background image

Sny z nazwiskami

 

Sny z nazwiskami - odcinek 8 - Andrzej Sosnowski

Autor 

Maciej Gierszewski

   27 czerwiec 2009 11:23

Tym razem Andrzej Sosnowski.
050102
Późno w nocy zadzwonił telefon. Trochę trwało nim go odebrałem. Głos w słuchawce przedstawił 
się jako Andrzej Sosnowski. Wcale nie byłem pewien, czy to rzeczywiście on. Ponieważ osoba, 
która podała się za Andrzeja Sosnowskiego, mówiła za szybko, gadała jak nakręcona katarynka. 
Wyrzucała z siebie kolejne zdania: o pogodzie, autobusach, pociągach, że wszystko utonęło w 
śniegu i nigdzie nie można już dojechać. Potem nastąpiła długa pauza, zacząłem się zastanawiać, 
czy nie odłożyć słuchawki. W końcu usłyszałem szelest, odkaszlnięcie i zdanie, które powiedziane 
było głosem Andrzeja Sosnowskiego: “Mnie się ta książka wcale nie podoba, za to Sendecki czyta 
ją we wszystkie strony.” Po tym zdaniu odłożono słuchawkę z drugiej strony. 
230104
W sali gimnastycznej “Morasko” w Poznaniu gram w kosza razem z Andrzejem Sosnowskim i 
Piotrem Sommerem. Wszyscy mamy po dwadzieścia lat. Dzielimy się na drużyny. Andrzej z 
Piotrem w jednej, a ja w drugiej. Gramy na jednego kosza. Bardzo chcę, aby była to poważna gra, 
ale oni się wygłupiają, kopia piłkę, udają, że gramy w nogę, nagle jeden z nich na bramce i 
strzelamy gole, a potem znów jeden z nich siedzi na koszu i wrzuca do niego wszystkie piłki, które 
pewnie bez jego pomocy, by tam nie wpadły. Bardzo mnie to wkurza, zaczynam na nich krzyczeć, 
wrzeszczeć, że nie tak się umawialiśmy, że mieliśmy grać na poważnie, a oni patrzą na mnie ze 
zdziwieniem, szokiem w oczach. Rzucam piłką w Andrzeja, dostał w brzuch, chyba go zabolało, bo 
zgina się w pół. Wychodzę trzaskając drzwiami. 
030504
Kraków. Przyjechałem czytać wiersze na zaproszenie Michała Witkowskiego. Czytałem obok 
wielkiej kupy śniegu, razem z Andrzejem Sosnowskim, Tomaszem Majeranem i Dariuszem Suską. 
Czytaliśmy na stojąco. Ktoś z publiczności leje obok nas, śnieg robi się żółty od moczu. Stoję na 
wielkim skrzyżowaniu. Chcę przejść na drugą stronę, na dworzec PKP. Czekam i czekam na zielone 
światło, a ono się nie zapala, mijają całe godziny. Andrzej podaje mi kwiaty. Pojawia się Krzysztof 
Dziamski, z daleka już krzyczy “Tato, tato”. Mówię mu, że chcę na drugą stronę, na dworzec. 
Bierze mnie za rękę i prowadzi do jakiejś budki. Na stole kładę kwiaty, odrywam płatki. Pani 
dyspozytor przez CD Radio: “Wzywam dziewiątkę, dziewiątkę!”. Po chwili pojawia się starsza 
pani, ubrana na czarno i bierze mnie za rękę i przeprowadza przez skrzyżowanie. Stoję z nią na 
peronie, ona wręcza mi bilet, pociąg jest za kilka minut. Mówię, że ja nie chciałem tym jechać. 
Słyszę, że muszę nim jechać (ona wcale ust nie otwiera), bo nie wolno mi spotkać się z Magdą. Gdy 
jestem już w pociągu, jadę, dzwoni Magda i pyta gdzie jestem. 

background image

- - - - - - - - -
Andrzej Sosnowski śni się także innym:
300303
Po jakiejś wyjazdowej konferencji czy spotkaniach literackich zostałem jeszcze parę dni u 
znajomych. Jest lato, mieszkanie w bloku, budzę się, chcę zdjąć piżamę, aż nagle widzę przez okno 
jadącego na rowerze Andrzeja Sosnowskiego. A za nim, też na rowerze, Piotr Sommer. Przez 
chwilę myślę, czy nie jadą do mnie, ale przecież skąd mieliby wiedzieć, że tu jestem. Rozbieram się 
w końcu, szukam majtek, a tu wpada Andrzej bez pukania, za nim Piotr, ja zawstydzony w tym 
negliżu, ale co za radość, udaje mi się wreszcie ubrać, schować pościel, proponuję im kawę. 
Chcecie zwykłą, czy z ekspresu? - pytam. Oczywiście, że z ekspresu - odpowiada Andrzej. Ekspres 
stoi w spiżarni, dawno nie używany, najpierw szukam kabla, żeby go podłączyć, udaje się to, przy 
okazji włącza się też telewizor, leci w nim program rozrywkowy, najgrubsze piosenkarki polskie 
(na pierwszym planie Rodowicz i Rinn) śpiewają chórem, kąpiąc się w basenie, Andrzej mówi: “To 
skandal”. Jest lato, piękna pogoda, wyjmuję tę część ekspresu, do której trzeba nalać wody, idę z 
nią do kuchni, tymczasem Piotrek odkrył w lodówce tort. Rozkroimy go? - pyta. Jak jest napoczęty, 
to możemy rozkroić - mówię. Na szczęście jest napoczęty, Piotr kroi tort, ja - pietruszkę. Nagle 
dzwonek do drzwi, otwieram, jakiś chłopiec tutejszy, którego chyba poznałem w czasie tej 
konferencji, pyta czy bym nie pojechał z nim gdzieś na rowerze, nad rzekę, ja bardzo chętnie, 
mówię, ale teraz są u mnie koledzy, więc (spoglądam na zegarek, pierwsza) o czwartej, na mur 
beton. Tak mówię, “na mur beton”, on sobie idzie, a ja uświadamiam sobie, że nic z tego, bo on 
chciał teraz, zaraz, był śliczny, ubrany w białą koszulkę i białe płócienne spodnie, spod których 
prześwitywały czerwono-niebieskie kąpielówki. I dlaczego po prostu nie zaprosiłem go na tort? - 
myślę.
[Adam Wiedemann, cytat z maila]
110607
Wchodzę do świetlicy przy stołówce, pierwsze piętro, duża sala, stoły, obrusy, krzesła, brązowa 
boazeria, zawiesina z dymu, jakby ledwie co skończyła tu obrady jakaś dzielnicowa rada 
mieszkańców. Siadam obok Andrzeja Sosnowskiego, w rzędzie dalej widzę Tadeusza Pióro. 
Czekamy na rozpoczęcie. Pokazuję Andrzejowi mały ring w rogu i pytam czy chciałby, żeby tylko 
czytali, czy żeby była rozmowa. Nie wspominam nic o improwizowanym boksie, ring jest zbyt 
sugestywny, w ogóle poruszanie tej kwestii wydaje się niestosowne, sam zresztą nie wiem, jak 
przeprowadzić tę część spotkania i czy w ogóle. Andrzej patrzy pytająco, powtarzam więc, czy 
chciałby, żeby była rozmowa, czy żeby poprowadzić to tak, jak godzinę temu Piotrek Jamroziński. 
Nie rozumiem, odpowiada Andrzej. Tomek, Tomek Jamroziński, poprawiam. Andrzej nachyla się 
bliżej i pyta z uśmiechem: słucham? Tutaj się konsternuję, próbuję coś tłumaczyć, Andrzej 
uśmiecha się szerzej, coraz szerzej, szczerzy zęby, wykrzywia twarz w potwornym grymasie, 
rozdyma nozdrza, patrzę, nie wiem, co robić, próbuję zachować rezon, rzucam niby od niechcenia: 
partytura Cage?a. Na co Andrzej natychmiastowo, bez poruszania ustami, zza zębów: Michaux. 
Rozglądam się po sali, po co to całe czekanie, moglibyśmy już zacząć. Pytam kogoś 
przechodzącego, co robią ci dwaj posępni, milczący goście z długimi włosami, czemu siedzą przy 
stoliku, przy którym mamy zaraz usiąść. Nieznajomy odpowiada, że to miejscowi poeci, 
parodiujący rozdanie nagród na konkursie w Tychach. Andrzej z Tadeuszem gdzieś zniknęli, ruszam 
na poszukiwania; dostrzegam ich przy piwie, stołówka, siedzą w jakiejś zacienionej wnęce. Od razu 
ustawiam się w kolejce przy kontuarze. I od razu coś, co zapowiadało się na szybkie zamówienie, 
przyjmuje nużące rozmiary. Czekam długo, ziewam, po paru godzinach mam dosyć. Do tego cały 
czas ktoś się kłóci, wyzywa, przepycha, jakichś dwóch gości bierze się za łby, jeden ciska drugiego 
na środek linoleum. W końcu udaje mi się, zamawiam piwo. Akurat podchodzi znajoma, biorę od 
razu dla niej. Stajemy z boku, rozmawiamy, mówię dużo, próbuję być dowcipny, pytam, czy 
uszczypnąć ją w okrężnicę. Wtrąca się facet z plastrem na oku, leżący na ławce obok: a gdzie niby 
ta okrężnica?
[Tomasz Szewczyk, cytat z maila]

background image

020609
“obudziłem się we śnie. nade mną stał zachmurzony andrzej sosnowski i kiwał w moją stronę 
palcem, zupełnie jak nauczycielka do ucznia, który właśnie rozbił doniczkę z paprotką. “co ty 
kurwa sobie wyobrażasz, chłopie?”, przemówił do mnie wreszcie, “no co ty sobie kurwa 
wyobrażasz?”, powtórzył, pieszczotliwie cedząc przy tym każdą zgłoskę i nie przestając 
wymachiwać palcem. odpowiedziałem, że jeszcze nie byłem w takim położeniu, w jakim aktualnie 
się znajduję, i jeśli mógłbym coś zmienić, coś zmieniłbym na pewno, ale to niestety nie będzie 
możliwe, ponieważ zdążyłem już podpisać kontrakt, w którym obiecałem, że pomimo namowy 
andrzeja sosnowskiego pozostanę przy swoim stanowisku. po tych słowach andrzej sosnowski 
zatrzymał palec, wyciągnął zza pleców wielką, białą kartę brystolu i wręczył mi ją ze słowami, 
żebym się trzymał. chwilę później stałem pomiędzy dwoma wysokimi blokami, a przez środek, 
który wyznaczała wąska uliczka, wiał wiatr tak porywisty, że wyrywał dzieci z rąk matek. 
chwyciłem brystol w obie dłonie i rozłożyłem go na całą szerokość uliczki. na brystolu widniał 
napis: “co ty kurwa sobie wyobrażasz, chłopie?”, co odczytałem jako komunikat zachęcający do 
dalszego trzymania. tymczasem wiatr dął nieprzerwanie z siłą wodospadu, aż w końcu zebrał się w 
sobie i splunął jeszcze siarczyściej, łamiąc na pół kartę brystolu i przy okazji kości w moich 
łokciach.”
[Jakobe Mansztajn, cytat z maila] 
200609
Jestem na jakimś zwariowanym przyjęciu. Wiem, że to pięćdziesiąte urodziny Andrzeja 
Sosnowskiego. Impreza jest urządzona w wielkim zarośniętym ogrodzie. Pod starymi drzewami 
owocowymi stoi bardzo długi stół przykryty białym obrusem. Piętrzą się na nim tace z rozmaitym 
jedzeniem, kosze pełne owoców i niezliczona ilość butelek z najszlachetniejszymi trunkami. Nikt 
nie siedzi przy stole; wokół biegają cyrkowcy, połykacze ognia i kuglarze. Wszyscy w 
niesamowitych, barwnych strojach, prześcigają się w popisach. Pod drzewami snują się przeróżni 
literaci, każdy w obowiązkowej urodzinowej czapeczce, z rozwijaną piszczącą tutką w kąciku ust. 
Podchodzi Artur Burszta przebrany za arlekina, uroczyście zakłada mi papierową czapeczkę i 
wręcza tutkę. Demonstruje jak mam dmuchać. Pytam, gdzie solenizant. Burszta prowadzi mnie w 
kąt ogrodu, gdzie na niewielkim stoliku leży na plecach Andrzej Sosnowski z kawałkiem cytryny w 
ustach i obnażonym pępkiem. Ktoś ma z niego spić tequillę. Wokół trwa kłótnia, kto z zebranych 
dostąpi tego zaszczytu. Sosnowski bardzo się denerwuje, macha rękami, drapie się po brzuchu. 
Wszyscy decydują się zagrać w rosyjską ruletkę. Uciekam.
[Joanna Herman, cytat z maila]


Document Outline