Jameson Bronwyn
Diamentowe imperium 01
Tajemnica diamentów
Kimberley odeszła z firmy ojca, potentata na rynku jubilerskim, i porzuciła
swego męża Rica Perriniego, sądząc, że ożenił się z nią dla korzyści. Gdy ojciec
ginie w katastrofie lotniczej, Kimberley wraca do domu. Otrzymuje propozycję,
by znów się zająć rodzinnym biznesem. Musiałaby jednak wówczas pracować z
byłym mężem, którego bliskość wciąż przyprawia ją o szybsze bicie serca...
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kimberley Blackstone szybkim krokiem zmierzała ku wyjściu z holu przylotów lotniska w Auckland.
Nie przeszkadzały jej ani wysokie szpilki, ani walizka od Louisa Vuittona, którą ciągnęła za sobą.
Chciała jak najszybciej dopaść taksówki na postoju. Pochłonięta przestawianiem umysłu z trybu
leniuchowania na tryb gotowości do pracy po przerwie świąteczno-noworocznej za późno dostrzegła
przed sobą tłum reporterów. Lampy aparatów rozbłysły wokół niej niczym noworoczne fajerwerki.
Stanęła tak gwałtownie, że walizka uderzyła ją po nogach.
Na pewno z kimś ją pomylili. Od prawie dekady, odkąd zerwała kontakty z ojcem miliarderem i jego
diamentowym biznesem, nie figurowała już na szczycie listy wśród najbardziej pożądanych przez
paparazzich obiektów do fotografowania.
A jednak to jej imię wykrzykiwali i w jej twarz wycelowali długie obiektywy aparatów brzęczących
niczym rój szerszeni. Strach i adrenalina przyprawiły ją o gwałtowne bicie serca.
Czego od niej chcieli? Co się stało?
156
Bronwyn Jameson
Coraz bardziej zdezorientowana omiotła wzrokiem otaczający ją tłum w poszukiwaniu odpowiedzi. I
wtedy dostrzegła zmierzającą ku niej wysoką męską postać we włoskim garniturze. Znajomą postać.
Ich oczy skrzyżowały się ponad morzem głów, póki lampy aparatów nie rozbłysły na nowo.
Oślepiona fleszami i oszołomiona tą krótką jak błyskawica wymianą spojrzeń Kimberley nie
odczytała intencji mężczyzny, póki ten nie stanął u jej boku, odsunąwszy stojących mu na drodze
reporterów. Otoczył ją ramieniem i przyciągnął do siebie opiekuńczym gestem. Nie miała czasu
zaprotestować i stanowczo odepchnąć go od siebie.
Nie dał jej takiej szansy.
Ric Perrini.
Jej kochanek przez dziesięć namiętnych tygodni, mąż przez dziesięć burzliwych dni.
Jej były przez dziesięć spokojnych lat.
Po tak długim czasie powinien się wydawać obcy, ale jednak nie był. Znała zapach tego mocnego
ciała, jego siłę, żar i umiejętność wzniecania takiego samego żaru w niej.
Znała łatwość, z jaką przejmował kontrolę nad sytuacją, i zdecydowany ton głosu, którym huknął jej
wprost do ucha, przekrzykując gwar:
- Samochód czeka. To cały twój bagaż?
Kimberley kiwnęła głową. Tydzień w tropikalnym ra-
Tajemnica diamentów
157
ju nie wymagał wyszukanej garderoby. Tym bardziej że na sobie miała jedyny formalny strój, jaki
zabrała. Kiedy wypuścił ją z objęć, by wyjąć jej z rąk walizkę, miała ochotę wykrzyczeć mu prosto w
twarz, gdzie może sobie schować swoje auto i swoją arogancję.
Wiedziała jednak, że pewność siebie i władczość Rica Perriniego osadzi reporterów w miejscu. Choć
wcale nie miała zamiaru dać się ciągnąć tak samo potulnie jak jej walizka.
- Mam nadzieję - zaczęła ostrym tonem - że wyjaśnisz mi, co to za powitanie.
- Nie, póki komitet powitalny słyszy, o czym mówimy.
Tonem nieznoszącym sprzeciwu kazał jednemu z kamerzystów odsunąć się na bok i pociągnął
Kimberley za sobą. Nie protestowała. Dobrze zbudowany, stanowił świetną osłonę przed reporterami.
Z trudem za nim nadążała. Przecinając parking przed terminalem, niemal czuła na plecach gorący
oddech przedstawicieli mediów.
Czas i miejsce nie sprzyjały wyjaśnieniom. Musiała poczekać, aż wsiądą do auta.
Pierwszy szok minął. Odzyskiwała jasność myśli. Jeśli sprawcą tego zamieszania był jej ojciec
Howard Blackstone, musiało chodzić o Blackstone Diamonds, czyli firmę, która zawładnęła jego
życiem.
Wiedziała, że ojciec przylatywał dziś z Sydney na uroczyste otwarcie kolejnego ekskluzywnego
butiku z biżuterią. Ulokowano go w bezpośrednim sąsiedztwie sklepu
158
Bronwyn Jameson
konkurencyjnej firmy, dla której pracowała Kimberley. To nie przypadek, pomyślała gorzko, tak jak
nie była przypadkiem obecność Rica Perriniego na lotnisku.
Perrini był prawą ręką Howarda Blackstonea, drugą osobą w kierownictwie Blackstone Diamonds i
szefem działu wydobycia. Wszystko dzięki krótkiemu małżeństwu z córką właściciela. I to właśnie jej
ojciec musiał przysłać po nią byłego zięcia. Pytanie tylko: po co?
Podczas ostatniej wizyty w Auckland Howard próbował namówić ją na powrót do rodzinnej firmy,
którą opuściła po rozstaniu z mężem. Spotkanie ojca i córki skończyło się awanturą, w trakcie której
Howard zagroził, że wydziedziczy Kimberley, jeśli natychmiast nie wróci do Blackstone Diamonds.
Dwa miesiące później Kimberley nadal mieszkała w Auckland i pracowała dla zaprzysięgłego wroga
swojego ojca w firmie House of Hammond. Od tamtego dnia nie rozmawiali ze sobą. Kiedy ojciec
wykrzyczał jej w twarz, że wyrzeka się córki, potraktowała jego słowa poważnie.
A teraz poplecznik Howarda Blackstone'a ciągnął ją do lśniącej czarnej limuzyny. Nie miała pojęcia,
dlaczego ojciec zmienił zdanie i co oznacza obecność mediów na lotnisku prócz tego, że jutro ujrzy w
gazetach swoje nazwisko. Jednego była pewna - została wykorzystana. Znowu. Przysłanie Perriniego
przelało czarę goryczy. Jej serce przepełniało wspomnienie bólu i urazy.
Tajemnica diamentów
159
Kierowca limuzyny włożył jej walizkę do bagażnika, a Perrini wepchnął ją do środka. Opadła na
siedzenie ze srebrzystoszarej skóry. Drzwi auta zamknęły się za nią, odcinając ją od kamer i aparatów.
Perrini stanął na chodniku za limuzyną. Mówił coś do reporterów, szeroko rozkładając ramiona. Jego
słowa najwyraźniej sprowokowały więcej pytań, flesze aparatów znów rozbłysły jak szalone.
Kimberley nie mogła dłużej znieść tej niepewności. Chciała otworzyć drzwi, lecz były zablokowane.
Wtedy złowiła w lusterku wstecznym spojrzenie kierowcy.
- Muszę wyjść, proszę otworzyć - powiedziała. Mężczyzna odwrócił wzrok. I nie odblokował zanika.
Kimberley zawrzała gniewem.
- Jestem tutaj wbrew swojej woli. Jeśli pan nie otworzy, to przysięgam, że...
Zanim skończyła, Perrini wsiadł do auta. Odsunęła się od niego najdalej, jak mogła. Auto ruszyło z
piskiem opon. Zapięła pas i gotowa do konfrontacji zapytała:
- Czemu kazałeś zamknąć mnie w aucie, a sam rozmawiasz z mediami? O co tu chodzi, Perrini?
Pod wpływem spojrzenia jego niebieskich oczu zalała ją fala wspomnień. I przez ułamek sekundy
miała wrażenie, że w jego oczach widzi to samo. Po chwili dotarło do niej, że jego wzrok wyraża tylko
zmęczenie. I napięcie.
- Nie przyjeżdżałbym po ciebie, gdyby to nie było coś ważnego - odparł szorstko.
160
Bronwyn Jameson
Zabolały ją te słowa, ale nie dała tego po sobie poznać. Uniosła brodę i rzuciła wyzywająco:
- Ważne dla kogo? Dla mojego ojca?
Nie musiał odpowiadać. W jego głęboko osadzonych oczach dostrzegła cień irytacji. Świetnie.
Właśnie o to jej chodziło.
- Liczył, że jeśli przyśle tu ciebie, to zmienię zdanie? - ciągnęła chłodnym tonem, choć w środku
trzęsła się ze złości. - Mógł sobie darować.
- Nie on mnie tu przysłał, Kim.
W tym prostym zdaniu było coś, co wzbudziło jej czujność. Pierwszy raz od chwili spotkania
przyjrzała się Perriniemu uważniej. Nie rozwalił się swoim zwyczajem na siedzeniu, lecz siedział
prosto, sztywno, nieruchomo. Słońce wpadające do środka przez boczną szybę rozświetlało jego
profil, prostą linię nosa, dołek w podbródku, mięsień drgający w szczęce i zaciśnięte wargi. Ema-
nujące z niego napięcie przyprawiło ją o nagły dreszcz. Przeczucie mówiło jej, że stało się coś złego.
- O co chodzi? - zapytała, kurczowo zaciskając palce na pasku torebki. - Skoro to nie ojciec cię
przysłał, to dlaczego tu jesteś?
- Howard wyleciał z Sydney wczoraj wieczorem. Dziś nad ranem twój brat odebrał telefon, że samolot
nie wylądował w Auckland.
- Nie wylądował? Co się stało? - spytała z narastającym niepokojem.
Tajemnica diamentów
161
- Nie wiemy. Dwadzieścia minut po starcie zniknął z radarów. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Przykro
mi, Kim.
Odruchowo potrząsnęła głową. Jej wszechwładny ojciec nie żyje? To niemożliwe. W przeddzień
triumfu nad Hammondami na ich własnym terenie?
- Leciał na otwarcie sklepu przy Queen Street - powiedziała cicho.
- Wiem. Miał wylecieć o wpół do ósmej, ale nastąpiło opóźnienie. Musiał jeszcze podpisać jakieś
kontrakty.
Odkąd pamięta, zawsze były jakieś kontrakty. I stosy dokumentów, i negocjacje. Nigdy nie widziała
ojca w niczym prócz służbowego garnituru. Diamenty, kontrakty i nagłówki w gazetach były całym
jego życiem.
- Na lotnisku pomyślałam, że chodzi o otwarcie sklepu. Że to jakaś nowa strategia ojca. - Poczuła
ściskanie w żołądku na myśl o jutrzejszych tytułach na pierwszych stronach gazet. - Przyjechali, bo
wiedzieli, co się stało.
W tym czasie ona odbywała ostatni spacer po plaży, zjadła ostatnie śniadanie złożone z mango, papai
i ram-butanu, żartowała z obsługą ośrodka i flirtowała z dwudziestoletnim przystojniakiem siedzącym
obok niej w samolocie...
- A ja nie wiedziałam - wyszeptała przez ściśnięte gardło. Mimo różnicy zdań i wielu pretensji do ojca
podziwiała go i od zawsze rywalizowała z bratem o jego względy. Przez trzydzieści jeden lat miał
wpływ na jej
162
Bronwyn Jameson
decyzje, karierę, przekonania. Przez dziesięć ostatnich lat zrobiła wszystko, by się od niego odciąć,
lecz nadal był jej ojcem. - Wyszłam z terminalu wprost na kamery i aparaty... Skąd wiedzieli?
- O twoim ojcu? Nie mam pojęcia. I nie wiem, skąd znali termin twojego powrotu.
- A ty skąd wiedziałeś? - zapytała ze zmarszczonym czołem.
-Nie odbierałaś telefonu, więc zadzwoniłem do biura.
- Wczoraj wieczorem?
- Dziś rano.
W takim razie to Lionel, kierownik biura, musiał skierować go na lotnisko.
- Dlaczego nie zadzwoniłeś od razu?
- O takich rzeczach człowiek nie powinien się dowiadywać przez telefon, Kim.
- Lepiej się dowiedzieć od reporterów?
- Przyleciałem, żeby temu zapobiec.
-1 prawie ci się udało - rzuciła szyderczo.
- Kierownik biura nie chciał mi podać przez telefon informacji o twoim locie - przyznał niechętnie.
Między Blackstone Diamonds i House of Hammond panowała jawna wrogość napędzana
trzydziestoletnim konfliktem miedzy szefami obu firm - Howardem Blackstoneiem i jego szwagrem
Ohverem Hammondem. Kimberley podsyciła ten spór, gdy przyjęła posadę asy-
Tajemnica diamentów
163
stentki Matta Hammonda, obecnego dyrektora generalnego House of Hammond.
- Nie możesz winić Lionela za ostrożność - powiedziała z przekąsem, jakby czytała w jego myślach.
Upłynął zaledwie kwadrans od ich spotkania, a już groziło im spięcie. Znużony pokręcił głową.
Właściwie czemu się dziwił? Przecież cały ich związek był pasmem kłótni i namiętnych przeprosin.
Nigdy nie spotkał kobiety stanowiącej większe wyzwanie niż Kim... ani gorętszej od niej.
Po telefonie z wieściami o Howardzie bez chwili wahania podjął decyzję o locie do Auckland. Pragnął
zabrać ją do domu, z powrotem do Blackstone Diamonds.
I znów mieć ją w swoim łóżku.
- Musiałeś bardzo wcześnie wylecieć - zauważyła.
- Akurat wracałem do Sydney z kopalni Janderra, gdy zadzwonił Ryan. Leciałem firmowym
odrzutowcem, który został w odwodzie.
- Więc byłeś wtedy w powietrzu. Dlatego to ty zjawiłeś się w Auckland.
Ric powoli odwrócił głowę i napotkał spojrzenie jej zielonkawych oczu w oprawie ciemnych rzęs i
brwi. Kiedyś nauczył się czytać z nich jej skrywane emocje.
Jako nieodrodna córka swojego ojca Kim nie przyznawała się do słabości. Teraz toczyła wewnętrzną
walkę, by utrzymać na dystans jego samego i odsunąć od siebie złe wieści, które jej przywiózł.
164
Bronwyn Jameson
- Nieważne, gdzie byłem. I tak bym przyleciał.
- Powiadomić mnie, że ojciec nie...
- Zabrać cię do domu.
- Do Sydney? Czyżbyś zapomniał, że teraz mój dom jest tutaj?
- Nie zapomniałem.
Kiedy od niego odeszła, dał jej czas na ochłonięcie. Po długich jak wieczność czterech miesiącach
milczenia z jej strony nie wytrzymał i przyjechał do niej. Przekonał się wtedy, że wcale nie ochłonęła.
Co więcej, zamiast uznać, że są dla siebie stworzeni, uznała ich małżeństwo za wielką pomyłkę i
znalazła w Auckland nowy dom. Z Mattem Hammondem jako szefem i opiekunem.
Wspomnienie tej ostatniej zażartej kłótni w jej biurze wzburzyło w nim krew. Kim wyczuła, co się z
nim dzieje. Poznał to po wyrazie jej oczu, wypiekach na twarzy i uniesionym podbródku.
- Obiecałeś, że nigdy więcej za mną nie przyjedziesz. Obiecał i słowa dotrzymał. Duma i
nieodwracalność
faktu podpisania papierów rozwodowych nie pozwoliły mu postąpić inaczej. Dziś wiele się jednak
zmieniło.
- Nie chodzi o nas, lecz o twojego ojca i twoją rodzinę.
Przeciągle popatrzyła mu w oczy. I ugryzła się w język, by nie powiedzieć, że Hammondowie to też
jej rodzina.
Jej matka, Ursula, była siostrą Olivera Hammonda. Osierociła ją w niemowlęctwie. Kim wychowała
się
Tajemnica diamentów
165
w cieniu konfliktu między Hammondami i Blackstoneami. Mieszkający w Nowej Zelandii wujostwo
oraz ich adoptowani synowie Jarrod i Matt byli przedmiotem nieustannej krytyki BlackstoneÓw. A
jednak to właśnie oni otworzyli przed nią drzwi, gdy potrzebowała nowej pracy. Matt okazał jej
mnóstwo serca. Choć jego żona Marise nie darzyła jej sympatią, Matt uparł się, by Kim została matką
chrzestną ich młodszego syna Blakea.
Przez dziesięć ostatnich lat Hammondowie byli jej prawdziwą rodziną. Jeśli właściwie odczytała
wyraz oczu Perriniego, wzmianka na temat Matta Hammonda podziałałaby na niego jak płachta na
byka. Nigdy nie wybaczył Mattowi, że zaoferował Kim lukratywną posadę w House of Hammond.
Omal nie doszło między nim a Mattem do rękoczynów, gdy przyjechał namówić ją do powrotu.
Dlatego w tej chwili lepiej było milczeć.
„Nie chodzi o nas. Chodzi o twojego ojca".
Miał rację. Poznali się w Blackstone Diamonds. Zbliżyli się do siebie, opracowując dla zarządu
strategię sprzedaży biżuterii, a wylądowali w łóżku, świętując swój sukces.
Perrini chciał więcej, dlatego się z nią ożenił. Teść zapewnił zięciowi wszystko, o czym marzy młody
ambitny menedżer: władzę, prestiż, świetne miejsce na parkingu dla członków zarządu i wejście do
jednej z najznamienitszych rodzin w Sydney.
Przy okazji Perrini wygryzł Kim ze stanowiska, o które walczyła. Kiedy wyraziła swoje
niezadowolenie, wziął
166
Bronwyn Jameson
stronę ojca, który stwierdził, że córce brak wystarczającego doświadczenia.
Z upływem czasu przyznała im rację, jednak wtedy -mając dwadzieścia jeden łat - była szaleńczo
zakochana i potraktowała zachowanie Perriniego jako zdradę. Zdobył ją i ożenił się z nią tylko dla
zaspokojenia własnych ambicji.
Dziś przyjechał, by zabrać ją do Sydney. Tylko czy mogła mu ufać?
Samolot ojca zaginął. Nie mogła teraz pracować ani siedzieć bezczynnie w domu, czekając na wieści.
Matt był w podróży służbowej. Pod jego nieobecność nie miała do kogo zadzwonić ani komu się
wypłakać. Nie potrzebowała już silnych ramion Perriniego, musiała jednak wrócić do Sydney, spotkać
się z resztą rodziny i wynagrodzić im lata swojej nieobecności.
Myśl o ujrzeniu Ryana i ciotki Sonyi, która w dzieciństwie zastępowała jej matkę, przyprawiła ją o
skurcz w żołądku i gardle. Gwałtownie chwyciła leżącą na kolanach torebkę. Nie mogła się teraz
rozpłakać. Nie przy Perrinim.
- Tu mieszkasz? - spytał, gdy podjechali pod dom.
Skinęła niecierpliwie głową. Sam podał kierowcy ten adres, więc po co to pytanie.
Domowy raj stworzyła jako przeciwwagę dla szaleństwa przeżywanego w pracy. Nie chciała, by
Perrini za-
Tajemnica diamentów
167
kłócił spokój tego miejsca, naruszył jej prywatność, zostawił wspomnienie swojej obecności.
A jednak nie mogła nie zaprosić go do środka, skoro tyle czasu spędził w podróży, nawet jeśli leciał
luksusowym firmowym odrzutowcem.
- Wejdziesz? To zajmie chwilę. Przepakuję się tylko, podleję kwiaty i zadzwonię do pracy.
Uniósł w górę ciemną brew.
- Postanowiłaś lecieć?
- A miałeś jakieś wątpliwości?
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo, Kim - rzucił cierpko.
Parsknęła rozbawiona. Na wargach Perriniego błądził ledwie dostrzegalny uśmiech. Błękit jego oczu
nagle wydał jej się głębszy, bardziej zmysłowy. Zamarła. Tylko serce waliło jej jak młotem.
Do diabła z nim. Musi się wziąć w garść.
Zanurzyła dłoń w torebce w poszukiwaniu kluczy. W tej samej chwili rozdzwoniła się komórka
Perriniego. Odszedł na bok i odebrał. Otwierając drzwi, Kim jednocześnie wybrała numer biura i
powiadomiła Lionela, że bierze tydzień wolnego z powodów osobistych.
Został jeszcze telefon do Matta. Jako jej przyjaciel i szef musiał się o tym dowiedzieć. Ledwo wybrała
numer, gdy Perrini złapał ją za nadgarstek.
- Dzwonisz do szefa? - wycedził przez ściśnięte zęby. Nie miała siły na kolejną kłótnię o naturę
swojego
związku z Mattem.
168
Bronwyn Jameson
- Jeśli nadal nie dociera do ciebie, że nie sypiam ze swoim...
Na widok wyrazu jego twarzy słowa zamarły jej na wargach. Był poważny i blady.
- Gdyby tylko o to chodziło, Kim - westchnął ciężko. Telefon.
Są nowe wieści o samolocie, o ojcu. Poczuła paniczny strach. Wyprostowała się, gotowa na najgorsze.
- Znaleźli szczątki. U wybrzeży Australii. Szczątki. Nie wrak, nie ciała.
- Tylko... szczątki?
- Nie tylko.. Wyłowili jedną żywą osobę. Kobietę. Wstrząsnął nią szloch. Perrini objął ją ramieniem,
by
dać jej oparcie.
- Kto to? - spytała rozdygotana. - Oby nie Sonya.
- To nie twoja ciotka. - Wyjął jej telefon z dłoni. -Według Ryana to może być Marise Hammond. Żona
twojego szefa.
ROZDZIAŁ DRUGI
Marise Hammond na pokładzie samolotu Howarda Blackstonea?
Owszem, Marise ostatni miesiąc spędziła w Australii. Porządkowała sprawy po śmierci matki.
Owszem, była kapryśną egocentryczką, ale znała zdanie Marta o Blackstone Diamonds i nie
wracałaby do domu z zaprzysięgłym wrogiem swojego męża.
Co więc robiła w towarzystwie Howarda Blackstone'a?
To pytanie na razie pozostawało bez odpowiedzi. Informator Perriniego, wyższy oficer policji w
Sydney, powiedział mu jeszcze, że tożsamość kobiety nie została dotąd potwierdzona, a samej Marise
nie ma na liście pasażerów.
Kim zajęła się pakowaniem - jeśli można tak nazwać bezładne wrzucanie ubrań do walizki. Dokonała
jednego świadomego wyboru. Zamiast małej czarnej spakowała białą sukienkę na ramiączkach.
Nie chciała snuć przypuszczeń o konieczności włożenia ponurej czerni.
170
Bronwyn Jameson
Zerknęła w lustro. Spoglądała na nią kobieta o zmęczonych oczach i włosach niedbale związanych w
koński ogon. Bladość jej twarzy zlewała się w jedno z bielą sukienki i kremowym odcieniem
perłowych kolczyków.
W tej samej chwili uleciały z niej resztki złości. Bezsilnie opadła na materac pośród wyjętych z
walizki kwiecistych wakacyjnych ubrań.
Z salonu dobiegł ją niski głos Perriniego rozmawiającego przez telefon. To podziałało na nią jak
balsam. Uspokoiwszy się nieco, zaczęła rozumować jaśniej.
Marise przeżyła. Istniał cień nadziei, że nie jest jedyną ocaloną z katastrofy.
Perrini stanął na progu sypialni z telefonem w ręku. Pod wpływem jego spojrzenia serce żywiej zabiło
jej w piersi.
- Są jakieś nowe informacje? - zapytała.
- Nie. Dzwonił mój pilot. Samolot jest gotów do lotu. Czekamy na ciebie.
Skinęła głową.
- Wybiorę tylko rzeczy i możemy jechać. Zważywszy na okoliczności, była to głupia uwaga.
Kim pożałowała tych słów jeszcze bardziej, gdy Perrini podszedł do niej, zdecydowanym ruchem
podniósł ją z materaca i zlustrował od stóp do głów.
- Tak jest dobrze. Zawsze lubiłem cię w bieli. Kimberley zamrugała powiekami. Flirtuje ze mną?
Tajemnica diamentów
171
Przecież pół godziny temu poinformował mnie o prawdopodobnej śmierci ojca. Nie do wiary!
- Nie ubieram się dla ciebie, Perrini - odparowała. -Daj mi pięć minut na przebranie.
- Wykluczone. Ta rozmowa przywróciła ci rumieńce i blask w oczach. Wyjdźmy stąd, zanim Znikną.
Lot z Auckland do Sydney odbywali luksusowym firmowym odrzutowcem Gulfstream IV. Obejrzaw-
szy mahoniową boazerię, fotele obite kremową skórą, świetnie zaopatrzony barek i bogato zdobioną
łazienkę, Kim zapytała Perriniego, czy właśnie takim samolotem leciał jej ojciec. Perrini potaknął, po
czym wskazał łóżko.
- Nie krępuj się. Korzystaj. Chętnie się przyłączę. Czyżby to była aluzja do wspólnego lotu sprzed lat?
W samolocie lecącym z San Francisco do Vegas
nie było łóżka, ale dla nich nie miało to znaczenia. Improwizowali. Przed wylądowaniem Perrini
zaskoczył ją propozycją, która wydała jej się równie spontaniczna i szaleńczo romantyczna jak
kochanie się z nim w chmurach.
Tamten weekend był zwieńczeniem ich dziesięcioty-godniowego romansu. Pobrali się w kiczowatej
kaplicy w Vegas, a potem spędzili trzy upojne dni, nie wychodząc z apartamentu Bellagio. Jedzenie
donosiła im obsługa hotelowa. Kim nie spodziewała się, że więzy mał-
172
Bronwyn Jameson
żeńskie tyle zmienią. Jakby się przerzuciła z dobrego szampana na najszlachetniejszą odmianę tego
trunku. Do czasu.
Po powrocie do Australii szczęście uleciało.
Kim nie chciała tego rozpamiętywać, zarzuciła więc Perriniego pytaniami o odrzutowiec.
Wbita w fotel podczas startu, trzymając się kurczowo poręczy fotela, z wyciem silników w uszach nie
mogła się uwolnić od myśli o ojcu i Marise, doświadczających tego samego uczucia czternaście
godzin wcześniej. Wyobraźnia uparcie podsuwała obraz pikującej maszyny, uderzającej w morze ze
straszliwą siłą.
Resztę trzygodzinnego lotu spędziła na huśtawce nastrojów między odsuwaniem od siebie myśli o
najgorszym a lękiem przed tym, co ją czeka. Posłuchała Perriniego i położyła się, nie mogąc znieść
widoku morza w dole.
Poszła za głosem instynktu samozachowawczego.
Udało jej się ukryć zamęt emocjonalny. Nie pozwoliła sobie na łzy. Zdołała nawet udać sen, gdy
Perrini przyszedł sprawdzić, co się z nią dzieje.
To było jedno z najtrudniejszych wyzwań w jej życiu - leżeć spokojnie i oddychać głęboko, gdy on
stał w drzwiach i patrzył na nią, a potem okrył ją lekkim pledem. Gdyby się odezwał, gdyby musnął ją
choćby przelotnie, mogłaby stracić kontrolę nad sobą i poprosić, żeby został.
Tajemnica diamentów
173
Zamiast tego leżała opleciona ciasno ramionami, jak to robiła w dzieciństwie, gdy nocą wymykała się
ze swojego pokoju, by przycupnąć w kącie holu w oczekiwaniu na powrót ojca z pracy czy z podróży
służbowej.
Myśl, że ojciec już nigdy nie wróci do domu, raniła jej serce. Nie powinno tak boleć, przecież
nienawidziła jego metod działania, pokrętnej etyki, a zwłaszcza jego nastawienia do Hammondów,
rodziny swojej żony. Nie mówiąc o manipulacji dotyczącej jej małżeństwa, gdy umyślił sobie, jakie
korzyści z niego wynikną.
Może powinna się skupić na tym sukinsynie zamiast na wyidealizowanym w dzieciństwie tatusiu,
który istniał tylko w jej wyobraźni.
- W porządku? - zapytał Perrini zza kierownicy swojego lśniącego maserati coupé i nie czekając na
odpowiedź, ruszył z piskiem opon.
Świetnie do ciebie pasuje, powiedziałaby mu, gdyby pęd powietrza nie wciskał jej słów z powrotem
do gardła.
Na następnych światłach przykrył jej dłoń swoją. Pod wpływem tego niespodziewanego gestu
odzyskała głos.
- Przestań być taki miły. Działasz mi na nerwy. Posłał jej zza okularów słonecznych nieprzeniknione
spojrzenie.
- To chwilowa aberracja. Nie przyzwyczajaj się.
- Dzięki za ostrzeżenie - odparła sucho. Potrząsnęła
174
Bronwyn Jameson
głową, gdy dotarło do niej, że znów wyrwał ją z odrętwienia. - Dziękuję - dodała, tym razem szczerze.
- Za co? - Po zmianie świateł cofnął dłoń i docisnął pedał gazu.
- Za to, że osobiście przekazałeś mi te wieści. Za wyrwanie mnie ze szponów mediów i przywiezienie
do domu. Za to, że nie dałeś mi się rozkleić. Doceniam to, Ric. Wielkie dzięki.
- Nie ma za co. - Minęli kolejną przecznicę, zanim dodał: - Powiedziałaś Ric. Tó znaczy, że robię
postępy-
Od pierwszego spotkania mówiła mu po nazwisku, by ułatwić sobie zachowanie dystansu. Tego
wymagał profesjonalizm. Gdy po niespełna dwóch miesiącach zostali kochankami, nie przestała
nazywać go Perrini, choć on nalegał, by mówiła po prostu Ric.
Teraz zwróciła się do niego po imieniu, by podkreślić szczerość swoich podziękowań.
- To tylko chwilowa aberracja - odparła chłodno. -Nie przyzwyczajaj się.
Zaśmiał się krótko, chrapliwie. Kim zbeształa się w duchu. Nie może ulec jego czarowi, to zbyt
niebezpieczne. Na szczęście to tylko przejściowa sytuacja. Najdalej za tydzień wróci do Auckland.
Byli już w Vaucluse i jechali ulicą, przy której stały warte miliony dolarów domy.
W jednym z nich spędziła dwadzieścia lat życia. Per-
Tajemnica diamentów
175
rini zwolnił, by przecisnąć się przez tłum reporterów czatujących pod bramą wjazdową na teren
posiadłości. Ich oczom ukazała się imponująca trzypiętrowa rezydencja. Dom w sam raz dla
człowieka, którego australijskie media nazwały Królem Diamentów.
Człowieka, który zabronił jej tu wstępu, gdy sprzeciwiła się jego woli.
Utkwiła wzrok w schodach wiodących ku imponującym drzwiom wejściowym. Zalała ją fala
sprzecznych emocji - urazy, bólu, niecierpliwego wyczekiwania, niepokoju. Usłyszała delikatny
chrzęst skóry. Perrini poruszył się na siedzeniu i zwrócił ku niej. Serce podeszło jej do gardła.
- Miło znów być w domu? - spytał.
Dom? Czy to był nadal jej dom?
Kiedy odeszła z Blackstone i dołączyła do House of Hammond, opuściła też swoich najbliższych. W
tej rodzinie wybierało się albo Blackstone'ów, albo Hammondów. I nie miało to związku z noszonym
nazwiskiem.
Najlepszym przykładem była Sonya Hammond. Dużo młodsza od siostry, matki Kim, wprowadziła
się do Blackstone'ów jako nastolatka i pozostała u nich po śmierci Ursuli, co przypieczętowało jej
odsunięcie się od brata, Olivera Hammonda, i jego rodziny.
Spotkanie z Sonyą budziło mniejszy niepokój Kim niż perspektywa konfrontacji z Ryanem. Jej
młodszy brat
176
Bronwyn Jameson
nie miał z ojcem lekko, teraz jednak zarządzał firmową siecią sprzedaży biżuterii, co sytuowało go w
obozie BlackstoneÓw. Nie aprobował ani jej dezercji - tego słowa użył w rozmowie telefonicznej, gdy
usiłował przekonać ją do powrotu - ani jej romansu i późniejszego małżeństwa z Perrinim.
- Mam mieszane uczucia - przyznała - ale miło mi nie jest.
Perrini zmarszczył czoło.
- Wyjaśnisz mi to?
Wolno odwróciła się w jego stronę.
- Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie... wiesz co. Zrozumiał. Gdyby był tu Howard, jej by tu nie było.
Proste i skomplikowane zarazem.
Nie zdążył odpowiedzieć. Na najwyższym stopniu schodów stanęła Sonya - wysoka, smukła i nadal
piękna. Jej brązowe włosy były zaczesane do tyłu. Uniosła rękę w geście powitania i uśmiechnęła się
ciepło.
Kim z trudem opanowała okrzyk radości. Odruchowo dotknęła naszyjnika, prezentu od Sonyi na
dwudzieste pierwsze urodziny. Pięć nanizanych na niego kunsztownych wisiorków symbolizowało
miłość, płodność, ochronę, siłę i wieczność. Po rozwodzie odłożyła go do szkatułki. Dopiero
niedawno znów zaczęła go nosić. Przyjęła pomoc Perriniego przy wysiadaniu z nisko zawieszonego
auta i wbiegła po schodach, by wpaść wprost w otwarte ramiona ciotki. Owionął ją znajomy zapach
Tajemnica diamentów
177
Chanel No. 5. Łzy, które nie popłynęły na wieść o ojcu, teraz znalazły ujście.
- Tak mi przykro - zaszlochała.
- Nam też, skarbie.
Sonya wypuściła Kim z objęć, cofnęła się nieco i ujęła dłonie siostrzenicy w swoje.
- Dobrze mieć cię znów w domu - powiedziała. -Pięknie wyglądasz... mimo okoliczności.
- Dobrze znów tu być, mimo tego, co mnie stąd wygnało.
- Nie mówmy o tym teraz. - W orzechowych oczach Sonyi pojawił się cień. - Chodźmy do środka.
Twój brat jest na tarasie z Garthem. Pewnie się nie możesz doczekać spotkania z nimi. Dosłownie
przed chwilą przyjechała Danielle.
Danielle, córka Sonyi, czekała tuż za drzwiami. Przez dziesięć lat bardzo się zmieniła. Z
siedemnastolatki stała się dwudziestosiedmioletnią pięknością o miedzianych włosach i
odziedziczonej po matce smukłej figurze. Jej urodę podkreślała delikatna opalenizna.
Danielle zamknęła Kim w serdecznym uścisku z charakterystyczną dla niej wylewnością.
- Przywiozłeś ją - rzuciła w stronę Perriniego ponad ramieniem kuzynki. - Nigdy więcej nie zwątpię w
twój geniusz.
- Jestem tylko szoferem. A czasem bagażowym. Dokąd to zanieść? - Wskazał walizki Kim.
178
Bronwyn Jameson
Sonya natychmiast weszła w rolę gospodyni.
- Do jej pokoju. Wiesz gdzie.
Kim zmarszczyła brwi. Nigdy go tu nie przyprowadzała, gdy byli kochankami. Spotykali się u niego.
Skąd miałby wiedzieć, gdzie w tym wielkim domu jest jej sypialnia?
Jej rozmyślania przerwała Danielle.
- Jak sobie radzisz, Kim?
- Dobrze.
Danielle zmrużyła oczy. Dopiero teraz Kim dostrzegła, że są zaczerwienione od płaczu. Danielle
wyrosła w tym domu, Howard mocno zaznaczył swoją obecność w jej życiu. Należała bardziej do
Blackstoneow niż do Hammondów, chociaż po przeprowadzce w tropiki północnej Australii założyła
własną firmę jako Dani Hammond, projektantka biżuterii.
- Widzę, że życie w Port Douglas ci służy. A co skrywasz pod uśmiechem i opalenizną?
- Nie zmieniaj tematu - fuknęła Danielle. - Teraz ty odpowiadasz na pytania.
- Wszystko dobrze. Naprawdę. - Wyciągnęła ramiona i przytuliła kuzynkę. Potrzebowała paru chwil,
by odzyskać równowagę. Otoczona ludźmi, wśród których wyrosła, naprawdę poczuła się dobrze. - Są
jakieś nowe wieści? - spytała, prostując się i ocierając oczy.
- Nie, przynajmniej Ryan nic nie mówił.
- Przypuszczasz, że wie coś więcej?
Tajemnica diamentów
179
- Tak mi się wydaje, ale kiedy wprost go o to spytałam, omal nie urwał mi głowy. Nie wiem, co się z
nim dzieje, Kim. Na pewno niesamowicie to przeżywa, a bierne czekanie na informacje nie jest w jego
stylu. Mama mówiła, że próbował zorganizować dodatkową ekipę poszukiwawczą. I to po swojej
wizycie w siedzibie policji wodnej, od której zażądał pełnej informacji.
- Sądzisz, że dowiedział się od nich czegoś nowego?
Danielle westchnęła ciężko.
- Czuję, że za jego nerwowością kryje się coś więcej.
- Więcej niż bezradność, że ojciec zaginął, a on może tylko czekać?
- Może przesadzam z podejrzliwością - przyznała Danielle. Nie do końca przekonana, objęła Kim i
poprowadziła do drzwi. - Wejdźmy do środka. Mama na pewno przygotowała dla was lunch. Założę
się, że nic dziś nie jadłaś.
- Nie miałam do tego głowy.
- Zjedz coś, mamie będzie miło. Trzyma się tylko dzięki domowej krzątaninie.
- Dobrze, ale najpierw przywitam się z Ryanem.
Spełniwszy obowiązki bagażowego, Ric schodził po marmurowych schodach do holu, gdzie ujrzał
Danielle i Kimberley. Patrzył tylko na jedną z nich.
180
Bronwyn Jameson
Ciemne włosy związane w wygodny kucyk. Zielone oczy wolne już od łez. Dobrze, że ją tu przywiózł.
Potrzebowała tego tak samo jak Sonya i cała rodzina. On dopilnuje, by została. Bez względu na
wszystko.
- Tu jesteś - zawołała Danielle na jego widok. - Prowadzę Kim na taras do Ryana.
Wiedział, że wojowniczą miną Kim maskuje niepokój o reakcję brata.
- Ja ją zabiorę. - Zdecydowanym gestem wziął Kim za rękę. - Poprosisz Sonyę, żeby podała nam kawę
na taras?
Danielle uniosła brwi. Na odchodnym rzuciła mu aprobujące spojrzenie. Nie uszło ono uwagi Kim.
- Nie musisz mnie nigdzie prowadzić. Znam drogę na taras.
- Wiem.
- To puść mnie. Przez ciebie Danielle odniosła mylne wrażenie.
- Tak? A jakie? - zapytał, unosząc brew.
- Nie udawaj głupka, Perrini. Nie pasuje ci to.
- Ciągle przejmujesz się opinią brata na nasz temat?
- Nie jesteśmy już razem, więc nie. Czy to nie ty powiedziałeś niedawno, że wcale nie chodzi o nas?
- Łapiesz mnie za słówka? To nie w twoim stylu, Kim.
Posłała mu wściekłe spojrzenie i szarpnęła rękę, lecz
Tajemnica diamentów
181
Ric trzymał ją mocno. Przyciągnął ją bliżej. Wyobraził sobie, że słyszy głośne bicie jej serca. A może
to jego serce biło tak gwałtownie...
Zapragnął ją pocałować. Pochylił się i dostrzegł w jej oczach oburzenie przemieszane z lękiem. Za
fasadą dzielności i opanowania kryło się emocjonalne wyczerpanie minionym dniem i obawa przed
spotkaniem z bratem. Wiedział, że czeka ją kolejna próba, gdy napłyną wieści o zlokalizowaniu wraku
i odnalezieniu ciał.
Nie mógł wykorzystać jej słabości. Nie teraz. Uniósł dłoń, którą więził w uścisku, odwrócił i
przycisnął wargi do wewnętrznej strony jej nadgarstka. Niepewny reakcji Kim zamarł na moment. W
pełną napięcia ciszę wdarł się odgłos kroków. Ric puścił rękę Kim, gdy ich oczom ukazał się Garth
Buick.
Na widok dyrektora finansowego Blackstone Diamonds Kim wydała z siebie okrzyk radości. Garth
Buick był najbliższym przyjacielem jej ojca. Fakt, że ich przyjaźń trwałajyle lat, był niewątpliwą
zasługą charakteru, lojalności i łagodnego usposobienia Gartha,
Garth objął Kim serdecznie, choć w spojrzeniu, jakie skrzyżował z Perrinim ponad jej głową, była
powaga.
- Ryan właśnie rozmawiał ze Stavrosem.
Stavros, ich kontakt w siedzibie policji w Sydney. Serce Rica zamarło.
- Złe wieści?
182
Bronwyn Jameson
- O Howardzie nadal nic nie wiadomo. Mają już potwierdzoną listę pasażerów.
- Ta odnaleziona kobieta to rzeczywiście Marise? -spytała Kim.
Starszy mężczyzna smutno pokiwał głową.
- Tak. Przewieźli jej ciało do kostnicy.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Ciało? - Kim z niedowierzaniem przeniosła wzrok z Gartha na Rica. - Mówiłeś, że przeżyła.
- Zmarła w łodzi ratunkowej - wyjaśnił Garth. -Przykro mi, Kim. Wiem, że była ci bliska.
- Niezupełnie - powiedziała smutno Kim.
Rica zastanowiło, czyjej smutek ma związek z Marise, czy z jej mężem, który naprawdę był jej bliski.
A może z synkiem tej pary, który w tak tragicznych okolicznościach stracił matkę.
- To na pewno Marise Hammond? - spytał.
- Stavros nie ma wątpliwości, chociaż to ciągle nieoficjalna informacja.
- Wcześniej mówiłeś o nieścisłości na liście pasażerów.
- Początkowo na liście była Jessica Cotter, pracownica firmy. Kieruje sklepem przy Martin Place i
miała lecieć do Auckland na otwarcie nowego salonu sprzedaży.
- Może to ją wyłowiono? - drążył Ric.
- Nie ta budowa ciała, nie ten kolor włosów, nie
184
Bronwyn Jameson
to ubranie. Wygląda na to, że pani Cotter w ostatniej chwili zrezygnowała z lotu. Stąd początkowy
bałagan z listą.
- Więc to jednak Marise Hammond - rozległ się nagle zdławiony głos Sonyi, której nadejścia nie
zauważyli. - Może dołączycie do Danielle i Ryana w salonie? Sądzę, że powinniśmy omówić to
wspólnie. Zaparzyłam kawę i herbatę, ale jeśli któreś z was potrzebuje czegoś mocniejszego, dajcie
znać.
Ryan Blackstone wyglądał, jakby naprawdę potrzebował czegoś mocniejszego.
Ric przyjrzał się uważnie młodemu mężczyźnie. Uderzyła go jego zmęczona poszarzała twarz. Przez
lata pracy w Blackstone Diamonds przyzwyczaił się, że Ryan był wiecznie spięty, zwłaszcza w jego
obecności, i nigdy nie wychodził z roli chłodnego profesjonalisty. Do chwili, gdy skrzyżował
spojrzenie z wchodzącą do salonu siostrą.
Otoczył ją mocno ramionami, aż zabrakło jej tchu. To był krótki milczący uścisk, bez wylewności
towarzyszącej powitaniu Kim z Sonyą, Danielle i Garthem. Jej brak z nawiązką zrekompensowała
intensywność bratersko-siostrzanego objęcia.
Ric poczuł się intruzem i odwrócił wzrok. To samo uczyniła Danielle.
W tej chwili w zapomnienie poszła rywalizacja ro-
Tajemnica diamentów
185
dzeństwa o względy ojca czy dezaprobata Ryana dla zawodowych i osobistych decyzji Kim.
Tylko oni pozostali z pięcioosobowej rodziny. Najpierw porwano ich starszego brata Jamesa. Nigdy
nie został odnaleziony. Potem samobójstwo matki. Teraz stanęli w obliczu prawdopodobnej śmierci
ich, wydawałoby się, niezniszczalnego ojca.
Nic dziwnego, że tak do siebie przywarli.
W salonie zaległa głęboka cisza. Zakłócił ją dopiero delikatny brzęk porcelany. To Garth wyjął
filiżankę z rąk Sonyi i odstawił ją na stolik.
- Bardzo mi przykro z powodu Marise - powiedziała Sonya.
- To na pewno ona? - spytała Danielle.
- Nie ma wątpliwości - odezwał się Ryan zaskakująco mocnym głosem. - Potwierdzono listę
pasażerów. Załoga. Howard. Jego prawnik. Marise Hammond. Była jedyną kobietą na pokładzie.
- Co tam robiła? - ciągnęła niezrażona Danielle. -Nie wiedziałam, że zna Howarda, nie mówiąc już o
tym, że z nim rozmawia.
Ric odstawił nietkniętą kawę. Przez cały dzień dręczyło go to samo pytanie. I nie podobało mu się
żadne możliwe wyjaśnienie. Mógł jednak odpowiedzieć na drugą część pytania Danielle.
- Przed ślubem z Mattem Hammondem pracowała w Blackstone jako Marise Davenport. I jeśli
brukowce
186
Bronwyn Jameson
nie sfabrykowały zdjęć, rozmawiała z Howardem jeszcze w grudniu.
- Pismo „Scenę" zamieściło ich zdjęcie podczas wspólnej kolacji, dając do zrozumienia, że coś ich
łączy - dodała Sonya.
- Howard i Marise mieli romans? Żartujesz! - wykrzyknęła Danielle.
-To nieprawda - zaprzeczyła żywo jej matka. -„Scenę" słynie z publikowania najobrzydliwszych
plotek w formie luźnych sugestii, żeby łatwiej im było uniknąć kary w razie sprawy o ochronę dóbr
osobistych. Marise ma męża, dziecko. Nie wiem, co łączyło Howarda z tą kobietą, ale na pewno nie
był to romans.
Po tej płomiennej przemowie zapadła cisza. Ric i Garth wymienili znaczące spojrzenia. Rozumieli się
bez słów. Bogactwo Howarda, jego pozycja i atrakcyjność fizyczna od zawsze przyciągały urodziwe
przebojowe kobiety. On sam bez skrupułów rzucał aktualną kochankę, gdy na horyzoncie pojawiała
się nowa oszałamiająca piękność.
A Marise Davenport Hammond była oszałamiająco piękna. I przebojowa. Pracując w Blackstone,
próbowała poderwać i Rica, i Ryana, aż trafiła na żyłę złota w postaci dziedzica fortuny Hammondów,
którego spotkała na targach branży diamentowej. Mając do dyspozycji majątek Hammondów, czemu
miałaby polować na kogoś innego?
Tajemnica diamentów
187
- Czy ojciec mówił ci coś o spotkaniu z Marise? - Ric zwrócił się do Ryana.
Ryan ze zmarszczonym czołem sprawdzał coś na wyświetlaczu komórki. Gdy podniósł głowę,
obrzucił Rica miażdżącym wzrokiem.
- Ani słowa.
- A tobie, Garth?
- Spytałem go o to zdjęcie w „Scenę". Kazał mi pilnować własnego nosa. Tyle że użył innych słów.
Ric umiał to sobie wyobrazić. Znał soczysty język Howarda.
- Więc raczej nie było to spotkanie w interesach -drążył Ric.
- Wątpię.
- Wykluczone - zaoponował Ryan.
- Może mediowała w imieniu Marta i Hammondów
- zasugerowała Danielle.
Ric zerknął na milczącą Kim. Marszcząc brwi, bawiła się naszyjnikiem. Wyczuła na sobie jego wzrok.
Spojrzała mu w oczy - zamyślona i zatroskana.
- Marise nie zajmowała się interesami w House of Hammond. Nie była rozjemcą.
- To po co spotykała się z Howardem i z nim leciała?
- spytała Danielle z irytacją w głosie.
- A jakie to ma znaczenie? - Ryan z pochmurną miną włożył telefon do kieszeni. - Brukowce rzucą się
na temat jak sępy. Wygrzebią tamto zdjęcie.
188
Bronwyn Jameson
Sonya westchnęła. Wszyscy wiedzieli, że rodziny Hammondów i Blackstonebw mogą dostarczyć
prasie tematów na wiele tygodni.
- Ile kamer czekało przy bramie wjazdowej? - spytał Garth.
- Za dużo - odparł Ryan.
- Nie mogą dać nam spokoju chociaż na jeden dzień? - powiedziała Sonya.
- Nie dadzą - stwierdził Ric. - Na tym polega ich praca. Musimy być gotowi na ich brzydkie gierki i
grzebanie w przeszłości. Przeżywamy piekło, a będzie jeszcze gorzej.
Kim nie wytrzymała. Wyszła na taras, usprawiedliwiając się koniecznością rozprostowania nóg po
dwóch długich lotach. Chwilę później w otwartych drzwiach balkonowych stanął Ryan. Powiedział
jej, że ma coś do załatwienia i jeśli nie będzie żadnych nowych informacji, to zobaczą się rano.
W salonie widziała jego roztargnienie i nerwowe spoglądanie na telefon w oczekiwaniu na
wiadomość, która nie nadeszła. Nie miała wątpliwości, że jego wyjście ma z tym związek.
Podeszła do łukowatej balustrady i oparła się o nagrzaną słońcem marmurową poręcz. Z tarasu
rezydencji Miramare roztaczał się zachwycający widok na port w Sydney. Kim rozluźniła zaciśnięte
pięści.
Tajemnica diamentów
189
Nie chciała sobie wyobrażać, jak ojciec i Marise kon-spirują Bóg jeden wie w jakiej sprawie. Nie
chciała w ogóle o nich myśleć. Pragnęła jedynie zamknąć oczy, pozwolić popołudniowemu słońcu
przeniknąć przez skórę i ukoić rozedrgane nerwy. Marzyła, by się znaleźć na jednym z gnanych
wiatrem jachtów, sunących po błękitnej wodzie.
Niestety, to były tylko marzenia. Pod powiekami miała obraz ojca i Marise, a w uszach dźwięczało jej
stwierdzenie Perriniego: „Przeżywamy piekło, a będzie jeszcze gorzej".
Gorzej? Czy może być gorzej?
Rozbił się samolot. Zginęli ludzie. Dwaj piloci, steward, prawnik Howarda. Ich zrozpaczone rodziny
będą zadawać pytania o boską sprawiedliwość i fatum. Ryan miał rację co do Marise. Nieważne, co
robiła w restauracji z Howardem ani dlaczego znalazła się w jego samolocie. Ważne, że prasa rzuci się
na Marta w chwili, gdy powinien w spokoju opłakiwać stratę żony.
Mały Blake nie zrozumie, dlaczego mama nie wróciła do domu. Z czasem zapomni jej twarz,
pieszczoty, śmiech. Kiedy podrośnie, zacznie szukać odpowiedzi we mgle plotek i przypuszczeń
przedstawianych jako prawda.
Kim znała to z własnego życia i serce ją bolało, że jej chrześniaka czeka to samo. Była w tym samym
wieku co Blake, gdy jej matka nie wróciła z wypadu do letnie-
190
Bronwyn Jameson
go domu. Wiele lat później przeczytała artykuły prasowe, snujące domysły o powodach samobójstwa
Ursuli Blackstone - że nie radziła sobie z opieką nad dwójką małych dzieci, ciągle opłakując porwanie
i zaginięcie pierwszego syna; że jej depresję pogłębił konflikt między bratem Oliyerem a mężem; że
czarę goryczy przelała awantura między nimi podczas przyjęcia z okazji jej trzydziestych urodzin.
Blake miał chociaż kochającego ojca, który będzie go chronił i powie prawdę o mamie. Mart był
dobrym uczciwym człowiekiem i wspaniałym ojcem. Jego jedynym błędem było poślubienie
zabójczo pięknej Marise.
Z zadumy wyrwał ją odgłos znajomych kroków. Cholera. Po dziesięciu latach nie powinna pamiętać
takich szczegółów, a jednak tkwiły gdzieś w zakamarkach jej podświadomości.
- Nie możesz podziwiać widoku z zamkniętymi oczyma - zagadnął.
- Znam go na pamięć. - Kimberley nie otworzyła oczu. - Cieszyłam się samotnością. - Szkoda.
Perrini zamilkł. Poczuła muśnięcie rękawa koszuli o swoje ramię. Wyobraziła sobie jego dłonie
wsparte o balustradę, zmrużone niebieskie oczy chłonące widok portu.
- Sądziłem, że rozmyślasz - powiedział po dłuższej chwili.
- O czym?
Tajemnica diamentów
191
- O Marise i Howardzie. W salonie milczałaś... - zawahał się. - Sądzisz, że mieli romans?
Niechętnie otworzyła oczy.
- Wszystko jest możliwe - odparła z namysłem.
- Przestań się wykręcać, Kim. Znałaś Marise lepiej niż my. Co robiła w Australii w ostatnich
tygodniach?
- Przyleciała na pogrzeb matki. Została, żeby załatwić sprawy majątkowe.
- Akurat w Boże Narodzenie i Nowy Rok?
- Matka umarła w grudniu. Marise nie miała wyboru. Jej ojciec źle się czuje, a siostra wyjechała na
sesję zdjęciową.
- Może użyła tego jako pretekstu?
Kim westchnęła. Mówienie źle o Marise byłoby w tej chwili bezdusznością. Przeżyła katastrofę,
spędziła długie godziny w wodzie, umarła na łodzi ratunkowej wśród obcych. Nikt nie zasługuje na
taki los, nawet kobieta zdradzająca męża.
- Nie znałam Marise tak dobrze, jak przypuszczasz. Nie wiem, do czego była zdolną. Wiem za to, do
czego był zdolny mój ojciec.
- Nie jesteś przypadkiem uprzedzona? Kimberley parsknęła rozbawiona.
- Wiesz, że tak. I znasz powód.
- Dziesięć lat to szmat czasu, Kim.
Spojrzała na niego w zamyśleniu. Pewne rzeczy się nie zmieniły. Sposób, w jaki działał jej na nerwy,
192
Bronwyn Jameson
a jednocześnie pobudzał uśpione hormony. Wystarczy, że stanął ciut za blisko. Popatrzył jej w oczy
nieco zbyt długo. Przycisnął wargi do nadgarstka, wywołując wspomnienia innych, o wiele bardziej
intymnych; pocałunków.
- Mówił ci o naszym ostatnim spotkaniu? - spytała, odzyskując panowanie nad sobą. - Chcę usłyszeć
twoją wersję.
Sprytnie wykręcił się od odpowiedzi, nie zdradzając, ile wie. Nieważne. Chciała mu przedstawić
swoją wersję. Chciała mu pokazać, do czego był zdolny Howard i Blackstone.
- Kiedy odmówiłam przyjęcia pracy, którą mi oferował - od razu przeszła do sedna - podwoił kwotę.
Oznajmiłam, że nie chodzi o pieniądze, spytał więc, czego chcę. Powiedziałam, że przeprosin.
- Przypuszczam, że się nie doczekałaś?
- A słyszałeś kiedyś, żeby Howard Blackstone za coś przepraszał? - fuknęła.
- Mów dalej.
- Nie poczuwał się do winy. Zamiast tego oskarżył Matta, że ukradł mnie z Blackstone. Nazwał go
takim samym złodziejem jak jego ojciec i wyjechał z oskarżeniami pod adresem całej rodziny mamy.
To było trzydzieści lat temu. Wierzyć się nie chce, że ciągle oskarża Olivera Hammonda o kradzież
tamtego naszyjnika.
Tajemnica diamentów
193
- Nie bierzesz pod uwagę, że Oliver skorzystał z okazji, by odzyskać to, co według niego było
własnością Hammondów?
- Wykluczone. Oliver nie wziąłby tego naszyjnika, nawet gdyby mu go podali na srebrnej tacy.
Gardził Howardem za pocięcie Serca Buszu i zrobienie z niego czegoś tak pretensjonalnego. Potępiał
go za umieszczenie na naszyjniku nazwiska Blackstone, chociaż diament znaleźli Hammondowie,
oraz za obnoszenie się z nim.
- Z tego co wiem, to dziadek podarował diament Ursuli. Miała prawo zrobić z nim, co chciała. Gdyby
kamień nie zaginął, przeszedłby na ciebie.
Kim potrząsnęła głową.
- Nie. Ojciec był jedynym spadkobiercą mamy. I pewnie usunął mnie ze swojego testamentu.
- Powiedział, że cię wydziedziczy? - Perrini gwizdnął przeciągle. - Nieźle się musieliście ściąć. Chyba
mu nie uwierzyłaś?
- Nie do końca. A inne jego groźby? Nadal nie przyjmuje do wiadomości, że odeszłam z Blackstone -
i od ciebie, dodała w myślach - z jego powodu. Oskarża Matta, że to jego świadome działanie. Na
odchodnym powiedział: „Hammond za to zapłaci".
Złowróżbne zdanie zawisło w powietrzu.
- Uważasz, że sypiał z Marise dla zemsty? - spytał Perrini.
194
Bronwyn Jameson
- Nie wiem, ale nie zdziwiłabym się, gdyby chciał, żeby Mart tak myślał.
- Czy Hammond miał powody posądzać żonę o zdradę?
- Matt nie rozmawiał ze mną o swoim małżeństwie.
- Chcę znać twoje zdanie.
Kim chciała zaprzeczyć, lecz nie mogła. Odwróciła wzrok. Jej milczenie mówiło samo za siebie.
Stali obok siebie w ciszy. Ich myśli pobiegły w tym samym kierunku. Nieważne, czy Marise i Howard
naprawdę mieli potajemny romans. Jeśli brukowce pójdą tym tropem, jeśli Matt w to uwierzy, groźba
Howarda się spełni. Nie ma znaczenia, czy sam będzie świadkiem swojego triumfu, czy nie. I tak wygrał.
Kim poczuła nagły dreszcz. To był jej ojciec. Człowiek, którego w dzieciństwie uwielbiała. Któremu
chciała dorównać, gdy poświęciła się karierze w branży kamieni szlachetnych.
- Jak mogę płakać po takim człowieku? - powiedziała gorzko. - Jak inni mogą go opłakiwać?
Perrini nié odpowiedział. Zamiast tego dotknął ostrzegawczo jej ramienia. Odwróciła się. W drzwiach
balkonowych stała Sonya.
Słyszała jej ostatnie słowa?
Kim zrobiło się słabo. Nie chciała zranić uczuć ciotki, która z niezrozumiałego powodu wiernie trwała
przy Howardzie. Przez lata snuto wiele domysłów na temat
Tajemnica diamentów
195
ich relacji. Kim uwierzyła zapewnieniom Sonyi, że nigdy ze sobą nie spali.
„Ależ skąd! To przecież mój szwagier" - odpowiedziała urażona na pytanie Kim.
Mimo to mogła się kochać w tym draniu. I płakać po nim szczerzej niż reszta.
- Wiem, że nic nie jedliście - zaczęła matczynym tonem - dlatego zaraz podam kolację. Zostaniesz,
Ric?
- Tak, dziękuję.
- Dobrze. Twój pokój czeka. Jak zawsze. Zostań na noc. Będzie nam bardzo miło.
Twój pokój? Jak zawsze?
Osłupiała Kim zamrugała powiekami. Najwyraźniej pod jej nieobecność Perrini zakotwiczył się w jej
rodzinie i bywał tu regularnie. Spoglądała to na ciotkę, to na swojego byłego męża. Nic dziwnego, że
wiedział, dokąd zanieść jej bagaż.
- Nigdzie się nie wybieram - uśmiechnął się ciepło do Sonyi. Kiedy zwrócił się do Kim, w jego oczach
była powaga.
Te słowa zabrzmiały jak przysięga.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Perrini dotrzymał słowa. Przenocował i został na cały piątek do powrotu Ryana.
- Czy Ryan uważa, że kobiety załamią się bez stojącego na straży silnego mężczyzny? - Kimberley
zapytała Danielle przy śniadaniu.
- Nie nazwałabym tego staniem na straży. Nie przestaje chodzić ani na chwilę.
Kim obserwowała brata. Przechadzał się niecierpliwie z jednego końca tarasu na drugi z telefonem
przy uchu i zmarszczonym czołem.
- Powinien iść do pracy. Poczuje, że robi coś pożytecznego.
- Ryan robi pożyteczne rzeczy. - Głos Sonyi dobiegł zza pleców Kim. Ciotka przyniosła świeżą kawę.
Postawiła ją na stole. - Odbiera wszystkie telefony. Ja nie byłabym w stanie. Powiadomi nas, jeśli
tylko się dowie czegoś nowego. A jeśli policja będzie nas szukać - zawiesiła głos i znacząco spojrzała
na Kim - przyjadą tutaj.
Po tych słowach zebrała ze stołu talerze i odeszła do-
Tajemnica diamentów
197
stojnym krokiem. Wczoraj wieczorem dała pracownikom rezydencji wychodne. Za namową
Perriniego oczywiście.
Kim rozumiała konieczność zachowania czujności. Pozostawiała sobie jednak prawo do krytycznej
oceny zachowania Perriniego, który szarogęsił się w sprawach dotyczących wyłącznie BlackstoneÓw.
Dziesięć lat wcześniej wykrzyczała mu w twarz, że ożenił się z nią, by wejść do rodziny. Spytała, czy
zamierza zmienić nazwisko, skoro Howard traktuje go jak ukochanego syna. Sama czuła się
nieważna. O jej znaczeniu decydowało tylko nazwisko Blackstone.
Musiała wyjechać, by uwierzyć w siebie i dowieść swojej wartości. Pod jej nieobecność Perrini
ugruntował swoją pozycję. Wspiął się na szczyt korporacyjnej drabiny Blackstone Diamonds i stał się
częścią rodziny, o czym świadczyła swoboda w obcowaniu z Sonyą i Danielle.
Z jej ojcem też pewnie łączyła go zażyłość. Wróciło gorzkie wspomnienie słów Howarda,
skierowanych do Perriniego po ich powrocie ze spontanicznego wypadu do Vegas zwieńczonego
ślubem. „Witaj w rodzinie", powiedział, gdy trzymając się za ręce oznajmili mu radosną nowinę.
Zerwał się wtedy na równe nogi, uścisnął Perri-niemu dłoń i poklepał go po plecach. „Na tobie zawsze
można polegać, Ric".
To był druzgocący cios dla Kim. Poczuła się jak wy-
198
Bronwyn Jameson
rzutek we własnej rodzinie. Te słowa bolały ją do dzisiaj. Zebrała ze stołu resztę naczyń.
- Pomogę Sonyi sprzątać ze stołu - oznajmiła.
- Umiesz obsługiwać zmywarkę? - spytała Danielle, unosząc brwi. - Zmieniłaś się, kuzynko.
Zaimponowałaś mi.
- Danielle twierdzi, że się zmieniłam - powiedziała Kimberley, zamykając zmywarkę i spoglądając na
Sonyę stojącą po drugiej stronie wielkiej kuchni - ale nadal mówię bez zastanowienia. Przepraszam cię za
te słowa o Ryanie. Byłam poirytowana.
- Jak wczoraj wieczorem?
Jak mogę płakać po takim człowieku? Jak inni mogą go opłakiwać? - pomyślała.
Kim zbladła. Chciała jednak być w zgodzie ze sobą nawet za cenę zranienia uczuć ukochanej ciotki.
- Przykro mi, że to słyszałaś, ale nie żałuję tych słów.
- On nie jest złym człowiekiem.
- Czemu tak go bronisz, chociaż drań zdeptał tylu ludzi?
- Dla mnie zawsze był dobry. Po śmierci mojego ojca dał mi dach nad głową i opłacił moją edukację.
To samo zrobił dla Danielle. Jako matka nie mogłabym sobie życzyć więcej dla córki.
- Danielle jest cudowna, ciepła, utalentowana, inte-
Tajemnica diamentów
199
ligentna. To twoja zasługa. Na pewno jesteś z niej dumna.
- Jestem, Kim, ale to nie tylko moja zasługa. Czy Danielle powiedziała ci, że to Howard wsparł ją
finansowo przy rozkręcaniu firmy?
- Tak. - Kim nie mogła się uwolnić od myśli, że Howard musiał widzieć w tym jakąś korzyść dla
siebie.
- Zrobiłby to samo dla ciebie, gdybyś została.
- Nigdy nie chciałam mieć własnej firmy.
- Więc awansowałby cię w Blackstone, tak jak Ryana i Rica. Kochał cię, Kim. Pamiętaj o tym, nawet
jeśli masz do niego pretensje.
W słowach Sonyi było tyle żaru, że Kim chciała jej wierzyć. Któż nie pragnąłby miłości swoich
rodziców? Wspomnienie ostatniego spotkania z ojcem ciągle tkwiło w jej sercu jak zadra. Wyraz jej
twarzy musiał zdradzić ponure myśli, gdyż Sonya ciągnęła z tym samym przekonaniem:
- Ursula opowiadała, że szalał ze szczęścia, gdy się urodziłaś. Sam wybrał ci imię.
- Po jednej z kopalni. Wielkie dzięki.
-Mylisz się, skarbie. Kiedy przyszłaś na świat tydzień przed terminem - dwudziestego szóstego
stycznia w Dniu Australii - chciał ci dać imię pasujące znaczeniem do narodowego święta. Wybrał
Kimberley, ponieważ to jego ukochana część Australii, rejon pięknej przy-
200
Bronwyn Jameson
rody,, miejsce bogactw naturalnych. To ty, Kim, zawsze byłaś jego skarbem. Pamiętaj o tym.
W sobotę rano wyłowiono z wody ciało pilota. Australijska służba ratownicza zamierzała odwołać
akcję poszukiwania ewentualnych ocalonych i skupić się na poszukiwaniach wraku na dnie morza.
Ric nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko. Przez cały ranek wisiał na telefonie, informowany
przez kolejnych rozmówców o obowiązujących przepisach i procedurach.
Wykończony rzucił telefon i potarł dłonią policzki. Potrzebował golenia. I snu. Nie wystarczy
zamknięcie oczu na kilka minut w przerwie między telefonami.
Papiery na stole w salonie na ostatnim piętrze rezydencji mówiły same za siebie. Było gorzej, niż
przypuszczał dwa dni temu. I nie chodziło tylko o skandal. W działach ekonomicznych dzisiejszych
gazet roiło się od spekulacji na temat następcy Howarda Blackstonea i walki o władzę w firmie wartej
miliardy dolarów.
Dziennikarskie hieny nie czekały nawet na odnalezienie ciała.
Potrzebował przerwy. Wyszedł na patio. Jego oczom ukazał się widok, dzięki któremu natychmiast
zapomniał o zmęczeniu.
Na brzegu basenu leżała Kimberley. Czarny jednoczęściowy kostium opinał jej ciało i podkreślał
smukłość
Tajemnica diamentów
201
długich opalonych nóg. Oszołomiony widokiem, chłonął każdy szczegół.
Stała się wyrafinowaną seksowną pięknością, na jaką w wieku dwudziestu jeden lat dopiero się
zapowiadała, gdy dziesięć lat temu skrzyżowały się ich spojrzenia przy stole w Miramare.
Nagły ból szarpnął mu serce na wspomnienie straconych lat z dala od niej, wszystkich
wypowiedzianych w złości słów, dumy, która nie pozwoliła mu o nią walczyć.
Szybko przywołał się do porządku. Nie czas na rozpamiętywanie przeszłości. Kim jest tu teraz, a on
zrobi wszystko, żeby ją zatrzymać.
Unikała go, a w obecności Sonyi traktowała z chłodną uprzejmością. Wolał jej cięty język. Nadarzała
się okazja, by usłyszeć sporą dawkę uszczypliwości.
I zażyć trochę ruchu.
Pokonywanie kolejnych długości basenu było marną namiastką surfingu, ulubionej aktywności Rica.
Zmagania z nieprzewidywalnością oceanu hartowały odporność na przeszkody w biznesie. Lubił
wyzwania. W wodzie i w interesach. Trochę za późno dotarło do niego, że od swojej kobiety też
oczekuje trudnych wyzwań.
Szybkie tempo, rytmiczne uderzenia o powierzchnię wody rozproszyły poranną frustrację i pobudziły
do życia.
202
Bronwyn Jameson
Wychodząc z wody, spojrzał w stronę jedynego zajętego leżaka. Półleżąca Kim zaciskała palce na
jego krawędziach. Nawet z daleka czuł jej wewnętrzne napięcie.
Wiedział, że odbiera jego obecność jako wtargnięcie w jej prywatną przestrzeń. Uśmiechnął się lekko
na wspomnienie wieczoru w dniu jej przybycia, gdy przerwał jej samotne rozmyślania na tarasie.
Wyobraził sobie jej gniew, gdyby wtedy...
Ociekając wodą podszedł do niej i potrząsnął głową jak mokry pies.
Kim go nie zawiodła. Z tłumionym okrzykiem wyprostowała się i zerwała z nosa zachlapane okulary.
Jej zielone oczy miotały błyskawice.
- Co ty wyprawiasz, Perrini?
Ric przysunął sobie leżak, ułożył się na nim wygodnie i ze spokojem odparł:
- Suszę się.
Dobrze było znów ujrzeć ten płomień w jej oczach. I zaśmiać się szczerze po raz pierwszy od paru dni.
Przy niej zawsze się ożywiał... pod każdym względem. Teraz chłonął widok Kim wycierającej okulary
skrawkiem kostiumu i nie odwrócił wzroku, nawet gdy dostrzegła, dokąd powędrował spojrzeniem.
- Ładny kostium - rzucił.
- Pożyczyłam od Sonyi. - Nie kryła irytacji. - Mówiła, że pracujesz.
- Bo pracowałem.
Tajemnica diamentów
203
- Myślałam, że mówi o biurze.
- Mam prowizoryczne biuro na piętrze. W salonie obok mojej sypialni - rzucił od niechcenia.
- Nie masz gdzie mieszkać?
- Mam dom. W Bondi.
- Ten sam? - spytała po dłuższej chwili milczenia.
- Tak. Czemu pytasz?
- Myślałam, że go sprzedałeś. Chociaż z drugiej strony ceny nieruchomości na wschodnich
przedmieściach rosną, więc to dobra lokata kapitału.
- Nie dlatego go zatrzymałem.
- A dlaczego?
Zaskoczony pytaniem otworzył oczy. Odsunęła okulary na czubek głowy i mierzyła go bacznym
spojrzeniem. Jej bliskość, intymność tej chwili działały na niego jak kiedyś.
- Bo lubię tam mieszkać.
Przez jej twarz przemknął cień. Nie zdążył go rozszyfrować. A kiedy umieściła okulary na nosie i
przewróciła się na plecy, wiedział, że chwilowe porozumienie między nimi uleciało, jeszcze zanim
rzuciła zaczepnym tonem:
- Skoro tak lubisz swój dom, czemu spędzasz tyle czasu tutaj?
-Hm...
- Co znaczy to „hm"?
- Sonya wspomniała, że masz problem z męską strażą.
204
Bronwyn Jameson
Pił do jej wczorajszego komentarza przy śniadaniu. To samo bez wahania rzuciłaby mu prosto w
twarz, dlatego złościło ją, że za jej plecami powtarzają sobie jej słowa.
- Czy ty i Sonya często o mnie rozmawiacie?
- Rozczaruję cię, jeśli powiem, że nie?
Do diabła z nim i jego aksamitnym tonem. Do diabła z czarem, jaki roztacza, paradując tu w kąpielów-
kach a la Daniel Craig. I do diabła z nią za jej głupotę, za śledzenie go spod zmrużonych powiek, za
pytanie o dom, za chęć powiedzenia: „Ja też lubiłam tam mieszkać, chociaż to trwało tak krótko". Do
diabła z tęsknotą za miejscem, w którym byli razem, za czasem, który nie wróci.
- Nie, o ile to prawda - odparowała.
Zapadła niezręczna cisza. Kim zamknęła oczy, nie mogła jednak sprawić, że Perrini zniknie. Czuła na
sobie jego badawczy wzrok.
Nie wytrzymała. Opuściła stopy na ziemię. Zanim zrobiła kolejny ruch, osadziło ją w miejscu pytanie:
- Znowu uciekniesz?
- To cios poniżej pasa.
- Raczej celne spostrzeżenie. - Przyjął pozycję siedzącą, prezentując idealną rzeźbę mięśni brzucha. -
Zdradzisz mi, co cię tak naprawdę gryzie? W czym ci przeszkadza moja obecność?
- Nie chodzi tylko o ciebie. Wykańcza mnie to ciągłe czekanie. Ty, Ryan, Garth macie chociaż jakieś
zajęcie,
Tajemnica diamentów
205
odbieracie telefony, śledzicie poszukiwania. Nie przypuszczałam, że będzie mi tak trudno siedzieć
tutaj i czekać w poczuciu... wykluczenia.
- Przecież informujemy cię na bieżąco.
- Właśnie. To wy trzymacie rękę na pulsie, wy przekazujecie informacje. A przecież ja też mogę
odbierać telefony. Mówić w imieniu Blackstoneow. Co to za problem powiedzieć „bez komentarza"
albo „nie ma nowych informacji".
- A jeśli zadzwoni Tracy Mattera, Max Carlton czy Jamie O'Hare, też powiesz im „bez komentarza"?
- Skąd mam wiedzieć, skoro te nazwiska nic mi nie mówią?
- Szefowa działu wydobycia, kierownik działu personalnego, kierowca Howarda. Wszyscy dzwonili
dziś rano. Nie wymyśliłem ich sobie. Pracują w Blackstone.
- A ja nie. Wszystko jasne.
Ric patrzył, jak Kim wstaje z leżaka. Mógł pozwolić jej odejść. Dała mu jednak świetny pretekst do
rozpoczęcia rozmowy. Chciała coś robić, zająć czymś umysł.
- Nie musi tak być, Kim.
Odwróciła się, nie dokończywszy wiązania żółtozielonego sarongu wokół bioder.
- Sugerujesz mi powrót do Blackstone? Mam pracę, którą kocham, i dom w Nowej Zelandii. Niby
czemu miałabym wrócić?
206
Bronwyn Jameson
- Bo jesteś Kimberley Blackstone. - i to się nie zmieni.
- Inne rzeczy się zmieniły. - Wstał z leżaka i spojrzał jej w twarz. - W skład zarządu wchodzi siedem
osób: Ryan, Garth, twój wuj Vincent, David Lord, Allen Fitzpatrick...
- Ty szósty - kontynuowała liczenie - i mój ojciec.
- Zgodnie ze statutem firmy na każdym posiedzeniu zarządu powinien być jeden z trzech
Blackstonebw.
- Myślisz o następcy ojca? - Wyraz jej oczu i ton głosu zdradzały aż nadto wyraźnie, co o tym sądzi. -
Nie za wcześnie?
-Najbliższe zebranie zarządu odbędzie się w ten czwartek. Do tego czasu wszystko powinno się
wyjaśnić. Zarząd będzie chciał wyznaczyć następcę. Może to brzmi bezdusznie, ale jako kierujący
firmą mamy zobowiązania wobec naszych udziałowców i pracowników. Musimy pokazać, że wbrew
sugestiom prasy firma jest stabilna.
- Czyli walka o władzę między tobą a Ryanem to wymysł?
Czytała dzisiejsze gazety. Ric zaklął w duchu.
- Nie wierz we wszystko, co piszą. To zarząd zdecyduje, kto zostanie następcą Howarda, jeśli to się
okaże konieczne. Nie będzie żadnej walki.
Szykowała się do cierpkiego komentarza - widział to w jej oczach - lecz nie zdążyła. Rozproszył ją
melodyjny
Tajemnica diamentów
207
dzwonek telefonu. Sprawdziła numer dzwoniącego i na jej twarzy odmalowała się ulga.
- Przepraszam, muszę odebrać.
To pewnie Hammond, pomyślał Ric. Fatalny moment sobie wybrał.
Z telefonem przy uchu Kim zdążyła już odejść kilka kroków. Ric dogonił ją i położył jej rękę na
ramieniu.
Podskoczyła jak oparzona i gwałtownie obróciła się na pięcie.
- Zaczekaj chwilę - rzuciła do rozmówcy. Potem zwróciła się do Rica: - Czego chcesz?
Odczekał moment, aż cała jej uwaga skupi się na nim. Potem powiedział:
- Na zebraniu zarządu padnie twoje imię. Pomyśl o tym. To twoja szansa na aktywne uczestnictwo, na
obrócenie tej katastrofy w coś pozytywnego. Możesz być częścią siły, która zdecyduje o dalszym
rozwoju Blackstone.
Kimberley miała w zanadrzu mnóstwo pytań i mnóstwo ciętych ripost, lecz tym ostatnim zdaniem
Perri-ni wytrącił jej oręż z ręki. Z bijącym sercem patrzyła za nim, jak wchodzi do domu.
Myśli kłębiły jej się w głowie. Stała przed szansą odbudowy zerwanych więzi. Mogła naprawić błędy
ojca. Nagle przypomniała sobie o telefonie. Matt. A niech to! Przez trzy ostatnie dni nie mogli się do
siebie dodzwo-
208
Bronwyn Jameson
nić. Ą kiedy w końcu się udało, ona każe mu czekać. Wszystko przez Perriniego, dotyk jego dłoni,
kuszącą propozycję.
- Matt? Jesteś tam? -Tak.
Odetchnęła z ulgą.
- Dziękuję, że czekałeś. Musiałam coś dokończyć.
- Mogę zadzwonić później.
- Nie, już mogę rozmawiać. Cieszę się, że w końcu jesteś osiągalny. Dzwonisz z ziemi czy z
powietrza?
- Jestem w Sydney. Przyleciałem dziś rano.
- Gdzie się zatrzymałeś? W Carlisle Grandę? Wpadnę do ciebie. Pójdziemy na kawę albo na obiad.
Blake jest z tobą? - Rozemocjonowana Kim przemierzała nerwowo patio.
- W taką podróż syna się nie zabiera. Przystanęła gwałtownie. Co za głupota i bezmyślność
z jej strony! Matt przyleciał zidentyfikować ciało Marise. Jak mogła pytać go o Blakea?
- Tak mi przykro, Matt. - Nie znajdując odpowiednich słów, powtórzyła: - Tak mi przykro z powodu
tej straty. Mogę sobie tylko wyobrazić, że dla ciebie to tak samo trudne jak dla nas.
- Nie - wszedł jej w słowo - nie sądzę, żebyś umiała to sobie wyobrazić.
Miał rację. Z przejęcia ściskało ją w gardle. Rozmowa w cztery oczy byłaby łatwiejsza.
Tajemnica diamentów
209
- Pójdziemy na kawę? - powtórzyła propozycję.
- Zostanę tylko na czas potrzebny do zorganizowania pogrzebu.
Słowo „pogrzeb" zmroziło jej krew w żyłach.
- Zawiadom mnie, gdy będziesz już wiedział kiedy i gdzie. Chciałabym przyjechać.
- To będzie prywatna ceremonia. Żadnych mediów. Żadnych Blackstonebw.
Rozumiała go. Wiedziała, że za ostrym tonem kryje się niewyobrażalny ból. Mimo to jego odmowa
była dla niej jak policzek. I wyzwoliła w niej kąśliwość.
- Wybacz, ale nie będę tam dla ciebie, dla Blakea czy Marise. Po odejściu Howarda najwyższy czas
skończyć z wrogością między Hammondami i Blackstoneami. Czas skończyć z opowiadaniem się po
jednej ze stron. Mam tego dość. Sonya na pewno też. Zaproponowano mi miejsce w zarządzie
Blackstone Diamonds. To dobra okazja, żeby wreszcie zakopać topór wojenny i odnowić zerwane
więzi.
-Twoja pozycja w zarządzie Blackstone i praca w Hammonds to konflikt interesów, nie sądzisz?
- Nie musi tak być. Rywalizacja w interesach to skutek starego zatargu i pielęgnowanych uraz. Pewne
sprawy dotyczyły tylko Howarda i mnie. Skoro nie ma już powodu...
- Nie - przerwał jej Matt. - Po tym, co Blackstonebwie zrobili mojej rodzinie, to się nie skończy.
Będzie trwać,
210
Bronwyn Jameson
póki Hammondowie nie odzyskają wszystkiego, co ten drań nam odebrał. Ponieważ zabrał mi też
żonę, którą chowam w przyszłym tygodniu, nie odpuszczę.
ROZDZIAŁ PIATY
- To na razie tyle. Dziękuję, Holly.
Ric zamknął drzwi biura za swoją asystentką, która przyniosła wycinki z wtorkowych gazet
porannych. Mimo że nadal nie odnaleziono ani wraku, ani ciał pozostałych ofiar katastrofy, nagłówki
wciąż wabiły żądnych sensacji czytelników. W tym tygodniu prasa wróciła do tragedii z przeszłości
Howarda Blackstonea - od porwania dwuletniego Jamesa Hammonda Blackstonea sprzed trzydziestu
jeden lat po samobójstwo Ursuli Blackstone i zniknięcie naszyjnika Blackstone Rose.
- Sępy. - Z ledwo skrywaną furią Ryan rzucił na biurko Rica wydanie jednej z ogólnokrajowych gazet.
- Spodziewałem się po nich wyższego poziomu.
Jedyne, czego Ric się spodziewał po prasie, to wysyp sensacji. Media prześladowały Howarda
Blackstonea za życia i nie dały mu spokoju po śmierci. Niczym ciężka burzowa chmura wisiała nad
firmą i rodziną groźba niebywałego skandalu, gdyby się okazało, że Howard rzeczywiście miał
romans z Marise. Jak dotąd prasa donio-
212
Bronwyn Jameson
sła tylko o identyfikacji jej ciała, ilustrując tę wiadomość przejmującymi zdjęciami pogrążonego w
bólu Marta Hammonda. Medialna wrzawa wybuchnie pewnie po pogrzebie Marise.
Samo przeczekanie nawałnicy nie wystarczy. Trzeba działać. Ric był to winien Howardowi, jego
ludziom, udziałowcom Blackstone.
Zaczął od zaproszenia Gartha i Ryana na spotkanie do twojego biura w głównej siedzibie firmy.
-Czekaliśmy na wyniki poszukiwań, ale sytuacja zmuiza nas do działania. Trzeba iść naprzód.
- Naprzód? - wybuchnął Ryan. - Nie, Perrini, nie odpuszczamy. Jakim prawem chcesz zrezygnować z
poszukiwań mojego ojca?
Ric spodziewał się tego ataku. Ryanowi nie .podobał się pomysł tego spotkania i musiał to okazać.
- Nie proponuję rezygnacji z czegokolwiek. Ani z poszukiwań, ani z firmy, którą twój ojciec zbudował
od podstaw. Chcę tylko racjonalnego działania z myślą o przyszłości Blackstone. Howard byłby nie-
zadowolony, widząc, że siedzimy bezczynnie i czekamy na wynik akcji poszukiwawczej, która może
trwać jeszcze tygodniami.
Garth pokiwał głową z aprobatą. Starannie złożył studiowany przed chwilą dokument.
- Wyobrażam sobie, jak zareagowałby na spadek cen akcji.
Tajemnica diamentów
213
- Kurs nadal spada? - spytał Ric.
- Od otwarcia sesji o pięć. Przy takim kursie do końca przyszłego tygodnia co drugi analityk giełdowy
wskaże nas jako łakomy kąsek do przejęcia.
- Giełdowych piratów się nie obawiam.
- A kogo? - spytał Ryan.
- Marta Hammonda.
- Ciągle go winisz?
Ric zacisnął zęby, chociaż cios był wymierzony znacznie niżej. Nie chcąc dać satysfakcji Ryanowi,
zbył to pytanie milczeniem. Zamiast na osobistych wycieczkach, skupił się na objaśnieniu im celu
spotkania: należy zapobiec realnej groźbie przejęcia firmy przez człowieka pałającego chęcią zemsty.
- Howard ma pięćdziesiąt jeden procent akcji Blackstone Diamonds. Jak to zostanie podzielone?
-zwrócił się do Gartha, dyrektora finansowego i jednocześnie wykonawcy ostatniej woli Howarda.
- Równo pomiędzy ciebie, Ryana i Kimberley.
- Mimo gróźb nie usunął Kim z testamentu? Garth potrząsnął głową.
- Miał taki zamiar w listopadzie po powrocie z Nowej Zelandii, ale chyba przemyślał sprawę. Może
jest w tym jakaś moja zasługa. Ostro z nim pogadałem. Może zabrał do samolotu swojego prawnika,
żeby omówić kwestię wydziedziczenia. Tak czy owak, jego testament pozostaje ważny. Nadal
obowiązuje podział
214
Bronwyn Jameson
jego akcji między waszą trójkę. Obawiasz się, że Hammond wykupi udziały Kim tak jak dziesięć
procent Williama?
Jeszcze dwa miesiące temu obaj starsi bracia Howarda, bliźniacy William i Vincent, mieli udziały w
Blackstone Diamonds. Potrzebujący gotówki William skorzystał z okazji spieniężenia akcji z premią.
Skłócony z Howardem dobił targu z jego największym wrogiem.
- Z Kim nie musiałby działać aż tak agresywnie - odparł Ric. - Ona nie potrzebuje natychmiastowego
zysku. Wystarczy ją przekonać, że podejmuje słuszną decyzję. Dysponując pakietami Williama i Kim
plus tym, co uda mu się kupić na giełdzie, może zdobyć większość udziałów.
- Wiemy, o co mu chodzi. Chce pogrążyć firmę -stwierdził Ryan.
- Potrzebujemy Kim. Jest szansa, że wróci do Blackstone?
- Pracuję nad tym. - Ric skrzyżował spojrzenie z Ryanem. - Ona jest z Blackstone’ow. Nie powinna
była odchodzić. Ciekawi mnie jedno: co jej zaoferujesz za odejście z House of Hammond?
- Wszystko, co będzie konieczne - powiedział stanowczo Ric. - Zostaw to mnie. Sprowadzę ją z
powrotem.
Tajemnica diamentów
215
- Nie włożyłaś nowej sukienki? - Sonya uniosła brwi na widok Kim schodzącej po schodach w
jasnobeżowej dopasowanej kreacji z lnu.
Kim włożyła ją w ostatniej chwili. Wcześniej przebierała się kilka razy. Sukienka kupiona za namową
Sonyi , poszła w odstawkę. Miękka tkanina, cętkowany wzór, seksowny krój przyciągały wzrok, lecz
były za mało oficjalne na kolację w sprawach biznesowych.
- Ta bardziej pasuje - wyjaśniła.
Sonya przerwała układanie bukietu ze świeżo ściętych róż i uniosła kształtne brwi jeszcze wyżej.
- Zdawało mi się, że chciałaś kupić coś nowego na dzisiejszy wieczór.
- To był tylko pretekst, żeby wyciągnąć cię z domu. -Kim puściła do niej oko.
Obie potrzebowały zmiany miejsca. Kim przypuszczała, że nie będzie jej brakować obecności
Perrinie-go, Ryana i Gartha z ich chmurnymi minami i wiecznie dzwoniącymi telefonami.
Danielle też wyjechała. Miała dokończyć przygotowania do corocznego pokazu biżuterii firmowanej
przez Blackstone Jewellery.
Bez nich cisza dzwoniła w uszach. Kim odczuła to boleśnie dziś rano po przebudzeniu. Środa. Dzień
pogrzebu Marise. Piękna, uparta, pewna siebie Marise nie żyła. Po raz pierwszy od dnia katastrofy
Kim zmierzyła się z myślą, że jej ojciec też odszedł. Dom,
216
Bronwyn Jameson
będący świadectwem jego zamiłowania do wielkości, bogactwa i blichtru, na zawsze już będzie pusty
bez Howarda Blackstonea i jego gości ż kręgów biznesowych i towarzyskich.
Sonya też czuła tę pustkę. Kimberley wystarczyło jedno spojrzenie na znękaną twarz ciotki i jej
roztrzęsione ręce zajęte przygotowywaniem śniadania. Żadna z nich i tak go nie tknęła. Kim uznała, że
obie potrzebują przerwy.
Pretekstu dostarczył Perrini. Zadzwonił z propozycją spotkania.
- Kolacja? - zdziwiła się. Serce zabiło jej żywiej. - To kiepski pomysł.
- Jeść musisz, prawda? Wyjście z domu na parę godzin też ci się przyda. Omówimy szczegóły mojej
propozycji...
Był sprytny. Wiedział, że czekanie i bezczynność doprowadzają ją do szału. Wybrał najlepszy
moment, by kusić ją miejscem w zarządzie i perspektywą zakończenia konfliktu. Potem ją zostawił,
żeby miała czas do namysłu. I tak rozbudził w niej głód informacji o Blackstone Diamonds.
Tylko dlatego przyjęła to zaproszenie. Wybrała prostą klasyczną sukienkę, chociaż Sonya widziała ją
w czymś uwodzicielskim. Wypad do butiku Double Bay był tylko pretekstem. Chciały oderwać myśli
od trwającego w innej części miasta pogrzebu.
Tajemnica diamentów
217
Teraz Kim niecierpliwie przemierzała salon i żałowała, że nie umówiła się z Perrinim w restauracji.
Czekanie, aż mężczyzna zajedzie pod dom, nasuwało nieodparte skojarzenie z prawdziwą randką.
Szkoda, że nie kazała mu zadzwonić po wyjściu z biura. Lepiej by sobie wszystko zaplanowała. Może
jeszcze ma czas iść na górę i zmienić kolczyki? Albo upiąć włosy? Zajęłaby czymś ręce i...
Jej rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka u drzwi. Perrini. Punktualny co do minuty.
- Otworzę! - zawołała Sonya.
Parę chwil później usłyszała stłumione głosy, a potem tubalny śmiech Perriniego. Czuła ściskanie w
żołądku, mrówki przebiegły jej po skórze. Potrzebowała czasu, by zebrać się w sobie, ochłonąć. Nie
dali jej szansy. Ich kroki zbliżały się nieubłaganie. W ostatniej chwili opadła na fotel i chwyciła leżące
na stoliku pismo.
- Kim, Ric przyjechał - oznajmiła Sonya.
Podniosła wzrok znad rozłożonego czasopisma i napotkała spojrzenie jego niebieskich oczu. Poczuła
się jak odurzona.
- Jesteś - powiedziała bez sensu.
Nie takie powitanie ćwiczyła. Miała rzucić chłodno: „Spóźniłeś się" i ruszyć do auta.
- Gotowa? - spytał.
- Od dwudziestu minut. Nieznacznie uniósł brwi.
218
Bronwyn Jameson
- Miło słyszeć, że nauczyłaś się punktualności.
Ta uwaga ostudziła jej krew. Zignorowała wyciągniętą dłoń Perriniego. Wstała z fotela, ucałowała
Sonyę w policzek i ruszyła do drzwi, które otworzyła jej Marcie, gospodyni w rezydencji.
Maserati stało przed domem. Zamknięte.
Spoglądała niecierpliwie ku otwartym drzwiom. Perrini pojawił się po kilku minutach. Musiała
przyznać, że wyglądał świetnie. Nawet po kilkunastu godzinach pracy jego ciemnografitowy garnitur i
śnieżnobiała koszula były nieskazitelne, a szafirowy krawat imponował idealnym węzłem.
Nie chodziło o samo szyte na miarę ubranie. Raczej o sposób, w jaki się nosił. W drogim garniturze
czy kąpielówkach prezentował tę samą pewność siebie i emanował autorytetem.
Nic dziwnego, że trudno było Kim utrzymać odpowiedni poziom irytacji.
- Nie ufasz pracownikom rezydencji? - Wskazała zamknięte auto.
- Siła przyzwyczajenia. - Pilotem odblokował centralny zamek. Otworzył jej drzwi, zaczekał, aż
usiądzie, pochylił się i zajrzał jej w oczy.
- Szczerze mówiąc, wcale nie spodziewałem się tu służby.
- Nie widziałam sensu w czasowym odsyłaniu lojal-
Tajemnica diamentów
219
nych i sprawdzonych ludzi z obawy przed wyciekiem informacji, skoro prasa i tak ma swoje źródła.
- Mówisz o pogrzebie Marise?
- Chociażby. - Wzmiankę o tym znalazła w kilku dzisiejszych gazetach, co wzbudziło jej wściekłość.
- Są świetnie poinformowani.
- Za to im płacą. Pasy.
- Nie jestem dzieckiem. Wiem, że...
Zatkało ją, gdy przechylając się ku drzwiom, musnął ramieniem jej pierś. Pod wpływem tego
przelotnego kontaktu poczuła ciepło rozlewające się w dole brzucha.
Cholera.
Znieruchomiał na moment przed zapięciem jej pasa; a może to jej serce zamarło z emocji. Zatopiwszy
spojrzenie w jej zielonych oczach, powiedział z powściąganą irytacją:
- Wiem, że nie jesteś dzieckiem, Kim. Wbrew pozorom.
Na sześć długich sekund musiała powstrzymać gniew. Tyle czasu zajęło mu obejście auta i zajęcie
miejsca za kierownicą. Odczekała drugie tyle, gdy uruchamiał silnik. Dłużej nie zamierzała czekać.
- Wbrew pozorom? - powtórzyła chłodnym tonem. Dorosłym tonem.
- Twoja decyzja o ponownym przyjęciu pracowników
220
Bronwyn Jameson
rezydencji bez konsultacji ze mną... Miałaś inny powód niż chęć zagrania mi na nosie?
- Bez konsultacji z tobą? Nie wiedziałam, że zarządzasz teraz moim domem.
Wyjechawszy zza bramy na ulicę, spojrzał na nią spod zmrużonych powiek.
- Nie wiedziałem, że uważasz się za część tego domu. Celny strzał. Sama go sprowokowała.
- Masz rację - odparła już spokojniej. - Jestem tylko gościem, ale zanim wezwałam pracowników do
powrotu, radziłam się Sonyi. Nie potrzebuje dodatkowego zajęcia.
- Może jednak potrzebuje.
Trafna uwaga wygasiła resztki urazy w sercu Kim. Nie mogła się gniewać, skoro oboje myśleli to
samo.
- Tak, ale bez przesady. Dlatego dałam kucharzowi dodatkowy tydzień urlopu. Sonya uwielbia
gotować i tyle dodatkowej pracy jej wystarczy. Marcie zajmuje się domem.
- Ty jako pomoc to za mało?
- W kuchni? - zaśmiała się Kim. - Wiesz, czym się kończy moje gotowanie!
Na ułamek sekundy skrzyżowali spojrzenia. Wróciło wspomnienie sprzed dziesięciu lat. Spalony
bekon, dym, piszczenie czujnika dymu i wołająca o pomoc Kimberłey.
Jej poślubiony sześć dni wcześniej mąż porwał ją na
Tajemnica diamentów
221
ręce niczym dzielny strażak i zaniósł do sypialni. „Tutaj możesz krzyczeć do woli", powiedział wtedy.
- Przez dziesięć lat wszystko się zmienia - powiedział teraz.
- Niektóre rzeczy pozostają niezmienne.
Gdy stanęli na światłach, Ric oparł się o kierownicę i odwrócił się, by się uważniej przyjrzeć Kim.
Miała ciasno upięte włosy, delikatny makijaż, skromną biżuterię, a na sobie prostą sukienkę, której
jedyną zaletą była długość odsłaniająca kolana. Asceza stroju zamiast skrywać wydobywała jej urodę,
stanowiąc zniewalającą mieszankę ognia i lodu, siły i bezbronności, zmysłowych ust i oczu
mówiących „ręce przy sobie". Kim Blackstone nie wtopiłaby się w żadne tło nawet w takiej sukience.
- Co się nie zmieniło? - zapytał łagodnie.
Myślał, że zignoruje jego pytanie, ale kiedy odwróciła ku niemu głowę, w jej oczach wyczytał
odpowiedź. Wzajemne cielesne przyciąganie trwało.
Od chwili, w której wkroczyła w jego życie po dwóch latach praktyki pod okiem znawcy diamentów
w Antwerpii, rozpalała jego zmysły do białości. Przez siedem i pół tygodnia odgradzała się od niego
ostrym językiem i ciętymi ripostami. To też się nie zmieniło. Nadal miała w sobie tę samą nieufność,
tę samą przekorę, która dziś kazała jej zrezygnować z włożenia olśniewającej kreacji, którą opisała mu
Sonya.
222
Bronwyn Jameson
Gdyby nie czuła się zagrożona seksualnym napięciem między nimi, nie miałaby potrzeby stosowania
tych mechanizmów obronnych. Dopiero teraz dotarło do niego, że trzymając go na dystans, Kim
zmaga się z własnymi pragnieniami.
Da jej czas.
Tym razem stawka jest o wiele wyższa. Skończyła się gra, zaczęła się walka o przetrwanie.
Kątem oka dostrzegł nieznaczne uniesienie podbródka. Mechanizm obronny numer jeden
sygnalizujący gotowość do pojedynku słownego.
Dalej, skarbie. Czekam, pomyślał.
- Może nie nauczyłam się gotować - nawiązała do wątku kuchennego - ale pod innymi względami się
zmieniłam. Jestem rozważniejsza. Nie decyduję pochopnie. Analizuję różne możliwości, by podjąć
racjonalną decyzję.
Na przykład w kwestii wejścia do zarządu Blackstone.
Chciała skierować rozmowę na ten tor. Dlatego z takim namysłem ważyła słowa. Szkoda, bo nie był
gotowy na podjęcie tematu w tej chwili. Zaledwie pięć minut dzieliło ich od miejsca przeznaczenia,
gdzie - jak przypuszczał - dojdzie do nieuchronnego spięcia. Dlatego teraz postanowił zagrać na
zwłokę.
- Taką jak racjonalna decyzja o włożeniu tej sukienki zamiast nowej?
- Słucham?
Tajemnica diamentów
223
- Mówię o nowej sukience, którą kupiłaś dziś w Double Bay.
- Sonya! A to zdrajczyni!
- I tak wiem za mało. Oświeć mnie.
- Chcesz znać szczegóły naszej wyprawy na zakupy? Uśmiechnął się szeroko na widok jej miny.
- Chcę się dowiedzieć czegoś o sukience i usłyszeć wyjaśnienie, dlaczego jej nie włożyłaś. - Omiótł ją
bezceremonialnym spojrzeniem. - Jest za krótka? Ma za duży dekolt? Za dużo odsłania?
- Wszystko po trochu.
- O! Kiedy cię w niej zobaczę?
- Niedoczekanie! Pewnie nigdy.
- Psujesz mi zabawę.
Po jej wargach przemknął uśmiech. Szybko odwróciła głowę, udając zainteresowanie widokiem za
oknem. Bez trudu zorientował się, w którym momencie udawane zainteresowanie stało się
prawdziwe.
- Dokąd mnie wieziesz? - spytała.
- Do mnie. Czy to cię niepokoi?
- Miała być kolacja. Myślałam, że zjemy w restauracji.
- Mogę zamówić stolik w Icebergs - powiedział -ale nie mogę obiecać warunków do spokojnej rozmo-
wy ani tego, że w jutrzejszych rubrykach towarzyskich nie pojawi się informacja o naszym
tête-à-tête... - zawiesił głos - ...co nie byłoby takie głupie. Prasa skupiłaby się na nas zamiast drążyć
temat Howarda i Marise.
224
Bronwyn Jameson
- Włączył kierunkowskaz, zjechał na pobocze i sięgnął po telefon. - Decyduj, Kim: mam zamówić
stolik czy jedziemy do mnie i przy kolacji w spokoju rozmawiamy o interesach?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Gotując się ze złości, świadoma manipulacji, Kimberley wybrała prywatność. Mieli do omówienia
ważne sprawy. Jeśli Perrini znów zacznie się z nią droczyć, po prostu rzuci w niego tym, co będzie
miała pod ręką.
Czuła się nieswojo, jadąc do domu, w którym spędzała weekendy i noce w trakcie ich romansu, a
potem przeżyła dziesięć dni burzliwego małżeństwa. W firmie zachowywali wobec siebie
profesjonalną powściągliwość. Dopiero wieczorem rzucali się na siebie rozpaleni namiętnością, której
nie mogli tłumić ani chwili dłużej.
- Denerwujesz się?
Pytanie Rica wyrwało Kim z objęć wspomnień. Koniuszkiem języka zwilżyła spierzchnięte wargi.
- A powinnam?
- Nie masz powodu.
Na chwilę zatrzymał wzrok na jej ustach. Ciekawe, czy on też cofnął się we wspomnieniach do
tamtych namiętnych chwil.
- Mieszkasz sam? - spytała.
226
Bronwyn Jameson
To pytanie wisiało w powietrzu, odkąd przy basenie powiedział, że nie sprzedał domu.
- W tej chwili... tak.
Co się kryło za tą odpowiedzią? Odejście kochanki? A może kobieta, która tylko czeka, by ustawić
swoje szpilki pod jego łóżkiem?
Wyobraźnia podsunęła jej niechciane obrazy. Perrini z kobietą bez twarzy i imienia. Jej dłonie pod
jego koszulą. Jej wargi rozchylające się pod dotykiem jego warg. Jej ręce pociągające go na łóżko.
Nie. Otrząsnęła się z tych wizji. Kiedy otworzył jej drzwi, a potem wprowadził do holu i do windy,
walczyła z absurdalną zazdrością. Nie miała prawa do tego domu. Ani do niego.
Interesy, powtarzała w duchu. Tu nie chodzi o nas.
W ciasnej windzie czuła jego napięcie, rozpaloną skórę pod ubraniem. Wróciły wspomnienia
niecierpliwych ust, rąk, pospiesznie zrzucanych ubrań. Kobieta bez twarzy zyskała jej oblicze.
- Głodna?
Potrzebowała dłuższej chwili, by wrócić do rzeczywistości.
- Tak. Co jemy?
- Owoce morza. Ze względów praktycznych zamówiłem z wyprzedzeniem. Będą pieczone
przegrzebki, krab niebieski, pstrąg, ryba dnia z sosem aioli i sola z Murray River.
Tajemnica diamentów
227
Kim lekko skinęła głową, choć jej kubki smakowe szalały. Prawdziwym testem było ostatnie danie.
- A co na deser?
- Zabaglione i lody. Niebo w gębie.
Winda zatrzymała się na ostatnim piętrze. Dopiero tutaj uderzyły Kim zmiany w wystroju domu. Na
parterze nie zwróciła na nie uwagi.
Dziesięć lat temu królowała tu surowa biel. Światło słoneczne wpadające przez liczne okna odbijało
się od białych ścian i oślepiało.
Dziś ostrość światła łagodziły barwy kremowe, łososiowe i soczysta zieleń na ścianach. Jedną ścianę
w jadalni pokrywały brzoskwiniowe cętki o różnym nasyceniu koloru. W ciepłą paletę barw wpisywał
się wystrój: obrazy, kwiaty, lśniące drewniane podłogi i terakotowe sofy zarzucone poduszkami.
Obejrzawszy wszystko dokładnie, Kim poszukała wzrokiem Perriniego. W milczeniu obserwował ją
zza kontuaru. Przed nim stały dwa kieliszki i butelka wina.
-1 jak? - spytał. - Dobrze wyszło?
Słuchał i zapamiętał. Pewnego wieczoru, leżąc na śnieżnobiałej sofie z głową na jego kolanach,
opowiedziała mu, jak ona urządziłaby ten dom.
Rozejrzała się jeszcze raz.
- Nieźle. Tobie się podoba?
- Ogólnie tak. Ten brzoskwiniowy trochę mnie uwierał, ale Madeleine nalegała.
228
Bronwyn Jameson
Serce w niej zamarło. To oczywiste, że sam tego nie zrobił. Głupia była, wyobrażając sobie, jak
dobiera kolory i poduszki, kierując się jej niedzielnymi rojeniami.
Podeszła do wielkich abstrakcyjnych płócien, potem do okna.
- Madeleine? - powtórzyła pytająco.
- Dekoratorka. Zinterpretowała po swojemu moje wskazówki.
Kim nie chciała się wdawać w dalsze rozważania. Wolala uznać, ze w czasie remontu po prostu nawiązał
do jej pomysłow. Wystarczy, ze czuła seksualne przyciąganie, gdy stawal blisko niej. Wyobrażając sobie,
że urządzał dom z myślą o niej, zafundowałaby sobie emocjonalne rozchwianie.
Kiedy podszedł do niej z kieliszkiem białego wina, podziękowała mu uśmiechem.
- Nawet gdybyś pomalował ściany na kanarkowo, nic by się nie stało. To - wskazała widok za oknem
- i tak przebija wszystko.
Otworzył drzwi. Kim wyszła na balkon i stanęła przy balustradzie z kutego żelaza. W dole po lewej
tętniła życiem najbardziej znana plaża w Sydney. Mimo późnej pory zaludniał ją różnobarwny tłum.
Szum samochodów, ludzka wrzawa, nawet dreszcz podniecenia wywołany bliskością Perriniego -
wszystko to wracało jej życie. Tego teraz potrzebowała po tygodniu całkowitego skupienia na
katastrofie i jej konsekwencjach.
Tajemnica diamentów
229
- Piękne położenie - stwierdziła z uznaniem. - Nie mówiąc o widoku.
- Dlatego kupiłaś dom w One Tree Hill?
- Nie rozumiem związku.
- Chodzi o podobieństwo do tego miejsca. Położenie, widok, architektura.
- Nie widzę podobieństwa. Cała moja przestrzeń mieszkalna zmieściłaby się na parterze twojego
domu. Z naddatkiem. A co do widoku, to ty masz pocztówkową wersję tej panoramy z każdego okna.
Ja muszę stanąć na palcach w swoich najwyższych obcasach, żeby zobaczyć skrawek portu Manukau,
i to tylko z tarasu.
Perrini nie odpowiedział. Czuła na sobie jego przeciągłe gorące spojrzenie, które zatrzymało się na jej
szpilkach w leopardzie cętki. Pożałowała, że nie ma na sobie nowej sukienki. Chciała, by reszta
wieczoru przebiegła w takiej harmonii. Chciała zrzucić buty, cieszyć się winem, jedzeniem i
towarzystwem, może nawet podjąć zmysłową grę. Zapomnieć o urazach, o minionym tygodniu, i
cieszyć się chwilą.
- Za rzadko wychodzę na balkon - wyrwał ją z zadumy głos Perriniego. - Widok nie ma znaczenia, gdy
brak czasu na jego podziwianie.
- Ciągle tyle harujesz?
- Kiedy muszę.
- Nikt nie musi. Ludzie sami obierają ten kurs napę-
230
Bronwyn Jameson
dzani ambicją, pieniędzmi, ego, poczuciem bezpieczeństwa, brakiem poczucia bezpieczeństwa.
Nie wiedziała, która z tych rzeczy stosuje się do Per-riniego. Miał w sobie nieustępliwość i
determinację w dążeniu do sukcesu. Sam doszedł do tego, co osiągnął. Wychowany przez samotną
matkę nie lubił opowiadać o swoim dzieciństwie. Żałowała, że tak niewiele o sobie zdradził, gdy byli
razem.
- A ciebie co napędza, Kim?
- Praca.
W zapadającym zmierzchu jego niebieskie oczy przybrały ciemniejszy odcień.
- A twoje ambicje? Gabinet na najwyższym piętrze Blackstone Diamonds? Przecież widziałaś siebie
jako następczynię swojego ojca. Co się stało z tym marzeniem?
- To było tylko marzenie, Perrini. Dobrze wiesz.
- W Blackstone szykują się zmiany. Czas wrócić do marzeń.
Dziesięć lat temu właściwie przestała marzyć. Teraz pora zadać sobie pytania: Czy chce być częścią
rodzinnej firmy? Czy pragnie nią zarządzać? Dzwonek u drzwi przerwał jej rozważania.
- To pewnie z restauracji - powiedział Perrini. - Jedzenie od Roberta nie może czekać. Dokończymy
rozmowę po kolacji.
Tajemnica diamentów
231
Ric sklął się w duchu za zepsucie miłego nastroju wzmianką o interesach. Przy stole prowadzili
niezobowiązującą rozmowę o restauracji Roberta, o ostatnim urlopie Kim, frustrującym braku
postępów w poszukiwaniach, wyjeździe Danielle. O wszystkim prócz interesów.
W końcu Kim odłożyła łyżeczkę i odsunęła od siebie puchar z niedokończonym deserem lodowym.
- To wszystko, na co cię stać?
- Niestety. Wszystko było boskie, ale zgubiły mnie muszle.
- Napijesz się kawy? Może czegoś mocniejszego? Mam koniak, tokaj...
- Nie, dziękuję. Zajmijmy się tym, po co tu przyjechałam.
Ric skłonił głowę. Najwyższy czas przystąpić do sedna sprawy.
- Chodźmy do salonu. W trakcie rozmowy możesz się relaksować w wygodnej pozycji.
- W to akurat wątpię. Ale masz rację. - Odłożyła serwetkę, odsunęła krzesło. - Oddalmy się od zastawy
stołowej. Na wypadek gdyby temperatura dyskusji się podniosła.
Wziąwszy sobie te słowa do serca, Ric wskazał jej miejsce na sofie jak najdalej od stojącej na stoliku
lampy.
232
Bronwyn Jameson
- Jest koszmarna, ale kosztowała majątek. Lepiej żebyś nie miała jej pod ręką.
Na twarzy Kim odmalowało się rozbawienie.
- Mądra decyzja. Taką solidną lampą można narobić sporych szkód.
- Dyskusja nie musi prowadzić do konfrontacji, Kim.
- Jasne, chociaż nasz przykład temu przeczy. Zwłaszcza gdy pojawia się temat Blackstone Diamonds.
Ric nie mógł odmówić jej racji. Ani kategorycznie stwierdzić, że to źle. Kiedy pracowali nad
biznesplanem dla Blackstone Jewellery, ich burzliwe dyskusje były czymś więcej niż intelektualną grą
wstępną. W trakcie tych dyskusji rodziły się nowe pomysły. Uzupełniali się w biurze i w sypialni. I
właśnie tego płomienia, tej więzi znów pragnął.
Usiadł naprzeciw niej na drugiej zamszowej sofie. Kim spoważniała.
- Zanim we mnie czymś rzucisz, pozwól, że przedstawię ci swoją propozycję. Zacznijmy od
stanowiska w zarządzie.
- Zastanawiałam się nad tym. Ric zrobił się bardzo czujny. - Ico?
- Według Matta moje obecne stanowisko w House of Hammonds i ewentualna pozycja w zarządzie
firmy Blackstone to konflikt interesów.
Tajemnica diamentów
233
Ric zacisnął szczęki. Spodziewał się, że Kim zwróci się z tym do swojego szefa, mimo to czuł irytację.
- Zgadza się. Jeśli wejdziesz do zarządu, nie będziesz mogła pracować dla niego.
- Czemu miałabym zrezygnować z pracy, którą kocham?
- Bo to wszystko, co ci zaproponują. Pracę zastępcy - dodał na widok zapalających się iskier w jej
oczach. -Jaką masz tam przyszłość? Mart Hammond odda władzę tylko w ręce innego Hammonda.
- Nie każdemu zależy na władzy, Perrini.
- Tobie kiedyś zależało. Wróciłaś z Europy z głową nabitą pomysłami. Z pasją w sercu. Chciałaś
wprowadzać zmiany, zrobić użytek ze zdobytej wiedzy. Tego nie da się robić z bocznej linii. To twoje
słowa. Usłyszałem je od ciebie, gdy wypadłaś jak burza z gabinetu ojca.
- Odeszłam z Blackstone z wielu powodów. To tylko jeden z nich.
- Znam wszystkie. Wyraziłaś się jasno. Tyle że sytuacja się zmieniła. Teraz masz udziały w firmie.
Zmarszczyła czoło.
- O czym ty mówisź?
- Na mocy testamentu ojca staniesz się jedną z trójki głównych udziałowców Blackstone Diamonds. .
- Niemożliwe. Howard mnie wydziedziczył. Powiedział wyraźnie, że...
- Nie spełnił tej groźby. Upewniłem się u Gartha,
234
Bronwyn Jameson
który jest wykonawcą testamentu. Odziedziczysz jedną trzecią udziałów Howarda. Wystarczy, by
dokonać zmian. Na czterdziestym trzecim piętrze sny mogą się stać rzeczywistością. Możesz
skończyć z rozłamem. Naprawić zło.
Milczała przez chwilę długą jak wieczność. Dostrzegł w jej oczach iskrę. Czekał.
- Imponująca retoryka - odezwała się w końcu.
- To nie tylko retoryka - wypalił bez namysłu. - Nadchodzą trudne miesiące. Ceny naszych akcji
spadają. Nie możemy usiąść z założonymi rękoma i przeczekać. Musimy działać. Chcemy, żebyś
wróciła do Blackstone i wykreowała pozytywny wizerunek firmy.
- My, czyli...?
- Kierownictwo. Ryan, Garth, ja.
- „Wykreowanie pozytywnego wizerunku" brzmi jak wymarzona praca dla specjalisty od PR -
odparła. - Czemu nie zatrudnicie fachowca?
- Nie chcemy fachowca do wynajęcia. Chcemy ciebie, twojej inteligencji, znajomości branży, twoich
kwalifikacji. - Pochylił się naprzód. - Chcemy stworzyć wspólny front. Pokazać, że nie
rozpamiętujemy przeszłości, lecz jako nowa generacja idziemy naprzód. Chcemy twojego imienia w
gazetach, twojej twarzy przed kamerami.
- Dotąd myślałam, że rola twarzy Blackstone jest obsadzona. Siostra Marise to w końcu supermodelka
- rzuciła kpiąco Kim.
Tajemnica diamentów
235
- Briana Davenport jest twarzą. Ty byłabyś ustami. Do tej roli świetnie się nadajesz.
Rozbawiły ją te słowa.
- Nie boisz się, że moje usta przysporzą wam więcej problemów?
- Chyba tylko mnie - odparł cierpko - ale zniosę to dzielnie.
To była niewinna uwaga. Kiedy Kim nie odgryzła się natychmiast, a w jej lśniących oczach zapłonął
inny ogień, zapadła między nimi niezręczna cisza. Chciał jej powiedzieć, jak bardzo tęsknił za
dotykiem jej ust, jak śnił o ich słodko-pikantnym smaku.
Nie powinien. Teraz liczyło się tylko przekonanie jej do powrotu. Nie mógł zmarnować tej okazji.
Wstał z sofy. Podszedł do otwartych drzwi balkonowych, by wciągnąć w płuca słonawe powietrze,
uspokoić podniecające myśli.
- Jeśli przyjmę tę funkcję, komu bym podlegała? Odwrócił się, napotykając jej uważny wzrok.
- To zależy od projektu. Teraz wprowadzamy na rynek najnowszą kolekcję biżuterii. Danielle mówiła
ci o gali?
- Trochę. - Kim starała się zachować spokój, choć z każdą chwilą narastała w niej ekscytacja. - W
przyszłym miesiącu, tak?
- Dwudziestego dziewiątego lutego. Tegoroczny pokaz ma wielkie znaczenie.
236
Bronwyn Jameson
- Dziesiąte urodziny Błackstone Jewellery - dopowiedziała bez wahania. - Więc przygotowanie
jubileuszu, promocja, kampania reklamowa?
-Tak.
- To zadanie dla działu marketingu. A co ze mną? Ric poczuł nagły przypływ adrenaliny. Właśnie tego
mu brakowało - szybkiej wymiany zdań, nieprzewidywalnych słownych pojedynków, ożywczych
niczym morska bryza.
- Nie byłabyś mi potrzebna, gdybym wiedział, co robić.
- Potrzebna tobie? Gdzie się podziało królewskie „my"?
- Tych zaimków używam wymiennie. Dołączysz do zespołu Ryana. Trzeba stworzyć pozytywny
wizerunek marki Błackstone, wzbudzić zainteresowanie pokazem. A jak - rozłożył szeroko ramiona -
to już twoja w tym głowa.
- Ryan będzie moim szefem?
- Przy tym projekcie tak.
- A ogólnie kto?
- Nowy dyrektor generalny wyznaczony przez zarząd.
- Jest więc spora szansa, że będziesz to ty.
- Szanse są wyrównane. Ryan jest Blackstoneem, co przemawia na jego korzyść. Jeśli wyznaczą mnie
- Ric przysunął się bliżej - czy będzie to miało wpływ na twoją decyzję?
Tajemnica diamentów
237
- Nie wróciłam do Błackstone pracować dla ojca, czemu miałabym pracować dla ciebie?
- Bo jesteś nam potrzebna, Kim. Bratu, firmie, całej reszcie. Rozumiesz chyba, że składam ci ofertę w
imieniu całego zarządu. Nie pozwól, żeby nasza przeszłość zaważyła na przyszłości Błackstone.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Serce Kimberley tłukło się w piersi jak oszalałe. Naiwnie chciało wierzyć w szczerość tych słów,
podczas gdy rozum uruchomił alarm.
- Już nie jestem tamtą naiwną dwudziestojednolatką - powiedziała zaskakująco opanowanym głosem.
- Nie dam się zwieść twoim słodkim słówkom, nie dam się wykorzystać.
- Wykorzystać? - Perrini zmrużył oczy. - Nie wykorzystywałem cię, Kim. Pod żadnym względem.
- Ciągle nie widzisz, że uganianie się za córką szefa, a potem ożenek z nią dla zapewnienia sobie
awansu...
- Wyjaśnijmy sobie jedno. Od początku pragnąłem ciebie jako kobiety. I od początku wiele
przemawiało na twoją niekorzyść. Byłaś nie tylko córką szefa, ale odziedziczyłaś po Howardzie wiele
paskudnych cech. Nie chcesz słodkich słówek, więc powiem bez owijania w bawełnę. Jesteś uparta,
cyniczna, zadufana w sobie. Ale na drugiej szali jest twoja inteligencja, uczciwość, pasja, twoje
poczucie humoru, sposób, w jaki unosisz brodę,
Tajemnica diamentów
239
zanim powiesz coś, w co wierzysz. O tak - zademonstrował. - Nieważne, czy masz rację czy nie.
Trwasz przy swoim zdaniu. To jeden z powodów, dla których straciłem dla ciebie głowę. Chciałem cię
mieć. Bez żadnych ukrytych motywów.
Kimberley zaniemówiła z wrażenia. Perrini rzadko tak się odkrywał.
- Tamtego dnia w pracowni Hammonda - ciągnął -powiedziałaś mi, że nie powinnaś za mnie
wychodzić.
- A ty przyznałeś mi rację - wykrztusiła w końcu. -I dodałeś, że nasze małżeństwo to pomyłka.
Te słowa złamały jej wtedy serce. Były gwoździem do trumny ich związku.
- Bo nią było - przyznał. - Ożeniłem się z tobą z niewłaściwego powodu. Dałem się podejść twojemu
ojcu.
- To znaczy?
- W Boże Narodzenie przed naszym wyjazdem do San Francisco zaprosił mnie na whisky. Wiedział o
naszym romansie i grał wściekłego tatusia. Zgromił mnie, że się czaimy za jego plecami. Skoro chcę z
tobą sypiać, równie dobrze mogę się z tobą ożenić. Tak powiedział.
Cały Howard. Kim wiedziała, że ojciec wyreżyserował ich małżeństwo, nie znała jednak szczegółów.
Wtedy była zbyt oburzona, zbyt wstrząśnięta tą zdradą, by wierzyć wyjaśnieniom.
240
Bronwyn Jameson
Teraz przynajmniej znała powód niespodziewanych oświadczyn Perriniego.
-1 pomyślałeś sobie: „czemu nie"?
- Chciałem cię mieć u swego boku. W dzień i w nocy. Nie sądziłem, że Howard przywita nas z
otwartymi ramionami. Ożeniłem się z jego jedyną córką, dziedziczką fortuny BlackstoneÓw, w
kaplicy w Vegas. Spodziewałem się raczej furii.
Zamiast ataku furii spotkała go nagroda. Perrini zdał test Howarda Blackstone'a. Udowodnił, że ma
jaja.
Gdyby Kimberley przystała na ten układ, zostałaby zepchnięta do podrzędnej roli żony i matki. Jej
ambicje sięgały dalej. Wściekła wystąpiła ostro przeciwko obu mężczyznom. A kiedy Perrini stanął
po stronie jej ojca, odeszła.
- Ten związek nie spełnił naszych oczekiwań - przyznała. - Howarda też.
-Zwłaszcza Howarda. Chciał, żebyś wróciła do Blackstone. Był zbyt dumny i uparty, żeby to
przyznać. Tego już nie sprawdzi. Żal ścisnął ją za gardło.
- Było minęło. Nie cofniemy tego.
- Nie, ale pozwalasz, by przeszłość miała wpływ na twoje obecne decyzje.
- A nie powinnam?
- To zależy od ciebie. Ja stawiam sprawę jasno: chcę, żebyś wróciła do Blackstone i do mojego życia.
Ale nie
Tajemnica diamentów
241
sugeruj się tym przy podejmowaniu decyzji. Oddzielam interesy od spraw osobistych.
- A jeśli nie przyjmę propozycji i wrócę do Nowej Zelandii?
- Dla mnie odległość nie gra roli.
Choć serce Kim waliło jak młotem, uniosła brodę i napotkawszy wyczekujące spojrzenie niebieskich
oczu, powiedziała:
- Wezmę to pod uwagę przy podejmowaniu decyzji. Perrini skłonił głowę.
- Dobrze. Masz czas do zebrania zarządu w przyszłym tygodniu.
„Kiedy wracasz do pracy? Do jutra muszę to wiedzieć. Jeśli nie będziesz się mogła do mnie
dodzwonić, przekaż informację Lionelowi".
Taką wiadomość nagrał jej Matt. Krótkie przypomnienie, że Perrini nie jest jedynym mężczyzną
czekającym na jej decyzję. Tej nocy nie mogła spać. Wędrując po pustej rezydencji, nigdy nie czuła
się bardziej samotna.
Przystanęła pod drzwiami Sonyi. Chciała zapukać, ale się rozmyśliła. Mogła liczyć na wysłuchanie,
ale nie na bezstronną radę.
Roztoczona przez Perriniego wizja wyrównania przepaści między Blackstoneami i Hammondami
coraz bardziej do niej przemawiała.
Pytanie, czy chciała wrócić do Blackstone i praco-
242
Bronwyn Jameson
wać. w firmie zbudowanej na podejrzanym przejęciu od Hammondów dzierżawy kopalni? Do dziś
Hammondowie utrzymywali, że Howard Blackstone zalecał się do Ursuli Hammond i zaprzyjaźnił się
z jej ojcem tylko po to, by położyć łapę na kopalniach. Fakt, że Jebediah Hammond dopiero na łożu
śmierci przepisał umowę dzierżawy na Howarda, tylko umacniał ich w tym przekonaniu.
Czy znając tę całą historię, mogłaby pracować w Blackstone?
Czy umiałaby oddzielić interesy od spraw osobistych i pracować z Perrinim, znając jego zamiary? Czy
oparłaby się jego urokowi? I czy chciała się oprzeć?
To najtrudniejsza decyzja w jej życiu. Musi ją podjąć sama w oparciu o racjonalne przesłanki. Dlatego
przyjrzy się dzisiejszej Blackstone Diamonds i oceni, czy w ogóle jest tam dla niej miejsce.
Nazajutrz rano wkroczyła do budynku Blackstone Diamonds i przystanęła z wrażenia na widok
recepcji i naszpikowanego elektroniką systemu zabezpieczeń. Nerwowe podniecenie odczuwane w
taksówce ustąpiło przygnębieniu.
Jak to sobie wyobrażała? Że wejdzie tu jak gdyby nigdy nic i zacznie przechadzać się swobodnie po
całej firmie? Nie przemyślała tego zbyt dobrze.
Nowy system zabezpieczeń nie stanowił proble-
Tajemnica diamentów
243
mu. W czwartek o dziewiątej trzydzieści Perrini, Ryan i Garth siedzieli już w swoich gabinetach.
Wystarczył jeden telefon, by po chwili znaleźć się w strefie dla menedżerów.
Nie tego chciała. Planowała zawierzyć intuicyjnej reakcji na zetknięcie z miejscem, z którego odeszła
dziesięć lat wcześniej.
Poniewczasie zrozumiała niewykonalność tego planu. Firma Blackstone Diamonds rozrosła się do
gigantycznych rozmiarów. Bezosobowy moloch zajmujący dziesiątki pięter nie stwarzał atmosfery do
poznawczych eskapad.
Potarła odkryte ramiona. Nowa sukienka, którą z przekory włożyła, eksponowała o wiele mniej, niż
sobie wyobrażał Perrini, lecz wystarczająco dużo, by w klimatyzowanym holu marzyć o żakiecie.
- Czym mogę służyć? - usłyszała za plecami.
Spodziewała się ujrzeć któregoś z ochroniarzy. Zamiast niego stał przed nią najśliczniejszy
mężczyzna, jakiego w życiu widziała - nie Ucząc modeli w czasopismach. Złociste włosy. Gładka
opalona twarz. Intensywnie niebieskie oczy okolone niesamowicie długimi rzęsami. I olśniewający
uśmiech rodem z reklamy pasty do zębów.
- Pani Blackstone - szepnął. - Od razu zauważyłem, że wydaje się pani nieco zagubiona. Wskazać pani
drogę? Jeśli potrzebuje pani przepustki...
244
Bronwyn Jameson
- Nie. Dziękuję, ale zmieniłam zdanie. Nie wejdę do środka.
- Pani prawo. - Zdumiewające, ale jego oczy skrzyły się jak para idealnie oszlifowanych diamentów. -
Mam nadzieję, że wkrótce znów tu panią zobaczymy. W razie potrzeby proszę się do mnie zwrócić.
Nazywam się Max Carlton. Szef działu personalnego.
Uniósł rękę na pożegnanie i odszedł. Kim patrzyła za nim. Przywitał się ze strażnikiem, na którego
srogiej twarzy pojawił się uśmiech. Ona też się uśmiechnęła. Może powinna skorzystać z jego oferty,
tylko czy potrzebowała gładkiego, wygadanego showmana jako przewodnika? Nie, choć dwie
godziny obcowania z jego śliczną buzią i rozbrajającym uśmiechem na pewno nie byłyby torturą.
Wyszła z budynku. Przyjrzy się firmie tam, skąd powinna zacząć.
Firmowy sklep z biżuterią mieścił się w budynku pięciogwiazdkowego hotelu Da Vinci. W czasie
podróży służbowych Kimberley omijała sklepy Blackstone Jewellery. Widziała ostentacyjne
bogactwo butiku w Auckland, tego samego spodziewała się tutaj.
Budynek był okazały, lecz w klasycznym tradycyjnym sensie. Dyskretny szyld, oszczędna w formie
wystawa, eksponująca pojedyncze sztuki biżuterii na jednobarwnym tle, oświetlone punktowym
światłem. Jej uwa-
Tajemnica diamentów
245
gę przyciągnął wyjątkowy złoty naszyjnik łączący perły i brylanty. Za kolejną szybą ujrzała kolekcję
broszek i kolczyków w stylu retro.
Kiedy przez obrotowe drzwi weszła do klimatyzowanego wnętrza, czuła dumę i niepokój. Właśnie
taką wizję Blackstone Jewellery roztoczyła przed ojcem. Klasa i elegancja tego miejsca przypominały
House of Hammonds, choć pewnie nikt w Blackstone nie doceniłby tego porównania.
Stukot obcasów wyrwał ją z zadumy. Uniosła głowę. Drobna młoda kobieta pospiesznie schodziła po
schodach z pierwszego piętra. Na widok Kimberley jej zatroskana twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
Srebrzyste włosy i ascetyczna czarna sukienka podkreślały jej bladość i kruchość.
- Jessica Cotter, kierowniczka sklepu - przedstawiła się. - Witamy w Blackstone Jewellery.
- Kimberley Blackstone... chociaż mam wrażenie, że to zbędna informacja.
Jessica potaknęła.
- Chodziłyśmy do tej samej szkoły, chociaż pewnie mnie nie pamiętasz. Byłaś w ostatniej klasie, gdy
ja zaczynałam naukę. Poznałam cię. I teraz robię bardzo nieprofesjonalne pierwsze wrażenie.
- Powinnam cię uprzedzić, ale przechodziłam obok i ciekawość wzięła górę. Wiesz, że nigdy nie
byłam w sklepie Blackstone?
246
Bronwyn Jameson
- Lepiej nie mogłaś trafić. To nasza wizytówka. Otwarty jako pierwszy prawie dziesięć lat temu.
Oprowadzę cię. Jest coś, co cię szczególnie zainteresowało?
- Perłowo-brylantowy naszyjnik z wystawy. Dzieło firmowego projektanta?
- Tak. To Xander Safin. Jego najnowsza kolekcja „Spotkanie ziemi i morza" łączy blask diamentów z
kopalni Janderra z połyskiem kolorowych pereł.
- Sądząc po naszyjniku, udało mu się. Brązowe oczy Jessiki rozjaśniły się radością.
- Chodźmy na górę. Pokażę ci inne prace Xandera.
Przez ponad godzinę oglądały dzieła różnych projektantów i porównywały własny gust. Nazwisko
Jessiki brzmiało znajomo, choć Kim nie pamiętała jej ze szkoły. Oceniła ją na dwadzieścia pięć lat.
Ciekawiła ją droga życiowa Jessiki, która w tak młodym wieku kierowała tak poważnym
przedsięwzięciem. Co do jej wiedzy i pasji nie miała wątpliwości.
Pokrewna dusza, pomyślała. Mogłaby z nią pracować po powrocie do Blackstone.
- Przygotowujesz lutowy pokaz? - spytała.
Przez twarz Jessiki przemknął cień pokryty szerokim uśmiechem.
- Tak. Pracowałam nad nim z Ryanem i... z panem Blackstone'em. W tym roku mamy fantastyczną
kolekcję. Przyjdziesz?
Tajemnica diamentów
247
Dobre pytanie.
- Mam nadzieję, że będę zaproszona.
- Blackstone Jewellery to twój pomysł. Oczywiście, że będziesz zaproszona.
- Trzymam cię za słowo. Ciekawa jestem kolekcji Dani Hammond.
- Dani ma niezwykły talent.
- Nie macie jej prac w sklepie?
- Nie. A biżuteria na wystawę jest w sejfie. Ryan urwałby mi głowę, gdybym ją komuś pokazała. -
Przestraszona własnymi słowami dodała szybko: - Przepraszam, nie chciałam...
- Znam swojego brata. Dotrzymałby słowa. - Przerażona mina Jessiki skłoniła Kim do zmiany tematu.
- Mogę obejrzeć z bliska naszyjnik Xandera Safina?
- Oczywiście - odparła z widoczną ulgą Jessica. - Zaraz go przyniosę.
Chwilę później wróciła z naszyjnikiem. Tworzyły go trzy sznury brylantów zwieńczone złotymi
kroplami pereł z Morza Południowego.
- Pasowałby do twojej karnacji - stwierdziła Jessica, przykładając go do szyi Kim. - Upięte włosy, pro-
sta suknia bez ramiączek. Srebrna albo biała. Widzisz to?
Na rozpromienionej twarzy Jessiki Kim dojrzała coś jeszcze. Cienie pod oczami. Nagle doznała
olśnienia. Jessica Cotter. To jej nazwisko było na oryginalnej liście
248
Bronwyn Jameson
pasażerów feralnego lotu. Kobieta, która uszła śmierci, w ostatniej chwili zmieniając plany.
Wyraz zamyślenia na twarzy Kim wprawił Jessicę w konsternację.
- Wybacz, łatwo mnie ponosi, gdy ktoś podziela mój entuzjazm.
- Nie przepraszaj. Moje myśli były daleko stąd. Nietrudno było zgadnąć, dokąd powędrowały myśli
Kim.
- Kimberley, przyjmij moje kondolencje. Brak informacji i te artykuły w gazetach... to musi być dla
ciebie bardzo trudne...
- Dziękuję. - Spojrzała na zegarek. - Zabrałam ci mnóstwo czasu. Dziękuję za pokazanie sklepu.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
- Jeszcze tu wpadnę. Może następnym razem namówisz mnie na kupno tego naszyjnika - uśmiechnęła
się.
Jessica odwzajemniła uśmiech, lecz w jej oczach pozostał smutek.
Ta dziewczyna ma jakieś osobiste problemy. Dlatego zrezygnowała z lotu. Dlatego ma takie
udręczone oczy, stwierdziła w duchu Kim.
Zatopiona w rozmyślaniach omal nie zderzyła się z wchodzącym do środka Ryanem.
- Co ty tu robisz? - Z gniewną miną spojrzał ponad
Tajemnica diamentów
249
jej ramieniem na piętro, po czym przeniósł badawczy wzrok na nią.
- Też się cieszę, że cię widzę, braciszku.
Milczał przez chwilę, analizując znaczenie obecności siostry w Blackstone Jewellery.
- To ostatnie miejsce, w jakim bym się ciebie spodziewał. O co chodzi, Kim?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kimberley z wahaniem przyznała, że jej wizyta w sklepie przy Martin Place jest częścią prywatnej
inspekcji firmy Blackstone, którą prowadziła. Słysząc to, Ryan postanowił zafundować siostrze
zwiedzanie części biurowej.
Szybkobieżną windą pomknęli na piętra zajmowane przez kadrę kierowniczą. Żołądek podszedł Kim
do gardła. Bardziej niż szybka jazda podziałała na nią perspektywa spotkania z Perrinim. Wymierzyła
sobie mentalny policzek. Zachowywała się zupełnie jak nastolatka. Na polu oddzielenia spraw
zawodowych od prywatnych ponosiła druzgocącą klęskę.
Winda zatrzymała się kilka pięter przed celem ich podróży. Do środka weszła Patrice Moore,
specjalistka od księgowości. Kim dobrze pamiętała jej nieoceniony wkład w przygotowanie
biznesplanu dla sieci sklepów Blackstone. Patrice przywitała ją szerokim szczerym uśmiechem.
- Miło cię znów widzieć, Kimberley. Mimo okoliczności.
Tajemnica diamentów
251
- Dziękuję. Cieszę się, że nadal tu jesteś.
- Dbają o mnie, więc nigdzie się nie wybieram.
Na ostatnim piętrze Patrice rzuciła na pożegnanie kilka serdecznych słów. Ryan pociągnął Kim w
stronę sali posiedzeń.
- Nie spodziewałam się tylu znajomych twarzy -przyznała.
- Myślałaś, że zdołaliśmy ich wykończyć nieludzkim traktowaniem?
Kim parsknęła śmiechem.
- Nie. Właściwie nie wiem, czego się spodziewałam.
- Nasi pracownicy to część naszego sukcesu. Znaleźli się w obszernym holu prowadzącym do sali
posiedzeń. Przez oszklone drzwi Kim dostrzegła wygodne fotele, niskie stoliki i obrazy na ścianach.
- Muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem kierowniczki sklepu przy Martin Place. Jest nowa? Dość
młoda jak na takie stanowisko.
Ryan znieruchomiał z dłonią opartą o drzwi do sali posiedzeń.
- Jessica przyszła do nas zaraz po szkole. Zna branżę na wylot. Zapracowała na każdy awans w
Blackstone - oznajmił ostrym tonem.
Nie miała szansy zapytać, czy ktoś twierdzi co innego. Ryan pchnął drzwi i dał jej znak, by weszła za
nim. Przywitał ją widok długiego stołu z czereśniowego drze-
252
Bronwyn Jameson
wa i dwóch rzędów foteli z wysokimi oparciami. Wyob raziła sobie ojca siedzącego u szczytu stołu na
miejsc dla prezesa. To był jego żywioł.
Zerknęła na brata. Patrzył na ten sam fotel.
Położyła mu rękę na ramieniu. Nawet gdyby znalazła odpowiednie słowa, nie byłaby ich w stanie
wydusić! przez ściśnięte gardło. Ryan z trudem panował nad emot cjami. Widziała mięśnie drgające w
zaciśniętych szczękach.
W ciszę wdarł się dzwonek telefonu. Kim uścisnęła Ryana i cofnęła się, by mógł odebrać.
- To twój - powiedział, unikając jej wzroku, jakby się; wstydził, że była świadkiem jego słabości. -
Zostawię cię. Porozmawiaj w spokoju.
- Dziękuję. - Jeśli dzwonił Matt, spokój będzie jej potrzebny. - To trochę zajmie - zwróciła się do
Ryana. -Widziałam wszystko, co chciałam dziś zobaczyć, trafię do wyjścia. Porozmawiamy później,
dobrze?
- Drobna przestroga. Nie pozwól Perriniemu dobrać się do...
- Jestem już dużą dziewczynką - przerwała mu gwałtownie, z trudem hamując irytację. - Śpij
spokojnie, Perrini do niczego się nie dobierze.
Ryan skinął głową i wyszedł. Gdy zamknęły się za nim drzwi, Kim sięgnęła do torebki po aparat. Na
ekranie widniało imię Matta. Nadeszła chwila prawdy. Wzięła głęboki oddech.
Tajemnica diamentów
253
- Matt, dobrze, że dzwonisz. - W tle słyszała rozbawiony dziecięcy głos. - Blake jest z tobą?
- Niania zabiera go na wycieczkę promem.
- On to uwielbia. - Kim przypomniała sobie jego ekscytację, gdy opowiadał o widzianych oczami
wyobraźni delfinach, wielorybach i łodziach podwodnych. - Mogę się z nim przywitać?
- Właśnie wychodzi.
Zabolała ją ta chłodna odpowiedź. Jak mogła wyjechać z Auckland i narazić się na utratę kontaktu z
chrześniakiem? A może szkoda już się dokonała?
- Kiedy wracasz? - spytał. - O ile w ogóle wracasz - dodał z goryczą.
- Dostałam propozycję pracy w Blackstone.
- Chyba nie bierzesz pod uwagę tej oferty. Masz już pracę w Hammonds.
- Owszem, biorę. Muszę wiele spraw przemyśleć. Głupio mi, że zostawiłam cię w takim trudnym
momencie.
- Lionel jakoś łata braki kadrowe.
- Nie o to chodzi. Ja...
- Nie, Kim. Po wszystkim, co zrobił Howard Blackstone, powinnaś zadać sobie pytanie: Mogę
pracować w firmie tego łajdaka czy nie?
- Ten łajdak to mój ojciec, Matt. I już go nie ma. Uszanuj fakt, że ja też przeżywam teraz ciężkie
chwile.
- Jeśli chcesz powiedzieć, że opłakujesz człowieka,
254
Bronwyn Jameson
którym przez dziesięć ostatnich lat gardziłaś, to pomyliłem się co do ciebie.
Dotknięta do żywego Kim uniosła podbródek.
- Jeśli nie rozumiesz mojego położenia, to ja pomyliłam się co do ciebie.
- Wszystko jasne - odparł szorstko Mart. - Twoje słowa traktuję jako rezygnację ze stanowiska w
House of Hammond.
Patrice Moore powiadomiła Rica o obecności Kim w budynku.
- Krążą plotki o jej powrocie. To prawda? - spytała z właściwą sobie bezpośredniością.
- Wieści szybko się rozchodzą - odparł wymijająco.
Po wyjściu Patrice przez dobrych dziesięć minut walczył z chęcią odszukania Kim i zapytania jej
wprost, co oznacza jej wizyta w firmie.
Wczoraj poprosiła o czas do namysłu. Nie mówiła nic więcej. Nie wiedział, czy nie posunął się za
daleko, zdradzając swoje intencje względem niej jako kobiety.
Odsłonił się, by nie zaskoczyć jej swoim zachowaniem. Przywożąc ją z Auckland, wierzył, że starczy
mu cierpliwości, by doczekać pogrzebu Howarda i ucichnięcia wrzawy wokół firmy.
Tak było do chwili, gdy ugościł ją u siebie kolacją, nie dotknął jej ani razu, a potem odwiózł do domu.
Tajemnica diamentów
255
Spędził bezsenną noc, przeklinając swoją powściągliwość. Żaru krwi nie ugasiła nawet kąpiel w
oceanie przed świtem. Ten żar i teraz palił mu ciało. Kim była na tym samym piętrze i nie zapukała do
jego gabinetu.
Zerwał się zza biurka na równe nogi.
Dziesięć minut. Na tyle starczyło mu cierpliwości.
Znalazł ją w sali posiedzeń. Na jej widok zamarł z wrażenia. Fala gwałtownego pożądania przepłynęła
przez jego ciało.
Kim stała przy oknie, zapatrzona w panoramę miasta. Promienie słońca igrały na jej rozpuszczonych
włosach, nadając im piękny rubinowy odcień. Ślizgały się po jej sukience, podkreślającej apetyczne
kształty.
Dopiero po chwili dostrzegł coś więcej. Jej napięte ramiona. Absolutny bezruch. Zamyślenie tak
wielkie, że nie zauważyła jego obecności.
Delikatnie zamknął drzwi. Odwróciła się gwałtownie, jej włosy i sukienka zafalowały. Przez moment
w jej oczach widział tę samą bezbronność, jaką wyczuł w jej postawie.
A potem uniosła podbródek.
- Ryan ci powiedział, że tu jestem?
- Biurowa poczta pantoflowa.
- Wieści szybko się rozchodzą.
Zatrzymał się w połowie sali. Siłą woli kontrolował
256
Bronwyn Jameson
impuls każący mu podbiec do niej, objąć, obsypać pocałunkami.
- To sukienka, której wczoraj nie włożyłaś? Zamrugała powiekami. Po chwili dotarło do niej,
o czym mówił. Spąsowiała lekko, lecz wytrzymała napięcie. Nieznacznie uniosła brwi.
- W przyszłości muszę rozważniej dobierać strój przed przyjściem do tej sali.
- Czy to znaczy, że podjęłaś decyzję? -Tak.
- To dobrze - skwitował. Najpierw interesy, potem świętowanie. - Przyjmujesz obie oferty: praca plus
stanowisko w zarządzie?
- Tak... jeśli reszta kierownictwa się zgodzi.
- Na pewno. - Zrobił kilka kroków i przystanął obok jednego z niskich stolików przytulonych do
ściany. - Co wpłynęło na twoją decyzję?
- Różne czynniki - odparła z namysłem. - Żal z powodu odcięcia się od rodziny. Twoje argumenty o
marzeniach, przyszłości. Chcę mieć swój udział w budowaniu przyszłej pozycji Blackstone. Ważna
była dla mnie wizyta w sklepie. Poczułam się tam jak w domu. Zobaczyłam serce tego biznesu.
- Oszlifowane kamienie nie są sercem tego biznesu - zaoponował Ric. - To tylko jego piękna twarz.
Serce
i dusza Blackstone Diamonds leży na północy, w czerwonej ziemi rejonu Kimberley.
Tajemnica diamentów
257
- Kopalnia Janderra. Oczywiście - powiedziała. -Wiesz, że przez wszystkie lata pracy w biznesie
diamentowym ani razu nie byłam w kopalni?
- Łatwo to naprawić.
- Nie miałam zamiaru przymawiać się o zaproszenie.
- Jasne, ale jako szefowa musisz odwiedzić Janderrę, poznać pracowników na kluczowych
stanowiskach, by mieć pełen obraz firmy.
- Dobrze. Chętnie pojadę. Kiedy?
- Lecę tam w pierwszej połowie przyszłego tygodnia. To idealna okazja dla ciebie, żeby się rozejrzeć.
O ile nie przeszkadza ci, że trzeba tam będzie zanocować. - Popatrzył na nią wyzywająco.
Nie podjęła gry, choć w jej oczach pojawił się przelotny błysk Zwilżyła wargi koniuszkiem języka.
- Niby dlaczego miałoby mi to przeszkadzać?
- Ciągle czekamy na wieści o twoim ojcu. Pomyślałem, że wolałabyś nie opuszczać Sydney.
- Skoro lecimy firmowym odrzutowcem, możemy w każdej chwili zawrócić. To w końcu tylko trzy
godziny lotu.
- Cztery - poprawił ją.
- Co dalej? Od czego mam zacząć?
- Zorganizuję ci biuro. Będziesz pracować na tym piętrze.
- Wykluczone. To terytorium ścisłego kierownictwa.
258
Bronwyn Jameson
Nieodpowiednie miejsce dla osoby na stanowisku, jakie mi zaproponowałeś.
- Rób, jak uważasz - rozłożył ręce - ale będziesz blisko współpracować ze ścisłym kierownictwem.
Dobrze byłoby mieć cię pod ręką.
- Może, ale będę też ściśle współpracować z innymi działami: biżuterii, public relations, marketingu.
Szczerze mówiąc, wolałabym mieć biuro na innym piętrze.
Ric analizował jej logiczną, wyważoną odpowiedź. Było w niej coś jeszcze, co zabarwiło jej policzki
i pogłębiło zieleń oczu.
- Tu przebywałabyś zbyt blisko mnie?
- To nie powinno mieć znaczenia.
- A jednak ma, prawda?
Lekko poirytowana zacisnęła wargi.
- Masz rację. Bliskość twojego gabinetu nie powinna mieć znaczenia. Rozważę każdą lokalizację pod
warunkiem, że będzie odpowiadać wymogom mojej pracy.
Ton jej głosu był tak oficjalny i wyniosły, że Ric z trudem się powstrzymał od uśmiechu. Niepokoiła
ją perspektywa zajęcia biura zbyt blisko niego. Dobrze.
- Kiedy chcesz zacząć?
- Wczoraj.
Ric postąpił kilka kroków naprzód.
- Lepiej zacząć w poniedziałek, ale dziś możemy do-
Tajemnica diamentów
259
pełnić formalności. - Po sześciu kolejnych krokach znalazł się przy niej. - Witaj znów w firmie, Kim.
Ujął jej dłoń. To miał być oficjalny uścisk dłoni, lecz kiedy Ric poczuł lekkie drżenie jej palców,
uścisnął ją mocniej.
- Podjęłaś słuszną decyzję. To twoje miejsce. Energicznie potrząsnęła głową.
- Przestań. Nie potrzebuję twojego zrozumienia - prychnęła. - To był ciężki dzień. Pierwsza wizyta w
Blackstone Jewellery, rozmowa z Ryanem... Podjęcie decyzji. Tuż przed twoim przyjściem
rozmawiałam z Mattem. Był z nim Blake...
Głos jej się załamał. Straciła panowanie nad sobą. Wyszarpnęła dłoń z jego dłoni i odwróciła się do
niego plecami. Zdążył jednak dostrzec napływające jej do oczu łzy.
W geście pocieszenia położył jej rękę na ramieniu. Przybliżył się. Przesunął dłoń, aż poczuł pod
palcami aksamitną miękkość skóry. Pochylił się i dotknął wargami jej rozgrzanych słońcem włosów. I
może nie zrobiłby nic więcej, gdyby nie usłyszał zdławionego łkania. Odwrócił ją i zamknął w
objęciach.
Tu było jej miejsce. W jego ramionach.
Głaskał ją po rękach, gładził plecy okryte delikatną tkaniną w leopardzie cętki. Z koronką
wyglądającą spod ramiączek i dołu była to jedna z najbardziej
260
Bronwyn Jameson
seksownych rzeczy, w jakich ją widział. Prócz bielizi oczywiście.
- Ta sukienka - zamruczał, wodząc palcem po jej ło patce - nie może pojechać do Janderry.
- Oczywiście. - Jej głos był niski, wibrował podniecę niem. Tak przynajmniej odczuwał to Ric. - Nie
nada się do pracy.
- Całe szczęście, że formalnie jeszcze tu nie pracujesz.
Zastygła w jego objęciach. Doskonale wiedział, co się, teraz dzieje w jej głowie. „Dłonie szefa na
moim ciele. To niewłaściwe".
Wyczuł, jak Kim zbiera się w sobie, odzyskuje kontrolę. Każda cząstka jego ciała buntowała się
przeciwko temu. Nie wypuści jej z objęć. Nie ma mowy.
Kiedy zaczęła go od siebie odpychać, przytrzymał ją mocno. Patrząc jej w oczy, powiedział dobitnie:
- A ponieważ nie figurujesz na liście pracowników, nie mam obowiązku cię puścić.
- Nawet jeśli poproszę?
- A prosisz?
Zamilkła. Błysk w zielonych oczach, zwilżenie warg koniuszkiem języka wystarczyły Pucowi za
odpowiedź. Uniósł dłoń i dotknął kciukiem jej ust. Poczuł ciepło, wilgoć, jej dreszcz. I zatracił się w
tej chwili.
Pochylił głowę. Całował, uwalniając skumulowaną przez lata tęsknotę i tłumione emocje ostatnich
Tajemnica diamentów
261
dni. Przełamała się. Odpowiedziała mu tym samym, wodząc dłońmi po jego ramionach, plecach,
splatając je na szyi.
Przyciągnął ją bliżej. Pragnął czuć ją każdym skrawkiem ciała. Kiedy wniknął językiem do wnętrza
jej ust, wezbrana fala pożądania ogarnęła jego ciało z niepowstrzymaną siłą. Dał się jej ponieść.
Całym sobą pragnął spełnienia.
Tu i teraz.
Przywarli do siebie w szaleńczym zapamiętaniu. Wracał smak żaru i niepohamowanej pasji sprzed lat.
Położył ręce na jej pośladkach, uniósł ją lekko, kierując się w stronę stolika.
Na moment oderwał się od jej warg i posadził ją na lśniącym czereśniowym blacie. Ujęła jego twarz w
dłonie. Gładziła kciukami kąciki jego ust. Zdyszani popatrzyli sobie w oczy, gdy zaczął pieścić jej
uda, wędrować dłońmi coraz wyżej.
W pierwszej chwili pomyślał, że ten odgłos to jej odpowiedź na jego dotyk. Wtedy położyła mu palec
na ustach.
- To twój telefon. Nie odbierzesz?
- Nie - mruknął.
Wsunęła mu rękę do kieszeni marynarki i wyjęła dzwoniący aparat.
- Ryan - powiedziała bezgłośnie i przycisnęła komórkę do ucha.
262
Bronwyn Jameson
Ric jęknął w duchu... póki Kim nie wyprostowała się gwałtownie z pobladłą twarzą.
- Co się stało? - zapytał. Drżącą ręką podała mu telefon.
- Właśnie dostał sygnał z terenu poszukiwań. Zlokalizowali wrak.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Koniec niepewności. Po pierwszym szoku Kimberley racjonalizowała sytuację. Można już opłakiwać
odejście Howarda, zorganizować uroczystości pogrzebowe, wydać oficjalne oświadczenia, a potem
zająć się interesami i sprawami osobistymi.
Niestety, to nie było takie proste.
Z pobieżnych oględzin wraku wynikało, że we wnętrzu są tylko trzy ciała. Co oznaczało, że jednego
brakuje. Policja nie potrafiła stwierdzić, czy chodzi o pasażera czy o członka załogi. Ze względu na
głębokość wody i niekorzystne warunki atmosferyczne operacja wydobycia wraku mogła potrwać
kilka dni. Identyfikacja ciał wymagała testów DNA oraz dokumentacji dentystycznej. To z kolei
mogło zająć nawet kilka tygodni.
Istniało prawdopodobieństwo, że brakujące ciało nigdy nie zostanie odnalezione. I że jest to ciało
Howarda.
Znów pozostawało tylko czekanie. Tym razem Kim została dopuszczona do ścisłego kręgu odbiorców
informacji.
Telefony się urywały. Jako rzecznik Blackstone posta-
264
Bronwyn Jameson
nowiła wykazać się otwartością w kontaktach z mediami. Liczyła, że regularne komunikaty o
aktualnej sytuacji ukrócą prasowe spekulacje.
Strategia przyniosła rezultaty. Kilku dziennikarzy poinformowało opinię publiczną o powrocie córki
marnotrawnej do Blackstone Diamonds. Kim zgodziła się na wywiad dla jednego z czasopism.
Kreowanie pozytywnego wizerunku, szalenie ważna sprawa, napominała siebie, gdy jej tętno
przyspieszało na myśl o publicznym odsłanianiu swojej prywatności.
- Dobry początek - powiedział Perrini podczas przelotnego sam na sam. Było późne sobotnie
popołudnie. Po oficjalnych spotkaniach i konferencji prasowej przyszedł czas na spotkania w
najbliższym gronie. W ciągu dnia Garth, wujek Vincent i dwaj kumple Howarda z klubu jachtowego
wpadli kolejno do rezydencji, by podtrzymać Sonyę i Kim na duchu. A ponieważ się zasiedzieli,
herbatka Sonyi ustąpiła miejsca najlepszej whisky Howarda. Kim wyszła na taras, by zażyć odrobiny
samotności.
Właśnie tam zastał ją Perrini i wyraził swoje uznanie. Była wniebowzięta. Może dlatego, że wyraz
jego twarzy mówił więcej niż słowa.
Ich namiętny pocałunek w sali posiedzeń wymazał z jej umysłu koszmarne obrazy, które nawiedzały
ją przez dwa ostatnie dni.
- Mam nadzieję, że właściwy - odpowiedziała. Nie
Tajemnica diamentów
265
mogła sobie odmówić delikatnej aluzji do tego, czego nie dokończyli.
- Jak najbardziej. Podoba mi się, że korzystasz z okazji. - Arogancki, pewny siebie, na mgnienie oka
zawiesił wzrok na jej ustach.
- Rozumiem, że mowa o artykule?
- Oczywiście. Chyba że wolisz rozmawiać o nas. Intensywne spojrzenie niebieskich oczu obudziło
w niej wspomnienie jego sprężystego ciała. Dobiegający z wnętrza domu wybuch śmiechu
przypomniał jej, że nie są sami. Przypomniał zarazem, że w chwili szaleństwa w sali posiedzeń
zapomniała o zachowaniu dyskrecji.
- Nie, jeszcze nie teraz. - Potrząsnęła zdecydowanie głową.
- Kiedy będziesz gotowa, wiesz, gdzie mnie szukać. - Musnął palcami wierzch jej dłoni.
Niedługo potem wyszedł. Jego ostatnie słowa i delikatny dotyk towarzyszyły Kim przez całą bezsenną
noc. Nie mogła sobie darować, że nie podjęła tematu. Nie chodziło tylko o wczorajszy wieczór.
Spanikowała, gdy zdradził jej swoje intencje. Pragnął jej. Kilka minut magii w sali posiedzeń
pokazało jej siłę tego pragnienia.
Tylko co dalej?
Co, jeśli on wyrazi pragnienie, którego ona nie może spełnić?
266
Bronwyn Jameson
Galopujące myśli wygoniły ją z łóżka. Włożyła spodnie do biegania i obcisłą sportową koszulkę.
Musiała uciec przed klaustrofobiczną atmosferą domu, uspokoić znękany umysł.
Potrzebowała intensywnej przechadzki. Pamięć podpowiedziała jej ulubioną trasę sprzed lat. Ścieżka
z plaży na klif między Bondi i Bronte. Otwarta przestrzeń, powiew bryzy na skórze, strome kamienne
schody, a w drodze powrotnej drobny piasek na plaży Glamarama, w którym tak przyjemnie zanurza
się stopy...
Właśnie tego jej trzeba.
Było bardzo wcześnie. Nawet będąca rannym ptaszkiem Sonya jeszcze spała. O tej porze uprzedzi
niedzielny tłum, ciągnący na popularny spacerowy szlak. Mimo swobodnego dostępu do garażu
rezydencji po dłuższym namyśle postanowiła pożyczyć kompaktowego mercedesa Sonyi. Zostawiła
krótki liścik, chwyciła kluczyki i wyszła z domu.
Piętnaście minut później zaparkowała na północnym skraju Bondi Beach. Czekało ją półtora kilo-
metra szybkiego marszu po piasku. Mimo wczesnej godziny nie była sama. Mijała zwyczajnych
spacerowiczów, a obok niej przebiegali fanatycy tężyzny fizycznej. Pokonawszy pierwszą stromiznę,
przystanęła, by wyrównać oddech i podziwiać świt nad Pacyfikiem. W dole spienione fale rozbijały
się o przybrzeżne ska-
Tajemnica diamentów
267
ły. Na górze stały domy, których mieszkańcy mogli oglądać ten widok codziennie.
W jednym z tych domów mieszkał Perrini.
Czy wstał już i popijał poranną kawę na przylegającym do sypialni tarasie? A może spał jeszcze w
swoim wielkim łożu?
Pod wpływem nagłego impulsu ruszyła w górę stromego zbocza na cypel. Gdy dotarła pod dom
Perriniego, serce waliło jej jak młotem nie z wysiłku, lecz z nerwowego napięcia.
Nie wiedziała, czy Perrini jest w domu, czy nie. Rozsądek nakazywał zawrócić i pomaszerować do
auta. Zamiast tego wyjęła komórkę i wybrała numer.
W pokoju na drugim piętrze rozbłysło światło. Tam była jego sypialnia.
- Kim... Jest blady świt. Wszystko w porządku? - Zaspany męski głos przyprawił ją o skurcz w dole
brzucha.
- Tak - powiedziała. Niezupełnie, pomyślała. - Sprawdzałam, czy jesteś w domu. Jestem w pobliżu i...
postanowiłam skorzystać z okazji.
Otworzył drzwi, zanim nacisnęła dzwonek. Miał na sobie tylko spodnie. Przez kilka sekund stali bez
słowa. Pod wpływem jego spojrzenia ugięły się pod nią kolana. Upadłaby, gdyby nie złapał jej za rękę
i nie wciągnął do środka.
Jak przez mgłę pamiętała moment, w którym zatrzas-
268
Bronwyn Jameson
nął za nią drzwi. Odurzyła ją znajoma woń jego skóry, wymieszana z zapachem drogiego mydła.
Ciągle działała na jej zmysły.
Studiował jej zarumienioną twarz, prześlizgnął się wzrokiem w dół ku obcisłej koszulce,
nieprzystosowanej do maskowania nabrzmiałych sutków.
- Chcesz pogadać? - spytał.
- Nie. Żadnych rozmów.
Zawsze ceniła u Perriniego wyczucie chwili. Mógł się mierzyć z najlepszymi mówcami tego świata,
wiedział jednak, kiedy słowa nie są potrzebne, bo czyny mówią same za siebie.
Teraz bez słowa poprowadził ją za rękę do windy. W kabinie pocałował ją dokładnie tak, jak tego
potrzebowała, żeby znikły ostatnie wątpliwości. Popychając ją w kierunku sypialni, całował już
mocniej, głębiej, intensywniej.
Musiała przyznać, że Ric Perrini znał się na rzeczy.
W drzwiach przystanął, zsunął jej z włosów gumkę i zdjął jej koszulkę przez głowę. Miała jeszcze
szansę zatrzymać wszystko, zwalczyć pokusę.
Od chwili, gdy ze ścieżki na klif mignął jej dom barwy kości słoniowej z wystającymi balkonami i
oknami lśniącymi w promieniach wschodzącego słońca, nie miała siły oprzeć się magnetycznemu
przyciąganiu. Nie chciała myśleć. Chciała czuć, wymazać wspomnienia ostatnich dni najczystszą i
najbardziej ekstatyczną formą życio-
Tajemnica diamentów
269
dajnej przyjemności. Tylko w ramionach tego człowieka doświadczyła jej najpełniej.
Przy kolejnym pocałunku zsynchronizowali swoje kroki. Zmierzali najkrótszą drogą w stronę łóżka.
Chłonęła smak jego ust, upajała się ciepłym dotykiem jego dłoni.
Powędrował od jej dolnej wargi do płatka ucha, znacząc drogę delikatnymi ugryzieniami.
- Muszę się ogolić - mruknął.
- A ja wziąć prysznic.
Wyobraziła sobie, jak nagi i mokry przesuwa dłonie po jej ciele. Ogarnęła ją błogość. Napotkała jego
spojrzenie. Pogładził jej włosy, a potem nawinął sobie kosmyk na palce i przyciągnął ją bliżej.
Wstrzymała oddech, gdy jej naprężone sutki oparły się O jego muskularny tors.
Nie spuszczając z niego wzroku, przesunęła ręce ku zapięciu spodni. Przytrzymał jej rękę.
- Za długo to trwało - powiedział.
- Co masz na myśli... co trwało za długo? - wykrztusiła bez tchu.
- Życie bez ciebie.
Opuszkami palców musnął jej piersi. Ta pieszczota przyprawiła ją o dreszcz rozkoszy.
- Ja też za tobą tęskniłam - wyznała. Zdjęła buty, spodnie, bieliznę. Stanęła przed nim naga. Potem od-
kręciła wodę pod prysznicem.
270
Bronwyn Jameson
Ogolił się i dołączył do niej. Pocałował ją mocno, zdecydowanie. Niespiesznie odkrywali swoje ciała
na nowo. Wreszcie uniósł ją lekko, przycisnął do swojej naprężonej męskości. Ich wargi się
rozdzieliły. Nie spuszczali z siebie wzroku, gdy kołysał ją wolno, uważnie, podsycając wewnętrzny
ogień.
Kim poddała się żywiołowi gorącej fali zmysłowej przyjemności. Objęła Rica za szyję, oplotła udami
jego biodra. Czuła go między swymi udami. W jej piersiach, w jej obolałym z rozkoszy podbf zuszu
wezbrała bolesna wręcz potrzeba zaspokojenia.
Nagle dostrzegła w jego oczach lekkie wahanie, wyczuła nieznacznie wycofanie się. Domyśliła się
przyczyny.
- Nie trzeba.
- Jest bezpiecznie?
- Tak Nie zajdę w ciążę.
Nie zajdzie w ciążę, chyba że wydarzy się cud...
Zaniósł ją spod prysznica do garderoby, posadził na marmurowej toaletce. Chłód gładkiej
powierzchni stanowił szokująco erotyczny kontrast dla jej rozgrzanej skóry i jego gorących dłoni,
którymi obejmował ją w talii. Pokrywając pocałunkami jej usta, szyję, piersi, stapiał się z nią coraz
intensywniej.
Powędrował dłońmi ku jej stęsknionej kobiecości. Jęknęła, a wtedy rozsunął jej uda i wszedł w nią
ostroż-
Tajemnica diamentów
271
nie, lecz pewnie. W pierwszym pchnięciu był ogień, ale i żal za latami spędzonymi osobno.
W chwili ich zespolenia Kim ujrzała w jego oczach tę samą mieszankę zmysłowej rozkoszy i
sprzecznych emocji. Dotknęła jego gorących warg.
- Witaj w domu, skarbie - popłynął z nich namiętny szept.
Uniosła nogi wyżej, oplotła go mocniej. Wędrowała dłońmi po naprężonych mięśniach, drgających
pod skórą w rytm powolnych, kontrolowanych poruszeń. Przesunęła ręce niżej, przypominając sobie
kształt jego ciała, dwa wgłębienia u podstawy kręgosłupa, napięte pośladki, podczas gdy on przy
każdym pchnięciu przypominał sobie drzemiącą w nim siłę. Jego ciałem wstrząsnął spazm. Chwycił
zębami jej dolną wargę. Zmienił kąt, by wnikać w nią głębiej, mocniej. Nie musiał jej dotykać w
żadnym innym miejscu. Wystarczyło jego spojrzenie. Doprowadził ją do ekstazy, która rozlała się
falami do najdalszych zakątków jej ciała.
Bezwstydnie nagi Ric oparł się o futrynę i obserwował budzącą się Kim. Nic się przez te lata nie
zmieniło. Bez przeciągania i ziewania otwierała oczy, natychmiast gotowa do działania. Uśmiechnął
się do siebie. Nie tylko dlatego, że kochał się z nią dwa razy, że nadal tu była, a on myślał o trzecim
razie; przede
272
Bronwyn Jameson
wszystkim dlatego, że wreszcie znalazła się na swoim miejscu.
- Zastanawiałem się, czy w ogóle się obudzisz.
- Jestem wykończona. Która godzina?
- Za kwadrans dwunasta.
- Żartujesz. Za długo jestem poza domem - powiedziała, marszcząc brwi.
- To jakiś problem?
- Wzięłam auto Sonyi. Może się zastanawiać...
Kiedy opuściła nogi na podłogę, porzucił niedbałą pozę i szybko podszedł do łóżka, żeby zapobiec jej
ucieczce. Usiadł na prześcieradle tak, aby nie mogła go spod niego wyrwać. Jeśli nie chciała
paradować po domu z gołą pupą, musiała go wysłuchać.
- Na jak długo wyszłaś? - spytał.
- Miałam iść na klif. To wszystko.
- A twoja wizyta u mnie to wynik impulsu? Urozmaicenie przechadzki innymi ćwiczeniami?
- To był impuls. Chciałam chociaż na godzinę zapomnieć o poszukiwaniach, ciałach i identyfikacji.
- Udało się?
- Tak. Dziękuję ci. Nie tylko za ten poranek. Za weekend też. Dziękuję, że pozwoliłeś mi wygłaszać
oświadczenia w imieniu Blackstone.
- To twoja praca.
- Oficjalnie zatrudniona jestem dopiero od jutra - przypomniała mu. - Dziękuję, że zadzwoniłeś do
Tajemnica diamentów
273
Danielle. Sonya potrzebowała towarzystwa najbliższych.
- Nie dziękuj. Sonya jest dla mnie jak rodzina.
- Zauważyłam.
- Nie aprobujesz tego?
- Nie rozumiem. Chociaż nie, źle się wyraziłam. Rozumiem aż za dobrze.
- Tak? Więc według ciebie, co się za tym kryje, Kim?
- Po naszym ślubie ojciec powitał cię z otwartymi ramionami. Nie tylko jako zięcia. Od początku
traktował cię jak syna. Zastępowałeś mu pierworodnego, którego stracił.
Ric nie był zaskoczony. Zawsze podejrzewał, że niechęć Ryana wynikała z podobnego przekonania.
Co nie znaczy, że było mu łatwiej się z tym pogodzić. Takie słowa z ust Kim bolały. Tym bardziej że
nie miały podstaw.
- Howard nigdy nie uważał mnie za zastępcę Jamesa. Wierzył, że James żyje.
- Oszalałeś? Przecież mojego brata porwali trzydzieści dwa lata temu. Mimo śledztwa, mimo wysokiej
nagrody, wszystkie tropy wiodły donikąd. Jak możesz twierdzić, że James żyje?
- Nie wierzę w to tak samo jak ty, ale Howard nie tracił nadziei. To była jego jedyna słabość. Nie
potrafił odpuścić.
- Niczego nie umiał odpuścić - stwierdziła gorzko.
274
Bronwyn Jameson
Jeśli siedział w tym samolocie, gnany chęcią zemsty na Hammondach, ta słabość doprowadziła go do
śmierci.
- A ty, Kim? Jesteś w stanie odciąć się od przeszłości? Zacząć od nowa tu i teraz? Zostaniesz u mnie?
- zapytał. Odgarnął niesforny kosmyk z jej twarzy i pochylił się, by ją pocałować.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Ric nie zdołał namówić Kim, by została do wieczora. Przekonał ją jednak, żeby poleciała z nim do
Janderry w poniedziałek po południu. Chociaż nie był to najlepszy moment na wyjazd - w czwartek
czekało ich decydujące posiedzenie zarządu, spadek cen akcji budził niepokój - Ric chciał oszczędzić
jej przykrości, gdy ekipa ratunkowa dostarczy ciała do Sydney. Pierwszy raz Ryan przyznał mu rację.
Wylecieli późnym popołudniem firmowym Gulf-streamem. Tym razem siedziała obok niego i
pozwoliła trzymać się za rękę podczas startu.
- Wiesz, że nie boję się latać. Ale po ostatnim locie z Nowej Zelandii nie mogę się otrząsnąć. Ciągle mi
się wydawało, że lecimy nad miejscem, gdzie się rozbili; że spojrzę przez okno i zobaczę szczątki. To
głupie. Przecież z tej wysokości nawet bym ich nie zauważyła.
- Gwoli informacji, twój strach jest świetnym pretekstem, żeby cię trzymać za rękę. Popraw mi humor.
- Uniósł ich złączone dłonie i ucałował delikatną skórę po wewnętrznej stronie jej nadgarstka.
276
Bronwyn Jameson
- Gwoli informacji, poprawianie ci humoru nie wchodzi w zakres moich obowiązków.
- Można dopisać ten punkt do umowy. Jak ci minął pierwszy dzień pracy?
- Zapoznanie z pracownikami, lektura rocznych sprawozdań, nauka topografii budynku. Wiele się
zmieniło, muszę nadrobić zaległości.
- Czy Max załatwił już wszystkie formalności?
- A, Max, jasny punkt na tle tych wszystkich bilansów. Ten facet nie powinien przychodzić bez
uprzedzenia - powiedziała z rozbawieniem.
Ric spoważniał. Carlton miał opinię czarusia. Wiedzieli o tym wszyscy na wschodnim wybrzeżu.
Na widok jego miny Kim roześmiała się serdecznie.
- Spokojnie, Perrini. Nie proponował trzymania mnie za rękę. Nic z tych rzeczy. Spotkaliśmy się przy
kawie i pogadaliśmy trochę. Był bardzo pomocny, objaśnił mi politykę kadrową firmy. I polecił mi
Holly McLeod na stanowisko asystentki.
- Bardzo słusznie.
- Poznałam ją. Zgodziłam się, chociaż nie potrzebuję asystentki na stałe.
- Z racji stanowiska przysługuje ci asystent.
- Co nie oznacza, że nie mogę sobie sama parzyć kawy. Będę korzystać z pomocy Holly tylko wtedy,
kiedy będzie to konieczne. Już zrobiła na mnie dobre wraże-
Tajemnica diamentów
277
nie. Przygotowała krótki dokument na temat pokazu biżuterii.
- Przejrzałaś go?
- Pobieżnie.
Zmieniła się. Dziesięć lat temu uważała podawanie jej kawy za coś naturalnego. Przecież należała do
Blackstoneów. Bardzo podobała mu się ta zmiana. Jego uwagę przykuł cień, który przebiegł jej po
twarzy.
- Jakiś problem? - spytał.
- Briana Davenport. Modelka widniejąca na wszystkich materiałach promujących pokaz. Jeszcze nie
wiem, czy stanowi problem. Dobrze ją znasz? - zapytała po chwili wahania.
- Spotykałem ją przy wielu okazjach. Z tego, co widziałem i słyszałem, nie mogliśmy wybrać bardziej
pracowitej i niekonfliktowej modelki jako twarzy Blackstone. Martwisz się, bo Briana jest siostrą
Marise?
- Właśnie. Martwi mnie, co z tym zrobią media, skoro trafia im się łakomy kąsek: romans Howarda i
Marise.
Ric zaklął w duchu.
- Widziałaś rubrykę towarzyską, tak?
- To należy do moich obowiązków. Tak samo jak przewidywanie konsekwencji. Co będzie, jeśli
Briana zdradzi sekrety rodzinne magazynom plotkarskim?
- Nie zrobi tego. Nie jest typem gwiazdeczki. Nie zależy jej na rozgłosie.
278
Bronwyn Jameson
- To modelka. Do tego Davenport. Jesteś pewien?
- Briana jest siostrą Marise, ale na tym podobieństwo się kończy.
Kim postanowiła po powrocie umówić się z Brianą Davenport na nieformalne spotkanie i wyrobić
sobie opinię na jej temat. Potem skupiła się na rewidowaniu opinii o siedzącym obok mężczyźnie.
Dotąd działała impulsywnie. Teraz nadszedł moment szczerej odpowiedzi na pytanie: dokąd to
wszystko prowadzi? Pierwszy krok to przyznanie, że Perrini nigdy nie będzie zwykłym kochankiem.
Był jej mężem, szefem, jedynym mężczyzną, którego naprawdę kochała, ale czy był tym samym czło-
wiekiem co dziesięć lat temu?
Dziś był odprężony. Chciała myśleć, że to jej obecność tak na niego działa. Zawsze łączyły ich
rozmowy, zainteresowania, idee, a wszystko doprawione wzajemną fascynacją fizyczną. To się nie
zmieniło.
Obserwując go w kopalni, pomyślała, że jego nastrój ma też związek z pobytem w tym miejscu/Nigdy
przedtem nie widziała takiego Perriniego. Z równą swobodą rozmawiał z kierownictwem kopalni, co z
szeregowymi pracownikami i przedstawicielami miejscowej społeczności. Przypomniała sobie jego
słowa, że to Janderra jest sercem i duszą Blackstone. Teraz zadawała sobie pytanie o jego serce i
duszę.
Poznawszy Rica Perriniego, oceniła go jako idealne-
Tajemnica diamentów 279
go przedstawiciela Blackstone. Przyciągał wzrok wyglądem, wrodzoną klasą i charyzmą. Intrygowała
ją jednak ukryta dotąd strona jego natury. Co pchnęło go ku człowiekowi, który wmanewrował go w
niefortunne małżeństwo?
Trący Mattera z kierownictwa kopalni zaprosiła ich na grilla. W drzwiach parterowego domu powitała
ich odmieniona. Prywatnie wyglądała łagodniej, młodziej i ładniej w szortach, ze świeżo umytymi
blond lokami i bosymi stopami. Na biodrze trzymała małą dziewczynkę. Przywitała Kim z chłodną
uprzejmością, Perriniego zaś szerokim serdecznym uśmiechem. Kim odniosła wrażenie, że Trący
ledwo się powstrzymała przed bardziej wylewnym powitaniem z Perrinim.
Poczuła ukłucie w sercu, gdy wziął od Trący małą i zaczął ją huśtać. Chichot dziewczynki, jej
rozwiane jasne loczki, wesoły śmiech Perriniego sprawiały jej ból, który wzmógł się jeszcze, gdy do
pokoju wszedł siedmioletni chłopczyk w stroju do krykieta.
- Nie, Cam, dzisiaj nie ma gry w ogrodzie. Ric przyprowadził... przyjaciółkę - zwróciła się Trący do
synka.
- Kim nie będzie miała nic przeciwko temu - rzucił swobodnie Perrini.
Zanim się zorientowała, trzymała w ramionach wiercącą się dziewczynkę. Nie miała nic przeciwko
krykietowi czy dziecku, została jednak zaskoczona, co najwyraź-
280
Bronwyn Jameson
niej odmalowało się na jej twarzy. Tracy przeprosiła ją i pospiesznie wzięła córkę na ręce.
- Nic się nie stało, potrzymam ją - zapewniła Kim, było jednak za późno. Tracy z chłodnym
uśmiechem wyszła do kuchni po coś do picia. Kim została z dziwnym uczuciem straty. Oplotła się
ramionami. Podniósłszy wzrok, napotkała badawcze spojrzenie niebieskich oczu.
Perrini stał wsparty o poręcz na ganku. Jedną ręką podrzucał piłeczkę, drugą opierał na ramieniu
Cama, lecz całą uwagę skupiał na niej. Widział jej poruszenie. Przez chwilę myślała, że coś powie, ale
Cam szarpnął go za koszulę. Mężczyzna i mały chłopiec zeszli po schodkach do ogrodu za domem.
Ten widok do głębi poruszył jej serce.
- Nie byłaś zbyt roZmowna. Powinienem był cię uprzedzić o dzieciach? - zagadnął w drodze
powrotnej na nocleg.
- Tak łatwo mnie przejrzeć?
- Zwykle nie.
Miała wystarczająco dużo czasu, by zebrać się w sobie i przygotować odpowiedź. Pośrednią między
prawdą i kłamstwem.
- Będzie mi brakowało Blake'a. Dzisiaj dotarło do mnie, jak bardzo.
- Zastanawiałem się, czy źle zrobiłem, że dałem ci na ręce Ivy.
Tajemnica diamentów
281
- Tylko z punktu widzenia Tracy. Nie zaakceptowała mnie, prawda?
- Nie zaakceptowała faktu, że złamałaś mi serce. Daj jej czas. Przejdzie jej.
- Znacie się chyba od dawna.
- Jakieś dwadzieścia lat. Tego samego dnia zaczęliśmy pracę w kopalni. Znam jej dzieci od urodzenia.
Kolejny fragment jego życia, który dla niej był dotąd tajemnicą. Irytujące.
- Lepiej bym się czuła, gdybym znała tę historię wcześniej.
- Lepiej? Pod jakim względem?
- Gdybym wiedziała, że się przyjaźnicie, nie zaskoczyłoby mnie gorące powitanie i to, że wziąłeś Ivy
na ręce. A tak zastanawiałam się, co was łączy...
- Podejrzewałaś, że mogę być ojcem? - przerwał jej zdumiony.
- Nie, to mi nie przeszło przez myśl. Chodzi o twoją relację z Tracy. Pomyślałam, że byliście
kochankami.
- To zazdrość?
- Tak. Jeśli ona zna cię lepiej niż ja, faktycznie jestem o to zazdrosna - przyznała.
- Przecież mnie znasz.
- Wcale nie. Na każde pytanie o pochodzenie odpowiadałeś niechętnie. Zbywałeś mnie. Wiem tylko,
że urodziłeś się we Włoszech i przyjechałeś tu z mamą jako dziecko. Dorastałeś na zachodzie
Australii. Po
282
Bronwyn Jameson
śmierci mamy pracowałeś, żeby opłacić naukę. Po studiach biznesowych dostałeś posadę w dziale
marketingu w Blackstone.
- To moja przeszłość, nie ja. Jeśli chcesz mnie poznać, przenieś się do Bondi. Zamieszkaj ze mną. Żyj
ze mną. Pracuj ze mną. To proste.
- Proste dla ciebie. Powiedz mi jedno: czemu twoja matka przyjechała do Australii? Czemu została,
skoro nie miała tu rodziny? Musiało jej być bardzo ciężko.
- To więcej niż jedno pytanie - odparł cierpko.
- Jedno rozbudowane. Z podpunktami. Dlaczego Australia?
- Mój ojciec był Australijczykiem. Mama chciała go odnaleźć.
- Odnalazła?
- Tak. Nie pamiętam tego, byłem za mały. Nie wyszło im, ale mama postanowiła zostać. Nie miała po
co wracać do Włoch.
- Nie miała rodziny?
Zacisnął usta. Irytowało go i niecierpliwiło to wypytywanie.
- Była rodzina Perrinich, ale wyklęli ją za nieślubne dziecko.
Odrzucony przez rodzinę Perrinich... Jej serce przepełniło się współczuciem.
- Spotkałeś się kiedyś ze swoją rodziną?
- Nie. I nie zamierzam.
Tajemnica diamentów
283
- Nie jesteś ciekawy swoich dziadków? Masz ciotki, wujków, kuzynów?
- Zadzwoniłem raz, gdy mama umierała. Jej ojciec nie chciał jej znać. Mnie zresztą także. To ma być
rodzina?
- Czy twój dziadek jeszcze żyje?
- Nie wiem. Mam to gdzieś. Ta historia nauczyła mnie doceniać rodzinę, która okazuje troskę.
- Jak Blackstonebwie?
- Jak Sonya. Jak Trący. Nigdy nie chciałem się stać Blackstoneem, Kim. Gdybym chciał należeć do
rodziny, która wyrzuca poza nawias swoich członków, to mam papę Perriniego w Turynie. Howard mi
niepotrzebny.
Poprzednią noc spędziła sama w swoim pokoju. Przypomniała Perriniemu jego własne słowa o
rozdzielaniu spraw zawodowych i prywatnych. Dziś, gdy odprowadził ją do drzwi i namiętnie
pocałował na dobranoc, wzięła go za rękę. Chciała, by wszedł razem z nią.
- Nie znoszę litości - powiedział ostrym tonem.
Tak jest lepiej, przekonywała siebie, wsłuchana w oddalające się kroki. Gdyby teraz się z nim kochała,
mógłby źle zrozumieć jej intencje i słowa miłości.
Leżąc w łóżku, rozmyślała o tym, co od niego usłyszała o odtrąceniu przez rodzinę. Miał zaledwie
piętnaście lat, gdy jego matka umarła na raka. Został sam. Nic dziwnego, że nigdy nie mówił o
rodzinie. I że zareagował tak ostro, gdy oskarżyła go o chęć wejścia do rodzi-
284
Bronwyn Jameson
ny Blackstone’ow. Przestała się dziwić jego bliskiej więzi z Sonyą i przyjaźni z Trący. Obie były
samotnymi matkami, jak jego włoska mama.
Zadawała sobie pytanie, czy jego pęd do sukcesu nie bierze się z chęci udowodnienia swojej wartości
staremu człowiekowi w Turynie, który nie chciał znać swojego wnuka. Chciała pójść do niego, chciała
się kochać z mężczyzną, którego dzisiaj ujrzała w nowym świetle. Wtedy przypomniała sobie, co jej
powiedział pod drzwiami.
Duma Perriniego nie zniosłaby litości.
Nazajutrz rano w jego zachowaniu wyczuła rezerwę. Wróciła do drażliwego tematu dopiero w
samolocie w drodze do Sydney. Przerwała mu czytanie dokumentów, kładąc rękę na papierach.
Spojrzał na nią ze zmarszczonym czołem.
- Zabiorę ci tylko chwilę. Dziękuję za tę podróż do kopalni. Miałeś rację, Janderra to serce i dusza tego
biznesu.
- To wszystko?
- Dziękuję, że opowiedziałeś mi o swojej przeszłości, chociaż nie masz racji, umniejszając jej
znaczenie. To twoja przeszłość sprawiła, że jesteś dziś takim, a nie innym mężczyzną. Nie
potrzebujesz litości. Powiedz mi jeszcze jedno. Kiedy w zeszłym tygodniu pocałowałeś mnie w sali
posiedzeń, kiedy w sobotę o świcie wciągnąłeś mnie do domu, czy napędzało cię współczucie albo
litość w związku z Howardem?
Tajemnica diamentów
285
- Wiesz, że nie.
- Czy wobec tego możesz przyjąć do wiadomości, że pragnęłam cię zeszłej nocy? I że pragnę cię
teraz?
Wyraz jego twarzy zmienił się gwałtownie, w oczach zapalił się ogień. Odetchnęła z ulgą.
- Teraz? W trakcie podróży służbowej?
- Teraz. Mamy przerwę na lunch.
Po wylądowaniu Kim była już prawie pewna, że znów kocha Rica Perriniego. Całkowitą pewność
zyskała następnego dnia podczas zebrania zarządu. Nie dlatego, że przedstawił ją tam nie jako córkę
Howarda, lecz osobę z dużym doświadczeniem w branży diamentowej, pomysłodawczynię
Blackstone Jewellery. Nie dlatego, że sprowokował owację na stojąco po przyjęciu jej kandydatury na
tymczasowego członka zarządu. Nie dlatego, że powierzono mu funkcję tymczasowego prezesa
zarządu i dyrektora generalnego firmy.
Chwila, która zdecydowała o dopełnieniu uczucia brakującym procentem, nastąpiła po ogłoszeniu
Rica następcą Howarda, gdy szukał w jej oczach akceptacji, tak jakby tylko to się liczyło. Wtedy
ujrzała mężczyznę, jakim się stał. Nieważne, skąd pochodził, jaką drogę przeszedł. Był dla niej
stworzony.
Po zebraniu zaprosił ją na uroczystą kolację, ale po przeprowadzce do niego.
Odmówiła. Tym razem nie chciała się spieszyć.
286
Bronwyn Jameson
Zgodziła się za to na kolację w domu. Dania zamówili u Roberta.
- Myślisz, że Ryan odejdzie? - spytała, siedząc na sofie z podwiniętymi nogami, z kieliszkiem
szampana w dłoni.
- Wspominał o odejściu?
- Nie, ale nie jest zadowolony, że wybrali ciebie.
- To funkcja tymczasowa - przypomniał. - Jeśli uważa, że się nie nadaję, może zabiegać o zmianę.
- Inni wyraźnie dali do zrozumienia, że według nich Howard ciebie wyznaczyłby na swojego
następcę. Ryanowi musiało być ciężko, gdy usłyszał, że ojciec wołał kogoś innego na to stanowisko.
- Twój brat jest ciągle młody. Ja mam za sobą osiemnaście lat pracy w Blackstone. Zacząłem w
kopalniach. Pracowałem w różnych działach. Od marketingu, poprzez sprzedaż detaliczną, po eksport.
Za mną przemawia doświadczenie i wiek.
- Tylko czy Ryan widzi to w ten sposób? Wiem, co czuje. Byłam w takiej samej sytuacji.
- Wtedy Howard wybrał mnie z tego samego powodu.
- Wiek i doświadczenie. Wiem. Co nie zmienia faktu, że taki cios trudno znieść. - Zaduma w jej głosie
poruszyła w Ricu czułą strunę. Patrzył na jej lśniące włosy, delikatnie opalone ramiona, linię bioder.
Jej uroda go zniewalała. I wtedy, i teraz.
Tajemnica diamentów
287
- Jestem prawie pewien, że zaakceptowałby naszą decyzję.
- Cóż za ironia losu. Za życia nas rozdzielił, a po śmierci połączył.
- Ani Howard, ani Blackstone nie stanie już między nami.
Jego słowa zabrzmiały niczym przyrzeczenie. Kim upiła łyk szampana. Jej spojrzenie pociemniało.
- Tylko dlatego tak się między nami ułożyło?
- Byliśmy tacy młodzi. To wszystko spadło na nas jak grom z jasnego nieba, zanim zrozumieliśmy,
czego naprawdę chcemy.
- Ja byłam młoda. Ty zawsze sprawiałeś wrażenie, że wiesz, czego chcesz.
- Wiedziałem, że chcę ciebie. Od pierwszej chwili.
- Mimo że często dawałam ci popalić?
- Zarzuciłaś mi, że ożeniłem się z tobą dla korzyści.
- A tak było? -Tak.
Zszokowana tym wyznaniem odwróciła głowę. Pochylił się ku niej i ujął ją pod brodę.
- Dostałem awans, zyskałem prestiż, szansę na udowodnienie własnej wartości. I chociaż nigdy nie
byłem substytutem twojego brata, czułem się częścią rodziny. Dzięki Sonyi - wyjaśnił.
- To takie ważne? - W jej oczach pojawił się błysk niepokoju.
288
Bronwyn Jameson
- Tak. Rodzina jest wszystkim. To było ważne, póki nie odeszłaś.
- Ale wróciłam.
- Pozwól mi to poczuć. Wprowadź się do mnie. Wyjdź ze mną na kolację. Daj się ze mną
sfotografować. Pokaż mi, że nie jestem dla ciebie impulsem czy rozrywką. Pokaż mnie i całemu
światu, że naprawdę wróciłaś, że jesteś moja.
Nie mogę się spieszyć, muszę zachować zdrowy rozsądek, powtarzała sobie w duchu Kim. Trzy
kieliszki szampana i dwa orgazmy później zgodziła się wprowadzić do Perriniego i towarzyszyć mu
we wtorek wieczorem podczas oficjalnego przyjęcia.
Oraz zwracać się do niego po imieniu.
Ric, Ric, Ric, powtarzała w rytm stukotu obcasów w drodze do Blackstone Jewellery. Ric, Ric, Ric.
Pchnęła ramieniem obrotowe drzwi i weszła do środka z sukienką na wieszaku w jednej ręce i torbami
w drugiej. Tylko pięć minut spóźnienia. Istny cud, że nie więcej.
Umówiła się z Jessicą Cotter telefonicznie wczoraj wieczorem, kiedy Perrini - Ric - przekonał ją, że
przyjęcie to dobry pomysł. Skoro szmatławce snują domysły na temat Howarda i Marise, trzeba im
dostarczyć nowego tematu.
Kim uznała, że jeśli ma być pożywką dla brukowców,
Tajemnica diamentów
289
musi zrobić wrażenie. Do biżuterii z Blackstone Jewellery chciała włożyć suknię prosto od
projektanta. Jessica już czekała na schodach.
- Przyniosłaś sukienkę? Świetnie.
- Idę prosto z zakupów. Niewiele brakowało, a wezwałabym cię na pomoc przy wyborze - przyznała
Kim.
- Szkoda, że nie zadzwoniłaś. Z przyjemnością bym ci pomogła.
- Już mi pomogłaś. W czasie naszego pierwszego spotkania opisałaś tę sukienkę. I oto ona. - Kim
rozsunęła zamek i pokazała swoją zdobycz.
- Piękna. Czy to przyjęcie odbywa się w Warralong House?
- Nie jestem pewna. Wiem tylko, że to jedna z głównych atrakcji festiwalu w Sydney. Towarzyszy
występowi teatru tańca w Opera House.
- To właśnie to. - W głosie młodej kobiety brzmiała tęsknota.
- Jeśli chcesz tam iść, dam ci mój bilet. Nie przepadam za takimi okazjami - powiedziała Kim.
- Moja obecność nie byłaby mile widziana, nawet jeśli sukienka będzie pasować. Skupmy się na
wyborze biżuterii. Coś subtelnego? Klasycznego? Wyszukanego?
- Coś fotogenicznego. To najważniejsze. A ponieważ mam reprezentować Blackstone, to muszą być
brylanty.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Jessica wybrała dla Kim białe brylanty, chociaż to kolorowe kamienie były znakiem firmowym
Blackstone.
- Bardziej pasują do stroju i karnacji. Błyszczą, jak trzeba? - spytała Kim, gdy Ric zapinał jej
naszyjnik.
Nie odpowiedział od razu. Palcami dotykał jej szyi. Ich ciepły dotyk kontrastował z chłodem kamieni.
Siedząc przy toaletce, Kim kończyła nakładanie różu na kości policzkowe. W lustrze złowiła jego
spojrzenie. Wędrował po jej odkrytych plecach, nagich ramionach, dekolcie.
- Nie potrzebujesz błyskotek, Kim. - Zakrył naszyjnik dłonią, kciukami zasłonił kolczyki. - Widzisz?
Lśnisz bez nich - szepnął jej do ucha.
Jego wzrok, słowa, gorący oddech na skórze zrobiły swoje. Kim zatrzasnęła puderniczkę i odłożyła ją
na toaletkę.
- Naprawdę chcesz iść na to przyjęcie? - spytała.
- Nieszczególnie.
Kimberley zadrżała. Oparła się o niego i poczuła nabrzmiałą męskość.
Tajemnica diamentów
291
- Możemy zostać w domu. Nigdy nie kochałam się w brylantach wartych ćwierć miliona dolarów.
- Naprawimy to, ale najpierw pokażemy się światu. -Delikatnie pocałował ją w szyję przy linii
włosów.
W drodze starała się odsuwać od siebie myśli o czekającym ją wyzwaniu. Nigdy nie lubiła takich
okazji. Dziś spodziewała się spojrzeń i szeptów za plecami. Jej widok u boku eksmęża na pewno
wzbudzi zainteresowanie.
Ku swemu zaskoczeniu po pierwszych trzydziestu minutach i obowiązkowym pozowaniu do zdjęć
poczuła się swobodnie. Znalazła nawet powód do rozbawienia, gdy Ric, najprzystojniejszy
mężczyzna na przyjęciu, osaczony przez kolejne rozmówczynie, rzucał jej błagalne spojrzenia z
prośbą o ratunek Żałowałaby go, gdyby sam nie narażał się na ataki, prezentując zabójczy uśmiech i
imponując umiejętnością konwersacji.
Największą radość sprawiała jej świadomość, że po przyjęciu pojedzie z nim do domu. Samo
wyobrażanie sobie dalszego ciągu sprawiało jej zmysłową przyjemność.
Zmierzali już do wyjścia, gdy dostrzegła Ryana z posągową blondynką u boku.
- Znasz tę kobietę? - spytała Rica.
- To żona jednego z dyrektorów festiwalu.
- Czy Ryan się z kimś spotyka?
- Nie mam pojęcia. Twój brat na pewno nie podzieliłby się ze mną tą informacją - rzucił cierpko Ric.
292
Bronwyn Jameson
Kim przypomniała sobie dziwną reakcję Jessiki na wzmiankę o przyjęciu i zachowanie Ryana, gdy
wymieniła imię Jessiki w trakcie zwiedzania siedziby firmy.
- Może coś go łączy z Jessicą Cotter?
- Z pracownicą? Wykluczone. Znasz jego zdanie na ten temat.
Dziesięć lat temu Ryan nie krył swojej dezaprobaty dla związku siostry z Perrinim i niesmaku z
powodu romansów ojca z sekretarkami.
- Przywitam się z nim.
- Co to to nie. Przywitasz się z bratem jutro. Teraz czas do domu. Mam ochotę na brylanty.
Rozluźnił muszkę i niespiesznie odpiął eleganckie spinki do mankietów. Spoglądając w jej odbicie w
lustrze, powiedział Kim, że ma ochotę na nią samą. Bez niczego. Zaczął ją rozbierać. Rozpiął zamek
platynowej sukienki, która z szelestem opadła na podłogę. Zsunął koronkową bieliznę, uwolnił stopy z
butów na niebotycznym obcasie, wyjął z włosów brylantowe szpilki i zdjął każdą sztukę lśniącej
biżuterii, aż stanęła zupełnie naga przed wielkim lustrem. Powiedział jej, że właśnie taką ją pragnął.
Zmysłowo całował każdy skrawek jej ciała, bez pośpiechu, metodycznie. Wtedy zauważył niewielką
bliznę w pępku. Kiedy znieruchomiała, dotyk kciuka i wilgotny pocałunek w tym miejscu usunęły
resztki samokontroli.
Tajemnica diamentów
293
- Operacja endoskopowa. Kobiece sprawy - wyszeptała.
Jego palące dłonie zastygły na jej brzuchu.
- Przestałeś. Jeśli pocałujesz każdy skrawek, obiecuję rewanż.
Zachęcony spełnił jej życzenie. I ona spełniła swoją obietnicę. Trzy dni później jej zmysły nadal
przechowywały pamięć jego pieszczot.
- Wyszłaś z przyjęcia tak nagle.
Głos Ryana przerwał leniwe rozpamiętywanie. Kim odwróciła się i powitała brata szerokim
uśmiechem, którego nie odwzajemnił.
- To ty późno przyszedłeś. Podobało ci się?
- Nie. Nie spodziewałem się, że cię tam zobaczę - powiedział i wszedł za nią do windy.
- To część strategii. Pokazanie, że mimo tragedii Blackstone idzie naprzód.
- A przeprowadzka do Perriniego?
- To moja prywatna strategia.
- Wiesz, co robisz?
- Braciszku, rozumiem twoje uczucia wobec Rica. Masz prawo do złości. To nie najlepsza chwila na tę
rozmowę.
- Najlepiej było porozmawiać, zanim znów się z nim związałaś. Nie powinienem oddawać tej sprawy
w jego ręce.
- O czym ty mówisz? - Kim zajrzała mu w oczy. Spo-
294
Bronwyn Jameson
dziewała się gniewu, wrogości, chłodu, a ujrzała samo-oskarżenie.
- Wszyscy chcieliśmy twojego powrotu. Nikomu się nie podobało, że pracujesz u Hammondów.
Perrini ciągle obwiniał go o zniszczenie waszego małżeństwa. Miał silną motywację. I potrzebował
kogoś z BlackstoneÓw po swojej stronie na zebraniu.
- Nie. Mój powrót do Blackstone nie ma nic wspólnego z moimi osobistymi relacjami z Perrinim. -
Broniła się przed myślą, że historia się pówtarza. Wszyscy to widzieli prócz niej? Była aż tak ślepa i
głupia?
- Twój powrót był tematem rozmów. Zwłaszcza kiedy poleciałaś do Janderry.
Tylko ich dwoje. W firmowym odrzutowcu. Nic dziwnego, że ludzie gadali. Może jednak Ryan się
mylił.
- Bez mojego poparcia też wygrałby to głosowanie.
- Nie. Potrzebował cię do wywarcia nacisku. Powiedział, że zrobi wszystko, żebyś wróciła. Widać mu
pozwoliłaś.
Słowa brata odebrała jak policzek.
- Trzeba było mnie ostrzec.
- Ostrzegłem.
Przypomniała sobie jego słowa. Wtedy powiedziała, że jest dużą dziewczynką i nie da się znów
skrzywdzić.
Nie może jeszcze raz popełnić błędu. Zanim podejmie decyzję, zażąda od Perriniego wyjaśnień.
Tajemnica diamentów
295
Rica nie było w biurze. Asystentka wiedziała tylko, że wróci po południu. Kim przypomniała sobie, że
rano mówił o lunchu z szefami działów.
Biła się z myślami. Może przesadza, może Ryan coś źle zinterpretował. Traktował Rica jak wroga i
nie przepuszczał żadnej okazji do wytknięcia mu nadmiernej ambicji.
Nie mogła sobie znaleźć miejsca. Bała się ostrej wymiany zdań, która mogłaby się przerodzić we
wzajemne oskarżenia. Chciała wyważonej merytorycznej rozmowy.
Jutro będą jej urodziny. Ric ma ją zabrać do swojego ustronia w górach. Jeśli nie wyjaśnią
wszystkiego teraz, jutrzejszy dzień może być katastrofą.
Po namyśle wyjęła telefon i drżącą ręką wybrała numer jego komórki.
Telefon zadzwonił w chwili, gdy Ric wyjeżdżał z salonu nowym porsche. Ujrzawszy imię Kim na
ekranie, zatrzymał się i pogładził kierownicę. Auto prowadziło się doskonale. Idealnie pasowało do
kobiety, dla której kupił je w prezencie urodzinowym.
- Możesz sobie zrobić krótką przerwę? - rzucił do słuchawki.
- Uhm, tak. Muszę z tobą porozmawiać. Dlatego dzwonię. - W jej głosie słyszał lekką dezorientację.
- Brzmi groźnie - zażartował.
296
Bronwyn Jameson
Milczała. Uśmiech znikł mu z twarzy. Coś się stało.
- Za kwadrans przed wejściem. Szukaj srebrnego porsche.
Stała przy krawężniku z poważną miną.
- Wskakuj - rzucił.
Nie ruszyła się z miejsca.
- Możemy gdzieś pójść, żeby spokojnie porozmawiać? Ton jej głosu, wyraz twarzy, brak reakcji na
widok auta mówiły mu, że nie chodzi o firmę, lecz o nich.
- Jeśli wskoczysz, zanim wlepią mi mandat, to poszukam jakiegoś odpowiedniego miejsca.
Pogadamy.
Zareagowała. Wsiadła, zapięła pasy i znieruchomiała na siedzeniu.
- Powiesz, o co chodzi? - spytał, gdy zatrzymał auto na czerwonych światłach.
Powoli zwróciła ku niemu głowę,
- Wpadłam dziś rano na Ryana.
-1 usłyszałaś o mnie coś strasznego, tak? Czemu w ogóle go słuchasz?
- Teraz chcę usłyszeć twoją wersję.
Wjechał w ślepą uliczkę, przy której stały ładnie utrzymane szeregowe domki. Wyłączył silnik i
odwrócił się do niej.
- Mów, o co jestem oskarżony. Tylko bez owijania w bawełnę.
Tajemnica diamentów
297
- Czy powiedziałeś, że zrobisz wszystko, żeby mnie ściągnąć z powrotem do Blackstone?
- Tak, powiedziałem i taki miałem zamiar, Kim. Lecąc do Nowej Zelandii, miałem prosty plan:
dotrzeć do ciebie przed mediami, przekazać informację o katastrofie w możliwie najłagodniejszy
sposób i przywieźć cię do rodziny. Kiedy znalazłem się z tobą w aucie, a ty spojrzałaś tymi swoimi
zielonymi oczami i naskoczyłaś na mnie, wiedziałem, że chcę więcej. Byłem gotów zrobić wszystko,
żeby cię odzyskać.
- Nawet zaproponować mi kierowanie firmą?
- To nie miało nic wspólnego z moim prywatnym planem. Mówiłem ci wtedy przy kolacji. Oddzielam
interesy od spraw osobistych. Jeśli masz jakieś wątpliwości, jeśli twój brat chce mącić...
- Nie o to mu chodzi. Zastanawia się nad twoimi motywami. Ja też.
- Wierzysz jemu, nie mnie?
- Chcę zrozumieć, skąd ta oferta i czemu ja, a nie wujek William? Ma nazwisko, doświadczenie w
branży. Wyłożył pieniądze na założenie firmy, a na zebraniu nie był nawet wymieniany jako
kandydat. Dlaczego? Odrzucił ofertę? Czy wolałeś mieć po swojej stronie córkę Howarda?
- W zeszłym roku William wszedł w konflikt z Howardem w sprawie sprzedaży udziałów. Nie
rozważaliśmy jego kandydatury.
298
Bronwyn Jameson
.- Bo sprzedał udziały?
- Bo sprzedał je Mattowi Hammondowi. Zaśmiała się z niedowierzaniem.
- Mart nie jest przecież graczem giełdowym. I gardzi Blackstone ami. Czemu miałby kupować
znaczące udziały od wrogów?
- Żeby przyprawić Howarda o apopleksję. Odwróciła głowę do okna. W milczeniu analizowała
słowa Rica. Kiedy znów na niego spojrzała, w jej oczach było rozczarowanie.
- Więc wszystko sprowadza się do zemsty. Matt zyskał udziały Blackstonebw i nie mogłeś pozwolić,
żebym została u niego, skoro miałam odziedziczyć znaczącą część akcji.
- To czysto biznesowe kalkulacje.
- Nie było w tym elementu osobistej zemsty? Matt zabrał ci następną zabawkę, więc trzeba go ukarać.
- Nie, zawsze chciałem cię tylko dla siebie. Czy zeszły tydzień nic dla ciebie nie znaczył? Nie pokazał,
czego chcę? Nie wiem, co jeszcze powiedzieć, żeby cię przekonać.
- Może nic. Może wątpliwości i nieufność za długo mnie zżerały. Rany są zbyt głębokie. To, co mówi-
łeś w Janderze, wyjaśnia, czemu piąłeś się po tej drabinie. Chciałeś udowodnić Blackstonebm i
Perrinim swoją wartość. Pokazać, że jesteś im równy. Może nigdy nie zdołam uwierzyć, że chcesz
mnie, a nie nazwiska i władzy.
Tajemnica diamentów
299
Wróciło wspomnienie kłótni sprzed lat, która przypieczętowała koniec ich związku. Tym razem
będzie inaczej. Ricowi zabrakło słów, lecz pozostała mu jeszcze jedna broń.
- Przejedziemy się. Zapnij pas - rzucił szorstko.
- Zawieź mnie do biura.
- Jedziesz ze mną. Wysłuchasz mnie, a potem zdecydujesz.
- A jeśli nie chcę słuchać?
- Jeżeli spojrzysz mi prosto w oczy i powiesz, że mnie nie kochasz i że nie mam szansy udowodnić, że
jestem ciebie wart, wysadzę cię z auta natychmiast.
Nie odezwała się. Wyznanie wyczytał w jej oczach, zanim odwróciła wzrok. Tyle mu wystarczyło.
Serce Rica zaczęło znowu bić mocnym rytmem.
Kim było obojętne, dokąd Ric ją wiezie. Wiedziała, że jej pragnie. Potrzebowała czegoś więcej -
szacunku, zaufania. Nie chciała być jedynie kartą przetargową. Ric Perrini znów ją wykorzystał.
Cierpiała ze świadomością, jak łatwo dała się omamić i stała się częścią jego planu.
Teraz wiedziała już, że go kocha.
Czy po takim ciosie można jeszcze wstać?
Perrini rozmawiał przez telefon. Polecił asystentce odwołać spotkanie.
- Masz jakieś umówione spotkania? Vina wszystkim się zajmie.
300
Bronwyn Jameson
Kim pokręciła głową. Nie potrzebowała jego asystentki. Miała tylko jeden ważny termin.
- Zadzwonię do Holly. Mam się z kimś spotkać późnym popołudniem. Odwołać czy zdążymy wrócić?
- Odwołaj.
Posłuchała. Była umówiona z Brianą Davenport w hotelu Da Vinci. Wiedziała, że bez względu na
wynik tajemniczej wyprawy nie będzie w nastroju do miłej pogawędki z siostrą Marise Hammond.
- O co właściwie chodzi?
- Powiem ci, jak będziemy na miejscu.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Jazda trwała jeszcze piętnaście minut. Wjechali w ślepą uliczkę na skarpie z widokiem na półwysep
Manly.
Perrini wyłączył silnik, obiegł auto i otworzył jej drzwi.
- Chodź, chcę ci coś pokazać.
Skrzyżowali spojrzenia. Dostrzegła w jego oczach cień zdenerwowania. Po chwili znikł. Determinacja
i spokój, powtarzała sobie w duchu. Nie daj się omamić, Kim.
Zebrała resztki cynizmu i wysiadła z klimatyzowanego auta wprost w lepkie objęcia
przedpołudniowego skwaru. Perrini chwycił ją za łokieć i poprowadził w górę urwiska.
- Mogłeś mnie uprzedzić, że będziemy się wspinać. Wzięłabym inne buty - wysapała. Po chwili jej
oczom ukazał się oszałamiający widok na port, plaże, a dalej busz i wierzchołki drzew. - Czyja to
ziemia? - spytała.
- Moja. Kupiłem ją dziewięć lat temu po odejściu żony.
- Po co?
- Kiedy przyszedłem do Blackstone, chciałem udowodnić swoją wartość.
302
Bronwyn Jameson
- Komu?
- Szefowi działu personalnego, który odrzucił moje podanie, bo nie skończyłem elitarnej uczelni.
Szefom wszystkich pizzerii i sklepów monopolowych, dla których rozwoziłem zamówienia.
Rodzinie, która wyklęła moją matkę, kiedy zhańbiła nazwisko panieńską ciążą. Kierownictwu
Blackstone. Howardowi. Tobie.
Każde jego słowo osłabiało determinację Kim. Zza gładkiej fasady wyjrzał mężczyzna, jakiego
wcześniej nie znała. Choć cząstka niej chciała z nim polemizować, inna mówiła, że szczegóły nie są tu
ważne. Perrini po prostu zwięźle opowiedział swoją historię.
- A to czego dowodzi? - Zatoczyła ręką krąg, wskazując ziemię wokół nich.
- Kiedy poleciałem po ciebie do Nowej Zelandii, miałem w kieszeni akt własności tej ziemi. To
dowód, że planowałem naszą wspólną przyszłość, chciałem postawić tu dom. Wybrałem to miejsce z
myślą o przyszłości. Naszej przyszłości. Widziałem, jak wychowujemy tu dzieci. Niedaleko jest
szkoła. A tam plaża, gdzie będę je uczył pływać i surfować. Kupiłem tę ziemię jako dowód mojej
wiary w naszą przyszłość. Ta przyszłość już się dzieje. Widzę nasz dom, nasze dzieci, rodzinę. To
wszystko z tobą.
Zacisnęła powieki, odgradzając się od obrazu, jaki malował. Nie mogła jednak odgrodzić się od jego
żarliwości. To było jego prawdziwe marzenie. Nie władza,
Tajemnica diamentów
303
pozycja, jej powrót do jego życia, lecz rodzina, której nigdy nie miał. Ale ona nie mogła mu jej dać.
- Nie jestem kobietą z tego obrazka, Ric.
- Czemu nie? Czy chodzi o miejsce?
- Nie. Miejsce jest cudowne. Tyle że ja nie mogę ci dać tego, co tu widzisz. Nie jestem twoją
przyszłością. Nie mogę mieć tych dzieci.
Myślała, że gorzej być nie może, gdy zmusił ją do milczącego wyznania uczuć. Wtedy jeszcze nie
znała jego wizji przyszłości. On natomiast nie wiedział, że w jej przypadku ciąża będzie cudem.
Po pierwszym szoku odzyskał jasność myślenia. Zaczął wypytywać o szczegóły. Przytoczyła mu
fakty, daty, detale dotyczące operacji endometriozy, a potem usuwania zrostów, statystyki.
Skrytykował lekarzy za kategoryczne stwierdzenia, a potem gładko przeszedł do leczenia
niepłodności i metody in vitro.
- A jeśli nie chcę mieć dzieci? Nie bierzesz pod uwagę, że mogę nie podzielać twojej wizji szczęścia
rodzinnego?
- Z powodu depresji poporodowej swojej matki? Boisz się, że historia się powtórzy?
- Nie. Moja matka straciła dziecko. Miała poczucie winy.
- I co?
Chciała odejść, lecz podszedł do niej, przytrzymał za ramiona i zmusił, by na niego spojrzała.
- Powiedz prawdę, Kim.
304
Bronwyn Jameson
- Nie mogę ci dać tego, o czym marzysz. Czemu nie chcesz przyjąć tego do wiadomości?
- Nasza przyszłość nie zależy od tego, czy urodzisz mi dziecko. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
Zebrała siły na ostatnie stanowcze zdanie.
- Wywiązałam się z umowy. Przyjechałam, wysłuchałam, zdecydowałam. A teraz zawieź mnie do
domu, do Miramare, dobrze?
W drodze powrotnej ucinała wszelkie próby dyskusji. Kiedy w milczeniu podjechali pod rezydencję, a
on po zaparkowaniu wręczył jej kluczyki, popatrzyła na niego zdziwiona.
- Auto jest twoje. Wszystkiego najlepszego - powiedział szorstko.
- Nie wiem, co powiedzieć. Nie mogę...
- Może na przykład: dziękuję, Ric? Byłoby miło.
Odwrócił się na pięcie i ruszył po schodach do głównego wejścia, ignorując nieśmiałe protesty Kim.
Drzwi otworzyła mu Marcie. Powitaniu towarzyszył wymuszony uśmiech.
- Dzień dobry, Marcie. Jest Sonya?
- W ogrodzie. Czy z panienką Kimberley wszystko w porządku?
- Zaraz przyjdzie. Właśnie decyduje, co zrobić z nowym autem.
Wyjął z kieszeni telefon i włączył go. Zmarszczył brwi
Tajemnica diamentów
305
na widok liczby nieodebranych połączeń, w tym kilku od Ryana. Sprawdził esemesy i zatrzymał się
gwałtownie.
Do holu weszła Kim z komórką w dłoni. Zadała mu nieme pytanie, na które mógł odpowiedzieć tylko
twierdząco. Podszedł do niej i zamknął jej oporne ciało w uścisku.
Zidentyfikowano ciało Howarda. Nastał kres wykańczającego wszystkich czekania.
Pomógł jej przy formalnościach, został na naradzie rodzinnej w sprawie pogrzebu i dał się namówić
Sonyi na kolację.
- Wyglądasz na zmęczonego. Jedź do domu. Nie musisz mnie niańczyć. Zaraz i tak idę do siebie.
Jedźcie oboje - powiedziała Sonya.
- Zostanę tu na noc. Możesz zabrać porsche - oznajmiła Kim. Po raz pierwszy pd kilku godzin
spojrzała mu w oczy.
- Porsche? Masz nowy samochód?
- Prezent urodzinowy. Dzięki, ale nie będzie mi potrzebny. Skoro zostajesz, to ja też.
W obecności Sonyi nie chciała wszczynać kłótni. Kilka minut później, gdy Ric wyjaśniał Sonyi,
dlaczego wybrał właśnie to auto, Kim przeprosiła ich i wyszła z salonu. Podejrzewając, że zamknie się
w sypialni, pobiegł za nią. Dogonił ją na pierwszym piętrze.
- Zobaczymy się rano - powiedziała chłodno.
306
Bronwyn Jameson
- Nie, porozmawiamy teraz.
- Nie rób mi tego, nie mam siły na kłótnię. Nie dziś - szepnęła znękana.
- Nie będę się kłócić, kochanie. Obiecuję. - Pogładził ją po włosach i po policzku, pocałował w czoło.
Nie miała siły protestować. Wpuściła go do sypialni. Myśl, że mógłby posłużyć się seksem, żeby
skruszyć jej opór, sprawiała jej ból.
Wykąpała się szybko. Odetchnęła z ulgą, gdy po wyjściu z łazienki nie zastała go w pokoju. Stał na
balkonie poza kręgiem światła nocnej lampki. Wślizgnęła się cicho pod kołdrę. Wyłączyła światło.
Spędziła w jego domu w Bondi cztery noce, a już sama w łóżku czuła się nieswojo. Bicie jej serca w
ciemności brzmiało jak dudnienie. Słyszała, jak wchodzi do pokoju i zrzuca ubranie. Wstrzymała
oddech. Nie położył się od razu, poszedł do łazienki. Szum wody i światło wpadające do pokoju zza
niedomkniętych drzwi pobudziły jej wyobraźnię. Obraz nagiego ciała Rica przenikał pod powieki.
W napięciu czekała, aż położy się obok. Przywarł do jej pleców, otoczył ją ramionami.
- Odpręż się, będę cię trzymał - powiedział, gdy wzdrygnęła się pod wpływem dotyku mokrych
jeszcze włosów.
Zamknęła oczy. Ric mówił do niej, snuł wspomnienia o Howardzie, wesołe i przykre, błahe i
znaczące. Kiedy popłynęły jej łzy, objął ją mocniej i gładził dłońmi ciało wstrząsane łkaniem.
Chciała się odwrócić, lecz jej nie pozwolił. Cierpliwie usuwał kolejne bariery, aż była gotowa, i
kochał się z nią najdelikatniej, najczulej, jak umiał. Był mężczyzną, którego pożądała, jedynym,
którego kochała i któremu nie mogła dać tego, czego najbardziej pragnął.
Tajemnica diamentów
307
Później, gdy odpływał już w sen, przycisnęła ręce do piersi i szepnęła w ciemności:
- Nie mogę dać ci tego, czego chcesz.
Wtedy poczuła na szyi jego wargi i ciepły oddech.
- Zostaw to mnie.
Następne dni upłynęły pod znakiem przygotowań do pogrzebu, układania komunikatów dla prasy i
nieustannie płynących kondolencji. Od ciągłych uprzejmych uśmiechów Kim rozbolały policzki. Ric
towarzyszył jej na każdym kroku. Wspierał ją i doprowadzał do rozpaczy.
- Co ja mam z tobą zrobić? - wyszeptała w poniedziałkową noc, gdy znów skapitulowała wobec
zniewalającej mocy jego pocałunków i pieszczot.
- Przestań być taka nieustępliwa. Odpuść wreszcie -odparł zaspanym głosem.
Może miał rację. Może niepotrzebnie się upierała, przeszkadzała przeznaczeniu. Coś ją jednak
wstrzymywało. Temat dzieci i jej niepewność co do szczerości jego motywów zatruwały jej myśli i
serce.
308
Bronwyn Jameson
- Potrzebuję znaku - mruczała, idąc Pitt Street we wtorkowy poranek. Akurat wtedy zadzwonił Garth.
Poprosił, by jak najszybciej zjawiła się u niego w biurze.
Nie pytała po co. Była pewna, że chodzi o szczegóły pogrzebu. Dochodząc do budynku Blackstone,
dostrzegła Rica idącego drugą stroną ulicy. Serce podskoczyło jej z radości. Śmieszne, zważywszy na
to, że dziś rano ten mężczyzna wstał nagi z jej łóżka.
Może to właśnie był ten oczekiwany znak? Ich spotkanie na ulicy. Ona po jednej, on po drugiej
stronie. Przystanęła i czekała, aż wreszcie ją zauważy. Na chwilę zniknął jej z pola widzenia,
zasłonięty przez kobietę pchającą spacerówkę.
Kiedy ujrzała go ponownie, podnosił coś z chodnika. Mały różowy bucik, który pokazał młodej
matce. Zatroskana twarz kobiety rozjaśniła się uśmiechem, gdy Ric pochylił się nad wózkiem i sam
włożył bucik na nóżkę dziecka. Zobaczyła w tym geście jego dojmującą tęsknotę za marzeniem, które
pragnął z nią dzielić.
Doczekała się znaku. Był prosty i niepozorny jak upuszczony na ziemię dziecinny bucik.
Ric widział ją przed sobą w holu budynku. Wołał za nią, ale nie słyszała. Wydłużył krok, wypatrując
jej koło wind. Nie wiedział, czy Garth zdradził jej cel spotkania. Jeśli nie, trzeba ją przygotować na
wieści, które zaraz usłyszy.
Tajemnica diamentów
309
Za bramką ochrony zawołał ją jeszcze raz. Jej zielona sukienka i ciemny koński ogon zniknęły w
czeluściach windy. W ostatniej chwili włożył rękę w przestrzeń między zamykającymi się drzwiami.
Rozsunęły się i mógł wejść do środka. Przestraszył ją tak, że wstrzymała oddech.
- Już wiesz.
- Właśnie jadę na górę, więc nic jeszcze nie wiem.
- Chodzi o testament twojego ojca. Są nowe fakty.
- To znaczy?
- Dziś rano do Gartha zadzwonił prawnik z firmy lana Van Dyke'a.
- Tego, który leciał z ojcem.
- Tak. Pracował dla niego od jakiegoś czasu. Wygląda na to, że przed wyjazdem na lotnisko
sporządzili nową wersję testamentu.
-1 dopiero teraz ją znaleziono? Gdzie była? Za szafą na akta?
- Nie mam pojęcia, co się stało. Mam nadzieję, że Garth nam to wyjaśni. I wyjawi treść testamentu.
- To chyba jest oczywiste. Miał zamiar mnie wydziedziczyć.
- Nie wyciągaj pochopnych wniosków, Kim. To może być wszystko: od drobnych zmian po
całkowicie nową treść. To pierwsze jest bardziej prawdopodobne. Podpisy złożyli w poczekalni na
lotnisku.
- Dokumenty spóźniły się na samolot - powiedziała w zamyśleniu.
310
Bronwyn Jameson
Winda zatrzymała się na najwyższym piętrze. Bladość Kim i palce kurczowo zaciśnięte na naszyjniku
od Sonyi mówiły, że nie jest gotowa na spotkanie.
- Ryana jeszcze nie ma. Chodźmy do sali posiedzeń. Posiedzisz chwilę w spokoju - powiedział.
Opadła na krzesło. Ric poszedł zawiadomić Gartha
o ich przybyciu. Niedługo potem zjawił się Ryan. W głębi serca wiedziała, co usłyszy. Perspektywa
wydziedziczenia nie przerażała jej. Przytłaczały ją zdarzenia ostatniego miesiąca. Docierało do niej,
jakich zmian dokonała i co straci. Porzuciła ukochaną pracę w House of Hammond w nadziei na
przyszłość w nowym Blackstone. Po drodze straciła szacunek
i przyjaźń swojego kuzyna Matta Hammonda. Nie zobaczy, jak dorasta jej chrześniak.
Dowiedziała się, co ukształtowało Perriniego, człowieka o wielkim potencjale i potrzebie założenia
rodziny, którego kochała za to, kim był, i za to, kim mógł się; stać.
Człowieka, którego nie będzie w stanie naprawdę uszczęśliwić.
Perrini właśnie wrócił od Gartha. Natychmiast poszukał jej wzrokiem. Przysunął sobie krzesło tak
blisko, że kiedy usiadł, zetknęli się kolanami. Pochylił się i ujął jej ręce w swoje. Trzymał je w
mocnym uścisku, póki nie ustało ich drżenie.
- Jeśli nie mam udziałów w Blackstone, to cały miesiąc poszedł na marne - odezwała się w końcu Kim.
Przez chwilę przyglądał jej się badawczo.
Tajemnica diamentów
311
- Załóżmy, że treść nowego testamentu okaże się taka, jak przewidujesz. To nie zmienia twojej pozycji
w Blackstone.
- Jak mogę zostać, wiedząc, że mój ojciec nie chciał przekazać mi ani kawałka firmy?
- A chcesz zostać?
- To nie takie proste.
- Może być proste, jeśli zaakceptujesz fakt, że sprawy nie zawsze muszą być skomplikowane.
- Jakie sprawy?
- Zacznijmy od testamentu. Jeśli ojciec cię wydziedziczył, zrobił to z powodu waszej kłótni. Wściekał
się, że nie chcesz grać według jego zasad w jego piaskownicy. Nienawidził człowieka, którego
wybrałaś na partnera do gry. To wcale nie oznacza, że cię nie kochał albo że nie ucieszyłby się z
twojego powrotu.
- To by znaczyło, że mam kłopot z rozpoznawaniem miłości.
- Właśnie. Dałem ci wszystko, co mogłem, ale może powinienem ograniczyć się do najprostszej
prawdy, że nieważne gdzie - Manly, Bondi, Janderra czy księżyc - chcę stworzyć z tobą dom, wspólne
życie.
- A jeśli ja nie wierzę, że to takie proste? Tęsknisz za rodziną. Widziałam twoją reakcję, kiedy ci
powiedzia-
312
Bronwyn Jameson
łam, że nie mogę mieć dzieci. - Słowa z coraz większym trudem przechodziły jej przez gardło. Emocje
odbierały jej głos.
- Tak, byłem wstrząśnięty. Mówiłaś o operacji, niemożności zajścia w ciążę, o wszystkim, o czym
nigdy wcześniej nie wspominałaś. Jasne, że się przejąłem i przeżywałem, ale chodziło mi o ciebie, nie
o mnie.
Pokręciła głową. Nie chciała kwestionować szczerości tych słów, nie była jednak gotowa na ich
przyjęcie.
- Widziałam cię na ulicy. Podniosłeś z ziemi bucik małej dziewczynki. Widziałam wyraz twojej
twarzy, gdy trzymałeś na rękach Ivy, gdy grałeś w krykieta z Camem. Mówisz, że chcesz mieć dom i
wspólne życie, ale ja widziałam twoją twarz, Ric. Nie mogę ci tego dać. Tu chodzi o mnie, nie o
ciebie. Chcę dać ci szczęście. Może na tym polega miłość. Umieram z rozpaczy, bo nie mogę dać ci
tego, czego pragniesz.
- Dzieci? Rodzina? Chcę je mieć, nie będę kłamać, że jest inaczej. Są jednak inne metody, a jeśli się
nie uda, weźmiemy na wychowanie albo adoptujemy dzieci z innego kraju. Jesteś jedyną kobietą,
którą widziałem jako swoją żonę i matkę moich dzieci. Żadna inna nie daje mi tego co ty.
- Czyli kłopoty. Wszystkie paskudne cechy odziedziczone po ojcu. Tego żaden prawnik mi nie
odbierze.
Iskierki triumfu i miłości rozbłysły w jego oczach.
- Niechby spróbował - mruknął. Uścisk jego dłoni
Tajemnica diamentów
313
złagodniał, stał się czulszy, delikatniejszy. Tak bardzo chciała mu wierzyć, wyzbyć się nieufności.
- Przez dziesięć lat żyłem bez kłopotów, jakie mi sprawiasz, i bez szczęścia, jakie mi dajesz. Nigdy
więcej.
- Jak ty to robisz, że w twoich ustach wszystko brzmi tak prosto?
- Musisz zaufać naszej miłości i zdecydować, czy chcesz znów za mnie wyjść, tym razem z
właściwych powodów.
- Z właściwych powodów?
Uniósł ich złączone dłonie i kilka razy przytknął do serca.
- Kocham cię, Kim. Nieważne, co mówi testament Howarda. Nieważne, czy zostaniesz w Blackstone,
czy nie. Nic nie zmieni prostej prawdy o mojej miłości do ciebie. Chcesz wyjść za mnie, kochać mnie,
dać mi wszystko, czego mógłbym zapragnąć?
Nie rozwiał do końca jej wątpliwości. Kręciła głową, ciągle niedowierzając. Powstrzymał ją
najlepszym ze wszystkich sposobów. Nachylił się i pocałował ją.
- Skarbie, jesteś wszystkim, czego pragnę, czego potrzebuję i co kocham - szeptał, nie przerywając
pocałunku.
Zakręciło jej się w głowie. Oszołomiona obietnicą wspólnej przyszłości, szczerością i żarem jego
warg, przysunęła się bliżej, zamknęła oczy i otworzyła się na przyjęcie jego języka, który zachłannie
korzystał z jej kapitulacji.
314
Bronwyn Jameson
Zatraciłaby się zupełnie w tej rozkoszy, gdyby nie pukanie do drzwi. Musieli wrócić do
rzeczywistości. W sumie nie miała nic przeciwko temu.
- Wyjdę za ciebie. Z właściwego powodu. Najprostszego. Kocham cię, Ricu Perrini.
Pocałował ją znów, by uczcić tę chwilę. Potem podniósł ją z krzesła.
- Jesteś gotowa?
Kim skinęła głową. Szczęście rozświetliło jej twarz.
- Przekonajmy się, czy dokonałeś właściwego wyboru.
- Na pewno tak - powiedział z pełnym przekonaniem. Ścisnął mocniej jej dłoń. Spletli palce,
pieczętując tym gestem więzy swojej wzajemnej miłości.