Kto profanował groby ofiar Treblinki
Nasz Dziennik, 2011-03-16
To sowieccy żołnierze, a nie polscy chłopi byli rzeczywistymi organizatorami
rozkopywania, profanowania i ograbiania masowych mogił, w których spoczywały
ofiary obozu zagłady w Treblince.
Zamierzeniem inicjatorów wydania najnowszej książki Jana T. Grossa "Złote żniwa",
poświęconej rzekomemu powszechnemu bogaceniu się Polaków na żydowskiej tragedii,
będącej "dziełem" Niemców, i szerzej - w ogóle polskim przewinom wobec ginącej
społeczności żydowskiej, było zapewne wywołanie szerszej dyskusji na ten temat. Można
jednak sądzić, że dyskusja ta, przynajmniej w Polsce, gdzie problem ten jest lepiej znany,
zapewne potoczy się w innym kierunku, niż oczekiwaliby autor i wydawcy jego pracy. Skala
przekłamań i manipulacji zawartych w "Złotych żniwach" (czy też nieznajomości
podstawowych zupełnie faktów) jest w tej publikacji tak ogromna, iż dyskusji powinny zostać
poddane podstawowe tezy wysunięte przez Jana T. Grossa.
Przede wszystkim aktualne pozostaje pytanie - kto był rzeczywistym organizatorem
rozkopywania, profanowania i ograbiania masowych mogił, w których spoczywały ofiary
obozu zagłady w Treblince? A także - jakie były powody długotrwałej bierności lokalnych
"polskich" władz komunistycznych wobec tego niesłychanego, barbarzyńskiego zjawiska?
Fakt, że profanacja taka, dokonywana na szeroką skalę, miała rzeczywiście miejsce -
pozostaje niekwestionowany. Czy jednak rzeczywiście jej głównymi sprawcami byli
bosonodzy chłopi spod Sterdyni, z Wólki Okrąglik i innych podlaskich miejscowości, z
motykami i szpadlami w ręku? Tacy, jak uwidocznieni na fotografii będącej swego rodzaju
kamieniem węgielnym "dzieła" Jana T. Grossa, a przedstawiającej osoby, które - jak wynika z
dziennikarskiego śledztwa (zob. "Czy oni byli hienami", "Uważam Rze", nr 1/2011) - nie
miały nic wspólnego z haniebnymi praktykami "hien cmentarnych" (tzw. kopaczy), a wręcz
przeciwnie - na polecenie starostwa porządkowały pod nadzorem Milicji Obywatelskiej
miejsca ostatniego spoczynku ofiar Treblinki lub mogiły poległych żołnierzy sowieckich.
Spod czerwonej gwiazdy
I tu pojawia się kwestia, zasygnalizowana zaledwie śladowo przez Jana T. Grossa - tj.
obecność Sowietów - żołnierzy Armii Czerwonej z okupacyjnych załóg kwaterujących w
rejonie Treblinki, m.in. z garnizonu osłaniającego polowe lotnisko w pobliskim Ceranowie.
Gross wspomina o nich głównie w kontekście prostytuowania się miejscowych kobiet (czemu
nie w pełni dajemy jednak wiarę). Osoby, z relacji których korzystał Jan T. Gross (m.in. autor
podstawowej relacji - Królikowski), wspominają enigmatycznie o jakichś "dezerterach" czy
też "maruderach" sowieckich. Sowieccy pisarze wizytujący Treblinkę zaraz po zakończeniu
działań wojennych, przywołani w pracy Grossa, ronią jedynie łzę nad dokonanym tu
barbarzyństwem, nie zdobywają się na refleksję, że i "radzieccy ludzie" mieli w nim swój
udział. Wyjaśnijmy, o co tu chodzi. Wędrując przed laty z plecakiem po terenach
nadbużańskich, rozmawiałem wielokrotnie ze starymi chłopami o latach czterdziestych.
Opowiadali mi całkiem jednoznacznie, że w organizowaniu grabieży mogił ofiar obozu w
Treblince uczestniczyli nie żadni "maruderzy", ale normalni żołnierze i oficerowie Armii
Czerwonej kwaterujący w okolicznych garnizonach okupacyjnych. Zapewne wiedzieli o tym
także wspomniany Królikowski oraz inni relanci, na których powołuje się Gross. Tyle tylko,
że gdy składali swe relacje w oficjalnych instytucjach komunistycznej Polski, po prostu nie
mogli tego powiedzieć. A gdyby powiedzieli, to by tego nie zaprotokołowano, a oskarżono o
"antyradziecką propagandę" i "rozpowszechnianie nieprawdziwych wiadomości, godzących
w sojusze". Jan T. Gross powinien o tym wiedzieć - chyba że nie chciał pokazywać takiego
oblicza prawdy o "kopaczach" i "hienach", a jedynie taką, jaka odpowiadała jego tezom.
Sowiecka robota
Niejednokrotnie, czy to w swym opisie autorskim, czy ustami relantów, Jan T. Gross
wspomina o ogromnych, dziesięciometrowych dołach na terenie poobozowym. Doły takie
rzeczywiście na tym terenie zostały wykopane, ale z pewnością nie motyką lub szpadelkiem,
bo to robota straszna i do tego niebezpieczna - toż to może człowieka zasypać, jak się
obsunie. W dodatku to robota zbędna - szczątków ludzkich Niemcy nie zakopywali aż na
takiej głębokości. Skąd zatem te doły? Starzy chłopi opowiadali mi, że powstały one właśnie
dzięki wspomnianej obecności żołnierzy Armii Czerwonej, którzy teren poobozowy
"eksploatowali" w poszukiwaniu cennych kruszców przy pomocy materiałów wybuchowych i
dzięki zdetonowanym ciężkim bombom lotniczym (stąd wzięły się te rzeczywiście
monstrualne wyłomy w ziemi). Jan T. Gross lub ktoś jemu podobny może powiedzieć: takie
tam gadanie, dlaczego mam wierzyć w to, co Krajewski tu pisze, powołując się na
anonimowych chłopów? Ano chociażby dlatego, że zachowały się także i dokumenty
wytworzone przez struktury polskiego podziemia niepodległościowego, opisujące to zjawisko
dokładnie w takim właśnie kontekście. Jeden z raportów polskiego wywiadu z czerwca 1945
r. tak opisuje ów proceder, którego organizatorami byli Sowieci:
"Nauczyciele przeprowadzają korektę błędów swoich uczni [ów] gestapowców. W Treblince
znajduje się miejsce kaźni, w której poległo miliony osób [sic! - około 900 tys.] wszystkich
państw Europy. Większość zamordowanych to Żydzi, lecz są również tam zamordowani, jak
dokumenty wykazują, chrześcijanie, Polacy pochodzący z Wilna, Lidy i innych miast
kresowych. Pierwsze grupy skazańców były nie palone lecz zabijane z broni maszynowej. W
olbrzymich dołach zbiorowych znajduje się po kilkanaście tysięcy zabitych ludzi. Sowieci
przyjeżdżają prawie co drugi dzień ciężarówkami, przywożąc półtonowe bomby. Bomby
podkopują pod mogiły i przez zapalenie lontów bomby wyrzucają w górę zwłoki. Setki
tysięcy nieszczęśliwców [sic! - raczej tysiące, dziesiątki tysięcy]. Następnie oficerowie wraz z
żołnierzami i ludnością wyszukują wśród trupów złoto i biżuterię. Z łupami wracają do swych
grup [garnizonów] Ceranowo, Kosów Lacki, Siedlce, Sokołów [Podlaski]".
Odpowiedź na pytanie, kto organizował na skalę przemysłową grabież masowych grobów,
przynosi jednocześnie odpowiedź na drugie pytanie - dlaczego lokalne władze komunistyczne
tak długo, aż do wiosny 1947 r., nie podjęły żadnych kroków niezbędnych do zabezpieczenia
ogromnego cmentarzyska ukrytego na polach Treblinki. Wyjaśnienie jest proste - takie
działania zagrażałyby "dobrym stosunkom polsko-radzieckim". Milicja wysyłana, aby
zabezpieczyć teren, byłaby nieuchronnie skazana na konflikt z czerwonoarmistami, a do tego
nie można było dopuścić. Chodziło przecież o grube pieniądze, więc krew niewątpliwie by się
polała, bo bolszewicy nie daliby się pozbawić tak znacznych dochodów. A miejscowi ubecy
chcieli mieć święty spokój (dosyć było problemów z podziemiem), a jak za chwilę się okaże,
może sami chcieli coś zarobić na tym "interesie". Lokalne władze komunistyczne zabrały się
za ogrodzenie miejsca, na którym zlokalizowany był obóz, i za porządkowanie terenu dopiero
wtedy, gdy okoliczne sowieckie garnizony zostały wycofane. Do tego czasu o spokój ofiar
Treblinki dbali jedynie "leśni" spod znaku AK i NSZ, którzy sami ścigani i niszczeni przez
komunistów wielokrotnie podejmowali działania przeciwko osobom profanującym groby
ofiar niemieckich zbrodni. Przepędzali "hieny cmentarne" i batożyli złapanych sprawców
rozkopywania grobów, urządzali zasadzki na Sowietów penetrujących teren. I to jest prawda,
której Gross nie chce znać lub jeśli zna - nie chce przekazać czytelnikom.
Kto się bogacił
Kolejna kwestia do rozważenia - proporcja udziału w winie grabieży oraz profanowania
grobów - Sowietów i okolicznej ludności. Wydaje się oczywiste, że ludzie dysponujący
bronią i faktyczną władzą (byli panami życia i śmierci mieszkańców terytorium
okupowanego) - musieli odgrywać rolę dominującą i zapewne organizatorską w tych
haniebnych poczynaniach. Autor "Złotych żniw" nie zdobył się jednak na próbę ustalenia, kto
był faktycznym "administratorem złotodajnych pól" Treblinki - czy ludzie z automatami w
ręku i czerwoną gwiazdą na czapce, czy chłopi z motykami i szpadelkami w rękach. Po
przeczytaniu książki Grossa amerykański czytelnik może pomyśleć, że jak polscy chłopi
skończyli "robotę", to pozwalali "maruderom", by pogrzebali sobie w poobozowej ziemi... W
dodatku nie dowie się, że miejscowa bezpieka korzystała z usług paserów (swych
informatorów) skupujących złoto i inne cenne przedmioty od "kopaczy".
Tu pojawia się kolejna odsłona omawianego problemu - w Powiatowym Urzędzie
Bezpieczeństwa Publicznego w Siedlcach odsetek Żydów był wyjątkowo wysoki, zwłaszcza
w 1945 roku. Ktoś pokroju Grossa mógłby wysunąć tezę, że być może na grabieży grobów
ofiar Treblinki bogacili się także Żydzi z okolicznych "powiatówek" bezpieki... A
przynajmniej tolerowali istniejący stan rzeczy i mając w ręku pełnię władzy - nie uczynili nic,
by przerwać patologiczne zjawisko. Ja jednak poprzestanę na zasygnalizowaniu, iż sprawa ta
wymaga dalszych, dogłębnych badań.
Cóż, dla nikogo nie będzie pociechą, że niejeden bolszewik z Ceranowa i innych garnizonów
okupacyjnych na Podlasiu zginął w latach 1945-1946 od polskiej - partyzanckiej kuli.
Kazimierz Krajewski
Autor jest pracownikiem Biura Edukacji Publicznej IPN w Warszawie.
Sowieci przyjeżdżają prawie co drugi dzień ciężarówkami, przywożąc półtonowe bomby.
Bomby podkopują pod mogiły i przez zapalenie lontów bomby wyrzucają w górę zwłoki. [...]
Następnie oficerowie wraz z żołnierzami i ludnością wyszukują wśród trupów złoto i
biżuterię. Z raportu polskiego podziemia niepodległościowego, czerwiec 1945 r.