background image

 

 

 

 

Jade West – Buy me, sir 

background image

 

Nazywają go mistrzem marionetek. 

Mówią, że jest 'brudny', ciemny i niebezpieczny. 

I mają rację. 

On jest tym wszystkim, czy mówią, że jest i więcej. 

O wiele więcej. 

 

Alexander Henley nie ma pojęcia, że istnieje. Nie wie, jak 

bardzo go pragnę. 

Ale to wszystko się zmieni. 

Bo jeśli jest jedna rzecz, którą wiem o mistrzu marionetek, 

to to, że dobrze płaci za pociąganie 'kobiecych sznurków'. 

I będę jego kolejnym zakupem

 

 

 

 

 

background image

 

Prolog 

 

Melissa 

 

 

PRZYPUSZCZAM,  ŻE  TO  DESPERACJA  ZMUSIŁA  MNIE  DO  STALKINGU  CZŁOWIEKA  TAK 
POTĘŻNEGO JAK ALEKSANDER HENLEY. 

Oto,  co  robi  z  tobą  utrata  rodziców  w    nocnym  wypadku  samochodowym  gdy  masz 
zaledwie osiemnaście lat. To sprawia, że jesteś zdesperowana. 

Nie z powodu studenckiego życia, które zda  się ostatecznie 'psu na budę'. I nie z powodu 
gwiazd,  do  których  sięgałaś  w  swoich  marzeniach,  by  zostać  adwokatem  ds.  karnych 
pewnego  dnia.  I  nawet  nie  z  powodu  ogarniającej  Cię  rozpaczy,  z  powodu  utraty  całego 
Twojego świata - tego miażdżącego duszę bólu, gdy wiesz, że już nigdy ich nie zobaczysz. 
Pozbieranie  całego  Twojego  'gówna'  do  kupy  dla  dziecka,  za  które  jesteś  teraz 
odpowiedzialna.  To  sprawia,  że  jesteś  zdesperowana.  Mały  chłopiec,  który  jest  teraz 
Twoim wszystkim. 

To dla mojego małego brata przyjęłam stanowisko sprzątaczki w Henley Grosvenor Legal. 

I  dlatego  właśnie  teraz  tu  jestem  ,  w  apartamencie  w  Delaney's  Spa  Resort,  z  torebką 
wypchaną  dwudziestoma  pięcioma  patolami  i  pięknym  kutasem  Alexandra  Henleya  w 
mojej dupie ... 

 

Chyba powinnam zacząć od początku. 

 

 

 

background image

 

Rozdział 1 

  

TRZY MIESIĄCE WCZEŚNIEJ… 

Melissa 

 

JESTEM SPÓŹNIONA. JESTEM SPÓŹNIONA. JESTEM KUREWSKO SPÓŹNIONA. 

Strajk w metrze. Kurewsko typowe, dla pierwszego dnia mojej nowej pracy. 

Moje  odbicie  wygląda    straszne,  gdy  przechodzę  przez  lustrzane  przeszklone  wejście. 
Miałam nadzieję, że sprzątanie tak prestiżowej firmy jak Henley Grosvenor będzie  

oznaczało  coś  nieco  bardziej  stylowego  niż  drapiąca  czapka  do  baseballu  i  siatka  do 
włosów,  które  mi  przysłali.  Bardziej  stylowego  niż  pasiasty  zielono  -  biały  workowaty 
fartuch, który muszę nosić na bluzce i  wykrochmalonej poliestrowej spódnicy . Ale 'żebracy 
nie mają wyboru'. 

- Czyszczenie indukcyjne - mówię nieskazitelnej recepcjonistce. 

Łapię  oddech  i  wyciągam  pogniecioną  instrukcję  z  mojej  kieszeni,  gdy    ona  przygląda  się 
moim rozczochranym włosom. Ma mnie za gówno.  Ma to wypisane na twarzy. 

- Piąte piętro - mówi. Jesteś spóźniona. 

Tak  jakby  moje  płonące  policzki  nie  dawały    jasnego    dowodu,  że  wiem  o  tym.  Czuje  się 
zawstydzona  ,  przechadzając  się  pomiędzy  marmurowymi  filarami  w  tak  gównianym 
uniformie. Oznaka minimalnego wynagrodzenia  wśród dopasowanych garniturów. 

Zwiększam  tempo,  gdy  widzę,  że  winda  jest  już  otwarta,  i  biegnę  pomiędzy  pluszowymi 
miejscami  siedzącymi,  aż  serce  wali  mi  w  piersi.  Winda  jest  już  wypełniona  po  brzegi  
pracownikami kancelarii adwokackiej z porannymi gazetami i Starbucksem.  Wielu z nich 
patrzy na mnie i widzi, jak nadbiegam, ale żaden nie kiwnie nawet palcem, by przytrzymać 
mi drzwi. 

background image

Poza nim. 

Moje  serce  zacina  się  w  rozpoznaniu,  oddech  więźnie  w  gardle,  gdy  wyciąga  rękę  i 
przytrzymuję drzwi dla mnie. Wciskam się do środka  i przywieram ciasno do rogu, i chcę 
tak  bardzo  podziękować,  ale  tego  nie  robię.  Nie  potrafię.  Jego  spojrzenie  nie  dotknęło 
mojego, ani nawet nie spojrzał w moją stronę. 

Drzwi zamykają się a on spogląda prosto przed siebie, gdy kobieta znajdująca się przy jego 
boku streszcza mu dzisiejszy plan dnia. Jej głos jest nosowy i płaczliwy. Dba o wymowę. 

Misterrr  Cal-der,  ten-aaay-emmm.  Drunk  dri-ving...(Pan  Calder,  dziesiąta  rano,  jazda  po 
pijaku… – przyp. tł.) 

Wciskam  przycisk  piątego  piętra,  jako  jeden  z  niewielu  poziomów  jest  niepodświetlony. 
Oceniam. 

A potem patrzę na niego, starając się , by nie było to aż nadto oczywiste. 

Alexander James Henley. Junior. 

Mężczyzna, o którym marzę od czterech lat. 

Musi być trudno mieć  skrót Jr. przy nazwisku całe życie, ale myślę, że tak 

 się dzieje, gdy przejmujesz imperium od swojego niezwykłego, 'żywej legendy' ojca. 

Wygląda tak, jak go zapamiętałam, i tak też pachnie. 

'Mocny' niczym żarzące się węgle. Pikantny, jak orientalne kadzidło. 

Czarny  garnitur,  biała  koszula,  czarny  krawat.  Jego  włosy  są  takie  same,  tak  ciemne  jak 
jego garnitur. Jego oczy także, tylko teraz pojawiły cieniutkie linie wokół kącików. Pasują 
do niego. 

Nie  uśmiecha  się,  nawet  odrobinę.  Jego  doskonała  szczęka,  wygląda  tak  surowo  i 
poważnie. Jego skora jest nieskazitelna, z wyjątkiem maleńkiego znamienia, które ma na 
prawym policzku. 

Moje fantazje o szokującym momencie rozpoznania uschły i umarły. On mnie nie pamięta. 
Dlaczego  miałby  pamiętać?  Byłam  głupim  dzieckiem,  kiedy  wycyganiłam  od  niego 
papierosa za bramą mojej szkoły. Widział setki dzieci tego dnia, morze nas 

zapakowanych  do  szkolnej  sali  ,  aby  być  świadkiem  jego  przemowy  motywacyjnej  na 
temat zawodu prawnika. Nazwali to Korporacje dla społeczeństwa. Program rządowy lub 
inna forma pomocy. 

Spóźniłam  się  tamtego  ranka,  tak  samo  jak  dziś.  Zbyt  spóźniona,  aby  załapać  się  na 
poranne  sprawdzanie  'listy  obecności',  postanowiłam  zostać  na  zewnątrz  ,  aby  skręcić  i 

background image

wypalić  ukradkiem  papierosa  zanim  będę  musiała  'wypić  piwo,  którego  nawarzyłam'. 
Opakowanie było puste. Zostały tylko resztki. Pył i parę skromnych płatków tytoniu, 

ledwo wystarczających nawet do najskromniejszego skręta. On tam był ,oparty o ścianę, w 
skrojonym na miarę garniturze. Zapalał papierosa przed wejściem do środka. Obserwował, 
jak walczę, by zrobić skręta, po czym zaoferował mi paczkę papierosów.  

'Insignia '-  delikatna czcionka na pięknym czarnym pudełku. O wiele piękniejsze niż tanie 
papierosy, które palą dzieciaki ze szkoły. 

-Dzięki - powiedziałam. 

 Zapalił dla mnie zapalniczkę i przyłożył ją do papierosa, który trzymałam w ustach,  

 a ja pochyliłem się, starając się nie wyglądać jak idiotka, kiedy żołądek podchodził mi do 
gardła a serce rozpoczęło dziki bieg.

 

Nigdy przedtem nie otarłam się o ' sukces' ,a on wręcz 

nim cuchnął. 

-Wiesz, mógłbyś zostać za to aresztowany...Uśmiechnęłam się, zanim się zaciągnęłam. 

-Dostarczanie papierosów osobom małoletnim. 

Roześmiał się w taki sposób, że moje serce jeszcze bardziej przyspieszyło. 

-Mogą próbować... 

Wtedy  nie  wiedziałam,  że  był  jednym  z  najlepszych  w  tym  kraju,  prawników  ds.  karnych 
.Nie  wiedziałam,  że  nazywa  się  Alexander  James  Henley  Jr.  i  zatrudnia  ponad  pięciuset 
pracowników (personel prawny) w swojej eleganckiej , londyńskiej kancelarii prawnej. Nie 
miałam  pojęcia,  że  gazety  nazywają  go  '  mistrzem  marionetek'  albo  o  tym,  że  ,  ma 
upodobanie do gierek z podduszaniem i brutalnego pieprzenia. Był po prostu eleganckim 
facetem  w  garniturze,  dopóki  się  do  mnie  nie  uśmiechnął.  I  ten  uśmiech  wystarczył  mi, 
abym oddała moje serce mężczyźnie, którego prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczę. 

Winda    zatrzymuję  się  z  brzękiem  na  piątym  piętrze.  A  ja  muszę  przeciskać  się  pomiędzy 
ciałami odzianymi w garnitury, aby dotrzeć do wyjścia. Mój łokieć muska ramię Aleksandra 
i przez maleńką chwilę, on się uśmiecha. 

A potem...już go nie ma. 

Drzwi zamykają się i zabierają go, a ja  pomimo dużego  spóźnienia obserwuję, jak kolejne 
numery pięter migają na wyświetlaczu. Szóste, siódme, ósme, aż do...osiemnastego piętra. 
Ekscytuje  mnie  fakt,  że  jest  w  tym  samym  budynku,  co  ja.  Tak,  jak  myślałam.  W  końcu 
dlatego  podjęłam  pracę  tutaj,  na  drugim  końcu  miasta.  Podczas  rekrutacji,  pytali  nas 
'dlaczego  wybraliśmy  pracę  w  firmie,  tak  odległej  od  naszego  miejsca  zamieszkania?'. 

background image

Uraczyłam  ich  grzecznościową  formułką,  o  tym,  jak  wielki  mam  szacunek  do  pracy  pana 
Henleya. I wygląda na to, że to łyknęli. 

Faza pierwsza zakończona sukcesem. 

Jestem tu i go spotkałam. Już go widziałam. 

Odchodzę, aby znaleźć moje miejsce pracy. Z uśmiechem na twarzy. 

 

JESTEM JEDNYM Z DZIESIĘCIU PRACOWNIKÓW SPRZĄTAJĄCYCH , ZACZYNAJĄCYCH DZISIAJ 
PRACĘ. WSZYSCY WYGLĄDAMY TAK SAMO. 

Pomieszczenie  wypełnione  pasiastymi,  zielono-  białymi  sługusami,  którzy  potrzebują 
instrukcji,  jak  prawidłowo  używać  mopa.  Mniemam,  iż  tym  dla  nich  jesteśmy  -  tanią  siłą 
roboczą, niezdolną do osiągnięcia czegokolwiek więcej w naszym życiu. 

-Jesteśmy dumni z naszych standardów zawodowych.- powiedział nam nasz kierownik. 

-Wszystko musi być doskonałe. Zawsze perfekcyjnie. 

Moja  fantazja  o  byciu  przydzieloną  do  biura  pana  Henleya  Jr,  zostaje  bardzo  szybko 
zweryfikowana  przez  rzeczywistość,  gdy  zostajemy  podzieleni  na  pary.  Kuchnia  przy 
stołówce,  oto  gdzie  zostałam  przydzielona.  Zeskrobywanie  zaschniętego  tłuszczu  i  oleju 
kuchennego,  usuwanie  odpadów  żywnościowych  i  dezynfekcja  toalet  pracowniczych, 
ciągnących  się  wzdłuż  korytarza.  Toalet,  co  do  których  wątpię,  by  Alexander  Henley, 
kiedykolwiek z nich korzystał. 

Jestem w parze z dziewczyną  o imieniu Sonya i teraz obie kierujemy się na siódme piętro. 
Widzę, jaka jest ładna, nawet w tym gównianym uniformie. Jej skóra ma ciemny, głęboki 
odcień, a jej oczy są koloru spalonej umbry  
(jasno brązowe przyp. tł.) - dokładnie taki sam 
odcień  miała  jedna  z    kredek  woskowych,  które  posiadałam  jako  dziecko.  Została  też 
pobłogosławiona  najgrubszymi  rzęsami  jakie  kiedykolwiek  widziałam,  i  włosami,  które 
połyskują  nawet  przez  siatkę  ochronną.  Ma  warkocze  spięte  w  kok,  który  opada  na  jej 
kołnierzyk, jak 'kula zwiniętej liny'. 

-Jak myślisz, kochanie? - spytała.  

-Niezła herod- baba z tej naszej kierowniczki, czyż nie? 

Wzruszyłam ramionami. 

-Wydaje się być w porządku. 

Sonya przewróciła oczami. 

-Dała mi mnóstwo upomnień za wcześniejsze korzystanie z ruchomych schodów. 

background image

Ponoć  korzystanie  z  nich  przez  nas  -  personelu  sprzątającego  niższej  rangi  -    jest 
zabronione. 

- Zabronione? 

-Nasz wygląd nie jest zbyt miły dla oczu. Nie chcą , by większa grupa sprzątaczek po nich 
paradowała, niczym po wybiegu. Jak, sądzę. 

Kusiło  mnie,  żeby  powiedzieć  jej,  że  sam  Alexander  Henley  przytrzymał  dla  mnie  drzwi 
dzisiejszego ranka, ale zrezygnowałam. 

-Więc, będziemy musiały codziennie wspinać się na siódme piętro? 

-Zapewne.  Chyba  powinnyśmy  się  cieszyć,  że  nie  pracujemy  na  najwyższym 
piętrze?!Chociaż  wątpię,  abyśmy  kiedykolwiek  tam  pracowały.  Nawet,  gdybyśmy  bardzo 
chciały. Tam mieści się gabinet pana Henleya. 

Te słowa wywołały u mnie dreszcze. 

Odsuwamy  się  na  bok,  gdy  kolejna  para  sprzątaczek  przejeżdża  obok  nas  mechaniczną 
polerką do podłóg. Jednak Sonya nie przestaje mówić. 

-Wygląda  na to,  że  nie przyjmuję  tam  również swoich  najelegantszych klientów. Spotyka 
się z nimi nieco niżej. Tak przynajmniej słyszałam.- Westchnęła. 

-Myślę, że widziałem go dziś rano, jadąc z parkingu podziemnego. Tylko przez sekundę... 

-Naprawdę?  Oczywiście,  nie  mogłabyś  go  przeoczyć,  prawda?  Jest  wspaniały  na  epicką 
skalę. 

Uśmiecham się. 

- Tak, taki właśnie jest. 

Sonya szturcha mnie łokciem. 

- Jedyna zaleta  pracy tutaj. Ech, co ja bym dała żeby zostać osobistą sprzątaczką ( dziwką - 
sami wybierzcie, to słowo ma takie właśnie znaczenia  :D przyp. tł.) pana Henleya? 

Otwieram  tylne wejście na stołówkę. 

- Może mogłybyśmy coś zrobić, aby awansować na to miejsce. 

Sonya wybucha śmiechem. 

-Awansować do pracy na osiemnastym piętrze? Taa, jasne.... 

- Mówię poważnie.- odpowiadam - Dlaczego, by nie? 

background image

Sonya  znajduję  szafkę  z  materiałami,  do  której  zostałyśmy  skierowane  i  przegląda  jej 
zawartość. 

-Bo...no  cóż...nie  wiem.  -  wzrusza  ramionami.  -  Ponieważ  uważam,  że  każdy  tutaj,  chce 
pracować  na  osiemnastym  piętrze.  Pewnie  węszyłabym  na  jego  terenie  i  ocierała    się  o 
jego  eleganckie  biurko,  gdybym  tylko  miała  taką  szansę.  Och,  och...  Alexandrze!  Taak! 
Uważam, że Twoje mahonie są cudowne! 
(nie pytajcie mnie, co Sonya miała na myśli xD :D- 
przyp. tł.).Spogląda na mnie roześmianymi oczyma i pociąga nosem dla lepszego efektu. To 
zabawne,  bardzo  zabawne...Tak  zabawne,  że  wybucham  śmiechem.  Myślę,  że  bardzo 
polubię Sonyę. 

- Wszyscy mówią na mnie Lissa. -mówię i wyciągam do niej rękę. 

-Wszyscy mówią na mnie Sonnie - odpowiada i potrząsa moją wyciągniętą dłonią. 

Po  czym,  wręcza  mi  butelkę  środka  odtłuszczającego  i  gąbkę  do  mycia  naczyń,  sama  zaś 
chwyta beczkę mleczka do czyszczenia. 

- Takie już moje pieprzone szczęście, że dostałam tą gównianą podłogę do umycia. - jęczy. - 
Dwie  ostatnie  sprzątaczki,  które  się  tym  zajmowały  zostały  wylane  .Kurewsko 
niewdzięczna robótka na stołówce, jak to mówią. 

Ogarnia mnie przerażenie, rodem z horroru. 

-Wylali? Skąd o tym wiesz? 

Sonya, postukuję się po nosie. 

- Uwielbiam wiedzieć, co się dzieję. Zaprzyjaźniłam się z jedną z dziewczyn, które sprzątały 
w dziale IT. Wszystko mi opowiedziała. To ona myła tą podłogę nim awansowała. Musiała 
ostro  popracować  swym  pieprzonym,  rozkosznym  tyłeczkiem,  aby  porzucić  tą  gównianą 
fuchę. Stwierdziła, że wolałaby sprzedać nerkę niż tu wrócić. 

- Wspaniale... 

-  Taa,  życie  jest  kurewsko  różowe.  Mam  nadzieję,  że  wytrzymamy  co  najmniej  miesiąc, 
mam czynsz do zapłacenia. 

- Ja również. - odpowiadam. -Mam też małego braciszka, którym się opiekuję. Wyciągam z 
kieszeni fartucha telefon i pokazuję jej, jego zdjęcie, ustawione jako wygaszacz. 

-Ma na imię Joseph. 

- Aww, jest słodziutki, kochanie. Ma Twoje oczy. 

- Oczy naszego taty.  

Biorę do ręki komórkę i przyglądam się mojemu braciszkowi. 

background image

Naprawdę  mamy  takie  same  oczy.  Duże,  niebieskie,  o  bezczelnym  wyrazie.  Joseph  - 
podobnie, jak ja - ma ziemistą cerę oraz mysi kolor włosów. Lecz ja, nie mam jego uroczych 
dołeczków, które odziedziczył po naszej mamie. 

Staram się o tym nie myśleć. Nie teraz... 

Sonya  zastanawia  się,  czy  zadać  mi  jakieś  pytanie.  Widzę  to.  Widzę  jej  udrękę,  więc 
przedstawiam jej okrojoną wersję tego, jak zginęli moi rodzice. Mówię jej, że zginęli zeszłej 
wiosny w wypadku samochodowym, którego sprawca zbiegł. 

- Cholera, przykro mi - mówi. 

I widzę w jej oczach ,że tak naprawdę jest. 

- Musisz płacić za opiekę nad dzieckiem? To dziadostwo bywa bardzo kosztowne. 

Potrząsam przecząco głową. 

-Mam przyjaciela, Deana. Jest super. Bardzo mi pomaga. Jestem szczęściarą. 

Szczęściarą...Niezły żart... 

- Przyjaciela, przyjaciela? No wiesz...- pyta i przewraca oczami. 

Uśmiecham się. - Nie. To tylko przyjaciel. Relacja czysto platoniczna. 

I  rzeczywiście  tak  jest.  Nigdy  nie  postrzegałam  go  'w  ten  sposób'.  Nigdy  nikogo  nie 
postrzegałam 'w ten sposób', poza Alexandrem Henleyem. 

Na  razie  pasował  mi  status  dziewicy.  Do  tej  pory  skupiałam  się  przede  wszystkim  na 
otrzymaniu, jak największej ilości szóstek 
(w szkole - przyp. tł.). 

Gdy  chowam  telefon,  Sonnie  przypatruję  mi  się  uważnie,  jakby  zastanawiała  się,  czy 
dopuścić mnie do jakichś poufnych informacji. Przynajmniej, mam nadzieję, że o to właśnie 
chodzi. 

-Potrafisz zachować tajemnicę, prawda? 

Gdy  przytakuję,  Sonnie  podaję  mi  swój  telefon.  Z  wyświetlacza  spoglądają  na  mnie  -  ze 
słodkimi uśmiechami- dwie śliczne, małe dziewczynki. 

-  Mam  dwie  małe  córeczki.  -  mówi.-  Nie  mów  o  tym  nikomu.  Nie  wspominałam  o  tym 
podczas  rekrutacji.  Obawiałam  sie,  że  mnie  nie  przyjmą.  Samotna  matka  i  te  wszystkie 
problemy z zapewnieniom dzieciom opieki, podczas , gdy jestem w pracy... 

- Mnie zatrudnili. 

Sonya uśmiecha się w odpowiedzi. 

background image

- Załóżmy, że jesteś odważniejsza i bardziej skłonna do ryzyka niż ja. 

Odważniejsza albo zbyt zdesperowana by się tym przejmować. 

Wzruszam ramionami. 

-  Posiadanie  obowiązków  rodzinnych  nie  sprawia,  że  gorzej  od  innych  szorujemy  ich 
piekarniki, nieprawdaż? 

- Robimy to lepiej- odpowiada. - Dużo lepiej. Musimy. Mamy gęby do wykarmienia. 

Nie myli się. 

Sonnie nachyla się ku mnie z konspiracyjnym uśmiechem. 

-  Może  ich  zaskoczymy?  -  pyta.-  Pokażmy  im,  że  my  małe  sługusy  z  siódmego  piętra, 
potrafimy  poradzić  sobie  z  tą  fuchą.  Mogłybyśmy  uczynić  to  miejsce,  tak  czystym,  jakim 
nigdy  go  nie  widzieli.  Wystarczająco  czystym,  aby  mogli  jeść  lunch  wprost  ze  swoich 
eleganckich muszli klozetowych. Tak, pokażmy im. 

- Liczysz na awans? Na wyższe piętro? 

Sonnie przytakuję. 

-Tak,  na  wyższe  piętro.  Mam  na  myśli  awans  na  osiemnaste  piętro.  Do  diabła,  nigdy  nie 
należałam  do  życiowych  zwycięzców,  przynajmniej  do  tej  pory,  ale  to nie  oznacza,  że  nie 
wiem wszystkiego o sprzątaniu. 

Uśmiecham się. 

- Osiemnaste piętro? Chcesz powęszyć na terytorium Alexandra Henleya? 

Sonnie wybucha śmiechem. 

-Tak, do diabła! 

-No to mamy umowę, partnerze. – stwierdzam. 

 

MOJE  STOPY  BOLĄ,  JAK  SKURWYSYN,  GDY  ZDEJMUJĘ  BUTY  PRZY  DRZWIACH 
WEJŚCIOWYCH  DO  MIESZKANIA.  OTO,  JAK  SIĘ  KOŃCZY  KUPOWANIE  TANIEGO  OBUWIA. 
Pęcherzami i cierpieniem. 

Głos  Deana  ledwo  się  przebija  przez  piosenkę  przewodnią  jakiejś  bajki,  która  dobiega  z 
salonu. 

- Lissa właśnie wróciła do domu. Chodźmy przywitać się z Twoją biedną, zmęczoną siostrą. 

background image

Moje  serce  nabrzmiewa  do  granic,  gdy  Dean  pojawia  się  w  korytarzu  i  podaje  mi  w 
ramiona uśmiechniętego małego faceta. Niewiedza to błogosławieństwo.  

Przebywanie w domu to najlepsze uczucie na świecie. Lepsze nawet niż wdychanie zapachu 
Alexandra Henleya. 

-Cześć, malutki mężczyzno! 

Joseph uśmiecha się, ale wyraźnie widać, że jest bardziej zainteresowany kreskówkami niż 
mną. Łzy ulgi kłują mnie pod powiekami, gdy orientuję się, że nie płakał cały dzień, ale to 
nie  powstrzymuję  narastającego  poczucia  winy.  Pierwszy  dzień  z  dala  od  niego  zawsze 
będzie trudny do przetrwania. Naprawdę nie chcę tego robić  - podrzucać go Deanowi, za 
każdym  razem  ,  gdy  muszę  iść  do  pracy.  Nie  chcę  go  nikomu  podrzucać,  ale  alternatywa 
jest znacznie gorsza. Alternatywa to życie z zasiłków i marne perspektywy na przyszłość. To 
nie  jest  życie,  jakie  chcę  zaoferować  Joe.  To  nie  jest  życie,  jakiego  chcieliby  dla  nas  nasi 
rodzice. 

Sadzam  go  z  powrotem  na  jego  worku  -  pufie,  a  on  natychmiast  wlepia  wzrok  w 
kreskówkowego psa na ekranie. 

-Więc? - zachęca Dean. - Jak tam pierwszy dzień w pracy? 

Podążam w kierunku kuchni, a on idzie za mną i chwyta dwa kubki, gdy włączam czajnik. 

- Ciężki, długi i męczący.- robie krótką przerwę.- Gówniany... 

-Gówniany? Serio? 

Potrząsam głową. 

-Nah, nie było tak źle. Poznałam kogoś. Sonny. Wydaje się być w porządku. 

-Jesteście już przyjaciółkami? 

Przytakuję i leciutko się uśmiecham. 

-...i widziałam Go. 

- I co? Widok jego prawniczego tyłka uleczył Twoje zaślepienie/zauroczenie ?  (jego osobą 
przyp. tł.) 

Potrząsam głową. 

-Niezupełnie... 

Tak dużo chce mu powiedzieć. Chce mu powiedzieć, że Alexander Henley nadal pachnie tak 
dobrze, jak zapamiętałam. Chce też mu powiedzieć, że znamię, które Alexander Henley ma 

background image

na  policzku  jest  idealnym  malutkim  kółkiem,  i  że  w  kącikach  jego  oczu  pojawiły  się 
cieniutkie linie (i są nowe).Cztery lata temu ich nie było. 

Chciałabym  też  opowiedzieć  mu  o  tym,  jak  to  złamałam  zasady  i  skorzystałam  z  windy 
(pomimo, iż jest to surowo zabronione), a On przytrzymał dla mnie drzwi. 

Dean stoi tuż obok mnie i wyraźnie czeka, aż podam mu więcej szczegółów, a ja zdaję sobie 
sprawę, że się uśmiecham...i milczę. 

- Nie rozpoznał mnie. - przyznaję.- Cóż, ale wcale nie musiał, czyż nie? 

-  Nikt  by  Cię  nie  rozpoznał  w  tym  gównianym  uniformie,  Lisso.  Na  Boga,  jest  kurwa 
ohydny. 

-  Nawet  jeśli,  to  było  lata  temu.  Poczęstował  mnie  tylko  papierosem.  Jestem  pewna,  że 
ledwo pamięta moją szkołę, a co dopiero mnie. 

-  Po  prostu  nie  daj  się  aresztować  za  stalking.-  odpowiada  Dean.-  To  nie  tak,  że  on  nie 
potrafi wnieść przeciwko Tobie oskarżenia. 

Dean żartuję, ale nie do końca... 

On wie wszystko o moich tendencjach do stalkingu (do prześladowania przyp. tł.). Był moim 
wspólnikiem w wielu podobnych okolicznościach. 

Ale nie tym razem. Tym razem ma za zadanie opiekować się Joe, gdy ja będę myć toalety, 
by zarobić pieniądze. 

-  Więc,  jaki  jest  plan?  -  pyta.  -  Tylko  mi  nie  mów,  że  nie  masz  żadnego.  Ty  zawsze  masz 
plan. 

-  Mam  zamiar  awansować  do  pracy  na  osiemnastym  piętrze.-  odpowiadam.  -  On  tam 
pracuję. 

- A potem co? Masz nadzieję, że lubi prążkowane czapki i poliester? 

Potrząsam głową. Robi się zabawnie. Bardzo zabawnie. 

Zakładam Deanowi na głowę swoją prążkowaną czapkę. 

- A potem zamierzam trochę powęszyć na jego terenie. 

Dean z łatwością chwyta o co mi chodzi. 

- Nie jestem do końca pewien, czy to był żart. - stwierdza 

Uśmiecham się, wzruszam ramionami i robię nam herbatę w milczeniu. Ponieważ - mówiąc 
szczerze - wcale nie jestem pewna, czy żartowałam... 

background image