wznosz¹cy siê ponad miastem. Przez moment mia³em wra¿e-
nie, jakbym kroczy³ w odwiecznych t³umach po tym przedziwnym zamku.
Krakusy bardzo s¹ przywi¹zani do swojego miasta, jego historii i tradycji. Jest to
zjawisko ze wszech miar pozytywne, bardzo, bowiem buduje to¿samoœæ cz³owieka.
77
Trzeba przyznaæ, ¿e Jasia zajê³a siê nami bardzo serdecznie i po przyjaciel-
sku, czujemy siê u niej tak, jak u najbli¿szej rodziny. One obie z Bo¿en¹ jak zwy-
kle nie mog¹ siê nagadaæ, ca³y dzieñ s¹ razem i jeszcze pó³ nocy zarywaj¹, bo nie
mog¹ siê rozstaæ. Ka¿dego dnia inna trasa turystyczna, harmonogram bardzo bo-
gaty i napiêty, pokornie poddajê siê wszelkim pomys³om, poniewa¿ wszystko
w tym mieœcie jest mi nowe i obce, ch³onê z nies³abn¹cym podziwem wszystko to,
co jest mi pokazywane. Ogromne wra¿enie wywar³ na mnie s³ynny witra¿ Wy-
spiañskiego Bój Ojciec. Sta³em w tym koœciele Franciszkanów i oczu nie mog³em
oderwaæ. Sk¹d w tym cz³owieku taka si³a i moc, taka wizja artystyczna i taki ta-
lent, to nawet nie talent, to geniusz.
Szczêœcie nam sprzyja wyj¹tkowo, mam okazjê obejrzenia poœmiertnej wy-
stawy prac samego Kantora. Ogromna uczta duchowa, chodzê po muzeum, przy-
gl¹dam siê tym obrazom, oczarowany jestem wizj¹ œwiata autora i w pewnym
momencie konsternacja, patrzê i oczom nie wierzê. Widzê obraz po raz pierwszy
w ¿yciu, a wydaje mi siê taki znajomy. To niesamowite, ale namalowa³em bardzo
podobny i teraz patrzê na ten, jak na swoje dzie³o. Na moj¹ osobist¹ proœbê pozwo-
lono mi na sfilmowanie wystawy, jestem bardzo wdziêczny, bêdê móg³ w Kana-
dzie pokazaæ znajomym ciekawe prace wielkiego Kantora.
Na Wawelu jesteœmy po raz drugi, obok Wis³a spokojnie p³ynie swoim sza-
rym nurtem, a my za Smocz¹ Jam¹ siê rozgl¹damy, bo ja tu byæ w Krakowie i ze
smokiem siê nie przywitaæ, albo obwarzanków nie spróbowaæ? Bo¿ena rzeczywi-
œcie miasto zna bardzo dok³adnie, niemal¿e ka¿dy k¹cik jest jej znajomy. Wieczo-
rem pojechaliœmy na Prokocim, pod blok, w którym mieszka³a. One obie z Jasi¹
zostaj¹, ja wchodzê na klatkê i dzwoniê do jej dawnego mieszkania.
Drzwi otwiera mi korpulentna kobieta, przedstawiam siê i mówiê, ¿e przyje-
cha³em z Kanady, tutaj zaœ jestem na proœbê Agnieszki, która bardzo têskni za
184
krakowskim domem i chcia³a go mieæ przynajmniej na taœmie filmowej razem
z wizerunkiem swojego ojca. Kobieta mówi, ¿e mê¿a nie ma w domu, ale mieszka-
nie mogê filmowaæ. Bardzo mnie to ucieszy³o, wcale nie marzy mi siê spotkanie
z by³ym milicjantem, nigdy nie wiadomo, co takiemu akurat przyjdzie do g³owy
i jaki pomys³ mu siê objawi. Zdecydowanie nie by³em ciekawy widoku pierwsze-
go mê¿a mojej ¿ony i po sfilmowaniu mieszkania szukam jeszcze tylko, bo Aga
bardzo mnie o to prosi³a, tego czwartego stopnia schodów, w który ma byæ wtopio-
ny niebieski kamyczek. Na klatce schodowej jest jednak dosyæ ciemno, nie widzê
kamyczka i nie wiem, czy oko kamery go wychwyci, zobaczymy póŸniej. Dziêku-
jê kobiecie za wpuszczenie mnie do mieszkania, przekazujê pozdrowienia dla ojca
od córki i szybko, bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy, opuszczam budy-
nek, dopiero na zewn¹trz spokojniej oddycham.
Na krakowskim Rynku, rosyjski artysta za dwadzieœcia z³oty robi mi ca³kiem
ciekaw¹ karykaturê, ¿ona moja nie chcia³a daæ siê uwieczniæ w takiej formie, nic
dziwnego, kobiety zazwyczaj kochaj¹ retusz i wol¹ mieæ piêkniejsze twarze, karyka-
tury nie potrzebuj¹. Po tych atrakcjach artystycznych udaliœmy siê na spotkanie
z bratem przyrodnim Bo¿eny. B³a¿ej jest synem z drugiego zwi¹zku jej ojca i po
rozwodzie rodziców zamieszka³ z matk¹, jest to wspania³a kobieta o artystycznej
duszy i nic dziwnego, ¿e syn odziedziczy³ po niej wszystko to, co najlepsze. Z ogromn¹
przyjemnoœci¹ przygl¹dam siê ciep³ym relacjom miêdzy rodzeñstwem i jego matk¹.
Któregoœ dnia we trójkê z B³a¿ejem i Bo¿en¹, wybieramy siê na wycieczkê do
Sieciechowic, jest to prawdziwa wieœ galicyjska, w wiêkszoœci z drewnianymi cha-
³upami, w których ludzie ¿yj¹ tak, jakby œwiat w miejscu stan¹³. Odwiedzamy
dwie ciotki Bo¿eny, które mieszkaj¹ razem w jednej chacie, prowadz¹c wspólne
gospodarstwo. S¹ nasz¹ niespodziewan¹ wizyt¹ bardzo zaskoczone, co wcale nie
przeszkadza wszelkim serdecznoœciom, wielkiej radoœci i wybuchom œmiechu.
Bo¿ena bardzo szybko z tak charakterystyczn¹ dla niej werw¹ i animuszem rzuca
siê do zastawiania sto³u, energicznie wyjmuje z siatek wszystkie przywiezione
przez nas wiktua³y, kroi je, uk³ada, przyrz¹dza i wszyscy razem zasiadamy, aby
posiliæ siê trochê i wzmocniæ nadw¹tlone si³y.
Kolejna wizyta ³¹czy³a siê ze sporym stresem i du¿ym dla Bo¿eny prze¿yciem,
do spotkania mia³o dojœæ z ojcem i jego rodzin¹. Na miejscu powitano nas dosyæ
serdecznie, ale bez wylewnoœci, wielkich uczuæ nie by³o widaæ, raczej dominowa³o
dobre wychowanie pana domu. Nic dziwnego, ¿e wiedzia³, jak nale¿y siê zachowaæ,
wszak do krakowskiej elity intelektualnej nale¿a³, przez lata uchodzi³ za œwietnego
chirurga, obecnie za¿ywa zas³u¿onego odpoczynku na emeryturze. W œwietnej jesz-
cze formie i to zarówno fizycznej, jak i psychicznej, mo¿na powiedzieæ, ¿e fenomen
185
biologiczny, zwa¿ywszy na fakt, ¿e ma poza sob¹ piêæ lat obozu koncentracyjnego.
Kiedy Bo¿ena stanê³a obok ojca, uderzy³o mnie ogromne podobieñstwo ze-
wnêtrzne, charaktery natomiast posiadaj¹ zdecydowanie odmienne. Trochê poroz-
mawialiœmy, wzajemnie poopowiadaliœmy sobie, co, u kogo s³ychaæ, nie czu³em
jednak tutaj atmosfery domu rodzinnego, Bo¿ena chyba te¿ nie, zreszt¹ trudno siê
dziwiæ, jej powitanie z ojcem by³o dziwnie ch³odne, przypominali raczej znajo-
mych, którzy spotkali siê na dworcu kolejowym. Smutne jest ¿ycie dziecka odrzu-
conego i nawet, je¿eli ono wyroœnie ju¿ na dojrza³¹ kobietê, zadra odrzucenia po-
zostajie na ca³e ¿ycie, teraz wyraŸnie to widzê, kiedy przygl¹dam siê Bo¿enie.
Czas biegnie nieub³aganie, pora ¿egnaæ siê i wracaæ w Koszaliñskie, dziêku-
jemy Jasi za przemi³¹ goœcinê, znowu wsiadamy do poci¹gu i tym razem jedziemy
na pó³noc. A w domu wszyscy ciekawi naszych prze¿yæ, wiêc opowiadamy prawie
do rana. Mama bardzo nas zaskoczy³a, urz¹dzi³a bowiem na nasz¹ czeœæ, ma³e
przyjêcie dla ca³ej rodziny. Zaproszona zosta³a równie¿ Iza z dzieæmi, ojciec j¹
przywióz³, bardzo sympatycznie by³o, stó³ jednak ³¹czy i rodzina powinna jak naj-
czêœciej spotykaæ siê w takim gronie, by³o to szalenie buduj¹ce spotkanie.
Przez ca³y czas bacznie obserwowa³em Grzesia, mia³em wra¿enie, ¿e chce mi
o czymœ powiedzieæ, tylko jakby brakuje mu odwagi, obieca³em mu, ¿e niebawem
zabiorê go do Kanady i bêdziemy ju¿ zawsze razem. Mam wra¿enie, ¿e syn szuka
jeszcze potwierdzenia tej mojej wczeœniejszej deklaracji, jakby do koñca nie do-
wierza³ i chcia³ siê upewniæ, czy aby na pewno wyjedzie.
Na ten temat rozmawia³em równie¿ z Iz¹, œwiadoma jest tego, ¿e za nasze
b³êdy dzieci nie musz¹ p³aciæ, jest przekonana, ¿e ch³opcy powinni razem dorastaæ
i wzajemnie sobie w ¿yciu pomagaæ. S¹dzê, ¿e to tylko kwestia czasu i od nowego
roku szkolnego Grzesio bêdzie kroczy³ na lekcje obok swojego brata, a i ja bêdê
du¿o spokojniejszy, silne trio Rolaków wówczas stworzymy.
Powoli urlop dobiega koñca, czas odwrotu siê zbli¿a, jadê na wieœ po¿egnaæ siê
z dzieæmi, jeszcze ostatnie spojrzenie na drzewka i krzewy, które sadzi³em, straszne
s¹ te po¿egnania, nie cierpiê ich, serce mocniej mi bije, kiedy widzê wpatrzone we
mnie smutne oczy syna. Jeszcze raz zapewniam go, ¿e nied³ugo siê zobaczymy,
chwytam w ramiona i tulê tak, abyœmy ten uœcisk obaj pamiêtali jak najd³u¿ej.
Do Toronto wróciliœmy zmêczeni okrutnie, potem jeszcze tylko droga do Ha-
miltonu i ju¿ na swoim, chocia¿ w obcym kraju. Niesamowite, ale radoœæ ogrom-
na, Dawid okaza³ siê bardzo dzielnym i odpowiedzialnym ch³opcem. Dziewczyny
mia³y siê nim opiekowaæ, ale odwiedzi³y go tylko raz i sam da³ sobie radê. Chodzi³
do szko³y, uczy³ siê, dopilnowa³ domu, o wszystko zadba³, jednym s³owem mogê
byæ dumny ze swojego syna.
186
Wieczorem, kiedy tylko mamy czas, siadamy i ogl¹damy to, co zosta³o nagra-
ne na kamerê. Ponownie prze¿ywamy, komentujemy i ¿yjemy ka¿d¹ chwil¹ tam
spêdzon¹. W pracy wszyscy ciekawi moich komentarzy na temat tego, co w Polsce
s³ychaæ, opowiadam wiêc dziesi¹tki razy wszystkim i ka¿demu z osobna. I dopiero
wtedy skonstatowa³em, ¿e w kraju nikt mnie nie zapyta³, jak ja sobie radzê w tej
Kanadzie, wszyscy wychodz¹ z za³o¿enia, ¿e skoro tu jestem, to wygra³em los na
loterii i tylko mo¿e mi byæ œwietnie. Mo¿e to i dobrze, bo co mi da takie wieczne
biadolenie i robienie z siebie ofiary.
78
Mama u nas ju¿ by³a, goœciliœmy j¹, teraz trzeba bêdzie zaprosiæ ojca, niech
i stary komunista zobaczy, jak kapitalistyczny œwiat wygl¹da. Widzia³em, ¿e oj-
ciec mia³by ogromn¹ ochotê przyjechaæ i poprzygl¹daæ siê, jak tutaj ludzie ¿yj¹.
Nie ma problemu, akurat podczas zimy spokojnie poza³atwia sobie wszelkie for-
malnoœci wizowo paszportowe i latem rozpocznie zwiedzanie. Na bilet dla ojca
jeszcze mnie staæ, wystarczy tylko trochê wyrzeczeñ i dziadek ma lot podniebny
w kieszeni, a potem bêdzie mia³, o czym opowiadaæ do koñca ¿ycia.
Teraz nasta³ czas, aby pomyœleæ o zimie. Jest ona tutaj dosyæ sroga i ostra.
Dom ju¿ czêœciowo zabezpieczy³em, s¹ jednak w nim jeszcze s³abe punkty, które
nale¿y dociepliæ, aby wyeliminowaæ straty i tym samym zminimalizowaæ koszty
utrzymania. Dom stary, niemniej jednak, wygl¹da ca³kiem przyzwoicie i co te¿ nie
jest bez znaczenia, oboje z Bo¿en¹ bardzo go lubimy.
Któregoœ dnia zauwa¿y³em, jak wokó³ naszego domu kr¹¿y jakiœ mê¿czyzna
i baczne prowadzi obserwacje, wyszed³em na zewn¹trz i pytam, co go tak interesu-
je. Uœmiechn¹³ siê i powiada, ¿e sentyment nakazuje mu tak bezceremonialnie
spogl¹daæ, mieszka³ bowiem w tym domu dwadzieœcia piêæ lat temu. W takiej
sytuacji ju¿ siê nie zastanawia³em, tylko zaprosi³em cz³owieka do œrodka. Kiedy
wszed³, na jego twarzy odmalowa³o siê wielkie zdziwienie, stwierdzi³, ¿e nie po-
znaje tego domu, tak wielkie zasz³y tu zmiany. Rzeczywiœcie, du¿o siê zmieni³o,
ci¹gle inwestujemy, udoskonalamy, remontujemy, burzymy i stawiamy, s³owem
realizujemy w³asn¹ wizjê domu rodzinnego, ma on byæ czysty, estetyczny i taki,
do którego chce siê wracaæ, czyli pe³en ciep³a i mi³oœci.
187
Innym razem pielêgniarka, która parkuje samochód na chodniku obok nasze-
go domu powiedzia³a, ¿e w pobliskim szpitalu pracuje ju¿ sporo lat, zawsze prze-
chodzi obok naszej posesji, chcia³a nam pogratulowaæ, poniewa¿ tak piêknie jesz-
cze tu nigdy nie by³o. A latem któregoœ wieczoru podlewam roœliny, zatrzymuje siê
jakiœ mê¿czyzna i pyta mnie, co tak piêknie i intensywnie pachnie, i¿ graniczy
niemal z cudem. Zapraszam cz³owieka do œrodka i pokazujê niepokaŸne krzaczki
maciejki. A¿ nachyli³ siê ku ziemi i pow¹cha³, bo nie wierzy³, ¿e takie to niepokaŸ-
ne i tyle aromatu mo¿e wyzwalaæ.
Nic dziwnego, ¿e taka reakcja, tutaj oferta sprzeda¿y nasion jest bardzo boga-
ta, w zasadzie kupiæ mo¿na wszystko i wyrosn¹ roœliny przecudnej urody, kiedy
jednak nachylimy siê, zapachu nie wyczujemy. Tak¹ cenê p³aci siê za wszelkiego
rodzaju mutacje genetyczne, moja maciejka wyros³a z nasion przywiezionych
z Polski, st¹d zapach jej dziewiczy.
Dziêki gazecie pozna³em nowego kolegê, Olek ma na imiê i jest niezwykle
pracowity. Pisze z ogromnym samozaparciem, co nak³ad, to inna treœæ i nowy temat
przykuwa wzrok i do polemiki zmusza. Ja zaœ dogada³em siê z szefem i publikujê
swoje wspomnienia. W ka¿d¹ œrodê ukazuje siê kolejny odcinek losów polskiego
emigranta, który postanowi³ na ziemi kanadyjskiej rozpocz¹æ drugie ¿ycie. Po wy-
powiedziach kolegów w pracy widzê, ¿e nawet im siê to podoba. Do zadania tego
przystêpowa³em z dosyæ spor¹ trem¹, trochê obawia³em siê tego swoistego ekshibi-
cjonizmu, póŸniej jednak pomyœla³em sobie, ¿e tymi swoimi wspomnieniami mo¿e
komuœ pomogê, zainspirujê, odwagi dodam, albo te¿ i poka¿ê tak po ludzku, ¿e nie
ma, czego ukrywaæ. Po prostu ciê¿ko pracujê na kawa³ek chleba, jestem dobrym
ojcem, mê¿em, rozwijam swoje zainteresowania i w miarê mo¿liwoœci pomagam te¿
bliŸnim. Sam jestem ciekawy, jak rozwinie siê ta moja przygoda.
Czas ucieka mi bardzo szybko, mimo i¿ du¿o pracujê, ci¹gle przeœladuje mnie
myœl, ¿e jeszcze czegoœ nie zrobi³em, o czymœ zapomnia³em, coœ mi umknê³o,
wysilam wówczas umys³, natê¿am wzrok i czyniê dok³adny rachunek sumienia.
Nie, nie mam sobie nic do zarzucenia, ostatnio nawet i do malowania siê zabra³em,
nawet kilka ciekawych prac stworzy³em.
Z Bo¿en¹ w zasadzie tworzymy zwi¹zek harmonijny, niemniej jednak i u nas
zdarzaj¹ siê lepsze i gorsze dni. By³oby bardzo dobrze, gdyby nie jej chorobliwa
zazdroœæ. To brzydkie i zupe³nie bezpodstawne uczucie burzy jej spokój wewnêtrz-
ny, wprowadza niepokój i rozdra¿nienie. Bywa, ¿e nie panuje nad emocjami i wy-
bucha, staram siê jak mogê, schodziæ wówczas z niebezpiecznych, domowych skrzy-
¿owañ, aby unikn¹æ gwa³townego i niepotrzebnego zderzenia, nie zawsze jednak
mi siê to udaje. ¯ona moja ma te¿ w sobie zapêdy dyktatorskie, przejawia spore
188
potrzeby dominacji, w ogóle jej w tym nie przeszkadzam, robi, co chce, ostatecz-
nie w domu i giermkiem mogê byæ mojego damskiego rycerza.
Coraz mocniej anga¿ujê siê w dzia³alnoœæ polonijnej organizacji, ju¿ ca³y dom
mój o niczym innym nie mówi, tylko o przeró¿nych malwersacjach i nadu¿yciach,
czyli najpowa¿niejszych tutejszych chorobach. W kilku urz¹dzamy coœ w rodzaju
prywatnego dochodzenia, badamy ca³y problem, szukamy powi¹zañ i g³oœno mó-
wimy o ods³oniêtych nadu¿yciach, malwersacjach i kradzie¿ach polonijnego ma-
j¹tku. Czy zd¹¿ymy uratowaæ to, co zosta³o? Jakieœ szanse istniej¹, gdyby nie wia-
ra, wszelkie dzia³ania nie mia³yby najmniejszego sensu, jednak szefostwo polonij-
ne troszeczkê zbastowa³o, opinia publiczna i media, to potê¿na si³a oddzia³ywania,
kto ma media, ten ma wszystko.
79
Co za szczêœcie, uda³o nam siê zrealizowaæ marzenie ojca, ju¿ nie musi za-
zdroœciæ mamie, ¿e ona fruwa³a przez ocean, a on nie.Teraz i on bêdzie móg³ opo-
wiadaæ jak wygl¹da ¿ycie w Kanadzie. Dobrze, ¿e przyjazd ojca zbieg³ siê z po-
cz¹tkiem lata, zawsze to przyjemniej wychodzi siê z domu, kiedy s³oñce œwieci.
Nie ulega w¹tpliwoœci, ze spotkania rodzinne s¹ kosztowne, ale jakoœ i tym razem
poradziliœmy sobie, z czego bardzo wszyscy siê cieszymy. Nie tak dawno goœci³ u
nas równie¿ B³a¿ej, przyrodni brat Bo¿eny i wyjecha³ od nas zauroczony Kanad¹,
zobaczymy, jakie wra¿enia zabierze ze sob¹ ojciec.
Prawdê powiedziawszy, w samym Hamiltonie nie ma wiele do zwiedzania, ob-
szarem miasto przeogromne, w samym centrum mo¿na zobaczyæ kilka wie¿owców
rz¹dowych i w zasadzie to koniec atrakcji turystycznych. Dopiero, kiedy zobaczymy
Niagarê, zwiedzimy Toronto, mamy wra¿enie, ¿e trafiliœmy do innego œwiata.
Wszêdzie ojca wo¿ê, pokazujê, jak toczy siê tu ¿ycie i jak ludzie funkcjonuj¹,
staruszek wszystko ch³onie, z zainteresowaniem ogl¹da i przys³uchuje siê wszelkim
treœciom, nic dziwnego, to jego pierwszy kontakt z kapitalizmem i jak wczeœniej go
potêpia³, tak teraz nawet zaczyna mu siê troszeczkê podobaæ. W Kanadzie jest bar-
dzo du¿o fantastycznie piêknych parków, gdzie zgromadzono prawdziwe okazy przy-
rodnicze, ale ojciec, mimo, ¿e zapalony myœliwy, to symbiozy a¿ tak wyraŸnej z
natur¹ nie odczuwa i piêkno kwiatów, krzewów, ma³e czyni na nim wra¿enie.
189
W Hamiltonie jest najwiêkszy park bzów, ale skoro natura nie poci¹ga ojca,
zapewni³em mu inn¹ atrakcjê, pojechaliœmy obejrzeæ pokazy lotnicze. Gratka tra-
fi³a siê ojcu niesamowita, o metr tylko stan¹³ od czarnego ptaszyska, samolotu
widma, który jest niewidoczny dla radarów, nawet pami¹tkowe zdjêcie mu zrobi-
³em. Pokazy rewelacyjne, zaprezentowano najnowoczeœniejszy sprzêt i akroba-
tyczne umiejêtnoœci pilotów, te wszelkie œruby i korkoci¹gi dech zapiera³y i wy-
raŸnie podnosi³y poziom adrenaliny. Ojciec zafascynowany, wprost ch³on¹³ wszyst-
ko, co widzia³y oczy, nic dziwnego, w Polsce takie wynalazki, jak owe nowocze-
sne szpiegowce, owiane s¹ tajemnic¹ wojskow¹ i oznaczone znakiem œciœle tajne.
Bardzo czêsto oddawaliœmy siê wspólnej pasji ³owienia ryb. Tutaj ³atwo
o sukces, ryb bowiem bardzo du¿o, wielk¹ radoœæ ojczulek prze¿y³, kiedy okaza³o
siê, ¿e z³apa³ chyba, z dziesiêciokilogramowego karpia. PóŸniej na kilka dni wyje-
cha³ do mojego kolegi na farmê. Leszek jest cz³owiekiem szalenie interesuj¹cym,
o barwnej osobowoœci i wszechstronnych zainteresowaniach. Bardzo zaimpono-
wa³ ojcu swoim stylem ¿ycia, otwartoœci¹ i goœcinnoœci¹, przegadali wspólnie wiele
wieczornych godzin, oddaj¹c siê jednoczeœnie wielkiej namiêtnoœci gry w karty.
Mimo urozmaiconego trybu ¿ycia, przyszed³ moment, kiedy ojciec sta³ siê
bardziej nerwowy, mniej cierpliwy, z wyraŸnymi objawami nadpobudliwoœci. Nic
dziwnego, on nigdy na tak d³ugo nie opuszcza³ domu i mamy, poza murami w³a-
snego obejœcia zaczyna³ czuæ siê Ÿle, pojawi³a siê têsknota i nie by³ w stanie nad
ni¹ zapanowaæ, ca³e szczêœcie by³y to ju¿ ostatnie dni jego pobytu na ziemi kana-
dyjskiej. Jeszcze tylko ostatnie zakupy, prezenty to przecie¿ rzecz œwiêta, wypy-
cham, wiêc nimi baga¿e ojca i rozpoczynamy celebrê lotniskow¹. Dziwne, tyle
razy ju¿ wita³em i ¿egna³em, wydawa³o mi siê, ¿e mo¿na siê do tego przyzwycza-
iæ, ja jednak nie mogê, za ka¿dym razem reagujê bardzo emocjonalnie, oczy mimo
woli wilgotniej¹, poc¹ siê d³onie, dziwny skurcz chwyta za gard³o.
Mimo, ¿e podró¿e s¹ bardzo kosztowne, jestem niezmiernie zadowolony, i¿
mog³em swoim rodzicom zafundowaæ tak atrakcyjne wycieczki do Kanady, teraz
czujê siê zdecydowanie lepiej, mam wra¿enie, ¿e z czegoœ siê rozliczy³em, jak¹œ
ma³¹ ratê z olbrzymiego d³ugu sp³aci³em. Teraz pozosta³ ju¿ tylko Grzeœ, paszport
synowi ju¿ wyrabiaj¹, ja gromadzê finanse i tylko czekaæ, kiedy powitamy go na
lotnisku. Dawid nie mo¿e ju¿ siê doczekaæ i zaczyna liczyæ dni dziel¹ce go od
spotkania z bratem. Wysy³am mamie trochê pieniêdzy, aby mia³a na pokrycie
kosztów zwi¹zanych z ekspedycj¹ swojego wnuka. Iza wyrazi³a zgodê na pobyt
sta³y Grzesia w Kanadzie, nie powinno, wiêc byæ jakichœ przykrych niespodzia-
nek. Przyrzek³em by³ej ¿onie, ¿e zrobiê wszystko, aby synowie nasi przez ca³e
¿ycie pamiêtali o swojej matce i myœlê, ¿e mi siê to uda, matkê bowiem, niezale¿-
nie od jej wad, czy zalet, ma siê tylko jedn¹.
190
W pracy awansowa³em, brygadzist¹ mnie uczyniono, kask czerwony otrzyma-
³em i parê dolarów podwy¿ki. Nawet dumny siê poczu³em, zawsze mi³o jest przecie¿
cz³owiekowi, kiedy go ktoœ docenia i nagradza. Radoœæ moja nie trwa³a jednak d³u-
go, poniewa¿ któregoœ dnia wezwano mnie do biura i poproszono o informacje na
temat zatrudnionych pracowników, szefostwo zainteresowane by³o tym, ile, kto pali,
co wdycha, dlaczego nie pracuje po godzinach, jednym s³owem konfidentem mia-
³em zostaæ. Popatrzy³em na tych ludzi, zdj¹³em ten czerwony kask, rzuci³em nim
o pod³ogê i wyszed³em. Nawet nie patrzy³em na ich reakcjê, ¿al mi siê zrobi³o same-
go siebie, poczu³em siê okropnie poni¿ony, niemal¿e zbezczeszczony.
Jeszcze d³ugo wszystko siê we mnie gotowa³o, ale wróci³em na halê, stan¹³em
na wczeœniejszym swoim stanowisku pracy i jakby nigdy nic, zaj¹³em siê spawa-
niem. Popatrzy³em na te brudne twarze, spracowane d³onie i od razu poczu³em siê
lepiej, jestem jednym z nich, za ¿adne pieni¹dze nie sprzedam swojego honoru,
inni niech siê prostytuuj¹, nie mam przecie¿ z³udzeñ, ktoœ to czyni, skoro i mnie
zaproponowano taki uk³ad.
Jedyny zysk to fakt, ¿e za darmo nawioz³em sobie z pracy ca³kiem dobrego
budulca drzewnego na gara¿. Nie mam innego wyjœcia, muszê wybudowaæ jak¹œ
wille dla mojego kr¹¿ownika szos. Czekam tylko na swoich ch³opców, mamy miej-
sce, materia³, kiedy po³¹czymy si³y trzech Rolaków, na pewno osi¹gniemy sukces
i maszyna nie bêdzie nara¿ona na znoszenie kaprysów aury.
Ogromnie siê cieszê, ¿e mój dom ci¹gle têtni ¿yciem, przez podwoje jego prze-
wija siê stale mnóstwo goœci, bardzo czêsto odwiedzaj¹ mnie koledzy marynarze,
z którymi kiedyœ p³ywa³em. Je¿eli jestem tylko wolny, to zabieram czterech do sa-
mochodu i jedziemy nad Niagarê, p³ac¹ mi tylko po³owê z tego, co bierze ksi¹dz
i wszyscy jesteœmy zadowoleni. Nieraz coœ z farb mi podrzuc¹, jakieœ pêdzle do
malowania i tak wzajemnie pomagamy sobie, jak przysta³o na braæ marynarsk¹.
W sumie, kiedy tak policzê, to okazuje siê, ¿e sporo z nich zosta³o na sta³e
w Kanadzie i wszyscy startowali tutaj dziêki mojej pomocy, szkoda tylko, ¿e nie-
którzy o tym zapominaj¹ i zamiast siê trzymaæ razem na wzór jednej wielkiej ro-
dziny, umykaj¹ gdzieœ cichaczem, zaszywaj¹ siê we w³asnych dziuplach i gnu-
œniej¹, trac¹c powoli ducha polskiego. M³ody tyle mi zawdziêcza, ale nie odzywa
siê, a przecie¿ mieszkamy w tym samym mieœcie, tyle razem przeszliœmy i nic,
okazuje siê, ¿e mo¿na odrzuciæ wszelkie sentymenty, smutne to, ale mam nadziejê,
¿e nasze drogi jeszcze siê zejd¹ kiedyœ, ka¿dy chyba musi mieæ czas na dojrzenie
do docenienia prawdziwych wartoœci.
Sam staram siê nie zapominaæ o tych, którzy podali mi pomocn¹ d³oñ i pomo-
gli w tych pierwszych, trudnych tygodniach na ziemi kanadyjskiej. Na zawsze
191
zachowam w swojej pamiêci szczere serce i pogodne oblicze pani Teresy, przy
ka¿dej okazji powtarzam, ¿e to ona pierwsza nam pomog³a i kiedy tylko mogê, to
jadê, aby j¹ odwiedziæ. W ogóle sentyment mam do tego imienia, zaraz dobra
ciotka Teresa staje mi przed oczyma i uzmys³awia, ¿e pod tym imieniem kryj¹ siê
altruistyczne dusze.
W naszym oœrodku Place Polonais nie widaæ wiêkszych zmian, niemniej jed-
nak powoli coœ siê jednak reformuje, troszeczkê zaczêto z nami siê liczyæ, poma³u
wchodzimy do œrodka dzia³alnoœci starych zwi¹zkowców, kontrolujemy ich i pa-
trzymy na rêce, je¿eli zauwa¿am jak¹œ nieprawid³owoœæ, od razu piszê s¹¿nisty
artyku³ i obwieszczam œwiatu prawdê. Okazuje siê, ¿e w innych ogniwach zwi¹z-
ku sytuacja podobna do naszej, ci¹g³a tylko walka o w³adzê i wp³ywy. Kongres
Polonii kanadyjskiej s³abiutki, w zasadzie trudno dostrzec jakieœ pozytywne ozna-
ki dzia³alnoœci. To ¿a³osne, ¿e prawie z milionowa si³¹ w stanie Ontario nikt siê nie
liczy, a przecie¿ chocia¿by z okazji wyborów sporo mo¿na by by³o osi¹gn¹æ, tak
zreszt¹ postêpuj¹ W³osi, czy Portugalczycy, którzy g³êboko weszli w struktury
administracji i potrafi¹ walczyæ o profity dla swoich, a gra warta œwieczki, dolar
podzielny jest.
80
Z babci¹ Rom¹ z ka¿dym dniem jest coraz gorzej. WyraŸnie brakuje jej si³
i powietrza, serce s³abe, ci¹gle odymiane papierosiskami, pracuje coraz wolniej,
niedotleniony organizm wyczerpuje swoje si³y witalne. Sadzê, ¿e szpital stanie siê
koniecznoœci¹.
Póki, co jednak, mamy dzisiaj wielkie œwiêto. Ca³¹ rodzin¹ jedziemy na lotni-
sko powitaæ Grzesia. Dawid trzyma kamerê, ja aparat i czekamy, kiedy ta odprawa
siê skoñczy. Chwila bardzo osobliwa i niepowtarzalna, Grzeœ od razu dzisiaj na
lotnisku odbierze dokument sta³ego pobytu, formalnoœci musz¹ wiêc potrwaæ, cze-
kaliœmy tyle, poczekamy i te kilkadziesi¹t minut, ale nic nie poradzimy, napiêcie
roœnie z ka¿d¹ minut¹. Doskonale pamiêtam nasz¹ ostatni¹ rozmowê, chcia³bym,
aby wszystkie obietnice, jakie sk³ada³em, zosta³y wype³nione, dziecko nie mo¿e
prze¿ywaæ niedosytu, czy trwaæ w poczuciu niespe³nienia.
Patrzê na Dawida, te¿ jest wyraŸnie podekscytowany, krêci siê, rozgl¹da na
192
wszystkie strony, nadmiernie gadatliwy siê zrobi³, wyraŸnie ponosi go i nie mo¿e
poradziæ sobie z emocjami. On dos³ownie marzy³ o przyjeŸdzie tutaj Grzesia, ogrom-
nie têskni³ za m³odszym bratem i chyba odczuwa³ pustkê w domu, mimo otaczaj¹-
cej go, sporej grupy kolegów. Teraz jestem ciekawy ich wzajemnych relacji, na ile
starszy zaopiekuje siê m³odszym, czy zechce byæ mu przewodnikiem ¿yciowym
i nauczycielem. Rozmawia³em z Dawidem i prosi³em, aby okaza³ siê prawdziwym
bratem, co z tego wyniknie, ju¿ nied³ugo zobaczymy.
No i jest, pokaza³ siê, Dawid natychmiast jak strza³a pobieg³ w jego kierunku,
dos³ownie rzucili siê na siebie. Grzeœ jest troszeczkê speszony, nic dziwnego, obcy
mu œwiat, potê¿ne lotnisko, ca³a masa ludzi, szybko go chwytamy i porywamy na
parking. Wsiadamy do samochodu i powoli wyje¿d¿am na trasê w kierunku Ha-
miltonu. Jednoczeœnie w lusterku wstecznym obserwujê to, co dzieje siê na tylnym
siedzeniu. Ch³opaki w pe³nej komitywie, z o¿ywieniem opowiadaj¹ sobie, jakby
nigdy siê nie rozstawali. Co za przyjemny widok, radoœæ mnie ponosi, gdybym
móg³, ca³y œwiat chwyci³bym w swe ramiona i w pe³nej symbiozie tak trwa³.
Teraz ju¿ wreszcie mogê powiedzieæ, ¿e mam ich, to zapewne Anio³ Stró¿
sprawi³, ¿e mimo przeszkód, obok mnie, pojawili siê obaj, teraz ju¿ razem bêdzie-
my przedzieraæ siê przez ¿ycie, przed nami powa¿ne zadanie zdobycia wykszta-
³cenia, zawodu i odnalezienie w³asnej drogi ¿yciowej. Musi nam siê udaæ, na po-
cz¹tek trzeba nauczyæ ich wiêkszej pewnoœci siebie i wiary we w³asne mo¿liwoœci,
tylko pozytywne myœlenie mo¿e wyprostowaæ cz³owieka. Poproszê tylko jeszcze
raz naszego Anio³a, aby nas nie opuszcza³, tylko dzielnie z nami kroczy³.
Widzê, ¿e Bo¿ena do moich ch³opców nastawiona jest szalenie pozytywnie,
chocia¿ momentami mam wra¿enie, ¿e coœ niedobrego w niej siedzi, tylko jeszcze
tego do koñca nie odkry³em, a mo¿e mi siê tylko tak wydaje, zaczynam chyba
trochê zachowywaæ siê, niczym typowa matka Polka.
Ju¿ na drugi dzieñ bierzemy siê wspólnie za budowê gara¿u, wieczorem zaœ
jedziemy na ryby. Grzeœ radzi sobie, niczym zawodowy wêdkarz, tutaj ma szanse
na owocne rozwijanie hobby, ryb, bowiem pod dostatkiem, widzê po jego oczach
ogromne przejêcie, ale i zadowolenie, z czego ogromnie siê cieszê.
Tak jak s¹dzi³em, zdrowie pani Romy osi¹gnê³o stan krytyczny, nie by³o wyj-
œcia, szpital okaza³ siê konieczny. Bo¿ena siê jeszcze waha³a, powiedzia³em jej, ¿e
nie ma, na co czekaæ. W szpitalu babcia pole¿a³a pod kroplówkami dwa dni, wyraŸ-
nie wzmocniona i nawodniona, trochê oddymiona, w innej kondycji wróci³a do domu.
Bo¿ena czêœciej teraz jeŸdzi do matki, zawozi jej obiady, sprz¹ta, odwiedza, na-
wet podoba mi siê ta zmiana. Matka z córk¹ powinny ¿yæ w przyjaŸni. Nieoczekiwanie
dla mnie, pani Roma postanowi³a dom, w którym mieszkamy, przepisaæ tylko na mnie.
193
Ma w tym swój cel, oczywiœcie nie oponowa³em, adwokat bardzo sprawnie i szybko
upora³ siê z problemem i w taki oto sposób sta³em siê jedynym w³aœcicielem posesji.
Pewnego popo³udnia przed swoim domem spotka³em Polaka, który wraca³ w³a-
œnie ze szpitala, gdzie udzielono mu pierwszej pomocy. A¿ serce mi zabola³o, kiedy
na niego patrzy³em. Zaprosi³em go do domu, okaza³o siê, ¿e przyjecha³ do kogoœ
w odwiedziny, a pobili go nasi, rozgoryczony by³ bardzo. Znalaz³ siê w sytuacji pato-
wej, nie mia³ gdzie iœæ, po rozmowie z Bo¿en¹, postanowi³em zawieŸæ go do babci.
Pomys³ okaza³ siê œwietny, cz³owiek pracowity, typowa z³ota r¹czka, nie po-
trafi³ bezczynnie siedzieæ, ko³o domu roboty moc, sam wiedzia³, co ma robiæ, nie
trzeba go by³o namawiaæ, nawet starszej pani zacz¹³ siê podobaæ, wszyscy byli-
œmy bardzo zadowoleni.
81
Jak to nieraz dziwnie dzieje siê w naszym ¿yciu, przys³owie mówi, ¿e dobry-
mi chêciami piek³o wybrukowano. A ja chcia³em tak dobrze, nawet zadowolony
i dumny by³em z siebie. Chyba za wczeœnie, okazuje siê, ¿e pokory nigdy nie za
du¿o, mo¿e wtedy jaœniej widzi siê to, co otacza cz³owieka.
Minê³o kilka dni, od kiedy zawioz³em babci pobitego lokatora, kiedy to sta³ siê
on powodem mojej zazdroœci i podejrzliwoœci. Któregoœ popo³udnia Bo¿ena oznaj-
mi³a mi, ¿e jedzie do matki, nic w tym przecie¿ dziwnego, matka chora, wymaga
opieki i czêstych kontaktów, nie mo¿na wszystkiego scedowaæ na obcego mê¿czy-
znê. Zapakowa³a, wiêc obiad, zapali³a samochód i pojecha³a. Wieczorem zacz¹³em
siê denerwowaæ s¹dz¹c, ¿e coœ siê wydarzy³o, bo nawet nie zadzwoni³a do domu,
aby poinformowaæ, co robi, co siê dzieje, jak to zwykle czyni³a. Z sercem na ramie-
niu wykrêcam babciny numer, i pytam, co siê dzieje, w odpowiedzi s³yszê prowoku-
j¹cy g³os ¿ony, ¿e nic, jest cz³owiekiem wolnym, mo¿e, wiêc robiæ, co chce i nie
musi wracaæ. Dos³ownie oniemia³em, wszystkiego bym siê spodziewa³, tylko nie
takiej reakcji, Bo¿ena po raz pierwszy tak siê zachowywa³a, nie mieliœmy do tej pory
problemów z komunikacj¹, a tu w jednej chwili widzê cz³owieka tak dalece odmie-
nionego, ¿e ogarnia mnie lêk. Pe³en determinacji obwieszczam, ¿e jak nie wróci, to
spakujê jej rzeczy do worków i przywiozê do babci na podwórze.
194
Od³o¿y³em s³uchawkê i czekam, minuty wolno p³yn¹, a ja ca³y spiêty we-
wnêtrznie, nas³uchujê znajomego warkotu silnika, czas wolno mija i nic, cisza.
WyobraŸnia ca³y czas pracuje, widzê ju¿ babcinego lokatora i swoj¹ ¿onê w jego
ramionach, wstajê, biegam bez ³adu po ca³ym domu, od okna do okna. Nic nie
pomaga, nie mogê ju¿ zakrzyczeæ swojego wnêtrza, nie mogê powstrzymaæ cisn¹-
cych siê obrazów, uczucie zazdroœci jest silniejsze ode mnie i od g³osu rozs¹dku.
W porywie wœciek³oœci i bezradnoœci, wyrzucam z szafy wszystkie jej ubra-
nia, ³adujê w worki i wiozê do babci. Wje¿d¿am na podwórze, wyrzucam worki
i wracam do domu. Do rana nie œpiê, noc staje siê koszmarem, to nie s¹ ¿arty, moja
¿ona nie wróci³a na noc, spêdzi³a j¹ u matki, ale z mê¿czyzn¹, tak podpowiada mi
moja intuicja. Wiedzia³em o tym od momentu, kiedy tak hardo mi odpowiedzia³a
przez telefon, tak reaguje tylko samica, która znajduje nowego partnera i czerpie
z niego now¹ si³ê. Fascynacja erotyczna powoduje, ¿e ginie w tym momencie in-
stynkt samozachowawczy i nic siê nie liczy poza przyjemnoœci¹ danej chwili.
Ranek nie mniej koszmarny od nocy, przed dzieæmi trzeba zachowaæ twarz,
zak³adam, wiêc jak¹œ w miarê przyzwoit¹ maskê, ale i ona dziwnie marszczy
i przepoczwarza siê i taki paskudny wewnêtrzn¹ rzeczywistoœci¹ idê na ca³y dzieñ
do pracy. Dobrze przynajmniej, ¿e tu nie muszê z nikim prowadziæ m¹drych kon-
wersacji, pochylam siê raz po raz nad kawa³kami metalu i bezmyœlnie je ³¹czê,
zgodnie z instrukcj¹. Po pewnym czasie czujê ogarniaj¹ce mnie znu¿enie i zmê-
czenie, z têsknot¹ patrzê na wolno snuj¹ce siê wskazówki zegara, jak zwykle wte-
dy tylko nabieraj¹ przyspieszenia, kiedy nie trzeba.
Gdzieœ po dwóch dniach dzwoni do mnie babcia Roma z wyrzutami, rozma-
wiamy dosyæ burzliwie, w koñcu dajê siê przekonaæ, kupujê bukiet kwiatów i jadê
padaæ na kolana przed ¿on¹, aby uzyskaæ przebaczenie i przywieŸæ j¹ do domu.
Gdzieœ tam na dnie serca dalej ko³acze myœl pe³na podejrzliwoœci, ten mê¿czyzna
u babci nie daje mi spokoju, w sumie przystojny, wolny, z metryki wynika, ¿e liczy
sobie tylko czterdzieœci lat, kobieta nie mo¿e mu byæ obojêtn¹. PóŸniej sam siebie
karcê za tê podejrzliwoœæ i zazdroœæ, jest to jednak silniejsze ode mnie i nie jestem
w stanie nad tym zapanowaæ.
Rodzina zawsze by³a dla mnie najwy¿sz¹ wartoœci¹, dla jej dobra jestem
w stanie znieœæ wiele wyrzeczeñ, mówiê, wiêc sobie Leszek, dosyæ tych komedii,
obrzucaj Bo¿enê tymi kwiatami, zabieraj do domu i ¿yjcie jak Bóg przykaza³, niech
dzieci nie patrz¹ na te cyrki, wiêksze atrakcje maj¹ ju¿ poza sob¹, oszczêæ im ju¿
tej mizeroty. Pomog³o, pos³ucha³em siê samego siebie, zgodê przypieczêtowali-
œmy w naszej sypialni, chocia¿ tak samo ju¿ nie by³o, nie mog³em uwolniæ siê od
wra¿enia, ¿e z jakimœ szwagrem œpimy. Po ka¿dej burzy skazy jednak zostaj¹
i zanim siê j¹ wznieci, trzeba pomyœleæ o konsekwencjach.
195
Dom tak misternie budowany, wype³niany marzeniami, nadziejami, powoli
przestawa³ byæ domem, zamiast mi³oœci, zrozumienia, zaczê³y pojawiaæ siê ¿ale
i pretensje. Zrodzi³y siê problemy z dzieæmi, Bo¿ena nie mog³a dogadaæ siê z Da-
widem. Codziennie miêdzy nimi dochodzi³o do konfliktów, syn radzi³ sobie z tymi
problemami po swojemu, ¿ona skar¿y³a siê na niego przy ka¿dej sposobnoœci, a ja
sta³em miêdzy przys³owiowym m³otem i kowad³em.
Jak na ironiê, jakby za ma³o by³o problemów, zgodzi³em siê, aby zamieszka³
u nas mê¿czyzna w wieku trzydziestu paru lat. Pieni¹dze za wynajm pokoju mia³y
nam pomóc w sp³aceniu kredytu. Wszystko dobrze siê uk³ada³o do chwili pojawie-
nia siê u nas starszej córki Bo¿eny. Któregoœ dnia, po burzliwym rozstaniu z uko-
chanym, zjawi³a siê u nas z workami pe³nymi ciuchów. Ala bardzo szybko dosz³a
do wniosku, ¿e najlepszym lekarstwem na nieudan¹ mi³oœæ jest kolejny zwi¹zek.
Dos³ownie z dnia na dzieñ zamieszka³a w pokoju wspólnie z Czes³awem.
Od razu oboje poczuli siê jak u siebie w domu, a tu jedna kuchnia, jedna
lodówka, jedna ³azienka i nas szeœcioro. Wiadomo, ¿e w takiej sytuacji wczeœniej
czy póŸniej musi dojœæ do konfliktu. Ala jest m³od¹, dwudziestoletni¹ kobiet¹,
bardzo samolubn¹ i konfliktow¹. W swojej m³odzieñczej bucie i arogancji foruje
bezpardonowe, ostateczne wyroki, w przekonaniu o swojej wyj¹tkowej m¹droœci
i nieomylnoœci. Dla nikogo nie ma za grosz szacunku i z nikim siê nie liczy.
W sumie to bardzo biedne i skrzywdzone przez los dziecko, nic, wiêc dziwnego,
¿e teraz taka destruktywna osobowoœæ.
Pan Czes³aw poczu³ siê w tej nowej rzeczywistoœci ca³kiem dobrze, znalaz³
wikt i opierunek, to przesta³ zawracaæ sobie g³owê prac¹. Któregoœ dnia zupe³nie
nieoczekiwanie bardzo brutalnie zostajê zaatakowany przez Alê, posypa³y siê sta-
nowczo za mocne s³owa z jej ust. Niewiele myœl¹c powiedzia³em jej, ¿e w tej
chwili ma siê spakowaæ i razem z ukochanym opuœciæ mój dom.
Gdzieœ po piêtnastu minutach podjecha³a taryfa, któr¹ bojowa panienka
w towarzystwie wybranka serca pojecha³a do domu babci. Bo¿ena stanê³a po stro-
nie córki, ja zosta³em jawnym wrogiem. Karmiony teraz by³em k¹œliwymi komen-
tarzami, uwagami, ¿ycie stawa³o siê nie do zniesienia. Zawsze do ludzi idê z ser-
cem na d³oni, a tu raptem wrogiem siê stajê, typowa ironia losu. I co, kolejna
klêska, to ja ju¿ nigdy nie spotkam kobiety, której bêdê móg³ zaufaæ?
Coraz wiêkszy ¿al siê we mnie rodzi, potêguje ból i ogarnia zniechêcenie,
tylko ¿ale i pretensje s³yszê, postawa roszczeniowa na ka¿dym kroku, pracujê pra-
wie na dwóch etatach i ci¹gle s³yszê, ¿e ma³o. Do tej pory na wszystko przecie¿
starcza³o, jeszcze oszczêdnoœci jakieœ ma³e by³y. Co siê dziejê, myœlê sobie. Sytu-
acja wyjaœnia siê niebawem. Otó¿ bez uzgodnienia ze mn¹, Bo¿ena podjê³a decy-
zjê o podró¿y w towarzystwie Ali i pana Czes³awa do Polski.
196
Pojechali, przez przypadek sprawdzi³em konto ¿ony, okaza³o siê, ¿e sporo
zaoszczêdzi³a z tego naszego wspólnego bud¿etu. Wcale jednak nie poczu³em siê
lepiej wiedz¹c, i¿ to ja jestem sponsorem tej dosyæ kosztownej wycieczki do Pol-
ski dla trzech osób. Sporo jednak czasu mia³em na przemyœlenia i wyci¹gniecie
konstruktywnych wniosków. Doszed³em do wniosku, ¿e byliœmy tylko pasa¿erami
dobrego poci¹gu, uda³o nam siê pokonaæ dosyæ d³ug¹ trasê, ale zbli¿a siê jednak
w sposób nieub³agany stacja, na której siê po¿egnamy i rozstaniemy. Jednak szko-
da, wspólna podró¿ tak ³¹czy, zbli¿a, powoduje, ¿e ¿ycie mimo swoich uci¹¿liwo-
œci staje siê rajem na ziemi. Dlaczego jesteœmy dla siebie tak okrutni i sami na
w³asne ¿yczenie tworzymy sobie piek³o?
82
Kohelet w swojej ksiêdze odnotowa³, ¿e jest czas rodzenia i czas umierania,
prawda tak oczywista, a jednak, kiedy zaczyna nas dotyczyæ, albo naszych bli-
skich, czêsto czujemy siê zaskoczeni. Tak by³o w przypadku babci, Romy. Widzia-
³em jak powoli, aczkolwiek systematycznie ¿ycie z niej uchodzi, nie s¹dzi³em tyl-
ko, ¿e tak szybko odejdzie. Co za ironia losu, dzieñ pogrzebu brzydki, pogoda
d¿d¿ysta, ca³y czas si¹pi zimny deszcz, tak, jakby jakaœ si³a wy¿sza sygnalizowa³a
ze swoich wysokoœci, ¿e w ¿yciu ziemskim odchodz¹cej osoby za ma³o by³o cie-
p³a, s³oñca i mi³oœci, nie mnie jednak s¹dziæ i oceniaæ.
Mam jednak wra¿enie, ¿e pani Roma odchodz¹c, zabra³a ze sob¹ resztki mo-
jego szczêœcia i pozosta³oœci z³udzeñ. Zdecydowanie pogorszeniu uleg³y moje re-
lacje z Bo¿en¹. Odk¹d odziedziczy³a po matce dom, poczu³a siê ca³kowicie wolna
i niezale¿na, nawet manifestacyjnie lekcewa¿y mnie, w sposób wyrachowany
i zimny zadaje ból, jakby chcia³a za coœ wzi¹æ odwet, tylko nie wiem, za co i
dlaczego na mnie.
Tyle by³o w nas radoœci ¿ycia i tworzenia, marzeñ i wspólnych snów, nie mogê
pogodziæ siê z faktem, ¿e to wszystko ju¿ siê koñczy, ¿e ten poci¹g naszego ¿ycia
zatrzyma³ siê ta tej stacji docelowej. Bo¿enie zawdziêczam bardzo du¿o, jestem
tego œwiadom, bez niej nie mia³bym tego, co mam i nie by³bym tym, kim jestem.
To ona pomog³a mi sprowadziæ synów, nawet sponsorowa³a ich, dlaczego teraz
zamiast cieszyæ siê ¿yciem, zadajemy sobie ból i cierpienie? Wszelkie moje stara-
197
nia o odbudowanie zwi¹zku koñcz¹ siê fiaskiem, czêsto tylko wznoszê oczy do
góry i pytam, Panie, dlaczego? On milczy i nie odpowiada.
Czujê siê bardzo opuszczony i osamotniony, odczuwam ogarniaj¹cy mnie lêk,
patrzê na swoich ch³opaków i zastanawiam siê, czy damy sobie radê, opatrznoœæ
chyba jednak trochê czuwa nad nami. Moi ch³opcy s¹ wspaniali, mogê na nich
polegaæ, myœlê, ¿e mnie nie zawiod¹. Teraz, kiedy czêœciej jesteœmy razem w domu,
zaczynaj¹ wiêcej mi mówiæ, o konfliktach z cioci¹ Bo¿en¹. Smutne s¹ to historie,
momentami wrêcz ¿enuj¹ce. I znowu rodzi siê tylko bolesne pytanie, dlaczego?
Tak siê z³o¿y³o, ¿e któregoœ dnia we trójkê znaleŸliœmy siê przed drzwiami
domu, ch³opcy wrócili ze szko³y, ja z pracy i razem przekraczamy próg. Wchodzi-
my do œrodka i jak na komendê zamieramy, z ka¿dego niemal¿e k¹ta zieje pustka.
Prawie wszystko zosta³o wyniesione, ch³opcy badawczo spogl¹daj¹ w moim kie-
runku i czekaj¹ na reakcjê. Ja, wiedz¹c o tym, ¿e jestem pod lup¹, przyjmujê non-
szalanck¹ postawê i pseudofilozoficznie stwierdzam, có¿, takie jest ¿ycie.
Wówczas jeden z nich, nie pamiêtam, który, patrzy na mnie tak bardzo ¿a³oœnie
i mówi, tato, to wszystko mo¿na kupiæ i to nowe nawet. Tak, wiem, ¿e mo¿na, tylko
nie o to chodzi, gdyby poprosi³a, jeszcze sam bym na w³asnych plecach wyniós³
i da³. Tak jednak nie by³o, zabrak³o w tym momencie elegancji, kultury i wzajemne-
go szacunku. Bo¿ena ukradkiem, bez rozmowy, z obcymi ludŸmi, podczas mojej
nieobecnoœci wszystko wynios³a z domu. Podzieli³a nasze ma³¿eñstwo w sposób
bezpardonowy i ostateczny, rozejœcie sta³o siê faktem, nie zastanawia³em siê i nie
wycenia³em czy wziê³a wiêcej czy mniej, gorzko uœmiechn¹³em siê tylko sam do
siebie na wspomnienie filmu z poprzedniego dnia. Zabawne, tam ¿ona odchodz¹c od
mê¿a, zabra³a nawet myd³o z ³azienki. U nas zdarzy³o siê to samo.
Wieczorem roz³o¿y³em na pod³odze jak¹œ ko³drê i po³o¿y³em siê, spa³em
z oczami wpatrzonymi w sufit. A obrazy ró¿nej barwy i nasycenia z poprzednich
lat miga³y niczym gwiazdy przed oczyma.
Nie, w tym momencie ju¿ nie p³aka³em, oczy moje sta³y siê przeraŸliwie su-
che i smutne, prawie stê¿a³e z bólu, mój tak misternie budowany œwiat rozsypa³ siê
po raz drugi. Dooko³a mnie ciemnoœæ i ta przera¿aj¹ca cisza, tylko gdzieœ tam
z do³u przebijaj¹ siê poprzez strop weso³e szepty ch³opców. Oni s¹ szczêœliwi,
poczuli wyraŸn¹ ulgê, nie musz¹ mnie z nikim dzieliæ, maj¹ wy³¹cznoœæ, a takie
przekonanie dodaje si³y. S¹ ze mn¹, czuj¹ siê bezpieczni, wiedz¹ przecie¿, ¿e ich
nie opuszczê, w moim ¿yciu s¹ najwa¿niejsi.
Teraz wchodzimy w nowy etap ¿ycia, wszystko zaczynamy od nowa, jestem
przekonany, ¿e realizujê los gdzieœ mi ju¿ zapisany. Szkoda tylko, ¿e w dotychcza-
sowej sztuce wyst¹piliœmy z Bo¿en¹ nie jak zawodowcy, tylko marni amatorzy,
198
okazuje siê, ¿e niczego nas nie nauczy³o dotychczasowe ¿ycie, a przecie¿ powin-
no. Moje drugie, jej trzecie ma³¿eñstwo, najwy¿szy, wiêc czas na refleksje i umie-
jêtne wyci¹ganie wniosków z przesz³oœci. Ale my jak te kukie³ki w teatrze. Ktoœ
tam porusza za nitki, a my w takt tego ruchu odtañcowujemy swój taniec ¿ycia.