Johansen Irys Nieoczekiwana pieśń

background image

Nieoczekiwana pieśń

1

Gdyby ta twoja mała była tak dobra, jak mówisz - powie

dział oschle Jason Hayes - byłaby w Nowym Jorku albo w

Londynie, a nie w Szwajcarii, w Genewie.

Jest świetna. - Eric usadowił się na swoim miejscu i

rozejrzał się po teatrze. Był to mały budynek, ale wszystkie

miejsca były zajęte. - Widzisz, jak ona ich przyciąga.

To Les Misćrables ich przyciąga. Muzyka posiada magię.

Nie, mówię ci, to jej zasługa - zaprotestował Eric. - Czy

nalegałbym, żebyś przyjechał aż z Nowego Jorku, gdybym nie

uważał, że ci się spodoba? Jej głos jest wspaniały. Gdyby ci

tak nie zależało na zaaprobowaniu obsady, próbowałbym pod

pisać z nią kontrakt na rolę Desdemony, kiedy usłyszałem ją

w zeszłym tygodniu. To najlepszy sopran, jaki kiedykolwiek...

Przestań. - Jason podniósł rękę od góry. - Wszystko to już

słyszałem.

Eric przyjrzał mu się uważnie.

- Boże, jesteś cynicznym skurwielem. Na tym polega twój

problem. Jesteś zepsuty do szpiku kości i nie istnieje nic,

czego byś nie słyszał albo nie widział. Gdzie twoja radość

życia?

Jason uśmiechnął się szeroko.

- Masz jej dosyć za nas obydwóch.

- I będę ją utrzymywał w dobrej formie aż do grobu. -

Kwadratową, chłopięcą twarz Erica rozjaśnił figlarny

uśmiech. - Życie jest dla mnie zbyt dużą przyjemnością,

żebym chciał zostać takim zamyślonym Rochesterem jak ty.

Jason uśmiechnął się krzywo.

Porównanie jest niewątpliwie trafne.

- Do licha - mruknął Eric. - Ej, przepraszam. Wiesz, jaką

mam niewyparzoną gębę.

- Nie ma sprawy. - Jason rzucił okiem na program. - Nazywa

się Daisy Justine?

- Tak - powiedział machinalnie Eric, patrząc na Jasona. -

Wyglądasz na cholernie zmęczonego.

background image

- Nic mi nie będzie. Teraz mogę odpocząć. Skończyłem

robić zmiany w partyturze ostatniego aktu tuż przed wejściem

do samolotu. Partytura nie potrzebowała zmian.

- Zapis zawsze można ulepszyć.

- Tak mówi perfekcjonista. Za ciężko pracujesz. Nie

widzieliśmy cię z Peg ponad osiem miesięcy.

Jason nie odrywał wzroku od programu.

- Wiesz czemu.

- Tak. - Eric w zakłopotaniu zmarszczył brwi. - Ale to się

musi skończyć. Nie możesz tego tak ciągnąć.

- Dlaczego nie? - Jason odwrócił stronę programu. - Powie

działeś, że jestem zepsuty do szpiku.

- Żartowałem - przerwał Eric. - Musisz coś z tym zrobić.

Jason wiedział, że nie chodzi mu już o odpoczynek.

- Próbowałem.

- Wiem, ale musi być jakiś sposób, żeby z tym skończyć.

Nie możesz chronić całego świata.

- Nie chronię całego świata. - Jason uśmiechnął się. - Tylko

mój kawałek.

- Nie podobasz mi się taki. Pamiętam, kiedy...

- Nie ma sensu wspominać - powiedział cicho Jason. -

Dobrze mi się żyje. Mam wszystko, czego chcę. Pieniądze,

kobiety, sukces. Przestań myśleć o mnie jak o postaci

tragicznej.

Eric potrząsnął głową.

- To nie wszystko.

Nie, to nie wszystko i powinien zdawać sobie sprawę, że

Eric, który zna go najlepiej, nie kupi jego usprawiedliwienia.

- Mam pracę.

Eric skinął głową.

- Gdybyś jej nie miał, już byś do tej pory oszalał. Twoja

muzyka jest dla ciebie jedyną rzeczą, która się liczy.

- Nie tylko. Żywię też uczucia do ciebie.

- Przestań żartować. Jesteś największym kompozytorem,

jakiego scena widziała w tym wieku, ale musi być...

background image

- Andrew Lloyd Webber nie zgodziłby się z tobą.

- Publiczność i krytycy się zgadzają. Przestań się ze mną

kłócić.

Jason uśmiechnął się.

- Nie mam takiego zamiaru. Moje ego na to nie pozwoli.

- Ale zostałeś prawie zupełnym samotnikiem. Nie można

żyć tylko pracą.

- Kto tak mówi? Przyjrzyj mi się,

Eric westchnął.

- Cholera, jesteś uparty.

Jason uśmiechnął się ciepło.

- To ty się uczepiłeś tego tematu, mój drogi uparciuchu. -

Jego uśmiech zbladł. - Mówmy o czym innym, Ericu.

Eric przyjrzał mu się uważnie, a następnie niechętnie skinął

głową.

- Dobrze. - Ściszył głos, ponieważ światła zgasły i orkiestra

zaczynała grać uwerturę. - Jeżeli nie mogę uchronić cię przed

tobą samym, mogę przynajmniej nakarmić twą pasję, podając

ci Daisy Justine.

Jason zachichotał.

- Mówisz jak alfons. Aktualnie nie poszukuję nowej

kochanki.

- Nie mówiłem o twoich potrzebach cielesnych. Zużywasz

kobiety jak ofiara kataru siennego chusteczki higieniczne. -

Eric skrzywił się. - To nie pasja, to tylko chuć.

- A co jest moją pasją, o proroku?

- Piosenki - stwierdził krótko Eric. - I glosy, które je

śpiewają. - Kurtyna szła w górę, gdy dodał z satysfakcją: -

Zaprze ci dech w piersiach.

Jason wzdrygnął się.

- Zobaczymy.

Żałował, że nie umie okazać więcej entuzjazmu. Cholera,

Eric ma pewnie rację, a on jest wykończony. Może kobieta

jest dobra, ale z pewnością nie tak fantastyczna, jak twierdzi

Eric. Wprawdzie żyłka do robienia interesów uczyniła z Erica

pierwszorzędnego producenta, jednak zdarzały mu się od

czasu do czasu pomyłki, jeśli chodzi o ocenę talentu.

background image

No, ale przynajmniej można dać jej szansę.

Rozsiadł się w fotelu, gdy musical zaczął rozgrywać się

przed jego oczami. Wysiadł z samolotu z Nowego Jorku

dopiero trzy godziny temu i stwierdził, że trudno mu nie

zasnąć, nie mówiąc już o skupieniu się. Jak mówił, muzyka

była wspaniała, ale widział tę sztukę zbyt wiele razy, by go

utrzymywała

w

napięciu.

Jak

na

prowincjonalne

przedstawienie dekoracje były zdumiewająco dobre, obsada

też, ale nie na tyle dobra, by zasługiwać na specjalną uwagę w

tej pierwszej scenie.

- Oto ona. - Eric chwycił go za rękę, gdy tylko zaczęła się

scena w fabryce, wskazując głową na szczupłą, złotowłosą

kobietę w chabrowoniebieskiej wiejskiej sukience.

"Z wyglądu z pewnością nadaje się na Desdemonę" - po-

myślał obiektywnie Jason. Daisy Justine przyciągała wzrok i

była naprawdę śliczna. Trochę ponad średniego wzrostu,

poruszała się z niezwykłym wdziękiem. Miała obfite piersi i

biało-różową cerę. Jej długie, białozłote włosy i delikatne rysy

nadawały jej wyraz anielskiego blasku. Jaśniała, jakby coś

rozświetlało ją od wewnątrz.

- Widzisz?

- Jedyną rzeczą, jaką teraz widzę, jest to, że wygląda jak

Desdemona.

"I że niewątpliwie patrząc na nią, reaguję fizycznie" -

stwierdził ze zdumieniem Jason. Był śmiertelnie zmęczony,

otumaniony lotem i nigdy przedtem nie pociągał go

powiewny typ, jednak odczuwał znajome pulsowanie w

pachwinie, gdy patrzył na tę kobietę.

Eric mruknął coś pod nosem.

W następnej scenie Fantyna, targana rozpaczą, klęcząc sa-

motnie na scenie, śpiewała słynną partię solową "Miałam

sen".

Jason zesztywniał i usłyszał cichy chichot Erica. W teatrze

rozległy się czyste, złote dźwięki, pełne piękna i pasji. Żyła

pieśnią, dała się nią owładnąć, stała się z nią jednym.

background image

- Boże - szepnął Jason.

Doznał gwałtownej radości, bliskiej bólu. Był pochłonięty,

zauroczony i przez resztę czasu, kiedy dziewczyna była na

scenie, siedział jak sparaliżowany, przykuty do miejsca i nie

spuszczał z oka jaśniejącej postaci Daisy Justine.

Kiedy przy końcu pierwszego aktu zapaliły się światła, Eric

zwrócił się do niego:

- No i jak?

Jason zmusił ręce, by wypuściły z uścisku poręcze fotela i

wstał.

- Wynośmy się stąd, do cholery.

- Teraz? Nie chcesz zaczekać i pójść za kulisy, żeby zoba

czyć się z... - Eric przerwał, gdy zobaczył Jasona idącego

przejściem przez tłum. Wstał pospiesznie i dogonił go, gdy ten

dochodził do westybulu. - Co się, do licha, z tobą dzieje?

Psiakrew, wiem, że ci się spodobała.

- Tak. - Głos Jasona był zduszony.

- W takim razie chodźmy do niej. Nie wychodzi aż do

ostatniej sceny.

- Poczekamy, aż przedstawienie się skończy. Chodźmy

gdzieś na kawę. - Jason z radością poczuł chłodne powietrze

na twarzy, gdy ruszył ulicą w stronę kawiarni na rogu. Bóg

jeden wiedział, jak bardzo potrzebował czegoś, żeby rozjaśnić

umysł. Czuł się jak uderzony w głowę. - Co o niej wiesz?

- Że śpiewa jak anioł i w dodatku umie grać.

- Co jeszcze?

Eric zrównał się z nim.

- Rozmawiałem z dyrektorem, Hansem Kellerem, i powie

dział, że jest życzliwa, zawsze punktualna, bardzo

profesjonalna. Studiowała na stypendium u Stoliniego w

Mediolanie. Ma dwadzieścia cztery lata, jej matka nie żyje,

mieszka z ojcem w domku na przedmieściach Genewy. Ojciec

jest artystą.

- Dobrym?

Eric wzruszył ramionami.

background image

- Przeciętnym. - Spojrzał na Jasona z zainteresowaniem. -

A co za różnica? Angażujemy kobietę, a nie jej ojca,

Jason zmienił temat.

- Dlaczego gra w drugorzędnym przedstawieniu, kiedy po

winna być na Broadwayu?

- Skąd mam wiedzieć? - zapytał Eric z cieniem irytacji. -

Słuchaj, aprobujesz ja jako kandydatkę numer jeden do roli

Desdemony czy nie?

- Aprobuję. - Jason otworzył drzwi do kawiarni, a dzwonek

zabrzęczał wesoło, oznajmiając ich przybycie. Gdy ubrany w

smoking kelner spieszył ku nim przez salę, Jason mruknął: -

Czy uważasz mnie za idiotę? Ona jest absolutnie urzekająca.

Eric uśmiechnął się triumfująco.

- Teraz mówisz rozsądnie. To podpisujemy z nią dzisiaj

umowę?

Jason patrzył bezmyślnie na miłe dla oka, adamaszkowe

obrusy. Eric miał rację mówiąc, że zachowuje się cholernie

dziwnie, ale chyba nie jest w stanie nad tym zapanować. Jego

reakcja na Daisy Justine była nieprawdopodobnie silna, sil-

niejsza niż Eric mógł się domyślać.

"To z powodu muzyki" - zapewniał sam siebie. Jak długo

czekał na taki glos? Jego reakcja była reakcją na muzykę, nie

na kobietę.

Ale w jakiś sposób kobieta i muzyka stapiały się, stając się

w jego umyśle jednym.

I to "jedno" stało się całkowicie, wszechogarniające.

Siedział tam, w teatrze, i dzika zazdrość zalewała go, fala za

falą, gdy publiczność ją oklaskiwała. Nie chciał się dzielić

tymi chwilami. Nie chciał się dzielić nią.

Usiadł przy stoliku, wziął od kelnera menu, spojrzał na nie i

oddał. Kawiarnia. Nigdy nie był zaborczy i jego reakcja była

szalona. Ale przecież wszystkie uczucia, jakich doznawał od

chwili, gdy ujrzał Daisy Justine po raz pierwszy, były szalone.

Boże, był zupełnie irracjonalny w stosunku do niej. Eric na

pewno miał rację, pracował zbyt ciężko.

background image

Daisy Justine była Desdemoną, a taki głos jak jej nie poja-

wia się codziennie. Gdyby odzyskał równowagę i dał jej do

śpiewania swoje utwory, poczułby się ogromnie usatysfakcjo-

nowany.

Osłupiały Eric patrzył na niego.

- Wyglądasz, jakbyś się zmagał z losami tego świata. Po

wiedz mi tylko, co chcesz zrobić.

- Naturalnie podpiszemy z nią dzisiaj kontrakt - powiedział

niecierpliwie Jason. - Nie mógłbym zaakceptować teraz niko

go innego do tej roli.

Eric westchnął z ulgą, a potem nagle zachichotał.

- Boże, ona cię naprawdę znokautowała, co? Nie mogę się

doczekać, kiedy będzie śpiewała twoje utwory. Nigdy dotąd

takiego cię nie widziałem.

W tej chwili Jason nie chciał sobie wyobrażać Daisy Justine

śpiewającej jego pieśni. Reakcja była zbyt gwałtowna. O ile

silniej zareagowałby, gdyby usłyszał, jak ten wspaniały głos

śpiewa jego muzykę?

Bzdura! Prawdopodobnie jest równie banalna i głupia jak

woskowa lalka i nie miałby problemu z oddzieleniem kobiety

od pieśni. Tknęło go dziwne przeczucie. Z jakiegoś powodu

nie chciał spotkać Daisy Justine, czuł, że niebezpiecznie jest ją

poznać.

- Jestem po prostu zmęczony. - Uniknął spojrzenia Erica,

gdyż kelner postawił przed nim parującą filiżankę kawy. -

Myślę, że pozwolę ci pójść do jej garderoby samemu i przed

stawić jej ofertę. Zaczekam na ciebie za kulisami.

- Przykro mi, nie mogę tego zrobić. - Daisy czuła, że głos

więźnie jej w gardle, gdy wymawiała te słowa. Boże, jak

trudno było odmówić Ericowi Hayesowi, kiedy fakt, że w

ogóle ją prosił, wydawał się cudem.

Eric spojrzał na nią zdumiony.

- Czy pieniądze nie są wystarczające? Możemy negocjować.

background image

- Pieniądze są w porządku. Przyjęłabym tę rolę za darmo,

żeby wystąpić w musicalu Jasona Hayesa.

- Słyszała pani o nim?

- Tu jest Szwajcaria, a nie Timbuktu. Wszyscy znają Jasona

Hayesa. - Nie było to ścisłe. Z pewnością wszyscy znali dzieła

tego człowieka, ale to wszystko. Był typem człowieka

tajemniczego; stroniący od sławy, samotny i ekscentryczny.

Czasa mi zdarzało mu się nie przyjść na własną premierę.

Disy odwróciła się do lustra i zaczęła zmywać makijaż. –

Mam programy ze wszystkich przedstawień, jakie

kiedykolwiek przygotował. Jego muzyka... - ściszyła głos i

przełknęła ślinę, żeby złagodzić czop, jaki miała w gardle -

jest wspaniała.

- Pieśń nocy jest najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobił.

To adaptacja Otella Szekspira. Przerobienie tej sztuki było

marzeniem Jasona od kiedy byliśmy chłopcami. - Eric

kusząco ściszył głos. - Zagrałaby pani Desdemonę. To

życiowa rola.

Pragnęła, by po prostu zamilkł i poszedł sobie. Nie chciała

nic więcej słyszeć. Takiej roli nie można nie przyjąć; paląca,

obsesyjna zazdrość mauretańskiego wojownika, która skaziła

miłość, jaką żywił do swojej delikatnej wybranki...

- Nie mogę tego zrobić.

-

Dlaczego

nie?

To

by

panią

uformowało.

Zmusiła się do uśmiechu.

- Byłabym zupełnie słabą osobowością, gdybym pozwoliła,

by rola formowała mnie albo załamała. Nie, chodzi po prostu

o to, że nie mogę wyjechać z Genewy.

- Woli pani mieszkać futaj niż zostać międzynarodową

gwiazdą?

- Nie zależy mi bardzo na sławie. - Zwróciła twarz ku

niemu i powiedziała łagodnie: - Dziękuję za tę ofertę, ale

naprawdę nie mogę tego zrobić. Teraz, jeżeli mi pan wybaczy,

chciałabym się ubrać. Jestem bardzo zmęczona.

Eric niechętnie podniósł się.

- Chciałbym, żeby pani przemyślała tę sprawę. Jason mnie

udusi.

background image

- Nie będę się namyślać. Życzę powodzenia w znalezieniu

Desdemony.

Eric potrząsnął głową i zwrócił się w stronę drzwi.

- Myślę, że Jason nie... - Przerwał i chwilę później drzwi

zamknęły się za nim.

Daisy odwróciła się do lustra i tępo patrzyła w swoje odbi-

cie. Już wcześniej otrzymywała wspaniałe oferty, ale nigdy tak

cudownej i atrakcyjnej.

Musical Jasona Hayesa to marzenie pieśniarki. Pisał muzykę

chwytającą za serce i uduchowioną. Wielkie nieba, chciała tej

roli!

No cóż, nie mogła jej mieć i należało się z tym pogodzić.

Łatwo to powiedzieć, ale dręczący, wewnętrzny ból pozosta-

wał.

Musical Jasona Hayesa...

- Odmówiła nam.

Jason przestał opierać się o drzwi prowadzna scenęi i

wyprostował się, gdy Eric szedł w jego stronę.

- Co?!

- Słyszałeś. Nie przyjęła naszej oferty.

- Zaproponuj jej więcej pieniędzy.

- Powiedziała, że to nie jest sprawa pieniędzy. Ona nie chce

wyjeżdżać z Genewy.

Jason zaklął pod nosem.

- To nie ma sensu.

Eric wzruszył ramionami.

- Ona robi wrażenie, że jest całkiem zdecydowana.

- Może po prostu próbuje wywindować cenę.

- Nie sądzę. - Eric zmarszczył brwi. - Ona jest dosyć

bezpośrednia. Podoba mi się. Robi wrażenie, że jest taka sama

na scenie i poza nią. Jest bezpretensjonalna, ale... jaśnieje.

- W takim razie potrzebujemy jej do roli Desdemony.

- Nie sądzę, żeby nam się to udało.

- Akurat - szorstko powiedział Jason. Poczuł ponownie

gwałtowną falę zaborczości, jakiej doświadczył w teatrze. Do

background image

licha, nie pozwoli jej odejść. - Musi być jakiś sposób. - Ruszył

wzdłuż słabo oświetlonego korytarza. - Zaczekaj na mnie.

Wrócę za chwilę.

- Masz zamiar z nią porozmawiać?

- Nie - powiedział ponuro Jason. - Mam zamiar podpisać z

nią umowę.

- Panno Justine, jestem Jason Hayes.

Daisy zesztywniała i cofnęła się od drzwi. Zdaje się, że Eric

Hayes przysłał gruba rybę.

- Dzień dobry, panie Hayes. Jestem pana wielką

wielbicielką.

- Najwyraźniej nie na tyle wielką, żeby dała się pani

namówić, by zagrać główną rolę w moim przedstawieniu -

powiedział ostro, wszedł do garderoby i zamknął drzwi.

Bardzo grubą rybę. Jason Hayes w niczym nie przypominał

swojego brata, ani z wyglądu, ani z charakteru, i Daisy

momentalnie poczuła się zagrożona. Tak daleko odbiegał od

stereotypu wrażliwego muzyka, jak tylko można sobie

wyobrazić. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i był

zbudowany jak zawodowy bokser. Jego skóra była opalona na

prawie brązowy kolor, a rysy twarzy nie były klasycznie

piękne. Kości policzkowe miał zbyt szeroko rozstawione, brwi

stanowiły czarną kreskę nad przenikliwie patrzącymi,

błękitno-zielonymi oczami, a jego kształtne usta były zbyt

zmysłowe. "Otello" - pomyślała nagle, po czym uśmiechnęła

się, rozbawiona tą myślą. Prawdopodobnie niczym nie

przypominał posępnego, zaborczego wojownika.

- Nie chciałam pana obrazić - powiedziała łagodnie. -

Uwielbiam pana muzykę.

- A ja uwielbiam pani głos. - Nagły uśmiech rozjaśnił ciepło

jego ciemną twarz i wrażenie ponurości zniknęło. - Chcę go i

będę go mieć.

- Wyjaśniłam pana bratu, że absolutnie nie mogę...

- Czego pani chce? - zapytał gwałtownie. - Proszę mi

powiedzieć, a dam to pani.

background image

Chciała grać główną rolę w jego musicalu i śpiewać jego

pieśni, ale nie mógł jej tego dać.

- To niemożliwe.

- Dlaczego nie?

- Przyczyny osobiste.

Jego spojrzenie skoncentrowało się na jej twarzy.

- Kochanek?

Wyczuła w nim nagłe napięcie, które ją zdumiało.

Wolałabym nie dyskutować na ten temat.

- Chce pani stracić taką okazję dla romansu? - zapytał

szorstko.

- Nie powiedziałam... - przerwała i cicho dodała: - Ludzie

są ważniejsi od kariery. Miłość jest najważniejsza.

- Pani Justine, taka cukierkowa... Nie może pani być... -

Przerwał, przyglądając się uważnie jej twarzy. - Niech mnie

licho! Pani tak myśli naprawdę.

Skinęła głową.

- Oczywiście, że tak myślę. Nie mówię rzeczy, których nie

myślę.

- Jak to się rzadko zdarza.

Promienny uśmiech rozjaśnił jej twarz.

- Może w Nowym Jorku, nie tutaj.

- Założyłbym się, że jest to równie rzadkie po tej stronie

Atlantyku. - Uśmiechnął się z zainteresowaniem. - Uważam,

że będę musiał zbadać to zjawisko.

- Nie zawracałabym sobie głowy. Byłoby to marnowanie

pańskiego talentu. Lepiej pan zrobi, jeśli się pan skoncentruje

na swojej muzyce. Przykro mi, ale naprawdę nie mogę

pracować z panem, panie Hayes i...

- Jason.

Zignorowała tę uwagę i zaczęła się odwracać.

- Jak powiedziałam pańskiemu bratu, sprawa nie

podleganego... - Przerwała, gdy jego dłoń chwyciła jej

nadgarstek.

Elektryczność. Żar. Wibrujący magnetyzm. Zaskoczona

spojrzała w górę i zobaczyła jego twarz, która odzwierciedlała

jej własne uczucia. Poczuła, że nie może złapać tchu i nagle

background image

zdała sobie sprawę, jak blisko jest jego gorące, duże ciało,

pachnące mydłem i cytrynowym płynem po goleniu.

Jego dłoń rozluźniła uścisk.

- Przepraszam, nie chciałem pani dotykać. - Ton jego głosu

stał się nagle gwałtowny. - Ale, do jasnej cholery, uciekała

pani przede mną.

Zwilżyła językiem dolną wargę.

- Ponieważ uznałam naszą dyskusję za skończoną. Pan

złożył mi ofertę, a ja ją odrzuciłam.

- Nasza rozmowa się nie skończyła. Ona się dopiero zaczęła.

- Cofnął się o krok i najwyraźniej usiłował zapanować nad

swoim głosem. - Proszę mi pozwolić zaprosić się na kolację i

jeszcze trochę porozmawiamy.

Potrząsnęła głową.

- Byłoby to bezcelowe. Nie zmieniam zdania.

Patrzył na nią przez chwilę, a jego błękitno-zielone oczy

były nieruchomo utkwione w jej twarzy. Potem znowu się

uśmiechnął, nie szyderczo czy cynicznie, ale ciepło.

- W takim razie myślę, że będę musiał zmienić je za panią.

Nie zrezygnuję z pani.

Zabrzmiało to dziwnie władczo i ponownie poczuła, że musi

być ostrożna.

- Nie może pan zrezygnować z tego, czego pan nie ma.

- Przejęzyczenie. - Jego oczy zamigotały. - Oczywiście,

chodziło mi o to, że nie zrezygnuję z mojej Desdemony.

- Naturalnie. - Odprężyła się. - Oczywiście, że o to chodziło.

Teraz, jeżeli pan pozwoli, chcę pojechać do domu i pójść

spać. Mieszkam pod Genewą, to długa jazda.

- Zawiozę panią.

- Nie - powiedziała stanowczo.

Jego uśmiech nie zniknął z twarzy, ale Jason zdawał sobie

sprawę, że mięśnie jego twarzy trochę zesztywniały.

- Ja się nie poddaję. Urodziła się pani po to, żeby zaśpiewać

Desdemonę.

Z udawana lekkością powiedziała:

background image

- Może kiedyś pozwoli mi pan zagrać w którymś z

wędrownych zespołów tutaj, w Europie.

Potrząsnął głową.

- Chcę, żeby pani stworzyła tę rolę. Chcę mieć panią na

Broadwayu. - Odwrócił się i otworzył drzwi. - Dobranoc,

Daisy.

Wymówił jej imię i z jakiegoś powodu ta nagła rezygnacja z

formalności wzmogła jej niepokój.

- Dobranoc, panie Hayes.

Spojrzał na nią przez ramię i jeszcze raz poprawił ją:

- Jason.

Zanim zdołała odpowiedzieć, zamknął za sobą drzwi.

- No, to co teraz zrobimy? - zapytał Jasona Eric, gdy wy

siedli z taksówki przed hotelem Hilton. - Nie możemy jej

zmusić, żeby pojechała z nami.

- Nie. - Jason zapłacił taksówkarzowi, odwrócił się i ruszył

w stronę głównego wejścia do hotelu. - Ale możemy znaleźć

jakiś słaby punkt i wykorzystać to.

- Jaki punkt?

- Jakikolwiek. - Jason wszedł do hallu. - Ale nie ma potrze

by, żebyśmy obydwaj siedzieli tutaj bezczynnie. Poleć jutro

do Londynu i zobacz, czy uda ci się podpisać kontrakt z

Colinem Bartlinem na rolę Jagona. Ja się tu wszystkim zajmę.

Eric zmarszczył brwi.

- Jesteś pewny?

Jason skinął głową.

- Zdobycie go może ci zająć trochę czasu. Słyszałem, że

Bartlin ma długoterminowy kontrakt z Fantomem. Mógłbyś za

dzwonić do Peg i namówić ją, żeby się tam z tobą spotkała.

- Może tak zrobię. - Rozjaśnił się i zrównał z Jasonem, gdy

przechodzili przez hali w stronę wind. - Nigdy nie była w

Londynie, a potrzebne jej są wakacje. Dzieci ostatnio

doprowadzają ją do szału. - Nacisnął guzik od windy. - Jeżeli

jesteś pewien, że nie masz nic przeciwko temu, żeby uwikłać

się w negocjacje z Justine.

background image

"Już jestem w nie zamieszany" - pomyślał ponuro Jason. Nie

chodziło tylko o muzykę. Ledwie jej dotknął, ale ciało jego

było w dalszym ciągu obolałe i podniecone. Ona również

odczuwała podniecenie, a jednak poświęcała się dla tego cho-

lernego kochanka, który chyba trzymał ją w niewoli.

Poczuł, że ogarnia go wściekłość na tę myśl i wziął głęboki

oddech, żeby się uspokoić. 'To tylko seks" - przekonywał sam

siebie. Mężczyznom zdarza się wszak czuć obsesyjne pożąda-

nie i nad nim panować. Nie będzie w tym dla niej żadnego

niebezpieczeństwa. Podpisze z nią kontrakt. Może spędzą ra-

zem kilka nocy, żeby pozbyć się żądzy, a potem on wróci do

Nowego Jorku.

Drzwi otworzyły się i weszli do windy.

- Nie przejmuj się. Nie mam teraz nic lepszego do roboty.

Nie przewiduję żadnych problemów z tym, żeby ostatecznie

nakłonić Daisy Justine, by podpisała z nami umowę.

Wprawdzie było już dobrze po północy, ale ojciec jeszcze

nie spał, gdy Daisy przyjechała do domu. Nie spodziewała się,

że będzie spał. Ostatnio był zupełnie pochłonięty praca. Na-

brał zwyczaju wstawania o świcie i malowania aż do godzin

nocnych.

Zamknęła drzwi.

- Cześć, Charlie.

- Cześć - odpowiedział bezmyślnie.

Zrezygnowana potrząsnęła głową, gdy zobaczyła jego

wysoką, niezgrabną sylwetkę skuloną przed sztalugami po

drugiej stronie pokoju, który służył im jako salonik i

pracownia zarazem. Silne światło podkreślało siwe pasma w

rozczochranych, brązowych włosach Charlie'ego i plamy z

farby na jego ulubionej niebieskiej koszuli.

- Już po północy. Pora spać.

- Za chwilę. Chcę uzyskać odpowiedni kolor tej miski... -

Jego spojrzenie skoncentrowało się na płótnie. - Jak dzisiaj

poszło?

background image

- Całkiem dobrze. Publiczność chyba uważa, że jestem

niezła. - Podeszła do płótna i oparła głowę o jego ramię,

przyglądając się obrazowi. - Ten mi się podoba. Banan

wygląda tak prawdziwie, że można by go zjeść.

Skrzywił się.

- Jak pewien krytyk mi kiedyś powiedział, umiem uchwycić

fakturę, ale nie duszę.

- Co tylko dowodzi, jakim był idiotą. Jak banan może mieć

duszę?

Zachichotał.

- To samo sobie wtedy pomyślałem. Pamiętam, jaki byłem

wściekły... - Ściszył głos i na nowo skupił się na swoim

obrazie.

- Jadłeś kolację?

- Co? - Spojrzał na nią. - Tak myślę. Chili albo coś w tym

rodzaju.

- To było wczoraj.

Objęła go zmartwionym spojrzeniem. Zawsze był szczupły,

ale teraz robił się z każdym dniem chudszy. Płacił za ogrom

energii, jaką wkładał w swoją pracę.

- Tak? - Dodał trochę szarości do kobaltowego błękitu

miski z owocami. - W każdym razie na pewno coś jadłem.

- Zrobię zupę. - Rzuciła torebkę na tapczan i ruszyła w

stronę maleńkiej kuchenki. - A potem idziemy spać.

- Jak skończę. - Zawahał się. - Pomyślałem, że może, jeżeli

nie jesteś bardzo zmęczona, mogłabyś mi trochę po pozować.

Ten portret ma coś w sobie. Czuję, że jest dobry, Daisy.

- Więc dlaczego nie chcesz mi go pokazać?

- To niespodzianka.

- Nie jestem zmęczona, ale ty musisz odpocząć. Wiesz, co

doktor powiedział... - Przerwała.

Odwrócił się, żeby spojrzeć na nią i uśmiechnął się łagodnie,

potrząsając głową. Obydwoje wiedzieli, że to tylko kwestia

czasu, ale wymógł na niej obietnicę, że nikomu nie powie i da

mu żyć pełnią życia. Nie miała prawa wygłaszać kazań, jak

background image

powinien spędzić swoje ostatnie dni, tylko dlatego, że chciała

zatrzymać go przy sobie trochę dłużej.

Czuła, że łzy napływają jej do oczu i szybko odwróciła się,

żeby ich nie zobaczył.

- Porozmawiamy o tym później. Idę do kuchni.

Charlie przestał pracować nad jej portretem po trzeciej nad

ranem i to tylko dlatego, że Daisy stanowczo odesłała go do

łóżka pod pretekstem, że jest zbyt zmęczona, by dłużej

pozować. Starannie okrył portret, nim wyszła z pokoju. Gdy

drzwi zamknęły się za nim, Daisy wstała i podeszła jeszcze

raz do płótna przedstawiającego martwą naturę, nad którym

ojciec pracował wcześniej.

Prawdę mówiąc, nie był to bardzo dobry obraz. Zwyczajna

martwa natura jak tuzin innych, wystawianych przez

obiecujących

artystów

z

osiedla.

To

cholernie

niesprawiedliwe. Wszystko, czego Charlie chciał, to stworzyć

coś wspaniałego. Ciężko pracował całe życie, by ten cel

osiągnąć. Czemu muza nie mogła pobłogosławić ojca chociaż

jednym dziełem, z którego miałby prawo być dumny, nim

umrze?

Zmęczona odwróciła się, zgasiła światła i udała się w stronę

własnej, małej sypialni. Życie nie zawsze jest sprawiedliwe,

ale trzeba z niego korzystać jak najpełniej. Mieli dla siebie

tych kilka ostatnich miesięcy, a być może jutro Charlie

namaluje swoje arcydzieło.

Zdjęła z siebie błękitną osiemnastowieczną szatę, w której

Charlie pragnął ją namalować, i starannie powiesiła ją do

szafy. Kiedy po raz pierwszy zobaczył, jak gra Fantynę,

stwierdził, że urodziła się do noszenia strojów historycznych,

a kiedy postanowił namalować jej portret, nic mu nie

odpowiadało, tylko ta suknia z teatru.

Włożyła szlafrok, podeszła do okna i otworzyła je. Nie było

sensu iść spać, zanim trochę nie ochłonie. Zbyt wiele rzeczy

wydarzyło się dziś wieczorem i nadal była podekscytowana.

Alpy wyglądały surowo w świetle księżyca i zadrżała nieco,

patrząc na nie. Wolała góry skąpane w słoiku, gdy widać

background image

bujną trawę u podnóża stoków. Wtedy zawsze przypominała

się jej ta wspaniała scena w Brzmieniu muzyki. Teraz cała

łagodność zniknęła i zdawało się, że góry to tylko twarda,

niedostępna siła.

"Jak Jason Hayes" - pomyślała nagle. Posiadał taką samą

zuchwałą, nieodpartą siłę jak góry. Jednak nie był zimny.

Zdawała sobie sprawę z wulkanicznego gorąca, tkwiącego pod

szorstką powierzchownością.

Pieśń nocy.

Gardło ścisnęło się jej boleśnie i z trudem przełknęła ślinę.

Nie mogła sobie pozwolić na myślenie o Jasonie Hayesie czy

jego sztuce. W ciągu ostatnich kilku lat odrzucała już różne

propozycje. Ból zniknie za jakiś czas. Ważna jest radość śpie-

wania, a nie sama kariera.

Ale, drogi Boże, jak bardzo chciałaby być tą pierwszą, która

zaśpiewa jego pieśni dla Desdemony!

background image

O wpół do trzeciej następnego popołudnia rozległo się pu-

kanie do wejściowych drzwi domku.

- Ja otworzę. - Daisy wstała z ogromnego krzesła

przypominającego tron, zeskoczyła z podwyższenia i szybko

przeszła przez pokój w stronę drzwi. - Kontynuuj

uwiecznianie mnie. Chcę wyglądać przynajmniej tak

apetycznie jak twój banan. Myślę, że należy mi się to za...

Przerwała, otwierając drzwi.

Jason Hayes stał na wycieraczce. Jego wzrok przesunął się

po dziewczynie, ubranej w błękitną suknię z kwadratowym,

głęboko wyciętym dekoltem. Uśmiechnął się blado.

- Ty rzeczywiście wierzysz w życie rolą, prawda? Bardzo

ładnie. Czy mogę wejść?

Ogarnęła ją panika.

- Nie.

Uniósł brwi.

- Przepraszam?

Spojrzała pospiesznie przez ramię. Charlie był pochłonięty

stojącym przed nim obrazem, ale trudno było przewidzieć,

kiedy może popatrzeć.

- Proszę odejść. Nie mogę teraz z tobą rozmawiać.

- Czy twój kochanek jest taki zazdrosny? - Jego wargi

zacisnęły się. - Myślałem, że mieszkasz z ojcem.

- Mieszkam. - Podeszła bliżej i przymknęła drzwi, żeby

zasłonić Jasona Hayesa przed Charlie'em. - Odejdź -

warknęła. - Powiedziałam ci, że...

- Nie mam zamiaru odejść - przerwał - dopóki nie dostanę

tego, czego chcę.

- Nie mam zamiaru... - Przerwała, gdy zobaczyła wyraz

determinacji na jego twarzy. Nie miał zamiaru się poddać. -

Nie możesz wejść. Przebiorę się i spotkamy się w Zeider Cafe

przy tej ulicy za godzinę.

Zamknęła mu drzwi przed nosem i odwróciła się w

momencie, gdy Charlie podniósł pytająco wzrok.

background image

Wracając na podwyższenie, niedbale wzruszyła ramionami.

- Ktoś zbierający pieniądze na cele dobroczynne. Nic

ważnego.

Jason Hayes stał przed kawiarnią. Wyraz jego twarzy

dokładnie zdradzał, jak bardzo jest niezadowolony, gdy patrzył

na Daisy idącą w jego kierunku. "Trudno mu się dziwić" -

pomyślała smutno. Minęły prawie dwie godziny, zanim zdoła-

ła się wymknąć, nie budząc podejrzeń Charlie'ego. Pół musi-

calowego świata kłaniało się Jasonowi Hayesowi w pas i jej

niegrzeczność musiała być dla niego co najmniej niepokojąca.

- Wreszcie - powiedział uszczypliwie. - Bałem się, że

miejscowi żandarmi zaaresztują mnie za włóczęgostwo.

- Dlaczego nie wszedłeś do środka i nie wypiłeś filiżanki

kawy?

- Nie chciałem kawy. - Wziął ją pod rękę i ruszył wzdłuż

ulicy pełnej sklepów. - Przejdźmy się. Mój spokój został nieco

nadszarpnięty i muszę się uspokoić.

- Nie masz prawa się złościć. Nie zapraszałam cię tutaj. -

Delikatne dotknięcie wywołało w niej takie samo uczucie jak

to, którego doznała zeszłej nocy. Uwolniła rękę i odsunęła się

od niego. - Prawdę mówiąc, sądziłam, że jasno powiedziałam,

co myślę.

- Nie spodziewałem się, że zamkniesz mi drzwi przed nosem.

- To było niegrzeczne - nie patrzyła na niego - ale nie

chciałam, żeby mój ojciec dowiedział się o twojej propozycji.

- Dlaczego nie?

- Uczyniłoby go to nieszczęśliwym. Czułby, że nie daje mi

wykorzystać okazji.

- A jest tak?

- Może. - Jej spojrzenie niespokojnie powędrowało w kie-

runku jego twarzy. - Ale nie może o tym wiedzieć.

Zamarł.

background image

- Czy twój ojciec trzyma cię tutaj? Myślałem, że mówiłaś o

kochanku...

- To ty tak powiedziałeś. - Potrząsnęła głową. - Kiedy ja

miałabym czas na romans? Jestem albo w teatrze, albo tutaj.

- Dobrze - powiedział z satysfakcją. - Z ojcem powinienem

sobie poradzić o wiele łatwiej niż z kochankiem. Przynajmniej

nie istnieje problem zazdrości.

- Układ kobieta - mężczyzna nie musi zawierać elementu-

zazdrości.

- Nie musi, ale często tak się dzieje. - Uśmiechnął się

krzywo. - Szekspir dobrze o tym wiedział.

Zadrżała.

- Zazdrość to okropne uczucie. Nie rozumiem go.

- Sam miałem z nim kilka problemów, kiedy pisałem Pieśń

nocy. - Odwrócił od niej wzrok. - Zaczynam to teraz trochę

lepiej rozumieć. - Zmienił temat. - Twój ojciec powinien

chcieć dla ciebie jak najlepiej. Jakim musi być samolubnym

skurczybykiem,

jeżeli

cię

powstrzymuje

przed

wykorzystaniem takiej okazji!

- On nie jest samolubny - powiedziała gwałtownie. - Charlie

nigdy nie powstrzymałby mnie przed niczym, co chciała

bym zrobić. Jest dobry, hojny i...

- Spokojnie. - Podniósł do góry rękę, żeby zatrzymać potok

słów. - Przepraszam. Na pewno jest taki, jak mówisz.

Wzięła głęboki oddech.

- To mój wybór. Nie mogę go zostawić.

- Jesteście tak sobie bliscy?

Gwałtownie skinęła głową.

- Charlie?

- Tak naprawdę jest moim ojczymem. Moja matka zmarła,

kiedy miałam pięć lat i od tego czasu mamy tylko siebie. - Jej

oczy płonęły. - I nie jest egoistą. Zrobił dla mnie wszystko.

Swoją pracę kocha bardziej niż cokolwiek na świecie, ale

zrezygnował nawet z malarstwa na pięć lat i poszedł do pracy,

żeby stać go było na opłacenie moich lekcji śpiewu u

Stoloniego.

background image

- W takim razie nie chciałby, żebyś poświęciła tę okazję.

Umożliwił ci ją.

- Oczywiście, że nie. - Patrzyła wprost przed siebie. - I

dlatego nie może się o niej dowiedzieć.

Jego spojrzenie zatrzymało się na jej twarzy.

- Myślę, że może będę musiał porozmawiać z twoim ojcem.

- Nie! - Jej ręce zacisnęły się w pięści. - Czy nie słuchałeś?

Nigdy bym ci nie wybaczyła, gdybyś mu powiedział, że

złożyłeś mi tę propozycję.

- Ale jeszcze mógłbym dostać to, czego chcę - powiedział

chłodno. - Jeżeli twój ojciec jest tak niesamolubny, jak

twierdzisz, może cię zmusi do przyjęcia propozycji.

Patrzyła na niego przerażona.

- Nie zrobiłbyś tego.

- Chcę, żebyś grała Desdemonę.

- A to, czego ja chcę, w ogóle się nie liczy?

- Ty też tego chcesz. - Zniżył ton głosu do pełnej pasji

intensywności. - Masz grać tę rolę. Sprawię, że zechcesz tego

tak samo jak ja.

Patrzyła zafascynowana, złapana w utkaną przez niego

pajęczynę. W tej chwili prawie mogła uwierzyć, że jest on w

stanie sprawić, by zrobiła wszystko, czego on sobie życzy.

Zaśmiała się niepewnie.

- Mój Boże, czy zawsze jesteś taki zawzięty?

- Kiedy coś jest dla mnie ważne. - Jego zachowanie zmieniło

się, jakby zarzucił pelerynę na tamtą pełną pasji intensywność.

Skrzywił się smutno. - Eric twierdzi, że jestem zmęczony.

- Jestem w stanie w to uwierzyć. Jesteś bardzo... twardy.

- A ty bardzo łagodna. - Przyjrzał się jej rysom. - Idealizm

i samopoświęcenie. Jesteś anachronizmem w dzisiejszym

świecie. Myślę, że potrzebny ci jest ktoś, kto uratowałby cię

przed samą sobą.

- Niszcząc spokój mojego ojca?

- Może dojdziemy do kompromisu. - Jason uśmiechnął się

blado. - Możemy zawrzeć umowę. Daj mi dwa tygodnie.

Popatrzyła na niego w osłupieniu.

background image

- Pozwól mi przyjeżdżać tutaj codziennie i opowiadać ci o

Pieśni nocy i moich planach związanych z nią. W zamian za

to obiecam ci, że nie wspomnę twojemu ojcu o mojej

propozycji.

- To strata czasu. Nie zdołasz mnie przekonać.

- To mój czas. - Wzruszył ramionami. - Potrafię być całkiem

przekonujący.

Nie wątpiła w to. Już czuła, że siła jego osobowości jest

prawie nieodparta.

- A jeżeli po dwóch tygodniach w dalszym ciągu będę

mówić "nie"?

- Wtedy wrócimy do punktu wyjścia. - Napotkał jej

spojrzenie. - Nie będę cię okłamywać. Nie mam zamiaru się

poddawać, ale będziesz miała za sobą okres dwutygodniowej

łaski.

I dwa tygodnie mogą wystarczyć, żeby przekonać go, że

myśli tak, jak mówi. Człowiek taki jak Jason Hayes na pewno

ma wiele zajęć. Może się znudzić i stracić cierpliwość na

długo przed upływem dwóch tygodni i odlecieć z powrotem

do Nowego Jorku w poszukiwaniu nowej Desdemony.

Nagłe ukłucie, które poczuła na tę myśl, to nie ból, tylko

ulga, zapewniała samą siebie.

- Nie mogę cię przekonać, że będzie to bezcelowe?

Potrząsnął głową.

- Dobrze - ustąpiła nagle. - Dwa tygodnie. - Napotkała jego

spojrzenie. - Ale nie wolno ci się przyznać mojemu ojcu, jak

się nazywasz ani kim jesteś. Przedstawię cię jako przyjaciela,

którego poznałam we Włoszech. Powiemy mu, że pracujesz

przy tym musicalu. Musisz dać mi słowo, że niczego nie

będzie podejrzewać.

- I zaufałabyś mojemu słowu?

- Tak - odpowiedziała po prostu. - Jesteś twardym

człowiekiem, ale nie wierzę, że okłamywałbyś mnie.

- Rozumiem. - Przyjrzał jej się uważnie. - Jeszcze zaufanie.

Ewidentny anachronizm. Sądzę, że będę musiał wynająć dla

ciebie goryla, gdy sprowadzę cię do Nowego Jorku.

- Nie mam zamiaru...

Przerwał jej, machając ręką.

background image

- Możemy to omówić później. Jutro będę u ciebie w domu

za dziesięć... - Przerwał, marszcząc brwi. - Nie, namyśliłem

się. Przyjadę po ciebie wieczorem po przedstawieniu. Nie

podoba mi się, że masz jechać sama taki kawał dróg*..

- Robię to od premiery - przypomniała mu sucho.

- Ale te dwa tygodnie są moje i spędzimy je po mojemu. -

Obrócił ją i zaczął szybko iść z powrotem drogą, którą przy

szli. - Teraz odprowadzę cię do domu, żebyś odpoczęła.

Fantyna to trudna rola i z pewnością wyczerpująca.

- Nie fizycznie.

- Role wymagające wysiłku emocjonalnego są jeszcze gor-

sze. - Spojrzał na nią poważnie. - A ty jesteś kobietą, która

daje z siebie wszystko w tym, co robi.

W jego głosie nie było cienia insynuacji seksualnych, a

jednak poczuła nagle, że wdziera się w nią przenikliwa świa-

domość. Pomyślała, że być może popełnia błąd, zgadzając się

spotykać go przez następne dwa tygodnie. Nigdy przedtem nie

reagowała tak na mężczyznę.

- Znowu się nad tym zastanawiasz. - Przyjrzał się jej twarzy

badawczo. - Czy to coś pomoże, jeżeli powiem ci, że nie łamię

obietnic?

Świadomość, że tak łatwo udaje mu się odgadywać jej myśli,

zwiększyła jedynie jej niepokój.

- Daj mi szansę. - Jego słowa brzmiały dziwnie nieporadnie.

- To znaczy dla mnie cholernie dużo.

Gdy spojrzała na niego, poczuła ogarniającą ją falę ciepła.

Zdawała sobie sprawę, nie jest przyzwyczajony prosić o

cokolwiek, a wyraz jego twarzy był rozczulająco chłopięcy.

Któż by odgadł, że poczuje instynkt macierzyński w stosunku

do człowieka takiego jak Jason Hayes?

Odwróciła wzrok i przyspieszyła kroku.

- Przecież powiedziałam ci, że to zrobię, prawda?

Wydał westchnienie ulgi i wydłużył krok, żeby jej dorównać.

Kiedy zaczął mówić, jego głos był celowo beztroski.

- Zgadza się, powiedziałaś. Tylko sprawdzałem.

background image

Telefon dzwonił, kiedy Jason otwierał drzwi swojego

apartamentu dwie godziny później.

- Gdzie, do cholery, byłeś? - zapytał Eric. - Dzwonię...

Jason przerwał mu.

- Co się dzieje? Nie możesz załatwić z Bartlinem?

- Jeszcze nie miałem okazji się z nim spotkać. Jutro idziemy

na lunch. - Eric zamilkł na chwilę. - Pomyślałem, że

powinieneś wiedzieć. Cynthia jest tutaj.

Jason zesztywniał.

- W Londynie?

- Mieszka w hotelu Claridges.

- Skąd wiesz?

- Poszedłem do teatru, żeby sprawdzić kasowość angielskiej

wersji Niewinnych i Jessup powiedział mi, że wstąpiła i

pytała o ciebie.

- Czy wie, gdzie jestem?

- Jeszcze nie. - Eric zawahał się. - Zanim Jessup wspomniał,

że ona tu jest, powiedziałem mu, że jesteś w Genewie. Ale

kazałem mu obiecać, że nie powie nikomu.

"Dużo by to dało, gdyby Cynthia zarzuciła swoje sieci na

Jessupa" - pomyślał Jason ze znużeniem. Był tym wszystkim

zmęczony.

- Bądź w kontakcie z Jessupem. Kiedy jej powie, chcę o

tym wiedzieć.

Może się nie dowie, Jasonie.

Wiedział lepiej. Cynthia zawsze dowiadywała tego, czego

chciała.

- Daj mi znać.

Eric zamruczał przekleństwo pod nosem.

Do jasnej cholery. To nie fair.

- Nie ma o czym mówić - powiedział Jason ostro. - Kiedy

Peg przyjeżdża?

- Jutro wieczorem. Podpisałeś już umowę z Daisy Justine?

- Pracuję nad tym. Porozmawiam z tobą jutro, Ericu. Po

zdrów Peg.

background image

Odwiesił słuchawkę, patrząc na nią niewidzącym wzrokiem.

Czasu było coraz mniej. Czuł, jak ogarnia go frustracja.

Wydawało mu się, że pogodził się z sytuacja, ale jakoś tym

razem było gorzej,

Idąc do łazienki, zaczął rozpinać koszulę. Potrzebna mu była

kąpieli i drink, zanim ubierze się, by pojechać po Daisy do

teatru.

Wszedł pod prysznic i pozwolił ciepłej wodzie spływać po

ciele. Mięśnie miał tak zesztywniałe z napięcia, że nie

reagowały na łagodzący strumień. Może powinien spróbować

wziąć zimny tusz? Przynajmniej zlikwidowałby podniecenie,

jakie odczuwał, od kiedy zobaczył Daisy. A pożądanie było

tylko jego częścią. Cóż, do licha, ona z nim robił?

Zamknął oczy. Uczucie czułości ogarnęło go bolesną falą,

gdy przypomniał sobie, jak stała w promieniach słońca,

patrząc na niego spojrzeniem pełnym namysłu, tak jaśniejąca,

że wydawała się być częścią blasku słonecznego. Chciał ją

objąć i ochraniać, i...

Gwałtownie sięgnął ręką i zamknął wodę. To nie czułość, to

zwyczajna obsesja seksualna. Była w innym typie i jej opór

pobudził jego libido. To nie czułość.

Nie mógł pozwolić, żeby to była czułość.

Jason czekał na Daisy w zaułku przy wyjściu na scenę. Serce

jej mocniej zabiło i próbowała ukryć nagłą radość, jaką

poczuła na sam jego widok.

- Powiedziałam ci, że to nie jest konieczne. Mam własny

samochód i będzie mi jutro potrzebny na dojazd do teatru.

- Nie, nie będzie. - Wziął ją pod rękę i poprowadził w stronę

ulicy. - Nie ma problemu. Od tej pory będę cię codziennie

zawoził i przywoził. - Otworzył drzwi ciemnoniebieskiego

mercedesa zaparkowanego przy krawężniku. - Poproszę kogoś

z hotelu, żeby jutro odprowadził twój samochód do domu.

Wsiadając do samochodu, rzuciła mu zniecierpliwione

spojrzenie. Skrzywił się.

- Znowu cię zdenerwowałem.

background image

Jestem przyzwyczajona sama załatwiać swoje sprawy.

Obszedł samochód i usiadł za kierownicą.

- A ja... lubię załatwiać sprawy dla ciebie.

Znowu wyczuła w nim tę zaskakującą nieporadność i znowu

poczuła, że mięknie.

- Myślę, że możemy odbyć kilka rozmów na temat zasad

ruchu wyzwolenia kobiet.

- Zazwyczaj nie jestem szowinistą. - Patrzył wprost przed

siebie, zapuszczając silnik i odjeżdżając od krawężnika. - To

jest co innego. Chcę cię chronić. Muszę cię chronić.

Popatrzyła na niego zdumiona.

Nie rozwijał tematu, tylko go zmienił.

- Nie sądziłem, że to możliwe, ale dzisiaj wieczór byłaś

jeszcze lepsza niż wczoraj.

- Byłeś na widowni?

Skinął głową.

- Ale chyba już więcej nie pójdę.

Uśmiechnęła się ze zrozumieniem.

- Przypuszczam, że widziałeś ten musical tyle razy, że musi

cię śmiertelnie nudzić.

- Muzyka nigdy mnie nie nudzi. - Jego dłonie zacisnęły się

na kierownicy. - Chodzi o ciebie.

- Co?

Zaśmiał się chrapliwie.

- Jestem zazdrosny. Wczoraj wydawało mi się, że jestem

tylko wyprowadzony z równowagi, ale dzisiaj znowu było to

samo. - Potrząsnął głową. - Szaleństwo.

- Nie wiem, o czym mówisz.

Popatrzył na nią z ukosa, jego blade oczy błyszczały w

świetle tablicy rozdzielczej.

- Nie chciałem się tobą dzielić. Pragnąłem, by to doświad-

czenie było wyłącznie moje.

Zaszokowana, siedziała bez tchu.

- Przestraszyłem cię. - Zaklął cicho. - Teraz myślisz że,

jestem stuknięty. Psiakrew. Może tak jest.

background image

- Sądzę, że powinno mi to pochlebiać - powiedziała powoli.

- Ale uważasz nadal, że jestem stuknięty. - Zrobił głupią

minę. - W porządku. Myślę o sobie to samo. Nigdy mi się to

przedtem nie zdarzało. Usiłuję siebie przekonać, że to tylko

twój głos.

Jej spojrzenie pobiegło ku niemu.

- Oczywiście, że mój głos.

Potrząsnął głową.

- Tylko częściowo - przerwał. - To seks. - Usłyszał, jak

gwałtownie wciągnęła powietrze. Spojrzenie, które jej rzucił,

było jak błękitno-zielona lanca. - Nie możesz się dziwić.

Wiedziałaś, że tak jest.

Tak, wiedziała. Hormony były obecne od pierwszej chwili,

kiedy go zobaczyła.

- Istnieje... pociąg.

- To więcej niż pociąg. To obsesja.

Przełknęła ślinę.

- Nie chcę mieć z tobą romansu.

- To dotyczy nas obojga. Więc co zrobimy?

- Zignoruj to. - Zacisnęła dłonie na pasku torebki. - Mógłbyś

wrócić do Nowego Jorku.

- Nie ma mowy. - Uśmiechnął się krzywo. - I mylisz się.

Nie mogę tego zignorować. Wiesz, o czym myślę, od kiedy

wsiadłaś do samochodu?

Potrząsnęła głową przecząco. - I nie chcę wiedzieć.

- Myślę o tym, że bardzo chciałbym rozpiąć tę jedwabną

bluzkę i przyjrzeć się twoim piersiom.

Jej oczy rozszerzyły się, gorąca fala ogarnęła całe ciało, a

gdy jego spojrzenie przesunęło się w dół, ku wzniesieniu jej

piersi, wymruczała łagodny protest.

- Myślę o tym, jak rubinowe mogą być twoje sutki. Myślę,

jak bardzo chciałbym, żebyś się zbliżyła i pozwoliła mi się

pieścić w czasie jazdy. Myślę, jak bardzo chciałbym zjechać z

szosy i zdjąć...

background image

- Przestań. - Jej głos drżał i usiłowała nad nim zapanować.

- Nie jesteśmy parą nastolatków.

- Nigdy tak się nie czułem jako nastolatek - powiedział

ochrypłym głosem. - Powiedziałem ci, że to dla mnie coś

nowego. - Zmusił się do obserwowania drogi. - Wrócisz ze

mną do hotelu?

- Nie. Zaklął cicho.

- Cholera, przecież chcesz tego.

- Nie miewam jednodniowych przygód.

- Tylko w ten sposób możemy się tego pozbyć. To nie

będzie romans. Żadnych zobowiązań. Tylko pozwól mi...

- Nie! - Usiłowała powstrzymać swój głos od drżenia. - Nie

jestem zwierzęciem. Poza tym, to by wszystko

skomplikowało. Nie umiem sobie teraz z tym poradzić.

- Czy myślisz, że ja umiem? - Zjechał na bok szosy i

wyłączył silnik. Siedział pochylony nad kierownicą, a palce

zbielały mu, gdy kurczowo ściskał gładki plastyk. - Słuchaj, to

musi się stać. Musisz zagrać Desdemonę, a ja nie mogę

odczuwać tej... - przerwał, szukając słów - zaborczości. Może

gdy byśmy...

- Ach, rozumiem! - Rozmawiali o pożądaniu, a nie o

żadnym subtelniejszym uczuciu i nie powinna się czuć tak

zraniona. Mimo to zdawała sobie sprawę, że jej głos brzmi

zimno. - Wydaje ci się, że jeżeli wskoczymy do łóżka,

będziesz w stanie patrzeć na mnie z większym dystansem. Jak

czarująco powiedziane. Myślę, że wolę twoją muzykę od

tekstów.

- Próbuję być uczciwy. Myślisz, że przychodzi mi to łatwo?

- Patrzył wprost przed siebie. - Pojedź ze mną. Nie mam

szczególnego bzika. Obiecuję, że będzie ci dobrze.

- Sądzę, że lepiej będzie, jeśli zawieziesz mnie do domu.

Wymamrotał przekleństwo pod nosem i zapalił silnik.

Reszta jazdy minęła w milczeniu, ale atmosfera była tak

nabrzmiała emocjami, że Daisy trudno było oddychać.

W oknach paliło się światło, gdy Jason zatrzymał samochód

przy krawężniku.

background image

- Czy ojciec zawsze na ciebie czeka?

- Późno chodzi spać. Prawdopodobnie pracuje. - Sięgnęła

do klamki. - Dobranoc.

- Zaczekaj. - Położył jej dłoń na ramieniu. Gorzki uśmiech

wykrzywił mu usta, gdy usłyszał, jak z trudem złapała oddech

pod jego dotknięciem. - Widzisz? Nie mogę położyć na tobie

ręki, bo obydwoje od razu płoniemy. - Jego dłoń przesunęła

się, by dotknąć jej szyi, a następnie zjechała w dół, by dotknąć

górnego guzika jej bluzki. Przez cienki jedwab czuła ciepło

jego palców. Jej piersi pęczniały, dotykając materiału, a

mięśnie brzucha instynktownie się napięły. Wiedziała, że

powinna zerwać czar i wysiąść z samochodu, ale nie była w

stanie się ruszyć.

Wyjął z dziurki perłowy guzik i wskazującym palcem

powoli masował jej ciało między piersiami. Zwróciła uwagę

na kontrast, jaki tworzyła jego opalona dłoń i delikatny

jedwab jej bluzki, blady blask jej piersi pod jego palcem.

- To się musi stać, Daisy - powiedział łagodnie.

Jego palec wśliznął się pod stanik i dotknął sutka. Przy-

gryzła dolną wargę, żeby nie krzyknąć, gdy masował tam i z

powrotem nabrzmiały koniuszek. Chciała nachylić się ku nie-

mu, ściągnąć bluzkę i pociągnąć jego usta ku...

- Nie! - Otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu. - Nie

musi, do cholery. Nasza umowa nie miała nic wspólnego z

seksem.

- Ale to, co jest między nami, ma wszystko wspólne z

seksem. Gdybyś pojechała ze mną, może bylibyśmy w stanie

zobaczyć istotę sprawy.

Stała na chodniku, patrząc na niego.

- Proszę cię - szepnęła. - Nie chcę śpiewać w twoim

przedstawieniu. Nie chcę cię więcej widzieć.

- Nie przejmuj się. Nie będę cię zmuszać. Chyba zdawałem

sobie sprawę, że to za wcześnie, ale czas mi się kończy.

- Czas ci się kończy?

- Nieważne. - Włączył zapłon. - Do zobaczenia jutro.

- Nie.

background image

Zmarszczył brwi.

- Nie masz się czego obawiać. Nie jestem gwałcicielem.

Poczekam, aż przyjdziesz do mnie sama.

Nie bała się, że będzie stosował przemoc. Nie tyle bała się

jego, ile magnetyzmu, który przyciągał ich do siebie.

- To nie jest dobry pomysł. Mam wystarczająco dużo

problemów bez...

- Więc daj mi je rozwiązać.

- W zamian za igraszki na sianie?

Wzdrygnął się, jakby go dotknęła.

- Nie jestem zupełnym skurwielem. Powiedziałem, że chcę

ci pomóc.

- Oczyścić drogę prowadzącą do zagrania Desdemony?

- Nie, więcej niż to.

- Nie wierzę ci.

- Wiem. - Wzruszył ramionami ze znużeniem. - Będę tutaj

jutro w południe.

Popatrzyła na niego bezradnie, nim ruszyła ku domowi.

Chwilę później drzwi zatrzasnęły się za nią.

Charlie stał przed sztalugami po drugiej stronie pokoju i nie

popatrzył na nią.

- Cieszę się, że wróciłaś do domu. Ta przeklęta martwa

natura doprowadza mnie do rozpaczy. Czy jesteś zbyt

zmęczona, by pozować?

Słodki Boże, nie chciała dzisiaj pozować. Była rozbudzona,

płonęła, tęskniła... Niczego nie chciała, tylko zamknąć się w

swoim pokoju, pójść do łóżka i pozwolić, by błogosławione

zapomnienie snu wymazało te chwile w samochodzie z

Jasonem.

Charlie dalej nie patrzył.

- Daisy?

Nie była nastolatką oszalałą na punkcie seksu. Musiała

poradzić sobie z tym magnetyzmem, jaki pociągał ją ku

Jasonowi. Nie mogła się ukryć przed tym, co czuła i nie miała

prawa folgować swym żądzom, mając taką dużą

odpowiedzialność w stosunku do Charlie'ego.

background image

- Nie jestem zmęczona. - Uśmiechnęła się do niego łagodnie.

- Pozwól mi się tylko przebrać i uczesać i zaraz wracam

do ciebie.

Nazajutrz Daisy czekała przed domem, gdy samochód

zatrzymał się przy krawężniku. Instynktownie zesztywniała,

obserwując idącego w jej stronę Jasona. Był ubrany w

spłowiałe dżinsy, brązowe, skórzane mokasyny i turkusową

bawełnianą bluzę. Wyglądał zupełnie inaczej niż ten elegancki

mężczyzna, z którym rozstała się wczoraj w nocy. Mógł być

jednym

z

bezpretensjonalnych

młodych

artystów

mieszkających w St. Geneve. Nie, nie miała racji. Gdy się

zbliżył, mogła wyczuć tę kontrolowaną siłę, której w niczym

nie mógł umniejszyć niezobowiązujący strój.

Podniósł swoje czarne brwi.

- Pilnujesz wejścia?

- Wczoraj w nocy myślałam o tym, co powiedziałeś. To

nielogiczne, żebym to ja była tym, co cię naprawdę pociąga.

Nie jestem typem kobiety, na punkcie której mężczyźni

dostają obsesji. - Szybko mówiła dalej. - I doszłam do

wniosku, że to Desdemona.

Patrzył na nią tępo.

- Nie rozumiesz? W twoim umyśle zmieszałam się z

Desdemona.

- Naprawdę?

Skinęła głową.

- Jesteś wrażliwym, twórczym człowiekiem i to naturalne,

że identyfikujesz się z postaciami w sztuce, nad którą tak

długo pracujesz.

- Wrażliwym? - Słowo to brzmiało kwaśno w jego ustach. -

Boże, jak ja nienawidzę tego słowa. Chowałem się w Bronxie,

w ubogiej dzielnicy. Czy wiesz, ile rozwaliłem nosów jako

dziecko, żeby udowodnić, że nie jestem wrażliwy?

Zdała sobie sprawę, że w ogóle niewiele wie o nim. Nagle

wyobraziła sobie Jasona całkowicie pochłoniętego muzyką i

background image

równocześnie walczącego o normalne dzieciństwo wśród ró-

wieśników. Poczuła nagły przypływ litości.

- O, Boże. To musiało być dla ciebie okropne.

- Przetrwałem. - Przyjrzał się jej wzruszonej twarzy i

zamglonym oczom i ze zdumieniem potrząsnął głową. - Tylko

się sobie przyjrzyj. Opowiadam ci historię trudnego

dzieciństwa, a ty już się wzruszasz. Łatwo ci to idzie. W

Bronxie nie przeżyłabyś ani pięciu minut.

Zaperzyła się.

- Odczuwanie współczucia nie jest objawem słabości. Może

gdybyś usiłował wytłumaczyć coś tym dzieciom, zamiast

rozwalać im nosy, miałbyś łatwiejsze życie.

Uśmiechnął się.

- Jeżeli tak uważasz... - Przerwał. - Więc sądzisz, że dlatego

chcę iść z tobą do łóżka, że jesteś Desdemoną? A dlaczego ty

chcesz pójść do łóżka ze mną? Czy uważasz mnie za Otella?

- Ja nie mówiłam o sobie - powiedziała szybko.

- Ależ tak. - Uniósł brwi. - Zastanówmy się. Rozumiem

Otella, ale nie jesteśmy aż tak do siebie podobni. Jestem zbyt

wielkim egoistą, by zabić kobietę, którą kochałem. -

Uśmiechnął się drapieżnie. - Zabiłbym jej kochanka, a potem

znalazłbym inny sposób, żeby ją ukarać.

- Posłuchaj mnie. - Przestała panować nad rozmową. -

Kiedy pogodzisz się z faktem, że nie będę Desdemoną,

prawdopodobnie przestaniesz mnie uważać za atrakcyjną.

Uśmiechnął się z zainteresowaniem.

- Mów dalej.

- Pomyślałam, że pójdziemy na spacer na wzgórza. Możesz

mi opowiedzieć o musicalu.

- Rozumiem. - Strzelił palcami. - Ja próbuję przekonać cię,

żebyś zagrała rolę. Ty odmawiasz. Mnie natychmiast

przechodzi obsesja, którą mam na twoim punkcie i spokojnie

odchodzę w swoją stronę. Czy tak wygląda scenariusz? –

Potrząsnął głową i przez chwilę błysk czułości przemknął

przez jego twarz. - Przepraszam, kochanie, ale to zbyt proste.

Właśnie tego można się było po tobie spodziewać.

background image

Zarumieniła się.

- Ja nie jestem prosta.

- Ależ jesteś - powiedział cicho. - Posiadasz wspaniałą,

promienną prostotę ducha, jakiej nigdy przedtem nie

widziałem. - Podniósł rękę, kiedy otworzyła usta, żeby coś

powiedzieć. - Ja cię nie obrażam. Nigdy nie uważałem, że

prostota oznacza głupotę. Jesteś ewidentnie inteligentna,

nawet jeżeli masz w głowie lekki zamęt.

Nie mogła oderwać od niego spojrzenia. Czułość, humor,

smutek - to wszystko było widoczne na jego twarzy. Nagle

zapragnęła poznać go lepiej, bliżej. Zeszła z werandy i zaczęła

iść w stronę bramki.

- Pójdziemy?

- Nie.

Odwróciła się i popatrzyła na niego, zdumiona.

- Zeszłej nocy nie mogłem spać i też podjąłem kilka decyzji.

- Uśmiechnął się. - Wprawdzie nie mogę twierdzić, że

poddałem naszą sytuację klinicznej analizie. Byłem cholernie

podniecony i zraniony. - Odwrócił się w stronę domku. - I

doszedłem do wniosku, że nie mam zamiaru ułatwić ci

pozbycia się mnie.

Wyciągnął rękę do kołatki na drzwiach.

- Nie! - Pobiegła alejką, ale on już otworzył drzwi i

wchodził do domku.

- Pan Justine? - Jason szedł przez pokój w stronę

Charlie'ego. - Jestem Jason Link. Może Daisy wspominała

panu o mnie?

Odczuła ogarniającą ją ulgę. Link, a nie Hayes. Nie ma

zamiaru złamać danej obietnicy. Charlie spojrzał zdumiony.

- Obawiam się, że nie, panie Link. - Jego pytające spojrzenie

powędrowało do Daisy. - Nie wiedziałem, że będziesz

miała towarzystwo. Myślałem, że sama idziesz na spacer.

- Chyba zapomniałam powiedzieć o Jasonie.

- Jestem zdruzgotany. - Lekko powiedział Jason, wyciągając

rękę do Charlie'ego. - Dużo o panu słyszałem, panie Justine.

background image

Musi pan być niezwykłym człowiekiem, żeby zasłużyć na

przywiązanie, jakie Daisy żywi do pana. Charlie potrząsnął

rękę Jasona.

- Mam szczęście - powiedział po prostu. - Gdzie poznał pan

Daisy, panie Link?

- Jason. Poznaliśmy się w Mediolanie, a dwa tygodnie temu

przystąpiłem do tego samego zespołu.

- Jest pan śpiewakiem?

Jason skrzywił się.

- Nie zadałby pan takiego pytania, gdyby pan usłyszał mnie

pod prysznicem. Jestem pianistą w orkiestrze.

Maskowe brwi Chrlie'ego uniosły się w zdumieniu.

- Wydawało mi się, że mają już pianistę.

- To na razie zajęcie na pół etatu. Wypełniam luki w czasie

wakacji i weekendów.

- Rozumiem. - Spojrzenie Charlie'ego znowu powędrowało

ku Daisy. - Cieszę się, że pana poznałem, panie Link. Daisy

rzadko przyprowadza kogoś do domu. Obawiam się, że jestem

zbyt egoistyczny i przez ostatni rok trzymam ją dla siebie.

- Bzdury. - Daisy weszła do pokoju i zamknęła drzwi. - To

ja jestem egoistką.

- Podoba mi się ten pokój. - Spojrzenie Jasona objęło

bladobeżową i kremową tapicerkę tapczanu i dobranego

kolorem fotela klubowego, kolorowe dywaniki porozkładane

na sosnowej podłodze, a następnie ladę śniadaniową,

oddzielającą salonik od przyległej kuchenki. - Przytulny.

Charlie krzywo się uśmiechnął.

- Eufemizm na "maleńki".

- Nie. - Jason napotkał wzrok Charlie'ego. - Mówię, co

myślę. To prawdziwy dom. - Podszedł do starego pianina,

które stało przy ścianie. - Miałem takie w mieszkaniu w

Queens.

- Pan jest z Nowego Jorku?

Skinął głową.

background image

- Tam urodzony i wychowany. - Podszedł i przyjrzał się

obrazowi, nad którym Charlie pracował. - Daisy. -

Przekrzywił głowę. - Myślę, że uchwycił pan podobieństwo.

Błękitne oczy Charlie'ego rozjaśniły się.

- To najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem.

- To niesprawiedliwe - zaprotestowała Daisy. - Nie pozwoli

mi nawet rzucić na niego okiem.

Jason uśmiechnął się blado, dalej wpatrując się w obraz.

- Rozumiem, dlaczego. - Spojrzał na Charlie'ego. - Proszę

sobie nie przeszkadzać.

- Pracowałem nad tłem. Do pracy nad postacią potrzebna

mi jest Daisy. - Jego spojrzenie wróciło tęsknie do obrazu. -

Może kiedy wrócicie ze spaceru...

- Dlaczego nie teraz? - Jason dał Daisy znak ręką, żeby

weszła na podwyższenie. - Nie mam dzisiaj ochoty na górską

wspinaczkę. Róbcie to, co robilibyście normalnie, a ja pokręcę

się po domku i popatrzę. Nigdy nie widziałem artysty przy

pracy.

Charlie popatrzył z powątpiewaniem.

- Jest pan pewny?

- Jestem pewny. - Jason uśmiechnął się zdumiewająco

łagodnie, gdy patrzył na starszego mężczyznę. - Proszę ją

malować. Jest widocznie cholernie inspirującym tematem. -

Odwrócił się i ruszył do kuchenki. - Nie będzie wam

przeszkadzało, jeżeli się poczuję jak u siebie w domu? Zrobię

dla nas kawę, podczas gdy geniusz będzie płonął, a potem

może zagram wam jakąś nastrojową muzykę.

Każdą, byle nie heavy metal.

- Ja zrobię kawę - powiedziała Daisy.

Popatrzył na nią przez ramię.

- I będziesz marnować czas, kiedy ojciec może malować? Za

kilka godzin będziemy musieli wyruszyć do teatru. - Poszedł

do kuchenki i zaczął otwierać szafki. - Ja zrobię kawę.

Daisy spojrzała na niego niepewnie. Jason wtargnął do

domku, oczarował Charliego i wśliznął się do ich

gospodarstwa, wszystko w ciągu kilku minut.

background image

- Jeżeli wolisz nie... - powiedział Charlie z wahaniem. -

Wiem, że planowałaś co innego.

- Nie, w porządku. - Weszła na podwyższenie i usiadła na

krześle, dalej patrząc na Jasona poruszającego się po

kuchence. - Nic nie szkodzi.

Zachowanie Jasona w ciągu następnych kilku godzin

zdumiało Daisy. W jakiś sposób zdołał pozbyć się aury

ważniaka, jaka go otaczała i stał się sympatyczny i

bezpretensjonalny. Zrobił kawę i podał ją, usiadł do pianina i

zagrał kilka utworów Chopina. Potem usiadł po turecku na

podłodze przed podwyższeniem i w milczeniu obserwował, a

godziny mijały. Dopiero kiedy Charlie skończył pracę, zaczął

prowadzić zdawkową rozmowę do czasu, kiedy nadeszła pora,

by Daisy przebrała się i pojechała do teatru.

- Podoba mi się - szepnął Charlie do Daisy, zanim wyszli. -

Przyprowadź go jeszcze.

- Zobaczymy. - Pocałowała go lekko w policzek i ruszyła za

Jasonem ku mercedesowi.

- Krzywisz się. - Jason przytrzymał dla niej drzwi po stronie

pasażera. - Myślałem, że dobrze się zachowywałem.

- Nie lubię oszukiwać Charlie'ego.

- To był twój pomysł.

- Wiem, ale nie musiałeś...

- Słuchaj. - Patrzył jej prosto w twarz. - Podoba mi się twój

ojczym. Jedyny kit, jaki mu wciskałem, to historyjka, którą

chciałaś, żebym mu opowiedział. Reszta była zupełnie

naturalna.

- Naprawdę?

Uśmiechnął się i pokiwał głową.

- Przypomina mi mojego pierwszego nauczyciela fortepianu.

Może jest trochę łagodniejszy. Nie sądzę, że biłby mnie po

palcach za fałszowanie.

- Nie, Charlie nie skrzywdziłby nikogo.

- Ty też nie. - Jego twarz złagodniała, gdy potrząsnął głową

z rezygnacją. - Co za para.

background image

Poczuła nagle dziwne ciepło, gdy patrzyła, jak obchodzi

samochód i siada za kierownicą.

- Nie sądzę, żebyś był tak cyniczny, jak chciałbyś, żebym

myślała.

Wzruszył ramionami.

- Może to zaraźliwe. Zapewniam cię, że nie jestem taki z

nikim innym. - Włączył silnik i odjechał od krawężnika. - Ale

skoro uważasz, że mam jeszcze jakieś szansę na zbawienie,

może się rozluźnisz, gdy następnym razem znajdę się w

jednym pokoju z Charlie'em. Byłaś spięta przez cały czas,

kiedy tam byłem. Powiedziałaś kiedyś, że sądzisz, iż można

mi ufać. Chyba nie zrobiłem dzisiaj nic takiego, żebyś

zmieniła zdanie?

Patrzyła na niego przez chwilę w milczeniu i ponownie

odczuła to dziwnie słodkie ciepło płynące w niej.

- Nie - powiedziała łagodnie. - Nie zrobiłeś dzisiaj nic, co

by to zmieniło.

background image

- To moje ulubione miejsce. - Daisy westchnęła z zadowo

leniem, siadając na trawie i spoglądając ku pokrytym śniegiem

górom, a następnie w stronę wioski znajdującej się poniżej. -

Czy ten widok nie jest cudowny?

- Poczekaj chwilę. Jak przestanę dyszeć, to ci powiem. -

Jason usiadł koło niej i oparł się o głaz. - Nie ostrzegłaś mnie,

kiedy wyruszaliśmy, że będę musiał wspinać się na górę, żeby

podziwiać taki widok.

- To tylko mała górka. Niewiele więcej niż pagórek. -

Spojrzała na niego z niepokojem i odprężyła się, gdy zobaczła,

że nawet się nie zadyszał. - Żartujesz?

Uśmiechnął się blado, patrząc na jej twarz.

- Jesteś bardzo spostrzegawcza.

- Ale czy nie warto było się wspinać? - Zatoczyła ręką krąg.

- Czy to nie piękne?

- Promienne. - Jego spojrzenie było utkwione w jej twarzy.

Przeniósł je na dolinę poniżej. - Widok też jest dobry.

Zarumieniła się i przez chwilę poczuła się nieswojo. Po raz

pierwszy w ciągu minionego tygodnia Jason powiedział coś,

co można było określić jako osobiste. Zdawała sobie sprawę z

seksualnego podtekstu, ale był on jak muzyka grana w oddali,

której akordy słychać tylko od czasu do czasu.

- Nie chowaj się w sobie. - W dalszym ciągu spoglądał w

dolinę. - Myślałem, że jesteśmy wystarczająco dobrymi

przyjaciółmi, żebym nie musiał uważać na każde słowo.

Była głupia. Oczywiście, że są przyjaciółmi. Nigdy by nie

uwierzyła w to, że zdoła się zaprzyjaźnić z Jasonem Hayesem

po tym burzliwym początku, ale jakoś tak się właśnie stało. W

ciągu ostatnich dni stwierdziła, że jest zabawny i bystry, z

ironicznym poczuciem humoru, które często skierowane było

przeciw niemu samemu. Praktycznie wprowadził się do ich

domku, a Charlie i on stawali się sobie bliżsi z każdym dniem.

Kilka razy nawet wracał do domku, by spędzić wieczór z jej

ojcem po odwiezieniu jej do teatru.

background image

- Przepraszam. - Uśmiechnęła się i odprężyła. - Przypomniał

mi się ten pierwszy wieczór, kiedy przyszedłeś za kulisy.

Przestraszyłeś mnie.

- Ale już się nie boisz?

Potrząsnęła głową.

- Tak naprawdę, to nie ciebie się przestraszyłam. Jesteś

bardzo dobry.

Podniósł brwi.

- Nie wiem, czy mam się czuć zadowolony, czy obrażony.

Raczej lubię onieśmielać.

Zachichotała.

- No cóż, nie wyszło ci.

Jego uśmiech zniknął, a oczy błysnęły lodowa zielenią, gdy

zapytał łagodnie:

- Czy to wyzwanie?

Poczuła gwałtowny żar i drżenie. -Nie.

- To dalej istnieje, wiesz - powiedział cicho. - Tak samo

silne, tak samo gwałtowne. Tyle, że chwilowo nad tym panuję.

- Przerwał. - To tylko ostrzeżenie, między przyjaciółmi.

Nagle zdała sobie przejmująco sprawę z fizycznej obecności

mężczyzny obok niej. Z wiatru, który zwiewał ciemne włosy

Jasona z jego czoła, ze słonecznego światła na jego opalonej

skórze, ze sposobu, w jaki miękka tkanina spłowiałych

dżinsów opinała jego dobrze umięśnione uda, z mocy i siły

jego dłoni.

Przełknęła ślinę i szybko ponownie popatrzyła na dolinę.

Rozpaczliwie chciała zmienić temat.

- Spodobał mi się twój brat. Nie jesteście do siebie zbyt

podobni.

Milczał przez chwilę, jakby zastanawiając się, czy

zaakceptować ten unik, i wreszcie powiedział:

- Wiem. Eric twierdzi, że przejąłem cechy pradziadka, który

był Apaczem - powiedział Jason. - Mój brat posiada cały

wdzięk i talent do robienia interesów, a wszystko, co ja mam,

to muza szepcząca mi do ucha, zamęczająca mnie na śmierć.

background image

- Ale nie zamieniłbyś się z nim?

- Nie, muzyka jest wszystkim. - Przez chwilę jego głos

brzmiał gorzko. - Musi być.

- Co masz na myśli?

- Tylko to, co powiedziałem. - Zmienił temat. - Nic dziwne

go, że siła twojego głosu jest tak duża, że całkowicie wypełnia

on teatr. Cała ta wspinaczka musi powiększać ci płuca.

- Trochę, a ruch pomaga walczyć ze stresami. - Zmarszczyła

nos. - Fantyna nigdy nie była dla mnie łatwą rolą.

- Dlaczego?

- Ponieważ ja miałam szczęście - powiedziała po prostu. -

Fantyna cierpiała rozczarowanie, została opuszczona przez

kochanka, rozdzielono ją z dzieckiem, straciła wszystko, dla

czego warto było żyć. Trudno mi jest się z nią utożsamić. -

Zerwała źdźbło trawy i zaczęła je w zamyśleniu przeżuwać. -

Bóg dał mi głos, co jest dla mnie największą radością, a

potem dokończył dzieła, dając mi kochających rodziców. Nie

cierpiałam aż tyle, by móc zagrać Fantynę dobrze.

- Straciłaś matkę.

- Ale był Charlie, który mnie wspierał i opiekował się mną.

I kochał mnie - dodała łagodnie, spoglądając w dolinę. - Czy

znasz tę linijkę z piosenki Fantyny: "Ale tygrysy nadchodzą

nocą"?

-Tak.

- No więc do mnie tygrysy nigdy nie przyszły. - Zaśmiała

się niepewnie. - Na razie. - Spojrzała na niego z

zaciekawieniem. - Czy do ciebie przyszły, Jasonie?

- O, tak. - Podciągnął kolana i objął je rękami. - I nocą, i w

dzień.

- Przykro mi.

Kiwnął głową.

- Wiem. - Jego spojrzenie powędrowało na jej twarz. -

Chciałbym móc ci powiedzieć, że do ciebie nigdy nie przyjdą,

ale do każdego z nas kiedyś przychodzą.

background image

- Nie jestem tak naiwna, by sobie z tego nie zdawać sprawy.

- Zamknęła oczy i zadrżała szepcząc: - Boże, czasem tak się

boję.

Zamarł.

- Co się dzieje, Daisy?

Przez chwilę czuła nieodpartą pokusę, by mu powiedzieć.

Stali się sobie tak bliscy pod wieloma względami w ciągu tych

ostatnich kilku dni, a czasami czuła się tak osamotniona w

swoim oczekiwaniu, że zwierzenie się komuś sprawiłoby jej

ogromną ulgę. Ale nie mogła iść na łatwiznę. Obiecała

Charlie'emu i mogła to być ostatnia obietnica, jaką mu dała.

Otworzyła oczy i uśmiechnęła się z wysiłkiem.

- Nic. Mówiłam ci tylko, dlaczego trudno mi grać Fantynę.

Jego spojrzenie skupiło się na jej twarzy.

- Nie, to coś więcej.

Wstała.

- Czas, żebyśmy wrócili do domu. Dzisiaj mam wolny

wieczór i obiecałam Charlie'emu, że mu popozuję. - Otrzepała

dżinsy i ruszyła ścieżką w dół. - Nie martw się, schodzi się o

wiele łatwiej.

- Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?

- Mogłabym zadać ci to samo pytanie. - Spojrzała mu prosto

w oczy. - Tak naprawdę, to ty nigdy nie mówisz o sobie.

Dziennikarze mają rację. Jesteś tajemniczym oryginałem.

Zaczął kontrolować wyraz twarzy.

- Nie mam wiele do opowiadania.

- Nie możesz oczekiwać zwierzeń, jeżeli sam nic nie

mówisz.

Zaśmiał się krzywo.

- A co będzie, jeżeli otworzę przed tobą swoją steraną

duszę?

Zawahała się, patrząc mu prosto w twarz. Był jednym z

najbardziej skomplikowanych i fascynujących mężczyzn,

jakich kiedykolwiek znała, i nagle zdała sobie sprawę, że

ogromnie pragnęła się dowiedzieć, jakie okoliczności ukształ-

background image

towały człowieka, jakim był Jasonem Hayesem. Ale nie za

cenę złamania słowa danego Charlie'emu. Wyczytał

odpowiedź w jej spojrzeniu.

- Nie sadziłem, że będziesz chciała się targować. - Wzruszył

ramionami. - W porządku, nie ma sprawy. Uznamy to za

przerwę w dyskusji. Żadnych pytań.

Powoli się odwróciła.

- Daisy.

Popatrzyła do tyłu, by stwierdzić, że nadal siedzi tam, gdzie

go zostawiła.

- Daj mi znać, kiedy twoje tygrysy nadejdą, to pomogę ci z

nimi walczyć.

Potrząsnęła głową.

- Kiedy przyjdą, będę musiała sama je zwalczyć. -

Uśmiechnęła się. - Tak samo jak ty.

Wstał.

- A jednak mnie powiadom.

- Może. - Uczuła nagłą pustkę, gdy przypomniała sobie, że

ich wspólnie spędzony czas już się prawie kończy. - Jeżeli

będziesz w pobliżu.

- Będę w pobli... - Przerwał i przez dłuższą chwilę milczał.

Znajdę sposób, żeby być przy tobie. - Zaczął iść za nią w dół.

- Zadzwoń do mnie.

- To nic niewarte! - Charlie rzucił pędzlem i odwrócił się od

sztalug. - Nie wiem, po co próbuję. To gówno warte.

Daisy wstała i zeskoczyła z podwyższenia.

- Co się dzieje? Byłeś przecież taki zadowolony.

- Bo jestem głupcem. - Twarz Charlie'ego wyrażała

cierpienie. - Ponieważ oszukuję samego siebie.

- Mnie się on podoba, Charlie. - Jason wstał od pianina, na

którym przez ostatnią godzinę grał łagodne melodie. - A nie

uważam się za głupca.

- Podoba ci się, bo przedstawia Daisy - oschle powiedział

Charlie. - Myślisz, że tego nie wiem? Tak samo męczą mnie

background image

twoje kłamstwa, jak moje własne. - Przeszedł przez pokój i

wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.

- Czy mam pójść za nim? - zapytał Jason.

- Nie, zostaw go. Nie lubi towarzystwa, kiedy jest w takim

stanie. - Daisy skrzyżowała ręce, żeby powstrzymać ich

drżenie. Czuła się tak obolała i załamana, jakby cierpienie

Charlie'ego było jej własnym. - Od czasu do czasu wybucha.

Artystyczna dusza. Pójdzie na daleki spacer, zatrzyma się w

barze i wypije parę drinków, a potem wróci do domu.

Przejdzie mu, nim wróci. Przechodzi teraz trudny okres.

- Czy mogę pomóc?

Potrząsnęła głową.

- Powiedz mi, czy ten mój portret jest coś wart?

Jason zawahał się.

- Nie jestem krytykiem sztuki.

Daisy westchnęła.

- Nie jest dobry.

- Tego nie powiedziałem. Nie znam się na stronie

technicznej, ale jest pełen uczucia, pełen... miłości.

Daisy poczuła łzy piekące pod powiekami.

- Tak, jest bardzo dobry w miłości. - Jej oczy jaśniały jak

klejnoty, gdy spojrzała na niego. - To niesprawiedliwe, wiesz.

Przez całe swoje życie chciał tylko jednej rzeczy, stworzyć coś

naprawdę pięknego, stworzyć coś niezwykłego. Można by

pomyśleć, że to mu się uda... - Głos się jej załamał. - Jest takim

dobrym człowiekiem, Jasonie.

- Wiem - powiedział łagodnie. - Charlie to świetny facet.

Bardzo go lubię.

Nagle poczuła, że już tego dłużej nie zniesie. Oczekiwanie ,

trwało zbyt długo, a świat wydawał się pełen bólu i

niesprawiedliwości. Musi od tego uciec, nim ją to zdusi.

- Chodź. - Porwała szal z frędzlami i ruszyła do drzwi. - Nie

możemy tu czekać na niego. Będzie się czuł winny, kiedy

wróci.

- Dokąd idziemy?

background image

- Na przejażdżkę... Nie, na spacer. Potrzeba mi ruchu. Czuję

się, jakbym miała wybuchnąć. Góra. Myślę, że wejdę na

górę.

- Jest ciemno.

- To mi nie przeszkadza. Znam ścieżkę.

- Na Boga, przynajmniej się przebierz. Podeszwy tych

pantofli będą się ślizgać.

- Nie szkodzi. Muszę wyjść i to zaraz. - Obróciła się przy

drzwiach i spojrzała na niego, usiłując zapanować nad głosem.

- Wiem, że zachowuję się jak idiotka. Nie musisz iść ze mną.

- Nie bądź głupia - powiedział ostro. - Oczywiście, że idę z

tobą.

Prowadziła pod górę szybkim krokiem, usiłując nie myśleć o

niczym innym, jak tylko o stawianiu stopy za stopą, i robiąc

co w jej mocy, by nie myśleć o udręczonym wyrazie twarzy

Charlie'ego.

Nim doszła do szczytu, krew pulsowała w jej żyłach, w

głowie się jej kręciło, a płuca bolały przy każdym oddechu.

Stała na szczycie i spoglądała w dół na światła domów w

dolinie. Charlie prawdopodobnie jest teraz w barze, cicho

rozmawia z barmanem, sącząc piwo, czując się zniechęcony

i...

Ale teraz nie mogła myśleć o Charlie'em. To było zbyt

bolesne. Odwróciła się do Jasona, który właśnie dochodził na

szczyt.

- Spójrz na światło księżyca na jeziorze - powiedziała. -

Wolę światło słoneczne, ale nie mogę zaprzeczyć, że

księżycowe ma swój urok. Co jest w świetle na wodzie? Poeci

o

tym

mówią. Choreografia baletów jest tak układana, by wychwalać

jego piękno. Można by pomyśleć, że...

- Cicho. - Jason ciężko oddychał, ale słowo to zostało

wymówione precyzyjnie. - Paplasz, a to nie jest do ciebie

podobne.

- Paplasz, brzmi jak taplasz, a to też słowo związane z

wodą. - Nawet dla niej samej jej głos brzmiał gorączkowo, a

słowa przelewały się, płynąc w noc. - W słowach jesteś

bardzo dobry. Często myślałam, że twoje słowa w piosenkach

background image

poruszają nas wszystkich.

Chwycił ją za ramiona i potrząsnął nią.

- Co się, do cholery, z tobą dzieje? Wiem, że denerwujesz

się Charlie'em, ale histeryzujesz.

- Naprawdę? - Odwróciła się, by popatrzeć na góry i w

panice poczuła, że ponownie wypełnia ją pustka. - Pewnie

masz rację, ale są chwile, kiedy... - Nagle oparła głowę o jego

pierś. - Czy będziesz się ze mną kochać, Jasonie?

Poczuła, jak tężeje.

- Co?

Była równie jak on zdziwiona swoim pytaniem. Nadeszło

znikąd, zrodzone ze smutku i desperacji. A jednak, mimo

szoku i fali panicznego strachu, które przyszły zaraz potem,

nie żałowała swoich słów. Jason mógł zmniejszyć ból i ode-

pchnąć nadchodzącą ciemność.

- Ja nie żartuję. Chcę czuć, że żyję. Chcę zapomnieć... -

Przerwała i podniosła głowę, by popatrzeć na niego. - Powie

działeś, że... No cóż, może już mnie nie chcesz. Zrozumiem,

jeżeli nie chcesz tego robić.

- Ależ oczywiście, że chcę - powiedział oschle. - Jestem

gotów rzucić cię na ziemię i wziąć cię. Ale nie wiem, czy

potrafię.

- Dlaczego nie? Powiedziałam, że chcę, byś to zrobił.

- Stwierdzam, że zostało mi jeszcze trochę skrupułów. -

Jego twarz wyglądała ponuro w świetle księżyca. - Z jakiegoś

powodu jest tak, jakbyś była zamknięta w skorupie.

Zbliżyła się i oparła twarz o jego czarny, kaszmirowy

sweter. Słyszała bicie jego serca i czuła fale ciepła płynące z

jego dużego ciała. Życie. Bezpieczeństwo w obliczu

tygrysów.

- Czuję się dobrze.

- Nie pieprz - powiedział chrapliwie.

Gdy ocierał się o nią, czuła jego nabrzmiały członek.

- Potrzebuję cię.

Jego serce zabiło mocniej.

- Wierzę ci... Tutaj?

background image

Jej własne serce uderzyło gwałtownie. Dalej przyciskała

policzek do jego ciała.

- Tak. Tutaj i teraz. Zrobisz to?

Gdybym był miłym facetem jak Eric, powiedziałbym

"nie". - Odepchnął ją i spojrzał beztrosko. - Ale co, do chole

ry? Nie jestem aniołem i zawsze wykorzystywałem takie

chwile. Bóg wie, że może nigdy nie będziemy mieć nic więcej.

- Zdjął sweter i rzucił go na ziemię koło nich. - Zbyt cię

pragnę, by grymasić na temat sposobu, w jaki cię zdobędę. -

Rozpiął koszulę, zdjął ją i rzucił na sweter. - Zdejmij sukienkę.

Jej agresywność zniknęła i nagle poczuła onieśmielenie.

Stała, wpatrując się w niego z płonącymi policzkami.

-

Mam to zrobić?

Nie czekał na odpowiedź, zbliżył się i zaczął rozpinać

maleńkie guziczki na gorsecie sukienki.

To dziwne, jak czuje się mężczyzna, mając do czynienia z

suknią z dawnej epoki.

Jak się czuje?

Chwyciła powietrze, kiedy musnął dłonią jej pierś. Jego

palce sprawnie rozprawiały się z guzikami.

-

Jak bandyta z innej epoki - powiedział łagodnie. -

Taki,

który nie przestrzegał żadnych zasad, kiedy pragnął kobiety.

Przez te wszystkie godziny w domku, kiedy siedziałem i pa

trzyłem, jak ojciec cię maluje, myślałem, jak chciałbym to

robić. Miałem już różne halucynacje. - Rozpiął ostatni guzik i

utkwił wzrok w jej piersiach wychylających się z rozpiętego

gorsetu. - Na temat tego, jak chciałbym zdjąć z ciebie tę

suknię

i usiąść w tym dużym krześle na podwyższeniu z tobą na

kolanach. Jak chciałbym rozłożyć twoje nogi i ocierać się o

ciebie. - Odchylił materiał gorsetu i spojrzał na jej piersi.

Odetchnął gwałtownie. - Cholera.

Nie mogła oddychać ani zapanować nad drżeniem. Letni

wiatr owiewał jej napięte sutki, ale nie czuła chłodu. Jego

słowa działały jak afrodyzjak, podobnie jak jego spojrzenie

skierowane na jej ciało.

background image

Wziął jej piersi w swoje duże, ciepłe dłonie. Przygryzła

dolną wargę, by nie krzyknąć.

Ich spojrzenia spotkały się, gdy tak ściskał i puszczał, ściskał

i puszczał, rytmicznie, łagodnie i władczo.

-Myślałem, że ci się to spodoba. Wyobrażałem sobie, jak

będziesz się wić i ocierać o mnie. - Zniżył głowę i chwycił

sutek wargami. Ssał silnie, łapczywie, ciągnąc pierś zębami. -

Że pozwolisz mi ze sobą robić wszystko, co zechcę.

Bezwiednie wygięła się do tyłu i delikatnie jęknęła.

- Pozwolisz mi? - zamruczał. - Powiedz.

Nie mogła zrozumieć jego słów; żar ogarnął całe jej ciało.

- Powiedz mi.

- Tak...

Przyciągnął ją bliżej. Ciepło jego nagiej klatki piersiowej

było zmysłowym szokiem w zetknięciu z jej sutkami. Wyrwał

się jej kolejny jęk, gdy powoli ocierał ją o swoje ciało, tam i z

powrotem.

- O, tak - powiedział ochryple. - Czuj mnie, poznaj mnie.

Jego ręce przesunęły się z jej bioder ku włosom. Wyjął

grzebyki, które utrzymywały fryzurę. Jego palce zanurzyły się

w miękkim gąszczu.

- Twoje włosy... Chciałem to robić tyle razy... Chciałem

owinąć je dookoła siebie, zatopić się w nich, zatopić się w

tobie.

Szybko ją rozebrał i niecierpliwie rzucił na ziemię. Poczuła

zapach ziemi i roślin, poczuła chłód trawy.

Życie, jeszcze raz. Noc kipiała, płonąc wibrującym życiem, a

ona chciała się go uchwycić, tego wszystkiego, zanim się jej

wymknie.

Stal, patrząc na nią, szybko zdejmując resztę ubrania.

- Niech ci się przyjrzę. Rozłóż nogi - błagał chrapliwie.

Powoli rozsunęła uda. Czuła, jak patrzy na jej kobiecość,

wrażliwą na niego. Mięśnie jej brzucha kurczyły się i czuła,

jak nabrzmiewają jej piersi, gdy na niego patrzy. Był olbrzy-

mim mężczyzną, przygniatającym, a ona nigdy nie czuła się

bardziej naga niż w tej erotycznej, poddańczej pozycji.

background image

Padł na kolana i poruszał się między jej udami. Dłonie

masowały jej przeponę powodując, że piersi nabrzmiewały

jeszcze bardziej, choć ich nie dotykał. Pomyślała nieprzytom-

nie, że oczekuje tego dotknięcia. Chciała być przez niego

zjedzona, pochłonięta.

- Czy chcesz mnie? - zapytał ochryple. - Jeżeli nie, to

powiedz to teraz. Już się nie cofniesz, kiedy będziesz moja.

Cholera, chyba już nie zapanuję nad sobą, kiedy raz zacznę.

Moja. Poczuła dreszcz strachu na myśl o władczości tego

słowa. Otello. To nie był zgorzkniały, błyskotliwy mężczyzna,

który stał się jej przyjacielem w ciągu ubiegłego tygodnia. W

świetle księżyca stał się dzikim, zmysłowym wojownikiem.

Pochylił się do przodu i jego ciepły język dotknął jej brzu-

cha.

- Szybko - mruknął. - Żadne z nas nie może czekać. Czy

chcesz, żebym wszedł w ciebie? - Przesunął się dotykając, ale

nie wchodząc do środka. - Czy chcesz?

Płonęła, pijana pożądaniem i lekkomyślnie zarzuconą

ostrożnością.

- Tak. O, tak.

Zanurzył się w jej głębi. Krzyknęła wyginając się. Pełnia,

nabrzmienie, ciepło.

-

Jason.

Zamarł.

- Boże, dlaczego mi nie powiedziałaś? Czy cię zraniłem? -

Jego zęby zacisnęły się. - Głupi. Oczywiście, że cię zraniłem.

- Nie, to nie... - Jej dłonie zacisnęły się na trawie. - Jestem...

Och, proszę cię, dalej!

Jego twarz wyrażała cierpienie.

- Już za późno, żebym zrobił cokolwiek innego. Nie mogę

przestać. Postaram się być delikatny - powiedział. - Po prostu

musiałem stać się częścią ciebie. - Wycofał się i powrócił,

ustalając powolny rytm. - Zawładnęłaś mną. Całym. Widzisz,

jak dobrze pasujemy? Czy czujesz mnie?

Każdy centymetr, cale ciało. Paznokciami rozgrzebywała

ziemię.

background image

- Tak.

- Podoba ci się? - Jego biodra poruszały się koliście. Z

trudem łapała powietrze, gdy on odkrywał nowe głębie. -

Chcę, żebyś to pokochała. - Zapomniał o delikatności i

zanurzał się gwałtownie, mocno, głęboko. - Jęcz dla mnie.

Niech cię usłyszę. Chcę tego wszystkiego.

Jęczała. Nie mogła nic na to poradzić. Gwałtownie

podniosła się do góry, próbując zrównać się z jego rytmem,

usiłując dotrzymać mu tempa, ale był zbyt gwałtowny, zbyt

silny, za bardzo podobny do namiętnego ogiera. Mogła go

tylko trzymać i pozwolić mu poruszać się na niej. Jego dłonie

zataczały kręgi i chwyciły jej pośladki, podnosząc ją przy

każdym ruchu.

Napięcie rosło. Słyszała swój głos, błagający go o więcej.

Jego pierś podnosiła się i opadała z chrapliwym oddechem, w

miarę jak się poruszał, jasne oczy świeciły dziko w

ciemnościach, rozjaśnionych światłem księżyca, rysy twarzy

były jakby ściągnięte bólem.

- Daj mi ją. - Jego zęby były zaciśnięte, a oczy wpół

przymknięte. - Teraz!

Napięcie minęło, a wyzwolenie było równie wstrząsające jak

to, co się działo przedtem. Krzyknął i przycisnął ją mocno,

prawie raniąc ją siłą swojego uścisku.

Minęła chwila, nim się poruszył, a kiedy podniósł głowę,

oczekiwał ją nowy szok. Namiętność minęła, a wyraz jego

twarzy...

Czułość, zdumienie, bezradność. Podniósł rękę i głaskał jej

zmierzwione włosy, odgarniając je z twarzy z niezwykłą

łagodnością.

- W porządku?

Skinęła głową, patrząc mu w twarz. Był to wrażliwy,

łagodniejszy Jason Hayes, człowiek, którego istnienie w jakiś

sposób wyczuwała pod maską twardości, ale którego nigdy nie

widziała. Dziwnie się czuła, rozpalona, wypełniona radością

i... i czymś więcej. Czym? Czymkolwiek było to uczucie,

background image

znajdowało się ono tuż poza zasięgiem, zagubione w mgiełce

zaspokojonej namiętności, która ich spowijała.

Przerzucił jej włosy nad ramionami i udrapował je na pier-

siach. Następnie położył policzek na jedwabistej poduszce i

delikatnie pieścił.

- Jeszcze jedno marzenie - wymamrotał. - Boże, ależ masz

piękne włosy. - Czule pocałował jej sutek przez pasemka

włosów. - Wśród innych, równie ślicznych, aspektów twojej

anatomii.

Sutek zareagował stwardnieniem, a on uśmiechnął się za-

chwycony i zniżył usta, by go delikatnie muskały.

- Na przykład ten jest dla mnie absolutnie czarujący. -

Dmuchał na wystający koniuszek i uśmiechnął się ponownie,

gdy ten stwardniał. - Daisy, kochanie, możesz wyglądać jak

anioł, ale masz niewątpliwie lubieżne instynkty.

Kochanie. Z jakiegoś powodu to lekko wypowiedziane sło-

wo zraniło ją.

- Nie masz zamiaru zejść ze mnie?

- To chyba strata czasu. A poza tym, podoba mi się tutaj.

Jej również się to podobało. Jego ciężar zdawał się cudownie

pasować do jej ciała.

- Musimy wracać. Charlie...

Jego uśmiech zgasł.

- No tak, świat wzywa. - Zsunął się z niej i położył obok. -

Czy powiesz mi, o co tu właściwie chodzi? Trudno

powiedzieć, żebym oczekiwał, że zostanę uwiedziony przez

dziewicę. - Jego usta skrzywiły się. - Do diabła. W ogóle się

nie spodziewałem, że jesteś dziewicą. Na litość boską, masz

już dwadzieścia cztery lata.

Czuła się osamotniona bez niego. Chciała, by z powrotem

znalazł się na niej.

- Mam zawód. Jestem zapracowana. Wydawało mi się, że

ci to nie przeszkadzało.

Jego spojrzenie zaborczo ogarnęło ją.

- Cholera, pewnie, że nie. To... mi się podobało. - Wyciągnął

rękę, by dotknąć jej włosów, ale przerwał i ręka opadła obok

ciała. - Ale nie pochlebiam sobie, że to właśnie ja byłem

przyczyną, dla której nagle zdecydowałaś, że nadszedł czas,

by przestać być dziewicą. Nawet nie próbowałem cię podnie-

cić.

"Mężczyzna tak pociągający jak ty nie musi próbować" -

pomyślała smętnie. Wszystko, co musiał robić, to być sobą.

- Nie wiem, o co ci chodzi.

- Myślę, że wiesz. - Wyraz jego twarzy nie był już bezradny,

wyglądało, że znowu go kontroluje. - Dzisiaj to nie ja

rzuciłem cię do swych stóp, ale jest diabelnie pewne, że coś

mnie wyręczyło.

Zesztywniała, odsunęła się od niego i usiadła.

- To zupełnie oczywiste, prawda? - zapytała od niechcenia.

- Sam mówiłeś, że przyciągamy się fizycznie. Jesteś bardzo

atrakcyjnym mężczyzną. Jestem zdumiona, że tak długo wy

trzymałam.

- Gówno prawda. - Jego odpowiedź była krótka i treściwa.

- Do cholery, coś jest nie tak.

Wstała i zaczęła się ubierać.

- Oczywiście, że coś było nie tak. Denerwowałam się o

background image

Charlie'ego.

- Dlaczego? - Poszukał spojrzeniem jej twarzy. - Sama

powiedziałaś, że przejdzie mu, nim wróci do domu.

- Tak, przejdzie mu. - Włożyła sukienkę i szybko zapięła

gorset, nim włożyła czarne baletki. Rozejrzała się po ziemi,

ale nie mogła znaleźć grzebyków, które Jason wyjął jej z

włosów, więc przeczesała włosy palcami, żeby trochę je

uporządkować. - Ale już czas, żebym do niego wróciła.

- Jeszcze nie. - Stał na trawie, tam gdzie przedtem. -

Porozmawiaj ze mną.

- Powiedziałam ci... - Przerwała i schyliła się, by podnieść

szal leżący na ziemi. - Dlaczego mnie przesłuchujesz? Sam mi

powiedziałeś, że seks będzie formą terapii. Jak to

powiedziałeś? "Tylko igraszki na sianie, żeby się otrząsnąć."

Żadnych zobowiązań i...

background image

Cholera, to były twoje słowa i wiesz, że teraz tak nie jest

- Jego głos był chrapliwy z wyczerpania. - Zależy mi na tobie.

Chcę ci pomóc. Dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać?

Nie ma nic do mówienia.

Jego uśmiech był zabarwiony goryczą.

- Mogłabyś mi powiedzieć, dlaczego mnie wykorzystałaś.

Zaszokowało ją to słowo.

- Nie wykorzystałam cię. - A jednak nagle zdała sobie

sprawę, że to nieprawda. Wykorzystała go, by odsunąć ból,

chociaż nie miała takiego zamiaru. - Zresztą, może. Ale nie

bardziej niż ty wykorzystałeś mnie.

Wstał i zaczął się ubierać.

- Czy czułaś się wykorzystana, Daisy?

Pamiętała chwilę, gdy dotknął z niezwykłą czułością jej

policzka i radość, jaką wtedy poczuła. Czuła się pochłonięta,

doceniana, zawładnięta. Wykorzystana? Nigdy.

- Nie. - Teraz, gdy go już nie dotykała, zaczynała odczuwać

chłód nocy. Cofnęła się i owinęła szalem. - Możemy już

wracać?

Przez sekundę zdawało się jej, że wygląda na dotkniętego,

ale to minęło.

- Oczywiście. - Wciągnął przez głowę sweter i poprawił go

na biodrach. - Dlaczego nie? - Z kpiną wskazał ścieżkę. - Ty

pierwsza.

Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, po czym zamknęła je i

ruszyła ścieżką. Usłyszała jego łagodny głos.

- Ale powinnaś zdawać sobie sprawę, że to jest ostatni raz,

kiedy pozwalam ci prowadzić. Odtąd przejmuję inicjatywę.

Popatrzyła na niego znużona.

- O co ci chodzi?

Uśmiechnął się krzywo.

- Chodzi mi o to, że jeden raz to za mało. Dla nas obydwoj-

ga. - Przerwał. - Chodzi mi o to, że mam zamiar dobrać się do

ciebie przy najbliższej okazji i powtarzać to jak najczęściej.

Czuła, że słabnie.

- Nie sądzę...

background image

- Nie przejmuj się. Nie mam zamiaru poważniej ingerować

w twoje życie. Wezmę, co się da. Posłuchaj. Wszystko, o co

proszę, to żebyś co wieczór po przedstawieniu przychodziła

do mojego pokoju w hotelu. Możemy spędzić razem kilka

godzin, oddając się przyjemnościom, a potem odwiozę cię do

domu. - Figlarnie podniósł brwi. - Umowa stoi?

Spojrzała na niego niepewnie, mimo że poczuła znajomy

prąd między udami. Kochali się tak gwałtownie, że nadal

drżała i nie było wątpliwości, że chciała go znowu. Jak by to

było, gdyby poznali swoje ciała i nauczyli się, jak sprawiać

sobie przyjemność? Prawdopodobnie głupio byłoby wkroczyć

na ścieżkę, która wiodła do seksualnego nałogu. Wielkie nie-

ba, nie była pewna, czy już się nie znajduje na tej ścieżce.

A jednak potrzebowała go. Przez te chwile spędzone w jego

ramionach zapomniała o wszystkim, poza przyjemnością.

Potrzebowała tego wyzwolenia, jeżeli miała przetrwać nad-

chodzące tygodnie. Stwierdził jasno, że nie chce stałego

związku, ale nie było powodu, żeby nie skorzystać z

pociechy, jaką mógł jej dać.

-

Ja... nie wiem. Będę musiała to przemyśleć.

Znowu zaczęła schodzić kamienistą ścieżką.

- Jeszcze jedno. - Nadal się uśmiechał, ale wyczuła w nim

twardość, której nie widziała od pierwszych dni ich

znajomości. - Desdemona - powiedział. - Nie mam zamiaru

cię okłamywać. W dalszym ciągu chcę, żebyś była

Desdemona.

Minęła złota przerwa, wróciło wyzwanie.

Powoli potrząsnęła głową, odwróciła się i ruszyła w dół.

Charlie siedział w swoim ulubionym fotelu klubowym

naprzeciw pianina i skrzywił się smutno, gdy Daisy weszła do

domu.

- Zrobiłem z siebie osła, co?

- Nie. Wiem, że jest ci trudno. - Zamknęła drzwi i zdjęła

szal. - Wszyscy wielcy artyści mają temperament. Spójrz na

Van Gogha. Obciął sobie ucho. - Przekrzywiła głowę. - Twoje

przynajmniej są na miejscu.

background image

- Dałbym ucho za jego talent. - Wyciągnął nogi przed

siebie. - Do licha. Dałbym rękę albo nogę. Gdzie Jason?

Wystraszył się mnie?

- Nie. - Uniknęła jego spojrzenia, wieszając szal na krześle

w kuchni. - Poszedł na spacer, a potem wrócił do hotelu.

- Byłem dla niego niegrzeczny.

- Zrozumiał to.

Charlie powoli skinął głową.

- To skomplikowany człowiek, ale myślę, że wiele potrafi

zrozumieć. - Spojrzał na nią. - To ten jedyny, co?

Zesztywniała.

- Jedyny?

- Ten, który przyniesie ci szczęście, jakiego ja zaznałem z

twoja matką. - Uśmiechnął się łagodnie. - Cieszę się, że

pojawił się teraz, Daisy. Nie bój się sięgnąć po to szczęście

tylko dlatego, że mój żywot dobiega końca. Niczego bardziej

nie pragnę, jak twojego szczęścia i bezpieczeństwa.

- To nie jest tak - powiedziała z wahaniem. - Jesteśmy tylko

przyjaciółmi, Charlie.

Potrząsnął głową.

- Nie okłamuj się. Kochasz go. Życie jest zbyt krótkie, żeby

tracić chociaż chwilę na okłamywanie siebie.

- Nie. Ja... Mylisz się. Ja go nie... - Oczy otworzyły się jej

szeroko, gdy prawda, która umknęła jej, gdy Jason patrzył na

nią, nagle wyjrzała zza mgły i zaświeciła jasno. Radość i

czułość, chęć zaspokojenia i obejmowania. Miłość. - Skąd

wiesz? - szepnęła.

Charlie uśmiechnął się i wstał.

- Zawsze miałem bystre oko artysty. - Jego uśmiech zbladł.

- Szkoda, że nie posiadam takiego samego talentu. - Ruszył w

stronę swojego pokoju, stanął i popatrzył na nią. Spojrzenie

jego było pełne miłości, gdy powtórzył łagodnie: - Sięgnij po

to szczęście, Daisy.

Za moment drzwi pokoju zamknęły się za nim. Daisy zgasiła

światło i żwawym krokiem ruszyła do swojej sypialni. Jak to

się stało? Nigdy nie miała zamiaru zakochać się w Jasonie

background image

Hayesie. Nie umiała nawet określić momentu, kiedy

ostrożność zamieniła się w pożądanie, sympatię i uwielbienie,

ani kiedy przyjaźń zamieniła się w miłość. Jednak istniało

wystarczająco dużo wskazówek. Dlaczegóż by w innym

wypadku zwróciła się ku niemu i poprosiła, by się z nią

kochał? Taka agresywność zupełnie nie leżała w jej charakte-

rze. Czy wybuch Charlie'ego był tylko pretekstem, by wziąć

to, czego chciała? Nawet dzisiaj wieczór, gdy była już tak

blisko prawdziwej odpowiedzi, okłamywała się.

Nic dziwnego, że próbowała przekonać samą siebie, że nie

była zbyt zaangażowana. Bóg jeden wiedział, że związek z

Jasonem nie miał żadnej przyszłości. Jemu zależało na dwóch

rzeczach: chciał ją posiąść i pozyskać jej głos dla swej

muzyki.

Nie, to nieprawda. Lubił ją.

Ale nie było gwarancji, że sympatia zamieni się w miłość.

Byłaby idiotką, wystawiając się na cierpienia związane z

nieodwzajemnioną miłością, gdy i tak była już emocjonalnym

wrakiem. Byłoby o wiele mądrzej nie angażować się dalej.

"Sięgnij po szczęście" - powiedział Charlie.

Ale jeżeli odważy się sięgnąć za wysoko, może potem upaść

zbyt boleśnie.

Podeszła do okna i westchnęła ciężko, opierając rozpalone

czoło o chłodną szybę. Z natury zawsze była otwarto i

optymistycznie nastawiona, i korzystała z nadarzających się

okazji, jednak ból i oczekiwanie trwały już zbyt długo. Nie

wiedziała, czy może przestać się bronić i zaryzykować

wystawienie się na jeszcze większy ból. Boże drogi, po prostu

już nie wiedziała, co będzie najlepsze.

background image

- Cześć, Charlie. - Jason wszedł do domku bez pukania, jak

to ostatnio robił, a jego spojrzenie natychmiast powędrowało

na podwyższenie, na którym Daisy pozowała, siedząc na

wielkim krześle podobnym do tronu. Grzecznie skinął głową.

- Cześć, Daisy.

Poczuła, jak rumienią się jej policzki i mocniej chwyciła

szal. To ten sam mężczyzna, który gwałtownie się z nią ko-

chał, a teraz zachowuje się tak, jakby wymienili tylko ze sobą

uścisk dłoni. No tak, ale czego się spodziewała? To było jej

pierwsze doświadczenie tego typu i to, co się wydarzyło,

niewątpliwie znaczyło dla niej więcej niż dla niego.

- Cześć, Jason.

Odwrócił się i ruszył w stronę kuchni.

- Kawy?

Charlie popatrzył na niego nieobecnym wzrokiem.

- Nie teraz.

- I tak ją zrobię, będzie gotowa. - Zaśmiał się. - Zamieniam

się w podkuchenną. Mój nauczyciel muzyki powiedziałby, że

niszczenie tych rąk wstrząśnie światem muzycznym.

- Światem dość trudno wstrząsnąć - powiedział Charlie,

patrząc w płótno. - Dojdziesz do tego. - Przerwał i dodał z

trudem: - Przepraszam ze wczoraj.

- Nie ma o czym mówić. - Jason włączył ekspres do kawy.

- Wszyscy mamy prawo wybuchnąć od czasu do czasu. -

Obszedł barek i usiadł ze skrzyżowanymi nogami na swoim

ulubionym miejscu na podłodze na wprost podwyższenia. -

Zgadza się, Daisy?

Wybuch, który miał na myśli, był czysto zmysłowy. Patrzyła

prosto przed siebie i zwilżyła wargi językiem.

- Już mówiłam Charlie'emu, że rozumiem.

Dokładnie zdawała sobie sprawę, że Jason wpatruje się w nią

uważnie. Serce zaczęło bić jej mocniej. Przypomniała sobie, co

mówił zeszłej nocy, o czym marzył, gdy obserwował, jak

pozuje. Nagle w wyobraźni zobaczyła ich nago w tym

background image

ogromnym hiszpańskim krześle, ręce Jasona na jej piersiach,

jego biodra poruszające się...

Jej spojrzenie bezwiednie powędrowało w stronę Jasona, ale

gwałtownie uciekło. Jego twarz była lekko zarumieniona, a

wzrok rażąco zmysłowy. Wiedziała, że przypominał sobie, jak

to było, gdy był wewnątrz niej; wiedziała, że rozumie, że nie

może znieść tego nagłego uczucia między udami.

- Przesuń głowę trochę w lewo, Daisy - poprosił Charlie.

Gwałtownie odwróciła spojrzenie od Jasona i posłusznie

przesunęła głowę w lewo. Boże drogi, chciała, żeby Jason

sobie poszedł. Czuła, jak piersi nabrzmiewają jej pod

gorsetem i robi się jej gorąco.

Jakby w odpowiedzi na jej milczącą prośbę, usłyszała stuk-

nięcie, gdy Jason wstał. Ale zamiast wyjść, podszedł do

pianina, usiadł i zaczął delikatnie grać.

Wzruszająca melodia popłynęła perliście przez pokój, a nuty

zaczęły kreślić w powietrzu wzory o niezapomnianym

pięknie.

Daisy jeszcze mocniej ścisnęła szal, patrząc na ciemną

głowę Jasona pochyloną nad klawiaturą. Została przeniesiona

od pożądania ku wyższej płaszczyźnie emocjonalnej, która nie

była mniej intensywna. Coś ścisnęło ją w gardle i poczuła, jak

łzy napływają jej do oczu. Piękna. Boże, jego muzyka była

piękna.

Nawet Charlie oderwał się od swojej pracy.

- Podoba mi się. Chyba nigdy tego nie słyszałem.

- Nic dziwnego. - Jason popatrzył Daisy prosto w oczy. - To

z nowego musicalu na Broadwayu. Nie ma jeszcze obsady.

- Jak się nazywa?

- Ostatnia miłość - powiedział Jason. - Śpiewa to wiodący

sopran. - Jason uśmiechnął się do Daisy, nie przerywając

grania. - Myślę, że słowa też by ci się spodobały.

Popatrzyła na niego bezradnie, owładnięta muzyką.

- Ładne - mruknął Charlie, wracając do malowania.

"Nie ładne, ale hipnotyzujące, chwytające za serce,

porywające" - pomyślała Daisy.

background image

- Podoba ci się? - spytał łagodnie Jason.

Cholernie dobrze wiedział, że jest zachwycona.

- Tak. - Próbowała zapanować nad głosem.

- Może udałoby mi się znaleźć dla ciebie nuty.

Nie odpowiedziała.

- Chciałabyś?

- Nie. Mam ręce pełne roboty, grając Fantynę.

- No cóż, jak zmienisz zdanie, to mi powiedz. - Odwrócił

się do klawiatury. - Zawsze chętnie służę.

"Jak Lucyfer służył Ewie jabłkiem z drzewa dobrego i

złego" - pomyślała gorzko.

Jason grał jeszcze przez godzinę. Nie ograniczył się do

Ostatniej miłości, ale zawsze do niej wracał.

Wreszcie Daisy nie mogła już dłużej wytrzymać. Zmusiła

się do uśmiechu, wstając i zeskakując z podwyższenia.

- Przepraszam cię, Charlie, ale dzisiaj muszę wyjść

wcześniej i dać sobie przyciąć tę grzywę. - Zwróciła się do

Jasona. - Nie musisz czekać. Pojadę sama.

- Nie ma mowy. - Jason nie podniósł wzroku znad

klawiatury, a jego palce nadal poruszały się po klawiszach. –

Nie mam nic innego do roboty.

Daisy rzuciła mu udręczone spojrzenie, nim poszła do

swojego pokoju i zamknęła drzwi. Gdy szybko się przebierała,

Ostatnia miłość dobiegła do niej z drugiego pokoju.

Wybuchła, gdy tylko znaleźli się w bezpiecznej odległości

od Charlie'ego i szli w stronę samochodu.

- To nie było fair.

Otworzył drzwi.

- Nie podobało ci się?

- Ty... To nie było fair, do cholery.

- Wiem. - Jego usta zacisnęły się. - Ale nie dałaś mi wyboru.

Od chwili, gdy wszedłem dzisiaj do waszego domu, czułem,

jak mnie odpychasz.

Zaczekała, aż wsiądzie do samochodu i zapali silnik, nim

powiedziała:

background image

- Masz rację. Chciałam ci powiedzieć, że wiem, że wczoraj

popełniłam błąd. Byłam zdenerwowana i...

- Chcesz, żebyśmy znowu byli tylko przyjaciółmi -

dokończył za nią. - Nie ma mowy.

- Tak będzie najlepiej. - Patrzyła wprost przed siebie. - Nie

umiem teraz sobie z tym poradzić.

- W takim razie nie powinnaś była zaczynać.

- Zdaję sobie sprawę, że zasadniczo to moja wina. - Usiło

wała mówić powoli i rozsądnie. - Ale przemyślałam sprawę i

doszłam do wniosku, że nie możemy tego ciągnąć.

Spojrzał z uwagą na jej twarz.

- Nie mam zamiaru się z tobą kłócić.

- Nie ma się o co kłócić. Moja decyzja jest ostateczna.

- Decyzje podejmuje się po to, by je zmieniać. - Gdy

samochód ruszył, powiedział burkliwie: - Nie mogę pozwolić,

byś mi to zabrała, Daisy. Nie po tym, jak miałem przedsmak

tego, jak może być.

Powiedział to w dziwny sposób.

- O co ci chodzi?

- Chodzi mi o to, że właśnie wypowiedziałaś wojnę. - Usta

zacisnęły mu się ponuro. - A ja nie biorę jeńców. - Wciągnął

powietrze głęboko. - Słuchaj. Nie chcę, żeby tak było. Zawrze

my umowę. Na chwilę zapomnę o Desdemonie, ale coś muszę

mieć. Wiem cholernie dobrze, że mogę dać ci przyjemność.

Przyjdź do mojego pokoju w hotelu po przedstawieniu, to ci to

udowodnię.

Nie odpowiedziała.

- Pomyślisz o tym?

Skinęła energicznie głową. Zgodziłaby się na wszystko, byle

zakończyć tę scenę, która stawała się z każdą chwilą

boleśniejsza.

- Pomyślę o tym.

Tego wieczoru po pierwszym akcie Jason niedbale zapukał

do drzwi garderoby, zanim je otworzył.

background image

Daisy zesztywniała i obróciła się na swoim stołku, by popa-

trzeć na niego.

- Nie spodziewałam się ciebie. Byłeś na widowni?

Potrząsnął głową.

- Powiedziałem ci, że nie będę cię już oglądał na scenie.

Gdyby nie była taka zdenerwowana, zauważyłaby natych-

miast, że nie jest ubrany w strój wieczorowy. W dżinsach i

białej letniej koszuli wyglądał tak męsko i zmysłowo, że od

razu poczuła, jak jej postanowienie słabnie. "To tylko hormo-

ny" - wmawiała w siebie zrozpaczona. Jeżeli chodzi o miłość,

nie miała wyboru, ale pożądanie to zupełnie inna sprawa.

Jeżeli będzie miała silną wolę, zwalczy ją.

Ale, drogi Boże, hormony działały silnie.

Odwróciła się z powrotem do lustra i poprawiła na głowie

perukę z krótkich, kręconych włosów. Obraz w lustrze nie był

pocieszający. W luźnej, zapiętej pod szyję, białej, bawełnianej

koszuli, którą miała na sobie w ostatniej scenie, wyglądała

równie bezradnie, jak dziecko.

- Zgadza się. Zapomniałam. Chociaż nigdy nie pojęłam,

dlaczego czujesz... - Przerwała, gdy usłyszała, że zamek w

drzwiach się obraca. Kręgosłup jej zesztywniał, gdy spojrzała

na odbicie Jasona w lustrze. - Rozumiem, że jest jakiś powód,

dla którego to robisz?

- Bardzo dobry powód. Nie chcę, żeby nam przeszkadzano.

- Podszedł do niej. - Czy miałaś zamiar przyjść dzisiaj do

mnie do hotelu?

- Nie... - Przerwała i ze znużeniem potrząsnęła głową. - Nie.

- Tak też myślałem. Dzisiaj po południu zdecydowanie się

wahałaś. - Zatrzymał się za nią i jego wzrok napotkał jej w

lustrze. - Bądź ze mną szczera. Dlaczego nie? Przecież chcesz

przyjść.

Zwilżyła wargi językiem.

- Najlepiej będzie, jak... Jesteś dla mnie trochę za bardzo

bezwzględny.

- Bo podniosłem stawkę, grając Pieśń nocy dziś po

południu? To nie ma z tym nic wspólnego. - Kucnął obok jej

background image

wyściełanego stołka. - To jest na zupełnie innej płaszczyźnie.

- Jego ciepłe usta musnęły jej kark. - Nie znoszę tej peruki.

Zdejmij ją i daj mi popatrzeć na twoje włosy.

Przebiegł ją gorączkowy dreszcz i poczuła się nagle słabo.

- Za dużo kłopotu. Jest przypięta i... - Wzięła głęboki od

dech, gdy jego ręce ześliznęły się, by pomacać jej piersi przez

luźną, białą bawełnę jej nocnej koszuli. - Nie - powiedziała. -

Sztuka...

- Występujesz dopiero w ostatniej scenie. To jeszcze pra

wie godzina. - Jego palce szybko rozpięły jej gorset i

wśliznęły się, by dotknąć jej piersi. Pochyliła się do przodu,

gdy twarde ciepło jego dłoni zetknęło się nagle z miękkim

ciałem. – Dużo czasu. - Jego palce delikatnie pieściły jej

sutki, przygryzła dolną wargę, by nie krzyknąć, gdy przeszedł

przez nią ogień. - Wczoraj nie byliśmy na górze dłużej niż

czterdzieści minut.- Jedną ręką zaczął wyciągać szpilki

przytrzymujące perukę, drugą nadal bawił się nią i pieścił. -

Moglibyśmy wykorzystać ten tapczan...

- Nie, powiedziałam ci...

Przerwała, gdy jego ciepły język dotknął jej ucha. Kolejny

erotyczny szok. Dlaczego nie stawiała mu oporu? Czuła, jak

topnieje, poddaje się jego dłoniom.

Zdjął perukę i długie włosy wysypały się spod niej.

- No, tak jest lepiej. - Podniósł długie, jedwabiste pasmo i

powoli gładził nim swoje wargi. - Takie miękkie....

Nie wiadomo dlaczego, ten gest był nawet bardziej

erotyczny niż równoczesne pieszczenie jej nagiej piersi drugą

ręką. Zrobiło się jej gorąco i poddała mu się z ledwo

dosłyszalnym jękiem. Siedziała tak, drżąca, niezdolna ruszyć

się, gdy powoli pocierał jej włosy między swoim kciukiem a

palcem wskazującym, z dłonią ukrytą w gorsecie, ze

wzrokiem utkwionym w jej odbicie w lustrze. Szepnął:

- Spójrz na swoją twarz. Chcesz tego. - Rozsunął materiał

jej gorsetu, tak że widać było bezwstydnie nabrzmiały dowód

jego słów w lustrze. - Czyż nie jesteś piękna?

Zamknęła oczy, ale nadal słyszała jego słowa.

background image

- Ale nie tutaj - szepnęła. - Nie będziemy używać tego

tapczanu. Chcę łóżko i czas, by się tobą rozkoszować. Czy nie

widzisz, jaki jesteś nierozsądny?

- Widzę, że usiłujesz mnie zahipnotyzować.- "I to ci się

udaje" - pomyślał, czując się znowu całkowicie bezradny.

Zachichotał.- To się nazywa uwiedzenie. - Jego uśmiech

zbladł. - Chociaż hipnotyzm nie brzmi w tej chwili najgorzej.

Przyznaję, że sam chciałbym cię zahipnotyzować, żebyś

robiła to, co chcę. - Jego usta ponownie musnęły ją po karku.

- Wszystko i cokolwiek. Czy chcesz, żebym ci powiedział, jak

zacząłbym?

Otworzyła oczy tęsknie, ale w dalszym ciągu się nie ruszyła.

- Nie.

- Dlaczego jesteś taka zacofana? - Jego wargi delikatnie

pociągały pasemko włosów na jej karku. - To twój wybór. To

ty zaczęłaś, a ja zareagowałem.

Ale to było wtedy, zanim zdała sobie sprawę, jak bardzo go

kocha, jaka była bezradna w stosunku do niego.

- Już nie zaczynam, powiedziałam ci...

- Że to pomyłka. - Jego wargi zacisnęły się ponuro, gdy

kończył zdanie. - Za późno. Mogłaś się wycofać wczoraj w

nocy. Może byłoby lepiej dla nas obydwojga, gdybyś to

zrobiła. Ale teraz musimy ciągnąć tę grę aż do końca.

Zaśmiała się niepewnie.

- To brzmi jak groźba. Wiem, Jasonie, że nie użyłbyś prze

mocy.

- Nie, ale wszystkiego innego tak. Czuję w sobie dzikość. -

Wstał, w dalszym ciągu trzymając rękę w jej włosach. - Ja się

nie poddam, Daisy. Jeżeli nie przyjdziesz do mnie dzisiaj,

będę tu jutro. Obawiam się, że nauczyłem się sięgać po to,

czego chcę, i brać to. - Uśmiechnął się łobuzersko. - Zanim mi

to zabiorą.

- Sięgaj po szczęście.

Wsadził rękę do kieszeni, wyjął klucz hotelowy i umieścił

go na toaletce.

- Będę czekać.

background image

Niewidzącym wzrokiem patrzyła na metalowy klucz,

podczas gdy on podszedł do drzwi.

- Nie ma się czego obawiać, Daisy. - Zatrzymał się przy

drzwiach. - Nie czeka cię przy mnie nic poza przyjemnością.

Przyjdziesz?

Nie odpowiedziała i chwilę później drzwi zamknęły się za

nim.

Drogi Boże, ciało jej było zbolałe od pożądania i nie umiała

powstrzymać drżenia. Nie mogła tego znieść. Pochyliła się do

przodu i ukryła gorącą twarz w dłoniach. Wiedziała teraz, że

Jason nie zrezygnuje, dopóki mu się nie odda. Codzienne

udawanie przed Charlie'em, że wszystko jest w porządku,

było wystarczającą walką i nie była w stanie znieść konfliktu

na innym froncie. Cóż to miało za znaczenie, jeżeli zostanie

zraniona? Przynajmniej będzie mogła skorzystać z odrobiny

szczęścia i zapomnienia.

Sięgaj po szczęście.

Gdy Daisy weszła do pokoju hotelowego, Jason leżał na

łóżku, z głową opartą o poduszkę, a jego nagie biodra

przykryte były tylko prześcieradłem.

Pokój był ciemny. Paliła się tylko mała lampka i Daisy

miała nadzieję, że nie widać, jaka jest spięta. Czuła się

wystarczająco bezradna bez światła ujawniającego jej

zdenerwowanie.

Kiedy Jason zobaczył ją w drzwiach, napięte mięśnie od-

prężyły się.

- Cholernie długo tu szłaś.

- Nie byłam pewna, czy w ogóle przyjdę. Nie mogę długo

zostać. Muszę wracać do domu, do Charlie'ego. - Zwilżyła

wargi językiem. - Musisz to zrozumieć. Charlie jest

ważniejszy. Kilka godzin po przedstawieniu nie odgrywa roli,

ale to wszystko.

- Ależ rozumiem. - Uśmiechnął się krzywo. - Teraz, gdy już

mnie ostrzegłaś, jaki jestem nieważny w twoim życiu, czy nie

sądzisz, że mogłabyś wejść i zamknąć drzwi?

background image

Zamknęła drzwi i wzięła głęboki oddech.

- Bardzo dziwnie się czuję. Nigdy nic podobnego nie robi

łam.

- W takim razie lepiej będzie, jeżeli cię przekonam, że

opłaci ci się zostać. - Odrzucił prześcieradło i wstał.

Zobaczyła silne uda, sklepioną pierś, niepohamowane

wzburzenie, gdy sięgnął po granatowy szlafrok, wiszący na

krześle obok łóżka i ruszył ku niej. Wziął jej torebkę i rzucił

ją na komódkę koło drzwi, po czym wręczył jej szlafrok. -

Łazienka. – Stanowczo poklepał ją po tyłku i pchnął w stronę

drzwi wychodzących z pokoju. - Gorący prysznic dla relaksu i

poczujesz się dobrze.

Popatrzyła na niego niepewnie, a on uśmiechnął się zachę-

cająco i puścił do niej oko.

"Jakie to dziwne, gdy nagi facet puszcza do ciebie oko" -

pomyślała rozbawiona, idąc w stronę łazienki. Po

urzekającym uwiedzeniu, któremu została poddana w

garderobie, beztroska Jasona wyprowadziła ją z równowagi.

Zniknęła w łazience i puściła prysznic.

Jason się mylił; prysznic niewiele jej pomógł. Zbyt silnie

zdawała sobie sprawę z tego, że on czeka nagi, tuż za

drzwiami. Włożyła ciemnoniebieski welurowy szlafrok,

zdjęła czepek kąpielowy i rozpuściła włosy. Podniosła rękę i

od niechcenia dotknęła pukla włosów opadającego na jej

ramiona. Piersi naprężyły się pod miękkim materiałem

szlafroka, gdy przypomniała sobie, jak Jason ocierał te

pasemka o swoje usta. Serce zaczęło jej bić gwałtownie. Na

wpół żartowała z tego, że ją zahipnotyzował, ale nie mogła

zaprzeczyć, że istniał fizyczny magnetyzm między nimi.

background image

Wielkie nieba, chciała go.

Odetchnęła głęboko, odwróciła się i otworzyła drzwi.

Siedział na krześle, z jedną nogą przerzuconą przez oparcie

krzesła tak naturalnie i spokojnie, jakby był kompletnie

ubrany. Rozpaczliwie pragnęła być równie spokojna.

Jego spojrzenie poszukało jej twarzy i oczy otworzyły się

szerzej.

- Niech mnie licho. Ty się chyba nie boisz.

- Nie - odpowiedziała. - Tak. - Jej ręka nerwowo błądziła

przy pasku. - Powiedziałam ci, że nie jestem przyzwyczajona

do takich rzeczy.

Wstał powoli i podszedł do niej.

- Powinnaś się była znaleźć pode mną na tym łóżku dwie

minuty po tym, jak weszłaś do pokoju. Wtedy nie miałabyś

czasu na myślenie o... - Zatrzymał się przed nią i palcem

wskazującym delikatnie sięgnął do jej lewego policzka. -

Chciałem ci pokazać, jaki potrafię być cierpliwy i szarmancki.

Wpadłem we własne sieci. - Jego dłoń cofnęła się od jej

policzka. - Cóż, muszę to nadrobić, prawda?

- Co masz na myśli? - Patrzyła na niego zdumiona, gdy

przeszedł przez pokój, podniósł ciężki fotel klubowy, w

którym siedział, i przeniósł go na środek pokoju. - Co ty, do

diabła, robisz?

- Ustawiam scenę. Szkoda, że nie mamy podwyższenia. -

Rzucił jej beztroski uśmiech, po czym umieścił fotel pod

małym bursztynowo-kryształowym żyrandolem na środku

sypialni. - Będziesz mi pozować.

Zamrugała oczami.

- Co?

- Słyszałaś. - Pchnął ją delikatnie na fotel, zanim podszedł

do ściany koło drzwi i zapalił górne światło. - Chcę się

absolutnie upewnić, że chcesz mnie tak samo, jak ja ciebie. –

Z powrotem podszedł do niej. - Tak samo, jak chciałaś mnie

dzisiaj po południu w domku, gdy pozowałaś swojemu ojcu. -

Jego palce musnęły jej szyję i przebiegł ją dreszcz. - Ale tak

naprawdę, to nie pozowałaś Charlie'emu, prawda? Pozowałaś

mnie. Przypominałaś sobie, co ci powiedziałem wczoraj

wieczorem, jakie mam marzenia, kiedy ty pozujesz. Kiedy

spojrzałaś na mnie, wiedziałem, że zastanawiasz się, czy

nadal myślę o nas obydwojgu w tym krześle. - Usadowił się

na podłodze parę metrów dalej i skrzyżował nogi tak, jak robił

to tego popołudnia w ich domku. - I obydwoje wiemy, że

myślałem. - Uśmiechnął się zachęcająco. - Pozuj dla mnie,

Daisy.

Policzki jej płonęły.

background image

- Ja... nie mogę. Czuję się głupio.

- Ale jesteś podniecona?

Była zdziwiona, gdy zauważyła, że jej zdenerwowanie mija,

ustępując miejsca poczuciu dziwnej, wyłącznie erotycznej

sytuacji.

- Tak - szepnęła.

- Czy chcesz wiedzieć, o czym teraz myślę?

Jej zafascynowane spojrzenie napotkało jego wzrok. Jego

twarz była napięta, jasnozielone oczy błyszczące, a usta nie-

zwykle zmysłowe.

- Tak.

- Myślę o tym, jak pięknie twoje włosy wyglądają na tle

ciemnoniebieskiego szlafroka. - Ściszył głos. - I myślę, jak

bardzo chciałbym, żebyś zdjęła ten szlafrok. Czy zrobisz to

dla mnie, Daisy?

Ton jego głosu był przymilny, ale po raz kolejny poczuła, że

sama tylko siła jego woli hipnotyzuje ją.

- Zrób to - powtórzył łagodnie. - Wczoraj w nocy nie

mogłem się tobą nacieszyć. Chcę na ciebie patrzeć.

Jej palce zaczęły automatycznie odpinać pasek, gdy jego

słowa jeszcze płynęły.

- Ta ciemna tkanina spawia, że wyglądasz krucho jak szkło

weneckie. Twoja skóra błyszczy na jej tle, a twoje włosy... -

Jego spojrzenie powędrowało w stronę jej bosych stóp

wystających spod szlafroka. - To śmieszne, jak bose stopy

mogą sprawić, że wygląda się całkowicie bezbronnie.

Szarfa była rozwiązana, ale Daisy wahała się, nieśmiała,

niepewna.

background image

-

Zdejmij to - powiedział cicho, nadal wpatrując się w

jej stopy.

Odetchnęła głęboko, wysunęła ręce z rękawów szlafroka i

pozwoliła mu opaść na poduszki krzesła za sobą.

Spojrzenie Jasona poruszało się z rozdzierającą powolnością

w górę przez kostki jej nóg, do łydek, następnie do ud,

zatrzymując się na chwilę na kręconych włosach otaczających

jej kobiecość, zanim powędrowało przez jej brzuch ku pier-

siom.

- Co za rozkoszna niespodzianka. Cała jesteś taka delikatna,

a potem ta piękna pełnia... - Uśmiechnął się widząc, że jej

sutki zaczynają twardnieć pod jego spojrzeniem. - Powiedz

mi, o czym myślisz.

- Czuję się jak niewolnica przed sułtanem - powiedziała

niepewnie.

- To niezbyt rozsądne, kiedy to ty jesteś na tronie, a ja u

twych stóp. - Jego wzrok powędrował do jej twarzy. -

Spełniasz tylko moje marzenie i pozujesz dla mnie.

Nie była już pewna, czyje to było marzenie. Czuła, jak z

każdą chwilą narasta w niej podniecenie. Wielkie nieba, jego

oczy...

- Uklęknij w fotelu. - Jego głos brzmiał chrapliwie. - I

przerzuć włosy do przodu, żeby zakryć piersi.

Poruszała się sennie, ospale, wykonując jego polecenia.

- Tak dobrze. A teraz tak zostaw i daj mi tylko patrzeć na

ciebie.

Atmosfera w pokoju była gęsta, naładowana elektryczno-

ścią. Widziała, jak piersi podnoszą się i opadają pod zasłoną z

włosów, gdy usiłowała nabrać powietrza w ściśnięte płuca.

Chwila wydłużała się. Nie ruszał się.

- Drżysz - powiedział niezgrabnie.

Więcej niż drżała. Trzęsła się jak liść podczas burzy. Nie

mogła oderwać od niego wzroku, od gładkich, silnych

muskułów na jego ramionach, skupionych, gotowych, a

jednak trzymanych pod kontrolą. Od muskularnych ud

pokrytych drobnym włosem, od klatki piersiowej z ciemnym

trójkątem...

- Ale ja też.

Nagle wstał i przeszedł przez pokój w jej stronę. Jednym

ruchem objął ją, obrócił i rzucił na fotel.

- Już czas. Nie wytrzymam dłużej. - Przywarł do niej i

pogrążył się w niej jednym gwałtownym ruchem. Jego pierś

poruszała się ciężko, szaleńczo, gdy schował twarz w jej

włosy. - Boże, nie sądziłem, że mi się uda. - Jego dłonie

chwyciły

jej

biodra,

przyciskając

je

do

siebie.

background image

- Trzymaj się, to będzie dzika jazda.

Zaczął się poruszać, rzucając się i podnosząc do góry. Było

to dzikie, twarde, prawie zwierzęce w swej namiętności i

dokładnie takie, jak Daisy chciała. Erotyzm, który nabrzmie-

wał przedtem, zamienił jej reakcje w szaleństwo. Słyszała, jak

jęczy i dyszy, gdy zbliżali się do kulminacji.

Kiedy przyszedł orgazm, był tak gwałtowny jak sama jazda i

Daisy była w stanie jedynie desperacko trzymać się Jasona,

podczas gdy doznania przewalały się przez nią fala za falą.

Opadła obok niego, włosy oplatały jego pierś, oddychała z

trudem.

Była tak oszołomiona, że prawie nie zdawała sobie sprawy z

tego, że dłoń Jasona delikatnie pieści jej włosy.

- Widzisz - powiedział chrapliwie. - Musimy to mieć. - Jego

wargi muskały jej skroń. - Nieważne, na jak długo. Musimy to

mieć. Namiętność, nie miłość. Żadnych zobowiązań... Zalał ją

cierpki smutek.

Jego usta pieściły teraz jej ucho.

- Przyjdziesz jeszcze?

Namiętność to nie wszystko, ale w tej chwili nie mogła jej

odrzucić. Wszystko, co mógł jej dać, było jej potrzebne, by

przeżyć nadchodzące dni.

- Przyjdę.

Jego dłoń, pieszcząca jej włosy, zatrzymała się nagle.

- Co wieczór?

Jak mogła nie przychodzić? Więź istniejąca między nimi

rosła przy każdym spotkaniu. Schowała głowę w ciemnych,

sprężystych włosach pokrywających jego klatkę piersiową.

- Co wieczór.

- Co robisz? - Daisy oparła się na łokciu, usiłując dostrzec

nagą sylwetkę Jasona w świetle księżyca, które wlewało się

przez okno do pokoju. - Źle się czujesz? Coś się dzieje?

background image

- Nie. - Jego ramiona poruszyły się, jakby zrzucał z nich

ciężar. - Myślę tylko. Przepraszam, że cię obudziłem.

- Nie chciałam zasypiać. Zaraz muszę iść. - Usiadła na

łóżku i odgarnęła włosy z twarzy. Nie mówił prawdy. W tym

momencie przebudzenia wyczuła smutek, doskwierającą

samotność. - O czym myślisz?

- O tobie. - Zrobił nieokreślony ruch ręką. - O tym. Wiesz,

nasz stosunek jest niezwykły.

Wstąpiła w nią nadzieja.

- Naprawdę? - Była to pierwsza wskazówka, że w ogóle

myśli o ich romansie. Rozmowa nie była najważniejszym

punktem programu w ciągu tych dwóch tygodni, które były

wielkim erotycznym snem. Przy Charlie'em Jason przez cały

czas zachowywał tę samą niedbałą, przyjacielską wesołość,

ale była świadoma, że kryje się pod nią napięcie. Nie mógł się

doczekać, by weszła do jego pokoju po przedstawieniu, a

wtedy jedyne słowa, jakie padały między nimi, to gorączkowe

szepty, wyrażające szaleńcze pożądanie. Nie mogli się sobą

nacieszyć. Ona stawała się równie szalona jak on. Teraz chcia-

ła z nim być ciągle. Zaczerwieniła się na myśl o tym, jak

kazała mu zjechać z drogi wczoraj w nocy, nim dojechali do

jej domu. Jej ochoczość wyzwalała w nim dzikość i wchodził

w nią z... Przestała myśleć i powiedziała sucho:

- Nie wiem, czy jest niezwykły, ale niewątpliwie jest

entuzjastyczny.

- Nie, to więcej niż to. - Zamilkł, patrząc w dół na ciemną

ulicę, a po chwili powiedział z wahaniem: - To jest jak pieśń.

Owinęła się prześcieradłem i usiadła na łóżku.

- Pieśń?

Skinął głową.

- W taki sposób na ogół przychodzą do mnie pieśni. Z

ciemności, zupełnie nieoczekiwanie, a jednak nagle się

pojawia. - Odwrócił się i podszedł do niej. - Słyszę ją stale w

głowie, aż zapiszę ją na papierze i zagram. Wtedy dopiero

daje mi spokój. - Pochylił się nad nią i wziął jej twarz w swoje

background image

niepewne dłonie. Szepnął: - Ty jesteś jak pieśń. Muszę cię

grać wciąż na nowo.

- Tak, żebym dała ci spokój?

- Nie. - Jego palce zaplątały się we włosy i podniósł jej

głowę, by spojrzeć jej w oczy. - Bez względu na to, ile razy

cię gram, nie odchodzisz. - Schylił głowę i pocałował ją

niezwykle delikatnie. - Zaczynam cię słyszeć na nowo, gdy

tylko skończę.

Poczuła, że łzy więzną jej w gardle i, żeby nie pociekły,

musiała zażartować.

- Motyw Daisy?

Skinął głową.

- To chyba najlepsze określenie na to. - Z powrotem pchnął

ją na łóżko. - Motyw Daisy. - Rozsunął jej uda i zaczął się

poruszać między nimi. - Łagodna, jaśniejąca i uczciwa. Leżę

obok ciebie i to słyszę. Wychodzisz i nadal to słyszę. - Jego

ręce poszukały jej w ciemności. - Ale teraz jesteś tutaj i gra

coraz głośniej.

- Jason. Ja muszę iść. Byłam tu zbyt... - Przerwała, gdy jego

palce zatopiły się głębiej, badawczo i zaczęły leniwie się

poruszać. Chwyciła powietrze i przywarła do niego.

- Zaraz - wymruczał. - Nie chcę, żebyś szła. Jeszcze raz.

Muszę cię zagrać jeszcze raz...

- Zostań na noc.

Daisy, zakładając bluzkę, spojrzała przez ramię na leżącego

nago Jasona. Poczuła gorący dreszcz, patrząc na niego. Był

wcieleniem aroganckiej męskiej siły. Kochali się dzisiaj dwa

razy, a jednak znowu go pożądała.

- Wiesz, że nie mogę. Muszę wracać do domu.

- Tylko szybkiego i biegiem do tatusia? - Zobaczył, że ją

obraził i zaklął cicho. - Przepraszam. - Odrzucił kołdrę i

wyskoczył z łóżka. - Zaraz się ubiorę.

Włożyła na nogę sandałek na niskim obcasie.

background image

- Może lepiej będzie, jeśli od tej pory będę brała własny

samochód? Nie ma sensu, żebyś wyłaził z łóżka co noc i

odwoził mnie do domu...

- Powiedziałem: przepraszam - przerwał szorstko, znikając

w łazience. - Wiem, że nigdy nie zostajesz. Wymknęło mi się.

Usłyszała wodę lejącą się do umywalki.

Włożyła drugi but i usiadła na łóżku, żeby na niego

poczekać, w zmartwieniu marszcząc brwi. Jason był wyraźnie

poirytowany od dwóch dni, od kiedy obudziła się i zobaczyła

go stojącego przy oknie. Nie gburowaty, ale spięty i czasem

wydawało się jej, że wyczuwa element desperacji.

- Wiem, że to jest dla ciebie niewygodne...

- Pieprzysz. - Wyszedł z łazienki i zaczął się ubierać. - Nic

mi taka przejażdżka nie szkodzi. - Wsadził koszulę w spodnie

i włożył mokasyny. - Chyba budzi się we mnie Otello.

Popatrzyła na niego zdumiona.

- Jestem zazdrosny. - Wziął marynarkę z fotela i uśmiechnął

się sardonicznie, wkładając ją. - Mówiłem ci kiedyś, że tak

głupio na mnie działasz.

- Zazdrosny o Charlie'ego?

- Nie posiadam większego rywala. - Wziął ze stołu portfel i

kluczyki i wsunął je do kieszeni. - Ani takiego, z którym

trudniej byłoby mi walczyć. - Przeszedł przez pokój i podniósł

ją. - Chodź, jedziemy.

Patrzyła na niego w osłupieniu, gdy szła w stronę drzwi.

- Ależ ty lubisz Charlie'ego.

- Tym trudniej mi z nim walczyć. - Jego dłoń zacisnęła się

na jej łokciu. - Czy on wie o nas?

- Tak. - Popatrzyła na niego trzeźwo. - Ale ja nic mu nie

mówiłam. Nie jest ślepy ani głupi. Przedtem pozowałam mu

co wieczór po przedstawieniu.

Jeden kącik ust podniósł mu się w krzywym uśmiechu, który

miał w sobie trochę goryczy.

- Zdaje się, że jestem dość łatwy do rozszyfrowania dla

Charlie'ego. Teraz nie mogę na ciebie patrzeć, żeby mi nie

stanął.

background image

Jego szczerość zdumiała ją.

- To mnie łatwo rozszyfrować. Charlie zawsze wiedział, co

czuję. - Jej ręka nerwowo chwyciła torebkę. - Nigdy nie

chciałam go oszukiwać.

- On chce dla ciebie jak najlepiej. - Z tłumioną

gwałtownością nacisnął guzik windy. - Cholernie dobrze

wiem, że pojechałby do Nowego Jorku, gdybyś zagrała w

Pieśni nocy.

Nie odpowiedziała.

- I ty też to wiesz. Dlaczego, do diabła, nie dasz mi...

- Mieszka tutaj przynajmniej od piętnastu lat. Jest tu

szczęśliwy.

- A ty?

- Ja również. Nie potrzeba mi Pieśni nocy.

- Ale chcesz jej - powiedział łagodnie. - Widziałem to na

twojej twarzy, gdy grałem Ostatnią miłość.

- Była piękna. Jestem śpiewaczką i oczywiście, że...

- Chcesz ją.

Zdecydowanie spojrzała na niego.

- Tak, ale nie wezmę tego, czego chcę. Zapomnij o tym,

Jasonie.

- Mowy nie ma. - Drzwi windy otworzyły się i weszli do

środka. - Boże, doprowadzasz mnie do szału. Wyglądasz jak

najłagodniejszy anioł na tej ziemi, a jesteś uparta jak muł.

- Jestem rozsądna.

- Rozsądni ludzie nie odrzucają okazji takich jak Pieśń

nocy.

- Proszę cię, nie chcę już o tym rozmawiać.

Popatrzył na jej udręczone spojrzenie i dał spokój.

- Dobrze, chwilowo o tym zapomnimy. - Jego usta zacisnęły

się. - Ale ja się nie poddaję.

Wiedziała, że nie zrezygnuje z niczego, czego chce.

Odkryła, że jego wola była równie niezaspokojona, co

nieugięta. Zrezygnowana, westchnęła.

- Wiem, że nie, Jasonie.

background image

- Czy chciałbyś wejść i przywitać się z Charlie'em? - spy

tała Daisy, otwierając drzwi samochodu.

- Mogę. - Jason wysiadł i podszedł do niej. Nie widziałem

go wczoraj. - Idąc ku domowi, rzucił jej beztroskie spojrzenie.

- Może zagram mu inny kawałek z Pieśni nocy.

- Nie!

Popatrzył na nią z udawaną niewinnością.

- A czemuż by nie? Podobało mu się - dodał delikatnie. - I

tobie też.

- Sądziłam, że nie będziemy o tym rozmawiać. - Spojrzała

w bok i dostrzegła ten sam ponury wyraz twarzy, jaki już

wcześniej zauważyła. Zapytała cicho: - Dlaczego chcesz mnie

zranić?

- Nie chcę cię zranić. - Wzruszył ramionami. - A zresztą,

może. Oko za oko.

- Ja cię nie krzywdzę.

- Nie? Więc dlaczego mi się wydaje, że to robisz? -

Otworzył drzwi i przepuścił ją pierwszą. - Nic nie szkodzi. To

kwestia sporna, gdy...

- Charlie!

Charlie leżał w swoim ulubionym fotelu klubowym, z jedną

ręką przewieszoną bezwładnie przez oparcie. W półmroku

jego twarz była nieruchoma jak marmur.

- Drogi Boże! - Daisy odepchnęła Jasona, przebiegła przez

pokój i uklękła obok fotela. Czuła, że coś ciepłego i mokrego

leci jej po policzkach. - Charlie, nie!

- Daisy... - wymamrotał Charlie, otwierając oczy.

Wypełniło ją uczucie ulgi i opadła na podłogę.

- Ty tylko spałeś. - Drżącą ręką przeczesała włosy i zaśmiała

się nerwowo. - Zawsze widziałam cię pracującego i nigdy

nie przyszło mi do głowy, że możesz odpoczywać. Boże, ależ

mnie przestraszyłeś.

background image

- Tak? - Charlie wyciągnął rękę i dotknął jej mokrego

policzka. - Miałem już tak dość tego głupiego owocu, że

dałem sobie spokój.

- Nie jest głupi. - Uśmiechnęła się do niego promiennie. -

Ale już jestem w domu. Poczekaj, przebiorę się i będziesz

mógł popracować nad portretem.

- To dobrze. - Jego błękitne oczy zamrugały. - Odcień

twojej skóry jest dla mnie o wiele większym wyzwaniem niż

ten idiotyczny banan. - Uśmiechnął się do Jasona. - Zostaniesz

i popatrzysz, Jasonie? Damy ci zajęcie. Zrobisz nam kawę,

żebyśmy nie zasnęli.

Jason dalej nie spuszczał oka z Daisy. Z trudem zmusił się,

by popatrzeć na Charlie'ego i potrząsnął głową.

- Stanowczo odmawiam spełniania funkcji chłopca na

posyłki o drugiej w nocy. Wpadłem tylko się przywitać, a

teraz już uciekam. - Podniósł rękę w pożegnalnym geście. –

Może wpadnę jutro pogadać, kiedy Daisy będzie w teatrze,

Charlie.

- Zrób tak. - Charlie zmarszczył nos. - Wszystko jest lepsze

od tego okropnego banana.

- Dzięki - powiedział oschle Jason, idąc do drzwi. - Wpadnę

po ciebie jutro o trzeciej, Daisy. Dobranoc.

- Dobranoc. - Daisy prawie go nie słyszała. Biegła do

swojego pokoju, żeby się przebrać, cała przepełniona

wdzięcznością. Jeszcze nie. To jeszcze się nie stanie.

- Co się z nim dzieje? - spytał Jason, gdy tylko Daisy

wsiadła do samochodu na drugi dzień po południu.

Daisy zesztywniała.

- Co mówisz?

- Słyszałaś. Przestań mnie traktować jak półgłówka. - Jason

zapuścił motor i mercedes ruszył. - Wczoraj w nocy dla

każdego byłoby oczywiste, że Charlie śpi, ale ty wpadłaś w

panikę.

- Pomyliłam się - powiedziała wymijająco. - Charlie nigdy

nie zasypia tak wcześnie i...

background image

- Bzdury - zwięźle rzucił Jason. - Wczoraj wszystko zrozu

miałem. Już wcześniej powinienem coś podejrzewać, ale on

nie wygląda na chorego.

- Nie powiedziałam, że jest... - Przerwała, gdy spojrzał

prosto na nią. Nie było sensu oszukiwać go już dłużej. - No

dobrze, jest chory.

- Jak bardzo?

- Nie mogłoby być gorzej. - Nie patrzyła na niego. - To

choroba krwi, która wytwarza skrzepy. Bardzo rzadka. I

śmiertelna. Choruje już ponad pięć lat i jest coraz gorzej. Miał

już jeden atak serca. Lekarz powiedział, że następny go zabije.

- Jesteś pewna? Codziennie robi się jakieś odkrycia.

Uśmiechnęła się smutno.

- Jestem pewna. Czy myślisz, że nie próbowaliśmy

wszystkiego? To zbyt rzadka choroba, żeby poświęcać wiele

wysiłku na znalezienie na nią lekarstwa.

- Ile mu zostało czasu?

- To może się wydarzyć w każdej chwili. Kilka tygodni,

miesiąc. Najwyżej miesiąc. Widzisz więc, jak niemożliwe jest

dla mnie choćby myślenie o wyjeździe.

Jego dłonie zacisnęły się na kierownicy.

- Czy mogę się dowiedzieć, dlaczego mi o tym nie powie

działaś?

- Obiecałam Charlie'emu. Nie chciał, żeby ktokolwiek

wiedział. Chce żyć całkiem normalnie aż do końca.

- I pozwalasz mi się zastraszać, gnębić i nie mówisz ani

słowa. Czy zdajesz sobie sprawę, jak ja się teraz czuję?

- Obiecałam Charlie'emu - powtórzyła. - Ja dotrzymuję

obietnic, Jasonie.

Przez chwilę milczał.

- No tak, dotrzymujesz.

- I rozumiesz, dlaczego nie mogę zagrać Desdemony?

- Tak. - Nacisnął pedał gazu. - Rozumiem, dlaczego nie

możesz go zostawić.

Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Ponury wyraz jego

twarzy zmroził ją i powiedziała z wahaniem:

background image

- Przepraszam, że nie mogłam ci powiedzieć. Z pewnością

czujesz teraz, że zmarnowałeś kupę czasu, usiłując mnie na

mówić, żebym zagrała Desdemonę.

- Nie bądź śmieszna. Wcale tak nie uważam.

- A co czujesz?

- Żal mi ciebie i Charlie'ego. Chciałbym mieć czarodziejską

różdżkę i móc to wszystko naprawić.

Poczuła ogromną ulgę. Nie był zły.

- Nie patrz tak - powiedział szorstko. - Czy sądziłaś, że

jestem aż takim skurwielem, żeby myśleć o sobie i o swojej

cholernej sztuce, kiedy ty przechodzisz przez to wszystko?

- Nie wiedziałam, co... Musical jest dla ciebie taki ważny.

- Ty również.

Zamarła.

- Naprawdę?

- Zbyt ważna, do cholery. - Zatrzymał samochód przed

teatrem i pochylił się, żeby otworzyć jej drzwi. - Do

zobaczenia wieczorem.

Kiwnęła głową. Oczy błyszczały jej radośnie, gdy wysiadała

z samochodu. Powiedział, że jest dla niego ważna. Istniała

jakaś mała szansa, że ją kocha.

- Dziś wieczorem.

Zatrzasnęła drzwi i szybko weszła do teatru.

- Ona wie - powiedział Eric, gdy tylko Jason podniósł

słuchawkę. - Boże, tak mi przykro. Ostrzegałem go. Byłem

pewny, że Jessup nie...

- Kiedy? - ostro zapytał Jason. - Kiedy Jessup jej

powiedział?

- Wczoraj wieczorem.

- Wobec tego może być już w drodze.

- Jeszcze nie. Zapłaciłem łapówkę recepcjoniście w hotelu,

żeby zadzwonił do mnie, kiedy się wyprowadzi. Będziesz

ostrzeżony.

- Dzięki, Ericu.

- Załatwiłem Bartlina do roli Jagona.

background image

- Co? Och, to świetnie.

- A co z Justine?

- Nie, ona nie może tego zrobić.

- Cholera. - Głos Erica zabrzmiał pogodniej. - Ale jeżeli to

już wiesz, to może Cynthia chociaż raz nie narozrabia. Nie

przeszkodzi ci w negocjacjach.

- Nie, tego nie zrobi.

- Jason? - Eric zawahał się. - Czy coś się stało? Twój głos...

jest dziwny.

- Tak? Ciekawe, dlaczego?

- Słuchaj, jeśli potrzebujesz więcej czasu, może udałoby mi

się wyprowadzić ją w pole? Mogę się z nią spotkać i...

- Nie! Trzymaj się od niej z daleka. - Jason zrobił wysiłek,

by zapanować nad głosem. - Wszystko będzie dobrze. Muszę

jeszcze tylko załatwić parę spraw. Daj mi znać, kiedy opuści

hotel.

- Dobra. - Eric przerwał. - Co zrobisz potem? Przyjedziesz

do Londynu?

- Nie, polecę do Nowego Jorku, załatwię parę spraw i

pojadę do Eaglesmount.

- Znowu do swojej pustelni? - zapytał kwaśno Eric. - Czy

można liczyć, że będziesz na premierze?

- Zobaczymy. Kiedy znajdziesz porządną Desdemonę, daj

mi znać, to ją sprawdzę. - Ale wiedział, że nie będzie drugiej

takiej Desdemony, jak Daisy. - Słuchaj, muszę lecieć. Mam

kilka spraw do załatwienia.

- Dobra. Będę w kontakcie.

Jason odłożył słuchawkę i zamknął oczy. Ogarniały go fale

bólu i rozpaczy. Boże, nie chciał, żeby to się skończyło.

Cholera, nie mogło się to stać w gorszym okresie. Dlaczego

nie mógł mieć jeszcze kilku tygodni przed zapadnięciem

kurtyny? Daisy będzie go potrzebować, a jego nie będzie.

Tygrysy do mnie jeszcze nigdy nie przyszły.

No cóż, tygrysy zbliżały się do Daisy z każdą chwilą, a jego

nie będzie przy niej, by ją chronić albo pomóc leczyć rany.

background image

Może być przy niej, jeżeli ma ją uratować przed tygrysem

najgroźniejszym ze wszystkich.

Opadł na krzesło koło biurka i usiłował uciszyć ból i złość.

Nie może mieć tego, co chce, ale tym razem ma przynajmniej

trochę czasu, by pomóc, by ułatwić życie ludziom, na których

zaczęło mu zależeć.

- Przestań się nad sobą rozczulać - wymamrotał. - Przestań

udawać i zajmij się tym.

Sięgnął po telefon stojący na biurku. Najpierw zadzwoni do

dyrektora teatru, a potem pojedzie zobaczyć się z Charlie'em.

Nie mógł zapobiec nadejściu tygrysów, ale może jest w

stanie dostarczyć balsamu, który pomoże leczyć zadane przez

nie rany.

- Cześć, Charlie. Możesz sobie zrobić przerwę i napić się ze

mną kawy? - Jason wszedł do domku i poszedł w stronę

kuchenki. - Wiem, nie musisz nic mówić. Sam ją zrobię. Ty

jesteś zbyt zajęty.

- Czy ty nigdy nie pracujesz? - Charlie spojrzał na niego

znad sztalug. - Wygląda na to, że nie zależy ci na utrzymaniu

tego pół etatu.

- Prawdę mówiąc, miałem dzisiaj telefon. Muszę wrócić do

Nowego Jorku na chwilę, więc postarałem się o zastępstwo na

kilka tygodni.

- Złe nowiny?

- Zależy, jak się na to patrzy. - Jason włączył ekspres. - Nic

takiego, z czym nie umiałbym sobie poradzić.

- Chyba nie ma wielu rzeczy, z którymi nie umiałbyś sobie

poradzić, prawda, Jasonie?

- Mam własne problemy, jak każdy. - Jason wyszedł z

kuchenki i podszedł do sztalug. - Nad czym pracujesz?

- Nad portretem Daisy. Powinienem go dzisiaj skończyć.

- Pokażesz go jej?

Charlie potrząsnął przecząco głową.

- Jeszcze nie. Chcę go zachować.

- Na co?

background image

- Chcę, żeby wiedziała, co do niej czuję, po... – Charlie

przerwał, milczał przez chwilę, po czym odwrócił się, by

spojrzeć na Jasona. - Powiedziała ci, prawda?

Jason potrząsnął głową.

- Domyśliłem się, a ona potwierdziła. Nigdy nie złamałaby

danej ci obietnicy. - Przerwał. - Mam nadzieję, że nie masz nic

przeciwko temu.

- Nie mam. Jesteś już właściwie rodziną. - Wzrok

Charlie'ego powrócił do portretu. - Zaopiekujesz się nią?

- Obiecuję ci, że będzie miała wszystko, co zechce.

- To dobrze. - Charlie poruszył ramionami, jakby zrzucał z

nich wielki ciężar. - Martwiłem się o nią, zanim się pojawiłeś.

Ona jest zbyt pełna miłości, żeby mogło jej być z tym dobrze.

Ale ty jesteś na tyle twardy, by ją ochronić.

- Tak, jestem na tyle twardy. - Jason przełknął ślinę, by

zapanować nad nagłym wzruszeniem i szybko popatrzył na

obraz. - On jest dobry, Charlie.

- To najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem. Ale nie

jest to arcydzieło. - Charlie zrobił głupią minę. - Chyba nie jest

mi dane zostać nieśmiertelnym.

- A chcesz tego?

Charlie pokiwał głową.

- To chyba podstawowy instynkt: chcieć stworzyć coś

pięknego, co zostanie po tobie.

- Ale ty już to zrobiłeś.

Charlie wskazał głową w stronę portretu.

- Daisy.

- Powiedziałem ci, że nie...

- Nie mówię o obrazie. Nie znam się na tym i nie mogę

powiedzieć, czy portret jest wyjątkowo dobry. Mówię o samej

Daisy. Nie ma wątpliwości, że Daisy to bardzo wyjątkowe

stworzenie.

Wyraz twarzy Charlie'ego złagodniał.

- Nie ma żadnych wątpliwości, ale to nie ja ją stworzyłem.

Jestem tylko jej ojczymem. Nie ja dałem jej ten głos.

background image

- Głos dał jej Bóg - cicho powiedział Jason. - Ale to ty

dopilnowałeś, by go wykształciła. Ty ją wychowałeś i

ukształtowałeś jej moralność. Ona jaśnieje. I to ty

wypolerowałeś ją i nadałeś ten blask.

Charlie potrząsnął głową.

- Posłuchaj mnie, to jest prawda. - Głos Jasona był pełen

szczerości. - Stworzyłeś coś trwalszego niż obraz. Każdy, z

kim Daisy się kontaktuje, czuje się trochę lepszy,

serdeczniejszy. Za każdym razem, kiedy śpiewa, hojnie nas

obdarowuje, a to ty sprawiłeś. - Poklepał go po ramieniu. -

Czy to nie jest prawie tak samo dobre, jak być Rembrandtem,

jeżeli nie lepsze?

- Nie. - Charlie mrugał oczami. - Ale to już blisko.

Ostatecznie być Svengalim to nie najgorzej.

- Być Svengalim jest cholernie dobrze. - Jason odwrócił się

i wrócił do kuchenki. - No, to teraz dam ci filiżankę kawy i

możesz wracać do pracy. Wiesz, tak sobie myślę. Znam parę

osób w nowojorskich kołach artystycznych, które mogłyby

chcieć rzucić okiem na ten portret. Może mimo wszystko uda

nam się zapewnić ci tę nieśmiertelność. Czy pozwolisz mi

pożyczyć ten obraz na parę tygodni i spróbować?

- Żeby mnie uspokoić?

Jason zaprzeczył ruchem głowy.

- Nie jestem żadnym dobroczyńcą. Po prostu przyszło mi

do głowy, że nie patrzysz na swoje osiągnięcia we właściwym

świetle. Nie znam wielu ludzi, którym się powiodło lepiej niż

tobie. - Spojrzał przez ramię. - I do tego jesteś cholernie

fajnym facetem.

background image

Charlie pokiwał głową, z uznaniem patrząc na Jasona

stojącego przy ladzie.

- Zrewanżuję ci się komplementem. Daisy ma wyśmienity

gust.

Jason nalał kawę do dwóch filiżanek.

- Zdanie Daisy można łatwo podać w wątpliwość. Nie

odróżnia złota od tombaku.

- Uważasz, że jesteś tombakiem?

Jason wręczył Charlie'emu kawę.

- Z kilkoma kawałkami złota.

Charlie spojrzał na niego poważnie.

- Myślę, że możesz się mylić.

Jason wzruszył ramionami.

- No cóż, nie mylę się, jeżeli chodzi o Daisy i o ciebie

również, Charlie. - Podniósł filiżankę udając, że wznosi toast.

- Za Daisy.

Charlie podniósł swoją kawę i łagodny uśmiech rozjaśnił

jego twarz.

- Za Disy.

Jason opadł na nią, klatka piersiowa gwałtownie się poru-

szała, całe ciało drżało.

Daisy z trudem łapała powietrze i dopiero po chwili, gdy się

uspokoiła, mogła zapytać:

- Czy coś się stało?

Czuła, jak mięśnie Jasona twardnieją.

- Dlaczego pytasz? Czy cię zraniłem?

- Nie. - Uważał, by jej nie zrobić krzywdy, ale tempo, w

jakim się kochali, było gwałtowniejsze niż kiedykolwiek

przedtem, prawie brutalne w swej namiętności. Daisy wyczuła

jakąś wielką desperację w sposobie, w jaki Jason ją posiadł. -

Nie, ale... - Przerwała, gdy poczuła wargi Jasona, pieszczące

jej ucho, i zgrubienie ocierające się o jej udo. - Znowu? -

szepnęła. - Tak szybko?

- Znowu. - Rozsunął jej nogi i zaczął się nad nią poruszać.

Jednym ruchem napełnił ją całą. - I jeszcze. - Wyszedł i

gwałtownie zanurzył się na nowo. - I jeszcze.

"Jason zachowuje się dzisiaj dziwnie" - pomyślała z

niepokojem Daisy. Brał z nią prysznic, pomógł się jej ubrać, a

teraz opierał się o drzwi łazienki obserwując, jak czesze włosy

przed lustrem, tak jakby nie mógł znieść myśli, że nie będzie

jej widział. Popatrzyła na niego zmartwiona.

- Jason, czy jesteś pewien, że...

background image

- Uwielbiam twoje włosy - powiedział cicho. - Boże, jakież

są piękne.

Uwielbiał jej włosy. Uwielbiał jej ciało. Poczuła ból,

uświadamiając sobie, że zawsze mówił o stronie fizycznej, a

nigdy o jej osobowości.

Naprawdę powinnam je ściąć. Strasznie się plączą.

- Nie! - Spojrzała na niego zdziwiona, a on uśmiechnął się

z wysiłkiem i powiedział już spokojniej: - Oczywiście, musisz

zrobić tak, jak uważasz za stosowne, ale to byłby błąd. -

Odwrócił się od niej. - Zawsze będę pamiętał, jak wyglądały

twoje włosy rozsypane na tej poduszce.

Ręka zatrzymała się w powietrzu i przebiegł ją zimny

dreszcz.

Pamiętał?

- Muszę wracać do Nowego Jorku.

Szybko spuściła powieki, żeby przykryć oczy.

- Musisz?

Gwałtownie skinął głową, nadal nie patrząc na nią.

- Pieśń nocy.

- Wrócisz?

- Mało prawdopodobne.

- Oczywiście. - Bardzo starannie odłożyła grzebień na mar

murową toaletkę. - Rozumiem. Naprawdę nie ma powodu,

żebyś tu miał teraz zostać, skoro wiesz, że nie mogę zagrać

Desdemony.

- To nie... - Przerwał i przez ułamek sekundy wydało jej się,

że widzi na jego twarzy cierpienie. Musiało się jej tylko

zdawać, gdyż chwilę później jego twarz była zupełnie bez

wyrazu. - Muszę wyjechać z Genewy.

- Jak prędko?

- Dzisiaj. Mam lot o szóstej rano. Wrzucę walizki do samo

chodu i pojadę wprost na lotnisko, gdy tylko zawiozę cię do

domu.

Nie wolno okazać mu przepełniającego ją bólu. Mogła się

tego spodziewać. Był w stosunku do niej uczciwy. Powiedział

jej, że muzyka jest dla niego wszystkim.

- Nie musisz odwozić mnie do domu. Mogę wziąć taksówkę.

Usta Jasona zacisnęły się.

- Odwiozę cię.

- Myślę, że wolałabym, żebyś tego nie robił. - Usiłowała

zapanować na swoim głosem. - Mam chyba problem z zapano

waniem nad sobą. Nie najlepiej mi idzie żegnanie.

- Daisy, nie chcę... - Przerwał i powiedział chrapliwie: -

Przykro mi, że to tak wypadło.

Czy utrudniam ci sprawę? - Jej usta rozszerzyły się w

sztucznym uśmiechu. - Nie mam do ciebie żadnych praw.

Nigdy mi nic nie obiecywałeś. - Przecisnęła się obok niego,

porwała żakiet wiszący na krześle i ruszyła ku drzwiom na

korytarz. - Do widzenia, Jasonie. Powodzenia z Pieśnią nocy.

- Niech szlag trafi Pieśń nocy - Dogonił ją trzema krokami

i obrócił ją tak, by patrzyła mu w oczy. - Do diabła, nie mogę

nic na to poradzić.

- Masz ważniejsze sprawy. - Jej głos brzmiał niepewnie, ale

przynajmniej już nie drżał. - Powiedziałam, że cię nie winie,

ale wiesz, że nie jestem skomplikowana, nie umiem sobie

poradzić z tym w konwencjonalny, cywilizowany sposób. -

Walczyła, by mu się wyrwać. To nie do wiary, że mimo

ogarniającego ją bólu chciała, by ją dotykał i obejmował. -

Puść mnie już, muszę jechać do domu, do Charlie'ego. -

Wyrwała się i odwróciła ku drzwiom, wyrzucając z siebie

gorączkowe słowa. - Będzie za tobą tęsknił. Może przyślesz

mu kartkę z Nowego Jorku?

- Już się pożegnałem z Charlie'em.

- Tak? To dobrze. - Otworzyła drzwi. - Naprawdę muszę

już iść. - Prawie biegła korytarzem w stronę windy

powtarzając: - Charlie...

- Daisy!

Nie zwróciła na niego uwagi, a chwilę później drzwi windy

zamknęły się za nią i winda szybko zjeżdżała w dół. Nie wolno

jej płakać. Jeżeli będzie płakać, jej oczy będą czerwone i

napuchnięte i Charlie się domyśli. Charlie ma wystarczająco

background image

dużo zmartwień bez pocieszania jej. Przecież wiedziała, że

prędzej czy później to się musi stać. Żadnych zobowiązań,

powiedział. To było głupie spodziewać się, że Jason nauczy

się kochać ją tak samo, jak ona kochała jego.

O Boże, jak go kochała.

Ale nie może płakać. Charlie nie może nic wiedzieć.

Zatrzymała się przed drzwiami domku i wzięła głęboki,

ciężki oddech, próbując wymyślić plan gry.

Nie byłaby w stanie przekonać Charlie'ego, że nic ją to nie

obchodzi, że Jason wyjechał, ale może udawać, że wszystko

między nimi jest w porządku i że Jason wyjechał tylko na

krótko. Wtedy będzie miała wymówkę, może być wyprowa-

dzona z równowagi, ale nie załamana. Tak, tak będzie najle-

piej.

Przełknęła ślinę, przylepiła do twarzy promienny uśmiech i

weszła do domku. Pokój oświetlała lampa stojąca na stole

obok drzwi, a dająca tylko smugi światła poza główną jasną

plamą. Daisy ze zdenerwowania nie zauważyła, że dom nie

jest oświetlony tak jasno, jak Charlie tego potrzebował do

pracy.

- Charlie? Jason chyba ci powiedział, że...- Przerwała, mając

straszliwe uczucie, że skądś już zna tę sytuację.

Tak.

Tym razem stało się to naprawdę. Charlie nie spał w fotelu.

Leżał zwinięty na podłodze Przed sztalugami.

- Charlie? - jęknęła. - Och, Boże, nie.

I tygrysy nadeszły nocą...

Daisy nie spodziewała się tylu osób na pogrzebie. Nie

zdawała sobie sprawy, ilu przyjaciół miał Charlie. Artyści z

reguły byli samotnikami i życie towarzyskie praktycznie nie

istniało wśród nich. A jednak byli tutaj, trzeźwi, nieporadni,

trochę niespokojni, żeby pożegnać się z Charlie'em po raz

ostatni. Zamrugała oczami, opanowując łzy, gdy odwróciła się

od grobu.

- Przepraszam, czy mógłbym chwilę z panią porozmawiać,

pani Justine?

Daisy odwróciła się i zobaczyła Erica Hayesa, stojącego

obok niej. "Brat Jasona, a nie sam Jason" - pomyślała, czując

nagły ból, a następnie gwałtowny przypływ gniewu. Nie

chciała tu widzieć Erica mamroczącego uprzejme wyrazy

współczucia. Miała ich dosyć w ciągu tych ostatnich kilku dni.

- Co za niespodzianka widzieć pana tutaj - powiedziała

chłodno. - Obawiam się, że niespecjalnie mam ochotę

rozmawiać, panie Hayes.

- Eric. - Rumieniec oblał jego sympatyczne rysy i Daisy

przez chwilę poczuła wyrzuty sumienia. To nie wina Erica, że

jego widok przywołał cały ból tego ostatniego wieczoru z

Jasonem.

- Wiem, że to nie jest odpowiednia pora - wymamrotał Eric.

-I nie przeszkadzałbym pani, ale obiecałem Jasonowi.

- Słucham?

- Jason przysłał mnie, żebym pani pomógł. Nie mógł przy

jechać sam.

Oczywiście, że nie mógł przyjechać na pogrzeb Charlie'ego.

Był zajęty Pieśnią nocy. A poza tym byłby przerażony, gdyby

wzięła współczucie za coś głębszego. Przyjmowała obydwa te

fakty, ale nie powstrzymało to palącej niechęci, jaką teraz do

niego czuła. Mógł ją skreślić z listy osób ważnych, ale, do

cholery, Charlie był jego przyjacielem i powinien tu być, żeby

się z nim pożegnać.

- Nie potrzebuję pomocy.

- Proszę. - Eric położył rękę na jej ramieniu. - Jason rzadko

mnie prosi o przysługę. Byłbym wdzięczny, gdybyś mi po

pozwoliła dać mu to, czego pragnie.

- Nie rozumiem... - Przerwała, gdy zobaczyła jego błagalne

spojrzenie. Dlaczego nie? To nie miało żadnego znaczenia. -

No dobrze, możemy porozmawiać w drodze do mojego samo

chodu.

background image

Eric odetchnął z ulgą i zrównał z nią krok.

- No, to teraz mi powiedz, co mogę dla ciebie zrobić?

Bardzo mi przykro, że sama musiałaś załatwiać pogrzeb.

Dyrektor teatru zawiadomił Jasona o śmierci twojego ojca

dopiero przedwczoraj.

Oczy otworzyły jej się szerzej.

Dlaczego miałby zawiadamiać Jasona?

- Jason zadzwonił do niego przed wyjazdem z Genewy i

poprosił, żeby zawiadomić go, jeżeli ty... - przerwał, zanim

dodał niezręcznie: - będziesz miała jakieś problemy.

- Rozumiem. Jak uprzejmie. - Usiłowała powstrzymać go

rycz w swoim głosie. Jason był zaborczym mężczyzną i przy

puszczała, że czuł się za nią w pewien sposób odpowiedzialny

po pozbawieniu jej dziewictwa. Może na swój sposób

odczuwał smutek z powodu śmierci Charlie'ego. - Przykro mi,

że musiałeś się trudzić. Zanim Charlie umarł, nie wiedziałam,

jak to przeżyję. Ale przeżyłam. - Napotkała jego spojrzenie. -

Doszłam do wniosku, że jeżeli przeżywa się coś strasznego,

człowiek uczy się radzić sobie prawie ze wszystkim. Nie po

trzeba mi żadnej pomocy.

- Słuchaj, wykorzystaj mnie - prosił zachęcająco. - Jestem

świetny w takich sprawach, jak radzenie sobie z towarzystwa

mi

ubezpieczeniowymi,

firmami

organizującymi

przeprowadzki i różne takie rzeczy. Nawet to lubię.

- Przeprowadzki?

- No, przecież nie będziesz chciała teraz mieszkać w tym

domku sama. - Dodał rzeczowo: - Wspomnienia to piekło. -

Zawahał się. - Poza tym, mieliśmy niejaką nadzieję, że teraz

przyjedziesz do Nowego Jorku.

Zdumiona odwróciła się i spojrzała na niego.

- Desdemona. Teraz już nie ma powodu, żebyś nie miała

przyjąć tej roli - powiedział Eric. - Byłabyś szalona, nie

przyjmując jej. Otworzy ci drogę do wspaniałej kariery.

- Obawiam się, że przyjechałeś nadaremnie. W dalszym

ciągu nie chcę grać w musicalu twojego brata.

Eric przez chwilę milczał.

- To chodzi o Jasona, prawda? Powiedział mi, że możesz

czuć do niego niechęć. - Trochę zakłopotany mówił dalej: -

Nie wiem, co jest między wami, i to nie jest mój interes. Bawię

się tylko w chłopca na posyłki. Więc pozwól mi wykonywać

moją pracę, dobrze?

Jego chłopięcość była pociągająca i Daisy poczuła do niego

rosnącą sympatię.

- Przepraszam cię. Nic z tego nie jest twoją winą. Więc jaką

masz wiadomość?

- Powiedział, że jeżeli weźmiesz rolę Desdemony, zobaczysz

się z nim dopiero na premierze, chyba że stanie się coś

ważnego. - Skrzywił się. - A może nawet wtedy nie. Zdarza mu

się czasami nie być na premierze. Popatrzyła na niego

niepewnie.

- Nie będzie go w Nowym Jorku?

Eric potrząsnął głową.

- Nigdy nie opuszcza swojego majątku w Connecticut,

chyba że jest problem w pracy.

- To dziwne.

- To nonsens - powiedział Eric tępo. Zrobił niecierpliwy

ruch ręką. - Ale nie o to chodzi. Jason będzie się trzymał z

daleka.

Poczuła ukłucie bólu, które następnie przerodziło się w

uczucie otępienia.

- Nie wiem.

- Jason twierdzi, że muzyka ci się podobała.

- To, co słyszałam.

- Cała jest świetna. - Eric uśmiechnął się przymilnie. -

Wiem, że Jason potrafi być trudny, ale dlaczego rezygnować z

pracy, która wyniesie cię tam, gdzie twoje miejsce, tylko dla

tego, żeby jemu zrobić na złość? Jason dotrzymuje słowa.

- Wiem, że dotrzymuje.

- No, więc w czym problem? Powiedziałbym, że to

lekarstwo, którego ci potrzeba w tej sytuacji. - Doszli do

samochodu i otworzył drzwi. - Powinnaś się czymś zająć. –

Uśmiechnął się. - A zatrudniłem reżysera, który wypruje z

ciebie flaki.

background image

Praca. Pomysł napełnił ja tęsknota. Móc pracować tak ciężko,

by w nocy paść na łóżko i nie rozmyślać o Jasonie albo o

Charlie'em. Nie tylko praca, ale również czarująca,

hipnotyzująca muzyka.

- Kusi cię to. - Głos Erica brzmiał radośnie. - Dlaczego nie

miałabyś sobie dać tego, czego chcesz i czego ci potrzeba?

Wsiadła do samochodu i siedziała w nim, wpatrując się w

kute, żelazne bramy cmentarza.

- Ponieważ nie jestem pewna, czego mi teraz potrzeba.

- Wpadnę później, wieczorem. - Zatroskany zmarszczył

brwi. - Dasz sobie radę? Moja żona, Peg jest w hotelu. Czy

mam ją przywieźć ze sobą?

Potrząsnęła głową.

- Żadnych nieznajomych. Nie mam na to siły.

- Peg nie jest nieznajomą. - Uśmiechnął się. - Kiedy ja

poznasz, to zrozumiesz. - Jego uśmiech zbladł. - Ale przyjadę

sam. O ósmej?

- Jak chcesz - powiedziała znużona. Bóg wie, że nie chciała

być dzisiaj wieczorem sama. Wystarczająco trudno będzie

grzebać w rzeczach Charlie'ego i decydować, co chce zostawić,

a czego nie. - O ósmej.

Znalazła kartkę w środkowej szufladzie biurka.

Tylko niestaranna bazgranina, którą momentalnie rozpoznała

jako pismo Charlie'ego, leżąca na wierzchu sterty rachunków i

kwitów. Spodziewała się, że będzie to rodzaj testamentu.

Charlie nigdy nie chciał myśleć o śmierci i było dla niej

szokiem, że zrobił tę próbę w kierunku uporządkowania spraw.

Mojej córce, Daisy, zostawiam całą moją miłość i wszystko,

co posiadam, z wyjątkiem jej portretu, który zostawiam

przyjacielowi, Jasonowi Linkowi, który ma w sobie mniej

tombaku, a więcej złota niż myśli.

Szok za szokiem. Musiał to napisać w ostatnich dniach, może

nawet w ciągu tego najbardziej ostatniego.

Wstała i powoli podeszła w stronę przykrytego malowidła na

sztalugach. Od chwili śmierci Charlie'ego nie była w stanie

dotknąć żadnego z jego obrazów. Pochłonęły tyle miłości i

wysiłku, że stały się bardziej osobiste niż jakiekolwiek ubrania

czy inne rzeczy.

Zdjęła udrapowaną tkaninę i spojrzała na portret. Stała tak

długo, patrząc na płótno przez łzy, podczas gdy popołudnie

zamieniało się w wieczór.

Miłość. Jason powiedział, że portret jest przepełniony

miłością i mówił prawdę. Wiedziała, że nigdy nie będzie mogła

spojrzeć na ten portret, nie przypominając sobie Charlie'ego i

ich wspólnego życia. To był spadek o wiele cenniejszy od dóbr

ziemskich, które Charlie wspominał na tej żałosnej kartce

papieru.

Kartka. Ten obraz należał do Jasona! Ale Daisy nie chciała

się z nim rozstawać! Pomyślała nagle, że przecież w zasadzie

nie musiała. Ta kartka z pewnością nie była prawomocna.

Nawet nazwisko w zapisie było błędne. Gdyby Charlie znał

okoliczności, na pewno...

Skąd mogła wiedzieć, co Charlie by zrobił? Powoli z

powrotem przykryła obraz i znużona odwróciła się. Wiedziała,

że nie może ignorować ostatniej woli Charlie'ego. Obraz trzeba

zapakować i wysłać do Jasona.

Rozejrzała się po pokoju i wypełniło ją uczucie bólu. Nie

mogła tu zostać. Było tu zbyt wiele wspomnień. Ta część jej

życia została nieodwołalnie zakończona, musi się wyprowa-

dzić. Czemu by nie połączyć tej konieczności, z tym, co do-

starczy jej największej satysfakcji? Jason nie pozwolił, by jego

uczucia zaszkodziły muzyce, więc dlaczego ona miałaby to

robić? Nie była już tym słabym, drżącym ptaszkiem, usidlo-

nym przez orła. Spotkała tygrysy, wytrzymała ich kąsanie i

przeżyła. Była wystarczająco silna, by stawić spokojnie czoła

Jasonowi, nawet gdyby przypadkiem spotkała go w Nowym

Jorku.

Sięgaj po szczęście.

background image

Zwrot, którego użył Charlie, powrócił do niej. Nie mówił o

pracy, tylko o miłości i zaangażowaniu. Cóż, miłość minęła,

ale miała swój śpiew, a szczęście mogło występować pod

różnymi postaciami na tym świecie.

Szybko przeszła przez pokój i podeszła do telefonu na

biurku.

- Daisy Justine właśnie dzwoniła, żeby powiedzieć, że

będzie grała Desdemonę - powiedział Eric, gdy tylko Jason

odebrał telefon. - Wyjeżdżamy do Nowego Jorku pojutrze.

- To dobrze.

- Dobrze? Myślałem, że będziesz uszczęśliwiony.

- Jak ona się czuje?

- Wstrząśnięta. Zraniona.

Ręka Jasona mocniej chwyciła słuchawkę. Boże, chciał z

nią być.

- Pomóż jej się wynieść z domku.

- Idziemy tam dzisiaj z Peg pomóc jej się pakować. - Eric

przerwał. - Zmieniła się od czasu, kiedy widziałem ja po raz

ostatni. Jest silniejsza niż myślałem i ma cholernie twardy

charakter.

- Bądź z nią. Daj jej zajęcie. Nie dawaj jej czasu na

myślenie.

- Dobrze. - Eric przerwał. - Podejrzewam, że nie chcesz mi

powiedzieć, co zaszło między wami?

- Nie.

- Tak myślałem. Lubię ją, Jasonie. Jest... niezwykła.

- Tak.

- Jesteś straszliwie rozmowny - sarkastycznie stwierdził

Eric. - Cóż za elokwencja. Pamiętasz tego krytyka, który po

wiedział, że gdyby Szekspir pisał piosenki, byłby Jasonem

Hayesem?

- Opiekuj się nią, Ericu.

- Dobrze. Ty uważaj na siebie - powiedział Eric łagodniej.

Jason położył słuchawkę i stał, patrząc na telefon.

Powierzenie Daisy tej roli było ryzykowne, ale nie za bardzo.

Opuścił scenę, zanim można go było z nią łączyć, i zmusi się,

żeby

nie przychodzić na próby. Ogarnął go ból na myśl o tym, że

nigdy nie zobaczy Daisy śpiewającej na scenie jego utwory,

że nigdy już nie zobaczy Daisy...

Ale obiecał Charlie'emu, że będzie miała wszystko, czego

zechce, i zdawał sobie sprawę, że jest to jedyny sposób, który

ona zaakceptuje.

Tymczasem, dzięki Bogu, miał pracę. Praca była

zapomnieniem. Praca była zbawieniem.

Odwrócił się, wyszedł z gabinetu i przeszedł do pokoju

muzycznego.

background image

-To nie tak - powiedział zniechęcony Joel Ricket, wchodząc

po schodach na scenę. - Cholera, Daisy, co się z tobą

dzieje? Słyszałem, że grałaś Fantynę przez dwa lata, a tak

grasz w tej scenie, jakbyś nigdy przedtem nie umierała.

Daisy usłyszała chichot Erica, siedzącego w czwartym rzę-

dzie, ale nie było jej wesoło. Była zbyt zmęczona i zniechęco-

na, wiedziała też, że reżyser ma rację. Psuła scenę, która była

punktem kulminacyjnym sztuki, i wydawało się, że nie jest w

stanie nic na to poradzić.

- Śmierć Fantyny była inna. Była... - Przerwała, gdy zdała

sobie sprawę, że ma zamiar tłumaczyć się głupią wymówką.

Jak dalece nieprofesjonalna mogła być? - Masz rację, Joel.

Jestem w tej scenie beznadziejna.

- Dobrze powiedziane. - Joel Ricket niechętnie odwrócił się

do Kevina Billingsa, który grał Otella. - Dobra robota, Kevin.

- Rzucił kwaśne spojrzenie na Daisy. - Przy nim nawet ty

wyglądasz prawie dobrze.

Daisy uniknęła jego spojrzenia.

- Postaram się robić to lepiej.

- Postarasz się? - zapytał ironicznie Joel. - Dwa tygodnie do

premiery, a ty masz zamiar się postarać? Czy nie wydaje ci

się, że już najwyższy czas, żebyś zrobiła coś więcej niż tylko

się starała?

- Nie denerwuj się, Joel - powiedział Kevin łagodząco. - To

przyjdzie samo. W całej reszcie musicalu jest świetna.

- Nie wtrącaj się, Kevin - warknął na niego Joel. - I nie bądź

tak cholernie głupi. Jeżeli zawali tę scenę, zawali całe przed

stawienie.

Gdy Daisy zobaczyła rumieniec na twarzy Kevina, poczuła,

że ogarnia ją irytacja. Kevin chciał tylko pomóc, a Joel nie

musiał się na nim wyżywać. W ciągu ostatnich sześciu tygodni

prób bardzo polubiła Kevina Billingsa. Był dobrym aktorem,

miał wspaniały wygląd i cudowny głos, jedyny do roli Otella, a

poza sceną był szczenięco przyjacielski i skromny, bez dener -

background image

wującej pychy, z reguły demonstrowanej przez gwiazdy sceny

i ekranu.

- Zostaw go w spokoju, Joel. Nie atakuj Kevina, kiedy to ja

jestem winna.

- Cholernie dobrze mówisz, że to ty jesteś winna -

powiedział ponuro Joel. - A gdybyś włożyła w tę scenę nieco

uczucia, nie musiałbym atakować nikogo. - Podniósł ręce do

góry. - Czy sądzisz, że lubię być sukinsynem?

Może i nie lubił, ale potrafił być całkowicie bezwzględny,

kiedy uważał, że to konieczne. Na tym jednak między innymi

polegało dobre reżyserowanie, a Joel Ricket był bardzo do-

brym reżyserem. - Nie wiem, dlaczego mam z tym kłopoty.

Popracuję nad tym.

- Tak, popracujesz. - Usta Joela zacisnęły się ponuro, zbiegł

ze sceny i usiadł na swoim miejscu w czwartym rzędzie, obok

Erica Hayesa. - I uda ci się, choćbyśmy mieli siedzieć tu całą

noc.

Mówił poważnie. Daisy nauczyła się w ciągu tych ostatnich

sześciu tygodni prób, że Joel zawsze mówi dokładnie to, co

myśli. Jeżeli nie uda się jej zagrać tak, by go to zadowoliło,

będą powtarzać tę scenę, aż wszyscy padną z wyczerpania.

Ręka Kevina pocieszająco ścisnęła jej ramię.

- Następnym razem ci się uda.

Zmusiła się do uśmiechu.

- Mówisz to za każdym razem, kiedy zawalam tę scenę.

Masz chyba cierpliwość anioła.

- Warto okazać trochę cierpliwości, kiedy się wie, że robi

my coś wyjątkowego - powiedział poważnie Kevin. - Muzyka,

ty i ja... Nie czujesz tego?

Czuła. Dlatego znosiła wrzaski Joela i jego wybuchy gniewu,

a także szaleńcze tempo. Pieśń nocy miała wszelkie dane, by

stać się przebojem, który można grać i dziesięć lat. Jednakże co

było jeszcze ważniejsze, dawała podwójną szansę: stworzenia

niezapomnianej postaci i służenia muzyce.

- Tak, czuję to. Pieśń nocy jest niezwykła. - Uśmiechnęła

się do niego. - I masz rację, warto dla niej to wszystko znosić.

background image

Skinął głową.

- Co ty na to, żebyśmy poszli gdzieś na chili, jak już

przejdziemy przez to? Znam wspaniałe miejsce, a dobry

posiłek zawsze pomaga mi się odprężyć.

- Dobrze, czemu nie? - Zrobiła głupią minę. - Jeżeli w ogóle

kiedyś przez to przejdziemy.

- Jeszcze raz - powiedział Joel. - Od początku.

Daisy przełknęła resztę gorącej herbaty, o którą poprosiła,

żeby przepłukać gardło, i oddała pustą filiżankę

garderobianej. Wielkie nieba, była zmęczona.

- Czy nie możesz odesłać reszty obsady do domu? Już

prawie północ i...

- Jak mogę to zrobić? - przerwał kwaśno Joel. -

Najwyraźniej potrzebujesz jak najwięcej pomocy.

- W porządku - szepnął Kevin. - Nic nie szkodzi. Tym

razem ci się uda.

Daisy uśmiechnęła się blado.

- Czuję się jak Eliza Doolittle w My Fair Lady.

- Zawsze chciałem zagrać Henry Higginsa. - Przybrał

odpowiednią pozę i zacytował: - Do licha, udało się jej. - Jego

uśmiech zgasł, gdy przyjrzał się jej bladej twarzy. - I tobie też

się uda.

Uśmiechnęła się do niego.

- Będziesz zdecydowanie lepszym Otellem niż Henry

Higginsem.

Pianista zaczął grać Ostatnią miłość. "Biedny człowiek" -

pomyślała. Musiał być tak samo zmęczony, jak oni wszyscy.

Znużona, podeszła do rozścielonego łóżka na środku sceny,

które stanowiło jedyną dekorację. Uklękła na łóżku, czekając

na swoje wejście.

- Czekaj!

Zesztywniała i patrzyła wprost przed siebie na pierwszy

guzik koszuli Kevina. O nie, nie tego jej teraz było trzeba.

Wzrok Kevina przesunął się w ciemności po widowni.

- Któż to jest, do cholery?

background image

Jason. - Daisy nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że

wyszeptała jego imię. - To Jason.

- Hayes? - zapytał Kevin z zainteresowaniem, mrużąc oczy

i usiłując zobaczyć dokładniej zarys postaci stojącej w

przejściu. - Nigdy go nie widziałem. Jest chyba samotnikiem,

prawda?

- Tak. - Wargi miała tak suche, że zwilżyła je językiem.

Mówiła sobie, że nic nie poczuje, gdy zobaczy Jasona Hayesa

ponownie, i że to, co między nimi zaszło, wynikało z jej

depresji w związku z chorobą Charlie'ego. Jednak w chwili,

gdy usłyszała jego głos, zaczęła się trząść. - Tak słyszałam.

- Poznałaś jego głos. Znasz tego wielkiego samotnika?

- Poznałam go. - Zmusiła się, by spojrzeć przez ramię i

zobaczyła, że Jason zatrzymuje się przy rzędzie, w którym

siedzieli Eric i Joel. Jej spojrzenie zatrzymało się na nim, gdy

zaczął rozmawiać z Joelem cichym głosem. Był ubrany w

czarne dżinsy i czarną koszulę z długimi rękawami. Jego mu

skularne ciało wyglądało szczupłej niż je zapamiętała, ale

wyraz twarzy był taki sam, podobnie jak wrażenie wywołane

jego fascynującą obecnością. - Ale nie sądzę, żebym go znała

tak naprawdę.

- Jego muzyka jest fantastyczna. - Kevin zmarszczył brwi.

- Boże, co będzie, jak mu się nie spodoba sposób, w jaki gram

Otella?

Nawet zawsze swobodny Kevin był trochę onieśmielony.

- Co tu się może nie spodobać? Jesteś wspaniały - powie

działa bez namysłu, dalej patrząc na Jasona. - To ja jestem

trudnym dzieckiem.

Ale nie była już dzieckiem, a już na pewno nie tym naiw-

nym dzieckiem, które uległo urokowi Jasona tyle tygodni

temu. Boże drogi, modliła się, by nie być już takim dzieckiem.

- Dobrze się czujesz? - spytał łagodnie Kevin, patrząc na

nią.

Zmusiła się, by odwrócić spojrzenie od Jasona i uśmiechnęła

się z wysiłkiem.

background image

Eric najwyraźniej zadzwonił do wielkiego człowieka i

poinformował go, że narażam jego cenne dzieło na klapę.

- Tak myślisz?

- A cóż innego sprowadziłoby go tutaj o północy? - Wstała,

świadomie przygotowując się na cios. - Przyjechał na ratunek.

- No cóż, z pewnością nie jest surowszy od Joela..

- Nie bądź tego taki pewny. - Miała już pierwszą lekcję

tego, jak bezwzględnie stanowczy potrafił być Jason, gry w

grę wchodziła jego muzyka. Miała dosyć czekania jak ofiara,

podczas gdy jej oprawcy zastanawiali się, którą siekierą się

posłużyć. Podeszła do rampy i zawołała w ciemność:

- Cześć, Jason. Musiałam być naprawdę beznadziejna, jeżeli

trzeba cię było wzywać na ratunek.

Jason odwrócił się, by spojrzeć na nią. Głęboko wciągnęła

powietrze, gdy spojrzały na nią błękitno-zielone oczy.

- Fatalna - powiedział dosadnie. - Obserwuję cię od godziny i

nie mogę w to uwierzyć.

Pomyślała z rozpaczą, że może rzeczywiście już jej przeszło.

Był taki okres, kiedy nie mógłby wejść do pokoju

niezauważony przez nią.

- Nie będę się z tobą kłócić.

- Nie chcę się kłócić. Chcę dobrej gry. - Uśmiechnął się

ponuro. - I będę ją miał. - Zwrócił się do Joela. - Myślę, że

udało nam się zlokalizować problem. Zgaś światła i każ

wszystkim zejść ze sceny.

- Słyszałeś, co powiedział - zwrócił się Joel do operatora

światła w kabinie i teatr nagle pogrążył się w ciemności.

- Światła na Desdemonę - zawołał Jason.

- Daisy mam na imię - powiedziała nieco prowokująco, gdy

zalało ją światło reflektorów.

- Nieprawda. Teraz jesteś Desdemoną. Niech pan wejdzie

za kulisy, Billings.

Kevin niepewnie zmarszczył brwi.

- Czy nie byłoby lepiej, gdybym został i pomógł? Kiedy

jestem, może na mnie reagować i...

background image

- Nie, nie byłoby - przerwał ostro Jason. - Pan jest częścią

tego problemu.

Daisy oburzyła się.

Rzeczywiście! Nikt nie mógłby być bardziej pomocny niż

Kevin. To nie fair obwiniać go za moją złą grę.

- Proszę iść za kulisy - powiedział Jason do Kevina,

wchodząc po schodach na scenę. - Kończmy z tym.

Kevin wzruszył ramionami i po chwili zniknął w ciemności,

zostawiając na scenie samą Daisy z Jasonem.

- Uklęknij na łóżku - powiedział Jason. - Czekasz na swojego

kochanka.

- Pozuj dla mnie. Uklęknij na krześle. Nie, tamto nie miało

nic wspólnego z teraźniejszością. Uklękła na łóżku i skinęła

głową do pianisty, żeby zaczął grać.

- Bez akompaniamentu - szybko rzucił Jason. - Nie

potrzebujesz go. Znasz muzykę. Jest częścią ciebie, częścią

Desdemony.

Popatrzyła na niego, zdumiona. Stanął w świetle reflektorów

i natychmiast zdała sobie sprawę z ich odizolowania od

obserwujących aktorów i obsługi za kulisami.

- Jest twoim kochankiem, ale boisz się go. Wiesz, że

podejrzewa cię o niewierność, a jest gwałtownym, udręczonym

człowiekiem. Rozebrałaś się i włożyłaś nocną koszulę. - Pod

szedł bliżej, wyciągnął rękę i powoli zaczął wyciągać spinki,

którymi miała włosy upięte w koczek i rzucał je na łóżko po

jednej w geście rozdzierającej intymności. Nie wolno jej

przypominać sobie, ile razy robił to przedtem, ile razy

drapował jej włosy na nagich piersiach albo dotykał nimi

swego ciała. Boże drogi, pamiętała to! Atmosfera zaczęła się

zagęszczać, stała się naładowana, a piersi nabrzmiały pod

bawełną bluzki. Czesał jej włosy palcami, dopóki nie spłynęły

na jej ramiona. - Rozpuściłaś włosy. Pamiętałaś, by starannie

zmówić modlitwy, bo wiesz, że możesz nie dożyć jutra.

- Czy to wszystko jest konieczne? - zapytała drżąc.

- Tak. Nastrój jest wszystkim. To jest to, co nie gra w tej

scenie. - Spojrzał na nią, jego jasne oczy błyszczały w ciemnej

background image

twarzy. Zniżył głos aż do szeptu. - Billings jest dobrym

aktorem, ale nie daje tego, czego ci trzeba.

Przykrył jej piersi włosami, tak jak to robił przedtem tyle

razy. Tyle że wtedy pochylał się i ocierał o nie swój szorstki

policzek, poruszając nim, aż jęknęła i dotknęła jego... Walczy-

ła z tą myślą, ale było już za późno. Serce zaczęło jej bić

gwałtownie.

- A czego mi trzeba?

- Strachu, niepewności. - Usta Jasona zacisnęły się ponuro.

- Najwyraźniej przyjaźnicie się z Billingsem. Wiesz, że on cię

nie skrzywdzi, i to widać w twojej grze. Desdemoną kocha

Otella, ale również się go boi. Jest równie jasna, jak Otello

ciemny. Musisz czuć ten strach, żeby móc go wykorzystać.

Podniosła brwi z odcieniem kpiny.

- I ty masz zamiar dostarczyć mi tej potrzebnej ciemności?

- O tak. - Uśmiechnął się gorzko. - Zawsze byłem dla ciebie

Otellem, Daisy.

Oczy otworzyły się jej szerzej, gdy zrozumiała, że mówił

prawdę. Nawet w najszczęśliwszych chwilach spędzanych

razem była świadoma tej ciemności, tego elementu

niebezpieczeństwa, który sprawiał, że ich związek był bardziej

podniecający, nawet jeżeli ją onieśmielał. Skinął głową,

powoli czytając w jej myślach.

- Nie zdawałaś sobie z tego sprawy? Ja tak. - Wyszedł z

jasnego kręgu w ciemność. - Od samego początku. Zaśpiewaj

Ostatnią miłość, Daisy. - Był tylko ciemną, masywną postacią

w cieniu, poza światłem. Poczuła nowy przypływ paniki.

Ponowił żądanie, łagodne, pociągające, nieodparte. –

Zaśpiewaj dla mnie, Daisy.

Zaczęła śpiewać, a jej głos z początku drżał w ciemnościach.

Wtedy nagle scena zniknęła, wszystko oddaliło się i stała się

delikatną Desdemoną, skazaną na śmierć. Otello, jej kochanek,

czekał tam, patrząc na nią, zamyślony, namiętny. Tak wiele

gwałtu, tyle krzywdy. Chciała wyciągnąć do niego rękę i

złagodzić jego ból, ale była zbyt przestraszona. Czy nie

background image

pojmował, że nigdy nie mogłaby być mu niewierna? Czy nie

rozumiał, jak bardzo go kochała?

Poruszył się, zmienił miejsce, zobaczyła błysk jego jasnych

oczu, czających się w ciemności. Wzięła oddech. Teraz? Czy

teraz ją udusi? Z trudem zdołała wyśpiewać tę ostatnią linijkę

pieśni, patrząc na ten ukochany, groźny cień stojący w mroku.

Ostatnie dźwięki zabrzmiały jak szaleńcze bicie serca, które

miało zamrzeć, gdy tak czekała, by przyszedł do niej. Opuściła

głowę, w milczeniu akceptując swój los.

Aplauz. Nie potrzebowała spontanicznego aplauzu od akto-

rów stojących za kulisami, żeby zdać sobie sprawę, że

przeszła transformację. Przez tych kilka chwil naprawdę była

Desdemoną. W oszołomieniu podniosła głowę, gdy Jason

ponownie wszedł w krąg światła. Jego usta wykrzywił

szelmowski uśmiech.

- Naprawdę cholernie się mnie boisz, prawda?

- Nie. - Wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy. -

Desdemona boi się Otella. Daisy ciebie nie.

Chwilowe zdziwienie pojawiło się na jego twarzy, po czym

powoli skinął głową.

- Rzeczywiście nie. Eric mówił, że się zmieniłaś. - Przerwał.

- Ale zawsze będziesz pamiętać, jak czuła się Desdemoną,

kiedy będziesz śpiewać tę pieśń, prawda?

- Tak. - Odszukała spinki, które wyjął jej z włosów i szybko

upięła je z powrotem. - Będę pamiętać. Dziękuję ci za to. -

Wstała i spojrzała mu w twarz. - Ale wiem, że zrobiłeś to dla

swojego musicalu, a nie dla mnie.

- Tak? - Uśmiechnął się tajemniczo. - Jak ty mnie dobrze

znasz. - Spochmurniał. - Ale może nie wystarczająco dobrze.

Nie jestem Otellem.

- W porządku, dobrze było, Daisy. - Joel ruszył w ich

kierunku zza kulis. - Teraz spróbujmy jeszcze raz z Kevinem.

- Nie. - Jason odwrócił się i zaczął iść w stronę kulis. - Jest

wyczerpana. Wyślij ją do domu, Joel.

Joel zmarszczył brwi.

- Słuchaj, a co będzie, jeżeli drugi raz się jej nie uda?

Musimy to sprecyzować, popracować nad drobiazgami i...

background image

- Będzie dobrze. Odeślij ją do domu.

- Do licha, udało się. - Kevin śmiał się, idąc do niej raźnym

krokiem. - Powiedziałem, że ci się uda. - Podniósł ją i okręcił

dookoła. - Teraz idziemy na chili?

Jason zatrzymał się i popatrzył na nich. Jego twarz była bez

wyrazu, ale nagle Daisy poczuła to samo, co wtedy, gdy stał

pełen namiętności, zaborczy, zagrażający w przerażającej

ciemności. Niespokojnie wzruszyła ramionami, po czym

podniosła głowę prowokująco. Była Daisy, a nie Desdemoną.

Jeżeli miała zbudować sobie życie bez niego, musiała nauczyć

się ignorować tę mroczną fascynację, jaką w niej budził.

Celowo odwróciła się od Jasona i uśmiechnęła promiennie do

Kevina.

-Stanowczo chili. Umieram z głodu. Daj mi tylko

dwadzieścia minut na prysznic i przebranie się i spotkamy się

przy tylnym wyjściu.

Daisy zwolniła kroku, schodząc słabo oświetlonym

korytarzem. Jason opierał się o ścianę przy drzwiach. Blady

uśmiech pojawił się na jego ustach, gdy zobaczył jej wahanie.

- Punktualnie. Nie martw się, Billings cię nie zawiódł.

Wysłałem go, żeby poczekał na ciebie w zaułku.

- Dlaczego to zrobiłeś? - Przyspieszyła kroku, idąc

korytarzem w jego stronę. - Myślałam, że sobie poszedłeś.

- Nie. - Przestał opierać się o ścianę. - Chciałem z tobą

porozmawiać.

- Tak? - Uśmiechnęła się promiennie. - Jeszcze jakieś uwagi

psychologiczne na temat Desdemony? Nie trzeba się było

trudzić. Miałam problemy tylko z ostatni sceną.

- Wiem. Eric mówi, że będziesz w tej roli fantastyczna

- Jak miło.

- Polubiliście się? Eric mi mówił, że znalazł dla ciebie

mieszkanie w Greenwich Village. Dobrze ci tam?

- Tak. Eric i Peg są dla mnie bardzo dobrzy.

- Łatwo być dla ciebie dobrym.

background image

- Naprawdę? - Napotkała jego spojrzenie. - Dla ciebie nie

było to takie łatwe.

Zesztywniał.

- Byłem tak dobry, jak tylko mogłem w tych

okolicznościach.

- No jasne. Raz oskarżyłeś mnie, że cię wykorzystuję, ale

wydaje mi się, że do ciebie bardziej pasuje to określenie. W

porównaniu z tobą byłam jak niemowlę. - Podniosła rękę, gdy

zaczął mówić. - O tak, ostrzegałeś mnie uczciwie. Prawdę

mówiąc, z początku winiłam siebie za to, że nie byłam

ostrożniejsza. - Popatrzyła prosto na niego. - Ale potem

zdałam sobie sprawę z tego, że wiedziałeś, że nie posłucham

twoich ostrze żeń, Jasonie. Znałeś mnie. Jesteś bystry i

wiedziałeś, że możesz wziąć wszystko, co chcesz, i dalej być

zadufany w sobie.

- Mam nadzieję, że nigdy nie byłem zadufany w sobie.

- Ale przyznajesz, że wiedziałeś, iż nie należałam do twojej

kategorii?

Uśmiechnął się słabo.

- Przeciwnie, byłaś o wiele lepsza.

Potrząsnęła głową.

Byłam jak glina w twoich rękach. Zahipnotyzowałeś mnie.

- Mówisz w czasie przeszłym. - Jego głos brzmiał szyderczo.

- Czy chcesz mi powiedzieć, że już się otrząsnęłaś z

moich tak zwanych manewrów Rasputina?

Skinęła głową.

- Przebudziłam się, kiedy Charlie umarł.

Uśmiech zniknął z jego twarzy.

- Chciałem być z tobą, ale...

- Nie kłam. - Jej głos drżał i usiłowała nad nim zapanować.

- Gdybyś chciał tam być, to byś przyjechał. Wiedziałeś, co ze

mną zrobiłeś tamtej nocy, a potem przyjechałam do domu i

znalazłam Charlie'ego... - Musiała przerwać, gdyż

wspomnienia nie dały jej mówić. - Moje wnętrze krwawiło, a

ty pozwoliłeś, bym sama stawiła temu czoła. - Spojrzała na

niego wyzywająco. - No cóż, stawiłam temu czoła i wiele się

nauczyłam.

- Że jestem skurwielem?

background image

- Nie - powiedziała cicho. - Że byłam głupia myśląc, że

naprawdę może ci na mnie zależeć.

Popatrzył na nią, jakby go to dotknęło.

- Nie byłaś głupia.

Poczuła łzy pod powiekami, ale powstrzymała je.

- Beznadziejnie głupia. - Opanowała się i gorzko

uśmiechnęła. - Nawet nie rozumiałam, że jesteś jednym z

tygrysów, Jasonie.

- Nie jestem, do cholery! - Jego usta skrzywiły się jakby z

bólu. - Zawsze chciałem ci pomóc.

- O tak, chcesz zrobić ze mnie gwiazdę. - Wzruszyła

ramionami. - No i robisz, prawda? I równocześnie dostajesz

to, czego chcesz. Sprytnie, Jasonie.

- Chyba już dosyć powiedziałaś. Wiję się z bólu.

- Czy dostałeś portret, który ci wysłałam?

- Tak.

- Chcę go od ciebie odkupić.

- Nie jest na sprzedaż.

Jej ręce zacisnęły się w pięści.

- Testament Charlie'ego prawdopodobnie nie był nawet

prawomocny. Nie musiałam wysyłać ci obrazu.

- Ale jesteś kobietą honoru, a Charlie chciał, żebym go miał.

Zrobiła niecierpliwy ruch ręką.

- To czysty impuls. Prawie cię nie znał. Wiem, że chciał,

żebym to ja miała ten portret.

- Wydaje mi się, że miał powód, żeby mi go dać.

Zaśmiała się nerwowo.

- Dał ci go, bo myślał, że jestem w tobie zakochana.

Niemądre, co?

- Bardzo niemądre. - Jego głos brzmiał chrapliwie. - Ale i

tak nie możesz mieć tego obrazu. Mam w związku z nim

pewne plany.

- Cholera, dla mnie on coś znaczy.

- Dla Charlie'ego również coś znaczył.

- Nie jest to dla mnie łatwe. - Zamknęła oczy i szepnęła. -

Proszę, pozwól mi go kupić od ciebie. To wszystko, co mi po

nim zostało.

background image

-Daisy, czy ty nie wiesz, że ja chcę... - Przerwał i dodał: -

Nie mogę tego zrobić.

Otworzyła powieki i spojrzała na niego oczami

błyszczącymi mi od łez.

- Dobry Boże, jesteś okrutny.

Jego twarz była blada, gdy wolno skinął głową.

-Tak.

- Teraz, kiedy już to ustaliliśmy, musisz mi wybaczyć.

Kevin czeka i...

- Niech czeka. - Jego ton nagle stał się gwałtowny. - Czym,

do diabła, jest dla ciebie Billings?

- Wszystkim, czym chcę, żeby był. - Otworzyła drzwi. - I to

nie twoja sprawa.

- Sam też tak uważam.

Chwycił ją za łokieć, by pomóc jej zejść po stopniu na

betonowe półpiętro. Pod jego dotykiem przebiegł ją erotyczny

dreszcz. Spojrzał na nią i uśmiechnął się z dziką satysfakcją.

- Widzisz? On cię zanudzi. Jesteście zbyt do siebie podobni.

Cala ta słodycz i dobro przyprawią cię o niestrawność.

- Może lubię słodycz i dobro. Z pewnością nic w tym złego.

Dzikość

w

jego

spojrzeniu

zastąpiona

została

niewypowiedzianym znużeniem.

- Nie, nic w tym nie ma złego. To normalne, odżywcze i

bezpieczne. Trzymaj się tego, Daisy, i nie daj się nikomu

namówić na nic innego.

Gwałtowna zmiana w nim zbiła ją z tropu.

- Nawet tobie?

-

Zwłaszcza mnie. Już ustaliliśmy, jakim jestem

samolubnym skurwysynem. Dlaczego masz ze mnie robić...

Co, do diabła!

Oślepiające światło flesza rozjaśniło ciemności i jasne

plamki zaczęły tańczyć Daisy przed oczami. Gdy za chwilę

zamknęła oczy, usłyszała cichy, triumfalny śmiech i stukot

stóp na betonie zaułka.

- Niech go szlag! - Jason puścił jej rękę, zbiegł ze schodów

i zaczął gonić ciemną postać biegnącą w stronę ulicy.

background image

- Cóż mu się stało? - Kevin wyszedł z cienia u dołu

schodów. - To tylko zdjęcie. Mnie też zrobił.

"Lampa błyskowa - pomyślała Daisy z ulga. - Po prostu

wielbiciel robiący zdjęcia."

- Cóż za wytrwały fotografik. Już prawie pierwsza w nocy.

Kevin wzruszył ramionami.

- Tak się tutaj dzieje ciągle. Jak im się uda zrobić dość

dobre zdjęcie, to czasem mogą sprzedać je brukowcom za

kupę szmalu. Zdjęcie przedstawiające nas razem nie byłoby

wiele warte, ale zdjęcie Hayesa może przynieść fortunę. - Z

zaciekawieniem przyjrzał się biegnącemu Jasonowi. - Był na

prawdę wściekły. Nie chciałbym być w skórze tego faceta,

kiedy Hayes go dogoni.

- Nie skrzywdzi go - powiedziała szybko Daisy.

- Skąd wiesz? - Wzrok Kevina szybko powrócił na jej

twarz. - Myślałem... powiedziałaś, że go nie znasz.

- Znam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć na pewno, że nie

skrzywdzi kogoś, kto nie może się bronić. - Kevin nadal

przyglądał się jej badawczo, więc szybko zmieniła temat. -

Dokąd idziemy na to wyborne chili?

- Do "Acapulco" Sama. Czy myślisz, że powinniśmy

zaczekać i zobaczyć, czy Hayes dogoni tego faceta?

- Nie, nie chciałby, żebym czekała. Skończyliśmy naszą

rozmowę.

- Dobrze. W takim razie na chili. - Wziął ją pod rękę i

poprowadził w stronę ulicy. - Gwarantuję, że popali ci kubki

smakowe, ale wprawi cię w zachwyt.

- Czy mają coś łagodniejszego? Już zjadłam moją porcję

egzotycznych dań".

- Tak? - Spojrzenie Kevina zatrzymało się i wróciło do

miejsca na końcu zaułka, gdzie zniknął Jason. - W takim razie

będziemy musieli znaleźć coś, co będzie trochę mniej

pobudzające.

background image

Dwadzieścia minut później Jason wpadł do biura na

najwyższym piętrze teatru, gdzie Eric przeglądał rachunki za

kostiumy.

- Ktoś zrobił zdjęcie Daisy i mnie dziś wieczorem w zaułku.

- Cholera. - Eric wyprostował się na krześle. - Masz film?

- Nie mogłem go złapać. Skurwiel biegł jak olimpijczyk. -

Jason przerwał. - Musisz zrobić porządek z tym zdjęciem.

Eric potrząsnął głową.

- Jak, do diabła, mam to zrobić? Nawet nie wiesz, której

szmacie ma to zamiar sprzedać.

- Zadzwoń do różnych brukowców i zaproponuj podwójną

kwotę za zdjęcie.

-Ilość sprzedanych egzemplarzy jest dla nich na ogół

ważniejsza niż nasza gotówka.

Jason rzucił się na krzesło koło biurka.

- Muszę zdobyć to zdjęcie, do licha.

- Uspokój się. Może to tylko jakiś rozentuzjazmowany fan.

- O pierwszej w nocy?

- Nie wiemy tego na...

- Nie mogę ryzykować. - Jason oparł głowę na ręce. - Nie

powinienem był przychodzić. Byłem idiotą, żeby tak

ryzykować. Jak dalece można folgować swoim zachciankom?

- To ja to wszystko wywołałem.

- Nikt nie jest winien poza mną. Nie musiałem cię słuchać.

Zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Nie

powinienem był przychodzić.

Eric patrzył na niego zdumiony.

- No, to czemu przyjechałeś? Właściwie nie spodziewałem

się, że się pojawisz, bez względu na to, jakie problemy mamy

z tą sceną.

Jason przez chwilę nie odpowiadał.

- Nie mogłem nie przyjechać.

- Co?

- To był pretekst. Chciałem usłyszeć, jak ona śpiewa moją

pieśń.

background image

Eric ze zrozumieniem kiwnął głową.

- Demon twórczości uniósł swój kłopotliwy łeb.

- Nie. - Jason szybko wstał i podszedł do drzwi. - Daisy.

- Nie rozumiem... - Eric przerwał, gwizdnął cicho i skinął

powoli głową. - Chyba się tego obawiałem. Wszystkie znaki

na to wskazywały. Po prostu nie chciałem ich widzieć.

- Ja też nie. - W śmiechu Jasona brzmiała nutka rozpaczy. -

Zdobądź to zdjęcie, Ericu.

W chwilę potem drzwi zamknęły się za nim.

Trzy dni później telefon zadzwonił sześć razy, nim Daisy się

obudziła, i jeszcze dwa, zanim zdołała wstać i dotrzeć do

aparatu, stojącego na ladzie kuchennej po drugiej stronie pra-

cowni.

- Słucham - powiedziała sennie.

Daisy? - Głos Erica brzmiał specjalnie niedbale. - Wszystko

w porządku?

- Nie - wymamrotała zaspana Daisy. - Zdecydowanie nie

jest w porządku. Jestem obudzona, podczas gdy powinnam

spać. Poszłam spać o trzeciej w nocy, a mój idiotyczny

producent dzwoni do mnie bladym świtem.

- Jest ósma rano. Ostrzegałem cię, że Jason to potwór.

- Nie narzekam. Jestem zbyt śpiąca, by narzekać. Czego

chcesz, Ericu?

- Kiedy jedziesz do teatru?

- O jedenastej. Czemu pytasz? Czy Joel zmienił godzinę?

- Nie. Mam pewną sprawę do załatwienia w twojej okolicy

i pomyślałem, że wpadnę po ciebie i zawiozę cię do teatru.

Będę za piętnaście jedenasta.

- Dobra. Czy mogę już iść spać?

- Jasne. - Eric zawahał się. - Czy drzwi masz zamknięte na

klucz?

- Ericu...

- Tylko sprawdzam. Nowy Jork to nie Genewa.

- Peg i ty zrobiliście wykład w tej sprawie pierwszego dnia

po moim przyjeździe do tego wielkiego, złego miasta.

background image

-Ono może być złe, Daisy - poważnie powiedział Eric. -

Nigdy w to nie wątp. Do zobaczenia wkrótce.

Daisy odłożyła słuchawkę i powlokła się ospale do łóżka.

Cała ta rozmowa była dziwna i kompletnie bez sensu, ale była

zbyt zmęczona, żeby ją teraz analizować. Mogła się jeszcze

przespać przynajmniej jedną cenną godzinę, zanim będzie

musiała wstać i przygotować się na przetrwanie kolejnego

wyczerpującego dnia prób. Wróciła do łóżka, owinęła się

kołdrą i sennie zastanawiała się, jaką sprawę mógł Eric mieć

do załatwienia w tej części miasta.

- Pomyślałem, że powinnaś zobaczyć to gówno. - Eric od

niechcenia rzucił gazetę na stolik do kawy. - Ale nie przejmuj

się tym. To kompletny brukowiec.

Daisy rozłożyła szmatławca, którego często widywała obok

kasy i w supermarkecie niedaleko jej małego mieszkanka.

Stronę tytułową zdobiły twarze jej i Jasona. Na zdjęciu

wpatrywali się w siebie obydwoje identycznym wzrokiem,

ujawniającym zmysłową intymność, która ją przeraziła. Boże

drogi, czy naprawdę pozwoliła Jasonowi zobaczyć ten wyraz

pożądania i całkowitego zaangażowania na swojej twarzy?

Nagle poczuła się zupełnie odsłonięta, naga przed światem.

Poczuła kolejny wstrząs, gdy zobaczyła nagłówek nad

zdjęciem: Hayes i nowa gwiazda tworzą razem słodką

muzykę.

- Cóż za mdląca gra słów - powiedziała tępo. - Kevin

mówił, że takie zdjęcie można sprzedać brukowcom.

- Próbowałem je odnaleźć i powstrzymać. - Eric wzruszył

ramionami. - Ale się nie udało.

- Wygląda całkiem niewinnie. - Daisy szybko przejrzała

artykuł. - Przynajmniej nie piszą, że wynajmujemy razem jakiś

przytulny apartament.

- Brukowce są tak często podawane do sądu, że próbują

unikać ewidentnych zniesławień. - Zrobił pauzę. - Ale udało

im się dowiedzieć, że byliście w Genewie w tym samym

czasie.

Daisy spojrzała na niego znad gazety,

background image

- Naprawdę się tym przejmujesz, co? Czy to się odbije na

sprzedaży biletów?

Eric potrząsnął głową.

- Bilety są już wysprzedane na pierwszych osiem miesięcy.

Mały skandal może najwyżej zwiększyć zainteresowanie

musicalem.

Daisy pogardliwie cisnęła gazetę z powrotem na stolik do

kawy.

- W takim razie nie mam zamiaru się tym przejmować.

Mam dosyć zmartwieli przez Joela, żeby jeszcze zwracać

uwagę na taki chłam.

- Bardzo rozsądnie - powiedział z ulgą Eric. - Tylko

pomyślałem, że chciałabyś o tym wiedzieć. - Wziął ją pod

rękę i poprowadził w stronę drzwi. - Teraz możemy o tym

zapomnieć. - Nie patrzył na nią, otwierając drzwi. - Słuchaj,

Peg chce, żebyś z nami zamieszkała na kilka dni.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Dlaczegóż to?

- A czemu nie? Wydawało mi się, że polubiłaś Peg.

- Wiesz, że tak. - Potrząsnęła głową. - Ale przy tak

prowadzonych próbach nie mogę dojeżdżać z Long Island na

Manhattan o każdej godzinie.

- Oczywiście, że możesz. Damy ci do dyspozycji limuzynę.

- Zaśmiał się. - Każda gwiazda powinna mieć limuzynę.

- Nie jestem gwiazdą.

- Ale nią będziesz za kilka tygodni. - Eric sam zamknął

drzwi na klucz. - Wczuj się w rolę.

- Może kiedy poza tytułem będę miała jeszcze jakieś

dowody, że nią jestem. - Daisy potrząsnęła głową. - Powiedz

Peg, że wdzięczna jestem za propozycję, ale przed premierą

będzie mi wygodniej mieszkać tutaj.

- Daisy, wydaje mi się, że powinnaś... - Przerwał, a jego

usta wykrzywiły się smutkiem. - Bałem się, że nie uda mi się

ciebie namówić, ale pomyślałem, że warto spróbować. - Wziął

ją pod rękę i zaczęli schodzić ze schodów. - Ale teraz, gdy

background image

chłopcy z brukowców są na twoim tropie, pozwól mi

przynajmniej być w pobliżu i odganiać ich kijem. Popatrzyła

na niego.

- Czy cała twoja troska i to zaproszenie są z tym związane?

Czy nie przywiązujesz do tej historyjki zbyt dużej wagi?

- Może. - Uśmiechnął się lekko. - Ale czułbym się lepiej,

gdybyś mi pozwoliła bawić się w rycerza. Tacy faceci jak ja

nie mają zbyt często takiej okazji.

- Ale ja nie potrzebuję... - Zobaczyła rozczarowanie na jego

twarzy i uśmiechnęła się łagodnie. - Jestem pewna, że Peg

uważa cię za swojego rycerza.

- Tak. - Skinął głową. - Tak, ona tak uważa. - Zamrugał

oczami. - No, ale ona ma niezwykłą zdolność spostrzegania, a

mnie potrzebna jest większa widownia. - Spojrzał poważniej.

- W takim razie pozwól mi przyjeżdżać po ciebie i odwozić

cię do domu, aż cała ta zadyma z prasą przycichnie, dobrze?

Zawahała się, po czym skinęła głową.

- No dobrze, ale to naprawdę nie jest konieczne, Ericu.

- Ja sądzę, że jest. Jason też tak uważa. - Poczuł, jak mięśnie

jej ręki sztywnieją pod jego uściskiem i spojrzał na nią. - On

chce ci pomóc, Daisy. Nie odtrącaj go.

- Więc przysłał cię, żebyś znowu go zastąpił. - Jej usta

skrzywiły się z goryczą. - Tak jak wtedy, kiedy umarł Charlie.

- Minęła go otworzyła drzwi i wyszła na ulicę. - Nie muszę

go odtrącać, Ericu. On robi to sam.

Mruknął coś pod nosem i ruszył za nią.

- Ericu, zaczekaj!

Daisy odwróciła się i zobaczyła ciemnowłosą kobietę w

czerwonym kostiumie, szybko zbliżającą się do nich. Mogła

mieć około trzydziestu pięciu lat. Miała szeroko rozstawione

ciemne oczy, czarne włosy upięte w gładki kok i słodką twarz

Madonny, która nie pasowała do jej zmysłowego ciała.

Przypominała Daisy bujnie rosnący hibiskus; oszałamiający,

egzotyczny, całkiem oślepiający. Usłyszała, jak Eric cicho

zaklął. Kobieta zatrzymała się przy nich i uśmiechnęła słodko.

background image

- Ericu, tak miło cię zobaczyć. Ostatnio nigdy się nie widu

jemy. - Poruszamy się w innych środowiskach. - Skinęła

smutno głową.- To tylko dlatego, że ty i Jason odsunęliście

mnie od siebie. - Westchnęła. - Tak tęsknię za starymi

czasami.

- Spieszymy się, Cynthio.

- Nie bądź niegrzeczny - skarciła go kobieta, przenosząc

spojrzenie na Daisy. - Przedstaw mnie swojej przyjaciółce.

- Sądzę, że wiesz, kim ona jest.

Jej oczy rozszerzyły się niewinnie.

- O cóż ci chodzi?

- Nieważne - powiedział Eric. - Daisy Justine, to moja

przyrodnia siostra, Cynthia Hayes.

Daisy otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia.

- Jak się pani miewa?

- Bardzo dobrze, zawsze pilnuję, by tak było - odrzekła

Cynthia z promiennym uśmiechem. - Ogromnie mi miło panią

poznać. - Zmarszczyła nos. - Ale muszę przyznać, że Eric się

nie mylił. Faktycznie, widziałam ten ohydny artykuł w

Journalu i musiałam przyjść, poznać panią.

- Nie trzeba się było trudzić. Ten artykuł to stek kłamstw -

powiedziała Daisy.

Cynthia uśmiechnęła się szerzej.

- Och, ale w każdym kłamstwie jest ziarno prawdy. - Zniżyła

słodko głos. - A pani jest taka śliczniutka. Czytałam, że

wychowała się pani w Europie.

- W Szwajcarii.

- Jeździłam na nartach w St. Moritz. Kiedyś o mało co nie

pojechałam do Genewy, ale stwierdziłam, że nie jest to

konieczne.

- Chodź, Daisy, spóźnimy się. - Eric popchnął Daisy w

stronę samochodu. - Do widzenia, Cynlhio.

- Do zobaczenia później. - Cynthia stała, patrząc na nich. -

Mógłbyś powiedzieć temu męczącemu facetowi przy

drzwiach dla aktorów, żeby pozwolił mi przychodzić na

próby. Bardzo chciałabym usłyszeć, jak ta ślicznotka śpiewa.

Eric zamarł.

- Próby są zamknięte.

Cynthia nadal się uśmiechała.

-

No tak, dla mnie są zawsze zamknięte, prawda?

Jason nie zdaje sobie sprawy, jak mnie rani, tak postępując.

Eric nie odpowiedział, tylko szybko otworzył drzwi dla

Daisy.

- Miło było panią poznać, panno Hayes - powiedziała

automatycznie Daisy, wsiadając do samochodu.

- Cynthia. Jestem pewna, że zbyt wiele nas łączy, żebyśmy

miały pozostawać ze sobą w oficjalnych stosunkach. A jak

już, to pani Hayes. Nie wiedziałaś? Jestem żoną Jasona.

Daisy nie była w stanie nic powiedzieć, aż Eric ruszył i

przejechał kawałek drogi.

- On jest... żonaty? - zapytała energicznym tonem, patrząc

wprost przed siebie. Jak głupio było czuć się tak zranioną i

zdradzoną, gdy jej związek z Jasonem przestał już istnieć.

- Nie - powiedział Eric. - Już nie. Już od dawna nie. Jason

ożenił się z Cynthia, kiedy miał dziewiętnaście lat, a ona

siedemnaście. Rozwiedli się dwa lata później.

- Nie wygląda na to, żeby o tym pamiętała.

- Cynthia zawsze wierzy w to, w co chce wierzyć.

- W takim razie musi jej nadal na nim zależeć.

- Tak bardzo, jak tylko może jej zależeć na kimkolwiek.

Z trudem przełknęła ślinę, gdyż więzła jej w gardle. Cynthia

Hayes wyglądała bardzo miło, ale było jasne, że Eric nie chce

mieć z nią nic wspólnego. Jednak, jeżeli ta kobieta kochała

Jasona, okrutnym było pozwolić jej cierpieć.

- Wobec tego lepiej będzie, jeżeli złożę jej wizytę, żeby

przekonać ją, że naprawdę nic nas z Jasonem nie łączy. Gdzie

ona mieszka?

- Nie! - Spojrzała na niego, zaskoczona gwałtownością w

jego głosie. - Jason nie chciałby, żebyś się w to wtrącała. Ich

związek jest... skomplikowany. Trzymaj się od niej z daleka.

- Dobrze. - Bóg jeden wiedział, że nie miała ochoty na

wchodzenie pomiędzy Jasona i jego byłą żonę. Nadal czuła się

zraniona i otumaniona po spotkaniu z Cynthia Hayes. Właści-

background image

wie nie tylko otumaniona. Zdała sobie sprawę, że odczuwa

gorącą, namiętną niechęć. Zazdrość. Boże drogi, nigdy w

życiu nie była o nikogo zazdrosna, ale o tę kobietę tak. - Tak

tylko pomyślałam. Zrobię to, co ty uważasz za stosowne. Eric

odetchnął z ulgą.

- Dobrze. Proszę cię, unikaj jej. A jeżeli będzie chciała się

z tobą zobaczyć, obiecaj mi, że jej odmówisz.

- Dlaczego miałaby...

- Tylko mi obiecaj, zgoda?

- Jeżeli sobie życzysz. I tak nie będę miała czasu na

towarzyskie spotkania. - Zamilkła, a po chwili dodała: - Nie

sądzę, żebym kiedyś widziała kogoś równie pięknego. Ona

jest szalenie pociągająca.

- Wiedźmy bywają równie piękne - powiedział ponuro Eric.

- A lepiej ich unikać.

Czuła się ogłupiała. "To minie" - zapewniała siebie

zdesperowana. Prawie nie myślała o Jasonie przez ostatnie

dwa dni. Będzie pracowała tak ciężko, że nie będzie miała

czasu myśleć ani o Jasonie, ani o tej pięknej kobiecie,

podobnej do hibiskusa, która najwyraźniej stanowiła nadal

ważną część jego życia.

Boże, ależ była zmęczona. Daisy podeszła do wejścia dla

aktorów, niezmiernie zadowolona, że ustąpiła Ericowi i nie

będzie musiała jechać do domu metrem. Joel był dzisiaj

gorszy niż zwykle, ale nie mogła go za to winić. Trudno się

było skoncentrować i zasłużyła na wszystkie słowa

bezwzględniej krytyki, jakie padły. Prawdopodobnie z ulgą

się jej pozbędzie, kiedy te...

Jason.

Zatrzymała się z wrażenia w miejscu na schodach, gdy

zobaczyła go stojącego przy przednim błotniku długiej, grana-

towej limuzyny.

- Nie kłóć się. - Wyprostował się. - Po prostu wsiadaj do

samochodu.

- Eric zawozi mnie do domu.

background image

- Eric zawoził cię do domu. - Otworzył dla niej drzwi. -

Sytuacja się zmieniła. Nie mam zamiaru go wystawiać.

- Wystawiać? Czy ty nie przesadzasz? Przecież brukowce

interesują się tobą, a nie nim.

- Proszę cię, wsiadaj do samochodu. Słuchaj, nie mam

zamiaru cię porywać. Mój jedyny cel to dowieźć cię

bezpiecznie do domu. - Wskazał na szofera, którego prawie

nie było widać przez szyby z przydymionego szkła. - Mamy

nawet przyzwoitkę.

- Mówiłam Ericowi, że to nie jest potrzebne. Żaden z was

nie musi odwozić mnie do domu.

- Albo wsiadasz do tego samochodu, albo będę musiał iść

za tobą. - Uśmiechnął się krzywo. - Jeżeli chcesz nam

obydwojgu oszczędzić czasu i kłopotu, pozwól, że cię

odwiozę i daj już spokój.

Zawahała się, po czym zeszła ze schodów i przeszła zauł-

kiem do samochodu.

- To śmieszne.

Otworzył drzwi i usiadł koło niej.

- Tak jak życie. - Zatrzasnął drzwi. Nacisnął guzik i okno

między pasażerami a kierowcą rozsunęło się z szumem. - Sam

Brockner, to jest Daisy Justine.

Szofer odwrócił głowę i mogła mu się dobrze przyjrzeć. W

niczym nie przypominał dystyngowanego szofera w

uniformie, jakiego można by sobie wyobrażać. Rudy,

piegowaty, z błyszczącymi oczami w kolorze bursztynu.

Wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia lat. Turkusowo-biała

hawajska koszula w kwiaty, którą miał na sobie, sprawiała, że

jego włosy wydawały się jeszcze bardziej rude. Ciepły

uśmiech rozjaśnił jego chłopięcą twarz.

- Cześć. Miło cię poznać, panno Justine. - Limuzyna ruszyła

i zaczęła się zbliżać do ulicy. - Proszę się oprzeć wygodnie

i odprężyć. Jason dał mi twój adres, za sekundę będziesz w

domu.

- Dzięki, Sam. Mnie również miło cię poznać.

background image

Jason przycisnął guzik i szyba zasunęła się z powrotem,

zostawiając ich samych. Daisy siedziała spięta, z rękami uło-

żonymi na kolanach, patrzyła prosto przed siebie.

- Na litość boską, odpręż się - oschle rzucił Jason.

- Jestem odprężona.

- Jesteś tak najeżona, że rozpadłabyś się na tysiąc

kawałeczków, gdybym cię dotknął.

- Przyznaję, że czuję się nieswojo w tej sytuacji. - W

dalszym ciągu starała się na niego nie patrzeć. Chciała, żeby

się odsunął. Nie było między nimi fizycznego kontaktu, ale

siedział tak blisko, że czuła ciepło jego ciała i czuła znajomy

zapach jego płynu po goleniu. - Ale ponieważ nie ma mowy o

tym, żebyś mnie dotykał, nie ma strachu, że coś takiego się

wydarzy.

- Prawda.

Zapadła między nimi cisza, gęsta, naładowana, pełna świa-

domości tego, że tak jest. Myślała gwałtownie, jak ją prze-

rwać.

- Jakoś nigdy nie kojarzyłeś mi się z szoferem i limuzyną.

Eric prowadzi sam.

- Eric dzięki swojemu temperamentowi lepiej sobie radzi z

nowojorskimi taksówkarzami. Poza tym, limuzyna daje mi

trochę prywatności.

I jeszcze jedną ścianę, którą się można otoczyć. Kolejna

nabrzmiała cisza.

- Poznałam dzisiaj twoją żonę.

- Eric mi mówił. No i to nie jest moja żona.

- Ona chyba nie widzi różnicy. Jest bardzo piękna.

- Też tak kiedyś myślałem.

Znowu cisza.

- Eric powiedział, że ożeniłeś się bardzo młodo. - Dlaczego

uparcie mówiła o tej kobiecie, skoro każde słowo raniło jak

sztylet?

- Tak.

Uśmiechnęła się promiennie.

background image

- Mówią, że pierwsza miłość nie rdzewieje. Jestem pewna,

że...

- To nie była miłość - przerwał ostro. - Pierwsza ani żadna

inna.

- W takim razie seks. Czasami to trudno odróżnić.

- To też nie. - Odwrócił się do niej. - Co ty chcesz, żebym

powiedział, do cholery? Popełniłem błąd i zapłaciłem za nie

go. Do tej pory płacę.

- Tak naprawdę, to nie moja sprawa.

- Nie mogłabyś się bardziej mylić. Czy to się nam podoba,

czy nie, nie mogłoby to być w większym stopniu twoją

sprawą. Bóg wie, że robiłem, co mogłem, żeby cię trzymać od

tego z daleka.

Zmarszczyła brwi.

- Nie rozumiem, o czym ty mówisz.

- Wiem. - Na jego twarzy pojawiło się nagle zmęczenie. -

To teraz nie ma znaczenia. Wszystko, o co proszę, to żebyś mi

pozwoliła się pilnować.

Znużenie w jego głosie przedarło się przez mur niechęci,

który wybudowała przeciw niemu, dotknęło ją i wzruszyło.

- Powiedziałam ci kiedyś, że jestem przyzwyczajona pilno-

wać się sama.

- Ale pozwoliłaś mi się sobą zaopiekować i źle na tym nie

wyszłaś.

- Nie? Wzdrygnął się.

- Może powiedzmy inaczej. Nie mogłaś narzekać na brak

tej opieki.

- Wtedy byłam inną osobą.

Potrząsnął głową.

- Tak ci się tylko wydaje. Ból nas nie zmienia, on tylko

usuwa z nas to, co powierzchowne, i pokazuje, jacy jesteśmy.

- Napotkał jej wzrok. - Nadal jesteś dobra, ufna i promieniują

ca życiem. Zbyt dobra. Zbyt wiele z siebie dajesz, by dobrze

na tym wyjść. Popatrz na to, co byłaś gotowa poświęcić dla

background image

Charlie'ego. W chwili, kiedy cię ujrzałem, wiedziałem, że

jesteś anielsko dobra.

Nie mogła oderwać od niego oczu. Miała dziwne uczucie, że

w tych słowach jest coś ważnego, coś, co powinno jej dać do

myślenia. Nagle przypomniała się jej chwila po tym, jak się

kochali, i kiedy poczuła, że jest blisko czegoś tajemniczego i

wielkiego.

"Nie, to nie może się znowu stać" - myślała z rozpaczą. Nie

wolno jej go kochać. Nie wolno jej znowu wpaść w pułapkę

nadziei. On jej nie kocha, prawdopodobnie nigdy nie kochał

jej naprawdę.

Ale coś w tym było. Coś, o czym powinna wiedzieć. Nie

była ślepa, chociaż zaczynała myśleć, że w przeszłości tak

było.

- Czy chcesz mi coś powiedzieć?

Otworzył usta i znowu je zamknął. Odwrócił się od niej.

- Nie.

Nadzieja zgasła, ale nalegała.

- Wydaje mi się, że chcesz. Porozmawiaj ze mną, Jasonie.

- Nie mam nic do powiedzenia.

Znowu mury.

Spojrzała na niego smutno, gdy limuzyna podjechała do

krawężnika przed jej domem i Sam wysiadł z samochodu, by

otworzyć drzwi pasażerskie. Jason wykrzywił usta.

- Wiem, że chyba masz już dość mojego towarzystwa na

dzisiaj. Sam odprowadzi cię do drzwi mieszkania.

- To nie jest ko... - Przerwała i wysiadła z limuzyny. Była

zbyt zmęczona i załamana, żeby się z nim kłócić. Odwróciła

się i ruszyła ku frontowym schodom. - Dobranoc!

Daisy.

Zatrzymała się i spojrzała na niego przez ramię.

- Od tej pory to Sam będzie przyjeżdżał po ciebie i odwoził

cię do domu. Po dzisiejszym wieczorze nie będę cię męczył

swoją obecnością.

Ostro powiedziała:

background image

- Jestem zdziwiona, że nie boisz się, aby dżentelmeni z

prasy nie zaatakowali jego również.

- On sobie poradzi. Był w Służbach Specjalnych w

Wietnamie. - Spojrzenie Jasona powędrowało w stronę Sama.

- Proszę, sprawdź jej mieszkanie.

- W porządku. - Sam podszedł do schodów wiodących do

drzwi frontowych. - Nie ma problemu. Będzie bezpieczna.

Daisy potrząsnęła głową.

- Wątpię, żeby znalazł kogoś czającego się w przedpokoju

albo pod łóżkiem.

- To jest Nowy Jork - powiedział Jason. - Czajenie się jest

normą w niektórych dzielnicach.

- Nie w tej.

- Mnie się pozbywasz, ale Sama musisz zaakceptować. To

kompromis. Przyjmij to do wiadomości i ciesz się, że nie jest

gorzej.

Nie czekał na jej odpowiedź, tylko wsiadł do limuzyny i

zamknął drzwi. Znowu się przed nią zamykał, ale nie bardziej

niż chwilę temu, gdy zajechali przed jej dom. Dlaczego nie

umiała przyjąć tego, co mówił dosłownie? Łzy, kłujące ją pod

powiekami, były całkowicie irracjonalne. Oszołomiona szła ku

drzwiom, które Sam przytrzymywał dla niej.

- Wszystko będzie w porządku. - Orzechowe oczy Sama

jaśniały w piegowatej twarzy. - Naprawdę. Wszystko będzie

super.

- Poważnie? - Uśmiechnęła się do niego niepewnie, prostując

ramiona. - No, jasne. Chodź, Sam. Na pewno chcesz to

mieć za sobą, pojechać do domu i pójść do łóżka.

- Nie ma pośpiechu. Jestem nocnym Markiem.

- Tak jak mój ojciec.

- Charlie? Tak, wiem. Jason wszystko mi o nim opowiedział.

Otworzyła szeroko zdziwione oczy.

- Opowiedział?

- No jasne, to musiał być świetny facet.

background image

- Tak, to prawda. - Zawahała się. - Ale chyba nie

oczekiwałam, że Jason będzie go chwalić przed ludźmi.

Zachichotał.

- Żartujesz sobie ze mnie, co? Boże, Jason chce, żeby cały

świat dowiedział się, jaki to był świetny facet. No, ale ja tu

gadu, gadu, a ty chcesz iść do łóżka. - Sam wziął ja pod rękę i

poprowadził do schodów. - Rozejrzę się w ciągu pięciu minut,

a potem stąd wypieprzam.

8

- Myślę, że próba generalna poszła dziś bardzo dobrze. -

Eric siedział na fotelu w garderobie. - Biorąc wszystko pod

uwagę.

Daisy skrzywiła się, siadając na stołku przed toaletką i

wkładając buty na płaskim obcasie.

- Biorąc pod uwagę, że wszystko, co mogło pójść źle,

poszło źle. Nie próbuj poprawić mojego samopoczucia, Ericu.

Zawsze przed premierą panuje taki chaos i dobrze o tym

wiesz.

- Nie wydajesz się być zmartwiona.

Uśmiechnęła się promiennie.

- Nie jestem. Ja jestem gotowa, nawet jeżeli obsługa

techniczna nie jest. Mam przeczucie, że jutrzejsza premiera

będzie bombą.

- Ja mam takie samo przeczucie. - Sięgnął do kieszeni

marynarki i wyjął małą kopertę. - Sam wpadł tutaj, gdy ty

zmagałaś się z próbą, i poprosił mnie, żebym ci to dał.

- Dlaczego nie poczekał, aż będzie mnie wiózł do domu? -

Wstała i wzięła kopertę. - Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że

pozwoli mi dzisiaj samej jechać do domu? Sam jest

praktycznie moim cieniem od czasu tej chryi z brukowcem.

Eric potrząsnął głową.

- Będzie czekał na zewnątrz, jak zawsze. Czy on cię

denerwuje?

- Nie. Sam jest naprawdę uroczy na swój sposób. Taki

nieoszlifowany diament

Eric skinął głową.

- I umie sobie radzić, kiedy są kłopoty. - Patrzył uważnie,

jak bada kopertę.

Koperta była z eleganckiego, kremowego papieru, a adres

zwrotny należał do jednej z najbardziej prestiżowych galerii

sztuki na Piątej Alei.

background image
background image

Daisy ostrożnie otworzyła kopertę i wyciągnęła pojedynczą,

zadrukowaną kartkę. Oczy otworzyły się jej szeroko ze

zdumienia, gdy czytała kilka linijek na zaproszeniu.

Serdecznie zapraszamy do obejrzenia najlepszego dzieła

Charlesa L. Justina o godzinie dwudziestej w dniu 1 lipca.

Obowiązuje strój wieczorowy. Prosimy o odpowiedź.

W oszołomieniu patrząc na twarz Erica, Daisy powiedziała:

- Nie rozumiem. Czy wiesz, o co tu chodzi? Pokaz dzieł

Charlie'ego?

- Właściwie tylko jednego dzieła - powiedział Eric cicho. -

Twojego portretu.

Zaśmiała się nerwowo.

- Ale to wariactwo. Żadna galeria nie będzie robić wystawy

jednego obrazu, chyba że artysta byłby Rembrandtem albo

Van Goghiem. A już na pewno nie obrazu nieznanego

malarza, takiego jak Charlie. Dlaczego... - Przerwała i

popatrzyła na Erica. - Jason? - Eric skinął głową. - Łapówka.

- Do diabła, nie. Nie można przekupić snobistycznej galerii,

takiej jak Von Krantza.

- No, to w jaki sposób?

Eric wyjął kasetę z kieszeni marynarki i wsadził ją do

magnetofonu stojącego na toaletce. Nacisnął przycisk

urządzenia.

- To pierwsza muzyka, którą Jason skomponował nie dla

teatru muzycznego od ponad dwunastu lat. Będzie jutro

nadawana przez stacje radiowe i telewizyjne wraz z

ogłoszeniem o wystawie. Nazwał ją Pieśń Charlie'ego.

Siedziała zupełnie nieruchomo, słuchając porywająco

pięknej muzyki. Siła, łagodność i triumf miłości i ducha.

Charlie.

Czuła łzy płynące po jej policzkach, ale nie zrobiła nic, by je

wytrzeć. Gdy ucichły ostatnie dźwięki, dalej wpatrywała się w

błyszczący metal magnetofonu.

Eric sięgnął ręką i wyłączył go.

- Jason powiedział, że to podwójny plan. Pieśń powinna

wywołać zainteresowanie obrazem i nawet jeżeli krytycy

okrutnie wypowiedzą się na temat pracy twojego ojca, nadal

pozostaje szansa, że świat sztuki będzie go pamiętać przez

długi czas dzięki niezwykłości prezentacji.

- Coś, co będzie żyć po nim. Nieśmiertelność Charlie'ego -

wyszeptała, usiłując opanować łzy.

- Tak - zgodził się Eric. - Chyba można to tak nazwać.

- Dlaczego Jason mi nie powiedział? - zapytała chrapliwie.

- Dokonał tej niesamowicie cudownej rzeczy i nigdy nic o tym

nie wspomniał. Jak mogę mu podziękować?

- On nie chce podziękowań.

Daisy wstała, wzięła chusteczkę z pudełka na toaletce i

wytarła mokre policzki.

- Ale je dostanie. Gdzie on jest?

- Eaglesmount. - Eric potrząsnął głową. - I nie będzie chciał

się z tobą widzieć, Daisy.

- Skąd wiesz?

- Bo przekazał mi wiadomość dla ciebie. - Zawahał się. -

Kazał ci powiedzieć, że nie zrobił tego dla ciebie. Chce, żebyś

wiedziała, że nic nie jesteś mu winna. Zrobił to dla

Charlie'ego

- I to nie jest dla mnie? Ja kochałam Charlie'ego.

I kochała Jasona Hayesa. Świadomość ta zajaśniała jak

płomień. Zdumienie i ból minęły. Nie rozumiała go; może

nigdy go nie zrozumie. Ale jakie to wszystko miało

znaczenie? Na wszystko, co święte, kochała go. Ruszyła w

stronę drzwi.

- Jadę się z nim zobaczyć.

- Nie! - Eric potrząsnął głową. - Mówię ci, że się z tobą nie

będzie chciał widzieć. - Skrzywił się. - Poza tym Eaglesmount

ma takie środki bezpieczeństwa jak Fort Knox. Nigdy nie

przedostaniesz się poza bramę wejściową.

- Cholera. - Daisy obróciła się, by spojrzeć na niego. - Jak

on myślał, że ja zareaguję? Chcę go zobaczyć.

Eric uśmiechnął się blado.

- Sądzę, że się domyślał, że tak zareagujesz. Chyba zna cię

dość dobrze, prawda?

- Lepiej niż ja jego. - Podniosła głowę. - Ale to się zmieni.

- On nie pozwoli, by się zmieniło.

background image

- Dlaczego nie?

Eric zawahał się.

Zrobiła zniecierpliwiony ruch ręką.

- Mniejsza z tym. Jesteś równie rozmowny jak Jason. Ale

powiedz mi tylko jedną rzecz. Czy jemu zależy na Cynthii

Hayes?

- Dobry Boże, nie!

Odetchnęła z ulgą.

- Z tego, co mówił, tak właśnie wynikało. W takim razie

sprawa jest otwarta.

Eric zmarszczył brwi.

- Nie rozumiesz, jaka jest sytuacja.

- I oczywiście jej nie zrozumiem, jeżeli mi nie powiecie. Jak

mogę cokolwiek zrozumieć, jeżeli Jason nie chce się nawet ze

mną zobaczyć?

- Jeżeli chcesz mu okazać swoją wdzięczność, bądź

wspaniałą Desdemoną. Ta sztuka wiele dla niego znaczy.

- Wdzięczność? Ale ja chcę... - Przerwała i przyjrzała mu

się uważnie. - No dobrze, umówmy się tak. Powiedz mu, że nie

pojadę do Eaglesmount, jeżeli przyjedzie na premierę. I nie

chcę, żeby stał z tyłu jak jakiś drugorzędny duch opery. Chcę,

żeby siedział koło ciebie w czwartym rzędzie i chcę go widzieć

za kulisami po przedstawieniu, żeby mi powiedział, jaka

byłam wspaniała. Jasne?

- O, jasne. - Eric zmarszczył nos. - Ale nie jestem pewien,

czy Jason się zgodzi.

- Zgodzi się, jeżeli mu powiesz, że w przeciwnym wypadku

urządzę sobie piknik przed bramą w Eaglesmount. On wie, że

ja łatwo się nie poddaję. - Uśmiechnęła się pogodnie. -

Ostatecznie, to wszystko jego wina. Gdyby nie skomponował

Pieśni Charlie'ego, prawdopodobnie nigdy nie zaglądałabym

pod maskę Otella.

- Maskę?

- Nieważne. - Podeszła do drzwi. - Po prostu przekaż mu to

ode mnie. - Uśmiechnęła się promiennie przez ramię. - I

background image

powiedz mu, że jutro zobaczy cholernie przekonującą

Desdemonę.

Daisy kłaniała się nisko, policzki jej płonęły z emocji, a teatr

rozbrzmiewał gromkimi brawami.

Kevin ścisnął jej rękę. Jego policzki również były zarumie-

nione.

- Nie rozglądaj się teraz, ale myślę, że daliśmy niezłe

przedstawienie. - Radosny szept był słyszalny tylko dla niej. -

Boże, ależ jestem szczęśliwy.

Daisy również czuła się uskrzydlona. Owacja na stojąco,

dwanaście razy wywoływani przed kurtynę, a publiczność

nadal nie chciała ich puścić. Spojrzała na Jasona w czwartym

rzędzie. Stał, bijąc brawo, ale patrzył na nią bez wyrazu. Czy

mu się podobało? Czy się myliła? Nie, nie może dać się

oszukać przez tę jego ścianę milczenia, ale nie popełni błędu

po raz drugi.

Dziewczęcy uśmiech rozjaśnił jej twarz i puściła do niego

konspiracyjnie oko. Zachichotała do siebie, gdy zobaczyła

jego zdumione spojrzenie. Potem wraz z Kevinem poszli w

stronę kulis.

- Daisy, Daisy, kochanie! Byłaś cudowna!

Dobiegł ją znajomy kobiecy głos z pierwszego rzędu. Peg.

Przeszukała wzrokiem widownię i jej uśmiech zbladł. Cynthia

Hayes stała obok sceny, ubrana w piękną suknię w kolorze

pawiego błękitu, ozdobioną wspaniałym naszyjnikiem z szafi-

rów. Wyciągnęła w stronę Daisy bukiet róż.

Kevin również ją zauważył.

- Twoja przyjaciółka? Wezmę je. - Szybko podszedł i wziął

kwiaty od Cynthii z wdzięcznym ukłonem. Odwrócił się, po

dał je Daisy i wyprowadził ją ze sceny. - Wspaniała kobieta -

powiedział. - Ciekawe, czy lubi chili.

Kremowe róże w ramionach Daisy były piękne i

niewątpliwie drogie, ale czuła wstręt, patrząc na nie. Chciała

się ich pozbyć. Nie rozumiała tego gestu, tak jak nie rozumiała

Cynthii Hayes.

background image

- Wątpię w to. - Szybko położyła bukiet na stoliku za

kulisami. - Wydaje mi się, że to prędzej typ lubiący cielęcinę

a la Orloff.

- Nie znasz jej?

- To była żona Jasona Hayesa.

- O! W takim razie chyba nie chcesz, żeby te róże stały w

twojej garderobie.

Spojrzała na niego.

- Dlaczego tak mówisz?

- Widziałem zdjęcie w Journalu. Jesteś przejrzysta jak woda,

Elizo Doolittle. - Pocałował ją w policzek. - I tak ci już nie

potrzeba więcej kwiatów. Twoja garderoba wygląda jak

ogród. Zauważyłem, że ktoś nawet przysłał ci butelkę wina.

Skinęła głową.

- "Roderer Cristal". Przynieśli ją tuż przedtem, zanim wy

szłam na scenę. Nie wiem, kto ją przysłał. Nie mogłam

odczytać, co było napisane na kartce.

- W takim razie to pewnie Eric. Jego pismo mogłoby

doprowadzić do szału każdego grafologa. Czy mam cię

zawieźć na przyjęcie Erica, kiedy się przebiorę?

- Nie, jestem dosyć zmęczona. Myślę, że trochę odpocznę,

nim się przebiorę. Jedź beze mnie.

- Dobrze. - Ruszył korytarzem w stronę swojej garderoby,

idąc żwawym krokiem, w którym odbijało się jego

zadowolenie. - Chociaż Bóg jeden wie, jak można być

zmęczonym w taki wieczór jak ten. Jesteśmy hitem!

Słaby uśmiech pojawił się na ustach Daisy, gdy szła wzdłuż

korytarza. Wiedziała, jak Kevin się czuje. A teraz, kiedy

pozbyła się tych cholernych róż, ogarnęły ją jej własna radość i

oczekiwanie.

Jason był na widowni. Widział i słyszał, jak urzeczywistnia jego

marzenia. A skoro był na widowni, na pewno wykona też następny

krok i przyjdzie za kulisy.

Otworzyła drzwi garderoby i zmarszczyła nos, gdy owiał ją

mocny zapach. Kevin miał rację. Kwiaty pachniały niesamowicie i

pokój rzeczywiście przypominał ogród. No, ale romantyczne

background image

rendez-vous w ogrodzie to nie taki najgorszy pomysł. Miała

już tło, potrzeba było jeszcze tylko kostiumu.

Kostium, który wybrała, był białą satynową suknią,

odsłaniająca ramiona i podkreślającą ich kształt, obcisłą w

pasie i biodrach, a potem rozszerzającą się w szereg

błyszczących halek, jak u tancerki flamenco. Gorset

uwypuklał zarys jej piersi, a rozpuszczone włosy spływały jej

na ramiona, przytrzymywane jedynie dwoma grzebyczkami

zdobnymi w klejnoty.

Kostium i tło. Ale gdzie mężczyzna? Wzięła głęboki oddech,

usiłując się uspokoić. I co teraz? Wystrojona, a tu nikt tego nie

widzi. "Jason przyjdzie" -zapewniała siebie w desperacji.

Ubierała się najwyżej dwadzieścia minut, a reporterzy

prawdopodobnie otoczyli go tuż po przedstawieniu.

Podeszła do toaletki, otworzyła butelkę wina i nalała trochę

do kieliszka stojącego na tacy. Trzeba jej było jak najwięcej

ciepła i odwagi. Jeżeli Jason nie...

Usłyszała pukanie do drzwi i pospiesznie odstawiła kieliszek

na toaletkę. Przebiegła pokój i otworzyła drzwi.

- Jason, ciemny, silny, elegancki w biało-czarnym smokingu

stał w drzwiach.

- Cześć. - Z obrzydzeniem zauważyła, że mówi jak dziecko,

które nie może złapać tchu. - Wejdź, Jasonie.

Nie ruszył się. Stał tylko, patrząc na nią.

- Wyglądasz... - przerwał, odwracając wzrok od jej gładkich

ramion wychylających z białej satyny sukni - prześlicznie.

- To moja pierwsza suknia na zamówienie. - Zamknęła za

nim drzwi. - Na przyjęcie Erica. Idziesz?

- Nie.

- Nie wiem, dlaczego byłam pewna, że taka będzie twoja

odpowiedź. - Przeszła przez pokój i podeszła do toaletki. -

Chcesz wina? To wyśmienity rocznik. To jeden z moich

premierowych prezentów.

background image

- Nie, dziękuję - powiedział Jason z wahaniem. - Jestem,

Daisy. Czego chcesz?

Z pewnością więcej niż na razie miała odwagę mu

powiedzieć.

- Chcę, żebyś mi powiedział, że jako Desdemona byłam

taka, jak chciałeś.

- To łatwe. Byłaś Desdemona. - Odwrócił od niej spojrzenie.

- Siedziałem tam na widowni, a ty krok po kroku dawałaś

mi wszystko, czego oczekiwałem po tej roli, i jeszcze więcej.

Czy to tyle?

- Nie. - Odchrząknęła. - Ale na razie poszło ci bardzo

dobrze. Teraz to ważniejsze. Chcę, żebyś mi powiedział, że

jestem wszystkim, czego chcesz w kobiecie.

Zamarł, a jego spojrzenie powróciło na jej twarz.

- Cóż spowodowało tę zmianę?

- Pieśń Charlie'ego.

- Wdzięczność.

- O tak. - Uśmiechnęła się promiennie. - Jestem bardzo

wdzięczna.

- No dobrze, powiedziałaś to. Ale to, co mówiłem Ericowi,

to prawda. Zrobiłem to dla Charlie'ego, a nie dla ciebie.

- Nie o to chodzi. Liczy się fakt, że w ogóle to zrobiłeś. - Jej

twarz jaśniała zapałem. - Nie rozumiesz? Trzeba być

niezwykłym człowiekiem, żeby zadać sobie tyle trudu tylko

po to, by spełnić ostatnie życzenie jakiegoś faceta.

Wiedziałam, że coś tu nie gra, że pewno nie zrozumiałam

tego, co było między nami.

- Nie patrz tak na mnie - powiedział chrapliwie. - I nie

próbuj robić ze mnie świętego. Zrobiłem tylko to, co chciałem

zrobić.

- Ale to, co chciałeś zrobić, było cudowne. - Zaśmiała się z

wahaniem. - I przez to ty też stajesz się cudowny.

- Akurat.

Wciągnęła powietrze i szybko powiedziała.

- Chcę, żebyś mi powiedział, że ci na mnie zależy.

background image

Oczywiście, że mi na tobie zależy. Kiedyś byliśmy ze

sobą, zawsze trudno jest pozbyć się bagażu emocjonalnego,

kiedy to się koń...

- Nie rób tego. - Daisy zacisnęła dłonie w pięści. -

Potrzebuję twojej pomocy.

Jason mruknął coś pod nosem i odwrócił się od niej.

- Chyba już nie mamy o czym rozmawiać. Podwieźć cię na

przyjęcie do Erica?

- Nie. - Odwróciła się na krześle i tępo gapiła się w swoje

odbicie w lustrze. Wyglądała blado i była wykończona. Czuła

się pokonana. Miała nadzieję na tak wiele. Może się myliła.

Może nie zależało mu na niej w żaden trwały sposób.

Wyciągnęła rękę nie patrząc, podniosła kieliszek do ust i

wypiła wino. - Chyba jednak nie pójdę na to przyjęcie.

- Ależ oczywiście, że pójdziesz - powiedział chrapliwie. -

To noc twojego triumfu.

- Triumfu? - Cisnęła kieliszkiem o podłogę i odwróciła się,

by na niego spojrzeć. - A czemuż ty nie triumfujesz? Twój

sukces jest większy od mojego. Po jaką cholerę wracasz do

Connecticut?

- Nie mogę... Co się, do diabła, dzieje?

Daisy przerażona zauważyła, że kręci się jej w głowie. Nagle

zrobiło się jej lodowato zimo i nie mogła złapać powietrza.

- Nie czuję się... - Spadła z taboretu. - Co się stało?

- Daisy! - Blada twarz Jasona przepłynęła nad nią, gdy

chwycił ją w swe ramiona i przycisnął. - Co... Mój Boże! - Nie

patrzył na nią, ale na coś, co stało na toaletce, na butelkę wina.

- To wino. Kto ci przysłał to pieprzone wino, Daisy?

Nie mogła odpowiedzieć, gardło miała jak zamrożone, słowa

wydobyły się z niej z rzężeniem.

- Nie wiem... Nie mogłam odczytać... Bazgranina...

Po czym zapadła w lodowatą ciemność.

Było jej zimno. Przeraźliwie zimno. Zwinęła się w kłębek,

żeby trochę się ogrzać.

background image

- Ci... - Udręczony głos Jasona. - Nie płacz. Nie zniosę tego.

Powiedz mi, co się dzieje. Powiedz, jak ci pomóc.

Nie zdawała sobie sprawy z tego, że płacze. Otworzyła oczy

i zobaczyła nad sobą twarz Jasona.

- Zimno.

Natychmiast dokładniej owinął ją prześcieradłem. Białe

prześcieradła; wykrochmalona, sterylna czystość. Szpital. No

tak, jest chora...

- Lepiej? - chrapliwie zapytał Jason.

Biedny Jason. Oczy mu błyszczały, twarz wyglądała na

udręczoną. Jakże mu chciała pomóc. Wyglądał tak samotnie.

Był tak samotny. Dlaczego nigdy nie zdawała sobie sprawy,

jak przeraźliwie był samotny?

- Nie - szepnęła. - Obejmij mnie.

Jego dłoń delikatnie głaskała jej gęste włosy rozrzucone na

poduszce.

- Nie powinienem... Masz spad.

Potrząsnęła głową i wyciągnęła do niego ręce.

- Obejmij mnie.

Wstał i wśliznął się na wąskie szpitalne łóżko obok niej,

trzymając ją mocno w ramionach. Jej włosy znalazły się pod

jego ramieniem, a jego policzek opierał się o jej policzek.

Wtedy, zdumiona, poczuła na swojej skroni coś ciepłego i

mokrego.

- Nie - szepnęła, obejmując go opiekuńczo. - Nie bądź

smutny. Zaopiekuję się... tobą.

- Tak? - Głos jego brzmiał niepewnie, a usta zacisnęły się.

- To chyba powinno być moje zadanie, kochanie. - Jego wargi

musnęły jej policzek. - Nie przejmuj się, zaśnij. Wszystko

będzie dobrze.

Chciała mu powiedzieć, że musi się przejmować, jeżeli on

ma kłopoty. Czy on nie wie, że na tym polega miłość? Może

nie wiedział. Był ostrożny i samotny. W swoim zmartwieniu i

niepokoju nie zdawał sobie sprawy, jak smutny był w swojej

samotności.

background image

- Zostań ze mną - wyszeptała. Była zbyt zmęczona, by teraz

mu pomagać, ale jak tylko się obudzi, zajmie się nim...

- Zostanę - powiedział cicho. - Zostanę, kochanie.

Jason poszedł i kiedy znowu otworzyła oczy, Eric siedział

na krześle obok jej łóżka. Ogarnęło ją rozczarowanie.

- W porządku. - Eric szybko pochylił się i chwycił ją z rękę.

- Nie bój się.

- Dlaczego miałabym się bać? - Miała sucho w gardle i

pusto w żołądku. Poza tym czuła się dobrze. Potem przyszło

jej coś na myśl i spojrzała na twarz Erica. - Z Jasonem

wszystko w porządku?

Eric skinął głową.

- To ty miałaś pompowany żołądek.

To dlatego miała takie dziwne uczucie w brzuchu i takie

obolałe gardło. Sięgnęła ręką i masowała skroń, przypomina-

jąc sobie ostatnie chwile, nim zemdlała.

Wino... było niedobre.

Wino było zatrute.

Daisy ponownie spojrzała na Erica.

- Zatrute!

Skinął głową.

- Masz szczęście, że tylko tyle wypiłaś. Jeszcze trochę i

Jason nie byłby w stanie nic zrobić.

- Nie rozumiem. - Zwilżyła wargi językiem. - Kevin myślał,

że to ty przysłałeś mi wino.

Zamrugał oczami.

- O Boże, nie. To Cynthia. Raz popełniła błąd. Ponieważ

byłaś chowana w Europie, wiedziała, że będziesz się znała na

winach, więc musiała wybrać takie, które na pewno cię skusi.

Ta marka i rocznik były na tyle rzadkie, że policja bez trudu

wyśledziła, kto je kupił.

Zdumiona potrząsnęła głową.

- Dlaczego? Przecież ja jej nawet nie znam.

- Niestety, uznała, że stoisz jej na drodze. Dla niej tylko to

się liczy.

background image

Spojrzała na niego nieprzytomnie.

- Przecież to szaleństwo.

- Niewątpliwie - odpowiedział po prostu.

- Czy ona jest niezrównoważona psychicznie?

Skinął głową.

- Ale nie tak, by dało się to wykryć w jakiś sposób. Jest tym,

co psychologiczne książki określają mianem "socjopatka".

Jest kompletnie pozbawiona zrozumienia czy współczucia dla

cierpień innych. Wszystko, co dostrzega, to tylko jej własne

uczucia. - Przerwał na moment. - I nie posiada sumienia.

- Z tego, co mówisz, wygląda na jakiegoś potwora.

- O, jest nim. - Gorzko się uśmiechnął. - Bardzo sprytnym

potworem. Uosobienie złego ziarna. Kiedy zaczęła sobie

zdawać sprawę z tego, że różni się od innych ludzi, zaczęła

studiować wszystkie książki na temat nienormalnych

zachowań, żeby zyskać informacje, które mogła wykorzystać,

żeby się chronić. Miała zamiar robić dokładnie to, na co miała

ochotę i nie płacić za to żadnej ceny. Ale żeby móc tak

postępować, musiała wiedzieć, co jest uważane za

nienormalne w normalnym świecie. Cynthii dawano stosy

psychologicznych testów do zrobienia i wychodziła z nich

czysta jak przysłowiowa łza. Jak już powiedziałem, jest

niezwykle sprytnym i inteligentnym potworem. - Uścisnął jej

dłoń. - Dlatego usiłowaliśmy cię chronić.

Usiadła na łóżku, wpatrując się w niego w osłupieniu,

podczas gdy kawałki łamigłówki zaczęły układać się w

logiczną całość.

- Wszyscy okłamywaliście mnie. Nie chodziło wam wcale

o reporterów.

- Jason nie chciał cię martwić. Uważał, że dość masz

problemów z próbami. - Wzruszył ramionami. - Więc

postanowiliśmy cię ochraniać bez twojej wiedzy.

- Obydwaj traktowaliście mnie jak bezradną idiotkę. -

Potrząsnęła głową. - Może i byłam idiotką, zaślepioną idiotką.

Czy nie wydaje ci się, że już najwyższa pora, żeby mi

powiedzieć, o co tu w ogóle chodzi?

background image

- Dlatego Jason kazał mi tu przyjść. Co chcesz wiedzieć?

- Wszystko - powiedziała ostro. - Zacznij od początku.

- Mój ojciec ożenił się z matką Cynthii, kiedy Cynthia

miała szesnaście lat..

- Nie tak daleko. Chodziło mi...

- Powiedziałaś od początku. W tym momencie sprawa

zaczęła się dla Jasona. Jason ożenił się z tym potworem, kiedy

był jeszcze chłopcem. Jak musiało wyglądać jego życie po

popełnieniu takiego błędu?

- Masz rację. Mów dalej.

Eric zaczął na nowo:

- Jason był wtedy inny. - Jego usta wykrzywiły się. - Nie

możesz zdawać sobie sprawy, jak bardzo. Oczywiście, był

pochłonięty muzyką, ale był bardziej otwarty, ufny. Sięgał po

życie. Właśnie dostał stypendium z Julliard School of Music i

był przepełniony radością. - Przerwał. - Wtedy pojawiła się

Cynthia. Była jeszcze piękniejsza niż obecnie. Młodsza i

zdawało się, że także bardziej wrażliwa. - Jego usta zacisnęły

się. - I cholernie dobra aktorka. Nigdy nie wychodziła z roli.

Zawsze łagodna, krucha, mała siostrzyczka. Na mnie nigdy

nie zwracała specjalnej uwagi, ale przywiązała się do Jasona i

nie opuszczała go na krok.

- Nie mogę sobie wyobrazić Jasona znoszącego to wszystko.

- Powiedziałem ci, że był wtedy inny. - Zmarszczył brwi. -

Jest coś, co musisz zrozumieć, jeśli chodzi o Jasona. Jednym z

głównych motywów jego działania jest chęć chronienia.

Cynthia uchwyciła się tego od razu i wykorzystała to.

- Zakochał się w niej?

Potrząsnął głową.

- Za bardzo był zakochany w swojej muzyce, a poza tym

Cynthia spieprzyła sprawę. Tak długo grała na jego instynkcie

opiekuńczym, że jak postanowiła się z nim przespać, on

uważał ją za małą siostrzyczkę i uznałby stosunek za

cudzołóstwo.

- Ale ożenił się z nią.

background image

- Ponieważ zaszła w ciążę - powiedział bez wyrazu. -

Przyszła do Jasona, płacząc na temat tego debila, który zrobił

jej dziecko i ją zostawił.

- Kłamała?

- Nie, nie całkiem. Cynthia zawsze zachowywała pozory.

Była rzeczywiście w ciąży, ale Bóg jeden wie, kto był ojcem.

Przekonała Jasona, że się zabije, jeżeli rodzice dowiedzą się,

że jest w ciąży. - Jego usta skrzywiły się z goryczą. - To było

sprytne pociągnięcie. Jason zdawał sobie sprawę, że skandal

zrani nie tylko ją, ale całą rodzinę, więc podjął środki

zaradcze. Powiedział wszystkim, że dziecko jest jego i uciekł

z Cynthią.

- Cóż za romantyczny gest w dzisiejszym świecie -

mruknęła.

- Ale pasuje do Jasona takiego, jakim był wtedy. Pracował

w dzień i w nocy, żeby utrzymać ich obydwoje i do tego dalej

móc studiować w Julliard. Cynthia urodziła córeczkę i

nazwała ją Dana. Jason miał bzika na punkcie tego dzieciaka.

– Eric przerwał. - Zbyt wielkiego bzika. Cynthia zaczęła

nienawidzić Dany.

- Swojej własnej córki?

- Dana była narzędziem, które posłużyło celowi, a

niemowlęta bywają kłopotliwe i brudne. - Spojrzał na dłoń

Daisy, którą nadal trzymał. - Dziecko spadło ze schodów i

zabiło się, kiedy miało dwa lata.

- Nie. - Daisy otworzyła szeroko oczy. - Czy chcesz

powiedzieć, że...

Skinął głową.

- Cynthia wyglądała na załamaną, a Jason omal nie postradał

zmysłów z rozpaczy. Nikt nie podejrzewał, że ta śmierć nie

była wypadkiem.

- Nie mogę w to uwierzyć. - Daisy było niedobrze. - Nikt

nie może zabić bezbronnego dziecka. Może to był wypadek.

Nie mogłaby...

- Cynthia sama się przyznała - przerwał jej Eric. - Kilka

miesięcy po śmierci dziecka małżeństwo się rozpadło. Jason

background image

nie miał już powodu, by zostać, i chciał zostawić Cynthię.

Wpadła w szał i powiedziała mu, że zabiła dziecko, bo była

zazdrosna o uwagę, jaką Jason mu poświęcał.

- I co on zrobił? - wyszeptała.

Eric wykrzywił wargi.

- Jak obydwoje wiemy, Jason nie jest zbyt spokojny z

natury. Gdyby nie uciekła z mieszkania, chyba zabił ją.

Zamiast tego poszedł na policję. - Spochmurniał. –

Przesłuchali Cynthię, ale przekonała ich, że Jason ma do niej

żal, ponieważ rozwodzi się z nim. Potem chciał ją wysłać do

szpitala psychiatrycznego, ale po dwóch tygodniach badań

psychiatrzy zwolnili ją jako zupełnie zdrową.

- Nie!

- Znała wszystkie pytania i odpowiedzi. Była tak

przekonująca, że zanim wyszła ze szpitala, wysłali raport do

policji, że to Jason może być niezrównoważony i

prawdopodobnie cierpi na manię prześladowczą.

- Wielki Boże! - krzyknęła Daisy. - No i co zrobił?

- Cóż mógł zrobić? Mógł albo zabić Cynthię i zostać

oskarżony o morderstwo, albo próbować żyć dalej. Nie było to

łatwe. Cynthia śledziła jego kroki, błagając go, by do niej

wrócił. Bez względu na to, jak ją odtrącał, nie wierzyła, że

naprawdę tak myśli. Przeprowadził się do Kalifornii i

próbował ukryć się. Odnalazła go. - Przerwał. - I wtedy

zaczęły się wypadki.

- Wypadki?

- Miał jamnika, którego kochał. Pies zeżarł trutkę na

szczury. Hamulec w samochodzie jego sekretarki zepsuł się i

spadła z klifowego wybrzeża. Była w szpitalu ponad rok. Jego

najlepszy przyjaciel miał wypadek, płynąc łodzią i utonął. Z

początku Jason myślał, że ma takiego pecha. Za każdym razem,

kiedy się do kogoś przyzwyczajał, ten ktoś albo doznawał

poważnych obrażeń, albo ginął śmiercią tragiczną. Wtedy

stopniowo zrozumiał, co się dzieje.

- Poszedł na policję?

background image

- Wypadki. Mówiłem ci, że jest sprytna. Za każdym razem,

kiedy szedł na policję, ten cholerny raport wypływał na światło

dzienne obwieszczając, że jest potencjalnym paranoikiem.

Odcięła go od wszystkiego, na czym mu zależało. Gdyby to

dotyczyło tylko niego, poradziłby sobie z tym. Ale nie mógł

ryzykować i narażać kogoś, na kim mu zależało. - Położył rękę

na piersi. - Nawet mnie. Ostatecznie kupił kawał ziemi w

Connecticut, wybudował Eaglesmount i poświęcił się

całkowicie pracy.

- Nie mogę w to uwierzyć. Żył w koszmarze przez tyle lat.

Dlaczego ktoś mu nie pomógł? - Popatrzyła na Erica

oskarżycielsko. - Dlaczego ty mu nie pomogłeś?

- Mówiłem ci, jaki jest opiekuńczy. Usiłowałem go

przekonać, że nie przejmuję się ryzykiem. - Zarumienił się. –

Ale potem poznałem Peg, przyszły dzieciaki i...

- Więc pozwoliliście mu zostać w więzieniu. Pozwoliliście,

żeby ta kobieta...

- Nie wiedziałem, co innego mogę zrobić. Nie mogłem

pozwolić, żeby Peg coś się stało.

- A on nie mógł pozwolić, by cokolwiek stało się tobie albo

komukolwiek z jego otoczenia. Sytuacja bez wyjścia. -

Spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Wszyscy

pozwoliliście się jej terroryzować.

Jego usta zacisnęły się.

- Mam ci przypominać, że o mało cię nie zabiła?

- I co Jason z tym zrobi?

- Poszedł na policję i tym razem znaleźli ślad prowadzący

do Cynthii. Wino. - Przerwał. - A potem poszedł szukać

Cynthii. Zniknęła, ale Jason i policja szukają jej teraz.

Powiedział, żebyś się nie martwiła. Mam cię zabrać do domu i

trzymać pod kloszem, dopóki jej nie znajdzie.

- Nie.

- Co?

- Nie mam zamiaru chować się przed tą... tą tarantulą -

powiedziała bezbarwnie. - Mam dzisiaj przedstawienie.

- Masz dublerkę.

background image

- To moja rola.

- Nie jesteś na tyle zdrowa, by dzisiaj wystąpić.

- Zobaczymy. Desdemona była delikatna. Może to nawet

poprawić moją charakteryzację.

- Nie mogę ci na to pozwolić. Jason by mnie zabił, gdybym

pozwolił ci się narażać.

- No to musisz podjąć to ryzyko. Już pora, żeby ktoś poza

Jasonem to robił. - Odrzuciła prześcieradła i spuściła nogi na

podłogę. - Nie pozwolę Jasonowi, by wybudował dla mnie

Eaglesmount i mnie w nim ukrył i nie pozwolę jemu dalej tak

żyć.

- A co masz zamiar zrobić?

- Najpierw wychodzę stąd i jadę do teatru. Mogę tutaj

wypoczywać, aż będzie pora się zbierać. Ty możesz albo mi

pomóc, albo pozwolić mi jechać samej.

- Jesteś słaba jak nowo narodzony kodak.

- Jestem silniejsza niż ci się wydaje.

- Tak. - Przyjrzał się jej dokładnie. - Chyba rzeczywiście.

- Pomożesz mi?

- A mam jakiś wybór? - zapytał smutno Eric. - Nie mogę

dopuścić, żebyś zemdlała po drodze do teatru.

- Nie zemdleję. - Zacięła stanowczo wargi. - Wtedy ta żmija

by zwyciężyła, a ona nie wygra już żadnej bitwy.

background image

9

Tego wieczoru Jason był w garderobie, kiedy weszła do

pokoju.

- Dobrze się czujesz?

- Poza tym, że czuję się jak wykręcona szmata, to nieźle. -

Podeszła do toaletki i usiadła. - Nie wydaje mi się, żeby

przedstawienie na tym ucierpiało.

- Gówno mi zależy na przedstawieniu. - Oparł ręce na jej

ramionach. - Nie mogłem uwierzyć, kiedy Eric mi powiedział,

że jesteś dzisiaj na scenie. Zrobiłaś z siebie jeden wielki cel.

- Eric powiedział, że jest sprytna. Nie sądziłam, by mogła

do mnie celować, kiedy jestem na scenie. Znalazłeś ją?

- Nie, ale ciągle szukam...

- Dobrze. - Zaczęła zmywać makijaż z twarzy. - Sądzę, że

musimy działać bardziej agresywnie. Jeżeli nie pozwoli nam

się odnaleźć, to musimy ją wywabić z kryjówki. - Spojrzała na

jego odbicie w lustrze. - A tego nie uda nam się dokonać,

ukrywając mnie na Long Island.

- Naprawdę? - Ręce Jasona zacisnęły się na jej ramionach.

- Nie mogę się doczekać, aż ujawnisz swój mistrzowski plan.

- Żaden mistrzowski plan. Po prostu zamierzam prowadzić

normalne życie i pozwolić jej przyjść do mnie.

- Przynęta - powiedział chrapliwie. - Prędzej szlag mnie

trafi, nim ci pozwolę to zrobić. Ty jej nie znasz. To...

- Wiem, że to potwór i że uczyniła twoje życie piekłem. -

Napotkała jego wzrok w lustrze. - I wiem, że już jej dłużej nie

pozwolę tego robić. Chcę, żeby poszła za kratki, tam gdzie jej

miejsce i chcę, żebyś ty był wolny.

- Toczę tę bitwę, od kiedy skończyłem dwadzieścia lat. Nie

wsadzą jej do więzienia bez niepodważalnych dowodów.

- Mamy butelkę wina.

- To znaczy, że mamy szansę. Potrzeba nam więcej dowodów.

Wzruszyła ramionami.

- Więc będziemy mieć więcej dowodów.

background image

- Zostaw to mnie. Ona cię zabije. - Jego twarz była blada. -

Prawie to wczoraj w nocy zrobiła.

- Bo nie byłam czujna.

- To nie ma znaczenia. Nie wiesz, jaka ona jest. To... -

Przerwał, szukając słowa. - Nie mogę cię stracić.

- Nie masz mnie. - Wstała i podeszła do szafy. - I nie

będziesz mnie miał, dopóki się nie pozbędziemy tego pytona

wyduszającego z ciebie życie.

- Nie pozwolę ci tego zrobić, Daisy.

- Ależ pozwolisz. - Uśmiechnęła się do niego czule przez

ramię, sięgając po wieszak, na którym wisiały jej spodnie i

bluzka. - Nie masz wyjścia. To moje życie i mam zamiar

zrobić z nim to, co uważam za stosowne.

Ręce zacisnął w pięści, zanim obrócił się i podszedł do

drzwi. - Nie, jeżeli naprawdę ją znajdę.

- Co możesz zrobić, jak ją odnajdziesz?

- To, co powinienem był zrobić, kiedy się dowiedziałem, co

ona zrobiła z dzieckiem.

- I sam zostaniesz mordercą? Jego twarz wykrzywiła się.

- Nie pozwolę ci umrzeć.

Zatrzasnął za sobą drzwi.

Sam czekał na nią w hallu, kiedy dziesięć minut później

wyszła z garderoby. Karcąco pokiwał do niej głową.

Jednego dnia połykasz truciznę, a następnego jesteś znowu

na scenie, wołając ją jak syrena, żeby przyszła i dostała cię

w swoje ręce. Niezbyt mądrze, Daisy. Masz wielkie serce, ale

nie można powiedzieć wiele dobrego o twoim rozumie.

- Przypuszczam, że kazano ci koczować przed moim

mieszkaniem?

Potrząsnął głową.

- W twoim mieszkaniu.

- Mam tylko jedno łóżko.

- Nic nie szkodzi. Przywiozłem śpiwór. Jason mówi, że od

tej pory mam się ciebie trzymać jak rzep.

Daisy skinęła głową.

background image

- Nie będę się kłócić. Mam poważny zamiar dożyć

sędziwego wieku i cieszyć się każdą chwilą. - Spojrzała na

niego kątem oka. - Czy wiesz o Cynthii Hayes?

- Jasne, Jason mi o niej opowiedział, kiedy mnie

wynajmował. Myślał, że ona może stanowić dla mnie

zagrożenie, jeżeli przyjmę tę pracę. - Zaśmiał się. - Ale

wiedział, że ja sobie z tą suką poradzę.

- Chcę się jej pozbyć.

- Najwyższy czas.

-

Pomożesz mi?

Poważnie skinął głową.

- Jason jest moim przyjacielem. Znajdź sposób na

stłamszenie jej, a ja się już resztą zajmę.

Uśmiechnęła się.

- Dobrze wiedzieć.

- To kiedy zaczynamy?

- Nie dzisiaj. Jestem jeszcze za słaba i roztrzęsiona. -

Otworzyła drzwi. - Wystarczy jutro po przedstawieniu.

Sam nacisnął szyfr na tablicy rozdzielczej i brama otworzyła

się.

- Lepiej się postaraj, żeby dobrze poszło. Możemy nie mieć

drugiej takiej okazji. Jason może mi wsadzić dupę do gipsu za

to, że cię tutaj przywiozłem.

Przejechał przez bramę i w górę, długim, krętym podjazdem

w Eaglesmount.

Daisy spojrzała na spokojny dwór z czerwonej cegły,

porośnięty dzikim winem, który przypominał jej starą, wiejską

posiadłość w Anglii. Była zdumiona bezczasowym pięknem i

spokojem tego miejsca. Chyba wyobrażała sobie Eaglesmount

jako dom równie ponury i pełen melancholii jak dom

Usherów.

- Jesteś pewny, że jest w domu?

Sam skinął głową.

- Zadzwonił do mnie do teatru, kiedy byłaś na scenie, żeby

sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku.

background image

- Gdzie go znajdę?

- Zapewne w pokoju muzycznym. Spędza tam większość

czasu. Jak wejdziesz do hallu, to drugie drzwi po lewej

stronie. - Sam zatrzymał samochód przed głównym wejściem.

– Szyfr do otwarcia drzwi to cztery-dwanaście-jeden.

- Dzięki, Sam. - Wysiadając z limuzyny, Daisy owinęła się

peleryną. - Nie martw się, wszystko będzie dobrze.

- Jadę do siebie. Jak będziesz mnie potrzebowała, to za

dzwoń.

Chodziło mu o to, żeby zrobiła tak w wypadku, kiedy Jason

weźmie ją za ucho i wyrzuci. Ale nie miała zamiaru pozwolić,

żeby tak się stało.

- Nie będziesz mi potrzebny.

Pomachała ręką, zamknęła drzwi, po czym weszła po

schodach i nacisnęła szyfr na tablicy obok rzeźbionych,

mahoniowych drzwi.

Drzwi otworzyły się i weszła do hallu. Ponownie otoczyło ją

piękno i elegancja. Wdzięcznie wijąca się klatka schodowa

wychodziła z wspaniale zaprojektowanego hallu, w którym

wypolerowane białe i czarne kafelki błyszczały pod pięknym

kryształowym kandelabrem. Ze współczuciem uświadomiła

sobie, że nie powinna się dziwić. Cynthia Hayes zmusiła

Jasona, by uczynił z tego domu swój raj, a ponieważ w jego

naturze leżało tworzenie piękna, zrobił z Eaglesmount

niezwykły dom.

Drugie drzwi po lewej stronie. Wzięła głęboki oddech i

przeszła po błyszczących białych i czarnych kwadratach w

kierunku pokoju muzycznego.

Jason siedział przy Steinwayu po drugiej stronie pokoju,

zapisując coś na papierze nutowym leżącym przed nim. Jego

ciemne włosy bardziej niż zwykle błyszczały w świetle

kandelabru. Ubrany w popielate sztruksowe spodnie i czarną

koszulę wydawał się zupełnie nie pasować do tego uroczego,

staroświeckiego domu. Wyglądał bezwzględnie seksownie... i

samotnie. Jego samotność wywołała w Daisy uczucie miłości i

współczucia, które przezwyciężyły jej zdenerwowanie.

background image

- Nad czym pracujesz?

Zesztywniał, po czym obrócił się i spojrzał na nią.

- Co ty tutaj robisz?

- Sam mnie przywiózł. - Zamknęła drzwi za sobą i podeszła

do niego, szeleszcząc białą, satynową pelerynką. - Czy to do

nowej sztuki?

- Tak. Uśmiechnęła się.

- A czy jest w niej rola dla mnie?

- Nie wiem. - Zmarszczył brwi. - Nie powinnaś tutaj być.

- Nie da się ukryć, że trudno się tu do ciebie dostać. Takie

środki bezpieczeństwa! - Zatrzymała się na środku pokoju. -

No, ale jestem i nie mam zamiaru dać się stąd wyrzucić.

Wstał i podszedł do niej.

- Jeszcze nie znalazłem Cynthii. Pracują dla mnie detektywi,

usiłując ją zlokalizować, ale musisz trzymać się ode mnie

z daleka do czasu, gdy...

- Ani mi się śni! - Obróciła się dookoła, a biała, satynowa

pelerynka falowała i lśniła w świetle kandelabru. - Czy to nie

wspaniała peleryna? Pasuje do tej sukni, którą miałam na

sobie, gdy ten wąż podrzucił mi butelczynę.

Był zdumiony zmianą tematu.

- Piękna.

- Myślałam, że ci się spodoba. Suknia musiała iść do pralni

po moim pobycie w szpitalu, ale peleryna jest na tyle piękna,

że można ją nosić samą.

Niecierpliwie zlekceważył temat peleryny.

- Ponieważ nie chcesz iść do Erica, wynająłem dwóch

ludzi, żeby cię strzegli w twoim mieszkaniu dzień i noc, a

Sam...

- Jest bardzo słodki. Wiesz, on cię bardzo lubi i podziwia. -

Przechyliła głowę do tyłu i spojrzała w sufit. - To śliczny

pokój. Te freski na suficie są wspaniałe.

- Czy ty mnie słuchasz, Daisy?

- Tak, słucham. - Opadła na dużą sofę naprzeciw fortepianu,

obitą błękitnym aksamitem. - Jestem pewna, że wszystko, co

background image

zrobiłeś, żeby zapewnić mi bezpieczeństwo, jest ogromnie

profesjonalne. - Czule uśmiechnęła się do niego. - I szkoda, że

zorganizowanie tego wszystkiego kosztowało cię tyle

wysiłku. Nigdzie się stąd nie ruszam, Jasonie.

- Nie rozumiem.

- Zostaję tutaj z tobą. Moje walizki są w bagażniku

limuzyny. Sam postanowił ich tutaj nie wnosić, dopóki nie

udzielisz mu swego przyzwolenia.

- Którego nie dostanie.

-

Dlaczego nie? Nie myślisz logicznie. Środki

bezpieczeństwa tutaj są lepsze niż u Erica albo u mnie. Sam

może mnie wozić do teatru i z powrotem, a my...

- Do diabła, to jest zbyt niebezpieczne. Jak myślisz,

dlaczego nie byłem dzisiaj w teatrze?

- Bo bałeś się być blisko mnie - powiedziała łagodnie. - Nie

chcesz, żebym była blisko ciebie, bo ludziom, na których ci

zależy, zawsze coś się przytrafia. Czy nie widzisz, że masz już

na tym punkcie fobię?

- Cynthia to nie jest fobia, ona jest śmiertelnym

zagrożeniem.

- Takim, któremu chcę stawić czoła.

- Myślisz, że tego nie wiem? - zapytał chrapliwie. - Od

chwili, kiedy się poznaliśmy, zdaję sobie sprawę z tego, jaka

jesteś wspaniałomyślna. Wiem, że podjęłabyś każde ryzyko

dla kogoś, na kim ci zależy.

- Więc próbowałeś trzymać mnie na dystans. - Potrząsnęła

głową. - To nie wspaniałomyślność. Jestem egoistką. Ta

mordercza wiedźma usiłuje zrujnować moje życie, a ja nie

pozwolę, żeby jej to uszło na sucho. - Przerwała, po czym

mówiła dalej. - I przez nią mężczyzna, którego kocham,

przechodzi piekło przez większość swojego dorosłego życia. -

Widziała, że jest spięty i blado się uśmiecha. - Przykro mi,

jeżeli nie chcesz, żebym to mówiła, ale ja naprawdę cię

kocham, Jasonie.

- Bóg jeden wie, czemu. Powiedziałem, że jesteś

wspaniałomyślna.

background image

- A ty kochasz mnie. - Patrzyła na niego z litością, gdyż

wpatrywał się w nią z udręczonym wyrazem twarzy, który

wykrzywiał jego rysy. - Dlaczego mi tego nie powiesz,

Jasonie? Ten kandelabr nie spadnie na mnie tylko dlatego, że

powiesz mi, że mnie kochasz. To Cynthia, a nie los,

spowodowała nasze problemy.

- Zdaję sobie z tego sprawę.

- Ale to trwa już tak długo, że przestałeś wierzyć. - Wstała

i wyciągnęła do niego rękę. - No więc, nadeszła pora, żebyś to

zrobił. Siadaj.

- Co?

Popchnęła go na sofę, z której właśnie wstała i cofnęła się.

- Muszę cię przekonać, jaki to dobry pomysł, żebym tutaj

została.

- I jak chcesz tego dokonać?

- Posiadam tylko jeden rodzaj broni, która jest w stanie

zmienić istniejący stan rzeczy. - Rozpięła trzy ozdobione

klejnotami zapinki u góry peleryny. - Ale to taka broń, którą

obydwoje lubimy się posługiwać. - Zrzucona peleryna

utworzyła na dywanie jedwabną plamę.

Zignorowała fakt, że głęboko wciągnął powietrze. Usiadła

mu na kolanach, opasując go nogami, a kolana opierając na

poduszkach, znajdujących się po obu stronach jego ud.

- Myślę, że zaniedbałeś moje wykształcenie. Nigdy nie

kochałam się w pokoju muzycznym.

- Jesteś naga.

- Nie. - Sięgnęła ręką i zdjęła z nóg szpilki, po czym rzuciła

je na podłogę. - Teraz jestem naga. - Mrugnęła do niego. -

Mówiłam ci, że peleryna jest tak dobra, że można ją nosić bez

niczego.

- Nie rób mi tego, Daisy - powiedział chrapliwie. - Nie

mogę tego znieść.

- A ja mogę. - Pochyliła się ku przodowi i zaczęła rozpinać

jego koszulę. - Wszystko. Raz za razem. - Przytuliła się swymi

nagimi piersiami do włosów pokrywających jego klatkę

piersiową i poczuła dreszcz przebiegający jego ciało. - Jak

dobrze wiesz. - Słyszała nierówne bicie jego serca.

background image

Położyła policzek na jego ramieniu. - Powiedz mi, że mnie

kochasz - szepnęła.

- Daisy...

- No, dobrze. Nie teraz. - Przycisnęła wargi do zagłębienia

w jego szyi. - Później.

- Zejdź... ze mnie!

- Dlaczego? - Ocierała się o niego. Gorąca fala między jej

udami stawała się bolesną pustką. - Podoba ci się, że tu

jestem. Widzę to.

- To tylko seks.

- Seks jest częścią miłości. - Jej oczy nagle napełniły się

łzami, gdy spojrzała na niego. - Czy nie widzisz, jakie to dla

mnie trudne? Ale Charlie kazał mi sięgać po szczęście i muszę

to robić. Zawsze byłeś dla mnie szczęściem. Zawsze będziesz.

- Zwilżyła wargi językiem. - To już tak dawno, Jasonie. Tak

cię potrzebuję.

- Naprawdę? - Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu,

wyciągnął rękę i delikatnie gładził jasne włosy opadające na

jej skroń. - Daisy...

Potem niezdarnie zaczął zrzucać z siebie ubranie.

Odpowiednio ją ustawił, patrząc na nią i równocześnie

nasuwając ją powoli na siebie.

Krzyknęła i przygryzła dolną wargę.

Jego ramiona przycisnęły ją mocno, tak że nie mogła

oddychać. Było to uczucie nieopisanie pełne, odważne,

gorące, pulsujące. Poruszał nią, unosząc pierś i próbując

wciągnąć powietrze.

- To ja jestem w potrzebie - powiedział przez zaciśnięte

zęby. - Pragnąłem tego za każdym razem, kiedy cię widziałem,

za każdym razem, kiedy patrzyłem na ciebie... - Jego ręce

otoczyły ją w talii, unosząc ją i sprowadzając w dół. - Powiedz

mi, żebym przestał. Zrobię ci krzywdę. Czuję się jak dzikie

zwierzę, które...

- Nic nie szkodzi. - Jej mięśnie zacisnęły się, obejmując go

mocniej, aż krzyknął.

background image

Zamknął oczy dysząc, drżąc i wtedy nastąpiła eksplozja.

Nurzał się, wypychał, poruszając jej ciałem, tak by ją dopaso-

wać do siebie w szaleństwie namiętności.

Nie wiedziała, jak długo to szaleństwo trwało, gdyż była

nim całkowicie pochłonięta. Myślała, że jest zbyt intensywne,

by trwać długo, ale w przedziwny sposób trwało. Nie mogli

się sobą nasycić. Owionęła ją zmysłowa, erotyczna mgiełka,

zabarwiając każdy oddech, każdy ruch, aż oboje osiągnęli or-

gazm.

Oczy Jasona nadal były szkliste i zamglone, gdy uniósł

powieki, by na nią spojrzeć.

- Boże - szepnął.

Skinęła głową, niezdolna wymówić słowa.

Podniósł ją, a ona osunęła się na kolana na podłodze przed

sofą. Mgliście zdawała sobie sprawę, że się ubiera, ale nie

była w stanie się ruszyć z miejsca, w którym klęczała na

podłodze.

Wstał, podniósł pelerynę z podłogi i zarzucił jej na ramiona.

- Dziękuję - powiedziała mechanicznie.

Spojrzał zdziwiony, po czym słaby uśmiech wykrzywił mu

usta.

- To chyba ja powinienem wyrazić swoją wdzięczność. -

Jego uśmiech zbladł. - Ale to niczego nie zmienia. Nie

możesz tu zostać.

Daisy owinęła się lepiej peleryną.

- Myślałam, że nadal będziesz miał argumenty, ale to z

pewnością przełamało lody.

Na moment smutek zniknął z jego twarzy i wargi zadrżały.

- Nie mogę zaprzeczyć, że tak się stało.

Podeszła do drzwi, a peleryna płynęła za nią.

- Gdzie jest kuchnia? Umieram z głodu. Mam nadzieję, że

nie masz służących, którzy mogliby mi stanąć na drodze.

Potrząsnął głową.

- Mam tylko sprzątaczkę, która przychodzi dwa razy w

tygodniu.

background image

- Dobrze. - Otworzyła drzwi i spojrzała na niego. - Chodź,

zrobię ci omlet.

- W tej pelerynie?

- O nie, zdejmę ją, nim zacznę gotować. Musisz mieć

gdzieś fartuszek... - Spojrzała przez ramię. - Idziesz?

- Wiesz, że tak - powiedział ponuro, ruszając za nią. -

Celowo dostarczasz mi wizji ciebie w samym tylko fartuszku,

krzątającej się po mojej kuchni. Do diabła, znowu chcesz

mnie uwieść.

- Aha! - Poszła przed nim do hallu. - Nigdy nie sądziłam, że

jestem w stanie uwodzić, ale potrzeba jest matką wynalazku.

Nim to się skończy, może stanę się w tym dobra. - Rzuciła mu

figlarne spojrzenie. - Poza tym, w kuchni też się jeszcze nie

kochałam.

- Nie odeślesz mnie? - szepnęła, przytulając się do niego w

dużym łożu. - To nic nie da. Po prostu wrócę, a pod twoją

ochroną jestem bezpieczniejsza niż goniąc za tobą.

- Przedstawiasz silny argument. - Jego usta się wykrzywiły.

- A twoja zdolność przekonywania jest po prostu nieodparta.

- To się musi skończyć, Jasonie. Za bardzo cię kocham,

żeby pozwolić ci cierpieć.

Przez chwilę milczał.

- Boże, jak ja się boję o ciebie.

- Nie bój się. Nie stanę się kolejną ofiarą tej lisicy.

- Łatwo powiedzieć. - Jego głos brzmiał niepewnie. -

Dałbym się za ciebie zabić, Daisy, ale nie zniósłbym, gdyby

coś ci się stało. To mnie prawie wykończyło, ty w tym

szpitalnym łóżku, kiedy...

- Cii, zapomnij o tym.

- Nie mogę o tym zapomnieć. Tego się obawiałem od tego

pierwszego wieczoru, kiedy cię ujrzałem. Byłaś ciepła, piękna

i jaśniejąca i wiedziałem, że powinienem się odwrócić i odejść

od ciebie. - Schował twarz w jej włosach. - I nie byłem w

stanie tego zrobić. Byłem tak cholernie pusty i sam. Musiałem

wziąć dla siebie trochę tego blasku. Tylko trochę...

background image

- Ale ty też dawałeś. Dawałeś mnie i Charlie'emu. -

Pocałowała go w policzek. - Teraz śpij, rano jeszcze o tym

porozmawiamy. Chyba że chciałbyś uczynić wyznanie.

Wciągnął głęboko powietrze.

Biedny Jason. Tak bał się wymówić te słowa w obawie, że

niebo się zawali.

- Nieważne. - Ziewnęła i przytuliła się mocniej. - Czy to nie

podniecające? Naprawdę będziemy ze sobą mieszkać. Będzie

my razem jeść śniadania, a potem będę się przyglądać, jak

pracujesz. Możesz mnie oprowadzić po domu...

- Bardzo podniecające - powiedział, łagodnie odgarniając

jej włosy ze skroni.

Już zasypiała, gdy usłyszała jego cichy, wahający się szept

przy swoim uchu. Było to tylko jedno słowo, a nie dwa, które

chciała usłyszeć, niemniej jednak, czułość w jego głosie

uspokoiła ją i zrobiło się jej ciepło.

- Jaśniejąca...

Daisy spojrzała znad książki i powiedziała niedbałym

tonem:

- Jutro mam wolny wieczór i postanowiłam wypróbować tę

kosmicznych rozmiarów kuchnię. Zaprosiłam Peg i Erica na

obiad.

- Już wypróbowaliśmy kuchnię. Jak również większość

pozostałych pokoi w tym domu. - Jason nie patrzył na nią,

dalej pochylony nad klawiaturą. - I wolę nie występować

przed gośćmi.

- Zbereźnik. - Daisy odłożyła książkę, wstała i podeszła do

fortepianu. - Wiesz, o co mi chodzi.

- Wiem dokładnie, o co ci chodzi. - Jason rzucił przez ramię

roześmiane spojrzenie. - Chcesz mnie ocalić przed moją

samotnością.

- Nic podobnego. - Zrobiła głupią minę, siadając obok

niego na taborecie. - No, może. Musisz wrócić do życia.

background image

- Chodzi ci o to, żebym znowu zaczął zachowywać się jak

normalny człowiek. - Potrząsnął głową. - Zadzwoń do Erica i

powiedz, żeby nie przyjeżdżali.

- Ale wydaje mi się, że powinieneś...

Jego palce delikatnie dotknęły jej ust, uciszając ją.

- Nie. Dopiero kiedy będziemy pewni, że to bezpieczne.

- Już minął tydzień, a ona nie wróciła. Może nigdy nie

wróci.

Potrząsnął głową.

- Ona czeka na odpowiednią chwilę.

- Zapewne masz rację. - Wzdrygnęła się.

Podniósł brew.

- Gdzie się podział cały ten odważny optymizm, którym

mnie wspierałaś przez ostatni tydzień?

- Dalej jest. Schował się tylko za chmurką na chwilę. No

dobrze, jeżeli nie pozwolisz mi mieć gości na obiedzie, jest

coś innego, co możesz mi dać. - Zwilżyła wargi językiem i

szybko powiedziała: - Doszłam do wniosku, że zmęczyło mnie

już być kochanką.

Przeniósł wzrok na jej twarz.

- Doprawdy?

Skinęła głową.

- Czy ożenisz się ze mną, Jasonie?

Zamarł.

- Czy przypadkiem nie pozbawiasz mnie mojego

przywileju?

- Nie mam żadnego wyboru. Ty nie sięgniesz po to, czego

chcesz, ponieważ boisz się, że wszytko dokoła się zawali. -

Oparła się o jego ramię. - Biorę więc byka za rogi.

- Przynajmniej schlebiasz mojej energii życiowej tym

porównaniem.

Zignorowała ten drwiący unik.

- Czy zrobisz ze mnie uczciwą kobietę?

- Urodziłaś się jako uczciwa kobieta. - Jego usta musnęły

czubek jej nosa. - Ale byłoby dla mnie wielkim zaszczytem

połączyć się z tobą w małżeństwie.

background image

- Postaram się, żeby było to dla ciebie również

przyjemnością. Daisy odwróciła od niego spojrzenie i

przeniosła je na klawiaturę. - I cieszę się, że nie będę musiała

wysyłać sprostowania do gazet

Zamarł.

- Sprostowania?

- Posłałam do gazet ogłoszenie o naszych zaręczynach.

Powinno się ukazać dzisiaj po południu.

- Ciężka cholera. - Gorsze przekleństwo wymamrotał pod

nosem i wstał na równe nogi. - To czerwona płachta na byka i

dobrze o tym wiesz. Dlaczego po prostu nie podałaś Cynthii

szyfru do bramy wjazdowej?

- Gdybym uważała, że przyjedzie, dałabym ogłoszenie do

Timesa. - Popatrzyła na niego poważnie. - Nie możemy wiecz-

nie przebywać w sielankowym odosobnieniu. Musimy żyć.

- Więc posłałaś Cynthii pisemne zaproszenie, żeby przyszła

po ciebie?

- Dlatego powiedziałam ci o ogłoszeniu. Pomyślałam, że

będziesz chciał podwoić środki bezpieczeństwa.

Jason podszedł do drzwi pokoju muzycznego.

- Miło z twojej strony, że znalazłaś dla mnie jakieś miejsce

w swoich planach.

- Dokąd idziesz?

- Idę zadzwonić na policję i do agencji detektywistycznej i

powiedzieć im, co zrobiłaś.

- Chciałam ci powiedzieć, ale wiedziałam, że... - Drzwi

zatrzasnęły się za nim, przerywając to, co mówiła.

Daisy patrzyła na drzwi nieszczęśliwa. Bała się, że taka

będzie reakcja Jasona. Jej powiedzenie, że przez ostatni

tydzień żyli w sielankowym odosobnieniu było bardzo bliskie

prawdy. Był to czarowny okres z nocami pełnymi namiętności

i dniami pełnymi pracy i bycia razem. Zepsucie tego było

ostatnią rzeczą, jakiej mogła pragnąć. Od pierwszego wieczo-

ru, kiedy przyjechała do Eaglesmount, Jason starannie ukrywał

swój strach o nią, ale zawsze zdawała sobie sprawę z tego, że

obawy czają się w tle jak nadchodząca ciemność.

No cóż, wykonała jedyny ruch, jaki mogła wymyślić, żeby

odpędzić ciemność.

Wielkie nieba, miała nadzieję, że nie popełniła błędu.

background image

10

Daisy nie widziała Jasona przez resztę dnia, ale czekał w

limuzynie, kiedy Sam przyprowadził wóz, żeby zabrać ją tego

wieczoru do teatru. Wyraz jego twarzy nie był zachęcający.

Jego wargi były zaciśnięte i stwierdziła, że czuje fale napięcia

płynące od niego.

Gdy Sam przejechał przez bramę i jechał krętą drogą wio-

dącą do autostrady, powiedziała cicho:

- Nie musisz odwozić mnie do teatru. Wiem, że wolałbyś

zostać tutaj i pracować.

- Cóż za idiotyczna uwaga - powiedział szorstko. - A co

mam robić? Czekać w domu na telefon, który poinformuje

mnie, że napadnięto cię i żabi... - Przerwał i sięgnął w stronę

peleryny, którą miała w ręce. - A ty nie masz nawet tyle

rozumu, żeby włożyć to na siebie. Wiesz, że w górach jest

chłodno po zachodzie. - Owinął ją wełnianą, rdzawo-kremową

peleryną z łagodnością, która przeczyła oschłości jego głosu. -

Jadłaś kolację?

- Nie byłam głodna. Przekąszę coś po przedstawieniu.

- I zapewne zemdlejesz na scenie. Pójdę ci kupić kanapkę,

gdy dotrzemy do teatru.

- To nie jest konieczne, Jasonie.

- Jest. Mogę się jeszcze tobą opiekować, póki cię mam...

- Nie waż się tak mówić. - Jej twarz nagle rozjaśniła się

śmiechem. - Boże, jakiż z ciebie ponurak.

Patrzył przez chwilę na jej promienną twarz, zanim

uśmiechnął się niechętnie.

- Przepraszam. Nie możemy wszyscy jaśnieć, tak jak ty.

- Ale nie musisz też na mnie patrzeć jak groźny Otello.

- To już na ciebie nie działa. Ciągniesz mnie tylko za nos i

robisz swoje.

- Ponieważ dobrze ci robi, jak się ciebie od czasu do czasu

pociągnie za ten nos.

Jego oczy patrzyły na nią tak ciepło, że poczuła ulgę i

radość.

background image

Nie lubiła, kiedy był z niej niezadowolony, nie znosiła

jakiejkolwiek niezgody między nimi.

- Robisz to nie tylko od czasu do czasu. - Zmarszczył brwi.

- Ale należy ci się trochę ponurości po twoim wyczynie.

- Wprost przeciwnie, zasługuję na to, żeby mnie pochwalić

za odwagę, wytrwałość i... błyskotliwość! - Rzuciła mu

zamglone spojrzenie i dodała bezceremonialnie: - A jeżeli

uważasz, że wkrótce będę już należeć do historii, to

przynajmniej mógłbyś się na mnie tak nie wściekać.

- Nie wściekam się na ciebie. Mówię tylko, że powinnaś...

Zdawała sobie sprawę, że mówił, ale zgubiła wątek, gdy

zauważyła w lusterku blady poblask.

Białe, małe i błyszczące. Samochód? Ale jeszcze nie

przejeżdżali żadnych dróg, nadal byli na terenie majątku

Eaglesmount. Samochód mógłby najwyżej czekać na jednej z

bocznych dróg, aż przejadą.

- Daisy?

Przeniosła wzrok z lusterka na twarz Jasona.

- Co?

- Czy coś jest nie tak?

To musiała być jej wyobraźnia albo zagubiony promyk

zachodzącego słońca na lusterku, bo teraz nic nie widziała.

- Nie, chyba jestem po prostu trochę zdenerwowana.

- Najwyższy czas. - Położył rękę na jej dłoni. - Tego

oczekiwałem, od kiedy sprowadziłaś się do Eaglesmount. Nie

tylko zdenerwowana, ale cholernie przerażona. Może to cię po

wstrzyma od podejmowania szalonego ryzyka.

- No, to twoje oczekiwania niewątpliwie się speł...

Przerwała, gdy limuzyna wzięła zakręt i wjechała w ścianę

ognia.

Sam nacisnął hamulec i samochód z piskiem zatrzymał się.

Cała prawa strona drogi była zablokowana przez małą, starą

wywrotkę z sianem, której kabina i ładunek stały w

płomieniach.

background image

- Co, u diabla! - Jason wyskoczył z samochodu

równocześnie z Samem. - Zostań tutaj, Daisy. Zobaczę, czy

ktoś jeszcze żyje. - Pobiegł w stronę płomieni.

Boże drogi, co za horror. Daisy wysiadła z limuzyny i

podbiegła w stronę wywrotki. Musi pomóc, jeżeli można. Nie

wydawało się możliwe, żeby kierowca mógł wysiąść, zanim...

- Daisy!

Spojrzała na Jasona. Wpatrywał się w coś ponad jej

ramieniem.

Popatrzyła przez ramię i zatrzymała się na środku drogi jak

sparaliżowana.

Biały sportowy samochód jechał drogą w jej stronę z ma-

ksymalną prędkością. Przez szybę zauważyła roześmianą

twarz otoczoną błyszczącymi, czarnymi włosami. Cynthia!

Poczuła strach wyzwalający ją z marazmu. Zaczęła biec w

stronę pobocza. Sportowy samochód był zbyt blisko. Prawie

już na nią najeżdżał.

Wtedy znalazł się przy niej Jason, zrywając z jej ramion

pelerynę i pchając ją w bok z taką siłą, że upadła na ziemię.

Co chciał zrobić?

Pojęła to za sekundę, gdy samochód minął ją dosłownie o

cal.

Jason dał nura za nią, równocześnie rzucając jej pelerynę na

przednią szybę sportowego samochodu. Wiatr momentalnie

przykleił pelerynę do szyby.

Daisy usłyszała przeraźliwy wrzask z wnętrza samochodu.

Oślepiona kobieta dziko pędziła w poprzek autostrady i w dół

wzgórza.

Eksplozja wstrząsnęła ziemią i asfalt, na którym Daisy

leżała, zadrżał. Wstała i pobiegła do krawędzi drogi, żeby

zobaczyć piekło w dolinie poniżej. Samochód Cynthii wpadł

na drzewo i stanął w płomieniach.

Usłyszała w oddali dźwięk syren i zobaczyła, jak Sam

ostrożnie idzie w stronę wraku, ale wiedziała, że za późno, by

którekolwiek z nich mogło udzielić pomocy Cynthii Hayes.

background image

- Nic ci nie jest? - Jason był obok niej, otaczając ją

ramieniem. - Nic ci nie zrobiła?

- Nie. - Spojrzała na płonącą wywrotkę. - A co z tą

ciężarówką? Czy ktoś w niej był?

- Chyba nie. Nikogo nie widziałem. Sądzę, że to ona

zaparkowała tego gruchota w poprzek drogi i podpaliła

ładunek, kiedy zobaczyła, że wyjeżdżamy z domu.

Drgnęła.

- Cieszę się, że nikomu innemu nic się nie stało.

- Ona nie żyje. - W chrapliwym głosie Jasona brzmiała nuta

zdziwienia, gdy spoglądał w dół na płonący samochód. - To

trwało tak długo, że trudno uwierzyć, że już się skończyło. -

Oderwał spojrzenie od wraka i spojrzał na Daisy. - Czy jesteś

pewna, że samochód cię nie zadrasnął? Drżysz cała.

- Nie uderzyła mnie. - Ale dużo nie brakowało. Zastanawiała

się, czy to w porządku, że nie czuje cienia żalu z powodu

strasznej śmierci, jaką ta kobieta poniosła chwilę temu. Z

pewnością każde życie jest coś warte. Jednak czuła tylko ulgę

na myśl, że Cynthia Hayes nie może już przynosić bólu i

zniszczenia tym, którzy ją otaczają. Co więcej, była wdzięcz

na, ponieważ Jason wreszcie zostanie uwolniony ze swojej

ciemności. - Nic mi nie jest, Jasonie. - Przysunęła się do

niego.

- Teraz już nam obydwojgu nic nie będzie.

Długi czerwony dywan został rozwinięty pod elegancką

stalowoszarą markizą, prowadzącą do ciemnych, tekowych

drzwi Galerii von Krantza.

Daisy i Jason przybyli godzinę przed rozpoczęciem

wystawy, ale długie, lśniące limuzyny przywoziły już gości,

ubranych w stroje wieczorowe, a przy bocznej uliczce stał

zaparkowany telewizyjny wóz transmisyjny.

Sam wysadził ich przed głównym wejściem do galerii, ale

musieli jeszcze przedrzeć się przez tłum dziennikarzy z

telewizji i prasy, żeby dotrzeć do drzwi wejściowych.

- Dobrze, że pan zadzwonił, żeby na pana czekać, panie

Hayes - stwierdziła elegancka starsza pani. Skrzywiła się.

background image

- Wszyscy chcą najpierw rzucić okiem na obraz. Jestem

Petersen. Elizabeth Petersen. - Jej spojrzenie powędrowało ku

Daisy. - Obraz wiernie oddaje pani urodę, panno Justine. Musi

pani być bardzo dumna ze swojego ojca.

- Tak, jestem. - Uśmiechnęła się. - I jestem panią Hayes.

- Przepraszam, nie zdawałam sobie sprawy, że...

- Nikt o tym nie wie. - Daisy wzięła Jasona za rękę. -

Zajęliśmy się tym dzisiaj po południu. Przyznam, że chciałam

usłyszeć, jak to brzmi, ale bylibyśmy wdzięczni, gdyby pani

nikomu nie mówiła. Nie chcemy odciągać uwagi od wystawy.

To wieczór Charlie'ego.

- Oczywiście. - Pani Petersen ze zrozumieniem pokiwała

głową. - Mogę przynieść wam lampkę szampana?

- Nie - powiedział Jason. - Jak reszta świata chcielibyśmy

najpierw zobaczyć portret Daisy.

- Oczywiście, proszę tędy. - Poprowadziła ich przez

elegancko umeblowany hali. - Oczekujemy od krytyków słów

uznania, panie Hayes. To naprawdę niezwykły obraz.

- Naprawdę? - zapytała z zapałem Daisy. - Podoba się pani?

Pani Petersen uniosła brwi.

- Przecież nie moglibyśmy przyjąć obrazu, gdybyśmy tak

nie myśleli.

- Sądziłam, że może cały ten rozgłos...

Kobieta wyżej podniosła głowę.

- Galeria von Krantza nie lubi dostarczać cyrku dla mediów.

- Jej protekcjonalny ton zniknął, gdy dodała ze smutkiem: -

Chociaż czasem wydaje się on konieczny, żeby zachęcić

publiczność, by przyjęła nowego artystę. - Zatrzymała się

przed przykrytym jedwabiem płótnem, które samotnie wisiało

na ścianie. Jednym ruchem starannie zadbanej dłoni usunęła

materiał i cofnęła się. - Teraz mi wybaczcie. Mam milion

spraw do załatwienia w ciągu trzydziestu minut, które

pozostały do otwarcia.

- Nie ma sprawy. - Jason uśmiechnął się. - Obiecujemy

zasłonić go z powrotem, nim przyjadą media.

background image

Daisy ledwo słyszała stukot dziesięciocentymetrowych ob-

casów pani Petersen na wyfroterowanej podłodze. Nie mogła

oderwać wzroku od obrazu w ramach.

- Udało ci się, Charlie. Wreszcie sięgnąłeś po szczęście.

- Nie sądziłam, że będzie wyglądać tak okazale - szepnęła.

- Tam w domku byliśmy zbyt blisko obrazu, zbyt blisko

Charlie'ego. Ona ma rację, jest niezwykły.

- Powinnaś się tego była spodziewać. To twój portret, a ty

jesteś niezwykła.

Potrząsnęła głową.

- Nie, to malowidło nie przedstawia mnie. Przedstawia

miłość.

- Tak. - Jason objął ją ramieniem. - Kiedyś powiedziałaś, że

Charlie był w tym dobry.

- On jest w tym dobry. - Jej policzki płonęły, a oczy

błyszczały promiennie. - Nie czujesz tego, Jasonie? Charlie

tego dokonał! Jest wszędzie. Zawsze tu będzie dla ciebie i dla

mnie, i dla wszystkich, którzy będą patrzeć na ten obraz.

- Tak, czuję to. - Głos Jasona był ochryple. Nie odrywał

oczu od obrazu i następne słowa, jakie wyrzekł, zabrzmiały

niepewnie. - Kocham cię, Daisy Justine... Hays.

Po raz pierwszy wypowiedział te słowa. Wiedziała, że musi

minąć jakiś czas, zanim Jason będzie mógł zaakceptować

miłość istniejącą między nimi, nie bojąc się już o nią, i gotowa

była czekać cierpliwie na to wyznanie. Ogarnęła ją teraz dzika

radość, musiała przełknąć ślinę, żeby złagodzić wzruszenie

ściskające ją za gardło.

Świt po ciemności.

Bezpieczeństwo po burzy.

Podeszła bliżej do Jasona i z miłością oparła głowę o jego

ramię, nadal wpatrując się w obraz.

- Dziękuję ci, Charlie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Johansen Iris Nieoczekiwana piesn
Johansen Iris Nieoczekiwana pieśń
0037 Johansen Iris Nieoczekiwana pieśń
Nieoczekiwana piesn
Pieśń VIII 1
Pieśń Wieczernika (Blycharz)
Eucharystyczne w pdf, Niech z serca płynie pieśń
piesn o sygurdzie krotka(1)
Pieśń Świętojańska o Sobótce, Szkoła
Pieśń Tb 13, Kantyki biblijne
List Motywacyjny do nieoczekiwanego życiorysu, ► Różne, » Informatyczne, Szablony Offica
26 Pieśń nad Pieśniami
Pieśń VI 2
Anonim Pieśń o Rolandzie
Paradoks Nieoczekiwanych Zyskow
Pieśń XXV 1
Pieśń I 2
Pieśń XI 1

więcej podobnych podstron