1. Człowiek jest zły
Miał nie oddalać się od domciu,ale ten motylek był taki piękny! Narutek jeszcze
takiego nie widział w lasku swojego tatusia, dlatego za nim poszedł. Przyglądał się
skrzydełkom motylka,które zdawały się migotać za każdym razem, gdy padł na nie
nikły blask słoneczka, sączący się poprzez listki drzew dookoła. Narutkowi bardzo
podobały się te śliczne promyczki, pieszczące kolorowe skrzydełka motylka. Szedł
tak za nim już od rana, podglądał, jak motylek siada na kwiatkach i spija z nich
nektarek. Potem motylek frunął dalej, a Narutek zrywał te kwiatki i zjadał je.
Wszystkie były bardzo smaczne. Motylek miał dobry gust.
Narutek jadł kwiatki, bo był demonem leśnym. Demonem, który nie miał
jeszcze stu lat i jago ząbki były zbyt wrażliwe, by mógł nimi pogryźć coś więcej niż
mięciutkie roślinki. Ząbki młodych demonów były bardzo unerwione i bardzo
wrażliwe. Poza tym Narutek uwielbiał roślinki i nie mógł sobie wyobrazić, że kiedy
już skończy sto lat i jego zęby staną się twarde i silne i już będzie mógł polować, to
zaatakuje i zje jakieś zwierzątko. Zwierzątka to byli jego przyjaciele. Podejrzewał, że
nawet gdy skończy sto latek, to i tak nie zacznie jeść mięsa.
Tatuś, który był panem tego lasu, wiele razy powtarzał Narutkowi, że taka jest
kolej rzeczy. Że są stworzenia silniejsze i słabsze, i te silniejsze polują na te słabsze i
nie ma czego się bać i wstydzić. W dodatku demony leśne były tymi najsilniejszymi z
silnych. Rządziły lasem, dbały o jego porządek i wszystkie inne stworzenia były ich
podwładnymi. Wszystkie, z jednym wyjątkiem.
Narutek zadrżał. Tatuś zawsze powtarzał, że jeśli zobaczy w lesie człowieka, to
ma uciekać. Najszybciej, jak potrafi.
Ale do tego lasu nie przychodzili ludzie. Ten las leżał głęboko w górach i
należał do najpotężniejszego z leśnych demonów, do Minato, Złotego Błysku.
Narutek wiedział, że jego tatusia wszyscy się bali, ale wiedział też, że tatuś wcale nie
był najsilniejszy. Bo nikt nie wiedział, że tak naprawdę, najsilniejsza była mamusia
Narutka, bo jej bał się nawet tatuś.
Narutek zachichotał, zjadając kolejnego kwiatka i obserwując motylka. Uwielbiał
motylki, bo były takie delikatne i śliczne. A on uwielbiał wszystko, co śliczne. W
pewnym momencie motylek skręcił, a Narutek skręcił za nim, by wkrótce wyjść z
lasku na niewielką, porośniętą kwiatkami polankę. Motylek prawie oszalał z radości i
zaczął fruwać od jednego kwiatka do drugiego, a Narutek, wiedząc, że trochę mu się
z tym zejdzie, położył się na trawce i obserwował go, zrywając sobie te ładniej
wyglądające kwiatuszki i wcinając je ze smakiem.
Narutek był demonem leśnym, który liczył sobie sześćdziesiąt dwa latka. Miał ciało
chłopczyka, którego można by porównać mniej więcej z szesnastoletnim chłopcem
ludzkiej rasy. Miał złote jak słoneczko włoski i bardzo błękitne oczka, tak błękitne,
że samo niebo przy nich bladło – w każdym razie, tak mówiła mama Narutka. Miał
on też lisie uszy, porośnięte złotym futerkiem oraz puszystą, złotą kitę,
przypominającą ogon liska. Jego ulubionym zajęciem było obserwowanie motylków,
ale lubił też kąpiele w górskich strumykach i zabawy ze swoimi leśnymi
przyjaciółmi.
Obecnie,obserwując kolorowego motylka przeskakującego z kwiatka na kwiatek,
Narutek myślał o swojej mamusi i swoim tatusiu. Wyszedł z domciu cztery dni temu,
a miał z rodzicami umowę, że najdalej po dziesięciu dniach wróci – po tylu dniach,
ile miał paluszków. Tak więc jutro będzie musiał zawrócić, by zdążyć do domciu,
zanim rodzice się na niego zezłoszczą.
Rodzice złościli się na Narutka rzadko. Był dobrym demonkiem, bardzo łagodnym i
wesołym. Kochał wszystkie zwierzątka i otaczał je opieką. Opatrywał rany rannych
króliczków, wkładał małe, uczące się latać ptaszki do ich gniazdek, pomagał
zagubionym małym sarenkom odnaleźć ich mamusie. Leśne zwierzątka go kochały i
często chciały się z nim bawić. Miał wśród nich wielu przyjaciół, a one zupełnie się
go nie bały, pomimo tego, że gdy skończył pięćdziesiąt lat, jego ciało zaczynało się
zmieniać w ciało drapieżnika. Najpierw spiczaste zrobiły się jego perłowobiałe ząbki.
Kły mu się nieco wydłużyły i stały się bardzo ostre, ale nadal nie mógł gryźć nimi
twardych rzeczy, bo bardzo go wtedy bolały. Wyrosły mu też ostre pazury, które z
początku mu przeszkadzały, ale w końcu się do nich przyzwyczaił. Był to jednak
zaledwie początek zmian. Tatuś powiedział, że największe zajdą w ostatnich
dziesięciu latach przed setką. Wyrosną mu pozostałe ogony, czyli brakujące do
dorosłości osiem puszystych, złotych ogonków, a także on sam urośnie i uzyska
swoją prawdziwą moc.
Bo Narutek nie władał jeszcze żadną mocą. Jego tatuś potrafił wywoływać huragany
samą siłą woli, a mamusia, kiedy się złościła, sprawiała, że wybuchały wulkany.
Narutek miał nadzieję, że odziedziczy dar po mamusi. To musi być coś, władać
ogniem. Co prawda wiatr mu się też podobał, ale nie był ogniem. Ogień był
fajniejszy!
Oczywiście, Narutek nie chciał tego daru, by czynić komukolwiek krzywdę. Po
prostu chciał umieć coś fajnego i chciał, by rodzice byli z niego dumni. Narutek
bardzo kochał swoich rodziców.
Nagle Narutek coś usłyszał. Jego uszka drgnęły, a on uniósł główkę i rozejrzał się po
polance. Gdzieś z niedaleka dobiegło go szczekanie. Wyszczerzył spiczaste ząbki.
Pieski!
Narutek bardzo lubił mieszkające w tym lesie pieski. Najfajniej się z nimi bawiło,
były najbardziej sympatyczne i bardzo skore do łaszenia się. Narutek uwielbiał
głaskać ich mięciutkie futerka, tak jak zawsze przed snem głaszcze go mama. Do
tego demonek uwielbiał drapanie za uszkami i mamine buziaki na noc. Był strasznym
pieszczochem.
Usiadł wygodnie i czekał, by po chwili ujrzeć, jak na polanę wypada jeden piesek, a
potem drugi i trzeci. Narutek uśmiechnął się do nich, ale już po chwili jego uśmiech
zgasł.Nie znał tych piesków, nigdy ich nie widział. A potem dostrzegł, że te pieski
mają coś na szyi.
Przestraszył się,że się uduszą. Już chciał rzucić się im na pomoc, gdy nagle usłyszał
coś innego, jakieś dziwne głosy i dźwięk ciężkich, nieuważnych kroków, które
łamały gałązki i miażdżyły biedne roślinki i malutkie robaczki żyjące w ściółce
leśnej.
A potem zza gałęzi wyłoniło się… coś.
Narutek widział coś takiego po raz pierwszy w życiu, tak więc zamarł zdumiony. To
coś… chyba było demonem leśnym, bo wyglądało jak on. Pociągnął nosem, ale zaraz
go zmarszczył, bo to coś nie pachniało jak demon. Pachniało nieprzyjemnie i
dziwnie, drażniąco, a ten zapach w ogóle nie pasował do przyjemnej woni lasu.
To coś wyglądało trochę jak tatuś Narutka, było takie duże. Poruszało się na dwóch
nóżkach. Było ubrane na ciemno. Ale nie miało ani uszek, ani ogonków. Było jakieś
dziwne. Niby demon, jak Narutek, ale nie demon, bo bez demonich atrybutów.
Nagle zza drzewek wyłoniło się następne takie coś, a po nim jeszcze jedno i jeszcze
jedno, a na koniec kolejne. Pięć takich dziwnych cosiów stanęło przed Narutkiem,
patrząc na niego, a on spojrzał na nich z uśmiechem. Każde z nich trzymało w dłoni
długi kijek z pętelką, a przez ramię przewieszony miało jakiś śmieszny, podłużny
przedmiot.
-To… to demon? – odezwało się jedno z nich, a Narutek zastrzygł uszkami. Słyszał
te dźwięki, ale nie rozumiał, co znaczą. Nie znał takiego języka. I nagle w jego
główce zrodziło się podejrzenie, a potem strach.
Tatuś mówił, że ludzie wyglądają jak demony, ale nimi nie są. Są
krwiożerczymi potworami, przed którymi trzeba uciekać tak szybko, jak się da.
Mówił też, że wydają dziwne dźwięki, zupełnie inne od języka demonów, iże zawsze
mają przy sobie broń. I kiedy Narutek o tym pomyślał, jeden z dziwnych cosiów
wyciągnął… straszny nóż.
Narutek bez zastanowienia rzucił się do ucieczki.Usłyszał, że puścili się za
nim, że towarzyszące im pieski również go gonią, ale nie oglądał się za siebie. Chciał
jak najszybciej wbiec między drzewka i uciec. Serduszko waliło mu jak oszalałe.
I wtedy Narutek usłyszał za sobą grzmot. Coś ugodziło go w jedno z ramionek.
Coś przeszyło jego ramionko na wylot. To coś poleciało dalej, a on upadł na trawkę,
krzycząc. Jego krzyk odbił się echem od ściany lasu, do której chciał dotrzeć.
Narutek pierwszy raz w życiu czuł tak ogromny ból. Pierwszy raz w życiu
widział swoją krew, która zaczęła bardzo szybko wyciekać z rany na jego ramionku.
Wcześniej, Narutek tylko raz czuł ból. Dawno temu, kiedy podczas zabawy z jednym
z przyjaciół gałązka odchylona przez tego przyjaciela niechcący oddała w twarz
Narutka. Demonek tak wyraźnie zapamiętał tamto uczucie, że było to jego najgorsze
wspomnienie. Teraz już wiedział, że to było nic.
Tego bólu, który czuł teraz, nie dało się opisać. Był to ból paraliżujący,
obezwładniający, ból nie do zniesienia. Wyciskał słone łzy z jego ocząt i zmuszał go
do głośnego łkania. Ale Narutek wiedział, że to zaraz przejdzie. Bo wiedział od
mamusi, że wszystkie ranki na jego ciele powinny się zaraz zagoić, o ile nie uszkodzi
się jego serduszka.
Narutek czuł, jak rana zrasta się w bólach i już chciał się podnieść i dalej
uciekać, kiedy ludzie do niego podbiegli. Nie zdążył uciec. Nagle, na jego szyi
boleśnie zacisnęła się pętelka z bardzo szorstkiej, kaleczącej delikatną skórkę demona
liny. Była ona przyczepiona do długiego kijka, który trzymał jeden z ludzi. W
następnej chwili ktoś złapał go za nadgarstek i bardzo boleśnie wykręcił mu rączkę
do tyłu. Narutek nie wiedział, co się dzieje. Załkał głośno i zaczął się szarpać. Sykał i
warczał na ludzi, zaczął ich drapać, a jednego z nich, nie zważając na ból wrażliwych
ząbków, ugryzł w rękę.
Ale ich było za dużo. Druga rączka Narutka też została wykręcona do tyłu i
znów załkał z bólu, a w tym czasie jego rączki zostały związane. Szarpnął się jeszcze
mocniej, wyjąc ile sił w płucach i wzywając pomocy, lecz wtedy coś bardzo
twardego, chyba drewnianego, ugodziło w tył główki i Narutek zapadł się w
ciemność.
2. Ludzie
Kiedy Narutek otworzył oczka,było ciemno. Jęknął, bo okazało się, że wszystko go
bardzo boli. Chciał załkać głośniej, ale nie mógł. Jego usteczka były zasłonięte jakąś
brzydko pachnącą szmatką. W jego oczkach zebrały się łezki. Nie podobało mu się
to. Poruszył rączkami, ale nic to nie dało. Jego rączki były wkręcone i mocno
związane, tak mocno, że w ogóle nie czuł swoich paluszków.
Spojrzał w górę, ale nie ujrzał gwiazdek. Nad sobą miał tylko ciemność. Chciał
wstać, ale kiedy poruszył nóżkami, okazało się, że je też ma związane. Załkał, ale
knebel wszystko stłumił.
Narutek przekręcił się na bok, a coś, na czym leżał, zaszeleściło pod nim.
Potrzebował chwili, by uświadomić sobie, że to słoma. Potem spojrzał przed siebie,
na płonące niedaleko ognisko. Świat okazał się być w paski i wtedy zdał sobie
sprawę, że siedzi… w klatce. A wokół ogniska, które znajduje się niedaleko, kręcili
się ludzie. Dużo ludzi. Prawie dziesięciu strasznych, krwiożerczych potworów, którzy
go złapali i związali. Teraz już nie wytrzymał. Skulił się na słomie i zaczął płakać.
Płakał pół nocy, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Ludzie się śmiali, krzyczeli, ktoś
rzucił w jego klatkę czymś, co się o nią rozbiło, rozsypując wokół bardzo dużo
ostrych odłamków. Gdzieś w połowie nocy Narutek zemdlał ze zmęczenia.
Rankiem obudziła go woda. Ktoś wylał na niego całe wiadro lodowatej,
okropnej, brudnej wody. Narutek zerwał się ze snu, strzygąc uszkami i trzepiąc
rzęskami. W tym samym momencie dwie pary silnych rąk złapały go boleśnie za
ramionka i wyciągnęły z klatki. Było już bardzo jasno i świeciło słoneczko. Narutek
rozejrzał się. Otaczali go ludzie, a wokół stały jakieś dziwne domki na kółkach.
Widział też koniki, rżące wesoło.
Spojrzał przed siebie. Dwóch ludzi ciągnęło go w stronę dziwnego krzesła,
przy którym stało jeszcze dwóch. Narutek został brutalnie na nie pchnięty, a liny,
którymi go związano, zostały przecięte. Chciał uciec, gdy tylko opadły, ale złapali go
za ramionka i przycisnęli do krzesła, a potem zaczęli go do niego przypinać
skórzanymi pasami. Unieruchomili mu rączki i nóżki, a potem główkę. Na koniec
ściągnęli mu knebel z usteczek.
Krzyknął na cały głos, a wtedy jeden z nich uderzył go w buzię. Narutek
poczuł pieczenie na policzku i rozpłakał się. Nie mógł poruszyć żadną rączką ani
nóżką, nie mógł ruszyć główką. Bał się, tak strasznie się bał, że aż bolał go brzuszek.
Nie rozumiał, co oni robią i czego od niego chcą. Dlaczego go krzywdzą? Dlaczego
zadają mu tyle bólu? Dlaczego?
Jeden z nich złapał go za buziunię i siłą rozwarł mu szczękę,a potem włożył
mu do ust coś metalowego i zimnego. Zaczął obracać jakimś pokrętłem, a to coś, co
Narutek miał w buzi, zaczęło się powiększać. Po chwili demonek miał już szeroko
rozwartą buziuchnę, w której momentalnie zaczęła zbierać się ślina. Po jego
policzkach spływały łzy. Nie rozumiał. Nic nie rozumiał.
Ci ludzie rozmawiali ze sobą, ale nie znał ich języka. Słyszał tylko ich okropne
śmiechy, załzawionymi oczkami wpatrywał się w ich okrutne twarze. Jeden z nich
złapał go za rączkę, po czym zaczął mu obrzynać pazurki dużym, bardzo ostrym
nożem. Narutek zawył. Te pazurki były jego największą dumą, a teraz ci ludzie mu je
obcinali. Po chwili jednak stało się coś gorszego, bo jeden z ludzi pojawił się przed
Narutkiem z krótkim, masywnym pilnikiem w dłoni. Nachylił się nad nim, po czym
włożył ten pilnik do otwartych siłą usteczek demonka. Narutek nie wiedział, co on
chce zrobić. Ale wtedy ten człowiek przyłożył pilnik do jednego z jego bezcennych
ząbków i zaczął go z całej siły nim pocierać.
Narutek wrzasnął. Był to najgłośniejszy dźwięk jaki kiedykolwiek wydobył się
z jego usteczek. Nigdy jeszcze, w całym swoim życiu, nawet pamiętając ból po tym,
jak mu wczoraj przestrzelono na wylot jedno z ramionek, nie czuł czegoś takiego. To
było nie do zniesienia. To była najgorsza tortura, jaką mógłby sobie wyobrazić.
Zaczął się trząść, bo ból rozszedł się promieniście po całym jego ciele. Oczka
potoczyły mu się gdzieś pod powieki, a pęcherz, który był od jakiegoś czasu
przepełniony puścił i Narutek poczuł ciepły mocz, który zaczął spływać mu po
błękitnych spodenkach, w które był ubrany.
A człowiek piłował zawzięcie jego ząbki, zupełnie nie przejmując się jego
stanem.
Trwało to tak długo, że Narutka opuściły wszystkie siły. Gardło go piekło od
wrzasków i stało się zupełnie suche, że ledwo mógł przez nie oddychać. Czuł taki
ból, że zawładnął on wszystkimi zmysłami chłopca. Narutek widział przed oczkami
już tylko jakieś ciemne i jasne plamki, do jego noska nie docierał żaden zapach,
prawie nic nie słyszał. Ślina i krew płynęły mu po brodzie, bo piłujący jego ząbki
mężczyzna pokaleczył mu usteczka. Jego ranki goiły się, ale ból zostawał. Był on
jednak niczym wobec uczucia, jakie towarzyszyło mu przy piłowaniu ząbków.
Pazurki mu obcięto tuż przy skórze, apotem jeszcze spiłowano je aż do krwi.
Narutek chciał umrzeć. Po raz pierwszy w swoim życiu chciał, by ktoś przebił
czymś jego serduszko i by to wszystko się skończyło.Nie wiedział… do tej pory
nawet nie wiedział, że taki ból istnieje. Że można czuć coś takiego. Że mogą istnieć
istoty, które są tak okrutne, że mogą wyrządzić innej istocie coś tak strasznego. Tak
bestialskiego. Tatuś miał rację. Ludzie to bestie. Straszne, złe do szpiku kości,
krwiożercze bestie.
Kiedy mężczyzna zabrał się za kolejny ząbek, a ten niemożliwy do zniesienia
ból znów rozszedł się po ciele demonka, Narutek poczuł, że zapada się w ciemność.
Z radością powitał mrok nieświadomości.
Kiedy się obudził, był już w swojej klatce. Leżał na słomie i drżał. Słoneczko
jeszcze nie zaszło, ale zbliżało się ku zachodowi. Bolała go buzia, bolała go tak
bardzo, że łzy po raz kolejny zaczęły płynąć mu po umorusanej krwią twarzyczce.
Przejechał języczkiem po swoich bezcennych ząbkach, a one okazały się nie być już
spiczaste. Załkał, zaciskając w piąstki związane za pleckami rączki. Pazurków też już
nie miał. Pozbawili go wszystkiego, co napawało go taką dumą.
Leżał, uspokajając się i oswajając z okropnym bólem. W brzuszku mu
burczało, był bardzo głodny i bardzo chciało mu się pić. Rozejrzał się i dostrzegł
miseczkę z brudną wodą, stojącą w kącie klatki. Narutek przyzwyczajony był do
krystalicznie czystej, górskiej wody, ale był tak spragniony, że obojętne mu było, co
mu podali. Podczołgał się do miseczki izaczął pić, zgarniając języczkiem do swoich
ustek jak największe łyki. Woda była okropna, ale chłodna i nieco uśmierzyła ból
zmaltretowanych ząbków demona.
Kiedy wypił wszystko, opadł na słomę i przymknął zapłakane oczka. Chciał
wrócić do domciu, do mamusi i do tatusia. Chciał, by mamusia utuliła go do snu.
Chciał dalej nie wiedzieć co to ból i łzy. Chciał się cieszyć. Śmiać. Bawić. Tak jak
zawsze.
A zamiast tego siedział w brudnej klatce, śmierdział, był cały we krwi, głodny i
zmaltretowany. I za co? Co złego zrobił? On tylko szedł za motylkiem. Zawsze się
tak bawił. Co prawda, nigdy tak daleko od domciu nie odszedł, ale przecież to był las
jego tatusia! W tym lesie nigdy nie było ludzi. Co oni tam robili? Dlaczego go
złapali? Dlaczego obcięli mu pazurki, dlaczego spiłowali mu ząbki? Czy to jakaś
kara? Ale on przecież niczym nie zawinił!
Leżał tak, a słoneczko powoli zachodziło. W pewnym momencie drzwiczki
klatki się otworzyły, a Narutek spojrzał na wejście, w którym stał jeden z ludzi.
Pisnął i zaczął się czołgać w przeciwnym kierunku,byle dalej od tego potwora, ale
został złapany za nóżkę i siłą wyciągnięty z klatki.
Nie miał sił się szarpać. Ledwo stał na nóżkach. Człowiek prowadził go gdzieś
poza obozowisko. W końcu dotarł z nim do jakiegoś drzewa, rozwiązał mu rączki, ale
zaraz związał je z przodu, po czym uniósł je do góry i przywiązał rączki Narutka do
grubej gałęzi nad chłopcem. Paluszki stópek demona ledwo dotykał ziemi, ale
człowiek się tym nie przejął. Poklepał go po policzku i odszedł.
Wrócił jednak po chwili, jeszcze zanim Narutek przyzwyczaił się do tej
pozycji. Niósł ze sobą wiadro pełne wody i pływającą w nim szczotkę. Postawił to
przed chłopcem, po czym zaczął z niego zrywać ubranka, nie przejmując się piskami
zawstydzonego chłopca. Kiedy zdarł z niego ostatnią część garderoby, na jego
okrutnej twarzy pojawił się wyraz zdziwienia. Narutek nie wiedział, co tak zdumiało
człowieka. Schował swoją zawstydzoną twarzyczkę w swoim ramionku, starając się
ogonkiem zasłonić swoją nagość. Mężczyzna nie przejął się jego zawstydzeniem.
Wyjął z wiadra mokrą szczotkę i szorstkimi ruchami zaczął zmywać z jego ciałka
brud i krew. Narutek starał się o tym nie myśleć. Popiskiwał tylko, gdy czuł ból, gdy
szorstka szczotka tarła o jego delikatną skórę. Kiedy już okrutny człowiek zmył z
niego cały brud, podniósł wiadro i wylał jego zawartość na głowę chłopca, a
następnie odszedł. Narutek został sam, nagi, mokry, dygoczący z zimna. Ludzie z
obozu gapili się na niego bezczelnie, wytykali go palcami. Starał się nie zwracać na
nich uwagi, nie patrzeć na obóz.Miał nadzieję, że nie spędzi tak całej nocki. Było mu
strasznie zimno.
Człowiek, który go mył, wrócił po kilkunastu minutach.Okręcił wokół bioder
chłopca białą opaskę i odwiązał go od gałęzi. Narutek opadł na obie stópki, a
mężczyzna złapał go za związane z przodu ręce i pociągnął za sobą. Razem, dotarli
nie do klatki, ale do jednego z dziwnych domków na kółeczkach. Narutek nigdy
wcześniej czegoś takiego nie widział.
Człowiek, który go tu przyprowadził, zapukał do drzwiczek domku, a one
odchyliły się po chwili i wyjrzał na nich inny człowiek. Narutek wykrzywił się i
schował za tym, który go kąpał. Przestraszył się człowieka, który na nich wyjrzał.
Miał on złe, brązowe oczy i brązowe, splątane włosy. Na prawym policzku miał
cztery długie blizny, zapewne po pazurach jakiegoś stworzenia.
-Nareszcie – warknął, oblizując wargi i patrząc nieprzyjemnie na Narutka.
-Panie, ale jest pewien problem – odezwał się ten od kąpieli. Narutek nie rozumiał
nic z tej wymiany zdań.Przytulił się do pleców tego, który go prowadził i zza jego
ramienia obserwował człowieka z blizną. – To jest chłopiec.
-Chłopiec? No proszę…
Narutkowi nie podobało się spojrzenie, jakim obdarzył go człowiek z blizną.
Pisnął i rzucił się do ucieczki, ale został natychmiast pochwycony i siłą przytargany
ponownie przed drzwi, a potem wepchnięty do małego domku. Stawiał opór, piszcząc
i jęcząc, ale był zbyt słaby, nie miał siły przeciwstawić się dużo większym i
silniejszym od niego ludziom. Wepchnęli go do środka, gdzie upadł na podłogę i ten,
który został na zewnątrz,zatrzasnął za nim drzwi. Narutek usłyszał dźwięk zamka.
Obejrzał się i zobaczył człowieka z blizną, który przekręcił klucz znajdujący się w
zamku, a potem spojrzał na niego jakoś dziwnie. Znów oblizał wargi, a Narutek,
wiedziony jakimś instynktem, przełknął nerwowo ślinę i zaczął czołgać się do tyłu po
drewnianej podłodze domku. Człowiek zbliżał się do niego powoli, aż dotarli na
drugą stronę pomieszczenia. Narutek oparł się o ścianę pleckami, patrząc na
brązowowłosego z przerażeniem. Człowiek ten miał na sobie tylko czarne spodnie i
wyglądał jak góra mięśni. Przerażał małego demona. Jego serduszko trzepotało się w
jego piersi ze strachu, a ogonek drgał nerwowo.
Człowiek zbliżył się do Narutka, wyciągnął rękę i złapał chłopca za włosy.
Narutek załkał i podniósł rączki, ale nie zdążył powstrzymać brązowowłosego.
Szarpnął on chłopcem i cisnął nim w stronę stojącego opodal łóżka. Narutek upadł na
podłogę, a wtedy znów został złapany za włosy i pociągnięty na kolana. Człowiek
usiadł przed nim w rozkroku, szarpiąc jego głową i wyrywając mu włoski. Drugą,
wolną ręką, zaczął rozpinać sobie rozporek. Narutek nic nie rozumiał, nie wiedział, o
co tym razem chodzi i czego od niego chce ten mężczyzna? Kiedy człowiek się przed
nim obnażył, Narutek spojrzał pytająco w jego oczy, a wtedy brązowowłosy
przyciągnął jego twarz do swojego krocza.
Twardy penis mężczyzny otarł się o jego usteczka, a przerażony chłopiec rzucił
się desperacko do tyłu. O co chodziło? Co ten mężczyzna robił? Lecz zanim zdążył
cokolwiek zrozumieć, twarda, przypominająca łopatę dłoń mężczyzny uderzyła go w
twarz.
Narutek jęknął, czując krew w usteczkach. Jednak zanim zdążył się otrząsnąć,
mężczyzna ponownie go do siebie przyciągnął i wepchnął mu swoje przyrodzenie do
obolałej buzi. Oczka demona otworzyły się szeroko i natychmiast zaczęły spływać z
nich łzy. Mężczyzna przybliżył go do siebie jeszcze bardziej i Narutek natychmiast
zaczął się dławić. Momentalnie w jego umyśle pojawiła się jedna myśl:
To złe.
Chłopiec zaparł się związanymi rączkami o kolana mężczyzny i odepchnął się
od niego z całej siły. Mężczyzna nie trzymał go już tak mocno, tak więc zapłakany
demonek wylądował na podłodze.
-Nie chcę! – zawołał w swoim języku, wiedząc, że człowiek i tak gonie zrozumie.
Rzucił się desperacko w stronę zamkniętych drzwi, jednak został złapany w pasie i
znów ciśnięty na podłogę. Stopa oprawcy ugodziła go z całej siły w brzuszek, a on
wrzasnął i zwinął się w kłębek. W następnej chwili dłoń człowieka znów zacisnęła
mu się na włoskach i Narutek został siłą przyciągnięty do ściany. Mężczyzna oparł go
o nią, a drugą ręką złapał go za szczękę.
-Nie! Nie! Ja nie chcę! Nie chcę! – załkał chłopiec, wyrywając się z całych sił. Ale
wtedy oprawca złapał go za oba uszka i wykręcił je. Uszka to były kolejne wrażliwe
na ból miejsca dla demona, a zwłaszcza dla niepełnoletniego demona. Narutek
wrzasnął na cały głos, ale jego wrzask został stłumiony poprzez męskość człowieka,
którą on po raz drugi siłą wepchnął mu do buzi. Demonek zacisnął oczka z bólu i
upokorzenia. Człowiek nie puścił jego uszek, wręcz przeciwnie, wykręcił jej jeszcze
bardziej, tak, że Narutek wygiął się w łuk z bólu. Związanymi rączkami próbował
odepchnąć mężczyznę, ale ten był zbyt silny. Przyparł chłopca do ściany i zaczął
szybko poruszać biodrami. Narutek nie mógł tego znieść. To było złe. Bardzo złe. To
było niewłaściwe. Dlaczego go do tego zmusił? Co się działo? Co mu to dawało? To
było złe!
Demonek nie mógł poukładać sobie tego co się działo w główce. Z jego
zaciśniętych oczek sączyły się łzy. Dławił się męskością tego człowieka, nie mógł
oddychać, w dodatku ten ból. Mężczyzna wykręcał jego uszka coraz bardziej, sapiąc
przy tym i jęcząc. Te dźwięki przerażały demonka. Zupełnie nie wiedział, co się
dzieje. Zabrali go z jego domu, z lasku jego tatusia! Spiłowali mu ząbki, obcięli mu
pazurki! Bili go i głodzili! A teraz ten mężczyzna robił mu coś tak strasznego!
Dlaczego? Z co?! Bo Narutek przede wszystkim NIE ROZUMIAŁ co się działo!
W pewnym momencie palce mężczyzny wykręciły mu uszka tak mocno, że
poczuł, iż jego skóra pęka. Krzyknął mimo tego, co znajdowało się w jego ustach i w
tym momencie poczuł, że coś ciepłego i okropnego zalewa jego buzię. Zachłysnął się
i zaczął dusić, szarpiąc głową. Mężczyzna puścił go i cofnął się, a Narutek opadł
dłońmi na podłogę i pochylił się, kaszląc i wypluwając paskudną maź ze swojej buzi.
A potem jego żołądek wywrócił się do góry nogami i demonek zwymiotował na
podłogę. Dopiero, kiedy torsje przestały nim szarpać, zaniósł się szlochem, lecz
wtedy dłoń mężczyzny po raz kolejny ugodziła go w policzek i padł na podłogę tuż
obok kałuży swoich wymiocin. Człowiek zaczął na niego wrzeszczeć i kopać go po
brzuszku, ale on nie był wstanie nic zrozumieć. Zwinął się tylko w kłębek i zasłonił
rączkami główkę,jakby mogło to powstrzymać tego człowieka przed biciem go.
Demonek nie wiedział, ile czasu to trwało. Mężczyzna kopał go i szarpał za
włosy, bił go po twarzy i krzyczał na niego, a kiedy już bicie chłopca znudziło mu
się, cisnął go na stojące w kącie łóżko. Narutek opadł na brzuszek, a ciężki
mężczyzna zaraz się na nim położył, wcześniej ściągając opaskę, która zasłaniała mu
biodra. Pobity i zakrwawiony demon zaczął się szarpać, krzycząc i jęcząc. Próbował
podrapać napastnika, ale nie miał już swoich ostrych pazurów. Mężczyzna przygniótł
go całym swoim cielskiem, a potem złapał go za pośladki. Narutek zawył
przeraźliwie, zaciskając rączki na prześcieradle.
-Nie! Nie! To złe! Proszę, nie! – załkał, ale nic nie dały jego błagania. Mężczyzna
wbił się w niego gwałtownie jednym, szybkim ruchem. Narutek krzyknął, a jego
krzyk odbił się echem od ścian domku. Czuł rozrywający, palący, kaleczący nie tylko
ciało, ale i duszę demonka ból. Mężczyzna poruszał biodrami szybko i gwałtownie,
nie przejmując się krzykami szarpiącego się Narutka. Z każdą chwilą przyspieszał, aż
w końcu uzyskał to, czego chciał. Z krzykiem pchnął po raz ostatni, a potem opadł na
łkającego z bólu demona,przyciskając go całym ciałem do łóżka. Narutek poczuł, że
coś ciepłego spływa mu po udach. Załkał jeszcze głośniej, ale nie miał sił wyczołgać
się spod mężczyzny. Wtulił twarzyczkę w pościel pod nim i zaczął płakać, krztusząc
się i szlochając, aż w końcu jego świadomość rozpłynęła się w ciemnościach.
Następnego dnia, kiedy Narutek się obudził, był już w swojej klatce. Rączki
miał związane, jego biodra osłaniała ta sama opaska. Na jego ciele nie było śladów
po tym, co wydarzyło się ubiegłej nocy – wszystkie rany na jego skórze zagoiły się.
Zostały tylko te na duszy chłopca, ale tych ran nikt nie mógł zobaczyć.
Przez cały poranek Narutek leżał i szlochał, nie zwracając uwagi na to, że jego
przykryta jakąś płachtą klatka porusza się, kołysząc na wybojach. Nie obchodziło go,
gdzie jadą. Nie obchodziło go, że jego brzuszek domagał się jedzenia. Nic go nie
obchodziło. Za każdym razem, kiedy pomyślał o tym, co się stało, zbierało mu się na
wymioty. Starał się o tym nie myśleć, ale nie mógł. Skulił się i patrzył przed siebie,
zaciskając nóżki, dygocząc i co chwila wybuchając urywanym płaczem.
Jego klatka zatrzymała się dopiero wieczorem. Tym razem dostał nie tylko
miseczkę z wodą, ale i talerzyk z małą kupką trawy. Rzucił się na jedzonko, czując,
jak żołądek mu się skręca z głodu.
Kiedy skończył, opadł na słomę, oddychając głęboko. Chciał zasnąć, ale w tym
momencie drzwiczki jego klatki otworzyły się i stanął w nich człowiek od kąpieli, a
razem z nim ten z blizną. Narutek pisnął i zaczął się szarpać, ale oni byli silniejsi i
wyciągnęli go z klatki. Jednak nie zabrali go tam, gdzie się spodziewał. Zamiast tego
zaciągnęli go pod jakieś drzewo, gdzie zebrało się całe obozowisko i przywiązali go
do niego w taki sposób, że stał, obejmując rączkami gruby konar. Nic nie rozumiał.
Rozglądał się przerażony, oddychając szybko. Czego tym razem chcieli? Co się
działo?
-Jeszcze nigdy nie widziałem takiego, co by mu rany tak szybko się goiły – mówił
mężczyzna z blizną, głaszcząc Narutka po głowie, a on skulił się, brzydząc się
samego siebie. Nie rozumiał o co chodzi. Zamknął oczka i przytulił się do drzewka.
Bał się. Tak bardzo się bał.
-Po co ta demonstracja?
-Chcę się przekonać, ile może znieść. Muszę znać jego możliwości, zanim go
sprzedam. Ten chłopak to góra złota!
-Więc ile razy?
-Tak z siedem. Nie hamuj się.
Coś za Nartkiem strzeliło głośno, po czym wybuchła wrzawa. Demonek
obejrzał się za siebie, w sam raz, by zobaczyć, jak człowiek który go kąpał bierze
zamach. W dłoni trzymał długi, czarny bicz zakończony supełkiem.
-Nie, błaAAAAAAAAAAA!!! – nie zdążył skończyć. Bicz uderzył w
niego,rozcinając skórę na jego mięciutkich pleckach. Narutek wrzasnął, wyginając
się w łuk i wbijając palce w korę w drzewku.
Kiedy pierwszy szok minął, Narutek oparł czółko o drzewko, oddychając
nierówno. Nie miał już łez, które mogłyby popłynąć po jego policzkach. Nóżki i
ramionka mu dygotały, a przerażenie sprawiło, że nie mógł się ruszyć. Zacisnął
ząbki, nie zważając na ich ból i zamknął oczka, by po chwili poczuć na swoich
pleckach kolejne uderzenie bicza, a po nim jeszcze jedno i jeszcze jedno. Przy piątym
nie wytrzymał bólu i nóżki się pod nim ugięły, a on osunął się kilka centymetrów w
dół. Mimo, że myślał, że nie ma czym płakać, to i tak po jego policzkach potoczyły
się perłowe łzy, a po brodzie spłynęła krew z rozgryzionej wargi. Kiedy bicz przeciął
mu plecy po raz szósty, stracił przytomność z bólu.
Kolejne cztery dni minęły podobnie. Narutek był codziennie karmiony kupką
trawki i pojony jedną miseczką wody. Cały czas siedział w swojej klatce, która
kołysała się na wybojach podczas jazdy. Wieczorem natomiast był wyciągany z
miejsca, w którym go przetrzymywali i prowadzony do mężczyzny z blizną. Walczył
za każdym razem, jednak zawsze przegrywał, bo zawsze był związany. Kończyło się
to tym, że wracał do swojej klatki ostro poturbowany.
Aż w końcu, pewnego dnia Narutek usłyszał wokół swojej zasłoniętej klatki o
wiele więcej głosów niż powinien ich słyszeć. Wkrótce potem klatka w której
siedział Narutek zatrzymała się. Chwilę później demonek został z niej wyciągnięty.
Znów go zakneblowano, a potem dodatkowo założono mu na główkę worek, przez
który nic nie widział i zarzucono mu na ramionka jakiś materiał. Ktoś złapał go za
kark i zaczął gdzieś prowadzić. Narutek zupełnie nie wiedział co tym razem się
dzieje, ale jeszcze mniej mu się to podobało. Bał się.
3. Zwierzak
Nigdy nie lubiłem targów niewolników. Hałas, wrzaski, krzyki, smród, jęki, jeszcze
więcej krzyków. Więc co mnie podkusiło, by się tu pojawić? Strata jednego z moich
niewolników, szczególnego niewolnika, który umilał mi noce. Nigdy w życiu nie
przyznałbym się, że czuję się winny jego śmierci. Gdybym wiedział, że ma w
planach samobójstwo, powstrzymałbym go. Ale nie wiedziałem. Byłem dla niego
dobrym panem. W moim pałacu żyło mu się lepiej niż innym niewolnikom.
Otaczałem go szczególną opieką i troską, a w zamian wymagałem tylko jednego – by
odwiedzał moją komnatę nocami. Wydawało mi się, że jemu ten układ odpowiadał.
Że mu się to podobało, że nawet tego chciał. A jednak pomyliłem się, gdy pewnego
dnia znalazłem go w jego pokoju, powieszonego na krokwi. Mówiąc szczerze,
załamałem się. Czułem do niego… sam nie wiem co, raczej nie miłość, ale był mi
bliski.
Żyłem w celibacie, niemal jak pustelnik we własnym pałacu, nieco ponad
cztery miesiące. Trochę się rozpiłem, przez co byłem nieznośny dla mojej służby. I
bez tego bali się mnie jak ognia, dlatego teraz, po tych czterech miesiącach,
traktowali mnie już jak wcielenia zła, do którego zmuszeni są się modlić. Irytowało
mnie ich zachowanie. Najchętniej kazałbym ich wszystkich ściąć, ale wtedy
musiałbym przynajmniej umieć gotować. Jednak nie umiałem. Zastanawiałem się
nawet przez chwilę, czy nie ściąć wszystkich prócz kucharza, ale zaraz okazało się,
że w mojej posiadłości jest wielu ludzi pełniących funkcje, bez których nie umiałbym
się obejść. Na przykład, nigdy wżyciu niedbałym rady posprzątać całego pałacu,
skoro ponad dwudziestka niewolnic wykonuje to zadanie i zajmuje im to coś koło
czterech dni.
W końcu odpuściłem służbie. Pozbierałem się i podjąłem plan – znaleźć sobie
zabawkę, na której mógłbym wyładować swoją złość, frustrację, żal i wzbierającą we
mnie gorycz. Zwykłą zabawkę do łóżka.
I tak trafiłem na targ niewolników. Teraz obecnie oglądałem, jak stojący na
podium mężczyzna zachwala jedną z niewolnic, którą miał nadzieję sprzedać.
Handlarz obracał związaną dziewczynę, pokazywał gapiom jej piersi i nogi, by
narobić widowni smaku zanim zacznie licytację. Moja straż przyboczna śliniła się
widząc tę panienkę i nawet przez chwilę zastanowiłem się, czy nie być dobrym
panem i nie kupić im tej małej, ale szybko się rozmyśliłem. I tak wystarczyło, że
zaczepiali sprzątaczki w moim pałacu.
Wywróciłem oczyma i oparłem się o kamienny murek,otaczający fontannę
znajdującą się na placu, na którym odbywała się licytacja. Powiodłem wzrokiem po
klatkach z niewolnikami, stojących opodal, w których siedziały skulone różne postaci
i w tym momencie dostrzegłem wśród tej szarej masy złoty błysk.
Nie wiedziałem za bardzo, co to było. Coś jakby złota smuga, która zaraz
została przykryta przez szary i brudny płaszcz, narzucony na ramiona jakiegoś
niewolnika z workiem na głowie. Zmarszczyłem brwi i obserwowałem, jak dwóch
mężczyzn prowadzi go w stronę podium. Chyba mieli być następni w kolejce do
zaprezentowania swojego „towaru”. Ponownie zerknąłem na podium. Dziewczyna
stała nieruchomo, patrząc w ziemię, udając, że licytacja,która właśnie się rozpoczęła,
jej nie dotyczy. Czekałem na koniec i następną licytację. Nie szukałem kobiety.
Licytacja trwała długo, ale w końcu się skończyła.Handlarz wytargował dobrą
cenę i zszedł z podium, by dobić targu z nowym właścicielem niewolnicy, a
tymczasem na podium weszło dwóch mężczyzn, prowadzących istotkę z workiem na
głowie. Obaj nie wyglądali na typowych handlarzy, a raczej na wojowników. Wyższy
z nich był wielki jak góra, a jego twarz „zdobiła” paskudna blizna. Drugi zaś, nieco
niższy, miał bardzo szerokie bary i skórzany bicz przytroczony do pasa. Stojąca
między nimi istotka przez wielkie rozmiary dwóch mężczyzn wydawała się jeszcze
drobniejsza. Zauważyłem, że cała dygotała i w dodatku lekko się chwiała. Nie
mogłem się doczekać, kiedy w końcu odsłonią jej twarz.
-Szanowni zebrani! – zagrzmiał wyższy mężczyzna, ten z blizną na twarzy. – Ja i moi
towarzysze przemierzyliśmy dla was góry i doliny! Przeczesaliśmy lasy i zarośla!
Zbadaliśmy rzeki i jeziora, by w końcu, po wielu latach poszukiwań przywieźć
wam… to!
Zamaszystym ruchem zerwał worek z głowy niewolnika, a cała zebrana wokół
podium gawiedź sapnęła zdumiona, ze mną włącznie.
Pomiędzy dwoma wojownikami stało coś, co z całą pewnością nie było
człowiekiem. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to to, że owa istota miała złote, lisie
uszy. W następnej kolejności zarejestrowałem, że oczy tego czegoś miały kolor nieba
w gorące, upalne lato, a w jeszcze następnej, że na delikatnej, dziewczęcej
twarzyczce miało lisie wąsy. Jednak już w następnej chwili drugi mężczyzna ściągnął
z tego czegoś płaszcz, a gawiedź ponownie sapnęła zdumiona, ponieważ istota ta
miała… ogon! Puszysta, złota kita wyrastająca z niego drgała nerwowo, kiedy istotka
rozglądała się spanikowanymi, niebieskimi oczkami po całym otoczeniu, mrużąc je
pod wpływem jasnego światła.
Obrzuciłem to coś spojrzeniem, uważnie przyglądając się jego sylwetce.
Istotka miała na ustach knebel, a ręce związane za plecami. Stała boso, ubrana
jedynie w jasną przepaskę zawiązaną wokół bioder. Skóra zwierzątka była bardzo
opalona, co mile kontrastowało ze złotym futerkiem na jej głowie i ogonie.
Prześledziłem wzrokiem kontury całej jej postaci i z zadowoleniem stwierdziłem, że
choć były delikatne, to nie były dziewczęce. Ta drobna, przerażona, dygocząca
istotka, która niemal całkowicie obnażona stała przed tłumem ludzi, była chłopcem.
Zacząłem się poważnie zastanawiać, czy nie kupić sobie zwierzątka?
-Prawdziwy, żywy, leśny demon! – zagrzmiał facet z blizną, a złoty lisek zadygotał i
odskoczył od niego, jednak ten drugi zaraz złapał go za kark. Potworek uspokoił się,
a po jego policzkach spłynęły łzy. Rozejrzał się. Przestąpił z nogi na nogę. Zajęczał i
znów łzy popłynęły po jego policzkach. Chyba nie miał pojęcia, co się z nim dzieje.
W moim żołądku coś się przewróciło. – Silniejszy od człowieka! Wytrzymalszy od
człowieka! A jednocześnie posłuszny jak wierny szczeniak! Będzie pracował,
pilnował domu niczym najlepszy pies, ale potrafi także umilić każdą noc równie
dobrze, co rasowa dziwka!
Tłum wybuchnął rubasznym śmiechem, a istotka zadygotała i skuliła się ze
strachu, wytrzeszczając wielkie, załzawione oczka.Przypatrywałem się, jak brudnymi
paluszkami jednej ze stópek pociera o kostkę drugiej. Przełknąłem ślinę, a moje ciało
przeszył prąd. Poczułem, jak wszystkie włoski na ciele unoszą mi się,
naelektryzowane. Zapragnąłem go. On musiał być mój. Mój i tylko mój.
-W ramach demonstracji możliwości potwora zapraszam na małą prezentację! –
zawołał mężczyzna z blizną,po czym złapał za związane ręce demona i siłą ściągnął
go z podium, choć zwierzątko stawiało zacięty opór, wyrywając się i jęcząc mimo
knebla. Mężczyzna zaciągnął go pod znajdujący się na placu pręgierz, po czym go do
niego przywiązał. Zwierzątko łkało, płakało, wyginało się jakby chciało zerwać
więzy,ale było bezsilne.
-Piętnaście – facet z blizną poinformował swojego wspólnika, który już szykował
bicz.
Chwilę później patrzyłem, jak ta mała, drżąca ze strachu istotka otrzymuje
piętnaście batów. Bicz rozcinał jej delikatną skórkę, a opalone plecy zalewała krew.
Patrzyłem prosto w oczy zwierzątka i widziałem w nich ból, upokorzenie, wściekłość
i jeszcze więcej bólu. Przy szóstym bacie drżące nóżki się pod nim ugięły, a on padł
na kolana. Podkulił pod siebie ogonek,ząbki nacisnął na tkwiącym w jego ustach
kneblu, dłonie zwinął w piąstki,zacisnął powieki. Wyglądał, jakby modlił się o
koniec.
Ogarnęła mnie wściekłość. Byłem zły na handlarza, że kaleczy to piękne ciało,
które chciałem mieć. Każda rana obniżała jego wartość,czyniła go mniej
atrakcyjnym. A piętnaście podłużnych rozcięć na jego plecach czyniło go prawie
bezwartościowym. Do czego dążył mężczyzna z blizną?
Kiedy baty się skończyły w pierwszej chwili pomyślałem,że demon zemdlał z
bólu, ale był bardziej wytrzymały, niż mi się zdawało. Już chciałem odejść,
rozczarowany i wściekły, kiedy do demona podskoczyła jakaś niewolnica z wiadrem
wody i oblała go nim. Potworek wzdrygnął się i wyprężył, a tłum gapiów westchnął z
zachwytem. Przyjrzałem się uważniej jego umytym plecom i zorientowałem się, że
nie ma na nich już żadnej rany, tylko podłużne, różowe,wygojone blizny, które blakły
z każdą chwilą.
-Goi się! – zagrzmiał facet z blizną, gdy ten drugi odwiązywał demona od pręgierza i
słaniającego się na nogach prowadził z powrotem na podium. – Do końca licytacji
jego blizny już zupełnie znikną, a plecy będą gładkie! Pora zacząć licytację! Cena
wywoławcza to dziesięć tysięcy sztuk złota! Kto da więcej?!
-Piętnaście tysięcy! – padło gdzieś na lewo ode mnie. Patrzyłem cały czas na
dygoczącego, związanego potworka, którego podtrzymywał facet z biczem. Jego
niebieskie oczy były szklane, a po bladych jak ściana policzkach spływały perłowe
łzy. Trząsł się jak chory na febrę, z bólu, ze strachu i z zimna. Woda spływała po jego
złotych kosmykach, kapiąc na drewnianą podłogę podium. Różowe usteczka były
lekko zbroczone krwią, chyba się w nie ugryzł, ale ranka już zniknęła. To wszystko
sprawiało, że wydawał się jeszcze bardziej atrakcyjny, wręcz pociągający. Bezbronny
i wystraszony, zdany na łaskę silniejszych od siebie. I te oczy. Ich błękit był
nienormalny, piękniejszy od najpiękniejszego nieba w najbardziej słoneczny dzień.
Malujący się w nich ból wywoływał u mnie dreszcze podniecenia.
-Piętnaście po raz pierwszy…!
-Dwadzieścia tysięcy! –wrzasnął ktoś z mojej prawej.
I tak toczyła się licytacja. Brało w niej kilka osób, które powoli się
wyłamywały, aż w końcu walka o potworka rozgrywała się między dwoma baronami.
Stawka wynosiła już czterysta siedemdziesiąt tysięcy sztuk złota– wystarczająco
dużo, by wykupić całe to miasteczko wraz ze wszystkimi jego mieszkańcami.
-Pięćset tysięcy sztuk złota! – przebił stawkę jeden z baronów. Drugi wyraźnie
zmarkotniał.
-Pięćset po raz pierwszy! – zagrzmiał mężczyzna z blizną. – Pięćset po raz drugi…!
-Pięćset pięćdziesiąt tysięcy!– zawołałem, odzywając się po raz pierwszy. Oczy
wszystkich skierowały się na mnie, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Wątpiłem, by
ktoś ośmielił się podbić moją cenę.
-Pięćset pięćdziesiąt po raz pierwszy! Po raz drugi! Pięćset pięćdziesiąt tysięcy sztuk
złota po raz trzeci! Sprzedane!
Uśmiechnąłem się do siebie, słysząc liczne przekleństwa.Skinąłem na moich
przybocznych, po czym wraz z nimi poszedłem za facetem z blizną, który dość
brutalnie ściągnął demona z podium. Ruszyliśmy w stronę klatek.
-Mam przyjemność z…? – zapytał mnie facet, kiedy zatrzymaliśmy się przy jednym
z wozów. Pchnął jęczącego demona na schodki prowadzące do małych drzwiczek
wejściowych do budy nad wozem,a ten upadł na nie niezdarne. Facet zaczął ściągać z
niego więzy, zastępując je przygotowanymi już wcześniej, ciężkimi kajdanami.
Istotka przyglądała się temu ze strachem, ale chyba nie śmiała się sprzeciwić.
-Hrabia Uchiha Sasuke – przedstawiłem się, a handlarz zerknął na mnie szybko.
-Och, w-wybacz mi, panie. Nie poznałem – wymamrotał, a ja skinąłem głową. Całe
ziemie w promieniu wielu kilometrów stąd były moją własnością. Jeśli ten facet tu
mieszkał, to płacił mi podatki.
-Jak złapaliście to coś? – zapytałem, przyglądając się drżącemu ze strachu
potworkowi. Jego załzawione oczka spoczęły na chwilę na mnie, jednak zaraz się
odwróciły.
-To, niestety, mój panie, tajemnica zawodowa. Demony leśne są tak rzadkie, że
można powiedzieć, iż cudem było złapanie tego tu. To jeszcze dziecko – wyjaśnił mi.
– Ale to nie znaczy, że nie jest niebezpieczny, mój panie. Trzeba mu raz na pół roku
obcinać pazury i piłować zęby, bo jeśli urosną, gotów zagryźć na śmierć. Ale
wystarczy zrobić tak – złapał demona za jedno ucho i wykręcił mu je, a zakutej w
kajdany istotce oczy wyszły na wierzch z bólu. Zajęczał żałośnie mimo knebla w
ustach – a zaraz się uspokoi. Można też pociągnąć za ogon, ale lepiej za uszy.
Puścił potworka, a ten spanikowany, odsunął się od niego jak najdalej.
Mężczyzna nie przejął się tym jednak. Podniósł z ziemi ostatnią rzecz i już po chwili
skuty potworek miał na szyi obrożę ze zwisającym z niej, długim łańcuchem, którego
koniec został mi wręczony razem z kluczami do kajdan.
Skinąłem na jednego z przybocznych, a on odwrócił się, by udać się po
pieniądze do mojej karety. Gdy wrócił ze skrzynią złota, zapłaciłem za swoje nowe
zwierzątko, nie przejmując się kwotą.
Dostałem jeszcze płaszcz którym mogłem okryć mojego stworka i zostałem
pożegnany. Spojrzałem na siedzącą na schodach istotkę, która wpatrywała się we
mnie wielkimi oczami, dłońmi skubiąc obrożę na swojej szyi.Kiedy zobaczyła, że i ja
na nią patrzę, załkała błagalnie. Zbliżyłem się do niego zarzuciłem mu płaszcz na
ramiona, po czym naciągnąłem mu na głowę kaptur. Szarpał się, ale nie zwróciłem na
to uwagi. Potem spojrzałem na jednego z przybocznych.
-Do mojej karety – zarządziłem.
-P-panie, jesteś pewien? – zapytał ten, do którego się zwróciłem. Nie pamiętałem ich
imion. Nigdy nie zawracałem sobie głowy takimi głupotami.
-Sam nie wiem, po prostu nagle zapragnąłem mieć zwierzątko. Jestem wyjątkowy,
tak więc należy mi się wyjątkowy zwierz, nieprawdaż? Do karety!
-T-tak, panie – skłonili się i zabrali szarpiącego się potworka w stronę mojego środka
lokomocji. Ja natomiast skierowałem się do innej części tego placu. Nie powiem,
jedna ze straganiarek zdziwiła się, gdy ujrzała samego, wielkiego mnie, kupującego
kilka najzwyklejszych jabłek.
4. Ugryzienie
Patrzyłem, jak skulony, drżący potworek skubie obrożę na swojej szyi, co jakiś czas
rzucając mi wylęknione spojrzenia. Miałem ochotę wyjrzeć przez okno powozu i
upewnić się, czy jakiś bóg nie zwinął przypadkiem nieba i nie wlał go do oczu tego
demona. Istotka o złotych włosach siedziała zwinięta na jednym z siedzeń,
podkulając pod siebie nogi i najwyraźniej nie mając pojęcia, co się dzieje. Śledziła
każdy mój ruch, każde moje drgnięcie. Kuliła się, gdy podnosiłem rękę, by
przegarnąć włosy, jakby każde poniesienie ręki miało zesłać na nią jakieś tortury.
Domyśliłem się, że była bita. Widać w ten sposób uczyli ją manier. Może dlatego
siedziała tak spokojnie?
Obserwowaliśmy się nawzajem. Trochę denerwowało mnie spojrzenie
potworka. Wielkie, przerażone oczy przewiercały mnie na wylot, spodziewając się
najgorszego. Dobra, byłem draniem, ale ta istota jeszcze o tym nie wiedziała. Kiedy
ujrzałem ją po raz pierwszy, zapragnąłem być jej katem. Robić jej rzeczy, które
robiłem jej poprzednikowi. Które spowodowały, że się zabił. Ale teraz… patrząc na
tego skulonego potworka, całkiem niedawno wychłostanego na moich oczach,
wyobrażałem sobie, w jaki sposób uczynię go szczęśliwym. Chciałem otoczyć go
opieką. Chciałem, by przestał się trząść i patrzeć na mnie ze strachem w tych
pięknych oczach. Nie chciałem go krzywdzić ani sprawiać mu bólu. Chciałem…
uszczęśliwić go…
Zsunąłem się z ławki, po czym ukląkłem przed nim na kołyszącej się podłodze
karety. Patrzył na mnie tak samo jak wcześniej, z przerażeniem, starając się wtopić w
oparcie za nim. Wyciągnąłem rękę i ostrożnie przejechałem palcem po jego policzku,
a potem ostrożnie i delikatnie ściągnąłem mu knebel z ust.
Kłapnął zębami, chyba w zwykłym odruchu obronnym. Zabrałem rękę,
przyglądając się, jak ostrożnie porusza zdrętwiałą szczęką. Potem znów na mnie
spojrzał, tym razem z niezrozumieniem. Wyciągnąłem rękę i jeszcze raz pogłaskałem
go po policzku, a on przymknął powieki. Znów miałem to dziwne uczucie prądu,
przebiegającego po moim ciele i stawiającego na baczność wszystkie włoski.
Zauważyłem też, że sierść na uszkach i ogonku potworka nastroszyła się lekko, kiedy
zaczął mruczeć z zadowolenia. Był jak zwierzak ,który tylko czekał, by go
przygarnąć i oswoić. Jak wystraszony kotek bez właściciela.
-Jestem Sasuke – przedstawiłem się. Zwierzak zastrzygł uszami i spojrzał na mnie
pytająco. Rozumiał? Nie rozumiał? Nie maiłem pojęcia, w jakim stopniu był
człowiekiem, a w jakim zwierzęciem? Nie znałem się na demonach, słyszałem o nich
tylko opowieści, głównie złe. Wyobrażałem je sobie dotąd jako krwiożercze bestie
żywiące się surowym mięsem, pijące krew, zsyłające klęski żywiołowe na biedne
wioski, zatapiające miasta wielkimi falami, wywołujące pożary i huragany. A to, co
siedziało przede mną, było idealnym zaprzeczeniem siły i potęgi. Miałem przed
oczami małego, przerażonego, złaknionego pieszczot zwierzaczka, jednocześnie
ufnego i nieufnego, gotowego się oswoić, jak i uciec w każdej chwili, z jednej strony
uległego, a z drugiej czyhającego na możliwość wydostania się na wolność, niby
bezbronnego, ale o ostrych zębach, którymi przed chwilą chciał mnie ugryźć.
-Sasuke – powtórzyłem, dotykając swojej piersi. Demon przekręcił główkę w bok i
bezdźwięcznie poruszył ustami, jakby próbował powtórzyć to, co powiedziałem.
Czyżby to coś umiało mówić? – Sa-su-ke –powiedziałem wolno i wyraźnie. Poruszył
usteczkami, jednak ponownie nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Westchnąłem, po
czym położyłem mu rękę na głowie i rozczochrałem mu włosy. Ku mojemu
zdumieniu, zachichotał.
Zamarłem, przyglądając mu się, a on ponownie przekrzywił główkę,
marszcząc tym razem brwi. A potem się uśmiechnął.
Jego uśmiech mnie poraził bardziej niż bystre słońce. Śmiało mogłem
stwierdzić, że był to najpiękniejszy uśmiech, jaki widziałem, bo był… szczery.
Prawdziwy. Zrodzony z czystej radości.
Przypatrywałem mu się przez chwilę, a w tym czasie on złapał mnie za rękę i
przyłożył ją do swojego nagiego torsu, w miejscu, gdzie miał serce. Poczułem
spokojne, miarowe uderzenia. Wpatrywałem się w nasze splecione dłonie,
spoczywające na jego piersi. Był taki gorący, cieplejszy od przeciętnego człowieka.
-Narutek – szepnął.
Poderwałem głowę i spojrzałem mu w oczy, a on ponownie się uśmiechnął.
-Narutek? Masz na imię Narutek?
Przekrzywił główkę i mocniej ścisnął moje palce.
-Narutek – powtórzył, po czym dodał coś jeszcze w dziwnym, z całą pewnością
nieludzkim języku. Puścił moje palce i szturchnął mnie w pierś. – Sasuke.
Uśmiechnąłem się do niego, ciesząc się, że zrozumiał. Odpowiedział mi
kolejnym wspaniałym uśmiechem, po czym wyciągnął ręce,podtykając mi swoje
kajdanki pod nos. Potrząsnął nimi, a łańcuch zadzwonił sugestywnie. Jego bialutkie
ząbki błysnęły cwaniacko.
-O tak, na pewno, ja cię rozkuję, a ty wydrapiesz mi oczy i zwiejesz – powiedziałem.
– Kosztowałeś mnie tyle, co pół hrabstwa. Zapomnij o swoim planie.
Naburmuszył się, wyczytując odpowiedź z tonu mojego głosu. Warknął, chyba
miało zabrzmieć groźnie, ale nie wyszło, bo wyglądał bardziej jak zbite szczenię, a
nie jak groźny i krwiożerczy demon.
-Och, strasznie to byłostraszne – zakpiłem, mrużąc oczy, na co on zaczął warczeć,
podwijając górą wargę i ukazując mi w pełnej krasie nierówno spiłowane zęby.
Wcześniej może i robiło to wrażenie, ale teraz, pozbawiony kłów, wydawał się
zupełnie bezbronny. Jakpies bez zębów, który usiłuje wgryźć ci się w nogę i tylko
ślini nogawkę.
Zaśmiałem się, a to już zupełnie wyprowadziło go z równowagi. Warknął
krótko po czym rzucił mi się do gardła.
Nie spodziewałem się, że ma tyle siły. Pchnął mnie skutymi dłońmi i
przycisnął do podłogi, wgniatając mi swoje kolana w żebra, po czym obnażył zęby i
gwałtownie się nade mną pochylił, by wgryźć mi się wszyję. W ostatniej chwili
zdążyłem złapać go za ucho. Zamarł tuż przy mojej twarzy i spojrzał mi w oczy.
Jeszcze mu tego ucha nie wykręciłem, ale byłem gotów to zrobić, gdyby tylko się
poruszył. Wiedziałem, że sprawia mu to duży ból.
-Zejdziesz ze mnie, a ja puszczę ucho – powiedziałem cicho, głową wskazując mu
siedzenie. Zrozumiał o co mi chodzi, choć nie znał mojego języka. Ostrożnie się ze
mnie zsunął, a ja go puściłem. Narutek wsunął się na swoją ławeczkę, zwinął w
kłębek, po czym zaczął płakać. Usiadłem naprzeciw niego, przyglądając mu się.
Ramiona mu dygotały, potwarzy płynęły mu łzy. Co chwila szarpał obrożę na swojej
szyi i kajdany na nadgarstkach, jęcząc żałośnie. Nie podobało mu się, że jest w nie
zakuty, a ja nie mogłem patrzeć na to, jak się męczy. Przesiadłem się na siedzenie
obok niego i przygarnąłem go do siebie ramieniem. Zajęczał i jeszcze raz pokazał mi
skute ręce, mówiąc mi coś w obcym języku. Nie rozumiałem go, ale domyślałem się
treści – demonek żalił się, że nie chce być tak skrępowany. Kiedy już blondynek
wypłakał się, zasnął, a ja położyłem go na swoich kolanach i zacząłem delikatnie
przegarniać jego włoski i drapać go za uszkami. Mruczał zupełnie jak kot, mimo że
spał dość twardo. Wpatrzyłem się w okno.
Do mojego zamku dotarliśmy kilka godzin później. Demon wciąż spał, więc
wziąłem go na ręce i wniosłem do środka. Zignorowałem służbę, którą mijałem i
która mi się kłaniała. Udałem się wprost do swojej komnaty, gdzie położyłem
śpiącego stworka na swoim posłaniu i przykryłem go, a następnie wyszedłem,
zamykając drzwi.
Odnalazłem jednego ze strażników i nakazałem mu przywołać moje służące, a
gdy te się zjawiły, nakazałem przygotować kąpiel oraz kolację dla dwóch osób, do
tego jakoś ładnie ozdobić stół. Chciałem, by zmaltretowanemu i zastraszonemu
demonowi od razu się u mnie spodobało.
Służące rozeszły się, a ja wróciłem do swojej komnaty, gdzie wciąż spał
Narutek. Gdy wszedłem, demonek właśnie przekręcał się na drugi bok. Usiadłem w
fotelu niedaleko łóżka i przymknąłem oczy. Słyszałem, jak po komnacie obok kręcą
się służące, dzbanami noszące ciepłą wodę, by napełnić nią wannę. Niedługo potem
ktoś zapukał do moich drzwi, a gdy udzieliłem pozwolenia na wejście, kilka służek
zaczęło wnosić potrawy.
Kobiety nakryły stół w mojej komnacie białym obrusem, ustawiły na mim
wazon z kwiatami oraz miski z jedzeniem, owocami i ciastem. Na koniec na stole
wylądowało wino, woda i dwa nakrycia. Kobiety skłoniły się i wyszły, a ja
podszedłem do łoża, na którym spoczywał demon i potrząsnąłem jego ramieniem.
Zwierzak ocknął się, otwierając swoje niesamowicie niebieskie oczy.
-Czas, byś coś zjadł – powiedziałem do niego. Zwierzątko zastrzygło uszami i
spojrzało na mnie pytająco. Nic nie rozumiało. Westchnąłem. – Chodź, najpierw się
wykąpiesz.
Ostrożnie, żeby go nie spłoszyć, pochyliłem się i podniosłem go na ręce.
Przylgnął do mnie, cały czas patrząc na moją twarz. Dłonie, wciąż skute kajdanami,
zacisnął na przedzie mojej tuniki. Drżał lekko,chyba się bał, jednak nie byłem
pewien.
Gdy niosłem go ku drzwiom komnaty, gdzie stała wanna, demonek uniósł
pyszczek i zwracając go w stronę stołu z jedzeniem, pociągnął noskiem. Zajęczał
błagająco.
-Tak, tak, będziemy jeść – rzekłem do niego. – Tylko najpierw zmyjemy z siebie
brudy.
Wniosłem go do niewielkiej komnaty, gdzie codziennie dokonywałem ablucji.
Nienawidziłem brudu i smrodu, dlatego w moim zamku nawet służba miała nakaz
mycia się i swój przydział mydła. Postawiłem demonka na podłodze i wyjąłem zza
paska klucze. Zerknął na mnie, strzygąc uszkami, a potem wlepił spojrzenie w źródło
jego wolności. Jego oczka zaszkliły się.
-Uwolnię cię – szepnąłem do niego, wyciągnąłem rękę i pogłaskałem go po policzku.
Zamruczał odruchowo i zerknął mi w oczy – ale w zamian ty nie będziesz mnie
gryzł.
Demonek zmarszczył śmiesznie nosek.
-Gryzł – powtórzył, a potem dodał coś w swoim języku. Było jasne, że wciąż nic nie
rozumie. Delikatnie przesunąłem ręką po jego ustach, a potem wskazałem na swoją
szyję.
-To, co próbowałeś zrobić w karecie – powiedziałem wolno i dobitnie. – Nie wolno ci
tak robić.
Demonek przekrzywił głowę. Przyglądałem mu się chwilę, myśląc o tym, jak
mu to przekazać na migi. Nie chciałem stosować wobec niego przemocy, do jakiej
byłbym zmuszony, gdyby się na mnie rzucił zaraz po uwolnieniu. Siły miał za
dwóch, mogłem się o tym przekonać w karecie, a wtedy przecież był zmęczony i
zmaltretowany. W pełni sił najprawdopodobniej mógłby mnie powalić, w końcu nie
był człowiekiem. Demony znane były wśród ludzi z niezwykłych mocy i
umiejętności. Gdyby uciekł, żaden z moich żołnierzy już by go nie złapał.
W końcu idąc po skojarzeniach, kłapnąłem w jego stronę zębami, tak jak on to
zrobił podczas ataku na mnie. Demon podskoczył i cofnął się, przestraszony.
Wskazałem na jego twarz, po czym pomachałem palcem.
-Tak – kłapnąłem zębami ponownie, wciąż machając palcem na „nie” – nie wolno.
Demon zachichotał i przysunął się.
-Tak – powtórzył identycznym tonem jak ja i też kłapnął zębami – nie wolno.
Zachichotał, przesłaniając usta zaciśniętymi w piąstki rączkami. Chyba myślał,
że gramy w jakąś grę. Westchnąłem po raz kolejny, zrezygnowany. Wyciągnąłem
rękę.
-Dawaj te łapki – powiedziałem.
To zrozumiał od razu, bo migusiem wyciągnął ręce, podsuwając mi swoje
kajdany niemalże pod sam nos. Wyszczerzył przy tym ząbki, jakby był wielkim
tryumfatorem.
Rozkułem go, patrząc mu uważnie w oczy, a potem jeszcze ściągnąłem mu
obrożę. Nie zrobił nic, tylko stał i przyglądał mi się wielkimi, ufnymi oczami,
rozcierając pokaleczone nadgarstki. Wskazałem mu wodę.
-Umyjemy się.
Demonek zerknął na wannę, zmarszczył nos, a potem podszedł do wody i
włożył do niej rękę. Zaśmiał się i zwrócił ku mnie, mówiąc coś w swoim języku.
Niestety, ja również nie mogłem go zrozumieć.
Wyciągnąłem rękę i ostrożnie zsunąłem mu opaskę z bioder, Obnażając jego
ciało. Był piękny, w każdym calu.
Narutek pisnął i cofnął się, patrząc na mnie ze strachem i zasłaniając się
rączkami. Wskazałem mu wodę.
-Będziemy się myć –powiedziałem. – Nie tknę cię.
Demon zmarszczył nosek, zbliżył się do wanny i patrząc na mnie, jakby się
upewniał, że robi dobrze, wszedł do wody. Uśmiechnąłem się do niego i pokiwałem
głową. Zaśmiał się i zanurzył po samą brodę.
Zdjąłem z siebie ubrania i również wszedłem do wanny, siadając za nim.
Demon zamarł i zerknął na mnie, a ja pogłaskałem go po głowie. Wziąłem jeden z
flakonów z mydlinami, które stały na szafce obok wanny i wlałem do wody połowę
jego zawartości, po czym potrzepałem trochę ręką po jej powierzchni, by powstała
piana. Demon pisnął zachwycony i zaczął chlapać wodą, śmiejąc się jak dziecko.
Cóż, powierzchownie nie wyglądał do końca jak dziecko, ale wewnątrz swojej
główki musiał taki być. Czysty i niewinny. Podobało mi się to w nim.
Wziąłem do ręki gąbkę i zacząłem myć mu plecy, nie przeszkadzając w jego
zabawie. Demon nabierał w dłonie białej jak puch piany i dmuchał na nią, śmiejąc
się, gdy unosiła się w powietrze niczym pióra. Potem zaczął robić sobie z niej brodę i
wąsy, układać ją sobie na głowie, próbował nawet namalować na powierzchni wody
jakiś pienisty wzorek. Na to, że szoruję go gąbką, w ogóle nie zwracał uwagi.
Po wyszorowaniu jego ciała umyłem również siebie, a potem wyszedłem z
wanny i wytarłem się. Spośród przygotowanych ubrań wybrałem sobie czarne
spodnie i czarną tunikę, a potem wybrałem szatę dla mojego demonka. Obróciłem się
ku niemu i wyciągnąłem rękę.
-Narutku, już koniec – powiedziałem. – Czas zjeść.
Demon, cały w pianie, spojrzał na mnie z niezrozumieniem, uśmiechając się
szeroko. Najprawdopodobniej pierwszy raz w życiu widział pianę i sprawiała mu ona
zbyt dużą frajdę, by chciał wyjść. Wskazałem mu ręką drzwi, a potem potarłem się
po brzuchu.
-Kolacja czeka – powiedziałem. Blondynek wzruszył ramionami.
Kręcąc głową podniosłem stojący obok wanny dzban, nabrałem nim wody i
wylałem ją na głowę Narutka, by spłukać z niego pianę. Demon zaczął się śmiać i
ochlapał mnie wodą, ale nie przejąłem się tym. Myślał, że się bawimy.
Gdy spłukałem z niego całą pianę, złapałem go za rękę i chichoczącego i
opierającego się, wyciągnąłem z wody, a potem natychmiast okręciłem ręcznikiem.
Stał grzecznie, gdy go wycierałem, choć od czasu do czasu chichotał. Potem
pomogłem mu założyć niebieskie szaty, które dla niego wybrałem, krótkie, bo
zaledwie do kolan, z szerokimi rękawami, w pasie wiązane szarfą. Demonek okręcił
się w nich, śmiejąc się. Chyba mu się podobały.
Wziąłem go za rękę i poprowadziłem do mojej komnaty, gdzie posadziłem go
na krześle przy stole, a sam zasiadłem po drugiej stronie. Wskazałem mu dłonią
liczne potrawy.
-Proszę, wybierz, co chcesz –powiedziałem. Demonek przyłożył palce do ust i
powiódł wzrokiem po mięsach, zupach i pasztetach, pociągając noskiem. W końcu
wyciągnął łapki, ujął w nie wazon z kwiatami i ku mojemu najwyższemu zdumieniu,
zaczął objadać płatki róż, uśmiechając się promiennie. Zaśmiałem się w głos.
Nałożyłem sobie zupy do miseczki, patrząc, jak demon zjada kwiaty z wazonu,
cały czas patrząc na mnie z uśmiechem. Nie miałem pojęcia, że demony jedzą inaczej
niż ludzie. Teraz będę musiał pamiętać, by w naszej sypialni cały czas były świeże
kwiaty.
Demon skończył się posilać i odstawił na miejsce wazon z łodygami. Rozejrzał
się, spostrzegł dzbanek wody, stający obok niego, nachylił się nad nim, po czym
włożył pyszczek do środka. Chwilę pojękiwał, a potem wyprostował się i załkał w
moją stronę. Języczkiem nie sięgał wody.
Westchnąłem, wstałem i podszedłem do niego. Nalałem mu wody do miseczki
na zupę i patrzyłem jak pije języczkiem, zupełnie jak kotek. W myślach odnotowałem
sobie, że trzeba będzie nauczyć go posługiwać się nożem i widelcem, a także
nauczyć, do czego służą kielichy. Wróciłem na swoje miejsce.
Po kolacji usiadłem sobie w fotelu, zapaliłem świecę na stoliku obok i wziąłem
do ręki książkę, którą czytałem przed wyjazdem. Demonek łaził po mojej sypialni,
wszystko oglądał, sprawdzał, poskakał sobie na łóżku, zajrzał pod nie, pootwierał
szafki, założył na siebie jedną z moich tunik, rozlał kielich wina, wytarł plamę moją
tuniką, którą z siebie zdjął, pobawił się toczącym mu się po podłodze jabłkiem, aż w
końcu wszystkie te zabawy mu się znudziły. Podszedł wtedy do mnie, bezczelnie
władował mi się na kolana i zaczął o mnie ocierać, domagając się pieszczot.
Zamknąłem książkę i zacząłem drapać go za uszami. Naprawdę był jak zwierzak.
Wkrótce potem Narutek zasnął na moich kolanach, zwinięty w kłębek.
Głaskałem go po złotych włoskach, patrząc, jak jego klatka piersiowa unosi się i
opada. Musiał być zmęczony po tym wszystkim, co przeżył. Kiedy zaczął mi ciążyć,
podniosłem go i zaniosłem do łóżka. Położyłem go na poduszce, zdjąłem z siebie
tunikę i spodnie, po czym położyłem się obok niego.
Demon natychmiast do mnie przylgnął, wtulając pyszczek w moją szyję.
Zamruczał, przeciągając po niej nosem, a potem, zupełnie niespodziewanie, zaczął
mnie po niej lizać.
-Narutek? – mruknąłem cicho,nie będąc pewnym, czy chłopiec śpi.
-Sasuke – odpowiedział, wplatając swoje palce w moje dłonie. Nim zorientowałem
się, co chce zrobić,wspiął się na mnie i usiadł mi okrakiem na brzuchu. Gdy
spojrzałem na jego twarz, oczy miał otwarte i przytomne, choć zasnute mgiełką.
Otworzył usta, pokazując mi zęby i jednocześnie z dużą siłą przyciskając mi ręce do
poduszki.
-Narutku, co ty robisz? – zapytałem niespokojnie, patrząc na niego uważnie.
Demonek uśmiechnął się do mnie promiennie, jak małe dziecko uśmiecha się do
kogoś bliskiego.
-Sasuke – powiedział i w tym samym momencie gwałtownie się nade mną pochylił.
Krzyknąłem z bólu, gdy wgryzł mi się w szyję w miejscu, w którym ją
wcześniej polizał. Szarpnąłem się, ale ku mojemu zdumieniu, ten malec był silniejszy
ode mnie. Czułem krew, płynącą mi po szyi i wyraźnie słyszałem, jak mały ją pije,
przełykając głośno. Całe moje ciało przeszył prąd, od czubka głowy aż po palce u
stóp. Siedzący na mnie Narutek wzdrygnął się, jakby i on to odczuł. Poczułem jego
szorstki język na szyi; mały dokładnie zlizywał moją krew.
Leżałem nieruchomo, czując się zbyt słabo, by go odepchnąć. Dziwnym trafem
bolała mnie nie tylko szyja, ale i całe ciało. Narutek wciąż mnie trzymał, zlizując
płynącą z rany krew i nie przejmując się moim stanem. Potem, gdy z rany już nic nie
płynęło, chłopiec ułożył się na mnie, obejmując mnie i wtulając głowę w mój tors.
-Sasuke – odezwał się jeszcze, zanim zasnął. Półprzytomny, osłabiony, do końca nie
wiedząc, co się stało, podniosłem rękę i wymacałem ranę na szyi. Szczypała i miałem
wrażenie, jakby wydawała z siebie dziwny, syczący dźwięk. Nie byłem jednak w
stanie trzeźwo myśleć, analizować… Kręciło mi się w głowie, czułem ból i mdłości,
szczypały mnie uszy, plecy wzdłuż kręgosłupa, dłonie, stopy i cała szczęka. Przed
oczami mi pociemniało, aż w końcu straciłem przytomność.
5. No ładnie
Rankiem obudziłem się w zaskakująco dobrej formie. A właściwie, zostałem
obudzony. Uniosłem się na łokciach i spojrzałem na siedzącego na mnie Narutka,
który szczerzył w szerokim uśmiechu spiczaste kły, w obu rączkach trzymając po
jednym, puszystym ogonie.
-Sasuke, spójrz! – zawołał, widząc, że się obudziłem. Wytrzeszczyłem na niego oczy.
-Na-Narutek? – spytałem, przyglądając mu się. Mógłbym przysiąc, że wczoraj
wyglądał odrobinę inaczej. Miałem wrażenie, jakby był trochę… większy.
-Sasuke, spójrz! – powtórzył. – Są dwa!
Lekko zdezorientowany, podniosłem rękę i wymacałem ranę na szyi. A raczej
nie wymacałem, bo żadnej rany tam nie było.
-Śniło mi się? – wymknęło mi się głośno. Narutek zmarszczył nos.
-Sasuke! No zobacz, że są dwa! – zawołał zły. Wywróciłem oczami.
-No widzę, że są dw… czekaj! Dlaczego rozmawiamy?! – zapytałem, nagle
orientując się, że się rozumiemy. Narutek przekręcił głowę.
-Nie rozumiem – powiedział, uśmiechając się do mnie słodko. Wciąż ściskał swoje
dwa puszyste ogonki.
-Dlaczego cię rozumiem?! – zapytałem, siadając wygodniej. – Ty ugryzłeś mnie
wczoraj! – zawołałem zły. Narutek zrobił przepraszającą minkę.
-Sasuke się gniewa? – zapytał, patrząc na mnie wielkimi oczami. – Narutek nie gryzł
swojego Sasuke. Narutek Sasuke naznaczył! – zawołał demon radośnie, wyciągając
rączki. Objął mnie za szyję i przytulił się, pocierając swoim policzkiem o mój
policzek. – Sasuke jest teraz mój! – powiadomił mnie. Nie miałem pojęcia, co mu na
to odpowiedzieć, więc ostrożnie pogłaskałem go po głowie, analizując jego słowa.
Nie wiedziałem, co znaczyło to naznaczenie. W każdym razie przez jego wczorajsze
ugryzienie mogliśmy teraz rozmawiać, co oczywiście było plusem. Minusem były
jego ostre jak brzytwa zęby, które odrosły w jedną noc, choć miało to trwać kilka
miesięcy. Czyżby handlarz mnie oszukał? Nie, szczerze w to wątpiłem. Nie byłem
osobą, którą można okłamać i wyjść z tego cało. Handlarz nie wiedział, że zęby
Narutka mogą odrosnąć. No i mały miał teraz dwa ogony, wydawał mi się też trochę
większy.
-Narutku, co znaczy, że jestem twój? – zapytałem, a demonek odsunął się ode mnie i
spojrzał mi w oczy, uśmiechając się.
-Sasuke jest mój! – powtórzył. – Sasuke do mnie należy!
-A nie jest przypadkiem odwrotnie? – zapytałem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
– Nie jest tak, że to ty jesteś mój?
-Tak! – ucieszył się demonek i rzucił na mnie, aż zabrakło mi tchu. Mały oplótł mnie
nogami w pasie, rękami za szyję i przylgnął do mnie całym ciałem. – Sasuke jest
Narutka, a Narutek jest Sasuke! – zawyrokował. Westchnąłem. To zaczynało robić się
absurdalne.
-Narutku, zejdź ze mnie – wysapałem, próbując poluzować jego uścisk.
-Nie! – odparł demon z całą zawziętością małego dziecka.
-Narusiu, proszę. Dusisz mnie!
Poluzował nieco uścisk, ale się nie oderwał. Skapitulowałem.
Podnieść się z nim na rękach było ciężko. Miałem rację, był odrobinę większy
i troszeczkę cięższy, niż zapamiętałem. Podniosłem się chwiejnie i podtrzymując go
za zgrabną pupcię, ruszyłem w stronę wciąż zastawionego stołu, by napić się trochę
wina. Tak się złożyło, że po drodze mijałem lustro, więc odruchowo w nie
spojrzałem. I potem już do dzbanka z winem nie dotarłem.
Moją uwagę przykuła moja szyja, a właściwie czarny znak na niej. Zbliżyłem
się do lustra, wytrzeszczonymi oczami patrząc na rząd czarnych symboli, oplatający
moją szyję niczym obroża. Wyglądało to jak tatuaż, podobny do tych, które mieli na
skórze dziwni, ciemnoskórzy handlarze, odwiedzający czasem moją krainę. Na mojej
jasnej cerze był aż nadto widoczny.
-Na… Narutku – zacząłem, opuszkami palców dotykając dziwnego symbolu. – Mały,
spójrz na mnie.
Narutek wyprostował się i obejrzał, spoglądając w lustro.
-Tak, Sasuke? – spytał, uśmiechając się.
-Co to jest? – zapytałem, wskazując swoją szyję.
-Naznaczenie! – odparł zadowolony z siebie blondynek. – Ładnie mi wyszło,
prawda?!
Poczułem uderzenie złości.
-To ty to zrobiłeś?! – wykrzyknąłem, a blondyn momentalnie ze mnie zeskoczył i
cofnął się. Spojrzał na mnie przestraszony.
-Nie podoba ci się?! – zapytał, wlepiając we mnie niebieskie, zaszklone przez łzy
oczy. – Starałem się!
Nie miałem serca na niego krzyczeć, po prostu nie mogłem. Gdy ujrzałem jego
łzy, cała moja złość natychmiast odpłynęła, zastąpiona przez troskę. Każda jego łza
była nagle cenniejsza od złota, a każda niezadowolona mina stawała się
automatycznie moją osobistą katastrofą.
-Nie… nie, nie płacz, Narusiu… Chodź do mnie – demon momentalnie do mnie
przylgnął, a ja go przytuliłem, głaszcząc po złotej główce. – Nie płacz, jest piękne,
naprawdę pięknie ci wyszło – zapewniłem go gorączkowo.
-Starałem się! – wychlipał w mój tors, obejmując mnie w pasie. Był wyższy o jakieś
pięć centymetrów, jego dwa ogonki przecinały powietrze, poruszając się nerwowo.
-Wiem, Narusiu, wiem. Tylko nie płacz.
-Chciałem, by Sasuke wiedział, że jest mój – kontynuował demon. – Zobacz, Narutek
ma dwa ogonki dla Sasuke. – Podniósł głowę i wlepił we mnie oczy. – Podobają się
Sasuke?
Uśmiechnąłem się do niego.
-Bardzo mi się podobają – zapewniłem go. Blondyn odwzajemnił uśmiech, wspiął się
na palce i polizał mnie po policzku.
-Sasuke już zawsze będzie mój – powiedział, ponownie się przytulając. Nie wiem
dlaczego, ale przez chwilę miałem wrażenie, że to ja zostałem wzięty w niewolę, a
nie odwrotnie. Zdałem sobie sprawę, że ten skurczybyk był strasznie zaborczy!
Wziąłem go za rękę i poprowadziłem do stołu. Usiadł na krześle, podciągając
pod siebie nogi, a ja podałem mu wazon kwiatów, stojący na szafce. Uśmiechnął się
szeroko i zaczął skubać płatki.
-Nie jesz tego, co ludzie? – zapytałem, i w końcu nalewając sobie kielich wina,
napiłem się.
-A co jedzą ludzie? – zapytał Narutek.
-To, co widzisz na stole – wskazałem mu potrawy z wczorajszej kolacji. Skrzywił się.
-Nie! – powiedział. – Mamusia i tatuś mówili Narutkowi, że będzie jadł mięsko, jak
będzie miał sto lat! – zawołał. – Ale teraz ząbki Narutka są mięciutkie. I bolą, jak
Narutek gryzie twarde. A oni Narutkowi je… pi-pi-piłooowali je Narutkooowi! –
zawył nagle, zasłonił twarz rączkami i zaczął płakać. W momencie do niego
doskoczyłem i przytuliłem go. W całym swoim życiu tak silnie nie odczuwałem
paniki, myślałem że umrę, gdy zobaczyłem, ja płacze. W dodatku gdy pomyślałem o
tym, co go spotkało w obozie handlarzy, miałem ochotę iść tam i osobiście rozerwać
na strzępy każdego z nich! Zabić, i to w jakiś wyjątkowo bolesny sposób!
-No już, już, nie płacz! – zawołałem, autentycznie przerażony.
-O-oni bi-bili Narutka! Oni bili mnie i piłowali ząbki i pazurki… i oni… Sasuke,
oni…
-Ciiii – szepnąłem, tuląc go do siebie. – Już jest dobrze…
-Sasuke, oni… oni byli źli! Oni robili takie złe rzeczy! – wyrzucił z siebie
gwałtownie, a potem zaniósł się szlochem. Ściągnąłem go z krzesła na podłogę i
otuliłem sobą, kołysząc się z nim. Cóż, mogłem przewidzieć, że mały kiedyś pęknie,
że po tym, jak był przetrzymywany w niewoli i bity, prędzej czy później się załamie i
zacznie płakać. Jednak niestety, nie przewidziałem.
Trzymałem go w ramionach póki się nie uspokoił, a potem jeszcze długo
głaskałem go po rozczochranej główce. Chciałem, by zapomniał o tym wszystkim, co
go spotkało.
-Już dobrze, malutki. Teraz jesteś ze mną. Chodź, pokażę ci cały zamek i ogrody z
mnóstwem kwiatów!
Malutki podniósł głowę i spojrzał na mnie niebieskimi oczkami.
-Kwiatów? Sasuke ma tu kwiatuszki?
-Mam tu całe mnóstwo kwiatuszków, jakie tylko chcesz.
-I będę mógł je zjeść? – zapytał malec, a ja zaśmiałem się.
-Oczywiście, jeśli tylko chcesz.
Zabrałem go na wycieczkę po zamku, a potem po ogrodzie, który wyjątkowo
mu się spodobał. Narutek obejrzał wszystkie rośliny, niektórych próbując i
namawiając mnie, bym sam spróbował, na co oczywiście się nie zgodziłem.
Wydawało się, że na chwilę zapomniał o tym, co się z nim wcześniej działo, bo znów
zaczął się uśmiechać.
Później wróciliśmy do zamku i udaliśmy się do mojej komnaty. Narutek cały
czas trzymał mnie za rękę, dopytując się o różne rzeczy. Wszystko go ciekawiło i
wszystko chciał wiedzieć, a pytania zdawały się mu nie kończyć.
Gdy wróciliśmy do mojej komnaty, Narutek ułożył się na moim łóżku, zwinął
się w kłębek i poszedł spać, a ja usiadłem przy książce, wcześniej rozkazując służbie
przygotować nieco więcej ubrań dla blondynka. Nie mogłem jednak skupić się na
czytaniu, więc wkrótce i ja, rozebrawszy się wcześniej, poszedłem do łóżka i
położyłem obok Narutka. Demonek przylgnął do mnie, mrucząc gardłowo, gdy
zacząłem drapać go za uszami. Jego cichy pomruk działał na mnie usypiająco i
wkrótce ja również zasnąłem. Nie pragnąłem niczego więcej, tylko czuć jego bliskość
i ciepło.
Trzeciego dnia pobytu Narutka w moim zamku obudziliśmy się bardzo późno,
a właściwie, to zostaliśmy obudzeni przez jedną ze służących.
-Pan Itachi przybył – oznajmiła kobieta, gdy tylko pozwoliłem jej wejść do mojej
komnaty. Zmarszczyłem nos, zerkając na śpiącego, zwiniętego na łóżku Narutka.
Itachi mieszkał w sąsiednim hrabstwie i co jakiś czas odwiedzał mój zamek, będąc w
trakcie tej czy innej podróży. Mój starszy brat nie mógł wytrzymać zbyt długo w
jednym miejscu, żądny przygód i wrażeń. Jego poddani musieli mieć z nim nie lada
kłopot, ja przynajmniej miałem czas dla wszelkich interesantów, choć mój czas
zajmowali tylko najważniejsi goście, a wszystkie pomniejsza sprawy rozwiązywali
moi lordowie.
-Dobrze, zaproś go tu – powiedziałem, a kobieta skłoniła się i wyszła. Zbliżyłem się
do demonka, dotknąłem jego ramienia i potrząsnąłem nim delikatnie.
-Narutku, wstań proszę – szepnąłem, pochylają się nad nim.
Rączki demona uniosły się i objęły moją szyję. Narutek polizał mnie po
policzku, a potem przytulił się do mnie.
-Dzień dobry, Sasuke – szepnął, a ja zaśmiałem się i otuliłem go ramionami.
-Dzień dobry – odparłem, po czym odsunąłem go delikatnie od siebie i ucałowałem
jego czoło. – Będziemy mieli gościa– powiedziałem, a jego błękitne oczy spojrzały
na mnie.
-Kogo? – spytał, lecz w tym samym momencie ktoś zapukał do mojej komnaty.
-Proszę! – zawołałem, domyślając się, kto to taki. Itachi znał mój zamek tak dobrze,
jak swój własny i nigdy nie przejmował się etykietą. Zresztą, setki razy widzieliśmy
siebie nawzajem w nocnych strojach, będąc dziećmi przez pewien czas dzieliliśmy
komnatę. Kochałem mojego brata jak nikogo innego i bez niego czułem się samotny.
No, bynajmniej póki nie poznałem Narutka.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł mój starszy brat, Itachi, ubrany w
podróżny strój, z czapką z piórkiem pod pachą. Długie włosy jak zwykle upięte miał
z tyłu, do pasa przytroczony miecz, na dłoniach skórzane rękawiczki. Wyglądał
bardziej jak wybierający się w podróż trefniś, niż hrabia i rodzice niegdyś zawsze
dogryzali mu z powodu jego zwyczajów. Miast ubierać się jak na jego pozycję
przystało, wolał ozdabiane, kolorowe szaty.
-Sasuke! – wykrzyknął Itachi, szeroko rozkładając ręce. Nim jednak zdążyłem
zareagować, Narutek gwałtownie zeskoczył z łóżka i zasłaniając mnie własnym
ciałem syknął, jeżąc się cały jak jakieś dzikie zwierze. Itachi zamarł w bezruchu,
patrząc na demonka, który wyglądał,jakby miał się na niego rzucić. Jego ogonki
najeżyły się i drgały gwałtownie, a wszystkie mięśnie były spięte jak do skoku.
-Em, Sasuke… - odezwał się mój brat ostrożnie.
-Sasuke jest mój! – warknął blondynek. Itachi uniósł ręce w obronnym geście, a ja
zaśmiałem się. Dawno nie widziałem takiej miny u mojego „dużego braciszka”.
Itachi się bał!
-Spokojnie, Narutku, to mój starszy brat– powiedziałem, a blondyn obejrzał się na
mnie, wciąż mnie osłaniając, jakbym to ja potrzebował ochrony, a nie odwrotnie.
-Sasuke nie mówił, że ma brata –powiedział z wyrzutem.
-Bo i nie było ku temu okazji –wyjaśniłem mu łagodnie. Narutek spojrzał na
Itachiego, po czym wyprostował się dumnie, wysoko unosząc podbródek. Wciąż był
lekko spięty i uważny. Nigdy go takim nie widziałem, więc fascynowała mnie jego
reakcja.
-Pozwalam ci porozmawiać z moim Sasuke – rzekł, a ja parsknąłem śmiechem. Itachi
uniósł brew. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, Itachi zadawał mi nieme pytanie
„skąd mam demona?” Pokręciłem lekko głową.
-Bracie, przedstawiam ci… - zacząłem.
-Jestem Naruto Uzumaki-Namikaze trzeci, książę – wpadł mi w słowo demon i
dygnął, obserwując każdy ruch mojego brata. Na chwilę mnie przytkało.
-Narutku… Naruto… jesteś… Ale… - demonek spojrzał na mnie i uśmiechnął się jak
dawniej, a na jego buzi pojawiły się rumieńce.
-Sasuke powiedział do Narutka Naruto! –zawołał. – Jak ładnie!
-Tak masz na imię? – spytałem, a on przytaknął.
-Tak! Ale mamusia mówi do Narutka Narutek, bo Narutek jest śliczny! – zawołał. –
Ale Sasuke może mówić jak chce!
-Ekhm, ekhm! – odchrząknął Itachi. –Przepraszam, że przerywam, ale ja wciąż tu
jestem.
-Widzimy cię, Itachi – odparłem,spoglądając na brata z uśmiechem, a Naruto z
przyganą. Widać nie spodobało mu się, że mój brat przerywa nam rozmowę. – Czy
wybaczysz nam chwilę? Przygotujemy się do śniadania. Zjemy w ogrodzie –
poinformowałem Naruto. Blondynek klasnął w dłonie i wtulił twarzyczką w moją
pierś. Czy mi się zdawało, czy znów był te kilka centymetrów wyższy? Położyłem
mu rękę na głowie, drapiąc lekko i spojrzałem na Itachiego.
-Bracie, czy zechcesz zaczekać na nas w swoim pokoju? Zapewne jest już
przygotowany.
-Jak chcesz – odparł Itachi, przyglądając mi się uważnie, a potem skinął głową i
wyszedł, przez ramię zerkając na Naruto. Przywołałem służbę, nakazałem im
przygotować śniadanie w ogrodzie, po czym zabrałem się za zmianę stroju.
-Czemu brat Sasuke przyjechał? – zapytał Naruto, a ja wzruszyłem ramionami.
-Ponieważ rodzina się odwiedza? –spytałem retorycznie, a blondyn zmarszczył brwi.
-Sasuke jest mój – poinformował mnie ostrzegawczo, robiąc groźną minkę. Nie
chciałem być nikogo więcej, więc jego zazdrość ani trochę mi nie przeszkadzała.
Wręcz przeciwnie, to było… słodkie… Różnica w jego zachowaniu była dość
drastyczna, a ja cały czas miałem wrażenie, że z nas dwóch to nie on został wzięty w
niewolę. Jeszcze wczorajszego dnia był tylko słodki, a dziś do jego charakteru
mogłem dopisać również zaborczość i zazdrość. Schlebiało mi to, więc nie miałem
nic przeciwko. W całym moim życiu nikt nigdy nie było o mnie zazdrosny.
-Wiem – odparłem. – Dlaczego mi nie powiedziałeś, że jesteś demonim księciem? –
spytałem, podając mu szatę, w którą chciałem, aby się ubrał.
-Nie przyszło to Narutkowi do głowy –odrzekł. – To nie jest ważne, Narutek już
zawsze będzie z Sasuke. – Odebrał ode mnie swoje szaty, po czym przytulił się. –
Prawda? – Wlepił we mnie ogromne,niebieskie oczy.
-Oczywiście, ja również pragnę być z tobą na zawsze. – Pochyliłem się i ucałowałem
jego czoło. Zachichotał.
-Swędzi Narutka, gdy Sasuke tak robi –powiedział demonek, wzdrygając się.
Zaśmiałem się i pogłaskałem go po głowie.
-Mój brat na nas czeka – rzekłem, a demonek westchnął.
-Czemu Narutek i Sasuke muszą zadawać się z człowiekiem? – zapytał, nadymając
policzki. – To uwłacza Narutkowi.
-Itachi jest moją rodziną. Poza tym ja również jestem człowiekiem – zauważyłem, a
demonek prychnął.
-Sasuke jest mój i Sasuke ma naznaczenie.To różnica. A Itachi jest człowiekiem i
Narutek go nie lubi – powiedział blondyn, splatając ręce na piersi. Zaśmiałem się i
podrapałem go za lisim uchem, a on westchnął z rezygnacją, pozwolił ująć się za
rękę i poprowadzić do ogrodu.
Ku mojemu zdumieniu, Itachi już tam był, siedział przy stole i jadł. Narutek
prychnął i spojrzał na mnie, a ja wzruszyłem ramionami. Zbliżyliśmy się do niego.
-Siadajcie, siadajcie! – zawołał na nasz widok. – Wybaczcie, ale od dwóch dni nie
miałem nic w ustach! – zaśmiał się. –Okradli mnie na trakcie!
-Bo kto to widział, by jeździć samotnie –powiedziałem, siadając przy stoliku i biorąc
Naruto na kolana. Demon przylgnął do mnie, a ja zacząłem go głaskać po głowie. –
Powinieneś zabierać straż i służbę, Itachi. Jeszcze cię kto zasztyletuje w jakiejś
głuszy.
Mój brat prychnął.
-A kto będzie wiedział, że jestem wart zabicia? – zapytał retorycznie, ogryzając jakąś
kość. – Mają mnie za włóczęgę.
-A więc słusznie – odparł Narutek, a Itachi zerknął na niego i zaśmiał się. wyciągnął
rękę, by pogłaskać go tak jak ja, a demon syknął, jeżąc się i odsłaniając spiczaste kły.
Brat cofnął rękę. –Ha, ha… cięty jęzor ma to twoje zwierzątko – powiedział, a
Narutek prychnął.
-Nie jestem jego zwierzątkiem, tylko narzeczonym! – warknął z groźbą w głosie.
Spojrzałem na Naruto, ale nie skomentowałem jego słów. Jak dla mnie, moglibyśmy
być nawet małżeństwem. – Idę się posilić, jeśli dotkniesz mojego Sasuke,
poodgryzam ci palce! – zawołał, zsuwając się z moich kolan.
-A ja nie mam w tej sprawie nic dopowiedzenia? – zapytałem go, poprawiając mu
błękitne szaty, które lekko zawinęły się przy kołnierzu. Naruto prychnął.
-Sasuke może robić, co chce, ale Sasuke musi wiedzieć, że jest Narutka! – powiedział
i teraz tez wyczułem groźbę w jego głosie. Zaśmiałem się.
-Dobrze – przytaknąłem mu, a on skinął głową i nonszalanckim krokiem odszedł w
stronę grządek z kwiatami. Uśmiechnięty od ucha do ucha sięgnąłem po chleb i
zacząłem go sobie smarować twarogiem. Itachi przyglądał mi się uważnie.
-Lepiej uważaj, Sasuke – odezwał się w końcu. – To demon. One są śmiertelnie
niebezpieczne – szepnął, patrząc na Naruto, który właśnie rwał co ładniejsze kwiaty i
wtykał je sobie do ust.
-Nie Naruto – odparłem, gryząc swoją kanapkę. Nalałem sobie wina do kielicha.
-Ja widziałem demony, Sasuke – szepnął natarczywie mój brat. – Żaden demon nie
zbrata się z człowiekiem, wręcz przeciwnie. Zagryzie cię pewnej nocy, nawet nie
będziesz wiedział, kiedy.
-Nie Naruto – powtórzyłem, a Itachi syknął cicho.
-Co się z tobą dzieje? Zachowujesz się zupełnie inaczej, Sasuke! – zarzucił mi, a ja
wzruszyłem ramionami. – Czemu nazwał cie narzeczonym?!
-Nie mam pojęcia – powiedziałem, ponownie wzruszając ramionami. – Mam go
dopiero trzy dni. Kupiłem go na targu niewolników z niebotyczną sumę –
powiedziałem, uśmiechając się do Itachiego.
-Co ty masz na szyi?
-Naznaczenie.
-Co to jest?
-Nie mam pojęcia – upiłem łyk wina. – Ugryzł mnie i to wyskoczyło.
Itachi wytrzeszczył na mnie oczy.
-Jak to… ugryzł cię? – wyjąkał mój brat.Po raz trzeci wzruszyłem ramionami.
-No chyba zębami? – zapytałem kpiąco, a Itachi uderzył pięścią w stół. Narutek
wyprostował się i obrócił ku nam swoją piękną główkę.
-Czy z Sasuke wszystko w porządku?! –zawołał. Uśmiechnąłem się do
rozzłoszczonego brata.
-W jak najlepszym, słoneczko! Jedz sobie!– zawołałem opierając się jedną ręką o
stół. Narutek patrzył na nas chwilę, apotem znów przykucnął, wybierając sobie
kwiatki. Itachi patrzył na mnie, jakby mnie pierwszy raz w życiu widział.
-Sasuke, ty nie widzisz, co się z tobą stało? – spytał, a ja zastanowiłem się chwilę.
Właściwie, to czułem się lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Miałem tylko jakby
trochę większą ochotę na rybę.
-Cóż – odparłem, kręcąc swoim kielichem, pełnym wina. – Właściwie, to czuję się
bardzo dobrze, a nawet lepiej –powiedziałem. Itachi potarł się po podbródku.
-Ten demon… rzucił na ciebie czar – szepnął. Było mi to obojętne.
-Nawet jeśli, to cóż z tego – mruknąłem.– Zakochałem się w nim – wyznałem, kładąc
się na stoliku i obdarzając brata kolejnym, promiennym uśmiechem.
-No ładnie – mruknął Itachi, wzdychając. Posłałem mu buziaka.
6. Wielkie zmiany
Itachi wyjechał jeszcze tego samego dnia,twierdząc, że musi coś sprawdzić w jakiejś
księdze i żebym się nie bał, bo mnie uleczy. Jego słowa były dla mnie bełkotem,
który właściwie, to zupełnie do mnie nie dotarł. Naruto cieszył się, że Itachi już nas
opuszcza, ja również, nawet jeśli musiałem pożyczyć mu pieniądze. Miałem ich
dużo, za dużo, więcej, niż potrzebowałem.
-Może powinienem rozdać biednym? – zapytałem sam siebie, spacerując po ogrodzie
obok mojego Narutka.
-To świetny pomysł – pochwalił mnie.
-Prawda? – zapytałem, przygarniając go do siebie.
Cały dzień snuliśmy się po moich ogrodach i lasach, otaczających posiadłość.
Cały czas rozmawialiśmy. Demonek opowiadał mi o swoich rodzicach, strasznym,
ale dobrym tacie Minato i jeszcze bardziej strasznej i jeszcze lepszej mamusi
Kushinie. O tym jacy byli, jak wyglądali, co lubili, jak się z nim bawili, jak mamusia
śpiewała mu na dobranoc i dawała buziaki. Ja zaś powiedziałem mu w zamian o
swojej rodzinie i nie najlepszych relacjach z ojcem oraz matce, którą bardzo
kochałem. Bliskość Narutka była niczym balsam dla moich złych wspomnień.
W końcu wróciliśmy do zamku i zmęczony demonek położył się spać. Ja
natomiast nie mogłem zasnąć, tylko niemalże do północy siedziałem na balkonie,
patrząc na szumiące drzewa i latające nad nimi nietoperze. Wkrótce jednak i mnie
zmorzył sen i położyłem się obok Narutka, niemal natychmiast zasypiając.
Gdy czwartego dnia pobytu Naruto w moim zamku otworzyłem oczy, demon
oplatał mnie dwoma silnymi ramionami oraz trzema puszystymi ogonami. Leżałem w
jego uścisku, zastanawiając się, dlaczego tak się dzieje i czemu demon tak szybko
rośnie, a jego ciało zmienia się w takim tempie? Z dnia na dzień wydawał mi się
odmieniony, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Akceptowałem go całego, ale nie
zmieniało to faktu, że jednak coś się działo. I czy i u mnie coś uległo
przekształceniu? Czy Itachi miał rację?
Podniosłem rękę i podrapałem się za uchem, zastanawiając nad tym
problemem. Wszystko, co otaczało Naruto, nagle stawało się magiczne, zmieniało
się. Byłem pewny, że demonek nie zrobi nikomu krzywdy i nie pragnie niczego
złego. Znałem jego serce i wiedziałem, iż jest nieskończenie dobre i niewinne, jednak
takie tempo jego wzrostu musiało mieć konsekwencje.
Znów podrapałem się za uchem, spoglądając z uśmiechem na mojego Naruto.
Jego słodka, pyzata twarzyczka stała się przez noc nieco bardziej smukła, kości
policzkowe troszeczkę się zarysowały. Nachyliłem się nad nim i ucałowałem jego
nos. Naruto otworzył oczy.
-Sasuke…? – mruknął pytająco, a ja uśmiechnąłem się szerzej. Może to było głupie,
ale wydawało mi się, jakbym odkąd go poznałem, widział świat przez różowe szkła.
-A któżby inny, ty moje chodzące słońce –odparłem, a on zachichotał i objął moją
szyję. Przybliżył swą twarz do mojej i polizał mnie po policzku, zupełnie jak kotek,
który jest za coś wdzięczny.Objąłem go w pasie i przyciągnąłem bliżej, po czym
ucałowałem jego usta.
Demonek zamarł na chwilę z zaciśniętymi usteczkami, a potem cofnął główkę
i spojrzał mi w oczy. Czekałem na jego reakcję, zastanawiając się, co sobie myśli?
Nigdy wcześniej go nie całowałem, więc nie wiedziałem, czy mu się to podobało, czy
raczej go przestraszyło. Naruto przyjrzał się moim oczom, a potem szybko się
przysunął i cmoknął mnie w usta. Raz. Drugi. Trzeci.
Zachichotał sam do siebie i zaczął cmokać mnie tu i tam, a jego buziaki
polegały na przytknięciu warg do mojej skóry i szybkim ich cofnięciu. Obcałował
moją szczękę i policzki, a także czoło i nos. Śmiałem się cicho z tych jego
eksperymentów z całowaniem, nie przeszkadzając mu w zabawie. Demonek wrócił
do moich warg i ponownie przytknął do nich usteczka. Cofnął się.
-Coś ci pokażę, Naruto – szepnąłem do niego, po czym przekręciłem nas tak, że
znalazł się pode mną. Demon spojrzał na mnie z ciekawością wymalowana w
błękitnych oczach, a ja przesunąłem kciukiem po jego dolnej wardze. – Rozchyl
usteczka.
Uczynił, jak go prosiłem, a ja pochyliłem się i pocałowałem go nieco głębiej,
delikatnie wsuwając mu język między gorące wargi. Naruto zacisnął mi ręce na
koszuli nocnej, przyciągając mnie bliżej i mruknął z aprobatą, dając mi znać, że
podoba mu się mój pocałunek.
Odsunąłem się od niego po dłuższej chwili, a on spłoną rumieńcem, gdy tylko
nasze oczy skrzyżowały się w spojrzeniu.
-To był… ciumek? – zapytał, a ja parsknąłem śmiechem.
-Ciumek – szepnąłem do niego, całując go w czoło – to jest to. – A to – zanurzyłem
się w jego wargach, łącząc je z moim na kilka sekund – nazywa się pocałunkiem –
wyjaśniłem. Naruto zastanawiał się nad czymś chwilę.
-I będziemy się często tak pocałunkować? – zapytał, a ja pokiwałem głową.
-Tak często, jak tylko chcesz – odparłem. Zaraz cwaniacko wyszczerzył kły.
-To ja chcę teraz – powiedział, przyciągając mnie do siebie. Nie mogłem się nie
zgodzić i obejmując go w pasie, złączyłem nasze wargi tak jak wcześniej. Naruto
oddawał pocałunki, krążąc dłońmi po moim ciele, ukrytym pod koszulą nocną. Jego
dotyk był niepewny i nieśmiały, w końcu dopiero się poznawaliśmy. W moim ciele
szalały wulkany, ale nie były to ognie pożądania. Dziwne, ale nie pragnąłem go tak,
jak większości moich niewolników. Byłem gotów dać mu tyle, ile chce ode mnie
wziąć, samemu niczego nie żądając. Dlatego gdy demonek przerwał pocałunki, nie
naciskałem na niego, choć czułem niedosyt.
-Chyba czas wstać? – spytał mnie Naruto, a ja przytaknąłem i ucałowałem jego dłoń.
Wstaliśmy z łóżka, aby się ubrać. Drapiąc się za lewym uchem podszedłem do
komody, z której wyjąłem ubrania dla siebie i blondyna, po czym nakazałem służbie
przygotować śniadanie wzbogacone o bukiet świeżych kwiatów. Gdy czekaliśmy na
posiłek, nie mogłem przestać drapać się za uszami, co zwróciła uwagę Naruto.
-Łaskocze cię? – zapytał, zbliżając się do mnie. Miał na sobie pomarańczową,
przykrótką szatę, która wyraźnie mi potwierdziła, że znów urósł. Pokiwałem głową.
-Cały czas – odparłem, a on skinął na mnie ręką, a gdy się do niego zbliżyłem,
popchnął mnie na fotel, władował się na moje kolana i pomógł mi drapać się za
uszami. Uśmiechnąłem się lekko namyśl, że teraz role się odwróciły i to ja byłem
drapany. Jego dotyk przynosił ulgę.
-Teraz lepiej? – zapytał, uśmiechając się do mnie, a ja skinąłem głową.
-Tak – powiedziałem, a on pocałował mnie delikatnie.
-Będziesz piękny – szepnął, muskając palcami naznaczenie na mojej szyi. –
Naznaczenie nakłada się tylko raz. Cieszę się, że już działa.
-Działa? – zapytałem, marszcząc brwi, a on pokiwał głową, złapał mnie za rękę i
ściągnął z fotela. Poprowadził mnie w stronę lustra i ustawił przed nim. Zmierzyłem
się od stóp do głów, zastanawiając się, o co mu chodzi. Naruto wspiął się na palce i
odgarnął mi włosy do tyłu.
-Widzisz? – zapytał i dopiero wtedy zrozumiałem. Moje uszy zmieniły kształt,
subtelnie, ale jednak. Podniosłem rękę i dotknąłem ich lekko spiczastego końca,
porytego czymś w rodzaju delikatnego meszku. Ledwo było go widać, jednak ja
wyraźnie czułem pod palcami delikatne włoski.
-Widzę – szepnąłem. – Co się dzieje?
-Naznaczenie działa – odparł Naruto tak,jak wcześniej, uśmiechając się szeroko. –
Zmieniasz się, tak jak ja się zmieniam.Tak to działa.
-Na czym to polega? – zadałem kolejne pytanie, na razie zbyt oszołomiony, by to
choćby przemyśleć. Naruto wzruszył ramionami.
-Nie mam pojęcia – powiedział. – Tylko o tym słyszałem, kiedyś, w domu. Mamusia
mówiła o tym ze swoją przyjaciółką. Podobno jak demon i człowiek się zwiążą,
wszystko się zmienia.
Jeszcze raz dotknąłem swojego ucha, przyzwyczajając się do tego niezwykłego
kształtu. Naruto stał obok mnie, wymachując swoimi trzema puszystymi ogonami.
Znów był inny, nie mówił już o sobie w trzeciej osobie i nie zdrabniał tyle, co
zwykle. Wydawało mi się, że z każdym wstającym dniem robił się poważniejszy,
starszy. Dorastało nie tylko jego ciało, ale i umysł. Jednak wciąż pozostawało
pytanie, co działo się ze mną?
-A my, jak bardzo jesteśmy ze sobą związani? – zapytałem. Naruto objął mnie w
pasie i przytulił się do moich pleców.
-A jak myślisz? – zapytał. – Jesteś moim narzeczonym!
-To wiem. Wydaje mi się, jakbym nie mógł ci odmówić – mruknąłem, a jedno
niebieskie oko wyjrzało zza mnie, pojawiając się w lustrze. – Wszystkie moje
problemy odpłynęły, a ja mam wolną, czystą głowę. Mam ochotę na spacer, rybę i
mleko, którego nigdy wcześniej nie lubiłem.
-Wszystko się zmienia – szepnął demon. – Ja również czuję w sobie wiele zmian. Nie
tęsknię za domem i rodzicami, bo gdybym odszedł, musiałbym cię zostawić. Chcę się
tobą opiekować, bo jesteś człowiekiem i jesteś bezbronny. Rosną mi nowe ogony,
choć nie mam jeszcze stu lat, a moje spiłowane zęby odrosły w jedną noc, podobnie
moje pazury. Od naznaczenia wszystko się zmienia.
-Uważasz, że jestem bezbronny? – zapytałem, unosząc jedną brew, a Narutek
uśmiechnął się cwaniacko.
-Nie masz pazurów i zębów, którymi mógłbyś się bronić – odrzekł, a ja pokręciłem
głową.
-Mam za to broń i żołnierzy – powiedziałem. – Nie potrzebuję ich.
-Tylko ci się wydaje, że ich nie potrzebujesz, bo nigdy ich nie miałeś – powiedział
Naruto, a ja zaśmiałem się.
-Ludzie nie walczą pazurami i zębami, a mieczem i bronią palną – wytłumaczyłem
mu. – To o wiele skuteczniejszy sposób, by kogoś zabić.
Nie zdążyłem zareagować, bo nagle wielka siła pociągnęła mnie o tyłu i
gruchnąłem na kamienne płytki, którymi wyłożona była podłoga mojej komnaty.
Silne ręce zacisnęły mi się na nadgarstkach, a nad sobą ujrzałem rząd śnieżnobiałych
kłów, ostrych niczym brzytwy. W następnej chwili usłyszałem gardłowy, mrożący
krew w żyłach warkot. Błysnęły niebieskie tęczówki i Naruto pochylił się nad moim
gardłem tak, jak wówczas, gdy mnie naznaczył. Zdjął mnie strach, lecz demon nie
ugryzł mnie, a pocałował w szyję, chichocząc.
-Czy nadal uważasz, że moje kły są nieprzydatne? – zapytał zadziornie, a ja
odetchnąłem z ulgą.
-Nigdy nie powiedziałem, że nie są – szepnąłem z ulgą w głosie. Naruto zaśmiał się
ponownie.
-Przestraszyłeś się mnie? – zapytał z ciekawością, zaglądając mi w oczy.
-Myślę, że każdy na moim miejscu czułby lekki niepokój – odpowiedziałem, a on
znów zachichotał.
-Przecież wiesz, że ja nigdy bym ci nie zrobił krzywdy – powiedział, sunąc wargami
po mojej szczęce. Pocałował mnie w kącik ust. – Kocham cię.
-Ja ciebie również – odparłem całkowicie szczerze i nasze wargi się spotkały.
Nie rozumiałem za bardzo, co się dzieje, ale nie byłem w stanie się temu
sprzeciwić. Naruto był centrum mojego prywatnego wszechświata, co do tego nie
miałem wątpliwości. Nie przeszkadzało mi, że nazywał mnie swoim narzeczonym, ja
również mogłem go tak nazywać. Żałowałem tylko, że nie umiał dokładnie
wytłumaczyć mi zmian, jakie w nas zachodziły.
Mijały dni, podczas których Naruto uczył się nowych rzeczy i poznawał świat.
Czytałem mu książki i pokazywałem, do czego służą różne przedmioty. Nauczyłem
go pić z pucharu i jeść za pomocą sztućców. Demon uczył się szybko, a z każdym
dniem robił wręcz oszałamiające postępy. Zmienił mu się również gust i wkrótce
zjadał ze mną posiłki, tylko od czasu do czasu zjadając płatki kwiatów. Za to mi
zdarzało się ogryzać płatki róż, co zaczynało mnie niepokoić.
Moje ciało zmieniało się subtelnie, z każdym dniem moje uszy robiły się coraz
bardziej spiczaste. Co kilka godzin zaglądałem w lustro i zastawałem swoją twarz
nieco odmienioną, bardziej wąską, bardziej dziką.
Pewnego ranka, gdy obaj się obudziliśmy, Naruto miał cztery ogony i wyglądał
na młodego mężczyznę, a nie na chłopca. Cieszył się z tej zmiany niesamowicie i był
wręcz dumny ze swojego czwartego ogona. Cały czas powtarzał, że w końcu jest
duży, tak jak ja.
Tego samego dnia moje uszy porosły czarnym futrem i uzyskały kształt
identyczny, jak uszy kota.
-Zamieniam się w demona – powiedziałem do Naruto, który stanął ze mną przed
lustrem, trzymając mnie za rękę. Aby uzyskać mój wzrost brakowało mu zaledwie
kilku centymetrów. Naruto uśmiechnął się.
-Będziesz piękny – szepnął mi do ucha, owiewając je swoim ciepłym oddechem. Na
jego usta wpełzł uśmiech. Już wcześniej mi to mówił, ale wtedy wyglądał bardziej na
dziecko, niż na mężczyznę i nie przywiązywałem wagi do jego słów. Teraz jednak
uświadomiłem sobie, że mu się podobam i moje serce zabiło szybko.
-Czy to normalne? – zapytałem, dotykając swojego spiczastego, miękkiego ucha.
Przeszył mnie dreszcz, takie było wrażliwe. Wydawało mi się również, jakbym
wyraźniej, głośniej słyszał.
-Chyba tak – szepnął demon, przesuwając opuszkami palców po naznaczeniu na
mojej szyi. – Już ci mówiłem, że nigdy nikogo nie naznaczałem…
Ucałował mój kark, a ja jęknąłem cicho. Odkąd pierwszy raz go pocałowałem,
wszystkie nasze wieczory wypełniała namiętność. Nie posunęliśmy się dalej, niż
pocałunki i nieśmiałe pieszczoty, jednak z każdym dniem, gdy Naruto rósł i mężniał,
jego dotyk, jego pocałunki, stawały się coraz odważniejsze.
Obróciłem się ku niemu, a on zaczął całować moje usta, wsuwając mi dłonie
pod tunikę. Czułem, jak krąży nimi po moich plecach, czułem jego zapach, jego
ciepło…
Jedna jego ręka zawędrowała niżej. Wsunął ją za moje spodnie, wędrując
jednym palcem wzdłuż kręgosłupa. I nagle jego palec na coś się natknął, coś
znajdującego się w miejscu, w którym kończył się mój kręgosłup. A gdy tego czegoś
dotknął, oderwałem się od jego ust i miauknąłem głośno, a nogi się pode mną ugięły.
Naruto złapał mnie, nim moje kolana uderzyły na podłogę i zdumiony, spojrzał
mi w oczy. Dyszałem jak po szalonym biegu i drżałem na całym ciele, nie mając
pojęcia, co się dzieje.
-Sasuke? – zapytał Naruto niepewnie.
-Co… co ty zrobiłeś? – zapytałem, a on pokręcił głową.
-Nie wiem – odrzekł, po czym pochylił się, podwinął mi tunikę i zajrzał za pasek
spodni. I nagle zaczął chichotać jak szalony.
-Naruto?
-Sasuke… ha ha! Tobie rośnie ogon!!! – zawołał, a ja szeroko otworzyłem usta.
-ŻE CO?!
7. Jestem ładny
Była już noc, a ja siedziałem na daszku nad drzwiami kuchennego wejścia do
mojego zamku i obserwowałem okolicę. Naruto też nie spał, aktualnie chodził po
ogrodzie i wcinając kwiaty, rozkoszował się ciszą. Od kilku dni nie mogłem zasnąć
nocą, przesypiałem za to całe dnie, więc obaj przestawiliśmy się na nocny tryb.
Z dnia na dzień zachowywałem się coraz dziwniej. Mleko piłem całymi
szklanicami, smakowała mi ryba, a czasem podgryzałem rośliny, trawę lub płatki
kwiatów. Ciągnęło mnie do wysokości, wspinałem się na drzewa, parapety i dachy.
W dodatku byłem przy tym zręczny niczym kot, wspinanie się nie sprawiało mi
żadnej trudności, wręcz przeciwnie. Nagle zacząłem uwielbiać włażenie i
wylegiwanie się na wysokościach, tak jak teraz. A co było najgorsze, a Naruto
wyjątkowo się podobało, zacząłem się łasić. Było to upokarzające, ale momentami aż
nie mogłem wytrzymać i ocierając się o blondyna prosiłem go, by drapał mnie za
uszami. A mój blondynek mógł to robić godzinami. Chichotał przy tym, co nieco
mnie denerwowało, ale pomagał mi w trudnych chwilach przemiany, tłumacząc, bym
się nie martwił, bo to, co się dzieje, nie jest niczym złym.
No i rósł mi ogon. Na początku był tylko małą wypustką, bardzo, a nawet
bardzo-bardzo wrażliwą na dotyk, lecz z czasem wydłużył się i zaczął porastać
czarnym futrem. Nie był jeszcze zbyt długi, ale ogon już przypominał i zaczynałem
się do niego przyzwyczajać, zwłaszcza że pomagał mi utrzymać równowagę, gdy się
wspinałem.
-Zejdziesz do mnie, czy nie?! – zawołał nagle Naruto, a ja spojrzałem w dół, po czym
uśmiechnąłem się, przeciągając.
-Nie – mruknąłem. Naruto warknął.
-Złaź, nudzi mi się!
-Ale mnie tu wygodnie – powiedziałem.
-Ale ja tam nie wejdę, nie lubię wysokości!
-A ja nie zejdę, bo nie mam ochoty! – odkrzyknąłem przekornie. Spojrzał na mnie
chmurnie, lecz zaraz się uśmiechnął.
-No chodź! – zawołał. – Kici, kici, kici! Dobry kotek, chodź do Naruto!
-To na mnie nie działa! – odparłem ze śmiechem, po czym wyciągnąłem przed siebie
łapę i wysunąłem pazury. Nauczyłem się tej sztuczki ubiegłego dnia, moja pazury
chowały się i wysuwały kiedy tylko chciałem. Przeciągnąłem się jeszcze raz, po
czym zacząłem leniwie i z namysłem czyścić dłoń między palcami. Oczywiście,
językiem.
-Sasuke, nie bądź taki uparty! – zawołał Naruto. – Będę drapał cię za uszami,
obiecuję!
-Nie! – odpowiedziałem, zajęty czyszczeniem.
-Dlaczego?!
-Bo nie mam ochoty!
Naruto warknął dość groźnie.
-Ty uparty kocie! – wrzasnął w końcu. Wzruszyłem ramionami, przekręciłem się
tyłem do niego i uciąłem sobie małą drzemkę.
Kolejne dni przyniosły jeszcze więcej zmian. Nagle uznałem, że służba w
moim zamku jest zupełnie niepotrzebna, wręcz przeciwnie, że mi zawadza.
Oddelegowałem ją więc do Itachiego, wiedząc, że brat ich przygarnie. To, że wobec
braku sprzątaczek mój zamek pokryje się kurzem i pajęczynami zupełnie mnie nie
obchodziło. Ponadto zacząłem zwiedzać te części zamku, w których nigdy jeszcze nie
byłem. Wchodziłem na szczyty wieżyczek i strychy, gdzie wspinałem się na belki
przy suficie i stamtąd godzinami gapiłem się w dół, czy to przed okna, czy po prostu
na pokrytą kurzem podłogę. Gdy w takiej komnacie pojawiła się mysz, zaraz stawała
się moją ofiarą. Och, nie, nie zjadałem ich. Po prostu na nie polowałem, nie mogłem
się powstrzymać.
Wysokości strasznie mnie fascynowały, co średnio podobało się Naruto, który
rzadko wtedy za mną chodził. Wolał zostać w ogrodzie i siedzieć gdzieś na trawie,
obserwując gwiazdy. Jednak on również się zmieniał, podobnie jak ja, zaczął
polować. Jego ciało urosło i w końcu stał się ode mnie wyższy o kilka centymetrów,
ponadto szerszy w ramionach i ogólnie większy. Dobyło mu więcej ogonów i teraz
miał ich już siedem, siedem pięknych, złotych kit, które fascynowały mnie i gdy
tylko spędzaliśmy razem czas, nie mogłem się powstrzymać, tylko bawiłem się nimi,
obserwując, jak się poruszają. Naruto śmiał się z tego, ale nie przeszkadzało mu to.
Nasz zamek opustoszał i zaczął przypominać nawiedzony. My jednak żyliśmy
obok tego wszystkiego, znaleźliśmy sobie swój własny rytm, nasze własne drogi.
Pewnego dnia, gdy obaj wylegiwaliśmy się na tarasie przed moim zamkiem,
wśród koców i poduch, które tam sobie przynieśliśmy, ponownie odwiedził nas mój
brat. Nikt nas o tym nie poinformował, bo w zamku nikogo już nie było. Brama była
otwarta i w sumie, nie obchodziło mnie, czy ktoś na mój teren wejdzie, czy nie, czy
coś zabierze, czy zostawi. Rzeczy materialne były mi zupełnie obojętne, liczył się
tylko Naruto i fakt, że mam go przy sobie.
Tak więc, gdy Itachi pojawił się na tarasie, ja i Naruto zajęci byliśmy sobą.
Obdarzaliśmy się pieszczotami, głaszcząc się i dotykając, składając na swoich ustach
głębokie pocałunki. Ogromne dłonie Naruto podobały mi się, gdy mnie dotykał, moje
ciało przebiegał dreszcz. Pragnąłem go więcej, ale Naruto z niczym się nie spieszył –
dopiero poznawaliśmy siebie nawzajem, mój narzeczony dopiero co stał się
mężczyzną.
-Ekhm! – odkaszlnął Itachi, by zwrócić na siebie naszą uwagę. Naruto, który leżał na
mnie i delikatnie lizał moją szyję, uniósł głowę i obaj spojrzeliśmy w bok.
Itachi stał na tarasie, ubrany w podróżny strój i patrzył na nas z wypiekami na
policzkach. Nie byliśmy nadzy, więc nieco mnie zdziwiła jego reakcja. Ja miałem na
sobie tunikę, Naruto miał spodnie.
-Tak? – zapytał mój blondwłosy narzeczony, a ja uśmiechnąłem się do brata szeroko.
-Sa… Sasuke? – zapytał Itachi, patrząc wprost na mnie.
-Tak? – odpowiedziałem. – Co chcesz, braciszku?
Itachi zawahał się, bo Naruto warknął cicho w jego stronę, napinając mięśnie.
-To mój brat – syknąłem na niego.
-A ja wciąż go nie lubię – odparł Naruto. Tym razem nie wyglądał na słodkiego,
małego chłopca. Był duży i silny, niczym dzikie, niebezpieczne zwierzę. W końcu był
księciem wszystkich demonów, synem ich władcy.
-Ale to mój brat – powiedziałem do niego, unosząc się na łokciach. Polizałem go po
policzku. – Porozmawiam z nim.
-Masz go nie dotykać! – warknął Naruto w stronę mojego brata. – Nie chcę, by
Sasuke śmierdział człowiekiem!
-Nie dotknę go – zapewniłem Naruto, zgrabnie się spod niego wysuwając. Stanąłem
na równych nogach i z gracją ruszyłem ku mojemu, lekko zszokowanemu bratu.
Itachi patrzył na mnie tak, jakby mnie nigdy wcześniej nie widział. Jego
reakcja mnie nie zdziwiła, byłem w końcu oszałamiająco piękny, zapewne
poruszałem się z wielką gracją, a on był tylko zwykłym, brzydkim człowiekiem.
-Może pójdziemy do ogrodu? – zapytałem, gdy go mijałem.
-D-dobrze – wyjąkał, po czym ruszył za mną.
Gdy szliśmy wąską alejką w stronę ogrodu, zastanawiałem się, czy Itachiemu
podoba się mój nowy, długi już i puszysty ogon. Naruto się podobał, więc miałem
nadzieję, że Itachiemu także. Dla człowieka musiałem być ucieleśnieniem
atrakcyjności, nawet sam książę demonów uważał, że jestem piękny. W każdy swój
ruch wkładałem maksimum gracji, byłem w końcu zwinniejszy i smuklejszy.
Gdy dotarliśmy na miejsce, zatrzymałem się i obróciłem ku bratu, a potem
spojrzałem na niego z uśmiechem. Cieszyłem się, że o mnie pamięta i że mnie
odwiedził. Zastanawiałem się, czy ma dla mnie jakiś prezent?
-Sasuke… - brat urwał, ogarniając mnie spojrzeniem, od nagich stóp, poprzez moje
zgrabne nogi i wąską talię, aż po głowę zakończoną kocimi uszami. Przesunąłem mój
ogon tak, żeby i jego mógł zobaczyć. Itachi był zdumiony. – Co się… co się stało? –
zapytał.
-Podobam ci się? – zapytałem, obracając się, bo mógł mnie obejrzeć z każdej strony.
-Sasuke, ty masz ogon! – zawołał. Przytaknąłem.
-Jest piękny, prawda? – zapytałem. – To jaką masz do mnie sprawę? Masz dla mnie
coś ładnego?
Itachi potrząsnął głową.
-N-nie! Sasuke, zwolniłeś swoją służbę!
-Nie byli mi potrzebni – odpowiedziałem, oglądając swoje pazury. – Zamek za
bardzo pachniał ludźmi.
-Opętał cię – szepnął Itachi, a ja zmarszczyłem nos.
-Słucham? – zapytałem, a brat podskoczył do mnie. Podniósł ręce, jakby chciał
złapać mnie za ramiona, lecz cofnąłem się i syknąłem ostrzegawczo, pokazując mu
pazury i kły, żeby wiedział, że ma się bać. Itachi zamarł. – Miałeś mnie nie dotykać,
mój narzeczony sobie tego nie życzy!
-Jaki narzeczony?! – wykrzyknął Itachi. – Sasuke, on rzucił na ciebie czar! Co się z
tobą stało?! Co z nim się stało?! – Itachi wskazał ręką w kierunku, gdzie na tarasie
wciąż znajdował się Naruto. Przysiadłem sobie na ziemi, chowając pazury.
-Mój narzeczony – powiedziałem. – Naruto. I nie rzucił na mnie czaru, bracie, jestem
szczęśliwy.
-Ale, Sasuke, ty się zamieniłeś w demona, takiego, jakim on sam jest! Sasuke, ja
czytałem o demonach. One porywają ludzi, one nas zabijają. Są krwiożerczymi
bestiami, nie wolno ci mu ufać, przejrzyj na oczy! Ponoć jak demon wybierze sobie
człowieka za kochanka, człowiek ten przepada bez wieści! Księgi opisują taki
przypadki, Sasuke! Przyjechałem ci to powiedzieć!
-Jest już za późno – odezwał się głos za plecami mojego brata.
Itachi obrócił się błyskawicznie, a ja uśmiechnąłem szeroko. Naruto do nas
przyszedł!
Itachi zadrżał i cofnął się o krok, gdy jego spojrzenie spotkało się z
najpiękniejszym i jednocześnie najgroźniejszym spojrzeniem świata – z błękitnymi
oczami mojego ukochanego.
-Naruto! – zawołałem uradowany. – Przyszedłeś do nas!
-Oczywiście – odparł Naruto, uśmiechając się. – Człowieku, pozwól za mną –
zwrócił się do Itachiego, a mój brat obejrzał się na mnie. Uśmiechnąłem się szeroko,
by dodać mu otuchy i wskazałem głową plecy Naruto, który zdążył się już obrócić.
Itachi ruszył za nim, a ja dopadłem go, objąłem w pasie i wtuliłem głowę w jego
szyję, mrucząc. Brat zerknął na mnie.
-Będziesz mną pachniał – szepnął bardzo cicho, zapewne myśląc, że mój ukochany
nie słyszy. A przecież Naruto słyszał wszystko.
-To co – odszepnąłem. – Mam ochotę się przytulić.
-Ale on mówił…
-Ale ja mam taką ochotę i już – odparłem, już lekko nadąsany. – Nie obchodzi mnie
nic innego.
Naruto zaśmiał się głośno i obejrzał na nas, a ja mu pomachałem, wciąż
mrucząc. Krew z twarzy Itachiego odpłynęła, a mój brat zadrżał. Bardzo mi się
podobało, że mój ukochany wywołuje u ludzi taką reakcję. Teraz, gdy był wyższy od
mojego brata, ten autentycznie się go bał.
-Wrzucę cię do strumienia – zagroził mi Naruto. Prychnąłem przez nos.
-Wygonię cię z łóżka – odparłem, a Itachi znów się zarumienił. Przytuliłem policzek
do jego ciepłej twarzy, cały czas obejmując go od tyłu. Zamruczałem zadowolony,
czując ciepełko. Mój brat pachniał naszym domem, wspomnieniami, naszą
przyjaźnią. Taki zapach mogłem znieść, nawet jeśli należał do człowieka.
-Poddaję się – powiedział mój narzeczony i ruszył w dalszą drogę, a ja
zachichotałem.
Nie poprowadził nas na taras, lecz do altany ze stolikiem i krzesłami, w której
niegdyś pijałem kawę lub alkohol. Teraz nienawidziłem tych trunków, akceptowałem
jedynie mleko. Zwierzęta z przyzamkowego gospodarstwa wypędziliśmy, żeby żyły
sobie wolne i nieskrępowane, zostawiliśmy tylko jedną z krów, która aktualnie gdzieś
się… pasła. Codziennie szukaliśmy jej po zapachu i mieliśmy niezły ubaw z dojenia
dla mnie mleka, bo żaden z nas tego nie potrafił. W dodatku biedna krówka strasznie
się bała mojego narzeczonego, myślała, że na nią poluje.
Naruto usiadł na jednym z krzeseł od altaną, której belki oplatały róże i
winobluszcz. Gestem wskazał mojemu bratu, by ten usiadł naprzeciw niego. Gdy tu
uczynił, wspiąłem mu się na kolana i siadając na nich okrakiem, przytuliłem się do
niego.
-Głaszcz mnie! – nakazałem mu.
-Sasuke! – oburzył się. – Jesteś dorosłym mężczyzną! Zejdź ze mnie!
-Nie! Głaszcz mnie, jesteś moim bratem!
-Sasuke…
-Lepiej rób, co ci każe – odezwał się Naruto, a ja znów się uśmiechnąłem. – Inaczej
cię podrapie.
Itachi zawahał się, po czym podniósł rękę i zaczął głaskać mnie po głowie, a ja
w zamian zacząłem mruczeć z zadowolenia.
-Co mu się stało? – spytał mój brat mojego ukochanego.
-Uległ przemianie. Z czasem nabierze godności, lecz teraz myśli głównie o
pieszczotach i zabawie – odparł Naruto.
-Dlaczego się przemienił? – pytał dalej Itachi.
-Ponieważ go naznaczyłem – wyjaśnił mu Naruto.
-Ty… co chcesz mu zrobić? – zapytał Itachi lekko drżącym głosem. Mój ukochany
wychylił się ku niemu, splatając ręce na stole.
-Nic. Ty czegoś nie rozumiesz, człowieku. Sasuke jest moim narzeczonym, z chwilą,
gdy się poznaliśmy, los splótł nasze ścieżki. To czuję, więcej niestety nie wiem.
Naznaczyłem go i od tamtej chwili Sasuke zaczął się zmieniać. Nie wiedziałem, że
tak się stanie, demon naznacza inną istotę tylko raz w życiu. Naznacza swego
partnera, a moim jest Sasuke. To wszystko, co jestem w stanie ci wyjaśnić.
-Czy on… - Itachi zawahał się. – Czy on wróci do normalności?
-To jest jego normalność – odpowiedział Naruto.
-Co… co ty chcesz z nim zrobić?
-Kocham go – odparł Naruto, a ja drgałem i obejrzałem się na niego. Miauknąłem
przeciągle, by dać mu znać, że ja jego też, a mój kochany się uśmiechnął. – Nie mogę
go skrzywdzić nawet, gdybym chciał. Nasz związek przypieczętowany jest magią.
-Czemu Sasuke się tak zachowuje? –zapytał Itachi w momencie, gdy polizałem go po
policzku. Lubiłem mojego brata i chciałem mu pokazać, jak bardzo mi na nim zależy.
W dodatku podobało mi się, jak mnie głaszcze. Szkoda, że ktoś tak wyjątkowy, jak
mój brat, musi być tak marną istotą, jaką jest człowiek.
-To początek przemiany, widać tak musi być – odrzekł Naruto. – Nie zastanawialiśmy
się nad tym.
-Ty też się zmieniasz.
-Owszem. – Naruto skinął głową. –Dorastam. Jest tak, jakby zaczęło się moje
ostatnie dziesięć lat, dzielące mnie od dorosłości. Osiągnę ją, gdy urośnie mi
dziewiąty ogon.
-Nie zrobisz mu krzywdy? – zapytał Itachi, a Naruto zaśmiał się.
-Nie. Oczytałeś się ksiąg pisanych przez ludzi, człowieku – odparł. – Owszem, być
może człowiek naznaczony przez demona znika, lecz przypuszczam, że dzieje się mu
to samo, co stało się z Sasuke i prędzej czy później opuszcza twój lud, przenosząc się
w okolice, w których żyją demony wraz z miłością swego życia. Jak myślisz, czemu
oddelegowaliśmy służbę? Ludzi zawadzali nam i nie podobało nam się życie wśród
nich.
Zszedłem z kolan mojego brata, okrążyłem stół i usiadłem na kolanie mojego
ukochanego. Ten automatycznie wyciągnął rękę i pogłaskał mnie po głowie, a ja
wyprężyłem się.
-Osobiście nienawidzę ludzi – rzekł mój ukochany, a ja objąłem go za szyję i
przytuliłem się. Wiedziałem, jak bardzo ludzie skrzywdzili mojego Naruto i ja
również ich nie cierpiałem, ale Itachi był moją rodziną i stanowił wyjątek. – Wiele
wycierpiałem z ręki handlarzy niewolników, mam zamiar odejść najszybciej, jak to
będzie możliwe.
-A ja pójdę za tobą – szepnąłem do niego i ucałowałem jego policzek. Naruto
odgarnął mi włosy z twarzy.
-Wiem – szepnął.
-Dokąd pójdziecie? – zapytał Itachi rzeczowym tonem.
-Na początek do moich rodziców – odparł Naruto – a później się okaże.
-Czy… przywędrujecie również do nas, do mojej posiadłości, do rodziców? Sasuke
jest także naszą rodziną…
Zerknąłem na brata i spostrzegłem w jego oczach zmartwienie i smutek.
Obdarowałem go uśmiechem.
-Będziemy się musieli pospieszyć. – Naruto również uśmiechnął się szeroko. – Nasze
życie upływa zupełnie inaczej, musimy pamiętać, że niebawem umrzesz, człowieku.
Itachi zerknął mi w oczy, a potem westchnął. Skinął głową.
-Rozumiem.
-Możesz tu zostać, bracie – powiedziałem. – Tak długo, jak zechcesz. Drzwi naszego
zamku są dla ciebie otwarte.
-Rozgość się, lecz nie licz, że będziemy ci usługiwać – powiedział Naruto, biorąc
mnie na ręce, po czym wstał z krzesła. Przytuliłem się do niego, machając stopami.
Teraz to ja byłem przy nim tym mniejszym. – Wyjedź, kiedy uznasz za stosowne,
lecz nie nadużywaj naszej gościnności i czasu. Nie zakłócaj nam spokoju. Póki nie
odejdziemy, będziesz tu mile widziany.
Naruto skinął głową mojemu bratu, po czym wyniósł mnie z altany.
Pomachałem Itachiemu ponad ramieniem mojego ukochanego, a potem objąłem
mocno jego szyję.
8. Pragnienie
Leżeliśmy na wielkim łożu w mojej komnacie. Itachi chyba jeszcze był w zamku,
jego słaby zapach unosił się w powietrzu. Z tego, co wiedziałem, mój brat dobrał się
do mojego księgozbioru i odkrywszy, że mam kilka interesujących go pozycji,
postanowił zostać kilka dni. Nie przeszkadzał nam, w ogóle go nie zauważaliśmy,
całe dnie czytał księgi, co jakiś czas zaglądając do spiżarni w poszukiwaniu jedzenia.
Gdy go spotykaliśmy gdzieś w zamku, zamienialiśmy z nim kilka słów i szliśmy
dalej. Pozwoliłem mu zabrać ze sobą księgi, o które mnie poprosił, a na których mi
już zupełnie nie zależało. Kiedyś lubiłem mieć różne rzeczy, teraz wszelkie dobra
materialne były mi obojętne, a nawet zawadzały. Nie czułem, żebym potrzebował
czegoś więcej prócz Naruto oraz tuniki na grzbiecie.
-Koty są najgorsze ze wszystkich demonów – powiedział nagle Naruto, a ja
zerknąłem na niego. Mój ukochany leżał na poduszkach, podparty na łokciu, ubrany
jedynie w spodnie. Słodki i mały Narutek wyrósł na dużego, silnego i groźnego
Naruto, prawdziwego władcę demonów. Przeciągnąłem się.
-Co masz na myśli? – spytałem, a on zaśmiał się lekko.
-Koty są piękne – szepnął, przesuwając palcami po moim ogonie. Miauknąłem. – Ale
są również dumne, uparte i zbyt zarozumiałe.
-Jestem zarozumiały?
-Straszliwie – odparł, dotykając mojego ramienia. Przytuliłem się do jednej z
poduszek.
-Ale jestem ładny? – upewniłem się.
-Jesteś piękny – odparł. – Zawsze byłeś piękny, nawet jako człowiek, lecz teraz… -
pokręcił głową, uśmiechając się do mnie szeroko. Jego kły były takie długie i ostre,
był duży i silny. Przysunąłem się do niego i otarłem się pyszczkiem o jego pyszczek.
Naruto tak ładnie pachniał, dziko i męsko.
-Zapach ci się zmienił – szepnąłem. – Nadal pachniesz jak ty, ale jednocześnie nie ty.
-Za to ty już zupełnie nie pachniesz jak człowiek – szepnął Naruto, przesuwając
nosem po mojej szyi. Drżałem, gdy tak robił i uwielbiałem jego pieszczoty. Dotknął
mojego kręgosłupa, sunąc po nim palcem. Wygiąłem się w łuk, mrucząc. Naruto
złapał w zęby moje ucho. Trochę zabolało, jednak dreszcz przyjemności był większy.
-Ach! – wyrwało mi się.
-Jednak koty są także spragnione pieszczot i uwielbiają się łasić…
-To prawda – wysapałem, gdy zaczął lizać mnie za uchem. Wbiłem pazury w
materac, drżąc z podniecenia. Słońce zachodziło właśnie za horyzontem, do komnaty
wdzierało się czerwone światło. Dopiero co obudziliśmy się z popołudniowej
drzemki, ale żadnemu z nas nie chciało podnieść się z łóżka, ponieważ jeszcze nie
zapadł zmrok.
Naruto cofnął się, a ja ułożyłem się wygodnie na boku,mrucząc z zadowolenia.
Wieczór był leniwy, gorący, cudowny…
Przed twarzą pojawił mi się jeden z puszystych ogonów Naruto. Pacnąłem go
łapą, by nie zasłaniał mi widoku, lecz ten zaraz wrócił na miejsce. Pacnąłem go
znów, a gdy odskoczył, rzuciłem się na niego, przygwoździłem do materaca i
wgryzłem w miejsce, gdzie wyobraziłem sobie gardło. Naruto zaczął się głośno
śmiać.
Uniosłem głowę i spojrzałem na niego.
-Podpuściłeś mnie! – zawołałem oburzony, a on otarł łzy śmiechu z kącików swoich
oczu.
-Jesteś taki zabawny, będąc młodym demonem – szepnął, przysuwając się do mnie.
Zaraz się do niego przybliżyłem i połączyłem nasze usta w głębokim pocałunku.
Dłonie Naruto objęły mnie i wylądowałem wśród poduch. Zacząłem się śmiać,
gdy podwinął moją tunikę, sunąc dłońmi po moim torsie. Drżałem z podniecenia.
-Naruto – jęknąłem, gdy przewędrował wargami po mojej szyi.
-Tak, kociaku? – spytał, a ja westchnąłem, zadowolony.
-Chcę… chcę być twój… - wysapałem, a on zaśmiał się lekko.
-Będziesz musiał zostać moim nauczycielem – wyszeptał zmysłowym głosem,
dotykając moich bioder. – Pragnę cię… lecz… Ja pierwszy raz jestem w takiej
sytuacji, ja… nie chcę cię skrzywdzić, Sasuke…
Wiedziałem, dlaczego tak mówił, co mu zrobili handlarze niewolników i przez
co musiał przejść, nim do mnie trafił. Lecz między nami było zupełnie inaczej, my
się kochaliśmy, byliśmy sobie przeznaczeni. Żaden z nas nie musiał tego drugiego do
czegoś zmuszać, my siebie pragnęliśmy, chcieliśmy ze sobą być…
-Nie skrzywdzisz – sapnąłem, obejmując jego szyję. – Nie jesteś w stanie… Tak
bardzo cię pragnę…
Uśmiechnął się i znów mnie pocałował, a ja przesunąłem dłonią po jego nagim
torsie, czując, jak dygoce z pragnienia. Podobało mi się, że mnie pożąda, chciałem
tego. Poza tym byłem wyjątkowo piękny i jasne było, że musiałem mu się podobać.
Musiałem podobać się każdemu, kto na mnie patrzył, ale należałem tylko do mojego
narzeczonego. Tylko on mógł dotykać mnie w taki sposób, tylko jemu nie
przegryzłbym za to gardła.
-Powiedz mi, jeśli uczynię coś źle… - rzekł, a ja przytaknąłem.
-Powiem… proszę…
Znów się zaśmiał, zapewne uznając, że jestem zbyt niecierpliwy, zbyt
napalony. Byłem. Już od dłuższego czasu myślałem tylko o tym. Gdy byłem
człowiekiem, uwielbiałem to robić, chciałem zasmakować miłości mym nowym
ciałem, nowymi zmysłami, w nowej roli…
Naruto przesunął rękę na mój podbródek i zaczął mnie tam drapać, a ja
zamruczałem z zadowolenia. Uwielbiałem takie pieszczoty, a on doskonale o tym
wiedział. Moje nowe ciało było wrażliwe na głaskanie i ogólnie, na wszelki dotyk, a
już szczególnie pod brodą, na karku i na ogonie. Naruto zdążył już poznać całe moje
ciało i wiedział, gdzie powinien mnie dotknąć, bym był z tego zadowolony.
Z chwili na chwilę nasze wspólne pieszczoty zaczęły przybierać na sile i
intensywności i niebawem zaczęły przypominać walkę. Kąsałem ukochanego po
ramionach i szyi, a on powarkiwał cicho, próbując mnie powstrzymać. Instynkt
podpowiadał mi, co robić, bo jako człowiek zachowywałem się zupełnie inaczej.
Naruto także przestał być delikatny, gdy ściągnął ze mnie koszulę, przekręcił mnie na
brzuch i przyciskając mnie do łoża, ścisnął zębami mój kark. Zadrżałem z
podniecenia, czując, jak dłońmi krępuje moje nadgarstki. Podobało mi się to, lecz
musiałem się wyswobodzić. Nie mogłem mu pozwolić, by wziął mnie tak łatwo,
musiał się trochę pomęczyć, instynkt podpowiadał mi, że muszę przeciągać tę grę
tak długo, jak tylko się da, że inaczej stracę w oczach mojego kochanka.
Szarpnąłem się, wyrwałem moje nadgarstki i odepchnąłem go, skoczywszy na
niego zaraz potem. Przyparłem go do poduszek i dostrzegając jego zadowolony
uśmiech, pochyliłem się nad jego gardłem. Był silniejszy. Nie udało mi się nawet
dotknąć wargami jego skóry, a już leżałem na plecach, a on trzymał w zębach moje
ucho. Warczał przy tym gardłowo, a przez te dźwięki przebrzmiewało zadowolenie.
Wysunąłem pazury, wbijając mu je w skórę na ramionach. Po jego ciele spłynęła
krew.
Naruto warknął, tym razem dość groźnie i cofnął się, puszczając moje ucho.
Usiadłem i uśmiechając się szeroko, oblizałem dłoń. Przeszył mnie dreszcz, a ja
miauknąłem, zadowolony. Krew mojego ukochanego była słodka i aromatyczna, a
wpływała na mnie lepiej niż jakikolwiek afrodyzjak świata, uderzając do głowy
niczym dobry alkohol. Spojrzałem na długie kły Naruto, które właśnie mi
prezentował. Teraz był bardziej groźny niż zadowolony i taki jeszcze bardziej mi się
podobał. W końcu był przyszłym królem demonów, powinien być straszny. A ja
byłem jego narzeczonym, nie powinienem być jakimś słabeuszem.
Uniosłem jedną brew.
-Coś nie tak, kochanie? – zapytałem słodko.
-Igrasz z ogniem – odparł. Uśmiechnąłem się nonszalancko.
-Ja? Myślałem, że ty – powiedziałem. Warknął i skoczył na mnie.
Znów wylądowaliśmy na poduszkach, warcząc na siebie, kąsając się i drapiąc.
Póki co naprawdę nie przypominało to miłości, a walkę i ktoś postronny mógłby się
przestraszyć. Gdy tylko któryś z nas odniósł jakąś ranę, ten drugi zlizywał jego krew.
Gdy robiłem to ja, za każdym takim razem moje podniecenie narastało i wiedziałem,
że moja krew identycznie działa na Naruto.
Jednak nie o to chodziło, bym się mojemu ukochanemu nie oddał, lecz o to,
bym go trochę podrapał i pokazał, że również jestem silny i niebezpieczny, a moje
zęby i pazury nie są na pokaz. Że potrafiłbym nimi polować, nawet na dużego
zwierza i bez problemu mógłbym go zagryźć. Więc gdy ostatecznie przegrałem, a on,
warcząc, przyparł mnie, zupełnie nagiego do poduch, zębami trzymając moje gardło,
poddałem się.
-Wszystko dobrze? – wysapał Naruto, oddychając szybciej. Uśmiechnąłem się, cisząc
się, że to przeze mnie. Oto chodziło, bym nie oddał się łatwo, bym go trochę
zmęczył.
-Ze mną tak, a z tobą?
Znów warknął, a ja zaśmiałem się, przyciśnięty na poduszek, całkowicie
zniewolony. Naruto trzymał mnie naprawdę mocno, bojąc się, że jeszcze nie
skończyłem się bronić. Miał rozdrapany policzek, liczne ugryzienia na twarzy, szyi i
ramionach, podrapane plecy. Ja również nie wyglądałem lepiej, lecz nie
przejmowaliśmy się ranami, które niebawem miały się zagoić bez śladu.
Pochylił się nade mną, a ja zacisnąłem powieki, pewien, że znów mnie ugryzie,
by napić się mojej krwi. Lecz on tego nie zrobił, nie ugryzł mnie, a pocałował
namiętnie.
Uśmiechnąłem się, zadowolony, że z jego strony to również koniec naszej
walki.
Rozchyliłem wargi, pozwalając, by całował mnie głębiej. Nasze języki splotły
się, a Naruto uwolnił moje ręce, bym mógł objąć jego szyję. Wplotłem mu palce we
włosy, przyciągając go bliżej siebie. Naruto objął mnie, przeciągając pazurami po
moich plecach. Jęknąłem. Sapnąłem.
-Ach! Naruto!
-Boli cię? – zapytał, kąsając moją szyję. Podejrzewałem, że nie będzie łatwo po tym,
jak zaczęliśmy.
-T-tak! – wysapałem.
Czułem, jak oblizuje ukąszenia, a rany goją się z cichym sykiem. Byłem
otumaniony rozkoszą i ból ledwie do mnie docierał, lecz i tak go czułem. A chciałem
zaznać rozkoszy…
-Może… - zaczął mój kochanek – może przerwiemy… może…
-Nie! – zawołałem, czepiając się go kurczowo. – Ja chcę… więcej!
Naruto zaśmiał się i znów chwycił w mocny uścisk swojej szczęki moje
gardło. Zamarłem, oddychając szybciej, a moje ciało rozgrzało się niczym piec.
Jęknąłem przeciągle, gdy ukochany zawędrował dłonią między moje pośladki. Gdy
mnie dotknął szarpnąłem się lekko, a on warknął ostrzegawczo. Znów zamarłem w
bezruchu, drżąc. Na całe mleko świata i wszystkie ryby, jak jago kochałem!
Poczułem jak ostrożnie, delikatnie, powoli wsuwa we mnie środkowy palec.
Wyprężyłem się lekko, czując, jak gardło Naruto drży, gdy wydobywa się z niego
ciche, ostrzegawcze warczenie. Mój ukochany wiedział, że jestem kapryśny i
nieprzewidywalny, więc wolał ostrzec mnie, bym nie był gwałtowny i przypadkiem
nie próbował mu uciec. A ja wcale nie miałem zamiaru uciekać, chciałem, by
kontynuował, by dał mi jeszcze więcej.
Był delikatny, ostrożny i czuły. Co chwila pytał, czy zemną wszystko w
porządku, czy nie czyni mi krzywdy. Odpowiadałem tylko, że chcę więcej, że może
robić, co tylko chce, że tak bardzo mi się to podoba. Naruto całował moje ciało,
rozciągając mnie z ogromną cierpliwością. Wiłem się pod nim z podniecenia, słysząc
jego gardłowe warknięcia za każdym razem, gdy wykonywałem jakiś gwałtowniejszy
ruch.
Gdy jego trzy palce znalazły się we mnie, byłem już cały gorący, twardy,
nabrzmiały. Chciałem mu powiedzieć, że już może, ale sam to zauważył. Przyciągnął
moją twarz do swojej i całując mnie, cofnął dłoń spomiędzy moich pośladków, a
potem naprowadził się na moje wejście.
Wyrwałem swoją twarz z jego objęć i głośno zaczerpnąłem powietrza w
momencie, gdy wszedł we mnie jednym pchnięciem. Szarpnąłem się lekko, a on
złapał mnie za nadgarstki i przycisnął do materaca, znów zaciskając zęby na moim
gardle. To był pierwszy raz, gdy to ja byłem pod kimś. Nie miałem pojęcia, że…
-Ach!
-Sasuke? – wyszeptał Naruto.
-Och…! Ach! T-to…
-Mogę? – spytał, a ja zacisnąłem powieki i pokiwałem głową. Bolało, ale tak bardzo
tego chciałem, że nie nawet przez myśl mi nie przemknęło, by protestować.
-Och, tak! Proszę! – zawołałem. Puścił moje nadgarstki, a ja objąłem go, wbijając mu
pazury w plecy. Syknął cicho i skaleczył mnie kłami, chyba niechcący zaciskając je
na skórze na mojej szyi. Rozchyliłem szerzej nogi, a on zaczął się powoli poruszać,
starając się nie dostarczać mi bólu ponad konieczność.
Szybko odnaleźliśmy wspólny rytm, dzięki czemu i mi zaczęło być
niesamowicie przyjemnie i wkrótce potem zacząłem chcieć więcej i głębiej. Naruto
spełniał każdą moją zachciankę, a gdy w końcu trafił w moją prostatę, z mojego
gardła wydarł się krzyk. Poczułem, jak całujący mnie po szczęce Naruto uśmiecha się
do siebie, zadowolony z moich reakcji.
Wygiąłem się w łuk, miaucząc przeciągle. Było mi dobrze, ból odszedł w
zapomnienie, została tylko przyjemność. Naruto zacisnął dłoń na mojej męskości i
zaczął tą dłonią poruszać w tym samym rytmie, w którym poruszał się we mnie.
Czułem, jaki jest gorący i duży, tak bardzo mi się to podobało, że chciałem, by trwało
wiecznie.
Nasze ciała poruszały się w zgodzie, jakby były jednością, a my całowaliśmy
się namiętnie, jęcząc w swoje wargi. Naruto trzymał mnie mocno za biodra, ja
obejmowałem jego szyję. Kąsaliśmy się w wargi i języki,w delikatne, wrażliwe uszy i
szyję. Miękkie ogony mojego kochanka okryły moje ciało, muskając i łaskocząc nogi
i żebra. Ja swoim oplotłem ukochanego w pasie, chcąc, by był tak blisko mnie, jak
tylko się da.
Skończyliśmy w tym samym momencie, jakbyśmy faktycznie byli jednością.
Obaj, zmęczeni, opadliśmy na poduszki, jednak Naruto zaraz mnie do siebie
przyciągnął, obejmując. Przytuliłem się do jego nagiego torsu, wdychając niezwykły
zapach jego potu.
-Kocham cię, Sasuke – szepnął mój ukochany, a ja skinąłem głową.
-Wiem – odparłem, a on zaśmiał się i uszczypnął mnie w pośladek. I ja
zachichotałem, a potem usiadłem, odgarniając włosy z twarzy i spojrzałem na
ukochanego, leżącego obok mnie na boku. Nagle mina mi się zmieniła. Wyciągnąłem
rękę i pomagając sobie palcem, szybko przeliczyłem ogony ukochanego.
-Co jest? – zapytał Naruto.
-Osiem – odparłem. – Jest ich już osiem.
Naruto usiadł natychmiast, a jego osiem kit uniosło się do góry, układając
wokół niego niczym złota aureola. Na jego twarz wpełznął uśmiech. Nie maiłem
pojęcia, co on oznacza, lecz widząc go i ja się uśmiechnąłem, bo wyczułem, że
zapowiadało się coś naprawdę niezwykłego.
9. Władca demonów
Kilka dni później Itachi opuścił mój i mojego ukochanego zamek, zabierając ze
sobą kilka paczek z księgami. Wiedziałem, że mój brat z chęcią dłużej zapoznawałby
się z moim księgozbiorem, lecz ja i Naruto zaczęliśmy mu dokuczać tak bardzo, że
nie był w stanie tego dłużej znosić. Po tym, jak ja i ukochany odkryliśmy, jak wiele
przyjemności daje nam miłość fizyczna, zaczęliśmy robić to kiedy tylko mieliśmy
ochotę, wszędzie, gdzie tylko mieliśmy ochotę. Mój brat przeżył szok, gdy pewnego
dnia nakrył nas na ganku przed pałacem, zbyt zajętych grą wstępną, by go zauważyć.
Itachi myślał, że się pokłóciliśmy i próbujemy się zagryźć i naprawdę trudno nam
było wytłumaczyć, że tak to wygląda, a my nie robimy sobie żadnej krzywdy.
Wkrótce potem oznajmił nam, że wyjeżdża. Nie zatrzymywaliśmy go, sami
chadzaliśmy swoimi własnymi drogami i rozumieliśmy, że nagle odkrył w sobie chęć
do podróżowania. Itachi raz-dwa się spakował i wyjechał, żegnając nas. Nie
mieliśmy zamiaru za nim tęsknić, po pierwsze dlatego, że był człowiekiem, po
drugie, że zaczął nam już przeszkadzać, a potrzecie, że Naruto miał go już serdecznie
dość i narzekał na jego zapach i już od pewnego czasu planowaliśmy go grzecznie
wyprosić.
Gdy zostaliśmy sami, dni zaczęły mijać nam na przeżywaniu rozkoszy,
miłości, na dzieleniu się sobą, na wspólnej zabawie. Mijający czas przestał nas
dotyczyć, przepływał obok, a my żyliśmy swoim własnym życiem, obojętni na inne
sprawy. Naruto wypełnił wszystkie moje dni, liczył się tylko on i nikt inny.
Wiedziałem, że po części jest to sprawa magii, która nas połączyła i naznaczenia,
jakie nosiłem na szyi. Czułem, jakbym nie mógł się od niego oddalić, jakbym był do
niego przykuty magicznym czarem. Nie przeszkadzało mi to, nigdy już nie miałem
go zostawić, mieliśmy być już zawsze razem.
W pewnym momencie Naruto zaczął robić dziwne rzeczy, bowiem
wieczorami, zaraz po przebudzeniu, siadywał przy stole, stawiał przed sobą świecę i
długo wpatrywał się w jej płomień. Nie miałem pojęcia, co mój ukochany wyczynia,
ale nie miałem zamiaru mu przeszkadzać. Zostawiałem go wtedy samemu sobie i
szedłem polować, albo wdrapywałem się na jeden z nagrzanych słońcem dachów i
wylegiwałem w blasku zachodzącego słońca. Czasem opuszczałem tereny zamku i
szedłem się włóczyć gdzieś po okolicy, wdychając nowe zapachy,wdrapując się na
drzewa i polując na nocne zwierzęta, szczególnie nocne ptaki oraz gryzonie.
Uwielbiałem dreszczyk polowania, uzależniłem się od niego.
Gdy zbyt długo czasu zajmowało mi polowanie, Naruto przychodził po mnie i
przypominał, że robi się późno, a wtedy wracałem z nim do zamku, zjadałem posiłek,
a potem kochaliśmy się i gdy nadchodził świt, kładliśmy się spać i przesypialiśmy
cały dzień. Wiedziałem, że pod tym względem Naruto dostosował się głównie do
mnie, bo to ja wolałem spać w dzień, a żyć nocami.
Pewnego dnia, w kolejne kilka dni po odjeździe Itachiego – straciliśmy
poczucie czasu, ponieważ żadnego z nas nie interesowały daty, czy nazwy mijających
dni – postanowiłem zostać i dowiedzieć się, czemu mój ukochany godzinami
wpatruje się w płomień świecy. Usadowiłem się więc na drugim krześle, stojącym
przy stoliku ze świecą i towarzyszyłem mu w patrzeniu na płomień, poruszając się
tylko wtedy, kiedy miałem ochotę wyczyścić sobie pazury.
-Nic z tego nie będzie – westchnął po upływie czterech godziny. Machałem sobie
swoim ogonem przed twarzą, więc opuściłem go i uśmiechnąłem się do ukochanego.
-A co to miało być? – zapytałem bez ciekawości.
-Widzisz, skoro urósł mi ósmy ogon, to moje moce powinny zacząć się objawiać.
Mama włada ogniem, zaś tata huraganami. Chciałbym odziedziczyć talent mamy.
-Uhum – przytaknąłem. – To byłoby o wiele fajniejsze – rzekłem.
-Również tak uważam – odparł Naruto, uśmiechając się do mnie. Podparł się na
łokciu.
-Pójdziemy łowić ryby? – zapytałem, a Naruto zmarszczył brwi.
-Chcesz łowić ryby? – zapytał, a ja potaknąłem.
-Bardzo chcę. – Mój ukochany uśmiechnął się do mnie szeroko.
-A więc dobrze, pójdziemy złapać ci rybę.
Wstałem z gracją i balansując ogonem, skierowałem się w stronę drzwi,
oglądając się na ukochanego, który jak zahipnotyzowany patrzył na moją pupę i nogi.
Specjalnie ubierałem się tak, by je wyeksponować, bo wydawało mi się, że Naruto
najbardziej je lubi, że uwielbia je dotykać i bardzo mu się podobają.
Nie pomyliłem się, bo zaraz się do mnie zbliżył i przesunął ręką po moim
pośladku. Uśmiechnąłem się do niego, wspiąłem na palce i pocałowałem go w usta,
zarzucając mu ręce na szyję.
-Chcesz zostać? – zapytał, gdy tylko skończyłem go całować.
-Nie – odparłem. – Chcę rybcię.
-Rybcię, tak? Więc rybcia jest ważniejsza ode mnie? – zapytał przekornie, a ja
zaśmiałem się.
-Ty jesteś najważniejszy – odparłem. – Ale ja chcę rybcię. Teraz.
Zaśmiał się, przyciągnął do siebie i pocałował, a potem puścił i za rękę
wyciągnął z komnaty.
Trochę trwało, nim dotarliśmy do najbliższego zbiornika wodnego, czyli małej
rzeczki, znajdującej się w pobliskim lesie. Nocą wszystko powinno być czarne, tak
widziałem, będąc człowiekiem, lecz teraz, gdy stałem się demonem, wszystko było
dla mnie wyraźne niczym za dnia. Nie potrzebowałem już światła słonecznego.
Gdy dotarliśmy nad rzeczkę, usiadłem sobie wygodnie na jakimś kamieniu i
zacząłem się przyglądać, jak mój ukochany, nago, wchodzi do wody i próbuje złapać
dla mnie rybcię, na którą miałem taką ochotę. Sam nigdy z własnej woli bym do
wody nie wszedł, sam potrafiłem się doskonale wyczyścić, nawet mój ukochany
mówił mi pewnego razu, że jak każdy „kot”, mam hopla na tym punkcie.
Chichotałem jak szalony, widząc, jak bardzo stara się złapać dla mnie
przekąskę, a mu nie wychodzi. Naprawdę miałem ochotę na tę rybcię i nie miałem
zamiaru mu odpuścić. Poza tym był moim ukochanym i jego obowiązkiem było
dogadzać mi na wszelkie możliwe sposoby, również kulinarne.
Ponadto Naruto, ubrany jedynie w światło księżyca, był zjawiskiem
niesamowicie pięknym. Obserwowanie, jak tapla się w wodzie, jak ta spływa po jego
umięśnionych plecach i kapie z włosów, gdy pochyla się, by złapać dla mnie rybę,
było największą rozrywką, jaka spotkała mnie odkąd go poznałem. To było niemalże
jak przedstawienie, grane tylko dla mnie. Czułem się jak król.
-Mam! – krzyknął nagle Naruto, a ja zerwałem się na równe nogi.
-Brawo! – zawołałem, śmiejąc się na widok ryby w jego łapach. Naruto złapał
wyślizgującą mu się rybę za ogoni uniósł ją ku górze. – Rzuć, rzuć! – zawołałem.
Naruto rzucił mi rybkę, a ja złapałem ją, lecz ta zaraz wyślizgnęła mi się z rąk i
pacnęła na ziemię. Zacząłem się śmiać.
Naruto wyszedł z rzeki i ubierając spodnie, podszedł do mnie. Byłem zbyt
zajęty próbami złapania mojej rybci, by zauważyć jego minę. W końcu udało mi się
złapać rarytas, na który miałem taką ochotę i trzymając go w łapach, wyprostowałem
się i spojrzałem na ukochanego. Zamarłem, zdumiony.
-Naruto? Coś nie tak? – zapytałem, bo stał nieruchomo, z postawionymi uszami i
patrzył w stronę, gdzie znajdował się nasz zamek. Jego ogony uniosły się i zjeżyły.
Podniósł rękę.
-Wiatr się zmienił – szepnął.
Ledwo to powiedział, w las uderzył potężny huragan. Ptaki pozrywały się z
drzew, małe zwierzęta zaczęły uciekać. Osłoniliśmy się przed masą liści, która
uniosła się w górę, porwana przez wichurę. Korony drzew zaczęły falować i szumieć,
szarpane porywistym wiatrem. Coś huknęło straszliwie gdzieś od strony domu.
-Idzie burza?! – wykrzyknąłem do ukochanego, który zasłonił mnie czterema swoimi
ogonami przed wirującymi w powietrzu liśćmi i gałązkami.
-To nie burza – szepnął Naruto jakimś dziwnym tonem. – To coś o wiele gorszego. To
mój ojciec.
Wytrzeszczyłem na niego oczy, a potem, gdy już otrząsnąłem się z szoku,
uśmiechnąłem się szeroko.
-A lubi ryby? – spytałem, a Naruto rzucił mi groźne spojrzenie.
-To nie powód do żartów, Sasuke! – zdenerwował się na mnie, co trochę zbiło mnie z
tropu. Odsunąłem się od niego troszeczkę.
-Nie?
-Ojciec musi być wściekły, biegnij za mną. Zobaczymy, o co chodzi!
Puścił się pędem przez las, a ja westchnąłem, wrzuciłem moją rybcię do wody
i popędziłem za nim, jedną ręka osłaniając się przed straszliwym wiatrem, który hulał
nawet między konarami drzew. Pędzący przede mną Naruto przypominał złotą
torpedę i byłem pewny, że na ten widok każde leśne zwierze jest przerażone do
granic możliwości. Mój ukochany nie był już tym słodkim, małym demonkiem, który
łaził sobie po całej okolicy, zjadając płatki kwiatków. Teraz potrafił dopaść i zagryźć
panterę, czego już nie raz dokonał. Uwielbiałem go ochlapanego krwią jego ofiar, był
wtedy taki dziki i seksowny.
Wypadliśmy spomiędzy drzew i wtedy obaj zatrzymaliśmy się jak wryci,
patrząc na kłęby pyłu, unoszące się dookoła. Wymieniliśmy zdumione spojrzenia,
lecz w tedy znów uderzył w nas niezwykle silny podmuch wiatru. Naruto złapał mnie
w objęcia, przyciągnął do siebie i osłonił wszystkimi swoimi ogonami, lecz to było za
mało. Wichura zbiła nas z nóg i obaj wylądowaliśmy na ziemi, przeturlaliśmy się po
niej i z impetem uderzyliśmy o jedno z drzew, ja plecami w konar, a Naruto we mnie.
-Aaaaach! – zawołałem, gdy poczułem ból w miejscu zderzenia.
-Sasuke! – zawołał przerażony Naruto. – Cholera! Nie! STOP!!! – wydarł się,
obracając w stronę źródła zawieruchy i wyciągając przed siebie ręce.
Zerwał się nowy wiatr, wiejący w przeciwnym kierunku. Dwie wichury
zderzyły się, tworząc potężne tornado. Zmrużyłem oczy, osłaniając je łokciem przed
wszechobecnymi drobinkami. Patrzyłem w zdumieniu na wielką, sięgającą nieba
trąbę powietrzną, która słabła z każdą chwilą. Naruto klęczał na jednym kolanie, z
dłońmi wyciągniętymi przed siebie, z twarzą spiętą w maksymalnym skupieniu. W
końcu trąba rozproszyła się, kurz i pył opadł, a zza chmur wyjrzał księżyc.
Wtedy obaj wyprostowaliśmy się i spojrzeli na gruzowisko, które do niedawna
było naszym domem.
Po moim zamku i wszystkich budynkach dookoła niego, po jego ogrodach,
altanach, zabudowaniach gospodarczych, stajniach… nie było nawet śladu. W oddali,
tam, gdzie powinien wznosić się nasz dom, spostrzegliśmy tylko sterty kamieni i
drewna, połamane drzewa, zgniecione kwiaty i nieliczne drobinki pyłu, który nie
zdążył jeszcze opaść.
-Och – odezwałem się. – Nie ma naszego zamku.
-Trafne spostrzeżenie – odparł Naruto z uśmiechem. Wzruszyłem ramionami.
-Przecież i tak nie był nam potrzeby – powiedziałem i były to uczciwe słowa. Nawet
nie było mi żal, że straciłem swój dom, bo nie czułem, żeby zamek faktycznie był
moim domem. Do demona należał cały świat, budynki nie były mu potrzebne.
-Ale łóżko było fajne – rzekł złotowłosy, po czym przyciągnął mnie do siebie.
Cmoknąłem go w usta.
-Mogę sypiać z tobą wszędzie – odparłem, a mój ukochany zaśmiał się. Patrzyłem na
niego, a on patrzył na mnie, lecz nagle, tak jak w lesie, zastrzygł uszami i spojrzał w
bok. Powędrowałem wzrokiem za jego spojrzeniem i ujrzałem jakiś ruch między
gruzami naszego zamku.
Naruto puścił mnie i ruszył w tamtym kierunku, a ja poszedłem za nim. Gdy
się z nim zrównałem, złapałem jego łapę i ruszyliśmy ramię w ramię, ja
zaintrygowany, Naruto chyba trochę zaniepokojony.
Gdy weszliśmy między gruzy, postać poniosła się na nogi. Dziewięć złotych
ogonów uniosło się wraz z nią, a ja odruchowo przysunąłem się do ukochanego.
Ogony demona znaczyły o jego sile, a ich dziewiątka była największą liczbą,
symbolizującą królewski ród. Ja natomiast byłem kiedyś człowiekiem, miałem prawo
tylko do jednego ogona i nie byłem zbyt silny.
Postać obróciła się ku nam, a ja skuliłem się jeszcze bardziej, ściskając łapami
łokieć Naruto. Przed nami, ubrany w fantazyjną szatę, stał wysoki, złotowłosy
demon. Biła od niego potęga i władza, wyczuwalna tak dobrze, że niemal namacalna.
Jego pazury i kły były mocne i silne, a z jego twarzy biła stanowczość i…
wściekłość.
-Jakim prawem mnie zaatakowałeś, demonie?! – warknął przybysz, a Naruto zaśmiał
się w głos. Nieznajomy przemówił w języku demonów, lecz zrozumiałem każde jego
słowo. Rozumiałem język ukochanego odkąd zacząłem się przemieniać, podobnie jak
on od naznaczenia zaczął rozumieć język ludzi. Magia wpływała na nas obu, nie
tylko na mnie, co doskonale było widać w naszym zmieniającym się wyglądzie.
-Miło cię widzieć, ojcze! – odparł Naruto, śmiało idąc ku obcemu. – Zburzyłeś nam
zamek!
Przybysz zamarł, a gdy się do niego zbliżyliśmy, zmierzył nas spojrzeniem, po
czym przysunął do Naruto i pociągnął nosem. Cofnął się, a jego oczy były szeroko
otwarte i zdumione.
-Naruto? – wyszeptał. Mój ukochany uśmiechnął się szeroko.
-Nikt inny, mój ojcze – rzekł, rozkładając szeroko ręce.
Ci dwaj postąpili ku sobie i uścisnęli się z miłością, a potem zaczęli się
obwąchiwać. Stanąłem z boku, patrząc na to z lekkim, niepewnym uśmiechem na
ustach. Ich ogony – a zdumiony spostrzegłem, że mój ukochany ma ich już dziewięć,
co oznaczało, że jest w pełni dorosły – falowały, mieniąc się w świetle księżyca. Był
to piękny, zachwycający widok, tylko korciło mnie, by je zaatakować, lub choć
troszeczkę się tymi ogonami pobawić. Musiałem się jednak opanować, by nie
przynieść wstydu ukochanemu.
-Ojcze – rzekł nagle Naruto, po czym cofnął się i wyciągnął rękę w moją stronę.
Spiąłem się lekko, lecz ująłem jego łapę. – Poznaj Sasuke – rzekł.
Niebieskie oczy ojca mojego ukochanego spoczęły na mnie, a ja przełknąłem
ślinę. Mój ukochany i jego tata byli do siebie niezwykle podobni, lecz także znacznie
się różnili. Mój ukochany był o stokroć piękniejszy.
-Sasuke, to mój ojciec, Minato Namikaze drugi.
Skłoniłem się przed nim, zbyt onieśmielony, by się odezwać. Władca
demonów przyglądał mi się chwilę, po czym zbliżył się do mnie i dotknął
naznaczenia na mojej szyi.
-Był człowiekiem – rzekł.
-Owszem – zgodził się mój ukochany. – Lecz teraz jest jednym z nas.
-Czy on był wśród ludzi, którzy cię pojmali? – spytał ostro władca demonów. – Teraz
pachnie jak demon, lecz wcześniej mógł cuchnąć jak diabeł!
-Nie, ojcze! – zaprzeczył gwałtownie Naruto. – On mnie ocalił od niewoli, od
gwałtów i przemocy. Przygarnął mnie i magia nas połączyła, a ja uczyniłem go
jednym z nas, bo tak nakazało mi serce!
Władca demonów spojrzał na syna, a potem znów na mnie. Przylgnąłem do
boku ukochanego, wiedząc, że oto w tej chwili ważą się moje losy. Naruto objął mnie
ramieniem i poczułem się nieco bezpieczniej.
-Spodziewałem się zastać tu mego małego synka, lecz się pomyliłem – odparł władca
demonów. – Szedłem za twym tropem przez cały ten kraj, unicestwiając każdego, na
kim wykryłem twój zapach, aż trop przywiódł mnie do tego zamku. Był on pusty,
lecz wypełniony twoim zapachem, więc go zburzyłem, by nie stał mi na drodze.
Widzę jednak, że niepotrzebnie.
-Nic nie szkodzi – odezwałem się nieśmiało, a niebieskie, chłodne oczy ojca mego
ukochanego spoczęły na mnie. – I tak mieliśmy go opuścić.
-Czemu zwlekaliście przed przybyciem do mnie i do matki? – zapytał władca. –
Martwiliśmy się, gdyż znamy okrucieństwo ludzi i to, co mogliby ci zrobić.
-Dopiero zakończyła się moja przemiana, a Sasuke wciąż jest w jej trakcie, nie
chcieliśmy wyruszać przed jej końcem – usprawiedliwił się Naruto. Ojciec przyglądał
mu się chwilę, a potem znów spojrzał na mnie.
-Byłeś dorosłym mężczyzną, gdy mój syn cię naznaczył? – spytał.
-Tak, panie – odparłem, z trudem wypowiadając ostatnie słowo. Moja duma nie
lubiła, gdy się przed kimś korzyłem. Władca demonów uśmiechnął się.
-Możesz nazywać mnie swym ojcem, synu, skoro wasza więź jest prawdziwa i
jesteście w trakcie zrównania – rzekł. Ja i Naruto wymieniliśmy spojrzenia.
-Zrównania? – zapytał mój ukochany. Jego ojciec skinął głową, uśmiechając się
lekko.
-Jeżeli demonowi przeznaczony jest człowiek, dzieje się wiele niezwykłych rzeczy.
Demony są nieśmiertelne, jednak ludzi nie. Dlatego właśnie demon, zakochany w
człowieku naznacza go, by nie stracić swej jedynej miłości. Demony kochają tylko
raz, raz i na zawsze, jedną i tę samą osobę. Gdy między kochankami istnieje różnica
wieku, dochodzi do zrównania, wyjątkowo szybkiego, jeśli to demon jest dzieckiem,
gdyż demony starzeją się wolniej i człowiek musiałby na demona czekać dziesiątki
lat, nim ten osiągnąłby dorosłość. Dlatego właśnie, Naruto, tak szybko wyrosły ci twe
ogony, a ty zyskałeś należne ci moce. Być mógł w pełni być ze swym dorosłym
kochankiem.
Spojrzałem na Naruto, a ten uśmiechnął się i ucałował moje czoło. Władca
demonów zwrócił się ku mnie.
-Zaś ty, mój drogi synu, stałeś się młodym demonem, byś mógł w pełni zapoznać się
ze swymi zdolnościami, zaakceptować je i zrozumieć. Mniej-więcej przez rok, z
każdym dniem będziesz nieco lepiej słyszał, nieco lepiej widział, nieco głębiej czuł
zapachy, twoje pazury i zęby urosną i stwardnieją, aż w końcu zrozumiesz naszą
naturę i staniesz się jednym z nas.
-Rozumiem – odparłem, a władca demonów skinął mi głową.
-Zatem cieszcie się sobą, a gdy twój kochanek dorośnie, Naruto… - Władca zwrócił
się do swojego syna – przyprowadź go do mnie i do matki, by i ona mogła go poznać.
– Minato położył dłoń na ramieniu swego syna. – Uzbrój się w cierpliwość, mój
drogi, trafił ci się kot, jak mi twoja matka.
-Tak, wiem, ojcze.
Władca demonów skinął nam głową, a potem odszedł w kierunku, z którego
najprawdopodobniej przybył, niczym tajemnicza, upiorna zjawa. Patrzyliśmy za nim,
a gdy rozpłynął się w ciemnościach, a nas ogarnął lekki, ciepły wiatr, poruszając
pyłem i liśćmi wokół nas, spojrzeliśmy na siebie.
-To znaczy, że mnie lubi? – zapytałem.
-Na to wygląda – odparł Naruto z uśmiechem.
-To jak, znów idziemy po rybcię? – Wlepiłem w ukochanego pełne nadziei
spojrzenie, a on zaśmiał się, pochylił i podniósł mnie na ręce.
-Jak sobie życzysz, ukochany! – powiedział, a potem pocałował moje usta.
Nim odwiedziliśmy rodziców Naruto, minęły dwa lata. Czas płynął zupełnie
inaczej, więc nie przejmowaliśmy się nim i nawet nie spostrzegliśmy, że to już tak
wiele dni. W międzyczasie odwiedziliśmy także Itachiego, i to przez zupełny
przypadek, gdyż jego posiadłość znalazła się na trasie naszej wędrówki. Były to
prawdopodobnie pierwsze i ostatnie nasze odwiedziny, lecz z doświadczenia
wiedziałem, że niczego nie powinniśmy zakładać na pewno.
Rodzice Naruto przyjęli nas ciepło, choć czułem, że są wobec mnie nieco
nieufni. Spoglądali na mnie tak, jakbym ukradł im syna, co w pewnym stopniu
zgadzało się z prawdą, gdyż wymagałem od ukochanego całej jego uwagi.
Mama Naruto okazała się być demonem obdarzonym niezwykłym wręcz
temperamentem i w końcu zrozumiałem ostatnie słowa, jakie ojciec mojego
ukochanego do niego wypowiedział. Kushina, podobnie jak ja, miała swoje zdanie,
swoje drogi, swoje zachcianki i już. A tamci dwaj to po prostu znosili.
U rodziców zabawiliśmy kilka lat, które minęły nam równie szybko, co kilka
dni. Potem ruszyliśmy w dalszą drogę, szukając swego miejsca na ziemi.
KONIEC