Michaels Barbara Duch rodziny Bellów

background image

BARBARA MICHAELS

DUCH RODZINY

BELLÓW

Dla Joan Hess, z głębokim przywiązaniem i podziwem

background image

Wieczór pierwszy

DUCH RODZINY BELLÓW

background image

Rozdział pierwszy
Oto palarnia w ekskluzywnym klubie dla panów, znana z

filmów i literatury pięknej nawet tym, którym odmówiono
wstępu w owe progi ze względu na nieodpowiednią płeć lub
status

społeczny.

Światła

lamp

odbijają

się

od

wypolerowanych wspaniałych skórzanych obić głębokich
foteli o wysokich oparciach. Poważni, uniżeni lokaje chodzą
tam i z powrotem, a ich kroki tłumi gruby dywan. Przy
wysokich oknach wiszą aksamitne zasłony w kolorze
śliwkowo - czerwonym, niewpuszczające do środka nocnego
powietrza i odgłosów z ulicy, po której wszakże nie jeżdżą
żadne dorożki ani powozy, ponieważ tak naprawdę nie jest to
sytuacja rzeczywista; istnieje poza czasem i przestrzenią w
królestwie wyobraźni - w jednym ze światów mogącym tylko
zaistnieć.

Do pokoju wchodzi kilku panów. Wyglądają na

uprzejmych, zadowolonych z siebie dżentelmenów, którzy
zjedli właśnie dobry obiad i już się cieszą na brandy z
wyśmienitym hawańskim cygarem i jeszcze jedną równie
wielką przyjemność - rozmowę o sprawach tak samo
interesujących ich wszystkich.

Na czele idzie mężczyzna, którego kroki zdradzają

niecierpliwość. Jego wysokie czoło pokrywają zmarszczki,
oczy ma zwężone. Frank Podmore sam siebie nazywa
„głównym sceptykiem" Towarzystwa Badań Zjawisk
Nadprzyrodzonych.

Zdemaskowani

przezeń

oszuści

wykorzystujący spirytyzm do nieuczciwych celów, a nawet i
wielu spośród jego kolegów z TBZN uważa, iż jest
nierozsądny i postępuje nie fair. Ci drudzy odgadliby bez
trudu, co oznacza ów wyraz, jaki pojawił się tego wieczora na
twarzy eksperta od metafizycznych oszustw. Podmore znowu
jest na tropie, gotów zgłosić wątpliwości dotyczące kolejnej
niejasnej sprawy.

background image

Za nim wchodzi mężczyzna, w którego głosie nadal

pobrzmiewają akcenty z rodzinnego Wiednia - to Nandor
Fodor, niegdyś dyrektor Międzynarodowego Instytutu Badań
Zjawisk Nadprzyrodzonych, który ustąpił ze stanowiska
oburzony, kiedy współpracownicy określili jako „chore" jego
wyjaśnienia

pewnych

dziwnych

przypadków.

Jako

praktykujący od wielu lat psychiatra zbadał niemal tak samo
wiele spraw związanych z domniemanymi „duchami" jak
Podmore.

Trzeci mężczyzna w tym towarzystwie, krępy i gładko

ogolony, ma przenikliwe niebieskoszare oczy. Urodzony jako
Erik Weisz, syn węgierskiego rabina, obecnie bardziej jest
znany jako Harry Houdini. Wielu spośród spirytystów
ośmieszonych przez niego twierdziło, że on sam musi być
obdarzony szczególnymi predyspozycjami psychicznymi, aby
móc dokonywać swych zdumiewających wyczynów.

Razem z nim wchodzi jeden z zatwardziałych

przeciwników Houdiniego - mężczyzna o bujnych wąsach i
łagodnych piwnych oczach. Conan Doyle i Houdini
zakończyli swą przyjaźń, kiedy ten drugi zakwestionował
głębokie przekonanie Doyle'a, że umarli żyją. Przyjemnie
byłoby uwierzyć, że w jakimś innym czasie i miejscu owi
dwaj czarujący ludzie w końcu się pogodzą.

Piąty uczestnik zebrania podąża skromnie tuż za tamtymi.

Z pełnego rezerwy zachowania i oficjalnego sposobu, w jaki
inni zwracają się do owego człowieka, można wywnioskować,
że to raczej ich gość, a nie ktoś, kto stale przebywa w tym
towarzystwie. Jest wyższy i tęższy od pozostałych; jego
garnitur wieczorowy wydaje się nieco staromodny i więcej niż
odrobinę za mały. Ma bardzo duże stopy.

Zasiadają w fotelach. Płyn barwy topazu wiruje w

kieliszkach w kształcie dzwonów, a wonny dym z papierosów
unosi się wokoło.

background image

- No cóż, panowie - odzywa się Podmore - czy jesteście

gotowi, by zacząć? - Nie czeka na odpowiedź, lecz mówi
dalej, co jest dla niego typowe. - Sprawa na dzisiejszy
wieczór...

Pan Doyle unosi dużą dłoń.

- Jesteś jak zawsze niecierpliwy, Podmore. Czy nie

uważasz, że naszemu gościowi należą się najpierw słowa
wyjaśnienia? Wie, co chcemy osiągnąć, ale nie może przecież
znać naszych metod.

- Och, tak, oczywiście - zwraca się Podmore ku

nieznajomemu. - Proszę o wybaczenie, sir. Wszyscy tu obecni
badali

wiele

przypadków

zjawisk

przypuszczalnie

ponadnaturalnych, niektórzy jako członkowie towarzystwa,
inni - tak jak Houdini - we własnym zakresie. W trakcie
naszych wspólnie spędzanych tu wieczorów odpoczywamy,
ale i podejmujemy tę samą pracę co zawsze, poddając
ekspertyzie i badaniom głośne przypadki, których nigdy nie
wyjaśniono w zadowalającym stopniu. Czasami zgadzamy się
na wspólne rozwiązanie; znacznie częściej jednak dochodzimy
do wniosku, że się nie zgadzamy.

- Znacznie częściej? - powtarza Fodor z uśmiechem. - Nie

przypominam sobie żadnego przypadku, by werdykt był
jednomyślny, i wiem, że żaden z was nie zechce się zgodzić z
moim rozwiązaniem tej sprawy. Chodzi o ducha rodziny
Bellów, nieprawdaż?

- Tak jest - potwierdza Podmore. - I ponieważ wydaje mi

się to stosowne, poprosiliśmy naszego amerykańskiego
kolegę, aby opisał tego amerykańskiego ducha. Proszę już
teraz nie przerywać, panowie, jeśli łaska; proszę o ciszę dla
pana Harry'ego Houdiniego.

Prelegent przygotował już notatki i obdarzył swych

słuchaczy smutnym uśmiechem.

background image

- To gorsze niż ucieczka z zamkniętej trumny, panowie.

Skomplikowane analizy tekstów nie są w moim stylu, a to
pierwsza rozpatrywana przeze mnie sprawa, w której wszyscy
podejrzani nie żyją już od ponad wieku. Dzięki temu jednak,
jak powiedziałby Podmore, stanowi ona jeszcze większe
wyzwanie. I co za historia! Obecny tutaj doktor Fodor nazwał
ją najwspanialszą amerykańską opowieścią o duchach.
Posunąłbym się jeszcze dalej; nazwałbym ją najwspanialszą ze
wszystkich historii o duchach. Nie może z nią się równać
żadna sprawa po tej czy tamtej stronie Atlantyku.

W miarę upływu lat prawdziwe fakty tak obrosły

warstwami wyolbrzymień, błędnych interpretacji, fałszywych
wspomnień i najzwyklejszych wierutnych bzdur, że to, co
powstało, robi wrażenie jednej z najbardziej fantastycznych
historii sir Arthura. Najtrudniej będzie nam odkryć, co
naprawdę się wydarzyło. Nie zakładam, że mi się to uda; po
prostu przedstawię moją opowieść tak, jak ją opracowałem, i
pozwolę wam zdecydować, co jest ważne, a co nie. Gotowi? A
więc zaczynamy.

background image

Rozdział drugi
Betsy Bell miała dwanaście lat, kiedy pojawił się duch.
Brzmi to zupełnie tak, jak początek jednej z baśni,

uwielbianych przez młodych czytelników, opowieści wyrosłej
ze wspaniałej tradycji braci Grimm. Już samo imię bohaterki
wywołuje obraz uśmiechniętego dziewczątka z dołeczkami na
buzi i kokardkami na cienkich warkoczykach, które z
koszykiem na ramieniu biegnie przez lasy, wesoło
podskakując!

Duch rodziny Bellów nie był jednak straszydłem w

kostiumie na Halloween, w spiczastym kapeluszu i z miotłą,
bo kiedy w końcu opuścił domostwo Bellów, Betsy była już
młodą siedemnastoletnią kobietą, która widziała, jak
przepędzono jej ukochanego oraz jak jej ojca zadręczono i
wpędzono do grobu. Betsy jest, bez wątpienia, główną
bohaterką naszej opowieści - tak fantastycznej i przerażającej,
że nie zdołałby jej wymyślić żaden pisarz. Jednak to nie ona
jest główną protagonistką. To wyróżnienie należy się innej
postaci.

Na początku dziewiętnastego wieku hrabstwo Robertson

w stanie Tennessee zasiedlali przybysze ze wschodu szukający
nowych terenów. Nie były to dzikie obszary pogranicza;
jedyni Indianie w tym wiejskim regionie dawno już spoczęli w
porośniętych trawą kopcach rozrzuconych po całej okolicy.
Biali osadnicy byli w większości zamożnymi farmerami i
właścicielami niewolników. Mała społeczność okazała się już
do tego stopnia cywilizowana, by pochlubić się szkołą, w
której wykładał przystojny młody nauczyciel, oraz kilkoma
kościołami. Najstarszy z przybytków kultu religijnego -
ośrodek baptystów - założono w 1791 roku. Niektórzy z
osadników należeli do tego Kościoła, inni zaś do metodystów,
ale nie dzieliły ich owe drobne różnice pomiędzy

background image

poszczególnymi odłamami; panował tam godny podziwu duch
chrześcijańskiej tolerancji.

Obszar, jaki odkryli owi osadnicy - wspaniałe tereny,

pełne falistych wzgórz i gęstych lasów, urodzajnych łąk oraz
szemrzących strumieni - hojnie udzielał przybyszom swoich
bogactw. Lasy obfitowały w zwierzynę, żyzna dziewicza
ziemia dostarczała zboża i warzyw, klonowy syrop spływał z
drzew, a ryby same wyskakiwały z rzeki, by dać się złapać na
haczyk wędkarza.

Do tego ziemskiego raju w 1804 roku przybył pan John

Bell wraz z rodziną. John i jego żona Lucy pochodzili z
Karoliny Północnej. Pani Bell, dobra chrześcijanka,
przestrzegała biblijnego nakazu, dotyczącego płodności i
rozmnażania. Do 1804 roku wydała na świat sześcioro dzieci.

Powiększająca się liczebność rodziny i naglące listy

przyjaciół, którzy już wcześniej osiedlili się na zachodzie,
przekonały pana Bella do przeprowadzki. Sprzedał farmę w
Karolinie za tak korzystną cenę, że mógł kupić tysiąc akrów
ziemi w Tennessee nad Red River.

Na terenie posiadłości stał drewniany dom. Była to jedna z

najwspanialszych budowli w hrabstwie z sześcioma dużymi
pokojami i salonem nazywanym wówczas „pokojem przyjęć".
Budynek miał jeszcze kilka dodatkowych pomieszczeń i
korytarz. Przed domem rozciągał się szeroki ganek. Widziało
się zeń zielone trawniki ocienione wspaniałymi starymi
gruszami. Na pewno przyjemnie było zasiąść tam w wiosenne
popołudnia, kiedy drzewa kwitły obficie na biało i Bellowie
serdecznie podejmowali gości. John sam pędził whiskey na
czystej źródlanej wodzie i zapewniam tych, którzy owego
trunku nie próbowali, że nie ma wspanialszego napoju.
Pijaństwo było, oczywiście, grzechem, ale nie widziano
niczego złego w tym, iż czasami wypiło się łyczek dla
„zaostrzenia dowcipu".

background image

Przy pomocy sąsiadów pracowity pan Bell wykarczował

jeszcze więcej ziemi i zbudował stodoły oraz chaty dla
niewolników. Wkrótce po przyjeździe pani Bell powiła
jeszcze jedno dziecko - córkę, którą nazwano Elizabeth. W
odpowiednim czasie pojawiło się też dwoje dzieci. Zanim
nadeszła owa fatalna wiosna 1817 roku, tylko jedno z
potomstwa Bellów spoczęło na rodzinnym cmentarzu pod
piaszczystym kopczykiem tuż za domem, ocienionym cedrem
i orzechem. Jedno na dziewięcioro to na owe czasy
zdumiewający wynik; być może przyczyniły się do tego
zdrowy tryb życia i czyste wiejskie powietrze. Cynicy
mogliby stwierdzić, że zadziałał również brak opieki
medycznej, ale tu nie mieliby całkowitej racji. W społeczności
mieszkało kilku lekarzy, a jeden z nich, doktor George
Hopson, przychodził do Bellów leczyć poważne choroby.
Poznamy go we właściwym czasie, kiedy to będzie musiał
stawić czoła przypadkowi, który podawałby w wątpliwość
wiedzę każdego medyka.

Chociaż oficjalnie przedstawiono nam pana i panią Bell,

nie znamy jeszcze zbyt dobrze obojga. Próbując naszkicować
ich wygląd, cierpimy z powodu powszechnie znanej, acz
frustrującej niechęci tych, którzy ich przeżyli i mogli mówić
źle o zmarłych. Nie przekazano nam więc wiarygodnych
komentarzy; nie przetrwały też żadne wypłowiałe fotografie;
możemy tylko szkicować portrety słowami - są więc
niewyraźne i niekompletne. Jednak zestawiając ze sobą raz
fakty, a raz przypadkowe komentarze, możemy nabrać
pewnego wyobrażenia o tym, jacy byli aktorzy biorący udział
w tym niesamowitym dramacie.

Prosta arytmetyka mówi nam, że John Bell urodził się w

1750 roku (tak właśnie było), miał więc sześćdziesiąt siedem
lat w roku 1817, kiedy rozpoczęły się kłopoty. Pomimo
swojego wieku był tak krzepki i czerstwy jak niejeden

background image

mężczyzna o dwadzieścia lat młodszy. (Pamiętajcie, moi
drodzy, że jego ostatnie dziecko urodziło się, kiedy ukończył
sześćdziesiąt

dwa

lata!).

W

przeciwieństwie

do

arystokratycznych plantatorów ze stanów południowo -
wschodnich,

rodów

takich

jak

Waszyngtonowie,

Jeffersonowie czy Lee, John Bell nie był wielkim panem,
który sam nie zhańbił się nigdy pracą, ale farmerem,
niewahającym się pracować własnymi rękami. Dzieci
wychwalały go jako człowieka bogobojnego, pracowitego,
trzeźwego oraz religijnego. Nie musimy traktować tego
epitafium zbyt dosłownie, musimy jednak przyznać, że nie
wiemy o niczym, co przemawiałoby na niekorzyść naszego
bohatera. Dzieci nic nie wspominają o rozrywkach i zabawach
z ojcem, lecz milczą również o srogich karach. Był oczywiście
dobrym chrześcijaninem, a w jego domu z pewnością
odbywały się cotygodniowe spotkania modlitewne. Pomimo to
byłoby błędem przedstawiać tego patriarchę rodu jako
surowego purytanina. Miał przynajmniej jedną sympatyczną
ludzką cechę - nie żałował gościom swojej whiskey.

Lucy Bell, znana kochającym ją przyjaciołom jako Luce,

była około piętnastu lat młodsza od męża. Jej dzieci nie
nabrały tak modnego obecnie zwyczaju, aby zwalać wszystkie
swoje kłopoty na rodziców; wyrażały się o matce z najwyższą
dumą. Była dla nich po prostu najlepszą kobietą chodzącą po
tej ziemi. Wiele lat później Richard Williams Bell napisał o
swojej matce, że „oddała się bez reszty moralnemu
wychowaniu dzieci, nieprzerwanie sprawując pieczę nad
każdym z nich, poświęcając się dla ich szczęścia i dobra".
Wybrał wszakże bardzo dziwne słowo - „nieprzerwanie".
Zapewne jednak Richard miał tylko na myśli, że cały czas
pragnęła się opiekować potomstwem.

Możemy być pewni, że jej obowiązki były bezustanne i

meczące. Współczesne panie domu, które narzekają na swą

background image

ciężką pracę, położyłyby się do łóżka już po kilku dniach
takiego codziennego życia, jakie prowadziła Lucy Bell.
Osadnicy przywieźli ze sobą nieliczne przedmioty zbytku.
Niemal wszystko, czego potrzebowali, wytwarzano na
farmach - jedzenie, jakie spożywali, ubrania, którymi okrywali
ciała, a także wszelkie sprzęty, meble oraz narzędzia
gospodarskie. Szewcy i tkacze dywanów, a także bednarze,
szwaczki i prządki oraz kucharki rekrutowali się w większości
spośród niewolników, którzy wymagali ciągłego nadzoru.
Oprócz tego religia, jaką wyznawali Bellowie i ich sąsiedzi,
uczyła, że próżnowanie jest grzechem. Nawet ich wspólne
zajęcia, takie jak wznoszenie stodoły oraz łuskanie ziarna,
zakładały ciężką pracę - i kobiety pracowały tak ciężko jak
mężczyźni, gotując ogromne ilości jedzenia dla robotników i
przeznaczając cały swój wolny czas na szycie i naprawianie
odzieży. Ręce Lucy Bell nigdy nie próżnowały prócz chwil,
gdy złożone były do modlitwy.

W czasie gdy rodzinę zaczął prześladować duch, tylko

pięcioro z dzieci Bellów mieszkało z rodzicami. Najmłodszy,
mały Joel, miał zaledwie cztery lata, Richard sześć, a
złotowłosa Betsy, jedyna córka, jaka pozostała w domu,
dwanaście i „dobiegała właśnie trzynastego roku życia".
Drewry skończył już szesnaście lat, a John junior był
dorosłym dwudziestodwuletnim mężczyzną.

John junior, młodzieniec mający ponad metr osiemdziesiąt

wzrostu, o mocnej budowie ciała, odznaczał się zaletami,
jakich brakowało innym - wyobraźnią, śmiałością i energią.
Gdy pewnego dnia w pobliskim mieście Springfield zobaczył
plakat zachęcający do wstąpienia do wojska, zaciągnął się
natychmiast. Stany Zjednoczone prowadziły wojnę - jedną z
tych pomniejszych. Był to drobny konflikt z Anglią,
dotyczący wcielania siłą do służby wojskowej marynarzy z
amerykańskich statków. Wy, Brytyjczycy, radziliście sobie

background image

nieźle na wschodzie, paląc do połowy zbudowaną stolicę i
doprowadzając do tego, że Dolley Madison (Dolley Madison z
domu Payne, 1768 - 1840, żona prezydenta USA Jamesa
Madisona (przyp. red.)) uciekała co sił w nogach w
bezpieczne miejsce z portretem Waszyngtona pod pachą.
Jednak Brytania przegrała tamtą wojnę, częściowo dzięki
militarnej zręczności Andrew Jacksona, ognistego człowieka z
Tennessee, który miał się stać siódmym prezydentem kraju.

John Bell junior służył u Andy'ego Jacksona w kampanii,

która zakończyła się bitwą pod Nowym Orleanem, gdzie
pospolite ruszenie złożone z myśliwych rodem z leśnych
ostępów pobiło na głowę brytyjskich żołnierzy zawodowych.
John znalazł się wśród owych zuchów; umiał przestrzelić na
wysokim drzewie gałązkę, na której siedziała wiewiórka, nie
robiąc szkody zwierzęciu. Bez wątpienia świętował
zwycięstwo w wesołych tawernach Nowego Orleanu. Było to
już wtedy czarujące miasto; trudno się zatem dziwić, że gdy
młodzieńca zwolniono, John junior nie chciał zostać na
farmie, lecz znalazł pretekst, aby powrócić do jasnych świateł
i czarujących kreolskich dam.

Będąc roztropnym i pomysłowym młodym człowiekiem,

odkrył, że odpowiedni powód mogą stanowić podróże. Zanim
pojawiły się parowce, towary z centrum kraju przewożono
płaskodennymi łodziami - owa niezwykle ekonomiczna
metoda transportu wymagała jedynie silnych mięśni i kilku
ociosanych z grubsza desek. Łodzie budowano w pobliżu
rzeki późnym latem i jesienią i cumowano przy brzegu, aż w
czasie wiosennych roztopów woda podnosiła się na tyle, iż je
porywała. Od Red River, która przepływała obok farmy
Bellów, do Cumberland i do Ohio wartki prąd nieuchronnie
zmierzał do szerokiego koryta największej rzeki zdążającej na
południe do Nowego Orleanu. Szynki i whiskey, tytoń i zboże
oraz inne krajowe wyroby, sprzedawane na targach w tym

background image

mieście, przynosiły całkiem niezły dochód. Brat Johna,
Drewry, był jednym z jego wspólników w tym interesie i bez
trudu zwerbował innych młodych mężczyzn, którzy chcieli
mieć udział w zyskach i zabawie. Po wyładunku łodzi w
Nowym Orleanie porzucano je lub sprzedawano jako materiał
budowlany, a śmiali przewoźnicy wyruszali do domów konno
lub na własnych nogach. Zagrożenia łączące się z takim
podróżowaniem dawały im dużo czasu na zabawy w mieście,
jako że gdy wreszcie powrócili szczęśliwie do domu, nie
zadawano im żadnych kłopotliwych pytań.

John musiał rozpocząć to przedsięwzięcie niemal od razu

po zwolnieniu z wojska, ostatnią zaś podróż odbył na wiosnę
1818 roku. List przewozowy datowany na kwiecień tego roku
wskazywał, że pięćdziesiąt beczek tytoniu przyniosło sto
osiemdziesiąt dolarów gotówką, cukier i kawę warte dwieście
dolarów oraz dwieście par butów.

Dlaczego, możemy zapytać, młody Bell porzucił tak

lukratywny handel? Oczywiście parowce szybko zastępowały
wolniejsze i niezgrabne cięższe płaskodenki. Być może jednak
istniał jeszcze inny powód. Kiedy John wrócił do Tennessee w
maju 1818 roku, w domu zastał rozpaczliwą sytuację.

background image

Rozdział trzeci
Tak naprawdę kłopoty rozpoczęły się rok wcześniej,

wiosną 1817 roku. John Bell senior pierwszy z rodziny
zobaczył coś dziwnego, ale w owym czasie nie przywiązywał
do tego faktu żadnej wagi, uznając całe zdarzenie jedynie za
nieco dziwne. Wyszedł z domu po śniadaniu, aby udzielić
instrukcji nadzorcom kierującym niewolnikami. Gdy dużymi
krokami szybko zmierzał w stronę północnego krańca farmy,
gdzie mężczyźni mieli tego dnia pracować, niósł przewieszoną
przez ramię strzelbę, w nadziei że ustrzeli królika lub
zdobędzie jakiś inny smaczny dodatek do posiłku. Zamiast
królika pomiędzy dwoma rzędami kukurydzy zobaczył
dziwacznie wyglądające zwierzę, przypominające dużego psa.

Stworzenie owo musiało być rzeczywiście podejrzane,

ponieważ John Bell strzelił do niego. Nie uczyniłby tego,
gdyby uznał je za zwierzę domowe należące do jednego z
sąsiadów. To coś natychmiast znikło, choć pan Bell widział,
że nie trafił. Wówczas nie zastanawiał się więcej nad tą
sprawą.

Kilka dni później Betsy i Drewry donieśli, że wszędzie

widzą dziwne stworzenia. Betsy zobaczyła również kobietę
przechadzającą się po sadzie. Kiedy do niej przemówiła,
zjawa znikła.

Bez wątpienia pan Bell uznał owe opowieści za produkt

młodzieńczej wyobraźni. Nie miał wtedy powodu, aby je
łączyć z kolejną oszałamiającą serią zjawisk, które zaczęły się
mniej więcej w tym samym czasie - pukaniem i stukaniem do
drzwi oraz odgłosami przypominającymi skrobanie w
zewnętrzne ściany domu. I te hałasy jednak również dawało
się wyjaśnić w racjonalny sposób. Dzikie zwierzęta mogły
podchodzić dość blisko do domostwa w poszukiwaniu resztek
jedzenia. Było powszechnie wiadomo, że szopy ogryzają
futryny drewnianych drzwi, a szczury i myszy dokonują

background image

wypraw nawet na dobrze prowadzone domy. Jednakże
stopniowo pukanie do drzwi stało się tak wyraźne, że
sugerowało, iż ktoś pragnie wejść do środka. Gdy otwierano je
na oścież, na zewnątrz nikogo niebyło.

Przez całe lato i później, na jesieni i w zimie, ktoś, kto

lubił figle, a kogo nie można było zobaczyć, nadal robił
osobliwe kawały. Pan Bell uważał, że to sprawka dzieci
sąsiadów. Zjawiska te budziły jednak tylko lekki niepokój i
stwarzały Bellom zaledwie drobne niedogodności. Młodsi
członkowie rodziny na początku nie byli ich nawet świadomi,
ponieważ zazwyczaj rozpoczynały się po zmroku, gdy Betsy,
Joel i Richard poszli już spać.

W końcu niemal rok po tym, gdy owe zjawiska się

rozpoczęły, odgłosy przeniosły się do domu. Richard Bell
nigdy nie zapomniał tej nocy.

Było to w niedzielę wieczorem, w maju 1818 roku. Cała

rodzina udała się już na spoczynek. Chłopcy mieli wspólną
sypialnię. John i Drewry zajmowali jedno z dużych
podwójnych łóżek, a Joel i Richard drugie. Pokój Betsy
znajdował się naprzeciwko, po drugiej stronie korytarza.
Rodzice spali na parterze w pokoju bezpośrednio pod izdebką
córki.

Zgaszono świece i chłopcy ułożyli się właśnie do snu,

kiedy Richard usłyszał dźwięk, jak gdyby jakiś szczur ogryzał
słupek od zasłon łóżka, tuż przy głowie chłopca. Pozostali
również to usłyszeli. Starsi bracia zerwali się na równe nogi i
zapalili świeczkę, by zabić przykrego intruza, gdy tylko
jednak wyszli z łóżka, odgłosy umilkły. Przyjrzeli się słupkom
od zasłon oraz pozostałym częściom łoża, ale nie znaleźli
śladów szczurzych zębów.

Bracia wrócili do łóżka. Gdy tylko się położyli, hałasy

rozpoczęły się na nowo, a ustawały tylko wtedy, kiedy
wstawali. To trwało aż do wczesnych godzin rannych.

background image

Rozwścieczeni chłopcy przeszukiwali pokój, lecz nie znaleźli
najmniejszego śladu gryzonia czy nawet dziury, przez którą
mógł wejść.

Ta sytuacja powtarzała się noc po nocy, tydzień po

tygodniu. Dotyczyła również pokoju Betsy; hałasy przenosiły
się do jej izdebki, kiedy chłopcy przeszukiwali swoją
sypialnię. Nikt nie mógł spać, zwłaszcza że owe odgłosy się
nasiliły i obecnie przypominały skrobanie psa, a nie któregoś z
mniejszych zwierząt, takiego jak szczur. Rodzina Bellów
objęła poszukiwaniami również inne pomieszczenia w domu,
zdjęto też pościel i przesuwano meble, ale nie znaleziono
dowodów obecności owego zwierzęcia ani też śladów
wskazujących, którędy mogło się dostać do wnętrza.

Nie minęło dużo czasu, a niewidzialne stworzenie

wzbogaciło swój repertuar dźwięków. Nowymi odgłosami
stały się dziwaczne przełykanie i cmokanie. Narzuty zaczęły
same spadać z łóżek. Huk jakby spadających ciężkich skał
oraz brzęk łańcuchów ciągniętych po podłodze nie pozwalały
Bellom spać aż do pierwszej lub drugiej w nocy.

Mówi się, że nadmierna poufałość wzbudza nie tylko

pogardę, ale również powoduje zobojętnienie. Rodzina
przyzwyczaiła się wreszcie do owych tajemniczych odgłosów.
Były to w końcu tylko hałasy i nie szkodziły nikomu, jeśli
pominie się fakt, że pozbawiały mieszkańców domu snu.
Bellowie przyzwyczaili się jednak do krótkich drzemek za
dnia. Jak gdyby rozdrażniony tym, że się go ignoruje,
nieproszony gość przeszedł jednak do bezpośredniego
działania. Nic dziwnego, że wiele lat później Richard
dokładnie pamiętał ów pierwszy prawdziwy atak.

- Właśnie zapadłem w słodką drzemkę, kiedy poczułem,

że moje włosy zaczynają się skręcać, a później ktoś nagle za
nie pociągnął, co poderwało mnie z łóżka. Miałem wrażenie,
jak gdyby ktoś oderwał mi czubek głowy.

background image

Richard wydał z siebie ryk. Jego braciszek Joel zaczął

wrzeszczeć, gdy niewidzialna ręka jego również szarpnęła za
włosy. Następnie rozległ się głos Betsy po drugiej stronie
korytarza. Cały czas krzyczała, dopóki rodzice nie przybiegli
na górę, aby zobaczyć, co się dzieje.

Znaleźli córkę siedzącą na łóżku i trzęsącą się od stóp do

głów. Poplątane i skręcone bujne złote włosy opadały z jej
ramion. Dziewczynka była tak przerażona, że rodzice musieli
zabrać ją do swojego pokoju na resztę nocy.

Od tamtej pory nie dało się już lekceważyć incydentów

zakłócających spokój domu. Dzieci były ustawicznie
dręczone, ktoś zrywał z ich łóżek pościel, ciągnięto je
niemiłosiernie za włosy. Czasami dom aż się trząsł od
stukania i dudnienia. Pan Bell mocno trzymał się racjonalnych
wyjaśnień. Przypominając sobie słabe trzęsienie ziemi, które
kilka lat temu nawiedziło okolicę, zastanawiał się, czy
podobna naturalna przyczyna nie powoduje owych łoskotów,
wstrząsających teraz domem. Wszakże trzęsienie ziemi nie
mogłoby ciągnąć dzieci za włosy ani wywołać dziwnej
choroby, która dotknęła Johna. Miał on wrażenie, jak gdyby
włożono mu do ust w poprzek patyk z końcami dźgającymi w
policzki, co sprawiało, że dziąsła i język puchły tak mocno, iż
dotknięty tym cierpieniem nie mógł prawie jeść i mówić.

Pan Bell był ogromnie zaszokowany tym, że nie mógł

znaleźć właściwego określenia na wszystko, co się działo w
domu. Czary? Trudno się pozbyć przesądów; niewolnicy
należący do rodziny przy ogniskach obok swoich chat
opowiadali szeptem historie o duchach i czarownicach, a
dzieci prawdopodobnie słuchały owych opowieści z pełnym
zachwytu przerażeniem. Przekazy Betsy o zjawach i dziwnych
zwierzętach bez wątpienia pochodziły z takich źródeł. Jak
wiadomo wszystkim, czarownice umieją przemienić się w
koty, psy i zające. Wiedźmy miały towarzyszy - demony

background image

ukazujące się w postaci zwierząt, które pomagały im w
niegodziwych figlach. Jednak rodzina Bellów nie była
przesądna. Ani wtedy, ani kiedykolwiek później pan Bell nie
skłaniał się ku temu, aby przypisać swoje cierpienia
złośliwemu duchowi. Czyżby to w takim razie niematerialne
istoty uwolnione od swej cielesnej powłoki? Był rok 1818;
minie następnych dwadzieścia lat, zanim wesołe siostrzyczki
Fox (Siostry Margaret i Kate Fox twierdziły, że w swoim
domku w Hydesville słyszały najpierw dziwne hałasy, po
czym zaczęły porozumiewać się z wywołującym je duchem za
pomocą alfabetu. Uważa się ich działalność za początek ruchu
spirytystycznego w zorganizowanej formie (przyp. red.)) z
Hydesville w stanie Nowy Jork nauczą się, jak wykręcać
stawy w kolanach i powodować stukania, będące
„odpowiedzią" ducha, które to metody zwiastowały narodziny
nowoczesnego spirytyzmu. Bellowie nie znali seansów i
mediów i nigdy nie słyszeli słowa Poltergeist.

Mając więcej doświadczenia, wiemy teraz, że ten

niemiecki termin oznacza „hałaśliwego ducha" powodującego
stukanie i różne odgłosy. Znane są setki przypadków działania
owych istot - od czasów najdawniejszych do chwili obecnej.
Gdyby Towarzystwo Badania Zjawisk Nadprzyrodzonych
istniało w 1818 roku i gdyby John Bell skonsultował się z jego
ekspertami, werdykt byłby jednomyślny, ponieważ tajemnicze
stukoty i skrobania oraz niewyjaśnione przemieszczenia takich
rzeczy jak pościel, a nawet klapsy oraz szczypanie ludzi to
typowe sztuczki należące do repertuaru duchów tej kategorii.

Wyjaśnijmy zatem naszą terminologię. Zjawa, która

pojawiła się w domostwie Bellów, nie była czarownicą.
Możemy równie dobrze nadać jej imię, jakim posługiwali się
członkowie rodziny, kiedy się zwracali do przybysza: „Duch"
- i napiszemy je dużą literą jak każde imię, ponieważ owa
istota ma niepowtarzalną, wyrazistą osobowość - o wiele

background image

żywszą w pewnych aspektach niż ci, których prześladowała.
Niczym ludzkie dziecko rosła i rozwijała się wraz z upływem
czasu.

Oczywiście słowo Poltergeist nie stanowi wyjaśnienia, to

tylko nazwa i Johna Bella nie pocieszyłaby wiadomość, że
można sklasyfikować ową dziwną siłę. I rzeczywiście w tym
przypadku eksperci mogliby przeżyć szok, ponieważ - choć
początkowo działał dość spokojnie - po względnie łagodnym
początku Duch Bellów okazał się później niepowtarzalnym
zjawiskiem w kronikach występowania poltergeistów.

background image

Rozdział czwarty
Przez długi czas Bellowie zachowywali milczenie na

temat swojego, jak to nazywali, „kłopotu". Trudno uwierzyć,
że żaden z sąsiadów nie wiedział, co się dzieje; z całą
pewnością niewolnicy musieli szeptać między sobą lub też
młodsze dzieci poskarżyły się towarzyszom zabaw. Mały Joel
miał tylko pięć lat; trudno by było spodziewać się po nim, że
zrozumie, dlaczego nie miałby mówić kolegom o owej
okropnej istocie, która ciągnęła go za włosy i zrywała pościel
z łóżka. Mniejsza zresztą o to, jak w istocie było, nikogo
spoza rodziny nie powiadomiono oficjalnie, co się dzieje,
dopóki sprawy nie pogorszyły się do tego stopnia, że pan Bell
zdecydował się zwierzyć najlepszemu przyjacielowi.

James Johnson był najbliższym sąsiadem Bellów i tak

pobożnym metodystą jak ci gorliwymi baptystami. Różnice
wyznaniowe nie przeszkadzały rodzinom w bliskich
kontaktach. Pan Johnson na zmianę z Bellami przewodniczył
cotygodniowym spotkaniom modlitewnym, na które
uczęszczali członkowie obu kościołów. Dwaj synowie
Johnsona, John i Calvin, również ogromnie lubili Bellów, a
jego przybrana córka Theny przyjaźniła się z Betsy.

Możemy sobie bez trudu wyobrazić zmieszanie i niepokój

pana Johnsona, gdy usłyszał zdumiewającą historię
przyjaciela. Natychmiast zgodził się przyjść i spędzić noc w
jego domu, aby osobiście przyjrzeć się dziwnym zjawiskom i
pomyśleć, co - jeśli w ogóle cokolwiek - można by zrobić.

Państwo Johnson przybyli o umówionej porze i Bellowie

przyjęli ich ze zwykłą gościnnością. Johnowi i Lucy rozmowa
o ich przeżyciach musiała przynieść ogromną ulgę. Nadszedł
wieczór i gdy zapadły ciemności, gospodarze wraz z gośćmi
udali się do salonu na modlitwy. Pan Johnson był znany jako
znakomity mówca, podziwiany dla swojej swady. Przy tej
okazji przeszedł samego siebie, przewodnicząc zebranym w

background image

śpiewaniu hymnów oraz modląc się w intencji uwolnienia
przyjaciół od ich utrapienia. Kiedy nadszedł czas, aby udać się
na spoczynek, państwo Johnson dostali pokój obok sypialni
Betsy.

Gdy tylko goście weszli do łóżka, zaczęła się zabawa -

skrobanie w drzwi, pukanie, pomruki oraz niesamowite
odgłosy przełykania i mlaskania. Pan Johnson wstał z łóżka i
zapalił światło. Jak zwykle położyło to kres działalności
Ducha w tym pokoju, hałasy jednak przeniosły się gdzie
indziej. W towarzystwie państwa Bellów Johnson podążał za
owymi odgłosami z jednego pomieszczenia do drugiego,
przejęty coraz większym strachem i zdumieniem. Szczególnie
poraził go pewien zestaw dźwięków - mlaskanie jak gdyby
niewidzialnych ust i wciąganie powietrza wsysanego przez
zęby. Czy to możliwe, zastanawiał się, że owa niewidoczna
istota ma usta, organ mowy, dzięki któremu może się
porozumiewać?

- W imię Pańskie! - zawołał. - Kim jesteś? Czego chcesz?

Co tutaj robisz?

Dźwięki umilkły. Państwo Bell wpatrywali się w siebie

nawzajem. Nie przyszło im do głowy, że ich dręczyciel może
słyszeć i rozumieć. Niestety, chociaż pan Johnson dostał
odpowiedź na swoje pytania, nie była ona taka, jaką miał
nadzieję otrzymać. Stukoty i trzaski rozległy się teraz jeszcze
głośniej niż przedtem. Betsy krzyczała i zaciskała kurczowo
ręce na głowie, gdy coś ciągnęło ją dokuczliwie za złote loki,
opadające na plecy.

Ogromnie poruszony pan Johnson podniósł do góry ręce.

- To przechodzi ludzkie pojęcie - przyznał. - To z

pewnością zjawisko związane ze światem nadprzyrodzonym i
mamy do czynienia z istotą inteligentną. Czyż nie zaprzestała
działalności, gdy do niej przemówiono? Radzę ci, mój biedny
przyjacielu, zaprosić innych znajomych, aby również

background image

prowadzili dochodzenie i próbowali wszelkimi środkami
zgłębić tę tajemnicę.

Pan Bell posłuchał rady Johnsona. Duch Bellów przestał

być prywatnym „kłopotem rodzinnym" i zamienił się w
przedstawienie lub też widowisko dla całej okolicy. Rzadko
trafiał się wieczór, aby jakaś grupa widzów nie usiadła wokół
ognia przy kominku w salonie, mając nadzieję na
demonstrację tajemniczych sił.

Nie wszyscy goście przybywali jedynie z czystej

ciekawości. Państwo Johnson oraz ich synowie poświęcali
zjawisku stałą uwagę, a księża z lokalnych kościołów służyli
rodzinie duchową pociechą. Pastorem Bellów był wielebny
Fort z kościoła baptystów w Drakees Pond. Duchowni z
kościoła metodystów, James i Thomas Gunn, byli ściśle
związani z rodziną relacjami pokrewieństwa jak również
miłości. Jesse Bell, najstarszy syn Johna i Lucy, poślubił
Marthę Gunn, córkę wielebnego Thomasa, a w swoim czasie
jeszcze trzy młodsze dziewczęta Gunnów wejdą przez
małżeństwa do rodziny Bellów.

W obecności owych pobożnych i inteligentnych

dżentelmenów pokazy nie tylko trwały nadal, ale jeszcze się
wzmogły. Wszędzie na polach i na podwórzu widziano
dziwne światła; kije i kawałki drewna popędzały chłopców,
kiedy wracali po pracy wieczorem. Pan Johnson upierał się, że
zjawiska te powoduje jakaś wyższa inteligencja i nadal ją
wypytywał: „Ile palców podnoszę do góry?", „Ile osób jest tu
obecnych?". W końcu padały odpowiedzi wyrażane stukotem
lub skrobaniem do drzwi. Nigdy nie przyszło jednak do głowy
temu niewinnemu dżentelmenowi, niemającemu żadnego
doświadczenia

w

technikach

prowadzenia

seansów

spirytystycznych, aby poprosić przybysza o odpowiedź na
bardziej skomplikowane pytania - odpowiedź taką mógłby
przecież przekazać, podając kolejne litery alfabetu. Pan

background image

Johnson jedynie namawiał usilnie Ducha, aby przemówił - co
ów zrobił.

background image

Rozdział piąty
Panowie, wyobraźcie sobie tę scenę z całym właściwym

jej staroświeckim urokiem: kobiety w sztywnych perkalowych
wzorzystych sukniach i w fartuszkach, śmiertelnie poważne
brodate męskie twarze, wyglądające niesamowicie w blasku
ognia. Kilka świeczek i lamp wspomagało to oświetlenie, ale i
tak według współczesnych standardów pokój był ciemny, a
umeblowanie charakteryzowała spartańska prostota

-

znajdowały się tam proste drewniane krzesła, plecione
dywaniki wykonane przez panią Bell oraz jej służące, szafka
zawierająca kieliszki, w których pan Bell miał zwyczaj
podawać swoją wspaniałą whiskey; na ścianie być może
wisiała wyhaftowana kolorowymi nićmi przez Betsy makatka
z pobożnymi wersetami z Biblii. Wyobraźcie sobie również
oczy pełne zaskoczenia i przerażenia oraz chorobliwą
ciekawość obecnych, gdy usłyszano po raz pierwszy
wypowiedzianą szeptem odpowiedź.

Na początku Duch miał kłopoty z mową, jak gdyby

eksperymentował z aparatem, który nie był mu znany lub
znajdował się w złym stanie. Pierwsze dźwięki wydawały się
słabe, wypowiedziano je urywanym głosem i przeplatały się
ze świszczącymi oddechami; gdy jednak zgromadzeni nadal
zadawali pytania, głos stawał się coraz silniejszy i bardziej
wyrazisty.

Pierwsza

logiczna

wypowiedź

stanowiła

powtórzenie modlitwy i hymnu pana Johnsona odmówionych
w nocy, kiedy ów po raz pierwszy spotkał Ducha. Intruz
przemawiał głosem pana Johnsona.

Reakcja na owo wystąpienie musiała zadowolić Ducha,

gdyż przy kolejnych okazjach wykazał się zdumiewającą
znajomością Pisma Świętego i talentem do dysput. Jego
prawdziwy głos był nadzwyczaj miły; tajemniczy gość
znajdował upodobanie w śpiewie i znał każdy hymn z
modlitewnika.

background image

Choć zaintrygowani ryzykowną sytuacją w salonie,

niektórzy z obecnych nie zapomnieli o głównym przedmiocie
ich zainteresowania - pragnęli odkryć, co to za istota i
dlaczego tu przybyła. Gdyby mogli się dowiedzieć, jakie jest
jej pochodzenie i cel, może odkryliby też, jak się jej pozbyć.
Po godzinach przesłuchań głos w końcu odpowiedział na
często powtarzane pytanie:

- Jestem duchem, który niegdyś był bardzo szczęśliwy,

przeszkodzono mu jednak i został unieszczęśliwiony.

Dreszcz zgrozy przebiegł wśród zebranych, gdy padło to

wypowiedziane drżącym głosem wyjaśnienie. Nastąpiły
potem gorączkowe pytania. Dlaczego jest nieszczęśliwy? Co
takiego się stało, co zakłóciło jego spokój?

Tajemniczy głos uroczyście wyjaśnił, że jest duchem

osoby pochowanej w pobliskich lasach.

- Zniszczono mój grób, wykopano i rozrzucono kości.

Jeden z moich zębów zaginął pod tym domem i oto jestem,
aby go szukać.

Oczywiście, było to śmieszne! Jednak trudno winić

zdesperowanych Bellów za to, że chwytali się wszelkiej
nadziei. Ktoś z rodziny przypomniał sobie na wpół zatarte w
pamięci wydarzenie sprzed trzech lub czterech lat, kiedy to
któryś z robotników rolnych, oczyszczając ziemię pod
uprawy, natrafił na ludzkie kości. Stare groby indiańskie były
powszechne w tym regionie i pan Bell kazał swoim ludziom
pracować uważnie, by nie zakłócali spokoju zmarłym.

Jednakże jego syn Drewry wspomniał o tym odkryciu

przyjacielowi i ów młody człowiek, nazwiskiem Hall,
zaproponował, by przekopać groby w poszukiwaniu
przedmiotów pozostawionych przy zmarłych.

Licząc na odnalezienie tomahawków i strzał, przeżyli

rozczarowanie, gdyż znaleźli tylko rozrzucone kości. Hall
bezmyślnie podniósł kość szczękową i zaniósł ją do domu.

background image

Bez wątpienia on i Drewry obeszli się z owymi szczątkami
bezceremonialnie, gdyż żartowali i śmiali się z
lekkomyślnością właściwą swemu młodemu wiekowi. Hall w
końcu cisnął znaleziskiem o ścianę. Jeden z zębów wyleciał
wskutek uderzenia i wpadł w szczelinę w podłodze. Pan Bell
akurat wtedy przechodził tamtędy i zdenerwował się, widząc u
chłopców taki brak szacunku dla zmarłych. Po zbesztaniu
winowajców kazał jednemu z niewolników zanieść kość z
powrotem na miejsce i zasypać grób.

Bez wątpienia cała rodzina wiedziała o tym incydencie,

ale zapomnieli o nim, dopóki Duch nie ożywił ich pamięci.
Pan Bell uważał, że warto zbadać sprawę, lecz chociaż
zerwano podłogę i przesiano ziemię, jaka się pod nią
znajdowała, zęba nie odnaleziono. Gdy skończono pracę,
Duch się roześmiał.

- Był to tylko żart, który miał na celu wystrychnięcie na

dudka starego Jacka Bella - oświadczył.

Ten postępek powinien nauczyć Bellów, że należy się

mieć na baczności, słuchając wszelkich podobnych wyjaśnień
wygłaszanych przez niesamowitego gościa, ale następny
pomysł Ducha został przyjęty nawet jeszcze bardziej
entuzjastycznie, być może z tego powodu, że wydawał się
atrakcyjny. Intruz odwołał się bowiem do zachłanności
słuchaczy.

- Jestem duchem jednego z pierwszych osadników.

Przywiozłem ze sobą dużą sumę pieniędzy i zakopałem je,
chcąc bezpiecznie przechować oszczędności do czasu, kiedy
mi się przydadzą. Jednakże zmarłem, nie wyjawiwszy nikomu
sekretu i powróciłem pod postacią ducha, aby ujawnić
miejsce, gdzie ukryłem pieniądze. Chcę, aby Betsy Bell je
otrzymała.

background image

Dziewczynka prawdopodobnie uważała, że na nie

zasługuje, gdyż Duch lubił wymierzać jej klapsy oraz szarpać
ją za włosy.

Pomachawszy

złotą

przynętą

przed

nosem

zgromadzonych, Duch zaczął się targować. Nalegał, aby
spełniono wiele dziwacznych warunków ustalonych według
jego widzimisię, zanim łaskawie zgodzi się powiedzieć, gdzie
zakopano skarb. Drew Bell i jego szwagier Bennett Porter
mieli zająć się kopaniem. Pan Johnson, do którego Duch
zwracał się poufale, nazywając go „Starą Słodką Gębą", musi
iść z nimi, aby sprawdzić, czy pracę wykonano należycie i
zagwarantować, że każdy pens ze skarbu dostanie się Betsy.

Ta godna uwagi oferta spotkała się ze śmiechem i

niedowierzaniem, ale w końcu wymienione osoby
zdecydowały się zabrać do dzieła. Nie spoglądajcie z taką
pogardą, panowie; czy wy nie postąpilibyście tak samo?
Instrukcje Ducha były szczegółowe: pieniądze zakopano pod
dużą płaską skałą na południowo - zachodnim krańcu farmy w
pobliżu rzeki. Duch bezsprzecznie znał każdą piędź
posiadłości.

Grupa poszukiwaczy wstała o świcie - stosując się do

kolejnego żądania Ducha - i wyruszyła z łopatami i oskardami
w dłoniach. Skała była ogromna i tak głęboko wbita w ziemię,
że spływającym potem chłopcom podniesienie jej zajęło całe
wieki. Pod spodem jednak znajdowało się tylko błoto.

Po nieco zaostrzonej wymianie zdań towarzystwo

postanowiło się jeszcze nie poddawać. Pan Johnson pomagał
w podnoszeniu głazu. Teraz usiadł, aby odpocząć, i
obserwował, co się dzieje, Drew i Bennett natomiast kopali.
Zanim zapadł zmrok, mieli już dół o wymiarach sześć na sześć
metrów i niemal tak samo głęboki, niczego jednak nie
znaleźli.

background image

Ze zmierzwionymi włosami, brudni i źli, czując się

oszukani, wrócili do domu. Kiedy odpoczywali w salonie po
kolacji, usłyszeli głos Ducha krztuszącego się ze śmiechu z
figla, jaki im spłatał.

- Drew nieźle radzi sobie z błotem - rechotał. - Jego ręce

są do tego stworzone i lepiej się przydają niż łopata. Żadne
złoto nie przeleci mu przez palce. I Stara Słodka Gęba patrzył
na nich, modląc się i dodając chłopcom zapału. Och, jak się
przy tym spocili!

Jego wesołość była zaraźliwa. Cała rodzina - oprócz, być

może, wyczerpanego Drew - wybuchnęła salwami śmiechu.

Goście nadal zadawali pytania, a Duch nadal im dokuczał.

Poinformował Calvina Johnsona, że jest duchem dziecka
pochowanego w Karolinie Północnej; bratu Calvina, Johnowi,
przedstawił się zaś jako duch jego macochy. Kolejny wymysł
nie był już jednak nieszkodliwy.

- Jestem duchem czarownicy, starej Kate Batts, a

przyszedłem dręczyć Jacka Bella, dopóki nie wyzionie ducha.'

W innym czasie i w innym miejscu owo perfidne

kłamstwo mogłoby mieć poważne następstwa, jako że w
tamtej spokojnej wiejskiej społeczności nie było bardziej
odpowiedniej kandydatki na czarownicę niż pani Kate Batts.

Wiemy wszyscy, panowie, że niewskazane jest zezwolenie

kobietom, by trudniły się one handlem czy też uprawianiem
męskich zawodów. Istnieje niebezpieczeństwo, iż odkryją, że
są równie w tym dobre jak my. Choroba męża zmusiła panią
Batts do odgrywania męskiej roli i niewiasta owa okazała
godne uwagi uzdolnienia do interesów. Rodzina była
zamożna, miała dobrze uprawianą farmę i wielu niewolników.
Kate nie tylko prowadziła gospodarstwo, lecz także
zajmowała się sprzedażą produktów z wełny, a jej niewolnice
przędły, tkały i szyły. To dawało ich właścicielce pretekst, aby
odwiedzać sąsiadów, sprzedawać im ubrania oraz kupować

background image

surową wełnę. Była niezwykle odważną kobietą i kiedy
wyruszała na swój tygodniowy obchód na czele gromady
służby, ludzie mieli całkiem niezłe widowisko. Na przedzie
jechała młoda służąca na starej szarej szkapie Kate. Sama pani
Batts szła z tyłu, ubrana w swoje najpiękniejsze suknie. Nigdy
nie widziano, aby jechała konno.

Gdyby Kate Batts była biedna i potulna, swoimi

dziwactwami mogłaby tylko napytać sobie biedy. Ponieważ
jednak była bogata i odznaczała się wyjątkowo ostrym
językiem, cieszyła się niechętnym szacunkiem otoczenia.
Ludzie wszakże śmiali się z niej za plecami, powtarzając
banalne historie o jej dziwacznym zachowaniu. Na przykład o
tym, jak na zebraniu wiernych usiadła na skruszonym
grzeszniku i swoim ciężarem niemal zagniotła biednego
człowieka na śmierć, zanim zdołał wyznać swe winy i błagać
o ich odpuszczenie.

Kiedy do pani Batts dotarły pogłoski, że duch Bellów

utrzymuje, iż do niej należy, jak określił to współczesny
świadek, zrobiła prawdziwe piekło. Jej oczy rzucały
błyskawice i obracała językiem jak szalona, miotając
przekleństwa zmieszane z niewłaściwie używanymi słowami,
z czego słynęła. Nie mogłaby wymyślić lepszej obrony;
groźne oskarżenie stało się tylko kolejną zabawną dykteryjką
o zwariowanej Kate Batts.

Pomimo to niektórzy przesądni w nią uwierzyli,

szczególnie kiedy przypomniano sobie, iż John Bell
przechytrzył kiedyś Kate w pewnej transakcji handlowej i że
powiedziała wtedy głośno, co o nim myśli, wyrażając się przy
tym bardzo dosadnie. Ludzie owi szeptali o tajemniczych
siłach Kate, których jakoś nikt nie zauważył, dopóki Duch nie
przemówił. Tak więc owa dziwna istota, która nawiedziła
Bellów, stała się znana jako czarownica i od tej pory chętnie

background image

odpowiadała na pytania, gdy goście zwracali się do niej
„Kate".

Był to niewinny finał sprawy, która mogłaby się

zakończyć procesem kobiety i szubienicą lub pętlą czy też
samosądem. To, że się tak nie stało, było częściowo zasługą
Johna Bella, który konsekwentnie i ostro wyśmiewał
oskarżenie. Owszem, pani Batts obrzuciła go niegrzecznymi
wyzwiskami i obiecywała, że mu się odpłaci; tak samo zresztą
zachowywała się wobec innych ludzi, którzy okazali się
sprytniejsi w interesach. Choć bez wątpienia dziwaczka, była
to jednak dobra, szczerze pobożna niewiasta i wszelka myśl,
że zajmuje się czarami, stanowi wręcz absurd.

Jak gdyby rozdrażniony tym, że pan Bell sprzeciwił się

owemu stwierdzeniu, Duch zaczął wtedy wystawiać
cierpliwość Johna na próbę. Przedstawił cztery nowe postaci -
całą rodzinę złych duchów. Nazywały się one Czarny Pies,
Matematyka, Kypokryfia oraz Jeruzalem. Głos, który
dotychczas był słodki i łagodny, zmieniał się, dopasowując do
owych istot. Czarny Pies, głowa rodziny, mówił ochrypłym,
ale wyraźnie kobiecym głosem; Jeruzalem zaś przemawiał jak
młody chłopiec. Matematyka i Kypokryfia miały odmienny
tembr, w obu przypadkach należał on jednak do kobiet.
Jednakże język, jakim się posługiwały, był zupełnie
nieodpowiedni dla płci pięknej. Najohydniejsze bluźnierstwa i
pogróżki szokowały słuchaczy. Richard ujął to zwięźle:
brzmiały one tak, "jak gdyby wielu pijanych mężczyzn biło się
ze sobą".

Złośliwe pogróżki skierowane pod adresem pana domu

stanowiły część popisów Ducha i John Bell poważnie
zastanawiał się nad opuszczeniem domu i przeniesieniem się
gdzie indziej. Byłoby to daremne - uprzedzała go „rodzina
czarownic"; podążą one za starym Jackiem aż na krańce ziemi.

background image

Przyjaciele nie odstąpili Bellów w tym okropnym czasie.

Co noc towarzyszyły nieszczęśnikom przynajmniej cztery
osoby, przysłuchując się wrzaskom z przerażeniem i kłócąc z
ohydnymi głosami. Wieczór zazwyczaj kończył się tym, że
Czarny Pies groził pozostałym duchom pobiciem ich, jeśli
odmówią wykonania poleceń. Pewnego razu wszystkie cztery
zjawy upiły się straszliwie, śpiewały sentymentalne piosenki i
napełniły cały dom odorem alkoholu. Zdobyły go, jak
wyjaśnił Czarny Pies, w pustym domu Johna Gardnera,
jednego z sąsiadów.

Na szczęście dla zdrowia psychicznego pana Bella czas

awantur nie trwał długo. Rodzina czarownic zajęła się
śpiewaniem

pobożnych

hymnów

zamiast

pijackich

przyśpiewek i w końcu zniknęła, pozostawiając na miejscu
„Kate" - starego rodzinnego Ducha, aby sprawował swoje
rządy.

Indagujący go ludzie nigdy nie poznali odpowiedzi na

jedno ze swoich pytań. Duch nie wyjaśnił, skąd pochodzi, ani
nie wskazał im pomysłu, jak można by go odprawić. Na
drugie pytanie - jaki jest cel jego przybycia - uzyskano
wszakże odpowiedź. Duch był takim skończonym kłamcą, że
najpierw nie potraktowali jego wyjaśnień poważnie, lecz tym
razem powiedział szczerą prawdę. Przyszedł, aby zadręczyć
na śmierć Johna Bella.

background image

Rozdział szósty
Począwszy od wulgarnych awantur rodziny czarownic do

słodkiego śpiewania hymnów, od złośliwych plotek po
nabożne dysputy na tematy religijne, Duch charakteryzował
się czymś, co można określić jako uderzającą niespójność
charakteru. Mimo to ośmielę się stwierdzić, że nie
zachowywał się bardziej nielogicznie niż większość mężczyzn
i kobiet, których osobowość również podatna jest na zmiany -
szczególnie kiedy znajdują się pod wpływem alkoholu. Jeśli
zbadamy zachowanie intruza, odkryjemy podstawowy
schemat jego postępowania.

Przebywał z Bellami niemal cztery lata. Nie muszę

przypominać wam, panowie, że jest to jedna ze szczególnych
cech tego przypadku. Rozważcie niektóre implikacje, jakie z
niej wynikają. Wskutek zwykłej poufałości rodzina zaczęła
traktować ową niesamowitą istotę jak starego znajomego - nie
takiego, być może, o którego przyjaźń warto by zabiegać, ale
pod wieloma względami nie bardziej dokuczliwego niż
zrzędzący krewniak w sędziwym wieku. Nic dziwnego, że po
roku lub dwóch przyjęli go z taką samą rezygnacją, jaką
okazaliby w stosunku do źle wychowanego gościa.

Musimy również pamiętać, że w tym długim czasie

dziesiątki osób słyszało i badało ów tajemniczy głos, a
niektóre z nich były wykształconymi ludźmi o dość
sceptycznym nastawieniu do oglądanych zjawisk. Eksperci
owi podejrzewali pewnych członków rodziny Bellów o
oszustwo, ale nigdy nikogo na nim nie przyłapano. Jeden z
obserwatorów położył nawet dłoń na ustach Betsy, aby
sprawdzić, czy tym uciszy głos Ducha. Możemy być pewni, że
znaleźliby się tacy wśród owych sceptyków, którzy ogłosiliby
światu swój triumf, gdyby udało im się odkryć tajemnicę.
Żaden z nich jednak nigdy tego nie zrobił.

background image

Mówiłem, że Duch przejawiał pewną niespójność

charakteru, ale w sposobie traktowania obserwatorów
wyraźnie widać było jednak logikę. Przybywali nie
dziesiątkami, ale setkami, przeważnie byli to poszukiwacze
osobliwości, którzy przyjeżdżali z daleka, aby obejrzeć to
widowisko. Pan Bell znosił wszystko z anielską cierpliwością,
oferując jedzenie i mieszkanie tylu gościom, ilu mógł
pomieścić, i nigdy nie przyjmując nawet centa zapłaty.
Niekiedy farma Bellów musiała przypominać wędrowny cyrk
z wozami i furami przywiązanymi do każdego kołka przy
płocie i namiotami rozstawionymi na łąkach.

Duch ogromnie lubił towarzystwo i rzadko sprawiał

zawód przybyłym, nie prezentując swoich umiejętności.
Pokazał niektóre spośród swoich najlepszych numerów
pewnemu tajemniczemu angielskiemu dżentelmenowi, o
którym wspomniał John junior, opisując go jako „mężczyznę z
klasy wyższej o wielkiej inteligencji". Być może John po
prostu zapomniał nazwiska przybysza, ale wydawało się, że
napomknął o pewnych szczególnych powodach utrzymania
tożsamości gościa w tajemnicy. Jeśli ów Anglik rzeczywiście
istniał, to nie zostawił żadnej notatki ze swoich spotkań z
Duchem, chociaż według Johna juniora zatrzymał się u
Bellów na kilka miesięcy.

Najbardziej utkwił w pamięci widzów wyczyn zjawy

dotyczący dwóch pastorów, których już poznaliśmy. Zdarzyło
się to w niedzielę wieczorem, po dopełnieniu przez nich
porannych obowiązków. Wielebny Fort wygłosił kazanie w
kościele baptystów, a wielebny Gunn przedstawił swoje
metodystom. Oba nabożeństwa rozpoczęły się o zwykłej porze
- czyli o jedenastej przed południem, a kościoły oddalone były
od siebie prawie o dwadzieścia kilometrów.

background image

Gdy wszyscy relaksowali się po wieczornym posiłku,

Duch zaczął wypytywać wielebnego Gunna o pewne subtelne
punkty doktrynalne w jego kazaniu.

- Skąd wiesz, na jaki temat mówiłem? - zapytał zdumiony

pastor.

- Byłem tam i słyszałem pana - padła odpowiedź.

Głos powtórzył czytania, kazanie i modlitwę na wyjście,

wspaniale naśladując głos kaznodziei.

- No cóż - zauważył żartem jeden z gości - tym razem brat

Fort ma przewagę. Duch nie może skrytykować jego kazania,
ponieważ słuchał wielebnego Gunna.

- Ależ, owszem, mogę - odrzekł głos.
- Skąd wiesz, co mówił?
- Byłem obecny tam również i słyszałem go.

Po tym wyznaniu nastąpiło dokładne powtórzenie kazania

pastora baptystów jego własnym głosem.

Żaden ze słuchaczy nigdy nie zapomniał tak niezwykłego

wydarzenia. Bawiąc z wizytą, Anglik został uraczony
dodatkowymi przykładami możliwości Ducha. Pewnego
wieczoru ten oznajmił, że właśnie odwiedził odległy dom
gościa i rozmawiał z rodziną. Powtórzył rozmowę, naśladując
głosy matki i brata dżentelmena. Chociaż Duch chciał jedynie
zapewnić angielską rodzinę, że ich ukochany nieobecny syn i
brat ma się dobrze, i przekazać wszelkie wiadomości, jakie
mieliby ochotę przesłać, jego wizyta nie była udana. Matka
dżentelmena pożegnała go uwagą, że słyszał i widział już
dostatecznie dużo, dodając:

- Nie życzymy sobie więcej podobnych odwiedzin. No

cóż, trudno ją za to winić.

Nie wszyscy goście przyjeżdżali, aby zaspokoić swoją

ciekawość. Niektórzy żywili pewne nadzieje na rozwiązanie
zagadki. Niejaki Jack Busby znany jako Zabójca Czarownic,
zgłosił gotowość unicestwienia Ducha za pomocą srebrnych

background image

poświęconych kul, powszechnie znanej broni w walce ze
złymi duchami. Bellowie powitali go uprzejmie, chociaż
podejrzewam, że taki zatwardziały racjonalista jak John Bell
nie wierzył zbytnio w przechwałki przybysza.

Na początku jednakże obecność Zabójcy Czarownic

zdawała się onieśmielać Ducha i nie słyszano go wcale przez
tydzień. Busby przypisywał sobie całą zasługę i szykował się
już do wyjazdu, mówiąc, że musi się zająć innymi sprawami.

- Jednakże - dodał wielkodusznie - wrócę, jeśli Duch

powróci. Kiedy wsiadał na konia, zwierzę wywróciło oczami i
mimo próśb

ani drgnęło. Busby usilnie namawiał je do ruszenia z

miejsca kopnięciami i krzykami, lecz na próżno. Wtedy nagle
zwierzę zaczęło stawać dęba.

- Potrafię sprawić, aby koń ruszył, Busby, ty stary

szarlatanie! - zawołał Duch. - Niech no tylko usiądę z tyłu.

Koń cwałował w największym pędzie, a jeździec

rozpaczliwie ściskając kapelusz, walczył, aby się utrzymać w
siodle. Nie trzeba dodawać, że nie wrócił.

Kolejny gość, który nazywał się „zawodowym

detektywem", miał inne podejście do sprawy. Bellowie nigdy
nie widzieli pana Williamsa ani o nim nie słyszeli, aż do dnia
kiedy wszedł pod ich dach i zaoferował swoje usługi, ale
przyjęli go tak, jak przyjęliby każdego - grzecznie i z wielką
wyrozumiałością.

Williams był tęgim, przystojnym i bardzo wystrojonym

mężczyzną, jego maniery jednak okazały się nie aż tak
przyjemne jak wygląd. Po kilku dniach, kiedy to Duch
zachowywał

pełne

skromności

milczenie,

przybysz

poinformował innego gościa, że oto znalazł rozwiązanie
zagadki. Jak podejrzewał, w tej sprawie nie ma nic
nadprzyrodzonego. Bellowie sami wymyślali owe wszystkie
sztuczki, szukając sensacji - chociaż nie wyjaśnił, dlaczegóż

background image

niby mieliby pragnąć czegoś, co pozbawiało ich odpoczynku,
prywatności i spokoju umysłu.

Kiedy John Bell dowiedział się o teorii detektywa,

wybuchnął gniewem. Uważał, że nadużyto jego gościnności i
wyraził zamiar wyrzucenia oszczercy z domu.

- Drobiazg, stary Jacku - odrzekł Duch. - Już ja się tym

zajmę. Tak więc pan Bell nic nie powiedział. Robiło się późno
i nie

chciał wypraszać gościa z domu w ciemną noc, gdy w

pobliżu nie było żadnego innego lokum. Oprócz tego dobrze
były mu już znane metody Ducha, a nie byłby istotą ludzką,
gdyby w pewien sposób nie oczekiwał z niecierpliwością
chwili, kiedy zobaczy, jak „zajęto się" oszczercą.

Duch wyczekał sposobnej chwili, aż cała rodzina położy

się spać. Dom tak był wypełniony gośćmi, że pani Bell
musiała polecić, by rozłożono sienniki na podłodze w salonie.
„Zawodowy detektyw" miał jedno z tych luksusowych posłań
dla siebie; był zbyt tęgi, aby dzielić je z kimś innym. Gdy
tylko światła zgasły, inni goście usłyszeli przeraźliwe krzyki
Williamsa. Duch przygniótł mężczyznę do siennika, waląc go
i przeklinając.

Gdy przyniesiono świecę, ciosy ustały, ale pełne

przekleństw komentarze Ducha na temat charakteru detektywa
trwały nadal. Przestraszony Williams spędził pozostałą część
nocy, siedząc na krześle z zapaloną świeczką obok. Wyjechał
o świcie, odrzucając uprzejme zaproszenie pana domu na
śniadanie.

Najsławniejszym z poszukiwaczy osobliwości okazał się

jednak generał Andrew Jackson, naczelny dowódca Johna
Bella juniora w Nowym Orleanie. „Staremu Orzechowi"
nieobce były skandale; gwałtowny temperament doprowadził
go do kilku pojedynków, a namiętne uczucia sprawiły, że

background image

poślubił pewną damę, zanim jeszcze zakończono formalności
rozwodowe z jej poprzednim małżonkiem.

Ten wybitny wojskowy przybył z dużą świtą oraz wozem

załadowanym zaopatrzeniem. Kawalkada niemal dotarła do
domu, kiedy konie przystanęły i nie można było ich zmusić,
aby ruszyły, chociaż nic nie wstrzymywało biegu
wierzchowców.

- To czarownica! - wykrzyknął któryś z jeźdźców. Gdzieś

w przydrożnych krzakach rozległ się głos:

- W porządku. Mogą teraz ruszać dalej, generale. I

ruszyły.

Bellowie przywitali dostojnego gościa i poczęstowali go

dobrym obiadem. To wykluczone, by generał rozbijał namiot
na łące; najlepszy pokój gościnny bynajmniej nie był zbyt
dobry dla takiej znakomitości. Przed udaniem się na
spoczynek towarzystwo zebrało się wokół kominka i nie
musimy długo zgadywać, co stanowiło temat owej rozmowy.

Pewien mężczyzna ze świty generała trudnił się tym

samym co Jack Busby - uśmiercaniem czarownic. Był to
postawny mężczyzna z płomiennymi oczami i orlim nosem.
Podobnie jak Busby miał zaufanie do broni palnej. Z dumą
pokazał swój pistolet i powiedział, że nie może się doczekać,
kiedy go wypróbuje.

Duch nie skomentował jego słów w żaden sposób, a ów

bufon chełpił się coraz głośniej. Jackson, który nigdy nie
odznaczał się cierpliwością, nie mógł sobie znaleźć miejsca.
Czekał, aż coś zacznie się dziać. Nagle prześmiewca zerwał
się na równe nogi i złapał za tylną część spodni.

- Chłopcy, kłuje mnie tysiąc szpilek - wrzasnął.
- Jestem przed tobą - odezwał się szyderczy głos. -

Strzelaj! Łowca czarownic wyciągnął pistolet, wycelował i
próbował pociągnąć za spust. Broń jednak nie wypaliła.

background image

- Teraz nadeszła noc, więc mogę się zabawić - oznajmił

Duch z chichotem. Głowa ofiary przekręcała się z jednej
strony na drugą i słyszano odgłos głośnych uderzeń w
policzki.

- Ciągnie mnie za nos! - wrzeszczał łowca czarownic.

Udało mu się dobiec do drzwi, które usłużnie się przed

nim otworzyły. Gdy biegł z krzykiem do wozu, głos szydził i
wygwizdywał go długo.

Jackson aż zrywał boki ze śmiechu.

- Nigdy nie słyszałem ani nie widziałem czegoś tak

zabawnego i tajemniczego - oświadczył zachwycony. -
Chciałbym zostać tu z tydzień.

Chociaż pan Bell na pewno poczuł się urażony, że pobyt w

jego domu potraktowano jako rozrywkę, zapewnił
pozbawionego taktu gościa, że może zostać tak długo, jak ma
ochotę.

Duch również był miły.

- Jest jeszcze jeden oszust w pańskim towarzystwie,

generale - skomentował. - Dostanę go jutro w nocy. Teraz robi
się już późno; chodźmy spać.

W nocy generał Jackson zmienił zdanie. Trudno wszakże

podejrzewać bohatera z Nowego Orleanu o tchórzostwo, a
więc to ktoś inny z jego świty musiał się obawiać, że zostanie
zdemaskowany, i namówił dowódcę, aby zrezygnował z
dalszej gościny w domu Bellów. Jednakże sam generał
przyznał później, że był mocno zaniepokojony.

- Na Najwyższego, niczego nie widziałem, ale słyszałem

dostatecznie dużo, aby nabrać przekonania, że wolałbym
walczyć z Brytyjczykami niż z utrapieniem, które zwą
Duchem Bellów.

background image

Rozdział siódmy
Teraz przyznam, panowie, że opowieści te otacza

atmosfera tajemnicy - jak ktoś mógłby powiedzieć - aura,
podobna do tej, jaka cechowała apokryfy. Pomimo to
zawierają one kilka ważnych tropów. Zauważcie, bardzo
proszę, że niektórzy goście przybyli z jawnym zamiarem
zdemaskowania oszustwa i że im się to nie udało. Zauważcie
również, że w traktowaniu widzów Duch daleki był od
niekonsekwencji. Rezerwował szyderstwa i policzki dla
sceptyków, a grzecznie traktował uprzejmych.

Model ten staje się wyraźniejszy, kiedy zajmiemy się jego

relacjami z bliskimi przyjaciółmi - powiedzieć można - z
niemal "jego bliskimi przyjaciółmi". Niektórzy sąsiedzi
Bellów bardzo się zaprzyjaźnili z tajemniczym intruzem.
Uwielbiał on pogawędki i był znacznie mniej skłonny do
brzydkich figli, gdy zajął się rozmową. Z tego też powodu
jeden z przyjaciół Johna Bella spełnił prawdziwie dobry
uczynek, kiedy obiecał, iż będzie rozmawiał ze zjawą kilka
godzin. Biedny gospodarz prawdopodobnie korzystał wtedy z
ciszy i spokoju, by uciąć sobie krótką drzemkę.

James Johnson, pierwszy sąsiad, który zawarł znajomość z

Duchem, był jego szczególnym ulubieńcem. Chociaż ów
dokuczał mu i nazywał „Starą Słodką Gębą", żywił uznanie
dla godnego podziwu charakteru tego człowieka. James nie
był jednak tak zabawny jak jego syn John i Duch uwielbiał
urządzać sobie z nim właśnie zawody, kto ma celniejszy
dowcip. Sąsiedzi zdawali się dobrze znać charakter Johna
seniora. Był on wspaniałym przykładem szczerego i
towarzyskiego dżentelmena, ale nie gardził podstępami, aby
osiągnąć jakieś korzyści dla siebie. Jego brat Calvin natomiast
pozbawiony był przebiegłości i odznaczał się całkowitą
prostotą i uczciwym charakterem.

background image

Pewnego wieczoru bracia omawiali z gospodarzami

niektóre błazeństwa Ducha. Czy był on istotą cielesną, tylko
niewidzialną? Musi mieć ręce; zbyt wiele osób czuło jego
mocne uderzenia w policzki.

Nagle Duch wtrącił się do tej rozmowy. Tak, ma dłonie;

czy Calvin chciałby potrzymać go za rękę przez chwilę?
Calvin oczywiście chciał.

- Musisz obiecać, że nie będziesz trzymać mnie za długo

ani ściskać - ostrzegł go głos.

Calvin obiecał i wyciągnął dłoń.
Palce, które spoczywały na jego ręce nieśmiało i przez

moment, były tak czułe i delikatne jak palce kobiety.

Nieco zirytowany John poprosił, aby i on mógł

doświadczyć tej samej łaski.

- Szukasz tylko okazji, aby mnie złapać - odrzekł chytrze

Duch.

- Nie, nie, zapewniam, że tak nie jest.
- Znam cię. Jesteś przebiegłym łajdakiem, który próbuje

mnie schwytać, ale ja ci nie zaufam.

Tak więc Calvin Johnson jako jedyny człowiek poczuł

dotyk Ducha - pomijając uderzenia w policzki i uszczypnięcia.
Inny sąsiad natomiast trzymał tajemniczego gościa w
objęciach.

William Porter spędzał noc po nocy z Bellami w nadziei,

że im pomoże. Miał dobre stosunki z Duchem, który lubił
rozmawiać z nim niemal tak bardzo jak z Johnem Johnsonem.
William, nazywany przez swoich przyjaciół Billym, nie był
żonaty. Jego chata, zrobiona z drewnianych bali, była
typowym domem kawalera - miała tylko dwa pomieszczenia.
Na jednym krańcu dużej izby znajdował się mały kominek. W
drugim pokoju Billy miał sypialnię i w zimne noce nie
zamykał drzwi, aby docierało do niego ciepło ognia.

background image

Pewnego zimowego wieczora Billy przyszedł do Bellów,

gdzie zebrane towarzystwo oczekiwało na pojawienie się
Ducha. Wyglądał na bardzo poruszonego i nie trzeba go było
długo namawiać, aby opowiedział, co mu się przydarzyło.

- Wczoraj w nocy było zimno i zanim poszedłem spać,

nałożyłem dużo drew do kominka, aby ogrzać dom. Gdy tylko
położyłem się do łóżka, usłyszałem obok siebie odgłosy
drapania i uderzeń. Pomyślałem, że dźwięki te przypominają
figle Kate, nie miałem co do tego żadnych wątpliwości. Wtedy
poczułem, że ktoś ściąga ze mnie nakrycie i usłyszałem słowa:
„Billy, przyszłam, aby spać z tobą i cię ogrzać". „Dobrze,
Kate - odpowiedziałem - ale jeśli chcesz ze mną spać, musisz
się odpowiednio zachowywać". Trzymałem kurczowo kołdrę,
czując, że ktoś mi ją wyrywa. Miałem wrażenie, iż coś
podnosi ją z łóżka po drugiej stronie i jakaś istota podobna do
węża wczołguje się pod przykrycie. Nigdy nie bałem się
czarownicy ani tego, że zrobi mi krzywdę, ale z emocji
wstrząsnął mną zimny dreszcz i doświadczyłem uczucia,
jakby łamano mi wszystkie kości w całym ciele, co było po
prostu okropne. Narzuta nadal się zsuwała, chociaż cały czas
kurczowo ją trzymałem. W końcu leżała zwinięta w rulon w
nogach łóżka, tak jakby okręcił się nią niezbyt duży chłopiec,
dla mnie nie pozostawiając ani kawałeczka przykrycia. W
sekundę wyskoczyłem z łóżka i gdy przyglądałem się
zaplątanemu w narzutę Duchowi, przyszła mi do głowy myśl:
Mam cię teraz i wrzucę cię w ogień!

W jednej chwili pochwyciłem zrolowaną kapę w ramiona i

ruszyłem z nią do kominka. Była bardzo ciężka i miała
okropny zapach. Nie doszedłem jeszcze do połowy pokoju, a
mój ciężar stał się tak wielki i wydawał tak ohydny zapach, że
musiałem upuścić go na podłogę i wybiec na zewnątrz, aby
zaczerpnąć świeżego powietrza. Fetor, wydobywający się z
rulonu, był najwstrętniejszy ze wszystkich, jakie kiedykolwiek

background image

czułem. Po prostu mnie dusił i nie wytrzymałbym go ani
sekundy dłużej.

Gdy już złapałem oddech, wróciłem do pokoju i ostrożnie

zebrałem w dłonie zwiniętą narzutę. Kiedy ją wytrząsnąłem,
nie miała już tak niezwykłego ciężaru ani wstrętnego zapachu.
Pomyśleć, że byłem bliski pochwycenia czarownicy!

Jedną z mniej miłych cech Ducha była jego antypatia do

niewolników rodziny Bellów objawiająca się w wulgarnych,
rzucanych prosto z mostu słowach. Nie skomentuję w całej
rozciągłości owych trywialnych wyrażeń, powiem jedynie, że
relacje pomiędzy panem i niewolnikiem na tych zachodnich
farmach były całkiem odmienne od tych, które przeważały na
wielkich wschodnich plantacjach zatrudniających nawet setki
ludzi. Pan Bell pracował razem ze swoimi niewolnikami,
wielu z nich dorastało w jego rodzinie. Zasady religijne nie
dozwalały na okrucieństwa w stosunku do niewolników -
chociaż

dopuszczały

większą

niesprawiedliwość,

a

mianowicie samo niewolnictwo - a w tej ściśle ze sobą
związanej społeczności właściciel nie mógł znęcać się nad
swoimi sługami, aby ten fakt nie był znany i potępiony przez
równych mu współobywateli. Posiadacze niewolników tacy
jak Bellowie odnosili się jednak do tych ludzi z pewnego
rodzaju pogardliwą dobrodusznością. Z upodobaniem też
tkwili w słodkiej iluzji, że ich życzliwość jest odwzajemniona
i być może zresztą w niektórych przypadkach tak nawet było.
Pod tym pozornym posłuszeństwem i służalczością w
stosunku do małej panienki oraz drogiego starego pana
musiało jednak wrzeć całe morze palącej nienawiści.

Duch nienawidził „czarnuchów". Słowem takim nigdy nie

posłużyliby się Bellowie - pod tym i wieloma innymi
względami odnoszenie się zjawy do przedstawicieli rasy
kolorowej przypominało zachowanie najniższych i najmniej
wykształconych klas społecznych. Duch, będąc snobem, gdy

background image

chodziło o pochodzenie, wolał przyjemności życia w domu
pana od biednych chat niewolników i nigdy nie słyszano, aby
wtargnął do ich kwater. Gdyby jednak któryś ze służących
zaryzykował i wyszedł z domu po zapadnięciu zmroku,
mogłoby go spotkać coś, czego bynajmniej się nie spodziewał.

Harry miał kilkanaście lat, kiedy tajemnicza istota

pojawiła się po raz pierwszy. Dożył podeszłego wieku i
pięćdziesiąt lat później nadal pracował dla rodziny Bellów.
Dzieci nazywały go „Wujem Hackiem" i uwielbiały słuchać
opowieści o spotkaniu z Duchem. Możemy być pewni, iż w
miarę upływu lat historie te nie straciły nic ze swego
dramatyzmu. Do obowiązków Harry'ego należało między
innymi rozpalanie ognia. Było to ważne zadanie w czasach,
gdy w pokojach kominki stanowiły jedyne źródło ciepła. Jak
wszyscy młodzi ludzie Harry lubił spać do późna, gdy tylko
mogło mu to ujść na sucho. Zimy w Tennessee bywają
mroźne; pan Bell wstawał wcześnie rano i wyprowadzało go z
równowagi, gdy podnosił się z ciepłego łóżka, a chłopak nie
rozpalił jeszcze ognia.

John Bell nie mógł być surowym panem, skoro kary, jakie

otrzymywał Harry, zupełnie nie skutkowały. Pewnego ranka
Harry bardzo się spóźnił. Gdy klęczał przy palenisku,
dmuchając w żar, by rozniecić ogień, sucha szczapa na
podpałkę uniosła się w powietrze i zaczęła wymierzać mu
klapsy w tylną część ciała. Na próżno Harry starał się uniknąć
razów. Niewidzialne dłonie pochwyciły go, cisnęły na krzesło
i tłukły coraz mocniej. Odgłosy uderzeń i krzyki biednego
chłopaka słyszano w całym domu, aż pan Bell przybiegł
pędem na miejsce chłosty. Duch w końcu przestał bić
chłopaka, ale ostrzegł go, że jeśli spóźni się ponownie,
zatłucze go na śmierć i wrzuci do ognia.

Możemy mieć pewność, że po tym wydarzeniu Harry robił

wszystko na czas. Aby ułatwić sobie poranną pracę, przynosił

background image

drewno i szczapy na podpałkę już poprzedniego wieczoru.
Pewnej nocy wracał właśnie do chaty po wykonaniu tej
roboty, kiedy usłyszał złowrogi głos przemawiający doń z
ciemności.

- Ruszaj zaraz do pana Jamesa Johnsona i przygotuj

drewno oraz szczapy na podpałkę na jutro. On i jego rodzina
są chorzy. Zapowiedziałem mu, że przyjdziesz. James Johnson
to najlepszy człowiek w tym hrabstwie i twój pan będzie
zadowolony, że cię wysłałem; nie zatrzymuj się, aby go pytać
o pozwolenie.

Dom Johnsonów oddalony był niemal o kilometr, a Harry

musiał być bardzo zmęczony, powiedział jednak, że już tam
śpieszy, i ja mu wierzę. Pan Johnson go oczekiwał, gdyż Duch
już wcześniej rozmawiał z nim na ten temat.

- To żaden kłopot. Harry lubi rozpalać ogień w zimne

poranki - oświadczył ze złośliwym poczuciem humoru, jakie
czasami objawiał. - Jeśli będziecie dłużej chorować, Harry ma
przychodzić co dzień, by rozpalać tu ogień w kominku.
Powiem jego panu, że tak zostało ustalone, a twój przyjaciel
będzie tylko zadowolony.

Podobnie kilku innych niewolników odczuło na sobie

skutki dezaprobaty Ducha, znacznie bardziej jednak dokuczał
członkom rodziny Bellów.

Trzej młodsi chłopcy: Joel, Richard i Drew ucierpieli na

skutek działania niewidzialnych rąk Ducha. Ściągał im kołdry
z łóżek, rzucał w nich patykami i kamieniami z krzaków
rosnących wzdłuż drogi, gdy szli do szkoły, wymierzał im
policzki i ciągnął biedaków za włosy. Pewnego razu, kiedy
Drew opierał się o jakiś ciężki mebel, Duch wyciągnął ową
podporę spod niego w taki sposób, że chłopak upadł na
podłogę i nabił sobie potężne siniaki.

W stosunku do Johna juniora Duch zachowywał się

zadziwiająco delikatnie. Nigdy nie zastosował wobec niego

background image

siły i zwracał się doń niemal pokornie. Chłopak zupełnie się
go nie bał i gdy postępowanie tamtego dawało się wszystkim
we znaki, często groził mu i wymyślał. Duch kiedyś sam się
przyznał, że lubi Johna, ponieważ ten ma odwagę ostro mu
odpowiedzieć.

- Spróbuję powiedzieć ci więcej przyjemnych rzeczy

następnym razem - oznajmił, dorzucając z ironią: - Au plaisir
de vous Renoir. (Z przyjemnością cię zobaczę (przyp. red.))

Przekazano nam, że Duch mówił płynnie wszystkimi

językami, ale jest to jedyny konkretny przykład, jaki zachował
się do naszych czasów.

Tak więc Duch, jak widzicie, miał również sympatyczne

cechy. Nie był to całkowity dopust Boży dla rodziny Bellów
ani dla sąsiadów. Jego uwadze umykało bardzo niewiele
przypadków złego zachowania mieszkańców okolicy. Zawsze
podawał je do publicznej wiadomości świętoszkowatym
tonem ku zmartwieniu osób, o które chodziło. Niektórzy z
sąsiadów pana Bella przyznawali nawet, że poziom moralny
społeczności nigdy nie był wyższy. Człowiek, który miałby
ochotę zbić niewolnika lub znęcać się nad dziećmi,
powstrzymywał się od tego, mając świadomość, że zanim
zapadnie zmrok, cała okolica będzie o wszystkim wiedzieć.
Mieszkańcy żyli więc w poczuciu, że obok nich stoi zawsze
stróż prawa i porządku.

Dla niektórych członków rodziny Bellów obecność Ducha

była bardzo nieprzyjemna. Nigdy nie przestał grozić panu
domu i latem 1819 roku ujawnił jeszcze jeden ze swych
zamysłów.

background image

Rozdział ósmy
W krainach leśnych, wonnych dolinach niebieskooka

mieszka dziewczyna, a zwą ją Betsy Bell.

Gdy duchów klątwa na kraj ów pada - ona duchami tymi

włada - nieszczęsna Betsy Bell.

Drzeworyt dołączony do tego fragmentu nieudolnych

rymów w książce napisanej kilka lat później nie potraktował
zbyt pochlebnie panny Betsy. Przypomina na nim czarownicę
z włosami w dzikim nieładzie i dłońmi wzniesionymi w geście
przerażenia. Gdyby była damą wielkiego rodu w dawnej
Szkocji (w obszarze, jak się wydaje, poważnie dotkniętym
czarami), któryś z górskich bardów zapewne uwieczniłby jej
cierpienia w lepszych wierszach i namalowano by ładniejszy
portret. Jednak możliwe, że lepiej dla niej było, tak jak było.
W mniej oświeconym czasie mogłaby sama zostać oskarżona
o czary lub przyczyniłaby się do jakiejś innej przerażającej
śmierci nieszczęsnej dziewczyny.

Mówiłem wam na początku, że właśnie Betsy jest

bohaterką tej przerażającej opowieści w stylu gotyckim i
bronię swego zdania, chociaż sam Duch jest tu także ważną
postacią. Wiele przesłanek wskazuje na to, że był on rodzaju
żeńskiego, ale trudno przypisać seksualną tożsamość
bezcielesnemu głosowi, więc nie możemy nazwać Ducha
bohaterką, jeśli pragniemy tym samym mianem określać takie
postacie jak Medea czy Messalina.

Betsy jawi się z pewnością główną postacią całej sprawy.

Każda teoria, która usiłuje wyjaśnić dziwne wydarzenia w
domu Bellów, uznaje ją albo za ofiarę, albo też za
sprawczynię nieszczęść - a zapewniam was, że można by ją
podejrzewać. Jaka więc była ta dziewczyna z doliny?

Lekarze mogliby zwrócić uwagę, że Betsy weszła w okres

przeobrażania się z dziecka w kobietę i podlegała normalnym
przypadłościom tego etapu życia. Nie była jednak skłonną do

background image

omdleń wykształconą młodą damą, lecz zdrową wiejską
dziewczyną, czasami zachowującą się jak chłopak.

„Znała wszystkie drzewa, topole, dęby, drzewa gumowe,

klony i wszelkie inne gatunki; lubiła obserwować, jak drzewa
rozkwitają na wiosnę i kochała barwy czerwieni i złota liści
jesienią. Zbierała polne kwiaty i znała wszystkie ptaki w lesie"
- ten pochwalny opis sporządził jeden z wielbicieli Betsy pół
wieku później, kiedy modna była przesada i kwiecistość. Nie
mówi on wiele. Współczesne charakterystyki są bardziej
szczegółowe. Betsy doskonale jeździła na koniu, umiała
strzelać z pistoletu i zaprzęgać muły do pługa lub wozu. Jeden
z jej braci powiedział z aprobatą, że była silną dziewczyną,
mając na myśli stan jej zdrowia, a nie figurę. Inni świadkowie
opisują ją bowiem jako smukłą, zgrabną dziewczynę o blond
włosach i błękitnych oczach, doskonałej cerze i różanych
ustach. Miała również „zdrowy rozsądek, wesołe usposobienie
i wspaniały charakter".

Jeszcze większa przesada! Sporo ujawniają wspomnienia

Betsy, kiedy jako osiemdziesięcioletnia kobieta rozmawiała z
wnukiem brata o czasach swego dzieciństwa.

Przyjemne wspomnienia pozostają dłużej w pamięci niż

bolesne. Opowieści Betsy o jej dziewczęcych latach robią
wrażenie, że był to pogodny czas niewinności, którego nie
pogrążyły w mroku nawet powtarzające się co pewien czas
wizyty Ducha. Państwo Bell nie wydawali się surowymi
rodzicami. Zachęcali młodych ludzi do różnego rodzaju
niewinnych przyjemności - pikników w lasach, łowienia ryb w
rzece, zabaw, jazdy konnej, wieczorów z przyjaciółmi. Duch
również czerpał przyjemność z owych rozrywek i rzadko
opuszczał jakieś przyjęcie.

Przejażdżki saniami należały do popularnych zabaw

zimowych. Prawdę mówiąc, pojazdy te zaprojektowano do
prac polowych. Płozy były zrobione z naturalnie wygiętych

background image

kawałków drewna. Dokładnie wypolerowane i zamontowane
do wozów zamiast kół, służyły do przewożenia płodów
rolnych z pól do stodół. Zimą natomiast owe niezgrabne
pojazdy stawały się wspaniałymi saniami.

Pewna zimowa przejażdżka okazała się dość niezwykła.

Betsy zaprosiła kiedyś grupę przyjaciół, zarówno dziewczęta
jak i chłopców, aby spędzili u niej cały dzień i po zwykłym
obfitym posiłku, który podano w południe, postanowiono
zaprząc konie i urządzić sobie sannę. W płaszczach i
wełnianych czapkach, owinięte szalikami dziewczęta całą
grupą zaczęły wsiadać do sań, gdy tymczasem chłopcy poszli
po konie. Nagle jakiś głos zawołał:

- Trzymajcie się mocno na zakrętach! - I sanie ruszyły bez

koni.

Objechały dom trzy razy tak szybko, że płozy ślizgały się i

hamowały, a dziewczęta piszczały zarówno z radości jak i ze
strachu.

Obecność Ducha okazała się bardzo przydatna - pomógł

on młodym na kilku takich wyprawach. Doradzał im, jak
zarzucać wędkę, kiedy łowili ryby, a kiedyś nawet wyciągnął
pechowego młodzieńca z ruchomych piasków. Ocalił również
Betsy od śmierci lub poważnych obrażeń.

Pewnego razu dziewczyna udała się na przejażdżkę z

Richardem i jego przyjaciółmi. Pojechali wzdłuż rzeki do
zakrętu, gdzie rosło kilka wspaniałych topoli. Tutaj zaskoczyła
ich nagła letnia burza, ale nie mogli schronić się pod
drzewami, ponieważ silny wiatr łamał gałęzie, a nawet
ogromne konary, i młodym zagrażało niebezpieczeństwo, że
zostaną nimi uderzeni. Głosem, w którym słychać było
zdenerwowanie, Duch przynaglał uczestników wycieczek, aby
przejechali przez rzekę, gdzie będą bezpieczni, ale
przestraszone konie nie chciały wejść do wody.

background image

- Co z was za głuptasy - zawołał w końcu Duch. - Teraz

trzymajcie się mocno i nie krzyczcie głośno na konie.

Uspokojone i prowadzone przez niewidzialne ręce

zwierzęta przeszły rzekę. Później Betsy zobaczyła, że ścieżka,
którą zostawili za sobą, była zarzucona wielkimi gałęziami i
powalonymi drzewami.

Osobliwym i wartym uwagi dopełnieniem opowieści jest -

moim zdaniem - to, że Betsy obstawała, iż Duch ostrzegał ich,
aby nie udawali się na przejażdżkę owego dnia, ponieważ
nadchodzi burza. Dodała tutaj, że miał zwyczaj wypowiadania
podobnych uwag, kiedy wyjeżdżali, tak jak robił to ojciec,
jeśli chciał, aby zostali w domu - pragnąc ich wystraszyć,
mówił wówczas wiele rzeczy, które wcale nie były
prawdziwe.

Czy muszę zwracać wam uwagę, panowie, dlaczego

uważam ten komentarz za ważny? Nie, widzę, że nie jest to
konieczne.

Były też i inne historie o dobrych uczynkach Ducha -

wszystkie pochodziły od samej dziarskiej starej pani Betsy,
która opowiadała je po wielu latach. Ukazują całkowicie
odmienny obraz jej relacji z Duchem, niż podają to inni
świadkowie. Według braci i przyjaciół niewidzialna zjawa
dręczyła dziewczynę coraz boleśniej w miarę upływającego
czasu.

Betsy zaczęła cierpieć na chroniczne omdlenia, jak

nazywał to Richard. W gruncie rzeczy dolegliwości były
znacznie poważniejsze. Po palpitacjach i kłopotach ze
złapaniem tchu zdawała się w ogóle nie oddychać i nie
odzyskiwała przytomności przez pół godziny. Ataki owe nie
miały trwałych skutków, ale musiały być trudne do zniesienia
i okropne do oglądania. Nikt nie wątpił, że to Duch ponosił za
nie odpowiedzialność. Nadchodziły wieczorem, mniej więcej

background image

w tym czasie, kiedy zazwyczaj się pojawiał, a gdy dziewczyna
była nieprzytomna, nie słyszano jego głosu.

Jak gdyby owa dolegliwość sama w sobie nie wystarczyła,

Duch rozpoczął wówczas kampanię, aby pozbawić Betsy
najsłodszego marzenia każdego dziewczęcia - własnego
adoratora.

Chociaż Betsy była bardzo młoda, miała już kilku

wielbicieli. Najpoważniejszym spośród nich był Joshua
Gardner, syn sąsiada, który nieświadomie dostarczył whiskey
rodzinie złych duchów. Do naszych czasów dotrwał obraz
owego adoratora: ukazuje on przystojnego młodego człowieka
o regularnych rysach twarzy i z masą gęstych ciemnych
włosów. Gdy tylko Joshua zaczął poważnie zalecać się do
dziewczyny, niewidzialna przyzwoitka dała o sobie znać.
Najpierw Duch prosił delikatnie:

- Betsy, proszę, nie wychodź za młodego Gardnera.

Joshua i Betsy zlekceważyli ową radę, tak więc Duch

przedsięwziął bardziej zdecydowane środki zaradcze. Nie
tylko zaczął znowu atakować biedną dziewczynę, wyrywając
grzebienie z jej gęstych jasnych włosów i wymierzając
policzki, ale również słowami obrażał młodą parę. Jeden ze
służących wspominał, że przypadkiem podsłuchał takie
inwektywy, gdy rozpalał ogień w pokoju, gdzie siedzieli
zakochani.

- Słyszałem, jak zły duch wygadywał w ich obecności

najgorsze bezeceństwa i tak bardzo zawstydził panienkę
Betsy, że musiała pośpiesznie opuścić salon, a chłopak
poszedł szybko do domu.

Bezwiednie zastanawiamy się w tym momencie, co

dokładnie powiedział Duch. Musiało to być w najwyższym
stopniu wulgarne, ponieważ nikt nigdy nie powtórzył jego
uwag.

background image

Joshua nie był jedynym wielbicielem Betsy. Następny

młody mężczyzna, który widział, jak dziewczyna dorasta i
przemienia się w kobietę, również stał się bezbronną ofiarą jej
wdzięków.

Jednym z godnych podziwu pierwszych projektów pana

Bella, gdy przyjechał do Tennessee, było wybudowanie na
terenie farmy szkoły - i to nie tylko dla swoich własnych, ale
dla wszystkich dzieci mieszkających w sąsiedztwie, które
miały ochotę do niej chodzić. Betsy uczyła się tam przez
cztery lata pomiędzy dziesiątym a czternastym rokiem życia.
Richard Powell, młody człowiek, pracujący jako nauczyciel,
miał okazję przyjrzeć się, jak wzrastają uroda oraz inteligencja
dziewczyny. Zakochał się w niej, ale nie okazywał swoich
uczuć. Znana mu była jej sympatia do Joshuy, a mógł też mieć
poczucie, że nie ma nic do zaoferowania swej ukochanej. Był
jedynie wiejskim nauczycielem bez perspektyw na przyszłość
i majątku, o wiele starszym od dziewczyny.

Obaj konkurenci byli bezradnymi świadkami cierpień

Betsy. Miała ona wszakże orędownika - siłacza z sąsiedztwa,
który nazywał się Frank Miles. Jego wyczyny, ukazujące
nadludzką wprost siłę, stały się przysłowiowe. Pewien sąsiad
przypominał sobie, że widział, jak Frank zębami rozłupywał
duży orzech. Ów rodzimy amerykański owoc, moi przyjaciele,
nie przypomina jednego z waszych migdałów w skorupce
cienkiej jak papier ani orzeszków laskowych; jego łupina jest
twarda jak kamień. Przyznaję, że taki popis robi na mnie
większe wrażenie niż każda inna znana manifestacja siły
mięśni - chociaż gdybym był dentystą pana Milesa,
poradziłbym mu, aby zyskiwał sobie uznanie w inny sposób.

Frank był przyjacielem Johna, brata dziewczyny, i ciągle

odwiedzał Bellów. Betsy mówiła, że widział w niej swoją
małą siostrzyczkę, ale możemy się zastanowić, czy ów
skromny siłacz nie żywił przypadkiem cieplejszych uczuć do

background image

złotowłosej czarodziejki. W każdym razie ogłosił się jej
obrońcą i zrobił to, na co było go stać, aby pokonać
niebezpiecznego Ducha.

Jego pierwsze starcie z wymykającym się przeciwnikiem

nie zostało uwieńczone sukcesem. Frank spędzał noc u
Bellów, tak jak to często się zdarzało. Było to zimą, a więc
szczególnie się irytował, kiedy pościel zaczęła spadać z łóżka.
Chwycił jeden koniec kołdry i zaczęły się prawdziwe zawody
w przeciąganiu, zakończone tym, że przykrycie podarto na
kawałki. Kiedy chłopak się położył, cienki materac został
spod niego wyciągnięty i Duch zaczął bić Franka. Bez
wątpienia szyderstwa i złośliwy śmiech zraniły młodego
człowieka boleśniej niż ciosy.

- Jesteś z pewnością silnym młodzieńcem, Frank; możesz

złapać wiatr, ale nie dasz sobie rady w walce z Duchem.

Wtedy po raz pierwszy Frank został pokonany i cierpiał z

tego powodu tak samo, jak ubolewał nad traktowaniem Betsy
przez Ducha. Pewnego razu, bawiąc z wizytą u Bellów, Frank
powiedział Betsy, aby przyszła i usiadła obok niego.

- Nic ci nie zakłóci spokoju w mojej obecności -

obiecywał dziewczynie.

- Idź do domu! - wrzeszczał Duch. - Na nic się tu nie

przydasz!

Następnie zaczął ciągnąć Betsy za włosy tak mocno, że

grzebienie wypadły na podłogę, i szczypał ją w policzki, aż
zapłonęły na nich rumieńce.

Rycerz Betsy zerwał się na równe nogi i zacisnął pięści.

- Jesteś największym tchórzem na świecie. Żeby tak

dręczyć dziecko, które ledwie odrosło od ziemi! Dlaczego nie
spróbujesz zmierzyć się ze mną, szatanie z piekła rodem?

Gdy obrzucali się nawzajem groźbami i zniewagami,

Frank zapomniał o dobrych manierach i użył pewnych słów,
których powinni unikać dżentelmeni w obecności damy.

background image

Pogróżki były jednak daremne; młodzieniec przekonał się, że
jakakolwiek próba, aby bronić dziewczynki, pogarsza tylko
sytuację. Mógł jedynie patrzeć na Betsy ze współczuciem i
chwalić ją, że znosi swe utrapienia z zadziwiającą odwagą.
Tak, podejrzewam, że Frank był jeszcze jednym z cichych
wielbicieli Betsy oraz że nie pozostała niewzruszona, widząc
jego męstwo.

- Wiem, że naprawdę myślał to, co mówił - zapewniała

później, relacjonując ze szczegółami całą historię - kiedy
pragnął walczyć z tym szatanem z piekła rodem w obronie
rodziny Bellów, choćby nawet sam miał zginąć na miejscu.

Betsy uznawano za jedną z głównych ofiar Ducha, lecz ja

zastanawiam się, czy rzeczywiście tak było. Z całą pewnością
czasami okazywał jej dobroć. Wprawdzie bicie po twarzy i
szarpanie za włosy nie mogły być przyjemne, ale te psoty nie
powodowały poważniejszych obrażeń ciała, a owe dziwne
omdlenia mogły być efektem ubocznym zdenerwowania
niewywołanym bezpośrednio przez Ducha. Jeśli zaś chodzi o
zniweczone nadzieje - „wyrzeczenie się najsłodszych marzeń,
jakie ożywiają każde młode serce" - być może Duch mówił
szczerą prawdę, utrzymując, że Joshua nigdy nie uszczęśliwi
Betsy. Nie wiemy, jakim okazał się człowiekiem; w
późniejszym życiu mógł być nawet pijakiem lub bić żonę - a
może po prostu nie pasował do Betsy.

background image

Rozdział dziewiąty
Mówiłem szczegółowo o niewolnikach i dzieciach, o

przyjaciołach i gościach, ale zapomniałem o jednej z
najważniejszych osób biorących udział w tym dramacie - o
pani Lucy Bell.

Przyznaję się, że owa dama budzi we mnie ogromną

ciekawość, która jednak musi pozostać niezaspokojona. Nie
zachowały się do naszych czasów żadne podobizny tej
kobiety. Czy była okrągła i siwa jak wiele matron w średnim
wieku obdarzonych dużą rodziną? Czy też szczupła i
jasnowłosa jak córka? Miała słabość do pięknych strojów i
koronkowych obszyć przy fartuszkach czy też ubierała się w
surowe brązy? Znamy ją wyłącznie z relacji sąsiadów - jako
najlepszą z kobiet. Trudno o nudniejszy opis. A więc zwróćmy
się do jedynego bezstronnego świadka - głosu, który przeklął
starego Jacka Bella i szydził z jego dzieci - sardonicznego
Ducha. Ten przecież wynalazł szydercze epitety nawet dla
osób, które jak utrzymywał, szanował. Jego komentarz
wszakże na temat pani Bell był krótki i zwięzły: stara Luce
jest dobrą kobietą.

Sceptyk mógłby powiedzieć, że musiała być dobra, gdyż

nie miała możliwości stać się jakakolwiek inna. W tych
cichych bogobojnych społecznościach, którym daleko było do
luksusów miejskiej cywilizacji, brakowało świeckich
rozrywek i dojrzała zamężna kobieta nie miała ani czasu, ani
ochoty, by brać udział w zabawach odpowiednich dla dzieci.
Religia dostarczała Lucy jedynego źródła rozrywki - jeśli tym
słowem można się posłużyć w odniesieniu do modlitw i
studiów nad Biblią oraz wspierania misji.

Oczywiście, były też spotkania połączone z zabawą przy

zszywaniu kołder z kawałków materiału. Wam, panowie,
może nie być znany ów właściwy Ameryce zwyczaj, ja także
go nie znałem, dopóki ciekawość nie doprowadziła mnie do

background image

szczegółowych studiów. Zwyczaj ten wynika z niedoboru
materiałów w społecznościach pionierów. Wykorzystywano
więc każdy skrawek tkaniny, a pomysłowe panie nauczyły się,
jak zszywać razem poszczególne kawałki w atrakcyjne wzory.
Zimne noce na terenach pogranicza sprawiały, że wszelkie
przykrycia, kapy i narzuty były mile widziane; kolorowe kapy
z ocieplającą dodatkową warstwą materiału stanowiły ważną
część pościeli w każdym domu. Miały one jeszcze inną równie
istotną zaletę: były przejawem umiłowania piękna, które jest
jedną z godnych podziwu cech ludzkich. Bóg jeden tylko wie,
że kobiety owe pragnęły dać wyraz temu upodobaniu,
pozbawione luksusu w warunkach surowego życia, gdy
duchowni zakazywali im wszelkiej próżności. Z biegiem
czasu wzory stawały się coraz bardziej skomplikowane, a
ściegi, którymi zszywano kawałki, osiągnęły iście barokową
złożoność.

Szycie narzut mogło być zajęciem dla jednej pani domu,

ale przebiegało o wiele sprawniej, gdy pracowało nad tym
wspólnie wiele kobiet, i kto może winić owe damy za to, że
korzystały z okazji, aby stworzyć sobie namiastkę życia
towarzyskiego. Gdy wyobrazimy sobie te dawne zebrania,
dostrzeżemy w nich jakiś sentymentalny urok: kobiety w
skromnych sukniach zebrane wokół szerokich drewnianych
ram, na które naciągnięto materiał; obszerne spódnice falują
wokół ich sylwetek, a głowy pochylają się nad błyskającymi
igłami. Zastanawiam się, czy wyczuwacie, tak jak ja, pewne
niepokojące elementy w tej niewinnej rozrywce. Kto wie,
panowie, o czym rozmawiają kobiety, kiedy są same? Jakie
myśli rodzą się za gładkimi białymi czołami i wydobywają ze
skromnie uśmiechniętych ust?

Zwykły mężczyzna ledwie ośmiela się nad tym

zastanawiać. Panie, oczywiście, chciałyby, abyśmy uznawali
ich rozmowy za tak niewinne jak owa praca. Być może

background image

wymieniały jedynie przepisy i porady na temat prowadzenia
gospodarstwa domowego, chwaliły się sukcesami mężów oraz
urodą i rozumem dzieci. Bez wątpienia poruszały też pewne
tematy, jakich skromne kobiety nie omawiałyby w obecności
mężczyzn. Ale czy to już wszystko? Plotki, panowie, plotki!
Niektóre z nich były dość niewinne - nowa suknia pani Jones,
goście Smithów z Wirginii. Ośmielę się jednak przypuszczać,
że owe rozmowy nie zawsze były tak subtelne. Kto wie, jakie
pogłoski o przemocy i okrucieństwie czy usankcjonowanych
przez prawo zbrodniach oraz wykroczeniach przeciw
moralności przekazywały sobie szeptem panie przy
warsztatach tkackich, przy których szyto kołdry?

Mając na uwadze te rozważania, nie zaskoczy was, gdy się

dowiecie, że Duch Bellów z entuzjazmem uczestniczył w
takich spotkaniach u pani Bell. Jego skłonność do plotek
zasugerowała pewnym badaczom, iż był płci żeńskiej, ale ja
nie chcę popełnić nietaktu, sugerując, że upodobanie do
złośliwej obmowy ogranicza się do płci pięknej.

Na ogół Duch zachowywał się przyzwoicie z szacunku do

pani Bell. Czasami miał zwyczaj śpiewać urocze pieśni
nieznane gronu przerażonych niewiast: „wszystkie twierdziły
zgodnie, że były to hymny kościelne". Jednakże czasami
raczył panie niegrzecznymi i humorystycznymi opowiastkami
o ich mężach. Nie dowodzi to, że był płci żeńskiej; świadczy
jedynie, że umiał znakomicie mówić na temat, który mógłby
zainteresować słuchaczki. Nie miejcie co do tego wątpliwości,
panowie, że i wasze żony przysłuchiwałyby się z nieśmiałymi
figlarnymi uśmieszkami historyjkom, które wyśmiewają nasze
szaleństwa, tak jak my czasami żartujemy z czarującego braku
logiki dam.

Możemy być pewni, że gdy Duch przebywał w domu

Bellów, zebrania, na których szyto kołdry, cieszyły się
niezwykłą popularnością. Kate wiedziała o wszystkim, co

background image

działo się w okolicy i bez wahania o tym mówiła. Słuchanie
jej rewelacji nie było żadną hańbą, panie nie poniżyłyby się do
tego, aby same miały powtarzać takie bajki, ale jak mogły
kontrolować język niewidzialnego Ducha lub kwestionować
jego nadprzyrodzoną wiedzę?

Lucy Bell bała się tej dziwnej istoty i starała się jej nie

sprzeciwiać. „Zawsze mówiła o niej i do niej życzliwie, mając
nadzieję, że przynajmniej częściowo uzyska lepsze
traktowanie jej dwojga ukochanych: męża i córki". Choć w
tym względzie starania jej nie zostały uwieńczone sukcesem,
w każdej innej sprawie Duch odwdzięczał się, okazując jej
szacunek i wsparcie. Stale przynosił jej wieści o rodzinie z
Karoliny Północnej, podawał wszystkie wiadomości o
sąsiadach (także te, które woleliby zachować dla siebie) i
udzielał pożytecznych rad w kwestiach związanych z
prowadzeniem gospodarstwa domowego.

Ale skąd ów pełen delikatności szacunek dla Lucy Bell?

Jej dzieci i sąsiedzi zadawali sobie to samo pytanie. Jedynym
wytłumaczeniem, na jakie wpadli, było to, że pobożność i
świątobliwość Lucy chroniły ją przed demonicznymi zjawami.
Nasz Duch zawsze był gotów wyrazić uznanie dla prawdziwej
dobroci. Chociaż naśmiewał się ze „Starej Słodkiej Gęby",
nazywał pana Johnsona dobrym człowiekiem i sprawił, że
Harry rąbał mu drzewo, kiedy był chory. Prowadził dysputy z
kaznodziejami, ale powiedział ich parafianom, że to
prawdziwe szczęście mieć takich wspaniałych duchowych
przewodników.

Ta interpretacja jednak nie wydaje się w pełni

przekonująca. Skoro prawdziwa dobroć i cnota istotnie
sprawiały, że dana osoba była bezpieczna od ataków Ducha,
co zatem mamy myśleć o panu Bellu, którego obrzucano
tyloma inwektywami? Żadne relacje nie wspominają ani
słowem o jego złym postępowaniu. Ja sam poczułem pełne

background image

szacunku przywiązanie do tego prawego starego człowieka.
Nie przekonały mnie konwencjonalne pochwały wygłaszane
przez dzieci i przyjaciół, ale jestem pod ogromnym wrażeniem
zachowania Johna Bella w czasie tej całej okropnej sprawy.
Jego szacunek dla indiańskich grobów i zdecydowana obrona
pani Kate Batts pokazują, że był człowiekiem godnym
podziwu. Dlaczego ktoś taki miałby zostać zadręczony na
śmierć, co objawił jako swój cel Duch?

Bez wątpienia wy wszyscy potraficie wyjaśnić tę rzecz jak

ja. Ale najpierw zobaczmy, czy spełniła się klątwa rzucona na
Johna Bella.

background image

Rozdział dziesiąty
Wiosną 1820 roku wydarzenia zdawały się zmierzać

szybko do tragicznego końca. Cierpienia pana Bella zaczęły
się dużo wcześniej, ale dopóki Duch nie przyznał się, że jest
za nie odpowiedzialny, John przypisywał swoje niedomogi
naturalnym przyczynom. Miał już siedemdziesiąt lat i chociaż
był potężnym zdrowym mężczyzną, należało się spodziewać
pewnych dolegliwości.

Lecz początkowe objawy, jakich doświadczał, były

szczególnej natury i w miarę upływu czasu stawały się coraz
bardziej dotkliwe. Czasami puchł biedakowi język, tak że
wypełniał całą jamę ustną i wówczas nieszczęśnik przez cały
dzień nie mógł mówić ani też jeść. Wrażenie, że włożono mu
do ust w poprzek ostry patyk, stawało się coraz częstsze.
Stopniowo pojawiły się także inne objawy - skurcze mięśni
twarzy. Gdy zwiększyły się cierpienia ojca Betsy,
dolegliwości dziewczyny poczęły zanikać. Jej „omdlenia"
ustały, zanim nadeszło lato 1820 roku.

Pan Bell czuł się coraz gorzej, a jego tiki budziły coraz

większy strach wśród przyjaciół i rodziny. Towarzyszyły im
znacznie częstsze obelgi Ducha. Jego gwałtowne pogróżki i
wulgarny styl wypowiedzi stawały się tak nieprzyjemne, że
nikt nie zamierzał ich powtarzać. Pan Bell już wcześniej
zasięgał porady lekarza rodziny, doktora Hopsona, teraz
jednak przyjaciele namówili go, aby udał się do specjalisty.

Doktor Mize mieszkał w hrabstwie Simpson w Kentucky,

około sześćdziesięciu kilometrów od farmy Bellów. Jego tytuł
wprowadza nas w błąd. Nie był medykiem, lecz specjalistą od
zdejmowania uroków, czasami zaś zajmował się także
leczeniem. Nie naigrawajmy się z biednego Johna Bella, że
radził się takiego bezspornego szarlatana; wszystkie naturalne
środki go zawiodły i zaczął sobie uświadamiać, iż jego życie
jest w niebezpieczeństwie. Przekonany przez przyjaciela

background image

Jamesa Johnsona i starszego syna Drew, zgodził się na
przyjazd eksperta od klątw i uroków, po czym obydwaj
wyruszyli, aby go sprowadzić. Wyjechali o trzeciej nad ranem,
aby już się oddalić, zanim Duch rankiem zacznie działać o
swej zwykłej porze.

Podróż ich utrzymywano w głębokiej tajemnicy i ta raczej

naiwna taktyka na początku jak gdyby wprawiła Ducha w
pewne zakłopotanie. Kiedy uświadomił sobie, że chłopca nie
ma w domu, domagał się informacji, dokąd się udał Drew.
Zbity z tropu podczas tych dociekań - ponieważ John Bell nie
miał ochoty zdradzać sekretu, a nikt inny nie znał prawdy -
zniknął na pozostałą część dnia.

Później tego samego wieczoru dołączył do rodziny w

salonie. Odniósł triumf i był w dobrym humorze.

- Znalazłem obu na trasie - triumfował. - Drew i Starą

Słodką Gębę. - Wyprzedziłem ich o trzydzieści kilometrów i
podskakiwałem na drodze przed nimi, przyjąwszy postać
biednego chorego starego królika. Stara Słodka Gęba mnie
rozpoznał. „To twoja czarownica, Drew - powiedział. - Posadź
ją sobie na kolanach, nie widzisz, jaka jest zmęczona?".

Duch odkrył powód nieobecności Drew, ale nie próbował

zatrzymać posłańców. Podróżni dotarli na miejsce szczęśliwie
i zastali doktora Mize'a w domu. Po wysłuchaniu całej historii
poinformował ich, że to szczególnie trudny i niezwykły
przypadek. Na panu Bellu ciąży klątwa - oto cały problem.
Był jednak pewien, że może zdjąć z nieszczęśnika zły urok.
Gdy tylko skończy inne zadania, uda się do Bellów.

Dziesięć dni później doktor Mize przybył, jak

zapowiedział. Od razu zabrał się do dzieła i przetrząsnął dom
w poszukiwaniu dowodu czarów. W poczuciu triumfu złapał
starą dubeltówkę, której od pewnego czasu nie można było
używać.

- Czarownica rzuciła na nią klątwę - oznajmił.

background image

Po kilku czarach i zaklęciach i po dłuższym czyszczeniu

strzelba działała jak przedtem.

Naprawa dubeltówki była największym osiągnięciem

magika w ciągu pierwszych trzech dni po przybyciu. Ponadto
bardzo się przechwalał swoimi dotychczasowymi sukcesami.
Na panu Bellu nie zrobiło to wrażenia; jedno spojrzenie na
doktora Mize'a przekonało go, że ten człowiek to oszust.
Jednak ekspert upierał się, że właśnie jest na dobrej drodze do
rozwiązania sprawy. Czyż nie zdjął klątwy z dubeltówki? Czy
czarownica nie umilkła od czasu, gdy przyjechał?

Bellowie nie byli jednak tacy głupi, aby w to uwierzyć.

Widzieli już, jak Kate traktuje sceptyków, i wiedzieli, jak to
się dalej potoczy.

Trudno nie trzymać strony Ducha, gdy czytamy opis

poczynań szarlatana sporządzony przez Richarda Bella -
kreślenie pentagramów na podłodze w salonie, intonowanie
niesamowitych zaklęć grobowym tonem i przygotowania
paskudnych naparów o obrzydliwym zapachu. Kiedy ów
szarlatan zaczął krążyć dookoła, głos zapytał go.

- Po co ci, u diabła, to całe hokus - pokus?

Przestraszony Mize kręcił się na wszystkie strony,

przewracając oczami, w których widać było obłęd, usiłując
zlokalizować źródło bezczelnego głosu. Jednak dobrym
magikiem może być tylko człowiek opanowany, który umie
także ładnie mówić i przypochlebić się rozmówcom, tak więc
Mize wkrótce doszedł do siebie i zdołał wypytać Ducha. Nie
dorównywał poziomem swemu szatańskiemu przeciwnikowi,
który pokonał wszak w dysputach ludzi przewyższających
znacznie eksperta inteligencją. Po kilku pytaniach Duch
zdenerwował się i zaczął siarczyście przeklinać. Jego repertuar
przekleństw musiał być wspaniały. Na Mize'a niewątpliwie
została wcześniej rzucona klątwa, a teraz ów potok
niewybrednych słów tak bardzo go przestraszył, że

background image

postanowił, iż lepiej będzie, jeśli natychmiast wyjedzie. Nie
udało mu się jednak uciec, nie doświadczywszy pożegnalnego
gestu ze strony Ducha. Oto koń Mize'a zaczął wierzgać, a
następnie wyrwał się, gdy przestraszony mistrz czarnej magii
kurczowo pochwycił go za grzywę. Ten zdaniem wszystkich
śmieszny epizod - mimo że należy do gatunku komediofarsy -
był jedynym pogodnym momentem w sprawie, która
gwałtownie przybrała zły obrót. Cierpienia Johna Bella
powiększyły się, a we wrześniu również pani Bell
zachorowała.

Ciekawe, że ta tak często wystawiana na próbę kobieta już

dawno nie uległa załamaniu nerwowemu, jednakże nie można
winić Ducha za jej obecny kryzys, nawet pośrednio.
Postawiono diagnozę, że to zapalenie opłucnej i choć tylu
gości przybywało, aby odwiedzić chorą, nikt nie był tak
przejęty jak Duch.

- Luce, biedna Luce! - wykrzyknął płaczliwym tonem

pełnym wzruszającej słodyczy. - Tak mi przykro, że jesteś
chora. Czy nie polepszyło ci się, Luce? Co mogę dla ciebie
uczynić?

- Jestem zbyt chora, aby teraz z tobą rozmawiać -

odpowiedziała mu słabym głosem pani Bell.

Duch natychmiast umilkł i zachowywał milczenie, gdy

Luce próbowała odpocząć. Jak zwykle bywa podczas choroby,
największą miała gorączkę i najgorzej się czuła późnym
popołudniem oraz wieczorem. Zazwyczaj odpoczywała trochę
nad ranem, a potem budziła się wypoczęta. Gdy tylko
otworzyła oczy, niespokojny głos zapytał:

- Jak się czujesz dzisiaj rano, Luce? Czy dobrze

wypoczęłaś w nocy?

Pomimo takiej opieki stan pani Bell stopniowo się

pogarszał i rodzina obawiała się, że chora umiera, a Duch
szalał ze zmartwienia. Szczególnie niepokoił się apetytem

background image

Lucy lub raczej jego brakiem. Pewnego dnia tym samym
płaczliwym tonem zapytał:

- Luce, biedna Luce, jak się czujesz? Wyciągnij ręce,

Luce, coś ci dam.

Pani Bell posłusznie podstawiła ręce. Wpadł w nie deszcz

orzechów laskowych najwidoczniej lecących z sufitu nad
łóżkiem. Panie, które odwiedzały chorą, wydały okrzyki
zdziwienia, a jedna z nich nawet weszła na krzesło, aby
przyjrzeć się sufitowi, lecz nie znalazła tam żadnej szczeliny,
przez którą ktoś mógłby wrzucić orzechy.

- Powiedz, Luce, dlaczego nie jesz orzechów? - spytał

Duch.

- Nie mogę ich rozłupać.
- A więc zrobię to dla ciebie.

Dał się wyraźnie słyszeć odgłos łupania orzechów, a

potem ich kawałki wpadły do łóżka.

- Jedz orzechy, dobrze ci zrobią - upierał się głos.
- Jesteś taki dobry - odpowiedziała Luce taktownie. - Ale

jestem zbyt chora, aby je zjeść.

Następnym darem była kiść winogron, która pojawiła się

na stoliku przy łóżku chorej przed przestraszonymi oczami
wielebnego Forta - pastor przybył z synem, aby modlić się za
cierpiącą. Nie była również w stanie zjeść tych owoców, ale
grzecznie podziękowała i od owego czasu, dwadzieścia dni po
tym, gdy nastąpił atak choroby, stan pani Bell zaczął się
poprawiać, aż przyszła chwila, gdy Luce nie zagrażało już
żadne niebezpieczeństwo.

Zachwycony Duch obdarzył wieloma pochwałami doktora

Hopsona, lekarza rodziny. Myślę, że właśnie jemu
przypisywał zasługę wyleczenia Lucy, jako że sam okazał się
bezradny w przypadku tej choroby. Nie tylko nie mógł
dopomóc pani Bell środkami ponadnaturalnymi, lecz nie
potrafił nawet dostarczyć jedzenia, jakie mogłaby ze smakiem

background image

zjeść chora. Był sezon na orzechy i winogrona i z łatwością
można je było zdobyć, ale doktor chyba nie bardzo zalecałby
jej właśnie te owoce.

Gdy stan zdrowia żony poprawił się, stan zdrowia męża

uległ pogorszeniu. W połowie października pan Bell doznał
poważnego ataku. Leżał w łóżku niemal przez cały tydzień, a
Duch złorzeczył mu i wygrażał cały ten czas. Rankiem
dwudziestego czuł się lepiej, a więc obudził Richarda i
poprosił, by towarzyszył mu do chlewni, aby oddzielić świnie
do hodowli od zwierząt przeznaczonych do utuczenia na rzeź.

Nie uszli zbyt daleko, gdy nagle pan Bell gwałtownym

szarpnięciem został pozbawiony jednego buta. Richard z
powrotem włożył ojcu trzewik, ściągając sznurowadła tak
mocno, jak było można, i zawiązując je w podwójny supeł.
Pan Bell ruszył dalej w drogę. Nie padało od kilku dni, ziemia
była sucha i równa. Po kilku krokach wszakże sfrunął mu z
nogi drugi but.

Dzielny stary dżentelmen nie zniechęcił się jednak. Wraz z

synem doszli do chlewni i zrobili to, co zamierzali. Ledwie
wyruszyli w drogę powrotną do domu, kiedy znowu zaczęło
się szalone widowisko. Buty pana Bella opuściły jego stopy, a
całe ciało Johna opanowały drgawki i przerażające konwulsje.
Rześkie

jesienne

powietrze

wokoło

rozbrzmiewało

szyderczym śmiechem i wulgarnymi piosenkami Ducha.

Po raz pierwszy i ostatni Richard zobaczył, jak jego ojciec

załamał się psychicznie. Łzy strumieniami spływały mu z
oczu, gdy powiedział synowi, iż obawia się, że nadchodzi
godzina jego śmierci.

Przy pomocy Richarda pan Bell dotarł w końcu do domu.

Tam znalazł ich John junior, który przybiegł na pomoc i
przeraził się wyglądem ojca.

„Sznurowadła przy butach były porwane, na jego stopach

dostrzegłem krwawiące cięte rany, a całą twarz pokrywały

background image

sine plamy jak gdyby od ciosów. Oczy miał czerwone i leciały
z nich łzy, jak gdyby ktoś uderzył go pięścią. Krzywił się z
bólu i dostał drgawek; nadal skarżył się na ból całej twarzy,
oczu i głowy".

Richard pod wpływem szoku wypowiadał się niemal

zupełnie bez ładu i składu, ale udało mu się wyjaśnić
starszemu bratu, co się stało, i obaj młodzieńcy pomogli ojcu
położyć się do łóżka. Wtedy John wybiegł z domu. Wznosząc
ręce do nieba, ukląkł do modlitwy.

- Odeślij tego demona i pozwól, abym mógł sprawić mu

takie same okrutne cięgi, jakie zadał ojcu. Bez Twej opieki,
Boże, nie poradzę sobie z tym szatanem. Dopomóż mi,
błagam cię!

Lecz z pustych błękitnych niebios nie padła żadna

odpowiedź, a Duch przezornie milczał.

Pan Bell nigdy więcej nie opuścił już domu. Doktor

Hopson zapisał mu różne lekarstwa; nie powiedziano nam,
jakiego rodzaju, ani też nie wiemy, jakimi innymi środkami
posłużył się lekarz. Oddając sprawiedliwość lekarzowi,
musimy pamiętać, że wiedza medyczna była wówczas
ogromnie prymitywna. Mogła pomóc w bardzo niewielkim
stopniu i dlatego lekarz, rodzina oraz sam John Bell
prawdopodobnie poddali się woli Bożej - lub woli jakiejś innej
mocy. Duch przyznał, że jest w pełni odpowiedzialny za to, co
się stało; nadal triumfował, gratulował sobie i obrzucał
obelgami „starego Jacka Bella".

Chociaż bardzo cierpiący, pan Bell próbował trzymać się

swojego starego zwyczaju i pierwszy wstawał rano.
Dziewiętnastego grudnia nie obudził się jednak. Rodzina była
zadowolona, że chory zażywa odpoczynku. Jego żona
wymknęła się cichutko z sypialni, aby doglądać przygotowań
do śniadania, a John i Drewry poszli nakarmić zwierzęta -
pierwsza niezbędna czynność w planie dnia, której nigdy nie

background image

można zaniedbać na farmie - niezależnie od choroby czy też
złej pogody.

Po śniadaniu chłopcy zajrzeli do ojca. Nadal spał. Gdy

przyjrzeli mu się jednak dokładniej, wcześniejszą ulgę
zastąpiła trwoga. Pan Bell nie spał, ale był w stanie śpiączki i
wszelkie próby, aby go obudzić, okazały się daremne.

Posłano po doktora i John, który zajmował się

szykowaniem ojcu lekarstwa, podbiegł do szafki. Kiedy ją
otworzył, zawołał:

- Trzy butelki mikstury, jaką mu podawałem, zniknęły!

Na ich miejscu znajduje się flaszka z ciemnego szkła
zawierająca brązowy mętny płyn, której nigdy wcześniej nie
widziałem.

Do tej pory przyjechali już najbliżsi sąsiedzi i przyjaciele,

a wśród nich Frank Miles i James Johnson. John zawołał ich,
aby obejrzeli tajemniczą butelkę. Żaden z nich wcześniej jej
nie widział.

- Ta przeklęta czarownica to zrobiła! - wykrzyknął Frank

ze swoją zwykłą impulsywnością.

Duch natychmiast potwierdził oskarżenia.

- Zrobiłem to. Stary Jack już więcej nie wstanie z łóżka.

Tym razem go dostałem!

Przyjechał doktor Hopson i dołączył do pozostałych

zgromadzonych przy łóżku pana Bella. Potrząsnął głową z
niepokojem. John junior pokazał mu dziwną butelkę. Gdy
przyglądał się jej, Duch wyjaśnił:

- Postawiłem ją tam i dałem staremu Jackowi dużą dawkę

mikstury wczoraj w nocy, gdy twardo spał, co go załatwiło.

- Z całą pewnością ja tam jej nie zostawiłem -

wymamrotał zdumiony lekarz. - Nie umiem też powiedzieć,
co zawiera. Powinniśmy to sprawdzić.

Test był, niestety, typowy dla medycznych metod

postępowania w tamtym czasie i w tamtej oddalonej od

background image

ośrodków nauki okolicy. Złapano w stodole kota, zanurzono
słomkę w brązowym płynie i potarto nią język zwierzęcia.

Kot podskoczył i zakręcił się w kółko kilka razy, upadł,

wyprężył łapy, dostał drgawek i zdechł. Kiedy w przystępie
gniewu i frustracji John wrzucił śmiercionośną butelkę do
ognia, zapłonęła jasnym niebieskawym płomieniem.

Gdy słońce zachodziło, rodzina Johna Bella zasiadła przy

jego łóżku, przyglądając się bezradnie, jak chory coraz
bardziej zapada w nieświadomość. Ich smutne czuwanie
zakłócił wstrętny głos wyśpiewujący wulgarne piosenki i
pyszniący się popełnioną zbrodnią. Wczesnym rankiem
dwudziestego grudnia, dwa miesiące od dnia ataku podczas
obrządzania świń, John Bell wydał z siebie ostatnie tchnienie.

Jego pogrzeb ściągnął największy tłum, jaki kiedykolwiek

widziano przy takiej okazji w hrabstwie Robertson. Dzień był
jasny, a powietrze rześkie, zaledwie kilka dni pozostało do
Bożego Narodzeniem. Grób wykopano na wzgórzu pod
wysokimi cedrami obok miejsca spoczynku syna Bellów -
Benjamina. Ponura czarna suknia Lucy i zakrywający jej
twarz wdowi welon pochłaniały chłodne światło słoneczne.
Gdy żałobnicy odchodzili, grudki ziemi spadające na trumnę
uderzały tak mocno jak kamienie. Wtedy Duch pożegnał
człowieka, którego zamordował.

- Och, nalej mi trochę brandy! - zaczął, po czym

ochrypłym głosem wyśpiewywał pijacką piosenkę, dopóki
rodzina nie weszła do domu.

Och, nalej mi trochę brandy. Nalej trochę brandy. Och,

nalej mi trochę brandy. Nalej jeszcze raz.

Boże Narodzenie Bellów w tamtym roku nie mogło być

wesołe.

Gdy mijały mroźne zimowe dni, pani Bell znalazła kilka

jasnych promieni w mroku swojej żałoby. Miała silnych
synów, którzy kontynuowali pracę jej męża, i wielu wiernych

background image

przyjaciół. Największą złość Duch najwyraźniej wyładował
już na Johnie Bellu; nigdy nie był niegrzeczny ani
nieprzyjemny w stosunku do Lucy i tamtej zimy stał się nawet
miły dla Betsy. Przynosił egzotyczne przysmaki, aby
zwiększyć jej słaby apetyt, i opowiadał zabawne historie o
towarzyskich wydarzeniach w dalekim świecie. Jak można
oczekiwać po tak płytkiej osobowości, większość z owych
opowieści dotyczyła poczynań bogatych wybitnych ludzi o
wysokiej pozycji społecznej z Europy i Ameryki. Mijało
trochę czasu, zanim gazety dotarły do tego odległego zakątka,
ale kiedy nadchodziły, Betsy stwierdzała, że opisy balów i
parad oraz skandali - dostarczane jej przez Ducha - zgadzają
się całkowicie z podanymi faktami.

W tych tak zbawiennych dla zdrowia okolicach wiosna

nadchodzi wcześnie. Pierwsze polne kwiaty rozkwitają już w
lutym wśród śniegów, a w kwietniu można zobaczyć w lesie
dywan fiołków. Serce młodziutkiej Betsy również zakwitło.
Miała teraz siedemnaście lat - a jest to najsłodszy, najczulszy,
najpiękniejszy wiek w życiu kobiety. Przystojny szarooki
Joshua był przy niej i nadeszła wiosna. Kiedy młodzieniec
zaproponował małżeństwo, zawahała się jednak. Przeczucia
Betsy były usprawiedliwione. Duch nie zrezygnował z
niewytłumaczonej niechęci w stosunku do młodego człowieka
i pewnego dnia, kiedy Josh błagał dziewczynę o rękę w
namiętnych słowach, przerwał mu stary refren:

- Betsy, nie wychodź za mąż za Joshuę Gardnera!

Ponownie zasięgnięto opinii brata, Johna juniora -

przynajmniej ten tak twierdził. Duch zażądał, aby nie dopuścił
do małżeństwa. Podobnie jak przedtem nie chciał podać
powodów, lecz John i tak wziął Betsy na bok na rozmowę w
cztery oczy. Żadne z nich nigdy nie wyjawiło, co powiedział (
faktycznie Betsy w ogóle o tym nie wspomniała), ale w
oczywisty

sposób

John

ostrzegł

siostrę

przed

background image

niebezpieczeństwem, w jakim może się znaleźć. Tego samego
dnia Betsy powiedziała ukochanemu, że nigdy nie będzie do
niego należeć.

Wiele lat później po długim i szczęśliwym życiu Betsy

wracała pamięcią do owej decyzji i dała wyraz nadal noszonej
w sercu wielkiej urazie, ale nie do Ducha, lecz do przyjaciół,
którzy skrytykowali ją za to, że nie przeciwstawiła się
straszliwemu głosowi. Twierdziła, że nie mają prawa jej
osądzać, ponieważ nigdy nie byli na jej miejscu - i istotnie
mało kobiet znalazło się w podobnej sytuacji. Duch bez
przerwy demonstrował swoją zdolność do zadawania ran i
szkodzenia ludziom wokół. Czy powinna narażać ukochanego
na działanie złośliwej mocy, która już zniszczyła jej ojca? To
nie byłoby uczciwe w stosunku do Joshuy.

Owo ostatnie ustępstwo zadowoliło Ducha. Chociaż jego

odwiedziny trwały jeszcze przez kilka miesięcy, stopniowo
stawały się coraz rzadsze. Pewnej nocy, gdy rodzina siedziała
wokół kominka, przypominający kulę armatnią przedmiot
wytoczył się z paleniska i wpadł do pokoju, wypuszczając
wielką chmurę dymu.

- Odchodzę - oznajmił odpychający, znajomy głos. -

Odchodzę na siedem lat. Żegnam wszystkich.

background image

Rozdział jedenasty
Duch rzeczywiście odszedł. Mijały lata i stary dom był

świadkiem zwykłych zmian, w tym kilku ślubów. Tak, Betsy
została wreszcie panną młodą, ale jej wybranym nie był Josh.
Może obawiała się, że Duch mógłby wrócić zbyt wcześnie,
gdyby złamała jego zakaz, lub też być może były jakieś inne
powody. Kto potrafi zgłębić tajemnice serca młodej
dziewczyny?

Mężem Betsy został Richard Powell, nauczyciel. Odczekał

przyzwoity okres - niezależnie, jak długo to trwało - po
odprawieniu Joshuy, zanim objawił jej swoją miłość. Pracował
wtedy w sądzie i stał się w pewnym sensie dobrą partią. To, że
był znacznie starszy od narzeczonej, nie miało znaczenia. Jak
zauważył mądrze John, dobre małżeństwo polega na tym, że
„mąż bierze na siebie trudy życia i nie pozwala żonie
podejmować obowiązków, które mogłyby się okazać
uciążliwe". Małżeństwo owo trwało jedynie siedemnaście lat,
ale według wszelkich relacji było szczęśliwe.

Drewry kupił gospodarstwo nad rzeką i mieszkał tam

samotnie, a niewolnicy stanowili jego jedyne towarzystwo.
Nie miał tak silnego charakteru jak siostra. Okropna śmierć
ojca pozostawiła mu wspomnienia, po których nigdy nie
doszedł do siebie i żył w ciągłym strachu, że Duch powróci.

John junior również mieszkał sam na własnej farmie. W

1828 roku przywiózł do domu narzeczoną, jedną z córek
pastora metodystów Tomasza Gunna. Jednakże nie był jeszcze
żonaty w lutym tego roku, kiedy Duch, zgodnie z obietnicą,
złożył Bellom drugą wizytę.

Bellowie nigdy nie wątpili w to, że wróci. W owym czasie

jedynie trójka członków rodziny mieszkała w starym domu -
pani Lucy Bell oraz jej najmłodsi synowie Richard i Joel.

Nadszedł tak, jak za pierwszym razem, sygnalizując

obecność skrobaniem w zewnętrzne ściany domu, a następnie

background image

zaczął buszować wewnątrz: drapał i pukał oraz ściągał z łóżek
pościel. Richard, który spał sam w dawnym pokoju chłopców,
pierwszy odczuł obecność Ducha. Mężnie zachowywał
milczenie, mając nadzieję, że niepożądany gość zrezygnuje i
odejdzie. Jednakże kilka nocy później usłyszał odgłosy w
sypialni obok - tam, gdzie spali jego matka i brat Joel, i
zrozumiał, że jego nadzieje były płonne.

Lucy i chłopcy przedyskutowali to, co zaszło, i stwierdzili,

że najlepiej będzie, jeśli zignorują obecność intruza. Być może
zestawili fakty i wyciągnęli odpowiednie wnioski - podczas
swej pierwszej bytności w domu Duch nie przemówił, dopóki
się doń nie zwrócono. Strategia ta zadziałała. Nastąpiły dwa
tygodnie stosunkowo nieznacznego zakłócania spokoju.
Później zaś owe zjawiska ustały całkowicie. Przybysz nie
odezwał się ani jednym słowem, nie odszedł jednak.
Uradowani członkowie rodziny nie wiedzieli, że znalazł
bardziej podatnego na swe wpływy gospodarza.

John Bell junior należał do tych przeciwników Ducha,

którzy mówili mu prawdę prosto z mostu. Zwymyślał go i
przeklął za cierpienia siostry i ojca. Duch znosił jego
inwektywy z godną uwagi pokorą, a więc może nie było w
tym nic dziwnego, że podczas swej drugiej wizyty przedłożył
towarzystwo Johna nad pobyt u jego matki i młodszych braci.
Zaskakuje nas tylko, jak zmieniła się owa istota w ciągu
minionych siedmiu lat.

Pewnego marcowego wieczora, gdy John siedział,

czytając w swoim gabinecie, rozległ się głos, którego dawno
nie słyszał, lecz który natychmiast rozpoznał.

- John - zaczął łagodnie Duch. - Mam nadzieję, że teraz

nie będziesz na mnie tak zły jak podczas mojej poprzedniej
wizyty. Nie obrażę cię niczym. Byłem w Indiach Zachodnich
przez siedem lat i...

background image

- Gdziekolwiek byłeś czy też czymkolwiek jesteś,

właściwym miejscem dla ciebie jest piekło - odpowiedział
John rozgniewany.

- Obecnie na tym świecie żyją tysiące ludzkich istot

gorszych niż ja - zaprotestował Duch. - Jeśli ich duchy
mogłyby kiedykolwiek powrócić na ziemię, stworzyłyby wiele
razy gorsze piekło niż to, które ja urządziłem.

- Oddałbym dobrowolnie swoje życie - odparł John

dramatycznym głosem - gdybym mógł cię pochwycić i powoli
zmiażdżyć własnymi rękami, zadając ci ból, jaki zadawałeś
mojemu ojcu dziesiątki razy, a następnie wrzucić cię prosto do
piekielnego ognia.

Niewzruszony tym Duch powracał w kolejne noce i dwaj

dziwaczni przeciwnicy wiedli ze sobą długie rozmowy. Duch
wyjawił Johnowi, że pomiędzy stanami wybuchnie wielka
wojna o uwolnienie niewolników. Chociaż Duch nie lubił
Murzynów, uważał, że lepiej będzie dać im wolność.
Przewidział również wojnę pomiędzy narodami, w którą
zostaną wciągnięte Stany Zjednoczone. Istniało

też

niebezpieczeństwo drugiego strasznego konfliktu światowego,
który - jeśli nastąpi - okaże się gorszy niż ów pierwszy.
Oprócz przewidywania tych i innych katastrof - powodzi,
trzęsień ziemi, susz - przybysz zabawiał Johna długimi
nudnymi opisami nieba i piekła, historią ludzkości przed
Adamem oraz rozważaniami dotyczącymi natury Jezusa
Chrystusa. Z przykrością muszę powiedzieć, że chociaż
znajomość języka angielskiego prezentowana teraz przez
Ducha poprawiła się znacznie - nie było już ani śladu złej
gramatyki i wulgaryzmów, które psuły jego wcześniejsze
wypowiedzi - to przyswoił sobie literacki styl wypowiedzi -
pompatyczny i zagmatwany. Dlatego oszczędzę wam dalszych
cytatów.

background image

Po kilku miesiącach Duch oświadczył, że jego jutrzejsza

wizyta będzie ostatnia.

- Jednak - zapowiedział - wrócę znowu za sto siedem lat.
- Wtedy po raz ostatni widzieliśmy lub słyszeliśmy Ducha

- opowiadał John synowi, jedynej osobie, z którą
kiedykolwiek

rozmawiał

o

swych

niewiarygodnych

przeżyciach. Z wszystkich uwag Ducha największe wrażenie
robiły relacje nieomal naocznego świadka (cokolwiek może
oznaczać ów dwuznaczny zwrot) dotyczące ukrzyżowania i
śmierci Chrystusa. John nie chciał ich powtórzyć nawet
własnemu synowi. - Były dla mnie zbyt bolesne, abym je tobie
wyjawił. Tak bardzo zasmuciła mnie opowieść o straszliwej
męce naszego Zbawiciela, że nigdy nie mogłem się z tego
otrząsnąć.

Czy rzeczywiście był to koniec Ducha Bellów? W żadnym

wypadku. Obiecał, że przybędzie za sto siedem lat, czyli w
roku 1935.

background image

Rozdział dwunasty
Wkrótce po drugiej wizycie Ducha panią Lucy Bell

złożono w miejscu wiecznego spoczynku na cichym
cmentarzu na wzgórzu. Po jej śmierci nikt nie miał ochoty
mieszkać w domu, który był świadkiem tak wielu dziwnych i
okropnych wydarzeń. Toteż stopniowo budynek uległ
zniszczeniu i w końcu go rozebrano. Pomijając Drewry'ego,
który wiódł samotną egzystencję, pełen obaw, dzieci Johna
Bella żyły długo i dobrze im się powodziło. Prawdę
powiedziawszy, można by nawet podejrzewać, że zamiast być
nieszczęściem rodziny, Duch przyniósł jej szczęście. John
junior umarł na zapalenie płuc w młodym - jak na Bellów -
wieku sześćdziesięciu dziewięciu lat. Gdyby lepiej o siebie
dbał, mógłby cieszyć się długim żywotem, jakie stało się
udziałem jego brata Joela, który dożył siedemdziesięciu
siedmiu lat - i jego siostry Betsy, zmarłej w wieku lat
osiemdziesięciu sześciu. Kilku przyjaciół, którzy poświęcili
tyle wieczorów, rozmawiając z Duchem, również osiągnęło
wiek godny uwagi. Wielebny Gunn, pastor kościoła
metodystów, w chwili śmierci liczył sobie dziewięćdziesiąt
lat, ale prześcignął go Stara Słodka Gęba, James Johnson,
któremu tylko roku brakowało do setki.

Pozostali przy życiu członkowie rodziny z urazą

wspominali rozgłos, jaki przyniósł im Duch, i nie chcieli
powracać do tej sprawy, wyjąwszy rzadkie sytuacje, gdy
rozmawiali z bliskimi krewnymi lub przyjaciółmi. Richard
jedyny postanowił spisać całą historię. Przyjmuje się, że jego
dziennik powstał w 1846 roku, ale autor nie zgodził się na
publikację, chociaż wiele zainteresowanych osób ubiegało się
o pozwolenie na wydanie dzieła. Dopiero gdy ostatni
przedstawiciel tego pokolenia umarł, syn Richarda, Alan Bell,
wręczył rękopis dziennikarzowi z Clarksville, panu M.V.
Ingramowi. Książkę Ingrama wydano w 1894 roku.

background image

Oprócz wspomnień Richarda zawierała ona listy i

wywiady z sąsiadami. Nadal żyło jeszcze kilku naocznych
świadków tamtych wydarzeń; korespondenci Ingrama byli w
większości ich synami i córkami, którzy pamiętali historie
opowiadane przez rodziców. Jeden lub dwa rozdziały były w
oczywisty sposób produktem czystej wyobraźni napisanym
przez pana Ingrama ogromnie przesadnym i kwiecistym
stylem właściwym tamtej epoce - gdyby sir Arthur to
przeczytał, ujrzelibyśmy grymas niesmaku na jego twarzy.

W owym czasie nie brakowało plotek i przypuszczeń

dotyczących tej historii. Sceptycy uznali Betsy Bell za
sprawczynię wszystkich sztuczek, chociaż właściwie nikt nie
posunął się tak daleko, aby oskarżyć ją o zabójstwo ojca. Inni
czytelnicy sugerowali, że to dwaj starsi chłopcy, John junior i
Drewry, nauczyli się „sztuk magicznych", takich jak
brzuchomówstwo, podczas podróży do Nowego Orleanu i
pomogli małej siostrzyczce oszukać resztę rodziny. W 1849
roku „Saturday Evening Post" opublikował artykuł, w którym
przedstawiono tę teorię. Jednak autorzy nie docenili pani
Betsy, która wszczęła proces, i gazeta była zmuszona odwołać
swoje insynuacje.

Z biegiem czasu wszyscy zapomnieli o tej historii,

wyjąwszy hrabstwo Robertson i ów odcinek Missisipi, gdzie
wywędrowali potomkowie Bellów. Ciągle opowiadana,
upiększana i mylnie interpretowana, nabrała ona cech
klasycznej opowieści o duchach i bardzo niewiele już
pozostało z pierwotnych faktów.

W Tennessee aż do dzisiejszego dnia grota Ducha Bellów

stanowi miejscową atrakcję turystyczną, a okoliczni
mieszkańcy

raczą

naiwnych

badaczy

zjawisk

nadprzyrodzonych

opowiadanymi

z

namaszczeniem

kłamliwymi historiami o ostatnich szaleństwach Ducha.

background image

Sami Bellowie przechowali na piśmie i w tradycji

rodzinnej dokładniejszą i bardziej autentyczną wersję tamtych
wydarzeń. Jak bliska była prawdzie, nie dowiemy się nigdy,
ponieważ dziennik Richarda Bella opublikowano dopiero
siedemdziesiąt lat po odejściu Ducha. Czterdzieści lat później
inny członek rodziny, doktor Charles Bailey Bell, złapał za
pióro, aby napisać o „kłopotach rodzinnych". To właśnie z
tych dwóch tomów zaczerpnąłem większość faktów - i fantazji
- opowiedzianych dzisiejszego wieczoru. Pominąłem bardziej
niewiarygodne

historie

przekazywane

przez

osoby

niezaangażowane bezpośrednio w sprawę.

Doktor Bell, lekarz i specjalista od zaburzeń nerwowych,

był wnukiem Johna juniora. W 1934 roku liczył sześćdziesiąt
cztery lata. Od dzieciństwa słyszał opowieści o Duchu od
wuja Hacka (niegdyś Harry'ego), Franka Milesa i innych
naocznych świadków. Jako dziewiętnastoletni chłopak złożył
wizytę ciotecznej babce Betsy i wysłuchał jej wspomnień.
Jego ojciec, Joel Thomas Bell, syn Johna juniora, umarł w
1910 roku, ale zanim odszedł z tego świata, opowiedział
Charlesowi o filozoficznych dyskusjach z Duchem. Doktor
Charles musiał zajmować się tą historią od dziesiątków lat i
był przekonany, że Duch dotrzyma swej obietnicy i powróci,
on zaś będzie tą osobą, której złoży wizytę.

W 1934 roku napisał książkę, wyjaśniając we wstępie,

dlaczego uważa za konieczne ujawnienie spraw, które rodzina
tak długo trzymała w tajemnicy. Wierzył, że kraj i świat
znajdują się w rozpaczliwej sytuacji. Chociaż nie ma nic
niezwykłego w tym, że ów stary dżentelmen wyznawał
skrajnie konserwatywne poglądy, miał on jednak pewne
powody do pesymizmu. Stany Zjednoczone ogarnęła depresja.
Europa znajdowała się w stanie wrzenia, Adolf Hitler został
kanclerzem Niemiec. W Rosji panował bezbożny komunizm.
Religia zamierała. Można zapytać, w jaki sposób dziwaczne

background image

rozważania Ducha sprzed wieku zdołałyby wspomóc
udręczony świat, który miał dość problemów bez prowadzenia
spekulacji na temat zjawisk nadprzyrodzonych. Doktor
Charles znał odpowiedź: podczas długich i nudnych rozmów z
dziadkiem Duch poświadczył boskość Jezusa Chrystusa i
prawdę wiary chrześcijańskiej.

Poglądy religijne Ducha podobnie jak jego filozofia są

zbyt skomplikowane, aby nadawały się tu do przytoczenia.
Czy należy je przypisać samemu dobremu doktorowi czy jego
dziadkowi albo też stanowią połączenie stanowisk ich obu, nie
ośmieliłbym się powiedzieć, ale mam pewność, że nie
pochodziły od tamtej wulgarnej istoty o ochrypłym głosie,
kimkolwiek była, która podążała za Johnem Bellem do grobu,
śpiewając pijackie piosenki.

Nie znaczy to, abym wierzył choć przez chwilę, że doktor

Bell rozmyślnie zaprezentował w ten sposób swe poglądy, aby
dokonać oszustwa. Jednak musimy zauważyć, że do roku
1930 wiele wydarzeń, jakie Duch przedstawił tak dokładnie,
należało już do historii, a wojenne chmury znowu zbierały się
nad Europą. Poczciwy doktor wierzył, że Duch rodzinny zjawi
się u niego w 1935 roku. Doznał wszakże rozczarowania.
Tajemnicza istota nie pojawiła się ani u niego, ani, p ile nam
wiadomo, u żadnej osoby z rodziny. „Duch Bellów" wreszcie
odszedł do miejsca wiecznego spoczynku.

background image

Rozdział trzynasty
Kiedy Houdini skończył, powietrze było szare od dymu, a

kieliszki puste. Nieznajomy, który zdradzał oznaki
wzrastającego

niepokoju

podczas

ostatniej

części

opowiadania, nie mógł już dłużej zapanować nad swymi
emocjami.

- Ależ, panowie, co za brednie! To oczywiste, że

prawdziwe wyjaśnienie...

- Proszę poczekać. - Fodor pogroził mu ostrzegawczo

palcem. - Posłuchamy pańskiego wyjaśnienia w odpowiednim
czasie, mój drogi; to w nadziei na uzyskanie nowego punktu
widzenia czynimy honory domu i zaprosiliśmy pana tutaj
dzisiejszego wieczoru. Jednak, za pozwoleniem, chcielibyśmy
zachować pańskie uwagi na koniec - na deser. Najpierw
zaprezentujmy własne teorie na temat, kim naprawdę był
Duch Bellów. Czy zaczniesz pierwszy, Frank? Idę o zakład, że
większość z nas potrafi przewidzieć, co powiesz. Jeszcze
jedna niegrzeczna dziewczynka, co?

Podmore wykrzywił wąskie wargi, pochylił się do przodu,

splótł ręce i zaczął mówić.

background image

Rozdział czternasty
Podmore: „niegrzeczna dziewczynka"
Najpierw, panowie, pozwólcie, że wyświadczę nam

wszystkim przysługę i rozprawię się z niektórymi wymysłami,
jakie narosły wokół tej sprawy. Mamy zbadać dowody. Co
można uznać za dowód, a co wyłącznie za produkt
wyobraźni?

Jedną z naszych reguł - podstawową zasadą każdego

dochodzenia - jest podawać w wątpliwość każdą opowieść,
jaka opiera się na zeznaniu pojedynczego świadka. Na tej
podstawie, jeśli nie na innej, możemy odrzucić większość
oświadczeń służących rodziny. Znaczna część opowieści pani
Betsy należy do tej samej kategorii. Szczególnie absurdalna
wydaje się owa historia o przejażdżce saniami ciągniętymi
przez siły nadprzyrodzone. Tak, obawiam się, że w swoim
zdziecinnieniu stara dama pozwoliła wyobraźni błądzić zbyt
swobodnie. Jeśli chodzi o rozmowy Johna juniora z Duchem,
są zupełnie nieprzydatne. Nie ma też znaczenia, czy
przypiszemy je samemu Johnowi czy też jego potomkom; są
to namacalne kłamstwa. Przypomnijcie sobie ten jeden
przypadek, kiedy Duch, który jak przypuszczano, znał
wszystkie języki, rzeczywiście użył obcego zwrotu. Było to
wtedy, gdy zwracał się do Johna juniora - i mówił po
francusku - językiem, który znał tylko John.

Ale gdy odrzuci się wszystkie te nieistotne rzeczy,

musimy przyznać, że jakaś istota wtargnęła do domu Bellów
wiosną 1817 roku. Setki świadków słyszało, jak przemawia.
Jej ataki na Betsy widziało dziesiątki osób. Jest to
najistotniejsza część opowieści i fakt, który musimy wziąć pod
uwagę.

Fodor cieszy się, że może żartować z mojej tezy o małej

dziewczynce. Panowie, za nic nie chciałbym, aby oskarżono
mnie o uprzedzenia w stosunku do płci pięknej, gdyż często

background image

winowajcą bywa niegrzeczny mały chłopiec. W tym wypadku
jednakże to panienka Betsy powinna zasiąść na ławie
oskarżonych.

Jak wam wiadomo, osobiście zbadałem liczne wypadki

hałaśliwych duchów i nawiedzonych domów. Niemal we
wszystkich ośrodkiem niepokoju było dziecko lub osoba
dorosła opóźniona umysłowo. Oskarżano mnie, że jestem
niesprawiedliwy w stosunku do tych nieszczęsnych istot.
Toteż zamiast dawać wam przykład z mojego własnego
doświadczenia, pozwólcie, bym postawił obecną tezę,
powołując się na sprawę, w której nie brałem udziału. Rzecz
wydarzyła się w małym miasteczku w Berkshire w 1895 roku.
Zajmował się nią pan Westlake, jeden z naszych najbardziej
doświadczonych pracowników. Na pierwszy rzut oka chodziło
o typowe działania złośliwego ducha - poltergeista. Od kilku
tygodni rodzina doświadczała nagłych tajemniczych zjawisk.
Meble latały dookoła pokoju, rozżarzone ognie wyskakiwały
same z kominka, a patyki, imbryk i filiżanki unosiły się w
powietrzu.

Westlake pojechał do Berkshire całkowicie wolny od

uprzedzeń. Pierwszego dnia nic nie zauważył, ale bezczynność
ducha przypisywał czynnikowi, który niektórzy z moich
kolegów nazywają „nieśmiałością wobec świadków".
Twierdzą oni, że obecność osoby z zewnątrz, szczególnie zaś
sceptyka, tłumi zdolności poltergeista do pokazywania
sztuczek. No cóż, istotnie tak się dzieje, choć nie z tego
powodu.

Westlake zaobserwował, że rodzice, pan i pani Turner,

byli szczerze zakłopotani i strapieni. W takim samym nastroju
było jedno z dzieci, chłopiec, który nie występuje w tej
historii. Drugie z dzieci, dziewczynka, mała jak karliczka
ciemnowłosa Polly, najpierw mówiła niewiele; siedziała w
kącie przy kominku, tuląc w objęciach swoje dwa koty.

background image

Później tego dnia Westlake napisał, co następuje: „Duch

jest teraz oszustem, niezależnie od tego kimkolwiek był
wcześniej. Zaprzyjaźniłem się z kotami, a ich właścicielka,
biedne dziecko, siedziała ze mną sam na sam przez dwie lub
trzy godziny, kiedy to przesunęła czterdzieści czy pięćdziesiąt
przedmiotów, gdy sądziła, że nie patrzę. W przynajmniej
siedmiu przypadkach dobrze widziałem, jak dotyka tych
rzeczy i jak szybko się przemieszczają.

Przypadek ten wydaje się tak typowy, że uważam, iż w

przekonywający sposób wyjaśnia zjawisko tak zwanego
poltergeista. Naiwni wierzą, że dziecko fizycznie nie
zdołałoby wytworzyć takich efektów i jest zbyt słodkie i
niewinne, aby w ten sposób martwić rodzinę. Brednie,
panowie, albo, jak mógłby powiedzieć Houdini: banialuki!
Dzieci nie są aniołami, są istotami ludzkimi w szczególnie
trudnym okresie życia. Pełne agresji z powodu władzy, jaką
sprawują nad nimi dorośli, są zbyt słabe, aby się opierać i zbyt
bezradne, by uciec. Nic dziwnego, że sprawia im
przyjemność, gdy widzą tych wielkich tyranów, którzy nimi
rządzą, przestraszonych i zakłopotanych! A jeśli chodzi o
potrzebną do takich działań zręczność, jest to także fałszywe
założenie, chociaż przyznaję, że trzeba zobaczyć owe słodkie
maleństwa w akcji, zanim się uwierzy, jak potrafią być
szatańsko przebiegłe.

Zwinna dwunastoletnia panienka Betsy przemykała

bezszelestnie po ciemnych korytarzach obszernego domu, by
szarpać za włosy braci, drapać i stukać w ściany oraz warczeć
jak pies. Brak sztucznego oświetlenia sprawiał, że
wytworzenie tak niesamowitych dźwięków i szepczących
głosów okazywało się dziecinnie proste. Jak często w
opowiadaniu słyszeliście zwrot „gdy przyniesiono świece"?
Zjawiska ustawały, kiedy robiło się jasno.

background image

Szczególne znaczenie ma tu historia o orzechach i

winogronach zrzuconych chorej pani Bell, która leżała w
łóżku. Czyj to pokój znajdował się bezpośrednio nad sypialnią
Lucy? Akurat była pora na te owoce. Zeznania świadków, że
w suficie nad łóżkiem nie było żadnej szczeliny ani dziury, nic
nie znaczą. Jak, u licha, owe damy w ciasnych gorsetach i
szerokich spódnicach mogły się wspiąć tak wysoko, aby
dostrzec z całą pewnością, czy nie ma tam rozluźnionych
listewek.

Betsy nie chciała poślubić Joshuy Gardnera. Być może

rodzice ją ponaglali; może chłopak stawał się zbyt
natarczywy, a dziewczyna miała już na oku młodego
nauczyciela. Dlaczego nie wykorzystać stworzonego przez
siebie potwora, aby pozbyć się kłopotu. Zadawane samej sobie
obrażenia są powszechne w przypadku oszustwa i histerii.
Mała ofiara piszczy: „Ach, bije mnie w policzek!" - i klepie
się sama rękami w twarz - to dość naturalne - i patrzcie, na jej
skórze widnieją czerwone ślady! „Pomocy, ciągnie mnie za
włosy!" - wystarczy trochę wykrzywionych min i szarpania
się, nerwowa próba odepchnięcia niewidzialnych rąk - i
doskonała mała aktorka, ciężko oddychając, łapie się za
włosy.

Duch Bellów był nałogowym plotkarzem. Wiedział o

wszystkim, co działo się w sąsiedztwie, a nawet i w odległych
miejscach. Nie musimy traktować tego dosłownie, ponieważ
wiemy, jak owa pozorna wszechwiedza działa w wypadku
mediów

na

seansach

spirytystycznych

oraz

osób

przepowiadających przyszłość. Jedno lub dwa szczęśliwe
trafienia i reputacja jasnowidza jest ustalona. Później
łatwowierni uczestnicy spotkania uwierzą we wszystko, co
mówi. Betsy dobrze znała sąsiadów i bawiła się z ich dziećmi.
Czy myślicie, że dzieci nie plotkują? Są najbardziej
niebezpiecznymi plotkarzami, ponieważ przekazują prawdę w

background image

niezmienionej postaci. „Tata znowu upił się ostatniej nocy;
uderzył mamę, a ona płakała i nazwała go ...". Betsy słuchała
opowiastek przyjaciół oraz niewolników - którzy często
wiedzą o wiele więcej o swych panach, niż ci by sobie życzyli
- i towarzyszyła dorosłym, którzy na ogół ignorują obecność
cichego, dobrze wychowanego dziecka. I proszę! Tego
wieczoru Duch wszystko wiedział.

Nie będę wystawiać na próbę waszej cierpliwości,

panowie, komentując każdy szczegół tej opowieści;
przemyślcie tylko wszystko z perspektywy mojej sugestii, a
stwierdzicie, że wszystkie mające związek z tą sprawą fakty
zostały wyjaśnione. Jednakże muszę powiedzieć coś o śmierci
Johna Bella, ponieważ wbrew mym domniemanym
uprzedzeniom do małych dziewczynek nie wierzę, że to
dziecko otruło ojca. Pan Bell był już bliski siedemdziesiątki.
Lekarz mógłby wyjaśnić objawy jego choroby z większą
łatwością niż ja, ale ośmielę się przypuszczać, że liczne
dolegliwości naturalne - od alergii do zaburzeń nerwowych - z
powodzeniem mogą wyjaśnić jego bóle i cierpienia. A Bogu
jedynie wiadomo, że człowiek ten miał powód, by chorować
na

nerwy.

Tajemnicze

brązowe

lekarstwo,

które

przypuszczalnie uśmierciło biednego dżentelmena, nie mogło
spowodować tamtej ostatniej śpiączki - nie, jeżeli była to ta
sama substancja, która wywołała natychmiastowe drgawki u
kota.

Nie zaprzeczam, że panienka Betsy nie lubiła swojego

ojca. Uderzyła mnie jej uwaga, wypowiedziana kilka lat
później, że często próbował uniemożliwić dzieciom
uczestniczenie w miłych wycieczkach, okłamując swe
potomstwo. Interesujące, czyż nie, że siedemdziesiąt lat
później nadal to pamiętała? Pani Bell bardzo się cieszyła,
mogąc zrobić przyjemność dzieciom; córka szczerze ją
kochała i podziwiała. Surowy ojciec był jedynie symbolem

background image

władzy i Betsy wcale nie żałowała, gdy umarł, chociaż
umyślnie nie przyczyniła się do jego śmierci. Gdy już odszedł,
mogła dobrze się bawić i poślubić mężczyznę, którego w głębi
duszy pragnęła. Do tego czasu prawdopodobnie była już
zmęczona „Duchem" i gotowa do bardziej dorosłych zabaw.

- Brawo - odezwał się życzliwie nieznajomy. - Prawdę

mówiąc, kiedy zaprosiliście mnie, panowie, abym przybył tu
dzisiaj wieczorem, poczułem pewną niechęć. Zawsze dość
pesymistycznie patrzyłem na wszystko, co ma związek ze
spirytyzmem, i sądzę, że wyobrażałem was sobie jako, no
cóż...

- Grupę naiwnych wywołujących ducha ciotki Sallie? -

dokończył Fodor z uśmiechem.

- Coś w tym rodzaju. Mogę to teraz przyznać, ponieważ

jestem zmuszony was przeprosić. Było to dowcipne
streszczenie moich myśli, panie Podmore. Cieszę się, gdy
widzę, iż niektórzy spośród was, panowie, są równie cyniczni
jak przedstawiciele mojego własnego zawodu.

- Musiał pan wiedzieć, że Houdini także jest cynikiem -

odparł Doyle z pewną nutą opryskliwości.

- Nie przyszedłbym, gdybym nie wiedział, że będzie tu

obecny - przyznał się nieznajomy.

Nawet Conan Doyle roześmiał się na te słowa, a Houdini

zauważył.

- Widzi pan, sir Arthurze, w przeciwieństwie do pewnych

proroków jestem szanowany we własnym kraju. Pozwólcie mi
dodać moją analizę do teorii Podmore'a; jak prawdopodobnie
odgadliście, on i ja w głównych założeniach rzeczywiście się
zgadzamy.

background image

Rozdział piętnasty
Houdini: przypadek mylącego ustawienia głosu
Gdyby Betsy znalazła się na ławie oskarżonych, a ja

należałbym do przysięgłych, musiałbym także wydać werdykt
„winna". Jednak nie byłbym tak zupełnie pozbawiony
galanterii, by pozwolić jej zasiąść tam samotnie. Nie, moi
przyjaciele, obok niej zjawiłyby się jeszcze dwie osoby - jej
bracia John i Drewry.

John przyznaje, że podejrzewano jego i Drew o to, iż

nauczyli się „sztuk magicznych" w czasie pobytu w Nowym
Orleanie. Obecnie to stare czarujące miasto jest nadal siedzibą
specyficznej czarnej magii przywiezionej do wybrzeży
Ameryki z Indii Zachodnich.

Czy nie widzicie, jak bracia Bell - młodzi, zdrowi i

zaciekawieni - spacerują po romantycznych uliczkach
Nowego Orleanu z pieniędzmi w kieszeniach, mając sporo
wolnego czasu. Nie byliby normalnymi młodymi ludźmi,
gdyby nie skorzystali z okazji, aby napawać się niektórymi
egzotycznymi przyjemnościami, jakie oferowało to miasto.
Poznali uzdrowicieli posługujących się magią i kobiety
uprawiające czary, a także straszliwe zaklęcia oraz talizmany
miłosne - takie doświadczenia pozwoliły przywieźć do domu
opowieści i sztuczki, o jakich nawet się nie śniło ich rodzicom
i rodzeństwu.

Pierwsze stuknięcia i skrobania w zewnętrzne ściany

domu - dźwięki, które miały przyczyny naturalne - być może
były dziełem dzikich zwierząt - podziałały na wyobraźnię tych
niespokojnych młodych ludzi. W jakiej części domu miały
miejsce pierwsze demonstracje? No cóż, w sypialni chłopców.
I to młodsze dzieci ciągnięto za włosy. Podmore całkiem
słusznie wspomniał o ciemności, w której wydarzyła się
większość z owych sztuczek, a żaden z was, mieszkańców
miasta, nie może wyobrazić sobie całkowitych ciemności nocy

background image

na wsi. To w maju ręce trzymające kurczowo Richarda za
włosy podniosły go w łóżku do pozycji pionowej, a wiosną w
nocy liście zasłaniają nawet promienie księżyca i nie było
wtedy ognia w kominku, który rzucałby zamierającą czerwoną
poświatę.

Imię „Drewry" stale się pojawiało we wcześniejszej części

opowiadania. Jak zapewne pamiętacie, to on i Betsy „widzieli
w okolicy dziwne zwierzęta" i to Drew zbezcześcił grób
Indianina, więc chyba można uznać za prawdopodobne, że
zapamiętał tę historię i burę, jaką wówczas otrzymał od ojca.
Przydało mu się to, kiedy ktoś poprosił Ducha, aby
wytłumaczył swoją obecność. Kolejne wyjaśnienie, jakie ten
przedstawił, jest nawet jeszcze bardziej interesujące.
Podejrzewam, że to John wymyślił żart, który zmusił jego
brata, aby spędził cały dzień na ciężkiej pracy przy kopaniu.
Drew w żaden sposób nie mógł się od tego wykręcić, nie
ujawniając własnego udziału w całej intrydze i widząc, ile
entuzjazmu do tego przedsięwzięcia objawiają inni.

Wtedy panienka Betsy przystąpiła do działania z

poparciem lub bez poparcia braci i ta sama ciemność
wspomagała jej występy. Pomyślcie o scenie, na której tak
wiele z tych przedstawień się odbywało w salonie Bellów
późnym popołudniem lub w nocy. Okna były małe, ściany
grube, a oświetlenie w tym pokoju najprawdopodobniej dawał
wyłącznie ogień na kominku.

Czy opis ten nie przypomina wam o czymś, panowie?

Warunki są dokładnie takie jak w większości pomieszczeń,
gdzie odbywają się seanse spirytystyczne. To w taki sposób
fałszywe media wywołują rzekomo nadprzyrodzone zjawiska
pod osłoną mroków. Zdemaskowałem wiele z nich;
podczerwona fotografia pokazuje, jak się to robi.

Teraz przechodzimy do głosu Ducha, który z pewnością

jest najbardziej tajemniczym z opisywanych zjawisk. Nawet

background image

wtedy pewni sceptycy podejrzewali panienkę Betsy o
brzuchomówstwo i próbowali ją sprawdzić, kładąc dłonie na
jej ustach. Duch wszakże i tak przemówił.

Oczywiście, że tak zrobił. Brzuchomówstwo jest jedną z

najstarszych z tak zwanych sztuk magicznych, ale w owych
czasach mechanizm tego zjawiska nie był w pełni zrozumiały.
Nie ulega wątpliwości, że ktoś wydobywał z siebie głos.
Sztuczka polega na połączeniu prostej kontroli oddechu i
takim skierowaniu głosu, że wydaje się dobiegać skądinąd - i z
tych dwóch umiejętności druga jest ważniejsza, ponieważ
należy do efektów magicznych. Wyszkolony brzuchomówca
uczy się, jak tłumić siłę własnego głosu określonymi ruchami
języka i ust, lecz nawet amator może uzyskać wrażenie głosu
dobiegającego z oddali, spoglądając na miejsce, z którego ma
nadchodzić. Ciche szepty i gwizdy, które uznano za pierwsze
próby Ducha, aby przemówić, są szczególnie trudne do
zlokalizowania. Zanim głos zabrzmiał z pełną siłą, wszyscy
już weń uwierzyli i byli bezkrytycznie podatni na dalsze
sugestie.

Tu mamy do czynienia z drugim czynnikiem, który

przyczynia się do sukcesu w magii i ma swój udział w
zjawisku określanym jako „Duch Bellów" - z zaufaniem, jeśli
nie czynną współpracą innych ludzi. Gdy już dowiedziono
istnienia Ducha, każdy niezwykły wypadek czy dziwny zbieg
okoliczności przypisywano jego działaniom. Silny wiatr łamie
gałąź drzewa, a chłopiec biegnie pędem do domu, by donieść,
że niewidzialny duch celuje prosto w niego. Zabłąkany kot lub
pies widziany o szarym zmierzchu staje się olbrzymim
zwierzęciem, a sympatyczny kawaler, wypiwszy za dużo
własnej whiskey, ma koszmarny sen, w którym walczy z
czarownicą.

Tak więc nieszkodliwy żart dwóch znudzonych

młodzieńców destruktywnie wpłynął na dziecko w wieku, w

background image

którym łatwo się psoci, i rozrósł się w potworne zjawisko,
wspomagane niezdrowymi przesądami połowy hrabstwa.
Sprawy wymknęły się spod kontroli i gdy nieszczęsny ojciec
zaczął cierpieć na zwykłe dolegliwości sędziwego wieku,
zwielokrotnione wskutek zmartwienia i nerwowej histerii,
John i Drewry nie byli w stanie udźwignąć wspomnienia o
swym złym postępku. Najbardziej istotnym elementem tej
sprawy, moim zdaniem, jest sposób, w jaki ci chłopcy
zareagowali na śmierć ojca. Drewry jako jedyne z dzieci
Bellów był tak strapiony, że stał się prawdziwym odludkiem,
dręczonym przez strach. Strach czy poczucie winy? Był
starszy niż Betsy, na tyle dorosły, by pojąć własną
odpowiedzialność za owego potwora przypominającego
Frankensteina, którego nierozważnie stworzyli. Brakowało mu
zarozumiałości i zadowolenia z siebie Johna juniora, która jest
tak widoczna w jego sprawozdaniu z rozmów z Duchem. John
musiał uwierzyć w prawdziwość demona; był to sposób,
dzięki któremu wypierał się swojej winy. Przeklinał i potępiał
Ducha, ten zaś chwalił młodego Johna, mówiąc mu, jakim to
jest wspaniałym człowiekiem. Ale to John wrzucił tajemniczą
butelkę do ognia.

Nie wierzę we wszystkie dziwne rzeczy, jakie

wynaleźliście wy, psychiatrzy, Fodorze - wasze id i wasze ego
oraz podświadome myśli - już dosyć długo przyglądałem się
naturze ludzkiej, aby wiedzieć, że ludzie rzeczywiście mogą
przerabiać wspomnienia dotyczące przeszłości, zapominając o
sprawach, o jakich nie chcą pamiętać. Johnowi i Betsy to się
udało, Drewry zaś nie miał tyle szczęścia i długo potem
cierpiał. Uśmiechaj się, nie wierząc w moją teorię, jeśli
chcesz, Fodorze, ale założę się, że gdyby wezwano nas,
abyśmy zajęli się tą sprawą, gdy po raz pierwszy doszło do
owych tajemniczych wypadków, w ciemnych korytarzach

background image

domu spotkalibyśmy Johna i Drewry'ego, a nie panienkę
Betsy.

background image

Rozdział szesnasty
Fodor: przeniesienie tłumionych uczuć
Nie śniłoby mi się nawet o tym, by się z ciebie śmiać,

Houdini. Prawdę powiedziawszy, muszę podziękować ci za to,
że przedstawiłeś myśl, która stanowi istotną część mojej
własnej interpretacji - dotyczącej wymazania nieprzyjemnych
wspomnień. Fachowym określeniem owego zjawiska jest
„represja" i będę miał więcej do powiedzenia na ten temat
później - więcej, być może, niż życzycie sobie usłyszeć.

Przedstawiłeś jeszcze jedną ważną tezę, podkreślając fakt,

że Duch Bellów pojawił się dwadzieścia lat przed narodzinami
spirytyzmu. Głosy niewidzialnych istot i tajemnicze pukania
w pokoju seansów nie były jednak wówczas nowością.
Podobne zjawiska znano od wieków pod różnorodnymi
nazwami. Czary, nawiedzone domy, złośliwe duchy,
poruszanie przedmiotów siłą woli, łączność z duszami
zmarłych - to różnorodne interpretacje tych samych
podstawowych faktów będących odbiciem uwarunkowań
kulturowych i przeszłości obserwatorów. Najbardziej jednak
interesującą cechą ducha, poltergeista - możemy równie
dobrze nadal posługiwać się tym określeniem - jest to, że
zmienia własne zachowanie, przystosowując się do oczekiwań
publiczności. W średniowieczu, kiedy kwitła magia i rozwijał
się stan rycerski, duchy prezentowały sztuczki, typowe dla
czarownic i ich pomocników. Po nadejściu spirytyzmu te same
hałaśliwe duchy grały na tamburynach i puzonach oraz
opowiadały rozentuzjazmowanym uczestnikom seansów, że
pochodzą z krainy pełnej blasku słońca i miłości.

Nieszczęsna rodzina Bellów plasuje się tu gdzieś

pośrodku. Pan Bell i jego bardziej inteligentni przyjaciele
odrzucili możliwość czarów. Inni byli bardziej podatni na
stare przesądy i to od nich pochodzą historie o czarnych psach
oraz kolejnych dziwnych stworzeniach, o brzydkich

background image

zapachach i koniach, które nie chciały ruszyć z miejsca -
wszystkie

te

rzeczy

typowe

dla

wyczynów

średniowiecznych czarownic.

Wyeliminujcie je jednakże, a pozostają nam fakty, tym

bardziej istotne, że nie pasują do uprzednio wyobrażonego
sobie schematu. Być może z tego powodu uznamy je za
sprzeczne i zaskakujące. My również jesteśmy przyzwyczajeni
do tezy, iż zjawiska parapsychologiczne przystosowują się do
nieświadomie przyjętego sposobu myślenia.

Tak, panowie, oto ono - słowo, którego wszyscy

oczekiwaliście i obawialiście się - podświadomość! W tym
jednym słowie mamy prawdziwe wyjaśnienie zjawiska
poltergeista. Nie jest to duch ani bezcielesna istota. To część
osoby, którą nawiedził duch - fragment jej własnego umysłu.
Nic dziwnego, że wyraża się w kategoriach środowiska
kulturowego jednostki.

Zakładam, że wam wszystkim znana jest koncepcja

rozszczepienia osobowości. Stanowiła ona temat wielu
popularnych książek i filmów. Praca naukowa, która okazała
się pionierska dla tej dziedziny, powstała mniej więcej na
przełomie wieków, a jej autorem był doktor Morton Prince.
Zwróciła się doń po poradę młoda kobieta, Christine
Beauchamps, gdy załamanie nerwowe doprowadziło ją do
stanu kompletnego zniszczenia poprzedniej jaźni. W trakcie
badań doktor Prince stwierdził, że Christine jest patologicznie
nieśmiałą, zamkniętą w sobie młodą kobietą, którą dręczą
wyrzuty sumienia purytańskiej natury. Dość konwencjonalny
przypadek jak dotąd; wyobraźcie sobie jednak przerażenie
lekarza, gdy pewnego dnia przez usta dziewczyny przemówił
do niego nieznajomy głos.

Christine miała nie mniej niż trzy oddzielne osobowości.

Nie tylko przemawiały one różnymi głosami, ale także sam
wygląd pacjentki ulegał zmianie, gdy ujawniała się kolejna

background image

jaźń. Najmilszą z nich trzech była wesoła, kochająca zabawę
Sally. Christine nic nie wiedziała o tej osobie, natomiast Sally
wiedziała wszystko o Christine i gardziła jej uległością i
spokojem. Często robiła niegrzeczne żarty swemu alter ego,
udając się na długie spacery. Kiedy znikała, pozwalając się
zbudzić

Christine,

zdezorientowana

młoda

kobieta

stwierdzała, że znajduje się wiele kilometrów od domu, nie
pamiętając, w jaki sposób tam trafiła.

Nie muszę zwracać waszej uwagi na ogromną doniosłość

tego

odkrycia

w

badaniach

nad

zjawiskami

parapsychologicznymi.

Duch,

przemawiający

przez

wprawione w trans medium; demon, który opętał niewinne
dziecko i dokonuje ohydnych nieprzyzwoitości, wreszcie
Poltergeist

-

to przykłady takiego schizofrenicznego

zaburzenia psychiki. Przypomnijcie sobie niektóre cechy
charakterystyczne owych rozszczepionych osobowości
opisywane przez naukowców, a zobaczycie, jak się dobrze
pokrywają z cechami poltergeista.

Ponieważ druga jaźń jest odrzuconą i stłumioną częścią

psychiki,

stanowi

bezpośrednią

antytezę

pierwotnej

osobowości - jest pogodna i frywolna zamiast poważnej,
rozwiązła zamiast purytańskiej, nieskrępowana i swobodna, a
nie nieśmiała. Często jej zachowanie graniczy z infantylnym.
Jednostka, która poddaje się nowemu nastrojowi, dopuszcza
się różnych wybryków i wygłasza niegrzeczne uwagi, jak
zrobiłoby to dziecko.

Ta druga osobowość jest ogromnie podatna na sugestie i

może być nawet powołana do istnienia wskutek pośrednich
aluzji terapeuty, działających na podświadomość jednostki. Co
więcej, często ujawnia większą inteligencję niż dotąd.
Niektóre osoby, opanowane przez duchy, pisały wiersze, a
nawet książki, komponowały muzykę i wymyślały całkowicie
nowe języki. Wyjaśnienie tych spraw opiera się na fakcie -

background image

spróbuję ująć to w jak najprostszych słowach - że mózg jest
ogromnym magazynem niewykorzystanych informacji. Gdzieś
w owym tajemniczym labiryncie spoczywa każdy urywek
informacji, kiedykolwiek przez nas przyswojonej, usłyszanej
lub przeczytanej. W podświadomości jednostki ludzkiej tkwią
wspomnienia, szczegółowe i żywe, które świadoma część
psychiki całkowicie wyparła z pamięci.

Duch Bellów był taką wielokrotną osobowością. Jego

dziecinne zachowanie, niesamowita znajomość Pisma
Świętego oraz literatury religijnej, wulgarne wyrażenia -
wszystko

zgadza

się

z

opisem

schizofrenicznego

rozszczepienia psychiki znanego psychoanalitykom. Nie stał
się pełnym i działającym aktywnie bytem, dopóki
nieświadomy tego pan Johnson nie wyzwał go, aby
odpowiedział na jego pytania, a począwszy od owego czasu
reagował absolutnie zgodnie z oczekiwaniami napotkanych
osób - śpiewał hymny pani Bell, przeklinał i groził
niewolnikom, a dyskutował na tematy teologiczne z
duchownymi.

Jak dotąd wszystko w porządku, powiedzą Podmore i

Houdini. Moja teoria jest trochę naciągana, lecz zgadza się z
ich przekonaniem, że ręce i struny głosowe Betsy Bell
wytwarzały efekty, które nazwano Duchem Bellów. Otóż nie,
panowie.

Osobą aktywną nie była Betsy, ale Betsy II - oddzielna

część umysłu dziewczyny, działająca bez udziału jej
świadomości. I nie zawsze posługiwała się fizycznym ciałem
Betsy.

Zgadzam się z Podmore'em, że w licznych przypadkach

poltergeistów mamy do czynienia z oszustwem. Jednak nie we
wszystkich - zdecydowanie nie we wszystkich. Osoba z
zaburzeniami psychiki przejawia dużą energię. Dzieci
wchodzące w wiek dojrzewania są niemal z definicji w stanie

background image

podekscytowania

-

posiadają ogromne ilości energii

psychicznej. Ostatnie badania percepcji pozazmysłowej
dowiodły ponad wszelką wątpliwość, że istnieją takie siły
umysłowe. Najbardziej znaczącą z nich, z naszego punktu
widzenia, jest psychokineza, PK - jak czasami się ją nazywa -
umiejętność poruszania przedmiotami za pomocą czystej
energii umysłowej. Eksperymenty na uniwersytecie Duke'a w
Ameryce, we Freiburgu w Niemczech, a także w Związku
Radzieckim wskazują na to, że nawet w warunkach
laboratoryjnych pewne jednostki mogą wytwarzać i
kontrolować ową siłę. Kiedy jest ona wynikiem silnej emocji
łub pewnych zakłóceń umysłowych, staje się nawet
potężniejsza. Bez wątpienia w przypadku Ducha Bellów
tkwiło jakieś oszustwo, ale nie wątpię, że Betsy II, wydzielona
bezcielesna część umysłu dziewczyny, była w stanie wpływać
i przekształcać przestrzeń fizyczną za pomocą energii
psychicznej.

Takie zaburzenia nie są efektem przypadkowych nerwic,

lecz wynikają z głębokiego rozszczepienia jaźni, gwałtownego
objawienia dziecinnej części psychiki, w której stłumione
zostały poważne konflikty. Co mogło spowodować ów
psychiczny rozpad u zdrowej młodej dziewczyny?

Duch nienawidził Johna Bella. Jeśli była to rzeczywiście

część świadomości Betsy Bell, wniosek nasuwa się sam. Betsy
nie znosiła ojca. Jej świadomy umysł musiał stłumić
nienawiść i wzbudzić poczucie winy. Część owych
stłumionych emocji ujawniła się w formie poltergeista, który
próbował rozwiązywać konflikty, wyrażając dwa kierujące
dziewczyną uczucia - zniszczenie znienawidzonego ojca i
wymierzenie samej sobie kary za tę zbrodnię. John Bell umarł;
Betsy Bell zaś cierpiała męczarnie i utraciła swego
ukochanego.

background image

Jednak dlaczego dziewczynka nienawidziła ojca? Niechęć,

jeśli nie nienawiść, zwykła dziecięca złość w stosunku do
surowego rodziciela nie jest wystarczającym motywem
zabójstwa. Początek dojrzewania stał się u Betsy
katalizatorem, który zrodził Ducha. To wydarzenie często
przyczynia się do gwałtownego nasilenia jego działalności.
Dlaczegóż nie? To przecież ogromny przełom emocjonalny i
fizyczny. Początek dojrzewania u dziewcząt charakteryzuje
dramatyczna

fizyczna

przemiana

z

przerażającymi

implikacjami psychologicznymi. Niegdyś kulturowo

-

społeczne implikacje kobiecości były bolesne. Począwszy od
pism świętego Pawła aż do medycznych opinii
dziewiętnastowiecznych lekarzy, kobiety uczono, iż są
naczyniami grzechu; że żadna czysta niewiasta nie pragnie ani
nie znajduje zadowolenia w stosunku płciowym, że ich
naturalne uczucia i potrzeby są grzeszne. To dziwne, moi
przyjaciele, iż jakakolwiek kobieta kiedykolwiek zgodziła się
z tak absurdalną koncepcją. Nic dziwnego, że część z nich
uznawało takie przystosowanie się za niemożliwe. Badania
Podmore'a wskazywały słusznie, że w przeszłości większość
oszustw związanych z rzekomym pojawieniem się duchów
była sprawką niegrzecznych małych dziewczynek. Obraz ten
zmienił się w ostatnich latach, gdy konserwatywne konwencje
seksualne ustąpiły zdrowszej postawie. Teraz spotykamy tyle
samo, czy też więcej, niegrzecznych małych chłopców!

W przypadku Betsy Bell jednakże jeszcze silniejszy uraz

musiała spowodować zaciekła nienawiść do ojca i wynikające
stąd rozszczepienie jaźni. Moja sugestia jest wyłącznie
teoretyczna. Zaszokuje i zatrwoży niektórych z was, ale opiera
się na latach doświadczenia w psychologii klinicznej.

John Bell dopuścił się seksualnych kontaktów z córką.

Powoduje to najpoważniejsze urazy prowadzące do rozwoju
późniejszej psychozy czy nerwicy.

background image

John Bell sam wywołał fizyczne objawy swej choroby -

spowodowały je wstyd i poczucie winy. Są to klasyczne
przykłady zaburzeń psychosomatycznych. Opuchlizna języka i
ból szczęki uniemożliwiały mu przemówienie - wyznanie
swego grzechu; tiki nerwowe i konwulsje były przejawem
nieodpartego konfliktu i kary zadanej samemu sobie.
Molestowanie seksualne dzieci, panowie, nie dotyczy jedynie
prymitywnych,

niedorozwiniętych

mężczyzn

bez

wykształcenia. Zdarzało się w najlepszych rodzinach i
mężczyznom, którzy na pozór mieli purytańskie zasady. Betsy
zbyt młoda, aby w pełni zrozumieć, co z nią zrobiono, stłumiła
swe przerażenie, dopóki wstrząs wywołany okresem
dojrzewania nie spowodował przesilenia. Gdyby osobowość
biedaczki nie uległa rozszczepieniu pod wpływem napięcia nie
do zniesienia, dziewczynka prawdopodobnie znalazłaby się w
szpitalu dla obłąkanych. Działający terapeutycznie Duch ocalił
jej rozum. Mszcząc się na ojcu i karząc samą siebie utratą
ukochanego, osiągnęła stan równowagi psychicznej i dożyła w
zdrowiu, jak słyszeliśmy, podeszłego wieku.

Widzę jednak, że sir Arthur zaraz wybuchnie gniewem.

Mów, drogi przyjacielu. Jestem przygotowany na twoją
krytykę i zarzuty.

background image

Rozdział siedemnasty
Conan Doyle: głos z zaświatów
Nie wiem, co mnie bardziej przeraża, Fodorze - twoja

okropna teoria czy też sam fakt, że ktoś mógł wyobrazić sobie
taką sytuację. Jednak przypuszczam, że nie masz na to
wpływu; wy, moi drodzy, którzy całe życie wściubiacie nosy
w najskrytsze ludzkie myśli, musicie mieć spaczone
spojrzenie na świat. Wiem, że miałeś dobre intencje, i nie
potępiam cię.

Jednak zarzucam ci - i wam wszystkim - ironiczną

niefrasobliwość, z jaką beztrosko odrzucacie każdy dowód,
który nie zgadza się z waszym nastawieniem. „Odrzućcie to,
zlekceważcie tamto, nie musimy brać poważnie takich
opowieści...". Jeśli nie potraficie odpowiednio zakwalifikować
danego dokumentu, wyrzucacie go z miejsca do kosza na
śmieci.

Twoja teoria mówiąca o przenoszeniu tłumionych uczuć,

mój uczony przyjacielu, to stek bzdur. No cóż, gdyby każdy,
kto cierpiał z powodu stłumionych emocji, przenosił je w ten
sposób, połowa wiejskich domów dotknięta byłaby plagą
duchów. Twoja koncepcja dotycząca schizofrenii również tu
nie pasuje. Sam powiedziałeś, że pierwotna osobowość
jednostki jest zazwyczaj nieśmiała i purytańska. Betsy była
pogodna,

zdrowa,

serdeczna

-

stanowiła

zupełne

przeciwieństwo panny Beauchamps, „Eve" i innych
przypadków, o jakich czytaliśmy.

Jeśli chodzi o opinie Houdiniego i Podmore'a, że było to

świadome oszustwo - owszem, wiele mediów i dzieci
udających duchy przyłapano na podstępach. Przyznaję to, ale
wierzę, że uciekają się do takich działań dopiero wtedy, kiedy
ich siły parapsychiczne słabną z takiego czy innego powodu.
Wy, badacze, obserwujecie dziecko wykonujące sztuczkę, a
następnie dochodzicie do wniosku, że wszystkie owe

background image

zjawiska, nawet te, których nie widzicie, są oszustwem. Jeśli
takie jest wasze pojęcie o logice, nie chcę mieć z tym nic
wspólnego.

Masz tylko rację w jednej kwestii. To Betsy Bell stanowiła

centrum niepokojów. Dlaczego, panowie, nie uznacie za
oczywiste, że dziewczynka była medium o dużej wrażliwości
psychicznej, z wrodzonymi zdolnościami spirytystycznymi?
Jej ataki konwulsji udowadniają to ponad wszelką wątpliwość.
Widziałem, jak to samo się działo, gdy duch próbował przejąć
kontrolę nad ciałem niedoświadczonego medium. Wyszkolona
wrażliwa jednostka bez trudu potrafi pomóc istocie
bezcielesnej dokonać tego. „Inna istota" zaczyna wtedy
przemawiać przez medium: nie posiadając własnych narządów
mowy, nie ma innych możliwości nawiązania bezpośredniej
łączności, jakiej duchy rozpaczliwie pragną. Betsy nic nie
wiedziała o tym sposobie postępowania; tak bardzo ją to
przestraszyło, że opierała się zamiast pomagać, a Duch po
tym, jak zobaczył, że jest przyczyną bólu i zmartwień
dziewczyny, rozważnie powstrzymał się od dalszych prób.

Istnieje dowód na to, że kiedy życie człowieka zostaje

przerwane, zanim wypełnił się czas, przeznaczony przez Boga
tu, na ziemi, pozostaje reszta energii psychicznej, która musi
się jakoś zrealizować. Stąd pochodził Duch Bellów. Gdy tylko
ktoś miał odwagę i inteligencję, aby zadawać mu pytania,
tajemniczy przybysz na nie odpowiadał.

Szkoda tylko, że godny podziwu pan Johnson i zacni

słudzy Ewangelii nie mieli więcej doświadczenia! Zrobili tyle,
na ile było ich stać, ale nie wiedzieli, jak pokierować
udręczonym duchem, aby zaznał wytchnienia.

Pierwsza spontaniczna odpowiedź Ducha na pytania:

„Kim jesteś?" i: „Co tutaj robisz?", zawiera klucz do całej
tajemnicy - klucz, którym, niestety, nigdy się nie posłużono.
„Niegdyś byłem szczęśliwy, ale zadano mi cierpienie i teraz

background image

sam cierpię". Jakże często słyszałem podobne stwierdzenia!
Jak często miałem szczęście pomagać bezcielesnej cierpiącej
istocie w zrozumieniu jej położenia czy też wypełnieniu
niedokończonego zadania, zanim skierowałem ją do pięknego,
oczekującego na nią świata.

Również bardzo często słyszałem frywolne i złośliwe

odpowiedzi, takie jak te, które wprowadziły w błąd
najpoważniejszych ludzi zadających pytania Duchowi Bellów.
Gdy już raz nawiązano kontakt z zaświatami, gdy już
uchylono drzwi do drugiego świata, niezliczone mnóstwo
oczekujących tam inteligentnych istot może się przez nie
tłumnie przecisnąć. Ten powszechnie znany fakt wyjaśnia
pozorne sprzeczności w zachowaniu tajemniczego przybysza.
Nie było jednego Ducha, było ich wiele. Dominujący
pierwszy gość, śpiewający melodyjnym głosem hymny,
cytował Pismo Święte z tak wzruszającym efektem i uwielbiał
panią Lucy Bell za dobre serce. Inne, takie jak „rodzina
czarownic", bezsprzecznie są przykładem złośliwych istot i
nie wiem, dlaczego miałoby was dziwić, że bezcielesne duchy
mogą płatać figle. Taka sama inteligencja, ukryta wewnątrz
ludzkiego ciała, często czerpie radość z przewrotnych figli.
Głupi, arogancki czy zadufany w sobie człowiek zawsze
stanowi nieszkodliwy obiekt żartów dla owego dowcipnisia.

Zjawiska, które przywiodły was, panowie, do tak długich

sporów, gdy usiłowaliście je wyjaśnić, są banalne dla badaczy
zjawisk metapsychicznych. Materializacja przedmiotów takich
jak owoce ofiarowane pani Bell, wrażliwość zwierząt na
przybyszów z zaświatów, zdolności istoty bezcielesnej do
pokonania ograniczeń czasu i przestrzeni - wszystko to
zaobserwowano i opisano nie jeden raz, ale wiele razy. Żadna
z osobliwych cech tego przypadku nie jest wyjątkowa, nawet
głos. Pani Crandon, cudowne medium - to w stosunku do niej
Houdini okazał się tak nieuprzejmy - uległa kierującej nią

background image

istocie imieniem Harry, której głos i słownictwo były
zdecydowanie męskie i stanowiły całkowite przeciwieństwo
jej własnego dystyngowanego sposobu mówienia. A ty,
Fodorze, który badałeś w 1931 roku sprawę „gadającej
mangusty", przyznałeś, że istnieją podobieństwa pomiędzy jej
głosem a głosem Ducha Bellów i nie wierzysz, że tajemnica ta
kiedykolwiek zostanie rozwiązana.

Nie mam wątpliwości, że wielka wrażliwość na zjawiska

metapsychiczne była cechą rodzinną Bellów, odziedziczoną
bez wątpienia po pani Bell. Raz pobudzona działała nadal i
najsilniej przejawiła się u Johna Bella juniora. Nie był on
ciemnym rolnikiem, lecz oficerem, a potem nawet sędzią. Jego
syn został lekarzem, wnuk zaś specjalistą od zaburzeń
psychicznych i naukowcem o sprawnym umyśle. Szyderstwa
Houdiniego z tych świadków pokazują jego uprzedzenia,
podobnie jak jego sugestia, że doktor Charles cierpiał na
dolegliwości wieku sędziwego, gdy napisał swoją książkę.
Sześćdziesiąty czwarty rok życia, moi przyjaciele, to nie aż
tak poważny wiek.

Porozumiewając się z Johnem Bellem juniorem, Duch

zademonstrował swoje najlepsze cechy. Nie mam
wątpliwości, że istota z 1828 roku to ten sam pierwszy gość,
teraz mądrzejszy i bardziej rozwinięty w sferze ducha. Kpiące
wesołki o skłonnościach do psot nie pojawiły się, już
częściowo z tego powodu, że John junior był bardziej
wykształcony niż jego młodsza siostra. Narzekacie na niejasne
przepowiednie wygłaszane przez Ducha. Ja zaś nie wiem, czy
mogłyby być bardziej dokładne. Wojna między stanami,
pierwsza wielka wojna światowa i zwiastuny drugiej -
wszystko to wymieniono i opisano.

Panowie, szybko oskarżacie umarłych, którzy są niemi i

bezbronni i nie mogą przemówić w swojej obronie. Jak
możecie być tak zadowoleni z siebie? Niezależnie od tego, w

background image

jakim stopniu nasze maleńkie ludzkie umysły mogą
zaszufladkować owe zadziwiające sprawy, nadal pozostaje tak
wiele nieznanych przypadków i niewyjaśnionych stanów, że
nasze największe wysiłki można tylko uznać za poczynione w
najlepszych zamiarach próby zbliżenia do prawdy.

* * *
Głos sir Conan Doyle'a drżał ze wzruszenia. Po chwili

Fodor powiedział cicho:

- Dobrze pan zrobił, przypominając nam o naszych

ograniczeniach, sir Arthurze. To tylko gra, w jaką dzisiaj się
bawimy; żaden z nas nie ma czelności twierdzić, że
znaleźliśmy ostateczne wyjaśnienie. Teraz nadszedł czas, aby
usłyszeć, co ma do powiedzenia nasz gość. Inspektorze Ryan,
jest pan człowiekiem myślącym praktycznie, a przez długie
lata pracy w wydziale policji w dużym mieście zdobył pan
wiele doświadczenia. Jakie jest pańskie rozwiązanie tej
zagadki?

- Nie chcę obrazić sir Arthura - zaczął mówić gość. - Ale

gdyby miał zbadać tę sprawę tak, jak zrobiłby to pan Sherlock
Holmes, to...

- Nigdy nie zdobędziesz poparcia Conan Doyle'a,

odwołując się do tej postaci - przerwał mu sucho Houdini. -
Wiesz, że sir Arthur pragnął go zamordować.

- I żałuję jedynie tego, że mi się nie udało. - Pisarz

zamrugał oczami. - Proszę nie zwracać uwagi na moje
odczucia, inspektorze, jestem równie zaciekawiony, jak
wszyscy. Którą z naszych interpretacji pan wybiera?

- No cóż, sir - odpowiedział spokojnie Ryan - żadną. Nikt

z panów nie odkrył prawdy.

background image

Rozdział osiemnasty
Inspektor Ryan: perfidia najbliższej osoby
Przede wszystkim chciałbym podziękować panom za to,

że zaprosiliście mnie tu dzisiaj wieczorem. Bez wątpienia ta
opowieść dała mi wiele do myślenia. Mam nadzieję, że będę
mógł wam się odwzajemnić. Szczerze mówiąc, jestem
zaskoczony, iż nikt z was nie dostrzegł tego, co moim
skromnym zdaniem stanowi najbardziej istotny aspekt owej
niezwykłej sprawy.

Chodzi tu o morderstwo.
Sir Arthur trafił w sedno, kiedy powiedział, że wszyscy

odrzucacie fakty, które nie pasują do waszych teorii. Doktor
Fodor, jedyny spośród obecnych, zabrał się poważnie do
zbadania okoliczności śmierci Johna Bella, jednak nie wziął
pod uwagę dowodów. No cóż, panowie, żaden
odpowiedzialny lekarz nie podpisałby aktu zgonu kogoś, kto
umarł w takich okolicznościach. John Bell nie był
człowiekiem młodym, ale cieszył się doskonałym zdrowiem,
dopóki nie zaczęły się kłopoty; przecież niektórzy z jego
rówieśników dożyli ponad dziewięćdziesięciu lat. John Bell
został doprowadzony do śmierci - otruty - i tylko jedna osoba
mogła go zabić. Tą osobą nie była Betsy, lecz jego żona.

Jedną z zasad rozumowania policji jest to, że w wypadku

morderstwa jednego z domowników najpoważniejszym
podejrzanym staje się zawsze mąż lub żona. Tak więc
rozpocząłem moje dociekania od pani Bell. Jednak przyznaję,
że osłupiałem, kiedy uświadomiłem sobie, iż dosłownie każdy
nawet najmniejszy dowód wskazuje wprost na nią. Stała się
ona nie tylko główną podejrzaną, lecz jest jedyną osobą, która
mogła popełnić tę zbrodnię.

Osiemnastego grudnia John Bell był poważnie chory, ale

nadal świadomy. Rankiem następnego dnia syn znalazł go w
stanie głębokiej śpiączki, z której chory nigdy już się nie

background image

obudził. W oczywisty sposób morderczą dawkę trucizny
podano mu poprzedniej nocy. A kto był z denatem przez całą
noc? No cóż, pani Bell. Czy zwróciliście uwagę na owo
zdradzające wszystko zdanie w opowiadaniu jej syna: „Matka
wymknęła się cichutko z jego pokoju, gdzie siedziała przez
całą noc"? Nawet i bez tego wyjaśnienia, że pani Bell czuwała
przy łóżku małżonka; gdzież indziej mogła przebywać oddana
żona, gdy jej mąż leżał śmiertelnie chory?

Już ten fakt sam w sobie niemal wystarcza, aby potępić

panią Bell. Lecz jeszcze jedna osoba wydaje się podejrzana.
Jak stwierdził sam John junior, to on podawał lekarstwa ojcu.
Mógł więc zaaplikować śmiertelną dawkę trucizny panu
Bellowi bez słowa komentarza czy podejrzenia ze strony
matki. Jednak John junior nie mógł popełnić innych czynów,
które doprowadziły do morderstwa.

Pani Bell musiała truć męża systematycznie od siedmiu

lat. Drętwota i opuchlizna jego języka sugeruje pewien rodzaj
substancji roślinnej podawanej doustnie. Lucy nie była jedyną
osobą, która mogła wrzucić odrobinę trucizny do gorącego
grogu czy też szklanki whiskey męża, ale to przede wszystkim
żona miała ciągły dostęp do tego, co jadł i pił chory, oraz
sprawowała nadzór nad kuchnią.

Tyle, jeśli chodzi o sposobność. Zastanówmy się teraz, jak

pani Bell mogła zdobyć truciznę.

Pola i lasy naszego pięknego kraju dostarczają

wystarczająco dużo substancji trujących, aby zgładzić połowę
ludności. Piękna naparstnica, jagody z kilkunastu różnych
krzewów, no cóż, panowie, sama natura jest trucicielką! W
społecznościach pierwszych osadników pani domu musiała
także być lekarzem amatorem; opiekowała się rodziną i
służącymi podczas ich błahych chorób. Jeśli nawet apteczka
pani Bell nie zawierała tego, co było potrzebne do uśmiercenia
męża, morderczyni mogła zerwać trochę liści i przygotować

background image

kilka litrów trujących płynów, a nikt by nie spytał, co robi.
Zobaczywszy, że stary dżentelmen jest zbyt silny, aby umrzeć
po zażyciu pierwszej mikstury, zniecierpliwiła się i
spróbowała czegoś innego. Stan głębokiej śpiączki, w jaką
zapadł John Bell, mógł być wynikiem przedawkowania
narkotyku, takiego jak opium. Laudanum - mieszanka opium i
alkoholu - znajdowała się w apteczce każdej pani domu w
dziewiętnastym wieku. Śmierć kota po podaniu mu
tajemniczego płynu można wyjaśnić na kilka sposobów. Być
może w butelce, którą znalazł John, nie było laudanum, lecz
jakiś inny napar pani Bell. Odgłosy, jakie wydawał kot w
konwulsjach, przypominały jęki Johna Bella podczas ataków
skurczów mięśni i drgawek, które miewał w ostatnich
miesiącach życia. Żona mogła wypróbować kilkanaście
różnych trujących substancji, zanim w końcu go uśmierciła.

Dlaczego jednak taka dobra, prawa kobieta miałaby chcieć

otruć poczciwego męża? Zapytuję was, panowie, kto zna
ukryte złości i utrzymywane w tajemnicy urazy, jakie mają do
siebie małżonkowie? Wiem jedno - jeśli pani Bell chciała się
uwolnić od małżonka, morderstwo było jedynym wyjściem
dla kobiety o jej temperamencie i statusie społecznym. A
wydawało się już, że starzec zamierza żyć wiecznie. Nie mogę
się wypowiadać na temat motywu, gdyż ten został pogrzebany
wraz z zainteresowanym. Nie muszę tego robić. Pozostałe
fakty są równie obciążające. Pani Bell miała najlepszą
sposobność, żeby zabić swojego męża i jest jedyną osobą,
która mogła stworzyć Ducha.

Weźcie pod uwagę niemal każdą z dziwacznych sztuczek,

jakie ów przedstawił, włączając te, które wyeliminowaliście,
uznając za zbyt absurdalne, aby mogły być prawdziwe, a
stwierdzicie, że musiała je wykonać pani Bell.

Na przykład głos Ducha. Mówicie o wprawiającym w błąd

skierowaniu głosu - ale nigdy nie zdarzyło się, aby ktoś

background image

podejrzewał pobożną gospodynię domową. Mogła wyć jak
zjawa zwiastująca śmierć, a zgromadzeni nie spojrzeliby
nawet w jej kierunku. Ci, którzy uwierzyli, wykrzyknęliby
zadziwieni, a sceptycy obserwowaliby Betsy.

Pani Bell mogła przebywać poza swoją sypialnią przez

całą noc, a gdyby ktokolwiek przyłapał ją na błąkaniu się po
domu, miałaby kilkanaście wiarygodnych tłumaczeń.
Zapomniała odstawić mleko czy też jej się wydawało, że
słyszy płacz jednego z dzieci... Jej mąż, który ciężko
pracował, prawdopodobnie spał jak zabity - nawet jeśli nie
uśpiła go kochająca małżonka. Gdy tylko zaczynał
pochrapywać, Lucy wychodziła, na czubkach palców
zmierzała do pokoju dzieci, aby skrobać w drzwi i wymierzać
policzki, odwiedzała też sąsiadów, by podsłuchiwać ich
prywatne rozmowy. Kiedy pani Bell była chora, na czas jej
snu Duch zamykał usta. Zaczynał mówić, gdy się budziła.

Przypomnijcie sobie kazania, które cytowano tak

dokładnie. Była to oryginalna sztuczka i jestem zaskoczony,
że pan Houdini się nie zorientował, jak można ją było
wykonać. Pani Bell bez wątpienia słyszała jedno z kazań,
chodziła wszak regularnie do kościoła. Słyszała także innego
kaznodzieję kilkanaście razy, znała jego styl mówienia, a
jedna z przyjaciółek mogła coś wspomnieć na temat kazania z
owej niedzieli - a może nawet je streścić. No cóż, przecież to
właśnie omawiano na niedzielnych wieczornych spotkaniach
modlitewnych, czyż nie? Nie musiała odtwarzać kazań słowo
po słowie - nawet niedokładne powtórzenie zostałoby przyjęte
jako cud przez ulegających sugestiom słuchaczy.

I weźcie pod uwagę decyzję, aby posłać po eksperta

zajmującego się czarownicami, decyzję znaną jedynie panu
Bellowi

i

dwóm

posłańcom.

Na

początku

„wszystkowiedzącego" Ducha zbiło to nieco z tropu, ale do
wieczora dowiedział się prawdy. A teraz, panowie,

background image

powiedzcie, czy pan Bell nie uległby w końcu błaganiom żony
i nie zwierzył się jej? Panie znają dużo sposobów, aby
wydobyć od swoich mężów informacje. Ręka upiora, którą
trzymał Calvin Johnson, należała do kobiety. Wszystkie głosy
były kobiece, nawet czterech członków rodziny czarownic.

Pani Bell stworzyła Ducha, lecz nie upłynęło dużo czasu, a

przyłączyły się do niej inne osoby. Panienka Betsy oraz być
może także jeszcze inni domownicy płatali różne psikusy na
własną rękę. Tu jest miejsce dla pana niegrzecznej małej
dziewczynki, panie Podmore. Znalazła się w centrum uwagi -
słodkie dziewczątko, a zarazem męczennica. Niewiele małych
dzieci odrzuciłoby taką rolę. Oprócz tego musiało jej to
pomóc w wymigiwaniu się od obowiązków, których nie
chciała wykonywać. Nie można przecież kazać biedaczce,
którą właśnie zbiła czarownica, zmywać naczyń.

Od początku Duch nie widział świata poza panią Bell:

„Luce, biedna Luce, najlepsza z kobiet". Właśnie tym zdradził
się całkowicie. Jeśli chodzi o sposób, w jaki traktowano
innych członków rodziny, jedyną osobą, która naprawdę
cierpiała, był pan Bell. Dzieci nie spotkało nic gorszego niż
uszczypnięcia, wykręcenie ucha czy klapsy i policzki, jakie
wyprowadzeni z równowagi rodzice byliby skłonni im
zaaplikować. Nie ma nic niezwykłego w tym, że matka woli
synów - lub jednego wybranego syna - od córek, a ojcowie
często psują swoje małe dziewczynki. Nie podzielam
pańskiego przekonania, że pan Bell molestował córkę,
doktorze - nie z tego powodu, że mnie to szokuje, gdyż Bogu
jedynie wiadomo, iż napotkałem zbyt wiele takich
przypadków - ale ponieważ nie ma dowodu, który by to
potwierdzał. Pan Bell mógł znajdować ogromne upodobanie w
swojej ładnej złotowłosej córeczce i żona zapewne mogła czuć
się zazdrosna, choć nie było w tym nic zdrożnego. Jednak
myślę, że jest bardziej prawdopodobne, iż Betsy sama

background image

ciągnęła się za włosy i ulegała symulowanym atakom, aby
zwrócić na siebie uwagę.

Doktorze Fodor, nie podzielam pańskiego zdania, że to

seks jest przyczyną wszystkiego, ale pańska wypowiedź na
temat rozbitych jaźni dała mi kilka nowych punktów
zaczepienia. Słyszałem o takich przypadkach, ale czy nie
dostrzega pan, że wszystko to, co powiedział pan o małej
Betsy, nawet jeszcze trafniej odnosi się do jej matki? Oto
mamy kobietę w pewnym okresie życia, znaną ze swej
pobożności i dobroci. Na litość boską, z pewnością
nagromadziło się w jej psychice ogromnie dużo tłumionych
emocji. Jak sądzę, doktor Fodor stwierdziłby, że ukryta
nienawiść i wrogość oraz zawiedzione nadzieje pani Bell
wyodrębniły się i złożyły, kreując oddzielną osobowość - że
tak powiem, panią Hyde. Wyjaśniałoby to, dlaczego pierwsze
uwagi Ducha były tak pobożne i słodkie. Chodziło o
sprawdzenie i upewnienie się, czy owa mała mistyfikacja się
powiedzie. Gdy już uznano ją za działanie istoty z zewnątrz,
Duch mógł dać folgę swoim uczuciom i powiedział wszystkie
te nieprzyjemne rzeczy, na których wyjawienie nigdy nie
pozwoliłaby sobie pani Bell. Powiedziano mi, że niektóre
spośród najdelikatniejszych, najbardziej wytwornych pań,
będąc pod działaniem narkozy, dają upust swym uczuciom w
słowach,

które

przyprawiłyby

o

rumieńce

nawet

gruboskórnego brutala. Potrafią też przeklinać. Pani Bell z
pewnością umiała także to robić, podobnie jak znała wiele
plotek z sąsiedztwa, których nie powtórzyłaby, gdy była sobą.
Rozstrzygającym dowodem jest druga wizyta Ducha. Dzięki
niej, jeśli nie z jakiegoś innego powodu, Betsy oczyszczona
została z zarzutów; nie mieszkała nawet w tamtym domu w
1828 roku, zresztą nie mieszkał tam również John junior.
Jednakże jego dom nie był zbytnio oddalony; czy pani Bell
odbywała długie spacery w owe wiosenne wieczory czy też

background image

rozmowy o przyszłych wojnach i męczeństwie naszego
Zbawiciela były wytworem niespokojnej wyobraźni Johna?
Nie ma to znaczenia. Pani Bell mieszkała w starym
domostwie, kiedy pukania rozległy się po raz drugi. W roku
1935, kiedy Duch miał powrócić, aby złożyć trzecią wizytę,
niemal od pół wieku leżała już w grobie. Biedna kobieta!
Kiedyś może określiłbym ją innym mianem, ale dzisiejszego
wieczoru dowiedziałem się jednej czy dwóch rzeczy. Wierzę,
że to nie pani Bell, ale pani Hyde - Lucy II, jak nazwałby ją
doktor Fodor - popełniła morderstwo. Bóg jeden wie, co ją do
tego skłoniło. Niech odpoczywa w spokoju.

* * *
Houdini uderzył dłońmi w kolana. Jego szare oczy

błyszczały.

- Podoba mi się to. Podoba mi się! Inspektorze,

zawstydził nas pan. Myślę, że rozwiązał pan zagadkę.

Fodor pogłaskał się po brodzie.

- Jak najbardziej przekonywające argumenty.
-

Ależ to straszne!

-

wykrzyknął Doyle.

-

Niesprawiedliwe i krzywdzące. Nie uwierzyłem w to ani przez
chwilę.

- Ani ja - poparł go Podmore. - Pańskie argumenty są

zręczne, inspektorze. Lecz moje wyjaśnienie również
obejmuje wszystkie fakty, a złośliwe duchy wstępujące w
dzieci spotyka się bardzo często. Panienka Betsy aż nadto
dobrze pasuje do tego modelu.

- Twój złośliwy duch opanowujący dziecko to tylko jedna

z możliwości - sprzeciwił się Fodor. - Ze wszystkich teorii
przedstawionych tego wieczoru.

background image

Rozdział dziewiętnasty
Summers: igranie z ogniem piekielnym
Wszyscy bardzo się mylicie.
Ten niski grobowy głos zdawał się wydobywać z

powietrza. Nawet niewzruszony Podmore się wzdrygnął.
Doyle popatrzył błędnym wzrokiem po pokoju, jak gdyby się
obawiał, że Duch Bellów powrócił, aby skomentować ich
obrady.

Skórzany fotel z wysokim zagłówkiem stał z boku kręgu,

w którym usiedli przyjaciele. Czyjaś twarz gwałtownie uniosła
się nad oparciem - okrągła, zaróżowiona, uśmiechnięta; obfity
podbródek podpierała koloratka duchownego. Nieznajomy
mówił dalej, a ton jego głosu i sposób wyrażania się
pozostawały w dość dużej sprzeczności z dobrodusznym
wyglądem.

- Wasze niecne bezeceństwa i nieprawdopodobnie szalone

wymysły, panowie, objawiają kompletną ignorancję.
Prawdziwa natura Ducha Bellów jest w swej odrażającej
formie oczywista dla każdego o otwartym umyśle. To
cierpiące dziecko, ta nieszczęsna dziewczyna była skazana na
cierpienie z powodu haniebnych herezji Kalwina i Knoxa. Ci
wprowadzeni w błąd nieszczęśnicy nie mieli ani duchowej, ani
praktycznej wiedzy, aby uporać się z tak niezrozumiałym i
trudnym zadaniem. Betsy Bell mógł jedynie ocalić egzorcysta
- spiritualis imperator - specjalnie wyświęcony, aby odprawiać
egzorcyzmy z mocy Ducha Świętego.

Tak! Był to jasny i okropny przypadek opętania przez

diabła. Czy nie mamy świadectwa świętego słowa Bożego co
do jego prawdziwości: „Gdy ci wychodzili, oto
przyprowadzono Mu niemowę opętanego. Po wyrzuceniu
złego ducha niemy odzyskał mowę..." (Mateusz, rozdział
dziewiąty, panowie, werset trzydziesty drugi i trzeci). Historia
podaje niezliczone przykłady obsesji i opętania przez diabła.

background image

Tamten nieszczęśliwy dom w Tennessee był świadkiem
kolejnego takiego przypadku. Na początku demon zaatakował
rodzinę Bellów z zewnątrz, stukając i pukając oraz atakując
ich ciała. Fachowo określa się to jako obsesję. Często jest to
zapowiedź prawdziwego opętania, w którym Duch przejmuje
kontrolę nad ciałem człowieka z jego wnętrza. Ataki Betsy
Bell czy też jej omdlenia były niewątpliwymi symptomami
opętania. Ohydne nieprzyzwoitości wygłaszane przez ową
istotę, znajomość wszelkich języków, odrażający odór, który
poczuł jeden ze świadków - wszystko to są oznaki obecności
nieczystego ducha, czy raczej w tym przypadku duchów.
Pismo Święte mówi nam, że szatańska istota przyznała, iż
nazywa się Legion - niepoliczalny i niezliczony. Z jaką
typową

niefrasobliwością

odrzuciliście

jedną

z

najważniejszych wskazówek w opowiadaniu - rodzinę
czarownic i piekielnie doniosłe imię jej przywódcy,
wskazujące na jego szatańską naturę. Czarny Pies był zawsze
jednym

z

najpowszechniejszych

przedstawień

tego

najstarszego i najnikczemniejszego z upadłych aniołów.

Sir Arthurze, wygląda pan na zdenerwowanego. Nic

dziwnego! Czy nie uświadamia pan sobie, że jest to igranie z
ogniem - ogniem piekielnym - kiedy wzywacie umarłych?
Głosy słyszane przez pana na seansach nie należą do
ukochanych osób, które odeszły z tego świata. To
przemawiają

szatańscy

aktorzy

obdarzeni

diabelską

zręcznością. Nowa religia, jaką okrzyknęliście spirytyzm, nie
jest niczym innym niż dawne czary, a Duch Bellów był
rzeczywiście czarownicą - niegodziwym, przewrotnym
demonem, takim jak te, które doprowadziły czarownice z
Salem do śmierci i wiecznego potępienia. Spirytyzm jest
najbardziej odrażającą, obrzydliwą, najbardziej ...

Doyle zerwał się na równe nogi.

background image

- Na miłość boską, Summers, posuwasz się za daleko!

Była to prywatna rozmowa, która...

- Która właśnie zmierzała do ostatecznego rozstrzygnięcia

- przerwał Houdini, łapiąc rozgniewanego przyjaciela mocno
za rękę. - Czy mamy się rozstać, panowie?

- Może lepiej będzie, jeśli to zrobimy. - Podmore rzucił

spojrzenie pełne zimnej niechęci na bezdusznego fanatyka,
który uśmiechnął się doń z wyższością w odpowiedzi. - Nie
ma już szans na inteligentną dyskusję. Dobranoc, panie
Summers.

- Wielebny pastorze Summers, proszę! Sir Arthurze,

pragnę pana ostrzec...

Przyjaciele Doyle'a otoczyli go i wyprowadzili. Gdy

czekali na korytarzu, aż służący przyniesie im płaszcze,
inspektor zapytał z niedowierzaniem:

- Kim, u diabła, jest ten szaleniec?
- Nie jest księdzem, aczkolwiek udaje, że nim jest -

wybełkotał Doyle.

- To Montague Summers - wyjaśnił Fodor. - Jest autorem

wielu mądrych książek o magii i czarach, które wyróżniają się
zdumiewającym faktem, że człowiek ten wierzy we wszystkie
bez wyjątku zabobony. Ubolewa nad tym, że ci, którzy szukali
czarownic, nie byli dostatecznie bezkompromisowi, i uważa,
że spalenie na stosie to zbyt lekka kara dla zwolenników
satanizmu.

- Żartujesz - spytał Ryan - czy też on żartuje?
- Nie, jest jak najbardziej poważny. I choć rzecz wydaje

się dziwna - odpowiedział zamyślony Fodor - ten człowiek
wykonał bardzo pożyteczne zadanie, wydając ważniejszych
dramaturgów z czasów restauracji.

- Och, jakie to ma znaczenie? - Houdini włożył płaszcz i

wziął od szatniarza kapelusz. - Ten jegomość jest bardzo
śmieszny. Gdyby sir Arthur nie był bliski wybuchu złości,

background image

zachęciłbym Summersa, aby dalej przemawiał z taką
zaciekłością. Jest zabawniejszy niż najlepszy wodewil.

Drzwi wejściowe się otworzyły; szara wstęga mgły

wślizgnęła się do środka niczym ręka ducha. Podmore
podniósł kołnierz. Fodor przypatrywał się upiornej poświacie
latarni złowieszczo otoczonej mgłą.

- Rozstajemy się tutaj, panowie - powiedział. - Dziwne

zakończenie naszego wieczoru. Odpędziliśmy duchy i demony
tylko po to, aby Summers ponownie je przywołał.

- A może mimo wszystko było to stosowne zakończenie -

odrzekł Houdini zatopiony w myślach. - Nasze teorie podają
zadowalające wyjaśnienia, ale mimo logicznego rozumowania
nigdy nie poznamy prawdziwej odpowiedzi - chyba że w
jakimś innym świecie dostąpimy zaszczytu spotkania twarzą
w twarz z panią Betsy Bell Powell i usłyszymy tę opowieść z
jej własnych ust. Nie przejmujmy się tym jednak. Świat byłby
nudny, gdyby wszystkie wątpliwości udało się rozwiać raz na
zawsze i gdybyśmy poznali odpowiedzi na wszystkie pytania.
W takim świecie nie byłoby miejsca na ciekawość i pola dla
wyobraźni...

Pięciu mężczyzn żegna się i rozchodzi. Ich sylwetki

pochłania mgła i znikają.

background image

Wieczór drugi

TAJEMNICZE WYDARZENIA W

STRATFORDZIE

background image

Rozdział dwudziesty
Mgła gęstnieje - odezwał się sir Conan Doyle uroczystym

tonem.

Stał przy wysokim oknie, obramowanym ciężką śliwkowo

- czerwoną aksamitną portierą. Na zewnątrz na ogrodzeniu z
kutego żelaza lśniły krople deszczu. Wszystkie przedmioty w
oddali spowite były welonem mgły; postacie przechodniów
poruszały się niczym okryte całunem widma, a latarnie
gazowe świeciły upiorną poświatą.

Jego towarzysz się roześmiał.

- Odpowiednia sceneria, nieprawdaż? Przypomina

początek jednego z twoich słynnych opowiadań. Chodź i
usiądź, Arthurze, a służący niech zasłoni okna.

Gdy za oknem zapadła ciemna noc, w pokoju było

przytulnie i wygodnie. Ogień trzaskał w kominku, a ładne
orientalne dywaniki zagłuszały kroki lokajów krzątających się
po pokoju. Kilka foteli ustawiono wokół kominka. Zamiast
usiąść na jednym z nich Doyle odwrócił się, grzecznie
czekając na przybycie pozostałych gości. Wkrótce nadeszli
pełen pasji Frank Podmore o szczupłej twarzy, uważany za
głównego

sceptyka

Towarzystwa

Badań

Zjawisk

Nadprzyrodzonych, oraz uprzejmy psychiatra z Wiednia,
Nandor Fodor. Przed nimi szedł jedyny Amerykanin na tym
nieoficjalnym zebraniu, grzecznie towarzyszący damie, której
ręka lekko spoczywała na jego ramieniu. Harry Houdini był
niewysokim mężczyzną, niższym o pół głowy od swej
towarzyszki o gęstych kasztanowych włosach. Ta, podobnie
jak mężczyźni, miała na sobie wytworny strój wieczorowy.
Tren jej atłasowej sukni ciągnął się po dywanie, a góra
połyskiwała dżetami i kryształowymi koralikami. Była to
kobieta nie pierwszej już młodości, ale Doyle, dżentelmen
starej daty, uznał w głębi duszy, że nadal ma jeszcze
wspaniałą figurę. Był zbyt dobrze wychowany, aby

background image

zastanawiać się, czy kolor jej włosów jest całkowicie
naturalny.

Przybyła z zainteresowaniem przyjrzała się przyjemnemu

wnętrzu i eleganckiemu umeblowaniu.

- No cóż, to przywilej - zauważyła; w jej niskim

kontralcie pobrzmiewał wyraźny amerykański akcent (który
nie był wcale nieprzyjemny, pomyślał sir Conan Doyle). -
Nigdy nie spodziewałam się, że zostanę wpuszczona do tego
bastionu mężczyzn. W jaki sposób udało się panom
wprowadzić mnie tutaj?

Houdini zaśmiał się zduszonym śmiechem i zaprowadził

swego gościa na fotel stojący pośrodku.

- Reguły panujące w innym świecie - nie nazwę go

realnym, gdyż ten, w którym jesteśmy, doskonale mi
odpowiada - przestają tu obowiązywać, madame. Gdyby był
to tradycyjny klub dla dżentelmenów, prawdopodobnie mnie
również by nie wpuszczono!

Andrew Lang, który już się usadowił, wstał grzecznie, a

inni czekali, aż dama usiądzie w fotelu, zanim wybiorą
miejsce dla siebie. Zamówiono brandy i kawę. Houdini zapalił
cygaro, a Fodor wyciągnął fajkę. Przybyła szperała w swojej
niemodnie dużej, lecz eleganckiej torebce wieczorowej i
wyjęła paczkę papierosów. Nadal szukała w niej czegoś, czym
przypuszczalnie mogłaby zapalić papierosa, kiedy Harry
Price, siedzący obok na prawo, wyciągnął ku niej płonącą
zapałkę.

Nagrodziła ten uprzejmy gest uśmiechem.

- Czuję się zaszczycona, panowie, że goszczę w tak

znakomitym towarzystwie! Wszyscy stanowicie autorytety w
dziedzinie okultyzmu, a ja jestem najzwyklejszą amatorką.

Zaraz po tym stwierdzeniu rozległ się grzeczny pomruk

zaprzeczeń i dama uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

background image

- W gruncie rzeczy czerpałam obszernie z waszych prac

w moich własnych skromnych literackich próbach. Pomimo to
ośmielam się zasugerować, że my, pisarze, możemy niekiedy
wnieść swój skromny wkład do nauki dzięki pewnej intuicji,
dającej nam wgląd w sprawy, które wymykają się ściśle
racjonalnym umysłom.

Skinęła porozumiewawczo głową, patrząc na sir Conan

Doyle'a, który w odpowiedzi obdarzył ją promiennym
uśmiechem.

- Właśnie - odrzekł z entuzjazmem. - Chodzi o impuls

twórczy...

Urwał, aby wziąć szklankę z tacy podsuniętej przez

kelnera. Dama podziękowała za brandy i Doyle spytał z
niecierpliwą uprzejmością.

- Czy może wolałaby pani coś innego do picia? Kobieta

kaszlnęła z dezaprobatą.

- Jeśli jest już pan tak uprzejmy i pyta mnie o to, sir

Arthurze, whiskey z wodą sodową będzie w sam raz. Mam
nadzieję, że to pana nie szokuje.

Houdini roześmiał się i skinął na kelnera.

- Świetna myśl, proszę pani. I ja zamówię to samo. Fodor

z fajką w dłoni pochylił się do przodu.

- To, co pani mówi o impulsie twórczym, jest oczywiście

słuszne. Skąd się biorą takie inspiracje, nie wiadomo, ale to,
że można dzięki nim odkrywać zjawiska ukryte przed
przeciętnymi umysłami, nie ulega żadnych wątpliwości.

- Czy dajesz do zrozumienia, że mam przeciętny umysł? -

spytał Price.

Inteligentna twarz inspektora świadcząca o jego

gruntownym wykształceniu, nadal była poważna, ale w oczach
migotały wesołe ogniki. Fodor, który dobrze go znał,
uśmiechnął się i odpowiedział:

background image

- Może nie przeciętny, Fodorze, ale z pewnością

ograniczony! Tak jak mój. Chylę czoło przed talentami
naszych pisarzy, włączając, oczywiście, Andrew.

Lang potrząsnął głową.

- Moje małe baśnie, jak wiecie, nie są wytworem

wyobraźni. Podobnie jak nasz czarujący gość jestem
badaczem amatorem w dziedzinie folkloru i zjawisk
nadprzyrodzonych; ale i ja dużo przeczytałem i rozmyślałem
na ten temat. Oczekuję z ogromną niecierpliwością i
zainteresowaniem

na

pani

opowieść.

Czy

moje

przypuszczenie, że dzisiaj wieczorem usłyszymy jeszcze jedną
amerykańską historię o duchach, jest słuszne?

- Najzupełniej - potwierdziła dama. Wypiła łyk whiskey,

która wyraźnie jej smakowała, odstawiła szklankę na stół,
zgasiła papierosa i szukała czegoś w torbie. Wyciągnęła plik
kartek, który pokazała z triumfem. - Sprawa Phelpsów. My,
Amerykanie, doprawdy specjalizujemy się w poltergeistach,
nieprawdaż, panie Houdini?

- Ludzie tak je nazywają - odrzekł Houdini cynicznie. - W

większości przypadków chodzi o oszustwo i sztuczki
magiczne.

Conan Doyle parsknął nagle śmiechem, a Price zauważył:

- Nic nie szkodzi, sir Arthurze, znamy pańskie poglądy.

To ich odmienność od pozostałych przyczynia się do
interesujących dyskusji podczas tych naszych nieoficjalnych
spotkań. Jeśli chodzi o owe duchy, nie są one wyłącznie
amerykańskim zjawiskiem. Badałem dziesiątki takich
przypadków w Anglii.

- Ale nie możesz prowadzić dochodzenia w sprawie tego

jednego - zauważył Lang. - Pozostaje ci tylko wyciągnąć
końcowy wniosek. - Mówił dalej, zwracając się do gościa. -
Ograniczamy się, madame, do spraw, których nigdy należycie

background image

nie zbadano ani nie wyjaśniono, klasycznych nierozwiązanych
zagadek dotyczących okultyzmu.

- To właśnie dano mi do zrozumienia - odpowiedziała

dama. - Sprawa, którą wybrałam, z pewnością stanowi jedną z
najsławniejszych owych zagadek, przynajmniej dla tych z nas,
którym znana jest literatura okultyzmu. Nadałam jej formę
zbeletryzowaną, ale sądzę, że znajdziecie w tej opowieści
wszystkie podstawowe fakty. Wyjęła z torebki okulary w
rogowych oprawkach, umieściła je na nosie, wypiła jeszcze
jeden łyk whiskey, odchrząknęła elegancko i zaczęła czytać.

background image

Rozdział dwudziesty pierwszy
Nie znamy wszystkich faktów. Zachowały się tylko

wyrywkowe relacje zniekształcone z powodu uprzedzeń
obserwatorów. Dziennikarze działający w Ameryce w połowie
dziewiętnastego wieku nie wtrącali się w prywatne życie ludzi
godnych szacunku. Doktor Eliakim Phelps był duchownym, a
jego żona pochodziła z dobrej rodziny. Gdy już się zakończyła
ta dziwaczna sprawa, zamieszkali w pewnym odosobnionym
miejscu, czego pragnęli i co im się słusznie należało.

Choć sam o tym nie wiedział, doktor Phelps miał

szczęście, iż żył wtedy, kiedy żył. Sto pięćdziesiąt lat później
ekipy telewizyjne otoczyłyby jego dom, mając nadzieję, iż
nakręcą film o duchach i dzieciach opętanych przez diabła;
służba wystąpiłaby w niejednym talk show, a wszelkie
spekulacje sąsiadów natychmiast ogłoszono by drukiem, jak
również przedstawiono w telewizji w wieczornych wydaniach
wiadomości. Czy z potoku prawdziwych i fałszywych
informacji wyłoniłaby się prawda? Być może nie.
Prawdopodobnie nigdy nie będziemy wiedzieć na pewno, jaka
straszna siła nawiedziła spokojną plebanię w Stratfordzie w
Connecticut w 1850 roku. Historia ta mogła mieć następujący
przebieg...

background image

Rozdział dwudziesty drugi
Kiedy pierwszy raz ujrzałam Stratford, pomyślałam, że to

spokojne, ciche, małe miasteczko. Teraz go nienawidzę. Co
takiego zrobiliśmy, że sprowadziliśmy na siebie takie straszne
nieszczęście? Kobiety nadal ze mną rozmawiają, gdy
spotykam je w sklepach lub na ulicy; trudno im tego uniknąć,
skoro mój mąż jest ich pastorem. Gromadzą się jednak w
małych grupkach i szepczą półgłosem, kiedy przechodzę;
szmer ich uwag podąża w ślad za mną jak rój rozdrażnionych
pszczół. Nie odwracam się ani nie oglądam za siebie, ale
czasami mam wielką ochotę stanąć i zawołać do nich:

- Powiedzcie to w końcu! Powiedzcie mi wszystko prosto

w oczy! Dajcie mi szansę, bym wam coś wyjaśniła, zamiast
słuchać tych powtarzanych sobie szeptem kłamstw.

Mówią, że naszymi niewidzialnymi dręczycielami są

diabły, potępione dusze, przysłane, aby nas ukarać za jakiś
ukryty występek. Andrew (powiedział, że mogę tak się do
niego zwracać) upiera się jednak, że to dobre duchy.
Chciałabym mieć co do tego pewność. Kiedy przemawiał, a ja
stałam przy nim, wierzyłam mu. Ma taki piękny głos. Jego
płomienne ciemne oczy, piękne rysy, wysoka młodzieńcza
sylwetka - cała postać emanuje taką szczerością, iż daję się
ponieść uczuciom. Jednakże teraz wyjechał - by nigdy już nie
powrócić? Wychodzę zrobić zakupy na targu lub zażyć ruchu
- a szepty rozlegają się tuż za mną. Chciałabym znowu znaleźć
się w Filadelfii. Żałuję, że kiedykolwiek wyszłam ponownie
za mąż. Ale cóż innego mogłam zrobić? Byłam sama -
opłakiwałam zmarłego małżonka i czułam się tak bezradna,
jak zwykle bezradne są kobiety pozbawione silnego
mężczyzny, na którym można się oprzeć, a moje dzieci
cierpiały z braku ojcowskiej opieki.

Nigdy nie byłam ani nie chciałam być surowa. Jestem

pewna, że dzieci najlepiej reagują na miłość. Gdy zmarł ich

background image

drogi ojciec, nie miałam serca karać biedactw za błahe
wykroczenia wynikające ze skłonności do psot. Wszyscy
czworo tęsknili za ojcem - zwłaszcza Harry. Jest takim
wrażliwym chłopcem.

Kiedy wielebny doktor Phelps zaproponował mi

małżeństwo, udzielając mu odpowiedzi, w pewnej mierze
kierowałam się dobrem dzieci. Jednak nie całkowicie - och,
nie. Pan Phelps to wspaniały mężczyzna. Trzeba też przyznać,
że wygląda doskonale jak na swoje lata - a sześćdziesiątka to
jeszcze nie nazbyt poważny wiek... Robi wrażenie starszego,
ponieważ jest taki poważny i uczony. Bardzo go szanuję.

Gdy mu powiedziałam, że zostanę jego żoną, pocałował

mnie delikatnie w czoło. Następnie wyszedł, obiecując, że
powróci tego samego wieczoru, aby przywitać dzieci jako
nowy ojciec.

Po jego wyjściu stałam w holu na dole, patrząc w górę na

schody. Na zewnątrz było ponuro, ciemno i wprost lodowato;
śnieg padał na okna z szelestem, kojarzącym mi się z
tajemniczymi szepczącymi głosami. Uświadomiłam sobie
dziwną i niewyjaśnioną niechęć, aby wejść po tych schodach.
Gdy się wahałam z ręką opartą na poręczy, odniosłam
wrażenie, iż tam na górze ktoś jest, poza zasięgiem wzroku, za
zakrętem na schodach. Ciemny, bezkształtny cień ukazał się
na ścianie na półpiętrze.

Teraz wiem, że był to znak, zapowiedź wydarzeń, które

miały nadejść. To nie mogło być nic innego. Żadne
niebezpieczeństwo nie czekało na mnie na górze, tylko pokój
dziecinny i moja ukochana czwórka. Dwoje najmłodszych
leżało już otulonych kołderkami w łóżeczkach, ale obiecałam
Harry'emu, że zajrzę do niego, gdy tylko pan Phelps wyjdzie.

Cień zniknął. Tak naprawdę wcale go tam nie było;

wiedziałam o tym. Bardzo powoli jednak wchodziłam po
schodach.

background image

Wcześniej stałam w holu w ciemności, więc pokój

dziecinny wydał mi się jasny i pogodny. Ogień trzaskał w
kominku. Przypomniało mi się, że mam nie nazywać sypialni
synka „pokojem dziecinnym". Harry nie lubił tego słowa.
Upierał się, że jest za duży na nianię i pokój dla dzieci. Już
wkrótce przecież skończy dwanaście lat!

Siedział na dywaniku przed kominkiem ze skrzyżowanymi

nogami i brodą opartą na rękach. Bawił się małym
teatrzykiem, swoją ulubioną zabawką spośród wszystkich,
jakie mu dałam. Była to starannie wykonana konstrukcja,
chociaż zrobiono ją z tektury, a postacie wycięto z papieru.
Miała prawdziwe czerwone atłasowe zasłony i małą scenę.
Harry często przygotowywał dla mnie przedstawienia, sam
odgrywał wszystkie role i przesuwał po scenie papierowe
sylwetki. Przemawiał różnymi głosami, od bardzo grubego do
falsetu. „Hamlet" i „Juliusz Cezar" należały do jego
ulubionych sztuk - oczywiście w znacznie skróconych
wersjach. Najwyraźniej układał teraz intrygę do jakiegoś
nowego spektaklu, ponieważ na scenie znajdowały się tylko
dwie tekturowe postacie - wysmukła kobieta z loczkami,
zazwyczaj grająca główną bohaterkę, i mężczyzna
wyglądający na łotra, który wcześniej był już Kasjuszem i
niegodziwym stryjem Hamleta.

background image

Rozdział dwudziesty trzeci
Harry podniósł wzrok. Twarz mu się rozjaśniła, kiedy

mnie zobaczył i zaraz odgarnął lok niesfornych brązowych
włosów z oczu.

- Mama! - zawołał, zrywając się na równe nogi i biegnąc,

aby mnie objąć. - Tak długo cię nie było!

Objęłam jego mocne ramionka, zauważając na wpół z

uśmiechem, na wpół z westchnieniem, jak rośnie i jaki jest
wysoki i silny. Już wkrótce nie będzie „ukochanym
chłopczykiem mamy". Zachęcałam go, aby uważał się za
mężczyznę i opiekuna rodziny.

- Przykro mi, mój kochany. Pan Phelps dopiero teraz

wyszedł.

- Dlaczego tak często przychodzi i tak długo siedzi? -

zapytał mój syn. - Wolałbym, aby wcale nie przychodził.

- Harry, nie wolno ci mówić takich rzeczy - rozległ się

cichy głos z kąta.

Była to Marian, moja córka. Marian zawsze siedzi w kącie

i mówi cichutko, łatwo więc zapomnieć o obecności
dziewczynki w pokoju. Jest taka bezbarwna i nie potrafi
zachowywać się w sposób ujmujący, ale ma dobre serce.
Przywiązanie do brata to najwspanialsza cecha jej charakteru.

- Nic nie szkodzi, Marian - odrzekłam. - Harry chciał

tylko powiedzieć, że tęskni za swoją mamą. Ja także za tobą
tęsknię, Harry. Ale mam nadzieję, że będziecie grzeczni w
stosunku do pana Phelpsa. Będziecie go częściej teraz
widywać... Chcę powiedzieć... Tak naprawdę wcale nie
czujesz do niego antypatii, co, kochanie? To dobry człowiek...

- Nienawidzę go! - Harry aż się cofnął. Spoglądał na mnie

wyzywająco z zaciśniętymi pięściami i purpurową twarzą.

Marian wstała, odkładając czytaną książkę.

- On nie chciał tego powiedzieć, mamo. Nie martw się,

zrobił to tylko dlatego, aby cię wyprowadzić z równowagi.

background image

- No wiesz, Marian, jakaś ty złośliwa! - zawołałam. -

Harry nigdy nie miałby ochoty wyprowadzić mnie z
równowagi.

- Nigdy, mamo. - Mój syn objął mnie mocno. - Kocham

cię, mamo.

- I ja cię kocham, mój najdroższy.
- A więc powiesz temu strasznemu starcowi, aby sobie

poszedł i zostawił nas w spokoju?

- Kochanie, on nie jest ani stary, ani okropny.

Harry trzymał się mnie kurczowo, a twarz ukrył w fałdach

mej spódnicy. Marian odezwała się bezbarwnym,
pozbawionym zupełnie wyrazu głosem.

- Czy wyjdziesz za pana Phelpsa, mamo?

Przyszłam właśnie po to, by przekazać im tę wiadomość.

Nie wiem dlaczego, pytanie córki zabrzmiało w moich uszach
jak oskarżenie czy też groźba. Nie wiem, czemu
sformułowanie właściwej odpowiedzi zajęło mi tak dużo
czasu.

Kiedy oznajmiłam: „Tak, wyjdę" - już miałam

przygotowane całe wyjaśnienie, że oni potrzebują miłości
ojca, a ja opieki męża. Rozpoczęłam na dobre przemowę,
zanim uświadomiłam sobie, że nie ma wcale potrzeby jej
wygłaszać. Takim samym obojętnym głosem Marian
powiedziała:

- Życzę ci szczęścia, mamo.

Harry nie odezwał się ani słowem. Odsunął się ode mnie,

usiadł na podłodze przed swoim teatrzykiem i zaczął
przesuwać figury po scenie. Po jego twarzy można było
poznać, że jest tym pochłonięty. Łajdak ruszył w kierunku
dziewczyny, popchnął i wywrócił ją na papierowe plecy.
Harry roześmiał się na swój chłopięcy sposób.

No proszę, powiedziałam do siebie. Widzisz, jak to jest -

wcale nie trzeba było się martwić. Dobrze to przyjął.

background image

Rozdział dwudziesty czwarty
Tylko, jeśli chodzi o pogłoski rozpuszczane przez złośliwe

języki, że moje dzieci nie chciały zaakceptować nowego ojca.
Jednorazowy wybuch Harry'ego był reakcją naturalną
podobnie jak spokojna aprobata Marian. Moja córka nie bierze
sobie niczego zbyt głęboko do serca. Chociaż z ogromną
przykrością mówię tak o własnym dziecku, jest to
dziewczynka o dość płytkim umyśle. Młodsze dzieci miały
wtedy zaledwie lat sześć i trzy, były więc za małe, aby myśleć
o czymkolwiek innym poza swym własnym światkiem.
Jednak Harry i ja zawsze byliśmy sobie bliscy.

Oczywiście później nie zapomniał o grzeczności w

stosunku do przyszłego ojczyma. Muszę szczerze przyznać, że
część zasługi za ich dobre stosunki należy przypisać samemu
doktorowi Phelpsowi. Traktował on moje dzieci jak własne.
No cóż, może nie całkiem; pomimo wszystko jego dzieci są
już przecież dorosłe i mają swoje rodziny.

Zanim się pobraliśmy, poinformował mnie, że nie

będziemy, jak przypuszczałam, mieszkali w Filadelfii. Przyjął
stanowisko pastora w kościele prezbiteriańskim w małym
miasteczku w Connecticut. Wiedząc to, co wiem teraz, dziwię
się, że moim ciałem nie wstrząsnął wówczas dreszcz, kiedy
usłyszałam nazwę „Stratford". Wtedy - niezależnie od tego, co
powiadają niektórzy ludzie - nie czułam niechęci do
przeprowadzki. Zawsze kochałam Filadelfię, ale śmierć
mojego pierwszego męża rzuciła cień smutku na miasto, gdzie
mieszkaliśmy

razem.

Rzadko

widywałam

naszych

poprzednich przyjaciół. Oprócz tego obowiązkiem żony jest
nie narzekać i z ochotą podążać wszędzie za mężem.

Doktor Phelps uprzejmie wyjaśnił mi przyczyny swej

decyzji. Jego obowiązki pastora parafii w Huntington, w
stanie Nowy Jork, w połączeniu ze stanowiskiem sekretarza
prezbiteriańskiego towarzystwa edukacyjnego pociągały za

background image

sobą konieczność ciągłych podróży tam i z powrotem. Uznał
to za coraz bardziej męczące i teraz, kiedy miał założyć nową
rodzinę, postanowił, że znajdzie jakieś spokojne miasteczko w
wiejskiej okolicy, w którym się osiedli.

Zapewnił mnie, że pokocham swój nowy dom. Jego oczy

jaśniały wtedy entuzjazmem, który jest najbardziej
młodzieńczą i atrakcyjną cechą mego męża.

- To bardzo stare miasto, moja droga, założone na

początku osiemnastego wieku. Waszyngton stale tam
przebywał.

- Wydaje mi się, że Waszyngton przebywał wszędzie,

tylko nie w domu - zauważyłam.

Pan Phelps spojrzał na mnie w sposób zdradzający

zaintrygowanie.

- Ależ, moja droga - odrzekł łagodnie - musiał dużo

podróżować, najpierw jako naczelny dowódca amerykańskich
sił zbrojnych w czasie wojny o niepodległość, a następnie jako
prezydent. Obowiązki wypływające ze sprawowanego
urzędu...

- Oczywiście. Nie chciałam zachować się w płochy

sposób. Niech mi pan opowie więcej o generale Waszyngtonie
i Stratfordzie.

- Stał się do tego stopnia legendą, że łatwo zapomnieć, iż

w ogóle umarł - a od chwili gdy tam przebywał, czyli od 1799
roku, minęło już dokładnie pięćdziesiąt lat. Rozmawiałem z
mieszkańcami Stratfordu, którzy dobrze zapamiętali jego
ostatni pobyt w mieście. Pani Benjaminowa Fairchild podała
mu wyhodowane przez siebie w ogródku kartofle, które zjadł
z apetytem.

Ciekawe, pomyślałam, czy owi mili ludzie ze Stratfordu

wciąż jeszcze sadzą w przydomowych ogródkach kartofle. I
dlaczego niby mieliby tego nie robić? Jak najbardziej można
je uprawiać w wiejskich warzywnikach.

background image

Prawdę mówiąc, gdy pierwszy raz zobaczyłam tę

miejscowość, byłam mile zaskoczona. Podróż pociągiem nie
należała do zbyt przyjemnych - wagony robią tyle hałasu i są
tak okropnie brudne - ale za to krajobraz okazał się piękny:
bujne łąki, wspaniałe stare drzewa, malownicze widoki z
majestatycznymi wzgórzami, wąskie czyste strumyki
zmierzające do błękitnych wód rzeki Sound, która połyskiwała
w wiosennym słońcu. Na południu w oddali na horyzoncie
widać było Long Island, którą Indianie niegdyś zamieszkujący
ten sielankowy region nazywali Sewanhacky - Wyspą Muszli.
Pan Phelps, ożywiony niczym chłopiec, opowiedział mi o tym
i o innych interesujących historycznych wydarzeniach. Dzieje
Stratfordu są tak spokojne jak sugeruje to wygląd miasteczka;
ominęły go krwawe działania wojenne, wyjąwszy potyczki z
tubylcami. Dla miasteczka główny tytuł do chwały stanowią
wizyty generała Waszyngtona i jego żony.

W sposób oczywisty małżonka brała udział w

zwyczajowych wędrówkach męża - czy raczej, pomyślałam
sobie, zawsze próbowała go dogonić! Nie podzieliłam się tą
dziwaczną myślą z panem Phelpsem. Spojrzałby na mnie tylko
z tym swoim zaintrygowanym uśmiechem. Jednak
podejrzewałam, że usłyszę jeszcze o generale i jego małżonce
- i to więcej, niż miałam ochotę.

Sam Stratford okazał się tak czarujący, jak twierdził pan

Phelps, i nie tak sielankowy, jak się obawiałam. Znajdowały
się tu dwa kościoły, wiele sklepów oraz eleganckie domostwa.
Nasz dom stał przy Elm Street i kiedy powóz wjechał w tę
ulicę, zobaczyłam, że jest szeroka i przestronna, wysadzana
wspaniałymi starymi drzewami, których cień staje się tak
pożądany w ciepłe popołudnia. Oczywiście nie była
wybrukowana, ale nie można tego wymagać. Domy naszych
sąsiadów okazały się także duże i ładne, otoczone szerokimi

background image

zielonymi trawnikami, które tak jak nasz własny rozpościerały
się z tyłu aż do rzeki Sound.

Byliśmy - tak powiedział mi pan Phelps - właścicielami

posiadłości o powierzchni trzech i pół akra. Zgodziłam się, że
to świetnie ze względu na dzieci, ale wyraziłam pewien
naturalny dla matki niepokój związany z bliskością wody. Pan
Phelps przeszedł jednak nad tym do porządku dziennego.

- Henry musi nauczyć się pływać. Dobrze mu to zrobi,

uczyniła pani z niego bardzo zniewieściałego chłopca, moja
kochana. To całkiem naturalne; ale teraz nadszedł czas, aby
nauczył się wielu rzeczy, które przystoją mężczyznom. Jeśli
chodzi o młodsze dzieci, na pewno nie wpadną do wody, gdyż
pani będzie w pobliżu, nie wspominając już o służbie.

Chociaż na początku naszej podróży świeciło słońce, gdy

jechaliśmy dalej, zbierały się nad nami chmury. Zachmurzone
szare niebo to zła wróżba dla panny młodej, która po raz
pierwszy ogląda swój nowy dom!

A był to przyjemny budynek pomimo zachmurzonego

nieba. Świeżo pomalowaną na biało fasadę zdobił wspaniały
portyk wsparty na wysokich greckich kolumnach. Wewnątrz
było równie nieskazitelnie. Wysłaliśmy wcześniej służących,
aby przygotowali wszystko na nasz przyjazd, a pan Phelps
powiedział, że życzliwe panie z parafii niestrudzenie im
pomagały. Mówił mi niewiele o naszym nowym mieszkaniu,
zapewnił tylko, że jest eleganckie i przestronne; kiedy więc
weszłam do holu, przypuszczam, że na mojej twarzy widać
było zaskoczenie, ponieważ pan Phelps się uśmiechnął.

- Czyż nie jest tu ładnie?
- Jak na razie nie można mu niczego zarzucić -

odrzekłam. - I co za szczególny układ schodów.

Pan Phelps stał z szeroko rozstawionymi stopami,

przyglądając się korytarzowi z pełną aprobaty dumą nowego
właściciela.

background image

- Zbudowano go dla kapitana statków morskich -

wyjaśnił. - Jego żona doglądała budowy, kiedy mąż odbywał
swoją ostatnią podróż do Chin. Nie chciała, aby tęsknił za
morzem, a więc kazała zrobić hol wejściowy tak, aby miał
dokładnie te same wymiary co pokład klipera - dwadzieścia
metrów długości i pięć szerokości. Podwójne schody powstały
pod wpływem tej samej idei, aby kapitan mógł nadal sobie
wyobrażać, że znajduje się na pokładzie ukochanego statku.
Po przemierzeniu wolnym krokiem głównego pokładu mógł
wejść jednymi schodami na pokład spacerowy, a następnie
zejść drugimi.

- Świetny pomysł - zauważyłam.

I bardzo szczególny, dodałam w duchu. Co jest dobre na

statku, nie zawsze pasuje w domu! Jednakże kiedy Harry
zaczął wbiegać na górę po jednych schodach i zbiegać po
drugich, głośno wyrażając swoją aprobatę, przyjrzałam się
mojemu nadzwyczajnemu holowi z większą łaskawością. Było
to z pewnością wspaniałe miejsce do zabawy. Harry wesoło
oznajmił nam swój zamiar biegania w górę i dół po stopniach
przez cały dzień. Kiedy pan Phelps to usłyszał, przybrał
zdecydowanie poważny wyraz twarzy. Pokój, który
przeznaczył na swą bibliotekę, znajdował się po prawej stronie
schodów. Jednak wtedy nic nie powiedział, a ja obiecałam
sobie, że przekonam Harry'ego, aby brał pod uwagę to, iż jego
nowy ojciec potrzebuje spokoju.

Harry był równie zadowolony z pozostałej części domu.

Oświadczył, że jest to doskonałe miejsce do zabawy w
chowanego - tyle tam korytarzy i pokojów.

Kiedy nadeszła zima i lodowate wiatry szalały gwałtownie

nad brzegami Sound, wyszły jednak na jaw niektóre wady
domu. Kominek w salonie okropnie dymił od czasu do czasu,
a ponieważ bezsprzecznie przyczyniały się do tego szybkość i
kierunek wiatru, nic nie dało się zrobić. Był to zimny

background image

budynek. Ustawicznie drżałam z chłodu w lodowatych
przeciągach, których nikt inny nie wydawał się odczuwać. Pan
Phelps nie oponował, kiedy zamówiłam grubsze zasłony do
okien i zatrudniłam stolarza, który uszczelnił i ponaprawiał
ramy okienne; ale pewnego dnia w połowie stycznia
zobaczywszy, jak znika stos drewna, mąż zarzucił mi
rozrzutność.

- Wszystko to wytwór pani wyobraźni, moja droga.

Pozostali domownicy nie skarżą się na przeciągi. Obawiam
się, że jest pani istotą wymagającą cieplarnianych warunków.

Tak więc jako jedyna osoba w domu uskarżałam się na

zimno! Jednak nawet teraz nie wierzę, że działo się to jedynie
w mojej wyobraźni.

Obowiązki duszpasterskie pana Phelpsa nie były uciążliwe

i dużo przebywał w domu. Z uwagi na śnieg oraz mroźną
pogodę cały czas spędzaliśmy w mieszkaniu i zazdrościłam
mężowi umiejętności zabawiania się takim czy innym
zajęciem. Wszakże jednym z jego zainteresowań zaczęłam się
trochę niepokoić, gdy długie zimowe miesiące ciągnęły się w
nieskończoność.

Nigdy nie robił specjalnego sekretu z owego zamiłowania,

ale nie było ono takiej natury, by ogłaszać je na prawo i lewo.
Wiem, że niektórzy z jego parafian nie pochwaliliby tego, iż
ich pastor para się czymś, co nazywa „filozofią spirytyzmu".
Określiliby to inaczej - i ja postąpiłabym podobnie. Pewnego
razu zerknęłam do dziennika, który czytał z wielkim
zaciekawieniem i odkryłam, że pełno w nim aluzji do zjaw i
tajemniczych stukotów, upiorów oraz niesamowitych głosów.

Z trudem mogłam w to uwierzyć. Uważałam historie o

duchach za cudownie wstrząsające i byłam zdania, że
zabawnie jest słuchać ich przy kominku, gdy na zewnątrz
szaleje burza, a w salonie można siedzieć spokojnie w miłym
towarzystwie. Jednak zaskoczyło mnie to, że pan Phelps - taki

background image

poważny i inteligentny, mógł być w równej mierze urzeczony
tymi opowieściami. Kiedy jednakże wspomniałam coś o tym -
sądzę, iż nieumyślnie użyłam słowa „magia" - był wobec mnie
ostry.

- Nie interesuję się baśniami dla dzieci, pani Phelps, ale

nieznaną nauką, siłami jak dotychczas opacznie rozumianymi
przez nasze ograniczone ludzkie umysły.

- Jednakże - ośmieliłam się zauważyć - słyszy się

opowieści o świecie duchów i wspaniałych dysputach z
apostołami i prorokami. Była też matka, która otrzymała
wiadomość od swej zmarłej córeczki.

- Ach, o to chodzi. - Pan Phelps uniósł się nagle w fotelu;

twarz jego przybrała rozmarzony nieobecny wyraz. - Niech
pani sobie wyobrazi, iż słyszy z ust świętego Łukasza czy
Izajasza opis królestwa błogosławionych! Pokusa, niemal
nieodparty urok tej najcudowniejszej z tajemnic... -
Rozmarzony wyraz zniknął z jego twarzy, a w głosie
zabrzmiały niemal wesołe nuty. - Wszystko to jednak tylko
domysły, jak do tej pory nie ma rzeczywistego dowodu, że
takie porozumiewanie się jest naprawdę możliwe. No cóż,
moja kochana, to bardzo poważna dyskusja jak na taką małą
kobietkę. Czy pamiętała pani, by porozmawiać z kucharką o
wczorajszej pieczeni? Była, niestety, zanadto spieczona. Taka
rzecz nie może się powtórzyć.

Nie zajmowałam się już więcej tą sprawą. Pomimo

wszystko temat wydawał się dość nudny. Jeszcze jeden rzut
oka do dziennika mego męża potwierdził to wrażenie.
Znajdował się tam jakiś długi artykuł dotyczący czegoś, co
nazywano patetykalizmem lub patetyzmem i co stanowiło
metodę leczenia chorób bez zażywania lekarstw. Brzmiało to
co najmniej dziwnie. I chociaż często wspominano o dobroci i
prawdzie czy zgodności charakterów oraz innych godnych

background image

podziwu cechach, mało było tam pasjonujących opowieści,
przyprawiających o dreszcze.

Tak wlokły się nudne dni. Zajęłam się szyciem i zabawą z

dziećmi oraz grą na pianinie, którą, niestety, zaniedbywałam
w Filadelfii. Panie w Stratfordzie były niestrudzone w
pożytecznych pracach; działałam w kilkunastu komitetach,
mających na celu oświecenie pogan i zaopatrzenie ich w
skromną odzież czy też zajmujących się odwiedzaniem
chorych (którzy pochodząc z niższej sfery, często
zachowywali się niegrzecznie i zupełnie nie doceniali tej
opieki) oraz moralnym odrodzeniem służby i kobiet upadłych
oraz wychowaniem dzieci. Nie przyjmowaliśmy gości i nie
wychodziliśmy zbyt często. Pan Phelps był najbardziej
zadowolony, gdy mógł całymi godzinami siedzieć sam w swej
bibliotece.

Pewnego wieczoru w lutym zdarzyło się coś, co miało

później tak okropne skutki.

Byłam wtedy na górze z dziećmi, pomagałam układać je

do snu i otulać kołderką. (Wieczorem chyba tylko to można
było robić). Gdy leżały już wygodnie w swoich małych
łóżeczkach, przeczytałam im bajkę i pocałowałam na
dobranoc.

Harry nie mieszkał już w pokoju dziecinnym. Ogłosił

stanowczo, że jest za duży, aby przebywać razem z
rodzeństwem i zażądał własnej sypialni. Nie było w tym nic
trudnego; w trzypiętrowym domu znajdowało się pod
dostatkiem wolnych pomieszczeń. Jako starszemu wiekiem
Harry'emu wolno było wieczorem siedzieć dłużej niż
młodszym dzieciom pod warunkiem, że pozostawał w swoim
pokoju, czytając albo cicho się bawiąc. Zazwyczaj szłam do
niego, aby porozmawiać jeszcze trochę, gdy malcy byli już w
łóżkach. Dla mnie były to najmilsze chwile dnia i wydawały
się o wiele za krótkie. Wiedziałam, że mąż czeka na mnie w

background image

salonie i chociaż zazwyczaj coś czytał i mało mówił, lubił,
gdy tam byłam.

Tego wieczoru nastąpiła zmiana ustalonego porządku.

Gdy wyszłam z pokoju dzieci, zobaczyłam, że chłopiec idzie
korytarzem. Był kompletnie ubrany.

- Cóż to, Harry - wykrzyknęłam. - Co tutaj robisz? Wiesz,

iż ojciec powiedział, że masz być w koszuli nocnej i w swoim
pokoju o tej porze.

Obdarzył mnie czarującym uśmiechem.

- To na polecenie ojca dzisiaj wieczorem zostałem

uwolniony z więzienia, mamo. Mam mu towarzyszyć w
bibliotece.

- Och, Harry, czy znowu byłeś niegrzeczny? Prosiłam

cię...

- Nic podobnego. - Chłopięcy uśmiech Harry'ego stał się

jeszcze bardziej promienny. - Jestem zaskoczony, że tak mało
mi ufasz, mamo. Zapewniam cię, że nie czeka mnie lanie ani
wykład.

- Ależ Harry...
- Och mamo, nie marudź. Zawsze marudzisz.

I zbiegł po schodach. Pełna najstraszliwszych obaw

ruszyłam za nim. Pan Phelps może się śmiać z moich
przeczuć, ale zaklinam się na wszystko, że czułam, jak na
wskroś przeszywa mnie lodowaty dreszcz. Pośpieszyłam za
chłopcem, próbując go dogonić - wszystko, oczywiście, na
próżno, mój gorset okazał się zbyt ciasno zasznurowany,
abym mogła głęboko oddychać, a Harry jest bardzo zwinny,
zwłaszcza kiedy nie chce dać się złapać. Był w jak najlepszym
humorze; drażnił się ze mną, czekając, dopóki niemal go nie
dotknęłam, a następnie pomknął na dół jednymi schodami,
gdy ja zaczynałam schodzić drugimi.

Cieszyłam się, iż jest taki wesoły, ale miałam też powód

do niepokoju. Harry nie czuł się dobrze. Fizycznie wydawał

background image

się w doskonałym zdrowiu. Pan Phelps z zadowoleniem
zwrócił uwagę, że chłopiec wyrósł i miał zaróżowione
policzki, odkąd przyjechaliśmy do Stratfordu. Zachowanie
syna w ciągu minionych kilku tygodni martwiło mnie jednak.
Zdradzał pewną nerwową pobudliwość. Zawsze był wesoły -
wskazuje to na bardzo wysoką inteligencję oraz artystyczną
naturę - ale ostatnio uznałam, iż ulega coraz silniejszym
zmianom nastrojów. Wezwałam lekarza, lecz nie pomógł mi
w niczym. Po wysłuchaniu mojego opisu zachowania
Harry'ego i zbadaniu delikwenta roześmiał się i oświadczył, że
chłopcu nic nie dolega i może uchodzić za okaz zdrowia.

- Wszystko, czego mu trzeba, proszę pani, to porządne

lanie. Ci młodzi chłopcy to diabelskie pomioty i zachowują się
najgorzej o tej porze roku, kiedy uroczystości związane ze
świętami już się kończą, a urwisy mają przed sobą jedynie
ponurą zimową pogodę i długie miesiące szkoły. Należy go
bić, proszę pani, bić często i solidnie. To wyleczy go z
kaprysów.

Czy można się w takim razie dziwić, że niepokoił mnie

każdy niezwykły postępek łub wydarzenie, które dotyczyły
Harry'ego. To, że spędzał czas z ojcem w bibliotece, było z
pewnością niezwykłe. Tak jak twierdził, przeważnie
odwiedzał ten pokój, aby zostać ukaranym.

Nie trzeba dodawać, że weszłam za nim do środka. Pan

Phelps nie wydawał się zbytnio zadowolony, gdy mnie
zobaczył.

- Mówiła pani, że dzisiaj wieczorem ma do zrobienia

jakąś pracę - przypomniał mi. - Trochę szycia dla koła kobiet,
które należy skończyć do jutra.

- Mam dużo czasu - odparłam. - Nie może winić mnie pan

za to, że jestem ciekawa, co też moi dwaj ukochani mężczyźni
zamierzają robić podczas tego tajemniczego spotkania?

background image

- Nie ma w nim nic tajemniczego - wyjaśnił pan Phelps. -

Nie widziałem po prostu powodu, aby wspominać pani o tym.
Henry ostatnio nie był sobą. Poddałem go zabiegom
medycyny patetycznej.

- Harry'ego? - wykrzyknęłam. - Zabiegom?

Chłopiec rzucił się na duży skórzany fotel i skrzyżował

nogi.

- To świetna zabawa, mamo.
- Określenie takie jest nieco zwodnicze - mówił dalej pan

Phelps. - Praktyka ta nie wymaga żadnych narkotyków ani
lekarstw. Jest to właściwie teoria umysłu, wspomagająca
duszę, aby sama się wyleczyła.

Usiadłam.

- Pomogę panu, panie Phelps.
- Trudno mi sobie wyobrazić, że to panią zainteresuje,

pani Phelps.

- Jeśli ma to coś wspólnego z Harrym, to powinno mnie

zainteresować. Panie Phelps, proszę uwzględnić naturalne
uczucia matki.

Po tych słowach nie mógł mi już odmówić. Pan Phelps

miał zawsze bardzo dużo do powiedzenia w swoich kazaniach
oraz przy wszelkich innych okazjach na temat miłości
rodzicielskiej.

Ze wstydem przyznaję, jakie niejasne obawy wypełniły

wówczas mój umysł. Wkrótce ich się wyzbyłam; zabiegi owe
były tak niewinne, że wydawały się niemal głupie. Cały pokój
pogrążony był w półmroku. Pan Phelps wyjął zegarek i
trzymał go przed oczami chłopca. Cichym, spokojnym głosem
kazał mu śledzić wzrokiem lśniący przedmiot, gdy poruszał
nim tam i z powrotem.

Po chwili spytał łagodnym tonem:

- Czy słyszysz mnie, Henry?

background image

- Tak - padła odpowiedź wypowiedziana równie

łagodnym głosem.

- Jak się czujesz, mój chłopcze?
- Bardzo spokojnie. Bardzo dobrze.

Wymienili jeszcze kilka zdań w tej samej kolejności. Pan

Phelps powtarzał słowa „spokojnie" i „dobrze". W końcu
powiedział:

- Jesteś spokojny, masz w sobie spokój. Ten stan nadal

będzie w tobie trwał, Henry. Teraz się obudź.

Harry przetarł oczy.

- Czy to już wszystko?
- Tak, to już wszystko. A teraz czas do łóżka. Śpij dobrze.
- Tak, proszę pana. Dobranoc. Dobranoc, mamo.

Kiedy wyszedł, pan Phelps zwrócił się do mnie:

- No cóż, moja droga, mam nadzieję, że teraz jest pani

przekonana, iż nie wyrządzam krzywdy chłopcu.

- Nigdy nie pomyślałam ...
- Kłamstwo jest grzechem, pani Phelps. Podejrzewała

mnie pani. Przyznaję, że ogromnie mnie to boli.

Trochę zmieszana przeprosiłam go, dodając:

- Doprawdy, panie Phelps, nigdy nie słyszałam, aby był

pan dla kogokolwiek niedobry, nie rozumiem jednak, co pan
robi. Dlaczego powiedział mu pan, aby się obudził? Nie spał
przecież. Rozmawiał z panem i udzielał rozsądnych
odpowiedzi; miał cały czas szeroko otwarte oczy.

- Stan ten jest zbyt złożony, aby mogła go pani zrozumieć

- oświadczył mój małżonek. - To proces naukowy.
Zapewniam panią, że mam dość znaczne doświadczenie.
Posłużyłem się tym zabiegiem w przypadku mojego brata,
kiedy cierpiał na chorobę serca i sprawiłem mu ogromną ulgę.

Obecnie wiem, że metoda, jaką stosował, nazywana jest

magnetyzmem lub mesmeryzmem; stosuje się ją w medycynie
patetycznej, aby uzyskać odpowiedni stan umysłu pacjenta.

background image

Andrew wytłumaczył mi te sprawy później. Kiedy on mi to
wyjaśniał, rozumiałam wszystko bardzo dobrze. Chodzi o
magnetyzm i elektryczność potrzebne do życia, o to, że jedna
z owych sił jest dodatnia, a druga ujemna. Pokazał mi za
pomocą prawdziwego magnesu, jak jakaś niewidzialna siła
przyciąga przedmioty do biegunów. Brzmiało to bardzo
rozsądnie i istotnie wyjaśniało niektóre z rzeczy, które
wydarzyły się tamtej wiosny...

Och, ale gdyby to było wszystko - gdybym mogła

uwierzyć, że nic innego nie spowodowało owych zjawisk.
Pewne niewidoczne drzwi prowadzą do nieprawdopodobnych
stref. Kiedy raz się je otworzy, jakie istoty mogą przez nie
wejść?

Tamtego zimowego wieczoru nie miałam takich

sprecyzowanych obaw, lecz jedynie niejasne uczucie
niepokoju. Trudno mi było zakazać owych eksperymentów,
nie zobaczyłam przecież niczego, co mogłoby mi nie przypaść
do gustu; ale uczucie niepokoju nie ustawało i następnego dnia
przyłapałam się na tym, że wspominam o całej sprawie
Marian. Zazwyczaj jej się nie zwierzam, ale wiedziałam, iż
każdy problem dotyczący Harry'ego ją poruszy.

Podobnie jak młodsze dzieci wydawała się szczęśliwa w

Stratfordzie - niemal tak szczęśliwa, jak może być szczęśliwa
istota, która niewiele bierze sobie do serca. Uczestniczyła w
różnych zajęciach koła kobiet i była stale zajęta.
Ukończywszy edukację rok wcześniej, nie miała nic innego do
roboty prócz szukania męża i w tym względzie, muszę
wyznać, uznałam Stratford za nie najlepsze miejsce ze
względu na brak odpowiednich kandydatów. Marian nie jest
ładna. Aby odnieść sukces w tym, co musi stanowić główny
cel zabiegów każdej kobiety, potrzebuje szerokiego kręgu
znajomych. W Stratfordzie zaś mieszkało niewielu mężczyzn

background image

we właściwym wieku i o satysfakcjonującej pozycji
społecznej. Marian jednakże nie narzekała.

Kiedy wspomniałam jej, jak pan Phelps leczy Harry'ego,

zaskoczyła mnie, co bardzo rzadko się zdarzało.

- Nie ma w tym nic złego, mamo. Prawdę powiedziawszy,

uważam te zabiegi za zbawienne. To jak przyjemny sen, a
później czuje się taki spokój.

- Co? - wykrzyknęłam. - Czy i ciebie także poddał owym

metodom?

- Nie robi nic poza tym, że wspomaga i zwiększa moje

siły duchowe. - Chude policzki Marian zarumieniły się nagle.
- Czuję się później o wiele lepiej.

- Nie wyglądasz po tym lepiej - odrzekłam nieco ostrym

tonem. - Co się z tobą dzieje? Jesteś chudsza niż zwykle i
masz cienie pod oczami.

Bąknęła coś półgłosem, że źle spała.

- Jeśli to wszystko...
- To nic poważnego. Ja... czasami mam sny.
- Wszyscy miewamy sny - zauważyłam.

background image

Rozdział dwudziesty piąty
Nigdy przedtem nie było takiej długiej zimy. Tak bardzo

czekałam na wiosnę, że łzy napłynęły mi do oczu, kiedy
zobaczyłam pierwsze przebiśniegi wyglądające odważnie z
lodowatej nagiej ziemi. Jednak nadal było chłodno i wietrznie,
a drzewa wciąż jeszcze nie miały liści w tamtą niedzielę
dwudziestego marca, kiedy szykowaliśmy się do kościoła.
Data ta, jak myślę, na zawsze wyryła mi się w pamięci.

Jak zwykle w niedzielny poranek panował wtedy

rozgardiasz. Pan Phelps, jak zawsze pierwszy gotowy do
wyjścia, pytał zdenerwowany, dlaczego nie możemy
przygotować się do wyjścia na nabożeństwo, na które
uczęszczamy od tak dawna, bez hałasu i zamieszania.
Mężczyźni nigdy nie rozumieją podobnych rzeczy. Mój
pierwszy mąż był identyczny. Niechby tylko panowie
spróbowali dopilnować, by czworo dzieci umyło się i ubrało!
Marian była tak samo kłopotliwa jak reszta, nie miała gustu,
jeśli chodzi o stroje, i nigdy nie wiedziała, co włożyć - a
przecież sama także starałam się zaprezentować w sposób
możliwie godny szacunku.

Tamtego ranka włożyłam swój nowy kostium z delikatnej

granatowej wełny, nieco zbyt lekki jak na tę pogodę, ale tak
długo czekałam już na wiosnę, że musiałam zrobić coś, aby
przekonać samą siebie, iż naprawdę nadchodzi. Uznałam ten
model za dość ładny, kiedy wybierałam materiał i podobało
mi się wspaniałe obszycie pokrywające przód żakietu.
Jednakże ostateczny efekt nieco mnie rozczarował. Wiejska
szwaczka nie miała takiej smykałki do igły, jaka zazwyczaj
cechuje krawcowe w dużym mieście.

Zebraliśmy się razem i ustawiliśmy rzędem w holu,

czekając na inspekcję, jak to było w zwyczaju. Pan Phelps
stanął przed nami niczym generał podczas parady, obrzucając
wzrokiem każdego po kolei. Nie wygłosił żadnej uwagi pod

background image

moim adresem. Wolałabym jednak, żeby powiedział: „Bardzo
ładnie, moja droga" lub coś w tym rodzaju.

Minął także Marian bez słowa krytyki, chociaż ja

uznałam, że wygląda okropnie; matowy kasztanowy kolor
sukni sprawiał, że cera dziewczyny wydawała się jeszcze
bardziej niezdrowa niż zwykle. Harry został poddany
zjadliwej krytyce. Wszystko było źle, począwszy od
nieuczesanych włosów do zdartych butów. Małe dzieci, które
mocno trzymałam za ręce, zasłużyły na ojcowskie pogłaskanie
po głowie.

Do kościoła nie było daleko, ale pojechaliśmy powozem,

zapowiadała się bowiem nieprzyjemna pogoda. Harry musiał
siedzieć na koźle z woźnicą, któremu to zupełnie nie
przeszkadzało.

Nie przypominam sobie czytań ani kazania. Pamiętam, że

Harry był niespokojny - ale nie jakoś nadzwyczajnie
poruszony, nie bardziej niż każdy normalny chłopiec w jego
wieku. Ponieważ ławka pastora znajduje się bezpośrednio pod
kazalnicą, zachowanie mojego syna nie mogło ujść uwagi
parafian i musiałam ciągle trącać go łokciem i wyrażać
dezaprobatę surową miną.

To dziwne, że pamiętam wszystko z owego

przerażającego dnia oprócz wydarzenia, które zamieniło go w
koszmar

-

początek długiego i ciągnącego się w

nieskończoność złego snu.

Zawsze wieki zabierało nam wyjście z kościoła po

nabożeństwie. Pan Phelps musiał zamienić kilka słów z
każdym, kto chciał porozmawiać, i upierał się, abyśmy mu
towarzyszyli, co sprawiało trudność dzieciom. Kiedy
wsiadaliśmy do powozu, troje młodszych zachowywało się jak
małe zwierzątka wypuszczone z klatki. Nie tylko Harry był w
wyśmienitym humorze; Willy uszczypnął siostrę, która

background image

wymierzyła mu policzek i wybuchnęła płaczem. Pan Phelps
wykrzyknął, jak robił to często:

- Można by pomyśleć, że wychodzą z menażerii, a nie z

domu Bożego!

Wszystko odbyło się tak jak zwykle. Nie zdarzyło się nic

więcej... dopóki nie wróciliśmy do domu.

Zaczął padać zimny ulewny deszcz. Nie chcąc zniszczyć

nowego kostiumu, popędziłam, aby się schronić w środku. W
mało przyjemny sposób mi to ułatwiono: drzwi frontowe były
szeroko otwarte.

Stałam, wpatrując się w nie zapewne z głupią miną,

dopóki inni nie przyłączyli się do mnie. Marian prowadziła
młodsze dzieci za rączki. Harry szedł tuż za nią, a za nim
podążał jego ojczym.

- Dlaczego pani nie wchodzi? - zapytał pan Phelps.

Podniosłam rękę.

- Drzwi. Czy zapomniał pan je zamknąć?
- Z całą pewnością nie. Myślałem, że to pani...
- Nie, były już otwarte, kiedy przyjechałam. Mój

małżonek zrobił niezadowoloną minę.

- Nie będę tolerować podobnych rzeczy. Niech pani

pójdzie ze mną, pani Phelps, musimy zamienić słowo ze
służbą.

Wszedł do domu dużymi krokami. Można było niemal

zmierzyć stopień irytacji pana Phelpsa długością jego kroków.
Szłam nieco z tyłu, trzymając męża za rękaw. Dość trudno
znaleźć przyzwoitych służących w małym mieście i nie
chciałam ich niepotrzebnie denerwować.

- Ależ, panie Phelps, służba była w kościele. Ani też nie

miała okazji, by tędy wejść.

- Niemniej należy ich wypytać.

Oczywiście wszyscy służący bez wyjątku zaprzeczyli, że

ponoszą za ów fakt odpowiedzialność. Wrócili pieszo z

background image

kościoła przed nami, skorzystali jednak z tylnego wejścia i
nawet nie zaglądali do przedniej części budynku. Jedynym
wyjątkiem była kucharka, która, oczywiście, została w domu,
aby dokończyć przygotowań do obiadu. Nikt nie mógł jej
podejrzewać; była to godna szacunku niewiasta w średnim
wieku i jej oburzenie, że została o cokolwiek oskarżona
(nawet aluzyjnie), należało oczywiście uznać za szczere. O jej
niewinności jeszcze wymowniej świadczyło przerażenie, które
zastąpiło początkową urazę.

-

Włamywacze! To właśnie oni, przestępcy i

włamywacze! Zamordują nas we własnych łóżkach, na pewno
tak będzie. Nie zostanę w tym domu ani minuty dłużej!

Wywoławszy takie poruszenie, pan Phelps zostawił mnie,

abym je uciszyła, a minęło trochę czasu, nim przekonałam
kucharkę, że nie zagraża jej śmiertelne niebezpieczeństwo, bo
sama w głębi duszy nie byłam zbyt spokojna. Gdy wyszłam z
kuchni, znalazłam mego małżonka w holu, gdy właśnie miał
wejść po schodach na górę.

- Drzwi do biblioteki i małego salonu również były

otwarte - powiedział. - Jestem pewny, że zamknąłem te
pierwsze, tak jak zawsze.

- Czy to wszystko?
- Oto dostateczny dowód, iż ktoś wszedł do domu. Teraz

mam właśnie zamiar przeprowadzić inspekcję pomieszczeń na
górze.

Przechodziliśmy z pokoju do pokoju, nie dostrzegając nic

niepokojącego, dopóki nie dotarliśmy do drzwi naszej
sypialni. Pan Phelps ruszył do środka przede mną. Kiedy tam
zajrzał, wydał z siebie głośny okrzyk.

- Co się stało, co się stało? - krzyknęłam przestraszona.

W milczeniu stanął z boku. Kiedy zobaczyłam, co

wywołało jego okrzyk, doznałam tak ogromnej ulgi, że głośno

background image

się roześmiałam. Na naszym łóżku ułożono w stosie cztery
krzesła, a ich drewniane nogi tworzyły dziwaczną plątaninę.

Pan Phelps nie czul podobnej ulgi. Cichym, surowym

głosem, który nabiera siły, gdy mój mąż jest dość
rozgniewany, powiedział:

- Figiel zrobiony przez jakiegoś żartownisia.

I odwrócił się, aby skierować zimne wrogie spojrzenie na

Harry'ego, który słysząc nasze głosy i podzielając nasz
niepokój, przyszedł zobaczyć, co się dzieje.

Patrząc na dziwną konstrukcję na łóżku, Harry się

roześmiał. Prawdę powiedziawszy, nie mogę go winić, jednak
skutek tego był niefortunny. Twarz pana Phelpsa zasępiła się
nagle. Zanim zdążył przemówić, oświadczyłam szybko:

- To nie mógł być Harry. Siedział z nami przez cały czas.
- Mógł zrobić to, zanim wyszliśmy - odrzekł mój mąż

zirytowany.

- Nie mógłby jednak otworzyć frontowych drzwi. Sam

pan je zamknął, kiedy wyszliśmy, i ostatni wsiadł do powozu.

Z twarzy chłopca zniknął uśmiech. Mając bystry umysł,

Harry nie potrzebował bezpośredniego oskarżenia, aby
uświadomić sobie, iż jest podejrzany.

- Nie zrobiłem tego! - wykrzyknął. - Doprawdy...
- To poważna sprawa, Henry - powiedział pan Phelps. -

Daj mi słowo, że nic o tym nie wiesz.

- Naprawdę, ojcze...
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze. Wierzę ci.

Nie można powiedzieć, aby niedzielny obiad minął w

przyjemnej atmosferze. Wzburzenie kucharki objawiło się w
jeszcze jednej źle przyrządzonej pieczeni, a służąca była tak
zdenerwowana, że upuściła dwa talerze. Marian wyglądała jak
duch. Harry przez cały czas dokonywał różnych spekulacji i
zastanawiał się nad oboma dziwnymi wypadkami, dopóki pan
Phelps mu nie przerwał.

background image

- To zapewne niegodziwi psotni chłopcy - powiedział

stanowczo. - Jak wiesz, Henry, nie akceptuję niektórych
twoich przyjaciół. Nie, nie przerywaj mi, nie winię ciebie ani
nie wątpię, że nie wiesz nic o tych sztuczkach; twierdzę po
prostu, że niektórzy twoi koledzy mogą uważać tego typu figle
za zabawne. Nie mówmy już więcej o tym. Poczynię kroki,
aby mieć pewność, że się to nie powtórzy.

Kiedy obiad dobiegł końca, poszliśmy na górę, aby

przygotować się do popołudniowego nabożeństwa. Pan Phelps
nie przyszedł; udał się do biblioteki. Kiedy byłam gotowa,
poszłam go poszukać i ku mojemu zaskoczeniu ujrzałam, że
leży wyciągnięty na kanapie i czyta.

- Spóźni się pan - powiedziałam.
- Nie idę.
- Ale...
- Jak pani wie, nie wygłaszam kazania dziś po południu.

Zamierzam zostać tutaj i czuwać na wypadek, gdyby ci
niedobrzy chłopcy znowu spróbowali spłatać jakiegoś figla.

Wiem, że celowo zwlekał z oznajmieniem mi tego. Nie

chciał dopuścić, by Harry ostrzegł swych przyjaciół. Nadal
podejrzewał mojego syna pomimo solennych zapewnień
chłopaka. Byłam bardzo urażona. Nie odzywając się już
więcej do męża, opuściłam pokój; i nie mogę powiedzieć, aby
pozostawiające wiele do życzenia kazanie drugiego pastora
uśmierzyło cierpienia mojej zranionej duszy.

Oczywiście nie wspomniałam nic Harry'emu o

niesprawiedliwych podejrzeniach ojczyma i mój syn był w
wesołym nastroju. Jak zwykle narzekał na konieczność
chodzenia do kościoła nie raz, ale dwa razy w ciągu tego dnia.

Kiedy wróciliśmy, deszcz przestał padać, ale niebo nadal

było pokryte chmurami. Weszliśmy do domu i bardzo się
zdenerwowałam, gdyż służba jeszcze nie zapaliła lamp. Pan
Phelps nadal przebywał w bibliotece. Usiadł gwałtownie na

background image

sofie na mój widok. Było zbyt ciemno, abym mogła zobaczyć
jego twarz, ale miałam pewność, że się zdrzemnął.

- Czy coś się działo? - spytałam.

Miałam nadzieję, że tak. Harry był ze mną przez całe

popołudnie i kolejne psoty w czasie naszej nieobecności w
domu dowiodłyby tylko jego niewinności.

- Było zupełnie spokojnie - odpowiedział pan Phelps,

próbując ukryć ziewnięcie.

Zawiedziona wezwałam pokojówkę i poleciłam jej zapalić

lampy. Wzięłam świeczkę i zaczęłam iść na górę po schodach.
Pan Phelps wyszedł z biblioteki i ruszył za mną, ale byłam tak
rozdrażniona, że się nie odwróciłam, aby z nim porozmawiać,
ani też nie czekałam na niego, aby otworzył drzwi do naszego
pokoju.

Moją świeczkę zgasił lodowaty przeciąg. Ogień w

kominku palił się słabo, okrywając pokój cieniami. W
czerwonawej poświacie zobaczyłam coś leżącego na naszym
łóżku - jakąś okropną nieruchomą postać okrytą całunem.

Świeczka wypadła mi z osłabłej nagle dłoni. Miałam

wrażenie, że za chwilę pochłonie mnie czarna mgła. Gdy
zachwiałam się na nogach, poczułam, że podtrzymują mnie
ręce męża. Gwałtowne zaczerpnięcie przezeń powietrza
przypominało stłumiony okrzyk, potwierdzając, że owa
straszna wizja nie jest jedynie wytworem mojej wyobraźni.

Odsuwając mnie bezceremonialnie na bok, pan Phelps

pobiegł do łóżka. Wydałam z siebie jęk, kiedy jego dłonie
dotknęły nieruchomej postaci. Jednak najgorsze miało dopiero
nadejść. Wydając

z siebie przytłumione pomruki,

przypominające raczej warczenie zwierzęcia niż ludzki głos,
pan Phelps zaczął rozrywać trupa na części. Głowa poleciała
w jednym kierunku, a tułów w drugim.

background image

Nie pamiętam nic do chwili, w której się obudziłam; moje

nozdrza uderzyła ostra woń soli trzeźwiących i stwierdziłam,
że leżę na tym samym łóżku.

Był to tak ogromny wstrząs dla moich nerwów, że nadal

go odczuwam. Zanim zdołałam się poderwać z krzykiem z
tego upiornego posłania, pan Phelps przemówił:

- Była to tylko imitacja postaci ludzkiej, zrobiona z

ubrania owiniętego w prześcieradło. Na miłość boską, niech
się pani uspokoi, pani Phelps.

Ale to głos mojego drogiego chłopca ocalił mi rozum. Ze

łzami spływającymi po twarzy Harry ściskał mi kurczowo
dłoń, błagając, abym nie umierała - ponieważ, jak mi
powiedział, byłam tak przeraźliwie blada, że lękał się, iż
jestem bliska śmierci.

- Najdroższy Harry, mama nie umrze - zapewniłam go. -

Przeraziłam się tylko przez chwilę, lecz teraz czuję się już
dobrze.

- Nie zrobiłbyś czegoś podobnego, aby nastraszyć swoją

mamę, prawda, Henry? - zapytał pan Phelps.

Przycisnęłam syna mocno do piersi.

- Harry był ze mną całe popołudnie, wie pan o tym. Jak

pan śmie!

- Zatem znakomicie! Ma pani całkowitą rację i przyznaję,

że się myliłem. Czy teraz czuje się już pani lepiej? Muszę
przeprowadzić dochodzenie i sprawdzić, jakie jeszcze kawały
nam zrobiono.

- Moje łóżko zostało wyciągnięte na środek pokoju. -

Chłopiec udzielił tej informacji głosem zdławionym od łkania.
- A Marian powiedziała, że jej mały stolik z intarsją zaginął.

Jego policzki błyszczały od łez. Podniósł wzrok i spojrzał

na ojczyma szeroko otwartymi, błyszczącymi oczami. Nigdy
nie widziałam, aby czyjaś niewinność była tak namacalnie
widoczna. Nawet pan Phelps się wzruszył.

background image

- Wszystko to jest bardzo dziwne - wymamrotał. - Nie

mogę tego wyjaśnić, chyba że... Jednak nie, tak być nie może.
Zostań ze swoją mamą, Henry, i zaopiekuj się nią.

Jednak Harry, co jest zrozumiałe, był chory z ciekawości i

chciał koniecznie zobaczyć, co się stało, więc zmusiłam się,
aby wstać i mu towarzyszyć. Dokładne zbadanie domu
przyniosło kilka zdumiewających odkryć. Stolik z intarsją
należący do Marian wepchnięto do jej szafy, gniotąc suknie.
Kilka innych mebli przestawiono lub schowano; okazało się,
że głośne okrzyki z kuchni wydała z siebie kucharka, gdy
odkryła, że bochenek chleba, przygotowany na podwieczorek,
zniknął. W końcu znaleziono go w małym saloniku na szafce z
książkami.

Był późny wieczór, zanim w domu przywrócono

porządek, a dzieci zostały wysłane do łóżek. Siedziałam w
pokoju dziecinnym dość długo, obawiając się zostawić je
same. W końcu pan Phelps polecił jednej z pokojówek, aby
poprosiła mnie do biblioteki.

Jednakże miał mało do powiedzenia. Spędził większość

wieczoru, przerzucając różne gazety w poszukiwaniu pewnego
szczególnego artykułu. Kiedy próbowałam mówić coś na
temat okropnych rzeczy, jakie nam się przydarzyły, przerwał
mi dość szorstko.

- Poczynię odpowiednie kroki, pani Phelps, niech pani się

tym nie zajmuje.

Nie poszłam pierwsza na górę, jak to czasami robiłam. Nie

mogłam sama wejść do tamtego pokoju. Jedynie ogromnym
wysiłkiem woli zmusiłam się do zajęcia miejsca obok mego
męża w łóżku. W ciemności czułam pomiędzy nami obecność
trupa w całunie.

background image

Rozdział dwudziesty szósty
Moją pierwszą myślą, gdy obudziłam się następnego dnia

rano, była chęć, by pobiec do dzieci. W ciągu nocy nic się nie
zdarzyło; jednakże Harry popatrzył na mnie zaskoczony,
kiedy zapytałam, czy dobrze się czuje, i odpowiedział tonem
wskazującym na zły humor, że nie, ponieważ jest poniedziałek
i czeka go długi tydzień szkoły. Dodał też, że jest pewny, iż
Pan nie stworzył poniedziałku; jakaś inna moc musiała
ponosić za to odpowiedzialność.

Uspokoiło mnie to - znacznie bardziej niż widok Marian

przy śniadaniu przy stole. Kruszyła jedzenie zamiast jeść i
wyglądała, jak gdyby nie zmrużyła oka. Pan Phelps zauważył
jej apatyczny wygląd. Gdy Harry wyszedł, powiedział:

- Chodź ze mną do biblioteki, Marian, poddamy cię

jeszcze jednemu zabiegowi.

- Jeśli Marian jest chora, może powinniśmy wezwać

lekarza - zauważyłam.

- Sama pani mi oświadczyła, pani Phelps, że człowiek ów

jest ignorantem i sadystycznym znachorem.

- Doprawdy? Dobrze, panie Phelps. Jestem pewna, że pan

wie lepiej.

A więc oddalili się razem, a ja zajęłam się zwykłymi

porannymi obowiązkami. Odkurzałam w salonie chińskie
ozdoby, których wolę nie zostawiać niezgrabnym rękom
pokojówek, kiedy usłyszałam krzyk na piętrze.

Gdy wybiegłam na korytarz, pan Phelps wyjrzał z

biblioteki. Krzyki ustały, ale zastąpiły je obłędne,
przyprawiające o dreszcz zgrozy łkania, które brzmiały niemal
tak samo głośno.

- Marian? - spytałam.
- Właśnie ode mnie wyszła.

Krzyki te rzeczywiście wydawała z siebie moja córka.

Znaleźliśmy ją stojącą w otwartych drzwiach swojego pokoju,

background image

miała klasyczny atak histerii. Wygląd sypialni stanowił pewne
wytłumaczenie rozpaczliwego stanu dziewczyny. Meble były
poprzestawiane w całkowitym nieładzie. Umywalka,
zazwyczaj schowana za parawanem, znalazła się na samym
środku pokoju, a na niej zawieszono ręczniki. Obok umywalki
stał jeden z pękatych, obitych mosiężnymi okuciami kufrów,
w którym Marian przechowywała część swych strojów. Wieko
miał podniesione, a na porządnie złożonych rzeczach leżał
stos męskich ubrań - spodnie, kamizelka, surdut - które, jak od
razu rozpoznałam, należały do pana Phelpsa.

Mój mąż musiał podnieść głos, aby można go było

usłyszeć, gdyż Marian łkała tak głośno.

- Są to części garderoby, którymi posłużono się zeszłej

nocy, aby ułożyć tę kukłę na naszym łóżku! - zawołał. - Jak
się tutaj znalazły?

Nieprzyjemne odgłosy tłumionego płaczu, które wydawała

moja córka, działały mi na nerwy, a te, nie trzeba chyba
dodawać, i tak znajdowały się w okropnym stanie.
Odwróciłam się i uderzyłam ją mocno w policzek. Jest to,
oczywiście, najlepsze lekarstwo na histerię i odniosło
pożądany efekt. Łkania Marian ustały. Trzymając rękę na
rozpalonym policzku, dziewczyna patrzyła na mnie z pełnym
oburzenia zaskoczeniem. Nigdy wcześniej jej nie uderzyłam.
Nie jestem zwolenniczką bicia dzieci.

- Było to konieczne - wyjaśniłam, odpowiadając na jej

niemy wyrzut. - Czy teraz lepiej się czujesz? Usiądź, oddychaj
głęboko i wytłumacz nam, co się stało.

Marian posłuchała, wykonując urywane, sztywne gesty jak

lalka. Nadal trzymając się za policzek, potrząsnęła głową.

- Zastałam pokój ... w tym stanie.
- A te ubrania? - Pan Phelps trzymał je przed sobą.
- Są twoje, czyż nie, ojcze? - Dziewczyna wyglądała na

zdezorientowaną. - Nie wiem, skąd się tutaj wzięły.

background image

Mój małżonek wrzucił je z powrotem do kufra.

- To nie do uwierzenia.
- Nie możesz oskarżyć Harry'ego - zawołałam. - On...
- Mógł to zrobić przed wyjściem do szkoły. Marian

zawsze wcześnie przychodzi na śniadanie, a on ciągle się
spóźnia.

Z rękami splecionymi na plecach pan Phelps chodził po

pokoju, przyglądając się badawczo poprzestawianym meblom.
Zorientowałam się , że robię to samo, jak gdyby w nadziei, że
jakieś rozwiązanie tej sprawy nagle samo przyjdzie mi do
głowy - rozwiązanie, które raz na zawsze oczyści z zarzutów
mojego chłopca.

Nagle Marian wydała z siebie jeszcze jeden pisk. Byłam

tak zdenerwowana, że sama krzyknęłam. Gdy odwróciłam się,
zobaczyłam, że siedzi sztywno, jak gdyby połknęła kij, na
swoim krześle z wyciągniętymi rękami i wskazuje na coś
palcem.

- Ubranie - oddychała ciężko - zniknęło.

Z pewnością w kufrze nie było już zestawu ubrań

dżentelmena. Marian zaczęła coś bełkotać.

- Zakryłam twarz rękami, a kiedy je zdjęłam, rzeczy te

znikły...

- Spokój - zawołałam. - Albo będziesz cicho, albo znowu

wymierzę ci policzek. Mój Boże, nie zniosę tego dłużej.

Pan Phelps znowu przeszukał pokój, tym razem z

większym skutkiem. Zagubione ubrania odnalazły się pod
łóżkiem.

Gdy to odkryliśmy, Marian zaczęła głośno łkać. Rzuciłam

się i potrząsnęłam nią za ramiona. Nie zrobiłam nic
dziwacznego, ale pan Phelps uznał, że tracę panowanie nad
sobą.

- Schowam te rzeczy - oświadczył surowym tonem. -

Bądź pewna, że tym razem pozostaną na miejscu!

background image

Wrzucił ubrania do kufra i zaniósł go do garderoby, którą

zamknął na klucz. Wyprowadził nas z pokoju, a następnie
przekręcił klucz w zamku i zrobił to samo z drzwiami
prowadzącymi do następnego pomieszczenia.

- Proszę - odezwał się, wkładając klucze do kieszeni. -

Teraz zobaczymy.

Marian odeszła powoli, wyglądając jak przerażona mysz z

czerwonym nosem. Czułam, że muszę się położyć. Właściwie
powinnam była doznać ulgi, gdyż trudno by teraz oskarżyć
Harry'ego o schowanie ubrań pod łóżko. Trzęsłam się jednak i
nie mogłam tego opanować. W jaki sposób wszystkie te
rzeczy - których, jak miałam szczerą nadzieję, mój małżonek
już nigdy nie włoży - w jakiż więc sposób przemieściły się z
kufra na podłogę i następnie pod łóżko? Marian oczywiście
mogła je przenieść, gdy pan Phelps i ja patrzyliśmy gdzie
indziej. Ale dlaczego miałaby zrobić coś tak szalonego? I
przecież z całą pewnością była tak samo przestraszona jak
my...

Czy mój mąż rzeczywiście się bał? Mężczyźni muszą

ukrywać swe lęki, jeśli je odczuwają; ale im więcej o tym
myślę, tym bardziej mam wrażenie, że jego oczy lśniły
dziwnym blaskiem i dostrzegłam w nich niemal przyjemne
podekscytowanie.

Uznałam, że musiałam się pomylić. Była to ostatnia

emocja, jakiej można się by spodziewać u tak udręczonego
człowieka.

Wkrótce potem usłyszałam jego kroki przy uchylonych

drzwiach pokoju. Ku mojemu zaskoczeniu - ponieważ
oczekiwałam, że przyjdzie, aby zapytać, jak się czuję - nie
zatrzymał się, minął naszą sypialnię i poszedł dalej. Kroki
jego były bardzo ciche, jak gdyby szedł na palcach.

Najbardziej nieprawdopodobne domysły zaprzątały mój

umysł. Wstałam, podeszłam do drzwi i wyjrzałam.

background image

Pan Phelps stał przy drzwiach pokoju Marian. Gdy

przyglądałam mu się, niewidziana, wyjął klucz z kieszeni i
włożył go do dziurki. Usłyszałam głośne kliknięcie, kiedy
klucz się obrócił w zamku. Mój małżonek ostrożnie otworzył
drzwi.

Odgłos, jaki z siebie wydał pan Phelps, nie był ciężkim

westchnieniem bezbrzeżnie zdumionego człowieka, ale
długim, przeciągłym „ach!". Mój mąż się uśmiechał. Był to
okropny, złowieszczy uśmiech. Nie mogłam już dłużej
wytrzymać tej niepewności i podbiegłam do niego.

Na podłodze pokoju przy samych drzwiach leżał komplet

ubrań, które nie dalej niż piętnaście minut temu pan Phelps
zatrzasnął w kufrze, a później zamknął na klucz w garderobie.

background image

Rozdział dwudziesty siódmy
Przeżyłam szok i mój stan wzbudzał wręcz litość. Prawdę

mówiąc, pamiętam bardzo niewiele z tego, co zdarzyło się
później. Jedynie chwilę, gdy znalazłam się w bibliotece, gdzie
weszłam, wsparta na ramieniu pana Phelpsa. Posadził mnie na
fotelu i nalegał, abym wypiła mały kieliszek porto, które
trzymał pod ręką w celach leczniczych. Był na swój sposób
uprzejmy, lecz kiedy poprosiłam, aby posłał po pokojówkę,
gdyż chętnie wypiłabym filiżankę herbaty, odmówił.

- Nie chcę mieszać do tego służby, zanim okaże się to

nieuniknione. Są to przesądni, ciemni ludzie i tylko się
przestraszą.

Nie odpowiedziałam, jednak moje spojrzenie, jak sądzę,

było bardzo wymowne. Pan Phelps potrząsnął głową niemal
wesoło. Zupełnie nie mogłam zrozumieć jego nastroju.

- Moja droga pani Phelps, zapewniam panią, że nie ma się

czego obawiać. Można mi zarzucać, że od początku nie
zrozumiałem prawdy, jednakże wydarzenia tego poranka
sprawiają, że nie mam już w tym względzie żadnych
wątpliwości. Pomyśleć tylko, że na własne oczy ujrzałem
zjawiska, o których często czytałem i w które często
powątpiewałem!

Nadal przemawiał w ten okropny sposób, jak gdyby

gratulował samemu sobie, dopóki nie przerwałam, domagając
się wyjaśnień. Jeśli mój ton był nieco ostry, myślę, że można
mi to wybaczyć.

- Nie dalej jak ubiegłej nocy przeczytałem o podobnym

przypadku - powiedział pan Phelps. - Czy nie słyszała pani o
dziwnych stukotach w Rochester? W gazetach od miesięcy
rozpisują się na ten temat.

Następnie tłumaczył dalej, o co chodzi, w swój nudny i

pedantyczny sposób. Zdaje się, że przez jakiś czas dwie młode
kobiety (pochodzące z niższej klasy społecznej, a więc trudno

background image

nazwać je młodymi damami) nazwiskiem Fox z małego
miasteczka w stanie Nowy Jork słyszały stale stukot i odgłosy
skrobania. Sprawcą owych hałasów była jakaś niewidzialna
inteligentna istota, która odpowiadała na pytania, pukając na
„tak", a zachowując milczenie na „nie", i mozolnie
przekazywała bardziej złożone odpowiedzi, stukając, kiedy
osoba mówiąca alfabet doszła do właściwej litery. Zjawisko to
dotyczyło samych sióstr Fox, a nie domu, w którym
mieszkały. Dowodził tego fakt, że kiedy dziewczęta
przebywały gdzie indziej, stukanie rozlegało się również i w
tamtych miejscach. Inne osoby także zajmowały się rozrywką,
jaką było wywoływanie niewidzialnych „duchów" - słowo to
pochodzi od pana Phelpsa - i otrzymywały odpowiedzi na
najbardziej pasjonujące pytania teologii.

Pan Phelps mówiłby dalej o owych nieszczęsnych

dziewczętach i niepokojących je odgłosach, gdybym mu nie
przerwała.

- Ale co to ma wspólnego z nami? Nie słyszeliśmy

żadnych...

- Czy pamięta pani, jak w zeszły wtorek rozległo się

pukanie do drzwi, a pokojówka oznajmiła, że nikogo tam nie
ma?

- To były jakieś psotne dzieci. Sam pan tak powiedział.
- Pomyliłem się wówczas. Zjawiska, jakie zauważyliśmy

dziś rano i również wczoraj, są dobrze znane. Ludzie bez
wykształcenia przypisują je duchom lub „nawiedzonym
domom"; aż do niedawna osoby wykształcone lekceważyły te
sprawy jako wytwór czystej wyobraźni. Mamy teraz powód,
aby podejrzewać, że są to przejawy działania jakiejś nieznanej
mocy.

- Mocy szatańskiej! - wykrzyknęłam.
- Nie mogę zaprzeczyć, że istnieje taka możliwość. - Pan

Phelps wyglądał poważnie. - Ale zapewniam panią, że nie ma

background image

się czego obawiać pod warunkiem, że zachowamy spokój i
znajdziemy oparcie w naszej wierze. Kto wie, może właśnie
zobaczyliśmy ostatnie z tych manifestacji.

- Och, mam nadzieję, że tak!

Jednak jego wyjaśnienie mnie nie przekonało. Wcześniej

nie chciałam się zgodzić, że to oszustwo, z obawy że Harry
zostanie oskarżony, obecnie trzymałam się nowej teorii jak
ostatniej deski ratunku. Za przyczyną Marian działy się
wszystkie te sprawy. Nie zastanawiałam się, dlaczego miałaby
robić takie rzeczy, jedynie przekonywałam samą siebie, że
mogła je zrobić, i obiecałam sobie, że stanowczo się z nią
rozmówię. Jednakże kiedy wyraziłam ten zamiar panu
Phelpsowi (nie rozwodząc się nad prawdziwymi powodami,
dla których sobie tego życzę), zabronił mi się z nią zobaczyć -
z moją własną córką!

- Jej stan psychiczny jest obecnie bardzo ciężki, pani

Phelps. Skorzystałem z okazji, aby jeszcze raz poddać ją
kuracji moją metodą i teraz odpoczywa. Proszę jej nie
przeszkadzać.

I jak się okazało, ta przemowa wcale nie była potrzebna.

Tamtego popołudnia wyszło na jaw ponad wszelką
wątpliwość, że ani Marian, ani żadna inna żywa istota nie
ponosi odpowiedzialności za wszystkie okropności, jakie nas
dotknęły.

Nie widziałam pierwszego z tych wypadków, ale

słyszałam krzyki pokojówki. Była w holu. Zapytana,
utrzymywała, że parasolka pana Phelpsa przeleciała obok niej
przez pół korytarza. W sąsiedztwie nie było nikogo.

Ledwie memu mężowi udało się uspokoić dziewczynę,

kiedy ktoś zastukał kołatką do drzwi, a nasze nerwy były tak
napięte, że nawet pan Phelps drgnął. Gdy otworzył drzwi,
ujrzał małą panią Platts, nauczycielkę muzyki, która przyszła
na lekcję z Harrym.

background image

Oczywiście próbowałam się zachowywać, jak gdyby

wszystko było w porządku. Pani Platts jest najgorszą plotkarką
w Stratfordzie i nie chciałam, aby roznosiła swe opowieści po
całym mieście. Zawołałam Harry'ego - niechętnie grał na
pianinie, ukrył się więc w swoim pokoju - i wprowadziłam
panią Platts do pokoju muzycznego. W końcu musiałam
zawołać Marian i poprosić ją, aby przyprowadziła brata, co też
zrobiła. Zabiegi pana Phelpsa chyba jej służyły, gdyż
wyglądała na bardziej ożywioną niż w ciągu ostatnich kilku
dni.

Trzeba było poświęcić trochę czasu na rozmowę z panią

Platts, ponieważ pan Phelps nalegał, abyśmy traktowali ją jak
pozbawioną środków materialnych damę, za którą sama się
miała. Mój mąż uważał, że powinien wychodzić i osobiście ją
witać. Rozmawialiśmy o błahych sprawach, kiedy pani Platts
wydała okrzyk i przyłożyła dłoń do skroni. Nie patrzyłam na
nią, ale to pan Phelps ze zwinnością mężczyzny o połowę
młodszego od siebie podbiegł do kobiety i podniósł szczotkę
do włosów leżącą na podłodze.

- Czy skaleczyła się pani? - spytał. Pani Platts potarła

skroń.

- Nie, nie było to mocne uderzenie. Przepraszam,

obawiam się, że musiałam zrzucić szczotkę z ... hm, jej
poprzedniego miejsca.

Było to w oczywisty sposób niemożliwe, ponieważ

jedynym meblem w zasięgu ręki pani Platts był niski stolik.
Gdyby leżała na nim szczotka, po prostu spadłaby na podłogę
zamiast wznosić się w powietrze i uderzyć kogoś w głowę.

Od razu zrozumiałam, kto naraził się na podejrzenia. Nie

mogłam oderwać wzroku od Harry'ego, który stał po drugiej
stronie pokoju jak najdalej od pianina.

Pani Platts podniosła się i podeszła do kominka,

rozcierając ręce, a potem powiedziała coś na temat chłodnych

background image

dni. Gdy tylko wstała z krzesła, rozległ się głośny
nieharmonijny brzdęk tam, gdzie stało pianino. Robiło to takie
wrażenie, jak gdyby zerwano nagle pół tuzina strun. Pani
Platts wrzasnęła piskliwym głosem. W innych warunkach
chyba trudno byłoby mi się powstrzymać od śmiechu, gdyż
wyglądała niezwykle zabawnie z rozchylonymi ustami i
wytrzeszczonymi oczami.

Najpierw należało otworzyć pianino. Pan Phelps zrobił to

przy pomocy Harry'ego. Zajrzał do środka, wyciągnął stamtąd
duży kloc drewna i stał, ważąc go w dłoniach.

- Czy uszkodził struny? - zapytał z nadzieją Harry.
- Trudno to uznać za grzeczne pytanie - odpowiedział mój

mąż.

- Ale jeśli pianino jest zepsute, nie mogę odbyć lekcji -

upierał się chłopiec.

Pani Platts nagle się ożywiła.

- Całkiem słusznie. Instrument należy sprawdzić, zanim...

To nie jest odpowiednia pora... Wybaczycie mi, mam
nadzieję, właśnie sobie przypomniałam... Nie, nie, nie musicie
odprowadzać mnie do drzwi, poradzę sobie...

I wyszła, rzucając urwane zdania, które brzmiały jak

piskliwe krótkie okrzyki wyrażające przerażenie.

Przyglądałam się Harry'emu. Widziałam, jak jego ręka się

unosi, na krótko zanim pani Platts krzyknęła.

Jeśli to jednak on rzucił szczotkę, kto w takim razie

przesunął kloc drewna przez zamknięte wieko pianina i
opuścił go gwałtownie na struny instrumentu?

To było już ponad moje siły. Zdołałam się jakoś

opanować, dopóki pani Platts nie wyszła. Potem osunęłam się
na podłogę w głębokim omdleniu.

background image

Rozdział dwudziesty ósmy
Następnego ranka byłam chora. Przypuszczam, że

zachowywałam się dziecinnie - jak gdybym chciała odciąć się
od rzeczywistości - i jeśli miałam nadzieję, że dzięki temu uda
mi się uniknąć wieści o nowych przerażających wydarzeniach,
to nie pozwolono mi na to. Wkrótce po śniadaniu nadbiegł
Harry, aby oznajmić, że w czasie modlitw nastąpiły kolejne
spektakularne wypadki. Klucz uderzył go w głowę, a rozmaite
przedmioty, włączając blaszaną puszkę, przeleciały przez
pokój jak gdyby wyrzucone przez niewidzialne ręce. Kiedy
spytałam, dlaczego nie poszedł do szkoły, mruknął coś
nieprzekonująco przez zatkany nos i powiedział, że tata
stwierdził, iż jest coraz bardziej przeziębiony.

Pan Phelps odwiedził mnie późno tego dnia. Wyczytałam

od razu z wyrazu jego twarzy, że ma więcej wiadomości -
złych wiadomości.

- Właśnie znalazłem na podłodze obrus z Biblią i trzema

lichtarzami ustawionymi...

- Nie chcę nic o tym wiedzieć.
- Jednakże musi pani wstać. Poprosiłem doktora

Mitchella, aby spędził z nami ten dzień, w nadziei że uzyskam
jego radę.

Sprzeciwiłam się, on był jednak nieugięty.

- To niemożliwe, aby udało się nam zachować te sprawy

dłużej w sekrecie. Zatrzymałem Harry'ego w domu, aby
zapobiec plotkom, ale nie może wiecznie żyć w odosobnieniu.
Ponadto pani Platts bez wątpienia opowiedziała swoją historię
połowie miasta. Jesteśmy sobie to winni - potrzebne nam
świadectwo takiego męża jak pastor Mitchell.

- Jego żona mnie nie lubi. Zacznie się napawać...
- Czym, na miłość boską? Naszym nieszczęściem? Nie

wierzę, aby ktoś mógł być tak nieżyczliwy. A teraz, pani
Phelps, musi pani się uspokoić. Pani obecny stan mnie

background image

przeraża. Myślałem o tym, że mogłaby pani odnieść korzyści z
zabiegów, jakie aplikowałem Marian i Henry'emu.

Czułam się za słaba i zbyt przygnębiona, aby

zaprotestować.

Było to przedziwne doświadczenie. Na początku

odczuwałam lęk przed tym, czego nie znałam, a później
stopniowo ogarnęła mnie rozkoszna senność, gdy moje oczy
podążały za wolno kołyszącym się zegarkiem. W moim
odczuciu minęła tylko chwilka, a już odzyskałam całkowitą
przytomność, nie pamiętając o upływie czasu. Pan Phelps
siedział na łóżku, przyglądając mi się zaintrygowanym
spojrzeniem, takim samym, jakie często widziałam u niego,
kiedy próbowałam żartować.

- O co chodzi? - spytałam nieprzytomnie.
- Czy pamięta pani cokolwiek z tego, co powiedziała?
- Nie pamiętam, abym w ogóle coś mówiła. A pan, czy...
- Czy czuje się pani lepiej?
- Tak. Czuję się o wiele lepiej.
- Dobrze. - Pan Phelps wstał. - Mam nadzieję, że zejdzie

pani na dół na obiad. Pan Mitchell przyjedzie do nas o tej
porze i zostanie do końca dnia.

Jestem przekonana, że bez owej kuracji nigdy nie

zniosłabym utrapienia, jaką była obecność pana Mitchella.
Ten wysoki dżentelmen o surowym wyglądzie zawsze
traktował mnie z rezerwą i gdy mój mąż opowiadał o
dziwnych zjawiskach, które przyczyniły nam zmartwień, jego
zimne szare oczy cały czas spoglądały w moim kierunku, jak
gdyby chciał powiedzieć: „Oto winowajczyni".

Jednak oczyszczono mnie z zarzutów. Podczas obiadu pan

Mitchell został uraczony widokiem noży i widelców oraz
innych przedmiotów przelatujących po jadalni. Gdy tylko jego
zdumione oczy odwracały się, aby śledzić jeden z nich, inny

background image

pojawiał się tuż obok. Jedna z łyżek grzmotnęła go głucho w
sam czubek łysej głowy, a ja musiałam opanować śmiech.

Pan Mitchell powrócił następnego dnia rano i do czwartej

po południu naliczyliśmy ponad czterdzieści pięć
przedmiotów, które się przemieściły, niektóre z nich nawet
kilka razy. W czwartek poproszono o przyjście kolejnego
duchownego, pana Weeda. Wtedy po raz pierwszy
usłyszeliśmy takie odgłosy jak pukanie, o którym wspominał
mi pan Phelps. Niektóre z nich powodował mosiężny lichtarz.
Uderzał on o podłogę, dopóki w końcu się nie złamał.

To również tego dnia po raz pierwszy pojawiły się

tajemnicze napisy. Nabazgrano je na rzepie, najbardziej
nieprawdopodobnej ze wszystkich nieprawdopodobnych
rzeczy, które wrzucono przez okno do salonu, i krzaczaste
szare brwi pana Weeda podniosły się wyraźnie, kiedy
wręczono mu ten przedmiot.

Mogłabym rozwodzić się przez wiele stron, opisując inne

przedmioty, jakie się przemieszczały, włączając w to ciężki
mahoniowy stolik z jadalni. Tajemnicze napisy nadal się
pojawiały, często w najbardziej dziwacznych miejscach.
Zostały nimi przyozdobione czapka Harry'ego, pantalony oraz
niebieska jedwabna chustka do nosa. Mogłam tylko potrząsać
bezradnie głową, kiedy mi je pokazano. Nigdy nie widziałam
wcześniej podobnych liter, a duchowni znający tak
ezoteryczny alfabet jak grecki czy hebrajski mówili to samo.

Wówczas cierpieliśmy już na to, co w duchu nazywałam

plagą pastorów. Do pomocy w naszym kłopocie wezwano nie
tylko pana Mitchella i pana Weeda, ale i kilku innych
duchownych ze Stratfordu, a nawet z pobliskich miast. Był to
pomysł pana Mitchella. Posunął się on nawet tak daleko, że
zauważył na swój pompatyczny sposób, iż jeśli w domu są
jakieś złe duchy, to obecność tak wielu sług Bożych powinna
je unieszkodliwić.

background image

Stało się jednak zupełnie na odwrót. Wielebni wywołali

jeszcze więcej oburzających ekscesów. Przedmioty nadal
latały po domu i stale słychać było stukot dużej kołatki przy
drzwiach wejściowych, bynajmniej nie pod wpływem jakiegoś
ludzkiego działania. Najbardziej irytujący nowy kawał
urządzono w spiżarni. Pewnego ranka wszystkie znajdujące
się w niej rzeczy zostały wrzucone do kuchni, a torby z solą i
cukrem opróżniono na bezładny stos cynowych naczyń oraz
garnków. Kucharka ponownie zagroziła, że odejdzie, i
namówiliśmy ją, aby została, jedynie obietnicą wygórowanej
podwyżki.

Być może moja opowieść sprawi wrażenie, że lekko

traktuję te sprawy. Dzieje się tak dlatego, że gdy patrzę
wstecz, mam świadomość, iż niektóre z owych faktów wydają
się błahe, niemal zabawne - niczym figle płatane przez jakieś
niegrzeczne dziecko, nieznośne, ale w gruncie rzeczy
nieszkodliwe. Najdziwniejsze jest to, iż w zaskakująco
krótkim czasie niemal się do tych zjawisk przyzwyczailiśmy.
Podobno nie jest to, w gruncie rzeczy, zaskakujące; ludzka
psychika po prostu potrafi dostosować się do zdumiewająco
różnych doświadczeń, a stale powtarzana czynność dość
często może się stać zwyczajem i w ten sposób daje się ją
znosić. Pan Phelps sprawiał wrażenie spokojnego. Opanowało
go też uczucie, które ja byłam zmuszona uznać za niezdrową
ciekawość. Te dziwne zjawiska oddziaływały nań w widoczny
sposób i ogromnie go martwiły, jednakże choć rzucał poważne
spojrzenia oraz marszczył czoło - często dostrzegałam, jak
błyszczą mu oczy, gdy przebiega z pokoju do pokoju z
notatnikiem w dłoni, zapisując uwagi o tym, co właśnie się
stało.

Nie trzeba dodawać, że taki nastrój był mi obcy. Być może

zabiegi pana Phelpsa pomogły mi zachować spokój - nie
twierdzę, że mi nie pomogły - ale sądzę, iż jeśli przez cały

background image

czas nie byłam w stanie histerii, to dlatego, że znajdowałam
się w stanie otępienia jak po jakimś strasznym wstrząsie.

Nawet teraz zawodzi mnie pamięć w najbardziej

niekonsekwentny sposób. Niektóre wydarzenia z tamtych
okropnych miesięcy są już zamazane i niewyraźne jak
wspomnienia z odległej przeszłości, inne zaś odznaczają się
szokującą wyrazistością, kolory są tak żywe, dźwięki tak
wyraźne, jak wtedy, kiedy ich doświadczyłam. Jeden z
ostatnich wypadków zapisał się szczególnie żywo w mej
pamięci. Było to, jeśli nie najbardziej przerażające
doświadczenie, to wzbudzające największą grozę i
najdziwaczniejsze ze wszystkich.

Rzecz wydarzyła się w czasie, kiedy byli z nami

ciekawscy duchowni. Pan Mitchell postanowił, że pastorzy
muszą nieustannie pilnować całego domu. Tak więc biegali z
pokoju do pokoju, w górę i w dół po schodach i po
korytarzach, przypominając swym wyglądem rój bardzo
dużych, ciemnych pszczół, w swoich ciemnych ubraniach i
okularach. Było to w najwyższym stopniu przerażające.
Zazwyczaj siedziałam właśnie z robótką w saloniku, próbując
znaleźć choć kilka chwil spokoju, gdy ręka jakiegoś
duchownego pojawiała się przy framudze drzwi, a para
lśniących okularów wpatrywała się we mnie uważnie. Nie
wątpię, że brzmi to bardzo zabawnie. Kulminacja
eksperymentu okazała się jednak zupełnie inna.

Panowie pewnego dnia postanowili dokładnie przeszukać

dom od piwnicy po strychy. Bóg jeden wie, co spodziewali się
znaleźć - być może jakąś diabelską maszynę lub naszych
sprzymierzeńców, ukrywających się w ciemnych kątach i
czekających na okazję, aby zrobić jeszcze jeden kawał. Gdy
pastorzy się tym zajmowali, postanowiłam iść do swojego
pokoju, mając nadzieję, że przynajmniej to zaciszne miejsce
będzie wolne od ich obecności.

background image

Izdebka Marian, o czym, jak sądzę, wspominałam,

znajdowała się dalej niż sypialnia należąca do mnie i pana
Phelpsa. Gdy weszłam na korytarz, zobaczyłam, że moja
córka stoi przy otwartych drzwiach.

Odwróciła się bardzo wolno, aby na mnie popatrzeć. Z

trudem ją rozpoznałam. Chociaż ciało Marian było niemal
zupełnie nieruchome, a ręce zwisały bezwładnie po obu
stronach, cała jej twarz drżała wykrzywiona, jak gdyby każdy
mięsień poddano silnemu wstrząsowi.

- Mamo - powiedziała cicho. - Musisz przyjść i to

zobaczyć.

Mimowolny okrzyk zaskoczenia, jaki mi się wyrwał z ust,

sprawił, że przybiegł mój mąż. Wezwał innych dżentelmenów.
Nie upłynęło wiele czasu, a zebrało się dużo widzów. Słowo
to jest odpowiednie - scena przed nami przypominała w
znacznym stopniu

żywy obraz lub scenografię do

przedstawienia teatralnego z udziałem aktorów.

Większość mebli przesunięto na bok - zadanie to samo w

sobie wymagało niemałej siły. W tak oto uprzątniętym
miejscu ustawiono wiele postaci w najwdzięczniejszych i
najbardziej naturalnych pozycjach. Figury wykonano z
różnych części garderoby tak ułożonych, aby przypominały
istoty ludzkie. W większości były to sylwetki kobiece -
ubrania należały zarówno do mnie, jak do Marian - w
modlitewnych pozach. Niektóre klęczały przed otwartymi
Bibliami, inne przykucnęły, z „twarzami" pochylonymi ku
ziemi w postawie skrajnej pokory.

Na samym środku podłogi przykucnęła dziwna

karzełkowata postać, do której wykonania posłużyło głównie
najlepsze niedzielne ubranko małego biednego Willy'ego. Tak
groteskowo ozdobiono je sztucznymi kwiatami oraz
wstążkami i innymi atrybutami kobiecej garderoby, że
kojarzyło się z koszmarem sennym szaleńca. Była to wszakże

background image

jedyna brzydka czy też odpychająca kukła; owa scena
wywoływała niemal wrażenie, że figurki uroczych kobiet,
uciekając się do gorliwej modlitwy, pragną uchronić
mieszkańców domu przed złośliwością, jaką, jak wiadomo,
odznaczają się owe zdeformowane istoty. Wrażenie to
zwiększała jeszcze ostatnia postać, która zwieszała się z
sufitu, jak gdyby lecąc czy też unosząc się w powietrzu i
błogosławiąc wiernych.

Widok był tak dziwny i mimo to tak malowniczy, że

wszyscy zaniemówiliśmy. Trudno mi wyrazić słowami, jak
bardzo te postacie i ich pozy przypominały żywych ludzi i
prawdziwe gesty. Nieznana istota, która przygotowała ową
grupę, z piekielną zręcznością ustawiła figury w taki sposób,
że wypchane twarze były odwrócone albo ukryte. Jedna z
sylwetek wymodelowana z mojego własnego stroju klęczała
wdzięcznie przy łóżku. Na początku nie rozpoznałam sukni,
gdyż była stara i nie nosiłam jej od pewnego czasu. Od razu
jednak odniosłam wrażenie, że skądś znam tę postać. - Gdzie
wcześniej widziałam tę kobietę? Wtedy usłyszałam, jak za
mną z tyłu mój mały Willy szepce do siostry:

- Mama odmawia modlitwy - i wiedziałam, że to moja

suknia i podobizna.

Do tamtego momentu nie zdawałam sobie sprawy z

własnego lęku. Strach i zdumienie były dominującymi
emocjami każdego z nas, ponieważ ten żywy obraz był w
takim samym stopniu piękny i poruszający co dziwny. Lecz
kiedy rozpoznałam postać klęczącej kobiety, lodowaty chłód
przeniknął me ciało. Przypomniałam sobie starą legendę o
sobowtórze. Rozpoznanie owej postaci, dokładnej kopii
samego siebie, zapowiada wszak nagłą śmierć.

Jeden z duchownych pierwszy przerwał pełną grozy ciszę.

- Musimy zrobić szkic tej grupy. Szkic.

background image

Była to rozsądna propozycja, ale nikt się nie poruszył, aby

ją wprowadzić w czyn. Pan Weed odpowiedział półgłosem:

- Nie ma potrzeby; wątpię, czy ktokolwiek z nas o tym

zapomni. Mogę dodać, iż później wygadywał na nasz temat
najbardziej

obraźliwe rzeczy, zapewniając, iż nie widział nic, czego

nie mogłoby zrobić trzyletnie dziecko, i dając do zrozumienia,
że sami spłataliśmy jemu i innym duchownym taki kawał. Do
widoku, który przed chwilą opisałam, odniósł się lekceważąco
jako do „wyobrażeń ludzi lub ubranych lalek wielkości
naturalnej". Mogę jedynie powiedzieć, że wówczas równie
osłupiał ze zdumienia jak pozostali.

Wszystkich w domu, z nieszczęsnymi służącymi włącznie,

wzięto w krzyżowy ogień pytań. Nie można było udowodnić,
że obserwowano każdego z nas bez wyjątku przez cały dzień,
ale nawet pan Weed przyznał, że nie byłby w stanie
powiedzieć, kiedy ani jak ustawiono tę grupę postaci. Nie
słyszano żadnego hałasu ani nie widziano żadnej osoby,
biegającej tam i z powrotem z naręczami ubrań, a ponieważ
ubiory, Biblie i inne przedmioty zebrano z całego domu,
wykonanie sceny modlitewnej, jak określił ją mój mąż,
musiało wymagać długiego czasu i znacznego nakładu pracy.
Pan Webster powiedział, że nawet trzy kobiety nie dałyby
sobie z tym rady, pracując przez wiele godzin i to tak, by nie
zwracać na siebie uwagi i nie budzić podejrzeń energicznymi
działaniami.

- A przecież - dodał pan Mitchell, pocierając w

zakłopotaniu łysą głowę - przez cały dzień wszyscy byliśmy
na nogach, szukając dowodów oszustwa. Mogę przysiąc,
panowie, że cały ten czas nic nie widziałem.

background image

Rozdział dwudziesty dziewiąty
Od tamtej okropnej niedzieli nie ośmieliłam się wyjść z

domu. Do końca tygodnia rozpogodziło się i pan Phelps
nalegał, żebym zrobiła zakupy. Chodziło mu o to, abym
jednocześnie zażyła ruchu i wypełniła swe obowiązki. Nie
brakowało mi ochoty na przechadzkę. Panowie Mitchell i
Webster przeszukiwali cały dom, wchodząc każdemu w drogę.
Wielebny Weed zaś całkiem nagle wyjechał, podając
nieprzekonywające usprawiedliwienia na temat jakiejś nagłej
powinności, o której nie uważał za stosowne wspomnieć
wcześniej. Było oczywiste, że wypadki wymknęły mu się
spod kontroli. Człowiek ów, o ograniczonej wyobraźni i
ciasnym umyśle, niezdolny zarówno do tego, aby uwierzyć w
to, co zobaczył, jak i do odrzucenia faktów, jakich dostarczały
mu zmysły, jedyny ratunek dostrzegł w ucieczce. Później, tak
jak mówiłam, twierdził, że w całej sprawie nie było nic
nadzwyczajnego. Być może do tego czasu zdołał przekonać
sam siebie, że tak jest naprawdę.

Po porannych zabiegach medycznych, jakim poddawał

mnie pan Phelps i do których zdążyłam się już przyzwyczaić,
rozmyślałam nad wyprawą do miasta z pewną obawą.
Mężczyźni nic nie rozumieją. Nie mogą pojąć krzywd, jakie
potrafią wyrządzić sobie nawzajem kobiety. Jedno spojrzenie
rzucone z ukosa, przebiegły uśmieszek, na pozór niewinne
uwagi, które są niczym bolesne smagnięcia batem...

Wiedziałam, co tutejsze poczciwe niewiasty z kościoła o

mnie myślą. Przyjaciele przekazali mi uprzejmie kilka ich
opinii: „Zbyt młoda", „zbyt frywolna", „oszalał, że w tym
wieku wziął na siebie odpowiedzialność za rodzinę..." „i to
taką rodzinę...", „powiadają, że chłopiec jest zupełnie
rozwydrzony".

Padały deszcze, droga była więc błotnista i musiałam

trzymać się porośniętego trawą skraju. Przechadzka sama w

background image

sobie okazała się dość przyjemna. Na gałęziach drzew
pojawiły się duże, zapowiadające wiosnę pąki, a na niektórych
trawnikach piękne rozwinięte krokusy. Od czasu do czasu
gdzieniegdzie wyrastał jakiś śmiały żonkil.

Mój znacznie lepszy niż w domu nastrój pogorszył się

gwałtownie, gdy dotarłam do sklepów i zobaczyłam, że panie
z miasta stoją w pełnym składzie na chodnikach. Mieliśmy
pierwszy piękny dzień niemal od tygodnia, a one spragnione
były plotek. Zobaczyłam nawet panią Mitchell, która tkwiła w
samym środku grupy pilnie przysłuchujących się jej pań.
Zazwyczaj pozostawiała zrobienie zakupów służącym i przez
to oszukiwano ją na niemałe sumy. Tego ranka jednak jakiś
silniejszy impuls sprawił, że przezwyciężyła lenistwo, choć
nie sądzę, aby pomogło tu wiosenne słońce.

Pani Platts stała pośrodku innego koła. Jeślibym nawet

żywiła jakiekolwiek wątpliwości co do tematu rozmowy, to
zostałyby one rozwiane na skutek reakcji owej damy na mój
widok. Przestała mówić, podniosła szybko rękę do ust i
otworzyła szeroko oczy. Potem uśmiechnęła się do mnie w
wymuszony sposób, skinęła głową i uciekła.

Próbowałam zachowywać się jak zwykle, odwzajemniając

z uśmiechem ukłon, i szłam dalej. Kobiety nie były na tyle
niegrzeczne, aby spytać mnie o coś wprost - wówczas jeszcze
nie. Słychać było rzucane półgłosem pytania, takie jak: „Jak
się pani czuje, pani Phelps?", na które odpowiadałam tak
zdawkowo, jak tylko mogłam. Zanim doszłam do drzwi
sklepu, trzęsły mi się ręce. Doznałam ogromnej ulgi, gdy
zobaczyłam, że jedyną klientką przy ladzie jest stara pani
Babock, której unikały jak ognia inne panie, ponieważ stałym
tematem jej rozmów była wizyta generała Waszyngtona i jego
żony w Stratfordzie pięćdziesiąt lat temu. Opowiedziała mi tę
historię przynajmniej ze dwanaście razy i obiecałam sobie
solennie, że nie wysłucham jej nigdy więcej. Tego ranka,

background image

prawdę mówiąc, w istocie sama podjęłam ów temat, aby nie
pozwolić pani Babock mówić o innych sprawach.

Nawet ona mnie zawiodła. Skierowana na odpowiednie

tory przez pewien czas rozwodziła się głośno i chaotycznie na
temat powozu pani Waszyngton, ciągniętego przez cztery
białe konie, na których jechali czarni forysie w purpurowych i
białych liberiach z białymi kokardami przy kapeluszach. Ale
rozprzestrzeniające się plotki wniknęły nawet do jej
sędziwego umysłu. Przerwała w pół zdania, aby zapytać w
niegrzeczny sposób, do którego czują się upoważnione starsze
panie.

- Co tam słychać na plebanii, pani Phelps? Słyszałam o

was wszystkich jak najbardziej osobliwe opowieści.

Nie pamiętam, co odpowiedziałam. Kiedy w końcu

dotarłam do domu, dostrzegłam, że kupiłam czerwone wstążki
zamiast niebieskich i zapomniałam o guzikach do spodni
Harry'ego.

Nawet teraz oblewam się zimnym potem na samą myśl o

tamtym doświadczeniu. Pod pewnymi względami sposób, w
jaki mnie potraktowano, był najbardziej przykrą rzeczą w całej
tej historii. Nie miałam pojęcia, co dalej zrobić.

Wtedy zdarzył się cud. Przyjechał Andrew i niczym

miłosierny anioł przynoszący posłanie z nieba wyzwolił mnie
z udręki.

Uśmiecham się, chociaż ze smutkiem, przypominając

sobie moje zdawkowe słowa, gdy po raz pierwszy padło jego
imię. Oczywiście nie wiedziałam, kim jest. Kiedy usłyszałam
o jego zamierzonej wizycie, jawił mi się jako jeszcze jeden z
upiorów, który przybywa, aby zaspokajać własną potworną
ciekawość naszym kosztem.

Nic nie rozchodzi się tak szybko jak plotki, a złośliwe

wieści żyją swym własnym diabelskim życiem. Umierają w
jednym miejscu, by powstać na nowo bez żadnej oczywistej

background image

przyczyny w kilkunastu innych. Nie jestem pewna, w jaki
sposób pogłoski o naszych kłopotach wyszły tak szybko poza
granice Stratfordu. Można by sądzić, że zgodnie z głoszonymi
przez siebie zasadami osoby duchowne powinny się
powstrzymać od opowiadania o pewnych sprawach żonie i
przyjaciołom, ale nie jestem tak naiwna, aby w to uwierzyć.
Podejrzewam też, iż pan Phelps napisał o wszystkim do tych,
którzy podzielali jego zainteresowanie spirytyzmem. Nie
przypuszczałam, że zrobi coś takiego, ale szybkość, z jaką
pojawiły się żądne sensacji szakale, świadczyła o tym
wymownie.

Protestowałam tak stanowczo, jak pozwalały mi na to

moje biedne zszarpane nerwy, kiedy pan Phelps poinformował
mnie, że będziemy u siebie gościć kilku dziennikarzy.

- Naszym obowiązkiem w stosunku do nauki jest mówić o

tych wydarzeniach - oświadczył uroczyście. - Niech pani
będzie realistką, pani Phelps. Historia rozejdzie się po okolicy
niezależnie od tego, co zrobimy. Czy podjęcie działań
mających na celu kontrolę, aby to, co zostanie wydrukowane,
było prawdą, a nie pełną zabobonów fantazją, nie jest
rozsądne?

Umiał tak przedstawić te sprawy, że nie mogłam się z nim

nie zgodzić. W głębi duszy wiedziałam jednak, iż się myli, ale
panowie nie mają wiele szacunku dla uczuć kobiet.

Tak więc gdy przez nasz dom przeszła już plaga pastorów,

zwaliła się na nas druga plaga reporterów z gazet. Gościliśmy
u siebie przedstawicieli „New Haven Journal and Courier",
„The Derby Journal" oraz „Bridgeport Standard". Przybył
nawet ktoś z nowojorskiej gazety nazwiskiem Beach lub
Shore czy też coś w tym rodzaju. I nasi niewidzialni
dręczyciele nigdy nie omieszkali ich zabawić.

W gruncie rzeczy polubiłam nawet trochę jednego z

reporterów - pana Newsona z „Derby Journal". Był to młody

background image

człowiek o przyjemnej powierzchowności, o myślących
piwnych oczach i skromnym obejściu. Gazeta, którą
reprezentował, miała, jak mi powiedziano, znacznie bardziej
ograniczony nakład niż inne, a więc pozycja zawodowa jej
przedstawiciela w konsekwencji, jak przypuszczam, była
gorsza. Nie wydaje mi się, by fakt ten jednakże tłumaczył
dobre maniery pana Newsona. Wydawał się on taktownym
młodzieńcem o wrodzonej dobroci serca, a jego
niewyczerpana uprzejmość w stosunku do mnie, jak również
instynktowne zrozumienie cierpień, jakich doświadczałam w
obecnym położeniu, nie mogły nie zrobić na mnie korzystnego
wrażenia. Szczególnie doceniałam to, iż wkrótce po swoim
przybyciu poprosił mnie na stronę. Zapewnił, iż ma nadzieję,
że nie zrozumiem opacznie środków ostrożności, które on oraz
inni reporterzy uważają za stosowne przedsięwziąć.

- Nie oznacza to, że podejrzewamy kogoś nawet w

najmniejszym stopniu, pani Phelps - oznajmił poważnie. - To
zwykły sposób postępowania w takich przypadkach,
zapewniam panią. Musiałbym postąpić tak samo, nawet gdyby
sprawa dotyczyła prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Czyż to nie dziwne, że tak dokładnie pamiętam słowa i

przyjemną powierzchowność tego młodego mężczyzny, a
zapomniałam tak wiele innych rzeczy? Nie jestem pewna, kto
jeszcze przebywał wówczas w naszym domu - było tam wielu
dziennikarzy - ani nawet kiedy to się wydarzyło. Myślę, że
któregoś dnia na wiosnę.

Przez cały wieczór budynek rozbrzmiewał stukotami i

głuchymi uderzeniami rozlegającymi się na przemian raz w
jednej, a raz w drugiej części pokoju. Dziennikarze byli pod
wrażeniem, ale nie dowierzali. Jeden z nich upierał się, aby
usiąść blisko Harry'ego, a drugi - ktoś, jak sądzę, z gazety
„New Haven" - ani na chwilę nie odrywał ode mnie

background image

bezczelnych czarnych oczu. W końcu nie mogłam już dłużej
tego znieść; oznajmiłam zamiar udania się na spoczynek.

Nawet ten wybieg nie zakończył mojej udręki. Przy

pełnym entuzjazmu przyzwoleniu pana Phelpsa komitet
obserwatorów ogłosił, że zamierza podążyć za nami na górę i
zająć miejsce na korytarzu. Jestem święcie przekonana, iż mój
małżonek udzieliłby im zgody, aby weszli do naszej sypialni,
gdyby nalegali.

W tych okolicznościach uznałam, że będzie wygodniej jak

również bardziej stosownie, jeśli tej nocy będę dzielić pokój z
Marian. Pan Phelps nie sprzeciwiał się, gdy wzięłam go na
bok i wyjaśniłam swoje powody - obecność nieznajomych
mężczyzn o wszystkich możliwych porach na górze i na dole.
Plotkarki ze Stratfordu będą źle mówić o moralności mojej i
mojej córki, jeśli nie dołożymy jak największych starań, aby
przewidzieć i ubiec wszelkie zarzuty.

Marian i ja niewiele ze sobą rozmawiałyśmy, ścieląc

łóżko. Drzwi były zamknięte, ale ja, ujmując to najłagodniej,
czułam się nieswojo, gdy zaledwie kilka metrów oddzielało
nas od obcych. Nie pozwolono mi nawet zamknąć się na
klucz. Zakaz ów przedstawiono zresztą jako środek
ostrożności gwarantujący bezpieczeństwo, aby pomoc zdołała
szybko dotrzeć, gdyby nam zakłócono spokój lub gdyby nas
przestraszono. Ale ja wiedziałam, że naprawdę była to
demonstracja podejrzeń. Marian nie narzekała, chociaż jak
sądzę, podzielała moje odczucia. Obie pośpiesznie
włożyłyśmy koszule nocne, zdejmując ostatnie części
garderoby pod ich sutymi fałdami. Cóż za bolesne
doświadczenie dla skromnej kobiety; nigdy wcześniej nie
czułam się tak słaba. Kiedy nawiedziła nas plaga duchownych,
miałam pewność, że żaden z tych dżentelmenów nie wedrze
się do mojego pokoju, uprzednio nie pukając. Nie miałam

background image

jednak tego samego przeświadczenia co do dziennikarzy. Ich
normy moralne, jak powszechnie wiadomo, nie są najwyższe.

Przez cały czas ściszali głosy, szanując naszą potrzebę

odpoczynku, jednakże od czasu do czasu słyszałyśmy głośne
okrzyki oraz ciężkie kroki, gdy ktoś biegł po korytarzu.
Widocznie pukania i stukoty podążyły na górę w ślad za
obserwatorami.

Skończywszy wieczorną toaletę, Marian uklękła przy

łóżku, aby odmówić modlitwy. W długiej białej sukni i
nocnym czepku z falbankami, gdy ukryła chudą twarzyczkę w
dłoniach, wyglądała bardzo dziecinnie i krucho. Uklękłam
obok niej, aby odmówić pacierz, i wzruszona dotknęłam lekko
jej twarzy. Wypowiedziałabym nawet kilka czułych słów, lecz
nie zareagowała i nawet nie podniosła wzroku. Nieco
zmrożona odklepałam pacierze i położyłam się do łóżka. Po
wylaniu wody do mycia i zgaszeniu lampy córka dołączyła do
mnie.

Okno było mocno zamknięte, aby do pokoju nie

przedostało się niezdrowe nocne powietrze i w pomieszczeniu
panowała nieprzyjemna duchota. Prowadzone półgłosem
rozmowy oraz odgłosy kroków na korytarzu działały mi na
nerwy i odbierały sen, którego tak rozpaczliwie łaknęłam, w
końcu jednak zaczęłam zapadać w drzemkę. Nie sądzę, abym
twardo spała, drzemałam tylko, ponieważ kiedy usłyszałam
łomot, natychmiast się obudziłam. Od tego rumoru zdawały
się pękać bębenki i miałam wrażenie, iż rozlega się
bezpośrednio przy mnie. Następnie drzwi się otworzyły.

Czterej mężczyźni tłoczyli się przy wejściu do pokoju.

Sądzę, ze było ich tylko czterech - w tamtym momencie
wszakże robili wrażenie tłumu - wszyscy wpatrywali się we
mnie tak uporczywie, ze raziło mnie to bardziej niż światło i
bezwiednie zakryłam oczy.

Pan Newson podbiegł do łóżka.

background image

- Czy nic się paniom nie stało? - zawołał.

Marian, wydając z siebie krótkie jęki, przypominające

skowyt, wyciągnęła ręce. Natychmiast przykrył je swoimi
dłońmi i mówił dalej:

- Usłyszeliśmy ogromnie niepokojące uderzenie w drzwi.

Obawialiśmy się o wasze bezpieczeństwo; niech to
usprawiedliwi tak nagłe wtargnięcie do pokoju.

- Ten to przedmiot spowodował huk - odezwał się jeden z

mężczyzn.

Podniósł ciężki biały dzban z zestawu toaletowego. Nie

był zbyt cenny, ale należał do mojej rodziny od wielu lat i
trudno byłoby dobrać jeden nowy element, trzeba by raczej
kupić cały komplet. Zmartwiłam się, gdy dostrzegłam, iż od
dzbanka odłamało się ucho.

- A tutaj - mówił dalej ten sam mężczyzna - tutaj widzimy

efekt uderzenia: wgłębienie w deskach podłogi tam, gdzie
trafił. To cud, że naczynie się nie stłukło, bo uderzyło z taką
siłą, iż podłoga mocno się ugięła.

Spojrzałam na Marian, którą pan Newson mocno trzymał

za ręce. Nadal cicho jęczała ze spuszczonymi oczami, ale
miałam wrażenie, że nie jest tak poruszona, jak na to wygląda.

- Gdzie znajdował się dzbanek, kiedy panie udały się na

spoczynek? - spytał dziennikarz przeprowadzający śledztwo.

Spojrzał na mnie niemal oskarżająco; przesunęłam się

jeszcze dalej na łóżku i podciągnęłam przykrycie pod samą
brodę. Oburzenie zastąpiło pierwsze uczucie szoku. Nie
jestem przyzwyczajona do prowadzenia rozmów z
nieznajomymi mężczyznami, leżąc w łóżku. Moją irytację
jeszcze bardziej zwiększył fakt, że pan Phelps nie próbował
usunąć natrętów, ale przypatrywał się nam z taką samą
ciekawością jak oni.

- Nie było go w moim łóżku - odparłam z sarkazmem. -

Mogą panowie uważać, że kobietom brak inteligencji, ale

background image

zapewniam was, iż zauważyłabym dzban nawet w ciemności,
gdyby Marian wzięła go ze sobą do łóżka.

- W takim razie panna Phelps miała go w rękach ostatnia?

- Mężczyzna zadawał pytania, nadal niewzruszony moim
usprawiedliwionym oburzeniem.

- Postawiłam go w kącie - odpowiedziała Marian cicho i

odwróciła twarz.

Pan Newson nachylił się nad nią.

- Ma pani mocno zaczerwieniony policzek, panno Phelps

- powiedział tonem, w którym brzmiał szacunek. - Czy
dzbanek trafił Panią, gdy przelatywał?

- Coś mnie uderzyło - odrzekła płaczliwym głosem

Marian. - Nie wiem, co to było.

- To nie mógł być dzbanek. - Tym razem to mój mąż

przemówił. Stanął w kącie wskazanym przez Marian i gdy
inni patrzyli na niego, mówił dalej triumfującym tonem: -
Proszę zwrócić uwagę na tor, jakim musiał polecieć dzbanek.
Gdyby ciśnięto go stąd, przebyłby linię prostą, uderzając albo
w kąt pokoju albo w komodę, która tam stoi. Aby dolecieć do
drzwi, musiał polecieć półkolistym torem.

- Niemożliwe! - wykrzyknął jeden z mężczyzn.
- Ale prawdziwe. - Pan Phelps potarł ręce zadowolony z

siebie. - Podobne zjawisko zaobserwowano w innych
przypadkach tego rodzaju. Zauważono również, że przedmioty
wyrzucone w powietrze w ten tajemniczy sposób często
poruszają się nienaturalnie powoli. Wyjaśniałoby to fakt,
dlaczego dzbanek, który uderzył w drzwi z tak niezwykłą siłą,
nie stłukł się wtedy. - Spojrzał na mnie, a w jego oczach nie
było współczucia ani miłości, jedynie zimna ciekawość
naukowca. - Jaka szkoda, pani Phelps, że w pokoju było
ciemno. Jak przypuszczam, nie dostrzegła pani nic godnego
zainteresowania?

- Spałam.

background image

Jeden z mężczyzn wydał z siebie krótki pomruk i znacząco

pokiwał głową. Wiedziałam, o czym myśli, podobnie jak
odgadł to pan Newson.

- Pozwólcie mi stwierdzić bezzwłocznie i oficjalnie -

oświadczył stanowczo - że żadna z tych pań nie wyrzuciła
dzbanka. Ciśnięcie go z taką siłą jest niemożliwością dla
słabych kobiecych mięśni. Oprócz tego czyż natychmiast nie
wpadliśmy do pokoju i nie stwierdziliśmy, że obie damy leżą
w łóżku przykryte kołdrą? Aby rzucić dzbankiem, musiałyby
wstać. Nie zdążyłyby do niego powrócić, zanim weszliśmy.
Co więcej, mocno złapałem pannę Phelps za ręce.

Marian wysłuchała tego wyjaśnienia z nieco głupią miną.

Gest pana Newsona, gdy chwycił ją za ręce, wynikał z innych
powodów, niżby sobie życzyła. Zorientowałam się, że w jego
rozumowaniu jest wszakże kilka słabych punktów - bo w
jakim celu trzymał moją córkę za ręce, skoro dzbanek został
wyrzucony już wcześniej i usłyszano, jak uderza w drzwi? Nie
widziałam powodu, aby o tym wspominać. Nie spałam mocno
i wiedziałabym, że Marian wstaje z łóżka, gdyby to zrobiła.

Jednak wspominam pana Newsona z życzliwością. Nigdy

nie cofnął oświadczenia wygłoszonego tamtej nocy i
niezmiennie utrzymywał, że nie można prawami fizyki
wyjaśnić cudów, jakie oglądał. A przecież niektóre z
pozostałych osób nie były wolne od uprzedzeń.

Znalazł się wśród nich inny reporter - z gazety „New York

Sun". Przypominam sobie teraz jego nazwisko - brzmiało ono
Beach. Sądzę, że cieszył się dość dużą sławą, ponieważ pan
Phelps, witając go, uradował się jak dziecko.

Chociaż miał dość dobre maniery, od razu zauważyłam, że

przybył z nastawieniem, aby podejrzewać Harry'ego. Można
by pomyśleć, że wydarzenia takie jak to, o którym właśnie
opowiedziałam, a także wiele innych oczyszczą mojego
biednego chłopca z zarzutów. Ale ludzie są tacy złośliwi -

background image

żadne fakty nie robią na nich wrażenia, skoro utwierdzili się
już w pewnym przekonaniu. Och, przyznaję, że osoby, którym
nieznany był prawdziwy charakter Harry'ego, pierwotnie
mogłyby zakładać, że to on płata nam niemiłe figle. Wiadomo,
że chłopcy lubią robić podobne rzeczy. Jednakże Harry z
pewnością porzuciłby takie zamysły, gdy stało się oczywiste,
że burzy to mój spokój. W dodatku, co już, jak sądzę,
przedstawiłam bardzo jasno, nie było go w pokoju, kiedy
nastąpiły niektóre wydarzenia.

Pan Beach miał własne dzieci, a także wnuki i z dużą

swadą opowiedział nam kilka historyjek o psikusach
„młodych łobuziaków". Wiedziałam wtedy, kogo podejrzewa i
upewniłam się co do tego, kiedy później - gdy chłopiec udał
się do swego pokoju - nasz gość zapytał, czy moglibyśmy
porozmawiać chwilę z moim synem.

Wszyscy poszliśmy na górę - oprócz małych dzieci, które,

oczywiście, już spały. Harry leżał w łóżku i czytał. Był
zachwycony, gdy nas zobaczył.

Rozmawialiśmy cicho - nie przypominam sobie tematu -

kiedy pan Beach drgnął i zaczął wpatrywać się w pewien
punkt na dywanie. Nie mogłam nic zobaczyć, więc wstałam i
przesunęłam się na lepsze miejsce.

Przedmiotem, który wskazywał pan Beach, było tylko

pudełko zapałek. Mam jednakże pewność, że nie leżało tam
wcześniej, gdyż inaczej zauważyłabym je, ponieważ miało
kilka centymetrów długości i było niemal równie szerokie.
Utrzymuję dom w porządku lub przynajmniej usiłuję to robić.

Gdy nadal patrzyliśmy zdziwieni na pudełko, poruszyło

się ono i prześlizgnęło po dywanie w kierunku łóżka. Jego
wieczko się otworzyło, a kilkanaście lub jeszcze więcej
zapałek wypadło na podłogę.

background image

Harry był tak osłupiały jak wszyscy pozostali. Biednego

chłopca oskarżano już tak często, że jego pierwszy okrzyk
brzmiał:

- Nie zrobiłem tego! To nie ja!
- Wszystko jest w zupełnym porządku, mój chłopcze -

zapewnił go pan Beach.

Przemawiał

uspokajającym

tonem,

jednocześnie

przesuwając ręką w powietrzu, jak gdyby się spodziewał, iż
znajdzie jakiś sznurek albo nić przebiegającą pomiędzy
Harrym a pudełkiem zapałek. Nie znalazł wszakże niczego
takiego. Nie mogłam nic na to poradzić, że poczułam
zadowolenie, kiedy na jego twarzy dostrzegłam wyraz
zawodu.

Harry był ogromnie zmartwiony. Przewracając się i kręcąc

na łóżku, powiedział płaczliwym głosem:

- Chcą mnie spalić. Po to właśnie były te zapałki, aby

spalić mnie we własnym łóżku!

- Nonsens! - wykrzyknął pan Phelps. - Takie babskie

tchórzostwo tobie nie przystoi, Henry.

- Atakowano go już wcześniej - odparłam z oburzeniem.
- Były to niegroźne zaczepki, nie bardziej poważne, niż

znosiła reszta z nas.

- Zrywano mu ubranie, a rzeczy niszczono i chowano...
- Proszę, pani Phelps. Zapomniała pani, że mamy gości.

Zawsze postępował w ten sposób, sugerując, że się denerwuję
i zapominam o dobrych manierach. Mówił teraz tak głośno i
gwałtownie jak ja.

Odwróciliśmy wszyscy wzrok i uwagę od Harry'ego, gdyż

dyskusja stawała się coraz bardziej ożywiona. Nagle przerwał
nam przenikliwy krzyk chłopca. Podciągnął się do samej
głowy łóżka i przytulił do poduszek. Drżącą dłonią wskazywał
na żółty płomień ognia migoczący na pościeli, niedaleko od
miejsca, gdzie znajdowały się jego stopy.

background image

Czułam, że zmysły mnie opuszczają. Mój małżonek stał

jak przykuty. To pan Beach rzucił się do przodu i zgasił ogień.

- Podpalono kawałek gazety - powiedział, podnosząc

częściowo spalony skrawek papieru. - Niech pani się nie
niepokoi, pani Phelps, nie stała się żadna szkoda, tylko
prześcieradło jest trochę nadpalone.

Sugestia, że nie powinnam się niepokoić, była absurdalna.

Każda matka straciłaby panowanie nad sobą po takim
doświadczeniu. Harry również płakał i lamentował. Ogromnie
uraziła mnie postawa pana Phelpsa. Kiedy bowiem nalegałam,
że spędzę noc przy łóżku mojego syna, zarzucił mi, iż
zachowuję się jak histeryczka. Czy to histeria obawiać się, że
coś podobnego może się ponownie wydarzyć? A gdyby
wybuchł kolejny pożar, a chłopiec twardo by spał...

Pan Beach przyszedł mi z pomocą, proponując, że weźmie

Harry'ego do swojego łóżka. Tak więc zrobiono i, o ile wiem,
pozostała część nocy minęła spokojnie. Kiedy pan Beach
opuszczał nas następnego ranka, zapewnił mnie, że zachowa
uczciwość w swej szczegółowej relacji, i muszę przyznać, że
dotrzymał obietnicy.

Tak więc kiedy teraz się nad tym zastanawiam, myślę, iż

dziennikarze nie okazali się aż tacy źli, jacy mogli być.
„Eksperci zajmujący się spirytyzmem", jak sami się określali -
to jednak całkiem inna historia.

Jednym z nich był niejaki pan Sutherland, wydawca

ulubionej publikacji pana Phelpsa „Filozof spirytyzmu". Był
na tyle bezczelny, że włączył nasz dom jako punkt programu
trasy objazdowej dla osób interesujących się metapsychiką.
Jego główną atrakcją były te same siostry Fox, o których
opowiedział niegdyś pan Phelps. Jak gdybyśmy byli tej samej
kategorii co owe bezwstydne dziewczyny, które publicznie
prezentowały swoje sztuczki, a nawet brały pieniądze za
występy!

background image

Czy należy się więc dziwić, że kiedy po raz pierwszy

usłyszałam o Andrew Jacksonie Davisie, wzięłam go za
jeszcze jednego z owych szakali? Tamtego ranka, kiedy pan
Phelps otworzył nadesłane do siebie listy, zauważył:

- Budzimy powszechne zainteresowanie. Pan Davis sam

proponuje, że nas odwiedzi.

Odpowiedziałam tylko:

- Chyba nie jest to jeszcze jeden z nich?
- Jest jedyny w swoim rodzaju - odrzekł pan Phelps z

nieśmiałym uśmiechem. - Pan Davis może słusznie twierdzić,
że jest wyjątkowy.

- Wygląda na to, że nie aprobujesz go, papo - zauważyła

nieśmiało Marian.

- Nie wiem, co o nim sądzić. Nazywa sam siebie

jasnowidzem z Poughkeepsie", co raczej ma posmak
szarlatanerii. Liczy sobie dopiero dwadzieścia cztery lata, nie
ma chyba większego wykształcenia, pochodzi z rodziny
godnej szacunku, lecz z niższej klasy. Jednakże ten
niewykształcony młody człowiek napisał zdumiewającą
książkę liczącą osiemset stron drobnym drukiem zatytułowaną
„Zasady natury, jej boskie objawienia oraz głos do ludzkości".
Składa się z wykładów wygłoszonych przez pana Davisa, gdy
był w transie. Niektóre z wyrażonych tam myśli są dość
głębokie; sugerują znajomość filozofii i nauki powyżej
przeciętnej wiedzy człowieka. Z pewnością może mieć rację,
gdy twierdzi, że potężne moce duchowe, obdarzone
mądrością, posługują się nim jak narzędziem.

Przynajmniej, pomyślałam, nie jest kolejnym starym

sceptykiem o siwej brodzie. Kto wie, być może tego typu
człowiek - młody, bystry i uzdolniony duchowo - zdoła nas
ocalić.

Tego ranka, kiedy miał przyjechać, wszyscy staliśmy w

oknie, wyglądając gościa. Spodziewałam się, że pan Phelps

background image

wyśle po niego powóz, ale mój mąż odmówił, twierdząc, iż
mamy piękny dzień, a droga ze stacji jest krótka i przyjemna.

- Spacer mu nie zaszkodzi - dodał. - To taki żwawy młody

człowiek.

Ten komentarz miał nieco złośliwy posmak. Mężczyźni

czasami potrafią być tak samo złośliwi jak kobiety.

Od razu można go było rozpoznać. Gdy tylko spojrzałam

na zbliżającą się postać, wiedziałam, kto to.

Inne wspomnienia znikły w odmętach czasu, ale każdy

szczegół jego powierzchowności i sposób mówienia
zachowuję w pamięci w niezmienionym stanie. Przypominam
sobie nawet, co miał na sobie tamtego dnia - jego ubiór był
elegancki, świadczył też o tym, iż należy do dżentelmena.
Andrew nosił czarny surdut z atłasowym kołnierzykiem,
spodnie w brązowo - czarną kratę, miał zielony szalik wokół
szyi i brązowy filcowy melonik. Strój ten pasował do
wyprostowanej młodzieńczej sylwetki. Stawiając długie
sprężyste kroki, nie musiał opierać się na lasce ze złotą gałką,
trzymanej w jednej ręce. W drugiej niósł walizkę, którą
kołysał z chłopięcą energią, jak gdyby była lekka jak piórko.
Rozglądał się dookoła. To oczywiste, że cieszył go piękny
dzień, bo miły uśmiech malował się na jego twarzy. Był
ogolony. Jego ciemna czupryna wyglądała spod ronda
kapelusza; kiedy go zdjął, jak gdyby chcąc się rozkoszować
rześkim łagodnym wiosennym powietrzem, blask słoneczny
rozświetlił złote pasma w lśniących kręconych włosach.

Miałam na sobie brązowo - różową suknię z tafty, z

rozkloszowanymi rękawami i haftami na mankietach oraz z
kołnierzykiem z pięknego batystu. Była to jedna z moich
ulubionych.

Po chwili Andrew znalazł się wśród nas. Powitał mojego

męża z pełnym wdzięku szacunkiem i pochylił się nad moją
dłonią. Marian zachowywała się jak opóźniona umysłowo

background image

uczennica, przewracała oczami, gapiła się zdumiona i zupełnie
nie była zdolna do rozsądnej rozmowy. Pan Davis obdarzał ją
dużą uwagą i często na nią spoglądał, ale wydawało się
oczywiste, że jego zainteresowanie jest czysto zawodowe. Od
razu to wyjaśnił.

- Gdy tylko wszedłem do tego domu, wyczułem obecność

duchów - oznajmił uroczyście. - A pani, panno Phelps, czuje
pani je także, prawda? Jest pani medium o niemałej mocy.

Mimowolnie wydałam z siebie dźwięk wskazujący na

zaskoczenie i protest. Nasz gość natychmiast zwrócił całą
uwagę na mnie, wyczuwając, że trzeba mnie uspokoić.

- Niech się pani nie niepokoi, pani Phelps. Nie ma się

czego obawiać. Siły te są całkowicie życzliwe. Przybyły, aby
wyświadczyć wam dobro. Są oznaką łaski, na jaką zasłużyło
niewiele rodzin. Trudno mi opisać moje wrażenia.

- Niektórzy twierdzą, że to złe duchy - odpowiedział ostro

pan Phelps. - Demony.

- Nonsens, nonsens. Jednak omówimy tę sprawę w

późniejszym czasie. Za pańską zgodą chciałbym rozejrzeć się
po domu, wchłaniając jego atmosferę, i porozmawiać
swobodnie ze wszystkimi. Pragnąłbym również przestudiować
notatki, które jak rozumiem, pan zrobił. Szczególnie interesują
mnie tajemnicze napisy; czy ma pan ich kopie? Wyśmienicie.
I oczywiście pragnę poznać młodego panicza Henry'ego.

Wszystko zorganizowano tak, jak prosił. Spędził część

popołudnia, siedząc w ciszy w salonie z zamkniętymi oczami,
z wyrazem anielskiego spokoju i uśmiechem na wzniesionej
do góry twarzy. Przerwał od razu swe rozmyślania, gdy stukot
butów oznajmił przybycie Harry'ego, który, przynajmniej tym
razem, punktualnie wrócił ze szkoły.

Ich spotkanie okazało się brzemienne w skutki. Reakcja

Harry'ego na niektórych wcześniejszych gości stanowiła
odbicie moich własnych uczuć, w których dominowało

background image

poczucie urazy. Mój syn przygotowany był, aby powitać pana
Davisa z pewną zewnętrzną grzecznością i wewnętrzną
pogardą, którą odczuwał wobec innych, ale i on natychmiast
pozbył się rezerwy, gdy ujrzał ciepły uśmiech Andrew i nasz
gość serdecznie poklepał go po ramieniu. Ja także myślałam o
nim jako o nowym przyjacielu, w duchu zwracając się doń po
imieniu, a wkrótce zaproponował mi nazywanie go tak
właśnie.

Następnie Andrew poprosił Harry'ego, aby pokazał mu

okolicę. Wyruszyli razem i nie było ich przez kilka godzin,
wrócili bardzo wygłodzeni w samą porę na podwieczorek.

Kiedy zapadł mrok i zebraliśmy się w bibliotece, Andrew

był na tyle miły, że podzielił się z nami swymi
przemyśleniami. Poprosił, by włączyć Harry'ego do
towarzystwa. Chłopiec przywiązał się już do gościa i z
niewinnym zadowoleniem zajął miejsce w fotelu, założył też
nogę na nogę, naśladując swój nowy ideał.

- Chcę jeszcze raz państwa zapewnić, że nie ma się czego

obawiać - zaczął Andrew. Jego uśmiechnięte spojrzenie
zdawało się zatrzymywać na mnie. - Duchy, które was
odwiedzają, żywią jedynie dobre zamiary. Znam je. Pani zna
je także, panno Phelps, o ile się nie mylę.

- Nie... nie mogę nic powiedzieć na ten temat - odrzekła

półgłosem Marian.

- Znam je! - zawołał Harry.
- No, no, mój chłopcze! - Andrew podniósł palec w

delikatnym upomnieniu. - Podobnie jak siostra, masz
wrodzone zdolności parapsychiczne, ale nie wolno ci schodzić
na manowce. Pozwólcie mi wyjaśnić, jak działają duchy.
Wszyscy powiedzieliście, że w niewidoczny sposób różne
przedmioty przenosiły się z jednego miejsca na drugie. Nie
było tak wcale! Rzeczy owe wcale nie były niewidzialne;
duchy, które je przenosiły, tak oddziaływały na wasze umysły,

background image

że nie mogliście sobie uświadomić, iż przed waszymi oczami
przesuwają się przedmioty, i co więcej, iż uwagę waszą
skierowano w inną stronę. Ty, Henry, i twoja siostra
ściągnęliście te duchy. Jesteście oboje ogromnie naładowani
magnetyzmem i elektrycznością niezbędną do życia, które
przeplatają się ze sobą nawzajem. Kiedy przeważa w waszych
organizmach magnetyzm, wtedy gwoździe, klucze, książki i
inne tym podobne przedmioty zmierzają w waszym kierunku.
Kiedy przeważa elektryczność, wówczas przedmioty oddalają
się od was. Jest to tak proste, że aż śmieszne, nieprawdaż?

- Wcale tak nie jest - odrzekł pan Phelps. - Najpierw uznał

pan, o ile dobrze zrozumiałem, że przedmioty owe przenosiły
dłonie ducha.

- Oczywiście. Jednak kierunek, jaki obierają przedmioty,

określa elektryczny bądź magnetyczny stan Henry'ego i panny
Phelps.

- Rozumiem! - wykrzyknęłam.

Z wyrazu twarzy mego męża można było odczytać, iż nic

nie rozumie, jak gdyby głośno to powiedział. Z dobrodusznym
uśmiechem Andrew ciągnął dalej:

- Henry jest z natury pobudliwy i ten stan potęguje

jeszcze siły magnetyczne. Panna Phelps popadła w nerwowość
ze strachu - chociaż lęk ów wydaje się zbędny - i obecnie, jak
sądzę, z nich dwojga jest medium o większej mocy.

Harry kręcił się niespokojnie, jak gdyby za bardzo nie

obchodziła go ta analiza. Pan Phelps popatrzył na niego
przenikliwie, a następnie oświadczył:

- Panie Davis, pańska teoria jest ogromnie interesująca.

Jednak nie wyjaśnia, co powinniśmy zrobić z... hm,
magnetyzmem Henry'ego. Jak możemy się pozbyć tych
niepożądanych efektów?

- No cóż, nie możecie tego zrobić. Same miną, kiedy

nadejdzie oczekiwany kres.

background image

- A tym kresem jest...

Andrew wyciągnął z kieszeni kawałek papieru i poznałam,

że była to jedna z kartek, na których pan Phelps zrobił kopie
dziwnych napisów.

- Rozpoznaję to pismo - powiedział spokojnie. - Wygląda

jak napis na zwoju, którym się zajmowałem jakieś siedem lat
temu. Litery składają się na wiadomość. A ten drugi napis - na
rzepie, czyż nie? - odczytuję jako: „Nasze społeczeństwo
pragnie głosić myśli różnymi środkami".

- Jakie społeczeństwo? - spytał pan Phelps. Andrew

uśmiechnął się delikatnie.

- Czy nie może pan się domyślić?
- Społeczeństwo szaleńców, jak przypuszczam. Jedynie

ktoś pozbawiony rozumu mógłby ułożyć tak dziwaczne
błazeństwa.

Andrew był nieco zaszokowany gwałtownym tonem

wypowiedzi mojego męża graniczącym z niegrzecznością.
Panując jednak nad zaskoczeniem, odpowiedział z taką samą
uprzejmą cierpliwością jak wcześniej:

- Ogromnie się pan myli, panie Phelps, i mam nadzieję

już niedługo udowodnić to panu. W gruncie rzeczy jeśli
pozwoli mi pan teraz spróbować coś zademonstrować...

- Dlaczego nie? - padła niechętna odpowiedź.

Pomimo głośnego sprzeciwu Harry'ego wysłano do łóżka,

a pan Phelps na prośbę gościa wprawił Marian w stan, który
jak usłyszałam po raz pierwszy, określono jako stan transu.
Andrew wyjaśnił, że moja córka jest bardziej podatna na
odbieranie umysłowych fal swojego ojczyma niż na jego
oddziaływanie, chociaż było ono potężne i można by się
spodziewać, iż powinna reagować lepiej na jego słowa. To
wyróżnienie wprawiło mego męża w lepszy humor.
Wyciągając zegarek, dobrnął do końca już mi znanego
przedstawienia i wyglądał na zadowolonego z siebie jak

background image

dziecko, kiedy twarz Marian natychmiast przybrała
rozmarzony spokojny wyraz, jaki widziałam wcześniej.

Okazało się, że Andrew miał rację. Spytana o to Marian

potwierdziła obecność pięciu różnych duchów. Cechy dwóch
z nich były jej znane, ale kiedy domagaliśmy się, aby je
opisała, zmieszała się bardzo.

- Nic nie szkodzi - szepnął Andrew. - Nie zajmujmy się

już tą sprawą. Proszę ją obudzić.

- Ale... - zaczął pan Phelps.

Na twarzy Marian nadal malował się nieziemski spokój;

teraz jednak dziewczyna mocno ściskała ręce, które uprzednio
swobodnie złożyła na kolanach. Dłonie mojej córki zaczęły się
wykręcać i wykrzywiać, jak gdyby obdarzone były własnym
życiem. Kontrast pomiędzy jej spokojnym wyglądem a
poruszającymi się gorączkowo rękami stanowił widok w
najwyższym stopniu denerwujący.

- Spróbujemy ponownie innym razem - nalegał Andrew. -

Proszę ją obudzić.

Pan Phelps posłuchał i ręce Marian natychmiast się

rozluźniły.

Nie pamiętała nic z tego, co zaszło, ale przyznała, że czuje

się trochę zmęczona. Tak więc ją także wysłano do łóżka, a
wtedy poczułam, że mogę zadać pytanie, które zaprzątało
moje myśli.

- Powiedział mi pan, panie Phelps, że ów trans,

niezależnie od tego, jak się go nazywa, jest uspokajającą
kuracją dla nerwów Marian. Wydaje się, że to coś więcej. Co
pan jej robił?

Twarz mojego męża oblały ciemne rumieńce. Wydawało

się, że brakuje mu słów. Andrew uprzejmie przyszedł mu z
pomocą.

- Owszem, ma to działanie terapeutyczne, pani Phelps,

doprawdy tak jest. Umysł osoby w stanie transu otwarty jest

background image

na wpływy, jakich nie będzie świadomy po przebudzeniu.
Panna Phelps otrzymuje czyste i zdrowe myśli swojego
mentora; które dobrze na nią działają. - Spojrzał na mego
małżonka i jego usta wygięły się w figlarnym uśmiechu. -
Myśli mogą również pochodzić od innych umysłów, panie
Phelps. Niech pan z nimi nie walczy. Proszę je wpuścić!

background image

Rozdział trzydziesty
Ku mojemu rozczarowaniu dowiedziałam się, że jutrzejszy

dzień będzie ostatnim, jaki spędzi z nami Andrew. Miał inne
zobowiązania i inne prace. Usłyszawszy o tym, Harry błagał,
by pozwolono mu nie iść do szkoły. I ja ogromnie tego
pragnęłam. Przywiązanie chłopca do Andrew mogło jedynie
przynieść mu korzyść. Kiedy ten również dołączył swoje
prośby do naszych, pan Phelps nie mógł odmówić, chociaż
ustąpił niechętnie. Nasz gość spędził część poranka z mym
synem, wydawał się jednakże bardziej zainteresowany
Marian, która chodziła za nim po domu jak mały szczeniak.

Gdy zebraliśmy się na podwieczorek, brakowało

Harry'ego. Zazwyczaj przychodził punktualnie przynajmniej
na posiłki i zaczęłam się niepokoić.

- Musimy go poszukać - powiedział nasz ekspert

poważnie. - Bezzwłocznie.

Chłopca nie było w domu. Andrew zaprowadził nas na

podwórze. Musiała kierować nim jakaś nadprzyrodzona istota,
ponieważ od razu udał się do sadu. I tam - nadal robi mi się
zimno, kiedy to sobie przypomnę - tam zobaczyliśmy ciało
mojego chłopca zwisające bezwładnie i nieruchomo z gałęzi.

Przerażenie dodało mi sił i pierwsza do niego dobiegłam,

ale nasz gość dogonił mnie i szybko uspokoił.

- Lina znajduje się pod jego ramionami. Nic mu nie jest.

Objęłam mocno Harry'ego.

- Mamo - odezwał się płaczliwym głosem - krzyczałem i

krzyczałem; dlaczego nie przychodziłaś?

Dzięki Andrew wkrótce przyszłam do siebie. Jak

zauważył, nic złego się nie stało. Chciałam, aby Harry poszedł
prosto do łóżka, ale twierdził uparcie, iż czuje się całkiem
dobrze i udowodnił to, pochłaniając obfity posiłek. Kiedy
skończył jeść, powtórzyłam moją propozycję i tym razem
Andrew mnie poparł.

background image

- Pójdę do chłopca na górę, aby się z nim pożegnać -

obiecał.

Kiedy mój syn wyszedł, młody człowiek przysunął krzesło

bliżej do stołu. Twarz miał poważną.

- Muszę was jutro opuścić, ale spróbuję wkrótce znowu

przyjechać, jeśli pozwolą mi na to moje obowiązki. Jedno z
tych tajemniczych przesłań nadal wymyka się mojemu
zrozumieniu. Mam nadzieję, że odkryję jego znaczenie w
ciągu następnych kilku dni. Niech wolno mi będzie
powtórzyć, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa.
Zachowajcie podatność na wpływy, które was otaczają...

- Zamierzam zrobić jeszcze więcej - przerwał mu pan

Phelps. - Wysyłam stąd Henry'ego i Marian na kilka dni.

Andrew skinął głową, jak gdyby ten plan nie był dla niego

żadnym zaskoczeniem. - A jakie są tego przyczyny?

- Sam pan powiedział, że to dzieci są powodem -

niewinnym powodem - kłopotów.

- Tak jest w istocie. Zatem chce pan sprawdzić moją

teorię, pastorze. Dobrze, nie mam zastrzeżeń, działanie takie
dyktuje zdrowy rozsądek. Zastanawiam się, czy postępuje pan
tak z jeszcze innych pobudek?

Pan Phelps spojrzał na mnie z wahaniem.

- Proszę mówić - ponaglał go nasz gość. - Nie docenia

pan swej żony, pastorze. Próbuje pan oszczędzać tylko jej
uczucia, ale krzywdzi ją pan, nie dowierzając, iż doskonale
zrozumie sytuację.

- A zatem dobrze - zaczął pan Phelps, rzucając na mnie

jeszcze jedno spojrzenie pełne powątpiewania. - Powiem.
Czuję zakłopotanie z powodu niektórych okoliczności
związanych z przerażającą przygodą Henry'ego, jaka zdarzyła
się dzisiaj po południu. Chłopiec twierdzi, że krzyczał. Ale
gdyby naprawdę tak było, służba musiałaby go przecież
usłyszeć; służący siedzieli w kuchni, jedząc kolację, a drzwi i

background image

okna otwarte były na oścież. Co więcej, przyjrzałem się linie,
na której wisiał, i jestem zmuszony wyciągnąć wniosek, że
mógł sam przywiązać się do drzewa. Nie twierdzę, iż to
uczynił; mówię tylko, że mógł to zrobić.

- Ma pan całkowitą rację - odrzekł Andrew spokojnie. -

Zrobił to.

Zachowałam milczenie i siedziałam bez ruchu. Nasz

ekspert uśmiechnął się do mnie, jak gdyby chciał dodać mi
odwagi.

- Pani Phelps, niech mi pani pozwoli jeszcze raz odwołać

się do pani wspaniałego zrozumienia sytuacji. I niech mi
będzie wolno wyjaśnić mechanizm procesu, który zrozumie
pani instynktownie, być może nie będąc w pełni świadomą
jego szczegółów. - Widzicie, moi przyjaciele, Harry nie
wiedział, że przywiązuje się do drzewa. Duch działający w
pobliżu sprawił, że to zrobił. Omamił go tak, iż chłopiec
uwierzył, że głośno krzyczał.

- I pan nazywa je duchami przynoszącymi dobro? -

zapytał pan Phelps z sarkazmem.

-

Tak

jest.

Wiem

z

moich

doświadczeń

metapsychicznych, że Harry planował jakiś nieroztropny czyn
- być może chciał popływać w rzece, co mogłoby go
przyprawić o przeziębienie. Duch interweniował, aby go
powstrzymać. Ta przygoda, która pozornie wydaje się tak
przerażająca, w gruncie rzeczy wcale taka nie była. Nie muszą
państwo się obawiać o chłopca. Wyślijcie go gdzieś, jeśli
chcecie. Nie zakończy to tych pozazmysłowych doświadczeń,
ale może okazać się pomocne, dając wam chwilę wytchnienia.

Tak więc następnego dnia pożegnałam się z moim synem i

moim przyjacielem - mam nadzieję, że tak mogę go nazywać.
W pewnej mierze następny tydzień był rzeczywiście czasem
wytchnienia i względnego spokoju. W innych aspektach

background image

okazał się jednak nawet jeszcze trudniejszy do zniesienia niż
straszne poprzedzające go tygodnie.

Trudno to wyjaśnić, a być może jeszcze trudniej w to

uwierzyć - ale niemal przyzwyczailiśmy się do tajemniczych
wydarzeń i niesamowitych dźwięków, gdyż się powtarzały.
Kiedy filiżanka leciała w powietrzu i rozbijała się na kawałki
o ścianę, zwykłam myśleć: Znowu to samo. Nie wiedziałam,
co to jest, i nie podobał mi się sposób, w jaki działała owa siła
- ale przyzwyczaiłam się do niej. Kiedy wszakże moje
najlepsze nożyczki zniknęły z pudełka z przyborami do szycia,
a później znalazły się na etażerce, nie miałam pewności, czy
duchy znowu urządzały sobie żarty, czy też jest to jedynie
przykład roztargnienia, jakie może się przytrafić każdej
gospodyni. Nadal zdarzały się podobne incydenty, a więc
nadal nie miałam całkowitej pewności, czy to nieobecność
dzieci spowodowała, iż ustały inne dziwaczne zdarzenia. Jeśli
koncepcja Andrew była słuszna - a ja żywiłam przekonanie, że
tak - to moje dzieci były niewinnymi narzędziami dziwnych
sił, na które nie miały żadnego wpływu. Nie mogły same sobie
poradzić, podobnie jak naładowany elektrycznością węgorz
nie może się uwolnić od potężnego ładunku prądu (metaforę
tę, oczywiście, sformułował Andrew).

* * *
Chociaż pocieszająca, teoria owa nie przyczyniła się do

tego, bym z niecierpliwością oczekiwała powrotu dzieci. Nie
można obwiniać naładowanego elektrycznością węgorza o to,
że jego dotyk powoduje wstrząs, który poraża ryby i wszelkie
inne wodne stworzenia, ale nikomu nie przypada do gustu
takie doświadczenie.

Dni nieobecności Marian i Harry'ego naznaczone były

jednak innymi wydarzeniami równie niepokojącej natury.

Nabrałam zwyczaju, by rano dłużej leżeć w łóżku. Od

wielu tygodni mój zwykły odpoczynek zakłócały przerażające

background image

zdarzenia, a nerwy zostały nadszarpnięte przez kolejne
wstrząsy. Nie tylko miałam prawo do rekonwalescencji, lecz
mój organizm naprawdę jej potrzebował.

Pewnego ranka, leżąc jeszcze w łóżku, usłyszałam

krzątaninę w domu i odgłosy zamieszania na zewnątrz - jakiś
zgiełk, który rozlegał się coraz bliżej. Wstałam, włożyłam
peniuar i podeszłam do okna.

Na dworze słychać było stukot końskich kopyt oraz turkot

kół

i

wrzask

jakiegoś

nieokrzesanego

człowieka,

wykrzykującego słowa, które z oddalenia brzmiały
niewyraźnie. Z drugiego końca ulicy nadjechał powóz. Z
każdego okna wystawały głowy. Z boku pojazdu przybito
duży jaskrawożółty szyld, a gdy powóz podjechał bliżej,
przeczytałam słowa namalowane rzucającymi się w oczy
czarnymi literami.

Napisane tam było: „Tajemnicze pukania w Stratfordzie".

Minęła chwila lub dwie, zanim uświadomiłam sobie, co to
znaczy. Potem policzki mi zapłonęły nagłym rumieńcem
wstydu i gniewu.

Na koźle najemny woźnica wywijał długim batem. Jego

okrągła czerwona twarz i siny jak kartofel nos wskazywały
wyraźnie, że jest nałogowym pijakiem. Gdy patrzyłam na to
przerażona, powóz zatrzymał się nagle przed bramą i można
było usłyszeć słowa, które wykrzykiwał ów nikczemnik.

- Tutaj, panie i panowie, znajduje się dom, gdzie to

wszystko się zdarzyło! Oto widzicie drzwi, które otworzyła na
oścież ręka kościotrupa i jest tu to samo miejsce, z którego
urządzenie do ostrzenia nożyczek uniosło się w powietrze,
cały czas obracając tarczami szlifierskimi, dopóki nie zniknęło
z pola widzenia, by opaść na ziemię nazajutrz w Waterbury.
Po państwa prawej stronie...

Mężczyzna nadal wykrzykiwał swoje horrendalne

kłamstwa, a jego słuchacze przyglądali się domowi

background image

wytrzeszczonymi ze zdumienia oczami. W każdym oknie
pojazdu pełno było gapiących się twarzy. Ciekawość
pozbawiła owe prostackie złośliwe oblicza cech ludzkich;
nawet buzie dzieci wyglądały niczym maski wyrzeźbione z
gliny.

Zakryłam szybko uszy rękami. Gdy odwróciłam się od

okna, nadbiegła pokojówka.

- Och, pani Phelps, madame, czy słyszała pani...
- Jedynie osoba głucha nie usłyszałaby tego. Wołaj

policjanta... Wezwij sędziego Watsona... Zawiadom pana
Phelpsa ...

- Pan pastor powiedział, że pójdzie z nimi porozmawiać,

proszę pani.

Podbiegłam z powrotem do okna w samą porę, by

usłyszeć, jak otwierają się frontowe drzwi. Wydzierający się
łotr na koźle przerwał w połowie zdania i aż się skurczył.
Zobaczyłam, jak pan Phelps wychodzi spod osłony portyku.
Zmierzał wolno w kierunku bramy; po chwili się zatrzymał.

Nie odezwał się ani słowem; stał tam tylko z

opuszczonymi rękami. Najpierw wolno, a następnie
pośpiesznie większość głów schowała się do środka. Kilkoro
ze śmielszych widzów, włączając w to kobietę o pospolitej
wymalowanej twarzy bezczelnie odwzajemniło spojrzenie
mego małżonka z jeszcze bardziej nawet żywym
zainteresowaniem. W końcu jednak jego spokojna powaga
przyniosła pożądany efekt. Rumiana fizjonomia woźnicy stała
się jeszcze bardziej czerwona, o ile było to możliwe. Chwycił
bat, zaciął nim biedne konie, dopóki nie zaczęły pędzić
kłusem, i pojazd z turkotem odjechał.

Dopiero wtedy gdy powóz zniknął wśród drzew, a

ciekawscy, którzy podążali za nim pieszo, rozeszli się
zawstydzeni, pan Phelps odwrócił się i wolno wrócił do domu.

background image

Przypuszczam, że nie mógł zrobić nic więcej. Godność

duchownego nie pozwalała mu krzyczeć ani obrzucać ludzi
niegrzecznymi wyzwiskami, lecz żałuję, że tego nie uczynił.
Chciałam coś zrobić - sama nie wiem co - potrzebowałam
gwałtownego działania. Sprawiłoby mi ulgę, gdybym
zobaczyła, że ten spokojny człowiek coś jednak robi.

Miałam trudności z ułożeniem włosów, tak bardzo trzęsły

mi się ręce - nie ze zdenerwowania wszakże, lecz z
wściekłości. Uwagi pokojówki, która pomagała mi włożyć
suknię, nie poprawiły wcale mego humoru. Doskonale
zdawałam sobie sprawę, że służba została tylko dlatego, iż pan
Phelps wypłacał wszystkim duże pensje i miał opinię dobrego
pana. Wyraźne aluzje dziewczyny, że poświęca własne
bezpieczeństwo i spokój umysłu, zostając u nas, niezmiernie
mnie rozdrażniły, ale nic nie powiedziałam, dopóki
dziewczyna nie wspomniała, między innymi, o swojej
„reputacji".

- Co, u licha możesz mieć na myśli? - spytałam. -

Przecież nikt cię o nic nie oskarżył i twoja tak zwana reputacja
nie poniosła nawet najmniejszego uszczerbku.

Nie odpowiedziała. Zerkając w lustro, aby upewnić się,

czy mam starannie ułożone włosy, zobaczyłam odbicie jej
twarzy. Nie zdawała sobie sprawy, że mogę ją zobaczyć.
Przebiegłe spojrzenie i nieśmiały, niedorzeczny uśmieszek
zrobiły na mnie nieprzyjemne wrażenie.

- A więc - spytałam, odwracając się twarzą do

dziewczyny. - Co ma oznaczać ta wzmianka o reputacji?

Pokojówka opuściła wzrok.

- Ostatnio nie wychodziła pani dużo, madame.
- Nie czułam się dobrze.
- Tak, proszę pani. Tylko... nie słyszała pani, co mówią

ludzie.

background image

- Nie dbam o to, co mówią. Jak śmiesz powtarzać czyjeś

bezpodstawne plotki! Już dosyć tego; zajmij się lepiej swoją
pracą.

Posłuchała natychmiast, odwracając wzrok, gdy mnie

mijała. Byłam dosyć rozżalona, starałam się jednak nie
denerwować w obecności służących. Oprócz tego
uświadomiłam sobie, że prawdopodobnie pokojówka miała
dobre intencje. Pragnęła raczej mnie ostrzec niż cieszyć się z
naszego położenia.

Ta wymiana zdań sprawiła, że stanowczo postanowiłam

bezzwłocznie rozmówić się z panem Phelpsem. Ze względu na
swoje obowiązki mój mąż stykał się z mieszkańcami
miasteczka. Nic mi nie wspominał, że ludzie zmienili się w
stosunku do nas, bo nie miał zwyczaju narzekać lub pytać
mnie o radę.

Gdy doszłam do biblioteki, uświadomiłam sobie, że pan

Phelps ma gości. Z reguły przy zamkniętych drzwiach z
pokoju nie dochodziły żadne dźwięki, tym razem jednak
usłyszałam nie jeden, lecz kilka podniesionych głosów
przemawiających tak głośno, że słowa doleciały do moich
uszu przez grube drewniane kasetony. Pomyślałam, że jeden z
głosów należy do mego małżonka, ale nie miałam pewności.
Natychmiast ucichł i nie usłyszałam nic więcej.

Naturalnie nie pozostałam w holu, więc pan Phelps i ja

spotkaliśmy się dopiero na obiedzie.

Chociaż zachowywał się równie spokojnie co zawsze, od

razu dostrzegłam, że coś go niepokoi. Obecność służących
powstrzymała mnie od zadawania pytań, więc po posiłku
poszłam za nim do biblioteki. Zaskoczony podniósł wzrok
znad trzymanej książki.

- Czy coś jest nie w porządku, pani Phelps?

background image

- Pyta mnie pan o to? Po poniżającym przedstawieniu,

jakiego byłam świadkiem dzisiaj rano? Co pan zamierza
zrobić w związku z tym, panie Phelps.

- Nie jestem w stanie nic uczynić. Droga jest własnością

publiczną. Nie mogę zabronić ludziom z niej korzystać.

- Istotnie. Pan Davis powróci za kilka dni i być może on

coś wymyśli.

Twarz mego męża się zasępiła.

- Zapomniałem, że ma przyjechać. To ogromnie przykre.

Przypuszczam jednak, że teraz trudno mi będzie cofnąć
zaproszenie.

Gdy usłyszałam owe nieuprzejme słowa wypowiedziane

możliwie jak najchłodniejszym tonem, byłam tak zdziwiona,
że osunęłam się z wrażenia na fotel.

- Jakżeż to, panie Phelps! Przedtem chętnie pan przyjął

pana Davisa i Bogu tylko wiadomo, że już ...

- Już wyrządził mi znaczną szkodę! - Było to tak

niepodobne do mego małżonka, by mi przerywał lub ostro
krytykował kogokolwiek w taki kategoryczny sposób, że
wpatrywałam się w niego z otwartymi ustami, gdy mówił
dalej: - W gruncie rzeczy, cóż pan Davis takiego zrobił oprócz
tego, że wyrecytował mnóstwo nonsensów na temat
magnetyzmu i zasugerował, aby oddalić stąd dzieci? Już
wcześniej sam postanowiłem, że to zrobię.

- Jego sposób bycia nadzwyczajnie podnosi nas na duchu.
- Czy rzeczywiście tak pani uważa? - Mój mąż roześmiał

się ostro. - W takim razie niech mi wolno będzie powiedzieć,
pani Phelps, że dziś rano przyjąłem delegację rady kościelnej,
która poinformowała mnie, iż muszę zakończyć te - jak
stwierdzono - szatańskie praktyki.

- Jednak co ma z tym wspólnego pan Davis? - zawołałam.

- Przecież i on, i my wszyscy nie możemy się doczekać, aż
skończy się ta okropna historia.

background image

- Dano mi do zrozumienia - oświadczył sucho mój

małżonek - że sam spowodowałem te zjawiska, zgłębiając
tajemnice spirytyzmu. Pan Davis jest znany w tych kręgach,
co oznacza, że fanatycy o ograniczonych umysłach obłożyli
klątwą samo nazwisko tego człowieka. - Milczał przez pewien
czas. Na jego twarzy, na której początkowo malował się
surowy wyraz, widać było teraz znużenie. W końcu
powiedział wolno: - To niesprawiedliwe wobec pana Da -
visa. Grzeszę przeciwko niemu w myślach. Jest on, co do tego
mam pewność, zupełnie szczery. Musi mi pani wybaczyć, pani
Phelps. Zagrożenie procesem kościelnym...

- Och, nie!
- Niestety, tak. Była to po prostu groźba. Mam być

poddany najsurowszym sankcjom, jeśli nie uda mi się
zakończyć tych zjawisk.

Wybuchnęłam głośnym łkaniem, ale to nie obawa przed

przyszłością tak mną poruszyła. Przez pewien czas pan Phelps
zastanawiał się nad rezygnacją ze stanowiska, a miał środki
finansowe, aby to uczynić. Jednak żywił nadzieję, że
dokończy swych dni w tym spokojnym miasteczku, ciesząc się
miłością i szacunkiem wszystkich, którzy go znali. Piętno
bycia heretykiem, okropny wstyd spowodowany ustąpieniem
w takich okolicznościach... Nigdy nie ośmielilibyśmy pokazać
się na ulicach Stratfordu.

Pocieszył mnie tak, jak zrobiłby to ojciec. Nadal

szlochając, powiedziałam z ogromnym przekonaniem:

- Nie zasługuje pan na to. Tak bardzo chciałabym coś dla

pana zrobić.

Nie mogłam jednak uczynić tego, o co mnie prosił. Bez

wątpienia stawienie czoła wrogim spojrzeniom mieszkańców
miasteczka wymagałoby wielkiego męstwa i poczucia
godności - dowiodłabym tym, jak oświadczył pan Phelps, że
nie mamy czego się wstydzić. Wszakże sama taka myśl

background image

sprawiła, że poczułam się źle. Zadanie owo przekraczało moje
możliwości.

Gdybym nawet rozważała możliwość owej konfrontacji, to

kolejne wydarzenie, które nastąpiło dzień lub dwa później,
odebrałoby mi całą odwagę.

Stało się to, gdy udaliśmy się na spoczynek. Jeszcze nie

spałam, czytając przy świetle lampy, kiedy usłyszałam głosy
na zewnątrz - jakieś głośne kłótnie. Nie zdawałam sobie
sprawy, że byli to mężczyźni pozostający pod wpływem
alkoholu. Pijacy nie przychodzili dotąd na tę ulicę. To okolica,
gdzie mieszkają ludzie godni szacunku.

Krzyczeli okropne rzeczy i ciskali kamieniami w okna.

Żaden jednak nie trafił w dom. Niewątpliwie celność ich
rzutów zniweczył wypity alkohol. Słowa jednak potrafią ranić
mocniej, niż zrobiłyby to kamienie.

Zanim przybył policjant, awanturnicy się rozpierzchli,

przepędzeni przez naszych służących, i z największym
oburzeniem przyjęliśmy do wiadomości, że ponieważ ludzie ci
nie uczynili żadnych szkód, nie mogą być postawieni w stan
oskarżenia. Nie potrafiliśmy ich nawet zidentyfikować. Myślę,
że policjant miał ugruntowane podejrzenia co do tego, kim
mogli być, ale w ogóle nie miał ochoty zająć się tą sprawą.
Dał jasno do zrozumienia, że moja obecność nie jest
pożądana, a więc wysłano mnie w oburzający sposób do łóżka
niczym małe dziecko. Leżałam, czuwając przez długi czas w
stanie nerwowego wzburzenia.

Rzucanie kamieniami już się nie powtórzyło. Być może,

pomimo wszystko, policjant poczynił kroki, aby ostrzec
łotrów, którzy przypuszczalnie dokonali ataku. Jednakże
codziennie w tamtym tygodniu budzący we mnie wstręt
poszukiwacze niezwykłych wydarzeń przechadzali się po
ulicy, przystając, aby otwarcie gapić się na dom. Nie trzeba
dodawać, że nigdzie nie wychodziłam. Pan Phelps nie

background image

zamierzał zmieniać rozkładu swego dnia i udawał się co rano
na przechadzkę. Nie zwracał uwagi na wpatrujących się weń
gapiów, mijając ich, jak gdyby nie istnieli.

W poniedziałek rano mój małżonek pojechał po dzieci.

Spytałam, czy uważa to za rozsądne. Odpowiedział krótko, że
nie ma zamiaru obciążać dłużej ich towarzystwem swoich
przyjaciół. Ustalono, że dzieci zostaną u nich przez tydzień,
więc będzie to tydzień, nie więcej.

Fakt, że na zewnątrz tego ranka nie zgromadziło się tyle

ludzi co zazwyczaj, podniósł mnie na duchu. Zachmurzone
niebo i zapowiadająca się zła pogoda mogły zniechęcić
intruzów i pozwoliłam sobie żywić nadzieję, iż najgorsze
minęło. Jeszcze bardziej pocieszający był fakt, że Andrew
miał przyjechać południowym pociągiem. Gdyby tylko pan
Phelps nie śpieszył się z powrotem! Dobrze by mi zrobiła
krótka rozmowa w cztery oczy z naszym gościem.

Tamtego ranka nakrzyczałam na moją młodszą córeczkę

Sarę, która ma zaledwie sześć lat. Powiedziała, że nie chce iść
dziś do szkoły. Nic nadzwyczajnego w tym, że dziecko
zaczyna marudzić w poniedziałek rano, ale dziewczynka,
która zaczęła naukę dopiero zeszłej jesieni, zdawała się
uwielbiać szkołę. Kiedy zaczęłam ją wypytywać, wybuchnęła
płaczem i wyznała, że inne dzieci jej dokuczają. Nie chciała
albo nie mogła mi zdradzić, co powiedziały.

Serce mi się krajało, gdy widziałam rozpacz mego

dziecka; rozumiałam jednak, że ze względu na konieczność
kształtowania charakteru Sary nie wolno dopuścić, aby
unikała nieprzyjemnych rzeczy. Moje pocałunki i zachęta
uspokoiły małą; obiecałam jej też nową lalkę, o jakiej
marzyła, jeśli zrobi, o co proszę.

Ledwie wyszła z domu, a już powróciła szybko biegiem,

wymachując kawałkiem papieru.

- Mamo, patrz, co znalazłam na ziemi obok bramy.

background image

Na kartce widniała wiadomość wypisana tymi samymi

dziwnymi literami, które widziałam wcześniej na różnych
przedmiotach. Ze zdumieniem i dreszczem przerażenia
dostrzegłam, że atrament jest jeszcze mokry. Prawdę mówiąc,
dziecko rozmazało ręką litery.

Sara była zupełnie wytrącona z równowagi tym

tajemniczym przesłaniem i zaczęła głośno szlochać, kiedy
próbowałam ją wyekspediować do szkoły. W końcu poddałam
się i pozwoliłam małej wrócić do dziecinnego pokoju.

Usiadłam przy oknie w salonie. Obawiam się, że moja

praca nad haftem nie posuwała się zbyt szybko. Po długim
oczekiwaniu usłyszałam gwizd pociągu. Pan Phelps nie
wrócił. Miałam nadzieję, że postanowił zostać na obiedzie u
przyjaciół.

Stacja znajduje się w niewielkiej odległości od naszego

domu - to zaledwie kilkuminutowy spacer dla zdrowego
młodego człowieka. Miałam jednak wrażenie, że upłynęło o
wiele więcej czasu, zanim w końcu zobaczyłam
wytęsknionego gościa. Zdążyłam się już zmartwić, że wcale
się nie pojawi - że pan Phelps napisał doń z prośbą, by nie
przyjeżdżał.

Dotknięcie dłoni Andrew, uśmiech na jego twarzy były

niczym uśmierzające ból lekarstwo. Kiedy usiedliśmy,
wręczyłam mu kartkę, pokazując rozmazane litery.

- Jeszcze nie wyschły, kiedy wzięłam je od dziecka.

Widzi pan, panie Davis, że Harry nie mógł tego zrobić.

- Wiem. Czyż nie mówiłem zawsze pani, że Harry jest

jedynie nieświadomym narzędziem działania duchów? -
Rozważał przesłanie przez pewien czas, jego piękna twarz
była poważna, a jednak promienna. Następnie przymknął
oczy. Miał bardzo długie i ciemne rzęsy. - Tak - wyszeptał. -
Teraz rozumiem - to tylko ułomne, fragmentaryczne
tłumaczenie...

background image

Nie obawiaj się, kiedy powróci, nie lękaj się, bo wszelkie

niebezpieczeństwo minęło.

Przybyliśmy i zburzyliśmy spokój w twym domu, by

więcej tego nie uczynić.

Nie uważaj nas za niegodziwych ani dobrych, dopóki nie

przemówimy.

Nie przemówimy językiem miłości.
Są to jego dokładne słowa. Przepisuję je z kartki, którą

przysłał mi później po swoim wyjeździe. Jednak żadna kopia
nie może oddać piękna tego niskiego poważnego głosu, w
którym brzmiała czułość.

- Och, czy to prawda? - wyszeptałam. - Mają, oczywiście,

na myśli pana; to pan jest osobą, której powrót oznacza kres
niebezpieczeństwa.

- Tak sądzę - odpowiedział skromnie. - Jednakże pani

wydaje się niezdrowa, znużona i zmartwiona. Co wydarzyło
się podczas mojej nieobecności?

Gwałtownie wyrzuciłam z siebie smutną opowieść. Być

może trochę płakałam. Zanim skończyłam, jego dłoń spoczęła
na moim ramieniu, delikatnie je ściskając.

- Jak dobrze to znam - oznajmił, a bezbrzeżny smutek

pobrzmiewał w jego głosie. - Bigoteria ludzi o ciasnych
umysłach jest krzyżem niesionym przez tych wszystkich
spośród nas, którzy dążą do oświecenia.

- Dla pana także? - spytałam, ocierając oczy.
- Och, tak. I - dodał cicho - bez wątpienia spotka mnie

jeszcze więcej podobnych doświadczeń, ponieważ nie
zamierzam zejść z raz obranej drogi. Ale jest to jeszcze
trudniejsze dla pani, gdyż kobieta ma delikatną, wrażliwą
psychikę...

- Och tak, tak jest. Zapewne jednak niewielu mężczyzn

ma pańską siłę charakteru.

Wzruszył ramionami, protestując.

background image

- Niewielu też mężczyzn obdarzono tak jak mnie -

specjalną duchową mocą.

Mogłam przedłużać tę rozmowę w nieskończoność,

niestety wkrótce pan Phelps przerwał nasze spotkanie,
wracając z Marian i Harrym.

Mój mąż powitał gościa z chłodną grzecznością, lecz

Andrew taktownie nie zwrócił uwagi na tę zmianę.

- Jak słyszę, przeżył pan ostatnio kilka nieprzyjemnych

doświadczeń z pewnymi mieszkańcami miasta - zauważył.

- Nie ma o czym mówić. - Spojrzenie, jakim obdarzył

mnie pan Phelps było zdecydowanie krytyczne.

Nie uszło ono uwagi Andrew. Ukryte uczucia duszy są dla

niego niczym otwarta księga.

- Proszę nie winić pani Phelps za to, że mi się zwierzyła -

powiedział. - Całe miasto opowiada o pańskich kłopotach.
Słyszałem, jak zupełnie obcy sobie ludzie rozmawiali o tej
sprawie w pociągu, gdy dojeżdżaliśmy do Stratfordu.

Pan Phelps skrzywił się z bólu, Andrew zaś ciągnął dalej

ze współczuciem:

- Mój drogi panie, wie pan równie dobrze jak ja, że ślepi

nie mogą widzieć, a głusi słyszeć. Proszę nie zwracać uwagi
na ciasne umysły. Przynoszę pociechę. Z kieszeni wyjął plik
papierów. - Oto - powiedział - pukając w nie palcem - są
tłumaczenia wiadomości, jakie przepisałem z pańskich
notatek. Teraz rozumiem je wszystkie i gratuluję panu, iż
właśnie jego wybrano na głosiciela orędzia z nieba. Kiedy pan
usłyszy...

Pan Phelps zerwał się na równe nogi.

- Przepraszam, panie Davis. Nie mogę słuchać tych

tłumaczeń, jak je pan nazywa.

- Panie Phelps! - wykrzyknęłam.
- Uspokoją pana - nalegał Andrew, wyciągając kartki.

background image

-

Nie. Doceniam pańskie dobre intencje, ale

zastanawiałem się nad tym i doszedłem do wniosku, że w
pewnych aspektach krytyczne uwagi pod moim adresem są
słuszne. Popełniłem wcześniej błąd. Nie wolno mi w nim
trwać.

- Och, papo - szepnęła Marian.

Pan Phelps drgnął. Sądzę, że tak naprawdę zapomniał, iż z

nami była. Ja także o tym zapomniałam.

- Wyjdź, Marian. - Mój małżonek wyciągnął rękę. - Ten

rodzaj dyskusji ci nie służy. Idź do swojego pokoju.

- Proszę poczekać! - wykrzyknął Andrew. - Proszę o

chwilę. Wstał wolno z fotela i odwrócił głowę; jego oczy
zdawały się podążać za jakimś niewidzialnym przedmiotem,
przelatującym przez pokój od drzwi do okna. - Są tutaj -
powiedział cicho.

Pan Phelps wykonał gest pełen zniecierpliwienia.

- Panie Davis...
- Jeden z nich stoi przy pani fotelu, panno Phelps. -

Spojrzenie Andrew skupiło się wyraźnie na przestrzeni za i
nad głową Marian, która podniosła nerwowo do góry wzrok. -
Czuje pani jego obecność, prawda? - spytał Andrew, nadal
obserwując jakąś niewidzialną istotę. Marian przełknęła
głośno, ale nic nie odrzekła, on zaś mówił dalej: - Tak,
rozumiem. Chce, abym go pani opisał. Zna go pani, ale inni
nie są świadomi jego obecności. Być może przekona ich opis
nieznajomego. - Opadając z powrotem na fotel, przycisnął
dłonie do oczu. Jego głos ucichł i przeszedł w cichy drżący
pomruk. - To mężczyzna średniego wzrostu i średniej budowy
ciała, noszący bokobrody. Ma dość długi nos, lekko wygięte
wąskie usta, szerokie zdradzające życzliwość czoło. Na
brodzie widzę duże brązowe znamię.

Przycisnęłam ręce do piersi. Ciałem Marian wstrząsnął

długi

dreszcz.

Najbardziej

jednak

poruszony

background image

charakterystyką był pan Phelps. Biały jak płótno, z drżącymi
ustami wpatrywał się w Andrew.

- Zna go pan, panie Phelps - powiedział ten. - Twierdzi,

że znał pana za życia.

Mój małżonek skinął głową z bólem.

- Znałem go. Zanim... Był ojcem Marian - pierwszym

mężem pani Phelps.

background image

Rozdział trzydziesty pierwszy
Nawet po tak imponującej demonstracji jasnowidzenia pan

Phelps nie chciał słuchać, jak Andrew odczytuje przesłanie
tajemniczych sił. Jednakże mnie tego nie zabronił.

Owe słowa przynosiły pociechę, jak obiecywał Andrew,

lecz również wzbudzały lęk. Pomyśleć tylko, że zostaliśmy
wybrani przez anielskie duchy, aby zaświadczyć o wielkich
prawdach!

- Fizyczny i emocjonalny stan Henry'ego i panny Phelps

sprawił, że owa kategoria duchów ujawniła swą obecność -
wyjaśnił Andrew. - Dzięki temu miały możność wyrazić swe
pragnienie zawarcia bliższej znajomości z rodzajem ludzkim.
Krótko mówiąc, posłużono się dziećmi jak magnetycznym
telegrafem.

- Jednak - spytałam nieśmiało - dlaczego duchy robią

takie dziwne rzeczy? Stukają i rzucają porcelaną...

- Och, środki komunikacji mogą być na początku

niedoskonałe - oświadczył nasz ekspert. Wyraz mojej twarzy
musiał zdradzać niektóre z gnębiących mnie wątpliwości.
Pochylił się więc i wziął me ręce w dłonie. - Droga pani, niech
pani spróbuje zaufać. Niektóre z tych manifestacji wydają się
dziwne, ponieważ nie rozumie pani ich głębszego znaczenia.
Weźmy dla przykładu żywe obrazy figur wykonane z ubrań.
Przeczytałem w gazecie opis owej sceny nazwanej
modlitewną.

- Były jeszcze inne, nie tak dopracowane jak pierwsza, ale

w podobnym stylu.

- Tak, obrazy te były dość podobne, postacie klęczały we

wdzięcznych modlitewnych pozach, czyż nie? Niech pani
uwierzy, że nie są to sceny pozbawione znaczenia lub - jak
mogłaby pani podejrzewać - nie chodzi o naigrawanie się z
uroczystych nabożeństw. Przeciwnie! Wymowa tych postaci
to przesłanie o ogromnym znaczeniu. „Patrzcie, sama

background image

ceremonia modlitwy nie ma większego znaczenia niż ubrania,
z których się składamy".

Nie rozumiem, jak ktokolwiek może krytykować głęboką

mądrość tej interpretacji.

Za zgodą Andrew pobiegłam, aby to wyjaśnić panu

Phelpsowi, który usilnie starał się nie brać udziału w naszych
dyskusjach. Zauważyłam, że zrobiło to na nim wrażenie;
jednak z przyczyn, których nie mogę zrozumieć, żywił tak
silne uprzedzenie do Andrew, iż po chwili zastanowienia
potrząsnął głową i oświadczył, co następuje.

- Pomysłowe, ale pozbawione sensu. Typowe, obawiam

się, dla sposobu myślenia pana Davisa.

- Nie może pan tak łatwo zlekceważyć tego, że rozpoznał

Roba, ojca Marian.

- Mogę. Obszedł cały dom w czasie swojej poprzedniej

wizyty. Jak sądzę, Marian ma portret ojca u siebie w pokoju.

Trudno było spierać się z tak ograniczonym umysłem.
Andrew zapewniał mnie, że nie skróci wizyty z powodu

jakiegokolwiek czynu czy słowa pana Phelpsa. Oczywiście
nasz gość był bardzo zajęty i rozchwytywany dla swych
zdolności... Niemniej wiem, że zostałby dłużej, gdyby nie
dotknął go chłód mego męża.

Ranek odjazdu Andrew był ciemny i ponury. Nawet natura

zdawała się płakać wolno spływającymi kroplami deszczu.

Jego ostanie słowa zwrócone do mnie stanowiły

powtórzenie błogosławionej wiadomości: „Nie obawiaj się,
niebezpieczeństwo minęło. Zburzyliśmy pokój w twym domu,
by więcej tego nie uczynić".

I miał rację - wiem, że miał. Gdybyśmy tylko uwierzyli i

zastosowali się do zalecanego przezeń sposobu postępowania!
Jego obecność była dla nas chwilą odpoczynku. Choć czas ów
był krótki, istotnie kłopoty wtedy ustały. To nie jego wina, że
później zaczęły się znowu, a duchy były jeszcze bardziej

background image

złośliwe niż uprzednio. Tym razem nie mieliśmy wątpliwości
co do szatańskiego charakteru istot składających nam wizyty,
ponieważ siły sprawiające nam udrękę ujawniły swoją
prawdziwą naturę, posługując się metodami z piekła rodem.

Gdy Andrew wyjechał, zachorowałam na rodzaj zapalenia

opon mózgowych, jak powiedział lekarz, i może ten jeden raz
ów stary szarlatan miał rację. Nadal odczuwam skutki tamtej
niedomogi.

Choroba miała jeden nieprzewidziany skutek: obudziła

współczucie w sercach ludzi, którzy odwrócili się niegdyś ode
mnie. Pierwszą taką osobą była kobieta, którą uznawałam za
swą zawziętą nieprzyjaciółkę - pastorowa Mitchell.

To jej twarz zobaczyłam najpierw, kiedy w końcu

zbudziłam się ze złego bolesnego snu. Byłam słaba, ale przy
zdrowych zmysłach; przepełniało mnie przede wszystkim
uczucie zdziwienia, kiedy na jej obliczu zarysował się
sztywny, ale życzliwy uśmiech.

Dowiedziałam się później, że nieprzerwanie siedziała przy

mym łóżku dwa dni i dwie noce, sprawując nade mną opiekę.
Nigdy się nie zaprzyjaźniłyśmy; byłyśmy zbyt różne. Nie
jestem pewna, czy rzeczywiście mnie akceptowała. Jednak
zdecydowane i oczywiste poczucie tego, co słuszne, nakazało
jej dać mi zadośćuczynienie, kiedy uznała, iż dopuściła się
niesprawiedliwości.

Powiedziała to kilka dni później, kiedy już prawie

powróciłam do zdrowia, a ona przygotowywała się do
powrotu do domu. Będąc żoną pastora, musiała jednak
skorzystać z okazji, aby najpierw wygłosić krótkie kazanie.

- Musi pani wybaczyć mieszkańcom naszego miasta, pani

Phelps. Zawsze są skłonni uwierzyć w najgorsze rzeczy, jeśli
chodzi o tych, którym zazdroszczą.

- Zazdroszczą! Przecież jestem najnieszczęśliwszą z

kobiet.

background image

- Jeśli tak pani myśli, to niewiele pani wie o życiu -

odparła sucho pani Mitchell. - W tym mieście żyją dzieci,
które odżywiają się resztkami, jakich nie dałaby pani nawet
psu ani kotu, oraz młode kobiety z głodu doprowadzone do
czynów, o których boję się nawet myśleć.

Odwróciłam głowę. Już wcześniej słyszałam podobne

słowa. Pan Phelps zawsze mówił w kazaniach, że zamiast
narzekać po -

background image

Rozdział trzydziesty drugi
Winniśmy być zadowoleni z otrzymanych dobrodziejstw.

Wszystko to jest bez wątpienia prawdziwe, lecz jeśli ktoś
nieszczęśliwy słucha o nieszczęściach innych ludzi, jego
zgryzota wcale nie staje się dzięki temu mniejsza.

- Była pani chora - mówiła dalej pani Mitchell - czemu

nie można się dziwić. Teraz jednak musi pani podjąć wysiłek.
Pomogę pani i zrobię wszystko, na co mnie stać, jestem to
pani dłużna. Muszę przyznać, że kiedyś żywiłam pewne
niesprawiedliwe podejrzenia.

- Co sprawiło, że zmieniła pani zdanie? - spytałam z

ciekawości.

- Przypuszczam, że częściowo wpłynęła na to pani

choroba - odpowiedziała ta uczciwa, choć nieładna kobieta. -
Cierpiała pani; najwyraźniej jest pani ofiarą. Mój mąż zawsze
tak uważał. Na początku nie chciałam się zgodzić z jego
zdaniem, ale z czasem dostrzegłam, że ma rację.

- Jestem mu wdzięczna za wsparcie, a pani za dobroć.
- Gdyby mnie pani potrzebowała, natychmiast powrócę.

Jednak mam nadzieję, że najgorsze minęło.

Usiadłam po raz pierwszy tego dnia. Pani Mitchell

pomogła mi przejść na fotel blisko okna, gdzie mogłam
cieszyć się balsamicznym powietrzem i blaskiem słońca.
Wiosna nadeszła, kiedy leżałam na moim łożu boleści. Świeże
zielone liście poruszały się na wietrze, a trawniki pełne były
różnobarwnych kwiatów. Uśmiechnęłam się do pani Mitchell.

- Wiem, że już minęło. Pan Davis zapewnił mnie o tym.

Pomarszczona twarz pani Mitchell przybrała ogromnie dziwny

wyraz. Po chwili kobieta wzdrygnęła się lekko i

powiedziała:

- Przypuszczam, że pan Davis ma słuszność. Jednak pani

mąż jest dobrym, mądrym człowiekiem. Niech pani mu zaufa i
pokłada nadzieję w Bogu.

background image

Byłam o wiele bardziej skłonna pokładać nadzieję w pani

Mitchell, chociaż oczywiście głośno tego nie powiedziałam;
uznałaby taką uwagę za bluźnierczą. Jak wszyscy o silnej
osobowości szczyciła się własną umiejętnością oceny innych.
Stwierdziła, że zostałam niewinnie skrzywdzona i teraz nigdy
nie zmieniłaby zdania, chyba że zrobiłabym coś naprawdę
niegodnego.

Przyrzekłam sobie szczerze, że nie zrobię niczego takiego.

Zależy mi na dobrej opinii innych ludzi; przypuszczam, że to
mój słaby punkt. Pan Phelps twierdzi, że nie powinniśmy
przejmować się tym, co mówią inni, jeśli sami czujemy się
przekonani o słuszności naszego postępowania. Być może
mężczyźni to potrafią. Przewyższają nas rozumem - tak
zapewnia Pismo Święte. My, kobiety, pragniemy, a nawet
potrzebujemy miłości, serdeczności i akceptacji.

Pani Mitchell istotnie udało się przywrócić mi poprzednie

miejsce w społeczności. Nie ulegało kwestii, że to ona
przyczyniła się do tego, ponieważ kiedy przyszli goście,
siedziała z nimi przez cały czas, bezlitośnie zmuszając ich do
uprzejmości i ucinając niby delikatne i żartobliwe, a w istocie
krytyczne uwagi, w jakich celują kobiety. Nie wszystkie panie
zostały przez nią przekonane; dość duża grupa przeciwniczek
trzymała się na uboczu, ale jej stronniczki robiły tak, jak im
poleciła i po raz pierwszy od tygodni podejmowałam gości, i
powróciłam do pracy w kole kobiet.

Ale nie przyjęłam nikogo, dopóki nie zadbałam o swój

wygląd. Wyglądałam po chorobie okropnie - miałam
zapadnięte oczy, byłam blada i niemal tak wymizerowana jak
pani Mitchell. Straciłam tak bardzo na wadze, że wszystkie
suknie na mnie wisiały. Marian miała zajęcie na wiele dni,
gdy zleciłam jej zwężanie moich strojów. Chociaż jest dobra
w niewielu rzeczach, to do igły ma talent.

background image

Wzruszyłam się, widząc zadowolenie córki, gdy zobaczyła

mnie znowu na nogach po chorobie i zapewniła, że działania
nadprzyrodzonych sił rzeczywiście ustały. Wybite szkło w
kilku oknach, jakieś pukanie od czasu do czasu - nic ponadto.

Z radością przyjęłam to zapewnienie. Chciałam w nie

uwierzyć.

Mój drogi Harry zachowywał się na pozór normalnie i był

o wiele mniej nerwowy niż uprzednio, jednakże zdawałam
sobie sprawę z dystansu pomiędzy nami. Kiedy tylko chciałam
z nim porozmawiać, uciekał na jakąś wyprawę.

Wspomniałam o tym panu Phelpsowi, ale przeszedł do

porządku dziennego nad moimi obawami.

- Chłopiec dorasta, pani Phelps. Nie chciałaby pani chyba,

aby zawsze trzymał się maminej spódnicy.

Spodziewałam się, że mój małżonek zasugeruje, abym

wróciła do naszej wspólnej sypialni, gdy tylko stan mój się
poprawi. Mówiąc szczerze, myśl ta budziła we mnie odrazę.
Odpoczynek i odosobnienie okazały się bezwzględnie
konieczne dla moich nerwów i postanowiłam przedłożyć taki
argument, gdyby mąż podjął ów temat. Nie było jednak
potrzeby; nie wspomniał o tym nawet. Jestem przekonana, że
nie przeżyłabym bez tych godzin odosobnienia. Jak cudownie
było zamknąć za sobą drzwi w nocy i odpoczywać w zupełnej
samotności, swobodnie marzyć i czytać oraz snuć własne
myśli. Może mój mąż to wyczuł.

Lub też miał inne powody.
W połowie czerwca, jak sądzę, pan Phelps zawołał mnie

do biblioteki, aby pokazać mi napisany przez siebie list.
Zaadresowany był do wydawcy „New Haven Journal". Kiedy
czytałam początkowe wiersze, serce zaczęło mi walić w piersi:
„Niedawno uwaga ogółu zwróciła się na pewne dziwne
zjawiska, które nazwano «tajemniczymi stukotami»".
Rzucając list na biurko, zawołałam:

background image

- Czy jest pan szalony, znowu chcąc do tego powracać?
- Proszę przeczytać zakończenie - nalegał mój mąż.

W nieco ponurym usposobieniu przewróciłam strony do

wskazanego przez niego miejsca i przeczytałam: „Ostatnio
owe przykre zdarzenia w moim domu występowały coraz
rzadziej i obecnie, tak jak miałem nadzieję, zupełnie ustały".

- Czułem, że dla spokoju pani umysłu będzie lepiej, jeśli

pani się o tym dowie - oznajmił mój małżonek. - Mam
wrażenie, że czuje się pani znacznie lepiej...

- Czuję się znakomicie.
- Cieszę się, że to słyszę.

Odłożyłam list na bok. Obok niego na biurku leżał otwarty

egzemplarz

tamtego

nienawistnego

czasopisma,

zatytułowanego „Filozof spirytyzmu".

- A jednak nie porzucił pan zainteresowania tymi

sprawami - powiedziałam.

- Nie ma w nich niczego szkodliwego. Zdecydowanie nie

zamierzam przystosowywać się do żądań ludzi o ograniczonej
umysłowości.

Gdy wędrowałam oczami w dół po kolumnach druku,

jedno nazwisko przyciągnęło mój wzrok. Mimowolnie usta
ułożyły mi się, by głośno wypowiedzieć słowa:

- „Wspaniała harmonia" pióra Andrew Jacksona Davisa.

„Filozoficzne objawienie świata przyrody, ducha i Boga".

- Tak - zauważył zimno pan Phelps. - Pan Davis jest

zaiste płodnym autorem.

- Czy nie zamówi pan tego tomu? Cena wydaje się

rozsądna - tylko dolar dwadzieścia pięć centów.

- Nie sądzę. Idee pana Davisa są mi dosyć dobrze znane.
- Zastanawiałam się, czy nie powinniśmy do niego

napisać, aby mu donieść o szczęśliwym zakończeniu naszych
kłopotów.

background image

- Obecnie znajduje się gdzieś na zachodzie kraju. Jestem

pewien, że przestał się nami interesować.

Odpowiedziałabym, ale pan Phelps nie dał mi okazji.

- Jest jeszcze jedna sprawa, o której zamierzałem pani

wspomnieć. Postanowiłem, że Henry będzie przez pewien
czas spał w moim pokoju. Kazałem wstawić tam niewielkie
łóżko dla niego.

Zmiana tematu była tak nagła, że mogłam tylko patrzeć na

mego małżonka szeroko otwartymi oczami. Wziął moje
zaskoczenie za cichą akceptację i z uśmiechem aprobaty
mówił dalej:

- Henry jest nerwowy, jak pani wiadomo. Pani przyjaciel,

pan Davis, wyjaśnił, że to dla niego stan naturalny. Śpi lepiej,
jeśli ktoś jest przy nim.

Niech Bóg mi wybaczy - nie zadawałam pytań ani niczego

nie dociekałam. Nie byłam gotowa na przyjęcie prawdy. W
mojej cichej sypialni, w pewnej odległości od pokojów, gdzie
spali inni, mogłam żyć w nieświadomości tego, co się działo.

background image

Rozdział trzydziesty trzeci
Pewnego dnia w lipcu pan Phelps uznał za właściwe

poinformować mnie, że będziemy mieć gości. Skarżyłam się
na duchownych oraz dziennikarzy, ale teraz nadchodziła plaga
najgorsza ze wszystkich - krewni pana Phelpsa. Już wcześniej
zapowiadali swój przyjazd, lecz jak szczury, które opuszczają
skazany na zagładę okręt, postanowili trzymać się od nas z
dala, gdy znosiliśmy nasze bolesne doświadczenia. Obecnie
najwidoczniej zostaliśmy przywróceni do łask. Doktor Phelps
z małżonką oraz pan Austin Phelps zaproponowali, że spędzą
kilka tygodni w Stratfordzie.

Doktor Phelps, brat mojego męża, był flegmatycznym,

pełnym rezerwy dżentelmenem, który odzywał się bardzo
mało, być może dlatego, że jego żona mówiła tak dużo, iż nie
mógł nawet wtrącić słowa. Była najgłupszą ze wszystkich
starych dam i nigdy nie akceptowała mnie ani moich dzieci.
Najbardziej jednak lękałam się Austina, syna pana Phelpsa z
pierwszego małżeństwa, człowieka o absolutnie przerażającej
powadze. Pan Phelps był bezgranicznie zeń dumny, ponieważ
poszedł śladami ojca i zajął się jego profesją, czyli teologią.
Spodziewano się, że zrobi wielką karierę. Wolałabym, aby nie
był w stosunku do mnie tak uprzejmy. Lodowato poprawny
sposób bycia był niemal gorszy niż jawna uraza.

Przyjechali podczas gwałtownej burzy z piorunami - był to

jeszcze jeden ze znaków natury, na które stawałam się coraz
bardziej uwrażliwiona. Austin się nie zmienił i kiedy ujął moją
dłoń na powitanie, miałam wrażenie, że dotykam przedmiotu
wyrzeźbionego z kamienia.

Pani Harriet Phelps przez następnych kilka dni zajmowała

stale mój czas. Nie była w stanie znieść własnego towarzystwa
- nic dziwnego! - i chodziła za mną po całym domu,
bezustannie gadając. Odkryłam, że nie ona wszakże ponosi
odpowiedzialność za to, iż rodzina trzymała się z dala od nas,

background image

gdy przeżywaliśmy niedawne katusze, fascynowały ją bowiem
duchy.

- Czy narzędzie do ostrzenia nożyczek rzeczywiście

wzniosło się w powietrze? - spytała z okrągłymi ze zdumienia
oczami.

- Oczywiście, że nie. Było to całkowite kłamstwo.
- Jednakże szyby zostały wybite, a Harry uniósł się w

powietrze. Och - ciągnęła dalej, nie zostawiając mi czasu na
odpowiedź - szalenie mnie to wszystko zaciekawiło. Chciałam
was wtedy odwiedzić, ale wie pani, pani Phelps...

- Wiem. Wielu dobrych przyjaciół odstąpiło nas w

tamtym czasie.

Panią Harriet można było obrażać całkowicie bezkarnie.

Nawet tego nie zauważała.

- No cóż - odrzekła zadowolona z siebie - ludzie są

zupełnymi ignorantami w kwestiach duchowych. Ja jestem
zupełnie inna. Och, naprawdę chciałabym, aby coś się
wydarzyło, gdy tu jestem!

Powiadają, że nie tylko Bóg wysłuchuje życzeń.
Pewnego razu kiedy próbowałam na chwilę uciec przed

mą szwagierką, przypadkowo usłyszałam rozmowę pomiędzy
Austinem a panem Phelpsem. Panowie spędzali większość
czasu w bibliotece, rozmawiając, jak sądziłam, na tematy
teologiczne. Już wkrótce miałam się dowiedzieć, jak bardzo
moje przypuszczenie było mylne.

Nigdy przedtem nie słyszałam, aby Austin podnosił głos.

Jego gwałtowny ton przyciągnął moją uwagę, gdy
przechodziłam obok. Zdziwiona stałam w bezruchu na tyle
długo, aby podsłuchać słowa pasierba.

- Jestem zdumiony twoim stanowiskiem, ojcze. Z całą

pewnością wywołujesz zjawiska, które lepiej pozostawić w
spokoju.

background image

- Nigdy wcześniej nie wątpiłeś w moje słowa, Austinie -

odparł pan Phelps tonem ponurego zarzutu.

- I teraz nie podaję ich w wątpliwość. Jestem pewien, że

wszystkie opisywane przez ciebie wydarzenia są całkowicie
prawdziwe. Zastanawiam się tylko nad twoją ich interpretacją.

- Przyznałeś wczoraj, że nikt z obecnych w domu nie

mógł być sprawcą usłyszanych przez was odgłosów.

Nie mogłam tego dłużej znieść. Gwałtownym ruchem

otworzyłam drzwi.

- Jakich odgłosów? - zawołałam. - Co się stało? Panie

Phelps, zapewniał mnie pan, że ta sprawa się skończyła.
Obiecał mi pan!

Myślę, że mój małżonek powiedział coś o osobach

podsłuchujących cudze rozmowy, ale byłam zbyt
zdenerwowana, aby zwracać uwagę na jego słowa. Pozostali
zdawali się przepraszać i zachowali się uprzejmie; Austin
zmusił mnie, abym usiadła w fotelu, a doktor Phelps stanął
obok i ujął mój nadgarstek.

- Musisz powiedzieć jej prawdę, bracie - zwrócił się do

mojego męża. - Jest o wiele mniej niepokojąca niż rzeczy,
jakie może sobie wyobrazić twoja małżonka. Pani Phelps, pani
puls jest przyśpieszony. Proszę się uspokoić.

Następnie powiedzieli mi, co się stało.
O północy Austina obudziło głębokie westchnienie, które

dochodziło przez dziurkę od klucza, i ktoś powtórzył je kilka
razy dość głośno. Nastąpiło po nim potężne uderzenie młotem
w holu. Kiedy Austin wstał i zapalił światło, odkrył wygięcia
na poręczy, jak gdyby uderzono w nią młotkiem. Wszedłszy
na górę, zastał wszystkie dzieci śpiące, a drzwi do
pomieszczeń dla służby zamknięte na klucz.

- Zamknięte na klucz? - przerwałam.

background image

- Od pewnego czasu zachowuję takie środki ostrożności -

wyjaśnił mój mąż. - Należało oczyścić służących z podejrzeń.
Zrobiłem to w umiejętny sposób.

- Jednak przypuszczam, że moje dzieci są nadal

podejrzane!

- Nikt nie podejrzewa pani, pani Phelps - zapewnił mnie

doktor.

- Czy nic nie słyszała pani ubiegłej nocy? - spytał Austin.
- Lekarstwo, jakie zażywam - na nerwy - zawiera

laudanum. Spałam bardzo głęboko... - Nie mogłam dalej
mówić. Czy to dlatego pan Phelps nie sprzeciwiał się, abym
miała własną sypialnię? Czy drzwi do mojego pokoju, tak jak
te do izdebek służących, zamykano na klucz, gdy już udałam
się na spoczynek?

Oczy napełniły mi się łzami. Panowie Phelps i Austin

wymienili spojrzenia. Mój pasierb powiedział:

- Miała pani ciężkie dni, pani Phelps. Jednak mogłaby

pani bardzo dopomóc mojemu ojcu, gdyby tylko pani
zechciała.

- Co mogę zrobić? Przysięgam, że jestem niewinna!

Jestem dobrą chrześcijanką, należę do kościoła...

- Wierzę pani. - Austin usiadł obok mnie. - Przyznaję, że

przyjechałem tu z pewnymi podejrzeniami. To, co
zobaczyłem, przekonuje mnie, że jest pani całkowicie
niewinna i nie brała pani w ni - . czym udziału. Mam nadzieję,
iż to stwierdzenie dobrze wpłynie na pani samopoczucie.

- Och tak, w istocie. Dziękuję.
- Pani aktywny udział w naszych rozważaniach byłby dla

mnie ogromną pomocą - odezwał się mój mąż. - Czułem się
zobowiązany ukryć pewne rzeczy przed panią ze względu na
poważny stan jej nerwów.

- Okłamał mnie pan!

background image

Wyraz surowości i obłudy nie zniknął z twarzy pana

Phelpsa.

- Nigdy pani nie okłamałem. Oświadczenie, jakie

wysłałem do gazety w czerwcu, było prawdziwe. Jednak kiedy
stukoty zaczęły się znowu...

- Dlaczego się zaczęły? - spytałam. - Zrobił pan coś, aby

je wywołać!

- Dopiero wtedy... - Mój mąż przerwał nagle. - Nie

będziemy się poniżać podobną wymianą zdań, pani Phelps.
Czy teraz nie łatwiej pogodzić się z faktami, gdy mamy
wsparcie mojej rodziny i sympatię wielu naszych przyjaciół?

Spojrzałam na Austina. Uśmiechał się - ciepłym,

dodającym otuchy uśmiechem, jakiego nigdy wcześniej nie
widziałam na jego surowej twarzy.

- Fakty, o których pan wspomina, mają ogromne

znaczenie - przyznałam.

- W takim razie działajmy razem - perswadował pan

Phelps. - Sądzę, że jestem na dobrej drodze, aby obecnie
zrozumieć te sprawy.

- Oczywiście spróbuję, naprawdę to zrobię. Jednak moje

nerwy nie zniosą wiele więcej.

- Zjawiska te nie muszą wcale trwać w nieskończoność.

Uroczyście obiecuję, że jeśli nie zakończę tej sprawy do końca
lata, na pewien czas wyślę panią - może do Filadelfii. Czy
chciałaby pani tego?

- Nie musi pan rozmawiać ze mną, jak gdybym była

dzieckiem, ani przekupywać mnie obietnicami.

Mając poczucie własnej godności, czułam, że jestem

winna owe słowa samej sobie; w gruncie rzeczy jednak
obietnica ta podniosła mnie na duchu. Przewidywanie
zakończenia, jakkolwiek oddalonego w czasie, sprawiało, że
łatwiej było mi znieść każdą troskę.

background image

Pan Phelps zmarszczył lekko czoło, ale nie odpowiedział

na moje uwagi. Zbyt gorąco potrzebował pomocy, o jaką
prosił.

- Czy nazwisko D'Sauvignon mówi coś pani?

Pytanie to było tak sprzeczne z moimi podejrzeniami, że

mogłam się tylko w mego męża wpatrywać z szeroko
otwartymi oczami.

- Nie - odpowiedziałam w końcu. - A czy powinno?
- Zgodnie z uzyskanymi informacjami mężczyzna o tym

nazwisku pomagał oszukać panią przy rozliczeniach
spadkowych. Proszę posłuchać, przeliteruję je dla pani; być
może moja wymowa wprowadziła ją w błąd.

Kiedy to zrobił, doznałam objawienia.

- Wymówił je pan błędnie; to francuskie nazwisko. Był

pewien urzędnik o tym nazwisku - lub podobnym - w firmie
prawniczej w Filadelfii. Ale skąd pan się o nim dowiedział?

Mój mąż wydawał się trochę zakłopotany. Po chwili próśb

i nalegań wyjaśnił, że pewnej nocy, kiedy pukania były
szczególnie uporczywe, postanowił zadać duchowi pytania
tak, jak postępowano w innych przypadkach tego rodzaju. Ku
swemu zaskoczeniu otrzymał inteligentne odpowiedzi z
mozołem odczytane za pomocą liter alfabetu - stąd błędna
wymowa nazwiska.

Nieznana niewidzialna istota odpowiadająca na pytania

poinformowała mego małżonka, że znalazła się w piekle.
Udzielono jednak jej zgody, by oznajmić panu Phelpsowi, że
wyrządzono mi krzywdę, ten zaś w napięciu oczekiwał, aż
sprawdzi dokładność informacji, ale nie wiedział, jak zacząć
swoje badania bez mojego współudziału.

Nie trzeba dodawać, że byłam zdziwiona szaleństwem

mego męża. Poprzednio był nieugięty i nie chciał
podtrzymywać łączności z życzliwymi duchami, jakie
rozpoznał pan Davis. Duchy te jednak odeszły - Andrew dał

background image

mi co do tego słowo. A zatem kto odpowiedział na pytania
pana Phelpsa? Znałam odpowiedź. Istota owa podała się za
potępioną duszę.

Zdumiewająca dokładność informacji napełniła mnie

jednak takim zdziwieniem, że na chwilę przezwyciężyłam
swoje obawy.

- Tak, rzeczywiście, był taki człowiek! - wykrzyknęłam. -

Jakie to zdumiewające.

- Być może powinienem jechać do Filadelfii, żeby

zobaczyć, co da się zrobić - powiedział pan Phelps.

- Być może powinien pan. Nie chodzi o pieniądze -

dodałam poważnie. - Jeśli popełniono niesprawiedliwość,
powinniśmy to zgłosić i ukarać winowajcę. Może oszukiwać
innych.

- Ma pani zupełną rację. - Pan Phelps uśmiechnął się do

mnie z aprobatą.

- Będę bardzo zadowolona - oświadczyłam - jeśli pan to

zrobi.

background image

Rozdział trzydziesty czwarty
Przez te wszystkie dni, kiedy oczekiwaliśmy powrotu pana

Phelpsa, znajdowałam ogromną ulgę w rozmowach z
Austinem. Jego wsparcie bardzo podnosiło mnie na duchu.
Myślę, że choć memu pasierbowi brakło serdeczności,
potraktował mnie sprawiedliwie, a to było wszystko, czego
pragnęłam. Pokazał mi nawet ogromnie dziwny list napisany
ołówkiem, który zrzucono z góry na biurko mojego męża.
Zapamiętałam fragment, ponieważ był bardzo osobliwy.

Drogi Bracie - zaczynał się - a był, oczywiście

zaadresowany, do mojego męża. - Pan postępuje szczodrze z
wybranym przez siebie lu - dem. Brat Conuerse zachorował na
cholerę, a brat Fairchild tak bardzo się roztył, że z trudem
można go poznać... Stary Tiers zwariował i został zamknięty
w domu wariatów... - Dalej znajdowało się wiele więcej takich
okropnych plotek, które przypuszczalnie dotyczyły naszych
dawnych przyjaciół, a szalona epistoła podpisana była
nazwiskiem znanego pastora mieszkającego w Filadelfii!

Austin zgodził się ze mną, że jest niemożliwością coś z

tego zrozumieć. List ten wydawał się tak absurdalny, że nie
mógł nikogo z nas przestraszyć pomimo tajemniczego
pochodzenia. Prawdę powiedziawszy, przyłapałam się na tym,
że uśmiecham się, odczytując kolejne zdania.

Mój mąż powrócił następnego dnia. Znalazł dostatecznie

dużo dowodów, aby potwierdzić nasze podejrzenia, chociaż
nie tyle, by wnieść sprawę do sądu. To mnie zirytowało. Pan
Phelps wszakże był niezmiernie zadowolony, że uzyskał
potwierdzenie swych informacji.

Nie można było ukryć przed panią Harriet, że pukania

zaczęły się na nowo. Była podekscytowana w sposób
przyprawiający o mdłości i nalegała, aby pozwolono jej
osobiście porozmawiać z „duchami". Próbowałam ją odwieść
od tego zamiaru, dopóki nie wróci pan Phelps, ale nie mogłam

background image

sprawić, aby zachowała milczenie na ten temat. Pewnego
popołudnia podejmowałam u siebie kilka pań, które wpadły,
aby poznać moją szwagierkę, kiedy ta niegodziwa kobieta
zaczęła opowiadać moim gościom o dziwnych listach
spadających z nieba.

Pani Mitchell również znajdowała się wśród przybyłych.

Moje próby, aby zmienić temat, okazały się daremne,
spojrzałam więc na nią przepraszająco i zobaczyłam, że
nachyla się w fotelu, nasłuchując z taką ciekawością jak inne
panie. Jej usta ściągnęły się potępiająco, ale oczy lśniły
podnieceniem.

Często zastanawiałam się, czy silne pragnienie może

rzeczywiście wywołać od dawna wyczekiwane zjawiska.
Chociaż zaprzeczyłyby temu, każda z tych godnych szacunku
i postępujących zawsze właściwie dam tęskniła za
demonstracją magicznych sił. Być może właśnie dlatego ich
życzenie się spełniło.

W tamtym czasie niewiele było rozrywek przy filiżankach

herbaty i nikt naprawdę nie dostrzegł kartki, dopóki nie
sfrunęła w dół na dywan.

Harriet rzuciła się na nią, wydając z siebie krótki pisk

zdenerwowania, i przeczytała głośno:

- „Sir Sambo przesyła paniom pozdrowienia i prosi, aby

je przyjąć jako dowud jego szacunku". (W liście były błędy
ortograficzne).

Rozległy się pełne ożywienia okrzyki. Zebrane

przekazywały sobie z rąk do rąk brudny kawałek papieru.

Panie tego popołudnia zostały do późna. Jednak nie

wydarzyło się już nic więcej.

Gdy tylko pan Phelps powrócił, szwagierka pokazała mu

kartkę. Na jej widok potrząsnął głową, uśmiechając się lekko.

background image

- Sir Sambo nie zna zbyt dobrze ortografii, nieprawdaż?

Widocznie w świecie duchów podobnie jak w tym znajdują się
istoty lubiące żarty.

- To musi coś oznaczać - upierała się Harriet.
- Nic nie znaczy.
- W takim razie życzyłabym sobie, aby napisał do mnie

miły list - mówiła dalej bez ładu i składu. - Taki, który
mogłabym potem wysłać do niektórych z naszych krewnych -
niewiernych Tomaszów, jak ich nazywam - wie pani, kogo
mam na myśli!

Powtórzyła tę prośbę pół żartem, pół serio następnego

popołudnia, gdy rodzina zebrała się w salonie. Zaledwie kilka
minut później jakaś kartka spadła na stół.

Jednakże list nie był adresowany do Harriet. Zaczynał się

od słów: „Droga Mary".

Harriet przerwała czytanie. Nie tylko jej spojrzenie

zwróciło się z niemym pytaniem w kierunku Marian, która
siedziała w swoim kącie, pochylona nad szyciem. Dziewczyna
w ciągu minionych ostatnich tygodni stała się nawet jeszcze
bardziej milcząca niż zazwyczaj i zaczęła nosić mysie kolory -
ciemnoszary lub brązowawy. Słysząc imię, które można by
uznać za odmianę jej własnego, upuściła haft i załamała ręce.

- Mamo, doprawdy, nie prosiłam...
- Nikt cię o nic nie oskarża - zapewniłam ją szybko. -

Czytaj dalej, Harriet. - Co tym razem mówi sir Sambo?

- To nie od niego - stwierdziła poważnie Harriet. - W

liście jest mowa o tym, że autor ma się dobrze i prosi mnie -
czy też Mary - aby przekazać jego pozdrowienia pannie
Kennedy oraz państwu Davis. Czy przypuszczacie, że to ten
sam...

-

Mniejsza o to

-

przerwał jej pan Phelps

zniecierpliwiony. - Jaki jest podpis, Harriet?

Oczy kobiety zrobiły się okrągłe ze strachu.

background image

- H.P. Devil - wyszeptała. - To przecież moje inicjały:

H.P. Czy myślicie...

- Myślę, że to stek nonsensów - odezwał się Austin. -

Wydaje mi się zupełnie jasne, że jeśli są to w ogóle duchy, to
chodzi o duchy, które kłamią i oszukują.

- Zgadzam się - przyznał mu rację mój mąż i przeszył

mnie odpychającym triumfalnym spojrzeniem.

Przypominał sobie zapewne o tym, jak Andrew upierał się,

że nasi goście są przybyszami z wyższej sfery. Ta ostatnia
wiadomość stanowiła dowód, iż pan Davis się mylił.
Niewłaściwość owego rozumowania była tak oczywista, że
nie muszę jej nawet wskazywać.

Nadal od czasu do czasu nawiązywano bezdennie głupią

łączność z duchami. Mogliśmy otrzymać nawet dwie kartki w
ciągu dnia; następnie zaś mijał tydzień bez listu. Wiadomości
były tak śmieszne, że nie mogłam traktować ich poważnie, i
chociaż stukania i głuche uderzenia się powtarzały, a od czasu
do czasu wybijano szybkę okienną dla ożywienia owych
poczynań, więcej już nie odczuwałam tak wielkiej trwogi.
Poufałość rodzi pogardę, jak powiedział Austin. Harry stracił
w końcu zainteresowanie tą sprawą. Przez całe dni przebywał
poza domem z kolegami, pływając i grając w piłkę, a pan
Phelps zapewniał mnie, że w nocy twardo śpi.

Nasi goście wyjechali w sierpniu. Nigdy nie

przypuszczałam, że wyjazd pasierba sprawi mi taką przykrość.
Polegałam na jego opanowaniu, rzeczowości i spokoju oraz
milczącym współczuciu.

Wszystko się zmieniło, gdy odjechali. Nie potrafię opisać

tej różnicy, chociaż odczuwałam ją dotkliwie. Możliwe, że
pogoda - dalej było upalnie i parno - miała coś wspólnego z
moim nastrojem niepokoju. W nocy było równie duszno jak w
długie gorące dni – bez najlżejszego powiewu wiatru. Marian

background image

zaczęła zdradzać oznaki bezsenności; z dnia na dzień miała
coraz większe sińce pod oczami.

Powoli lato dobiegało końca i Harry narzekał, że zbliża się

czas szkoły, a ja zaczęłam myśleć o Filadelfii. Pan Phelps
obiecał, że pojedziemy, jeśli stukoty będą się powtarzały - a
one występowały nadal, chociaż doszło już do tego, że
uważaliśmy hałasy za coś zwyczajnego. Faktycznie
przyczyniły się one częściowo do mojej coraz większej
popularności. Stale gościłam u siebie znajome panie. Gdy
widziałam, jak siedzą z filiżankami w ręku, rozglądając się z
nadzieją po pokoju w oczekiwaniu na kolejną wiadomość z
zaświatów, chciało mi się śmiać. Wśród owych wieści było
kilka obraźliwych głupich plotek - podpisanych „Sam Slick"
oraz „Belzebób".

Mniej więcej w tym samym czasie doznałam kolejnego

nawrotu choroby - nie mogę sobie przypomnieć, kiedy
dokładnie to nastąpiło - myślę, że zaatakowała mnie ta sama
gorączka co wcześniej, chociaż sądzę, że upał miał z tym
wiele wspólnego. Pani Mitchell nie mogła mnie pielęgnować.
Zapomniałam dlaczego. Chyba jakieś zobowiązania rodzinne.
Nie miało to żadnego znaczenia, całkiem dobrze poradziłam
sobie bez niej. W gruncie rzeczy gdy minęła ta niedomoga,
przez długi czas czułam się jeszcze lepiej niż przedtem. Gdy
obudziwszy się pewnego ranka, stwierdziłam, że powietrze
jest ostre, a liście przybierają brązowy kolor, ogarnęła mnie
ogromna energia. Kiedy weszła Marian, przeglądałam
wszystkie swoje ubrania, aby zobaczyć, które trzeba oczyścić,
a które oddać biednym.

- Mamo, nie powinnaś się przemęczać - odezwała się

swoim cichym, zaspanym głosem moja córka. - Usiądź i
powiedz mi, w czym mogę ci pomóc.

Próbowała się mną opiekować, gdy zachorowałam - tak

powiedział pan Phelps. Jednakże nie mogę sobie przypomnieć,

background image

by kiedykolwiek siedziała przy moim łóżku. Nigdy nie była -
jak mam to wyrazić? - osobą zasługującą na uwagę. Tamtego
lata, kiedy w ogóle o niej myślałam, odniosłam wrażenie, że
jest mniej lub bardziej niewidoczna. Bardzo rzadko się
pojawiała, mówiła półgłosem jedno zdanie i znowu znikała.

- Nonsens, czuję się zupełnie dobrze - odpowiedziałam. -

Lepiej usiądź, jesteś taka blada, Marian. Czy jesteś chora?

- Nie... Ale może nie tak zupełnie zdrowa...

Wypowiadane półgłosem niedokończone zdania były dla niej
typowe. Podjęłam interesujący mnie temat.

- Będzie dla ciebie lepiej, jeśli pojedziemy do Filadelfii -

oznajmiłam. - Tam można by zasięgnąć porady doktora
Bishopa - zawsze potrafił ci pomóc. Tutejszy lekarz jest
zupełnie do niczego.

- Do Filadelfii! Czy tam jedziemy?
- Dlaczego pytasz? Tak. Pan Phelps zapowiedział, że

pojedziemy na jesieni.

- Nic mi o tym nie wspominał.
- A dlaczego miałby to robić? Zapewniał mnie jednak, że

pojedziemy, jeśli te dziwaczne zjawiska nadal będą trwały.

Marian nie odpowiedziała. Spojrzałam na nią; siedziała ze

splecionymi ciasno rękami i pochyloną głową.

- No cóż, ciągle się zdarzają - powiedziałam. - Nie dalej

jak wczoraj twój ojciec znalazł jeszcze jeden list, gdy był sam
w bibliotece.

- To było dwa tygodnie temu, mamo. Przecież

chorowałaś.

- Co to ma za znaczenie? Wyjeżdżamy. - Podniosłam

suknię, moją najlepszą, z czarnej wełny, do światła, szukając
śladów moli.

Zaskoczenie Marian wzbudziło jednakże wątpliwości w

moim umyśle. Uświadomiłam sobie, że mąż ostatnio nie
poruszał tego tematu i postanowiłam, że będzie lepiej, jeśli z

background image

nim porozmawiam. Ku mojemu zmartwieniu odezwał się
wymijająco:

- Czy myśli pani, że tak będzie mądrze, pani Phelps?

Wszystko się obecnie uciszyło; ludzie mogą zacząć gadać.

- Dlaczego mieliby to robić? - Myślałam już wcześniej na

ten temat i przygotowałam kontrargument. - Mam rodzinę w
Filadelfii i upłynęło dużo czasu, odkąd ostatni raz ich
odwiedziłam.

- No cóż, być może.
- Chcę stąd wyjechać.

Nie zamierzałam tego powiedzieć. Zdanie to wstrząsnęło

mną niemal tak samo jak moim małżonkiem, który popatrzył z
niepokojem.

- Czy stało się coś, o czym mi pani nie mówiła?
- Nie... Ale czuję, panie Phelps, że to się nie skończyło.

Coś się wydarzy - coś okropnego. Drwi pan z moich
przeczuć...

- Nie, pani Phelps, nie drwię. Co powiedziałaby pani na

to, gdybyśmy wysłali Henry'ego do szkoły?

Rok wcześniej taka sugestia zbudziłaby we mnie gniew i

rozpacz. Obecnie rozważyłam ją spokojnie.

- Czy spytał pan Harry'ego, co o tym myśli?
- Nie dbam zanadto o jego zdanie - odparł pan Phelps. -

Dzieci nigdy nie chcą robić tego, co jest dla nich dobre.
Jednakże rozmawiałem z nim i nie był niechętny memu
pomysłowi. - Wahał się przez chwilę, a następnie dodał
dziwnym stłumionym głosem: - Marian wydaje się najbardziej
strapiona takim rozwiązaniem.

- Radził pan się w tej sprawie Marian, a nie mnie?
- Była pani chora, a należało poczynić określone kroki,

jeśli chłopiec miałby zostać przyjęty do szkoły na początku
semestru.

background image

- Rozumiem. Jednak nie wyobrażam sobie, dlaczego

Marian miałaby mieć coś przeciwko tej decyzji. Wprawdzie
jest bardzo przywiązana do Harry'ego, to nie ulega
wątpliwości...

- Stan zdrowia Marian pozostawia wiele do życzenia. -

Pan Phelps wyglądał poważnie. - Bardziej martwię się o nią
niż o Henry'ego.

- Powinna mieć męża i własną rodzinę.
- Kobiety zawsze uważają małżeństwo za lek na

wszystkie zmartwienia.

- Być może. Ale w wypadku mojej córki jest tak w

istocie. Nigdy tutaj nikogo nie spotka; to za małe miasteczko.

Pan Phelps wziął książkę. Już wcześniej dyskutowaliśmy

na te tematy, toteż był znudzony i to okazywał. Tak więc
wyszłam z pokoju. Zaszczepiłam ową myśl w jego umyśle i
mogłam jedynie żywić nadzieję, że przyniesie owoce. Ze
względu na Marian dobrze by było spędzić zimę w Filadelfii -
gdzie mamy szersze grono przyjaciół oraz opiekę dobrego
lekarza. Harry będzie chodził do szkoły w mieście i wszyscy
będziemy przebywać razem.

Dobrze pamiętam swój pogodny optymistyczny nastrój

tamtego popołudnia. Powinnam się domyślić. Powinnam była
zwrócić uwagę na gwałtowny atak strachu wywołany nagłym
przeczuciem, który przeniknął moje serce, a który zastąpiła
wtedy nadzieja.

Próbuję teraz przypomnieć sobie dokładnie, co się stało,

lecz moja pamięć mnie zawodzi. Osłabiło ją zbyt wiele
przerażających wypadków. I tamto makabryczne wydarzenie,
najgorsze ze wszystkich, jakie nastąpiło po czasie względnego
spokoju - właśnie wtedy, kiedy mój biedny zmęczony umysł
żywił nadzieję, że znalazł spokojną przystań...

No cóż, nie pamiętam dokładnie, ale wiem, że stało się to

zaledwie kilka dni po rozmowie, którą właśnie opisałam.

background image

Tamtego popołudnia siedziałam w salonie sama - nie był to
jeden z dni, gdy przyjmowałam gości - szyjąc nową suknię,
kiedy usłyszałam na korytarzu jakieś zamieszanie. Podeszłam
do drzwi i zobaczyłam, jak pan Phelps i Marian wychodzą z
biblioteki. Obejmował moją córkę, usiłując kierować jej
niepewnymi, chwiejnymi krokami, ale szarpała się i odpychała
go. Jej twarz przybrała popielatoblady kolor, a oczy były
szkliste; cichym ochrypłym głosem wydobywała z siebie
bełkotliwy ciąg bezsensownych sylab.

Gdy podbiegłam, aby pomóc mężowi, Marian całkowicie

opadła z sił i upadłaby na podłogę, gdybyśmy nie podtrzymali
razem biedaczki, stojąc po obu stronach.

Przy pomocy służby zabraliśmy dziewczynę do pokoju i

położyliśmy na łóżku. Sole trzeźwiące przywróciły mojej
córce przytomność, ale kiedy zaczęłam zadawać Marian
pytania, wyjąkała tylko półgłosem, że czuje się niezdrowa i
chce spać.

Podeszłam do pana Phelpsa, który stał blisko okna.

- Co się stało? - spytałam. - Nigdy nie widziałam jej w

takim stanie.

- Nie mam pojęcia. Próbowaliśmy... To znaczy poddałem

Marian hipnozie - tak jak robiłem to już setki razy - kiedy
nagle doznała jakiegoś ataku.

- Nigdy nie pochwalałam tych pańskich praktyk.

Wiedziałam, że jej zaszkodzą!

- Nigdy pani tego nie powiedziała - zaprotestował pan

Phelps. Jego oczy uciekały przed moim oskarżającym
spojrzeniem

i zwróciły się niespokojnie w stronę łóżka. Wydał z siebie

okrzyk przerażenia i przebiegł gwałtownie obok mnie.
Odwróciłam się szybko. Marian miała głowę całkowicie
schowaną pod poduszką.

background image

Pan Phelps zrzucił poduszkę gwałtownym gestem. Twarz

dziewczyny nie była już wcale blada, lecz przybrała żywy
czerwony kolor.

- Jak to się stało? - zawołałam. - Czyżby sama to zrobiła?
- Nie sądzę, aby tak było... Wielkie nieba! Teraz z kolei to

prześcieradło!

Prawdę mówiąc nie widziałam, jak się poruszyło; ale

nagle znalazło się na twarzy mojej córki. Pan Phelps je
ściągnął. Marian cały czas miała zamknięte oczy, nie
poruszała się, ale teraz długo i chrapliwie łykała powietrze.

- Agrafka - powiedział pan Phelps. - Niech pani mi da

agrafkę!

Znalazłam dwie duże agrafki. Rękami, które wyraźnie się

trzęsły, przymocował prześcieradło na właściwym miejscu.
Marian jednak nadal się nie poruszała.

Moje wzburzenie było tak wielkie, że zaczęłam nią

potrząsać. Pan Phelps złapał mnie za ręce. Myślę, że się z nim
szamotałam. Musiałam coś robić, ale nie wiedziałam co.
Kiedy spojrzałam znowu na moją córkę, jej twarz ponownie
zakryta była poduszką.

Wyrwałam ją i przycisnęłam kurczowo do piersi, mając

wrażenie, że trzymam jakieś żywe zwierzę, które rzuci się na
nas, jeśli je puszczę.

- Niech pan coś zrobi! - krzyczałam. - Ona nie może

oddychać! Potrzebuje więcej powietrza! Proszę jej odpiąć
kołnierzyk!

Prawdę mówiąc, Marian miała na sobie suknię z małym

kołnierzykiem, który w żaden sposób nie mógł utrudniać
oddychania. Niemniej pan Phelps odpiął dwa górne guziki i
odchylił kołnierzyk z szyi dziewczyny. Nadal słychać było
chrapliwe bolesne dyszenie. Niemal w geście rozpaczy pan
Phelps zdjął czarną wstążkę, jaką nosiła na szyi, chociaż
aksamitna ozdoba także wydawała się luźna.

background image

Pod wstążką znajdował się wąski kawałek tasiemki. Pan

Phelps ją zerwał. Pod spodem ukryty był cienki sznurek
zaciśnięty tak mocno, że aż wpijał się w ciało. Oddech Marian
był niczym ciąg śmiertelnych rzężeń i nie mogłam ich słuchać.

- Nie daję rady złapać końców palcami! - zawołał mój

mąż. - Nożyczki, nóż, cokolwiek, tylko szybko!

Odnalezienie ich zdawało się trwać wieki. W końcu

znalazłam nożyczki do haftów. Pan Phelps miał ogromne
trudności z wsunięciem ostrza pod szpagat; palce trzęsły mu
się tak gwałtownie, że obawiałam się, iż zrani dziewczynę.

W końcu jednak rozciął sznurek i Marian natychmiast

zaczęła oddychać swobodnie. Otworzyła oczy.

- Czy zemdlałam? - spytała słabym głosem. - Co się

stało?

background image

Rozdział trzydziesty piąty
W mieście ponownie wrzało od plotek. Czy jednak ten

pomruk niezadowolenia kiedykolwiek ustał? Teraz słyszę go
ustawicznie. Podąża w ślad za mną nawet do mojego pokoju.

Tym razem nie mogę winić plotkarzy. To on sprowadził

na nas wszystkie te kłopoty swoją niebezpieczną piekielną
ciekawością. Przemienił moją córkę w jakiegoś potwora,
posłużył się moim synem do swoich okropnych
eksperymentów.

Pierwsze duchy były aniołami, jestem co do tego

przekonana. Odeszły, tak jak obiecały - jednakże drzwi
pozostały uchylone i pan Phelps otworzył je szeroko dla
innych gości, potępionych dusz z piekła. Dowodem ich
przybycia jest to, co właśnie nastąpiło - próba zamachu na
życie Marian. Udusiłaby się, gdyby nikogo przy niej nie było.
Nigdy wcześniej nic podobnego się nie wydarzyło. I więcej
się nie wydarzy, jeśli tylko zdołam temu zapobiec.

Jutro wyjeżdżamy do Filadelfii. Harry jest zapisany tam

do szkoły, Marian i ja zatrzymamy się u mojej ciotki. Pan
Phelps być może przyjedzie później. Należy jeszcze podjąć
decyzję co do tego.

Nie wiem, co stanie się tutaj po naszym odjeździe - naszej

ucieczce. Nie sądzę, aby demony podążyły za nami; ale czy
pozostaną w pustych pokojach, dopóki nie wrócimy, czy też
wrócą do ognia piekielnego, z którego przybyły? Czy
kiedykolwiek odważę się zamieszkać w domu, z którym łączą
mnie tak straszne wspomnienia?

background image

Rozdział trzydziesty szósty
Po zakończeniu opowieści na chwilę zapadła cisza.

Następnie dama wypiła łyk wody, a Doyle odezwał się
życzliwym tonem:

- Jak wspaniale opowiedziane! Oddała pani cierpienia

tamtej nieszczęśliwej ze współczującym zrozumieniem
kobiety. Biedactwo! Gdyby miała siłę, aby spotkać się z tymi
anielskimi duchami, jak prosiły...

Harry Price okazał się na tyle niegrzeczny, że mu

przerwał.

- Wiemy, jaka jest pańska interpretacja tej sprawy, sir

Arthurze. Czy mam rozumieć, że nasz gość ją podziela?

Dama otworzyła bardzo szeroko oczy.

- Wielkie nieba, nie, panie Price. Z jakiego powodu

przyszło to panu do głowy? Skoro jednak to sir Arthur
rozpoczął dyskusję, dlaczego nie pozwolimy mu przedstawić
do końca swego punktu widzenia?

- Dziękuję pani, madame - powiedział Conan Doyle i

opierając się wygodnie w fotelu, zmierzył Price'a surowym
wzrokiem. - Historia pani Phelps naturalnie jest odbiciem
opinii i wiedzy z jej czasów. Oczywiście kusi was
natychmiast, aby pokpiwać z ekspertów w dziedzinie
metafizyki takich jak Andrew Davis...

- Jasnowidz z Poughkeepsie - wymamrotał Houdini.
- Niby dlaczego jasnowidz nie miałby pochodzić z - hm -

Poughkeepsie? - spytał sir Arthur. - Nie jest to wcale
śmieszniejsze określenie niż jasnowidz z Birmingham czy
Berlina. Przypuszczalnie literackie dzieła Davisa, jak owa
„Doskonała harmonia", są tak oszałamiająco nudne, że nie da
się ich czytać, ale on sam był człowiekiem ogromnie
utalentowanym, a nie głupcem. Miał wystarczająco
przenikliwy umysł, aby uświadomić sobie, że Henry mógł sam
spłatać kilka figli i prawdopodobnie to zrobił, ale wiedział

background image

również, że nie da się tym wyjaśnić całej tajemnicy. Miał
rację, kiedy powiedział wielebnemu Phelpsowi, że pierwsi
goście byli anielskimi duchami. Niefortunnie rodzina
Phelpsów nie potrafiła tego zrozumieć i im pomóc.
Współczesna nauka dotycząca spirytyzmu była wtedy w
powijakach. Obecnie wiemy, jak przyjmować takich gości.
Price aż się pochylił, a jego oczy zabłysły z ciekawości.

-

A więc przyznaje pan, że chłopiec ponosi

odpowiedzialność za pewne figle? Był to typowy przypadek
poltergeista wymyślonego tym razem nie przez niegrzeczną
małą dziewczynkę, lecz przez niegrzecznego małego chłopca.
Henry podpalił własne łóżko i zawisł na drzewie - nie na szyi,
jak zauważyliście, ale na linie przeciągniętej pod ramionami.
Davis uważał, że to zrobił.

- Posługuje się pan słowem Poltergeist, jak gdyby

stanowiło ono wyjaśnienie, panie Price - odrzekła dama
łagodnie. - Nazwa owa sama w sobie jest dość współczesna,
ale niczego nie wyjaśnia, to tylko hasło wywoławcze na
oznaczenie szeregu zjawisk o szerokim zakresie znanych na
całym świecie, udokumentowanych niemal w każdym wieku.
Wiemy, co robią poltergeisty, ale nie wiemy, kim są - czy
duchami przybywającymi z innego świata, a może duszami
błogosławionych zmarłych, czy też istot potępionych? A jeśli
to nieznane formy energii umysłowej wytworzonej przez żywe
istoty? Czy też winne są tu wyłącznie niegrzeczne dzieci,
płatające psikusy rodzicom?

- Całkiem zgrabnie wyliczyła pani różne możliwości -

zauważył Fodor, z aprobatą skinąwszy głową. - Z pewnością
jednak nawet Price przyzna, że w pojedynkę żaden
niegrzeczny

mały

chłopiec

ani

dziewczynka

nie

spowodowaliby wszystkich tych zjawisk, jakie nastąpiły w
domu Phelpsów. Nie, wszyscy byli w to zaangażowani,
włączając samego pastora.

background image

- Ale najbardziej podejrzani byli zawsze Henry i jego

siostra - powiedział Houdini. - Niemal trzydzieści lat później
profesor Austin Phelps, syn pastora, który był wtedy
profesorem nauk teologicznych w Andover College, przyznał,
że pierwotnie podejrzewał, iż cała sprawa była dziełem jego
młodej macochy oraz jej starszych dzieci. Następnie oznajmił
jednak, że wkrótce przekonał się o ich niewinności.

- Byli niewinni - odrzekł Fodor - gdyż nie działali

świadomie. W opowieści oczywiście padła sugestia, którą
nasz miły gość wyraził za pomocą fikcyjnych sytuacji, że pani
Phelps w końcu żałowała drugiego zamążpójścia i tęskniła za
wesołym życiem towarzyskim w Filadelfii. Była kobietą
swoich czasów, zbyt zależną i konwencjonalną, aby otwarcie
przeciwstawić się nudnym przyzwyczajeniom męża oraz
brakowi seksualnego...

- Niech to diabli! - zawołał Conan Doyle, rumieniąc się z

zażenowania. - Wiedziałem, że wcześniej czy później
wypowiesz to słowo, Fodorze. Czy zapomniałeś o obecności
damy?

- Ta uwaga jest bardzo uprzejma z pańskiej strony, sir

Arthurze - odpowiedziała kobieta z uśmiechem. - Jednak znam
to słowo i wiem, o co chodzi. Zgadzam się również z
doktorem Fodorem, że, hm, fizyczny niedobór może być
decydującym czynnikiem w tej sprawie. Aczkolwiek nigdy się
nie wspomina o wieku pani Phelps, często jednak mówiono o
niej jako o „młodszej" lub jego drugiej młodej żonie".
Zgadzam się również z doktorem Fodorem, że nie mogła
przyznać się sama przed sobą ani wyjawić nikomu innemu, iż
zaistniał taki problem. W tamtych czasach nie było właściwe,
aby kobieta miała podobne odczucia, a tym bardziej
przyznawała się do nich.

background image

- Tak więc myśli pani, że owe zjawiska były tylko

psikusami i że płatała je pani Phelps w zmowie ze swoimi
dziećmi? - spytał Houdini.

- Wiemy, że pan tak myśli, panie Houdini.

Amerykanin skinął głową. Na jego twarzy widniał cień

żalu, gdy mówił dalej.

- Nie zetknąłem się jeszcze nigdy ze sprawą, której nie

można by wyjaśnić w taki sposób.

- A co z kartką papieru na biurku pastora? - spytał

Andrew Lang. - Jak pamiętacie, atrament jeszcze nie wysechł.

- Nie oceniajcie zbyt nisko dzieci - odpowiedział

cynicznie magik. - Wielebny Phelps był już wtedy w nastroju,
by uwierzyć w cuda i znaki. Wystarczyło jedynie, że odwrócił
się na kilka sekund lub pogrążył w filozoficznych
rozmyślaniach. Wszyscy wiecie, jak szybko i cicho może
poruszać się młoda osoba. Obserwatorzy zawsze myślą, że
wszelkie działania zabierają więcej czasu, niż jest w istocie.

- Najbardziej niezwykłym rysem tej sprawy wydaje się

ów żywy obraz ułożony z ubrań - zauważył Price. -
Wykonanie tego wymagało godzin pracy.

- Ha! - rzuciła dama, sięgając po papierosa. Houdini się

roześmiał.

- Widzę, że w naszych dyskusjach brakowało kobiecego

punktu widzenia. Dobrze, proszę pani, wyznaję, iż podzielam
wątpliwości Price'a dotyczące owego incydentu. Jak to
zrobiono? Dom pełen był ludzi - rodziny, służby oraz
przeprowadzających dochodzenie duchownych - wszyscy
wpadali i wypadali, biegali tam i z powrotem, a pomimo to
podczas ich obecności przygotowano bardzo skomplikowany
obraz z postaciami z wypchanych ubrań w odpowiednim
układzie i jedną figurą zwisającą z sufitu.

Amerykanka wypuściła z ust chmurę dymu.

background image

- Przypuśćmy, że siostra i brat działali razem. A tak

musiało być. Jedynie Marian mogła zacisnąć sobie sznurek
wokół szyi; jedynie Harry mógł podpalić łóżko i zawiesić się
na drzewie. Postacie oraz inne rekwizyty do owego obrazu
przygotowano zawczasu - ubrania „pożyczono", poszczególne
części garderoby wypchano szmatami. Następnie wszystko
zostało schowane w szafie lub pod łóżkiem. W tamtym dniu
ułożenie figur zajęłoby więc tylko kilka minut. Pan Houdini
miał co do tego absolutną rację; wykonanie szeregu czynności
wymagało o wiele mniej czasu, niż ktoś mógłby sobie
wyobrazić, tym bardziej jeśli przećwiczono to wcześniej.
Zwłaszcza jedną sprawę uważam za szczególnie znamienną.
Większość relacji sugeruje, że żywy obraz znajdował się w
salonie. Jedna, i tylko jedna, nadmienia przypadkowo, że
zobaczono go „w pokoju Marian". No cóż, panowie, co na to
powiecie?

Lokaj przyniósł brandy dżentelmenom i jeszcze jedną

whiskey z sodą dla pani, która wzięła szklaneczkę, dziękując
służącemu skinieniem głowy.

- A więc - spytał Fodor - czy pani zdaniem należy

oczyścić panią Phelps z zarzutów?

Dama odpowiedziała kolejnym pytaniem.

- Czy wie pan, co się z nią stało?
- Tak - odrzekł Fodor. - Dlatego sugeruję...
- Ja nie wiem - przerwał mu Lang. - Co jej się przytrafiło?
- Zacytuję - odezwała się dama - fragment listu pana

Austina Phelpsa. Opisuje on żonę swego ojca jako kobietę
„słabego zdrowia wskutek pierwszych objawów zbliżającej się
choroby, która później pozbawiła ją rozumu". - Po raz
pierwszy wzruszenie sprawiło, że jej dźwięczny głos stał się
niższy. - Czy wiecie, panowie, co to oznacza? W tamtych
czasach osoby umysłowo chore trzymano pod kluczem w
posępnych zakładach lub więziono w jakimś pokoju w

background image

odległym zakątku domu, gdzie ich krzyki nie przeszkadzały
rodzinie. Był to dosłownie los gorszy od śmierci.

Wydaje się, że kobieta silniejsza niż pani Phelps również

poddałaby się takiemu napięciu i uległa wstrząsom nerwowym
w tamtych strasznych miesiącach. Ale czy była ofiarą, czy też
sprawczynią owej skomplikowanej mistyfikacji? To choroba
mogła ją doprowadzić do popełnienia czynów, które
rzeczywiście wydają się dziełem osoby „pozbawionej
rozumu".

- Czy też może poczucie winy doprowadziło ją do

szaleństwa - zauważył półgłosem Lang. - Nic więcej się nie
wydarzyło, nieprawdaż, po tym jak razem z dziećmi
wyjechała ze Stratfordu pierwszego października 1850 roku?

- Nie. Kiedy rodzina powróciła tam wiosną 1851 roku,

demony nie powróciły razem z nimi - odrzekła sucho dama. -
Pastor wysłał Harry'ego do szkoły w nowym roku; jego imię
nie pojawia się więcej w kronikach spirytystów, tak więc pan
Price prawdopodobnie powiedziałby, że chłopak otrzymał już
to, czego chciał, a doktor Fodor uznałby zapewne, że pełen
stresów okres dorastania minął. Pastor Phelps mieszkał w
tamtym domu do 1859 roku i przypuszczalnie nie powtórzyły
się już żadne dalsze incydenty (pomijając krzyki żony na
strychu). Dożył podeszłego wieku, czyli dziewięćdziesiątki, i
zmarł w Nowym Jorku, gdzie mieszkał samotnie, odkąd
opuścił Stratford. O jego żonie więcej nikt nie wspominał,
wyjąwszy tamto okropne suche zdanie Austina.

- I nic więcej nie wydarzyło się w tamtym domu? - spytał

Doyle z nadzieją.

- Nic tak interesującego, aby to zapisano. Przechodził z

rąk do rąk, od jednego właściciela do drugiego i podobnie jak
wiele dużych rezydencji padł ofiarą zmieniającego się stylu
życia - przede wszystkim faktu, że nisko opłacana służba
przestała być już łatwo osiągalna - i w końcu przekształcono

background image

go w prywatną klinikę. - Dama, jak gdyby odsuwając od
siebie tę myśl, wzruszyła ramionami.

- Krążyły jakieś plotki o tajemniczych odgłosach. Można

je prawdopodobnie wyjaśnić jako połączenie wadliwych
instalacji oraz bujnej wyobraźni - ponieważ oczywiście nigdy
nie zapomniano niesamowitej historii o starym domu
zbudowanym bez planu.

- A więc - podsumował Fodor - znajdujemy się, tak jak

przedtem, w punkcie wyjścia. Doyle podtrzymuje interpretację
metafizyczną, Price i Houdini zaś zrzucają winę na
niegrzeczne dzieci. A co pan o tym sądzi, Lang?

Dżentelmen ów potrząsnął głową.

- Jestem najzwyklejszym amatorem, jak powiedziałem, i

nie ośmielę się niczego rozstrzygać. Zdaje mi się jednak, że
oszustwo nie może wyjaśnić wszystkich zjawisk związanych z
tą sprawą.

Nastąpiła krótka cisza, później zaś dama odezwała się

ujmującym tonem:

- Obawiam się, że ze względu na mnie tego wieczoru nie

postępowaliście, panowie, zgodnie z waszymi zwyczajami, nie
zastanawialiście się po kolei, jak zwykle, nad poszczególnymi
interpretacjami faktów. Moja umysłowość nie predestynuje
mnie do przynależności do stowarzyszeń tego rodzaju.

- Tak naprawdę nie można wiele więcej powiedzieć na

ten temat

- przyznał Price. - Odsuwając na bok arbitralne

przekonanie sir Arthura o łączności ze światem duchowym,
zgadzamy się, że Marian i Harry ponoszą odpowiedzialność za
owe psoty, możliwe, że przy niechętnym współudziale pani
Phelps. Nie sądzę, aby naprawdę pragnęła im pomóc, czuję
jednak, iż ukrywała prawdę, aby chronić dzieci.

- Ach, trzeba jednak dodać coś jeszcze - zauważyła

Amerykanka. - Uwolnił pan od zarzutów osobę, która była w

background image

końcu odpowiedzialna za całą sprawę - samego pastora
Phelpsa.

- Nonsens - odparł niegrzecznie Price. - Czy sugeruje

pani, że zacisnął sznurek wokół szyi pasierbicy, a także
podpalił łóżko chłopca i żadne z nich go nie oskarżyło?

Fodor się roześmiał.

- Twój - chyba można to tak określić - brak wyobraźni

sprowadza cię na manowce, Price. Myślę, że rozumiem, do
czego zmierza nasz gość. Proszę mówić dalej, madame.

- Pastor Phelps bawił się hipnozą - zaczęła - patetyzmem

czy mesmeryzmem, jak to wtedy nazywano. Czy
zapomnieliście o sesjach, jakie odbywał z dziećmi - najpierw z
Harrym, a następnie z Marian - i ze swoją własną żoną?
Prenumerował również periodyki zajmujące się tak zwaną
filozofią

spekulatywną.

Na początku był

bardziej

zaciekawiony niż przestraszony tajemniczymi zjawiskami w
swoim domu. Czy rzeczywiście, panowie, niczego nie
rozumiecie? To pastor podsunął dzieciom ową myśl. Nie miał
zamiaru tego robić, jednak gdy amator igra z młodymi
umysłami, jest to w najwyższym stopniu niebezpieczne.
Sądzę, że w trakcie owych praktyk sam pan Phelps uległ ich
działaniu. Wszyscy domownicy padli ofiarą zjawiska masowej
histerii. Gdy dzieci uciekły od niego, odzyskały równowagę.
Jego żona miała mniej szczęścia. A ten biedny głupiec nigdy
się nie dowiedział, co uczynił! - Spojrzała na zegar szafkowy
stojący kącie. - Mój Boże, już bardzo późno! Ten wieczór
sprawił mi ogromną przyjemność, panowie. Dziękuję.

Sir Conan Doyle wstał.

- Czy mogę odprowadzić panią do domu, madame?
- Dziękuję panu, sir Arthurze, mąż wpadnie tu po mnie

zaraz. Nie ma cierpliwości do moich wycieczek w świat
fantazji, jak to określa. W gruncie rzeczy mało ma

background image

cierpliwości do czegokolwiek, więc nie wolno mi kazać mu
czekać.

Uścisnęła ręce wszystkim dokoła, a następnie zebrała

rękawiczki, torebkę oraz płaszcz i pozwoliła Doyle'owi
odprowadzić się do drzwi. Gdy wyszli z pokoju, Price
obdarzył Houdiniego kwaśnym spojrzeniem.

- Jak to kobieta. Postanowiła mieć ostatnie słowo i nie

dała nam szansy, aby odeprzeć zarzuty.

- A co chciałby pan jeszcze powiedzieć? - spytał

sztukmistrz, obdarzając go szerokim uśmiechem.

- No cóż... - Price podrapał się po głowie.
- Ja również nie mam nic do dodania. Jeszcze raz

powrócimy z innego świata bez żadnego konkretnego
rozstrzygnięcia. Był to jednak zajmujący wieczór,
nieprawdaż?

- Hm - mruknął potwierdzająco Price.
- W takim razie jeszcze jedna kolejka na zakończenie,

moi przyjaciele - zaproponował Amerykanin. - I toast za naszą
piękną prelegentkę, co o tym myślicie?

Fodor wzniósł toast; sir Conan Doyle wrócił w samą porę,

aby się przyłączyć, a następnie rozstali się, znikając po kolei
w gęstniejącej mgle.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Michaels Barbara Duch rodziny Bellow 2
de Barbaro Schizofrenia w rodzinie
Michaels Barbara Czekaj nieubłaganego losu
0679 Michaels Leigh Wszystko w rodzinie
Michaels Barbara Czekaj nieublaganego losu
Michaels Leigh Wszystko w rodzinie
Michaels Barbara Czekaj nieublaganego losu(1)
679 Michaels Leigh Wszystko w rodzinie
0985 McMahon Barbara Imperium rodzinne 07 Niania i szejk
Michaels Leigh Wszystko w rodzinie
Michaels Barbara Czarna tęcza
Michaels Leigh Wszystko w rodzinie
Marciniak Barbara Swietlana Rodzina
Rodzina domowym kościołem na podstawie konstytucji duch pasterskiej
Barbara Ostafinska Molik Ewa Wysocka Style wychowania w rodzinie
Michael Davies The Barbarians Have Taken Over
ŚWIETLANA RODZINA BARBARA (& KAREN) MARCINIAK
Barbara McMahon Odnaleziona rodzina

więcej podobnych podstron