Rozdział 1
rozmyślając o śmierci, Sarah Mason zawsze wyobrażała sobie, że jej wysłannik wyglądać będzie
niczym Brad PiU w filmie "Joe Black". Komuś takiemu nie mogłaby odmówić. Przed Sarą stał
jednak teraz może dwudziestoletni bandyta, którego twarz zasłaniała tandetna plastikowa maska
przedstawiająca czaszkę, znana jej dotychczas jedynie ze święta Halloween. Był szczupły, miał
około stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu, ciemną karnację i długie, przetłuszczone
włosy. W jego uchu błysnął wielki srebrny kolczyk. Spod maski wystawała kędzierzawa kozia
bródka. Mężczyzna nosił białe, sportowe buty zakrywające kostkę, luźną, czerwoną koszulkę z
napisem "Hornets" i dżinsowe bermudy, tak długie i tak obszerne, że niechybnie opadłyby przy
jakimkolwiek gwałtownym ruchu. Krótko mówiąc, wysłannik śmierci, który zagradzał drogę
Sarze, zdecydowanie różnił się od jej wyobrażeń w tej materii.
Na dodatek nieznajomy celował w nią z wielkiego i groźnie wyglądającego pistoletu. Gdy minął
pierwszy szok, Sarah pomyślała, że już na sam widok takiej spluwy można umrzeć, ze strachu.
- Hej, ty! Idź teraz prościutko do kasy! - rozkazał. Choć Sarah nie widziała jego twarzy, nje miała
wątpliwości, że wrzeszczał właśnie do niej i że to na nią wskazywał wielkim, czarnym
pistoletem. Nagle zaczął dość nerwowo się zachowywać. Stojąc pomiędzy rzędami półek, Sarah
patrzyła mu prosto w oczy widoczne w owalnych otworach maski. Zauważyła ich nieco dzienny
blask, który zdradzał działanie narkotyków. Bandyta niespokojnie rozglądał się po sklepie.
Stała jak wryta, nie mogąc zrobić nawet jednego kroku. Otępiałym wzrokiem patrzyła na
mężczyznę, a przez jej głowę, w zwolnionym tempie, przebiegały obrazy wydarzeń ostatnich
kilku chwil. Przecież to nie może się dziać w rzeczywistości, zapewniała sama siebie. Że też ją
musiało coś takiego spotkać. Przecież weszła tu tylko po karmę dla psa ...
- No, ruszaj się! - ponaglił ją mężczyzna.
Serce Sary zamarło. Odruchowo przełknęła ślinę.
- Już, już, idę·
Wyrwana gwałtownie z rozmyślań wrzaskiem napastnika przycisnęła do siebie wielkie,
niBbieskie opakowanie karmy Kibbles'n Bits i ruszyła naprzód. To właśnie brak jedzenia dla psa
spowodował, że weszła do osiedlowego sklepu Quik-Pik, gdzie od razu wpadła w tarapaty.
- Dalej! Dalej! - Pokrzykiwał bandyta, poganiając ją pistoletem. Przestępował z nogi na nogę,
cały czas rozglądając się dookoła.
- Idę, idę - odpowiedziała Sara spokojnym głosem. Jednocześnie przywoływała na pomoc całe
swoje czteroletnie doświadczenie, jakie zdobyła, pełniąc obowiązki zastępcy prokuratora
okręgowego hrabstwa Beaufort w stanie Karolina Południowa. W swojej pracy z łatwością da-
wała sobie radę z takimi rzezimieszkami. Teraz jednak nie znajdowała się w sali sądowej i to jej
los zależał od przestępcy, a nie odwrotnie. Wiedziała, że w tej sytuacji musi nawiązać życzliwszy
kontakt z bandytą. Przecież sama uczyła takiego postępowania na spotkaniach stowarzyszenia
Kobiety Przeciw Przemocy. Na zajęciach mówiła:
"Rozmawiaj z napastnikiem w taki sposób, aby dostrzegł w tobie drugiego człowieka. Być może
wtedy cię nie skrzywdzi" .
- Nie denerwuj się - dodała ugodowo.
_ Ja się wcale nie denerwuję. Za kogo ty się w ogóle masz, że mówisz mi, co mam robić? -
piskliwym głosem rzucił oburzony nieznajomy.
Cholera! Chyba coś chlapnęłam nie tak, pomyślała Sarah.
_ A teraz do kasy - rozkazał, bujając się na stopach, po czym przyłożył Sarze broń do pleców.
Czekała już tylko na wystrzał. To koniec, uznała.
Teraz nie chciała już "nawiązywać życzliwszego kontaktu z bandytą". Przyspieszyła za to kroku i
opuściła głowę. Gorączkowo szukała wyjścia z sytuacji, w której się znalazła. Wcześniej udało
jej się wystukać na telefonie komórkowym numer policji, ale na tym kończyły się dobre
wiadomości. Nie czekając na zgłoszenie się dyżurnego i wciąż dźwigając torbę psiej karmy,
ruszyła korytarzem na zapleczu ku tylnemu wyjściu. Właśnie wtedy z damskiej toalety prosto na
nią wypadł bandyta, udaremniając plan ucieczki. Od tej chwili całą nadzieję na ratunek pokładała
w zainicjowanym połączeniu telefonicznym, modląc się, by wkładając aparat do torebki, nie
przerwała rozmowy.
Sarah nie wiedziała jednak, co zrobi dyżurny. Mógł, nie słysząc rozmówcy, po prostu odłożyć
słuchawkę· A gdyby nawet ustalił adres właściciela telefonu, z którego nawiązano połączenie,
byłby to jej adres zamieszkania. W konsekwencji więc patrol i tak nie zdąży przyjechać do
sklepu, w którym się obecnie znajdowali. I to była zła wiadomość.
Jeszcze gorsze było przekonanie Sary, że nawet gdyby dyżurny zorientował się przez telefon, że
dzieje się coś złego, to i tak nie podjąłby interwencji. Po prostu ostatnio miała z policją na
pieńku.
- Głupia suka! - usłyszała stłumiony maską głos napastnika.
Słowo "suka" było jednym z tych, które ją rozwścieczały, choć nader często obrzucano ją właśnie
tym wyzwiskiem i na dobrą sprawę nie powinna już zwracać uwagi na takie epitety. Lepiej nie
odpowiadaj, pomyślała. Szli korytarzem blisko siebie i Sarah czuła ostry zapach bandyty.
Widocznie stronił od wody lub po prostu cuchnął, spocony z napięcia i zdenerwowania. Przejście
między rzędami półek, przed którymi się znaleźli, miało pewnie z dziewięćdziesiąt centymetrów.
Sarah wzdrygnęła się na myśl o tym, że aby się tam zmieścić, będą musieli iść jeszcze bliżej
siebie. Poczuła, że na jej ciele pojawiła się gęsia skórka - zapewne również pod wpływem zimna
bijącego od sklepowych chłodziarek, bo Sarah miała na sobie tylko szorty i koszulkę bez
rękawów. Przede wszystkim jednak swoje niecodzienne doznania zawdzięczała narastającemu
strachowi. W pewien sposób odebrała obecne przerażenie jako pozytywne zjawisko. Sądziła
przecież, że przez ostatnich siedem trudnych lat przestała lękać się śmierci. Doskonale pamiętała,
że w najgorszych chwilach, pośród bezsennych nocy nawet jej pragnęła. A teraz było całkowicie
jasne, że to właśnie nieuchronność własnej śmierci tak ją poraziła. Cóż, nikt przy zdrowych
zmysłach nie chce zginąć od przypadkowej kuli. A zwłaszcza na szybkich zakupach.
- Coś jest z tobą nie tak? Przecież mówię, żebyś się ruszyła! - rzucił Czaszka, patrząc na Sarę.
Przestępował z nogi na nogę, a uderzające o siebie monety, klucze lub inne metalowe
przedmioty, które miał w kieszeni, głośno pobrzękiwały.
- Tak. Oczywiście - odpowiedziała spokojnie, ostentacyjnie przyspieszając kroku i energicznie
stawiając stopy w letnich klapkach. Ciekawe, że im bliżej była broni, która mogła w każdej
chwili wypalić, tym mocniej waliło jej
serce. Umysł Sary pogodził się już z nieuchronną śmiercią, ale jej ciało przeciwstawiało się
temu ze wszystkich sił. Oddychała nienaturaInie szybko, zalewał ją zimny pot i bolał brzuch, a
na dodatek uginały się pod nią nogi.
Co to może oznaczać, że jestem śmiertelnie przerażona i uważam to za coś pozytywnego?,
zastanawiała się go-
rączkowo.
_ Bracie, wszystko w porządku? - dobiegł ich głos drugiego z rabusiów, który trzymał straż przed
sklepem.
_ Tak, tak. Wszystko pod kontrolą - odpowiedział Czaszka, spojrzał na Sarę i dodał, zwracając
się do niej: Ostrzegam cię! Nie próbuj żadnych sztuczek! A teraz ruszaj!
Oczy napastnika miały złowieszczy wyraz. Mężczyzna skierował na Sarę broń. Uznała, że ten
człowiek zrobi wszystko, aby zakończyć napad zgodnie z planem, w przeciwnym razie
ośmieszyłby się przed kumplem, przyspieszyła więc posłusznie kroku. "Nauka przetrwania w
mieście, punkt sto pierwszy: nigdy nie próbuj lekceważyć ego napastnika", recytowała w
myślach. Spuściła oczy i skuliła ramiona, celowo nie nawiązując z mężczyzną kontaktu
wzrokowego. Wlokąc się z pochyloną głową, zauważyła na końcu sklepu małą dziewczynkę
chowającą się pod okrągłym stołem zastawionym górą pudełek z pączkami. Stół przykrywała
biała cerata. Niestety z jednej strony plastik nie sięgał do podłogi, pozostawiając
dwudziestocentymetrowy prześwit. Dziewczynka zwinęła się w kłębek, widać jednak było jej
opalone, chude i zabrudzone nogi, podkulone aż do klatki piersiowej, ręce kurczowo zaciśnięte
wokół kolan, jaskrawożółtą koszulkę i niebieskie szorty. Drobną twarzyczkę częściowo zasła-
niały długie, rozczochrane włosy koloru czarnej kawy. Dziecko patrzyło na Sarę dużymi,
ciemnymi, przestraszonymi oczyma. Przerażona kobieta wstrzymała oddech. Ich spojrzenia
spotkały się na jedną, pełną napięcia chwilę, która Sarze wydała się wiecznością wypełnioną
oszalałym biciem serca. Oczami dała znak małej, że ją widzi, i od razu przeraziła się, że
mężczyzna też może to zauważyć ...
Oby tylko nie spojrzał w tamtą stronę, modliła się w duchu.
- Otwieraj tę cholerną kasę! - rozległ się wrzask drugiego z rabusiów, stojącego przy kasjerce.
Sarah miała nadzieję, że jest ich tylko dwóch.
- Już, już, proszę pana!
Wychodziła właśnie zza rzędu półek, gdy kasa otworzyła się z trzaskiem. Teraz Sarah wyraźnie
widziała drugiego mężczyznę, który mierzył z pistoletu do kasjerki. Była to niska, korpulentna
kobieta około sześćdziesiątki, ubrana w czerwony firmowy strój przylegający do jej bujnych
piersi. Rzekłbyś, typowa babcia z balejażem na skręconych trwałą włosach, której ze
zdenerwowania aż drżały usta.
- Ładuj wszystko do wora! - rozkazał napastnik, podsuwając kasjerce pod nos zwykłą
plastikową torbę na zakupy.
'Kobieta trzęsła się, wrzucając niezgrabnie zawartość kasetki do torby. Mężczyzna, który stał
przy kasie, wydawał się wyższy i mocniej zbudowany niż Czaszka. Był też bardziej opanowany.
Nie wymachiwał nerwowo bronią. i nic mu nie brzęczało w kieszeniach. Podobnie jak jego
kompan miał śniadą cerę i przetłuszczone włosy. Sarah nawet pomyślała, że mogą być braćmi.
Dostrzegła na szyi napastnika jasną bliznę. Mężczyzna związał włosy w ku: cyk. W przekłutym
uchu połyskiwało sześć małych diamencików różnej wielkości, ułożonych jeden za drugim od
największego do najmniejszego. Spod maski przedstawiającej głowę wilka nie wystawała żadna
broda. Rękawy jego koszulki zostały odprute i widać było lewy biceps ozdobiony tatuażem.
Patrząc ukradkiem, Sarah dostrzegła rysunek jakiegoś ptaka - może orła. Wiedziała, że od tej
pory rozpozna go zawsze i wszędzie.
Za wszelką cenę muszę wyjść z tego cało. A potem zidentyfikuję właściciela tatuażu i postawię
go przed sądem, postanowiła sobie.
- Czy to ona? - dopytywał się Wilk, a Sarah starała się unikać jego przenikliwego, choć
spokojnego wzroku. To był rasowy bandzior i zrozumiała, że on tu jest szefem. Wiedziała, że ten
mężczyzna nie zawaha się użyć broni.
- Tak - odpowiedział Czaszka.
- Na pewno?
-Tak! Do cholery! Na sto procent! Czy zawsze musisz robić ze mnie debila? - Tylko pytam.
- To przestań już gadać i zwijajmy się stąd!
Sarah popatrzyła przez wielką witrynę. Na zewnątrz nie było żywego ducha. Ani przy stacji
benzynowej, ani na parkingu, gdzie stała jedynie jej niebieska sentra. Przez pobliskie
skrzyżowanie nie przejeżdżał żaden samochód. Poza jasnymi światłami na parkingu wokół
panowała ciemna i cicha noc. Sarah, kasjerka i ukrywająca się pod stołem dziewczynka musiały
radzić sobie same. W okrągłym, wypukłym lustrze umieszczonym nad kasą Sarah obserwowała
zbliżającego się i szurającego nogami po podłodze Czaszkę. Mężczyzna nerwowo sprawdził
wzrokiem parking, w kieszeniach nadal dzwonił mu bilon. Wolno skierował lufę pistoletu w jej
plecy.
Zamarła z przerażenia. Dotychczas pojęcie śmierci miało dla niej wyłącznie abstrakcyjny
wymiar. Jednak dzisiejszego wieczoru, w tym klimatyzowanym sklepie uświadomiła sobie
wyraźnie, że jeszcze nie chce umierać.
- Tylko tyle? - zirytował się Wilk, gdy zapłakana kasjerka podała mu niemal pustą torebkę.
Odepchnął pakunek od siebie. - Podnieś kasetkę. Pewnie tam trzymasz banknoty, co? Myślisz, że
o tym nie wiem? - rozkazał i spoglądając na kompana, zapytał: - A sprawdzałeś w kiblu?
- Już ci mówiłem, że tak.
- Nie rzucaj się. Chciałem mieć pewność.
W chwili gdy kasjerka wyjęła pustą kasetkę, Sarah poczuła między łopatkami jakiś twardy
przedmiot. W lustrze nad kasą zobaczyła Czaszkę zbliżającego się z tyłu. Wcisnął jej pistolet w
plecy. Jedyne, co mogła zrobić w takiej sytuacji, to stać bez ruchu. Nie chciała przypadkowo
sprowokować napastnika do pociągnięcia za spust. Zacisnęła zęby i ze wszystkich sił starała się
zachować spokój. Po plecach spływał jej pot. Jeszcze raz spojrzała w lustro i zobaczyła swoje
blade jak papier policzki, szeroko otwarte oczy i wystraszoną twarz. Nawet zaciśnięte usta
straciły swój naturalny kolor. Czarne, krótkie włosy, wilgotne po prysznicu, który wzięła w
siłowni, przylgnęły do głowy, co jeszcze bardziej podkreśliło wytrzeszczone oczy i mocno
zarysowane kości policzkowe. Sarah stała przygarbiona, oburącz przyciskając do siebie
pięciokJlogramową torbę psiej karmy. Z przerażeniem pomyślała, że wygląda dużo starzej niż na
swoje trzydzieści jeden lat. Winę za to mogłaby zrzucić na obezwładniający ją strach, brak maki-
jażu, zimne światło, jakie dawały sklepowe jarzeniówki. Prawdę mówiąc, ledwie mogła siebie
rozpoznać w tej sponiewieranej, przerażonej, chudej kobiecie z lustra.
Bardzo dawno temu, w czasach, które już słabo pamięta, była przecież ładna ...
- A gdzie jest reszta tych cholernych pieniędzy? wrzask Wilka wyrwał ją z zamyślenia.
Mężczyzna przyskoczył do kasjerki. W tej samej chwili jedyny pięćdziesięciodolarowy banknot,
który trzymała w dłoni, upadł na podłogę, tuż przy nogach Sary, a plastikowa torba wylądowała
na blacie. Kobieta krzyknęła przeraźliwie, kiedy bandyta uderzył jej głową w kasę. Sarze zrobiło
się niedobrze, zaschło jej w gardle. Zszokowana patrzyła na rozgrywającą się scenę.
- Pytam, gdzie reszta pieniędzy?
Gdy Wilk ponownie uderzył głową pracownicy sklepu o kasę, Czaszka podniósł z podłogi
pięćdziesiątkę i schował do kieszeni.
- Gdzie?! Gdzie?! - Przy każdym uderzeniu kasa wydawała charakterystyczny, metaliczny
dźwięk.
Sarah była śmiertelnie przerażona. Mogła tylko zacisnąć usta i pięści. Powinna coś zrobić, jednak
stała w milczeniu. Wiedziała, że próba jakiegokolwiek działania ściągnęłaby na nią gniew
napastników. Ta myśl paraliżowała ją całkowicie. Początkowo wyraźne krzyki maltretowanej
kobiety zmieniły się w jęk i szloch. Wilk w dalszym ciągu uderzał jej głową o metalową kasę. W
tej chwili schowana pod stołem dziewczynka zapłakała głośno. Sarah zamarła, ale nie spojrzała
w stronę dziecka. Serce omal jej nie stanęło ze strachu.
"Bądź cicho!", rozkazała małej w myślach. Zaczęła się modlić: "Boże spraw, aby to dziecko
siedziało cicho. Nie pozwól, aby je znaleźli".
Wzdrygnęła się na samą myśl o tym. O ile mogła pogodzić się z utratą własnego życia, o tyle
obawa, że coś złego może się przytrafić tej małej, była nie do zniesienia. Sarah wiedziała, że
zarówno ona, jak i kasjerka nie wyjdą z tej sytuacji bez szwanku. Spodziewała się nawet naj gor-
szego. Z doświadczenia wiedziała, że raz wyzwolona agresja może jedynie wzrastać.
To, co właśnie oglądała, przyprawiało ją o mdłości.
Wilk chwycił kasjerkę za włosy i uniósł jej głowę. Kobieta patrzyła przed siebie
wytrzeszczonymi oczyma i oddychała chrapliwie, zanosząc się płaczem. Sarah usłyszała
wyraźniejsze niż poprzednio brzęczenie metalowych przedmiotów w kieszeniach Czaszki.
Klimatyzatory pompowały strugi powietrza do wnętrza sklepu. Lodówki cicho szumiały.
Wyglądało na to, że tylko ona usłyszała krzyk dziecka albo tylko ona wiedziała, skąd pochodził.
"Nie wychodź z ukrycia!", ponownie upomniała małą w myślach. Sama była mokra od potu,
serce jej waliło jak u długodystansowca, z napięcia zaschło jej w gardle.
- Gdzie jest forsa, do cholery? - wrzasnął znowu Wilk.
Puścił wreszcie kasjerkę.
Zszokowana i zapłakana kobieta opadła na łokcie, nie odpowiadając dręczycielowi. Nie można
było znieść jej łkania. Nad lewym okiem miała spore rozcięcie, głębokie na tyle, że spod skóry
ukazała się tkanka. Sarah stała jak zamurowana. Mogła jedynie nasłuchiwać odgłosów
dochodzących spod stołu z pączkami i obserwować, jak tryskająca z rany krew zaczyna spływać
po twarzy kasjerki. Gdy kobieta podniosła głowę, Sarah odczytała imię umieszczone na
plakietce: Mary. Potem napuchnięte, zapłakane i przerażone jasnoniebieskie oczy zamknęły się
na długą chwilę. Swym niemym"spojrzeniem kobieta wołała: "Pomocy!". Jednak Sarah nie
mogła jej pomóc, a jakakolwiek próba mogłaby jedynie pogorszyć sytuacj'ę·
Nagle Wilk uderzył kasjerkę w policzek tak mocno, że aż głowa odskoczyła jej na bok. Mary
krzyknęła, uniosła dłoń do bolącego miejsca i opadła na blat. Cała się trzęsła. Jej oczy wypełnił
ból.
- Gdzie reszta forsy, do cholery?
- Przysięgam, że więcej nie ma - niewyraźnie odparła
zapłakana kasjerka. A gdy bandyta przysunął się do niej, załkała jeszcze głośniej i opuściła
głowę, bojąc się na niego spojrzeć. - Jezu! O, Jezu! Zmiłuj się nade mną! Proszę, zmiłuj się nade
mną!
Kątem oka Sarah dostrzegła falowanie białej ceraty. Zapewne dziewczynka musiała się poruszyć
w swojej kryjówce, chcąc widzieć, co się dzieje. Z obawą pomyślała, że napastnicy też mogli to
zauważyć. Jednak po kilku pełnych napięcia sekundach okazało się, że nie. Wciąż patrząc na
szlochającą kasjerkę, Sarah ponownie w duchu nakazała dziecku pozostać w ukryciu i za nic na
świecie nie wychodzić spod stołu.
Wilk odwrócił się do swojego kompana i zapytał:
- Przecież mówiłeś, że o tej porze w kasie zawsze jest kilka tysięcy, i co?
- To prawda, Duke. Tak zawsze było.
Wilk zamarł nagle, nie odrywając oczu od Czaszki. Napięcie między nimi gwałtownie wzrosło.
Sarę ogarnęła nowa fala paniki. Pojęła, co się stało: właśnie usłyszały imię Wilka. Teraz ona,
kasjerka i dziecko wiedziały, jak się nazywał.
Od tamtej chwili wydarzenia potoczyły się z narastającą gwałtownością·
- Właśnie im powiedziałeś, jak mam na imię, palancie! - krzyknął wściekły Duke, odwrócił się
do kasjerki i ryknął: - Pytam ostatni raz, gdzie reszta forsy?
Przerażona kobieta nabrała tchu i wyjaśniła:
- Dzisiaj odebrali utarg wcześniej. Przyjechali po pieniądze po dwudziestej drugiej. Dlatego w
kasie jest tak mało. Bóg mi świadkiem, mówię prawdę. Przecież nie kłamałabym w takiej
sytuacji. - Na jej bladej twarzy krew mieszała się ze łzami.
- Ale gówno! - Duke spojrzał na Wilka.
Sarah znowu zauważyła ruch pod stołem. Czuła na sobie spojrzenie dziecka. "Nie ruszaj się i
bądź cicho ... ", wciąż upominała dziewczynkę·
- To nie moja wina! - bronił się Czaszka.
- Gówno prawda! - rzucił Duke i skierował wzrok na Sarę·
- Zabierz jej portfel - zakomenderował i gdy kompan przeszukiwał jej torebkę, zapytał Sarę: - Ile
tam znajdziemy?
- Jakieś czterdzieści dolarów i karty kredytowe - odparła zaskoczona własnym ópanowaniem,
choć ledwie żyła z przerażenia. Miała miękkie nogi, a serce waliło jak oszalałe. Właśnie pozbyła
się resztek nadziei, że ona lub Mary wyjdą z tego cało. A jeśli tamto dziecko odezwie się lub
opuści kryjówkę, to z pewnością będą trzy trupy.
"Boże, nie pozwól im jej znaleźć", modliła się gorąco. - A gdzie twoja torebka? - zwrócił się do
Mary wyraźnie zniecierpliwiony Duke. W kieszeniach Czaszki, który właśnie przeglądał portfel,
przestały pobrzękiwać drobne.
Kobieta oddychała ciężko, trzęsła się i płakała. Strużka krwi powoli rozlewała się na blat przy
kasie.
- Na ... na zapleczu - odpowiedziała słabym, drżącym głosem.
Zaplecze. Jeszcze nam brakowało wycieczki na zaplecze! Właśnie tam żadna z nas nie powinna
się teraz znaleźć. Jedynie tutaj, w sklepie, mamy szansę na to, że ktoś przyjdzie nam z pomocą.
Na przykład spóźniony klient, który wjedzie na parking, mógłby zawiadomić policję, co się tutaj
dzieje, pomyślała Sarah.
- Ile tam masz? - Duke szarpnął kasjerkę za ramię. - No ile?
- Niewie,le.
- No to klapa - skwitował i gniewnie spoglądając na Czaszkę, dodał: - Tyle zachodu na nic. Niech
to szlag! Po czym cofnął się, uniósł broń i wystrzelił w głowę Mary. Po prostu nacisnął spust.
Ogłuszona wystrzałem Sarah stała bezradnie z otwartymi ustami. Nawet nie miała czasu
pomyśleć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Po egzekucji lewa połowa twarzy kobiety
przestała istnieć. Tryskająca z rany krew zaplamiła wiszące nad blatem pojemniki z papierosami,
kamerę sklepowego monitoringu, owalne lustro i całe stanowisko kasowe. Mary upadła na
podłogę, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Gdyby nie ogłuszający ból uszu, Sarah z
pewnością usłyszałaby głuchy odgłos uderzającego o plastikową wykładzinę ciała. Poczuła
zapach krwi zmieszanej z ludzkimi wydzielinami - to był zapach śmierci.
Od razu ją zemdliło. Serce biło nierówno. Bezwiednie wypuściła z rąk psią karmę, ale nie
usłyszała, jak torba uderzyła o podłogę. Choć dzwoniło jej w uszach, dochodziły do niej
przekleństwa Czaszki i jakiś przeraźliwy, piskliwy krzyk. Początkowo sądziła, że to ona krzyczy.
W chwilę potem spojrzała w bok i zorientowała się, skąd dochodzi ten dźwięk. To był głos
dziecka ...
- Mary! Mar-eee!
Osłupiała Sarah obserwowała, jak spod stołu gramoli się ciemnowłosa dziewczynka i biegnie w
stronę kasy. Zaraz potem dotychczasowa kryjówka dziecka runęła na ziemię, a pudełka z
pączkami rozsypały się dookoła.
- A to co takiego ... ? - zdziwił się Duke. Obaj rabusie spojrzeli za siebie. Całkowicie zaskoczeni
obrotem sprawy stanęli jak wryci, patrząc na wrzeszczącą dziewczynkę·
- Kurwa mać! - ocknął się Duke i podniósł broń w stronę dziecka.
Rozdział 2
- Nie! - krzyknęła Sarah, z całej siły odpychając bandytę·
Zaskoczony nagłym atakiem Duke wpadł na rząd półek, upuszczając pistolet. Broń wylądowała
koło stojaka z chipsami.
Teraz albo nigdy, pomyślała zdeterminowana Sarah. Błyskawicznie odwróciła się w stronę
dziecka, które zdążyło już do nich dobiec. Zawróciła je w miejscu i razem rzuciły -się do
wyjścia.
Dalej, szybko!, komenderowała w myślach Sarah.
Nie zauważyła, czy mała stawia opór, ale nawet gdyby tak było, nie pozwoliłaby na jakikolwiek
sprzeciw. Dziewczynka miała nie więcej niż sześć, siedem lat i była drobnej budowy. Sarah bez
trudu z nią sobie poradziła. Ciągnęła małą za sobą pośród wrzasku i zamieszania. Dziecko cały
czas krzyczało, Czaszka złorzeczył głośno, mierząc w stronę uciekinierek. Wtórował mu Wilk,
który zdołał już podnieść swój pistolet z podłogi i wrzeszczał do kompana:
- Zabij je! Zabij!
- Strzelam! - krzyknął Czaszka.
Pobudzona adrenaliną Sarah odczuwała wszystkie bodźce zewnętrzne ze zwielokrotnioną siłą.
Strumień zimnego powietrza z klimatyzatora był niczym lodowaty dotyk śmierci. Pomimo hałasu
doskonale słyszała każdy krok bandytów, każdy ich oddech, każde szczęknięcie broni. Mdły
zapach ciała zintensyfikował się w jej nozdrzach. Kolory mijanych w pędzie towarów zlewały się
ze sobą. Jedynie wątła dłoń dziecka była dla Sary realnym elementem w tym koszmarze. Jej
samej wydawało się, że niemal stoi w miejscu, zupełnie jakby pokonywała głęboką wodę.
Wyciągając rękę do uchwytu przy drzwiach wyjściowych, miała wrażenie, że podnosi jakieś
obce, ciężkie, stalowe ramię. Bandyci nieuchronnie zbliżali się do niej i dziecka. Dostrzegała ich
sylwetki w ciemnych, lśniących szybach.
Widząc niewyraźne odbicie składającego się do strzału Czaszki, Sarah wydała rozpaczliwy
krzyk. Łomoczące serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Widziała, jak drugi napastnik także
podnosi do góry broń. Ciarki przeszły jej po plecach. Z sekundy na sekundę spodziewała się wy-
strzału ...
Otworzyła masywne drzwi i obie wypadły na ulicę.
Natychmiast otoczyło je parne, sierpniowe powietrze. Na niebie migotały gwiazdy i pysznił się
półksiężyc. Sarah ciągnęła za sobą krzyczące dziecko z taką łatwością, jakby nic nie ważyło.
Musimy biec dalej, pomyślała.
Wtem z różnych stron nadjechały na sygnale cztery wozy patrolowe.
Nareszcie!
W tej samej chwili silny podmuch powietrza poderwał ją do góry. Poczuła się tak, jakby ktoś
uderzył ją ciężkim narzędziem w głowę. Ból rozsadzał jej głowę od środka. Oszołomiona ujrzała
deszcz szklanych odłamków spadających dookoła.
To musi być szyba wystawowa, pomyślała. Rozpoczęła się strzelanina i Sarah instynktownie za-
kryła głowę rękami. Upadła, uderzając głową tak mocno o asfalt, że aż zobaczyła gwiazdy. Miała
potłuczone ramiona, kolana i poharatany podbródek. Leżąc zwinięta w kłębek, poczuła na
prawym policzku ciepłą strużkę. Sięgnęła tam dłonią, po czym popatrzyła na swoje czerwone od
krwi palce. Zdała sobie sprawę, że to jej krew, i wpadła w panikę. Boże! Postrzelili mnie ...
przebiegło jej przez głowę·
- Jest ich dwóch! Tam, na lewo! - krzyczał z oddali policjant.
- Uciekają!
- Stać! Policja! Stać!
- Uwaga! Jeden ma broń! Cholera jasna!
Najpierw padł pojedynczy strzał, potem nastąpiła wymiana ognia i jakiś krzyk.
- Maurice! - zawył z żalu Duke.
- Rzuć broń! Rzuć broń!
- Dobra! Tylko nie strzelać! Nie strzelać! - zawołał przestraszony bandyta, rzucając pistolet przed
siebie. Jednak nie było słychać głosu Czaszki.
.
- Ręce do góry! Szybko!
Sarah widziała jedynie buty przebiegających obok ludzi. Ledwie dysząc, sparaliżowana
strachem, nie ruszała się z miejsca.
Boli, strasznie boli...
W chwilę później jakiś mężczyzna w dobrze wypolerowanych czarnych butach zatrzymał się
koło niej. Zaraz podszedł też ktoś inny.
- To Sarah Mason. - Jeden z mundurowych przykucnął. Źle widziała, nie mogła więc dokładnie
rozpoznać twarzy, ale wydawało jej się, że to Art Ficus, znany jej całkiem dobrze policjant, z
którym miło się pracowało.
- Chyba została postrzelona - odezwał się Art.
- Zbyt wielu nie będzie płakać z tego powodu - odburknął drugi policjant.
Tego też znała. Był to z pewnością Brian McIntyre.
Ostatni raz słyszała jego głos, gdy po obiedzie odsłuchiwała automatyczną sekretarkę. Brian nie
wzbudził jej sympatii ani wówczas, ani teraz. Art najpierw dotknął ramienia Sary, a potem
odszukał puls na nadgarstku. Choć jej ramię pozostawało bezwładne, poczuła dotknięcie jego
palców.
- Sarah? Czy mnie słyszysz?
- Tak - próbowała odpowiedzieć, odkrywając ze zdumieniem, że nie może mówić. Dokładniej
rzecz ujmując, Sarah otwierała usta, z których nie wydobywał się żaden dźwięk. Próbując
wydusić z siebie cokolwiek, poczuła smak napływającej do ust krwi.
Czy ja umieram? Czy to jest śmierć?, zastanawiała się. Leżała spokojnie. Nigdzie już nie biegła,
niczego się nie bała. Miejsce pośpiechu i strachu zajęły zaciekawienie, niedowierzanie i odrobina
smutku. Cała sytuacja wydała jej się nierzeczywista.
Nie chcę umierać, wyznała sama sobie.
Było to mocne, ostateczne i jednoznaczne postanowienie. Wbrew przeciwnościom losu chciała
przeżyć. Zaraz jednak przyszło pytanie, czy ma taki wybór. Czy w ogóle można wybierać między
śmiercią a życiem?
Sarah czuła, że traci przytomność. Resztkami sił próbowała zebrać myśli i przekazać Artowi
ważną wiadomość, która jednak nie chciała się zmaterializować w jej mózgu. - Tutaj! - zawołał
Art.
Szukał jej pulsu, tym razem na szyi. Resztkami świadomości Sarah zdała sobie sprawę z tego, że
musi mieć bardzo słabe tętno, skoro Art nie wyczuł go na nadgarstku. Zauważyła jeszcze, jak
zaniepokojony przywoływał ręką sanitariusza.
Coraz słabiej słyszała panujący dookoła zgiełk.
Czy tak właśnie czuje się umierający? Po prostu odpływa? To jest nawet przyjemne ...
W tej właśnie chwili przypomniała sobie, o czym chciała poinformować Arta. Chciała dać mu
znak, gdy nowa fala bólu przeszyła ją na wskroś.
- Już dobrze, dobrze - uspokajał ją Art. - Tylko oddychaj. Tylko oddychaj.
- Dziewczynka ... - Sarah nadludzkim wysiłkiem zdołała wymówić tylko jedno słowo.
Pamiętała, że w chwili, gdy została trafiona, mała ciągle przeraźliwie zawodziła. Wtedy czuła
jeszcze ciepło jej dłoni. Potem nastąpił wystrzał, upadek na ziemię i cisza. Dziewczynka już nie
szlochała, nie było jej w pobliżu. Po prostu przepadła.
Gdzie jest teraz?, zastanawiała się Sarah.
Utrudniał jej oddychanie gryzący zapach rozgrzanego w ciągu dnia asfaltu, benzyny, prochu i
spalin radiowozów, dławiła się napływającą do nosa i gardła krwią. Z całej siły walczyła jednak
o przetrwanie. Choć wypadła ze sklepu na wpół przytomna, pamiętała, że krzyk dziecka ucichł
w chwili, gdy dosięgnął ją pocisk. Potem wszystko się urwało. Na myśl o możliwych
wyjaśnieniach tego faktu ciarki przeszły Sarze po plecach. Co się stało z jej podopieczną?
Poszukaj dziecka, chciała polecić Ficusowi, ale nie mogła wymówić ani jednego słowa.
- Nic nie mów - polecił Art, odrywając palce od jej szyi, po czym wstał i wzniesioną ręką
przywołał pomoc. - Tutaj! Szybciej!
Czy dziewczynka też została ranna i leży obok cała we krwi? Na ciemnym parkingu kręciła się
masa ludzi. Łatwo można było przeoczyć jedno drobne dziecko.
Gdzie jest... ta mała?, zastanawiała się Sara.
Nikt nie odpowiadał na jej pytanie. Czy Art je usłyszał?
Czy ona w ogóle powiedziała cokolwiek? Na pewno poruszała ustami, ale czy wydobyła z
siebie jakikolwiek dźwięk?
Przesunęła spojrzeniem po tej części parkingu, którą miała w zasięgu wzroku. Z tyłu był sklep.
Przed nią stał Art, dalej na czarnym asfalcie jaśniały stacja benzynowa i skrzyżowanie, gdzie
właśnie zabłysło zielone światło. Po drugiej stronie ulicy znajdowały się zamknięta o tej porze
chińska restauracja i ciemny plac wypełniony używanymi samochodami. Sarah widziała też
kilka wozów policyjnych i dwie karetki pogotowia z włączoną sygnalizacją, zagradzające oba
wjazdy na parking. Inne radiowozy wjeżdżały właśnie na skrzyżowanie, a policyjna furgonetka
z piskiem opon zahamowała przed sklepem. Zaraz wysypali się z niej umundurowani mężczyźni
w hełmach, kuloodpornych kamizelkach, z karabinami w dłoniach. Czy to oddziały SWAT?
Najwyraźniej policja nie zlekceważyła sprawy. Sarah nie widziała tylko tego, co się działo za
rzędem migoczących świateł radiowozów i ambulansów. Domyślała się jednak, że po drugiej
stronie ulicy, koło banku, zebrali się gapie. Wokół panował chaos i nie dostrzegła dziewczynki.
Sarah spróbowała usiąść. Ból, który przeszył ją natychmiast, sprawił, że opadła z powrotem na
asfalt. Zakręciło jej się w głowie. Ciężko oddychając, niemal zemdloną leżała z lewym uchem
przyciśniętym do ziemi. Dochodzące ją dźwięki syren, okrzyki i stukot butów odbierała jako wi-
bracje podłoża. Znów poczuła, że słabnie z każdą sekundą. Uzmysłowiła też sobie, że gdy leżała
nieruchomo, zachowywała większą jasność umysłu. I nawet nie bolała jej głowa, choć czuła
dziwne mrowienie w czaszce. Właściwie to całe jej ciało wysyłało dziwne, nieznane wcześniej
sygnały.
A to pewnie nic dobrego, uznała.
Zanim straci przytomność na dobre, chciałaby wiedzieć, co się stało z dziewczynką ze sklepu.
Musi pozostać przytomna tak długo, aż ktoś jej powie, że znaleziono dziecko.
- W sklepie jest jeszcze jedna ofiara napadu. - Usłyszała za plecami.
- Niech to szlag!
To pewnie Mary.
Obok przetoczył się wózek do transportu rannych, a chwilę później drugi. Pojawiło się obok niej
kilku sanitariuszy. Sprawdzali jej puls i obejrzeli rany na głowie ...
- Dziewczynka ... - Zdobyła się na jeszcze jeden wysiłek.
- Jaka dziewczynka? - zapytała ratowniczka, przyciskając opatrunek tuż za prawym uchem Sary,
która pomyślała ze zdziwieniem, że to nie bolało. To zabawne, że dziwi mnie brak bólu, uznała.
- Załóż jej maskę - rzuciła do kogoś z tyłu opatrująca ją kobieta.
- Ta dziewczynka była ze mną w sklepie - wykrztusiła Sarah resztką sił.
Maska, która w tej chwili zakryła jej nos i usta, całkowicie uniemożliwiła mówienie. SaraJ1
oddychała teraz przyjemnym, świeżym powietrzem. Wzięła głębszy oddech, a potem drugi.
Mdłości ustępowały, za to wzmagał się ból.
- Czy ktoś widział dziewczynkę? Poszkodowana twierdzi, że była z nią w sklepie - zapytała
głośno ratowniczka, w chwili gdy Sarze zakładano kołnierz ortopedyczny.
Niestety, Sarah usłyszała tylko negatywne odpowiedzi.
I znów ogarnęło ją przerażenie. Gdzie się podziało dziecko? Przecież musiało być w pobliżu.
Może znaleźliby małą, gdyby bardziej przyłożyli się do poszukiwań ...
Daremnie próbowała coś powiedzieć pod maską.
- Czy jesteście gotowi? - zapytał sanitariusz, podjeżdżając wózkiem do Sary.
- Tak - odpowiedziała ratowniczka.
W tej samej chwili umysł Sary wołał "nie!". Nie mogła się stąd ruszyć, póki nie dowie się
czegokolwiek o losach dziecka.
Spróbowała zedrzeć z twarzy maskę, unieść głowę i powiedzieć, że trzeba zaczekać, że trzeba
najpierw od-
szukać małą dziewczynkę. I to był błąd. W jednej sekundzie przeszył ją tak przeraźliwy ból, że
nawet nie zdała sobie w pełni sprawy z tego, że właśnie mdleje.
Sarah zdziwiła się niepomiernie, gdy pierwszą osobą, którą zobaczyła po przebudzeniu, była jej
córka, Alexandra Rose Mason. Lexie, jak ją nazywano w domu. Miała niebieskie oczy, zadarty
nosek, piegi i rumiane policzki. Poważnym wzrokiem patrzyła na matkę. Sarah poczuła bolesny
przypływ tęsknoty i miłości. Z radością przyglądała się małej, schludnej dziewczynce z dworna
rudymi kucykami przewiązanymi satynowymi wstążkami koloru jej włosów. Dziecko stało
nieruchomo, co zdziwiło Sarę, gdyż pamiętała swoją pięcioletnią córkę jako żywe srebro. Lexie
albo właśnie biegła, albo tańczyła lub podskakiwała czy też pędziła przed siebie. Nigdy nie
siedziała spokojnie, zawsze była czymś zajęta. Grała w dziecięcy baseball czy w piłkę, innym
razem pływała, wybierała się na piknik bądź też jeździła konno. W ogóle uwielbiała zabawy na
powietrzu. W związku z tym zazwyczaj była umorusana, podrapana i miała wiecznie potargane
włosy. Teraz jednak włożyła ulubioną jasnoniebieską koszulkę i ciemniejszą sukienkę i
wyglądała bardzo schludnie.
Sarah wiedziała, że taki idealny stan nie potrwa długo.
_ Cześć, mamo! - pozdrowiła ją z uśmiechem Lexie.
Rozpromienione dziecko, z lekko zaróżowionymi policzkami, prezentowało radośnie wszystkie
ząbki, łącznie z jedynką, która lada moment wypadnie.
Sarah bez słowa odwzajemniła uśmiech.
_ Emma przyniosła ciasto - opowiadała podekscytowana Lexie. Sarah rozkoszowała się głosem
córki. - To ciasto urodzinowe. Emma kończy właśnie sześć lat. A kiedy ja mam urodziny?
_ Dwudziestego siódmego października - odpowiedziała w myślach Sarah.
- Czy ja też będę miała sześć lat? - dopytywała się mała.
- Tak.
- To znaczy, że będę miała tyle lat co Emma. Chociaż ona powiedziała mi, że i tak jest starsza. -
Lexie zachmurzyła się, aby po chwili wrócić do poprzedniego nastroju. - Mamo, jak myślisz, czy
wygram dziś zawody?
Dziś jest uroczyste zakończenie sezonu dziecięcego baseballu. Piknik i rozdanie nagród
zorganizowano w parku Waterfront. W tajemnicy przed dziećmi rodzice i trenerzy uzgodnili, że
w tym roku każdy z zawodników dostanie małe niebiesko-złote trofeum. Na samo wspomnienie
tego dnia Sarze zrobiło się przykro. Jej córka uwielbiała wygrywać. Miała już dwie nagrody:
jedną za ukończenie kursu pływania i drugą za udział w wiosennych rozgrywkach piłkarskich.
Obie stały na honorowym miejscu, na nocnym stoliku, na którym już nie zmieszczą się kolejne
trofea. Choć Sarah raczej w to nie wierzyła, być może namówiłaby córkę, aby po otrzymaniu
trzeciej nagrody przestawić wszystkie na regał w dużym pbkoju. Byłoby to o tyle trudne, że
Lexie nie lubiła, gdy się jej coś kazało zrobić. Skoro raz zdecydowała, że miejsce jej nagród jest
na stoliku, musiały tam pozostać.
Na szczęście to było dopiero przed nimi. Teraz Sarah nie chciała psuć dziecku radości z
niespodzianki.
- Nie wiem, czy wygrasz dzisiaj, kochanie. Zobaczymy.
- A czy mogę zjeść trochę ciasta?
Sarah zamarła.
- Jeszcze nie. Poczekaj na mnie.
- To moje ulubione: czekoladowe z lukrem i różyczkami. Mamo, pozwól mi zjeść trochę.
- Nie! Nie! Nie! - krzyczała Sarah w myślach, lecz Lexie musiała usłyszeć coś zupełnie innego,
bo najpierw uśmiechnęła się szeroko, a potem ruszyła przed siebie tanecznym krokiem.
Sarah zdenerwowała się, że nie może powstrzymać córki i jedynie patrzyła na jej oddalającą się
sylwetkę· W chwilę później mała zaczęła podskakiwać. ,,wszystkie dzieci umieją podskakiwać, a
ja nie" - poinformowała ją smutno Lexie na zakończenie przedszkola. Chcąc to naprawić, przez
całe lato obie ćwiczyły trudną sztukę podskakiwania na skwerku przed domem. Lexie opanowała
nową umiejętność akurat przed rozpoczęciem roku szkolnego w pierwszej klasie.
- Zostawię ci trochę ciasta, mamo - rzuciła przez ramię i po raz ostatni szeroko się uśmiechnęła.
Sarze zrobiło się ciężko na sercu.
- Nie odchodź, kochanie. Jeszcze nie odchodź. Nieświadoma nawoływań matki mała Lexie szła
dalej przed siebie.
Sarah ogromnie to przeżywała. Mogła jedynie patrzeć na oddalające się dwa kucyki pląsające w
powietrzu w rytm podskoków dziecka. Jej mała Lexie była taka szczęśliwa, taka beztroska ...
- Nie! Nie! Nie! Nie! Nie - niemo protestowała Sarah. W końcu zaczęła szlochać. Jej ciałem
wstrząsały spazmy; daremnie próbowała uciec przed nadchodzącym cierpieniem.
- Lexie, Lexie ...
Jednak Sarah doskonale wiedziała, że Lexie nie wróci.
Nie można przecież cofnąć czasu. Co się stało, już się nie odstanie.
Obudziła się zapłakana. Oddychając ciężko, patrzyła w ciemność szeroko otwartymi oczyma.
Lexie zniknęła. Znowu.
Sarah poczuła przerażające osamotnienie. To był tylko sen. Jak zawsze tylko sen.
A już miałam nadzieję, że przyzwyczaiłam się do tego, pomyślała rozżalona, próbując opanować
oddech. Każde takie spotkanie z Lexie wciąż było dla niej bolesnym przeżyciem. Miała ściśnięte
z żalu serce, cała się trzęsła, z trudem oddychała i zawsze płakała.
- Lexie!
Gdy usłyszała swój jęk, zamilkła.
Weź się w garść. Zostaw sprawy ich własnemu biegowi. W nic nie ingeruj. Masz wystarczająco
dużo siły, aby lo zrobić, rozkazywała sobie w duchu.
Jednak pomimo determinacji Sary wszechogarniająca rozpacz wcale jej nie opuszczała. Na wpół
rozbudzona nie miała w sobie dość siły, aby ją opanować. Jedyną dobrą stroną sytuacji było to,
że ból psychiczny zagłuszał ten fizyczny. W porównaniu z cierpieniem duszy jej zmaltretowane
ciało, spuchnięta prawa część twarzy i paraliżujący ból głowy były niczym. Żadne z nieszczęść,
które dotknęły Sarę, nie równało się jednak z kiełkującą w jej świadomości chęcią śmierci.
Czy ten ból pozostanie na zawsze?, zastanawiała się. Dzisiaj była przekonana, że to się nigdy nie
skończy. Jedyne, co mogła zrobić, to zacisnąć zęby i żyć dalej. Próbując uwolnić się od
koszmarnych nocnych obrazów, skoncentrowała się na rzeczywistości.
Po pierwsze, musiała ustalić, dlaczego czuła się jak po zdef2;eniu z ciężarówką. Z trudem
odszukiwała w pamięci ślady tego, co zaszło. Dostrzegła, że leży na plecach z lekko uniesioną
głową na jakiejś miękkiej powierzchni, w której rozpoznała łóżko. Zastanawiała się, dlaczego w
jej ciemnym pokoju jest tak zimno, skąd dolatuje słaby zapach octu i co to za pulsujący dźwięk
rozlega się tuż koło jej głowy. Nagle Sarah zdała sobie sprawę z tego, że otaczająca ją ciemność
jest inna niż ta, którą znała. Nie była też ani w swoim pokoju, ani w swoim łóżku. A gdy
dokładniej przyjrzała się otoczeniu, stwierdziła, że wcale nie otacza jej absolutny mrok, tylko
zielonkawa poświata, zza której niewyraźnie dostrzegała kształty, cienie i jakiś ruch.
Sarah mocno się zaniepokoiła i próbowała unieść głowę. Natychmiast zrezygnowała jednak,
wykrzywiając twarz w bolesnym grymasie. Wpatrzona w ciemny kąt pokoju dostrzegła, jak w jej
stronę zbliża się jakiś ciemny kształt, który nagle przybrał postać wysokiego, dobrze
zbudowanego mężczyzny.
Rozdział 3
- Już nie śpisz?
Sarah uspokoiła się, rozpoznawszy głos Jake'a. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że przez
ostatnich siedem lat Jake Hogan stał się dla niej jedynym oparciem, najbliższą osobą. Trwał przy
niej w najgorszym okresie, doradzał, jak ma postępować, ale i wyręczał ją w cQ.dziennych
obowiązkach. Zrozpaczona po zaginięciu córki Sarah zawsze mogła na niego liczyć. Ona zresztą
też wspierała Jake'a, gdy przeżywał rozpad własnego małżeństwa i w czasie innych dopadających
go kryzysów, których główną przyczyną był brak umiejętności osiągania kompromisu. Dzielili
się sekretami, ich wspólną pasją było wędkarstwo i kibicowanie drużynom sportowym
Uniwersytetu Karoliny Południowej. Czasami oglądali też infantylne horrory. Choć rzadko, ale
zawsze miło spędzali razem czas. Gdy firma detektywistyczna Jake'a zaczęła pracować na
zlecenie biura prokuratora okręgowego, wspierali się wzajemnie także na niwie zawodowej.
Plusem tej znajomości było również to, że potrzebując ochrony przy różnych okazjach, Sarah
potrafiła namówić Jake'a, aby jej towarzyszył. Minusem okazała się jego wrodzona niechęć do
telefonicznych pogaduszek i centrów handlowych, czego szczerze żałowała.
Teraz Sarah miała trudności z mówieniem. Musiała przełknąć ślinę, zanim zdołała wykrztusić
krótkie "Cześć!". Poza tym bardzo kręciło się jej w głowie. Nie mając pewności, czy to pokój,
czy też ona sama wiruje, stawiała jednak na zawroty głowy.
- Bardzo się kręcisz. Czy coś cię boli? - spytał Jake, zapalając lampkę nad łóżkiem. Sarah na
chwilę przymknęła oczy, chroniąc je przed snopem światła. Mający ponad metr osiemdziesiąt
wzrostu i ważący blisko sto kilogramów Jake zasłaniał jej cały widok. Nadal wyglądał niemal tak
jak przed laty, kiedy grał w szkolnej drużynie futbolu amerykańskiego, z dumą prezentując
szeroki tors i ramiona. Jak na trzydziestodziewięcioletniego mężczyznę był bardzo
wysportowany. Miał stanowczy i budzący respekt podbródek, a niemal czarne oczy i wąskie usta
nadawały mu surowy wygląd, nawet gdy odpoczywał. Orli nos, krótko przycięte kruczoczarne
włosy i śniadą cerę zawdzięczał domieszce indiańskiej krwi.
- Owszem - odparła Sarah z wielkim trudem i zaraz dodała: - Ale nic na to nie poradzę.
Oszołomiona, wpółprzytomna i cała poturbowana Sarah powoli dochodziła do siebie. Mozolnie
kojarząc fakty, niemal słyszała obracające się trybiki szarych komórek. Jej świadomość wciąż
jeszcze pozostawała pod wpływem nie dawnego snu. Lexie ... kołatało się jej po głowie. Jednak
Sarah nie chciała już dłużej śnić. Już nie.
- Widzę, że się nie załamujesz - krótko stwierdził Jake, ściskając jej rękę. Dopiero ciepły dotyk
uświadomił jej, że sama miała zimne dłonie.
- Tylko nie zrzędź - odrzekła i z ciekawości delikatnie poruszyła palcami u rąk i nóg. Wszystko
było w porządku. - Gdyby cię coś bolało, powiedz mi o tym. Zawołam lekarza, niech ci da coś
przeciwbólowego.
Sarah nie odpowiedziała, co zirytowało Jake'a. Była jednak tak osłabiona, że nie próbowała
prowadzić z nim jakichkolwiek sporów. Do tego wszystkiego miała kłopoty z oczami i nie
widziała wyraźnie przyjaciela. Próbowała wytężyć wzrok, ale wówczas pojawił się ból.
Ograniczyła się więc do lekkiego zmrużenia oczu. Nie bez zdziwienia i lęku rozpoznała typowy
szpitalny pokój i wąskie łóżko, w którym leżała, mając jakiś dziwny kask na głowie. Ponownie
zobaczyła zielonkawą poświatę, lecz delikatnie się odchylając, zauważyła, że światło pochodzi z
monitora ustawionego przy wezgłowiu łóżka. Pulsujący dźwięk dobiegał z drugiego monitora. Z
lewej strony łóżka stała na wpół pusta kroplówka podłączona do ramienia Sary. W prawym rogu
zauważyła czarną leżankę. Pomyślała, że tam jeszcze przed chwilą musiał siedzieć Jake, zanim
zaniepokoiło go jej zachowanie. Na przeciwległej ścianie dostrzegła okno z beżowymi
zasłonami, maleńki stolik z telefonem, dzbanek, kilka szklanek i pilota do telewizora stojącego
na przytwierdzonej do ściany metalowej półce. Tak, była w szpitalu, ale na szczęście w pokoju
jednoosobowym.
Ciągle jednak nie pamiętała, dlaczego się tu znalazła.
- Czy ... czy miałam jakiś wypadek Jake?
- Niczego nie pamiętasz? - zdziwił się, marszcząc krzaczaste, czarne brwi.
- Nie-eee bardzo - odpowiedziała, a jedynym widokiem, który miała wyraźnie przed oczyma,
była postać odchodzącej Lexie ...
Serce Sary znów ścisnął żal, zmusiła się więc do powrotu do rzeczywistości. Ku własnemu
rozgoryczeniu poczuła, że ma zapuchnięte oczy, zatkany nos i mokre policzki. Pewnie Jake zaraz
ją zgani, że płakała, choć nie tak dawno obiecała mu, że już nigdy nie będzie szlochała po
nocach. I szło jej całkiem dobrze. Może przy odrobinie szczęścia przyjaciel pomyśli, że płakała z
powodu rozsadzającego głowę bólu.
Dotknął jej mokrego od łez policzka.
- Pewnie miałaś zły sen, co? - zapytał naj delikatniej, jak umiał.
Znów nie udało się niczego przed nim ukryć. Był spostrzegawczy i dobrze ją znał.
- Tak - przyznała niechętnie.
- Lexie?
- Tak. - Westchnęła ciężko i chcąc zamknąć temat, ostrożnie spróbowała podnieść rękę do prawej
skroni, skąd promieniował ból. Była jednak zbyt osłabiona, aby to zrobić. Poczuła nagłe
uderzenie bólu, a cały pokój niebezpiecznie się zakołysał. Sarah tylko dlatego nie zemdlała od
razu, że opuściła dłoń i zamknęła oczy. Po czym dodała: - Nie czuję się jeszcze ... dobrze.
- To nic dziwnego.
Gdyby usłyszała te słowa, mogłaby powiedzieć, że spodziewała się innego komentarza. Jednak
nie dała rady, bo zemdlała.
Kiedy otworzyła oczy, za oknem świtało. W wypełnionym cieniami pokoju nie paliło się żadne
światło. Sarah rozejrzała się dookoła i ze smutkiem stwierdziła, że nadal jest w szpitalu. Leżała
bez ruchu, oddychając powietrzem wypełnionym jakimś środkiem antyseptycznym, którego za-
pach już wcześniej nieco ją intrygował, i nasłuchiwała odgłosów wydawanych przez otaczający
ją sprzęt medyczny.
Tym razem złe samopoczucie, jak po zderzeniu z ciężarówką, nie było niespodzianką. Podobnie
jak widok sportowych butów należących do usadowionego na kozetce Jake'a. Miał na sobie to
samo ubranie, które zapamiętała z ich poprzedniej rozmowy: wymięte szorty koloru khaki i
ciemnoniebieską koszulkę z krótkim rękawem. Wyciągnięty z założonymi na klatce piersiowej
rękami i lekko odchyloną w tył głową opierał skrzyżowane w kostkach nogi na brzegu łóżka.
Początkowo Sarah pomyślała, że przyjaciel mocno śpi, ale zaraz dostrzegła, że patrzy na nią spod
na wpół przymkniętych powiek.
- Widzę, że wracasz do życia - zauważył.
- Chyba tak - odparła Sarah, ostrożnie otwierając oczy.
Tym razem ból się nie pojawił.
Jake opuscił nogi na podłogę, wstał, ziewnął i przeciągnął się mocno.
- Jak się czujesz?
- Fatalnie. - A było z nią jeszcze gorzej. Niemiłosiernie huczało jej w głowie, bolały ją kolana,
łokcie, podbródek i lewe biodro. Wszystko na swój sposób i z różnym nasileniem. Miała sucho w
gardle, usta jej spierzchły.
- Czy jest tu woda?
- Tak. - Jake nalał trochę do szklanki, włożył do niej słomkę i podał Sarze.
- Dzięki.
Po wypiciu wody przestały dokuczać wyschnięte usta i gardło. Reszta pozostała bez zmian. Choć
Sarah nie otrząsnęła się jeszcze ze snu, była zaskoczona obecnoscią Jake'a. Przecież gdy ostatnio
dał znak życia, nurkował w okolicach Florida Keys ze swoją ostatnią dziewczyną.
- Czy nie powinieneś teraz wypoczywać? - spytała. Jake odstawił szklankę z powrotem na stolik
i ziewając, usiadł: Sarah dodała: - Co ty tu właściwie robisz?
- Zatelefonował do mnie Morrison.
Larry Morrison, prokurator okręgowy hrabstwa Beaufort, był przełożonym Sary. Wspólnie z
Jakiem wyprawiali się na ryby. Miało to zarówno dobre, jak i złe strony. Sarah mogła bowiem,
rozmawiając tylko z Jakiem, poznać zdanie swojego szefa w interesującej ją sprawie, co
sprzyjało dobrej ocenie jej pracy przez Larry'ego. Wiedziała jednak, że ją obgadują, czego nie
znosiła.
- Która godzina? - spytała niespodziewanie, usiłując podnieść się na łokciach. Spodziewane
zawroty głowy nie nastąpiły. Sarah opadła z powrotem na łóżko, mówiąc: Muszę się pozbierać.
O dziewiątej mam w sądzie sprawę Parkera.
- Dzisiaj nigdzie nie pójdziesz. I o nic się nie martw, Morrison na pewno wyznaczy zastępstwo -
oświadczył Jake i dodał: - A poza tym jest już za osiemnaście dziewiąta.
Co w języku zwykłych ludzi oznaczać miało ni mniej, ni więcej tylko to, że ma takie same szanse
na dotarcie dzisiaj do sądu, jak na wyprawę na Księżyc. Sarah sięgnęła ręką do głowy, która
niemiłosiernie jej ciążyła. Pod palcami wyczuła jakiś szorstki materiał i po chwili odkryła, że ma
zabandażowaną całą czaszkę.
Teraz wszystko sobie przypomniała.
- Zostałam postrzelona - oznajmiła.
- Zgadza się - ze smutkiem w głosie potwierdził Jake i dodał: - Na szczęście to jedynie
powierzchowna rana, choć mocno się potłukłaś, uderzając o asfalt. Poza tym straciłaś trochę krwi
i włosów.
- Widać Morrison sądził, że umieram, skoro zadzwonił do ciebie aż na Florydę.
- Larry zastał mnie w domu, gdzie, prawdę mówiąc, byłem od wczoraj.
- Ale ... - zaczęła Sarah, walcząc z pulsującym bólem głowy - dzisiaj jest czwartek, a ty miałeś
się pojawić dopiero w niedzielę.
- Trzeba było wcześniej wrócić do pracy, więc skróciłem wakacje.
- Pewnie Donna - nagle w głowie Sary wystrzeliło imię młodziutkiej blondynki - się pogniewała.
- To była Danielle i okazała się bardzo wyrozumiała. W tej chwili ranna odzyskała jasność
umysłu i koncentrując się na swoich traumatycznych przeżyciach, porzuciła rejestr narzeczonych
Jake'a.
- Kasjerka Mary nie przeżyła napadu, prawda?
- Prawda. - Jake sięgnął po wiszący obok sznurek do przesuwania zasłon i zaczął bawić się nim
bezwiednie.
Już wcześniej Sarah zauważyła, że w tego typu sposób ukrywał swoje emocje przed innymi.
Jednak i ją, prokuratora z doświadczeniem, poruszyła tak bezsensowna i przypadkowa śmierć
Mary. Gdyby to ona dostała tę sprawę, zażądałaby najwyższej kary i doprowadziła do skazania
winnych. Przynajmniej tyle mogłaby zrobić dla ofiary. Wiedziała jednak, że tak się nie stanie,
choćby z uwagi na to, że była świadkiem zajścia, oraz z powodu konfliktu interesów.
- A co się stało z tą małą dziewczynką, która znajdowała się w sklepie? - spytała z nieco
mniejszym niepokojem niż poprzedniej nocy, co uznała za wynik upływu czasu albo
jednoczesnego działania czasu i leków, które jej zaaplikowano.
- O kim mówisz? - zdziwił się Jake.
- O dziewczynce, która schowała się w sklepie pod stołem z pączkami. Gdy zastrzelono Mary,
mała wyskoczyła stamtąd z krzykiem. Wtedy złapałam ją za rękę i uciekłyśmy na zewnątrz.
Biegła koło mnie, kiedy zostałam ranna.
Detektyw przerwał zabawę i spojrzat badawczo na Sarę. Ta w mig odczytała jego spojrzenie;
- Nie sądzisz chyba, że zwariowałam! Ona tam naprawdę była.
- A czy ja coś mówię? - odrzekł pojednawczo. - Pierwszy raz słyszę o jakimś dziecku.
- A sprawdzisz to? - zapytała ciągle jeszcze zagniewana.
- Bez problemów - przytaknął powolnym ruchem głowy.
Wstał i przeciągnął się, prezentując całą swoją atletyczną sylwetkę, zatoczył kilka kół głową,
rozluźniając w ten sposób mięśnie szyi, i ruszył do drzwi. Zaciekawiona Sarah patrzyła, jak je
uchylił i ściszonym głosem z kimś rozmawiał. Gdyby nie świeża pamięć o bólu, jaki sprawiał jej
wszelki ruch, z pewnością pokręciłaby głową ze zdziwienia.
- Z kim rozmawiałeś? - zapytała, choć z wyrazu twarzy Jake'a odczytała, że jego rozmówca nic
nie wiedział o dziecku.
- Morrison postawił tu mundurowego do czasu wyjaśnienia sprawy.
Sarah poruszyła się mimowolnie, by natychmiast znieruchomieć.
- Jakiej sprawy?
- Do czasu zidentyfikowania osoby, która do ciebie strzelała.
Mówiąc te słowa, JaJce stał przy jej łóżku i bębnił palcami lewej ręki o materac, na którym
leżała. Miał przekrwione oczy, nieuczesane włosy i lekki zarost. Sarah pomyślała, że pomimo
drzemki na kozetce wcale się nie wyspał. Był zmęczony, poirytowany i nie przejawiał zbytniej
chęci do życia. Sama czuła się podobnie, z tym że miała biały turban i dręczył ją potężny ból
głowy.
- Albo strzelał Duke, albo Czaszka - mówiła zniecierpliwiona. - Osobiście stawiam na tego
pierwszego. To on zastrzelił Mary. Z prawnego punktu widzenia nie ma to jednak znaczenia.
Obaj odpowiedzą za morderstwo, niezależnie od tego, kto pociągnął za spust. Mniejsza o nich.
Chciałabym jednak wiedzieć, co się stało z tą małą.
Zaciśnięte usta i przymrużone oczy Jake'a wyrażały dokładnie to, co myślał o jej słowach.
Chociaż nie wypowiedział ani jednego słowa, wiedziała, że wątpi w istnienie dziecka.
- Powtarzam ci, tam była dziewczynka. Mogła mieć sześć, siedem lat, około stu dwudziestu
centymetrów wzrostu, szczupłej budowy ciała. Ciemne włosy, ciemne oczy i śniada skóra. Może
jest Latynoską. - Kiedy z niedowierzaniem zamrugał oczyma, dodała z naciskiem: - I nie ma to
nic wspólnego z Lexie.
- Hmm - zadumał się detektyw. Sarah, oczekując nieco innej reakcji, już szykowała się do
natarcia, gdy dodał: - Z tego, co wiem, zaraz po opuszczeniu sklepu byłaś przez chwilę sama na
parkingu, a sprawcy nie zdążyli jeszcze za tobą wybiec. I wtedy zostałaś postrzelona.
Sarah zamyśliła się i z wielką precyzją odtworzyła w pamięci ostatnie chwile przed wystrzałem:
widziała eksplodującą głowę Mary i słyszała krzyk dziecka. Niemal znowu poczuła tamten
strach, gdy wraz z dziewczynką wybiegała ze sklepu. A wszystko to stanowiło fragment jakiegoś
thrillera. Przytaknęła ostrożnym ruchem głowy i dodała:
- Jeszcze na parkingu trzymałam ją za rękę.
- Z tego wynika, że do czasu, aż obejrzałaś się za siebie, żaden z tych gnojków nie wystrzelił.
Zarówno tutejsi lekarze, jak i lekarz medycyny sądowej, który też cię zbadał, zgodnie twierdzą,
że otrzymałaś postrzał z przodu.
- Co takiego? - Otworzyła oczy ze zdziwienia i sycząc z bólu, natychmiast je zamknęła. - Ja się
przecież nie oglądałam za siebie! Wypadłam z tą małą na parking i biegłam do przodu. - Sarah
zmrużyła oczy, chcąc lepiej sobie wszystko przypomnieć. Zmusiła się, aby pozostać w bezruchu.
Cholera! Nawet nie mogła bez bólu zmrużyć oczu! Przez kilka następnych godzin musi lężeć jak
mumia. Witryna roztrzaskała się po tym, jak zostałam trafiona. Jestem tego pewna niemal w stu
procentach. Pamiętam nawet brzęk szkła.
Jake potakiwał, bo jej słowa potwierdzały jego spostrzeżenia.
- Wersja robocza zakłada, że było trzech napastników.
Jeden już siedzi, drugi walczy o życie w szpitalu na 0I0M-ie i jest pod stałym nadzorem policji,
a trzeci pozostał na wolności. Pewnie tkwił na czatach i spanikował, gdy się zorientował, że coś
poszło nie tak. Jeśli tylko ten trzeci istnieje, znajdą go.
Tym razem Sarah nawet nie drgnęła. Zawsze była dumna ze swojej zdolności szybkiego uczenia
się.
- Co to znaczy: jeśli? Przecież mówisz, że strzelano do mnie od przodu - zauważyła. Zwątpienie
powoli sączyło się do jej głowy. - Przecież musi być ten trzeci.
- Zawsze istnieje taki wariant.
Tylko nie poruszaj głową. To nie jest wcale takie trudne, napominała się.
- Zatem, kto to może być?
- Tego nie wiem. - Detektyw wzruszył ramionami i dodał: - Może ktoś, kto żywi do ciebie urazę.
- Do mnie? - Sarah była szczerze zdziwiona. - Chyba żartujesz. Kto mógłby mieć anse do takiego
uosobienia dobroci i sprawiedliwości jak ja?
Jake uśmiechnął się lekko.
- Każdy prokurator ma wrogów. Nawet ty, pani Zawsze Najlepsza.
Przezwisko wymyślone przez obrońców, którym przyszło potykać się w sądzie z Sarą, już jej nie
drażniło.
- Zatem, trzeba mnie oskarżyć o to, że ścigam przestępców?
- Chciałem jedynie powiedzieć, że nie wszyscy tak cię kochają jak ja.
- Kochają mnie poszkodowani, a przestępcy się mnie boją - Sarah sparafrazowała napis na
czapce Jake'a: "Kobiety mnie kochają, a ryby się mnie boją".
- Rozczulasz mnie. - Ponownie się uśmiechnął. Odpowiedziałaby pewnie jakimś grymasem,
gdyby to tak nie bolało. O dziwo postrzał w głowę okazał się skuteczniejszym środkiem
przeciwzmarszczkowym niż botox. Może powinna to opatentować i zbić fortunę.
- Osoba mająca ze mną porachunki musiałaby stale za mną chodzić i czekać na stosowną okazję.
Chyba że ... urwała nagle, gdy tylko przypomniała sobie scenę przed sklepem. - Pierwszym
policjantem, który przybył na miejsce zdarzenia, był Brian McIntyre. - Zaciekawiony Jake
spojrzał na Sarę. Ich oczy się spotkały.
To ważne spostrzeżenie. Jake skrzywił się i odparł:
- Nie chciałbym niczego sugerować, ale nie byłoby rozsądnie posądzać policję bez jakichkolwiek
dowodów. - Nie posądzam całej policji, mówię o dwóch policjantach, którzy zostali wcześniej
oskarżeni o gwałt - oburzyła się Sarah i bezwiednie uniosła głowę. Ból, który pojawił się jak na
zawołanie, natychmiast sprowadził ją z powrotem na poduszkę.
- Gwałt na prostytutce, atrakcji wieczoru kawalerskiego, który wymknął się spod kontroli.
Powtarzam ci, tej sprawy nie można wygrać.
- Prokurator nie wybiera sobie poszkodowanych. Co z tego, że Crystal Stumbo nie należy do naj
skromniejszych kobiet? Została pobita do krwi. Co według ciebie powinnam jej powiedzieć? Że
takie jak ona nie mają prawa do sprawiedliwości? Nie tego mnie uczono na studiach. -
Zorientowała się, że nieco przesadziła i łagodząc ton, dodała: - Tak czy owak, miała tam jedynie
tańczyć.
- Miała zrobić striptiz, a do tego już wcześniej była karana za prostytucję.
- Aż w Atlancie! W Beaufort chciąła zacząć nowe życie.
- Sarah! - Jake spojrzał na nią, pokręcił z dezaprobatą głową i zamilkł. Nie chciał już dalej
prowadzić starego sporu, w którym żadne z nich nie ustępowało ani na jotę. - W każdym razie
nie sądzę, aby to Brian Mclntyre strzelał. Dobrze wie, że nie wygrasz sprawy ani przeciwko jego
partnerowi, ani przeciwko drugiemu z oskarżonych. - Sarah otworzyła usta ze zdziwienia, zanim
jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Jake powstrzymał ją ruchem dłoni. - W tej chwili policja
może mieć do ciebie żal, ale przecież żaden z gliniarzy nie jest na tyle głupi, aby do ciebie
strzelać. Stawiam na to, że przed sklepem stał jeszcze jeden bandzior na czatach. Jeżeli go
złapiemy, będzie po sprawie.
Sarah postanowiła odłożyć to na potem i zająć się ważniejszą dla niej kwestią.
- Chciałbym, abyś znalazł tę dziewczynkę - zwróciła się do Jake'a.
- Czy to oficjalne zlecenie?
- Tak.
Od kiedy detektyw zaczął pracować dla prokuratury okręgowej, najwięcej zadań otrzymywał od
Sary. Formalnie nic więc nie stało na przeszkodzie, aby zleciła mu teraz poszukiwanie dziecka.
Sarah wiedziała jednak o ciągłych kłopotach finansowych biura. Sądziła też, że Morrison może
uznać to za wykorzystywanie stanowiska do celów prywatnych. Ponadto zaczęła się zastanawiać,
czy dziewczynka nie jest jedynie wytworem jej wyobraźni. Ostatecznie doszła do wniosku, że
lepiej nie nadawać tej sprawie oficjalnego biegu i poprosiła Jake'a:
_ Nie! To nie jest oficjalne zlecenie, ale czy nie mógłbyś poszukać jej na własną rękę?
_ Nie chcesz mieszać do tego biura? - zapytał otwarcie, co uznała za zgodę. - W sklepie jest
monitoring. Taśmy powinny być już w biurze policji. Poszukam ich i zobaczę, co się nagrało.
Sarah uśmiechnęła się, natychmiast odczuwając ból.
- J ake! Wiedziałam, że jesteś najlepszy.
Nagle drzwi się otworzyły i do środka zajrzał Morrison.
- Cześć! Już nie śpisz? Jak się masz?
O ile Sarah już nie spała, o tyle stan jej zdrowia był daleki od zadowalającego. Natomiast w tej
chwili zdała sobie sprawę z tego, że ma na sobie jedynie kusą szpitalną koszulę. Pomimo
zagrożenia bólem badawczo spojrzała na pościel i upewniła się, że wszystko jest w porządku.
Leżała przykryta kocem aż po szyję. Uważała, że nie powinna świecić golizną przed swoim
szefem.
- Jak się miewa nasza bohaterska pani prokurator? - zapytał Morrison.
Jake i Sarah zrobili zdziwione miny, z tym że ranna od razu zapłaciła za to uderzeniem fali bólu.
Ach! Znów zapomniałam, pomyślała.
- Bohaterka? - zapytali niemal jednocześnie.
- Tak wszyscy o tobie mówią·
Morrison był szczupłym mężczyzną po pięćdziesiątce. Miał wyrazistą, inteligentną twarz z
głębokimi zmarszczkami przy ustach i piwne oczy nieco powiększone wiecznie spadającymi na
orli nos szkłami. Lekko już łysiejący szef Sary chodził zawsze elegancko ubrany i - co jej się
najbardziej podobało - nie był zbyt sztywny. Teraz przygotowywał się do wyborów gubernatora,
które miały się odbyć za dwa lata. Cała praca związana z bieżącym funkcjonowaniem biura
spadła na barki jego zastępcy. Ludzie byli przeciążeni robotą, co prowadziło do ciągłej rotacji
kadr. Prawdę mówiąc, Sarah została tylko p.o. szefa wydziału, gdy jej przełożony John Carver
poszedł na urlop zdrowotny po zawale, jaki miał w biurze w połowie maja. Wszyscy liczyli, że
Carver wróci jeszcze do pracy. Morrison zapewnił Sarę, że gdyby tak się jednak nie stało,
zostanie pełnoprawną szefową. Morrison wiedział, ·że może na niej polegać, a ona miała ten
komfort, że nie wtrącał się do jej pracy. Uważała go za spryciarza, który idzie po trupach do
wyznaczonego celu. Najbardziej lubiła dni, gdy zajęty własnymi sprawami nie wystawiał nosa ze
swojego gabinetu. Gdy wszedł teraz do pokoju w granatowym, dobrze skrojonym garniturze,
białej koszuli i czerwonym krawacie, wyglądał dokładnie tak jak na swoich plakatach wy-
borczych. Od razu skierował się do telewizora i włączył go, mówiąc:
- Idąc tutaj, zauważyłem ten reportaż w telewizorze u pielęgniarek. Popatrz sama.
Na ekranie pojawiła się kreskówka. Przez chwilę Sarah nie wiedziała, o co chodzi. Czy Morisson
miał ją za jedną z bohaterek filmu? Nie do tego dążyła.
- Jake, zmień to na Program Piąty.
Detektyw wziął do ręki pilota i przełączył kanał. Wtedy Sarah zobaczyła skutego Duke'a
prowadzonego
przez policjantów do radiowozu. W tle rozpoznała sklep Quik-Pik i mnóstwo karetek z
włączonymi światłami. Widać było, że kamerzysta zdążył nakręcić co nieco z wydarzeń tamtego
wieczoru. Z ekranu płynął komentarz:
- ... zidentyfikowany jako dwudziestodwuletni Donald "Duke" Coomer, który właśnie został
aresztowany. A teraz pozostałe wiadomości... - mówiła z przejęciem blond reporterka Hayley
Winston, a w tle było widać, jak policjanci bezceremonialnie wpychają bandytę do auta.
- A strzały? Przegapiliśmy je. Szybko! Przełącz na trójkę! - krzyknął wyraźnie zawiedziony
Morrison.
Jake znów zmienił kanał. Sarah była zaskoczona nagraniem, które pokazywało, jak odepchnęła
Duke'a i rzuciła się na pomoc dziewczynce, o której cały czas mówiła. Teraz miała dowód, że to
dziecko naprawdę istniało.
Na szczęście nie myliłam się, triumfowała.
Zdjęcia bez wątpienia pochodziły ze sklepowej kamery i było jasne, że policja wcale się nimi nie
zainteresowała. Choć nie uzyskano dźwięku, a jakość filmu zostawiała dużo do życzenia, umysł
Sary na bieżąco uzupełniał brakujące detale: śmierć Mary, krzyk dziecka ...
Z ekranu płynął dalej komentarz:
- ... odważne zachowanie zastępczyni prokuratora okręgowego hrabstwa Beaufort, Sary Mason,
pozwoliło ujść z życiem zarówno jej, jak i nie znanej dziewczynce podczas napadu z bronią w
ręku na sklep Quik-Pik na rogu Lafayette i Dwudziestej Pierwszej ...
Film przedstawiał biegnącego Duke'a i Czaszkę wykonującego właśnie swój dziwny taniec. Obaj
mierzyli z pistoletów do niewidocznego celu, ponieważ Sarah z dzieckiem znajdowały się już
poza zasięgiem kamery.
Głos z telewizora mówił dalej:
- Nasi informatorzy donoszą, że policję zaalarmowała pani Mason, łącząc się z dyżurnym
funkcjonariuszem z telefonu komórkowego. Początkowo patrol udał się do jej domu, a gdy tam
nikogo nie zastano, policjanci odszukali samochód pani Mason zaparkowany przed sklepem
niedaleko jej miejsca zamieszkania. Od razu zorientowali się, że w sklepie są bandyci...
W tej samej chwili film pokazywał niemal jednocześnie rozstrzaskującą się witrynę i wystrzał
Duke'a.
- Musimy zdobyć to nagranie - Jake spojrzał na Sarę.Wiesz, co mam na myśli.
Chodziło o czas, jaki upłynął pomiędzy samym wystrzałem a pękającą szybą. Pozornie
wydawało się, że oba zdarzenia nastąpiły jednocześnie, ale na filmie pierwsza rozpadła się szyba.
Możliwe, że błysk wystrzału pojawia się już po opuszczeniu lufy przez pocisk, Sarah nie znała
się na tym. W każdym razie dla niej najpierw roztrzaskała się szyba, a potem nastąpił wystrzał.
Aby to wyjaśnić, potrzebny będzie biegły ...
Nagle na ekranie pokazano zdjęcie Mary. Prawdopodobnie z prawa jazdy lub jakiegoś innego
dokumentu. Sarah natychmiast poczuła mdłości.
- Podczas napadu zginęła pięćdziesięciosiedmioletnia Mary Jo White, która pracowała w Quik-
Pik od dwóch lat. Kasjerka zostawiła ...
- Wyłącz to! - rzuciła Sarah, zakrywając oczy dłońmi.
Nie mogła dłużej słuchać życiorysu Mary. Może kiedyś, trochę później.
- ... troje dzieci i czworo wnucząt. Mary ... - W tej chwili odezwał się telefon Morrisona - ... była
wdową, która aby móc opiekować się wnuczętami, pracowała na nocną zmianę. Pani...
Wyłącz to!, wołało całe jestestwo Sary.
Nawet gdyby wykrzyczała swoje żądanie, to i tak ból fizyczny byłby o wiele mniejszy niż
cierpienie, jakiego doznawała, słuchając reportażu. Chociaż w życiu zawodowym reprezentowała
ofiary przemocy, nie była na tyle zahartowana, aby ponownie przeżywać tragedię Mary. Tych
kilka minut spędzonych razem pod lufą pistoletu bardzo je do siebie zbliżyło i Sarah traktowała
śmierć tej kobiety jak osobistą stratę. Poraniona, ciągle przeżywając na nowo wydarzenia
minionej nocy, nie była jeszcze gotowa na kolejne cierpienia.
Wreszcie Jake wyłączył telewizor. Morrison rozmawiał przez telefon:
- ... przecież to nie jest sierociniec. Znowu spieprzyli sprawę. Na szczęście to nie nasza wina.
Tak, dzwoń jakby coś ... - Prokurator okręgowy był niezwykle poruszony.
Też chciałabym móc tak kiwać głową, pomyślała z zazdrością Sarah.
- Co się stało? - zapytał Jake. Patrząc na Sarę, Morrison wyjaśnił:
- Właśnie otrzymałem wiadomość, że ten chłopak z Quik-Pik przed godziną powiesił się w celi.
Dopiero po chwili Sarah zrozumiała, że Morrison mówi o Duke'u.
Rozdział 4
- Niech to szlag! - zaklął Jake.
Morrison jedynie wzruszył ramionami i wsunął telefon do kieszeni.
- Dla nas i tak był winny. Wszystko jest na kasecie. Na sto procent dostałby karę śmierci. To
wydarzenie jedynie przyspieszyło sprawę i zaoszczędziło wymiarowi sprawiedliwości kosztów
niepotrzebnego procesu.
- A mnie coś tu śmierdzi. - Jake kręcił głową nie zadow,olony. - Samobójstwo w celi to
rzadkość. Wszyscy wiemy, że od razu szuka się wtedy pomocników wśród współosadzonych
lub funkcjonariuszy nadzorujących aresztanta.
- Ten drugi był pod wpływem narkotyków - wtrąciła Sarah. - I sprawiał wrażenie bardzo
zdenerwowanego. Pewnie Duke, to jest Coomer, też był w stresie. A potem, gdy zrozumiał, co
zrobił, załamał się i odebrał sobie życie.
- Może tak, a może nie - skwitował sucho Jake.
- A więc uważasz, że to morderstwo? - zapytał sceptycznie Morrison. - Sądzisz, że to zemsta
policjantów za to, że strzelał do Sary?
Jake i Sarah jednocześnie spojrzeli na siebie i pomyśleli, że to niemożliwe. Tym bardziej że
śledztwa w sprawie gwałtu jeszcze nie zamknięto.
- Jakakolwiek byłaby prawda, ten wypadek nie przysporzy chwały administracji pana Kinga. -
W uwadze szefa Sarah wyczuła zawoalowaną radość. Morrison i Franklin King, obecny
burmistrz Beaufort, bezwzględnie rywalizowali ze sobą o nominację Partii Demokratycznej w
wyborach gubernatorskich. A ponieważ Karolina Południowa była ostoją demokratów,
zazwyczaj kandydat z tej partii zostawał gubernatorem. Republikanom zdarzało się to najwyżej
raz na jakiś czas. Sarah nie miała wątpliwości, że to właśnie dlatego Morrison nie miał nic
przeciwko wszczęciu dochodzenia w sprawie Crystal Stumbo. Złapanie policjanta na
przestępstwie rzucało cień na samego burmistrza, który był jednocześnie zwierzchnikiem
policji, bez względu na wynik sprawy. Morrison wprost marzył o takim prezencie.
- A może w tej samej celi siedział trzeci z rabusiów, stojący w czasie napadu na czatach.
Zakładając, że to on strzelał, musiał wiedzieć, że grozi mu kara śmierci. Nie sądzicie, że to dobry
motyw do pozbycia się koleżki? Dobrze, że drugiego ze sprawców, tego, który jest w szpitalu,
pilnują przez całą dobę.
- Zupełnie jak Sary. - Morrison spojrzał na Jake'a. - Jeśli wziąć pod uwagę okoliczności, wersja o
samobójstwie jest według mnie najbardziej przekonująca. Choć zawsze istnieją inne możliwości.
Jake, sprawdź, z kim ten Coomer siedział w celi.
- Zrobi się.
- Czy uważasz, że rzeczywiście potrzebny jest policjant za moimi drzwiami? - zapytała Sarah,
niemal zapominając o tym, że nie powinna się poruszać. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie
bólu. Jednocześnie ze zdziwieniem stwierdziła, że skoro ma świadomość jego wystąpienia, to
znaczy, że powraca do zdrowia.
- W tej chwili, po śmierci Coomera, już nie. Zagrożeniem dla sprawcy stojącego przed sklepem
był Coomer i jak się okazuje jego kuzyn - Maurice Johnson, ale nie ty. Przecież nie widziałaś
człowieka, który do ciebie strzelał.
- No nie.
- Nic ci więc nie grozi. - Morrison wzruszył ramionami. - Wczoraj w nocy byliśmy tak poruszeni
twoim stanem, że na wszelki wypadek postawiłem tu mundurowego.
- I dobrze się stało - skwitował Jake, a Sarah zapytała szefa:
- A ta dziewczynka ze sklepu, ta, którą widzieliśmy na taśmie, też jest pod ochroną policji?
Morrison zaprzeczył ruchem głowy.
- Nic mi o tym nie wiadomo. W ogóle po raz pierwszy zobaczyłem ją teraz w wiadomościach. -
Przerwał mu dzwonek telefonu. Po krótkiej wymianie zdań Morrison zakończył rozmowę
słowami: - Dobrze, już jadę. - Po czym spojrzał na obecnych w pokoju i rzucił: - Muszę już
lecieć. - Ruszył do drzwi, podnosząc dloń na pożegnanie: - Powinienem jeszcze pojechać tu i
tam: Znacie to. Człowiek na nic nie ma czasu. Dobrze, że nic poważniejszego ci się nie stało.
- Wszyscy się z tego cieszymy - sucho dodał Jake.
- Jeszcze chwileczkę - Sarah zatrzymała wychodzącego szefa i natychmiast odczuła dotkliwy ból.
Z dłonią na klamce Morrison odwrócił się do niej z pytającym wyrazem twarzy.
- Jutro o dziewiątej miałam być w sądzie na procesie Parkera. W sprawie orzeka Liz Wessell, a
przecież wiesz, co myśli o absencji prokuratorów. Czy wyznaczyłeś kogoś na zastępstwo?
Lekceważąco machając ręką, Morrison odpowiedział: - Duncan pójdzie za ciebie i wniesie o
odroczenie posiedzenia. Ona go uwielbia. Nie powinno być z tym kłopotów. Przecież wszyscy
wiedzą, co ci się przytrafiło. Uśmiechnął się szeroko. - A przy okazji i na biuro spłynie trochę
pochwał. Telewizja będzie powtarzać nagranie ze sklepu w nieskończoność: oto zastępca
prokuratora okręgowego osobiście ratuje dziecko przed śmiercią· Będziemy na topie - zakończył
i wyszedł.
Sarah z triumfem spojrzała na Jake'a.
- Mówiłam ci, że tam była dziewczynka.
- Nigdy w to nie wątpiłem - odparł z uśmiechem.
- Na pewno! - Zganiła go wzrokiem, po czym westchnęła i spróbowała wygodniej ułożyć się na
łóżku. - Teraz bardzo bym chciała, abyś ją znalazł. Mam nadzieję, że jest cała i zdrowa.
- Wiedziałbym, gdyby i ona została postrzelona. Poza tym mówiliby o niej we wszystkich
wiadomościach.
- Zgadza się.
- Oby pobiegła stamtąd prosto do domu. Była taka przerażona.
To prawda. Mała była przerażona. Sarah pamiętała wykrzywioną strachem twarzyczkę i
przeraźliwy krzyk dziecka. I szybko się tych wspomnień nie pozbędzie. Tak naprawdę to Sarah
nic o niej nie wiedziała.
- Ta mała musiała znać kasjerkę. Gdy Duke wystrzelił, dziewczynka wyskoczyła z ukrycia,
wykrzykując jej imię· - To musiał być dla niej przerażający widok.
- Na pewno. - Westchnęła głęboko, starając się opanować szok. To był dla wszystkich
przerażający widok, pomyślała.
Nagłe pukanie do drzwi zapowiedziało pielęgniarkę, która weszła do środka, zanim Sarah lub
Jake zdążyli otworzyć usta.
- Jak się pani dzisiaj czuje? - zapytała, uśmiechając się życzliwie.
Była to wysoka, krągła kobieta po czterdziestce, miała starannie ułożoną fryzurę z
postrzępionych włosów i szylkretowe okulary na nosie. Ubrana w niebieski fartuch pchała przed
sobą załadowany, piszczący, metalowy wózek.
- Czas na śniadanie. A potem zajmę się panią ..
- Kiedy ze mną jest wszystko w porządku. Aj! Na pewno! - Nieco zdezorientowana Sarah
spojrzała na Jake'a, który właśnie usuwał się z drogi wózka.
- To ja już sobie pójdę - oznajmił w chwili, gdy pielęgniarka, chcąc zmierzyć rannej temperaturę,
włożyła jej termometr w usta, a potem przystąpiła do mierzenia pulsu na nadgarstku. - Wpadnę
później, a gdyby coś się działo, Abbott jest przy drzwiach.
Oczywiście chodziło o policjanta pilnującego Sary.
Ona sama, znając odrazę Jake'a do wszystkiego, co wiązało się ze szpitalem, a z igłami w
szczególności, była wręcz zaskoczona, że wytrzymał tu aż tak długo.
- Widzę, że z kroplówką wszystko w porządku - mówiła pielęgniarka, sprawdzając, czy plastry
prawidłowo przytrzymują wenflon na przedramieniu Sary.
Na ten widok blady jak ściana Jake od razu ruszył do drzwi.
- Dobrze, Jake. Przyjdź później ... - Głos Sary zdradzał niepokój.
- Pamiętam. Mam znaleźć to dziecko - uspokajał Sarę, spoglądając na nią przez ramię.
- Tak. Właśnie. Dzięki. - Był już w drzwiach, gdy zawołała: - O rany! O mało nie zapomniałam!
- Zaskoczony Jake ponownie spojrzał za siebie. - Ciastek! Czy będziesz tak dobry i
wyprowadzisz, a potem nakarmisz psa?
- Dlaczego ja? - bronił się.
- Bo jesteś pod ręką. Bo jesteś moim najlepszym przyjacielem. A w dodatku masz klucze do
mojego domu przymilała się, jak mogła. Gdyby nie konieczność unikania zbędnych ruchów za
wszelką cenę oraz gdyby pielęgniarka nie poprawiała jej w tej chwili bandaża na głowie,
zamrugałaby jeszcze powiekami. - Już tak długo nie było mnie w domu, że Ciastek na pewno
musi wyjść. Poza tym sam wiesz, że on przepada za tobą.
Jake nie wyglądał na zachwyconego taką perspektywą.
- Zrobisz to dla ninie?
Zwlekał z odpowiedzią, a Sarah już się cieszyła, bo będąc dobrym prawnikiem, umiała
rozpoznać pierwsze oznaki kapitulacji.
- Zrobię, ale będę miał u ciebie ogromny dług
wdzięczności.
- Nie pierwszy raz. Wielkie dzięki.
- Czy to jest może uśmiech?
- W żadnym razie. Przecież wiesz, że to by mnie bolało. - Rozbawiona Sarah przypomniała sobie
o jeszcze jednej rzeczy i spoważniała. - Jeszcze coś. Musisz kupić mu po drodze jakieś jedzenie.
- Czy nie mówiłem ci już kiedyś, że jesteś okropna?
- Zawsze mi to powtarzasz.
Jej odpowiedź rozbawiła Jake'a, ale nie chcąc tego pokazać, wyszedł.
- Ciastek lubi Kibbles'n Bits! - krzyknęła jeszcze Sarah, po czym westchnęła i poddała się
zabiegom pielęgniarki.
Ważące ponad trzydzieści sześć kilogramów psisko wcale nie wyglądało na słodziutkie
ciasteczko. Raczej na leniwego olbrzyma ze skłonnością do ciągłego nicnierobienia. Przy czym
Jake akurat tego nie miał mu za złe. Był to brzydal nad brzydale, który bardziej by się nadawał
do psich walk czy pilnowania szemranych poletek marihuany niż do spacerów po ulicy i
reagowania na swoje jakże ośmieszające imię, co przez ostatnich dziewięć lat było jego
upokarzającym udziałem. Mając to na uwadze, Jake niemal wybaczył zwierzakowi pogardę, z
jaką ten odnosił się do otaczającego go świata. Niemal, a więc nie do końca.
Wątpliwości co do pełnego wybaczenia psu jego wad ogarnęły Jake'a w chwili, gdy ostrożnie
wchodził do skromnego, zbudowanego z cegły domu Sary przy akompaniamencie
ostrzegawczego warkotu jej ulubieńca.
- Cześć, Ciastek! Ja też cię kocham! - pozdrowił zwierzaka i przypomniał sobie, że to właśnie z
jego powodu wszyscy właściciele mieszkań do wynajęcia jak jeden mąż odmawiali Sarze, co
zmusiło ją do kupna domu.
Słysząc zbliżającego się warczącego potwora, Jake zamknął za sobą drzwi wejściowe i
pomyślał, że Sarah z pewnością nazwałaby go tchórzem. I rzeczywiście, w tej chwili naj
chętniej uciekłby stąd, gdzie pieprz rośnie. Tymczasem Ciastek skierował się prosto do kuchni,
która podobnie jak cały dom, utrzymany w wiejskim stylu, pozbawiona była wszelkich ozdób.
Na ścianach nie wisiał ani jednen obrazek czy ozdobny talerz, a w oknach zamiast zasłon
zamontowano żaluzje. Na ciemnej podłodze z dębowych desek stały jedynie podstawowe
meble. Królowała tu praktyczność, a nie komfort.
To była cała Sarah.
Kupując karmę dla psa, Jake zjadł Vy tym samym sklepiku śniadanie, na które składał się
batonik Snickers i kubek spienionej kawy. Teraz postawił torbę Kibbles'n Bits na blacie solidnej
białej szafki. W tym samym kolorze były wszystkie urządzenia kuchenne, ale już kredens i szaf-
ki, prostokątny stół i cztery krzesła ustawione pośrodku zrobione zostały z ciemnego drewna.
Patrząc na znajdują- . cy się na lodówce zegar, który pokazywał dziewiątą dwadzieścia pięć, Jake
złapał się za głowę i pomyślał, jak wiele jeszcze spraw musi załatwić. Na szczęście jako szef
firmy mógł dostosowywać godziny swoich zajęć do okoliczności. Złą stroną pracy na własny
rachunek było to, że lenistwo oznaczało brak zleceń, a to z kolei oznaczało brak pieniędzy na
jedzenie, rachunki, spłatę kredytu, płace dla pracowników i tak dalej. Listę można by wydłużać
w nieskończoność.
Jake obiecał dostarczyć Morrisonowi wyniki śledztwa w sprawie Perry'ego, a to wymagało
powtórnego dokładnego ustalenia przebiegu zdarzeń i godziny dokonania morderstwa, co
stanowiło klucz do uznania bądź odrzucenia alibi oskarżonego. A wszystko powinno być
gotowe na piątą. Dla firmy ubezpieczeniowej Fortis miał przygotować dossier na temat grupy
oszustów systematycznie wyłudzających odszkodowania w bardzo oryginalny sposób. Otóż
kilku facetów wsiadało do sfatygowanych samochodów, wyjeżdżało na najbliższą autostradę i
gwałtownie hamowało, doprowadzając do karambolu. Zaraz potem każdy z uczestników
zdarzenia występował do ubezpieczyciela o odszkodowanie. To wszystko też musiało być
gotowe na piątą. Ponadto jednemu z bardziej znanych adwokatów - Eliemu Schneiderowi -
obiecał raport w sprawie jego kochliwego klienta, który miał właśnie sprawę rozwodową. To
też należało przygotować na piątą. A to jedynie ważniejsze sprawy "na piątą", o których sobie
przypomniał wciąż niewyspany detektyw. Był jednak pewien, że w biurze czeka na niego
znacznie więcej pracy.
A tu jeszcze Sarah. Zawsze Sarah.
Przeżycia ostatniej nocy nie sprzyjały skupieniu się na czymkolwiek innym. Nie uspokoiły go
nawet zapewnienia lekarzy, że rany Sary nie są groźne. Cały czas zadawał sobie pytanie, kto i
dlaczego do niej strzelał. Nie wydawało mu się prawdopodobne, żeby ktoś zaaranżował napad na
sklep jako kamuflaż próby zamordowania Sary. Choć zawsze istniał i taki wariant. Podobnie Jake
myślał o możliwości oddania feralnego strzału przez trzeciego z rabusiów, w którego istnienie
nie wątpił. Przecież Sarah nie widziała twarzy bandyty, nie stanowiła więc dla niego żadnego
zagrożenia. Zastanawiając się nad śmiercią Donalda Coomera, Jake miał jeszcze jedną hipotezę.
Możliwe, że stojący na czatach, widząc, że jego kompani stracili panowanie nad sytuacją,
postanowił ich zgładzić jako jedynych, którzy mogliby go zidentyfikować. A Sarah została
postrzelona przypadkowo. A może ... - do głowy napływały mu dziesiątki innych hipotez. Miał
dwóch świadków zdarzenia: Sarę i nie znaną dziewczynkę, którą uwieczniły kamery sklepowe i
która, na szczęście, nie okazała się zjawą z majaczeń Sary. Musi jak najszybciej odszukać małą.
To uspokoi zarówno Sarę, jak i jego. Odrzucając teorię o usuwaniu świadków, którzy przecież
nie widzieli trzeciego z napastników, Jake odrzucił też możliwość poszukiwania dziecka przez
nieznanego bandytę. Choć zawsze istniała i taka możliwość. Wiedział też, że jeśli nie rozwikła:
tej sprawy, nie będzie mógł żyć spokojnie. Na razie jednak postara się zapewnić bezpieczeństwo
Sarze.
Ale przede wszystkim zajmie się najważniejszą sprawą dzisiejszego poranka. Musiał nakarmić i
wyprowadzić na dwór tego diabelskiego ulubieńca przyjaciółki. A zupełnie nie miał na to
ochoty.
- Ciastek! Do mnie! - zawołał.
Pies zignorował wołanie, choć całkiem blisko słychać było jego głuche powarkiwanie. Jake
zorientował się, że dochodzi ono z samego końca hol-u;' gdzie znajdowała się sypialnia Sary i
druga, gościnna. Zwierzak prawdopodobnie schował się w sypialni swojej pani. Jake bardzo
dobrze znał drugi pokój, przez ostatnie lata nocował tam kilka razy. A to będąc po kielichu, co
uniemożliwiało mu prowadzenie auta, a to na prośbę Sary, gdy jedno podtrzymywało drugie na
duchu. Zawsze spał w sypialni dla gości.
Nigdy u Sary.
Już od wielu lat nie traktował jej jak obiektu westchnień. Prawdę mówiąc, dookoła było tyle
innych chętnych, że nie musiał właśnie o nią zabiegać. Z tego, co wiedział, ona sama przez
siedem lat ich znajomości nie miała nikogo. Jake nie potrafił przewidzieć swojej reakcji, gdyby
się dowiedział, że się myli.
Swoją drogą byłoby to ciekawe, myślał z ironią, otwierając drzwi do ogrodu. Na razie byli dla
siebie najbliższymi przyjaciółmi. Takie mu właśnie złożyła życzenia z okazji trzydziestych
dziewiątych urodzin, które obchodził miesiąc temu. Chciał wtedy zapytać, co ma zrobić, gdy już
mu się znudzi funkcja najlepszego przyjaciela, ale ugryzł się w język. Potem każde było zajęte
własnymi sprawami, a teraz Sarah leży postrzelona w szpitalu. O konsekwencjach swojego
zachowania w tej sprawie pomyśli wtedy, gdy będzie miał więcej czasu i jaśniejszy umysł.
Teraz przyjechał do domu Sary zaopiekować się tym potworem. I zamierzał zostać tu jak
najkrócej.
- Ciastek! - nawoływał psa, czując się coraz bardziej nieswojo. Oto, co miał z funkcji najlepszego
przyjaciela: żadnych przywilejów, za to same obowiązki. Zza drzwi dobiegały niezadowolone
pomruki psa i Jake pomyślał, że w razie czego będzie się musiał ratować ucieczką.
- Pieseczku ... Chodź tu do mnie!
Psie pazury skrobiące po dębowej podłodze nieco zaniepokoiły Jake'a: Ciastek się zbliżał.
Detektyw otworzył wyposażone w siatkę przeciw komarom drzwi ogrodowe, aby pies mógł od
razu wyjść. Mały, schludny ogródek był ogrodzony siatką. A dokładniej miał dwa ogrodzenia.
Zewnętrzne, zrobione z solidnej siatki, i wewnętrzne, mające około dwóch metrów wysokości,
postawione niedawno i szczelnie okalające teren z trzech stron. A wszystko z powodu sąsiadów
mieszkających po lewej stronie i ich ukochanego kiciusia, którego nazywali Graalem Ciastka.
Drugie ogrodzenie nie pozwalało psu nawet na najmniejszy rzut oka do sąsiedniego ogrodu.
Właściwie to Jake nie miałby nic przeciwko temu, gdyby któregoś dnia pies wsunął na śniadanie
kota sąsiadów, ale Sara miała całkowicie odmienne zdanie w tej sprawie.
Jake spojrzał na zegarek. Była dziewiąta trzydzieści pięć. Choć czas biegł nieubłaganie, postarał
się, aby w jego głosie nie było zniecierpliwienia. Oprócz brzydoty i złego zachowania Ciastek
miał jeszcze jedną fatalną wadę - doskonale odczytywał nastroje otaczających go ludzi. W tej
dziedzinie był prawdziwym barometrem, jak o nim mówiła Sarah, na co Jake zawsze wznosił
oczy do góry. Problem polegał na tym, że wyczuwający czyjś zły humor pies zalegał gdzieś w
domu i nie wychodził z kryjówki tak długo, aż się go stamtąd wyciągnęło za uszy. Jake aż się
zatrząsł na samą myśl o konieczności nurkowania pod łóżko Sary i nakłaniania bestii do wyjścia
na spacer przy użyciu miotły czy czegoś podobnego. Miał jedynie nadzieję, że do tego nie
dojdzie.
- Ciastek! Do mnie! - Starał się, jak tylko mógł, ale widać coś w jego tonie nie spodobało się
psu, bo ten zaraz po wystawieniu łba zza łóżka warknął, obnażając białe zęby, dzięki którym z
powodzeniem mógłby zagrać w "Szczękach".
- Dobry piesio! - Jake przechodził samego siebie, po czym uchylił drzwi do ogrodu. - No,
biegaj!
Pies zawahał się i ciągle powarkujuc, łypał czarnymi oczyma na Jake'a, tak samo jak Tony
Soprano na domniemanego agenta FBI. No cóż, do dzieła, pomyślał Jake, wykrzywiając się i
wciąż powtarzając sobie w duchu, że jest wystarczająco odważny, aby nie zrejterować. Po raz
kolejny zastanawiał się, co kierowało Sarą przy wyborze domowego ulubieńca. Ciastek miał łeb
pitbulla osadzony na czarnym, gdzieniegdzie podpalanym muskularnym kor- • pusie rottweilera,
łapy wielkości dłoni Sary i długi, gruby ogon, który był zawsze opuszczony w dół i którym - co
należy podkreślić - nigdy nie merdał.
Niestety Sarah kochała swojego pupila, a Jake, wiedząc dlaczego, nawet to rozumiał. Otóż
Lexie z matką uratowały psu życie, wyciągając pobitego sześciomiesięcznego szczeniaka ze
stawu. To Lexie nazwała niedoszłego topielca Ciastkiem. Czyż nie było to najbardziej
nieodpowiednie dlań imię? Pomimo czułej opieki, jaką otoczono psa, zwierzak nigdy już nie
zaufał ludziom. W szczególności mężczyznom.
Ale Ciastek kochał Sarę i zapewne kochał Lexie.
To wszystko sprawiło, że Jake tkwił dzisiaj w praktycznej i bezbarwnej kuchni Sary, starając się
nakłonić tego upartego potwora, do wyjścia do ogrodu i załatwienia się pod ulubionym
drzewem.
- No, dalej!
Jake szerzej uchylił drzwi. Ciastek, który doskonale znał jego opinię na swój temat i zdawał
sobie sprawę, że ten mężczyzna nie pieje na jego widok z radości, ciągle groźnie na niego łypiąc
i pokazując kły, przestał warczeć i spięty ruszył naprzód. Gdy mijał Jake'a, naprężył się jeszcze
bardziej, zupełnie jakby spodziewał się kopniaka. Ten zaś obawiał się poważnie o swoje łydki.
Jednak wszystko zakończyło się szczęśliwie i pies wyszedł na werandę, a następnie zbiegł po
schodkach do ogrodu. Jake odetchnął z wyraźną ulgą i zamknął za nim drzwi. Na ten dźwięk
Ciastek spojrzał za siebie, jednocześnie załatwiając się z gracją pod wiciokrzewem rosnącym u
podnóża schodów. Najwyraźniej podkreślał, kto tu rządzi.
Jake nie mógł nic na to poradzić ...
Wiedział, że zapewne będzie miał problem z namówieniem psa do powrotu do domu, ale
chwilowo się tym nie martwił. Wsypał trochę karmy do miski i wlał wody do drugiej. Jeszcze raz
rzucił okiem w stronę ogrodu, sprawdzając, czy pies czasami nie dopadł kota, po czym poszedł
do toalety. W połowie drogi zatrzymał się nagle. Bez wątpienia usłyszał przyciszone dźwięki
muzyki i to takiej, jakiej nigdy wcześniej w tym domu nie było.
A to co?, pomyślał i ruszył wolno, marszcząc brwi. "Gdy tak sobie marzysz pod gwiazdami. ..
".
W tej samej chwili, w której rozpoznał melodię, zdał sobie sprawę, że muzyka dolatuje z pokoju
Sary. Dokładniej mówiąc, zza zamkniętych drzwi jej sypialni. Było to o tyle niespotykane, że
Sarah zawsze zostawiała drzwi otwarte, aby pies mógł spać na swoim ulubionym miejscu pod
łóżkiem.
Jake poczuł ten sam dziwny ucisk w żołądku, który znał ze swojej dziewięcioletniej pracy w FBI.
Teraz oczywiście nie zaintrygowała go treść dziecięcej piosenki, ale sam fakt, że słychać ją było
w pustym domu. Wcale mu się to nie spodobało. Instynktownie sięgnął po pistolet, który kiedyś
zawsze nosił przy sobie. I od razu przypomniał sobie, że po przejściu do spokojniejszej pracy
prywatnego detektywa zamknął glocka w biurku.
A niech to!
Rozważył trzy możliwości działania: mógł pojechać do ·biura po broń, ewentualnie wezwać
policję, aby przeszukano dom, albo wpaść do pokoju uzbrojony w scyzoryk, który akurat miał
przy sobie.
Uznał jednak, że, po pierwsze, jazda tam i z powrotem nie jest dobrym pomysłem, po drugie, nie
ma ochoty ośmieszać się przed policją, i po trzęcie - po prostu może zaryzykować. Zamiast
rozmyślać vi nieskończoność, co dalej, wstrzymał oddech i przy dźwiękach tej absurdalnej
mu;zyki wyjął scyzoryk z kieszeni. Choć nóż nie był duży, Jake wiedział, jak w razie czego
zrobić z niego użytek. Tak uzbrojony ostrożnie podszedł do drzwi, gwałtownie je otworzył i
zaniemówił z wrażenia.
Rozdział 5
Na podłodze sypialni leżały porozrzucane dziecięce zabawki: lalka Barbie, duży, plastikowy
model różowej corvetty, czarodziejska różdżka, małe, fioletowe lusterko w oprawie w kształcie
kwiatka, stający dęba czarny konik i pluszowy jednorożec.
"Gdy tak sobie marzysz pod gwiazdami..." , muzyka riie przestawała grać, a Jake uświadomił
sobie, że to zabawki Lexie, które Sarah przechowywała w szafie. Jednak teraz lewe drzwi
wyposażonej w lustro szafy były otwarte. Ze środka wystawało przewrócone na bok niebieskie
pudło, a z niego prosto na ciemną podłogę wysunął się biały papier do pakowania. Wyglądał
zupełnie jak płat śniegu. Górna część pudła leżała osobno pod szafą.
Jake poczuł nienaturalne zimno. Takie samo, jakie podobno pojawia się, gdy w pobliżu znajdują
się duchy.
Tylko nie panikować! To pewnie wina klimatyzacji i zamkniętych drzwi. Tu nie ma nikogo.
Rozejrzał się dookoła, chcąc się upewnić, że jest sam. I rzeczywiście. Zakładając, że nikt nie
chowa się pod łóżkiem lub w drugiej części szafy, Jake był sam. Sarah skromnie urządziła swą
małą sypialnię. Na wprost drzwi, pod ścianą, stało małżeńskie łoże między dwoma otwieranymi
do góry oknami w stylu lat pięćdziesiątych. Łóżko miało jasne, dębowe wezgłowie. Biała kapa
spływała aż na podłogę. Tak jak się tego spodziewał, wszystko zostało do-
brane ze smakiem. Ponieważ okna zasłaniały żaluzje, światło nie przenikało do środka i w pokoju
panował półmrok. Z prawej strony łóżka, na nocnym stoliku stała lampa, przy niej budzik oraz
telefon i leżała książka. Naprzeciwko łóżka znajdowała się dębowa komoda, na której Sarah nie
trzymała żadnego kobiecego drobiazgu. Na ścianie nad komodą wisiało prostokątne lustro. I to
było wszystko. Pokój wyglądał dokładnie tak, jak go sobie Jake wyobrażał. Można by nawet
powiedzieć, że wyglądał tak, jakby Sarah dopiero co z niego wyszła albo jakby potencjalni
włamywacze zdążyli przeszukać jedynie szafx. A właściwie tylko kartonowe pudło z szafy.
W każdym razie wygląda to dziwacznie, pomyślał Jake. Był pewien, że z uwagi na obecność psa
w domu żaden włamywacz nie odważyłby się wejść do środka. Jedyny sposób, aby odgrodzić się
od Ciastka, jo wejść przez okno i zamknąć drzwi od sypialni, gdy pies przebywał w innej części
mieszkania. Tylko po co włamywacz miałby interesować się zabawkami Lexie?
To mało prawdopodobne, uznał. I zaraz dodał w myślach: A jednak możliwe.
Ostrożnie podszedł do okna i stwierdził, że było zamknięte. Podszedł też do szafy i uchylił prawe
drzwi w taki sposób, aby nie poruszyć ani kartonowego pudła, ani leżącego obok papieru. Zajrzał
do środka i zobaczył, że szafa jest zdecydowanie za płytka, aby można się w niej ukryć.
Przeglądając zawartość, uznał, że raczej nic nie zginęło. Wisiały tam ubrania Sary uszeregowane
według typowych dla niej stonowanych kolorów, na dole zobaczył ze sześć par butów, od
sportowych po wizytowe. Na górnej półce w równym szeregu stały przezroczyste plastikowe
pojemniki. Pudło z zabawkami znajdowało się po lewej stronie szafy. Pamiętał, że przed
czterema laty Sarah je tam schowała i później ani razu go nie wyjęła.
Jednak teraz szafa stała otworem, a z przewróconego na bok pudła ktoś wyciągnął wszystkie
zabawki i rozrzucił je po całym pokoju.
Ciekawe, kto to zrobił?
Zadając sobie to pytanie, Jake ukląkł i zajrzał pod łóżko. Tam również nikogo nie znalazł. Na
czyściutkiej podłodze leżało jedynie pluszowe posłanie psa.
"Gdy tak sobie marzysz pod gwiazdami ... ". - Jake ciągle słyszał tę irytującą melodię. Zacisnął
zęby, wstał i szukając wzrokiem jej źródła, skierował się w stronę leżącego na ziemi jednorożca.
Gdy go podniósł, muzyka zamilkła, co zaskoczyło detektywa. Zabawka musiała należeć do
małego dziecka. Od czubka welwetowego nosa do końca ogona zrobionego z opalizującego
materiału miała około trzydziestu centymetrów. Z kolei od satynowych kopyt do koniuszka
złotego rogu mierzyła około czterdziestu centymetrów. Jednorożec miał szklane, niebieskie oczy
z bardzo długimi, srebrnymi rzęsami. Jake wyczuł pod palcami coś twardego. Pewnie to
mechanizm uruchamiający pozytywkę. Obejrzawszy zabawkę, stwierdził, że na zewnątrz nie
było żadnego wyłącznika. Kiedy jednak położył ją na wznak, melodia znów zabrzmiała.
"Gdy tak sobie marzysz pod gwiazdami...", Jake'owi aż ciarki przeszły po plecach, kiedy
ponownie usłyszał znane dźwięki. Szybko odwrócił zabawkę i natychmiast zapadła cisza.
Postanowił sprawdzić, jak działa mechanizm. Gdy przechylał zwierzaka na bok, włączała się
melodia. Gdy ustawiał jednorożca pionowo, ustawała. Taka zabawka to prawdziwa udręka. Jake
mógłby się założyć o to, że Sarah miała jej dosyć na długo przed spakowaniem do pudła. Ktoś
jednak musiał wywlec z szafy zarówno jednorożca, jak i pozostałe rzeczy. Jake odrzucał udział
psa w tej sprawie. Ciastek ani nie merdał ogonem na powitanie, ani nie bawił się zabawkami. On
tylko jadł, spał, groźnie warczał i wychodził na spacery. Wcale nie był skory do jakiejkolwiek
zabawy. Rozmyślając, przyglądał się jednorożcowi. Na pewno nikt tego nie zrobił, gdy Jake już
wszedł do środka. Dom był zbyt mały, aby ów ktoś pozostał niewidzialny. Jeżeli to sprawka
człowieka, to musiał on wejść tu ostatniej nocy, gdy Sarah była w szpitalu.
Chyba że to jej dzieło. Jake rozejrzał się po pokoju. Zabawki leżały na podłodze w taki sposób, w
jaki podczas zabawy zostawiają je dzieci. To wykluczało udział Sary. Lubiła przecież porządek, a
te pamiątki były dla niej zbyt cenne, aby walały się po podłodze.
Z drugiej strony Jake nie mógł sobie wyobrazić włamywacza rozrzucającego zabawki w pokoju.
Nie widział w tym sensu. Nie było też śladów włamania do domu. Pozostawał więc pies. Jake,
mający duże doświadczenie z różnymi przestępcami, począwszy od drobnych złodziejaszków,
przez handlarzy bronią do wykształconych oszustów defraudujących niewyobrażalne k~oty,
nigdy tak nerwowo nie reagował nawet na uzbrojonych bandytów, jak na widok Ciastka. A
przecież znał go od lat. I zdawał sobie sprawę z tego, że stał się jednym z niewielu ludzi, których
zwierzak jako tako tolerował. Biorąc więc to wszystko pod uwagę, doszedł do wniosku, że intruz,
który dostałby się do środka, uciekłby natychmiast po spotkaniu z psem. Taki wniosek
eliminował udział osób trzecich.
Skoro nie był to ani włamywacz, ani Sarah, za bałagan musiał odpowiadać Ciastek. Wynikało to
jasno z zasady numer dziesięć: "Należy wyeliminować wszystko to, co nie mogło się wydarzyć.
A wtedy to, na co patrzysz, jest wynikiem rzeczywistych zdarzeń, nawet gdyby były one trudne
do wyobrażenia".
W domu cały czas przebywał tylko pies. Drzwi do sypialni były zamknięte i tu pojawił się
problem nie do przeskoczenia. Nawet gdyby przyjąć, że to Ciastek nabałaganił, wciąż
pozostawało pytanie, jak się dostał do środka. Dla ułatwienia przyjmijmy, że drzwi były otwarte,
gdyż Sarah zazwyczaj ich nie zamykała. Zatem pies wyciąga pudło z szafy, po czym wybiega z
pokoju z jedną z zabawek w pysku i przypadkowo zaczepia o drzwi, zamykając je za sobą.
Chociaż była to całkowicie bzdurna teoria, tylko taki scenariusz przychodził Jake'owi na myśl.
Chyba że winna jest Sarah.
Jednak detektyw naj chętniej w ogóle nie brałby takiej możliwości pod uwagę, gdyż pociągała za
sobą zbyt dużo spekulacji. Żeby to wyjaśnić, będzie musiał porozmawiać z Sarą.
Jake się wzdrygnął. Gdyby się okazało, że to nie onaku czemu się skłaniał - to informacja o tym,
co tu zastał, będzie dla niej niczym rozdrapywanie dopiero co zagojonej rany. Na razie nie piśnie
ani słówka. Nie może sprawić jej bólu. Chyba że nie będzie miał innego wyjścia. Sarah wcale nie
musi wiedzieć o zabawkach. Sam wszystko posprząta.
Ustawił pudło pionowo i owinął jednorożca w papier.
Następnie postawił go w środku. Ułożył obok kilka plastikowych zabawek, których zadaniem
było dodatkowe obciążenie pudła. Jake nie chciał, aby paczka się przewróciła, uruchamiając tym
samym pozytywkę, której nie znosił. Oprócz jednorożca w pudle znalazły się lalka Barbie, sa-
mochód, czarodziejska różdżka i konik. Na koniec Jake zamknął wszystko w szafie.
Udało się. Odetchnął z ulgą i rozejrzał się dookoła. Pokój był czysty i schludny. Ani śladu
bałaganu.
Wychodząc, dokładnie zamknął za sobą drzwi. Nawet gdyby to pies narozrabiał, teraz się tam nie
dostanie. No, chyba że zeżre drzwi, nie bez satysfakcji pomyślał Jake. Sprawdził też wszystkie
okna, upewniając się, że są zamknięte.
Dom był pusty i, jak sądził Jake, nikt się do niego nie włamał.
- Czy to ty nabroiłeś w sypialni? - zapytał psa.
Zajęty własną michą potwór nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Ciastek jadł najszybciej,
jak potrafił. Stał z podkulonym ogonem, obserwując bacznie najbliższe otoczenie i najwyraźniej
obawiając się jakichś nieprzyjemności ze strony Jake'a. A przecież przez te wszystkie lata Jake
ani razu nawet na niego nie krzyknął.
Patrząc na psa, detektyw westchnął. Chociaż biedak został uratowany z opresji, już nigdy nie
pozbędzie się strachu. Myśl, że to Ciastek mógł się dobrać do zabawek Lexie, wydawała się
jeszcze bardziej absurdalna. Lecz jeśli nie pies, to kto? Czy wyciągnięte pudło z zabawkami mia-
ło coś wspólnego z postrzeleniem Sary? Na pierwszy rzut oka nic nie łączyło obu wydarzeń,
ale ... Łamiąc sobie głowę nad rozwiązaniem tej zagadki, Jake najpierw dokładnie zamknął drzwi
do ogrodu, a potem frontowe. I jeszcze raz sprawdził dla pewności wszystkie zamki. Jadąc do
siebie, wciąż nie znał odpowiedzi na dręczące go pytania. Czuł jednak niepokój. Uczucie, o
którym prawie zapomniał.
Sarah opuściła szpital kilka minut po siedemnastej trzydzieści. Szpitalny regulamin przewidywał,
że wypisywani pacjenci nie idą o własnych siłach, lecz są odwożeni do wyjścia. Młoda kobieta
poczuła się dziwnie, gdy pielęgniarka zjawiła się po nią z wózkiem. Gdy tylko wyjechała na
parking, od razu zapragnęła wstać. Jednak, gdy idąc pod rękę z Jakiem, uczyniła w
obezwładniającym upale kilka kroków w stronę samochodu, zaczęło jej się kręcić w głowie. Nie
chciała tego po sobie pokazać. Inaczej przyjaciel zmusiłby ją do natychmiastowego powrotu do
szpitala.
- Życzę szybkiego powrotu do zdrowia - pożegnała się pielęgniarka i pchając przed sobą wózek,
zawróciła w stronę drzwi budynku.
Sarah pomachała jej dłonią na pożegnanie. W przyciemnianych szybach samochodu dostrzegła
swoje odbicie. Wyglądała jak panna młoda z filmu Tima Burtona. Jedyne, co ją odróżniało od
głównej bohaterki, to krótka fryzura i raczej blada, a nie niebieska skóra. Tak czy owak, nie było
z nią dobrze. Jej wyglądu nie poprawiał ani jaskrawy plaster przyklejony na
ponadsześciocentrymetrowej ranie tuż nad prawym uchem, ani odgarnięte z okolic rany i ciasno
spięte włosy. Wyglądała okropnie, a do tego miała jutro tyle pracy w biurze, że po prostu musiała
się tam pojawić. Gorączkowo zastanawiała się więc nad fryzurą, która mogłaby zakamuflować
opatrunek. Doszła do wniosku, że wkładając bluzkę z długim rękawem i spodnie, zdoła ukryć
otarcia na kolanach i łokciach. Jednak w żaden sposób nie zatuszuje posiniaczonego podbródka.
Na myśl o tym spochmurniała i wsunęła się głębiej w wygodne siedzenie pasażera.
- Zapnij pasy - przypomniał Jake, zamykając drzwi swojego czarnego samochodu.
Tapicerka wewnątrz też była czarna. Pomimo pracującej na najwyższych obrotach klimatyzacji
rozgrzane słońcem skórzane fotele parzyły gołe nogi Sary. Zmiana pozycji nie pomogła. Na
szczęście przyjazd do szpitala zabrał jadącemu z biura Jake'owi tylko dziesięć minut i przy
trzydziestosześciostopniowym upale na zewnątrz temperatura w aucie nie zmniejszyła się jeszcze
za bardzo. Młoda kobieta ubrana była w "strój awaryjny", który do szpitala przyniosła jej
asystentka Lynnie Sun. Na wszelki wypadek Sarah zawsze miała w biurze ubranie na zmianę, na
które składała się elegancka spódnica koloru khaki, biała bluzka bez rękawów, granatowy blezer,
świeża bielizna, rajstopy i buty na niewysokim obcasie. Sweter, rajstopy i przepisane tabletki
przeciwbólowe leżały teraz w plastikowej torbie na tylnym siedzeniu. Przy takiej temperaturze
należało mieć na sobie jak najmniej rzeczy.
Wymęczona Sarah patrzyła na obchodzącego auto Jake'a, który właśnie coś gryzł - pewnie
cukierka. Sarah nie znała drugiego człowieka, który by się tak źle odżywiał. Jake żył dzięki
kawie, cukierkom i kanapkom z McDonalda, Pizzy Hut, KFC i Long John Silver. Szczególnie
tuczące dania zamawiał na obiad. Wyjątkiem były okresy burzliwych romansów z blondynkami,
jak nazywała jego młode, wyjątkowo seksowne przyjaciółki o jasnych włosach. Zdarzało się
wtedy, że nowa narzeczona sama coś przygotowywała lub jedli na mieście w lepszych miejscach
niż bary fast food. W obu wypadkach oznaczało to zdrowsze jedzenie.
Dziewczyny były tak do siebie podobne, że Sarah nie mogła ich odróżnić. Najważniejsze jednak,
że nie sprawiało to kłopotu jej przyjacielowi, który gustował wyłącznie w blondynkach.'
Jake wsiadł do auta i zatrzasnął drzwi. Pomimo ogromnego bólu niemiłosiernie ciążącej jej
głowy Sarah odwróciła się i spojrzała na niego.
- Dziękuję, że po mnie przyjechałeś.
W odpowiedzi burknął coś pod nosem i ruszył z parkingu. Sarah zauważyła, że i on zmienił
szorty i koszulkę z krótkim rękawem, w której odwiedził ją rano, na ciemnoszare spodnie i
bladoniebieską koszulę tak wygniecioną, jakby w niej spał. Kołnierzyk miał rozpięty, rękawy
podwinął nad łokciami. Sarah przypuszczała, że wcześniej zdjął marynarkę i krawat. Wiedziała,
że jego praca też wymagała częstych wizyt w sądzie, gdzie należało być właściwie ubranym.
- Nie wiesz, dlaczego już dzisiaj wypisano cię ze szpitala? - zapytał poirytowany Jake.
Wyglądał na złego i wyraźnie zmęczonego. Miał podpuchnięte i przekrwione oczy. Gdy był zły,
jego brwi łączyły się na czole, a właśnie teraz znalazły się bardzo blisko siebie. Potężnie
zbudowany Jake nie mieścił się na fotelu kierowcy. Gdyby nie znali się tak dobrze, mogłaby
pomyśleć, że chce ją onieśmielić swoją posturą.
Siedziała spokojnie obok poirytowanego przyjaciela, którego jedynie na początku nieco się
obawiała. I tylko od czasu do czasu Jake próbował jeszcze swoich starych sztuczek.
- Pewnie już mnie wyleczyli - odparła, wzruszając ramionami.
W rzeczywistości lekarze nalegali na dalszą, przynajmniej jednodniową obserwację. Jak to ujął
doktor Solomon: "tak na wszelki wypadek". Jednak Sarah miała już dosyć szpitalnej atmosfery,
krzątaniny w jej pokoju i wokół niej samej. Nie odpowiadał jej też ciągły dozór. Lokalne stacje
telewizyjne bez końca powtarzały film ze sklepowej kamery. Po wyjściu Morrisona nikt nie
włączał już telewizora, więc Sarah nie musiała w kółko oglądać tego samego. O powtarzanym
reportażu słyszała jednak od każdej z przychodzących pielęgniarek i od każdego, kto po prostu
chciał na własne oczy zobaczyć "bohaterkę dnia", jak wszystkim odwiedzającym przedstawiała
Sarę dyżurna siostra. Przez jej pokój przewinął się cały personel medyczny, jej asystentka - "i ty,
Brutusie, przeciwko mnie" a nawet mieszkająca naprzeciwko sąsiadka Sary. Poza tym zjawiło się
dwóch policjantów, aby spisać jej zeznania, i Mark Kaminski z prokuratury, któremu Morrison
zlecił sprawę leżącego w szpitalu Czaszki, to znaczy Maurice'a Johnsona. Kaminski chciał
poznać najdrobniejsze szczegóły zdarzenia. Sarah też miała wiele pytań do niego, ale jako
poszkodowanej i świadkowi w ewentualnym procesie Kaminski nie mógł jej udzielać żadnych
wyjaśnień. Mówił jedynie, że Johnson nie odzyskał jeszcze przytomności, więc on sam też nic
nie wie. W porze obiadowej pozostawiony na straży policjant ulotnił się bez uprzedzenia, aby coś
zjeść. Wykorzystując jego nieobecność, ekipa telewizyjna Kanału Piątego z Hayley Winston na
czele zakradła się do pokoju Sary, żądając udzielenia wywiadu. Zanim wezwana pielęgniarka
wyprosiła natrętów, Sarah nie zbornie usiłowała odpowiedzieć na zadawane jej pytania. Ludzi
najbardziej interesowało, jak się czuła pod lufami pistoletów, a ona po prostu nie mogła o tym
myśleć, nie mówiąc już o wypowiadaniu się na ten temat. Prześladował ją widok zastrzelonej
niewinnej kasjerki. Dochodziły do tego własne tragiczne przeżycia, o których wcale nie miała
ochoty opowiadać. Do tamtej nocy Sarah nieraz żałowała, że żyje, ale po tym, jak śmierć zajrzała
jej w oczy, niczego nie pragnęła tak bardzo, jak żyć dalej.
To doświadczenie zmieniło jej postrzeganie świata. Teraz dziwnie się czuła. Nie pragnąć już
śmierci - to całkowicie nowe doświadczenie. Przejście do tego stanu było dla Sary prawdziwym
trzęsieniem ziemi, które bez ostrzeżenia przetoczyło się przez jej życie.
Ukrywała te zmiany przed Jakiem. Obawiała się, że jej nadopiekuńczy przyjaciel zrobi wszystko,
żeby ją "wyleczyć". Łącznie z przymusowym zawiezieniem jej do szpitala, przywiązaniem do
łóżka i zwołaniem konsylium psychiatrycznego.
Może kiedyś sama pójdzie do psychologa, ale na pewno nie dzisiaj.
- Oczywiście jutro nie idziesz do pracy? - zapytał Jake, przyspieszając i wjeżdżając na drogę
numer dwadzieścia jeden.
Poranna mgła ledwie uniosła się z drogi, a już wszystkie cztery pasy były zatkane samochodami,
które w żółwim tempie opuszczały miasto. Na szczęście ich trasa wiodła w przeciwną stronę. O
tej porze Beaufort przeżywało swoje godziny szczytu, które nie trwały dłużej niż trzydzieści
minut. W rzeczywistości otoczone z czterech stron wodą miasto miało tylko jedną główną
autostradę wyjazdową na zachód, którą właśnie jechali. Jeżeli można by przedstawić drogę
numer dwadzieścia jeden jako węża zwróconego łbem do Oceanu Atlantyckiego, a potok sa-
mochodów w godzinach szczytu jako królika, to właśnie teraz wąż pożerał królika. Chociaż
Sarah nie uważała się za specjalistę od spraw ruchu drogowego, bo nie wychodziła z biura przed
ósmą, wiedziała jednak, że po osiemnastej w weekendy każdy, kto prowadził normalny tryb
życia, dotarł już do domu i ruch uliczny niemal zamierał. Taki luz panował tutaj głównie latem.
Wówczas żegluje się po oceanie, gra w golfa, pielęgnuje ogródek czy spontanicznie urządza
wielkie grillowanie. Dla elitarnego Beaufort, którego życie toczyło się swoim trybem, każdy, kto
się tutaj nie urodził, był obcy. Chociaż Sarah przyjechała tu cztery lata temu, wciąż czuła się
intruzem w mieście. I wiedziała, że to się już nie zmieni.
- Jutro ... - powtórzyła, wiedząc, że nie może powiedzieć prawdy. Za szybą samochodu mijali
właśnie po prawej stronie duże centrum handlowe i trzy bezpośrednio przylegające do siebie
restauracje: McDonald' s, Taco Bell i Pizza Hut. Jake tęsknym spojrzeniem odprowadził pod-
jeżdżające tam samochody. - Udało ci się ustalić coś na temat Duke'a, to jest Donalda Coomera?
Wzruszył ramionami i opuścił pas jezdni prowadzący do centrum handlowego.
- Coomer nie żyje.
- A coś więcej?
- Był w celi sam i mieli go wkrótce przewieźć do sądu. Prawdopodobnie powiesił się na kablu
elektrycznym przywiązanym do krat.
- Jak długo pozostał sam?
- Będący wówczas na dyżurze Bill Canon zarzeka się, że nie dłużej niż dziesięć minut.
- A kto miał dostęp do zatrzymanych? Jake znowu wzruszył ramionami.
- Lepiej zapytać, kto nie miał. Może tam wejść każdy policjant, zastępcy szeryfa, policja sądowa
i adwokaci, niech to szlag trafi! Właściwie każdy, kto akurat jest w gmachu. Cele można
otworzyć tylko od zewnątrz.
Sarah wiedziała, o czym mówi Jake. Znała stary budynek aresztu i umieszczone w piwnicach
akustyczne, malutkie ciemne cele o ścianach z grubego betonu, z żelaznymi drzwiami
wyposażonymi w niewielkie zakratowane okienka. Metalowe łóżka na stałe były przymocowane
do ścian. Jedynie na korytarzu zamontowano monitoring.
- Przeglądałeś zapis z kamer?
- Kamery nie działały, gdy trzymali tam Coomera.
- Rozumiem.
Właśnie jechali przez most nad rzeką Coosaw. Sarah mimowolnie rejestrowała przesuwające się
za oknem stalowe elementy konstrukcji. W dole załadowana węglem rzeczna barka kierowała się
do Port Royal Sound. W rzeczywistości młoda kobieta skupiła się na :ąlOżliwych wariantach
wydarzeń w areszcie.
- To niedobrze. A skąd on wziął ten kabel?
- Tego nikt nie wie; mówi się, że mógł go znaleźć w środku. Policja bada odciski palców, ale
wiele z tego nie będzie.
- Jak sądzisz, czy w takim razie było to samobójstwo?
- Według mnie nie. Tak czuję. - Po drugiej stronie rzeki ruch był większy. Jake musiał się
zatrzymać na światłach. Patrząc na Sarę, zapytał: - A może poprawimy sobie nastrój wspólną
kolacją?
Przed chwilą minęli z lewej strony restaurację Long John Silver, a z prawej Arby. Sarah uznała,
że fast foody działają na podświadomość przyjaciela.
- Zrobimy, jak zechcesz - odparła, wzruszając ramionami, bo nie była głodna.
Jake ruszył na zielonym świetle.
- W twojej lodówce nie ma nic ciekawego do jedzenia. Kupimy coś po drodze czy zamówimy
pizzę?
Sarah spojrzała na niego niezadowolona.
- Gdybyś nie wiedział, to w zamrażarce mam lazanie, Gordon bleu z kurczaka i duszone mięso.
_ Zamrożone gotowe dania. Pychota! - pokpiwał Jake. - Są smaczne i zdrowe - broniła się, a
wiedząc, że to może być długi i bezcelowy spór, w którym nie będzie zwycięzcy, dodała
pojednawczym tonem: - Nie jestem specjalnie głodna, ale mogę spróbować pizzy wegetariań-
skiej.
- To już coś - przyznał Jake, nie wspominając ani sło-
wem o tym, że dla siebie zamówi paszteciki z mięsem.
_ Wcale nie musisz mnie niańczyć. Mam tylko ból głowy i zniszczoną fryzurę. Reszta jest w
porządku. Szkoda, że nie oddali auta - które, jak powiadomiła ją Lynnie, stało na policyjnym
parkingu - bo wróciłabym sama.
- No, na szczęście nie oddali.
- Muszę je jak najszybciej odzyskać.
- Nie musisz się trudzić. Pops - dziadek Jake'a - już ci je przyprowadził.
- Tak? To wspaniale! Jesteś cudowny!
- Zawsze ci to mówiłem.
Sarah uśmiechnęła się i już chciała coś odpowiedzieć, ale właśnie zadzwonił telefon. Jake
spojrzał na numer, zamruczał coś pod nosem i odebrał telefon:
- Ta ...
- Cześć, przystojniaku! Właśnie przygotowałam mięso na grilla. Za ile możesz tu dojechać?
Sarah doskonale słyszała rozmówczynię Jake'a, te głośne "ochy" jakiejś Donny czy "achy" innej
Danielle.
- To świetnie, malutka - zaczął Jake, spoglądając jednocześnie na Sarę, której twarz zastygła w
wymuszonym uśmiechu, - ale dzisiaj nic z tego nie będzie.
- A to dlaczego? - Niemal widziała nadąsaną minę blondynki. - Wszystko już gotowe. Przecież
rozmawialiśmy o tym wczoraj i byłeś zadowolony.
- Coś mi wypadło.
- Tobie zawsze coś wypada. Tylko ta praca i praca. Ostatnio musieliśmy nawet skrócić wakacje.
- Niestety. Bardzo mi przykro. Wstaw mięso do lodówki i spotkamy się jutro.
W słuchawce zapadła absolutna cisza. Sarah wiedziała, że tamta dziewczyna właśnie się
zastanawia, czy zrobić awanturę, czy udać, że nic się nie stało. Gdyby była pewna swojego
faceta, urządziłaby nieziemską awanturę, pomyślała Sarah. Jednak Jake swoim zachowaniem
sprawiał, że blondynki nigdy nie miały tej pewności. To jakieś masochistki, które pociągała
niepewność.
- Obiecujesz? - Danielle zrezygnowała jednak z awantury.
- Tak, o ile znowu coś mi nie przeszkodzi - rzucił żartobliwie.
Przynajmniej jest z nimi szczery, podst;mowała Sarah. Danielle wzięła oddech i po chwili
wahania zachichotała, mówiąc:
- Widzę, że lubisz się ze mną droczyć! - Po czym uwodzicielsko dodała: - Mam też dla ciebie
coś specjalnego. Właśnie kupiłam nową nocną koszulkę.
Zmieszany Jake ukradkiem spojrzał na Sarę, a ta przesłała mu buziaka. Detektyw rzucił okiem
na, drogę, odchrząknął i usiłował skończyć rozmowę, mówiąc:
- Muszę już kończyć. Ja ...
- Jest z czarnej koronki, cała przezroczysta ...
- Wystarczy, wystarczy - usiłował opanować sytuację.
- Zadzwonię jutro.
- Już widzę, jak...
Blondynka nie mogła jednak opisać bardziej szczegółowo swoich wizji, bo Jake rzucił krótkie:
"No to pa!", i rozłączył się.
- Ile ona ma lat? - Sarah nie mogła powstrzymać ciekawości.
- Dwadzieścia pięć.
- Jeżeli to jest ta gorąca dziewczyna, o której myślę, to powinieneś przyjąć zaproszenie.
- Czy nie sądzisz, że nie wypada podsłuchiwać cudzych rozmów?
- A co? Może powinnam zatkać sobie uszy?
- To nie byłoby takie złe.
- No nie! Żebyś wiedział, że następnym razem właśnie tak zrobię, przystojniaku.
Jake zacisnął usta i Sarah dojrzała, że lekko się zaczerwienił.
- Przeszkadza ci to, że Danielle tak mnie nazywa?
- Nie, biorąc pod uwagę to, że rzeczywiście jesteś przystojny i masz fajny tyłek.
- Może już dasz sobie spokój? - Tym razem Jake był naprawdę poirytowany.
- Dlaczego? "Przystojniak" to doprawdy słodziutkie.
- Sarah.
- Już dobrze. Więcej nie będę cię zawstydzać.
- Co ty powiesz! - Policzki Jake wracały do poprzedniego koloru, ale Sarah z satysfakcją
stwierdziła, że jednak poczerwieniał. - To miła dziewczyna. Na pewno mogłabyś ją polubić.
- Jeżeli wystarczająco długo będziecie razem, to z pewnością mi ją przedstawisz.
W odpowiedzi wydał z siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk, co uznała za zamknięcie tematu.
Jeśli dobrze pamiętała, blondynki można było bez szkody zmieniać. Podejrzewała, że Jake
hołduje tej właśnie zasadzie, bo żadna z nich nie zagrzała miejsca u jego boku dłużej niż sześć
miesięcy. Z Danielle spotykał się już pięć. Można więc było przypuszczać, że rozstrzygnięcie
nastąpi wkrótce.
Zbliżali się do historycznego centrum miasta, gdzie wzdłuż alei ciągnął się rząd uroczych,
pomalowanych na biało kolonialnych willi. Dojeżdżając do skrzyżowania, Jake zwolnił. Z
bocznej uliczki wyjeżdżał właśnie przystosowany do przewozu turystów, wypełniony pasażerami
furgon zaprzęgnięty w siwego, osowiałego konia. Otwarta, pomalowana na czarno platforma
ozdobiona była kwiatami. Rozbawieni ludzie rozmawiali z noszącym cylinder woźnicą, który
odwrócony do nich bokiem, opowiadał historię Beaufort. Sarah wiedziała, że było to jedno z
nielicznych miast, które przetrwało okupację armii generała Shermana podczas wojny secesyjnej.
Legenda głosi, że żołnierzom Unii miasto bardzo przypadło do gustu, choć w rzeczywistości
stanowiło ono punkt strategiczny i z tego powodu Jankesi założyli tu swoją kwaterę główną· Ani
kolonialne domy, ani nadbrzeże nie uległy zniszczeniu. Teraz naj okazalsze budynki stanowiły
dumę hrabstwa Beaufort i niebywałą atrakcję dla tysięcy turystów.
- Właściwie - zaczęła, gdy detektyw minął tramwaj konny i przyspieszył - to z powodzeniem
mogę zjeść sama. Naprawdę nie musisz poświęcać dla mnie grillowania zDanielle.
Skręcając w Bay Street, Jake zwolnił. Wjechali do dzielnicy zabudowanej wiktoriańskimi
domami, które można było uznać za wzniesione niedawno. Obszerne, stare i zdobione
ornamentami budowle stały w pewnym oddaleniu od ulicy, otoczone wypieszczonymi trawnika-
mi i ogrodzeniami z kutego żelaza. Lśniące liście ogromnych magnolii rzucały cienie na
otaczającą budynki zieleń. Ulice zdobiły rzędy wysokich cyprysów i dębów otulonych
zwisającymi kępami oplątwy. Krzewy azalii obsypane różowym i koralowym kwieciem rosły tuż
u podnóża ozdobnych ogromnych werand, gdzie plotkowali domownicy, leniwie obserwując
otoczenie, usadowieni na ogrodowych huśtawkach i w bujanych fotelach.
- Nie utrudniaj! Ja nie tylko zjem z tobą, ale zostanę do rana. No, chyba że pojedziemy do mnie.
Sarah popatrzyła na Jake'a. Świadomość tego, że zeszłej nocy ktoś do niej strzelał, wciąż nie
dawała jej spokoju. W głębi duszy była przyjacielowi wdzięczna, że postanowił zostać na noc,
choć nie chciała się do tego przyznać. Jake poznałby wówczas jej kiepski stan, a przecież ucho-
dziła za bardzo odporną.
- Jest jeszcze pies - przypomniała, a przyjaciel odpowiedział grymasem, który oznaczał, że
nocleg psa, który nie był ulubieńcem Jake'a, w jego domu, nie wchodzi w grę. Tego właśnie
spodziewała się Sarah. Nie spuszczając z tonu, zapytała prowokująco: - A co, jeśli chciałabym
zostać sama?
- Sama to możesz się zamknąć w łazience - odparł, ponownie nie wykazując zrozumienia dla jej
potrzeb. I, na szczęście, nie zawiódł jej. Po chwili kontynuował: - Nie wiem, czy zdajesz sobie z
tego sprawę, ale od mniej więcej trzech godzin nie masz już policyjnego anioła stróża. Frist -
Lowell Frist, komendant policji - powiedział, że nie mogą ci dać całodobowej ochrony. Uważają,
że nic ci nie grozi.
- A ty?
Jake zacisnął zęby. Jednak Sarah zauważyła ten nieznaczny ruch szczęki, co oznaczało, że
przyjaciel ma inne zdanie. Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach.
- Naprawdę nie wiem - odpowiedział.
Byli już prawie na miejscu. Okolica, w której mieszkała, nazywana przez Sarę Pekin, znajdowała
się między starymi, kolonialnymi domami dawnych właścicieli plantacji a krzykliwymi
rezydencjami nowobogackich. W Pekinie dominowały skromne domki jednorodzinne i
czynszówki wzniesione wokół historycznego centrum miasta po pierwszej i drugiej wojnie
światowej. Ich mieszkańcami była zbieranina ludzka, począwszy od wielodzietnych rodzin
imigrantów, poprzez emerytów, a kończąc na osobach samotnych, takich jak Sarah. Prężnie
rozwijała się tu drobna przedsiębiorczość. Jake zatrzymał się na światłach. Na drugim końcu
ulicy Sarah dostrzegła sklep Quik-Pik. Nawet z tej odległości czuła, że jest za blisko tego
feralnego miejsca. Parking wciąż był odgrodzony policyjną taśmą, a przed wejściem stały dwa
wozy patrolowe. Z jednego właśnie wysiadł policjant, zręcznie przeskoczył taśmę i poszedł w
stronę budynku, gdzie - jak domyślała się Sarah wciąż pracowała ekipa dochodzeniowa. Gdyby
nie to, że funkcjonariusz zabił jednego z bandytów, o tej porze nie byłoby tu nikogo z
dochodzeniówki, a sklep pracowałby już normalnie. Jednak w tym wypadku policja chciała się
zabezpieczyć na wszystkie możliwe strony.
- Cholera! - zaklął nagle Jake. - Nie pomyślałem o tym, że nie powinnaś tędy przejeżdżać. Trzeba
było wybrać inną drogę.
- Inną? - Zdziwiła się Sarah, bo w rzeczywistości nie można było uniknąć przejazdu koło tego
sklepu. Przecież mieszkała tylko cztery przecznice dalej. ~ Nie martw się, wszys,tko w porządku.
I rzeczywiście było, dopóki na osiedlowej tablicy ogłoszeń w miejscu zamieszczanych do tej
pory ulotek reklamujących gazownię nie przeczytała nekrologu:
Mary Jo White 1939-2006 Spoczywaj w pokoju.
Na dole ktoś dopisał: "Módl się za nami".
Nagły przypływ żalu mocno ścisnął jej gardło. Oczy jej zwilgotniały, a żołądek boleśnie się
skurczył. Przeżywała wszystko raz jeszcze: widziała przerażoną Mary, słyszała wystrzał i
krzyki...
To zbyt wiele. Nie było ucieczki przed wspomnieniami. Znowu spotkało ją nieszczęście i bez
ostrzeżenia zniweczyło dopiero co odzyskane poczucie spokoju. W jednej chwili prysnęło
ustabilizowane, bezpieczne i dobrze układające się życie. Teraz już nic nie będzie jak dawniej.
Sarah została prokuratorem, by walczyć ze zbrodnią.
Być może tylko to trzymało ją jeszcze przy życiu. Przynajmniej chciała w to wierzyć. Sądziła, że
znajdując w sobie siłę do walki za tych, którzy jej nie mają, ostatecznie pokona wszelkie zło.
Auto ruszyło spod świateł i natychmiast przyspieszyło, mijając Quik-Pik. Jake chciał stąd jak
najszybciej odjechać. I wtedy Sara zobaczyła grupkę dzieci wychodzących z zaniedbanego
budynku stojącego po drugiej stronie skrzyżowania, w domu, w którym mieściła się teraz chińska
restauracja Wang's Orientał Palace. Ulicą maszerowało czworo, nie, pięcioro dzieci. Wszystkie
miały ciemne, niemal czarne włosy i śniadą cerę. Były wychudzone i bardzo biednie ubrane.
Najstarszy w tej grupie był mniej więcej dziesięcioletni chłopiec. Najmłodsza - dziewczynka,
która ledwie nauczyła się chodzić. Drugi z chłopców i dwie pozostałe dziewczynki mieli
niewiele ponad pięć lat. Dzieci szły w przeciwnym kierunku, więc Sarah nie widziała ich twarzy.
Była jednak pewna, że najstarsza z dziewczynek, z długimi włosami, trzymająca za rączkę
najmłodszą, to ta, która siedziała pod stołem w Quik-Pik.
- Jake! - rzuciła szybko. - Zatrzymaj się!
Rozdział 6
- Co takiego? - Jake spojrzał na nią, marszcząc brwi.
- To ta dziewczynka! Jestem pewna! Ta ze sklepu!
O, tam! - Sarah wskazała dzieci i zaczęła odpinać pas.
Jake podążył wzrokiem we wskazaną stronę, skręcił na parking przed restauracją Wanga i
podjechał na sam jego koniec, gdzie na chodniku leżała sterta p.,płamanego asfaltu. Dalej był
zaniedbany trawnik. Dzieci oddalały się wąską, żwirową alejką biegnącą między restauracją a
wysokim płqtem oddzielającym sklepy od prywatnego domu stojącego obok. Wzdłuż
niepomalowanego ogrodzenia rosły wysoko żółte słoneczniki, cierniste, purpurowe osty i
wybujałe krostawce. Poprzewracane duże pojemniki na śmiecie i porozrzucane wokół nich pudła
~prawiały, że alejka była nieprzejezdna dla dużego samochodu Jake'a.
- Zatrzymaj się! - Jake zahamował. Sarah, nie myśląc o tym, jak wygląda, wypadła z auta.
Dzieci zgromadziły się wokół czarnej, plastikowej torby na odpadki porzuconej koło jednego z
pojemników. Otworzyły ją i zaglądając do środka, cicho wymieniały między sobą uwagi na
temat zawartości.
- Hej! - krzyknęła Sarah - Cześć!
Chociaż osłabiona, ruszyła chwiejnie w beżowych czółenkach na praktycznych
dwucentymetrowych obcasach. Determinacja potrafi jednak zdziałać cuda. Przekonała się już o
tym wcześniej. Drżące kolana ją zawodziły, głowa bolała jak diabli, a ostry zapach chińszczyzny
unoszący się w dusznym powietrzu skręcał jej żołądek. Szła jednak uparcie w kierunku dzieci i
to już było coś.
- Cześć! - powtórzyła i pomachała ręką. Obcas utknął w połamanej chodnikowej płycie i Sarah
odzyskała równowagę dopiero po kilku chwiejnych krokach.
Dzieciaki popatrzyły na nią szeroko otwartymi oczami.
Teraz Sarah była już pewna: najwyższa dziewczynka, która miała nieco ponad sto dwadzieścia
centymetrów wzrostu, to dziecko ze sklepu. Miała splątane, nieuczesane włosy, poplamioną żółtą
koszulkę, rozerwaną na ramieniu - zapewne tę samą, w którą była ubrana poprzedniego wieczoru.
Z czerwonych niegdyś szortów, wyblakłych do spranego różu, wystawały chude nogi i bose,
zabrudzone stopy. Wydawała się drobniutka i miała delikatne rysy, a w złocistych promieniach
zachodzącego słońca wyglądała niemal ślicznie, chociaż bez wątpienia była wychudzona.
- Pamiętasz mnie? - zapytała Sarah, siląc się na uśmiech, który nie uspokoił dzieci.
Dziewczynka ściskająca w dłoni rączkę najmłodszego dziecka krzyknęła cicho i odsunęła się od
czarnej torby. Wpatrywała się w Sarę przerażona, z otwartą buzią i wytrzeszczonymi oczami.
Najmłodsze dziecko musiało poczuć ból lub też dostrzegło strach swojej opiekunki i zaczęło
straszliwie wrzeszczeć.
- Nie! Czekaj! Nic ci nie zrobię!
Starając się nie przestraszyć całej czwórki, Sarah uśmiechnęła się przyjaźnie, usiłując
jednocześnie przezwyciężyć potężny ból głowy. Przyspieszyła kroku, chcąc szybko się zbliżyć
do dzieci. I to był błąd. Głowa zaczęła ją boleć jeszcze bardziej, świat zawirował i Sarah straciła
równowagę. Na szczęście zdołała oprzeć się o ścianę pobliskiego budynku.
- Chodu! - krzyknęła dziewczynka i ku zdumieniu Sary dzieci, złapawszy torbę, co sił w nogach
pognały alejką. Dziewczynka poderwała swoją malutką podopieczną do góry i posadziła na
biodrze, a potem popędziła za resztą, utwierdzając Sarę w przekonaniu, że ma ogromną wprawę
w ucieczkach.
- Czekajcie! - Sarah już miała ruszyć za nimi, ale Jake, który właśnie znalazł się obok, mocno
przytrzymał ją za ramię· Widocznie ściganie czeredy dzieciaków nie było jej dzisiaj pisane.
Poza tym, nie miała z nimi żadnych szans, pędziły tak szybko, że zniknęły już jej z oczu. Po-
czuła się zaskoczona, rozczarowana, a nawet nieco urażona. Sądziła, że nocna strzelanina jakoś
zbliżyła je obie. Widocznie jednak dziewczynka miała w tej sprawie inne zdanie.
- No, no - zagadał z niedowierzaniem Jake.
Sarah spojrzała na niego. Trzymał ją mocno za ramię, jakby się bał, że pomimo swojego stanu
ruszy w pogoń za dziećmi. W promieniach zachodzącego słońca wydawał się jeszGze wyższy i
potężniej zbudowany. I choć jego twarz skrywał cień, Sarah nie miała trudności z dojrzeniem
malującego się na niej grymasu.
- Sądzisz, że mnie nie poznała?
Jake uśmiechnął się szeroko.
- Problem w tym, że wyglądasz jak Frankenstein. Jesteś posiniaczona, potłuczona, masz bandaż
na głowie, a w nocy, kiedy ta mała widziała cię ostatni raz, leżałaś postrzelona na chodniku w
kałuży krwi. Może więc nie chodzi o to, że cię nie rozpoznała, tylko że nie jesteś jej
najradośniejszym wspomnieniem.
Sarah zacisnęła wargi.
- Chcesz powiedzieć, że wyglądam wystarczająco okropnie, by straszyć małe dzieci?
- Mówię tylko, że rozumiem, dlaczego uciekły - odparł rozbawiony. Ciągle trzymał ją za ramię i
prowadził do samochodu.
- Przecież uratowałam jej życie! Powinna wiedzieć, że nie zrobię jej krzywdy.
- Pewnie myślała, że jesteś duchem albo zombi. A może inną zjawą powstałą z grobu, by ją
dopaść.
W całym tym zamieszaniu Sarah zostawiła otwarte drzwi samochodu i zdała sobie z tego sprawę,
dopiero gdy dotarli na miejsce. Jake pomógł jej wsiąść. Przyznała z goryczą, że krótki pościg
całkowicie ją wyczerpał. Nie było szans na kontynuowanie go wyłącznie dzięki sile determinacji.
- To śmieszne - powiedziała gniewnie, gdy Jake zamykał drzwi. Zapięła pas i dokończyła, gdy
siadał obok niej: - Ja tylko chciałam się upewnić, że z nią wszystko w porządku.
Jake włączył silnik i zawrócił, kierując samochód w stronę wyjazdu z parkingu.
- Nic jej nie jest. Mówiłem ci to już wcześniej. Nie musisz się o nią martwić.
To prawda. Jake zadzwonił do niej po południu, by powiedzieć, że odnalazł dziewczynkę. Sarah
nie wątpiła, że mu się to uda. Był doświadczonym detektywem, dlatego też biuro prokuratora
okręgowego często korzystało z jego, wcale nie takich tanich, usług. Można było na nim polegać,
przynajmniej Sara ufała mu całkowicie. Gdy tylko prosiła o pomoc w którejś z prowadzonych
spraw, wiedziała, że Jake zrobi wszystko, co tylko będzie możliwe.
Teraz jednak, mimo jego zapewnień, nadal czuła niepokój. Odwróciła głowę, starając się dojrzeć
ulicę, do której prowadziła tamta wąska alejka. Nic nie mogła jednak zobaczyć. Ciągnące się
ogrodzenia, żywopłoty z wiciokrzewu, rzędy domów, wszystko to przesłaniało widok.
- Może grozić jej niebezpieczeństwo ze strony trzeciego uczestnika napadu. Tego, który do mnie
strzelał.
- Nie sądzę. - Jake potrząsnął głową. - To przecież tylko dziecko. Jeżeli on w ogóle istnieje i
mała go zauważyła, w co wątpię, była tak roztrzęsiona i przerażona, że zapewne go nie rozpozna.
A nawet jeżeli go pamięta, to jej zeznanie nie byłoby nic warte właśnie ze względu na te oko-
liczności.
- Zakładasz, że trzeci bandyta jest na tyle inteligentny, że sam to pojmie. Z tego, co
zaobserwowałam, ci w sklepie to beznadziejne głupki.
Jechali już główną ulicą, kierując się w stronę domu Sary. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie
poprosić Jake'a o kilka rundek po okolicy, w nadziei na ponowne spotkanie z dziećmi. Porzuciła
jednak ten pomysł. Na razie musiała wystarczyć jej świadomość, że dziewczynka żyje, ma się
dobrze i jest względnie bezpieczna. Jeżeli nie było niebezpieczeństwa - Sarah postanowiła zaufać
osądowi Jake'a w tej sprawie - nie ma sensu straszyć małej bez potrzeby. Wszystko, co osiągnęła
swoim działaniem, to potężny ból głowy i wyczerpanie. I co jej z tego przyszło? Nic. Krótko
mówiąc - porażka. Dzieciak najwyraźniej nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Usadowiła się
wygodniej na fotelu i poprosiła:
- Opowiedz mi o niej.
J ake wyciągnął z kieszeni otwartą paczkę orzeszków M&M's, włożył ją do miejsca na kubek
przed sobą i zaczął je chrupać. Sarah zmrużyła oczy, patrząc na niego z dezaprobatą·
- No co? Nie zdążyłem zjeść lunchu - bronił się, bo znając ją na wylot, wiedział, co znaczy taka
mina. Nie proponował też Sarze, aby się poczęstowała. - Chcesz się czegoś dowiedzieć o małej
czy nie?
- Tak - odpowiedziała krótko. Besztanie go za złe nawyki nie miało sensu. Teraz nie była w
nastroju do nawracania Jake'a na właściwą drogę, w przeciwnym razie nie dałaby tak łatwo za
wygraną.
- Dobrze - zahamował, skręcił w lewo w Jackson Street i pochłonął kolejną porcję orzeszków. -
Nazywa się Angela Barillas. Mieszka razem ze swoją samotną matką i czwórką rodzeństwa, to
pewnie te dzieciaki, które z nią były, na osiedlu Beaufort Landing przy Yamassee Court,
mieszkanie numer dwa C.
Sarah znała to miejsce. Stało tam dwadzieścia zaniedbanych budynków z cegły, w każdym z nich
było sześć mieszkań. Tłoczyli się w nich albo niedawno przybyli imigranci, albo robotnicza
biedota. Jej dom od tego osiedla dzieliły trzy kilometry w prostej linii; sama też kiedyś mieszkała
w takim miejscu. Wspomnienia nie należały do przyjemnych. Chociaż wyparła je z pamięci, na
samą myśl o tamtych czasach przeszły ją ciarki. Jake mówił dalej:
_ Ma dziewięć lat, jest w czwartej klasie, w podstawówce w Riverside. Poza tym, że pewnie
smutno jej z powodu śmierci kasjerki, która była jej sąsiadką, ma się całkiem dobrze.
Prawdopodobnie pobiegła do domu zaraz po tym, jak wyprowadziłaś ją ze sklepu. Nikt z jej
bliskich nie wiedział, co zaszło, dopóki nie zobaczyli dzieciaka w telewizji dziś rano. Policja
znalazła adres małej dzisiaj koło południa, w mieszkaniu nikt nie otwierał, dotarli więc do jej
matki w Walgreens, gdzie pracuje. Gdy matka zaprowadziła ich do dziewczynki, ta powiedziała,
że milczała o napadzie dlatego, że wykradła się wtedy z domu i bała się, że będzie miała kłopoty.
- Jake mówił jej to już przez telefon.
_ Jest bardzo drobna jak na dziewięciolatkę - zauważyła Sarah. - To dziwne, że takie dziecko
wykradło się z domu w środku nocy.
- Nie znam się na dziewięcioletnich dziewczynkach. -Jake wzruszył ramionami. - Jeżeli chcesz,
mogę skontaktować się z pomocą społeczną, a oni zajmą się tą rodziną·
_ Najpierw sama się zorientuję. - Sarah potrząsnęła głową. - Jak raz się dowiedzą, to nie
wiadomo, co się wydarzy - zawahała się i spytała po chwili spokojniej: Jak sądzisz, co znalazły
w tej plastikowej torbie? - Bała się myśleć, że mogło tam być jedzenie i że dzieci były głodne ...
- Nie mam pojęcia. - Jake popatrzył na nią i dodał: Sarah, nic więcej nie możesz zrobić. Pracujesz
po dwanaście godzin na dobę i do tego pomagasz innym. Prowadzisz zajęcia dla ofiar gwałtów, a
jak brakuje kierowców, to osobiście rozwozisz darmowe posiłki dla potrzebujących i...
- Lubię być w ruchu - przerwała mu.
- Wiem. Chciałem tylko powiedzieć, że nie musisz brać sobie na głowę jeszcze tej rodziny -
dodał spokojniej. - Nie zamierzam. Chcę się tylko upewnić, że nic się jej nie stało.
- Uratowałaś jej życie i teraz myślisz, że już na zawsze jesteś za nią odpowiedzialna? - zapytał
sucho Jake.
- Coś w tym stylu - odparła wymijająco.
Rozmowa toczyła się znanym torem: ona wypominała
Jake'owi niewłaściwe nawyki żywieniowe, paradowanie z coraz.to młodszymi blondynkami i
luzackie podejście do życia. Przyjaciel odwdzięczał się uwagami, że Sarah za dużo pracuje, za
bardzo przejmuje się sprawami i ludźmi, którzy są skazani na przegraną, i że w ogóle jest za
bardzo spięta. Tak często się o to kłócili, że teraz wystarczyło unieść brew, zacisnąć wargi czy
krzywo spojrzeć i nie trzeba było powtarzać wszystkich argumentów.
- Dobra, jak chcesz. - Jake wiedział, że nie zniechęci jej do zajmowania się dziewczynką.
- I zrobię to.
Dom Sary znajdował się przy Davis Street, w małym skupisku parterowych domków, gdzie
postawiono też kilka wyższych budynków. W tej spokojnej okolicy mieszkali ludzie średnio
zamożni, którzy mieli niewielkie ogródki na tyłach posesji i parkowali swoje samochody na
ulicy. Jake zatrzymał wóz przed domem przyjaciółki, gdzie zgodnie z zapewnieniami stało jej
auto. Wysiedli z samochodu. Sarah wyjęła ze skrzynki korespondencję, pomachała starszemu
panu Lunsfordowi, który kosił trawę po drugiej stronie ulicy, i wsparta na ramieniu Jake'a weszła
do środka. Przejeżdżali przed chwilą przez luksusową dzielnicę z doskonale utrzymanymi
trawnikami i w porównaniu z nimi jej malutki ogródek wyglądał nie ciekawie: słońce wypaliło
płaty trawy, a jedynymi roślinami, które z nim wygrywały, były mlecze. Na dwóch marnych
jukach ustawionych po obu stronach ganku przy wejściu dogorywały zwiędłe kwiaty. Wzdłuż
domu w nierównym szeregu rosły małe, okrągłe krzaki, a wytrzymała palma karłowata
zapewniała trochę cienia na ścieżce biegnącej do wejścia. Kute w żelazie skrzynki na rośliny
wiszące pod każdym z trzech frontowych okien były wspomnieniem o poprzednim właścicielu
domu i jedyną wytworną cechą tego przybytku. Niestety, pozostawały puste. Przez cztery lata,
które Sarah tu spędziła, nie znalazła czasu, aby coś w nich zasadzić. Zawsze obiecywała sobie, że
zajmie się tym następnej wiosny, nic jednak z tego nie wychodziło. Widocznie nie miała ręki do
kwiatów.
- Hau! Hau! - szczeknął Ciastek na powitanie, rozdziawiając pysk w szczerym psim uśmiechu.
Sarah niezdarnie - tak jak niezdarnie robiła dziś wszystko - przykucnęła, by go uściskać. Witając
się ze swoją panią, psisko tańczyło radośnie.
- Cześć, stary! Tęskniłeś za mną? - zapytała. Uznała, że liźnięcie jej po twarzy oznacza
potwierdzenie. Wyprostowała się i poszła do kuchni. Ciastek podążył za nią, odwracając się co
chwila i ostrzegawczo warcząc na detektywa. - Cieszy się, że cię widzi - wyjaśniła.
Ale Jake podszedł do tego sceptycznie. Sarah otworzyła drzwi do ogrodu i wypuściła psa.
Zrzuciła buty i przysiadła na stoliku, by przejrzeć listy, po czym rozejrzała się i pomaszerowała
w głąb domu. Nie zwracała specjalnej uwagi na poczynania przyjaciela, choć słyszała, jak cicho
otwierał drzwi i bezszelestnie przechodził z pokoju do pokoju, przeszukując dom. Skrzywiła się,
bo zdawał się przesadzać. Już miała go spytać, czy spodziewa się zastać jakieś straszydło ukryte
pod łóżkiem, gdy wszedł do kuchni i zamówił pizzę przez telefon. Zanim skończył, zadzwoniła
komórka Sary. Telefonował Ken Duncan, jeden z trzech asystentów prokuratora okręgowego.
Chciał wiedzieć, czy Sarah zjawi się jutro w sądzie. Nie było problemu z przesunięciem terminu
sprawy Parkera, ale sprawa Helitzera przeciw stanowi Karoliny Południowej wpisana na
wokandę na dziewiątą rano sprawiała pewien Hopot. Prawnicy Helitzera nie chcieli się zgodzić
na przesunięcie terminu. Żądali oddalenia przesłuchań.
- Przyjadę - zapewniła go Sarah, zadowolona, że Jake znów wywędrował z kuchni.
- Będziesz w domu przez chwilę? Przysłali dokumenty. Mogę ci je podrzucić, jeśli chcesz.
- Jeśli możesz, dziękuję - odpowiedziała w chwili, gdy detektyw źnów wszedł do kuchni.
Rozmawiała jeszcze przez kilka minut z Duncanem o czekających ich rozprawach, po czym się
rozłączyli. Sarah była wyczerpana, wszystko ją bolało, głowa zdawała się rozpadać na kawałki,
gdy jednak spostrzegła wpatrującego się w nią Jake'a, wyprostowała plecy, udając, że czuje się
świetnie. Ponieważ słyszał całą jej rozmowę, wiedziała, że nie będzie mogła uniknąć kolejnych
wyrzutów.
- Myślałem, że masz jutro wolne - zaczął Jake. Czyżby aż tak łatwo było przewidzieć, co zrobi?,
pomyślała.
Oparł się o blat, zmarszczył brwi i patrząc na Sarę, poruszał szklanką tak, że kostki lodu uderzały
o ścianki. Nalał sobie zdrowej niesłodzonej herbaty, którą znalazł w lodówce, i wrzucił pięć
porcji słodzika. Było ich dokładnie pięć - Sarah policzyła pozostawione na blacie różowe, pa-
pierowe torebeczki. Nie miała w domu cukru. Na szczęście. W przeciwnym razie Jake'owi
należałoby zaaplikować insulinę.
- Wiesz co? - rzuciła, starając się odwrócić jego uwagę·
- Widzę, że jesteś uzależniony od słodyczy. - Udawała, że pochłania ją studiowanie ogłoszeń w
gazecie. - Nie myślałeś o jakiejś terapii?
- A ty jesteś pracoholiczką - odciął się, nie pozwalając zmienić tematu. - Czy dzień wolny od
pracy to koniec świata?
Sarah westchnęła.
- Jutro jest piątek. Skończę wcześniej, ale muszę się pokazać w sądzie. Choć na chwilę·
- A co w tej sprawie jest takiego, że musisz tam być? Nawet z zabandażowaną głową?
- To, że prawnicy Mitchella Helitzera wnioskują o oddalenie zarzutów. Posiedzenie jest
wyznaczone na dziewiątą·
J ake zmarszczył brwi.
- Tu cię mam! To znów jedna z tych twoich beznadziejnych spraw. Czy naprawdę wierzysz, że
znajdziesz dowody przeciwko Mitchellowi Helitzerowi?
Mitchell Helitzer, były rozgrywający drużyny Gamecocks, pochodził z jednej z naj starszych i
najbogatszych rodzin w Beaufort.
- On zabił swoją żonę·
Jake upił nieco herbaty i kontynuował w tym samym duchu.
- Twierdzi, że spadła ze schodów. Masz świadków, którzy temu zaprzeczą? - Wiedział, że nie.
Pytania retoryczne były stałym elementem ich sporów.
- Gdyby Susan Helitzer tak po prostu spadła ze schodów i uderzyła się w głowę, nie byłoby
wokół tyle krwi. W dodatku upadła na twarz, a urazy znaleziono także z tyłu głowy.
Przypuszczam, że feralny cios zadano od tyłu. Na przykład młotkiem.
- Takie rany zawsze bardzo krwawią, a mogła też uderzyć się w tył głowy, gdy spadała. Te
schody są strome i w dodatku z kamienia - udowadniał Jake. - Musisz mieć coś więcej, by
postawić zarzut morderstwa i żądać kary śmierci ..
Sarah wiedziała, że przyjaciel ma rację. Był bardzo dobry w wynajdywaniu słabych punktów. W
odpowiedzi pokazała mu język.
- Miałam dostatecznie dużo dowodów, aby przekonać Morrisona do wytoczenia sprawy o
morderstwo.
- Zgodził się tylko dlatego, żeby media nie zrobiły afery. Gdyby się bowiem okazało, że
prokuratura stosuje wobec Helitzera taryfę ulgową, to w telewizji od razu zaczęliby gadać, że
sławni i bogaci są traktowani specjalnie w hrabstwie Beaufort. A on zamierza zostać gubernato-
rem. Nie może sobie pozwolić na zrobiet,lie republikanom takiego prezentu.
I znów Jake miał rację. Nie zdołał jednak osłabić przekonania Sary, że Mitchell Helitzer z zimną
krwią zamordował swoją żonę.
- Och! Idź już! Zajmij się lepiej jakąś sprawą rozwodową·
- Wiesz, że ja ... - zaczął Jake, wykrzywiając drwiąco wargi.
No tak, wiedziała, co zamierzał teraz powiedzieć. Zanim jednak dokończył zdanie, rozległo się
pukanie do drzwi. Ciastek, który jeszcze był w ogródku, natychmiast znalazł się przy drzwiach
wejściowych i wszczął alarm.
- Pizza - Jake musiał przekrzyczeć ujadanie psa. Poszedł otworzyć.
Korzystając z jego nieobecności, Sarah sięgnęła do torby, którą postawił na blacie, wyjęła
przepisane przez lekarza tabletki przeciwbólowe i szybko popiła kilka wodą. Gdyby Jake
wiedział, jak bardzo bolała ją głowa, na pewno pojechaliby z powrotem do szpitala.
Jedli w salonie, przy włączonym telewizorze. Ciastek leżał u stóp Sary. Siedzieli obok siebie na
brązowej, skórzanej sofie, która stała pod szerokim oknem w stylu lat pięćdziesiątych,
wychodzącym na ulicę. Do zestawu mebli należały jeszcze dwuosobowa kanapka, fotel i otoma-
na. Po zakupie domu Sarah pojechała do pobliskiego sklepu meblowego Evans, gdzie znalazła
wszystko, czego potrzebowała. Funkcjonalny zestaw pasował do trzech dębowych stolików i
pary mosiężnych lamp, które dopełniały wystroju pomieszczenia. Meble nie były może zbyt ko-
lorowe czy atrakcyjne, ale pokój prezentował się nieźle i to w zupełności jej wystarczało.
Jake szybko pochłaniał pizzę, a Sarah, która nigdy nie jadła dużo, a teraz w ogóle nie miała
apetytu, ledwie ją skubnęła. Ciastek, tak jak i Jake, był zdeklarowanym mięsożercą, karmiła go
więc kawałkami kiełbasy i szynki wygrzebanymi z pizzy przyjaciela. Uznała, że ratuje go w ten
sposób przed złogami tłuszczu odkładającymi się w tętnicach, i uśmiechała się szeroko, kiedy
detektyw patrzył na nią i Ciastka z wyrzutem. Na szczęście tabletki przeciwbólowe zadziałały,
dudnienie w głowie ucichło i Sarah czuła się przyjemnie oszołomiona i otumaniona zarazem.
Gdy kończyli posiłek, zjawił się Duncan w garniturze i pod krawatem. Był to
trzydziestopięcioletni mężczyzna o miłej powierzchowności, miał około metra osiemdziesięciu
wzrostu, jasnobrązowe włosy, nieco przerzedzone na czubku głowy, i jasne, niebieskie oczy. Jak
głosiła biurowa plotka, właśnie rozwiódł się z żoną, która go oszukiwała. Interesowały się nim
wszystkie wolne kobiety w biurze, nie wyłączając Lynnie. Pracował w prokuraturze okręgowej
od dwóch lat, przyszedł z sektora prywatnego. Był dobrym prokuratorem, może tylko nazbyt
przejmował się statystyką i nieustannie przeliczał swoje wygrane i przegrane procesy. Chęć
osiągnięcia sukcesu sprawiała, że bardzo uważnie wybierał sprawy i jak wielu innych prawników
nie angażował się, nie mając przekonania o wygranej. I ta właśnie cecha sprawiała, że Sarah
cieszyła się ze współpracy z Duncanem.
- Cześć! - Duncan przywitał się z Jakiem, nieco zaskoczony jego obecnością.
Zauważył go, spoglądając ponad ścianką oddzielającą hol od salonu. Sarah zajęta była
odciąganiem w stronę tylnego wyjścia Ciastka, który za wszelką cenę chciał wyrazić swą
bezgraniczną niechęć do przybyłego. Zapatrzony w telewizor Jake ledwie machnął w
odpowiedzi dłonią. Duncan, zachowując bezpieczną odległość od miotającego się psa, podążył
za Sarą do kuchni. Po wypchnięciu Ciastka na zewnątrz Sarah usiadła przy kuchennym stole i
zaczęła przeglądać przywiezione dokumenty.
- Nie wiedziałem, że jesteś z Hoganem - cicho odezwał się Duncan, gdy Sarah zaczęła czytać.
- To tylko przyjaciel. - Podniosła wzrok i zdziwił ją błysk, który dojrzała w oczach gościa. Nie
potrafiła go zdefiniować, czyżby Duncan był nią zainteresowany? A może to jedynie niezdrowa
ciekawość lub coś zupełnie innego? W każdym razie czas najwyższy usadzić faceta. - A
dlaczego pytasz?
Duncan zachował spokój. Błysk, który tak ją zaskoczył, już zniknął. Może go wcale nie było?
Zapewne: .. Sarah zdawała sobie sprawę, że po ciężkich przeżyciach ostatniej doby,
otępiających lekach i powracającym bólu głowy nie mogła mieć do siebie takiego zaufania jak
zazwyczaj. Prawdę mówiąc, była rozkojarzona.
- Tak tylko, z ciekawości. - Wzruszył ramionami i smutno się do niej uśmiechnął. - W biurze
mówi się, że z nikim się nie umawiasz.
- To prawda - odparła chłodno, chcąc zakończyć już tę głupią rozmowę, i wbiła wzrok w
papiery. Duncan siedział cicho, aż skończyła czytać. Sarah podniosła wzrok i zapytała
oficjalnym tonem: - To podstawa do odrzucenia oskarżenia?
- Tak jest - przytaknął Duncan.
- O co chodzi? - spytał Jake, wchodząc do kuchni.
Zrzucił buty i wyglądał na zadomowionego, gdy tak człapał w samych skarpetkach w stronę
zlewozmywaka. Duncan obrzucił detektywa złym spojrzeniem i Sarah zrozumiała, że wyjątkowo
męski wygląd Jake'a nie pozwalał ludziom przyjąć do wiadomości tego prostego faktu, że oni
dwoje są tylko przyjaciółmi. Przypomniała sobie własne bose stopy, resztki pizzy na stoliku w
salonie i zdała sobie sprawę, że dla nieznającego sytuacji Duncana okoliczności wskazywały na
intymną zażyłość. Owszem, byli blisko, ale w innym tego słowa znaczeniu ...
- Mają pisemne oświadczenie złożone pod przysięgą przez biegłego. Twierdzi, że krople krwi
znalezione na schodach, na których zginęła Susan Helitzer, odpowiadają śladom, jakie powstają
przy upadku - wyjaśniła Sarah, patrząc, jak Jake wyciąga spod zlewozmywaka torbę ze
śmieciami. Dostrzegła oczywiście, że Duncan dokładnie zarejestrował fakt, iż Jake doskonale
wie, gdzie jest pojemnik, i zdała sobie sprawę, że jutro będzie o tym plotkować całe biuro. No
cóż, zajmie się tą sprawą, gdy będzie trzeba, pomyślała, wzdychając cicho.
- Naprawdę? - zapytał z przekąsem Jake, trzymając w ręku torbę na śmieci. Nie powiedział: A
nie mówiłem? Nie musiał. Wystarczyło na niego spojrzeć. Sarah niemal zabiła go wzrokiem.
Wracając do pokoju, Jake odwzajemnił się jej ironicznym uśmieszkiem.
- Czy chcesz zostawić resztę pizzy na śniadanie? - zapytał jeszcze, znikając za drzwiami.
Och, jaki taktowny, pomyślała. Zapewne teraz Duncan zacznie spekulować, czy Sarah i Jake
będą jedli razem śniadanie. Oczywiście, że będą, ale nie w tak oczywistych okolicznościach, jak
to się mogło wydawać.
- Nie - odparła zimno wbrew sobie, starając się rozwiać wszelkie wątpliwości. Nie miała w
zwyczaju marnować jedzenia i Jake doskonale o tym wiedział, ale Duncan obserwował wszystko
z zaciekawieniem i nie zamierzała dostarczać mu kolejnego powodu do plotek.
- Jak sobie życzysz. - Odpowiedź Jake'a zabrzmiała nie naturalnie radośnie. Wiedziała, że
właśnie z premedytacją zabawiał się jej kosztem. Błazen, pomyślała w odwecie.
Kilka minut później Sarah odprowadziła Duncana do drzwi. Było już ciemno i ulicę oświetlały
latarnie. Delikatny wietrzyk poruszał liśćmi palmy przed domem. Jak zwykle w sierpniu panował
upał, było jednak mniej wilgoci w powietrzu. Wokół unosił się zapach wiciokrzewu i świeżo
skoszonej trawy. Na końcu ulicy na podwórku sąsiadów krzyczały dzieci goniące świetliki. Z
otwartego okna przejeżdżającego samochodu płynęła muzyka.
- Jesteś pewna, że nie chcesz, abym zastąpił cię jutro?
Nie wyglądasz najlepiej - zapytał Duncan, przystając przed domem.
- Wielkie dzięki, ale nie trzeba - odparła sucho.
- Tylko nie sądź, że sobie coś pomyślałem. - Choć stali w półmroku rozjaśnianym jedynie
światłem ze środka domu, Sarah mogła przysiąc, że Duncan się zarumienił. Wyglądasz świetnie,
to znaczy, zawsze świetnie wyglądasz, tylko że ... och ... miałem tylko na myśli ... wiesz, tyle się
wydarzyło i może nie powinnaś ...
- Będę w sądzie o dziewiątej - zlitowała się nad nim w końcu. - Dzięki, że podrzuciłeś mi akta.
- Och, tak... Cieszę się. Nie ma za co.
Wzruszył ramionami, pomachał na pożegnanie i szczęśliwy, że może już iść, ruszył przez
trawnik w stronę samochodu. Sarah zamknęła drzwi. Odwróciła się i zobaczyła Jake'a
wychodzącego z pokoju z pełną tym razem torbą na śmiecie.
- Zmarnował wieczór - powiedział, idąc do kuchni.
- Co masz na myśli? - zapytała, drepcząc za nim.
- To oczywiste. Sądził, że będziesz sama. Przypuszczam, że zamierzał zaprosić cię na kolację.
- Przywiózł tylko akta Helitzera!
- Pewnie. Niezły pretekst, co? - Uśmiechnął się szeroko. Otworzył tylne drzwi, zamierzając
wyrzucić śmieci. Ciastek, który zapewne tam przysnął, natychmiast rzucił się na Jake'a, groźnie
warcząc. Ten rzucił torbę i odskoczył. Pies i mężczyzna mierzyli się wzrokiem, detektyw
wystraszony, a Ciastek z błyskiem w oczach. Sarah wybuchnęła śmiechem.
- Cholerny kundel- wymamrotał pod nosem Jake i dochodząc do siebie, podniósł torbę.
- On cię kocha. Tylko nie potrafi tego okazać. - Wciąż rozbawiona Sarah wyminęła prychającego
detektywa i otworzyła drzwi. Jake bacznie obserwował Ciastka, gdy ten przemykał do kuchni,
łypiąc na niego spode łba. Przykro mi, że cię przestraszył. - Odpłaciła mu za dotychczasowe
złośliwości.
Jake nie dał się jednak podpuścić. Skrzywił się tylko i wyniósł śmieci, Ciastek zaś pomaszerował
w przeciwną stronę. Zapewne do swojego legowiska pod łóżkiem Sary.
- Wezmę prysznic - zawołała i nie czekając na odpowiedź, poszła do łazienki. Była ledwie żywa,
wszystko ją bolało i pomimo tabletek potłuczona głowa znów dawała o sobie znać. Sarah
marzyła, żeby wziąć prysznic i położyć się do łóżka. Jak to doskonale powiedziała Scarlett
O'Hara: "Jutro będzie kolejny dzień". Sarah miała tylko nadzieję, że lepszy od dwóch ostatnich.
Zdecydowała: się na kąpiel, nie chcąc zamoczyć głowy pod prysznicem. Gdy woda. wypełniała
wannę, Sarah umyła zęby i zerknęła na swoje odbicie w lustrze. Po chwili niechętnie stwierdziła,
że wygląda okropnie. Przy wzroście metr sześćdziesiąt dziewięć ważyła czterdzieści siedem
kilogramów, dwanaście mniej niż przed siedmiu laty. Wiedziała, że jest za chuda, potwierdzało
to lustro. Miała ciemnoniebieskie oczy, tego samego koloru co Lexie, dlatego często nie potrafiła
wytrzymać własnego spojrzenia. Teraz były zapadnięte i podkrążone. Jej delikatna twarz nie
wyglądała już tak atrakcyjnie jak kiedyś. Kości policzkowe niemal przebijały skórę. Miała bladą
cerę, proste, kruczoczarne brwi i czerwoną szramę na brodzie po uderzeniu o chodnik.
Rzeczywiście doskonale nadawała się do straszenia dzieci. Przed wyjściem ze szpitala pielę-
gniarka pomogła jej umyć włosy. Choć nie wyglądały najlepiej, to przynajmniej były czyste.
Sarah nosiła krótką, cieniowaną fryzurę, idealną na co dzień. Wystarczyło tylko umyć włosy,
nałożyć trochę pianki i wysuszyć. Teraz bez tych zabiegów przylegały do twarzy i w dodatku nie
zasłaniały jaskrawego plastra na skroni. Ale nie mogła narzekać, przecież żyje. Niestety, Mary
się to nie udało ...
Odegnała tę myśl od siebie i zanurzyla"się w cudownie ciepłej wodzie. Większa część jej
znużonego ciała przyjęła to z ulgą, jednak podrapane kolana i łokcie piekły niemiłosiernie.
Szybko się więc umyła i bez wycierania wyszła z wanny. Nieoczekiwanie zakręciło jej się w
głowie. Szczęśliwie zdołała przytrzymać się umywalki i kilkakrotnie głęboko odetchnąć.
Następnie wytarła się, włożyła długą do kolan niebieską koszulkę, przewiązała paskiem biały
szlafrok frotte i wyszła z łazienki powiedzieć Jake'owi dobranoc.
Detektyw wyciągnął się na kanapie w salonie, opierając nogi na stoliku. W ręku trzymał pilota
od telewizora i jak typowy mężczyzna przełączał kanały, nie zatrzymując się dłużej na
którymkolwiek z nich. Gdy Sarah weszła do pokoju, spojrzał na nią i opuścił pilota. Rzut oka
wystarczył, by zorientowała się, że Jake oglądał "Wiadomości". Na ekranie królowała Hayley
Winston, pewna siebie blondynka relacjonująca wydarzenia przy Highway Street 17.
- Nie wyglądasz najlepiej - zauważył. - Pewnie ciągle boli cię głowa?
Jak cholera!, pomyślała, po czym zełgała jak z nut:
- Trochę. Idę już do łóżka.
- Jak będziesz czegoś potrzebowała, to zawołaj.
- Masz to jak w banku - odpowiedziała i już chciała wyjść z pokoju, ale odwróciła się jeszcze: -
Jake?
- Tak? - Choć na nią nie spojrzał, Sarah pomyślała, że oglądając tutaj teraz telewizję, po prostu
wyglądał na domownika - taki wielki, ciemnowłosy, rozczochrany i taki słodki, aż leciutko się
uśmiechnęła.
- Dzięki - powiedziała miękko.
- Hmm? - Podniósł na nią wzrok.
- Dziękuję za to, że tu jesteś, że zostałeś na noc, że przyjechałeś do szpitala. Za wszystko.
- Zawsze do usług. - Znów spojrzał w telewizor i nagle zamarł. Sarah podążyła za jego
wzrokiem.
Z ekranu uśmiechała się okrągła buzia Lexie otoczona bujnymi, rudawymi loczkami. Sarah
natychmiast rozpoznała to zdjęcie, zrobiono je w przedszkolu, w trzecim tygodniu zajęć. Nagły
atak bólu był tak mocny, że na chwilę straciła oddech.
- To przejmująca historia - opowiadała Hayley Winston. - Zastępczyni prokuratora okręgowego,
prokurator Sarah Mason, która uratowała dziewięcioletnią Angelę Barillas w czasie napadu na
sklep ostatniej nocy, sama przeżyła tragedię. Widzowie mogą pamiętać, że jej pięcioletnia córka,
Alexandra, została ...
Jake zrobił teraz dobry użytek z pilota i wyłączył telewizor. W stał i powoli podszedł do Sary.
- Sarah ...
Ból potężniał, stawał się nie do zniesienia. Bezlitośnie ściskał żołądek, napinał nerwy. Był
wszechobecny. Pomimo upływu czasu atakował z tą samą druzgoczącą siłą. Choć przez te lata
Sarah na swój sposób już do niego przywykła, znów zastanawiała się, czy warto żyć i dalej cier-
pieć.
- Sarah. - Poczuła ciepło jego rąk i zrozumiała, że Jake ją przytula. Przez jedną, krótką chwilę
wsparła się na nim, słaba, potrzebując jego siły, uwagi i obecności. Szybko zmusiła się do
spokojnego wdechu i wydechu. Opanowała ból, zacisnęła zęby i wyprostowała plecy. Wymazała
z pamięci to, co przed chwilą zobaczyła. Nauczyła się, że aby przetrwać, musi być silna i nie
może wiecznie rozpamiętywać przeszłości. Uniosła głowę z piersi Jake'a i zrobiła krok w tył. On
jednak nie wypuszczał jej z objęć i patrzył na nią uważnie.
- W porządku. - Głos Sary zabrzmiał zaskakująco pewnie. Widziała, że jest mu przykro, bo ona
cierpi, i przynosiło jej to ulgę. Ze względu na przyjaciela zmusiła się do słabego uśmiechu. -
Wszystko w porządku, naprawdę. To było tylko takie ... nieoczekiwane.
Jake nie wyglądał na przekonanego, ale nic nie mogła na to poradzić. Już wyczerpała repertuar
udawania na dziś.
- Sarah ...
- Idę się położyć. - Nie pozwoliła mu dokończyć. Nie mogła już więcej znieść, nie mogła
wytrzymać więcej bólu, następnego wstrząsu ani nawet współczucia. - Nie martw się o mnie,
czuję się dobrze. Naprawdę ..
- Taaa ... - zgodził się, niechętnie opuszczając dłonie.
- Dobranoc. - Sarah ruszyła do sypialni, starając się iść prosto.
- Dobranoc - odprowadził ją niski, ciepły głos Jake'a. W sypialni było ciemno, dochodziło tam
jedynie słabe światło z salonu. Zostawiła jak zwykle otwarte drzwi, by Ciastek mógł wyjść do
kuchni napić się wody. Zdjęła szlafrok, zsunęła kapę z łóżka i położyła się, nie zapalając
światła. Potrzebowała snu, błogosławionego snu, który pozwalał uciec przed bólem.
Podczas tych wszystkich długich, najciemniejszych z ciemnych nocy Sarah wypracowała
pewien rytuał. Słuchając rytmicznego oddechu Ciastka śpiącego pod łóżkiem, zwijała się w
kłębek pod kocem i powtarzała znane jej modlitwy. Robiła tak aż do chwili, gdy stawały się w
jej głowie jednością, gdy zatracając się w obietnicy spokoju, jaki niosły, zapadała w otchłań snu.
Tej nocy nawet nie śniła. Spała głęboko i długo. Gdy się zbudziła, dom pogrążony był w ciszy i
ciemności. Przez chwilę nie wiedziała, co ją zbudziło. To dzwoniący na nocnym stoliku telefon.
Jęknęła, sięgając po słuchawkę. Bolała ją głowa, usta wyschły, a rozprostowanie zaciśniętych
podczas snu palców sprawiało niezwykłą trudność. Może to sen nasilił efekt oszołomienia
wywołany środkami przeciwbólowymi. Zegar na stoliku jaskrawymi cyframi pokazywał
pierwszą trzydzieści dwie. Gdy Sarah zacisnęła dłoń na słuchawce, poczuła wibracje aparatu.
Telefon o tej porze zwiastował jedynie złe wieści. Pewnie to ktoś z pracy. Zapewne będzie
musiała pojechać do więzienia, na miejsce przestępstwa, będzie musiała ...
- Halo? - powiedziała do słuchawki zaspanym głosem.
- Mamusiu, mamusiu, ploszę, przyjdź, zabierz mnie stąd! Boję się! - Dziecięcy głosik przerwało
łkanie. - Mamusiu! Gdzie jesteś?
Siedząc na łóżku, przerażona Sarah z trudem łapała oddech. To była Lexie. Jej córka, która
siedem lat temu zaginęła na niedzielnym festynie w parku.
Rozdział 7
- Lexie! - zawołała Sarah, ale w odpowiedzi usłyszała jedynie miarowy sygnał rozłączonej
rozmowy.
Nie, nie, nie!
- Lexie! - Wyskoczyła z łóżka, krzycząc, i uderzyła kilkakrotnie w słuchawkę tak mocno, aż ją
zabolały palce. Serce jej waliło jak młotem. - Lexie! Lexie! Lexie! Lexie! Lexie! - W odpowiedzi
nie zmiennie słyszała jedynie przerywany sygnał. Szlochając, upadła na kolana, nie wypusz-
czając słuchawki z dłoni. Dudniło jej w uszach, żołądek miała ściśnięty do granic wytrzymałości.
- Lexie! Nie rozłączaj się! - wołała dalej rozgorączkowana.
- Sarah? - Ktoś zapalił światło i szybko do niej podszedł. Leżący pod łóżkiem Ciastek
natychmiast zabulgotał ostrzegawczo. - Zamknij się, Ciastek! - Jake uspokoił psa - a ten, o
dziwo, posłuchał - po czym zupełnie innym tonem powtórzył: - Sarah?
- Jake! - zawołała z podłogi, patrząc na niego nieprzytomnym wzrokiem i wciąż mocno
przyciskając słuchawkę do ucha. - Właśnie rozmawiałam z Lexie! Zadzwoniła do mnie! - Co
takiego?
- Tak! To była ona! To był głos Lexie! - wyrzuciła jednym tchem i zamilkła na chwilę, po czym
znów krzyknęła do słuchawki: - Lexie! Lexie! Gdzie jesteś? Odezwij się! Proszę! - Jedyną
odpowiedzią był miarowy sygnał. Sarah ponownie zaczęła szlochać.
- Już dobrze. - Jake przykucnął obok i spróbował wyjąć jej słuchawkę z dłoni. Sarah nie
rozluźniła palców, czepiając się tej jedynej nitki, która teraz łączyła ją z córką ... W chwilę
później odzyskała głos i powiedziała:
- Jake, to była Lexie.
- Pozwól mi posłuchać. - Jake ujął jej zaciśniętą na słuchawce dłoń i powoli przysunął do ucha.
Tym razem Sarah nie oponowała, ale nie puściła słuchawki. Po prostu nie mogła się na to
zdobyć. Gdzieś po drugiej stronie była jej córka. Gdzieś tam.
Ale gdzie? Gdzie?
- Lexie - powtórzyła drżącym głosem, a ból jeszcze raz przeszył ją na wylot.
- Halo? Halo? - próbował Jake, po czym, kręcąc głową, opuścił dłoń. Wciąż ściskając kurczowo
słuchawkę, Sarah patrzyła na niego wzrokiem wyrażającym jednocześnie strach i nadzieję.
Przerywany dźwięk uświadomił jej, że połączenie zostało przerwane. Ponownie wstrząsnął nią
spazm bólu.
Lexie ... - imię córki wciąż kołatało się w jej głowie, wypierając wszystkie inne myśli.
- Słychać tylko sygnał - powiedział z żalem Jake.
- To była Lexie. Przysięgam! - Sarah oddychała ciężko, na czoło wystąpił jej pot, drżała. Białe
knykcie wskazywały, jak mocno ściskała słuchawkę w dłoni. Była na krawędzi załamania. Musi
odnaleźć córkę! Nie mogła i nie chciała ponownie jej stracić. - Trzeba sprawdzić numer
dzwoniącego! - krzyknęła i podniosła się, aby spojrzeć na wyświetlacz telefonu. Na oślep
błądziła palcami po przyciskach, aż wreszcie udało jej się nacisnąć właściwy i wywołała ostatnie
połączenie. Odczytana informacja brzmiała: "Numer nieznany". Sarah poczuła, że słabnie.
Myśl. Szukaj rozwiązania.
- Trzeba wybrać gwiazdkę, potem sześć i dziewięć! wykrzyczała na głos, bardziej do siebie niż
do Jake'a, który cały czas stał obok. Słyszała przyspieszony oddech mężczyzny i czuła jego
wzrastający niepokój.
To kod pozwalający zidentyfikować telefon, z którego ostatnio dzwoniono. Teraz, kiedy
wybierze ten numer u siebie, będzie wiedziała, gdzie jest Lexie. Roztrzęsiona przyciskała
kolejno: gwiazdkę, szóstkę i dziewiątkę. Oby się udało, oby się udało, zaklinała los. Ze
słuchawką przy uchu bez tchu czekała na połączenie.
- "Połączyła się pani z centrum obsługi klienta. Usługa TouchStar nie pozwala na połączenie się z
ostatnim numerem przychodzącym ani na jego identyfikację, ani na wprowadzenie go do pamięci
pani telefonu" - usłyszała.
- Tylko nie to! - jęknęła żałośnie i opadła na podłogę.
Skulona przyciskała dłońmi słuchawkę do piersi i powtarzała: - Nie. Nie. Tylko nie to. Lexie!
- Sarah! Już dobrze. - Jake objął ją i mocno przytulił. Poczuła jego mocne ciało i zapach
skóry.·Jake przybiegł tu w samych bokserkach, ale nic jej to nie obchodziło. Teraz myślała
wyłącznie o córce.
- Powiedz mi teraz, co się tu właściwie stało? - zapytał najspokojniej, jak potrafił. Zbyt
spokojnie.
Sarah wyprostowała się i uwolniła z jego objęć. Gniewnie patrzyła mu w oczy, nie rozumiejąc,
jak w tych okolicznościach Jake może się zwracać do niej takim tonem.
- Przecież wszystko ci już powiedziałam: właśnie odebrałam telefon od Lexie. Nie słyszałeś
sygnału? - wyjaśniła, starając się uspokoić. Jednak na to było jeszcze za wcześnie. Wypełniała ją
tęsknota za córką, która jeszcze przed chwilą do niej mówiła.
- Słyszałem tylko, jak wołałaś Lexie - odpowiedział bez emocji.
Sarah zauważyła, że jakoś dziwnie jej się przyglądał i wyjaśniła:
- Właściwie to nie mogłeś słyszeć, bo tam, gdzie śpisz, nie ma telefonu. - I dopiero wtedy dotarło
do niej to, co
przed chwilą powiedział. - Chyba nie sądzisz, że zmyślam?
Już wcześniej wiele razy Sarze się wydawało, iż widzi córkę w przejeżdżającym obok
samochodzie. A gdy dopędzała auto, okazywało się, że to zupełnie obca rudowłosa dziewczynka.
Innym razem podążała za głosem dziecka tylko po to, aby zobaczyć rozbawionego nieznajomego
malucha. Bywało, że czuła za plecami obecność Lexie, a gdy się odwracała, znów okazywało się,
że to kolejna pomyłka. Dwa lata po zniknięciu córki Sarah poszła do psychiatry. Chciała wtedy
wznowić studia prawnicze. Lekarz powiedział, że takie odczucia są w jej przypadku jak naj-
bardziej normalne i że to syndrom utraty dziecka. Obecnie zdarzało się to niezmiernie rzadko,
lecz czasami dochodziło do takich sytuacji. ..
- Przysięgam! Niczego nie zmyślam! - wyrzuciła z siebie, bo milczenie Jake'a było
wymowniejsze niż jakakolwiek odpowiedź. - To nie był sen. Nie fantazjuję. To działo się
naprawdę. Dzwoniła Lexie. Mogę ci to udowodnić, wystarczy odczytać zapis na wyświetlaczu.
Telefon nie podawał numeru przychodzącego, ale wskazywał godzinę połączenia: pierwsza
trzydzieści dwie w nocy. Gdyby nie to, sama zaczęłaby wątpić, czy to było naprawdę. Na
szczęście w pamięci telefonu pozostała godzina połączenia. Teraz miała chociaż ten ślad.
Jake bez przekonania wstał z podłogi i spojrzał na aparat.
- Przecież mówiłam, że to ona - triumfowała Sarah, gdy pojawił się zapis na wyświetlaczu.
Ściskając słuchawkę, podniosła się z podłogi. Serce jej waliło, w żyłach miała czystą adrenalinę.
Kręciło jej się w głowie. Była w najwyższym stopniu pobudzona, ale nie wiedziała, co robić
dalej. Czuła tylko, że trzeba się spieszyć.
- Musi być jakiś sposób na zidentyfikowanie tego numeru. Jake, to była Lexie. \,
Przyjaciel popatrzył jej prosto w oczy.
- No dobrze - powiedział, a Sarah rozpoznała ton, którym zawsze się do niej zwracał w takich
chwilach. Choć stał boso i jedynie w bokserkach, wciąż emanowała z niego siła. Sęk w tym, że
teraz Sarah potrzebowała zrozumienia i pomocy. - Powtórz wszystko od samego początku.
Najpierw usłyszałaś telefon, potem go odebrałaś i...? - Jake zawiesił głos.
- I usłyszałam głos Lexie. - Wzięła głęboki oddech.
Nie chciała znów ulec emocjom. Próbowała zmusić swój wyrwany ze snu i poddany ogromnemu
wstrząsowi umysł do pracy. Jednak gdyby mogła, wybiegłaby na opustoszałe ulice, waliłaby
pięściami we wszystkie drzwi, zatrzymywałaby wszystkie samochody, przetrząsała piwnice,
zaułki, parki i całą okolicę kamień po kamieniu, wołając córkę. - To na pewno była ona. Na
szczęście zapamiętała numer telefonu, a ja go nie zmieniłam. Zaraz ... co onapowiedziała ... -
Sarah skupiła się jeszcze mocniej. - Powiedziała: "Mamusiu; zabierz mnie stąd! Boję się!".
Potem rozpłakała się i spytała, gdzie jestem.
Łzy napłynęły jej do oczu. Emocje znów dały o sobie znać. Sarah przeniosła wzrok z trzymanej
w dłoni słuchawki na szczerze współczującego jej Jake'a. Oboje trwali w bezruchu. A przecież
gdzieś tam czekała na nią córka, która nie mogła odnaleźć drogi do domu. Wciąż mocno
ściskając słuchawkę telefonu, przepełniona rozpaczą Sarah spoglądała to na okno, to na drzwi.
Czemu nic nie robię?, pytała w duchu sama siebie. Trzeba zidentyfikować ten numer! Muszę
zadzwonić na policję!
Jake poruszył się i dopiero wtedy dotarło do niej, że krzyczy.
- Posłuchaj ... - zaczął, a Sarah wyczuła współczucie i litość, co świadczyło, że jej nie wierzy
- ... posłuchaj.
- To była ona! - krzyknęła zirytowana jego postawą.
W bezsensowny sposób tracili czas! Była poruszona, spoconymi dłońmi wciąż ściskała
słuchawkę. Gdyby tylko mogła zmienić się w impuls telefoniczny, natychmiast popłynęłaby na
drugi koniec kabla. Tam, niemal na wyciągnięcie ręki, czekała Lexie. Co robić? Trzeba za
wszelką cenę ją odnaleźć ...
- Najpierw musisz się uspokoić.
Jednak na jego współczucie Sarah odpowiedziała agresją·
- Uspokoić się? Ja chyba śnię! - Rzuciła mu gniewne spojrzenie, położyła ostrożnie słuchawkę
obok aparatu telefonicznego i ostrzegła: - Żebyś się nie ważył jej odłożyć. A teraz daj mi swoją
komórkę. No, gdzie ją masz?
Telefon Sary wraz z portmonetką znajdował się na komisariacie i był dowodem w sprawie. Po
zakończeniu postępowania dostanie go z powrotem, ale teraz, kiedy aparat naprawdę był
potrzebny, nie miała go przy sobie. Czy zawsze wszystko musi iść pod górę?
- Komórka leży na nocnym stoliku.
Oczywiście chodziło o pokój gościnny, gdzie spał Jake.
Sarah natychmiast tam poszła. Zapaliła lampkę nocną i stanęła przed pozostawionym w nieładzie
łóżkiem. Na podłodze leżało niedbale rzucone ubranie. Sarah od razu dostrzegła wąski, czarny
telefon. Policja na pewno będzie mogła zidentyfikować numer dzwoniącego. Trzeba to zrobić od
razu, gdy ślady są jeszcze świeże.
Rozdygotana wybierała numer alarmowy 911. Przez szpary w żaluzjach dostrzegła mrok nocy.
Gdzieś tam w ciemności była jej córka. A przecież tak bała się ciemności.
Na myśl o Lexie Sarze ścisnęło się serce. Westchnęła.
- Zaczekaj! - Jake zasłonił telefon dłonią tuż przed naciśnięciem ostatniej cyfry. Stał tuż za nią.
Był nie tylko wyższy i silniejszy, ale przede wszystkim zaskoczył Sarę. Odebrał jej aparat i już
nic nie mogła zrobić. - Zaczekaj chwilę!
- o co ci chodzi?! - wrzasnęła na niego, próbując odzyskać telefon.
Jake jednak nie wypuszczał aparatu z ręki i broniąc się, przekonywał:
- Posłuchaj, co mam ci do powiedzenia ...
- Co w ciebie wstąpiło? Daj mi ten telefon!
- Niech ci będzie. - Rzucił telefon na łóżko. Sarah już miała skoczyć za nim, gdy Jake złapał ją
wpół i przycisnął do siebie. Wtedy ogarnęła ją furia. Chcąc za wszelką cenę się uwolnić, tłukła
pięściami w zaciśnięte wokół niej ramiona przyjaciela, a piętami kopała go w nogi.
- A niech to!
- Puszczaj! Odbiło ci?! Muszę zadzwonić na policję!
- Może najpierw posłuchasz, co chcę ci powiedzieć? Skąd w ogóle masz pewność, że to była
Lexie?
- Uważasz, że nie umiem rozpoznać,głosu własnego dziecka? Poznałabym jej głos wszędzie,
'nawet na końcu świata. Rozumiesz? Był taki sam jak wcześniej. Moja kochana Lexie ... - Sarah
załkała i spróbowała uwolnić się z uścisku.
- Właśnie o to chodzi, moja droga. Upłynęło już siedem lat. Jej głos nie mógł się nie zmienić.
Gdy zaginęła, miała pięć lat, czyli teraz ma dwanaście. Nie sądzę, żebyś mogła poznać ją po
głosie.
- To ona dzwoniła. Ja to wiem ... - Choć Sarah próbowała jeszcze upierać się przy swoim, słowa
Jake'a podziałały na nią niczym lodowaty prysznic. Głos Lexie był głosem pięcioletniej
dziewczynki! W ogóle się nie zmienił, a przecież to niemożliwe.
- Nie! Nie! Nie! - Oczywistość słów przyjaciela dotarła do niej z niespotykaną siłą. Sarah nagle
zwiotczała. Gdyby nie Jake, runęłaby na podłogę.
- Sarah ...
- To była ona. - Nie dawała za wygraną. - To był głos Lexie. Trzeba zawiadomić policję!
- Chwileczkę. - Jake wziął ją na kolana. Z trudem łapiąc oddech, trzymała się teraz jego silnych
ramion. Coraz lepiej zdawała sobie sprawę z tego, że przyjaciel miał rację. - Telefon musiał
wyrwać cię ze snu - kontynuował z żelazną logiką. - Dopiero co wróciłaś ze szpitala i bierzesz
silne środki przeciwbólowe. Zmierzam do tego, że ten telefon mógł być wytworem twojej
wyobraźni. - Krótko mówiąc, Jake delikatnie, choć zdecydowanie, zmierzał do udowodnienia, że
to nie była Lexie. Chcąc nie chcąc, Sarah musiała uznać fakty. Dwunastoletnia dziewczynka
miałaby zupełnie inny głos ...
- Obiecuję, że zidentyfikuję numer, z którego dzwoniono - zapewnił Sarę. Wyraźnie czuła ciepło
i energię bijące od niego. Gdyby nie to, że wciąż trzymał ją w ramionach, wybiegłaby z pokoju. -
Dokładnie wszystko sprawdzę, ale najpierw musisz wziąć się w garść.
- To była Lexie - zaprotestowała już znacznie słabiej.
Zaczynała rozumieć, że po siedmiu latach od zaginięcia Lexie po prostu nie mogła tak mówić.
Ale choć było to logiczne, wciąż jednak ...
Na samo wspomnienie dziecięcego głosiku córki ścisnęło jej się serce.
- To nie mogła być ona. - Usadowiona wygodnie na kolanach i otoczona ramionami Jake'a Sarah
usłyszała słowa, których za nic na świecie nie wymówiłaby sama.
- A więc kto? - załkała, nie mogąc się opanować, i spojrzała na Jake'a tak, jakby to on był
wszystkiemu winien ... - Skoro nie Lexie, to kto telefonował? Kto?
- Ktoś pewnie chciał ci zrobić głupi kawal.
Głupi kawał! To nie mieściło jej się w głowie.
- Och, nie! - rzuciła odruchowo, aby po chwili poczuć bolesną logikę takiego przypuszczenia. -
Ale kto mógłby zrobić coś takiego? - zapytała z żalem w głosie.
- Naprawdę nie wiem kto. - Oświetlające Jake'a z góry światło sprawiło, że jego śniada twarz
była niemal biała. Do tego miał rozczochrane włosy i kilkudniowy zarost. W jego czarnych
oczach i zaciśniętych ustach Sarah widziała swoją własną rozpacz. - Ale reportaże o napadzie
nadawano we wszystkich telewizjach non stop przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny. Na
chwilę stałaś się obiektem zainteresowania mediów. I teraz znają cię wszyscy w okolicy. To
wszystko, co wiemy.
- Trzeba być stukniętym, żeby tak żartować - skwitowała.
Pamiętała, jak fatalnie się czuła w początkowym okresie po zniknięciu córki. Tamten ból nigdy
nie przeminął. Przeobraził się raczej w stałe cierpienie, z którym nauczyła się żyć. Podobnie jak
ci, którym amputowano nogę czy rękę. W tej chwili ból powrócił z całą siłą, wywołując drżenie
całego ciała.
Jake mocniej przytulił ją do siebie.
- Na świecie jest wielu psychopatów ..
- Czy naprawdę sądzisz, że ... - zaczęła i jeszcze zanim skończyła pytanie, już sobie
odpowiedziała. - To nie była Lexie, prawda?
- Prawda - odpowiedział łagodnie, wiedząc, że pozbawia ją ostatniej nadziei.
Sarah już raz przeżyła piekło. Teraz rozpoznała swój dawny stan emocjonalny. Znów znalazła
się na krawędzi, lecz tym razem wiedziała, jak z tym walczyć. Oddychała głęboko, pragnąc
odzyskać wewnętrzny spokój. Ciężkie łzy spływały jej po policzkach. Mocno zacisnęła usta, aby
nie szlochać i nie krzyczeć. Wtuliła się w Jake'a, bo w jego ramionach czuła się bezpiecznie. Tak
jak przed laty stanowił dla niej jedyną podporę, tak i teraz wierzyła, że nie pozwoli jej ponownie
stoczyć się w przepaść rozpaczy.
- Sarah - odezwał się Jake, głaszcząc ją po plecach.
Drżała. Poczuła, że Jake całuje jej włosy i mocniej do niego przywarła. Jak to dobrze, że został tu
dzisiaj. Tylko z nim mogła przetrwać to wszystko ...
- Już dobrze - upewniała bardziej siebie niż jego, choć nerwowe drżenie jej głosu wskazywało,
że jest inaczej. Sarah była tak przygnębiona, jak jeszcze nigdy dotąd.
- Miałaś rację. Trzeba zawiadomić policję, ale powiemy, że ktoś zrobił ci głupi kawał - mówił
wolno Jake, chcąc się upewnić, że ona wszystko rozumie.
- Dobrze - zgodziła się, próbując uspokoić oddech i kołaczące serce. To faktycznie był głupi
żart. Okrutny i bezmyślny żart, przekonywała w myślach samą siebie. Trzeba koniecznie znaleźć
tego drania - zakończyła, spokojnie i powoli wypowiadając te słowa.
- Jeżeli będzie to tylko możliwe, dopadnę go. Słowo! zapewnił Jake, jednak Sarah wyczuła, że
czegoś jej nie mówi. Czyżby jeszcze o czymś nie wiedziała? Biorąc głęboki wdech, spojrzała na
niego pytająco. Gdy ich spojrzenia się spotkały, była pewna, że miała rację: to nie koniec złych
wiadomości.
- Coś jeszcze?
- Tak. Muszę ci jeszcze o czymś powiedzieć - odrzekł, gdy pociągając nosem, wycierała łzy. Jake
zawsze źle znosił jej płacz. Teraz też na jego twarzy widać było napięcie. - Dalej, śmiało -
powiedziała dość pewnym głosem. Jake nieco się skrzywił i zaczął:
- Gdy rano byłem u ciebie, żeby nakarmić psa, zauważyłem, że wszystkie dziecięce zabawki,
które trzymałaś w szafie, leżały rozrzucone na podłodze w twojej sypialni.
Dopiero po chwili Sarah zorientowała się, że Jake mówi o zabawkach Lexie. Serce znów jej
gwałtownie zabiło i znów musiała parę razy głęboko odetchnąć, aby się uspokoić.
- Na podłodze?
- Tak. Ktoś przewrócił pudło na bok i rozrzucił zabawki dookoła. Może to pies?
- Ciastek? - zamyśliła się, lecz po chwili pokręciła głową przecząco. - To nie on.
- I dom, i drzwi do twojej sypialni były zamknięte. Któż inny mógł to zrobić?
Przeprowadzając się tutaj z dwupoziomowego mieszkania, zabrała ze sobą kilka ulubionych
zabawek córki. I od czasu, gdy schowała pudło do szafy, nigdy do niego nie zaglądała.
- To ... dziwne.
- Właśnie!
Zabawki rozrzucone na podłodze, tajemniczy telefon Sarę ogarniało przerażenie. Już nie mogła
uspokoić łomoczącego serca. Czy jej córka tutaj była? Czy próbowała spotkać się z nią?
Wcześniej słyszała o przypadkach dziwnych telefonów czy przesuwania przedmiotów przez du-
chy zmarłych, którzy w ten sposób próbowali skontaktować się znajbliższymi. Lexie była do niej
bardzo przywiązana. Jeżeli takie historie są prawQziwe, to córka z pewnością próbowałaby dać
znać o sobie. Jednak akceptacja czegoś takiego wymagała, po pierwsze: wiary w duchy, po
drugie: uznania, że można się z nimi kontaktować, i wreszcie pogodzenia się z tym, że Lexie nie
żyje. Choć Sarah rozważała i taką możliwość, wciąż nie dopuszczała do siebie myśli o śmierci
córki. Wierząc, że Lexie gdzieś na nią czeka, wahała się między zdrowym rozsądkiem a
sponiewieraną, lecz wciąż żywą nadzieją.
- Co robimy? - zapytał Jake.
- Dzwoń na policję.
Jake sięgnął po telefon, podniósł słuchawkę i wystukał numer. Sarah widziała ruch jego ust, ale
nie słyszała, co mówił. Jej umysł analizował teraz wypowiedź córki, słowo po słowie: "Mamusiu,
mamusiu, ploszę, przyjdź, zabierz mnie stąd! Boję się! Mamusiu! Gdzie jesteś?". Każda sylaba
oraz intonacja potwierdzały, że to była Lexie. To dziecko, tak jak jej córka, jeszcze nie
wymawiało "r". Jednak to przecież nie mogła być ona. To nie mogła być ona.
Gdy przyjechała policja, Sarah już się uspokoiła i niemal pogodziła z myślą, że padła ofiarą
głupiego żartu. Świadomość tego wcale nie poprawiła jej nastroju, lecz przynajmniej pozwoliła
na spokojną rozmowę z funkcjonariuszami. Po spisaniu zeznań obaj policjanci wyszli. Za-
chowywali się taktownie, widać jednak było, że nie traktują sprawy poważniej niż ulicznej
stłuczki. Sarah uznała, że nie ma szans, aby na serio zajęli się jej zgłoszeniem. Pomyślała nawet,
że ich przyjazd zawdzięczała jedynie bliskiej znajomości dyżurnego policjanta z Jakiem. Inaczej
w ogóle nikt by się nią nie zainteresował. Piastowała stanowisko prokuratora i została
potraktowana w mniej formalny sposób. Nagle Sarah odczuła przyjazd patrolu jako szykanę.
- Właśnie rozmawiałem z kolegą, który pracuje w firmie telekomunikacyjnej. Obiecał, że zrobi,
co może, aby zidentyfikować numer, z którego do ciebie dzwoniono oznajmił Jake po wyjściu
policjantów. - Włączyłem też automatyczną sekretarkę. Gdyby ktoś zadzwonił, nie podnoś
słuchawki.
Choć myśl o ponownym telefonie od Lexie była ekscytująca, Sarah przystała na propozycję
przyjaciela.
Oboje wciąż byli w kuchni, gdzie przed chwilą rozmawiali z policjantami. Sarah siedziała przy
stole, Jake opierał się o blat. Psa, z uwagi na jego wrodzoną niechęć do ludzi w mundurach,
trzeba było zamknąć w ogródku. Sarah trzęsła się z zimna, mimo że miała na sobie gruby, biały
szlafrok i ciepłe podkolanówki. To klimatyzator za bardzo schłodził powietrze w domu. Jednak
ubrany jedynie w spodnie i koszulkę Jake wcale nie narzekał na chłód. Wcześniej, w
oczekiwaniu na przyjazd policji, nalał Sarze szklankę odtłuszczonego mleka. Innego nie brała do
ust. Chciał, aby wypiła wszystko, utrzymując, że te składniki mleka, które wywołują u człowieka
senność, trochę ją teraz uspokoją. Na razie niewiele ubyło ze stojącej na stole szklanki.
- Jesteś zmęczona? - spytał Jake, a Sarah dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że siedząc z łokciami
na stole, mimowolnie opiera głowę na zaciśniętych dłoniach.
- Tak. - Spojrzała na niego. Była wykończona zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Zwłaszcza
po ostatnim telefonie.
- Czy wypijesz to mleko?
- Nie - odpowiedziała z wyraźną niechęcią.
Jake zabrał szklankę i wylał zawartość do zlewozmywaka. Sarah przymknęła oczy i najpierw
usłyszała spływający rurami płyn, a zaraz potem stuknięcie szklanki o metalowe dno. Przez
chwilę siedziała z głową wspartą na rękach. Chętnie zasnęłaby już teraz, ale pracujący na
najwyższych obrotach umysł nie pozwalał na odpoczynek.
- Starczy już tego przewalania się w kuchni. Czas spać - zakomenderował Jake, stając przy
krześle, na. którym siedziała.
Sarah otworzyła oczy, wyprostowała się i spojrzała na wiszący nad lodówką zegar. Była trzecia
dwadzieścia trzy rano. Niemal dwie godziny temu słyszała głos Lexie, a może tylko czyjś
podobny do głosu córki. Choć w rzeczywistości było to tak niedawno, dla niej minęły już całe
wieki. Za oknem wciąż panowała ciemność. Mieli więc przed sobą trzy, może trzy i pół godziny
snu. Choć Sarah czuła się okropnie wyczerpana, wiedziała, że nie zmruży już dziś oka.
Jake powinien jednak wypocząć.
- Masz rację. - Zmusiła się do wstania i wtedy zakręciło jej się w głowie. W ułamku sekundy
poczuła ogromny ból. Albo dostała za słabe tabletki przeciwbólowe, albo właśnie przestawały
działać.
- Co z tobą? - zaniepokoił się Jake, ale uspokoiła go ruchem głowy, wyprostowała się i poszła
zawołać psa. Ciastek wpadł do domu i otrząsnął się gwałtownie. Wtedy Sa-
rah zorientowała się, że pada, a właściwie siąpi. Pewnie do rana się wypogodzi. Gdy pomyślała o
deszczu, natychmiast przypomniała sobie piosenkę "Łzy z nieba" Ciap tona.
- Idziemy. Ja wyłączę światło - powiedział Jake.
Sarah ruszyła korytarzem. Przodem szedł Ciastek. Czuła na sobie oczy Jake'a, ale nie miała już
sił mu tłumaczyć, że wszystko w porządku. Dojdzie do łóżka i po prostu zwali się na nie. Leżąc
w ciemnościach, będzie rozpamiętywała wydarzenia dzisiejszej nocy, starając się nie zwariować.
Wiedziała, że potrwa to aż do brzasku. Była niemile zaskoczona kruchością równowagi, którą -
jak sądziła - udało jej się już odzyskać. Nie pozwoli jednak, aby porozrzucane zabawki i jakiś
idiotyczny dowcip przekreśliły trud, jaki włożyła, by powrócić do normalnego życia.
W jej sypialni wciąż paliło się światło. Pies od razu zaczął się układać na swoim posłaniu pod
łóżkiem. Jakie to szczęście, że ma Ciastka, dzięki niemu nie będzie się czuła tej nocy tak
samotnie.
Za to gdzieś tam w ciemności i deszczu Lexie jest sama. Na myśl o tym Sarah zatrzymała się w
drzwiach sypialni. Przymknęła oczy i zrezygnowana oparła się o futrynę. Zaciskając zęby,
walczyła z tą natrętną myślą, nie pozwalając jej sobą zawładnąć. Nie chciała wrócić do stanu, w
jakim była przed laty. Wzięła głęboki oddech. Gdy otworzyła oczy, popatrzyła na aparat
telefoniczny, którego słuchawka nie leżała już na stoliku, lecz na swoim miejscu. Ktoś musiał ją
tam odłożyć. Stojąc w drzwiach, poczuła nagły skurcz żołądka. Wcześniej weszli tutaj obaj
policjanci. Mógł też wejść Jake, który zniknął na chwilę, gdy rozmawiała z mundurowymi.
Każdy z nich mógł odłożyć słuchawkę na miejsce. Ale czy to jest teraz najważniejsze? To
przecież tylko głupi żart, a dowcipniś już dawno się rozłączył. Pozostawienie odłożonej
słuchawki nic by nie dało.
Sarah była głęboko przekonana, że właśnie tak należało zrobić. Przyznawała też rację Jake'owi,
że włączenie automatycznej sekretarki to lepszy pomysł niż trzymanie w nieskończoność
odłożonej słuchawki. Teraz będzie mogła wielokrotnie odsłuchiwać nagraną wiadomość, aż się
upewni, że to nie Lexie. Z doświadczenia zawodowego wiedziała, że choć zeznania naocznego
świadka najmocniej oddziałują na ławę przysięgłych, to jednocześnie są najmniej wiarygodnym
dowodem w sprawie. Wprawdzie dałaby sobie głowę uciąć, że to głos Lexie, wiedziała jednak,
że i jej pamięć jest zawodna.
Pomimo zaakceptowania takiego stanu rzeczy widok telefonu z odłożoną na widełki słuchawką
wywołał u Sary poczucie żalu i krótkie, ostre ukłucie w okolicach serca. Jednak nie wydała z
siebie żadnego dźwięku. Trwała w bezruchu, głęboko oddychając, ze świadomością, że
wszystko, co może zrobić, to czekać, aż ból sam ustąpi lub chociaż zmaleje, i wtedy ona poczuje
się lepi~j.
- Nad czym tak rozmyślasz? - Usłyszała za plecami głos przyjaciela. Zaskoczona otworzyła oczy
i spojrzała za siebie. Jake'podszedł tak cicho, że nawet go nie usłyszała.
Chciała odpowiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle.
Wskazała na stojący przy łóżku telefon. Jake zmarszczył brwi, po czym spojrzał na aparat i
zauważył, że ktoś odłożył słuchawkę na miejsce. Teraz już wiedział, o co chodzi. Ze złości
zacisnął zęby. Patrząc na Sarę, zobaczył przerażoną kobietę, co jeszcze bardziej wyprowadziło go
z równowagi.
- To dzwonił jakiś dowcipniś. Przecież już to zrozumiałaś.
Zebrawszy siły, Sarah przytaknęła. Jej odpowiedź nie przekonała jednak Jake'a.
- Nie możesz zostać w tym pokoju. Dziś będziesz spała u mnie - zakomenderował.
Sarah ponownie odetchnęła głębiej. Przynajmniej śpiąc u boku Jake'a, nie będzie taka
przeraźliwie samotna. Na myśl o tym nieco jej ulżyło. Skinęła głową na znak zgody i ruszyła w
kierunku drugiej sypialni.
Rozdział 8
Już po kwadransie od chwili, gdy Jake znalazł się w łóżku obok Sary, wiedział, że to był zły
pomysł. Irytowało go, że stał się tylko jej najlepszym przyjacielem, on, mężczyzna z krwi i kości,
i że znalazł się w łóżku z kobietą, którą ból, poczucie winy i co tam jeszcze wyłączyły z intymnej
sfery życia.
Do tej pory Jake nie odważył się tego zmienić. W domu panowała ciemność i cisza. Jedynie
deszcz stukał o dach, a w pokoju szumiała klimatyzacja. Przez żaluzje wpadały do sypialni szare
smugi światła, rozjaśniając komodę stojącą naprzeciwko łóżka. Leżeli oboje szczelnie owinięci
kołdrą i choć Jake'owi było za gorąco, Sarah z początku trzęsła się z zimna. Pomimo ogromnego
zmęczenia nie spał. Leżał na plecach z jedną ręką założoną pod głowę, drugą obejmując Sarę.
Ubrana w luźną koszulkę z krótkim rękawem była obok. Jej głowa spoczywała na ramieniu
Jake'a. Ani współczucie, ani wściekłość na nocnego telefonicznego dowcipnisia, ani nawet
świadomość walki, jaką musiała teraz toczyć ze sobą Sarah, która czego był pewien - udawała, że
śpi, nie powstrzymały narastającego pożądania. Znali się już wiele lat, lecz dzisiaj po raz
pierwszy znaleźli się razem w łóżku i Jake obiecał sobie solennie, że już nigdy do tego nie
dopuści. No, chyba że w grę wchodziłby ostry seks. Lecz prawdę mówiąc, o tym nawet przez
chwilę nie śmiał pomyśleć.
Zgiń, przepadnij, siło nie czysta, odganiał natrętne myśli.
Przez cały czas czuł delikatny zapach kwiatowego szamponu, którego używała Sarah. Słyszał,
jak równo oddycha, a na piersiach czuł ciepło tego oddechu. Jej rozgrzana, delikatna dłoń
spoczywała na torsie Jake'a, który delektował się przyjemnym dotykiem wtulonej w niego
kobiety. Dokładniej rzecz biorąc, dotykiem jej piersi, o delikatnych sutkach, z których jedna
muskała go pod pachą, a drugą czuł na klatce piersiowej. Jake z trudem wytrzymywał takie
napięcie. A do tego wszystkiego miał przed oczami szczupłą talię Sary, jej jędrny, płaski brzuch
i sprężyste uda. Ponieważ Sarah położyła jedną nogę na nim, doskonale czuł ciepło jej ciała.
Tego już nie wytrzymał! Powoli ogarniało go niemożliwe do opanowania, zawstydzające
podniecenie. Przecież Sarah potrz,ębowała dziś w nocy przyjaźni, a nie seksu. A to drugie
powoli brało górę nad pierwszym.
- Jake -.usłyszał głos Sary. Miał rację uważając, że nie spała.
-Hmm?
- Czy masz jakieś nowe wiadomości o Lexie?
No, to byłoby na tyle. Jake znów poczuł nienawiść do żartownisia, który swoim telefonem
ponownie wpędzał Sarę w cierpienie.
- Żadnych. Od czasu tamtego programu telewizyjnego, w którym wspomniano o rudowłosej
dziewczynce jedzącej śniadanie w kafejce U Denniego z jakimś starszym mężczyzną, który
okazał się jej dziadkiem, nic nowego.
Sarah kiwnęła głową i zastygła w przepełnionym bólem bezruchu. Jake objął ją mocniej. Nic
innego nie mógł zrobić. Niech szlag trafi tego sukinsyna, zaklął w myślach. - Gdybym coś
wiedział, od razu bym ci powiedział ciągnął łagodnym tonem. - To tylko głupi żart. Musisz się z
tym pogodzić.
Gdy Sarah wstrzymała oddech, Jake pomyślał, że nie da rady. Jednak po chwili odetchnęła z
ulgą i zrozumiał, że pogodziła się z tą myślą·
- Najgorzej to nic nie wiedzieć - powiedziała ciężko. Wciąż nie mogę przestać myśleć, że Lexie
jest gdzieś daleko stąd i że na mnie czeka. - Na chwilę zapadła cisza, po czym dokończyła: - To
prawdziwa udręka.
- Sarah ... - Jej smutek sprawiał, że Jake'owi zaciskał się żołądek. Niestety, choć bardzo chciał jej
pomóc, nie mógł nic zrobić. - Upłynęło już siedem lat. Czas ułożyć sobie życie na nowo.
- Tak, tak. - Starała się wyrównać oddech, chcąc zapanować nad sobą. - Ale to nie takie proste.
Zwłaszcza po tym telefonie. Czy nie uważasz, że to jednak nie był tylko głupi żart? Może ktoś
próbuje się na mnie zemścić?
- Na przykład policjanci z Beaufort? - Jake celowo mówił obojętnym tonem. Skoro inaczej nie
umiał jej pomóc, postanowił podtrzymać ten temat. - Teoretycznie jest to możliwe, ale moim
zdaniem są zbyt gruboskórni na takie metody. Choć przez ostatnich siedem lat wielokrotnie
ścierałaś się z nimi w prowadzonych postępowaniach, do tej pory niczego takiego nie próbowali.
Pamiętasz ich wściekłość, gdy się dowiedzieli, że przyszłaś do mnie ze sprawą Lexie?
- Pamiętam - odpowiedziała spokojniej Sarah. Jake'owi wydawało się, że wróciła pamięcią do ich
pierwszego spotkania. W sześć tygodni po zaginięciu córeczki Sarah jak burza wpadła do jego
biura. Oddychała ciężko i miała mnóstwo energii do działania. On właśnie zwolnił się z FBI i
wykupił od swojego dziadka podupadłe biuro detektywistyczne. Gdy pojawiła się Sarah, stał na
krześle, wieszając karnisz nad oknem w recepcji. Trzaśnięcie drzwi przestraszyło go tak bardzo,
że spadł z krzesła. W tym czasie Dorothy McAllister, jego ponadsześćdziesięcioletnia sekretarka
i recepcjonistka w jednej osobie, która wcześniej pracowała u dziadka, wyszła na zaplecze, Jake
musiał więc sam radzić sobie z pierwszą klientką, choć na razie leżał na podłodze przykryty
zakurzoną, złotawą zasłoną, którą zerwał, spadając z krzesła.
- Czy jest tu ktoś kompetentny? - spytała szorstko Sarah autorytarnym tonem, niczym ktoś
przyzwyczajony do kierowania ludźmi.
Jake od razu się zorientował, że chodzi o coś poważnego, bo mówiła do niego, nie zważając na
to, że leżał na podłodze, i nawet tak humorystyczna sytuacja nie wywołała najmniejszego
uśmiechu na jej twarzy.
- Słucham panią - odpowiedział, zrzucając z siebie zasłonę i wstając. - Jestem Jake Hogan -
przedstawił się i wyciągnął rękę na powitanie.
- Sarah Mason.
Pamiętał, jak bardzo mu się wówczas spodbbąła. Miała długie, opadające na ramiona czarne
włosy i oczy, które wydały mu się tak duże i tak błękitne jak woda w zatoce Port Royal Sound, i
którymi, gdyby mogła, przewierciłaby go na wylot. Nie była wtedy tak szczupła jak obecnie, ale
miała dobrą, zgrabną figurę. Dżinsy i niebieska koszulka podkreślały wszystkie krągłości i
przyciągały wzrok niejednego mężczyzny. Jest piękna, pomyślał wtedy. .
- Chcę panu zlecić odnalezienie mojej zaginionej córeczki. - Te właśnie słowa były początkiem
drogi, która teraz zaprowadziła ich do łóżka.
Jake nie lubił tego typu roboty. Jeszcze z czasów szkolnych, gdy podczas wakacji pomagał
dziadkowi, pamiętał, że nie należało się zabierać do takich dupereli. Prawdziwe pieniądze i
stabilizację dawały wieloletnie umowy na usługi ochroniarskie i praca dla instytucji
państwowych lub firm ubezpieczeniowych. Takie groszowe sprawy, jak poszukiwanie
zaginionych ludzi, zwierząt czy zdobywanie niezbędnych do rozwodu materiałów kompromitują-
cyc h jedno z małżonków były podstawowym źródłem dochodów jego dziadka, co w
konsekwencji doprowadziło go do ruiny. Aby ratować firmę, Jake postanowił nieco zmienić
profil działalności.
- Trzeba z tym iść na policję ... - zaczął, odmownie kręcąc głową.
Miał przecież inne sprawy na głowie: apodyktyczną żonę z północy, która znienawidziła
Beaufort za to, że jej mąż pracoholik, były agent FBI, przeistaczał się powoli w
małomiasteczkowego tajniaka. Jake podejrzewał nawet, że żona nienawidzi i jego samego. Do
tego podupadłą firmę detektywistyczą, w którą zainwestował niemal wszystkie swoje
oszczędności, dopiero co owdowiałego ojca przeżywającego kryzys wieku średniego z co
najmniej dziesięcioletnim opóźnieniem. (Na domiar złego tata zostawił rodzinny interes i dał
nogę do Acapulco z jakąś bogatą rozwódką). A także dziadka, który bardzo źle znosił przejście
na emeryturę, oraz mocno nadwerężone konto bankowe. O pomniejszych dolegliwościach dnia
codziennego nawet nie chciał wspominać. Innymi słowy, nie był to najlepszy moment na
uleganie czarowi nawet najbardziej błękitnych oczu. - ... to najlepsze rozwiązanie w sprawach
zaginionych dzieci.
Sarah potrząsnęła głową, nie chcąc przyjąć tego do wiadomości. Choć Jake chciał odmówić,
zwrócił jednak uwagę na rumieniec pokrywający opaloną twarz kobiety i na to, jak poruszały się
jej piersi, gdy szła. Jake miał nadzieję, że nie zauważyła tego spojrzenia.
Po chwili zdecydował się jednak.
- No dobrze. Niech pani mówi.
- Policjanci podejrzewali, że córka mieszka u ojca, ale mam pewność, że tak nie jest.
Jake spojrzał na nią z zaciekawieniem.
- On źle się czuł w roli ojca, co było jedną z przyczyn naszego rozwodu.
Dopiero później dowiedział się, że wpadka była jedną z przyczyn zawarcia małżeństwa. Po
prostu Sarah zaszła w ciążę, mając zaledwie dziewiętnaście lat, a postanowiwszy zapewnić
dziecku stabilizację życiową, której sama wcześniej nie zaznała, niemal wymusiła ślub na swoim
chłopaku. A wiadomo, jak się kończą takie związki. Z jej późniejszych opowiadań wynikało, że
w tym krótkim małżeństwie - młody człowiek odszedł, gdy Lexie skończyła roczek - nie
układało się od samego początku. Jej mężem został przystojniak nieudacznik i miłośnik skrętów
z marychy, który przerwał studia, aby grać na wyścigach samochodowych. Nawet jeszcze wtedy
zdeterminowana Sarah próbowała zainteresować go rolą ojca.
Chociaż Jake był w tym sporze po stronie swojej klientki, czuł nić sympatii do jej męża.
Podobnie jak tamten facet, doświadczył na sobie presji, j~ą Sarah umiała wywierać.
- Policja sądzi, że skoro wystąpiłam sądownie o alimenty na córkę, bo ojciec ich nie płacił, to
miał motyw do zabrania dziecka - wyjaśniała, gestykulując w napięciu. Z drugiej strony z
rozmowy z nim wywnioskowali, że zaginięcie dziecka w ogóle go nie interesuje. I wierzą mu.
Opowiadają też coś o innych wątkach śledztwa, ale to już trwa sześć tygodni. A ja nie mogę
dłużej czekać bezczynnie.
Jake zrozumiał, że padło właśnie na niego.
- A dlaczego przyszła pani akurat do mnie? - spytał lekko zirytowany.
Przecież upłynęło już tyle czasu, a wiedział, że sprawy dotyczące zaginionych są najtrudniejsze.
Do tego jeszcze chodziło o dziecko. Osobiście uważał, że jeśli Lexie rze. czywiście przebywała u
ojca, to szansa na szczęśliwe zakończenie tej sprawy jest znikoma, a on nie chciałby być tym, kto
będzie musiał poinformować tę piękną kobietę, że nie odzyska córki.
- Jestem praktykantką w tutejszej prokuraturze i tam mi powiedziano, że wcześniej pracował pan
w FBI.
Znacznie później Jake dowiedział się, że Sarah skończyła wówczas pierwszy rok prawa na
Uniwersytecie Karoliny Południowej w Columbii, a tego lata miała praktykę właśnie w Beaufort.
Jednak _przez rok pozostała w mieście, kontynuując poszukiwania; a po ukończeniu studiów i
zatrudnieniu się w prokuraturze zamieszkała tu na stałe. Nigdy nie opuściła jej nadzieja, że
zdobędzie jakieś nowe informacje o Lexie.
W rozmowie z detektywem Sarah musiała wyczuć jego niechęć do podjęcia sprawy, bo w pewnej
chwili, kładąc mu swoją delikatną dłoń na przedramieniu, powiedziała: - Bardzo proszę, niech mi
pan pomoże.
Jake miał zawsze słabość do kobiet w opałach, lecz ostatnio skutecznie ją zwalczał.
- To będzie kosztowało ... - spróbował zniechęcić Sarę
- ... jakieś dziesięć tysięcy dolarów plus koszty. Do tego bez żadnej gwarancji. Połowa należności
płatna z góry.
Sarah załamała się, zdjęła dłoń z przedramienia Jake'a i odparła:
- Ale ... ja nie mam takiej sumy. - Zacisnęła usta, z jej twarzy zniknął rumieniec. Teraz patrzyła
na niego tak smutnym wzrokiem, że detektyw zrozumiał, co dla tej kobiety oznaczały ostatnie
tygodnie. - Mogę dać najwyżej pięćset.
Jake wiedział, że nawet tak mała kwota jest dla niej ogromnym wydatkiem, i że będzie musiała
poświęcić wszystkie swoje oszczędności, a może i pożyczyć od kogoś pieniądze, żeby zapłacić
mu te pięć stówek. Teraz wystarczyło jedynie powiedzieć, że ta kwota pokryje koszty jednego
dnia jego pracy, co oczywiście przesądza o wyniku poszukiwań, o ile dziecko nie znajdzie się
samo. Wtedy klientka odwróci się na pięcie i już nie wróci, a on będzie mógł się skupić na
ważniejszych zleceniach.
Sam nie uwierzył w to, co powiedział:
- Niech będzie. Na razie wystarczy. Mamy tu pewne możliwości manewru.
W ostatecznym rozrachunku nie wziął od Sary ani centa. Nie udało też mu się odnaleźć Lexie. Po
prostu było już za późno i nawet pomoc kolegów z FBI nie dała rezultatów, a policyjne śledztwo
prowadzono nieudolnie. Tutejsi mundurowi, urażeni faktem, że Sarah zwróciła się do pry-
watnego detektywa, niemal włączyli ją w krąg podejrzanych i przesłuchali, przyjmując wersję o
zamordowaniu dziecka. W rezultacie śledztwo nic nie dało oprócz stwierdzenia, że Sarah dobrze
opiekowała się córką, i nie dość, że nie posunęło się naprzód, to nawet jeszcze bardziej
skomplikowało sprawę. Jake uważał, że dziecko porwał jakiś dewiant i już dawno pozbawił
życia. Wiedział, że po upływie doby od zniknięcia szanse na tp, że Lexie jeszcze żyła, są
znikome i w najlepszym wypadku może się zdarzyć, że kiedyś ktoś przypadkowo natknie się na
szczątki dziewczynki. Dopiero wtedy Sarah odzyska spokój.
Jednak właśnie przez wzgląd na nią Jake nie ustawał w poszukiwaniach.
- Sporo się ostatnio wydarzyło - usłyszał nagle i poczuł, jak Sarah kręci się na łóżku. W jednej
chwili znalazł się z powrotem w teraźniejszości. Gdy znów przeżywał katusze sztywnego leżenia
obok pięknej kobiety, zdał sobie sprawę z tego, że ton, jakim mówiła Sarah, i jej ruchy wskazują,
że nie myślała wyłącznie o Lexie. Niestety, to jedynie pogorszyło sytuację, zwłaszcza gdy Sarah
zaczęła powoli przesuwać ciepłą dłoń z jego torsu na swój policzek, co jeszcze bardziej
podekscytowało Jake'a. Poruszyła też swoją zgrabną nogą, nie zdejmując jej jednak z jego ciała.
- Tak? - zagadał, za wszelką cenę starając się poskromić reakcję, jaką budziło w nim obnażone
udo Sary ocierające się właśnie o niego.
- Mam na myśli napad, zabójstwo Mary, postrzelenie mnie, śmierć Duke'a, porozrzucane
zabawki i ten ... ten nocny incydent - mówiła przejęta, zupełnie nie zdając sobie sprawy z
dwuznaczności sytuacji, w jakiej się znaleźli.
Jake pomyślał, że wahanie Sary, gdy mówiła o "nocnym incydencie", co przecież odnosiło się do
zwykłego teleft.u, świadczy o tym, że wciąż jeszcze jest pod jego wra.żeniem. To wzbudziło w
nim jeszcze większe wyrzuty sumienia, bo rozumiejąc ją doskonale, myślał wyłącznie o jej
półnagim ciele.
- Czy te sprawy może coś łączyć? - zapytał, choć nie miał ochoty na poważną rozmowę·
Łudził się, że nie wyszedł na durnia, bąkając coś tam niewyraźnie przed chwilą. Mając na
uwadze jej bliskość, ucieszył się w duchu, gdy Sarah przestała przesuwać nogę w górę jego ciała.
Niestety jednocześnie musiał poskramiać swoje podniecenie, gdy jej kolano powędrowało w dół.
Na pomoc!, miotał się·
- Nie wiem. A co ty myślisz? - zapytała.
Jeżeli Jake'owi nie uda się natychmiast czymś zająć, to nie ręczy za siebie.
- To mógł być przypadek.
- Co takiego?! A czy to nie ty lubisz powtarzać, że w życiu nie ma przypadków?
Istotnie, to jego słowa, lecz właśnie teraz Sarah ponownie zgięła nogę w kolanie i przesunęła do
góry, a do tego zaczęła bawić się zarostem na jego torsie. Tylko nie to!
Jake odetchnął głęboko i cicho, po czym odpowiedział: - Mam na myśli to, że trudno byłoby
powiązać napad w sklepie z całą resztą.
- Czyżby?
Jake nie był teraz gotowy na szczegółowe roztrząsanie sprawy. W geście samoobrony odsunął się
nieco od Sary, jednocześnie przyciskając jej dłoń swoją tak, aby nie mogła już go głaskać.
- Ale już porozrzucane zabawki i nocny telefon mogą być ze sobą powiązane, chociaż zupełnie
nie wiem, jak obcy człowiek poradził sobie z Ciastkiem - dowodził Jake.
- Pamiętam, jak sam mówiłeś, że ktoś celowo do mnie strzelał.
- Możliwe, że celowo - poprawił Jake i ulżyło mu nieco, gdy Sarah zdjęła kolano z jego uda. -
Mógł to zrobić kompan tych złodziejaszków.
- Albo chodziło im o mnie.
- Gdyby nawet tak było, to dalej nie widzę związku z telefonem.
- Niby tak, ale zawsze jest jakieś "ale" - zamyśliła się.
- Telefon nie był przypadkowy. Ktoś chciał mnie wytrącić z równowagi. - Powoli zaciskała palce
w pięść, drażniąc skórę Jake'a paznokciami. Poruszyła się te,ż, ponownie wprawiając go w
popłoch. Miał tylko nadzieję, że Sarah uzna zapadłą ciszę za oznakę zastanawiania się nad tym,
co powiedziała.
- Co nie znaczy jednak, że to był ktoś, kto cię zna. To mógł być każdy, kto oglądał
"Wiadomości". - Pomimo największego wysiłku Jake nie był zadowolony ze swojego głosu,
który wydał mu się zbyt napięty. Podobnie jak on sam, choć leżał przecież w całkiem wygodnym
łóżku. Albo ktoś, kto po prostu zapamiętał, jak się nazywasz. Przecież mnóstwo ludzi to
oglądało.
Jeżeli jest jakakolwiek sprawiedliwość na tym świecie, to Jake powinien zdobyć główną nagrodę
za swoją żelazną wytrwałość i wzorowe zachowanie w sytuacji, w której znalazł się dzisiaj w
nocy.
- Uważasz więc, że nie należy łączyć ze sobą wydarzeń z ostatnich czterdziestu ośmiu godzin?
Chociaż w tej chwili Jake gapił się w sufit, aby przynajmniej przez chwilę nie myśleć o leżącej
obok niego Sarze, czuł, że ona na niego patrzy.
Uniosła głowę i oparła ją na ramieniu. W półmroku Jake dostrzegł ciemne oczy Sary, zarys
twarzy, kształt po~ liczka i ust.
Dzieliły ich zaledwie centymetry. Czuł nawet jej gorący oddech. Jeszcze nigdy w życiu nie
pragnął tak bardzo jej pocałować. Ta nagła myśl go oszołomiła. Serce waliło jak młot. Mocniej
zacisnął dłoń na ramieniu Sary. Teraz wystarczyło jedynie pochylić głowę do przodu ...
- Jake? - wyrwany gwałtownie z rozmyślań, zobaczył, że przyglądała mu się badawczo.
Cholera! Jake dobył ostatnich sił, aby jednak nie pochylić głowy do przodu. Całkowicie
znieruchomiał, zacisnął zęby i oczy, zwalczając pokusę.
Nie wolno ci tego zrobić. Nie teraz. Sarah traktuje cię jak brata i nie ma nikogo oprócz ciebie,
przekonywał sam siebie.
- Jake? - powtórzyła, jednocześnie opierając się dłonią o jego tors, co w połączeniu z właśnie
przesuwającym się w górę udem jeszcze bardziej podnieciło Jake'a.
- Mmm? - Na szczęście dalej zachowywał się jak dżentelmen, choć postanowił wreszcie wstać z
łóżka.
- A ty dokąd? - zdziwiła się, gdy w popłochu opuszczał sypialnię.
- Idę do łazienki - rzucił przez ramię w odruchu rozpaczy, nie odwracając się do Sary.
Gdy po długim pobycie w łazience wciąż spięty wracał do sypialni, spodziewał się lawiny pytań.
Na szczęście Sarah oddychała miarowo, leżąc plecami do wejścia. Po prostu zasnęła. Jake
ostrożnie położył się obok, ale na kołdrze. Pomyślał, że tak będzie lepiej, gdyby nagle znów się
na nim położyła. Jednak nie odwróciła się, a wkrótce i on zapadł w sen.
Obudziło go czyjeś wilgotne, poufałe szturchnięcie w pośladki. I w tej chwili przypomniał sobie,
że przecież nie jest sam w łóżku. Na wpół drzemiąc, pomyślał, że to Danielle. Ale przecież nie
spał dziś u niej. Mogłaby to być Sarah i Jake znieruchomiał. Za oknem świeciło słońce, a on
leżał, patrząc na puste miejsce, gdzie powinna spać. Ale ów ktoś, kto go dotykał, znajdował się
nadal za jego plecami. Ewidentnie ktoś miał na Jake'a ochotę. Sarah? Czemu nie, przecież
mówiła, że mam fajny tyłek ...
Rozradowany tak wspaniałą myślą Jake spojrzał za siebie. Tuż przy sobie na materacu zobaczył
czarny, lśniący łeb Ciastka, który namiętnie obwąchiwał jego bokserki. Fuj!
- A niech to! - Jake wrzasnął i jak oparzony rzucił się na środek łóżka. Spłoszony pies również
gwałtownie się cofnął i zawarczał, ukazując przy tym wszystkie swoje zębiska.
Teraz mierzyli się wzrokiem. Ciastek nie przestawał warczeć, a Jake właśnie zreflektował się, żfl
rzucenie wyzwania psu nie było najrozsądniejszym posunięciem. Jednak poddawanie się nie
leżało w charakter że byłego zawodnika drużyny futbolowej, żołnierza piechoty morskiej i agenta
FBI. Z drugiej strony nie mógł lekceważyć bestii, która zagradzała mu drogę ucieczki,
zapomnieć o psich narowach i garniturze wyszczerzonych zębów. Wobec zbliżającej się
konfrontacji z ogromnym najeżonym Ciastkiem Jake miał tylko jedno wyjście i skorzystał z
niego, wrzeszcząc:
- Sarah!
Rozdział 9
W sali Sądu Okręgowego w Beaufort właśnie zaczynała się rozprawa.
- Wysoki sądzie! Choć niezręcznie jest mi to powiedzieć, ale mamy tu do czynienia z nadgorliwą
prokurator, która znana jest z tego, że staje się niezwykle rygorystyczna w sprawach dotyczących
przestępstw wobec kobiet. W omawianym wypadku oskarżenie nie przedstawiło wystarczających
dowodów winy. Oto opinia biegłego oświadczyła Pat Letts, dobrze opłacana obrończyni Mit-
chella Helitzera, podając papiery sędziemu Amosowi Schwartzmanowi.
Blisko czterdziestoletnia mecenas Letts była partnerem zarządzającym w kancelarii Crum,
Howard i Gustafson. Z dumą prezentowała talię osy, piękne blond włosy i pantofle od Manolo
Blahnika na dziesięciocentymetrowym obcasie, w których miała blisko metr osiemdziesiąt
wzrostu. Do tego włożyła dziś doskonale dopasowany kanarkowy kostium. Sędzia Schwartzman
był typem nieco otyłego, podtatusiałego lowelasa ze świecącą łysiną i dwuogniskowymi
okularami na nosie. W tej chwili wprost nie mógł oderwać oczu od przemawiającej ze swadą Pat.
- Czy na tej podstawie obrona będzie wnioskować o umorzenie sprawy?
- Tak, wysoki sądzie.
Sędzia poprawił okulary na nosie i zaczął czytać.
Pat triumfująco spojrzała na Sarę i skierowała w jej stronę wymuszony uśmiech. Obie spotykały
się czasami na siłowni i obie wiedziały o słabości Schwartzmana. Właśnie dlatego Pat
postanowiła swoim wyzywającym wyglądem przeciągnąć mężczyznę na swoją stronę·
Cholera! Powinnam była przewidzieć, że tak będzie, pomyślała Sarah. Jednak spiesząc się rano,
nie pomyślała o tym. Dobrze, że w ogóle zdążyła na rozprawę, a poza tym nie miała ani takiego
żakietu, ani takiej figury.
- A zatem wnosi pani o umorzenie postępowania? Co by oznaczało brak możliwości wniesienia
oskarżenia w przyszłości. Sędzia Schwartzman popatrzył znad okularów na panią Letts.
_ Tak jest, wysoki sądzie - odparła Pat, uśmiechając się doń kokieteryjnie.
Sarah zauważyła, że jej przeciwniczka miała dziś mocniejszy niż zwykle makijaż i w ogóle
starała się być bardziej sexy. Wygląda na to, że zarówno w pogoni za mężczyzną, 'jak i w trosce
o wygranie sprawy w sądzie wszystkie chwyty są dozwolone.
_ Wysoki sądzie! Oskarżenie przedstawi własną ekspertyzę dotyczącą śladów krwi - pospiesznie
odparowała Sarah.
Postanowiła podejść sędziego, wywołując w nim współczucie, skoro nie mogła konkurować z Pat
na polu seksapilu. Przecież miała na sobie zwykły, czarny, poliestrowy kostium, a nie drogą
kreację, na którą po prostu nie było jej stać. Do tego gładkie rajstopy i czółenka. Pamiętała też, co
rano zobaczyła w lustrze: chudą, bladą, zmęczoną kobietę z opatrunkiem za uchem, która z
trudem zbierała się do wyjścia z domu.
Musisz coś zrobić, stara, pomyślała teraz, dotykając
lekko rany, która wciąż jej dokuczała.
_ Z przykrością stwierdzam, że w hrabstwie Beaufort wzrasta przestępczość. Największy wzrost
odnotowuje się w sferze niedozwolonych zachowań wobec kobiet. Prokuratura jest wręcz zalana
takimi sprawami. Bez względu na stanowisko obrony urząd, który reprezentuję, nie może
stosować taryfy ulgowej w sprawach dotyczących przemocy wobec kobiet. W szczególności w
sprawie śmierci Susan Helitzer, tak żywo omawianej w mediach. Z uwagi na szczególnie
dramatyczne okoliczności morderstwa, na brak świadków i ciągle pojawiające się znaki
zapytania, prokuratura nie może zlekceważyć tej sprawy. Po wnikliwym dochodzeniu skłaniamy
się do wniosku, że sprawcą zbrodni jest mąż ofiary. Z tego powodu wnoszę o oddalenie wniosku
obrony o umorzenie sprawy.
Sarze udało się zwrócić uwagę sędziego. Wykorzystując sytuację, ponownie sięgnęła wciąż nie w
pełni sprawną ręką do opatrunku za uchem i nieco przesadnie wykrzywiła się z bólu. Teraz
Schwartzman wyraźnie jej współczuł. Pani mecenas od razu zrzedła mina. Sarah triumfowała: I
co ty na to, laluniu?
- Nie ulega wątpliwości, że ta śmierć jest wielką tragedią dla rodziny zamordowanej, szczególnie
dla jej pogrążonego w smutku męża. - Pat wskazała na siedzącego obok Mitchella Helitzera,
starannie kontrolującego swoje emocje, którego obecność na rozprawie zaskoczyła Sarę. - Jednak
zdaniem obrony nie można tu mówić o morderstwie, lecz o nieszczęśliwym wypadku. Wyraźnie
wskazuje na to opinia biegłego, doktora Normana Seavera, który, będąc czołowym ekspertem w
swojej dziedzinie, udowadnia, że mamy do czynienia z nieszczęśliwym upadkiem ze schodów. -
Wykorzystując to, że sędzia słuchał jej wywodu z uwagą, pani Letts nieoczekiwanie zaczęła
wachlować się dłonią, zupełnie jakby było jej za ciepło. Po czym, mówiąc do siebie: "Uff! Ale tu
gorąco", odpięła górny guzik od żakietu, odsłaniając biały, koronkowy top.
- Istotnie - potwierdził uśmiechnięty Schwartzman.
No tak, pomyślała Sarah i przedstawiła swoje argumenty:
- Wysoki sądzie! Przedkładam opinię biegłego, doktora Edwarda Kane'a z Uniwersytetu
Karoliny Południowej, który w wielu sprawach składał zeznania przed tutejszym sądem i którego
kwalifikacji nie zechce, jak sądzę, podważać nawet pani Letts. Podtrzymuję też swój wniosek o
wyznaczenie składu ławy przysięgłych. Pozwólmy obywatelom Beaufort zadecydować, czy
rzeczywiście mamy tu do czynienia z nieszczęśliwym wypadkiem. - Sarah podała opinię
sędziemu, choć prawdę mówiąc, napisała ją sama w pośpiechu zaledwie półtorej godziny przed
rozprawą. Mało tego, ponieważ doktor Kane bawił właśnie na Karaibach, potrzebne dane
wyciągała przez telefon od jego asystenta. To wszystko nie byłoby możliwe, gdyby biegły na
stałe nie współpracował z prokuraturą i gdyby Sarah nie wiedziała, co powie w sądzie. Z drugiej,
strony, czy od razu trzeba o wszystkim informować sędziego?
Kontynuowała spektakl. Celowo zachwiała się na nogach, przytrzymując się dla złapania
równowagi brzegu podium, za którym siedział sędzia. Chcąc sprawić wrażenie osłabionej, co
zresztą było prawdą, ponownie dotknęła opatrunku za uchem. Sarah wzięła sobie 'za punkt ho-
noru uczestniczenie w dzisiejszej rozprawie. W związku z czym nafaszerowała się kofeiną, co w
połączeniu z determinacją i całkowitym zignorowaniem potężnego bólu głowy pozwoliło na
osiągnięcie celu.
- Czy pani źle się czuje? ~ zapytał zatroskany Schwartzman.
Sarah potrząsnęła głową. Zabiegając o przychylność sędziego, ryzykowała jednak, że ten
przejrzy jej grę. A zamierzała wykorzystać obecność publiczności do nakłonienia Schwartzmana
do wprowadzenia sprawy na wokandę. Tak więc uśmiechnęła się lekko i odpowiedziała:
- Niech sam fakt, że dzisiaj w ogóle tu jestem, świad-
czy o tym, jak bardzo mi zależy, aby przedstawić przysięgłym sprawę pani Helitzer - zaczęła. -
Pomimo nalegań lekarzy na pozostanie w szpitalu postanowiłam tutaj przyjść, aby swoim
wystąpieniem przekonać sąd o tym, że mamy do czynienia z zabójstwem dokonanym z zimną
krwią·
,
- Wysoki sądzie! - Pat próbowała zabrać głos, ale sędzia uciszył ją ruchem ręki.
- Przyjmuję sprawę do dalszego rozpatrzenia - zarządził - i oddalam wniosek obrony.
Po czym uderzył drewnianym młotkiem w podium na znak zakończenia rozprawy.
Hura!, zawołała w myślach Sarah.
Reporterzy zwijali swój sprzęt, policja sądowa wprowadzała jakiegoś podejrzanego, sędzia
ściszonym głosem naradzał się z kolejnymi przedstawicielami stron, a publiczność opuszczała
salę. Zaraz następna rozprawa, pomyślała Sarah, idąc po swoje rzeczy leżące na stole prze-
znaczonym dla oskarżyciela. Pat Letts obrzuciła ją jeszcze raz pogardliwym spojrzeniem i
podeszła do swojego rozjuszonego klienta. Mitchell Helitzer był mniej więcej tego wzrostu co
jego obrończyni, lecz znacznie od niej tęższy. Miał czterdzieści siedem lat, rude, kręcone włosy i
pomimo drogiego, popielatego i trochę niedopasowanego garnituru wyglądał na zbira. Jak
wynikało z autopsji, jego żona była drobnej budowy. Dla Sary stało się jasne, że nie miała
żadnych szans w starciu z tym mężczyzną.
Gdy Helitzer opuszczał miejsce dla oskarżonych, zapytał gniewnie:
- Dlaczego chce mnie pani zniszczyć?
Był autentycznie wściekły. Z jego niebieskich osadzonych w nalanej twarzy oczu emanowała
nienawiść. Sarah natychmiast przypomniała sobie zdjęcia pośmiertne jego żony i ledwie
powstrzymała się od zdzielenia łotra w łeb swoją teczką. Jeszcze się z tobą policzę, obiecała w
myślach. Kara śmierci lub dożywocie bez możliwości przedterminowego zwolnienia to bardziej
dolegliwa kara niż walenie teczką po głowie.
- Za Susan - dopowiedziała Sarah.
Niemal jednocześnie pani Letts uciszyła swojego klienta krótkim:
- Mitch! Ani słowa! - Po czym popchnęła go w stronę wyjścia.
Sarah szła za nimi, gdy Pat odwróciła się i powiedziała: - Powalczę o odroczenie pierwszego
terminu.
- Wniosę o oddalenie takiego wniosku. Mam wszystkie dowody.
Sarah przejęła sprawę po Johnie Carverze i rzeczywiście zamierzała walczyć o najbliższy termin.
Niestety w papierach panował ogromny bałagan i musiała najpierw odłożyć inne sprawy na bok,
a potem wszystko uporządkować, aktualizując wiele danyoh. Chociaż Jake zwracał jej uwagę, że
nie ma czasu nawet dla siebie, dopiero po- wykonaniu tej ogromnej pracy poczuła, że jest dobrze
przygotowana. Do rozprawy pozostały dwa tygodnie i można jeszcze było dopiąć wszystko na
ostatni guzik. Gdyby to się nie udało, Sarah postanowiła nawet improwizować, byle nie zerwać
terminu.
- Ale my jeszcze nie jesteśmy gotowi - odparowała Letts, gdy wychodzili przez mahoniowe
drzwi na korytarz, gdzie stało wiele pogrążonych w rozmowach osób.
- Widzę, że znowu jesteś w swoim żywiole - usłyszała Sarah tuż przy uchu i aż podskoczyła z
wrażenia, bo rozpoznała głos Jake'~. Pewnie siedział w sali, pomyślała.
Czując się jak sztubak przyłapany na wagarach, szła dalej. Cisza sali sądowej zamieniła się w
gwar korytarza. Jego ściany wyłożono przed laty pomalowaną na ciemny kolor sosnową
boazerią, a na obu końcach umieszczono wysokie okna, przez które sączyło się rozproszone
światło. Sam budynek miał ponad sto lat i pochodził jeszcze sprzed wojny secesyjnej, ale później
dodano nowocześniejszą przybudówkę. Co prawda mury starego sądu dodawały urzędowi
powagi, ale wnętrze było niedoświetlone, a stan klimatyzacji pozostawiał wiele do życzenia.
Spędzając tutaj całe dnie, Sarah przywykła do specyficznego zapachu stęchlizny wewnątrz. Stał
się dla niej częścią codziennego życia jak zapach porannej świeżej 'kawy. Znała wszystkie zaka-
marki gmachu, którego przestronne korytarze tworzyły kwadrat o czterech kondygnacjach. Sala
D, skąd właśnie wyszła, mieściła się na pierwszym piętrze. Nikt nie śmiał przyspieszyć kroku na
śliskich, wytartych wieloletnim użytkowaniem marmurowych posadzkach. Tutaj należało raczej
poruszać się tak jak w muzeum po założeniu kapci. Sarah uważała ten stary budynek za idealne
miejsce dla ankieterów badających polityczne sympatie społeczeństwa. W całym stanie nie było
drugiego takiego gmachu, w którym jednocześnie znajdowali się przedstawiciele obu płci,
wszystkich ras i przedziałów wiekowych, mający do tego różny status majątkowy.
- A ty co tutaj robisz? Masz wolne? - zagadnęła go, pamiętając, jak mocno spał, chrapiąc głośno,
gdy o szóstej trzydzieści rano wychodziła z domu.
Gdy wstawała z łóżka, leżał na brzuchu z rękami wsuniętymi pod poduszkę. Sądząc, że jest mu
chłodno, przykryła go kołdrą. Wyszła wcześniej, aby nie dać przyjacielowi sposobności do
narzekań, że prosto ze szpitala pędzi do pracy. Teraz Jake stał przed nią ogolony i wypucowany,
w granatowych spodniach i jasnobrązowej marynarce oraz niebieskiej koszuli. Pod szyją miał
zawiązany granatowy krawat. Sarah domyśliła się, że wcześniej wpadł do siebie.
- Wcale nie. Mam być świadkiem oskarżenia w sprawie Price'a, ale jest dla mnie prawdziwą
zagadką, co ty tu robisz?
Sarah nie zawsze cieszyła się z obecności detektywa.
Właśnie teraz miała do załatwienia sprawę, w którą nie chciała go wtajemniczać. Ukradkiem
spojrzała na zegarek. Zostały jej cztery minuty. No tak, pomyślała.
- Wczoraj w nocy, kiedy poszedłeś do łazienki, doszłam do wniosku, że sprawca telefonu chciał
mnie zdenerwować. A ja nie mogę na to pozwolić. Dlatego jestem tu dzisiaj.
Na ruchliwym korytarzu porwał ich tłum ludzi kierujących się do schodów, którymi można się
było dostać na inne piętra budynku.
- A jak głowa? - zapytał zatroskany Jake. Wiedziała, że jest na nią zły za to, że nie została w
domu. Na szczęście jeszcze nie musiała pytać go o pozwolenie. - A czy "nie mogę na to
pozwolić" nie powinno ustąpić zdrowemu rozsądkowi, który nakazuje leżeć w łóżku?
Sarah szła po schodach, przytrzymując się poręczy. Jake, zręcznie lawirując pomiędzy
interesantąmi, wciąż był obok niej.
- Trochę ją czuję, ale tak samo byłoby w domu. A bardzo mi zależało na oddaleniu wniosku
obrony o umorzenie sprawy.
I na czymś jeszcze, dodała w myślach.
- Gratuluję! Udało ci się. - Wreszcie dotarli na parter.
Część ludzi skierowała się ku wyjściu. Sarah spojrzała na Jake'a, który wyraźnie poruszony
kontynuował: - Napędziłaś mi stracha, gdy rozmawiałaś z sędzią. Już myślałem, że zemdlejesz.
- Wszystko skończyło się dobrze. - Sarah uśmiechnęła się ostrożnie, pamiętając o bólu, jaki mógł
wywołać zbyt szeroki uśmiech. Oboje wiedzieli, że nieco udawała, ale żadne z nich nie pisnęło o
tym ani słowa. Za dużo uszu było dookoła. A plotki rozprzestrzeniały się z szybkością
błyskawicy. Na to Sarah nie mogła sobie pozwolić.
- Sarah! Jak się masz! Widziałem cię w telewizji! Jesteś prawdziwą bohaterką! - usłyszała z tyłu.
To wsiadający właśnie do windy Ray Welch, prawnik z kancelarii Bailey & Hudson, pozdrawiał
ją, machając ręką z drugiego końca korytarza. W całym budynku były tylko cztery stare, często
psujące się i zawsze przepełnione windy. Sarah, podobnie jak większość pracowników sądu, już
od dawna korzystała ze schodów.
- Dzięki! - krzyknęła w odpowiedzi. Jake stanął tuż przed nią. Obrzucił ją poważnym
spojrzeniem.
- Myślę, że istnieje pewne prawdopodobieństwo, iż jest tu dzisiaj ktoś, kto dybie na twoje życie -
zaczął, opierając dłoń o ścianę obok jej głowy. - Żeby nic ci się nie stało, zostałem wczoraj u
ciebie na noc. A jak ty mi się odwdzięczasz? Najpierw zostawiasz mnie w domu sam na sam ze
szczerzącym zębiska potworem, a potem idziesz prościutko do gmachu sądu, gdzie w pierwszym
rzędzie szukałby cię każdy, kto chciałby zrobić ci krzywdę.
Sarah spojrzała dyskretnie w stronę umieszczonych na końcu korytarza drzwi, za którymi
znajdowały się schody pożarowe. Musi nimi zejść na parter za niecałe trzy minuty. Chcąc się
upewnić, sprawdziła godzinę na dużym, ściennym zegarze wiszącym na przeciwległej ścianie.
Jeszcze tylko trzy minuty, pomyślała. A nie zamierzała zabierać ze sobą Jake'a.
- Wręcz przeciwnie. To najbezpieczniejsze dla mnie miejsce - odparła .• - Są tu bramki do
wykrywania metalu i obowiązuje zakaz wnoszenia broni.
Jake nie miał na to odpowiedzi, co mile połechtało jej ego. - Czyżby Ciastek był niegrzeczny? -
zręcznie zmieniła temat.
- Twój pieseczek? Skądże! - odparł drwiącym tonem.Był całkiem milutki, jeżeli nie brać pod
uwagę tego, że przez dobre dwadzieścia minut nie pozwalał mi wyjść z pokoju, a wcześniej
przerwał mi sen, obwąchując mokrym nosem mój tyłek. Żeby przeżyć, zarzuciłem mu kołdrę na
łeb i po prostu dałem dyla.
Na te słowa Sarah otworzyła oczy szeroko jak nigdy dotąd i parsknęła śmiechem. Widząc to,
Jake, choć niezbyt chętnie, jednak się uśmiechnął.
- Śmiej się, śmiej - mamrotał pod nosem. Nagle spoważniał. - W ogóle nie dbasz o swoje
zdrowie. Musisz się jeszcze podkurować - dodał ściszonym tonem.
Gdy spojrzeli na siebie, Sarah zrozumiała, że odkrył prawdziwy powód jej obecności w sądzie -
to był jedyny sposób, aby nie myśleć o Lexie. Żeby nie pogrążyć się w otępiającym bólu, Sarah
musiała zapracowywać się do upadłego. Jednak teraz nie chciała o tym rozmawiać. Może będzie
na to gotowa wtedy, gdy rany jako tako się zagoją.
- Muszę już iść. Robota czeka. Za to mi przecież płacą - ucięła dyskusję.
Jake chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz w tej chwili odezwał się jego telefon. Sprawdził na
wy"świetlaczu numer i odebrał połączenie.
- Hoss! Musisz przyjechać do biura - usłyszał w słuchawce ..
Pomimo panującego wokół szumu Sarah od razu wiedziała, że dzwoni Phil Hogan, dziadek
Jake'a. Tylko on mówił do niego "Hoss".
Jake westchnął i popatrzył na Sarę. Jego dQtknięty lekkim artretyzmem
osiemdziesięciosześcioletni dziadek, który nigdy nie wymówił słowa "emerytura", był jeszcze na
tyle żwawy, że potrafił przepracować czterdzieści, a nawet pięćdziesiąt godzin tygodniowo,
pomagając w rodzinnej firmie.
- Czy coś się stało? - spytał zrezygnowany Jake.
- Begley grozi wycofaniem się z umowy, chyba że ...
Rozmowa na chwilę się urwała i Sarah postanowiła się ulotnić.
- To lecę - rzuciła zawadiacko, machając ręką na pożegnanie. Musiała natychmiast wtopić się w
tłum ludzi, bo Jake już ruszył za nią. I rzeczywiście. Po chwili poszukiwań, straciwszy ją z oczu,
musiał zrezygnować. Ona z kolei, przewidując jego zrzędzenie, chciała temu zapobiec. To, że
dopiero co wstała z łóżka po postrzale i wstrząsie mózgu, nie usprawiedliwiało jeszcze
konieczności wysłuchiwania pouczeń przyjaciela.
Na schodach pożarowych zazwyczaj było pusto. Tylko Sarah po nich schodziła. Na dole pchnęła
ciężkie, metalowe drzwi. Na parterze panował jeszcze większy tłok niż piętro wyżej. W sądzie
zawsze wszyscy gdzieś się spieszyli. Po drodze Sarah przywitała się ze znajomym urzędnikiem.
W wyłożonym piaskowcem wnętrzu unosił się zapach wilgoci, którego nie usunęły żadne zabiegi
osuszające ściany. Kiedyś urządzono tu magazyn, ale gdy liczba ludności wzrosła, budynek
wyremontowano na biura. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku miasto zatrudniło
architekta, który miał za zadanie ujednolicić wnętrza gmachu. Po remoncie okazało się, że
wszystkie sale są identyczne i często bez okien, a labirynt prowadzących do nich wąskich
korytarzy, w którym nie gubili się jedynie stali bywalcy, musi być sztucznie doświetlany. Sary
nie zdziwił więc widok zdezorientowanej kobiety. Była przeraźliwie chuda i miała opadającą na
oczy jaskraworudą grzywkę. Nosiła krzykliwą, różową podkoszulkę, czarną kusą spódniczkę i
pończochy tego samego koloru. Jej buty miały bardzo wysokie obcasy, a frędzle z metalowych
paciorków zdobiące czarną, zamszową torebkę dźwięczały przy każdym ruchu.
- Cześć, Crystal! - Sarah bez entuzjazmu pozdrowiła kobietę·
- Cześć! - Zaskoczona Crystal odwróciła się z zadziwiającym wdziękiem jak na tak wysokie
obcasy, jednocześnie prezentując wspaniałe piersi. To był jej znak firmowy, a sama Crystal
wyznawała zasadę: "niech się wstydzi ten, kto widzi". Może taki biust działał na sędziego
Schwartzmana, ale z pewnością nie przyda się na rozprawie prowadzonej przez Liz Wessel. -
Właśnie szukam sali numer trzydzieści dziewięć, tak jak mówiłaś, ale tu w ogóle nie ma żadnych
oznaczeń.
- Numery są tuż nad dzwonkiem umieszczonym przy każdych drzwiach - wyjaśniła Sarah,
wskazując na mosiężną plakietkę· - Ze względów bezpieczeństwa drzwi są zamknięte. Cyfry
były rzeczywiście małe i trudne do odczytania w słabym świetle. Sarah nie musiała zwracać na
nie uwagi, ponieważ znała budynek na wylot.
- Rzeczywiście!
Sarah nie była zadowolona ze zbyt frywolnego ubioru swojej klientki. Zdjęła żakiet i postanowiła
nakłonić Crystal, aby go włożyła. Chociaż nie bardzo jej to odpowiadało, bo sędzia Wessel
zwracała szczególną uwagę na ubranie, sama została w białej koszuli z krótkimi rękawami.
Uznała jednak, że to jej świadek bardziej potrzebuje zmiany wizerunku.
- Pewnie trochę ci zimno - odezwała się, wyciągając żakiet. - Może włożysz to na siebie?
- Zimno? Ja się tu zaraz ugotuję! - zdziwiła się Crystal. Sarah westchnęła ciężko, porzuciła dobre
maniery i wyjaśniła wprost
- Crystal, będziesz dziś zeznawać przed kobietą, jasne? Jeżeli się trochę nie zakryjesz, będziemy
miały kłopoty.
Początkowo Crystal nie rozumiała o co chodzi. Po czym spytała:
- A co? Będzie mi zazdrościć takich warunków? - Modląc się, aby nie zarejestrowała tego żadna
kamera, Sarah przytaknęła. - To nic trudnego. W klinikach biorą pięćset doków za parę. A
sędziowie mają przecież forsę ... - Tu, widząc spojrzenie Sary, urwała. - Już dobrze, dobrze.
Sarah z zadowoleniem obejrzała nowy wizerunek swojego świadka i stwierdziła, że noszą ten
sam rozmiar. Ubrania, ma się rozumieć. Crystal miała około trzydziestu pięciu lat, a jej ciemna
karnacja, zdaniem Sary, w ogóle nie pasowała do jaskrawych włosów i brązowych oczu.
Wyskubane w niewiarygodny sposób brwi tworzyły wysokie łuki, a wąskie usta tonęły pod
warstwą krzykliwego, różowego błyszczyku. Bez dwóch zdań była wyzywająco atrakcyjną i
doświadczoną kobietą, która z pewnością stwierdzi kiedyś, że miała kiepskie życie.
Sarah podeszła do drzwi sali numer trzydzieści dziewięć i podniosła dłoń do dzwonka.
- Chwileczkę! - Crystal właśnie coś sobie przypomniała.
- Tak?
- Wczoraj zadzwonił do mnie do pracy jakiś facet i zagroził kłopotami, jeśli nie wyjadę z miasta.
Sarah zaniemówiła, czując, jak coś ściska ją w gardle.
Przecież ona to zna. Widać wczorajsza noc należała do telefonicznych maniaków.
- Czy rozpoznałaś jego głos?
- Nie.
- Czy według ciebie ten telefon miał coś wspólnego z dzisiejszą rozprawą?
- Myślę, że tak. - Kobieta kiwnęła głową. - To pewnie był ktoś z policji.
- Masz na to jakiś dowód?
- Żadnego. - Crystal była wystraszona i ze zdenerwowania bezwiednie bawiła się zapięciem
torebki.
Sarah spojrzała jej prosto w oczy i zapytała:
- I co zamierzasz zrobić? - Musiała przecież wiedzieć, czy jej świadek nie ulotni się z miasta.
- Nigdzie nie wyjadę. Dopiero co dostałam dobrze płatną pracę w Godfather's. - Mówiła o
przybytku, który chciałby uchodzić za klub dla dżentelmenów, a w rzeczywistości był klubem z
jednym z lepszych w mieście striptizów. - I mam nowego chłopaka! - dodała rozpromieniona.
- To świetnie! - Sarah całkowicie się uspokoiła. - Jesteś tam kelnerką, prawda?
- Uhm - potwierdziła Crystal.
Korytarzem przechodziły właśnie dwie sekretarki, żywo omawiając nową ramówkę telewizyjną.
O ile Sarah zdążyła się zorientować, mówiły o wznowieniu "Gotowych na wszystko".
- Znam to! Świetny serial- pochwaliła się Crystal.
- Tak? - Spędzając niedzielne wieczory na przygotowywaniu materiałów na następny dzień,
Sarah nie była na bieżąco z filmami. - Crystal, jeszcze nie jest za późno i możesz się wycofać.
- I puścić im to wszystko płazem? Przecież oni mnie zgwałcili - rzuciła z zaciętą miną. -
Owszem, może nie jestem naj świętsza, ale znam swoje prawa. Jestem pełnoprawną obywatelką
tego kraju.
Właśnie na ten temat Sarah rozmawiała z nią trzy tygodnie temu. W tamtą środę Crystal zgłosiła,
się do stowarzyszenia Kobiety Przeciw Przemocy i opowiedziała, co ją spotkało dzień wcześniej.
Sarah przysięgła sobie; że jej pomoże. Obie żyły w zupełnie innych światach, a Crystal i panie jej
pokroju były całkowicie bezsilne wobec pewnych siebie policjantów. Sarah uczciwie wyjaśniła
poszkodowanej, że czeka ją wiele nieprzyjemności, jeżeli zdecyduje się na wszczęcie sprawy
sądowej. Teraz jej przypuszczenia sprawdziły się co do joty. Okazało się, że nie tylko Crystal
odbierała dziwne telefony, Sarah trzymała się jednak swojego postanowienia i nadal ją
wspomagała.
- I nie wycofujesz się?
- Za nic.
Sarah nacisnęła dzwonek i obie weszły do pokoju sędziów.
- Zatem prokuratura wnosi o wydanie tymczasowego zakazu zbliżania się pozwanego do
świadka? - uściśliła sędzia Wessel, szczupła pięćdziesięciolatka o niebieskich oczach i krótkich
brązowych włosach. Przygotowując się do rozprawy, włożyła już czarną togę i siedziała teraz
przy swoim masywnym, drewnianym biurku. Pod drzwiami czekał zniecierpliwiony młody
asystent. Sarah i jej świadek zatrzymały się przed biurkiem. Crystal znowu bawiła się nerwowo
torebką, co Sarah starała się ignorować. Od razu zwięźle przedstawiła uzasadnienie swojego
wniosku, nie zapominając o groźbach przez telefon, o których przed chwilą się dowiedziała. Z
marsowej miny pani Wessel Sarah wnioskowała, że dostanie postanowienie, o które wnosiła.
- Tak. - W podobnych sprawach był to zwykły tryb postępowania. Jednak w tym wypadku to
policjant miał się trzymać minimum sto metrów od świadka.
- Pani Stumbo, czy może pani przedstawić jakikolwiek dowód na próbę zastraszenia pani przez
funkcjonariusza McIntyre'a?
- Tu jest fotografia - zaczęła Sarah - zrobiona trzy dni temu przez świadka z okna domu, w
którym mieszka. Położyła na biurku zdjęcie wielkości koperty.
- Pstryknęłam je cyfrówką - dodała z dumą Crystal. Choć zdjęcie wykonano w nocy, bez trudu
można było rozpoznać czarnego mustanga zaparkowanego przy kontenerze na śmieci
ustawionym na pobliskim kempingu. Widoczny na fotografii numer skrzynki pocztowej potwier-
dzał autentyczność miejsca. Niestety przyciemnione szyby auta nie pozwalały dojrzeć twarzy
kierowcy. Prawdopodobnie za kółkiem siedział mężczyzna z zaczesanymi do tyłu ciemnymi
włosami.
- Na podstawie tego zdjęcia nie można jednoznacznie stwierdzić, że to funkcjonariusz McIntyre.
Czy pani prokurator z tym się zgodzi? - cierpko skomentowała pani Wessel, patrząc na Sarę.
- Na zdjęciu widać tablice rejestracyjne wozu - Sarah nie dawała za wygraną. - To samochód
pozwanego. Oto wypis z właściwego wydziału komunikacyjnego. - Na biurku znalazł się
odpowiedni wydruk komputerowy.
- A więc to tak. - Sędzia Wessel była wyraźnie poruszona. Zdecydowanym ruchem sięgnęła po
długopis i podpisała wniosek Sary. - Zgoda. Wydam taki zakaz. Chociaż ten policjant mógł się
tam znaleźć służbowo, nie mogę tolerować żadnego zastraszania świadka.
- Dziękuję - odrzekła Sarah.
Pani Wessel wstała zza biurka i podeszła, aby porozmawiać ze swoim podenerwowanym
asystentem. Chowając papiery do aktówki, Sarah chciała jak najszybciej wyjść z pokoju, zanim
Crystal palnie lub zrobi coś, co mogłoby zmienić decyzję sędzi, która przecież mogła przewodni-
czyć rozpoznawaniu sprawy.
Doświadczenie zawodowe podpowiadało Sarze, że powszechne mniemanie o tym, iż na sali
sądowej jak w soczewce koncentrują się problemy dnia powszedniego, jest tylko częścią prawdy.
W rzeczywistości bowiem rozprawa miała więcej wspólnego z przedstawiemem teatralnym.
Zarówno sędzia, jak i przysięgli widzieli tylko to, co strony chciały im zaprezentować. Sukces
Sary zależał od tego, czy 'uda jej się jak najlepiej uprawdopodobnić wersję pokrzywdzonej.
Wcześniej jednak musi porozmawiać z Crystal na temat jej ubrań.
- Powalczę, aby jeszcze dziś dostarczono postanowienie sądu McIntyre'owi - obiecała kobiecie.
Crystal oddała jej żakiet i maszerowała korytarzem, dzwoniąc koralikami przy każdym kroku.
- Czy teraz będzie musiał trzymać się z dala ode mnie? - dopytywała się, gdy przez otwarte drzwi
wychodziły na klatkę schodową. W tej samej chwili z przeciwka nadszedł mężczyzna, którego
duże niebieskie oczy i figlarny uśmiech Crystal oślepiły do tego stopnia, że o mało nie wpadł na
Sarę.
- Najmocniej przepraszam! - usłyszała w ostatniej chwili, schodząc mu z drogi. Gdy nieznajomy,
oddalając się, wciąż patrzył na Crystal, Sarah wzięła ją pod rękę i niemal siłą poprowadziła dalej.
- Tak. Teraz nie wolno mu zbliżać się do ciebie - wróciła do tematu.
Właściwie powinna powiedzieć "nie powinien się do ciebie zbliżać". Wiedziała przecież, że
jeszcze żaden papierowy zakaz nie powstrzymał nikogo, kto chciałby zastraszyć świadka, ale
takie postanowienie miało inny walor. Gdy podsądny złamie zakaz zbliżania się do świadka,
można wystąpić o aresztowanie. W wypadku policjanta złamanie tego postanowienia mogłoby
się skończyć zawieszeniem w obowiązkach służbowych lub aresztem. A to działało na korzyść
pokrzywdzonej.
- Czy mogłabyś załatwić mi taki zakaz zbliżania się dla właściciela przyczepy, którą wynajmuję?
- Co takiego?
- Mam zaległości czynszowe. Przez te wszystkie sądy spadły mi zarobki. Już mu wyjaśniałam, że
mnie zgwałcono, ale nic go to nie obchodzi. Jak tylko się zorientuje, że wróciłam do domu,
natychmiast łomocze pięściami w moje drzwi. Żeby przyjść tutaj, musiałam rano odczekać, aż
sobie pójdzie. A taki papierek trzymałby go z daleka ode mnie i mogłabym zebrać brakujące
pieniądze.
Pnąc się mozolnie po schodach, Sarah z niedowierzaniem pokręciła głową. Wchodzenie na piętro
sprawiało jej trudność. Dzisiaj w ogóle nie czuła się najlepiej. Miała migrenę, bolały ją kolana i
mięśnie nóg. Na dobrą sprawę bolało ją wszystko i gdyby nie poręcz, nie mogłaby w ogóle wejść
po schodach.
- Niestety. Zakazy sądowe nie dotyczą spraw mieszkaniowych - wyjaśniła i pomyślała, że kawa
postawi ją na nogi. To oznaczało jeszcze więcej kofeiny.
- Za to dotyczą gliniarzy, nie? Ale czy wszystkich, czy tylko tego jednego? - dopytywała się
Crystal, stojąc u szczytu schodów. Wkrótce dotarła tam i pani prokurator. - Tylko jego. - Sarah
rozejrzała się po korytarzu i odetchnęła z ulgą, gdy nie znalazła tam Jake'a. - A co, chodzą za
tobą i inni gliniarze?
- Owszem, śledzą mnie. Czasami nawet parkują przed klubem. Zrobiłam tylko jedno zdjęcie, bo
wcześniej nie miałam czym fotografować.
- W razie czego pstrykaj zdjęcia i od razu dzwoń do mnie.
Dopiero dzisiaj policja zwróciła Sarze telefon komórkowy i wszystkie przedmioty, które miała w
torebce w chwili napadu. Sama torebka, będąca dowodem w sprawie, została na posterunku.
Sarah włożyła telefon do żakietu, a resztę rzeczy do teczki. Teraz aparat wściekle wibrował w
kieszeni, sygnalizując połączenie. Sprawdziwszy na wyświetlaczu, kto dzwoni, rzuciła Crystal
krótkie:
- Muszę to odebrać.
- To pa! - Kobieta pożegnała się, machając ręką·
- Cześć! - powiedziała Sarah do słuchawki.
Rozdział 10
- Mam coś, o czym powinnaś wiedzieć - poinformował ją Jake. - Namierzyłem trzeciego bandytę.
- Tak? - Wokół panował gwar, więc Sarah zatrzymała się, zasłaniając wolne ucho dłonią.
- To Floyd Parker. Wszyscy znali się od dzieciństwa.
Bezpośrednio przed napadem spotkali się u siostry Maurice'a Johnsona.
- A ją skąd wytrzasnąłeś?
- Odwiedzała brata w szpitalu.
- A ten trzeci? Czy ktoś go już przesłuchał?
- Jeszcze nie. Właśnie jest w pracy, firma Big D - Serwis Opon, ale już pojechali po niego.
- To dobrze. - Sarah odetchnęła z ulgą. Nie będzie już musiała się denerwować, że człowiek,
który do niej strzelał, nadal chodzi ulicami miasta. - Gdzie teraz jesteś?
- Jadę do pracy. A ty?
- Ciągle w sądzie.
- Długo jeszcze?
- Do drugiej. A potem muszę wpaść do biura.
Jake aż prychnął do słuchawki.
- Nie chcesz mi powiedzieć, że piątkowy wieczór spędzisz w robocie! Co powiesz, jeśli
niezapowiedziany wpadnę po ciebie około wpół do szóstej i w ramach rekompensaty za
odniesione rany zaproszę cię do knajpy, gdzie zjemy coś pożywnego. Koniecznie z dużą ilością
warzyw. Sama wybierzesz lokal.
- Słodki jesteś! - Sarah była szczerze zadowolona. I wtedy ją olśniło: - Ale przecież idziesz na
grilla.
- O rany! - Jake rzeczywiście o tym zapomniał. - To nic. Jakoś spławię Danielle.
- To już drugi raz. Na pewno się wścieknie.
Przez chwilę żałowała, że nie spotka się dziś z Jakiem.
Dotychczas liczyły się tylko praca i Ciastek. Gdy Sarah teraz zastanawiała się nad swoim życiem,
zrozumiała, że Jake stał się trzecim elementem nadającym sens jej istnieniu. Już parę razy
przyłapała się na tym, że czuła się szczęśliwa w jego towarzystwie. Oczywiście o tyle, o ile
pozwalała jej pamięć o Lexie. A ostatniej nocy po prostu nie przeżyłaby bez niego. Po tym
idiotycznym telefonie pragnęła jedynie do kogoś się przytulić. Sarah instynktownie lgnęła do
Jake'a. Dzięki niemu już raz się pozbierała. Od tamtej pory wiedziała, że zawsze znajdzie u niego
wsparcie. Gdy poprzedniej nocy wyszedł z łóżka do łazienki, nagle otoczyła ją pustka. Siła tego
uczucia zdziwiła ją samą· Ale też odebrała to jako sygnał alarmowy, że angażuje się uczuciowo,
na co nie była jeszcze gotowa. Jej doświadczenie życiowe wskazywało, że tak naprawdę każdy
jest samotny. Zamiast szukać teraz oparcia' w Jake'u, Sarah wolała zebrać siły i radzić sobie
samodzielnie.
Z tego właśnie powodu udawała, że śpi, gdy przyjaciel wrócił z łazienki. Z jednej strony była
zadowolona z opiekuńczej bliskości Jake'a, który robił, co mógł, aby ją pocieszyć. Z drugiej, nikt
oprócz niej nie mógł zrozumieć bólu, jaki wywołało zniknięcie Lexie. To była jej rozpacz, z któ-
rą musiała poradzić sobie sama.
- Jakoś to będzie. Danielle jest wyrozumiała - tłumaczył Jake.
- Coś kręcisz - nie dawała za wygraną, pamiętając, że po południu ma ważne sprawy do
załatwienia. Trochę po-
pracuje w domu i może zrobi pranie. - Lepiej nie rezygnuj z zaproszenia i nie zawracaj sobie mną
głowy. Poza tym mam robotę.
- Co takiego?
- Później ci powiem. Teraz muszę już kończyć. - Sarah czuła, że ktoś na nią patrzy. Gdy spojrzała
na korytarz, zobaczyła zbliżającego się do niej Larry'ego Morrisona i jego nieodłączny cień:
Kena Duncana.
- Sarah! - Jake spoważniał. - Dopóki Floyd Parker nie będzie za. kratkami i dopóki nie uzyskamy
pewności, że to on do ciebie strzelał, wciąż nie jesteś bezpieczna. Obiecaj, że będziesz ostrożna.
- Oczywiście, ale muszę kończyć.
Sarze nie spodobał się wzrok Morrisona.
- Sarah.
- Witam szefa!
Stojący nieco z tyłu Duncan patrzył na nią wyraźnie zaniepokojony. Coś się święci, pomyślała.
Morrison najpierw spojrzał gdzieś przed siebie, potem na nią i zaproponował:
- Przejdźmy się. Musimy pogadać.
Ruszyli w kierunku schodów, przy czym Morrison protekcjonalnie objął ją ramieniem. Zdaniem
Sary uznał, że na podeście będzie mniej ludzi i nikt ich tam nie podsłucha.
- O co chodzi? - zapytała, nie mając ochoty na zbędne wstępy·
- Najpierw dobra wiadomość. Chyba mamy tego osobnika, który do ciebie strzelał.
- Wiem już o tym. Morrisona aż zatkało.
- Widzę, że jesteś dobrze poinformowana. Ja wiem o tym dopiero od paru minut. Kto ci
powiedział?
- Tego nie zdradzę.
- To nieistotne - ciągnął. - Przed chwilą policja poinformowała mnie, że zidentyfikowano
podejrzanego. Oczywiście trzeba go jeszcze przesłuchać, ale sądzę, że możesz już odetchnąć.
- To była dobra wiadomość, a jaka jest zła? - Sarah spojrzała uważniej na Morrisona.
- Dzwoniła do mnie Pat Letts. Chce, abym cię odsunął od sprawy Helitzera. Twierdzi, że jesteś
uprzedzona do jej klienta i grozi złożeniem wniosku w sądzie o wyłączenie cię ze sprawy.
Sarah odetchnęła z ulgą. To była rutynowa zagrywka obrony.
- Jest wściekła, bo sędzia oddalił jej wniosek.
- Słyszałem o tym - powiedział z uznaniem Morrison.
- Dokładniej rzecz biorąc, rozmawiałem z Amosem Schwartzmanem. Martwił się o twoje
zdrowie. I widzę, że ma ku temu podstawy. Postanowiłem więc, że Duncan zastąpi cię dzisiaj,
żebyś mogła iść już do domu.
- Słucham? - Sarah stanęła jak wryta. Przecież w piątki zawsze. było co robić, a ona miała
wielkie zaległości. A poza tym ... - To niemożliwe.
Morrison, który również przystanął, zmienił swój pełen podziwu wyraz twarzy na stricte
służbowy. Natomiast stojący za jego plecami Duncan dawał jej nieme znaki koleżeńskiej
solidarności.
- Nie będziemy o tym dyskutować. Masz dziś wolne. I nie chcę cię widzieć w biurze wcześniej
niż w poniedziałek. Inaczej czuj się zwolniona.
- Niczego nie rozumiem. - Sarah uznała groźbę za ponury żart.
- Słyszałaś, co powiedziałem. Widzimy się dopiero w poniedziałek.
- To niemożliwe. Mam stos papierów do przerobienia ...
- Skoro nie możesz sama zrozumieć, że potrzebujesz odpoczynku, właśnie wydałem ci polecenie
służbowe: masz odpocząć! - przerwał jej Morrison i pogroził palcem.
A gdy Sarah próbowała oponować, dodał:
- Ja nie żartuję. - I poszedł w stronę idącego korytarzem sędziego Jeffersona Prince'a, z którym
bardzo serdecznie się przywitał. Sarah była wściekła.
- To nie moja wina - rzucił od razu Duncan, na wszelki wypadek cofnął się o krok i unosząc dłoń
w usprawiedliwiającym geście, dodał: - Ja tu tylko sprzątam.
Biuro i mieszkanie Jake'a mieściły się w naj starszej dzielnicy miasta, w jednym ze
skromniejszych dwupiętrowych wiktoriańskich domów. Ten i podobne do niego budynki
tworzyły dosyć luźne półkole, z jednej strony sąsiadując z przestronnymi białymi willami
stojącymi na dużych działkach. Dom Jake'a miał jasnożółtą fasadę, białe okiennice i sporo
ciemnobrązowych ozdóbek. Niebieski kolor drzwi frontowych zapewniał ochronę przed urokami.
Umieszczono na nich zaaprobowaną przez ratusz dyskretną grafitową tabliczkę. Napis
informował, że mieści się tu "Biuro detektywistyczne Hogan i Synowie". W rzeczywistości Jake
był bezdzietny, a jego siostra mieszkająca w Atlancie miała sześcioletnią córeczkę. Również jego
ojciec był jedynym synem Popsa. A właśnie to senior rodu pięćdziesiąt dwa lata temu założył
firmę, mając nadzieję przynajmniej na kilku potomków płci męskiej. Niestety, jego schorowana
żona nie mogła spełnić tych marzeń. Dziadek Hogan nie należał do osób łatwo rezygnujących z
wyznaczonego celu. Gdy Jake zasugerował zmianę nazwy na "Biuro detektywistyczne Hagana" ,
dziadek kategorycznie odmówił, przenosząc na wnuka obowiązek dostosowania rzeczywistości
do treści szyldu.
Jake wjechał na podjazd, który użytkował wspólnie z sąsiadem dentystą. W głębi podwórka
zauważył czerwonego harleya, którego dwa dni temu, na osiemdziesiąte szóste urodziny, sprawił
sobie dziadek. Należy dodać, że staruszek zbierał stosy mandatów za przekroczenie pręd-
kości, w wyniku czego Jake ostrzegał go tysiące razy, że wywiezie mu samochód na złomowisko.
I za żadne skarby nie wziął do ręki ani telefonu komórkowego, ani komputera. A na dodatek
posługiwał się antycznym magnetowidem i to korzystając z najprostszych funkcji.
- Ta maszyna przypomina mi motor, który miałem na wojnie - Hogan senior radośnie wspominał
stare czasy, gdy oniemiały Jake po raz pierwszy oglądał harleya. - Tylko nie był czerwony, nie
miał żadnej elektroniki, no i nie kosztował fortuny.
Jake też piał z zachwytu, oglądając nabytek dziadka, a potem wszedł do obszernej recepcji i
zapytał Dorothy: - O co chodzi z firmą DVS?
Obecny kształt nadał recepcji dekorator wnętrz, zaproponowawszy, aby połączyć dawny
przedsionek z salonem. Na prośbę Jake'a ściany pomalovyano na jasnoszary kolor i wstawiono
meble z czarnej skóry na chromowanych stelażach. Pracująca u Hoganów od trzydziestu dwóch
lat co najmniej siedemdziesięcioletnia sekretarka a Jake spokojnie oceniał ją na pięć lat więcej -
dostała się mu razem z firmą. Swe siwe włosy układała w staromodny kok, miała szare oczy i
nosiła okulary w srebrnej oprawce. Jej pulchna twarz pocięta była rzędami zmarszczek. Starsza
pani o nieco puszystej figurze miała niezwykle miłe usposobienie. Zazwyczaj ubierała się w
sięgającą do pół łydki kwiecistą sukienkę ze sztucznego jedwabiu i praktyczne, sznurowane buty.
Od dwudziestu lat była wdową, a jej dwoje dzieci dobiegało już czterdziestki. Jake nie pamiętał,
aby opuściła chociaż jeden dzień pracy.
- Będziesz musiał jego zapytać. - Dorothy wskazała palcem na szklane, przesuwane drzwi
prowadzące na taras. Pomysłodawcą wstawienia przezroczystych drzwi, jak i wyremontowania
góry na mieszkanie dla Jake'a był oczywiście dziadek. Prace wykonano w czasach, gdy takie roz-
wiązania były jeszcze akceptowane przez władze. Dorothy
nawet nie podniosła wzroku znad monitora najnowszego Maca, którego obsługę - jak i
wszystkiego, do czego się dotykała - opanowała do perfekcji. Z tonu jej głosu Jake wy-
wnioskował, że coś jej się nie podoba w postępowaniu dziadka. Westchnął i ruszył do
oszklonych drzwi. Mając za pracowników czterech emerytów i dwie osoby koło dwudziestki,
Jake czasami czuł się w biurze jak w przedszkolu.
Zanim detektyw otworzył drzwi, zatrzymał się jeszcze na chwilkę z ręką na klamce. Na barierce
tarasu siedziała Danielle. Miała związane w koński ogon długie blond włosy, piękną opaleniznę,
obcisłe szorty i sportowy top z lycry, co nie dziwiło, ponieważ była instruktorką aerobiku w
pobliskim klubie YMCA.
Pops siedział właśnie przy szklanym stole pod jasnoniebieskim parasolem w jednym z czterech
metalowych foteli z poduszkami, które stały na tarasie. Dokładniej rzecz ujmując, bujał się na
nim, oparty nogami o dolną barierkę. Należy dodać, że od chwili zakupu harleya Hogan senior
nawet w największy upał nie zdejmował kowbojek. Miał też na sobie obowiązkowy czarny T-
shirt i dżinsy. Na stole leżała papierowa torebka, z której dziadek wyjmował pojedyncze
czekoladki i wyrzucał na zewnątrz. Widząc to, Jake po prostu się wściekł.
- Stary dureń! - wycedziła przez zęby Dorothy, niemal czytając w jego myślach.
Jedynie siłą woli Jake powstrzymał się od głośnego przytaknięcia. Gdy rozsunął drzwi i wyszedł
na zewnątrz, od razu objął go przedpołudniowy upał. Dziadek usadowił się w ocienionej przez
dwa wiekowe dęby części tarasu. Dodatkowo przed skwarem chroniły go gęste, zwisające z
gałęzi pnącza. Za to Danielle w najlepsze prażyła się w słońcu. Dźwięk otwieranych drzwi
spłoszył czaplę, która natychmiast wzbiła się do lotu. Taras wychodził na pobliskie mokradła i
kanały, których turkusowe wody przypominały Jake'owi całe dnie spędzane na rybach w towa-
rzystwie niezmordowanego dziadka. Teraz Pops bez naje mniejszych skrupułów, szczerząc zęby
w uśmiechu, rzucał kolejną czekoladkę za barierkę.
- Cześć, Hoss! - pozdrowił Jake'a dziadek.
- Kochanie! - Danielle ześlizgnęła się z drewnianej ba-
lustrady, po czym objęła i ucałowała Jake'a na powitanie. Odpowiedział tym samym, choć nieco
mniej entuzjastycznie. Już od jakiegoś czasu rozmyślał nad zakończeniem tej znajomości.
Danielle była ładna, milutka i miała w sobie duże pokłady energii życiowej ... może zbyt duże.
Zawsze gdzieś go wyciągała, planowała cały dzień, a on czasami chciał po prostu rozłożyć się
wygodnie na łóżku i pogapić w telewizor.
- Czy nie mówiłem, żeby nie karmić aligatorów? - Jake wyładował swoją złość na dziadku.
Danielle wciąż go obejmowała, a on odruchowo trzymał ją w talii.
- Nie robię tego. Ja tylko dokarmiam Molly - bronił się Pops, r,zucając za siebie kolejną
czekoladkę.
Nie zwracając zbytniej uwagi na wiszącą u szyi dziewczynę, Jake skoczył do barierki, aby
prześledzić lot ciemnej kulki. W dole, przy schodkach prowadzących na pomost, gdzie Jake
trzymał swoją łódkę, pona~trzymetrowy aligator zwinnie chwycił spadającą z nieba zdobycz.
Gdyby Jake wychylił się jeszcze trochę, sam stałby się daniem głównym.
- Super! - zachwyciła się Danielle.
Patrząc na dziadka, jeszcze bardziej wściekły Jake wykrztusił:
- A niech to szlag!
- Molly nie jest żadnym aligatorem. Ona należy do rodziny.
- Mam tylko nadzieję, że nie pożre następnego psa ... To nie były czcze obawy. Ostatniego lata
jedna z pacjentek sąsiada dentysty przyjechała na wizytę ze swoim
pudelkiem. Nie chcąc w upalny dzień zamykać ulubieńca w samochodzie, przywiązała go do
drzewa. Po powrocie z przerażeniem odkryła, że po psie została jedynie smycz i trochę sierści na
trawie. Zeznając do policyjnego protokołu, wyjaśniła, że zauważyła ogon schodzącego do wody
aligatora. Usłużna asystentka dentysty od razu doniosła, że u sąsiadów jest trzymetrowy gad.
Pops wyjaśniał, że wcale go nie hoduje, jedynie czasami dokarmia. Koniec końców, Hoganowie
odpowiadali przed sądem za spowodowanie zagrożenia życia w miejscu publicznym. Musieli też
kupić poszkodowanej nowego psa. Od tamtego czasu Jake zakazał karmienia aligatorów, w tym
Molly, na posesji. Chciał prowadzić biznes w ciszy i spokoju. To jednak nie trafiało do Popsa.
- Molly nie mogła chapnąć tamtego psa - stwierdził dziadek, zdejmując nogi z poręczy. W tej
samej chwili fotel głucho uderzył o podłogę. - Moim zdaniem albo ktoś go ukradł, albo pies dał
nogę. Sam bym to zrobił, gdybym miał za właścicielkę taką nadętą babę.
Jake znał teorie Popsa na pamięć i już nie zwracał na nie uwagi. Zdenerwowany zabrał
czekoladki ze stołu. Przysłuchująca się wymianie zdań Danielle mocniej przywarła do niego i już
całkiem poważna spojrzała w dół. Jake zrobił to samo i patrząc na Molly, mógłby przysiąc, że
właśnie uśmiechała się do nich. Gadzina rozdziawiła szeroko paszczę, a w jej wyłupiastych,
pomarańczowych oczach błyszczały iskierki zadowolenia.
Gdyby pomogło tu zwykłe: "a, sio!", Jake natychmiast wypłoszyłby bestię. Z doświadczenia
wiedział jednak, że nic nie ruszy stąd aligatora tak długo, aż gad sam nie zdecyduje się na zmianę
żerowiska. No, może poskutkowałaby laska dynamitu, ale Jake nie miał czegoś takiego pod ręką·
- Molly czuje czekoladę - wyjaśnił Pops, po czym wstał i przeciągnął się leniwie.
Był czerstwym, wysokim mężczyzną i utrzymywał, że za młodu miał taką samą posturę jak Jake,
który porównywał żywotność dziadka do aktywności życiowej faceta w średnim wieku. Ostatnio
stwierdził nawet, że na tym polu staruszek przewyższył jego samego. Pops był łysy, mocno
opalony i miał twarz usianą zmarszczkami. Od srebrnego wizerunku motocykla na jego koszulce
odbijało się słońce, a pod maszyną widniał napis: "Pirat drogowy". Nosił drogie motocyklowe,
rozszerzane od kolan w dół i specjalnie dziurkowane levisy. Można mu było wiele zarzucić, ale
wyglądał świetnie.
- Jeżeli dalej będziesz drażnił Molly czekoladkami, zaraz się tu wdrapie - ostrzegł Pops.
- Naprawdę? - Danielle zadrżała i mocniej wtuliła się w Jake'a. Ten zaś z niedowierzaniem
popatrzył na dziadka, ale na wszelki wypadek wsunął torebkę do kieszeni marynarki. - A ty co
tutaj robisz? - zwr(>cił się oschle do dziewczyny.
Od r.ana był zirytowany: najpierw psem, teraz aligatorem. A do tego jeszcze ta nieoczekiwana
wizyta. Nic dziwnego, że nie miał humoru.
- Wczoraj wieczorem upiekłam do pracy ciasto z ananasem. Przypomniałam sobie, jak bardzo ci
smakował mój ostatni placek, więc postanowiłam zrobić ci niespodziankę. I oto jestem.
- Dzięki za pamięć - podziękował Jake, aDanielle uśmiechnęła się i jeszcze mocniej do niego
przylgnęła.
Ta dziewczyna bardzo się przykładała do wszystkiego, co robiła, czy to był seks, czy pieczenie
ciasta. Mając taką partnerkę, wielu mężczyzn już dawno rozejrzałoby się za obrączkami i nowym
domem dla dwojga. Jednak nie dotyczyło to Jake'a, który właśnie postanowił w delikatny sposób
uwolnić się od wiszącej mu na szyi Danielle. Niby od niechcenia najpierw puścił jej talię, a zaraz
potem zrobił mały krok do tyłu. W rezultacie tych manewrów dziew-
czyna zwolniła uścisk, a Jake oparł się o balustradę. Na dobrą sprawę mógłby tam usiąść i
całkowicie uwolnić się od Danielle, gdyby nie myśl o czyhającym w dole aligatorze. Stojąc przy
barierce, Jake spojrzał jedynie w dół na nieruchomego gada.
- To wspaniałe ciasto - wtrącił dziadek. - Pochłonąłem całą porcję·
- Dziękuję - odpowiedziała zalotnie Danielle, a Jake poczuł ulgę, że obejmuje go już tylko
jednym ramieniem.
- Zna się na rzeczy - mało przekonująco pochwalił dziewczynę. Zrobił tak celowo, zdając sobie
sprawę z tego, że z nich dwojga tylko Danielle była gotowa założyć rodzinę. On sam doskonale
wiedział, że nigdy jej nie poślubi.
- Żebyś wiedział. Przygotowałam też deser kukurydziany i smażone jabłka do mięsa. A ponieważ
zostało trochę zielonej fasolki, mogę do niej ugotować makaron i utrzeć ser.
- To dopiero będzie wyżerka! - zachwycił się Pops, a Jake aż przełknął ślinę, co świadczyło o
tym, że był mocno rozkojarzony.
- Zapraszamy i dziadka. - Danielle spojrzała swymi słodkimi, brązowymi oczkami na Popsa.
Ten obdarzył dziewczynę szerokim uśmiechem i zapewnił:
- Za nic nie przepuszczę takiej okazji. - Po czym znacząco spojrzał na Jake'a i dodał: - Bez obaw,
nie zostanę długo.
Choć w wyobraźni Jake zajadał już spaghetti z serem i fasolką, potrafił oddalić od siebie tę
pokusę. Zauważył, że ostatnio Danielle do swojej erotycznej aktywności dołączyła
zainteresowanie kuchnią. Widać uznała, że do jego serca można także dotrzeć przez żołądek.
Chociaż Jake przyznawał jej rację, poprzysiągł sobie, że tak długo, jak w okolicy będzie choć
jeden McDonald, nie da się złowić nawet na najwykwintniejsze dania.
- Niestety, ale ... - Jeszcze nie skończył, a Danielle już była zła i natychmiast przestała go
obejmować.
- Czyżbyś znowu był zajęty? - spytała fałszywie słodziutkim tonem. Jake nieco się spłoszył.
Chyba zbyt często wykręcał się w ten sposób, skoro potrafiła za niego dokończyć zdanie.
- No właśnie. - Usprawiedliwienie nie brzmiało zbyt przekonująco. Może powinien bardziej się
postarać.
- Mam już dość! - warknęła czerwona ze złości Danielle. - Więcej tego nie zniosę! Ciągle ta
twoja praca i praca! Wybieraj: albo teraz zostajesz tutaj, albo to koniec!
Dziadek zaniemówił, a Jake wzrokiem nakazał mu się nie wtrącać.
- Niestety nie mogę już zmienić planów na dzisiaj.
- Próbował być miły, ale znowu mu nie wyszło. Może, widząc zaciśnięte pięści dziewczyny,
powinien dodać:
"Chętnie bym został, ale naprawdę nie mogę".'
- Nie trudź się! - rzuciła krótko i ruszyła do drzwi. Wystarczy! Żegnaj! - wykrzyczała,
wychodząc.
Gdy gwałtownie otwarte drzwi uderzyły o ścianę, pracująca przy komputerze Dorothy aż
podskoczyła. Danielle zatrzymała się jeszcze na chwilę, odwróciła i zadała ostateczny cios:
- I tak byłeś dla mnie za stary! - Po czym ruszyła do wyjścia, nie zwracając najmniejszej uwagi
na zdumioną sekretarkę·
Tuż przed drzwiami wyjściowymi zatrzymała się nagle, odwróciła na pięcie i skierowała w
stronę długiej recepcyjnej lady. Następnie chwyciła swoje ciasto i po raz ostatni krzyknęła do
pozostającego bez ruchu Jake'a:
- Zabieram to! - Po czym trzasnęła za sobą drzwiami. Jake z niepokojem w oczach popatrzył na
kołyszące się od podmuchu powietrza obrazy.
- Coś ty narobił?! - Pierwszy oprzytomniał dziadek. Właśnie szlag trafił wspaniały obiad!
- Na to wygląda. - Jake starał się nie okazywać zadowolenia.
- Czy ktoś może mi wyjaśnić, co się tu, u licha, dzieje?
- Na taras wpadła Dorothy.
- Nic takiego. Po prostu Jake zwariował.
- No cóż - nastroszyła się i zirytowana wygłosiła tyradę w jego obronie: - Gdyby mnie ktoś pytał,
to panienki z tyłkiem na wierzchu uważam za skończone idiotki. I to wszystko, co mam do
powiedzenia w tej sprawie.
- Teraz wszystkie tak chodzą. - Dziadek bronił sprawy.
- Nie ma w tym nic złego. Taki widok nawet ożywia krajobraz. Chyba się starzejesz, Dotty.
- Przynajmniej wiem, czego nie wypada robić - odgryzła się wyraźnie urażona: - A ty powinieneś
się wstydzić tego gapienia się na dziewczęta, które mogłyby być twoimi wnuczkami.
Pops nie posiadał się ze zdumienia.
- Co takiego? Nigdy tak na nią nie patrzyłem! W każdym razie robiłem, co mogłem, żeby tego
nie robić, ale czy to możliwe, gdy masz obok siebie taką wystrzałową dziewczynę?
Dorothy nie powiedziała więcej ani słowa. A Jake w duchu się z nią zgodził. Stała czerwona jak
burak i gotowa do walki.
- A jednak! Ty naprawdę jesteś ... Tu wkroczył Jake:
- Przestańcie! - Stanął między nimi z uniesionymi do góry rękami. - To chyba wyłącznie moja
sprawa, co? Poza tym przypominam wszystkim, że jesteśmy w pracy. Dorothy! Potrzebuję
danych na temat Floyda Parkera. I to na wczoraj. Muszę ...
- Masz je na biurku - przerwała mu, gniewnie spoglądając na Popsa. - Materiały leżą na teczkach
Donalda Coomera i Maurice'a Johnsona. Jak dokładniej tam poszperasz, znajdziesz także kopie
zapisu z monitoringu sklepu, w którym postrzelono Sarę, i wszystko, co tylko dało się ściągnąć z
kamer więzienia, gdzie zmarł Coomer. To tak na wszelki wypadek.
Jake już wcześniej miewał takie niepokojące myśli, ale tym razem był pewien, że Dorothy
zupełnie spokojnie mogłaby założyć własną agencję detektywistyczną.
- Dziękuję - powiedział zmieszany. - A czy udało się zdobyć opis odcisków palców z kabla, na
którym zawisł Coomer?
- Oczywiście. Jest w brązowej teczce, ale niczego nie wyjaśnia. - Tu Dorothy sięgnęła po swoją
torebkę, wyraźnie zbierając się do wyjścia. - Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, dziś wyjdę
nieco wcześniej i zjem na mieście.
- Naturalnie - odparł, choć wiedział, że to pytanie retoryczne. Starsza dama znała go od dziecka i
tak naprawdę nigdy nie było między nimi żadnych oficjalnych form. Następnie zamknął niemal
wyłamane przez wściekłą Danielle szklane drzwi i spojrzał na dziadka, który odprowadzał
wzrokiem Dorothy.
- To nie moja wina - usprawiedliwił się Pops.
Jake mógł oczywiście powiedzieć, że staruszek zachował się nietaktownie, ale równie dobrze
mógłby próbować przegonić drzemiącego pod tarasem aligatora. .
- Mniejsza o to. Czy udało ci się ustalić, skąd telefonowano do Sary w nocy?
Pops nieco się skrzywił i wyjaśnił:
- Charlie - przyjaciel dziadka i jednocześnie pracownik Jake'a - sprawił się całkiem dobrze, choć
nic nam to nie da. Ustalił, że dzwoniono z miasteczka Edisto Island z aparatu niejakiej Lindy
Ross. Och! To naprawdę piękna kobieta. Twierdzi, że niewiele dzwoni i że nie widziała telefonu
na oczy od poniedziałkowego wieczoru, gdy zostawiła go przez zapomnienie w samochodzie. Z
tego wynika, że albo zgubiła aparat, albo ktoś jej go podprowadził. Na razie więc stoimy w
miejscu.
Jake głośno wypuścił powietrze i usiadł na fotelu Popsa. Przeczuwał, że tak będzie. Życie jest
ciężkie.
- A może ta kobieta bądź ktoś z jej rodziny jest jednak w to zaplątany? - zapytał bez przekonania.
- Nic z tego. To spokojna rodzina z dwójką małych dzieci. Ona prowadzi dom, a mąż jest
lekarzem.
Jake zamknął na chwilę oczy. Choć siedział w cieniu, otaczało go tak gorące i wilgotne
powietrze, że niemal można było w nim pływać. Dopiero teraz, wdychając zgniły zapach
rozlewających się koło domu trzęsawisk, poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Właśnie dawały znać
o sobie dwie nieprzespane doby.
- A co z Sarą? - zapytał dziadek.
Jake walczył z zamykającymi się powiekami. Pops usiadł, złożył ręce na brzuchu i zamyślony
patrzył w dal. - Pewnie sam rozumiesz.
- No tak, no tak. Musiała mocno to przeżyć - zauważył ze współczuciem dziadek.
Ponieważ Jake chciał zakończyć ten temat, postanowił zapytać o sprawy zawodowe:
- A o co chodzi z tym kontraktem z DVS? Staruszek wzruszył ramionami i wyjaśnił:
- Mieli za złe naszemu Austinowi, że wypuszczał złodziejaszków sklepowych. Austin był świeżo
przyjętym do pracy młodym chłopakiem. DVS miała sieć domów towarowych działającą na
południu kraju i Jake'owi zależało na współpracy z nimi. Jako szanująca się firma zażądali od
agencji Hogan i Synowie miesięcznego okresu próbnego, który niedoświadczony Austin właśnie
zawalił.
- Jak się tłumaczył?
- Mówił, że było mu szkoda tych szczeniaków - zaśmiał się Pops. - Zobaczysz, polubisz
chłopaka. On ma dobre serce.
- I co, zwolniłeś go? - zapytał Jake, z góry znając odpowiedź, jako że w tej firmie dziadek grał
rolę dobrego tatusia, a Jake wrednego szefa.
- W żadnym wypadku! Przecież on zbiera na studia! oznajmił dziadek, opierając nogi o najniższą
barierkę balustrady, po czym dodał: - I nie martw się o DVS. Już wszystko załatwiłem.
- Tak? A w jaki sposób?
- Och! W zamian za kontrakt obiecałem im pierwsze trzy miesiące ochrony gratis.
- Co takiego?! - Jake o mało nie spadł z fotela. Przecież siedem lat temu właśnie z braku
funduszy dziadek sprowadził go z powrotem do domu. A teraz znowu trwoni pieniądze. - Skoro
tak, to może powiesz mi... - W kieszeni jego marynarki zadzwonił telefon. Aby odebrać rozmo-
wę, najpierw trzeba było wydobyć z kieszeni czekoladki. Na szczęście dzwoniący się nie
rozłączy t .• - Hogan - rzucił w słuchawkę detektyw.
- Cześć! Mówi Austin.
Jake'a ogarnęło złe przeczucie.
-Mów.
- Zgodnie z umową miałem dziś pilnować pani Mason. - Jake nic o tym nie wiedział, bo zlecił
dyskretną ochronę Sary Dave'owi Menucchiemu, nieco tylko młodszemu od Popsa,
doświadczonemu pracownikowi agencji. Pragnął mieć pewność, że nic jej się nie stanie w sądzie.
Cała akcja była otoczona najściślejszą tajemnicą i nikt, a szczególnie Sarah, nie mógł się o tym
dowiedzieć.
- Nie wiem, jak to powiedzieć, ale chyba ją zgubiłem.
Rozdział 11
- Jak to, zgubiłeś? - Jake aż zmrużył oczy i rzucił złe spojrzenie Popsowi. Oparł łokcie na stole i
pochylił się do przodu, słuchając wyjaśnień z zainteresowaniem, które nie wróżyło nic dobrego.
- Szedłem za nią, kiedy się zatrzymała, żeby porozmawiać z jakimiś dwoma facetami w holu. Nie
chciałem przechodzić koło niej, bo bałem się, że mnie rozpozna, rozumiesz, prawda? Skręciłem
więc do męskiej toalety, a gdy wyjrzałem, już jej nie było. Pomyślałem, że wszystko w porządku,
bo miała przecież iść do sali A. Tylko że tam nie dotarła. Ktoś ją zastąpił. Według mnie nie ma
jej w budynku sądu. - Austin urwał. Jake niemal czuł, jak chłopak poci się ze zdenerwowania. -
Jake, strasznie mi przykro. Co mam zrobić? - Było jeszcze za wcześnie, aby się martwić,
detektyw wiedział, że nie należy podnosić alarmu. Sarah mogła pójść wszędzie. Problem w tym,
że przydarzyło jej się ostatnio wiele złych rzeczy i Jake był u kresu wytrzymałości nerwowej.
- Zostań tam, gdzie jesteś. Spróbuję sam ją znaleźć zarządził i rozłączył się. Popatrzył na dziadka
spode łba i nacisnął przycisk w komórce, automatycznie wybierając numer przyjaciółki. - Może
nie pamiętam dobrze, ale wydawało mi się, że to Dave miał pilnować Sary. - Już słyszał sygnał
połączenia.
- Musiałem go zmienić. W DVS nie chcieli przyjąć Austina z powrotem.
Jake aż jęknął. Wysłuchał automatycznej sekretarki i rzuciwszy tylko: "Cześć, zadzwoń do
mnie", poderwał się i ruszył do wyjścia.
- Mówiłeś, że Sarze nic nie grozi. - Pops też wstał. Wyglądał na szczerze zmartwionego. -
Chcesz, żebym poszedł z tobą?
- Nie. Pogadaj tylko ze świadkami w sprawie Helitzera, tak jak się umawialiśmy. - I zaraz dodał,
nie chcąc, by dziadek martwił się bez potrzeby: - Chyba nic jej nie grozi, wolę jednak nie
ryzykować. Zadzwonię, jak ją znajdę. Po chwili namysłu wrócił do biurka i wyciągnął z szuflady
swojego glocka.
- Lepiej dla niego, żeby był w domu - powiedziała Crystal, siedząc na fotelu pasażera i nerwowo
ssąc miętówkę, którą poczęstowała ją Sarah. ~ Zaczynam pracę o piątej. Piątek to dla nas
najlepszy dzień,
- Czy on naprawi twój wóz? - spytała Sarah, mając na myśli chłopaka Crystal.
Chodziło o samochód, którym tamta przyjechała do sądu i który zaparkowała przed gmachem.
Schodząc po szerokich schodach, Sarah zobaczyła, jak Crystal i dwóch nieznajomych, naj
pewniej przechodniów olśnionych jej głębokim dekoltem, zaglądali pod maskę starego,
jasnożółtego lincolna. Sarah zatrzymała się, by sprawdzić, co się stało. Zanim się zorientowała, o
co chodzi, już odwoziła swojego świadka do domu. Crystal miała nadzieję zastać tam swego
narzeczonego, który gdziekolwiek był i cokolwiek robił, nie odbierał telefonu. Crystal
podejrzewała, że po prostu jeszcze śpi. To on miał przywrócić do życia zepsuty samochód.
- Już raz go zreperował - zapewniła Crystal, rozgryzając resztkę cukierka. Delikatny zapach
mięty wypełnił wnętrze auta. Kobieta rozcierała stopę, poruszając nie nagannie utrzymanymi
palcami. - Boję się tylko, że odholują samochód, zanim po niego wrócę.
Troska była uzasadniona, ponieważ znaczek "Niepełnosprawny kierowca", który Crystal
powiesiła na wstecznym lusterku, a który pozostał jej po złamanej przed kilku miesiącami nodze,
dawno już stracił ważność. Wystarczyło, by jakiś nadgorliwy policjant doczytał się nabazgranych
na nim dat i samochód wzięto by na hol. Sarah jednak nie bardzo wierzyła w istnienie aż takich
gorliwców. Auto musiałoby stać tam bardzo długo, by zainteresować właściwe służby.
- Następnym razem zostaw samochód na bezpłatnym parkingu na tyłach budynku.
- Za dużo tam radiowozów - Crystal potrząsnęła głową. - Może nie zwróciłaś uwagi, ale
policjanci nie bardzo mnie ostatnio lubią·
- Zauważyłam - odparła Sarah i powstrzymała się od uwagi, że sama też tego doświadczyła.
Crystal zrzuciła drugi but, zmieniła pozycję i zaczęła masować drugą stopę·
- To dlatego, że jestem na nogach czternaście godzin dziennie - wyjaśniła, zauważając spojrzenie
pani prokurator. - Bolą cały czas.
- To masz przechlapane! - skwitowała Sarah, wstrzymując się od rady, aby jej rozmówczyni po
prostu chodziła na niższych obcasach. Znała Crystal dostatecznie długo, by wiedzieć, że
niebotyczne obcasy stanowiły część jej wizerunku, z którego za nic nie zrezygnuje. Teraz w
odpowiedzi kobieta roześmiała się i przytaknęła.
Znajdowały się już niemal trzydzieści kilometrów na zachód od Beaufort. Jechały szosą w stronę
Burton pośród ciągnących się bez końca osiedli mieszkaniowych. Dwa kilometry wcześniej
minęły centra handlowe, supermarkety, ciągi wystaw i sklepy z traktorami. Skręciły z głównej
szosy w lokalną drogę, która przecinała pola tytoniu. Za nimi ciągnęły się niskie zarośla.
Karłowate sosny rosły tuż obok karłowatych palm i sześciometrowvrh drzew bananowych
stojących w plątaninie chwastów upstrzonych drobnymi, białymi kwiatkami. Szosa rozwidlała
się: lewa odnoga prowadziła przez las, prawa oddalała się od drzew i torów kolejowych
usytuowanych na nasypie z białego, błyszczącego w słońcu żwiru.
- Którędy? - spytała Sarah.
- Skręć w prawo.
Sarah ruszyła we wskazanym kierunku. Zwolniła przed słabo oznakowanymi torami, popatrzyła
przezornie w obie strony i ostrożnie pokonała przejazd. Gdy znalazły się, jak to odczuła, po
niewłaściwej stronie torów, od razu zauważyła parking dla przyczep samochodowych. Zajmował
około czterdziestu hektarów. Przed wieloma z ustawionych w równych rzędach domów na
kołach stały zaparkowane stare samochody osobowe lub półciężarówki. Widać też było
niewielkie brodziki i gazowe grille. Nad metalowymi dachami falowało rozgrzane słońcem
powietrze. Napis przy wjeździe oznajmiał, że są w Rajskich Domach. Sarah nie sądżiła jednak,
by wiele osób, w tym i Crystal, odnalazło w tej ciasnocie szczególne wygody. Sama spędziła lata
w podobnym miejscu zwanym Słoneczna Dzielnica. Doskonale pamiętała wnętrze takiej
przyczepy: aluminiowe drzwi wejściowe prowadziły bezpośrednio do pokoju dziennego, który
miał może trzy metry długości i został wyłożony sztucznym sosnowym drewnem. Dwa duże
okna zasłonięte żaluzjami umieszczone były naprzeciwko siebie, jedno na ścianie frontowej,
drugie od tyłu. Wpuszczały niewiele światła. W pokoju znajdował się telewizor, kanapa pokryta
pomarańczowym tweedem, brązowy pluszowy fotel i mały okrągły stolik z czterema krzesłami,
przy którym jadano posiłki. Na prawo wchodziło się do sypialni matki, gdzie stało tylko
podwójne łóżko i kredens. Jego górne półki zawalone były flakonikami po perfumach, które
zbierała jej mama. Na lewo była niewielka kuchenka, potem łazienka, a dalej pokoik Sary,
wyłożony ciemnymi,
laminowanymi panelami. Mieściło się tam jedynie niewielkie łóżko. Pamiętała, jak powiesiła na
obu oknach jasne, żółte zasłony, na łóżku rozesłała czerwono-żółtą narzutę w słoneczne wzory,
którą kupiła na wyprzedaży, i zrobiła półki na ukochane książki w miękkich okładkach - tylko na
nie było ją stać. Kolorowe okładki rozświetliły pokoik, który mógł pozostać ciemną norą, a
dzięki nim stał się pełen barw i życia. Sarah poświęcała długie godziny na lekturę, dzięki czemu
poznała świat całkowicie odmienny od tego, który mogła zobaczyć w Słonecznej Dzielnicy, uj-
rzała przed sobą inne możliwości. Nagle okazało się, że można żyć bez picia, bójek, rozbitych
małżeństw i nieustającej troski o pieniądze na opłacenie rachunków. Sarah tęskniła za
normalnym życiem jak głodne dziecko za kromką chleba.
Ojciec szybko je opuścił. Sarah i jej trzykrotnie rozwiedziona matka zamieszkały w metalowej
puszce na kółkach, jak matka ironicznie nazywała ich nowy dom. Dziewczynka miała wtedy
dwanaście lat. W porównaniu z rozpadającym się, lecz obszernym domem na farmie w rolniczym
hrabstwie Santee, gdzie mieszkały przez ostatnie dwa lata z trzecim mężem matki i jego
dorastającymi dziećmi - synem i córką - przyczepa bez wątpienia stanowiła skromniejsze lokum.
Skończyły się jednak wściekłe kłótnie między matką a ojczymem. To był zdecydowany plus
przeprowadzki. Dzielnica przyczep znajdowała się na obrzeżach Columbii, stolicy stanu, która
wychowanej na wsi Sarze wydawała się dużym miastem. Autobus szkolny zabierał ją codziennie
na zajęcia. W szkole miała spokój i uczyła się doskonale. Przynajmniej raz w tygodniu matka
upijała się do nieprzytomności wódką z sokiem pomarańczowym; do tej pory Sarah nie znosiła
zapachu tego soku. Gdy matka miała już dość, córka wlokła nieprzytomną kobietę do łóżka, a
rano musiała przyrządzić jej klina z soku pomidorowego i wódki.
Po jakimś czasie Sarah znalazła pracę na ćwierć etatu w domu towarowym blisko szkoły, a gdy
podrosła, zaczęła pracować jako kelnerka. Uciekała do książek za każ,dym razem, gdy
rzeczywistość stawała się nie do zniesienia, co - niestety - zdarzało się często. Jej blisko
czterdziestoletnią, pracującą w zakładzie kosmetycznym matkę interesowali jedynie faceci i
dobra zabawa. Sarah już w młodym wieku podjęła decyzję o unikaniu takich rozrywek.
Gdy córka zaczynała liceum, Candy, jak kazała do siebie mówić matka, spotkała Jerry'ego
Lowe'a. Był to stateczny, świecki kaznodzieja i charyzmatyczny despota, który dorabiał
sporadycznie jako dekarz. Candy poślubiła go i wkrótce stała się bezwolną istotą, a Lowe
zamieszkał z nimi. Co prawda matka przestała nadużywać alkoholu, lecz znośna rutyna życia w
przyczepie zmieniła się w koszmar.
Nowa, ładna pasierbica wpadła Jerry'emu w oko. Sarah powiedziała matce o niby to
przypadkowym ocieraniu się Low'e'a o jej ciało i pożądliwych dotknięciach, a w końcu o próbie
wymuszenia pocałunku, która przepełniła czarę. Candy wzięła jednak męża w obronę i oskarżyła
córkę o uwodzenie ojczyma. Na trzy miesiące przed ukończeniem szkoły Sarah wyprowadziła się
od matki i zamieszkała w mieście. Mogła polegać tylko na sobie. Znalazła pokój u starszego
małżeństwa, które wszystkie wolne pomieszczenia w swoim dużym, starym i zaniedbanym domu
wynajmowało za niewielką opłatą studentom Uniwersytetu Karoliny Południowej. Pracowała na
dwa etaty i jednocześnie kontynuowała naukę. Miała dobre oceny i miłych nauczycieli. Dawała
sobie radę i jeszcze zdołała odłożyć fundusze konieczne do podjęcia studiów jesienią. Matkę
widywała rzadko i nie potrafiła odbudować łączących je kiedyś dobrych relacji. Candy
bezkrytycznie wierzyła swemu mężowi. Nalegała, by córka po prostu wyznała prawdę i
przeprosiła, a wtedy wszystko się ułoży. Świadomość, że matka jej nie wierzy, była niezwykle
bolesna. W wieku osiemnastu lat Sarah miała już pragmatyczne podejście do życia. Wiedziała, że
nie pogodzi się z Candy, i postanowiła prowadzić przyzwoite życie w samotności.
Wkrótce poznała Robby'ego Masona, rudowłosego, uroczego lekkoducha. Dwudziestoletni
młodzieniec, prosto po służbie wojskowej, od razy zawrócił jej w głowie, czego owocem, już
przed Świętami Bożego Narodzenia, była ciąża. W lutym następnego roku pobrali się i w dwa
dni po dziewiętnastych urodzinach Sary przyszła na świat córeczka, Lexie.
Sarah rozpoczęła nowy etap życia. Pamiętała swój zachwyt, gdy po raz pierwszy, trzymając w
ramionach rudowłosą kruszynkę, napotkała spojrzenie wielkich, ciemnoniepieskich oczu.
Przysięgła sobie wtedy, że jej córka będzie miała lepsze życie niż jej rodzice. Postanowiła więc
dalej się kształcić. A każda chwila, której nie poświęcała pracy czy studiom, należała do Lexie.
Zdegustowany zmianą postawy żony, gdy ta nagle przerzuciła swoje zainteresowanie z młodego
męża na dziecko, Robby zaczął szukać rozrywek poza domem. W końcu poinformował Sarę, że
takie życie go już nie bawi, że nie jest gotów do roli ojca, i odszedł. Tak po prostu. Gdy Sarah się
otrząsnęła, zdała sobie sprawę, że Lexie będzie dorastać tak jak ona w niepełnej rodzinie. To
bolało najbardziej. Nie potrafiła przekonać Robby'ego, by wrócił do domu, choć przyznawała w
skrytości ducha, że wcale tego nie chce. Namawiała go tylko ze względu na dziecko. Gdy
zrozumiała, że mąż nie chce poświęcić swojego rozrywkowego trybu życia dla rodziny, zniknęła
więź łącząca ich do narodzin dziecka. Pozostawiona sama sobie Sarah nie miała innego wyjścia,
jak tylko skończyć studia. Ze względu na przyszłość Lexie była niezwykle dumna, gdy przyjęto
ją na prawo. Szybko została też jedną z najlepszych studentek. Zbierała same najlepsze oceny i
zdobyła uznanie profesorów. Osiągnięcia te pozwoliły na uzyskanie wymarzonego płatnego stażu
w Biurze Prokuratora Okręgowego Hrabstwa Beaufort latem, po pierwszym roku studiów. Tam
zamieszkała z dzieckiem i tam przepadła Lexie.
Sarah nie chciała do tego wracać. Nie teraz. Musiała się skupić na prowadzeniu auta po wąskiej,
żwirowej dróżce prowadzącej do miasteczka przyczep. Skoncentrowała się na spokojnym
oddychaniu: wdech i wydech. Jadąc w białej bluzce z krótkimi rękawami, czuła na ramionach
chłodny strumień powietrza z samochodowego klimatyzatora. W aucie unosił się zapach mięty.
Siedząca obok Crystal wciąż masowała stopy. Sarah musiała się skupić na teraźniejszości.
- Och, popatrz! Jest Eddie! - Jej pasażerka przerwała te rozważania. Była podekscytowana, a jej
nagła radość zatarła resztki wspomnień z przeszłości. Sarah zaparkowała samochód przed
zniszczoną przyczepą,' którą wskazała Crystal.
Na widok narzeczonego kobieta od razu usiadła prosto i wsunęła stopy w szpilki. Sarah
przyglądała się mężczyźnie w podkoszulku i nylonowych sportowych spodenkach, który
usłyszawszy zgrzyt kół na żwirowym podjeździe, wyszedł przed drzwi. Stojąc na schodku i
opierając pięści na wąskich biodrach, patrzył groźnie w ich stronę. Crystał uśmiechnęła się
nieśmiało i pospiesznie odpięła pas.
- Dzięki, że mnie podrzuciłaś.
Sarah kiwnęła głową. Przyjaciel Crystal bardzo ją zaskoczył. Spodziewała się raczej mężczyzny
wyglądającego na gangstera lub obwieszonego złotem, szpanującego hip-hopowca. A ten
młodszy o dobrych dziesięć lat od Crystal facet po prostu wyglądał całkiem przeciętnie, czego się
zupełnie nie spodziewała. Miał około dwudziestu pięciu lat, długie do ramion, nieświeże blond
włosy i jasną karnację, jakby nigdy się nie opalał. Nie był wysoki ani
specjalnie umięśniony. Ale jego podejrzliwość z jednej strony, a podekscytowanie Crystal
widokiem ukochanego z drugiej kazały Sarze zastanowić się, co może łączyć tych dwoje.
- Eddie nie wygląda na zadowolonego - zauważyła, gdy Crystal wyciągnęła rękę, by otworzyć
drzwi auta. Dasz sobie radę?
- Tak. Pewnie się zastanawia, kogo tu przywiozłam.
Nie lubi, gdy sprowadzam do domu nieznajomych. - Crystał otworzyła drzwi i wysiadła z
samochodu. - Gdyby przywiózł mnie tu jakiś mężczyzna, od razu dostałby szału. Jest okropnie
zazdrosny. To nie dotyczy oczywiście pracy.
Sarah wiedziała, że to dziwne, ale poczuła się odpowiedzialna za Crystal. Zapewne całe to
otoczenie sprawiło, że postrzegała ją niemal jak siostrę. Chciała, by Crystal się powiodło, aby
ułożyła sobie życie. Kobieta może dokonać kilku złych wyborów, ale powinna starać się pokonać
przeszkody i urządzić sobie świat jak najlepiej. Tylko tyle mogła zrobić ze swoim życiem.
- Masz numer mojego telefonu - powiedziała głośno. Zadzwoń, gdyby Mclntyre lub ktokolwiek
inny cię nachodził.
- Dobra. Na pewno.
Crystal zamknęła za sobą drzwi auta i podbiegła do Eddiego, który nadal z niezadowoleniem
przyglądał się nieznajomej. Sarah wrzuciła bieg i ruszyła do tyłu. Crystal odwróciła się i
pomachała. Eddie zmrużył oczy i popatrzył za Sarą. Złość bijąca z jego spojrzenia niemal ją
zmroziła. Może był zły, bo przez przyciemnioną szybę nie zorientował się, że za kierownicą
siedzi kobieta. Może przypuszczał, że ma rywala. A może po prostu jest zwykłym dupkiem.
Sarah uznała, że ostatnie przypuszczenie jest najtrafniejsze. Odjeżdżając, spoglądała we wsteczne
lusterko, by przekonać się, jak Crystal zostanie powitana przez Eddiego. Wyraz jego twarzy nie
wróżył najlepiej. Spodziewała się kłótni, łapania za ręce, jakiegoś wybuchu. Nic takiego jednak
się nie stało. Kłęby białego kurzu spod kół szybko zasłoniły widok, dostrzegła jedynie, że tamci
wymienili między sobą kilka słów i weszli do przyczepy. Musiała pogodzić się z tym, że pomimo
swoich podejrzeń nie może się wtrącać w sprawy Crista1. Jedną z rzeczy, których szybko się
nauczyła, zostawszy prokuratorem, była ta, że nie można osobiście angażować się w życie
poszkodowanych. Nie można dobrze pracować, myśląc wciąż o czyichś problemach. Chociaż
Sarah to rozumiała, niechętnie godziła się z takim stanem rzeczy. Sprawy, które prowadziła, i z
nimi związani ludzie byli tylko częścią jej pracy. 1 niczym więcej. Również Crystal Stumbo.
Dochodziła już pierwsza, gdy Sarąh wyjechała z miasteczka przyczep, skręciła na wschód i
wjechała na drogę 1-21. Powinna stawać właśnie przed sędzią Prince'em, by zmierzyć się z
obroną odrzucającą dowody w sprawie o umyślne podpalenie. Zamiast niej biuro prokuratora re-
prezentował Duncan. Pierwszy raz od wielu lat nie miała nic do roboty przez całe popołudnie.
Kiedyś ucieszyłaby się z takiej okazji, teraz jednak czas był jej wrogiem. Zaczynała rozmyślać i
niepotrzebnie rozpamiętywać szczegóły. Nawet teraz, otoczona przez inne samochody, zasko-
czona widokiem łodzi ciągniętej przez wóz kempingowy i spoglądając co chwila na jadącego za
nią rudowłosego chłopaka, kiwającego głową w rytm muzyki, musiała się powstrzymywać, by
nie wracać myślami do nocnego telefonu i głosu Lexie. Nie, to nie ona dzwoniła. To musiała być
inna dziewczynka, tak mała, że nie potrafiła poprawnie mówić. Kto jednak podszywał się pod jej
córeczkę?
Prawdopodobieństwo takiego właśnie przebiegu wydarzeń było na pewno większe niż to, że jej
dwunastoletnia obecnie córka mówiła głosem pięciolatki. Co więcej, Sarah musiała wziąć też pod
uwagę fakt, że mimowolnie, zachowując się w sposób typowy dla rodziców zaginionych dzieci,
mogła przecież przypisać osobie mówiącej przez telefon głos i intonację charakterystyczną dla
Lexie.
Czyżby to wszystko wyjaśniało? Czyżby przez telefon usłyszała tylko to, co chciała usłyszeć?
Na samą tę myśl ścisnęło ją w gardle.
Dosyć!, upomniała się po cichu i z ogromnym trudem zmusiła do skupienia myśli na czymś
innym. Może na sprawie Helitzera. Tak, to było dobre, całkowicie zajmowało uwagę. Jeżeli chce
wygrać, musi iść na rozprawę doskonale przygotowana. Biegli zebrali dowody, które mogły się
przydać obu stronom. Eksperci przysięgali, że ułożenie ciała po upadku oraz głębokość i kształt
ran na głowie dowodzą, że przypadkowy upadek był wykluczony. Obrona jednak z łatwością
znajdzie takich, którzy stwierdzą coś zupełnie przeciwnego. Znaleziono na ciele zmarłej włosy,
jak się okazało, należące do jej męża. Jednak właśnie z tego powodu obrona będzie dowodzić, że
miały prawo tam się znajdować. W dodatku odkryto jeszcze inne, niezidentyfikowane włosy.
Linię oskarżenia osłabiał również fakt, że pod paznokciami ofiary nie znaleziono ludzkiej tkanki,
co wskazywało, że ofiara nie broniła się przed atakiem. Sarah przypuszczała, że Susan nie
zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa, bo mąż zaatakował ją od tyłu i znienacka. Ciągle
jednak poszukiwała mocniejszych argumentów, zanim stanie przed sądem i przedstawi swój
pogląd na motyw zbrodni: para kłóciła się o przyjaciółkę Mitchella, która zresztą okazała się
zadziwiająco dobrze przygotowana do składania zeznań. Susan zagroziła odejściem, a ponieważ
nie rzucała słów na wiatr, Mitchell zepchnął ją ze schodów. Aby dopiąć swego i sprawić, że
przysięgli zinterpretują dowody tak samo jak prokurator, Sarah musiała znaleźć dowody
poprzedzającej zbrodnię przemocy fizycznej ze strony Helitzera. Najlepiej byłoby, gdyby w
przeszłości znęcał się nad żoną lub inną kobietą. Do tej pory Sarah nie natrafiła na żaden ślad,
miała jednak nadzieję, że Jake i ludzie z jego firmy, intensywnie przesłuchując znajomych
Helitzera, którzy pamiętali go od czasów dzieciństwa, zdążą do dnia rozprawy znaleźć coś
interesującego. Sarah zdawała sobie sprawę, że nie mając bezpośredniego świadka zdarzenia,
może przegrać proces. Aby sprawiedliwości stało się zadość, musiała wykorzystać wszystkie
swoje umiejętności. Mogła jedynie liczyć na jakieś błędy obrony i odrobinę pecha po ich stronie.
Rozmyślania przerwał młodzieniec na ryczącym motorze, który przemknął z lewej strony. Sarah
spojrzała we wsteczne lusterko i ze zdziwieniem dostrzegła szybko zbliżający się radiowóz.
Kierowca wyraźnie gdzieś się spieszył. Widok Briana Mclntyre'a za kółkie:t;n wywołał jej
niepokój. Był sam, jego partner został zawieszony do czasu, gdy sąd rozpatrzy sprawę o gwałt,
którą Sarah miała wnieść za kilka dni. Wydało jej się podejrzane, że McIntyre wybrał się
samotnie radiowozem tak daleko od miasta, a w dodatku nadjeżdżał od strony miejsca
zamieszkania Crystal. Czyżby węszył wokół Rajskich Domów?
Próba zastraszenia świadka?, przyszło jej do głowy, lecz oczywiście nie mogłaby tego dowieść.
Nie wzięła nawet aparatu, by zrobić zdjęcie, na wypadek gdyby się okazało, że miała rację.
Mogła jedynie zadzwonić do domu i zostawić na automatycznej sekretarce informację o tym, co
się właśnie działo. Stanowiłoby to przynajmniej dowód, że Mclntyre znajdował się na
autostradzie 1-21 w konkretnym dniu i godzinie. Już wyciągnęła rękę do schowka między
siedzeniami, kiedy przypomniała sobie, że zostawiła telefon w kieszeni swetra, a sweter i torebkę
włożyła do bagażnika. No dobrze, nie będzie zapisu wydarzeń, pomyślała. Nie miało to zresztą
aż takiego znaczenia. Również zdjęcie zrobione przez szybę samochodu nie mogło dowodzić, że
McIntyre niepokoił świadka. Wiadomość zostawiona na telefonicznej sekretarce też nie byłaby
wiele warta. Mclntyre, jak każdy, miał prawo poruszać się po tej drodze.
Gdyby nawet doręczono mu tymczasowy zakaz zbliżania się do Crystal - co się jeszcze nie stało
- to znajdując się w tej chwili na szosie, i tak nie przekroczył wyznaczonej przez sąd granicy.
Podejrzenia Sary wzmocnione obecnością policjanta na drodze 1-21 nie wystarczyłyby do
oskarżenia go o cokolwiek, a już na pewno nie dałyby podstaw do postawienia go przed sędzią
Wessel i żądania osadzenia Mclntyre'a w więzieniu. Sarah zdała sobie sprawę z irytującej
bezsilności. Nie mogła nic zrobić, gapiła się tylko na niego we wstecznym lusterku. Mclntyre, w
mundurze, jechał już tuż za nią, mogła dostrzec szczegóły jego wyglądu. Był to wysoki, chudy
mężczyzna o zaczesanych na jedną stronę czarnych włosach, które zamiast ukrywać,
demaskowały jego łysinę. Po raz pierwszy usłyszała o tym policjancie, dopiero gdy Crystal
Stumbo oskarżyła jego partnera o gwałt. Od tamtej chwili Sarah wiele się o nim dowiedziała i
fakty te szybko się potwierdzały. Mówiono, że ze swoim partnerem, Garym Bertolim, byli jak
bracia. Patrolowali najgorsze rejony przy barach i nocnych klubach w centrum miasta. Na ulicy
nazywano ich - jeżeli wierzyć jednemu z tajnych informatorów aroganckimi dupkami. Obaj byli
żonaci i mieli dzieci. Jednak w przeciwieństwie do Bertoliego, który po zawieszeniu w
obowiązkach zaszył się w domu, Mclntyre zdawał się nie rozumieć, że powinien trzymać się z
dala od ofiary do czasu przedstawienia zarzutów jego kumplowi i ewentualnego rozpoczęcia
sprawy.
Duży srebrny chevrolet suburban przetoczył się z lewej strony. Sarah, działając pod wpływem
impulsu, ruszyła za nim. Musiała mocno przycisnąć pedał gazu, by nadążyć za autem. Szum
wypełnił jej uszy. Sentra, którą jechała, zaczęła lekko drżeć, gdy starała się dotrzymać kroku
srebrnej terenówce. Spojrzała w lusterko i zacisnęła zęby ze złości. Mimo jej wysiłków McIntyre
ciągle jechał tuż za nią, niemal zderzak w zderzak. Gdyby musiała gwałtownie zahamować,
policjant zaparkowałby w jej bagażniku. Widziała go wyraźnie. Nabrała pewności, że on też ją
widział, że doskonale wie, kto siedzi za kierownicą samochodu, za którym tak uparcie jechał.
Celowo trzymał się tak blisko za nią. Pytanie tylko, dlaczego?
Brian McIntyre był jednym z pierwszych policjantów, którzy pojawili się na miejscu strzelaniny
przed sklepem. Nagle Sarah zaczęła gorączkowo kojarzyć fakty. A jeżeli teoria o trzecim
bandycie była błędna? Jeżeli odnaleziony przez policję Floyd Parker, którego zatrzymanie
znacznie poprawiło jej poczucie bezpieczeństwa, nie miał nic wspólnego z napadem? Może
prześladująGY ją McIntyre będzie chciał strzelić do niej jeszcze raz? A może spróbuje ją
uśmiercić w inny sposób, na przykład powodując wypadek samochodowy? Serce Sary waliło jak
młot, zaschło jej w ustach. Zaciśniętymi na kierownicy palcami czuła każdą nierówność drogi.
Rzut oka we wsteczne lusterko, gdy ich spojrzenia się spotkały, upewnił Sarę, że McIntyre
doskonale wiedział, kogo ściga.
Odetchnęła głęboko i zacisnęła zęby. Zdała sobie sprawę, że nie ma dokąd uciec. Jechała
wciśnięta między osiemnastakoławą ciężarówkę a wąski pas trawy oddzielający ją od
samochodów jadących w przeciwnym kierunku. Cokolwiek zamierzał jej prześladowca, nie
mogła pokrzyżować mu planów. Mogła tylko jechać dalej. Jeżeli zahamuje i zwolni, McIntyre w
nią uderzy. Gdyby tak się stało, jego znacznie cięższy radiowóz z łatwością wbije jej sentrę w
terenowego suburbana jadącego z przodu, wciśnie na prawo pod koła ciężarówki lub zepchnie na
lewo, na pas jadących z przeciwka aut, co skończy się pewnym czołowym zderzeniem. Żadna z
tych możliwości nie dawała szans na wyjście cało z katastrofy. I pewnie właśnie o to mu
chodziło. Nie ma oskarżyciela - nie ma rozprawy. Wystarczyło lekko uderzyć w tylny zderzak jej
samochodu i przyjaciel Bertoli nie trafi do pudła.
Sarah poczuła pot na czole. Na srebrnej karoserii wyprzedzanej ciężarówki igrały promienie
słońca. Z lewej strony zielenił się wąski pas trawy. Mając przed nosem kwadratowy zderzak
suburbana, Sarah koncentrowała się na prowadzeniu auta. Szybkościomierz zbliżał się do stu
trzydziestu kilometrów na godzinę. To blisko pięćdziesiąt ponad dozwoloną tu prędkość.
Zdecydowanie za szybko jak na tak wąską jezdnię. Karambol wydawał się nieunikniony. Gdzie
jest drogówka? Na pomoc!
Sarah nie mogła sobie wybaczyć, że wrzuciła telefon do bagażnika. Pomyślała o włączeniu
świateł awaryjnych, ale uznała, że na niewiele by się to zdało, bo nie miała skąd oczekiwać
pomocy. Pośrodku zalanej słońcem i zatłoczonej szosy była zdana tylko na siebie. Zupełnie jakby
samotnie przemierzała dzikie ostępy w środku nocy. Co chwila zerkała w lusterko, napotykając
wzrok prześladowcy. Zderzak jego auta był tak blisko, że najmniejsze dotknięcie hamulców
zakończyłoby się nieuniknioną katastrofą. Oboje zdawali sobie sprawę z zagrożenia. Przez
ułamek sekundy Sara pochwyciła wzrok policjanta i wtedy dojrzała w jego oczach triumf.
Wąskie wargi McIntyre'a rozciągnęły się w uśmiechu. Wiedział, że ją przestraszył i sprawiło mu
to przyjemność.
Sarę ogarnęła wściekłość. Wyprostowała się i uniosła głowę. Bez względu na to, co się stanie, nie
zamierzała się poddawać. Podniosła dłoń do góry tak, by mężczyzna mógł ją zobaczyć i powoli
wyprostowała środkowy palec.
My, którzy idziemy na śmierć, pozdrawiamy cię, dupku. Przynajmniej zdołała zetrzeć mu z
twarzy ten cholerny uśmieszek. Wreszcie suburban wyprzedził ciężarówkę i Sarah zauważyła
trochę wolnego miejsca pomiędzy TIR- em a jadącym przed nim samochodem. Tylko tyle
potrzebowała. Zacisnęła dłonie na kierownicy i bezceremonialnie wepchnęła się między auta.
Ciężarówka zaprotestowała głośno klaksonem. Mijający ją McIntyre mógł jedynie odwdzięczyć
się równie obraźliwym gestem, jakim pani prokurator obdarzyła go chwilę wcześniej.
Gdy niebezpieczeństwo minęło, napięte mięśnie Sary powoli zaczęły się rozluźniać, jednak
piętnaście minut później wciąż jeszcze drżała ze zdenerwowania. Zwolniła przed czerwonym
światłem na skrzyżowaniu przy Quik-Pik. Sklep był już otwarty. W sierpniowy piątek po połu-
dniu wiele osób wyszło z pracy wcześniej i zamierzało spędzić weekend za miastem, nie
przejmując się zapowiadanymi opadami. Na parkingu panował ożywiony ruch. Ludzie wchodzili
do sklepu i wychodzili z pełnymi wózkami, samochody co chwila podjeżdżały pod dystrybutory
paliwa, by zatankować. Większość wozów zaparkowano przed samym wejściem. Wymienione
już 'zostały szyby wystawowe i powieszono nawet te same reklam:v: dwunastopak pepsi za 3,99
dolara, cztery i pół kilograma lodu za 50 centów, losowanie Lotto w sobotni wieczór. Koroner
nie wydał jeszcze rodzinie ciała Mary, ale nie było już śladu po kwiatach leżących tu po tragedii.
Zastąpiły je wielkie, czarne litery informujące o cenach benzyny. Koło fortuny obróciło się i
życie płynęło dalej.
Sarah zastanawiała się, kto teraz siedzi przy kasie. Czy nowy pracownik znał Mary? Czy nie boi
się kolejnego napadu? Decydując się na pracę w sklepie, z pewnością ma świadomość
niebezpieczeństwa, na jakie się naraża. Z drugiej strony, choć banalnie to brzmi, żeby żyć, trzeba
jeść. Snując te rozważania, Sarah uświadomiła sobie, że do końca życia nie przekroczy progu
Quik-Pik. Teraz będzie musiała robić zakupy u Krogera.
Na skrzyżowaniu zapaliło się zielone światło i ruszyła, pozostawiając Quik-Pik z tyłu. Mijając
Orientalny Pałac
Wanga, spojrzała w alejkę, gdzie ostatnio widziała drugą uczestniczkę wydarzeń tamtej okropnej
nocy. Teraz alejka była pusta. Stał tam tylko kosz na odpadki, a rosnące u wylotu słoneczniki i
chwasty chwiały się na wietrze. Jeszcze tylko cztery przecznice i dojedzie do domu. Pierwszy raz
od lat tak wcześnie w piątkowe popołudnie. Spojrzała na zegar umieszczony w desce rozdzielczej
i zobaczyła, że nie ma jeszcze drugiej. Musiała wypełnić czymś tyle godzin. W teczce miała akta
Helitzera, mogła wrócić do domu i popracować nad nimi lub nad sprawą Lutza czy też załatwić
coś przez telefon albo ... Sarah zrozumiała, że tak samo, jak nie chciała znaleźć się ponownie w
Quik-Pik, nie chciała również wracać do domu. Sama myśl o nim sprawiała, że czuła przeraźliwy
ból w sercu. Nie potrafiła uciszyć głosu Lexie czy też raczej głosu z telefonu. Wiedziała, że
powinna przejrzeć zabawki znalezione przez Jake'a na podłodze sypialni, by sprawdzić, czy są
jakieś ślady, które mogłyby wyjaśnić, czemu te rzeczy zostały wyciągnięte z pudła. Zdawała
sobie jednak sprawę, że nie jest w stanie ich oglądać. Jeszcze nie teraz. Ból czaił się zbyt blisko.
Poddając się tym myślom, skręciła na najbliższym skrzyżowaniu w prawo. Nie będzie już miała
lepszej okazji, by sprawdzić, gdzie mieszka Angela Barillas.
Rozdział 12
Osiedle Beaufort Landing tworzyły należące do miasta budynki komunalne. Aby się do nich
wprowadzić, wystarczyło spełnić jeden warunek: należało być biednym. W dwudziestu
jednakowych ceglanych pudełkach rozrzuconych na dwuhektarowej działce gnieździło się sto
dwadzieścia rodzin. Podwórkowe pojemniJd kipiały od nadmiaru śmieci, na podjazdach tłoczyły
się rowery, a balkony upstrzone były różnokolorowym praniem. Około sześćdziesięciu
poobijanych aut stało na parkingu. Między domami, na wąskich trawnikach wegetowała pożółkła
od palącego słońca trawa. Kilka rozpaczliwie walczących o życie krzaków straszyło
przechodniów swym ponurym wyglądem. Na osiedlu nie rosło ani jedno drzewo.
Latem dzieci nie chodziły do szkoły. Niektóre uczestniczyły w zajęciach ogniska zapewniającego
im opiekę w ciągu dnia, część wyjechała na obozy czy też gdzie indziej, byleby tylko zniknąć na
jakiś czas z tego okropnego miejsca, które niczym rozpalona słońcem wyspa wyrastało w samym
środku dzielnicy. Sarah od razu zdała sobie sprawę, że tutejsi mieszkańcy żyją w dużo gorszych
warunkach niż ona kiedyś.
Na placu zabaw pośród metalowych drabinek biegała spora gromadka dzieciaków, co dawało
nadzieję na odszukanie małej Angeli. Sarah zaparkowała auto i wysiadła z samochodu prosto w
objęcia gorącego powietrza. Daleko na niebie gromadziły się purpurowoszare burzowe chmury,
było duszno i parno, czuło się nadchodzący deszcz. Oślepiona odbijającymi się od innych
samochodów promieniami słonecznymi Sarah zmrużyła oczy. Ból głowy zaatakował ze
zdwojoną siłą, informując, że proszki przestają działać. Wciąż drżały jej kolana i musiała na
chwilę przystanąć. Stojąc w słońcu, poczuła, jak ubranie zaczyna się lepić do jej ciała. Niestety
miała na sobie rajstopy, buty na wysokim obcasie, bluzkę i spódnicę. Nie mogąc nic na to
poradzić, ruszyła w tej zbroi w kierunku placu zabaw. Nie wzięła ze sobą lżejszych rzeczy, w
które mogłaby się przebrać, a zdjęcie samych rajstop niewiele by pomogło.
Skrzypienie drzwi i warkot przejeżdżających z rzadka samochodów mieszały się z krzykami
dzieci. Mijając pierwszy z budynków, Sarah poczuła zapach proszku do prania - niedaleko ktoś
musiał prać. Parę kroków dalej zatrzymała się zaciekawiona. Na placu zabaw ograniczonym z
czterech stron dogorywającym trawnikiem bawiła się gromada dzieci, z których większość nie
miała jeszcze dziesięciu lat. Chłopcy i dziewczynki należeli do różnych ras. Niektóre dzieci
wspinały się na metalowe drabinki, inne bujały się na skrzypiących, łańcuchowych huśtawkach
lub kopały dziury w ziemi. Dwie dziewczynki próbowały się huśtać na zdewastowanej poziomej
desce mniejszej huśtawki. Jeden z chłopców, sunąc po zmaltretowanej zjeżdżalni, ostrzegał
wrzaskiem pozostałych przed jej rozgrzaną metalową powierzchnią. Oczywiście podobnie jak
reszta dzieci miał na sobie krótkie spodenki. Przez całą drogę w dół wymachiwał gołymi nogami,
starając się chronić przed oparzeniem.
Sarah doszła do wniosku, że dorośli - tak samo jak drzewa - nie istnieli tutaj. Być może pilnowali
dzieci, obserwując plac zabaw przez okna. Wtem zauważyła Angelę. Dziewczynka siedziała
samotnie na jednej z metalowych ławek, które przeznaczone były zapewne dla owych
nieistniejących rodziców. Dziewczynka miała na sobie szarą koszulkę, za dużą o dwa rozmiary, i
znoszone czerwone szorty. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami i spusz- . czoną głową, włosy
opadły jej na twarz. Na kolanach trzymała otwartą książkę.
Na widok małych dziewczynek Sarę zawsze ściskało serce, dlatego też starała się ich unikać. A
mała z książką w ręku - to już było nie do zniesienia. Poczuła ból tak wielki, że niemal
zawróciła.
Lexie, tak samo jak jej matka, uwielbiała książki. Od chwili, gdy była już na tyle duża, by
rozumieć bajki, Sarah co wieczór czytała jej na dobranoc. Zgodnie z rodzinną tradycją
dziewczynka szczególnie lubiła "Kubusia Puchatka". Sarah, drocząc się, nazywała córeczkę
Tygryskiem, dlatego że mała była gibka, pełna życia i zawsze skora do zabawy. Poza tym miała
miedziane, kręcoue loczki, ale Sarah nigdy nie mówiła córeczce, że niedługo stanie się
prawdziwym rudzielcem. Lexie z dużym powodzeniem rozpoczęła naukę czytania właśnie przy
"Kubusiu Puchatku" na krótko przed swym zniknięciem. Wspomnienia znów wywołały ból, ale
Sarah nie odeszła. Odetchnęła głęboko i usiadła obok Angeli, uważając, by nie znaleźć się zbyt
blisko. Dziewczynka podniosła głowę; wielkie, brązowe oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Po
chwili Sarah zobaczyła w nich strach - Angela najwidoczniej ją rozpoznała.
- Cześć! - Tym razem Sarah była przygotowana na to, że mała może po prostu uciec. -
Pamiętasz mnie? Mam na imię Sarah.
- Czy pani jest duchem? - zapytała Angela ledwo słyszalnym szeptem, nie odrywając od niej
wzroku.
- Oczywiście, że nie! - Sarah potrząsnęła głową. - Widziałaś kiedyś ducha z plastrem na
głowie? - zapytała, dotykając opatrunku. - Albo takiego, który w środku dnia przychodzi na
plac zabaw?
- Strzelali do pani - odparła Angela, ciągle nie dowierzając własnym oczom. - Widziałam, jak
zabili Mary.
- Ale ja żyję. Mam tylko opatrunek na głowie.
Sarah dostrzegła ulgę na buzi dziewczynki. Zrozumiała, że Angela jej wierzy. To jednak niewiele
zmieniło. Mała, niespodziewanie zastępując swoją początkową rezerwę widocznym
niezadowoleniem, spytała gwałtownie z wrogością w głosie:
- Po co pani tu przyszła?
- Chciałam się upewnić, czy szczęśliwie dotarłaś do domu. Ta dziewczynka, którą wczoraj
niosłaś, to twoja siostra? Musi być okropnie ciężka.
- Waży z tonę. - Dziecko trochę się rozluźniło. Pytając o siostrę, Sarah trafiła celnie, zrozumiały
się od razu. Dziewczynka popatrzyła w stronę grzebiących w ziemi dzieciaków i Sarah
rozpoznała wśród nich młodszą siostrzyczkę Angeli. - Muszę się nią opiekować. Mama mówi, że
to moja "powiedzialność" czy jakoś tak.
- Jak ma na imię? - Sarah za wszelką cenę chciała przedłużyć przyjacielską pogawędkę.
- Sophia.
- A ile ma lat?
- Trzy. - Angela jeszcze raz spojrzała na siostrę, a potem znów obrzuciła Sarę wrogim
spojrzeniem. - Dlaczego tamtego wieczoru nie pomogła pani Mary?
Uśmiech zniknął z twarzy Sary. Z dziecięcą bezwzględnością Angela drążyła nurtujący ją temat i
trafiła w samo sedno. Pani prokurator nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Nie wiedziałam jak - wyjaśniła się po chwili. Zdecydowała, że powiedzenie prawdy będzie
najlepszym wyjściem. - Bałam się i nie potrafiłam niczego wymyślić.
- Ja też się bałam - wyznała Angela i popatrzyła na swoją książkę. - Bardzo lubiłam Mary. Była
dobra. Dlaczego musiała zginąć?
- Jest nam ciężko, kiedy umierają ludzie, których lubimy. - Sarah potrząsnęła głową, nie
znajdując lepszej odpowiedzi.
Angela przytaknęła w milczeniu.
- Czasami dawała nam coś ze sklepu. Wtedy, wieczorem, gdy przyszedł tam ten zły człowiek,
Mary powiedziała, że mogę wziąć trochę drobnych i bochenek chleba. Bo w domu nie mieliśmy
nic do jedzenia, a Sergio był głodny. Wie pani, jacy są chłopcy - dodała z potępieniem w głosie.
- Sergio to jeden z twoich braci?
- Tak. Ma pięć lat, a Lizbeth siedem. Ja mam dziewięć,
Rafael dziesięć. Zazwyczaj Rafael opiekuje się Sergiem, ale wtedy chorował i nie mógł iść do
sklepu. Więc to ja musiałam pójść, chociaż mam się opiekować Lizbeth i Sophią·
- Mamy nie było w domu?
- Pracowała w restauracji - wyjaśniła Angela. - Jest u Wanga aż do północy. A w ciągu dnia w
domu towarowym. Między jednym a drugim przychodzi do nas i przygotowuje kolację. Czasami
zostawia nam jedzenie z restauracji w torbie na śmieci, żeby nikt nie widział, co jest w środku.
Gdyby się dowiedzieli, wyrzuciliby ją z pracy. ~ Angela wzruszyła ramionami. - Życie dorosłego
nie jest łatwe. Trzeba dużo zarabiać na czynsz, jedzenie i inne rzeczy.
- Wiem.
Przez chwilę obserwowały bawiące się dzieci. Powiew wiatru rozwiał włosy małej i poruszył
rozwieszonym na balkonach praniem. Wiatr był przyjemny i Sarah wyczuła w nim nadchodzący
deszcz. Potwierdzały to kłębiące się na niebie chmury. Zbierały się nad morzem i płynęły w
stronę miasta.
- Za kilka lat zacznę zarabiać i pomogę mamie. Wtedy nie będzie musiała tak ciężko pracować.
To wyznanie ścisnęło Sarze serce. Stało się jasne, że Angela, choć żyje w złych warunkach, jest
kochana. Nie mogła już zarzucić jej matce braku troski o dzieci.
- Gdyby twoja mama słyszała to, co mówisz, byłaby z ciebie bardzo dumna.
- Teraz nikt nie może jej pomóc. Teraz jesteśmy sami.
- A gdzie jest twój tata?
- Odszedł dawno temu. Tata Sergia i Sophie też odszedł. Mama mówi, że to dobrze, że sobie
poszli, i nie chce już więcej mężczyzn.
Nieoczekiwanie Sarah poczuła sympatię dla tej kobiety.
- Cześć, Angie! Widziałaś Sergia? - Szczupły chłopiec podbiegł do ławki i przystanął.
Położył dłonie na biodrach i zgięty wpół oddychał głęboko po wysiłku. Miał kawowe włosy tego
samego koloru co Angela i śniadą twarz. Sara zauważyła, że ci dwoje są do siebie podobni. To
chyba naj starszy z czwórki rodzeństwa. Jak mu na imię? Rafael? I miał dziesięć lat.
- Znów go zgubiłeś? - spytała Angela bardziej z dezaprobatą niż ze strachem. Zagięła róg kartki,
na której skończyła czytać, i zamknęła książkę.
Dostrzegłszy tytuł, który brzmiał: "Inkheart", Sarah ze zdumieniem stwierdziła, że ta pozycja
musiała zostać niedawno wydana. Nie znała jej - ona, która przeczytała wszystkie książki! Lexie
też nigdy jej nie pozna. Wciąż rozmyślała o tej niesprawiedliwości losu, gdy Angela wstała i
zaczęła dogadywać bratu: - Przecież wiesz, że musisz go pilnować przez cały czas. Mama
obedrze cię ze skóry, gdy się dowie, że zginął.
- On nie zginął - zaprotestował Rafael i wyprostował się w końcu. Był niemal wzrostu Sary. Tyle
że ona ciągle siedziała na ławce. - Ścigaliśmy się i gdzieś odbiegł, to wszystko. Jest szybki jak na
takiego malucha. - W głosie chłopca brzmiał podziw i zazdrość.
- Wiesz, że nie wolno ci biegać, przecież masz astmę. Angela tym razem zaniepokoiła się
naprawdę. Przyciskając do swojej wątłej klatki piersiowej książkę, patrzyła na plac zabaw,
szukając wzrokiem młodszego brata.
- A ty nie powinnaś rozmawiać z nieznajomymi! - odparował Rafael. Zmarszczył brwi i
popatrywał na Sarę podejrzliwie. - Czy to nie ta pani, która nas wczoraj goniła? Ta, o której
powiedziałaś, że nie żyje?
- Cześć, Rafael! - Sarah chciała wstać, ale bała się, że dzieci się przestraszą. - Nazywam się
Sarah. I jak widzisz, jestem żywa.
- To można rozpoznać po plastrze na głowie - wytłumaczyła Angie bratu.
Sarah uśmiechnęła się do chłopca. Rafael ciągle bacznie się jej przyglądał, nie do końca
przekonany. Pod jego krytycznym spojrzeniem Sarah postanowiła zainwesto-
wać w róż do policzków.
,
- Tam jest! - Angie wskazała dom po drugiej stronie placu zabaw. Sarah dostrzegła tylko
zamykające się drzwi. I chwilę później figlarną buzię przyciśniętą do szyby.
- Serge! - wrzasnął Rafael. Buzia zniknęła i Sarah zorientowała się, że chłopiec właśnie ruszył w
pościg.
- Nie powinieneś biegać! - krzyknęła Angie za bratem, który jednak się tym nie przejął. Angie
potrząsnęła głową w bardzo dorosłym geście dezaprobaty i popatrzyła na Sarę· - Czy jeszcze coś
panią interesuje? Powinnam już iść, bo zaraz muszę położyć Sophie spać.
Zastanawiała się, co powiedzieć, żeby nie zabrzmiało to ani niezręcznie, ani natrętnie.
- Macie w domu jedzenie? Mogłabym wam coś przywieźć ze sklepu. - No tak. To właśnie było
niezręczne i nachalne. Jednak myśl, że Angie i jej rodzeństwo może cierpieć głód, nie dawała jej
spokoju.
Angela pokręciła głową i idąc w kierunku siostrzyczki, odpowiedziała:
- Dzisiaj jest piątek. Mama robi zakupy.
Sarah uświadomiła sobie, że przecież w piątki jest wypłata.
- Chciałabym się z tobą zaprzyjaźnić, Angie. No wiesz, razem przeżyłyśmy ten okropny napad.
Może uda nam się coś razem zrobić. Coś dobrego.
Angie obrzuciła ją podejrzliwym spojrzeniem. Znów miała wątpliwości. Najwyraźniej matczyne
ostrzeżenia przed obcymi dobrze utkwiły w jej pamięci. Mądry dzieciak - mądra matka.
- Okay. - W głosie Angie w ogóle nie było szczerości.
Sarah zrozumiała, że mała chce się już jej pozbyć. Może bała się reakcji matki, gdy ta się dowie,
że rozmawiała z obcą kobietą. A może nadal łączyła Sarę z tragiczną śmiercią Mary. Dotarły do
piaskownicy i pasa trawy, gdzie dzieci wykopały dołki. Angie zatrzymała się przy siostrze.
Dziewczynka uderzała w ziemię i dłubała w niej łyżką.
- Chodź już, So. Czas do domu.
Sophia popatrzyła w górę. Jej mała rączka z czarną od ziemi łyżką zawisła w powietrzu. Miała
buzię cherubinka, wielkie jak włoskie orzechy brązowe oczy, kręcone włosy sięgające do ramion.
Nosiła brudną, różową koszulkę i niebieskie spodenki z niemal całkowicie oderwaną kieszonką.
Pulchniutkie nóżki były bose i brudne.
Sarah wspomniała Lexie. Ona też uwielbiała biegać latem na bosaka. Nóżki miała tak samo
pulchne i tak samo brudne ...
Serce wypełnił jej trudny do zniesienia ból. Z tego właśnie powodu unikała małych dziewczynek.
Każda z nich na swój sposób przypominała jej Lexie.
- Nie! - Sophia zbuntowała się i rzuciła łyżką. Nie trafiła w siostrę, a ta, zirytowana niczym
prawdziwa matka, schyliła się i wzięła dziecko na ręce.
- Nie! Nie! Nie! Nie! Nie! - wrzeszczała malutka, wyrywając się z objęć. Angie z wprawą
poradziła sobie z przytrzymaniem zarówno niepokornego dziecka, jak i książki. Nie wiadomo
skąd wyczarowała różowy smoczek i wepchnęła go Sophie do ust. Zaskoczona podstępem siostra
przez chwilę nie wiedziała, jak zareagować, po czym wciągnęła smoczek do buzi i nagle
zapanowała cisza.
- Powiedz mamie, że rozmawiałyśmy, dobrze? Później do niej zadzwonię! - zawołała Sarah za
oddalającą się Angie. Dawanie takiego polecenia nieufnej dziewięciolatce nie miało sensu, ale
Sarah musiała natychmiast uciec. Dwie małe dziewczynki, jedna z książką, a druga z upapraną
okrągłą buzią i bosymi stópkami, przywoływały zbyt bolesne wspomnienia. - Cześć, Angie! Pa,
pa, Sophie!
Żadna nie odpowiedziała. Angela była w połowie drogi do budynku, w którym zniknął chłopiec.
Trzymała Sophię na biodrze. Sarah czuła, że już o niej nie pamiętają. - Lizbeth, idziemy do
domu! - wrzasnęła Angie przez ramię. Trzecia siostra zaraz przybiegła spod drabinek. Wyglądała
jak mniejsza wersja najstarszej.
Sarah odprowadziła je wzrokiem aż do klatki schodowej, po czym ruszyła do samochodu.
Kolejny powiew wiatru rozrzucił stertę gazet z pojemnika na śmieci. Stronice szybowały w
powietrzu niczym mewy. Niebo ciemniało, znad morza napływały deszczowe chmury. Przy-
gnębiająca szarość idealnie pasowała do nastroju Sary. Przeżycia ostatnich dwóch dni sprawiły,
że stała się bardzo podatna na emocje. Jak krople wody drążące skałę napływające wspomnienia
o Lexie powoli, ale skutecznie niszczyły pancerz, który budowała wokół siebie przez lata. Musi
zachować ostrożność, staranniej chronić swe obolałe i poranione serce. Jeżeli tego nie zrobi,
skutki mogą być opłakane. Nie da rady bronić się przed wszechogarniającym bólem, który, jak
zaczynała podejrzewać, nigdy już jej nie opuści.
Po naj dalszej części parkingu toczył się powoli radiowóz. Sarah zmrużyła oczy, idąc w stronę
swojego samochodu. Zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy widok policyjnego auta wzbudził w
niej nieufność. Witamy w innym życiu, pomyślała ironicznie. Wystarczyło kilka sekund, by się
zorientować, że to nie McIntyre. Nie mógł jej śledzić, poza tym to nie był jego wóz. To tylko
rutynowy patrol, który z jednej strony miał poprawić poczucie bezpieczeństwa okolicznych
mieszkańców, a z drugiej odstraszać złoczyńców. To, że sama pani prokurator poczuła się
niepewnie, nie miało znaczenia.
Parking wypełniał się samochodami. Wiele osób przyjechało wcześniej z pracy, by już we
wczesne piątkowe popołudnie rozpocząć weekend. Idąca w stronę bloków otyła, około
pięćdziesięcioletnia kobieta minęła Sarę, sapiąc i stękając. Młoda Latynoska wysiadła z
zielonego taurusa i 9tworzyła tylne drzwi, by wyjąć małego chłopca z fotelika. Wysoki czarny
mężczyzna stał przy białym blazerze na drugim końcu parkingu. Patrzył w skupieniu za
krążącym radiowozem, co sugerowało, iż wcześniej miał już niezbyt przyjemne przejścia z
policją. Ten strach wyczuł też policjant i zaraz podjechał do mężczyzny.
Zajęta obserwowaniem owej sceny Sarah podeszła do samochodu i otworzyła drzwi. Dopiero
wtedy na zakurzonej szybie dostrzegła napisany wyraz: "Eeyore". Przebiegł ją dreszcz. Wprost
zamarła, gapiąc się na znane słowo. Serce waliło jak szalone. Wstrzymała oddech, żołądek ści-
snął jej się boleśnie. Po chwili litery zaczęły falować. Wypadające z dłoni Sary kluczyki
uderzyły o ziemię, wydając metaliczny brzęk.
"Eeyore" było tajemnym hasłem, znanym tylko Lexie i Sarze. Dziewczynka miała zaufać osobie,
która przyszłaby po nią pod nieobecność mamy i powiedziałaby to słowo. Nikt inny go nie znał.
A mimo to widniało teraz na samochodzie. Sarah nie zdawała sobie sprawy, że mdleje, dopóki
nie upadła na rozgrzany asfalt.
Rozdział 13
Policja nie znalazła nic nadzwyczajnego w napisie na samochodzie Sary. Nie pomogło też
wskazanie szczególnego charakteru tego słowa i przypomnienie samego zaginięcia Lexie. Choć
nie wyglądało na to, że mundurowi byli przeciwko Sarze czy szykanowali ją w odwecie za
oskarżenie ich kolegów o gwałt, policja po prostu nie wykazywała zainteresowania sprawą i tyle.
A ci, którzy zajęli się leżącą przy samochodzie Sarą, wyglądali nawet na zatroskanych. Gdy
wysłuchując nieco histerycznych żądań, pomagali jej się pozbierać, czarnoskóry facet
wykorzystał ich nieuwagę i odjechał. Nie mając w związku z tym nic lepszego do roboty, nieco
poważniej wysłuchali wyjaśnień Sary. Gdyby nie pracowała w prokuraturze, nikt nie kiwnąłby
palcem. Dzięki jej prokuratorskim koneksjom ściągnięto na parking ekipę dochodzeniową,
zrobiono zdjęcia napisu, zebrano odciski palców z drzwi samochodu i przesłuchano zebranych
gapiów. Jednak nikt niczego nie zauważył.
- Nawet gdyby coś widzieli, nic by nam nie powiedzieli - uświadomił Sarę Carl Sexton, który
pakował już swoje rzeczy.
Spod opadających powiek spoglądały na nią oczy pełne współczucia. Był to siwy, średniego
wzrostu i nieco otyły mężczyzna, któremu został do emerytury zaledwie rok. Miał trzy dorosłe
córki, co według Sary tłumaczyło odmienny stosunek do całego wydarzenia. Pracowała z Carlem
przy wielu śledztwach i wiedziała, że to twardy gość. Co więcej, wydawało się, że nie ma jej za
złe rozdmuchania sprawy Crystal.
- To mógł być dzieciak bawiący się w pobliżu. Może ten napis w ogóle nie ma nic wspólnego z
twoją córką odezwała się szczupła czterdziestolatka, Janet Kelso. Stała oparta o radiowóz,
pochylona nad siedzącą na tylnym siedzeniu Sarą, która obserwowała pracę policjantów. Lub ... -
Janet popatrzyła wymownie na jej zaciśnięte na kolanach dłonie. Sarah właśnie zdała sobie
sprawę, że jej rozmówcy stoją, co teoretycznie dawało im uprzywilejowaną pozycję. To samo
ćwiczyła ze świadkami, znała takie triki. Powinna odzyskać autorytet, wysiąść z samochodu i
stanąć przed policjantami, ale była zbyt wyczerpana fizycznie i psychicznie.
- Już wam mówiłam, że ja tego nie napisałam - odparła znużona. - Dlaczego miałabym to robić?
Janet Kelso wzruszyła tylko ramionami.
- Musieliśmy to ustalić - usprawiedliwił koleżankę Sexton.
- Ten, kto to napisał, zapewne też zadzwonił do mnie dziś w nocy, podszywając się pod moją
córkę·
Znów musiała przejść wszystko na nowo. Nocny telefon, który tak ją wytrącił z równowagi,
pewnie nie zajął zbyt dużo miejsca w policyjnym raporcie. Było to tylko jedno z setek zajść
zarejestrowanych przez policję w ten weekend. I najprawdopodobniej ślad po nim zaginie wśród
sterty innych papierzysk. Chyba że Sarah do tego nie dopuści.
- Do tego telefonu też wrócimy. - Sexton starał się łagodzić napięcie, za to jego partnerka
wyglądała na mocno zirytowaną·
- Brałaś pod uwagę, że może te środki przeciwbólowe wywołują halucynacje? - Mimo wrogiego
nastawienia Janet zadała pytanie uprzejmie. Zauważyła opatrunek na głowie Sary, wiedziała o
postrzale i już rozpytała się o lekarstwa, jakie jej przepisano. Sarah odpowiedziała szczerze i
teraz wiedziała, że popełniła błąd. Jednak prawda wyszłaby na jaw, a Kelso przynajmniej
rozważała wszystkie opcje. - Lekarz zapisał kiedyś mojej siostrze kodeinę. Widziała po niej wilki
w łazience.
- Jest przecież zarejestrowane połączenie - zauważyła Sarah.
- Ale nie treść rozmowy.
- Masz rację.
Laboranci już odjechali. Pierwsze krople deszczu spadły na rozgrzany asfalt. W górze przetoczył
się ostrzegawczy grzmot.
- No tak. - Janet Kelso popatrzyła wymownie na niebo.
- Coś podobnego - powiedział Sexton, gdy deszcz przybierał na sile. - Miałem po pracy zagrać w
golfa.
Dwóch policjantów schroniło się w radiowozie, w którym z tyłu siedziała Sarah.
- Wszystko już zrobione - rzucił jeden z nich. Drugi, siedzący teraz za kierownicą świeżo
upieczony absolwent akademii policyjnej, którego nazwiska Sarah nie mogła sobie przypomnieć,
odwrócił się do niej i patrząc przez oddzielającą ich siatkę, zapytał: - Podwieźć gdzieś panią?
Zwrot "pani" zwrócił uwagę Sary. Funkcjonariusz miał około dwudziestu sześciu lat. W każdym
razie nie mógł być od niej młodszy o więcej niż pięć lat. Takie oficjalne potraktowanie jej
wskazywało, jak źle musiała teraz wyglądać. Poczuła się niczym zmęczona i zniszczona rozpaczą
staruszka. I zapewne tak ją postrzegano.
- Nie, dziękuję. - Wysiadła z radiowozu.
Od razu poczuła na sobie krople deszczu. W powietrzu unosił się zapach rozgrzanej ziemi. Sarah
odetchnęła głęboko, za wszelką cenę starając się odzyskać równowagę.
Zdawała sobie sprawę, że ciągle jest w szoku, że nieustannie myśli o Lexie i przeszłości.
Sexton zamknął za nią drzwi radiowozu i dał ręką znak do odjazdu. Auto ruszyło z piskiem opon.
Sarah rozejrzała się po parkingu. Gapiów rozgonił deszcz. Spektakl się zakończył i nikt nie chciał
moknąć bez potrzeby. Nie pozostało nic innego, jak pomaszerować do samochodu, który stał
może piętnaście metrów dalej. Jednak pokonanie tego pozornie niewielkiego dystansu nie było
łatwe. Deszcz zacinał coraz mocniej. Zmoczył już jej bluzkę i włosy, spływał po policzkach
niczym łzy. Łzy z nieba, przypomniała sobie, a słowa piosenki cięły niczym nóż.
Napis, który tak wstrząsnął Sarą, znikał pod naporem deszczu. Choć pokrywał go ciemny
proszek używany do zdejmowania odcisków palców, strugi wody nie dawały za wygraną. Sarah
patrzyła na wielkie krople ześlizgujące się po literach i czuła napływające do oczu łzy. Nie. Nie
będzie znowu płakać, próbowała się opanować. Szybkim ruchem przetarła oczy i przełknęła
ślinę. Musi być twarda. Dla Lexie.
- Jesteś pewna, że nie chcesz, żebyśmy cię podwieźli?
- Sexton i Kelso stali obok niej. Mokli, stojąc w rzęsistym
deszczu, i Sarah poczuła się winna. - Jedno z nas może odprowadzić twój samochód do domu. To
żaden kłopot.
- Nie, dam sobie radę. Dziękuję.
Jej głos brzmiał pewnie i mocno, a dłoń już nie drżała, gdy Sarah sięgnęła do klamki pod
nieczytelnym już teraz napisem. Niemal była gotowa uwierzyć, że jej córka jest duchem, który
stara się dotrzeć do niej zza grobu. Ale słowo napisane na szybie, tak samo jak telefon w nocy, to
dzieło człowieka. Złego, chorego, podłego człowieka, który pragnął ją zranić, przypominając
okropną przeszłość. Jeśli podda się rozpaczy, ten ktoś zwycięży. Postanowiła więc, że nigdy nie
da mu tej satysfakcji.
Sarah wsiadła do samochodu, kryjąc się przed deszczem, nie zamknęła jednak drzwi, chcąc się
pożegnać ze stojącymi przy niej policjantami. Prócz nich na parkingu nikogo już nie było.
- Osobiście zajmę się tymi odciskami palców. - Sexton musiał podnieść głos, by przekrzyczeć
szum deszczu. Włosy przylepiły mu się do głowy, kurtka przemokła, całą twarz miał mokrą.
- Nie wiadomo, co możemy odkryć. - W głosie Janet Kelso Sarah usłyszała nutę nadziei. -
Jedziemy? - Policjantka popatrzyła na Sextona.
- Tak.
Tamta uśmiechnęła się leciutko do Sary, po czym pobiegła do samochodu z głową wciśniętą w
ramiona.
- Zrobimy co w naszej mocy - dodał Sexton. - Wiem, że to dla ciebie trudne.
- Dziękuję ci.
Sexton skinął głową, odwrócił się i szybko podążył za swoją koleżanką. Sarah zamknęła drzwi i
włożyła kluczyk do stacyjki. Wewnątrz auta panowała zaskakująca ciemność, niewielką
przestrzeń wypełnił zapach przemoczonego ubrania. Sarah włączyła silnik i światła, wycofała
sentrę z miejsca parkingowego i podążyła za samochode"m Sextona i Kelso. Włączyła
wycieraczki i nie spuszczała wzroku z jadącego przed nią nieoznakowanego wozu policyjnego.
Spodziewała się, że szum wycieraczek, padający deszcz i stukot opon na mokrej drodze ją
uspokoją. Była jednak zbyt roztrzęsiona, by te dźwięki przyniosły oczekiwany efekt. Nie mogła
wyłączyć podświadomości i ciągle miała przed oczami rozmywane litery słowa "Eeyore".
Dopiero po chwili zorientowała się, że bezmyślnie podąża za czerwonymi światłami jadącego
przed nią samochodu. Powinna była wybrać najkrótszą drogę do domu i wyjeżdżając z parkingu,
skręcić w prawo. Zamiast tego skręciła w lewo, tak jak Sexton i Kelso. Dopiero teraz otrzą-
snęła się na dobre. Znajdowała się na granicy starej części miasta i jechała w stronę centrum.
Ciężkie chmury zasnuły niebo i zrobiło się ciemno, chociaż do zmierzchu pozostało jeszcze kilka
godzin. W niektórych domach włączono już lampy. Nad jezdnią pochylały się olbrzymie dęby,
ich omszałe pnie i przemoczone korony niemal dotykały się na silnym wietrze. Światła
samochodów rozmazywały się w deszczu, większość aut kierowała się ku przedmieściom.
Sarah zorientowała się, gdzie jest, i zdała sobie sprawę, że podświadomie chciała tędy
przejechać. Nie podążała za samochodem znajomych policjantów, lecz zmierzała do jedynego
miejsca, którego za wszelką cenę zawsze starała się unikać: do parku Waterfront, gdzie zaginęła
Lexie.
Potrzeba znalezienia się teraz właśnie tam była tak silna, że Sarah nie mogła się jej
przeciwstawić. Musiała tam pojechać, zupełnie jakby miała wyznaczone w parku spotkanie.
Może nawet z córką. To irracjonalna myśl i Sarah doskonale zdawała sobie sprawę, że Lexie tam
nie ma. Nie było jej tam od siedemnastej trzydzieści owego słonecznego lipcowego popołudnia
przed siedmiu laty i zapewne nigdy się tam nie pojawi. Jednak nadal było to miejsce, gdzie
spędziły ostatnie wspólne popołudnie, dlatego też park Waterfront tak bezwzględnie
przywoływał wspomnienia.
Nocny telefon, rozrzucone zabawki, napis, wszystko to miało początek w parku Waterfront. Być
może za tymi wypadkami stali jacyś sadystyczni kawalarze, może kryło się za tym coś głębszego,
na przykład zemsta, albo ... no cóż, będzie musiała to rozpracować. Problem w tym, że jeżeli
odrzuci myśl, że Lexie telepatycznie starała się z nią skomunikować, to wszystkie te zdarzenia
stawały się dziełem żywego człowieka. Osoba ta z całą pewnością widziała Lexie przed jej
zniknięciem lub już po uprowadzeniu. Przecież wymyśliły "Eeyore" zaledwie trzy tygodnie przed
feralnym popołudniem. Nocny telefon można złożyć na karb rozpaczy Sary i jej nieustępliwego
poszukiwania córki. Rozrzucone zabawki mogły być w ostateczności sprawką Ciastka. Ale ich
tajne hasło, ktokolwiek je napisał, pochodziło od Lexie, gdyż Sarah nie zdradziła go nikomu.
Może Lexie powiedziała je temu, kto ją porwał? Ta myśl przeraziła, ale i zelektryzowała Sarę.
Może człowiek, który ją teraz prześladuje, wiedział, co się stało z jej córką. Może Sarah zdoła tę
osobę znaleźć. Może odnajdzie też Lexie. Bez względu na to, gdzie teraz przebywała jej córka i
co mogło jej się przytrafić, Sarah wiedziała, że lepiej znać prawdę, niż nie wiedzieć nic.
Niepewność to najgorsze, co ją mogło spotkać.
Po tylu latach mogła podążyć tylko tym śladem. Sexton i Kelso musieli gdzieś skręcić, gdyż nie
widziała już przed sobą ich wozu. Nie miało to znaczenia. postrzegała niebieskie wody zatoki
Beaufort. Białe grzywy fal znaczyły spokojną zazwyczaj powierzchnię i wyglądały niczym
trzepoczące na wietrze koronki. Kutry do połowu krewetek, przycumowane u wybrzeża, obijały
się o nabrzeże. Z morza wracało jeszcze wiele łodzi uciekających przed sztormem.
Skręciła w Bay Street i po kilku minutach :zaparkowała przy krawężniku naprzeciwko wejścia
do parku. Deszcz zamienił się w mżawkę. Sarah nie musiała już płacić za miejsce, gdyż minęła
szósta i nie było żadnej imprezy. Tamtego dnia w parku odbywał się festyn z okazji zakończenia
szkolnego turnieju piłkarskiego oraz coroczny festiwal wodny. Zabawa trwała już w najlepsze,
gdy około piątej po południu zostawiały samochód na miejskim parkingu. Musiały przejść
kawałek pośród radosnego tłumu zmierzającego w tym samym kierunku. Kaskaderzy jeżdżący
na nartach wodnych popisywali się w zatoce. Gdy zbliżały się do parku, słyszały pokrzykiwania
obserwujących ich wyczyny gapiów. Po narciarzach miały odbyć się
wyścigi żółwi, koncert oraz dwa widowiska historyczne, w trakcie których wybrana zostanie
Królowa Wysp Karoliny Południowej.
Nie zwracając uwagi na mżawkę, Sarah wysiadła z samochodu, przeskoczyła przez kałużę i
przeszła na drugą stronę opustoszałej ulicy.
Tamtego dnia szła z Lexie tą samą drogą. Popołudnie było słoneczne i upalne. Na trawie wzdłuż
wybrzeża rozłożyli się wypoczywający mieszkańcy.
Dziś zaś nad miastem wisiały chmury i padał deszcz.
Szare niebo znaczyły purpurowe smugi. Od czasu do czasu wśród chmur przetaczał się grzmot,
który ostrzegał przed burzą. Znad zatoki wiatr przynosił słony zapach rybackich łodzi i szarpał
liśćmi palm rosnących wzdłuż chodników. Gdyby ktoś prócz Sary znajdował się w pobliżu,
nawet by go nie zauważyła.
Najważniejszą zasadą w śledztwie jest podążanie za śladami, dokądkolwiek by one prowadziły.
Sarah musiała znów zacząć wszystko od samego początku. Chciała przejść tą samą drogą po
śladach Lexie i spojrzeć na wydarzenia tamtego dnia świeżym okiem. Kto z obecnych wtedy w
parku uczestników festynu mógł gnębić ją aż do dzisiaj? To całkiem nowe pytanie niosło ze sobą
nadzieję na przyszłość. Gdyby udało jej się zidentyfikować tę osobę, być może dotarłaby też do
córki.
Sarah miała wtedy dwadzieścia cztery lata, ubrana była w czerwoną koszulkę i krótką dżinsową
spódnicę· Pięknie opalona wyglądała ślicznie, jej duże niebieskie oczy błyszczały, ciemne włosy
spływały na ramiona. Uśmiechała się radośnie. Mężczyźni przyglądali się jej i chociaż nie miała
dla nich czasu, cieszyła się z ich zainteresowania. Biorąc pod uwagę to, co wkrótce nastąpiło,
powinna mieć przeczucie, że świat, jaki znała, rozpadnie się na kawałki. Tak się jednak nie stało.
Była szczęśliwa, wierzyła, że trudne początki ma już za sobą i teraz podąża we właściwym
kierunku. Lexie zmieniła jej podejście do życia. Sarah ciągle pamiętała poczucie spełnienia,
które towarzyszyło jej, gdy szła przez tłum, trzymając córeczkę za rękę.
Po drugiej stronie ulicy Lexie puściła jej dłoń, przeświadczona, że tylko małe dzieci prowadzi się
za rękę. Idąc obok siebie, dotarły do pawilonu, gdzie miała się odbyć uroczystość wręczenia
nagród. Sarah, jako jedna z matek, miała pomóc przy szykowaniu stołów. Każdy przynosił jakąś
potrawę; w planie wieczoru było obejrzenie filmu z najważniejszymi wydarzeniami sezonu
piłkarskiego, po czym miało nastąpić wręczenie nagród.
- Mamusiu, dlaczego musiałyśmy zostawić Ciastka w domu? - spytała Lexie, podskakując obok
niej, choć doskonale znała odpowiedź, bo rozmawiały o tym kilkakrotnie w ciągu dnia. Ale lubiła
pogaduszki i uwielbiała swojego psa. Ciastek odwdzięczał się irll bezgranicznym oddaniem od
chwili, gdy obie wyciągnęły go ze stawu, ledwie żywego szczeniaka, drżącego ze strachu. Sarah
pamiętała, że jeszcze jeden obowiązek to była ostatnia rzecz, jakiej wtedy potrzebowała.
Za to później wiele razy żałowała, że nie zgodziła się wziąć Ciastka. Wszystko potoczyłoby się
inaczej. Pies towarzyszyłby Lexie wszędzie, nawet wówczas, gdy mała się od niej oddaliła. Choć
był jeszcze młody, urósł już na tyle, że nikt nie chciał z nim zadzierać. Przypuszczała, że gdyby
uległa namowom córki, Lexie byłaby teraz razem z nią. Gdyby zrobiła to, gdyby zrobiła tamto ...
Sarah wiedziała, że te jej rozmyślania do niczego nie prowadzą.
- Będzie tam zbyt wiele osób - tłumaczyła wtedy córeczce. Powtarzała to w kółko wiele razy.
Mała, pełna radości dziewczynka, która wybierała się na zabawę do parku, odznaczała się
niezwykłym uporem. W głosie Sary dźwięczało zniecierpliwienie, sądziła bowiem, że sprawa już
została załatwiona. Poza tym panował upał, a ona chciała jeszcze popracować w domu nad
papierami, które
przyniosła z pracy. Zabrała ze sobą torbę z kostiumem kąpielowym dla dziecka, drugą z
prezentem pożegnalnym dla nauczycielki i wielką misę z sałatką, która miała stanowić wkład
Sary w poczęstunek. Wiedziała, że danie jest skromne w porównaniu ze specjałami
przygotowanymi przez inne matki. Nie miała jednak czasu gotować, a i zakup potrzebnych
składników przerastał jej finansowe możliwości. Musiała też bacznie obserwować ciekawską i
żywą Lexie w zatłoczonym parku, co nie było łatwe. Wszystko to sprawiło, że Sarah nieco się
zirytowała. Teraz bardzo żałowała, że ostatnie chwile spędzone z córką poświeciła na te
beznadziejne rozważania.
- Hej, dziewczynko, chcesz kupić balonik? - Do Lexie podszedł klaun z rękami pełnymi
kolorowych balonów firmy Maylar. Ubrany jak prawdziwy pajac, miał kudłatą, czarną perukę,
pomalowaną twarz z czerwonym nosem i barwny strój. Popatrzył na Sarę, która przyspieszyła
kroku, i dodał zachęcającym tonem: - Tylko jeden dolar.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała Lexie, zanim Sarah zdążyła otworzyć usta.
Mała wiedziała, że muszą oszczędzać i nie mogą sobie pozwolić nawet na baloniki. Pobiegła
żwawo dalej, a Sarah podążyła za nią. To wspomnienie bardzo ją zabolało. Lexie chciała mieć
taki balonik, lecz w tamtym okresie zaoszczędzony dolar był ważniejszy. Gdyby Sarah mogła
cofnąć czas, kupiłaby małej wszystkie baloniki na świecie. Jednak ból przypomniał jej, że nie da
się wrócić do przeszłości.
Klaun nie zatarł się w jej pamięci i Sarah nie wiadomo który raz analizowała tamten epizod.
Przypomniała sobie o nim od razu, gdy tylko się okazało, że Lexie zniknęła. Policja, ona sama, a
później Jake i ludzie z jego firmy setki razy sprawdzali tego faceta. Nie miał nic wspólnego ze
zniknięciem Lexie, chyba że używał wtedy fałszywego nazwiska.
Sarah wędrowała dalej wśród wspomnień tamtego feralnego dnia.
- Lexie! - Chwilę później dziewczynka została entuzjastycznie powitana przez swoją
przyjaciółkę, Ginny. Grały w tej samej drużynie piłkarskiej. Ich koledzy, Todd i Andrew,
przeszli obok z udawaną obojętnością. Drużyna była koedukacyjna, ale dziewczynki i chłopcy w
wieku pięciu i sześciu lat nie utrzymywali ze sobą żadnych stosunków. Doszły już do pawilonu,
widać było przy nim zebranych rodziców. Na ogół przyszli oboje, matka i ojciec. Podczas
przygotowywania stołu Sarah zamieniła kilka słów ze wszystkimi. Niedaleko bawiły się ich
dzieci. Rodziców też sprawdzono. Niczego podejrzanego nie znaleziono i Sarah wykreśliła ich z
kręgu podejrzanych. Przywołując w pamięci zatłoczony pawilon, chciała przypomnieć sobie
wszystkie znajdujące się wteQY tam osoby.
W parku stały trzy pawilony. Drużyna zarezerwowała jeden z nich. Był wielkości boiska do
koszykówki, miał pomalowany na zielono metalowy dach podparty metalowymi wspornikami i
betonową podłogę. Pośrodku stały dwa równe rzędy turystycznych stolików. Gdy patrzyła na
niego teraz, pogrążony w ciemności wyglądał ponuro, a dookoła w powietrzu unosił się
nieświeży zapach przyniesiony znad zatoki przez wiatr. Słychać było tylko deszcz bijący o
metalowy dach, szum liści i dochodzący z oddali huk wdzierających się na plażę fal.
Tamtego dnia to samo miejsce rozbrzmiewało gwarem rozmów i śmiechem szczęśliwych
rodziców oraz ich pociech. Panował upał, a wokoło unosiły się zapachy smakowitych potraw.
Policja szacowała, że w parku przebywało wtedy około tysiąca osób. Przez pawilon przewinęło
się mnóstwo ludzi: mieszkańcy miasta i turyści, którzy przyjechali specjalnie na tę okazję. Wokół
kręciło się wielu wystawców, ich rodziny i znajomi. Ogromny tłum. Właśnie dlatego tak trudno
było wytypować podejrzanych. Sarah
zamknęła oczy i usiłowała przypomnieć sobie wszystkich, zidentyfikować każdego, kogo
wcześniej mogła pominąć. Doszła do tego samego wniosku co przedtem: to niemożliwe. Pod
powiekami widziała tylko plątaninę kolorów i kształtów. Nikt się nie wyróżniał.
Zaczęła szybciej oddychąć, żołądek ją rozbolał. Otworzyła oczy i przywołała w pamięci stolik,
na którym między serami, pasztetem z brzoskwiniami, biszkoptem, szynką i zapiekanką z
zielonej fasolki postawiła misę z sałatką. Była głodna i zapachy potraw sprawiały, że burczało jej
w brzuchu. Na to wspomnienie zrobiło jej się niedobrze. Gdy Lexie przybiegła i pociągnęła ją za
rękę, Sarah stała przy stoliku i rozmawiała z mamą Ginny.
- Emma przyniosła tort.
Wzdrygnęła się na to wspomnienie. Mama Emmy postanowiła upiec dwie pieczenie przy jednym
ogniu i przy okazji imprezy w parku uczcić urodziny córki. Postawiła tort urodzinowy na stoliku
z przodu i gdy otoczyły ją podekscytowane dzieci, zaczęła zapalać świeczki. Lexie błagała
matkę, by pozwoliła jej zjeść kawałek tego tortu. I ku własnej rozpaczy Sarah się zgodziła.
Dziesięć minut później nie mogła znaleźć córki. Nałożyła jedzenie na talerze dla siebie i dla
Lexie, i szukała jej wśród otaczających solenizantkę dzieci. Chciała usiąść i spokojnie zjeść coś z
małą. Jednak Lexie nie było. Mama Emmy pamiętała, że dała jej kawałek tortu. Emma pamiętała,
jak Lexie powiedziała do niej: ,,wkrótce i ja będę miała sześć lat", Todd wypatrzył ją na końcu
pawilonu z niemal pustym talerzykiem, jak rzucała okruszki dwóm głodnym mewom. Potem nikt
już jej nie widział.
Niedowierzanie, panika i przerażenie: Sarah zapamiętała przepływające wtedy przez nią falami
uczucia. Powoli docierało do niej, że Lexie tu nie ma i że nie można jej odnaleźć. W parku było
mnóstwo ludzi: spacerowali po ścieżkach, leżeli na kocach, tłoczyli się przy nabrzeżu. Jak to
możliwe, że nikt nie zapamiętał dziewczynki, która może została zwabiona na bok albo
odciągnięta siłą i zaginęła? Nikt się nie przyznał, że ją widział. Sarah na początku szukała córki
sama; biegała po pawilonie, wołając Lexie. Przyłączyli się do niej inni rodzice, potem ochrona
parku, na końcu policja. Wokół trwała zabawa, jakby nic złego się nie wydarzyło. Krzyki
towarzyszące wyścigowi żółwi docierały do Sary wyraźnie, gdy biegnąc alejkami, wołała córkę·
Pod wieczór Sarah wiedziała: Lexie naprawdę zniknęła. Nie potrafiła jednak tego ogarnąć. Nie
rozumiała, że dziewczynka przepadła na zawsze. Po siedmiu latach też nie mogła tego zrozumieć
i ciągle szukała swojego dziecka, mimo że wszystkie wysiłki: przeszukiwanie zatoki, informacje
w mediach, działania policji, FBI, Sary i Jake'a, poszły na marne. Zupełnie jakby Lexie zapadła
się pod ziemię. Aż do nocnego telefonu. I słowa "Eeybre" napisanego na szybie samochodu.
Sarah poczuła na twarzy krople deszczu. Zorientowała się, że wyszła z pawilonu i zmierza
betonową ścieżką w stronę zatoki. Tamtego dnia też biegła tędy, roztrącając po drodze grupę
nastoletnich chłopców, ze dwadzieścia śmiejących się par i wpadając na matkę z dzieckiem w
wózku z czerwoną parasolką. Idąc teraz po własnych śladach, wśród smaganych wiatrem palm po
obu stronach dróżki, przemokła do suchej nitki. Wspomnienia były ciągle żywe, a ona zanurzała
się w nich z upartą nadzieją, że odnajdzie swój skarb.
Po drodze minęła mężczyznę w fartuchu w biało-czerwone pasy, sprzedającego hot dogi i precle
z wózka - nic specjalnego, potem bezdomnego, który pochylony nad koszem zapewne szukał
jedzenia - też nic. Pamiętała warkot kamery. Rozejrzała się wtedy i zauważyła, że została
uwieczniona na filmie wraz ze stadkiem rozgadanych cheerleaderek. Zza kamery widać było
tylko pół twarzy mężczyzny, ale ówczesna technika wymagała spoglądania w obiektyw. Miał
bujne, czarne wąsy i niewielkie wąskie usta - nic. Coś jednak drgało na krańcach świadomości,
lecz im bardziej chciała to uchwycić, tym szybciej wspomnienie umykało.
Doszła do płotu, który bronił wstępu na plażę, i musiała się zatrzymać. Była cała mokra i
zmarznięta, na wargach czuła słony smak ciągle padającego deszczu. Gdy wiatr uderzył w nią z
całej siły, zaczęła się trząść. Patrzyła na zatokę, mrugając powiekami, by woda nie dostawała
się do oczu. Skrzyżowała ręce na piersiach, starając się zatrzymać choć odrobinę ciepła. Po
drugiej stronie zatoki dostrzegała światła. Ciemna, niemal czarna woda zlewała się z równie
ponurym niebem. Piana na falach wydawała się śnieżnobiała. Sztorm nadchodził bardzo
szybko.
_ Lexie - wyszeptała z bólem w ciemność i deszcz. - Lexie, gdzie jesteś?
Nagle kątem oka zauważyła szybko idącego w jej stronę mężczyznę. Niemal w tej samej chwili
poczuła, jak czyjaś ręka zaciska się na jej ramieniu. Drgnęła jak oparzona i krzycząc, usiłowała
się uwolnić.
Rozdział 14
- Gdzie ty przepadasz, do cholery? - usłyszała gniewny głos Jake'a i od razu się uspokoiła.
Przestała się szarpać i popatrzyła na jego wykrzywioną ze zdenerwowania twarz.
- Ale mnie wystraszyłeś! - Przycisnęła dłonie do piersi, czując pod palcami oszalałe serce.
Głęboko westchnęła, próbując uspokoić rozdygotane nerwy.
- Ja wystraszyłem ciebie? Czy ty wiesz, od ilu godzin cię szukam? Słyszałaś o czymś takim jak
telefon?
Jake ciągle trzymał ją za ramię. Sarah nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo zziębła, dopóki nie
poczuła na wychłodzonej skórze ciepła jego dłoni. Twarz przyjaciela w słabym świetle odległej
latarni była blada, a szczęki zaciśnięte. Mrużył oczy przed mocno zacinającym deszczem. Oboje
niemal krzyczeli, by się usłyszeć w szumie ulewy.
- Nie wyjęłam go z bagażnika - przyznała się Sarah.
Nagle niebo przecięła błyskawica. Zaraz też usłyszeli potężny grzmot. Sarah spojrzała na Jake'a
szeroko otwartymi oczami; natychmiast musiała mu o wszystkim opowiedzieć. Zaczęła mówić
bardzo szybko: - Jake, nie uwierzysz, co się stało. Ktoś napisał słowo, które znałyśmy tylko ja i
Lexie, na szybie mojego samochodu.
- Wiem - ponuro odparł Jake i mocniej zacisnął dłoń na jej ramieniu. - Opowiesz mi wszystko,
jak wrócimy do ciebie. Chyba że wolisz dalej sterczeć na deszczu.
- Ale Jake ...
- Idziemy.
Odwrócił się plecami do pędzącego znad zatoki wiatru i pociągnął ją za sobą. Sarah nie stawiała
oporu. Była zadowolona, że Jake tu jest - bardziej niż chciała się do tego przyznać. Gdyby nie
szok, wyjęłaby telefon z bagażnika i zadzwoniła do przyjaciela zaraz po tym, jak zauważyła, co
ma wypisane na szybie. Ale kiedy zjawiła się policja, Sarah za wszelką cenę chciała
przypilnować, by zbadano i udokumentowano całe zdarzenie i w ogóle nie pomyślała o
zawiadomieniu Jake'a. Nikt jednak nie pomoże jej przeanalizować całej sprawy tak jak on. Nie
mogli porozmawiać o tym od razu, bo właśnie w pośpiechu opuszczali zlany deszczem park i nie
było mowy o jakiejkolwiek dyskusji, Wszystko to zaczęło ją przerastać. Nogi jej drżały, nie
mogła już za nim nadążyć. Czuła, że słabnie. Mokry chodnik był śliski, na dodatek Sarah szła w
butach na wysokich obcasach. Gdy wyszarpnęła ramię z uścisku Jake'a, detektyw zatrzymał się i
spytał:
- Co jest?
- Czy mógłbyś zwolnić?
- Przepraszam.
Zaczekał, aż się z nim zrównała, i dalej szli obok siebie. Po chwili wsunęła dłoń pod jego ramię.
Jake miał na sobie rozpiętą pod szyją koszulę z podwiniętymi rękawami i czarne spodnie. Był
przemoczony, Sarah też. Zaczęła drżeć z zimna.
- Przyjechałeś po mnie aż tutaj? - zapytała.
- Nie! Akurat byłem obok... - Obrzucił ją rozdrażnionym spojrzeniem. - Oczywiście, że
specjalnie tu przyjechałem. Szukam cię od chwili, gdy wyszłaś z sądu. Zaspokój moją ciekawość,
którego słowa ze zdania: "ktoś może chcieć cię zabić", nie rozumiesz?
- Przecież Morrison powiedział mi, że zamknęli Floyda Parkera.
- No cóż, a powiedział ci, że Parker ma niepodważalne alibi? Jeżeli to on cię postrzelił, to
wszyscy członkowie chóru Kościoła Baptystów Wzgórza Syjonu pójdą do piekła, przysięgali
bowiem, że przyjechał odebrać matkę z próby akurat wtedy, gdy doszło do napadu.
- Och! - Tylko tyle mogła z siebie wykrztusić.
- No właśnie.
Przechodząc w strugach deszczu koło pawilonu, poczuli zapach morza. Pnie palm stały w
szeregu niczym nastroszeni strażnicy, światło latarni wydawało się upiornie białe. Za nimi park
pogrążony był w ciemności. Kątem oka Sarah dostrzegła ruch w pomieszczeniu. Rozejrzała się
uważniej wokół i zobaczyła, że nie są sami. Na jednym ze stolików przysiadł, pociągając z
butelki, jakiś mężczyzna, naj pewniej ukrył się tam przed deszczem. Sarze wydawało się, że
patrzył w ich stronę. Na lęwo ktoś inny biegł skulony z gazetą nad głową. Nie widział{l
wyraźnie, ale też był to na pewno mężczyzna. Przed wejściem do parku wzdłuż ulicy sunął
powoli ciemny samochód terenowy. Jasne smugi reflektorów przecinały mgłę, oświetlając krople
padające na asfalt. Jeżeli ktoś na nią polował, to dała mu idealną szansę. Jednak dzięki Jake'owi
czuła się teraz bezpieczniej. Tylko że on także nie był przecież kuloodporny.
- Jak mnie znalazłeś? - zapytała, gdy doszli do bramy.
Samochód Sary stał na chodniku naprzeciwko wejścia. Obok zaparkował Jake.
- Powiadomił mnie Morrison, zaraz po tym jak zadzwoniła do niego policja. Wyglądało na to, że
mundurowi poinformowali go o załamaniu nerwowym jednego z podległych mu prokuratorów.
Sarah zatrzymała się oburzona, nie zwracając uwagi na szalejący wiatr.
- To nieprawda. Odwiedziłam Angelę Barillas. To słodka dziewczynka. Sądzę, że zrozumiała, że
martwię się o nią i o jej rodzinę. A kiedy wróciłam do samochodu, zobaczyłam, że ktoś napisał
na zakurzonej szybie "Eeyore".
Jake wrócił do Sary, chwycił ją za łokieć i zaczął prowadzić w stronę aut.
- To właśnie usłyszałem od Carla Sextona, kiedy już go odnalazłem. Powiedział, że zupełnie ci
odbiło.
- Problem w tym, że nikt nie znał tego słowa, to była tajemnica moja i Lexie - odpowiedziała
ostro.
Jake w milczeniu czekał niecierpliwie, szybko więc przeszli na drugą stronę ulicy. Detektyw
rozglądał się badawczo na wszystkie strony i Sarah zrozumiała, że usiłuje dostrzec ewentualnego
prześladowcę, kogoś, kto mógł czekać na sposobność, by do niej strzelić. Na myśl o tym poczuła
dreszcz na plecach. Wiedziała już, że ten ktoś nadal przebywał na wolności i trochę ją to
zdenerwowało. Nie na tyle jednak, by zapomnieć o następstwach pojawienia się tamtego słowa
na jej samochodzie.
- Jesteś pewna? - zapytał Jake.
- Nikomu o tym nie mówiłam - zapewniła go stanowczo. - Nie uważasz, że osoba, która to
napisała, musiała się dowiedzieć o naszym sekrecie od Lexie?
Zatrzymali się przy jej samochodzie. Sarah stała tyłem do auta, mrużąc oczy przed deszczem.
Jake patrzył na nią spod zmarszczonych brwi. Wielkie krople tłukły o dach samochodu i
rozpryskiwały się na ulicy. Nie widziała wyrazu twarzy przyjaciela, gdyż stał ukryty w cieniu.
- Sądzisz więc, że napisano to słowo na szybie dziś po południu? - Jego głos brzmiał surowo.
- Tak - przytaknęła.
- Jeżeli tak było, podkreślam: "jeżeli", ponieważ istnieją też inne wyjaśnienia, to chyba sama
rozumiesz, że ten drań, który uprowadził twoją córkę, śledzi również ciebie. A teraz usiłuje
zastraszyć cię lub skrzywdzić, co oznacza, że stanowi dla ciebie zagrożenie. Zakładając
oczywiście, że to nie ten gość strzelał do ciebie w Quik- Pik. Czy nie uważasz więc, że samotne
łażenie po opustoszałym parku nie było dobrym pomysłem? - Jake wrzeszczał teraz na dobre. Nie
dał Sarze szansy na odpowiedź i poprowadził ją na stronę pasażera. Deszcz lał strumieniami, ale
nie miało to znaczenia. I tak już przemokli do suchej nitki.
- Ale ...
- Wsiadaj! Odwiozę cię do domu. - Nie pozwolił jej dokończyć.
Posłusznie wsiadła więc do auta, zadowolona, że już nie moknie, a Jake zamknął drzwi.
Potrząsnęła głową, by strącić krople z włosów, i przeciągnęła po nich palcami, odsuwając mokre
pasma z twarzy. W dłoni został jej mokry plaster. Popatrzyła na niego zdziwiona i wrzuciła opa-
trunek do torebki ze śmieciami, która stała na podłodze. Opuściła w dół osłonę
przeciws..łoneczną, by sprawdzić w lusterku, jak wygląda rana. Przekonała się, że włosy niemal
całkowicie ją zakrywały. Jake wsiadł od strony kierowcy i zachlapał całe siedzenie. Sarah
zamknęła osłonę i popatrzyła na niego groźnie.
- O jakich wyjaśnieniach mówiłeś? - uparcie domagała się odpowiedzi.
W samochodzie było ciemno, wokół unosił się zapach mokrych ubrań. Siedzieli w środku jak w
pudełku. Jake przysunął się bliżej niż zwykle i popatrzył na Sarę zniecierpliwiony. Twarz miał
mokrą od deszczu.
- Po pierwsze, Lexie mogła komuś wygadać waszą tajemnicę jeszcze przed zaginięciem. Nie
mam zbyt dużego doświadczenia z dziećmi, ale chyba nie potrafią zbyt długo dochować sekretu.
Może przeszkadzasz teraz tej osobie. A może ktoś, kto znał to słowo od Lexie, wyjawił je jeszcze
komuś innemu lub opowiedział o wszystkim policji, co oznacza, że widnieje ono gdzieś w
stertach papierów dotyczących tej sprawy. Do diabła! Każdy mógł już na nie natrafić dawno
temu.
Poraziła ją logika jego rozumowania. Znów musiała się ratować, oddychając głęboko, by tym
sposobem przywrócić do życia nadzieję. Już chciała ostro zareplikować, gdy Jake wyjął pistolet i
włożył go do schowka.
- A to po co? - zapytała.
Przed laty często musiał mieć przy sobie broń. Z czasem, biorąc pod uwagę tutejsze upały i to, że
w Beaufort rzadko popełniano przestępstwa, nosił pistolet coraz rzadziej. Zresztą po opuszczeniu
FBI Jake złagodniał i przez ostatnie lata właściwie nigdy nie zabierał ze sobą glocka.
- Nie wiem. Może akurat miałem ochotę na spacerek w deszczu i polowanko na mewy - burknął i
od razu pojął, że to źle wypadło, bo Sarah popatrzyła na niego ponuro.
Włączył silnik, rzucił na nią okiem i włączył ciepły nawiew. Ogarnął ją pierwszy zimny strumień
powietrza, wywołując dreszcze. Pomimo że na zewnątrz nie czuło się chłodu, drżała i kuliła się z
zimna. Jeszcze chwila, a zacznie szczękać zębami.
- Nie musisz kpić.
- Niby dlaczego nie? Może jestem w nastroju do zabawy. - Jake wyjechał na jezdnię i zawrócił.
Włączył światła, które wyłuskały z ciemności parkową bramę i szerokie trawniki.
- Posłuchaj, naprawdę jest mi przykro, że się o mnie martwiłeś.
Jake zaśmiał się nieszczerze, a Sarah zacisnęła wargi.
Oczywiście była zadowolona, że po nią przyjechał, że ją znalazł. Nie zważała na
niebezpieczeństwo, które mogło jej grozić tylko dlatego, że postanowiła za wszelką cenę poznać
prawdę o tamtym feralnym dniu. Teraz doceniła poczucie bezpieczeństwa. Jeżeli musiał już
zachowywać się zgryźliwie, to należy poczekać, aż mu przejdzie. Może później pomoże jej
rozwikłać tę sprawę.
- A co z twoim samochodem? - zapytała, starając się mówić spokojnie.
- Później po niego przyjadę. - Jake skręcił na skrzyżowaniu w 1-21. Wokoło było niewiele aut,
większość z nich zmierzała na przedmieścia. - Słyszałem, że Morrison dał ci wolne popołudnie.
- Kazał mi wynosić się do domu, a to różnica. Powiedział, że sędzia Schwartzman uważa, że źle
wyglądam.
- To się chwali - odparł Jake, nadal zły. Jego mokre ciemne włosy lśniły w światłach
nadjeżdżających z przeciwka samochodów. Kołnierzyk koszuli pomarszczył się pod wpływem
wody, materiał przywarł do piersi i szerokich ramion. Zaciśnięte szczęki przyjaciela jasno
dawały do zrozumienia, że będzie boczył się jeszcze jakiś czas. Popatrzył na Sarę z wyrzutem: -
Oczywiście nie poszłaś za radą Morrisona, nie pojechałaś do domu, aby odpocząć i kurować się
przez kilka dni, prawda? Każdy normalny człowiek by tak zrobił.
- Wiesz co, dam sobie radę bez ciebie. Wróćmy do parku, weźmiesz swój wóz, a ja sobie pojadę
do domu. - Nie miała siły na nic więcej niż tylko na słowną potyczkę.
Jake znów się roześmiał.
- Nic z tego, moja pani. I żeby była jasność: takie manifestacje też mi się nie podobają.
Dojechali do starej części miasta. Wokół wielkich białych domów paliło się więcej latarni.
Mokre dęby stojące po obu stronach ulicy roniły krople wody niczym łzy. Jake wyprzedził jadącą
szybko dorożkę, w której nie było pasażerów. Pewnie woźnica chciał jak najprędzej skryć się
przed ulewą. Sarah ledwo słyszała stukot końskich kopyt w szumie deszczu.
- Gdzie więc polazłaś po wyjściu z sądu? - zapytał Jake uprzejmie.
- Crystal zepsuł się samochód, więc odwiozłam ją do domu.
- Crystal?
- Crystal Stumbo. Poszłyśmy dzisiaj załatwić zakaz zbliżania się dla Briana McIntyre'a. - Sarah
zauważyła, że Jake z dezaprobatą zacisnął usta. Można się było tego spodziewać. Na szczęście
nie potrzebowała jego pozwolenia na prowadzenie sprawy Crystal. - Mieszka za miastem, w
przyczepie pod Burton. Może to zbieg okoliczności, a może wcale nie, ale pojawił się tam też
McIntyre. Jechał za mną z powrotem do miasta - dodała tonem, który sprawił, że Jake popatrzył
na nią badawczo.
- Co się stało? - zapytał.
- Siedział mi na zderzaku. Był zdecydowanie za blisko jak na tak ruchliwą i szybką trasę. Zrobił
to specjalnie. Może chciał mnie przestraszyć albo ostrzec. Udało mi się na szczęście zmienić pas,
a wtedy on po prostu pojechał dalej. Gdy teraz o tym myślę, to chyba nic się nie stało.
- Doprawdy?
- Tak sądzę.
- A może to ten sam McIntyre, który mógł do ciebie strzelić w nocy? Przecież to jedyny facet o
tym nazwisku w tutejszej policji, więc to na pewno ten sam gość. Nie uważam, że jazda na
zderzaku to przypadek.
- Dzisiaj nawet nie próbował. - Tym razem Sarah zignorowała sarkazm w głosie przyjaciela. -
Pokazał mi tylko podniesiony środkowy palec - i dodała po chwili: Pewnie to przypadek, ale
kiedy zauważyłam ten napis na szybie, na parkingu jeździł radiowóz z pełną obsadą.
- Prawdziwy fanklub.
Sarah spojrzała na niego spod oka. Jake nadal był zły.
Jechał za szybko jak na taką ulewę, zbyt brawurowo. Jej sentra mknęła przez deszcz, ślizgając się
na mokrej nawierzchni. Jake zmarszczył brwi, zmrużył oczy i zacisnął usta. Sarah nie była w
nastroju do kłótni. A ponieważ on wyraźnie prowokował spięcie, postanowiła nie odpowiadać na
zaczepki.
Dojechali już do skrzyżowania przy Quik-Pik. W sklepie panował ruch, jakby już zapomniano o
nie dawnych wydarzeniach. Nikt nie zwracał uwagi na deszcz. Życie płynęło zwykłym rytmem:
wnętrze sklepu rozjaśniały światła, a przy dystrybutorach paliwa zatrzymywały się samochody.
Jake skręcił w Davies Street i Quik-Pik pozostał w tyle.
- Chciałbym tylko zauważyć, że to twoje wystawianie się na strzał wcale mi się nie podoba. -
Jake w końcu przerwał ciszę.
Sarah zamarła. Powoli obróciła głowę i popatrzyła na niego.
- Co takiego?
- Sądzisz, że nie wiem, co ci chodzi po głowie? - Popatrzył na nią ponuro. - Nie potrafisz sobie
poradzić z tym, że twoja córka zniknęła, a ty musisz żyć dalej. Uparcie szukasz więc guza.
Aż otworzyła usta ze zdumienia. Obrzuciła Jake'a piorunującym spojrzeniem i wykrzyknęła: "-
- Zwariowałeś?! O co ci chodzi?
- Nie rozumiesz? Zacznijmy więc od początku. W środę wieczorem postrzelono cię w głowę.
Potem cały czas policjant pilnował cię w szpitalu, aby nikt nie mógł dokończyć sprawy. We
czwartek, dbając o twoje bezpieczeństwo, odwiozłem cię do domu i zostałem na noc. Tak na
wszelki wypadek. Po nieprzespanej nocy w piątek wymknęłaś się z łóżka o świcie i poleciałaś
prosto do sądu bez żadnej ochrony. Gdy cię tam znalazłem, odetchnąłem z ulgą, bo może
naprawdę byłaś względnie bezpieczna wewnątrz budynku. Następnie znikasz bez słowa. Nikt nie
wie, gdzie się podziałaś. Robisz wszystko co w twojej mocy, by ułatwić zadanie potencjalnemu
mordercy. W końcu znów udało mi się cię znaleźć; tym razem samotnie spacerowałaś po
opustoszałym parku. Jeżeli nie jest to ostentacyjne poszukiwanie możliwości rozstania się z tym
światem, to co to jest?
- To ... niefortunny zbieg okoliczności - wykrztusiła z siebie w końcu Sarah.
Jake prychnął i skręcił na podjazd przed jej domem.
W strugach deszczu i z ciemnymi oknami dom wydał się taki ponury, a nawet złowrogi.
Pociechą była świadomość, że w środku czeka z utęsknieniem Ciastek, Sarah cieszyła się też, że
jest z nią Jake. Nawet w tej chwili, gdy zaczął ją złościć.
- A teraz pogadamy o reszcie twojego życia. - Jake wyłączył silnik i światła. Odwrócił się do niej
i zapytał: - Jak wygląda twoje życie towarzyskie? Czy masz chłopaka? A może umawiasz się na
randki?
Nawet nie odpowiedziała, tylko obrzuciła go oburzonym spojrzeniem.
- Dobra, zostawmy to. A może pamiętasz, jaki film widziałaś ostatnio? - ciągnął nieustępliwie.
- Komedię "Straszny film" - odpowiedziała i zaraz tego Pożflłowała. Pamiętała doskonale, że
oglądali to razem na DVD u niego w domu. Jake pochłonął wtedy górę prażonej kukurydzy i
cukierków oraz hektolitry gazowanej wody, a ona wypiła tylko dietetyczną coca-colę·
- To było, zaraz ... Poprzedniego lata? Przed rokiem?
- No to co? - Sarah wiedziała, że nie powinna dać się sprowokować. - Jestem zajęta.
- No tak. Pamiętasz, że kiedyś chodziliśmy na ryby w niedzielne poranki. Dlaczego już nie
chcesz ze mną wędkować?
- Wolę się wyspać.
- Akurat. Bawiłaś się świetnie, a ponieważ ty nie możesz się bawić, postanowiłaś z tym
skończyć. Sarah Mason nie może przecież cieszyć się życiem.
- Gadasz bzdury.
- Doprawdy? Powiedz mi więc, jakie masz hobby? Zainteresowania? Oglądasz konkretne
programy w telewizji?
- Oglądam wiadomości - odpowiedziała i w myślach dodała: Kiedy mam na to czas.
- Taaa - Jake przytaknął lekceważąco. - Czytałaś coś ostatnio?
Cholera jasna! Zbyt wiele o niej wiedział. To nie w porządku. Czytanie sprawiało jej kiedyś
ogromną radość, stanowiło jej ulubioną rozrywkę. Nie otworzyła żadnej książki od czasu
zniknięcia córki. Najgorsze było to, że nie musiała nic mówić - przyjaciel i tak znał odpowiedź.
- To też pomińmy - powiedział, gdy cisza przedłużała się nieznośnie. - Z nikim się nie umawiasz,
nie chodzisz do kina, nie masz żadnego hobby, nie oglądasz telewizji, nie czytasz książek. To co
właściwie robisz, żeby się jakoś rozerwać?
- Nie narzekam - broniła się nieśmiało. - Pracuję i bawię się z Ciastkiem ...
- Sarah, przestań! Nie ze mną te numery. Znam cię na wylot. Nie pytam, czym wypełniasz sobie
czas, kiedy nie pracujesz. Pytam, co robisz, aby się rozet.wać.
Tu ją miał! Nie prowadziła życia towarzyskiego. Nie robiła nic, by się zabawić. I on o tym
wszystkim wiedział.
- Dużo pracuję ...
- Pytam o rozrywkę - przerwał jej.
Pomyślała, że to już zbyt wiele. Zaczynał ją wkurzać na dobre.
- No dobra, wredoto. Może powinnam zapisać się na kręgle - odpaliła. - A może powinnam iść za
twoim przykładem i zapamiętale podrywać blondynki. - Wysiadła z wozu i pomaszerowała w
stronę drzwi. Jadąc, zdążyła się nieco ogrzać i osuszyć w aucie. Kiedy jednak wysiadła,
ponownie zmokła i zaklęła w duchu.
- Może rzeczywiście powinnaś! - wrzasnął Jake, idąc tuż za nią. - Lepsze to niż życie, jakie teraz
prowadzisz.
- Nie mam sobie nic do zarzucenia. - Sarah weszła na ganek i przypomniała sobie, że klucze ma
Jake. Spiorunowała go wzrokiem, ale przyjaciel już wkładał klucz do zamka. Otworzyła drzwi i
pierwsza weszła do środka, po czym włączyła światło. W progu powitał ją przyjacielskim
szczeknięciem Ciastek. Pogłaskała go po łbie i popatrzyła ostro na przemoczonego Jake'a.
- Czyżby?
_ Właśnie tak! - rzuciła przez ramię, idąc do łazienki po ręczniki. Detektyw stanął przy schodach
i wydarł się za nią:
- Niech ci będzie!
Sarah wróciła i rzuciła mu dwa duże beżowe ręczniki.
Trochę było jej szkoda zamoczyć podłogę, ale co tam. Idąc w stronę kuchni, by wypuścić psa na
dwór, zapaliła światło i zaczęła wycierać włosy ręcznikiem. Ciastek wyszedł na zadaszony
ganek na tyłach domu i popatrzył z niezadowoleniem na deszcz. Sarah zamknęła za nim drzwi.
Na środku kuchni stał Jake z ręcznikiem narzuconym na ramiona i właśnie zdejmował
przemoczone buty. Dookoła jego stóp powstała kałuża wody. Sarah zlustrowała przyjaciela od
stóp do głów i zrzuciła z nóg czółenka.
_ Idę wziąć prysznic - poinformowała go, nie chcąc dalej się kłócić, i ruszyła do łazienki.
_ Sądzisz, że nie mówię serio? - Jake szedł tuż za nią· Chwycił ją za ramię i gwałtownie
zatrzymał. - Potrzebujesz dowodów? Popatrz na swój dom.
Sarah odwróciła się i spojrzała na niego wściekle, oswobadzając przy tym ramię. Detektyw stał
na odległość wyciągniętej ręki, tak blisko, że musiała podnieść głowę, by popatrzeć mu w oczy.
Korytarz był wąski i Sarah, cofając się, otarła rękawem o białą ścianę i pozostawiła na niej
mokry ślad.
_ Jeżeli nie podoba ci się mój dom, to możesz wrócić do swojego.
_ Rozejrzyj się. Nie brakuje ci tu czegoś? - Jake zignorował jej zaczepkę i wskazał dłonią salon i
kuchnię· A mnie tak. Nie masz ani jednego obrazu na ścianach, nie masz firanek ani dywanów na
tych cholernych podłogach! - mówiąc to, zaczął podnosić głos. - Tanie, brzydkie i niewygodne
byle co.
- Nie podoba ci się mój dom? - wybuchnęła Sarah rozzłoszczona na dobre.
- Dom? - prychnął Jake z pogardą. - Jaki dom? To nie jest żaden dom. Poszłaś do sklepu i z
premedytacją kupiłaś tylko niezbędne rzeczy, aby umeblować to mieszkanie. Specjalnie wybrałaś
największą i najbrzydszą tandetę. Wszystko jest brązowe i ponure. - Urwał na chwilę, ściągnął z
siebie ręcznik i potrząsnął nim przed Sarą. - Do diabła!, nawet te cholerne ręczniki są
jasnobrązowe.
- Lubię stonowane kolory - wycedziła przez zęby. Nie podoba ci się?
- Pewnie, że lubisz. Spójrz, jak się ubierasz. - Jake obrzucił ją spojrzeniem. - Wyglądasz jak stara
baba. Nie masz nic kolorowego, ładnego ani, o, zgrozo!, seksownego. Wszystko jest czarne albo
szare ...
- To są kolory neutralne - przerwała mUc' niemal sycząc. - Odpowiednie do biura. Cóż to, stałeś
się znawcą damskiej odzieży?
- Nie! -.zaprzeczył. - Ale kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem, miałaś na sobie czerwoną bluzkę i
krótką, dżinsową spódniczkę i widać ci było nogi. Pamiętam, bo wyglądałaś świetnie. A twoje
mieszkanie? Pamiętasz, jakie było? To, w którym mieszkałaś razem z Lexie? Bo ja pamiętam.
- Przestań! - rozkazała. - Przestań w tej chwili!
- Ściany były żółte. Jasne, ciepłe, czułem się tam do-
brze od razu po wejściu. Miałaś starą kanapę, ale przykryłaś ją czerwoną narzutą i stała się
kolorowa i wygodna. W oknach wisiały firanki, na podłodze leżały dywany. Były obrazy,
książki, zdjęcia i kwiaty w wazonie na stole. Nawet w kuchennym oknie stał kwiatek.
- Kwiaty były sztuczne. A kwiatek zdychał. - Serce jej się ścisnęło, ledwo mogła oddychać.
Wspomnienie starego mieszkania przywołało bolesne obrazy, które usiłowała usunąć z głowy.
- Pewnie tak, ale nie w tym rzecz. To był prawdziwy dom, a nie jakiś cholerny grobowiec.
Nosiłaś ładne, seksowne ciuchy. Od tamtej pory odmawiasz sobie wszystkiego, co mogłoby ci
sprawić przyjemność. Przestałaś nawet jeść.
- I co z tego? - krzyknęła, nie mogąc już wytrzymać.Dlaczego, do diabła, wtrącasz się w nie
swoje sprawy?
- Dlatego! - odpowiedział i błyskawicznie popchnął ją do ściany. Położył dłoń na karku Sary i
pocałował ją·
Rozdział 15
Zaskoczona Sarah zastygła w bezruchu. Obronnym ruchem oparła dłonie na torsie Jake'a, jakby
chciała go odepchnąć, ale tego nie zrobiła. Jego zimne z początku usta szybko rozgrzały się
podczas pocałunku. Całując ją namiętnie, głodny jej warg, wsunął między nie język. Zdziwiona
tym Sarah pomyślała, że musiała,bezwiednie rozchylić usta. Zakręciło jej się w głowie, gdy Jake
pieścił językiem jej wargi. Pachniał deszczem, czuła jego świeży zarost. Przyciśnięta do ściany,
nie mogła się poruszyć, stała uwięziona między Jakiem a zimnym murem. Ze zdumieniem
odkrywała, że jej przyjaciel jest tak doskonale zbudowany i silny. Przez mokre ubranie czuła
ciepło jego ciała. Z niedowierzaniem zdała sobie sprawę, że Jake gotów jest się z nią kochać.
Przesunął dłonią po ciele Sary i zatrzymał się dopiero na jej piersi. Poprzez cienką koszulkę czuła
ten gorący dotyk i jego zadziwiającą siłę. Pierś nabrzmiewała pod dłonią Jake'a i Sarah zacisnęła
pięści na mokrej, zimnej bawełnie koszuli przyjaciela, jednak go nie odepchnęła.
Jake odsunął nieco wargi od jej ust, by mogła odetchnąć. Spojrzała na jego szyję i gniewną,
mroczną, tak dobrze znaną twarz, która pochylała się nad nią w ciemności. Przez chwilę patrzyli
na siebie w napięciu. Jake spoglądał na nią spod lekko przymkniętych powiek oczami, z których
biło pragnienie, jakiego nigdy przedtem w nich nie widziała. W jej oczach zapewne dostrzegł
pustkę, a może zaskoczenie, niedowierzanie, przeświadczenie, że jej uporządkowany świat, który
znała do tej pory, właśnie wymknął się spod kontroli. To w ogóle nie powin,no było się
wydarzyć. To przecież Jake, jej przyjaciel, najlJpszy kumpel. A nie kochanek.
- Sarah, pocałuj mnie - usłyszała jego głęboki, drżący głos.
Nigdy wcześniej tak do niej nie mówił. Dotknął jej delikatnie i przesunął językiem po dolnej
wardze, a potem pocałował ją miękko w kącik ust i znów się odsunął. Wciąż zakłopotana,
pochłonięta toczącą się w jej umyśle walką między doznaniami zmysłów a przyjacielską życzli-
wością, bez słowa patrzyła mu w oczy.
- Pocałuj mnie w końcu.
Znów poczuła na wilgotnych wargach ciepło jego oddechu. Po chwili Jake delikatnie musnął jej
usta. Wciągnęła głęboko powietrze, drżąc pod pieszczotą dłoni, którą przykrył jej pierś. Jake
podniósł głowę, ich spojrzenia znów się spotkały. Z premedytacją przesuwał kciukiem po
cienkim materiale bluzki i staniku. Piersi Sary zareagowały w mgnieniu oka, sutki stwardniały, a
nagłe ciepło ogarnęło ją od stóp do głów. Wciąż zaskoczona, stała bez ruchu. Jake nie dawał za
wygraną. Pocałował ją znowu i tym razem zakręciło jej się w głowie. Całował ją chciwie i głę-
boko. Zacisnęła ręce na jego koszuli i zamknęła oczy. Nadal nie mogła się zdecydować.
Poddawała się pieszczocie, lecz jej nie odwzajemniała. Nie pamiętała już, kiedy ostatni raz była z
mężczyzną, nie pamiętała, kiedy czuła pożądanie. W tej chwili pocałunki, palce Jake'a na jej
piersi, bliskość męskiego ciała przyciskającego ją do ściany były niczym objawienie. Czuła, że
płonie, i nieoczekiwana przyjemność tego doznania całkowicie nią zawładnęła.
Jake sunął ustami w dół po jej szyi. Sarah nie mogła się dalej opierać, gdy gorące i wilgotne
wargi pieściły jej skórę. Wstrząsnął nią rozkoszny dreszcz. Jake też musiał go poczuć, bo
wymamrotał coś niezrozumiale. Wsunął rękę pod jej bluzkę i stanik, przesuwając pewnie dłonią
po ciągle jeszcze wilgotnej od deszczu skórze. Sarah dobrze znała te dłonie: były duże i silne. A
teraz pieściły jej nagie piersi.
Wstrzymała oddech, czując, jak mocno bije jej serce.
Niemal topniała pod dotykiem rąk tego mężczyzny. Rodząca się nieś miało przyjemność
wybuchła teraz z pełną siłą. Tak! Och, tak!, pomyślała gorączkowo. Mięśnie rozluźniły się i
pochłonęła ją wszechogarniająca namiętność. Jake zaczął mocniej pieścić jej piersi. Sarah czuła,
jak jej stwardniałe sutki ocierają się o jego dłoń. Przyjemność była tak silna, że niemal sprawiała
ból. Teraz już tylko chciała więcej. Teraz naprawdę go pragnęła.
Jake znów dotknął jej warg. Tym razem zachwycająco delikatnie. Potem jeszcze raz i jeszcze. '
- Pocałuj mnie - wyszeptał prosto w jej usta.
Tak, chcę tego! Chcę!, krzyczało jej serce, lecz nie powiedziała tego na głos. Już miała oddać mu
pocałunek, objąć, przytulić się i poddać gorącej namiętności tak bardzo, że jej drżące ciało
płonęło, a cały świat wirował, ale nagle pomyślała: Nie mogę! Tym razem dotarło do niej, ile
straci. Bała się, że będzie żałować. Powinna pamiętać o łączącej ich przyjaźni.
- Nie! - zaprotestowała gwałtownie. Odwróciła głowę i bezceremonialnie go odepchnęła.
Nagle wdarł się między nich dźwięk telefonu.
Przez chwilę w ogóle go nie słyszała; oboje patrzyli sobie w oczy. Sarah oddychała szybko,
starając się odzyskać kontrolę nad sobą. Celowo odpychała Jake'a. Stał tak blisko, że z łatwością
mogła oprzeć dłoń na jego torsie. Jake opuścił ręce wzdłuż tułowia, miał półprzytomne gorące
oczy, a jego pożądanie wypełniło przestrzeń wokół nich.
Telefon wciąż dzwonił.
Dzwonił po raz pierwszy od tamtej nocy, gdy w słuchawce usłyszała głos Lexie. Nie, to nie była
Lexie, poprawiła się w myślach Sarah. A jeżeli to dzwoni ta sama osoba? W pośpiechu
przecisnęła się obok Jake'a i pobiegła do kuchni.
- Nie podnoś słuchawki! - rozkazał chrapliwym, gniewnym głosem. - Niech się nagra na
sekretarkę·
Wypełnienie tego polecenia okazało się niezwykle trudne. Ze wzrokiem utkwionym w telefonie
Sarah stanęła w bezruchu, oddychając ciężko, z ręką zawieszoną tuż nad aparatem. A jeżeli to
Lexie? Doskonale wiedziała, że głos, który usłyszała wtedy w słuchawce, nie mógł należeć do
córki, ale jej głupie, biedne serce nadal nie mogło się z tym pogodzić.
Telefon zadzwonił jeszcze dwa razy i włączył się automat. Sarah z niecierpliwością wysłuchała
własnej zapowiedzi, po czym odezwał się głos:
- Dzwonię z gabinetu doktora True. Zbliża się termin szczepienia pani psa, Ciastka. Proszę
zgłosić się jak najszybciej.
Ten ktoś mówił coś jeszcze, ale ona już tego nie słyszała. Ręka opadła jej bezwładnie i Sarah
odwróciła się od telefonu. Miała nadzieję, że to będzie Lexie czy raczej, że znów usłyszy ten
jakże podobny dziecięcy głos. Poczuła się głupio, pragnąc czegoś, co sprawiło jej wcześniej tak
ogromny ból. Wciąż jednak uważała, że tamten głos, choć fałszywy, stanowił jedyny ślad łączący
ją z córką·
Jake stał w drzwiach kuchennych, z ponurą miną obserwując Sarę. Wyglądał wspaniale mimo
przemoczonego ubrania i bosych stóp. Po raz kolejny poczuła, że bez niego nie dałaby sobie
rady. Ich spojrzenia się spotkały. Nadal panowało między nimi napięcie wywołane namiętnymi
pocałunkami.
- Jake ... - zaczęła nieśmiało, starając się dobrać właściwe słowa. Czuła się zagubiona, nie była
pewna ani siebie, ani jego. Chciała, by znów stał się jej najlepszym przyjacielem. Problem w
tym, że mężczyzna z napiętą twarzą i zaciśniętymi szczękami, który patrzył na nią od drzwi, nie
był już starym, dobrym kumplem.
- Zapomnij! - przerwał, zanim Sarah zdołała coś dodać. - Popełniłem błąd, całując cię. Nie
powinienem był tego robić. Złóżmy to na karb małej ilości snu i kilku bardzo nerwowych dni,
dobrze?
- Ale ... - Sarah instynktownie czuła, że powinni jednak o tym porozmawiać. Tylko tak mogli
wrócić do łączącej ich wcześniej więzi.
- Powiedziałem: zapomnij. - Jake odwrócił się i rzucił przez ramię: - Weź prysznic, ubierz się i
spakuj najpotrzebniejsze rzeczy. Weekend spędzimy u mnie.
- U ciebie? - Uniosła brwi ze zdziwienia i podreptała za nim do kuchni. Jake wycierał ręcznikiem
wodę z podłogi. To nie był właściwy moment, by zwrócić. mu uwagę, że powinien użyć do tego
mopa. - Dlaczego? Ja muszę ...
- Dlatego, że jestem zmęczony! - przerwał jej. - Muszę się wyspać. Ty też. Tutaj za cholerę nam
się to nie uda, bo wariujesz za każdym razem, gdy zadzwoni telefon. Ciągle wspominasz Lexie i
wszystko, co się ostatnio wydarzyło.
Sarah wiedziała, co miał na myśli. W sypialni stał telefon i za każdym razem, gdy na niego
spojrzała, zaraz wspominała córkę. W ,szafie leżały ciągle nieprzejrzane zabawki. I było jeszcze
wiele innych rzeczy. Miał rację, ale serce ściskało jej się na myśl, że musi pozostawić dom, w
którym jej córka nagle odezwała się z zaświatów. Zaginięcie Lexie stało się żywe i bolesne na
nowo.
Jake wyprostował się i zwinął mokry ręcznik w kulę.
Stał niemal w tym samym miejscu, w którym całował Sarę· Mimo włączonego światła jego
twarz kryła się w półmroku i Sarah nie mogła dostrzec jej wyrazu.
- Wiesz ... - zaczęła nieśmiało, gdyż pierwszy raz od wielu lat czuła się przy nim niepewnie - ...
możesz prze-
cież pojechać do siebie i tam się wyspać. Ja tu zostanę. Jest ze mną Ciastek, nic mi się nie stanie.
L. - przypomniała sobie coś, co, jak ze zdziwieniem zauważyła, nie sprawiło jej przyjemności - ...
przecież jesteś dziś umówiony na grilla.
Próbowała się uśmiechnąć, ale Jake nie odpowiedział lym samym. Stał przez chwilę, patrząc na
nią, po czym odwrócił się i poszedł do łazienki, by odnieść ręcznik do kosza na brudną bieliznę.
- Danielle rzuciła mnie dziś rano - oznajmił bez zająknięcia.
Sarah stała zaskoczona. Jake rzeczywiście miał za sobą ciężki dzień. Nic dziwnego, że przez cały
czas był nieznośny. Okazało się, że to nie tylko jej wina. Niespodziewana wiadomość z jednej
strony sprawiła jej przyjemność - co było idiotyczne - z drugiej, wzbudziła współczucie.
- Rany! Bardzo mi przykro! - powiedziała, czując, że wszystko pomału wraca na właściwe tory.
W końcu, czyż zwierzenia nie były podstawą ich przyjaźni? - Dobrze się czujesz?
Jake wykrzywił się, wyraźnie zirytowany, i spojrzał na nią ze złością:
- Weź już ten prysznic, dobrze?
- No wiesz ... Jedź do domu i się połóż. Nie musisz się o mnie martwić.
- No tak. Myślisz, że cię tu zostawię. Czy możesz już mnie nie drażnić i wziąć w końcu ten
cholerny prysznic?
Nastrój Jake'a nie uległ poprawie. Dojechali do jego domu koło dziewiątej wieczorem. Deszcz
ciągle padał, nie był już jednak tak ulewny. Samochody mknęły ulicami, światła miały zapalone.
W piątkowy wieczór ludzie umawiali się w restauracjach, do kina czy na zakupy. Ciastek siedział
na tylnym siedzeniu, przechylał się zgodnie z ruchem auta i, niestety, śmierdział jak mokry pies.
Co chwila wysuwał łeb do przodu, wyraźnie zainteresowany jedzeniem, które Sarah trzymała na
kolanach. Jake prowadził w milczeniu, ignorując próby nawiązania rozmowy. Odpowiadał
monosylabami i wkrótce Sarah ograniczyła się do przelotnych spojrzeń. Radio grało trochę za
głośno. Jake prawie nigdy nie włączał muzyki w samochodzie, jeżeli więc już to zrobił, był to
oczywisty znak, że nie ma ochoty rozmawiać. Mówi się trudno.
- Weź jedzenie, psa i co tam masz jeszcze - polecił, gdy wjechali na parking.
Miała ze sobą niewielką torbę podróżną, aktówkę, telefon komórkowy i plastikową torbę z
jedzeniem dla psa. Przykryła to wszystko płaszczem przeciwdeszczowym, który narzuciła na
ramiona. Pod wpływem uwag Jake'a narzekającego, że Sarah prawie nic nie je, do sałatki za-
zwyczaj zamawianej w McDonaldzie dokupiła sobie frytki i hamburgera ze wszystkimi
dodatkami. W czasie jazdy ostentacyjnie jadła obfite danie, jednocześnie opędzając się od psa:
"Widzisz, jak dużo jem?". Aby jeszcze lepiej udowodnić, że Jake nie miał racji w ocenie jej
osoby, włożyła wściekle różowy T-shirt z czerwonym napisem: "Tortowa królowa". No dobra,
może i był to głupi prezent świąteczny od kolegów z biura, może i miała go· pierwszy raz w
życiu, by nie wspomnieć o długich poszukiwaniach koszulki w szafie, ale przynajmniej ten strój
nie był neutralny. ,,1 co ty na to?". .
Ponieważ Ciastek nie przepadał za deszczem, udało im się wejść do środka bez konieczności
oczekiwania, aż pies, który w nowym miejscu zazwyczaj obwąchiwał każdy kamyk i drzewko,
skończy rozpoznanie terenu. Zaraz po wejściu Ciastek strząsnął z siebie całą wodę, brudząc
korytarz, co z kolei bardzo nie spodobało się gospodarzowi.
- Przepraszam - uśmiechnęła się Sarah.
Szczególny rodzaj przyjaźni łączący tego mężczyznę i psa stanowił dla niej nieustające źródło
rozrywki, bez względu na to, co działo się w jej życiu. Jake łypnął na nią lIiezadowolony i
poczłapał przez ciemne biuro do schodów prowadzących do jego mieszkania na drugim piętrze.
Tak samo jak firma również i ten budynek należał wcześniej do dziadka, który po śmierci żony
nie zagrzał tu długo miejsca. Po przejęciu agencji przez Jake'a Pops przeprowadził się do
pobliskiego domu opieki. Z kolei Jake po rozwodzie przeniósł się do dziadka. Była żona wkrótce
sprzedała przyznane jej małżeńskie gniazdko i osiadła w Chicago. Sarah podejrzewała, że
przyjaciel nie przeniósł się do lepszego lokum z czystego lenistwa, interes bowiem szedł nieźle i
Jake mógł sobie pozwolić na kupno domu. Jake zawsze się bronił, że jest mu tu wygodnie i ma
wystarczająco dużo przestrzeni. Sarah przypuszczała jednak, że nie chciał zawracać sobie głowy
przeprowadzką.
- Jak ty niczego nie rozumiesz - odezwała się Sarah po dobrym kwadransie krępującej ciszy.
W tym czasie zdążyli się rozpakować i jedli właśnie kolację przy stoliku, gapiąc się na
"Wiadomości", które jak sądziła, odgrywały tę samą rolę, co radio w samochodzie. Jake, zupełnie
jakby umierał z głodu, pochłonął big maca z frytkami i colą. Sarę męczyły zjedzone podczas
jazdy frytki i teraz ledwo skubnęła hamburgera. Postanowiła dokończyć sałatkę, na resztę nie
mogła już patrzeć.
- Doprawdy? - Jake na chwilę oderwał się od telewizora.
Tu cię mam!, pomyślała, słysząc aż trzysylabowe słowo. - Nie rozumiem, dlaczego jesteś taki
nieswój. Nie potrafię czytać w myślach, będziesz więc musiał mi to wyjaśnić. Jesteś zły ze
względu na Danielle? Czy może chodzi o to, że mnie pocałowałeś, a ja nie omdlałam w twoich
ramionach?
- Jestem po prostu zmęczony.
Jake zmarszczył brwi. Znów patrzył w telewizor, tym razem omawiano notowania giełdowe.
Sarah znała go od wielu lat i wiedziała, że nie jest zainteresowany gospodarką kraju. Teraz
jednak wyglądał na autentycznie pochłoniętego wiadomościami.
- Bzdura. Jesteś zły. I nie chodzi o Danielle, ale o ten pocałunek, prawda?
Spojrzał na nią z wyraźną chęcią zrobienia jej krzywdy. - Masz rację, nie potrafisz czytać w
myślach. Powrócił sarkazm, co oznaczało, że Sarah jest na dobrej drodze. Z trudem opanowała
uśmiech.
- Zaskoczyłeś mnie. To ostatnia rzecz, której się po tobie mogłam spodziewać. Znamy się od
siedmiu lat i nigdy wcześniej mnie nie całowałeś.
- Cóż mogę na to powiedzieć? Pierwsze koty za płoty. W oczach zabłysły mu kpiące iskierki.
- Chcę, żebyś wiedział, że cię nie odepchnęłam. Zależało jej, by dobrze to zrozumiał. Zauważyła,
że się skrzywił, dodała więc szybko: - Po prostu zależy mi na tobie. A tobie zależy na mnie.
Jesteśmy przyjaciółmi: I to niezwykła przyjaźń. Dlatego nie chciałabym jej stracić.
- Chyba przesadzasz - prychnął. - To tylko zwykły pocałunek. Dlaczego robisz z tego problem?
Jeden na długie siedem lat.
- Nie będę się przejmować, jeżeli i ty nie będziesz.
- Moja pani! Może dla ciebie jeden buziak ma znaczenie, ale dla mnie ... - tu wzruszył ramionami
i urwał.
W ciągu ostatnich siedmiu lat całował się setki razy, zdała sobie sprawę Sarah. Może nawet
tysiące. Przejrzała w myślach korowód jego przyjaciółek.
- To zmienia postać rzeczy - odparła cierpko.
- Chyba nie jesteś zazdrosna?
- Nie! - wykrzyknęła.
- Tak tylko pytałem. - Znów wzruszył ramionami, podkradł kilka frytek z jej talerza, a potem
zjadł wszystkie, dopił swoją colę i wrócił do telewizora.
Sarah aż gotowała się w środku. Bez względu na to, co mówił, czuła, że nadal był wściekły. I
znacznie bardziej przeżył ten pocałunek, niż chciałby się do tego przyznać.
- Tak naprawdę to tu chodzi o mnie, a nie o ciebie spróbowała znowu. - Jeśli chcesz wiedzieć,
nawet mi się to podobało, ale ja po prostu, no ... jeszcze nie potrafię być tak blisko. Nawet z tobą.
- Jej wyjaśnienia niewiele dały. Nie odbudowała zaufania i otwartości, na co miała nadzieję, ale
zwróciła uwagę Jake'a. Popatrzył na nią, zmrużył oczy i zacisnął zęby. Po chwili odpowiedział:
- Wiesz, zdaję sobie z tego sprawę. Pamiętasz, jak ci mówiłem, że nie pozwalasz sobie na żadne
przyjemności? Masz właśnie najlepszy przykład. I dla jasności sprawy: jeden zakichany
pocałunek nie jest jeszcze skokiem do łóżka.
Sarah postanowiła puścić mimo uszu te ostatnie słowa. ~ Zgoda, nie wyskoczyłam z ciuszków,
jak tylko mnie zacząłeś całować, co jednak nie oznacza, że jestem oziębła. Wręcz przeciwnie,
umiem przeżywać radość. - Nagle zdała sobie sprawę, jak to zabrzmiało, i szybko dodała: - Ale
innego rodzaju.
Jake ledwo stłumił śmiech.
- Jak będziesz sobie to dostatecznie często powtarzać, to może nawet w to uwierzysz. - Podniósł
się i dokończył: - Dobra, koniec dyskusji. Idę wziąć prysznic.
Odprowadzając go wzrokiem, Sarah aż kipiała ze złości. Ponieważ Jake nie przebrał się u niej w
domu, bo ani nie trzymał tam swojego ubrania, ani nie było na nie miejsca, cały czas miał na
sobie przemoczone rzeczy. Co prawda prawie już zdążyły wyschnąć, ale zapewne nie czuł się w
nich zbyt dobrze i można by przypuszczać, że dlatego tak nagle zdecydował się na prysznic.
Można by, gdyby na świecie istniały krasnoludki. Jake po prostu zawsze chciał mieć ostatnie
słowo.
- Musisz pogodzić się z tym, że nie masz racji! krzyknęła za nim.
- Ładna koszulka! - kpił dalej. - Czyżbyś specjalnie dla mnie wyciągnęła ją z naftaliny? - zaśmiał
się, znikając w sypialni.
Sypialnia Jake'a zajmowała razem z garderobą i wydzieloną łazienką południową stronę
mieszkania. W centralnej części znajdowały się salon, jadalnia i kuchnia. Resztę mieszkania
stanowiły druga sypialnia, łazienka i mały gabinet. Wystrojem zajmował się ten sam dekorator
wnętrz, który zaprojektował pomieszczenia biurowe na parterze. Królowały więc tu miłe dla oka,
bardzo męskie szarości i czernie, przełamane mocnymi czerwonymi akcentami. Sarah zauważyła
oczywiście, że dywany, firanki i obrazy znajdowały się na właściwych miejscach, czego nie
można było powiedzieć o jej domu. Jake jednak zatrudnił kogoś do urządzenia mieszkania, a ona
nie miała na to czasu. l była bardzo, bardzo zajęta. To, że jej dom wymagał jeszcze dużo pracy,
nie oznaczało, że Sarah celowo pozbawiała się przyjemności. Czy aby tylko na pewno?
Ciągle miała w pamięci spontaniczny, namiętny pocałunek i cudowne uczucie, które mu
towarzyszyło. Jak w kalejdoskopie zaskoczenie, przyjemne ciepło i zwykłe pożądanie
błyskawicznie następowały po sobie. Lecz mimo podniecenia głowa pozostała głucha na wołanie
ciała. Cóż to oznaczało?
Nie chciała tego roztrząsać, gdyż musiałaby zapewne przyznać Jake'owi rację. W ponurym
nastroju oddała Ciastkowi resztki jedzenia. Pies, podobnie jak detektyw, nie był wybredny.
Próbowała dojeść sałatkę, ale ponieważ zabrakło widowni w osobie przyjaciela, wyrzuciła ją do
kosza.
To nieprawda, że głoduję, ciągle broniła się w myślach.
To przez te frytki, które zjadła w samochodzie. l nieprawda, że stroniła od seksu. To przez
wydarzenia ostatnich dni i dlatego, że nie miała pewności, czy chce się w to bawić. Poza tym,
ona i Jake byli zbyt dobrymi przyjaciółmi,
by narażać na szwank tak wspaniałą więź. l pocałował ją z zaskoczenia. Może gdyby ją
uprzedził, zareagowałaby inaczej. Może wystarczy przyznać, że miała ciężki dzień?
Sarah przeniosła się na obszerną, wygodną kanapę obitą zamszowym, ciemnoszarym materiałem,
na której leżały miękkie czerwone poduszki. Zwinęła się w kłębek i z pilotem w ręku oglądała.
telewizję. Telewizor też był w stylu Jake'a: wielka, powieszona na ścianie plazma. Su-
pernowoczesny model. Nie zwracała zbyt dużej uwagi na program, starając się zapomnieć o
słowach przyjaciela, pocałunku i tych wszystkich zawirowaniach w ich relacjach. Chciała skupić
się wyłącznie na "Eeyore" widniejącym na szybie jej samochodu. Kto mógł to zrobić? Może Jake
miał rację? Może sekretne słowo ich dwóch dawno przestało być tajemnicą. Jake miał kopie
niemal wszystkich deJkumentów, które dotyczyły zaginięcia Lexie: akt policyjnych i FBI, zdjęć,
nagrań wideo i nagrań rozmów, wszystko prócz dokumentacji ostatnich zajść. l trzymał całość
tutaj. Sama już wielokrotnie przeglądała te materiały i znała je niemal na pamięć, może jednak
coś przeoczyła. Dokumenty znajdowały się piętro niżej, w podręcznym archiwum, gdzie niegdyś
była sypialnia. Może tajemne hasło jest tam gdzieś zapisane?
Musiała to sprawdzić. Poderwała się z kanapy i skierowała w stronę schodów. Ciastek człapał
obok niej. Przyn,iosła na górę tyle segregatorów, ile tylko zdołała unieść. Musiała wrócić jeszcze
cztery razy po same dokumenty, a przecież zostały jeszcze pudła ze zdjęciami i kasetami. Sarah
postanowiła poświęcić im kilka godzin metodycznej pracy. Położyła papiery na stole w jadalni i
zaczęła układać je w stosy, szykując się do przejrzenia każdej kartki. Tak zastał ją Jake.
Zatrzymał się w pół kroku i zapytał:
- Co robisz?
- Chcę przejrzeć dokumentację dotyczącą zaginięcia Lexie i sprawdzić, czy nie znajdę gdzieś
naszego "Eeyore".
- Mogę jutro zlecić to paru osobom, zrobią to szybciej niż ty sama.
Sarah podniosła wzrok i popatrzyła na niego. Stał przed nią bosy, w starej, wygodnej, sportowej
koszulce i dżinsach. Miał wilgotne, potargane włosy, popołudniowy zarost i podkrążone ze
zmęczenia oczy. Powyciągana koszulka napinała się na szerokich ramionach i klatce piersiowej,
a dżinsy podkreślały kształt jego mocnych ud. Sarah do tej pory nie patrzyła na przyjaciela jak na
mężczyznę· Dopiero teraz to wszystko dostrzegła i uznała, że Jake jest bardzo atrakcyjny i
bardzo sexy. To wszystko przez ten cholerny pocałunek, pomyślała. Od tej chwili wszystko stało
się inne. Przedtem byli jak rodzina, czuli się razem dobrze i bezpiecznie. Teraz w ten spokój
wdarł się nowy element. Nieznane, ledwo wyczuwalne napięcie zawisło w powietrzu. Ale Sarah
nie miała czasu na te rozważania.
- Mogliby coś przeoczyć - odparła, otwierając pierwszy plik. Na wierzchu leżało wielkie zdjęcie
jej córki. Nie mogła powstrzymać wzruszenia, skrzywiła się z bólu i zamknęła oczy.
- Sarah, do diabła! - Jake zauważył, co się dzieje.
Weź się w garść, upomniała się w duchu i otworzyła oczy, w chwili gdy Jake wyjął z jej dłoni
zdjęcie Lexie. Teraz spoglądała na fotografie parku, wklejone po sześć na stronie, i starała się
uspokoić, by nie martwić przyjaciela. Patrzyła na zdjęcia pawilonu, ścieżek, trawników, plaży.
Zostały zrobione w kilka dni po zaginięciu dziewczynki i nie interesowały teraz Sary, szybko je
więc przejrzała.
- Wiesz, że tutaj nie chodzi o Lexie, prawda? - Głos Jake'a brzmiał ponuro. Nadal stał koło niej,
ale nie podniosła wzroku. Nie chciała zobaczyć w jego oczach współczucia. - Dzieje się coś
niedobrego, ale jestem pewien, że nie chodzi o Lexie. Ktoś stara się dobrać do ciebie.
- Kto? - Sarah bezmyślnie przerzuciła następną stro-
nę, nadal nie patrząc na niego. Nie chciała widzieć litości w jego oczach, ale nie chciała też, by
spostrzegł jej ból. I dlaczego?
- Tego nie wiem. Ktoś bawi się jednak twoimi wspomnieniami, chcąc do ciebie dotrzeć. Mamy
do czynienia z istotą z krwi i kości, osobą, która dużo o tobie wie, strzelała do ciebie i zapewne
będzie chciała cię zabić. Ktoś z premedytacją wykorzystuje twoją tragedię dla własnych celów.
Ten człowiek albo cię nienawidzi, albo chce coś w ten sposób osiągnąć. Może to dotyczyć jednej
z twoich spraw, Crystal Stumbo, Herlitzera lub innej, nad którą właśnie pracujesz. Może to też
być ktoś, kogo nieźle wkurzyłaś w przeszłości - przerwał i z delikatną nutą rozbawienia
dokończył: - Cholera! To właściwie może być cała armia frustratów.
Ta złośliwa uwaga sprawiła, że Sarah podniosła głowę i z kpiącym uśmiechem odparła:
- Pocieszyłeś mnie! Dzięki!
Jake miał jednak smutny wzrok. Stał tak nad nią oparty o krzesło, gotów wziąć na siebie całe
grożące jej niebezpieczeństwo.
- Zostaw to do jutra. Będziesz wypoczęta i niczego nie przeoczysz - namawiał łagodnie.
Przez chwilę chciała się poddać. Wyrzucić wszystko z głowy, obejrzeć telewizję, odpocząć z
przyjacielem. Nie robiła tego od dawna. Ale nie, absolutnie nie mogła sobie na to pozwolić. Bez
względu na logiczne i przekonujące argumenty serce podpowiadało jej, że jednak chodzi o Lexie.
I każda sekunda wahania była sekundą straconą.
- Nikt nie wiedział o "Eeyore" - oznajmiła. - Jestem niemal pewna. Jeżeli znajdę nasze hasło w
tych papierach, przyznam ci rację i dam spokój, ale jeżeli nie ... - zawiesiła głos i patrząc na akta
przed sobą, zatrzymała wzrok na raporcie z przesłuchania świadka. Aby zdobyć pewność,
musiała dokładnie przeczytać każde słowo, wzięła więc głęboki oddech i zaczęła czytać.
Nie mówiąc ani słowa, Jake usiadł po drugiej stronie stołu i wziął następne akta. Zawsze robił to,
co ona uznała za ważne. Była pewna, że bez względu na okoliczności zawsze mogła na niego
liczyć.
Dwie godziny później wciąż siedzieli wśród papierów.
Mimo przeanalizowania wielu możliwości i kilkukrotnego przejrzenia wszystkiego nie doszli do
żadnych nowych wniosków.
- No, na dzisiaj koniec. - Jake odłożył ostatnią teczkę i wyciągnął rękę, by zamknąć akta, które
czytała Sarah. Nawet nie zaprotestowała. Była już tak zmęczona, że ledwo widziała na oczy. Ze
smutkiem stwierdziła, że przebrnęli ledwie przez połowę dokumentów. Bez gwarancji
powodzenia, nawet bez cienia szansy na sukces, musiała jeszcze przedrzeć się przez góry
papierów.
- Czas do łóżka - rzucił Jake, wstając od stołu.
Sarah popatrzyła na niego. Po tym, co się, stało u niej w domu, jego słowa nabrały nowego
znaczenia. Swoją reakcję kładła na karb zmęczenia i bezskutecznie starała się wymazać z
pamięci przeżyte uniesienie. Jake musiał coś dostrzec w jej oczach - cholera, znał ją zbyt dobrze
- gdyż momentalnie spoważniał.
- Dochodzi północ, jestem skonany.
Sarah zbyt gwałtownie podniosła się z krzesła, co skończyło się lekkim zawrotem głowy. Jake,
stojąc z rękami w kieszeniach spodni i kołysząc się nieco, zapytał niewinnie:
- Czy śpimy dziś w jednym łóżku?
Rozdział 16
Zaskoczona przez chwilę patrzyła na niego, wspominając wczorajszą wspólną noc. Od tamtej
pory wiele się jednak zmieniło. Jake uśmiechnął się tak uroczo, jak za starych czasów i
zawyrokował:
- Rozumiem, że nie.
Sarah, widząc, że się z nią droczy, odpowiedziała uśmiechem. Przyjaciel odzyskiwał humor,
wszystko można więc było naprawić. Nie wściekał się już. Ciastek, który spał u jej stóp, też się
podniósł, przeciągnął i znacząco popatrzył na swoją panią.
- Chcesz iść na spacer? - spytała i widząc potwierdzenie w psich oczach, zwróciła się do Jake'a:
- Muszę go wyprowadzić.
- Ja to zrobię - usłyszała w odpowiedzi, gdy szła w stronę stolika, na którym zostawiła smycz.
Pies trzymał się blisko niej.
- Ty? - Ze sceptycyzmem przypatrywała się przyjacielowi, przypinając smycz do obroży Ciastka.
- A czy widzisz gdzieś w pobliżu innego kandydata na samobójcę?
- Zrobisz to dla mnie? - Aż zamrugała powiekami ze zdziwienia.
- Wiele bym dla ciebie zrobił, ale przyznam, że teraz się poświęcam - odparł kwaśno Jake i wyjął
jej smycz z ręki. Popatrzył w dół na psa, który odpowiedział spojrzeniem w górę i delikatnym
warknięciem. - Tym razem ja cię wyprowadzę. A ty zostaniesz w domu - zwrócił się do Sary. -
Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś znów chciał do ciebie strzelić - zakomenderował.
- Sądzisz, że to możliwe? - zapytała ze ściśniętym żołądkiem.
- Nie wiem. Jeżeli ktoś łazi za tobą, to wie, że tu jesteś. Ale trudno powiedzieć, czy to strzelec z
Quik-Pik. Nie mam jednak zamiaru tego sprawdzać, biorąc cię na spacer po nocy. - Jake ruszył
do drzwi i zaraz się zatrzymał, gdy poczuł opór psa. Ciastek oczywiście nie ruszył się z miejsca. -
Jeśli ktoś ma zamiar cię zabić, to dałaś mu szansę, spacerując samotnie po parku. Jeszcze żyjesz,
to dobry znak. Jednak nawet zawodowi mordercy nie lubią ganiać po deszczu.
- Starczy już tego zrzędzenia! - zgasiła go.
J ake skrzywił się nieco i patrząc na nięruchomego psa, zagadnął:
- No, chodź już, zwierzu.
Ciastek popatrzył na swoją panią i ociągając się, ruszył z miejsca.
- Sądzisz, że śledził mnie aż tutaj? - zapytała Sarah, gdy ta myśl w końcu do niej dotarła.
Przestraszyła się, że może być śledzona. I poczuła się głupio, że nie pomyślała o tym wcześniej.
- Mam taką nadzieję - odpowiedział Jake z ręką na klamce. - Zleciłem obserwację domu, więc
jeżeli ktoś tam na ciebie czeka, to go dopadniemy. - Popatrzył na psa, który tęsknie spoglądał na
Sarę, i dodał: - Masz tu wszystko i nigdzie się nie ruszasz, póki nie wrócę, dobrze?
Sarah przytaknęła w milczeniu. Pies musiał wyczuć oganiający ją niepokój, gdyż wyszczerzył
zęby i zawarczał groźnie.
- Mądra dziewczynka! - Głos Jake'a zadrżał, gdy detektyw usłyszał dochodzący spod jego nóg
warkot. Chodź piesku, trzeba się odlać.
Mimo niewesołych okoliczności Sarah się uśmiechnęI a. Pies popatrzył na mężczyznę z
wyraźną niechęcią, ale pozwolił się wyprowadzić.
Wrócili po kwadransie. Sarah czekała na nich, siedząc jak na szpilkach. Ciągle padał deszcz, ale
Jake na szczęście wziął parasol i miał tylko trochę mokre spodnie. Za to pies lśnił od wilgoci,
ale się nie otrząsał i uznała, że zrobił to na parterze.
_ I co? - spytała, odpinając sinycz i poklepując psa po wielkim łbie. Ciastek głęboko westchnął i
poczłapał do kuchni, gdzie miał wodę i jedzenie.
_ Nikogo nie widziałem - opowiadał Jake. - Teraz już nie musisz o nic się martwić, dom będzie
pilnowany przez całą noc, włączę też alarm. I masz przy sobie tego potwora, możesz więc spać
spokojnie. - Uśmiechnął się nieznacznie i dodał: - Nawet beze mnie.
Sarah przyjęła tę złośliwość jako kolejny dowód powrotu do dawnych stosunków i nawet jej nie
odwzajemniła.
- Jesteś super!
_ Uważaj, bo znów się doigrasz - zakpił. Podszedł do kanapy i pilotem wyłączył telewizor.
Popatrzył na nią przez ramię i rzucił: - Idź już do łóżka.
Sarah bez sprzeciwu poszła do sypialni. Przeznaczone dla gości szerokie łóżko było wygodne, a
pokój urządzono ze smakiem. Włożyła sięgającą do kolan miękką, znoszoną jasnoniebieską
koszulkę z wizerunkiem śpiącego kota z przoclu. Pod łóżkiem leżał już Ciastek. Jego równy od-
dech ją uspokoił. Deszcz monotonnie stukał o parapet. Włączony alarm i ludzie pilnujący domu
spełnili swoje zadanie. Jednak to świadomość, że Jake jest tuż za ścianą, sprawiła, że Sarah czuła
się bezpieczna. Wiedziała, że wystarczy tylko zawołać, by natychmiast do niej przybiegł. Tak
więc zaraz po swej codziennej wieczornej mantrze zasnęła. Nadeszły sny, jak zawsze. Sarah
większości z nich nie pamiętała, czasami jednak budziła się spokojna, przeświadczona, że to
Lexie przyszła do niej we śnie. Innym razem budziła się z płaczem i wtedy wiedziała, że znów
przeżywała zniknięcie dziecka. Tej nocy jednak obudziła się z krzykiem. Przez chwilę leżała na
plecach bez ruchu, z rękami przyciśniętymi do piersi. Patrzyła w sufit, bojąc się głośniej
odetchnąć. Serce jej biło jak szalone. Nie wiedziała, dlaczego krzyczała. Była pewna, że Jake
przybiegnie lada chwila. Nasłuchując jego kroków, powoli dochodziła do siebie. Dookoła
panowały jednak cisza i mrok. Pod łóżkiem Ciastek oddychał spokojnie, jakby nic się nie stało.
Sarah zrozumiała, że to tylko koszmarny sen. Wspomnienie było mgliste, ale miała wrażenie, że
ściga ją jednooki stwór, który wydawał z siebie dziwny warkot, gdy tylko się odwróciła ...
Tak! To kamera! A raczej mężczyzna z kamerą przy twarzy, tam w parku. Filmował ją z blis~a,
zaraz po zniknięciu Lexie. Biegała wtedy jak szalona,' tracąc resztki nadziei na odnalezienie
dziewczynki, a za nią tańczył kolorowy zespół cheerleaderek. Policja zebrała dziesiątki nagrań
zrobionych tego dnia w parku. Poszukiwano nawet pojedynczych zdjęć i uczestnicy festynu
gremialnie odpowiedzieli na apel. Wiedziała o tym dlatego, że obejrzała każdą minutę
nakręconych filmów, szukając najmniejszego śladu. Wszystko na próżno. Ale nie pamiętała tego
nagrania jej samej z tańczącymi dziewczętami w tle. Fakt ten być może nie miał większego
znaczenia. Choć, kto wie ... Może pominęła je, może obejrzała, a później o tym zapomniała.
Minęło w końcu wiele lat, a nie szukała przecież siebie na tych taśmach. Mężczyzna z kamerą
wypadł jej z głowy aż do dzisiejszego spaceru w deszczu po parku. Teraz jednak, obudziwszy się
z koszmarnego snu, Sarah doszła do wniosku, że nieznajomy filmował właśnie ją.
Podświadomość zarejestrowała ten fakt i przekazała go w formie koszmaru, z którego obudziła
się z krzykiem. Czy jednak na pewno mężczyzna filmował ją, a nie tańczące dziewczęta? Jeżeli
tak, to dlaczego to robił? Odpowiedź była równie okropna co oczywista: porwał Lexie, a potem
filmował jej oszalałą ze strachu matkę·
A może wcale tak nie było? Zapewne kolejny raz poniosła ją wyobraźnia. Nic nowego. Nie
mogła jednak pozbyć się widoku tego człowieka: w średnim wieku, średniego wzrostu i mocnej
budowy ciała, miał małe, zaciśnięte usta pod krzaczastymi, czarnymi wąsami. I to wszystko,
resztę twarzy zasłaniała ta cholerna kamera. A jednak to nowy ślad. Pomysł, że ów człowiek
mógł mieć coś wspólnego ze zniknięciem Lexie, był mocno naciągany, ale Sarah chwytała się
naj drobniejszego szczegółu, by zacząć wszystko od nowa. Mogła teraz rozpocząć poszukiwania.
Z trudem oparła się pokusie i nie uległa emocjom. Postanowiła obejrzeć taśmy jeszcze raz i
odnaleźć nagranie z cheerleaderkami. Wymknęła się z łóżka i na palcach poszła do salonu. Zegar
wskazywał trzecią szesnaście. Spała nieco dłużej niż trzy godziny, mimo to czuła się pełna sił i
energii. Nadzieja i chęć osiągnięcia sukcesu czynią cuda.
Kasety z nagraniami znajdowały się piętro niżej. Sarah wiedziała, że nie zaśnie, póki ich nie
obejrzy. Na szczęście nie musiała oglądać wszystkich, gdyż każda z nich została szczegółowo
opisana. Musiała jedynie wykluczyć nagrania zrobione przez kobiety i filmy kręcone po siedem-
nastej czterdzieści pięć. Dobrze byłoby też określić dokładnie miejsce w parku, które
uwieczniono na taśmie.
Schodząc po cichu na dół, myślała o swoim absolutnym przekonaniu, że Jake pospieszy na
ratunek na najmniejszy podejrzany odgłos dochodzący z jej pokoju. Przejrzała taśmy i osiem z
nich zaniosła z powrotem na piętro. Położyła je na stoliku i przez chwilę nasłuchiwała w ciszy.
Wśród wielu nocnych głosów słychać było pochrapywania Jake'a i Ciastka. Skoro obaj spali tak
spokojnie, może ona wcale nie krzyczała przez sen? Podeszła do drzwi sypialni pana domu i
ostrożnie je zamknęła. Nie chciała go obudzić. Zapaliła w salonie lampkę stojącą przy kanapie i
wybrała pierwszą taśmę. Ku swemu zdumieniu okazało się, że nie można jej odtworzyć. Wielka
nowoczesna plazma miała tylko odtwarzacz DVD. Sarah była zdruzgotana. Tęsknie wspomniała
swój stary telewizor, do którego podłączyła przestarzałe wideo. Przez chwilę zastanawiała się
nawet, czy nie spakować taśm i razem z psem nie wrócić do domu. Równie szybko odrzuciła jed-
nak ten pomysł. Argumenty Jake'a i podejrzenie, że ktoś może na nią polować, zrobiły swoje.
Nie była przecież aż tak głupia. Przypomniała sobie, że w kuchni na piętrze stał mały telewizor
sekretarki, która jadała. przy nim lunch, oglądając ulubiony serial. Tam widziała też wideo. Sarah
zgarnęła taśmy ze stolika i pospieszyła piętro niżej.
Pomieszczenie znajdowało się tuż ohol~. archiwum. Było to królestwo Dorothy i cudem uniknęło
stylu aranżacji obowiązującego w pozostałej części biura. i jednej strony stały kuchenne szafki z
blatami, a na jednym z nich telewizor. Wyposażenie uzupełniały lodówka, kuchenka mi-
krofalowa i zlewozmywak. Ściany pomalowano na bladoniebieski kolor. W oknie wisiała
zasłonka w kratę tej samej barwy. Pod przeciwległą ścianą stała kanapa w niebieskie wzory, a
nad nią wisiało lustro. Obok cztery krzesła otaczały niewielki stolik, przy którym pracownicy
jadali posiłki.
Sarah włączyła światło i włożyła kasetę do odtwarzacza. Przycisżyła telewizor i rozsiadła się na
kanapie. Na ekranie dwóch chłopców grało na plaży w piłkę. W tle widać było pawilon. Nagranie
zrobiono tak, by uchwycić bawiące się dzieci, osoba, która je filmowała, musiała klęczeć lub
kucać. Poza chłopcami wszystkie dorosłe osoby widać było tylko od pasa w dół.
Kolejne nagranie ukazywało psa skaczącego za frisbee na trawniku tuż przy ścieżce przylegającej
do pawilonu. Widoczne na taśmie osoby nie wzbudziły w Sarze zainteresowania. Przyrzekła
sobie obejrzeć je później klatka po klatce.
Trzecie nagranie, wewnątrz pawilonu, zrobił kuzyn chłopca o imieniu Andrew, który grał z Lexie
w drużynie piłkarskiej. Sarah dobrze je paPliętała, ale w kadrze znajdował się tylko Andrew.
Oglądała je dziesiątki razy przez pierwsze miesiące po zniknięciu córki, która przez ułamek
chwili mignęła na filmie swoimi rudymi związanymi niebieskimi wstążkami kucykami. Sarah
poczuła żal, jeszcze zanim wyłączyła kasetę, dlatego szybko wybrała następną. Na ekranie
pojawiła się młoda kobieta, która machała w stronę kamery i zajadała się hot dogiem.
- Sarah! Jest czwarta nad ranem! - W drzwiach pojawił się Jake.
Przestraszona, aż podskoczyła na kanapie, uderzając bosymi stopami o podłogę. Przyjaciel miał
zmierzwione włosy, zaczerwienione oczy i stał tylko w dżinsach. Mimo fatalnej diety
prezentował figurę bez zarzutu. Jego szerokie ramiona i tors były pięknie umięśnione, znad
spodni nie wylewał się ani gram tłuszczu. Sarah z przyjemnością przyglądała się mężczyźnie i z
zadowoleniem stwierdziła, że Jake wygląda sexy. Jak to możliwe, że do tej pory tego nie
zauważyła? Przez cały ten czas polegała na jego zdaniu, miała w nim oparcie, zawsze jej
pomagał, mogła mu powierzyć najtrudniejsze sprawy. Mogła na nim polegać. Stali się sobie
bliscy niczym członkowie tej samej rodziny. Do tej pory jednak nie dostrzegała w nim
mężczyzny. Nagle zdała sobie sprawę, że Jake miał rację: po zniknięciu Lexie odcięła się od
świata i przestała zwracać uwagę na to, co się wokół niej działo. Snując te rozważania, musiała
gapić się bezmyślnie na przyjaciela, gdyż ten stanął z założonymi rękami między nią a
telewizorem i powiedział:
- To jest chore, wiesz o tym?
- Co? Oglądam tylko ...
- Wiem, co oglądasz - przerwał jej bezceremonialnie. - Sądzisz, że nie znam tych taśm?
Wyjaśnisz mi, w jakim celu to robisz?
Na ekranie za plecami Jake'a młoda kobieta skończyła jeść i posyłała dłonią całusy w stronę
kamery.
- Coś sobie przypomniałam - odpowiedziała Sarah, gdy niezadowolony Jake wyłączył telewizor.
Widząc, że chciał pokazać, kto tu rządzi, postanowiła opowiedzieć mu o odkryciu, które być
może okaże się przełomowe. Po zniknięciu Lexie biegałam po parku, szukając jej wszędzie.
Filmował mnie wtedy jakiś mężczyzna. Za mną tańczyły cheerleaderki, ale ten człowiek kierował
kamerę tylko na mnie, jestem tego pewna! Chciałam sprawdzić, czy to nagranie tutaj jest, bo
jeżeli go nie ma ...
- Czy już ci wspominałem, że jest czwarta nad ranem? - warknął w odpowiedzi Jake. - A ty
położyłaą się o północy.
- Nie jeśtem zmęczona - oponowała zniecierpliwiona, usiłując kontynuować. - Posłuchaj ...
- Ale ja padam z nóg. O tym nie pomyślałaś? Jestem cholernie zmęczony i ledwo widzę na oczy.
- Połóż się więc z powrotem do łóżka, a ja sebie obejrzę ..
- Ty też jesteś zmęczona i wyczerpana. Jeżeli będziesz postępować dalej w ten sposób, to się
wykończysz.
- Nic mi nie będzie ...
Jake zmrużył oczy i ze złości zacisnął zęby.
- Pewnie - znów jej przerwał. - Patrzyłaś ostatnio w lustro? - zapytał i chwyciwszy ją za rękę,
podniósł z kanapy. Trzymając dłonie na ramionach Sary, obrócił ją twarzą do wiszącego nad
kanapą lustra i stanął za jej plecami. Widok jego potężnej sylwetki i ciemnej twarzy sprawił, że
Sarah wydała się sobie drobna i słaba. Rozczochrane włosy opadały jej na twarz, zasłaniając
ranę. Ich czerń uwy-
datniała bladość cery, ogromne cienie pod oczami i wystające kości policzkowe. No dobrze -
ostatnio mało spała i niewiele jadła. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że poprzedniego dnia nie
zjadła ani śniadania, ani obiadu. Jake miał rację. Nie miała jednak zamiaru mu jej przyznać.
Podniosła zadziornie brodę i zaatakowała:
- No i co?
Ich spojrzenia spotkały się w lustrze. Jake zacisnął palce na jej ramionach. Ciemna skóra na
silnych dłoniach kontrastowała z bladoniebieską koszulką i podkreślała kruchość Sary. Jake stał
tuż za nią, nagle zdała sobie sprawę z tego, że nie miał na sobie koszuli i że czuje bijące od niego
ciepło. Jednak nie chcąc się poddać chwili, wywinęła się z uścisku i stanęła twarzą do
przyjaciela, splatając ręce na piersi. Świadomość tego, że nieco wcześniej Jake ją przytulał, a
teraz stoi tu niemal naga, w kusej koszulce, sprawiła, że Sarah zmarszczyła brwi i postanowiła się
bronić. Jake wytrzymał jej gniewne spojrzenie.
- Nie wściekaj się, bo to bez sensu. Jaki pożytek będzie miała z ciebie twoja własna córka, jeżeli
sama się wykończysz?
Zaskoczona Sarah porzuciła wojowniczy ton:
- Ja tylko ... Wydawało mi się, że jestem blisko rozwiązania zagadki. Ten mężczyzna z kamerą
przyśnił mi się dzisiaj. Przypomniałam sobie, że widziałam go wtedy w parku. Niestety, nie
pamiętam, jak wyglądał. Musiałam sprawdzić, czy to nagranie tu jest, bo jeżeli go nie ma ...
- To nie będzie go też jutro. Sarah, proszę, może ty nie potrzebujesz snu, ale ja tak. A nie będę
mógł zasnąć, wiedząc, że siedzisz tu i gapisz się znowu w ekran. - Przerwał pełne poczucia winy
rozmyślania Sary i zniecierpliwiony wziął ją za rękę· Gasząc po drodze światło, ciągnął ją za
sobą na górę.
- Ale taśmy ... - zaprotestowała.
- Zaufaj mi, jutro je tu znajdziesz.
Światło z sypialni gospodarza oświetlało tylko szczyt schodów. Szli korytarzem w ich kierunku
w ciemnościach. Jake przepuścił przodem Sarę i podążał za nią powoli. Pełna wyrzutów
sumienia, szła bez słowa w górę, choć wiedziała, że nie będzie w stanie zasnąć. Postanowiła
zaczekać, aż Jake zaśnie, i wtedy wrócić do oglądania taśm.
- Przepraszam, że cię zbudziłam.
Jake zamknął drzwi do mieszkania i odwrócił się do Sary z zamiarem robienia jej dalszych
wymówiek. Ona jednak szeroko ziewnęła i powiedziała pojednawczo:
- Masz rację, jestem zmęczona. Zobaczymy się rano, dobrze?
- Chwila. Powtórz to. - Jake człapał na bosaka w jej kierunku.
- Jestem zmęczona? - powtórzyła, wyłączając światło w salonie.
- Nie. To, że mam rację. Chyba nigdy'lego głośno nie powiedziałaś.
- Och.
Sarah popatrzyła w górę; dostrzegła brązowe oczy przyjaciela obramowane ciemnymi rzęsami,
jego wyrazistą szczękę, ponury grymas ust, masywną szyję, szerokie ramiona porośnięte
ciemnymi włosami i płaski brzuch niknący w dopasowanych dżinsach, które zakrYwały mocne
biodra i nogi. Znała go jak siebie samą, a jednak miała wrażenie, jakby widziała go po raz
pierwszy. Podekscytowana swym odkryciem znów poczuła dreszcz niepokoju, który wydawał się
uświadamiać jej, jak daleko odepchnęła od siebie własną seksualność. Przestań natychmiast,
rozkazała sobie w myślach, ale nie mogła powstrzymać coraz szybciej bijącego serca. Stała bez
ruchu, nie wiedząc, co dalej.
- No więc? - Jake czekał. Sarah zwróciła uwagę na silne i opalone ręce przyjaciela i spłoszona
przeniosła oczy na jego twarz.
- Dobrze już. Miałeś rację - powiedziała szybko. Poddała się. Zawsze byli ze sobą szczerzy i
nigdy nie próbowali żadnych gierek. To nie byłoby w porządku. - To się odnosi do wielu rzeczy,
ale nie mogę przyznawać ci racji za każdym razem, bo uderzyłoby ci do głowy.
- O jakich rzeczach mówisz? - zapytał czujnie.
- Dobrze wiesz. Miałeś rację wcześniej, gdy się kłóciliśmy, że nie mam żadnych rozrywek.
- Bo nie masz. - Jake wyraźnie się ożywił. - Ciągle pracujesz, nie wysypiasz się, nie ...
- Dosyć - przerwała rozzłoszczona. - Już to mówiłeś. Czy mogę cię o coś zapytać?
- A co? Chcesz mnie tym pytaniem załatwić?
- Dlaczego mnie pocałowałeś? - zapytała, ignorując zaczepkę. - I nie gadaj o stresującym dniu.
Chcę znać prawdę·
- Skarbie, prawda cię przerośnie - odpowiedział nieufnie. Brzmiało to jak żart i Sarah nie dawała
za wygraną. - Chcę wiedzieć, dlaczego mnie pocałowałeś. Zasługuję na to, by znać odpowiedź.
Jake uśmiechnął się lekko, po czym zrobił coś zaskakującego: ujął dłonie Sary, podniósł je do ust
i pocałował, jedną po drugiej. Zaskoczona Sarah przyglądała się temu w milczeniu. Nie
spodziewała się po nim tak romantycznego gestu. Jej serce znów przyspieszyło. Czuła żar ust
mężczyzny na swoich dłoniach. Oczy Jake'a zabłysły pożądaniem.
- Ja już nie chcę być dla ciebie tylko przyjacielem.
Rozdział 17 - Przecież masz ze mną same kłopoty - przypomniała. Mimo łomotania serca za
wszelką cenę starała się zapanować nad sytuacją.
- No właśnie - przyznał z marsową miną. - Niedługo mnie wykończysz.
- Czy mógłbyś wyrażać się jaśniej? - Nie"dawała za wygraną· - Czy chodzi ci o brak snu,
nadmiar zmartwień, czy też ...
- O to także. - Coś dziwnego zabrzmiało w jego głosie.
- Ale najważniejsze jest to, że szaleję za tobą.
Sarah poczuła, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi.
Ciągle trzymali się za ręce. Jake patrzył na nią niepewnie. Poczuła, że brak jej tchu. Nie wierzyła
własnym uszom. To, co usłyszała, było zbyt piękne.
- Co ty mówisz? - spytała ostrożnie.
- Chcesz, żebym ci to narysował? - zniecierpliwiony Jake mocnej ścisnął jej dłonie. - Dobrze,
niech będzie. Chcę zmienić stosunki, które panują między nami. Chcę zaprosić cię na kolację,
zabrać do kina, na wycieczkę łodzią. Chcę wyjechać z tobą na urlop. A skoro już rozmawiamy
tak szczerze, to wiedz, że chcę się z tobą kochać. A ty ciągle się opierasz. Nie mogłaś mnie nawet
pocałować.
- Spróbujmy nad tym popracować - odparła odważnie, czując rosnące napięcie.
- Tak?
- Tak.
Słysząc te słowa, Jake pochylił się i czule ją pocałował, nie wypuszczając dłoni Sary. Nie
potrafiła dłużej się bronić. W oczach pochylającego się nad nią mężczyzny dostrzegła pożądanie
i coś jeszcze: czułość i oddanie. Świadomość tego, że ten zawsze opanowany, spokojny, twardy i
silny człowiek, który miał gotową odpowiedź na wszystkie pytania, pokazał swoje nowe oblicze,
sprawiła, że pękły ostatnie bariery. Zamknęła oczy i zrobiła krok naprzód, przytulając się do
Jake'a. Teraz dzieliła ich tylko jej cieniutka koszula. Sarah czuła niepojętą siłę i ciepło bijące z
jego ciała. Ogarnęło ją podniecenie i wreszcie go pocałowała.
Przez chwilę Jake stał nieruchomo, chłonąc dotknięcie jej warg i języka. Potem objął ją mocno i
przycisnął do siebie, Sarah musiała stanąć na palcach, by dosięgnąć jego twarzy. Oddał
pocałunek gwałtownie i mocno.
"Uwielbiam twoje pocałunki". Czy powiedziała to na głos? Była tak poruszona, że nie potrafiła
już jasno myśleć.
Jake całował ją nieprzerwanie. Pasja, z jaką to robił, podniecała Sarę i rozbudzała. Miał twarde i
gorące usta. Z mieszanym uczuciem podziwu i złości zarazem Sarah przyznała, że Jake umiał
całować. Obejmował ją tak mocno, że czuła bicie jego serca.
Szybko odrzuciła natrętnie powracającą myśl: Przecież to Jake, najlepszy kumpel. Objęła go za
szyję i uwalniając drzemiącą przez te wszystkie lata namiętność, żarliwie oddawała pocałunki.
Może były trochę niezdarne, ale za to szczere i gorące. Nie mogła uwierzyć w to, co się z nią
dzieje.
Teraz Jake delikatnie muskał wargami szyję Sary, co wspaniale pogłębiło jej podniecenie.
Resztkami świadomości zrozumiała, że jeszcze chwila i już nikt nie będzie mógł tego zatrzymać.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że niszczymy właśnie naszą wspaniałą przyjaźń? - wymamrotała mu
do ucha.
Jake przerwał i zwolnił nieco uścisk. Sarah stanęła pewnie na nogach. Patrzył na nią pełnymi
podniecenia oczami, oddychał szybko. Jego skórę pokrywał delikatny pot, który Sarah czuła pod
palcami. Jak mogła nie zauważyć do tej pory, że Jake jest tak wspaniale zbudowany?
- Zaryzykuję - odpowiedział głosem, którego nigdy przedtem nie słyszała.
Pomimo napięcia przyglądał jej się z uwagą i Sarah zrozumiała, że właśnie ocenia jej reakcję.
Znów miała dowód na to, że wszystko co robił, robił z myślą o niej i pragnąc jej dobra. Mogła
teraz przerwać, odsunąć go, a Jake nie zrobiłby nic wbrew jej woli, nie nalegałby i do niczego jej
nie zmuszał. Wierzyła mu i ufała i dlatego postanowiła odrzucić wszelkie wątpliwości.
- Ja też - odparła, delikatnie splatając dłonie na jego karku.
Następnie wspięła się na palce i pocałowała Jake'a. Przyciągnął ją do siebie i przez chwilę trwał
w bezruchu, poddając się jej pieszczotom. Po czym pochylił się nad nią i oddał pocałunek w
sposób, który przyprawił Sarę o zawrót głowy. Teraz gładziła jego szyję i plecy. Bawiąc się
włosami Jake'a, mocno przywarła do niego. Czuła, że jest coraz bardziej podniecony. Położył
dłonie na jej pośladkach i mocno przycisnął ją do siebie. Sarah cicho jęknęła.
- Sarah ... - Jake westchnął i wziął ją na ręce. Wiedziała, że bardzo jej pragnął i sama też czuła to
samo.
- Jake ... - wypowiedziała na głos jego imię, po to tylko, by się upewnić, że to właśnie on niesie
ją do swojej sypialni.
Chociaż czuła jego pożądanie, uśmiechnął się i zapytał: - A może chcesz zrezygnować?
Gdy znaleźli się w drzwiach sypialni, która w odróżnieniu od reszty domu pogrążona była w
ciemności, Sarah uświadomiła sobie znaczenie tej chwili. Nagle ogarnął
ją paniczny strach. Zastanawiała się, czy nie uciec gdzie pieprz rośnie, póki jeszcze może. Nowy
związek to przecież nie tylko z radość, ale i potencjalny ból rozstania. Jeżeli teraz przestąpi 'próg
sypialni, całe jej życie ulegnie zmianie.
- Och, do diabła! Zróbmy to! - powiedziała na głos, by uciszyć obawy.
- Cudownie! - odparł uradowany.
Znaleźli się w pokoju i Jake ostrożnie położył ją na łóżku. Klamka zapadła, pomyślała.
Leżąc wygodnie, poczuła delikatny męski zapach na pościeli. Jake wsunął dłonie pod koszulkę
Sary. Całował ją wolno, delikatnie. Przesuwał palce po jej ciele, poznając kolejno kształt ud,
bioder i piersi.
- Czy nie jest ci przypadkiem za gorąco? - wyszeptał jej do ucha.
Sarah bez słowa podniosła w górę ręce, tak by Jake mógł zdjąć z niej koszulkę. Świadomość, że
leży naga u jego boku, niebywale ją podnieciła. Leżąc na gładziutkim prześcieradle, czuła na
sobie gorący wzrok Jake'a. Choć w sypialni panował mrok, oboje widzieli się doskonale. Jake
sycił ?ię widokiem jej drobnych piersi, twardych sutków, szczupłej talii, linią bioder,
aksamitnym, ciemnym trójkątem między udami i smukłymi, długimi nogami.
- Jesteś piękna! - wyszeptał.
Pochylił się nad nią, a wtedy Sarah zamknęła oczy. Gdy silnymi udami rozsuwał jej nogi,
poczuła, że nadal miał na sobie spodnie. Podekscytowana oplotła go ramionami i zaczęła
zachłannie całować. Delektowała się słonym smakiem jego skóry, szorstkich policzków i brody.
Czuła na sobie dotyk lekko wilgotnej, pokrytej włosami, umięśnionej klatki piersiowej
mężczyzny, co sprawiało jej niezwykłą przyjemność. Rękami błądziła po jego szerokich plecach.
Jake przywarł do niej mocniej i pieścił ją, drżąc z pożądania. Sarah wbiła mu paznokcie w plecy,
szepcząc:
- Jake! Tak mi dobrze!
- Nie chciałbym cię rozczarować, ale dobrze to ci dopiero będzie za chwilę - odpowiedział, po
czym zsunął rękę między jej uda. Sarah instynktownie je zacisnęła, ale jego palce ją odnalazły i
przestała walczyć. Leżała bez tchu i z zamkniętymi oczami. Poddając się rosnącej, cudownej
przyjemności, pozwalała kochankowi odkrywać swoje najgłębsze sekrety.
Jak mogłam bez tego żyć?, pomyślała oszołomiona.
Otworzyła oczy, gdy Jake sunął ustami w dół po jej brzuchu. Owładnięta pożądaniem zadrżała.
Serce waliło jak młot. Zaprotestowała słabo, ale Jake nie posłuchał. Gdy szeroko rozsunął jej uda
i zbliżył się do niej, aż zacisnęła palce na prześcieradle. Owładnięta tak wspaniałą torturą wygięła
biodra i krzyknęła. Wilgotny język Jake'a pewnie i bezlitośnie wnikał do środka. Mocne dłonie
utrzymywały biodra Sary w bezruchu, gdy czekała~ gotowa, by ją w końcu posiadł.
I nagle Jake przerwał. Dyszała ciężko i wciąż drżała, leżąc bez sił. Gdy otworzyła oczy,
zobaczyła, że wstał.
- Jake? - zawołała słabym głosem, jednocześnie starając się przeniknąć ciemności. Tak bardzo go
pragnęła ... Zorientowała się, że zdejmował spodnie.
- Już, już ...
Sarah obrzuciła go chciwym spojrzeniem. Jake był potężnie zbudowany, ogromny i bez
wątpienia spragniony. Gdy zobaczyła, jak otwiera szufladę i wyjmuje prezerwatywę, zdała sobie
sprawę, że znów pomyślał o jej bezpieczeństwie. Jednocześnie miała mu trochę za złe to, że jest
aż tak gotowy na każdą okazję.
- Marzyłem o tym od miesięcy - wyznał, kładąc się obok niej.
- Od miesięcy? - powtórzyła zdziwiona.
- A może od zawsze. - Położył się na niej, a Sarah, gotowa i niecierpliwa, uniosła biodra, chcąc
poczuć go natychmiast. Po namiętnym pocałunku Jake wszedł w nią głęboko. Ogarnęła ją
obezwładniająca przyjemność. Jake z premedytacją poruszył się powoli, co dało jej kolejne
rozkoszne doznanie.
- Jake ... - pojękując, wbiła paznokcie w jego plecy i unosząc biodra, całowała go namiętnie.
Jake wbijał się w nią mocno i głęboko. Kochał ją do szaleństwa, aż krzyczała z zachwytu.
- Sarah ... - zamruczał i serią szybkich pchnięć doprowadził ją do orgazmu. Świat Sary
eksplodował tysiącem barwnych iskier, ciałem wstrząsały wybuchy niewypowiedzianej
rozkoszy. - Sarah .. - powtórzył, podążając za nią.
Gdy po chwili pocałował ją i wstał z łóżka, Sarah wciąż płynęła w otaczającej ich ciemności.
Otworzyła oczy i dostrzegła, że była sama. Lecz Jake zjawił się zaraz, niosąc pled, którym ją
otulił, by nie zmarzła od wdmuchującej chłodne powietrze klimatyzacji.
- Tęskniłaś za mną?
- Mmm - zamruczała i przytuliła się do niego.
Czuła się taka bezpieczna i spokojna. Położyła głowę na ramieniu Jake'a, zarzucając mu nogę na
brzuch. Już raz tak przy nim leżała, lecz teraz wszystko się zmieniło. Nie byli już najlepszymi
przyjaciółmi.
- I co teraz? - zapytała spłoszona i podniosła głowę, by popatrzeć w twarz kochanka, który nagle
wydał jej się prawie obcy.
- Nie wiem. Może ty na górze?
- Co, jak to? - Przez chwilę nie wiedziała, o co chodzi. Dostrzegła jednak łobuzerski uśmieszek
na jego twarzy i zrozumiała, że Jake się z nią droczy.
- Słuchaj, ja nie żartuję·
- Ja też nie - odpowiedział i by to udowodnić, chwycił ją za biodra i przeniósł na siebie. Teraz to
Sarah leżała nad nim, czując, jak znów ogarnia go pożądanie.
- Dokąd nas to zaprowadzi? - spytała, gdy duże, gorące dłonie Jake'a odnalazły jej pośladki i
delikatnie je objęły.
- Wiem, co masz na myśli - westchnął - ale czy możemy o tym porozmawiać jutro? Teraz jestem
zmęczony. ~ Przesunął dłonie na jej uda i usadowił ją na sobie. Sarah poczuła, że znowu jest
gotowy i wcale nie zamierzała walczyć z ogarniającym ją pożądaniem.
- Mówiłeś, że jesteś zmęczony - wyszeptała, gdy uniósł się i zaczął pieścić jej piersi. Objęła go
ramionami i poruszając się rytmicznie, całowała jego twarz.
- Owszem, ale nie aż tak bardzo - odpowiedział i sięgnął do szuflady.
Sarę znów dopadły nie miłe refleksje, ale zrezygnowała z uszczypliwych uwag. Po pierwsze,
była dorosła, po drugie, doskonale wiedziała o podbojach Jake'a, i wreszcie, bezpieczny seks był
jak najbardziej na miejscu.
- Jake.
- Tak?
- Koniec z blondynkami.
Teraz on zamarł na moment, popatrzył na nią uważnie i po chwili odpowiedział:
- Podrywałem je dla zabicia czasu, tak długo przecież czekałem.
- Czekałeś?
- Czekałem na ciebie - wyjaśnił i całując ją, poruszył biodrami. Sarah znów pogrążyła się w
rozkoszy. Gdy skończyli, wyczerpana opadła na Jake'a, głęboko wzdychając. Kilka minut później
już spała.
Jake obudził się o dziewiątej. Spał tylko trzy godziny. Przez grube zasłony do pokoju sączyło się
światło, informując o nadejściu poranka. Na szczęście była sobota i nigdzie się nie spieszył.
Dziwił się nawet, że pomimo ostatnich .kilku bezsennych nocy otworzył oczy o tak wczesnej
porze. Czuł się jednak wspaniale. Był pełen energii i radości niczym ten, który zdobył już
wszystko i którego marzenia właśnie się spełniły. Spędzili noc wtuleni w siebie. Teraz jego
ukochana leżała tyłem, nadal pogrążona w głębokim śnie. Jake czekał na nią przez tyle lat,
odliczał czas i zawsze kręcił się w pobliżu. Uświadomił to sobie jednak dopiero wtedy, gdy
minionej nocy Sarah kazała mu zapomnieć o blondynkach. To, co jej odpowiedział, było prawdą.
Zastanawiał się jednak, co przyniesie przyszłość. Choć początkowo nie chciał się do tego
przyznać, zrozumiał, że jest zakochany po uszy. Problem tkwił w tym, czy Sarah odwzajemni
jego uczucie. To, że się z nim kochała, jeszcze o niczym nie przesądzało. Niestety, wiedział o
tym z własnego doświadczenia.
Sarah borykała się z wieloma poważnymi kłopotami. Teraz wspólnie spróbują je pokonać.
Chciał, by pozwoliła sobie pomóc, by nie wracała już do przeszłości, by oboje zamknęli za sobą
ten rozdział. Dlatego że cokolwiek przytrafi się Sarze, dotknie również i jego. W tej chwili Jake
zrozumiał, że przecież tak było zawsze, od dnia, gdy spotkali się pierwszy raz.
Popatrzył na leżącą obok niego kobietę. Leżąc z podkurczonymi nogami, głowę oparła na jego
ramieniu. Gdy Jake spojrzał za siebie na zegarek, pled, zsuwając się z Sary, odsłonił jej plecy.
Jake patrzył na zgrabny łuk ramienia, talii i biodra, smukłe nogi i pięknie zarysowane pośladki.
Serce mu przyspieszyło, gdy wróciły obrazy minionej cudownej nocy. Pamiętał ciepłą,
jedwabistą skórę Sary, drżenie jej ciała i ciche, namiętne westchnienia. Wspomnienie przeżytej
rozkoszy rozbudziło Jake'a, podniecił go delikatny zapach włosów Sary, czuł ciepło jej oddechu i
ciała, które wręcz przyzywało go do siebie. W jednej chwili mógłby ją rozbudzić, lecz się
powstrzymał. Wiedział, że była zmęczona i bardzo potrzebuje snu, postanowił więc wstać po
cichu. Zanim to jednak uczynił, usłyszał skrobanie po drugiej stronie drzwi wiodących do
sypialni. Po chwili zdał sobie sprawę, że to Ciastek przypomina im, że już czas na spacer.
Przeklinając natrętnego zwierzaka, Jake delikatnie cofnął ramię i ostrożnie wstał z łóżka.
Następnie otulił Sarę, zebrał swoje ubranie i na palcach szybko podszedł do drzwi. Ledwie
zdążył położyć rękę na klamce, gdy znów rozległo się drapanie. Upewniwszy się, że Sarah nadal
śpi, Jake ze słodką myślą: jest moja, wyszedł z pokoju prosto na stojącego na korytarzu potwora.
Tolerowanie obecności psa było oczywiście częścią układu. A skoro nawet i na to przystał, to
rzeczywiście wpadł na dobre. Jednak nie zamierzał mówić do pupilka Sary: "moja ty psinko
kochana".
Jake, pozbawiony wsparcia właścicielki psa, zszedł z nim tylnymi schodami. Po drodze
zauważył, że alarm jest już wyłączony, nie zdziwił się więc, gdy zastał Dorothy siedzącą za
biurkiem. Mimo że miała weekendy wolne, tłukła wściekle w klawiaturę kOI1lputera. Jake nie
zdziwił się też, widząc Popsa wyglądają~ego przez szklane drzwi.
.- To nie moja wina - usprawiedliwił się dziadek, gdy Jake podszedł bliżej.
- Cześć! - odpowiedział i nie zatrzymując się, szedł dalej, nie chcąc sprawdzać, czy zdoła
utrzymać Ciastka na smyczy, ani też wchodzić w sam środek konfliktu rozgrywającego się
między Popsem a sekretarką. Miał dość własnych zmartwień.
- Cześć, Hoss! - rzucił dziadek, spoglądając na niego dziwnie. - Czyżby to Sarah nocowała dziś u
nas?
Pops nie chciał mu dokuczyć. Wszyscy wiedzieli o ich długoletniej przyjaźni i obecność tutaj
Sary nikogo nie zdziwiła. Mimo to Jake poczuł się nieco zażenowany.
- Tak - odparł.
Jednak nieco dzienne zachowanie dziadka wskazującego na uchylone drzwi prowadzące na taras
kazało mu uważniej spojrzeć w tamtą stronę. Ku swojemu najwyższemu zdumieniu Jake
zobaczył leżącego na schodach przed domem wielkiego aligatora. W tej samej chwili Ciastek
rzucił się w kierunku gada, wściekle ujadając i wyrywając smycz z dłoni zaskoczonego
detektywa.
_ Jasna cholera! Drzwi! - wrzasnął Jake i rzucił się za psem. Było już jednak za późno. Ciastek
gnał przed siebie w samobójczej szarży i według wszelkiego prawdopodobieństwa za chwilę
miało po nim zostać jedynie wspomnienie "kochanej psinki".
Rozdział 18
Prez ułamek sekundy Jake zastanawiał się, jak zareaguje Sarah na wiadomość o tragicznej
śmierci swego ulubieńca, i przeklinając własną głupotę, rzucił się na ratunek.
- Ciastek! Zostaw!
Na szczęście aligator potrzebował więcei.czasu na zrozumienie tego, co się dzieje. Duży,
agresywny pies oszczekiwał go, stojąc tuż-tuż. Gad wyglądał na zdziwionego. Zaskoczony
napaścią zamrugał oczyma. Jake spostrzegł, że podłoga tarasu zasypana jest czekoladkami. Na
brzegu stołu leżała poszarpana torebka. Jake przypomniał sobie, że sam ją tam zostawił.
Obecność aligatora w pobliżu domu była oczywista. Przednia część zielonkawobrązowego
cielska ogromnego gada spoczywała na deskach tarasu, a tył wraz z wielkim ogonem ciągle
pozostawał na schodkach. Wystarczyło jedno kłapnięcie olbrzymiej paszczy i po Ciastku
pozostałoby tylko wspomnienie. Pies zajadle oszczekiwał wroga, skacząc tuż przed jego nosem, i
aligator wyglądał na poirytowanego. Przerażony Jake, depcząc słodycze, złapał za koniec smyczy
leżący nieopodal pełnych żółtych zębów szczęk bestii i z całych sił szarpnął psa w tył. W tej
samej chwili gad zaatakował. Ciągnięty w tył pies na chwilę stracił rezon. Jake z całych sił
trzymał smycz i cofał się w kierunku oniemiałych ze zdziwienia Dorothy i Popsa. Przekraczając
drzwi, potknął się o próg.
A wtedy Ciastek oswobodził się z obroży i pognał z powrotem na taras.
- Ciastek, do mnie! Wracaj! Do mnie! - wrzeszczał Jake, ale pies najwyraźniej nie dbał o życie,
kontynuując walkę z aligatorem. Na tarasie nie było zbyt dużo miejsca i pies nie miał dokąd
uciec. Skakał wokół gada, kłapiąc zębami, warcząc i szczekając tak głośno, że nie tylko spłoszył
mewy odpoczywające na pobliskich dębach, ale zdołał zagłuszyć szum ulicy. W pogoni za psem
aligator zdemolował już fotele, stół i stojące na nim szklanki. Jego wygrana była tylko kwestią
czasu. Jake, z trwogą myśląc o żalu Sary po stracie psa, postanowił działać. Przypominając sobie
rugby, które za młodu uprawiał, skoczył na Ciastka i chwycił go najmocniej, jak tylko potrafił.
Prawdę mówiąc, poczuł się, jakby wpadł między King Konga a Godzillę·
- Jake! Wyrywaj stamtąd! - wrzasnął Pops.
- Wynocha! - Dorothy włączyła się do walki, pędząc w stronę aligatora z miotłą, którą porwała ze
schowka.
Jake, nie wypuszczając Ciastka z żelaznego uścisku, przesadzał właśnie poręcz tarasu. W
sekundę później obaj rąbnęli o ziemię jakieś cztery metry dalej. Trawa, na którą zlecieli, była
mokra po wczorajszym deszczu. Mimo miękkiego podłoża Jake boleśnie odczuł upadek,
zupełnie jakby wylądował na twardym głazie. Tyle że po chwili głaz poruszył się i Jake
zrozumiał, że leży na Ciastku.
- A masz! A masz! - Na tarasie Dorothy wciąż walczyła z aligatorem, okładając gada miotłą·
- Żyjesz, Hoss? - zapytał zatroskany Pops.
Zanim Jake zdążył cokolwiek wykrztusić, poczuł jakiś ruch ze swojej lewej strony. Odwrócił
głowę, by tam spojrzeć, i znieruchomiał, leżąc oko w oko z Ciastkiem. Przez chwilę panowała
napięta cisza, po czym niedoszła przekąska aligatora zmarszczyła pysk i niewdzięcznie zawar-
czała.
- Dobry piesek - wysapał Jake, modląc się, by nie stracić nosa. Nieco dalej zauważył na schodach
tarasu rozjuszoną Dorothy; starsza, nienagannie ubrana miła dama z miotłą w ręku pędziła przed
sobą aligatora. Intruz umykał pośpiesznie w stronę wody. Widocznie uznał, że tym razem nie da
rady.
Ciastek, który musiał zwietrzyć rejteradę wroga, wylazł spod Jake'a, otrząsnął się i pognał za
gadem. Choć nieco kuśtykał i nie ujadał już z takim animuszem jak na początku, wszystko
wskazywało na to, że uznał się za zwycięzcę. To przecież aligator zniknął pod wodą, a nie on!
Dumny pies głośno triumfował na brzegu.
- Nie ma za co - burknął Jake w jego stronę.
- To było niesamowite, szefie! - skomentował widowisko zachwycony Austin, pochylając się nad
Jakiem.
Długie blond włosy zwisały mu po obu stronach twarzy. Wysoki szczupły młodzieniec n'liaJ na
sobie zielonkawe szorty i pomarańczową koszulkę polo. Jego obecność nie zdziwiła Jake'a, gdyż
Austin pilnował w nocy domu. Za to krzykliwy kolor koszulki, którą nosił, stanowił zaprzeczenie
zasady "nie rzucaj się w oczy". A poza tym chłopak miał siedzieć w samochodzie przed domem.
- Wszystko w porządku? - Tym razem Jake usłyszał" Dave'a Menucchiego, który z kolei miał
pilnować domu od tyłu, wykorzystując jako punkt obserwacyjny łódź Jake'a.
Dave był młodszy o piętnaście lat od Popsa, lecz w przeciwieństwie do niego nosił eleganckie
ubrania: teraz miał na sobie szerokie spodnie i zapiętą pod szyję koszulę z krótkim rękawem. Ze
swą okrągłą, prawie pozbawioną zmarszczek twarzą, grzywą siwych włosów i wydatnym
brzuchem przypominał Świętego Mikołaja. Robił ze swego wyglądu użytek przed świętami:
przebierał się w czerwony strój i pracował właśnie w tym charakterze w pobliskim centrum
handlowym.
- Taaa - zapewnił Jake, posapując.
Pops i Dorothy pędzili w jego kierunku, sekretarka z nieodłączną miotłą w dłoni. Kilkoro
gapiów, zapewne pacjentów Wielkiego Jima, z dentystycznymi śliniakami zawiązanymi wokół
szyi i kolorowymi pismami w dłoniach wyległo na pobliski parking, żywo komentując całe
zajście. Jake, jak gdyby nigdy nic, wstał z ziemi. Nie przyszło mu to łatwo, gdyż nie wykonywał
podobnych ewolucji od czasów wczesnej młodości, gdy grał na boisku. A przecież teraz miał już
trzydzieści dziewięć lat. Po wstępnych oględzinach stwierdził, że ma całe ubranie zabrudzone
trawą i błotem. Na brzegu Ciastek przestał już szczekać i obsikując okoliczne głazy, jawnie
okazywał pogardę dla tchórzliwego aligatora. Gdy Pops dotarł do Jake'a, nie mógł powstrzymać
śmiechu. Za to Dorothy wyglądała na mocno zatroskaną.
- Hoss! Musimy pogadać! - Dziadek mrugnął do Jake;a. Teraz, gdy okazało się, że jego jedyny
wnuk wyszedł z opresji bez szwanku, Pops uznał całe wydarzenie za niezwykle komiczne. - To
czyste szaleństwo. Gdyby Molly była szybsza, zostałbyś bez nogi.
- Istotnie! Musimy pogadać! - warknął Jake. - Koniec z dokarmianiem tych cholernych gadów!
Pops nie zdołał się opanować i parsknął śmiechem.
Jednak wyraz twarzy wnuka sprawił, że staruszek uniósł dłoń w pojednawczym geście.
- Dobra. Przecież nie można było tego przewidzieć.
A w ogóle przecież to ty zostawiłeś czekoladki na tarasie. - Jak możesz się śmiać? Twój wnuk
mógł zginąć! - Dorothy popatrzyła z wyrzutem na Pop sa. - To przez ciebie i twoją głupotę.
- Przeze mnie? Jeżeli musisz już kogoś winić, to powinnaś mieć pretensje do psa Sary. Jak on się
wabi? Cukierasek? A najśmieszniejsze jest to, że Jake nienawidzi tego psa! - Pops ryczał ze
śmiechu.
Rozżalony Jake stwierdził, że tylko Dorothy martwi się o niego. Austin i Dave też z trudem
ukrywali rozbawienie, jednak aby nie urazić szefa, starali się opanować wesołość. Zorientował
się nagle, że nadal trzyma w dłoni smycz Ciastka, a sam pies truchta wzdłuż brzegu w nadziei na
ponowne spotkanie z aligatorem.
- A niech to wszystko trafi szlag! - podsumował z niesmakiem, zaciskając palce na smyczy. Nie
było rady: musiał złapać psa. Obrzucając wrogim spojrzeniem swych pracowników i starając się
nie utykać, podążył przez trawnik w kierunku znienawidzonego kundla.
- Ciastek, wracaj!
Ponieważ pies całkowicie ignorował wezwania, a Sarah kochała to przeklęte bydlę, Jake
postanowił zastosować fortel. Wiedząc, że Ciastek najlepiej reaguje na wysoki kobiecy głos,
porzucił fałszywą dumę i zawołał najwspanialszym sopranem, na jaki było go stać:
- Ciastek, do mnie! - Udał, że nie słyszy salwy śmiechu za plecami. Minęła godzina, zanim
zdołał zbliżyć się do psa na tyle, by założyć mu na szyję obrożę i zawlec drania do domu.
Aligator zniknął na dobre, na brzegu zostały tylko żerujące w trawie wrony. Gdy weszli w końcu
do środka, Jake zauważył, że za biurkiem Dorothy, plecami do komputera, siedzi naburmuszony
Pops.
- Co jest? - spytał.
- Poszli na obiad.
- Kto?
- Dorothy i ten ... ten ... Dave.
- I co z tego? - Jake poczuł, jak Ciastek ciągnie smycz, chcąc jak najszybciej wrócić do swojej
pani. Tym razem rozumieli się bez słów.
- Nie zaprosili mnie.
- I co z tego? - zapytał Jake, tracąc cierpliwość.
- Chyba ją lubi. Myślę, że to randka.
- I co z tego? - powtórzył Jake po raz trzeci.
- Co z tego ... Co z tego ... - Pops zawiesił głos. Był wyraźnie nieszczęśliwy. - Nic, jak sądzę.
Wyprowadzony z równowagi Jake zmrużył oczy.
- Sam ją zaproś, jeśli nie chcesz, aby Dave cię ubiegł.
- Ja? - zdziwił się Pops. - Ja mam zaprosić gdzieś Dorothy?
- A dlaczego nie?
- Dlatego ... dlatego, że ona jest dla mnie za stara.
Jake wybałuszył oczy na dziadka.
- Pops, ona jest od ciebie młodsza przynajmniej o dziesięć lat. Masz osiemdziesiąt sześć lat,
pozwól, że ci przypomnę o tym drobnym fakcie. Sam Pan Bóg nie jest dla ciebie za stary.
- A ty co? Żarty sobie stroisz? - zirytował się dziadek. Jake miał już dosyć. Był brudny, trzymał
wielkiego psa na przykrótkiej smyczy, a na piętrze czekała w łóżku Sarah. Jeśli mu się
poszczęści, zdąży wziąć prysznic i zdrzemnąć się przy niej.
- Mówię poważnie. Od dawna krążycie wokół siebie i nic. Może Dorothy ma już dość tych
podchodów i postanowiła spróbować szczęścia gdzie indziej. Na przykład z Dave'em.
- Jest na mnie zła, od kiedy kupiłem motocykl. - Pops się skrzywił. - Powiedziała, że już czas,
abym wydoroślał - dodał oburzony.
- Zaproś ją na przejażdżkę.
- Zaprosić Dorothy? - Sama myśl o tym przerażała dziadka.
- Czemu nie? - Jake wzruszył ramionami. - W najgorszym razie odmówi. - Ruszył w kierunku
schodów, lecz po kilku krokach zatrzymał się i odwrócił: - Pamiętasz to słowo, które niedawno
ktoś napisał na szybie samochodu Sary: "Eeyore"?
- Tak?
- To było tajne hasło Sary i Lexie. Sarah twierdzi, że nikt prócz nich dwóch go nie znał.
Chciałbym, żebyś zebrał kilka osób i sprawdził, czy nie pojawia się ono w aktach sprawy. Gdyby
coś znaleźli, od razu daj mi znać.
- Akta są w sprawach bieżących?
- Tak. Kilka teczek Sarah zabrała wczoraj wieczorem na górę. Zniosę je później. Niech Austin
zacznie od dokumentów w biurze. Przed domem nie ma z niego żadnego pożytku. I powiedz mu,
żeby czytał wszystko dokładnie. Ściągnij resztę ludzi, muszą dzisiaj trochę popracować.
- Zrobi się.
- A gdy wróci Dorothy, poproś, żeby się ze mną skontaktowała. Chcę, aby sprawdziła parę osób.
- Jake miał na myśli Briana McIntyre'a i wszystkich policjantów zaangażowanych w sprawy
Stumbo i Helitzera. Wszystkie osoby, które mogłyby zyskać na śmierci Sary lub jej odejściu z
prokuratury. - Dam ci listę nazwisk. Spra\'Yrlzisz, co oni wszyscy robili wczoraj wieczorem.
Zaznacz tych, którzy nie będą mieli alibi.
- Dobra: - Pops obrócił się na krześle i dodał: - Pamiętasz, że mieliśmy odzyskać dane dla firmy
Beta do poniedziałku? To dlatego przyszliśmy z Dorothy dzisiaj do pracy. A Charlie przesłuchuje
świadków do procesu Kane'a. To też musi być zrobione do poniedziałku. Nie wiem, jak sobie
poradzimy z dodatkowym grzebaniem w papierach Sary.
Jake westchnął i odsunął od siebie myśl o dodatkowej forsie za nadgodziny.
- Wiem. Damy radę. Ale to, co dotyczy Sary, jest najważniejsze. Mam złe przeczucia.
- Wiesz co? Skoro już poruszyłeś temat naszych pań ...
Stary miał nosa. Od lat namawiał wnuka do zrobienia pierwszego kroku, a Jake tylko go zbywał.
Czasami dziadek miał rację, ale Jake nie zamierzał mu jej przyznać. Przynajmniej do czasu, aż
przyzwyczają się z Sarą do nowego etapu ich znajomości.
- To moja sprawa - przerwał, zanim Pops zdołał dokończyć. Po czym poderwał psa na nogi i
pomaszerował z nim do sypialni.
- Pewnie, że twoja ... - odparł Pops. Słyszał to od dawna, mniej więcej od czasu, gdy Jake
skończył piętnaście lat. - I tak zrobisz, co będzie~z chciał, bez względu na to, co mówię.
Jake zignorował tę uwagę.
- Umyję się i zaraz wrócę - zakomunikował niechętnie i na dobre pożegnał się z miłą
perspektywą przytulenia się do Sary. Miał zbyt dużo pracy.
- Przywitaj Sarę ode mnie - rzucił Pops i podniósł słuchawkę telefonu.
Jake wszedł cicho do siebie i od razu poczuł zapach świeżej kawy. Przez rozsunięte zasłony do
środka wpadało oślepiające słońce. Sarah już wstała. Oto prawdziwy dom; odpinając Ciastkowi
smycz, był szczerze zdziwiony swoim spostrzeżeniem, bo nigdy nie myślał tak o swoim
mieszkaniu. Całą zasługę w tej materii oczywiście przypisał obecności Sary. Ze smutkiem
stwierdził, że wcześniej, nawet gdy był żonaty, nie cenił domowej atmosfery. Niechętnie też
przystawał na wspólne igraszki do rana. Już dawno zrozumiał, że nie lubi budzić się rano z
kobietą w łóżku. To jednak uległo zmianie. Teraz pragnął wręcz, by Sarah została jak najdłużej.
Może nawet na zawsze.
Idąc za psem, Jake skierował się do kuchni, sądząc, że zastanie tam ukochaną przy porannej
kawie. Serce biło mu mocno, zbyt mocno jak na trzydziestodziewięcioletniego mężczyznę, który
już dawno temu przestał liczyć swe miłosne podboje. Zanim jednak podekscytowany Jake wszedł
do kuchni, Sarah ukazała się w drzwiach sypialni. Ponieważ go nie zauważyła, mógł bez
przeszkód cieszyć oczy jej widokiem. Była już ubrana, miała na sobie czarną koszulkę, która
obciskała jej drobne piersi, oraz białe dżinsy podkreślające wąskie biodra i długie nogi. Słońce
igrało na krótkich, potarganych włosach miękko opadających wokół delikatnej twarzy. Lekko
podkrążone oczy wskazywały na zmęczenie. Widząc jej pełne i nabrzmiałe od pocałunków usta,
Jake poczuł miły dreszcz. Jego pani wyglądała elegancko i bardzo sexy. Sarah musiała zauważyć
obecność Jake'a, bo podniosła na niego swoje piękne, duże, niebieskie oczy.
- Cześć! - rzucił i uśmiechnął się.
- Cześć! - odpowiedziała z nieco wymuszonym uśmiechem. Takie chłodne powitanie - jeśli
wziąć pod uwagę wydarzenia ostatniej nocy - zaskoczyło Jake'a. Nie zatrzymując się, minęła go i
poszła dalej. No dobrze, nie zamierzała rzucić mu się w ramiona. Jakoś to przeżyje. Za to jeszcze
przez chwilę popatrzy na ten zgrabny tyłek.
- Podczas twojej nieobecności obejrzałam pozostałe taśmy. Nie ma wśród nich tej, której
szukam. Poproszę Sue Turner, aby zrobiła portret pamieciowy tego gościa od kamery - ciągnęła
beznamiętnie.
- Już teraz? - zapytał Jake, krzyżując ręce na piersi.
- Zapewne nic z tego nie wyniknie - kontynuowała Sarah, przytakując. - Pamiętam tylko dobrze
zbudowanego mężczyznę z wąsami i kamerę.
- To już coś.
- Mam nadzieję, że i to się przyda.
Jake stał przy stoliku zawalonym brunatnymi aktówkami. Korytarz i salon oświetlało poranne
słońce. Sarah cały czas stała z drugiej strony stolika. Jake miał nadzieję, że wreszcie usiądzie na
kanapie, ale widząc w jej ręku spakowaną torbę, zorientował się, że jego ukochana zamierza
wyjść z domu.
- A ty dokąd? - Zachowanie Sary poirytowało go i prawdę mówiąc, zabolało.
Zmroziła go spojrzeniem, w którym nie było śladu cieplejszych uczuć. Jake zaczynał rozumieć,
co się dzieje. Jego wybranka nie wyglądała na szaleńczo zakochaną.
- Muszę gdzieś pojechać - odpowiedziała, chwytając za klamkę.
- Pojechać? - Jake zdziwił się. Co prawda już przed chwilą Sarah zawiodła jego oczekiwania, co
świadczyło jedynie o tym, że był niepoprawnym marzycielem, ale takiej dawki obojętności nie
mógł przełknąć. Na szczęście Sarah uznała, że musi się wytłumaczyć.
- Zadzwonił Duncan. Obrona chce przesunięcia terminu rozprawy Helitzera na poniedziałek.
Postanowili też wycofać zeznania złożone na policji bez udziału adwokata oskarżonego. Musimy
się spotkać i przy lunchu omówić strategię procesową. Duncan powiedział też, że wczoraj
koroner wydał ciało Mary rodzinie. Pogrzeb odbędzie się jutro po południu.
- Żartujesz sobie, prawda?
- Nie, nie żartuję. - Znów popatrzyła na niego tym okropnym, zimnym wzrokiem. - O czwartej, w
kościele przy Hudson Street. - Przyjrzała się Jake'owi dokładniej i zapytała zdziwiona: - A tobie
co się przytrafiło? Cały jesteś brudny.
- Nic takiego. Przewróciłem się na trawie - odpowiedział skromnie. Nie chciał się chwalić, że
właśnie uratował jej ukochanego psiuńcia od śmierci w paszczy aligatora.
- Ach tak - skwitowała obojętnie i otworzyła drzwi.
- Chwileczkę!
Widząc szybko zbliżającego się Jake'a, Sarah się zmieszała.
Jednym ruchem zamknął drzwi i ujął jej dłoń. Od razu poczuł chłodną, jedwabistą skórę, drobne,
delikatne kości i przyspieszone tętno. Rozkoszował się jej cudownym zapachem. Popatrzyli
sobie w oczy.
- Nie zamierzasz chyba umówić się na lunch z Duncanem?
- Dlaczego nie? Masz coś przeciwko temu?
Jake zirytował się jeszcze bardziej.
- Dobre sobie! - Odpychające spojrzenie Sary zaczęło mu bardzo doskwierać. - Oczywiście, że
tego nie pochwalam. Pozwól, że zacznę od najważniejszego: może pamiętasz, jak wczoraj
rozmawialiśmy o tym, że ktoś może na ciebie polować?
- Spotykam się z Duncanem w Macaroni Grill- wycedziła przez zęby. - Nie sądzę, by ktoś chciał
mnie zabić w miejscu publicznym.
Zapewne miała rację, ale cały ten pomysł bardzo się Jake'owi nie podobał, choć przyznał, że
również ze względów osobistych. Powinien był dać się zeżreć temu cholernemu aligatorowi,
zanim stał się zazdrosny o Kena Duncana.
- A nie pomyślałaś, że za tym wszystkim może stać Duncan?
- On? - odparła sceptycznie.
- Może powinnaś, bo Duncan ma wiele do zyskania. Gdybyś zniknęła, powierzyliby mu sprawę
Helitzera, a sama mówiłaś, że to prestiżowy proces. Mógłby nawet awansować na twoje
stanowisko.
- Nie bądź śmieszny.
- Jestem śmieszny? Zastanawiałem się nad tym. W życiu nic się nie dzieje przypadkowo. To, co
od kilku dni się przydarza tobie, jest ze sobą ściśle powiązane. Ktoś musi mieć w tym jakiś
interes. Może i nie jest to Duncan. Ale może to być ktoś, kogo byś nawet nie podejrzewała o
takie draństwo. Dopóki tego nie wyjaśnimy, nie powinnaś pokazywać się na mieście.
- Mam się zamknąć w areszcie domowym?
- To lepsze niż śmierć.
- Co więc proponujesz? - zapytała zirytowana. - Może mam się tutaj ukrywać do czasu, aż
znajdziecie osobnika, który do mnie strzelał? Może będziesz ze mną wszędzie chodził? To się nie
uda. Mam pracę i sprawy do załatwienia. Ty też. Doceniam to, co dla mnie robisz, ale ja chcę
żyć normalnie. Na początek idę na lunch z Duncanem. Potem wrócę po Ciastka, jeżeli pozwolisz,
by tu został, a na koniec przejrzę akta dotyczące Lexie. Pojadę do domu i będę spać we własnym
łóżku sama, tak jak to było przez wszystkie minione lata. Jutro idę na pogrzeb Mary, a w po-
niedziałek do pracy. Jeżeli sama sobie z czymś nie poradzę, dam ci znać.
To brzmiało jak pożegnanie. Uprzejme, ale zdecydowane, a do tego wypowiedziane
bezwzględnym, zimnym tonem, którym Sarah nigdy wcześniej do niego nie mówiła. Jake był
wściekły. Zapadła cisza, w której oboje mierzyli się wzrokiem. Po chwili odezwał się spokojnym,
cichym głosem:
- I kto tu zachowuje się jak dziwak?
- Nie wiem, o czym mówisz - odparła zimno, uwalniając dłoń z uścisku. Jake nie zaprotestował.
Znał Sarę doskonale i wiedząc, że skłamała, postanowił wyłożyć karty na stół.
- Mówię o ostatniej nocy. - Jake z radością powitał rumieniec wykwitający na jej twarzy.
- Czy nie rozumiesz, że właśnie dlatego nie mogę tu dłużej zostać? To była pomyłka. Wielka
pomyłka. Nie powinnam była do tego dopuścić. Przestrzegałam cię, że zniszczymy naszą
przyjaźń, i tak się właśnie stało.
Jake spodziewał się tych słów. Nie przewidział jednak skali swojego gniewu. Zaśmiał się
ironicznie i odrzekł:
- Oczywiście, że to rozumiem. Nawet za dobrze. Tak samo było z wędkowaniem. Czułaś się
wspaniale, ale było ci zbyt dobrze. A Sarah Mason nie może cieszyć się życiem - dokończył
przez zaciśnięte zęby.
- Idź do diabła! - Odepchnęła go i otworzyła drzwi.
Jake słyszał jej kroki na schodach, trzask zamykanych drzwi i warkot silnika samochodu.
Powstrzymał się, by za nią nie pobiec. Czuł się tak, jakby dostał potężnego kopniaka. Cudowny
nastrój prysł niczym mydlana bańka. Wygląda na to, że zostałem oszukany, pomyślał.
Zszedł na dół i popatrzył ponuro na zdziwionego dziadka, który tym razem taktownie
powstrzymał się od jakiegokolwiek komentarza. Jake polecił Charliemu, żeby pilnował Sary i dał
znać, gdyby tylko zauważył coś niepokojącego. Wrócił do siebie, umył się, przebrał i ruszył na
poszukiwania Briana Mclntyre'a. Postanowił zakomunikować mu, że jeżeli jeszcze raz spróbuje
nastraszyć panią prokurator, to będzie tego żałował do końca swego nędznego życia.
Na pogrzebie Mary zgromadziły się tłumy. Skromny kościółek pękał w szwach, wypełniony po
brzegi rodziną, przyjaciółmi, sąsiadami, znajomymi i zwykłymi gapiami zaintrygowanymi
tragiczną historią nagłośnioną w mediach. Na kościelnych ławach nie było ani kawałka miejsca,
ludzie stali w przejściach i tłoczyli się pod ścianami. Ceremonia przebiegała w obrządku
katolickim, z kadzidłami, świecami, modlitwami i pieśniami. Ściśnięta z nieznajomymi ludźmi
na jednej z tylnych ławek Sarah niemal nic nie słyszała. Przed oczyma miała wciąż błagalne
spojrzenie Mary, wystrzał i kałużę krwi.
Nie mogłam jej pomóc, powtarzała w myślach, ale to nie przynosiło ulgi. Czuła nieprzyjemny
ucisk w gardle i brzuchu.
Msza dobiegła końca, wyniesiono sterty kwiatów. Szlochające córki i wnuczęta przeszły przez
nawę i wsiadły do limuzyn, które podążyły za karawanem na cmentarz. Sarah wstała i wyszła z
kościoła. Zatrzymała się na zatłoczonych schodach i zamieniła kilka grzecznościowych słów ze
znanymi jej osobami: policjantami pracującymi nad tą sprawą, prawnikiem z biura pomocy
ofiarom przestępczości, kobietą z sąsiedztwa. Miała już przejść pod arkadową bramą i zanurzyć
się w upalny dzień, gdy poczuła, że ktoś dotyka jej ramienia.
- Pani Mason? - usłyszała lekki hiszpański akcent. Odwróciła się i ujrzała niską, pulchną, śniadą
kobietę o ciemnych oczach, która mogła mieć około czterdziestu lat. Ubrana była w czarną
sukienkę z krótkim rękawem. Długie czarne włosy upięła w kok. Na pełnej twarzy widniały ślady
łez. Wokół kobiety tłoczyło się kilkoro małych dzieci, które Sarah z łatwością rozpoznała.
- Tak?
- Nazywam się Rosa Barillas - powiedziała nieznajoma. - Chcę pani podziękować za uratowanie
mojej małej Angie.
- Nie ma za co. - Co prawda Sarah wolałaby powiedzieć: "Musiałam, bo wie pani, też miałam
kiedyś córkę", ale zamiast tego uśmiechnęła się do Rosy i jej dzieci. Napierający tłum wypchnął
ich na zewnątrz. Sarah dostrzegła ekipę telewizyjną i zrozumiała, że reportaż z pogrzebu pojawi
się w wieczornych wiadomościach. Bezlitosne, niestosowne do sytuacji słońce opromieniało całą
okolicę, odbijało się od dachów samochodów, kamer telewizyjnych, biżuterii kobiet. Sarah
rozpoznała w reporterce Hayley Winston. Jej ekipa rozdzielała tłum na dwa strumienie, ludzie
podążali do samochodów pozostawionych na parkingu, by dołączyć do pogrzebowego konduktu.
- Angie chciałaby coś pani podarować - odezwała się Rosa i otworzyła torebkę. Stali w małej
grupie niedaleko ekipy telewizyjnej. Kobieta wyjęła pakunek wielkości talii kart owinięty w
bibułkę i podała go Angie. - Nie wstydź się! - zachęcała córkę i Angie nieśmiało podała Sarze
paczuszkę, mówiąc: "Dziękuję"·
- To ja dziękuję - Przyjmując leciutki jak piórko prezent, Sarah zauważyła mokre oczy
dziewczynki. Przykucnęła, rozwinęła delikatnie bibułkę i wyjęła ślicznego, ręcznie zrobionego
na szydełku aniołka z białej włóczki.
- Tamtej nocy to pani była jej aniołem stróżem - wyjaśniła Rosa.
- Jest piękny. - Sarah trzymała podarunek w otwartej dłoni. Uśmiechnęła się do Angie i
powiedziała: - Teraz on będzie mnie pilnował.
- To było wspaniałe. - Usłyszawszy czyjś zachwycony głos, Sarah rozejrzała się szybko dookoła.
Tuż za nią stali kamerzysta z telewizji i Hayley Winston. Mężczyzna kierował kamerę na białego
aniołka. Sarah obrzuciła oboje gniewnym spojrzeniem, ale zanim zdążyła zareagować, usłyszała
pytanie skierowane do dziecka:
- Czy będziesz tęsknić za swoją przyjaciółką Mary?
- Chciałabym, żeby nadal żyła. Chciałabym znów ją zobaczyć - wyszeptała dziewczynka,
wybuchnęła płaczem i uciekła. Rosa i pozostałe dzieci pobiegły za nią.
Sarah popatrzyła z pogardą na Hayley Winston, ale nikt się tym nie przejął. Kamera zwrócona
była na reporterkę, która mówiła:
- Tym wzruszającym akcentem zakqńczył się pogrzeb Mary Jo White. Mała Angie Barillas
podarowała aniołka asystentce prokuratora okręgowego hrabstwa Beaufort, Sarze Mason, która
uratowała jej życie.
Sarah nie miała już siły tego słuchać. Zamknęła aniołka w dłoni i odwróciła się plecami do
natrętów z telewizji. Podeszła do rodziny Angie, która pakowała się właśnie do wiekowego vana.
- Pani Barillas - zaczęła - Chciałabym mieć z wami kontakt. - Podała Rosie swoją wizytówkę. -
Jeżeli pani lub dzieci będziecie czegoś potrzebować, proszę dać mi znać. - Dziękuję. - Kobieta
kiwnęła głową, przyjmując wizytówkę·
- Mamo, tu jest okropnie duszno - odezwało się jedno z dzieci, Sarze wydawało się, że był to
Sergio. Siedzący na przednim siedzeniu Rafael ostentacyjnie wachlował się dłonią·
- Muszę jechać - powiedziała Rosa. Sarah przytaknęła i zrobiła krok do tyłu. Kobieta włączyła
silnik, a tym samym i klimatyzację.
Sarah pomaszerowała w stronę swojego samochodu zaparkowanego na drugim końcu
rozgrzanego słońcem parkingu. Wsiadła do sentry i natychmiast przykleiła się do siedzenia.
Położyła delikatnie aniołka na siedzeniu pasażera i podkręciwszy klimatyzację, otworzyła okna,
by wypuścić z auta pierwszy, najgorętszy podmuch powietrza. Ruszyła, kierując się na cmentarz.
Czekała w szeregu innych pojazdów, by włączyć się do ruchu, gdy zadzwonił telefon. Sarah
skorzystała z zestawu głośno mówiącego. W ostrym słońcu nie mogła dojrzeć numeru, z którego
do niej dzwoniono. Ze zdziwieniem przekonała się w końcu, że to był jej numer domowy. Ktoś -
nie wiadomo, kto dzwonił do niej z jej własnego domu! Wybrała przycisk i odezwała się:
- Halo?
_ Chcę do domu, mamusiu! - szlochała Lexie. - Zaśpiewaj mi naszą kołysankę. Ploszę, mamusiu,
ploszę·
I w tej właśnie chwili zabrzmiała żałośnie melodia: "Gdy tak sobie marzysz pod gwiazdami".
Rozdział 19
- Jake! Jake! Coś się dzieje! - krzyczał do telefonu Austin.
Detektyw jechał już w stronę domu Sary, wściekły na ograniczające go przepisy ruchu
drogowego. Austin śledził ją na pogrzebie i pilnował jej z zaparkowanego niedaleko wozu. W
pewnej chwili zauważył, że ruszyła z parkingu z ogromną prędkością. Udało~mu się dyskretnie
za nią nadążyć. Jake był na pogrzebie Mą.ry, lecz trzymał się z dala od Sary i miał nadzieję, że
go nie zauważyła. Został nieco dłużej w kościele, pozwalając, by wyszła przed nim. Austin
obserwował wszystko z zielonej toyoty Rav4. Obaj dojechali do domu Sary wkrótce po niej. Jake
wyskoczył z auta, jednym susem pokonał schodki i usiłował kluczem otworzyć drzwi. Jak się
okazało, wcale nie były zamknię-· te. Wystarczyło je popchnąć i bezszelestnie wszedł do środka,
ściskając pistolet w dłoni.
- Sarah? - krzyknął, trzymając broń w pogotowiu, i szybko przeszedł przez korytarz.
Ciastek wyszedł mu na spotkanie, przeciągnął się i powitał go warknięciem. Zakładając, że pies
był w pokoju, w którym się znajdowała, Jake skierował się do sypialni, po drodze rzucając do
zwierzaka: "Dobry pies". Ponieważ nie został zaatakowany, uznał, że relacje między nimi ule-
gają poprawie. Drzwi do sypialni stały otworem. Z pokoju sączyła się ta sama muzyka, która tak
nim wstrząsnęła, gdy usłyszał ją za pierwszym razem.
- Sarah?
Nie wiedząc, co zastanie w sypialni, Jake gotów był do walki. Gdy zobaczył ubraną na czarno
Sarę siedzącą na podłodze wśród rozrzuconych zabawek Lexie, pochyloną nad białym
jednorożcem, odetchnął z ulgą. Była cała i zdrowa. Po chwili zorientował się jednak, że Sarah
cała drży. Ściskała tę cholerną pozytywkę i trzęsła się jak osika. Serce Jake'a zamarło ze strachu.
"Gdy tak sobie marzysz pod gwiazdami...".
- Sarah! Co z tobą?! - zapytał, chowając pistolet za pasek spodni.
Podniosła zdziwione oczy. Nie widzieli się ani nie rozmawiali od chwili, gdy wczoraj wybiegła z
jego mieszkania. Pogodziła się z myślą, że straciła przyjaciela, co było dla niej kolejnym
bolesnym doświadczeniem. Wmówiła sobie, że potrafi się z tym pogodzić tak jak ze wszystkim
do tej pory. Widząc Jake'a, zrozumiała, jak bardzo go potrzebuje i jak bardzo się cieszy z jego
obecności.
- Lexie znów do mnie zadzwoniła - odezwała się znad ciągle grającej zabawki. - Zadzwoniła na
komórkę z tego domu i powiedziała: "Chcę do domu, mamusiu. Zaśpiewaj mi naszą kołysankę".
Po czym usłyszałam tę melodię. Przycisnęła dłoń do białego jednorożca, który po tylu latach
ciągle był puszysty i miękki. - Lexie uwielbiała tę piosenkę· Śpiewałyśmy ją co wieczór -
dokończyła łamiącym się głosem.
- Sarah ... - Jake wyjął z jej rąk jednorożca i delikatnie postawił na podłodze.
Muzyka ucichła. Sarah popatrzyła na zabawkę i poczuła ogarniające ją zimno. Lexie dostała
pluszaka pod choinkę w ich ostatnie wspólnie spędzone Boże Narodzenie. Codziennie zabierała
jednorożca do łóżeczka i razem śpiewały piosenkę, a potem Sarah ustawiała go na szafce, by
czuwał nad dziewczynką przez całą noc. Wspomnienia raniły jej serce. Z trudem skupiała się na
tym, co mówi Jake. ,
- Wiesz, że ktoś robi to, aby cię skrzywdzić. Być może chce cię też zabić. To najprostszy sposób,
aby się ciebie pozbyć. Ktoś dużo o tobie wie i wykorzystuje swoją wiedzę· To nie Lexie do
ciebie dzwoniła. - Nie mogła zaprzeczyć tym rozsądnym słowom. Jake miał rację, wiedziała, że
miał rację, jednak...
- Skąd mogą wiedzieć o kołysance? - Gardło bolało ją od powstrzymywanego płaczu. Oczy
wypełniały łzy, którym nie pozwalała popłynąć. - Skąd mogą wiedzieć o "Eeyore" i jednorożcu?
W sobotnie popołudnie Sarah wróciła do domu Jake'a.
W biurze zastała Popsa, Dorothy i Austina, którzy przeglądali akta sprawy Lexie, i przyłączyła
się do nich. Pops, używając tych samych argumentów co Jake, powiedział, że w innych
archiwach i instytucjach, które uczestniczyły w poszukiwaniach dziewczynki, mogą ęię
znajdować jeszcze jakieś dokumenty. Może w FBI mieli swoje własne materiały, podobnie w
Centrum Poszukiwania Zaginionych Dzieci-czy też w prokuraturze okręgowej. Słowo "Eeyore"
mogło pojawić się wszędzie i choc;iaż nie znaleźli go u siebie, nie oznacza to, że nikt go nie znał.
Sarah upierała się jednak, że nikt nie wiedział o ich sekrecie.
- Nie wiem, skarbie - odpowiedział Jake głosem pełnym współczucia. - Widać, ktoś zna to słowo
i dowiemy się, kto to jest. Obiecuję. Dorwiemy drania.
- To był głos Lexie. - Sarah nie miała już siły walczyć. - Słodki głosik mojej małej córeczki.
Przysięgam.
Głos jej się załamał, wyciągnęła do Jake'a ręce, a on objął ją i mocno przytulił. Poczuła się
bezpieczna i spokojna, jakby wróciła do domu. Pomyślała o Jake'u z czułością i objęła go mocno
i na zawsze. Nie płakała. Jake miał rację, ktoś chciał ją skrzywdzić i celowo robił te straszne
rzeczy. Gdyby poddała się rozpaczy, zaczęła płakać i pozwoliła sobie na rozpamiętywanie
przeszłości, ten człowiek odniósłby zwycięstwo. Nie mogła jednak powstrzymać drżenia ani
uspokoić serca i zapanować nad ściśniętym żołądkiem. Oddychała głośno i szybko.
- Sarah, już dobrze. - Kojący głos Jake'a przynosił ulgę i wypełniał skołataną głowę Sary
spokojem.
- Muszę zawiadomić policję - odezwała się po chwili nieswoim głosem.
- Ja to zrobię. Zadzwonię z mojej komórki. Jeżeli ktoś telefonował do ciebie z tego domu, to
może zostawił odciski palców na telefonie w sypialni lub w kuchni.
Zgodziła się skinieniem głowy. Odciski palców mogły ułatwić zidentyfikowanie tego
zwyrodnialca. Jake podniósł się z podłogi i podał rękę ukochanej. Przez chwilę stali przytuleni
do siebie. Zmaltretowana Sarah oparła się o niego, starając się zapanować nad sobą. Gdy
dreszcze w końcu ustały, przeszła do salonu i dowlókłszy się do skórzanego fotela, opadła na
niego bez sił. Jake rozmawiał ze swojego telefonu, stojąc w korytarzu. Miał na sobie ciemny
garnitur, czarny krawat i białą koszulę i przez chwilę Sarah zastanawiała się, dlaczego tak się
ubrał.
Przyjechali dwaj mundurowi z patrolu, a niedługo po nich pojawili się Sexton i Kelso. Sarah
nalegała, aby przydzielono do tej sprawy tę dwójkę, nie chcąc wyjaśniać komuś innemu, co się
dotąd działo. Ci dwoje byli profesjonalistami, znali się na swojej robocie, a jeżeli nawet czuli do
Sary niechęć w związku ze sprawą Stumbo, nie dawali tego po sobie poznać. Ich wizyta
przeciągnęła się aż do ósmej wieczorem. Sarah siedziała cały czas w salonie. Nie chciała patrzeć,
jak technicy zdejmują odciski palców z rozrzuconych zabawek Lexie, aparatów telefonicznych i
drzwi, a także jak sprawdzają wszystkie te miejsca w domu, w których mógł przebywać intruz.
Spisali zeznania, porozmawiali z Jakiem, ustalili, że tylko on miał zapasowy klucz do domu,
przepytali sąsiadów. Nikt nie zauważył niczego podejrzanego. Sarah doskonale zdawała sobie
sprawę z tego, co myślą funkcjonariusze: nic nie zginęło, nikt nie ucierpiał. Jej zgłoszenie trafi na
stos innych doniesień o przestępstwach o znikomej szkodliwości społecznej i nikt się nim nie
będzie przejmował. Gdy tamci już sobie poszli, Jake wszedł do salonu i stanąwszy przed Sarą,
powiedział:
- Jedziemy do mnie. Tutaj nie zostaniesz. Jeżeli komuś udało się dostać do środka, uniknąć ataku
psa i zadzwonić do ciebie, to może zechce powtórzyć wizytę. To nie jest bezpieczne miejsce.
Sarah patrzyła na niego i przytaknęła. Wyciągnęła ręce i pozwoliła, by Jake podniósł ją z fotela.
Znów miał rację, bo ostatnia spędzona samotnie noc była prawdziwym koszmarem. Ze
wszystkich kątów spoglądały na nią cienie Lexie. Miała wrażenie, że ktoś czeka na zewnątrz, aż
ona zaśnie, a wówczas zakradnie się do środka. Zdrzemnęła się dopiero przed włączonym
telewizorem. Nie chciała doświadczyć tego jeszcze raz. Szczególnie po tym, co 'six stało po
południu. Nie czuła się bezpiecznie we własnym domu.
- Kiedy będą wyniki badania odcisków palców? - zapytała.
- To musi potrwać. Pogadam ze znajomymi, może uda się wszystko przyspieszyć - odpowiedział
Jake. Po chwili dodał niechętnie: - Nie łudźmy się jednak, ten łobuz nie był chyba aż tak głupi,
by zostawić po sobie jakieś ślady.
- Chyba masz rację - przytaknęła, ale nie mogąc się powstrzymać, spytała: - Nie sądzisz, że to
mogła być Lexie? Że to ona dzwoniła? - Nie potrafiła wyrzucić z serca nadziei.
- Nie umiem powiedzieć, jak mogłaby to zrobić.
- Ja też - przyznała Sarah i z bólem rozstała się z marzeniem. - Muszę spakować trochę rzeczy. -
Jutro poniedziałek, musiała przecież iść do pracy.
Jake zniósł torbę do swojego samochodu. Sarah szła za nim z Ciastkiem na smyczy. Gdy
otworzył tylne drzwi auta, by wpuścić psa, powiedziała:
- Powinnam wziąć swój wóz. Rano muszę jechać do pracy.
- Dasz radę prowadzić? - Skinęła głową. - Dobrze. Będę jechał za tobą.
Szybko dotarli na miejsce. Słońce już zachodziło nad horyzontem, śląc ostatnie.pomarańczowo-
różowe promienie. Niebo pociemniało, gdzieś niedaleko chór żab rozpoczynał wieczorny
koncert. Komary atakowały zajadle, świetliki unosiły się w powietrzu tu i tam, przywodząc na
myśl lampki choinkowe. Wściekły upał dnia ustępował przyjemnie ciepłej, letniej nocy. Sarah
ostrożnie włożyła białego aniołka do torebki i wysiadła z samochodu. Kiedy otwierała tylne
drzwi, by wypuścić psa, podjechał Jake.
- Zamówiłem pizzę - oznajmił. Skrzywiła się, na co Jake odpowiedział szerokim uśmiechem i
przez chwilę czuła, że ich wzajemne relacje wracają do normy. - Niepokoi mnie tylko ten
cholerny pies. Jak dali mu radę? Czy on w ogóle kogoś lubi? Weterynarza? Tresera? Dostawcę
pizzy? Kogokolwiek?
Sarah nie zastanawiała się długo.
- Nikogo. Przynajmniej nie na tyle, by go wpuścić do domu.
- Powinien był zeżreć tego drania.
Sarah nie odpowiedziała. Ruszyli po schodach na górę i weszli do mieszkania. Po drodze Jake
wyjął coś spod marynarki i Sarah zobaczyła ze zdziwieniem, że miał pistolet. Włożył broń do
szuflady szafki stojącej przy kanapie. Zrozumiała, że Jake nie lekceważy niebezpieczeństwa, w
którym się znalazła. W zamieszaniu ostatnich wydarzeń niemal zapomniała, że ktoś chciał ją
zabić.
- Gdzie byłeś? - zapytała, siadając na kanapie.
Jake zasunął zasłony i zdejmował teraz marynarkę i krawat. Ciastek drzemał na podłodze. Sarah
wciąż była zszokowana i osłabiona, w dodatku, obserwując Jake'a, czuła panujące między nimi
napięcie. Jeżeli on miał podobne wrażenie, nie dawał tego po sobie poznać. Powiesił ubranie na
oparciu krzesła i z kwaśną miną odpowiedział: - Na pogrzebie.
- Na pogrzebie? - powtórzyła zaskoczona. - Na pogrzebie Mary?
Przytaknął, rozpiął guziki przy mankietach koszuli i podwinął rękawy aż do łokci. Popatrzyła na
jego muskularne, opalone ręce, na silne dłonie o długich palcach. W jej życiu nie było dotąd
miejsca dla mężczyzny, kochanka. To jednak nie dotyczyło Jake'a. Potrzebowała go. Zrozumiała,
że zależy jej na nim. I to bardzo. Gdy myślała, że go utraciła, życie wydawało jej się puste i
ponure. Chciała zapomnieć o tej nieszczęsnej nocy, którą spędzili razem, i wrócić do czasów
niczym niezmąconej przyjaźni.
- Nie widziałam cię.
- Ale tam byłem.
Sarah przypomniała sobie, jak szybko pojawił się w jej domu po incydencie z głosem Lexie, i
zapytała: .
- Skąd wiedziałeś, że coś się wydarzyło? - Chciała dodać: "Potrzebowałam ciebie", ale w
ostatniej chwili się wycofała. Jake miał winę wypisaną na twarzy i Sarah sama się domyśliła
prawdy. - Śledziłeś mnie - powiedziała oskarżycielskim tonem. W głębi serca czuła wdzięczność,
ale ...
- Właściwie to Austin zadzwonił do mnie.
Popatrzyła na niego gniewnie. Powinna była się zorientować, gdyby tylko mogła rozsądnie
pomyśleć. Spędziła niespokojną noc, gotowa wyskoczyć z łóżka na najmniejszy szelest, a tu,
proszę, Jake cały czas jej pilnował. Doskonale go znając, wiedziała, że nie należał do mężczyzn,
którzy szybko się poddają.
- A kto pilnował domu w nocy? - zapytała sucho. Patrzyła mu w oczy, nie pozwalając na żadne
kłamstwo.
- Ja pilnowałem od tyłu. Dzięki dodatkowemu ogrodzeniu nikt z sąsiadów mnie nie zauważył i
nie powiadomił policji. Od frontu stał Dave.
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, usłyszeli dzwonek do drzwi i Jake z ulgą się oddalił.
Sarah pomyślała z ironią, że uratowała go pizza. Przyznała jednak, że to bardzo miło z jego
strony, że dbał o nią pomimo wcześniejszego spięcia i postanowiła nie wracać już do tamtej
sprawy. Ponieważ nie miała apetytu, Jake jadł sam. Oparła łokcie na stole, by podeprzeć brodę, i
walczyła z zamykającymi się oczyma. Wiedziała jednak, że dziś nie zaśnie. Za bardzo się bała
powrotu koszmarnych snów.
_ Idę wyprowadzić psa. - Jake wstał zza stołu. - A ty kładziesz się do łóżka. - Zebrał resztki
jedzenia i 7 naganą w głosie stwierdził, że prawie niczego nie tknęła.
Zawołał psa. Sarah doskonale wiedziała, że nie zapomniał o ich wspólnej nocy. Tkwiła między
nimi i nie można było przejść nad nią do porządku dziennego. Trzeba z nim porozmawiać.
Załatwić w końcu tę sprawę·
- Jake?
_ Ta.k? - Postawił pudełka z resztkami pizzy na podłodze, a Ciastek zachłannie zanurzył w nich
swą wielką mordę·
Dobra, wyrzuć to z siebie w końcu, pomyślała. To śmieszne, że się wstydziła Jake'a.
_ Dziękuję, że nie pozwoliłeś, by to ... - nie wiedziała, jakich użyć słów, zakończyła więc
koszmarnym eufemizmem: - ... to, co się wydarzyło, zniszczyło naszą przyjaźń. - To, co się
wydarzyło? - powtórzył zdziwiony, udając, że nie rozumie, o co chodzi. Sarah niemal dała się na
to nabrać.
- Właśnie - potwierdziła gniewnie.
- Mówisz może o naszej wspólnej nocy?
Złośliwiec.
- Wiesz doskonale, że tak.
_ Och! Chciałem się tylko upewnić. - Jednak zamiast spalić się ze wstydu, Jake z rozbawioną
miną dodał: - Nie ma za co.
Sarah zamarła na chwilę.
- Błazen! - skwitowała spokojnie. Jake odpowiedział uśmiechem i nagle wszystko wróciło do
normy. Napięcie, które dotąd odczuwała, powoli znikało. Jake miał rację, ktoś ją dręczył, ale
poradzi sobie, tak jak radziła sobie ze wszystkim do tej pory.
To, co cię nie zabije, tylko cię wzmocni.
- Zmykaj do łóżka - powtórzył Jake i zabrał psa na spacer.
Sarah położyła się i prawie natychmiast zasnęła, wykończona zdarzeniami minionego dnia.
Nawet jeżeli miała jakieś złe sny, nie pamiętała ich nad ranem. Może to dzięki opiece aniołka z
włóczki, którego podarowała jej mała Angie. Sarah postawiła go na nocnej szafce i patrzyła na
niego, aż zasnęła. Włóczkowy anioł stróż pilnował jej snów przez całą noc.
Rozdział 20
Od czasu zaginięcia Lexie minęło siedem lat. Dlaczego zaczęli znęcać się nad Sarą dopiero teraz?
Coś musi się za tym kryć.
Zegar wskazywał siódmą trzydzieści rano. Jake rozmawiał z dziadkiem. Właśnie wracał ze
spaceru z Ciastkiem, co powoli stawało się jego codziennym obowiązkiem, gdy Pops podjechał
pod biuro na swym ryczącym motocyklu. Widok staruszka wywarł na wnuku ogromne wrażenie.
Jake nie miał samochodu i poprosił Popsa o podwiezienie, by mógł sprowadzić swój wóz. Była
to niezapomniana jazda, której detektyw nie chciałby za żadną cenę powtórzyć. Stali teraz przed
budynkiem, rozmawiając o ostatnich wydarzeniach.
- Może jej awans? - rzucił starszy pan, który dzisiaj miał na sobie koszulkę z ostatniego tournee
Rolling Stonesów, z wielkimi, czerwonymi ustami i wystającym językiem na przodzie, dżinsy,
kowbojskie buty oraz lśniący kask. Wyglądał jak rasowy podrywacz.
- To było trzy miesiące temu - odpowiedział Jake, starannie zamykając za sobą drzwi wejściowe.
Od czasu słynnego spotkania Ciastka z aligatorzycą Molly wyprowadzał psa wyłącznie na
trawnik od frontu. - Pytałem Sarę, czy ma jakieś podejrzenia, ale nic nie wymyśliła.
Rozmowy z Sarą na ten temat zawsze prowadziły do nieporozumień. Każde z nich podchodziło
do sprawy inaczej: Jake chciał szukać osoby, która pragnęła skrzywdzić jego ukochaną, ona zaś
dążyła do odnalezienia porywacza Lexie. A przecież obu wydarzeń nic nie musiało ze sobą
łączyć. Chociaż Sarah sądziła, że wszystko składało się w jedną całość, Jake twierdził, że
dręcząca ją osoba w ogóle nie miała nic wspólnego ze zniknięciem małej. Wykorzystywała
jedynie najprostszy sposób na wytrącenie zrozpaczonej matki z równowagi.
- Nic nie przychodzi jej do głowy?
- Zupełnie nic - odrzekł Jake i poszedł sprawdzić, czy szklane drzwi prowadzące na taras są
dobrze zamknięte. Pops opadł na krzesło przy biurku Dorothy. W pobliżu nie było widać
żadnego gada. Robiło się już gorąco i wilgotno, nadchodził zwyczajny sierpniowy poranek.
Zakłócał go tylko ten typ, który nienawidził Sary tak bardzo, że nie cofał się przed dręczeniem
jej. Pewnie nąwet chciał ją zabić.
- A może szukasz nie tam, gdzie trzeba? ~ Pops bujał się na krześle. - Może to nie chodzi o
przeszłość, tylko o coś, co ma się dopiero wydarzyć. I ten człowiek nie chce do tego dopuścić.
- O tym też myślałem - odpowiedział Jake i popatrzył na dziadka. - Sarah zajmuje się wieloma
sprawami. Proces Helitzera to duża rzecz. I jeszcze ta sprawa o gwałt dokonany przez dwóch
policjantów. I napad na bank, handel narkotykami, nauczycielka uprawiająca seks z nieletnim
uczniem. To nie wszystko, jest jeszcze cała lista. Dodatkowo prowadzi przecież zajęcia w
stowarzyszeniu Kobiety Przeciw Przemocy. Wychodzi na to, że trzeba by sprawdzić mnóstwo
osób. To jak szukanie igły w stogu siana.
- Ten człowiek wie, że najłatwiej ją załatwić, przypominając o małej Lexie. To powinno
zawęzić listę podejrzanych. Minęło siedem lat. Większość z tych osób nawet nie wie, że Sarah
miała dziecko.
- To niczego nie zmienia. Za dużo było wokół tego szumu. Wystarczy wrzucić nazwisko Sary do
Google'a i już wszystko o niej wiesz.
- Google - powtórzył Pops głosem człowieka, dla którego internet ciągle był nierozpoznaną
tajemnicą. - A cóż to takiego, u licha? Cóż to za świat, w którym można wystukać na klawiaturze
nazwisko człowieka i ... - przerwał na dźwięk lekkich kroków na schodach i spojrzał w ich stro-
nę. Jake także tam popatrzył. Ciastek, który tęsknie wyglądał przez szybę drzwi, podniósł się i do
nich podszedł.
Sarah, w luźnym szarym kostiumie, jedwabnej białej bluzce i szarych pantoflach na płaskim
obcasie, szła dziarsko w stronę wyjścia. Jej ubranie było zupełnie bez wyrazu i Jake postanowił
zająć się poważnie sprawą wymiany tych beznadziejnych ciuchów na coś bardziej od-
powiedniego. Chociaż przespała całą noc - Jake upewniał się kilka razy - ciągle była blada i
wyglądała na zmęczoną. A nawet na zmaltretowaną. Mimo to stanowiła dla niego uosobienie
piękna. Głupi jesteś, zganił się w myślach. Tak mówił zawsze o mężczyznach biegających za
kobietami, które ich nie chciały. Widział takich wielu, prowadząc różne sprawy. Facetów
kochających żony, które wniosły pozwy rozwodowe, bogaczy, którzy sądzili, że kociaki są z nimi
z miłości, a nie dla pieniędzy, i że nie kręcą przy okazji na boku z kimś innym. Wielu mężczyzn
głupiało z miłości do tej jednej kobiety, którą postanowili zdobyć. Jake zawsze chciał im
powiedzieć: tego kwiatu jest pół światu. Znajdź sobie inną. Teraz miał za swoje. On sam nie
chciał szukać innych kwiatków. Jesteś moja, pomyślał, gdy mijała go z uśmiechem. I nie tylko
jako przyjaciółka. Choć właśnie tylko tyle miała mu do zaoferowania.
- Cześć! - pozdrowiła obecnych. - Dzięki, że wyprowadziłeś Ciastka.
- Nie ma za co. - Jake popatrzył na psa, który ucieszył się na widok swej pani. Może powinna
wziąć tę bestię ze sobą. Dni mijały i nic się nie działo, ale mimo to ryzyko ciągle było duże. No
cóż, Ciastek i Jake w związku z całą tą sprawą musieli zacząć się w końcu tolerować. - Sądzę, że
się do mnie przywiązał. Już nawet na mnie nie warczy.
- Mówiłam przecież, że on cię kocha - odpowiedziała Sarah z uśmiechem. - Cześć, Pops! -
Weszła do biura i pogłaskała psa po głowie.
- Sie masz. A dokąd to tak wcześnie?
- Do pracy. - Odważnie popatrzyła na Jake'a, który właśnie za to ją uwielbiał. - Czy skończyliście
z przesłuchiwaniem świadków do sprawy Helitzera? - spytała.
- Tak, ale nie znaleźliśmy nic nowego. Charlie podrzuci papiery dziś rano.
- Świetnie. Zobaczymy się później?
- Zapewne. - A w myślach dodał: Oczywiście, przecież nic mnie nie zatrzyma. Jednak zachował
swój entuzjazm dla siebie. - A ty siedzisz dzisiaj tylko w biurze i w sądzie. Żadnych wypadów
samochodem do domu ani gdzie indziej - nakazał surowo.
- Przysięgam! - potwierdziła Sarah. Wcześniej rozmawiali o tym, że powinna uważać do czasu
wyjaśnienia sytuacji. Jake postanowił, że wyśle za nią swojego człowieka, chociaż prawie już jej
obiecał, że tego nie zrobi. - Muszę lecieć. Zobaczymy się później.
- Do zobaczenia.
- Cześć, Pops!
- Cześć, Sarah!
Zatrzymała się w drzwiach, odwróciła do Jake'a i zapytała:
- Tak przy okazji, kto będzie dzisiaj za mną chodził? Chciałabym wiedzieć, kogo szukać, jakby
coś się działo.
Okazało się więc, że zna Jake'a na wylot. Uśmiechnął się do niej szeroko i odpowiedział:
- Charlie. I tak musi wpaść do prokuratury.
- Przekaż mu, że zatrzymam się na chwilę na kawę. - I wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Jake zdał sobie sprawę, że ciągle głupkowato się uśmiecha, gdy napotkał znaczące spojrzenie
dziadka.
- Co znowu? - rzucił naburmuszony.
- Nic, nic - Pops wzruszył ramionami. - Przynajmniej dla mnie. Hoss, przede mną nie musisz
udawać, że ryzykowałeś życie z tym aligatorem wyłącznie z powodu psa. Przecież wiem, że
kochasz tę kobietę·
- Nie zrobiłem tego ... - Jake zaczął, ale przerwało mu przybycie Dorothy. Sekretarka niemal
wpłynęła do biura w swej żółtej sukience. Powitała Jake'a skinieniem głowy, obrzuciła Ciastka
spojrzeniem pełnym dezaprobaty i ostentacyjnie zignorowała Popsa, który natychmiast po-
derwał się z fotela.
- Widziałam Sarę - odezwała się, wkładając torebkę pod biurko i ostrożnie siadając w fotelu. -
Biedactwo, wygląda na zmordowaną. Potrzebuje odpoczynku. Czy wie, że Charlie jej pilnuje?
Pytam, bo wydawało mi się, że do niego pomachała.
- Wie - odpowiedział Jake.
_ Wygląda na to, że Hoss nie potrafi trzymać języka za zębami. - Pops przysunął się do Jake'a.
Ten już chciał się odgryźć, ale Dorothy go uprzedziła.
_ Mówiąc o dyskrecji - zaczęła, patrząc groźnie na starszego pana - może poinformujesz mnie,
od kiedy to obowiązuje w tym biurze zasada, że pracownicy nie mogą spotykać się towarzysko.
Pracuję tu prawie czterdzieści lat i o niczym takim do tej pory nie słyszałam.
Pops, biedaczysko, szukał pomocy u wnuka, rzucając w jego stronę rozpaczliwe spojrzenia.
- Nic o tym nie wiem - powiedział Jake, podnosząc w górę dłoń. - To jest... - już miał dokończyć,
że to sprawa dziadka, ale przerwał mu dzwonek telefonu komórkowego. Sięgnął do kieszeni i
odszedł na bok.
- Dzień dobry! Tu Doris Linker. - Jake nie bardzo wiedział, kto to. - Jestem siostrą Maurice'a
Johnsona. Pamięta pan, jak mówił, że da nam tysiąc dolarów, jeżeli powiemy, kiedy Maurice
odzyska przytomność? No więc, właśnie ją odzyskał.
- Jak to jest, pani Letts, że mając do dyspozycji prawie rok na przygotowanie się do procesu,
obrona ciągle wnosi o przesunięcie terminu? Oskarżenie uwinęło się w cztery miesiące, a pani?
Sarah z trudem ukryła satysfakcję, słysząc w głosie sędziego Schwartzmana dezaprobatę w
stosunku do poczynań obrońcy Helitzera. Pat Letts włożyła cukierkowo czerwony kostium, który
prezentował się doskonale na jej zgrabnej sylwetce. Sarah niemal zazdrościła rywalce. Jej wygląd
tym razem nie był ważny, bo sędzia, zdając sobie sprawę z obecności na sali dziennikarzy,
postanowił nie dopuścić do kolejnej przerwy. Pani Letts s~ybko otrząsnęła się z szoku i pełnym
przejęcia głosem powiedziała:
- Sprawa jest bardzo skomplikowana i w związku z tym ....
- Nie chcę tego słuchać, pani mecenas. Czy sądzi pani, że nie widzę pani gry na zwłokę? - Sędzia
Schwartzman zmarszczył brwi. Sarah nie pozwoliła sobie na uśmiech, a pani Letts okazała
rozczarowanie. Sędzia pochylił się w ich kierunku i patrząc sponad okularów dodał: - Proszę
pamiętać o przesłuchaniach, które rozpoczynają się w środę. Nie będzie żadnych opóźnień.
Odrzucam wniosek o umorzenie sprawy.
Uderzył drewnianym młotkiem, podniósł się i opuścił podium, otrzepując dłońmi togę. Flaga
państwowa i stanowa poruszyły się, gdy koło nich przechodził. Pilnujący porządku policjant
podszedł do dziennikarki, która opadła na oparcie krzesła. Po sali przeszedł pomruk zwiastujący
bliską przerwę na lunch. Sarah dyskretnie odetchnęła z ulgą. Nie była dzisiaj w najlepszej formie,
miała trudności z koncentracją. Pozostawała wciąż pod wrażeniem ostatnich dni i ciągle słyszała
głos córeczki. Nie pozwoliła sobie jednak na utratę kontroli, starała się ze wszystkich sił dobrze
reprezentować interesy ofiar przestępstw. Jakoś sobie radziła i to było najważniejsze.
_ Stary dureń! - mruknęła pod nosem pani mecenas, a Sarah popatrzyła na nią ze zdziwieniem.
To stojące w jawnej sprzeczności z profesjonalizmem zachowanie nie oznaczało ocieplenia
stosunków między nimi. Pat Letts obrzuciła swą przeciwniczkę przelotnym spojrzeniem,
zebrała rzeczy i wyszła z sali. Młoda asystentka, której Sarah nie znała, pobiegła za szefową·
Helitzer nie pojawił się dzisiaj w sądzie i Sarah bardzo się z tego powodu cieszyła.
_ Poszło jak po maśle - szepnął drepczący przy niej Duncan.
Ponieważ od początku razem pracowali przy tym śledztwie, jego obecność w sądzie nie
zdziwiła Sary. Jednak z uwagi na natłok spraw do załatwienia czekających w biurze w takim
procesie jak dzisiejszy powinien uczestniczyć tylko jeden prokurator. Dlatego też pojawienie
się Duncana na dwie minuty przed rozprawą zaskoczyło Sarę·
_ Co ty tutaj robisz? - zapytała, gdy wychodzili z opustoszałej sali.
_ Zapytaj Morrisona, nie mnie. - Wzruszył ramionami. - To on kazał mi tu przyjść.
Sarah postanowiła o to zapytać. Ponieważ był poniedziałek, mieli spotkanie służbowe całego
zespołu i Morrison na pewno na nim będzie. Niemal jednocześnie pchnęli oba skrzydła
szklanych drzwi i wyszli na korytarz. Pomimo tłoku nie sposób było nie zauważyć pani Letts w
jej czerwonym kostiumie. Błyszczała niczym rubin pośród szarego żwiru. Siedząc na fotelu
przy schodach, rozmawiała przez telefon komórkowy, zapewne zdawała relację swemu
wspólnikowi z kancelarii lub samemu Mitchellowi Helitzerowi.
- Idziemy na lunch? - spytał Duncan, gdy szli po schodach.
Sarah popatrzyła na uśmiechniętego kolegę. Wokół jego niebieskich oczu zauważyła kurze łapki.
Duncan był przystojny i wielu kobietom na pewno spodobałby się ten chłopięcy urok. Sobotni
lunch okazał się miły i owocny. Coś jednak w jego sposobie bycia sprawiało, że zaczęła się
zastanawiać nad przypuszczeniami Jake'a, który sugerował, że Duncan dąży do relacji
wykraczających poza stosunki służbowe. Sarah nie zamierzała do tego dopuścić. Powinna
wcześniej mu powiedzieć, że nie przyjmuje zaproszeń na randki.
- Dzięki, ale muszę popracować - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Skinął głową i skierował się
w stronę wyjścia. Sarah poszła do łazienki. Wychodząc, niemal zderzyła się w drzwiach z Pat
Letts, która" popatrzyła na nią z wyższością.
- Żebyś wiedziała, że mój klient jest niewinny i z przyjemnością udowodnię to w sądzie -
oświadczyła.
- No cóż, w tej kwestii różnimy się całkowicie - odparła Sarah, uśmiechając się lekko. - Twój
klient jest winien i z przyjemnością skopię mu dupsko przed ławą przysięgłych. - Po tych
słowach wyszła na korytarz.
- Uwielbiam, kiedy jesteś niegrzeczna. - Usłyszała głos Jake'a i odwróciła się, by zobaczyć jego
szeroki uśmiech. Widocznie usłyszał przynajmniej jej odpowiedź na zaczepkę pani mecenas. -
Kogo dziś wkurzasz?
Sarah powiedziała mu o potyczce w sprawie Helitzera i zapytała:
- Co ty tutaj robisz?
- Zapraszam cię na lunch. Masz czas?
Dla Jake'a zawsze miała czas.
- Oczywiście. Ale tylko czterdzieści pięć minut.
- To przecież mnóstwo czasu! - Wziął ją pod ramię i poprowadził w stronę wyjścia. W beżowej
sportowej marynarce, jasnych spodniach, białej koszuli i granatowym krawacie wyglądał
wspaniale i Sarah nie omieszkała tego zauważyć. - Idziemy do McDonalda czy Arby?
Skrzywiła się. W końcu stanęło na barze Marco, gdzie zamówiła rosół z makaronem, a Jake,
wierny swoim przyzwyczajeniom, wziął frytki oraz naładowaną mięsem i wszelkimi
różnościami kanapkę z dodatkowym serem.
- Wiem, kto jechał za tobą w dniu napadu - odezwał się, gdy zasiedli przy małym stoliku w kącie
lokalu. Bar Marco cieszył się sporą popularnością wśród pracowników sądu i oboje pozdrowili
już kilku znajomych. - Maurice Johnson i Donald Coomer. Jechali za tobą do domu, a potem do
Quik-Pik. Tam wpadli na pomysł, by obrabować sklep. Dziewczyna brata Johnsona pracowała
tam wcześniej i powiedziała im, że w kasie zawsze jest sporo pieniędzy.
- Kto ci to wszystko powiedział? - zapytała Sarah, przestając jeść ze zdumienia.
- Maurice Johnson - odparł zadowolony z siebie Jake. - Odzyskał przytomność i jest całkiem
rozmowny. Przynajmniej był rozmowny, gdy opuszczałem szpital.
Zaskoczona Sarah odłożyła łyżkę i oszołomiona informacjami spytała:
- Skąd wiedziałeś, że odzyskał przytomność?
- Powiedziałem jego rodzinie, że chcę być pierwszą osobą, która z nim porozmawia, gdy się
ocknie, i obiecałem tysiąc dolarów. Zadzwonili dziś rano.
- Czy to zgodne z prawem? - zapytała, wycierając serwetką rozlaną zupę. - Doskonale wiem, że
to nieetyczne.
- Ja nie jestem prawnikiem, tylko detektywem. Obowiązują mnie inne reguły gry - odpowiedział,
z niezmąconym apetytem zajadając kanapkę. - Kieruję się zasadą, że cel uświęca środki.
- Jaki cel? - dociekała Sarah, wietrząc podstęp·
- Zapewnienie ci bezpieczeństwa. Odkrycie, kto i dlaczego do ciebie strzelał. Kto do ciebie
dzwoni. I dlaczego wydaje mi się, że to wszystko jest ze sobą powiązane.
- Sądzisz, że postrzał może mieć coś wspólnego z telefonami? - Sarah zupełnie zapomniała o
rosole. Jake popatrzył na nią z wyrzutem i ruchem głowy wskazał talerz.
- Jedz - i kontynuował, gdy tylko znów chwyciła za łyżkę: - Johnson twierdzi, że śledzenie ciebie
było pomysłem Coomera. Oczywiście może tak mówić, aby chronić swój tyłek. Nie wie,
dlaczego Coomer kazał mu jechać za tobą do Quik-Pik. Obserwowali cię przez szklaną witrynę i
wtedy Coomer wpadł na pomysł, by obrabować sklep.
Przed oczami Sary znów stanęły wydarzenia feralnego wieczoru: mężczyzna w masce, stojący
przy chłodziarce, grożący bronią Duke, który strzelił do Mary, krzyk Angie dochodzący spod
stolika, rozpaczliwa ucieczka ze sklepu i świst kuli, która ją trafiła w głowę.
- Ale dlaczego mnie śledzili? - pytała drżącym głosem.
- Johnson twierdzi, że nie wie. Zapiera się, że tylko zgodził śię na przejażdżkę samochodem z
Coomerem.
Sarah już nie mogła jeść.
- Co ty o tym sądzisz? - Popatrzyła Jake'owi w oczy. Twarde, pozbawione uczuć oczy agenta
FBI, którym był kiedyś.
- Myślę, że ktoś im zapłacił albo ich zmusił, aby cię nękali. Może mieli cię zranić, a może nawet
zabić. Tego jeszcze nie wiem. Pomieszałaś im szyki, wchodząc do sklepu. Postanowili
wykorzystać nadarzającą się okazję i to był błąd. Sytuacja wymknęła im się spod kontroli.
- Czaszka zwrócił się do Duke'a po imieniu - przypomniała sobie Sarah.
- Co?!
- Johnson nazwał Coomera "Duke", zanim ten zastrzelił Mary.
- Sama widzisz - podsumował Jake, pochłaniając swój posiłek.
- Twierdzisz, że Mary zginęła przeze mnie? - Sarah poczuła się nagle słabo.
- Mary znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze i miała pecha, że trafiła na
dwóch głupich i brutalnych zbirów.
Którzy znaleźli się tam przeze mnie, dokończyła w myślach Sarah z błagalną prośbą o
wybaczenie skierowaną do nieba.
- Kto zatem mnie postrzelił?
- Tego jeszcze nie wiem, ale możesz być pewna, że i tę zagadkę rozwiążę - odpowiedział Jake,
patrząc na nią zimnym wzrokiem.
Zapadła cisza. Sarah zauważyła, że Jake znów przypatruje się jej talerzowi, chwyciła więc za
łyżkę. Nie mogła nic przełknąć, ale mieszała zupę, chcąc uśpić jego uwagę. - A jak to wszystko
łączy się z telefonami?
- Ciągle nad tym pracuję. Nie jestem do końca pewien, ale osoba, która wynajęła tego idiotę
Coomera, na pewno nie liczyła na jego kreatywność. Za to ten, kto każe jakiejś małej
dziewczynce dzwonić do ciebie i mówić określone rzeczy, jest z pewnością bardzo pomysłowy.
Lexie. Wspominając głos w słuchawce telefonicznej, Sarah zastanawiała się, czy to naprawdę
mogła być inna dziewczynka.
- Dlaczego? - spytała wstrząśnięta.
- Tego jeszcze nie wiem. - Jake potrząsnął głową. - Nie wiem też, kto to robi. Ale jeżeli masz
dotrwać do rozwiązania zagadki, musisz jeść. - Patrzył na nią uważnie i Sarah włożyła łyżkę do
ust. Jake skończył swoje danie i Sarah znów spróbowała odwrócić jego uwagę od rosołu.
- Dlaczego Johnson zdecydował się mówić? - zapytała. Jake przełknął ostatnie frytki i wytarł
palce w serwetkę. - Powiedziałem mu, że jeżeli będzie zeznawał, dobijemy targu. Nie zostanie
oskarżony o morderstwo ani o jego usiłowanie i spędzi tylko dziesięć lat w pace. ,
- Nie masz uprawnień do proponowania ugody! - zaprotestowała.
- A zatem skłamałem - odparł z uśmiechem, wzruszając ramionami.
Zabrakło jej słów z oburzenia. Przez chwilę rozglądała się po sali i przy innym stoliku
spostrzegła rozmawiającego ze znajomym Duncana. Przez chwilę poczuła wyrzuty sumienia,
powiedziała mu przecież, że jest zajęta. Duncan kiwnął głową, a Sarah pomachała mu ręką.
- Co jest? - spytał Jake.
- Tam siedzi Duncan. Zaprosił mnie na lunch, a ja odmówiłam, wymawiając się pracą.
- Dostałaś lepszą propozycję. - Jake nie dopuszczał nawet myśli o tym, że rywal mógłby być
niezadowolony.
Dał znać kelnerce, że chce zapłacić. Dziewczyna natychmiast przyniosła rachunek, wyraźllie
ignorując Duncana, który wcześniej próbował przyciągnąć jej uwagę. Zrobiłoby to na Sarze
wielkie wrażenie,' gdyby nie świadomość, że kelnerka była jedną z wnuczek Dorothy i tak jak jej
babcia nie widziała świata poza Jakiem.
- O której będziesz w domu? - zapytał, gdy wychodzili z lokalu.
- Koło siódmej - odpowiedziała automatycznie. W poniedziałki zazwyczaj wracała do domu o tej
właśnie godzinie, wyprowadzała Ciastka i szła do siłowni. Uświadomiła sobie nagle, że mówiąc
"dom", Jake miał na myśli swoje mieszkanie i że będzie na nią czekał. Bardzo jej się to
spodobało.
- Będę czekał - powiedział i odprowadził ją do sądu. Po południu będzie cię pilnował Dave.
Po służbowym spotkaniu Sara dopadła Morrisona. Było już późno, wpół do siódmej, i szef
pakował swoje rzeczy z wyraźnym zamiarem opuszczenia biura. Sarah zapukała i weszła do
gabinetu. Morrison, piastując stanowisko kierownika prokuratury, mógł wybrać sobie pokój.
Poza tym,
nic nie różniło wnętrza pomieszczenia od gabinetów reszty pracowników. Morrison miał tu
metalowe biurko oraz zawalone papierami i książkami metalowe regały. Za biurkiem widać było
fotel na kółkach, przed nim stały dwa zwykłe krzesła biurowe. Jedyna różnica polegała na tym,
że z narożnego gabinetu Morrisona rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na zatokę
Beaufort Bay i zabytkową część miasta. Szef miał też u siebie nieustannie psującą się
klimatyzację·
- Tak? - Morrison spakował już teczkę, zamknął ją i popatrzył na Sarę pytająco.
- Dlaczego wysłałeś Duncana do sądu w sprawie Helitzera? - wypaliła bez ogródek.
- Sądziłem, że może będziesz potrzebowała pomocy odparł wyraźnie rozdrażniony.
- Nigdy dotąd nie potrzebowałam. I na pewno nie potrzebuję jej przy standardowych
przesłuchaniach.
Morrison wahał się przez chwilę. W końcu wskazał jej krzesło i powiedział:
- Sarah, usiądź proszę·
Niedobrze. Morrison nigdy nie proponował tego swoim pracownikom. Sarah pokręciła głową i
stała nadal.
- Mów! Obiecuję, że nie zemdleję·
Zacisnął wargi i zza okularów obrzucił Sarę uważnym spojrzeniem swych brązowych oczu.
Przez chwilę przypominał wielką modliszkę·
- Słyszałem o tym okropnym telefonie w niedzielę· Nie przypuszczałem, że dasz radę przyjść
dzisiaj i normalnie pracować.
- Potrafię normalnie pracować bez względu na okoliczności.
- Spisałaś się doskonale. Gratuluję. - Odwrócił się do niej bokiem i Sarah wyczuła, że za chwilę
usłyszy coś niemiłego. - Dzwonią do mnie ludzie i mówią, że wyglądasz na wykończoną, ledwo
trzymasz się na nogach i jesteś nie do poznania. Sam też to widzę i się nie dziwię. Nie było ci
łatwo przez parę ostatnich dni. Wierz mi - rozumiem i współczuję. Ale przed nami kilka ważnych
procesów. Wiele się dzieje i Duncan da sobie radę sam. Chcę, żebyś wprowadziła go w swoje
sprawy, tak na wszelki wypadek.
- Na wszelki wypadek? - Sarah zatrzęsła się z oburzenia. - Sądzisz, że się załamię? Że sobie nie
poradzę?
Morrison nawet się nie uśmiechnął.
- Gdybyś musiała wziąć wolne - wyjaśnił pojednawczym tonem. - Ta praca wymaga wielkiego
wysiłku, a w twoim życiu osobistym mnóstwo się ostatnio dzieje. Muszę myśleć o całym biurze.
- Twierdzisz, że wystawiam na szwank naszą pracę dlatego, że ktoś mnie postrzelił i jakiś świr
napastuje mnie telefonami? - Była wściekła. Jeżeli straci pracę ... Przeraziła się na samą myśl o
takiej ewentualn6ści. Czym wypełni minuty, godziny, całe życie, jeżeli nie będzie mogła praco-
wać?
Morrison podniósł dłoń, starając się uspokoić Sarę. - Chcę tylko, żeby Duncan był na bieżąco.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Sarah wściekłym, chcąc zamaskować strach, a Morrison
przepraszającym, lecz nieustępliwym. W końcu szef westchnął i dodał:
- Chcę, aby Duncan cię zastępował, gdybyś chciała wziąć wolne lub ...
Stanowcze pukanie przerwało ich rozmowę. W drzwiach stała Lynnie, jej asystentka, atrakcyjna
dwudziestosześcioletnia dziewczyna azjatyckiego pochodzenia.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale masz pilny telefon.
- Dokończymy tę rozmowę później? - zapytała Sarah, postanawiając dostosować się do zasad
panujących w biurze. Tak naprawdę to nie pytała - Morrison o tym wiedział - ona była
zdecydowana jeszcze na' ten temat z nim porozmawiać.
- Oczywiście - odpowiedział, wzdychając. Sarah obrzuciła go jeszcze raz wzburzonym
spojrzeniem i poszła odebrać telefon.
- Pani Mason? - Rozpoznała hiszpański akcent. Dzwoniła Rosa Barillas. - Przepraszam, że panią
niepokoję, ale nie wiem do kogo się zwrócić. Angie zginęła. Bardzo proszę, nich mi pani
pomoże.
Rozdział 21
- Gdzie jesteś, córeczko?! Gdzie?! Najświętsza Panienko, miej ją w swojej opiece. Spraw, by do
mnie wróciła. Jest taka bezbronna. Moja biedna Angie - szeptała Rosa BarilIas łamiącym się
głosem.
Było już późno, dochodziła dziesiąta wieczór. W małym, skromniutkim mieszkaniu zeb:retło się
mnóstwo ludzi. Otulona kocem kobieta siedziała na kanapie. Na stoliku obok stał kubek kawy i
talerz z nietkniętym ciastkiem. Od c'zasu do czasu zrozpaczona Rosa zsuwała się na podłogę i
klęcząc, wznosiła rozpaczliwe modły o bezpieczeństwo swojej córki.
Wśród zgromadzonych w pokoju panował ponury nastrój. Ludzie szeptali między sobą, zupełnie
jakby byli na stypie. Dwoje starszych przestraszonych dzieci, Rafael i Lizbeth, tuliło się do
kobiety, która wyglądała na ich krewną· Sophia i Sergio spędzali dzisiejszą noc pod opieką
krewnych. Przez niewielki pokój przewinął się tłum policjantów, znajomych, dziennikarzy,
każdy się zatrzymywał, by powiedzieć kilka słów otuchy. Sarah rozumiała, że czas odgrywa tu
najważniejszą rolę. Wiedziała z własnego przerażającego doświadczenia, że pierwsze dwie doby
są decydujące. Po ich upływie szansa na odnalezienie żywego dziecka spada do zera. Stała się
rzecz nieprawdopodobna, Sarah po raz drugi przeżywała zniknięcie małej dziewczynki. Angie po
prostu zapadła się pod ziemię. Ostatni raz widziano ją około trzeciej po południu. Dziewczynka
pilnowała bawiącej się w piasku młodszej siostry i czekała, aż skończy się pranie, by przełożyć
je do suszarki. Inne dzieci, w tym jej rodzeństwo, bawiły się w chowanego. Na podwórku
panowały wrzawa i śmiech, które mogły zagłuszyć wołanie o pomoc. Nikt się nie przyznał, że
widział coś niezwykłego. Rafael pierwszy zauważył, że jego siostra nie siedzi na ławce z książką
w ręku, jak to miała w zwyczaju. Uznał, że jest w pralni, i nie przejął się nieobecnością Angie.
Ale dziewczynki nigdzie nie było. Po jakimś czasie zaczął jej szukać, niepokój wzrastał z każdą
chwilą. Wkrótce już wszystkie dzieci Rosy, Rafael z małą Sophią na rękach, szukały zaginionej
siostry po całym osiedlu. Starszy brat poszedł nawet do Quik-Pik i restauracji Wanga. Dołączyły
do nich pozostałe dzieci z podwórka, a także rodzice, którzy byli w domach, i inni mieszkańcy.
Ustalili, że Angie nie ma w żadnym z mieszkań, w żadnej z dziecięcych kryjówek, że nie opala
się na żadnym z dachów z innymi dziewczynkami. O piątej po południu Rosa wróciła z pracy do
domu.
. Kobieta nigdy nie ufała policji. Bała się, że funkcjonariusze odbiorą jej dzieci, a ją samą
deportują do Gwatemali albo aresztują i skrzywdzą. Przełamała się jednak, gdy dzieci i sąsiedzi
opowiedzieli jej o przeprowadzonych poszukiwaniach. Potem zadzwoniła do Sary, która w
oczach Rosy była wielką figurą obdarzoną potężną władzą. Sarah poznała te wyobrażenia, gdy
przerażona kobieta przypadła do niej, błagając o ratunek. Sarah mogła tylko zadzwonić po Jake'a
i znajomych detektywów. Bała się jednak, że to za mało.
Historia się powtarzała, Sarah doświadczała przejmującego deja vu. Przyjechała policja,
funkcjonariusze przeszukali jeszcze raz wszystko dookoła. Przesłuchali świadków, zebrali
zeznania, chodzili od drzwi do drzwi. Jake poprosił o pomoc starych przyjaciół z FBI, którzy od
razu zabrali się do roboty. Wszyscy pracownicy jego biura zostali postawieni w stan pogotowia.
Do poszukiwań przyłączyli się przyjaciele i sąsiedzi, sprawdzając pobliskie działki, ulice, pola i
brzegi płynącego przy osiedlu strumienia. Zanim zapadł zmierzch, na miejscu pojawili się
dziennikarze z Hayley Winston na czele i urządzili na parkingu zaimprowizowane studio.
Wszystko odbywało się dokładnie tak jak wtedy, gdy zaginęła Lexie. Policja doszła do
analogicznego wniosku: dziewczynka została porwana. W głowie Sary kołatało się podejrzenie,
że zniknięcie małej Angie jest w jakiś niezwykły sposób powiązane ze zniknięciem Lexie i
tajemniczymi telefonami. Dziewczynkę aż dwa razy pokazywano w telewizji razem z Sarą.
Trzeba sprawdzić i ten trop. Sarah miała wrażenie, że koszmar powrócił, że zaraz zacznie
krzyczeć, rwać włosy i biec przed siebie na złamanie karku. Opanowała się jednak. Wą.lczyła
samotnie z bólem i rozpaczą, z przeświadczeniem o beznadziejności starań i szeptanych układów
z Bogiem. Wiedziała, przez co przechodzi teraz Rosa, i że nadzieja może się okazać płonna.
Trwała więc przy oszalałej ze strachu matce, wśród krewnych, znajomych i obcych ludzi, w
trakcie przesłuchań i wywiadów. Rosa przylgnęła do niej w okrutnym i boleśnie szczerym
przekonaniu, że tylko one dwie potrafią się zrozumieć niczym siostry w nieszczęściu.
Nadszedł ranek. Sarah zadzwoniła do pracy i poprosiła o wolny dzień. Jeżeli tym samym
potwierdziła obawy Morrisona, to trudno. W tej chwili nie mogła postąpić inaczej. Musiała
zostać z Rosą. Zdjęcie Angie pojawiało się w gazetach i telewizji. Od zniknięcia dziecka minęło
osiemnaście godzin. Zamówiono jedzenie, ale nikt go nie tknął. Po dwudziestu czterech
godzinach poszukiwania wciąż trwały, policja i funkcjonariusze FBI pracowali na zmiany.
Telewizja w każdych wiadomościach podawała informację, że nie odnaleziono jeszcze
dziewięcioletniej Angie Barillas. Wyczerpani ludzie wracali do domów, a potem przychodzili
znowu. Rosa zasnęła na kanapie. Zapadł zmierzch. Mijały kolejne godziny. Szansa na odna-
lezienie dziecka malała z każdą minutą. Nie było żadnej wiadomości o losach Angie. Nadzieja
malała nieubłaganie. Sarah modliła się, by Rosa zdała sobie z tego sprawę jak najpóźniej.
Do drzemiącej z podkulonymi nogami na podłodze Sary podszedł Jake i potrząsnął nią za ramię.
Nieco wcześniej zasnęła, opierając głowę na położonej na stoliku ręce.
- Chodź! Jedziemy do domu - szepnął.
Popatrzyła na niego oszołomiona snem, półprzytomna.
Jake wyglądał na zmęczonego. Miał poplamione i nieś wieże ubranie. Zgromadzeni w
mieszkaniu Rosy ludzie za wszelką cenę starali się zachowywać cicho, by nie przerwać
niespokojnego snu biednej matki.
- Nie mogę ... - zaczęła Sarah, spoglądając na Rosę, która drzemała na kanapie przykryta przez
jakąś litościwą duszę niebieskim kocem.
- Możesz - przerwał jej przyciszonym, ale zdecydowanym głosem. - Znikamy, choćbym miał cię
stąd wynieść na rękach. Nic tu po tobie i nikomu nie pomożesz. Najwyżej sama się wykończysz.
Sarah wiedziała, że Jake miał rację. Była tak zmęczona i wyczerpana, że nie czuła nawet głodu.
Za to strasznie bolało ją serce. Jednak w tej sytuacji nawet największe cierpienie wszystkich
zgromadzonych niczego nie zmieni. To okrutna lekcja, którą sama przerobiła.
- Dobrze - zgodziła się. Idąc w stronę drzwi, dotknęła ramienia jednej z kobiet, zapewne kuzynki
Rosy, która czuwała, siedząc na kuchennym taborecie. - Powiedz później Rosie, że przyjadę
rano.
Kobieta przytaknęła w milczeniu.
Gdy dotarli do mieszkania Jake'a, Sarah bezwładnie opadła na kanapę. Zaraz też przydreptał
Ciastek z wyrzutem w oczach.
- Pops już go wyprowadził - poinformował Jake. Zwierzak musiał wyczuć, że stało się coś
strasznego, i położył swój wielki łeb na kolanach Sary. Został przy niej, gdy Jake zniknął w
kuchni. Sarah pogładziła psa po głowie, uświadamiając sobie, że Ciastek też cierpiał, gdy
zniknęła Lexie. Obecność psa uspokajała ją.
- Dobry piesek.
- No dobrze, dziś specjalność domu. - Jake pojawił się, niosąc coś w dłoniach. - Ciastek! Na
miejsce!
Pies, o dziwo, posłuchał rozkazu i Jake postawił na stoliku talerz, na którym stała miska z
rosołem.
- Przygotowałeś dla mnie zupę? - spytała z niedowierzaniem Sarah.
- Oczywiście! Przecież objadasz się nimi. No spróbuj. - Jake stał przy niej z rękami opartymi na
biodrach i patrzył surowo.
- Dziękuję! - odrzekła, ze słabym uśmiechem. Jake jak zwykle dbał o nią bez względu na
okolicznoŚci. Świadomość, że nie jest sama, dodawała jej sił.
- Tak naprawdę zupa jest z puszki. Ale to lepsze niż nic.
Sarah wiedziała, że Jake czeka, aż ona zacznie jeść. Nic dzisiaj nie miała w ustach i
potrzebowała porządnego posiłku.
- A ty nie jesz?
- Wierz mi, skarbie, ja już jadłem.
Nabrała na łyżkę nieco rosołu, który okazał się gorący i nawet smaczny, choć nieco słony i
tłustawy. Przełknęła, wiedząc, że musi jeść, a także dlatego, że Jake bacznie ją obserwował.
Pochłonęła w ten sposób kilkanaście łyżek, po których poddała się i włączyła telewizor. Pilotem
zmieniała kolejne programy: "CSI - zagadki kryminalne", "Wiadomości sportowe", powtórka
serialu "Seinfeld" i wiadomości lokalne: " ... podobnie jak siedem lat temu Alexandra Mason,
tak teraz dziewięcioletnia Angela Barillas ... ".
Tylko nie to! - Sarah natychmiast wyłączyła telewizor. - Czy myślisz, że porwała ją ta sama
osoba, która do mnie dzwoniła? - zapytała Sarah, siląc się na obojętność. Bała się, że jej
przypuszczenie może okazać się prawdą·
- Nie wiem. Policja traktuje tę możliwość poważnie.
- Oni jej nie znajdą, prawda? - Ze zmęczenia zakręciło jej się w głowie, położyła się więc na
kanapie z rękami bezwładnie wyciągniętymi wzdłuż ciała.
- Nie wiadomo.
Och! Doskonale wiesz, że nie, pomyślała, lecz nie powiedziała tego na głos. Oboje rozumieli, że
Jake mówi tak tylko po to, by podtrzymać resztki tlącej się w nich nadziei. - Skończ zupę i trochę
się prześpimy.
- Już nie mogę. Nie jestem głodna.
Choć Jake nie powiedział ani słowa, wiedziała, że bardzo mu się to nie spodobało. Wyniosła
naczynia do kuchni, a potem wzięła szybki prysznic. Włożyła niebieską koszulkę i wyciągnęła
się na łóżku, pod którym pochrapywał już Ciastek. Kiedy zgasiła światło, wydawało jej się, że
stojący na szafce aniołek z włóczki zajaśniał przez chwilę w ciemnościach. Poddając się
powracającemu żalowi, Sarah najpierw pomyślała o córce, potem o Angie. Ze łzami modliła się,
by dobry Bóg miał je w opiece. Potworne zmęczenie nie pozwalało jej zasnąć, wciąż wracały
obrazy minionego dnia. Nie mogąc ich znieść, Sarah wstała i poszła do salonu. Promienie
księżyca sączące się przez szpary między niedokładnie zasuniętymi kotarami stanowiły jedyne
źródło światła. Jake spał. W jego sypialni panowała ciemność. Sarah słyszała, jak chrapał.
Wtuliła się w kąt kanapy, podciągnęła kolana pod brodę i objąwszy je rękami, zaczęła bezgłośnie
i rozpaczliwie łkać.
Nie usłyszała, gdy Jake do niej podszedł. Lekko przestraszona podniosła na niego mokre oczy. W
słabej, księżycowej poświacie wyglądał niczym jeszcze jeden ponury cień, którymi wypełniony
był cały pokój.
- Sarah! Co ty tu robisz?! - spytał zagniewany. - Nie rozumiesz, że powinnaś spać?
Początkowo Jake nie zdawał sobie sprawy, że Sarah płacze, a ona nie chciała, by to zauważył. Płacz to oznaka
słabości, wrażliwości i bezradności, a nie zamierzała być słaba i bezradna. Gdyby zauważył, co się dzieje,
bardzo by go to zabolało, a tego nie chciała. Odetchnęła bezgłośnie. Postanowiła nie ocierać łez, by Jake
niczego się nie domyślił.
- Wstałam napić się wody - odpowiedziała spokojnie.
Nie przewidziała, że Jake zobaczy jej twarz w świetle księżyca.
- Tere-fere! - skwitował ponuro. Wyciągnął do niej ramiona i przyciągnął ją do siebie. - Jeśli przynosi ci to
ulgę, popłacz sobie - mówił łagodnie, starając się ukoić jej ból. - Wolno ci jeść, spać, korzystać ze słońca,
kochać się i...
- Nie mogę - przerwała mu. Czuła obok siebie jego ciepłe i sprężyste ciało i zorientowała się, że Jake ma na
sobie tylko bokser.ki. Objęła go za szyję, a Jake przytulił ją mocno. Łzy nową falą napłynęły jej do oczu,
zamrugała więc ze złością, by je powstrzymać. Wiedziała, że Jake doskonale widzi jej twarz. Jaki to ma sens?
Przecież nie sprowadzi tu Lexie, niczego nie zmieni. - Jak mogę spać,. gdy widzę Lexie za każdym razem,
kiedy zamknę oczy? Jak mogę jeść, jeżeli nie wiem, czy ona nie jest głodna? I bawić się w słońcu, gdy ona być
może błąka się w ciemnościach? Głos jej załamał się i łzy nową falą popłynęły po policzkach.
- Sarah ... - uspokajał ją Jake. Oparła głowę na jego ramieniu, kryjąc twarz w mroku.
- Jak mogę się kochać, jeżeli wiem, że przez to zapominam o niej? - wyszeptała, czując się przy nim tak bez-
pieczna i spokojna. - Po prostu nie mogę.
- Nie jesteś sama. - Jake gładził ją po plecach i mocno tulił do siebie. Gdy mówił, jego usta dotykały jej
włosów;
trzymał ją w ramionach niczym największy skarb. Kontynuował uspokajającym tonem: - Jestem z tobą. Patrzę
na ciebie, gdy tak rozpaczliwie starasz się zapełnić pracą każdą godzinę życia. Widzę, jak bardzo jesteś
zmęczona i blada, jak odmawiasz sobie wszelkich przyjemności. To mnie zabija. Ranisz mi serce. - Sarah
zadrżała i podniosła wzrok. Ich spojrzenia się spotkały. - Kocham cię. Najbardziej na świecie. I sądzę, że ty
też mnie kochasz - dodał.
Zamarła na chwilę, pozwalając, by te słowa wypełniły jej serce i ciało. Patrzyła na pogrążonego w mroku
mężczyznę, odtwarzając z pamięci rysy jego twarzy. Przez te wszystkie lata zawsze mogła na niego liczyć.
Trwał przy niej i wiedziała, że może mu ufać. Był jej najlepszym przyjacielem. A teraz stał się kimś więcej ...
- Chyba masz rację - odpowiedziała słabym głosem. Chyba jest tak, jak mówisz.
- Jest sposób, by się o tym przekonać. - Uśmiechnął się i pocałował ją.
Sarah oddała pocałunek i poczuła się dziwnie lekko.
Serce jej przyspieszyło. Usta Jake'a były stanowcze, niecierpliwe,. lecz zarazem czułe. Odpowiedziała tym sa-
mym, pragnąc wypełnić pustkę ostatnich lat. Całowała ukochanego, gdy jego usta wędrowały do jej ucha. Jake
wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Kochali się żarliwie i zapamiętale, jakby tylko oni istnieli na świecie. Ból
i żal zastąpiło namiętne pożądanie i rozkosz. Wreszcie, nasyceni sobą, niemal od razu zasnęli głębokim snem.
Była trzecia czternaście w nocy. Sarah długo nie mogła skojarzyć dźwięku wdzierającego się do jej mózgu.
Zaledwie przed chwilą leżała przytulona do Jake'a, słysząc, jak pochrapywał przez sen. Rozbudzona
wyślizgnęła się z łóżka i na palcach pobiegła do pokoju obok, gdzie dzwonił jej telefon komórkowy. Już na
samo słowo "telefon" ścięła jej się krew w żyłach. A po rozmowie o tej porze nie spodziewała się niczego
dobrego. Niestety aparat zamilkł, zanim zdążyła po niego sięgnąć. Na szczęście niedoszły rozmówca zostawił
wiadomość. Czego dotyczyła? Czyżby Angie? A może Lexie? Może znowu ktoś podszywa się pod jej córkę?
Z sercem walącym jak młot odczytała na wyświetlaczu nieznany numer telefonu. Wstrzymała oddech,
czekając na odtworzenie pozostawionej informacji.
- Cześć! Tu Crystal! - Kobieta mówiła szybko, niemal szepcząc. - Znalazłam coś o tej zaginionej dziewczynce.
Wysłałam ci mejl. Kliknij na link i... - Crystal zawiesiła głos. - Cholera! Muszę kończyć! - przerwała, wyraźnie
przestraszona.
Głęboko poruszona Sarah przez chwilę stała nieruch
0
mo, zastanawiając się, co powinna zrobić. Był wczesny
środowy ranek, Crystal właśnie skończyła pracę. Nie powinna do niej teraz oddzwaniać, biorąc pod uwagę ton,
którym tamta wypowiedziała ostatnie słowa. Najpierw przeczyta mejl, jednak jej laptop był zamknięty w
bagaż-
niku sentry, która została przed domem Rosy Barillas. Sarah przypomniała sobie o komputerze w biurze Jake'a.
Mogła się przecież z niego dostać do skrzynki. Zbiegła po schodach i włączyła światło. Usiadła na krześle
Dorothy i włączyła komputer. Ekran zalśnił i wypełnił się nieznajomymi ikonami MacIntosha. Sarah
zlokalizowała internet i dostała się do swojej poczty. Pośród wielu wiadomości dostrzegła dwie od Crystal:
"Popatrz na to" i "Tutaj".
Otworzyła pierwszą wiadomość i po chwili patrzyła na mężczyznę wsiadającego do starego, niebieskiego
pikapa. Nic jej to zdjęcie nie mówiło. Fotografii było jeszcze jedenaście. Na następnej widać było kolejnego
nieznanego mężczyznę przy czerwonej półciężarówce. Kolejne ukazywało białego blazera z kierowcą
siedzącym wewnątrz. Następne cztery przedstawiały wóz policyjny Briana McIntyre'a. Dopiero teraz Sarah
uświadomiła sobie, że ogląda zdjęcia zrobione na parkingu przed domem Crystal. Jeżeli je ujawni, McIntyre
zostanie oskarżony o pogwałcenie zakazu zbliżania się do Crystal. Ale co to wszystko miało wspólnego z
zaginięciem Angie? Zaintrygowana Sarah otworzyła kolejną wiadomość i przeczytała:
Znalazłam to w komputerze Eddiego. Podejrzewałam, że mnie oszukuje, postanowiłam
go
sprawdzić. Nie
wiem,
co z
tym począć, więc wysyłam do ciebie. Jego hasło: Robol.
Crystal nie podpisała się, tylko dołączyła link do strony, która nazywała się Dom Zabaw Paula.
Sarah kliknęła na niebieskie litery. Strona zawierała informacje o wyposażeniu placów zabaw dla dzieci. Pełno
na niej było zdjęć dzieci bawiących się na huśtawkach, zjeżdżalniach, w piaskownicach i wspinających się po
drzewach do zainstalowanych na nich domków. W kącie ekranu widać było miejsce do wpisania hasła. Sarah
wpisała słowo: "Robal".
Po chwili patrzyła na zdjęcie Angie.
Rozdział 22
Związana srebrną taśmą Angie znajdowała się w klatce. Zdjęcie zrobiono z góry. Dziewczynka leżała w kącie,
z zamkniętymi oczami, zmierzwionymi włosami i zaklejonymi plastrem ustami. Miała na sobie pomarańczową
koszulkę i dżinsową spódniczkę. Tak właśnie była ubrana w dniu zaginięcia. Sarah nie miała pewności, ale
wydawało jej się, że dziecko żyje.
- Jake! Jake! - Rzuciła się na górę i wpadła do pogrążonej w'ciemności sypialni. Serce tłukło się w niej jak
oszalałe. Zapaliła światło i gwałtownie potrząsając pogrążonym we śnie mężczyzną, wykrzyczała: - Jake!
Obudź się!
W końcu obrócił się na plecy i półprzytomny popatrzył na Sarę.
- Co się dzieje?! - jęknął.
- Wstawaj! Musisz zejść ze mną na dół! To Angie!
- Jaka Angie?
- Wstań wreszcie! - Ciągnęła go za rękę, ale nie miała szansy zwlec go z łóżka. Po pierwsze ważył z tonę, a po
drugie straszliwie się guzdrał. - Zdjęcie Angie jest w sieci. Crystal przysłała mi link i tak ją znalazłam.
- Co takiego?! - Natychmiast oprzytomniał. - Jesteś pewna?
- No jasne! Pospiesz się!
Golusieńki Jake wstał z łóżka i sięgnął po leżące na podłodze bokserki. W innych okolicznościach taki widok
sprawiłby jej wielką przyjemność, lecz teraz umierała z niecierpliwości.
- Powtórz wszystko od początku - poprosił, ubierając się i podążając za Sarą.
- Crystal Stumbo - Jake skinął głową na znak, że wie, o kim mowa - przysłała mi mejl z linkiem do strony
Dom Zabaw Paula. - Sarah biegła w dół po schodach. - Weszłam tam i po wprowadzeniu hasła tego jej
podejrzanego faceta pojawiła się fotografia Angie. Trzymają ją w klatce, skrępowaną jakąś taśmą, ale wydaje
mi się, że jeszcze żyje.
Weszli do biura na parterze. Jake zmrużył oczy oślepiony światłem włączonych lamp. Sarah rzuciła się do
biurka i przez chwilę patrzyła przerażona na ciemny monitor. A jeżeli połączenie zostało przerwane? Jeżeli
zrobili Angie coś złego? Chwyciła mysz i poruszyła nią. Monitor zajaśniał. Na szczęście zdjęcie ciągle tam
było.
- Rany boskie, to ona! - Jake aż zagwizdał. Pochylił się nad biurkiem, kładąc dłonie na oparciu krzesła, i
przyglądał się fotografii. - Gdzie ona jest?
Sarah chwyciła za telefon. Czuła, że cała się trzęsie, a serce jej biło jak oszalałe.
- Do kogo mam zadzwonić? Na policję czy do FBI?
- Wszędzie - odpowiedział po chwili Jake. - Moment, daj mi telefon. Lepiej, żebym to ja zadzwonił.
Sarah nie chciała się kłócić. Wiedziała, że Jake ma całkowitą rację i że zarówno u policjantów, jak i w FBI
miała już opinię wariatki.
- Pospiesz się.
- Tak, tak.
Po dziesięciu minutach biuro Jake'a zapełniło się funkcjonariuszami. Przybyli Sexton i Janet Kelso, a z FBI
agenci specjalni: Gary Freeman, wysoki rudy trzydziestolatek, i Tom Delaney, krępy czterdziestoletni
blondyn, przyjaciel Jake'a. Ponieważ przyjechali w środku nocy, mieli zaczerwienione oczy i ubrani byli w to,
co akurat wpadło im w ręce. Tylko policjanci na służbie wyglądali przyzwoicie w swoich mundurach.
Wszyscy zgromadzili się wokół biurka Dorothy. Janet Kelso siedziała z boku pochylona nad laptopem. Przy
komputerze, na którym pojawiło się zdjęcie Angie, pracował agent Freeman, zapewne ekspert w dziedzinie
elektroniki. Jake zdążył już włożyć dżinsy i T-shirt i wraz z Delaneyem uważnie oglądali wydrukowaną
kolorową fotografię dziewczynki, usiłując znaleźć jakąś wskazówkę, gdzie mała może być uwięziona, i od
czasu do czasu popatrując na ekran monitora. Sarah również wskoczyła w dżinsy i bluzkę. Opowiedziała już z
dziesięć razy, co się wydarzyło, podała policjantom nazwisko przyjaciela Crystal. Janet Kelso szukała go teraz
w policyjnej bazie danych, a Freeman starał się ustalić, z czym właściwie mają do czynienia.
- Myślę, że to zdjęcie zrobiono kilka gbd~in temu - raportował. - Strona jest dobrze chroniona i nie można się
na nią dostać bez hasła. Udostępniono ją konkretnym osobom i każda z nich ma swoje. Oznacza to, że każde
połączenie może zostać przerwane w dowolnej chwili bez zamykania strony głównej. - Umilkł na chwilę i
poruszając kursorem po ekranie, mówił dalej: - Ukryto na niej kilka linków ...
- Sarah, czy możesz tu podejść? - zawołała Kelso znad laptopa. - Czy to on?
Sarah popatrzyła na niewielki ekran. Zobaczyła bladego mężczyznę z jasnymi, przetłuszczonymi włosami
związanymi z tyłu głowy i rozciętą skórą nad lewym okiem. Na zdjęciu miał niezadowoloną minę.
- Tak, to on.
Na ekranie pojawiły się policyjne ujęcia z profilu i en face. Numer więźnia: 823479T, Edward Mark Tanner,
wzrost: 175 cm, waga: 74 kg, data urodzenia: 3 marca 1978. Włosy: blond, oczy: niebieskie, znaki szczególne:
blizna na prawej dłoni, tatuaż - rysunek feniksa na prawym ramieniu. Zarzut: prowadzenie pojazdu pod wpły-
wem środków odurzających. Zdjęcia zrobiono dwa lata temu, we wrześniu.
Rysunek feniksa ... Coś drgnęło w pamięci Sary i kazało jeszcze raz spojrzeć na zdjęcie. Ponieważ pirat
drogowy miał na sobie koszulkę bez rękawów, tatuaż był doskonale widoczny. Przedstawiał dużego ptaka z
rozpostartymi skrzydłami i wysuniętym do przodu dziobem. Wydawało jej się, że już gdzieś widziała taki
tatuaż. Przypomniała sobie!
- Duke miał taki - powiedziała poruszona. - Jestem pewna, że był taki sam.
- Kto to jest Duke? - zapytała zdziwiona Janet Kelso.
- Donald Coomer. Jeden z bandytów, którzy chcieli obrabować sklep, gdzie mnie postrzelono. Ten, który zmarł
w więzieniu.
- Panowie! - krzyknęła policjantka, aby zwrócić uwagę mężczyzn znajdujących się w pokoju. - Mamy tu coś
ciekawego. Czy ktoś wie, który gang albo też inna organizacja używa tatuażu z feniksem jako znaku
rozpoznawczego?
Podeszli do niej wszyscy prócz Freemana i przyglądali się zdjęciu Eddiego Tannera.
- Nic mi nie przychodzi do głowy - oświadczył Sexton, a ponieważ nikt inny się nie odezwał, uznano, że też
nie wiedzą.
- Jest identyczny - powtórzyła Sarah i nagle zrobiło jej się zimno. - Jeden z napastników biorących udział w na-
padzie na sklep miał taki tatuaż - wyjaśniła Jake'owi i dodała: - Duke.
- Co oznacza, że obie te sprawy mogą mieć ze sobą coś wspólnego - podsumował detektyw.
Czyżby Angie porwano przez nią? Och! Tylko nie to ...
Sarah nie mogła wydusić z siebie ani słowa.
- Mam! Udało się! - krzyknął Freeman.
Wszyscy rzucili się w jego kierunku. Wraz z innymi Sarah patrzyła z bijącym sercem, jak na ekranie pojawiają
się litery.
- Wszedłem na ich forum - wyjaśnił Freeman. Na ekranie widać było wiadomość:
Wielki Pies: Cześć Robal. Jeszcze nie śpisz?
- O, w mordę! - wymamrotał Freeman, co Sarah przyjęła jako zły znak. - Mamy problem. - Wszyscy dookoła
zamarli w bezruchu. Freeman pisał dalej:
Robal: Sprawdzam tylko.
- To chyba nie brzmi za dobrze, co? - zapytał z lekką paniką w głosie. - Dlaczego się tu wpakowałem?
Powinienem przewidzieć, że nie będę mógł tak się czaić w nieskończoność. Niech to szlag!
Na ekranie pojawiło się zdanie:
Tu Simon: Aukcja kończy się dopiero o piątej rano.
- Oni ją licytują - odezwał się Freeman. ~ Tak myślałem. To oznacza, że mała jeszcze żyje.
- Co to za typy? Czy możemy ich jakoś zidentyfikować? - naciskał Jake.
- Nie stąd. To może być każdy. I mogą być wszędzie. Internet to diabelska zabawka. - Freemen potrząsnął gło-
wą, trzymając palce nad klawiaturą.
- Zjeżdżaj stamtąd. Nie możemy ich wystraszyć - ponaglił Delaney.
- Łatwo powiedzieć - prychnął Freeman i dopisał:
Robal: Wiem.
Wielki?ies: Licytujesz?
- I co? Macie jakieś propozycje? - zapytał agent, a ponieważ nikt mu nie odpowiedział, wymruczał: - Cholera
jasna, będę udawał, że to eBay.
Robal: Później wpadnę. Bliżej końca. Wychodzę.
Kliknął i wyszedł z forum. Za jego plecami wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy fotografia Angie znów wypełniła
ekran. Tym razem było to inne zdjęcie. Jeszcze straszniejsze. Przerażona dziewczynka obudziła się i próbowała
uklęknąć. Miała szeroko otwarte oczy i płakała. Patrzyła prosto w aparat. Usunięto jej plaster z ust i wokół
warg pozostał zaczerwieniony ślad. Chyba coś mówiła.
Sarah poczuła uderzenie potwornego bólu. Nie mogła opanować myśli, że to samo spotkało jej córkę. Strach o
Angie mieszał się ze strachem o Lexie.
- Dobry Boże - wyszeptała, czując, że krew odpływa jej z głowy. Chwyciła za oparcie krzesła i zamknęła oczy,
usiłując pokonać ogarniającą ją słabość.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Jake, podtrzymując ją silnym ramieniem, na którym z wdzięcznością się oparła.
Gdy zawroty głowy ustąpiły, Sarah kiwnęła głową. Starała się uspokoić oddech. Jeszcze raz, jeszcze ten jeden
straszliwy raz musiała być silna. Dla Angie.
- Cholera! Tracimy połączenie, tracimy je! - krzyczał Freeman.
Sarah otworzyła oczy, by zobaczyć, jak zdjęcie Angie znika z ekranu. Strona znów pełna była fotografii bawią-
cych się dzieci. Po chwili i ona zniknęła. Pozostał pusty, błękitny ekran. Stracili ją.
- Przerobili nas - syknął Freeman. - Cwane gnojki! Strach ścisnął Sarę za gardło. Jej ciało przeszedł dreszcz.
Poczuła, że Jake obejmuje ją mocniej. Delaney przeklinał, Freeman odsunął się na krześle od biurka. Napięcie
rosło, nikt nie wiedział, co dalej robić.
- Teraz nasz ruch - odezwał się w końcu Sexton. _ Zgarniemy tego Tannera.
- 1 kobietę - dodał Jake. - Crystal Stumbo. Może powiedzą nam coś o tej stronie. Tylko ona łączy nas z Angie.
- Masz adres tego faceta? - zwrócił się Delaney do Kel
so.
Policjantka podała mu wydruk komputerowy.
- Jest tutaj.
- On może być z Crystal w jej przyczepie - podpowiedziała Sarah, walcząc z zaciśniętym do granic wytrzyma-
łości żołądkiem. Czuła mdłości, ale wiedziała, że musi je opanować. Czas uciekał.
- A mamy adres tej Stumbo? - zapytał Delaney. Freeman poderwał się z krzesła, wszyscy chcieli ruszyć do
akcji. Starali się jednak zachować zimną krew. Wiedzieli, że ich spokój to jedyna szansa dla porwanej
dziewczynki.
- Znajdę go - odpowiedziała Janet Kelso.
- Nie będzie go w bazie - odezwała się opanowanym głosem Sarah. - Crystal mieszka tam ledwie dwa
miesiące. To osiedle przyczep Rajskie Domy przy drodze do Burton. Mam adres w biurze, ale byłam u niej i
pamiętam drogę.
- Wskażesz nam ją? - upewnił się Delaney. Sarah przytaknęła.
- Dobrze. - Agent popatrzył wokół. - Jedziemy. Trzeba się pospieszyć. Jeżeli nas przerobili, to właśnie teraz
zacierają ślady. Pamiętajcie, musimy być ostrożni. Nikt nie może się dowiedzieć o zatrzymaniu tych dwojga.
Od tego zależy życie dziewczynki.
Kilka minut po czwartej nad ranem reflektory samochodu Jake'a oświetliły żwir na torach kolejowych przed
osiedlem przyczep. Sarah siedziała obok kierowcy i wskazywała drogę. W drugim aucie jechali agenci
federalni, Delaney i Freeman. Za nimi podążali Sexton i Janet Kelso, a dalej jeszcze trzy policyjne radiowozy.
Żaden z samochodów nie miał włączonego koguta ani syreny. Ruch na drodze 1-21 wiodącej do Burton był o
tej porze niewielki
i kawalkada aut przemknęła przez noc, nie zwracając niczyjej uwagi. Ustalili, że Sarah ma tylko wskazać
właściwą przyczepę. Resztę załatwi policja. Gdy zatrzymają podejrzanych, Sarah wróci do miasta z Crystal,
aby wykorzystując jej zaufanie, wyciągnąć jak najwięcej informacji.
- To tutaj! - powiedziała Sarah, wskazując przyczepę.
Zaschło jej w gardle. Czy wszystko się uda? Czy Crystal i jej odrażający narzeczony zaprowadzą ich do Angie?
Boże! Błagam ...
Przed przyczepą stały zaparkowane dwa samochody: żółty lincoln kobiety i niebieski pikap. Jake przywołał
Delaneya i Freemana, a Sarah objaśniła:
- To samochód Crystal. Chyba jest w domu. Jej facet też.
- Miejmy taką nadzieję.
Jake wycofał wóz zgodnie z umową. Światła jego samochodu przesunęły się po sąsiedniej, nieco większej i
szerszej przyczepie. Przed nią też stały dwa samochody: zielona dwudrzwiowa toyota i złoty GMC Jimmy.
Prócz aut zauważyli jeszcze drewnianą komórkę, metalowy stolik, trzy pojemniki na śmiecie i rower. Ponieważ
nie było trzeciego miejsca do zaparkowania, biały blazer stał na trawie za przyczepą. Jake zjechał z drogi,
zawrócił i zatrzymał samochód obok trawnika. Wyłączył światła w nadziei, że nikogo nie obudził. Dwie ćmy
latały wokół żółto świecącej latarni zawieszonej nad wejściem do większej przyczepy. Gdzieniegdzie wzdłuż
linii przyczep błyszczały włączone lampy. Policjanci zgasili reflektory i wokoło zapanowała cisza i ciemność.
Nawet nie zaszczekał żaden pies.
- Angie tu chyba nie ma? - wyszeptała Sarah przez wyschnięte wargi, bojąc się, że ktoś może ją usłyszeć. Po-
myślała zaraz, że zachowuje się głupio, bo nikt nie mógł ich usłyszeć, gdy siedzieli w zamkniętym
samochodzie.
Jake zaprzeczył ruchem głowy.
- Na zdjęciu widać było ścianę z blachy falistej. Trzymają ją w jakimś magazynie, na pewno nie w przyczepie.
Większość samochodów stała w ciemnościach przed domkiem Crystal. Dwa ostatnie radiowozy nie zmieściły
się na podjeździe i tyłem blokowały nieco drogę dojazdową· Nie widząc ani trzech samochodów, którymi
przyjechali pozostali członkowie ekipy, ani wejścia do mieszkania Crystal, Sarah słyszała jedynie cichy odgłos
otwieranych i zamykanych drzwi. Od razu poczuła rosnące napięcie.
- Zaczyna się - powiedział Jake.
Sarah skinęła głową. Siedziała spięta i milcząca. Jake zaparkował auto z dala od przyczepy Crystal, by
uchronić Sarę przed ewentualną strzelaniną, gdyby ktoś z zatrzymanych stawiał opór. Tak więc teraz widziała
niewiele z tego, co się działo.
Przyczepy takie jak ta nie miały drugiego wyjścia, tylko jedne drzwi od frontu. Można było jeszcze się
wydostać przez okno, ale Sarah z własnego doświadczenia wiedziała, że to trudne. Nikt nie mógł szybko stąd
uciec. Sarah wytężała wzrok w nadziei, że zobaczy wyprowadzaną Crystal, a wówczas do niej podejdzie.
Serce jej biło coraz szybciej, a żołądek skręcał się z bólu. Nic się jednak nie działo.
- Dłużej tego nie wytrzymam - powiedziała, spoglądając na Jake'a, ledwo widocznego w słabej poświacie. -
Podejdę tam, tylko po to, by zobaczyć, co się dzieje.
Bezczynne siedzenie w samochodzie musiało mu tak samo dokuczyć jak jej. Znała go doskonale i wiedziała,
że też chciał być bliżej akcji. Nawet nie zaprotestował; wysiedli z samochodu i podeszli do przyczepy.
- Trzymajmy się na uboczu - wyszeptał i chwycił Sarę delikatnie za ramię, żeby nigdzie nie pobiegła. -
Pozwólmy im pracować w spokoju.
Sarah czuła się już lepiej i bezgłośnie przytaknęła.
Ciepłe powietrze pachniało węglem drzewnym. Chyba ktoś w pobliżu smażył coś na grillu. Na
ciemnoniebieskim niebie srebrzył się księżyc i kilka zamglonych gwiazd. Pod stopami chrzęścił żwir, dźwięk
ten słychać było zaskakująco wyraźnie w nocnej ciszy. Z lewej strony, gdzieś między drzewami, pohukiwała
sowa.
Sarze wydawało się, że powinni już słyszeć jakieś odgłosy - aresztowania, walki lub choćby pukania do drzwi.
Nic jednak nie mąciło ciszy, oboje podeszli więc do przyczepy od frontu.
Coś tu nie gra, pomyślała. Może nikogo nie ma, może ... Drzwi wejściowe stały otworem. W środku świeciły
się wszystkie lampy. Cała ekipa przeszukująca wnętrze zachowywała się zaskakująco cicho.
- Coś się stało - zawyrokował Jake, a Sarah zgodziła się z nim, w milczeniu przytakując głową.
Zapewne chciał się przyłączyć do policjantów, nie mógł jednak zostawić jej samej w tych ciemnościach. Sarah
zaś w ogóle nie miała ochoty na samotne wędrowanie po nieznanym miejscu.
.- Chyba coś znaleźli - wyszeptała i teraz Jake bez słowa skinął głową. Nie zatrzymał Sary, gdy przeszła przed
radiowozami, by zajrzeć do środka. Podążył za nią, wyjmując pistolet z kabury.
- Jeżeli zacznie się strzelanina, masz od razu rzucić się na ziemię, rozumiesz? - nakazał ostrym głosem.
Wyciągnął z kieszeni spodni kluczyki do samochodu i dodał: - Jeżeli sprawy przyjmą zły obrót, biegnij do
samochodu i uciekaj stąd.
- Dobrze! - obiecała i włożyła kluczyki do kieszeni. Wewnątrz, zwrócony plecami do otwartych drzwi, stał
Freeman. Po lewej widać było Delaneya, a w tyle Sextona. Wszyscy spoglądali na podłogę. Gdy Sarah
podeszła bliżej, ogarnęły ją złe przeczucia. Jake szedł za nią, ale nie próbował jej zatrzymać. Uznał, że nic im
nie grozi, za to jego koledzy wyglądali na wstrząśniętych i wściekłych.
Najpierw Sarah dostrzegła dużą, lśniącą kałużę krwi, potem unurzane w niej rude, kręcone włosy. Twarz ofiary
była szara, a ostry makijaż wyglądał niemal groteskowo.
- Crystal nie żyje - powiedziała Sarah.
Ciało leżało na plecach na jasnoniebieskiej wykładzinie. Zamordowana miała na sobie ozdobiony cekinami
stanik, czarną minispódniczkę i kabaretki. Nie zdążyła przebrać się po pracy. Leżała z rozrzuconymi na boki
rękami i nogami. Wyglądało na to, że zrzuciła tylko szpilki, włączyła komputer i zadzwoniła do Sary. Sarah
poczuła, że robi jej się słabo. Wraz z Jakiem patrzyli na niewielki salonik zapełniony tanimi meblami, który tak
bardzo przypominał jej czasy dzieciństwa. W absolutnej ciszy wszyscy spojrzeli na panią prokurator. Śmierć
Crystal była też wyrokiem na małą Angie. Szansa na odnalezienie dziewczynki zmalała niemal do zera.
- Niech to szlag! - zaklął Jake. - Kiedy to się stało?
- Niedawno - odpowiedział Sexton. - Ciało jest jeszcze ciepłe. Nie więcej niż piętnaście minut temu.
- Zacierają ślady - stwierdził Delaney. - Musimy znaleźć tego dzieciaka.
- Zadzwoniłem do Boba Parrenta z wydziału zabójstw - dodał Sexton. - Jest już w drodze.
- Nie znaleźliśmy komputera, ale puste miejsce na biurku wskazuje, że stał tutaj - usłyszeli głos z sypialni.
Pozostali funkcjonariusze dokładnie przeszukiwali przyczepę. - Pewnie zabrał go morderca - komentował
Sexton.
- Może Tanner? - zasugerował Jake, rozglądając się po pokoju.
- Jeśli nawet, to już go tutaj nie ma - odparł Sexton. _ Powiadomiłem wszystkie jednostki, nie wymknie się
nam.
Tylko czy odnajdziemy Angie na czas? martwiła się Sarah. Niestety, wszystko wskazywało na to, że im się
nie uda. Bezskutecznie starała się wymazać z pamięci natrętnie powracające zdjęcie dziewczynki w klatce.
- Czy możemy jakoś namierzyć inne osoby z czatuJ Wielkiego Psa albo Simona? - zapytała przejęta. Ponieważ
nie pierwszy raz znajdowała się na miejscu zbrodni, starała się zachować profesjonalny dystans do otaczającej
ją rzeczywistości.
- Będziemy próbowaę, ale to potrwa - odrzekł Freeman.
A my już nie mamy czasu, dodała w myślach.
- Czy znaleziono telefon denatki? - spytał Jake.
- Niestety nie - odpowiedział ktoś z ekipy.
Pomimo największych starań Sarah nie potrafiła zachować spokoju. Starając się skrócić do minimum oglę-
dziny, popatrzyła na wielką, krwawą ranę ciągnącą się w poprzek szyi Crystal. Wypływająca wciąż stamtąd
krew rozlewała się po ciele i rozpryskując się, osiadała nawet na krześle i ścianie pokoju. W powietrzu unosił
się charakterystyczny zapach śmierci, którego nie można było wytrzymać, a który natychmiast przywołał
wspomnienie Mary. Sarah poczuła, że musi wyjść na zewnątrz. Przy drzwiach zobaczyła policjantów z
wydziału zabójstw, lana Kingsleya i Carla Browna. Szybko pobiegła za przyczepę i tam, zgięta wpół, zwróciła
całą zawartość żołądka. Po dłuższej chwili doszła do siebie, ale nie mogła jeszcze wrócić na miejsce zbrodni.
Była oszołomiona i słaba, całe jej ciało pokrywał zimny pot, kolana miała jak z waty. Na pewno zemdlałaby na
widok ciała Crystal. Potrzebowała chwili odpoczynku i chłodnego, spokojnego miejsca, gdzie mogłaby
odzyskać siły. Postanowiła wrócić do samochodu, włączyć klimatyzację i posiedzieć tam kilka minut.
Powlokła się, opierając rękę o ścianę przyczepy, a potem ruszyła przez trawnik, między szopą a metalowym
stolikiem. Zdziwiona zauważyła, że pomimo hałasu, jakiego narobili policjanci, nikt z mieszkańców nie
wyszedł sprawdzić, co się dzieje. Gdy mijała białego blazera zaparkowanego na tyłach sąsiedniej przyczepy, w
oknie sypialni zapaliła się lampa. W jej promieniach na tylnym siedzeniu samochodu Sarah ze zdumieniem
dostrzegła książkę "Inkheart". Natychmiast poczuła przypływ świeżej energii. Przecież to Angie czytała tę
książkę! Sarah przypomniała sobie, że już raz widziała białego blazera. To było wtedy, gdy ktoś napisał
"Eeyore" na jej samochodzie. I zdjęcie takiego samego auta przysłała jej Crystal. Czy to ten sam wóz? Nagle
przypomniała sobie, że Jake zawsze mówił, iż nie ma czegoś takiego jak zbiegi okoliczności, i serce omal nie
wyskoczyło jej z piersi.
Odwróciła się i biegiem ruszyła w stronę przyczepy, gdy niespodziewanie ktoś chwycił ją za gardło. Sarah usi-
łowała krzyknąć, lecz czyjeś palce na jej szyi stłumiły wołanie o pomoc. Walczyła zaciekle, szarpiąc ramię
napastnika, wbijała mu paznokcie w skórę i kopała w kolana. Nagle poczuła silne uderzenie i wokół zapadła
ciemność.
Rozdział 23
- Ten pikap na zewnątrz należy do Tannera. - Sexton zdawał relację Delaneyowi, który mimo że rozmawiał
przez telefon komórkowy, kiwnął głową. - Sprawdziliśmy tablice rejestracyjne.
- Ucieka na piechotę? - spytała Janet Kelso.
- Trudno powiedzieć. - Sexton wzruszył ramionami.
Jake nie zwracał na nich większej uwagi. Po przy jeżdzie ludzi z wydziału zabójstw w przyczepie zrobiło się
ciasno. Grupa poszukująca Angie zbierała się do wyjazdu. Czekały ich dwa kolejne zadania: odnalezienie
Eddiego Tannera i ustalenie u dostawcy usług internetowych nazwiska osoby będącej właścicielem strony Dom
Zabaw Paula. Czas płynął nieubłaganie, a po zamordowaniu Crystal Stumbo jeszcze przyspieszył. Jake
rozejrzał się wokoło, szukając wzrokiem Sary.
- Czy ktoś widział prokurator Mason? - zapytał znajdujących się w saloniku. Sprawdził pozostałe pomieszcze-
nia, ale jej nie znalazł. Zaczynał się niepokoić.
Jeden z mężczyzn, który właśnie zabezpieczał dłonie ofiary specjalnymi, plastikowymi torbami, podniósł
wzrok i odpowiedział.
- Jakaś kobieta wymiotowała na zewnątrz, kiedy przyjechałem. Miała krótkie, ciemne włosy i była w dżinsach.
No nie! Wyszła na zewnątrz!, przeraził się Jake i jak oparzony wybiegł z przyczepy. Dookoła nadal panował
mrok, a policjanci niczym mrówki kręcili się dookoła. Detektyw rozejrzał się, ale nigdzie nie dostrzegł Sary.
- Sarah! - zawołał, lecz nie było odpowiedzi. Przeszedł wzdłuż przyczepy i z tyłu znalazł w trawie kałużę
wymiocin, jedyny ślad, że Sarah tu była.
- Sarah! - krzyknął jeszcze raz, tym razem głośniej.
Przypomniał sobie, że dał jej kluczyki do samochodu. Może czeka na niego w aucie? Pobiegł sprawdzić, ale
tam również jej nie znalazł. W panice przeszukał najbliższy teren, wszystkie samochody i podjazd do drogi.
- Sarah! - wrzasnął nie na żarty przestraszony. Nie doczekał się odpowiedzi i już wiedział, że stało się coś
złego.
Sarah zorientowała się, że leży w jadącym samochodzie. Bolała ją głowa i piekł cały bok. Opanował ją prze-
dziwny bezwład, którego nigdy wcześniej nie doświad-
czyła.
- Jak długo będzie nieprzytomna? - zapytaJ jakiś nieznany jej głos.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział drugi z nieznajomych. - Gdy oszołomiłem tego jej cholernego psa, nie ruszał
się dość długo.
Instynkt nie pozwolił Sarze zdradzić, że oprzytomniała. Nie poruszając się, spróbowała jednak otworzyć nieco
oczy. Przez chwilę nic nie widziała i ogarnął ją strach. Nie wiedziała, dokąd jedzie. Dopiero później
zrozumiała, że nie nadszedł jeszcze dzień. Leżała na tylnym siedzeniu auta, ręce i nogi miała związane grubym
sznurem, zapewne jakimś przewodem. Dwaj porywacze siedzieli z przodu.
To, co usłyszała, pozwoliło jej zrozumieć, dlaczego straciła przytomność i czuje ból. To samo przytrafiło się
Ciastkowi. Jeden z napastników włamał się do jej domu i rozrzucił zabawki Lexie. Może nawet to on do niej
dzwonił. Ale przecież nie mógł mówić jak mała dziewczynka!
Otworzyła szerzej oczy, starając się dojrzeć szczegóły, które pomogłyby jej w zidentyfikowaniu
nieznajomych. Nie miała pewności, ale wydawało jej się, że jeden z nich to Eddie Tanner, który, jak
przypuszczała, zabił Crystal. Dotarło do niej, w jak wielkim znalazła się niebezpieczeństwie. Nie wiedziała,
dlaczego została porwana i dokąd ją wiozą. Nerwy i walące serce spowodowały trudności
z
oddychaniem.
Nie chciała jednak, aby tamci to zauważyli.
- Czy już z nim rozmawiałeś? - Głos mężczyzny siedzącego obok kierowcy brzmiał nieco nerwowo.
To chyba był Tanner. Sarah przygryzła wargi i przesunęła nieco głowę tak, by dostrzec fragmenty obu twarzy
we wstecznym lusterku. Bladolicy mężczyzna rzeczywiście okazał się Eddiem Tannerem. Kierowca był
Murzynem, którego Sarah widziała wcześniej w osiedlu przed domem Angie. To on musiał napisać "Eeyore"
na szybie samochodu. Skąd znał to słowo? Czy to oni porwali Angie? A może i Lexie? Sarah znów poczuła
mdłości, na szczęście nie miała już czym wymiotować. Tanner wydawał się za młody na porwanie Lexie.
Siedem lat temu musiał mieG najwyżej dwadzieścia lat. Z prokuratorskiego doświadczenia wiedziała, że tak
młodzi ludzie rzadko bywają porywaczami.
_ Tak - odrzekł kierowca. - Powiedziałem, że nie mieliśmy wyjścia i musieliśmy ją porwać. Rozpoznała mój
samochód. A może to była ta cholerna książka, którą zostawiłeś na tylnym siedzeniu. Kto wie?
- Wściekł się?
- Trochę. Powiedział, że ma już dość sprzątania po tobie.
- Po mnie? To przecież ty wysłałeś tego kretyna Duke'a, żeby upozorował napad i strzelił jej w głowę. Tylko że
mu to nie wyszło. Ja starałem się wszystko naprawić.
- I też ci się nie udało - odparł z ironią kierowca. - Jeżeli jeszcze nie zauważyłeś, durniu, to babsztyl leży z tyłu
ciągle żywy. Następnym razem, jak będziesz do kogoś strzelał, upewnij się, że trafiłeś.
- Potknęła się w momencie, gdy nacisnąłem spust.
- Pewnie.
- Cholera, on ciągle się o to gniewa? - Tanner wyraźnie się bał.
Sarah nie wiedziała, o kim rozmawiają, ale musiał to być jakiś zwyrodnialec. Zapewne porywacz Lexie lub
Angie. To miało sens. Obaj mężczyźni pewnie wiedzieli, gdzie ukryto Angie ...
Nastąpiła chwila ciszy. Samochód przejechał po wybojach i Sarah zsunęła się nieco z siedzenia. Jeżeli jeszcze
raz wpadną w jakąś dziurę, to ani chybi spadnie na podłogę· Teraz starała się rozruszać zdrętwiałe palce rąk i
nóg. Za oknem dostrzegała światło księżyca, ciemną linię drzew, a w samym aucie - niebieskawą poświatę
deski rozdzielczej. Poza zapachem samochodu i plastiku wyczuwała też jakiś inny, ale nie potrafiła
powiedzieć, co to takiego.
- On nie lubi rozgłosu. Musiał zmienić plany, a to nie jest dobre rozwiązanie.
- To nie była moja wina - tłumaczył się Tanner.
Sarah odczuwała niezwykłe podniecenie, znajdowała· się o krok od odnalezienia Angie, a może nawet od
odkrycia, co stało się z Lexie. Na nic to się jednak nie zda. Przecież w końcu zatrzymają auto i ją zabiją. Strach
powrócił. Nie chciała umierać ...
Przez chwilę widziała Jake'a, który musiał już jej szukać. Policjanci rozpoczęli obławę na Tannera i prędzej
czy później go odnajdą. Pytanie tylko, czy ona będzie jeszcze wtedy żyła.
- Słuchaj, dzwoniłem, tak jak mi kazałeś - Tanner ciągle gadał. - Sądzisz, że łatwo było odświeżyć głos z tych
starych taśm? Ale udało mi się. Zrobiłem wszystko jak trzeba. A kto załatwił Duke'a w pace? Kto wyjął tę
małą
sprzed pralni? Ja. Ty tylko siedziałeś w samochodzie i się gapiłeś. To nie moja wina, że Crystal wysłała tej
prawniczce link do strony. Stary używał mojego laptopa. Nie wiedziałem nawet, że zostawił adres. Nic na to
nie mogłem poradzić.
Niedokładnie zawiązany sznur nieco się poluzował i Sarah mogła już poruszyć rękami. Czyj głos był na ta-
śmach?, zastanawiała się. Lexie? Słodki głosik, o którym zawsze marzyła? I kim jest Stary? Z sercem
ściśniętym ze strachu przysłuchiwała się rozmowie, cały czas starając się jeszcze bardziej poluzować więzy.
Zapewne umrze, ale nie odejdzie bez walki.
- Pewnie masz rację - odpowiedział ironicznie kierowca.
- Ale to też naprawiłem. Zabiłem ją. Poderżnąłem tej wścibskiej dziwce gardło.
- Pewnie. A nie pomyślałeś, żeby wywieźć ją gdzieś i zabić na uboczu?
- Jak chciałeś, żebym ją wywiózł, to trzeba było powiedzieć.
Samochód pomału zjeżdżał na pobocze. Sarah czekała w napięciu, co się dalej stanie. Boże! Czy to już koniec?
Oddychała z trudem. Ze wszystkich sił starała się rozerwać krępujący ją kabel.
- Dlaczego się tu zatrzymujesz? - zapytał zaskoczony Tanner.
- Obok drogi płynie strumień. To idealne miejsce na pozbycie się ciała.
- Ach, tak. - Odpowiedź zadowoliła Tannera. Sarah oblała się zimnym potem. Przerażona szarpała więzy na
przegubach dłoni. Potrzebowała jeszcze trochę czasu, którego, niestety, już zabrakło ...
Samochód stanął w miejscu.
- Wysiądź i zobacz, jak daleko stąd do strumienia - polecił kierowca.
- Dobra. - Tanner otworzył drzwi, w samochodzie zapaliło się światło. Wysiadł, a Sarah znieruchomiała. Uda-
jąc nieprzytomną, rozpaczliwie szukała ratunku. Może uda jej się kopnąć porywacza związanymi nogami? A
potem co? Ucieknie, skacząc niczym zając? Na nic lekcje samoobrony. Żadnego kung-fu tu nie zastosuje.
- Jest tuż obok. - Tanner stał przy aucie. - Wyciągniemy tę sukę, strzelimy jej w łeb i wrzucimy trupa do wody.
Sarah ledwo powstrzymała się od jęku. Leż spokojnie, mówiła do siebie, popatrując na Tannera spod zmrużo-
nych powiek. Nie ruszaj się. Jeśli w ogóle masz coś zrobić, tłumaczyła sobie, to musisz ich zaskoczyć.
- Dobrze.
- Hej! - zawołał przestraszony Tanner. - Co robisz?
- Robię porządek - odpowiedział kierowca.
Obserwująca Tannera Sarah zobaczyła;" jak kula przeszywa mu pierś. Biały podkoszulek zabarwił się na
czerwono. Słysząc odgłos wystrzału, aż podskoczyła z wrażenia. Na sżczęście nikt tego nie dostrzegł. Tanner
krzyknął, rozrzucił ręce na boki i upadł. Sarah usłyszała plusk i zrozumiała, że wpadł prosto do strumienia.
Czy teraz jej kolej?
Kierowca spokojnie wysiadł z auta. Sarah starała się oddychać cichutko i leżąc spokojnie, nieustannie praco-
wała nad uwolnieniem rąk. Przerażona usłyszała drugi wystrzał. W chwilę potem drzwi pasażera zamknęły
się i kierowca wsiadł do samochodu. Sarah rozpoznała gryzący zapach, który wypełnił wnętrze auta. To był
proch.
- Wiem, że się ocknęłaś - powiedział mężczyzna, patrząc na nią we wstecznym lusterku. - Słyszałem, jak się
poruszasz. - Zanim zdążyła zareagować, odwrócił się i uderzył ją pistoletem w głowę.
Gdy Sarah znów odzyskała przytomność, samochód nadal stał. A może już dojechali na miejsce? Nie była
pewna. Nie wiedziała, jak długo leżała nieprzytomna, gdzie się znajdowali ani co się działo przez ten czas.
W każdym razie czuła się fatalnie, wokół było ciemniej niż przedtem i gdzieś z oddali docierały do niej
strzępy rozmowy. Na szczęście nadal żyła. Musiała szybko coś zrobić. Nie miała czasu na myślenie, co się
stało ani gdzie się teraz znajduje. Musiała uciekać. Była pewna, że jest w samochodzie sama. Zanim dostała
drugi raz po głowie, prawie udało jej się rozwiązać węzły. Pociągnęła mocniej i szarpnęła dłońmi. Krępujący
ją przewód opadł. Wyciągnęła ręce przed siebie i poruszyła nimi, starając się przywrócić normalny obieg
krwi. Wyjrzała ostrożnie przez okno i spojrzała w kierunku rozmawiających. Kierowca stał kilka metrów
dalej odwrócony do niej plecami i rozmawiał z kimś ukrytym w cieniu półciężarówki. Obaj sprawiali
wrażenie, jakby na kogoś czekali.
Przez chwilę zastanawiała się, na kogo jeszcze mogą czekać. Nie chciała jednak tracić już czasu. Samochody
stały na niewielkim parkingu obsadzonym drzewami. Z prawej strony zauważyła niski, podłużny budynek.
Przez niewielkie okna wydostawało się na zewnątrz światło. Sarah zaczęła szarpać elastyczny sznur, którym
skrępowano jej nogi i zdołała go przeciągnąć przez stopy. Była wolna. Znów wyjrzała przez okno samochodu.
Mężczyźni nadal stali koło półciężarówki. Musiała wyślizgnąć się przez tylne drzwi od strony pasażera i
rozpłynąć w ciemności.
Wewnętrzne światło w samochodzie! Zatrzymała się w ostatniej chwili z ręką na klamce. Jeżeli zobaczą, że w
środku zapaliło się światło, nie zdoła uciec. Serce waliło jej jak oszalałe. Posługując się zagiętą końcówką
kabla, którym została skrępowana, podważyła osłonę lampki. Drżącymi dłońmi odkręciła malutką żarówkę.
Rozejrzała się dookoła jeszcze raz. Porywacze nadal rozmawiali, otworzyła więc tylne drzwi i wyślizgnęła się
z samochodu.
"Noc jest najciemniejsza tuż przed świtem". Sarah nie pamiętała, skąd pochodzi ta sentencja, ale okazała się
prawdziwa. Wokół panowały iście egipskie ciemności. Było ciepło, zerwał się lekki wiatr. Srebrzysty księżyc
zniżył się i prześwitywał między wierzchołkami drzew, oświetlając horyzont. Kilka widocznych jeszcze
gwiazd błyskało na niebie. W powietrzu unosił się delikatny zapach ropy, co sugerowało, że budynek mógł być
garażem. Sarah nie poświęciła tej myśli wiele czasu, chciała jak najszybciej przemknąć obok ciemnego kształtu
i zniknąć w ciemnościach.
Drżąc z podniecenia, strachu i zmęczenia, posuwała się cichutko wzdłuż metalowej ściany w stronę drzew, sta-
rając się pozostawać pod dolną ramą okien. Zajrzała ostrożnie do środka; stało tam sporo pustych przyczep i
kilka łódek. Wydawało jej się, że w budynku nikogo nie ma. Ponieważ w każdej chwili ktoś mógI zauważyć jej
zniknięcie i podnieść alarm, Sarah reagowała 'nerwowo na każdy usłyszany dźwięk. Gdy już dotrze do drzew,
zacznie biec, ile sił w nogach. Teraz jednak musiała przede wszystkim zachować ostrożność.
Mimowolnie zajrzała znowu do środka. Przed oczyma miała niewielkie pomieszczenie oddzielone od reszty
budynku ścianką z niepomalowanej sklejki. W 'środku nie było nic prócz dużej klatki dla psów. Wewnątrz
leżała Angie. Sarah aż wstrzymała oddech. Nie wierząc własnym oczom, przystanęła bez ruchu, patrząc przez
zakurzoną szybę na dziewczynkę. Skulone dziecko leżało z zamkniętymi oczami na podłodze, długie włosy
opadły na bladą, wychudzoną twarzyczkę. Angie straciła wszelką nadzieję. Sarze omal nie pękło serce. Nie
mogła jej tu zostawić. Nawet za cenę własnego życia. Wróciła do drzwi i chwyciła za klamkę. Drzwi nie były
zamknięte na klucz. Uchyliła je i strumień światła zalał jej postać. Ponieważ była pewna, że w budynku nikogo
nie ma, weszła i cicho zamknęła za sobą drzwi. Skierowała się do pakamery po prawej stronie. Nagle obok
zapaliło się światło. Sarah przeraziła się, że zaraz zostanie odkryta, pobiegła więc w stronę pomieszczenia z
klatką. Niestety, drzwi do niego były zamknięte. Dostrzegła stół, a na nim pęk kluczy. Spróbowała otworzyć
zamek tym, który wydawał się pasować, i po chwili weszła do środka.' Znalazła się w niewielkim po-
mieszczeniu, mającym pewnie nie więcej niż sześć metrów kwadratowych powierzchni. Było tu bardzo gorąco,
w powietrzu unosił się fetor odchodów. Podchodząc do klatki, Sarah zauważyła, że w jednym kącie stało
otwarte wiadro, które służyło dziewczynce za toaletę·
_ Angie, Angie! - zawołała ściszonym głosem. Jeżeli mała była przytomna, nie dała tego po sobie poznać.
Leżała bez ruchu i Sarah z przerażeniem zrozumiała, przez co musiało przejść to dziecko, aby zachowywać się
w ten sposób. Uklękła tuż przed klatką. - Angie, to ja, Sarah.
Dziewczynka drgnęła. Otworzyła oczy, podniosła głowę i odgarnęła włosy z twarzy.
- Sarah? - powtórzyła szeptem.
Sarah ze zgrozą dostrzegła, że drzwi klatki zamknięte są na kłódkę. Podniosła się, by ją otworzyć i usłyszała
za sobą brzęczenie. Gwałtownie poderwała się na nogi i rozejrzała dookoła. Umocowana na ścianie kamera
przesunęła się w jej kierunku. Widocznie musiała reagować na ruch. Sarah zrozumiała, że w tej chwili
bywalcy strony internetowej Dom Zabaw Paula mogą zobaczyć, co się dzieje. Czas uciekał nieubłaganie.
Bez paniki, uspokajała rozdygotane nerwy. Teraz należało jedynie znaleźć właściwy klucz. Podniosła
wszystkie do góry i aż struchlała, gdy zabrzęczały. Wśród wielu kluczy dostrzegła mniejszy niż inne, który
musiał pasować do kłódki.
_ Czy zabierzesz mnie do domu? - zapytała Angie nieco ochrypłym od płaczu głosem.
- Tak. Bądź cicho. Nikt nie może nas zobaczyć. - Drżącymi palcami Sarah zdołała w końcu otworzyć zamek.
Cały czas trwożliwie rozglądała się. dookoła, wiedząc, że w każdej chwili ktoś może im przeszkodzić.
Wreszcie otworzyła drzwiczki i Angie wpadła prosto w jej objęcia. Dziecko ciągle miało spętane ręce i nogi.
- Chcę do mamy! - wyszeptała.
- Wiem - odpowiedziała Sarah i przyciągnęła do siebie dziewczynkę. Mocno ją objęła i podniosła. Nie miała
czasu na zdejmowanie taśmy, zostały im minuty, może nawet sekundy.
- Czy oni nadal tu są? Ci źli ludzie? - pytała Angie, drżąc na całym ciele.
- Tak. Dlatego musimy być cicho - wyszeptała Sarah, wynosząc małą z pokoiku. Chociaż Angie nie ważyła
więcej niż ze dwadzieścia pięć kilogramó~, poturbowanej i zmęczonej Sarze wydawała się bardzo Ciężka. -
Pojedziemy do mamy jak można najszybciej, obiecuję, ale teraz musisz. być bardzo, bardzo cicho.
Przerażona Angie obserwowała, jak Sarah zamyka drzwi do magazynku, chcąc w ten sposób przeszkodzić w
odkryciu zniknięcia dziecka. Po chwili były już przy drzwiach wyjściowych. Sarah czuła przemożny strach,
miała tętno sprintera i ledwo mogła oddychać. Jeszcze raz obrzuciła pomieszczenie wzrokiem i wyszła z
budynku. Gdy drzwi zamykały się za nimi, usłyszały krzyk:
- Uciekła!
Strach dodał jej sił. Mocno przyciskając do siebie Angie, pobiegła w stronę drzew. W tym czasie przed
garażem powstał nieopisany zamęt. Słychać było trzaskanie zamykanych drzwi samochodowych i krzyki
czterech lub nawet pięciu osób. Wokół budynku rozbłysły wielkie halogenowe reflektory, lecz Sarah zniknęła
już wśród drzew. Starała się biec szybko, aby jak naj dalej stąd. Nie było to jednak łatwe. Za nimi
rozbłyskiwały kolejne światła i wciąż dochodziły
krzyki. Uciekała, starając się ochronić dziecko przed uderzeniami gałęzi i jakoś je uspokoić. Angie drżała i
popłakiwała ze strachu. W końcu Sarze zabrakło sił. Upadła na ziemię bez tchu pod splątane gałęzie różanych
krzaków. Ich słodki zapach kontrastował z wypełnioną strachem
ciemną nocą·
_ Tak się boję - wyszeptała Angie, gdy Sarah pochyliła głowę i zaczęła rozrywać zębami taśmę krępującą
dziecko. Drżała z wysiłku i strachu. Czuła, że w jej żyłach zamiast krwi płynie czysta adrenalina. Bolał ją
każdy oddech.
_ Wiem. Wszystko będzie dobrze. - Sarah zdołała naruszyć taśmę i zaczęła ją usuwać. Angie zasyczała z bólu.
_ To boli. - Dziewczynka zaczęła rozcierać uwolnione dłonie. - Mam zdrętwiałe ręce.
- Za chwilę przestaną boleć.
- Chcę do domu!
_ Zrobię wszystko, byś mogła tam jak najszybciej wrócić - powiedziała Sarah, zrywając taśmę z nóg Angie.
- Znajdą nas?
- Nie, jeżeli będziemy cicho.
Po zdjęciu reszty taśmy dziewczynka mocno przytuliła się do Sary. Odpoczywały przez chwilę· Sarah objęła
małą i starała się uspokoić ją najlepiej, jak tylko potrafiła. Wokół nich zwisały gałęzie wysokiego krzewu,
dając złudne poczucie bezpieczeństwa. Dochodziły do niej różne dźwięki, kumkały rzekotki, brzęczały owady,
rozlegały się dziwne szelesty, jakby przez liście przemykały jakieś niewielkie stworzenia. Od czasu do czasu
błyskały światła, które zapewne należały do szukających ich łotrów. Może wystarczy zaczekać w ukryciu, aż
nadejdzie pomoc? Jeżeli w ogóle nadejdzie.
Jake, gdzie jesteś? Sarah wiedziała, że przyjaciel będzie jej szukać aż do skutku. Ale Tanner nie żył i nikt już
nie mógł go przesłuchać, więc szansa na pomoc była znikoma. Musiały same się uratować. Niedługo wzejdzie
słońce. Wtedy nie zdołają się ukryć. Trzeba iść, uciekać jak najdalej stąd. Sarah popatrzyła na małą dłoń tak
ufnie spoczywającą na jej ramieniu. Nie potrafiła ochronić Lexie. Może uda jej się uratować Angie. Objęła
małą bardzo mocno.
- Kochanie, musimy iść. Będziemy szły bardzo długo, aż w końcu znajdziemy bezpieczne miejsce.
Angie skinęła głową.
Sarah miała właśnie wstać, gdy tuż obok ich kryjówki usłyszała kroki i dostrzegła zarys postaci. Wstrzymała
oddech i chwyciła Angie za ramię. Przerażone dziecko zamarło, patrząc na mężczyznę. Światło latarki padło
na twarz kobiety.
- Tu jesteście! - rozległ się triumfujący głos. Ktoś rozsunął gałęzie. Napawając się zwycięstwem, Mitchell He-
litzer celował prosto w głowę Sary. Angi'e zaczęła krzyczeć.
Rozdział 24
- Angie, uciekaj! - krzyknęła Sarah, ale było już za późno. Czyjeś ręce chwyciły walczące i przeraźliwie
krzyczące dziecko i odciągnęły na bok.
- Sarah! Pomóż mi! Ratunku!
Kierowca blazera zabrał Angie i poniósł w stronę garażu.
_ Nie! - krzyknęła Sarah i rzuciła się na pomoc małej.
Helitzer chwycił ją za ramię i przytrzymał, chociaż próbowała się szarpać. W końcu kopnął ją i przewrócił na
ziemię. Uderzenie było tak silne, że Sarah aż krzyknęła z bólu i niemal zemdlała. Przez chwilę leżała bez ruchu
oszołomiona, za wszelką cenę starając się złapać oddech. Helitzer przykucnął i wycelował pistolet prosto w jej
twarz. Krzyki Angie cichły w oddali.
_ Sie masz, szmato! - Sarah w mgnieniu oka wszystko zrozumiała i znienawidziła napastnika. Pomimo obez-
władniającego bólu zachowała zimną krew i wciąż intensywnie myślała o ratunku dla Angie i siebie. Nie
odpowiedziała na zaczepkę·
Pobliskie światła oświetlały zarówno pobliskie drzewa, jak i twarz złoczyńcy. Pod krzewem leżał kawałek
taśmy. Sarah przez chwilę pomyślała, że to jedyny ślad, jaki pozostanie po niej i Angie. Czy policja go
odnajdzie? Myśl o dalszych losach dziecka rozrywała jej serce.
_ Już nie żyjesz! - Helitzer przysunął pistolet do jej głowy, napawając się tą chwilą i strachem Sary. - Osobiście
rozwalę ci łeb!
Jake będzie rozpaczał do końca życia, pomyślała. Ogarnął ją żal, doskonale wiedziała, jak potworna jest
rozpacz. I zrozumiała, że walczy o przetrwanie także dla niego.
- I tak odpowiesz za zamordowanie żony - oznajmiła głosem chrapliwym z bólu. - Przydzielą innego
prokuratora. Tak działa system.
- Mam wszystkich w kieszeni. Z wyjątkiem ciebie i właśnie teraz rozwiążę ten" problem. - Bawił się pistole-
tem, dotykając jej nosa lufą. - Czy nadal sądzisz, że ...
Sarah usłyszała kroki, ktoś nadchodził, szurając po suchych liściach. Helitzer też musiał to usłyszeć, gdyż
urwał i popatrzył w tamtym kierunku.
- Tu jesteście! - odezwał się znajomy, radosny głos. - Szukałem was.
Zaskoczona Sarah wstrzymała oddech, gdy pojawiła się przed nimi korpulentna postać. Sędzia Schwartzman?,
pomyślała z' niedowierzaniem. Nareszcie nadeszła pomoc. Jednak Helitzer nie wyglądał na zdziwionego, był
tylko nieco zniecierpliwiony. Nie uciekał, nie rzucił broni ani się nie poddał.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał, marszcząc brwi. Schwartzman podszedł bliżej i Sarah z przerażeniem
zauważyła, że też trzymał pistolet w ręku. Nie wiedziała, co to może znaczyć, lecz podświadomie czuła, że nic
dobrego.
- Proszę mi pomóc! - powiedziała jednak, na wypadek gdyby nie miała racji. Sędzia stanął obok Helitzera i
popatrzył na nią. Sarah spojrzała mu błagalnie w oczy i zrozumiała, że się nie pomyliła. Przypomniała sobie,
jak Helitzer mówił, że ma wszystkich w kieszeni. Musiała jednak spróbować i mówiła dalej: - On chce mnie
zabić, a niedaleko trzymają małą dziewczynkę ...
- Zamknij się! - warknął wściekle Helitzer i odsunął lufę pistoletu. Przez chwilę Sarah walczyła z chęcią wy-
rwania mu broni z ręki i ucieczki.
Sędzia zignorował jej błaganie i odpowiedział na pytanie Helitzera.
_ Licytacja zakończyła się o piątej. Mamy kupca. Ponieważ porwanie małej było twoim pomysłem i muszę
przyznać, że to doskonałe posunięcie, by wyeliminować z gry tę panią, przypuszczam, że chcesz swoją dolę?
- Mam w dupie swoją dolę·
_ Dobrze więc. Spodziewam się, że nie będziesz miał nic przeciw temu, aby małą zapakować do mojego
wozu. Zawiozę ją do Memphis, a tam ktoś ją ode mnie przejmie. _ Zboczeniec! - wycedził Helitzer
pogardliwym tonem.
_ I owszem! - odpowiedział ze smutkiem przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości i strzelił mu prosto w głowę.
Sarah zobaczyła niewielką dziurę w skroni mężczyzny oraz jego zdziwione, szeroko otwarte oczy i usta.
Helitzer upadł bezwładnie na ziemię. Nie krzyknęła, wszystko wydarzyło' się zbyt szybko. Zamiast głośnego
huku rozległ się tylko głuchy dźwięk, a w powietrzu rozszedł się zapach prochu. Sędzia miał pistolet z
tłumikiem.
- Tak kończą tyrani - wymamrotał Schwartzman i opuścił broń.
- Bogu dzięki! - Sarah podniosła się rozradowana. Uznała, że sędzia jest dobrym człowiekiem, a przeczucie ją
myliło. Popatrzyła na leżące na ziemi bezwładne ciało i zwróciła się do swego wybawcy: - Uratował mi pan ży-
cie! Dziękuję! - I wtedy zauważyła wycelowaną w siebie broń. Z tak niewielkiej odległości na pewno nie mógł
spudłować. - Panie sędzio?
_ Przykro mi, Sarah. - Schwartzman potrząsnął głową z żalem. - Bardzo mi przykro. Tylko w ten sposób mogę
odzyskać kontrolę nad własnym życiem. Zabiłem jego, zabiję ciebie i tych dwóch durniów, którzy pilnują
Angie. Odejdę i nie zostawię świadków.
- O czym pan mówi? - ogarnęło ją przerażenie. Wpatrywała się w twarz mężczyzny, którego żal nie poprawiał
jej nastroju.
- Posłuchaj, nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. To wszystko przez tego łotra. Jak słusznie podejrzewasz, zabił
swoją żonę, po prostu zatłukł ją na śmierć. Przyznał mi się do zbrodni, przyszedł do mojego domu i wszystko
mi opowiedział. Potem zażądał, by sprawa nigdy nie wpłynęła na wokandę. W przeciwnym razie zdradzi
tajemnicę Domu Zabaw Paula. Chciał cię zabić. Pamiętasz, jak cię postrzelono? To on wysłał tych dwóch
idiotów, by to zrobili. Wściekł się, gdy zawiedli, a napad został nagłośniony przez media. Nie chciał zbyt
szybko próbować znowu, by nie wzbudzić podejrzeń, bo śledztwo m.bgło doprowadzić policję na jego trop.
Tylko dlatego ciągle żyjesz. Wpadł na pomysł, aby wykorzystać moje taśmy z nagraniami Lexie. W ten sposób
chciał cię wyeliminować z gry i odsunąć od sprawy. - Sędzia ze smutkiem pokiwał głową. - Przekupił
Duncana, mnie, Curvera. Wszystkich nas szantażował. Przez to Curver miał atak serca. Na ciebie nie znalazł
haka. Mógł tylko wykorzystać twoją córkę.
Sarah wstrzymała oddech. Zapomniała o grożącym jej niebezpieczeństwie i zapytała:
- Nagrania Lexie? Masz taśmy z nagranym głosem Lexie?
Sędzia przytaknął.
- To była taka śliczna i odważna dziewczynka. Nie znałem cię wtedy. Nigdy bym ci jej nie zabrał, gdybym cię
znał. - Sarah patrzyła z niedowierzaniem. Nagle uświadomiła sobie, że dawno temu widziała już tę twarz. To
właśnie małe, zaciśnięte usta Schwartzmana widziała w parku poniżej kamery, którą filmował ją biegającą w
poszukiwaniu córki. Wyraz twarzy musiał zdradzić jej myśli, gdyż sę-
dzia mówił dalej: - Wiesz już, jak działa Dom Zabaw Paula. Wybieramy dziewczynkę, trzymamy ją, aż się nią
znudzimy, i sprzedajemy. W tej chwili mamy kilkoro dzieci wystawionych na licytację. Filmujemy wszystko
od początku. Te taśmy to wielkie pieniądze. - Przerwał na chwilę, patrząc z niechęcią na ciało Helitzera. - Czy
wiesz, jak Helitzer dorobił się swej fortuny? Handlował pornografią, każdego rodzaju, na całym świecie. I tak
trafił na Dom Zabaw Paula i do mnie. - Jego głos znów brzmiał smutno, lecz Sary nie obchodziło, czy żałował
swoich uczynków, czy nie. Ten człowiek był potworem i gdyby na świecie istniała sprawiedliwość, to w tej
chwili uderzyłby w niego grom i zabił na miejscu.
- To ty filmowałeś mnie wtedy w parku - powiedziała przez zaciśnięte zęby. Chciała zająć go rozmową, jedno-
cześnie obmyślając plan ratunku. Jeżeli Schwartzman ją zabije, uniknie kary, a Angie przepadnie na zawsze,
tak jak przepadła Lexie. Ten zwyrodnialec na wolności zagrażał też innym dzieciom. A do tego nie mogła
dopuścić.
- Lubię filmować mamusie - wyjaśnił. - Sam to wymyśliłem, znany jestem z tego w pewnych kręgach. Mam
specjalną półciężarówkę z klatką i zawsze nią jeżdżę· Odurzam dziewczynkę chloroformem, zamykam w
klatce, a potem wracam i filmuję, jak rodzina odchodzi od zmysłów, szukając dziecka. Szczególnie lubię
mamy. Czasami pokazuję te nagrania dzieciom i to je uspokaja. Niektórzy uważają taśmy za świetny bonus.
Słowo "potwór" nie wystarczało dla tego człowieka.
Sarah nie znała określenia, które by do niego pasowało. Myśląc o swojej słodkiej córeczce zdanej na łaskę tego
degenerata, poczuła, jak gniew wypiera strach z jej serca. Oto miała przed sobą łotra, który je rozdzielił.
- Co z nią zrobiłeś?! - wrzasnęła. Musiała wiedzieć. Musiała odnaleźć dziecko. Chciała mieć je z powrotem. -
Gdzie ona jest?
- Sam chciałbym to wiedzieć. - W głosie sędziego słychać było żal. - Trzymałem ją tylko przez tydzień. Ja ich
nie zabijam. Nigdy. Tylko bawię się z nimi.
To "bawię się z nimi" dudniło jej w uszach. Sarah nigdy wcześniej nie czuła takiej furii. Jednak teraz w mgnie-
niu oka dopadła drania, wyjąc jak ranne zwierzę. Zaskoczony atakiem mężczyzna stracił równowagę i upadł.
Sarah skoczyła na niego i okładała go pięściami po twarzy, piersi, biła wszędzie, gdzie tylko mogła. Pierwszy
raz w życiu pragnęła śmierci drugiego człowieka. Była jednak drobna i słaba, Schwartzman zrzucił ją z siebie i
przystawił jej lufę pistoletu do głowy.
- Suka! - rzucił wściekły, przyciskając zimny metal do jej skroni. Oboje dys·zeli. Sędzia miał spuchnięte oko i
wargi. Na jego twarzy pozostały ślady paznokci Sary. Teraz niechybnie ją zabije. Widziała to w jego oczach.
Zadowolona, że chociaż trochę go ukarała;, napluła mu w twarz. To za Lexie! Schwartzman wykrzywił się i
zniżył pistólet. Żegnając się z tym światem, Sarah zamknęła powieki.
- Policja! Nie ruszać się! - rozległo się nagle w pobliżu. Sarah dostała drugą szansę. Wokół słychać było przy-
spieszone kroki i wezwania do rzucenia broni. Na ułamek chwili oczy pani prokurator i sędziego się spotkały.
Sarah poczuła szturchnięcie lufą i usłyszała wystrzał...
Choć prowadzony krzykami Sary Jake biegł najszybciej, jak potrafił, nawet szybciej niż wystrzelona kula, nie
zdążył. Serce mu waliło, krew pulsowała boleśnie w żyłach. Przedzierając się przez las na czele policji i FBI,
widział już mężczyznę, który pochylał się nad Sarą i przykładał broń do jej głowy. Był jednak zbyt daleko, by
oddać bezpieczny strzał. Wszystko, co mógł zrobić, to krzyknąć: "Policja! Nie ruszać się!", co podchwycili
biegnący za nim funkcjonariusze.
Gdy padł strzał, a wokoło rozprysnęły się fragmenty kości i mózgu, serce Jake'a stanęło. Krzyknął przerażony i
pognał jeszcze szybciej. W końcu potężnym susem zrzucił drania z Sary. Dopiero wtedy odkrył, że to
złoczyńca strzelił sobie w głowę.
Ustępujące napięcie zwaliło tego rosłego mężczyznę z nóg. Upadł kolanami na piach dokładnie w chwili, gdy
Sarah usiłowała się podnieść. Oblepiona krwią, ziemią i liśćmi wydała się Jake'owi tak piękna, jak nigdy dotąd.
- Ty żyjesz ... - wyszeptał. Po chwili zastygli wtuleni w siebie.
Tego samego ranka, w obecności Sary, Angie spotkała się z matką. Obie znalazły się w szpitalu. Lekarze
zbadali Sarę i stwierdzili, że nic jej nie dolega. Dziewczynka musiała zostać na obserwacji. Sarah znajdowała
się właśnie w pokoju małej, gdy przez otwarte drzwi wpadła pani Barillas, i nie bacząc na to, że umyta i
opatrzona Angie siedzi na łóżku, zaczęła krzyczeć:
- Moje dziecko! Gdzie jest moje dziecko?!
- Mama! - Dziewczynka wyciągnęła ręce i Rosa chwyciła ją w objęcia. Obie zaniosły się płaczem. Sarah też
uroniła łzę, tak jak wszyscy świadkowie tej sceny. Po chwili wyszła, nie chcąc przeszkadzać.
Na zewnątrz czekał Jake, który teraz nie odstępował jej ani na krok. Wszystko mu już opowiedziała, łącznie z
tym, czego się dowiedziała o Lexie. Jake opowiedział, co zaszło po jej zniknięciu, wyjaśniając, jak trafili do
magazynu. Okazało się, że Tanner nie zginął, lecz poważnie ranny zdołał zadzwonić na policję ze swojego
telefonu komórkowego.
- Czy na pewno dobrze się czujesz? - zapytał Jake, gdy szli w stronę wind.
Wreszcie jechali do jego domu, na co Sarah z ochotą przystała. Choć niechętnie opuszczała kolejny dzień
pracy, miała nadzieję, że Morrison weźmie pod uwagę niedawne wydarzenia.
- Tak - odpowiedziała teraz, wiedząc, że chodzi o Lexie. - Przez te wszystkie lata nauczyłam się, że lepiej po-
znać prawdę, niż żyć złudzeniami. Problem w tym, że teraz, gdy już wszystko wiem, czuję pustkę. Jakbym nie
miała po co żyć.
- Hola! - zaprotestował Jake, akurat gdy otworzyły się drzwi. - A ja?
Zaskoczona Sarah popatrzyła na niego.
- Ty to co innego - odparła i już w windzie, chcąc być właściwie zrozumiana, dodała: - Ciebie po prostu ko-
cham.
- Ja też cię kocham - zapewnił ją uszczęśliwiony.
Gdy tylko drzwi windy zamknęły się za nimi, Jake pocałował Sarę. I przez dłuższą chwilę żadne z nich nie na-
cisnęło guzika z napisem "Parter".
Późnym popołudniem następnego dnia detektyw jak zwykle parkował samochód przed domem. Pokręcił głową
z niedowierzaniem, gdy zobaczył, że Pops zabiera Dorothy na przejażdżkę harleyem. Wtedy zadzwonił
telefon.
- Pomyślałem, że to ty powinieneś zanieść Sarze tę wiadomość - mówił Morrison. - W końcu odnaleźliśmy
Lexie.
Rozdział 25
Wyglądając przez okno swojego domu, Sarah nie mogła sobie znaleźć miejsca. Czekała na przyjazd Lexie.
Spełniły się jej sny. Jej córka żyła. Policja dotarła do innych mężczyzn korzystających z Domu Zabaw Paula.
Na samotnej farmie w stanie Vtah odnaleziono Lexie, która została jedną z wielu żon jakiegoś zboczeńca.
Sarze wydawało się, że śni. Minęło siedem lat. Czy rozpozna własne dziecko?
- Dobrze się czujesz? - spytał Jake. Czekając razem z nią, wiedział, jak bardzo jest podekscytowana i przestra-
szona.
Czy Lexie będzie ją pamiętać? Radiowóz zatrzymał się przed domem i wysiadło z niego dwóch policjantów.
Sarah czuła, jak serce zaczyna łomotać jej w piersi. Brakowało jej tchu. Jeden z policjantów otworzył tylne
drzwi samochodu. Wysiadła z niego smukła, rudowłosa dwunastolatka ubrana w długą, dżinsową spódnicę i
prostą, białą bluzkę·
- Patrz! To ona! - Sarah odwróciła się do Jake'a, który objął ją ramieniem i uścisnął. - Tak bardzo urosła.
Policjanci szli z Lexie przez trawnik. Sarah odwróciła wzrok. Wiedziała, że wraca do niej zupełnie inne
dziecko, że córeczka nie będzie już tamtą małą dziewczynką, którą znała. Zaskoczona tym, że przed oczami
wciąż ma uśmiechniętą, pulchną pięciolatkę, pobiegła do drzwi.
Z sypialni wyskoczył Ciastek, jak zwykle wściekle ujadając. Policjanci zamarli bez ruchu. Sarah pchnęła
drzwi, otwierając je na oścież, i chcąc uciszyć zwierzaka, obrzuciła go groźnym spojrzeniem.
Lexie przeszła obok niej, zignorowała Jake'a i popatrzyła na psa. Ciastek umilkł i przez chwilę przyglądał się
przybyłej.
- Ciastek? - odezwała się Lexie. Sarah wstrzymała oddech i obserwowała, jak pies ostrożnie idzie w kierunku
dziewczynki, krok za krokiem, badając jej zapach. Lexie opadła na kolana i wyciągnęła ręce. Niewiele się
namyślając, Ciastek skoczył w jej objęcia, merdając opętańczo ogonem.
Sarah przykucnęła przy nich. - Lexie?
Dziewczynka odwróciła się i Sarah patrzyła teraz w ciemnoniebieskie oczy córki. Ciężar, jaki od siedmiu lat
przygniatał jej serce, powoli ustępował.
- Mamusia? - Lexie, wpatrując się
w
twarz matki, poszukiwała w pamięci obrazów z dzieciństwa. - Nigdy o
tobie nIe zapomniałam. Śniłaś mi się w nocy. Myślałam, że jesteś aniołem.
- Lexie - powtórzyła Sarah ze łzami w oczach. Objęła córeczkę i poczuła drobne ramiona otjłczające jej szyję.
Ciastek ciągle machał ogonem, a Jake uśmiechał się do niej.
Jestem szczęśliwa, pomyślała Sarah.