background image

Płk R. Kukliński i drugi agent, fałszywki CIA i gen. 
Anoszkina

 

17 gru 2008  

Jakie to szczęście, iż ludzie myślą. 

Adolf Hitler 

Ostatnie odtajnianie materiałów CIA, dostarczonych agencji 
przez płk. Ryszarda Kuklińskiego, jak również atakowanie 
gen. Jaruzelskiego tzw. zeszytem gen. Anoszkina zmuszają 
mnie do napisania kilku uwag, co nie nowe. 
Uznając od lat R. Kuklińskiego za geniusza szpiegowskiego 
rzemiosła i czytając, kapiące zadziwiająco wolno odtajniane 
materiały, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Kukliński słał 
“papirusy”, a CIA je do dziś po mediach nosi, wedle jakiegoś 
tajemniczego klucza, kontynuując własną grę. 
Podobnie ma się sprawa z zeszytem Anoszkina. Nie od dziś 
wiadomo, że Anoszkin nie był żadną liczącą się figurą nie 
tylko w CCCP, ale nawet w Układzie Warszawskim. Był to 
mało znaczący generał sowiecki, o raczej niezbyt 
wyszukanych manierach, od którego na sto wiorstw 
ś

mierdziało służbami specjalnymi, którego GRU delegowało 

do towarzystwa marszałka Kulikowa, by nosił za dowódcą 
wojsk układu nie tylko teczkę, ale i kapcie oraz ukryty 
mikrofon. No i Anoszkin nosił. I coś tam nawet notował, gdy 
była potrzeba demonstrowania pryncypialności sowieckiej. 
Ale, można powiedzieć ze stuprocentową pewnością, że nie 
były to te notatki, które przedstawiono na słynnej konferencji 
w Jachrance i które zrobiły podobną karierę jak niegdysiejsze 
fałszywe dzienniki Hitlera, na których się przejechało 
renomowane pismo niemieckie. Tyle, że u nas, nie Niemcy, i 
“ciemny lud” kupi każde, nawet najprymitywniejsze łgarstwo. 
Na to, że dziennik Anoszkina jest fałszywką, zmajdrowaną na 

background image

doraźne potrzeby propagandowe, jest tysiąc dowodów. 
Przedstawię tylko jeden. Oto ten zeszyt [mam jego 
kserokopię] nie jest przesznurowany, opieczętowany i 
opisany. A jest to rzecz bez precedensu w takich sprawach. 
Wziąć za dobrą monetę taki gniot może tylko ktoś, kto nie ma 
zielonego pojęcia o rygorze w przestrzeganiu tajemnicy 
obowiązującej nie tylko w Sowieckich Siłach Zbrojnych, ale 
w każdej armii tzw. demoludów. 
Granie fałszywkami jest jedną z ulubionych metod służb 
specjalnych wszelakiej maści. Jednak zostawmy ten temat, a 
zajmijmy się inną sprawą. Oto przy okazji awantury z 
odtajnionymi przez CIA materiałami, wraca sprawa tzw. 
drugiego agenta… 
Jeżeli media pójdą za ciosem, to najprawdopodobniej w 
najbliższym czasie szykuje się nam interesująca afera 
szpiegowska dotycząca nieodległej przeszłości. Sprawa 
dotyczy współpracowników CIA w PRL. 
Oto bowiem, po wyprowadzeniu przez CIA [wedle niektórych 
ź

ródeł wspólnie z GRU &KGB] płk. Ryszarda Kuklińskiego 

na Zachód [6 lub 7 listopad 1981 r.], w kołach zbliżonych do 
służb specjalnych obu resortów siłowych rozważano, czy był 
to jedyny współpracownik agencji uplasowany w 
newralgicznym miejscu. 
Zarówno w MON jak i MSW specjaliści ocenili, że byłoby to 
wbrew sztuce wywiadowczej, przewidującej posiadanie u 
przeciwnika co najmniej dwóch równorzędnych agentów. 
Zarówno dla szefa Służby Wywiadu i Kontrwywiadu MSW 
[SWiK] gen. dyw. Władysława Pożogi, jak i dla szefa WSW 
gen. bryg. Edwarda Poradki, było jasne, że Amerykanie 
muszą mieć w Polsce prznajmniej jeszcze jednego agenta
 
tej samej klasy, co wyprowadzony tajnymi sposobami 
Kukliński. 
Zaczęto szukać. Uruchomiono agenturę MSW uplasowaną w 

background image

ambasadzie USA w Warszawie i nie tylko. Uruchomiono 
także, pozorujące pomoc służby sowieckie. W sprawę 
zaangażował się nawet sam rezydent KGB w PRL gen. dyw. 
Witalij Pawłow. Nie wiadomo tylko, czy Pawłow pomagał, 
dezinformował, inspirował lub dezorganizował. Ustalono 
kilka poszlak, ale dowodów nie zdobyto. 
Po pewnym czasie sprawa jakimś cudem [tzw. przeciek 
kontrolowany] wypłynęła na Warszawkę. W kołach dobrze 
poinformowanych mówiło się o drugim agencie CIA, rzekomo 
w randze wiceministra. Sugerowano MON, ale nie 
wykluczano MSW. Padały różne kandydatury z różnych 
resortów, albowiem generałowie bardzo poszerzyli stan 
posiadania w różnych resortach. Wszędzie było ich pełno. O 
ile pamiętam, to jedynie w kulturze nie było generałów. 
Zadowolono się pułkownikami. 
Najczęściej wymieniano nazwiska generałów Bolesława 
Chochy i Tadeusza Tuczapskiego, ale nie tylko ich. Władze 
nie zajmowały oficjalnego stanowiska. Plotek nie 
potwierdzano ani nie dementowano. Sprawa ucichła, by 
powrócić po 1990 r. kiedy to zaczęto rozważać sprawę 
rehabilitacji płk. R. Kuklińskiego. Nadal jednak nie było na 
ten temat żadnych konkretnych informacji ani liczących się 
publikacji. 
Bomba wybuchła dopiero pod koniec 2000 roku, kiedy to u 
Nigela West`a znalazłem interesujący fragment dobrze 
pasujący do moich rozważań. Brytyjski pisarz i polityk, 
wybitny specjalista od służb specjalnych Wschodu i Zachodu, 
w książce “The Third Secret: The CIA, Solidarity and the 
KGB`S plot to kill the Pope” [Harper Collins, Londyn 2000, s. 
164-165] pisze: “Wprawdzie odpowiedź na apel 
“Solidarności” o demonstracje i strajki w dniach 11 i 12 
października [1982 r. - H.P.] przyniosła rozczarowanie, to 
Placówka [rezydentura CIA w Warszawie – H.P.] raportowała 

background image

[meldowała – H.P.] o dwukrotnym wzroście napływu 
lokalnych informacji [z Polski – H.P.] włącznie z pojawieniem 
się “samorodka” [oferenta – H.P.], ochotnika, wiceministra z 
dostępem do dyskusji rządowych na temat środków 
bezpieczeństwa wewnętrznego. Okazał się on bezcenny jako 
następca Kuklińskiego. Chociaż początkowo jego opory były 
równe niechęci warszawskiej Placówki CIA do kontaktowania 
się z nim z obawy przed prowokacją. Deklarując, że jest 
rozczarowany stanem wojennym zaczął dostarczać szczegóły 
o Polskim OdeB, a następnie zaczął się dzielić informacjami 
politycznymi. Kontakt ze źródłem, które później 
zidentyfikowano jako generała Tadeusza Tuczapskiego, 
Głównego Inspektora Obrony Terytorialnej i członka WRON, 
z wewnętrznego kręgu Jaruzelskiego był cenny, choć z 
konieczności sporadyczny”. 
Jeżeli sprawę podjąłby jakiś dziennikarz pisma bulwarowego 
można by ją zlekceważyć. Tej miary pisarza i polityka, co N. 
West, lekceważyć nie sposób. Niestety, autor “Tajemnicy…” 
nie podaje żadnych źródeł, z których zaczerpnął swoją 
“rewelację”. 
Kim więc jest autor doniesienia, którego nie mogę 
zlekceważyć? N. West to literacki pseudonim Ruperta 
Allasona, człowieka bardzo blisko związanego z brytyjskim 
wywiadem. To polityk, który przez dziesięć lat z ramienia 
partii konserwatystów był członkiem Izby Gmin. W dodatku 
ojciec Westa także był posłem. Po stracie mandatu posła 
West-Allason pracował w policji metropolitarnej Londynu. W 
1980 r. nakręcił dla BBC słynny serial telewizyjny Spy 
[“Szpieg”]. Jest autorem kilkunastu liczących się książek o 
służbach specjalnych i kilku powieści. Napisał m.in. wydane 
w Polsce w tłumaczeniu Rafała Brzeskiego “MI-5. Operacje 
Brytyjskiej Służby Bezpieczeństwa 1909-1945” i “MI-6. 
Operacje Brytyjskiej Tajnej Służby Wywiadu 1909-1945” 

background image

[Bellona, Warszawa 1999, 2000] oraz wspólnie z płk. 
rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego Olegiem Tsarevem 
[Cariewem] “Klejnoty koronne. Brytyjskie tajemnice z 
archiwów KGB”. 
Znając co nieco zasady działania służb specjalnych dziwnym 
mi się wydało, aby tak renomowana agencja jak CIA, akurat 
teraz ujawniała informacje o swoich najważniejszych 
agentach. Nie mogę jednak wykluczyć gry wywiadowczej. W 
tej bulwersującej sprawie rysują się wyraźnie trzy scenariusze. 
Na początek jednak sprawdźmy kim jest rzekomy agent CIA. 
Zajrzyjmy do jego dossier: generał broni Tadeusz Tuczapski 
ur. 23 września 1922 r. we Lwowie, ukończył Oficerską 
Szkołę Artylerii i Wyższą Akademię Wojskową w ZSRR. Był 
ż

ołnierzem 1 armii WP, ma za sobą front, w czasie którego był 

dwukrotnie ranny. Przeszedł przez wiele stanowisk 
wojskowych. Był m.in. dowódcą dywizjonu, pułku i brygady 
artylerii, szefem Sztabu Artylerii WP, zastępcą szefa Sztabu 
Generalnego WP, wiceministrem obrony narodowej, 
Głównym Inspektorem Obrony Terytorialnej, szefem Obrony 
Cywilnej Kraju i sekretarzem Komitetu Obrony Kraju oraz 
członkiem WRON. Z tej racji, ale nie tylko, był jednym z 
najbliższych współpracowników gen. Wojciecha 
Jaruzelskiego, a obecnie zasiada z nim na ławie oskarżonych 
pod, przyznaję, dość kuriozalnymi zarzutami. 
T. Tuczapski, zapytany o swój stosunek do czynu płk. R. 
Kuklińskiego odpowiada, że jest to stosunek zdecydowanie 
negatywny i nie odbiega od oświadczeń i stanowisk 
publikowanych przez kolegów generała. 
Dnia 14 marca 2001 r. złożyłem wizytę gen. T. Tuczapskiemu. 
Po około dwugodzinnej rozmowie otrzymałem następujące 
oświadczenie: 
“Gen. broni Tadeusz Tuczapski 
Warszawa 

background image

OŚWIADCZENIE 
Stwierdzam, że zaware w książce The Third Secret: The CIA, 
Solidarity and the KGB`S plot to kill the Pope (Harper 
Collins, Londyn 2000, s. 164-165) autorstwa p. Nigela West`a 
informacje dotyczące mojej osoby, jakobym był oferentem 
(samorodkiem) a następnie informatorem CIA są całkowicie 
nieprawdziwe. Z całą odpowiedzialnością podkreślam - nigdy 
nie miałem żadnego kontaktu z pracownikami wywiadu CIA, 
ani żadnego innego wywiadu zachodniego. Nikomu żadnych 
informacji o charakterze wywiadowczym nie przekazywałem. 
Ogłaszanie tego typu nieudokumentowanych “rewelacji” bez 
próby ich wyjaśnienia, chociażby w zwykłej rozmowie ze 
mną, muszę traktować jako insynuację i chęć zniesławienia 
mnie. 
Oświadczenie niniejsze wydaję na prośbę płk. Henryka 
Piecucha celem zamieszczenia go w jego książce z cyklu 
>Tajna historia Polski<. 
Z poważaniem 
[podpis nieczytelny] 
Warszawa dnia 14 marca 2001 r.” 
Nie mam najmniejszych powodów, aby nie wierzyć gen. 
Tuczapskiemu. Dlaczego więc znany, ceniony pisarz i polityk 
brytyjski zdecydował się w faktograficznej książce umieścić 
tak bulwersujące informacje? Spróbuję na to odpowiedzieć w 
“Kodzie szpiega”. Ale przedtem wspomniane scenariusze. 
Scenariusz pierwszy: Któraś z sowieckich służb specjalnych, 
KGB lub GRU, w latach 80. grała osobą Tuczapskiego z CIA. 
Robiła to oczywiście kapturowo, bez jego wiedzy. 
Wykorzystano generała jako parawan. Być może ktoś z 
sowieckich funkcjonariusze z rezydentury warszawskiej 
wcielił się dla Amerykanów w postać T. Tuczapskiego. 
Oczywiście, przy tej metodzie nie było mowy o kontakcie oko 
w oko. Dlaczego wybrano akurat tego generała? 

background image

Tuczapski był znany z niezależnych poglądów, niekiedy lekko 
krytycznych pod adresem Imperium, które, jako jeden z 
nielicznych generałów peerelowskich, nazywał Wielkim 
Bratem. Było także tajemnicą poliszynela, że Główny 
Inspektor nie przepadał za marsz. Kulikowem i prawą ręką J. 
Andropowa w Warszawie - gen. W. Pawłowem, rezydentem 
KGB, który nadzwyczaj chętnie wyręczał GRU w kontaktach 
z wybranymi generałami LWP. Wiem, że była to awersja z 
wzajemnością. 
Scenariusz drugi: CIA, po zakończeniu zimnej wojny ma złą 
passę, ciężko przechodzi okres niedopieszczenia. Wykrycie 
dwóch dobrze uplasowanych agentów rosyjskich nie 
polepszyło nastroju szefom agencji. A przecież ci inteligentni 
ludzie zdają sobie dobrze sprawę z faktu, że zdemaskowana 
dwójka to kropla w morzu. Aktywa rosyjskich służb 
specjalnych w USA są nieprzebrane, niepoliczalne, 
niemożliwe do ustalenia. Nikt nie wie jakie jeszcze 
niespodzianki są możliwe. Przecież w latach 70. i 80., jedynie 
z Polski poszła na Zachód ogromna czereda agentów, z 
których znakomita większość, po odbyciu krótszych lub 
dłuższych kwarantann w różnych krajach europejskich, a 
nawet zamorskich, wylądowała w końcu w Stanach 
Zjednoczonych. Ci ludzie mają nienagannie przygotowane 
legendy. Często przez długie lata nie pracują wywiadowczo. 
Uruchamiani są dopiero na sygnał centrali. O tych osobach nie 
wiedziały nawet służby państw, z których rekrutowano 
kandydatów. Sowieci werbowali agentów perspektywicznych 
pod obcą flagą. Oczywiście, dla maskowania najważniejszych 
agentów, na Zachód szedł także wywiadowczy plebs, 
zatrudniający kontrwywiady, dający miłe poczucie sukcesu i 
bezpieczeństwa. Tymczasem w latach 80., szczególnie po 
dojściu do władzy w ZSRR J. Andropowa i następnie M. 
Gorbaczowa, po wydaniu polecenia stworzenia z Peerelu 

background image

swoistego laboratorium dla pieriestrojki, sowieckie służby 
specjalne otrzymały zadanie udawania niekompetencji, 
wywiadowczego kretynizmu nawet. Obie strony bawiły się 
ś

wietnie. Fałszowano tony materiałów, a i o werbunki było 

niezwykle łatwo. Robiły to wszystkie strony. 
Do dziś nie wiadomo kto kogo przechytrzył. Wprawdzie 
Imperium legło w gruzach, a Stany Zjednoczone stały się 
niekwestionowaną potęgą bez mała w każdej dziedzinie, to 
Rosja nie zrezygnowała. Putin sprawił, że służby specjalne 
stały się obecnie jedynym ważnym elementem, w którym 
Moskwa może rywalizować z USA jak równy z równym. We 
wszystkich innych dziedzinach od, gospodarki po finanse, a na 
kulturze kończąc Kreml stoi na z góry przegranej pozycji. Nie 
można więc wykluczyć, że ktoś w kierownictwie CIA 
postanowił i w tej działce zabezpieczyć sobie tyły. 
Przewidując dalsze wpadki, zaplanował pokazanie agenta na 
takim szczeblu, którego rangi Rosjanie nie będą w stanie 
przebić. Wykorzystując dawne plotki postanowiono posłużyć 
się osobą gen. Tuczapskiego. Przecież gdyby to była prawda, 
Amerykanie posiadaliby agenta, którego ranga przyćmiłaby 
wszystkie inne zdobycze wywiadu rosyjskiego w USA. 
Rosjanie, mimo niezaprzeczalnych sukcesów, mogą się 
pochwalić agentami uplasowanymi zaledwie na średnich 
szczeblach tajnych służb USA. Stąd bardzo daleko do 
Departamentu Stanu bądź ministerstwa obrony. 
Scenariusz trzeci: Czy był drugi, po płk. Kukliński agent tej 
rangi? Oczywiście, że był! 
Gdyby jednak N. West napisał prawdę, to generała-agenta 
zidentyfikowali by ludzie Kiszczaka. Wspominałem na 
łamach THP, że w latach 80. w ambasadzie USA w 
Warszawie SWiK dysponowała co najmniej dwoma dobrze 
uplasowanymi agentami. Płacono im po 2000 dolarów tylko 
za gotowość i oddzielne gratyfikowano za każdą informację. 

background image

Wysokość honorariów była uzależniona od wagi meldunku. Z 
tego, co wiem, nigdy jednak nie przekroczyło 5000 dolarów. 
Można więc wnosić, że nie mogły to być bardzo ważne 
doniesienia. 
Trzeba przy tym pamiętać, że rezydentura CIA w Warszawie 
była głęboko zakonspirowana [niekoniecznie w ramach 
ambasady amerykańskiej] i każdy oferent mógł nawiązać 
kontakt z agencją jedynie poprzez infiltrowaną ambasadę. W 
tym kontekście doniesienia brytyjskiego specjalisty wydają się 
co najmniej dziwne. 
Warto także pamiętać o pracy infiltracyjnej prowadzonej w 
Peerelu przez rezydenturę GGB i GRU. Funkcjonariusze 
sowieckich służb specjalnych mieli nieograniczone 
możliwości prowadzenia na terenie Kraju Pieroga i Zalewajki 
działań nie tylko przeciwko Zachodowi, ale także mogli 
swobodnie rozpracowywać najważniejsze postaci życia 
politycznego, wojskowego, kulturalnego Peerelu. Szczególnie 
starannie patrzono na ręce generalicji obu resortów siłowych 
[zob.: Meldunek do szefa WSW gen. dyw. Kiszczaka w 
sprawie rozpracowywania m.in. W. Jaruzelskiego z dnia 22 
października 1979 r [w:] “Byłem gorylem Jaruzelskiego…”]. 
Mimo to jednej [?] osobie się udało. Stało się tak nie dlatego, 
iż był to jakiś wyjątkowy mistrz, fenomen pomysłowości, 
przebiegłości, umiejętności, a dlatego, że postać ta umiejętnie 
wykorzystała podtrójnie sprzężone iskrzenia i bezwzględną 
rywalizację pomiędzy: [1] KGB a GRU; [2] MSW a WSW; 
[3] KGB &GRU a MSW & WSW. 
Agent, o którym mówię, nie był klasycznym 
współpracownikiem z całymi szykanami proceduralnymi 
dotyczącymi werbowania, współpracy itp. Przekazywał 
Amerykanom bardzo ważne informacje, ale nie robił tego za 
pieniądze. Współpracował, albowiem uznał, że realny 
socjalizm to akurat nie jest to, co może mu się podobać. Nie 

background image

korzystał z pomocy dyplomatów USA, ani nawet 
pracowników rezydentury CIA. Znalazł inną drogę. 
Mam powody do przypuszczeń, że wyprowadzenie z Peerelu 
płk. R. Kuklińskiego było spowodowane chęcią 
zamaskowania pracy właśnie tego drugiego, ważniejszego, 
jeszcze lepiej uplasowanego niż pułkownik, agenta. 
Wbrew powszechnej opinii R. Kukliński, w przededniu stanu 
wojennego nie był bezpośrednio zagrożony dekonspiracją. 
Żaden kontrwywiad nie deptał mu po piętach. W takim 
razie skąd widoczna w jego wspomnieniach panika? 
Peerelowskie służby specjalne, na wyraźne życzenie gen. W. 
Pawłowa przeprowadziły w październiku i listopadzie 1981 r. 
nieco szersze niż rutynowe akcje “straszenia”, 
“odszpiegowywania” szeregów. Robiono to corocznie, w 
ramach profilaktyki. Metodami operacyjnymi puszczano 
jakieś niepokojące sygnały i obserwowano zachowania kadry 
LWP i MSW [od szczebla dowódcy pułku w MON i 
naczelnika wydziału w MSW]. 
Tym razem, ze względu na zbliżające się wprowadzenie stanu 
wojennego, “profilaktyka” miała brutalniejszy charakter. 
Szefowie poszczególnych komórek organizowali odprawy, 
poświęcone infiltracji obu resortów siłowych przez zachodnie 
służby specjalne. 
Blefowano zawsze. Nie jest dla mnie jasne, dlaczego 
Kukliński dał się nabrać na ten prymitywny chwyt gen. 
Jerzego Skalskiego [wykorzystanego, być może kapturowo 
przez gen. W. Pawłowa]. Być może pułkownik także udawał. 
W końcu nie od dziś wiadomo, że w szpiegowskim 
towarzystwie przynajmniej połowa pracy polega na 
udawaniu. 
 
Agent został wyprowadzony. Obie strony nabrały wody w 
usta. Sprawę odgrzano dopiero wówczas, gdy była wygodna i 
potrzebna propagandzistom, nie wywiadom. 

background image

Drugi agent pozostał na stanowisku. Amerykanie mieli 
zapewniony świeży dopływ informacji z najwyższego 
szczebla. Korzystali z nich bardzo umiejętnie. Zwalczające się 
służby rozpoczęły kilka gier, w których obie strony uznawały 
się za zwycięzców. Były to m.in. najdłuższa gra powojnia z 
“Solidarnością”; gra z Departamentem Stanu USA z udziałem 
ze strony peerelowskiej - gen. W. Pożogi i prof. A, Schaffa, a 
z USA - ambasadora Johna Davisa i zastępcy szefa 
Departamentu Stanu Lawrence Eagleburgera. Trzecia gra 
toczyła się kanałami Kiszczaka. 
Agent CIA pracował szczególnie intensywnie w okresie 
przygotowań do Okrągłego Stołu i w czasie obrad. Czy 
zdradzę jego nazwisko? Nie. To robota służb specjalnych. 
Myślę, że powinni go znaleźć. Znaleźć i… zostawić w 
spokoju. Wszak pracował dla dzisiejszych przyjaciół. 
Rzeczą służb specjalnych jest wiedzieć. Wiedzieć i 
obserwować. Wiedzieć i, jedynie w ostateczności wkraczać. 
W swojej pisaninie tylko jeden raz spaprałem robotę służbom 
specjalnym. Zrobiłem to nieświadomie. Zrobił to w zasadzie 
były szef SWiK, paplając na temat niedokończonej akcji 
łowienia agenta. Ja ogłosiłem tylko jego słowa w “Pożodze…” 
No i chłopcy, zamiast być może dobrze rysującej się gry, 
musieli kończyć robotę. Więc nic dziwnego, że byli na mnie 
wkurwieni. Choćby dlatego nie zdradzę żadnych szczegółów 
mogących naprowadzić na trop drugiego agenta. 
HASŁO BLOGU: 
Kretyni wierzą, że wiedzą, ludzie rozsądni są pełni 
wątpliwości. 

 

 

background image

M. Zachaski & Z. Przychodzeń, M. Olejnik, służby 
specjalne

 

18 lis 2008  

Wywiad to jest mądra rzecz, ale nie dla głupich ludzi 

płk dypl. Leon Mitkiewicz 

Wybaczcie, ale dziś nie będzie dalszego ciągu 
“Niepokalanego poczęcia…”. Do zmiany tematu 
sprowokował mnie wywiad gen. Mariana Zacharskiego w 
TVN 24. “Kropkę nad i” da się oglądać bez bólu zębów. 
Monika Olejnik jest zazwyczaj dobrze przygotowana. Jednak 
tym razem sprawiała wrażenie bezradnej. Słuchała, a 
Zacharski nawijał. Robił to elegancko i ani razu nie użył 
brzydkich słów. Podobnie jak nie używał też prawdy. 
Ale niech tam. Nie będę się sprzeczał. Poczekam na 
zapowiedzianą książkę i wówczas położę ławę na kawę. Co 
prawda, w latach 90. widziałem już manuskrypt wspomnień 
sygnowany “Marian Zacharski”, ale mógł to być przecież 
apokryf. 
W tym miejscu chciałbym jedynie przypomnieć co nieco o 
działaniach poprzednika MZ w USA. To równie interesująca 
historyjka. Wybacz Jędruś! Ale nie da się jej opisać w trzech 
zdaniach. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, abyś przerwał 
czytanie właśnie w tym miejscu. Jeżeli jednak ktoś z P.T. 
Czytelników przebrnie dalej, to byłbym wdzięczny za 
polemiki. Poniższy tekst oparty jest o rozmowy m.in. z 
generałami: Szlachcicem, Kowalczykiem, Milewskim, 
Pożogą, pułkownikami: Podporą, Wieczorkiem, 
Lewandowskim. A więc z płk. Zdzisławem P. Było tak: 
Tokio. Rok 1980. Droga dojazdowa do międzynarodowego 
lotniska. Biały mercedes. Za kierownicą kadrowy pracownik 
CIA udający dyplomatę USA. Jego towarzysz jest 

background image

pracownikiem japońskich służb specjalnych czuwającym nad 
bezpieczeństwem oficera amerykańskiego. 
- Cóż to, rozpoczynacie trzecią wojnę światową? - zapytał 
rezydent CIA japońskiego opiekuna. 
- E, nic wielkiego. Polacy nagle ewakuują swojego rezydenta - 
wyjaśnił przedstawiciel agencji Boeucho. 
- Chcę dostać tego faceta w swoje ręce. 
- Spóźniłeś się nieco przyjacielu - poinformował Japończyk. - 
Zobacz, samolot właśnie wystartował. Na jego pokładzie jest 
człowiek, za którym tęsknisz. 
- Dlaczego mnie nie uprzedziłeś? 
- Bo mnie o to nie prosiłeś. 
Londyn. Rezydentura wywiadu MSW w Wielkiej Brytanii 
przesyła do centrali w Warszawie alarmującą depeszę o 
niebezbiecznych dla Rakowieckiej rewelacjach prasy 
angielskiej. Wedle rezydenta, gazety brytyjskie informowały: 
“Zdzisław Przychodzeń, który rozszyfrował tajemnicę rakiet 
>Minutenmen<, zdemaskowany”. I komentarz anglików: 
“Być może jest to najważniejszy szpieg w okresie 
powojennym. W dodatku Polak”. 
W sprawę wpadki pułkownika polskiego wywiadu 
najprawdopodobniej zamieszany był pułkownik wywiadu 
sowieckiego - Olek Gordijewski. Nie wiadomo jednak, 
dlaczego Brytyjczycy nie przesłali uprzedzających informacji 
Amerykanom. Nie wiadomo również, dlaczego Gordijewski 
zrobił to właśnie w tym czasie i dlaczego dano Warszawie 24 
godziny na wyprowadzenie zagrożonego rezydenta. Może 
wywiadowi angielskiemu chodziło o poznanie dróg i metod 
stosowanych przez służby okołosowieckie przy ewakuacji 
zagrożonych agentów, lub sprawdzali lojalność Japończyków 
względem Amerykanów? A może, po prostu, Brytyjczycy, 
którzy nigdy nie przepadali za zarozumiałymi facetami z CIA, 
postanowili zagrać na nosie sławnej agencji? 

background image

Warszawa. Ulica Rakowiecka. Siedziba wywiadu MSW. W 
tej sytuacji decyzja mogła być tylko jedna: natychmiastowe 
wycofanie agenta z niebezpiecznego rejonu, lub... jego 
likwidacja. Wybrano pierwsze rozwiązanie. Rozważano 
jedynie, czy poprosić o pomoc Japończyków. 
- Oni są nam winni rewanż. Przeważnie dotrzymują słowa. 
Pomogliśmy im kiedyś przeprowadzić ważną dla nich 
kombinację operacyjną w Chinach. Załatwiał to pułkownik 
Zygmunt Sobczyński - przekonywał ministra Stanisława 
Kowalczyka szef wywiadu Mirosław Milewski. - Bez pomocy 
Japończyków mamy niewielkie szanse ubiec Amerykanów. 
Oni już zapewne zastawiają sidła na Zdzisława. 
- Towarzysze wiedzą? - upewniał się minister. 
- Tak jest! Wiedzą. 
- I co? 
- Akceptują. 
- Zostawcie mnie na moment samego - polecił generał. I nie 
czekając na wyjście podwładnych, przez uchylone drzwi 
gabinetu rzucił sekretarce: 
- Łączcie z Moskwą. 
Po pięciu minutach wezwał współpracowników. 
- Dobrze. Zatwierdzam wasz plan - zgodził się, podpisując 
przygotowany tekst polecenia dla rezydentury wywiadu MSW 
przy ambasadzie PRL w Japoni. 
Depesza składała się z dwóch słów: WYKONAĆ "GROM"! 
Tokio. Tak, ta sprawa mogła wyglądać jak rozpoczęcie 
trzeciej wojny światowej. W ambasadzie polskiej w stolicy 
Japonii został jedynie szyfrant i wartownik. Reszta, z czakami 
w speckaburach, z nabojami wprowadzonymi do komory 
nabojowej, eskortowała na lotnisko swojego kolegę - 
“dyplomatę”. 
Japończycy, na wyraźną prośbę Warszawy, oficjalnie 
przydzielili do ochrony “cennej przesyłki” 25 specjalistów. 

background image

Dodatkowo, już bez uzgodnień z naszą ambasadą, dorzucili 
jeszcze 50 osób, przy których James Bond to małe piwo. 
Oprócz agentów Boeucho w pomieszczeniach 
międzynarodowego lotniska pod Tokio, kręcili się ludzie z 
Naicho, co dla wtajemniczonych świadczyło o poważnej 
randze przedsięwzięcia, którego powodzenie gwarantowały 
japońskie służby specjalne. 
Gwarancje Japońskie obejmowały wyjście Z.P. z budynku 
ambasady PRL w Tokio, przejście do samochodu, przejazd na 
lotnisko i przerzut do samolotu. W tym czasie Zdzisława P., 
pod opieką połączonych sił agentów polsko-japońskich służb 
specjalnych był bezpieczniejszy niż najcenniejszy klejnot w 
Banku Anglii. Ta polisa na życie miała jednak pewną wadę - 
była ważna jedynie do momentu startu TU-134. W powietrzu 
CIA miała wolną rękę, mogła rozpocząć polowanie. Było 
jednak mało prawdopodobne, by w tej sytuacji, po starcie 
samolotu, Amerykanie zechcieli kiwnąć chociażby małym 
palcem w tej sprawie. 
TU-134 spokojnie, choć z międzylądowaniem w syberyjskim 
mieście Bratsk nad Angarą, doleciał na Szeremietiewo. Nic 
ciekawego się nie wydarzyło. Być może analitycy z CIA 
doszli do wniosku, że wprawdzie zemsta w służbach 
specjalnych, jest z wielu względów rzeczą bardzo dobrą, 
czasami nawet niezbędną, to skandal z ewentualnym 
uprowadzeniem samolotu Aerofłotu, byłby zbyt wysoką ceną i 
mógłby im popsuć przyjemność z ukarania agenta, który 
kiedyś wypłatał im tak brzydkiego figla. Na domiar złego, z 
całej przygody wyszedł cało, nawet bez kary dożywotniego 
więzienia, którą zafasował inny agent wywiadu MSW - 
Marian Zacharski. Jednak - wedle zgodnej opinii specjalistów 
- późniejszy generał UOP, w robocie operacyjnej do pięt nie 
dorastał Z.P. 
Zresztą w czasie, gdy w Tokio trwała celebracja z 

background image

wyprowadzaniem Zdzisława P., Zacharski miał już niezgorsze 
kłopoty wynikłe z tandetnej pracy MSW. 
Kawalkada, złożona z kilkunastu samochodów, mknęła szosą 
w kierunku lotniska międzynarodowego. 68 kilometrową trasę 
pokonano w niecałe 50 minut, co było niezłym wyczynem. 
Służby celne, podobnie jak i agenci ochrony portu lotniczego, 
nie wyrażały zwykłej w takich wypadkach ciekawości. Tylko 
gotowi do natychmiastowego użycia broni polscy dyplomaci - 
strażnicy “przesyłki” byli nerwowi jak wiewiórki. Naszej 
ekipie zabroniono nawet palić, aby sięgając do kieszeni po 
papierosy nie sprowokować nieszczęścia. 
Płk Zdzisław Przychodzeń, wbrew zasadom bezpieczeństwa, 
jechał w pierwszym samochodzie. Ot, taki drobny manewr, 
przygotowany na wszelki wypadek, gdyby gospodarzom 
przyszło np. do głowy, że zobowiązania wobec Amerykanów 
są więcej warte, niż dżentelmeńskie umowy z Polakami. 
Japończycy wykazali klasę. Żaden z nich nie mrugnął nawet 
powieką, gdy tuż przed startem okazało się, że do samolotu 
należy przerzucić nie tą osobę, którą wskazano w tajnych 
pertraktacjach. 
Moskwa. Czarna czajka, prowadzona przez majora KGB 
podjechała do kończącego kołowanie TU-134. Zabrała tylko 
jednego pasażera. Specjalnie oznakowany, korzystający z 
prawa do nieprzestrzegania przepisów ruchu drogowego 
samochód, potrzebował na przebycie drogi z Szeremietiewa 
na Łubiankę prawie 1,5 godziny. 
Łubianka. Trzeci lub czwarty co do ważności gabinet 
Imperium. Jurij Andropow nie wahał się ani chwili: Dać 
najwyższe odznaczenie! - rozkazał. 
Mówi ppłk KGB Nikołaj Leonidowicz Plisko: W tym czasie 
słowa Andropowa znaczyły już w Imperium bardzo wiele, kto 
wie, czy nie najwięcej? Okres schyłkowego Breżniewa 
rozpoczynał w Sowietach początek nowej epoki, która 

background image

najprawdopodobniej - wedle założeń elity politbiura - 
(przypuszczalnie jednak bez udziału samego genseka, który od 
lat był już jedynie marnej klasy marionetką w rękach 
potężnych sterników) miała wyglądać zupełnie inaczej. Warto 
przy tym pamiętać, że wszystko to, co się ważnego w dziejach 
Rosji wydarzyło, zawsze wynikało z woli Petersburga lub 
Kremla. Najpierw o wszystkim decydował car, a następnie 
gensek (czasami manipulowany, np. schyłkowy Breżniew). 
Jeżeli prześledzimy punkty zwrotne w historii Rosji i Związku 
Radzieckiego - wstrząsy, przełomy, rewolucje, to wniosek 
może być tylko jeden - nigdy o niczym ważnym nie 
decydowały masy. Impuls do działania zawsze przychodził z 
góry. Aby się o tym przekonać wystarczy przeczytać Natana 
Ejdelmana. Szkoda jedynie, że ten wybitny historyk nie do 
końca pokazuje mechanizmy sterowania wydarzeniami. Mam 
tu na uwadze rolę służb specjalnych - Ochrany i WCZEKA - 
KGB oraz GRU i służb podległych pod Komintern. Pokazać 
historię Rosji i ZSRR poprzez pryzmat działania służb 
specjalnych - to napisać największy kryminał świata. 
Elity Kremla, w schyłkowej erze sowieckiego komunizmu 
widziały coraz wyraźniej, że dotychczasowymi metodami nie 
da się utrzymać nawet wolnego tempa rozwoju 
ekonomicznego, mimo to były przekonane, że ciągle jeszcze 
mogą sterować procesami społecznymi w Imperium, głównie 
za pomocą systemu represji, opartej na nieco 
zmodyfikowanym Gułagu. Ci sami dygnitarze z politbiura byli 
również pewni, że nadal mogą dezinformować opinię 
ś

wiatową, m.in. za pomocą własnych służb specjalnych i 

państw satelickich. Tym też należy zapewne tłumaczyć fakt, 
ż

e od początku lat osiemdziesiątych sowieckie służby 

specjalne zaczęły się wyjątkowo troszczyć o agentów, i to nie 
tylko własnych, którym w czasie pracy na Zachodzie powinęła 
się noga i znaleźli się w tarapatach. Zagrożonych natychmiast 

background image

wyprowadzano w bezpieczne miejsce, aresztowanych 
wymieniano i bardzo niechętnie likwidowano kogokolwiek. 
Wam przecież również pomogliśmy, organizując ogromną 
kampanię na rzecz uwolnienia Mariana Zacharskiego ze 
Stanów Zjednoczonych, gdzie wpadł, zresztą nie z własnej 
winy. 
Po siedemdziesięciu latach komunizmu, i po raz drugi w 
historii Imperium, postanowiono złagodzić rygory życia 
komunistycznego, dać się ludziom wygadać… W Moskwie na 
moment tylko zapomniano, że imperia upadają nie w 
momencie najsroższego terroru, a w chwili jego złagodzenia. 
W tym planowanym procesie wielką rolę przewidziano dla 
służb specjalnych. Sam szef naszych służb - Jurij Andropow, 
nawiasem mówiąc, zapewne najlepszy fachowiec z wszystkich 
dotychczasowych szefów, wkrótce przejął ster najważniejszej 
osoby w politbiurze, co oczywiście nie zmieniło statusu służb 
- zawsze i wszędzie służyły elicie rządzącej. Tak było, jest i 
będzie. Ale, co równocześnie nie przeszkadzało służbom 
specjalnym posiadać na każdego członka partii teczkę z 
odpowiednimi materiałami, najlepiej kompromitującymi. 
Szefowie specsłużb nigdy bowiem nie wiedzieli, kiedy gensek 
zażąda odpowiednich materiałów i na kogo. 
Andropow miał jednak wyjątkowego pecha. Epokę głasnosti i 
pierestrojki, której był niewątpliwym protagonistą, 
poprzedziła epoka trzech pogrzebów, w której świeżemu 
gensekowi przypadła rola główna w jednej z ceremonii 
ż

ałobnych. Grabarzem sowieckiego komunizmu okazał się 

Michaił Gorbaczow, ale największym beneficjantem został 
Borys Jelcyn. To nie przypadek, że w okresie przejściowym 
berło władzy na Kremlu dostaje się w ręce faceta niezbyt 
lotnego, mającego pociąg do butelki, z kłopotami 
zdrowotnymi, a więc łatwego do manipulowania. Car Borys, 
który pozornie skupił w swoich rękach władzę absolutną, 

background image

przypomina raczej schyłkowego Breżniewa, niż sprawnego 
przywódcę zdolnego przeprowadzić Rosję przez trudny okres. 
Kto więc naprawdę rządzi na Kremlu? Ten, kogo słuchają 
służby specjalne, wojsko i ostatnio coraz bardziej - elity 
finansowe, oraz mafia, co często oznacza to samo. W ostatnim 
okresie takim facetem, którego słuchają wszyscy, jest 
oczywiście Władimir Putin. 

Zdzisław P. odznaczenie otrzymał. Zresztą “blaszki” w 
Sowietach nigdy wiele nie kosztowały. Tłoczono je na tony, 
przydzielano hojnie. Wystarczy popatrzeć na wybrańców 
komunistycznego współzawodnictwa, obwieszonych 
medalami, niczym noworoczne choinki. 
Warszawa. Przyjęcie w Białym Domu. Do sowieckiej 
“blaszki” Edward Gierek dorzucił Krzyż Grunwaldu. Była to 
jedna z ostatnich decyzji twórcy “Przerwanej dekady”, który 
wprawdzie w czerwcu 1956 r. wydał rozkaz strzelania do 
mieszkańców Poznania, doszedł do władzy w wyniku 
strzelania w grudniu 1970 r. do ludności Wybrzeża, to w 
sierpniu 1980 r. zabrakło mu odwagi aby zdecydować się na 
podobne rozwiązanie. Zapłacił za to fotelem pierwszego 
sekretarza. Jego faktyczny następca - generał Wojciech 
Jaruzelski, nie miał takich skrupułów, ani w 1970, ani w 1981 
r. Bez namysłu wybierał “mniejsze zło”. 
10 lat wcześniej. Zdzisław Przychodzeń, wówczas zaledwie 
major w MSW, pracując na terenie Stanów Zjednoczonych, 
zakupił od zaprzyjaźnionych amerykanów dokumentację 
rakiet, plany rozmieszczenia silosów rakiet “Minutenmen”, 
opis wyrzutni tych rakiet, wycelowanych - wedle wiedzy Rady 
Bezpieczeństwa Narodowego - w najważniejsze strategicznie 
cele Układu Warszawskiego, i nie tylko. 
Pytanie: Czy Polsce były potrzebne tego typu zakupy? 
Odpowiedź: Nie były. Były natomiast potrzebne Moskwie. 
Na Kremlu ciągle wybierano nowe cele na terenie Stanów 

background image

Zjednoczonych, Kanady, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, 
państw Beneluksu i Skandynawskich… Pewnie dlatego w 
materiałach służb specjalnych MSW trudno znaleźć 
dokumenty potwierdzające fakt “świadczenia usług” dla 
Wielkiego Brata. Bez trudu można natomiast znaleźć dowody 
“obronnego” charakteru działań MSW. Wedle gen. W. Pożogi, 
praca szpiegowska płk. Z. P. & agenta M.Z., podobnie jak i 
setek osób jemu podobnych, mających jednak znacznie 
mniejsze osiągnięcia, była działalnością typowo obronną. 
Dzięki takim ludziom - podkreślał wielokrotnie szef Służby 
Wywiadu i Kontrwywiadu [SWiK] - służby specjalne MSW 
mogły przedstawiać sojusznikom bezcenne materiały, zaś 
zespoły specjalistów opracowywać analizy i pisać bardzo 
konkretne sprawozdania. Oczywiście, również w tych 
dokumentach nie obyło się bez inwokacji do partii. 
Oto przykład fragmentu tajnego Sprawozdania z działalności 
Departamentu II (kontrwywiadowczego): “W 1970 roku pion 
Departamentu II - w ramach kontrwywiadowczego 
zabezpieczenia kraju i zgodnie z Uchwałami V Zjazdu 
przeciwdziałał dywersji ideologiczno-politycznej i 
szpiegowskiej penetracji PRL przez wywiady 
imperialistyczne, zwłaszcza głównych państw NATO. 
Działalność pionu Departamentu II zmierzała w tym czasie 
do: 
- zapewnienia stałej orientacji o kierunkach zainteresowań, 
zamiarach, formach, metodach i środkach działania służb 
specjalnych głównych państw NATO, szczególnie USA i 
NRF; 
- selekcjonowania faktów i zjawisk, na których winien być 
ześrodkowany wysiłek operacyjny, co z kolei warunkuje 
wybór najbardziej skutecznych metod ujawniania, 
dokumentowania i paraliżowania działalności wywiadowczej i 
dywersyjnej przeciwnika; 

background image

- koncentrowanie pracy profilaktycznej na osobach i obiektach 
wymagających ochrony; 
- Włączenie innych jednostek operacyjnych resortu MSW i 
MON do realizacji zadań kontrwywiadowczych oraz 
wykorzystania w tym zakresie możliwości społeczeństwa; 
- Wyprzedzania zamierzeń przeciwnika i dostosowania 
naszych form organizacyjnych, metod i środków pracy do 
sytuacji operacyjnej”. 
Brytyjczycy dowiedzieli się jedynie część prawdy o 
działalności płk. Z.P. W rzeczywistości jego łupy w USA były 
znacznie większe. Dzięki dojściom, o których jeszcze nie czas 
opowiedzieć, as wywiadu MSW poczynił znaczne szkody w 
szeregach służb specjalnych USA, ale nie tylko. Na podstawie 
jego danych autorzy cytowanego sprawozdania mogli napisać: 
“…W rezultacie poszerzyliśmy naszą wiedzę o przeciwniku, a 
zwłaszcza jego zainteresowaniach, formach i metodach 
działania, ośrodkach, pracownikach kadrowych i 
współpracownikach wywiadów głównych państw zachodnich 
oraz współdziałaniach tych wywiadów w ramach państw 
NATO”. 
Płk Z.P., niejako na marginesie swojej podstawowej roboty 
szpiegowskiej, ale systematycznie zaopatrywał Rakowiecką 
m.in. w “Przewodnik wywiadu wojskowego na Polskę” 
wydawany co dwa lata przez Oddział wywiadowczy 
Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych USA w Europie, 
obejmujący informacje o 2000 obiektach Wojska Polskiego i 
Armii Radzieckiej. Dzięki dobrym układom w środowisku, 
mającym styk z tajemnicami USA i wzorowym 
współdziałaniu z pewną damą, pracującą dla MSW w Brukseli 
mógł też sprezentować Warszawie “Zestawienie 
rozpoznanych przez wywiad francuski stacji radiolokacyjnych 
Wojska Polskiego i Armii Radzieckiej czy Wykaz magazynów 
i składnic Wojska Polskiego”, sporządzony przez wywiad 

background image

Wielkiej Brytanii, i wiele innych bezcennych dla służb 
specjalnych informacji na podstawie których kontrwywiady 
państw obozu sowieckiego mogły wyławiać osoby związane z 
wywiadami zachodnimi. Analiza dostarczonych materiałów 
pozwoliła specjalistom resortu wysnuć wniosek, że: 
“…poszczególne wywiady państw NATO nie przekazują do 
wspólnej puli wszystkich posiadanych przez siebie 
wiadomości z dziedziny obronności PRL. Ostatnie wydanie 
“Przewodnika” - głównego dokumentu NATO, komasującego 
wszystkie wiadomości o potencjale obronnym PRL, zawiera 
dane o 99 ustalonych na terenie Polski Stacjach 
radiolokacyjnych, dokument wywiadu francuskiego 
charakteryzuje natomiast 284 tego rodzaju obiekty. Uzyskany 
w 1968 r. wykaz magazynów i składnic WP, sporządzony 
przez wywiad Wielkiej Brytanii także zawierał bardziej 
szczegółowe dane o pojemnościach i podległości 
organizacyjnej tych jednostek, niż informacje na ten temat w 
zestawieniu centrali NATO. 
Kierownictwo resortu spraw wewnętrznych, na podstawie 
materiałów zdobywanych przez szpiegów MSW rozsianych 
po różnych kontynentach, połączonych z dokumentacją 
gromadzoną przez kontrwywiad oraz, co jest szczególnie 
ważne - uwzględniając życzenia i zapotrzebowania służb 
sowieckich (a w zależności od możliwości również innych 
“służb bratnich”) przygotowywało listy dyplomatów krajów 
zachodnich, których władze Peerelu uznawały za persona non 
grata. 
Moskwa. Wywiad Związku Radzieckiego zrefundował MSW 
koszty transakcji dokonanej przed 10 laty przez Zdzisława P. 
na terenie Stanów Zjednoczonych. 
Warszawa. Koszty związane z natychmiastową ewakuacją 
pułkownika wyniosły niecałe 25 tys. Dolarów. Takich 
wydatków nikt nie rekompensował. Wywiad MSW musiał się 

background image

sam troszczyć o “drobne” kwoty na ratownicze operacje. 
W latach osiemdziesiątych wielokrotnie usiłowałem 
rozmawiać z gen. W. Pożogą na tematy finansowania służb 
specjalnych MSW. I zca gen. Cz. Kiszczaka, rozstający się ze 
słowami równie chętnie jak pies z kością, słysząc o finansach 
stawał się nerwowy niczym wiewiórka. Jeszcze bardziej 
irytowały generała pytania o rozliczenia z Wielkim Bratem. W 
końcu jednak szef Służby Wywiadu i Kontrwywiadu przyznał, 
ż

e “za technologie płacił wywiad radziecki a nie kontrwywiad, 

którego szefem był gen. Grigorienko”, generał niestety, nie 
pamiętał czy po tych transakcjach pozostawały dokumenty, ba 
W. Pożoga nie pamiętał nawet czy takie dokumenty 
kiedykolwiek sporządzano. Zachowały się wprawdzie śladowe 
dowody “wpływów” i “rozchodów” z tzw. czarnych kas, m.in. 
związanych z łupami zdobytymi w ramach rozpracowywania 
podziemia niepodległościowego, głównie WiN-u, z aferami 
“Zalew” i “Żelazo” czy z tzw. skarbem Piastów Śląskich. Jest 
to jednak kropla w morzu pozaprawnych działań służb 
specjalnych związanych ze zdobywaniem środków na własne 
potrzeby. 
Ilekroć przypominam sobie postać pułkownika Zdzisława P. 
nie mogę nie przytoczyć powiedzonka o pewnym egotyście, o 
którym Chamfort mawiał, że “Spaliłby wasz dom, aby sobie 
ugotować dwa jajka”. Ale z drugiej strony, do Z.P. pasuje inna 
opowiastka filozofa: “Kiedy Malborough był w okopach z 
przyjacielem i siostrzeńcem, kula strzaskała głowę 
przyjacielowi i bryznęła mózg na twarz młodego człowieka, 
który cofnął się ze zgrozą. Malborough rzekł zimno: >Widzę, 
ż

e jesteś zdziwiony? - Tak - odparł młody człowiek obcierając 

twarz - jestem zdziwiony, że człowiek, który miał tyle mózgu, 
narażał się dobrowolnie na tak bezcelowe 
niebezpieczeństwo<". 
Było tajemnicą poliszynela, że dzieło płk. Z.P., kontynuował 

background image

w USA agent Marian Zacharski. Miał jednak znacznie mniej 
szczęścia niż Przychodzeń. W wyniku tandeciarstwa 
“Warszawy” wpadł. Zapytałem kiedyś gen. Pożogę, dlaczego 
Zacharskiego nie “zrobiono” dyplomatą, tak jak robiono z 
dziesiątkami innych agentów i oficerów pracujących w USA. 
Szef SWiK odpowiedział, że na “udyplomatowienie” agenta 
nie zezwolił gen. Pawłow, który był zdania, że Zacharski ma 
do wykonania w Stanach Zjednoczonych zbyt poważne 
zadanie, by robić z niego dyplomatę. Było bowiem wiadomo, 
ż

e amerykańskie służby specjalne, komu jak komu, ale 

dyplomatom z tzw. demoludów przyprawiają każdorazowo 
dość szczelny “ogon”. Zwykły agent, wedle Pawłowa, miał sto 
procent więcej szans wykonania zadania, niż peerelowski 
dyplomata i tysiąc procent więcej niż dyplomata sowiecki. 
Pawłow miał rację. Zacharski zadanie wykonał. Wpadł, bo 
wsypał go człowiek MSW z Warszawy. I to było ładne. 
Agent/generał zapowiada książkę. Ciekawe. Myślę, że jeżeli 
M.Z. myśli, że wie o swojej działalności wszystko, to jest w 
grubym błędzie. Wszystko o kombinacji operacyjnej z 
udziałem Zacharskiego [do końca lat 80.] wiedziało niewielkie 
grono osób. Tak, tylko generałowie: Andropow – Kriuczkow 
– Pawłow – Kowalczyk – Milewski – Pożoga wiedzieli [bo 
ż

yje jedynie Pożoga] wszystko, nie Zacharski i jego koledzy, z 

którymi wprawdzie wykonywał przedziwne łamańce 
operacyjne, ale już po transformacji. Tak, po 1990 r., zgoda, 
M.Z. jest najbardziej kompetentną osobą, aby o wszystkim 
dokładnie opowiedzieć. 
Jest tylko jeden problem – zobowiązanie do zachowania 
tajemnicy. Gdy M.Z. się od tego uwolni możemy dostać 
rewelacyjną opowieść. Chyba warto na nią poczekać. 
HASŁO BLOGU: 
Co interesującego jest w sprawie M. Zacharskiego? Tylko 
to, że wyszedł żywy z tego, co zrobił. 

background image

Gra z “Solidarnością” 1980-1990, agentura w “S”

 

19 paź 2008  

Skuczno na etom swietie, gospoda! [dla posiadających jedynie 
inteligencję wrodzoną: Nudno jest na tym świecie, proszę 
państwa 
– HP] 

Nikołaj Gogol 

Póki są na świecie klauzurowe zakonnice, buddyjscy mnisi i 
opozycjoniści z lat 80., jeszcze nie wszystko stracone. Właśnie 
się o tym przekonałem. Krążąc po internecie, natknąłem się 
na: ośrodek racjonalistyczno-sceptyczny im. De Voltaire’a 
“Racjonalista”. W czterech kolejnych odcinkach głos dawał 
Marian Kaleta, wedle informacji z portalu: wybitny 
opozycjonista, odznaczony przez prezydenta w 2007 r. 
Krzyżem Komandorskim Odrodzenia Polski, bohater filmu 
TVP “Dziękujemy za solidarność” [2008]. Moim zdaniem, 
tekst Kalety przypomina polowanie na lisa przy pomocy 
wyrąbywania lasu. Czego w nim brak? Chyba jedynie prawdy. 
Poza tym jest to rzecz tak doskonałe, że na pierwszy rzut oka 
nic do niej dorzucić nie można. 
A jednak spróbuję. 
Pamiętam pierwsze dwa tygodnie po stanie wojennym. 
Specjaliści służb specjalnych obu resortów siłowych, wśród 
członków “Solidarności”, ale nie tylko, zbierali agentów jak 
pszczoły miód. Kontrolując ważniejsze kanały łączności “S” z 
zagranicznymi strukturami, pomagali zakładać nowe. 
Oczkiem w głowie Służby Wywiadu i Kontrwywiadu [SWiK] 
było m.in. nie tylko Zagraniczne Biuro “Solidarności” w 
Brukseli, którym dowodził znajomy Pożogi jeszcze z czasów 
gdańskich, dr Jerzy Milewski, ale także ośrodki w Paryżu, 
Londynie, Rzymie, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie oraz, 
przede wszystkim Agencja Informacyjna :S” w Lund.w 

background image

Szwecji. 
Nie powiem, z różnych względów, bardzo mnie te sprawy 
interesowały. Przyssałem się więc do szefa SWiK gen. dyw. 
Władysława Pożogi. Na biurku generała, codziennie lądowały 
setki meldunków z różnych stron świata. Trwała w najlepsze, 
chyba największa gra nowożytnej Europy. Gra 
peerelowskich służb specjalnych z krajowymi i 
zagranicznymi 
strukturami “Solidarności”. Gra, co chyba 
oczywiste, nadzorowana, a w niektórych momentach nawet 
zadaniowana, przez rezydenturę KGB w Warszawie, którą 
kierował mój przyjaciel, gen. dyw. Witalij Pawłow – prawa 
ręka Jurija Andropowa, który już wówczas trząsł Sowieckim 
Imperium, a niedługo miał zostać gensekiem. 
Pożoga czytał meldunki, podkreślał niektóre fragmenty, 
dekretował, a zgraja kamerjunkrów postępowała ściśle wedle 
wytycznych generała. Najważniejsze sprawy trafiały, zresztą 
zgodnie z wolą szefa służby, na biurko ministra Czesława 
Kiszczaka. Minister nanosił kolejne dekretacje, zazwyczaj 
dotyczące przekazania niektórych materiałów generałowi 
Wojciechowi Jaruzelskiemu lub szefowi Służby 
Bezpieczeństw [do 1984 r. gen. Władysławowi Ciastoniowi, a 
następnie gen. Henrykowi Dankowskiemu], rzadziej 
dekretacje ministra dotyczyły niższych szczebli, np. 
dyrektorów departamentów. Zazwyczaj dotyczyło to jedynie 
Departamentów III oraz IV. 
Wśród tej wywiadowczo-kontrwywiadowczej sieczki sporo 
miejsca zajmowały już rozszyfrowane bądź rozkodowane 
[robiło to podległe SWiK Biuro Szyfrów] materiały 
pochodzące z kontroli kanałów przerzutowych. Było tego 
sporo i dotyczyło działalności tak krajowych jak i 
zagranicznych struktur “Solidarności”, łącznie z 
korespondencją ważnych i najważniejszych osób podziemia. 
Generał miał dość dobre rozeznanie kto jest kim w tym 

background image

opozycyjnym towarzystwie. Jego wiedza pochodziło z dwóch 
podstawowych źródeł. 
Pierwsze – to czasy, gdy jako zastępca ds bezpieczeństwa KW 
MO w Gdańsku, zatwierdzał a niekiedy prowadził spotkania 
kontrolne z najważniejszą agenturą wschodniego Wybrzeża. 
Bogatą wiedzę zgromadził z czasów Grudnia ‘70, kiedy to 
przez jego ręce przeszło kilka setek agentów, których 
następnie ostro zaangażowano nie tylko w powstawanie 
Wolnych Związków Zawodowych, a następnie “S”, ale którzy 
oddali resortowi niebagatelne usługi w latach 80., i nie tylko. 
Drugie źródło wiedzy generała stanowiła jego praca jako 
dyrektora kontrwywiadu MSW. To wówczas szef SWiK 
rozszerzył swą znajomość o najważniejszą agenturę całego 
Kraju Pieroga i Zalewajki. 
Po pierwszej selekcji, ale dopiero gdzieś od połowy lat 80., 
około 50 -60 procent najistotniejszych materiałów 
wprowadzano do komputerów Firmy. Pożoga, w przypływie 
dobrego humoru dawał mi się pobawić niektórymi 
materiałami, a gdy był w humorze wyśmienitym obdarowywał 
mnie niektórymi papirusami. W ten sposób, w ciągu 
kilkunastu lat znajomości, zgromadziłem w redakcji 
“Granicy” pokaźny zbiór dotyczący wielu interesujących gier i 
kombinacji operacyjnych. Napisałem wówczas do szuflady 
kilkadziesiąt książek, a kilka, socjalistycznych w treści i 
bolszewickich w formie, nawet wydałem w oficjalnych 
wydawnictwach. Książki wydane oficjalnie zawierały niektóre 
informacje mogące być przydatne dla podziemia, pod 
warunkiem oczywiście, że osoby te, dysponowały nie tylko 
inteligencją wrodzoną…. 
Pamiętam. Siedziałem w swojej klitce na 12 piętrze bloku 
ursynowskiego i kleciłem kolejną książkę z cyklu Tajna 
Historia Polski
, gdy zadzwonił Marian Kaleta i obwieścił, że 
mnie odwiedzi. 

background image

Dotrzymał słowa. 
Potem spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. Miło sobie zawsze 
pogadaliśmy. Coś tam napisałem na jego temat w książce 
Służby specjalne atakują. Pokazałem mu też kilka papirusów 
pochodzących z kolekcji ofiarowanej mi przez gen. Pożogę. 
Wynikało z nich jasno, że jego i Józefa Lebenbauma 
działalność z Lund, a także Biuro Brukselskie i inne ośrodki 
“S”, były perfekcyjnie zinfiltrowane i kontrolowane, a 
niektóre inspirowane, a nawet zadaniowane przez SWiK. 
Marian nie był tym zachwycony, ale na moją wyraźną prośbę, 
zweryfikował te dokumenty, które dotyczyły jego samego i 
jego działalności, co podcyfrował swoim własnoręcznym 
podpisem 
[zob. dok.na str. 418]. 
To wówczas też powiedziałem Kalecie, aby nie miał złudzeń, 
ż

e coś się złego ich transportom mogło przydarzyć, bo 

ciężarówki, które z takim mozołem, niekiedy wspólnie z 
Lebenbaumem, załadowywali w Lund sprzętem [wartym 
niekiedy kilkaset tys. USD] dla podziemia w kraju i wysyłali 
via Ystad – Świnoujście – reszta kraju, cały czas, od momentu 
załadowania, były bezpieczniejsze niż klejnoty królowej 
Wiktorii złożone w bankowych sejfach. Już na promie 
przejmowali je bowiem pod ochronę oficerowie SWiK oraz 
zwiadu WOP, a po wyokrętowaniu dalszą ochronę transportu 
przejmowali oficerowie Departamentu II MSW. 
Celem takiej, być może, przesadnej opieki, było uniknięcie 
jakichkolwiek konfliktów. Przecież zawsze mogło się zdarzyć, 
ż

e jakiś nadgorliwy celnik bądź milicjant wykaże się 

wyjątkowy, wścibstwem. 
Nie, nie. Transporty słane z Zachodu trafiały pod wskazane 
adresy. Wprawdzie nie było jeszcze GPS, ale byli specjaliści 
MSW. Tylko dwukrotnie, na wyraźne polityczne 
zapotrzebowanie, SWiK musiała ujawnić przesyłki i nadać im 
rozgłos medialny. Funkcjonariusze klęli jak szewc po 

background image

uderzeniu się młotkiem w palec, ale polecenie wykonano. 
A co z innymi transportami, które docierały do adresatów? 
Dlaczego M. Kaleta, pisząc to, co napisał, zapomniał o tych 
faktach? 
Ano właśnie. Na tym polegał urok gry. Kontrolować, 
sprawdzać, inspirować i wykorzystywać. 
No dobrze, powiecie. Skoro wszystko szło tak gładko, to 
dlaczego Bolszewia dostała w dupę? Doszło do Okrągłego 
Stołu i oddania władzy? 
Cóż, może właśnie o to chodziło. 
Oddanie władzy w taki sposób, jak to miało miejsce w 
czerwcu 1989 r. Nie było przecież dla oddających żadną 
tragedią. Zupełnie inną sprawą jest szukanie odpowiedzi na 
pytanie, czy gen. Jaruzelski w pełni wykonał polecenie 
Gorbaczowa przepoczwarczenia Kraju Pieroga i Zalewajki w 
coś na kształt laboratorium dla pierestrojki? 
HASŁO BLOGU: 
Na wspomnienie niektórych historii człowiek mimo woli 
musi uśmiechnąć się po sardańsku
  

 

 

Służby specjalne

 

14 paź 2008  

… malarz rozrabiał w misie tusz z wodą, maczał w tym gołą 
pupę, po czym przysiadał na papier: wychodził mu wspaniały 
soczysty melon z ogonkiem. Ale tylko on jeden potrafił tak 
usiąść. Kiedy próbowali inni, na kartce pozostawała 
odciśnięta pupa i kawałek kuśki. 
 

Andrzej Falkiewicz 

background image

Dlaczego ten blog zaczynam opowiastką o mistrzowskim 
malarzu? Ano chociażby dlatego, że widzę tu podobieństwa 
do polityków, którzy w historii, zamiast konkretnych dokonań, 
zostawiają po sobie odciski pupy i kuśki. 
Szczerze rozbawiony dyskusją nad najnowszymi dziejami 
Kraju Pieroga i Zalewajki pozwolę sobie dziś skreślić kilka 
uwag, na tematy dotyczących szpiegów, zdrajców, krzywicieli 
prawd, prostowicieli krzywd, popaprańców, zapodawaczy itp., 
ale i osobników, którzy swoim postępowaniem udowodnili, że 
mimo wszystko warto być uczciwym. Na opowieści o 
szwarccharakterze absolutnym i operacjach dokuczliwych, ale 
chyba nie zbrodniczych, musicie poczekać do kolejnych 
blogów. A na najbardziej brutalne, cyniczne i przewrotne 
przyjdzie kolej, gdy zajmiemy się gen. Cz. Kiszczakiem. 
Nie będą to długie opowieści, bo i historia Peerelu nie jest 
długa: na początku kilku zbrodniarzy wymordowało kilku 
innych zbrodniarzy o czym donosiłem w Bruderszafcie ze 
ś

miercią (zob. podrozdział “Dintojra w partyjnej melinie”). W 

tym miejscu kolejne zastrzeżenie - wprawdzie w pierwszej 
dekadzie Peerelu umierało się z zawrotną szybkością, co było 
zasługą Wielkiego Brata, partii najsłuszniejszej i resortów 
siłowych, to tajne służby podległe MBP bądź MON, w 
odróżnieniu np. od sowieckich służb specjalnych, miały w 
wyprowadzaniu ludzi z tego świata niewielki udział. Ot, taka 
nasza polska specyfika. 
Specjalistami od naprawdę masowego zabijania były 
bataliony (grupy) operacyjne Milicji Obywatelskiej, 
wydzielone oddziały Wojska Polskiego oraz KBW. 
 
Służby specjalne jedynie naganiały przed ich lufy 
wytypowane ofiary, które też nie zawsze zabijano w 
pierwszym porywie. Czasami brano żywcem. Sądzono i 
dopiero potem wieszano, czasem publicznie. O dużej roli 
sądów w procesie likwidacji opozycji niepodległościowej 

background image

zazwyczaj się zapomina. 
Zabijanie na sali sądowej! To przecież takie nieefektowne a 
przy tym mało eleganckie! 
A dziś? Dziś tak się jakoś złożyło, że już nikt, albo prawie nikt 
nie zabija szpiegów ani zdrajców, nie likwiduje niewygodnych 
osób, nie mówiąc o opozycjonistach. No, może z wyjątkiem 
Chińczyków, Arabów, Kurdów, Żydów, Irańczyków, 
Irakijczyków, Irlandczyków, Basków, Koreańczyków, 
Talibów, Sikhów, Gurkhów, Czeczenów, Serbów… Inni 
uważają, że “łupów” pozyskanych metodami operacyjnymi 
naprawdę nie warto przerabiać na trupy, a znacznie lepiej jest 
je sprzedać lub korzystnie wymienić. 
W ten sposób Amerykanie spuścili kiedyś do Peerelu Mariana 
Zacharskiego - przeciętnego agenta Służby Wywiadu i 
Kontrwywiadu MSW [choć w tym momencie, od 14 grudnia 
1981 r. już ukadrowionego; przy okazji zgadnijcie dlaczego 
TVN robi z Zacharskiego bohatera?], grasującego w USA, 
nabywającego tam różne tajemnice za którymi tęsknił Wielki 
Brat. 
Agent robił zakupy do czasu, aż powinęła mu się noga. 
Powinęła dlatego, że inni faceci, zatrudnieni na Rakowieckiej, 
obowiązani do zapewnienia mu bezpieczeństwa, zapomnieli o 
swoich obowiązkach, nie spostrzegli, że inny funk 
rozpaczliwie zamarzył o zdobyciu pliku zielonych papierków 
z wizerunkiem Jerzego Waszyngtona… 
W zamian CIA otrzymała kilkunastu tandetnych facetów 
parających się w demoludach robotą wywiadowczą na korzyść 
amerykańskiej agencji. Była to transakcja wymienna o 
lokalnym, peryferyjnym kolorycie, bez większego znaczenia 
operacyjnego, albowiem przedmiotem handlu byli agenci 
zużyci moralnie, karły bezpieki, którzy w przeszłości służyli 
demoludom za ruble by po kilkuletnim namyśle wybrać 
kapitalizm za dolary. 

background image

Ale w ten sposób (wymiana) w nieodległej przeszłości w 
niegdysiejszym Imperium Zła odzyskało wolność również 
kilku ważnych dysydentów, m.in. znany pisarz Władimir 
Bukowski, który po przybyciu na Zachód zapytany z jakim 
obozem się identyfikuje odpowiedział: Nie jestem z obozu 
prawicy ani z obozu lewicy. Jestem z obozu 
koncentracyjnego. I to, jak dotąd, jest najkrótszą definicją 
Imperium Zła. 
Kiedyś zabijanie było prawie obowiązkowe. Czasami 
porywano, aby torturować i zabić. Jest na ten temat obszerna 
literatura. Warto ją czytać. Człowiek staje się wówczas 
lżejszy, przekonuje się, że nie jest jeszcze takim łajdakiem 
jakim mógłby być. 
Stale podkreślam, że nasze służby specjalne w tej dziedzinie 
trudno zaliczyć do przodujących. Porywano rzadko, zabijano z 
obrzydzeniem. Najwięcej akcji likwidacyjnych miało miejsce 
w pierwszej powojennej dekadzie. Konto peerelowskich służb 
obciąża nie więcej niż ćwierć tysiąca ofiar (bez ofiar opozycji 
niepodległościowej, której straty można oceniać na około 
dwadzieścia tysięcy osób). Cóż to za kropelka w oceanie 
zbrodni, chociażby wobec STU MILIONÓW OFIAR 
bolszewizmu! 
Co prawda czasami i u nas opracowywano plany porwań i 
zabójstw, ale ich przeważnie nie wykonywano. Najmniej tego 
typu spraw zrealizowano w latach 1955 - 1980. Tajnie zabito 
jednego pracownika wywiadu MSW, płk. Władysława Mroza, 
który zdradził Firmę i Bolszewię. Nie liczę tu ofiar z różnych 
afer geszefciarskich, typu “Zalew”, “Kurierzy” czy “Żelazo”, 
w których trupy padały, a jakże, bo musiały, bo trzeba było 
zatrzeć ślady, zlikwidować świadków, zwiększyć zyski… 
Stąd niechciane samobójstwa, niespodziewane wypadki przez 
okna, zadziwiające wpadki pod samochody i inne pojazdy, 
głupie wychylania się przez bariery schodów w głównym 

background image

budynku MSW i tym podobne niebezpieczne zabawy. 
Oficjalnie zlikwidowano tylko jedną osobę, Jerzego Strawę, 
którego rozpracowano operacyjnie, oskarżono, osądzono, 
skazano na śmierć i powieszono. 
Dopiero z chwilą objęcia resortu spraw wewnętrznych przez 
Czesława Kiszczaka znowu sięgnięto do metod z przełomu lat 
czterdziestych i pięćdziesiątych. Organizowano prowokacje, 
polała się krew… 
Nie ma się co dziwić Kiszczakowi. Któż, przynajmniej 
czasami nie tęskni za młodością. Wierny zasadzie, że 
dziewczyna zawsze będzie pamiętać swego pierwszego 
chłopca, rzeźnik pierwszą zarżniętą świnię a ubek pierwszą 
zaszlachtowaną ofiarę, chciałbym przypomnieć byłemu 
funkowi GZI WP i ministrowi spraw wewnętrznych garść 
wydarzeń. Ale o tym następnym razem. 
HASŁO BLOGU: 
Patrząc na naszych polityków żałuję, że w Zatoce 
Gdańskiej nie ma rekinów ludojadów

 

Anty Jaruzelski pucz czy blef aparatczyków?, M.F. 
Rakowski, Goryl Jaruzelskiego sypie dziennikarzy, co 
nowe, i kolegów, co normalne

 

12 paź 2008  

….człowiek potrzebuje do życia tylko powietrza, jedzenia, 
picia i wydalania, no i poszukiwania prawdy. Cała reszta jest 
nadobowiązkowa.
 

Jonathan Littell 

Wojciech Jaruzelski, w mowie obrończej przed sądem 
przypomniał wystąpienie kilku polityków w czasie XI Plenum 

background image

KC PZPR (9-10 czerwca 1981 r.) określając to mianem puczu. 
Myślę, że to przesadna uprzejmość pod adresem paru 
politycznych eunuchów, którym zamarzyło się zaistnienie na 
scenie politycznej. 
Wprawdzie do dziś nie rozstrzygnięto, jaki faktycznie cel 
przyświecał występującym, to wolno spekulować. Mogło więc 
chodzić o nastraszenie ekipy rządzącej, zmuszenie jej do 
radykalniejszych działań. W tym celu chłopcy gen. Pawłowa 
mogli wykorzystać list KC KPZR adresowany do członków 
KC PZPR przesłany 5 czerwca 1981 r., w którym to 
dokumencie radzieccy aktywiści zagrzewają 
wyselekcjonowanych peerelczyków do aktywniejszej walki z 
“Solidarnością”. 
Gen. W. Pożoga twierdzi [jego służba kontrolowała ok. 30 
proc. członków KC], że cała heca była zainspirowana przez 
rządzących, aby pokazać przeciwnikom politycznym i 
narodowi, co się stanie, jeżeli oni, patriotyczni i 
demokratyczni, odstąpią miejsca przy sterze.
 Straszenie 
betonami miało przecież swój urok i sens. 
Takich możliwości było kilka, ale w każdej jest miejsce dla 
służb specjalnych. Warto więc rozważyć, czy prowadzono 
inspirujące działania świadomie czy też nie świadomie. 
Wątpię, by w stosunku do takich potęg intelektualnych, jak 
generałowie W. Sawczuk czy E. Molczyk, albo aparatczycy S. 
Olszowski lub A. Żabiński jakakolwiek rozważna służba 
specjalna zaryzykowała otwartą grę. Tych działaczy 
wystarczyło jednak zainspirować nieświadomie i już robili to, 
czego się po nich spodziewano. 
Spisek politycznych eunuchów nie wypalił, bo nie mógł. 
Nawet działacze partyjni potrafią odróżnić polityczne 
hochsztaplerstwo od realistycznego marksistowskiego 
dziamolenia. Generała zapewne zabolało wystąpienie dwóch, 
kiedyś mu najbliższych współpracowników. To być może 

background image

wówczas w jego głowie zrodziła się myśl, że służby specjalne 
muszą należeć do niego. Cz. Kiszczak został wkrótce szefem 
MSW. Miało to gwarantować ścisłe zintegrowanie służb 
specjalnych obu resortów siłowych.
 
CzeKiszczak poszedł znacznie dalej. Zamarzył o stworzeniu 
resortu, który w swoich założeniach miałby najgorsze 
elementy wzięte z MBP oraz z GZI WP, której był 
nieodłącznym dziedzicem. 
Jak zamierzył, tak zrobił. W miarę rozwoju struktur MSW 
CzeKiszczak, dążący do objęcia kontrolą operacyjną całego 
ż

ycia w kraju nie zapomniał o politykach. Być może w myśl 

porzekadła, że strzeżonego pan Bóg strzeże. Strzec się, to 
znaczy wiedzieć. Wiedzieć, to w służbach specjalnych zawsze 
przekłada się na - zinfiltrować, rozpracować itp. Stworzono 
Zespół Operacyjny przy Departamencie III MSW. Kontrolą 
objęto nawet najwyższe szczeble. Żaden, nawet 
najwspanialszy eunuch nie miał już najmniejszych szans na 
krecią robotę. Jedną z dwóch najważniejszych figur 
personalnych Zespołu był były goryl Generała płk mgr A. 
Gotówko. 
W tym miejscu przypomnę fragment rozmowy z Gotówką, 
dotyczący rozpracowywania byłego premiera PRL, a 
następnie ostatniego pierwszego sekretarza KC PZPR, roli 
dziennikarzy oraz sporządzania tzw. “papirusów” w Firmie. 
PIECUCH: W jaki sposób rozpracowywaliście Mieczysława 
Rakowskiego? 
GOTÓWKO: Temat piekielnie trudny. Sprawa pierwsza - 
telefon. Podsłuch pokojowy na okrągło… 
PIECUCH: W domu? W pracy? 
GOTÓWKO: W domu? Nie. W pracy. Bo było bez problemu. 
Podsłuch miał w gabinecie. Potem dokładny przegląd 
wszystkich przyjaciół, kolegów. Kto z nich już jest agentem 
lub kto się nadaje na agenta. Kto się zgodzi na współpracę. 

background image

Zrobiło się selekcję. Odbyło się z tymi osobami rozmowy. 
Byli to ludzie ze świecznika. Trzeba było mieć pewną klasę. 
Robić to inteligentnie. Ale wśród dziennikarzy to w ogóle… 
Dziennikarze są… Nie gniewaj się, skoro sam jesteś 
dziennikarzem, bardzo niską ocenę mam dziennikarzy. Są 
wśród was zwykłe kurwy polityczne, które pójdą do 
silniejszych. Z ręki będą jeść. I do razu mówią o co chodzi. 
Bez żadnych skrupułów. Gdy nad byle działaczem 
“Solidarności” trzeba się było solidnie napracować, to nad 
dziennikarzem, nie. Od razu wykładał karty na stół. Mówił: 
panowie! Interesuje mnie to, to i to. Dam wam to, co chcecie. 
Co wy za to? Ja mówię: możemy dać to. On: nie! To za mało! 
On gra wyżej. 
PIECUCH: Chodziło o pieniądze, czy… 
GOTÓWKO: Pieniądze też. Ale i o ustawienie w strukturach 
redakcyjnych wyżej. O awanse. 
PIECUCH: Mieliście wpływ na awanse dziennikarzy? 
GOTÓWKO: Oczywiście! Olbrzymi! Plus wyjazdy na 
placówki. 
PIECUCH: W jaki sposób? Redaktorzy naczelni byli waszymi 
agentami? 
GOTÓWKO: Nie. Oni donosili jawnie. To nie była tajna 
współpraca. To było współdziałanie. Interesował nas cała 
reszta. Był wydział obsługujący dziennikarzy. Potem poszło to 
do dwójki [kontrwywiadu]. Potem wróciło. Myśmy w zespole 
byli wyżej od tego wydziału. W poziomie obejmowaliśmy 
większe obszary. Dziennikarzami w województwach 
zajmowali się pracownicy WUSW. Więc braliśmy listy 
zaufanych żurnalistów. Wybieraliśmy potrzebnych 
kandydatów. Sprawdzaliśmy faceta czy jest przyjacielem 
Rakowskiego i czy był agentem. Potem mówiliśmy 
naczelnikowi wydziału: daj mu zadanie albo nam przekaż 
agenta. 

background image

PIECUCH: Przekazywali? 
GOTÓWKO. Nie chcieli. Mówili: damy ci informacje. 
PIECUCH: Ilu agentów mieliście w otoczeniu M.F. 
Rakowskiego? 
GOTÓWKO: Dwadzieścia procent osób, z którymi Rakowski 
blisko się kontaktował. 
PIECUCH: Jaka to była liczba? 
GOTÓWKO: Bezpośrednio mieliśmy listę czterdziestu, 
pięćdziesięciu osób. Z tego dwadzieścia procent. 
PIECUCH: Około dziesięciu agentów? 
GOTÓWKO: Około dziesięciu. Tak trzeba było liczyć. 
PIECUCH: To można było M.F. Rakowskiego dobrze 
obstawić? 
GOTÓWKO: Można było. Ja nie zabiegałem aby go więcej 
obstawiać. Na cholerę. To, co było, wystarczało, aby wiedzieć 
o całej działalności Rakowskiego. Kierunki działań. Treść 
rozmów. Korzyści polityczne… 
PIECUCH: Kto otrzymywał meldunki? Robiliście z tego 
zbiorówki? 
GOTÓWKO: Jak to szło? Sieczka operacyjna kierownictwa 
resortu nie interesowała. Myśmy robili analizy zbiorcze. Z 
tej sieczki robiliśmy analizy. Do pisania było nas trzech. 
No, czterech.
 Bo jeszcze Andrzej [Kwiatkowski, płk, szef 
Zespołu] łagodzący to wszystko. To byłem Ja! Główny pisarz. 
Olejnik Stasiu - starszy specjalista. I starszy specjalista 
Nawrocki Zdzichu. Kwiatkowski czytając dużo poprawiał. 
PIECUCH: Tonował? Wyście pisali to, co agenci donosili? 
GOTÓWKO: Oczywiście. Mówiłem: Ja jestem od tego aby 
pisać. Takie mam informacje. Słyszałem w odpowiedzi: Ale 
kierownictwo tego nie przełknie. Za ostro przypierdalasz. Ja 
mówię: Stary! Weź, przeczytaj meldunek agenta. Tu dopiero 
jest ostro. Ja już maksymalnie wygładziłem. Andrzej dalej 
wygładzał, poprawiał. Podpisywaliśmy” “Opracowano w 

background image

Zespole Operacyjnym Departamentu III”. Nie było żadnego 
naszego nazwiska, mimo, że wszystko było tajne specjalnego 
znaczenia. Dokumenty organizacyjne Zespołu ja robiłem. Już 
w maju [1985 r.] daliśmy pierwszą informację dla 
Jaruzelskiego na temat frakcji w PZPR. 
PIECUCH: O kim? 
GOTÓWKO: Grupa Rakowskiego. Grupa Kapitana 
[Bolesław, przewodniczący Głównego Komitetu Kultury 
Fizycznej i Sportu, który, po przemianowaniu w październiku 
1987 r. na Komitet ds Młodzieży i Kultury Fizycznej objął A. 
Kwaśniewski] skupiająca osoby, które ukończyły studia w 
ZSRR. 
PIECUCH: Betony? 
GOTÓWKO: Twardo betonowa grupa. Pięćsetka stary! Nie 
rozkruszysz młotem pneumatycznym. 
PIECUCH: Przeciwstawna do grupy Rakowskiego. 
GOTÓWKO: Przeciwstawna. I były… Potem były tuzy typu 
Schaff. Jednostka niekonwencjonalna… Opracowania na 
Schaffa to już ja pisałem. Ja miałem sprawę. Miałem agentów. 
Schaff mi bokiem nieraz wychodził, bo nie miałem czasu a 
sprawy nie miałem komu zlecić. 
PIECUCH: Ilu agentów miałeś wokół profesora? 
GOTÓWKO: Szczerze mówiąc to niewielu. Schaff się bardzo 
dobrze kontrolował. Przykra była sprawa zacieku. No, woda 
zalała mieszkanie, ścianę w której siedziały nasze pluskwy. 
Podsłuch nam wysiadł. Dostaję informację od bardzo dobrej 
agentki […]. Stara Żydówa. Wpada na mnie i mówi: U 
Schaffów panika. Mieszkanie zalane. Zaraz ściągają 
fachowców. Klepka nawet popuchła… 
PIECUCH: U was też panika. 
GOTÓWKO: Też. Natychmiast ekipę. Jeszcze przed 
fachowcami profesora. Na minutę przed ekipą remontową 
zdążyliśmy powyjmować pluskwy. Wróciłem wtedy z dalekiej 

background image

podróży. 
PIECUCH: Wracajmy do M.F. Rakowskiego. 
Rozpracowywaliście polityka również gdy był premierem? 
GOTÓWKO: Nie, nie. Robotę operacyjną prowadziliśmy gdy 
on został wywieziony na boczny tor. Był wicemarszałkiem 
Sejmu, czyli nikim. Jaruzelski się bał, że Rakowski, mając 
dużo czasu może montować jakąś frakcję. I po to ten Zespół 
został powołany. Zrobiliśmy Rakowskiemu niechcący 
przysługę. Myśmy się utożsamiali z jego programem. Być 
może również nasze informacje sprawiły, że Jaruzelski znowu 
uwierzył Rakowskiemu. 
PIECUCH: Co było w tym waszym opracowaniu z maja? 
GOTÓWKO: O! To było już wyprane. To było takie w stylu 
GZP. Nie było tam jednak nic, na podstawie czego dałoby się 
dostrzec skąd pochodzą informacje, Dotyczyły sytuacji 
bieżącej kraju. Co ludzie robią w partii? Jakie programy mają? 
O czym rozmawiają? Co robią betony? 
PIECUCH: Poziomki również? 
GOTÓWKO: Poziomki nie. To u nas nie było w modzie. 
PIECUCH: Z Białego Domu kogo rozpracowywano? 
Mieliście z tym Kłopoty? 
GOTÓWKO: Praktycznie biorąc mogliśmy rozpracowywać 
kogo tylko by nam polecono. Szefem kadr był generał 
Honkisz, którego doskonale znałem jeszcze z GZP. A jego 
zastępcą był Jurek Wójcik, z którym się przyjaźniłem. 
Przychodziłem, wcześniej dzwoniłem “po rządówce” [telefon 
rządowy MSW - KC PZPR] i mówiłem: Jurek, przygotuj mi 
sześć teczek. Podawałem nazwiska i dodawałem: to ty je 
bierzesz. Ja usiądę z boku i wynotuję kilka spraw. Nieraz było 
coś do sprawozdań. Np. dotyczących członków Biura 
Politycznego KC PZPR. Rozumiesz! 
PIECUCH: Chodziło o teczki kadrowe? 
GOTÓWKO: Tak. Gdy było potrzeba dawał mi je Wójcik na 

background image

dzień, dwa. Myśmy tam w Zespole mieli taką mini 
kartotekę, którą prowadził Nawrocki.
 
PIECUCH: Kartotekę? Czy teczki na ludzi? 
GOTÓWKO: To były teczki ale zrobione według skorowidza. 
Znowu to jest istotne. Bo ten Zdzisław Nawrocki, przed 
przyjściem do nas był szefem Wydziału I W Biurze “C”. Miał 
praktykę w archiwum. Nie głupi człowiek, choć fatalny pisarz. 
Nie można było jednak z nim pogadać. Zwracam mu uwagę, a 
on: co mi tu będziesz pieprzył. Jesteś z wojska! To u niego 
znaczyło: Jesteś głupol! A ja mu na to spokojnie: Zasady 
gramatyki trzeba stosować nawet w bezpiece. Dochodziło do 
sporów. Ten Zdzichu na każdego miał założoną teczkę. 
Numery były. Chyba do stu pięćdziesięciu. 
PIECUCH: To byłi prominenci? 
GOTÓWKO: Prominenci. Materiały były z różnych źródeł. 
On wtykał je w teczki. Potem zrobił teczkę teczek. Znowu 
bezpieczniacka zasada, żebym czasami ja mu się nie dobrał do 
tych materiałów. On mi ich ciągle, kurwa, nie dawał, bo ja z 
wojska jestem. Jak się później dowiedziałem. Heniu [gen. 
Dankowski] mi powiedział. Nawrocki bardzo na moje 
stanowisko polował. Zresztą ja mu to stanowisko oddałem. Bo 
nie chciałem kurwa, już tam być. Poszedłem do… 
PIECUCH: Nie mogłeś korzystać z materiałów Nawrockiego? 
GOTÓWKO: Mogłem. Mówię mu: przynieś te materiały. 
Może się czegoś od mądrzejszego nauczą. Nawet od ciebie 
mogę się czegoś nauczyć. A on: nie, nie. Tylko to, co 
potrzebne służbowo. Tu łaski nie robił. Ale do końca mi 
wszystkiego s… nie pokazał. Taka bezpieczniacka g…Ale 
teczkę oczywiście dał. Bo musiał dać! Nie!? To miał dobrze 
zrobione. 
PIECUCH: W jaki sposób pisaliście? 
GOTÓWKO: Faktografię dawał Nawrocki z tego swojego 
archiwum. Myśmy z Olejnikiem siadali i to ubierali. Nawrocki 

background image

miał ciężkie pióro, a tak się kłócił. Olejnik to zapisywał, bo 
wykładał kiedyś logikę w Legionowie [Centrum szkolenia SB] 
i boki zrywał. No to doszliśmy do wniosku, żeby Nawrocki 
nic nie pisał. Bo z tego jego twardego, głupiego stylu 
ubeckiego nic się nie da poprawić. Myśmy mieli ile chcieli 
techniki i podsłuchów. Najpierw myśmy dostawali. Potem 
Departament III. 
PIECUCH: Nazwiska rozpracowywanych. 
GOTÓWKO: Prawie cała grupa towarzyska Rakowskiego… 
PIECUCH: Stefan Olszowski? Hieronim Kubiak? 
GOTÓWKO: Kubiak przechodził od czasu do czasu. Potem 
wypadł z Biura Politycznego. Wrócił do Krakowa. Zleciliśmy 
jego opiekę WUSW w Krakowie. Był tam szefem gen. Gruba. 
PIECUCH: Dlaczego nie podpisywaliście nazwiskami 
dokumentów opracowywanych w Zespole? 
GOTÓWKO: Aby nie być znalezionym przez decydentów i 
ich kolegów i nie być wdeptanym w ziemię. Mieliśmy 
ś

wiadomość, że dokumenty MSW, które dostaje Jaruzelski, są 

przekazywane zainteresowanym. Jaruzelski wzywał 
delikwentów i mówił: no patrzcie towarzysze, co MSW 
dało? Co ja mam z wami zrobić? Musicie się podać do 
dymisji.
 Delikwent prosił: mogę przeczytać. Jaruzelski: 
Proszę bardzo. No to facet w pierwszym rzędzie szukał 
nazwisk pisarzy. Całe odium jego nienawiści nie spadało na 
Kiszczaka czy Ciastonia, bo oni byli nie do ugryzienia, a na 
nas. Tak jest do dziś. 
HASLO BLOGU: 
Prawda to kruche dobro 

 

 

background image

Gra w “Solidarność”, A. Kwaśniewski, W. Jaruzelski, stan 
wojenny, zagrożenia Peerelu

 

10 paź 2008  

… akcentować i eksponować prowokacyjność uchwał Zjazdu 
“Solidarności” […] przedstawiać dramatyzm sytuacji […] 
mówić o kontrrewolucji […] wprowadzać termin “stan 
zagrożenia wojennego” […] wpuszczać przeciwnika w maliny 
[…] pokazywać, że jest on nieodpowiedzialny, awanturniczy, 
prowadzi kraj do nieszczęścia […] używać straszaka 
interwencji.
 

Czesław Kiszczak 

Z mieszanymi uczuciami śledzę bitwę na słowa. Spór idzie o 
to, czy w 1981 r. groziła nam Sowiecka interwencja zbrojna. 
Ostatnio głos dał były prezydent Aleksander Kwaśniewski. Z 
jego wypowiedzi wynika wyraźnie, że interwencja była realna, 
a fakt, że nie ma na to żadnych dowodów w postaci 
wiarygodnych dokumentów, nie oznacza, że groźby nie było, 
bo: “…fakt, że takich dokumentów nie mamy, nie oznacza, że 
ich nie ma”. 
Dyskusja z pomocą takich argumentów to akt wiary. Wolę 
fakty. Oto fragmenty wypowiedzi kilku najbardziej 
kompetentnych w Sowietach osób: 
J. Andropow: Nie możemy ryzykować. Nie zamierzamy 
wprowadzać wojska do Polski. To słuszne stanowisko i 
musimy przestrzegać go do końca. 
A. Gromyko: Nie może być żadnego wprowadzenia wojsk do 
Polski. Myślę, że w tej sprawie możemy dać polecenie 
naszemu ambasadorowi, by udał się do Jaruzelskiego i go o 
tym poinformował. 
P. Ustinow: Jeżeli chodzi o to, że rzekomo tow. Kulikow 
mówił coś o wprowadzeniu wojsk do Polski, to mogę z całą 

background image

odpowiedzialnością stwierdzić, że tego Kulikow nie mówił. 
M. Susłow: Myślę, że mamy tu wszyscy wspólny pogląd, że 
nie może być mowy o żadnym wprowadzeniu wojsk. 
W. Griszin: O wprowadzeniu wojsk nie może być nawet 
mowy. 
K. Czernienko: … linia naszej partii, Biura Politycznego KC 
wobec wydarzeń polskich, sformułowana w wystąpieniach 
Leonida Ilicza Breżniewa, w decyzjach Biura Politycznego 
jest całkowicie słuszna i nie należy jej zmieniać. 
O stanowisku sowieckim wiedzieli peerelowscy generałowie. 
Stąd zalecenia Cz. Kiszczaka, aby w propagandzie “…używać 
straszaka interwencji
”.Tak, jest tysiące dowodów, że 
Sowieci nie chcieli interweniować zbrojnie. Czy jednak nie 
chcieli interweniować w ogóle? Ależ, nic podobnego. Chcieli 
interweniować i interweniowali. 
To dziwne, ale adwersarze toczący bój o historię, 
zafascynowani groźbą interwencji lub jej brakiem, najczęściej 
zapominają o naciskach ekonomicznych Wielkiego Brata, 
wywieranych na Generała w latach 1980-1981, najbardziej 
chyba widocznych w wystąpieniach Nikołaja Bajbakowa, ale 
nie tylko. 
I tu odniesienie do dnia dzisiejszego, aczkolwiek warunki są 
diametralnie różne. W roku 2008 jesteśmy w znacznie 
korzystniejszej sytuacji niż w latach 80. Nikt nas nie zamierza 
najeżdżać militarnie. A ekonomicznie? 
Tu już moja pewność jest mniejsza. Niepokoją mnie niektóre 
transakcje, fruwające kapitały, uzależnianie od obcych itp. 
Niepokoi widmo kryzysu krążące nad światem. Nie, nie, nie. 
To jeszcze nie żadna fobia, a próba wyciągnięcia wniosków z 
historii. Mitem bowiem jest, że kiedykolwiek cokolwiek 
dostaliśmy od kogokolwiek za darmo lub ze zwykłej 
przyjaźni. W polityce nie ma przyjaźni, są tylko interesy. W 
taki sposób należy patrzeć na różne gesty, geściki, 

background image

obiecanki… 
Mówiąc o sprawach ekonomicznych najlepiej posłużyć się 
liczbami. Leży przede mną Informacja o radzieckiej pomocy 
dla PRL w walutach wymienialnych w latach 1980-1981
 z 29 
września 1982 r. (wg. danych Państwowego Komitetu 
Planowania ZSRR), z której wynika, że w tym okresie 
udzielono nam następujących kredytów (w mln dolarów): na 
zakup cukru - 30; na uregulowanie rozliczeń z krajami 
kapitalistycznymi (1.) - 250; na utworzenie konsorcjów 
banków dla pomocy PRL - 70; na uregulowanie rozliczeń z 
krajami kapitalistycznymi (2.) 150; na zakup zboża i żywności 
-190; razem - 690. 
Odroczono płatności (w mln dolarów): odroczenie spłaty w 
bankach radzieckich (1.) - 219; odroczenie spłat w bankach 
radzieckich (2.) - 280; odroczenie spłat w bankach radzieckich 
(3.) - 280; odroczenie spłaty zasadniczego długu od 
wszystkich dotychczas udzielonych kredytów - do 1.000; 
razem - 1.779. 
Inne (w mln dolarów): wspólna bezpłatna pomoc ZSRR, 
WRL, LRB, NRD, CSRS (kosztem zmniejszenia dostaw ropy 
naftowej do krajów RWPG) - 465; razem - 2.934. 
Dwa miliardy 934 miliony dolarów. 
Zobaczmy teraz jak wyglądała pomoc Zachodu dla 
“Solidarności”. Wedle danych głównego dyspozytora środków 
finansowych kierowanych nielegalnie do kraju, dr. Jerzego 
Milewskiego, dyrektora Biura Brukselskiego “Solidarności”, 
Zachód przekazał w latach 1982-1989 7 mln 51 tys. 713 
dolarów. Z tego 1 mln 237 tys. 865 pochłonęły wydatki na 
biuro, zaś do Polski przesłano (w formie gotówki, sprzętu i 
materiałów) 5 mln 562 tys. 852 dolary. 
Wedle gen. Władysława Pożogi i dokumentów 
zgromadzonych w MSW, suma pomocy Zachodu dla 
“Solidarności” wynosiła ok. 15 mln dolarów. Ta informacja 

background image

jest bardzo dobrze udokumentowana. Część “kwitów” 
finansowych Biura Brukselskiego, które także znajdowały się 
na Rakowieckiej ogłosiłem w książce Służby specjalne 
atakują

Natomiast znany autor książki Victory czyli zwycięstwo - Peter 
Schweizer pisze mi w liście (z 12 kwietnia 1995 r.): Suma 8 
mln dolarów dla “Solidarności” oznacza roczną pomoc dla tej 
organizacji w szczytowym okresie akcji pomocy. W 
początkowych latach, powiedzmy 1982-1984, była ona niższa. 
Zaiste trudno powiedzieć skąd P. Schweizer wziął te kwoty. 
Wedle dokumentów podziemia, ale także Firmy, takie 
pieniądze nigdy do Polski nie dotarły. Jeżeli je rzeczywiście 
wydatkowano w USA to może warto by prześledzić, co się z 
nimi stało? 
Zostawiam dochodzenie innym. Interesują mnie finansowe 
inwestycje Zachodu i Wschodu w Peerel. Biorę prosty 
kalkulator i uproszczone dane. Liczę: 
Związek Sowiecki, jedynie w latach 1980-1981 wydatkował 
na głowę statystycznego Polaka 8 dolarów, co stanowi 4 
dolary rocznie
. W tym samym czasie (wziąłem średnią z lat 
1981-1989) Zachód obdarował nas zawrotną kwotą 0,4 
centa na głowę rocznie. Oj! Sowietów kosztowaliśmy tysiąc 
razy drożej! 
Utrzymywanie reżimu w Peerelu kosztowało 
Moskwę znacznie więcej niż jego rozpieprzenie, 
współfinansowane przez Waszyngton. 
Nie potrafię napisać do tego komentarza. Ale może nie trzeba 
tego robić. Może wystarczy przeczytać piękną i mądrą książkę 
Edwarda Gibbona Upadek cesarstwa rzymskiego na 
Zachodzie 
(przekł. Irena Szymańska, PIW, Warszawa 2000) 
aby zrozumieć dlaczego upadają imperia. Jest niezmienna 
prawidłowość w tym procesie: imperia rozwijają się, 
rozwijają, w zależności od okresu historycznego trwa to setki 
lub dziesiątki lat, dochodzą do apogeum rozwoju, po którym 

background image

następuje okres względnej stabilizacji i następnie przychodzi 
nieuchronny schyłek. W końcu krach, rozpad, zatracenie. Czy 
w USA bierze to ktoś pod uwagę? 
W Imperium Sowieckim procesy te zostały gwałtownie 
przyśpieszone, albowiem Moskwa nie ograniczała się do 
rozwoju Imperium Wewnętrznego, a - poszerzając strefy 
wpływów - zamierzała do stworzenia Imperium 
Zewnętrznego, obejmującego ogromne połacie świata na co 
najmniej 5 kontynentach. Ten proces nie mógł się nigdy 
skończyć, albowiem zawsze było coś nowego do poszerzenie, 
do, przynajmniej ideologicznego podbijania. Tego jeszcze nikt 
przed komunistami nie wymyślił. 
Realizując pomysł Stalina, Imperium Wewnętrzne wpadło w 
pułapkę konieczności partycypowania w utrzymywanie 
rozrastającego się Imperium Zewnętrznego. Doszło do 
momentu, w którym Imperium Wewnętrzne nie tylko nie było 
w stanie łożyć na rozszerzanie Imperium Zewnętrznego, ale 
musiało podejmować coraz bardziej rozpaczliwe próby 
utrzymywania status quo. Imperium Wewnętrzne już nie 
rozszerzało, już nie podbijało, zostało zmuszone do obrony. 
Stąd zaś był już tylko krok do klęski. Najwyraźniej widać to 
było w Afganistanie. 
Niewydolny system ekonomiczny bolszewizmu zmuszał 
Moskwę do rabunkowej gospodarki zasobami naturalnymi. 
Dewastowało to środowisko w sposób niespotykany w 
dotychczasowych dziejach świata. Doszło do momentu, że i to 
ź

ródło finansowania schizofrenicznego systemu okazało się 

niewystarczające. Rozpoczęła się wszechogarniająca agonia. 
Rozpaczliwe próby ratowania Imperium zapoczątkowane 
przez J. Andropowa, a kontynuowane przez M. Gorbaczowa 
zawiodły. Bo zawieść musiały. Nie da się zatrzymać ani 
odwrócić procesów historycznych. 
I dopiero w tym momencie procesu rozkładu Imperium, 

background image

interesująca wydaje się być rola Peerelu jako wspominanego 
przez gen. Jaruzelskiego “swoistego laboratorium dla 
pieriestrojki”. Dodajmy od razu - pieriestrojki rozumianej jako 
rozpaczliwa próba ratowania Imperium. 
Taki jest nasz udział w rozpad systemu sowieckiego. Tylko 
taki i aż taki. Mikroskopijna rola w tej działce przypadła 
służbom specjalnym obu resortów siłowych. Wedle mojej 
oceny jest to wystarczający powód, aby tym sprawą poświęcić 
choć trochę uwagi. 
Nadeszła chyba dobra pora aby pożegnać się z narodowym 
mitem Chrystusa narodów, cierpiącego za Europę, mającego 
do spełnienia jakąś misję w Europie, oczekującego 
wdzięczności, bo daliśmy światu “Solidarność”, papieża i 
Lecha Wałęsę. 
Pora wreszcie zrozumieć, że dla ksenofobicznej, stetryczałej, 
zdziwaczałej, sklerykalizowanej, z nieuregulowanymi 
rachunkami z przeszłości, z przemilczanymi zaszłościami 
moralnymi Polski, z poetami, którzy muszą przewodzić 
narodowi, kombatantami, pośród których są ewidentni 
zbrodniarze i innymi świętymi krowami, nie ma dla nas 
miejsca we współczesnym świecie. 
W tym kontekście zadziwia mnie jedno. Oto Generał, w swej 
monumentalnej obronie przed sądem, ani słowem nie 
wspomina o grze peerelowskich służb specjalnych z 
krajowymi i zagranicznymi strukturami “Solidarności”. Grze 
toczonej na wszystkich kontynentach. Grze, w której po 
stronie “S” przechodziły różne gadżety, z pomocą których 
można było likwidować przeciwników. Grze, która do 1989 r. 
była bardzo dobrze udokumentowana materiałami nie tylko 
wytworzonymi przez specjalistów MSW i MON, ale także 
materiałami zdobywanymi przez Służbę Wywiadu i 
Kontrwywiadu. Czyżby Cz. Kiszczak z jakichś 
niezrozumiałych dla mnie powodów nie informował swego 

background image

pryncypała o tych materiałach? A może prawdziwym 
pryncypałem Kiszczaka nie był Generał? 
HASŁO BLOGU: 
I władcy mają swoją koncesjonowaną prostytucję – 
politykę historyczną

 

Resorty siłowe, wstydliwie omijana gra, dlaczego W. 
Jaruzelski nie mówi wszystkiego?, służby specjalne, 
manipulacje mediów

 

8 paź 2008  

Fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki. 

Józef Szujski 

Przysłuchując się sprawozdaniom z procesu gen. W. 
Jaruzelskiego nie trudno zauważyć, że zarówno oskarżyciele 
jak i obrona traktują historię z dużą dezynwolturą. Żadna ze 
stron nie chce uznać prostej prawdy, że historia to fakty, a nie 
komentarze głupków doczepione do faktów. 
O co chodzi? O dwie, moim zdaniem, fundamentalne kwestie. 
Pierwsza to rola resortów siłowych, ze szczególnym 
uwzględnieniem działań LWP, w pacyfikacjach społeczeństwa 
w latach 1944-1982. I druga - wpływ, chyba największej gry 
wywiadowczej nowoczesnej Europy, na wygenerowanie tzw. 
opozycji koncesjonowanej, doprowadzenie do Okrągłego 
Stołu i geszeft pookrągłostołowy. 
Generał, składając bardzo obszerne wyjaśnienia przed sądem, 
zachowuje się jak Spartanin ukąszony przez lisa. Trudno 
zrozumieć, dlaczego nie mówi wszystkiego? A prokurator? 
Cóż, odniosłem wrażenie, że akurat ten uczony mąż, znając 
historię najwyżej z widzenia, jest niczym utajony płomień, 

background image

który mógłby, lecz nie chce świecić. 
Wiem, wiem, istnieje grupa osób, obrońców Generała, która 
nie tylko w słowach W. Jaruzelskiego, ale nawet w studni 
potrafi doszukać się głębi intelektualnej. Podobnie jak i 
istnieje grupa przeciwna, oskarżycieli, traktująca Generała jak 
gołębie Kolumnę Zygmunta. 
Zastrzegając się, że na wymianie myśli z tymi osobami 
zawsze tracę, spróbuję w dwu kolejnych blogach przybliżyć 
nieco wspomniane, a starannie przemilczane kwestie. Zacznę 
od bardziej dla mnie przykrej, udziału LWP w pacyfikacjach 
społeczeństwa. 
Ciężko mi to pisać, bom sam przez 35 lat nosił mundur 
ż

ołnierza Wojska Polskiego, i choć nie brałem bezpośredniego 

udziału w opisywanych wydarzeniach, to nie mogę 
powiedzieć abym nie czuł się współodpowiedzialnym za 
czyny moich poprzedników, kolegów i przełożonych. 
W tym miejscu pora więc przybliżyć nieco fakty. 
Politycy, generałowie, aby zadowolić, a raczej aby 
przypodobać się Wielkiemu Bratu, aby utrzymać władzę, 
wyciągali przeciwko narodowi żołnierzy i milicjantów, 
angażowali wojskowe i cywilne służby specjalne, 
mobilizowali rezerwy, tworzyli ROMO, ZOMO i ORMO. 
Powoływali PRON i WRON. Ale przede wszystkim 
wywlekali czołgi, samoloty, okręty, działa, transportery, 
ś

migłowce. 

Ja wyciągam jedynie liczby: 
Aby zabić około 10 tys. i aresztować 150-200 tys. osób 
latach 1944-1947 użyto z WP 47 pułków piechoty, 2 brygady 
artylerii ciężkiej, 18 pułków artylerii lekkiej, 5 samodzielnych 
dywizjonów artylerii ciężkiej, 5 pułków czołgów, 3 pułki 
artylerii pancernej, 3 pułki kawalerii i 1 pułk saperów; z KBW 
2 pułki, 14 batalionów operacyjnych, 18 batalionów ochrony, 
13 kompanii konwojowych. Ponadto wykorzystano 52 808 

background image

funkcjonariuszy MO, kilkanaście tys. funkcjonariuszy UB i 
nieco mniej żołnierzy WOP, nie licząc prawie 100 tys. 
ORMO-wców. 
Do zabicia 74 (73?), ranienia 575 osób i pacyfikacji 
zbuntowanego miasta w czerwcu 1956 r. w Poznaniu 
wystarczyło: 2 Korpus Pancerny (w składzie 10 i 19 dywizji 
pancernych), 2 Korpus Armijny (w składzie 4 i 5 dywizji 
piechoty), Oficerska Szkoła Wojsk Panc. i Zmech., Centrum 
Wyszkolenia Tyłów, 10 Wielkopolski Pułk KBW, Komenda 
Garnizonu, bezpieka, milicja i ORMO. Użyto 359 czołgów, 31 
dział, 6 armat plot, 30 transportów, 880 samochodów i 68 
motocykli. 
Do zadania śmierci 45 i ranienia 1164 osób w grudniu 1970 
r. zmobilizowano 61 tys. żołnierzy, których przebazowano na 
ś

rednią odległość ok. 250 km, 1700 czołgów, 1750 

transporterów, 8700 samochodów, 108 samolotów, 40 
jednostek pływających Marynarki Wojennej i 66 transportów 
kolejowych. Zużyto 150 tys. środków chemicznych, co 
wyczerpało zapasy MON i MSW i zmusiło do zaciągania 
pożyczek tych środków za granicą w NRD i CSRS. W akcjach 
uczestniczyli aktywnie żołnierze KBW, WOP oraz 
funkcjonariusze SB, MO, członkowie ORMO. Statystyki 
milczą ile zużyto sztuk amunicji. 
Do wojny z narodem w grudniu 1981 r. generał Jaruzelski et 
consortes zaangażowali 100 % sił MON i MSW. Wojsko 
Polskie, wedle Londyńskiego Instytutu Studiów 
Strategicznych liczyło w 1980 r. 319 500 ludzi, w tym 210 tys. 
w wojskach lądowych, 87 tys. w lotnictwie i 22500 w 
marynarce, dysponując 3560 czołgami, 7500 transporterami i 
pojazdami opancerzonymi, 1000 dział i wyrzutni, 680 
działami przeciwpancernymi, 600 rakietami 
przeciwpancernymi i tyloma działami plot., 757 samolotami, 
197 helikopterami 4 okrętami podwodnymi i 128 jednostkami 

background image

nawodnymi. Siły MSW to ok. 125 tys. funkcjonariuszy SB, 
MO i ZOMO (z jednostkami administracyjno gospodarczymi i 
szkołami), WOP, NJW MSW oraz prawie 300 tys. członków 
ORMO. Zarówno siły MON jak i MSW powiększono poprzez 
mobilizację oraz wstrzymanie rocznika (WP, WOP, NJW 
MSW) podlegającego jesienią 1981 r. zwolnieniu do rezerwy, 
ponadto w różnych resortach zmilitaryzowano ok. 1 360 000 
osób. 
Tyle suche fakty. Mnie jednak kusi, aby poskrobać życie, aby 
zobaczyć co jest pod spodem i nie zapomnieć niczego. 
Pamiętając słowa Orwella, że Kto rządzi przeszłością, w tego 
rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego 
rękach jest przeszłość 
od pół wieku nanoszę do reporterskiego 
notatnika różne uwagi, zapisuję fakty, wydarzenia, które 
dziwią, bulwersują, martwią, cieszą, irytują, niepokoją. 
Zastanawiam się dlaczego ludzie wierzą generałom? Dziwię 
się dlaczego wbrew faktom, dokumentom, doświadczeniom, 
ludzie wierzą w mity, brednie, w ewidentne fałszywki? 
Dlaczego media, manipulując obrazem, ordynarnie 
wprowadzając ludzi w błąd generują nienawiść, sterują 
nastrojami?
 Dlaczego w tiwi, relacjonując np. sprawy 
związane z odebraniem emerytur członkom WRON lub SB, 
podkłada się obraz absolutnie nie mający żadnego związku z 
tymi sprawami [zazwyczaj jest to polewanie tłumu wodą, lub 
bicie zatrzymanych osób pałkami]. Przecież trudno sobie 
wyobrazić aż tak głupiego dziennikarza, który by nie wiedział, 
ż

e to nie członkowie WRON i nawet nie esbecy grasowali z 

pałkami, sikawkami, miotaczami granatów po ulicach, pałując 
kogo się tylko da. Pałowanie to przecież robota 
niegdysiejszych milicjantów, których, zgoda, ktoś wypuścił na 
ulice, ale to właśnie należy ludziom wytłumaczyć… 
Sięgnąłem do źródeł bezpieki. Rozmawiałem z dziesiątkami 
funkcjonariuszy. Wszyscy mówili jak łatwo manipulować 

background image

ludźmi. Wybieram jedną rozmowę z pułkownikiem UB, 
KdsBP i MSW. 
Pułkownik lubi wypić. 
Pułkownik lubi mówić. 
Pułkownik lubi udawać ważnego. 
Pułkownik lubi, gdy się go słucha. 
Pułkownik lubi, gdy się go ludzie boją. 
Pułkownik nie lubi gdy się nagrywa jego wypowiedzi. 
Pułkownik nie lubi, gdy się notuje jego wypowiedzi. 
Pułkownik nie lubi, gdy się nie przestrzega starych zasad: nic 
nie pisać, nic nie podpisywać, nic nie nagrywać! Nie 
zostawiać śladów. 
Pułkownik ostatnio, coraz częściej się boi. 
Pułkownik ostatnio ma powody, aby się bać. Jest na liście 
prokuratury… 
Ludzie służb specjalnych nie lubią o sobie mówić tylko 
dobrze. 
Ludzie peerelowskich tajnych służb lubią o sobie mówić 
jedynie bardzo dobrze. Gdy ich nieco przycisnąć tłumaczą, że 
była bezpieka i służby wojskowe, to naprawdę porządne 
Firmy, które w wyniku jakiejś dziejowej pomyłki wplątały się 
w przerażające zbrodnie. 
Stwierdzam z całą odpowiedzialnością - przemoc, gwałt i 
zbrodnie są jedyną, godną uwagi, tradycją służb specjalnych 
Peerel. 
Oczywiście, w swojej przeszłości Firmy miały również wiele 
pięknych kart. Potrafiono np. organizować piękne jubileusze, 
nagradzać się za operacje w obronie socjalizmu. Były też 
piękne akty prawne. Np. Ustawa o Urzędzie Ministra Spraw 
Wewnętrznych była wspaniałym dokumentem. Wątpię jednak, 
czy dla faceta, który wszedł w konflikt z socjalizmem, był 
prasowany gorącym żelazkiem przez ludzi bezpieki czy GZI 
WP lub ich następców, pocieszeniem będzie, że ta Ustawa jest 

background image

kapitalnym aktem prawnym. To tak, jakby matce, której 
ukochane dziecko pożarł krokodyl tłumaczyć, że przecież 
krokodyle mają taką śliczną skórkę, z której można zrobić 
piękne pantofelki. 
Boję się służb specjalnych dawnych i dzisiejszych, bo nie 
wierzą, że po zmianie ustroju na Firmę spadł desant aniołów, 
którzy po odprawieniu odpowiednich egzorcyzmów sprawili, 
ż

e ich lokale zmieniły się w plebanię, w której prawo zawsze 

prawo znaczy. Nie pozwoli na to międzynarodowa wspólnota 
szpiegowska, bezpośrednio zainteresowana kontynuacją 
zimnej wojny, jeżeli już nie między państwami, to między 
grupami ludzi. 
Wielokrotnie pisałem, że służby specjalne, aby przetrwać 
ż

ywią się zimną wojną, potrzebują swojej bestii. Kiedyś taką 

bestią dla Zachodu był Wschód a dla Wschodu Zachód. I 
wszystko było proste. Teraz wszystko się pokręciło. Na 
własnym, krajowym podwórku mamy czerwonych, różowych, 
czarnych, a w odwodzie są zawsze Żydzi, masoni i cykliści. 
Gdy sytuacja się normalizuje, służby specjalne ogarnia 
niepokój. Otwierają szeroko drzwi, by - jak twierdzą znawcy 
problemu - pokazać opinii, że nieprzyjaciel jeszcze istnieje, że 
nie skończyła się konieczność ostrzegania na czas i że oni, 
efektywni, godni zaufania, kompetentni i patriotyczni, za 
wszelką cenę są gotowi służyć narodowi. 
Wówczas to wysłannicy służb specjalnych szukają w 
wybranym państwie grup, którym “można by pomóc”, a 
kombinując jak napełnić złotem własne kasy organizują 
gigantyczne prowokacje. Handlując narkotykami, bronią i 
agentami, korumpują polityków i “produkują” wrogów, aby 
mieć z kim walczyć. Bez żenady pokazują się w fałszywym 
ś

wietle obrońców “sprawy narodowej”. Zjednując 

mocodawców ze sfer politycznych, a czasami trzymając 
polityków w szachu materiałami zdobytymi w przeszłości, 

background image

igrają z naszym losem pod pretekstem, że nas chronią. 
Gdy służby specjalne się rozrastają, kurczą się zarazem 
swobody obywatelskie. Niegdysiejsi szpiedzy zadziwiająco 
łatwo przekonują władze o własnej niezbędności, potrafią 
sprytnie usługiwać politykom, stwarzając wrażenie gwaranta 
bezpieczeństwa. Dzieje się tak przeważnie wówczas, gdy 
sytuacja polityczna zagraża funduszom szpiegów lub samemu 
ich istnieniu. Faceci ze służb specjalnych dostają wysypki i 
mają złe sny, gdy tylko pomyślą, że mogliby żyć wyłącznie z 
własnej pensji. Obecnie nikt już nie szpieguje dla ideologii, 
nikt nie brudzi sobie rąk ze względów uczuciowych. W 
szpiegowskim towarzystwie prawie zawsze chodzi o duże 
pieniądze. Czasami o zemstę, rzadko o bezpieczeństwo. 
Służbom specjalnym potrzebna jest do tego reklama. 
Prowadzą ją, wykorzystując bezwzględnie niektórych 
dziennikarzy. Faceci ze służb specjalnych są mistrzami 
autoreklamy. I już nikt nie zwraca uwagi na łgarstwa sączące 
się niczym jad z mediów. Cóż, informacje idą w lud. Jakże je 
dementować. 
Proces Generała i towarzyszy nie jest od tego wolny. W 
następnym blogu kilka uwag, dlaczego W. Jaruzelski nie 
wykorzystuje do obrony materiałów z gry z “Solidarnością”. 
Materiałów które do roku 1989 były zgromadzone na 
twardych dyskach komputerów Firmy. To kilkanaście tys. 
dokumentów. Gdzie są te dyski? 
HASLO BLOGU: 
Czy osioł może być tragiczny? Tak, szczególnie gdy upada 
pod ciężarem informacji, których nie może zrozumieć.
 

 

Sowieckie i peerelowskie służby specjalne, a działalność 
gen. W. Jaruzelskiego

 

background image

6 paź 2008  

Ktokolwiek przez nieuwagę albo nieudolność powstrzymuje 
choć na chwilę marsz ludzkości, jest jej dobroczyńcą.
 

Emil M. Cioran 

Siedzę, czytam, dzwoni telefon. Słyszę: “Zabijemy cię!” 
Też dobrze – odpowiadam, bo rano zawsze jestem uprzejmy. 
Siedzę, czytam, dzwoni telefon. Słyszę: “Umrzesz!” 
A ty ch… myślisz, że będziesz żył wiecznie? odpowiadam 
słowami Stanisława Dygata, gdyż wieczorem uprzejmości u 
mnie jakby ciut mniej. 
Wiem, kto dzwoni. Poznaję rozmówców po metodach, 
charakterystycznych powiedzonkach, czasami po głosie. 
Zastanawiam się, czego ci ludzie ode mnie chcą. Jedni mnie 
straszą, inni pouczają. 
Z okazji procesu generała Jaruzelskiego nasiliła się liczba 
agresywnych telefonów. Nie przekonano mnie. I tak uważam, 
że proces Generała przed sądem karnym jest 
przedsięwzięciem spartaczonym.
 Moim zdaniem, właściwe 
byłoby postawienie W. Jaruzelskiego przed Trybunałem 
Stanu. Byłoby to lepsze dla historii [sąd karny, zajmujący się 
wyjaśnianiem problemów historycznych, jest tym samym, 
czym strzyżenie łysych]. Na pewno byłoby godniejsze, ale 
tłuszcza miałaby gorszą zabawę. 
Postanowiłem więc, w kilku kolejnych blogach opowiedzieć 
to, co wiem o niektórych faktach związanych z Generałem. 
Dziś kilka akapitów na temat: Generał, a peerelowskie i 
sowieckie służby specjalne w oczach specjalistów tych służb. 
Szef Służby Wywiadu i Kontrwywiadu, gen. Władysław 
Pożoga powiedział mi kiedyś:
 sami nigdy nie 
przekazywaliśmy stronie radzieckiej żadnych materiałów bez 
zgody przełożonych. O wszystkich kontaktach polsko-

background image

radzieckich wiedział minister, a za jego pośrednictwem 
Jaruzelski. Zdarzały się natomiast inne sytuacje. Generał 
Jaruzelski w mojej obecności przekazywał ważne informacje 
generałowi Pawłowowi, szefowi radzieckiej rezydentury KGB 
w Polsce. 
Informacje te dotyczyły walki z opozycją i z klerem. Zdumiała 
mnie agresywność wypowiedzi generała, brutalne traktowanie 
przeciwników politycznych i hierarchii kościelnej. Przekazał 
przedstawicielowi KGB nazwiska czołowych opozycjonistów, 
szczegółowo ich scharakteryzował, podkreśliwszy słabe i 
mocne strony. Szeroko rozwodził się o działalności 
poszczególnych osób, wskazując na ich antyradzieckość. Były 
to informacje oparte o materiały MSW i służb wojskowych. 
Omówił nasze zamiary wobec opozycji, poinformował, jakie 
kompromitujące materiały mamy o poszczególnych osobach. 
W podobny sposób przedstawił sprawy związane z 
Kościołem. Nawet dla mnie nie była to sympatyczna 
informacja. Przedstawianie w tak czarnym świetle opozycji i 
Kościoła wydawało mi się przesadzone, a nawet szkodliwe. 
Irytowała mnie skrupulatność z jaką Pawłow notował każde 
słowo. 
No to oddajmy głos Pawłowowi. Rezydent KGB tak 
opowiada o początkach swej kariery w Peerelu:
 … 
liczyłem, że będę miał możliwość częstszych spotkań z 
ministrem (W. Jaruzelskim - przyp. H.P), który był jednym z 
najbardziej wpływowych członków Biura Politycznego. […] 
interesowałem się każdym człowiekiem perspektywicznym 
dla celów naszego wywiadu, niezależnie od miejsca, jakie 
zajmował w hierarchii politycznej czy społecznej […]. 
Przełomowym momentem było spotkanie i luźna rozmowa w 
swobodnej domowej atmosferze u szefa polskiego wywiadu 
wojskowego generała Kiszczaka […] od razu postanowiłem 
wykorzystać nadarzającą się okazję do rozmowy z 

background image

Jaruzelskim […]. U Kiszczaka rzeczywiście zebrali się tylko 
jego wojskowi koledzy z żonami. Wielu spośród nich już 
znałem, pozostałym przedstawił mnie gospodarz. Wkrótce 
zjawił się minister Jaruzelski z małżonką Barbarą, z którą tego 
wieczoru zapoznała się moja żona Kławdia. Wiedząc o moim 
zainteresowaniu rodziną ministra, moja żona podzieliła się 
swoimi wrażeniami i informacjami o rodzinnych 
“szczegółach” życia Jaruzelskiego, uzupełniającymi obraz 
tego człowieka, o których dowiedziała się od pani Barbary 
[…]. Minister uśmiechnął się. Z rzucającą się w oczy 
szczerością i rzadką dla niego wylewnością zaczął opowiadać 
przede wszystkim o sobie […] 
Ta długa rozmowa (z W. Jaruzelskim - przyp. H.P.) zapadła w 
moją pamięć. Najważniejsze co mi dała, to przekonanie, że 
ż

yczliwy stosunek ministra do mnie był szczery i 

odzwierciedlał jego generalny stosunek do przyjaźni i sojuszu 
między Polską a Związkiem Radzieckim. Nabrałem 
przekonania, że w osobie Jaruzelskiego mamy autentycznego 
przyjaciela naszego kraju […]. Tłem następnych spotkań z 
Jaruzelskim, a było ich podczas 12 lat niemało, były 
skomplikowane wydarzenia polityczne, w których ten 
człowiek odgrywał coraz większą rolę i coraz silniej wpływał 
na ich przebieg. Już w połowie lat siedemdziesiątych, na które 
przypadają moje pierwsze spotkania z Jaruzelskim, był on 
wpływowym politykiem a nie tylko szefem resortu obrony. 
Dlatego bardzo dziwnie brzmią dla mnie słowa Jaruzelskiego, 
wypowiedziane w 1991 roku w wywiadzie dla tygodnika 
“Nowoje Wriemia” - o tym, że przez dziesięć lat tylko “z 
urzędu” był członkiem Biura Politycznego, co należy 
rozumieć, że po prostu biernie asystował posiedzeniom 
najwyższego organu władzy partyjnej. Co w takim razie z 
decyzjami Biura, które popierało się, za które ponosiło się 
odpowiedzialność? […]. Trudno powiedzieć, aby Jaruzelski 

background image

był interesującym rozmówcą poza tematami politycznymi. 
Być może starannie krył swoje myśli i przemyślenia, ale nie 
zapamiętałem żadnej barwnej metafory, dosadniejszego 
określenia […]. 12 grudnia 1981 roku - dzień przed… Nasza 
rezydentura poinformowana już wcześniej o tym, że w 
najbliższych dniach należy oczekiwać tej bezprecedensowej w 
kraju socjalistycznym operacji, znajduje się w pełnej 
gotowości mobilizacyjnej. 12 grudnia po południu 
oczekiwałem na przylot zastępcy przewodniczącego KGB, 
szefa wywiadu Władimira Kriuczkowa. Tuż przed wyjazdem 
na lotnisko otrzymałem informację, że decyzja o dniu “W” 
została podjęta. U trapu samolotu przekazałem Kriuczkowowi 
tę wiadomość i natychmiast z lotniska przyjechaliśmy do 
siedziby rezydentury, skąd przesłaliśmy Andropowowi 
dokładny raport, podpisany przeze mnie i Kriuczkowa. 
W nocy z 12 na 13 grudnia praktycznie nie spaliśmy, 
analizując napływające doniesienia o przebiegu końcowej fazy 
przygotowań, a od północy - o realizacji znanego nam planu. 
Po tych prominentnych funkcjonariuszach służb 
specjalnych oddajmy głos kolejnemu wybitnemu 
funkcjonariuszowi, tym razem GRU, który rezydował w 
Warszawie, a którego znałem jako Pułkownik Rafik. Oto, 
co zanotowałem:
 Generał Pawłow miał ogromną siłę 
przebicia. Znacznie większą niż rezydentura GRU. W 
momentach napięć przedstawiciele Pawłowa stale przebywali 
w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego i w sztabie MSW. 
Od dnia 12 grudnia 1981 r., czyli od momentu dania sygnału 
do wprowadzenia stanu wojennego, otrzymywali wszystkie 
meldunki opracowywane przez te sztaby. Dokładnie znali i 
ś

ledzili rozwój sytuacji w Polsce. Oprócz tego dysponowali 

precyzyjnie zorganizowaną siecią własnych informatorów. 
Mieli ich w kręgach partyjno-rządowych jak i opozycyjnych. 
Oczywiście, sieć ta nie podlegała kontroli ani nawet 

background image

rozpracowaniu przez WSW lub Departament II MSW. Polskie 
służby specjalne w czasach Peerelu nigdy nie interesowały się 
działalnością KGB i GRU w Polsce. 
Takich i podobnych rozmów odbyłem setki. Jaki wniosek 
wyciągam? Jak wyglądała współpraca tzw. Bratnich służb? 
Odpowiedź jest nieskomplikowana, sprowadza się do 
stwierdzenia: My [to znaczy: służby MSW & MON] 
przekazujemy im [służbom sowieckim] wszystko co mamy i 
wiemy, oni nam to, co chcą. 
W zwasalizowanym państwie nie mogło być inaczej. Gensek 
protekcjonalnie poklepywał po ramieniu pierwszego 
sekretarza PZPR, przewodniczący KGB ministra spraw 
wewnętrznych, dowódca Sił Zbrojnych Układu 
Warszawskiego ministra obrony, a ambasador sowiecki w 
Warszawie wszystkich, którym pozwolił się do siebie 
łaskawie zbliżyć. L. Breżniew, na przywitanie walił po 
plecach W. Gomułkę, E. Gierka czy W. Jaruzelskiego, tykając 
bezczelnie polskich przywódców, co w Imperium od wieków 
jest oznaką pogardy. Ci, trzymając ruki po szwam, szczerząc 
zęby z uciechy, odpowiadali radośnie: “Dzień dobry Wielce 
Szanowny, Drogi Leonidzie Iliczu”. 
W. Pożoga wielokrotnie skarżył się, że był bardzo źle 
przyjmowany w Moskwie, pilnowany, śledzono jego każdy 
krok itp. Równocześnie były pierwszy zastępca Cz. Kiszczaka 
nie reagował, że nawet podrzędni funkcjonariusze rezydentury 
KGB w Polsce mają legitymacje oficerów SB [rezydenci GRU 
dysponowali legitymacjami WSW]. Na podstawie tych 
legitymacji, oficerowie KGB mogli nie tylko wchodzić do 
najtajniejszych obiektów w Peerelu, uzyskiwać wiele 
najtajniejszych informacji, ale przede wszystkim mogli 
werbować agenturę “pod obcą flagą” i nikt w MSW czy WSW 
nie wiedział kto, kogo, kiedy i gdzie zwerbował. Do dziś tego 
nie wiadomo. 

background image

Z drugiej strony np. gen. Pożoga, aby wejść na Łubiankę 
musiał czekać na doraźne wystawienie przepustki, a nawet, 
gdy już wszedł do środka, niepodobieństwem było aby 
poruszał się po siedzibie KGB samopas. Zawsze miał 
towarzystwo. Po gmachu MSW, ale nie tylko, sowieccy 
oficerowie służb specjalnych hasali swobodnie, jak wilki na 
połoninie, wybierając bezpieczniackie owieczki do 
skonsumowania. 
A co w tym czasie robili funkcjonariusze kontrwywiadu w 
MON i MSW? Łowili opozycjonistów. No, nie tylko. Szło na 
to nie więcej niż 85 proc. wysiłku. 
HASŁO BLOGU: 
Lepiej zabić niż grozić. Trup nie myśli o zemście. 

Wojna Wałęsy ze służbami specjalnymi, fałszywki na 
Nobla, gra w “Solidarność”, gen. S. Kowalczyk i inni

 

30 wrz 2008  

,  

Nie wolno wdawać się w sprzeczki i awantury. Trzeba wziąć 
nogi za pas i zlekceważyć wszelkie obelgi od ludzi 
bezmyślnych [a mogą przyjść tylko od bezmyślnych] i 
jednakowo oceniać zaszczyty i krzywdy ze strony motłochu. 
Pierwsze nie powinny nas radować, drugie – martwić.
 

Lucjusz A. Seneka 

Przyznam, że z mieszanymi uczuciami oglądałem imprezy 
jubileuszowe z okazji 65-lecia urodzin i 25-lecia przyznania 
Pokojowej Nagrody Nobla Lechowi Wałęsie. Dlaczego? 
Masakrując wieszcza napiszę tak: 
Dlaczego uroczystość mi zbrzydła? 
Za dużo święconej wody, za mało zwykłego mydła.
 

background image

Oglądałem Jubilata. Słuchałem jego słów, gdy mówił, że 
cieszy się, iż koledzy mu nie przeszkadzali zwyciężyć 
komunę… 
Słuchałem, a przed oczami jawił mi się inny Lech Wałęsa. 
Ten z dokumentów służb specjalnych, z opowieści wielkich 
funków bezpieki, a także opowieści tych, co stali nad 
bezpieką, i także relacje tych, co wykonywali różne dziwne 
polecenia mające na celu jedno: “przeciągnąć na swoją stronę, 
albo unieszkodliwić tego parszywego eks kaprala z Gdańska. 
Który przecież jadł nam z ręki, a teraz nie chce i kąsa dłoń, 
która okazywała mu tyle życzliwości”. 
Szpital MSW w Warszawie nie jest wesołym miejscem. 
Długie tygodnie leżenia. Smętne spacery korytarzami 
szpitalnymi, przerywane przysiadami na stojących pod 
murami krzesłach. Rozmowy. Najczęściej z gen. dyw. 
Stanisławem Kowalczykiem, byłym dupowkrętem Edwarda 
Gierka i ministrem spraw wewnętrznych. Obaj czekamy na 
wyrok. Ja po śmierci klinicznej. Generał przed śmiercią 
faktyczną. Rozmawiamy nie jak generał z pułkownikiem, a 
jak piżamowiec z piżamowcem. Takie rozmowy są chyba 
szczere. Rozmawiamy o wszystkim, a w końcu i tak schodzi 
na Wałęsę. 
On był nasz – przekonuje generał. Jest Pan tego pewien? - 
pytam, bo znam sprawę z opowieści wysłuchanych w innym 
ważnym gabinecie. Tak. Jestem pewien – potwierdza 
Kowalczyk. 
A widział Pan dokumenty? - nie daję za wygraną. No nie. Po 
co. Meldowano mi, jak sprawy z Wałęsą stoją. Pan też 
meldował Gierkowi, w Magdalence, że całą opozycję 
nakryjecie czapkami. I co? To was nakryto – kontruję. 
Ekipa Edwarda przegrała nie w wyniku działań opozycji. 
Nasza klęska nie była rezultatem działań opozycji, a wynikiem 
knucia innych polityków, wspartych na dodatek radzieckimi – 

background image

mówi eks minister, a w jego słowach słyszę smutek. Ma Pan 
Generale żal do Wojciecha Jaruzelskiego, bo to on was 
“załatwił”? Tak, on nas “załatwił” - potwierdza. 
No, nie tylko Jaruzelski - oponuję. Sporo namieszali Pańscy 
najbliżsi niegdysiejsi współpracownicy, generałowie, 
Mirosław Milewski i Władysław Pożoga. A był jeszcze gen. 
dyw. Witalij Pawłow… Ach, Pawłow – przerywa mi generał – 
rozmawiałem z nim na temat Wałęsy już po rozpoczęciu 
strajków, gdy jego nazwisko zaczęło się coraz częściej 
pojawiać w meldunkach z Wybrzeża. 
I Pawłow powiedział Panu, żebyście nie przesadzali z 
fałszywkami, bo tak grubej prowokacji nikt nie kupi. Prawda? 
- pytam sugerująco. 
Ma pan, pułkowniku, dobre informacje. Skąd? Od generała 
Pożogi - wyjaśniam. 
Ach, Pożoga! Pamiętam go. Ja go ściągnąłem z Gdańska do 
Warszawy, bo dobrze się spisał w grudniu 1970 r. I ja go, 
niestety, zrobiłem szefem kontrwywiadu. Dlaczego niestety? - 
pytam. Bo nas zdradził. Przeszedł na stronę Jaruzelskiego i 
Czesława Kiszczaka. 
Zaprzeczam, bo mam w pamięci charakterystyki W.J. & Cz.K. 
napisane odręcznie przez Pożogę, na moją prośbę [zob. Tajna 
historia Polski
]. 
I tak sobie rozmawiamy dzień po dniu, wieczór w wieczór. I 
Kowalczyk dochodzi do wniosku, że to może nie była zdrada, 
a chęć podskoczenia wyżej w hierarchii resortu. Pożodze 
zdrada się opłaciła. Jaruzelski zrobił go pierwszym zastępcą 
Kiszczaka, szefem chyba najważniejszej służby, która 
trzymała nici z wszystkich placówek krajowych i 
zagranicznych służb specjalnych MSW. A kto ma informacje, 
ten musi mieć i stanowisko. A u Kowalczyka Pożoga był 
zaledwie dyrektorem departamentu… 
Przez kilka wieczorów Kowalczyk wracał do Wałęsy i Pożogi. 

background image

Dręczył go ten temat. Aby rozwiązać język generałowi 
opowiedziałem mu co nieco. Opowiedziałem, że byłem 
zdziwiony, gdy Pożoga, w połowie lat 80. powiedział, że 
istnieje możliwość ujawnienia dwóch agentów o 
pseudonimach “Bolek” i “Zapalniczka”. I że umożliwiono mi 
zapoznanie się z dokumentacją operacyjną dotyczącą tych 
figurantów. Dodałem jednak, że nie wiem, czy była to cała 
dokumentacja dotycząca tych dwóch rozpracowywanych 
postaci. Wyjaśniłem też, że kilka dni po powrocie z Gdańska, 
gdzie czytałem materiały dotyczące sprawy “Bolka” i 
rozmawiałem z niektórymi funkcjonariuszami i figurantami 
znającymi częściowo sprawę rozpracowywania przywódcy 
“Solidarności”, Pożoga oświadczył, abym zapomniał o całej 
sprawie. Ale ja, co chyba oczywiste, nie zapomniałem, 
albowiem, nawet o ile zapoznałem się jedynie z częścią 
dokumentacji, to i tak było to tak ciekawe, że byłbym idiotą, 
gdybym posłuchał Pożogi. 
Jaką postacią jawił mi się Wałesa z oglądu z połowy lat 80.? 
Nie odkryję Ameryki. Gdybym miał odpowiedzieć jednym 
słowem, powiedziałbym, że nietuzinkową. Gdybym musiał 
uzasadnić ten sąd, musiałbym napisać książkę. 
Co najbardziej utkwiło mi w głowie? Nie będąc ani trochę 
zdziwiony faktem, że w tego typu materiałach operacyjnych 
mamy zazwyczaj szalone pomieszanie materiałów 
prawdziwych z fałszywymi [a fałszywki są wykonywane nie 
po to, aby oszukiwać samych siebie, a po to, aby sprawy 
operacyjne nabrały większej dynamiki], zwróciłem uwagę na 
dwie sprawy. 
Pierwsza – możliwość ujawnienia tzw. sprawy “Bolka zbiegła 
się z przerwaniem dobrze rokującej gry operacyjnej z 
Amerykanami [ze strony MSW prowadzili ją W. Pożoga i 
prof. Adam Schaff, a ze strony USA, były ambasador Stanów 
Zjednoczonych w Warszawie i zastępca Sekretarza Stanu 

background image

USA]. Grę przerwała decyzja Cz. Kiszczaka, przypuszczam, 
ż

e podjęta na polecenie W. Jaruzelskiego. Nie wykluczam 

inspiracji Pawłowa. 
I druga – wykonanie dwu różnych kompletów fałszywek 
dotyczących L. Wałęsy. Fałszywek wykorzystywanych, w 
pierwszym wypadku do utrącenia w 1982 r. przyznania 
przywódcy “Solidarności” Pokojowej Nagrody Nobla oraz, w 
wypadku drugim – do przyznania tej nagrody w 1983 r. 
Jak dowodzą fakty, w obu wypadkach działania specjalistów 
MSW okazały się skuteczne [niektóre “papirusy” drukowano 
we własnych tajnych drukarniach MSW przy ulicach 
Miłobędzkiej oraz Rakowieckiej, a niektóre przygotowywały 
laboratoria Stasi z NRD]. 
Te trudne do wytłumaczenia na pierwszy rzut oka manewry z 
wykonywaniem dwóch rodzajów fałszywek, okazały się 
zadziwiająco proste. Zapytałem o to Pożogę. Potwierdził moje 
przypuszczenia. Usłyszałem, że w pierwszym wypadku 
chodziło, by Wałęsa nagrody nie dostał, a w drugim, aby ją 
dostał. I tak się stało. Dlaczego? 
Toczyła się gra operacyjna z krajowymi i zagranicznymi 
strukturami “Solidarności”. Chyba największa gra 
nowożytnej Europy.
 Jej zasięg był bardzo szeroki, 
obejmował wszystkie kontynenty. Pomagali Sowieci i inne 
służby demoludów. Pereelczykom chodziło o zmajdrowanie 
czegoś na kształt byłej V Komendy WiN. Sowieci mieli także 
inne, chyba nawet ważniejsze cele – plasowanie własnych 
agentów w newralgicznych miejscach kuli ziemskiej. Do 1989 
r. w MSW była z tej gry obszerna dokumentacja.
 W 
książce Służby specjalne atakują zamieściłem fragmenty 
niektórych dokumentów oraz podałem numery dysków i 
zbiorów komputerowych z tymi materiałami. Ciekawe, że 
wedle mojej wiedzy, ta bardzo obszerna dokumentacja nie 
dotarła do IPN
, a przecież powinna. Nie wykluczam, że jest 

background image

to jedna z przyczyn, dla których w książce S. Cenckiewicza i 
P. Gontarczyka o L. Wałęsie, nie znalazło się nic na temat gry 
w “Solidarność” i roli L. Wałęsy. Roli niabanalnej, bo 
ukazującej przywódcę związku, na tle innych uczestników, w 
bardzo korzystnym świetle. 
A więc gra a L. Wałęsa? Cóż, wedle mojej oceny, planowano 
dla niego rolę taką, jak niegdyś dla gen. A. Fieldorfa Nila – 
szefa gry. Przyznał to Pożoga. Potwierdził Milewski. Zgodził 
się z tym Kowalczyk. 
Fieldorf odmówił przyjęcia propozycji. Zapłacił za to głową. 
A L. Wałęsa? Myślę, że podjął nadzwyczaj ryzykowną grę. I, 
pokazując służbom specjalnym gest Kozakiewicza, wygrał. 
Mimo słabości ruchu, którym dowodził po kapralsku, 
doprowadził do Okrągłego Stołu. Mimo pozornej przewagi, 
generałowie jedli Mu z ręki. Czynili tak nie dlatego, że 
Wałęsa był taki sprytny, mądry, silny czy przebiegły, a 
dlatego, że generałowie wiedzieli znacznie lepiej niż strona 
opozycyjno-solidarnościowa, że komunizm ledwo dyszy, że 
nadszedł czas agonii systemu. Stan wojenny 
dokompromitował realny socjalizm i aparatczycy zrozumieli, 
ż

e nie ma się o co bić. Trzeba ratować własne dupy, brać co 

się da i ile się da. Okrągły Stół sprawił, że byliśmy w 
awangardzie rozpieprzania systemu. I to było dobre. 
Przy okazji uwaga dotycząca sensacji o rzekomych zamachach 
na Wałęsę. To blef i mistyfikacje, to kolejne fałszywki i inne 
dezinformacje. 
Zadziwiające historie. Próbuję je uporządkować i opisać w 
Kodzie szpiega
Kowalczyk zmarł niedługo po wyjściu ze szpitala. Pogrzeb był 
piękny. Wielcy ludzie Kraju Pieroga i Zalewajki nie płakali. 
Generał zabrał do grobu wiele tajemnic ostatnich lat Peerelu. 
Nie żyje także gen. Milewski. Pożoga milczy. Martwi to 
historyków, cieszy zainteresowanych. Gawiedź musi 

background image

zadowolić się historyjkami z drugiej ręki. 
HASŁO BLOGU: 
Kto wielkiego dzieła dokonał, nie musi się przejmować 
drobnostkami.
 

 

 

W. Putin wedle E. Ewart, Gruzja, D. Miedwiediew, Rosja

 

15 wrz 2008  

To co robią, przypomina czasami zabawę w Indian – agenci 
KGB pilnują agentów CIA, którzy śledzą i zwalczają agentów 
Moskwy razem z BND. izraelskim Mossadem czy angielskim 
MI-5. W tym celu na zachodnio - wschodniej kanapie kładzie 
się dyplomatom prostytutki, zatruwa parasole, a starzejące się 
sekretarki dostają od kawalerów ze Wschodu bukiety róż. 
Ż

aden kraj świata nie wierzy, że można się obyć bez tajnej 

służby… 

Markus Wolf 

Poznęcałem się niedawno nad filmem Ewy Ewart, 
dotyczącym tajnych więzień CIA. Tym razem obejrzałem 
kolejny film tej autorki, emitowany przez TVN 24. Film o 
Władimirze Putinie. Moim zdaniem, film znakomity. Ewart 
zaczyna film mocną sceną. I tak już było do końca. Kapitalne 
fragmenty ze szczurem, ze świętym źródłem i palantami, 
zachwyconymi W. Putinem, ale nie tylko. Można długo snuć 
ochy i achy nad tym obrazem. Zapewne uczynią to inni, lepiej 
się na tym znający. 
W tym miejscu dorzucę swoje trzy grosze do sylwetki Putina, 
jako, że i ja miałem kontakt z W. Putinem [zob.: “Tajna 
historia Polski”], tyle, że było to wówczas, gdy nikt przy 

background image

zdrowych zmysłach, nie mógł przypuszczać, że niepozorny, 
acz, takie odniosłem wrażenie, wściekle inteligentny starszy 
lejtnant KGB, dojdzie w błyskawicznym tempie do 
najwyższych stanowisk w Rosji. Ba, w tamtym czasie [1986 
r.] jedynie szaleniec mógł przypuszczać, że za trzy lata 
Imperium będzie byłym imperium. 
Ale i bardzo dobry film mógłby być lepszy. Czego mi brakuje 
w filmie Ewart? Przede wszystkim szerszego potraktowania 
okresu drezdeńskiego Putina. Myślę bowiem, że to ten okres 
odcisnął trwałe piętno na przyszłym prezydencie, a obecnym 
premierze Rosji. Nie mogę także wykluczyć, że obecne dobre, 
a niekiedy znakomite stosunki Rosji z Niemcami są 
konsekwencją niegdysiejszej działalności KGB na kierunku 
NRF. 
W filmie brakuje mi np. pytania dlaczego W. Putin miałby się 
ograniczać jedynie do spraw lokalnych okołodrezdeńskich? 
Nie wytrzymuje krytyki stwierdzenie, że Drezno było mało 
znaczącym elementem w strukturach KGB na terenie NRD. 
Było wręcz przeciwnie. Zastępca Domu Kultury Radzieckiej 
w Dreźnie – Putin, miał rozległe prerogatywy obejmujące 
działania nie tylko na terenie NRD, ale przede wszystkim w 
RFN. Słynna, światowej sławy galeria, była miejscem 
kntemplowania nie tylko dzieł sztuki, ale także miejscem 
spotkań o charakterze agenturalnym. 
Należy przy tym pamiętać, że druga połowa lat 80. była w 
tzw. demoludach czasem intensywnego kamuflowania spraw 
KGB w państwach wasalnych, ba, był już zakończony proces 
przejścia KGB & GRU na struktury głęboko konspiracyjne. 
Czy mnie zdziwiło błyskawiczne wyniesienie Putina? Nie. 
Borys Jelcyn miał tragicznie mały wybór. Albo namaści na 
prezydenta Rosji kogoś ze służb specjalnych, albo władzę 
przejmie ktoś z armii. Z dwojga złego Jelcyn wybrał 
przedstawiciela KGB. Postawił na młodego kagiebowca, który 

background image

znał Zachód, wiedział nie tylko jak ludzie żyją w Rosji, ale 
także na Zachodzie. Ponadto następca Jelcyna. miał na 
Zachodzie swoich ludzi, co mogło być przydatne w 
budowaniu w przyszłości poparcia dla Rosji, np. w 
Niemczech. A jakie atuty miałby kandydat armii? Cóż? 
Twarde głowy i rakiety. 23 tys. głowic. No i jeszcze okręty 
podwodne i jakieś inne gadżety – czołgi, samoloty etc. 
Ż

ałuję, że Pani Ewert nie wpadło do głowy, aby zapytać kogoś 

kompetentnego o niejakiego Gerharda Schrodera, wówczas 
niezbyt znanego prawnika, następnie kanclerza Niemiec, po 
zejściu ze stanowiska uhonorowanego wysoko płatnym 
stanowiskiem na Wielkiej Rurze. Czy przyjaźń Putina z tym 
politykiem nie datuje się przypadkiem z okresu 
drezdeńskiego? 
No, pytań mogłoby być znacznie więcej, ale po co je mnożyć, 
można jedynie żałować, że E. Ewert nie mogła zapytać o 
sprawy związane z Gruzją, o stosunek Putina do 
Miedwiediewa i Saakaszwilego. 
Ciekawe byłoby zastanawianie się, czy Putin, w ramach 
umacniania kontrolowanych przez siebie służb specjalnych, 
nie wpuścił na gruzińską minę Miedwiediewa, optującego za 
armią? Bo to przecież Miedwiediew, wydając rozkaz armii 
ataku na Gruzję, musi, w kontekście Czeczenii, wytłumaczyć 
ś

wiatu, za czym się opowiada? Jeżeli powie, że Saakaszwili 

jest bandziorem wysyłającym wojsko na własnych obywateli, 
to jak wytłumaczy zbrodnie Rosji w Czeczenii? Jeżeli 
natomiast uzna problem z Czeczenią za normalny, to jak 
wytłumaczy, że Saakaszwilii jest wedle Moskwy passe? 
Przecież ani Miedwiediew, ani Putin, nie mogą przyznać, o co 
naprawdę chodziło w awanturze w Gruzji. Wspominałem o 
tym w kontekście sowieckich interwencji na Węgrzech , w 
Czechosłowacji i w Afganistanie. Chodziło o instalacje baz 
wojskowych w tych krajach. No i atak na Gruzję przyniósł 

background image

Rosji oczekiwany rezultat, w dodatku w dużym stopniu 
zaakceptowany przez Zachód. Wprawdzie Armia Rosyjska 
opuści terytorium Gruzji, ale z wyjątkiem Abchazji i Osetii 
Płd. Moskwa uznała ich niepodległość, zamierza zbudować 
tam bazy wojskowe i utrzymywać w nich 8. tys. kontygent 
wojskowy. Ponadto opozycja gruzińska przygotowuje się do 
wysadzenia z siodła Saakaszwilego. 
Ale nie wykluczone, że Miedwiediew & Putin niczego światu 
tłumaczyć nie muszą. A Zachód i tak ich nietłumaczenie kupi. 
HASŁO BLOGU: 
Dla triumfu zła potrzeba tylko, żeby mądrzy ludzie nic nie 
robili.
  

Kategoria: 

Bez kategorii

 | 

2 Komentarzy »

 

Jak czekista z czekistą, gen. E. Buła a sprawa mjr. 
Słabego, tajemnice Westerplatte, pogotowie seksualne 
MSW

 

14 wrz 2008  

Powiedz mi przede wszystkim, czy “człowiek” jest 
człowiekiem?
 

Św. Augustyn  

Zanim przejdę do relacji dotyczącej mojego ostatniego [mam 
nadzieję], spotkania z gen. E. Bułą, spełniam obietnicę daną 
Kierownikowi Kieratu i przedstawiam fragment znacznie 
szerszej rozmowy, w czasie której usiłowałem się wcielić w 
dwóch czekistów. Oto zapis: 
Czekista I: - Po co ty to piszesz? 
Czekista II: - Sam nie wiem. 
Czekista I: - Oj niedobrze, niedobrze. Trzeba się będzie tobą 
zająć. 

background image

Czekista II: - Dlaczego niedobrze? 
Czekista I: - Bo widzisz bratku! Wydaje się nam, ba, jesteśmy 
pewni, że publikując pewne dokumenty i relacje, ujawniasz 
tajemnice państwowe. 
Czekista II: - Publikuję dokumenty już odtajnione, relacje 
autoryzowane, a poza tym, największą tajemnicą państwową 
jaką komukolwiek ujawniłem kiedykolwiek jest to, że rządzili, 
rządzą i będą nami rządzić durnie, bo taka jest logika zdarzeń i 
taki wniosek wynika z dokumentów, rozmów i analiz 
najróżniejszych wypowiedzi ludzi władzy, ale nie tylko. 
Czekista I: - Weź pod uwagę, że nie wszystkim się to podoba. 
Pamiętasz?!!! 
Czekista II: - Oczywiście, że pamiętam. 
Czekista I: - Opublikowałeś kilka tekstów o tzw. Pogotowiu 
Seksualnym MSW [PS MSW]. Żeńskim, męskim i 
wielopłciowym. Asy pogotowia męskiego i wielopłciowego 
uwiedli nie tylko kilkadziesiąt żon dyplomatów i polityków, 
ale także jednego z największych intelektualistów francuskich 
Michela Foucaulta. Nie można wykluczyć, że realizatorzy 
kombinacji operacyjnej CBA przeciwko posłance Beacie 
Sawickiej, byli pod wrażeniem sukcesów osiąganych przez PS 
MSW i “polecieli” tą metodą. 
Czekista II: - Nie mogę odpowiadać za różnych tandeciarzy 
grasujących w Kraju Pieroga i Zalewajki. 
Czekista I: - Po ogłoszeniu statutu tajnego Zespołu 
Operacyjnego Departamentu III MSW rozmawiano z tobą w 
UOP. 
Czekista II: - Łaskawco! Ty to nazywasz rozmową? 
Czekista I: - A jak mam to nazwać? 
Czekista II: - Brutalnym, chamskim przesłuchaniem w 
dobrym stalinowskim stylu. 
Czekista I: - Dlatego poleciałeś do ministra Andrzeja 
Milczanowskiego, aby naskarżyć na UOP? I co? 

background image

Czekista II: - Minister mnie wprawdzie przeprosił za 
zachowanie podwładnych, ale dzisiaj myślę, że nie był to 
właściwy adres, pod który należało wnosić uwagi dotyczące 
pracy UOP. 
Czekista I: - Poza tym, ciekawi nas, w jaki sposób wkradłeś 
się w zaufanie Firmy?Antoni Macierewicz, w twojej ulubionej 
stacji TVN 24 twierdzi, że byłeś funkcjonariuszem 
komunistycznych służb specjalnych. 
Czekista II: - Oczywiście, że byłem, a tak twierdzi nie tylko 
Macierewicz. Ale to on ma rację. Byłem generałem NKWD, a 
on moim najlepszym agentem ksywka “Che Guevara”. 
Adwersarzom nic nie przeszkadza, że w momencie 
rozwiązywania NKWD ja miałem 10 lat, a Macierewicz rok. 
Ale, wiesz co? Pocałuj się tam, gdzie radzi Bohumil Hrabal. 
Czekista I: - No to wracaj do spotkania z Bułą. 
Czekista II: - Wykonuję: 
Po rozmowie z gen. Stopińskim złożyłem wizytę innemu 
znajomemu generałowi, wówczas jeszcze pułkownikowi, 
Edmundowi Bule, szefowi Wojskowej Służby Wewnętrznej, 
spadkobierczyni chlubnych tradycji Informacji WP. 
Buła ma za sobą służbę w Informacji i WSW. Zaczynał jako 
porucznik od oficera Informacji odbywając – jak sam twierdzi 
– jednocześnie praktykę u oficera Informacji kpt. Leszczenki 
[skierowanego do WP z NKWD]. W 9 Dywizji, jako pierwszy 
z Polaków został wyznaczony na stanowisko oficera 
Informacji 28 pułku piechoty [przypomnę, że pierwszym 
Polakiem, który objął znaczącą funkcję w żywiole 
enkawudystów, zajmujących wszystkie kierownicze funkcje w 
Informacji WP, był płk Anatol Fejgin]. Od 1945 r. 9 Dywizja 
brała udział w walkach o tzw. utrwalanie władzy ludowej w 
Rzeszowskiem. 28 pp stacjonował początkowo w Łańcucie, a 
następnie w Przemyślu, zajmując się m.in. zwalczaniem WiN. 
A w SB w Przemyślu działał w tym czasie inny specjalista od 

background image

spraw WiN-owskich, odkomenderowany z WUBP w 
Rzeszowie, ówczesny chorąży W. Pożoga. Buła z Pożogą 
spotkali w Przemyślu kolejnego “tropiciela” byłych AK-
owców, ppor. Jana P., zastępcę szefa Informacji 8 PO WOP 
[cala trójka dosłużyła się szlifów generalskich i wysokich 
stanowisk w MON i MSW, chociaż Buła najpóźniej]. Co 
prawda Buła został odkomenderowany do Zarządu Informacji 
Krakowskiego Okręgu Wojskowego, ale po samobójczej 
ś

mierci swego następcy na stanowisku oficera Informacji 28 

pp por. Anatola Wierzbickiego, wrócił do Przemyśla, aby 
dowieść, że samobójstwo nie było samobójstwem, a 
morderstwem. Wprawdzie Buła żadnymi dowodami nie 
dysponował, że za sprawą krył się WiN, ale brak dowodów 
był najlepszym dowodem, że popełniono zbrodnię. 
Trójka przyszłych generałów wkroczyła do akcji. 
Wytypowano i aresztowano winnych. Ta działalność 
kosztowała życie mjr. Słabego, który nie dość, że umoczony w 
WiN, to jeszcze zajmował niepartyjne stanowisko w sprawie 
Westerplatte. A oficjalne stanowisko było m.in. wypracowane 
przez niezawodnego Fejgina, zatwierdzone przez przyjaciela 
zastępcy szefa GZI Jakuba Bermana, zaakceptowane przez 
Tomasza. Więc co tu do roboty miał trójka funkcjonariuszy 
SB & Informacji WP? Tylko pilnować, aby nikt się z 
głupstwami nie wychylał. A jak się wychylał, to należalo mu 
dać nauczkę. Słaby ją dostał. I milczał. Bo najlepiej milczy 
trup. Krótko i po żołniersku. Takie były mniej więcej sugestie 
moich rozmówców. 
Odwiedzając szefa WSW, niestety nie wiedziałem o jego 
przeszłości, naiwnie poprosiłem pułkownika o udostępnienie 
akt operacyjnych dotyczących mjr. Słabego. Buła kazał mi 
przyjść za dwa tygodnie. Spełniwszy życzenie usłyszałem: “ 
Przykro mi, pułkowniku. Spóźniliśmy się. Właśnie zniszczono 
dokumentację dotyczącą majora Słabego. Po prostu upłynął 

background image

przewidziany przepisami czasookres jej przechowywania. Aby 
wam wynagrodzić stratę, macie tu inną lekturę”. Otrzymałem 
wspomnienia Buły z jego walk o “utrwalanie władzy ludowej” 
opublikowane w tajnym biuletynie WSW. 
HASLO BLOGU: 

 
Funkcjonariusze służb specjalnych miłują bliźnich na tej 
samej zasadzie, co ludożercy.  

Tajne więzienia CIA, Szymany, terroryści

 

8 wrz 2008  

Ryzykować własnym życiem potrafi każdy idiota. Myślę, że o 
wiele przyjemniej jest połamać kości komuś innemu….
 

Władimir Wołkow 

Do wspomnień o lotnisku w Szymanach skłoniła mnie ostatnia 
wrzawa medialna, szczególnie nad wyraz tandetny film Ewy 
Ewart oraz doniesienia, skądinąd pożytecznej organizacji 
HRW czy prostactwo “New York Times’a”, a także 
spekulacje rodzimych żurnalistów. 
Dlaczego film uważam za tandetny? Bo na podstawie kilku 
nieprecyzyjnych poszlak p. Ewart buduje daleko idące 
oskarżenia. Operując nieostrymi pojęciami, sklejając zebrane 
od sasa do lasa szczątkowe relacje osób zainteresowanych w 
takie a nie inne naświetlenie sprawy, nie definiując nawet 
najprostszych pojęć [np. więzienie], którymi p. Ewart 
posługuje się jak Apacz dzidą, autorka filmu udowadnia, że 
najprawdopodobniej także w Polsce były tajne więzienia CIA, 
bo… w Szymanach lądowały samoloty, które mogły należeć, 
ale nie musiały, do CIA lub innych tajnych służb USA. 
A Szymany różnie mi się kojarzą. Pierwszy raz usłyszałem o 

background image

tym lotnisku, gdy przyszło mi go bronić. Nie, nie na serio, a 
na żarty, czyli w czasie ćwiczeń z wojskami [chyba 
kilkanaście tys. chłopa, bo wówczas wszystko było duże, 
zmierzaliśmy wprost do okresu, w którym Polska rosła w siłę, 
a ludzie żyli coraz dostatniej]. Była zima 1959/1960. 
Przyzwoita zima. Taka jakie niegdyś bywały, ze sporym 
ś

niegiem i mrozem niewiele tylko przekraczającym minus 30 

stopni. Byłem dowódcą ckm, leżałem w śniegu, nie dłużej niż 
od 2 dób, czekając na enpla. Gdy przyszedł otworzyliśmy 
ogień. Enpel uciekł i następnie poległ, bo był z niesłusznego 
obozu. 
Druga przygoda z lotniskiem, także była pokojowo-bojowa. W 
czasie seminarium z historii drugiej wojny światowej na 
WAP, analizowaliśmy naloty na Warszawę. Jedno z miejsc, z 
których startowały niemieckie maszyny, to właśnie tak głośne 
dziś Szymany. 
Potem raz albo dwa, lądowałem na tym lotnisku, aby 
odwiedzić Kiejkuty. Było to chyba w towarzystwie płk. M. 
Wieczorka, a może płk. dr. E. Podpory. 
A dziś słyszę o tajnych więzieniach CIA. Trudno o głupsze 
pomysły. Nie wykluczam, acz tego nie wiem, że w 
Kiejkutach mogła być jakaś enklawa przynależna do CIA

Mogło tak być nie od momentu rozpoczęcia walki z 
terrorystami po 11 września. Taka enklawa mogła się tam 
znajdować od znacznie wcześniejszego okresu. Nie jest 
przecież żadną tajemnicą, że po okresie wstępnej 
transformacji, słusznie postawiliśmy na Ogromnego Brata, i 
nie tylko. Nasze, nie pierwszej świeżości służby specjalne, 
zaczęli wspomagać Brytyjczycy, policję Francuzi i Niemcy, 
a Stany Zjednoczone i jedno i drugie
. Rozpoczęła się 
współpraca, która zacieśniała się tym bardziej, im bliżej było 
do naszego członkostwa w NATO. I znowu było jak niegdyś. 
Dawaliśmy Ogromnemu Bratu wszystko to, co mamy 

background image

najlepszego w tej dziedzinie, a Brat suflował nam to, co 
chciał
. Nie było to złe, bo chodziło o nasze bezpieczeństwo. I 
chodzi o to nadal. 
Ale enklawa to jeszcze nie więzienia. 
Tajne więzienia CIA w Kraju Pieroga i Zalewajki to 
aberracyjny pomysł. Po co? Aby jednemu czy drugiemu 
draniowi dać w pysk, nie potrzeba budować więzienia! A 
skoro enklawa, to i wizyty różnych tajnych person. A skoro 
tajnych, to nawet najszlachetniejsza dama z obsługi lotniska 
nie powinna widzieć ich twarzyczek. A skoro wizyty tajne to 
po co celnicy? Aby wypaplali, że tajni goście mają mózgi 
wypełnione tajnościami w jaki sposób likwidować zagrożenia 
terrorystyczne? A może chodziło o jakieś szemrane interesy 
biznesowe, i zamiast terrorystów przylatywali do Szyman 
biznesmeni? Może trzeba było napełnić czarne kasy służb 
specjalnych, i przywieziono z Afganistanu np. jakiś transport z 
kamieniami szlachetnymi, etc.? Może? 
I nawet jeżeli przywieziono przy okazji jednego czy drugiego 
terrorystę, to jeszcze niekoniecznie po to, by go więzić i 
torturować, bo do tego potrzeba i czasu, i odpowiedniego 
personelu, i specjalistycznego sprzętu itp. Więc nawet jeżeli 
kogoś takiego przywieziono do Szyman, to po pierwsze – 
jeszcze nie jest przestępstwo, naruszenie Konstytucji i norm 
prawnych etc. Tak, jeżeli nawet kogoś takiego poproszono o 
przylot do Kiejkut, to zapewne po to, aby opowiedział naszym 
specjalistom, o tym, co wie, co planują jego kolesie, w jaki 
sposób to mają wykonać, czy zostawili jakieś zawiązki po 
czasach, gdy w Peerelu odpoczywali, leczyli rany po 
chwalebnych akcjach bojowych i szkolili się z różnych 
przedmiotów potrzebnych w ich trudnym fachu.
 Czy pani 
Ewart et consortes chce powiedzieć, że do tego potrzeba 
tajnych więzień? Więc niech się pani Ewart nie dziwi, że jej 
relantce - szlachetnej damie lotniskowej, także oszczędzono 

background image

widoku twarzyczek gości Kiejkut. Bo są to niekiedy 
twarzyczki jak po zderzeniu z pachołkiem do cumowania 
statków. Więc po co straszyć niewinne mieszkanki urokliwej 
krainy Warmii i Mazur. Można by tak punkt po punkcie zbijać 
argumenty zwolenników istnienia tajnych więzień CIA w 
Kraju Pieroga i Zalewajki. Ale po co? Aby ich głowy bolały? 
W tym miejscu coś z recyklingu. Po 11 września pisałem, że 
atak na WTC sprawi, iż przynajmniej część funkcjonariuszy 
CIA oderwie się od foteli, monitorów komputerowych oraz, 
dobrego dla delikatnych panienek, białego wywiadu i 
ruszywszy na szlak szybko odnajdzie te miejsca, w których 
już od dawna powinni być. Jestem dziwnie spokojny, że 
akurat tym facetom nie brakuje ani umiejętności, ani chęci, 
aby skopać dupy tak Usamie ibn Ladinowi, jak i jemu 
podobnych cwaniaków. Ale chyba nieco przeceniłem 
zdolności CIA. 
Kopanie brudnych dup terrorystów to oczywiście jedynie 
poetycka metafora. Chodzi o coś znacznie więcej. Chodzi o 
możliwość prasowania gorącym żelazkiem, ściskanie jąder w 
imadełkach, aplikowanie elektrowstrząsów czy środków 
farmakologicznych sprawiających, że ludzie tak pięknie 
rozpuszczają języki. 
Jednym słowem, chodzi o to wszystko, co ludzkość praktykuje 
od początku świata i co, także moim zdaniem, zupełnie 
słusznie zostało uznane za metody barbarzyńskie. Chodzi o 
tortury. 
Nie jestem sadystą 
Nie chcę uchodzić za barbarzyńcę. 
Naprawdę nie wiem, jak bym się zachował, gdybym miał do 
wyboru: albo potarmoszę jakiegoś przydybanego na 
gorącym uczynku terrorystę i wyduszę z niego szczegóły 
przygotowanej akcji np. na WTC, albo zginie kilka tysięcy 
ludzi

background image

Jeszcze gorszy dylemat stanowić może obowiązek 
decydowania co np. zrobić z porwanym przez terrorystów 
pasażerskim samolotem, z dwustoma osobami na pokładzie, 
który kieruje się w stronę wypełnionego stutysięcznym 
tłumem stadionu sportowego? Poprosić parę dyżurną 
myśliwców o zestrzelenie? Powiadomić jednostkę obrony 
przeciwlotniczej i rozkazać, aby odpalono rakietę? Czy może 
czekać spokojnie, aż samolot urządzi masakrę na stadionie? 
To nie jest sytuacja wymyślona. Być może już niedługo ktoś 
będzie musiał podejmować dramatyczne decyzje. 
Czy tacy twórcy jak Ewart i jej podobni wrzaskliwcy [vide. 
pos. UE Pinior] mają tego świadomość? 
Więc wracając do terroryzmu [jako metody działań], to 
uważam, że jakiekolwiek dogadywanie się z terrorystami jest 
bezgraniczną głupotą. Tak jak głupotą, a nawet zbrodnią jest, 
by pod płaszczykiem walki z terrorystami, walić rakietami, 
inteligentnymi bombami i wszystkim tym, co wybucha, 
niszczy i rozpieprza po terenach, w których mogą wprawdzie 
znajdować się terroryści, ale nie muszą a przeważnie znajdują 
się starcy, kobiety i dzieci. Myślę, że różne bubki, entuzjaści 
politycznej poprawności, powinni w końcu zrozumieć, że 
agenci służb specjalnych muszą mieć prawo zabić od czasu do 
czasu kilku skurczybyków polujących na życie niewinnych 
ludzi, w tym starców, kobiet i dzieci. 
Czy wyrażam się jasno? 
Jasno! 
OK! To dajcie im to prawo. 
HASŁO BLOGU 
Dobry terrorysta, to martwy terrorysta  

 

 

background image

Konflikt w Gruzji, szczyt UE, nasi tytani, Saakaszwili 
passe, Moskwa górą, kolejny podział Euroazji

 

2 wrz 2008  

Z ogromnej sali wyniesiono śmiecie 
I kurz otarto z krzeseł – weszli męże 
I siedli z szmerem, jak w pochwy oręże, 
I ogłosili… cóż, że są w komplecie!!
 

Cyprian Norwid  

Nie powiem, miło było patrzeć na naszą reprezentację lecącą 
na ostatni [niestety, okazało się, że nie ostatni] szczyt UE do 
Brukseli. Frunęła Wielka Trójka Kraju Pieroga i Zalewajki 
[cóż, omne trinum perfectum]. Frunęli Tytani Miłości, 
Przyjaźni i Zgody. Frunął więc Gospodarz Wielkiego Pałacu, 
który kieruje. Frunął Zarządca Małego Pałacu, który rządzi. 
No i frunął ktoś do roboty, czyli minister. 
Aby nie rozwlekać tematu dodam od razu, że moi 
reprezentanci w Brukseli ugrali tyle, co zawsze. To znaczy, 
mniej więcej tyle, co nasi piłkarze na ostatnich mistrzostwach 
Europy lub pływacy w Pekinie. Unia zaprotestowała, a myśmy 
się dołączyli. 
I to było dobre. 
Dlaczego? Bo w sprawie konfliktu gruzińskiego nie wszystko 
jest jasne. Z lokalnego punktu widzenia, fakty są takie: zaczął 
Micheil Saakaszwili, a Rosjanie skopali mu dupę. Jeżeli 
doniesienia obserwatorów OBWE, okażą się prawdziwe i 
Saakaszwili rzeczywiście oszukał świat; jeżeli prawdziwe są 
doniesienia HRW o użyciu przez pacyfikacyjne wojska 
gruzińskie bomb M85 [bomby kasetonowe]; jeżeli ocena 
władz Osetii Południowej, że w czasie ataku gruzińskiego 
zginęło 1692 polega na prawdzie, to Gruzini powinni czym 
prędzej dobrać się do skóry swojemu prezydentowi, który od 

background image

tego momentu jest passe. 
W jednym z poprzednich blogów wspomniałem, że być może, 
wyczyny Saakaszwilego były sprowokowane przez 
metasowieckie służby specjalne. Nie mieściło mi się bowiem 
w głowie, że można podjąć aż tak idiotyczną decyzję, by w 
sytuacji starań o przyjęcie do struktur zachodnich, 
rozwiązywać w swoim kraju konflikty polityczne z pomocą 
wojska. Znając co nieco metody postępowania 
metabolszewików… 
Ale lepiej opowiem anegdotkę. Oto w 1945 r., czasie 
doszlachtowywania Niemców, polsko-sowiecki patrol 
prowadzi niemieckiego jeńca. Nagle czerwonoarmista poleca 
Niemcowi, aby ten kopnął go w zadek. Niemiec się wzbrania. 
Rosjanin polecenie podpiera wymownym gestem pepeszy. 
Zdesperowany jeniec kopie rozkazodawcę. Ten serią z 
automatu zabija nieszczęśnika. Zdumiony Polak pyta dlaczego 
sojusznik nie zabił od razu, a kazał się kopnąć. “Nu! ty durak
– słyszy w odpowiedzi – nie znajesz czto my nie agresory!” 
Nie wiem, czy tak było w wypadku Saakaszwilego. Mogło tak 
być, ale mogło i być inaczej. Np. jakieś zupełnie inne służby, 
dążące do kolejnego podziału świata… 
Dajmy spokój domysłom Już włażę na piec, kaflowy, 
oczywiście, i wróżę z fusów gruzińskiej herbaty. 
Obserwując konflikt gruziński, nie ulega dla mnie 
wątpliwości, że jest to element wojny czwartej generacji. 
Wojny informacyjnej, która zaczęła się zaraz po trzeciej 
[zimnej]. Wojny, której najbardziej spektakularne przejawy 
obserwujemy w czterech newralgicznych ogniskach zapalnych 
współczesnego świata. Węźle Bliskowschodnim, 
Kaszmirskim, Bałkańskim i Kaukaskim. 
Patrząc na te miejsca odnoszę wrażenie, że przypominają one 
uśpione wulkany. Gdy ożyją dają konflikt tłumiony zbrojnie. 
Bliski Wschód zaowocował wojnami w Iraku i Afganistanie. 

background image

Bałkany doprowadziły do ostrych rozstrzygnięć militarnych i 
dały Rosji częściowy argument [Kosowo] do prób 
rozstrzygnięć militarnych w rejonie Kaukazu. Kaszmir się 
jedynie tli! Ale spoko! Tylko czekać, aż wybuchnie. 
No to czym się skończy wojna w Gruzji? 
Będąc pasjonatem okresu napoleońskiego, wiem czym się 
skończyła wyprawa Bonapartego na Moskwę. Oczywiście, z 
udziałem naszych zuchów, walczących o wolność waszą i 
naszą. Nie wiem czym się skończy wyprawa prezydenta 
Sarkozego. Wiem, że w jego misji nie pomoże mu ani nasze 
błogosławieństwo, ani nawet niegdysiejsze wiecowanie w 
Gruzji Mojego Prezydenta, ani zadzierżgnięty ad hoc przez L. 
Kaczyńskiego Pakt ŁEP [Łotwa, Estonia, Polska], wsparty 
przez Litwę, ani stanowisko filorusów i agentów wpływu z ex 
kanclerzem Niemiec na czele. Moim zdaniem Sarkozy, 
wsparty prominentnymi unijnymi biurokratami, w czasie 
najbliższej wyprawy moskiewskiej, może rozmawiać Z D. 
Miedwiediewem & W. Putinem jak niemi z głuchymi. 
Dlaczego? Bo uważam, że najważniejsze rozstrzygnięcia w 
sprawie konfliktu gruzińskiego już zapadły. Decyzję podjęły: 
upadające [upadek będzie trwał jakieś sto lat], bo gnijące od 
wewnątrz, superimperium, czyli USA, które niewątpliwie 
uzyskały cichą zgodę najważniejszych państw UE, skupionych 
w OPM [Obóz Przyjaciół Moskwy] i imperium już 
rozpieprzone implozyjnie, które wciąż się z tym nie może 
pogodzić, czyli Rosja, która chociażby dlatego w ciągu 
ostatnich 20 lat o 600 procent zwiększyła swój budżet 
wojsk
owy. 
A decyzja ta brzmi: następuje nowy podział świata. Może 
jeszcze nie całego, a jedynie Euroazji. Mamy nowe strefy 
wpływu. Europa Środkowo- Wschodnia należy do Stanów 
Zjednoczonych, a Azja Środkowa do Rosji.
 
Wbrew pozorom, dobrze to wróży Polsce. Obok patriotów 

background image

możemy się spodziewać nowoczesnych technologii i “opieki 
wywiadowczej”, tak istotnej po zrujnowaniu naszych służb 
specjalnych przez A. Macierewicza et consortes. Lepsze 
perspektywy rysują się także przed Ukrainą, pod warunkiem, 
ż

e sami Ukraińcy tego zechcą, i raczą opowiedzieć się 

zdecydowanie po stronie Zachodu. Myślę, że Krymu Rosjanie 
nie ruszą, acz mordy drzeć będą. Podobnie jak będą nas 
straszyć przekierowaniem rakiet na nasze cele, wzmocnieniem 
Okręgu Królewieckiego [OK] itp. Jakby to było coś nowego. 
Tylko wyjątkowe niedouki nie wiedzą, że metasowieckie 
rakiety są nakierowane na nasze cele co najmniej od pół 
wieku. Tylko wyjątkowe niedojdy, nie zdają sobie sprawy, że 
siła ognia OK jest kilkakrotnie większa, niż wszystko to, co 
strzela, grzmi i straszy Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Czech i 
Słowacji razem wzięte. Po co więc wzmacniać to, co i tak jest 
mocne? No, ale straszyć można. Życie dowodzi, że durnie, 
lamentując w tiwi i nie tylko, kupują to bardzo chętnie. 
A co z Gruzją i Gruzinami? 
Pisałem, że Gruzini zobaczą NATO i UE jak świnia niebo. 
Podtrzymuję ten sąd. Ale spoko. Gruzja dostanie wsparcie 
moralne i pomoc humanitarną. Na razie musi jej to 
wystarczyć. Wojska rosyjskie wycofają się na z góry 
upatrzone pozycje. Zachód odtrąbi [nie, nie, to nie pomyłka w 
rozumieniu tego słowa, tak ma być] sukces. A o wszystkim i 
tak zadecydują Chińczycy. 
HAŁO BLOGU: 
Świat jest zły, a my mu w tym pomagamy 

 

Wojna ‘39,Gruzja, widmo Monachium

 

29 sie 2008  

background image

Człowiek może gniewać się na wiele rzeczy, a to, że ma 
umrzeć bezpożytecznie, jest jedną z nich.
 

Ernest Hemingway 

Dziś moje prywatne opinie o historii. 
50 lat temu wszystko zaczęło się zwyczajnie. Zmajdrowano 
Monachium. 
Pierwszego września roku pamiętnego W Kraju Pieroga i 
Zalewajki też nie zdarzyło się nic szczególnego. Wybuchła 
jedynie wojna. Zaś wojna, wedle mojej dzisiejszej wiedzy, jest 
niczym innym jak performensem, którego najdoskonalszym 
wcieleniem jest śmierć. I kiedy doskonałość umiera, a zawsze 
jest w tym jakieś barbarzyńskie piękno, na wierzch wychodzi 
realność. Dlatego śmierci, nigdy nikomu nie udało się i nie 
uda się powtórzyć. 
Tak, pożoga ogarnęła Europę, a następnie cały świat. 
Napaść Niemiec i Związku Sowieckiego na Kraj Pieroga i 
Zalewajki była tragedią. 
Wojna – farsą. 
Heca zaczęła się dopiero dziewiątego maja 1945 r. 
I heca trwa. 
Doszło do tego, że dziś, w Kraju Pieroga i Zalewajki, 
szczególnie na arenie politycznej, rozgrywają się sceny 
dziksze niż wyścigi rydwanów w Ben Hurze. Politycy różnych 
opcji, od lewicy do prawicy, są jak zaraza. Jedni i drudzy 
frymarczą prawdą za pieniądze. Doszło do tego, że nawet 
zmarli zmieniają życiorysy i poglądy polityczne dostosowując 
się do chwilowych zwycięzców. 
Tak, wojna! Wszystkich ze wszystkimi. 
Wojna jako obrzęd oczyszczenia. 
Może wojny w Iraku, Afganistanie i ostatnia [oby], w Gruzji, 
skłonią do refleksji? 
Ale wówczas, w 1939 roku, ta stara ladacznica – śmierć, 

background image

znudzona detalicznym łaskotaniem kosą pojedynczych osób, 
zabrała się za hurt. Przesiadłszy się na mechaniczną kosiarkę 
kosiła setki tysięcy, a nawet miliony. Wiedząc, że Bóg 
rozpozna swoich masakrowała równo. Czerwonych i 
brunatnych, winnych i niewinnych, ofiary i katów. 
W dziejach ludzkości nie jest to niczym nadzwyczajnym. Jak 
długo bowiem będą istnieli władcy i inne konfraternie, choćby 
takie jak Putin & Bush et consortes, uważający, że wojna jest 
dobrym sposobem rozwiązywania konfliktów, tak długo będą 
musieli istnieć ludzie, którzy nie znając się nawet ze słyszenia 
będą się katrupić bez opamiętania. Tak było, jest i będzie. 
Tak, moi drodzy czytelnicy. Była wojna. A życie na wojnie to 
gar gówna. Bo przecież wojna to starcie dwóch nonsensów: 
zaplanowanego i niezaplanowanego. Zaplanowany to ten, kto 
atakuje. Niezaplanowany – ten, kto się broni. Branie udziału w 
którymś z nich niweczy zdolność jego zrozumienia. Najlepiej 
widać to na przykładzie drugiej wojny światowej. 
Stalin planował uderzyć na Hitlera. 
I Hitler planował uderzyć na Stalina. 
Stalin zwlekał z podjęciem decyzji. 
Hitler ją przyśpieszał. 
Stalin wiedział, że Hitler wie. 
I Hitler wiedział, że Stalin wie. 
Na początku był klincz, czyli dziwna przyjaźń czerwonego z 
brunatnym. 
Potem kolory zaczęły się gryźć. 
W dupę dostali wszyscy. 
Ś

wiat wyszedł z przygody skurwiony i do dziś nie odzyskał 

klasy. 
Dowód? Proszę bardzo. Zobaczcie co metastalinowcy D. 
Miedwiediew & W. Putin, wyprawiają w Gruzji. Jak świat 
reaguje na ich wyczyny? Czy tak trudno spostrzec, że widmo 
Monachium krąży już nie tylko nad Europą, ale i nad światem. 

background image

Znowu nurkuję w przeszłości. W historiografii wojen wiele się 
mówi i pisze o deteminizmie historycznym. Nawet mądrzy 
ludzie przekonują, że na wojnie wszystko jest w ręku Boga. 
Jeżeli tak nawet jest, to muszę wspomnieć, że akurat w 
wypadku wojny ‘39 r., jej historia zapewne wymknęła się z 
boskich rąk. To był czas zarazy, a wojna, pomyślana jako 
błyskawiczna, błyskawicznie przepoczwarczyła się w 
tasiemcowy, wyjątkowo źle obsadzony tandetny dramat, grany 
na teatrze planety Ziemia. Wyjątkowo krwawy dramat 
okupiony co najmniej dwudziestoma milionami ofiar. W tej 
wojnie Bozia z katechizmu, wraz z milionami ludzi umierała 
na anemię rozsądku i każdy musiał sobie radzić sam. 
Dzieje świata, w dużej mierze będące dziejami wzajemnego 
wyrzynania się uczą, że w czasach zarazy wypada ludziom 
uczciwym żyć tak, jakby Boga nie było. Jakby tylko od nich 
zależało ocalenie człowieczeństwa i świata. 
Uznając życie za ciąg przygód o nieokreślonych 
zakończeniach nigdy nie miałem zaufania do gotowych 
rozwiązań. Pewnie dlatego jedyny determinizm jaki wyznaję 
sprowadza się do tezy: z neutrina powstałeś, do neutrina 
wrócisz. 
Wspominając mam żal do siebie. Będąc urodzonym pacyfistą 
dałem się ograć niczym niemowlę. Twórcy hasła My się nie 
bójmy nic! Bo z nami Śmigły Rydz! i inne palanty przekonali 
mnie, że w naszej sytuacji istnieje tylko jeden sposób 
zagwarantowania pokoju – zakopanie topora wojennego wraz 
z wrogiem. 
I gdybym miał wówczas kilkadziesiąt wiosen więcej, to mimo, 
iż mam we krwi wstręt do jej przelewania, zatknąwszy bagnet 
na broń, ruszyłbym w kierunku frontu aby udowodnić sobie, 
ż

e lepiej jest iść na wojnę niż stchórzyć i lepiej dobyć miecza 

niż pozwolić się upokarzać. Przypuszczam, że tak mogą dziś 
myśleć niektórzy Gruzini. 

background image

Było to bardzo dawno, gdy przez moment uwierzyłem 
Nietzchemu, że dokonywanie rzeczy najhaniebniej 
cuchnących, o których w normalnych czasach zaledwie śmie 
się mówić, acz są koniecznie potrzebne – to także 
bohaterstwo. Przecież do wielkich prac Herkulesa nie 
wstydzili się Grecy zaliczyć także oczyszczenia stajni. 
Chyba każdy miał choć raz w życiu taki pełny odlot. Taki 
moment, w którym jego umysł znajduje się wstanie delirium 
zapominając o pouczeniach mądrych ludzi, by nie służyć 
władcom, gdyż to tak, jakby oblizywać ostrze miecza, lwa 
czule tulić w ramionach, całować po pysku żmiję. 
Nie da się ukryć. Byłem w delirium. Nagle stałem się 
entuzjastą wojny. Gdyby mnie ktoś wówczas zapytał czy 
widziałem wieloryba w tulipanach, odpowiedziałbym zgodnie 
z prawdą, że nie. Gdyby jednak pytacz zadał pytanie 
uzupełniające, dlaczego, wyjaśniłbym, że wieloryby tam się 
ś

wietnie ukrywają. 

Niezrozumiałe, ale opowiadając się po stronie drzew i 
wielorybów, nie wierząc, że najpiękniejszy jest przedmiot, 
którego nie ma, nienawidząc nacjonalizmu i ksenofobii, będąc 
typowym wariatem cierpiącym na dużą niezależność 
intelektualną, nie mając żadnych uprzedzeń 
narodowościowych byłem gotów walczyć z każdym, kto 
zostanie wskazany przez moich samozwańczych wodzów, 
ideologicznych hochsztaplerów. Na chwilę zapomniałem, że 
usychanie z miłości do ojczyzny to piękne, ale głupie. 
I tak sobie wspominając, nie jestem pewien, czy oczekując 
poniedziałkowych wieści ze szczytu UE będę się cieszył, że 
nasza reprezentacja pod przewodnictwem PT LechKacza, 
niekwestionowanego Nikifora polskiej polityki zagranicznej 
[to nie zarzut, a komplement, Nikifor był światowej klasy 
artystą], odniesie sukces bezdyskusyjny czy jedynie 
połowiczny? Czy UE zdecyduje się kopnąć w zadek 

background image

metabolszewickiego agresora, czy jedynie pogrozi mu 
paluszkiem. Wiem bowiem, że obojętnie, co postanowi UE, i 
tak nie zrobi to większego wrażenia na Rosji. Zapędy spółki 
Miedwiediew & Putin mogłyby powstrzymać jedynie ostre 
reakcje USA. Trudno jednak tego oczekiwać, skoro cały ogień 
superimperium skierowany jest na zbliżające się wybory. W 
dodatku najpoważniejszy kandydat do fotela prezydenta 
Stanów Zjednoczonych – B. Obama, facet gładki jak pupa 
niemowlaka, tak bardzo sobie ceni polityczną poprawność, że 
trudno się po nim spodziewać, by bez dostania wyraźnego 
kopniaka wymierzonego bezpośrednio w interesy USA, 
sięgnął po lotniskowce, rakiety czy inne zabawki. 
W tej sytuacji widmo Monachium może na dłużej usadowić 
się nad światem. Źle to wróży Gruzji, ale pokój zostanie 
utrzymany. 
HASŁO BLOGU: 
Jeśli świat, nie mogąc dokonać rzeczy wielkich, zaniecha 
małych, istnieje niebezpieczeństwo, że górą będą łotry.
 

 

 

Gen. Cz. Kiszczak czyli prawda częściowo nieprawdziwa, 
gra z Amerykanami, prof. A. Friszke czyli 
niedoinformowanie, abp Bronislaw Dąbrowski… hm…

 

26 sie 2008  

Mieliśmy w ambasadzie USA w Warszawie agenta. Był dobrze 
zakonspirowany, miał doskonałe dojścia do najtajniejszych 
materiałów, oddał nam nieocenione usługi. Starannie go 
chroniliśmy, nie wykorzystując zbyt często, aby go nie spalić. 
W odwodzie mieliśmy kilka innych osób, które w razie 
podejrzeń można było przeznaczyć na straty, ułatwić 

background image

Amerykanom dekonspirację, odciągnąć podejrzenia od 
głównej osoby.
 

Gen. dyw. Władysław Pożoga 

Przeczytałem tekst gen. Cz. Kiszczaka w “GW” [23-24 
sierpnia 2008]. Kabotyńska, monumentalna spowiedź 
niegdysiejszej drugiej osoby w państwie dla sentymentalnych 
pensjonarek i historyków, znających dzieje służb specjalnych 
z widzenia. Polemika z tekstem Generała wymagałaby 
napisania książki oraz podania setek faktów świadczących o 
rozmijaniu się autora z prawdą. Znając jednak obecną sytuację 
Kiszczaka nie mam o to najmniejszych pretensji. Uważam, że 
Generał, atakowany z różnych stron, ma prawo do obrony. 
Oskarżany przez prokuratorów i sądy ma prawo posługiwać 
się prawdą częściowo nieprawdziwą. 
Pamiętam, że na początku lat 90. gen. Pożoga zażądał 
wycofania z autoryzowanego już manuskryptu kilkudziesięciu 
stron dotyczących morderstwa ks Jerzego Popiełuszki. 
Zapytałem dlaczego niszczyć, moim zdaniem, dobry, bo 
wnoszący do sprawy sporo nowych elementów, tekst? 
Usłyszałem, że Pożoga jest po dopiero co odbytej rozmowie z 
prokuratorem Andrzejem Witkowskim, Kiszczak niedługo 
będzie siedział na ławie oskarżonych i “wtedy mu 
przyłożymy”. Odpowiedziałem, że gdyby tak się stało, sam 
wycofam z wydawnictw wszystkie teksty stawiające 
Kiszczaka w złym świetle. Niemniej jednak, będąc 
dziennikarzem, który zawsze dotrzymuje słowa danego swoim 
informatorom [nawet gdy sąd, wbrew postanowieniom prawa, 
zwolnił mnie z tajemnicy dziennikarskiej], spełniłem wolę 
Pożogi i tekst dotyczący zabójstwa księdza został zniszczony. 
Ta dygresja potrzebna mi była po to, aby usprawiedliwić 
swoją niechęć do polemiki z gen. Kiszczakiem. Nie mogę 
jednak nie odnieść się do komentarzy, pomieszczonych w tym 

background image

samym numerze “GW”, autorstwa prof. Andrzeja Friszke i JE 
biskupa Alojzego Orszulika. 
Oto cytat z tekstu A. Friszke: “Generał [Kiszczak – HP] 
wspomina też o propozycji prezydenta Reagana z 1983 r. 
zniesienia sankcji “praktycznie za darmo”. Jest to wiadomość 
dotąd nieznana i zaskakująca, gdyż prezydent USA 
reprezentował bardzo twarde stanowisko i podkreślał potrzebę 
stałej pomocy dla “Solidarności” jako ruchu wolnościowego. 
Prosimy zatem o więcej szczegółów”. 
To smutne, co pisze A. Friszke. Przecież już dwadzieścia lat 
temu, maszynopis mojej książki, w której obszernie 
omówiłem sprawy gry z Amerykanami, krążył po Warszawce 
[książkę po wielu bojach udało się wydać w 1991 r.]. W grze, 
o której A. Friszke nic nie wie, udział ze strony PRL brali 
prof. Adam Schaff i W. Pożoga, Amerykanów reprezentowali 
zastępca sekretarza stanu Lawrence Eagleburger i ambasador 
John Davis. 
Tu jedynie kilka przypomnień. W.Pożoga tak opowiadał 
początek gry: 
“Dwa lata po ogłoszeniu przez WRON stanu wojennego i 
restrykcji przez prezydenta Ronalda Reagana otrzymałem z 
amerykańskiej ambasady sygnały o potrzebie tajnych 
kontaktów w celu łagodzenia, a nie zaogniania powstałej 
sytuacji. Stosunki między państwami zawsze biegną wieloma 
kanałami. Oficjalne są szeroko nagłaśniane i ludziom wydaje 
się, że wszystko o nich wiedzą. Propagandystom chodzi o 
takie przedstawienie sprawy, aby odbiorcy myśleli, że my 
jesteśmy aniołami, a nasi kontrahenci chcą nam powyrywać 
puch. Tymczasem prawda wygląda nieraz zupełnie inaczej 
[…] Początkowo wszystko wyglądało dobrze. Generał 
[Jaruzelski – HP] się zgodził, a Kiszczak polecił rozpocząć 
dialog. 
Tak, w początkowym okresie obaj generałowie [W. Jaruzelski 

background image

i Cz. Kiszczak – HP] byli bardzo pozytywnie ustosunkowani 
do rozmów. Tym bardziej, że życzenia strony amerykańskiej 
nie były wygórowane. Żądali zwolnienia jedenastu 
uwięzionych przywódców opozycji, w tym czterech członków 
KOR: Jacka Kuronia, Adama Michnika, Zbigniewa 
Romaszewskiego, Henryka Wujca i siedmiu “Solidarności”: 
Andrzeja Gwiazdę, Jana Rulewskiego, Mariana Jurczyka, 
Grzegorza Palkę, Seweryna Jaworskiego, Andrzeja 
Rozpłochowskiego i Karola Modzelewskiego. Nie było to 
wiele, zważywszy, że powody aresztowania “jedenastki” były 
więcej niż naciągane. Procesu politycznego, który się 
szykował z tej okazji, władza w żaden sposób nie mogłaby 
wygrać […] Eagleburger zaproponował Polsce przywrócenie 
klauzuli najwyższego uprzywilejowania, powołanie 
amerykańsko-polskiego banku w Warszawie dla ułatwienia 
przepływu kapitałów i jeszcze kilka istotnych spraw dla naszej 
gospodarki. Złagodzenia kursu Stanów Zjednoczonych do 
naszego kraju natychmiast ociepliłoby współpracę z innymi 
państwami. Amerykanie oczekiwali w zamian zwolnienia 
“jedenastki”, złagodzenia rygorów i uzgodnienie kandydata na 
następcę Davisa. Chodziło o Johna Scanlana. Znaliśmy 
człowieka, był to były pracownik CIA. […] Byliśmy bardzo 
zadowoleni z proponowanej kandydatury. My nie zawsze 
przedstawialiśmy ludzi CIA, jak diabłów. W wypadku 
Scanlana wiedzieliśmy, że jest to naprawdę człowiek bardzo 
Polsce życzliwy […] Z entuzjazmem pobiegłem do generała 
Kiszczaka, aby mu zreferować, moim zdaniem, rewelacyjnie 
korzystne ustalenia Schaffa z Wiednia. W gabinecie 
Kiszczaka już na progu wylano mi kubeł zimnej wody na 
głowę. Generał oświadczył, że z naszych ustaleń nic nie 
będzie […] Wychodziłem z gabinetu Kiszczaka, jakby mnie 
kto obuchem w łeb walnął. Zrozumiałem, że generalski duet 
dawno powziął negatywną decyzję”. 

background image

Omawiałem ten temat z Pożogą przez kilka tygodni. 
Ciekawostką był tu fakt, o którym Pożoga nie wiedział, że 
minister polecił byłemu gorylowi Jaruzelskiego, płk. A. 
Gotówce, założyć podsłuch i podsłuchiwać rozmowy Pożogi z 
Schaffem. Pamiętam, że goryl był tym poleceniem bardzo 
przerażony. Znalazł się bowiem między młotem a kowadłem. 
Znacznie dłużej rozmawiałem z gen. Pożogą na temat 
większej i ważniejszej gry. Gry z “Solidarnością”. Gry 
prowadzonej w latach 1980-1990, a także mini gry, która 
zaowocowała przywiezieniem z Zachodu stada krów i 
zarodowych byków dla gen. Kiszczaka [transport 
rozładowywali żołnierze z NJW MSW]. W tej grze, oprócz 
Kiszczaka, rozgrywającym był niejaki Moksel, ksywka 
operacyjna “Pasza”, mający główną siedzibę w Szwajcarii. 
Uważam, że to te trzy gry, ze szczególnym podkreśleniem gry 
z “Solidarnością” miały bardzo istotny wpływ na cały proces 
związany z Okrągłym Stołem. Szkoda, że Cz. Kiszczak 
zapomniał o tym powiedzieć, a niektórzy historycy, 
zachwyceni tym, że potrafią zrozumieć resztkówki materiałów 
operacyjnych zebranych w IPN, nie potrafią rozejrzeć się na 
boki. 
No i ostatnia uwaga, do tekstu z “GW”, tekstu JE biskupa 
Alojzego Orszulika “Jak chytra władza się przeliczyła”. Czy 
naprawdę? Aby się przekonać jaki był stosunek niektórych 
hierarchów do Cz. Kiszczaka wystarczy przeczytać liścik 
Sekretarza Episkopatu Polski abp Bronisława Dąbrowskiego 
do ministra spraw wewnętrznych. Liścik przytoczyłem in 
extenso w książce “Tczki teczki, teczki”. Liścik dający gen. 
Kiszczakowi moralne prawo do twierdzenia, że niektórzy 
hierarchowie jedli mu z ręki. 
HASŁO BLOGU: 
Mądrość przychodzi wraz z utratą złudzeń. 

 

background image

 

Gruzja, Czechoslowacja, Putin & Miedwiediew, D. Tusk i 
bracia Kaczyńscy

 

25 sie 2008  

Nosił się nawet z zamiarem zniszczenia poematów Homera, 
mówiąc: “dlaczegoż nie mogę pozwolić sobie na to, co było 
wolno Platonowi, który usunął Homera ze swego idealnego 
państwa?”
 

Gaius Suetonius Tranquillus 

Dlaczego tym razem zaczynam blog cytatem ze Swetoniusza? 
Przecież nie jestem aż tak bezrozumnym, abym porównywał 
dokonania spółki Miedwiediew & Putin do dzieła Kajusa 
Kaliguli. Nie, nie, nie. Mogę, co najwyżej, masakrując słowa 
mego przyjaciela Wieniedikta Jerofiejewa antycypować, czym 
kierował się W. Putin, namaszczając Miedwiediewa na 
prezydenta Rosji i dlaczego obaj robią to, co robią patrosząc 
Gruzję. 
Przecież Putin, który, jak na kremlowskie obyczaje, w których 
wiek władcy należy dzielić przez dwa, jest szalenie młody, bo 
[wedle obyczajów Kremla] przed trzydziestką, musiał się 
liczyć z tym, że jego następca będzie chciał wziąć wszystko. 
A, nie wątpię, że W. Putin, przez dziesięć lat carowania, 
zasmakował w prezydentowaniu, skoro zasmakował w 
prezydentowaniu nawet Mój Prezydent, co niedawno 
obwieścił urbi et orbi. Więc nie jest ważne czy M&P są przed 
trzydziestką czy po trzydziestce – cóż to za różnica? Czego, 
powiedzmy, dokonał w Ich kremlowskim wieku cesarz 
Neron? W ogóle niczego nie dokonał. Zdążył co prawda 
odgryźć łeb swemu bratu Brytanikowi. Najważniejsze rzeczy 
miał jednak przed sobą: nie zgwałcił jeszcze żadnej ze swoich 

background image

bratanic, nie zabrał się do podpalenia Rzymu z czterech stron i 
nie udusił jeszcze swojej mamusi atłasową poduszką. W tym 
kontekście spółka M & P ma jeszcze wszystko przed sobą. 
Napisałem spółka i ugryzłem się w klawisz komputera. 
Putin z marszu, ale skutecznie odgryzł łeb Brytanikowi – 
Czeczenii. Potem próbował zgwałcić bratanice – Ukrainę, 
Gruzję, inne kraje. Nieco lepiej poszło z Białorusią, ale też nie 
do końca. A przecież celem W. Putina nie jest zapewne tylko 
tzw. strefa wpływu, ograniczona do dawnych republik 
Imperium. Nie, celem W.P. jest co najmniej Europa, która ma 
jeść Rosji z ręki i basta! 
Znaki zodiaku jak i wróżenie z fusów wskazują wyraźnie, że 
Putin już nie chce realizować niegdysiejszych zamierzeń 
Straszliwych Kremlowskich Starców marzących o 
przepołowieniu świata, a następnie o jego opanowaniu. Nie, 
widać wyraźnie, że W. Putin, ograniczył swoje marzenia do 
znacznie skromniejszych celów. Do opanowania tzw. bliskiej 
zagranicy, odbudowania mocarstwowości i sprawienia, że 
dawne państwa obozu nadal będą czapkować Kremlowi, a 
reszta świata będzie przed Imperium Rosyjskim trząść 
portkami tak jak kiedyś trzęsła przed Sowietami. 
Myślę, że Putin już dawno zrozumiał, że w wojnie 4GW liczy 
się przede wszystkim potęga ekonomiczna. O sile państwa w 
XXI w. nie tyle decyduje liczba głowic, lotniskowców, 
okrętów podwodnych itp., co kasa. A kasa dla Rosji to dziś 
jedynie ropa i gaz. Dlatego atak na Gruzję. Spółka M & P ma 
tu dwa wyraźne cele: pierwszy – likwidacja konkurencyjnych 
dostaw z innych państw, poprzez zablokowanie drogi przesyłu 
ropy i gazu [vide: chociażby ostatnia katastrofa kolejowa z 
cysternami] i uzależnienie Europy od Rosji [m.in. poprzez 
budowę rury bałtyckiej]. Oraz drugi – pokazanie światu, kto 
rządzi w Kotle Kaukaskim [z możliwym testowaniem 
Zachodu, co się stanie w wypadku podobnego ataku 

background image

wykonanego w obronie rosyjskich interesów na Krymie]. 
To tyle spółka. Ale atak na Gruzję to także osobisty interes 
Putina, dążącego do osłabienia pozycji Miedwiediewa. 
Jest tajemnicą poliszynela, że zarówno w Sowietach jak i 
obecnie w Rosji, przy braku demokratycznych tradycji ale i 
odpowiednich struktur, władza może się opierać na jednym z 
dwu resortów siłowych. Putin, to oczywiście służby specjalne. 
Co do tego nikt nie może mieć najmniejszych wątpliwości. A 
Miedwiediew? Cóż, wiele wskazuje na to, że prezydent jest 
zbyt inteligentny na to, by próbować rywalizować z 
premierem na jego poletku. Chcąc nie chcąc postawił więc na 
armię [zob. spotkania prezydenta z generalicją, do których 
Putin nigdy się nie zniżył]. To Miedwiediew wydał armii 
polecenie ataku na Gruzję, ale to zapewne chłopcy Putina 
zakręcili się koło prezydenta Saakaszwilego [który 
aberracyjną decyzją rozwiązań siłowych w zbuntowanych 
prowincjach, dostarczył Rosjanom wybornego pretekstu do 
ataku] szpuntując go do nieprzemyślanych działań. Wiewiórki 
ć

wierkają, że to Putin przekonał prezydenta do wydania 

rozkazu do wstrzymania wojskowych działań ofensywnych, a 
tym samym sprawienia, że inicjatywa dalszych rozgrywek w 
konflikcie rosyjsko – gruzińskim przeszła w ręce rosyjskich 
służb specjalnych, kontrolowanych całkowicie przez premiera. 
Można by długo spekulować na ten temat, ale sądzę, że im 
dalej w las, tym bardziej będzie moczona dupa Miedwiediewa, 
nie Putina. 
Co by jednak nie powiedzieć, wyraźnie widać, że dwa buldogi 
urzędujące na Kremlu zaczęły walkę między sobą. Na razie 
walczą pod dywanem. I to jest ładne. Wolno sądzić, że 
niedługo jednak wyjdą na szersze pole. I to będzie jeszcze 
ładniejsze. 
A co na to świat? Jest jak zwykle. Tak, jak było na Węgrzech 
w 1956 i w Czechosłowacji w 1968 r. Opinia świata drze 

background image

mordę, organizacje śpieszą z pomocą humanitarną, a politycy 
myślą. Myślą jak tu wygrać kolejne wybory. A w Kraju 
Pieroga i Zalewajki Mały Pałac walczy z Dużym. Wielu 
polityków, myślicieli i strategów, odnosząc się z 
obrzydzeniem do tego, co w Gruzji i nie tylko, robią Rosjanie, 
jakoś nie zwraca najmniejszej uwagi na to, że o ile na 
Czechosłowację wystarczyło jedynie 600 czołgów, to na 
Gruzję wysłano już 1200. Ale to temat na zupełnie inną 
opowiastkę. 
HASŁO BLOGU: 
Póki są na świecie klauzurowe zakonnice, buddyjscy mnisi, 
D. Tusk i bracia Kaczyńscy, jeszcze nie wszystko stracone.
 

 

Czechosłowacja ‘68 a służby specjalne, Sudety Zachodnie

 

22 sie 2008  

Bertrand Russell stwierdził, że gdyby spotkał Boga, 
powiedziałby do Niego: “Panie, nie dałeś nam wystarczająco 
dużo informacji”. Ja dodałbym do tego: “Niemniej jednak, 
Panie, nie jestem przekonany, że wykorzystaliśmy posiadane 
informacje najlepiej. Z czasem przecież zdobyliśmy całą masę 
informacji
”. 

Kurt Vonnegut 

Szedł koniec zimy ‘68. Wiał halny. W taki czas wszystko się 
może zdarzyć. Wezwał mnie ppłk Z. Drobiak, dowódca 
Górskiego Batalionu WOP w Szklarskiej Porębie, w którym, 
po nie najlepszych przygodach z operacyjnymi działaniami 
GRU/KGB w Szczecinie [co opisałem m.in. W “Teczkach…”] 
miałem przyjemność służyć, i polecił udać się na strażnicę 
Kamieńczyk, w której ktoś na mnie czeka. 

background image

Co było robić. Rozkaz nie gazeta. Wziąłem narty, wyciągiem 
wjechałem na Szrenicę, a następnie, na nartach zjechałem na 
przytuloną do Mumlawskiego Wierchu strażnicę. Dowódca 
strażnicy, kpt. Z. Skoczylas [późniejszy płk, dca GB WOP] 
przedstawił mi gościa i zostawił nas samych. 
Gościem był major GRU, przedstawiciel kontrazwiedki z 
Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej z mp. W 
Ś

widnicy. 

Pogadaliśmy jak czekista z czekistą. Kontrazwiedczyka 
interesowało co wiem o ich grupie, rozlokowanej w namiocie 
rozbitym koło strażnicy, starannie zamaskowanej siatkami 
maskującymi. Powiedziałem majorowi, że o ich grupie nie 
wiem nic, ponad to, że istnieje, jest na naszym, wopowskim 
garnuszku [kwatermistrzostwo ich zaprowiantowało w 
strażnicy], ale co robią w Karkonoszach nie mam pojęcia. I 
dodałem, że i tak jesteśmy zaszczyceni ich towarzystwem. 
Przypuszczałem, że major był zbyt inteligentny, aby mi 
uwierzyć. 
Powiedziałem jednak kontrazwiedczykowi prawdę, ale nie 
całą prawdę. Wiedziałem bowiem, że od jakiegoś czasu, 
wzdłuż granicy polsko-czechosłowackiej, czają się grupy 
rozpoznania elektronicznego i fizycznego. Spytałem o to, w 
cywilu - mojego przyjaciela, a w mundurze - naszego oficera 
obiektowego WSW, który doradził mi, abym się zbytnio tymi 
sprawami nie interesował. Obiecałem mu, że tak zrobię i, 
oczywiście, nie dotrzymałem słowa. Miałem bowiem 
uzasadnione podejrzenia, że sojusznicy sowieccy szykują 
czechoslowackim braciom jakąś, zapewne niemiłą, siurpryzę. 
Po powrocie do batalionu i zameldowaniu dowódcy przebiegu 
rozmowy, napisałem meldunek o spotkaniu i wysłałem go do 
ŁB WOP. Następnego dnia, w dość odludnym miejscu, 
między Śmielcem a Śnieżnymi Kotłami, spotkałem się z 
przyjacielem z drugiej strony Gór, któremu opowiedziałem o 

background image

naszych sowieckich gościach. 
O grupie prowadzącej rozpoznanie mój przyjaciel wiedział z 
innego źródła, natomiast nie miał pojęcia o inspekcji majora. 
Minęło kilka miesięcy. Był początek lipca ‘68. Znowu 
zostałem wezwany do dowódcy, który polecił udać się w góry, 
gdzie mam oczekiwać na gości. Pojechałem w wyznaczone 
miejsce. Punktualnie, co do minuty pojawiły się dwa gaziki. 
Przybyli: szef sztabu 10 Apanc. AR, rozlokowanej już od 
jakiegoś czasu na Pogórzu Izerskim i jego szef kontrazwiedki 
oraz mój znajomy major ze Świdnicy, któremu towarzyszył 
oficer ze Sztabu Generalnego WP w stopniu podpułkownika, 
który przy prezentacji bąknął jakieś nazwisko, na które 
wówczas nie zwróciłem uwagi. 
W wiele lat później dowiedziałem się, że był to płk R. 
Kukliński, postać sławna, ale z zupełnie innego powodu. 
Jako przedstawiciel gospodarza [dcy GB WOP], zostałem 
poproszony o pomoc w rozpoznaniu najlepszych dróg 
przejścia wojsk na drugą stronę Gór Izerskich i Karkonoszy. 
Nie było z tym najmniejszego kłopotu. W Sudetach 
Zachodnich, z różnych względów, znałem nie tylko każdą 
drogę, duktę czy ścieżkę, ale nawet każdy większy kamień. 
Przypuszczam, że moi goście również bez mojej pomocy 
daliby sobie świetnie radę. Sowieci dysponowali bowiem 
mapami, pachnącymi jeszcze świeżą drukarską farbą. Między 
mapami, na których pracowaliśmy jako wopiści, a mapami 
sowieckimi, była różnica jakichś dwudziestu lat. Tak, mapy 
sojuszników były o dwadzieścia lat młodsze i znacznie 
bardziej dokładne od naszych. 
Po powrocie do mp. Zrobiłem mniej więcej to samo, co 
zrobiłem po pierwszym spotkaniu z majorem ze Świdnicy. 
Mój przyjaciel czechosłowacki był wyraźnie zaniepokojony. 
Powiedział mi, że bardzo się martwi. Jakoż i nie musiał się 
martwić długo. Wydarzenia przyśpieszyły gwałtownie. Ich 

background image

przebieg, w czterdziestą rocznicę, jest owrzaskiwany w 
mediach wedle zasad poprawności politycznej. 
Będąc wrogiem poprawności, elementy wydarzeń 
zapamiętałem nieco inaczej. Może jeszcze kiedyś o tym 
wspomnę. A w tym miejscu dodam jedynie, że górskie 
spotkanie z majorem GRU nie było ostatnie. 
Na początku lat 80. mój przyjaciel, literat Marian Reniak [tak, 
to ten sam agent rozpracowujący na przełomie lat 40/50., m.in. 
WiN, w ramach tzw. V Komendy WiN], przyprowadził mi do 
redakcji “Granicy” przedstawiciela literatów radzieckich przy 
ZLP. 
Gdy zostaliśmy sami [Reniak miał dużo słabszą głowę od 
naszych], mój gość, w którym bez trudu rozpoznałem 
kontrazwiedczyka, podał mi wizytówkę i równocześnie 
pochwalił się, że po powrocie ze Świdnicy do Moskwy 
przeszedł do KGB i awansował do stopnia podpułkownika. 
Miałem o jedną gwiazdkę więcej. Zamawiałem u “literata” 
materiały prasowe. W ten sposób, być może jedyny w całym 
obozie, kadrowy oficer KGB był na usługach skromnej 
peerelowskiej redakcji. Brał honoraria w złotówkach i 
kwitował na liście płac. 
A wówczas na wizytówce [mam ją do dziś] widniało: 
NIKOŁAJ LEONIDOWICZ PLISKO 
Konsultant do spraw Literatury Polskiej Komisji Zagranicznej 
Zarządu Głównego Związku Pisarzy ZSRR”. Był też numer 
telefonu i adres moskiewski. 
HASŁO BLOGU /za Seneką/: 
Kłamią niewolnicy, wolni mówią prawdę.  

 

Czechosłowacja ‘68, Węgry ‘56, Gruzja 2008, Putin & 
Miedwiediew, widmo Monachium

 

background image

19 sie 2008  

Gdzie mądry człowiek ukryje liść? W lesie. Co jednak zrobi, 
jeżeli w pobliżu nie ma lasu? […] Posadzi las, żeby ukryć w 
nim liść.
 

Gilbert K. Chesterton 

Dlaczego akurat teraz, gdy opinia skupiona jest na Gruzji, na 
tarczy i na kilku innych podobnych błahostkach, zajmuję się w 
tym blogu sprawami sprzed 40 i więcej lat? Dlaczego 
przywołuję do pomocy Chestertona? Ano dlatego, że widzę 
pewne, być może niewielkie, podobieństwa rosyjskiego ataku 
na Gruzję z tym, co tzw. obóz socjalistyczny zrobił w sierpniu 
1968 r. współobozowej Czechosłowacji. Mało tego. Jeżeli się 
dobrze wpatrzyć w działania sow- i metasowieckie, można 
znaleźć pewne analogie do wydarzeń z 1956 r., kiedy to 
upiekło się Polsce, a wypatroszono Węgry. Dodam od razu, że 
słowo “obóz” nie jest tu ani przypadkowe, ani zamierzone, ale 
nieuniknione. 
Zanurkujmy nieco w historię. Rok 1956, to w Sowietach 
umacnianie się Nikity Chruszczowa w fotelu sekretarza KC 
KPZR [najpierw pierwszego, następnie genseka]. Ha! 
Chruszczow! zwany Chruszczykiem. Aparatczyk tylko nieco 
mniej morderczy od J. Stalina, ale wielokrotnie od niego 
głupszy i - jak mawia mój uczony przyjaciel, prof. P. 
Wieczorkiewicz - “swołocz pierwowo sorta”. Ha! Hruszczyk!, 
który na łożu śmierci wyznał jednak: “Wierzyłem święcie w 
Stalina i robiłem wszystko, co kazał. Ręce mam po łokcie we 
krwi. To najstraszniejsze, co obciąża moje sumienie”. 
A więc nie jest wykluczone, że Chruszczow, w 1956 r. 
postanowił dokończyć to, co się nie udało Stalinowi i 
wzmocnić południową flankę obozu socjalistycznego. W tym 
celu należało wprowadzić na Węgry siły Sowieckie, czyli 

background image

posadzić las. 
Starym zwyczajem wykorzystano sytuację międzynarodową, 
gdy Zachód był zajęty innymi sprawami [Bliski Wschód]. 
Grunt przygotowały służby specjalne, a następnie wkroczyła 
Armia Radziecka. I została [siły sowieckie wyprowadzono z 
Węgier dopiero po 1990 r]. Masakra Węgrów, chociażby w 
porównaniu z Czeczenią, była umiarkowana. Zachód postąpił 
tak, jak postąpił we wrześniu 1938 r. w Monachium. Pyszczył 
pełną gębą, ale oprócz pomocy humanitarnej nie zrobił nic, co 
skutecznie mogło odstraszyć Sowiety od stosowania 
podobnych sztuczek w przyszłości. 
Jakoż i nie czekano długo. Po zmianie Hruszczyka na Leonida 
Breżniewa, popularny Lońka, niewątpliwie najprzystojniejszy 
spośród Straszliwych Kremlowskich Starców rządzących 
sowieckim imperium, po przyznaniu sobie kilku kilogramów 
odznaczeń i stopnia marszałka, wygłówkował tzw. doktrynę o 
ograniczonej suwerenności. 
To w myśl tej doktryny w sierpniu 1968 r. sojusznicze siły 
Państw Stron Układu Warszawskiego złożyły zbrojną wizytę 
w Czechosłowacji. 
Piszę siły sojusznicze, bo tym razem Sowieci dobrali do 
towarzystwa, w charakterze przyzwoitek, wojska z PRL, 
NRD, Bułgarii i Węgier. Kraj Pieroga i Zalewajki w zajeździe 
wystawił zagon w sile armii, opartej o Śląski Okręg 
Wojskowy, wzmocniony kontygentami z pozostałych OW. 
Dowodził zagonem gen. F. Siwicki, jego zastępcą ds polit. był 
gen. W. Sawczuk, a dzielnymi kontrwywiadowcami WSW 
gen. T. Kufel. Całością kierował ze swego stanowiska w 
Warszawie świeżo upieczony minister obrony gen. W. 
Jaruzelski. Udział LWP w zajeździe został oceniony bardzo 
wysoko, także przez specjalistów zachodnich. Przepraszamy 
za to braci Czechów i Słowaków do dziś. 
Tak jak na Węgrzech w 1956 r., tak i tym razem, najazd na 

background image

Czechosłowację poprzedzono działaniami operacyjnymi KGB 
i GRU. Infiltrację, ale nie tylko, prowadzono m.in. z 
terytorium PRL [o czym w następnym blogu]. Przyzwoitki 
wyprowadzono z Czechosłowacji zaraz po tym, jak KGB & 
GRU zrobiło porządek z niepokornymi Czechoslowakami, a 
sowieckie Politbiuro zmajdrowało świeżą ekipę kierowniczą 
dla KPCz. Zachód, zajęty swoimi sprawami, po raz kolejny 
zachował się tak, jak w 38 r. w Monachium. Jak zwykle darł 
gębę, śpieszył z pomocą humanitarną, ale nie zrobił nic, aby 
nauczyć Sowieckie Imperium lepszych manier w 
postępowaniu z sąsiadami [zemściło się to na Afganistanie, ale 
to zupełnie inna bajka]. Oczywiście, nie muszę przypominać, 
ż

e sadzenie lasu i tym razem przyniosło sukces Sowietom. 

Siły Armii Radzieckiej zostały w CSRS do 1992 r. 
Sukces nowo-starej doktryny w CSRS tak rozochocił Leonida, 
ż

e zamarzył o przepołowieniu świata [zob. Tajna historia 

Polski]. Drobnym elementem przepoławiania była próba 
zawojowania Afganistanu [chodziło o utorowanie Sowietom 
drogi do wyjścia nad ocean]. Atak spowodował, że eurodupki, 
jak zwykle, hamletyzując monachizowały. Próby zatrzymania 
Sowietów lamentami europejskich demokratów, były tak samo 
skuteczne jak usiłowanie wykarczowania dżungli 
scyzorykiem. 
Breżniew miał jednak pecha. Podbój Afganistanu nie przypadł 
do gustu Stanom Zjednoczonym, które, inwestując setki 
milionów dolarów [jakieś tysiąc razy więcej niż w 
“Solidarność”] w ruch oporu zaatakowanego kraju sprawiły, iż 
wygranie wojny przez Sowiety stało się niemożliwe. Ferajna 
Leonida zaczęła ostro brać w dupę, a USA, niejako przy 
okazji, wyhodowały przyszłe kadry dla terrorystów islamskich 
[kolejna wpadka CIA], o czym świat przekonał się dobitnie 11 
września, po zaatakowaniu WTC. 
Nie jest wykluczone, że klęskę militarną Imperium Zła jakoś 

background image

by przeżyło, ale, że nieszczęścia chodzą parami, 
doszlachtowanie Sowietów przyszło z najmniej spodziewanej 
strony. Pośrednio przyczynił się do tego as atutowy 
peerelowskiego wywiadu MSW Marian Zacharski. Pod koniec 
lat 70., nasz szpieg, robiąc zakupy dla Związku Sowieckiego 
nabył w Stanach Zjednoczonych plany obrony antyrakietowej 
USA i Kanady do roku 2005. Wpadka Zacharskiego 
zainspirowała R. Reagana do zablefowania tzw. wojnami 
gwiezdnymi. 
Była to koncepcja na ówczesne czasy absolutnie 
niewykonalna technicznie [tak, tak, elementem tego planu jest 
tarcza, o którą m.in. dziś Kraj Pieroga i Zalewajki toczy boje 
wewnętrzne i zagraniczne]. Tym niemniej Sowiety podjęły 
wyzwanie Reagana. Doszło do niebywałego wyścigu zbrojeń, 
który był elementem wojny czwartej generacji. Rywalom nie 
wystarczało już wojowanie na ziemi. Od tego czasu, 
najważniejsze wydarzenia miały się rozgrywać w kosmosie. 
Długo by o tym pisać. Na użytek tego blogu musi wystarczyć 
hipoteza, że najprawdopodobniej Sowiety nie wytrzymały 
ekonomicznie gry i Imperium Zła zapadło się implozyjnie. Był 
to pierwszy w dziejach globu taki sposób, dodajmy od razu – 
bardzo szczęśliwy dla świata, rozpadu imperium. 
No i nie minęło nawet piętnaście lat, gdy Putin ogłosił 
doktrynę o tzw. bliskiej zagranicy, co jest skrzyżowaniem 
koncepcji stalinowsko-chruszczowowskiej z teorią Breżniewa. 
Następnie, świeży duet władców Rosji Putin & Miedwiediew 
zapragnął posadzić las i na nowo poczęto kombinować na 
arenie międzynarodowej. 
Na początek wypatroszono Czeczenię, co świat uznał, za rzecz 
normalną i dozwoloną, acz boczono się nieco na zastosowane 
metody patroszenia. Nie wykluczone, że brak reakcji świata 
na wydarzenia na Kaukazie sprawił, że Moskwa postanowiła 
wykonać kolejny krok. W taki sposób padło na Gruzję. 

background image

Po ataku na niepodległe państwo [o sprezentowaniu Moskwie 
pretekstu do ataku, dostarczonego przez prezydenta 
Saakaszwilego pisałem w poprzednim blogu] 
unioeuropejczycy, swoim zwyczajem, znowu zaczęli 
monachizować. Krzyk, a nawet wrzask jest, owszem, dość 
głośny. Jednak nic ponadto. Trudno powiedzieć dlaczego 
mężowie stanu Europy zachowują się tak irracjonalnie. Czyż 
tak trudno spostrzec, że wypatroszenie Gruzji, przy 
równoczesnym zbudowaniu gazociągu północnego, jest 
niczym innym jak powtórzeniem leninowskiego bon motu o 
sznurku do snopowiązałek. Sznurku, który dostarczą 
bolszewikom kapitaliści, których następnie bolszewicy na tym 
sznurku powieszą. A może jest jeszcze gorzej? Może czołowe, 
filoruskie państwa europejskie [Niemcy, Francja, Włochy], 
naszpikowane metasowiecką agenturą, robią głupstwo za 
głupstwem, bo muszą, bo agenci wpływu są zbyt mocni, by 
pójść po rozum do głowy? Może? 
Na szczęście Imperium Zaoceaniczne, chyba lepiej oceniło 
sytuację w Gruzji. Po przespaniu początku [mimo zaprzeczeń, 
dalej się upieram, że na Kaukazie CIA, nie po raz pierwszy, 
dała ciała], zarówno prezydent jak i jego kamaryla zaczęła 
potrząsać szabelką… 
Uważam, że jest to szalenie zabawna sytuacja. Ciekawe kto 
tym razem zapłaci za te zabawy? Za Monachium zapłacił cały 
ś

wiat. Cdn. 

HASŁO BLOGU: 
Widmo, widmo Monachium, krąży nad Europą. 

 

Mity służb specjalnych [cz.IV, ost.], służby specjalne a 
politycy, Wojna 4 GW, Gruzja, W. Putin

 

12 sie 2008  

background image

…wszystko co się dzieje na świecie jest grą. Od ewolucji po 
wojny. W tym sensie tylko gry zmieniają świat.
 

Robert J. Aumann 

No i świat znowu gra coraz bliżej nas. Tym razem 
przedmiotem gry stała się Gruzja. Zanim napiszę kilka słów 
na ten temat chciałbym dokończyć mit trzeci z 
pierwszoplanowych mitów służb specjalnych. Mit państwa w 
państwie. Mit wymyślony, rozpowszechniony i kultywowany 
przez polityków, którzy swe brudne, a nawet paranoiczne 
pomysły realizują rękami służb specjalnych, aby następnie, w 
razie wpadki wrzeszczeć: 
- Ludzie! Patrzcie! To nie my! To te dranie, łobuzy, 
moczymordy, cynicy, hochsztaplerzy, ludzie-wilki, a nawet 
bandyci, złodzieje i mordercy, ludzie bez zasad moralnych!… 
Ś

mieszna i naiwna argumentacja. Wynika z niej, że politycy 

są inni, bardziej prawi od ludzi służb specjalnych. A to 
przecież politycy [no, oczywiście, nie wszyscy], znacznie 
częściej niż inne grupy zawodowe, zrzucają winy na innych, 
pragnąc czuć się lżej. To politycy wydają służbom specjalnym 
polecenia by mordowano, prowokowano, inspirowano, 
dezinformowano, korumpowano, kłamano, niszczono, 
kamuflowano, rozpracowywano, szantażowano… 
I służby specjalne polecenia wykonują, gdyż po to są. Ale 
nigdy, nawet w najśmielszych marzeniach nie przychodzi im 
do głowy, by przejąć władzę, bawić się w rządzenie 
państwem. Poszczególni prominenci tajnych służb mogą co 
najwyżej próbować wprowadzić w maliny kogoś z polityków, 
komuś pomóc zdobyć władzę lub ją utrzymać. 
Historia zna tysiące przykładów posługiwania się służbami 
specjalnymi w zbrodniczych celach. Prawie zawsze było to 
dziełem polityków. I na nic się zdają przekonania, np. W. 
Gomułki, rozpowszechniane nawet z pomocą profesorskich 

background image

ust, że w latach 1944-1955 bezpieka była państwem w 
państwie, i mogła nawet, gdyby chciała, aresztować B. 
Bieruta. 
Przeczą temu fakty. W pierwszej dekadzie Peerelu to B. Bierut 
był panem sytuacji. On decydował często o najdrobniejszych 
sprawach, takich jak: jakie pytania powinni zadawać 
podejrzanym nawet niscy rangą oficerowie Departamentu 
Ś

ledczego MBP. 

To Bierut et consortes kazali w pewnym momencie bezpiece 
skasować Gomułkę i zastanawiali się czy urwać mu łeb, czy 
też potrzymać trochę w izolacji. To Bierut kazał odstrzelić 
Ż

ymierskiego, wsadzić do lochu Spychalskiego i spółkę. 

Zgoda, Bierut robił to najprawdopodobniej na życzenie 
Moskwy, a w najlepszym razie w uzgodnieniu z Moskwą. 
Jednak twierdzenie, że służby specjalne mogły ustrzelić 
Bieruta to megalomania i przechwałki bez pokrycia 
bezpieczniackich średniaków, tak chętnie rozpowszechniane 
dziś przez niektórych historyków, którzy liznęli szczątkowych 
papirusów pozostawionych przez peerelowskie służby 
specjalne. 
Przechodząc do ostatniej dekady Peerelu, wolno powiedzieć, 
ż

e na nic zdają się tłumaczenie Cz. Kiszczaka i W. 

Jaruzelskiego, że matactwa i przestępstwa popełnione np. w 
sprawie morderstwa Grzegorza Przemyka, to robota bezpieki, 
skoro dokumenty świadczą, że generałowie kłamią. Matactwa 
dotyczące tej ponurej zbrodni były m.in. dziełem Cz. 
Kiszczaka - polityka i jego pryncypała gen. W. Jaruzelskiego, 
który się na to zgodził, i całego Biura Politycznego KC PZPR, 
którego członkowie również byli o sprawie poinformowani. A 
zbrodnia na księdzu Jerzym Popiełuszce? Świat się zdziwi, 
gdy prawda materialna ujrzy światło dzienne, a wierzę 
głęboko, że prędzej czy później to się stanie. Ale raczej 
później. Bo ta prawda jest dziś niewygodna zarówno dla 

background image

rządzących jak i dla Kościoła. 
Nie, panowie politycy! Przekonanie, że służby specjalne były 
lub są państwem w państwie jest mitem. Mitem bardzo 
wygodnym dla was i dla waszych protegowanych. Mit ten 
bardzo mile łechce próżność własną ludzi służb specjalnych, 
ale przede wszystkim pozwala im łatwiej żyć w przekonaniu, 
ż

e są niezbędni, niezastąpieni, patriotyczni i skuteczni. 

Mit ten pozwala im mieć gęby pełne frazesów, przekonywać, 
ż

e dbają o bezpieczeństwo państwa i nas wszystkich. Pozwala 

również, niestety, wyciągać łapę po coraz większe sumy 
wyjmowane przez polityków z kieszeni podatników. 
Kolejnym bowiem mitem jest wmawianie społeczeństwu, że 
ludzie tajnych służb robią coś z motywów patriotycznych, 
depczą w gównie dla szczytnych celów demokracji, itp. 
Przecież od czasu, gdy Fenicjanie wynaleźli coś tak 
nieskomplikowanego jak pieniądze, służby specjalne bardzo 
rzadko oczekują innych dowodów uznania. Wystarczy kasa. 
Pora w końcu zrozumieć, że dziś już nikt nie szpieguje dla 
ideologii, nikt nie brudzi sobie rąk ze względów uczuciowych, 
patriotycznych. W szpiegowskim towarzystwie prawie zawsze 
chodzi o pieniądze. Pieniądze społeczeństwa dzielą politycy. 
Krąg się zamyka i “Towarzysz Fama” rusza w naród urabiać 
opinię o niezbędności podnoszenia nakładów na służby 
specjalne. 
Jak się ma opowieść o micie służb specjalnych do tego, co 
chcę wyznać za chwilę? Czy nie zaprzeczam sam sobie? 
Zanim mnie, szaławiła niepoprawnego zdemaskujecie, 
schwytacie na łgarstwie, przyszpilicie, zdemistyfikujecie, 
weźcie łaskawie pod uwagę, że to, co napisałem wyżej, nie 
wyklucza możliwości rozpracowywania poszczególnych 
polityków przez służby specjalne. W takim wypadku warto się 
jednak starać odpowiedzieć dlaczego i dla kogo to robią? 
Myślę, że dobrym przykładem są tu m.in. obecne wydarzenia 

background image

w Gruzji, ze szczególnym uwzględnieniem prezydenta tego 
kraju. 
Co tu wiele pisać, oceniam, że jest to facet mądry inaczej. 
Facet, który wprawdzie pamięta, że demokracja to rządy 
większości. Ale chyba zapomniał drugiej części definicji, 
która brzmi “przy respektowaniu praw mniejszości”. To, co 
zrobił M. Saakaszwili, gdy w cieniu Igrzysk Olimpijskich 
usiłował siłowo rozwiązać problemy mniejszości, to nic 
innego jak harakiri, popełnionego na sobie przez ulubieńca 
mojego prezydenta, który natychmiast stanął murem za swoim 
faworytem. 
Mój prezydent? Hm. 
W czasie ostatniego pobytu nad Bałtykiem złowiłem złotą 
rybkę, która spytała mnie czego oczekuję za jej uwolnienie. 
Zażądałem wszystkich ryb z Bałtyku. Złota rybka zastanowiła 
się i powiedziała: “Może jednak miałbyś inne życzenie”. 
“Chciałbym zrozumieć swego prezydenta. Możesz mi 
pomóc?”. “Tak za jednym razem może mi się nie uda, ale 
wyłowię ci te ryby co do jednej” - oświadczyła złota rybka. 
Analizując przebieg ostatnich wydarzeń w Gruzji widać 
wyraźnie, że Saakaszwili sam tego nie wymyślił. Tu znać rękę 
mojego przyjaciela W. Putina. Myślę, że metasowieckie 
służby specjalne, które w przygranicznych państwach czują 
się jak ryby w wodzie, zagrały va banque. Wykorzystując jako 
pretekst m.in. tandetnie załatwioną przez UE i USA sprawę 
Kossowa, opracowano odpowiednią kombinację operacyjną, 
którą “sprzedano” prezydentowi Gruzji. Saakaszwili pomysł 
wziął za dobrą monetę. Przypuszczam, że gruzińskie służby 
specjalne [o ile coś takiego istnieje] muszą być solidnie 
zinfiltrowane przez służby rosyjskie, co nie powinno 
specjalnie dziwić. Dziwić jednak powinno postępowanie CIA, 
które nie po raz pierwszy dały dupy i nie zapobiegły 
sprowokowaniu, a raczej daniu Rosji pretekstu do ataku. 

background image

Przecież dla kogo jak dla kogo, ale dla Amerykanów powinno 
być jasne, że Kreml od lat porządkuje sprawy na Europejskim 
Teatrze Działań Paliwowo-Energetycznych. A Gruzja, obok 
Wielkiej Rury jest kluczem do tych porządków, w ramach 
których wszystkie atuty mają pozostać w rękach Moskwy. Toż 
to nic innego jak element wojny 4GW [Fourt Generation 
Warfare], w której walka toczy się przede wszystkim w sferze 
informacji. W 4 GW 60 proc. wysiłku skierowane jest na 
.wojnę informacyjną, 25 proc. to aktywne działania 
operacyjne służb specjalnych i 15 proc. działania militarne. 
Walka informacyjna to każde działanie obejmujące 
utrudnianie przeciwnikowi dostępu do informacji, a także 
wykorzystywanie, zniekształcanie lub zniszczenie informacji 
przeciwnika, przy jednoczesnej ochronie własnych informacji 
przed podobnymi działaniami wroga i wykorzystanie ich w 
działaniach militarnych. Wszystkie te elementy były widoczne 
jak na dłoni w rosyjskich działaniach w Gruzji. Aby się o tym 
przekonać wystarczyło w czasie konfliktu posłuchać 
zagranicznych informacji [angielskich, niemieckich, 
rosyjskich, francuskich], a nie tylko zdawać się na zdanie 
rodzimych najmimord informacyjnych, urabiających 
społeczeństwo w zależności od tego, jakiej partii sprzyjają. 
Można się zastanawiać po co cała operacja była potrzebna 
Putinowi? Widzę co najmniej trzy powody. Pierwszy – 
dostarczenie pretekstu do pokazania światu, kto rządzi w 
Kotle Kaukaskim; drugi – testowanie działań Zachodu, ze 
sprawdzeniem lojalności Rosyjskiego Konia Trojańskiego w 
Unii Europejskiej – Niemiec; i trzeci – wewnątrzrosyjski, 
danie do zrozumienia rodakom, kto ma decydujący głos w 
Rosji, z jednoczesnym osłabieniem pozycji Miedwiediewa. 
Akcja w Gruzji zweryfikowała zamiary Putina. Politycy 
zachodni sympatyzujący z Rosją, dostali niebagatelny 
argument do ręki, by jeszcze bardziej stawiać na Putina. 

background image

Niemcy zdały egzamin w stu procentach. Miedwiediew 
zrozumiał, że wprawdzie wydaje rozkazy, ale nie rządzi i nie 
dowodzi. Przy okazji po raz któryś pokazano indolencję ONZ 
i nędzną skuteczność UE. 
No to z Gruzji wracamy na podwórko rodzimych służb 
specjalnych, aczkolwiek wspominane w tym blogu mity, nie 
są jedynie naszą specjalnością. Nie od rzeczy będzie teraz 
wspomnieć, że różne służby specjalne (chociaż tego samego 
państwa) niekoniecznie kochają się wzajemnie. Przeważnie 
ż

yją jak pies z kotem. Niejednokrotnie, walcząc z krajowym 

rywalem, pomocy szukają u obcych mocarstw. Kiedyś był to 
Związek Sowiecki, dziś – Wielki Brat – bis, ale nie tylko. 
Jest to bardzo paskudny obyczaj, który, tak myślę, niezmiernie 
trudno wyplenić z mentalności niektórych funkcjonariuszy 
bardzo przywiązanych do takich metod. Dlatego, omawiając 
wybrane akcje służb specjalnych Peerelu nie sposób pominąć 
wzajemnych relacji wojskowych służb specjalnych do 
cywilnych i odwrotnie. Na pierwszy rzut oka wszystko było w 
najlepszym porządku. Gdy jednak przyjrzeć się sprawie bliżej 
wyłania się bagno. Przyczyn takie stanu rzeczy należy szukać 
nie tylko w rodowodzie poszczególnych służb ale również w 
zadaniach i sposobach oceny służb dokonywanej przez 
polityków. 
Zacznijmy od rodowodu. 
Na początku było słowo J. Stalina skierowane do mjr/gen. 
NKWD G. Żukowa i płk/gen. Z. Berlinga. Potem powstał 
resort bezpieczeństwa, ale nieco wcześniej Informacja 
Wojskowa, zwana nie wiedzieć dlaczego Informacją Wojska 
Polskiego. Przecież w tej formacji, od początku, nie było ani 
jednego oficera Polaka na jakimkolwiek stanowisku 
dowódczym. Tylko nieco wcześniej generalissimus nakazał 
stworzenie Związku Patriotów Polskich i powołanie Polskich 
Sił Zbrojnych w ZSRR. Zatwierdził też listę płac Patriotów 

background image

Polskich [listę ogłoszę w jednym z następnych blogów] oraz 
kazał utopić [aczkolwiek niektórzy twierdzą, że wcześniej - 
udusić] gen. W. Sikorskiego. No i od tamtego czasu wszystko 
zaczęło się kręcić. Wirowanie trwa do dziś. Kręcimy tarczę i 
wpieprzamy się w sprawy, w których nas nie powinno 
swędzić. Iran, Afganistan, Węzeł Kaukaski…. Nasi kosztowni 
politycy mówią tak przekonująco… 
HASŁO BLOGU: 
Kiedyś politycy kłamali nieświadomie. Dziś stali się 
profesjonalistami.
 

 

 

Mity służb specjalnych [cz. III], media

 

9 sie 2008  

Powiedziałem sobie: “Nie, nie! Tak być nie może! Za tym 
kryje się jakaś myśl! Musi być przecież powód.” I zacząłem 
chodzić do kościoła. Co tu jest zresztą lepszego do roboty w 
niedzielę? Nie ma nawet pola golfowego. I modliłem się: 
“Proszę Cię, Boże, nie pozwól, żeby to uszło na sucho temu 
skurwysynowi!”
 

Truman Capote 

Pora przedstawić mit drugi - wszechwiedzy służb 
specjalnych
: tak, jak mit poprzedni, rozpowszechniany przez 
funkcjonariuszy, decydentów politycznych i panikarzy, którzy 
w mit uwierzyli. Celem tego mitu jest wyrobienie 
przekonania, że kadrowi pracownicy, agenci i informatorzy 
służb specjalnych są wszędzie, wszystko widzą, słyszą, notują 
i meldują. Czuwają na posterunkach dzień i noc, nie 
odpoczywają nigdy. 

background image

Mit ten, najczęściej rozpowszechniany jest z pomocą 
sterowanych przecieków do mediów. Rolę żurnalistów w tym 
procederze wielokrotnie przedstawiałem w Tajnej historii 
Polski 
i innych książkach. 
Tu jedynie ostrzeżenie: uwaga na żurnalistów! Szczególnie 
wówczas, gdy przekonują, że służby specjalne są jedyne, 
wspaniałe, niezastąpione, patriotyczne i uczciwe. Nie można, 
nie warto i nie należy ich kontrolować, ulepszać, rozwiązać 
gdy się za bardzo rozpaskudzą i zastąpić nowymi, 
zbudowanymi od podstaw. 
Czy jako część masy zwanej społeczeństwem, możemy coś 
zrobić? Wobec indolencji polityków i chęci VIP-ów, 
zmierzających wyraźnie do wprzęgnięcia służb specjalnych w 
swoje gry i geierki, układy i układziki, społeczeństwu 
pozostaje albo YGassetowski bunt mas, albo… modlitwa. Nie 
dziwcie się tedy, gdy zoczycie, że do pacierza dodaję lekko 
zmienione Capot’owskie: Proszę Cię, Boże, nie pozwól, żeby 
zło i inne bezeceństwa uszły na sucho tym skurwysynom. 
 
Chociaż, z drugiej strony nie robię nic, aby moja modlitwa 
została wysłuchana. Uważam bowiem, że z atakami na służby 
specjalne nie należy przesadzać. Gdyby bowiem pozbawić 
służby wszelkich złych nawyków, mogą nabrać zbrodniczych. 
Historia, niestety, zna takie przykłady. 
Tu drobna uwaga o mediach. Oto w latach 80. co drugi 
ż

urnalista [z około 9 tys. osób parających się tym zawodem] 

był albo kadrowym pracownikiem służb specjalnych na etacie 
niejawnym, albo kapusiem gratyfikowanym, albo szpiclem 
szantażowanym, albo donosicielem patriotyczno-
entuzjastycznym, albo figurantem wykorzystywanym 
kapturowo. Myślę, że szczególnie wredni byli [i zapewne są] 
agenci zwerbowani na motywach patriotyczno-
entuzjastycznych. 
Na szczęście, po 1990 r. zrobiono dużo, albo nawet bardzo 

background image

dużo, aby oczyścić środowisko dziennikarskie. Analizując 
tzw. produkcję medialną wolno zapewne sądzić, iż na dzień 
dzisiejszy jakieś związki ze służbami specjalnymi utrzymuje 
nie więcej niż 10 procent aktywistów żurnalistyki [co 
absolutnie nie oznacza, iż są to agenci]. Czy to jest zarzut? 
Nie. Uważam, że tak być powinno, a nawet, że tak być musi. 
Związki niektórych ludzi mediów ze służbami specjalnymi są 
potrzebne m.in. po to, by społeczeństwo mogło lepiej 
kontrolować… polityków, ale nie tylko polityków. 
Po tej preambule pora odwołać się do Was, Drodzy Czytelnicy 
i Komentatorzy. Nie wiem, czy obserwując scenę polityczną 
Kraju Pieroga i Zalewajki zauważyliście, że w obecności 
niektórych aktywistów politycznych wszelakiej maści, 
permanentnie grasują egzorcyści. W ich towarzystwie nawet 
szatan jest pełen obaw, że w każdej chwili może mieć jądra 
podłączone do prądu elektrycznego lub wykonaną lewatywę z 
ropy naftowej. Dlatego Mefisto, przebrany za małego pedzia, 
przemyka chyłkiem w kierunku niegdysiejszych 
metabolszewików usiłując zmontować front obywatelskiego 
nieposłuszeństwa. Przypomina mi to trochę faceta, który 
mając brudną twarz spogląda w lustro i wycierając 
zwierciadło myśli, że jest czysty. Czy sądzicie, że to dobra 
metoda, że Antychrystowi może się udać? 
I sprawa druga: Obserwując od lat naszą scenę polityczną 
fascynuje mnie [teoretycznie] problem stosunku niektórych 
wrzaskliwych polityków do homoseksualizmu. Nie mam 
wątpliwości, że ci politycy, to dobrzy chrześcijanie, nie 
grzeszą. Inteligencją. Ale mimo wszystko moje prośbo-
pytanie brzmi: Jakie jest Wasze stanowisko w kwestii roli 
pederastów w procesie udomowiania lesbijek w kontekście 
wypowiedzi niektórych aktywistów partyjnych? 
Na koniec inny problem. Oto żyjąc w Kraju Pieroga i 
Zalewajki nie sposób wymigać się od ocierania się o służby 

background image

specjalne. Aby poznać ich istotę można postawić milion 
pytań. Można otrzymać kilka milionów uprzejmych 
odpowiedzi i dalej nic nie wiedzieć o co chodzi. Można też 
spróbować innej metody. Można spróbować praktyki, aby 
samemu poczuć, co jest grane. W nieodległej przeszłości tak 
właśnie postępowała spora część inteligencji, w tym ludzie 
trudniący się pisaniem. Czy nie uważacie, że niektórym 
naszym literato-żurnalistom zbyt często mylił się “Cichy Don” 
z cichym donosem? 
HASŁO BLOGU: 
Służby specjalne, pozbawione złych nawyków, mogą mieć 
gorsze.
 

 

 

Mity służb specjalnych [cz. II], gen. K. Świerczewski

 

8 sie 2008  

Koty najczęściej wyobrażają sobie, że są źródłem światła - 
Olej
 

Tymoteusz Karpowicz 

Kontynuując wątek z poprzedniego blogu dziś mit pierwszy - 
wszechmocy służb specjalnych. Jest to mit 
rozpowszechniany przez funkcjonariuszy służb specjalnych i 
decydentów posługujących się służbami, wykorzystujących 
służby, zazwyczaj do brudnych celów, acz najczęściej pod 
szlachetnymi hasłami. 
Ten mit ma oznaczać - uwaga! Służby specjalne wszystko 
mogą, wszystko potrafią, wszystko załatwią, wszystko 
wykonają.
 
Jeżeli trzeba - pomogą, wesprą, ułatwią, zatuszują, puszczą w 

background image

niepamięć, sprowadzą, przygotują, zainspirują itp. 
Jeżeli trzeba - zabiją! 
A więc! Uwaga! - bójcie się. 
Myślę, że nie warto się bać. 
Warto natomiast pamiętać, że: służby specjalne potrafią 
jedynie tyle, i aż tyle, ile mają do danego przedsięwzięcia sił, 
ś

rodków i fachowców. Z reguły wszystkiego mają za mało; 

załatwią jedynie to, na co otrzymają pozwolenie od 
decydentów politycznych (chyba, że sięgną po środki 
pozaprawne); wykonają tylko to, do czego są przygotowane 
(zazwyczaj są to najprostsze czynności. A i tak, nawet 
najlepsi, nawet w stosunkowo prostych akcjach, notują wielkie 
wpadki. Vide Mossad). 
Warto również wiedzieć, że najczęściej służby specjalne: nie 
pomogą, a mogą zaszkodzić; nie wesprą, a mogą pogrążyć; nie 
ułatwią, ale mogą utrudnić; nie zatuszują, ale są w stanie 
odwlec sprawę; nie puszczą w niepamięć, a zapamiętają, 
zanotują i wykorzystają w odpowiednim momencie; sprawdzą 
- jak się zapłaci; przygotują - jak się dofinansuje; zainspirują - 
jak im się to opłaci. 
Warto także liczyć się z tym, że niekiedy zabijają. Tak, to fakt. 
Czynią to jednak bardzo niechętnie i z wyraźnym 
obrzydzeniem. Częściej zabijają swoich niż wrogów. Można 
przypomnieć, że służby specjalne Peerelu, wedle moich 
niepełnych ocen, zabiły na przestrzeni lat 1944-1990, nie 
więcej osób, niż inne służby w jeden dobry, obfity w łupy 
dzień, np. CIA w Wietnamie. 
To tyle w telegraficznym skrócie, na temat mitu pierwszego. 
Nie mogę się jednak uwolnić od myśli, że jednak czegoś mi tu 
brakuje. Dlatego, licząc na wyrozumiałość, pozwalam sobie 
na kilka pytań do PT Blogowiczów. 
Nie wiem, czy podzielicie mój pogląd, ale myślę, że w 
chwilach szczególnie podniosłych, np. w czasie grania hymnu 

background image

państwowego lub defekacjji dobrze jest pomyśleć o jakichś 
problemach filozoficznych. Jedną z takich kwestii jest, być 
może istotna jedynie dla niewielu osób, sprawa tzw. 
doradców, agitatorów, propagandystów, hagiografów, 
specjalistów od pijaru i innych dupowkrętów, którzy chętnie 
posługują się mitami służb specjalnych, a których 
podstawowym zadaniem jest nie tylko wciskanie ludowi kitu, 
który ciemny lud kupi, ale także przekonanie swoich 
pryncypałów, że ci są genialni. VIP-y zaś, okadzane 
kłamstwami, często poddają się zaczadzeniu i wierząc 
łgarzom, ulegają złudzeniom, że naprawdę są geniuszami. 
Modelowym przykładem wydaje się tu być jeden z bohaterów 
mojej młodości, czyli generał Karol Świerczewski, czyli 
“Człowiek, który się kulom nie kłaniał”, który 
najprawdopodobniej wiarę w swoją niezwykłość przypłacił 
ż

yciem. Nie jest bowiem ważne, że w dniu śmierci generał był 

najprawdopodobniej nawalony jak ruski tank, co u tego 
dowódcy było normą [jest na ten temat tona dowodów]. W 
tym wypadku liczy się co innego. Oto po dostaniu się w 
zasadzkę Świerczewski postępował jak pijane dziecko we 
mgle. Sprawiło to sporo kłopotów późniejszym wyjaśniaczom 
okoliczności śmierci oraz propagandystom obarczonym 
zadaniem zrobienia z tuzinkowego watażki bohatera 
narodowego. Bo trzeba wiedzieć, że jedna z kul trafiła 
bohatera w zadek. I mimo, że był to zadek generalski, to 
wyjaśniaczom nie było po drodze ujawnienie prawdziwych 
okoliczności śmierci. Więc zmanipulowali to, co 
zmanipulować należało. A potem, jak zapewne wiecie, 
manipulowano nadal prawie wszystko i prawie wszędzie. 
Manipulacja niektórym ludziom weszła w krew. 
Manipulowano, manipuluje się, i prawdopodobnie będzie się 
manipulowało, z tą jednak różnicą, że manipulacje ciągle się 
udoskonala. Rezultaty manipulacji wcześniejszych, 

background image

zgromadzono obecnie w jednym miejscu i nazwano 
Instytutem Pamięci Narodowej. 
Jak to się, Waszym zdaniem dzieje, że chwalidupstwo nie razi 
rządzących skromnisiów, i nie tylko? Czy w związku z tym 
nie uważacie, że historię Polski, należy napisać od nowa, a 
jedyną radą, by proceder nie był recyklingowany jest zrobienie 
radykalnego porządku z hagiografami? Być może byłoby 
dobrze wziąć tu przykład z metod stosowanych przy chorobie 
wściekłych krów – wybić całe stado. Tymczasem co się 
dzieje? Brązowników oddaje się do pozłoty, a odbrązowiaczy, 
zamiast udokumentowanej polemiki leje się w łeb [vide 
autorzy książki o “Bolku”]. 
HASŁO BLOGU: 

 

Mity slużb specjalnych [cz. I]

 

5 sie 2008  

Nie powinniśmy zbyt szybko wierzyć w to, co nam opowiadają: 
wielu zmyśla po to, aby oszukiwać, a wielu dlatego, że ich 
samych oszukano…
 

Lucjusz Anneusz Seneka 

Wielu łaskawych korespondentów wytyka mi nieśmiało 
powtórki, obszerne przypomnienia z wcześniej ogłaszanych 
książek i innych publikacji. Tak, jak najbardziej, macie rację. 
Dlaczego to czynię? Jest kilka powodów, z których 
podstawowy to ten, że ciągle piszę jedną i tą samą książkę. 
Staram się jednak stale ją uzupełniać o nowe elementy. Nowe 
fragmenty, bez kontekstu ze starymi stwierdzeniami, byłyby, 
moim zdaniem, jeszcze bardziej niezrozumiale niż są. A mimo 
swej zarozumiałości, nie jestem aż takim megalomanem, aby 

background image

przypuszczać, że PT Czytelnicy blogu, po rzuceniu okiem na 
kolejny wpis, czym prędzej podążą do biblioteki, by sięgać po 
Tajną historię Polski, czy inne paskudztwo, zatruwające 
umysł. Stąd przypomnienia, recykling, powtórki itp. 
Obawiam się, że i tym razem spotkam się z wytykami. 
Powiecie, że znowu wyłazi ze mnie, basałyka niepoprawnego, 
zasługującego na basałyki, megalomania nieprzeciętna. 
Nie, nie, nie! Nie chcę pisać historii służb specjalnych, o co 
posądzają mnie niektóre pieski kawiarniane. Pragnę jedynie 
zaistnieć w tej historii jako autor mikroskopijnego 
przyczynku, mniejszego niż 2 podniesione do minusowej 
potęgi największej znanej dotąd liczby pierwszej [zapisywanej 
jako 2 do potęgi 3021377 minus 1; a może są już nowsze 
odkrycia?] dotyczącego mitów tajnych służb. Ilekroć bowiem 
sięgam po Władysława Kopalińskiego i czytam: Jest prawdą 
niemal banalną, że warunki życia współczesnego, rozwój 
nowych dziedzin nauki i techniki, a także rosnąca 
specjalizacja coraz bardziej oddalają nas od naszego 
dziedzictwa kulturowego […]. Coraz trudniejszy staje się 
dostęp do niematerialnej schedy przekazanej nam przez liczne 
pokolenia przodków
 ogarnia mnie rozpacz prawdziwa. 
Jakże to - myślę - 1360 stron drobnego druku, arcyciekawe 
historyjki, i ani słowa o mitach naszych dzielnych, 
bohaterskich, patriotycznych, kochanych, niezawodnych, 
niezawisłych, niepokonanych, nieustraszonych, 
nieodzownych, bezinteresownych, bezkompromisowych, 
bezkorupcyjnych, bezcennych, drogich i kosztownych [tak 
naprawdę, nawet bardzo drogich i kosztownych, wystarczy 
zajrzeć do budżetu] służb specjalnych. 
Przecież to niesprawiedliwość! krzycząca o pomstę do nieba! 
Pozwólcie tedy uzupełnić mi wasze prywatne, rodzinne, 
wioskowe, miasteczkowe, krajowe, europejskie, światowe, 
starotestamentowe, greckie, rzymskie, skandynawskie, 

background image

germańskie itp. mitologie, legendologie, klechdologie, 
baśniologie, politologie, raporty Macierewicza i spółki oraz co 
tam jeszcze chcecie, o maciupeńki fragmencik mitów służb 
specjalnych. 
I jeszcze jedno: 
Jeżeli ktoś Wam zarzuci, że teza o wszechwładzy i 
wszechmocy bezpieki i innych tajnych służb, jest bardziej 
prawdziwa niż opowieści Szeherezady, i będzie przekonywał, 
ż

e służby specjalne rzeczywiście są wszechwładne i 

wszechmocne, idźcie za radą pewnego kurdupla 
intelektualnego, paradującego w generalskim mundurze [o 
którym jeszcze nie raz wspomnę], i bijcie w mordę. Bowiem 
teza o wszechwładzy i wszechmocy służb specjalnych - to mit 
pierwszy, niezmiernie paskudny! 
Jeżeli ktoś Wam powie, że teza o wszechwiedzy służb 
specjalnych jest tak prawdziwa jak to, że Humer był 
humanitarny, Kiszczak prawdomówny a Gierek inteligentny - 
bijcie w mordę. Bowiem teza o wszechwiedzy służb 
specjalnych - to mit drugi, jeszcze gorszy niż pierwszy i o 
wiele bezpieczniej jest uwierzyć w humanitarność Humera, 
prawdomówność Kiszczaka i inteligencję Gierka, niż we 
wszechwiedzę służb. 
Jeżeli ktoś Was będzie usiłował przekonać, że teza, iż służby 
specjalne to państwie w państwie jest weryfikowalnym faktem 
- bijcie w mordę. Bowiem teza o państwie w państwie – to mit 
trzeci, znacznie gorszy i wredniejszy, niż poprzednie mity 
razem wzięte. 
Możecie bić na odpowiedzialność Agencji Wydawniczej CB 
Andrzej Zasieczny, która ma bardzo dobrych adwokatów. 
Od lat zastanawiam się jak to możliwe, aby tyle osób wierzyło 
bezkrytycznie w mity rozpowszechniane przez specjalistów 
wszelakich służb specjalnych. Wystarczy przecież rzucić 
okiem na naszych nieocenionych, niedoszacowanych, 

background image

niezniszczalnych kochanych chłopców ze służb specjalnych, 
by zobaczyć, że zachowują się oni jak lwy ze znanego utworu 
Ryszarda Kapuścińskiego, który pisze: Kiedy lwy wychodzą 
na łów, ogłaszają to potężnym rykiem, który niesie się po całej 
sawannie. Głos ten wprawia zwierzynę w przerażenie i panikę. 
Te surmy bojowe nie są wstanie poruszyć tylko słoni: słonie 
nie boją się nikogo. Reszta czmycha, gdzie może, albo stoi 
sparaliżowana strachem i czeka, aż z ciemności wyłoni się 
drapieżnik i zada śmiertelny cios.
 
Czyż nasze lwy nie ryczały doniośle, wyruszając na łowy za 
opozycjonistami w latach osiemdziesiątych wieszcząc, że 
grozi nam anarchia, terroryzm, interwencja, głód, 
bratobójstwo, i wszystkie dziesięć plag egipskich 
spuszczonych za pośrednictwem Wielkiego Brata. Czyż w 
połowie następnej i ostatniej dekady XX wieku lwy nie 
obwieszczały radośnie o ujawnieniu “szpiegowskiej trójcy” - 
“Olina”, “Minima”, “Kata”? Czyżby trafiono na słonie? 
Rozważymy to w innym miejscu. Tu przypomnijmy jedynie, 
ż

e nasze lwy już dawno potraciły kły, co przewidział 

znakomity reporter, gdyż napisał: Lew jest sprawnym i 
groźnym myśliwym przez około 20 lat. Potem zaczyna się 
starzeć. Jego mięśnie słabną, jego szybkość maleje, jego skoki 
są coraz krótsze. Trudno mu dogonić płochliwą antylopę, 
rączą i czujną zebrę. Chodzi głodny, staje się ciężarem dla 
stada. To dla niego niebezpieczny moment - stado nie toleruje 
słabych i chorych, może stać się jego ofiarą. Coraz częściej 
boi się, że młodsze go zagryzą. Stopniowo odłącza się od 
stada, wlecze się w tyle, w końcu zostaje sam. Doskwiera mu 
głód, a nie może już dogonić zwierzyny. I wtedy pozostaje mu 
jedno: polowanie na ludzi. Taki lew nazywa się tu pospolicie - 
pożeraczem człowieka (man-eater) i staje się postrachem 
okolicznej ludności. Czai się przy potokach, do których kobiety 
idą prać bieliznę, przy ścieżkach, kiedy dzieci idą do szkoły 

background image

(bo głodny poluje również w dzień). Ludzie boją się wychodzić 
z lepianek, ale on i tam ich atakuje. Jest nieustraszony, 
bezlitosny i ciągle silny.
 
Uf! Nie ma co. Nasze lwy bezpieczniacko-informacyjne 
mocno dały się we znaki ludziom w Peerelu, i niestety, wiele 
na to wskazuje, że to jeszcze nie całkowity koniec tamtej 
epoki. Stare bezzębne lwy najchętniej obecnie polują na 
biznesmenów, lekarzy, konkurentów politycznych itp. Lubią 
też skaleczyć zetlałym pazurkiem jakiegoś niesfornego, 
nieostrożnego, nieczujnego, niezgrabnego, nieszybkiego 
dziennikarza, który włazi im w paradę, naraża na kłopoty, i 
który potrafi zazwyczaj w banalnie łatwy sposób (kilka 
butelek wódki lub niewielka garść “zielonych”) wyssać im z 
sejfów kolejny dokument będący świadectwem ich 
bezradności, niemocy, hochsztaplerstwa, blefu, kłamstwa, 
matactwa, kabotyństwa, bezprawia itp. Takiego żurnalistę 
jakże łatwo może spotkać areszt lub nawet śmierć i 
zapomnienie. Ludzie Firmy nie zapominają bowiem, że 
naprawdę, w pewnych okolicznościach istnieją zbrodnie 
doskonałe. 
Może więc rzeczywiście nadeszła pora aby zastąpić stare 
zdezelowane lwy służb specjalnych Peerelu młodszymi, 
sprawniejszymi, nie zmanierowanymi, nie mającymi własnych 
układów, układzików, pozwalających żywić się niezgorszymi 
frykasami z pańskiego stołu polityków, kosztem minimalnego 
wysiłku. 
Pora wracać do mitów, które są zawsze mitami. Można się 
jedynie zastanawiać, komu zależy na tym, aby ewidentne mity 
uznawać jako prawdę o służbach specjalnych i 
rozpowszechniać ten szkodliwy pogląd. Zanim jednak napiszę 
kilka zdań na ten temat proponuję przypomnienie słownikowe 
pojęcia: Mit - fantastyczna historia, opowieść o bogach, 
demonach, legendarnych bohaterach oraz o nadnaturalnych 

background image

wydarzeniach z udziałem tych postaci; stanowi próbę 
wyjaśnienia odwiecznych zagadnień bytu, świata i człowieka, 
ż

ycia i śmierci, dobra i zła. […] fałszywe mniemanie o kimś 

lub o czymś uznawane bez dowodu, ubarwiona wymyślonymi 
szczegółami historia o jakiejś postaci lub o jakimś fakcie, 
wydarzeniu; wymysł, legenda, bajka.
 
I jeszcze jedno, mity zazwyczaj mają starannie zamaskowane 
ź

ródło powstania i ośrodek rozpowszechniania. Mity 

dotyczące służb specjalnych nieodłącznie związane są z famą. 
Jeżeli więc spotkacie się z “Towarzyszem Famą”, który 
wszystko wie, śmiało lejcie na odlew. A następnie 
przeanalizujcie “zapodanie Towarzysza Famy” i spróbujcie 
odpowiedzieć na pytanie kto i dlaczego kazał gościowi 
rozpowszechniać czasami ewidentne bzdury, ale nieraz 
misternie przygotowane kłamstwa? Bzdury widać od razu, 
kłamstwa trwają latami. Nieraz szalenie trudno je 
zdemaskować. Jak to możliwe? Myślę, że jedna z przyczyn 
tkwi w tym, iż ludzie służb zadziwiająco łatwo przekonują 
nas, że ich sądy są równie wiarygodne, co konstatacje ludzi 
myśli - filozofów. A przypomnę, co o tych ostatnich pisał 
Heinrich Heine: Dobrze to sobie zapamiętajcie wy, dumni 
ludzie czynu. Nie jesteście niczym innym, jak tylko 
nieświadomymi sługami ludzi myśli, którzy nierzadko w 
upokarzającej dotkliwie ciszy zaplanowali w najdrobniejszych 
szczegółach wszystkie wasze uczynki.
 
HASŁO BLOGU: 
Historycy fałszują przeszłość, politycy – przyszłość, służby 
specjalne – wszystko.
 

Gen. W. Jaruzelski, matrioszki

 

30 lip 2008  

background image

W końskim łajnie siedzą dwa żuczki. Jeden pyta drugiego: 
“Tatko! popatrz, obok woda czysta, trawa zielona, a w górze 
niebo takie niebieskie, a my wciąż grzebiemy się w gównie. 
Dlaczego?”, Drugi na to: “Bo widzisz synu, to wciąż jest 
nasza ojczyzna”.
 

Tajna historia Polski 

Wybaczcie, tyle spraw ciekawych kręci się koło nas, a ja 
wciąż o polityce, wciąż grzebię się w … Do przypomnienia 
sprawy “matrioszek” skłoniły mnie nie tylko monity 
internautów, ale także toczący się proces generała W. 
Jaruzelskiego et consortes, dzięki któremu znowu odżyły 
niegdysiejsze mity. Przypominana relacja jest zbyt obszerna, 
by ogłaszać ją w jednej kupie. Będzie więc kup kilka. 
Zapraszam do dyskusji. 
“Matrioszka” - baba w babie, a w tej babie jeszcze jedna baba 
z babą w środku. Baby są drewniane (przeważnie bukowe lub 
brzozowe), barwne, można je kupić prawie na każdym 
większym bazarze. “Matrioszki” wywiadów są nieco inne. 
Zbudowane z krwi i kości oraz żywego mięska. Mają żelazne 
zdrowie, nienaganne maniery, przyjemną aparycję i nerwy ze 
stali. Działają jak roboty - tylko na sygnał centrali. Chociaż 
mózgi mają nieprzeciętnie wielkie, gdyż inaczej by nie 
przetrwały ani minuty wyłowieni przez wrogie kontrwywiady, 
to ich faktycznym mózgiem jest areopag służb specjalnych. 
Teoria służb specjalnych zna ta sprawy od wieków. Zarówno 
wywiady, jak i kontrwywiady stosowały ją jednak w 
incydentalnych wypadkach. Dopiero sowieckie służby 
specjalne wykorzystały ją na znacznie szerszą skalę. W latach 
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych tym sposobem posłużyły 
się również służby specjalne Peerel, głównie kontrwywiad, 
kierowany w latach siedemdziesiątych przez gen. Pożogę, a 
później cała Służba Wywiadu i Kontrwywiadu, kierowana 

background image

przez tego samego generała. Metoda ta pomogła W. Pożodze 
umieścić na Zachodzie kilkuset agentów, z których niektórzy 
nigdy nie zaczęli swojej pracy. 
Sposób jest prosty. Wywiad lub kontrwywiad, planując 
umieszczenie liczącego się agenta w wybranym państwie, 
przygotowują odpowiedniego kandydata, czasami z 
wieloletnim wyprzedzeniem, czasami zaczynając szkolić 
adepta od dziecka. Upatrzony kandydat w odpowiednio 
wybranym momencie zastępuję inną osobę, wcielając się w jej 
postać. Oczywiście zastąpiony zostaje zlikwidowany. 
Jest to żmudna, czasochłonna i bardzo kosztowna metoda. 
Jednak sowieckie służby specjalne udowadniały 
niejednokrotnie, że gdy chodzi o interesy Imperium potrafią 
pracować z wyprzedzeniem idącym w dziesiątki lat, nie licząc 
się z kosztami, ofiarami ani niczym innym. Tak było z 
“matrioszkami” wywiadów. 
Opowieści goryla [wersja I]. W czasie pisania książki Byłem 
gorylem Jaruzelskiego
, opartej m.in. o relacje płk. A. 
Gotówki, były szef goryli generała wielokrotnie wspominał o 
zasłyszanej teorii podmian osób celem “wyhodowania” agenta 
wpływu. Chodziło o gen. W. Jaruzelskiego. Nie traktowałem 
tych relacji poważnie (podobnie jak i nie czynię tego obecnie), 
nie umieściłem o nich wzmianki w książce. Gdy jednak z 
innych źródeł usłyszałem podobne “rewelacje”, czuję się w 
obowiązku zasygnalizować problem. Sięgam po notatki (nie 
autoryzowane). 
- Wiesz - przekonywał mnie goryl - od dawna w środowisku 
dotyczącym Jaruzela słyszę głosy, że Jaruzelski, to nie 
Jaruzelski. 
- Tylko kto? 
- Facet podstawiony przez NKWD. 
- Bzdury. 
- Zobacz: dobra szlachecka, herbowa rodzina. Świetne 

background image

gimnazjum. Syberia. Tajga. Berlingowcy. Nagła kariera. 
Najmłodszy generał w LWP. Najmłodszy wiceminister. 
Najmłodszy minister. Członek Biura Politycznego. Pierwszy 
sekretarz partii. Wreszcie prezydent, już na pół wolnej Polski, 
ale jeszcze z sowieckimi wojskami w środku. Przecież jeszcze 
na początku lat dziewięćdziesiątych do Moskwy szły z 
Warszawy sprawozdania o ruchach kadrowych w naszej armii, 
podpisywane niekoniecznie przez polityków dawnego reżimu. 
Tego nie można osiągnąć bez pomocy potężnych służb 
specjalnych Imperium. 
- Twoja opowieść jest najlepszym przykładem na spiskową 
teorię dziejów. 
- Niedawno odwiedziłem w Warszawie pewnego krawca. 
Szyje generalskie mundury. Pochodzi z rodzinnej 
miejscowości Jaruzela. I on również twierdzi, że Jaruzelski z 
Kurowa, to nie Jaruzelski z Belwederu. 
- Też mi dowód… 
- A moje spostrzeżenia się nie liczą? Wiele się napatrzyłem na 
nietypowe spotkania Jaruzela z rodziną (siostra, matka). 
Oschłe, zimne, wyrachowane, dziwne, jakby nieludzkie, jakby 
się spotykał robot dawno zaprogramowany. Mam dziwne 
przeczucie, że Jaruzel Belwederski jest wytworem radzieckich 
służb specjalnych. 
Mało wiadomo o planowaniu z wieloletnim wyprzedzeniem. 
Ale ono było. Wizja wasalnej Polski. Miał ją Stalin na długo 
przed zakończeniem wojny. Byłoby dziwne gdyby nie 
postawił służbom specjalnym, które doceniał, odpowiednich 
zadań. Przygotowywanie kadr zgodnie z dyrektywami 
generalissimusa. Różnymi sposobami. Jawnymi i tajnymi. O 
jawnych wiemy dużo, o tajnych prawie nic. Rola NKWD. Ci 
faceci uwielbiali takie trudne zabawy. Wytypowanie własnych 
kandydatów. Wybranie odpowiednich ofiar spośród 
łagierników, z dobrymi życiorysami. Podmiana. Likwidacja 

background image

niepotrzebnej ofiary. Trudna adaptacja, pod kontrolą. Potem 
puszczenie kandydata na głębokie wody, ale pilotowanie. Czas 
wojny sprzyjał takim grom. 
*** 
Opowiedziałem tę historyjkę generałowi W. Jaruzelskiemu. 
Usłyszałem: 
Bzdury! 
Cdn 
HASŁO BLOGU: 
Człowiek, który mówi wszystko , co wie i co myśli, jest 
niczym dziecko, które siusia w łóżko.
 

 

 

W. Jaruzelski, matrioszki [cz. II], mecenas

 

31 lip 2008  

Jeżeli misja wyjdzie na jaw jeszcze przed rozpoczęciem, trzeba 
zabić szpiega i wszystkich, którym udzielił on informacji.
 

Sun Tzu 

Ciekaw jestem, co w kontekście zacytowanych słów Sun Tzu 
myślicie o gen. Piotrze Jaroszewiczu? Wydaje mi się, że to 
bardzo zagadkowa historia, której nie chciano wyjaśnić. 
Podobnie, jak chyba nie chciano wyjaśnić sprawy morderstwa 
gen. M. Papały. No i to wleczenie sprawy wypadku prof. 
Geremka. Mam wątpliwości co do użytego określenia. Nie 
jestem pewien czy to wypadek czy przypadek. Katastrof 
samochodowych, dużych i małych VIP-ów, ci u nas dostatek. 
Rozstrzygnięć: wypadek albo przypadek? - mało. Wypadki 
chodzą po ludziach. Przypadki po służbach specjalnych. Czyż 
to nie zastanawiające? Przypominam – jestem zdecydowanym 

background image

przeciwnikiem spiskowej teorii dziejów i gorącym 
zwolennikiem spisków polityków. Ale do brzegu! 
Kontynuując poprzedni wątek dziś “Matrioszki” Bohdana 
Rolińskiego. 
Relacje reportera oparte są na rozmowach z generałem 
Piotrem Jaroszewiczem. Roliński komponuje opowieść z 
relacji z relacji, poszerza o sprawy związane ze śmiercią 
Karola Świerczewskiego, by dojść na koniec do wniosku i 
uzasadniać go, że sowieckie służby specjalne miały w Polsce 
co najmniej kilka “matrioszek”. 
Roliński pisze, że P. Jaroszewicz opowiadał, że Karol 
Ś

wierczewski: …się zorientował, że chodziło o operację 

wywiadu polegającą na podmianie ludzi. Słyszał kiedyś w 
Hiszpanii o stosowaniu tej metody. Zapoczątkowano ją 
podobno jeszcze w latach dwudziestych w walce z białą 
emigracją rosyjską. Teraz okazało się, że Żukow 
przygotowywał podmianę na polski teren. Karol zrozumiał, że 
dla przygotowanych w normalnym trybie, i pewnie od lat, 
agentów na Polskę, Żukow wynalazł sobowtórów, czy choćby 
bardzo podobnych, wśród setek tysięcy Polaków, których 
wojna rzuciła do Sojuza. Miał już kandydatów do podmiany. 
Jeśli operacje będzie realizowana, autentyczni znikną, jak 
mała matrioszka w dużej… Operacja ryzykowna, ale w razie 
powodzenia daje rezultaty nadzwyczajne.
 
Wedle P. Jaroszewicza, o całej operacji przygotowywania 
“matrioszek” na Polskę miał decydować sam J. Stalin. 
Generalissimus planował ponoć “zainstalować” w Wojsku 
Polskim cztery do sześciu “matrioszek”. Opiekun z NKWD I 
Dywizji mjr/gen. G. Żukow musiał oczywiście przygotować 
więcej kandydatów. B. Roliński opowiada opowieści P. 
Jaroszewicza o opowieściach K. Świerczewskiego 
dotyczących jego kontaktów z opiekunem z NKWD: “Swoich 
ludzi wytypowałem trafnie spośród innych przygotowywanych 

background image

do służby specjalnej” - ciągnął Żukow. “Byli doskonale 
wyszkoleni, wychowani jak Polacy. Nie myśl, że uczyli ich 
nasi, ja miałem nawet dwóch księży, prawdziwych, polskich. 
Moje wymagania były bardzo wysokie. Znalazłem 
kandydatów. Powiem ci, że oni pochodzili z rodzin kiedyś 
polskich, które osiadły w Rosji. Byli doskonali i nadawali się 
do każdej pracy w Polsce. Ale do tej musiałem im znaleźć 
sobowtórów”. Żukow wreszcie użył właściwego słowa, które 
było schowane w tej operacji, jak matrioszka w matrioszce.
 
Jeżeli ciekawi was, co powiedział J. Stalin, to B. Roliński 
zaspokoi waszą ciekawość opowieścią z czwartej ręki. Będzie 
tak: Stalin przekazał ważny rozkaz Żukowowi. Major zdradził 
go Świerczewskiemu, który był generałem i który zwierzył się 
Jaroszewiczowi. Ten podkablował tercet - Stalina, Żukowa i 
Ś

wierczewskigo Rolińskiemu, który sypnął metody NKWD, 

ujawniając najskrytszą tajemnicę generalissimusa tysiącom 
czytelników. 
A J. Stalin (mając na myśli rwące się do roboty szpiegowskiej 
matrioszki) powiedział tak: Dajcie ich do polskiej armii. Mają 
siedzieć, jak ryba w lodzie, ani drgnąć dopóki nie zgłosimy się 
do nich. Wszystkie zwykłe prace wykonujcie przez agenturę. 
Oni niech czekają. Tylko ja mogę wam dać znać, kiedy i jak 
ich uruchomić.
 
Oczywiście, K. Świerczewski nie ustawał w molestowaniu 
mjr./gen. Żukowa aby mu zdradził rozmieszczenie 
“matrioszek”. NKWD-ysta wzdraga się długo, ale w końcu, 
rozmiękczony alkoholem zdradza: Czterech andersowców jest 
tam, u nich. Bardzo dobrze. Dwóch z drugiego rzutu było w 
pierwszej dywizji. Jeden o mało nie zginął pod Lenino. Dwóch 
było w drugiej (dywizji - przyp. H.P.). Dwóch poleciało do 
Polski, do partyzantów. I jest jeszcze jeden, poszedł drogą 
cywilną […]. Wszyscy przeżyli wojnę. Są tu, żyją między 
ludźmi. Lepsi to Polacy niż wy, w tych mundurach. To nie są 

background image

jacyś zwykli agenci. Oni nie zajmują się sprawami, które 
załatwia wywiad czy kontrwywiad. Oni po prostu tu żyją, 
pracują, działają. Już wrośli w otoczenie. Taki to, widzisz, 
genialny jest nasz wynalazek. Oni są dziś Polakami, moje 
“Matrioszki”…
 
I na koniec sypnę J. Stalina, Żukowa, K. Świerczewskiego, P. 
Jaroszewicza i B. Rolińskiego. Reporter mi to zapewne 
wybaczy. “Matrioszki” Żukowa w Polsce, to - B. Bierut, J. 
Ś

wiatło i (ale bez wskazania po nazwisku) W. Jaruzelski. 

Tę historyjkę również opowiedziałem generałowi W. 
Jaruzelskiemu. Usłyszałem: 
- Bzdury! 
Trudno jest pisać o najtajniejszych sprawach wywiadów nie 
mając dostępu do pełnych materiałów archiwalnych. Ale 
nawet, gdy się ma dostęp do wybranych dokumentów, nigdy 
nie wiadomo, co jest prawdziwe a co fałszywe, co jest 
zapisem działań operacyjnych, co dezinformacją, co planami, 
co sprawozdaniem przygotowanym wyłącznie na użytek 
polityków, aby wydusić z decydentów dodatkowe środki, a co 
zestawieniem przygotowanym do dyscyplinowania 
podwładnych, co analizą… Jeszcze trudniej jest opierać zapisy 
na relacjach osób wierzących, że wszystko wiedzą o służbach 
specjalnych. Czasami wygląda to tak: 
Opowieści pewnego mecenasa: 
- W. Jaruzelski nie jast W. Jaruzelskim. 
- Kim jest W. Jaruzelski? 
- To inny człowiek. 
- Ale nazywa się W. Jaruzelski? 
- Tak, nazywa się W. Jaruzelski, ale nie jest W. Jaruzelskim. 
- W. Jaruzelski jest W. Jaruzelskim, ale nie jest W. 
Jaruzelskim? 
- Tak właśnie. 
- Uf! 

background image

- Takie są służby specjalne. 
- Takie są sowieckie służby specjalne? 
- Tak właśnie. Takie są sowieckie służby specjalne. 
- A dowody? 
- W służbach specjalnych nie ma dowodów. Zwłaszcza w 
sowieckich służbach specjalnych. 
- Skoro nie ma dowodów. Nie ma i nie było sprawy. 
Tej historyjki nie opowiadałem generałowi W. Jaruzelskiemu. 
Domyślałem się odpowiedzi. Mecenasa znałem od zawsze. 
Był wychowankiem mojego przyjaciela ze Służby Wywiadu i 
Kontrwywiadu. Mecenas śpi spokojnie, bo wie, że ma w IPN 
czyste konto. Papirusy dotyczące jego mozolnego trudu z lat 
70/80, w 1989 r. zmieniły mp. Dlatego mecenas je z ręki tym, 
którzy dysponują zasobem dotyczącym jego dorobku. W tym 
miejscu dodam, że nie są to ludzie, którym warto zaryzykować 
i dać się ogolić brzytwą. Przekonałem się o tym osobiście. 
Moi przyjaciele, na szczęście, zamiast brzytwy, umiejętnie 
posłużyli się organami [45 lat praktyki do czegoś 
zobowiązuje]. Przez naiwnych zwanymi organami 
sprawiedliwości [za Levinasem: sprawiedliwość to przede 
wszystkim prawo głosu]. 
HASŁO BLOGU: 
Szukający prawdy jest jak pijak, który nie może trafić do 
domu, ale wie, że ma dom

 

 

W. Jaruzelski - proces, L. Wałęsa, Grudzień ‘70, 
matrioszki [cz. III]

 

1 sie 2008  

background image

…Stanowczo za daleko poszliśmy w uprzejmości względem 
zabobonnych mędrków. Wypada raz wreszcie z tym skończyć, 
odróżnić hipotezę naukową od widzimisię demagoga, naukę 
od fantazji, uczciwy wysiłek filozoficzny od pustej gadaniny. A 
to tym bardziej, że owa gadanina miewa, niestety, tragiczne 
skutki…
 

Jan Maria Bocheński  

W oczekiwaniu na igrzyska olimpijskie poobserwowałem 
igrzyska sądowe. Bronił się W. Jaruzelski et consortes
Generał bronił się milcząc. Nacierała prokuratura. Arbitrem 
był Lech Wałęsa. Sprawa szła o Grudzień ‘70. Słuchając 
zadziwiająco nieprecyzyjnej paplaniny zastanawiałem się, czy 
tak poważne grono osób nie potrafi dostrzec paradoksu w tym, 
co robi? Z całym szacunkiem dla chęci oraz późniejszych 
dokonań, kiedy to L.W. stał się, obok Jana Pawła II, drugim 
rozpoznawalnym Polakiem w świecie, ale słuchanie 
fantazjowania niegdysiejszego elektryka na temat tego, co się 
w grudniu 1970 r. działo w Białym Domu, kto i o czym 
decydował itp., itd. zakrawa na kpinę. 
Czyż tak trudno pojąć, że aby powiedzieć coś rozsądnego o 
faktycznym przebiegu tragedii na Wybrzeżu, nie wystarczy 
chcieć. Trzeba jeszcze przeczytać jakieś 50-100 metrów akt, 
przestudiować z 50 książek, przesłuchać 3-5 km taśmy 
magnetofonowej z nagraniami oraz przede wszystkim, 
zebrawszy świadków z obu stron barykady, przeprowadzić coś 
na kształt wizji lokalnej, albo przynajmniej podróży 
historycznej, ustalając krok po kroku przebieg wydarzeń, 
rejestrując co kto mówił, co robił, a nawet gdzie stał etc… 
Uczestnikiem takiej wizji, jako jeden z relantów, mógłby być i 
powinien być Lech Wałęsa. Mógłby i powinien być 
uczestnikiem takiego przedsięwzięcia nie dlatego, że L.W. był 
w latach 80. przywódcą potężnej ”Solidarności”, która 

background image

wstrząsnęła światem dwubiegunowym, i nawet nie dla tego, że 
następnie piastował urząd prezydenta RP, a dlatego, że w 
grudniu roku 70. L.W. był aktywnym uczestnikiem wydarzeń 
w Trójmieście. Ale, dodajmy od razu, uczestnikiem, który nie 
mógł wiedzieć co się działo nie tylko w najważniejszych 
gmachach Peerelu, ale nawet co się działo w gabinetach 
lokalnych kacyków Gdańska, Gdyni, Sopotu… 
Czego się wówczas dowiemy? Ano chociażby tego, że w 
Trójmieście na długo przed wybuchem konfliktu prowadzono 
działania operacyjne, m.in. z udziałem ówczesnego 
wiceministra MSW gen. F. Szlachcica; że w pierwszej, 
kilkusetosobowej grupie stoczniowców, która opuściła 
stocznię wychodząc na miasto, znalazło się ok. 50 kadrowych 
pracowników służb specjalnych, a każdy z nich miał nielichą 
grupkę agentów i informatorów, którzy dobrze wiedzieli, co 
mają krzyczeć i robić; że w czasie wydarzeń funkcjonowało 7 
[słownie: siedem] sztabów decyzyjnych, których nikt nie 
koordynował; że o wszystkim na bieżąco informowany był E. 
Gierek - ówczesny sekretarz KW PZPR w Katowicach 
[informatorem był Szlachcic, a łączność telefoniczną, z 
pominięciem środków MSW, zapewniał generałowi ówczesny 
zastępca komendanta wojewódzkiego MO ds bezpieczeństwa 
płk W. Pożoga]; że działy się dziwne sprawy związane z 
kluczowym dla masakry w Gdyni, uruchomieniem kolejki; że 
dziwnym trafem zaginęły notatki do meldunków 6-cio 
godzinnych o sytuacji w Trójmieście, opracowywanych przez 
specjalny zespół KW MO, a podpisywanych przez płk. 
Kolczyńskiego i Pożogę… Że wreszcie w Warszawie 
zawiązany był nieco egzotyczny sojusz personalny w składzie: 
S. Kania, E. Babiuch, W. Jaruzelski i F. Szlachcic. Sojusz, 
który promując E. Gierka, równocześnie odstrzelił od fotela I 
sekretarza KC PZPR W. Gomułkę. Czyż nie był to swoisty 
zamach stanu, który następnie, 12 grudnia 1981 r., 

background image

powtórzono w nieco zmodyfikowanej formie [ale także z 
decydującym udziałem W. Jaruzelskiego wspartym przez F. 
Siwickiego, Cz. Kisczaka i M.F. Rakowskiego]? Uf!!!, długo 
by o tym pisać. Jedno jest pewne – o tym wszystkim L. 
Wałęsa nie miał, bo nie mógł wówczas mieć najmniejszego 
pojęcia. Na jakiej podstawie i dlaczego więc dziś wystawia 
laurki gen. W. Jaruzelskiemu? 
Dlaczego o tym wspominam? Bo jeszcze potrafię się dziwić. 
Poza tym pamiętam słowa Edwarda. Krasińskiego, 
przekonującego: 
Ja nie mam koncepcji 
Ja nie mam pomysłów 
To wszystko co robię 
To są moje widzimisię. 
I do tego widzimisię dorzucam, zgodnie z obietnicą, ostatni 
odcinek o matrioszkach. Tak niegdyś zanotowałem słowa gen. 
W. Pożogi dotyczące tego tematu. Szef Służby Wywiadu i 
Kontrwywiadu tłumaczył mi: 
Wykorzystywaliśmy nową falę emigracji do zagęszczenia 
naszej agentury w Niemczech. Wykombinowaliśmy prosty 
sposób, aby podrzucać BND naszych kadrowych 
pracowników. Wyszukaliśmy odpowiednich kandydatów 
dorabiając im wiarygodną legendę, aby mogli się zaadaptować 
jako członkowie rodzin wybranych mieszkańców Niemiec. W 
tym celu nasi pracownicy wyszukiwali zmarłe osoby 
[przypomnę, że za zmarłe można także uznać osoby 
wyprowadzone z tego świata metodami dobrze znanymi 
gangsterom oraz służbom specjalnym - HP], które miały 
rodziny w RNF. Pod taką rodzinę podszywał się nasz 
pracownik. Zbierał materiały dotyczące zmarłego, zapoznawał 
się z jego życiem, warunkami pracy, zamiłowaniami etc. 
Rosjanie nazywają taką metodę “na matrioszkę”. 
W tej fazie przygotowań liczyły się najdrobniejsze elementy. 

background image

Im więcej szczegółów dało się zgromadzić, tym lepiej. Była to 
ż

mudna, trwająca nieraz latami praca dla wielu setek ludzi. 

Trud się opłacił. Nasi agenci szybko się adaptowali do 
zmienionych warunków, błyskawicznie awansując. Niektórzy 
zostali adoptowani przez z góry upatrzone przez nas rodziny. 
Kontakty z niemiecką rodziną nawiązywano przeważnie 
poprzez Czerwony Krzyż lub ogłoszenia prasowe. 
Z kilkunastu naszych w ten sposób wysłanych pracowników 
kontrwywiad niemiecki rozszyfrował tylko jednego. Stało się 
tak w wyniku głupoty agenta, który poczuł się zbyt pewnie w 
Niemczech, nie zniszczył otrzymanych od nas materiałów i w 
końcu wpadł. Wyrwaliśmy go jednak z niemieckiego 
więzienia. Przypomnieliśmy Niemcom, że są nam winni 
rewanż za Wenzla. Pamiętali. Zachowali się jak dżentelmeni. 
Oddali naszego agenta za darmo. 
Gen. Pożoga ograniczył swoją relację do terenu Niemiec. 
Skądinąd jednak wiem, że np. płk Marceli Wieczorek 
prowadził w Chicago dwie matrioszki, inny oficer zajmował 
się podobną sprawą w Kanadzie, jeszcze inny we Francji… 
Co by jednak nie powiedzieć, to te przedsięwzięcia 
peerelowskich służb specjalnych były parodią klasycznej idei 
matrioszek. Parodia parodią, jednak dzięki tej metodzie sporo 
łupów do Kraju Pieroga i Zalewajki przywieziono. Zupełnie 
inną sprawą jest, ile z tych łupów było przydatne w kraju, a ile 
przekazano do Wielkiego Nadzorcy. Będzie jednak okazja 
szerzej o tym wspomnieć przy okazji wpisu poświęconego 
pewnemu dżentelmenowi z serialu TVN “Szpieg”. 
Cóż, dżentelmeni służb specjalnych dżentelmenami, a 
matrioszki matrioszkami. Interesującym byłoby rozejrzenie się 
ile matrioszek pozostawił w Kraju Pieroga i Zalewajki mój 
niezastąpiony przyjaciel gen dyw. Witalij Pawłow. Można 
domniemywać, że… 
Ale zostawmy to dziennikarzom śledczym, bo nasze służby 

background image

specjalne są wstanie przestraszyć się nawet myszy w piwnicy 
dyr. Bączka. A poza tym, domniemywania nie są moją 
najmocniejszą stroną, to nie jest uczciwy wysiłek filozoficzny. 
HASŁO BLOGU: 
Tylko głupiec ma odpowiedź na wszystko. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image