Lucy Clark
Stworzeni dla siebie
Rozdział 1
– Cóż to znowu? – jęknęła Kirsten, słysząc natarczywy dźwięk dzwonka.
Zajrzała do ciasta i szybko zamknęła piekarnik. Spojrzała na zegar – wpół do
dziewiątej.
– Jeśli to jakiś natrętny akwizytor, to niech się utopi – mruknęła ze złością,
przemierzając hol. – Dzisiaj wody nie brak – dodała. Rzeczywiście, od samego
rana lał ulewny deszcz. – Zaraz, zaraz! – zawołała, zirytowana, że musi się
spieszyć.
Ostatnie tygodnie nie były dla niej łatwe i wcale nie wyglądała gości. Dzwonek
znów zadzwonił, gdy ujęła klamkę.
– Zaraz! – zawołała głośniej i zmarszczyła czoło.
Kto do licha dobija się do jej domu w niedzielny wieczór przy takiej podłej
pogodzie? Zanim otworzyła drzwi, zapaliła światło przed domem. Gniewne słowa
zamarły jej na ustach, gdy zobaczyła, kto za nimi stoi.
– Joel?
Jej irytacja ulotniła się bez śladu na widok mokrej twarzy przybysza, po której
spływały strugi deszczu. Gdy tak stała i patrzyła na niego przez drzwi przesłonięte
siatką, usłyszała odjeżdżającą taksówkę. Pasma ciemnych włosów Joela przykleiły
mu się do głowy, na rzęsach drżały krople deszczu, przenikliwe spojrzenie
niebieskich oczu utkwione było w jej twarzy. Serce zabiło jej mocniej; co za
niespodzianka! Niebo przecięła błyskawica, obrysowując srebrem kontur sylwetki.
– Co tu robisz? – zapytała.
Nagły podmuch wiatru wtargnął do domu i Kirsten przejął dreszcz.
– Czy mogę wejść? – spytał niecierpliwie Joel.
– Ach, tak. – Sięgnęła po klucz i otworzyła drzwi. Usunęła się na bok, by go
przepuścić. Miał dwie wielkie torby podróżne i wspierał się na lasce. Gdy utykając
przekroczył próg, Kirsten przypomniała sobie rozmowę, jaką odbyli ponad trzy
tygodnie wcześniej.
Poczuła zapach jego wody toaletowej i nagle ogarnął ją niepokój, gdy sobie
uświadomiła, że zaproponowała mu kilkumiesięczny kontrakt. Było to dzień po
przyjęciu w domu jego rodziców wydanym z okazji rocznicy ich ślubu. Od tamtego
czasu wiele się wydarzyło i Kirsten całkiem wyleciało z głowy, że Joel dziś
przyjedzie.
Zamykając drzwi, lekko się o niego otarła.
– Przepraszam – wybąkała, usiłując zignorować wrażenie, jakie wywarł na niej
dotyk jego ramienia. – Hm... poczekaj chwilę, przyniosę ci ręcznik.
Pospieszyła do bieliźniarki. Zaczerpnęła tchu. Joel McElroy, nowy
współpracownik w jej gabinecie medycyny rodzinnej – i nowy lokator! No, prawie
lokator. Zamieszka w domku zbudowanym specjalnie dla jej rodziców na tyłach jej
domu, ale... Kirsten otrząsnęła się z zamyślenia i wyjęła ręcznik, po czym wróciła
do gościa i podała mu go.
– Dziękuję.
Patrzyła, jak wyciera sobie twarz i włosy. Gdy skończył, położył ręcznik na
torbie podróżnej i zdjął gruby, zimowy płaszcz. Kirsten uśmiechnęła się na widok
jego sterczących na wszystkie strony, krótkich włosów.
– Gdzie to powiesić? – zapytał, zerknąwszy na nią, i wahał się przez moment. –
Czy coś cię śmieszy?
Kirsten potrząsnęła przecząco głową.
– Tak ci ładnie sterczą włosy – mruknęła i znów się uśmiechnęła.
– Cieszę się, że cię rozbawiłem. – Odpowiedział jej uśmiechem. – Z tego, co
mówiła mi moja siostra, wnioskuję, że ostatnio nie było ci łatwo.
– To prawda – odparła, poważniejąc.
Wzięła płaszcz Joela i zaniosła go do domowej pralni i suszarni. Mówienie o
śmierci przybranej siostry ciągle sprawiało jej ból. W końcu od wypadku upłynęło
zaledwie dwa tygodnie. Dwa tygodnie od chwili, kiedy świat jej się zawalił.
Przypomniała sobie, że Jordanne, jej serdeczna przyjaciółka, pytała ją, czy
może powiedzieć swemu bratu, Joelowi, co się stało. Kirsten pozwoliła, ale zaraz o
tym zapomniała, zaaferowana przygotowaniami do pogrzebu i przejęta losem
Melissy, czteroletniej córeczki osieroconej przez Jacqui.
Wróciwszy, zastała Joela przed kominkiem. Zdjął przemoczone buty i grzał się
przy ogniu. Kirsten zauważyła, że ma mokre nogawki dżinsów.
– Coś ładnie pachnie – stwierdził wesoło.
– Ciasto! – Pognała do kuchni i wyjęła blachę z piekarnika. Na szczęście ciasto
nie zdążyło się przypalić.
– Wygląda wspaniale – usłyszała głos za plecami. Nie wiedziała, że Joel
podążył za nią. – Z jakiej to okazji?
– Po prostu lubię piec ciasto.
– Gdyby zostały ci jakieś resztki, chętnie się poczęstuję – oznajmił. –
Przepadam za domowym ciastem i ciasteczkami.
– Nic dziwnego. Przecież twoja matka jest wspaniałą kucharką.
– No właśnie. – Skinął głową. – Zawsze wiedzieliśmy, kiedy mamę coś
dręczyło, bo wtedy szalała w kuchni jak burza. Mówiła, że pieczenie koi jej nerwy.
Nie wchodziliśmy jej w drogę, bo jak tylko zjawialiśmy się w kuchni, od razu
pędziła nas do roboty – mówił scenicznym szeptem.
Kirsten roześmiała się i wyjęła ciasto z formy. Joel wciągnął głęboko w płuca
aromatyczny zapach i oblizał wargi.
– Mm. Pachnie jak czekoladowy placek mojej mamy.
– Zgadza się. Korzystałam z jej przepisu.
– Naprawdę?
– Zapominasz, że często bywałam w waszym domu, kiedy razem z Jordanne
studiowałyśmy medycynę.
– Czy się kiedyś spotkaliśmy?
– Tak. – Spojrzała na ciasto, uśmiech uleciał z jej twarzy. Widywała niekiedy
siostrę i wszystkich czterech braci Jordanne i chociaż wszyscy mężczyźni w
rodzinie McElroyów byli do siebie podobni, Joel najbardziej zapadł jej w pamięć.
Może dlatego, że był obieżyświatem, wiecznym podróżnikiem. Brał udział w
zawodach narciarskich w różnych częściach świata, a wtedy, gdy zdobył na
olimpiadzie srebrny medal, Kirsten akurat była w domu jego rodziców i wraz z całą
rodziną oglądała w telewizji jego wyczyn.
– Kiedy? – Wydawał się zaskoczony.
– Byłam na drugim roku. Przyjechałeś na kilka tygodni do domu po jakichś
zawodach.
– Zawsze wracałem do domu po ciężkich zmaganiach. – Skinął głową. – Pobyt
na łonie rodziny uspokaja.
– Urok zwyczajności?
– Chyba tak – przyznał, zerkając na placek.
– Poczęstujesz się?
– Już myślałem, że nie spytasz. – Uśmiechnął się, jego oczy wyrażały
oczekiwanie.
Kirsten potrząsnęła głową, po czym wyjęła talerzyki.
– Ciasto zawsze mi najlepiej smakowało, kiedy było jeszcze ciepłe. –
Przyglądał się, jak Kirsten kroi placek.
– Po takim cieście można dostać niestrawności – zauważyła.
– I kto to mówi? – powiedział kpiąco, biorąc od niej talerzyk. Nie czekając na
widelczyk, wziął palcami kawałek placka i ugryzł spory kęs. Wydał pomruk
zachwytu i kiwnął głową. – Pyszne – wymamrotał z pełnymi ustami.
Kirsten znowu wybuchnęła śmiechem, pierwszy raz od czasu tragedii tak
serdecznym. Spróbowała placka, rozkoszując się jego smakiem. Przełknąwszy,
spojrzała na Joela.
– Dziękuję ci – odezwała się.
– Ależ proszę – odparł, a ona natychmiast pojęła, że on dobrze wie, za co mu
podziękowała. – Gdybyś chciała z kimś o tym pomówić, w każdej chwili możesz
się do mnie zwrócić. Człowiekowi jest trudno, kiedy traci kogoś, kogo kocha. –
Jakaś nutka w głosie Joela nasunęła Kirsten myśl, że może on też stracił kogoś
bliskiego.
Łzy napłynęły jej do oczu. Skinęła w milczeniu głową.
– Herbaty? – spytała. Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i zaczęła
napełniać czajnik wodą. Ręce jej się trzęsły, rozlewała wodę. Pociągnęła nosem,
usiłując rozpaczliwie powstrzymać płacz, ale poddała się, kiedy poczuła łzę
toczącą się po policzku.
– Pozwól – usłyszała.
Joel odsunął ją na bok i nalał wody do czajnika, ona zaś ukryła twarz w
dłoniach i wybuchnęła płaczem.
– No, no – powiedział cicho i zanim Kirsten pojęła, co się dzieje, objął ją i
przycisnął do piersi. Wtuliła twarz w jego miękki wełniany sweter i dała upust
długo tłumionemu żalowi.
– Wyrzuć to z siebie – mruknął, gładząc jej długie włosy. – Opowiedz mi o
tym.
– Jacqui była dla mnie jak siostra – wyjąkała wśród łkań. – Mając kilkanaście
lat, straciła rodziców. Zamieszkała u nas, a po paru miesiącach moi rodzice ją
adoptowali. Byłyśmy sobie bardzo bliskie... Teraz muszę się zaopiekować jej
czteroletnią córeczką. Od śmierci rodziców Melissa nie przemówiła ani słowa,
krzyczy tylko przez sen i prawie nie je. – Kirsten pociągnęła nosem. – Co ja mam
robić?
Jej ciałem wstrząsały spazmy. Po dłuższej chwili zaczęła się uspokajać.
Życzliwość Joela przerwała tamy, a teraz pomagała je zamknąć. Kirsten znów
pociągnęła nosem, nagle świadoma siły jego ramion. Znowu jego woda toaletowa
podrażniła jej zmysły i poczuła, że serce bije jej mocniej. Ogarnęło ją poczucie
bezpieczeństwa.
Joel jeszcze przez moment nie wypuszczał jej z objęć, zanim niechętnie z nich
się uwolniła.
– Przepraszam – szepnęła.
– Nie przepraszaj. – Jakby dla podkreślenia tych słów, potrząsnął głową.
Ogłuszający huk wstrząsnął powietrzem i nawet przez zaciągnięte zasłony
widać było, jak niebo rozbłysło.
Jak rażeni piorunem, przemknęło Kirsten przez głowę, gdy oboje, spojrzawszy
wpierw w okno, zatopili w sobie wzrok.
Przez długą chwilę nie odrywali od siebie oczu. Kirsten oblizała wargi i
odgarnęła z oczu kosmyki włosów. Zdała sobie sprawę, że musi okropnie wyglądać
i była na siebie zła, że się rozbeczała przy prawie obcym człowieku. To prawda, że
przez długie lata była blisko z rodziną Joela, ale o nim samym prawie nic nie
wiedziała. Tylko to – że odkąd spotkali się dawno temu jeden jedyny raz, zawsze
ciągnęło ją do niego.
Kiedy Jordanne podsunęła jej myśl, żeby zaproponowała Joelowi, by pomógł
jej w prowadzeniu praktyki lekarskiej, Kirsten rozważała argumenty za i przeciw.
Przeważył argument zgoła nieracjonalny – jej zainteresowanie Joelem jako
mężczyzną.
Przypuszczała, że to był pomysł jej dwu bliskich przyjaciółek, Sally i Jordanne,
które niemal jednocześnie w ciągu ostatnich miesięcy znalazły prawdziwą miłość.
Zawsze trzymały się wszystkie razem i wprawdzie teraz też urządzały panieńskie
wieczory, ale już nie tak często jak dawniej.
Więc Kirsten zaryzykowała i spytała Joela, czy miałby ochotę zatrudnić się u
niej w niepełnym wymiarze godzin, zarazem lecząc uraz kolana. Wtedy nie
przeczuwała, że wkrótce nastąpią wydarzenia, które nagle odmienia jej życie. To
przez nie wyleciało jej z głowy, iż Joel dziś przyjedzie.
Ale oto teraz patrzą sobie w oczy: on w jej zielone, ona w jego niebieskie.
Włosy prawie mu wyschły, lecz ciągle sterczą. Bez wątpienia Joel McElroy jest
bardzo przystojny. Gdy lekko zmarszczył brwi, Kirsten pomyślała, że może się
zastanawia, jak ją delikatnie poinformować o swej rezygnacji. Wcale nie miałaby
mu tego za złe.
Ta myśl ją otrzeźwiła. Odwróciła się i wyszła z kuchni. Była zadowolona, że
Joel nie podążył za nią. Prędko wyjęła pościel i ręczniki z bieliźniarki.
Powróciwszy, stwierdziła, że Joel nastawił czajnik i właśnie się raczy następnym
kawałkiem ciasta. Na jej widok nieśmiało się uśmiechnął.
– Nie mogę się powstrzymać. Jesteś rozkoszna.
Otworzyła szeroko oczy, w ustach poczuła suchość.
– Chciałem powiedzieć, że twoje ciasto jest rozkoszne – prędko się poprawił. –
Jesteś wspaniałą kucharką. – Ugryzł wielki kęs, jakby pragnął udowodnić, że tak
jest naprawdę i jakby chciał powstrzymać potok swojej wymowy.
Kirsten nie bardzo wiedziała, co mówić, wiec przycisnęła do piersi pościel i
chrząknęła.
– Przyznaję, że w ferworze ostatnich wydarzeń całkiem zapomniałam, że dzisiaj
przyjeżdżasz.
– Domyśliłem się – odparł.
– Więc... może lepiej tej nocy śpij tu w pokoju gościnnym. Nie włączyłam w
domku ogrzewania.
Joel chwilę się jej przypatrywał, po czym potrząsnął głową.
– Tam będę spał – rzekł. – Prędko się rozgrzeję. – Postąpił krok do przodu i
wyciągnął ręce po pościel. – Ale dziękuję za propozycję.
– Tam jest okropnie zimno.
– Wierz mi, Kirsten, że spałem w miejscach zimniejszych niż Canberra.
Zapominasz, że jestem przyzwyczajony do niskich temperatur. Jak każdy narciarz z
prawdziwego zdarzenia.
– Przepraszam, zapomniałam. Ja wolę lato, nie przepadam za chłodem. – Czuła,
że się plącze, i niemal się ucieszyła, gdy usłyszała głośne walenie w drzwi. – A cóż
to znowu! – Zostawiła Joela i pobiegła otworzyć. Jej irytacja zniknęła bez śladu na
widok sąsiadki, która wyglądała jak zmokły ptak. – Stephanie? Co się stało?
– Prędko, chodzi o lana. – Twarz Stephanie zalana była łzami, głos brzmiał
histerycznie. – Spadł z dachu.
– Spadł z dachu? – powtórzyła Kirsten z niedowierzaniem. – Poczekaj, wezmę
torbę. Joel! – zawołała i pobiegła po torbę lekarską. – Weź ze schowka płaszcze i
latarkę! I czy mógłbyś mi pomóc? – Pognała z powrotem do drzwi. – Syn sąsiadki
spadł z dachu – wyjaśniła, sprawdzając zawartość torby i jednocześnie zawiązując
włosy. Włożyła żółty przeciwdeszczowy płaszcz, który Joel jej podał, i nasunęła na
głowę kaptur.
– Wszystko zabrałaś? – zapytał.
– Tak. – Kiwnęła głową.
– Chodźmy.
Stephanie ponaglała ich, gdy przemierzali rozmiękły trawnik pomiędzy
domami. Na szczęście nie musieli forsować żadnych płotów.
– Ten ostatni piorun uderzył w nasz dom – tłumaczyła Stephanie drżącym
głosem. – łan właśnie mocował na dachu antenę. Jego kolega mówi, że miał ją w
ręku, kiedy trzasnął piorun.
To nie wróżyło dobrze, ale Kirsten próbowała zbagatelizować sprawę.
– Pewno w telewizji pokazywali mecz krykieta – rzuciła lekko. Wiedziała, że
jej szesnastoletni sąsiad ma bzika na tym punkcie.
– Tak. Ja czytałam w swoim pokoju i jeden z jego kolegów przyszedł mi
powiedzieć, co się stało. Nie wiedziałam, że łan wdrapał się na dach. – W głosie
Stephanie brzmiał strach. – To on!
Stephanie wskazała chłopca, który leżał obok domu, w ogródku skalnym. Był
widoczny w świetle latarki, którą trzymał w ręku jego kolega. Front domu jarzył się
od świateł.
Ruszyli pędem. Drugi kolega wyszedł z domu, z parasolem nad głową.
Podszedł do lana w tej samej chwili co oni i przykucnął, osłaniając parasolem
leżącą postać.
– Nie dotykaj go – powiedzieli równocześnie Kirsten i Joel. Kirsten uklękła
przy głowie lana i wymacała palcami tętno na szyi chłopca. – łan! – zawołała
głośno. – łan! Czy mnie słyszysz? To Kirsten, sąsiadka. – Żadnej odpowiedzi. –
Słabe tętno – poinformowała Joela, który klęczał z drugiej strony. – Stephanie,
wezwij karetkę. A ty – wskazała chłopca, który trzymał latarkę – przynieś koce.
Daj latarkę koledze.
Kirsten włożyła rękawiczki i sprawdziła, czy łan nie połknął języka i czy
tchawica nie jest zablokowana.
– W porządku – oznajmiła z ulgą.
– Dlaczego nie możemy go wnieść do domu? – zagadnął chłopiec, który
trzymał parasol i latarkę.
– Może mieć uszkodzony kręgosłup – wyjaśniła Kirsten, otwierając torbę i
wydobywając z niej latarkę lekarską. Skontrolowała źrenice chłopca i oznajmiła: –
Reaguje na światło. – Schowała latarkę z powrotem do torby i wyciągnęła aparat
do pomiaru ciśnienia. – Sto dziesięć na pięćdziesiąt – powiedziała po chwili.
– Sprawdzaj pod kątem arytmii – rzekł Joel, a Kirsten skinęła głową.
– Co to takiego? – zdziwił się chłopiec.
– Jak masz na imię? – spytała go Kirsten.
– Dwaine. A mój brat nazywa się Damian.
– U osób, które zostały porażone prądem, zazwyczaj występują zaburzenia
rytmu serca – wyjaśniła pospiesznie Kirsten. Znowu zaczęła wołać lana. Żadnej
reakcji.
– Dlaczego nie odpowiada? – spytał Dwaine, zdziwiony i zatroskany.
– Jest nieprzytomny – odparł Joel. Naciągnął rękawiczki i przesunął rękoma po
ciele lana, sprawdzając, czy chłopiec nie ma uszkodzonych kości. – Prawe ramię
nie jest w porządku i chyba lewy staw biodrowy jest zwichnięty.
– Nie mógłby pan go nastawić? – spytał Dwaine.
– Nie – odparł Joel. – Najpierw trzeba zrobić prześwietlenie i sprawdzić, czy
nie ma złamań. A jak ty się czujesz? – spytał Joel, nie patrząc na chłopca, bo
obmacywał nogi lana. – Nie jest ci przypadkiem niedobrze?
– Nie – odparł Dwaine, szczękając zębami. – Tylko zimno.
– Kiedy wróci matka lana, idź do domu i przebierz się w coś suchego – polecił
Joel. – Niepotrzebny jest nam jeszcze jeden chory. Lewa piszczel jest złamana, ale
prawa noga w porządku – zwrócił się do Kirsten, która przygotowywała się do
podłączenia kroplówki.
– Do lewego ramienia? – spytała Kirsten.
– Tak.
Okrążyła lana, by mieć lepszy dostęp do jego lewej ręki. W zimnym deszczu i
wietrze kostniały jej dłonie w gumowych rękawiczkach, ale starała się nie zwracać
na to uwagi. Rozcięła rękaw swetra i koszuli chłopca i odsłoniła ramię.
– Ręce ma silnie poparzone – oznajmił Joel. – Wygląda na to, że prąd przeszedł
przez obie. – Spojrzał na Dwaina. – Czy widziałeś, co się stało?
– Nie. Ja siedziałem w domu. Damian był z łanem. To jemu zrobiło się
niedobrze.
Joel skinął głową i nadal zakładał na rany sterylne opatrunki z torby Kirsten.
Powróciła Stephanie z kocami i parasolem.
– Co mam z tym zrobić? – spytała.
– Okryj go, tylko delikatnie. I opatul jednym Dwaina. Chłopak wspaniale się
spisuje – powiedziała Kirsten, nie podnosząc wzroku. – Dziękuję ci.
– Karetka w drodze – rzekła Stephanie. – Dwaine, dzwoniłam do twojego ojca,
on już jedzie, żeby zabrać was obu. Damian się położył, bo jest mu słabo. Co z
łanem? – W głosie Stephanie brzmiała rozpacz.
Kirsten rzuciła jej szybkie spojrzenie.
– Za wcześnie, żeby coś powiedzieć. – Mówiła tonem wyrażającym
współczucie i dałaby wiele, by objąć sąsiadkę, ale nie mogła zostawić lana. –
Potrzebny jest mu tlen, poza tym musi go obejrzeć chirurg plastyczny i ortopeda.
– Nie mogę go stracić! – Stephanie wy buchnęła płaczem. – Dopiero co
pochowałam Bruce’a.
– Robimy wszystko, co możemy – oznajmił Joel. – Lepiej niech pani idzie
prędko do domu i przebierze się w coś suchego, żeby być gotową, jak przyjedzie
karetka.
– Tak, słusznie. – Stephanie prędko odeszła.
– Jak się trzymasz, Dwaine? – zagadnął Joel.
– Dobrze. – Chłopak coraz głośniej szczękał zębami.
– Jesteś dzielny. To już nie potrwa długo. A kto to taki, ten Bruce? – Joel
zwrócił się do Kirsten.
– Mąż Stephanie – odparła. – Umarł na raka płuc rok temu.
– Czy ona ma więcej dzieci?
– Nie. łan jest jedynakiem.
Joel pokiwał współczująco głową.
– Już założyłem opatrunki – oznajmił. – Jak tam kroplówka?
– Dopiero podłączyłam.
– Zbadam objawy podstawowych czynności życiowych – powiedział Joel,
wyjmując z torby Kirsten latarkę.
– Powinniśmy założyć, że ma uszkodzony kręgosłup, i zastosować właściwą
procedurę.
– Źrenice nadal reagują na światło. – Joel zmierzył łanowi ciśnienie krwi. – Sto
dziesięć na pięćdziesiąt pięć. Nierówne tętno. – Wymienili spojrzenia ponad
nieruchomym ciałem.
– To koniec – szepnęła Kirsten. – Gdzie ten tlen! łan! Czy mnie słyszysz, łan? –
zawołała z nadzieją, że jej krzyk do niego dotrze.
– Co się dzieje? – spytał Dwaine.
– Arytmia – rzuciła Kirsten.
– Trzymaj, synu, latarkę – rzekł Joel, nie odrywając się od lana. – Wiem, że ci
zimno, ale jesteś nam bardzo potrzebny.
Joel ucisnął tętnicę szyjną lana, usiłując zbadać tętno.
– Tętno niewyczuwalne – oznajmił po kilku sekundach. – Oddech ustał.
Joel ścisnął nos lana, przyłożył usta do jego ust i wdmuchnął pięć oddechów w
płuca nieprzytomnego chłopca.
Kirsten uklękła, przygotowując się do podjęcia reanimacji.
– Jeden, jeden tysiąc – zaczęła liczyć. – Dwa, jeden tysiąc... – Po piętnastu
uciśnięciach mostka Joel znowu wdmuchnął oddech w płuca lana.
Dwaine jęknął, ale oboje to zignorowali. Do uszu Kirsten dotarł dźwięk syreny
karetki, lecz nie dopuściła go do świadomości. Oboje z Joelem musieli całkowicie
skoncentrować się na akcji reanimacyjnej. Dwie minuty później karetka zajechała
przed dom.
– Tutaj! – wrzasnął Dwaine. Sanitariusze ruszyli biegiem, za nimi podążała
Stephanie.
– Jest tętno! – wykrzyknął Joel z uniesieniem. – Podajcie tlen! – Założył łanowi
na usta i nos maskę tlenową, a Kirsten przysiadła na piętach i głęboko odetchnęła.
Rzuciła spojrzenie na Stephanie, która łkała i cała się trzęsła.
– Pomogę przenieść go do karetki – rzekł Joel do Kirsten. – Ty się zajmij
Stephanie. Dwain, byłeś fantastyczny. – Poklepał chłopca po plecach i wziął od
niego latarkę i parasol. – Idź się przebrać.
– Cz.. . czy on przeżyje? – spytał Dwaine, rozpaczliwie szczękając zębami.
– Powinien. Przebierz się. – Powtórzył miękko Joel i lekko go pchnął w stronę
domu.
Kirsten wstała, ściągnęła rękawiczki i włożyła je do plastykowej torebki.
Podeszła do Stephanie i mocno ją objęła, tymczasem Joel i sanitariusze ułożyli lana
na noszach.
– Czy on... ? – Stephanie nie była w stanie dokończyć pytania.
– Przestał oddychać, ale już jest w porządku, tym bardziej że ma tlen.
– Taka jestem szczęśliwa, że byłaś w domu. Nie wiedziałam, co robić.
– Zrobiłaś, co należało. Cieszę się, że Joel był tutaj. Trudno by mi było poradzić
sobie samej. Czy czujesz się na siłach, żeby teraz jechać?
– Tak.
– To dobrze. Pojadę za wami do szpitala moim samochodem, a Joel tu zostanie
i sprawdzi, czy z chłopcami wszystko w porządku. Daj mi klucze, poproszę go,
żeby zamknął dom.
Stephanie zrobiła, co jej polecono, i gdy nosze z łanem wniesiono do karetki,
usiadła przy synu.
– Zobaczymy się w szpitalu – zdążyła zawołać Kirsten, zanim Joel zatrzasnął
tylne drzwi karetki.
Po odjeździe matki i syna Kirsten z Joelem skierowali się do domu Stephanie,
by zająć się Dwaine’em i Damianem.
– Zabiorę Dwaine’a do szpitala – zdecydowała Kirsten. – Lepiej nie ryzykować.
Wprawdzie włożył suche rzeczy lana, ale wciąż ma dreszcze.
– Masz rację. – Joel skinął głową. – Ty też się przebierz, zanim pojedziesz do
szpitala – poradził.
– Dobry pomysł. – Uśmiechnęła się ze znużeniem. – Dziękuję ci za pomoc. Nie
dałabym sobie bez ciebie rady.
– Nie sądzę – odparł. – Ale dzięki za miłe słowa. A teraz idź i włóż coś
suchego. Ja zostanę z Damianem do przyjazdu jego ojca.
– Ty też powinieneś się przebrać.
– Jestem przyzwyczajony do chłodu i wilgoci...
Uśmiechnął się i znów Kirsten zatamowało oddech.
Spojrzeli na siebie i stali tak przez długą chwilę, niezdolni oderwać od siebie
oczu.
– Chodźmy – powiedział Joel ochrypłym nagle głosem.
Kirsten starta z twarzy krople deszczu mokrą ręką i kiwnęła głową. Idąc
pospiesznie do domu, nakazała swemu sercu, by biło normalnie. Jeżeli nie będzie
ostrożna, obecność Joela za każdym razem będzie ją przyprawiać o arytmię.
Rozdział 2
Kiedy Kirsten z Dwaine’em przyjechała do szpitala, na oddziale nagłych
wypadków zastała Stephanie czekającą niecierpliwie na wiadomości o synu.
– Jak się czujesz? – zapytała Kirsten.
– Nie najlepiej, łan odzyskał przytomność w karetce, ale tylko na parę sekund.
Sanitariusz od razu dał mu zastrzyk, chyba z morfiną. Powiedz mi, co z nim jest.
Błagam.
– Spróbuję się czegoś dowiedzieć, ale najpierw muszę znaleźć kogoś, kto się
zajmie Dwaine’em – odparła Kirsten.
Podeszła do recepcji i czekała, aż ktoś tam się pokaże. Ponieważ nie pojawił się
nikt, zostawiła Dwaine’a ze Stephanie, pchnęła drzwi i znalazła się na terenie
oddziału, gdzie miał prawo przebywać tylko personel medyczny. Stała na
korytarzu, nie bardzo wiedząc, w którą stronę się udać.
– Kirsten? – zabrzmiał niski męski głos. Odwróciła się i ujrzała nadchodzącego
Jeda McElroya, brata Joela. – Co cię tutaj sprowadza?
– Cześć, Jed. łan Behr, mój sąsiad, został tu przywieziony mniej więcej
piętnaście minut temu. Liczne urazy i porażenie prądem.
– Jest w sali urazowej numer dwa – odrzekł Jed. – Właśnie idę do niego na
konsultację ortopedyczną. Chodź ze mną.
– Dziękuję, ale najpierw chciałabym prosić, żeby zbadano pod kątem hipotermii
chłopca, który pomagał na miejscu wypadku.
– Oczywiście. – Jed zajrzał do bufetu i zastał tam lekarkę dyżurną. –
Przepraszam, że przerywam ci odpoczynek – powiedział i wskazał na Kirsten. – To
jest doktor Doyle, która przywiozła pacjenta. Chłopak jest w poczekalni.
Lekarka pociągnęła duży łyk kawy i wstała.
– I tak miałam zamiar wracać – oznajmiła.
– Musimy zajrzeć do pacjenta w urazowej numer dwa, więc czy byłabyś tak
dobra i... ? – Jed nie musiał kończyć. Lekarka gestem ręki zasygnalizowała, żeby
sobie poszedł.
– Zajmę się nim. Jak ma na imię?
– Dwaine – odparta Kirsten i krótko zrelacjonowała lekarce, co się wydarzyło
tego wieczoru.
– Wygląda na to, że mieliście pełne ręce roboty – zauważył Jed, gdy szli
korytarzem.
– Tak. Udało się nam ustabilizować stan lana tuż przed przybyciem karetki.
– Kiedy przyjechał Joel?
– Jakieś dziesięć minut przed wypadkiem.
– To wybrał dobry moment.
Jed wkroczył do sali urazowej i przedstawił Kirsten chirurgowi plastycznemu,
siostrze przełożonej i praktykantowi, którzy zajmowali się łanem. Kirsten skinęła
głową i uśmiechnęła się do nich, spoglądając na nastolatka, którego podłączono do
elektrokardiografu monitorującego pracę serca i do elektroencefalografu
zapisującego czynność mózgu. Westchnęła i pomodliła się w duchu, by łan
wyzdrowiał, po czym zaczęła przysłuchiwać się wywodowi chirurga.
– Obie dłonie wykazują ślad udaru, który spowodował uszkodzenie sąsiednich
nerwów i naczyń krwionośnych, i w następstwie niedotlenienie tkanek. Można też
przypuszczać, że skoro prąd przeszedł przez ciało pacjenta i nastąpiło zatrzymanie
akcji serca, ucierpiało kilka organów. Według raportu załogi karetki akcja
reanimacyjna odbyła się na miejscu wypadku. Czy tak? – Chirurg spojrzał pytająco
na Kirsten.
– Tak. Z początku tętno było ledwo wyczuwalne, a po około pięciu minutach i
tętno, i oddech ustały. Wtedy wykonaliśmy...
– My? – spytał chirurg.
– Doktor McElroy i ja – dodała Kirsten. Wszyscy spojrzeli na Jeda.
– Inny doktor McElroy – wyjaśnił Jed z uśmiechem. – Nie ja i nie Jordanne.
– Dużo tych McElroyów – mruknął chirurg.
– Doktor Joel McElroy właśnie zaczął ze mną współpracować – wyjaśniła
Kirsten. – Był u mnie w domu, kiedy sąsiadka przybiegła z prośbą o pomoc.
Ta deklaracja wzbudziła jeszcze większe zdziwienie obecnych, które Kirsten
starała się zignorować.
– Jak mówiłam, reanimowaliśmy lana, który zareagował w momencie
przybycia karetki.
– No cóż, wykonaliście kawał dobrej roboty – rzekł z uznaniem chirurg.
– Kiedy pacjenta obejrzy kardiolog?
– Za dziesięć minut wyjdzie z sali operacyjnej.
Jed skinął głową.
– Zawiadomiłem też doktora Taylora, chirurga plastycznego. Będzie tu
wkrótce. – Lekarz zwrócił się do Renee Bourne, którą Kirsten znała z poprzednich
bytności w szpitalu. – Proszę nadal monitorować pacjenta. Proszę też zlecić
wykonanie analizy moczu pod kątem poziomu mioglobiny i gazometrię krwi
tętniczej. Czekam na wyniki. Proszę, doktorze McElroy. – Przekazał pacjenta
Jedowi i wyszedł z sali.
– W porządku. Trzeba zacząć od prześwietlenia kręgosłupa, żeby wykluczyć
ewentualne urazy. – Jed zwrócił się do Kirsten. – Czy zbadaliście lana pod kątem
złamań?
– Joel sprawdzał – odparła Kirsten. – To powinno być w raporcie. Ja zazwyczaj
zdaję się w tych sprawach na ortopedów. Odnoszę zresztą wrażenie, że ostatnio
tylko ich mam wokół siebie.
Jed się zaśmiał, a reszta uniosła ze zdziwieniem brwi.
– Sally Bransford, Jordanne i ja studiowałyśmy razem medycynę – tłumaczyła
Kirsten, gdy Jed badał chorego.
– No tak – rzekła Renee. – A więc skoro Jed i Sally są zaręczeni, a Alex i
Jordanne też są razem, to nic dziwnego, że masz wokół siebie samych ortopedów.
– Z wyjątkiem Joela – wtrącił Jed.
– Tak, z wyjątkiem Joela – zgodziła się Kirsten. – Jednak Joel ma dyplom z
chirurgii ogólnej – dodała. – Poza tym przez wiele lat był lekarzem drużyn
narciarskich i na pewno zdobył spore doświadczenie w ortopedii urazowej.
– Owszem – przyznał Jed. – Sądzę, że jego rozpoznanie na pewno będzie
trafne. – Jed wypisał dla lana skierowanie na prześwietlenie.
– Kiedy jego matka będzie mogła tutaj wejść?
– Niech pomyślę. Widział go już specjalista z intensywnej opieki i chirurg
plastyczny. – Jed wyliczał na palcach. – Następnie ja go badałem, a teraz czekamy
na kardiologa. Myślę, że to na razie wystarczy. Trzeba jeszcze załatwić analizy i
potem matka będzie mogła pójść z nim na radiologię.
– Doskonale.
– Mogłabyś ją teraz poinformować o jego stanie – zasugerował Jed.
– No właśnie – wtrąciła Renee. – A ja przyjdę po nią, kiedy będziemy go
przewozić na prześwietlenie.
– Dobrze – zgodziła się Kirsten. Odchodząc, jeszcze raz spojrzała na lana
podłączonego do tej całej maszynerii, ale wiedziała, że chłopak jest w dobrych
rękach.
– I jak? – Stephanie wstała z krzesła na widok Kirsten.
– Jego stan jest stabilny. Zrobią mu jeszcze analizy i prześwietlą, a potem
prawdopodobnie zawiozą na salę operacyjną, żeby dokładniej przyjrzeć się jego
rękom.
– Kiedy go zobaczę? – spytała Stephanie.
– Będziesz mogła trochę przy nim pobyć, kiedy go zabiorą na radiologię.
Będzie cię potrzebował, gdy odzyska przytomność. Kiedy się obudzi, powinien
zobaczyć uśmiechniętą twarz matki. To go natchnie otuchą, że wszystko będzie
dobrze.
– A będzie?
– Wszystko wygląda dużo lepiej niż przedtem. Cały czas jest pod nadzorem.
Nastąpiła duża poprawa, jeśli chodzi o tętno i ciśnienie krwi.
Stephanie chwyciła rękę Kirsten i spojrzała jej w oczy.
– Widziałam, jak uciskasz mu piersi, a Joel robi mu sztuczne oddychanie.
Niewiele brakowało, żebym umarła – wyznała cichutko Stephanie. – łan jest moim
życiem.
– Wiem, ale my zdawaliśmy sobie sprawę, że może przestać oddychać, więc
byliśmy przygotowani na taką ewentualność. – Kirsten ścisnęła rękę Stephanie. –
Dzięki twojej przytomności umysłu łan otrzymał szybką i skuteczną pomoc.
– Nie wiedziałam, co jeszcze można było zrobić. – Do oczu zrozpaczonej
kobiety napłynęły świeże łzy.
– Stephanie, ktoś powinien się tobą zaopiekować, zwłaszcza tej nocy. Może
zawiadomić twoją matkę, żeby tu przyjechała?
– Dobrze.
– Daj mi jej numer telefonu. Zadzwonię do niej, a tobie zrobię mocnej kawy.
Co o tym myślisz?
– Dziękuję.
Kirsten najpierw zrobiła kawę, a potem zatelefonowała do matki Stephanie.
Kiedy przekazała jej wiadomość, westchnęła w duchu, by łan wyzdrowiał. Jeżeli
nie przyplączą się powikłania, chłopiec powinien przeżyć.
Ojciec Dwaine’a przyjechał po syna do szpitala. Kirsten z ulgą skonstatowała,
że chłopiec czuje się dobrze.
– Był wspaniały – pochwaliła go przed ojcem.
– To dobry chłopak – powiedział ojciec i zmierzwił chłopcu czuprynę. –
Zawsze powtarza, że chce być lekarzem.
– To dlatego zadawałeś tyle pytań? – spytała z uśmiechem Kirsten.
Chłopiec nieśmiało kiwnął głową.
– No i martwiłem się o lana – wyjaśnił.
– Jasne. Ani chwili w to nie wątpiłam. No, wracaj do domu i uważaj na siebie. –
Odprowadzała ich wzrokiem. – Przynajmniej ten chłopiec jest zdrowy –
odetchnęła.
– Znowu mówisz do siebie? – usłyszała znajomy głos.
Odwróciła się i zobaczyła swoją przyjaciółkę Sally. Była w stroju operacyjnym,
krótką blond czuprynę miała zmierzwioną, jakby dopiero co zerwała z głowy
czepek i nieuważnie przeczesała ręką włosy. Kirsten uśmiechnęła się. Jeszcze
niedawno Sally Bransford nigdzie by się nie pokazała, gdyby nie wygląda
absolutnie bez zarzutu. W krótkim czasie przebyła długą drogę i wszyscy wiedzieli,
że sprawił to Jed McElroy.
– Cześć. Czy mnie szukasz?
– Tak. Jed mi powiedział, że tu jesteś, więc postanowiłam cię dopaść. Co z
twoim pacjentem?
– Jest pod dobrą opieką.
– Miałam do ciebie jutro dzwonić w sprawie dodatkowych zajęć.
– Tu w szpitalu?
– Tak. Są dwa miejsca dla lekarzy rodzinnych na liście ostrych dyżurów.
– Chodzi o dyżurowanie raz w miesiącu, żeby lekarz rodzinny mógł na bieżąco
zapoznać się ze standardami medycznymi w sytuacjach naglących?
– Właśnie. Alex zaproponował udział w dyżurach Joelowi i chce wiedzieć, czy
ty też jesteś zainteresowana. Zdaję sobie sprawę, że to nie jest dla ciebie dobry
moment, skoro lada chwila będziesz miała na głowie Melisse, lecz Alex chciał
najpierw to dać pod rozwagę tobie i Joelowi.
– Czy Joel odmówił? – Kirsten była tego ciekawa, gdyż Joel miał być u niej
zatrudniony w niepełnym wymiarze godzin i zastanawiało ją, co będzie robił w
pozostałym czasie. Wprawdzie na początku powiedział, że chce skorzystać z
urządzeń Instytutu Sportu Australijsko-Azjatyckiego, aby wykurować chore
kolano, i Kirsten uznała, że to z tego powodu nie chce podjąć pracy w pełnym
wymiarze.
– Na razie nic nie słyszałam – odparła Sally, spoglądając z ciekawością na
przyjaciółkę. – Jeżeli się zgodzisz, to pierwszy dyżur wypadnie ci pod koniec
przyszłego tygodnia.
– Pomyślę o tym. Teraz na pierwszym miejscu będzie Melissa, ale muszę
powiedzieć, że po dzisiejszym wypadku chętnie odświeżyłabym swoje
umiejętności.
– Kiedy ona przyjedzie?
– Za trzy tygodnie – odparła Kirsten z westchnieniem. – Chcemy przywieźć jej
mebelki i ubranka, tak żeby miała tutaj wszystkie swoje rzeczy.
– Twoi rodzice kupili tu dom, prawda?
– Tak. Zamieszkają teraz na stałe w Canberze. Akurat w moim sąsiedztwie był
dom na sprzedaż, więc będziemy blisko siebie. Początkowo mieli zamieszkać w
domku na mojej posesji, ale skoro mam się opiekować Melissą, uznali, że przyda
się coś większego.
– Więc Melissa będzie mieszkać z tobą?
– Tak. Jestem jej prawną opiekunką.
– Czy ona lepiej się czuje?
– Niestety, nie. – Kirsten z trudem powstrzymywała napływające łzy. – Nadal
prawie nic nie je, a odkąd dowiedziała się o śmierci rodziców, nie odezwała się ani
słowem.
Sally objęła Kirsten i krótko ją uścisnęła.
– Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć – powiedziała.
– Wiem. Ty i Jordanne jesteście moją ostoją.
– A po co ma się przyjaciół? – rzekła Sally. – I pamiętaj, gdyby twoi rodzice
potrzebowali pomocy przy przeprowadzce, daj mi znać. Ja i Jed chętnie
pomożemy, o ile nie wypadnie nam wtedy dyżur.
– Dziękuję – odparła Kirsten z wdzięcznością.
– Och, Kirsten, dobrze, że jeszcze jesteś! – zawołał Jed, podchodząc do obu
kobiet i obejmując ramieniem narzeczoną. – Przed chwilą dzwonił Joel z pytaniem
o stan lana. Przy okazji kazał ci przekazać, że zabezpieczył dom Stephanie.
– To dobrze. Czekam jeszcze na jej matkę i potem zbieram się do domu.
– Wyglądasz na wykończoną – zauważyła Sally z troską.
– I tak się czuję, ale przecież wiesz, że lekarze nigdy nie odpoczywają.
– Tak to jest – zgodził się Jed. Schylił się i pocałował Kirsten w policzek. –
Uważaj na siebie – powiedział znacząco.
– Jutro do ciebie zadzwonię – obiecała Sally i odeszła razem z Jedem.
Kirsten wróciła do Stephanie i przekazała jej wiadomość od Joela. Kiedy
zjawiła się babka lana, Kirsten upewniła się, czy obydwie kobiety mają wszystko
co potrzeba, włożyła płaszcz i udała się na parking dla personelu. Ciągle siąpił
deszcz. Pomyślała, że pewno dziś padł rekord opadów.
Widoczność była słaba. Kirsten jechała bardzo ostrożnie, a gdy wreszcie
wprowadziła swój stary samochód do garażu, odetchnęła z ulgą. Wyłączyła silnik i
przez kilka sekund siedziała bez ruchu w fotelu. Wreszcie zebrała siły, wzięła
torebkę i płaszcz, i wygramoliła się z auta.
W domu było ciepło. Pomyślała, że pewno Joel jest tu jeszcze. Może zmienił
zdanie i zdecydował, że będzie tu spał.
– Joel! – zawołała, ale odpowiedziało jej milczenie.
Weszła do kuchni, w której panował wielki porządek.
Pusto – tylko na środku blatu kuchennego stał kubek. Nie było śladu ciasta i
nawet blacha gdzieś się podziała. Przecież nie mógł jej zjeść! Kirsten uśmiechnęła
się na tę myśl.
Podeszła do blatu i ujrzała kartkę wsuniętą pod ciepły garnuszek... ze swoją
ulubioną herbatą z miodem, którą zwykle wypijała przed snem. Na kartce napisano:
„Idź do łóżka i wypij herbatę. Do zobaczenia rano”.
Nie było podpisu, ale Kirsten wiedziała, kto jest autorem liściku. Stąd, gdzie
stała, widziała okno małego domku. Światło się paliło, doszła więc do wniosku, że
Joel tam jest; najwyraźniej nie chciał jej krępować.
W pierwszej chwili chciała pójść i mu podziękować, ale stłumiła impuls i
zrobiła to, co radził: wzięła kubek z herbatą i poszła do sypialni. Przebrała się do
snu, odchyliła kołdrę i wsunęła się do łóżka.
Westchnęła z rozkoszą, gdy otoczyło ją ciepło elektrycznego koca. Wolno
popijała herbatę, mrużąc oczy między jednym łykiem a drugim. Serdeczny gest
Joela jeszcze lepiej usposobił ją do niego. Jane i John McElroyowie wychowali
sześcioro cudownych, pełnych czułości dzieci i najwyraźniej Joel nie był wśród
nich wyjątkiem.
Joel zasłonił okno. Ona wróciła do domu i widział, jak zabierała herbatę i
wychodziła z kuchni. Pięknie. Jego zdaniem Kirsten Doyle zasługuje na to, by ją
trochę rozpieszczać. Wprawdzie omal nie zrezygnował z oferowanej posady, kiedy
Jordanne mu powiedziała o śmierci przybranej siostry Kirsten, ale teraz, gdy tu
dotarł, był zadowolony.
Zrobił sobie herbatę i usiadł przy piecyku. Pokój nagrzewał się powoli, lecz
teraz już było znośnie. Joel pogrążył się w zadumie, wspominając wydarzenia
wieczoru, lecz w pewnej chwili sobie uświadomił, że jeszcze nie telefonował do
matki. Sięgnął po telefon komórkowy.
– Cześć, mamo – powiedział.
– Już zaczynałam się martwić – rzekła. – Jak ci się leciało? Co słychać u
Kirsten?
– Doleciałem bez przygód. Kirsten ma się dobrze – odparł. – Wybacz, że
dzwonię tak późno, ale wydarzył się wypadek. – Joel zrelacjonował matce, co się
stało.
– Cieszę się, że mogłeś pomóc i jestem pewna, że Kirsten była zadowolona.
– Czy ją dobrze znasz? – spytał Joel po chwili wahania.
– Dlaczego pytasz?
Z tonu matki wywnioskował, że nagle zaczęła sobie wyobrażać, iż on się
ustatkuje u boku Kirsten.
– Wybij sobie z głowy, że skoro dwoje twoich dzieci właśnie się zaręczyło, ja
pójdę w ich ślady. Wiem, że jestem ostatnim zatwardziałym kawalerem w rodzinie,
ale nie przyjechałem do Canberry, żeby podrywać Kirsten.
– Ale ona jest taka ładna, kochanie – rzekła Jane.
– Owszem. Ja tylko mówię, że nie przybyłem tu, żeby się z nią wiązać.
Jednakże gdyby coś... wynikło między mną i Kirsten, będzie to wyłącznie nasza
sprawa. Poza tym muszę się skoncentrować na olimpiadzie.
– Właśnie tym się trochę martwię, kochanie. Ty tak silnie skupiasz się na
swoim celu, że czasami nie zdajesz sobie sprawy z... potrzeb tych, którzy cię
otaczają. Ja cię nie krytykuję – szybko dodała. – Jestem twoją matką.
Bezwarunkowo cię kocham. Ale proszę, staraj się nie skrzywdzić Kirsten.
– Ależ nie skrzywdzę jej, tylko pamiętaj, że oboje jesteśmy dorośli i mamy inne
sprawy na głowie niż wdawanie się w poważny związek.
– Ale podobacie się sobie?
– Mamo!
– No dobrze. Swoje powiedziałam.
– Owszem, wiec może teraz mi powiesz, jak dobrze ją znasz? – spytał, lekko
zirytowany.
– Znam ją bardzo dobrze. Sally nie poznałam bliżej, ale Kirsten bywała u nas w
domu prawie w każdy weekend, kiedy studiowały medycynę razem z Jordanne.
– Czy poznałaś jej rodziców?
– Tak. Przyjaźnimy się z Isobelle i Gregiem Doyle’ami. Właśnie niedawno ich
odwiedziłam, żeby zobaczyć, jak się miewa mała Melissa.
– Byłem wtedy w domu?
– Tak, kochanie.
– Nic mi nie mówiłaś – mruknął z rozdrażnieniem.
Jordanne przelotnie wspomniała, że rodzice Kirsten mieszkają w Sydney, lecz
nie zdawał sobie sprawy, że jego matka ich zna.
– Wybacz, kochanie. Nie wiedziałam, że mam ci się opowiadać. – Jane
zaśmiała się. – Chyba się odzwyczaiłam od obecności dziecka w domu.
– Mamo, ja nie jestem dzieckiem. Mam prawie czterdzieści jeden lat.
– Wiem, kochanie, ale chociaż wszystkie moje dzieci opuściły dom, ja nadal się
o nie martwię.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Dziś wieczorem Kirsten wspomniała, że z Melissą
nie jest dobrze.
– Niestety – przyznała Jane z westchnieniem. – Isobelle staje na głowie, żeby ją
nakłonić do jedzenia i spania. Poza tym mała nie wypowiedziała ani słowa od
czasu śmierci rodziców.
– Biedne maleństwo – rzekł Joeł ze współczuciem.
– Kirsten będzie musiała ograniczyć pracę, jak przyjedzie Melissa, i chociaż
Isobelle i Greg będą mieszkać tylko kilka domów dalej, nie będzie jej łatwo.
Postaraj się jej pomóc, kochanie.
– Mam taki zamiar – rzekł z determinacją, która go zadziwiła.
– Cieszę się, że mieszkasz sam w tym domku, a nie z Jordanne i Jedem.
– Nie gniewaj się, mamo, ale po kilkumiesięcznym pobycie w rodzinnym domu
marzyłem, żeby być samemu. W końcu tak żyję od prawie dwudziestu lat.
– Wiem. Słuchaj, kochany, jest późno i pora spać. Sprawuj się dobrze. Kocham
cię.
Joel siedział i popijał herbatę, oddając się rozmyślaniom o Kirsten.
Wspomniała, że wcześniej się spotkali. Matka powiedziała mu, że Kirsten prawie
mieszkała w ich domu, gdy studiowała medycynę, i że ich rodzice się przyjaźnili.
Jordanne i Kirsten przyjaźniły się dłużej niż dziesięć lat, ale Joel zauważył ją
dopiero na przyjęciu z okazji rocznicy ślubu rodziców miesiąc temu.
Zamknął oczy, przywołując jej obraz, jak wchodzi do pokoju z prezentem dla
jego rodziców. Tak gorąco ich wycałowała i tak serdecznie wyściskała, że
zapragnął się dowiedzieć, kim jest. Miała na sobie czarne spodnie i czarny żakiet
wyszywany perełkami, i włosy rozpuszczone jak dziś wieczorem.
Wywarła na nim silne wrażenie, a kiedy później napomknęła, że szuka kogoś
do pomocy w swej przychodni, kompletnie go zaskoczyła. Jedyne, co do niego
wtedy docierało, to układ jej warg, jej uśmiech, odurzający zapach perfum.
Dziś wieczór wyglądała inaczej w starych dżinsach i swetrze, z włosami
rozpuszczonymi, ale potarganymi, jakby nie czesała ich od rana. Mimo że na jej
twarzy malował się wyraz skrajnego wyczerpania, była jeszcze piękniejsza niż
wtedy na przyjęciu. A kiedy ta przyjaciółka jego siostry stała wtulona w niego,
wzbudziła w nim uczucia, które trudno byłoby nazwać siostrzanymi.
– Olimpiada – powiedział na głos. – Muszę się skupić na olimpiadzie.
Kiedy w piątek przed południem z gabinetu wyszli ostatni pacjenci, Kirsten
wyłączyła komputer i odetchnęła z ulgą. Podeszła do drzwi, otworzyła je i stanęła
twarzą w twarz z Joelem, który właśnie miał zapukać.
– Ach, to ty – rzekła z nieśmiałym uśmiechem.
Spotkali się na moment spojrzeniami, co się zdarzało przy każdym ich
zetknięciu podczas minionego tygodnia. Kirsten odetchnęła głęboko, wyzwalając
się spod uroku Joela, ale gdy poczuła w nozdrzach zapach jego wody toaletowej,
zrozumiała, że popełniła błąd. Prędko się odwróciła i powędrowała z powrotem w
głąb gabinetu.
– Ja... – zająknęła się – właśnie się do ciebie wybierałam. Czy jesteś gotów na
wizyty?
– Jeśli ty jesteś gotowa... – powiedział tym swoim głębokim głosem, który śnił
się jej co noc od chwili jego przybycia.
– Wezmę tylko torbę i możemy jechać. – Sprawdzając zawartość torby
lekarskiej, podniosła oczy na Joela. – Czy chciałbyś wieczorem pójść ze mną na
kolację?
– Tak – odparł z lekkim wahaniem. – Dla uczczenia naszego pierwszego
wspólnego tygodnia? To znaczy – poprawił się – pierwszego tygodnia wspólnej
pracy?
– Właśnie – potwierdziła z uśmiechem. Bardzo się jej podobały te jego
przejęzyczenia. – Więc jak?
Przygryzła wargę, czekając na odpowiedź. Joel miał na sobie granatowy
garnitur i lnianą koszulę, rozluźniony lecz nie przekrzywiony krawat. Był
przystojny, ale przecież wiedziała to od lat!
– Czemu nie? – odparł, wzruszywszy ramionami.
Znowu spotkali się spojrzeniami i Kirsten przejął dreszcz na myśl o kolacji z
nim sam na sam. Zadzwonił telefon, przywołując ją do rzeczywistości.
– Tak, doktor Doyle. Och, cześć, Wes – powiedziała.
– Jak leci? – Zamilkła, słuchając. – Dobrze. Dziękuję, że mnie zawiadomiłeś.
Ściskam. Pa.
– Któż to taki, ten Wes? – spytał od niechcenia Joel.
Ogarnęła ją pokusa, by się z nim podroczyć.
– Adwokat – powiedziała. – Znamy się od lat. Zajmuje się wykonaniem
testamentu mojej siostry.
– Sympatia?
– Owszem, sympatyczny. Ma trzydzieści dwa lata, jest przystojny i czeka na
jakąś fantastyczną dziewczynę, która go złapie.
– Jest od ciebie o dwa lata młodszy?
– No wiesz! – powiedziała z udawanym oburzeniem.
– Jak można pytać kobietę o jej wiek.
Uniósł brwi z rozbawieniem i uśmiechnął się.
– Czy to ty będziesz tą dziewczyną? – zapytał.
– Nie mogę – odparła i parsknęła śmiechem. – W tym kraju kazirodztwo jest
zakazane.
– Co takiego? – zapytał, lecz zaraz pojął, że Kirsten się z niego nabija. – Czy to
twój brat?
– Tak. Starszy o całe dziesięć minut od drugiego bliźniaka. A Lukę jest żonaty i
ostatnio urodziło się im pierwsze dziecko.
Kirsten szybko przełączyła telefon do recepcjonistki, wzięła klucze i torebkę.
Joel otworzył jej drzwi.
– Dziękuję – powiedziała, wychodząc z gabinetu.
Pożegnali recepcjonistkę, która miała wszystko pozamykać, i wyszli przed dom.
Kirsten otworzyła samochód, wsiadła do środka i przechyliła się, by odblokować
drzwi pasażera. Joel zamierzał kupić sobie jakiś pojazd, ale ponieważ mieszkali
blisko, na razie nie było to konieczne.
Kirsten zwróciła uwagę, że przy wsiadaniu do samochodu materiał spodni
ciasno opiął się Joelowi wokół ud. Kiedy Joel podchwycił jej wzrok, odwróciła się
i uruchomiła samochód. Żałowała, że ma włosy zaplecione w warkocz, a nie
rozpuszczone; zasłoniłyby jej zaczerwienioną twarz!
Joel dużo dla niej zrobił w zeszłym tygodniu. Dzięki jego poczuciu humoru i
optymistycznemu usposobieniu w znacznym stopniu wyzwoliła się z depresji, która
ją gnębiła po śmierci Jacqui. Teraz starała się okiełznać niecierpliwe pragnienie,
aby jak najszybciej uporać się z wizytami domowymi i spędzić resztę wieczoru
tylko z Joelem.
Postanowiła, że będzie jeździć do pacjentów z nim, aby miał okazję szybciej ich
poznać. Zdawała sobie sprawę, że kiedy przyjedzie Melissa, trzeba będzie zmienić
godziny przyjęć w gabinecie i prawdopodobnie zatrudnić jeszcze jednego lekarza.
Chciała przynajmniej w ciągu najbliższych czterech miesięcy, póki Melissa nie
pójdzie do szkoły, jak najwięcej z nią przebywać.
– Lubisz ten swój stary samochód, prawda? – spytał Joel, wyrywając ją z
zadumy.
– Tak. – Uśmiechnęła się, włączając się w strumień pojazdów. – Tyle mnie
łączy z nim wspomnień...
– Podzielisz się jakimś?
– Chętnie. – Zamyśliła się, po czym uśmiechnęła się z nostalgią. – Któregoś
roku po sesji egzaminacyjnej razem z Jordanne namówiłyśmy Sally, żeby pojechała
z nami na wycieczkę.
– Przedtem z wami nie jeździła?
– Chyba słyszałeś, że ojciec Sally próbował przekupić Jordanne, aby nakłoniła
Sally do rezygnacji z medycyny.
– A, tak. – Pokiwał głową.
– Od tamtej pory Sally nie chciała spotykać się z nami poza uczelnią, bo się
bała ojca.
– Dobrze, że się potem zmienił.
– Właśnie.
– Więc dlaczego wtedy się z wami wybrała?
– Bo jej ojciec wyjechał za granicę i uznała, że może się spokojnie wyrwać. –
Kirsten uśmiechnęła się pod nosem. – Dobrze zrobiła, bo wycieczka udała się
fantastycznie. Pojechałyśmy moim poczciwym, wysłużonym samochodem do
rezerwatu przyrody, gdzie obozowałyśmy już wcześniej z Jordanne, ale tym razem
wybrałyśmy na kemping inne miejsce, w pobliżu rzeki.
– Aha. – Joel kiwnął głową i uśmiechnął się ze zrozumieniem. – I w nocy rzeka
wylała?
– Tak – zaśmiała się Kirsten. – Sally pierwsza narobiła alarmu. Wyniosłyśmy
wszystko z namiotu na suchy ląd, ale brodzenie boso w lodowatej wodzie nie
należało do przyjemności. Kiedy zabrałyśmy się do składania namiotu, w środku
wirowała woda, i właśnie wtedy zobaczyłam Księgę.
– Księgę?
– No wiesz, podręcznik anatomii dla studentów medycyny.
– Taki gruby tom?
– Właśnie. Pływał w kółko jak niezdarna łódka, uderzając w ścianę namiotu,
powoli namakając wodą.
– Do kogo należał?
– Do mnie. Wciąż go mam na półce i za każdym razem, kiedy do niego
zaglądam, wspominam tę naszą wyprawę i pękam ze śmiechu. Na szczęście
postawiłyśmy wtedy samochód na wzgórzu. Spałyśmy w nim – Kirsten poklepała
pieszczotliwie deskę rozdzielczą – bo namiot był całkiem mokry.
– To sympatyczne wspomnienie – przyznał Joel.
– Zawsze dbałam o mój samochód i regularnie oddawałam go do przeglądu –
wyznała. – Mam nadzieję, że będzie mi służył jeszcze kilka lat.
– Pewnie tak – zgodził się Joel.
Po chwili Kirsten zatrzymała się przed domem pierwszego pacjenta, a potem
drugiego i trzeciego.
– Ostatnia wizyta – oznajmiła w końcu.
– Doris i Fred Dawsonowie – odczytał z notesu Joel.
– To przemiłe małżeństwo. Urodzili się w tym samym dniu osiemdziesiąt lat
temu, spłodzili sześcioro dzieci, dochowali się licznych wnuków, a nawet
prawnuków. Uwielbiam ich. Doris wróciła niedawno do domu ze szpitala po
wszczepieniu endoprotezy stawu biodrowego. Jest pacjentką Aleksa.
– A Fred?
– Choruje na astmę i muszę nad nim czuwać. Pielęgniarka społeczna odwiedza
go codziennie. Wiosna to dla astmatyków niedobry czas.
Kiedy Kirsten wjeżdżała na podjazd starego ceglanego domostwa, przed którym
roztaczał się ogród pełen rodzimych, wiecznie zielonych drzew, dochodziło wpół
do szóstej.
– Kocham ten ogród – oznajmiła Kirsten. Wysiadła z samochodu, podeszła do
drzewa i dotknęła pysznych, czerwonych kwiatów. – To moje ulubione –
powiedziała. – Są tak bardzo australijskie.
Roziskrzone spojrzenie Kirsten podziałało na Joela elektryzująco. Oparty o
samochód obserwował, jak muska palcami czerwone strzępiaste płatki, wprost
jaśniejąc radością. Ze jest piękną kobietą, wiedział od pierwszego spotkania, ale
podczas ostatniego tygodnia pojął, że uroda Kirsten promieniuje z jej wnętrza.
Żadne kosmetyki świata nie dałyby takiego efektu.
Boże Narodzenie za progiem
Rozbłysnęły czerwienią kufliki
Wystrzeliły płomiennie
Przywróciły radość świętowania
Kirsten spojrzała na Joela; z jego miny poznała, że wyrecytowany przez nią
wierszyk mu się spodobał.
Ktoś zaklaskał, co odwróciło uwagę Kirsten od Joela i pozwoliło jej na chwilę
zapomnieć o miotających nią uczuciach. W jednej chwili wątpiła, czy go pociąga,
w następnej czuła, że dużo dla niego znaczy.
– To było prześliczne, moje dziecko – rzekł Fred, wolno kuśtykając przez
trawnik. Był to wysoki mężczyzna ze strzechą srebrnych włosów na głowie. W
jego oczach migotały iskierki rozbawienia. – Jestem szczęśliwy, kiedy widzę, jak
ktoś podziwia mój ogród.
– Miło mi – odparła Kirsten i pocałowała go w policzek. – Dzisiaj mówi pan z
większą łatwością niż ostatnio.
– O, tak – przyznał i poklepał ją po ręce. – A kto to taki? – wskazał Joela, który
się ku nim zbliżał.
– Mój nowy kolega, Joel McElroy.
– McElroy? – zamyślił się Fred i zmrużył oczy. – Gdzie ja już słyszałem to
nazwisko?
– Zapewne w szpitalu – rzekł Joel i uścisnął Fredowi dłoń. – Mój brat i siostra
pracują tam jako ortopedzi.
– Rzeczywiście. To ta młoda dziewczyna, która odwiedziła Doris podczas
rehabilitacji w zeszłym tygodniu. Ma takie zabawne imię.
– Jordanne – podsunęła Kirsten.
– O, właśnie. – Fred kaszlnął i uśmiechnął się. – Ta łepetyna – rzekł, pukając
się palcem w głowę – już nie jest taka jak dawniej.
– Wejdźmy lepiej do domu, Fred – rzekła Kirsten. – Te pyłki panu nie służą. –
Wsunęła Fredowi rękę pod ramię. Odwróciła się do Joela i podając mu kluczyki,
poprosiła, żeby wziął jej torbę i zamknął samochód.
– On mi się podoba – szepnął Fred, pokonując z pomocą Kirsten trzy stopnie
wiodące na werandę okalającą dom.
– Mnie też – odszepnęła Kirsten.
Rozdział 3
– Witam – powiedziała serdecznie Doris ze swego fotela. – Proszę wejść i
usiąść.
Kirsten doprowadziła Freda do krzesła, na którym usiadł i odetchnął z ulgą.
– Jak się pani dzisiaj czuje? – zwróciła się Kirsten do Doris. W tym momencie
Joel zapukał do drzwi i wszedł do środka.
– O, widzę, że przyprowadziła pani kolegę. Witam! Jak pan ma na imię? –
zagadnęła Doris, wyciągając rękę.
– Joel – odpowiedział, ująwszy jej wątłą dłoń. – Przez pewien czas będę
pracował z Kirsten.
– A czy nie mógłby pan zostać tu na stałe i jej pomagać? Biedulka jest taka
zapracowana.
– Joela nie należy do niczego nakłaniać – Kirsten stanęła w jego obronie. – Jego
pierwszą miłością jest narciarstwo.
– Naprawdę? – Doris przeniosła wzrok z Kirsten na Joela. – Przecież w
Australii nie ma dużo śniegu nawet w zimie.
– Zwykle trenuję za granicą – wyjaśnił Joel – ale kiedy tylko mogę,
przyjeżdżam do kraju.
– Joel zdobył srebrny medal na olimpiadzie.
– Och, to fascynujące! – Doris z przejęciem zwróciła się do męża. – Słyszałeś,
Fred?
– Tak, kochanie.
– On mi kogoś przypomina – rzekła Doris.
– Jego siostra Jordanne jest chirurgiem ortopedą – wyjaśnił Fred żonie.
– Ależ tak. Co za podobieństwo! Pańska siostra jest przemiła.
– Też tak uważam.
– Czy ma pan więcej rodzeństwa? – zapytała Doris, nawet nie próbując uwolnić
dłoni z uścisku Joela.
– Ho, ho – mruknęła pod nosem Kirsten.
Joel rzucił jej szybkie spojrzenie. Uśmiechał się z taką tkliwością, że gdyby to
ona była adresatką, serce by jej stopniało jak lód w wiosennym słońcu.
– Jest nas sześcioro. Ja byłem drugi w kolejności – wyjaśnił Joel.
– My też mamy szóstkę dzieci – pochwaliła się Doris i poklepała Joela po ręce.
– Jakie są imiona pana rodzeństwa?
– Uwaga, zaczynamy – mruknęła Kirsten.
Joel znów ją obrzucił przelotnym spojrzeniem, w oczach lśniło mu rozbawienie.
Kirsten zrozumiała, że lubi, jak się z nim droczyć. Postanowiła robić to jak
najczęściej.
– Mój najstarszy brat ma na imię Jed, jest chirurgiem ortopedą i pracuje w
szpitalu w Canberze.
– On i Alex Page są serdecznymi przyjaciółmi – wtrąciła Kirsten.
– Potem jestem ja i kolejno według starszeństwa Jasmine, Justin, potem
Jordanne i na końcu Jared.
Doris i Fred zaśmiali się.
– Czy mogę spytać, jakie imiona noszą pańscy rodzice? – zagadnęła Doris,
wysuwając w końcu dłoń z ręki Joela.
– John i Jane – odparł.
– Zadziwiające – rzekł Fred i odchrząknął.
– To mi się podoba – oznajmiła Doris. – Czemu nie wpadliśmy na podobny
pomysł, kochanie? – spytała męża, po czym z dumą wymieniła imiona swoich
wszystkich dzieci, wnuków i prawnuków.
– Proszę sobie dalej gawędzić z Joelem – rzekła Kirsten, ujmując przegub Doris
– a ja w tym czasie panią zbadam.
– Dobrze, moje dziecko – zgodziła się Doris i z ożywieniem rozmawiała z
Joelem o urokach dorastania w domu z tak licznym rodzeństwem. Umilkła tylko
wtedy, kiedy Kirsten osłuchiwała jej płuca. Mówiła dalej, kiedy Kirsten sprawdzała
ruchomość jej biodra i obserwowała, jak Doris się porusza z pomocą balkonika.
Tymczasem Fred przyniósł herbatę i ciasteczka.
– Co prawda to jest pora kolacji – oznajmiła Doris, podając Kirsten paterę – ale
proszę się poczęstować chociaż jednym. Przydałoby się, żeby pani trochę przytyła,
moje dziecko. Prawda, proszę pana? – zwróciła się do Joela.
Joel zmierzył Kirsten przelotnym spojrzeniem, a ona wstrzymała oddech. Co
myśli o jej wyglądzie? Czy uważa, że jest za tłusta? Zbyt chuda? Przypomniała
sobie, jak ją tkliwie objął zeszłej niedzieli, i na samą myśl o tym zabrakło jej tchu.
Według niej byli jak stworzeni dla siebie.
– Myślę, że nie ma najmniejszego znaczenia, co doktor Doyle będzie jadła –
rzekł Joel, poczęstowawszy się ciastkiem. – Jest ustawicznie w ruchu, a jeżeli
odpoczywa, to tylko po to, żeby nabrać sił przed kolejnym zadaniem. Jedno ciastko
więcej lub mniej nic nie zmieni. Kirsten pozostanie Kirsten. Nic dodać, nic ująć.
Kirsten spojrzała na Joela, zastanawiając się, czy on się droczy i co to wszystko
ma znaczyć. Natomiast Doris zdawała się doskonale rozumieć, o co chodzi, i
pogłaskała go po ręce.
– Dobrze powiedziane – orzekła.
Kirsten uznała, że lepiej nie drążyć tego tematu, zwłaszcza że Doris wodziła
spojrzeniem od niej do Joela i widać było, że aż się pali do swatania.
– Teraz pańska kolej – zwróciła się do Freda, dopijając herbatę. Zbadała go i
pochwaliła, że lepiej oddycha. – Tylko tak dalej – powiedziała. – Wpadnę tutaj w
przyszły piątek po południu, ale gdyby coś się zmieniło, proszę mnie odwiedzić
albo do mnie zatelefonować. To wszystko, zatem do zobaczenia.
Kirsten i Joel pożegnali się z gościnnymi staruszkami i wyszli.
– Nie chciałabyś czegoś zjeść? – spytał Joel, kiedy wyjechali na drogę.
– Umieram z głodu – przyznała.
– Już prawie siódma, więc może pojedźmy od razu na kolację?
– Dobry pomysł. A dokąd?
– To ty mieszkasz w Canberze. Ty proponuj.
Kirsten zatrzymała samochód na czerwonych światłach i spojrzała na Joela.
– Jaką lubisz kuchnię? – spytała. – Tajską, włoską, chińską czy francuską?
– Francuską – odparł po chwili namysłu.
– Znam takie jedno miejsce. Jordanne mi o nim powiedziała. Podają tam
fantastyczne czekoladowe fondue.
– Nie jadłem czegoś takiego od lat.
Kirsten udało się znaleźć miejsce na parkingu nieopodal restauracji. Kiedy tam
weszli, okazało się, że jest pełna ludzi i Kirsten pomyślała, że nie mają szans na
wolny stolik – w końcu był piątkowy wieczór.
Joel jednak zapytał kierownika sali, czy nie znalazłoby się coś wolnego, przy
czym nadmienił, że słyszał, iż restauracja słynie na całą okolicę z fondue.
– Proszę za mną – powiedział kierownik i ku zdziwieniu i radości Kirsten
powiódł ich do odosobnionego stolika.
Kiedy usiedli, spojrzała figlarnie na Joela.
– Czy potrafisz zaczarować każdego, kogo spotkasz? – spytała.
– Każdego może nie, ale większość ludzi owszem – rzucił nonszalancko.
– Droczysz się ze mną, prawda?
– Teraz moja kolej.
Ich spojrzenia spotkały się ponad stolikiem oświetlonym światłem świec i
Kirsten znów załomotało serce. Aż trudno jej było uwierzyć, że Joel tak prędko
staje się dla niej tak ważny. Może dlatego, że spędzają dużo czasu razem?
Wiedziała jedno: jeżeli nie będzie się pilnować, zakocha się w nim bez pamięci.
Zjawił się kelner z kartami dań. Ku zdziwieniu Kirsten, Joel rozmawiał z nim o
potrawach po francusku.
– Na co masz ochotę? – zwrócił się do niej.
Zagłębiła się w lekturze menu, ale dla niej była to chińszczyzna. Zresztą i tak
bardziej zajmowało ją obserwowanie Joela niż objaśnienia kelnera. W końcu
odłożyła kartę i poprosiła o kurczaka.
Obaj mężczyźni spojrzeli na nią pytająco, ale ponieważ nic już nie dodała,
kelner skłonił tylko głowę, po czym zamienił jeszcze kilka słów po francusku z
Joelem. W restauracji serwowano pięć różnych potraw z kurczaka, ale Joel nie
chciał wdawać się w zawiłe tłumaczenia i sam dokonał wyboru.
Podczas kolacji Joel okazał się ciekawym rozmówcą. Sypał jak z rękawa
anegdotami o swoich przygodach narciarskich, opowiadał, jak lubi poznawać nowe
kraje. Po ukończeniu medycyny Kirsten sześć miesięcy była za granicą, mieszkając
i pracując w Kanadzie, ale nie miała czasu ani okazji, aby ją bliżej poznać.
– Wprawdzie spędziłam też dwa tygodnie w Europie, ale zwiedziłam ją
pobieżnie, jeżdżąc z miasta do miasta.
– I od tamtej pory nie ciągnęło cię do podróżowania?
– Właściwie nie. Zależało mi przede wszystkim na tym, żeby otworzyć
praktykę. A teraz muszę się zająć Melissą.
– Dzieci mogę wnieść w dom wiele szczęścia – powiedział Joel z zadumą.
– Lubisz dzieci? – spytała zaskoczona.
Nie wyobrażała sobie Joela, wolnego ptaka, ustatkowanego i otoczonego
dziećmi.
– Pewno, że tak, ale czy chciałbym mieć własne... – Wzruszył ramionami. –
Nigdy o tym na serio nie myślałem. Przez długie lata żyłem wśród rodzeństwa,
małych kuzynek i kuzynów. Kiedy się urodził Jared, miałem osiem lat i potrafiłem
zmieniać mu pieluszki i karmić go, doglądałem też Jordanne i Justina. Pewnie Jed,
który był najstarszy, miał gorzej niż ja, ale mnie też obowiązków nie brakowało.
Nie twierdzę, że tego nie lubiłem, po prostu od wielu lat odpowiadam tylko za
siebie i jest mi z tym dobrze.
– Byłeś przez pewien czas kapitanem olimpijskiej drużyny narciarskiej?
– Tak, kiedy zdobyłem srebrny medal. Ale co innego być członkiem zespołu, a
co innego zajmować się małymi dziećmi.
– Wiem, o co ci chodzi. – Skinęła głową. – Moi bracia są, jak wiesz, o dwa lata
ode mnie młodsi i jako dziecko nie musiałam się nimi specjalnie opiekować. Bawili
się zawsze ze sobą i mnie się nie naprzykrzali. Za to prowadzenie własnej praktyki
okazało się czymś naprawdę odkrywczym i kształcącym.
– Kiedy otworzyłaś tę praktykę? – zapytał.
– Pięć lat temu. Kiedy wróciłam do kraju, pracowałam w kilku różnych
miejscach i zbierałam na ten cel pieniądze, ale w ostatnich miesiącach... – Kirsten
ciężko westchnęła.
– Uczucie pustki? .
– Coś w tym rodzaju. Pracowałam ciężko i długo, żeby coś osiągnąć, a teraz,
kiedy wszystko funkcjonuje jak należy, brak mi wyzwania.
– Znam to uczucie. Wyzwanie to potężny bodziec.
Kirsten z uśmiechem podniosła kieliszek do ust.
– Wspomniałam Sally i Jordanne, że nie wiem, co powinnam dalej robić.
Niedługo potem Alex zaproponował mi dyżury na oddziale nagłych wypadków w
swoim szpitalu.
– To ci nie odpowiada?
– Wręcz przeciwnie. Myślę, że czasem nie jest ważne, co umiesz, tylko kogo
znasz.
– Tak, lecz Alex nie zaproponowałby ci pracy w szpitalu, gdyby nie uważał, że
się do niej nadajesz.
– Wiem. Dlatego przyjęłam propozycję.
– Przyjęłaś?
– Tak. Jutro mam pierwszy dyżur.
– Ja też – powiedział Joel i stuknął kieliszkiem o kieliszek Kirsten. – Co
zamierzasz zrobić, kiedy przyjedzie Melissa? – zagadnął.
Odchylił się i rozprostował kości. Kirsten zauważyła, że koszula wysunęła mu
się ze spodni i uniosła do góry. Miała ochotę rozpiąć ją i dotknąć piersi Joela.
Podniosła oczy i napotkała jego wzrok. Na ustach miał uśmiech i uniósł brwi, jakby
chciał zakomunikować, że zna myśli Kirsten.
Szybko umknęła oczami w bok. Usiłowała sobie przypomnieć, o co ją pytał.
Sięgnęła po kieliszek i powoli podniosła go do ust. Najchętniej pochyliłaby się ku
Joelowi i pocałowała go – coś zupełnie nie w jej stylu.
Odstawiła kieliszek i odkaszlnęła.
– Co zamierzam zrobić? – powtórzyła pytanie Joela. – Przyjmę kogoś na
zastępstwo.
– To logiczne. – Skinął głową.
Atmosfera się rozładowała i Kirsten odetchnęła z ulgą.
– Melissa mnie potrzebuje i chciałabym spędzać z nią sporo czasu, szczególnie
przez kilka pierwszych miesięcy.
– To oczywiste. – Po chwili milczenia zapytał: – Wiedziałaś, że zostaniesz
wyznaczona na jej opiekunkę?
– Tak. Jacqui poprosiła mnie o to niedługo po urodzeniu Melissy. To wspaniałe
dziecko. Jest bardzo podobna do matki. Bardzo mi jej żal i nie dziwię się, że tak
kompletnie się wyłączyła. Jej mały świat legł w gruzach.
– Czas najlepiej leczy rany, Kirsten – rzekł Joel pocieszająco. – Czas i miłość.
To niezawodna recepta.
Kirsten uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Joel dał znak kelnerowi.
– Co byś powiedziała na czekoladowe fondue? – zagadnął. – Na pewno odpędzi
smutki i wprowadzi nas w błogi nastrój.
– Nie mogę się doczekać.
Joel zamienił z kelnerem kilka słów po francusku i gdy ten się oddalił, Kirsten
zapytała:
– Ile ty właściwie znasz języków?
– Trzy, nie licząc angielskiego. Kiedy się podróżuje po świecie tyle co ja, łatwo
sobie przyswoić podstawy. Poza tym przez prawie dwa lata mieszkałem w
Szwajcarii, gdzie się mówi po niemiecku, francusku i włosku.
– Jakie było twoje ulubione miejsce w Szwajcarii?
– Davos. – Joel uśmiechnął się z zadumą.
– Masz stamtąd dużo miłych wspomnień?
– Można tak powiedzieć – przyznał ze śmiechem.
– Jak ona miała na imię?
Znowu się zaśmiał i pogroził jej palcem.
– Nie jestem taki skory do zwierzeń. – Spoważniał i wbił wzrok w śnieżnobiały
obrus. – Sylwia – wyznał cicho.
W tym momencie zjawił się kelner z fondue. Kirsten zaskoczył przypływ
zazdrości, jaka ogarnęła ją na myśl o tym, że wcześniej jakaś inna kobieta całowała
Joela. Szybko opanowała to uczucie, gdyż pragnęła się cieszyć każdą spędzoną z
nim chwilą.
Joel nadal ją bawił anegdotami o swych licznych przygodach narciarskich.
Wreszcie Kirsten zapłaciła rachunek I wyszli z restauracji na parking. Wsiadając
do samochodu, poczuła się tak znużona, że straciła ochotę na prowadzenie. Jednak
kiedy Joel zaproponował, że zastąpi ją za kierownicą, odmówiła.
– Mój kochany stary grat jest narowisty i trzeba umieć go okiełznać –
wyjaśniła.
Joel się zaśmiał i poczekał, aż Kirsten otworzy drzwi po stronie pasażera.
– Czy dolega ci kolano? – zagadnęła, kiedy ruszyli w stronę domu.
– Trochę. Zwłaszcza pod koniec dnia.
– Zauważyłam, że lekko utykałeś, gdy szliśmy przez parking. – Joel się nie
odezwał, więc ciągnęła: – Jak to się stało? Wiem, że miałeś wypadek na nartach...
– To się wydarzyło w sobotę wieczorem. Zmierzchało, wracałem do schroniska.
Wtem usłyszałem ostry kobiecy krzyk i mignęło mi coś różowego. Pewno bym jej
nie zauważył, gdyby nie kolorowy kombinezon. Zaczął padać gęsty śnieg i biedna
dziewczyna straciła orientację. Jechała o wiele za szybko, więc należało ją
przyhamować. Ruszyłem za nią i zrównałem się z nią. Byłbym sobie łatwo
poradził, ale kiedy mnie zobaczyła, rzuciła się na mnie i pociągnęła za sobą.
Urwał i głęboko westchnął. Kirsten spojrzała na niego z boku. Głowę odrzucił
na oparcie fotela i przymknął oczy.
– Zorientowałem się, że pędzimy prosto na słup kolejki linowej i że dziewczyna
uderzy w niego głową, a przy takim pędzie... – Otworzył oczy i spojrzał na drogę
oświetloną reflektorami samochodu. – Jakoś zdołałem obrócić nas oboje na chwilę
przedtem, nim wpadliśmy na słup. Cały impet uderzenia wypadł na moją nogę i
lewy bok dziewczyny.
– I wtedy rozbiłeś sobie kolano.
– Zdruzgotałem kolano, goleń, kość piszczelową, złamałem trzy palce u stóp.
Ale jak zauważył Jed, mogłoby być o wiele gorzej. Potem mi powiedział, że gdy
pierwszy raz usłyszał o moich obrażeniach, bardzo się bał o moje kolano. Gdybym
musiał się poddać operacji wymiany stawu kolanowego, mógłbym się pożegnać z
olimpiadą. Jutro miną trzy miesiące od wypadku i choć to nie był łatwy czas,
zawziąłem się, żeby przetrwać.
– Nie brak ci uporu – wtrąciła.
– O, tak – zgodził się z uśmiechem. – Kolano powoli odzyskuje sprawność.
Kiedy zaproponowałaś mi pracę w pobliżu Instytutu Sportu Australijsko-
Azjatyckiego, gdzie można kontynuować treningi, korzystać ze sprzętu i być pod
opieką fizjoterapeutów, nie mogłem odmówić. Muszę zrobić wszystko, żeby być
gotowym do sprawdzianu kwalifikacyjnego przed następnymi Igrzyskami.
– Kiedy jest ten sprawdzian? – spytała ze ściśniętym sercem. Cały czas
wiedziała, że Joel odjedzie.
– W następny weekend.
– Czy będziesz gotowy na czas? – spytała.
– Mam nadzieję. Kilka tygodni temu rozmawiałem z trenerem, który
powiedział, że potrzebna będzie opinia fizjoterapeuty na ten temat. Więc trzymaj za
mnie kciuki.
Gdy Kirsten zajechała przed dom, za pomocą pilota otworzyła bramę garażu.
Zaparkowała samochód, wyłączyła silnik, odpięła pas i obróciła się do Joela.
– Mam nadzieję, że nie... – Urwała i spróbowała od nowa. – Kiedy cię pytałam
o ten wypadek, nie chciałam ci sprawić przykrości.
– Wiem.
– Dziękuję za miły wieczór. – Musiała przełknąć ślinę, bo poczuła nagłą
suchość w gardle. – Sprawiłeś mi dużą przyjemność.
– Cieszę się. – Odpiął pas i przechylił się w jej stronę. – Jesteś bardzo piękna,
Kirsten – powiedział, dotknąwszy jej policzka.
Pojęła, że za chwilę ją pocałuje. Lekko się obróciła, żeby mu było łatwiej
dosięgnąć jej ust. Zbliżył do niej twarz i kiedy dzieliły ich milimetry, poruszyła się
i niechcący nacisnęła łokciem klakson. Na jego dźwięk odskoczyli od siebie. Joel
uderzył głową o wsteczne lusterko, a Kirsten w tył fotela.
– Och!
– Przepraszam!
– Nic ci się nie stało? – spytał. Gdy pokręciła głową, dodał: – Chyba
znajdziemy wygodniejszy sposób, żeby się pocałować na dobranoc.
Powiedziawszy to, otworzył drzwi, schwycił teczkę i wysiadł z samochodu.
Kirsten jeszcze chwilę siedziała bez ruchu, przyswajając sobie sens słów Joela. On
chce ją pocałować. Pocałować na dobranoc. Przeniknął ją ożywczy prąd.
Poderwała się, zamknęła samochód i pospieszyła do domu. Weszła za Joelem do
kuchni i niepewnie na niego spojrzała. Odruchowo się odwróciła, aby napełnić
czajnik.
– Napijesz się herbaty? – spytała nieswoim głosem.
Joel wyciągnął do niej rękę.
– Chodź tutaj – powiedział cicho.
Kirsten postąpiła kilka kroków do przodu i miękko wsunęła dłoń do jego ręki.
Joel przyciągnął ją do siebie i mocno przygarnął. Ich ciała były jak stworzone dla
siebie.
Nasłuchiwała bicia serca Joela i jego równy rytm wpłynął na nią kojąco. Stali
tak długą chwilę, czerpiąc od siebie spokój. Oboje lekko odchylili się do tyłu i
Kirsten spojrzała w oczy Joela, które śniły się jej co noc w zeszłym tygodniu.
– Jak się nazywają twoje perfumy? – spytał stłumionym głosem. – Od tygodnia
doprowadzają mnie do szaleństwa.
– „Szaleństwo” – odparła.
– Mogłem się domyślić.
Schylił się, by ją pocałować. Kirsten czekała bez tchu, kiedy ustami dotknie jej
warg, a gdy to nastąpiło, westchnęła z zadowoleniem. Jeżeli Joel czekał na zachętę,
to ją miał. Usta Kirsten smakowały tak, jak oczekiwał. Przez cały tydzień
wyobrażał sobie, że trzyma ją w ramionach i całuje, lecz teraz się okazało, że jego
fantazje nie dorównywały rzeczywistości. Oboje zapłonęli namiętnością, jak na
sygnał. Kirsten wsunęła palce w jego czuprynę, czego pragnęła od pierwszej
chwili, on zaś niecierpliwym gestem dotknął jej włosów. Nie przerywając
pocałunku, odnalazła koniec warkocza i jednym ruchem ściągnęła z niego wstążkę.
Po chwili na plecy opadły jej złotobrązowe pasma. Całowali się z coraz większą
pasją, aż wreszcie Joel oderwał się od warg Kirsten i zaczął muskać ustami jej
szyję.
– Joel... – westchnęła.
– Co takiego? – spytał, odsunął ją od siebie i spojrzał w jej wzniesioną w górę
twarz.
– To najbardziej... niewiarygodny... pocałunek na dobranoc, jakiego w życiu
doświadczyłam.
Usta Joela wygięły się w uśmiechu.
– Ja też – powiedział.
Rozdział 4
Obudziła się nazajutrz ze wspomnieniem namiętnych pocałunków Joela.
Westchnęła i wtuliła się w poduszkę. Joel pocałował ją jeszcze kilka razy, po czym
wypuścił ją z objęć, pożegnał i wyszedł.
Powtarzała sobie, że musi się mieć na baczności, by się w nim nie rozkochać,
ale w jego obecności jej determinacja słabła. Przy nim czuła się ożywiona, pełna
energii i bardzo kobieca. Pomógł jej uporać się z depresją, w którą popadła po
śmierci Jacqui, i dzięki niemu z większym spokojem oczekiwała rychłego
przyjazdu pogrążonego w szoku dziecka.
Ktoś zapukał do bocznych drzwi. Kirsten prędko wyskoczyła z łóżka, wsunęła
stopy w pantofle, narzuciła szlafrok i podreptała do kuchni. Odsunęła zasłonę i
spojrzała prosto w niebieskie oczy Joela. Stał za drzwiami w chłodzie poranka.
– Dzień dobry – powitała go z serdecznym uśmiechem, otworzywszy drzwi.
Usunęła się na bok i zaprosiła go do ciepłego wnętrza. Spostrzegła, że się nie
uśmiecha. – Czy coś się stało? – spytała z przestrachem.
– Nie. Jesteś gotowa? – spytał uprzejmym tonem.
Gdzie się podział wczorajszy Joel? Dzisiaj zachowuje się całkiem inaczej. Jest
sztywny i opanowany. Trzeba się pożegnać z myślą o wszelkich czułościach. Miał
na sobie garnitur, na jednej ręce przewieszony płaszcz, w drugiej trzymał teczkę.
Porażał oficjalnym chłodem.
– Mhm... – Kirsten przełknęła ślinę i odwróciła się. – Która to godzina?
– Czas jechać do szpitala. – Spojrzał na zegarek. – Masz dziesięć minut na
prysznic i na ubranie się, jeżeli nie chcesz, żebyśmy się spóźnili na nasz pierwszy
dyżur.
– Myślałam, że zaczynamy dopiero o dziesiątej. – Rzuciła okiem na kuchenny
zegar i osłupiała. – Co takiego? Za dwadzieścia dziesiąta!
– No właśnie.
Patrzył, jak Kirsten w popłochu szuka czegoś, by związać włosy. Dostrzegł na
podłodze wstążkę i schyliwszy się po nią, zdał sobie sprawę, że to ta sama, którą
Kirsten ściągnęła z warkocza poprzedniego dnia.
– Czy to może być? – zapytał. Wspomniał chwilę, gdy pieścił jej włosy, i
zabrakło mu tchu.
– Tak, dziękuję – odparła sucho. Joel zrozumiał, że to jego rezerwa
spowodowała zmianę jej tonu.
– Nie będziesz myła włosów? – zapytał, kiedy wybiegała z pokoju. Za moment
wróciła z naręczem ubrań.
– Czy ty masz pojęcie, ile trwa umycie i wysuszenie moich włosów? – zapytała.
– W takie dni jak dzisiejszy miałabym wielką ochotę je obciąć.
– Ani się waż!
Gwałtowność reakcji Joela bardziej zaskoczyła jego niż ją. Kirsten przystanęła i
spojrzała na niego, marszcząc brwi, po czym zniknęła w łazience.
Joel przymknął oczy i potarł ręką czoło. Musi zachować dystans. Usłyszał szum
wody i zmusił się, żeby nie myśleć o Kirsten stojącej nago pod ciepłym
strumieniem. Poprzedniego wieczoru posunął się za daleko i teraz tego żałował,
lecz zarazem było mu przykro, że zmroził Kirsten. Powinien to jej jakoś osłodzić;
przynajmniej zrobi jej herbatę i grzankę. Ale to wszystko, upomniał siebie,
nastawiając czajnik.
Wczoraj wieczorem... Westchnął i przeciągnął ręką po włosach. Wczoraj
wieczorem nie mógł powściągnąć pragnienia, by pocałować Kirsten. Dzięki temu
odkrył coś ważnego – że Kirsten całuje wprost niebiańsko. Mógłby się do niej za
bardzo przywiązać... a naprawdę nie ma na to czasu. Sprawdzian kwalifikacyjny
przed olimpiadą tuż-tuż. Poza tym, jeżeli ulegnie fascynacji, otworzą się
zabliźnione rany, które z takim trudem leczył przez ostatnie trzy lata. Trzy długie,
samotne lata, jakie upłynęły od śmierci Sylwii.
Pięć minut później Kirsten pojawiła się w spodniach koloru khaki, białej bluzce
i swetrze oraz z torebką, w której gorączkowo czegoś szukała.
– Szminka! Nie mogę znaleźć szminki. – Rzuciła torebkę na blat kuchenny i z
rozwianymi włosami pobiegła z powrotem do swojego pokoju.
Wróciwszy, schwyciła grzankę.
– Dziękuję za śniadanie! – powiedziała.
Jest urzekająca, pomyślał Joel, patrząc na nią. Uświadomił sobie, że oglądanie
jej nie tylko w stanie wzburzenia, ale i rozpaczliwego pośpiechu, jest wyjątkową
okazją. Zazwyczaj w takich sytuacjach ludzie nie dbają o pozory ani się nie silą na
ceremonialność.
Kirsten odrzuciła włosy do tyłu, zawiesiła torebkę na ramieniu, dopiła herbatę,
wpakowała do ust ostatni kęs grzanki i zaczęła się nerwowo rozglądać.
– Czy tego szukasz? – spytał Joel, pokazując jej kluczyki samochodowe.
– Tak – wymamrotała z pełnymi ustami i wyciągnęła po nie rękę.
– Dziś ja prowadzę – oznajmił, krocząc przez korytarz.
– A ty będziesz się mogła spokojnie uczesać i umalować, a nie na chybcika, na
światłach.
Trochę ją zirytował jego nie dopuszczający sprzeciwu ton, ale uznała, że akurat
dzisiaj Joel ma rację.
– Łatwo poznać, kiedy facet ma siostry – bąknęła.
Roześmiał się i otworzył drzwi do garażu. Kirsten udzieliła mu wskazówek, jak
się obchodzić z kapryśnym pedałem sprzęgła i chimeryczną skrzynią biegów, i
ruszyli.
– No nie – mruknęła Kirsten i zwiększyła szybkość wycieraczek. – Przy tym
deszczu prawie nie widać drogi – wyjaśniła, gdy Joel na nią krzywo spojrzał.
– Chyba powinienem ci zrobić jeszcze jedną grzankę – zauważył, gdy zaczęła
się malować.
– Są inne sposoby zamknięcia mi ust niż zapychanie ich grzanką – oznajmiła i
w tym momencie zdała sobie sprawę z dwuznaczności swoich słów. Chciała tylko
powiedzieć, że wystarczyłoby poprosić, by zamilkła, ale z jego miny
wywnioskowała, że sądzi, iż napomknęła o wczorajszym pocałunku.
– Wiem – rzekł spokojnie, ale tak zacisnął palce na kierownicy, aż zbielały mu
kostki.
Coś jest nie tak, pomyślała. W jednej chwili Joel jest zadowolony, a w
następnej krzywi się z przykrością. Uporawszy się z makijażem, zaczęła zaplatać
warkocz, co w samochodzie nie było łatwe. Trąciła przy tym niechcący Joela.
– Czy nosisz warkocz, bo tak jest wygodnie?
– Tak, a poza tym warkocz wygląda schludnie – mruknęła cierpko i Joel
zrozumiał, że znowu zgasił iskierkę porozumienia. Potrząsnął głową.
– Zawsze chodzisz w spodniach? – spytał.
– Czy to ma być krytyka? – zaperzyła się.
– Nie, po prostu pytam – zapewnił ją pospiesznie.
– Wolę spodnie od spódnic. W lecie noszę szorty. Nigdy nie gustowałam w
sukienkach i spódniczkach, chociaż nic nie mam przeciwko nim.
– Ja też nigdy nie przepadałem za spódniczkami – powiedział przekornie.
– Miło mi to słyszeć – odrzekła tym samym tonem, a on się ucieszył, że się
rozchmurzyła. – Skręć teraz w lewo – poleciła. – Tędy łatwiej dojechać na parking
dla lekarzy.
Zostawili samochód i wkroczyli na oddział nagłych wypadków o całą minutę
przed czasem.
– Pięknie się spisałaś – szepnął Kirsten do ucha.
Rozpromieniła się z zadowolenia. Powitała ich Renee, która wskazała, gdzie
mają złożyć płaszcze i torby.
– Czy ciągle pada? – spytała.
– Tak – odpowiedzieli jednocześnie.
– To znaczy, że czeka nas ciężki dzień...
Renee zamierzała oprowadzić Kirsten i Joela po oddziale, kiedy pojawił się
Alex.
– Cześć, przyszły szwagrze – przywitał się z Joelem. – Jak kolano?
– Coraz lepiej – odparł Joel z uśmiechem. – Poprawa jest powolna, ale
zdecydowana.
Alex zwrócił się do Kirsten i pocałował ją w policzek.
– Jak zwykle ślicznie wyglądasz – orzekł. – Jordanne i ja mamy dziś dyżur na
ortopedii. Ona jest teraz na oddziale, ale powinna tu być za chwilę.
– Już jestem – obwieściła Jordanne, która podeszła z tyłu do Aleksa. Uścisnęła
narzeczonego, a potem zwróciła się do brata: – Widać miałeś dużo zajęć w tym
tygodniu, bo jeszcze nie miałam okazji cię zobaczyć. – Objęła Joela i pocałowała
go w policzek. – Cieszę się, że tu jesteś – powiedziała.
Kirsten czuła się trochę nieswojo w obecności Jordanne. Czy przyjaciółka się
domyśli, że całowali się z Joelem? Nie chodziło o to, że Jordanne mogłaby się
zgorszyć, ale Kirsten nigdy jej nie wspominała o swoim zauroczeniu Joelem.
– To prawdziwe spotkanie rodzinne – zauważyła ze śmiechem Renee. – Tylko
Jeda i Sally brak do kompletu. Szkoda, że wyjechali na weekend do Sydney.
Kiedy Jordanne i Alex odeszli do swoich obowiązków, Renee zaczęła
zapoznawać Kirsten i Joela z oddziałem.
– Wprawdzie byliście tu kilka dni temu, ale jeszcze raz oprowadzę was, póki
jest spokojnie. Tutaj – wskazała wielką tablicę – jest dzienny plan dyżurów. Stąd
możecie się dowiedzieć, jacy specjaliści mają dyżury na poszczególnych
oddziałach. Tu są sale urazowe – pokazała sale przygotowane na przyjęcie chorych
wymagających natychmiastowej pomocy – a tam mamy gabinety zabiegowe.
Będziecie przyjmować pacjentów, którzy zgłaszają się do nas z różnego rodzaju
dolegliwościami. Pielęgniarki udzielą wam w razie potrzeby dodatkowych
informacji.
Renee zawróciła ku swojej dyżurce i wręczyła Kirsten i Joelowi identyfikatory.
– Kiedy przywiozą kogoś po wypadku, zostaniecie poproszeni o pomoc tylko w
razie braku personelu. Wasze zadanie to przyjąć pacjentów z poczekalni –
poinstruowała Kirsten i Joela, po czym przedstawiła ich lekarzom obecnym na
oddziale.
Czas płynął Kirsten bardzo szybko. Kilka razy miała trudności ze znalezieniem
potrzebnych narzędzi lekarskich, ale pomogła jej w tym jedna z pielęgniarek.
Kiedy po dwóch godzinach Kirsten zajrzała do poczekalni, stwierdziła, że jest
pusta.
– Jak ci poszło? – usłyszała za plecami niski głos Joela. Odwróciła się i
spojrzała w jego śmiejące się oczy.
– Świetnie. A tobie? – zapytała.
– Dobrze – odparł z westchnieniem. – Kocham jazdę na nartach, ale pomaganie
ludziom to też moja pasja.
– Znam to uczucie, chociaż akurat dzisiaj miałam dość banalne przypadki,
głównie zadawniony katar sienny, z którym należało wcześniej zgłosić się do
lekarza.
– Tak zwykle bywa. Kiedy nadchodzi weekend i gabinety lekarskie są
nieczynne, wtedy wszyscy zgłaszają się do szpitala.
– Właśnie. W najmniej odpowiednim momencie maluchy wpychają sobie do
uszu różne dziwne przedmioty, dorośli potrafią się poparzyć kawą...
– Skoro mowa o kawie, to czy moglibyśmy teraz... ?
– Chyba tak, ale lepiej najpierw spytajmy Renee.
– Ależ tak, zróbcie sobie przerwę, skoro to możliwe – rzekła Renee. – Przed
chwilą odebrałam telefon z policji, że na autostradzie był karambol. Nie cierpię
deszczowych dni – dodała z westchnieniem. – Karetki są w drodze i powinny tu
dotrzeć za godzinę, więc lepiej zjedzcie coś teraz, bo jak przyjadą z rannymi, to
jednocześnie zwali się nam na głowę mnóstwo pacjentów z drobnymi
dolegliwościami.
Kirsten i Joel udali się więc do bufetu, gdzie zastali Aleksa i Jordanne. W
trakcie posiłku rozmawiali z ożywieniem. W pewnym momencie Kirsten spojrzała
na zegar ścienny. Od telefonicznego zgłoszenia odebranego przez Renee upłynęło
już pół godziny.
– Czy znane są jakieś szczegóły o kraksie na autostradzie? – zapytała Aleksa.
– Nie, ale wkrótce dostaniemy raport – odparł, po czym zwrócił się do Joela. –
Jordanne mi mówiła, że jesteś dyplomowanym chirurgiem. Czy tak?
– Owszem, ale od ponad trzech lat nie wykonałem żadnej operacji – powiedział
cicho Joel.
Kirsten zauważyła, że spojrzał porozumiewawczo na siostrę.
– Jak myślisz, po co tu jestem? – rzekł Joel. – Po to, żeby odświeżyć
umiejętności i nauczyć się czegoś nowego.
– Jasne – zgodził się Alex. – Ja nie proszę, żebyś dziś operował, ale na wszelki
wypadek dobrze wiedzieć.
Zadźwięczał pager.
– Chodźmy, wzywają nas – powiedziała Jordanne.
Wszyscy czworo skierowali się na oddział nagłych wypadków i zgłosili do
Renee.
– Jakie wiadomości? – spytał Alex i wszyscy z uwagą wysłuchali odczytanego
przez Renee raportu, dostarczonego przed chwilą przez personel medyczny karetki.
– Chyba spędzimy trochę czasu przy operacjach. Idę na blok operacyjny i
przygotuję instrumenty – zauważyła Jordanne.
– Ze też Jed i Sally musieli akurat teraz wybrać się do Sydney – mruknął Alex,
podążając za narzeczoną.
– A my idziemy do pacjentów, skoro nie jesteśmy potrzebni gdzie indziej –
oznajmił Joel i wraz z Kirsten skierował się ku poczekalni. Jak przewidywała
Renee, napłynęło mnóstwo osób, jedni w związku z karambolem, inni po poradę
lub pomoc.
W wolnej chwili między przyjęciami pacjentów Kirsten poszła odwiedzić lana.
Przy jego łóżku siedziała Stephanie.
– Witajcie, sąsiedzi, łan, wyglądasz dziś dużo lepiej – powiedziała Kirsten,
zerknąwszy na kartę chorego.
– I lepiej się czuję. – Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. – Dziękuję ci,
Kirsten. Mama mówi, że gdyby nie ty, to... – zająknął się i łzy napłynęły mu do
oczu.
– Chciałem podziękować tobie i temu drugiemu lekarzowi, który pomagał mnie
ratować.
– Powtórzę mu – obiecała Kirsten. Gawędziła z nimi jeszcze kilka chwil, póki
nie odwołała jej pielęgniarka, informując, że wzywają ją na oddział nagłych
wypadków.
– Przepraszam, obowiązki – rzekła Kirsten i spojrzała na lana. – Postaram się tu
wpaść w przyszłym tygodniu, ale szczerze mówiąc, nie mogę się doczekać, kiedy
będziesz już w domu.
– Ja też – odparł łan.
Wróciwszy na oddział nagłych wypadków, natknęła się na Joela. Z jego twarzy
wyczytała, że jest wstrząśnięty.
– Co się stało? – spytała.
– Następny wypadek.
– Znowu jakaś kraksa?
– Nie – odparł poważnie. – Na jedną z górskich wiosek osunęła się błotna
lawina. Obaliła drzewa, zrujnowała chaty.
– Co? – Kirsten wprost nie mogła uwierzyć. – Niezły bilans jak na pierwszy,
podobno ulgowy dzień pracy w szpitalu.
– Renee właśnie nadała wiadomość na pager Aleksowi, który w tej chwili
znajduje się w bloku operacyjnym. Alex jest kierownikiem szpitalnego zespołu
ratowniczego – tłumaczył Joel. – Mają tu taki niedobór personelu, że nie wiem,
kogo on tam wyśle.
– Nie ma już pacjentów? – spytała Kirsten, wskazując pustą poczekalnię.
– Jak widzisz. Mam nadzieję, że to nie jest spokój przed burzą.
– A więc możemy się przydać gdzie indziej. – Ledwo Kirsten wymówiła te
słowa, zjawiła się przełożona. – Co słychać, Renee?
– Jordanne zastąpi Aleksa, który za chwilę opuści blok operacyjny i zajmie się
utworzeniem grupy ratowników.
– Renee spojrzała na Joela. – Powiedział, że chce cię włączyć, bo podobno
dobrze znasz ten teren. Czy tak?
– Właśnie stamtąd mnie przywiózł trzy miesiące temu – odparł Joel.
– Kirsten, czy możesz się zająć pacjentami, którzy będą napływać do
poczekalni? – spytała Renee. – Trzeba, żebyś spisała ich dane i dopilnowała, aby
wypełnili formularze, bo brakuje nam w tej chwili personelu. Wezwałam kilka
pielęgniarek, ale trochę potrwa, nim dotrą. Za dziesięć minut Alex przeprowadzi
odprawę w pokoju lekarskim. Joel, proszę, bądź tam punktualnie.
– Jasne.
Renee oddaliła się do swojej dyżurki.
– To logiczne, że Alex chce cię zabrać ze sobą – powiedziała Kirsten. –
Denerwujesz się?
– Dlaczego miałbym się denerwować? Brałem wielokrotnie udział w akcjach
ratowniczych po osunięciu się lawin śnieżnych, błotnych, ratowałem ofiary
wypadków narciarskich. Alex wie, co robi. Znam tamten teren i ludzi, którzy tam
pracują.
Chociaż oboje stali blisko blatu rejestracji, Kirsten lekko uścisnęła ramię Joela.
– Proszę, bądź ostrożny – rzekła z zatroskaniem.
– Postaram się – obiecał. – W porównaniu z tymi wszystkimi perypetiami, jakie
przeżyłem w ciągu ostatnich lat, to będzie fraszka. – Uśmiechnął się, a ją
wzruszenie ścisnęło za gardło. – Wszystko będzie dobrze – zapewnił. – Zanim
wyruszymy, przyjdę się pożegnać.
Kiedy Joel odszedł, Kirsten musiała się zająć pacjentem z urazem kręgosłupa.
Pan Muller nie mógł się samodzielnie poruszać, więc pomogła mu się przesiąść ze
stojącego na parkingu samochodu na wózek, który następnie wtoczyła do szpitala i
do gabinetu zabiegowego. Zbadawszy pacjenta, zawiozła go na prześwietlenie. Po
powrocie na oddział spotkała Joela, który jej szukał.
– Jak tam odprawa? – zagadnęła. Ponagliła go, by podążył za nią do gabinetu
zabiegowego. Jeżeli zamierzał ją pocałować na pożegnanie, to lepiej, żeby byli
sami.
– Dowiedziałem się, że jeszcze nie zdołano wydobyć dwudziestu pięciu osób i
że na miejscu katastrofy pracują ekipy ratownicze z Coomy. Kobieta nazwiskiem
Frances Althorpe jest ciężko ranna. Nie można dokładnie ocenić jej obrażeń, gdyż
od pasa w dół jest uwięziona w rumowisku, które jeszcze jest ruchome.
– To potworne. Kiedy wyruszacie?
– Wyruszamy – poprawił ją.
– Co takiego?
– Aleksowi brakuje jednej osoby w zespole i mam ci powiedzieć, że zostałaś
zwerbowana.
– Ale... – zająknęła się – przecież ja nie mam pojęcia o standardach
medycznych stosowanych w ratownictwie.
– Więc szybko się nauczysz, bo nie ma nikogo innego – powiedział i wyciągnął
do niej rękę, lecz się cofnęła.
– Czyż Renee nie wezwała kilku osób z personelu? A kto się zajmie
pacjentami? Jest sobota po południu, pada deszcz. Dzieci uprawiają dzisiaj różne
sporty i w razie wypadku na oddziale nie będzie nikogo, kto mógłby im pomóc –
protestowała, przerażona perspektywą udziału w wyprawie ratowniczej.
– Chodź, porozmawiamy po drodze. – Joel wziął ją za rękę i wyprowadził z
gabinetu. – Byłaś wspaniała tego wieczoru, kiedy lana poraził piorun.
– Ale to była wyjątkowa sytuacja.
– Posłuchaj, Renee panuje całkowicie nad wszystkim i sobie poradzi z
pacjentami. My zaś polecimy helikopterem do Jindabine i stamtąd samochodem na
miejsce katastrofy. W ten sposób dotrzemy tam za godzinę, podczas gdy podróż
samochodem trwałaby ponad trzy.
– Ale...
– Kirsten, nie ma czasu na „ale”. – Joel ścisnął zachęcająco jej rękę. Widziała,
że aż się rwał, aby ratować ludzi, i jego ekscytacja jej się udzieliła. – Dasz sobie
radę – zapewnił ją. – Pomogę ci.
Rozdział 5
Pełna przerażenia spoglądała w głąb szerokiej szczeliny w rumowisku,
zjeżdżając w dół. Ekipy ratownicze mozolnie pracowały podczas ostatnich czterech
godzin i teraz, gdy schyłek dnia był bliski, sytuacja stawała się jeszcze bardziej
nagląca.
– Kirsten, jesteś prawie na miejscu – zabrzmiał w słuchawkach radiotelefonu
głos Aleksa.
W czasie podróży na miejsce katastrofy Kirsten uważnie przysłuchiwała się
objaśnieniom Aleksa. Kiedy przybyli do wioski, spełniała jego polecenia. W
pewnej chwili Joel i Alex, którzy cicho się naradzali, podeszli do niej.
– Ile ważysz? – spytał Joel. Tym razem nie mogła mu odpowiedzieć, że to
niedyskretne pytanie.
– Sześćdziesiąt cztery kilo – odparła niepewnie. – Dlaczego pytasz? – Nagle
uświadomiła sobie, że wolałaby nie znać odpowiedzi.
– Drużyna ochotniczej straży pożarnej, która znalazła Frances, nie mogła przy
niej nikogo zostawić, gdyż gruz jeszcze się przemieszczał. Deszcz ze śniegiem,
który wtedy padał, teraz na szczęście ustał, więc trzeba spróbować do niej się
dostać. Odzyskała przytomność, dzięki czemu poznaliśmy jej nazwisko. Jeden ze
strażaków, który jest technikiem medycznym, podłączył kroplówkę i zaaplikował
morfinę. Teraz jednak trzeba, żeby zjechał tam lekarz, ale na tyle lekki, żeby nie
poruszyć gruntu – tłumaczył Joel.
Na twarzy Kirsten odmalował się widocznie wyraz dzikiego przerażenia, bo
Joel natychmiast położył jej rękę na ramieniu.
– Nie bój się – powiedział. – Nic ci nie grozi. Spuścimy cię w specjalnej
uprzęży, będziemy cię ubezpieczać liną i w każdej chwili można będzie cię
wyciągnąć.
– Będę z tobą utrzymywał stałą łączność radiową – dodał Alex. – Poradzisz
sobie, Kirsten.
– No dobrze – zgodziła się, podniesiona na duchu ich optymizmem. Czuła, że
nie ma wyboru.
Zanim się zorientowała, co się dzieje, zjeżdżała w dół, z torbą z ratowniczym
zestawem medycznym na piersiach.
– Jestem na dole – zameldowała, dotknąwszy stopami gruntu. Opuszczono ją w
odległości kilku metrów od Frances i musiała do niej ostrożnie podejść. – Frances?
– Uklękła przy jej głowie. – Jestem lekarką. Nazywam się Kirsten Doyle. Jestem
tu, żeby ci pomóc.
Frances nie zareagowała, więc Kirsten wyjęła latarkę i skontrolowała źrenice
pacjentki. Poinformowała Aleksa przez radiotelefon, że źrenice Frances reagują na
światło i kontynuowała obserwację.
– Czy grunt, na którym stoisz, rusza się?
– Nie, jest nieruchomy. Tętno Frances jest słabe.
– Krwotok wewnętrzny – bąknął Alex.
– Tak – zgodziła się Kirsten.
– Jak kroplówka?
– Płyn się kończy. Zmienię butelkę. – Uczyniwszy to, podała Aleksowi wyniki
obserwacji pacjentki, po czym oznajmiła: – Spróbuję teraz odgarnąć od niej
mniejsze kawałki gruzu.
– Uważaj ! – ostrzegł.
Ostrożnie podniosła kilka mniejszych odłamków i odłożyła je dalej od kobiety.
– Francesi – zawołała, ale znowu nie otrzymała odpowiedzi. – Właśnie próbuję
– podniosła kawał cegły i ostrożnie odłożyła go na bok – odgarnąć trochę gruzu.
– Kirsten?
– Tak, Alex.
– Wyślę ci na dół Joela. Chyba rumowisko już zastygło.
– Tak, jest całkiem sucho – powiedziała, dalej wybierając kawałki gruzu.
Wkrótce spuszczono Joela.
– I jak? – zaśmiał się. – Dobrze się bawisz?
– Nie bardzo, ale nie jest tak źle, jak myślałam. – Przestała usuwać odłamki i
ponownie przeprowadziła badanie podstawowych czynności życiowych rannej. –
Bez zmian – obwieściła.
Powoli, kawałek po kawałku, usuwali gruz wokół Frances, ale kobieta od
bioder w dół nadal tkwiła w rumowisku.
Kirsten znowu sprawdziła reakcję źrenic Frances na światło i zbadała jej tętno.
Tym razem kobieta zareagowała na jej wołanie. Kirsten spojrzała na Joela.
– Słyszałeś, czy mi się wydawało? – zapytała.
Joel potrząsnął głową, znieruchomiał i zaczął nasłuchiwać.
– Frances! – zawołał. – Słyszysz mnie?
Kobieta wybełkotała coś niezrozumiałego. Oczy nadal miała zamknięte, lecz
mocno zaciśnięte powieki świadczyły, że odzyskała przytomność.
– Podaj jej więcej morfiny. Ostatnio dostała ją pięć godzin temu – polecił Joel,
ściągnąwszy robocze rękawice i zamieniając je na rękawiczki lekarskie. – Frances,
jestem lekarzem, moje nazwisko McElroy, a to doktor Doyle. Jesteś uwięziona w
rumowisku, ale nie rozpaczaj, pomożemy ci. – Zwrócił się do Kirsten. – Gotowe? –
zapytał.
Skinęła głową i ostrożnie podała morfinę. Dwie minuty później Frances z
powrotem straciła przytomność, a Joel i Kirsten znów się zabrali do odgarniania
gruzu. W miarę jak odsłaniało się ciało Frances, opatrywali jej rany. Unieruchomili
złamaną rękę i opatrzyli skaleczenia na twarzy. Ucieszyli się, gdy przysłano im do
pomocy dwóch mężczyzn, którzy zajęli się gruzem. Cały teren oświetlał teraz
potężny reflektor, gdyż zapadł już zmrok.
– Kirsten, Joel! – rozległ się w słuchawkach radiotelefonu głos Aleksa. – Czas
na powrót i odpoczynek.
Gdy znaleźli się na górze, Kirsten poczuła się tak zmęczona, że najchętniej
padłaby jak stoi na ziemię, ale Joel wziął ją za rękę i poprowadził do namiotu,
gdzie przygotowano posiłek dla ekip ratowniczych.
W namiocie nie było nikogo. W głębi stał stół z kanapkami i napojami, przy
nim kilka krzeseł. Chociaż Kirsten miała na sobie gruby płaszcz
przeciwdeszczowy, odetchnęła z ulgą w zaciszu namiotu, który chronił przed
przenikliwym wiatrem.
– Wyczerpujące zajęcie, prawda? – zagadnął Joel. – Ale poczekaj, aż
wydobędziemy Frances. Przekonasz się wtedy, jakie to wspaniałe uczucie.
– Mam nadzieję, bo w tej chwili najchętniej zwinęłabym się w kłębek w
cieplutkim łóżku i spałabym przez cały tydzień.
– Dobrze cię rozumiem – powiedział ze śmiechem. Po chwili twarz mu stężała i
zapatrzył się w mrok nocy.
– Straciłeś kiedyś kogoś podczas akcji ratowniczej?
– Tak. W podobnych okolicznościach trzeba mieć świadomość, że zrobiło się
wszystko, żeby pomóc drugiemu człowiekowi.
Powiedział to z taką gwałtownością, że Kirsten pomyślała, iż musi być w tym
jakiś ukryty sens.
– Wolę o tym nie myśleć – powiedziała.
Joel głęboko odetchnął. Przymknął na moment oczy, na jego przystojnej twarzy
odmalowała się udręka.
– Joel?
– Zycie jest zbyt cenne, żeby je marnować – mruknął i pochylił się. by ją
pocałować.
Kirsten czekała bez tchu na dotyk jego warg. Ten pocałunek nie przypominał
żadnego z dotychczasowych. Był delikatny, pozostawił osad smutku. Nagle Joel się
odsunął i spojrzał na Kirsten. Odczytała w jego oczach cierpienie, lecz instynkt jej
podpowiedział, że nie chodzi o nią.
– Co się stało? – spytała cicho.
– To było dawno temu – wyszeptał, wyciągając rękę, by pogłaskać policzek
Kirsten. – Jaka ty jesteś piękna!
– Założę się, że jej urody też nie brakowało – powiedziała bez cienia zazdrości.
– Tak – potwierdził.
– Chcesz o tym mówić?
– Niewiele jest do powiedzenia. To się stało w Szwajcarii, pewnej okropnej
nocy.
– Joel! – przerwała mu. – Nic nie mów, jeżeli nie masz ochoty. Nie chcę
nalegać.
Uśmiechnął się do niej i jej zakłopotanie ulotniło się w jednej chwili.
– Ale ja chcę opowiedzieć ci o Sylwii. – Ze smutkiem potrząsnął głową. –
Jeździliśmy wtedy do późna na nartach, zaskoczyła nas śnieżyca...
Kirsten wstrzymała oddech i położyła mu rękę na dłoni.
– Na szczęście w pobliżu był szałas – ciągnął. – Takie szałasy stawia się w
wysokich górach specjalnie dla zbłąkanych albo tych, którzy ulegną wypadkowi.
Jest tam apteczka z podstawowymi lekami, zapasy żywności, koce. W drodze do
szałasu Sylwia potknęła się i pośliznęła. Stoczyła się po zboczu, spadła dziesięć
metrów w głąb parowu i uderzyła w głaz. – Joel mówił bezbarwnym głosem. –
Jakoś doniosłem ją do szałasu, ale miała rozległe wewnętrzne obrażenia.
Wykorzystałem wszelkie dostępne środki, ale jej potrzebna była natychmiastowa
transfuzja krwi.
Popatrzył na ich splecione dłonie, a potem spojrzał Kirsten w oczy.
– Zanim nas znaleziono, upłynęła doba. Trzy dni później pochowałem Sylwię w
Davos. Mieliśmy się pobrać pod koniec miesiąca.
Kirsten milczała pod wrażeniem jego słów.
– Musiałeś to bardzo ciężko przeżyć – powiedziała wreszcie.
– O tak, ale... w trudnych sytuacjach znajdowałem zawsze oparcie w mojej
rodzinie i tym razem też się nie zawiodłem.
– Na rodzinie zawsze można polegać, zwłaszcza na takiej jak twoja – przyznała
z uśmiechem.
– To było dawno temu. – Uścisnął jej rękę i wypuścił ją. – Teraz jestem innym
człowiekiem. Śmierć bliskiej osoby pozostawia głęboki ślad.
Umilkli i posilali się, czekając na wezwanie. Kirsten dopijała kawę, gdy do
namiotu wszedł Alex.
– Co nowego? – spytała.
– Teraz spróbujemy podnieść duże bryły betonu. Udało się częściowo odsłonić
nogi Frances i widać, że będzie potrzebna rozległa operacja. Będę czekał na górze i
zajmę się nią, kiedy tylko ją podniosą. Chciałbym, żebyście zjechali na dół i
pomogli umieścić ją na noszach.
Kirsten westchnęła.
– Wiem, że pierwszy raz uczestniczysz w takiej akcji – powiedział do niej Alex
– i spisujesz się wspaniale. Jak zresztą cały zespół. Tamte ekipy ratownicze
odkopały dziesięć osób; dwie zmarły, a osiem jest w drodze do szpitala. Jak można
sądzić, sytuacja Frances jest najbardziej dramatyczna.
– No to idziemy – rzekł Joel i poklepał Aleksa po plecach.
Deszcz znów zaczął padać, co wszystko spowolniło, i upłynęło jeszcze półtorej
godziny, zanim Kirsten z Joelem zdołali oczyścić Frances z resztek gruzu i ułożyć
ją na noszach.
Kirsten nareszcie stanęła znów na twardym gruncie. Alex z asystentem i dwie
pielęgniarki opatrywali obrażenia Frances.
– Wracasz z Aleksem – Joel poinformował Kirsten.
– A ty? – Spojrzała na niego spod wpółprzymkniętych powiek. W życiu nie
była tak zmęczona.
– Zostaję i będę pomagał innej ekipie.
– Ale...
– Czuję taką potrzebę, Kirsten.
– Ale jesteś wyczerpany.
– Jestem bardzo wytrzymały i mam wielkie zasoby energii – zapewnił ją. –
Pamiętaj, że jestem sportowcem.
– Pocałował Kirsten w czoło. – Wracaj z Aleksem. Twoja pomoc będzie mu
potrzebna.
– Jak się dostaniesz do domu?
– Są na świecie taksówki – powiedział i lekko się uśmiechnął. – Zobaczymy się
rano.
Kirsten ujęła obiema rękami jego twarz i pocałowała go, nie dbając, czy ktoś
patrzy. Po tym wszystkim, co przeszli tej nocy, co sobie powiedzieli, czuła, że Joel
jest jej bliższy niż jakikolwiek inny mężczyzna w jej życiu.
– Uważaj na siebie – powiedziała, kiedy w końcu od siebie się oderwali.
– Postaram się – obiecał, odwrócił się i odszedł.
Łzy napłynęły Kirsten do oczu. Czy widzi Joela ostatni raz? Nie! Odpędziła tę
myśl. Joel zawsze wychodzi cało z opresji. Czyż tego nie dowiódł?
– Joel! Joel! – Kirsten brnęła po kolana w śniegu przez rozległą polanę. – Joel!
– zawołała znowu, wypatrując go rozpaczliwie pośród wirujących płatków
śnieżnych. Śnieg zmienił się w rumowisko i Kirsten zaczęła gołymi rękoma
odrzucać kawały gruzu. Joel był przysypany podobnie jak Frances i Kirsten kopała
coraz szybciej. – Czekaj – mówiła mu. – Wydobędę cię, obiecuję.
Zamknął oczy, głowa mu opadła na bok. Kirsten pospiesznie zbadała mu tętno.
– Czekaj – powtórzyła i znów zaczęła go odkopywać. Ręce jej krwawiły, ale
nie czuła bólu. – Joel! – zawołała ponownie i obudził ją własny krzyk. Usiadła na
łóżku i zobaczyła, że jest w swojej sypialni. Nadal miała na sobie spodnie khaki i
białą bluzkę, które włożyła rano – wczoraj rano.
Pociągnęła nosem i potarła oczy, mokre od łez.
– Joel? – szepnęła i cicho przemknęła przez dom aż do drzwi wiodących do
małego domku. Uchyliwszy je, ujrzała światło w oknie. Ogarnęła ją radość. To
znaczy, że on jest w domu. Wtem opadły ją wątpliwości. Może zapomniał zgasić
światło? Był tylko jeden sposób, żeby się przekonać. Wróciła prędko do swego
pokoju, narzuciła luźny wełniany sweter, włożyła ciepłe bambosze, po czym
biegiem przemierzyła ogródek i zapukała do drzwi domku.
Stojąc w porannym chłodzie, niecierpliwie czekała na odpowiedź. Pospiesz się,
Joel, ponaglała go w myślach. Zapukała jeszcze raz, trochę głośniej.
– Już idę ! – zawołał.
Odetchnęła z ulgą. Więc Joel jest w domu. Kiedy otworzył drzwi, ogarnęła ją
radość, która po chwili ustąpiła miejsca przestrachowi. Z oczu Joela wyzierało
zmęczenie, na czole widniały kropelki potu. Przyjrzała się mu i zdała sobie sprawę,
że ciężko wspiera się na kulach. Spodnie miał obcięte nad kolanem, które było
grubo obandażowane.
– Joel ! – Z troską obserwowała, jak manewrując kulami, dociera do kanapy i
siada, opierając nogę na stercie poduszek. – Co się stało?
Nie czekając na odpowiedź, położyła mu rękę na czole. Było rozpalone. Bez
słowa poszła do kuchni i poszukała ręcznika. Zmoczyła go w zimnej wodzie i
wyżęła, myśląc przy tym, że teraz szansa Joela na udział w olimpiadzie wygląda
marnie.
Wróciła i położyła Joelowi ręcznik na czole. Spytała, czy zażył środek
przeciwbólowy.
– Alex zrobił mi zastrzyk w szpitalu – odparł. – Wróciłem dopiero przed
dziesięcioma minutami.
– Jak tu się dostałeś? Powinieneś zadzwonić do moich drzwi, przecież bym ci
pomogła.
– Jeden z pielęgniarzy mnie podwiózł. – Joel ujął rękę Kirsten. – Nie wypytuj
mnie, tylko chodź i usiądź tu.
– Po prostu martwię się o ciebie – powiedziała, ale usiadła przy nim, jak prosił.
– Miło to wiedzieć. – Przymknął oczy i pogłaskał rękę Kirsten.
– Cieszę się, że wróciłeś. Bardzo się niepokoiłam.
– Wiem – powiedział zmęczonym głosem.
Kirsten przechyliła głowę i spojrzała na niego. Skrzywił się, ale wiedziała, że to
nie była reakcja na ból.
– Co się stało?
– Właśnie wydobyliśmy ostatniego przysypanego, kiedy osunęła się belka i
uderzyła mnie w prawą nogę. – W jego głosie zabrzmiała rozpacz.
– Co zrobisz? – spytała cicho Kirsten.
– Będę znów musiał kurować kolano, chociaż na szczęście ten uraz nie jest tak
poważny jak poprzedni.
– Co mówi Alex?
– Że mam lekko uszkodzony mięsień i ścięgno. Prześwietlił mi nogę, ale nie
stwierdził żadnych przemieszczeń. Operacja nie jest konieczna.
– To dobra wiadomość – rzekła pocieszająco.
– Taak. – W głosie Joela zabrzmiała taka desperacja, że Kirsten ścisnęło się
serce.
Chwilę milczeli.
– Joel – odezwała się cicho Kirsten. – Przykro mi z powodu olimpiady.
– A co ja mam powiedzieć? – Podniósł jej rękę do ust i ucałował.
– Pamiętam, jak cię oglądałam, kiedy zdobyłeś srebrny medal. Twoi rodzice
wydali przyjęcie i wszyscy obecni wznosili okrzyki, a tej chwili, kiedy przejechałeś
linię mety, nie zapomnę do końca życia. To było fantastyczne.
– Tak. – Przymknął oczy.
– Czy ta chwila ci wystarczy?
– Chyba innej podobnej nie będzie.
– A ja uważam, że ciągle jeszcze masz szansę dostać się do reprezentacji.
Zatelefonuj dziś do fizjoterapeuty i poproś, żeby przyjechał i obejrzał twoje kolano.
Zadzwoń do trenera i dowiedz się, czy nie zgodziłby się na zakwalifikowanie w
późniejszym terminie.
– A co z twoją praktyką? – Podniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
– Dam sobie radę – odparła. – Będę cię odwozić na zabiegi i potem przywozić
do domu. Jeżeli ci zależy, żeby jeszcze raz przeżyć ten moment, pomogę ci, jak
potrafię.
– Niedługo przyjedzie Melissa.
– Wiem – powiedziała z westchnieniem – ale jeżeli uda się nam i ją w to
wciągnąć, może jej też dobrze to zrobi.
Joel pocałował ją.
– Dziękuję ci – rzekł głosem, w którym zabrzmiała nadzieja. – Jesteś dla mnie
dobra...
– Mów mi to częściej – powiedziała.
Roześmiał się. Siedzieli w milczeniu kilka minut, wreszcie Kirsten przeciągnęła
się i ziewnęła.
. – Całkiem zesztywniałam – pożaliła się. – Chodź, położę cię do łóżka.
– Naprawdę, doktor Doyle? – zapytał z tym swoim przekornym uśmiechem.
Kirsten ucieszyła się, że wraca mu dobry humor.
– Dobrze wiesz, co mam na myśli.
Kirsten pomogła Joelowi wstać i zaprowadziła go do sypialni. Posłała łóżko, a
kiedy usiadł, wzięła od niego kule i ustawiła obok, by miał je pod ręką, kiedy
wstanie. Pomogła mu zdjąć brudną koszulę i spodnie, powstrzymując się przed
chęcią pogładzenia jego pięknie sklepionej klatki piersiowej i umięśnionych nóg.
Przecież jest sportowcem, powtarzała sobie w myślach. Wielokrotnie podziwiała
jego sylwetkę i zdawała sobie sprawę, że musi być doskonale zbudowany. Ale
teraz, widząc go tylko w satynowych bokserkach, doznała zawrotu głowy. Z całej
siły poprawiła poduszki, po czym pomogła Joelowi wygodnie się ułożyć.
– Spij dobrze – powiedziała. – Nic dzisiaj nie musisz robić, więc postaraj się
wypocząć.
– Tak jest, pani doktor – odrzekł ze zmęczonym uśmiechem.
Kirsten usiadła na brzegu łóżka, on zaś ujął ją za rękę.
– Jesteś dla mnie taka dobra – powiedział i po chwili zapadł w sen.
Kirsten delikatnie wysunęła rękę z jego dłoni, zgasiła nocną lampkę i cicho
wyszła. Spadł jej ciężar z serca, gdy się przekonała, że Joel jest w domu, a gdy
tylko znalazła się w łóżku, zasnęła kamiennym snem.
W piątek telefon komórkowy rozdzwonił się z chwilą, gdy Joel zamykał drzwi.
Opierając się na kulach, wydobył aparat i opadł na krzesło.
– Doktor McElroy – przedstawił się.
– Witaj, kochanie.
– Ach, to ty, mamo. – Ułożył nogę na stołeczku i usadowił się wygodnie.
– Czy dzwonię nie w porę?
– Właśnie wróciłem do domu.
– Z fizjoterapii?
– Nie. Dzisiaj miałem wodne zabiegi, a później odwiedzaliśmy razem z Kirsten
pacjentów.
– Co z twoim kolanem?
– Z każdym dniem coraz lepiej.
– To wspaniale. Cieszę się, że Jed i Jordanne mają cię na oku. Proszę, tylko się
nie forsuj.
– Jestem ostrożny, mamo – zapewnił ją. – Alex zaakceptował wszystkie moje
ćwiczenia.
– To dobrze. Uspokoiłam się. A teraz mi powiedz, jak się czuje Kirsten.
– Bardzo dobrze.
– Jak sobie radziła podczas akcji ratowniczej?
– Była rewelacyjna – rzekł Joel, nie kryjąc podziwu. – Wiem, że się
denerwowała, ale wzięła się w garść i robiła to, co należało.
– Cieszę się, że się dobrze spisała.
Joel dosłyszał w głosie matki nutkę dumy.
– Tobie naprawdę na niej zależy, mamo, prawda? – zapytał.
– Oczywiście – odparła Jane, lekko obruszona. – Zależy mi na przyjaciołach
moich dzieci, szczególnie takich jak Kirsten. Ona jest czarująca i ponownie cię
ostrzegam, że jeśli ją skrzywdzisz...
– Mamo – przerwał jej. – Ja naprawdę nie zamierzam jej skrzywdzić.
– Nie mówię, że umyślnie – powiedziała Jane łagodniejszym tonem. – Do tego
nie jesteś zdolny, ale ja czuję, że między wami coś się święci. Kobieca intuicja,
matczyna miłość – nazwij to, jak chcesz, ale to uczucie mnie nie opuszcza.
Joel westchnął głęboko i przymknął powieki.
– Tak. Masz rację – przyznał. – Coś się między nami wydarzyło. Kirsten...
ona...
– Skruszyła twój obronny pancerz – podsunęła Jane.
– Tak. Sposób, w jaki się uśmiecha, jej chęć pomocy innym, perfumy, jakich
używa, jej piękne, długie włosy... – Jęknął i otworzył oczy. – Ale to nie ma
znaczenia – dodał rzeczowo.
– Dlaczego?
– Z powodu olimpiady, mamo. To moja ostatnia szansa. Spójrzmy prawdzie w
oczy. Nie jestem naiwny. Dwudziestolatki, z którymi będę walczył, mają więcej
energii i wytrzymałości ode mnie.
– Bzdura. Tylko twoje kolano może cię pokonać. Nawet dwudziestolatkowi nie
byłoby łatwo odzyskać formę po takim urazie. Na tobie zawsze wszystko
błyskawicznie się goiło, a do tego jeszcze ta twoja determinacja... Na pewno cię
zakwalifikują, nie mam cienia wątpliwości.
– Jesteś moją matką. Nic innego nie możesz powiedzieć.
– Nie masz racji, kochanie. Dlatego że jestem twoją matką, mogę ci mówić
prawdę. Chcę cię jeszcze spytać, co zamierzasz robić po olimpiadzie.
– Pewno tu wrócę. – Wzruszył ramionami. – Kirsten będzie potrzebowała
kogoś do pomocy.
– Czy rozmawiałeś z nią o tym?
– Jeszcze nie.
Jane westchnęła.
– Joel, kocham cię, ale mi obiecaj... – Głos matki był czuły i spokojny, jak
zawsze, kiedy miała wyrazić jakąś przenikliwą opinię. Miała ten dar, że potrafiła
zajrzeć w głąb czyjegoś serca. – Jeżeli czujesz do Kirsten połowę tego, co czułeś
do Sylwii, to wasz związek warto kontynuować. Obserwowałam was podczas
naszego rocznicowego przyjęcia i zauważyłam, że między wami zaiskrzyło. Czy
pamiętasz wasze pierwsze spotkanie? To było dawno temu, kiedy przyjechałeś do
domu w przerwie między zawodami.
– Nie pamiętam – wyszeptał z żalem. Ale wtedy mógł po prostu zignorować
Kirsten jako jedną z przyjaciółek swojej siostry.
– Kirsten wtedy podkochiwała się w tobie i teraz pewno to się pogłębiło,
dlatego cię przestrzegałam, żebyś nie igrał z jej uczuciami. Kirsten to prawdziwy
skarb i nie chcę, żebyś ją stracił. Wiem, jak ważna jest dla ciebie olimpiada, ale
odpowiedz mi na pytanie...
Joel czekał.
– Gdybyś miał do wyboru zdobyć jeszcze jeden medal, nieważne jakiego
koloru, albo spędzić życie z ukochaną kobietą, co byś wolał?
Joel nie odpowiedział.
– Jak się czuje Frances? – Kirsten zapytała o to w następny czwartek Jordanne.
Minęło prawie dwa tygodnie od czasu, kiedy Frances doznała obrażeń.
– Powoli następuje poprawa. Niestety, musieliśmy amputować dwa palce jej
prawej stopy, ale nic równie drastycznego już jej nie grozi. Wczoraj po południu
operowaliśmy jej miednicę i na razie jesteśmy zadowoleni z rezultatu.
– Świetnie. A w jakim stanie są jej uda?
– Ładnie się goją. Zespoliliśmy kości gwoździami z dobrym skutkiem.
Fizjoterapeuci też są zadowoleni z Frances.
– To wspaniale. A jak tam z jej stanem psychicznym?
– Ona ma wspaniałe poczucie humoru, co jest bardzo pomocne w takich
sytuacjach. Przysięga, że nigdy więcej nie podejmie pracy w okolicy, gdzie jest
śnieg. – Jordanne zachichotała. – Odmówiła nawet wody z kostkami lodu,
twierdząc, że ziębią podobnie jak śnieg.
– Zabawne skojarzenie – rzekła Kirsten.
– A co słychać u mojego brata? – zagadnęła Jordanne. – Głównie z jego
powodu dzwonię – dodała.
Kirsten właśnie zakończyła przedpołudniowy dyżur. Zwykle czwartkowe
popołudnia miała wolne, ale ponieważ Joel ostro ćwiczył pod okiem fizjoterapeuty,
a drugi lekarz, którego zatrudniła, musiał nagle pójść do dentysty, pracowała
również po południu.
– Joel daje sobie radę lepiej, niż się spodziewałam. Myślę, że pomaga mu
doświadczenie sportowca. Odzyskuje sprawność szybciej niż ci, którzy ćwiczą
mniej energicznie.
– Odkąd pamiętam, zawsze tak było. Wszystkie rany goiły się mu w ciągu kilku
dni. Skoro codziennie chodzi na fizjoterapię, prędko odzyska sprawność. Ile czasu
daje mu trener?
– Do świąt Bożego Narodzenia. Drużyna odlatuje na zimową olimpiadę w
drugim tygodniu stycznia.
– Jak myślisz, czy go zakwalifikują?
– Jeżeli kierować się optymizmem, to tak, ale to ty jesteś ortopedą. Jak go
ocenia Alex?
– Bardzo dobrze. Minęło jedenaście dni od czasu, kiedy Joel zranił kolano, i jak
zwykle u niego poprawa postępuje nadzwyczaj szybko. Jeżeli będzie tak dalej, to
myślę, że ma szanse na wyjazd.
– Niektórzy ludzie zdrowieją szybciej niż inni – powiedziała Kirsten z zadumą.
– Czy ty dobrze się czujesz? – spytała Jordanne.
– Taak.
– Masz niepewny głos.
– Nigdy nie miałam do czynienia z kimś takim jak Joel. On ma tyle... energii. –
Kirsten czuła się trochę skrępowana, rozmawiając z Jordanne o Joelu.
– No więc co się dzieje między wami? – zagadnęła Jordanne z typową dla niej
bezpośredniością.
– Chciałabym to wiedzieć.
– Czy już cię pocałował? – W tonie Jordanne pobrzmiewało przejęcie.
Kirsten wahała się chwilę.
– Tak – przyznała w końcu.
– Wiedziałam! – rzekła triumfalnie przyjaciółka. – Czy zatem mogę rzec: witaj
w rodzinie?
– Ha! – Kirsten zaśmiała się ironicznie. – Nie sądzę, Jordanne. Teraz mamy
oboje co innego na głowie. Joel musi trenować, a do mnie pod koniec tygodnia
zjeżdża Melissa. – Westchnęła. – Nic stałego, rozumiesz? Joel i ja... po prostu póki
co cieszymy się swoim towarzystwem.
– Och, daj spokój – przerwała jej Jordanne. – Nie próbuj mi wmówić, że
należysz do osób, które się wdają w przelotne związki. Ty jesteś typową
romantyczką. Światło księżyca, serenada i te rzeczy.
Kirsten uśmiechnęła się, słysząc słowa przyjaciółki. To prawda. W głębi serca
była romantyczką.
– Jesteście idealną parą. Kiedy skończy się olimpiada i z Melissą wszystko się
ułoży, rozpoczniecie wspólne życie z Joelem i będziesz szczęśliwa.
– Tak jak ty? – Kirsten była zadowolona, że Jordanne nie może widzieć jej
twarzy i łez, których nie była w stanie powstrzymać.
– Tak jak ja – potwierdziła łagodnie Jordanne.
– Jordanne, jesteś niepoprawną marzycielką.
– Dziękuję! – rzekła Jordanne.
– Ja wciąż nie wiem, co z nami będzie – oznajmiła Kirsten tonem pełnym
zwątpienia.
– Opowiedz mi, jak to jest między wami – przynagliła ją przyjaciółka.
Kirsten nie wahała się dłużej, a nawet była zadowolona, że może wreszcie
pomówić z Jordanne o swoim uczuciu do Joela.
– Z jednej strony mam trochę żalu o to, że Joel poświęca tyle czasu na
rehabilitację kolana, ale z drugiej strony jestem nastawiona do tego pozytywnie. W
każdym razie w tym tygodniu prawie codziennie jedliśmy razem kolację.
– Nie mówiłam? Tworzycie idealną parę!
– Taak – przytaknęła Kirsten. W jej głosie wciąż brzmiało zwątpienie.
– Nie poddawaj się – zachęcała Jordanne. – Wiem, że to niełatwe, wierz mi.
Kiedy dorastaliśmy, Joel zawsze biegł na jakiś trening albo stosował jakąś
specjalną dietę, albo był za granicą. Nie zrozum mnie źle. Jestem naprawdę dumna
z jego osiągnięć, ale w pewnym sensie był bratem fantomem.
– Chyba wiem, co masz na myśli – powiedziała Kirsten.
– Słuchaj, nie wiedziałam, że zrobiło się tak późno – rzekła Jordanne,
spoglądając na zegarek. – Przepraszam, Kirsten, ale muszę kończyć. Dzisiaj po
południu czeka nas Z Aleksem kilka operacji, a on nie cierpi się spóźniać.
– Myślałam, że uwielbiasz wprawiać go w dobry humor – powiedziała z
przekorą Kirsten.
– Tak sądzisz? – Jordanne zaśmiała się. – Pa, trzymaj się.
Rozdział 6
Kirsten była wstrząśnięta, gdy zobaczyła Melissę. Wysiadając z samolotu i
przechodząc do hali przylotów, dziewczynka kurczowo trzymała babcię za rękę.
Melissa schudła, miała wymizerowaną twarzyczkę, jej jasne włosy zwisały
oklapnięte. Widząc podkrążone oczy małej, Kirsten poczuła ucisk w gardle. Biedne
dziecko wciąż nie mogło się pogodzić ze śmiercią rodziców.
Kirsten stłumiła uczucie żalu i promiennie się uśmiechnęła.
– Witaj. Lissy – powiedziała czule i pochwyciła małą w objęcia. Ku jej
zdziwieniu Melissa zarzuciła jej rączki na szyję i mocno ścisnęła. Kirsten
pomyślała, że może źle zrobiła, wracając po pogrzebie do Canberry bez Melissy,
ale była przekonana, że Melissa powinna pozostawać pod opieką psychologa ze
szpitala dziecięcego w Sydney.
Dziewczynka wybuchnęła płaczem i przytuliła buzię do jej piersi. Kirsten
uciszała ją, rozpaczliwie hamując łzy, które jej samej cisnęły się do oczu.
Pocałowała dziewczynkę w główkę i próbowała osuszyć jej policzki, ale mała nie
chciała się od niej oderwać. Kirsten przywitała się z rodzicami, którzy mieli na
twarzach wyraz ulgi.
Za kierownicą samochodu usiadł ojciec Kirsten, Greg Doyle, ona natomiast
usadowiła się z tyłu razem z Melissa. Kiedy przyjechali z lotniska do domu,
dziewczynka nadal nie wypuszczała Kirsten z objęć. Kirsten obniosła ją więc na
rękach po wszystkich pomieszczeniach. Kiedy Melissa zobaczyła swój pokój, w
którym znajdowało się jej własne łóżeczko i zabawki, wyśliznęła się z ramion
Kirsten, pomknęła na drugi koniec domu i ukryła się pod stolikiem
komputerowym.
– Myślałam, że postępuję właściwie – rzekła Kirsten do matki, zszokowana
zachowaniem dziecka. – Przypuszczałam, ze mała się ucieszy na widok znajomych
przedmiotów.
– Może one jej nasunęły wspomnienia, których nie chce – odrzekła Isobelle i
pocałowała córkę w policzek.
– Zatem popełniłam błąd.
– Nie możesz, kochanie, od razu spodziewać się cudów – pocieszała ją matka. –
Czas zrobi swoje.
Kirsten próbowała wywabić Melissę spod stolika, ale dziewczynka nie chciała
nawet na nią spojrzeć. W końcu zrezygnowała, ale wpierw powiedziała jej, że
bardzo ją kocha.
– Chyba zajrzę do naszego nowego domu i sprawdzę, czy już przywieziono
rzeczy – rzekł Greg.
– Sądziłam, że dotrą tu dopiero w południe – powiedziała Kirsten. – Co, to już
tak późno? – zdziwiła się, spojrzawszy na zegar.
Greg uśmiechnął się do niej.
– Zobaczysz, jak czas szybko mija przy Melissie – zauważył.
– Dzieci zawsze zabierają nam najwięcej czasu. Ale są tak cenne, że warto go
im poświęcać – stwierdziła Isobelle.
– Jakbym słyszał własną matkę – odezwał się męski głos.
Odwrócili się wszyscy w stronę drzwi, gdzie stał Joel. Był w granatowych
szortach, białej koszulce, miał zabandażowane kolano. Wszedł do pokoju,
podpierając się laską.
– Pan jest pewno Joelem – rzekła Isobelle i wstała, by się przywitać.
– Matka tyle mi o panu opowiadała, że wydaje mi się, że pana znam. – Greg
wymienił z Joelem uścisk dłoni.
Serce Kirsten wypełniło się miłością, kiedy Joel wszedł do pokoju. Miała
wyczerpujący emocjonalnie ranek, a teraz, gdy Joel pojawił się niespodzianie, nie
wiedziała, czy go pocałować, czy udawać, że nic ich nie łączy. Nie miała okazji
wspomnieć rodzicom o budzącym się między nimi uczuciu, gdyż cały czas
rozmawiali wyłącznie o Melissie.
Ale Joel wybawił ją z dylematu, bowiem podszedł do niej i cmoknął ją w
policzek.
– Jak sobie radzisz? – zapytał i z zatroskaniem dotknął jej ręki. Kirsten zajrzała
mu głęboko w oczy, czerpiąc siłę z jego bliskości.
– Nie najlepiej – westchnęła. – Melissa tylko zerknęła na swój nowy pokój i
schowała się pod stolikiem komputerowym.
– Wyjdzie stamtąd, jak jej się znudzi – rzekł Joel. – Czteroletnia pociecha mojej
siostry Jaśmin robi to samo.
– Ale pociecha Jaśmin nie straciła obojga rodziców – zauważyła Kirsten.
Potarła czoło i westchnęła.
– To prawda. Ale jeśli tak cię to martwi, to ją stamtąd wywabię – zaproponował
nonszalancko.
– W jaki sposób?
– Zobaczysz... – Pokiwał palcem i uśmiechnął się olśniewająco.
– Bardzo bym chciał zobaczyć to widowisko – rzekł Greg, kierując się do drzwi
– ale muszę iść i sprawdzić, jak się spisuje ekipa przeprowadzkowa.
– Czy możesz mi dać kartkę papieru i ołówek? – spytał Joel, odkładając na bok
laskę.
Kirsten podała mu, o co prosił, i z podziwem obserwowała, jak sprawnie się
porusza. Znikł w pokoju, w którym skryła się Melissa, a Kirsten ruszyła za nim.
Poczuła na ramieniu dłoń matki.
– Daj mu chwilkę, córeczko. – Popatrzyła z ciekawością na Kirsten. – Nie chcę
być wścibska, ale jak długo widujecie się z Joelem?
– Można powiedzieć, że właśnie zaczęliśmy – odparła Kirsten i lekko się
zarumieniła.
– Ach, tak. – Isobelle się uśmiechnęła, ale w jej głosie brzmiało wahanie.
– Co? Nie pochwalasz tego? – zapytała Kirsten.
– Nie o to chodzi, kochanie. – Isobelle zawiesiła głos. – Tylko że w
najbliższych miesiącach będziesz musiała wprowadzić w swoim życiu dużo zmian,
a to może niekorzystnie odbić się na nowym związku. Po prostu bądź ostrożna.
– Postaram się. – Kirsten pocałowała matkę w policzek i ruszyła za Joelem. Ze
zdumieniem zobaczyła, że Melissa wychyliła się do połowy ze swojej kryjówki i w
napięciu przygląda się temu, co Joel rysuje na kartce.
Joel siedział na podłodze; zdrową nogę miał podwiniętą, chorą wyciągnął przed
siebie.
– Teraz twoja kolej, chcesz spróbować? – spytał dziewczynkę i położył ołówek
na podłodze. – Wiem, że potrafisz – zachęcał serdecznie.
Melissa cofnęła się w głąb swojej kryjówki, ale Joel nie zwrócił na to uwagi,
tylko obejrzał się na Kirsten i poklepał dywan, wskazując jej miejsce obok siebie.
– Siadaj tutaj – zaprosił z promiennym uśmiechem.
Usiadła i wodziła wzrokiem od Joela do Melissy.
– Co takiego rysujesz? – zapytała.
– A, to niespodzianka – odparł z tajemniczą miną. – Prawda, Melisso? –
zagadnął, nie licząc na odpowiedź. – Kirsten, przypomnij mi, żebym poprosił Doris
Dawson o przepis na ciasteczka, kiedy będziemy tam następnym razem. Ciągle o
tym zapominam. Wiesz, powiedziałem mamie o tych ciastkach, które rozpływają
się w ustach, I ona chce koniecznie mieć ten przepis.
Kirsten spojrzała na niego pytająco, niepewna, dlaczego akurat teraz o tym
mówi.
– Dobrze, przypomnę ci – rzekła i chciała coś jeszcze dodać, kiedy kątem oka
dostrzegła jakieś poruszenie.
Spojrzała – to był ołówek. Melissa schwyciła ołówek!
Trudno było w to uwierzyć. Wprawdzie dziecko się nie odezwało, ale kontakt
został nawiązany!
– Nie mówię, że ciastka mojej mamy są niejadalne – powiedział Joel z nutką
niecierpliwości, co sprawiło, że Kirsten natychmiast skierowała na niego wzrok. –
Wręcz przeciwnie. Po prostu ciasteczka Doris są bajeczne i na pewno będą
smakowały mojemu tacie – ciągnął tym samym tonem.
Do Kirsten nareszcie dotarło, o co chodzi Joelowi.
– Och, tak! Oczywiście! To świetny pomysł. – Pokiwała głową z przekonaniem.
Rozmawiali dalej z Joelem na obojętne tematy i Kirsten ukradkiem sprawdzała,
co robi Melissa. Po dłuższej chwili dziewczynka odłożyła ołówek i z powrotem
wczołgała się pod stolik. Joel dokończył wypowiadane zdanie i odwróciwszy się
niedbale, spojrzał na kartkę papieru.
– Co? – Wbił zdumiony wzrok w kartkę. – Skąd się to tutaj wzięło? – spytał z
niedowierzaniem.
– Co się stało? – udała zdziwienie Kirsten.
– Coś bardzo... dziwnego... – Przeciągał słowa. – Narysowałem tutaj misia, a
teraz nagle są dwa!
– To rzeczywiście bardzo dziwne – przytaknęła Kirsten. Spojrzała ukradkiem
na Melissę, która zasłaniała usta rączką, a oczy miała błyszczące z uciechy. – Może
twoja ręka sama narysowała drugiego misia, kiedy nie patrzyłeś? – podsunęła.
Zastanowił się przez moment nad jej słowami i wolno pokiwał głową.
– Może masz rację – powiedział. – Ale mam śmieszną rękę.
Melissa odjęła rękę od ust, które wygięły się w uśmiechu, i wygramoliła się
spod stolika. Pędem wybiegła z pokoju. Kirsten z przestrachem spojrzała na Joela.
– Co się stało? Już myślałam, że jest dobrze.
Zaczęła się podnosić, ale Joel ją zastopował.
– Poczekaj – poprosił i uspokajająco pogłaskał jej rękę, aż poczuła mrowienie
w całym ciele. – Kiedy wróci, rozmawiajmy jakby nigdy nic.
Kirsten skinęła głową i gdy usłyszeli tupot stóp, Joel puścił jej rękę i zaczął
opowiadać o artykule, który właśnie przeczytał. Chwilę później do pokoju wpadła
Melissa. trzymając coś za plecami. Joel przestał mówić do Kirsten i spojrzał na
dziewczynkę.
– Ach, to ty – powiedział z uśmiechem.
W tym momencie Melissa pokazała małego żółtego misia, którego ukrywała za
plecami.
Kirsten osłupiała. Nie dość, że Joel wywabił dziewczynkę spod stolika, to
jeszcze skłonił ją do reakcji i sprawił, że weszła do swojego nowego pokoju. Łzy
napłynęły Kirsten do oczu, ale pierwszy raz od wielu tygodni były to łzy szczęścia.
– Proszę! Miś! Taki sam jak ten, którego narysowaliśmy! – wykrzyknął Joel i
wyciągnął rękę po zabawkę ofiarowaną mu przez Melissę. – Jaki ładny. Prawda,
Kirsten?
– Prześliczny – oświadczyła Kirsten z uśmiechem i wyciągnęła ręce do Melissy.
Uczyniła to pod wpływem impulsu i przemknęło jej przez głowę, że może
popełniła kolejny błąd. Melissa zawahała się, ale po chwili podbiegła do niej i
ukryła buzię na jej piersi.
Kirsten odetchnęła z ulgą i pomyślała, że jednak może sobie poradzi. Zwłaszcza
jeżeli będzie przy niej Joel. Była mu bardzo wdzięczna. Miała ochotę go
pocałować, ale uznała, że lepiej odłożyć to na później.
– Jesteś czarodziejem – powiedziała rozczulona.
Potrząsnął głową i powoli dźwignął się z podłogi.
– Wcale nie – rzekł. – Po prostu rodzicielstwo sprowadza się do metody prób i
błędów.
– A ty od kiedy zajmujesz się rodzicielstwem? – zakpiła.
– Wujek czy tatuś, co to za różnica – skomentował, wzruszywszy ramionami.
Joel spędził z Kirsten i Melissą cały dzień, rozładowując trudne sytuacje.
Obydwie były w jego obecności szczęśliwe i Kirsten zdawała sobie sprawę, że jego
pomoc jest nieoceniona. Nie spodziewała się po nim aż tak wiele, ale może po
prostu niewłaściwie go osądziła. Z jej dawnych doświadczeń wynikało, że
mężczyźni nie kwapiliby się do znajomości z nią, wiedząc, że ma pod opieką
dziecko. A Joel z miejsca się włączył i pomaga. Został na kolacji, poczekał, aż
Melissa zostanie wykąpana. Połaskotał dziecko zawinięte w puszysty,
jaskrawożółty ręcznik.
– Czy żółty to twój ulubiony kolor? – zapytał, na co Melissa odpowiedziała
nieznacznym skinieniem główki.
Kirsten potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Joel podczas jednego popołudnia
z Melissą osiągnął więcej niż psycholog w ciągu kilku tygodni. A może teraz
zbierają owoce pracy psychologa? W każdym razie Kirsten poczuła przypływ
nadziei, że wszystko będzie dobrze.
Ale kiedy Joel wyszedł i Kirsten chciała położyć Melissę do łóżka, mała
zaczęła płakać i wpadła w złość. Kirsten nigdy nie widziała kogoś tak upartego – z
wyjątkiem Jacqui, matki Melissy.
– Cicho, maleństwo – prosiła Kirsten, wyciągając pieluszkę jednorazową z
paczki zostawionej przez matkę. Pieluszki przypominały majteczki, miały
elastyczne wykończenia, dzięki czemu łatwiej było je podciągać i opuszczać.
Biedna Melissa znów się zaczęła moczyć, ale zdaniem psychologa było to
normalne w tych okolicznościach.
– Chodź, Lissy, i włóż nocną koszulkę. Spójrz, jest na niej wyhaftowany twój
ulubiony miś – zachęcała Kirsten, unosząc w górę koszulkę.
Melissa nie zareagowała na jej słowa i znów wybuchnęła płaczem. Kirsten
jęknęła; była do cna wyczerpana.
– Cicho, kochanie. – Wzięła dziecko na ręce i usiadła na kanapie. Sięgnęła po
pilota, włączyła telewizor i przytuliła małą, która wreszcie ucichła. Wkrótce
zaczęła równo oddychać i zapadła w sen. Kirsten oglądała program, ale po chwili
oczy zaczęły się jej zamykać. Powinna podnieść się z kanapy i pójść do sypialni,
ale mięśnie miała tak obolałe, że nie wiadomo, czy zdołałaby ruszyć się z miejsca.
Poza tym chciała obejrzeć ten program...
Poderwała głowę do góry i rozejrzała się wokół. Światła w pokoju były
zapalone. Na ekranie telewizyjnym widniała flaga australijska powiewająca na
gmachu parlamentu i grano hymn narodowy. Spojrzała na zegar. Niemożliwe, żeby
było aż tak późno! Po odegraniu hymnu na ekranie telewizora pokazał się obraz
testowy, widomy znak, że zakończono program. Kirsten spojrzała na śpiące
dziecko, leżące w jej ramionach.
– Powinnyśmy obydwie położyć się do łóżka – szepnęła i spróbowała się
podnieść. Nie udało się.
Z Melissą ciążącą jej w ramionach, kołysząc się z boku na bok, zaczęła
stopniowo przesuwać się do przodu i w końcu wstała. W tym momencie poczuła,
że ma wilgotne nogi, i uświadomiła sobie, że nie założyła Melissie pieluszki. Teraz
obydwie były mokre.
Co robić? Z dziewczynką w ramionach podeszła do bieliźniarki i wyciągnęła
ręcznik, zrzucając przy tym kilka innych na podłogę.
– Później was podniosę – przemówiła do nich.
Potem rozpostarła ręcznik na łóżku, omal nie upuściwszy Melissy. W końcu
delikatnie ułożyła dziecko na ręczniku i rozprostowała ramiona. Poruszyła nimi
energicznie, by przywrócić krążenie krwi.
Na szczęście Melissa się nie obudziła. Kirsten poszła prędko do łazienki, po
drodze zbierając rozrzucone ręczniki, i umyła się przed snem. Potem wróciła do
pokoju Melissy, przebrała ją w nocną koszulkę i założyła pieluszkę. Dziecko spało
jak kamień.
Zadowolona poszła do swojej sypialni, ale gdy tylko przyłożyła głowę do
poduszki, z pokoju Melissy dobiegł stłumiony krzyk.
– Mamusiu! Mamusiu!
Serce Kirsten zabiło mocno. Wygramoliła się z łóżka, zaczepiła stopą o pościel
i upadła, uderzywszy nogą o nocny stolik. Cicho pojękiwała, kuśtykając
korytarzem.
– Cicho, kochanie – powiedziała, wchodząc do pokoju Melissy.
Dziewczynka siedziała na łóżku, łzy płynęły jej po policzkach, oczy miała
zamknięte. Spała.
– Mamusiu! – zawołała znów. W jej głosie brzmiała rozpacz.
– Już dobrze, Lissy. Jestem przy tobie – wyszeptała Kirsten i objęła
dziewczynkę. – Już dobrze. – Melissa przytuliła się do niej. – Cicho, cicho –
szeptała, kołysząc dziecko w ramionach.
Łkanie wstrząsało ciałem dziewczynki i Kirsten zapłakała razem z nią. Nie
miała pojęcia, czy zdoła jakoś pomóc temu pogrążonemu w bólu dziecku.
W końcu obie ucichły i Kirsten ułożyła się na poduszce, wciąż z Melissą w
ramionach.
– Cicho, kochanie – szepnęła. – Będzie dobrze, zobaczysz.
– Co słychać? – zapytała Jordanne w następny piątek.
– Jestem kompletnie wyczerpana – odparła Kirsten, ramieniem dociskając do
ucha słuchawkę telefonu i kończąc wypisywanie danych pacjenta. – Od przyjazdu
Melissy nie przespałam porządnie ani jednej nocy.
– Mówisz tak jak moja siostra. – Jordanne parsknęła śmiechem. – A jak tam
Melissa? Czy już przemówiła?
– Mówi tylko przez sen, kiedy śnią się jej koszmary. Zresztą trudno nazwać to
mową – powiedziała Kirsten, wspominając, ile razy obudziły ją krzyki
udręczonego dziecka. – Zaczęła kiwać głową na „tak” i na „nie”, co jest dobrym
znakiem. Albo ja śpię w jej łóżku, albo ona w moim. Bolą mnie mięśnie karku,
dokucza mi kręgosłup. Wiem, że nie powinnam jej zachęcać, żeby spała ze mną,
ale w tej chwili zrobiłabym wszystko, aby się wyspać.
– To zrozumiale – przyznała Jordanne. – A jak wasze stosunki z Joelem? –
zapytała po chwili wahania. – Czy teraz, kiedy zabiegi nie zabierają mu tyle czasu,
częściej go widujesz? Czy też rozstanie bardziej zbliża ludzi?
– Jordanne, jesteś zatraconą romantyczką – odparła Kirsten. – Joel przyszedł w
sobotę po południu, kiedy przyjechała Melissa, i zdziałał cuda.
– On zawsze miał świetne podejście do dzieci. Nasi bratankowie i siostrzenice
za nim przepadają. Spędza z nimi mnóstwo czasu i jest bardzo przyjacielski, ale
stanowczy, jak nasz tata. Będzie kiedyś fantastycznym ojcem.
– Mhm – mruknęła Kirsten.
Nie chciała powiedzieć czegoś, co by ją mogło w przyszłości zobowiązać.
Często myślała, obserwując Joela, kiedy był z Melissą, jakim będzie cudownym
ojcem dla swoich – dla ich dzieci. To skojarzenie zawsze sprawiało, że oblewała
się rumieńcem, i tym razem też ją zapiekły policzki. Ich dzieci miałyby
kasztanowate włosy i takie same ciemnoniebieskie oczy jak dzieci i wnuki
McElroyów. Kirsten otrząsnęła się z zadumy.
– Joel przychodził co wieczór w tym tygodniu, głównie żeby towarzyszyć nam
podczas kolacji i pobawić się z Melissą. – Starała się mówić lekkim tonem. Nie
mieli dla siebie z Joelem ani jednej chwili. Ale czego się można spodziewać, skoro
w domu przebywa zestresowane dziecko?
– Czy to ci sprawia przykrość? – spytała z troską w głosie przyjaciółka.
– Oczywiście! – wyrwało się Kirsten, ale od razu się zreflektowała. – Nie
gniewaj się, Jordanne. – Ciężko westchnęła. – Nie mogę się teraz skupić na Joelu,
w tej chwili Melissa jest na pierwszym miejscu. Jestem pewna, że Joel to rozumie.
– O, na pewno – przyznała Jordanne. – Hierarchia ważności zawsze była dla
niego istotna. Myślę, że każdy zawodowy sportowiec jest na to wyczulony. Musi
się całkowicie skupić na tym, co robi, nie może sobie pozwolić na żadną
dekoncentrację. Trudno się z tym pogodzić, zwłaszcza jeśli się jest tą
dekoncentracją.
– Mhm – mruknęła Kirsten.
– A jak się sprawuje ten nowy lekarz, którego zatrudniłaś? – zagadnęła
Jordanne.
Kirsten była wdzięczna przyjaciółce, że zmieniła temat.
– Znakomicie. Załatwia większość popołudniowych pacjentów, dzięki czemu
mam czas na wizyty domowe albo mogę być z Melissą.
– Jak ona reaguje, kiedy musisz zająć się pracą?
– Jakoś to znosi – odparła Kirsten. – Poniedziałek był trudny, bo płakała, kiedy
zostawiłam ją u rodziców. Ona ich kocha, to są jedyni znani jej dziadkowie, ale... –
Urwała i westchnęła. – Co ja bym dała, żeby odjąć jej ból i przywrócić radość.
– Ale to niemożliwe – rzekła Jordanne.
– Zapisałam ją w czwartki po południu do przedszkola, żeby mogła przebywać
z dziećmi w swoim wieku. Będę z nią zostawać, to nam dobrze zrobi. Przynajmniej
mam taką nadzieję. Będę próbować wszystkiego, co tylko okaże się skuteczne.
– Z tym przedszkolem to dobry pomysł. Zaczynasz w przyszłym tygodniu?
– Tak – odparła Kirsten. Ktoś zapukał do drzwi. – Proszę! – zawołała i jej twarz
rozjaśniła się uśmiechem, gdy do pokoju wkroczył Joel. – Właśnie wszedł twój brat
– oznajmiła.
– Nie będę wam zabierała tych niewielu chwil, jakie macie dla siebie –
oznajmiła Jordanne i odłożyła słuchawkę.
Kirsten zrobiła to samo i spojrzała na Joela, który przemierzył pokój i stanął
przy niej. Zamknęła oczy i głęboko odetchnęła, kiedy położył jej dłonie na
ramionach i rozmasował napięte mięśnie. Zamruczała z zadowolenia.
– Zabieram cię dzisiaj na kolację – oświadczył.
Kirsten cała się zjeżyła.
– Nie mogę, Joel – powiedziała. – Nie mogę sobie pozwolić na luksus robienia
tego, na co mam ochotę. Przecież wiesz. Muszę wrócić do Melissy.
– Twoi rodzice na pewno chętnie ją zatrzymają jeszcze przez kilka godzin.
– To nie byłoby uczciwe wobec Melissy. – Kirsten obróciła się i stanęła twarzą
w twarz z Joelem. – Musiałaby przebywać z nimi cały dzień. Nie chcę, żeby miała
poczucie, że znowu ją porzuciłam.
– A kiedy ją porzuciłaś? – zapytał, marszcząc brwi.
– Po pogrzebie – odparła Kirsten. W jej oczach odmalował się żal. – Zostałam
kilka dni, a potem wróciłam do Canberry. Powinnam ją wtedy zabrać, a
załatwianiem spraw zająć się później.
– Zdaje się, że psycholog poradził, żeby została z twoimi rodzicami?
– Tak, ale to nie znaczy, że miał rację. Nie chcę go deprecjonować. Jestem
pewna, że jest dobry w swej dziedzinie i potrafi pomóc dzieciom przeżywającym
stres. Po prostu sądzę, że źle postąpiłam. Giną rodzice Melissy, a ja pakuję manatki
i odlatuję do Canberry.
– Myślałem, że ona lubi być z twoimi rodzicami.
– Owszem, ale ponieważ Jacqui była ode mnie o rok młodsza, więc jest
naturalne, że Melissa mnie przypisuje rolę matki. – A tobie rolę ojca, dodała w
myślach. – Widywałeś ją w tym tygodniu. Powoli odzyskuje apetyt i chociaż
jeszcze nie sypia dobrze – potarła obolałe ramię – to jej stan się polepsza.
– To twoja zasługa. Ja nie proponuję ci wyjazdu na cały weekend – rzekł Joel,
zaglądając jej w oczy – tylko chciałbym, żebyś oderwała się od wszystkiego na
parę godzin. Powinnaś trochę odetchnąć. Nie masz doświadczenia z dziećmi, a tu
nagle musisz się zająć zestresowaną czterolatką.
– Co to ma znaczyć? – spytała buntowniczo.
Była wykończona fizycznie i psychicznie. Rady Joela wydawały się rozsądne,
ale ona czuła, że jest jeszcze za wcześnie, by zostawiać Melissę z rodzicami dłużej
niż to konieczne. A teraz odnosi wrażenie, że on ją krytykuje.
– To znaczy, że nie jest łatwo radzić sobie z dziećmi – powiedział Joel
łagodnie, ignorując jej zaczepny ton.
– Po prostu stwierdzam fakt. Obserwuję, jak sobie radzi z potomstwem moje
rodzeństwo. Widziałem wysiłki moich rodziców, żeby wychować naszą szóstkę.
Nie krytykuję cię, mówię, jak jest. Trudno jest wychować dziecko, zwłaszcza
samemu.
– Ale ja nie jestem sama – przypomniała mu. – Pomagają mi rodzice. Po to
przenieśli się do Canberry.
– No właśnie – potwierdził z nutką triumfu. – Są tutaj, żeby ci pomagać.
– Ale to nie znaczy, że chcę z nimi zostawić Melissę dziś wieczór. – Kirsten
głęboko odetchnęła.
Gdy Joel rozłożył szeroko ramiona, pozwoliła się objąć. Oparła głowę o jego
pierś i poczuła, że jej opór kruszeje.
– Joel – powiedziała – ja po prostu chcę robić to co dobre dla Melissy, ale
często nie wiem, co to ma być!
Przytulił ją mocniej i pocałował w czubek głowy.
– Wiem, ale też wiem, że wszyscy chcemy ci pomóc. Tylko Sally jako
jedynaczka nie ma doświadczenia z dziećmi, ale reszta z nas – tak.
– Dziękuję – powiedziała Kirsten i pocałowała go. – Wiem, że chętnie
pomożecie, ale są takie sprawy, które musimy rozstrzygnąć same z Melissą.
– Zgadzam się – rzekł i odwzajemnił pocałunek.
Kirsten poddała się urokowi chwili. Rozkoszowała się bliskością Joela – kręciło
się jej w głowie i wzruszał ją swoją troskliwością.
– Czy Melissa wciąż sypia w twoim łóżku? – zagadnął.
Kirsten omal nie podskoczyła. Ani słowem mu nie wspominała o nocnym
kontredansie z Melissą odprawianym przez cały tydzień.
– Skąd wiesz? – spytała.
– Pamiętaj, że ja się znam na tych sprawach – odparł i pocałował ją przelotnie,
po czym przycisnął jej głowę do piersi. – Więc jak? – zapytał. – Jeżeli ci się nie
podoba pomysł, żebyśmy wybrali się gdzieś we dwoje, to zabierzmy ze sobą
Melissę.
– Co? – Odsunęła się od niego i spojrzała w jego niebieskie oczy, śmiejące się
triumfalnie. – Na kolację?
Wybuchnął śmiechem. Kirsten uwielbiała, gdy się śmiał.
– Takie rzeczy już się zdarzały – odparł i pocałował ją w sam czubek nosa.
– Ale... dokąd?
– Kirsten, w okolicy jest mnóstwo restauracji przyjaznych dzieciom.
– Nie mam ochoty jeść hamburgera na kolację – powiedziała, krzywiąc się.
– Nie o tym myślałem. Posłuchaj, zajmę się wszystkim, wybiorę odpowiednie
miejsce, a wy obydwie macie się tylko dobrze bawić. Jej to też dobrze zrobi –
dodał z uśmiechem.
– No dobrze – odparła po chwili wahania.
W ciągu tego tygodnia kilkakrotnie nasunęła się jej myśl, że jeśli pozwoli, by
Melissa przywiązała się do Joela, to kiedy on odjedzie, mała będzie cierpieć. Ale
przynajmniej będą się mogły nawzajem pocieszać, bo Kirsten zdawała sobie
sprawę, że chyba jej serce pęknie.
Rozdział 7
Tego popołudnia Kirsten z Joelem jeździli z wizytami domowymi do
pacjentów. Najpierw odwiedzili Gail i Tony’ego Watsonów, młodych rodziców,
którzy nie radzili sobie z nadpobudliwym, płaczącym niemowlakiem, i nakłonili
ich, by zgłosili się po pomoc do rodzinnego szpitala.
– Dokąd teraz jedziemy? – spytał Joel, gdy na powrót znaleźli się w
samochodzie.
– Do szpitala ogólnego odwiedzić lana Behra. Od tamtego wieczoru, kiedy
został porażony piorunem, minęły prawie cztery tygodnie.
– Jak szybko czas leci, zwłaszcza kiedy jest wypełniony zdarzeniami –
powiedział z zadumą Joel.
– Tak, to był gorący czas – zgodziła się Kirsten, włączając się w ruch na
drodze.
Dotarłszy do szpitala, udali się na oddział oparzeń. W dyżurce pielęgniarek
zapoznali się z opisem stanu lana, po czym poszli do sali, w której leżał. Nie zastali
już Stephanie, która akurat przed chwilą wyszła, natomiast łan był radosny jak
skowronek.
– Czy mnie oczy mylą? Czyżby to byli ludzie, którzy uratowali mi życie? –
powiedział z szerokim uśmiechem.
– Humor ci dzisiaj dopisuje – rzekła Kirsten, zadowolona, że chłopak z pogodą
ducha znosi swoją sytuację.
– A dlaczego by nie? – spytał z figlarną miną.
– Czy nam powiesz, co cię tak cieszy, czy będziesz nas trzymał w niepewności?
– Kirsten przechyliła głowę na bok.
– Hm, chirurg plastyk, pan Taylor, powiedział, że szwy po operacji szybko mi
się goją.
– Doskonale – rzekł Joel.
– To dobra wiadomość – przyznała Kirsten – ale założę się, że nie ona tak cię
uradowała.
– No cóż, pański brat Jed – popatrzył na Joela – mówił, że kości zrastają mi się
prawidłowo i że niedługo, jeżeli chirurg plastyk wyrazi zgodę, zostanę
przeniesiony na rehabilitację, a potem wypiszą mnie do domu.
– Bardzo dobre rokowanie – zauważył Joel.
– Nie. To nie to – upierała się Kirsten, przyglądając się badawczo łanowi. – Tu
chodzi o dziewczynę. Na pewno, łanie, od pięciu lat jestem twoją sąsiadką i dobrze
znam ten szczególny wyraz twoich oczu.
Twarz lana rozpromieniła się.
– Tak – przyznał. – Dzisiaj odwiedziła mnie Laura Hemmingway. Właśnie
pozdawała wszystkie egzaminy. Jesteśmy w jednej grupie na zajęciach z literatury
angielskiej i chciałem ją zaprosić na potańcówkę na koniec roku. Byłem pewien, że
nie mam szans. – Wskazał na swe ciało. – Nie z tymi obrażeniami. Myślałem, że
nie zechce mnie znać.
– Przypuszczam, że jest akurat na odwrót – rzekł Joel.
– Chyba tak – zgodził się łan, cały czas się uśmiechając. – Chociaż nie mogę iść
na potańcówkę, ona zgodziła się przyjść do szpitala i razem ze mną spędzić cały
wieczór.
– Jakie to romantyczne... – zauważyła z westchnieniem Kirsten.
– To dobrze, że jesteś taki radosny. Wierz mi, w takim stanie ducha twoje ręce i
kości szybciej się zagoją – oznajmił Joel.
– To samo powiedział pański brat.
– Czyli że mówię prawdę – stwierdził Joel.
Kirsten z Joelem postali jeszcze chwilę przy łóżku lana, po czym udali się na
ortopedię odwiedzić Frances Althorpe. Z powodu złamania kości miednicy była na
wyciągu, w niewygodnej pozycji, ale to jej nie przeszkodziło podzielić się z nimi
najnowszą szpitalną ploteczką ani opowiedzieć paru dobrych dowcipów, które
właśnie usłyszała.
– Wspaniale jest widzieć, jak pacjent szybko odzyskuje zdrowie – rzekła
Kirsten do Joela w drodze do samochodu. – A szczególnie ktoś taki jak Frances.
Czuję się do pewnego stopnia za nią odpowiedzialna, bo pomagałam ją ratować.
– Tak, to fantastyczne uczucie, kiedy się kogoś uratuje. – Mówiąc to, Joel objął
Kirsten, po czym obrócił ją ku sobie i pocałował. – Mmm, masz takie słodkie usta
– dodał.
Stanęli przy samochodzie. Ociepliło się i miły wietrzyk owiewał twarz Kirsten.
Oparła się o drzwi samochodu i podniosła oczy na Joela. Ujął jej twarz w dłonie i
pocałował ją mocniej. Kolana ugięły się pod nią, uniosła ręce i zaczęła nimi wodzić
po piersi Joela, wreszcie splotła mu je na karku.
– A ty obłędnie całujesz – szepnęła.
Kolejny pocałunek miał taką moc, że Kirsten zabrakło tchu. Pomyślała w
upojeniu, że mogłaby tak trwać w objęciach Joela całą wieczność. Kochała go.
– Hej, nie moglibyście poczekać, aż będziecie w domu? – zabrzmiał znajomy
męski głos. Oboje się obrócili i ujrzeli zmierzającego ku nim Jeda. – Coś
podobnego! – pogroził im palcem. – Na widoku! Wstydu nie macie, czy co?
Joel przywitał się z bratem serdecznym uściskiem dłoni.
– Zazdrościsz – zażartował – bo Sally wyjechała.
– A gdzie ona jest? – spytała Kirsten.
– Godzinę temu odleciała do Sydney, żeby razem z matką poczynić
przygotowania do wesela.
– Już się stęskniłeś? – spytał Joel.
– Tak, nie ma co ukrywać – przyznał chętnie Jed.
– Och, miłość! – westchnęła Kirsten.
– Teraz jadę do domu, pakuję walizkę i biorę taksówkę na lotnisko. Czeka nas
pracowity weekend.
– Uściskaj ode mnie matkę i ojca – powiedział Joel i pożegnał się z bratem.
– Baw się dobrze – dorzuciła Kirsten i pocałowała Jeda w policzek.
Wsiadła do samochodu i wkrótce znaleźli się w drodze do Dawsonów,
ostatniego dziś miejsca odwiedzin. Kirsten z przyjemnością pomyślała o czekającej
ją wkrótce kolacji z Joelem i Melissą.
– Bardzo się cieszę, że Jed i Sally się pobierają.
– Czas, żeby Jed się ustatkował – zauważył Joel. – Jest dwa lata starszy ode
mnie, teraz już ma z górki.
– Nie sądź tak pochopnie. Za dwa lata będziesz w jego wieku.
– Tak, ale on nadal będzie dwa lata starszy niż ja.
– A może Jordanne przygląda się sobie i myśli: Boże, jak to dobrze, że nie
jestem taka stara jak Joel. Między wami jest sześć lat różnicy.
– Między nami też jest różnica kilku lat, ale to ci nie przeszkadza.
– A dlaczego miałoby mi przeszkadzać? – zapytała. I tak niedługo sobie stąd
pojedziesz, pomyślała.
– Alex ma tyle lat co Jed – zauważył Joel. – Czyli że dzieli ich różnica ośmiu
lat, tak samo jak Sally i Jeda, więc my wcale nie wypadamy najgorzej.
– Mhm – mruknęła, usiłując nie przywiązywać wagi do jego słów. – Dobrze
przynajmniej, że Jordanne i Aleksowi udało się rozpoznać dzielącą ich różnicę.
– Czy coś jest z nimi nie w porządku? – spytał zdziwiony.
– Och, myślałam, że wiesz!
– Chodzi ci o trudności z poczęciem dziecka?
– Tak, ale w końcu to rozpracowali.
– Jak to Jordanne – rzekł Joel. – Jeśli się zaweźmie...
– To postawi na swoim – dokończyła za niego Kirsten. – A swoją drogą, Doris
Dawson szalenie się ucieszy, jak cię znowu zobaczy.
– Flirtujemy tak bezwstydnie – powiedział Joel z szerokim uśmiechem.
Kirsten serdecznie się roześmiała, a gdy zajechali do Dawsonów, znowu
zachwyciła się urodą kuflików.
– Patrz, zaczynają przekwitać. – Ze smutkiem pokiwała głową, spoglądając w
dół na upstrzoną czerwonymi płatkami zieloną trawę, która wyglądała jak
kolorowy kobierzec. – Uwielbiam Boże Narodzenie – powiedziała cicho.
– Już tylko pięć tygodni – rzekł Joel, kładąc jej rękę na ramieniu. –
Niecierpliwie wyglądam tegorocznych świąt. Przez ostatnie kilka lat nie
przyjeżdżałem na Boże Narodzenie do domu, bo zawsze miałem treningi. W tym
roku ekipa wyjeżdża po świętach.
Beztroski humor Kirsten prysł w jednej chwili.
– Będzie ci brak Bożego Narodzenia w śniegu? – zmusiła się do pytania, nie
podnosząc oczu na Joela.
– Nie. Miło będzie spędzić święta z przyjaciółmi i rodziną. W tym roku, kiedy
Alex i Sally przybędą do rodziny, będzie jeszcze bardziej uroczyście niż
zazwyczaj. Mama planuje wielkie przyjęcie.
– Mam nadzieję, że się nie przemęczy. To przecież mnóstwo roboty.
– Mama jest mądra, zatrudni firmę urządzającą przyjęcia – poinformował Joel.
– Sama lubi przygotowywać tylko karty z nazwiskami i cukierki niespodzianki.
Jasmine i Justin nie cierpieli takiej dłubaniny, ale ja to uwielbiałem. Mama mówiła,
że to był jedyny sposób, żebym spokojnie usiedział przez kilka godzin. – Joel
roześmiał się gromkim śmiechem i przysunął bliżej do Kirsten.
– Czy państwo raczą wejść do domu, czy też my mamy przyjść do ogrodu? –
zawołała Doris z ganku.
– Przepraszamy – zawołali oboje i pospieszyli do drzwi. Beztroski nastrój
Kirsten ustąpił zatroskaniu, kiedy usłyszała dobiegający ze środka świszczący
dźwięk.
Fred siedział w swoim fotelu i uśmiechnął się do nich, gdy weszli. Na
powitanie uniósł w górę ciasteczko wypieku Doris, które trzymał w ręku.
– Nie podoba mi się pana oddech – rzekła Kirsten, podchodząc do niego.
Otworzyła torbę lekarską i wyjęła stetoskop.
– Dobrze się czuję – odparł, kaszląc. – Jest wiosna. Jak pani często powtarza, to
niedobra pora dla astmatyków.
– Proszę podnieść koszulę – poleciła Kirsten.
– Pani jest zawsze taka obcesowa – zażartował Fred, utkwiwszy wzrok w Joelu.
Kirsten nie podzielała jego wesołości/Odczekała, aż pacjent wykona jej
polecenie, po czym zaczęła go osłuchiwać.
– Niedobrze – oznajmiła, skończywszy badanie. – Czy zwiększył pan dawkę
inhalatora?
– Tak, pani doktor – zachrypiał Fred. Uśmiech nie schodził z jego twarzy.
– Mówię poważnie. To się może źle skończyć.
– Akurat – zakpił Fred. – Mam astmę od urodzenia i nauczyłem się sobie z nią
radzić. Nic mi nie będzie. Zawsze tak się czuję o tej porze roku. Nieprawda, Doris?
– Tak jest – przytaknęła Doris, ale jej oczy zdradzały zaniepokojenie. – Proszę,
usiądźcie państwo i poczęstujcie się moimi ciastkami. Upiekłam je specjalnie dla
was.
Podsunęła talerz Joelowi. Poczęstował się jednym, pochwalił, że są doskonałe, i
wspomniał, że jego matka prosi o przepis.
– Proszę bardzo – odrzekła Doris. – Wie pan, panie Joelu, pan mi bardzo
przypomina naszego syna Simona. Prawda, Fred?
– Jak on grzeczny i czarujący – rzekł Fred i sięgnął po następne ciasteczko.
– Proszę uważać – ostrzegła Kirsten.
– Pani doktor – rzekł Fred i pogroził jej ciastkiem. – Zawsze dotychczas
postępowałem według pani zaleceń I dalej będę tak robił, ale jeżeli każe mi pani
pożegnać się z ciastkami mojej żony, będę walczył jak lew.
Kirsten uśmiechnęła się do niego i wzniosła ręce w geście poddania.
– Powiedziałam tylko, żeby pan uważał. Zanim jeszcze bardziej oberwę –
rzekła ze śmiechem do Doris – chciałabym zobaczyć, jak pani chodzi.
Doris podniosła się, ciężko opierając się na balkoniku. Kirsten i Joel uważnie ją
obserwowali.
– Bardzo dobrze – pochwaliła pacjentkę Kirsten.
Następnie Doris zademonstrowała, jak chodzi; poprawa była widoczna. Kirsten
zainteresowała się, jak postępują sesje z fizjoterapeutą.
Fred nagle się rozkaszlał i wszyscy utkwili w nim wzrok. Jego ciało skręcał
paroksyzm kaszlu, z ust wypadły mu okruszyny ciastka. Łowił ustami powietrze, z
oczu wyglądał mu strach. Desperacko próbował oddychać, ale bez powodzenia.
– Zadławił się ciastkiem – rzekł Joel i pospieszył Fredowi na pomoc. Stanął za
nim, dźwignął go z fotela i mocno uderzył między łopatki. Nie pomogło.
Kirsten podbiegła do nich i podtrzymała Freda, podczas gdy Joel wykonał
manewr Heimlicha. Bez skutku!
Fred starał się chwytać oddech, ale do jego płuc przedostawała się tylko
cieniutka strużka powietrza, a i to lada chwila mogło się skończyć.
– Nastąpił obrzęk krtani i ciastko nie da się usunąć!
– O Boże! – jęknęła Doris. Kirsten spojrzała na nią przez ramię. Łzy płynęły
strumieniem po jej twarzy. – Ratujcie go, proszę, proszę!
– Kirsten, kiedy ci powiem, ułożysz Freda w pozycji leżącej – nakazał Joel,
sięgając po swoją torbę. – Wykonam doraźną tracheotomię – oznajmił, naciągając
rękawiczki chirurgiczne.
Kirsten poczekała, aż Joel się przygotuje, i pomogła Fredowi położyć się na
podłodze.
– Wszystko w porządku – uspokajała go. – Za chwilę będzie pan mógł
normalnie oddychać. – Patrzyła, jak Joel przeciera wacikiem okolice gardła Freda.
– Co mu robicie? – spytała przerażona Doris, widząc, jak Joel bierze do ręki
skalpel.
– Ciastko utkwiło za mocno, wystąpił obrzęk krtani i oddech jest niemożliwy.
Joel wykona minimalne nacięcie tchawicy, żeby powietrze mogło dopływać do
płuc. W przeciwnym wypadku nastąpiłby zgon z powodu asfiksji.
– O Boże, o Boże! – zawodziła Doris.
Kirsten patrzyła, jak Joel robi nacięcie, osusza krew gazą, a potem wprowadza
do otworu ucięty przed chwilą kawałek rurki z zestawu do kroplówki. Nie
pomogło.
– Ta rurka jest za cienka. Potrzebuję czegoś większego – rzucił Joel i spojrzał
pytająco na Kirsten.
– A... co byś powiedział na... lejek?
– Przynieś mi.
Kirsten popędziła do kuchni.
– Doris! – zawołała. – Gdzie jest lejek?
– Zaraz, zaraz – usiłowała przypomnieć sobie Doris. Tymczasem Kirsten
otwierała i zamykała po kolei wszystkie szafki. – W dolnej szafce, koło tej z
szufladami! – krzyknęła Doris.
– Mam! – odkrzyknęła Kirsten i popędziła do pokoju. Nie było czasu na
sterylizację, więc szybko wręczyła lejek Joelowi. Wprowadził go na miejsce.
Rozległ się bulgocący, chrypliwy dźwięk: to Fred zaczerpnął powietrza.
– Dzięki Bogu – rzekła cicho Kirsten i uśmiechnęła się do mężczyzny, którego
kochała. – Dobra robota. – Odpięła od paska telefon komórkowy i wybrała
zaprogramowany numer karetki szpitalnej. Podała informacje, a potem spojrzała na
Freda. Mocno zacisnął powieki i w skupieniu słuchał uspokajających słów Joela,
który go instruował, jak oddychać.
– Czy on już czuje się dobrze? – spytała Doris.
– Może teraz oddychać.
– Och, dziękuję, dziękuję! – Doris wzniosła ręce w górę.
– Doris, lepiej spakujmy do torby rzeczy Freda, zanim przyjedzie karetka –
rzekła Kirsten.
– Ja z nim jadę – stanowczo oznajmiła Doris.
– Więc dla pani też spakujmy torbę.
Kiedy przyjechała karetka, jej ekipa zajęła się Fredem i wprowadziła mu do
tchawicy odpowiedni przewód. Kirsten z Joelem pojechali za karetką samochodem
i w szpitalu pomogli załatwić formalności związane z przyjęciem Freda i jego
żony.
Freda od razu przewieziono na blok operacyjny, gdzie zajął się nim chirurg
otolaryngolog. Usunął przeszkodę i drożność została przywrócona. Kirsten i Joel
poczekali razem z Doris do chwili, gdy skończyła się operacja i Fred został
umieszczony na noc na oddziale intensywnej opieki. Spokojni, że oboje są w
dobrych rękach, Kirsten i Joel powędrowali do samochodu i ruszyli do domu.
– Telefonowałaś do rodziców? – spytał Joel, spoglądając na zegar na tablicy
rozdzielczej. Dochodziła ósma wieczór.
– Tak. Odprowadzili Melissę do mojego domu, żeby tam zjadła kolację.
– Czy będzie chciała spać?
– Wątpię. Ona nie zasypia przed dziesiątą, chociaż zwykle kładziemy się o
wpół do dziewiątej.
– Wszystko się ułoży – rzekł Joel z przekonaniem.
– Mam nadzieję...
– Jesteś głodna?
– Nie bardzo, ale chyba powinnam coś zjeść. – W tym momencie przypomniała
sobie o planach kolacyjnych. – Joel? – zagadnęła.
– Tak? – odparł z uśmiechem wyrozumienia.
– Nie obrazisz się, jeżeli nie wybierzemy się dzisiaj na kolację? Jestem
wykończona.
– Widzę to. Ale kiedy zawieźliśmy Freda do szpitala, obmyśliłem plan
awaryjny.
– Boję się pytać – mruknęła, zerknąwszy na niego przelotnie.
– To będzie niespodzianka.
– Joel, obiecaj mi, że nie...
– Ufaj mi, Kirsten. Po prostu mi ufaj.
Kiedy przyjechali do domu, zastali Melissę siedzącą na kanapie pomiędzy
rodzicami Kirsten; razem oglądali telewizję.
– Cześć, Lissy – rzuciła Kirsten, przykucnęła i otworzyła szeroko ramiona.
Melissa rzuciła się ku niej i objęła ją z całych sił. Ujrzawszy stojącego z tyłu
Joela, dziewczynka pognała do niego jak pocisk, a on podniósł ją i uściskał. Kirsten
zmarszczyła brwi i pomyślała, że Joel stał się dla małej bardzo ważny i nie
wiadomo, czy to dobrze, czy źle. Jak na razie łatwiej niż wszyscy pobudzał ją do
śmiechu i radości, co było pozytywne. Ale co się stanie, jak odjedzie? Czy Melissa
znów zamknie się w sobie? Czy zrozumie, że Joel musiał odjechać i że będą mogły
go oglądać tylko w telewizji? Czy zrozumie, gdy nie wróci?
– Hej, figlarko – powiedział i połaskotał jej brzuszek. Melissa zachichotała, ale
nie odezwała się. – Czy byłaś dzisiaj grzeczna?
Melissa skinęła główką.
– Wobec tego mam dla ciebie niespodziankę. W oczach małej zapalił się błysk
oczekiwania.
– Pójdziemy już – rzekła Isobelle. Wstała, a Greg za nią. – Mała niewiele
dzisiaj jadła – dodała, zwracając się do Kirsten. – Może zje więcej w waszym
towarzystwie.
Kirsten uścisnęła matkę.
– Dziękuję ci – szepnęła jej do ucha. – Dobrze jest wiedzieć, że mogę liczyć na
waszą pomoc.
– Nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej – odparła Isobelle i
pocałowała córkę w policzek.
Kiedy rodzice Kirsten się pożegnali, Joel polecił Melissie, żeby poszła z ciocią
na górę i pomogła jej się przebrać w coś wygodniejszego. Kirsten włożyła szorty i
bawełnianą koszulkę, Melissa wyszczotkowała jej włosy, po czym obie wróciły na
dół. W salonie meble były odsunięte pod ściany, a na środku podłogi królował
czerwono-granatowy piknikowy dywanik.
Kubki i talerze były rozstawione, ale nigdzie nie było widać Joela.
– Joel! – krzyknęła Kirsten i gdy usłyszała trzask zamykanych drzwi
samochodu, odwróciła się ku frontowym drzwiom. Były otwarte. – Co tu się
dzieje? – mruknęła pod nosem, podchodząc bliżej. – Joel! – zawołała ponownie.
Zobaczyła go, jak szedł podjazdem, niosąc dwie torby. Wysiadł z obcego
samochodu, który zaraz potem zniknął w ciemnościach. Kirsten uśmiechnęła się.
– Plan awaryjny? – spytała, kiedy stanął w drzwiach.
– Tak jest. – Skinął głową. – Piknik dla trojga!
Kirsten obserwowała, jak Joel razem z Melissą układają przyniesione potrawy
na talerzach. Co za świetny pomysł! Nie miała ochoty wychodzić z domu ani
gotować, a w ten sposób odpocznie i się rozerwie.
Serce jej przepełniło się miłością, gdy patrzyła, jak Joel wciąga do przygotowań
Melissę. Czteroletni maluch o mało nie pękł z dumy przy pełnieniu powierzonych
mu obowiązków.
– Proszę, siadajmy i jedzmy – polecił Joel.
W trójkę zasiedli do uczty. Melissa skubnęła trochę ryżu I spróbowała
kurczaka, ale zajadała się krewetkowymi paluszkami – pochłonęła prawie
wszystkie.
– Nigdy nie widziałam, żeby tyle jadła – Kirsten szepnęła Joelowi do ucha. –
Mam nadzieję, że to jej nie zaszkodzi.
– Będziemy jej pilnować – obiecał i pocałował Kirsten. Miło było poczuć
dotknięcie jego warg na ustach.
Uśmiechnęła się do niego i oboje odwrócili się do Melissy; dziecko patrzyło na
nich uważnie klejącymi się oczami.
– Chodź tu, Lissy. – Kirsten przywołała małą gestem ręki.
Melissa podeszła i usiadła Kirsten na kolanach. Joel opasał je obie ramionami i
dziewczynka przytuliła się do piersi Kirsten, wzdychając z zadowoleniem.
– Rodzina – szepnęła, zamknęła oczy i usnęła.
Rozdział 8
Rodzina. To jedno słówko wypowiedziane przez Melisse wzbudziło u Kirsten
całą gamę emocji. Cieszyła się, że siostrzenica wreszcie przemówiła i że przez trzy
tygodnie, jakie upłynęły od tego czasu, nie przestała mówić.
Tamy pękły.
Z drugiej strony fakt, że Melissa widziała w Joelu zastępczego ojca, zaniepokoił
ją. Nie wiedziała, co robić. Melissa tak przylgnęła do Joela, że odsunięcie jej od
niego byłoby okrucieństwem.
W dniu, kiedy Kirsten pełniła dyżur na oddziale nagłych wypadków w
miejscowym szpitalu, Melissa została z Joelem. Alex wprawdzie uważał, że
rehabilitacja kolana Joela postępuje pomyślnie, ale jeszcze nie wyraził zgody na
podjęcie przez niego dyżuru i w sytuacji, kiedy rodzice Kirsten pojechali do
Sydney odwiedzić syna, dobrze się złożyło, że Joel mógł się zaopiekować Melissa.
Gdy Kirsten późno wieczorem wróciła do domu, szukała ich we wszystkich
pokojach. Nikt nie odpowiadał na jej wołania. Wyszła do ogródka na tyłach domu,
podeszła do małego domku i przez otwarte drzwi z siatki ujrzała ich oboje,
śpiących jak susły, na leżance Joela.
Serce zabiło jej mocno, w gardle poczuła suchość. Moja rodzina, pomyślała, i
od tej pory z całych sił starała się wyprzeć z pamięci ten obraz.
Stan kolana Joela poprawiał się bardzo szybko. Mógł się już poruszać bez laski.
Dwa dni temu powiedział jej, że fizjoterapeuta uznał, iż może przystąpić do
sprawdzianu przed świętami Bożego Narodzenia.
Kirsten usiłowała się z tego cieszyć, ale wiedziała, że poprawa stanu kolana
Joela przybliża jego wyjazd. Nigdy z nią nie rozmawiał o tym, co będzie robił po
olimpiadzie; parokrotnie chciała go zapytać, ale w ostatniej chwili rejterowała.
Siedziała za biurkiem, przed chwilą wyszedł ostatni pacjent. Po raz setny zadała
sobie pytanie, jak postępować. Problem polegał na tym, że im więcej czasu spędza
z Joelem, tym bardziej się do niego przywiązuje. Powtarzała sobie w kółko, że
powinna po prostu cieszyć się jego obecnością, ale wciąż dręczyły ją wątpliwości.
Ktoś zapukał i w uchylonych drzwiach stanął Joel.
– Skończyłaś? – zapytał, dzwoniąc kluczykami samochodowymi, a kiedy
skinęła głową, dodał: – To dobrze, bo nie mogę się doczekać, kiedy wypróbuję mój
nowy samochód.
– Nie rozumiem, po co go kupiłeś – powiedziała, starając się nadać swojemu
głosowi spokojne brzmienie, choć bynajmniej nie była spokojna. Kiedy w
pierwszej chwili dowiedziała się o tym jego nabytku, zrodziła się w niej nadzieja,
że może jednak Joel zostanie. Że po olimpiadzie wróci do Canberry – do niej i
Melissy, i że stworzą rodzinę. Skupiła się na zapisaniu danych, po czym wyłączyła
komputer.
– Ja go nie kupiłem, Kirsten – rzekł, wkładając kluczyki do kieszeni, a ona
popatrzyła na niego zdziwiona. – Wypożyczyłem go. Myślałem, że ci mówiłem.
– Nie – zaprzeczyła.
Nadzieja ulotniła się.
– Przepraszam – powiedział, gdy Kirsten wstała zza biurka i podeszła do niego.
– Wyleciało mi z pamięci w tym całym zamieszaniu.
Pocałował ją w usta. Zakręciło się jej w głowie i zarazem ogarnęła ją złość na
siebie, że nie jest w stanie mu się oprzeć. Joel, który stał w progu, wszedł do
pokoju, zamknął za sobą drzwi i dopiero wtedy pochylił się do następnego
pocałunku. Kirsten cicho westchnęła i pozwoliła się objąć. Wiedziała, że musi się
poddać, że pocałunki i pieszczoty Joela są jak narkotyk, a ona jest całkowicie
uzależniona. Rozpacz rozstania to sprawa przyszłości i trzeba będzie jakoś się z
tym uporać. A na razie należy korzystać z chwili.
Usta Joela niecierpliwie szukały jej warg.
– W ostatnich tygodniach nie mieliśmy dla siebie nawet kilku sekund –
mruknął, odrywając usta od warg Kirsten i obsypując pocałunkami jej szyję.
Był grudzień i wreszcie zrobiło się ciepło i świeciło słońce, więc Kirsten
włożyła białą bawełnianą sukienkę o szerokich ramiączkach, odsłaniającą dekolt i
zagłębienie między piersiami. Zaborcze pocałunki Joela przeszywały Kirsten
dreszczem. A gdy zaczął pieścić jej piersi, krzyknęła z rozkoszy. Ugięły się pod nią
kolana i Joel musiał to wyczuć, gdyż podniósł ją i posadził na pustym blacie
biurka, i od nowa zawładnął jej ustami.
Objęła go mocno, jej ciało ogarnęła gorączka. Joel ucałował jej rzęsy, powieki,
odgarnął jej włosy i zanurzył w nich palce obu rąk.
Podczas minionych trzech tygodni rzadko się widywali I tylko od czasu do
czasu wymieniali przelotne pocałunki. Kirsten zajęta była Melissą i pracą, Joel
spędzał mnóstwo czasu u fizjoterapeuty i na treningach. Ale Kirsten wiedziała, że
intensywność wzajemnego przyciągania zapowiada niezwykłą głębię przeżyć.
– Jesteś cudowną – szepnął Joel, musnąwszy ustami jej wargi. Oczy zasnuło mu
pożądanie, oddychał szybko i nierówno, tak samo jak ona. – Kirsten – szepnął
znowu – tak bardzo za tobą tęskniłem. Nie mogę się tobą nacieszyć. – Schylił
głowę i wtulił w jej szyję. Głęboko odetchnął. – Bosko pachniesz. Twoje ciało jest
cudowne. Twoje pocałunki są rozkoszne.
Ugryzła go leciutko w ucho. Podrzucił głowę i obdarzył ją tym swoim
uśmiechem, który sprawiał, że zapierało jej oddech.
– Czy ty masz pojęcie, jaka jesteś śliczna? – zapytał.
– A czy ty wiesz, jak bardzo jesteś męski? – powiedziała głosem stłumionym
przez pożądanie.
Joel przygarnął ją mocniej do siebie.
– Mógłbym tu tkwić cały dzień – oświadczył.
– Mhm, wiem... Ale nikt nas nie wyręczy w pracy ani nikt nie będzie za ciebie
trenował do olimpiady. – Gdy tylko Kirsten wymówiła to słowo, uścisk Joela
osłabł. Po chwili wypuścił ją z objęć.
– Tak, masz rację. – Pocałował ją jeszcze raz, ujął pod ramiona i postawił na
podłodze. Potem wsunął palce we włosy i odwrócił się od Kirsten, spoglądając
przez okno.
– Nie mówisz tego z entuzjazmem – rzekła Kirsten, zmartwiona jego tonem. –
Czy coś jest nie tak?
Milczał, co wprawiło ją w jeszcze większy niepokój.
– Joel? – Podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu. – Joel, czy
wszystko jest w porządku? Czy chodzi o twoje kolano?
– Moje kolano jest już sprawne – powiedział w końcu. Obrócił się ku niej i
przymusił do uśmiechu. – Czuję się dobrze. – Skinął energicznie głową, a Kirsten
zastanowiła się, kogo on pragnie przekonać. Czy nie zdawał sobie sprawy, że ona
za dobrze go zna?
– Myślałam, że twój trening i zajęcia z fizjoterapii przebiegają pomyślnie –
dodała.
– Owszem, tyle że to kosztuje sporo zachodu. Ale czuję się dobrze – powtórzył
i jakby dla potwierdzenia swoich słów pocałował ją w usta. – A teraz może byśmy
się wybrali na te wizyty? – zagadnął. Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął lśniące
nowością kluczyki. – Jedźmy moim samochodem.
Kirsten stłumiła niepokój wywołany jego zachowaniem, postanawiając, że
pomyśli o tym później.
Zmusiła się do uśmiechu.
– Chcesz wypróbować swoją nową zabawkę, tak? – spytała.
– Jeżeli chcesz tak nazywać jaguara XJ8, to proszę bardzo. Rzeczywiście,
chciałbym się nim pobawić. – Pokazał zęby w uśmiechu. – Nie prowadziłem
samochodu od początku sierpnia, kiedy zraniłem kolano. Wezmę tylko moją torbę
lekarską i spotkajmy się przed domem. – W oczach miał znowu żywy błysk, jakby
chwili smutku nigdy nie było.
Najpierw odwiedzili Watsonów. Po tygodniowym pobycie całej trójki w
szpitalu rodzinnym Tony Watson wrócił do pracy.
– Wszyscy czujemy się o wiele lepiej – powiedziała Gail, zaprosiwszy Kirsten i
Joela do domu. Patrick spał w swym wózku, a jego mama wyglądała na szczęśliwą
i zadowoloną. – Nie wiem. jak państwu dziękować za pomoc – ciągnęła Gail. – Są
jeszcze problemy, ale przynajmniej teraz wszyscy lepiej sypiamy. Co sprawia, że
człowiek inaczej patrzy na świat.
Kirsten kiwnęła głową ze zrozumieniem. Sama przecież z trudem i dopiero po
dłuższym czasie nakłoniła Melissę do spania we własnym łóżku i chociaż
dziewczynka wciąż jeszcze się moczyła, to jednak obie lepiej się wysypiały niż
przedtem.
– Patrick dostaje dodatkowo dwie butelki mieszanki, jedną rano i jedną
wieczorem, bo zaczyna mi brakować pokarmu. Tony mu je podaje, a ja mam
spokój – dodała Gail z promiennym uśmiechem. Szczęśliwa i zdrowa matka – aż
miło było na nią patrzeć.
– Tak się cieszę – rzekła Kirsten.
Rozmowa trwała jeszcze przez pewien czas. Gail poczęstowała Kirsten i Joela
herbatą i gdy pili, nie mogła się nachwalić, jak wspaniałego ma męża i syna. Potem
Kirsten poszła z Gail do sypialni, aby ją zbadać, a Joel w tym czasie czuwał nad
Patrickiem.
– Jak to miło widzieć uszczęśliwionych ludzi – powiedziała Kirsten, gdy po
wyjściu od Watsonów sadowiła się w ekscentrycznym samochodzie Joela.
– To twój sukces – odpowiedział. – Dokąd teraz, pani doktor?
– Do szpitala. Zajrzymy do Freda i Frances, a potem wpadniemy na
rehabilitację zobaczyć lana.
– Ciekawe, jak tam jego romans z tą dziewczyną...
– Laurą Hemmingway – podsunęła Kirsten z uśmiechem.
– A, tak. Czy miłość młodych nie jest czymś wspaniałym?
Kirsten nie odpowiedziała. Uśmiechała się, choć wcale nie było jej do śmiechu.
Wolałaby, żeby Joel nie mówił o miłości, kiedy nie było wiadomo, co będzie z
nimi.
– To on – rzekła Doris podekscytowanym tonem, kiedy Kirsten i Joel weszli do
pokoju zajmowanego przez Freda. – Człowiek, który ocalił ci życie. – Doris wstała
z krzesła przy łóżku męża i wyciągnęła do Joela rękę na powitanie.
Kirsten zaśmiała się i przepuściła Joela przodem. Podszedł do Doris, która
pociągnęła go za rękę, aby się pochylił, i pocałowała go w policzek.
– Patrzcie tylko – wychrypiał Fred. – Bo będę zazdrosny.
– Dajże spokój, Freddie – upomniała go żona, puszczając Joela i chwytając
męża za rękę. – Ja świata nie widzę poza tobą.
– To jest prawdziwa miłość! – Kirsten westchnęła melancholijnie, uważając, by
nie napotkać spojrzenia Joela. – Cóż, widzę, że pan Fred czuje się lepiej –
zauważyła, zajrzawszy do karty chorego. – Bardzo dobrze. Otolaryngolog też jest
zadowolony, chociaż powrót do zdrowia trwał trochę dłużej, niż mówią
podręczniki.
– Czy można wierzyć podręcznikom? – zauważył Joel.
– Właśnie – poparła go Kirsten z uśmiechem i podała kartę Freda Joelowi.
– Jak długo on tu zostanie? – zapytała Doris.
– Nie może się pani doczekać męża w domu? – zagadnął Joel.
– O, tak! – oznajmiła Doris z udawanym patosem. – Brak mi jego
porozrzucanych wszędzie skarpetek, które muszę bez przerwy zbierać, tęsknię do
nieustannego pieczenia ciastek, które on pochłania jedno po drugim. – Chociaż
mówiła to żartobliwie, wszyscy wiedzieli, że w jej słowach jest wiele prawdy. – O,
proszę! – Wyjęła z torby kartkę. – To przepis dla pańskiej matki. W zamian proszę
o jedno ciastko do spróbowania.
– Umowa stoi – rzekł Joel i uśmiechnął się, po czym zwrócił się do Freda. – A
pan... niech pan pamięta, żeby bardzo uważać, jak będzie pan jadł ciastko.
– Będę uważał, panie doktorze – odrzekł Fred z powagą.
– Przy każdym nasileniu astmy będę moczyć ciastka w mleku, żeby nie były
takie twarde i kruche – oznajmiła Doris stanowczym głosem.
– Ona mi tym grozi – powiedział z rezygnacją Fred.
– Jeżeli to ma pomóc... – Kirsten zawiesiła głos I okrążyła łóżko, żeby obejrzeć
z bliska gardło Freda. – Ładnie się goi.
– Ordynator wyrażał się z podziwem o cięciu doktora Joela – poinformowała
Doris. – Mówił, że wykonał kapitalną robotę. – Doris spojrzała z uwielbieniem na
Joela.
– Dziękuję. Dostałem od niego list o operacji Freda i o jego powrocie do
zdrowia, co sprawiło mi przyjemność – stwierdził rzeczowo Joel i zaczął oglądać
gardło Freda.
Kirsten podała mu stetoskop, by osłuchał pacjenta.
– Astma też się uspokoiła – ocenił Joel.
– Będzie żył – powiedziała Kirsten do Doris.
– Och, wiem. Fred nie ośmieli się umrzeć, jeśli wpierw mnie nie spyta. Ale
kiedy będę mogła zabrać go do domu?
– W głosie Doris drgała teraz błagalna nutka.
– Pójdę i sprawdzę u siostry oddziałowej – zaofiarowała się Kirsten i wyszła z
pokoju.
Wróciła z orszakiem gości przybyłych w odwiedziny – dwójką dzieci Freda i
Doris wraz z potomstwem.
– Patrzcie, państwo, kogo wam tu prowadzę – rzekła, otwierając drzwi i
puszczając przodem rodzinę Freda. Wyściskali się i wycałowali. Jeszcze jedna
zżyta ze sobą rodzina, pomyślała Kirsten z zadumą.
– I co mówi oddziałowa? – zapytała Doris, uciszając wszystkich.
– Ze jeżeli wszystko będzie tak dobrze jak dzisiaj, męża będzie można wypisać
do domu po porannym obchodzie.
– Co za wspaniała wiadomość! – Twarz Doris rozjaśniła się radością. –
Dziękuję. Do końca życia będziemy państwa dłużnikami. Gdybyśmy kiedyś mogli
coś dla państwa zrobić, proszę dać nam znać.
– Hm... – Kirsten się zamyśliła. – Pozwólcie mi państwo podziwiać swój ogród,
kiedy przyjadę w odwiedziny.
– A co ze świeżo upieczonymi ciasteczkami? – zagadnął Joel i pogładził się po
brzuchu.
– Gwarantujemy – odezwali się razem Fred i Doris.
– Wpadniemy do państwa w przyszły czwartek – obiecała Kirsten. – Ale gdyby
było trzeba, proszę mnie wezwać wcześniej.
– Czy jest jakiś problem? – spytała Doris.
– O tak, olbrzymi – zażartował Joel, przewracając oczami. – Mój starszy brat
się żeni w przyszły weekend i Kirsten będzie ze mną na weselu.
– Lecimy wszyscy w piątek do Sydney – dodała Kirsten.
– To wspaniale. Czy to pański brat pracuje w tym szpitalu? Ten, co jest
zaprzyjaźniony z doktorem Page’em?
– Tak. Alex i Jordanne też będą na weselu. Ciekawe, jak szpital w Canberze
poradzi sobie bez czwórki swoich najlepszych ortopedów? – zażartowała Kirsten.
– Zatem do zobaczenia w czwartek.
Kirsten i Joel pożegnali się i zostawili starszych państwa z rodziną, a sami udali
się na ortopedię, do Frances Althorpe. Z zaskoczeniem stwierdzili, że jej łóżko jest
puste.
– Została przeniesiona na rehabilitację – poinformowała ich oddziałowa.
– To dobra wiadomość. Widocznie jej stan zdecydowanie się poprawił.
– Tak, to prawda – odezwał się z tyłu znajomy głos. Odwrócili się oboje i
zobaczyli Aleksa.
– Wpadliście sprawdzić, jak się czuje Frances? – zapytał.
– Tak. I Fred Dawson – odparła Kirsten.
– Byłem wcześniej u Freda i Doris – oznajmił Alex.
– Dlaczego? – zdziwił się Joel, ale po chwili sam sobie odpowiedział. – No tak,
przecież jako chirurg ortopeda opiekujesz się Doris.
– Właśnie. Ona już dużo lepiej chodzi, a Fred też czuje się dobrze. Martwiłem
się, jak Doris poradzi sobie sama w domu, ale potem przypomniałem sobie, że oni
mają sześcioro dzieci. Czy nie po to są dzieci, żeby pomagać w takich sytuacjach?
– A jak myślisz, czemu moi rodzice mają ich tyle?
– zaśmiał się Joel.
– Miło było widzieć tę całą gromadkę u Freda i Doris – rzekła Kirsten. – A
więc Frances czuje się na tyle dobrze, że można ją było już przenieść?
– Zdecydowanie tak – odparł Alex. – Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś
tak szybko wracał do siebie po tak wielu urazach, jak ta kobieta. Trzeba będzie
jeszcze wielu starań, żeby odzyskała pełnię zdrowia, ale z pewnością nastąpi to w
rekordowym czasie.
– Ona jest z natury optymistką – oznajmiła Kirsten – Nawet kiedy była
przysypana i tkwiła w rumowisku, traktowała sytuację z pogodą ducha.
– To zawsze pomaga. Mózg jest potężnym organem i jeżeli człowiek sobie
mówi, że poczuje się lepiej, w dziewięciu przypadkach na dziesięć tak się dzieje. –
Rozległ się sygnał pagera. Alex sprawdził numer. – Wzywają mnie na spotkanie.
Jeżeli wcześniej się nie zobaczymy, to do widzenia w Sydney.
Pożegnał się i pospiesznie opuścił oddział. Kirsten z Joelem podążyli za nim.
Kiedy znaleźli się w klimatyzowanym wnętrzu samochodu Joela, Kirsten oparła
głowę o fotel i przymknęła oczy.
– Jesteś zmęczona? – spytał po chwili.
– Mhm – mruknęła. – Zaczyna mnie boleć głowa. Przejdzie bez śladu, jeżeli
położę się wcześnie spać.
– Więc się o to postaramy – powiedział, skręcając na parking oddziału
rehabilitacyjnego. Odwiedzili Frances, która była zadowolona z nowego miejsca. Z
radością pokazywała, jak sprawnie potrafi się poruszać.
– Na Boże Narodzenie będę całkiem zdrowa – oznajmiła. – To będzie mój
prezent dla siebie samej. Wieczór w domu z rodziną i przyjaciółmi, muzyka i
dzikie tańce!
– No. z tym lepiej ostrożnie, dopóki Alex nie pozwoli. Chyba że jakiś powolny
walc albo tango – zasugerował Joel.
– Tak jest, panie doktorze – odparła z szerokim uśmiechem, który wyraźnie
zdradzał, że nie ma zamiaru go słuchać. – Obiecuję, że spytam pana Aleksa.
– Chyba o nic więcej nie mogę panią prosić – rzekł Joel i pokiwał głową z
rezygnacją.
Okazało się, że łan był w równie dobrym humorze jak Frances. Przy jego łóżku
siedziała Laura Hemmingway.
– Nie możemy być u ciebie długo – oznajmiła Kirsten.
– Jaka szkoda – odparł nieszczerze łan.
Kirsten i Joel odczytali kartę lana wiszącą na jego łóżku i obejrzeli jego ręce.
– Goją się fantastycznie – orzekła z zadowoleniem Kirsten.
– Tak, to prawda. Dziękuję za odwiedziny – powiedział łan. Potraktowali jego
słowa jak hasło do wyjścia, pożegnali się i zostawili go z Laurą.
Wrócili samochodem Joela do domu, a potem spacerkiem wybrali się po
Melissę. Kiedy szli, zadzwonił telefon komórkowy Joela. Kirsten zaniepokoiła się,
czy nie telefonują ze szpitala albo czy nie chodzi o któregoś z jej pacjentów.
Joel skończył rozmowę w momencie, kiedy Isobelle otworzyła drzwi, i Kirsten
nie zdążyła zapytać, kto dzwonił.
– Wcześnie wróciliście do domu – pisnęła radośnie Melissa i pobiegła uściskać
najpierw Joela, a potem Kirsten.
Ilekroć Joel był obecny, zawsze miał u dziewczynki pierwszeństwo. Co nie
powinno zaskakiwać, uświadomiła sobie Kirsten, gdyż Melissa bardzo kochała
swojego ojca, a Jacqui nazywała ją córeczką tatusia. Teraz, jak się zdawało, była
córeczką Joela.
Kirsten odpędziła nurtujące ją wątpliwości i uśmiechnęła się do dziecka.
Zgodnie z obietnicą Joel dopilnował, żeby o wpół do dziewiątej obydwie leżały w
łóżkach. Otulił Melissę kołderką, przeczytał jej bajkę, zmówił z nią pacierz i
pocałował ją na dobranoc, po czym wyszedł, zgasiwszy światło.
Potem poszedł do sypialni Kirsten, pieczołowicie ją okrył, pogłaskał po
rozpuszczonych włosach i zajrzał jej głęboko w oczy.
– Kirsten, ten telefon, który odebrałem wcześniej...
– Tak? – Wstrzymała oddech, przejął ją lęk.
– To dzwonił pierwszy trener naszej drużyny.
Zaniemówiła, jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
Musiał odgadnąć jej niepokój, bo się pochylił i pocałował ją w usta.
– Uspokój się, to nic złego. Muszę pojechać do Sydney na sprawdzian. Jest tam
ośnieżony stok pod dachem, gdzie będę mógł wykonać ewolucje, tak aby trener
ocenił sprawność mojego kolana i podjął ostateczną decyzję.
– Ale ja myślałam, że masz czas do Wigilii – wyszeptała.
– Tak, lecz ten sprawdzian da trenerowi przynajmniej pojęcie, jakie mam
szanse.
Kirsten powstrzymywała łzy. Czuła się jak oszustka. Joel myśli, że ona martwi
się o jego kolano i o jego formę sportową, ale jej nie o to chodzi. Ona martwi się o
siebie i o Melissę.
– Kiedy jedziesz? – spytała.
– Jutro. Zostanę przez tydzień w Sydney, a potem zobaczymy się w piątek
przed weselem. – Uśmiechnął się do niej.
– Więc nas opuszczasz – szepnęła z wyrzutem. Łza spłynęła jej po policzku.
– No, no – powiedział kojącym głosem i delikatnie starł jej łzę. – Wyjeżdżam
tylko na sześć dni, a potem czeka nas szalony weselny weekend.
Pochylił się, żeby ją pocałować, lecz nie zareagowała.
Joel odjeżdża – tak jak przewidywała. Teraz może tylko na sześć dni, ale
następnym razem na dłużej. Kto wie? Może na zawsze.
Rozdział 9
– Okropnie wyglądasz – powiedziała Sally, która odwiedziła Kirsten w
niedzielę wieczorem. Kirsten wpuściła przyjaciółkę i zamykając drzwi, kichnęła.
– To wirus – wyjaśniła. – Wielkie słowo: wirus. – Kichnęła znowu i wytarła
nos. – Nie zbliżaj się do mnie. Nie chcesz chyba być chora na własnym ślubie.
– To dopiero za sześć dni – rzuciła beztrosko Sally. Tanecznym krokiem
wpadła do kuchni i włączyła czajnik. – Usiądź i ułóż stopy wysoko – poleciła
przyjaciółce, przyjmując zasadniczy ton, jakim lekarze zwracają się do pacjentów.
– Gdzie jest Melissa?
– Zdrzemnęła się.
– Ona też to złapała?
Kirsten pokiwała głową.
– A jak myślisz, od kogo się zaraziłam? – spytała. – Chodziłam z nią co
czwartek do przedszkola... – Kirsten znowu kichnęła. – Wczoraj po południu,
następnego dnia po ostatnim tam pobycie, dostała wysokiej gorączki.
– Jak tylko Joel wyjechał? – spytała Sally, wyjmując filiżanki do herbaty.
Kirsten wzruszenie ścisnęło gardło i nie mogła wydobyć słowa. Joela nie było
tylko dwadzieścia cztery godziny, a one już się zdążyły pochorować. Czy to o
czymś nie świadczy? Potaknęła, po czym ułożyła głowę na oparciu kanapy i
przymknęła oczy. Czuła się okropnie. Była rozgorączkowana, znużona i wściekła
na Joela, że sobie pojechał. Czy nie widzi, że go obydwie kochają? Ze jest im
potrzebny?
– Najpierw skoczyła jej temperatura, a potem zwracała wszystko, co zjadła.
Zrazu myślałam, że to z tęsknoty za Joelem – przemówiła w końcu Kirsten,
powstrzymując łzy. Sally przyniosła filiżanki z herbatą i postawiła je na stoliku. –
Teraz wiem, że to wirus.
– Więc Melissa tęskni za Joelem? – spytała Sally. Kirsten otworzyła oczy i
spojrzała na przyjaciółkę.
– Kiedy odjechał, przyszła do mnie i zapytała, czy on wróci. – Dolna warga
Kirsten drżała.
– I co jej powiedziałaś?
– Nie wiedziałam, co mówić. – Kirsten przycisnęła chusteczkę do oczu, po
czym wytarła nią nos. – Więc powiedziałam, że pod koniec tygodnia polecimy
samolotem, żeby się z nim zobaczyć.
– Jak to przyjęła?
– Nie najlepiej. Pobiegła do swojego pokoju i zaczęła płakać. Dzisiaj rano
zapytała mnie, czy Joel poszedł do nieba, jak jej mama i tata... – Kirsten zaniosła
się płaczem. – Ja sobie nie poradzę...
– Z czym sobie nie poradzisz?
Kirsten odepchnęła Sally.
– Nie zbliżaj się. Nie chcę, żebyś się rozchorowała.
– Uspokój się – rzekła Sally ze śmiechem. – Nic mi nie grozi. Już miałam tego
wirusa dwa tygodnie temu.
– Możesz go złapać jeszcze raz – oświadczyła Kirsten. – Rozchorujesz się na
swój ślub, a ja znowu będę miała poczucie winy.
– Nic podobnego. Zresztą ta infekcja przechodzi po dwudziestu czterech
godzinach i gdybym ją znowu złapała, do soboty będę zdrowa jak rydz.
– Jesteś dobrą przyjaciółką. – Kirsten wypłakała się na ramieniu Sally, a potem
podniosła głowę i otarła oczy. Nos miała szorstki od wycierania, oczy ją piekły.
– Powinnaś się przespać. Czy dzwoniłaś do rodziców?
– Tak. Oni wiedzą, że Melissa jest trochę niezdrowa, ale wszyscy myśleliśmy,
że tak mocno przeżywa wyjazd Joela.
– On wróci – powiedziała z przekonaniem Sally. – A teraz kładź się do łóżka.
– Ale Melissa lada chwila się obudzi.
– Wypij herbatę – poleciła Sally i podała Kirsten filiżankę. – Kiedy ostatnio
wzięłaś paracetamol?
– Godzinę temu. – Kirsten upiła łyk i zrozumiała, że to nie jest zwyczajna
herbata. Był w niej miód i cytryna, i jeszcze coś, czego nie potrafiła
zidentyfikować.
– Kropla sosu Tabasco – zdradziła tajemnicę Sally. – Poleciła mi to Jane
McElroy, kiedy byłam chora, i podziałało fantastycznie.
Kirsten upiła następny łyk i skrzywiła się.
– Wypij wszystko – ofuknęła ją Sally.
Kiedy Kirsten dopiła herbatę, Sally pomogła jej wstać i dopilnowała, żeby się
położyła do łóżka.
– Teraz zaśnij. Ja zostanę i wszystkim się zajmę.
– Cieszę się, że do mnie wpadłaś – powiedziała Kirsten, zamykając oczy i
wtulając się w poduszkę. – Ale właściwie dlaczego? – zapytała po chwili,
marszcząc brwi.
– Po pierwsze – odparła ze śmiechem Sally – lubię być z tobą. Po drugie,
ostatnio rzadko się z tobą widywałam, bo byłam zajęta przygotowaniami do ślubu,
a po trzecie, chcę poprosić Melissę, żeby była moją druhną i niosła kwiaty na moim
ślubie.
Kirsten z zachwytem uśmiechnęła się do przyjaciółki, ponownie zamknęła oczy
i od razu przeniosła się w krainę marzeń: Joel wpatrywał się w nią z uwielbieniem,
byli w ogrodzie pełnym pięknych kwiatów, ona miała na sobie białą suknię z
trenem. To nie Sally brała ślub, ale ona, Kirsten. Joel w czarnym smokingu stał
przy niej i obiecywał kochać ją i hołubić po kres jej dni. Kirsten westchnęła. Czy
marzenia rzeczywiście się spełniają?
W następny piątek Kirsten z Melissą przyleciały do Sydney; Kirsten nigdy w
życiu nie była tak zadowolona, że wysiada z samolotu. Obydwie przeżyły okropny
tydzień bez Joela, ale Kirsten wiedziała, że to tylko przedsmak tego co będzie,
kiedy on wyjedzie na dłużej.
Musiała się oswoić z myślą, że sama wychowuje dziecko – i bardzo jej się to
nie podobało. Rodzice byli wielką podporą, ale podczas nieobecności Joela tym
bardziej przygniatał ją ciężar odpowiedzialności za Melissę.
Co wieczór Melissa zadawała jej pytanie, czy Joel poszedł do nieba. Czy wróci.
Obie płakały i jedna drugą utulała do snu. Dziewczynkę od nowa zaczęły nękać
nocne koszmary, które – jak się wydawało – należały już do przeszłości.
Po wyjściu z samolotu Kirsten torowała sobie drogę przez tłum na lotnisku ze
śpiącą Melissą na ręku, objuczona ponadto torebką i aparatem fotograficznym
zawieszonym na drugim ramieniu. Kiedy rano wyruszały w podróż, Melissa
wpadła niemal w histerię i Kirsten musiała poprosić ojca, który je odwoził, żeby
zatrzymał się przy aptece, by mogła kupić dziewczynce środek uspokajający.
Isobelle chciała nawet zmienić termin odlotu na kolejny dzień, ale Kirsten
podziękowała. W Sydney miała po nie wyjść Jordanne i zawieźć je do domu
rodziców Sally. Była to obszerna rezydencja, w której znajdowały się liczne pokoje
gościnne. Wszyscy weselni goście mieli tam spędzić cały weekend.
– Pozwól, że ją wezmę – powiedział niski głos. Serce Kirsten załomotało jak
szalone.
– Joel? – szepnęła i poczuła, jak krew wali jej młotem w skroniach. Potknęła
się, ale on ją objął opiekuńczo ramieniem i zaprowadził do krzesła. Kiedy usiadła,
wziął z jej rąk śpiącą Melissę i przytulił. – Cco... ?
– Co ja tu robię?
Kirsten kiwnęła głową, wciąż zaskoczona jego widokiem.
– Miała po nas wyjechać Jordanne – rzuciła.
– Powiedziałem jej, że ja pojadę. – Zmarszczył brwi. – Wydawało mi się, że ci
mówiłem, że będę czekał na was na lotnisku.
Kirsten wbiła oczy w dywan, zadowolona, że jej oddech powoli się uspokaja –
o ile w obecności Joela mógł być spokojny. Wolała, by nie wiedział, że specjalnie
poprosiła Jordanne o przyjazd na lotnisko, gdyż chciała mieć dla siebie kilka
godzin przed spotkaniem z nim, aby się na nie przygotować.
Jej uczucia wobec niego były złożone. Czuła złość, rozczarowanie,
rozdrażnienie, a zarazem rozpaczliwie pragnęła, by znów ją objął, całował, by
mówił jej słowa miłości, które zwiążą ich na wieczność.
Ale teraz, gdy tu był, gdy siedział koło niej, wszystkie złe emocje rozwiały się
jak wiatr i jedyne, co zostało, to świadomość, że bardzo go kocha. Spojrzała mu w
oczy i głęboko odetchnęła oczyszczającym oddechem, a potem się uśmiechnęła.
– Tęskniłam za tobą – szepnęła i pochyliła się, by musnąć wargami jego usta.
Przymknęła oczy i westchnęła.
– Ja też za tobą tęskniłem – odparł. Pochylił się i pocałował czoło Melissy. – I
za nią również.
Spojrzał Kirsten w oczy. Wyglądał, jakby prawie nie sypiał przez ostatnie dni, i
Kirsten pomyślała, że pewno cały czas ostro trenuje.
– Jak twoje kolano? – zapytała.
– Bardzo dobrze – odparł.
Joel uśmiechał się tylko ustami. Oczy miał smutne. Melissa przebudziła się i
oboje zwrócili na nią uwagę. Przetarła oczy i powoli je otworzyła. Ujrzała Joela.
– Witaj, malutka – powiedział i posadził ją na kolanach.
– To ty jesteś tutaj? – zdziwiła się dziewczynka i zarzuciła mu ramiona na
szyję. Popatrzyła na Kirsten. – Miałaś rację, ciociu. Joel nie poszedł do nieba jak
mamusia i tatuś. – Mocno się przytuliła do Joela, jakby nie chciała już nigdy się z
nim rozstać. Kirsten nie miała jej tego za złe. Sama tak właśnie czuła.
Joel gwałtownie obrócił głowę i spojrzał na Kirsten. W jego oczach malowała
się troska.
– Nie przejmuj się. Chyba czas poszukać naszych walizek, prawda, Lissy? Czy
pamiętasz, jakiego koloru jest twoja?
Jednak spojrzawszy na dziewczynkę, Kirsten przekonała się, że mała zamknęła
oczy, główkę wsparła na ramieniu Joela i rączkami opasała mu szyję.
– Zasnęła? – zapytał. Kirsten potaknęła. – Czy ona nie przesadza z tym snem?
– Wszystko w porządku – odparła Kirsten. – Musiałam jej dać prometazynę na
czas lotu.
– Dlaczego?
– Wpadła w histerię, kiedy miała wsiąść do samolotu.
– Ale dlaczego?
– Nie wiem, ale myślę, że boi się powrotu do Sydney. Ona tu mieszkała od
urodzenia.
Joel skinął głową i wstał.
– Chodźmy po bagaże – powiedział.
Melissa znów się przebudziła i znowu na widok Joela wpadła w zachwyt.
Obsypywała go pocałunkami, a on, zaśmiewając się, opasał ramieniem Kirsten.
– Tak się cieszę, że tu jesteś – rzekł.
Melissa „pomagała” Joelowi pchać wózek z bagażami na parking, gdzie czekał
jego samochód. Był to biały jaguar XJ6, własność Jeda. Kirsten była zadowolona z
towarzystwa dziewczynki, która bezustannie szczebiotała; w pewnym momencie
wspomniała, jak bardzo były obie chore.
– Naprawdę? – spytał cicho Joel, zerknąwszy na Kirsten, która zajęła miejsce
pasażera z przodu samochodu.
Skinęła głową, ale się nie odezwała. W końcu Sally miała rację – to był
jednodniowy wirus.
– Wygląda na to – rzekł Joel, kładąc jej rękę na kolanie – że miałaś zły tydzień.
– Mhm – mruknęła, ale dalej trzymała język za zębami. Joel nie był winien
temu, że do tego stopnia na nim polegała, tak mocno do niego tęskniła i tak bardzo
go kochała.
– I przyszła Sally i opiekowała się ciocią i poprosiła, żebym została jej drużką –
ciągnęła Melissa. – I jadłyśmy lody na patyku, prawda, ciociu Kirsten? Moje były
czerwone, a cioci pomarańczowe, i ja miałam czerwony język, a ciocia
pomarańczowy. Prawda, ciociu Kirsten?
– Zgadza się – przyznała Kirsten z udawaną radością.
– Kolor języka jest bardzo ważny, jak się ma cztery lata – powiadomiła
konspiracyjnym szeptem Joela.
Melissa znów zajęła uwagę Joela, opowiadając mu o koleżance, którą poznała
w przedszkolu. Kiedy zajechali przed posiadłość Bransfordów, na powitanie
wybiegła im Sally. Melissa rzuciła się jej w objęcia.
– No, no! – rzekł Joel, wysiadając z samochodu, i potarł sobie ucho.
– Wiem, co myślisz – powiedziała Kirsten ze śmiechem. – Najpierw nie
mogliśmy z niej wydobyć słowa, a teraz nie możemy powstrzymać jej paplaniny,
ale ja się cieszę, że jest, jak jest. – Popatrzyła z czułością na siostrzenicę.
Weszli do domu i zostali zaprowadzeni do swych pokoi.
Melissa popiskiwała z zachwytu, oglądając rezydencję.
Dzień zaplanowano w najdrobniejszych szczegółach I wszyscy doskonale się
bawili. Park i trawniki wokół domu były pięknie utrzymane. Ustawiono tam
gigantyczny namiot, w którym miało się odbyć przyjęcie na pięćset osób. Wszędzie
krzątali się ludzie z firmy przygotowującej ucztę weselną.
– Tylko pięćset osób? – zakpiła Kirsten, gdy trzy przyjaciółki usiadły
wieczorem w ogrodzie, aby podziwiać zachód słońca. Joel zajął się układaniem
Melissy do snu i Kirsten z radością znów zdała się na niego, chociaż chciała tego
unikać. Ale pomyślała, że nic się nie stanie, jeżeli jeszcze raz pozwoli sobie na ten
luksus.
– Też się zdziwiłam – rzekła Jordanne. – W końcu za mąż wychodzi córka
takiej znakomitości jak Norman Bransford. Myślałam, że on zechce tę nowinę
ogłaszać całemu światu.
– Staruszek Norman Bransford miałby na to wielką ochotę – przyznała Sally ze
śmiechem – ale musi uszanować nasze życzenie, żeby uroczystość była skromna.
Kirsten i Jordanne popatrzyły na siebie z osłupieniem.
– Skromna? Na pięćset osób?
– To wynik kompromisu – broniła się Sally.
– Przygotowania wypadły dobrze – rzekła Jordanne.
– To będzie twój wielki dzień – dodała Kirsten. Wszystkie trzy spojrzały na
siebie z uśmiechem.
– Tyle razem przeżyłyśmy – powiedziała Sally ze łzami w oczach. – Jutrzejszy
dzień będzie dla mnie bardzo ważny i tak się cieszę, że jesteście ze mną.
Wszystkie trzy złączyły dłonie i mocno się uścisnęły.
To jest właśnie przyjaźń, pomyślała Kirsten.
Jordanne pierwsza otrząsnęła się z zadumy.
– No, dosyć tego rozczulania się, popłakiwania i wspominania przeszłości –
oznajmiła, otarłszy oczy – jeżeli nie chcemy jutro mieć spuchniętych twarzy.
– Racja – przyznała Sally. – Czy testy płodności wykazały coś nowego? –
spytała z całą otwartością Jordanne. Kirsten wiedziała, że Jordanne się nie obrazi.
Ich przyjaźń opierała się na szczerości.
– Alex mówi, że wyniki są lepsze niż kiedyś – odparła Jordanne, wzruszywszy
ramionami – więc to dobry znak.
– Mam nadzieję – rzekła Sally. – Przy takim postępie medycyny nie
powinniście mieć trudności z powiększeniem rodziny.
– Właśnie. Jordanne i Alex będą wspaniałymi rodzicami – dodała Kirsten,
czując przypływ macierzyńskiej dumy na myśl o tym, że jej mała dziewczynka w
tej chwili zasypia.
– A jak się układa między tobą a Joelem? – zagadnęła Jordanne.
Kirsten jęknęła i ukryła twarz w dłoniach.
– Lepiej nie pytaj, bo jutro ja będę miała czerwone i opuchnięte oczy – odparła.
– Tak źle? O co chodzi? On cię kocha. Mój starszy brat jest w tobie zakochany,
jestem tego pewna – rzekła Jordanne.
– To się cieszę, że ktoś jest tego pewien, bo on raczej nie!
– Powinnaś go widzieć, jak się dowiedział, że Jordanne wybiera się po ciebie i
Melissę na lotnisko – wtrąciła Sally.
– Po prostu się wściekł – potwierdziła Jordanne. – Wrzeszczał, jak to on się
umawiał, że wyjedzie po ciebie, i że to jego sprawa.
– Zażądał od Jeda kluczyków i wypadł z domu jak burza.
– To wcale mnie nie pociesza. Z tego, co wiemy, chciał zobaczyć Melissę.
Jordanne i Sally potrząsnęły głowami.
– Nie – zaprzeczyła Jordanne. – On się w tobie zakochał bez pamięci.
– Dobrze byłoby, gdyby ktoś mu o tym powiedział – skwitowała Kirsten.
Ślub był widowiskowy, jak się tego wszyscy spodziewali. Sally budziła
zachwyt w skromnej, lecz eleganckiej kremowej sukni z surowego jedwabiu.
Prosty krój podkreślał jej idealną figurę. Na głowie miała brylantowy diadem i
upięty welon, te same co przed laty jej matka, w ręku trzymała bukiet róż w
ulubionym żółtym kolorze.
Kirsten i Jordanne wystąpiły w sukienkach z żółtego surowego jedwabiu, każda
z bukietem białych róż. Obie miały długie włosy i Sally poprosiła, by je po prostu
spięły z tyłu brylantowymi klamrami. Melissa zaś była w bladocytrynowej
sukience, miała francuskie loki i niosła wiązankę różnokolorowych różyczek.
W ogrodzie rozstawiono krzesła wzdłuż alejki, jaką wytyczały kosze z różami.
Jed stał w towarzystwie Aleksa i Joela, niecierpliwie czekając. Wszyscy trzej
oszałamiali męską urodą. Mieli na sobie czarne fraki i jaskrawożółte kamizelki.
Pogoda dopisała, jak na połowę grudnia było sucho.
Wszystko odbywało się jakby we śnie, ale kiedy Jed i Sally stanęli twarzą w
twarz i do ślubowania ujęli się za ręce, Kirsten nie mogła się powstrzymać i rzuciła
ukradkowe spojrzenie na Joela. Cichutko westchnęła, ujrzawszy, że on na nią
patrzy z wyrazem, jakiego dotąd u niego nie widziała. Usiłowała dociec, co by to
miało znaczyć, ale już po chwili podążała alejką za nowożeńcami, pod rękę z
Joelem.
– Piękna uroczystość – szepnął jej do ucha, kiedy orszak się rozszedł.
– O, tak – zdążyła mu odszepnąć, zanim Melissa pociągnęła ją za sukienkę.
– Nie pamiętam, gdzie jest toaleta – powiedziała alarmującym tonem.
Kirsten uśmiechnęła się do Joela i wzięła siostrzenicę za rękę. Kiedy wróciły,
goście zasiadali do uczty weselnej. Wszyscy delektowali się wybornymi potrawami
i Kirsten z Joelem nie mieli sposobności do rozmowy. Wygłoszono przemówienia,
zabrał także głos Jed, który z czułością mówił o swej żonie, po czym zagrała
orkiestra.
Melissie zachciało się spać i wdrapała się Kirsten na kolana.
– Miałaś dzisiaj dużo wrażeń, prawda, maleńka?
– Tak. – Melissa skinęła główką. – Mojej mamusi by się tu podobało – dodała z
pełną smutku rezygnacją i Kirsten wzruszenie ścisnęło gardło. To dobrze, że mogły
mówić o Jacqui i jej mężu. Kirsten pragnęła to kontynuować – by podtrzymywać
pamięć o nich.
– Myślę, że tak, kochanie.
– Czy tęsknisz za moją mamusią? – spytała Melissa i podniosła wzrok na
ciotkę.
– Bardzo tęsknię – wyszeptała Kirsten – ale ty jesteś do niej tak podobna, że za
każdym razem, gdy się uśmiechasz, czuję się, jakby to ona była przy mnie. –
Położyła rękę na sercu.
– Kocham cię, ciociu Kirsten – rzekła Melissa i ziewnęła.
– Ja też ciebie kocham, Lissy – wyszeptała Kirsten, powstrzymując łzy
napływające jej do oczu.
Podszedł Joel i usiadł obok Kirsten, spoglądając na dziecko śpiące w jej
ramionach.
– To był dla niej wielki dzień – powiedział. – Dzielnie sobie radziła.
– Tak, masz rację – odrzekła Kirsten z uśmiechem.
– Położę ją spać, a potem zatańczymy, dobrze?
– A jak się obudzi? Nie będzie wiedziała, gdzie jest.
W tym momencie podeszła do nich Isobelle i pocałowała wnuczkę w głowę.
– Uprzedziła mnie – zauważyła ze śmiechem. – Greg i ja idziemy się położyć
do naszego uroczego pokoju i chciałam wam powiedzieć dobranoc. – Matka
Kirsten przeniosła spojrzenie z córki na Joela i z powrotem na córkę. – Poproszę
Grega, żeby zaniósł Melissę do domu i położył do łóżka. Jej pokój jest na wprost
naszego, po drugiej stronie korytarza, więc będziemy mogli nad nią czuwać. A wy
zostańcie i zabawcie się.
– Świetny pomysł – rzekł Joel i wstał. – Idę po Grega. Zanim Kirsten zdołała
zaprotestować, wszystko zostało zorganizowane. Chociaż całym sercem kochała
Joela, teraz czuła się przy nim trochę nieswojo. W ich związku było zbyt dużo
niewiadomych, a dzisiejszy wieczór nie nadawał się do dyskusji na ten temat.
– Chodź, moja droga – powiedział, gdy Isobelle i Greg zabrali Melissę. Wziął
Kirsten za rękę i zaprowadził na parkiet. – Zatańczmy!
W niedzielę Kirsten, Joel i Melissa wrócili do Canberry. Jed i Sally zamierzali
spędzić kilka dni w pięknych Górach Błękitnych, rozciągających się na zachód od
Sydney, a potem wrócić na tradycyjne przyjęcie połączone z ubieraniem choinki,
urządzane przez Jane McElroy dwudziestego czwartego grudnia. W tym roku Jane
planowała nadać mu szczególnie uroczysty charakter.
– Kirsten, kiedy zamykasz gabinet? – spytał Joel w środę rano, wybierając się
na ostatnią sesję z fizjoterapeutą.
– W piątek po południu – odrzekła Kirsten, która kończyła jeść śniadanie.
Od powrotu z Sydney starała się zapomnieć o wątpliwościach dotyczących ich
związku, lecz nie dawały jej spokoju. Usiłowała cieszyć się każdą minutą, którą
ona i Melissa spędzały z Joelem, wiedząc, że wkrótce może je opuścić na zawsze.
– Kiedy... zamierzasz wrócić do Sydney?
– W piątek wieczór. A ty i Melissa kiedy lecicie?
– W sobotę rano. Moi rodzice będą nam towarzyszyć, więc chyba nie będę
musiała nic jej dawać na uspokojenie.
– Czy ona naprawdę myślała, że ja nie wrócę? – spytał Joel po chwili wahania.
– Owszem. – Kirsten spojrzała mu prosto w oczy. – Tak myślała – dodała
spokojnie.
Wiedziała, jak ważny jest dla niego medal olimpijski, a ponieważ go kochała,
pragnęła tylko jego szczęścia, ale czy on nie widzi, że prawdziwe szczęście ma
przed nosem? Obie z Melissą bardzo go kochają, a mimo to on szuka szczęścia
gdzie indziej. Joel nic więcej nie powiedział, więc Kirsten zaniosła swój kubek i
talerz do zlewu.
– Później umyję naczynia. Teraz prędko zaprowadzę Melissę do mamy, bo
inaczej spóźnię się do pracy.
W czwartek spędzili wieczór razem, siedząc na kanapie i oglądając stary film z
Mae West. Kirsten wiedziała, że zachowa te chwile z Joelem na zawsze w pamięci.
Wkroczył w jej życie niecałe dziewięć tygodni temu i to były najlepsze tygodnie,
jakie kiedykolwiek przeżyła.
W piątek wieczorem obie odprowadziły Joela na lotnisko, gdyż Kirsten uznała,
że dla Melissy będzie lepiej, jeśli zobaczy, jak on wsiada do samolotu, a nie jak
odjeżdża taksówką sprzed domu. Ucałowała go czule, a potem obydwie patrzyły,
jak jego samolot wzbija się w niebo.
– Jutro zobaczymy Joela, prawda, ciociu? – spytała niepewnie Melissa, kiedy
wróciły do samochodu.
– Oczywiście, kochanie.
Podczas jazdy Melissa była dziwnie milcząca i Kirsten zaniepokoiła się, że
dziewczynka może się znów rozchorować. W końcu dziecko przemówiło:
– Dlaczego Joel nie jest razem z tobą i ze mną? Tak jak moja mamusia i tatuś
byli ze sobą?
– No wiesz, kochanie – Kirsten przełknęła ślinę, gdyż nagle zaschło jej w
gardle – my nie jesteśmy małżeństwem.
– Ale przecież cały czas się całujecie.
– Tak, całujemy się – potwierdziła z uśmiechem.
– I ty go lubisz.
– Tak.
– I on ciebie lubi.
– Tak.
– Ale nie mieliście takiego wesela jak Sally i Jed.
– Nie – odparła Kirsten, zastanawiając się, czy kiedykolwiek się pobiorą, czy
też złoto olimpijskie dostatecznie ogrzeje Joela w owe lodowate zimowe wieczory,
za którymi tak przepadał.
– Może też się pobierzecie i ja będę na waszym weselu – paplała Melissa. – W
różowej sukience. A czy Jordanne wychodzi za mąż?
– Tak. – Kirsten starała się stłumić żal. Obydwie przyjaciółki były szczęśliwe
ze swoimi wybrańcami, a jej ukochany właśnie odleciał – ponownie!
– Na jej weselu będę w czerwonej sukience – oznajmiła Melissa. Po chwili
namysłu zapytała: – Kto jeszcze wychodzi za mąż? Bo chciałabym mieć też
niebieską sukienkę.
Kirsten nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
– Lissy, i bez wesela możesz mieć nową sukienkę. Jeśli chcesz niebieską, to ci
ją kupię.
– Naprawdę, ciociu? Ale fajnie! Tylko że mieć nową sukienkę specjalnie na
wesele to większa frajda.
– Tak, masz rację. – Kirsten westchnęła ze smutkiem. Melissa bez ustanku
szczebiotała, a wieczorem bez oporu poszła do łóżka, szczęśliwa, że nazajutrz
zobaczy kochanego Joela. Tym razem przy wsiadaniu do samolotu nie
histeryzowała i – dzięki obecności dziadków – zniosła pogodnie krótką podróż z
Canberry do Sydney.
Joel nie czekał na lotnisku i Kirsten zamarło serce. Bezustanne pytania Melissy,
co się z nim stało, wprawiły ją w jeszcze gorszy nastrój. Zamiast Joela przyjechał
John McElroy, tłumacząc, że Joel właśnie odbywa ostatni sprawdzian
kwalifikacyjny przed olimpiadą.
– Myślałam, że ma go po południu – rzekła Kirsten.
– Udało mu się go przenieść na wcześniejszą porę. Dzięki temu po południu
będziemy razem.
Melissa, przełamawszy początkową nieśmiałość, zaczęła zasypywać Johna
pytaniami.
Kiedy przyjechali do domu McElroyów, Kirsten i Melissa zostały
zaprowadzone na górę, do dawnego pokoju Jordanne. Melissa aż jęknęła z
zachwytu, widząc prześlicznie urządzony pokoik, łóżko okryte kapą z falbankami i
tapety o kwiatowym wzorze.
Kirsten obserwowała dziecko, które stało bez ruchu na środku pokoju i
przyglądało się wszystkiemu z otwartą buzią.
– Czy chciałabyś, żeby twój pokoik tak wyglądał? – spytała z wahaniem.
Specjalnie upodobniła pokój Melissy do tego urządzonego przez Jacqui, gdyż
sądziła, że pomoże to dziecku łatwiej się przystosować.
– Czy to możliwe?
– Pewno, że tak. Po świętach pójdziemy do specjalnego sklepu i dobierzemy
farby i kolory.
– I kupimy nową kapę na łóżko? – zapytała dziewczynka, podskakując z
radości.
– No jasne – odparła Kirsten, ubawiona jej entuzjazmem.
– Joel nam pomoże. On jest duży i może wysoko sięgać.
Kirsten nic na to nie odpowiedziała, zresztą na szczęście uwagę Melissy zajęła
stara pozytywka Jordanne. Jak ma wyjaśnić dziewczynce, że Joel prawdopodobnie
nie wróci razem z nimi do domu po świętach Bożego Narodzenia?
Gdy były na górze, przyjechał Joel, promiennie uśmiechnięty. Kiedy Kirsten
schodziła na dół, kolana się pod nią uginały; była zła na siebie za taki brak
opanowania. Patrzyła, jak Joel schwycił w objęcia Melissę, wycałował ją i
połaskotał w brzuszek.
– Teraz twoja kolej! – powiedział, widząc Kirsten na schodach. Wypuścił
Melissę i gnając po dwa stopnie naraz, dopadł Kirsten, podniósł w górę i pocałował
w usta.
– Ostrożnie. Widzę, że jesteś zadowolony – odezwała się ze zlodowaciałym
sercem. Z jego zachowania wywnioskowała, że zakwalifikowano go na olimpiadę.
– Jeszcze jak! – Spojrzał jej w twarz i przestał się uśmiechać. – Co się stało? –
zapytał i postawił ją na ziemi.
Nie mogła powstrzymać łez, które napłynęły jej do oczu.
– Nic... – Urwała i zaczerpnęła tchu. – Najwyższy czas, żebyśmy... Joel, muszę
z tobą porozmawiać.
– No jasne – mruknął z zatroskaniem. – No jasne. – Zaprowadził ją do
biblioteki. – Co się stało? – spytał, zamykając drzwi.
Odeszła od niego o kilka kroków i stanęła przy kominku. W palenisku,
oczyszczonym po zimie, nie było teraz drew ani papieru. Spojrzała na rodzinny
portret sprzed lat, wiszący nad kominkiem, i westchnęła.
– Joel – zaczęła cicho, zwracając ku niemu twarz. – Musimy porozmawiać... o
nas.
– Dobrze – odparł. – Ale o co chodzi?
– O ciebie – odparła i wskazała go palcem, a potem poprawiła włosy.
Specjalnie je rozpuściła, gdyż wiedziała, jak on lubi na nie patrzeć, a pragnęła mu
sprawić przyjemność.
– Nie rozumiem.
– Jak widzisz naszą przyszłość? – zapytała i na twarzy Joela odmalowało się
zrozumienie. – Jedziesz na olimpiadę i nie będzie cię co najmniej cztery miesiące
albo i dłużej. Co się stanie z nami? Czy mam czekać, aż wrócisz? I czy w ogóle
wrócisz? Czy chcesz na stałe być moim wspólnikiem i prowadzić ze mną praktykę
lekarską? Czy chcesz założyć rodzinę?
– Ho, ho! – Wzniósł ręce do góry. – Chyba to cię od dawna nurtuje, co? – spytał
i postąpił kilka kroków ku niej, po czym się zatrzymał.
– Tak. Nie chciałam zakłócać reżimu twoich treningów, bo wiem, ile znaczy dla
ciebie olimpiada, ale żebym chociaż wiedziała, co czujesz... – Głos ją zawiódł,
odwróciła się i obiema rękoma uchwyciła się półki nad kominkiem. – Czy ty masz
pojęcie, jaki okropny był ten tydzień bez ciebie? – Mówiła głębokim głosem,
drżącym od udręki. – Mam teraz wiele sympatii i szacunku do osób, które samotnie
wychowują dzieci, ale coś ci powiem, Joel. – Obróciła się ku niemu twarzą. – Ja
nie chcę być samotną matką. Melissa – ciągnęła – była półżywa ze zmartwienia i
strachu, czy cię jeszcze kiedyś zobaczy. Ona tak bardzo cię kocha i tak bardzo cię
potrzebuje.
– Wiem – odparł. – Wiem.
– Kocham cię – wyszeptała. Jej oczy mówiły to samo.
– Moja miła – powiedział i jednym skokiem znalazł się przy niej. – Moja miła –
szepnął, pochylił się i pocałował ją z całą siłą namiętności w usta.
Ten pocałunek wiele obiecywał, ale Kirsten czekała również na słowa – małe
dwa słówka, które by scaliły jej rozchwiane życie. Tymczasem jednak Joel
wypuścił ją z objęć, bo drzwi biblioteki otworzyły się i pojawiła się w nich
Melissa.
– Tu jesteś! – zawołała i zaplotła rączki wokół nogi Joela. – Szukałam cię. Jane
mówiła, że musisz iść do sklepu, zanim go zamkną, i że jeżeli ciocia się zgodzi,
będę mogła pójść z tobą. – Utkwiła błagalny wzrok w Kirsten. – Proszę, ciociu,
pozwól mi iść z Joelem. Proszę.
Kirsten nie wiedziała, co myśleć, co mówić. Była tak rozgorączkowana, że nie
była pewna, co robić.
– Prędko wrócimy – rzekł Joel i ujął Melissę za rączkę.
– Dobrze – odrzekła Kirsten i skinęła głową.
– Ojej! Dziękuję, ciociu! – pisnęła Melissa, uściskała nogę Kirsten i wybiegła z
pokoju.
Joel krótko ucałował Kirsten i wskazał drzwi.
– Lepiej nie dam...
– ... jej czekać – dokończyła Kirsten. – Idź!
– Wkrótce wrócę. Wszystko rozwikłamy – obiecał i podążył za Melissa.
Kirsten zagłębiła się w wygodnym fotelu i pierwszy raz od tygodni nie była w
stanie płakać. Jednakże, chociaż rozmowa nie potoczyła się tak, jak planowała,
ciężar spadł jej z serca, bo powiedziała Joelowi, że go kocha.
Nie wiedziała, jak długo tu jest, ale kiedy poczuła, że ktoś delikatnie nią
potrząsa, zdała sobie sprawę, że musiała się zdrzemnąć.
– Kirsten, kochanie...
Poznała głos pani domu, Jane McElroy.
– Mhm.
– Kirsten, zbudź się!
Podskoczyła, omal nie zwalając Jane z nóg.
– Och, przepraszam. – Spojrzała w okno. Na zewnątrz było ciemno. Stłumiła
ziewnięcie. – Która to godzina?
– Już niedługo kolacja. Pomyślałam sobie, że dobrze ci zrobi drzemka. – Objęła
Kirsten matczynym uściskiem.
– Krzątamy się wszyscy i nie było nawet okazji, żeby chwilkę odetchnąć. –
Usiadła w fotelu naprzeciwko Kirsten.
– Czy Melissa i Joel wrócili? – spytała Kirsten z przestrachem.
– Tak, kochanie. Melissa bawi się w ogrodzie z innymi dziećmi, a Joel pomaga
ojcu ustawić stół.
– A czy ja mogłabym w czymś pomóc?
– Dziękuję, kochanie, ale wszystko funkcjonuje jak w zegarku. A dzięki
ludziom z firmy urządzającej przyjęcia nawet ja mam wolną chwilę. – Uśmiechnęła
się serdecznie do Kirsten i poprosiła: – Opowiedz mi o sobie i Joelu.
Kirsten sennie się uśmiechnęła i umościła wygodniej w fotelu.
– Nic nie umknie twojej uwagi, prawda, Jane? Chyba przez te wszystkie lata
wiedziałaś, że on mi się podoba.
Jane tylko skinęła głową.
– Kocham go – powiedziała Kirsten, zamykając oczy.
– Jest dla mnie wszystkim... ale dla niego wszystkim jest olimpiada.
– Joel jest bardzo podobny do swojego ojca. Kiedy się na czymś skoncentruje,
cały się temu oddaje. Dlatego odnosi tyle sukcesów w sporcie. Lecz zarazem, co mi
się w nim podoba, ma zdolność akceptacji. Chyba dzięki temu tak dobrze
porozumiewa się z dziećmi. Nie zmusza, żeby coś robiły. Po prostu pozwała, żeby
były sobą, i je akceptuje takimi, jakie są. Justin i Jasmine nie mają ani takiej
cierpliwości, ani tej zdolności akceptacji co on, ale przypuszczam, że z własnymi
dziećmi jest inaczej.
Chwilę obydwie milczały, nasłuchując oddalonych odgłosów dużego, pełnego
ludzi domu.
– Ja zawsze wierzyłam w cuda, ale ostatnio... – Kirsten zamilkła i potarła ze
znużeniem czoło. – Nie wiem, może po prostu jestem zmęczona. Zbyt zmęczona,
żeby jasno myśleć.
– Zamąciło ci się w głowie od ciągłego analizowania – podsunęła Jane i Kirsten
potaknęła.
– Właśnie.
– Więc przestań. Przestań analizować i po prostu... zaakceptuj. Pogódź się z
tym, że Joel jest taki, jaki jest, niezależnie od tego, czy bierze udział w zawodach,
czy przyjmuje pacjentów, i po prostu kochaj go za to, że jest sobą. Jeżeli mnie
posłuchasz, mogę cię zapewnić, że nie popełnisz błędu. – Jane ujęła Kirsten za rękę
i uścisnęła ją. – A teraz chodźmy ubierać drzewko.
Kirsten już w lepszym nastroju pomknęła na górę, by się przebrać. Po
rozrzuconym ubraniu Melissy zorientowała się, że widocznie dziewczynkę już
przebrano w żółtą, „weselną” sukienkę.
Pozbierała ciuszki Melissy, włożyła czarne spodnie i czerwono-zieloną bluzkę z
ornamentem świątecznym, uczesała włosy, do uszu przypięła kupione na tę okazję
kolczyki i poprawiła makijaż. Kiedy schodziła ze schodów, czuła się o wiele lepiej.
Wszędzie kręcili się ludzie. Przybyli rodzice Sally i Aleksa, Isobelle i Greg
także byli obecni. Rodzeństwo Joela zaprosiło krewnych swoich małżonków, tak że
atmosfera była w pełni rodzinna.
Wszyscy rozmawiali, kiedy John, Jed i Justin ustawiali wysoką choinkę, na
której wkrótce miary być zawieszane ozdoby. Kiedy wszystko było gotowe,
zaczęła się uroczystość. Były różnokolorowe światełka i mieniące się kolorami
tęczy bańki, świecidełka, łańcuchy, wszelkiego rodzaju ozdoby. Każdy z gości coś
przyniósł i własnoręcznie stroił drzewko. Kirsten obserwowała uważnie
siostrzenicę, widziała jej zachwyt i zadziwienie przebiegiem uroczystości. Melissa
bawiła się z dziećmi Jasmine i Justina, szczególnie oczarowała ją maleńka córeczka
Jareda.
Kirsten przypatrywała się także Joelowi, który był uszczęśliwiony, że jest w
domu, a nie na drugim końcu świata jak poprzedniego roku. Czuła się trochę
zakłopotana, wyznawszy mu miłość, ale przy tym cieszyła się, że to uczyniła.
Kiedy spotkali się spojrzeniami ponad głowami gości, Joel się uśmiechnął.
Szczęśliwym, kochającym uśmiechem.
Niebawem Jane obwieściła początek kolacji i wszyscy usiedli przy długim
stole, specjalnie przygotowanym na tę okazję. Kirsten z podziwem oglądała pięknie
wypisane karty i fantazyjnie opakowane cukierki niespodzianki, aż proszące się, by
je otworzyć. Ciekawa była, czy w tym roku Joel pomagał matce w ich
przygotowaniu, jak wtedy, gdy był małym chłopcem.
John McElroy, głowa klanu rodzinnego, stuknął w kieliszek, prosząc o ciszę.
Przywitał wszystkich, po czym poprosił, aby pochylili głowy, przyjmując
bożonarodzeniowe błogosławieństwo. Kiedy skończył, a chór głosów wyrecytował
„amen”, sięgnął po cukierek, na którym wypisano z zakrętasami jego imię i
nazwisko złotym atramentem.
– A teraz zgodnie z tradycją należy otworzyć cukierki niespodzianki, które Jane
i jej mali podopieczni przygotowywali przez cały dzień, pięknie je ozdabiając.
Dobrej zabawy!
Wokół stołu rozległy się szelesty i trzaski. Kirsten zwróciła się do Melissy,
która siedziała między nią i Joelem.
– Otworzysz swój? – spytała.
Melissa spojrzała najpierw na nią, a potem na Joela, i potrząsnęła główką, a jej
mała buzia rozjaśniła się uśmiechem.
– Najpierw ty, ciociu. – Wskazała cukierek z jej imieniem.
Kirsten wzruszyła ramionami i wzięła go do ręki, którą potem wyciągnęła do
Melissy i Joela.
– Pomożecie mi? – zapytała.
– Oczywiście – odparł Joel i uczynił zadość jej prośbie.
Kirsten otworzyła szeroko oczy na widok tego, co wypadło ze środka. Była to
karteczka papieru, ale nie owinięta wstążeczką, lecz wsunięta w brylantowy
pierścionek.
Zdumiona Kirsten wydała stłumiony okrzyk i kilka osób siedzących w pobliżu
zwróciło głowy w jej stronę, by zobaczyć, co się dzieje. Kirsten ujęła pierścionek
drżącymi palcami. Popatrzyła na Joela, który się uśmiechał nieśmiało, niepewny jej
reakcji.
– Przeczytaj karteczkę, ciociu – przynagliła Melissa.
Kirsten zdrewniały ręce. Jak zaklęta trzymała karteczkę i pierścionek, nie
zważając na utkwione w niej oczy wszystkich gości, świadoma tylko obecności
dwu istot siedzących obok.
Joel sięgnął ręką i powoli zsunął pierścionek ze zwitka papieru. Ujął lewą rękę
Kirsten i włożył pierścionek na jej serdeczny palec.
– Przeczytaj kartkę – rzekł cicho, i naraz palce Kirsten odzyskały moc.
Rozwinęła karteczkę i ujrzała wypisane złotym atramentem słowa, obwiedzione
czerwonym i zielonym ornamentem.
– To ja namalowałam obwódkę – pochwaliła się Melissa, i chociaż Kirsten
zachwycił ornament, jeszcze bardziej zachwyciły ją słowa.
Brzmiały one: KOCHAM CIĘ. WYJDŹ ZA MNIE. JOEL.
Kirsten głośno zaczerpnęła tchu i zwróciła spojrzenie na mężczyznę, który
wciąż czule trzymał ją za rękę.
– Więc jak? – zapytał ledwo słyszalnym głosem.
– A co z olimpiadą? – szepnęła.
– Nie jadę.
To była ostatnia rzecz, jaką się spodziewała usłyszeć.
– Dlaczego? – Jej głos zabrzmiał mocniej. – Byłeś dzisiaj taki szczęśliwy. Byłeś
szczęśliwy, gdy wróciłeś po spotkaniu z trenerem.
– Pewno, że byłem szczęśliwy. Wreszcie sobie uświadomiłem, że wszystkie
olimpijskie medale nie dadzą mi tyle szczęścia co ty. Ty i Melissa. Wy jesteście
moimi złotymi medalami.
Kirsten nie wiedziała, co powiedzieć. Spojrzała na Melissę, uświadamiając
sobie, że dziewczynka została dopuszczona do udziału w spisku.
– A co ty myślisz, Lissy?
– Moja mamusia i tatuś umarli – powiedziała spokojnie Melissa. – A Joel mi
obiecał, że będzie moim nowym tatusiem.
Na słowa Melissy łzy wytrysnęły Kirsten z oczu, gardło ścisnęło się ze
wzruszenia. Melissa znowu utkwiła w niej wzrok i Kirsten niecierpliwie otarła
policzki, nie dbając o makijaż.
– Ciociu Kirsten, czy zostaniesz moją nową mamusią?
Kirsten zadrżały usta. Nie wierzyła swoim uszom. Marzyła, by usłyszeć te
słowa, i była niebotycznie szczęśliwa, że Melissa uwalnia się od swojej udręki.
Pogładziła dziewczynkę czule po policzku.
– Tak – szepnęła i na potwierdzenie energicznie skinęła głową. Podniosła głowę
i spojrzała Joelowi w oczy. – Tak – oświadczyła, po czym radośnie się roześmiała.
Gdy Joel przechylił się nad Melissa i pocałował Kirsten w usta, rozległy się
oklaski. Potem posadził sobie dziewczynkę na kolanach i przesiadł się na jej
krzesło, żeby mogli wszyscy troje się objąć.
– Moja rodzina – powiedziało wniebowzięte dziecko.
EPILOG
– Usiądź wreszcie, Matyldo, bo wszędzie porozlewasz sok – upomniała Kirsten
córeczkę, która w końcu usłuchała.
– Szkoda, że nie mam cierpliwości Joela – powiedziała do Jordanne i Sally,
które przybyły na rodzinne przyjęcie.
– A to maleństwo jest zawsze zadowolone, całkiem jak jej wujkowie – rzekła
Sally, która wzięła na ręce Jane, jedno z trzymiesięcznych trojaczków, które
urodziła Jordanne.
Malutka Jane rozpłakała się wniebogłosy i Jordanne wyciągnęła do niej ręce.
– Daj mi ją. Doprawdy, czasem się czuję jak maszyna do karmienia.
– Dobrze, że nie zaszłaś znowu w ciążę – rzekła Kirsten, na co Jordanne
pokiwała głową.
– Teraz kolej na Sally! – Jordanne się roześmiała.
– Tommy ma już prawie trzy lata i przyda się mu siostrzyczka albo braciszek do
zabawy – odparła Sally i poklepała swój zaokrąglony brzuch.
– Wszystko w porządku? – zabrzmiał męski głos i w drzwiach stanął Alex.
Podszedł do wózka i popatrzył na Annabelle i Charlotte, które na szczęście mocno
spały.
– To straszne, kiedy cała trójka budzi się o drugiej nad ranem, a mnie czeka w
szpitalu operacja za operacją.
– Wyobrażam sobie – powiedziała Kirsten.
– Jak tam jedzenie? – spytała Sally.
– Prawie gotowe – odparł Jed. Podszedł do żony i ją pocałował. – Gdzie jest
Tommy? – zapytał.
– Przygląda się, jak Melissa gra na komputerze – odparła Sally. – Czas, żeby
skończyli i umyli ręce.
– Pójdę po nich – oznajmił Jed i wyszedł.
– Czy możemy zaczynać? – spytał Joel.
Kirsten uśmiechnęła się na widok męża, jej wzrok był pełen miłości. Matylda
dopiła swój sok i podbiegła do ojca.
– Zasiądźmy już do uczty, bo to nienarodzone maleństwo zacznie protestować,
że je źle odżywiam – rzekła Sally i wyszła do zalanego słońcem ogrodu.
Kirsten podążyła za nią i stanęła urzeczona pięknem kuflików, które Joel
posadził w ogrodzie trzy lata temu.
Westchnęła, gdy podeszła do niej Melissa i ją objęła. Siedmioletnia
dziewczynka była tak podobna do Jacqui, że czasem Kirsten na jej widok nie
mogła pohamować łez. Wprawdzie Melissa mówiła do niej „mamo”, lecz obydwie
kultywowały pamięć jej rodziców.
– Czy wszyscy są? – zwrócił się Joel do gromadki McElroyów i Page’ów. –
Jedzenie stygnie, więc proszę, jedzmy.
Kiedy wszyscy zaczęli sobie nakładać potrawy i w ogrodzie rozległ się szmer
wesołych rozmów, Joel zbliżył się do Kirsten i musnął ustami jej szyję.
– Kocham panią, pani McElroy – wyznał.
– Z wzajemnością – odparła i pocałowała go w usta.