HARRY HARRISON
PLANETA BEZ POWROTU
. 1
Zwiadowca
Kiedy niewielki statek kosmiczny wniknął w górne warstwy atmosfery, zaczął płonąć niczym
meteor; jego blask wzmógł się w ciągu kilku sekund od czerwieni do bieli. Stop, z którego
wykonana była jego powłoka, choć nieprawdopodobnie wytrzymały, nie był jednak odporny na
działanie aż tak wysokiej temperatury. Odrywane i spalane cząsteczki metalu tworzyły wokół
stożkowego dzioba statku ognistą otoczkę. Nagle, kiedy zdawało się, że cały statek zostanie
pochłonięty przez ogień i zniszczony, przez jaskrawą poświatę przedarły się jeszcze jaśniejsze
płomienie silników hamujących. Gdyby statek spadał w sposób nie kontrolowany, z całą pewnością
zostałby zniszczony, jego pilot wiedział jednak, co robi i czekał do ostatniej chwili z włączeniem
hamownic.
Mknął w dół przez grubą powlokę chmur ku pokrytej trawą równinie, która rosła przed nim z
przerażającą szybkością. Kiedy wydawało się już, że katastrofa jest nieunikniona, hamownice
odpaliły ponownie wstrząsając statkiem z siłą odpowiadającą kilku G. Mimo pracujących pełną
mocą silników, statek opadał wciąż z dużą szybkością i po chwili wylądował z hukiem na ziemi,
dociskając do oporu amortyzatory.
Kiedy kłęby dymu i pyłu opadły, na jego dziobie otworzył się niewielki luk i wynurzyła się z
niego kamera. Zaczęła powoli zataczać półkola, obserwując rozległe morze trawy, rosnące w
oddali drzewa... kompletne bezludzie. Gdzieś daleko przemykało w panice stado jakichś zwierząt,
szybko jednak znikło z pola widzenia. Kamera poruszała się nieprzerwanie, aż w końcu zatrzymała
obiektyw na znajdujących się nie opodal szczątkach zdemolowanego sprzętu wojennego -
rozległym rumowisku rozciągającym się na porytej kraterami równinie.
Był to obraz totalnej ruiny. Pole bitwy usłane było setkami, może nawet tysiącami,
zdruzgotanych potężnych maszyn wojennych. Wszystkie były podziurawione, pogięte i
porozrywane działaniem strasznych sił. Cmentarzysko ciągnęło się aż po horyzont. Obejrzawszy
pordzewiałe korpusy, kamera wsunęła się z powrotem do luku, którego pokrywa zaraz się
zatrzasnęła. Minęło wiele minut, zanim ciszę przerwał zgrzyt metalu trącego o metal; to otwierała
się pokrywa śluzy powietrznej.
Minęło jeszcze kilka minut, nim ze środka powoli wynurzył się człowiek Poruszał się ostrożnie,
trzymając w ręku karabin jonowy; końcówka lufy zataczała półkola niczym węszące, wygłodniałe
zwierzę. Miał na sobie ciężki kombinezon ochronny z hełmem wyposażonym w TV. Bacznie
lustrując otaczający teren i nie spuszczając palca ze spustu, powoli sięgnął wolną ręką w dół i
wcisnął guzik na nadgarstku drugiej dłoni.
- Kontynuuję raport. Jestem poza statkiem. Będę szedł wolno, aż mój oddech wróci do normy.
Mam obolałe kości. Lądowałem spadając swobodnie do ostatniej chwili. Było to naprawdę szybkie
lądowanie i w końcowym momencie miałem piętnaście G. Na razie nic nie wskazuje na to, bym
został namierzony podczas spadania. Będę mówił przez cały czas. Ten przekaz jest nagrywany na
moim statku dalekiego zasięgu krążącym na orbicie. Tak więc bez względu na to, co się stanie ze
mną, ten raport przetrwa. Chcę uniknąć takiej partaniny, jaką odwalił Marcill.
Nie czuł wyrzutów sumienia z powodu tych słów. Odzwierciedlały one to, co myślał o swoim
martwym już poprzedniku. Gdyby Marcill przedsięwziął jakiekolwiek środki ostrożności, żyłby
pewnie nadal. Pomijając zresztą środki ostrożności, ten dureń powinien był jednak pomyśleć o
pozostawieniu jakiejś wiadomości. Nie zostało po nim nic, absolutnie nic, i nie wiadomo, co się z
nim stało. Nawet słowa raportu, który mógłby teraz pomóc. Hartig zmarszczył nos, myśląc o tym.
Lądowanie na nowej planecie zawsze jest niebezpieczne bez względu na to, jak niewinnie by ona
wyglądała. Również i ta, Selm - II, nie była z pewnością pod tym względem wyjątkiem, zwłaszcza
że nie wyglądała wcale przyjaźnie. To była pierwsza robota Marcilla. I ostatnia. Przekazał relację z
orbity podając położenie miejsca, w którym zamierzał lądować. I nic więcej. Dureń! Od tego czasu
wszelki słuch o nim zaginął. Właśnie wtedy zdecydowano się wezwać fachowca. Dla Hartiga był to
siedemnasty zwiad planetarny. Zamierzał wykorzystać całe swoje doświadczenie, aby na
siedemnastu się nie skończyło.
- Rozumiem, dlaczego Marcill wybrał właśnie to miejsce. Nie ma tu niczego prócz trawy. To
bezludna równina ciągnąca się na wszystkie strony. tuż obok miejsca lądowania rozegrała się jakaś
bitwa... i to nie tak dawno. Pozostałości po niej znajdują się na wprost mnie. Wygląda to na
różnego rodzaju sprzęt bojowy. Kiedyś te maszyny musiały wyglądać imponująco, teraz jednak są
porozrywane i pordzewiałe. Spróbuję przyjrzeć się im z bliska.
Hartig zamknął wejście do śluzy i ostrożnie, nie przerywając relacji, ruszył w stronę
pobojowiska.
- Te maszyny są naprawdę gigantyczne. Najbliższa ma co najmniej pięćdziesiąt jardów długości:
pojazd gąsienicowy z pojedynczą, ogromną lufą. Jest zniszczony. Nie widać na nim żadnych
oznaczeń. Spróbuję przyjrzeć mu się z bliska: Przyznam się jednak szczerze, że mi się to nie
podoba. Z orbity nie było tu widać żadnych miast, nie było słychać żadnych audycji bądź sygnałów
na jakimkolwiek zakresie fal radiowych. A mimo to jest tu pobojowisko i te wraki. To przecież nie
są zabawki. Ten sprzęt jest wytworem bardzo zaawansowanej techniki. Nie jest złudzeniem. To
solidny metal, który został rozerwany przez coś jeszcze potężniejszego. Nadal nie widzę na
korpusie żadnych symboli ani znaków identyfikacyjnych. Spróbuję wejść do środka. Z miejsca, w
którym stoję, nie dostrzegam wprawdzie żadnego włazu, ale jest tam z boku wyrwa, w której
zmieściłby się z powodzeniem łazik. Idę tam. W środku mogą być jakieś dokumenty, a na
urządzeniach kontrolnych jakieś napisy.
Nagle Hartig przystanął. Zamarł w bezruchu i uchwycił ręką poszarpany brzeg wyrwy. Wydało
mu się, że coś usłyszał. Ostrożnym ruchem podniósł poziom sygnału zewnętrznego mikrofonu.
Jedynym, co go dobiegło, był jednak tylko odgłos wiatru wyjącego pomiędzy metalowymi
szczątkami. Nic więcej. Nadsłuchiwał przez chwilę, po czym wzruszył ramionami i odwrócił się,
aby wejść przez wyrwę do wnętrza maszyny.
Z przerażającą gwałtownością spomiędzy metalowych szczątków rozbrzmiał echem odległy
mechaniczny zgrzyt. Hartig obrócił się i przycupnął wysuwając do przodu karabin gotowy do
strzału.
- Coś się tam porusza. Jeszcze tego nie widzę... ale słyszę wyraźnie. Włączyłem zewnętrzny
mikrofon w obwód, żeby odbierany przez niego dźwięk nagrywał się takie. Staje się coraz
donośniejszy, to chyba koła, gąsienice, ... skrzypią, zgrzytają. Pojazd... Jest!
Ze zgrzytem metalu spomiędzy zniszczonych maszyn wyłonił się nieznany pojazd. Mniejszy od
pozostałych miał nie więcej niż pięć jardów długości - sunął do przodu z zapierającą dech w
piersiach szybkością. Był czarny i wyglądał złowrogo. Hartig podniósł wyżej karabin, ale kiedy
zobaczył jak pojazd skręca przyśpieszając, zdjął palec ze spustu.
- Kieruje się w stronę mojego lądownika! Pewnie namierzył go, kiedy lądowałem. Za pomocą
promieniowania, radaru, nie wiem. Włączam urządzenie do zdalnego sterowania, aby przygotować
pokładowe urządzenia obronne. Gdy tylko ten pojazd znajdzie się w ich zasięgu, zostanie
zmieciony z powierzchni ziemi... Teraz!
Jedna po drugiej rozległy się detonacje, kiedy szybkostrzelne działka pokładowe pluły
śmiertelnym ogniem. Ziemia zatrzęsła się, w powietrze wyleciały odłamki skał i wzbiły się kłęby
dymu. Działka zamarły, lecz kiedy tylko pojazd wyłonił się z kłębów pyłu, na nowo rozpoczęły
kanonadę. Pojazd był zupełnie nietknięty.
- Ten pojazd jest szybki i wytrzymały, ale główne działa poradzą sobie z nim...
Nagle ziemią wstrząsnęła potężniejsza od poprzednich eksplozja, która szczękiem odbiła się od
otaczających Hartiga metalowych ścian, wywołując deszcz rdzawego pyłu. Wyjrzał na zewnątrz,
zamarł w bezruchu i zaczął mówić matowym głosem:
- Mój lądownik wyleciał w powietrze. Wystarczył jeden strzał z tego cholernego pojazdu, a
nasze działka nawet go nie drasnęły. Teraz skręca w moim kierunku. Na pewno namierzył
wysyłane przeze mnie sygnały radiowe, promieniowanie cieplne lub coś jeszcze innego. Teraz już
nie ma sensu wyłączanie radiostacji. Sunie prosto na mnie. Strzelam do niego, ale bez skutku. Nie
widzę żadnych okien ani wzierników. Jego załoga musi korzystać z przekaźników telewizyjnych.
Próbuję strzelać do występów znajdujących się z przodu pojazdu. To mogą być detektory albo co...
Nawet nie zwolnił...
Odgłos eksplozji przerwał dalszy przekaz. Anteny krążącego wokół planety statku zaczęły
automatycznie poszukiwać utraconego sygnału. Bez skutku. Wtedy, zgodnie z programem, centrum
kontroli sprawdziło inne kanały. Nic. Z typową dla automatów nieustępliwością zaczęło od
początku, lecz nie wykryło nic poza promieniowaniem atmosferycznym. Po godzinie spróbowało
raz jeszcze i powtarzało to następnie co sześćdziesiąt minut przez całą dobę. Kiedy ta część
programu została zakończona, zgodnie z instrukcją włączyło radiostację nadświetlną i wysłało całą
relację otrzymaną od zwiadowcy z powierzchni planety. Wypełniwszy swą powinność, wyłączyło
wszystkie obwody prócz czuwających i zamarło w nieskończenie cierpliwym oczekiwaniu na
następną instrukcję.
. 2
Zapach Śmierci
- Co to? Coś złego? - zapytała Lea.
W miejscu, w którym jej ciało stykało się z Brionem, poczuła jego nagłe napięcie. Leżeli obok
siebie w głębokiej koi całkowicie zrelaksowani i patrzyli przez bulaj na usianą gwiazdami
kosmiczną przestrzeń. Czuła, że jego potężne ramię obejmujące jej drobne ciało wyraźnie
zesztywniało.
- Nic takiego. Spójrz tylko na te kolory...
- Posłuchaj, kochana bryło mięśni, może jesteś najlepszym zapaśnikiem w Galaktyce, ale jesteś
za to najgorszym kłamcą. Coś się stało. Coś, o czym nie wiem.
Brion wahał się przez chwilę, po czym powiedział: - Jest tu ktoś. Niedaleko. Ktoś, kogo przedtem
nie było. Ten ktoś zwiastuje kłopoty.
- Wierzę w twoje zdolności empatyczne. Widziałam, jak się sprawdzały i wiem, że potrafisz
wyczuć stany emocjonalne innych ludzi. Ale teraz jesteś daleko w przestrzeni kosmicznej, w
drodze pomiędzy dwiema gwiazdami oddalonymi od siebie o całe lata świetlne, skąd więc tu nowy
człowiek na pokładzie... - urwała i spojrzała nagle na zewnątrz, na gwiazdy. - Oczywiście,
wahadłowiec. To pewnie jakieś spotkanie, a nie rutynowa korekta kursu. Czyżby tam był jakiś inny
statek nadświetlny? Ktoś będzie się przesiadał...
- On nie leci... on już przyleciał. Jest już na pokładzie. Idzie prosto do nas. Nie podoba mi się to
wszystko. Nie podoba mi się ten facet... ani ta wiadomość, z którą przybywa.
Jednym płynnym ruchem Brion zerwał się na nogi, odwrócił się do tyłu i zacisnął pięści. Mimo iż
miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i ważył blisko sto trzydzieści pięć kilogramów, poruszał się
zwinnie jak kot. Lea spojrzała na wyprostowaną postać i prawie poczuła wypełniające ją napięcie.
- Nie możesz mieć pewności - powiedziała cicho. Niewątpliwie masz rację, ktoś przybył na
statek Ale nie musi to wcale oznaczać, że ma jakikolwiek związek z nami...
- Jeden martwy człowiek, być może nawet dwóch. Ten, który się zbliża, sam cuchnie śmiercią.
Już tu jest. Lea westchnęła głęboko, kiedy usłyszała za sobą otwierające się drzwi do kajuty. Z
lękiem spojrzała przez ramię, nie wiedząc, czego oczekiwać. Słychać było odgłos delikatnego
szurnięcia nogą, po którym nastąpił głuchy stukot. I znowu: szurnięcie, stukot. Coraz bliżej i
głośniej. Zaraz potem w drzwiach ukazał się mężczyzna. Zawahał się i rozejrzał na boki, mrugając,
jak gdyby miał kłopoty ze wzrokiem.
Lea musiała zdobyć się na niemały wysiłek, aby ukryć uczucie wstrętu, którego na jego widok
doznała, a także aby nie odwracać wzroku. Jedyne oko mężczyznny spojrzało powoli za nią, na
Briona. Kiedy go dojrzał, ponownie ruszył do przodu, powłócząc wykręconą dziwnie stopą i
stawiając ciężko kulę przy każdym kroku. Zapewne ta sama siła, która okaleczyła jego nogi,
oderwała mu również fragment prawej połowy twarzy. Nowa skóra, która wyrosła w tamtym
miejscu, była jasnoróżowa. Pusty oczodół zakrywała opaska. Nie miał także prawej ręki. W jej
miejscu znajdowała się przeszczepiona do obojczyka jej miniatura, która dopiero po roku osiągnie
normalną wielkość. Teraz była jeszcze nieduża, przypominała z wyglądu rękę dziecka - miała
około trzydziestu centymetrów długości - i zwisała bezwładnie. Przybyły poczłapał bliżej do
masywnej postaci Briona.
- Nazywam się Carver - przedstawił się. - Przybyłem tu, aby się z tobą zobaczyć, Brandd.
- Wiem. - Napięcie opuściło teraz ciało Briona równie szybko jak nim owładnęło. - Usiądź i
odpocznij.
Lea nie mogła powstrzymać się od odsunięcia na bok, kiedy Carver westchnąwszy głęboko opadł
na koję tuż przy niej. Słyszała jego ciężki oddech i widziała kropelki potu na skórze, kiedy grzebał
w kieszeni, szukając kapsułki, którą następnie włożył do ust. Spojrzał na dziewczynę i skinął
głową.
- Doktor Lea Morees - powiedział. - Pani także potrzebuję.
- Culrel? - zapytał Brion. Carver przytaknął.
- Cultural Relationships Foundation. Rozumiem, że pracowaliście już kiedyś z nami?
- Owszem. To był nagły wypadek...
- Każdy wypadek jest nagły. Stało się coś bardzo ważnego i wysłano mnie, abym spotkał się
właśnie z wami.
- Dlaczego z nami? Dopiero co wróciliśmy z zadupia, jakim była planeta Dis. Lea tylko co
wyzdrowiała. Obiecano nam, że będziemy mieli trochę odpoczynku przed następną akcją.
Zgodziliśmy się pracować dalej dla waszych ludzi, ale nie już teraz...
- Powiedziałem wam... To nagła sprawa - głos Carvera był chrapliwy. Wcisnął zdrową rękę
między kolana, aby powstrzymać drżenie. Był to ból lub przemęczenie albo obie te rzeczy na raz i
starał się im nie poddać. - Właśnie, jak zapewne dostrzegacie, wróciłem z innej tego typu nagłej
akcji. Jeśli to polepszy wam samopoczucie, powiem, że wiem, co się wam przytrafiło na Dis i że w
związku z tym zaproponowałem nawet, że sam przeprowadzę tę robotę. Wyśmiali mnie. Dla mnie
nie było to wcale takie śmieszne. No jak, zgadzacie się? - Odwrócił się, aby spojrzeć Brionowi w
twarz.
- Nie możesz nalegać na Leę, nie teraz. Zajmę się tym sam.
Carver sprzeciwił się ruchem głowy.
- Musicie działać razem, jako zespół. Rozkazy w tej sprawie są wyraźne. Jednakowe zdolności,
synergiczny związek...
- Polecę z Brionem - powiedziała Lea. - Czuję się już znacznie lepiej. Zanim dotrzemy na
miejsce będę w pełni sił.
- Miło to słyszeć. Jak zapewne wiecie, jesteśmy organizacją całkowicie dobrowolną - Carver
zignorował drwiące prychnięcie Briona i wygrzebał z kieszeni płaskie plastikowe pudełko. - Nie
sądzę, abyście nie wiedzieli, iż prawie wszystkie nasze akcje dotyczą kultur, które przeżywają
kłopoty, społeczeństw zamieszkujących planety, które zostały odcięte od głównego nurtu ludzkich
kontaktów przez tysiące lat. Nie zajmujemy się z zasady odkrywaniem planet na nowo, to zadanie
Zwiadu Planetarnego. Oni lecą zawsze pierwsi, potem przekazują nam zgromadzone informacje.
To twarda jednostka. Służyłem tam cztery lata, dopiero potem przeszedłem do Fundacji. -
Uśmiechnął się ironicznie. - Myślałem, że ta nowa robota będzie łatwiejsza. Zwiad Planetarny ma
jednak jakieś problemy i zwrócił się do nas o pomoc. Czy jesteście gotowi już teraz zapoznać się z
tymi nagraniami?
- Przyniosę odtwarzacz z mojej kabiny - powiedział Brion.
Carver skinął ociężale głową, zbyt zmęczony, aby mówić.
- Zamówić ci coś? - zapytała Lea, kiedy Brion wyszedł z kajuty.
- Tak, chętnie jakiegoś drinka. Popiję nim pigułkę... za kilka minut poczuję się lepiej. Ale bez
alkoholu, na razie nie mogę.
Czuła jego spojrzenie na sobie, kiedy dzwoniła do centrali pasażerskiej i przekazywała
zamówienie komputerowi. Kiedy odłożyła słuchawkę, odwróciła się szybko w stronę gościa.
- No i jak oceniasz to, co widzisz?
- Przepraszam. Nie chciałem się gapić. Czytałem o tobie w rejestrze. Nigdy jeszcze nie
spotkałem nikogo z Ziemi.
- A czego się spodziewałeś? Dwóch głów?
- Powiedziałem przepraszam! Przed opuszczeniem rodzinnej planety i ruszeniem w Kosmos
sądziłem, że cała ta opowieść o Ziemi to jeden z mitów religijnych...
- No i teraz widzisz, że jesteśmy z prawdziwego, niedożywionego ciała i krwi. Jesteśmy
niedojadającymi mieszkańcami przeludnionej i zużytej planety. Przypuszczam, że powiedziałbyś,
że mamy to, na co zasłużyliśmy.
- Nie. No, może w jednej kwestii, nie więcej. Jestem przekonany, że Imperium Ziemskie ponosi
winę za brak umiaru w wielu sprawach. Mam tu na myśli to wszystko, o czym można przeczytać w
podręcznikach szkolnych. Nikt w to nie wątpi. Ale to już historia, starożytność sprzed wielu tysięcy
lat. To, co ma teraz dla mnie większe znaczenie, to przyszłość wszystkich tych planet, które
znalazły się w izolacji po Upadku. Kiedy zobaczyłem na własne oczy, jaki los spotkał niektóre z
nich, zdałem sobie sprawę z tego, jaki brutalny mógłby stać się wszech świat. Ludzkość z zasady
przynależy do Ziemi. Osobiście możecie czuć się gorsi, ponieważ przeludnienie i ograniczone
zapasy surowców spowodowały ogólne zmniejszenie się waszych ciał. Tak czy inaczej, należycie
do Ziemi i jesteście jej wytworem. Wielu wśród nas jest większych i silniejszych od was, ale jest to
jedynie skutek konieczności przystosowania się do okrutnych i brutalnych światów.
Przyzwyczaiłem się już do tego i traktuję nawet jako normę. Kiedy ciebie zobaczyłem,
uzmysłowiłem sobie jednak, że dom rodzinny ludzkości nadal istnieje uśmiechnął się. - Może wyda
ci się to śmieszne, ale na twój widok doznałem uczucia zadowolenia i ul~. Poczułem się jak
dziecko, które odnalazło dawno utraconych rodziców. Obawiam się, że te słowa nie oddają dobrze
tego, co czuję. To tak jak powrót do domu z dalekiej podróży. Widziałem, w jaki sposób ludzkość
zaadaptowała się do wielu planet. Spotkanie ciebie to jakby w pewnym sensie wchłonięcie kojącej
szczypty wiedzy. Nasz dom nadal tam jest Cieszę się, że cię spotkałem.
- Wierzę ci, Carver - uśmiechnęła się. - Muszę przyznać, że ja także zaczynam cię lubić. Choć
muszę również dodać, że twój wygląd nie należy do najprzyjemniejszych.
Zaśmiał się i odchylił do tyłu, popijając małymi łykami zimnego drinka, który został
automatycznie dostarczony na stół.
- Daj mi rok, a nie poznasz mnie!
- Nie wątpię, że tak będzie. Jestem biologiem, egzobiologiem, więc teoretycznie wiem, jakie
efekty można osiągnąć na drodze odrostu. Jestem pewna, że za jakiś czas będziesz jak nowo
narodzony. Ale to tylko teoria i jak dotąd nie widziałam tego w praktyce. My, Ziemianie, nie
jesteśmy zamożni, więc mało kogo z nas stać na tak kompleksową rekonstrukcję jak twoja.
- To jedna z niewielu korzyści, jakie daje ta praca. Odtwarzają człowieka bez względu na to, jak
mocno jest pokiereszowany. Za kilka miesięcy pod tą opaską będę miał nowe oko.
- Miło to słyszeć. Ale szczerze mówiąc, wolałabym osobiście uniknąć wszystkich korzyści
związanych z tego typu rekonstrukcją, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Pozostaje mi zatem życzyć ci szczęścia. Trudno zresztą się z tobą nie zgodzić.
Obydwoje spojrzeli na Briona, który wrócił z odtwarzaczem. Wziął kasetę z nagraniem i wsunął
do pojemnika. Kiedy zajaśniał ekran, razem z Leą pochylił się do przodu. Carver słuchał nagrania
popijając zimny płyn ze szklanki. Słyszał je już wiele razy i przedrzemał początek. Ocknął się
dopiero pod koniec. Głos Hartiga był spokojny i precyzyjny. Mimo, iż wiedział, że czeka go
niechybna śmierć, nie przerywał swojej relacji. Chciał ułatwić działanie swoim następcom. Lea
była wyraźnie przerażona, kiedy nagranie dobiegło końca i ekran zgasł, natomiast beznamiętna
twarz Briona nie wyrażała żadnych uczuć.
- I chcecie, abyśmy udali się na tę planetę, Selm - II? - zwrócił się do Carvera. Ten przytaknął. -
Dlaczego? To wygląda bardziej na robotę dla wojska. Nie lepiej byłoby wysłać tam coś większego,
dobrze uzbrojonego, co potrafiłoby zadbać o swoje bezpieczeństwo?
- Nie. To jest właśnie to, czego nie chcemy. Doświadczenie wykazało, że zbrojna interwencja
nigdy nie przynosi spodziewanych rezultatów. Wojna niszczy. Nam potrzeba przede wszystkim
wiedzy, informacji. Musimy dowiedzieć się, co się dzieje na tej planecie. Potrzebujemy
utalentowanych ludzi, takich jak wy. Dis była zapewne pierwszym waszym przydziałem, czymś, w
co zostaliście wciągnięci mimo swej woli. Ale powiodło się wam nadzwyczajnie i osiągnęliście to,
co według specjalistów było niemożliwe. Chcemy, abyście wykorzystali swoje zdolności i w tej
sprawie. Nie przeczę, że to może być bardzo niebezpieczne, ale ta robota musi zostać wykonana.
- Nie planowałam żyć wiecznie - powiedziała Lea i zamówiła kilka mocnych drinków. Jej
nonszalancja nie zwiodła Briona.
- Polecę tam sam - powiedział. - Lepiej sobie poradzę w pojedynkę. - Och nie, nie możesz, ty
wielka bezmózgowa bryło mięśni! Nie jesteś dostatecznie bystry, abym mogła puścić cię samego.
Polecę z tobą albo nie polecisz w ogóle. Spróbuj lecieć sam, a zastrzelę cię. Po co mają wieźć cię
taki szmat drogi, jeśli i tak masz zginąć.
Brion uśmiechnął się, słysząc te słowa.
- Twoje współczucie i wyrozumiałość są niezwykle wzruszające. Zgadzam się. Twoje argumenty
przekonały mnie, że najlepiej będzie, jeśli polecimy tam razem.
- Świetnie! - złapała szklankę, gdy tylko ta ukazała się w wylocie podajnika i pociągnęła duży
łyk. - Jaki ma być nasz następny krok, Carver?
- Trudny: Musicie przekonać kapitana statku, aby zmienił kurs i skierował się na Selm - II. Na
orbicie będzie czekał na nas statek operacyjny.
- Może być z tym jakiś problem? - zapytał Brion. - Widzę, że nigdy nie miałeś do czynienia z
kapitanem liniowca dalekiego zasięgu. Wszyscy oni są bardzo apodyktyczni. I podczas lotu sami
decydują o wszystkim. Nie możemy zmuszać go do zmiany kursu. Możemy go jedynie
przekonywać.
- Przekonam go - powiedział Brion. - Podjęliśmy się tej roboty i żaden pilotczyna nie będzie stał
nam na drodze!
. 3
Desperacki plan
Kapitan MLuta mógłby mieć wiele przezwisk, ale nigdy, w najśmielszych nawet wyobrażeniach,
nie sądził, by nazwano go pilotczyną. Stał twarzą w twarz z Brionem Branddem. Spoglądali na
siebie groźnie. Obaj byli mężczyznami rosłymi, krzepkimi i wysokimi... przy czym kapitan był
nawet nieco wyższy. Był tak samo umięśniony jak Brion... i równie wojowniczy. Byli bardzo
podobni do siebie, z jednym wyjątkiem: skóra Briona miała kolor opalenizny, kapitana zaś
głębokiej czerni.
- Odpowiedź brzmi nie - powiedział kapitan MLuta chłodno, a w głosie jego wyczuwało się
rosnącą złość. Proszę opuścić mój mostek!
- Chyba pan mnie dobrze nie zrozumiał, kapitanie. To była moja nieformalna prośba.
- W porządku. Pańska nieformalna prośba została odrzucona!
- Jeszcze nie powiedziałem, dlaczego się z nią do pana zwróciłem...
- I nie będzie pan miał okazji, dopóki będę miał tu coś do powiedzenia. A będę miał. Jestem
kapitanem tego statku. Mam załogę, pasażerów i ładunek, za który odpowiadam. A także rozkład
lotu. To jest dla mnie najważniejsze. Ze wszystkiego. Już i tak wasi ludzie zakłócili lot, aby
umożliwić panu spotkanie z tym człowiekiem. Zgodziłem się na to, ponieważ poinformowano
mnie, że to nagły wypadek. Teraz już po wszystkim. Wyjdzie pan sam, czy mam pana wyrzucić?
- Proszę spróbować.
Głos Briona był cichy, prawie jak szept. Jego pięści byty jednak zaciśnięte, a mięśnie napięte,
kiedy patrzył gniewnie na kapitana, który odwzajemniał jego spojrzenie. Carver ruszył do przodu
kuśtykając i z trudem wcisnął się między nich.
- To zaszło już za daleko - powiedział. - Zmuszony jestem interweniować, zanim będzie za
późno. Brandd, proszę iść do doktor Morees. Natychmiast.
Brion wziął głęboki oddech i rozluźnił mięśnie. Carver miał rację, niemniej Brion żałował, że
kapitan nie spróbował i nie dał mu szansy rozstrzygnięcia sprawy. Obrócił się na pięcie i podszedł
do Lei, która siedziała w pobliżu na przymocowanym do ściany fotelu. Gdy tylko Brion i kapitan
zostali rozdzieleni, Carver sięgnął zdrową ręką do bocznej kieszeni i wyjął z niej kartkę papieru,
rzucił na nią przelotne spojrzenie i schował ją z powrotem.
- Mieliśmy nadzieję, że zgodzi się pan z własnej woli, kapitanie MLuta. Teraz, dobrowolnie czy
nie, pomoże nam pan.
- Oficer wachtowy - powiedział kapitan do mikrofonu na kołnierzu. - Natychmiast na mostek z
trzema ludźmi. Uzbrojonymi!
- Proszę zaraz odwołać ten rozkaz - powiedział Carver zdenerwowany. - Proszę za pomocą
radiostacji nadświetlnej skontaktować się ze swoją bazą. Niech pan poprosi o Kod Dp - L.
Kapitan odwrócił się gwałtownie i pochylił nad kaleką.
- Skąd pan ma ten kod? - rzucił ostro. - Kim pan - Żadnych dalszych pytań, jeśli łaska. Niech pan
połączy się z nimi i powie, że nazywam się Carver. Proszę im powiedzieć, że jestem tu z panem.
Kapitan nie odpowiedział, ale wszyscy troje usłyszeli, jak odwołuje wezwanie o zbrojne
wsparcie.
- Co to za czary? - zapytał Brion, kiedy Carver opadł ciężko na fotel obok
- To kopniak, a nie czary. Roodepoort, rodzinna planeta kapitana, należy do tych, które wiele
zawdzięczają Fundacji. Być może jej mieszkańcy nie wiedzą o tym, ale rząd wie. Płacą nam co
roku całkowicie dobrowolnie duże datki.
Brion pokiwał głową.
- To znaczy, że Roodepoort jest jedną z tych planet, którym pomogliśmy w przeszłości wybrnąć
z kłopotów? - Zgadza się. Dlatego zawsze możemy prosić ich o pomoc, bez względu na jej
rozmiary. Tego rodzaju długi odbieramy tylko w nagłych wypadkach. Szef ich agencji kosmicznej
został poinformowany o mojej obecności tutaj i miał oczekiwać na wiadomości ode mnie. Jest
bardzo zajęty i nie sądzę, aby był zadowolony z zawracania mu głowy tą sprawą. Kapitan będzie z
nami współpracował bez względu na to, czy będzie mu się to podobało, czy nie.
Nie musieli długo czekać. Kapitan wrócił na mostek i stanął przed Carverem. Widać było, że
gotuje się wewnętrznie, ale Carvera nie wzruszało to w najmniejszym stopniu.
- Kim pan jest, panie Carver? Kim pan jest, że może pan wydawać takie rozkazy?
- Skoro ma pan już rozkazy, nie wystarcza to panu? - Nie. Zgodnie z kosmicznym prawem tylko
ja mogę wydawać rozkazy na tym statku. Teraz prawo to zostało złamane. Mój autorytet został
podważony. A jeśli nie zastosuję się do tych instrukcji?
- Może pan to zrobić. Ale kiedy wróci pan do swojego portu, będzie miał pan niemało kłopotów.
- Kłopotów? - uśmiechnął się gorzko kapitan. - Pójdę na zieloną trawkę. Będę skończony.
- Zatem zna pan cenę za swoją ciekawość. Proszę mi wierzyć, kapitanie, nie chcę, aby miał pan
kłopoty z mojego powodu. Ta zmiana kursu jest sprawą niezwykłej wagi. Powiem panu tyle, ile
mogę. To akcja Fundacji. Kiedy wróci pan do domu, może pan zapytać swoich przełożonych,
ludzi, którzy wydali panu ten rozkaz, o co chodzi. Do nich należy decyzja o tym, co powinien pan
wiedzieć. Mogę jedynie dodać, że ta zmiana kursu nie jest bezcelowa. Właśnie zginęli ludzie i bez
wątpienia w przyszłości zginie ich jeszcze więcej. Czy to wystarczy, aby zaspokoić pańską
ciekawość?
Kapitan uderzył zaciśniętą pięścią w otwartą dłoń drugiej ręki.
- Nie - powiedział. - Nie zaspokaja! Ale widzę, że na razie będzie musiało mi wystarczyć.
Zrobimy ten przystanek, ale nigdy więcej nie chcę was widzieć na ; pokładzie mojego statku. Nie
chcę, aby przytrafiło mi się , to po raz drugi!
- Uszanujemy pańską wolę, kapitanie. Naprawdę bardzo mi przykro, że tym razem musiało to
przybrać taki obrót.
- Żegnam panów. Zostaniecie powiadomieni o przesiadce.
- Nie zyskałeś tu przyjaciela - powiedziała Lea, kiedy drzwi zatrzasnęły się za nimi.
Carver wzruszył jedynie ramionami. Był zbyt zmęczony, aby rozwodzić się nad tym.
- Wracam do mojej kajuty - powiedział. - Przyłączę się do was, kiedy nadejdzie pora przesiadki.
Cała przyjemność, jaką sprawiała Lei i Brionowi ta podróż, prysła bezpowrotnie. Obejrzeli
ponownie zapis relacji Hartiga, a następnie przesłuchali go jeszcze kilka razy, aż w końcu
dokładnie go zapamiętali. Brion ćwiczył w sali gimnastycznej statku nieświadomy tego, że jego
zdolność podnoszenia ciężarów i doskonała kondycja wpędziły w kompleksy tamtejszego
instruktora. Lea próbowała odpocząć i odzyskać siły. Nie miała pojęcia, co spotka ich na Selm - II,
niemniej nie wątpiła, że będzie tam nadzwyczaj niebezpiecznie. Czekanie stawało się nieznośne i
gdy w końcu nadeszła pora przesiadki, przyjęli to z ulgą. Podczas samych przenosin ze statku,
kapitana nie było nigdzie w pobliżu.
- I co dalej? - zapytał Brion, kiedy cała trójka wyszła z wahadłowca wewnątrz ogromnej śluzy
powietrznej statku flagowego Fundacji.
- To zależy całkowicie od was - powiedział Carver. - To wasz przydział. Teraz wy decydujecie.
- Gdzie jesteśmy?
- Na orbicie wokół Selm - II.
- Chcę ją zobaczyć.
- Na dolnym pokładzie jest kabina obserwacyjna. Tędy, proszę. Wezwę tam dowódcę akcji.
Był to duży i szybki statek Minęli automaty sklepowe i wnęki magazynowe i zatrzymali się na.
wprost przesuwających się automatycznie platform dźwigowych zapełnionych ogromnymi
ładunkami. W kabinie obserwacyjnej, do której wkrótce dotarli, nie było nikogo. Stanęli na
przezroczystej podłodze i spojrzeli w dół. Pod nimi znajdowała się błękitna kula planety, w
połowie pogrążona w cieniu, w połowie oświetlona jaskrawym światłem rodzimej gwiazdy Selm,
słońca tego samotnego świata.
- Stąd wygląda jak każda inna planeta. Co było przyczyną; że się nią zainteresowano? - spytał
Brion. - Wszystko zaczęło się od rutynowego badania.
Podczas normalnego komputerowego przeszukiwania danych sprzed Upadku odkryto listę
transportów wysyłanych na różne planety należące do dawnego Imperium Ziemskiego. Większość
z nich była nam znana, ale kilka było oczywiście nowych. Ich współrzędne przekazano do Fundacji
w celu nawiązania kontaktu i identyfikacji. Ponieważ obserwacja z orbity nie wykazała istnienia
tam miast ani osad, planeta miała być zbadana na końcu. Nie stwierdzono takie obecności fał
radiowych na żadnym zakresie.
- Zatem nie ma tam ludzi ani żadnych oznak cywilizacji... poza kilkoma ogromnymi
pobojowiskami?
- Tak... - powiedział Carver - i to nas właśnie zaintrygowało. To militarne złomowisko, w
pobliżu którego wylądowali Marcill i Hartig, było największym, jakie dotąd odkryto. A jest ich
sporo.
- Sprzęt wojenny... bez żołnierzy. Gdzie są ci wszyscy ludzie? Pod ziemią?
- Być może. To właśnie będziesz musiał stwierdzić, kiedy tam bezpiecznie wylądujesz. Sama
planeta wygląda dość atrakcyjnie. Te białe czapy, które tam widać, to lód i śnieg. Jest tam
oczywiście sporo wody. Są wyspy i archipelagi, a także jeden duży kontynent. O, tam. Po części
panuje teraz na nim noc. Ma w przybliżeniu kształt dużej misy otoczonej łańcuchami gór. W jego
środku znajdują się trawiaste równiny i porośnięte lasami wzgórza. Mnóstwo jezior, wliczając w to
jedno duże, prawie na środku. Od niego odbijają się te promienie słoneczne. To prawdziwy
śródlądowy ocean. Dostaniesz szczegółowe dane na ten temat
- Jaki jest tam klimat?
- Znakomity. Przynajmniej na równinach otaczających to gigantyczne jezioro. W górach jest
nieco zimniej, ale na mniejszych wysokościach jest ciepło i przyjemnie.
- W porządku. Pierwszą rzeczą, której potrzebujemy, to środek transportu. Co jest do
dyspozycji?
- Tym zajmie się dowódca akcji. Proponuję, byście wcięli jeden z lądowników. To są dobrze
wyposażone statki, o stosunkowo dużej mocy, w których jest dosyć miejsca na niezbędny sprzęt
dodatkowy. Są też dobrze uzbrojone. Technicy zadbają już o to, aby znalazł się na nich najnowszy
sprzęt bojowy i urządzenia obronne.
Brion uniósł wysoko brwi słysząc te słowa.
- Działka niewiele pomogły Hartigowi, o ile mi wiadomo.
- To doświadczenie może nam pomóc.
- Nie szafuj tak beztrosko słowem my - powiedziała Lea - o ile nie zamierzasz lecieć z nami.
- Przepraszam. Możecie otrzymać wszelką broń, jaką zechcecie. Zarówno ręczną, jak i
pokładową. Wybór sprzętu należy do was.
- Mogę dostać listę sprzętu, jakim dysponujecie? - zapytał Brion.
- Ja się tym zajmę - powiedział czyjś głos. Odwrócili się i zobaczyli szczupłego, siwowłosego
mężczyznę, który wszedł niezauważenie podczas ich rozmowy. Rzucił jakieś polecenie do
mikrofonu przymocowanego do pasa przekaźnika, spojrzał na nich i dodał:
- Jestem Klart, wasz dowódca akcji. Do mnie należy udzielanie rad, a takie dopilnowanie,
abyście dostali to, czego chcecie i czego potrzebujecie. Spójrz na tamten ekran, znajdziesz tam spis
wszystkiego, czym dysponujemy.
Spis sprzętu był długi i szczegółowy. Brion przeglądał go razem z siedzącą obok Leą, dotykając
ekranu w miejscach, gdzie pojawiały się te pozycje, które ich interesowały. Z wolna zaczął piętrzyć
się obok stos wydruków. Gdy skończyli, Brion zważył je w dłoni i rzucił przelotne spojrzenie na
planetę pod sobą.
- Podjąłem decyzję - rzekł. - I mam nadzieję, że Lea zgodzi się ze mną. Lądownik zostanie
wyposażony we wszystkie najpotężniejsze bronie, jakie tylko są tu dostępne. Zabierzemy także
wszelki możliwy sprzęt, jaki może przydać się nam na tej planecie. Kiedy zostaniemy w to
wszystko zaopatrzeni, wyląduję na niej sam, bez żadnych urządzeń, bez niczego, co by posiadało
cokolwiek metalowego. Nawet z gołymi rękami, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie uważasz, Lea, że
w tych warunkach będzie to najrozsądniejsze?
Jej niema, wyrażająca przerażenie twarz była jedyną odpowiedzią.
. 4
Dzień przed akcją
- Zaraz przygotuję spis propozycji - powiedział Klart, wprowadzając serię poleceń do swojego
osobistego terminalu. Spokój, jaki zachowywał świadczył wyraźnie, że żadne zachowanie
najbardziej nawet oryginalnego agenta nie było w stanie go zaskoczyć.
Lea jednak nie podzielała tego spokoju.
- Brionie Brandd, każdy, kto mówi coś takiego, musi być stuknięty. Carver, dopilnuj, aby go
natychmiast zamknięto!
- Lea ma rację - przytaknął Carver. - Nie możesz poruszać się nieuzbrojony na tak śmiertelnie
niebezpiecznej planecie. To byłoby samobójstwo.
- Czyżby? Czy te wszystkie urządzenia i całe to uzbrojenie pomogło tym dwóm ludziom przede
mną? Marcill zniknął po prostu bez śladu... Mamy jednak na szczęście wyobrażenie, co się z nim
stało. I wiemy dokładnie, co tamten wóz bojowy zrobił z Hartigiem. Mam nadzieję, że nie
będziecie mieli nic przeciwko temu, że nie pójdę ich śladem. Myślę o przetrwaniu, a nie o
samobójstwie. Zanim się wypowiecie, chciałbym, abyście rozważyli dwa drobne fakty. Pamiętacie,
jak zginął Hartig? Tamten wóz bojowy jechał prosto na niego przechwytując i namierzając
wysyłane przez niego sygnały radiowe lub lokalizując jego broń. Wykrył go i zniszczył. Nie mylę
się?
- Jak na razie, nie - powiedziała Lea. - Czy to pierwszy fakt?
- Tak. Hartig został namierzony i zniszczony. Fakt drugi to zwierzęta. Przypominacie sobie, że
Hartig dostrzegł je i opisał zaraz po wylądowaniu. Biegły w oddali, skacząc.
- No i jaki wniosek wynika z tych dwóch informacji? zapytał Carver.
- To oczywiste - powiedziała do niego Lea. Zwierzęta były żywe i mimo to nie były atakowane
przez sprzęt bojowy. Hartig natomiast został zabity. Żeby więc tam przetrwać, trzeba zachowywać
się jak zwierzę i zbadać sytuację poruszając się na własnych nogach.
- To szaleństwo - jęknął Carver. - Nie mogę na to pozwolić.
- Nie możesz mi zabronić. Twoja odpowiedzialność skończyła się w momencie dostarczenia nas
tutaj. Teraz ja kieruję tą akcją. Lea pozostanie na orbicie. Wyląduję sam.
- Cofam, co powiedziałam - odezwała się Lea. To rozsądny plan. W sam raz dla Zwycięzcy
Twenties. Dostrzegła nieme pytanie na twarzy Carvera i zaśmiała się. - Widać, że niezbyt
dokładnie cię poinformowali, skoro nie wiesz, że Brion jest światowej sławy bohaterem. Jego
rodzinna planeta, jedna z najbardziej nie sprzyjających ludziom w Galaktyce, organizuje co roku
zawody fizyczno - umysłowe. Dwadzieścia różnych konkurencji, od szermierki, poprzez pisanie
wierszy, podnoszenie ciężarów, po szachy. To z pewnością najbardziej wycieńczające zmagania,
jakie kiedykolwiek organizowano, wyczerpujący pokaz zdolności zarówno fizycznych, jak i
intelektualnych. Zapytaj Briona o szczegóły, a dowiesz się, że jest to nieprawdopodobne
wydarzenie sportowe, które po całym roku zmagań wylania jednego jedynego Zwycięzcę. Potrafisz
wyobrazić sobie całoroczne zawody sportowe, w których uczestniczą wszyscy mieszkańcy
planety? Pomyśl więc, kim musi być ten Zwycięzca! Jeśli nie starczy ci wyobraźni, to popatrz na
Briona. On jest jednym z tych Zwycięzców. Bez względu na to, co wywołuje trudności na Selm -
II, jest bardzo prawdopodobne, że Brion potrafi je pokonać. I zwyciężyć.
Carver podczłapał do fotela i opadł nań ciężko, upuszczając kulę, która spadła na podłogę.
- Wierzę ci - powiedział. - Ale to niczego nie zmienia. Jak powiedzieliście jednak, od tej chwili
odpowiedzialność za wszystko, co się wydarzy, spada na was. Masz rację, ja jestem już poza tą
sprawą. Jedyne, co mogę teraz zrobić, to życzyć wam szczęścia. Klart dopilnuje, żebyście
otrzymali wszystko, co może wam być potrzebne.
- Oto spis propozycji - powiedział Klart, odrywając kartkę papieru z drukarki i wręczając im.
Lea chwyciła ją pierwsza, zanim Brion zdążył wyciągnąć rękę.
- Ponieważ ja będę krążyć na orbicie w lądowniku podczas twojego pobytu na powierzchni
planety, zajęcie się Wyposażeniem należy do mnie. Idź poćwiczyć pompki lub weź trochę
anabolików. Zrób po prostu to, co zawsze robisz przed walką, a ja zajmę się sprawą.
- Zazwyczaj odpoczywam - odparł Brion. - Przygotowuję się psychicznie na to, co mnie czeka.
- No to idź i odpocznij. Przed złożeniem zamówienia dam ci ostateczną listę do akceptacji.
- Nie musisz tego robić. Zostawiam ten kłopot tobie i ekspertom. Po prostu przypilnuj, żeby
wszystko było w komplecie. Będę wprawdzie potrzebował trochę specjalnego sprzętu, ale tym
zajmę się sam. Teraz potrzebuję jedynie szczegółowej kopii raportu zwiadu planetarnego. I
miejsca, w którym mógłbym zapoznać się z nim w spokoju.
- Macie przydzielone kajuty - powiedział do niego Klart. - W terminalu znajdziesz potrzebne
informacje.
- Świetnie. Jak szybko otrzymamy sprzęt?
- Za dwie, maksimum trzy godziny.
- My potrzebujemy dziesięciu godzin. Chcę się najpierw przespać - ponownie spojrzał na odległą
Planetę. Gdy tylko odpoczniemy i zostaniemy wyposażeni, będę chciał wsiąść do naszego
lądownika i zejść na niższą orbitę, aby przyjrzeć się powierzchni planety z mniejszej odległości.
Chciałbym wiedzieć dokładnie, jakiego rodzaju zwierzęta widział Hartig.
Brion spał głębokim snem, lecz gdy Lea otworzyła drzwi, natychmiast się obudził. Zawahała się
i zamrugała nieprzywykłymi do ciemności oczami.
- Wejdź - zawołał do niej. - Zaraz zapalę światło.
- Zawsze śpisz w ubraniu? - zapytała. - I w butach?
- To nazywa się wchodzeniem w rolę. - Wziął dużą szklankę wody z podajnika i wypił. - Będę
żył w tym ubraniu przez kilka dni. Moje ciało i mój refleks będą moją główną bronią. Zabiorę ze
sobą także nóż. Przemyślałem to dokładnie i uważam, że jego wartość w obronie jest warta ryzyka,
jakie się z tym wiąże.
- Jaki nóż... i jakie ryzyko? Nie rozumiem.
- Nóż wykonany z minerału. Będzie jedynym wyjątkiem, jedyną rzeczą częściowo
nienaturalnego pochodzenia. To ubranie jest wykonane z naturalnych włókien, a guziki z kości.
Buty zrobione są ze zwierzęcej skóry i sklejone. Nie mam na sobie nic z metalu ani ze sztucznych
włókien.
- Nawet plomb w zębach? - zapytała, uśmiechając się.
- Nawet. - Brion był niezwykle poważny. - Wszystkie metalowe wypełnienia zostały usunięte i
zastąpione ceramicznymi. Im bardziej będę przypominał zwykłe zwierzę, tym bardziej będę
bezpieczny. Z tego właśnie powodu ten nóż jest świadomym ryzykiem, jakie podejmuję. - Obrócił
się, aby mogła zobaczyć skórzaną pochwę zawieszoną z boku na pasie. Wyjął z niej długi,
przezroczysty przedmiot i dał jej do obejrzenia.
- Wygląda jak szkło. Czy to właśnie to? Zaprzeczył ruchem głowy.
- Nie, to plastal. Specjalna postać krzemu, która przypomina pod pewnymi względami szkło,
lecz jest od niego stukrotnie wytrzymalsza, ponieważ jej cząsteczki zostały tak uporządkowane,
aby powstał jeden duży kryształ. Jest praktycznie niełamliwy, a jego ostrze nigdy się nie tępi.
Ponieważ jest to krzem, powinien być traktowany jako piasek przez każdy detektor. Dlatego
właśnie decyduję się na ryzyko zabrania go ze sobą.
Lea patrzyła w milczeniu, jak Brion chowa ostrożnie swój nóż, wygina palce w łuk i przeciąga
się jak kot. Widziała mięśnie poruszające się pod ubraniem - była świadoma drzemiącej w nim siły,
która była czymś więcej niż tylko siłą fizyczną.
- Czuję, że może ci się udać - powiedziała. Wątpię, aby ktokolwiek inny mógł tego dokonać,
przynajmniej nie w tej Galaktyce. Oczywiście nadal uważam, że jest to szalone przedsięwzięcie,
ale zgadzam się, że daje ono największe szanse ustalenia, co dzieje się tam w dole.
Jego ruchy były niezwykle szybkie. Ciągle jeszcze nie mogła się do tego przyzwyczaić. Objął ją,
zanim zauważyła, że się poruszył. Siła jego ramion wywoływała wrażenie, że pod warstwą ciała
znajduje się stal. Pocałował ją szybko i cofnął się.
- Dziękuję. Z twoim zrozumieniem i wiarą jestem teraz lepiej przygotowany do Wypełnienia
tego zadania. Do roboty zatem:
Ich odlotowi nie towarzyszyła żadna ceremonia. Podczas gdy Lea sprawdzała wykaz ładunku,
Brion rozmawiał z pierwszym oficerem nawigacyjnym, który następnie obliczył dla nich i,
wprowadził do komputera pokładowego lądownika parametry kilku orbit. Kiedy wszystkie
przygotowania dobiegły końca i wszystko jeszcze raz sprawdzono, zamknęli luk. Po otrzymaniu od
nich sygnału gotowości, komputer uruchomił program, który odłączył ich od statku - matki i
zapoczątkował swobodne spadanie. Dysze manewrowe obróciły lądownik. Następnie włączyły się
główne silniki, które miały dostarczyć ich na planowaną orbitę. Selm - II rosła z każdą chwilą na
ekranie.
- Jesteś przestraszona - powiedział Brion, przykrywając swoją mocną ręką jej drobną, zimną
dłoń.
- Nie trzeba zdolności empatycznych, aby to stwierdzić - powiedziała drżącym głosem
przysuwając się do niego. - To zadanie może wygląda prosto na papierze, ale im bliżej jesteśmy tej
planety bez powrotu, tym bardziej staję się niespokojna. Dwóch świetnych facetów, fachowców od
nawiązywania kontaktów, zostało tam zabitych. To samo może równie dobrze przytrafić się nam. .
- Nie sądzę. Jesteśmy znacznie lepiej od nich przygotowani. I to właśnie dzięki ich poświęceniu,
które dostarczyło nam informacji niezbędnych do przetrwania. Ale teraz nie pora na te rozważania.
Musisz się odprężyć i oszczędzać siły na później, kiedy będą potrzebne. Teraz trzeba zejść na
odpowiednio niską orbitę i obejrzeć szczegółowo powierzchnię, potem poszukamy miejsca do
lądowania. Do tego czasu nic nam nie grozi.
Nagle włączył się komputer zadając kłam jego słowom.
- Obserwuję jakiś pojazd atmosferyczny. Trajektoria jego lotu przebiega pod nami. Pokazać na
ekranie?
- Tak.
Na ekranie ukazała się maleńka kropeczka, która poruszała się powoli z lewej strony na prawą.
- Powiększ obraz.
Ruchoma kropka zaczęła rosnąć, przybierając postać metalicznej strzały z odchylonymi do tyłu
skrzydłami.
- Z jaką leci prędkością? - zapytał Brion. W odpowiedzi na ekranie ukazały się dane, które
głośno odczytał - 2,6 Macha. To samolot naddźwiękowy, produkt wysoko rozwiniętej
technologicznie kultury. Przy tej prędkości ma. ograniczony zapas paliwa. Jeśli uda nam się śledzić
jego lot do końca, będziemy mogli zobaczyć, gdzie wyląduje...
- I przy okazji zyskać szansę odkrycia, co się dzieje na tej planecie - dokończyła za niego Lea.
- Tak jest.
Obserwowany samolot przechylił się na jeden bok i gwałtownie zanurkował. W tej samej chwili
odezwał się komputer.
- Widoczny na ekranie samolot wysyła cyfrowy sygnał radiowy. Nagrywam go.
Obraz samolotu na ekranie zniknął nagle w płomieniach wybuchu.
- Co wywołało tę eksplozję? - zapytał Brion.
- Rakieta ziemia - powietrze. Namierzyłem ją tuż przed eksplozją.
Brion pokiwał ponuro głową.
- Samolot musiał wykryć ją takie i dlatego właśnie próbował wykonać ten manewr.
- A ten przekaz radiowy... czy jest możliwe, że wysłała go jego załoga?
- Oczywiście! Jeśli to był samolot zwiadowczy, to był tam zapewne w jakimś celu. Kiedy
odpalono do niego rakietę, próbował wykonać unik przekazując jednocześnie informacje do swojej
bazy. I jeśli się nie mylę... właśnie nadchodzi odpowiedź. - Brion wskazał na niewielki obiekt,
który ukazał się nagle na ekranie. Rakieta balistyczna. Najprawdopodobniej jest skierowana na tę
wyrzutnię rakiet. Ta wojna wciąż tam trwa. Tak więc znamy już dwa miejsca, których lepiej
unikać.
- Cel rakiety balistycznej, to znaczy miejsce, w którym właśnie doszło do tej efektownej
eksplozji i miejsce, z którego ją wystrzelono?
- Zgadza się. Dopóki nie wiemy co się dzieje na tej planecie, lepiej trzymać się jak najdalej od
miejsc, w których toczy się wojna. Spróbujmy może teraz odszukać zwierzęta, które widział
Hartig. Myślę, że nie popełnimy błędu, przypuszczając, że unikają one miejsc walk i ruchomego
sprzętu. Uciekły, kiedy wylądował statek Hartiga, toteż prawdopodobnie trzymają się z dala od
wszelkich urządzeń.
Na wschodnim brzegu gigantycznego jeziora, nazwanego przez nich Jeziorem Centralnym,
znaleźli miejsce, którego szukali. Cała trawiasta równina, ciągnąca się od podnóża gór do brzegu
jeziora, upstrzona była ruchomymi kropkami. Ustawiony na maksymalne zbliżenie teleskop
elektronowy pozwalał stwierdzić, że były to jakieś trawożeme zwierzęta. Położenie tego stada, jak
również pozostałych zwierząt pasących się wzdłuż brzegu, zostało zarejestrowane. Były tam także
drapieżniki. Domyślili się tego, kiedy zauważyli uciekającą w panice grupę zwierząt ściganych
przez większych i szybszych prześladowców. W czasie tej obserwacji nie dostrzegli najmniejszego
śladu jakiejkolwiek cywilizacji.
- To jest miejsce, w którym chciałbym spaść - powiedział Brion. - Na tej równinie, gdzie pasą się
te wszystkie stada.
- Co masz na myśli mówiąc spaść? Czyżbyś nie zamierzał lądować w lądowniku?
- Nie. To ostatnia rzecz, jaką chciałbym zrobić. Widziałaś, co się stało z samolotem. Nie chcę,
aby nas namierzono i poczęstowano rakietą. Musimy obliczyć trajektorię balistyczną, która
zapewni nam wejście w atmosferę we właściwym miejscu.
- Nie będzie cię bolało, kiedy będziesz płonął trąc o powietrze podczas spadania?
Brion uśmiechnął się.
- Doceniam twoją troskę. Będę miał na sobie grawitator, który zmniejszy prędkość spadania.
Usunąłem ponadto wszystkie zbędne metalowe części z kombinezonu ciśnieniowego. Nawet butlę
z tlenem zamieniłem na plastikową. Istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że zostanę wykryty
przez radar naziemny, zwłaszcza że miejsce, które wybraliśmy, jest chyba wolne od tego typu
urządzeń. Jak tylko wyląduję, pozbędę się grawitatora razem z całym wyposażeniem kosmicznym.
- Zostaniesz sam, zdany tylko na siebie!
- Dlaczego? Będę przecież w kontakcie z tobą.
- Jak to? Czyżbyś wymyślił, plastikowe radio? - zamierzony żart nie wyszedł jej, gdyż w jej
głosie wyczuwało się zmartwienie.
- Mam zamiar używać tego - powiedział Brion wyciągając z przytwierdzonej do boku torby
wstęgę kolorowego materiału. - Wymyśliłem prosty kod. Kiedy rozłożę te wstęgi na ziemi,
będziesz je mogła bez trudu dostrzec z orbity. Zaraz po wylądowaniu, jak tylko się przejaśni,
przekażę ci wiadomość. W czasie przemieszczania się będę ci je przekazywał regularnie, żebyś
wiedziała na bieżąco, co się dzieje.
- Ale to niebezpieczne...
- Wszystko w tej operacji jest niebezpieczne. Niestety, innego sposobu nie ma. - Odwrócił się na
powrót w stronę ekranu i przyjrzawszy mu się dokładnie, stuknął weń palcem w pewnym miejscu. -
Tu chcę wylądować. Niedaleko miejsca, w którym równina styka się ze wzgórzami. Pobliski las
posłuży mi za kryjówkę. Jeśli wystartuję we właściwym momencie, zacznę spadać w nocy i na
ziemi znajdę się o brzasku. Najpierw urządzę sobie kryjówkę, a następnie przystąpię do obserwacji.
Jeśli te zwierzęta okażą się tym, na co wyglądają, to znaczy dzikimi, prostymi formami życia, będę
mógł przejść do kolejnego etapu obserwacji.
- Co ma nim być?
- Zbliżenie się do jednego z rejonów walki...
- Nie możesz!
- Przykro mi, ale to konieczne. Od stada dzikich zwierząt niewiele można się dowiedzieć na
temat sprzętu bojowego. Najbliższe wraki znajdują się w odległości około stu pięćdziesięciu
kilometrów od zaplanowanego miejsca mojego lądowania. To zaledwie dwa, trzy dni marszu.
Codziennie będę przekazywał podczas marszu wiadomości, zaczynając każdą od znaku X ta
regularna forma nie występuje normalnie w przyrodzie, dzięki czemu skaner komputera będzie
mógł ją łatwo zlokalizować i ustawić się na niej. Teraz zamierzam się trochę przespać. Obudź
mnie, proszę, na godzinę przed odlotem.
Powierzchnia Selm - II ginęła w mroku, kiedy Brion wchodził do śluzy powietrznej. Wszystko,
czego będzie potrzebował po wylądowaniu, zostało szczelnie zapakowane w plastikowej torbie w
kształcie rury, którą przerzucił sobie przez plecy. Korpus grawitatora spoczywał swobodnie na jego
masywnych barkach, solidnie przytwierdzony do jego ciała pasami. Lea patrzyła, jak po raz ostatni
sprawdza uprząż opinającą jego kombinezon ciśnieniowy. Dłonie miała zaciśnięte tak mocno, że aż
zbielały jej knykcie. Spojrzał na nią i pomachał jej ręką, ale kiedy szykował się do odejścia,
zbliżyła się do niego i zapukała w przednią szybę hełmu. Brion odemknął ją i uniósł do góry. Jego
twarz wyrażała w takim stopniu spokój, jak jej własne oblicze odbijało zdenerwowanie. - Słucham?
- rzucił.
Przez chwilę milczała. Jedynym dźwiękiem, jaki się rozlegał, był syk powietrza dobiegający z
otworu wlotowego hełmu. Potem wspięła się na palce i pochyliwszy się do przodu, pocałowała go
mocno w usta.
- Chciałam tylko życzyć ci powodzenia. Zobaczymy się wkrótce?
- Oczywiście - uśmiechał się, kiedy zamykał przednią szybę hełmu.
Wszedł do śluzy i zamknął za sobą wewnętrzne wrota. Znajdujący się obok nich wskaźnik
zapłonął czerwonym światłem, kiedy otworzyły się drzwi zewnętrzne. Czekał długie minuty
wpatrując się w kosmiczną pustkę do chwili, kiedy komputer dał mu znak, że nadszedł właściwy
moment: Jak tylko na tablicy kontrolnej zapaliło się zielone światło, wypchnął się do przodu, na
zewnątrz statku.
Lea usiadła przed ekranem monitora i obserwowała jego spadające ciało widoczne dzięki
blaskowi wydzielanemu przez silniki hamujące aż do chwili, kiedy oddaliło się na tyle, że zniknęło
jej z pola widzenia.
. 5
Z gołymi rękami do piekła
Brion mknął w dół, prosto w otchłań nocy. Swobodnie spadając nie czuł w ogóle ruchu, mimo iż
doskonale wiedział, że jego prędkość stale rośnie. Co więcej, wydawało mu się, że tkwi
nieruchomo w miejscu, zupełnie sam, otoczony gwiazdami, z ciemną tarczą pogrążonej w nocy
planety nad sobą. Sam glob otoczony był koroną światła powstałą z załamanych przez atmosferę
promieni słonecznych. W miejscu gdzie zaczynało wschodzić słońce, była ona jaśniejsza. Mimo
wyraźnego braku poczucia ruchu Brion wiedział, że spada w dół po starannie wyznaczonym łuku w
ściśle określone miejsce na powierzchni. Poruszał się na spotkanie wschodu słońca. Zainstalowany
w spoczywającym na jego plecach grawitatorze komputer odliczał sekundy pozostałe do momentu
lądowania. Od czasu do czasu czuł lekkie szarpnięcia uprzęży, w chwilach kiedy szybkość jego
spadania była zmniejszana za pomocą silników hamujących w celu dostosowywania jej do
zaplanowanej.
Tylko lata treningu pozwoliły mu zachować spokój, powstrzymać napierający strach, który
mógłby spowodować niewłaściwą reakcję jego ciała i wydzielenie adrenaliny, krążącej bezcelowo
po jego naczyniach krwionośnych. Czas na działanie będzie po lądowaniu. Teraz była pora na
rozmyślanie. Pogrążywszy się spokojnie w odprężającym stanie półświadomości, pozwolił
swojemu ciału swobodnie spadać, nie zważając na łagodne szarpnięcia uprzęży, które przeszły
niebawem w stały naciąg. Pierwsze cząsteczki gęstniejącej atmosfery zaczęły trzeć o jego
kombinezon. Opadanie trwało.
Nagle, kiedy nad horyzontem zaczęło wznosić się słońce, w oczy zaświeciło mu jasne światło.
Poruszył się i rozluźnił mięśnie. Zaraz będzie po wszystkim. Mimo iż na tej wysokości był już
wschód słońca, w dole na powierzchni planety wciąż panowała noc. W pewnej chwili
wszechobecna szarość pochłonęła światło słoneczne. Wleciał w grubą warstwę chmur. Gdy się z
niej wydostał, znalazł się nad pogrążoną w półmroku równiną. Jak dotąd nic nie zakłócało
opadania. Nigdzie w pobliżu nie było śladu rakiet ani samolotów. Ani na chwilę nie opuszczała go
jednak myśl, że w jego wyposażeniu znajdują się łatwo wykrywalne metalowe elementy. Gdyby je
tylko namierzono, ukazałby się na ekranach radarów jako świetlna plamka, a w jego kierunku
wysłano by natychmiast rakiety. Nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie znajdzie się na ziemi i
będzie mógł się pozbyć tego zdradzieckiego metalu. Wiercąc się w uprzęży, Brion spojrzał
pomiędzy stopami w dół, na mknącą ku niemu trawiastą równinę. Wiedział, że spada za szybko, ale
szybkość była jego jedyną obroną. Jeśli gdzieś tam znajdowały się radary, musiał być widoczny na
ich ekranach, co oznaczało, że powinien spadać swobodnie jak najdłużej, czekając do ostatniej
chwili z włączeniem stopu. Właśnie zbliżał się ten moment. Ziemia była już blisko, coraz bliżej...
Teraz! Obrót przełącznika kontrolnego sprawił, że grawitator zahamował gwałtownie, wrzynając
się uprzężą głęboko w jego uda. W dalszym ciągu spadał za szybko... musiał zwiększyć moc.
Uprząż zaskrzypiała z naprężenia. Popuścić. A teraz... pełna moc! Uderzył stopami o ziemię z taką
siłą, że upadł i przekoziołkował kilka razy w wysokiej trawie. Pozbawiony tchu, mógł potem
jedynie leżeć spokojnie przez kilka długich sekund. Próbował poruszyć nogami i rękoma, ale
odmówiły mu posłuszeństwa. Z wielkim trudem podźwignął się na kolana, po czym stanął w
pionowej pozycji na miękkich jak z waty nogach. Następnie zrobił wszystko to, co nie mogło
czekać. Z wyłączonymi silnikami i zluzowaną uprzężą grawitatora spadł ciężko na ziemię. Brion :
rozpiął kombinezon i zdjął go z siebie, upewniając się, czy hełm oraz butla z tlenem były na swoim
miejscu. Świetnie, wszystko było w najlepszym porządku. Teraz szybko, ale bez pośpiechu. Było
wystarczająco jasno, aby mógł widzieć, co robi. Otwórz pojemnik przytwierdzony do dolnej części
grawitatora i wyjmij z niego nóż i torbę, którą będziesz nosił ze sobą. Doskonale, masz już obie te
rzeczy. Teraz pozbądź się reszty sprzętu. Zwiąż go uprzężą. Sprawdź, czy wszystko zostało
należycie zabezpieczone. Znakomicie. Nie zapomniałeś niczego? Nie, wszystko jest w porządku.
Brion ustawił przełącznik mocy grawitatora na maksimum. Pakunek natychmiast wyrwał mu się
z ręki, zwalając go z nóg I pomknął w górę. Szybko malał w oczach wznosząc się, a po chwili
całkowicie zniknął z pola widzenia. Zaraz potem ujrzał błysk światła odbitego od przedniej szyby
hełmu, kiedy trafiły w nią promienie wschodzącego słońca. Wkrótce i to zniknęło.
Brion odetchnął z ulgą. A więc dotarł na powierzchnię planety i był zdrów i cały. Lądowanie
zakończyło się sukcesem, mógł więc wreszcie uwolnić swój umysł od myśli z nim związanych.
Teraz nadeszła pora, aby przystąpić do właściwego zadania.
Schylając się, aby wyjąć nóż, Brion obrócił się wolno dookoła. Nie patrząc przytwierdził pochwę
do pasa, gdyż cała jego uwaga skupiona była na wyłaniającym się z mroku krajobrazie. Ze
wszystkich stron otaczała go wysoka trawa, która zaczynała szeleścić i kołysać się w podmuchach
porannego wiatru, falując wokół niego. Nie opodal znajdował się skalisty pagórek, a na zachodnim
horyzoncie leśny zagajnik, za którym ciągnęły się porośnięte drzewami góry. Ich wierzchołki
skąpane były w ognistych promieniach wschodzącego słońca.
Nagłe uwagę jego zwrócił niespodziewany ruch. Brion przykucnął powoli, z głową wystającą
ponad trawą. Dostrzegł nadchodzące od strony jeziora stado zwierząt. Szły w jego kierunku
skubiąc po drodze trawę. Tkwił nieruchomo w miejscu niczym głaz, jedynie jego ręce osuwały się
powoli w dół, kiedy zapinał przewieszoną przez ramię torbę.
Skrzekliwe głosy rozdarły nagle powietrze nad nim. Podniósł głowę i ujrzał chmarę ptaków
zataczających kręgi w powietrzu niedaleko niego. Nie, to nie były ptaki, ale coś w rodzaju
latających gadów. Zamiast piór miały rozciągniętą pomiędzy cienkimi kośćmi rozpostartych
skrzydeł błonę. Ich czerwonopomarańczowa skóra połyskiwała w promieniach słonecznych, a
rozdziawione paszcze błyszczały bielą ostrych jak igły zębów. Skrzecząc nieprzerwanie obniżały
lot, aż w końcu sfrunęły na ziemię, niknąc z pola widzenia w morzu trawy.
Skubiące trawę zwierzęta były już niedaleko, dzięki czemu Brion mógł się im teraz przyjrzeć
dokładniej. Miały jaszczurowaty wygląd. Ich bezwłosa, ciemnobrązowa skóra stanowiła doskonały
kamuflaż na spalonej słońcem łące. Poruszały się ostrożnie na długich nogach, unosząc co chwilę
łby i rozchylając chrapy, aby węszyć zapachy niesione przez powietrze. W pobliżu muszą być
drapieżniki... Brion pomyślał, że to też są gady.
Stado wyraźnie wyczuło czyjąś obecność. Zwierzęta przestały skubać trawę i zamarły w
bezruchu z szeroko rozwartymi chrapami. Zapewne zbliżało się jakieś inne zwierzę. Chociaż
wywęszyły jego zapach, nie było go widać w gęstej trawie. Za chwilę na oczach Briona miał się
rozegrać dramat życia i śmierci.
Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że był jednym z wielu widzów, kiedy nagle uprzytomnił sobie,
że wszystkie zwierzęta patrzą w jego stronę. Czyżby go zauważyły? Kucnął niżej, aby zniknąć im z
oczu, czując empatycznie emanujący od nich strumień emocji. Strach. Strach, który stłumił
wszelkie inne ich odczucia. Jego zdolność empatii była uwrażliwiona głównie na ludzi, niemniej od
czasu do czasu odbierał także impulsy silnych emocji wysyłanych przez zwierzęta. Czuł wyraźnie
strach tych zwierząt... i coś jeszcze, coś silniejszego...
Brion skoczył na równe nogi i wyciągając nóż z pochwy obrócił się wokół własnej osi, w porę
dostrzegając ciemny kształt pędzący w jego stronę. Piskliwy skrzek wdarł się do jego uszu. Coś
twardego spadło mu na barki, kiedy nurkował w bok, obróciło go i obezwładniło jego ramię do
tego stopnia, że omal nie wypuścił noża.
Spadło na niego całym ciężarem swego ciała. Wtedy zatopił nóż w jego gardzieli. Z dławionym
skrzekiem opadło ciężko na ziemię, przygniatając go sobą. Zadrżało w konwulsji i zamarło w
bezruchu. Ciepła ciecz spłynęła na ramię Briona. Nie wiedział, czy była to jego krew, czy krew
zwierzęcia. Zaparłszy się stopami o ciało, Brion oswobodził się i rozejrzał nerwowo wokoło, aby
zobaczyć, czy w pobliżu nie ma kompanów tego czegoś.
Było samo. Wyprostował się, dysząc z wysiłku. Jedyny dostrzegalny ruch pochodził od stada
trawożerców, które oddalało się w pospiesznych podskokach. Spojrzawszy na swoje ręce zobaczył,
że spływa po nich zielona ciecz - zatem nie była to jego krew!
Obok na ziemi leżała rozciągnięta nieruchomo martwa bestia. Prawie metrowej długości gęsto
uzębiona paszcza była otwarta, jak w ziewnięciu, a nie widzące oczy wpatrywały się matowo.
Martwy drapieżnik miał krótkie, zakończone szponami przednie łapy oraz duże i masywne łapy
tylne, które umożliwiały mu szybki bieg podczas ataku. Pomarszczona skóra była cętkowana i
miała brzydki, brązowy kolor z odcieniem purpury. Kolor tła, pomyślał Brion. Maszyna do
zabijania. To na pewno jej obawiały się inne zwierzęta.
Poczuł się zmęczony. Opadł ciężko na martwe ciało i wytarł dłonie z krwi o jego skórę. Wypił
łapczywie kilka łyków wody ze swej; drewnianej butelki, po czym zaczął głęboko oddychać,
czekając, aż odzyska siły. Niezbyt obiecujący początek zwiadu. Omal nie został uśmiercony przez
pierwsze napotkane zwierzę! Na szczęście omal. Nóż był ostry i dobrze wyważony, a refleks
Briona błyskawiczny jak zawsze. Drugi raz nie da się już zaskoczyć.
Tak czy inaczej, był w końcu na powierzchni planety i w obecnej chwili względnie bezpieczny.
Teraz była pora na następne posunięcie. Dotychczas troszczył się jedynie o przetrwanie. Najpierw
musiał starać się uniknąć ataku rakietowego, potem lądowego sprzętu bojowego, co mu się
ostatecznie udało. Udało mu się także odeprzeć atak drapieżnika. Tak więc pierwsza część zadania
została wykonana. Następną czynnością, przed udaniem się w dalszą drogę było przekazanie
wiadomości o bezpiecznym lądowaniu.
Miejsce, w którym się znajdował, nadawało się do tego celu tak samo jak każde inne na tej
równinie - znajdowało się dostatecznie daleko od drzew i było dobrze widoczne z orbity. Część
trawy była zdeptana przez zwierzęta, było tego jednak za mało do rozłożenia znaków
sygnalizacyjnych. Na szczęście nie opodal znajdował się kamienisty pagórek, wolny od wysokiej
trawy. Wszedł na niego i otworzywszy torbę, wyciągnął zwój kolorowych wstęg. Mimo, iż
wiedział, że nic nie zobaczy, nie mógł się powstrzymać od spojrzenia na puste błękitne niebo.
Lądownik krążył po orbicie niewidoczny dla niego, podczas gdy on mógł być obserwowany przez
Leę dzięki elektronicznemu powiększeniu. Uśmiechnął się do siebie, machając szeroko rękoma nad
głową. Był to gest zwycięstwa i to wprawiło go w lepszy nastrój. Następnie pochylił się i zaczął
rozkładać wstęgi, aby uformować pierwszy znak. Był nim z, którego zadaniem było umożliwienie
komputerowi ustalenie jego pozycji, w przypadku gdyby nie byt w tej chwili obserwowany. Potem
rozłożył resztę przekazu. Kod, który wymyślił i zapamiętał, był prosty. I oznaczało, że wylądował
bezpiecznie (jeśli Lea obserwowała jego spotkanie z drapieżnym gadem, mogła mieć wątpliwości
co do jego finału). Stanął z boku na chwilę, aby umożliwić jego zarejestrowanie, po czym dołożył
drugą wstęgę, zmieniając I na T, aby poinformować ją, że działa zgodnie z planem i że wkrótce
przekaże kolejny meldunek. Musiał przydusić wstęgi kamieniami, aby leżały płasko, gdyż poranny
wiatr wzmagał się, w miarę jak słońce wznosiło się coraz wyżej i coraz bardziej ogrzewało ziemię.
Z wierzchołka pagórka widać było wyraźnie całą okolicę. Skubiące trawę jaszczurki pasły się teraz
spokojnie nad brzegiem jeziora. Droga, którą musiał przejść chcąc dotrzeć do najbliższego
pobojowiska była prosta - wystarczyło iść na zachód wzdłuż brzegu jeziora. Prosty spacer, dzięki
któremu będzie mógł zbadać okolicę i przyjrzeć się napotkanym zwierzętom. Była już najwyższa
pora, aby ruszać w drogę. Zwinął wstęgi i schował je na powrót do torby, a potem, czując ciepło
promieni słonecznych na plecach, ruszył na zachód.
W środku dnia zrobił postój na krótki odpoczynek i posiłek. Suszone przez wymrażanie racje
żywnościowe miały dostarczać mu całej niezbędnej energii przez kilka dni, smakowały jednak jak
sucha tektura. Skropił je wodą, a następnie potrząsnął butelką, aby zobaczyć, ile mu jej zostało.
Wystarczy na resztę dnia, ale przed zmrokiem będzie musiał butelkę napełnić. Postanowił zrobić to
później, kiedy dzień będzie się zbliżał do końca, a teraz oddalić się od jeziora i poszukać kryjówki
na noc między skałami lub drzewami. Ten samotny drapieżnik sprawił, że poczuł respekt dla
dzikich zwierząt zamieszkujących tę planetę. Schował opakowanie po racjach żywnościowych oraz
butelkę z wodą do torby, wstał i przeciągnął się.
Dźwięk, który dobiegł nagle do jego uszu, był z początku tak słaby i odległy, że wziął go za
brzęczenie owada. Szybko jednak przybierał na sile. Kiedy rozpoznał go, zanurkował w bok, kryjąc
się w gęstej trawie. Był to odgłos silnika odrzutowego. Dławił się, jak gdyby miał awarię.
Nadleciał od strony słońca - biała smuga skondensowanej pary z czarną kropką z przodu. Skręcał
raz po raz, jakby pilot chciał czegoś uniknąć. Po raz kolejny zmienił kierunek, zakręcając w stronę
Briona, po czym przeleciał niemal dokładnie nad jego głową z ogłuszającym rykiem silnika. Po
chwili zniknął w błysku płomieni, które szybko pochłonął biały, rozprzestrzeniający się obłok Coś
czarnego wychynęło jednak z dymu i spadło łukiem na ziemię w odległości ponad kilometra od
Briona, wzbijając w powietrze obłok pyłu. Towarzyszył temu odgłos grzmotu pochodzącego z
powietrznej eksplozji, który dotarł w końcu do jego uszu.
Brion podniósł się powoli na równe nogi i spojrzał w kierunku opadającego pyłu. To wszystko
rozegrało się nieco za blisko, pomyślał. Był to przypadek, czy też pojawienie się tego samolotu
miało coś z wspólnego z nim? Niemożliwe, chyba przypadek. Ale dlaczego w takim razie czuł
zimny pot na plecach na myśl o obejrzeniu z bliska tego wraku? Instynkt samozachowawczy
nakazywał mu trzymać się od niego z dala. Dla dobra zadania musiał jednak obejrzeć tamto
miejsce. Mogło tam być ciało pilota lub jakaś inna wskazówka. Nie miał wyboru. Pył opadł i
równina wyglądała znowu spokojnie jak przedtem. Zapamiętał jednak kierunek. Nie zwlekając
dłużej, ruszył w tamtą stronę.
Krater, który ujrzał, wyglądał jak czarna plama w morzu trawy. Brion zbliżył się do niego
powoli, pełznąc na brzuchu przez kilka ostatnich metrów. Kiedy zajrzał ostrożnie przez jego
krawędź, dostrzegł w dole na dnie metalowe szczątki, z których wystawało skrzydło samolotu.
Nigdzie na jego powierzchni nie zauważył żadnego oznaczenia - nawet z bliska, kiedy zsunął się w
dół i podszedł do złomu. Powierzchnia wraku była jeszcze ciepła. Obszedł go ostrożnie. Dookoła
rozrzucone były niewielkie metalowe odłamki. Odwracał je kolejno nożem na drugą stronę. Jego
cierpliwość została nagrodzona, gdyż w końcu znalazł tabliczkę znamionową, na której widniały
wciąż czytelne jeszcze napisy! Niestety, mimo iż wszystkie litery były wyraźnie widoczne,
składające się z nich wyrazy umieszczone między cyframi napisane były w zupełnie mu nieznanym
języku. Jako ewentualna wskazówka tabliczka była dla niego w tym momencie zupełnie
nieprzydatna, niemniej nie mógł jej zlekceważyć. Pomyślał o oderwaniu jej, ale szybko
uprzytomnił sobie, że noszenie ze sobą metalu, bez względu na jego wielkość, byłoby nieroztropne.
W końcu czubkiem noża skopiował widniejące na niej napisy na butelce od wody. W ten sposób
mógł zabrać ze sobą przynajmniej jej treść. Oględziny te odciągnęły go od jeziora, toteż ruszając w
dalszą drogę, zboczył nieco w jego kierunku. Blisko wody dostrzegł co najmniej trzy stada
trawożernych zwierząt i skierował się w ich stronę. Nie miał już wody w butelce, a robiło się
późno. Zamierzał napełnić ją w miejscu, w którym piły wodę zwierzęta.
Z równiny wyłonił się przed nim niewielki zagajnik. Musiał służyć za kryjówkę dla
drapieżników, ponieważ stado, którego śladem szedł, wpadło nagle w panikę. Część zwierząt
ruszyła na oślep w jego stronę. Stał nieruchomo, kiedy kolejne osobniki przemykały obok niego.
Ich długie łapy umożliwiały im osiąganie imponującej szybkości. Po chwili były już za nim.
Kolumnę zamykali najmłodsi i najwolniejsi członkowie stada, a jednym z ostatnich był masywny
samiec z krętymi rogami. Potrząsał nimi złowrogo w kierunku Briona, ale ponieważ ten nie
wykonał żadnego prowokacyjnego ruchu, pobiegł dalej. Kiedy w końcu wszystkie zwierzęta, z
maruderami włącznie, minęły go, poszedł wygniecionymi przez nie ścieżkami w trawie, omijając
smugi cuchnącego łajna. Poruszał się bardzo ostrożnie, z nożem w ręku, rozglądając się na
wszystkie strony i nadsłuchując uważnie. Dostrzegłszy przed sobą ciemny kształt na wpół ukryty w
trawie, stanął jak wryty. Było to martwe zwierzę roślinożerne. Miało schowany pod siebie łeb,
którego rozwarty pysk wyrażał paniczny strach. Jego zabójcy nie było widać nigdzie w pobliżu.
Brion szedł do przodu stawiając ostrożnie kroki, dopóki nie przekonał się, że nic nie czai się w
trawie obok zwłok. Drapieżnik, który je zabił, musiał się dawno stąd oddalić. Brion obchodząc
zwłoki cały czas trzymał nóż w ręku. Gardziel zwierzęcia była rozcięta... Bardzo równo. Trudno
byłoby mu to zrobić swoim nożem lepiej.
Zamarł w bezruchu. To rozcięcie było zbyt równe. Z boku zwierzęcia znajdowała się jeszcze
jedna rana. Właściwie nie rana, ale nacięcie. Brakowało jednej łapy. Była równo odcięta w stawie.
Żadne zwierzę nie mogło tego zrobić zębami lub pazurami. To mogło być wykonane tylko przez
takie stworzenie, które było wyposażone w bardzo ostry nóż. Brion spojrzał w kierunku
pogrążonego w mroku zagajnika. Czy z tej kryjówki spoglądały na niego czyjeś oczy? Czyżby na
tej planecie była jakaś inteligentna forma życia? Czy to możliwe, aby to były oczy ludzkie?
. 6
Spotkanie z obcym
Teraz należało się zastanowić, a nie działać. Brion wiedział o tym od chwili, w której zobaczył te
równe nacięcia. Powoli wsunął nóż do pochwy przytwierdzonej do pasa i równie wolno usiadł na
ziemi. Spojrzał w kierunku jeziora, udając, że nie patrzy na drzewa - widział je jednak wyraźnie
kątem oka. Jedyny ruch, jaki dostrzegł, pochodził od falującej na wietrze trawy.
To leżące u jego boku zwierzę zabiły inteligentne stworzenia. Wyposażeni w noże ludzie lub
Obcy, którzy okaleczyli te zwłoki i zbiegli z odciętym mięsem. Kimkolwiek byli, musieli dostrzec
go i uciec w pośpiechu między drzewa. Najprawdopodobniej byli tam teraz i obserwowali go.
Rozluźnił mięśnie i skoncentrował się, aby nawiązać z nimi kontakt, ale jego zdolności empatyczne
były niewiele warte na taką odległość. Wyczuwał stany emocjonalne ludzi tylko wtedy, kiedy
znajdowali się blisko niego. Gdy oddalali się, szybko przestawał je odbierać. Skoncentrował się
jeszcze raz, próbując wyłapać jakiś impuls. Jest - chyba jakieś stworzenie. Tyle tylko mógł o nim
powiedzieć. Impuls był tak słaby, że mógł pochodzić od jakiejkolwiek żywej istoty - człowieka,
może nawet Obcego, mógł też być prostym strumieniem świadomości takiego zwierzęcia jak to,
które leżało martwe przed nim. Cokolwiek oznaczał, był słabo wyczuwalny. Byłoby mu łatwiej
zidentyfikować go, gdyby był wyraźniejszy i silniejszy.
Brion zdecydował się błyskawicznie: wyskoczył wysoko w powietrze, wydając przy tym dziki
okrzyk. Opadłszy na ziemię, zaczął okrążać ciało zwierzęcia, nadal głośno pokrzykując.
Zatoczywszy koło, usiadł z powrotem uśmiechając się z zadowoleniem. A jakże, był tam ktoś! I nie
był to żaden Obcy ani żaden tutejszy gad. Ta emocjonalna reakcja, którą wyczuł, pochodziła od
człowieka, który przestraszył się nie na żarty, kiedy Brion niespodziewanie podskoczył z krzykiem.
Był to mężczyzna. Obserwował go, ukryty za zasłoną drzew. Opanowany był przez strach. To był
ten stan emocjonalny, który wyemanował z siebie w odpowiedzi na niespodziewany krzyk Briona.
Bał się go. Brion musiał się z nim skontaktować, mimo jego panicznego strachu. Ale jak to zrobić?
Popatrzył jeszcze raz na leżące obok niego martwe zwierzę. Mimo nieapetycznego wyglądu ciała
oraz zielonej krwi, jego mięso musiało być jadalne dla ludzi. Ukrywająca się istota była bowiem
człowiekiem - ten fakt był tak oczywisty, jak jego emocje. Człowiek ten odciął kawał mięsa, aby je
zjeść, ale zobaczywszy Briona zdążył zabrać ze sobą tylko jedną łapę. Należało zatem wykonać
jakiś przyjazny gest. Brion oddzielił drugą tylną łapę, odcinając ją równo od reszty ciała. - Podniósł
ją do góry i wyciągnął przed siebie, aby była wyraźnie widoczna, po czym ruszył w stronę drzew,
uważając, aby nie iść prosto w kierunku ukrytego obserwatora. Kiedy dotarł do pierwszego drzewa,
jednym ruchem ściął grubą gałąź i zrobiwszy nacięcie pod ścięgnem łapy, nadział ją na gałąź i
zostawił.
Pierwszy krok. Jeśli obserwator weźmie mięso, będzie to oznaczało, że kontakt został nawiązany.
Teraz jest właściwy moment, aby pójść napełnić butelkę wodą. Wydeptaną przez zwierzęta ścieżką
doszedł do jeziora, po czym przedzierając się przez trzciny wszedł po pas do wody. Była czysta i
nie zamulona. Spróbowawszy, napełnił nią butelkę. Kiedy ruszył w drogę powrotną, słońce zbliżało
się do horyzontu. Kilka padlinożernych latających jaszczurek siedziało na zwłokach zabitego
zwierzęcia i rozszarpywało je po kawałku ostrymi jak igły zębami. Zatrzepotały leniwie
skrzydłami, skrzecząc piskliwie, kiedy przechodził obok. Słońce dotykało już horyzontu. Patrząc
na nie musiał jednak przysłonić ręką oczy. Łapy nie było na gałęzi, lecz zorientował się, że ukryty
obserwator nadal czaił się w pobliżu. Jedyne, co Brion mógł teraz zrobić, to czekać. Ale nie tak
blisko tego martwego zwierzęcia. To byłoby nierozsądne: ścierwojady wciąż nad nim krążyły,
skrzecząc bez przemy i mogły zwabić jeszcze innych, większych amatorów padliny. Bezpieczne
schronienie mogły mu zapewnić drzewa. Wykonując łatwe do rozszyfrowania, spokojne ruchy w
zapadającym mroku, obszedł zabite zwierzę i wszedł do zagajnika.
W miarę jak zapadała noc, nieznany mężczyzna oddalał się, wchodząc coraz głębiej między
drzewa, aż w końcu poczucie jego obecności stało się ledwie wyczuwalnym impulsem
balansującym na skraju zdolności empatycznych Briona. Najwyraźniej nie chciał być zaskoczony
w nocy. Brion zresztą również. Wymościł sobie posłanie z opadłych liści obok największego
drzewa i ułożył się do snu z nożem mocno zaciśniętym w ręku. Spał czujnym snem, podczas
którego nie tracił świadomości tego, co się działo wokół niego. Obudził się tylko raz, kiedy w
pobliżu przepełzło jakieś nocne stworzenie. Wyczuło jego obecność i nie zbliżało się do niego. Nic
więcej nie niepokoiło go tej nocy. Obudził się wypoczęty wraz z pierwszymi promieniami
słonecznymi.
Myśliwy wciąż był w pobliżu... i wciąż go obserwował. Brion czuł napływający od niego
strumień energii, kiedy wyszedł spomiędzy drzew na równinę. Byt w nim już nie tylko strach, ale
również ciekawość. Brion wiedział, że musi panować nad swoją niecierpliwością. Następny krok
należał do niewidocznego obserwatora.
Czekanie nie należało do łatwych zajęć. Po południu miał już dosyć siedzenia i oczekiwania, że
coś się stanie. Stada roślinożernych zwierząt pasły się w oddali przechodząc z miejsca na miejsce.
Słońce wznosiło się wysoko na bezchmurnym niebie i nic się nie działo. Brion zjadł swoją rację
żywnościową zwilżając ją wodą z jeziora. Aby poskromić niecierpliwość zaczął układać wiersz o
otaczającym go krajobrazie, ale szybko stwierdził, że jest to zajęcie jeszcze bardziej nużące niż
samo czekanie. Potem spróbował zagrać ze sobą w szachy w pamięci, ale po dwudziestym ruchu
czarnych pogubił się i również z tego zrezygnował. W środku popołudnia miał już dosyć. Tamtemu
człowiekowi najwyraźniej wystarczało leżenie w ukryciu i obserwowanie go. Postanowił zadziałać.
Wstał i przeciągnął się, po czym ruszył powoli w kierunku nieznanego mężczyzny. Odebrał tak
silny i wyraźny impuls strachu, że mógł z łatwością ustalić miejsce jego kryjówki. Znajdowała się
za pniem dużego, powalonego drzewa. Przystanął i uniósł nad głową otwarte dłonie. Uczucie
paniki zniknęło, lecz strach pozostał, całkowicie tłumiąc ciekawość, która trzymała myśliwego w
ukryciu przez cały dzień i skłaniała go do prowadzenia obserwacji. Teraz Brion odbierał
mieszaninę emocji, w której pojawiła się żądza, wciąż jednak tłumiona przez strach. Zrobił krok do
przodu i wówczas strach całkowicie ją zagłuszył. Łowca rzucił się do ucieczki. Kiedy Brion
podszedł do jego kryjówki, zrozumiał, skąd wzięły się w nim te dwa sprzeczne stany emocjonalne.
Leżały tam oba udźce. Porzucone w panice, za ciężkie do niesienia w biegu. Brion pochylił się i
podniósł je, po czym zarzucił je sobie bez wysiłku na barki, po jednym z każdej strony, i ruszył
śladem łowcy.
Szybko się zorientował, że łowca kieruje się w stronę większej gęstwiny i ciągnących się za nią
wzgórz. Kiedy Brion upewnił się co do tego, wrócił na równinę i ruszył co tchu skrajem zagajnika,
aby go wyprzedzić. Poruszanie się było tu znacznie łatwiejsze i mimo iż był objuczony mięsem,
bez trudu udało mu się to osiągnąć. Wbiegł między drzewa i zatrzymał się w miejscu, w którym
przebiegała przewidywana trasa ucieczki łowcy. Brion czuł, jak tamten zbliża się do niego. To było
dobre miejsce, aby na niego zaczekać. Dysząc ciężko położył na ziemi swój bagaż i uspokajając
lekko przyspieszony oddech zamarł w oczekiwaniu, patrząc w kierunku, z którego spodziewał się
nadejścia łowcy. Wyczuwał coraz wyraźniej jego strach i rosnące zmęczenie.
Dostrzegli się w tym samym momencie i nowy strumień strachu wyrzucił gwałtownie rękę łowcy
do przodu. Brion zobaczył jedynie błysk ostrza dzidy mknącej prosto na niego. Odskoczył w bok, a
dzida wbiła się w pień drzewa. Łowca kucnął i wyciągnął nóż. Brion powoli stawał na nogi. Nie
spuszczając go z oczu, wyciągnął dzidę z drzewa i rzucił ją na ziemię. Potem równie wolno
wyciągnął swój nóż i rzucił go obok dzidy. Fale strachu wciąż emanowały od łowcy. Brion czekał
w milczeniu, aż ten strach osłabnie, po czym przemówił spokojnym głosem.
- Nie mam zamiaru cię skrzywdzić. Oto mój nóż, a tu jest mięso. Zostańmy przyjaciółmi.
Łowca nie rozumiał go, ale łagodność jego głosu najwyraźniej wywarła na nim pewne wrażenie.
Brion wskazał na mięso i broń mówiąc nieprzerwanie tym samym spokojnym tonem, po czym
odszedł na bok, starając się być cały czas w polu widzenia łowcy. Kiedy znalazł się w odległości
kilku metrów, zatrzymał się i usiadł na ziemi, opierając się plecami o drzewo. Czekał teraz na krok
tamtego. Koncentrując się na emanujących od niego emocjach, czuł wyraźnie stopniowe tłumienie
strachu przez ciekawość. Łowca zrobił niepewny krok do przodu, potem jeszcze jeden, aż w końcu
wyszedł na światło słoneczne. Spoglądali na siebie ze wzajemną ciekawością. Łowca był bez
wątpienia człowiekiem, był kościsty i niskiego wzrostu, sięgał Brionowi zaledwie do ramion. Miał
długie, zmierzwione włosy. Zlepione brudem kosmyki opadały mu prosto na twarz. Odziany był w
jaszczurczą skórę, taką samą skórą owinięte miał niezdarnie stopy. Kiedy podszedł bliżej, popatrzył
ze strachem, szeroko rozdziawiając przy tym usta, na ubranie i buty Briona, który uśmiechnął się
do niego, gdy ten pochylił się nad bronią. Starał się zachować spokój, widząc swój nóż w jego
rękach. Łowca obracał go na wszystkie strony przyglądając mu się z podziwem. Poczuł nagły
strach, gdy rozciął sobie palec. o ostre jak brzytwa ostrze. Włożył palec do ust i zaczął go ssać
niczym dziecko. Kiedy po chwili przezwyciężył ból i strach, pochylił się i odkroił nożem kawałek
mięsa z jednego z udźców. Brion poczuł dreszcz zadowolenia, gdy łowca wyciągnął powoli w jego
kierunku kawałek surowego mięsa. Skinął głową i uśmiechnął się w odpowiedzi, po czym ruszył
wolno do przodu z wyciągniętymi rękoma. Kiedy przeszedł kilka kroków, łowca znowu
zareagował strachem i rzuciwszy mięso, cofnął się o parę metrów. Brion zatrzymał się i poczekał
cierpliwie, aż tamten się uspokoi, dopiero potem ostrożnie ruszył dalej. Kiedy doszedł do
porzuconego kawałka mięsa, pochylił się i podniósł go. Włożył do ust i żuł przez chwilę. Mięso
było wstrętne, mimo to uśmiechnął się i potarł brzuch mlaskając z zadowoleniem. Strach łowcy
zmalał wyraźnie. On również się uśmiechnął, najpierw niepewnie, potem szeroko i potarł brzuch
tak samo jak Brion, naśladując przy tym wydawane przez niego dźwięki. Kontakt został
nawiązany.
. 7
Pierwszy kontakt
Kiedy wreszcie pokojowy kontakt został nawiązany, łowca wyglądał, jakby cały strach go
opuścił. Brion czuł to empatycznie, chociaż z początku trudno mu było to zrozumieć. Był to
dorosły mężczyzna, który objawiał jednocześnie dziwnie infantylne reakcje. Początkowy strach na
widok obcego został stłumiony przez późniejszą ciekawość i zamiast uciekać, pozostał, aby
przyjrzeć się Brionowi, a nawet zanocował w jego pobliżu. Najpierw żądza, potem znowu strach -
wyglądało to, jak gdyby potrafił przeżywać tylko jeden stan emocjonalny naraz. Jak dziecko. Teraz
mówił coś wesoło do siebie oglądając ubranie i buty Briona, pił hałaśliwie wodę z jego butelki. W
końcu posmakował suchego prowiantu, wkrótce jednak odrzucił go z niesmakiem. Wszystko to
robił nie zadając żadnych pytań, z iście dziecinną akceptacją nowej sytuacji.
Nie zareagował nawet wtedy, gdy Brion, pokazując mu zawartość swojej torby, spokojnie
podniósł swój nóż i schował go do pochwy. Co więcej, nawet tego nie zauważył. Był zbyt
pochłonięty oglądaniem posiadanych przez Briona przedmiotów, aby zachować minimalne chociaż
środki ostrożności.
Brion nie potrzebował wiele czasu, aby dojść do wniosku, że kultura tego człowieka była tak
prymitywna, jak prosta i pozbawiona refleksji była akceptacja nowej znajomości. Posiadane przez
niego przedmioty były wytworami typowymi dla epoki kamiennej. Ostrze dzidy było ostrym
odłamkiem szklistej skały wulkanicznej, niezdarnie przywiązanym do końca drzewca. Nóż był
również wyłupany z kamienia. Jaszczurcze skóry, które nosił, były zupełnie nie wyprawione, na co
jednoznacznie wskazywał ich zapach. Jedyną ozdobą, czyli nieużytkowym przedmiotem, jaki
posiadał, była jaszczurcza czaszka. Nosił ten odrażający przedmiot z gnijącą z wierzchu skórą jak
hełm.
Kiedy łowca zaspokoił pierwszą ciekawość, Brion spróbował porozumieć się z nim. Zakończyło
się to niemal całkowitym fiaskiem. Po nie kończącym się wskazywaniu na siebie i wymawianiu
swojego imienia, a następnie wskazywaniu na niego i zadawaniu pytania, Brionowi udało się w
końcu ustalić, że nazywał się Vjer lub Vjr - pojedynczy dźwięk, chyba jednak całkowicie
pozbawiony samogłosek, Imię Briona wypowiadał jako Bran lub, również całkowicie pozbawione
samogłosek, Brn. Na tym kończyła się ich rozmowa. Vjer szybko stracił zainteresowanie dla słów i
nie chciał uczyć, się żadnych innych wyrazów wypowiadanych przez Briona, nie miał też ochoty
nauczyć Briona swoich. Zakres jego zainteresowań był bardzo ograniczony. Kiedy poczuł
pragnienie, opróżnił całą butelkę wody, więcej jej przy tym wylewając niż wypijając. Później,
kiedy poczuł głód, odciął kawałek zielonego, jaszczurczego mięsa, rojącego się już od owadów,
przeżuł je i zjadł na surowo z wyraźnym zadowoleniem. Brion z trudem akceptował wszystko co
było związane z tym człowiekiem.
Vjer (lub Vjr) był po prostu człowiekiem pierwotnym. Korzystając ze swoich zdolności
empatycznych, Brion mógł z całą pewnością stwierdzić, że Vjer niczego nie udawał. Był dokładnie
taki, na jakiego wyglądał. Był pozbawionym wyobraźni, prostym człowiekiem z epoki kamiennej.
A jednocześnie jego planeta była zdominowana przez dwie siły toczące ze sobą nieustanną wojnę,
używające najbardziej nowoczesnych broni... Gdzie w tym wszystkim było miejsce Vjera? Czyżby
był swego rodzaju wyrzutkiem? Uciekinierem z pola walki? Nie było możliwości rozstrzygnięcia
tej kwestii bez znalezienia sposobu na porozumiewanie się. Był sam czy też był członkiem jakiejś
większej grupy? Jaki następny krok należało teraz zrobić? Rozmyślania jego przerwał sam Vjer.
Skończywszy jeść mięso, nie zważając na nic uciął sobie drzemkę. Usiadł na skrzyżowanych
nogach i w jednej chwili zapadł w głęboki sen - jego odruchy były bardziej zwierzęce niż ludzkie.
Potem równie nagle obudził się, wyskakując w powietrze i mamrocząc jakieś niezrozumiałe słowa.
Musiał coś postanowić, gdyż odciął długie, grube pnącza od jednego z drzew swoim kamiennym
nożem. Związał nim oba udźce i postękując zarzucił je sobie na plecy. Trzymając nóż w jednej
ręce, a dzidę w drugiej ruszył ścieżką przed siebie, po chwili jednak przystanął, jak gdyby sobie coś
przypomniał.
- Brrn - powiedział, chichocząc. - Brrn, Brrn! Następnie odwrócił się i chciał odejść.
- Zaczekaj - zawołał Brion. - Pójdę z tobą! Zaczął iść za nim, ale szybko zatrzymał się, kiedy
poczuł nagły impuls strachu. Vjer wpadł w taki popłoch, że cały się trząsł i wymachiwał
agresywnie dzidą. Próbował wycofać się tyłem, lecz zatrzymał się, kiedy zobaczył, że Brion ruszył
za nim. Emanowało z niego uczucie nieszczęścia, z oczu kapały rzęsiste łzy.
- Cóż, widzę, że nie chcesz, abym szedł z tobą powiedział Brion łagodnym, jak mu się zdawało,
tonem. Spotkamy się jeszcze. Będziesz pewnie gdzieś tam na tych wzgórzach i nie powinno być
problemu z odszukaniem ciebie.
Strach Vjera zmalał, kiedy zobaczył, że Brion nie ruszył za nim tym razem. Wycofał się między
drzewa, po czym odwrócił się do tyłu i co sił w nogach pobiegł przed siebie, objuczony mięsem.
Kiedy zniknął z pola widzenia, Brion zawrócił i poszedł w przeciwnym kierunku, z powrotem na
równinę. Zboczył nieco z trasy, aby napełnić butelkę wodą, po czym zaczął biec powoli tą samą
trasą, którą szedł poprzedniego dnia. Miał teraz ważne zadanie do wykonania. Pole bitwy mogło
poczekać. Im bardziej opóźniał się kontakt ze śmiertelnym wrogiem, tym lepiej. Będzie na to dużo
czasu, kiedy uda mu się porozumieć z Vjerem. Prawdopodobnie będzie to możliwe, niemniej z
pewnością upłynie sporo czasu, zanim Vjer będzie mógł opowiedzieć mu o tej wojnie, dzięki
czemu da się może uniknąć konieczności podejmowania tej niebezpiecznej wyprawy.
Krater był wyraźnie widoczny na otwartej równinie i Brion skierował się w jego stronę,
zatrzymując się w odległości około stu metrów od niego. Następnie wydeptał koło w trawie, żeby
zapewnić lepszą widoczność wstęgom sygnalizacyjnym. Zajęło mu to zaledwie kilka minut. Do
przytrzymania wstęg użył kawałków gruntu wyrzuconych z krateru. Po ułożeniu znaku z policzył
do stu. To powinno wystarczyć komputerowi pokładowemu lądownika znajdującego się wysoko na
orbicie do odszukania go i wycelowania skanera na to miejsce. Kiedy, jak sądził, był już
obserwowany, ułożył znak v, później znowu z, po nim dwa I. Potem usiadł z boku, wypił kilka
łyków wody i czekał.
Wiadomość, którą nadał, była prosta: Ląduj. W tym miejscu. Jak najszybciej. Teraz komputer
dokonuje pewnie niezbędnych obliczeń. Biorąc pod uwagę obecną orbitę lądownika, powinien
wylądować za godzinę, najpóźniej dwie. Brion odczekał jeszcze kilka minut, po czym zebrał
wszystkie wstęgi, z wyjątkiem tych, które tworzyły znak z i schował je. Następnie oddalił się na
odległość niespełna pół kilometra i usiadłszy na ziemi, zamarł w oczekiwaniu. Komputery są
dosłowne i statek wyląduje na pewno dokładnie we wskazanym miejscu. Nie miał zamiaru tkwić
tam, kiedy to nastąpi. Im dłużej jednak myślał o zaistniałej sytuacji, tym bardziej się niepokoił.
Cała akcja stawała się nagle znowu bardzo niebezpieczna. Lądowanie zajmie trochę czasu i tego
nie da się uniknąć w żaden sposób. Miejsce, które wybrał, sprawiało wrażenie
najbezpieczniejszego - było położone z dala od wszystkich miejsc walk. Było podwójnie
bezpieczne, gdyż ewentualne detektory metalu mogą zostać wprowadzone w błąd przez sterczące
w ziemi skrzydło zestrzelonego samolotu. Jeśli komputery rejestrują takie rzeczy, to miejsce to
może być oznaczone jako niegroźne. Wszystko to było jednak czystą spekulacją. Musiał liczyć
także na odrobinę szczęścia. Potrzebował pewnego urządzenia. Jeśli będzie działał odpowiednio
szybko, zdąży wejść na pokład, odszukać, co mu trzeba, wyjść na zewnątrz i umożliwić Lei start w
ciągu dwóch minut. Miał nadzieję, że to wystarczy. Po bezpiecznym odlocie lądownika schowa
sprzęt pod skrzydłem samolotu i szybko się oddali. Jeśli do rana nic się nie stanie z ukrytym
sprzętem, zabierze go ze sobą i pójdzie szukać Vjera.
Zanim usłyszał odległy pomruk silników rakietowych nad sobą, słońce zniżyło się nad horyzont,
skąd świeciło czerwonawym blaskiem przenikającym przez cienką warstwę chmur. Podniósł głowę
i dostrzegł maleńki punkt światła opadający w dół. Był znacznie jaśniejszy od zachodzącego słońca
i bardzo szybko rósł w oczach, przechodząc w słup ognia, który sprowadzał lądownik bezpiecznie
na ziemię. Pojazd osiadł na ziemi dokładnie w miejscu, w którym był rozłożony znak z, obracając
go natychmiast w popiół. Brion ruszył co sił w nogach w jego kierunku, nie czekając, aż zgasną
silniki. Nim do niego dobiegł, otworzyła się klapa śluzy powietrznej i w dół zsunęła się ze
szczękiem elastyczna drabina. Brion złapał rękoma za jej szczeble i zaczął podciągać się w górę,
ręka za ręką, nie chcąc tracić czasu na szukanie ich stopami, gdyż kołysała się na całej długości.
Jego dłonie pracowały sprawnie niczym tłoki silnika, wznosząc go wzdłuż kadłuba statku do śluzy
powietrznej. Lea odwracała się właśnie od pulpitu sterowniczego, kiedy pojawił się za jej plecami.
Objął ją mocno ramionami, przytulając do siebie, pocałował ją z głośnym cmoknięciem i puścił.
- Wspaniale znowu cię widzieć - powiedział, odwracając się i przystępując do grzebania w
szafce. - Tu jest interesująco, ale samotnie. Potrzebuję... o jest Do zobaczenia! Startuj, jak tylko
znajdę się w bezpiecznej odległości.
Przystanął gwałtownie, ponieważ zablokowała swoim ciałem wejście do śluzy, patrząc na niego
ze złością.
- Dość tego, mój błyskawiczny kochanku! Najwyższy czas, abyśmy sobie trochę pogadali...
- Nie teraz. Musisz się stąd wynieść, wrócić na orbitę. Lada chwila możemy zostać
zaatakowani...
- Zamknij się. Włącz zdalne sterowanie. Zaczekam na ciebie na ziemi.
Lea podniosła ciężki plecak, odwróciła się i zaczęła schodzić po drabinie, podczas gdy
zaskoczony Brion zastanawiał się, co jej odpowiedzieć. Miał jej kazać wrócić, wsadzić ją siłą do
środka, mimo iż tego nie chciała, próbować ją przekonać, wytłumaczyć, że to, co robi, jest
niebezpieczne? Wszystkie te myśli kłębiły mu się w głowie, aż w końcu stwierdził, że żadne z tych
wyjść nie jest dobre. Muszą ich chyba na Ziemi uczyć jak być konsekwentnym, ponieważ kiedy
podejmowała jakąś decyzję, nie było sposobu, aby ją zmienić. Pogodził się z jej postanowieniem,
przyznając w duchu, że jej obecność przy nim była zdecydowanie lepsza od dotychczasowej
samotności.
To wszystko trwa za długo! Podbiegł do pulpitu sterowniczego i wyciągnął z gniazda przyrząd do
zdalnego sterowania. W tym samym momencie zapaliło się na nim światełko sygnalizacyjne
oznajmiające, że przyrząd jest gotowy do działania. Przypiął go do pasa obok HPJ, kiedy wbiegał
do śluzy powietrznej. Następnie spuścił się po drabinie. Znalazłszy się na wysokości kilku metrów
nad ziemią, zeskoczył z ostatnich szczebli i wcisnął kilka przycisków na sterowniku. Biegnąc,
słyszał trzask zamykanych wewnętrznych drzwi śluzy oraz szczęk wciąganej do góry drabiny.
Lea nie czekała na niego, wiedząc, że Brion biega dwa razy szybciej od niej. Toteż, mimo iż
biegła najszybciej jak mogła, momentalnie ją dogonił. Złapał ją w biegu i nie zwalniając ani na
chwilę, pobiegł z nią dalej. Kiedy usłyszał odgłos zapłonu silników, pociągnął ją na ziemię i
zasłonił swoim ciałem. Objął ją ramieniem, gdy zadrżała ziemia i omiótł ich gorący obłok pyłu.
Kiedy się nieco uspokoiło, usiadła krztusząc się i pocierając oczy.
- Ty głupi umięśniony jaskiniowcu... Czy wiesz, że mało nas nie upiekłeś tym nagłym startem!
- Nie masz racji - powiedział uśmiechając się. Po czym przewrócił się na plecy i wsunąwszy ręce
pod głowę spojrzał do góry, na oddalający się płomień lądownika. Byli bezpieczni, przynajmniej w
tej chwili. - Wiedziałem, że wystarczą mi trzy sekundy, aby znaleźć się w bezpiecznej odległości.
Przy założeniu, że zamykanie zajmie siedem sekund... Czułem to!
- No, wspaniale! - powiedziała Lea, kopiąc go w bok z całej siły. Czubek jej buta odbił się od
jego twardych jak skała mięśni nie wyrządzając mu krzywdy, niemniej ten akt protestu sprawił jej
ogromną satysfakcję.
Brion chrząknął zaskoczony, po czym odwrócił się i zerwał się na równe nogi. Lea uśmiechnęła
się do niego przymilnie: - A więc jesteśmy tu, sami na tej dziwnej planecie. Co teraz zrobimy?
Brion zaczął protestować, ale po chwili wybuchnął śmiechem. Chyba nigdy nie przestanie go
zaskakiwać. Odczepił oba urządzenia od pasa.
- Masz coś metalowego na sobie... lub w tej torbie?
- Ani tu, ani tu. Zaplanowałam tę wyprawę starannie.
- Świetnie. Tam, gdzie rośnie ta gęsta trawa, jest rów. Pójdź tam i zaczekaj na mnie. Dołączę do
ciebie, gdy tylko pozbędę się tych rzeczy.
Wrócił biegiem do krateru, wskoczył do środka i pogwizdując wesoło, ukrył starannie oba
przedmioty pod wygiętym metalowym skrzydłem samolotu. Prawie skończone. Wygląda na to, że
udało mi się.
Lea siedziała w ukryciu, kiedy wskoczył do kryjówki obok niej.
- Czy nie uważasz, że najwyższa pora, abyś powiedział mi, co się tu dzieje? - zapytała.
- Nie powinnaś była tego robić. Powinnaś była zostać na statku, gdzie byłabyś bezpieczna!
- Dlaczego? On może latać sam, jak się już przekonałeś. Co dwie głowy, to nie jedna, zwłaszcza
teraz, kiedy znalazłeś tubylców. To w tym celu chciałeś zaopatrzyć się w Heurystyczny Procesor
Językowy, prawda? Tak czy inaczej, stało się. Jestem tutaj, a nasz środek transportu jest na orbicie.
Co robimy teraz?
Miała rację. Co się stało, już się nie odstanie. Brion nauczyl się zawsze akceptować realność
sytuacji, której nie można było zmienić. Wskazał na pokryte drzewami wzgórza, ciągnące się
skrajem równiny.
- Zostaniemy tutaj w ukryciu, dopóki nie upewnimy się, że nic nam nie grozi. Potem udamy się
na tamte wzgórza i poszukamy tego brudnego, prymitywnego człowieka, którego wtedy spotkałem.
Jeśli będziemy mieli szczęście, może uda nam się znaleźć również jego przyjaciół. Kiedy ich
znajdziemy, będziemy mogli porozmawiać z nimi za pomocą procesora i uzyskać ewentualnie
odpowiedź na pytania dotyczące tej planety.
. 8
Śmiertelna niespodzianka
Wieczorną ciszę przerywało jedynie brzęczenie owadów i rzadkie, odległe skrzeki latających
gadów. Brion czuł, jak wraz z rosnącym przeświadczeniem, że nie byli obserwowani i że nie będzie
odwetu za lądowanie, opuszczało go napięcie. Zastąpiło je nagłe uczucie głodu od ostatniego
posiłku minęło sporo czasu. Wyjął z torby rację żywnościową i z rosnącym niesmakiem zdjął z niej
opakowanie.
- To nie to, co obiad ze stekiem, prawda? - stwierdziła raczej niż spytała Lea, widząc wyraz jego
twarzy. - Można na tym żyć bez końca, mimo iż nie ma w tym zbyt wiele życia. I, proszę, ani
słowa więcej o stekach!
Lea obróciła swoją torbę i otworzyła górną klapę.
- Wspomniałam o nich, bo zabrałam jeden dla ciebie - uśmiechnęła się niewinnie w odpowiedzi
na jego zdziwioną minę. - Przygotowałam go według przepisu, który znalazłam kiedyś w pewnej
historycznej książce kucharskiej. Nie wyjaśniając dlaczego, zalecano tam przyrządzanie go w
czasie zimy. - Zaczęła ściągać plastikową folię z dużego zawiniątka. - Naprawdę bardzo prosty w
przyrządzaniu. Rozcina się bochenek chleba przez całą jego długość, kładzie się na dolną połówkę
kawałek świeżo upieczonego steku i polewa go jego własnym sosem, po czym całość zamyka się.
Obie części bochenka dociska się do siebie, aby chleb wchłonął lepiej sos, i...
Uniosła w dłoniach spłaszczony bochenek Biorąc go od niej, Brion przełknął głośno ślinę.
Odgryzł kawałek i przełknął go z błogim wyrazem twarzy.
- Jesteś wspaniała, Lea! - powiedział, oblizując wargi. - Wiem o tym... Cieszę się, że i ty również
tak uważasz. No, ale opowiedz mi teraz o swoim cuchnącym tubylcu.
Brion nie odezwał się ani słowem, dopóki nie zjadł jednej trzeciej swojej ogromnej kanapki.
Zaspokoiwszy pierwszy głód, resztę jadł już bez pośpiechu, delektując się każdym kęsem i
opowiadał.
- Jest bardzo dziecinny... ale dzieckiem nie jest. Nazywa się Vjer lub coś w tym rodzaju. Kiedy
zetknąłem się z nim po raz pierwszy, był przerażony, ale kiedy mnie zaakceptował, strach opuścił
go całkowicie. To było wręcz nieprawdopodobne. Jak pstryknięcie przełącznikiem. Gdy jednak
później chciałem iść za nim, tak się tym zaniepokoił, że aż zaczął płakać. Pozwoliłem mu więc
odejść samemu, ponieważ stwierdziłem, że nie będę miał kłopotu z odnalezieniem go.
- Jest niedorozwiniętym umysłowo... czy jakimś wyrzutkiem?
- Być może, chociaż nie sądzę. Jeśli spojrzy się na niego na tle jego środowiska, to okaże się, że
jest dobrze do niego przystosowany. Potrafił wytropić i zabić roślinożerne zwierzę, potem z
wielkim apetytem zjeść jego surowe mięso. Odchodząc, zabrał resztę ze sobą do obozu czy osady,
w której zapewne mieszka. Nie czas teraz jednak na teoretyzowanie na ten temat. Nie mamy
dostatecznych informacji, aby snuć jakiekolwiek domysły. Musimy znaleźć go i nauczyć się jego
języka, a potem zadać mu parę pytań. - Brion spojrzał na słońce, które kryło się właśnie za
horyzontem. - Na razie zostaniemy tutaj. To miejsce jest równie dobre na spędzenie nocy, jak
każde inne. Tamte przyrządy zostawimy na noc w kraterze, zabierzemy je o świcie.
- Nie mam nic przeciwko temu. Jeśli o mnie chodzi, było dosyć wrażeń jak na jeden dzień. -
Wyjęła z plecaka śpiwór i rozłożyła go na ziemi. - Być może podróżowanie z niewygodami to dla
ciebie chleb powszedni, ja jednak wolę bardziej wyszukane przyjemności, takie jak na przykład
ciepłe łóżko. Zabrałam także ze sobą kilka kanapek dla siebie. I trochę wina w biorozkładalnym
pojemniku. Możesz się nim częstować tak długo, jak długo nie będziesz uważał go za zbytek.
- Z przyjemnością. Zaczynam wierzyć, że twoja rodzinna planeta Ziemia jest naprawdę domem
ludzkości!
Oboje spali dobrze... dopóki Brion nie obudził się nagle w środku nocy. Coś zmąciło jego spokój,
choć nie potrafił określić, co to było. Leżał spokojnie, wpatrując się w gwiazdy. Poprzedniej nocy
zapamiętał układ głównych gwiazdozbiorów, dzięki czemu mógł teraz określić orientacyjnie czas
na podstawie ich ruchu. Było dobrze po północy, kilka godzin przed świtem. Na niebie nie było
księżyca. Selm - II go nie posiadała, niemniej ziemia oświetlona była nikłym światłem gwiazd.
Cały ten układ planetarny położony był blisko centrum Galaktyki, toteż miriady gwiazd świeciły
jasno z szerokiego pasa ciągnącego się wzdłuż całego nieboskłonu.
Co go zaniepokoiło? Noc była cicha, tak cicha, że słyszał wyraźnie łagodny i rytmiczny oddech
śpiącej Lei. Czyżby to był jakiś impuls emocjonalny? Skoncentrował się i odczuł coś nikłego. Na
granicy wrażliwości. To pochodziło od człowieka... Był to impuls pojedyńczego stanu
emocjonalnego. Nienawiści. Ślepej nienawiści, wściekłości i żądzy śmierci. Nie pochodził od
jednego osobnika, lecz od wielu. Był skierowany w jego stronę.
Brion obrócił się powoli i obudził Leę, kładąc jej palec na ustach, kiedy zobaczył, jak mruga
otwierając oczy. Przyłożył usta do jej ucha i szepnął.
- Zaraz będziemy mieli towarzystwo. Lepiej spakuj swoje rzeczy, żebyś była gotowa do drogi. -
Poczuł nagle napięcie i strach, które przeszyły jej ciało, kiedy uniosła się nieco i oparła na łokciach.
- Co się dzieje?
- Jeszcze dobrze nie wiem. Ale czuję ich tam, w ciemności. Idą tutaj. Jeszcze nie wiem ilu ich
jest. Wiem jednak na pewno, że idą po mnie... i nie pałają do mnie miłością. Chwileczkę...
Skoncentrował się na jednym z impulsów, starając się Wydzielić go spośród pozostałych. Użył
całego swojego talentu, który doskonalił nieprzerwanie od chwili, kiedy odkrył, że jest
empatykiem. Tak, to on! Brion pokiwał głową w ciemności.
- Jedną zagadkę mamy rozwiązaną. Vjer jest razem z nimi. Zatem wiemy już, że nie mieszka na
wzgórzach sam. Sądzę, że jego plemię musi być liczne, ponieważ poszukuje mnie ze sporą grupą.
- Zdaje mi się, że mówiłeś mi, iż jest twoim przyjacielem - szepnęła Lea.
- Tak mi się zdawało. Wygląda na to, że wszystko się zmieniło. Chciałbym wiedzieć, dlaczego...
i czuję, że wkrótce się dowiemy. - Wyprostował się i poluzował nóż w pochwie. - Zostań tutaj w
ukryciu, a ja zobaczę, co się tam dzieje.
- Nie! - wpiła się mocno palcami w jego ramię. Nie możesz iść tam sam, w ciemność.
- Ależ mogę! Proszę cię, zaufaj mi, kiedy mówię, że wiem co robię - zdjął delikatnie jej dłoń ze
swojej ręki. Muszę mieć dużo miejsca wokół siebie, kiedy spotkam się z nimi. Chcę uniknąć
sytuacji, w której będę musiał się martwić dodatkowo o ciebie. Wszystko będzie dobrze.
Oddalił się bezszelestnie w panujący półmrok. Czołgał się w kierunku nocnych gości. Kiedy
znalazł się w bezpiecznej odległości od kryjówki Lei, zatrzymał się. Impulsy stanów
emocjonalnych, które odbierał, były teraz o wiele wyraźniejsze. Pochodziły od co najmniej
kilkunastu osób. A może było ich jeszcze więcej? Czekał do chwili ujrzenia ich ciemnych
sylwetek, było ich około dwudziestu, nim skoczył na równe nogi i krzyknął.
- Vjer! Jestem tutaj. Czego chcesz?
Poczuł falę przerażenia, które szybko zdominowało ich inne uczucia. Raptowny strach zastąpił
nienawiść w chwili jego nagłego pojawienia się. Zatrzymali się wszyscy z wyjątkiem jednego,
który zignorował ten gwałtowny napływ strachu, pozwalając dalej nieść się nienawiści, tłumiącej
inne jego odczucia. Ten człowiek szedł nieprzerwanie naprzód i coś robił.
Z mroku wyleciała dzida i wbiła się w ziemię w odległości metra od nóg Briona Sytuacja stawała
się niebezpieczna. Brion poczuł, że pozostali ochłonęli stopniowo z pierwszego szoku i ponownie
zaczęli emanować tą samą nienawiścią Ruszyli kolejno do przodu, jeden za drugim. Brion cofnął
się, kierując się w stronę jeziora, aby odciągnąć ich od kryjówki Lei. W ten sposób będzie
bezpieczna. O swoje bezpieczeństwo się nie martwił. Był pewny, że potrafi się obronić, jeśli go
zaatakują... zwłaszcza jeśli powstali są tacy sami jak Vjer. Gdyby jednak nie udało mu się ich
pokonać, będzie mógł bez trudu od nich uciec. Dlaczego tu przyszli? Ponownie krzyknął, aby
przyciągnąć ich uwagę. W tym samym momencie krzyknęła Lea... i jednocześnie poczuł
gwałtowny impuls paniki. Ruszył pędem w jej kierunku. Nagle wyrósł przed nim mężczyzna...
Dwóch. Wpadł na nich całą swoją masą i odtrącił na boki jak natrętne owady, nie zwalniając ani na
chwilę. Lea krzyknęła znowu i w tym momencie zobaczył ludzi z uniesionymi dzidami, którzy ją
trzymali: Nawet nie pomyślał o użyciu noża, kiedy wpadł na nich - jego ręce były wystarczającą
bronią.
Wywiązała się zaciekła walka wręcz w rozświetlonym gwiazdami mroku. Byli tak blisko siebie,
że broń była bezużyteczna, a nawet stała się zagrożeniem dla trzymających ją. Rozległy się
chrapliwe krzyki bólu, kiedy Brion uniósł jednego z napastników i cisnął nim w największą grupę
jego pobratymców. Niemal dosłownie zmiażdżył trzech pozostałych, którzy trzymali Leę. Ustawił
ją za sobą, aby chronić ją swoim ciałem i odtrącał rękoma drzewce dzid. Kontratakował, zadając
ciosy pięściami. Były niebezpieczniejsze od maczug. Napastnicy zaczęli odpadać od niego i
wówczas pierwszy kamień trafił go w bok głowy. Brion zawył z bólu, kiedy trafiły go następne.
Wtedy po raz pierwszy poczuł obecność kobiet, podążających za uzbrojonymi w dzidy
mężczyznami. Ich bronią były obłe kamienie, które w ich rękach były śmiertelnie niebezpieczne.
Brion chwycił jednego z napastników, aby posłużyć się nim jako tarczą... ale było już za późno.
Seria ostrych ciosów trafiła go w szyję i głowę, ale nie poczuł ich nawet, gdyż straciwszy
przytomność zachwiał się na nogach i upadł na ziemię jak. ścięte drzewo. Ostatnią rzeczą, którą
rejestrowała jego świadomość były krzyki przerażenia Lei i jego niemożność udzielenia jej pomocy
na skutek wszechogarniającego go mroku.
Potem był już tylko chaos. Zmącona świadomość. Mrok i ból. Kołysanie się tam i z powrotem,
ból w nadgarstkach, w ręce i głowie. Ruch. Ponownie mrok. Po jakimś czasie zobaczył kołyszące
się nad nim gwiazdy. Zawołał Leę. Czy odpowiedziała? Nie mógł sobie tego przypomnieć. Ból i
niepamięć były jedyną odpowiedzią.
Było już szaro, kiedy zaczął odzyskiwać świadomość. Stopniowo docierało do niego wołanie
Lei, kiedy próbował otworzyć zaskorupiałe oczy. W jakiś sposób miał unieruchomione ręce i nogi.
Mrugał tak długo, dopóki majaczące przed nimi plamy nie nabrały wyraźnych kształtów. Był
przywiązany skórzanymi rzemieniami do długiego pala. Jego prawa ręka była zakrwawiona i
tętniła bólem. Spojrzał na nią i chrząknął z niepokojem. Wyszeptane przez Leę słowa były pełne
troski.
- Żyjesz? Słyszysz mnie? Brion, proszę, słyszysz mnie? Możesz się ruszać?
Kiedy starał się poruszyć głową, jęk bólu wyrwał się z jego ust. Była cała pokaleczona, a jedno
oko nie otwierało się do końca. Drugie było jednak dostatecznie sprawne, żeby mógł dostrzec Leę
leżącą w odległości kilku metrów od niego, przywiązaną do drugiego pala tak samo jak on. Z
początku zdołał jedynie kaszlnąć, kiedy próbował jej odpowiedzieć, ale w końcu wykrztusił z
siebie kilka słów.
- Czuję... się... świetnie...
- Świetnie! - w jej głosie czuć było łzy, pod którymi kryła się wściekłość. - Wyglądasz strasznie,
jesteś cały potłuczony i zakrwawiony. Gdyby twoja głowa nie była jak z kamienia, już byś nie żył...
Och, Brionie. To było straszne! Przywiązali nas do tych pali jak zwłoki. Nieśli nas całą noc. Byłam
pewna, że cię zabili.
Próbował się uśmiechnąć, ale wykrzywił jedynie twarz. - Te przypuszczenia na temat mojej
śmierci są mocno przesadzone. - Poruszył z całej siły rękoma i nogami napinając do oporu więzy. -
Czuję się potłuczony... ale nie wydaje mi się, abym miał coś złamanego. A co z tobą?
- Nic szczególnego, tylko kilka zadraśnięć. Pastwili się głównie nad tobą. Zawzięcie. Strasznie...
- Nie myśl teraz o tym. Żyjemy i to jest w tej chwili najważniejsze. Opowiedz mi teraz o
wszystkim, co widziałaś po drodze.
- Niewiele widziałam. Jesteśmy gdzieś wśród wzgórz. Na polanie przed czymś, co wygląda jak
groty w ścianie skalnej. Całą polanę otaczają wysokie drzewa. Kobiety weszły do środka, kiedy tu
dotarliśmy i przebywają tam do tej pory. Mężczyźni śpią wokół nas.
- Ilu ich jest? Czy któryś z nich czuwa?
- Naliczyłam osiemnastu... nie, dziewiętnastu... dwudziestu. Sądzę, że to wszyscy. Jeżeli jest
jeszcze ktoś na straży, to znajduje się poza zasięgiem mojego wzroku. Co jakiś czas któryś z nich
budzi się i idzie w zarośla. Przypuszczam, że za potrzebą. .
- Brzmi to dość obiecująco. Są tak niezorganizowani, jak sądziłem. Teraz, kiedy śpią, mamy
największą szansę ucieczki. Zanim dobiorą się nam bardziej do skóry.
- Odwal się! - potrząsnęła ciasno związanymi nadgarstkami w jego kierunku. - Chyba o raz za
dużo dostałeś w głowę. Zabrali twój wielki nóż i nie możemy nawet dosięgnąć zębami tych
rzemieni. Jak w tej sytuacji wyobrażasz sobie ucieczkę?
- Chwileczkę - powiedział spokojnie. Zamknął oczy i zaczął głęboko i rytmicznie oddychać.
Musiał przede wszystkim uporządkować myśli, aby móc skoncentrować całą swoją uwagę i
energię. Te same ćwiczenia oddechowe wykonywał, kiedy podnosił ciężary. Wysiłek, który czekał
go teraz, był tego samego rodzaju. Rozluźnił ciało i wówczas poczuł niezliczone rany i stłuczenia.
Były one jednak bez znaczenia. Kiedy skoncentrował uwagę, przestał je w ogóle odczuwać.
Świetnie. Teraz czuł, jak jego siła ukierunkowuje się. Otworzył powoli oczy i spojrzał na grube
rzemienie owinięte wokół nadgarstków. Napiął mięśnie rąk. Lea patrzyła ze zdumieniem. Widziała
przed chwilą, jak opada z sił, jak wiotczeje jego twarz. Kiedy otworzył oczy, spojrzał błędnym
wzrokiem na nadgarstki. Fala drżenia przemknęła przez górną część jego ciała. Teraz dostrzegła,
jak jego mięśnie pęcznieją wewnątrz postrzępionych rękawów, poszerzając dziury, a następnie
rozrywając osłabiony materiał. Skórzane więzy napięły się i zaskrzypiały, rozciągane coraz
bardziej i bardziej. To było wręcz nieludzkie. Jego twarz wyrażała spokój, kiedy ręce rozdzielały
się powoli, z mechaniczną precyzją. Rozległ się cichy trzask - jeden z rzemieni puścił... A potem
następny. Ręce Briona były wolne.
Kiedy zdał sobie z tego sprawę, dreszcz zmęczenia przebiegł jego ciało. Opadł na ziemię,
zamknął oczy i ciężko oddychał, masując palcami skórę wokół głębokich ran na nadgarstkach i
wyciskając przy tym krew z miejsc, w których rzemień rozciął ciało aż do kości. Trwało to tylko
chwilę. Doszedłszy do siebie uniósł powoli głowę i rozejrzał się wokoło.
- Bardzo dobrze - powiedział cicho. - Miałaś rację, wszyscy śpią.
Poruszając się niczym wąż, przesunął się w pobliże Lei, wlokąc ze sobą wciąż uwiązany do nóg
pal i obejrzał jej więzy.
- Jeśli będziesz próbował je rozerwać, oderwiesz razem z nimi moje dłonie - powiedziała,
starając się nie patrzeć na powolne sączenie się krwi z jego rąk.
- Nie martw się, z twoimi pójdzie łatwiej niż z moimi. - Pochylił się do przodu i zacisnął zęby na
rzemieniu z jaszczurczej skóry. Gryzł i żuł go z całej siły. Przerwanie więzów zajęło mu mniej niż
minutę. - Smakuje obrzydliwie - powiedział, wypluwając kawałki skóry.
- Musisz mieć dobrego dentystę. - Pod wymuszoną lekkością jej słów słychać było drżenie głosu.
Brion wyciągnął rękę i odgarnął sprzed jej oczu kosmyk splątanych włosów.
- Zaraz nas tu nie będzie. Daję ci na to moje słowo. Musisz tylko poleżeć spokojnie przez chwilę.
Nie czuł się jeszcze tak odprężony, jak tego pragnął. Był już jasny dzień i ich ruchy mogły być z
łatwością zauważone przez każdego, kto się obudził. Kilka następnych minut miało zadecydować o
wszystkim. Wiedział, że jeżeli uda im się dotrzeć do zarośli przed podniesieniem alarmu, będą
mogli uciec. Mimo obrażeń był gotów uciekać... I nie dopuścić do tego, aby złapano ich po raz
drugi. Rozluźnił rzemienie opasujące nogi, po czym wsunął wskazujący palec lewej ręki pod
najcieńszy z nich. Przerwał go bez wysiłku. Potem kolejno następne. Na koniec zdjął je i powoli się
wyprostował. Porywacze wciąż spali. W ten sam sposób uwolnił nogi Lei.
- Idziemy - szepnął, obejmując ją i unosząc do góry.
Ostrożnie i cicho przechodzili pomiędzy ciałami śpiących, spodziewając się w każdej chwili
podniesienia alarmu. Sześć, siedem, osiem kroków... Byli już między drzewami i przedzierali się
przez zarośla.
- Wrócę za chwilę - szepnął, stawiając ją na ziemi. Przyłożył jej palec do ust, aby zapobiec
protestowi. W chwilę potem zniknął, odchodząc w stronę polany.
Lea nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. To był śmiech. Z trudem powstrzymywała swoją
na wpół histeryczną wesołość, widząc, jak niesie jednego z porywaczy. Zwykła ucieczka nie
wystarczała mu... o, nie. Musiał wziąć ze sobą jeńca! Jeniec opierał się i wierzgał nogami, ale
nadaremnie. Brion pojmał go bezszelestnie, jedną ręką zasłaniając mu usta, a drugą podnosząc z
ziemi. Jeniec miał wytrzeszczone oczy i był ledwie żywy. Kiedy Brion zwolnił uścisk, wciągnął
łapczywie powietrze do płuc, drżąc na całym ciele. Zanim je wypuścił i mógł krzyknąć, twarda
pięść Briona uderzyła go pod uchem. Bez czucia osunął się na ziemię.
Brion zignorował go i pomógł Lei stanąć na nogi. - Możesz iść? - zapytał.
- Odpowiedniejszym określeniem byłoby wlec się. - Postaraj się. Jeśli zajdzie potrzeba, pomogę
ci. Bez wysiłku przerzucił jeńca przez ramię, wziął Leę za rękę i ruszyli w dół zbocza,
przedzierając się między drzewami. Z każdą chwilą oddalali się coraz bardziej od obozowiska. Nie
było słychać żadnego alarmu. Byli wolni - przynajmniej na razie.
. 9
Elektroniczne przesłuchanie
Brion doszedł do skraju lasu i zatrzymał się przy największym drzewie. Powiódł wzrokiem po
trawiastym zboczu, a potem przez pustą równinę aż do błękitnych wód Jeziora Centralnego, które
ciągnęło się po horyzont. Było już ciepło i słońce wznosiło się wysoko na niebie. Słyszał za sobą
Leę przedzierającą się przez zarośla. Potykała się co chwila i wymrukiwała dławionym głosem
jakieś obelgi. Zdolnością empatii wybiegł daleko poza nią aż do kresu swoich możliwości, lecz nie
wyczuł żadnego śladu pościgu.
- Czy jest jakiś powód... Nie możemy tu odpoczywać... ani przez chwilę - sapnęła opierając się o
drzewo obok niego.
- Nie zgadzam się z tobą. To jest dobre miejsce na postój. - Osunęła się z ulgą na ziemię. -
Dopóki mogę stwierdzić, że nikt nas nie ściga, dopóty jesteśmy tu bezpieczni. Kiedy wyjdziemy na
równinę, będzie nas łatwo zauważyć. Musimy teraz postanowić, co robimy dalej.
- Może byś tak zdjął z siebie tego siwobrodego starca - powiedziała Lea, wskazując ręką na
wiotkie ciało zwisające z jego ramienia. - A może zapomniałeś, że go niesiesz?
Brion spuścił powoli swój bagaż na kupkę liści.
- Nie jest wcale taki ciężki. Jak widzisz, jest bardzo chudy i stary.
- Lepszego nie było?
- Nie. Przypuszczalnie reprezentuje pewien autorytet, ponieważ jest jedyny, który nosi nie
mającą praktycznego zastosowania ozdobę. - Brion odchylił na bok zmierzwioną, siwą brodę
starca, aby pokazać Lei zawieszony na jego szyi naszyjnik ze zbielałych kości. W przeciwieństwie
do reszty, może znać odpowiedzi na interesujące nas pytania.
- Czy chcesz powiedzieć, że kiedy poszedłeś po jeńca, poświęciłeś nieco czasu, aby dokonać
jakiegoś wyboru?
- Oczywiście. To była wyjątkowa okazja.
- Mam nadzieję, że kiedyś cię zrozumiem... ale nie nastąpi to dzisiaj. Jestem spragniona, głodna,
wyczerpana i czuję się, jakby przeszedł się po mnie ktoś w kolczastych butach. Zastanawiałeś się
może nad naszą przyszłością?
- Owszem. Miałem na to trochę czasu podczas marszu. Po pierwsze, musimy pogodzić się z
pewnymi nieprzyjemnymi faktami. Straciliśmy całe nasze wyposażenie, które mieliśmy przy sobie,
to znaczy jedzenie, wodę, mój nóż...
- Jeżeli jeszcze straciliśmy sterownik radiowy, który schowałeś w kraterze, to już teraz możemy
pomyśleć o samobójstwie. Nie mam ochoty znaleźć się w rękach tych typów po raz drugi... -
Pochyliła się nad jeńcem, aby przyjrzeć mu się z bliska, po czym zmarszczyła nos z niesmakiem. -
Okropny. A jeśli już mówimy o rękach... to czy ten naszyjnik na jego szyi nie jest przypadkiem
zrobiony z kości ludzkich palców?
Brion przytaknął.
- To właśnie wydało mi się najbardziej interesujące. Właśnie dlatego go pojmałem. Ten
naszyjnik interesuje mnie takie z osobistych względów.
W jego głosie pojawił się cień gniewu, którego wcześniej w nim nie było. Skłoniło ją to do
ponownego przyjrzenia się naszyjnikowi. Wśród zbielałych palców znajdował się jeden
ciemniejszy. Nie, nie ciemniejszy, ale inny. Przyjrzała mu się bliżej i zobaczyła, że był świeżo
obcięty i pokryty jeszcze ciemnymi plamami krwi. W nagłym olśnieniu spojrzała z przerażeniem
na Briona. Przytaknął jej z ponurym wyrazem twarzy, unosząc do góry prawą rękę, aby zobaczyła
wyraźnie, że ma na niej już tylko cztery palce. Westchnęła głęboko.
- Dlaczego ci to zrobili... są wstrętni! Ukryłeś to przede mną...
- Nie było sensu o tym mówić, skoro nie można już nic na to poradzić. To nic poważnego.
Obwiązali rzemieniem kikut, aby zatamować krwawienie. Najbardziej z tego wszystkiego
interesuje mnie jednak znaczenie tego aktu. Ten człowiek będzie mógł nam to wyjaśnić. -
Okaleczoną ręką wykonał gest oznaczający, że nie ma o czym mówić. - Tą sprawą zajmiemy się
później. Teraz, zanim przystąpimy do dalszych działań, musimy ściągnąć lądownik. Mam nadzieję,
że twoje obawy związane ze sterownikiem są przedwczesne i że jest tam, gdzie go schowałem.
Prawdę powiedziawszy, nie dowiemy się tego, dopóki tego osobiście nie sprawdzimy. Musimy
więc jak najszybciej dotrzeć do krateru i ściągnąć lądownik. Wsiądziesz do niego i odlecisz
najszybciej, jak to tylko będzie możliwe...
- Bez ciebie? Aż tak bardzo polubiłeś to nieprzyjemne miejsce?
- Niespecjalnie. Ale wyznaczona robota musi być wykonana. Poza tym nie chcę, aby ten typ
znalazł się na pokładzie statku.
- Dlaczego? Boisz się, że zawładnie nim?
- Wręcz przeciwnie. Opierając się na odczuciach Vjera, jestem głęboko przekonany, że zabranie
któregokolwiek z tych ludzi poza ich naturalne środowisko może być dla nich tragiczne w
skutkach. Będę całkowicie bezpieczny, czekając tutaj na twój powrót. Czas, jaki zajmie
lądownikowi jedno okrążenie orbity wystarczy ci na skompletowanie sprzętu z listy, którą zaraz
sporządzimy. Następnie wylądujesz z całym tym sprzętem.
- Czy nie powinnam na początku zarejestrować tego wszystkiego, co już odkryliśmy?
- Ta sprawa to pozycja numer jeden na liście. Kiedy to skończysz, będziesz musiała szybko
skompletować sprzęt, którego będziemy potrzebowali. Niestety nie da się uniknąć tego, że będzie
on zawierał dużo metalu. Nadal uważam, że bardzo ważne jest, żeby nie posiadać przy sobie
żadnego metalu. Jeśli okaże się, że tamto skrzydło samolotu jest nietknięte, będzie to oznaczało, że
będziemy mogli ukryć tam wszystkie zawierające metal przedmioty do czasu, kiedy będą nam
potrzebne.
- Takie, jak na przykład granaty ogłuszające, parę rozpylaczy?
- Mniej więcej to miałem na myśli. Nie mam ochoty na powtórkę dzisiejszej nocy.
- Ani ja. - Wyraźnie zmęczona podniosła się. - Jeśli jesteś gotowy, możemy ruszać w dalszą
drogę. Czuję ciarki na skórze, siedząc tu zwrócona plecami do tych drzew.
- Musisz przejść próbę, abyśmy mogli stwierdzić, czy masz zdolności empatyczne - powiedział
Brion, podnosząc i kładąc sobie na ramię wciąż nieprzytomnego starca. - Szukają nas już, czuję to
od kilku minut. Wyczuwam jednak tylko ich zaniepokojenie i dezorientację, z czego wnioskuję, że
nie natrafili jeszcze na nasz ślad.
- Teraz mi mówisz! Ruszajmy. - Wyprostowała się i skierowała się w dół wzgórza.
Brion ruszył za nią truchtem i po kilku krokach przegonił ją.
- Pobiegnę przodem - powiedział. - Kiedy znajdziemy się na otwartej przestrzeni, na pewno od
razu nas zobaczą. Dlatego właśnie chcę jak najszybciej ściągnąć lądownik.
- Nie trać czasu na gadanie... biegnij! Będę biec za tobą.
Biegła najszybciej jak mogła, ale nie nadążała za nim. Brion pędził dużymi susami prosto w
stronę krateru. Lea co chwilę oglądała się za siebie. Po pewnym czasie musiała zwolnić i przejść
pewien odcinek, aby odsapnąć, po czym - ponownie zerwała się do biegu. Z trudem wbiegła na
niewielkie wzniesienie. Kiedy znalazła się na jego wierzchołku, zobaczyła daleko przed sobą, jak
Brion wychodzi z krateru... i wymachuje czymś połyskującym w słońcu. A więc sterownik był na
miejscu!
- Lądownik jest już w drodze - powiedział Brion, kiedy dowlekła się do niego. - I jak na razie nie
widać, aby ktoś nas ścigał.
- Nigdy w życiu... tak się nie zmęczyłam - wysapała, osuwając się na ziemię.
Brion położył obok niej sterownik i pobiegł z powrotem do krateru.
- Daj mi znak, kiedy stary się poruszy - powiedział. - Chcę jeszcze raz skopiować tamtą tabliczkę
znamionową, którą znalazłem obok skrzydła. Tamta kopia przepadła, ponieważ wyryłem ją na
butelce od wody. Kiedy znajdziesz się w statku, zakoduj tę kopię za pomocą modemu - dodał i
zniknął za krawędzią.
Lea spojrzała na naszyjnik zawieszony na szyi chrapiącego starca i wzruszyta ramionami. Cóż za
zezwierzęceni ludzie! Odciąć tak po prostu człowiekowi palec. W jakim celu? To musi oznaczać
dla nich coś ważnego, coś związanego z jakimś rytuałem. Na pewno Briona boli ta ręka, a mimo to
nie uskarża się. Jest niezwykły pod każdym względem. Ten kikut musi zostać zdezynfekowany,
aby nie wywiązało się zakażenie. Apteczka powinna być umieszczona na samej górze listy. Można
będzie spowodować odrośnięcie palca, ale nie da się usunąć teraz bólu i niewygody.
- Skopiowałem te znaki na tym kawałku kory - powiedział Brion, wyszedłszy z krateru. -
Rozumiesz coś z nich?
Obróciła korę na wszystkie strony i pokręciła głową przecząco.
- To żaden ze znanych mi języków, mimo iż te symbole wyglądają mi znajomo. Być może banki
pamięci zawierają coś...
Siwowłosy jeniec otworzył oczy i zaczął trząść się i ochryple krzyczeć. Pełznął, próbując uciec
od nich. Brion wyciągnął rękę i złapał go, a następnie nacisnął kciukiem szyję pod uchem. Jeniec
drgnął konwulsyjnie dwa razy i zamarł w bezruchu.
- Widziałaś? - zapytał.
- To, jak go obezwładniłeś? No pewnie. Musisz nauczyć mnie tej sztuczki.
- Nie, nie to. To, na co patrzył, kiedy zaczął wrzeszczeć. Sterownik radiowy.
- Czyżby wiedział, co to?
- Raczej w to wątpię. Ale to musi oznaczać dla niego coś przerażającego, coś, co musimy
wyjaśnić. - Brion odwrócił głowę na bok, nadsłuchując. - Lądownik się zbliża. Musisz zapamiętać
teraz spis rzeczy, których będziemy potrzebowali.
Lądownik stał na ziemi niecałe dwie minuty. Briona niepokoiła każda upływająca sekunda.
Nawet kiedy statek startował z Leą na pokładzie, niepokój go nie opuszczał. Statek wylądował
bezpiecznie dwa razy, co mogło oznaczać, że to miejsce nie jest pod stałą obserwacją. Każde
kolejne lądowanie zwiększało jednak niebezpieczeństwo wykrycia. Mimo to musieli pozostać w
tym rejonie, ponieważ łowcy byli jedynym kluczem, jaki mieli do rozwiązania śmiertelnej zagadki
tej planety. Nie mając wyboru, postanowił odpędzić od siebie myśl o grożącym mu
niebezpieczeństwie, koncentrując uwagę na uruchomieniu przemądrzałej maszynki tłumaczącej.
Niewielkie, metalowe pudełko zawierało mnóstwo skomplikowanych obwodów i podzespołów.
Tłumacz realizował swoje funkcje za pomocą projektora holograficznego, który wyświetlał w
powietrzu trójwymiarowy obraz. Pierwszy, jaki się pojawił, przedstawiał nachyloną, białą
powierzchnię z widniejącymi na niej instrukcjami. Brion przeczytał je i za pomocą odpowiednich
przycisków zakodował w urządzeniu te, które go interesowały. - Instrukcje zniknęły i na ich
miejscu ukazał się obraz nauczyciela. Był to starszy mężczyzna ubrany w prosty, szary strój,
siedzący ze skrzyżowanymi nogami przed stojącym na ziemi pudełkiem bez wieka. Brion
przełączał przyciski, aż przetworzył jego ubranie na szatę okrywającą go od pasa do ud i wydłużył
mu włosy. Mimo iż jeniec był o wiele brudniejszy, jego nauczyciel niewiele różnił się od niego.
Brion spojrzał na nieruchomy, trójwymiarowy wizerunek i z uznaniem pokiwał głową. Był
niezły. Dotknięcie ostatniego przycisku sprawiło, że obraz zniknął, cofając się w przestrzeni. Gdy
tylko programowanie dobiegło końca, Briona ponownie ogarnął niepokój. Drążył go, mimo iż Lea
krążyła już bezpiecznie po orbicie. Jedyną rzeczą, która naprawdę mogła go w tej chwili niepokoić,
byli pozostali członkowie plemienia jeńca. Na razie nie widział jednak żadnych oznak ich zbliżania
się ani nie czuł ich obecności. Sekundy mijały powoli.
Do powrotu lądownika nie zaobserwował nic podejrzanego. Zerwał się na nogi i pomachał ręką.
- Rzucaj mi sprzęt po jednej sztuce - zawołał do Lei, kiedy otworzyła się śluza powietrzna. - A
potem zejdź jak najszybciej!
Było to niebezpieczne, ale jednocześnie był to najszybszy sposób otrzymania sprzętu luzem.
Chwytał jeden po drugim ciężkie pojemniki i ustawiał je obok siebie. Kiedy Lea schodziła po
drabinie, przeniósł je kolejno do krateru. Po usunięciu wszystkiego wysłali lądownik z powrotem
na orbitę. Gdy zniknął, a na niebie nie było widać oznak odwetu, mogli odpocząć. Lea pogroziła
pięścią w kierunku odległych wzgórz.
- Hej, wy tam, możecie teraz wrócić tutaj i spróbować sprawić nam kłopoty. Ale tym razem
spotka was niemiła niespodzianka! Przyjemność będzie po mojej stronie. Żaden z was, śmierdziele,
nie jest wart palca z ręki Briona!
- Doceniam twoją troskliwość - powiedział Brion, nakładając bandaż na antyseptyczną piankę,
którą spryskał kikut po odciętym palcu. Spojrzał na więźnia. Widzę, że nasz gość znowu się budzi.
- Przygotuję nam coś do jedzenia, a ty włącz to urządzenie. Zobaczymy, czy da się nawiązać z
nim jakąś rozmowę.
Technika edukacji była niezwykle powolna, ale nadzwyczaj precyzyjna. Warunkiem jej
powodzenia była stała aktywność ucznia. Z początku okazała się mało skuteczna, ponieważ jeniec
był całkowicie bierny. Nie dlatego, że był temu przeciwny, ale dlatego, że był śmiertelnie
przerażony.
Zanim starzec odzyskał przytomność, Brion wyczuł to poprzez zmianę rytmu jego fal
mózgowych. Najpierw był niepokój i uczucie bólu aż do chwili otwarcia oczu. Potem pojawił się
paniczny strach. Taki sam, jaki opanował Vjera, kiedy po raz pierwszy zobaczył Briona. Ten był
jednak gorszy, ponieważ nie słabł ani na chwilę. Kiedy jeniec spojrzał na Briona, próbował uciec,
kwiląc z przerażenia. Brion złapał go za nogę w kostce i w tym samym momencie strach starca
wzrósł jeszcze bardziej. Zaczął lamentować i drżeć konwulsyjnie. Przewrócił oczy, tak że było
widać tylko białka i zemdlał. Brion poszedł po apteczkę.
- Zjesz coś? - zapytała Lea, kiedy wszedł do krateru.
- Za chwilę. Ten tam niespecjalnie pali się do współpracy i muszę mu zrobić zastrzyk ze
skopolaminy, tak jak przewiduje instrukcja.
Delikatny zastrzyk z podskórnej strzykawki ciśnieniowej przywrócił jeńcowi świadomość. Brion
schował szybko strzykawkę, aby starzec nie zdążył jej zobaczyć. Tym razem odrętwienie
przemogło strach. Poruszył się niezdarnie, łypiąc podejrzliwie na Briona z lękiem w oczach. Brion
nie reagował. Usiadł na ziemi i czekał. Patrzył jak jeniec spogląda na holograficzną postać i w
pewnym momencie poczuł pierwszy impuls zainteresowania z jego strony. Obserwowana postać
jawiła mu się jako jego rówieśnik. Jako człowiek, którego cechuje niezwykłe opanowanie, gdyż
siedział całkowicie nieruchomo i jedynie ledwie widocznie oddychał. Bez tej komputerowej
symulacji życia ów wizerunek wyglądałby jak posąg. Kiedy ciekawość starca wzrosła jeszcze
bardziej, Brion wypowiedział łagodnie słowo uruchamiające program. - Zacznij.
Jeniec spojrzał na Briona z nagłym strachem, a potem z powrotem na holograficzną postać, która
po raz pierwszy się poruszyła. Nauczyciel pokłonił się i uśmiechnął, a następnie sięgnął do
stojącego przed nim otwartego pudełka. Wyjął z niego coś, co wyglądało jak zwykły odłamek
skały.
- Skała - powiedział. - Skała... skała.
Za każdym razem, kiedy wypowiadał to słowo, kłaniał się i uśmiechał. Następnie wyciągnął ją
przed siebie i zadał pytanie. Jeniec gapił się jedynie, mając w głowie kompletny zamęt.
Z nieskończoną, mechaniczną cierpliwością nauczyciel powtórzył demonstrację i zadał to samo
pytanie. Starzec znowu nie zareagował. Podczas trzeciej powtórki nauczyciel nie uśmiechał się już,
a kiedy starzec i tym razem nie odpowiedział na jego pytanie, skrzywił twarz, szczerząc zęby i
zmarszczył brwi, aby okazać gniew, stan emocjonalny istniejący w usankcjonowany sposób, jak
stwierdzili antropolodzy, w każdej kulturze. W odpowiedzi starzec cofnął się, jęcząc ze strachu.
Podczas następnej powtórki, kiedy nauczyciel rzucił skałą w jego kierunku, wyjąkał "Prtr".
Nauczyciel uśmiechnął się i ukłonił się, po czym wykonał kilka przyjaznych gestów. Proces
nauczania zaczął się.
Brion zszedł z linii wzroku starca, żeby swoim widokiem nie zakłócać jego uwagi. Patrzył, jak
nauczyciel przelewa wodę z jednego pojemnika do drugiego, nie roniąc ani kropli.
- Działa? - zapytała Lea.
- Zawsze. To samouczący się program. Jak tylko uczeń zapamięta jakieś słowo, program
powtarza je w celu ich utrwalenia. Wraz ze wzrostem zasobu słów ucznia przyśpiesza proces
uczenia. Już wkrótce będziemy mogli zadawać mu pytania. Z początku proste, ale potem coraz
bardziej abstrakcyjne. Kiedy stary się zmęczy, urządzenie zrobi przerwę na odpoczynek. Następnie
będzie mogło nauczyć nas wszystkiego, czego samo się nauczyło.
- Ćwicząc nas i poprawiając nasz akcent, gramatykę i inne rzeczy, tak?
- Zgadza się. No, gdzie jest to jedzenie, o którym mówiłaś? Nie muszę na niego patrzeć, aby go
upilnować. Po jego emocjach będę w stanie powiedzieć, czy coś zamierza.
Było późne popołudnie, kiedy starzec zaczął się kiwać ze zmęczenia. Podaną mu przez Briona
wodę w drewnianej czarce wypił, głośno siorbiąc.
- Jak się nazywa? - zwrócił się Brion do HPJ.
- Uczeń nazywa się Ravn. Ravn. Powtarzam, Ravn... - Wystarczy. - Brion obrócił się i
uśmiechnął się szeroko. - Ravn, witamy w ludzkiej rodzinie!
. 10
Poskromienie
- Rana goi się zupełnie dobrze - oceniła Lea, przyglądając się kikutowi po obciętym palcu.
Następnie pokryła go antyseptycznym kremem.
- Arbt klrm - powiedział Brion.
- Jeśli chcesz powiedzieć to boli, musisz się lepiej nauczyć połykać końcowe głoski, bo inaczej ci
śmierdzący tubylcy nigdy cię nie zrozumieją.
- Wstrętny język!
- Widzę, że odzywa się w tobie twój językowy izolacjonizm. Mówiąc ogólnie, żaden język nie
może być wstrętny... Brion przerwał jej, unosząc palec i powiedział spokojnie:
- Nie oglądaj się. Ravn szykuje się właśnie do ucieczki. Czekałem na to. Dam mu trochę forów,
zanim go złapię. Chcę, aby uciekł i poczuł, że wreszcie uwolnił się od nas. A kiedy go potem
złapię, żeby stracił nadzieję. Być może dzięki temu jego instynkt obronny zostanie osłabiony i uda
mi się nawiązać z nim kontakt i skłonić do rozmowy. Nie chciałem używać do tego celu siły. Ale
skoro ma dosyć energii na ucieczkę, to mały wstrząs mu nie zaszkodzi.
- Dołóż mu trochę ode mnie. Ilekroć spogląda na mnie, zawsze ma na twarzy taki sam wyraz
obrzydzenia, jaki miał, kiedy dałeś mu do jedzenia gotowane mięso.
- Jak się mogłaś sama przekonać, jest przedstawicielem społeczeństwa o nadzwyczaj silnie
zaznaczonych podziałach kastowych.
- Tak. Kobiety znajdują się w nim zapewne poniżej dna. Och, szykuje się. Podnosi się i patrzy w
tę stronę. - Odwróć się, tak jakbyś go nie widziała. Chcę, aby miał nadzieję, że uda mu się uciec...
zanim go jej pozbawię. To powinna być stresowa sytuacja, która odbierze mu chęć do obrony.
Ravn wiedział, że Starzec, Który Mówił nie będzie go ścigał. Zawsze siedział w tym samym
miejscu. Kobieta z kolei nie liczyła się zupełnie. Bał się jedynie tego wielkiego łowcy, ponieważ
posiadał siłę dwóch ludzi. Musiał jednak podjąć próbę, korzystając z okazji, kiedy Łowca nie
patrzył na niego. Był najedzony i wypoczęty. Nadal był tym samym silnym w nogach Ravnem,
który od lat tropił i zabijał Mięso - twory. Zawsze prześcigał je... A teraz prześcignie Łowcę!
Łowca jest głupi, nawet nie patrzy na niego. Ten Stary też jest głupi, bo siedzi i nie podnosi alarmu.
Ravn odpelzł powoli w trawę, a następnie zerwał się na równe nogi i rzucił się do ucieczki. Pędził
niczym wiatr, niczym Mięso - twory... Już go nie złapią.
Lea patrzyła, jak starzec biegnie chyżo równiną, oddalając się od nich coraz bardziej.
- Nie za bardzo ryzykujesz? - zapytała. - Ten stary bałwan nawet szybko biega. Nie zniosłabym,
gdybyśmy go teraz stracili. Moglibyśmy mieć kłopoty. Musiałbyś walczyć z jego kompanami.
Mogą czekać tam na niego.
- Nie przejmuj się aż tak bardzo. Nikt tam na niego nie czeka, jestem tego pewien. - Brion
spojrzał na uciekiniera, po czym wstał i przeciągnął się. - Sprint to dobre ćwiczenie. Rzadko mam
okazję go trenować.
Patrząc na niego, Lea uznała, że jej obawy są nieuzasadnione. Kiedy Brion ruszył w pościg,
stwierdziła, że nigdy dotąd nie widziała go biegnącego z maksymalną szybkością. Zapomniała, że
jest mistrzem świata, zwycięzcą w dwudziestu dyscyplinach... i ta musiała być jedną z nich.
Dla Ravna był to nieoczekiwany szok. Jeszcze przed chwilą gotów był zaśpiewać pieśń
zwycięstwa, gdy oddaliwszy się szybko na dużą odległość, uznał, że nie da się już złapać. Kiedy
obejrzał się za siebie i zobaczył, że Łowca zaczął go gonić, zaśmiał się i przyśpieszył, aby
powiększyć dzielący ich dystans. Po chwili ponownie się obejrzał i zobaczył, że Łowca zmniejszył
tę odległość o połowę... i wciąż się zbliżał. Ravn zawył z rozpaczy i rzucił się do dalszej ucieczki,
ale czuł już, że nie ucieknie. Odgłos szybkich kroków zbliżał się coraz bardziej, a las był wciąż
daleko. Czuł ból w płucach, a serce waliło mu jak młotem, kiedy ciężka dłoń spadła na jego ramię.
Wrzasnął na cały głos i upadł na ziemię. Brion nie odczuwał żadnych wyrzutów sumienia, patrząc
na wijącego się i lamentującego w trawie starca. Czuł silne bicie serca z powodu szybkiego biegu i
pulsujący w jego rytmie ból w kikucie - pozostałości po palcu, który przypuszczalnie obcięła mu
właśnie ta pełzająca teraz istota. Kiedy Brion zobaczył go na jego szyi, ogarnęła go wściekłość.
Patrzył, jak starzec piszcząc żałośnie ściska kurczowo obiema rękoma naszyjnik. Trzymał go jak
jakiś amulet, mający dodawać mu sił. Przyglądając się temu, Brion zrozumiał nagle, co musi
zrobić. Przypomniał sobie, że ubranie z nie wyprawionej, jaszczurczej skóry i kamienna broń były
jedynymi przedmiotami, które posiadali ci ludzie. Z wyjątkiem tego naszyjnika. Musiał więc
przedstawiać dużą wartość lub być jakimś ważnym symbolem. Świetnie! Jeśli tak, to należał się on
tylko jemu.
Ravn zawył jeszcze głośniej, ściskając naszyjnik rozpaczliwie, kiedy Brion próbował mu go
zabrać. Brion był jednak znacznie silniejszy. Chwycił go za nadgarstki i ścisnął je. Palce starego
straciły siłę i rozluźniły się. Ściągnął naszyjnik z jego szyi i demonstracyjnie zawiesił go na swojej.
Lament starca przeszedł w głośne błaganie. - Mój... daj mi! Jestem Ravn, ja nosić, mój...
Zaczął mówić w swoim języku i Brion stwierdził, że rozumie go zupełnie nieźle. Heurystyczny
Procesor Językowy odwalił kawał dobrej roboty. Brion cofnął się i położył rękę na naszyjniku
mówiąc powoli w języku Ravna:
- Teraz jest mój. Jestem Brion. Kiedy noszę go, jestem Ravnem.
Bez względu na to, czy Ravn jest tytułem, czy imieniem, ten człowiek powinien zrozumieć, o co
chodzi. I zrozumiał. Przestał krzyczeć i zmrużył gniewnie oczy.
- Tylko jeden Ravn z ludźmi. Ja. Mój. - Wyciągnął rękę w geście żądania.
Brion zdjął naszyjnik, ale nie podał go. - Twój? - zapytał.
- Mój. Oddaj mi. Należy do Ravna.
- Co znaczy Ravn?
- To ja. Mówię ci, oddaj mi to. Jesteś zgniłym mięsem, jesteś gównem, jesteś kobietą!
Brion złapał starca ręką za szyję i zacisnął, przyciągając go jednocześnie bliżej do siebie, aż ich
twarze prawie się zetknęły. Potem zawarczał:
- Przeklinasz mnie? Nie przeklinaj Briona. Mógłbym zabić cię w jednej chwili, zaciskając
bardziej palce... o tak! Ciało Ravna zadrgało jak w agonii. Nie mógł złapać powietrza ani mówić,
Był bliski śmierci.
Brion potrząsnął nim jak szmatą, po czym zakołysał mu naszyjnikiem przed oczyma.
- Najpierw powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć. Dopiero potem dostaniesz to z powrotem.
Rozumiesz? Powiedz tak!
- Tak... - wylnztusił Ravn. - Tak.
Brion nie okazał zadowolenia z tego zwycięstwa. Wciąż jeszcze gniew był w jego głosie, kiedy
opuścił Ravna na ziemię i usiadł obok niego. Stawiał pytania rozkazującym tonem, żądając
odpowiedzi. Ravn odpowiadał na nie najlepiej jak umiał, nie starając się nic ukryć. Po dłuższym
czasie lego głos ochrypł, a słowa zaczęły się mieszać. Brion był zadowolony. Jak na początek
uzyskał więcej niż się spodziewał. Zamierzał już oddać Ravnowi naszyjnik, kiedy spojrzał na swój
własny palec, tkwiący między innymi kośćmi. To była część jego samego, która musiała mieć
jakieś ważne znaczenie dla tych ludzi, inaczej nie potraktowaliby go w ten sposób. Nie, nie dostaną
go. Brion złapał wysuszony palec i zerwał go z naszyjnika.
- Jest mój, na zawsze! Teraz możesz dostać resztę. Rzucił naszyjnik na ziemię. - Wrócimy teraz
do mojego obozu. Będziesz rozmawiał ze mną, kiedy tylko zechcę.
Ravn włożył naszyjnik drżącymi rękoma i podniósł się. Chęć ucieczki opuściła go. Brion
wiedział, że od tej chwili będzie robił wszystko, czego od niego zażąda. Kiedy starzec odwrócił się
do niego plecami, Brion upuścił wysuszony palec na ziemię, zadowolony, że pozbywa się go.
Spełnił już swoje zadanie.
- Kobieto, chcemy jeść! - zawołał Brion w języku Ravna, prowadząc wyczerpanego jeńca z
powrotem do obozu.
Lea rozszerzyła gniewnie nozdrza w odpowiedzi na te słowa i ton, jakim zostały wypowiedziane.
- Czy te szowinistyczne, samcze słowa oznaczają, że doszliśmy do porozumienia z tym
Śmierdzącym Staruchem?
- Tak jest, mój skarbie! - Zamrugał do niej wykrzykując te słowa. - Nakarm go, Proszę. Potem,
jak uśnie, opowiem ci kilka interesujących rzeczy, których się dowiedziałem.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zjemy oddzielnie. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do jego
ulubionego dania składającego się z gnijącego surowego mięsa.
- Ja również. Nakarmmy go i przywiążmy do palika. Wydaje mi się, że nie sprawi nam więcej
kłopotów.
Głośne chrapanie Ravna dobiegło z wysokiej trawy, w której został ułożony do snu z nogą
przywiązaną plecionym rzemieniem do wbitego głęboko w ziemię palika.
- Są prymitywni - powiedział Brion, żując swoją suchą rację. - Nieprawdopodobnie prymitywni,
pod każdym względem. Wszystkie ich czynności są ściśle zrytualizowane. Mężczyźni zajmują się
polowaniem i wszystko kontrolują...
- Nie po raz pierwszy w historii ludzkości.
- Zgadza się. To jest i nie jest społeczeństwo. Sama biel i czerń, bez żadnych odcieni szarości.
Mężczyźni polują, a potem wszyscy razem jedzą to, co przyniosą. Na surowo. Jedzenie innych
rzeczy jest tabu. Jedzenie gotowanego pożywienia jest tabu. Opuszczanie lasu jest tabu... z
wyjątkiem krótkich wypadów łowieckich. Jedynie mężczyznom wolno sporządzać i używać
broni...
- Wiem. To także tabu. Czy dowiedziałeś się, dlaczego napadli na nas wtedy w nocy?
- To również jakieś tabu. Widzieli nas w pobliżu lądownika... a maszyny są u nich największym
tabu.
- To może mieć coś wspólnego ze sprzętem wojennym.
- Nie mam co do tego wątpliwości. To już wszystko, czego udało mi się dowiedzieć od niego tym
razem.
- Czy ustaliłeś w końcu, co takiego ważnego jest w tym kościanym naszyjniku?
- Sądzę, że tak To jest trochę skomplikowane i zdaje mi się, że nie zrozumiałem kilku słów,
niemniej chodzi tu o następującą sprawę. Mężczyzna ma duszę, coś w rodzaju podstawowego bytu.
Jak się zapewne domyślasz, kobiety i dzieci jej nie mają. Po prostu umierają i pamięć o nich ginie,
jak o zwierzętach. Ale jeśli kawałek mężczyzny jest przechowywany przez Ravna, uważa się, że
żyje on nadal i pozostaje w dalszym ciągu członkiem plemienia. I podlega rozkazom Ravna.
Zamierzali zabić nas zgodnie z jakimś wspaniałym rytuałem, ponieważ jesteśmy tabu. Nosił mój
palec, żeby cały czas mieć nade mną kontrolę.
- Pięknie. Czy to znaczy, że przechowują gdzieś kości palców wszystkich swoich przodków?
- Niewykluczone. W gruncie rzeczy ten rodzaj logiki nie różni się zbytnio od logiki innych
kultur, które grzebią swoich zmarłych. Jest to nawet bardziej praktyczne. Zachowanie kości palca
jest o wiele łatwiejsze niż całego szkieletu.
Lea spojrzała na rozgwieżdżone niebo i zadrżała.
- I wszyscy ci ludzie są potomkami kulturalnych i inteligentnych istot ludzkich. Jak mogło dojść
do tego?
- Nie mam pojęcia. Na razie.
- Co łączy tych prymitywnych ludzi z nowoczesnym sprzętem wojennym, który tu widzieliśmy?
- Nie znam odpowiedzi również na to pytanie. Ale zamierzam ją znaleźć. Jeżeli Ravn też jej nie
zna albo udaje, że nie zna, postaram się, żeby udzielili mi jej inni. Mogą oni być ponadto w
posiadaniu przedmiotów, które posłużą nam jako jakaś wskazówka... Tak więc wygląda na to, że
będziemy musieli udać się na wzgórza i spotkać się z nimi I ustalić, co wiedzą. Żyją na tej planecie
od tysięcy lat, być może nawet żyli tu jeszcze przed Upadkiem. Muszą być w stanie udzielić nam
jakichś informacji.
- Mówisz nam. Czy chcesz przez to powiedzieć, że zamierLasz ponownie ryzykować naszym
życiem, wracając do ich obozu?
- Tym razem ryzyko będzie niewielkie - wskazał na skrzynkę z bronią. - Pójdziemy tam uzbrojeni
i z własnej woli.
. 11
Niebezpieczna wyprawa
Idąc wolno gęsiego, przedzierali się równiną w kierunku położonych w oddali zalesionych
wzgórz. Ravn szedł przodem, a tuż za nim Brion. Lea wlokła się daleko z tyłu objuczona
zawiniętym w skóry pakunkiem, który niosła na plecach. Wytarła ręką pot z twarzy i zawołała:
- Zatrzymajcie się. Już dawno minęła pora na odpoczynek!
Kiedy dogoniła Briona, zrzuciła swój bagaż na ziemię i usiadła na nim z westchnieniem ulgi.
- Napij się wody - powiedział Brion. - I odsapnij.
- Co za wspaniała propozycja! - żachnęła się. I jaka wielkoduszna. Pozwalasz mi napić się wody,
którą targam na plecach cały dzień...
- A mamy jakiś inny wybór? - zapytał spokojnie z nieubłaganą logiką, ale ta odpowiedź nie
spodobała się jej.
- Co znaczy to my, przecież to ja robię za tragarza. Wiem, że ten argument jest mylący, że
kobiety niczym zwierzęta pociągowe odwalają najcięższą robotę w tym cofniętym w rozwoju
społeczeństwie, w którym straciłbyś cały swój prestiż, gdybyś przeniósł cokolwiek. Narażam swój
kręgosłup i bez wątpienia dostanę w końcu przepukliny... Przestań się do mnie uśmiechać w ten
protekcjonalny sposób, ty wstrętny brutalu!
- Przepraszam. Bardzo mi przykro, że nie mogę ci pomóc. Niedługo powinniśmy dotrzeć na
miejsce.
- Nie tak szybko...
Rozwiązała tobołek z jaszczurczej skóry - pozostałości po zwierzęciu, które dwa dni wcześniej
posłużyło Ravnowi za pożywienie - i grzebała w nim, aż znalazła butelkę z wodą. Pociągnęła duży
łyk i podała ją Brionowi, który zwilżył jedynie usta. Ponieważ kobieta piła tę wodę, stała się owa
woda dla niego, Łowcy, tabu. Nawet nie próbowali proponować jej Ravnowi.
- Jak schowasz wodę, odszukaj pudełko z granatami ogłuszającymi i daj mi je - powiedział
nieoczekiwanie Brion.
Lea spojrzała na niego z niepokojem.
- Czyżby zbliżały się kłopoty? - zapytała.
Przytaknął jej powoli.
- Są ukryci w lesie. Czuję ich nienawiść, taką samą jak ostatnim razem.
- Ale nasza sytuacja nie jest taka sama jak ostatnim razem! - Wręczyła mu płaskie pudełko i
uśmiechnęła się do niego zachęcająco, kiedy wsuwał do kieszeni garść metalowych kulek - Nawet
nie wiesz, jak bardzo liczę na nie.
- Nie chcę zranić żadnego z nich, ale najlepszy skutek może dać porządne ich przestraszenie.
Jeśli uda nam się zająć miejsce na szczycie tej społeczności, wówczas będziemy mogli z pewnością
uzyskać odpowiedź na nasze pytania. Za chwilę ruszamy. Trzymaj się blisko mnie, ponieważ są już
niedaleko. To dobrzy łowcy i do tego uzbrojeni, dlatego też nie powinniśmy ryzykować.
Jeśli Ravn był świadomy przygotowywanej zasadzki, to nie dawał tego po sobie poznać, po
prostu przedzierał się przed nimi w tym samym tempie. Kierowali się ku krzewom i dalej, ku
drzewom. Po pewnym czasie ukazała się przed nimi polana. Trasa ich wędrówki prowadziła przez
jej środek.
- Zatrzymaj się - zawołał Brion w języku tubylców, kiedy znaleźli się na jej środku. - Daj mi
wody - zwrócił się do Lei, po czym dodał cicho: - Otaczają nas teraz ze wszystkich stron i są
bardzo spięci. Jestem pewien, że są gotowi zaatakować nas w każdej chwili. Na wszelki wypadek
trzymaj broń pod ręką.
Leśną ciszę rozdarł piskliwy świergot, który rozniósł się echem po polanie. Tuż po nim rozległy
się liczne okrzyki wojenne Łowców, którzy wysypali się ze wszystkich stron z leśnej gęstwiny.
Ravn ruszył biegiem do przodu, aby przyłączyć się do nich, ale Brion dopadł go w tym samym
momencie i powalił na ziemię jednym ciosem wymierzonym w plecy. Potem postawił na nim nogę,
aby przytrzymać go przy ziemi i zaczął rzucać granaty w kierunku zaciskającego się wokół nich
pierścienia. Wybuchy płomieni i ogłuszające huki eksplozji rozlegały się ze wszystkich stron. Lea
wiedziała co nastąpi i zakryta uszy, mimo to jednak klęczała nadal, wzdrygając się przy każdej
kolejnej eksplozji. Wojenne okrzyki przeszły w ryk bólu, kiedy łowcy cofali się lub padali. Ciszę,
jaka wkrótce nastała, rozdarł nagle pełen gniewu głos Briona przeklinający ich w ich własnym
języku:
- Jesteście ścierwem. Jesteście kobietami. Jesteście gównem! Podnosicie na mnie dzidy, a ja
zabijam was. Jesteście martwym mięsem pod moimi stopami... jak ten Ravn, który jest martwym
mięsem! - Mówiąc to, naciskał mocniej nogą na Ravna, który zajęczał imponująco. Brion czuł
emanujący od Łowców paniczny strach. Jeden z impulsów wydał mu się znany. - Vjer, chodź tutaj
- rozkazał.
Vjer podniósł się niepewnie i wolno ruszył do przodu, potykając się co chwila. Z nosa ciekła mu
krew, był oszołomiony i ogłuszony wybuchami. Brion spojrzał na niego gniewnie.
- Kim jestem? - zawołał. - Jesteście Brrn...
- Głośniej! Nie słyszę. - BRRN!
- Czym jest to ścierwo, na którym stoję?
- To jest Ravn.
- Wobec tego kim jestem teraz?
- Musisz być... Ravnem Nad Ravnem!
Patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma i Brion czuł jego strach, graniczący niemal z
uwielbieniem. Brion wskazał na przezroczysty nóż, który trzymał Vjer.
- Co to jest, co trzymasz w ręce?
Vjer spojrzał na nóż i zaczął się trząść. Padł strwożony na kolana i podczołgał się do Briona, aby
położyć go u jego stóp. Brion podniósł go i wsunął do pustej pochwy.
- Teraz pójdziemy - powiedział, zdejmując nogę z grzbietu Ravna. Tytuł, jaki otrzymał, był
najważniejszy ze wszystkiego. Czuł to po reakcjach otaczających go ludzi. Agresja i strach zaczęły
opuszczać ich, kiedy zaakceptowali go w nowej roli.
- Nadal mają broń - powiedziała Lea, mierząc Łowców podejrzliwym wzrokiem.
- Nie ma potrzeby ich rozbrajać, dopóki jestem w tej nowej roli częścią ich kultury.
- A co ze mną? Przecież jako kobieta jestem dla nich mniej niż niczym. Nieś swój tobołek i
milcz, tak? Poczekaj, niech no tylko opuścimy ten samczo - szowinistyczny raj, Brionie Brandd! O,
zapłacisz mi za to...
Kiedy wspinali się na wzgórze między drzewami, Brion śledził stany emocjonalne otaczających
go ludzi. Dopóki akceptowali go, dopóty był bezpieczny. Wszystko to jednak mogło zmienić się w
jednej chwili - z różnych, nie dających się przewidzieć powodów. Jeśli jego nowa pozycja zostanie
zachowana, będzie to najszybszy i najskuteczniejszy sposób na poznanie tutejszej kultury i
przeprowadzenie rozmów. Było to niebezpieczne, ale było już za późno, żeby się wycofać.
Gdy agresja i nienawiść opuściły Łowców, zaczęli się kolejno oddalać. Jedynie niewielka grupa
została przy nich, towarzysząc im w drodze do obozowiska. Wspinali się dalej wzdłuż stromego
wzgórza, aż znaleźli się przed widocznym między drzewami urwiskiem skalnym, tworzącym ciąg
naturalnych jaskiń. Krzątała się tam niewielka grupa kobiet Oddzielały mięso od jaszczurczych
skór kawałkami ostrych kamieni. Kiedy zobaczyły obcych, cofnęły się, ponaglane kopniakami i
kuksańcami przez siwowłosą kobietę.
- To pewnie żeńska odpowiedniczka Ravna - powiedziała Lea, przyglądając się scenie z
zainteresowaniem. - Skoro ty stanąłeś na czele Łowców, ja stanę na czele kobiet. - Opuściła na
ziemię tobołek i ruszyła w ich kierunku, wołając, aby się zatrzymały. Zamiast tego przyspieszyły
kroku wszystkie z wyjątkiem siwowłosej, która odwróciła się nagle i ruszyła na Leę.
- Zabiję! Ty ścierwo - zaskrzeczała.
Lea stanęła w rozkroku i cofnęła swoją małą, twardą pięść. Kiedy jej przeciwniczka podbiegła do
niej, uderzyła ją z całej siły. Siwowłosa kobieta zgięła się i jęcząc z bólu złapała się za brzuch. Lea
chwyciła ją za włosy i pociągnęła, odwracając jej głowę.
- Zamknij się i powiedz mi, jak się nazywasz... albo dostaniesz jeszcze raz!
- Jestem... Pierwszą Kobietą.
- Już nie. Ja jestem Pierwszą Kobietą. A ty jesteś teraz Starą Kobietą!
Nowo nazwana Stara Kobieta zajęczała, protestując i jednocześnie starając się uwolnić włosy z
uchwytu Lei. Jej jęk przeszedł w krzyk bólu, kiedy przechodzący obok Ravn kopnął ją od
niechcenia w bok
- Jesteś teraz Starą Kobietą - powiedział zadowolony, że ktoś jeszcze oprócz niego został
upokorzony. Podszedł do skalnej ściany i usiadł w słońcu, opierając się o nią plecami, a następnie
krzyknął, żądając jedzenia.
- Czarujący ludzie - powiedziała Lea.
- Twory swojej własnej kultury - odrzekł Brion, owijając kawałkiem jaszczurczej skóry nadajnik,
zanim wyjął go z tobołka. - Ten system pomaga im przetrwać na tej planecie. Inaczej nie byłoby
ich tutaj. Chcę przekazać do pamięci komputera pokładowego lądownika raport z dzisiejszych
wydarzeń. Musimy na bieżąco uzupełniać relację, na wypadek gdyby nam się coś stało.
- Oszczędź mi, jeśli łaska, tych dodatkowych zmartwień. Spodziewam się, że zakończymy tę
misję żywi. Miej to cały czas na uwadze! Kiedy będziesz przekazywał raport, postaram się
porozmawiać z kobietami. Spróbuję zobaczyć, jak wygląda ten odrażający świat z ich punktu
widzenia.
- Dobrze. Potrzebujemy informacji, ale nie będziemy mogli zostać tu dłużej niż będzie to
konieczne. Większość z nich ma insekty, zauważyłaś to?
- Trudno nie zauważyć. Robi mi się niedobrze, ilekroć na nich patrzę. Nie oddalaj się zbytnio.
- Będę tutaj. Sam chcę zadać im parę pytań. Porozmawiam z Vjerem, łączy mnie już z nim co
nieco. Powodzenia!
Było już prawie ciemno, kiedy Lea wyszła z jaskini drapiąc się pod pachą. Brion rozmawiał z
dwoma Łowcami, ale kiedy zobaczył wyraz jej twarzy, polecił im odejść. Podał jej plastikowy
pojemnik i powiedział:
- Znalazłem w apteczce środek antyseptyczny, może być dobry na insekty. Tamta jaskinia to
dosłownie siedlisko robactwa!
Szybko zdjęła ubranie i spryskała całe swoje ciało pokryte czerwonymi pręgami. Kiedy
smarowała skórę kremem gojącym, Brion spryskał jej ubranie. Ubierając się powiedziała do niego:
- Bądź tak dobry i nalej mi dużą wódkę. Butelka jest na dnie tobołka.
- Napiję się z tobą. To był długi dzień dla nas obojga. Jak ci poszła rozmowa?
- Doskonale, jeśli pominę kąsanie przez robactwo. Do pełna, świetnie, dzięki. O, jak miło...
Kobiety mają swoją własną subkulturę ściśle zhierarchizowaną i wspaniałą skarbnicę opowieści.
To jakby mityczny lub mnemoniczny śpiew o wszystkim, co tylko można nazwać. To cała historia
przekazywana z ust do ust. Następnym razem wezmę ze sobą rejestrator. To będzie bezcenny
materiał dla antropologów. A teraz powiedz, czego ty się dowiedziałeś.
- Niewiele. Łowcy rozmawiali ze mną dosyć chętnie, ale tylko o zabijaniu tego czy innego
zwierzęcia lub o swoich niezwykłych zdolnościach tropicielskich. Myślę, że nie muszę tego
rozwijać. Na inne tematy nie mają . własnego zdania. Są po prostu chodzącymi skarbnicami
różnych tabu. Wszystko, co robią lub myślą jest określane przez ten system.
- To samo dotyczy kobiet, przynajmniej jeśli chodzi o ich życie fizyczne. Często sięgają do
mitów, co wydaje się nie podlegać żadnemu tabu. Odnoszę jednak wrażenie, że te opowieści są
prawdopodobnie tabu dla mężczyzn. Słyszałeś coś o micie stworzenia?
Brion zaprzeczył, potrząsając głową.
- Nie, nic na ten temat nie słyszałem.
- Jest interesujący, ponieważ może być uproszczoną wersją prawdziwych zdarzeń, czymś, co żyje
w ich pamięci, ale w formie mitu. Mówi on o tym, że ludzie żyli kiedyś jak bogowie, że poruszali
się nad ziemią, nie chodząc po niej, a nawet latali w powietrzu bez skrzydeł. W tamtych czasach
ludzie byli źli, ponieważ cenili rzeczy wykonane z cklt... Spotkałeś się może z tym słowem?
- Tak. Wiem, co ono oznacza. Metal. Domyśliłem się jego znaczenia ze sposobu, w jaki zostało
użyte. Musiałem stracić rozmówcę, aby upewnić się, że moje przypuszczenie jest słuszne.
Pokazałem mu przekaźnik, na którego widok ogarnął go paniczny strach. Zwiał na oślep między
drzewa, aby znaleźć się jak najdalej od niego. Mało sobie łba nie rozwalił.
- Coraz lepiej. To wiąże się z mitem opisującym dawne dzieje. Starożytni ludzie, którzy cenili
metal, uważali się za bogów i dlatego prawdziwi bogowie zniszczyli ich, ich metal i metalowe
miejsca, w których żyli. Potem bogowie wypędzili ich i zmusili do tego, żeby żyli jak zwierzęta,
dopóki się nie oczyszczą. Jeżeli będą żyli nadal w ten sposób, oczyszczą się i zostaną wpuszczeni
do cklt Przetłumaczyłam to słowo jako raj, co chyba jest zgodne z prawdą. Aby móc tam trafić,
muszą cierpieć na tym świecie, przestrzegając wszystkich tabu, które umożliwiają im życie we
właściwy sposób.
- Niesamowite! - powiedział Brion zrywając się na równe nogi. Chodził tam i z powrotem z
podniecenia. Jesteś cudowna. Odwaliłaś wspaniałą robotę. Wszystko, co mówisz, układa się w
całość... o ile ci ludzie są tymi, na których wyglądają. Uciekinierami przed globalną zagładą.
Zostali najechani albo pokonani w wojnie i musieli uciekać z miast. Widzieli, jak ich broń i armie
zostały zniszczone i teraz obwiniają o to bogów. Jest to łatwiejsze niż przyznanie się do porażki.
- Świetna teoria, profesorze - powiedziała Lea, popijając ze szklanki i oblizując się ze smakiem.
Nalała sobie jeszcze jednego drinka. - Widzę w niej jedną drobną sprzeczność. Gdzie teraz są te
zwycięskie, zdobywcze armie? Z tego, co widzieliśmy, wynika, że wojna toczy się nadal.
- Tak - Brion usiadł na ziemi, zasępiony. - Nie pomyślałem o tym. Wobec tego w chwili obecnej
wiemy niewiele więcej niż na początku.
- Nie łam się. Wiemy już dużo. W pewnym momencie przedstawiłam im naszą teorię
podziemnego miasta, ale spojrzały na mnie, jakby nie rozumiały, o czym mówię. Jeśli na tej
planecie żyje pod ziemią jakaś cywilizacja, to ci ludzie nic o niej nie wiedzą.
- Co sprowadza się do tego, że my wiemy tyle samo. Zaczynam się obawiać, że znaleźliśmy się w
ślepej uliczce. - No, może ty, Ravnie Nad Ravnem, ze swoimi Łowcami i wojownikami, i tą całą
samczą bufonadą. Czknęła łagodnie i zewnętrzną stroną dłoni zasłoniła usta, uśmiechając się. - My,
dziewczyny, prowadziłyśmy konkretniejszą rozmowę jak przystało na atrakcyjniejszą i
inteligentniejszą płeć. Jak ci już mówiłam, wszystko co metalowe jest tabu, a największym z nich
są metalowe maszyny i urządzenia, o czym zresztą mogliśmy się przekonać, po tym, jak zobaczono
nas w pobliżu metalowego lądownika. Z tego wszystkiego wynika, że miejscem objętym
największym tabu będzie to, z którego pochodzą maszyny. Pójdziesz tam ze mną?
- Oczywiście. Dolać ci jeszcze?
- Zamknij się. Nie uważasz, że dobrze byłoby, gdybyśmy dowiedzieli się, skąd pochodzą te
maszyny?
- Oczywiście, ale...
- Żadnych ale. Przyjmij do wiadomości, że tyle to ja już wiem. Powiedziały mi, jak znaleźć to
miejsce. W tej sytuacji pozostaje nam tylko pójść tam... i cała zagadka będzie rozwiązana.
Z przyjemnością patrzyła na wyraz jego twarzy: opadniętą szczękę i wytrzeszczone oczy. Potem
spokojnie ułożyła się do snu.
. 12
Odkrycie
Brion miał przemożne pragnienie, aby obudzić Leę i zmusić ją, żeby wyjaśniła mu, o czym
mówi, ale zrezygnował. To był długi i wyczerpujący dzień dla niej. I na pewno bardzo nerwowy.
Kiedy wziął butelkę z wódką, aby ją schować, zobaczył, że ubyło jej niewiele. To zmęczenie, a nie
alkohol zwaliło ją z nóg. Chociaż noc była ciepła, podobnie jak poprzednie, okrył Leę śpiworem,
aby ochronić przed chłodem.
Co mogła mieć na myśli, mówiąc miejsce, z którego pochodzą maszyny? Z pewnością chodziło o
sprzęt wojenny - od chwili przybycia na tę planetę nie widzieli jeszcze ani jednej maszyny, która
miałaby inne przeznaczenie. Ale jak mogło istnieć jedno miejsce, z którego pochodził cały ten
arsenał? Jedno źródło dla obu stron? Nie, to niemożliwe. Jeśli miejsce, z którego pochodziły
maszyny naprawdę istniało, to musiało służyć jednej lub drugiej stronie. Ale nawet to było
nieprawdopodobne. Czyi możliwe, aby cały sprzęt wojenny którejś ze stron pochodził z jednego
miejsca? Mogło tak być tylko wówczas, gdyby pochodził z podziemnych fabryk To z kolei
potwierdzałoby teorię podziemnej cywilizacji.
Chyba że była to nie jedna, lecz dwie uzbrojone siły - i obie ukrywające się bezpiecznie pod
ziemią i wysyłające swoje armie do boju na powierzchnię. Ale jak wyjaśnić takie działanie?
Potrząsnął głową. Był zmęczony i nie znajdował na to w tej chwili żadnego wyjaśnienia. Niemniej
jakieś wytłumaczenie musiało istnieć, bo przecież walka i sprzęt wojenny istniały rzeczywiście!
Brion wstał i powiódł wzrokiem po obozowisku. Wraz z zachodem słońca zamarło w nim życie.
Kobiety przebywały wewnątrz jaskini, Łowcy zaś szykowali się do snu na swoich miejscach u jej
wylotu. Odszukał wzrokiem Ravna. Siedział z dala od innych i bez przemy obracał w rękach swój
naszyjnik. To może być odpowiedni moment, aby zadać mu kilka pytań. Mógłby jednocześnie
obserwować Leę i pilnować, aby nikt jej nie przeszkadzał. Ravn powinien wiedzieć coś niecoś o
tym tajemniczym miejscu, z którego pochodziły maszyny.
W obozowisku panował spokój. Każdy, kto zagrażałby Lei, emanowałby strachem i nienawiścią,
dzięki czemu i Brion mógłby go natychmiast wykryć. Upewnił się, że Lea śpi spokojnie głębokim
snem i podszedł do Ravna, przechodząc pomiędzy leżącymi Łowcami.
- Porozmawiajmy - powiedział.
Ravn spojrzał na niego przestraszony, przyciągając naszyjnik bliżej siebie. Nagły impuls
zaskoczenia został w jednej chwili stłumiony przez silną nienawiść. Ten typ musi być
obserwowany. Stale...
- Już późno. Ravn jest zmęczony. Rano...
- Teraz. - Głos Briona był stanowczy. Chwycił za i naszyjnik, czując w tej samej chwili
gwałtowny impuls strachu. - Zrobisz jak mówię! Musisz mnie zawsze słuchać.
Puścił naszyjnik i usiadł. Ravn nałożył go natychmiast trzęsącymi się rękoma.
- Kim jestem? - zapytał Brion. Ravn odwrócił się uciekając wzrokiem. - Spójrz na mnie,
śmieciu! Kim jestem? Nazwij mnie po imieniu.
- Jesteś... Ravnem Nad Ravnem - wydusił z siebie z wielką niechęcią i zgryźliwością Ravn.
- To prawda. Teraz tak samo odpowiesz na moje pytania. Widziałeś maszyny? - Ravn niechętnie
skinął głową. - W porządku. Jakiego rodzaju maszyny widziałeś
- Rozmawianie o maszynach jest zakazane.
- Rozmawianie o nich z Ravnem Nad Ravnem nie jest zakazane. Widziałeś maszyny, które latały
w powietrzu? Dobrze, widziałeś. Co one robiły?
- To, co zawsze robią maszyny. Z głośnym hukiem zabijały inne maszyny, a potem były same
zabijane. Tak jest zawsze. To właśnie one robią.
- Czy widziałeś kiedykolwiek maszynę, która nie zabijała innych maszyn?
- Maszyny zabijają maszyny. To jest właśnie to, co robią.
Inna odpowiedź na to pytanie okazała się niemożliwa. Z wyrazu twarzy Ravna było widać, że
uważa Briona za głupca, skoro o to pyta.
- Wszystkie maszyny zabijają maszyny - powtórzył Brion zmieniając słowa, a następnie tym
samym spokojnym głosem zapytał: - Powiedz mi teraz... skąd pochodzą te maszyny?
Dźwięk tych słów wywiał gwałtowną reakcję Ravna. Ogarnęło go drżenie i strach, który w jednej
chwili zdominował wszystkie jego pozostałe odczucia.
- Powiedz mi - powtórzył Brion. Pochylił się do przodu i klasnął głośno swoimi potężnymi
dłońmi. - Mów! Ravn nie miał wyjścia. W tej chwili bał się bardziej tych pięści niż tabu,
zakazującego mówienia o tym. Wskazał ręką ponad ramieniem za siebie, ale ta odpowiedź nie
zadowoliła Briona. W końcu wyjąkał chrapliwym szeptem:
- To tam. Wiele dni marszu. Jest tam. Miejsce Bez Nazwy.
- Byłeś tam?
- Tylko Ravn może tam iść. Stary Ravn pokazał mi je, kiedy byłem młody.
- Teraz ty mi pokażesz, ponieważ jestem Ravnem Nad Ravnem. Pójdziemy tam o świcie.
- To jest zakazane...
- Zakazane jest odmawianie mi. - Złapał ręką , skulonego Ravna za chudą szyję i ścisnął ją. -
Chcesz teraz umrzeć? - zapytał, nadając swojemu głosowi odcień nienawiści.
Ta groźba powinna wyglądać prawdziwie, gdyż jedynie strach przed śmiercią mógł zapewnić mu
kontrolę nad Ravnem. Nie słysząc odpowiedzi, zaczął stopniowo zaciskać dłoń.
- Pójdziemy... o wschodzie słońca - wykrztusił niechętnie Ravn.
Ta odpowiedź zadowoliła Briona. Puścił Ravna i bez słowa wrócił do Lei. Nadal spała głębokim
snem, cicho pochrapując. Próbował pójść jej śladem, ale czuł zbyt , wyraźnie przepływ emocji
śpiących wokół niego ludzi. Strach i nienawiść unosiły się cały czas tuż pod powierzchnią. W
końcu stwierdził, że nie będzie w stanie zasnąć. Położył się na plecach i wlepił wzrok w gwiazdy,
rozpraszając swoją empatyczną percepcję na wszystkie strony.
Lea obudziła się tuż po wschodzie słońca. Podał jej wodę i poinformował o tym, czego się
dowiedział. Pokiwała głową potakująco.
- Coś w tym musi być. Sposób, w jaki mówiły o tym kobiety, wskazuje na to, że to miejsce
istnieje naprawdę, że nie jest jeszcze jednym mitem.
- Będziemy musieli pójść i obejrzeć je. Tam coś musi być. Ravn z wielką niechęcią zgodził się
mnie tam zaprowadzić. Musiałem go mocno przekonywać. Bał się tego miejsca tak samo jak mnie.
- Czy bał się tak bardzo, że mógł uciec? Nie widzę go nigdzie.
Lea miała rację, Ravn zniknął w nocy. Kiedy Brion obudził Łowców, okazało się, że byli tym tak
samo zaskoczeni jak on. Zaczęli szukać go w popłochu. Kilku z nich ruszyło wzdłuż ścieżek
prowadzących do obozowiska, ale po niedługim czasie wrócili z niczym. Ravn zniknął bez śladu.
- Cholera! - zaklął Brion. - Nigdy nie znajdziemy tego miejsca bez niego. Powinienem był go
związać... teraz może już być wiele kilometrów stąd.
- Nie sądzę - zaoponowała Lea. - Mam silne przeczucie, że jest znacznie bliżej niż sądzisz.
Wyglądała na zadowoloną z siebie, kiedy rozprowadzała ekstrakt kawy w kubku z wodą, a
następnie piła ją małymi łykami.
- Czy byłabyś tak miła i powiedziała mi, do cholery, o czym mówisz?
- Spokojnie, spokojnie. Krzyk tylko podniesie twoje ciśnienie krwi! - Piła, delektując się, podczas
gdy on : gotował się w środku. - Teraz lepiej. Kiedy wy, mężczyźni, łaziliście wszędzie szukając
go, ja obserwowałam kobiety. Są bardzo przestraszone i siedzą w jaskini.
- Czyżby się tam ukrył? Czy przypadkiem przebywanie kobiet i mężczyzn razem w jaskini nie
jest tabu?
- Dla mężczyzn tak Dla Ravna nie. On ma tam nawet swoją kryjówkę. Chcesz, abym się tam
rozejrzała? - Nie, to zbyt niebezpieczne. Mój nowy tytuł powinien pozwolić mi również na to.
Łowcy patrzyli z zainteresowaniem, jak Brion kroczy w kierunku wejścia do jaskini, kobiety zaś
wycofały się w popłochu.
- Jestem Ravnem Nad Ravnem! - krzyknął pochylając głowę, aby wejść do środka.
Znalazłszy się w półmroku zamrugał gwałtownie i odczekał chwilę, aż oczy przyzwyczaiły się do
niego. Jaskinia była przestronna. Miała około dwudziestu metrów długości. Na jego widok rozległy
się przerażone okrzyki i szloch kobiet, które stłoczyły się razem z dziećmi w jednym końcu. Jęki
przesuwały się w bok, kiedy zbliżał się do nich. Wszystkie bez wyjątku przesunęły się w lewo.
Interesujące. Brion skierował się w prawo w stronę wysokiego stosu nie wyprawionych
jaszczurczych skór ułożonego we wnęce. Same skóry... i nic więcej. Nagle wydało mu się, że
dostrzegł nieznaczny ruch w ciemności. Ukląkł i wsunął rękę pod cuchnący stos. Po chwili wydał
okrzyk zadowolenia.
Kiedy Brion wyciągnął Ravna, ten zaczął jęczeć i tarzać się po ziemi. Brion spojrzał na niego z
odrobiną współczucia. Szybko mu ono jednak minęło, kiedy poczuł pulsujący ból w gojącym się
kikucie, którym uderzył o skaliste podłoże jaskini. Bez cienia sympatii trącił go stopą.
- Wstawaj, tchórzliwy śmieciu! Zaraz ruszamy w drogę. Minął prawie cały ranek, zanim Ravn
oświadczył, że jest gotowy. Musiał spełnić kilka obrzędów. Musiał przede wszystkim zabrać z
kryjówki w jaskini bransoletę z kości i przygotować pożywienie. Ponaglany przez Briona, przestał
się w końcu ociągać i niechętnie ruszył ścieżką, ale po chwili przystanął, zobaczywszy, że Lea
idzie za nimi. Zaczął nerwowo wymachiwać rękoma.
- Bez kobiet! Kobietom nie wolno. Tylko Ravn może. Żadni Łowcy, żadne wstrętne kobiety!
- Ta kobieta pójdzie z nami tylko przez część drogi i poniesie dla nas pożywienie. Nie pójdzie do
Miejsca Bez Nazwy. Zostanie odesłana, zanim do niego dojdziemy. A teraz prowadź.
Ociągając się z wyraźną niechęcią, Ravn ruszył ponownie w dół wzgórza. Brion i Lea szli tuż za
nim ścieżką prowadzącą między drzewami. Kiedy znaleźli się na tyle daleko od obozu, że nie było
ich z niego widać, Brion wziął od Lei tobołek i zarzucił go sobie na plecy. Lea rozmasowała bolące
mięśnie, mówiąc:
- Tylko plugawe kobiety noszą ciężary. Czy wypada, aby wielki Łowca nosił bagaż? To bardzo
źle dla tabu.
- Chcesz go z powrotem?
- Przenigdy! Czy ten wstrętny, stary Ravn nie będzie protestował i sprawiał kłopotów?
- Nie może mnie już bardziej nienawidzić. A poza tym potrafię sobie radzić z takimi kłopotami,
jakich on nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić. Za każdym razem, ilekroć zaczynam czuć dla
niego współczucie, odzywa się mój kikut i od razu je tracę. Powiedz jak się zmęczysz, to zrobimy
postój.
- Mogę iść przez cały dzień, dopóki ktoś inny niesie ten tobołek.
Trasa prowadziła początkowo na zachód skrajem równiny. Po południu podgórze zaczęło skręcać
na zachód, biegnąc wzdłuż brzegu Jeziora Centralnego i dalej w głąb lasu. O zmierzchu Brion
zarządził postój, zmęczony całodniowym marszem po bezsennej nocy. Tak samo jak poprzednim
razem, przywiązał Ravna do wbitego w ziemię palika, żeby nie odszedł, kiedy nie będą czuwać.
Dobrze zabezpieczywszy się przed ucieczką swojego wroga, Brion spał głębokim, spokojnym
snem. Kiedy obudził się rano, był wypoczęty i gotów do dalszego marszu.
Szli tak skrajem lasu wzdłuż podgórza przez trzy dni. Dopiero po zmroku wychodzili na otwartą
przestrzeń, aby napełnić manierki wodą, o ile nie mijali po drodze strumieni. Ravn odezwał się
tylko raz, kiedy krzyknął ostrzegawczo, usłyszawszy odległy odgłos silników. Leżeli ukryci pod
leśnym podszyciem, obserwując białe smugi niewidocznych samolotów ciągnące się nad nimi od
horyzontu na północy. Jeśli to mogła być wskazówka, to szli we właściwym kierunku. Ravn był
przerażony widokiem samolotów i trząsł się cały, leżąc na ziemi.
- Jesteśmy blisko... za blisko - nalegał. - Musimy wracać.
Brion musiał użyć siły, aby nakłonić go do dalszej drogi. Nie na długo to jednak pomogło. Po
niecałej godzinie stary zatrzymał się i usiadł pod drzewem.
- No, co tym razem? - zapytał Brion.
- Musimy poczekać do zmierzchu i potem zejść do jeziora, aby ominąć to miejsce - powiedział
Ravn wskazując na ciągnące się przed nimi wzgórza.
- Nie będziemy czekać - rozkazał Brion. - Jeszcze daleko do wieczora.
- Nie możemy. Przed nami jest Święte Miejsce. Nie możemy tam iść. Musimy je ominąć. Tylko
nocą można iść bezpiecznie wzdłuż jeziora.
- Święte Miejsce? Podoba mi się ta nazwa. Musimy rzucić na nie okiem...
- Nie! To zakazane! Nie możesz!
Brion poczuł silną falę emocji, która ogarnęła Ravna strach, jakiego dotychczas nie czuł,
silniejszy nawet od strachu przed nim. Ravn zaskrzeczał i rzucił się na Briona z nożem. Ten
zablokował jego cios ręką i złapał go za przegub dłoni. Drugą ręką chwycił go za szyję i ścisnął ją
mocno. Trzymał go w uścisku tak długo, aż jego wijące się ciało zwiotczało.
- Będzie nieprzytomny przez dłuższy czas, ale dla spokoju przywiążę go do palika. Gdybyśmy się
nieco spóźnili, to nie zniknie jak sen złoty.
- Masz na myśli nasz wypad do Świętego Miejsca? - Nie nasz, mój. Ty zostaniesz z nim. On boi
się naprawdę. Cokolwiek tam jest, jest niebezpieczne.
Lea prychnęła z niezadowoleniem:
- A co nie jest niebezpieczne na tej planecie? Pójdziemy razem. Zgoda?
Brion otworzył usta, aby sprzeciwić się, ale szybko je zamknął i z niechęcią przytaknął.
- Trzymaj się blisko mnie. Nie mamy pojęcia, co może nas czekać po drugiej stronie.
Szli powoli w górę między drzewami. Kiedy dotarli do trawiastego zbocza, przystanęli. Biegło
kilka metrów dalej aż do szczytu wzgórza. Brion nachylił się nad nią i szepnął:
- Zostań tutaj, a ja zobaczę, co jest po drugiej stronie. Obiecuję, że dam ci znać, abyś dołączyła
do mnie, jeśli wszystko będzie w porządku, zgoda?
Skinęła głową potakująco i usiadła pod dużym drzewem. Brion przepełzł wolno ostatnie metry
centymetr po centymetrze. Znalazłszy się na samym szczycie, zamarł w bezruchu i odczekawszy
chwilę, ostrożnie uniósł głowę. Popatrzył dookoła, po czym uniósł głowę jeszcze wyżej, aby
spojrzeć w dół na drugą stronę. Potem podniósł się i pomachał na Leę:
- Chodź, wszystko w porządku. Chodź i zobacz, co odkryliśmy!
. 13
Poznanie wroga
Lea wdrapała się na szczyt wzgórza, płonąc z ciekawości. Co to może być? Ravn bał się tego
śmiertelnie, a Brion stoi tam sobie jak gdyby nigdy nic i woła ją. Podał jej rękę i pomógł wejść na
szczyt.
- Spójrz - powiedział.
Ruiny, starożytne pozostałości budynków. Pokiwała głową.
- To jest to Święte Miejsce? Toż to rozpadające się ruiny. Przecież tu nie ma nic, czego można
by się bać. - Dla ciebie. Dla tutejszych ludzi to miejsce jest z pewnością czymś ważnym. Owszem,
to ruiny, ale nie zapominaj, że to pierwsze stałe obiekty, jakie widzimy na tej planecie. Myślę, że
jest tam dostatecznie bezpiecznie, żeby się można było nieco rozejrzeć.
Z pewnością nie było w tych walących się ruinach nic, co mogłoby stanowić jakiekolwiek
zagrożenie. Te budynki musiały liczyć setki lat. Niektóre z nich musiały być ze stali. Teraz zostały
po nich tylko czerwone ślady w ziemi. Większe budowle - dwie prostokątne konstrukcje wykonane
były z zagęszczonego gruntu pokrytego z zewnątrz elementami ceramicznymi. Tam, gdzie
ceramika była popękana, grunt był wypłukany, lecz mimo to sporo było go jeszcze w środku,
dzięki czemu w wielu miejscach zachowały się fragmenty konstrukcji. Brion wspiął się na górę,
aby przyjrzeć się bliżej jednej z ocalałych ścian i rozejrzeć się za czymś, co mogłoby mu
powiedzieć o ich przeznaczeniu. Kopnął nogą skruszałą ziemię i wskazał na ciąg dziur w
zewnętrznej ścianie.
- Czy nie uważasz, że nie będzie przesadą, jeśli powiem, że te budowle mogły zostać zniszczone
równocześnie w wyniku wybuchów? To mogą być pozostałości po kraterach, a te wyrwy w
ceramice po odłamkach. Lea skinęła głową.
- To bardziej niż prawdopodobne, jeśli weźmie się pod uwagę to, co dzieje się na tej planecie. Co
tu mogło być? To miejsce jest za małe na miasto, a jednocześnie te budowle są za duże.
- Tutejsze urządzenia rozsypały się w proch dawno temu, mam jednak przeczucie, że to była
jakaś kopalnia. Tamte wzgórza są zbyt regularne, aby były czym innym niż kopalnianymi hałdami.
Te budowle mogły być obiektami naziemnymi i biurowcami, a największe z nich magazynami.
Wszystkie zostały zniszczone w wyniku bombardowania. A ludzie zabici...
- Nie. Nie wszyscy. Nie wydaje ci się, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że nasi tubylcy
mogą być ich potomkami? Tych nielicznych, którzy ocaleli. W przeciwnym razie dlaczego mieliby
nazywać zniszczoną kopalnię Świętym Miejscem?
- Bardzo możliwe, ale na razie nie możemy tego stwierdzać. Mogli odkryć te ruiny, nic o nich
nie wiedząc i czcić je ze względu na ich ogrom. Myślę, że Ravn nam to wyjaśni.
- Wątpię. Ale uważam, że już pora wracać i zobaczyć, czy już doszedł do siebie.
- Tak, zobaczyliśmy już, co mieliśmy zobaczyć. Jeśli jest w dalszym ciągu nieprzytomny, to nie
widzę potrzeby, aby mu mówić, że tu byliśmy. Nadal potrzebujemy jego pomocy.
Ravn był przytomny i wściekły. Odmówił ruszenia w dalszą drogę przed zmierzchem. Wiedział,
gdzie byli. Wskazywała na to emanująca od niego nienawiść, nie był jednak w stanie nic na to
poradzić. Siedział bez ruchu do zmierzchu, potem wstał bez słowa i ruszył w dół wzgórza, ku
równinie. Pozostało im jedynie iść za nim. Minęło pół nocy, zanim obeszli Święte Miejsce i weszli
z powrotem między drzewa. Resztę nocy poświęcili na sen i spali aż do świtu. Rano ruszyli w
dalszą drogę.
Po jakimś czasie zatrzymali się nad jednym z potoków, które spływały do jeziora, aby napełnić
manierki wodą. Brion zamarł nagle w bezruchu z naczyniem wypełnionym do połowy i uniósł
wzrok. Lea dostrzegła to. Chciała coś powiedzieć, ale on dał jej gestem ręki do zrozumienia, żeby
milczała.
- Chwileczkę. Nie oglądaj się i staraj się nie zwrócić na siebie uwagi. Nie jesteśmy już sami.
Przed nami są jacyś ludzie. ,Za tamtymi drzewami, tuż nad trawiastym zboczem.
- Są przyjacielscy?
- Na tej planecie? Nie sądzę. Tylko jedno wyjaśnienie przychodzi mi na myśl, dlaczego ukrywają
się na naszej trasie. Urządzili zasadzkę i czekają na nas.
- Co zrobimy?
- Nic. Po prostu poczekamy, aż się sami pokażą i zdradzą swoje plany. Jeśli mają złe zamiary,
będzie nam znacznie łatwiej bronić się tutaj, na otwartej przestrzeni.
Odepchnął nagle Leę na bok, kiedy coś ciemnego wyleciało spomiędzy drzew i zatoczyło w
powietrzu łuk. Była to długa dzida, która spadła na ziemię z głuchym odgłosem tuż przy nogach
Ravna, który zaskrzeczał ze strachu.
- No, to wiele mówi o ich zamiarach - powiedziała Lea, pokazując na ludzi wybiegających
spomiędzy drzew. - Wyglądają dokładnie tak samo jak współplemieńcy Ravna i wiemy już, do
czego są zdolni. Wiem, że nie powinnam ci radzić, ale czy nie wydaje ci się, że powinieneś zrobić
coś odstraszającego, zanim podejdą zbyt blisko?
Próbowała mówić spokojnie, ale nie udało się jej opanować drżenia głosu. Widok zbliżających
się mężczyzn uzbrojonych w dzidy przeraził ją. Od momentu wylądowania na tej planecie cały
czas towarzyszy im przemoc.
- Schowaj się za to drzewo, tam cię nie dosięgną zawołał do niej Brion, schylając się, aby wyjąć
z tobołka pojemnik z granatami ogłuszającymi.
Napastnicy zbliżali się coraz bardziej, byli już na szczycie zbocza. Wymachiwali dzidami i
wykrzykiwali obelgi. Brion uzbroił granat i czekał, aż podejdą bliżej. Nastała pełna napięcia chwila
wyczekiwania, którą przerwał Ravn krzycząc na cały głos:
- Jestem Ravn! Przychodzę wam pomóc!
Skoczył do przodu, do płytkiego potoku, i krzycząc nieprzerwanie szedł w kierunku drugiego
brzegu, chlapiąc wodą na wszystkie strony. Brion ruszył za nim, szybko się jednak wycofał. Było
już za późno, aby go zatrzymać. Ravn wchodził na zbocze, wymachując rękoma i wołając:
- Jest ich dwoje w ukryciu, zabijcie ich, ja wam pomogę. Dotykali metalu, mają maszyny!
Widziałem je. Muszą zostać zniszczeni!
Jego słowa sprawiły, że włócznicy podeszli bliżej, mówiąc coś podniesionymi głosami, które
zlewały się z jego wołaniem. Widzieli jego naszyjnik i bransoletę. Wiedzieli, że jest Ravnem, że
powinni go usłuchać.
Nagle na wzgórzu wybuchł pocisk, rozrzucając metalowe odłamki między drzewa. Ravn został
uniesiony do góry i ciśnięty na bok. Kiedy odgłos eksplozji ucichł, nastała cisza, którą rozdarły jęki
cofających się w popłochu pokaleczonych Łowców. Brion odruchowo padł na ziemię pociągając za
sobą Leę i w tej samej chwili nastąpił drugi wybuch, który wyrzucił w górę połamane gałęzie i
odłamki pni. Tym razem Brion usłyszał wyraźnie echo wystrzału dobiegające od strony znajdującej
się za nimi równiny. Odwrócił się i zobaczył sunący w kierunku strumienia czołg. Długa lufa
wycelowana w ich kierunku, zniknęła nagłe w obłoku dymu i ognia. Trzeci pocisk spadł jeszcze
dalej między drzewami - w miejscu, gdzie zniknęli Łowcy.
Ostrzał ustał równie nagle jak się zaczął. Poryte zbocze było puste, z wyjątkiem ciała Ravna.
Łowcy zdołali uciec.
Jeszcze przez chwilę pojazd wodził lufą tam i z powrotem, w końcu obrócił wieżyczkę i wycofał
się. Kłęby pyłu wzbiły się w powietrze spod gąsienic, znacząc jego drogę.
- Nie ruszaj się, dopóki nie zniknie z pola widzenia - powiedział Brion. - Nie wiemy, jakie
posiada czujniki. Nie wiemy, kto nim kieruje, ale ktokolwiek to jest, z całą pewnością nie lubi
tubylców.
- Czy to mogą być ci sami ludzie, to znaczy potomkowie tych, którzy zniszczyli tamtą kopalnię?
- Wszystko możliwe... Zaczekaj, spójrz!
Wysoko nad nimi błysnęło słońce, odbite od srebrzystych skrzydeł nurkujących maszyn.
Widoczne początkowo jako drobne punkciki, dwa samoloty błyskawicznie urosły przybierając
kształt ostrza, które mknęło w dół z prędkością większą od prędkości dźwięku. Leciały jeden za
drugim, prosto na samotny czołg. Kierowca czołgu musiał je również zauważyć. Pojazd obrócił się,
ale było już za późno. Czarne kropki oddzieliły się od samolotów, które skręciły w górę ostrym
łukiem. Wybuchy przesłoniły czołg, kiedy ryk silników odrzutowych wdzierał się do uszu. Było
już cicho, kiedy opadający dym i pył odsłonił dymiące szczątki czołgu.
Brion objął ramieniem Leę i pomógł jej wstać, czując drżenie jej ciała.
- Wszystko w porządku, już po wszystkim. Nic się nam nie stało.
- To niemożliwe. Mam już dosyć tego miejsca! Nic tylko przemoc, śmierć i zabijanie... - jej głos
załamał się. Brion nadal ją obejmował.
- Wiedzieliśmy, że tak będzie, zanim tu przybyliśmy - powiedział łagodnie. - Sami podjęliśmy tę
decyzję. Jedyne, co teraz możemy zrobić, to dokończyć tę robotę. Zróbmy to, co musi być
zrobione.
Odepchnęła jego ramię.
- Ty obłudniku! Nieczuły i obojętny... Masz tyle ludzkich uczuć, co kawałek drewna. Nie dotykaj
mnie! Usłuchał jej, wiedząc, że nic więcej nie mógł w tej chwili zrobić. Sam umiał radzić sobie ze
stresem. Jego planeta była nieprzyjazna i brutalna, w odróżnieniu od jej - przeludnionej i
przecywilizowanej. Lea została przy tym zmuszona do zbyt długiego i szybkiego marszu. Teraz
potrzebowała trochę czasu, żeby dojść do siebie. Byli bezpieczni pod osłoną drzew i najlepszą
rzeczą, jaką mogli zrobić w tej chwili, było pozostanie w ukryciu, do czasu aż upewnią się
całkowicie, że to nieoczekiwane śmiertelne starcie ostatecznie się zakończyło. Rozwiązał tobołek i
odszukał butelkę wódki. Nalał alkohol do kubka i podał Lei. Wzięła go bez słowa, blada na twarzy,
i wypiła parę łyków. Brion podszedł do skraju lasu i spojrzał na równinę. Była pusta i cicha, z
wyjątkiem dymiących szczątków czołgu.
- Co zrobimy teraz? - zapytała zbliżywszy się do niego. - Sprowadzę lądownik i wsadzę cię
bezpiecznie na jego pokład.
- Czy to mądre ściągać go tutaj?
- Nie. Ale nie mamy wielkiego wyboru. Nie mogę cię dłużej narażać na niebezpieczeństwo.
Lea wygrzebała niewielki, plastykowy grzebień z kieszeni i rozczesała splątane włosy.
- Trochę za późno, aby się wycofać. Nie podoba mi się tu, ale o ile sobie przypominam, sama się
na to zgodziłam. Mimo twojego sprzeciwu. Sama nawarzyłam sobie tego piwa, więc muszę je teraz
wypić.
- Wcale nie musisz.
- Ależ tak Wprawdzie z samczego punktu widzenia rosłych, silnych mężczyzn jestem gorszą
płcią, niemniej nadal mam swoją dumę. Jeśli się weźmie pod uwagę ostatnią planetę, na której
byliśmy, ta wygląda jak miejsce na piknik Czy nie czas ruszać w drogę?
Brion stwierdził, że jedyną rozsądną odpowiedzią będzie cisza. Wiedziała, co robi, co czuje i
jakie jest ryzyko. Nagle uzmysłowił sobie, że jej zdecydowanie było takie samo jak jego. Albo
nawet silniejsze.
- Chcę przyjrzeć się z bliska temu czołgowi - powiedział po jakimś czasie, kiedy opadł pył i
przygasały płomienie.
Skinęła głową.
- Oczywiście. Mogą tam być jakieś zapisy, strzępy ubrań, znaki czy dokumenty identyfikacyjne
lub inne rzeczy. Najwyższa pora, abyśmy zrobili coś konkretnego, a nie zajmowali się tylko
tubylcami. Kiedy ruszamy?
Zaprzeczył ruchem głowy.
- Tym razem nie my. Jedno z nas pójdzie tam, a drugie zostanie tu i przekaże na statek raport
Myślę, że najlepiej będzie, jeśli ty zostaniesz tutaj. Wezmę holokamerę i postaram się szybko
uwinąć. Ustawię ją na automatyczną rejestrację, dzięki czemu będę mógł wykonać ze sto klatek w
niecałe piętnaście sekund.
- Nie będę się spierała z tobą. Wiem, że potrafisz zrobić rekonesans szybciej i lepiej ode mnie.
Zarzekasz czy pójdziesz od razu?
Brion spojrzał na niebo i skinął głową.
- Myślę, że teraz. Miejscowe plemię zostało dostatecznie przestraszone, abyśmy nie musieli
obawiać się na razie żadnych działań z ich strony. Będę potrzebował trochę światła, dlatego nie
mogę czekać do zmroku. Jak na razie nie widać żadnych innych czołgów. Niewiadomą są jednak
samoloty. Chcę iść tam nie zwlekając i jak najszybciej wrócić. To nie powinno zająć mi wiele
czasu.
W chwilę potem już go nie było. Biegi ile sił w nogach w kierunku wraku. Była najwyższa pora,
aby przekazać wstępny raport. Lea wzięła nadajnik i opisała przeżycia całego dnia najdokładniej
jak umiała, po czym wyłączyła go. Widziała, jak Brion upadł na ziemię obok czołgu i zamarł w
bezruchu. Po chwili wstał i przeszedł na drugą stronę czołgu, niknąc jej z oczu.
Czekanie stawało się nieznośne. Mimo iż wiedziała, że miejscowe plemię dawno uciekło,
wsłuchiwała się w każdy szelest i trzask dochodzący z głębi lasu, spodziewając się usłyszeć odgłos
kroków. Sekundy mijały powoli.
I nagle pojawił się... biegł z powrotem! Nigdy w swoim życiu nie widziała piękniejszego widoku
od tej biegnącej chyżo masywnej postaci. Słychać było ciche dudnienie jego kroków, kiedy
przedzierał się przez gęstą trawę. Wbiegł między drzewa i podbiegł do niej. Ciężko oddychał i
ociekał potem.
- Nie podejrzewałem tego... - sapnął opierając się o sąsiednie drzewo.
- Czego nie podejrzewałeś? Kto kierował tym czołgiem?
- Nikt. To najgorsze ze wszystkiego. Jest pusty... to znaczy nie ma w nim i nie było ludzkich
istot! Ten czołg jest całkowicie zautomatyzowany. Był kierowany przez roboty, zaprogramowane
na tropienie i zabijanie ludzi. Oto, kto prowadzi tę wojnę, przynajmniej po jednej stronie:
zmechanizowana armia automatycznych morderców...
. 14
Maszyny które mordują
Maleńkie, czerwone światełko, które migotało z tyłu aparatu, zmieniło kolor na zielony,
wskazując, że proces wywoływania dobiegł końca. Brion wyjął rolkę z filmem i wsunął ją do
projektora. Kiedy go włączył, między drzewami ukazała się stalowa burta czołgu. Unosiła się
swobodnie w powietrzu, wprawiając w zakłopotanie zmysły, gdyż wyglądała jak prawdziwa.
- To widok z zewnątrz - objaśnił Brion naciskając przycisk przesuwu klatki. Na ekranie pojawił
się obraz zniszczonego pojazdu. - A tu jest to, co zobaczyłem, kiedy zajrzałem po raz pierwszy do
środka.
Poprzedni obraz zniknął i jego miejsce zajął następny. Przedstawiał wnętrze czołgu. Bomba
oderwała część urządzeń, ale niektóre podzespoły były nadal całe. Brion wskazał na plątaninę
przewodów i łączące się z nimi puszki.
- To jest widok przodu. Zauważ, że nie ma tu siedzeń ani urządzeń sterujących, przeznaczonych
dla ludzi. Jedynie te urządzenia wejściowe i mikroprocesory. Pozwala to przypuszczać, iż wnętrze
zostało specjalnie zaprojektowane do automatycznego sterowania. Widzisz tę metalową rurę? To
jest podajnik amunicji bezodrzutowego działa. Biegnie przez całe wnętrze, przechodząc przez
miejsce, w którym normalnie siedziałby ładowniczy lub kierowca. Mimo to jest tam jeszcze dużo
miejsca, więcej niż potrzeba na urządzenia do automatycznego sterowania.
- Nie rozumiem. Jak to możliwe? - zapytała Lea. Zawsze myślałam, że roboty są niezdolne do
szkodzenia ludziom. Istnieją przecież prawa robotyki.
- Być może na Ziemi, ale obawiam się, że chyba nigdzie poza granicami dawnego Imperium
Ziemskiego nie były stosowane. Zapominasz, że roboty są maszynami i niczym więcej. Nie są
ludzkimi istotami i dlatego nie należy ich antropomorfizować. Robią to, co nakazuje im program...
bez żadnych emocji. Zostały wprowadzone do walki od pierwszej chwili, kiedy stało się to
możliwe. Służyły do nakierowywania bomb, ostrzegania przed zbliżającymi się samolotami,
naprowadzania rakiet, kierowania ogniem dział i do stu innych celów. Cokolwiek robią, robią to
szybciej i dokładniej niż ludzie. Dodaj jeszcze do tego, że są od nich o wiele bardziej bezwzględne,
a zrozumiesz, dlaczego wojskowi bardzo je lubią. Zwróć uwagę, że historia wojen toczonych
podczas Upadku pełna jest wzmianek o bitwach, które były prawie całkowicie zautomatyzowane.
Były one niezwykle marnotrawne, ale przynajmniej nie były śmiertelne dla ludzi. Ludzie cierpieli
jedynie wtedy, gdy jedna strona ponosiła klęskę lub brakowało jej surowców. Z reguły jednak,
kiedy zmechanizowany system obrony zostawał przełamany, broniąca się strona szybko się
poddawała.
- Zatem roboty wojenne nie miały na myśli zabijania ludzi...
- Nie mogły mieć na myśli, ponieważ są niezdolne do myślenia. Ten automatyczny czołg był
zaprogramowany na tropienie ludzi i zabijanie ich. Mogliśmy się sami przekonać, jak sprawnie
wykonywał to zadanie.
- Ale zaprogramować musieli go ludzie. Są więc momlnie odpowiedzialni za zabijanie,
nieprawdaż?
- Zgadzam się z tobą całkowicie. Są najzwyklejszymi kryminalistami, którzy powinni stanąć
przed sądem. Lea z rosnącą niechęcią patrzyła na zmieniające się obrazy, przedstawiające
zniszczoną maszynę.
- Przynajmniej ten jeden robot - zabójca został zniszczony. Pewnie o to toczy się tu ta wojna.
Piloci tych samolotów starali się powstrzymać te roboty.
- Starali się. Skąd wiesz, że w tych samolotach byli piloci? One także mogły być zrobotyzowane.
- Czyste wariactwo. Wojna na prawie nie zamieszkanej planecie, toczona przez roboty przeciwko
robotom, które od czasu do czasu strzelają także do ocalałych ludzi. To nie trzyma się kupy!
- Być może dla nas nie ma to sensu... Cokolwiek byśmy jednak o tym sądzili, ta wojna toczy się
nadal i nie da się temu zaprzeczyć. Te maszyny wojenne muszą pochodzić z jakiegoś miejsca na tej
planecie.
- Z podziemnych fabryk?
- Być może. Zastanawialiśmy się już przecież nad tym. Musimy poszperać jeszcze trochę w
Miejscu Bez Nazwy. - Nie chcę powiedzieć, że mi brak Ravna, ale czy uda nam się tam dotrzeć bez
niego?
- To będzie trudne, ale nie niemożliwe. Będziemy szli cały czas na północ, pod osłoną lasu.
Mieliśmy okazję zobaczyć, co może się z nami stać, jeśli zostaniemy dostrzeżeni.
- To może lepiej, żebyśmy szli nocą?
- Nie. Bezpieczniej jest za dnia. Bez względu na rodzaj używanych w tych maszynach
detektorów wykorzystujących fale radiowe, promieniowanie podczerwone, cieplne czy inne, mogą
one skutecznie działać również ~ w nocy, podczas gdy my jesteśmy zależni prawie całkowicie od
zmysłu wzroku. Moje zdolności empatyczne są dobre do unikania tubylców, ale są całkowicie
nieprzydatne do wyczuwania obecności maszyn. Dlatego musimy iść w dzień i bacznie się
rozglądać, wypatrując maszyn wojennych, aby się przed nimi ustrzec.
Mimo iż niebezpieczeństwo nie minęło i nie opuszczało ich ani na chwilę, ich marsz okazał się
łatwiejszy bez kłopotliwej obecności Ravna. Zginął, kiedy próbował ich zdradzić... i nie żałowali
go. Ich trasa prowadziła teraz prawie dokładnie na północ. Przez cały czas mieli po prawej stronie
wielkie Jezioro Centralne: Pozostając między drzewami, szli równoległe do równiny. Z upływem
dni spotykali coraz mniej pasących się zwierząt - przypuszczalnie ze względu na coraz bliższą
obecność sprzętu wojennego. Przynajmniej raz na dzień przelatywały w powietrzu samoloty,
zataczając szerokie łuki, jak gdyby czegoś szukały. Którejś nocy na horyzoncie toczyła się jakaś
bitwa. Odległe eksplozje wstrząsały ziemią i co chwilę widać było błyski wybuchów spoza
obłoków dymu.
Następnego dnia przejechała w pobliżu cała kolumna sprzętu wojennego. Widzieli jak
rozsnuwający się coraz wyżej obłok pyłu przepływa z północy. Z początku przypominało to burzę
piaskową, ale była to przecież trawiasta równina, a nie pustynia i ta właśnie nienaturalność
zjawiska zwróciła ich uwagę.
- Między drzewa, szybko! - rzucił nagle Brion i ruszył do przodu dużymi susami. - Tam jest
grzbiet wzgórza. Musimy się tam ukryć... wykorzystać skałę do osłony przed czujnikami, jeśli to
jest to, co podejrzewam.
Rzucił tobołek w dół między skały, a potem pomógł Lei wdrapać się do góry. Po drugiej stronie
znajdowało się dużo otoczaków. Wślizgnęli się pod jeden z największych, chowając się za nim
całkowicie. Brion przesunął tobołek z metalowym urządzeniem jeszcze niżej, aby ograniczyć do
minimum możliwość jego wykrycia. Potem z płaskich odłamków skalnych ułożył murek,
zostawiając w nim szczeliny, przez które mógłby wyglądać na zewnątrz.
- Słyszę je - powiedziała Lea. - Szczękają i skrzypią. Zbliżają się.
Sunące przed kłębami pyłu ciemne sylwetki pojazdów ukazały się ich oczom. Rosły z każdą
chwilą. Był to masywny, potężnie opancerzony i uzbrojony sprzęt bojowy. Wkrótce ukazały się
także mniejsze i bardziej ruchliwe pojazdy, które otaczały większe ze wszystkich stron. Te siły
osłonowe były wszędzie, jedne torowały drogę wzdłuż brzegu jeziora, a inne w górę wzgórza. Lea
skuliła się w swojej kryjówce, kiedy eskadra naddźwiękowych odrzutowców przeleciała z hukiem
nad ich głowami. Podążająca za nimi fala dźwiękowa uderzyła w ich kamienny murek i rozwaliła
go. Armada przesuwała się dalej i wkrótce cała równina, jak okiem sięgnąć, pokryta była sprzętem
wojskowym. Zgrzyt metalu był tak głośny i przenikliwy, że aż uszy bolały.
Było późne popołudnie, kiedy przejechała główna część kolumny. Mniejsze i szybsze czołgi
nadal jednak węszyły wokoło.
- Niezłe widowisko - powiedziała Lea.
- Nieludzkie. Same maszyny. Zaprogramowane maszyny! Gdyby kierowali nimi ludzie, czułbym
ich zmasowane emocje, nawet z tej odległości. Ale niestety nic nie czułem.
- A może gdzieś między tymi maszynami było paru ludzi kierujących nimi?
- Mało prawdopodobne, nie wyczułem ich obecności. Ale nawet jeśli była tam jakaś grupka ludzi
kierująca tą kolumną, jestem pewien, że co najmniej dziewięćdziesiąt pięć, dziewięćdziesiąt osiem
procent obsługiwały automaty.
- To przerażające...
- Wszystko w tej operacji jest przerażające. I śmiertelne - powiedział Brion. - Pozostaniemy tu do
rana. Poczekamy aż te maszyny odjadą jak najdalej, zanim ruszymy w dalszą drogę. Jedyny nasz
zysk polega na tym, że wiemy w końcu, w którym kierunku musimy teraz iść.
- Co masz na myśli?
Brion wskazał na szerokie bruzdy wyorane w równinie przez zmechanizowaną armię.
- Zostawiły ślady, po których można iść z zamkniętymi oczyma. Pójdziemy po tych śladach... i
poszukamy miejsca, z którego pochodzą.
- Nie możemy! Stamtąd mogą nadjechać następne maszyny.
- Będziemy się trzymali od nich z dala. Te ślady widać z odległości kilku kilometrów. Nadal
będziemy zachowywali ostrożność, tak jak przedtem. Pójdziemy wzdłuż śladów tak długo, aż
znajdziemy to miejsce, z którego pochodzą maszyny.
Przez kilka pierwszych dni nie mieli kłopotów. Później jednak droga stawała się coraz
trudniejsza. Kiedy Jezioro Centralne zostało za nimi, ukształtowanie terenu zaczęło się stopniowo
zmieniać. Zniknął jednolity ciąg gór, leśnych wzgórz i trawiastej równiny. Teren stawał się coraz
bardziej niejednorodny i górzysty, z dużą ilością dolin i wąwozów. Brion zatrzymał się na stromym
zboczu, spoglądając na wyorane na powierzchni równiny ślady. Były nadal bardzo wyraźne, ale
niknęły nagle z pola widzenia w miejscu, w którym wchodziły do otoczonego stromymi ścianami
wąwozu.
- Co teraz zrobimy? - zapytała Lea.
- Zjedzmy coś najpierw, zanim to rozważymy. Przypuszczam, że można będzie iść wzgórzami
nad - tym śladem.
Lea spojrzała na wysokie, strome zbocze.
- Łatwiej to powiedzieć, niż zrobić. - Rozerwała opakowanie z racjami żywnościowymi i wyjęła
prawie pusty pojemnik. - I, jak widzisz, kończy się nam jedzenie. Cokolwiek się stanie, będziemy
musieli niedługo wracać albo ściągnąć lądownik, żeby uzupełnić zapasy.
- Żadna z tych możliwości mi się nie podoba. Zaszliśmy już bardzo daleko i ciągle jesteśmy na
tropie. Musimy iść dalej. Nie możemy uzupełnić zapasów, ponieważ nie wolno nam ryzykować
lądowania statku w miejscu, w pobliżu którego znajduje się tak wiele broni. Pozostaje więc tylko
jedno wyjście...
- Nie gadaj tyle. Otwórz dziob i włóż do niego żarcie. A potem postąpimy zgodnie z moim
planem. Wrócimy na równinę, ściągniemy lądownik i wrócimy na orbitę, gdzie będziemy
bezpieczni. Mamy sporo informacji do przekazania. Potem siądziemy sobie spokojnie i zaczekamy,
aż przyślą wojsko...
Brion sprzeciwił się ruchem głowy.
- My jesteśmy tym wojskiem! Nie odlecimy stąd, dopóki nie dowiemy się, co się tu dzieje. W tej
sytuacji jest tylko jedna droga przed nami. Do kanionu...
- Chyba straciłeś rozum. To pewne samobójstwo!
- Nie sądzę. Uważam, że szanse są pół na pół. Trzeba tylko szybko do niego wejść i wyjść, zanim
nadjedzie kolejna kolumna maszyn.
- Już wiem, co będzie dalej. Ma to być jednoosobowa druzgocąca akcja, prawda? Z tobą w
tenisówkach i z dużym, przezroczystym nożem w ręku. I ze mną, siedzącą tutaj z całym tym
metalowym majdanem i czekającą cierpliwie na twój powrót?
- Właśnie to mniej więcej miałem na myśli. Czy coś ci się w tym nie podoba?
- Tylko jedno. Zastanawiam się, czy nie byłoby prościej, żebyś po prostu walnął sobie w łeb i
oszczędził sobie tego całego kłopotu.
Wziął jej drobną rękę w swoje łapsko. Czuł wyraźnie strach i niepokój kryjące się za jej gorzkimi
słowami.
- Wiem, co myślisz i czujesz i nie mam do ciebie o to żalu. Ale w obecnej sytuacji nie mamy
wyboru. Możemy wrócić i zacząć całą tę akcję od początku albo po prostu zakończyć ją. Myślę
jednak, że zaszliśmy już za daleko, przeżyliśmy zbyt wiele przemocy i przelało się już za dużo
krwi, aby się wycofać. Jestem w stanie poradzić sobie. I muszę tę sprawę doprowadzić do końca!
Lea zrozumiała to i nie była w stanie polemizować z nim. Poczuła, jak ogarnia ją rezygnacja. W
milczeniu zapakowali tobołek i udali się na wzgórza z dala od kanionu. Szli, aż znaleźli
odpowiednie miejsce na urządzenie obozu. Był tam osłonięty nawis skalny i nieco poniżej potok
górski.
- Będziesz tu bezpieczna - powiedział Brion, wręczając jej szybkostrzelny pistolet - Trzymaj go
cały czas przy sobie. Jeśli zobaczysz coś podejrzanego, najpierw strzelaj, a potem sprawdzaj. Tu
nie ma żadnych przyjaznych zwierząt, maszyn ani ludzi... nic. Jak będę wracał, dam ci znać, żebyś
przypadkiem mnie nie zastrzeliła.
Po raz pierwszy na tych wzgórzach noc była chłodna. Spali w jednym śpiworze, żeby nie
zmarznąć. Brion zasnął od razu. Pomogły mu lata treningu. Lea natomiast, nie mogąc przed
dłuższy czas zasnąć, obserwowała przez konary drzew usiane gwiazdami obce niebo, tak bardzo
różne od ziemskiego. Była tak bardzo daleko od domu!
Ocknęła się, czując czyjś dotyk na ramieniu i stwierdziła, że jest już widno. Brion stał nad nią i
wkładał nóż do pochwy.
- Jestem przekonany, że w ostatnim raporcie przekazaliśmy wszystkie najważniejsze wiadomości,
które zebraliśmy do tej pory, możesz więc zachować ciszę w eterze. Cały czas musisz przebywać w
ukryciu. Dzisiaj jest dzień pierwszy... wrócę najpóźniej wieczorem czwartego dnia. Obiecuję
wrócić bez względu na to, co znajdę. Gdybym jednak nie wrócił do tego czasu, nie czekaj na mnie.
Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, jakim szaleństwem byłoby pójście ze mną. Bez
względu na to, czy będę tu, czy nie, piątego dnia musisz ruszyć w drogę powrotną. Sprowadź
lądownik, jak tylko dotrzesz na równinę... i uciekaj z tej planety. Jak najszybciej. Są inni agenci,
którzy mogą zgryźć ten orzech. Na razie jednak nie przejmuj się tym gdybaniem. Zobaczymy się
czwartego dnia
Obrócił się na pięcie i oddalił się. Stało się to tak szybko, że nie zdążyła nawet powiedzieć słowa.
Było oczywiste, że wolał zrobić to w ten sposób. Patrzyła, jak jego potężna - sylwetka przesuwała
się susami w dół wzdłuż strumienia, malejąc z każdą chwilą, aż w końcu przeskoczyła przez
występ skalny i zniknęła z jej pola widzenia.
. 15
Penetracja Kanionu
Nie było żadnego logicznego powodu, aby wahać się u wylotu kanionu, ale logika nie miała tu
nic do rzeczy. Brion zeskoczył z tarasowatego zbocza i zatrzymał się. Zamarł w bezruchu i
nadsłuchiwał. Po obu jego stronach wznosiły się wysoko skaliste ściany, tworzące naturalny
korytarz wrzynający się głęboko w głąb wzgórza. Widział przed sobą tylko niespełna
półkilometrowy odcinek wąwozu, potem skręcał on w bok, niknąc z pola widzenia. Dno porośnięte
było kiedyś trawą i krzakami. Teraz były one starte na pył, a ziemia pokryta bruzdami. Jedyne
ocalałe resztki roślinności znajdowały się tuż przy skalistych ścianach. Reszta była zmiażdżona i
zniszczona przez gąsienice przejeżdżających tędy armii. Pojazd za pojazdem wrzynał się w
kamieniste podłoże, aż zamieniło się ono w gąszcz przenikających się nawzajem śladów.
Spojrzawszy w dół Brion stwierdził, że stoi w jednym z takich śladów: we wgłębieniu o
powierzchni ponad metra kwadratowego. Była to zaledwie część śladu pozostawionego przez
gigantyczną maszynę - jedną z bardzo wielu. Przejechała tędy cała armia tych maszyn i jak sądził,
dalsze mogły w tej chwili zbliżać się do niego. Zamierzał stawić czoła tej armii.. W pojedynkę?
- Tak - krzyknął głośno, uśmiechając się przy tym. Szanse nie były zbyt duże, ale na inne nie
mógł liczyć. Każda chwila zwłoki zmniejszała je, z każdą mijającą sekundą bowiem rosło
prawdopodobieństwo natknięcia się na wroga w tym wąskim kanionie. Ruszył biegiem do przodu.
Skaliste ściany przesuwały się obok. Pod stopami czuł porytą bruzdami, nierówną ziemię. Po
blisko godzinie równomiernego biegu zaczął oddychać z coraz większym trudem i musiał zwolnić
krok do szybkiego marszu. Szedł tak, aż oddech wrócił mu do normy, po czym ponownie
przyśpieszył. Połykał kilometr za kilometrem, ale wygląd kanionu się nie zmieniał. Po południu
skaliste ściany zaczęły się obniżać i w końcu wyszedł na skalistą nieckę, otoczoną górami.
Była to dobra okazja, żeby zrobić postój na odpoczynek. Po raz pierwszy zszedł z wyraźnego
ciągu śladów i wdrapał się na zbocze porośnięte trawą między otoczakami. Z tego miejsca poryta
droga była Wyraźnie widoczna. Przebiegała przez nieckę i ginęła w następnym wąwozie, po
przeciwnej stronie. Po wypiciu kilku łyków wody położył się na wznak i zamknął oczy. Postanowił
zdrzemnąć się z godzinę, a potem ruszyć w dalszą drogę. Na tej wysokości o zmierzchu robiło się
chłodno, pomyślał więc, że właściwsze byłoby spanie w dzień, a maszerowanie w nocy. Wiedział,
że jego metabolizm bez trudu zaadaptuje się do takiej zmiany. Na Havrk, gdzie mieszkał, żywność
musiała być gromadzona w czasie krótkiego lata, aby można było potem przetrwać bardzo długą
zimę. Wytrzymywał już kiedyś cztery czy pięć dni bez snu i wiedział, że może to bez trudu
powtórzyć. Trawa była miękka, a wnęka osłonięta od wiatru i ogrzana promieniami słonecznymi.
Ułożył się wygodnie i po chwili już spał.
O zaplanowanej porze otworzył oczy i spojrzał na bezchmurne niebo. Słońce skryło się za
wzgórzami i w cieniu szybko robiło się zimno. Ślad w dole nadal był pusty. Umieścił wygodnie na
biodrze nóż, wypił łyk wody i ruszył w drogę.
Kanion za niecką był szerszy, lecz miał ostrzejsze zakola, przez co Brion miał skrócone pole
widzenia. Zwalniał przed każdym zakrętem, zachowując ostrożność, dopóki nie stwierdził, że traci
w ten sposób za wiele czasu. Co się ma stać, stanie się i tak Wiedział, że nie będzie mógł nic na to
poradzić. Musiał się pośpieszyć. Pieprzony fatalizm...
Dno doliny przeszło w litą skałę, porysowaną i pożłobioną stalowymi gąsienicami. Mimo to było
znacznie równiejsze od pooranej ziemi. Kiedy przyzwyczaił się do równomiernego rytmu marszu,
stwierdził z zadowoleniem, że przemieszcza się ze stałą szybkością i ma regularny oddech. Był
prawie zrelaksowany. Z głuchym odgłosem kroków szedł wzdłuż ostrego zakrętu, gdy nagle w
odległości kilku metrów przed sobą zobaczył uzbrojony pojazd. Nikłe światło odbijało się od jego
powierzchni. Czterolufowa wieżyczka skierowana była w niebo. W jednej chwili obróciła się i
skierowała na niego. Skoczył za najbliższą skałę, ale cztery czarne lufy mimo to w dalszym ciągu
wycelowane były w jego stronę. Odłamki trafią go od tyłu, niemożliwe, aby go minęły... Upadł na
ziemię, przetoczył się i odepchnął od twardej skały, zaskoczony, że jeszcze żyje. Nic się nie stało.
Działa milczały.
Brion leżał ciężko dysząc i nadsłuchiwał szczęku gąsienic, kiedy pojazd ruszył do przodu.
Wiedział, że go nie przegoni. Czy mógłby się wydostać z tej pułapki? Nie, ściany doliny były
gładkie i strome. Nie było stąd ucieczki.
Odgłos silnika był głośny i chrapliwy. Zgrzyt metalu odbił się echem od ścian wąwozu. Silnik
pracował na pełnych obrotach, ale nierówno. Po chwili zgasł i zapadła niepokojąca cisza. Maszyna
nie jechała już po niego, ale nadal stała na jego drodze. Dlaczego się zatrzymała? Brion wykonał
głęboki oddech i powoli wstał. Został oszczędzony, ale na jak długo? Co powinien teraz zrobić?
Zaraz będzie zupełnie ciemno. Może uda mu się po ciemku przejść niepostrzeżenie obok tego
czołgu. Nie, mrok nie stanowi żadnej przeszkody dla tej maszyny. Jej czujniki będą działały równie
skutecznie. Wracać? Mógłby, ale to byłby koniec. Poddanie się. Zaszedł za daleko, aby się teraz
cofać. Ale dlaczego ten czołg nie strzelił do niego? Ciekawość brała górę nad ostrożnością.
Posuwając się powoli, centymetr po centymetrze, podpełzł do skał i podniósł głowę. Przypadł do
ziemi, kiedy zobaczył, że zagląda prosto do wnętrza luf. Czołg nadal nie strzelał. Przecież wiedział,
że Brion jest tutaj, dlaczego więc się wahał? Zabawa w kotka i myszkę? Nie, nie mógł być
zaprogramowany na nic innego poza niszczeniem. Co wobec tego robi?
Podniósł spory odłamek skalny i rzucił go jak granat w powietrze. Odłamek spadł na ziemię z
hukiem i Brion ponownie podniósł głowę. Wieżyczka skierowała się na skałę, a potem z jękiem
agregatów znów spojrzała na niego. Tym razem nie ruszał się. Czołg miał już dwa razy okazję,
żeby go zabić i nie zrobił tego. Jeśli teraz w końcu wystrzeli, nigdy nie dowie się, dlaczego nie
zabił go od razu. Minęła jedna sekunda... dwie... trzy. Działa nadal milczały. Ośmielony tym
obrotem sprawy wyszedł z ukrycia i ruszył naprzód. Działa przesuwały się za nim, cały czas
trzymając go na muszce. Brion zatrzymał się, kiedy silnik zaryczał znowu i czołg zadrżawszy,
posunął się kilka centymetrów do przodu, po czym stanął. W tym momencie dopiero Brion
zauważył, że maszyna miała rozerwaną gąsienicę i nie mogła jechać. Gdyby udało mu się
przedostać za niego, czołg nie mógłby go ścigać! Ruszył biegiem wzdłuż wąwozu, wiedząc, że
działa cały czas podążają za celem. Kiedy zrównał się z czołgiem, a potem go mijał, działa nagle
dały mu spokój. Wieżyczka obróciła się i lufy dział skierowały się pionowo do góry. Brion
zatrzymał się i patrzył. Czołg najwyraźniej zaczął go ignorować. Musiał znaleźć się poza zasięgiem
czujników i jego obecność została wymazana z pamięci urządzeń sterowniczych. Zastanawiał się,
czy powinien podejść bliżej i obejrzeć go. Jedynym wytłumaczeniem tego pomysłu była
ciekawość. Odprężenie po silnym napięciu i strachu przed pewną śmiercią, odczuwanych jeszcze
przed chwilą, sprawiło, że przez moment poczuł się beztroski i bezpieczny. Musiał podejść do
czołgu i obejrzeć go. Mógł coś odkryć lub nie - było to bez znaczenia.
Ostrożnie stąpając zbliżył się do niego, ale czołg nadal nie reagował. Był już tak blisko, że
widział wyraźnie spoiny na jego pancerzu. Postawił nogę na błyszczącym metalowym kole i wspiął
się na czołg. Na górze, tuż za wieżyczką, był właz z jednym uchwytem. Zawahał się przez chwilę,
po czym złapał za rączkę i mocno pociągnął. Właz otworzył się bezgłośnie i bez oporu. Nic więcej
się nie stało. Brion słyszał, jak serce wali mu głośno, kiedy pochylił się i zajrzał do środka.
Wewnątrz nie było życia. Wskaźniki świeciły w półmroku, gdzieś zabuczał i zaraz ucichł
serwomechanizm. Taśmy z amunicją wznosiły się aż do działek znajdujących się obok niego. Były
naładowane i gotowe do strzału. Dlaczego więc nie strzeliły?
Dosyć tego! Poczuł nagle wściekłość na siebie za własną głupotę. Co robił tutaj, ryzykując
życiem bez powodu? Minął przecież tę machinę wojenną bezpiecznie. Jedyne, co powinien w tej
chwili robić, to iść dalej, żeby znaleźć się jak najdalej od niej. Kopnął ją w stalowy bok, zły na
siebie, po czym zeskoczył i pobiegł równomiernym truchtem wzdłuż wąwozu ani razu się nie
obejrzawszy.
Była to jeszcze jedna zagadka, którą musiał dołączyć do innych, składających się na wizerunek
tego śmiertelnego świata. Żadna z nich nie zostanie rozwiązana, dopóki nie ustali, skąd pochodzi
armia, która przetoczyła się przed nim. Biegł nieprzerwanie dalej.
Ciemność już zapadła. Ziemia była wyraźnie widoczna w świetle gwiazd, a on wciąż biegł w
tym samym tempie. Był to wyczerpujący wysiłek nawet dla niego, toteż na długo przed końcem
nocy musiał zatrzymać się na odpoczynek. Potem jeszcze raz. Zmęczenie zwolniło znacznie jego
bieg, kiedy dotarł do wąskiego bocznego kanionu. Padł na kolana, aby sprawdzić dokładnie ziemię,
ale nie stwierdził istnienia jakichkolwiek śladów prowadzących w tamtym kierunku. Powinno to
być bezpieczne miejsce na odpoczynek, wobec czego zagłębił się w cień. Kiedy poprzedni wąwóz
został daleko w dole i zniknął mu z pola widzenia, znalazł sobie kryjówkę między dwoma dużymi
otoczakami i ułożywszy się do snu szybko zasnął.
Jakiś czas później coś wyrwało go z głębokiego snu. Gwiazdy świeciły jasno. Z wąwozu nie
dochodził żaden dźwięk... za to z oddali dobiegał wyraźnie słyszalny, stopniowo cichnący odgłos
silników odrzutowych. Brion zamknął oczy, a kiedy otworzył je znowu, niebo było szare. Był
wczesny ranek.
Czuł się zmęczony i zziębnięty, bolały go mięśnie. Woda była lodowata, wypił więc tylko trochę.
Był głodny. Spodziewał się takich objawów i zmusił się do niemyślenia o swoim osłabieniu.
Zadanie musiało być wykonane. Kiedy zacznie się poruszać, rozgrzeje się. Pragnienie i głód będzie
mógł przetrzymać. Musi iść dalej.
Gdy wąwóz zaczął się rozszerzać, Brion przeszedł pod wschodnią ścianę, aby znaleźć się w
cieniu. Mogło to być dla niego pewną ochroną, gdyby natknął się na dalsze maszyny. Wąwóz
stawał się coraz płytszy i szerszy, a jego dno twardsze. Tworząca je ziemia przechodziła stopniowo
w coś twardszego i gładszego. Pochylił się, aby to sprawdzić. Była to zastygła, stopiona skała. Nie
była zbrylowana jak skała wulkaniczna, lecz pozioma i gładka. Była stopiona i odpowiednio
wyrównana. Zupełnie jakby ktoś użył laserów. Powierzchnia wąwozu była sztucznego
pochodzenia.
Słońce, widoczne zza grzbietu wschodniej ściany, było już wysoko na niebie. Oświetlało całe dno
doliny, ukazując jego gładką, płaską powierzchnię. Brion szedł ostrożnie, bacznie się rozglądając.
Obie ściany były równie gładkie i twarde, bez żadnych odgałęzień, nawet na końcu doliny. Skalne
ściany były bardzo stare, takie, jakie zostawiły je ruchy górotwórcze. To był ślepy koniec. Wąwóz
zaczynał się tutaj i wychodził na równinę. Był biegnącą przez góry szczeliną z jednym wylotem.
Brion wiedział, że potężna, mechaniczna armia wyjechała z tego wąwozu. Widział ją na własne
oczy i doszedł jej śladem do tego miejsca. Dlaczego więc nic tutaj nie ma? To przecież
niemożliwe! Podszedł wolno do skalnej ściany i dotknął jej, a potem uderzył w nią rękojeścią noża
z bezsilnej wściekłości. Była twarda. To nie mogło być możliwe. A jednak było.
Kiedy odwrócił się, aby spojrzeć w dół doliny, po raz pierwszy dostrzegł czarną kolumnę. Miała
około metra wysokości i stała w odległości około dziesięciu metrów od ściany. Podszedł do niej
wolno, obszedł ją i dotknął. Była z metalu, z jakiegoś stopu. Miała lekko zniszczoną, zmatowiałą
powierzchnię. Nie było na niej żadnego oznakowania i Brion nie miał pojęcia, do czego mogła
służyć. W miejscu, w którym pociągnął czubkiem noża po jej okrągłym wierzchołku, pozostała
jasna linia. Był zły i sfrustrowany, kiedy wkładał nóż z powrotem do pochwy.
- Co to jest? - wrzasnął na cały głos. - Co to wszystko znaczy?
Jego słowa odbiły się echem od skalnych ścian i po chwili ucichły, pogrążając dolinę w ciszy.
. 16
Tajemnica czarnej kolumny
W przypływie bezsilnej wściekłości Brion kopnął ciemną kolumnę. Jedynym efektem był głuchy
odgłos i ostry ból w stopie.
- Bardzo to imponujące, Brionie - powiedział głośno. - Doprawdy, reakcja godna inteligentnego
człowieka. Ulżyło ci? Nie uważasz, że teraz, kiedy złość ci już przeszła, najwyższa pora żeby
zastanowić się nad tą całą sprawą? Zgadzasz się. A zatem: co wiesz? Po pierwsze uniósł palec -
zmechanizowana armia wyjechała ż tego wąwozu. Nie ma co do tego wątpliwości. Ślady, którymi
szedłem, prowadziły aż do tego miejsca. Nigdzie po drodze nie skręcały ani się nie rozdzielały. To
prowadzi do wniosku numer dwa: te maszyny musiały pochodzić stąd, z tego końca wąwozu, z
miejsca, w którym stoję. Zbocza i dno wyglądają na wykonane z litego materiału... a może to nie
jest lity materiał? Trzeba sprawdzić. A może najpierw należałoby przyjrzeć się bliżej tej kolumnie?
Jest sztuczna, wykonana z metalu i stawiam sto do jednego, że ma coś wspólnego z tą sprawą!
Zatem wniosek numer trzy: zbadanie kolumny jest pierwszą w kolejności sprawą na liście.
Coś nieuchwytnego drążyło jego pamięć. Co to mogło być? Zaraz... Kiedy kopnął kolumnę,
oprócz bólu palca jego zmysły zarejestrowały coś jeszcze. Ale co?... Ależ tak, oczywiście,
zadźwięczała, jakby była pusta w środku ten dźwięk przypominał bardziej odgłos dzwonu niż
jednolitego kawałka metalu.
Brion wyjął na? z pochwy. Trzymając go za ostrze postukał rękojeścią w wierzchołek kolumny,
w miejscu, gdzie poprzednio zadrapał jej powierzchnię. Rozległ się odgłos litego kawałka metalu.
Kiedy jednak postukał niżej, kolumna zadźwięczała głośno. Była pusta! Natychmiast nasunęło się
następne pytanie: czy było coś w środku? Wielce prawdopodobne. Musiał pomyśleć, jak się tam
dostać. Wolno powiódł po niej palcami w dół. Była gładka i nie oznakowana. Ukląkł, chcąc
obejrzeć jej dolną część, a potem położył się na ziemi, żeby sprawdzić sam spód. Co oznaczała ta
cieniutka jak włos szczelina, biegnąca wokół podstawy? Wsunął w nią czubek ostrza... i ostrze
weszło pod metal! Chociaż kolumna była wpuszczona w litą skałę, na wierzchu miała osłonę, która
spoczywała na jej powierzchni. Kiedy podniósł się z ziemi, coś przyciągnęło jego wzrok. Był to
nieznaczny błysk światła na wysokości około trzydziestu centymetrów od dołu. Rysa na
powierzchni metalu. Kiedy przyjrzał się jej dokładnie, stwierdził, że w jej miejscu znajdował się
blisko trzycentymetrowej długości rowek z ledwie widocznym okręgiem wokoło!
- Główka wkrętu. To wygląda jak duża główka wkrętu! A wkręty są po to, aby je wkręcać lub
wykręcać. Jedynym narzędziem, jakie miał przy sobie, był nóż.
Wsunął jego ostrze do rowka i próbował odkręcać główkę. Bez efektu. Nacisnął mocniej rękojeść
noża. Czuł, jak mięśnie napinają się i widział jak ostrze się wygina. Mogło w każdej chwili pęknąć.
Nie miało to jednak znaczenia. Jeszcze mocniej... Z metalicznym zgrzytem okrągły łeb obrócił się
o kilka milimetrów. Kiedy Brion powiódł po nim palcem, stwierdził, że wkręt nieznacznie się
wysunął. Ruszony z miejsca, obracał się teraz lżej. Jego łeb wysuwał się, obrót za obrotem, aż stal
się cały widoczny. Po chwili widać już było błyszczący gwint. Wysuwał się coraz bardziej i
bardziej tak lekko, że Brion mógł go obracać palcami. Wykręcił go do końca i położył na ziemi, po
czym zajrzał przez otwór do środka. Ciemność, . nic więcej. Ten wkręt musiał przecież spełniać
jakąś rolę. Utrzymywał coś? Ale co? Chwycił nóż, aby zbadać nim wnętrze otworu, ale zmienił
zamiar. Rozsądniej będzie najpierw pomyśleć, niż zdawać się całkowicie na przypadek. Jakie
zadanie mógł spełniać ten wkręt? Miał zatykać otwór i służyć do jakiejś regulacji wewnątrz?
Możliwe, ale mało prawdopodobne. A może służył do mocowania osłony? To było bardziej
prawdopodobne.
Nachylił się i wsunął ostrze noża pod spód osłony. Pociągnął rękojeść do góry. Osłona drgnęła!
Manipulując ostrożnie nożem, Brion zdołał wepchnąć jego ostrze na głębokość ponad centymetra -
do oporu. Teraz osłona powinna się dać zdjąć. Zostawił nóż w szczelinie i pochylił się nad nią,
potem kucnął i objął ją oburącz. Przyciskając ją do siebie z całej siły, powoli prostował nogi.
Osłona uniosła się trochę do góry. Spojrzał w dół i zobaczył, że znajdowała się ponad centymetr
nad powierzchnią gładkiej skały. Nadal jednak coś powstrzymywało ją od dołu. Z dużą uwagą,
bacząc, aby jej nie upuścić, przesunął ręce w dół i podniósł ją jeszcze bardziej. Wolno, wolniutko
uniósł ją na wysokość ponad trzech centymetrów. Dostrzegł wówczas wewnątrz błyszczącą
metalową powierzchnię. Podnosił ją coraz wyżej i wyżej, aż w końcu mógł wsunąć palce pod spód.
Chwyciwszy ją teraz pewnie, kucnął powoli, wziął głęboki oddech i wyprostował się. Osłona
uniosła się wraz z nim i w tym momencie przechyliła się w bok i wyślizgnęła mu się z rąk.
Odskoczył, kiedy upadła z hukiem na skalną powierzchnię. Ciężko oddychając, patrzył na to, co
znajdowało się pod nią.
W metalowej obudowie tkwiło jakieś elektroniczne urządzenie. Były tam także znajome łącza z
modułami pamięci, wzmacniacze i transformatory - wszystkie połączone siecią przewodów. Z
puszki połączeniowej wychodził gruby przewód, który biegł do masywnej, umieszczonej na
samym dole u postawy atomowej baterii. Była wysoko wydajnego typu, co oznaczało, że jeżeli
pobór prądu był nieduży, całe urządzenie mogło pracować przez długie lata. Ale jakie było jego
przeznaczenie? Prawie wszystkie jego elementy były mu znane. Niektóre przypominały bardzo te,
z którymi sam miał do czynienia. Przyglądając mu się, uświadomił sobie nagle, że słyszy ciche
buczenie. Czyżby owo dziwne coś pracowało? Obszedł je i po drugiej stronie zobaczył diody
elektroluminescencyjne błyskające szybko zmieniającymi się cyframi. A więc pracowało. Świetnie.
Ale do czego służyło i jaki miało związek z maszynami wojennymi?
Brion pochylił się i podniósł nóż, następnie cofnął się i jeszcze raz spojrzał na całe urządzenie.
Było niezrozumiałą zagadką. Uniósł ostrze i skierował je na nie, czując nagły impuls, aby dźgnąć
delikatne obwody. Powstrzymał się jednak. Przecież to nic by nie przyniosło poza porażeniem
elektrycznym. Może w tym urządzeniu są jakieś tabliczki znamionowe lub coś w tym rodzaju.
Kiedy pochylił się, aby przyjrzeć mu się bliżej, tuż za nim rozległy się jakieś głośne eksplozje.
Odruchowo skoczył w bok i upadłszy na ziemię przetoczył się kilka razy, po czym wstał trzymając
nóż przed sobą.
W oddali stało trzech ludzi, których przed chwilą jeszcze tam nie było. Ubrani w całkowicie
czarne kombinezony ciśnieniowe z ciężkimi butami, z twarzami zasłoniętymi przez odbijające
światło szyby hełmów. Wszyscy trzymali w rękach jakieś pudełka i nie wyglądali na uzbrojonych.
Stali i patrzyli na niego. Musieli być równie zaskoczeni jak on, ponieważ cofnęli się na widok noża
w jego ręce. Brion wyprostował się powoli i schował nóż do pochwy, po czym zrobił krok do
przodu w kierunku stojącego najbliżej. Widząc to, człowiek w kombinezonie cofnął się i wcisnął
jakiś przycisk na pasie kombinezonu. Rozległ się odgłos eksplozji i ów człowiek zniknął równie
nagle jak się pojawił.
- Co się tu dzieje? Kim jesteście? - zawołał Brion, ruszając do przodu.
Dwaj pozostali cofnęli się przed nim. W tym momencie po raz trzeci rozległy się eksplozje.
Następowały szybko po sobie i po chwili pojawiło się kilkunastu innych ludzi ubranych w takie
same kombinezony.
Ci nowi byli już uzbrojeni. Trzymali w rękach wycelowane w niego ciężkie karabiny. Brion nie
ruszał się, nie chcąc ich sprowokować. Stojący z przodu człowiek z jakimiś paskami
identyfikacyjnymi na rękawach opuścił broń i dotknął hełmu. Natychmiast uniosła się jego
przednia szyba.
. 17
Zabójcy
Dwóch innych uzbrojonych ludzi również otworzyło przednie szyby swoich hełmów.
- Rozumie pana, sierżancie? - zawołał jeden z nich.
- Cóż za śmieszny nóż.
- Powiedz mu, żeby go rzucił.
Brion rozumiał te słowa wystarczająco dobrze. Rozmawiali w Uniwersalnym Esperanto,
międzyplanetarnym języku, którym - oprócz swoich języków - posługiwali się wszyscy mieszkańcy
planet. Wolno podniósł rękę i ostrożnie położył ją na nożu.
- Położę go na ziemi. A wy zdejmijcie palce ze spustów.
Sierżant patrzył uważnie jak Brion wyjmuje nóż z pochwy i rzuca go, tczymając go cały czas na
muszce. Kiedy nóż znalazł się na ziemi, opuścił lufę karabinu i podszedł do Briona. Był to groźnie
wyglądający mężczyzna o szparowatych oczach, bladej skórze i czarnej, nie ogolonej dolnej
szczęce.
- Nie jesteś gyongyoskim technikiem - powiedział. - Nie w tym stroju. Co tu robisz?
- Właśnie chciałem panu zadać to samo pytanie, sierżancie - powiedział Brion. - Proszę o
wyjaśnienie. Mam więcej pytań do pana...
- Nie do mnie należy odpowiadać na nie. Nie podoba mi się to wszystko! - Zawołał przez ramię:
Kapralu, skoczcie po kombinezon ciśnieniowy, tylko duży. I powiedzcie kapitanowi, co tu
znaleźliśmy. Niech skontaktuje się natychmiast z Ministerstwem Wojny.
Ponownie rozległ się głośny trzask. Brion stwierdził, że towarzyszy on zawsze ich pojawianiu się
i znikaniu, jak gdyby przemieszczali się tak szybko, że wypychali powietrze lub zostawiali po sobie
próżnię niczym piorun. Stopnie wojskowe, kontaktowanie się z Ministerstwem Wojny - musieli
mieć bez wątpienia jakiś związek z tą zmechanizowaną armią, która stąd wyjechała. Może i te
maszyny materializowały się w ten sam sposób?
- Jesteście odpowiedzialni za te czołgi i pozostałe uzbrojone pojazdy, prawda? - zapytał.
Sierżant uniósł karabin.
- Za nic nie jestem odpowiedzialny z wyjątkiem wykonywania rozkazów. A teraz się zamknij,
dopóki jesteś w moich rękach. Jeśli chcesz rozmawiać, to rozmawiaj z Wywiadem. Tak będzie
najlepiej dla nas wszystkich.
Mimo zagrożenia ze strony karabinów, Briona przepełniało uczucie zadowolenia. Musiał istnieć
jakiś związek między tymi ludźmi i tą pogrążoną w wojnie planetą. Wyjaśnienie było już blisko -
powinien tylko panować nad swoją niecierpliwością. Patrzył z uwagą jak technicy - ci trzej, którzy
pojawili się pierwsi - robili coś z urządzeniem, które znajdowało się wewnątrz kolumny.
Dołączali do niego sondy i przyrządy pomiarowe, sprawdzając działanie różnych podzespołów.
Wszystko musiało być w porządku, ponieważ szybko odłączyli przyrządy i nałożyli z powrotem
osłonę. Obrócili ją, aby spasować otwór i wkręcili śrubę. Briona aż korciło, żeby zadać im kilka
pytań, ale zmusił się do milczenia. Już niedługo będzie miał okazję. Obrócił się, kiedy usłyszał
znany mu trzask. To był kapral ze zwiniętym kombinezonem pod pachą.
- Porucznik mówi, żeby zabrać go ze sobą. Czeka z powitaniem. Tu jest kombinezon.
Zapowiedziane powitanie brzmiało podejrzanie, ale Brion nie miał wielkiego wyboru wobec
wycelowanych w niego karabinów. Włożył kombinezon jak mu kazano. Sierżant zamknął przednią
szybę hełmu i dotknął jednego z przycisków na pasie kombinezonu Briona. Ogarnęło go
niemożliwe do opisania uczucie wykręcania i w jednej chwili wszystko się zmieniło. Wąwóz i
żołnierze zniknęli. Stwierdził, że stoi na jakiejś metalowej platformie. Z góry padało jasne światło,
w jego kierunku biegli umundurowani żołnierze. Rozpięli jego kombinezon i ściągnęli go z niego
pod nadzorem młodego oficera. - Chodź ze mną - rozkazał tamten.
Brion udał się za nim bez sprzeciwu. Zanim został przeprowadzony przez metalowe drzwi, rzucił
jeszcze przelotne spojrzenie na potężne urządzenia z grubymi kablami zwisającymi z izolatorów.
Szli teraz długim, pomalowanym na neutralny, szary kolor korytarzem, wzdłuż którego biegł ciąg
drzwi. Zatrzymali się przed jednymi z nich, z napisem KORPUS 3. Idący przodem oficer otworzył
je i dał Brionowi znak, aby wszedł do środka. Kiedy przeszedł, drzwi zamknęły się za nim
bezszelestnie.
- Siądź na tym krześle, proszę - odezwał się spokojnym głosem mężczyzna siedzący w odległości
około dwóch metrów od niego. Był szczupły, miał bladą, ściągniętą skórę twarzy, wyraźnie
zarysowane policzki z głęboko osadzonymi oczyma i uniform w szarym kolorze. Uśmiechnął się
do Briona, lecz był to tylko skurcz mięśni twarzy, za którym nie kryły się żadne uczucia. Brion
słyszał go Wyraźnie, mimo iż oddzieleni byli od siebie przezroczystą ścianką, przegradzającą pokój
na dwie części.
- Mam kilka pytań do pana - powiedział Brion. - Nie wątpię. A ja do ciebie. Myślę, że zdołamy
się dogadać, tak żeby każdy z nas był zadowolony. Jestem pułkownik Hegedus. Z Opoleańskiej
Armii Ludowej. A ty?
- Nazywam się Brion Brandd. Czy dobrze rozumiem, że KORPUS 3 jest wywiadem
wojskowym?
- Zgadza się. Jesteś spostrzegawczy. Nie zamierzamy cię skrzywdzić, Brion. Jesteśmy tylko
bardzo ciekawi, co chciałeś zrobić z boją Delta, którą rozmontowałeś.
- To ona tak się nazywa? Oglądałem ją, ponieważ myślałem, że może mieć związek z wojną na
Selm - II. - Chcesz powiedzieć, że jesteś szpiegiem?
- Czy chce mi pan powiedzieć, że na tej planecie jest coś do szpiegowania?
- Proszę cię, Brion, nie bawmy się w słówka. To miejsce, gdzie cię znaleźliśmy, ma, jak wiesz,
ogromne znaczenie strategiczne. Jeśli jesteś z gyongyoskiego wywiadu, lepiej od razu powiedz.
Wiesz przecież, że bez trudu możemy dowiedzieć się prawdy.
- Obawiam się, że nie mam najmniejszego pojęcia, o czym pan mówi. Prawda jest taka, że to, co
się stało, jest dla mnie całkowitą zagadką. Przybyłem na tę planetę w samym środku wojny...
- Wybacz mi, ale jak wiesz, na tej planecie nie ma żadnej wojny... - Po tych słowach twarz
Hegedusa po raz pierwszy zmieniła wyraz, odmalował się na niej nagły szok: - Nie, ty nic nie
wiesz, prawda. Myślisz, że nadal znajdujesz się na Selm - II. Nie jesteś z Gyongyos...
Podjąwszy nagłą decyzję, Hegedus pochylił się do przodu i nacisnął przycisk na pulpicie obok
krzesła. W tym momencie Brion poczuł ból od ukłucia na przedramieniu i podskoczył do góry.
Było już jednak za późno. Błyszcząca igła zniknęła z powrotem w oparciu krzesła, spełniwszy
swoje zadanie. Spróbował wstać, ale nie dał rady. Nie mógł także utrzymać otwartych oczu..
Pogrążał się w ciemności...
Pierwszego dnia Lea nie miała nic przeciwko temu, aby czekać w lesie. Odpoczynek po nie
kończącej się wędrówce był dla niej prawdziwą przyjemnością. Czuła głębokie odprężenie, siedząc
na brzegu sruumienia i chłodząc w nim zmęczone stopy. Przez korony wysokich drzew widziała
przesuwające się białe obłoki i sporadycznie przelatujące stada latających jaszczurek skrzeczących
w locie. Racje żywnościowe były niezmiennie bez smaku, niemniej wypełniały jej żołądek i
zaspokajały głód. Kiedy zaszło słońce, powietrze się ochłodziło. Wyjęła śpiwór i wślizgnęła się do
niego. Zgodnie z instrukcją Briona, obok głowy położyła pistolet Korony drzew wyglądały jak
czarne plamy na tle gwiaździstego nieba. Zamknęła oczy i od razu zasnęła.
W pewnym momencie obudził ją chrapliwy odgłos jakiegoś zwierzęcia. Była noc. Przestraszona
sięgnęła po pistolet Te same odgłosy słyszała dosyć często przedtem po zapadnięciu zmroku, ale
wówczas nie niepokoiły jej, ponieważ był z nią Brion. Jego obecność dawała jej poczucie
bezpieczeństwa i pozwalała na powrót zasypiać, gdyż wiedziała, że przy nim jest całkowicie
bezpieczna. Teraz jednak nie było go z nią... Miała kłopot z ponownym zaśnięciem, a potem
budziła się jeszcze kilka razy, nasłuchując w ciemności tych obcych dźwięków. Od pierwszego
przebudzenia dalsza część nocy minęła jej niespokojnie.
Przez cały prawie następny dzień Lea przeglądała i korygowała raport. Komputer pokładowy
lądownika odtwarzał go jej, ona zaś uzupełniała go najświeższymi informacjami. Starała się nie
myśleć o Brionie, który szedł samotnie wzdłuż kanionu. Odtrącała wszelkie myśli o tym, co
mogłoby się z nimi stać, gdyby spotkał któryś z tych czołgów.
Druga noc była równie nieprzyjemna jak pierwsza i ranek zastał ją mocno znużoną. Umyła się w
górskim potoku i uczesała włosy. Suche racje smakowały tak samo podle jak przedtem. Właśnie
zwilżała je wodą, kiedy dostrzegła między drzewami jakiś błysk. Tam coś było!
Zastosowała się do instrukcji Briona, tak jak mu obiecała. Ścisnęła w ręce pistolet i oddała kilka
strzałów między drzewa. Kiedy przerwała, jakiś głos zawołał do niej w języku Esperanto.
- Jesteśmy przyjaciółmi...
Kolejne kule pomknęły w głąb lasu. Nie miała tu żadnych przyjaciół! Padłszy za skalną osłonę,
spojrzała między drzewa wypatrując jakiegoś ruchu. Coś huknęło głęboko w lesie i tuż obok niej
nastąpił wybuch i po chwili ~ jeszcze jeden. Obłoki gryzącego dymu wzbiły się w powietrze i
otoczyły ją. Nabrała powietrza w płuca, ale po chwili musiała je wypuścić, aby móc oddychać.
Kaszląc, usiadła, a potem położyła się na ziemi i wciąż kaszląc, zamknęła oczy. Leżała cicho i
nieruchomo, kiedy z lasu wyszli ludzie w maskach na twarzach. Stanęli nad nią i popatrzyli na jej
ciało.
. 18
Wojskowy punkt widzenia
Zamrugawszy kilkakrotnie, Brion otworzył oczy i spojrzał na obco wyglądający sufit. Jego myśli
były mgliste i przypomnienie sobie, co się wydarzyło, zajęło mu nieco czasu. Dolina... nie... dotarł
do jej końca... Czarna metalowa kolumna. Potem żołnierze, pojmanie, rozmowa z człowiekiem
nazywającym się Hegedus. Coś się stało... Nagle przypomniał sobie: zastrzyk, narkotyk, potem
nicość. Nie pamiętał jak długo to trwało. Spojrzał w dół i zobaczył, że leży na jakiejś koi
przytwierdzonej do ściany dużego, pozbawionego okien pomieszczenia. Jego wnętrze wyposażone
było w stół i kilka prostych metalowych krzeseł pokrytych takim samym materiałem jak koja.
Przechylając głowę na boki, stwierdził, że świat wiruje wkoło niego. Kiedy spróbował usiąść,
wszystko zaczęło mu jeszcze szybciej migać przed oczyma. Musiał się złapać mocno rękoma za
brzegi koi i odczekać, aż to niemiłe uczucie minie. Stłumił je jednak nagły przypływ gniewu. Nie
podobało mu się, że został potraktowany w ten sposób! A na dodatek nie przybliżył się ani o krok
do rozwiązania zagadki Selm - II. Wstał i nie zwracając uwagi na zawrót głowy, podszedł do drzwi
i złapał za klamkę. Zamknięte. Już chciał odejść od nich, kiedy nagle zabrzęczał jakiś mechanizm.
Klamka obróciła się i drzwi otworzyły się powoli. Brion przesunął się w bok i uniósł swoją
masywną pięść. Już raz go złapali i uśpili narkotykiem. Teraz przekonają się, że drugi raz nie
pójdzie im tak łatwo. Był im coś dłużny i dobrze wiedział co. Napiął mięśnie, kiedy drzwi
otworzyły się na oścież. Gotów!
Pierwszą osobą, która weszła, była Lea.
Ręka opadła mu bezwiednie, kiedy odwróciła się w jego stronę.
- Nic ci nie jest? - zapytała. - Nie chcieli mi powiedzieć.
- Jak się tu dostałaś? Szłaś za mną?
- Nie, zostałam tam, gdzie mi kazałeś. Dwa dni po twoim odejściu złapali mnie jacyś żołnierze.
Podeszli do mnie bezszelestnie i zawołali mnie. Tak jak mi powiedziałeś, mimo iż ich nie
widziałam, zaczęłam od razu do nich strzelać. W odpowiedzi wokół mnie rozległy się eksplozje,
przypuszczam, że były to jakieś granaty i pojawiły się kłęby dymu. Chciałam uciec, lecz w tym
dymie musiał być jakiś gaz. Pamiętam jeszcze, że upadłam, a przed chwilą ocknęłam się tutaj.
Weszła jakaś kobieta i nic nie mówiąc przyprowadziła mnie tu. Rzecz w tym, że nie wiem, gdzie
jest to tutaj i co się dzieje?
W jej głosie pobrzmiewała nutka histerii. Brion dostrzegł, że zaciska nerwowo dłonie. Podszedł
do niej i ujął je w swoje ręce.
- Już wszystko w porządku. Wiem niewiele więcej od ciebie. Szedłem wzdłuż wąwozu, aż
dotarłem do prostokątnej doliny, która stanowiła jego ślepe zakończenie.
Wkrótce potem pojawili się jacyś ludzie i żołnierze, pojmali mnie, podobnie jak ciebie, a
następnie obudziłem się w tym pomieszczeniu. Nie sądzę, aby mieli zamiar nas skrzywdzić. Gdyby
tak było, już by to zrobili. Mieli na to sporo czasu. Kim oni są... i jak znaleźli ciebie? Chciałbym,
żeby ktoś nam to wyjaśnił...
- I wyjaśni - powiedział Hegedus, wchodząc przez otwarte drzwi. - Proszę usiąść, doktor Morees.
Ty także, Brion...
- Skąd pan wie jak się nazywam? - zapytała Lea. - Od pani towarzysza. Posiadamy bardzo
zaawansowane techniki, odpowiednie środki i urządzenia, które pozwalają wniknąć do ludzkiej
pamięci. To jest bezbolesne i nie wywołuje efektów ubocznych. Dowiedzieliśmy się od Briona o
waszej akcji i o tym, gdzie pani na niego czeka. Dlatego postanowiliśmy zabrać panią stamtąd,
zanim ten dziki świat dałby się pani we znaki. Przepraszam za ten gaz, ale nie mieliśmy innego
wyjścia, gdyż wiedzieliśmy, że jest pani uzbrojona i gotowa do obrony. Wiemy także, że pracujecie
dla Fundacji. Jest nam bardzo przykro, że spotkało was tyle nieprzyjemności, dlatego też
pragniemy wam to, w miarę naszych możliwości zrekompensować.
- Możesz zacząć od razu, wyjaśniając nam, co się dzieje na Selm - II - powiedział Brion.
- Z przyjemnością. Po to właśnie jestem tu teraz z wami. Usiądź, proszę. Zamówić coś dla was?
Coś do jedzenia i picia...
- Nic. Chcemy tylko wyjaśnień - wyrzucił z siebie Brion, którego cierpliwość była już na
wyczerpaniu. Lea przytaknęła mu.
Hegedus usiadł naprzeciwko nich i wsparł palce rąk na skrzyżowanych kolanach.
- Obawiam się, że aby wyjaśnić wam dokładnie, co się stało, będę musiał opowiedzieć wam w
dużym skrócie dzieje tego świata, to jest planety Arao...
- Czy to znaczy... że nie jesteśmy na Selm - II? - zapytała Lea lekko oszołomiona.
Hegedus potwierdził ruchem głowy.
- Znajdujecie się tysiące lat świetlnych od Selm - II, na planecie okrążającej zupełnie inne słońce.
Arao. Nasze badania historyczne wykazały, że ta planeta została zasiedlona jako jedna z ostatnich
przed Upadkiem Ziemskiego Imperium. W gruncie rzeczy osiedlili się na niej ludzie uciekający
przed wojnami, które zaczęły wybuchać w Galaktyce. Nasi przodkowie pragnęli żyć w pokoju i
jedynym sposobem na osiągnięcie tego była heroiczna walka, ukrywanie się, wytężona praca i
ogromne poświęcenie...
- Czy mógłby pan przyspieszyć tę opowieść, aby przybliżyć ją bardziej do współczesności -
przerwała Hegedusowi Lea. - Widzieliśmy już trochę tej walki i poświęcenia.
- Oczywiście! Przepraszam. Poznanie przeszłości tej planety jest jednak konieczne. Jak
powiedziałem, ci, którzy ocaleli, wsiedli na statki kosmiczne i wyruszyli w głąb kosmicznej pustki.
Cel podróży znany był tylko niewielu. Była to wcześniej odkryta planeta, żyzna i nie zamieszkana.
I co najważniejsze, znajdowała się na samym skraju strefy kolonizacji. W ten sposób przybyli na
Arao. Do dziś dnia my, Opoleanie, świętujemy tę rocznicę jako Dzień Osiedlenia... - Dostrzegł
błysk zniecierpliwienia w oczach Lei i przyspieszył: - W niecałe sto lat po osiedleniu się tutaj, na
pokrytym roślinnością jednym z dwóch wielkich kontynentów, które istnieją na tej planecie, doszło
do tragedii. Spadła na nas flota wielkich statków wojennych, niedobitki potężnej, kosmicznej
armady rozbitej podczas jednej z bitew. Byli tak samo jak my ofiarami rozpadu Imperium. Z
początku doszło do konfliktu, zginęło wielu ludzi, zniszczenia były ogromne. Mimo iż
dysponowali potężniejszą bronią, my przewyższaliśmy ich liczebnością. W końcu zwyciężył
rozsądek i zanim doszło do obopólnego zniszczenia, zawarto pokój. Najeźdźcy zgodzili się
zamieszkać na Gyongyos, drugim kontynencie położonym po przeciwnej stronie planety. Pozostają
tam do dziś. I oto zbliżamy się do czasów współczesnych. Mimo iż żyjemy razem na tej planecie
we względnym spokoju, to jednak cały czas w naszych stosunkach istnieje napięcie. Będąc
pierwszymi osiedleńcami, uważaliśmy, że nasza planeta została najechana i obawialiśmy się, że
kiedy Gyongyosanie zaatakują nas znowu, zniszczą nas na zawsze. Muszę powiedzieć, że chociaż
nie darzę sympatią ich polityki, rozumiem jednak ich punkt widzenia, który każe im zbroić się
przeciwko nam. Ostatecznie było ich mniej i z pewnością mieli poczucie winy z powodu tego, co
zrobili. Tak czy inaczej, to już historia. Teraz dochodzimy do obecnych czasów.
- Najwyższa pora - chrząknął Brion.
- Cierpliwości. To, co widzicie wokół siebie, to planeta Arao, żyzna i życzliwa. Dwa wielkie
kontynenty zamieszkane przez szczęśliwych potomków tych dwóch grup osiedleńców otoczone są
ciepłym oceanem. Planeta mogłaby być rajem, gdyby nie te historyczne zdarzenia, które
opowiedziałem wam w skrócie. Właśnie z ich powodu budżety wojskowe obu narodów są
przeogromne. Wojna i zagrożenie wojną zawsze były obecne w naszych myślach. Prawdopodobnie
doszłoby ponownie do wojny i zniszczenia tego raju, gdyby nie wynalezienie Translokatora Masy
Delta, TMD. Tymi, którzy go wynaleźli, byli oczywiście naukowcy opoleańscy, lecz niedługo
potem Gyongyosanie skonstruowali własne urządzenie dzięki swoim szpiegom. TMD okazał się
ratunkiem, gdyż uwolnił naszych ludzi od grozy wojny i zniszczenia planety.
- Poprzez jej eksport gdzie indziej! - powiedział Brion. - Zaczynam rozumieć, o co tu chodzi.
- Jesteś inteligentny... chociaż to chyba zaczyna być oczywiste. TMD jest pewnego rodzaju
odmianą napędu nadświetlnego, który wykorzystują wszystkie statki międzyplanetarne. Statki
kosmiczne dokonują skoków w przestrzeni za pomocą tego napędu, my zaś za pomocą TMD...
- Z tą różnicą, że wy nie potrzebujecie do tego celu statków, a tylko odbiornika, na który się
namierzacie! Brion uderzył pięścią w otwartą dłoń drugiej ręki. Ta metalowa kolumna to odbiornik
Delta. Umieszczony tam przez waszych ludzi. Za pomocą statków kosmicznych ustawiacie na
odległych planetach jedną z tych rzeczy i potem do dostania się tam statki są wam już zbyteczne...
- Zgadza się. Ten plan był wspaniały. Statki wyruszyły na poszukiwanie odpowiedniej planety i
po pewnym czasie odkryły Selm - II, która nadawała się idealnie na miejsce do prowadzenia
wojny. Jedynymi jej mieszkańcami okazały się jaszczury, których unikają nasze komputery
wojenne odpowiednio zaprogramowane w tym celu. Była zupełnie nie zamieszkana przez ludzi...
- Wasi ludzie byli w błędzie - powiedziała Lea. Na tej planecie żyją ludzie!
Hegedus wzruszył ramionami. - Drobna pomyłka...
- Może dla was. Ale na pewno nie dla tych biedaków wyrzynanych w pień w samym środku
waszej bezużytecznej wojny. - Brion spojrzał na Leę, zrozumiawszy coś nagle: - Ta zniszczona
kopalnia, którą znaleźliśmy, tamto Święte Miejsce tubylców... Teraz zaczynam rozumieć. Kiedy ci
wojskowi kretyni przetransportowali na Selm - II swój sprzęt bojowy, istniała tam osada górnicza.
W pośpiechu podyktowanym chęcią jak najszybszego rozpoczęcia walki nawet jej nie zauważyli
ich bombowce zrobiły nalot i zniszczyły ją. Ci, którzy ocaleli, musieli nauczyć się żyć z tą
importowaną wojną, co im się w końcu udało. Musieli przetrwać. Znaleźli się w ślepej uliczce.
Stworzyli coś w rodzaju kultury obozu koncentracyjnego, która okazuje się skuteczna. Nie używają
ognia, gdyż mógłby on przyciągnąć uwagę robotów. Boją się metali, ponieważ mogłyby zostać
wykryte. Nie mają stałych obozowisk, które mogłyby być zauważone i zaatakowane. To wszystko
trzyma się kupy. Teraz już wiemy, co się tam naprawdę stało. - Obrócił się w stronę Hegedusa: -
Macie za co odpowiadać!
Hegedus przytaknął skinieniem głowy.
- Zdajemy sobie z tego sprawę. Badając twoją pamięć, poznaliśmy prawdziwy stan rzeczy na
Selm - II. Jest nam oczywiście przykro z powodu tego, co uczyniliśmy jej mieszkańcom. Możemy
jednak zapewnić im pokojową przyszłość. Został już wydany rozkaz zawieszenia broni. Wojna się
skończyła. Samoloty wylądowały i zgasiły silniki. Nie będą już zrzucane bomby ani nie będzie
żadnej strzelaniny...
- To miłe z waszej strony - powiedziała Lea. A pomyśleliście chociaż o pozbawionych nadziei
ocalałych mieszkańcach tamtej planety? Czy też może zamierzacie zostawić ich własnemu losowi
w tej ślepej uliczce rozwoju, w którą ich wpędziliście?
- Owszem. W zasadzie moglibyśmy im pomóc, gdyby nie obecność Fundacji. Wasza organizacja
jest nieprawdopodobnie bogata i specjalnie przeznaczona do tego rodzaju działań. Jestem~pewny,
że tubylcy skorzystają bardzo z waszej obecności.
- A czy wy również skorzystaliście z niej? - zapytał Brion. - Czy zrozumieliście, jak
bezwartościowa i zwariowana z ekonomicznego punktu widzenia była ta wasza nie kończąca się
wojna?
- Uważaj, co mówisz! - powiedział ze złością Hegedus, tracąc po raz pierwszy zimną krew. -
Mówisz jak cholerny członek Partii Światowej. Produkcja dla celów konsumpcyjnych, a nie
wojennych, więcej dóbr konsumpcyjnych, legalne związki... Słyszeliśmy to wszystko już
wcześniej. Dekadenckie brednie! Każdy, kto tak mówi, jest wrogiem społecznym i powinien być
zniszczony. Partia Światowa jest nielegalna, a jej członkowie winni być osadzeni w obozach pracy.
Wojsko jest wolnością, a słabość militarna zbrodnią... - urwał, zasapawszy się. Krople potu zrosiły
mu czoło.
- Nie do wiary - Lea uśmiechnęła się niewinnie. Wygląda na to, że trafiliśmy pana w czuły
punkt. Wygląda na to, że po wiekach panoszenia się wojskowej głupoty ludzie mają jej już dość.
- Zamilcz! - rozkazał Hegedus, zrywając się na równe nogi. - Wasz los jest teraz w rękach
wojska. Mimo iż jesteście spoza tej planety, możecie zostać surowo ukarani za wygłaszanie takich
zdradzieckich teorii. To, co powiedzieliście do tej pory, zostanie puszczone w niepamięć. Teraz
zostaliście ostrzeżeni. Za następne uwagi tego rodzaju zostaniecie ukarani. Czy to jasne?
- Jasne - odparł Brion. - W przyszłości nasze uwagi zachowamy dla siebie. Proszę przyjąć nasze
przeprosiny. Zapewniam cię, że była to z naszej strony nie złośliwość, a ignorancja.
Lea zaczęła protestować, ale szybko zrozumiała zamiar Briona i zamilkła. Słowa nie były w
stanie powstrzymać tych wojowniczo usposobionych szaleńców. Nadal żyli w wojskowo -
szowinistycznej koncepcji nieba. Wymachuj sztandarem, krzycz, że twój kraj ma rację, buduj
przemysł wojskowy, zgadzaj się na zniesienie wszelkich praw jednostki... i idź na nie kończącą się
wojnę! Rządzący generałowie nigdy nie zamierzali dobrowolnie oddać władzy. Zrozumiawszy to,
Lea doszła do wniosku, że są tu więźniami. Wszelki sprzeciw w ich sytuacji równałby się
samobójstwu. Słowa Briona odbijały się echem w jej myślach.
- W związku z przerwaniem wojny na Selm - II, planujecie zapewne przeniesienie jej gdzieś
indziej, tak? - zapytała.
Hegedus przytaknął, wyciągnął z kieszeni chusteczkę i otarł pot z czoła.
- Z danych poprzedniego zwiadu wybraliśmy inną planetę. W obu krajach toczą się obecnie
narady i czynione są przygotowania do przeniesienia tam działań wojennych.
- Zatem nie jesteśmy już tutaj potrzebni - stwierdził Brion, wstając. - Rozumiem, że możemy już
wrócić na Selm - II.
Hegedus spojrzał na niego chłodno i zaprzeczył ruchem głowy.
- Zostaniecie tu, gdzie jesteście. Wasza sprawa jest w tej chwili rozpatrywana przez najwyższe
władze wojskowe.
. 19
Koniec misji
- Jakim prawem wasze dowództwo ma decydować o naszym losie? - zapytał Brion.
Hegedus zrobił poważną minę.
- Brion, wydaje mi się, że wyjaśniłem to już szczegółowo kilka minut temu. Ten kraj jest w stanie
wojny. Obowiązuje prawo wojenne. Zostałeś schwytany w strefie wojennej podczas
manipulowania przy kluczowym urządzeniu wojskowym. Ciesz się, że jesteśmy cywilizowanymi
ludźmi i nie zastrzeliliśmy cię od ręki.
- A z jakiego powodu trzymacie mnie? - zapytała Lea. - Wasze zbiry obrzuciły mnie granatami, a
potem porwały. Czy to właśnie robią cywilizowani ludzie?
- Tak. Przynajmniej, kiedy ktoś szpieguje w strefie wojennej. Proszę, nie kłóćmy się. W tej chwili
możecie uważać się za naszych gości. Uprzywilejowanych gości, ponieważ jesteście pierwszymi
ludźmi spoza naszej planety, którzy postawili na niej stopę. Mimo iż dzielą nas, Opolean i
Gyongyosan, różnice polityczne, w jednej kwestii jesteśmy całkowicie zgodni. Stosujemy
bezwzględny zakaz kontaktu z innymi planetami. Zarówno my, jak i oni znaleźliśmy tutaj przystań
po ucieczce od wojen, które trwały podczas Upadku. Reszta Galaktyki nie ma nam nic do
zaoferowania.
- Te wojny skończyły się tysiące lat temu - powiedział Brion. - Czy wy nie macie przypadkiem
paranoi? - Ani trochę. Jesteśmy całkowicie samowystarczalni. Nie potrzebujemy niczego z
zewnątrz. Wpływ z zewnątrz mógłby pociągnąć za sobą naciski i zdradzieckie ruchy polityczne, a
te z kolei mogłyby zniszczyć nasze szczęśliwe życie. To gra, której nie możemy przegrać. Dlatego
prowadzimy politykę ścisłej izolacji. Teraz proszę mi wybaczyć. Sierżancie!
W tej samej chwili, otworzyły się drzwi i do środka wszedł sierżant i trzaskając kopytami zamarł
w pozycji zasadniczej. Brion rozpoznał jego surową, wojskową twarz. Człowiek ten dowodził
oddziałem, który go schwytał. Hegedus podszedł do drzwi.
- Sierżant zostanie z wami aż do mojego powrotu. Możecie prosić go o wszystko, czego
potrzebujecie. Przypuszczam, że jesteście już nieco głodni.
Brion prawie nie zwrócił uwagi, kiedy Hegedus wyszedł, ponieważ napomknięcie o jedzeniu
uzmysłowiło mu nagle, jak bardzo był głodny. W ferworze zdarzeń zapomniał o głodzie, lecz teraz
dał mu znać o sobie. Czuł głośne burczenie w żołądku.
- Sierżancie, moglibyście zamówić nam coś do jedzenia?
- Tak, proszę pana. Co zamówić?
- Macie steki na tej planecie?
- Nie jesteśmy niecywilizowani. Oczywiście, że mamy. Piwo także...
- Dla dwóch osób, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu - powiedziała Lea. - Na wpół surowe!
Mam już dosyć suszonych racji żywnościowych i chciałabym zapomnieć o nich na zawsze.
Sierżant skinął głową i przekazał krótkie polecenie do umieszczonego w hełmie mikrofonu. Brion
czuł wydzielanie soków trawiennych w żołądku. Kilka minut, które upłynęło zanim dostarczono
jedzenie, wlokło się niczym godziny. Wreszcie wszedł żołnierz z dużą tacą, postawił ją na stole i
wyszedł. Brion i Lea natychmiast rzucili się na jedzenie.
- Najlepszy stek, jaki kiedykolwiek jadłem - mruknął Brion odgryzając duży kęs.
- Że nie wspomnę o piwie - westchnęła Lea, odstawiając zroszoną szklankę. - Powinniście
organizować wycieczki z wegetariańskich planet do siebie. Niech zobaczą, co to jest dobre
jedzenie!
- Tak, proszę pani - odrzekł sierżant patrząc przed siebie z niezmiennie srogą miną.
- Dlaczego nie napije się pan z nami piwa? - zapytał Brion.
- Nie piję podczas służby - odparł beznamiętnym głosem, nie odwracając głowy.
- Czym się pan zajmował, zanim poszedł pan do wojska? - zapytała Lea, skubiąc delikatnie swoją
porcję po zaspokojeniu pierwszego głodu. Brion spojrzał na nią z ukosa i skinął nieznacznie głową.
- Od początku jestem w wojsku.
- A reszta pana rodziny? Także służy w wojsku czy pracuje w fabrykach?
Pytanie wydawało się niewinne, ale sierżant nie dał się podejść. Posłał Lei groźne, znaczące
spojrzenie, po czym na powrót skierował wzrok na przeciwległą ścianę.
- Żadnych rozmów podczas pełnienia służby. Koniec rozmowy. Ale Lea nie dawała się łatwo
zniechęcić.
- W porządku. A czy może pan powiedzieć nam coś na temat tej wojny? Kierujecie nią, czy może
tylko obserwujecie i czekacie na rozstrzygnięcie?
- To tajemnica wojskowa. Mogę jedynie powiedzieć, że wszyscy na Arao obserwują ją. Przez
cały dzień można ją oglądać w telewizji, cieszy się ogromną popularnością. Ludzie zakładają się o
wynik poszczególnych potyczek. To bardzo podniecające.
- Nie wątpię, że tak jest - mruknął Brion. Zaraz, co to było takiego, co czytał w jednej z
historycznych książek o chlebie i igrzyskach? - Proszę mi powiedzieć, jeśli to nie jest tajemnica
wojskowa, czy oba kraje istniejące na tej planecie używają do przenoszenia się na Selm - II tego
samego odbiornika TMD? Tego, przy którym mnie schwytano?
Sierżant spojrzał na niego chłodnym, przenikliwym wzrokiem i po chwili zastanowienia
powiedział:
- To nie jest tajemnica. Oba kraje używają tego samego odbiornika. Odpowiednia kontrola
umożliwia jednakowe rozbrojenie obu stron za każdym razem.
- Co powstrzymuje jedną stronę, to znaczy przeciwnika, od zaczajenia się po tamtej stronie?
- Prawo, proszę pana. Każdy, kto ogląda telewizję, wie o tym. Specjalne, kodowane sygnały
radiowe zapobiegają używaniu broni w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od boi Delta.
Zneutralizowana strefa wojenna.
- Teraz rozumiem - powiedział Brion. - Idąc wąwozem w kierunku boi, natknąłem się na czołg z
urwaną gąsienicą. Poza tym był całkowicie sprawny. Celował do mnie ze swoich dział, ale ani razu
nie strzelił. Czy to był efekt działania tych urządzeń?
- Prawdopodobnie, proszę pana. Nic nie jest w stanie oddać strzału w promieniu pięćdziesięciu
kilometrów. - Czy kiedykolwiek chciał pan, aby ta wojna się skończyła, dzięki czemu...
- Dosyć pytań! - warknął głośno i szorstko sierżant. Oznaczało to oczywiście koniec rozmowy.
W milczeniu kończyli posiłek, kiedy wrócił Hegedus. Sierżant odmeldował się, odwrócił i wyszedł.
- Mam nadzieję, że smakowało wam...
- Dosyć tego! - głos Briona był równie zdecydowany, jak głos sierżanta. - Dosyć tych miłych
słówek. Mów pan, jak wygląda sytuacja!
Hegedus wydłużył krótką chwilę niepewności, przechodząc w milczeniu na drugą stronę
pomieszczenia, aby usiąść na krześle. Skrzyżowawszy nogi i wygładziwszy fałdy spodni,
powiedział:
- Przynoszę wam dobre wiadomości, nie jesteśmy niesprawiedliwymi ludźmi. Nie mamy
zwyczaju zabijania posłańców przynoszących złe wiadomości. Zadecydowano, że zostaniecie
niezwłocznie odesłani na Sełm - II. Natychmiast po powrocie otrzymacie całe swoje wyposażenie.
Pojazd sztabowy zawiezie was na równinę, gdzie będziecie mogli sprowadzić swój statek. To
będzie nasz jedyny działający pojazd, dlatego też nie macie się czego obawiać. Po waszym odlocie
on również zostanie unieruchomiony. Boja Delta zostanie zniszczona, jak tylko przeniesiecie się na
Selm - II. W ten sposób wszelki kontakt z tą planetą zostanie zerwany. Na zawsze.
- Pozwalacie nam odejść... tak po prostu? - Lea wydawała się zaskoczona To była ostatnia rzecz,
jakiej się spodziewała.
- Dlaczego by nie? Powiedziałem przecież, że jesteśmy humanitarni. Spełnialiście tylko swoje
obowiązki... tak jak my swoje. Nie zamierzaliście nam szkodzić i nie będziecie mogli tego zrobić w
przyszłości.
- A co będzie, jeśli spróbujemy? - zapytała. Jeśli powiemy innym w Galaktyce o was? Zaczną tu
przylatywać...
Hegedus uśmiechnął się chłodno. Brion pokręcił przecząco głową i powiedział:
- Nie, to nie będzie takie proste... ani możliwe. W tej Galaktyce są miliony, może nawet miliardy
gwiazd. Jak znaleźć ten układ planetarny? Nie mamy żadnej wskazówki. Ani przez chwilę nie
widzieliśmy tutejszego słońca, toteż nie mamy nawet pojęcia, jakiego jest typu. Ani w którym
kierunku leży. Mamy pecha Kiedy boja Delta będzie zniszczona, wszelki kontakt z Arao zostanie
zerwany. Na zawsze. Chyba, że oni sami zechcą go z nami nawiązać.
- Nawet o tym nie myślcie. To, co mówisz, to wszystko prawda. Nie chcemy waszego wtrącania
się i nigdy się na to nie zgodzimy. Oficjalnie puściłem w niepamięć wasze wywrotowe gadanie, ale
wiem, co czujecie. Wasza dobroczynna Fundacja nie będzie nam wsadzała tutaj swojego nosa, aby
zmienić nasze szczęśliwe życie. Podburzać ludzi i siać zamieszanie! Lubimy nasz styl życia i nie
mamy zamiaru zmieniać czegokolwiek. No, pora ruszać w drogę. Im mniej o nas będziecie
wiedzieli, tym będziemy szczęśliwsi. Sierżancie!
- Tak jest! - odpowiedział sierżant, otwierając drzwi w tej samej chwili.
- Weźcie swój oddział i bezzwłocznie odstawcie tych dwoje do miejsca translokacji. Pilnujcie,
aby z nikim nie rozmawiali.
- Rozkaz! .
Oddział składał się z ośmiu ludzi doskonale uzbrojonych i wyposażonych. Weszli do
pomieszczenia głośno tupiąc nogami i poszczękując sprzętem. Na wykrzyczany rozkaz sierżanta
stanęli w szyku z gotowymi do strzału karabinami. Lea z trudem panowała nad sobą - to tupanie i
wrzaski, cały ten wojskowy nonsens był nie na jej nerwy.
- Mordercze szaleństwo! Jesteście najgłupszymi...
- Milczeć! - warknął sierżant wskazując na drzwi. Na instynktowny ruch Briona w jego kierunku
wyciągnął pistolet i skierował go na niego. - Słuchajcie rozkazów, a nic wam się nie stanie.
Naprzód marsz!
Nie mieli wyboru. Brion trzymał Leę za rękę. Czuł jej drżenie i wiedział, że to ze złości, a nie ze
strachu. Odczuwał to samo. Był sfrustrowany. Miał ochotę spróbować coś zrobić... ale wiedział, że
i tak nic z tego nie wyjdzie. Musieli wrócić na Selm - II. Żywi lub martwi. To wojenne szaleństwo
będzie trwało dopóty, dopóki surowce tej planety nie zostaną wyczerpane.
Szli wzdłuż długiego korytarza. Słychać było dudnienie ich kroków. Przed nimi szło czterech
żołnierzy i czterech za nimi, zaś strzegący wszystkiego sierżant na końcu w odległości jednego
kroku.
- Gdyby tylko było coś, co moglibyśmy zrobić - powiedziała Lea.
- Nie możemy nic zrobić. Przestań o tym myśleć. Zrobiliśmy, co mogliśmy. Wojna na Selm - II
zakończyła się, jej mieszkańcy zostaną objęci opieką.
- Ale co z ludźmi na tej planecie? Czy ich życie ma być tłamszone przez tę bezużyteczną wojnę...
- Dosyć tego gadania - wrzasnął sierżant tak głośno i z tak bliska, że aż zabolały ich uszy. - Ja tu
jestem od mówienia. Patrzeć przed siebie. Maszerować!
Po chwili odezwał się znowu. Szeptem, który był tak cichy, że ledwie był słyszalny na tle
odgłosu kroków.
- Domyślacie się chyba, że nie wszyscy jesteśmy tacy jak Hegedus. Jest generałem. Nie
powiedział wam tego. W naszej armii jest ponad sześć tysięcy generałów. Dostają o wiele więcej
forsy nii sierżanci. Nie obracajcie się, bo będzie po nas! Tamto pomieszczenie jest na podsłuchu.
Słyszałem wszystko, co w nim mówili. Na tym korytarzu nie ma podsłuchu. Zostało nam niewiele
czasu. Ludzie tacy jak ja mają do wyboru tylko wojsko lub fabrykę. Nigdy nie widzimy mięsa. Ten
stek, który jedliście był z generalskiego przydziału. Zeszliśmy na dno. Może wy będziecie mogli
nam pomóc. Opowiedzcie wszystkim o nas. Powiedzcie im, że potrzebujemy pomocy. Bardzo.
Na końcu korytarza znajdowały się duże drzwi strzeżone przez dwóch żołnierzy. Otworzyły się,
gdy się do nich zbliżali.
- Jesteśmy - powiedział szepcący głos. - Brionie Brandd, zanim przejdziemy przez drzwi, obróć
się i powiedz coś. Wówczas popchnę cię. Połóż rękę na piersi... teraz!
Brion zrobił krok do przodu, potem jeszcze jeden. Czyżby ten człowiek coś planował? Czy też
była to jakaś sadystyczna pułapka zastawiona przez Hegedusa? Byli już krok od drzwi. To mógł
być plan mający na celu ich zabicie...
- Zrób to, co mówi - syknęła Lea. - Albo cię nie znam!
- Nie możecie nas tak odesłać - powiedział Brion obracając się na pięcie.
- Stulić pysk! - krzyknął gniewnie sierżant, uderzając ręką Briona w pierś tak mocno, że aż Brion
upadł. - Podnieść go! Wciągnąć do środka! Tę kobietę także!
Niezdarne dłonie chwyciły ich i wciągnęły przez próg do dużego pomieszczenia, a następnie
cisnęły na chropowatą metalową podłogę. Żołnierze cofnęli się z wycelowanymi w nich
karabinami.
- Nałóżcie je - rozkazał sierżant, kiedy podeszli technicy z dwoma masywnymi, czarnymi
kombinezonami. Ubierano ich w milczeniu. Na koniec kombinezony zamknięto i opuszczono płyty
czołowe hełmów. Kiedy już było po wszystkim, zostawiono ich samych na metalowej podłodze.
Brion podniósł rękę na pożegnanie i w tej samej chwili otoczyło ich pole translokatora...
Stali na powierzchni skały w ciepłych promieniach słonecznych. Brion obrócił się, usłyszawszy
odgłos eksplozji - to boja Delta zamieniła się w kupkę dymiącego dymu. Ściągnął z siebie
kombinezon, po czym pomógł w tym samym Lei.
- Co się stało? - zapytała, kiedy tylko uwolniła głowę z hełmu.
- Dał mi to - powiedział Brion otwierając dłoń; w której trzymał zwinięty kawałek papieru.
Rozwinął go powoli i uśmiechnął się, widząc rząd cyfr pisanych w pośpiechu.
- Czy to to, co mam na myśli? - zapytała Lea. - Tak. Współrzędne galaktyczne. Położenie w
odniesieniu do centrum nawigacyjnego. Gwiazda, słońce...
- Z planetą Arao krążącą wokół niego! Ludzie z Fundacji mogą mieć niezłą zabawę, projektując
dla jej mieszkańców strukturę społeczną, która będzie dla nich trochę bardziej odpowiednia od
obecnej.
- Cokolwiek to będzie, będzie to lepsze od tego, co jest. Zgłoszę się na ochotnika na tę akcję. Tej
jednej podejmę się z przyjemnością!
- Mów podejmiemy się. Mogą minąć całe łata, zanim dobiegnie końca, lecz bez względu na to
obiecuję zachować cierpliwość. Ponieważ po całym tym czekaniu będę mogła zobaczyć minę
Hegedusa, kiedy wejdziemy do jego pokoju...
Słońce wisiało nad doliną odbijając promienie od małego pojazdu stojącego nie opodal. Kiedy
podeszli do niego, włączył się silnik, który cicho pomrukiwał, czekając, aż wejdą do środka.
- Ostatnia maszyna - powiedział Brion. Kiedy zamknął drzwi pojazd ruszył.
Na siedzeniu obok leżało pudło z całym ich sprzętem. Lea wyjęła z niego przekaźnik radiowy i
podała Brionowi. - Ściągnij lądownik. Przekaż mu bezzwłocznie instrukcje, niech czeka na nas,
kiedy wyjedziemy stąd. Mam dosyć tej planety... tak jak tamtej!
Kiedy wyjechali z kanionu na trawiastą równinę, ujrzeli stojącą w oddali srebrzystą igłę
lądownika. Automatyczny pojazd zatrzymał się, po czym jego silnik zgasł.
Po wielu wiekach niszczenia wojna dobiegła końca.