Jennie Adams
Pamiętaj o mnie
- 1 -
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Czy pan Zachary Swift? - zapytała Lily, stając na progu przestronnego
gabinetu na osiemnastym piętrze biurowca w centrum Sydney. Starała się, by jej
głos brzmiał spokojnie i rzeczowo, nie zdradzał obezwładniającego ją lęku. -
Jestem Lily Kellaway, właścicielka Best Secretarial Agency. Przybyłam w
związku z pana... wątpliwościami dotyczącymi mojej pracownicy.
Doskonale wiedziała, czym ryzykuje. Mógł odprawić ją z kwitkiem. Mógł
zrobić taki szum wokół tej sprawy, że jej agencja błyskawicznie zniknie z rynku.
Obawiała się tego, jednak nie chciała się poddać bez walki, bez próby załago-
dzenia sytuacji i wyjścia z niej z twarzą.
- Owszem, to ja. Zastrzeżenia względem Rochelle Farrer nie są wyssane z
palca. - Wyprostowany siedział za biurkiem w czarnym skórzanym fotelu i
przyglądał się jej z miną człowieka pewnego siebie i znającego swą wartość.
W szklanej tafli za jego plecami ciemniało ołowiane niebo, w ciszy
słychać było odgłosy tętniącego w dole miasta: szum samochodów, pisk
klaksonów, hałas z pobliskiej budowy.
Jak przebić się przez ten chmurny, stanowczy ton, jak sprawić, by
Zachary Swift zechciał z nią porozmawiać i wspólnie poszukać polubownego
rozwiązania?
- Nawet nie zamierzam z tym dyskutować. - Gdyby mogła się bronić,
odrzucić te oskarżenia! Niestety. - Przyjmuję wszystko z pokorą i gorąco
przepraszam. Chciałabym naprawić to, co się stało.
- Dlatego pani się tu zjawiła? Czasu się nie cofnie. - Ściągnął brwi; na
jego szczupłej, opalonej twarzy malowała się irytacja. - Wydaje mi się, że
wyraziłem się jasno, gdy rozmawiałem z panią pół godziny temu.
Wzdrygnęła się na wspomnienie tego telefonu. Przeżyła prawdziwy szok.
Była tak zaskoczona i skonsternowana, że zabrakło jej słów. Próbowała jakoś
R S
- 2 -
wybrnąć, lecz on rzucił tylko, że więcej nie chce mieć nic wspólnego z jej
agencją i rozłączył się.
- Podniósł pan pewne kwestie, do których chciałabym wrócić. - Zacisnęła
palce na notesie i modliła się w duchu, by ten wściekły facet zechciał jej
wysłuchać. - Odnieść się do nich teraz, gdy mam już pewną orientację.
Oby tylko niczego nie pomyliła. Nie zapomniała przemowy tak
rozpaczliwie ćwiczonej w taksówce.
- O czym tu mówić? Zrezygnowałem z pani pracownicy. Zrezygnowałem
z usług pani agencji. Koniec sprawy. - Podniósł się i podszedł do Lily.
Był wysoki, dobrze ponad sto osiemdziesiąt. Postawny, zirytowany
mężczyzna. To przez jej agencję był taki wściekły. Zagryzła usta. Popatrzyła w
jego brązowe, ocienione gęstymi rzęsami oczy i naraz coś się z nią stało.
Z wrażenia zaparło jej dech. Zainteresowanie i ciekawość, a zaraz potem
szok i konsternacja. Niemożliwe, żeby się jej podobał. To pewnie jakaś
nerwowa reakcja.
Tak, to na pewno to. Nie jest teraz na takim etapie, by zwracać uwagę na
facetów. Ma zbyt dużo na głowie, co innego ją pochłania. Zresztą nawet się do
tego nie nadaje. Wystarczy, by przypomniała sobie swoje relacje z rodzicami.
- Proszę jedynie, by zechciał pan poświęcić mi kilka minut. Jeśli mnie pan
wysłucha, to będzie dobrze zainwestowany czas.
- Czyżby, pani Kellaway? Wydaje się pani bardzo tego pewna.
Poprawiła torbę na ramieniu, obciągnęła zieloną spódnicę i wygładziła
marynarkę.
- Chciałabym zaproponować rozwiązanie.
- Doprawdy? Przez ostatni tydzień byłem napastowany przez pani
pracownicę, dla której praca była wyłącznie pretekstem. - Skrzywił się z
niesmakiem. - Moje sprawy zawodowe poważnie ucierpiały, zaś dzisiejszy
poranek przyniósł kulminację. Odpowiedzialność za to, co się stało, spada na
pani agencję, a pani przychodzi do mnie z gotowym rozwiązaniem?
R S
- 3 -
- Naprawdę jest mi niewymownie przykro... - Nie mogła się skupić, bo
bezwiednie wciąż zerkała na czarną kanapę w rogu gabinetu.
Mężczyzna podążył za jej spojrzeniem, zacisnął usta.
- Zdaje sobie pani sprawę, co mnie tu dziś spotkało? Może w pani agencji
takie zachowania są dopuszczalne?
- Nigdy bym nie przypuszczała, że Rochelle może zachować się w taki
sposób. Gdybym miała choć cień podejrzeń, z całą pewnością bym jej nie
zatrudniła. Dotąd nikt ze zleceniodawców się na nią nie skarżył.
- W takim razie czemu do tego doszło, pani Kellaway? - Wrócił do biurka,
oparł się rękami o blat. Wpatrywał się w nią przenikliwie. - Jak to się stało, że
kiedy rano wszedłem do gabinetu, na kanapie czekała na mnie naga Rochelle
Farrer?
Drżącymi palcami odgarnęła z twarzy klika pasemek włosów. Rochelle
ubrdała sobie, że w ten sposób go sobie złowi. Oczaruje go i już będzie go
miała. Nie kryła się z tym, gdy Lily zadzwoniła do niej zaraz po rozmowie z jej
tymczasowym szefem.
- Rochelle... doszła do błędnego wniosku, że...
- Upoluje sobie bogatego męża i do końca życia będzie opływać w
bogactwa? - podsunął z jadowitą drwiną. - Trzeba tylko odpowiednio zanęcić
potencjalną ofiarę, a ziszczą się marzenia?
- Tak. - Skrzywiła się. Był zły, lecz dla niej rozmowa z Rochelle też nie
była przyjemna. - Nie miałam pojęcia, że moja pracownica w taki sposób
zamierzała walczyć o przyszłość - rzekła z goryczą. - Podczas rozmowy
kwalifikacyjnej zrobiła bardzo dobre wrażenie.
Przedłużająca się cisza działała jej na nerwy. Zmusiła się do zachowania
spokoju. Stała nieruchomo, choć korciło ją, by zrobić notatkę z tego, co do tej
pory zostało powiedziane.
Musi to jakoś przeżyć, dotrwać do końca rozmowy, nakłonić Swifta, by
zgodził się na zastępstwo. Jak tylko ustalą, że obowiązki sekretarki przejmie
R S
- 4 -
Deborah, zwinie się stąd i wróci do swego mieszkanka, będącego jednocześnie
siedzibą agencji. Tam w spokoju zajmie się codzienną pracą. Nikt nie będzie
nad nią stał, nikt nie dostrzeże jej braków. Dom był jej schronieniem, które
opuszczała jedynie wtedy, gdy coś się waliło i musiała temu stawić czoło.
Wciąż bacznie ją lustrował. To uważne spojrzenie dekoncentrowało ją i
niepokoiło. Wreszcie skinął głową.
- Dziwne, ale pani wierzę.
- Dziękuję. - Kolana miała jak z waty. - Miło słyszeć...
- Co oczywiście niczego nie zmienia - rozwiał jej nadzieje. - Rochelle nie
spełniła pokładanych w niej oczekiwań, nie okazała się odpowiedzialną, solidną
sekretarką z ogromnym doświadczeniem w pracy biurowej, prawda?
- Prawda. - Czuła się po prostu okropnie, walczyła jednak dalej. -
Rozumiem pana rozczarowanie i niesmak, ale mam propozycję, która choć w
części zrekompensuje przykrości, których pan doświadczył. Proszę mnie
wysłuchać w interesie pana firmy
Przez długą chwilę przypatrywał się jej badawczo, wreszcie wskazał
krzesło przy biurku.
- Dobrze, poświęcę pani kilka minut. Przy odrobinie szczęścia może nikt
w tym czasie nie zadzwoni.
Ani ty nie zadzwonisz do innej agencji, pomyślała. Ta chwila zdecyduje o
wszystkim.
- Dziękuję. Panie Swift, wiem, jak rozwiązać tę sytuację.
- Z mojego punktu widzenia... - Urwał, śledząc wzrokiem ruch jej bioder
pod klasyczną spódnicą. Szybko opuścił spojrzenie, lecz w jego oczach Lily
zdążyła dostrzec błysk zainteresowania.
Sama też poczuła dziwne mrowienie na plecach, pewnie z nerwów.
Ten człowiek nic jej nie obchodził, jednak zarejestrowała chmurną twarz
o mocno zarysowanej szczęce i gęste ciemnobrązowe włosy.
R S
- 5 -
Potrząsnęła głową, starając się skupić. Musi doprowadzić do ugody, a
potem wyjść, żegnając go bezosobowym uściśnięciem ręki. I więcej do tego nie
wracać.
- Chyba nie liczy pani na zapłatę za usługi Rochelle, która nie dość, że
zatruła mi życie, to doprowadziła biuro do absolutnego chaosu? - Zmierzył ją
posępnym spojrzeniem.
- Oczywiście, że nie. - Utrata dochodu była najmniejszym zmartwieniem.
- Nawet nie zaświtała mi w głowie taka myśl.
- Jednak przyszła tu pani w jakimś celu.
- Owszem, i zapewniam pana, że zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji. -
To była najważniejsza część przemowy. Lily starała się przywołać z pamięci
przećwiczone wcześniej zdania, lecz gdzieś umykały. Poczuła narastającą
panikę. Musi wydębić wybaczenie, a przynajmniej jeszcze jedną szansę, by
agencja mogła się zrehabilitować. - Ma pan pełne prawo czuć się znieważony,
dotknięty, pełen odrazy. - Szybkimi ruchami zapisywała w notesie
najistotniejsze momenty rozmowy. System notowania opanowała drogą
żmudnych ćwiczeń. Nie była to stenografia, tylko nieco zmodyfikowany
normalny zapis, jednak sprawdzał się znakomicie.
Jej mentor do znudzenia powtarzał, by zawsze zapisywała to, co uważa za
najważniejsze. Zresztą robiła to już wcześniej, zaraz po wyjściu ze szpitala. Od
czasu, kiedy zniknęła z życia rodziców, a jej marzenia rozwiały się w dym.
- Zapewniam panią, że rano, gdy wszedłem do gabinetu, przeżyłem szok.
Gdybym nie był sam...
- Byłoby jeszcze gorzej, ma pan rację. Choć odraza to może za mocne
słowo, sądząc po tym, co piszą o panu w mediach. Jeśli rzeczywiście kobiety... -
Jezu, w co ona brnie? Musi się opamiętać!
- Cieszę się, że czwarta władza docenia mój heteroseksualizm - odparł
drwiąco, choć coś w jego oczach zdradzało skrywane zainteresowanie.
Chyba musiała się zamyślić, bo patrzył na nią pytająco.
R S
- 6 -
Daremnie starała się przypomnieć sobie, o co pytał. Niczego nie
zarejestrowała. Wystarczyła chwila roztargnienia...
Ogarnął ją lęk. Paraliżujący, obezwładniający lodowym uściskiem.
Weź się w garść! - przemawiała sobie do rozsądku. Skoncentruj się.
Doprowadź sprawę do końca.
- No więc... - Czemu Rochelle zrobiła coś tak okropnego? Jak mogła? W
dodatku nie miała potem najmniejszych wyrzutów sumienia. - Przepraszam w
imieniu agencji za to niewybaczalne zdarzenie. Rochelle już została zwolniona.
- To chyba nie jest dla pani wielka strata.
- Nie, oczywiście, że nie. - Zapisała coś w notesie. - Pozwoli pan, że
przedstawię moją ofertę.
Pochylił się w jej stronę, patrzył ostro.
- Tylko bardzo proszę krótko.
- Pilnie potrzebuje pan sekretarki, a ja mam doskonałą osobę na to
miejsce. - Pośpiesznie zapisywała w notesie wszystko, co powiedziała. -
Zapewniam, że tym razem nie będzie takich niespodzianek. Deborah Martyn jest
moją zastępczynią. To pani w średnim wieku, z ogromnym doświadczeniem
zawodowym. - Nabrała powietrza i mówiła dalej: - Może stawić się tutaj... -
pośpiesznie przerzuciła kartki w notesie - ...za godzinę. Jako rekompensatę
proponuję dodatkowe dwa tygodnie pracy gratis. Nie będzie łatwo od ręki
znaleźć dobrą sekretarkę. Dzięki takiemu rozwiązaniu zaoszczędzi pan czas na
szukanie nowej kandydatki. Zakładam, że jeszcze nie zaczął pan nikogo szukać?
- Nie zdążyłem. - Zaśmiał się niewesoło. - Powiedzmy, że zgodzę się
rozważyć kogoś na zastępstwo, choć to nic pewnego.
Spodziewała się kontry. Czekała z długopisem w ręku.
- Tak?
- Nie wydaje się pani, że po tym, co się stało, roztropniej będzie
zdecydować się na mężczyznę? Może mi pani przysłać sekretarza, kogoś
odpowiedniego i z dużym doświadczeniem? - Podkreślał każde słowo, stukając
R S
- 7 -
palcem w blat. - Najchętniej człowieka żonatego i dzieciatego. Kogoś, kto
skoncentruje się wyłącznie na pracy. Być może mógłbym rozważyć taką
propozycję.
W agencji nie miała żadnego mężczyzny. Mogła zaproponować tylko
Deborah, doskonałą sekretarkę, niestety kobietę.
- Przykro mi, ale nie mam takiego kandydata, lecz zapewniam, że
Deborah jest szczęśliwą mężatką...
- Kobieta? - Wciąż przyglądał się jej przenikliwie.
- Bardzo odpowiedzialna kobieta. Uciszył ją gestem.
- Z mojego punktu widzenia najlepszym wyjściem będzie skorzystanie z
usług innej agencji. Bardziej renomowanej, która już zdążyła zapracować sobie
na opinię i której rzeczywiście można zaufać.
- Niech mi pan wierzy, moja oferta będzie korzystna dla pana firmy. -
Obiecywała sobie, że nie będzie prosić, lecz teraz była już tego bardzo bliska.
„Dziewczyny" pracujące w agencji liczyły na nią. To były naprawdę
świetne kobiety i zależało im na pracy. Tych pięć pań było z nią od początku
istnienia firmy, czyli od dziewięciu miesięcy. Tworzyły zgrany zespół. Rochelle
dołączyła do nich później i prawdę mówiąc, nie pasowała do reszty. Lily miała
pretensje do siebie, że nie sprawdziła dokładniej jej referencji. Pewnie by jej
wtedy nie zatrudniła.
Nie może zawieść swych koleżanek, musi jakoś wybrnąć z tego ślepego
zaułka. Również ze względu na siebie. Co pocznie, jeśli jej agencja wypadnie z
rynku?
- Zrobię, co tylko trzeba, by pana przekonać.
- Przykro mi. - Podniósł się. - Doceniam pani propozycję, jednak nie
mogę jej przyjąć.
Nie, to nie może tak się skończyć! - krzyczała w duchu.
R S
- 8 -
- Dobrze, zmieńmy dwa gratisowe tygodnie na cały miesiąc. - Lily też
wstała. Nie miała pojęcia, jak jej budżet wytrzyma takie zobowiązanie, lecz tym
będzie się martwić później.
- Jest pani bardzo zdeterminowana. - Przyglądał się jej czujnie, z
wyraźnym zainteresowaniem. - I pewnie boi się pani, że podam agencję do sądu.
Pod tym jego spojrzeniem serce zatrzepotało jej w piersi, lecz zamarło,
gdy uświadomiła sobie sens ostatnich słów. Zmusiła się, by zachować spokój.
- Nie, wcale nie. Ja... - Zadręczała się taką ewentualnością. Jeśli Swift
podejmie prawne kroki, czeka ją bankructwo i dożywotni koniec marzeń o
własnym biznesie. Jeśli obsmaruje jej agencję wśród innych prezesów i
dyrektorów, rezultat będzie podobny. Klęska, klęska i jeszcze raz klęska.
- Takie ma pan zamiary?
- Nie.
Krótko i węzłowato. Pewnie podjął taką decyzję jeszcze przed tym, nim
poruszył ten temat.
- Aha...
- Jestem pod wrażeniem pani zaradności i wielkiego oddania agencji. -
Znów przyjrzał się jej badawczo. - Wydaje mi się, że znalazłem zadowalający
sposób zadośćuczynienia.
- Nie ma sprawy - rzekła pośpiesznie. - Co tylko pan chce. Może być
dziękczynny napis na moim nagrobku, pierwszy kociak Jemimy, jeśli nie zdążę
wysterylizować jej w porę, całoroczna dostawa jaj zniesionych przez Betty. - W
ostatniej chwili opamiętała się, by nie wspomnieć o swym uzależnieniu od
kupowania na eBayu. Oblała się rumieńcem. - Oczywiście żadna z tych rzeczy
pana by nie satysfakcjonowała, ale co mogłabym zaproponować? Jeśli tylko jest
to w mojej mocy, to bardzo chętnie.
- Jemima? Betty? - W jego oczach mignęło rozbawienie. W tym jego
uśmiechu było coś poruszającego...
R S
- 9 -
- Jemima jest moją... Potrząsnął głową i urok prysł. - Początkowo
zakładałem, że potrzebuję kogoś, kto dopilnuje sekretariatu podczas długiego
urlopu mojej sekretarki.
- Tak. - Potaknęła szybko, jej włosy zafalowały. - Takie były pana
oczekiwania, kiedy po raz pierwszy mieliśmy przyjemność rozmawiać.
Podszedł do niej i wyciągnął rękę, jakby chciał dotknąć jej policzka.
Potem szybko wsunął dłonie w kieszenie.
- Trochę się pozmieniało.
- Przepraszam, ale chyba nie do końca rozumiem. - Zacisnęła mocniej
palce na długopisie. Czy on naprawdę chciał pogładzić ją po policzku? Jej skóra
o to błagała.
- Jako osoba prowadząca agencję zapewne jest pani doskonale obeznana z
pracami biurowymi?
- Oczywiście. - Pośpiesznie pisała w notesie. Czemu pyta o nią? Znowu
poczuła się nieswojo.
- Podejmowała pani tymczasowe prace w różnych biurach? - Zacisnął
szczękę, przesunął wzrok na jej usta, popatrzył w dal. - Nadal pani to robi?
Zmusiła się, by nie dotknąć palcami warg. Miała wrażenie, że pod jego
spojrzeniem się zmieniły i chciała to sprawdzić.
- Owszem, biorę krótkoterminowe zlecenia, na ile pozwala mi praca przy
prowadzeniu agencji. - Dzięki temu miała dobre notowania u klientów, a także
była na bieżąco. - Jednak mogę to robić tylko sporadycznie.
- Ale gdy sytuacja tego wymaga, potrafi to pani połączyć. Podejrzewam,
że dobrze to pani wychodzi.
- Tak, ale... - Nie bardzo wiedziała, do czego pije.
- Oto moja propozycja. Pani zajmie się moim sekretariatem, uporządkuje
powstały bałagan i dopilnuje, by nie powstały zaległości.
R S
- 10 -
Z każdym słowem jej oczy się rozszerzały. Niedowierzanie, niepokój i
strach pozbawiły ją tchu. Miałaby tu zostać? Mogłaby się zgodzić na kilka
tygodni, lecz nie zamierzała tego robić.
- Nie mogę zostawić pracy...
- Zdziwi się pani, ile naprawdę pani może, pani Kellaway, jeśli sytuacja
tego wymaga - rzekł stanowczo. - Zależy mi, by wszystko zaczęło
funkcjonować tak, jak funkcjonowało przez ostatnich jedenaście lat, żebym nie
musiał niepotrzebnie tracić czasu. Gdy Maddie wróci z urlopu, wszystko po-
winno być w idealnym porządku, jakby w ogóle nie wyjeżdżała.
- Naprawdę bardzo mi przykro. - Prosiła o drugą szansę, lecz nie o taką.
Nie chce się przed nim zbłaźnić, zdradzić ze swoimi słabościami. I nie zamierza
się z tego tłumaczyć. - Niestety nie mogę...
- Przeciwnie, zrobi to pani. I doskonale wiemy, dlaczego tak się stanie.
Właścicielka agencji stanie na głowie, by uratować firmę. A tą właścicielką jest
pani. - Miał taką minę, jakby sprawa została przesądzona. - Niewiele osób ma
taką motywację do pracy, poza tym nie wątpię w pani kwalifikacje, dlatego
zatrudnię panią. Zresztą chodzi tylko o kilka miesięcy.
- Tylko kilka miesięcy... - Widziała, że to koniec dyskusji. Nie mylił się
co do jej umiejętności organizacyjnych. Jej życie było uporządkowane jak w
zegarku, lecz to wciąż było za mało.
Porażała ją nieuchronność tego, co ją czeka. Notes wypadł jej z ręki,
kartki rozsypały się po podłodze. Jej dokładnie ułożony świat też legł w
gruzach.
Z tym gratisowym miesiącem, który tak lekkomyślnie dodała, w sumie
wyjdą trzy miesiące i trzy tygodnie. Nie da rady wytrzymać tu tak długo.
Musi jakoś wybrnąć. Zgodzić się, a potem przekonać go do Deborah.
- Nie ma pani wyboru. - Podniósł notes i podał go uprzejmie. Nie
wiedział, że ten notes był symbolem jej słabości. To dzięki niemu jakoś sobie
radziła. Miała tam wszystko: listę zakupów, umówione spotkania, zamówienia,
R S
- 11 -
nazwiska ludzi, z którymi chciała utrzymać kontakt. - Już podjąłem decyzję.
Niech doskonała Deborah w pani zastępstwie poprowadzi agencję. - Zniżył głos.
- A równie doskonała pani Kellaway zostanie tutaj.
ROZDZIAŁ DRUGI
Dostała piętnaście minut na zaaranżowanie zastępstwa w agencji.
Minutnik Lily odmierzał uciekający czas. Odbyła szybką rozmowę z Deborah.
Nie czuła się komfortowo, mając przed sobą otwarte drzwi gabinetu
tymczasowego szefa. W skupieniu siedział przy zasłanym papierami biurku. To,
że był tak nastawiony na pracę, nawet się jej podobało.
- Lily, nie denerwuj się, wszystkim się zajmę.
Niestety te uspokajające słowa Deb słabo do niej docierały. Trudno jej
było skupić się na czymkolwiek innym niż na mężczyźnie, który siedział kilka
metrów dalej. Popatrzył na nią, jakby wyczuł na sobie jej wzrok. Oblała się
rumieńcem i szybko odwróciła oczy.
- Dzięki, Deb. - Nie mogła nie zrobić notatki z tej rozmowy. Zapisała, że
Deb zobowiązała się zastąpić ją w firmie, póki sytuacja się nie zmieni. - Masz
klucz do biura, a taśmy...
- Gdzie je zostawiła? Nie mogła sobie przypomnieć. - Powinny być obok
komputera. Jeśli nie, to sprawdź w górnej szufladzie biurka. Przełącz telefon do
siebie. Wieczorem zadzwonię, to pogadamy dłużej. - Pośpiesznie spisała
najważniejsze rzeczy na żółtych karteczkach i poprzyklejała je przy telefonie, na
szafce z segregatorami, przy dyktafonie.
Śpieszyła się, bo czas mijał nieubłaganie. Musi się sprężać, przygotować
stanowisko pracy. Kiedy już wszystko ogarnie i uporządkuje ten bałagan,
spróbuje na swoje miejsce podstawić Deborah.
R S
- 12 -
- Już wszystko pani ustaliła i może zabrać się do pracy? - zapytał Swift,
stając w drzwiach gabinetu. Miał podwinięte rękawy koszuli i rozluźniony
krawat.
Intryguje ją. Niestety, w stosunku do niego nie potrafi być absolutnie
obojętna. Oby tylko to się nie pogłębiło.
- Tak. Najważniejsze rzeczy zostały dopięte, choć wymagało to wielu
przesunięć.
Mógłby przyczesać sobie te potargane włosy. I włożyć marynarkę. Zdjął
ją, gdy tylko Lily zgodziła się, że zostanie.
- Cieszę się, bo czeka panią sporo roboty, trzeba się będzie przyłożyć. -
Wygiął usta w lekkim uśmiechu, by złagodzić to stwierdzenie.
Czemu on ją tak bierze? Zupełnie nie jest w jej typie. Gdyby
kiedykolwiek miała się znowu z kimś związać, co zresztą jest mało
prawdopodobne, to tylko z kimś delikatnym, naukowcem czy poetą. Z
mężczyzną, który ubiera się w zwyczajne spodnie i porozciągane swetry, a nie w
wyszukane ciemnoszare garnitury podkreślające muskulaturę i wysportowane
ciało.
- Postaram się pracować jak najlepiej, panie Swift. - Celowo nie
precyzowała, jak długo zamierza to robić. Musi zachować spokój, nie wpadać w
panikę. I zwodzić go, jak długo się da.
Jej mentor w instytucie zalecał, by była z ludźmi szczera, zawczasu
informowała o swych słabościach. Dobrze mu było radzić. Nie odczuł na
własnej skórze reakcji na taką szczerość. Ludzie zaczynali inaczej na nią
patrzeć, w ich oczach widziała litość.
- Najpierw uporządkuję te papiery, a potem zabiorę się do najpilniejszych
spraw.
- Proszę mi mówić po imieniu. Zach. A ten bałagan na razie musi
poczekać.
- Ale... - Machnęła ręką. - To co mam robić w pierwszej kolejności?
R S
- 13 -
- Gdzieś powinny być nagrane oferty, miały być gotowe na piątek. -
Przerzucił papiery na biurku, zastanowił się. - Każda zaczyna się tak samo, ale
ostatnie strony się różnią. Dziś o wpół do pierwszej mamy spotkanie w sali
konferencyjnej. Dziesięć osób plus my.
- Nie ma sprawy. - Tylko sterta zagubionych ofert i spotkanie przy
lunchu. Na przygotowania ma... półtorej godziny? W zarodku zdusiła panikę. -
Zaraz zacznę je przepisywać. Co będzie potrzebne na to spotkanie?
- Oferta dla każdego uczestnika, odbitki dla mnie. Proszę też
zorganizować poczęstunek i zanotować istotne sprawy, które pojawią się
podczas rozmów. Czy to jasne? - Popatrzył na nią, gdy pośpiesznie notowała
polecenia. Jego twarz zmiękła. - Bardzo zmyślnie, wszystko czarno na białym...
- To mój system pracy. - Popatrzyła na niego hardo. Miała nadzieję, że nie
zacznie jej naciskać. - Zabieram się do roboty. Czy na razie to wszystko?
Ledwie wypowiedziała te słowa, poczuła pustkę w głowie. Nie pamiętała
niczego, co jej powiedział. Ani jednego słowa. Wpadły w jedną z tych dziur w
jej głowie i zniknęły bez śladu. Jeśli z jej notatek wiele nie wyniknie, to jest
ugotowana.
- Tak, to wszystko. - Zamierzał odejść, lecz jeszcze przez chwilę
wpatrywał się w nią uważnie. - To spotkanie jest bardzo ważne. Chodzi o
miliony dolarów. Człowiek, od którego najwięcej zależy, bywa trudny.
Wolałbym, by nie miał powodu do krytyki mojej firmy.
Innymi słowy, nie mogła go zawieść!
- Rozumiem.
Z zadowoleniem skinął głową.
- To tyle. Liczę, że wkrótce dostanę te oferty. - Poszedł do gabinetu i
zamknął za sobą drzwi.
Oby tylko ze wszystkim zdążyła! Pośpiesznie przebiegła wzrokiem
notatki. Na szczęście były zrobione z sensem. Zapisała szczegóły spotkania na
R S
- 14 -
ściennej tablicy i w notesie, zaznaczyła, że ma przepisać i poskładać oferty, a
potem zaczęła telefonować.
Umiała przemówić do ludzi, zjednać ich sobie. Może z wyjątkiem takich
jak ten Zachary. Po kilku minutach miała ustalone menu lunchu i zamówioną
dostawę. Zabrała się do przepisywania.
Gotowe egzemplarze znalazły się na biurku Zacha kilka minut przed
początkiem spotkania. Wstęp zawierał krótką prezentację dotychczasowych
osiągnięć firmy Swift Enterprises, dalsza część zawierała indywidualną ofertę
dla konkretnej firmy czy przedsięwzięcia.
Lily była pod wrażeniem. Nie spodziewała się takiej skali. To
rzeczywiście jest wielki biznes. Działało to bardzo... inspirująco. W sensie
intelektualnym.
Zerknęła na Zacha pochylonego nad papierami. Co się stało, że od
pierwszej chwili nie mogła się otrząsnąć?
Od przyjazdu do Sydney unikała mężczyzn. Do tej pory przychodziło jej
to bez trudu. Co się z nią stało?
- Dobra robota. - Zamknął ostatnią stronę, podniósł się.
- Bardzo dobra. Piszesz bardzo szybko, tak jak szybko... robisz notatki.
Czyli zauważył, że nie stenografuje. W razie pytań powie, że to nowy
sposób błyskawicznego notowania. Stenografia faktycznie była całkiem nowym
systemem znaków, bardzo odległym od alfabetu, więc nie zdołałaby jej
opanować, dlatego z pomocą mentora tylko zmodyfikowała nieco klasyczny
zapis, by zyskać na tempie.
Niepokoiło ją jednak, że Swift tak szybko się zorientował. Co jeszcze
może go zdziwić i zastanowić?
- Cieszę się, że jesteś zadowolony z mojej pracy, choć zaręczam, że
Deborah poradziłaby sobie z tym równie dobrze.
- Musi stopniowo oswajać go z myślą o planowanej zamianie.
- Jeśli oferty zostaną przyjęte, szykuje się mnóstwo roboty.
R S
- 15 -
Przesunął spojrzeniem po jej włosach i ramionach, potem w dół i znowu
do góry. Jedyną pociechą była dla niej świadomość, że w przeciwieństwie do
Rochelle to zainteresowanie było obopólne. Choć sama je odrzucała.
Zach jakby opamiętał się i popatrzył w okno.
- Owszem, ale jesteśmy na to gotowi. Moi ludzie w finansach i
planowaniu tylko na to czekają. - Zamyślił się na moment. - Przyjdą bardzo
różne osoby. Nie tylko ci, którzy wpadli w tarapaty i szukają wspólnika czy
kupca. Będzie dwóch dużych spadkobierców.
- Aha. - Palce aż ją świerzbiły, by wygładzić mu zmarszczki na czole. -
Spadło to na nich nagle i nie czują się na siłach, by coś z tym zrobić? Wielu
ludzi nie radzi sobie z takimi problemami. Długi w banku, firma kuleje. Albo na
odwrót, jak ci spadkobiercy. Nagle zapełnia się konto lub trzeba zarządzać
firmą, choć nie ma się o tym zielonego pojęcia. Ty zaś potrafisz sprawić, że
kulejące firmy zaczynają przynosić dochód albo pełne konta przemieniają się w
zyskowne przedsięwzięcia?
- Niektórym już to zasugerowałem. - Uśmiechnął się, przysiadł na biurku.
- Myślisz jak bizneswoman. Widzę, że będę miał w tobie większe wsparcie, niż
sądziłem.
- Hm. - Starała się nie zwracać uwagi na to, co widziała, zbagatelizować
przyśpieszony puls. Oczywiście jego pochwały sprawiły jej przyjemność, ale
wiele się jej nie nachwali, bo nie będzie tu zbyt długo. - Może już chodźmy na
to spotkanie.
- Mam nadzieję, że wszyscy zbiorą się na czas. Co zamówiłaś na lunch? -
Podniósł się, podał jej papiery.
Ich palce musnęły się niechcący. Miał ciepłą skórę, delikatny dotyk.
Nagle zapragnęła poczuć jego palce przesuwające się po jej czole, policzkach,
szyi...
Oczy Zacha wpatrywały się w jej twarz, zastygły na ustach.
- Lily...
R S
- 16 -
Poczuła suchość w ustach. Co jej się marzy, on wcale nie zamierza jej
pocałować. Na litość boską, odkąd ma taką wybujałą wyobraźnię? Pobiegła do
sekretariatu. Byle dalej.
Zaraz, on o coś pytał. Jedzenie. Pytał o menu.
„Coś dobrego, co wprawi ich w dobry nastrój".
Tylko to pamiętała. Musi czym prędzej coś wymyślić.
- Spodoba ci się mój wybór. Poczekaj, a sam się przekonasz. - No, jakoś
wybrnęła. Choć powinna spisać zamówione potrawy. - Wezmę tylko kilka
rzeczy i będę gotowa.
- Dzień dobry. Miło pana poznać. - Lily stała przy wejściu do sali
konferencyjnej i z wyważonym uśmiechem witała gości. Wydawała się
uosobieniem taktu i spokoju.
Jednak Zach czuł jej skrywane napięcie. Uśmiechał się i witał
wchodzących, lecz sam również był spięty. To mimowolne muśnięcie i jej
bezwiedna reakcja poruszyły go i odebrały spokój.
Wpadła mu w oko. Od pierwszej chwili, kiedy ją ujrzał, zapragnął jej.
Wbrew sobie, ale tak było. Nigdy nie próbował się oszukiwać, wolał prawdę,
nawet gdyby była trudna do zaakceptowania. Musi znaleźć sposób, by zwalczyć
to niepożądane zainteresowanie.
Pięć lat temu Lara otworzyła mu oczy, uzmysłowiła, jak powinno
wyglądać jego życie. Od tamtej pory unikał związków. Czasami się z kimś
spotykał niezobowiązująco. Nie chciał, by cokolwiek go rozpraszało, i nie
zamierzał tego zmieniać. Nie mógł.
Stali razem przy drzwiach. Korciło go, by porwać Lily i znaleźć
odpowiedzi na dręczące pytania. Jeśli ją pocałuje, czy odda mu pocałunek z
takim samym żarem? Jeśli przygarnie ją do siebie, czy ich ciała będą do siebie
tak pasowały, jakby były dla siebie stworzone? Co wtedy poczuje? Czy
pragnienie wybuchnie jak iskra, czy może będzie rozpalać się powoli?
R S
- 17 -
Co też mu chodzi po głowie! Ledwie się poznali, a on już nie może
wyzwolić się od takich myśli.
- Wallace, witam. Wejdź i poczuj się jak u siebie. - Wskazał owalny stół
zastawiony do posiłku, jednak myślami był przy stojącej obok kobiecie.
Pachniała konwaliami. Czy zawsze używa takich perfum? Chciałby
sprawdzić, gdzie się nimi skrapia.
Zdusił gniewny pomruk, wyciągnął rękę do otyłego mężczyzny.
- Witaj, Hardy. Miło cię widzieć.
- Czyżby? - Hardy mocno ścisnął mu dłoń. - Zaraz się przekonamy, niech
no tylko przejrzę ofertę, którą dla mnie wyszykowałeś. - Nadął okrągły brzuch. -
Jeśli nie przypadnie mi do gustu, to zapomnij o transakcji. Na razie tylko roz-
ważam taki ruch. Jeszcze nie podjąłem decyzji.
- Każda twoja decyzja zostanie przyjęta z szacunkiem - odparł, choć obaj
doskonale wiedzieli, że firma, którą kupił żonie, splajtowała.
- Hm. - Andrew Hardy popatrzył na niego zwężonymi oczami. - Moda to
bardzo chimeryczny biznes. Niczego się nie da przewidzieć.
- Co racja, to racja - potwierdził wymijająco.
Hardy dopiero teraz spostrzegł Lily i jego sposób bycia natychmiast się
zmienił.
- A co to za ślicznotka?
Moja. Ta myśl powstała w nim natychmiast i bardzo go zaskoczyła.
Niepokojąca. Zaborcza. Szokująca. Przecież poznali się zaledwie dwie godziny
temu.
- Hardy, to Lily Kellaway, moja sekretarka. Lily, to Andrew Hardy. -
Mówił głosem pozbawionym emocji, lecz jego ciało się spięło, a oczy błysnęły
ostrzegawczo.
Hardy bezbłędnie zrozumiał niemą groźbę.
- Miło poznać. Mam nadzieję, że przyjemnie spędzi pan z nami czas. -
Lily ze zdawkowym uśmiechem podsunęła mu teczkę z dokumentami.
R S
- 18 -
Buzująca w nim agresja przygasła. Lily nie dała się zwieść z miejsca
wyczuła nieuleczalnego kobieciarza i potraktowała go z dystansem.
- Tutaj jest przygotowana dla pana oferta. - Machnęła teczką. - Proszę
usiąść i przejrzeć ją spokojnie. Lunch zaraz zostanie podany.
Była zimna jak głaz. Zach stłumił uśmiech, obserwując jak Hardy odbiera
od niej teczkę. Po chwili odszedł.
Zajęli miejsca przy stole, Lily usiadła po jego prawicy. Bardzo mu to
odpowiadało.
- Mógłbyś podać mi ich nazwiska? Zacznij od lewej strony nikogo nie
opuszczając. - Położyła notes na kolanach, ołówek trzymała w pogotowiu.
Wydawała się bardzo spokojna i pewna siebie. Gdyby nie widział jej
mocno zaciśniętych palców, którymi przytrzymywała notes, nawet by w to
uwierzył. Jednak była spięta, denerwowała się. Ten niepokój czynił ją bardzo
ludzką i jeszcze bardziej uroczą.
Pochylił się i szeptem podawał nazwiska, w kilku słowach opisując
każdego gościa i jego branżę. Zapisywała skrupulatnie, skinieniem głowy
potwierdzając, że za nim nadąża.
Mógłby musnąć ustami jej ucho i pewnie nikt by tego nie zauważył.
Poczuła tchnienie jego oddechu. Zadrżała, popatrzyła Zachowi w oczy.
Odbiera każdy sygnał. Spojrzał na jej jasne włosy, usta które aż się
prosiły, by je całować, zgrabny nosek. Oczy Lily miały cudownie głęboki kolor
tropikalnego morza pod gorącym niebem.
Wreszcie podał nazwisko ostatniego z kolei gościa.
- Dziękuję. Teraz będzie mi łatwiej dopasować wypowiedzi do
konkretnych osób - powiedziała cicho.
Czy ona wie, że kiedy na niego patrzy, jej oczy przybierają rozmarzony
wyraz? Nie łakomy i drapieżny jak u Rochelle, lecz delikatny, niemal bezbronny
i niebywale seksowny.
R S
- 19 -
- Pytałeś o menu. - Podała mu ręcznie wypisaną kartę, którą po drodze
wzięła od kelnera. - Zastanawialiśmy się nad kilkoma wariantami, ostatecznie
zdecydowałam się na sałatkę z owoców morza i paszteciki mięsno-warzywne na
przystawkę...
- Będzie więc okazja, by popróbować białego i czerwonego wina. - Nie
chciał słuchać o jedzeniu. Chciał ją pocałować.
Wyrecytowała pozostałe potrawy, popatrzyła na Zacha. Policzki się jej
zaróżowiły.
- Rachunek za wino będzie niebotyczny, ale uznałam, że chcesz podać
najlepsze.
- Masz rację. W tym wypadku pieniądze nie mają znaczenia.
Goście przejrzeli oferty, wywiązała się dyskusja. Zach zmusił się, by
przestać marzyć i zastanawiać się, jaka jest w dotyku jej skóra.
- Jeśli moja oferta zostanie przyjęta, nasi eksperci od razu przystąpią do
pracy. - Pochylił się, wyjaśniając procedurę mężczyźnie siedzącemu na wprost
nich. - To świetni fachowcy i pracują szybko.
Rozmowy toczyły się przy przystawkach i białym winie. Lily skrzętnie
notowała, w wolnych chwilach sięgając po pyszne krewetki i tasmańskie
przegrzebki. Zach odpowiadał na pytania, dodawał komentarze i cieszył się, że
spotkanie przebiega zgodnie z planem.
Jednak przez cały czas miał świadomość, że obok niego siedzi Lily.
Mimowolnie zerkał w jej stronę.
Patrzył, jak sięga po jedzenie, i wręcz czuł jego smak na języku. Gdyby
tak dotknąć ustami jej ust...
- Lily, zamówiłaś doskonały lunch. Co to za firma? Znam ją?
- Raczej nie. - Kilku kelnerów dyskretnie przycupnęła w najdalszym kącie
sali. - Działają na telefon, błyskawicznie realizują zlecenia. Obsługują kilka
miejscowych biur.
R S
- 20 -
- Masz ich namiary dzięki swoim kontaktom, nie dzwoniłaś w ciemno po
restauracjach czy firmach cateringowych. Świetnie sobie radzisz. - Niby
drobiazg, dowodził jednak, że Lily jest bystra, skuteczna, nastawiona na pracę.
Ciekawe, jak zachowuje się w męskim towarzystwie pod osłoną nocy. Czy też
jest taka chętna i zdeterminowana?
Do diabła, nie powinien zadawać sobie takich pytań!
- Muszę być przygotowana na wszystko. Lista sprawdzonych firm
usługowych to podstawowe wyposażenie dobrej sekretarki. - Pośpiesznie
nabrała na widelec trochę paelli i zamknęła oczy, ciesząc się jej bogatym,
szafranowym smakiem.
Zajął się swoim talerzem, lecz nie mógł się powstrzymać, by ukradkiem
na nią nie patrzeć. Jego ciało też wyrywało się do niej. Prawdziwa tortura.
Lily popatrzyła na niego, na jej policzkach wykwitły ciemne rumieńce.
Odwróciła wzrok.
- Z lunchem sprawiłaś się doskonale. - Próbował uciec od prywatnych
marzeń. - Jeśli tak samo będzie w pozostałych sprawach, to współpraca ułoży
się nam znakomicie.
Wyprostowała się, ściskając kurczowo notes.
- Zapewniam, że możesz polegać na Best Secretarial Agency. Na pewno
się nie rozczarujesz.
Podano desery, rozmowy stały się lżejsze. Lily też wydawała się bardziej
swobodna, już nie zaciskała palców na notesie.
Za to Zach był coraz bardziej spięty. Irytowało go, że nie potrafi uwolnić
się od obsesyjnych myśli o Lily. Może powinien zaspokoić swoją ciekawość i
wreszcie się uspokoi. Zakołysał winem w kieliszku. Gdyby tak tylko spróbować.
Żeby zobaczyć. Może wtedy raz na zawsze by się wyleczył...
- Ten kawowy krem jest boski - powiedziała, odwracając się do niego z
uśmiechem. Zwykły uśmiech, a jednak z miejsca ogarnęło go dzikie pragnienie,
R S
- 21 -
by pociągnąć ją do magazynku na zapleczu sali i całować do upadłego wśród
szczotek i mopów.
Chyba zwariował. Czemu nie może przestać o niej myśleć, o niej i o
niczym więcej, choć dobrze wie, że to zabronione.
- Mam nadzieję, że owocowy pudding nie jest gorszy. - Nabrała kolejną
porcję deseru. - Poprosić, by przynieśli ci trochę tego kremu?
- Nie, dziękuję. - Chrząknął, poprawił się na krześle. - Wystarczy mi to...
co mam.
Skosztował puddingu. Rzeczywiście smakował wyśmienicie. Jeszcze raz
pochwalił w duchu jej wybór, starając się nie myśleć o ustach Lily. Byli dopiero
w połowie spotkania, a on już ledwie nad sobą panował.
Zamrugała. Ten trzepot rzęs...
- Jest naprawdę wyborny.
Podano kawę. Zach odwrócił się do sąsiada i wdał się z nim w rozmowę.
Kiedy nadeszła pora na wygłoszenie końcowej mowy, powstał z miejsca.
- Zdaję sobie sprawę, że każdy potrzebuje trochę czasu, by w spokoju
przejrzeć moje propozycje, omówić je ze współpracownikami, dokładnie
wszystko przekalkulować. Proponuję telekonferencje jutro i w środę, by
dokończyć transakcje. Proszę jutro rano skontaktować się z Lily, by ustalić porę.
Widział kątem oka, że pośpiesznie wszystko notowała.
Goście zaczęli się rozchodzić. Zach żegnał ich przy drzwiach. Lily
podeszła do niego w chwili, gdy Hardy, z cygarem w ustach, rzekł:
- Telekonferencja mi nie odpowiada. Przyjdź jutro do mojego biura o
czwartej, wtedy usłyszysz odpowiedź.
- Przykro mi, ale będę zajęty. - Zach starał się powiedzieć to z żalem. - Do
końca tygodnia mogę wykroić czas tylko na telekonferencję. Zebrało się
mnóstwo spraw. - By Hardy nie poczuł się urażony, dodał: - Domyślam się, że
ty też jesteś zawalony pracą i terminami. Może bardziej odpowiada ci czwartek
lub piątek. Dla ciebie przesunę termin.
R S
- 22 -
- Zobaczymy. - Hardy wyszedł, krzywiąc się ponuro.
- Nieźle rozegrane - powiedziała z uśmiechem. - Jak myślisz, przyjmie
twoją ofertę?
- Przypuszczam, że tak. - Pochylił się ku Lily. Chciał jej. Wbrew
rozsądkowi.
Głośno wypuściła powietrze. Czyli też nie jest obojętna.
- Pójdę rozmówić się z dostawcami - rzekła z pewnym trudem. - Nie
czekaj na mnie. Za chwilę wrócę.
Poszedł do siebie, bo inaczej wziąłby ją w ramiona i całował do utraty
tchu.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Czym mogę służyć? - Lily zamknęła szufladę i uśmiechnęła się do
ubranego w szkolny strój chłopca, który wszedł do sekretariatu.
W Swift Enterprises pracowała już dwa i pół tygodnia. I przez cały ten
czas między nią a Zachem nie przestawało iskrzyć.
Umawiała spotkania, klienci przychodzili i odchodzili, bez szczególnych
potknięć radziła sobie ze wszystkim. Dziś została sfinalizowana transakcja z
Hardym. Wszystko szło zgodnie z przewidywaniami.
Przez te dwa i pół tygodnia sporo się działo, lecz do tej pory w biurze
nigdy nie pojawiło się dziecko. Co dziwniejsze, ten chłopiec czuł się tu całkiem
pewnie.
- O, dzień dobry. Nie widziałem pani. Czy Zach już jest gotowy? - Rzucił
na fotel plecak i wsunął ręce w kieszenie. Identycznie jak Zach. - Powiedział, że
musimy wyjść o czwartej.
- Już prawie czwarta. - Podeszła do biurka, starając się ochłonąć. Ten
chłopiec to niemal skóra zdarta z Zacha. Te same brązowe oczy ocienione
R S
- 23 -
gęstymi rzęsami, takie same włosy. Podobnie jak sposób bycia, zmarszczone
czoło.
Syn?
Dotąd nigdy taka myśl nie przyszła jej do głowy, a teraz czuła się jak
ogłuszona. Kotłowało się w niej tyle pytań. Gdzie jest matka tego chłopca? Jaki
układ łączy ją i Zacha? Dlaczego chłopiec pytał o Zacha, a nie o tatę?
Jak do tego podejść, jak rozumieć zachowanie Zacha? Uchodził za
wiecznego kawalera, człowieka bez zobowiązań. Wiedziała, że mu się podoba,
wysyłał wyraźne sygnały. Choć musiała mu oddać, że walczył z sobą.
Podobnie jak ona. Też nie zamierzała poddawać się tej fascynacji. Chciała
nad nią zapanować... gdy tylko znajdzie sposób.
- Hm, twój oj... pan Swift rozmawia przez telefon. - Była w szoku, ale nie
chciała, by chłopiec poczuł się nieswojo.
- Za chwilę powinien skończyć.
- Poczekam.
- Rozgość się. - Zaczęła stukać w klawiaturę, lecz tylko udawała, że
pracuje. Nie mogła się skupić.
Wciąż ją kusiło, by pójść za instynktem, zrobić krok do przodu, zamiast
się wycofywać. Nie zrobiła tego, nie czuła się na siłach. Nie chciała, by Zach
przeniknął jej tajemnice, wolała zachować je dla siebie.
Okazuje się, że on też coś ukrywał.
Drzwi gabinetu otworzyły się. Zach popatrzył na nią, oczy mu zapłonęły.
Odwrócił się, spostrzegł chłopca i na jego twarzy odmalowały się czułość
i duma. Chwycił dziecko w objęcia, zmierzwił mu czuprynę.
- Daniel! W samą porę. Nie miałeś problemów z autobusami?
Chłopiec siłował się z nim, próbując się oswobodzić. Wreszcie wyrwał się
ze śmiechem.
- Nie, żadnych. Robisz się słabszy, wiesz? Ledwie mnie utrzymałeś.
- Bo jesteś coraz silniejszy. Szybko rośniesz.
R S
- 24 -
Pochylił się po teczkę. Widziała, jak bliski był mu ten chłopiec, jak
głębokie uczucia w nim budził. Starał się to ukryć, lecz jej nie zmylił. Poczuła
ciepło w sercu. Naprawdę kochał tego małego.
Pośpiesznie dał jej ostatnie instrukcje, potem odwrócił się do chłopca.
- Poznaliście się? To Lily. Zastępuje Maddie. Ta druga pani, która tu
była... nie sprawdziła się. Teraz Lily jest na jej miejscu.
Popatrzyła na chłopca.
- Miło cię poznać.
- Jestem Daniel. - Podał jej rękę. - Pani jest ładniejsza niż tamta. -
Zarumienił się. - Chciałem powiedzieć...
- Dziękuję. - Odwróciła się, by oszczędzić mu zakłopotania. - Nie będę
was zatrzymywała. Śpieszycie się gdzieś.
- Mama powiedziała, że zaprasza cię do nas na kolację, jak będziesz
chciał. Miała załatwić kilka spraw na mieście i przywieźć coś dobrego. - Daniel
zarzucił plecak i popatrzył na Zacha. - Sam mogłem pojechać do ortodonty.
Skoro poradziłem sobie z autobusami, to...
- Wiem, ale gdy zakładali ci aparat, obiecałem, że będę cię zawoził na
każdą wizytę. - Znów potargał mu czuprynę.
- A ja zawsze...
- Dotrzymujesz słowa. Wiem, ale ja już nie jestem małym dzieckiem. Nie
musisz tak się ze mną cackać. - Chłopiec ruszył do wyjścia.
Lily powiodła za nim wzrokiem, starając się zdusić w sobie gniew, który
obudziły w niej niewinne słowa chłopca. Zach nadal jest związany z matką tego
dziecka! Bajerował ją, zabawiał się jej kosztem. Jak mogła być taka zaślepiona i
naiwna, że się na nim nie poznała, nie wyczuła, że gra nie fair. Poczuła się
fatalnie, jak ktoś gorszego gatunku. Tak jak wtedy, gdy Richard zerwał
zaręczyny.
- Wcale się z tobą nie cackam! - zaśmiał się Zach, gestem pokazując
chłopcu, by zbierał się do wyjścia. - Idź już, dogonię cię przy windach. - Gdy
R S
- 25 -
chłopiec zniknął, odwrócił się do Lily. - Wszystko w porządku? Coś nie tak? -
Naraz jakby coś go tknęło. - Nie lubisz dzieci?
- Nie, skądże. Wszystko w porządku. - Jego opiekuńczość w stosunku do
chłopca jeszcze mocniej uświadamiała jej, jak wielu rzeczy nie doświadczyła i
jak bardzo za nimi tęskniła. Mieć oparcie w rodzinie... Cóż, sytuacja się
wyjaśniła. Zach jest poza jej zasięgiem. Zresztą już go nawet nie lubi. Nic a nic!
Zajęła się zakładaniem taśmy do dyktafonu, położyła palce na
klawiaturze. I nagle uprzytomniła sobie, że nie pamięta imienia chłopca.
Próbowała je sobie przypomnieć, lecz daremnie.
- Miło mi było poznać twojego syna, ale czy nie powinniście już iść?
- Aha. - Przyjrzał się jej zwężonymi oczami. - Rozumiem, skąd wziął się
ten nagły chłód. Jeśli jest dziecko, to jest też jego matka, czyli...
- Jego matka zaprosiła cię na kolację. Czyli jesteście bardzo zżyci. - Czy
on sobie wreszcie stąd pójdzie? - Mnie to w żaden sposób nie dotyczy.
- Na pewno? Ty i ja...
- Pośpiesz się, staruszku, bo się spóźnimy! - dobiegło z korytarza wesołe
wołanie, a po chwili w drzwiach pojawiła się głowa chłopca. - Wyjdziemy
wreszcie? Na mnie marudzisz, jak się guzdram, a sam zachowujesz się jak żółw.
Zach zawahał się, zagryzł usta i podszedł do niego.
- Tak, Danielu. Idziemy.
No tak, Daniel. Udawała, że nie odprowadza ich wzrokiem. Ledwie
zniknęli za drzwiami, zapisała sobie to imię, choć pewnie już go nie zapomni.
Problemy miała tylko z krótkotrwałą pamięcią.
Przez kolejną godzinę walczyły w niej różne uczucia: złość, gniew,
rozczarowanie. Musi się opamiętać, wyciszyć. Widzieć w Zachu jedynie
tymczasowego szefa. Od początku powinna tak do tego podejść.
Zaczęła szykować się do wyjścia, gdy do sekretariatu weszła pani w
średnim wieku.
- Mam nadzieję, że pani nie przestraszyłam? Już pani zamyka?
R S
- 26 -
- Dzień dobry. Tak, już kończę na dzisiaj, ale jeśli mogę w czymś pomóc?
- Na to liczę, choć nie chodzi o sprawy zawodowe. - Uśmiechnęła się. -
Pozwoli pani, że się przedstawię. Anne Swift, matka Zacha. - Wyciągnęła rękę.
Lily pośpiesznie zapisała sobie jej imię i nazwisko, dopiero potem
uścisnęła jej dłoń.
Matka Zacha patrzyła na nią tak życzliwie, że nie mogła nie odpowiedzieć
uśmiechem. Choć Zach znów ją zaskoczył.
Do tej pory była przekonana, że jest człowiekiem samotnym,
skoncentrowanym na robieniu pieniędzy. Czuła nawet coś w rodzaju
powinowactwa, bo sama również nie miała rodziny. Już nie.
Lecz okazało się, że ma syna, matkę tego syna i swoją własną matkę.
- Niestety Zach już wyszedł. Pojechał z Danielem do ortodonty. - A
potem wybiera się na kolację do matki swego dziecka, dodała w duchu. Gdy
Daniel zaśnie, pewnie wylądują w łóżku.
- Tak to sobie wykalkulowałam. Że już go tu nie będzie. - Zaśmiała się
ciepło. - Moja kochana, wiem, że jesteś tu od niedawna, ale musisz mi pomóc.
Szykuję małą intrygę. Pewnie lubisz intrygi, co? Przecież jesteś kobietą. Hm,
brzmi ciekawie. Co jego matka knuje?
- Nie wiem, czy mogę.
- Możesz, dla jego dobra. - Annie znowu roześmiała się wesoło. - Zaraz
wszystko wytłumaczę. Chodźmy na kawkę.
Nazajutrz rano Zach powitał ją, przyglądając się jej bardzo uważnie. Już
sama nie wiedziała, co myśleć. Podczas wczorajszej pogawędki przy kawie
Anne Swift słowem nie wspomniała, by jej syn był z kimś związany. Z drugiej
strony nie było ku temu okazji, bowiem rozmowa dotyczyła czegoś zupełnie
innego.
Ciekawe, czy jedzenie, które matka Zacha kupiła po drodze, smakowało
jej. Wzięła taką ilość, że spokojnie mogła ugościć kilka osób. Być może dzieli je
na mniejsze porcje i zamraża? Albo zaprosiła kogoś na kolację.
R S
- 27 -
- Przełącz telefony. Wyjdziemy dziś wcześniej na lunch - zarządził Zach,
spoglądając na nią z przejścia łączącego sekretariat z gabinetem. Lily aż
podskoczyła. Nie spostrzegła, kiedy podszedł tak blisko. - Niedaleko jest pub, w
którym mają świeżą rybę z frytkami.
- Nie mogę. - Nie patrzyła na niego, utkwiła wzrok w jakimś punkcie na
ścianie za jego plecami. Nie miała zamiaru wchodzić z Zachem w komitywę. -
Mam mnóstwo pracy.
- Powiem więc jaśniej. Lily, to nie jest zaproszenie. - W jego oczach
przemknął gniewny blask. - Twoja obecność jest nieodzowna.
Może źle zrozumiała jego intencje. Może to nic osobistego. Popełniła
jakiś błąd? Zaniedbała coś? Czegoś nie dopatrzyła?
Zachodziła w głowę, gdy szli do pubu. Nie pytając o zdanie, zamówił
lunch, pociągnął ją do stolika i zabębnił palcami w blat.
- Może nie miałam ochoty na rybę i frytki? - Rozłożyła serwetkę, ułożyła
na niej sztućce. Może nie powinna się odzywać, lecz nie mogła się opanować. -
Miałam ochotę na pieczeń lub zapiekankę z kurczaka.
Przestał bębnić.
- Wiesz, że Daniel uwielbia rybę z frytkami? - zapytał ni stąd, ni zowąd.
- Tak? - Starała się nie wyrażać żadnych emocji, choć zastanawiało ją,
czemu jego głos tak dziwnie brzmi.
Przyniesiono potrawy i napoje. Zach popatrzył na Lily znad szklanki z
piwem.
- Daniel mieszka blisko mnie, niemal za rogiem. Często u mnie nocuje,
wpada w weekendy czy po szkole. Gdy jestem w mieście, mój dom zawsze stoi
dla niego otworem.
Ciekawe, czy również dla matki Daniela i odwrotnie? Nie obchodzą mnie
jego partnerki, powtórzyła w duchu. Podpuszcza ją, była tego pewna.
Spiorunowała go wzrokiem, upiła łyk lemoniady.
R S
- 28 -
Nie odezwie się na ten temat, za żadne skarby. Jeśli ma jej coś do
powiedzenia, nie będzie mu niczego ułatwiać.
Jedli w milczeniu, cisza zaczynała coraz bardziej ciążyć. Nie chciała na
niego patrzeć. Sięgnęła po torebkę z sosem, by czymś się zająć, jednak
skapitulowała.
- Wspomniałeś Daniela. A co z jego matką? Jak ma na imię?
- Jego matka jest również moją matką. Czekałem, kiedy wreszcie o to
zapytasz. - Wbił widelec we frytkę, jakby sprawiło mu to ogromną przyjemność.
- Naszą matką jest Anne Swift.
Zaczerpnęła powietrza, przyswajając sobie to, co przed chwilą usłyszała.
Zach i Daniel są braćmi. Nie ma żadnej kobiety zasiedziałej w przeszłości
Zacha. Wyciągnęła błędne wnioski.
Serce zabiło jej przyśpieszonym rytmem.
- Ale to przecież... niemożliwe, by...
- Daniel jest późnym dzieckiem, został poczęty trzy miesiące przed
śmiercią naszego ojca. - Odłożył sztućce, wyjął z portfela dwa wytarte zdjęcia i
położył je przed Lily. - Na pierwszym jestem z rodzicami, rok przed śmiercią
taty. Miał tętniaka. - Mówił spokojnie, lecz zdradzały go zaciśnięte palce. - Nie
cierpiał. To stało się błyskawicznie.
- Tak mi przykro. - Zwalczyła pokusę, by dotknąć jego dłoni. Powtórzyła
w myśli to, co przed chwilą usłyszała, by nie zapomnieć. W chwilach takich jak
ta nie mogła pogodzić się ze swoimi ograniczeniami.
- Brakuje mi go. Na drugim zdjęciu jest moja mama, Daniel i ja. Zostało
zrobione w zeszłym roku. Daniel miał urodziny i zabraliśmy go na film do
Imaksu.
- Na pierwszym zdjęciu wyglądasz na osiemnaście lat. - Był młody i
szczęśliwy, tak jak ona przed wypadkiem. Nadal jestem zadowolona z życia,
powtórzyła w duchu. Tylko że wszystko się zmieniło. Po śmierci ojca Zach
pewnie czuł to samo. Ale nie zaczął tej rozmowy, by wzbudzić w niej współ-
R S
- 29 -
czucie. Chciał pokazać, że źle go oceniła, wyciągając pochopne wnioski.
Dlatego to zrobił. Miała mieszane uczucia.
- Czemu nic nie powiedziałeś, gdy...?
- Bo gdy dotarło do mnie, co sobie pomyślałaś, wpadł Daniel i musiałem
się zbierać. - Sięgnął po zdjęcia, ich palce się musnęły. Przytrzymał jej rękę. -
Zacząłem się zastanawiać, czy nie byłoby lepiej, gdybym zostawił cię w takim
przekonaniu.
Już nie czuła gniewu, tylko całkiem coś innego i znacznie głębszego.
- Jednak powiedziałeś. Dlaczego? - Oswobodziła dłoń. Miała nadzieję, że
nie domyślił się, jak bardzo chciała, by nadal ją ściskał.
- Bo nie lubię kręcić. - Patrzył jej w oczy.
Cóż więc powiedzieć o sekretarce, która ukrywa swe niedoskonałości
przed szefem i wbrew jego planom zamierza znaleźć kogoś na swoje miejsce?
Tyle że jej sytuacja jest inna.
Przyglądał się jej. Czuła, że jest spięty.
- Nie chciałem, byś myślała, że jestem związany z jakąś kobietą, oboje
jednak wiemy, że nie jesteśmy sobie obojętni. Dlatego lepiej od razu ustalić, że
nie zamierzam wchodzić z jakiś układ.
- Nie? - Ale ma tupet! - Masz jakieś przesłanki, że ja do tego dążę? Nie
mam ochoty na żaden układ!
Zacisnął usta.
- Lily, już raz tego próbowałem. Okazało się, że to, co mam do
zaproponowania, to za mało. Rozstaliśmy się.
- W takim razie jesteś taki sam jak mój były narzeczony! - wyrwało się jej
z wielkiej emocji. - On też nie mógł się zdobyć na taką decyzję, okazała się
ponad jego siły. To skutecznie mnie wyleczyło. Od mężczyzn i związków
trzymam się z daleka.
- Nie wiedziałem, że byłaś zaręczona. Może mamy z sobą więcej
wspólnego, niż myślisz. - Spochmurniał. - Też byłem zaręczony, pięć lat temu.
R S
- 30 -
Moja narzeczona spodziewała się po mnie więcej, oboje to bardzo przeżyliśmy.
Zdałem sobie sprawę z moich ograniczeń, pogodziłem się z nimi. Niewiele
mogę zaofiarować kobiecie, najwyżej przelotne zainteresowanie, nic trwałego. -
Przez mgnienie miała wrażenie, jakby błagał o zrozumienie. W jego
orzechowych oczach malował się żal. - Nie mogę dać więcej, muszę... - Opuścił
wzrok. Kiedy po chwili podniósł oczy, jego twarz była jak maska.
- To by niczego nie zmieniło. Nie chcę, by tamta sytuacja się powtórzyła.
A ona to niby chce!
- Mówisz, jakby istniało takie ryzyko. - Działali na siebie, lecz byli w
stanie to kontrolować. - Nic nam nie grozi, mam takie samo podejście. Oboje
tego nie chcemy. - Zmusiła się do uśmiechu. - Między nami iskrzy, ale musimy
ograniczyć nasze kontakty do ściśle zawodowych relacji. - Podniosła się.
- Możemy już wrócić do pracy?
- Tak po prostu? Omówiliśmy problem, a teraz o nim zapomnimy, jakby
nigdy nie istniał? - Zaśmiał się niewesoło, schował zdjęcia i wstał.
- Doskonale to ująłeś. - Szybko wyszła z baru. Miała tylko nadzieję, że
będzie tak, jak powiedziała. Że to da się zrobić. Bo inaczej czeka ją marny los.
R S
- 31 -
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nie było lekko. Lily przełożyła na kolanach paski torebki - ręcznie
wyszywana koralikami, późne lata sześćdziesiąte, australijski eBay, niecałe trzy
dolary plus koszty przesyłki - i już miała pewność, że ta cała akcja to wielki
błąd. Było piątkowe popołudnie, skończyła pracę. Powinna relaksować się w
domu, oglądać film na DVD albo przyjemnie spędzać czas z dziewczynami.
Zerknęła na siedzącego obok niej Zacha. W wieczorowym stroju
wyglądał fantastycznie nawet w panującym w taksówce półmroku.
Ciemne spodnie eksponowały mocne uda, marynarkę trzymał na ręku.
Śnieżnobiała koszula, pewnie szyta na miarę, podkreślała szeroki tors i ramiona.
Niepotrzebnie się zgodziła. To przez baklawę. Anne Swift sprytnie ją
podeszła. W tej greckiej knajpce obok biura podawali jedzenie godne bogów.
Ociekające słodyczą ciastko i przepyszna kawa osłabiły jej czujność, a wtedy
Annie przystąpiła do ataku.
Miała ogromną siłę przekonywania, nic więc dziwnego, że Lily jej uległa.
Choć powinna dobrze się zastanowić. Co wie o rodzinach, które chcą przychylić
nieba swym bliskim, sprawić im radość? Powinna skoncentrować się na tym, by
w stosunku do Zacha zachować obojętność!
Taksówka skręciła gwałtownie i Lily niechcący uderzyła udem o nogę
Zacha.
- Pewnie nie znosi niespodzianek - wymamrotała, odwracając się do
szyby.
Nie chcę składać mu urodzinowych życzeń i cmokać go w policzek. W
ogóle nie chcę tam być!
Jednak złamała się i zgodziła przyjść na to „biznesowe spotkanie", w
którego zaaranżowanie Anne Swift włożyła tyle trudu.
- Mogłabyś mówić do mnie, nie do okna? Może bym się czegoś domyślił
z ruchu ust.
R S
- 32 -
Coś w jego głosie sprawiło, że ciarki przebiegły jej po plecach.
Tak jak wtedy, gdy wyszła z biurowej szatni ubrana w wieczorową
sukienkę. Na to spotkanie jechali prosto z firmy i nie zdążyłaby pojechać do
domu. Wtedy w jego oczach ujrzała to ciemne lśnienie. Jeszcze nigdy nikt tak
na nią nie patrzył.
Mruknęła coś na usprawiedliwienie i odetchnęła lżej, bo właśnie dojechali
na miejsce. Ekskluzywna restauracja na nadbrzeżu.
Widniejący w dali podświetlony gmach opery wybijał się na tle nieba.
Światła samochodów wyznaczały linię mostu, na wodzie kołysały się łódki i
jachty.
Ta tętniąca życiem część miasta urzekała nadzwyczajnym pięknem,
czarowała. W innych okolicznościach Lily byłaby pod wrażeniem.
- Jesteśmy na miejscu. W samą porę na spotkanie z... klientem, panem
Goodmanem. Na... rozmowy biznesowe.
- Musiała się bardzo przykładać, by niczego nie pomylić.
Dziwiło go, że jest taka przejęta, podkreśla niektóre słowa, jakby straciła
wiarę w swoje umiejętności.
- Ciekawe, że Vince wybrał akurat to miejsce. Mam udziały w tej
restauracji - rzekł Zach, otwierając drzwi auta.
Może zachowywała się tak zaskakująco, bo podczas jazdy siedzieli tuż
obok siebie? Czy jej też trudno panować nad sobą? Pomysł Lily, by zapomnieć
o wzajemnej fascynacji, chyba nie na wiele się przyda.
- Tak, wiem. Słyszałam o tym od... pana Goodmana.
- Jego restauracja zaczęła podupadać. Nie chciał jej sprzedać, więc
zostaliśmy wspólnikami i wyprowadziliśmy ją na prostą. - Mówił o biznesie,
lecz myślał tylko o tym, by zanurzyć palce w jej włosach...
Musi się opamiętać. Ta kobieta nie jest dla niego, on dla niej tym bardziej.
Nie mówiąc już o tym, że Lily ma kota i kurę znoszącą jajka. Pięć lat temu
rozstał się z Larą, bo nie był w stanie dopasować się do jej oczekiwań.
R S
- 33 -
Zapłacił taksówkarzowi, pomógł Lily wysiąść. Serce zabiło mu szybciej
na widok jej nogi pod połyskliwą suknią.
- Wyglądasz olśniewająco - powiedział cicho. - Chciałbym obejrzeć cię
dokładniej. Najlepiej w zacisznym miejscu.
- Nie możesz... - Urwała, policzki jej zapłonęły.
- No to tylko sobie popatrzę. - Przesunął po niej powłóczystym
spojrzeniem.
Długa połyskliwa sukienka w kolorach jesieni podkreślała szczupłą kibić,
dołem lekko się rozszerzała, a boczne rozcięcie kończyło się w połowie uda. Na
plecach był głęboki dekolt w kształcie litery V. Suknia w nieco staroświeckim
stylu, lecz do Lily bardzo pasowała. Ręce same mu się wyciągały. - Cudownie
wyglądasz w tej sukni i z wysoko upiętymi włosami odsłaniającymi szyję.
Najchętniej wciągnąłbym cię do taksówki i całował, całował!
- Masz... spotkanie biznesowe - wykrztusiła, zaciskając dłonie na torebce,
jakby chciała się za nią skryć. Albo żeby nie zrobić czegoś niedozwolonego, na
przykład go dotknąć.
Ich spojrzenia się spotkały. Widział, jak bardzo z sobą walczy, i korciło
go, by pociągnąć to dalej, namówić ją, by przestała się wzbraniać, pozwoliła
przemówić emocjom...
To czyste szaleństwo! A jeśli jest nieuniknione? Jeśli naprawdę tak się
stanie, choćby nie wiedzieć jak się przed tym bronili?
Zresztą może to tylko jego wybujała wyobraźnia, może rzeczywistość
okazałaby się zupełnie inna, może wcale nie przeżyłby takich uniesień, jakich
się spodziewa?
- Lily, musimy coś z tym zrobić, bo samo nie minie.
- Nie możemy. Ustaliliśmy, że nie chcemy się wiązać. - Cofnęła się kilka
kroków. - Chodźmy już.
R S
- 34 -
- Dobrze, lecz problem nie znika. - Teraz nie czas na to, jednak będą
musieli do tego wrócić. - Wciąż nie rozumiem, dlaczego Goodman ściągnął
mnie właśnie tutaj. W dodatku po pracy.
Goodman był znajomym mamy, nieraz spotykali się na gruncie
zawodowym, ale zawsze w dzień. Dziś Zach kończył trzydzieści lat i choć
przyjemnie było popatrzeć na Lily w tej obcisłej sukni, to jednak wolałby
inaczej spędzić ten wieczór.
Zabrać Lily w jakieś miłe odludne miejsce i zdać się na matkę naturę...
- Przypuszczam, że przez cały dzień był zajęty. Chodźmy, chyba tędy. -
Pośpieszyła go gestem i ruszyła do wejścia.
Mlecznobiałe gładkie ramiona, na nich urocze drobne piegi. Te piegi
przyzywały go, wabiły. Gdyby tak przypaść do nich ustami, poczuć świeżość tej
delikatnej, cudownej skóry..
- Byłaś już tutaj kiedyś? Idziesz, jakbyś wiedziała dokąd. Dusił go ten
oficjalny strój. Dusiło pragnienie, by dotknąć
Lily. Kilka kroków i będzie ją miał w ramionach.
- Nie, nigdy tu nie byłam, ale słyszałam, że z restauracji rozciąga się
niesamowity widok. - Pchnęła drzwi i weszła do środka.
Wysiedli z windy na ostatniej kondygnacji. Właściciel już czekał w
pogotowiu. Nie dał Zachowi dojść do słowa, tylko od razu pociągnął ich ku
szerokim składanym drzwiom i otworzył je na oścież.
- Wszystkiego najlepszego!
- Miłych urodzin!
Rozległy się radosne wołania i śmiechy.
- No nie! - Zach odwrócił się, przyciągnął Lily do siebie. Skąd ten
zaborczy gest? Zapowiedź, że ich znajomość na tym się nie skończy? Sam tego
nie wiedział, czuł jedynie, że tak powinno być. Mieć ją przy sobie, czuć pod
palcami jej ramię, patrząc na roześmiane twarze mamy, Daniela i tłumu
znajomych.
R S
- 35 -
Szklane tafle wychodziły na nadbrzeże. Widok zapierał dech. Lily też
była pod wrażeniem, widział to w jej oczach. Jak łatwo by się w nich zatopił!
Zbyt łatwo.
Goodman podszedł do nich z uśmiechem i serdecznie uścisnął Zacha.
- Dawno tutaj nie byłeś. Dobrej zabawy, to twój wieczór. Anne objęła
syna i ucałowała.
- Wszystkiego najlepszego, mój kochany. Dobra niespodzianka? To
pomysł Vince'a. Chce się z tobą spotkać zawodowo, ale w firmie. Lily już
znalazła mu termin.
- Niczego się nie domyśliłem. - Był tak zaabsorbowany Lily, że umykały
mu różne rzeczy. Nawet teraz. Bo dotyk jej ramienia działał na niego jak
narkotyk
Kiedy mama ugadała sobie Lily? Miał przyjść na spotkanie z
Goodmanem i zabrać sekretarkę, by spisała najistotniejsze ustalenia. Tylko tyle
wiedział.
Popatrzył na Lily.
- Coś mi się widzi, że moja sekretarka maczała w tym palce.
Zaśmiała się, lecz w jej oczach przez mgnienie malowało się coś
zastanawiającego. Bezbronność? Dlaczego? Nie miał pojęcia, wiedział tylko, że
chce ją osłonić, stanąć w jej obronie.
- Należą mi się urodzinowe życzenia, bo strasznie mnie zwiodłaś. - Co
szkodzi, jeśli pocałuje ją w tej sali pełnej gości?
Lily zesztywniała.
- Nie, to nie jest dobry pomysł.
- Przeciwnie, jest rewelacyjny. - Pocałował ją, nim zdążyła zaprotestować.
I nim sam zdążył się zastanowić, co czyni. Trzymając jej twarz w dłoniach,
cieszył się smakiem jej ust.
Niczego więcej nie chciał. Tylko spróbować, przekonać się, że to
doznanie nie będzie tak emocjonujące, jak się spodziewał.
R S
- 36 -
Że odejdzie od Lily bez żalu. Nie przewidział jednak, że rzeczywistość
spłata mu figla.
Lily topniała w jego ramionach. Przepełniły go uczucia, jakich dotąd nie
znał. Dotyk jej palców parzył przez materiał, delikatny zapach perfum upajał i
odurzał, usta mamiły, przenosiły w inny wymiar...
Byli stworzeni dla siebie, przy niej zniknęła pustka, jaką czuł w sobie.
Musiał użyć całej siły woli, by nie przyciągnąć Lily mocniej i nie zapomnieć o
bożym świecie.
Rozluźnił uścisk, z ociąganiem odsunął od niej usta.
Cisza wypełniła się wesołym gwarem i zgiełkiem. Trzymając Lily w
ramionach, przestał odbierać świat zewnętrzny.
- To było niepotrzebne - wyszeptała.
Też przeżyła szok, widział to po jej zaróżowionej twarzy.
- Wszystkiego najlepszego, Zach! - Jej drżący uśmiech miał wmówić
widzom, że to był zwyczajny, nic nieznaczący pocałunek.
Czy to wypadło przekonująco? Czy nikt niczego się nie domyśli?
Cofnęła się kilka kroków.
- Mam nadzieję, że podoba ci się... niespodzianka. Marzyła jedynie o tym,
by stąd czmychnąć. Serce jej dudniło, ręce drżały.
Zach pocałował ją w obecności tylu osób. Obudził w niej emocje, o
których już dawno zapomniała, które zgasły w chwili, gdy Richard rozstał się z
nią w szpitalu, nie chcąc już dzielić przyszłości.
Nie, to nie tak. Czegoś takiego nigdy dotąd nie czuła, z żadnym
mężczyzną. Czy to widać?
Zach uwolnił w niej nieznanie, uśpione dotąd pragnienia. Mogą ją
ponieść, może nad nimi nie zapanować. Bo nagle wszystko widzi inaczej,
wszystko traci znaczenie... Anne serdecznie ujęła jej dłoń.
- Wielkie dzięki za pomoc. Bez ciebie to by się nie udało.
R S
- 37 -
Obudziła się w niej nadzieja. Może jednak nikt się niczego nie domyślił,
może to wyglądało jak zdawkowy buziak przy składaniu życzeń?
- Chyba już poznałaś mojego drugiego syna? - zapytała, wskazując na
stojącego obok chłopca.
- Tak. - Lily uśmiechnęła się. - Poznaliśmy się z Danielem w biurze.
- Jak podoba ci się praca? Trudno było doprowadzić wszystko do
porządku po tej, jak to ona się nazywała? - Machnęła ręką. - Cóż, pamięć już nie
taka.
Lily zdusiła śmiech. A co ona ma powiedzieć!
- Nazywała się Rochelle. Ja pracuję w Swift Enterprises tylko chwilowo.
- Mamy umowę, więc jeszcze trochę zostało - wtrącił Zach. - Przez ten
czas jesteś moja. Nie zamierzam puścić cię wcześniej,
- Staram się pracować najlepiej, jak potrafię. - Udawała, że nie zrozumiała
dwuznaczności, jednak poczuła gęsią skórkę. Chyba nie zamierza brnąć dalej?
Już ten jeden pocałunek wystarczył, by straciła grunt pod nogami. Musi się od
niego uwolnić. I to im wcześniej, tym lepiej. - Sytuacja jest opanowana, każdy z
moich pracowników może przejąć prowadzenie biura. - Gdyby zgodził się na
Deborah...
Zach zmierzył ją zwężonymi oczami.
- Zapomnij o tym, kochanie, bo do tego nie dojdzie. Chodźmy wmieszać
się w tłum. Wiele osób chętnie cię pozna.
Kochanie. Wtrącił to tak sobie, mimochodem, lecz ten żar w jego oczach.
- Prawdę mówiąc, właśnie zbierałam się do wyjścia. To twój wieczór,
twoje święto. Nie będę przeszkadzać.
- Daj spokój. Jeśli myślisz, że pozwolę ci odejść... - Patrzył na nią z
napięciem. - Poza tym masz okazję nawiązać obiecujące kontakty, wspomnieć o
swojej agencji. Chyba zależy ci na rozwoju firmy?
- Naturalnie. - Niby co miała na to powiedzieć? - Ale nie będę na twoim
przyjęciu reklamować agencji.
R S
- 38 -
Ujął jej rękę, wsunął ją sobie pod ramię.
- Jeśli chcesz, to nie ma żadnych przeszkód. A jeśli nie masz ochoty, to
nie rób z siebie cierpiętnicy, tylko po prostu dobrze się baw.
Zagotowało się w niej, lecz Zach nie dał jej dojść do głosu. Przeprosił
matkę i brata, pociągnął do środka sali i zaczął przedstawiać ciociom, wujkom i
znajomym. Z pewnością większości z nich i tak nie zapamięta.
Nie chciał słyszeć o zastępstwie. I co ona teraz pocznie?
- Masz sporą rodzinę. Niesamowite, że zjechało tyle osób. - Zabrzmiało to
niezręcznie, jakby urodziny Zacha nie były wystarczającym powodem, by
zadawać sobie taki trud. A przecież chodziło o jego, nie o jej rodzinę. -
Przepraszam, źle się wyraziłam. Przejdę się po sali - zaproponowała desperacko
- a ty porozmawiaj z gośćmi.
- Czemu chcesz iść? Miło mi z tobą, a dziś mam urodziny.
Nie chcesz sprawić mi przyjemności? - Nie dotykał jej, lecz jego oczy ją
paliły.
Wiedziała, że nie powinna zostawać, jednak nie była w stanie odejść.
Wprawdzie ją pocałował, lecz Zach ochłonął, opamiętał się i już tego nie
powtórzy. Bo po co?
Sięgali po eleganckie przekąski roznoszone przez dyskretnych kelnerów,
podeszli do zastawionego wystawnymi daniami bufetu. Goście wznosili wesołe
toasty, nie brakło żartów na temat piłki. Może Zach biegał po boisku, gdy był w
liceum? Jest świetnie zbudowany, ma warunki.
Wyobraziła sobie jego mocne ramiona... tuż nad sobą. Te niezdrowe
myśli ją przeraziły.
- Zatańczmy.
- Powinieneś poprosić kogoś z gości. - Starała się mówić spokojnie, nie
zdradzić przepełniających ją uczuć.
Nie może z nim zatańczyć. Jeśli znajdzie się tuż obok niego, nie zdoła
dłużej udawać. Bo marzy o tym, by wziął ją w ramiona. Za oknem zapadał
R S
- 39 -
zmrok, wybrzeże jarzyło się tysiącami świateł. Widok był bajkowy. I w takiej
scenerii miałaby sunąć z księciem po parkiecie? Za duże ryzyko.
- Wolę tańczyć z tobą - zaordynował, w zarodku tłumiąc jej protest.
Nie byli sami. Mnóstwo gości podrygiwało w rytm skocznej muzyki ze
starego filmu. Czyli znowu za bardzo dała się ponieść wyobraźni. Nic jej nie
grozi, nie prosił jej do przytulanego tańca. Poczuła się głupio.
Lubiła tańczyć, jednak w zaciszu mieszkania czy w klubie z koleżankami
było inaczej, bardziej na luzie.
Teraz wciąż czuła na sobie spojrzenie Zacha i każdy ruch, jego i swój,
odbierała inaczej, każdy niósł w sobie jakiś zmysłowy ciężar, potęgował
wibrujące między nimi napięcie.
Zach miał podobne odczucia, widziała to w jego oczach. Nawet się z tym
nie ukrywał, a jej na ten widok brakowało tchu.
Utwór zbliżał się do końca, gdy Zach przysunął się bliżej i oparł ręce na
biodrach Lily. Zajrzał jej głęboko w oczy. Jego wzrok palił. Topniała pod tym
spojrzeniem. Wiedziała, że powinna to przerwać. Przywoływała wspomnienia,
przypominała sobie złe doświadczenia, lecz daremny trud.
Muzyka umilkła, rozległy się oklaski. Zach opuścił ręce. Dopiero teraz
zdała sobie sprawę, że obejmowała go w pasie. Cofnęła się.
- Wspaniale się poruszasz - rzekł z uznaniem. W jego oczach widziała
dziwny blask. Pracowała z nim od trzech tygodni, lecz teraz uprzytomniała
sobie, jak mało o nim wie.
- Może zatańczysz z moim bratem, a ja poproszę mamę? Dan jest
nieśmiały, ale dobrze mu zrobi, jak zatańczy z ładną, pewną siebie dziewczyną.
Przez ostatnich dwanaście miesięcy często brakowało jej wiary w siebie.
Tym milej usłyszeć taką opinię. Odwróciła się, popatrzyła na Daniela. Stał z
boku, bawił się kołnierzykiem.
To jeszcze chłopiec, pewnie nawet nie chodzi do liceum. Nie pomyślała,
że pytanie obnaży jej brak pewności siebie.
R S
- 40 -
- Czy on się zgodzi, jeśli go poproszę?
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Jasne - odparł, dusząc w sobie emocje. - Chyba nic innego nie zrobi.
Ruszyła w stronę Daniela. Było mu to nawet na rękę, bo mówił trochę od
rzeczy. Odkąd ją ujrzał w tamten poniedziałkowy poranek, nie był sobą. A ta
uwaga nie odnosiła się do Daniela. Mówił o sobie.
Pocałował ją. Mocno, zmysłowo. Na oczach wszystkich. Chciałby to
powtórzyć, lecz już na osobności, i by ten pocałunek trwał w nieskończoność.
Mógł tylko sobie pomarzyć. To dlatego wysłał ją do Daniela.
Lily gestem przywołała chłopca na parkiet. Daniel nie dał się prosić.
Uśmiechnął się od ucha do ucha i dołączył do niej. Jak na jedenastolatka nieźle
sobie radził. Zach przymknął oczy.
Wyrwać ją stąd i zaciągnąć do najbliższego łóżka... Opanował się.
Poprosił mamę do tańca i starał się zachowywać normalnie.
Wciąż myślał o Lily. Jeszcze nigdy żadnej kobiety nie pragnął tak
intensywnie, tak szaleńczo. Cokolwiek by mu ofiarowała, przyjąłby z
wdzięcznością. To jej spojrzenie po pocałunku...
- Dzięki, mamo. - Starał się, by głos nie zdradził kłębiących się w nim
emocji. - Zrobiłaś mi wielką niespodziankę.
- Miałam pomoc. - Okręcił ją, a ona zaśmiała się wesoło. Ten pogodny
śmiech przywoływał wspomnienia. To dzięki mamie przetrwał trudne chwile. -
Dobrze, że trafiłam na Lily, bo do tej poprzedniej na pewno bym się nie
zwróciła.
Matka nie miała pojęcia o ostatnim numerze Rochelle. Zach poczuł, że
uszy mu płoną.
R S
- 41 -
- Lily ją zastąpiła. Mam nadzieję, że nie miała zbyt wiele pracy przy tej
imprezie. - Budziła w nim opiekuńcze instynkty. Nie chciał dodatkowo jej
obciążać, choć upierał się, że ma u niego zostać. Ale to nie to samo,
zaprotestował w duchu.
Spojrzał na Lily i Daniela, choć teraz nie myślał o bracie. Może
rzeczywiście dzieje się coś nowego, przebiegło mu przez myśl, lecz szybko to
od siebie odepchnął. Był pod urokiem Lily, to oczywiste, ale nic więcej. Już raz
dostał nauczkę od Lary.
- Nie, skądże. Nie prosiłam jej o nic nadzwyczajnego, jedynie o to, by cię
tutaj doprowadziła. - Utwór się skończył, wrócili na miejsce. - Lily była
zaskoczona, gdy wyjaśniłam jej moje plany. Ona ma rodzinę?
- Nie wiem. - Dziwne, bo nagle poczuł, że powinien to wiedzieć, ale
właściwie dlaczego? - Pracuje tymczasowo, nie wypytuję jej o takie rzeczy. - A
jednak chciałby wiedzieć o niej wszystko. - Sam nie wiem, czego chcę. - Zbyt
późno zdał sobie sprawę, że powiedział to na głos.
- Cóż, synku, tak to już jest. Przypominam o jutrzejszym grillu. Nic się
nie zmieniło. Rodzina zjechała z daleka, trzeba ich dobrze przyjąć. Powoli
zacznę ich zbierać, musimy się wyspać.
Ruszyła ku krewniakom, Zach zszedł z parkietu. Chce Lily. Czy na
pewno nic więcej?
Daniel prowadził Lily. Trzymała go pod rękę, a on sztywno unosił łokieć.
Jej uśmiech poruszył w Zachu czułą strunę.
- Wspaniale, Dan - powiedział miękko. - Szkoda, że tata cię nie widział.
Byłby z ciebie dumny.
- Ja też żałuję. - Daniel opuścił rękę, twarz mu się ściągnęła.
Zach zagryzł usta. Był zły na siebie. Po co przypominał bratu o stracie
ojca? Starał się go zastąpić, być dla Daniela więcej niż bratem, lecz wiedział, że
to tylko namiastka.
- Dan...
R S
- 42 -
- Przejrzałeś ulotkę, którą ci zostawiłem? O Sarrenden College? Mają
najlepszą mechatronikę w Australii, zajęcia zaczynają się już w pierwszej klasie
liceum.
- Widziałem, ale to uczelnia w Melbourne, a my mieszkamy tutaj. -
Mechanika i elektronika były ostatnią pasją brata. Zach chętnie by temu
przyklasnął, lecz znał słomiany zapał Dana. - Rozejrzymy się, czy czegoś
podobnego nie ma w Sydney. Może znajdziemy jakieś kursy?
- Mechatronika to jedna z najnowszych dziedzin, bardzo na czasie,
prawda? - Lily popatrzyła pytająco na Daniela. - Czy w zeszłym roku nagroda
Youth Australia Innovation nie została przyznana komuś działającemu w tej
dziedzinie?
- Tak - Daniel rozpromienił się. - Wymyślili niesamowite urządzenie,
miniaturowy komputerek dla osób, które biegają lub uprawiają marsze. To
urządzenie działa w każdym terenie: mierzy puls, ciśnienie krwi i mnóstwo
takich rzeczy. Piszczy, jeśli coś jest nie tak.
- Skoro weszliśmy na te tematy, to rano idziesz ze mną pobiegać? -
zapytał Zach. - Muszę podszlifować formę na niedzielny mecz.
- Och, te wasze mecze! - skrzywił się Daniel. - Ty i banda twoich
garniturowych koleżków. Biegacie po boisku, udając twardzieli. Hokej na trawie
jest znacznie lepszy.
- Aha, już rozumiem te żarty o piłce. - Lily zakryła usta, by się nie
roześmiać, lecz oczy ją zdradzały.
- No wiesz, nie oszczędzamy się. Czy deszcz, czy błoto, nie ma sprawy,
gramy.
- No dobra, pobiegam z tobą - powiedział Daniel. - Ale na mecz mnie nie
wyciągniesz. A teraz pójdę sprawdzić, czy zostało jeszcze coś do jedzenia.
- Leć. - Zach pchnął go delikatnie w stronę bufetu. - Na tort na pewno
jeszcze się załapiesz.
R S
- 43 -
Gromadka krewnych wychodziła z sali, na odchodnym wesoło żegnając
się z jubilatem. W pewnej chwili spostrzegł, że Lily kieruje się do drzwi. Chce
mu się wymknąć? O nie! Nie może tak po prostu czmychnąć, jakby ten
pocałunek był zdawkowym gestem. Jeszcze nic nie zostało wyjaśnione czy
zakończone.
Daniel dołączył do mamy, a Zach podszedł do Lily i ujął ją pod rękę.
- Wracasz taksówką? Zaraz jakąś złapię.
- Dziękuję, ale nie musisz się fatygować.
Nim zdążyła skończyć, pociągnął ją do schodów, jak najdalej od
rozgadanej gromady czekającej na windę. Chciał mieć Lily tylko dla siebie.
Schodzili w milczeniu. Ciszę przerywał stukot obcasów, szelest ubrań.
Zach puścił jej ramię, przytrzymywał ją teraz w pasie. Tak wyszli na ulicę.
Wieczorna bryza niosła zapowiedź rychłego deszczu, powietrze było
gorące i parne. W ciemności słychać było szum fal łagodnie uderzających o
brzeg, delikatny zapach perfum Lily drażnił zmysły Zacha.
Pragnął jej. Powinien się teraz pożegnać... nie, odwiezie ją do domu.
W milczeniu czekali na taksówkę.
Kiedy nadeszła ich kolej, Lily odetchnęła z wyraźną ulgą.
- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego - powiedziała, odwracając się do
Zacha. - Do zobaczenia w poniedziałek w biurze. Musimy porozmawiać na
temat dalszej współpracy. Deborah...
- Nic z tego. - Myśli, że mu się wywinie? Lily jest fantastyczną
sekretarką. Nigdzie jej nie puści.
Jest jeszcze coś - oboje trochę się pogubili. Nie tylko on, ona również, co
bardzo go cieszyło, choć zdawał sobie sprawę z ryzyka. Popchnął ją do
taksówki, sam usiadł obok.
- Jaki adres?
- Ale ja...
R S
- 44 -
- Chyba że wolisz pojechać do mnie. - Chciał tego uniknąć, bo wtedy nie
ręczył za siebie.
Mruknęła coś niewyraźnie, potem podała taksówkarzowi adres. Mieszkała
w pobliżu centrum. Ciekawe, jak wygląda jej mieszkanie? - zastanawiał się.
- Nigdy nie wspomniałaś o swojej rodzinie - zagadnął, by zaspokoić
rozbudzoną przez matkę ciekawość.
- Bo to nic ciekawego - odparła dziwnie bezbarwnym głosem. - Jestem
jedynaczką, rodzice nie mieszkają w Sydney. Od czasu do czasu rozmawiamy
przez telefon. Każde z nas ma swoje sprawy.
Są zbyt zajęci, by czasem się spotkać? Czy to świadomy wybór? W jego
rodzinie coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Na końcu języka miał kolejne
pytania, lecz widok jej oczu wprost go poraził. W półmroku panującym w
taksówce wydawały się ciemnoniebieskie. Och, gdyby mógł ją pocałować!
Gdy podjechali pod trzypiętrowy budynek stojący przy cichej ulicy,
napięcie między nimi doszło do zenitu.
Zach napotkał w lusterku spojrzenie kierowcy.
- Proszę nie wyłączać taksometru. Zaraz wracam.
- Nie musisz mnie odprowadzać.
Tylko jeden pocałunek na dobranoc. Bez świadków. Sam zdecyduje,
kiedy go zakończy. Udowodni samemu sobie, że panuje nad sytuacją.
- Które jest twoje mieszkanie?
- Pierwsze po lewej stronie, tam, gdzie są dwie pary drzwi.
- Jedne do mieszkania, drugie do biura. Wewnątrz są połączone? - Patrzył
na kolorowe kwiatki po obu stronach wejścia. Wziął klucz od Lily i wsunął go
do zamka.
- Tak. - Sztywno skinęła głową.
Pod podświetlonym przyciskiem dzwonka jaśniała przyklejona karteczka
z napisem „Złapać kota". Nie bardzo wiedział, co to znaczy. Otworzył drzwi,
R S
- 45 -
Lily pochyliła się i zręcznie pochwyciła puszystą kulę, która wystrzeliła im spod
nóg.
- Jemima. - Ile by dał, by znaleźć się na miejscu tego kociaka! Lily czule
tuliła zwierzątko do piersi. Opamiętał się, poruszył niespokojnie.
- Gdybym jej nie złapała, mogłaby uciec. Skąd wiedziałeś, jak się
nazywa? - Przekroczyła próg i wypuściła kota.
Zach wszedł za nią.
- Proponowałaś mi pierwszego kociaka Jemimy w zamian za drugą szansę
dla twojej agencji. Masz też kaczkę czy kurę, bo zaoferowałaś również
całoroczną dostawę jaj.
- Och! Tak, oczywiście. - Jemima ocierała się jej o kostki, po chwili
usiadła przy stopach. - Lubisz koty? Miałam ją wysterylizować. - Musiała być
bardzo zdenerwowana, skoro nie pamiętała tamtej rozmowy.
- Mówiłaś mi o tym. - Serce zabiło mu szybciej. - Od razu mówię, że nie
chcę kociaka. - Chciał Lily.
- Aha. - Wciąż była bardzo spięta. Zakaszlała nerwowo. - No to dobranoc.
Dziękuję za odwiezienie mnie do domu.
Przez okno wlewała się srebrna poświata księżyca. Widział tylko
niewielką część przedpokoju.
Z radością obejrzałby jej mieszkanie, a nade wszystko... Gwałtownie
przyciągnął ją do siebie.
- Lily, powiedz, że chcesz czegoś więcej. Powiedz, że też przez cały
wieczór tylko o tym myślałaś.
- Próbowałam z tym walczyć, ale się nie udało.
Widział, że to wyznanie nie przyszło jej łatwo.
Nie cofnęła się, nie mogła albo nie chciała. Przesunął palcami po cienkiej
tkaninie otulającej jej dekolt.
- Masz śliczną sukienkę. Kiedy byłem mały i przychodzili do nas goście
na kolację, panie często miały suknie w takim stylu.
R S
- 46 -
Miło było dotykać połyskliwej tkaniny, a jeszcze milej wyobrażać sobie,
jak by to było bez tej tkaniny...
- Ta sukienka... - Z trudem wydobywała z siebie słowa. - Kupiłam ją na
eBayu. Tak samo jak Betty, moją kurkę. Ktoś groził, że ją zabije, jeśli jej nie
kupię, a ona znosi najlepsze jaja i w ogóle nie sprawia kłopotu.
Rozkoszna była z tą swoją nerwową paplaniną, cudownie zaskakująca.
Jednak teraz interesowało go tylko jedno.
- Lily, chcę cię pocałować. Przestań już mówić.
- Dobrze... - Zacisnęła palce na jego marynarce.
- Zapomnij się ze mną. - Pochylił ku niej głowę. - Zapomnijmy się razem.
- Razem...
To było niezależne od nich. Pragnienie, dzika tęsknota, marzenie, by
zatracić się w sobie, zapomnieć o wszystkim. Jakby naraz objawiło się coś
silniejszego od ich woli i rozsądku. Coś silniejszego od Lily i Zacha.
Pocałunek odurzył ją, przywołał do życia. Nie czuła się tak cudownie
wolna i swobodna co najmniej od roku, od tamtej dramatycznej wyprawy
kajakowej.
Westchnęła, wtuliła się w jego mocne ciało. Oto schronienie, o jakim
marzyła.
Wreszcie czuła się potrzebna, ważna dla kogoś. Dla niego. Oddała
pocałunek, odsuwając od siebie wszelkie lęki, zapominając o rozterkach.
Miała poczucie, że oto spełnia się marzenie... i zreflektowała się. To tylko
iluzja, która naprawdę nie istnieje. Nie byli sobie przeznaczeni. Nie tak, jak by
tego pragnęła.
Przecież powiedział, że nie chce się wiązać, że nie powtórzy
wcześniejszego błędu. Doskonale to zapamiętała!
Czemu więc drży w jego ramionach, odsłania się przed nim, skoro nic im
nie jest pisane? Gdyby poznał prawdę, na pewno by się od niej odwrócił.
R S
- 47 -
Łzy zapiekły pod powiekami, cofnęła się. Była zła na siebie, na łatwość, z
jaką odepchnęła od siebie swą przeszłość.
- Nie powinno do tego dojść.
Tym bardziej tutaj, w jej domu, w jedynym miejscu, gdzie czuła się
bezpieczna. Tu mogła zapominać do woli i nic złego się nie działo.
- Idź, Zach. - Jeśli zacznie rozglądać się po mieszkaniu, zobaczy
porozwieszane karteczki przypominające o najbardziej oczywistych
czynnościach: zakupach na niedzielę, praniu w sobotę. Domyśli się, że to nie
jest normalne. - Proszę, możesz...?
- Przestać? Wyjść? - Oczy mu pociemniały. - Nie chcę, Lily.
Popatrzyła na niego przenikliwie. Miał zaróżowione policzki, ściągniętą
twarz, oczy...
- Wiem, o co ci chodzi - powiedziała spokojnie, jakby stwierdzała
oczywisty fakt. Ona też tego pragnęła, lecz... - To tylko fizyczna fascynacja.
Gdyby było coś więcej... - Głos jej się załamał. Marzyła, by Zach zapewnił, że
coś do niej czuje prócz pożądania.
Milczał. Opuścił ręce, wpatrywał się w nią przeciągle. Cofnął się.
Przeszył ją żal, choć przecież właśnie tego się spodziewała.
- Idź, proszę.
Zawahał się, odwrócił, położył rękę na framudze.
I wyszedł.
Upewniła się, że zwierzaki śpią, sprawdziła zamki, położyła notes na
nocnej szafce, w końcu wślizgnęła się do łóżka. Jeśli nie będzie mogła zasnąć,
obmyśli plan na przyszłość. Przede wszystkim musi uwolnić się od Zacha. Ze
względu na siebie i na dobro agencji.
W poniedziałek przekaże mu, że na jej miejsce przychodzi Deborah. Po
tym, co dzisiaj zaszło, pewnie nie będzie się sprzeciwiał, zwłaszcza że w biurze
nie ma żadnych zaległości.
R S
- 48 -
A potem zapomni o Zachu i będzie robić swoje. I tylko dla siebie
zachowa bolesną tajemnicę dotyczącą stanu jej pamięci.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Muszę z tobą porozmawiać. Myślałam o tym przez cały weekend i
doszłam do wniosku...
- Cieszę się, że jesteś wcześniej, bo szykuje się ciężki dzień - przerwał jej.
Lily zatrzymała się przed jego biurkiem. Wyprostowana, z dumnie
uniesioną głową, w prostej granatowej sukience z dzianiny. Zdawała sobie
sprawę, że ta sukienka intryguje, budzi ciekawość, co jest pod nią. Starał się nie
dać po sobie poznać, co też mu chodzi po głowie.
- Podczas pierwszego spotkania proponowałam na zastępstwo Deborah
Martyn. Wtedy się sprzeciwiłeś, lecz teraz, gdy wszystko jest wyprowadzone na
czysto...
Była bardzo spięta. Widział to nawet po linii jej ust, tych samych, które w
piątek topniały pod jego wargami.
- Chcesz, żebym się na to zgodził. - Zapanował nad głosem, jednak
podniósł się z fotela i pochylił w stronę Lily.
- Nie ma mowy. - Sięgnął po dyktafon. - Już wcześniej to ustaliliśmy.
- To było na samym początku. Nie ma powodu, byś nadal się sprzeciwiał -
mówiła zdenerwowana. - Rozmawiałam z nią. Jedno słowo, a zaraz się tu stawi.
Nie odczujesz żadnego opóźnienia. Błyskawicznie wszystko jej przekażę. Debo-
rah zna swój fach.
- Zręcznie to obmyśliłaś. Jeśli chcesz, bym przeprosił za te pocałunki...
- To nie ma żadnego związku - odparła twardo. Żadnych spłoszonych
spojrzeń, ochów czy achów.
R S
- 49 -
Jest silna. Tym bardziej go pociągała. Oboje wiedzieli, że prawda jest
inna, jednak zaprzeczyła. Podziwiał ją.
- Wydaje mi się, że ma. - Przez cały weekend obsesyjnie rozpamiętywał
tamtą chwilę. Starał się oprzytomnieć, lecz daremny trud. A jednak musi wziąć
się w garść.
Odwrócił się, popatrzył na miasto za oknem. Nie, nie pozwoli jej odejść.
Nie chodzi o względy osobiste, zależy mu na sprawnym funkcjonowaniu biura.
Nie kieruje się emocjami, jest na to zbyt rozsądny...
Kiedy znowu się do niej odwrócił, z jego twarzy niewiele można było
wyczytać.
- Lily, zawarliśmy umowę. Postawiłem sprawę jasno. Nie chcę, byś
odeszła. Pracujesz tu od kilku tygodni, wdrożyłaś się. I ma to pójść na marne?
Nowa osoba, choćby najlepiej przygotowana, będzie potrzebowała czasu, żeby
się wciągnąć. Dla mnie to wymierna strata. Zgodziłaś się na moje warunki. Jeśli
je zmienisz, uznam to za złamanie umowy.
- Pocałowałeś mnie. Złamałeś własne zasady.
- Całowaliśmy się razem. Jeśli to się powtórzy, będzie tak samo. - Patrzył
na nią, próbując nie myśleć o piegach, smaku ust, gładkości skóry. - Zresztą
sama powiedziałaś, że nie w tym rzecz.
- Nie. Ja... - Machnęła ręką. - Nieważne, co powiedziałam. Dla mnie
byłoby lepiej, gdybym odeszła. Skoro jednak upierasz się przy swoim, mając
mnie przy tym w ręku, to coś ci powiem. - Zwęziła oczy. - Ten pocałunek
więcej się nie powtórzy.
Odwróciła się. Widział, że kłębią się w niej wstrzymywane emocje, i
marzył, by je uwolnić. I samemu się w nich zatopić. Może nie jest taki obojętny,
jak myślał...
Nie może sobie na to pozwolić, musi się opanować.
- Skoro skończyliśmy, to bierzmy się do roboty.
R S
- 50 -
Przez kolejne godziny pracowali w milczeniu, odzywając się tylko w razie
konieczności. Zach zagłębił się w papierach. Lily mu się podoba, jest dla niej
pełen uznania, lecz nic więcej.
Nigdy nie musiał zabiegać o kobiety. I nie zamierza tego robić. Jeśli Lily
nie jest zainteresowana, to trudno.
Tuż przed porą lunchu zadzwonił telefon. Zach zerknął na Lily, gdy go
odbierała. Co i rusz spoglądał na nią ukradkiem. Służbowo. W końcu trzeba
wiedzieć, co robi sekretarka.
- Mark! - W jej głosie zabrzmiała taka radość, że aż go poraziło. Nie mógł
oderwać od niej wzroku. Lily rozpromieniła się w uśmiechu. - Z przyjemnością!
Teraz? Wspaniale. To do zobaczenia.
Zach wziął skoroszyt i podszedł do okna. Przerzucał strony, udając, że
jest pochłonięty lekturą.
Gdy kilka minut później do sekretariatu wszedł starszy pan, Lily zerwała
się z miejsca i rzuciła mu się w ramiona, on zaś po ojcowsku cmoknął ją w
policzek, cofnął się o krok i przyjrzał się jej z uśmiechem.
Widać było, że łączy ich głęboka przyjaźń, co w Zachu obudziło dziką
zazdrość. Odłożył skoroszyt i podszedł do nich.
- Witam, jestem Zachary Swift. Szef Lily.
- Mark Uden. Miło mi poznać jednego z jej zleceniodawców. - Uścisnął
mu dłoń.
Zach zagryzł usta. „Zleceniodawca". Nie podobało mu się to określenie.
Podobnie jak nie podobały mu się przyprószone siwizną włosy Udena i jego
sposób bycia.
Lily wzięła torebkę.
- Możemy iść, Mark. - Rzuciła pryncypałowi bezosobowe pożegnanie i
wyszła, trzymając Udena pod rękę.
R S
- 51 -
Zach usiadł przy biurku, zajął się pracą. Zamówił lunch z baru. Pijąc sok,
ponuro patrzył na miasto. Był w wyjątkowo podłym nastroju i postanowił coś z
tym zrobić.
Co z tego, że Lily tak ciepło odnosi się do Udena, jakby przy nim czuła
się bezpieczna? Nie chciałby być dla niej kimś takim. Nie chce, nie czuje się do
tego powołany.
Co to za człowiek ten Uden? Jaką rolę odgrywa w jej życiu? Chciałby to
wiedzieć, lecz nie ma sposobu, by to wyjaśnić. Lily nie opowiada mu o swoich
znajomych. Musi dać sobie z tym spokój, zająć się swoimi sprawami.
Tuż przed powrotem Lily zadzwonił telefon. Zach odebrał, a gdy
skończył rozmowę, zaczął krążyć po gabinecie.
Zatrzymał się raptownie, słysząc kroki Lily. Wszedł do sekretariatu i
stanął przy jej biurku.
- Nie przekazałaś mi telefonicznej informacji o spotkaniu, które ma odbyć
się zaraz po lunchu.
Głośno nabrała powietrza, odwróciła się do Zacha. Duża torba, którą
chowała do szuflady, wypadła jej z rąk.
- Może to nieporozumienie? Nic sobie nie przypominam. - Zaczęła
pośpiesznie przerzucać notes.
- Nic tam nie znajdziesz. - Zach przysunął się bliżej. Wiedział, że
zachowuje się bezsensownie, jednak nie mógł się pohamować. Był zazdrosny o
Udena, o czas, jaki Lily z nim spędziła, i był zły na siebie, że jest taki wredny. -
Już sprawdziłem.
- Bardzo przepraszam. Powiedz, co mam przygotować, postaram się
zrobić to jak najszybciej. Jeśli zamierzasz złożyć zażalenie na mnie czy moją
agencję, nie zgłaszam sprzeciwu.
Była jednym wielkim poczuciem winy. Zach wściekł się na siebie. Oto do
czego doprowadziła go zazdrość. Co znaczy takie drobne przeoczenie? Nie jest
na nią zły z powodu tego drobiazgu. Wiedział o tym spotkaniu i nie musiał się
R S
- 52 -
specjalnie przygotowywać. Był wkurzony z powodu Udena. I sam się tego
wstydził.
- Lily. - Spojrzał jej w oczy. Było jej przykro, widział to. Przez niego.
Podniósł rękę.
Nie zdążył nic powiedzieć, bo ktoś z pracowników wpadł do sekretariatu,
by pilnie skonsultować coś z Lily. Wyjęła z biurka dokumenty, pochylili się nad
nimi.
Zerknął na zegarek. Stracił okazję, by ją przeprosić. Nie mógł dłużej
zostać, jeśli nie chciał się spóźnić na spotkanie. Ale ta okropna scena będzie nad
nim wisiała. Wymamrotał coś na pożegnanie i wyszedł.
Godzinę później miał dość. Szef finansów referował problem, lecz Zach
nie mógł się skupić. Wciąż myślał o Lily.
Czuł się fatalnie. Rzucił się na nią jak wściekły pies na bezbronnego
kociaka, i to bez powodu. Odłożył papiery, podniósł się.
- Steele, zrób, jak uważasz. Muszę już iść. Do gabinetu dotarł w
rekordowym czasie.
- Lily...
- Dobrze, że jesteś. Właśnie miałam telefon z firmy Gunterson and Greig.
- Przebiegła wzrokiem zapiski. - Czekają na twoją ofertę w sprawie projektu
Mulligan. Jeśli do jutra rana jej nie dostaną, zaczną szukać innego kupca. Nie
przypominam sobie tego projektu.
- To miało wyjść od nas, gdy jeszcze była tu Rochelle. - Najwyraźniej tak
się nie stało. Pamiętał, że podyktował jej pismo, ale nie trafiło na jego biurko.
Sam to przegapił. To znacznie gorsze zaniedbanie niż przeoczenie
nieistotnej informacji.
- Zaraz zacznę szukać. - Odetchnęła z ulgą. - Może będzie coś w
komputerze. Taśm nie ma co sprawdzać, chyba że masz u siebie jakieś sprzed
kilku tygodni. - Stała przy szafce i przeglądała zawartość pierwszej szuflady.
R S
- 53 -
Zach zacisnął pięści. Ile go kosztowało, by jej nie dotknąć! Od pierwszej
chwili, kiedy ją ujrzał, pragnął Lily. Teraz chciał czegoś więcej. Czegoś, o czym
nigdy wcześniej nie marzył, choć gdzieś w środku to zawsze w nim było. Lily
jest wyjątkowa, niepowtarzalna, niesamowita. Dzielna i odważna, a przy tym
ujmująco... krucha. Widział to kilka razy w jej oczach, gdy na mgnienie straciła
czujność. Fascynowała go, urzekała. Nie może mieszać się w jej życie, lecz
musi ją przeprosić.
- Lily, zachowałem się jak bałwan, zrobiłem problem z głupiego telefonu.
Postąpiłem jak idiota. Coś mnie poniosło, sam nie wiem co. Chciałem cię za to
przeprosić. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
W jej oczach znów malowała się bezbronność. Przez długą chwilę
przypatrywała mu się w milczeniu. Wreszcie skinęła głową.
- Wybaczam. Wracajmy do pracy. - Znowu zaczęła przekładać
dokumenty.
Delikatnie dotknął ramienia Lily, obrócił ją ku sobie. Cicho wymówił jej
imię. Chciał zapytać o Udena. Powiedzieć jak bardzo jest mu przykro. A przede
wszystkim chciał mieć ją przy sobie.
- Lily, moja kochana.
- Zach, proszę. - Popatrzyła na niego z rozpaczą. - Jeśli będziesz mnie
obejmował, przepadnę, a ja... ja nie jestem dla ciebie. Poza tym jasno
powiedziałeś, że nie chcesz się angażować, choć nie rozumiem dlaczego.
- Po rozstaniu z Larą obiecałem sobie, że już nigdy nie postawię siebie
czy kogoś w takiej sytuacji. - Sam już nie wiedział, czy te wyjaśnienia coś
pomogą, czy może jeszcze bardziej wszystko utrudnią. - Jestem nastawiony na
karierę, czuję się odpowiedzialny za los mamy i młodszego brata. To się nie
zmieni. A zarazem bardzo cię pragnę.
- Aha. No to ci powiem, że dla mnie samo pragnienie to za mało. Jak
widzisz, niewiele mamy z sobą wspólnego.
R S
- 54 -
- Gorączkowo przekładała teczki. Wreszcie opatrzyła na Zacha. Walczył z
sobą. Ona też.
- Cześć! - do gabinetu weszła Anne. - Cieszę się, że was zastałam. - Z
gazetą w dłoni przeniosła wzrok z Zacha na Lily. - Mam nadzieję, że nie
przeszkodziłam?
Lily podeszła ku niej, uśmiechnęła się z przymusem.
- Witaj, miło cię widzieć. W niczym nie przeszkodziłaś. Wyniknął
problem, który musimy szybko rozwiązać, to wszystko. - Usiadła za biurkiem i
sięgnęła po notes. - Musimy błyskawicznie coś przygotować, a czasu nie ma
zbyt wiele.
- Och. - Anne popatrzyła na syna. - Czyli nie dasz rady pojechać do
szkoły i obejrzeć meczu.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Do diabła, jak z tego wybrnąć? - Zawsze wspierał brata, starał się
pamiętać o tak ważnych sprawach jak choćby ten mecz. To przez Lily wypadło
mu z głowy, to o niej bezustannie myślał...
- Nie przejmuj się, synku. Wyjaśnię Danielowi. - Anne z uśmiechem
podała mu gazetę. - Muszę się zbierać, żeby się nie spóźnić, ale zerknij na
artykuł na ósmej stronie. Jest tam relacja i kilka fotek z twoich urodzin.
- Powiedz Danielowi, że będę - przyrzekł, choć nie miał pojęcia, jak to
zrobi.
Gdy Anne wyszła, zapakował do teczki papiery, uprzątnął biurko. Czuł na
sobie wzrok Lily. Podniósł głowę.
- Sam nie mogę uwierzyć, że jestem aż tak beznadziejny. I mam do siebie
jeszcze większy żal, że tak się zachowałem wobec ciebie. W związku z tym
spotkaniem i...
R S
- 55 -
- Daj spokój - przerwała mu. - Może i dobrze, że tak wyszło, bo atmosfera
się oczyściła. Musimy powściągnąć emocje, to wszystko.
Oferta ma być dostarczona jutro z samego rana. Wieczorem posiedzi nad
papierami, ale zajmie to mnóstwo czasu. Nie mówiąc już o tym, że potem trzeba
będzie wszystko przepisać, nadać właściwą formę.
- Dobrze ci mówić, lecz nad tą fascynacją trudno zapanować.
- Wiem, ale nie mamy wyjścia. - W jej oczach widział to samo pragnienie,
które i jego spalało. - Pojadę z tobą na mecz. Mam podręczny komputerek,
rzadko z niego korzystam, ale teraz w sam raz się przyda. Podyktujesz mi ofertę,
a rano przyjadę wcześniej i przepiszę na czysto. Złożysz podpis i wyślemy ją
kurierem.
To było najlepsze rozwiązanie. W zasadzie jedyne. Powinien je przyjąć.
Czy Lily naprawdę sądzi, że można zignorować uczucia? Cóż, nie pora się nad
tym zastanawiać. Mają sprawę do załatwienia.
- Nie chciałbym cię wykorzystywać.
Skończyła zapisywać coś w notesie, schowała rzeczy do biurka. W jej
oczach wciąż widział żar.
- Sama się zaofiarowałam.
W samochodzie przejrzała SMS-y, komentując je pod nosem i robiąc
notatki. Przyjemnie mu było w jej towarzystwie.
Zaparkowali przed szkołą. Lily wrzuciła do torby komórkę i notes.
Podeszli do grupki rodziców czekających na rozpoczęcie meczu.
- Bardzo ci dziękuję, Lily.
- Nie ma za co - odparła, lecz w głębi duszy ucieszyła się. Poczuła się
dowartościowana, a tego jej brakowało. - Przywitajmy się z twoją mamą i
znajdźmy sobie miejsca.
Kiedy już usiedli na drewnianych ławkach, wyjęła komórkę, by sprawdzić
pocztę. Zach spojrzał na nią dziwnie.
R S
- 56 -
Nie miała żadnych wiadomości. Uświadomiła sobie, że pewnie już raz je
sprawdziła.
- Byłam ciekawa, która godzina.
- Mecz zaraz powinien się zacząć. - Zach popatrzył na wychodzące
drużyny. - Jest Daniel. - W jego głosie zabrzmiały czułość i duma.
Serce Lily wezbrało tęsknotą. Jak on jest związany ze swoją rodziną.
Daniel pomachał do brata i do siedzącej kilka rzędów dalej mamy.
Lily uśmiechnęła się z przymusem.
- Dobrze gra?
- Jest niezły. - Z tonu można było wnosić, że uważa Daniela za świetnego
hokeistę.
- Może zerkniemy na ten artykuł, który dała ci mama? - Lily sięgnęła po
gazetę, przerzuciła strony.
- Dobrze. - Zach pochylił się, by lepiej widzieć tekst i zdjęcia.
Przez tę jego bliskość nie mogła się skoncentrować na gazecie. Musiała
się bardzo hamować, by nie podnieść głowy i nie popatrzeć mu prosto w oczy,
tak bardzo była ciekawa, czy czuł to samo co ona. Jakże naiwnie sądziła, że
mogą tak po prostu przestać się zauważać, narzucić sobie obojętność!
- Bardzo sympatyczna relacja.
Na jednym ze zdjęć była grupka gości zebrana przy bufecie, na innym ona
tańcząca z Danielem. Na trzecim Zach z matką, tuż obok niej i Daniela.
Postronny obserwator zapewne nie zwrócił uwagi na wyraz twarzy Zacha,
który przyglądał się Lily z napięciem.
- Patrzę, jakbym zaraz miał cię połknąć. - Zach podsunął się bliżej, jego
udo znalazło się tuż przy jej nodze. - Gdy jesteś blisko, przestaję nad sobą
panować.
Co miała na to powiedzieć? Był szczery aż do bólu. Całe jej ciało
wyrywało się ku niemu.
Ujął ją za nadgarstek, czekał na odpowiedź.
R S
- 57 -
Czuła na sobie jego spojrzenie, ciepło jego ciała. Palce Zacha delikatnie
zaciskały się na jej ręce.
Zmusiła się, by podnieść na niego wzrok.
- Zaczęli grać. Patrz tam, bo Danielowi będzie przykro. Zach zamruczał,
przesunął spojrzenie na zawodników. Lily też obserwowała grę. Udzieliło się jej
podniecenie innych widzów.
- Daniel jest strasznie zawzięty. I jaki sprytny! - Chłopiec zręcznym
ruchem wybił piłkę przeciwnikowi, za co zebrał sowite oklaski, najgłośniejsze
oczywiście od Zacha i Lily.
Gra przeniosła się na drugi koniec boiska. Zach popatrzył na komputerek
na kolanach Lily.
- No dobrze, bierzmy się do roboty.
Dyktował kolejne akapity, a ona wprawnie je zapisywała. Kiedy
skończyli, schowała urządzenie do torby.
- Bardzo ci dziękuję. - Wbił oczy w zawodników. Zrobiło się chłodniej.
Zach zdjął marynarkę i otulił nią
Lily. Owionął ją jego zapach, ciepło. Było jej bosko.
Z Richardem wiele ją łączyło, lecz nigdy nie przeżywała tak mocno, tak
intensywnie. Może to tylko gra wyobraźni? Ale jeśli tak, to czemu byle
dotknięcie, a nawet sam zapach, tak bardzo na nią działają?
Mecz zbliżał się do końca, napięcie na trybunach rosło.
Lily też była coraz bardziej podekscytowana, choć z innego powodu.
Niemal w ostatniej minucie Daniel zdobył zwycięskiego gola. Zach
ryknął z radości, Lily też krzyknęła jak kibolka, co bardzo ją zaskoczyło.
Rozradowani padli sobie w ramiona, jednak ten spontaniczny uścisk
natychmiast zmienił się w coś całkiem innego.
Zach szarpnął się w tył.
- Widzisz, że tego nie da się zdusić? Lepiej już chodźmy. Nie czekając na
odpowiedź, podszedł do brata.
R S
- 58 -
- Świetnie się spisałeś, Dan.
- Dzięki. Nie było najgorzej - odparł skromnie.
- Czy mi się wydaje, że dopadła go melancholia? - zapytała Lily, gdy już
jechali do niej.
Zach wzruszył ramionami.
- Zaczyna dorastać. Cieszy się zwycięstwem, ale czuje się trochę
skrępowany. Z chłopcami tak bywa. - Zatrzymał samochód. - Pracowałaś dziś
ponad normę. Jutro przyjadę po ciebie o wpół do ósmej, żebyśmy zdążyli z tym
pismem.
- Nie ma potrzeby, będę wcześniej.
- Wiem, że możesz być wcześniej, ale chciałbym ci to ułatwić - rzekł
lekko urażony. - Nie jeździsz samochodem, prawda?
- Jeżdżę, tylko że... - Urwała, odwróciła się. Jak mało brakowało, a by się
wygadała, że sprzedała samochód, by zdobyć fundusze na rozkręcenie agencji.
Zach wysiadł, podszedł do niej i ujął ją za przegub.
- Lily, a może sprawdzimy, co z tego wyniknie? Może oboje byśmy się
wyleczyli? - Muskał palcami delikatna skórę na jej nadgarstku.
- Myślisz, że to by coś pomogło? - Gdy ją dotykał, chciała go jeszcze
mocniej. Jednak to, co proponował, chyba tylko by wszystko pogorszyło.
Przytrzymał jej spojrzenie.
- O niczym innym nie jestem w stanie myśleć.
Nie popędzał jej, czekał, jaką decyzję podejmie. Widziała po jego twarzy,
po wyrazie oczu, że chce ją pocałować. I sama podniosła ku niemu usta.
- Odkąd cię poznałem, nic innego dla mnie nie istnieje. - Odszukał jej
usta.
- Zach. - Wiedziała, że to czysta brawura i jak wiele ryzykuje, jednak
instynkt był silniejszy od rozsądku.
Przygarnął ją do siebie, przytulił mocno. Pocałunki upajały, budziły
jeszcze silniejsze pragnienie.
R S
- 59 -
- Mógłbym na zawsze zatopić się w twoich oczach. Nigdy tak szaleńczo
nie pragnąłem żadnej kobiety. Chcę ciebie, Lily.
- Nie. Nie... Ja nie chcę... żebyś... - Wyrywała się ku niemu, lecz rozsądek
studził emocje. Ich znajomość już wkrótce się zakończy, nie ma dla nich
przyszłości. Nie może posunąć się aż tak daleko. Uwolniła się z jego objęć.
Był z nią szczery, wyznał, że jej pragnie. Nie to ją przeraziło. Wpadła w
popłoch, bo ona też go pragnęła, szaleńczo, bez zahamowań. Chciała go i była
gotowa na wszystko, co mógł jej ofiarować.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Zach zaniósł na biurko Lily taśmę i kilka kopert. Nie było jej ledwie pięć
minut, a już zaczynał tęsknić. Niedobrze. Z ciężkim westchnieniem sięgnął po
karteczkę, zapisał datę i godzinę, przykleił ją do taśmy i uśmiechnął się do
siebie. Lily nauczyła go kilku rzeczy! Usiadł w jej fotelu i okręcił się naokoło.
Poczuł woń konwalii; to zapach jej perfum pozostał na tkaninie fotela.
Od meczu starał się trzymać na dystans, wybić ją sobie z głowy. Co z
tego, skoro wciąż go do niej ciągnęło? Mimowolnie zauważał wszystko, co się z
nią wiązało, wciąż sprawdzał, co akurat robi, śnił o niej po nocach.
Może powinien się poddać i zgodzić, by zastąpiła ją któraś ze
współpracowniczek? Jednak na samą myśl o tym ogarniało go ogromne
poczucie straty.
- Zastałem Lily Kellaway? - wyrwał go z zamyślenia znajomy głos.
Zach gwałtownie otworzył oczy i ujrzał Marka Udena.
- Och, to pan. Dzień dobry. Lily poszła na inne piętro, zaraz powinna
wrócić, bo na dziś kończymy.
- Wpadłem po drodze, pomyślałem, że zabierze się ze mną na spotkanie w
instytucie prowadzone przez wolontariuszy.
R S
- 60 -
Widziałem pana zdjęcia w gazecie. Wszystkiego najlepszego z okazji
urodzin. Mam nadzieję, że impreza się udała.
- Owszem. Dziękuję. - Zach podniósł się. - Ma pan dobrą pamięć. - O
jakim spotkaniu on mówił? Co to za instytut?
- Mam wrodzony dar, zapamiętuję dosłownie wszystko: twarze, miejsca,
nazwiska, daty. Nigdy nie korzystam z notesu czy kalendarzyka. - Uden
uśmiechnął się skromnie. - Niektórych moich kolegów bardzo to deprymuje,
dlatego, zwłaszcza przed pacjentami, staram się to ukrywać. Nie chcę ich
stresować.
- Lily długo by tak nie pociągnęła, ale wspaniale sobie radzi. Wszystko
sobie notuje, rozkleja żółte karteczki. - Ta jej organizacja i zamiłowanie do
porządku, choć można by je nazwać niegroźnym fiołem, bardzo mu się
podobały. Uśmiechnął się w duchu. Hm, sam też miał fioła. Na punkcie Lily.
- Powiedziała panu! - Mark Uden rozpromienił się w uśmiechu. -
Strasznie się cieszę. Lily jest bardzo skryta i swą historię utrzymuje w
tajemnicy.
Jaką historię? O czym on mówi? O mężczyźnie, z którym niegdyś była
zaręczona?
- Owszem, mówiła mi o swojej przeszłości. - Nie będzie udawał, że było
to dla niego przyjemne. Była z kimś związana, być może jeszcze zależy jej na
byłym narzeczonym. - Czy to już jest za nią, czy nie, to sprawa otwarta.
- Prawdę mówiąc, problem nie w tym, czy to już jest za nią. Chodzi o
przystosowanie się do sytuacji. Przez to uszkodzenie mózgu musiała od zera
odbudować wiarę w siebie. To nie jest łatwy i szybki proces, trwa znacznie
dłużej niż rok, a tylko tyle minęło od jej wypadku.
- Słucham?! - Okazało się, że rozmawiali o dwóch różnych sprawach. -
Uszkodzenie mózgu? Jak mam to rozumieć? Wypadek?
- O Boże, przepraszam. - Uden speszył się ogromnie. - Mówił pan, że Lily
wyznała panu swoją przeszłość.
R S
- 61 -
- Opowiedziała mi o eksnarzeczonym. Byłem pewien, że to pan miał na
myśli, pytając, czy się przede mną otworzyła. Nic więcej nie wiem. - Czuł się
jak ogłuszony. Próbował ogarnąć sens tych rewelacji. Lily miała wypadek
Doznała urazu mózgu.
To nie może być prawda. Przecież już zdążył ją poznać. Pracują razem,
Lily wspaniale sobie radzi. Choć, gdy się dobrze zastanowić, były przypadki,
które rzeczywiście dają do myślenia. Dopiero teraz to dostrzegł.
Karteczka na drzwiach wejściowych, by nie wypuścić kota. Problemy z
zapamiętaniem nazwisk czy poleceń. Przed meczem dwa razy sprawdzała
pocztę w telefonie.
Serce mu się ścisnęło. Jak wiele cierpień zaznała Lily! Chciałby
przygarnąć ją do piersi, ochronić przed światem, zapewnić, że jest wspaniała i
wyjątkowa. Jednak gdyby domyśliła się, że niechcący poznał jej tajemnicę...
- Mam wielką prośbę, by zachował pan to dla siebie - z pobladłą twarzą
poprosił Uden. - A już zwłaszcza by Lily się o tym nie dowiedziała. Chciałbym,
by miała więcej wiary w siebie i zaufania do ludzi, by miała odwagę powiedzieć
im o sobie, jednak ten ruch należy do niej, sama musi zdecydować, czy chce to
zrobić i kiedy.
- Niech pan nie robi sobie wyrzutów, to nie pana wina. Nic jej nie
powiem, nigdy się nie dowie. - Choć chciałby porozmawiać z nią o tym, z
całego serca ofiarować jej pociechę i wsparcie.
- Mark! Co tu się dzieje? Dlaczego zobowiązujesz Zacha do dyskrecji? Co
mu o mnie powiedziałeś? - W progu stała Lily, jej słowa brzmiały ostro. - Mark?
Mogła słyszeć całą rozmowę. Zach był tak poruszony, że nie widział, co
dzieje się obok niego. Na twarzy Lily malowały się gorycz i ból. Chciał jakoś
naprawić sytuację.
- Lily...
- Moja droga... - drżącym głosem zaczął Mark.
- Powiedziałeś mu! Jak mogłeś?!
R S
- 62 -
- Uwierz mi, to stało się przypadkiem. - Uden był zrozpaczony. -
Wpadłem zapytać, czy nie zabierzesz się ze mną wcześniej, by przed sesją
przegryźć coś w bufecie. Wdałem się w rozmowę z twoim szefem i tak
niefortunnie wyszło, że niechcący powiedziałem coś, czego nie powinienem był
powiedzieć.
Lily bardzo powoli położyła na biurku trzymaną w rękach kopertę, potem
spojrzała na Zacha.
- Jak mogłeś tak cynicznie podprowadzić Marka, by wyciągnąć z niego
informacje na mój temat? - Głos jej się łamał, w oczach lśniły łzy. Cóż bardziej
boli, niż zdrada przyjaciół? - Nie miałeś prawa grzebać w moich sprawach! A
teraz już wiesz. - Z wielkim trudem stłumiła szloch.
Zach podszedł do niej. Chciał wziąć ją w ramiona, utulić, lecz była zbyt
roztrzęsiona i zdenerwowana.
- Zaszło nieporozumienie. Myślałem... - Wyciągnął do niej rękę, lecz Lily
cofnęła się gwałtownie.
- Myślałeś, że dowiesz się, kim dla mnie jest Mark i co nas łączy? Tylko
dlatego, że poszłam z nim na lunch?
Był zazdrosny, to prawda. Teraz widział, że zrobił z siebie głupca. Mark
był jej mentorem, po wypadku pomagał powoli i na nowo odnaleźć się w życiu.
Co właściwie się wydarzyło?
Nie zamierzał się bronić. To teraz nie było ważne.
- Lily, nie chciałem zrobić ci przykrości, urazić cię. Mogę to tylko jeszcze
raz powtórzyć i mieć nadzieję, że zdołasz mi uwierzyć.
Uden chrząknął, Lily popatrzyła na niego.
- Już dobrze, Mark. Przyjadę prosto na spotkanie.
Uden zawahał się, skinął głową i wyszedł.
Wcale nie było dobrze, Zach doskonale o tym wiedział.
R S
- 63 -
- Lily, zapewniam cię, że nie wypytywałem o twoje sprawy, a Mark nigdy
by nie zdradził twoich tajemnic. Natychmiast przerwaliśmy rozmowę, gdy tylko
zrozumieliśmy naszą pomyłkę.
- Jednak ostateczny rezultat jest taki sam, prawda? Już wiesz, że mój
mózg nie funkcjonuje, jak trzeba. Że mam pewne ograniczenia i to się nie
zmieni. - Była blada, i już nawet nie zła, tylko bardzo smutna, zrezygnowana.
- Chciałbym to lepiej zrozumieć. - Miał wyrzuty sumienia, że zrobił
awanturę z powodu tej idiotycznej wiadomości, o której zapomniała mu
powiedzieć. Chciałby jej pomóc. Tylko jak? - Lily, tak mi przykro. - Pragnął
otoczyć ją opieką; to uczucie przepełniło go i uświadomiło, jak bardzo mu na
niej zależy, jak bardzo jej pragnie. Było to coś obezwładniającego, coś, co
wykraczało poza wszelkie dotychczasowe doświadczenia, coś ostatecznego, co
nim władało, a on nie miał nad tym żadnej kontroli.
Powinien zastanowić się, co czuł, lecz teraz chciał tylko jednego -
pocieszyć ją, ukoić.
Lily minęła go bez słowa, wyjęła z szuflady torbę, zamknęła komputer.
Była głęboko zraniona, cierpiała.
- Nie mam ochoty więcej do tego wracać. Nie chcę o tym myśleć.
Muszę... muszę już iść.
Pragnął do niej dotrzeć, znaleźć sposób, by złagodzić jej ból, lecz
zaciśnięte na pasku palce i udręczone spojrzenie były aż nadto czytelne. To nie
był dobry moment. Podniósł się i w milczeniu patrzył, jak odchodzi.
- Domyślam się, że teraz, gdy już wiesz o mojej ułomności, nie życzysz
sobie, bym tu dłużej pracowała. - Długo układała sobie w myślach tę rozmowę.
Przez całą noc przewracała się z boku na bok, tworząc kolejne zdania i płacząc
w poduszkę. Jemima bawiła się jej włosami, delikatnie uderzając ją łapką, jakby
pytając, co złego się stało i jak może pomóc.
R S
- 64 -
Wstała wcześnie. Była zdecydowana na działanie. Zadzwoniła do Zacha i
poprosiła, by o ósmej rano spotkał się z nią w barku obok biura. Rozłączyła się,
nim zdążył o cokolwiek zapytać.
Teraz siedzieli przy niewielkim kwadratowym stoliku, niemal dotykając
się kolanami. Ludzie wpadali przed pracą po poranną kawę i wybiegali z
papierowymi kubeczkami.
Stolik stał na uboczu, z dala od zgiełku. Powietrze było przesączone
aromatem świeżo mielonej kawy, wanilii i ciastek Lily zaciskała palce na latte z
karmelem.
Źle wybrała napój.
Czuła ucisk w żołądku, było jej niedobrze. Nawet czarną kawę trudno
byłoby jej teraz przełknąć, co dopiero tę.
- To dlatego chciałaś się spotkać z samego rana? Powiedzieć mi, że
odchodzisz?. - Zach odsunął cappuccino i zmierzył Lily przenikliwym
spojrzeniem, jakby chciał zajrzeć jej do środka duszy. - Dlaczego? Bo wiem, że
nie bez powodu robisz notatki na żółtych karteczkach, by mieć wszystko pod
kontrolą?
- Nie chodzi tylko o to! - Niech wreszcie się zgodzi, by ktoś ją zastąpił!
Gdyby tak się stało, o niczym by nie wiedział. Jego stosunek do niej się zmienił,
widziała to nawet po sposobie, w jaki na nią patrzył.
Pochylił się nad stolikiem. W oczach Zacha było zrozumienie... to
mogłaby znieść... ale ta litość!
- Nie będę udawał, że to, czego się wczoraj dowiedziałem, niczego nie
zmieniło.
- Tak.... - A więc potwierdził jej najgorsze obawy. Litował się nad nią.
Następne słowa ostatecznie ją pognębiły.
- Od teraz będę odnosił się do ciebie inaczej.
- Rozumiem to, Zach. - Czy może być inaczej? Teraz, gdy już wie o jej
felerach? - Nie musisz nic tłumaczyć.
R S
- 65 -
- Dzięki. Trudno mi to wyrazić... - Przez chwilę przypatrywał się jej w
milczeniu, powoli się rozluźnił. - Podziwiam cię, Lily. Jestem pełen uznania, jak
świetnie sobie radzisz. Rzecz w tym, że... nie chcę, by któreś z nas czuło się
niezręcznie.
Zaraz padną słowa, których boi się każda kobieta: „Zostańmy
przyjaciółmi". Nie chciała ich usłyszeć.
- Cieszę się, że odbyliśmy tę rozmowę. Zawsze dobrze wszystko sobie
wyjaśnić, oczyścić atmosferę - rzekła oficjalnym tonem.
- Chwileczkę, Lily - powiedział cicho. - Nim przejdziemy do twojej
pracy, mogłabyś powiedzieć mi coś więcej? Chciałbym wiedzieć, na czym
polegają twoje... ograniczenia.
- Po co, skoro odchodzę? - Ogarnęła ją panika. Nie chciała mu się
zwierzać, opowiadać o swoich ułomnościach.
- Pracujesz u mnie do końca kontraktu - rzekł twardo, choć przeczył temu
ciepły błysk w oczach. - Jestem twoim pracodawcą, więc powinienem wiedzieć,
jaki wpływ ma na ciebie stan zdrowia.
- I jak to może wpłynąć na moją pracę! - Po co to wszystko?! Czy fakt, że
pracuje bardzo dobrze, nawet jeśli niestandardowo, zupełnie się nie liczy? -
Zaproponowałam, że odejdę. Dlatego tu się z tobą spotkałam. Deborah może od
razu przyjść na moje miejsce.
- To ty tak to sobie wymyśliłaś, nie ja, twój szef. - I znów groźny ton, lecz
łagodne oczy. - I nie raczyłaś zapytać mnie o zdanie. Otóż nie uważam, by taka
zmiana wyszła mi na dobre.
- Dlaczego? Deborah...
- Wyłożę ci moje racje, skoro nalegasz. - Przeszywał ją wzrokiem. - Ale
dopiero po tym, jak odpowiesz na moje pytanie.
- Dobrze, niech ci będzie. - I tak to nic nie zmieni, a on już patrzył na nią
inaczej. Może zapomni, że mu się podobała, i pogodzi się z jej felerami, by nie
wprowadzać zamieszania zmianą sekretarki?
R S
- 66 -
Zagryzła usta, uniosła dumnie głowę. Nie pokaże mu, ile kosztuje ją to
wyznanie.
- W wyniku urazu została uszkodzona duża część obszaru mózgu
odpowiadająca za pamięć krótkotrwałą. Większość informacji, które są w niej
magazynowane, zostaje zapomniana.
- Rozumiem. Mów dalej.
- Nauczyłam się sobie z tym radzić. Umieszczam karteczki, które
przypominają mi o powtarzalnych czynnościach. Na szafce nocnej zawsze mam
notes. Po całym mieszkaniu mam porozklejane informacje. Podobnie w pracy. -
Ciężko jej było zdobyć się na te wyjaśnienia. Na nowo odżyły w niej uraza, żal i
gniew na rodziców i Richarda. - Zapisuję jak najwięcej, to taka proteza w
miejsce utraconej części mózgu, ale czasem, choć bardzo się staram, zdarzy mi
się coś przeoczyć.
- To dlatego nie chciałaś u mnie pracować i tak uparcie proponowałaś
Deborah, gdy już doprowadziłaś biuro do porządku. - Przesunął palcami po
czuprynie, na jego twarzy znów pojawił się to okropny wyraz litości. - I dlatego
teraz znów chcesz mi ją wepchnąć. - Milczał przez chwilę.
- Ale nie zamierzam korygować naszej umowy. Potrzebuję cię w
sekretariacie, w codziennej pracy. A teraz nawet jeszcze bardziej.
- Deborah byłaby o wiele lepsza... Zaklął krótko, soczyście.
- Deborah nie jest w nic wprowadzona. Nie zna mnie, nie wie, jak pracuję,
czego oczekuję od sekretarki. Ty już to wszystko wiesz, znasz mnie, znasz ludzi.
Wiesz, co i jak. -
Podniósł rękę, niwecząc w zarodku jej protest. - Już i tak mamy tyle na
głowie, a wczoraj wieczorem urodził się nowy, bardzo obiecujący pomysł.
Muszę osobiście się w to zaangażować, a ty będziesz mi do tego niezbędna. Ty,
Lily. Nie jakaś obca osoba, która dopiero musiałaby się wszystkiego uczyć.
Może więc zostać? Pokusa była silna. Jeśli jej pomoc jest dla niego tak cenna, to
powinna się cieszyć.
R S
- 67 -
- Co to za pomysł? - Za późno ugryzła się w język. Drżącymi palcami
otworzyła notes, naszykowała ołówek. Przesunęła spojrzeniem po twarzy Zacha.
Tak znajoma, taka bliska... - To, że pytam, jeszcze nie znaczy, że zostanę.
Zacisnął usta, lecz po chwili sięgnął po teczkę i wyjął z niej papiery.
- Kilku lokalnych producentów chce wspólnie wejść na rynek światowy i
szuka finansowego partnera, który by im w tym pomógł. Parę miesięcy temu
odbyłem z nimi wstępne rozmowy telefoniczne. Teraz sytuacja dojrzała do
podjęcia wiążących decyzji. Muszę działać szybko. - Pokazał jej przesłane
faksem zdjęcia i opisy. - Produkują zdrową żywność, tradycyjne technologie,
bez całej tej chemii. Mają swoje wytwórnie i farmy. Ich profil to zboża, mąki,
orzechy, słodycze.
- Dzwonili do ciebie do domu? - W biurze używali innego papieru, poza
tym Zach wcześniej nic na ten temat nie mówił. Choć może mówił, tylko
zapomniała? Pośpiesznie przerzuciła kilka stron w notesie, by sprawdzić, czy
nie ma jakiejś notatki.
- Pierwszy raz o tym słyszysz, Lily. - W jego głosie znów zabrzmiała ta
łagodna nuta. Jakby pomoc była czymś normalnym.
- Aha. Dzięki. - Nie chciała się rozwodzić nad swą zawodną pamięcią.
Pochyliła się nad dokumentami, przejrzała je. Czuła na sobie wzrok Zacha.
Podniosła głowę.
Uciekł spojrzeniem, lecz w jego oczach zdążyła dostrzec głębokie emocje.
Litość? Chyba tak. Chociaż może nie.
- To wiejskie wytwórnie - zagaiła, patrząc na zdjęcia budynków. - Sądząc
po fotografiach, niektóre należą do farm, inne znajdują się na obrzeżach
miasteczek.
- Właśnie. - Pochylił się ku niej. - Myślisz, że warto się tym
zainteresować?
Było jej miło, że pyta ją o zdanie, choć już wiedział o jej ograniczeniach.
R S
- 68 -
Wiedza Lily była zbyt skromna, by mogła mieć wyrobioną opinię, jednak
powiedziała z przekonaniem:
- To z całą pewnością cię zainteresuje. Wydaje mi się, że na tym
przedsięwzięciu możesz zrobić niezłe pieniądze.
- Też mam takie przeczucie. - Usiadł wygodniej. - Musimy zaraz ruszać w
drogę, żeby objechać farmy i wytwórnie. Do Sydney wrócimy dopiero na
weekend.
Nadeszła chwila, kiedy musi się zdecydować. Zgodzić się czy nie? Przez
tych kilka dni miałaby go dla siebie, byłoby zupełnie inaczej niż w biurze.
Zostałyby jej wspomnienia. Choć ich relacje bardzo się zmieniły. Zach już się
od niej dystansuje.
- To jest pięć różnych miejsc. - Rozłożył mapę i wskazał rejony, w które
się wybierali.
Krzyknęła cicho, gdy ostatnim miejscem okazało się bliźniacze miasto
Albury-Wodonga.
Gdy Zach wyjaśnił, że wytwórnia leży czterdzieści kilometrów od miasta,
a zatrzymają się w wiejskiej posiadłości w pobliżu fabryki, odetchnęła z ulgą.
Mało prawdopodobne, by natknęła się na rodziców czy Richarda.
Zach popatrzył na nią badawczo.
- Coś nie tak?
- Nie, nic. Chciałabym ci pomóc...
- Ale nie możesz? - przerwał Lily, źle oceniając jej zamiar. A chciała
powiedzieć, że z nim pojedzie. Spochmurniał, głos mu się zmienił. - Zdaję sobie
sprawę, że już nie będzie tak, jak było. Jednak spodziewałem się, że jesteś
silniejsza i nie zrejterujesz.
- Myślałeś, że jestem silniejsza? - A niech go jasny piorun strzeli! Wiele
rzeczy można było o niej powiedzieć, lecz na pewno nie to, że jest słaba. - A ja
myślałam, że masz lepsze rozeznanie w ludziach, myliłam się jednak. Bo
fałszywie odczytałeś moje intencje. - Wyprostowała się dumnie. - Jestem silna.
R S
- 69 -
Silniejszą, niż to sobie wyobrażasz. Chcesz, żebym pracowała przy tym
projekcie? Proszę bardzo. Nie odejdę z pracy do końca umowy i nie usłyszysz
ode mnie słowa skargi. Będzie tak, jak chciałeś od samego początku! - A jeśli
mu się odmieni i zacznie jęczeć i marudzić, że ma ułomną sekretarkę, po prostu
wydrapie mu oczy! - O której wyjeżdżamy?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Nie było mu łatwo. Lily jawiła mu się jeszcze bardziej delikatna i krucha,
chciał chronić ją i osłaniać. Podczas porannej rozmowy była spięta, potem też
musiał uważać na każde słowo i bardzo się starać, by wreszcie się nieco
rozluźniła i poczuła pewniej.
Wciąż go pociągała. Liczył, że wiedza o jej ograniczeniach osłabi jego
zainteresowanie, a obnażona w swych słabościach Lily odsunie się od niego,
lecz tak się nie stało. Nadal go pragnęła, widział to, choć starała się ukryć swe
uczucia.
Sam już przestał z sobą walczyć. Do fascynacji dołączył podziw. Głęboko
szanował Lily, jej siłę i wyjątkowość. Chciałby jej to pokazać, przekonać ją, że
jest dla niego kimś ważnym. Może to szaleństwo. Wiedział już tylko jedno - że
jej pragnie.
Przyjechali do ostatniej wytwórni, którą chcieli obejrzeć. Lily zatrzymała
się przy kadzi z lukrecjową mieszanką. Zach śledził wzrokiem jej szczupłe ręce,
gdy próbowała podnieść pojemnik, i marzył, by poczuć te dłonie błądzące po
nim...
- Ciężki, co? A to tylko niewielka porcja! - Właściciel z uśmiechem
poprowadził ich dalej.
R S
- 70 -
Do domu, w którym mieściło się biuro, dobudowano przestronną
restaurację. Miała ściany z grubo ciosanych bali, okna wychodziły na
przepływający obok strumień. Właściciel poprowadził ich dalej.
- Tutaj mielemy mąkę. Cały proces, od siewu do uzyskania mąki, jest
absolutnie naturalny. Naszą mąkę dostarczamy do sklepów ze zdrową
żywnością na terenie całej Australii. Używamy jej do wyrobu słodyczy, ciastek i
niektórych wyrobów sprzedawanych w restauracji.
Zach nie mógł się skupić, bo przez cały czas obserwował Lily. Kiedy
niechcący dotknęła jego ramienia, aż jęknął cicho. Popatrzyła na niego, a w jej
oczach ujrzał to samo pragnienie.
- Nie wiedziałam, że do lukrecji dodaje się mąkę. - W jej spojrzeniu
malowało się zakłopotanie. Nie myślała o fabryce, lecz o nich.
Obejrzeli linię produkcyjną, gdzie lukrecję oblewano czekoladą, potem
przeszli do restauracyjnej kuchni. Lily zadawała pytania, robiła notatki, lecz jej
lekko zdławiony głos świadczył, jak bardzo jest poruszona. Zach czuł to samo.
Pochylił się nad taśmą, na której chłodziły się czekoladki, gdy nagle ktoś
spytał:
- Lily Kellaway? - Chwila ciszy. - No nie! Twoja mama mówiła, że
wyjechałaś za granicę. - Z przechodzącej grupki oderwała się jakaś kobieta. -
Nie powiesz mi, że wróciłaś do Albury?
- Och... cześć, Michelle. - Lily ujęła ją za ramię i pociągnęła w bok. Zach
nie usłyszał nic więcej. Właściciel fabryki wdał się w szczegółowy opis
kolejnych operacji, przytaczał różne dane. Zach starał się skoncentrować na jego
słowach, lecz mimowolnie czekał, kiedy pojawi się Lily.
Wreszcie wróciła. Popatrzył na jej twarz i bez namysłu objął ją mocno.
- Wszystko dobrze?
Oprowadzający ich producent zdążył już odejść kilka kroków i na chwilę
zostali sami.
R S
- 71 -
Puścił ją z ociąganiem, lecz wciąż trzymał się blisko. Nie wiedział, co się
stało, czemu jest taka roztrzęsiona, lecz jej kruchość jeszcze bardziej go ujęła.
Nie potrafił tego wyjaśnić. Chciał jedynie, by Lily uwierzyła w siebie,
poczuła się pewniej. Przyrzekł sobie, że będzie wobec niej bardzo ostrożny, lecz
teraz to postanowienie wzięło w łeb.
Skończyli obchód. Lily zatrzymała się w sklepiku z pamiątkami, Zach
wyszedł z właścicielem na zewnątrz.
- Zobaczyliśmy już wszystko - powiedział. - Pana fabryka była ostatnia na
liście. Producenci widzą w panu przywódcę. Z pewnością niecierpliwie czeka
pan na moją decyzję, więc nie będę dłużej trzymał pana w niepewności. Raporty
księgowe zrobiły bardzo dobre wrażenie, wasze farmy i wytwórnie również. W
ciągu kilku dni otrzyma pan moją propozycję.
Przedsiębiorca z radością uścisnął dłoń Zacha, który po wymianie
uprzejmości ruszył do sklepiku. Dlaczego Lily nie wspomniała, że jej rodzice tu
mieszkają? Na pewno chętnie by ich zobaczyła. Tak rzadko mają okazję się
spotkać...
Pod wpływem impulsu wyjął komórkę, zadzwonił na informację, potem
jeszcze gdzieś. Lily, niosąc wypchaną torbę, już szła w jego stronę.
Ledwie się opanował, by nie pochwycić jej w objęcia. Wsiedli do
samochodu.
- To była najlepsza wytwórnia. - Miała lekko zdyszany głos, jakby
brakowało jej powietrza.
- Powiedziałem mu, że jestem zainteresowany. - Zerknął na nią. - Lily,
nadal cię pragnę. Jeśli ty też tego chcesz, wystarczy najmniejszy znak
Przymknęła oczy. Czy on zdaje sobie sprawę z tego, co mówi? Czy wie,
jak ją kusi? Chciała zachować wspomnienia z tej podróży. Myślała, że się do
niej zraził, że jej felery go zniechęciły. Okazuje się, że nie. Wtedy, w kawiarni,
źle odczytała jego reakcję! A może potrzebował czasu, by oswoić się z tym, co
usłyszał.
R S
- 72 -
Marzyła, by zaakceptował ją taką, jaka jest. Teraz otwiera się szansa, by
mogli być razem, choćby tylko przez chwilę, ten jeden jedyny raz. Oboje tego
chcą. Tutaj, z dala od miasta, poza czasem.
- No to daję ci znak.
Jechali w milczeniu, a cisza nabrzmiewała oczekiwaniem. Wreszcie
zatrzymali się przed „Manor House Restaurant Inn", pięknej posiadłości
dyskretnie położonej za miasteczkiem.
Stylowy, pieczołowicie odrestaurowany budynek z dwuspadowym
dachem, szerokimi werandami i staroświeckimi wysokimi oknami wyglądał jak
z bajki. Niebieskie oczy Lily pociemniały. Wysiadła z samochodu.
- Chodźmy do środka. - Głos jej nie zadrżał.
Zach zameldował ich, weszli na rzeźbione drewniane schody. Serce zabiło
mu żywiej, gdy podeszła do drzwi swojego pokoju i otworzyła je szeroko.
Błyskawicznie wniósł bagaże, wciągnął Lily do środka i zamknął drzwi.
- Lily. Moja piękna, cudowna Lily! - Jej drżenie wprawiło go w
uniesienie. - Jesteś wyjątkową kobietą - wyszeptał, całując ją żarliwie, a gdy
ufnie zarzuciła mu ręce na szyję, poczuł się, jakby przekroczył bramy niebios. -
Chcę mieć cię jak najbliżej. Chcę cię dotykać, poznawać, uczyć się ciebie.
Z dworu dobiegło pohukiwanie sowy. Byli na odludziu i wszystko
wydawało się jeszcze bardziej nierealne. Odepchnął od siebie tę myśl. Przecież
to dzieje się naprawdę.
Sięgnęła do guzika pod jego szyją. Gdy zerwał z siebie koszulę, Lily
dotknęła ustami jego skóry.
- Zabijesz mnie... - Ściągnął z niej bluzkę.
Piegi miała tylko na ramionach, skóra była jedwabista w dotyku. Z
głębokim westchnieniem wtulił twarz w jej szyję, przesunął usta niżej, na
dekolt.
- Potrzebuję cię. - Zacisnął palce na jej ramionach, zanurzył w jasnych
włosach.
R S
- 73 -
Gładziła jego plecy.
- Ja ciebie też.
Pocałował ją zmysłowo, gorąco. Topniała w jego ramionach, a jego serce
biło jak szalone. Budziło się w nim coś nowego i głębokiego, co tylko ona
mogła ukoić, tylko ona mogła...
- Chodźmy do łóżka. - Jej ciche słowa oplątywały go, wabiły, niosły
obietnicę. W oczach Lily lśniły niewypowiedziane na głos uczucia. -
Przestańmy myśleć. Po prostu bądźmy razem.
Bezwiednie szeptał jej imię, kiedy otaczał ją ramionami, przygarniał
mocno do siebie.
Ich ciała tak cudownie do siebie pasowały, jakby byli stworzeni właśnie
po to, by być razem, by leżeć w swych objęciach.
Nie myślał; zdał się na to, co czuł. Ale może Lily oczekuje od niego
czegoś więcej, może to za mało? Przypomniał sobie jej wcześniejsze słowa. Nie
chciała przelotnego związku. A jeśli później będzie żałowała?
Przesuwała dłońmi po jego ramionach i plecach.
- Przytul mnie, Zach... Trzymaj mnie tak.
- Dobrze. - Kotłowały się w nim rozpaczliwe uczucia. Chciał się z nią
kochać, lecz jednocześnie wiedział, że nie powinien. Przecież ona pragnie tego,
czego nigdy nie będzie w stanie jej ofiarować.
Znieruchomiał, bo zdał sobie sprawę, jak daleko się zapędził i co z tego
wyniknie. Nie chciał jej zranić, a tak przecież się stanie.
Wiedział, że i tak sprawi jej ból. Starał się złagodzić swe słowa. Zmusił
się, by rozluźnić uścisk.
- Lily, przepraszam, nie powinienem dopuścić, by sprawy zaszły tak
daleko. Próbowałem odepchnąć od siebie to, co o tobie wiem, lecz przecież
muszę o tym pamiętać. - Nie miał do niej pretensji czy żalu. To nic złego, że
Lily nie chce zwykłego romansu i zgodzi się tylko na prawdziwy związek z
R S
- 74 -
pełnym zaangażowaniem emocjonalnym. Jednak on nie może jej tego dać. -
Taka jesteś i to się nie zmieni, niestety ja nie mogę...
Widział ból w jej oczach. Zacisnęła usta, patrzyła na niego szeroko
otwartymi oczami. Potem wstała.
- Poniosło nas. - Przeszła do saloniku, wyjęła z walizki szlafrok i okryła
się nim. - Ja też żałuję, że się wcześniej nie opamiętałam.
Zach ubrał się szybko.
- Lily, nie mogę ci dać tego, czego chcesz. - Jak żałował, że to
niemożliwe! - Całkowitego oddania i czasu, tego wszystkiego, co powinien mieć
ktoś taki jak ty. Jesteś kobietą stworzoną do miłości, istniejesz po to, by kochać i
być kochaną.
- To byłoby dla ciebie za trudne. - Wzruszyła ramionami. - Rozumiem.
Słyszał drżenie w jej głosie. Był wściekły na siebie. Zawiódł ją,
rozczarował, zranił. Milczał. Cóż bowiem mógłby jej powiedzieć? Nie mógł się
dla niej poświęcić, odrzucić zobowiązań względem rodziny. Już raz to przeżył.
- Chciałbym, żeby mogło być inaczej.
- Nie wątpię. Niestety, tak nie jest. Wyjdź, proszę. Chcę zostać sama.
Wziął walizkę i wyszedł na korytarz.
R S
- 75 -
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Czy pani Kellaway jest w pokoju? - zapytał Zach, stając przed
staroświecką ladą w recepcji. Pogodna twarz właściciela dziwnie go irytowała.
Jak można być tak zadowolonym z życia?
- Zaraz to sprawdzimy.
- Dziękuję.
Czuł się fatalnie. Przez całą noc czynił sobie wyrzuty. Zawiódł Lily,
sprawił jej ból. Dręczyło go jeszcze coś innego. Wczoraj, gdy Lily kupowała w
sklepiku prezenty, pod wpływem chwili gdzieś zadzwonił. Zwykle nie kierował
się impulsem, lecz tym razem tak się stało. Teraz musi jej o tym powiedzieć.
Chyba ucieszy ją widok rodziców? Czemu więc czuł się tak nieswojo?
Bo wyrządził jej przykrość. I teraz powinien dać jej spokój.
Wyczuł jej obecność, nim hotelarz popatrzył za niego i odłożył
słuchawkę.
Zach odwrócił się. Lily miała podkrążone oczy, wyglądała mizernie.
Poczuł ucisk w żołądku. To przez niego.
- Pukałem do ciebie, ale nikt nie odpowiedział.
- Poszłam na spacer wzdłuż strumienia. Ptaki pięknie śpiewały. Już
zapomniałam, jak jest na wsi. - Zmuszała się, by jej głos brzmiał normalnie, to
było wyczuwalne. - Możemy jechać w każdej chwili.
- Już jadłaś? - Musi wybić ją sobie z głowy. Zapomnieć, jak bardzo jej
pragnie, jak bardzo jest mu potrzebna. Musi to zrobić dla ich wspólnego dobra.
Lily skrzyżowała ramiona.
- Nie, ale mogę zjeść później. - Wyraźnie dystansowała się od niego.
- Zaprosiłem twoich rodziców, by zjedli z nami śniadanie. Pomyślałem, że
ucieszy cię to spotkanie. Miałem powiedzieć ci wczoraj, ale wypadło mi z
głowy. - Bo był nią całkowicie pochłonięty.
Lily zmieniła się na twarzy.
R S
- 76 -
- Skąd wiedziałeś?
- Że mieszkają w Albury-Wodonga? Słyszałem, jak ta pani wczoraj cię
zagadnęła. Postanowiłem zaaranżować ci rodzinne spotkanie.
- Uważasz, że sama nie potrafiłabym tego zrobić? Czy choćby
powiedzieć, że chciałabym wykroić chwilę, by zobaczyć się z rodzicami?
Gdybym mi na tym zależało, zrobiłabym to.
- Czyli popełniłem błąd... Przepraszam. Po wczorajszym wieczorze.
- Wczorajszy wieczór nie ma nic do rzeczy. - Mówiła cicho, lecz każde
słowo było jak smagnięcie. - Zagalopowaliśmy się, choć powinniśmy
zapanować nad pokusą. Ty postawiłeś sprawę jasno. Nie chcesz mieć ze mną
mieć wspólnego, w grę nie wchodzi nawet przelotna przygoda. Mam nadzieję,
że ja również wyrażam się jednoznacznie. Cokolwiek było, to już przeszłość.
- Zrobiłem to dla ciebie, Lily. By cię chronić.
- Więc mnie ochroniłeś - rzuciła drwiąco. - No dobrze, gdzie ma być to
śniadanie? - Ruszyła w stronę restauracji.
- Tu się z nimi spotkamy, tak?
- Tak. - Patrzył, jak podeszła do nakrytego na cztery osoby stolika i
usiadła wyprostowana jak struna.
Zajął miejsce obok niej. Ledwie to zrobił, w sali zjawiła się para w
średnim wieku. Na widok Zacha i Lily ruszyli w ich stronę.
- Panie Swift, jak miło, że zechciał pan nas zaprosić. - Matka Lily,
szczupła, zadbana i... zaskakująco sztywna usiadła po lewej stronie Zacha. -
Jestem Dorothea, a to mój mąż Carl.
- Zach. - Uśmiechnął się z przymusem, zaskoczony oschłością pani
Kellaway. Fizycznie była podobna do Lily, ta sama szczupła budowa ciała,
prosty nos, niebieskie oczy. Jednak oczy Lily promieniały ciepłem, gdy jej
matki wydawały się pozbawione życia.
R S
- 77 -
Pan Kellaway zmierzył Zacha uważnym spojrzeniem. Nosił okrągłe
okulary, miał krótko przyciętą siwą brodę i siwe włosy. Wysoki, lekko
zgarbiony. Uścisnął mu dłoń.
- Wiele o panu czytałem, gratuluję sukcesów. Prowadzi pan interesy z
bardzo wpływowymi i ważnymi ludźmi.
Zach pozdrowił ich, lecz jego uwaga była skupiona na Lily. Zaczynały
docierać do niego drobne, lecz bardzo znaczące fakty.
Jej rodzice usiedli przy stole, niemal nie zauważając obecności córki. Nie
przywitali się z nią, choćby zdawkowo nie wyrazili radości, że ją widzą.
Żadnych uścisków czy buziaków. Jego powitali wręcz wylewnie, córkę
zignorowali. Dlaczego?
- Cześć, tato. Cześć, mamo. - Głos Lily nie zdradzał żadnych uczuć. -
Świetnie wyglądacie.
- Wciąż działamy jako wolontariusze i jesteśmy wykończeni, ale nie
poddajemy się - lakonicznie odparła matka i znowu odwróciła się do Zacha. -
Staramy się robić coś dla dobra społeczeństwa.
- Lily odziedziczyła tę skłonność - odparł, zarazem jednak zastanawiał się
nad czymś dziwnym i niepokojącym. Dlaczego państwo Kellaway bardziej
interesują się nim niż swoją córką? Czuł się fatalnie. Wciąż dręczyły go
wspomnienia wczorajszych zdarzeń. Gdyby zostali sami, może doszliby do
jakichś wniosków. Choć co to by pomogło? Niczego by nie zmieniło. - Lily też
jest wolontariuszką.
- Tak? Hm, to dobrze - rzekła chłodno Dorothea, a gdy zaległa niezręczna
cisza, zwróciła się córki: - Czym się zajmujesz? Czy tam wiedzą o... naszej
rodzinie?
- Jestem wolontariuszką w instytucie, który prowadzi rehabilitację ludzi
po urazach mózgu. Leczyłam się tam po przyjeździe do Sydney - twardo
odpowiedziała Lily. W jej oczach czaiły się żal i gniew. - Założyłam firmę.
R S
- 78 -
Mam agencję pracy czasowej dla sekretarek, to dlatego aktualnie pracuję u
Zacha. Żadna z tych informacji nie była i nie jest tajemnicą.
- Hm, zawsze jesteśmy tacy zaganiani, kiedy do ciebie dzwonimy. -
Matka bawiła się rogiem obrusa. - Gdybyśmy mieli więcej czasu na rozmowę, to
może...
- Chciałaś powiedzieć, kiedy ja do was dzwonię. - Przerwała na moment. -
Zabawne, jak często niektóre rzeczy się plączą. Ot, choćby niektóre z moich
dawnych koleżanek są święcie przekonane, że wyjechałam z Australii. -
Odwróciła wzrok.
Widział, z jakim trudem panowała nad sobą, choć gorycz zawarta w jej
słowach była oczywista. Zach był po prostu wstrząśnięty. Wiedział, w czym
rzecz. Dorothea opowiada znajomym, że jej córka wyjechała z Australii!
Wstydziła się jej! Matka wstydzi się swojego srodze doświadczonego przez los
dziecka! Zach zacisnął pięści pod stołem. Gotowało się w nim.
Carl dziwnie spojrzał na żonę.
- Przyszło mi na myśl, że może zainteresowały cię podróże - niemal
prychnęła Dorothea. - Sanatorium ci nie pasowało. Przydzieliliśmy ci z ojcem
odpowiednie środki, byś nie musiała odsłaniać swych przypadłości.
- Radzę sobie. Nie potrzebuję waszych pieniędzy i nie muszę mieszkać w
zamkniętym ośrodku.
Dorothea spięła się, odwróciła wzrok.
- Zamówmy śniadanie - szybko powiedział Carl.
Zach ledwie nad sobą panował. Złość, gniew, dojmujący żal - to wszystko
aż się w nim gotowało. Nie mógł sobie darować, że doprowadził do tego
nieszczęsnego spotkania. Czy mógł sprawić jej jeszcze większy ból, jeszcze
bardziej ją zranić?
- Jak twoja agencja, Lilybell? - zapytał ojciec, spoglądając na córkę znad
menu. W jego oczach błysnął żal.
Lily popatrzyła na ojca, twarz jej złagodniała.
R S
- 79 -
- Kwitnie.
- Hm, to dobrze. Bardzo się z tego cieszę. - Schował się za kartą, unikając
karcącego spojrzenia żony.
Dorothea bezceremonialnie wyrwała menu z rąk Lily, na co Zach groźnie
zmrużył oczy.
Podeszła kelnerka.
Lily oddychała płytko, pierś jej falowała. Zach bał się, że jeszcze chwila,
a przestanie nad sobą panować. Z wielką radością udusiłby Dorotheę.
Pochylił się ku Lily.
- Skończmy to - wyszeptał. - Po prostu wyjdźmy.
- Nie. Nie jestem tchórzem. Dorothea rzuciła kelnerce zamówienie.
- A dla Lily może pani przynieść tosta i szklankę wody. Lily ciepło
uśmiechnęła się do kelnerki.
- Poproszę dzbanek herbaty, jogurt, owoce, tosta i dżem. Czy macie
niskotłuszczowy jogurt waniliowy?
- Owszem, mamy. - Kelnerka odwzajemniła uśmiech.
Matka zawahała się, wyraźnie niezadowolona, lecz nie odezwała się.
Carl ściszonym głosem zamówił potrawy dla siebie. Zach był tak
rozeźlony, że ledwie to zauważył. Bał się, że zaraz wybuchnie, walnie pięścią w
stół. Dopiero cichy okrzyk Lily uświadomił mu, że wciąż ściska pod stołem jej
dłoń.
- Tost. Jajka na bekonie. Kawa. Sok - strzelał jak z karabinu. Popatrzył na
kelnerkę, by nie pomyślała, że to na nią jest taki wkurzony. - Gdyby to było
możliwe, prosiłbym jak najszybciej.
- Jak spędzacie państwo czas w Albury-Wodonga? - Zapomniał, że miał
zwracać się do nich po imieniu. Piękna znajomość! - Oczywiście poza pracą na
rzecz bliźnich. - Zmrużył oczy. - Jest dla mnie jasne, że nie śledzicie państwo
kariery Lily, co bardzo mnie dziwi, zwłaszcza że w Sydney tak wspaniale jej
idzie.
R S
- 80 -
- Zach. - Lily spięła się jeszcze bardziej. Jej ojciec chrząknął.
- Ja pracuję w Towers University. Lily studiowała tam psychologię,
zanim...
- Ja, oczywiście, wspieram Carla - pośpiesznie weszła mu w słowo
Dorothea. - Mężczyzna musi mieć oparcie w silnej kobiecie. W naszej
społeczności zajmujemy eksponowaną pozycję. - Zaśmiała się dźwięcznie. - Na
to trzeba sobie zapracować, ale nie narzekamy, prawda, kochanie?
Przyniesiono zamówione potrawy. Matka obserwowała Lily, jakby
spodziewała się, że jej jogurt i owoce w każdej chwili mogą eksplodować.
Zach jadł bez apetytu. Korciło go, by zakończyć ten żałosny spektakl, bez
oglądania się na dobre maniery ostro i jednoznacznie podsumować zachowania
tych ludzi w stosunku do własnego dziecka. Jednak ze względu na Lily
opanował się i prowadził niezobowiązującą rozmowę. A poczucie winy
narastało w nim z każdą sekundą.
Kiedy skończyli jedzenie, podniósł się gwałtownie i ujął Lily pod rękę.
Zrobił to z czułością, by w ten niemy sposób wyrazić swój żal.
Sztywno skinął głową Dorothei i Carlowi.
- Na nas już czas. Wyjdziemy sami, więc niech państwo sobie nie
przeszkadzają i w spokoju dokończą śniadanie.
- Do widzenia, mamo. - Lily popatrzyła na nią, a potem na ojca. Wtedy
twarz jej złagodniała. - Cześć, tato. Miło było się spotkać.
Był dla niej pełen podziwu i uznania. Nawet w takiej chwili zachowała się
jak należy. On życzył im wszystkiego najgorszego. Jeszcze raz skinął głową i
energicznie pociągnął Lily do wyjścia.
Walizki czekały już na dole. Zach wręczył właścicielowi kilka
banknotów.
- To na pokrycie rachunku w restauracji. Resztę proszę zatrzymać.
Wziął bagaże i ruszył do samochodu. Z każdym krokiem ogarniała go
coraz większa wściekłość. Ci ludzie, którzy nazywają siebie rodzicami Lily,
R S
- 81 -
wstydzą się jej. Zwłaszcza matka, choć ojciec nie powinien uciekać w milczenie
i siedzieć jak mysz pod miotłą. Domyślał się, że tak było od samego początku,
od dnia, kiedy jej mózg doznał uszczerbku. Podejrzewał też, że nigdy nie byli
szczególnie wylewni w okazywaniu miłości córce.
- Jesteś dwa razy mądrzejsza, bystrzejsza i bardziej uzdolniona niż
większość ludzi, jakich znam - wypalił, wrzucając walizki do bagażnika. - Twoi
rodzice powinni o tym dobrze wiedzieć!
Wsiedli do auta.
- Jakie masz prawo, by cokolwiek mówić?
Miała rację, lecz państwo Kellaway powinni się nią szczycić, puchnąć z
dumy. Gdyby Lily była jego, gdyby miał ją przy sobie i...
Zaparło mu dech, gdy uświadomił sobie sens tych słów.
Cóż, gdyby zdarzył się cud - choć się nie zdarzy - byłby w nią zapatrzony
i wychwalałby ją pod niebiosa...
W połowie drogi na lotnisko, gdy wzburzenie nieco opadło, spostrzegł, że
Lily też zacięła się w milczeniu. Zjechał na pobocze, zatrzymał samochód. Na
przeprosiny było za późno, lecz mógł chociaż wyrazić swój żal.
- To moja wina, że doszło do tego spotkania. - Liczył, że szczere
wyznanie może choć w jakimś stopniu złagodzić ból po tym, co się stało. -
Pomijając wczorajszy wieczór, jeszcze nigdy nie czułem się tak podle, jeszcze
nigdy nie byłem na siebie taki zły. - Słowa nie oddawały tego, co czuł, jednak
nie poddawał się. - Powinienem był najpierw zapytać, czy chcesz się z nimi
spotkać. Gdybym pomyślał, dotarłoby do mnie, że skoro rzadko z nimi
rozmawiasz, to może nie masz ochoty... - Urwał, przyglądał się jej z napięciem.
- Nie liczę, że mi wybaczysz, ale naprawdę jest mi strasznie przykro i bardzo cię
przepraszam.
Lily odwróciła się, wbiła wzrok w szybę.
- Ich zachowanie nie było niczym wyjątkowym - powiedziała
bezbarwnym głosem. - Powinniśmy już jechać, bo spóźnimy się na samolot
R S
- 82 -
Przez dalszą drogę jego myśli krążyły wokół tej rozmowy. Coraz bardziej
do niego docierało, przez co Lily musiała przejść. Dorothea chciała zamknąć ją
w sanatorium. Gdyby uległa, pewnie do dziś byłaby w ośrodku, zaś matka by
udawała, że nigdy nie miała córki.
Chciał zabrać ją do swojej matki. Anne dała mu tyle miłości. Pomogła
przetrwać trudne chwile po śmierci ojca, łagodziła jego lęki, gdy bał się, że nie
okaże się godnym następcą.
Chciał dać Lily rodzinę. Choć właśnie przez nią jego związek z Larą się
rozpadł.
Rozdzielili się na lotnisku. Zach musiał oddać samochód, Lily stanęła w
kolejce od odprawy. Kiedy do niej doszedł, nie odzywała się, lecz czuł, jak
bardzo jest spięta. Spłynęły na niego wspomnienia wczorajszego wieczoru i
obudziły w nim jeszcze większy żal.
Już wiedział, skąd się to bierze. Nie chce się z nią rozstać. Nie wyobraża
sobie ani dnia bez niej. Bez jej żółtych karteczek przyklejonych do komputera.
Bez wyskakujących na ekranie przypomnień o terminach i spotkaniach. A po
chwili przychodziła Lily, bo tę samą informację miała w swoim notesie.
Zależy mu na niej. Za bardzo. Za mocno. W taki sposób, że woli tego nie
dociekać. A wszystko to bez sensu, bo zbyt mało może jej ofiarować. Jedynie
kilka okruchów swego życia, bo cała reszta poświęcona jest rodzinie i pracy.
R S
- 83 -
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Idę po kawę. Przynieść ci coś? - Musiała choć na chwilę pobyć bez
niego.
- Nie, dziękuję.
Nie próbował jej zatrzymać, lecz musiał ją obserwować, bo gdy oddalała
się, czuła na sobie jego wzrok. Może nadal był wściekły na jej rodziców.
Ona też była zła. Na niego i na rodziców. Na nich już od dawna, choć
zrozumiała to dopiero dziś. Powinni być przy niej, wpierać ją. Nie tylko po
wypadku, ale zawsze.
Choć Zach też ją odepchnął, a teraz zachowuje się, jakby nie miał nic na
sumieniu, jakby miał do tego prawo. Którego odmawia rodzicom.
Czekając na kawę, zadzwoniła do Deborah. Chciała usłyszeć spokojny,
rozsądny głos koleżanki. Nikt nie odbierał. Rozłączyła się, w tej samej chwili
wywołano ich lot.
Upiła dwa łyki, rzuciła kubek do kosza, podeszła do Zacha i ruszyli do
bramki. Zach już przeszedł, gdy Lily usłyszała, że ktoś ją woła. Odwróciła się i
od razu poznała pędzącego w jej stronę mężczyznę.
Richard.
Zatrzymał się tuż obok niej, tak blisko, że mogła go dotknąć.
Od dwunastu miesięcy nie miała z nim kontaktu i nagle wyrósł jak spod
ziemi. Skąd wiedział, że tu będzie? Czego od niej chce?
- Lily, dowiedziałem się od twoich rodziców, że zaraz wylatujesz, i że jest
z tobą Zachary Swift. - Przesunął wzrokiem po pasażerach. - Chciałbym go
poznać.
Za tego człowieka miała wyjść. To on uparł się, by wzięła udział w
kajakowej wyprawie po górskiej rzece. Opierała się, lecz był głuchy na jej
protesty.
R S
- 84 -
Wezbrała w niej zadawniona uraza. Richard, ten zadowolony z siebie
egoista, zniszczył jej życie.
Jak dobrze, że już nic ich nie łączy. Richard jakby dla niej nie istniał. Nie
budził żadnych uczuć, może poza pogardą dla jego miałkości maskowanej
atrakcyjną powierzchownością.
- Moja matka cię tutaj wysłała? - Ledwie skończyła mówić, miała niezbitą
pewność, że tak właśnie było. Ale po co? Przesunęła po nim obojętnym
spojrzeniem i dodała spokojnym, wręcz bezosobowym tonem: - U mnie
wszystko w porządku, Richardzie. Moja firma świetnie się rozwija. Zdrowie mi
dopisuje, wszystko gra. Dzięki za zainteresowanie.
- Mówisz prawie normalnie. - Wydawał się tym faktem zaskoczony. -
Gdzie twój pracodawca? - Pstryknął palcami. - Ściągnij go, nim zaczną
wpuszczać do samolotu. Chcę zamienić z nim parę słów. Ja... hm... to znaczy
uniwersytet bardzo potrzebuje dotacji, zwłaszcza dla mojej dziedziny. To
wspaniała okazja...
- Aha. - Czyli zależy mu na poznaniu „tego" Zachary'ego Swifta.
Człowieka z dużymi pieniędzmi i kontaktami. Gdyby udało się naciągnąć go na
dotację, Richard miałby ułatwioną wspinaczkę po szczeblach uniwersyteckiej
kariery. Jest taki jak jej matka. Tylko patrzy, jak posłużyć się innymi, żeby się
wybić. - Mój szef skupuje upadające spółki i doprowadza je do dobrego stanu, a
potem sprzedaje albo finansuje rokujące zysk przedsięwzięcia. Jeśli masz taką
ofertę, umów się z nim na spotkanie. A jeśli nie, to nie zawracaj nam głowy.
Richard ledwie maskował gniew. Jak mogła być taka zaślepiona? Cóż,
doskonale znała odpowiedź. Chciała zadowolić rodziców, dlatego przymykała
oczy na egoizm i wady Richarda. Ujrzała jego prawdziwą twarz, kiedy okazało
się, że jej mózg już nigdy nie będzie funkcjonował tak jak poprzednio. Minęło
tyle czasu, a Richard się nie zmienił.
- Czy pani leci? - zapytał ktoś z obsługi.
- Tak. - Ruszyła do Zacha.
R S
- 85 -
Lot był krótki, z powodu jakiegoś nieporozumienia mieli miejsca w
różnych rzędach. Lily to odpowiadało. Potrzebowała dystansu, by w spokoju
zebrać myśli.
Lotnisko w Sydney przywitało ich zgiełkiem, a komórka Zacha
natychmiast zadzwoniła.
- Pójdę po wózek. - Zostawiła go przy bagażach. Kiedy wróciła, Zach
jeszcze rozmawiał.
- Naprawdę to takie pilne? - Rzucił bagaże na wózek i zaczął pchać go do
wyjścia.
Lily szła obok niego. Obiecała, że dotrwa do końca umowy, ale czy po
tym, co się stało, Zachowi nadal na niej zależy? Duma nie pozwoliła jej wracać
do tej sprawy.
- Chodzi o firmę Gunterson and Greig? Co się stało? Dostali ofertę w
terminie, wydawało się, że im odpowiada. Czy to nie może poczekać do
poniedziałku? Zach rozłączył się.
- Chodzi o projekt Mulligan. - Skrzywił się, przyśpieszył kroku. Wyszli
na zewnątrz. - Chcą się wycofać.
- Ten projekt wart jest masę pieniędzy. Jak można by temu zaradzić?
- Nie wiem. Steele próbował ich wybadać, lecz daremnie. Sprawa już była
zapięta na ostatni guzik, a teraz wszystko się sypie. Muszę działać szybko. -
Podał taksówkarzowi bagaże.
Nagle wpadła na pomysł. Udowodni mu, że jest coś warta, choć ją
odtrącił, gdy dowiedział się o jej felerze.
- A gdyby zaprosić ich na elegancki lunch, pogadać w miłej atmosferze,
uraczyć drinkami? Niech im się wydaje, że są najważniejszymi klientami. Zaraz,
dzisiaj. Zaczyna się weekend, więc tym bardziej poczują się dopieszczeni, bo
poświęcasz im wolny czas. To by mogło wypalić.
- Wiesz, masz świetny pomysł. - Zawahał się. - Dobrze, gdybyś też przy
tym była.
R S
- 86 -
Powiedział to wyłącznie w kontekście służbowym, powtórzyła sobie w
duchu. To jej nie przeszkadzało. Chciała, by ją docenił, choćby tylko na polu
zawodowym.
- Naprawdę uważasz, że moja obecność by się przydała?
- Tak. I założę się, że wymyślisz odpowiednie miejsce na ten lunch.
Takie, które od razu wprawi ich w dobry nastrój.
Rozmawiali o sprawach zawodowych, lecz w jego oczach widziała żal i
pragnienie. Czy to się kiedyś skończy, czy przestanie się do niego wyrywać?
- Ile osób zatrudniają? - zapytała.
- Mają pięciuset pracowników, których kwalifikacje gdzie indziej będą
nieprzydatne.
- To mnóstwo ludzi i miejsc pracy. Może zaraz spróbuję coś
zarezerwować? Na przykład tę wychwalaną restaurację na klifie z widokiem na
Whale Beach?
Zach przystał od razu, Lily zaś pocieszała się w duchu, że da radę i
wytrwa. Przez tych kilka godzin zapanuje nad kłębiącymi się w niej uczuciami.
- Myślę, że wszystko się świetnie udało - zagadnęła Lily, gdy wyszli z
taksówki pod jej domem. Było późne popołudnie. Czuła się niesamowicie
spięta, lecz starała się nie okazywać tego.
- Poszło tak, jak chcieliśmy. - Zach podniósł walizkę, poprosił kierowcę,
by poczekał. Odwrócił się do Lily. Miał potargane włosy. Podszedł bliżej.
Pachniał morzem i wiatrem.
- W dużym stopniu dzięki tobie, bo wybrałaś doskonałe miejsce.
- Będzie cię to kosztowało. Lekką rączką wydaję twoje pieniądze, co? -
przekomarzała się. Gdyby Zach miał zastrzeżenia, od razu by je zgłosił. Teraz,
kiedy już było po wszystkim, czuła się dziwnie nieswojo. Co teraz się wydarzy?
- Słyszałam o przejażdżkach hydroplanem i wspaniałych widokach na wybrzeże,
ale pierwszy raz widziałam je na własne oczy.
- To prawda, widoki były fantastyczne. - Nie odrywał od niej wzroku.
R S
- 87 -
Kilka razy przyłapała go dzisiaj na takich spojrzeniach. Już sama nie
wiedziała, co o tym myśleć! Podeszli do frontowych drzwi, Zach postawił
bagaże.
Kiedy na nią popatrzył, marzyła tylko o jednym - by zatopić się w jego
ramionach. Jak to możliwe, że tak szybko zapomniała o tym, co się między nimi
zdarzyło?
- Przepiękne plaże, zielona wyspa, błękitna woda. Złoty piasek i palmy. -
Zmusiła się, by zamilknąć.
Tych kilka godzin, wprawdzie poświęconych sprawom zawodowym,
miało w sobie coś magicznego. Zapierające dech widoki z wysokiego klifu.
Bliskość Zacha. Dotyk jego dłoni, gdy pomagał jej wysiąść z hydroplanu. Plusk
fal, gdy szli po nadbrzeżu do samochodu.
A nade wszystko ten długi spacer brzegiem plaży, gdy zostawili gości, by
dać im czas na zastanowienie. Szli, milcząc, powietrze między nimi gęstniało od
napięcia, a ona chłonęła tę chwilę, tę ich samotność wobec świata i starała się
nie wybiegać myślami w przyszłość.
- Pięknie wyglądałaś na tle błękitnego oceanu, a pod stopami ciągnął się
w dał piasek. - Jego głos miał głębokie, zmysłowe brzmienie.
Byli myślami w tym samym miejscu i czasie.
- Mam nadzieję, że teraz sprawa ruszy. - Nie mogła znaleźć w torebce
kluczy.
- Liczę na to. Tak czy inaczej cieszę się, że tam byłaś. Bez ciebie nie
wyszłoby tak dobrze.
Gdy namacała klucz, Zach ujął jej dłoń, uniósł i ucałował palce.
Wpatrywała się w jego oczy. Musnął jej usta. Serce wyrywało się do
niego.
- Zach, nie. Odwrócił głowę.
- Zostajesz u mnie do końca umowy.
R S
- 88 -
- Już ci powiedziałam, że nie jestem tchórzem. Ale teraz idź. To były
męczące dni, a tak jest jeszcze trudniej.
- Chciałbym... nie, muszę dowiedzieć się, co to był za wypadek. Bo czuję,
że coś się za nim kryje, i to, co się stało w hotelu, jakoś się z tym wiąże.
- Nie wiem, o czym mówisz. - Jemima musiała wyczuć nadejście pani, bo
zaczęła głośno miauczeć. Lily była zmęczona. Za dużo zwaliło się na nią przez
ostatnie dni. Musi być twarda. - Do zobaczenia w poniedziałek w pracy. -
Wzięła walizkę, zasłoniła nią przejście, by kotka nie wymknęła się na dwór. Po
chwili Zach usłyszał odgłos zamykanego zamka.
Nie dręczył jej dłużej, bo była wykończona, jednak raz zadane pytania nie
dawały mu spokoju. Nie spocznie, póki nie znajdzie na nie odpowiedzi.
Jakich urazów naprawdę doznała Lily podczas wypadku? Nie tylko
zdrowotnych, ale i psychicznych? Jak to się stało? Może myślała, że to dlatego
w ostatniej chwili się wycofał. Jeśli tak, to bardzo się myli.
W poniedziałek trzymał się od niej z daleka. Wydawała się taka delikatna
i krucha. Jednak nie mógł się oprzeć, by co rusz nie spoglądać na nią znad
biurka.
Kiedy przyniosła mu stertę listów do podpisania, podniósł wzrok i
pochwycił jej spojrzenie. Coś w jej oczach sprawiło, że nie mógł już dłużej
czekać, musiał zapytać.
- Lily, co to był za wypadek? Na lotnisku był twój były narzeczony,
prawda? Dlaczego cię zostawił? Dlaczego nie był przy tobie, nie pomógł ci, gdy
tego potrzebowałaś? Po co przyjechał na lotnisko?
- Matka dała mu cynk. - Starała się mówić obojętnym tonem, by nie
domyślił się, jak wiele ją to kosztuje. - Przyjechał, bo miał nadzieję, że cię
pozna.
- Mnie? Po co? - zdumiał się. - Czego chciał ode mnie?
R S
- 89 -
- Kasy. - Wzruszyła ramionami. - Liczył na dotację, bo to by poprawiło
jego notowania na uniwersytecie i ułatwiło karierę. Mój ojciec wspierał go
finansowo. Może nadal to robi, może nie.
Czy tylko tego od niej chciał? Zach zacisnął pięści.
- Co mu powiedziałaś? Uśmiechnęła się blado.
- Żeby trzymał się z dala od ciebie, ode mnie i od twojej firmy. Chyba to
do niego dotarło.
Lekko się uśmiechnął, zaraz jednak spochmurniał.
- Lily... czy nadal coś do niego czujesz?
- Nie... - Nie zabrzmiało to przekonująco. Podniósł się, podszedł do niej.
- Przecież chyba wiesz, co czujesz?
- Nie zależy mi na nim. - Drżącymi palcami odgarnęła w tył włosy. -
Chyba mam wyrzuty sumienia.
Zach pochylił się ku niej opiekuńczo.
- Dlaczego? Na pewno nie zrobiłaś mu nic złego.
- Winiłam go za ten wypadek i wszystko, co z tego wynikło. - Opuściła
powieki. Długie rzęsy rzucały cień na policzki.
Wezbrał w nim gniew. Jeśli Richard w jakiś sposób ją skrzywdził...
Zmusił się, by mówić spokojnie.
- Dlaczego uważasz go za winnego? Opowiedz mi, co się stało.
- Zorganizował wyprawę kajakową dla przedsiębiorców, o których
zabiegał. Oni już wcześniej brali udział w spływach, nie byli nowicjuszami.
Uparł się, bym im towarzyszyła. Uważał, że narzeczona poprawi jego
wizerunek. Opierałam się, mówiłam, że nie mam żadnego doświadczenia, lecz
on nalegał. - Przerwała na moment. - Ledwie wypłynęliśmy, zrozumiałam, że
nie dam rady. Chciałam dobić do brzegu, ale straciłam kontrolę nad kajakiem,
wpadłam do wody i uderzyłam głową o podwodną skałę. Straciłam przy-
tomność. Dwóch biznesmenów wyłowiło mnie. Dzięki Bogu, znali się na
reanimacji. Gdyby nie oni i szybka pomoc lekarzy, byłoby po mnie. - Oczy jej
R S
- 90 -
pociemniały. Wspomnienia tamtych chwil nie były przyjemne. - Potem miałam
żal do Richarda. Uważałam, że to jego wina. Jednak teraz widzę, że tak nie było.
Nie powinien mnie tak namawiać, ale to ja nie powinnam się zgodzić.
- Mógłbym go zabić gołymi rękami. - Zach zaklął pod nosem. Nie
odrywał oczu od Lily. - To jego wina, przynajmniej częściowo. Okazał się
nieodpowiedzialny...
- To prawda, jednak decyzja należała do mnie. Doszło do wypadku, bo
dokonałam złego wyboru.
- Dlatego z nim zerwałaś? Bo miałaś do niego żal? - To byłoby
zrozumiałe. I nadal chętnie by dopadł Richarda. Ale też chciał ją ukoić. Ujął jej
dłonie.
- Nie. Richard przez tydzień nie pojawił się w szpitalu. Kiedy w końcu
przyszedł, oświadczył, że musi zerwać zaręczyny, bo nie może związać się z
osobą, której mózg już nigdy nie będzie normalnie funkcjonować. Moi rodzice
też mnie odrzucili. Chcieli pozbyć się mnie, gdzieś zamknąć. To było straszne.
- On nie jest ciebie godny, Lily - powiedział chrapliwym głosem. - Jak i
twoi rodzice, skoro tak się zachowali.
Podniosła głowę, popatrzyła mu prosto w oczy.
- Nie mogłam się z tym pogodzić. Czułam gniew, złość, frustrację, to
wciąż we mnie było. Nie chcę być taka. Chcę żyć pełnią życia, korzystać z
niego bez obaw.
- Jesteś niesamowita. Silna i dzielna. Wielu ludzi na twoim miejscu już
dawno by się poddało. - Przepełniało go tyle uczuć. - Nawet jeśli czujesz się w
jakimś sensie winna, odpuść sobie i zapomnij. - Zajrzał jej głęboko w oczy.
Pragnął jej. Oto Lily. Jego Lily.
- Czemu mi to robisz? - Popatrzyła na niego znękana. - Niby mnie chcesz,
tak jak ja ciebie. Jednak odstręcza cię to, że straciłam pamięć. Dlatego wtedy w
hotelu mnie odrzuciłeś. Nie rób tego znowu.
R S
- 91 -
- To nie tak. - Przygarnął ją do piersi, przytulił. Musi jej udowodnić, jak
bardzo się myliła. Powoli odsunął ją na odległość ramienia. - Utrata pamięci
obchodzi mnie tylko dlatego, że przez to cierpisz. Czy kiedykolwiek dałem ci
powód, byś myślała inaczej?
- Odepchnąłeś mnie. - W jej oczach kłębiły się sprzeczne emocje. - To
miała być jedna noc w dzikim zakątku, nic więcej. Jednak zrezygnowałeś. Bo
nie jestem w pełni zdrowa.
- Twoje zdrowie nie miało z tym nic wspólnego - zapewnił z mocą. - Nie
chciałem, byś potem poczuła się przybita i zawiedziona, że to tylko przygoda
bez zobowiązań. I tylko wszystko pogorszyłem, prawda? Gdybym się nie wyco-
fał, wiedziałabyś, jak bardzo cię pragnę. Nawet nie wiesz, jak o tym marzę, jak
tego chcę. Jak jeszcze nigdy niczego w życiu. Chciałbym ci pokazać, jaka jesteś
cudowna, jak bardzo mi na tobie zależy. Chciałbym ofiarować ci cały świat. -
Przymknął na chwilę oczy. - Wtedy, w kawiarni, uraziłem cię i nie wiedziałem,
jak z tego wybrnąć.
- Zróbmy to, Zach. Teraz. Przekonaj mnie, że naprawdę tego chcesz -
powiedziała żarliwie. - Wiem, że nie możesz dać mi świata. Ale daj mi to.
Nie zastanawiał się ani sekundy. Pociągnął ją do sekretariatu, wcisnął jej
w ręce torebkę.
- Teraz nie ma już drogi odwrotu. Zgoda?
- Tak - Uniosła głowę, w jej oczach płonął ogień. - Zabierz mnie gdzieś,
gdzie będziemy sami.
Zabierz mnie... Pragnął tylko jednego: udowodnić jej, że dla niego jest
wspaniałą, cudowną, najatrakcyjniejszą z kobiet.
- Jest tyle rzeczy, które chcę ci pokazać... i chcę...
- Ja też. Nigdy nie myślałam, że tak się przed kimś otworzę, wyjawię, jak
boli mnie odrzucenie przez rodziców, jak dręczy mnie obwinianie Richarda. -
Ruszyła do drzwi. - Teraz czuję się lżej, jakby to wyznanie mnie uwolniło. I
wiem, czego chcę. Więc chodźmy.
R S
- 92 -
Całował ją w pustej windzie dziko, gwałtownie, a potem tkliwie, z
czułością.
Lily zarzuciła mu ręce na szyję, przylgnęła do niego. Liczył minuty
dzielące ich od chwili, gdy znajdą się w jego łóżku. Może ją zabrać tylko tam.
Żadne inne miejsce nie jest godne jej, jego i tego, co się stanie.
Wyszli na podziemny parking. Gdy wsiedli do samochodu, Zach znów ją
pocałował.
- Dokąd mnie zabierasz?
To pytanie potwierdzało nieuchronność tego, co ich czeka. I całkowitą
akceptację.
Włączył silnik, starał się nad sobą panować.
- Do mnie, do mojego łóżka.
- To dobrze. Tego chcę.
Do domu miał kawałek. Zach myślał, że wzburzone emocje przez ten czas
trochę opadną, lecz było odwrotnie. Z każdą chwilą palący ich ogień przybierał
na sile. Kiedy w końcu zatrzymali się przed domem, Zach wydusił zdławionym
głosem:
- Jeśli nie będziesz moja, umrę.
- Jeśli nie będziesz mój, umrę - powtórzyła.
R S
- 93 -
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Trzymając Lily za rękę, prowadził ją na górę. Oboje wiedzieli, co zaraz
nastąpi.
- A Daniel? - zapytała. - Mówiłeś, że wpada do ciebie bez zapowiedzi.
- Jest w szkole. I nie przychodzi tu, gdy jestem w pracy. - Pchnął drzwi i
znaleźli się w przestronnej sypialni.
Jego sypialni.
Czule i delikatnie objął Lily, powściągając płonące w nim pragnienie.
- Twój brat to świetny dzieciak. - Zach miał wspaniałą rodzinę, o jakiej
zawsze marzyła. Mogłaby choć przez chwilę się łudzić, że też do niej należy...
- Daniel nie jest święty, miewa swoje humory, jak każdy. Chyba nie
myślisz, że zagadasz mnie i zapomnę, po co tu przyszliśmy? Jeśli tak, to nic z
tego. - Zanurzył twarz w jej włosach, pocałował ją w czubek głowy, gładził po
ramionach. - Jestem, jaki jestem, Lily, ale to jest silniejsze ode mnie. Pragnę cię
jak nikogo dotąd.
- Wcale nie próbuję cię zagadać. Ja też tego chcę. - Wyznała mu swe
sekrety, otworzyła się przed nim. Teraz było jej łatwiej. Może później będzie
cierpieć za tę chwilę zapomnienie, jednak teraz nie chciała o tym myśleć. -
Powiedz mi tylko, że nie robisz tego z litości, bo jest ci mnie żal... Wszystko,
tylko nie to.
- Zaufałaś mi, a to ma dla mnie ogromne znaczenie - odparł z powagą. -
Teraz lepiej wiem, co cię spotkało i ile jest w tobie bólu. Chcę ci ulżyć,
złagodzić krzywdy, których doznałaś. To nie ma nic wspólnego z litością.
Uwierz mi.
Przesunęła wzrokiem po eleganckim wnętrzu. Wbudowane szafy, okna
osłonięte złoto-zielonymi storami, szerokie łóżko. I ich dwoje.
Zach wziął ją w ramiona, odszukał usta. Delikatnie objęła go za szyję,
lekkie jak tchnienie pocałunki mieszały się z cichymi westchnieniami.
R S
- 94 -
Przyciągnęła do siebie jego głowę, zatraciła się w czułych pieszczotach. Żaden
mężczyzna nie budził w niej takich uczuć, takich pragnień.
Żaden mężczyzna? Nie było nikogo poza Zachem. Z Richardem to było
po prostu... nic.
Przesuwała palcami po jego mocnych ramionach, czuła napięte pod skórą
mięśnie. Wyobrażała sobie tę chwilę, marzyła o niej. Choć raz doświadczyć
czegoś takiego. I oto marzenie się spełnia.
Zach odgarnął kołdrę, delikatnie położył Lily na łóżku. Czuła przy sobie
jego ciało.
- Chcę mieć cię przy sobie, obejmować, trzymać blisko... Serce jej
topniało od jego żarliwych szeptów.
- Ja ciebie też. - Gładziła palcami jego twarz, starając się na zawsze
zachować w pamięci każdą sekundę, niczego nie utracić.
Czy to miłość? Prawdziwe, najszczersze uczucie?
Bo oprócz pożądania było coś więcej, coś, co czuła z każdym oddechem,
co było częścią jej samej.
Richard był już tylko mglistym wspomnieniem, przy nim nigdy nie czuła
się szczęśliwa, radosna, wyzwolona - i przepełniona pożądaniem. Dopiero teraz,
z Zachem.
- Moja Lily. Piękna, cudowna, słodka... - szeptał żarliwie, zaskoczony i
odurzony uczuciami, których dotąd nie znał. Znów obudziła się w nim nadzieja,
znowu miał głowę pełną marzeń. Patrząc Lily w oczy, rozpiął guzki jej bluzki,
przesunął palcami po nagiej skórze. - Powiedz, że tego chcesz.
- Bardziej niż możesz sobie wyobrazić. - Oczy jej lśniły, miała
zaróżowione policzki. - Marzyłam o tym od dawna. By dotknąć twojej skóry,
ujrzeć cię tak blisko...
Jego koszula spłynęła na podłogę, po chwili nic już ich nie dzieliło. Nie
potrzebowali słów, zapomnieli o tym, co było i co będzie, o lękach i
R S
- 95 -
marzeniach. Liczyła się tylko ta chwila, ulotna i nierzeczywista, przejmująca do
głębi.
Dopiero później, gdy leżeli nieruchomo, spleceni w czułym uścisku, Lily
pogodziła się z prawdą.
Kocha go. Kocha go całym sercem i duszą, kocha tak, jak jeszcze nigdy
nie kochała i nigdy nikogo nie pokocha. Uświadomienie sobie tego było dla niej
szokiem. Stłumiła westchnienie, lecz Zach i tak usłyszał.
- Co się stało? - wyszeptał, muskając wargami jej usta.
Czy domyślał się, co właśnie odkryła? Może w uniesieniu bezwiednie się
zdradziła? Czy widać to w jego oczach? Czy możliwe, że on czuje to samo?
Słyszała bicie jego serca. Przyciągnął ją do siebie, przytulił tkliwie.
Była poruszona do głębi. Odepchnęła od siebie niespokojne myśli. Nie
chciała o tym myśleć, nie zamierzała o nic pytać. Łudzić się, że to coś zmienia,
choć ustalili wcześniej, że tak nie będzie.
- Nic. - Na przysłoniętych oknach tańczyły cienie, jak w jej sercu.
Zamknęła oczy. - Nic.
Przylgnęła do niego, rozkoszowała się dotykiem jego dłoni gładzącej jej
ramiona, szyję, włosy. Rozluźniła się, uspokoiła.
Kiedy się przebudziła, na zasłonach majaczyły mroczne kształty drzew,
jakby gałęzie wsuwały się do środka, sięgały po nią.
Poruszona tą wizją, ostrożnie odsunęła się od śpiącego Zacha i popatrzyła
na jego rozluźnioną twarz. Serce się jej ścisnęło. Marzyła, by codziennie budzić
się przy nim, leżeć w jego ramionach. Dla niej już nic nie było takie jak jeszcze
kilka godzin temu, lecz Zach postawił sprawę jasno.
Dlaczego mnie nie chcesz? Dlaczego nie możesz mnie kochać? Dlaczego
nie mogę być dla ciebie ważniejsza niż te twoje postanowienia?
Ze ściśniętym sercem zebrała swoje rzeczy, w łazience doprowadziła się
do porządku, zadzwoniła po taksówkę i wyszła z domu.
R S
- 96 -
Niczego jej nie obiecywał. To był ich początek, teraz nadszedł koniec. I
choć było jej ciężko, nie miała innego wyboru, jak się z tym pogodzić.
- Lily, odbierz. Jesteś moją ostatnią nadzieją. - Potrzebuję cię w takiej
chwili, uświadomił sobie.
To nieoczekiwane odkrycie zaskoczyło go, lecz teraz, stojąc w salonie
mamy ze słuchawką w dłoni, nie miał czasu na refleksje. Daniel nie wrócił ze
szkoły. Wyszedł z domu o ósmej. Od dziewięciu godzin nikt go nie widział.
- Dlaczego nie odprowadziłam go do autobusu? - Anne załamała ręce. -
Powinnam sama go odwozić i przywozić.
- Nie mów tak. - Zach pokręcił głową. - Do tej pory nic nie wskazywało,
że coś nam grozi. Dlaczego akurat my? - Byli zamożni, lecz przecież nie
najbogatsi. I nie jedyni.
- Halo? - W słuchawce wreszcie rozległ się głos Lily.
Przeżyli upojne, cudowne chwile, czegoś takiego jeszcze nigdy wcześniej
nie doświadczył. Lily wymknęła się, gdy spał. Było mu z tego powodu przykro,
lecz nie miał czasu nad tym się zastanowić, bo mama powiadomiła go przez te-
lefon, że Daniel zniknął.
- Tu Zach. Daniel gdzieś się rozpłynął, od rana nikt go nie widział. Nie
możemy nigdzie go znaleźć.
- Och! Już dzwonię po taksówkę! Odetchnął nieco lżej.
- Jestem u mojej mamy.
- Podaj mi adres. Nie pamiętam, czy mam go w notesie. Zaraz
przyjeżdżam. On się znajdzie, zobaczysz. Wróci cały i zdrowy. Musi, bo wie,
jak bardzo go kochacie.
Brzmiały mu w uszach te słowa, gdy nerwowo krążył po pokoju. Matka
dzwoniła po wszystkich, którzy mogli coś wiedzieć o Danielu, niestety od rana
nikt go nie widział.
R S
- 97 -
- I co teraz? - Anne podeszła do okna. - Nawet nie wiem, w czym był. Czy
poszedł w szkolnym stroju, czy od razu planował coś innego? Może... stało się
coś gorszego.
Zach przytulił ją.
- Jeśli to porwanie i będą chcieli okupu, utrudnimy im sprawę,
powiadamiając policję. - Wyjrzał przez okno. - To najlepsze, co możemy zrobić,
bo sami mamy ograniczone możliwości. No i to strata czasu, lepiej od razu
zacząć poszukiwania.
- Pójdę jeszcze raz rozejrzeć się po jego pokoju. Zobaczył podjeżdżającą
taksówkę. Lily wysiadła i pobiegła do wejścia. Otworzył jej, nim zdążyła
zadzwonić. Popatrzyła mu prosto w oczy i po sekundzie objęła go. Przygarnął ją
do siebie.
- Zjawiłam się najszybciej, jak mogłam. - Puściła go, cofnęła o krok.
Miała zaczerwienione, podpuchnięte oczy. Pewnie płakała, gdy do niej
zadzwonił. Znał powód.
Sam nie chciał o tym myśleć. Tak bardzo by chciał, żeby było inaczej,
lecz nic się nie zmieniło.
- Są jakieś wieści? - spytała Lily.
- Nie. Chodź, mama się ucieszy, że przyszłaś.
Ruszyła za nim niepewnie. Może Anne uzna ją za intruza? Może uważa,
że w takiej chwili niepotrzebni są im obcy?
Zapomniała o swych rozterkach, gdy znękana Anne uścisnęła ją
serdecznie. Potem usiadły na kanapie. Lily spojrzała na Zacha.
- Co do tej pory wiecie o jego zniknięciu?
Zach pokrótce zdał jej relację. Wyjaśnił, że w jego mieszkaniu są ciotka i
wujek, na wypadek gdyby Daniel tam się zjawił. Mają też odbierać telefony.
- Zawiadomiliście policję?
- Jeszcze nie. - Zach wyprostował się. - Niedługo będziemy musieli to
zrobić, jeśli nic się nie wydarzy.
R S
- 98 -
Chciała przytulić go do siebie, pocieszyć, dodać otuchy.
- Jak długo chcecie czekać?
- Do szóstej. Jeśli do tej pory...
- Czyli mamy jeszcze prawie pół godziny. - Wyjęła notes, skinęła na
Zacha. - Rozsuń zasłony, gdyby ktoś przyjechał, od razu go zobaczymy.
Zastanówmy się, co działo się w życiu Daniela. Może wpadniemy na jakiś trop?
Wszystko może być ważne: rozmowy, spotkania ze znajomymi, szkolne zajęcia.
Przez następnych dwadzieścia minut Zach i Anne przypominali sobie
ostatnie wydarzenia. Z ich opowieści zaczął wyłaniać się pewien obraz. Daniel,
wcześniej niefrasobliwy i szukający zabawy, wyciszył się i spoważniał. Jednak
na Lily nie zrobił wrażenia przygnębionego czy niezadowolonego z życia.
- Zach, jaki byłeś, gdy miałeś dziesięć, jedenaście lat? Co wtedy było dla
ciebie najważniejsze, co robiłeś?
- Bawiłem się z kolegami, kopałem piłkę, nie przejmowałem się za bardzo
nauką. - Popatrzył na mamę. - Męczyło mnie odrabianie lekcji, ale z czasem
wziąłem się w garść i zmądrzałem.
- Byłeś wtedy w wieku Daniela. Kiedy zacząłeś zastanawiać się nad
wyborem liceum, przejmować się tym? - Miała jakieś przeczucia, lecz nie była
w stanie ich sprecyzować.
Zach uniósł brwi, przeniósł wzrok z Lily na matkę.
- Rzeczywiście, zmieniłem się. Zainteresowałem się matematyką i
biznesem.
Serce zabiło jej mocniej. Mogła się mylić, ale trzeba spróbować.
- A jeśli on również się zmienił, lecz wy tego nie spostrzegliście? Może z
beztroskiego urwisa stał się chłopcem, który poważnie myśli o swojej
przyszłości? Anne podniosła się z kanapy.
- Daniel spoważniał, to fakt. W ciągu ostatnich kilku miesięcy zaszły w
nim spore zmiany, ale co to nam pomoże?
R S
- 99 -
- Myślał o nauce w Melbourne, chciał zająć się mechatroniką. - Lily
popatrzyła na Zacha. - Byłeś przeciwko, ale czy on się z tym pogodził? Miałeś
dowiedzieć się, czy w Sydney są kursy, na które mógłby się zapisać. Coś
przypadło mu do gustu?
Zach skrzywił się.
- Szukałem, ale nic nie znalazłem. Przekazałem mu to i zapomniałem o
sprawie. Myślałem, że to był tylko chwilowy kaprys.
Anne głośno wypuściła powietrze.
- Daniel nic mi o tym nie mówił. Dlaczego chciał wyjechać do innego
miasta? Być z dala od rodziny?
Matka i syn patrzyli na siebie w milczeniu. Wyglądali na stropionych i
przybitych.
Lily uderzyło, jak bardzo są sobie bliscy. Nigdy nie zaznała takiej miłości.
I pewnie nigdy nie zazna.
- Może postanowił pojechać do Melbourne, zobaczyć, jak tam jest.
Zależało mu, by od przyszłego roku tam się uczyć, a doszedł do wniosku, że wy
się nie zgodzicie.
- Musimy rozważyć taką ewentualność - rzucił Zach.
- A jeśli już go tam nie ma albo w ogóle tam nie pojechał? - jednocześnie
z nim spytała Anne.
- Sprawdzę to. Wyczarteruję prywatny samolot, tak będzie najszybciej. -
Zach sięgnął po telefon, popatrzył na matkę.
- Zadzwoń i jeszcze raz poproś, by mieli na niego oko na dworcach i
lotniskach. Zostań tu, w razie gdyby ktoś dzwonił... i w ogóle.
Jakiś ruch na ulicy przyciągnął uwagę Lily. Wyjrzała i aż krzyknęła na
widok tyczkowatego chłopca w podkoszulku, marynarce i szarych szkolnych
spodniach. Szedł zgarbiony, niemal ciągnąc za sobą plecak. Taksówka stojąca
za nim ruszyła z miejsca.
- Daniel...
R S
- 100 -
Anne podbiegła do okna, potem rzuciła się do drzwi. Zach popędził z
matką.
- Daniel! Gdzie się podziewałeś? Nic ci się nie stało, synku? - Porwała go
w ramiona, wciągnęła do domu.
Zach chwycił brata i mocno objął.
Lily miała poczucie, że jest na innej planecie. Nawet jeśli Zach uzna, że
chce czegoś więcej poza pracą i swymi bliskimi, ona nigdy nie będzie do nich
pasowała. Miłość, która ich łączy, dla niej była czymś niepojętym i nieznanym.
Zach wreszcie puścił brata, szykując się do przemowy.
Daniel odezwał się pierwszy. Patrzył na matkę.
- Mamusiu, bardzo cię przepraszam. Chciałem uczyć się w Sarrenden
College, ale Zach był przeciwko. Pojechałem tam, żeby mieć więcej
argumentów i przekonać go do tego pomysłu. - Przerwał na moment. - Potem
dotarło do mnie, że zachowałem się głupio - ciągnął drżącym głosem. - Uzna-
łem, że lepiej wrócić do domu, zanim zaczniecie się martwić, ale pomyliłem
pociągi i zgubiłem komórkę, a potem bałem się, że nie wystarczy mi pieniędzy.
- Och, synku! - Po twarzy Anne popłynęły łzy. Daniel objął ją mocno.
- Przepraszam, mamusiu. Strasznie mi przykro.
Zach otoczył ich ramionami. Już wiedziała, skąd brała się jego czułość.
To rodzina go tego nauczyła. Ona zaś dorastała jak polarna roślina na lodowej
pustyni.
- To ja powinienem przeprosić. - Na twarzy Zacha zadrgał drobny
mięsień. - Nie wysłuchałem cię, nie pogadałem z tobą poważnie. Prawda jest
taka, że nie chciałem, byś wyjechał, ale to twoje życie, nie mogę cię ograniczać.
Muszę się tego nauczyć. Cieszę się, że wróciłeś cały i zdrowy.
Anne otarła łzy, sprężyła się w sobie.
- Musimy wyciągnąć z tego wnioski na przyszłość. - Popatrzyła na
Daniela surowiej. - Zadbać o nasze bezpieczeństwo. Uszło naszej uwadze, że
jesteśmy zamożni, więc możemy stać się celem szantażystów czy bandziorów.
R S
- 101 -
Daniel zwiesił głowę, po chwili popatrzył na mamę i brata. Wydał się
dojrzalszy niż jeszcze chwilę temu.
- Masz rację, mamo. Nie pomyślałem o tym. Nie chciałbym, by cokolwiek
stało się tobie czy Zachowi.
Lily stała jak przymurowana, porażona gorzką prawdą, że w tej rodzinie
nie ma dla niej miejsca. Nawet ze swymi rodzicami nie miała ciepłych
kontaktów, o wzajemnym zaufaniu i miłości nawet nie wspomniawszy.
Wymknęła się chyłkiem na ulicę. Już drugi raz uciekała od mężczyzny,
który skradł jej serce.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Następnego dnia Lily przyszła do pracy w surowej czarnej spódnicy i
obcisłej zielonej bluzce. Na prawej ręce miała rzeźbione drewniane bransoletki.
Zach patrzył na nią znad biurka. Widział, że jest spięta.
- Dzień dobry, Lily.
- Cześć. - Podeszła do swojego biurka, włożyła do szuflady torebkę.
Spojrzała na niego nieco łagodniej. - Jak tam twój brat? Doszedł do siebie po
wczorajszym?
- Tak. Mama zatrzymała go w domu. Mają zastanowić się nad wyborem
szkoły, również poza Sydney. - Zawahał się, podszedł do niej. - Lily, wczoraj...
- Nie wracajmy do tego. - Sięgnęła po papiery na biurku. - Było
cudownie, ale ustaliliśmy, że dalszego ciągu nie będzie.
Dotrwam do końca umowy. I poprzestańmy na tym.
Czuł, że jeśli zacznie nalegać, Lily przestanie go słuchać. Zresztą sam do
końca nie wiedział, co chce jej powiedzieć. Jedynie to, że teraz tym bardziej był
w kropce. I nie chciał, by to się tak skończyło.
Skinął głową i poszedł do siebie.
R S
- 102 -
- Co wy tu robicie? - Lily podniosła głowę i z niedowierzaniem
popatrzyła na stojących w progu rodziców.
Pewnie nie takiego powitania się spodziewali, ale trudno.
Zach musiał coś usłyszeć, bo wyszedł z gabinetu i stanął przy jej biurku.
No i jak o kimś takim mogłaby zapomnieć, wymazać go z serca? Ten gest
solidarności bardzo ją ujął.
- Jesteśmy w Sydney i pomyśleliśmy, żeby wpaść - odparła matka.
Lily bezwiednie bawiła się bransoletkami. Matka przesunęła spojrzenie na
jej rękę, skrzywiła się z niesmakiem i odwróciła wzrok. Cóż, może te
bransoletki są zbyt krzykliwe, pomyślała Lily, i nagle, w tej samej chwili,
spłynęło na nią olśnienie.
Matka zawsze uciekała wzrokiem, gdy coś, co miało związek z córką, jej
nie pasowało. Dopiero teraz to do niej dotarło i poczuła się odrobinę lepiej.
Póki Dorothea nie odwróciła się do Zacha, a na jej twarzy nie pojawił się
zupełnie inny wyraz.
- Prawdę mówiąc, zajrzeliśmy z dwóch powodów. Rzecz jasna,
chcieliśmy sprawdzić, czy Lily nie sprawia jakichś... Czy dobrze się tutaj czuje i
czy wciągnęła się w pracę.
Carl chrząknął. Widać było po jego minie, że czuje się niezręcznie.
Podszedł do córki, zatrzymał się niepewnie.
- Jestem pewny, że dotrzymujesz najwyższych standardów, bo zawsze tak
było, kochanie.
Lily rozluźniła się nieco.
- Dajmy już spokój jej postępom - ucięła Dorothea. Lily znowu się spięła.
Dlaczego aż do tej pory nie widziała, jaką płytką i powierzchowną osobą
jest matka? Zawsze czuła się bardziej związana z ojcem; to dla niego zaczęła
studia na uniwersytecie, na którym pracował, to dla niego starała się o dobre
oceny, chciała, by czuł się z niej dumny. Nie był taki szorstki jak matka, choć
nie należał do ludzi okazujących uczucia.
R S
- 103 -
- Powiedziałaś, że mieliście dwa powody, mamo. Jaki jest ten drugi?
Dorothea podeszła bliżej. Dopiero teraz Lily zauważyła jej wypracowaną
fryzurę. Jak nic spędziła kilka godzin u fryzjera.
Matka zwróciła się do Zacha.
- Carl i ja zostaliśmy zaproszeni na wyjątkową okazję. - Zawiesiła głos,
by wzmocnić wrażenie. - Wybieramy się na kolację u gubernatora stanu i każde
z nas może zaprosić osobę towarzyszącą. Chcieliśmy ciebie poprosić, byś
poszedł z nami. - Musiała zdać sobie sprawę, jak fatalnie to wyszło, bo szybko
odwróciła się do córki. - Ciebie, Lily, również.
- Przykro mi, ale tak się składa, że nie możemy skorzystać z waszej
uprzejmości - wycedził Zach przez zęby. Czuł, jak coś w nim pęka, gdy patrzył
na kobietę, która wydała na świat taką wspaniałą, cudowną, szlachetną istotę. -
Ale zapraszam was na coś, co rozpocznie się za godzinę. Będzie moja rodzina,
chciałbym, byście ich poznali. - Widząc minę Dorothei, dodał: - To nie potrwa
długo. Zdążycie wrócić do hotelu i przygotować się na wieczór.
- Hm, dziękujemy, ale czy na pewno nie dacie rady wybrać się z nami na
kolację? - Dorothea starała się ukryć rozczarowanie, lecz nie do końca to się jej
udało.
- Na pewno.
- Zach, myślę... - Czy on zwariował? Co najlepszego wyprawia? Lily
niezrozumiale mruknęła coś pod nosem.
Popatrzył na nią.
- Wybierzesz się ze mną? - Patrzył, jak machinalnie bawiła się papierami.
- Nie musisz.
Wreszcie podniosła wzrok. Ich spojrzenia się spotkały. Spojrzała na
matkę, znowu na Zacha, wreszcie skinęła głową.
- Dobrze. - Demonstracyjnie wzruszyła ramionami, lecz jej zaciśnięte usta
świadczyły, że nie jest jej to takie obojętne. - Praca kończy się dopiero za
godzinę.
R S
- 104 -
- No to bierz torebkę i idziemy. Wsadzimy rodziców do taksówki i
spotkamy się na miejscu. - Tam Lily i jej rodzice przez godzinę zostaną w
towarzystwie Anne i Daniela. Czy dlatego wymyślił tę eskapadę?
Chyba tak. Najwyższy czas, by jej starzy zobaczyli, jaka powinna być
normalna rodzina! Wprawdzie ojciec zachowywał się inaczej, jakby naprawdę
zależało mu, by zobaczyć się z córką. Cóż, jest, jak jest.
Działał pod wpływem impulsu. Gotowało się w nim, ledwie panował nad
emocjami. Trochę wysiłku dobrze mu zrobi, przynajmniej się rozładuje.
Przywołał taksówkę, podał kierowcy adres i wręczył sutą zapłatę. Jej
rodzice nawet nie zdążyli powiedzieć słowa.
- Pojedziemy moim samochodem - rzekł, odwracając się do Lily. - Mam
ciepłą kurtkę, przyda ci się.
- Zgodziłam się ze względu na rodziców. Dokąd mamy jechać?
- Do French Park. Mam tam trening. Pewnie myślisz, że zwariowałem?
- Co za domyślność. - Wsiadła, a gdy podał jej kurtkę, milcząc
demonstracyjnie, zarzuciła ją na ramiona.
Zach spiął się jeszcze bardziej. Chciałby być na miejscu tej kurtki, chronić
Lily przed chłodem, przed wszystkim. Chciałby być dla niej wszystkim.
Zaparkował i wziął z tylnego siedzenia sportową torbę. Potem spojrzał na
Lily... i stało się. Patrzył na jej targane wiatrem włosy i marzył, by znów ujrzeć
je rozrzucone na poduszce, a sekundę później jego serce przepełniło tak ogrom-
ne uczucie, że prawie zbiło go z nóg.
Jak mógł być tak głupi, tak ślepy? Czuł się, jakby nagle spadła mu z oczu
zasłona. Kocha ją. Kochał ją już wcześniej, choć nie zdawał sobie z tego
sprawy. Mówił jej o tym bez słów, trzymając w ramionach, już wtedy ofiarował
jej miłość, ofiarował siebie.
Chciał powiedzieć jej tak wiele. Słowa, które miały moc wszystko
zmienić. By na zawsze należała do niego. I on do niej. By za niego wyszła.
R S
- 105 -
Jak miałby jej to powiedzieć? Lara zarzuciła mu wprost, że rodzina jest
dla niego ważniejsza. To dlatego ich związek się rozpadł. Jednak Lily jest mu
droższa od Lary, i inna od Lary. I lubi jego rodzinę.
- Tam są. - Lily wskazała na grupkę skupioną pod stylizowaną wiatą z
belek podpierających blaszany dach.
Niechętnie popatrzył w tamtą stronę. Jej rodzice, mama i Daniel.
- Rzadko przychodzą na treningi, ale po wczorajszych przeżyciach
chcemy trzymać się razem.
Wciągnął tu jej rodziców. Miał mieszane uczucia.
Koledzy z drużyny już go wołali. Pochylił się ku Lily.
- Muszę iść. Mama się tobą zajmie.
Chciałby zostać z nią, uporządkować to, co czuje. Z boiska rozległy się
zniecierpliwione nawoływania. Pobiegł do szatni.
Grał jak opętany. Lily nie odrywała oczu od jego zgrabnej sylwetki
miotającej się po boisku. Granatowe szorty odsłaniały długie, mocne nogi. Zach
atakował piłkę, jakby walczył na śmierć i życie.
Kochała go. Kochała wszystko, co się z nim wiązało. Nawet tę obsesyjną
grę, gdy jak szalony walczył o przejęcie piłki, uciekał przeciwnikom, potrącał
ich, uważając, by samemu nie runąć na ziemię.
- Nie wiedziałam, że to taka agresywna gra.
- Robi wrażenie, to fakt. Och, patrzcie, zaczyna padać! - Dorothea po raz
pierwszy otworzyła usta. Niespodziewane zaproszenie i zmiana planów
wytrąciły ją z równowagi.
- Oho! - Daniel uśmiechnął się szeroko. Po wczorajszej eskapadzie
jeszcze nie całkiem doszedł do siebie. Lekko obejmował mamę ramieniem i z
podziwem obserwował brata.
- Będzie spocony i cały utytłany w błocie. Matka Lily ze zgorszeniem
uniosła brwi.
- Słucham?
R S
- 106 -
Daniel uśmiechnął się i znów utkwił oczy w zawodnikach. Umorusani w
błocie wydzierali się na całe gardło i wyglądali jak banda barbarzyńców.
Lily krzyknęła, gdy rozpędzony Zach, próbując pochwycić piłkę, nim
wpadnie na aut, runął na ziemię i sunął po błocie, rozbryzgując je wokół.
- Oszalał! Połamie sobie żebra!
- To prawda, gra, jakby coś w niego wstąpiło. - Anne popatrzyła na Lily
uważnie.
- No więc... - Ojciec pochylił się ku Lily, zniżył głos. - Obejrzałem twoją
stronę w internecie i trochę dowiedziałem się o agencji, którą prowadzisz.
- Naprawdę? - zdumiała się. Nie chciała, by to tak zabrzmiało, lecz stało
się. - Dlaczego?
- Bo chciałem ci pogratulować i zależało mi, byś uwierzyła w moje
pochwały. Jestem pełen uznania. - Patrzył na nią z przejęciem. - Brakuje mi
ciebie. Uniwersytet bez ciebie nie jest tym, czym był. Tam byliśmy sobą... Co
do Richarda, cóż, mamie się podobał, ale ja nigdy za nim nie przepadałem.
Tylko myślałem, że tobie na nim zależy. - Ściszył głos do szeptu. - Jestem
słabym człowiekiem, Lily. Nie mogę odejść, a nie pasuję do...
- Już dobrze. - Zacisnęła palce na jego nadgarstku. Ojciec zakaszlał.
- Mógłbym cię czasem odwiedzić, jeśli zechcesz. W tym roku mam
zaplanowanych kilka wyjazdów do Sydney.
- Byłoby fajnie. - Dławiło ją w gardle. Podążyła za spojrzeniem ojca.
Patrzył z żalem na matkę. - Jest, jak jest, tato. Spróbujmy patrzeć do przodu, nie
odwracajmy się za siebie.
Skinął głową, spojrzał na boisko. Mecz się zakończył, już nie padało.
Umorusani w błocie biznesmeni, niektórzy kuśtykając, schodzili z boiska,
omijając kałuże.
Po długiej chwili ojciec przerwał milczenie.
- Kochasz go, Lilybell? Pocałowała go w szorstki policzek.
- To jest bez szans, tato, ale tak, kocham go. I nic na to nie mogę poradzić.
R S
- 107 -
Zach z dystansu obserwował rozmowę córki i ojca. Widział, jak cmoknęła
go w policzek. Dorothea wydawała się nadąsana, lecz nikt się tym nie
przejmował.
Podszedł bliżej. Cały ociekał błotem.
- Mam nadzieję, że miło spędziliście czas z córką - zwrócił się do jej
rodziców. - Dziękuję, że skorzystaliście z okazji, by poznać moją rodzinę.
Chętnie bym wam przedstawił kolegów z drużyny, a jednocześnie po fachu, ale
śpieszą się do domów, by przebrać się z tych ubłoconych strojów.
W parku była szatnia, ale bez pryszniców.
Nie dotykając Anne, wykonał ruch, jakby chciał ją objąć.
Przytrzymała go za ramię, nim zdążył odejść.
- Zach, co ty wyczyniasz?
- Zaczynam uświadamiać sobie coś, co powinienem pojąć już dawno
temu. - Odwrócił się do Lily. - Możemy iść?
Skinęła głową, pożegnała się z rodzicami, Anne i Danielem.
Czy Lily go kocha? Tak mocno i prawdziwie jak on ją? Zadręczał się tymi
pytaniami, jednocześnie obawiając się odpowiedzi. Jeśli ona nie...
Przebrał się i ruszyli. Gdy zaparkował pod jej domem, Lily wysiadła i
pobiegła do drzwi.
Zach podążył za nią.
- Jeszcze się nie żegnajmy. - Zacisnął pięści, bo ręce same mu się do niej
wyrywały.
Muszą porozmawiać. Musi otworzyć się przed nią z nadzieją, że Lily
odwzajemni jego uczucie.
- Dlaczego? Już po pracy. Chyba już wszystko zostało powiedziane? - W
jej oczach przemknął cień. Otworzyła drzwi.
Nim zdążyła się zorientować, wszedł za nią do środka. Jemima, która
słodko spała na kanapie w saloniku, podniosła głowę, zamruczała i znowu
zasnęła.
R S
- 108 -
Zach uśmiechnął się lekko.
- Zapomnieliśmy o niej. Mimo karteczki przy wejściu.
- Zapominanie najlepiej mi wychodzi. - Powiedziała to lekkim tonem,
lecz w jej głosie wychwycił gorycz.
Mieszkanie było przytulne i ciepłe, zauważył to mimowolnie i z miejsca
zapragnął stać się częścią tego świata. Czy to jest możliwe? Czy ona w ogóle
zechce to rozważyć?
- Lily... - Gdy popatrzyła na niego z rezerwą, powiedział z mocą: -
Popełniłem błąd, bo uwierzyłem w to, co pięć lat temu usłyszałem od Lary.
Dopiero teraz zrozumiałem, że ja jej nawet nie kochałem. - Nie wiedział, co
znaczy słowo miłość. Zrozumiał dopiero wtedy, kiedy poznał Lily.
Była spięta, skupiona.
- Co takiego ci powiedziała?
- Że nie mogę być jednocześnie i dla niej, i dla moich bliskich. Muszę się
zdecydować. Że matce i bratu poświęcam zbyt wiele czasu, więc dla niej zostają
tylko ochłapy. - Na lodówce spostrzegł rzędy żółtych karteczek, nad zlewozmy-
wakiem wisiała tablica na notatki. Popatrzył na dwa bliźniacze kubki na blacie i
zapragnął siedzieć tu rano z Lily i popijać z nich kawę. I tak już do końca życia.
- Przekonała mnie. Uznałem, że zbyt mało mam do zaofiarowania kobiecie, bo
przecież nie odwrócę się od tych, których kocham. Jednak Lara nie miała racji.
- Zach... - powiedziała cicho. - Gdy Daniel zniknął, zrozumiałam, jak
bardzo jesteście zżyci. Lara miała rację. Tworzycie zamkniętą całość, dla nikogo
nie ma już miejsca.
- Ty już jesteś nasza. Byłaś nasza podczas moich urodzin, gdy oglądałaś
mecz Dana, i dzisiaj, gdy mokłaś na deszczu, przyglądając się treningowi.
Zrozumiałem to, kiedy Daniel zniknął. Po prostu... należysz do rodziny. - Jak
mógł być tak głupi, że wcześniej tego nie widział? - Odetchnął głęboko,
przytrzymał jej spojrzenie. - Lily, kocham cię. Kocham cię całym sercem i chcę
R S
- 109 -
się z tobą ożenić. Bądź ze mną na zawsze jako żona i kochanka. My razem, i
cała moja... nasza rodzina...
Zaparło jej dech. Zach mówił tak żarliwie, z takim przejęciem. Chciała
dotknąć jego twarzy, wygładzić bruzdy, otoczyć go ramionami, przytulić i już
nigdy nie pozwolić mu odejść.
Marzyła, by tak było, jednak wiedziała, że to niemożliwe, niezależnie od
tego, co Zach powiedział.
- Nie mogę. Ja...
- Nie kochasz mnie? - Zacisnął usta, zrobił krok w jej stronę. Walczyły w
nim sprzeczne uczucia. - Nie wierzę. Znam cię, kocham cię i czuję, że ty też
mnie kochasz. Widziałem to w każdym twoim geście, w każdej chwili. Również
wtedy, gdy pojechaliśmy do mnie. Powiesz mi, że tak nie jest?
Nie mogła zaprzeczyć, lecz musiała realnie ocenić sytuację. Nawet jeśli
teraz Zach jest przekonany, że ją kocha, to jednak nie zdaje sobie sprawy z
konsekwencji jej urazu. Kiedy to wszystko do niego dotrze, odejdzie.
Uwolniła ręce, wskazała na oklejoną karteczkami lodówkę.
- Chciałbyś coś takiego? Przyjrzyj się uważnie. Z wielu rzeczy nie zdajesz
sobie sprawy.
Nie zrozumiał, więc pociągnęła go do pokoiku za niewielką łazienką i
pokazała półki zajmujące ścianę od podłogi do sufitu. Były zastawione starannie
opisanymi notesami.
- Bez nich nie mogę działać. - Z trudem kryła wzburzenie.
- Przedzieram się przed te notatki, bo nie pamiętam, co kiedy zrobiłam,
gdzie byłam, co mam zaplanowane.
- Przestań. - Przygarnął ją do siebie, wtulił twarz w jej włosy. - Proszę cię,
Lily, przestań. To nie ma znaczenia.
Objęła go w pasie, przytuliła twarz do jego piersi. Gdyby tak mogło
zostać na zawsze! Gdyby tak mogła być przy nim, wsłuchiwać się w bicie jego
serca...
R S
- 110 -
Lecz nie było jej to pisane. Popatrzyła mu w oczy.
- To ma znaczenie, Zach. Niestety.
- Dobrze, niech ma, ale nie w takim sensie, jak mówisz! - Puścił ją. - Lily,
oddaję ci na zawsze moje serce. Możesz wejść do mojej rodziny, być ze mną.
- Ale...
- To ty się wycofujesz - powiedział z niedowierzaniem, bo dopiero teraz
spłynęło na niego olśnienie. - Biłem się z własnymi lękami i nie dotarło do
mnie, jak jest naprawdę. To ty wznosisz zapory, ty się boisz.
Przypomniała sobie, ile musiała przejść, ile walk stoczyć, by powrócić do
w miarę normalnego życia. Niektóre przeszkody okazały się ponad jej siły, i tak
już pozostanie.
- To nie zapory, a mury nie do przebycia. Oczy zapłonęły mu gniewnie,
zacisnął pięści.
- Twoje problemy z pamięcią to tylko pretekst, by się nie angażować -
rzekł z furią. - Zawsze tak robisz. To dlatego nie chcesz pracować nigdzie dłużej
niż kilka tygodni. Nie boisz się, że nie sprostasz wymaganiom, lecz że
zostaniesz odrzucona, gdy twoje ograniczenia wyjdą na jaw.
- Zgoda, przejrzałeś mnie! To prawda, co powiedziałeś. Boję się, że nie
zechcą mnie, bo jestem inna, gorsza! - Próbowała się opanować. Nie będzie przy
nim płakać. - Jeśli teraz się przed tobą otworzę, zgodzę się być z tobą i kochać
cię na zawsze, po jakimś czasie odtrącisz mnie. Tak jak zrobiła to mama. Tak
jak zrobił to Richard.
- Posłuchaj mnie. - Przygarnął ją do siebie. - Proszę. - Próbowała się
wyrwać, lecz trzymał ją mocno. Wreszcie uległa, z łkaniem wtuliła twarz w jego
pierś. - Nie jestem taki jak oni. - Przytulił ją jeszcze mocniej, przesunął dłonią
po jej karku, zanurzył palce we włosach. Zamknął oczy, przycisnął policzek do
jej policzka. - Kocham cię. Potrzebuję ciebie. Ciebie, Lily - powtórzył z
naciskiem. - Takiej, jaka jesteś. Nie wmawiaj sobie, że jesteś gorsza, że czegoś
ci brakuje. Jesteś najlepsza. - Odchylił się, popatrzył jej w oczy. - Powiedziałem,
R S
- 111 -
że chcę się z tobą ożenić. I tak jest. Twoje problemy z pamięcią sprawiają, że
kocham cię jeszcze bardziej. Taka jesteś ty, moja ukochana Lily. Taką cię
kocham.
Serce w niej rosło. Opamiętała się, wróciła na ziemię. On też powinien na
nią wrócić.
- Zach, nigdy mi się nie poprawi. Moja pamięć została uszkodzona. Do
końca życia będę wstawać z łóżka i sięgać po notes z karteczką, na której
zapisałam, że mam notować wszystko co istotne. - Zamilkła na moment. - Myję
włosy i zapominam, że to zrobiłam. Zapominam o rzeczach oddanych do pralni.
Wciąż coś mi umyka.
- Kupimy wodoodporne kartki pod prysznic i flamaster. Zapiszesz, że
umyłaś włosy. - Przesunął po niej spojrzeniem. W jego wzroku było tyle
czułości! - Przypomnę ci o pralni. Zresztą co tam! Możemy stracić wszystkie
ciuchy, to bez znaczenia. I nie ma znaczenia, że o czymś zapomnisz. Gdy będzie
trzeba, po prostu ci przypomnę. Widzisz w tym jakiś problem? Bo ja nie. Damy
sobie radę. Lily, byle razem. Potrzebuję cię jak powietrza. Twojego rozsądku i
szalonych uniesień, twojego ciepła i żelaznej organizacji. Twoich wad, jeśli
masz takie, i całej twojej cudowności. Muszę być z tobą. I tylko to się liczy.
Nieśmiało kiełkująca nadzieja rozkwitła. Wyciągnęła ręce do Zacha. Jej
serce należało do niego. I tak już będzie zawsze.
- Kocham cię. Jeśli jesteś pewny, że...
- Lily. - Uścisnął jej ręce, całował jej twarz. Łzy napłynęły mu do oczu,
zarazem śmiał się przepełniony szczęściem. - Moja Lily, moja ukochana! Już
nigdy cię nie puszczę, nigdy nie pozwolę ci odejść. Wiesz o tym? - Dotknął jej
mokrych od łez policzków, scałował łzy. Zajrzał jej głęboko w oczy. - Dowiem
się jak najwięcej o twojej przypadłości, dowiem się, jak można pomóc, bo chcę,
byś czuła się bezpieczna i szczęśliwa.
- A twoja rodzina? Myślisz, że mnie zaakceptują? Zach musnął ustami jej
czoło, uśmiechnął się szeroko.
R S
- 112 -
- Są tobą zachwyceni. Przyjmą cię z otwartymi ramionami.
- Zach, czy to się dzieje naprawdę? Czy to nie sen?
Otworzył notes leżący na biurku, napisał kilka słów i zamknął go.
- To dzieje się naprawdę, a gdybyś miała wątpliwości, zapisałem, że
zgodziłaś się zostać moją żoną i wejść do mojej rodziny. - Popatrzył na nią z
uśmiechem. - Niedzielne obiady u mamy. W przyszłym roku odwiedziny Dana
w nowej szkole. Zajmowanie się nim, gdy będzie na miejscu. Wszystko to
razem, Lily. Ja i ty. Powiedz, że za mnie wyjdziesz.
- Bardzo cię kocham. Pragnę być twoją żoną. - Serce topniało jej ze
szczęścia. Był tylko jeden znak zapytania. - A co z... dziećmi? Nie wiem, czy
byłabym dobrą matką.
Zach ze śmiechem wziął ją w ramiona, przytulił, a potem z miłością
zajrzał w oczy.
- Chcę mieć z tobą dzieci. Będziesz cudowną matką i żoną. A ja postaram
się być najlepszym ojcem i mężem. Obiecuję. Damy sobie radę. Byle razem,
Lily.
Byle razem... Jak cudownie brzmiały te dwa słowa! Poczuła się lekka,
swobodna, chciało się jej śmiać, tańczyć, wydurniać. I kochać się z Zachem.
- Więc kiedy ślub? Bo jakoś tak mi śpieszno...
- Mnie też. - Wziął ją na ręce i ruszył do sypialni. - A teraz może
poćwiczymy przed nocą poślubną?
R S
- 113 -
EPILOG
- Chciałbym powiedzieć kilka słów, zanim zejdziemy na plażę, by
młodzież mogła się trochę zabawić. - Zach popatrzył na gości zgromadzonych
przy długim stole w eleganckiej restauracji.
Siedząca obok niego Lily ujęła go za rękę. Był początek lata. Po szybkim
ślubie w Las Vegas - bo Zach nie chciał czekać, podobnie jak Lily - od ośmiu
cudownych miesięcy byli małżeństwem. Wciąż nie mógł uwierzyć własnemu
szczęściu.
Bohaterem dzisiejszej uroczystości był Daniel. Zależało im, by ten dzień
zapadł mu w pamięć. Przesunął spojrzeniem po zebranych. Jego rodzina,
przyjaciele Daniela, a także rodzice Lily. Z inicjatywy ojca ich kontakty nieco
się poprawiły, choć wciąż były dalekie od doskonałości. Pilnowana przez męża
Dorothea nauczyła się nieco hamować język.
U boku Anne siedział Vince Goodman. Pojawiał się przy niej coraz
częściej i Zach nie do końca wiedział, co o tym myśleć.
Nie zabrakło współpracowniczek Lily, pięciu pań w wieku od dwudziestu
paru lat do Deborah, promiennej „wczesnej czterdziestki".
Oczywiście była również Maddie, która po powrocie z urlopu przejęła
pieczę nad sekretariatem Zacha. Nikogo nie brakowało. Zach chrząknął.
- Danielu, bardzo się cieszymy, że zostałeś przyjęty do Sarrenden College,
jesteśmy z ciebie bardzo dumni. Z pewnością jesteś szczęśliwy, że spełnia się
twoje marzenie. - Z uśmiechem popatrzył na brata. - Chętnie byśmy poprosili o
skomputeryzowane roboty na Gwiazdkę, ale wystarczy nam, jak przyjedziesz na
ferie.
Goście wybuchnęli śmiechem.
- Dzięki, Zach. Dzięki, mamo. - Daniel promieniał szczęściem. - Już nie
mogę się doczekać tej szkoły. - Popatrzył na kolegów. - Będę często
R S
- 114 -
przyjeżdżał. Może założymy drużynę hokejową, moglibyśmy grać w czasie ferii
i wakacji.
Chłopcy przyjęli propozycję z entuzjazmem. Byli podekscytowani,
gazowane napoje pobudziły ich.
- Zejdziemy teraz na plażę nacieszyć się słońcem i posurfować - wesoło
powiedział Zach i nagle poczuł, że dławi go w gardle. Nie zdawał sobie sprawy,
jak mocno przeżyje pożegnanie brata. A przecież Daniel wyjedzie dopiero za
kilka tygodni, i przecież nie na koniec świata.
Uśmiechnął się do Lily, uścisnął mocniej jej dłoń. Jak ona wyczuwała
jego nastroje!
Trudno pogodzić się ze świadomością, że brat dorasta i przyszedł czas, by
rozwinął skrzydła. Musi się z tym oswoić.
- Nim wyjdziemy, chciałbym ogłosić jeszcze jedną nowinę.
Pociągnął Lily, by stanęła obok niego, uśmiechnął się i przytulił ją do
siebie. Tak wiele jej zawdzięcza! Dzięki niej to, co uważał na bezpowrotnie
stracone, stało się jego udziałem. Dzięki niej pogodził się z odejściem ojca,
uwolnił duszony w sobie smutek i żal. Otworzyła mu oczy na tyle rzeczy.
- Lily postanowiła wznowić studia i właśnie dostała informację, że została
zakwalifikowana.
Na twarzy Carla błysnęła duma. I świadomość tego, co zaraz nastąpi.
Tylko on był wtajemniczony. To bardzo ich zbliżyło.
Lily uśmiechnęła się do Zacha, potem do gości.
- Przyznam, że to była dla mnie ogromna radość. Jak wiecie, Deborah
zgodziła się poprowadzić agencję i zastąpić mnie w najpilniejszych rzeczach,
bym mogła skupić się na studiowaniu.
- Moja córka była doskonałą studentką - powiedziała Dorothea do
Maddie.
Lily usłyszała tę uwagę, potrząsnęła głową.
R S
- 115 -
- Deb, nadal chcę, byś prowadziła agencję, bo muszę mieć czas na zajęcia,
ale nie uniwersyteckie, tylko inne.
Ciszę, jaka zapadła, przerwało podekscytowane wołanie Daniela:
- Wiem, co teraz powiesz! Wiem, wiem!
- Tak. - Lily z miłością popatrzyła na Zacha. - Na razie nie będę mogła
wrócić na studia. Zamiast na zajęcia z psychologii będę chodzić do szkoły dla
przyszłych mam. Zach i ja spodziewamy się dziecka! - dokończyła radośnie.
- O mój Boże!
- Wspaniale!
- Będę wujkiem! - wołał Daniel.
Matka Lily coś krzyczała uszczęśliwiona. Nawet nie spostrzegła, że
rozlała na sukienkę kosztowne białe wino.
Koleżanki Lily poderwały się z miejsc i wydzierając się wniebogłosy,
odtańczyły radosny taniec.
Kumple Daniela przyglądali się temu w kompletnym zdumieniu. Dorosłe
kobiety zachowujące się w taki sposób w ekskluzywnej restauracji!
Vince najwyraźniej uznał, że Zach niczego nie zauważy, i pocałował
Anne w usta.
- Żadnego warczenia - szeptem usadziła Zacha jego żona.
Ujął jej głowę, wpatrzył się w jej błyszczące szczęściem oczy.
- Tak cię kocham! Czy ja warczałem?
- Chciałeś. Ja też cię kocham.
- Chodźmy się bawić. - Wskazał na tańczące kobiety.
Lily dołączyła do koleżanek, Zach pociągnął Maddie do tańca.
Anne płakała z twarzą wtuloną w pierś Vince'a.
Chłopcy z zażenowaniem wpatrywali się w stół.
Goście przy innych stolikach patrzyli z ciekawością. Niektórzy się
uśmiechali, inni kiwali głowami, ale nikt z gości się tym nie przejmował. Co z
R S
- 116 -
tego, że to szpanerska knajpa i jest niedzielne popołudnie? Ważne, że wszyscy
wspaniale się bawią!
R S