Baudelaire Charles Abel i Kain

background image

Abel i Kain

I

Plemię Ablowe, pij i szalej,
Bóg ci uśmiecha się życzliwie.
Plemię Kaina, w jarzmie dalej
Męcz się i konaj rozpaczliwie.
Plemię Ablowe, twa ofiara
Miła jest nozdrzom Serafina.
Plemię Kaina, czy twoja kara
Będzie miała kiedy finał?
Plemię Ablowe, w obfitości
Zbóż i trzód wschodzi siew twój płodny.
Plemię Kaina, twe wnętrzności
Wyją przeciągle jak pies głodny.
Plemię Ablowe, brzuch swój grzejesz
Przed swym ogniskiem patriarchalym.
Plemię Kaina, wciąż drętwiejesz
Jak szakal w norze skalnej.
Plemię Ablowe, kochaj, płódź się,
Twe złoto mnoży twoją chwałę.
Plemię Kaina, dalej trudź się,
Poskramiaj rządze wybujałe.
Plemię Ablowe, w tłuszcz obrastaj,
Jak roje pluskiew w starym gracie.
Plemię Kaina, z wsi i miasta
Pędź swe potomstwo ku zatracie.

II

Plemię Ablowe, ziemi grudy
Użyźni ścierwo twoje gnojne.
Plemię Kaina, twoje trudy
Wydadzą wreszcie plony hojne.
Plemię Ablowe, nóż pobity
Przez ogień na twe pohańbienie.
Plemię Kaina, wzleć w błękity
I Boga stamtąd strąć na ziemię.

Albatros

Czasami dla zabawy uda się załodze
Pochwycić albatrosa, co śladem okrętu

background image

Polatuje, bezwiednie towarzysząc w drodze,
Która wiedzie przez fale gorzkiego odmętu.
Ptaki dalekolotne, albatrosy białe,
Osaczone, niezdarne, zhańbione głęboko,
Opuszczają bezradnie swe skrzydła wspaniałe
I jak wiosła zbyt ciężkie po pokładzie wloką
O jakiż jesteś marny, jaki szpetny z bliska,
Ty, niegdyś piękny w locie, wysoko, daleko!
Ktoś ci fajką w dziób stuka, ktoś dla pośmiewiska
Przedrzeźnia twe podrygi, skrzydlaty kaleko!
Poeta jest podobny księciu na obłoku,
Który brata się z burzą, a szydzi z łucznika;
Lecz spędzony na ziemię i szczuty co kroku
Wiecznie się o swe skrzydła olbrzymie potyka

Amor i czaszka

Na czaszkę ludzkości wsiadłszy
Anioł rozparty,
Profan, jak z tronu z niej patrzy
I stroi żarty.
Dmucha rój baniek skrzydlatych,
Każda lot bierze,
Jakby ścigała gdzieś światy,
W sinym eterze.
Wątły, świecący glob fruwa,
Chyżymi loty,
Pęka - i tchnienie wypluwa,
Niby sen złoty.
Za każdą bańką głos czaszki
Słyszę jak jęczy:
"I kiedyż koniec igraszki
Dzikiej, szaleńczej?
Bo to, co ciskasz w przestworze,
Tak lekko, śmiało,
To mózg mój, zbójco, potworze
Krew me i ciało!"

Do Przechodzącej

Miasto wokół mnie tętniąc huczało wezbrane.
Smukła, w żałobie, w bólu swym majestatyczna

background image

Kobieta przechodziła, a jej ręka śliczna
Lekko uniosła wyhaftowaną falbanę.
Zwinna, szlachetna, z posągowymi nogami.
A je piłem, skurczony, dziwaczny przechodzień,
W jej oku, niebie modrym, gdzie huragan wschodzi,
Rozkosz zabijającą i słodycz, co mami.
Błyskawica... i noc! Pierzchająca piękności,
Co błyskiem oka odrodziłaś moje serce,
Czyliż mam cię zobaczyć już tylko w wieczności?
Gdzieś daleko! Za późno! Może nigdy więcej!
Bo nie wiesz, dokąd idę, nie wiem, gdzieś przepadła,
Ty, którą mógłbym kochać, ty, coś to odgadła!

Don Juan w piekle

Kiedy Don Juan zstąpił nad wody wieczyste
I należnym obolem opłacił Charona,
Ponury żebrak z okiem dumnym jak Antysten
Pochwycił wiosła w silne i mściwe ramiona.
W sukniach rozpiętych i z obwisłymi piersiami
Kobiety udręczone wiły się gromadą
I pod załobnym firmamanetem w ślad za nim
Ciągnęły z wyciem niby wielkie ofiar stado.
Sganarel o zapłacie z uśmiechem nadmieniał,
Kiedy Don Ludwik na tych brzegach nieszczęśliwych
Wskazywał drżącym palcem tłumom błędnych cieni
Złego syna, co szydził z jego włosów siwych.
Czysta, chuda Elwira, okryta żałobą,
Przy małżonku niewiernym i kochanku drżąca,
Błagała go o uśmiech, w którym by na nowo
Zalśniła pierwszych przysiąg słodycz przejmująca.
Wyprosotwany, w zbroi kamiennej, przy sterze,
Mąż wyniosły na czarnej wodzie bruzdę znaczył,
Lecz spokojny bohater, wsparty na rapierze,
Śledząc za falą, widzieć nic więcej nie raczył.

Koniec dnia

Pod bladym światłem, na oślep
Wiruje w bezmyślnym kręgu
śycie, bezczelne i głośne.
Toteż gdy na widnokręgu

background image

Noc pieszczotliwa przychodzi,
Co wszystko, wstyd nawet zetrze,
Wszystko, głód nawet złagodzi,
Poeta <Nareszcie!> szepcze.
"Mój duch, podobnie jak kości,
Snu jest gwałtownie spragniony;
Lęk czując w sercu i mdłości,
Spać się położę znużony,
W twe zawinięty zasłony,
Odświerzająca ciemności!"

Leta

Przyjdź do mnie, duszo głucha w okrucieństwie,
Boski tygrysie, potworze wspaniały,
Chcę, by się drżące me palce nurzały
W twych ciężkich wonnych włosów grzywie gęstej.

Zbolałą głowę swą zagrzebać pragnę
W sukniach twych, co są pełne twojej woni
Ażeby wdychać, niby kwiat w agonii,
Słodką stęchliznę miłości umarłej.

Chcę spać! Sen raczej milszy mi niż życie.
W śnie, co jest śmierci słodką zapowiedzią,
Będę twe piękne ciało lśniące miedzią
Pocałunkami okrywał w zachwycie.

Otchłanie łóżka twojego jedynie
Mogą pochłonąć mój jęk i westchnienia,
W twych ustach jest potęga zapomnienia,
Przez pocałunki twoje Leta płynie.

Odtąd, zmieniwszy w rozkosz przeznaczenie,
Swojemu fatum uległy bez granic,
Męczennik korny, niewinny skazaniec,
Którego płomień podnieca cierpienie,

Ssać będę, by utopić swoje krzywdy,
Sok łagiewnicy i dobrą cykutę
Z twych ostrych, oszałamiających sutek,
Z piersi, co serca nie więziła nigdy.

background image

Litania do Szatana

Ty nad wszystkie anioły mądry i wspaniały,
Boże przez los zdradzony, pozbawiony chwały,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
O Ty, Książę wygnania, mimo wszystkie klęski
Niepokonany nigdy i zawsze zwycięski,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Głuchych mroków podziemia wszechwiedzący królu,
Lekarzu dobrotliwy ludzkich trwóg i bólu,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Któryś rzucił w pierś nawet najlichszych nędzarzy
Skrę miłości, co raju pragnieniem się żarzy,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który śmierć zapłodniwszy, swą oblubienicę,
Zrodziłeś z nią Nadzieję, szaloną wietrznicę,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który w oku skazańca zapalasz błysk dumy,
śe patrzy z szubienicy wzgardą w ludzkie tłumy,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który znasz najtajniejsze ziemskich głębin cienie,
Gdzie zazdrosny Bóg drogie pochował kamienie,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który wzrokiem swym jasnym przejrzałeś metale
Od wieków śpiące w głuchym, mrocznym arsenale,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który chronisz od śmierci i zgubnego strachu
Lunatyków błądzących po krawędziach dachu,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który starym pijaka kościom niepożytą
Giętkość dajesz, gdy wpadnie pod końskie kopyto,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Któryś człeka słabego, by mu ulżyć męki,
Nauczył proch wyrabiać i dał broń do ręki,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Któryś piętno wycisnął, co hańbą naznacza,
Na czole bezwstydnego chciwca i bogacza,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Który sprawiasz, że kobiet upadłych wzrok pała
Uwielbieniem łachmanów i chorego ciała,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!

background image

Pochodnio myślicieli, kosturze wygnańców,
Spowiedniku wisielców i biednych skazańców,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Ojcze przybrany dzieci, których Boga Ojca
Gniew i mściwość wygnały z rajskiego Ogrojca,
O Szatanie, mej nędzy długiej się ulituj!
Modlitwa
Chwałą Tobie, Szatanie, cześć na wysokościach
Nieba, gdzie królowałeś, chwała w głębokościach
Piekła, gdzie zwyciężony, trwasz w dumnym milczeniu!
Uczyń, niech ma dusza spocznie z Tobą w cieniu
Drzewa Wiedzy, gdy swoje konary rozwinie,
Jak sklepienie kościoła, który nie przeminie!

Oddźwięk

Natura jest świątynią, kędy słupy żywe
Niepojęte nam słowa wymawiają czasem.
Człowiek śród nich przechodzi jak symbolów lasem,
One mu zaś spojrzenia rzucają życzliwe.
Jak oddalone echa, wiążące się w chóry,
Tak sobie w tajemniczej, głębokiej jedności,
- Wielkiej jako otchłanie nocy i światłości -
Odpowiadają dźwięki, wonie i kolory.
Są aromaty świeże jak ciała dziecinne,
Dźwięczne i niby łąki zielone: są inne
Bogate i zepsute, silne, triumfalne,
Które się rozlewają w światy idealne,
Jak ambra, benzoina, jako piżma wonie,
Gdzie duch przenika zmysły i wzajem w nich tonie.

Padlina

Przypomnij sobie, cośmy widzieli, jedyna,
W ten letni tak piękny poranek:
U zakrętu leżała plugawa padlina
Na scieżce żwirem zasianej.
Z nogami zadartymi lubieżnej kobiety,
Parując i siejąc trucizny,
Niedbała i cyniczna otwarła sekrety
Brzucha pełnego zgnilizny.
Słońce prażąc to ścierwo jarzyło się w górze,
Jakby rozłożyć pragnęło
I oddać wielokrotnie potężnej Naturze

background image

Złączone z nią niegdyś dzieło.
Błękit oglądał szkielet przepysznej budowy,
Co w kwiat rozkwitał jaskrawy,
Smród zgnilizny tak mocno uderzał do głowy,
śeś omal nie padła na trawy.

Pieśń jesienna

I

Niebawem nas ogarnie wstrętny mrok i plucha.
śegnaj, żywa jasności zbyt krótkiego lata!
Już jak przeczucie końca do mojego ucha
Łoskot zrzucanych polan z podwórza dolata.
Duszę spowija zima: gniew dyszący wściekle,
Dreszcze, trwoga, nienawiść i trud wymuszony,
I niczym słońce w swoim biegunowym piekle,
Serce się w blok zamienia zimy i czerwony.
Drżąc nasłuchuję stuku każdego polana:
Szafot wznoszony nie brzmi echem tak niemiłym.
Mózg mój jest niczym wieża, która od tarana
Niezliczonych uderzeń opada bez siły.
Ten monotonny łoskot coś mi przypomina...
Tak - to jest gwoździ w trumnę pośpieszne wbijanie.
Dla kogo? Wczoraj - lato, lecz niedługo - zima...
Ten tajemniczy hałas dźwięczy jak rozstanie.

II

Lubię twych długich oczu światło zielonkawe,
Dziś jednak nic mnie pocieszyć nie może,
I ani blask kominka, ani miłość nawet
Nie zastąpi mi słońca, co świeci nad morzem.
Lecz mimo to mnie kochaj! Miej serce matczyne
Nawet dla niewdzięcznika, nawet dla nędznika.
Kochanko-siostro, daj mi ciepła odrobinę -
Ciepła złotej jesieni lub słońca, co znika.
Na krótko! Już mogiła czeka lodowata!
Pozwól u twoich kolan, nim się czas odmieni,
Napawać się, żałując gorącego lata,
Ostatnim ciepłem żółtych łagodnych promieni.

Przemiany wampira

background image

Niewiasta, ust czerwienią znaczona zuchfałą,
Niby żmija na węglach w skrętach pręży ciało,
Trąc o łoże pierś pełną żądz nieujarzmionych,
Potok słów wylewa piżmem nasyconych:
- <W wilgotnych moich wargach wiedza upojenia;
Umiem w łożu zatopić skrupuły sumienia;
Suszę łzy; krwi stygnącej bić karzę goręcej
I starczym ustom uśmiech przywracam dziecięcy -
A kogo do nagości mej dopuszczę łąski,
Zastąpię mu księżyc, gwiazdy i słońca blaski
Bo, mój mędrcze, w pieszczotach ja tak wyćwiczona,
Gdy owijam wybrańca w wężowe ramiona,
Lub do hojnych mych piersi puszczam głodne usta -
I skromna, i rozpustna, i groźna, i pusta -
śe dla mnie za otchłanne takie upiszczenie
Anioły by w niemoc szły na potępienie!>
A kiedy z kości moich wyssała szpik cały,
Ja zaś zwróciłem wreszcie ku niej wzrok omdlały -
Na jej miejscu ujrzałem tuż przy boku swoim
Jakiś bukłak oślizły, napełniony gnojem!
Zamknąłem oczy lodem przerażenia ścięty;
A gdym otworzył, chcąc sen odegnać przeklęty,
Na chłodnem łożu, zamiast machiny potężnej -
Niespożytej jak może, nadmiarem krwi prężnej -
Drżały nagie piszczele i czerep śluzawy,
Wydając pisk smętny chorągiweki rdzawej -
Lub szyldy co w noc zimną na żelaznym pręcie
Na wietrze pojękuje w żałosnym lamencie.


Charles Baudelaire


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
lit. romantyzmu, Charles Pierre Baudelaire, Charles Pierre Baudelaire (ur
Baudelaire Charles Zły mnich
Baudelaire Charles Pierre
baudelaire charles le spleen de paris
Baudelaire Charles Blumen des Bösen
Baudelaire Charles Poemat o haszyszu
Baudelaire Charles Poemat o haszyszu
Baudelaire Charles Poemat o haszyszu 2
Baudelaire Charles Maska
Baudelaire Charles Danse Macabre
Baudelaire Charles Spleen
Baudelaire Charles Kwiaty zła 2
Baudelaire Charles Litanie do Szatana
Baudelaire Charles
Baudelaire Charles Kwiaty zła

więcej podobnych podstron