background image

 

1

James Redfield 

 
 
 
 

Tajemnica Shambhali 

 

W poszukiwaniu Jedenastego Wtajemniczenia 

 
 

The Secret of Shambhala 

 
 
 
 
 
 

Przekład Dagmara 

Chojnacka 

 

 

Od autora 

 
 
 

Kiedy  pisałem  Niebiańską  przepowiednię  i  Dziesiąte  Wtajemniczenie,  byłem  głęboko  przekonany,  że 

kultura  ludzkości  ewoluuje  poprzez  ciąg  wtajemniczeń  w  życie  i  duchowość,  wtajemniczeń,  które  można 

opisać i udokumentować. Wszystko, co się wydarzyło od tej pory, jedynie pogłębiło tę wiarę. 

Stajemy się w pełni świadomi wyższego duchowego procesu, który kieruje naszym codziennym życiem. 

Dzięki temu odchodzimy od materialistycznego światopoglądu, który redukuje życie do walki 

0

 

przetrwanie,  religię  do  kościelnych  datków,  który  podsuwa  nam  zabawki  i  rozrywki,  by  odsunąć  od  nas 

prawdziwy zachwyt nad życiem. 

Pragniemy  życia  pełnego  tajemniczych  zbiegów  okoliczności  i  nagłych  intuicji,  które  wskażą  nam 

własną,  wyjątkową  ścieżkę,  popchną  do  poszukiwań  ciekawych  informacji  -  jakby  jakieś  przeznaczenie 

pragnęło się ujawnić. Takie życie przypomina udział w detektywistycznej powieści, a kolejne znaki prowadzą 

nas do odkrywania jednego wtajemniczenia za drugim. 

background image

 

2

Odkrywamy, że oczekuje nas prawdziwe przeżycie boskości w sobie i jeśli potrafimy odnaleźć właściwe 

połączenie,  to  w  naszym  życiu  pojawia  się jeszcze większa jasność i intuicja. Zaczynamy dostrzegać wizję 

własnego  przeznaczenia,  pewnej  misji,  którą  możemy  wypełnić,  jeśli  tylko  nauczymy  się  przezwyciężać 

nawyki, traktować innych z należnym szacunkiem i żyć w zgodzie z własnym sercem. 

Wraz  z  Dziesiątym  Wtajemniczeniem  ta  wizja  objęła  także  ludzką  historię  i  kulturę.  Na  pewnym 

poziomie  wszyscy  wiemy,  że  przybyliśmy  do  ziemskiego  wymiaru  z  innego,  niebiańskiego  miejsca,  by 

wypełnić  jeden  nadrzędny  cel:  by  powoli,  pokolenie  za  pokoleniem  stworzyć  na  tej  planecie  absolutnie 

duchową  kulturę.  I  kiedy  jeszcze  uczymy  się  pojmować  to  wspaniałe  przesłanie,  pojawia  się  kolejne, 

Jedenaste  Wtajemniczenie.  Nasze  myśli  i  nastawienie  sprawiają,  że  marzenia  się  spełniają.  Wierzę,  że 

jesteśmy o krok, aby w końcu zrozumieć, że nasze intencje, modlitwy, myśli, nawet najskrytsze opinie 

1

 

założenia wpływają nie tylko na nasz własny życiowy sukces, lecz także na sukces innych ludzi. 

Opierając się na własnym doświadczeniu i na tym, co się dzieje wokół, opisałem w tej książce następny 

krok w rozwoju naszej świadomości. Jestem przekonany, iż to wtajemniczenie już się objawia, że wibruje w 

nocnych rozmowach o duchowości, że ukryte jest tuż za nienawiścią i lękiem, które wciąż znaczą nasz czas. 

Tak jak wcześniej nasza jedyna odpowiedzialność polega na tym, by żyć zgodnie z tym, co wiemy, a potem tę 

wiedzę przekazać innym. 

Lato 1999 

James Redfield 

background image

 

3

Król Nabuchodonozor popadł w zdumienie i powstał spiesznie. 

Zwrócił się do swych doradców, mówiąc: Czyż nie wrzucilśmy 

trzech związanych mężów do ognia? (...) 

Lecz widzę czterech mężów rozwiązanych, przechadzających się 

pośród ognia i nie dzieje im się nic złego; 

wygląd czwartego przypomina anioła (...) Niech będzie błogosławiony 

Bóg Szadraka, Meszaka i Abed-Nega, który posłał swego anioła, by 

uratował swoje sługi. 

W Nim pokładali swą ufność (...) 

 
 

Księga Daniela (Biblia 

Tyniecka, S.1037) 

background image

 

4

Dla Megan i Kelly, Kingi i Patryka, 

których pokolenie musi się rozwijać świadomie 

background image

 

5

Pola 

intencji 

 

 
 

Telefon  dzwonił,  a  ja  się  na  niego  po  prostu  patrzyłem.  Ostatnią  rzeczą,  której  teraz  potrzebowałem, 

było kolejne rozproszenie. Próbowałem wypchnąć dźwięk dzwonka ze świadomości. Spojrzałem przez okno 

na drzewa i dzikie kwiaty, starałem się rozpłynąć w jesiennych kolorach lasu otaczającego mój dom. 

Telefon  znów  zadzwonił,  a  przed  oczyma  stanął  mi  niewyraźny,  ale  intensywny  obraz  osoby,  która 

koniecznie chce ze mną porozmawiać. Szybko sięgnąłem po słuchawkę. 

-

 

Halo. 

-

 

To ja, Bill - powiedział znajomy głos. Bill był specjalistą agronomem, który pomagał mi w ogrodzie. 

Mieszkał za zakrętem, kilkaset jardów ode mnie. 

- Słuchaj, Bill, mogę do ciebie później oddzwonić? Mam ważną sprawę. 

- Nie znasz mojej córki Natalie, prawda? -

Przepraszam... ? 

Bez odpowiedzi. 

-

 

Bill? 

-

 

Słuchaj - powiedział - moja córka chce z tobą porozmawiać. Myślę, że to może być ważne. Nie bardzo 

wiem, skąd, ale ona chyba zna twoje prace. Mówi, że ma jakieś informacje o miejscu, które cię zainteresuje. 

Coś położonego na północy Tybetu? Mówi, że tam ludzie mają jakieś ważne informacje. 

-

 

Ile ona ma lat? - spytałem. 

Bill zachichotał. 

-

 

Ma tylko czternaście, ale ostatnio opowiada dość niezwykłe rzeczy. Miała nadzieję, że będzie mogła 

pogadać z tobą dziś po południu, przed meczem piłki nożnej. Są jakieś szanse? 

Już chciałem się wykręcić, ale wcześniejszy obraz zaczął krystalizować się w moich myślach. Jakbym 

widział  młodą  dziewczynę  i  siebie,  rozmawiających  gdzieś  w  pobliżu  źródła,  które  wytryska  niedaleko  jej 

domu. 

- Dobrze - powiedziałem. - Może o drugiej? 

- Świetnie - odparł Bill. 

Idąc na spotkanie, zwróciłem uwagę na budowę nowego domu po drugiej stronie doliny, na północnym 

zboczu. To już będzie chyba czterdziesty, pomyślałem. A wszystko w ciągu ostatnich dwóch lat. Wiedziałem, 

ż

e zaczęło być głośno o tej pięknej dolinie w kształcie misy, ale jakoś nie martwiłem się tym, że miejsce się 

przeludni, albo że zostaną zniszczone wspaniałe naturalne widoki. Dolina sąsiadowała z parkiem narodowym, 

byliśmy dziesięć mil od najbliższego miasta - zbyt daleko dla większości ludzi. A rodzina, do której należała 

ziemia i która teraz sprzedawała wybrane działki pod zabudowę, była zdecydowana, by utrzymać nieskażony 

background image

 

6

spokój  tego  miejsca.  Każdy  dom  musiał  być  niski  i  ukryty  wśród  sosen  i  drzew  gumowca,  które  znaczyły 

horyzont. 

Bardziej martwiła mnie izolacja moich sąsiadów. Z tego, co wiedziałem, byli to na ogół indywidualiści, 

swego rodzaju uciekinierzy od karier w różnych zawodach, którzy znaleźli sposoby, by móc pracować jako 

niezależni  konsultanci  i  podróżować  na  własnych  warunkach.  Wolność  konieczna,  gdy  się  mieszka  tak 

daleko, wśród natury. 

Wspólną cechą nas wszystkich zdawał się silny idealizm i potrzeba rozszerzenia granic wykonywanego 

zawodu o pewną duchową wizję, wszystko w najlepszych tradycjach Dziesiątego Wtajemniczenia. A jednak 

niemal wszyscy mieszkańcy doliny trzymali się na uboczu, zadowalając się skupieniem na swoim własnym 

poletku  i  nie  poświęcając  większej  uwagi  społeczności  ani  potrzebie  zbudowania  wspólnej  wizji.  Było  to 

szczególnie widoczne wśród osób o różnych orientacjach religijnych. Z jakiegoś powodu dolina przyciągała 

ludzi najrozmaitszych wyznań, od katolickich i protestanckich chrześcijan, poprzez buddystów, wyznawców 

judaizmu i islamu. I choć nie było między nimi najmniejszej niechęci, nie było także łączności. 

Ten brak poczucia wspólnoty martwił mnie, bo zauważyłem, że niektóre z naszych dzieci miały podobne 

problemy  jak  te  mieszkające  na  przedmieściach:  zbyt  wiele  czasu  spędzanego  w  samotności,  zbyt  wiele 

wideo, zbyt duży nacisk na wszelkie wzloty i upadki w szkole. Zaczynałem się zastanawiać, czy nie brakuje 

w  ich  życiu  rodziny  i  społeczności,  która  pomogłaby  odsunąć  na  bok  szkolne  problemy  i  przywrócić 

wszystkiemu właściwą perspektywę. 

Ś

cieżka przede mną zwęziła się, musiałem teraz przejść pomiędzy dwoma wielkimi głazami, za którymi 

wzniesienie opadało ostro w dół jakieś dwieście stóp. Za nimi usłyszałem pierwsze odgłosy Źródła Phillipsa, 

nazwanego tak przez łowców skór, którzy pierwsi założyli tu obóz pod koniec siedemnastego wieku. Woda 

spływała w dół po kilku skalnych półkach i zatrzymywała się leniwie w jeziorku o średnicy dziesięciu stóp, 

które  kiedyś  wykopano  ludzkimi  rękoma.  Kolejne  pokolenia  zostawiały  tu  swoje  ślady,  takie  jak  drzewa 

jabłoni czy przywiezione głazy w celu wzmocnienia brzegów jeziorka. Podszedłem do wody i nabrałem jej 

trochę w dłonie. Pochylając się, odsunąłem pływający patyk. Patyk popłynął dalej, ale pod prąd, prześlizgnął 

się wzdłuż skalnego brzegu i nagle zniknął w jakiejś dziurze. 

-  Jadowity  wąż  wodny!  -  powiedziałem  na  głos,  cofając  się  o  krok.  Na  czole  poczułem  krople  potu. 

Wciąż jeszcze czyhały tu niebezpieczeństwa dzikiej przyrody, choć może nie były tak wielkie jak za czasów 

starego Phillipsa kilka wieków temu, gdy można było stanąć nagle oko w oko z wielkim koguarem broniącym 

młodych,  albo  jeszcze  gorzej,  z  grupą  dzikich  świń  o  trzycalowych  kłach,  którymi  mogły  rozorać  nogę 

każdemu, kto dość szybko nie wdrapał się na drzewo. A jeśli był to szczególnie pechowy dzień, to można się 

było natknąć na wściekłego Szerokeza albo Seminola, który miał już dość kolejnych osadników żywiących 

się na jego terenach łowieckich... i który mógł być przekonany, że solidny kęs serca białego człowieka raz na 

zawsze zatrzyma tę europejską powódź. Nie, w tamtych czasach biali tak samo jak Indianie narażeni byli na 

niebezpieczeństwa, które sprawdzały ich spryt i odwagę. 

background image

 

7

Przed naszym pokoleniem stoją zupełnie inne problemy, które łączą się z nastawieniem do życia i ciągłą 

walką między optymizmem a rozpaczą. Dzisiaj zewsząd dochodzą głosy o zagładzie, pokazuje się zdarzenia, 

które  dowodzą,  że  współczesnego  zachodniego  stylu  życia  nie  da  się  utrzymać,  że  klimat  się  ociepla,  że 

zapełniają się arsenały terrorystów, lasy umierają, a technologia wymyka się spod kontroli i tworzy wirtualny 

ś

wiat,  który  doprowadza  nasze  dzieci  do  szaleństwa  i  zagraża,  że  poniesie  nas  dalej  i  dalej  w  bezcelowy 

surrealizm. 

Temu  punktowi  widzenia  oczywiście  sprzeciwiają  się optymiści, którzy uważają, że w historii zawsze 

było  pełno  głosicieli  zagłady,  że  wszystkie  nasze  problemy  można  rozwiązać  za  pomocą  tej  samej 

technologii, która tworzy zagrożenia, i że ludzkość dopiero zaczęła osiągać swój twórczy potencjał. 

Zatrzymałem się i znów spojrzałem na dolinę. Wiedziałem, że gdzieś tutaj obecna jest także Niebiańska 

Wizja.  Uznawała  ona  rozwój  technologii,  ale  tylko  pod  warunkiem,  że  będzie  mu  towarzyszyło  intuicyjne 

dążenie do świętości i optymizm oparty na duchowej wizji, w jakim kierunku ma rozwijać się świat. Jedno 

było pewne. Jeśli ci, którzy wierzą w moc wizji, mają coś wskórać, to muszą zacząć już teraz, kiedy jeszcze 

wszyscy są pod wrażeniem nowego tysiąclecia. Fakt, że nadeszło, wciąż mnie zadziwiał. Dlaczego akurat my 

mamy to szczęście, by żyć nie tylko podczas zmiany wieków, ale i doczekać nadejścia nowego tysiąclecia? 

Dlaczego my? Dlaczego to pokolenie? Miałem uczucie, że głębsze odpowiedzi są wciąż przed nami. 

Przez  chwilę  rozglądałem  się  wokół  źródła,  jakbym  oczekiwał,  że  gdzieś  tam  powinna  być  Natalie. 

Byłem pewien, że taką miałem intuicję. W moich myślach pokazała się właśnie tu, przy źródle, tylko ja jakby 

patrzyłem na nią przez jakieś okno. Wszystko to nie było zbyt jasne. 

Kiedy  dotarłem  do  jej  domu,  wydawało  się,  że  nikogo  tam  nie  ma.  Wszedłem  na  taras  i  głośno 

zapukałem  do  drzwi.  Żadnej  odpowiedzi.  Potem,  kiedy  spojrzałem  na  lewą  stronę  domu,  coś  przyciągnęło 

moją uwagę. Zobaczyłem nagłą zmianę światła na łące, jakby słońce skryte za chmurą nagle zza niej wyszło, 

oświetlając akurat to miejsce. Ale na niebie nie było chmur. Poszedłem w kierunku polany i zobaczyłem tam 

dziewczynkę  siedzącą  na  trawie. Była wysoka, o ciemnych włosach, miała na sobie niebieski strój do piłki 

nożnej. Kiedy podszedłem, wzdrygnęła się zaskoczona. 

-

 

Nie chciałem cię wystraszyć - powiedziałem. 

Przez  chwilę  patrzyła  w  bok  z  nieśmiałością  charakterystyczną  dla  nastolatek,  więc  przykucnąłem,  by 

nasze  oczy  znalazły  się  na  tym  samym  poziomie,  i  przedstawiłem  się.  Spojrzała  na  mnie  oczyma  o  wiele 

starszymi, niż tego oczekiwałem. 

- Nie żyjemy tu według Wtajemniczeń - powiedziała. Zaskoczyła mnie tym. - Proszę? 

- Wtajemniczenia. Nie praktykujemy ich. 

- Co masz na myśli? 

Patrzyła na mnie surowo. - Mam na myśli to, że do końca ich nie pojęliśmy. Musimy dowiedzieć się o 

wiele więcej. 

-

 

Cóż, to nie takie proste... 

background image

 

8

Zamilkłem. Nie mogłem uwierzyć, że czternastolatka mówi do mnie w ten sposób. Przez chwilę czułem, 

jak przepływa przeze mnie fala złości. Wtedy Natalie się uśmiechnęła - nie był to szeroki uśmiech, zaledwie 

uniesione kąciki ust, ale jej twarz stała się pogodna. Rozluźniłem się i usiadłem obok niej. 

-

 

Wierzę, że Wtajemniczenia są prawdziwe - powiedziałem - ale nie są łatwe. To wymaga czasu. Nie 

poddawała się, - Są jednak ludzie, którzy według nich żyją. 

Patrzyłem na nią przez chwilę. - Gdzie? - spytałem. 

-

 

W centralnej Azji. W górach Kunlun. Widziałam to na mapie - w jej głosie brzmiało podniecenie. - 

Musisz tam pojechać. To ważne. Coś się zmienia. Musisz tam jechać natychmiast. 

Musisz to zobaczyć. 

Kiedy to mówiła, jej twarz była dojrzała, pełna autorytetu, jakby miała czterdzieści lat. Zamrugałem, nie 

wierząc w to, co widzę. 

- Musisz tam pojechać - powtórzyła. 

- Natalie - powiedziałem. - Nie jestem pewien, o czym ty mówisz. Co to za miejsce? 

Odwróciła wzrok. 

- Powiedziałaś, że widziałaś je na mapie. Czy możesz mi pokazać? 

Zignorowała moje pytanie, jakby myślała już o czymś innym. - Która... która godzina? - spytała powoli, 

jąkając się. 

- Kwadrans po drugiej. 

- To ja muszę iść. 

- Zaczekaj, Natalie, to miejsce, o którym mówiłaś, ja... 

- Muszę się spotkać z moją drużyną. Nie chcę się spóźnić. 

Teraz mówiła bardzo szybko, a ja starałem się zatrzymać jej uwagę. - Ale co z tym miejscem w Azji, czy 

pamiętasz, gdzie to dokładnie jest? 

Kiedy  odchodząc,  spojrzała  na  mnie  przez  ramię,  zobaczyłem  już  tylko  czternastoletnią  dziewczynkę 

zajętą myślami o meczu. 

 

Do domu wróciłem całkiem rozkojarzony. O co w tym wszystkim chodzi? Wbiłem wzrok w biurko, nie 

mogąc się skupić. W końcu poszedłem na długi spacer i popływałem w strumieniu. Zdecydowałem, że rano 

zadzwonię do Billa i dotrę do sedna tej zagadki. Położyłem się wcześnie spać. 

Około  trzeciej  nad  ranem  coś  mnie  obudziło.  W  pokoju było ciemno. Jedyne światło sączyło się spod 

ż

aluzji w oknach. Nasłuchiwałem uważnie, ale nie było nic poza zwykłymi odgłosami nocy: chórem cykad, 

kumkaniem  żab  w  dole  strumienia,  gdzieś  z  oddali  dochodziło  szczekanie  psa.  Pomyślałem,  aby  wstać  i 

zaryglować  drzwi,  czego  prawie  nigdy  nie  robiłem.  Odrzuciłem  jednak  ten  pomysł  i  z  zadowoleniem 

wygodnie  rozciągnąłem  się  na  łóżku.  Już  miałem  zapaść  w  sen,  gdy  rzucając  na  pokój  ostatnie  spojrzenie, 

zauważyłem coś dziwnego w pobliżu okna. Spod żaluzji wypływało o wiele więcej światła niż zwykle. 

background image

 

9

Usiadłem i spojrzałem jeszcze raz. Zdecydowanie na zewnątrz musiało być jaśniej. Wciągnąłem spodnie, 

podszedłem do okna i otworzyłem drewniane okiennice. Wszystko wydawało się normalne. 

Skąd pochodziło to światło? Nagle za sobą usłyszałem delikatne pukniecie. Ktoś był w domu. 

-

 

Kto tam? - spytałem, zanim zdążyłem pomyśleć. 

Cisza. 

Wyszedłem  z  sypialni  do  hollu  prowadzącego  do  salonu,  po  drodze  myśląc,  jak  dostać  się  do  szafy  i 

wyjąć z niej strzelbę na węże. Wtedy przypomniałem sobie, że klucz do szafy jest w szufladzie komody przy 

łóżku. Więc szedłem dalej. 

Nagle czyjaś ręka dotknęła mego ramienia. 

-

 

Ciiiiii. To ja, Wil. 

Rozpoznałem głos i skinąłem głową. Kiedy jednak sięgnąłem do włącznika światła, powstrzymał mnie, 

potem przeszedł przez pokój i wyjrzał przez okno. Wtedy zdałem sobie sprawę, że coś się w nim zmieniło od 

czasu,  gdy  widziałem  go  ostatni  raz.  Poruszał  się  jakby  z  mniejszym  wdziękiem,  a  jego  ciało  wyglądało 

zupełnie zwyczajnie, nie było ani trochę tak świetliste jak dawniej. 

-

 

Czego szukasz? - spytałem. - Co się dzieje? Wystraszyłeś mnie na śmierć. 

Podszedł do mnie bliżej. - Musiałem się z tobą zobaczyć. Wszystko się zmieniło. Wróciłem tam, gdzie 

byłem kiedyś. 

-

 

Co masz na myśli? 

Uśmiechnął  się.  -  Zdaje  się,  że  tak  właśnie  ma  być,  ale  faktem  jest,  że  już  nie  potrafię  mentalnie 

wchodzić do innych wymiarów, tak jak dotąd. Wciąż mogę do pewnego stopnia podnosić swoją energię, ale 

jestem  teraz  na  dobre  tutaj,  w  tym  świecie.  -  Przez  chwilę  patrzył  w  bok.  -  To  tak,  jakby  wszystko,  czego 

dokonaliśmy, pojmując Dziesiąte Wtajemniczenie, było jedynie przedsmakiem, wstępem, uchyleniem rąbka 

tajemnicy,  jak  to  bywa  w  przypadku  doświadczenia  „życia  po  śmierci".  A  teraz  się  skończyło.  Cokolwiek 

mamy teraz zrobić, musi się to odbyć tutaj, na Ziemi. 

-

 

Ja i tak nie potrafiłem powtórzyć tamtego doświadczenia - stwierdziłem. 

Wil spojrzał mi prosto w oczy. - Wiesz, że otrzymaliśmy wiele informacji o ewolucji ludzkości, o tym, 

na co zwracać uwagę, o byciu prowadzonym przez intuicję i zbiegi okoliczności. Zostaliśmy upoważnieni, by 

utrzymać wizję, my wszyscy. Tyle, że nie czynimy tego na takim poziomie, na jakim jesteśmy w stanie. W 

naszej wiedzy wciąż czegoś brakuje. 

Zamilkł na chwilę, potem dodał: - Jeszcze nie jestem pewny dlaczego, ale musimy pojechać do Azji... 

gdzieś w pobliże Tybetu. Coś się tam dzieje. Coś, o czym musimy wiedzieć. 

Byłem zaskoczony. Natalie powiedziała to samo. 

Wil znów ostrożnie podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. 

- Czemu  ciągle  patrzysz  przez  to  okno?  -  spytałem.  -  I  czemu  wślizgnąłeś  się  do  domu?  Dlaczego  po 

prostu nie zapukałeś? Co się dzieje? 

background image

 

10

- Prawdopodobnie  nic  -  odparł.  -  Chociaż  dziś  wydawało  mi  się,  że  ktoś  mnie  śledzi,  ale  nie  mam 

pewności. 

Podszedł  znów  blisko  mnie.  -  Nie  mogę  ci  teraz  wszystkiego  wyjaśnić.  Sam  nie  jestem  pewny,  co  się 

dzieje. Jednak jest takie miejsce w Azji, które musimy odnaleźć. Czy możesz się ze mną spotkać szesnastego 

w hotelu „Himalaje" w Katmandu? 

-

 

Zaczekaj no chwilkę, Wil! Wil, ja tu mam robotę. Muszę... 

Spojrzał  na  mnie  z  wyrazem,  którego  nigdy  w  życiu  nie  widziałem  na  niczyjej  twarzy.  Była  to 

mieszanina pragnienia przygody i absolutnego zdecydowania. - W porządku - powiedział. - Jeśli cię tam nie 

będzie  szesnastego,  to  cię  nie  będzie.  Ale  jeśli  przyjedziesz,  pamiętaj,  bądź  maksymalnie  czujny.  Coś  się 

wydarzy. 

Rzeczywiście dawał mi wybór, ale równocześnie szeroko się uśmiechał. 

Odwróciłem wzrok. Ja nie byłem uradowany. Nie chciałem nigdzie jechać. 

 

Następnego  ranka  zdecydowałem,  że  nikomu  poza  Charlene  nie  powiem  o  tym,  gdzie  jadę.  Jedyny 

problem  był  w  tym,  że  Charlene  miała  teraz  zlecenie  za  granicą  i  nie  mogłem  z  nią  bezpośrednio 

porozmawiać. Mogłem jej najwyżej wysłać e-maila. 

Podszedłem  do  komputera  i  wysłałem  wiadomość,  jak  zwykle  zastanawiając  się  przy  tym  nad 

bezpieczeństwem Internetu. 

Przecież hakerzy potrafią wchodzić do najlepiej strzeżonych systemów rządu i wielkich korporacji. Jak 

łatwe musi być przejęcie elektronicznego listu... Zwłaszcza gdy ma się w pamięci, że Internet powstał przy 

Departamencie Obrony jako łącze z ich tajnymi grupami badawczymi na wielkich uniwersytetach. Czy cały 

Internet jest monitorowany? Odsunąłem od siebie tę myśl, stwierdzając, że jest głupia. Przecież mój list jest 

jednym z dziesiątków milionów. Kto by się nim interesował? 

Kiedy  już  byłem  przy  komputerze,  zamówiłem  lot  do  Katmandu  w  Nepalu  na  szesnastego  i  pokój  w 

hotelu  „Himalaje".  Będę  musiał  wyjechać  za  dwa  dni,  myślałem,  strasznie  mało  czasu  na  jakiekolwiek 

przygotowania.  Pokręciłem  głową.    Część  mnie  była  oczywiście  zafascynowana  pomysłem  odwiedzenia 

Tybetu. Wiedziałem, że to jeden z najpiękniejszych i najbardziej tajemniczych krajów świata. Ale był to też 

kraj pod kontrolą chińskiego rządu i wiedziałem doskonale, że może tam być niebezpiecznie. Postanowiłem, 

ż

e posunę się tylko tak daleko, jak będzie to bezpieczne. Koniec z przygodami ponad moje siły i ładowaniem 

się w sytuacje, nad którymi nie mam kontroli. 

Wil opuścił mój dom tak szybko, jak się pojawił. Nie powiedział mi nic więcej, a ja miałem w głowie 

setki pytań. Co wiedział o tym miejscu w pobliżu Tybetu? I dlaczego dorastająca dziewczynka też mi kazała 

tam jechać? Wil był bardzo ostrożny. Dlaczego? Nie zamierzałem wychylać nosa z Katmandu, zanim się tego 

nie dowiem. 

background image

 

11

Kiedy nadszedł dzień wyjazdu, starałem się być bardzo czujny podczas lotu do Frankfurtu, dalej do New 

Dehli, a w końcu do Katmandu, ale nie zdarzyło się nic specjalnego. W hotelu „Himalaje" zameldowałem się 

pod  własnym  nazwiskiem,  zostawiłem  rzeczy  w  pokoju  i  poszedłem  się  rozejrzeć.  Wylądowałem  w 

hotelowym lobby. Siedziałem tam, oczekując, że w każdej chwili pojawi się Wil, ale nic się nie wydarzyło. 

Po  godzinie  pomyślałem,  że  pójdę  na  basen.  Na  dworze  było  dość  chłodno,  ale  słońce  jasno  świeciło  i 

wiedziałem, że świeże powietrze pomoże mi przyzwyczaić się do wysokości. 

Basen znajdował się pomiędzy ułożonymi w kształcie litery L skrzydłami hotelu. Wokół niego siedziało 

więcej łudzi, niż mogłem przypuszczać, choć prawie nikt ze sobą nie rozmawiał. Kiedy zająłem krzesło przy 

jednym  ze  stolików,  zauważyłem,  że  ludzie  siedzący  wokół  -  w  większości  Azjaci,  a  wśród  nich  kilku 

Europejczyków - musieli być albo bardzo zestresowani, albo tęsknili za domem. Marszczyli gniewnie brwi, 

nieprzyjemnie  warczeli  na  hotelową  obsługę,  zamawiając  drinki  i  gazety,  za  wszelką  cenę  unikali 

wzrokowego kontaktu. 

Powoli wpłynęło to i na mój nastrój. Proszę, no to jestem, myślałem, skulony w kolejnym hotelu gdzieś 

w świecie, bez choćby jednej przyjaznej duszy w pobliżu. Wziąłem głęboki oddech i przypomniałem sobie o 

napomnieniu Wiła, by zachować czujność. Wiedziałem, że chodziło mu o subtelne znaki synchronii, o owe 

tajemnicze zbiegi okoliczności, które mogą się pojawić ni stąd, ni zowąd i w ciągu sekundy zmienić kierunek 

całego życia. 

Dostrzeganie tych tajemniczych znaków i postępowanie zgodnie z nimi było głównym doświadczeniem 

duchowym,  bezpośrednim  dowodem  na  to,  że  za  ludzkimi  losami  kryje się coś głębszego. Problemem była 

dla  mnie  zawsze  sporadyczna  natura  owych  zjawisk;  przez  jakiś  czas  prowadziły  nas  wyraźnie,  a  potem 

znikały równie szybko, jak się pojawiły. 

Kiedy rozglądałem się wokół, mój wzrok padł na wysokiego mężczyznę o czarnych włosach, który właśnie 

pojawił się w drzwiach i szedł jakby prosto ku mnie. Ubrany był w luźne spodnie i stylowy biały sweter, pod 

pachą miał zwiniętą gazetę. Przeszedł wzdłuż rzędu krzeseł i usiadł przy stoliku tuż po mojej prawej ręce. 

Rozkładając gazetę, rozejrzał się, skinął mi głową i uśmiechnął się szeroko. Potem zawołał kelnera i zamówił 

wodę. Wyglądał na Azjatę, ale mówił czystym angielskim bez śladu akcentu. Kiedy przyniesiono mu wodę, 

podpisał rachunek i zaczął czytać. Było w tym człowieku coś niezwykle atrakcyjnego, ale nie potrafiłem 

określić dokładnie co. Po prostu promieniował dobrym samopoczuciem i energią. Od czasu do czasu 

przerywał czytanie i rozglądał się wokół z uśmiechem. W pewnej chwili napotkał wzrok skrzywionego 

dżentelmena, który siedział na wprost mnie. Spodziewałem się, że ten smutny natychmiast odwróci wzrok, 

ale on odwzajemnił uśmiech czarnowłosego mężczyzny i zaczęli ze sobą rozmawiać. Wydawało mi się, że po 

nepalsku. W pewnej chwili nawet wybuchnęli śmiechem. Jakby przyciągnięci ich rozmową ludzie przy kilku 

sąsiednich stolikach przyłączyli się, ktoś rzucił jakiś dowcip, i teraz już całe towarzystwo śmiało się w 

najlepsze. 

background image

 

12

Przyglądałem się tej scenie z dużym zainteresowaniem. Coś się tu dzieje, myślałem. Nastrój wokół nagle 

uległ zmianie. 

-

 

O mój Boże - czarnowłosy mężczyzna zwrócił się teraz do mnie po angielsku. - Widział pan to? 

Rozejrzałem się. Wszyscy wrócili już do czytania, a on pokazywał mi coś w swojej gazecie, 

równocześnie przysuwając swoje krzesło bliżej mojego. 

- Podano wyniki kolejnych badań nad mocą modlitwy. To fascynujące - powiedział. 

- A co odkryto? - spytałem. 

-

 

Studiowano  efekty,  jakie  przynosi  modlitwa  za  ludzi  mających  problemy  ze  zdrowiem. 

Udowodniono, że pacjenci, za których ktoś regularnie się modli, mają mniej komplikacji i szybciej wracają 

do  zdrowia,  nawet  wtedy,  gdy  nie  wiedzą,  że  w  ich  intencji  są  odmawiane  modlitwy.  To  niepodważalny 

dowód  na  to,  że  moc  modlitwy  jest  autentyczna.  Odkryto  jednak  coś  jeszcze.  Najbardziej  „efektywne" 

modlitwy nie miały formy prośby, ale stwierdzenia faktu. 

-

 

Nie bardzo rozumiem, co ma pan na myśli - powiedziałem. 

Patrzył  na  mnie  krystalicznie  błękitnymi  oczami.  -  Testy  przeprowadzono  w  dwóch  modlących  się 

grupach. Pierwsza po prostu prosiła Boga, czy też boską moc o interwencję, o pomoc dla chorej osoby. Druga 

jedynie stwierdzała z wiarą, że Bóg pomoże choremu. Rozumie pan różnicę? 

-

 

Wciąż nie jestem pewien. 

-

 

Modlitwa,  która  prosi  Boga  o  interwencję,  zakłada,  że  Bóg  może  to  uczynić,  ale  tylko  wtedy,  jeśli 

przychyli  się  do  naszej  prośby.  Zakłada  tym  samym,  że  nie  mamy  żadnej  innej  roli  do  odegrania,  możemy 

tylko prosić. Ta druga forma modlitwy przyjmuje, że Bóg jest gotowy i chętny nam pomóc, ale tak ustanowił 

prawa  ludzkiej  egzystencji,  że  to,  czy  prośba  zostanie  spełniona,  w  pewnym  stopniu  zależy  od  siły  naszej 

wiary, iż tale się stanie. Tak więc modlitwa powinna być potwierdzeniem, które wyraża owo przekonanie i 

wiarę. W opisywanych badaniach właśnie ten rodzaj modlitwy przynosił najlepsze rezultaty. 

Skinąłem głową. Zaczynałem wreszcie pojmować. 

Mężczyzna  odwrócił  na  chwilę  wzrok,  jakby  się  nad  czymś  zastanawiał,  potem  znów  się  odezwał.  - 

Wszystkie  wielkie  modlitwy  w  Biblii  to  nie  prośby,  lecz  afirmacje.  Proszę  sobie przypomnieć Ojcze Nasz: 

„święć się wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i wybacz 

nam  nasze  winy".  Nie  mówi  się  „proszę,  czy  moglibyśmy  może  dostać  trochę  jedzenia"  i  nie  mówi  się 

„prosimy,  byś  nam  wybaczył".  Ta  modlitwa  jedynie  potwierdza,  że  tak  ma  się  stać,  a  my  wierząc,  iż  się 

stanie, sprawiamy to. 

Znów  zamilkł,  jakby  oczekiwał  mojego  pytania.  Wciąż  się  uśmiechał.  I  ja  musiałem  się  uśmiechnąć. 

Jego dobry humor był zaraźliwy. 

-

 

Niektórzy  naukowcy  wysuwają  teorie  -  mówił  dalej  -  że  te  wyniki  sugerują  coś  więcej,  coś,  co  ma 

głębokie  znaczenie  dla  każdego  żyjącego  człowieka.  Utrzymują,  że  jeśli to nasze oczekiwania, nasza wiara 

sprawia,  iż  modlitwy  się  „sprawdzają",  znaczy  to,  że  każdy  z  nas  przez  cały  czas  wysyła  w  świat  energię 

background image

 

13

swoich modlitw, czy sobie z tego zdaje sprawę, czy nie. Czy widzi pan, jak bardzo jest to prawdziwe? - Tym 

razem  ciągnął  dalej,  nie  czekając  na  moją  odpowiedź.  -  Jeśli  modlitwa  jest  afirmacją  opartą  na  naszych 

oczekiwaniach,  na  naszej  wierze,  to  w  takim  razie  wszystkie  nasze  oczekiwania  mają  moc  modlitwy.  Tak 

naprawdę wszyscy się cały czas modlimy o jakąś przyszłość dla siebie i innych, tyle, że nie jesteśmy tego w 

pełni świadomi. - Spojrzał na mnie, jakby właśnie zdetonował bombę. - Wyobraża pan sobie, co to znaczy? 

W  tej  chwili  nauka  potwierdza  myśli  najbardziej  ezoterycznych  mistyków  wszystkich  religii.  Oni  wszyscy 

twierdzili,  iż  posiadamy  mentalny  i  duchowy  wpływ  na  to,  co  się  dzieje  w  naszym  życiu.  Pamięta  pan 

ewangeliczną  przypowieść  o  wierze  wielkości  ziarnka  gorczycy,  która  potrafi  przesunąć  góry?  A  jeśli  ta 

umiejętność  to  właśnie  sekret  prawdziwego  życiowego  sukcesu,  sekret  tworzenia  prawdziwej  wspólnoty?  - 

Zmrużył  oczy,  jakby  wiedział  więcej,  niż  mógł  powiedzieć.  -  Wszyscy  musimy  zrozumieć,  jak  to  działa. 

Najwyższy czas. 

Odwzajemniłem  jego  uśmiech  zaintrygowany  tym,  co  powiedział.  Byłem  wciąż  zdziwiony  zmianą 

atmosfery wokół basenu. W pewnej chwili instynktownie spojrzałem w lewo, jak to się czasem dzieje, gdy 

czujemy, że ktoś na nas patrzy. Rzeczywiście, ktoś z obsługi basenu wpatrywał się we mnie zza wejściowych 

drzwi.  Gdy  nasze  oczy  się  spotkały,  mężczyzna  szybko  odwrócił  wzrok  i  zaczął  iść  chodnikiem 

prowadzącym do windy. 

-

 

Przepraszam  pana  -  usłyszałem  głos  tuż  za  sobą.  Gdy  się  obejrzałem,  stwierdziłem,  że  to  inny  boy 

hotelowy. - Czy podać panu coś od picia? 

-

 

Nie, dziękuję - odarłem. - Jeszcze nie teraz. 

Kiedy  poszukałem  wzrokiem  tego  pierwszego  człowieka,  już  go  nie  było.  Jeszcze  przez  chwilę 

obserwowałem teren, a kiedy w końcu spojrzałem w prawo, gdzie siedział mój czarnowłosy rozmówca, jego 

też  nie  było.  Wstałem  i  spytałem  mężczyzny  przy  sąsiednim  stoliku,  czy  nie  widział  przypadkiem,  w którą 

stronę odszedł ten pan w białym swetrze z gazetą. Pokręcił głową i odwrócił wzrok. 

 

Przez resztę popołudnia nie wychodziłem z mojego pokoju. Wydarzenia przy basenie były niejasne. Kim 

był  człowiek,  który  opowiadał  mi  o  modlitwie?  Czy  z  tą  informacją  związana  była  jakaś  synchronia?  1 

dlaczego ten facet z obsługi tak się na mnie gapił? No i gdzie jest Wil? 

O  zmierzchu,  po  długiej  drzemce,  znów  wyszedłem.  Zdecydowałem  się  pójść  do  oddalonej  o  kilka 

przecznic restauracji, o której wcześniej wspominał jeden z gości. 

-

 

Bardzo blisko. Absolutnie bezpiecznie - zapewnił mnie portier, gdy spytałem go, jak się tam dostać. - 

Bez problemu. 

Wyszedłem z hotelu, na dworze powoli zapadał zmrok. Wciąż rozglądałem się za Wiłem. Na ulicy był 

taki  tłum,  że  musiałem  się  przepychać.  W  restauracji  wskazano  mi  niewielki  narożny  stolik  na  wolnym 

powietrzu,  tuż przy wysokim, żelaznym ogrodzeniu, które oddzielało lokal od ulicy. Jadłem powoli obiad i 

czytałem angielską gazetę, zajmując stolik przez ponad godzinę. 

background image

 

14

W  pewnej  chwili  poczułem  się  nieswojo.  Znów  wydało  mi  się,  że  ktoś  się  we  mnie  wpatruje,  tyle  że 

nikogo nie dostrzegłem. Rozejrzałem się po sąsiednich stolikach, ale nikt nie zwracał na mnie najmniejszej 

uwagi.  Wstając,  wyjrzałem  przez  ogrodzenie  na  ludzi  na  ulicy.  Nic.  Wciąż  próbując  otrząsnąć  się  z  tego 

głupiego uczucia, zapłaciłem rachunek i ruszyłem z powrotem do hotelu. 

Kiedy zbliżałem się już do wejścia, kątem oka dostrzegłem sylwetkę mężczyzny ukrytego za rzędem 

krzewów o jakieś dwadzieścia stóp ode mnie. Nasze oczy się spotkały, zrobił krok w moją stronę. 

Odwróciłem głowę i już miałem iść dalej, gdy zdałem sobie sprawę, że to ten sam człowiek co wcześniej przy 

basenie, tyle że teraz był ubrany w dżinsy i gładką niebieską koszulę. Miał może trzydzieści lat, lecz bardzo 

poważne oczy. Ruszyłem przed siebie szybkim krokiem. 

-

 

Proszę pana! - zawołał za mną. Szedłem dalej. 

-

 

Proszę - powiedział. - Muszę z panem porozmawiać. Przeszedłem jeszcze kilka kroków, by znaleźć się 

w zasięgu wzroku portiera i obsługi hotelu, potem przystanąłem. - O co chodzi? - spytałem. 

Podszedł bliżej, niemal zgiął się w ukłonie. - Jest pan chyba kimś, kogo miałem tu spotkać. Czy zna pan 

Wilsona Jamesa? 

-

 

Wiła? Oczywiście. Gdzie on jest? 

-

 

Nie  mógł  przyjechać.  Poprosił  mnie,  żebym  to  ja  się  z  panem  spotkał.  -  Wyciągnął  rękę,  którą 

uścisnąłem z wahaniem, podałem mu swoje imię. 

- Ja jestem Yin Doloe - odpowiedział. 

- Pracujesz w tym hotelu? - spytałem. 

-

 

Nie,  przepraszam.  Pracuje  tu  mój  znajomy.  Pożyczyłem  od  niego  uniform,  żeby  się  móc  rozejrzeć. 

Chciałem się upewnić, że tu jesteś. 

Przyjrzałem  mu  się  bliżej.  Instynkt  podpowiadał  mi,  że  mówi  prawdę.  Ale  po  co  ta  cała  konspiracja? 

Dlaczego po prostu nie podszedł do mnie tam, przy basenie, i nie spytał, jak się nazywam? 

-

 

A co zatrzymało Wiła? - spytałem. 

-

 

Nie  jestem  pewien.  Poprosił,  żebym  cię  odnalazł  i  zabrał  do  Lhasy.  Myślę,  że  planuje  spotkać  się  z 

tobą właśnie tam. 

Odwróciłem  wzrok.  Sprawy  znów  zaczynały  wyglądać  niewyraźnie.  Spojrzałem  na  Yina  i 

powiedziałem: - Nie jestem pewien, czy chcę tam jechać. Dlaczego Wil sam do mnie nie zadzwonił? 

-

 

Na  pewno  miał  ważny  powód  - odparł Yin i podszedł do mnie jeszcze o krok. - Wil bardzo nalegał, 

ż

ebym cię do niego przywiózł. On cię potrzebuje. - Oczy Yina błagały. - Czy możemy wyruszyć jutro? 

-

 

Tak - powiedziałem. - Może byś wszedł do hotelu, napijemy się kawy i pogadamy? Rozglądał się 

wokół, jakby się czegoś bał. - Proszę, przyjdę jutro rano, o ósmej. Wil już załatwił 

dla ciebie bilet i wizę - uśmiechnął się i pospiesznie odszedł, zanim zdążyłem zaprotestować. 

background image

 

15

O  7.55  wyszedłem  na  ulicę  tylko  z  jednym  podróżnym  workiem.  W  hotelu  zgodzono  się  przechować 

resztę  moich  rzeczy.  Planowałem  wrócić  nie  dalej  jak  za  tydzień,  jeśli  oczywiście  nie  wydarzy  się  nic 

nieprzewidzianego. W takim wypadku postanowiłem wracać natychmiast. 

Punktualnie o ósmej Yin podjechał starą toyotą i ruszyliśmy w stronę lotniska. Podczas całej drogi Yin 

był bardzo serdeczny, ale uparcie twierdził, że nie wie nic więcej o Wilu. Miałem ochotę opowiedzieć mu o 

tym, co Natalie mówiła o tajemniczym miejscu w centralnej Azji i o tym, co Wil powiedział tamtej nocy w 

moim domu, choćby po to, by zobaczyć jego reakcję. Jednak postanowiłem tego nie robić. Pomyślałem, że 

lepiej bacznie obserwować Yina i poczekać, co się będzie działo na lotnisku. 

Okazało  się,  że  rzeczywiście  czekał  wykupiony  na  moje  nazwisko  bilet  na  lot  do  Lhasy.  Rozejrzałem 

się,  chcąc  wybadać  sytuację.  Wszystko  wyglądało  najnormalniej  w  świecie.  Yin  się  uśmiechał,  był  w 

ś

wietnym nastroju. Niestety, nie można było tego powiedzieć o kasjerce. Mówiła bardzo słabo po angielsku i 

miała mnóstwo pytań. Kiedy kazała mi po raz kolejny pokazać paszport, strasznie mnie zdenerwowała i coś 

niegrzecznie  odburknąłem.  Wtedy  przestała  pracować  i  wpatrywała  się  we  mnie  z  takim  wyrazem  twarzy, 

jakby  miała  zamiar  w  ogóle  odmówić  mi  wydania  tego  biletu.  W  tym  momencie  do  akcji  wkroczył  Yin. 

Zaczął  coś  do  niej  mówić  łagodnym  tonem  w  jej  ojczystym  nepalskim.  Po  kilku  minutach  kasjerka  się 

rozluźniła.  Co  prawda  nie  zaszczyciła  mnie  już  choćby  spojrzeniem,  ale  z  Yinem  rozmawiała  bardzo miło, 

nawet  się  w  pewnej  chwili  roześmiała.  Kilka  minut  później  mieliśmy  już  bilety  i  karty  pokładowe  i 

siedzieliśmy  w  małej  kafejce  w  pobliżu  naszego  wejścia  do  samolotu.  Wszędzie  czuć  było  bardzo  silny 

zapach papierosów. 

-

 

Masz w sobie wiele gniewu - powiedział Yin. - I nie używasz zbyt dobrze swojej energii. Zaskoczył 

mnie. - O czym ty mówisz? 

Spojrzał  na  mnie  bardzo  łagodnie.  -  Mam  na  myśli  to,  że  nie  pomogłeś  tej  kobiecie  przy  kasie  w  jej 

złym nastroju. 

Natychmiast  zrozumiałem,  do  czego  zmierza.  W  Peru  Ósme  Wtajemniczenie  opisywało  metodę 

wspomagania innych i podnoszenia ich energii poprzez skupianie wzroku na ich twarzy w określony sposób. 

-

 

Znasz Wtajemniczenia? - spytałem. 

Yin skinął głową, wciąż na mnie patrząc. - Tak - potwierdził. - Jest jednak coś więcej. 

-

 

Pamiętanie o tym, by wysyłać energię nie jest takie proste - powiedziałem, broniąc się. 

Yin  odezwał  się  niezwykle  delikatnym  tonem:  -  Musisz  jednak  zdawać  sobie  sprawę,  że  i  tak  na  nią 

wpływałeś swoją energią, czy to świadomie, czy nie. Ważne jest to, w jaki sposób ustawiasz swoje... pole... 

pole...  -  Yin  z  trudem  szukał  angielskiego  słowa.  -  Pole  intencji  -  powiedział  w końcu. -Wiesz, swoje pole 

modlitwy. 

Spojrzałem  na  niego  zdziwiony.  Yin  zdawał  się  opisywać  modlitwę  w  taki  sam  sposób,  jak  robił  to 

ciemnowłosy mężczyzna przy basenie. 

- A o czym dokładnie mówisz? - spytałem. 

background image

 

16

- Czy  byłeś  kiedyś  w  pokoju  pełnym  ludzi,  gdzie  energia  i  nastrój  były  bardzo  niskie,  a  potem  nagle 

wszedł  ktoś  i  natychmiast  i  nastrój,  i  energia  się  podniosły?  Tylko  przez  fakt,  że  ten  ktoś  wszedł.  Pole 

energetyczne takiej osoby poprzedza ją i wpływa na wszystkich innych. 

- Tak  -  potwierdziłem.  -  Wiem,  co  masz  na  myśli.  Spojrzał  na  mnie  poważnie.  -  Jeśli  chcesz  znaleźć 

Shambhalę, to musisz się nauczyć właśnie tego. Świadomie. 

- Shambhalę? O czym ty mówisz? - wybuchnąłem. 

Twarz  Yina  pobladła,  wyraźnie  się  speszył.  Potrząsnął  głową,  jakby  sam  siebie  ganił  za  to,  że  się 

wygadał i ujawnił coś, czego nie powinien. 

-

 

Nieważne - powiedział w końcu. - To nie moja sprawa. To Wil musi ci wszystko wyjaśnić... Zaczęła 

się już ustawiać kolejka do wejścia, więc Yin wstał i zabrał swoje rzeczy. A ja łamałem 

sobie głowę, starając się sobie przypomnieć, skąd znam to słowo. W końcu mi się udało. Shambhala to była 

mityczna wspólnota opisywana w buddyjskich księgach tybetańskich. Na tych samych legendach opierały się 

historie o krainie Shangri-La. 

Spojrzałem na Yina. - To miejsce to mit... prawda? - spytałem. 

Ale on tylko podał stewardowi swój bilet i poszedł dalej. 

 

Podczas lotu do Lhasy Yin i ja siedzieliśmy w różnych sektorach samolotu, co dało mi czas na myślenie. 

Wiedziałem tylko, że Shambhala miała wielkie znaczenie dla tybetańskich buddystów. Ich starożytne księgi 

opisywały ją jako święte miasto zbudowane z diamentów i złota, pełne mnichów, łamów i adeptów wiedzy, 

ukryte  gdzieś  w  przepastnych,  nie  zamieszkanych  rejonach  północnego  Tybetu  czy  Chin.  Ostatnio  jednak 

większość  buddystów  mówiła  o  Shambhali  jedynie  w  kategoriach  symbolicznych,  jako  o  czymś,  co 

reprezentuje pewien duchowy stan umysłu, a nie rzeczywiste miejsce. 

z  kieszeni  na  oparciu  siedzenia  wyciągnąłem  broszurkę  o  Tybecie,  mając  nadzieję,  że  dowiem  się  czegoś 

więcej o jego geografii. Przeczytałem, że graniczący z Chinami od północy, a z Nepalem od południa Tybet 

to wielki płaskowyż i tylko niektóre rejony są położone niżej niż sześć tysięcy stóp nad poziomem morza. Na 

jego  południowej  granicy  leżą  Himalaje,  w  tym  Mount  Everest,  na  granicy  północnej  zaś,  już  po  stronie 

chińskiej,  znajdują  się  rozległe  góry  Kunlun.  Między  nimi  są  głębokie  doliny,  rwące  rzeki  i  setki  mil 

kwadratowych  skalistej  tundry.  Najżyźniejszy  i  najgęściej  zaludniony  musi  być  wschodni  Tybet.  Północ  i 

zachód  są  górzyste  i  dzikie,  jest  tam  tylko  kilka  dróg,  wszystkie  żwirowe.  Wyglądało  na  to,  że  do 

zachodniego Tybetu prowadzą tylko dwie główne trasy - droga północna używana głównie przez ciężarówki i 

droga  południowa,  która  prowadzi  wzdłuż  Himalajów,  a  uczęszczana  jest  przez  pielgrzymów,  którzy  chcą 

dotrzeć  do  świętych  miejsc  jak  Mount  Everest,  jezioro  Manasarovar,  Mount  Kailash  i  jeszcze  dalej,  do 

tajemniczego Kunlunu. 

Podniosłem  wzrok  znad  lektury.  Lecieliśmy  już  na  wysokości  trzydziestu  pięciu  tysięcy  stóp  i 

zaczynałem odczuwać wyraźną zmianę temperatury i energii na zewnątrz. Pode mną wyrastały zamarznięte, 

background image

 

17

skaliste  szczyty  Himalajów,  obramowane  przejrzystym  błękitem  nieba.  Przelecieliśmy  właśnie  nad  samym 

szczytem Mount Everestu i znaleźliśmy się nad obszarem Tybetu - krainą śniegu, dachem świata. Ojczyzną 

ludzi poszukujących duchowej prawdy. Kiedy patrzyłem na dół na zielone doliny i skaliste niziny otoczone 

górami, nie mogłem powstrzymać zachwytu nad pięknem i tajemniczością tej ziemi. Jaka szkoda, że znajduje 

się  teraz  pod  brutalną  okupacją  totalitarnego  rządu  Chin.  Co  ja  tu  w  ogóle  robię?  -  zastanawiałem  się. 

Odwróciłem głowę i odnalazłem wzrokiem Yina, który siedział cztery rzędy za mną. Niepokoiło mnie, że był 

taki  skryty.  Znów  postanowiłem,  że  będę  bardzo  ostrożny.  Nie  wyjadę  nigdzie  dalej  poza  Lhasę,  jeśli  nie 

otrzymam pełnych wyjaśnień. 

Kiedy wylądowaliśmy w Lhasie, Yin wciąż odmawiał jakiejkolwiek rozmowy o Shambhali, powtarzając 

uporczywie,  że  wkrótce  spotkamy  się  z  Wiłem  i  on  mi  wszystko  opowie.  Wsiedliśmy  do  taksówki  i 

pojechaliśmy  do niewielkiego hoteliku w pobliżu centrum, gdzie miał na nas czekać Wil. Spostrzegłem, że 

Yin mi się przypatruje. 

-

 

O co chodzi? - spytałem. 

-

 

Tylko sprawdzałem, jak sobie radzisz z wysokością - powiedział. - Lhasa leży dwanaście tysięcy stóp 

nad poziomem morza. Przez jakiś czas musisz na siebie uważać. 

Skinąłem  głową  wdzięczny  za  jego  troskę,  ale  zwykle  łatwo  się  przystosowywałem  do  dużych 

wysokości.  Właśnie  miałem  to  powiedzieć,  kiedy  zobaczyłem  w  oddali  olbrzymią,  przypominającą  fortecę 

budowlę. 

-

 

To  jest  pałac  Potala  -  powiedział  Yin.  -  Chciałem,  żebyś  go  zobaczył.  To  był  dom  dalajlamy, zanim 

udał się na wygnanie. Teraz symbolizuje walkę narodu tybetańskiego z chińską okupacją. 

Odwrócił  głowę  i  milczał  aż  do  chwili,  gdy  taksówka  się  zatrzymała.  Nie  przed  samym  hotelem,  ale 

jakieś sto stóp dalej, w dole ulicy. 

-

 

Wil powinien już tu być - powiedział Yin, otwierając drzwi. - Poczekaj w samochodzie, a ja pójdę i 

sprawdzę. 

Ale  zamiast  iść  w  stronę  budynku,  zatrzymał  się  przy  taksówce  i  uważnie  obserwował  drzwi  hotelu. 

Dostrzegłem  jego  wzrok  i  też  spojrzałem  w  tym  kierunku.  Ulica  była  pełna Tybetańczyków i turystów, ale 

wszystko  wydawało  się  w  porządku.  I  wtedy  mój  wzrok  padł  na  niskiego  mężczyznę  stojącego  za  rogiem. 

Miał przed sobą jakąś gazetę, ale nie czytał, tylko bacznie przyglądał się okolicy. 

Yin spojrzał na samochody zaparkowane na zakręcie po drugiej stronie ulicy. Jego wzrok zatrzymał się 

na starym brązowym sedanie, w którym siedziało kilku mężczyzn w garniturach. Yin powiedział coś szybko 

do kierowcy taksówki, wsiadając znów do środka, a ten spojrzał na nas podejrzliwie w lusterku i podjechał do 

następnego  skrzyżowania.  Kiedy  przejeżdżaliśmy  obok  zaparkowanego  sedana,  Yin  pochylił  się  nisko,  by 

siedzący w środku nie mogli go zauważyć. 

-

 

O co chodzi? - spytałem. 

background image

 

18

Yin zignorował moje pytanie i kazał kierowcy skręcić w lewo i wjechać do centrum. 

Chwyciłem go za ramię. - Yin, powiedz mi, co się dzieje. Co to byli za faceci? 

-

 

Nie wiem - powiedział - ale Wiła by tam i tak nie było. Jest jeszcze jedno miejsce, gdzie mógł pójść. 

Odwróć się i sprawdź, czy nie jesteśmy śledzeni. 

Spojrzałem  w  tył, a Yin dawał taksówkarzowi dalsze wskazówki. Jechało za nami kilka samochodów, 

ale w pewnym momencie wszystkie skręciły. Nie zauważyłem brązowego sedana. 

- I co, widzisz coś z tyłu? - spytał Yin, sam się odwracając, by sprawdzić. 

- Raczej nie - odparłem. 

Miałem  go  znów  zapytać,  o  co  w  tym  wszystkim  chodzi,  kiedy  zauważyłem,  że  ręce  mu  się  trzęsą. 

Uważnie  przyjrzałem  się  jego  twarzy.  Była  blada  i  pokryta  kropelkami  potu.  Zrozumiałem,  że  jest 

przerażony.  Natychmiast  i  ja  poczułem  zimny  dreszcz  strachu.  Zanim  zdążyłem  się  odezwać,  Yin  wskazał 

kierowcy  miejsce,  gdzie  ma  się  zatrzymać  i  dosłownie  wypchnął  mnie  z  samochodu  razem  z  moim 

podróżnym workiem. Ruszyliśmy szybko niewielką uliczką i skręciliśmy w wąską alejkę. 

Przeszliśmy może kilkaset stóp i Yin przywarł do ściany. Ja też. Bez ruchu wpatrywaliśmy się w ulicę, skąd 

właśnie przyszliśmy. Żaden z nas nie powiedział słowa. 

Kiedy mogliśmy być prawie pewni, że nikt za nami nie idzie, Yin poprowadził mnie jeszcze kawałek i 

zapukał do drzwi jednego z domów. Nikt się nie odezwał, ale w zupełnej ciszy zamek w drzwiach otworzył 

się od środka. 

-

 

Zaczekaj tu - rzucił Yin. - Zaraz wrócę. 

Szybko wszedł do domu i bezszelestnie zamknął drzwi. Kiedy usłyszałem odgłos przekręcanego zamka, 

ogarnęła  mnie  panika.  Co  teraz?  Yin  był  przerażony.  Czy  mnie  tu  porzucił?  Spojrzałem  w  dół  alejki  w 

kierunku  hałaśliwej  ulicy.  Tego  właśnie  najbardziej  się  bałem.  Ktoś  poszukiwał  Yina,  a  może  i  Wiła.  Nie 

miałem  pojęcia,  w  co  się  znów  pakuję!  A  potem  pomyślałem,  że  może  byłoby  lepiej,  gdyby  Yin  zniknął. 

Wtedy wróciłbym na ulicę i wmieszał się w tłum, a potem znalazłbym drogę na lotnisko. Mógłbym jedynie 

wrócić prosto do domu. I byłbym absolutnie usprawiedliwiony. Nie musiałbym szukać Wiła i wdawać się w 

jakąś kolejną awanturę. 

Drzwi nagle się otworzyły, Yin wyślizgnął się z nich i zamek znów przekręcono. 

-

 

Wil zostawił wiadomość - powiedział cicho. - Idziemy. 

Przeszliśmy  jeszcze  kawałek,  potem  przycupnęliśmy  między  dwoma  pojemnikami  na  śmieci  i  Yin 

otworzył  kopertę. Wyjął z niej kawałek kartki. Patrzyłem, jak czyta. Zdawało mi się, że jego twarz jeszcze 

bardziej pobladła. Kiedy skończył, podał mi kartkę. 

-

 

Co tam jest? - spytałem, sięgając po nią i w tym momencie rozpoznałem pismo Wiła: 

Yin, jestem przekonany, że zostaniemy wpuszczeni do Shambhali. Ale muszą iść pierwszy. Jest niezwykle 

ważne,  żebyś  przywiózł  naszego  amerykańskiego przyjaciela najszybciej, jak tylko możesz. Wiesz, że dakini 

będą cię prowadzić. 

background image

 

19

Wil 

 

Spojrzałem na Yina, który przez chwilę wytrzymał mój wzrok, potem odwrócił głowę. 

-

 

Co to ma znaczyć „wpuszczeni do Shambhali?" On to rozumie dosłownie, tak? Chyba nie uważa, że to 

jest realne miejsce?! 

Yin wpatrywał się w ziemię. - Oczywiście, że Wil uważa, iż to prawdziwe miejsce - wyszeptał w końcu. 

-

 

A ty? - spytałem. 

Odwrócił wzrok z taką miną, jakby na ramionach dźwigał cały świat. 

- Tak... tak... - powiedział w końcu - tylko większości ludzi trudno sobie to miejsce w ogóle wyobrazić, 

a co dopiero, żeby próbować się tam dostać... Widać ani ja, ani ty nie możemy... - jego szept zamarł w pół 

słowa. 

- Yin,  musisz  mi  powiedzieć,  co  się  dzieje,  rozumiesz?  Co  robi  Wil?  Kim  są  ci  mężczyźni,  których 

widzieliśmy przed hotelem? 

Yin patrzył na mnie przez chwilę udręczonym wzrokiem, w końcu niechętnie powiedział: - Myślę, że to 

chińscy agenci służb specjalnych. 

- Co?! 

- Nie  wiem,  co  tu  robią.  Wygląda  na  to,  że  ich  uwagę  zwróciły  te  pogłoski  o  Shambhali.  Wielu 

tutejszych łamów ma świadomość, że w tym świętym miejscu zachodzą jakieś zmiany. Dużo się o tym mówi. 

- Co się zmienia? Powiedz. 

Yin  wziął  głęboki  oddech.  -  Chciałem,  żeby  to  Wil  ci  wytłumaczył...  ale  teraz  to  chyba  ja  muszę 

spróbować. Musisz zrozumieć, czym jest Shambhala. Ci, którzy tam mieszkają, to normalni ludzie urodzeni 

w  tym  świętym  miejscu,  ale  są  na  wyższym  stopniu  ewolucyjnego  rozwoju  niż  my.  Oni  pomagają 

utrzymywać wizję i energię całego świata. 

Pomyślałem  w  tym  momencie  o  Dziesiątym  Wtajemniczeniu.  -  Czy  oni  są  pewnego  rodzaju 

przewodnikami duchowymi? 

- Nie w takim sensie, jak myślisz - odparł Yin. - Oni nie są jak zmarli członkowie rodziny czy inne dusze 

w zaświatach, które pomagają nam z innego wymiaru. To ludzie, którzy żyją tutaj, na Ziemi. W Shambhali 

istnieje niezwykła wspólnota, oni żyją na wyższym stopniu rozwoju. To oni modelują... wymyślają to, co w 

pewnym momencie ludzkość osiągnie w rzeczywistości. 

- Gdzie jest to miejsce? 

- Nie wiem. 

- A znasz kogokolwiek, kto je naprawdę widział? 

- Też nie. Ale jako chłopiec byłem uczniem wielkiego lamy, który pewnego dnia ogłosił, że odchodzi do 

Shambhali i po wielu dniach uroczystości rzeczywiście odszedł. 

- A czy tam dotarł? 

background image

 

20

- Tego nikt nie wie. Zniknął i nigdy więcej nikt go już nie widział w Tybecie. 

-

 

W takim razie nikt nie ma dowodu na to, że miejsce naprawdę istnieje. Nikt tego nie wie na pewno? 

Yin przez chwilę milczał. - Mamy legendy... - wyszeptał w końcu. 

-

 

Kto „my"? 

Patrzył na mnie wymownie, bez słowa. Zrozumiałem, że obowiązuje go jakiś nakaz milczenia. - Ja nie 

mogę ci tego wyjawić - powiedział. - Jedynie przywódca naszej sekty, lama Rigden, może zdecydować, czy z 

tobą porozmawia. 

- Jakie to legendy? 

- Wolno  mi  powiedzieć  ci  tylko  tyle,  że  legendy  to  opowieści  pozostawione  przez  tych,  którzy  w 

przeszłości usiłowali wejść do Shambhali. Legendy mają setki lat. 

Yin zamierzał powiedzieć coś jeszcze, gdy naszą uwagę zwrócił dziwny dźwięk dobiegający od strony 

ulicy. Patrzyliśmy uważnie, ale niczego ani nikogo nie dostrzegliśmy. 

-

 

Zaczekaj tu - rzucił Yin. 

Znów zapukał do znajomych już drzwi i ponownie zniknął w środku. Tym razem wrócił bardzo szybko i 

poprowadził  mnie  do  zaparkowanego  z  tyłu  domu  starego,  zardzewiałego  dżipa  z  podartym  płóciennym 

dachem. Otworzył drzwi i dał mi znak, żebym wsiadł. 

-

 

No chodź - ponaglił. - Musimy się spieszyć. 

Wezwanie Shambhali 

 

Kiedy  Yin  wyjeżdżał  z  Lhasy,  siedziałem  w  milczeniu  i  zastanawiałem  się,  co  Wil  miał  na  myśli  w 

swoim liście. Dlaczego zdecydował się jechać sam? I kim byli owi „dakini"? Już miałem zapytać o to Yina, 

gdy nagle wojskowy łazik przejechał skrzyżowanie dosłownie na wprost nas. Aż podskoczyłem na ten widok. 

Poczułem, jak po plecach przebiegł mi dreszcz. Co ja wyprawiam? Przed chwilą widziałem tajnych agentów 

zaczajonych przed hotelem, w którym miałem się spotkać z Wiłem. Mogą nas wciąż szukać. 

-

 

Zaczekaj, Yin - powiedziałem. - Chcę wracać na lotnisko. To wszystko jest zbyt niebezpieczne jak na 

mój gust. 

Yin  rzucił  mi  przestraszone  spojrzenie.  -  Ale  co  z  Wiłem?  -  spytał.  -  Czytałeś  jego  list.  On  cię 

potrzebuje. 

- No cóż, on jest przyzwyczajony do takich sytuacji. I wcale nie jestem pewien, czy chciałby, żebym się 

narażał na takie niebezpieczeństwo. 

- I tak już jesteś w niebezpieczeństwie. Musimy się wydostać z Lhasy. 

- A gdzie jedziesz? - spytałem. 

- Do klasztoru lamy Rigdena, niedaleko Shigatse. Zrobi się późno, zanim tam dotrzemy. 

- A jest tam chociaż telefon? 

background image

 

21

-

 

Tak - odparł. - Mam nadzieję, że działa. Skinąłem 

głową, a Yin skupił się na prowadzeniu. 

No dobrze, myślałem. Wcale nie zaszkodzi znaleźć się jak najdalej stąd. A potem zaplanuję, jak wrócić 

do domu. 

Przez  wiele  godzin  podskakiwaliśmy  na  strasznie  wyboistej  drodze,  mijaliśmy  ciężarówki  i  stare 

samochody.  Krajobraz  tworzyła  mieszanka  paskudnych  placów  budowy  i  przepięknych  naturalnych 

widoków.  Już  po  zmroku  Yin  wjechał  na  podwórko  niewielkiego  betonowego  budynku.  Ogromny  kudłaty 

pies, przywiązany do drzwi warsztatu samochodowego, zaczął na nas szczekać jak opętany. 

-

 

Czy to jest siedziba lamy Rigdena? - spytałem. 

-

 

Ależ  skąd,  oczywiście,  że  nie  -  powiedział  Yin.  -  Ale  znam  tu  ludzi.  Możemy  dostać  benzynę  i 

jedzenie. Zaraz wrócę. 

Patrzyłem, jak Yin wchodzi po szerokich stopniach i puka do drzwi. Pojawiła się w nich starsza 

tybetańska kobieta i natychmiast zamknęła Yina w gorącym uścisku. Yin wskazał na mnie, uśmiechnął 

się i coś powiedział. Nie rozumiałem. Potem skinął na mnie, więc wysiadłem i wszedłem do domu. 

Po  chwili  usłyszeliśmy  cichy  odgłos  hamującego  na  zewnątrz  samochodu.  Yin  podskoczył  do  okna  i 

ostrożnie  wyjrzał  zza  zasłony.  Stanąłem  tuż  za  nim.  W  mroku  mogłem  dostrzec  czarny,  nie  oznakowany 

samochód stojący po drugiej stronie drogi, jakieś sto jardów od domu. 

- Kto to? - spytałem. 

- Nie wiem - powiedział Yin. - Idź do samochodu i przynieś nasze rzeczy. Tylko pospiesz się. 

Spojrzałem na niego zdziwiony. 

- W porządku - uspokoił mnie. Idź po rzeczy. Szybko. 

Wyszedłem  w  ciemność  i  podszedłem  do  naszego  dżipa.  Starałem  się  nie  patrzeć  na  zaparkowany 

samochód. Sięgnąłem przez otwarte okno, chwyciłem mój worek i torbę Yina i szybkim krokiem wróciłem 

do domu. Yin wciąż patrzył przez okno. 

-

 

O rany! - krzyknął nagle. - Jadą tu! 

Blask  reflektorów  oświetlił  okno  i  samochód  podjechał  niemal  pod  same  drzwi.  Yin  błyskawicznie 

wyrwał mi swój bagaż i pociągnął mnie za sobą do tylnego wyjścia. Wybiegliśmy w ciemność. 

-

 

Tędy, musimy iść tędy - rzucił Yin, biegnąc w górę krętą ścieżką. 

Odwróciłem się i spojrzałem na dom. Ku swemu przerażeniu dostrzegłem agentów w cywilu, którzy już 

wyszli  z  samochodu  i  teraz  otaczali  budynek.  Z  drugiej  strony  pojawił  się  następny  samochód,  którego 

wcześniej nie widzieliśmy. Wyskoczyło z niego jeszcze kilku mężczyzn. Zaczęli biec w górę wzniesienia po 

naszej prawej stronie. Zrozumiałem, że jeśli nie zmienimy kierunku, to za chwilę przetną nam drogę. 

- Yin, zaczekaj - powiedziałem głośnym szeptem. - Oni nas wyprzedzają. 

Zatrzymał się i w ciemności zbliżył swoją twarz do mojej. 

- Na lewo - szepnął. - Obejdziemy ich. 

background image

 

22

Kiedy to mówił, dostrzegłem kolejnych agentów biegnących tam, gdzie Yin chciał iść. Jeśli pójdziemy 

w lewo, złapią nas na pewno. 

Spojrzałem  w  górę,  na  najbardziej  niedostępną  część  wzniesienia.  Coś  przykuło  mój  wzrok:  wąziutka 

ś

cieżka pnąca się stromo w górę była wyraźnie oświetlona! 

-

 

Nie. Musimy iść prosto do góry - powiedziałem niemal instynktownie i natychmiast ruszyłem w tym 

kierunku. 

Yin  przez  chwilę  się  wahał,  ale  zaraz  mnie  dogonił.  Wdrapywaliśmy  się  pod  górę,  a  agenci  z  prawej 

strony byli coraz bliżej. Tuż przed szczytem jeden z nich pojawił się nagle niemal przed nami. Przywarliśmy 

do ziemi, kryjąc się za wielkimi głazami. Wyraźnie widziałem, że przestrzeń wokół nas była wciąż jaśniejsza 

niż  otaczający  nas  mrok.  Agent  stał  teraz  nie  dalej  niż  trzydzieści  stóp  od  nas.  Zrobił  kilka  kroków  przed 

siebie  i  było  pewne,  że  za  chwilę  nas  zobaczy.  I  wtedy,  gdy  prawie  doszedł  na  skraj tej dziwnej poświaty, 

dosłownie sekundy przed tym, zanim mógł nas dostrzec, nagle się zatrzymał. Po chwili ruszył i znów stanął, 

jakby przyszedł mu do głowy jakiś pomysł. Nie zrobił już ani kroku do przodu, ale odwrócił się na pięcie i 

szybko zbiegł w dół zbocza. 

Po kilku minutach zapytałem Yina szeptem, czy myśli, że ten agent nas zobaczył. 

-

 

Nie - odpowiedział. - Chyba nie. Ruszamy. Wspinaliśmy się 

na wzgórze przez następne dziesięć minut. 

Zatrzymaliśmy się w końcu na skalistym występie, by raz jeszcze spojrzeć z góry na dom. Podjeżdżały 

następne  samochody.  Był  wśród  nich  stary  policyjny  wóz  patrolowy  z  migającym  na  dachu  czerwonym 

ś

wiatłem. Ten widok mnie przeraził. Teraz nie miałem już żadnych wątpliwości. Ci ludzie nas ścigali. 

Yin też nerwowo obserwował dom, ręce znów mu się trzęsły. 

-

 

Co oni zrobią z twoimi przyjaciółmi? - spytałem przerażony na myśl, co mogę usłyszeć w odpowiedzi. 

Yin tylko na mnie spojrzał. W oczach miał łzy i wściekłość. Potem bez słowa ruszył w górę. 

 

Szliśmy jeszcze kilka godzin. Drogę oświetlał nam skąpo księżyc w pierwszej kwadrze, który od czasu 

do  czasu  przesłaniały  chmury.  Chciałem  wypytać  Yina  o  legendy,  o  których  wcześniej  wspominał,  ale  był 

wciąż  zły  i  zamknięty  w  sobie.  Na  szczycie  kolejnego  wzgórza  zatrzymał  się  i  oznajmił,  że  musimy 

odpocząć.  Usiadłem  na  ziemi plecami oparty o skałę, a Yin odszedł kilka kroków dalej i stał w ciemności, 

odwrócony do mnie tyłem. 

-

 

Dlaczego byłeś taki pewien - spytał, nie odwracając się - tam pod domem, że mamy się wspinać prosto 

na wzgórze? 

Z  trudem  łapałem  oddech.  -  Coś  zobaczyłem...  -  zacząłem  niepewnie.  -  Ta  ścieżka  była  jakoś  tak... 

jaśniejsza. Wydało mi się, że to najlepsza droga. 

Odwrócił się w końcu, podszedł bliżej i usiadł na ziemi naprzeciw mnie. - Czy już wcześniej zdarzało ci 

się widzieć coś podobnego? 

background image

 

23

Starałem się opanować strach i zdenerwowanie. Serce waliło mi w piersi i ledwo mogłem mówić. - Tak. 

Widziałem. Ostatnio nawet kilka razy. 

Odwrócił wzrok i znów zamilkł. 

- Yin, czy ty wiesz, co się dzieje? 

- Legendy by powiedziały, że otrzymujemy pomoc. 

- Pomoc? Ale od kogo? Znów odwrócił wzrok. 

- Yin, powiedz mi, co wiesz. Nie odezwał się. 

- Czy to ci dakini, o których Wił wspominał w liście? 

Cisza. 

Poczułem, jak wzbiera we mnie gniew. - Yin! Natychmiast mi powiedz, co wiesz! 

Wstał szybko i wbił we mnie wzrok. - O niektórych sprawach nie wolno mi mówić. Nie rozumiesz tego? 

Samo wymienianie ich imienia bez należnego szacunku może sprawić, że oślepniesz albo odbierze ci mowę. 

To są strażnicy Shambhali. 

Podbiegł  do  płaskiej  skały,  rozłożył  na  niej  swoją  kurtkę  i  położył  się.  Ja  też  byłem  wykończony,  nie 

mogłem zebrać myśli. 

-

 

Musimy się przespać - powiedział Yin. - Proszę cię, jutro dowiesz się więcej. 

Spoglądałem na niego jeszcze przez chwilę, a potem położyłem się pod skałą, tam, gdzie siedziałem, i 

natychmiast głęboko zasnąłem. 

 

Obudziły mnie promienie słońca prześwitujące pomiędzy dwoma ośnieżonymi szczytami widocznymi w 

oddali. Rozejrzałem się dokoła i spostrzegłem, że Yina nie ma. Skoczyłem na równe nogi i sprawdziłem w 

najbliższej okolicy. Bolało mnie całe ciało. Yina nigdzie nie było. 

Cholera, pomyślałem. Nie miałem bladego pojęcia, gdzie jestem. Znów ogarnął mnie strach. Czekałem 

jeszcze  pół  godziny,  przyglądając  się  widocznym  w  dole  brązowym,  skalistym  wzgórzom  poprzecinanym 

dolinkami porośniętymi zieloną trawą. Yin nie wrócił. Znów wstałem i wtedy po raz pierwszy zauważyłem, 

ż

e  dosłownie  o  czterysta  stóp  poniżej  wzgórza  biegnie  kamienista  droga.  Chwyciłem  swój  worek  i  niemal 

zbiegłem w dół po skałach. W końcu dotarłem do drogi i ruszyłem na północ. Z tego, co pamiętałem z mapy, 

powinien być to kierunek z powrotem do Lhasy. 

Nie uszedłem nawet pół mili, gdy zauważyłem, że jakieś sto kroków za mną w tym samym kierunku idzie 

czwórka czy piątka ludzi. Natychmiast zszedłem z drogi i wdrapałem się na zbocze między skały, tak żeby 

być niewidocznym, ale żebym ja mógł ich obserwować, gdy będą mnie mijać. Kiedy podeszli bliżej, 

zobaczyłem, że to pewnie rodzina: starszy człowiek, mężczyzna w sile wieku, kobieta około trzydziestki i 

dwóch nastoletnich chłopców. Dźwigali duże tobołki, a młodszy z mężczyzn ciągnął wózek załadowany 

rzeczami. Wyglądali jak uchodźcy. 

background image

 

24

Pomyślałem, żeby do nich podejść i przynajmniej zorientować się, w którą stronę powinienem iść, ale 

stwierdziłem,  że  lepiej  tego  nie  robić.  Bałem  się,  że  później  mogą  na  mnie  donieść,  tak  więc  pozwoliłem, 

ż

eby przeszli. Odczekałem jeszcze dwadzieścia minut i ostrożnie ruszyłem za nimi. Przez prawie dwie mile 

droga  wiła  się  między  skalistymi  wzgórzami,  aż  w  końcu  w  oddali,  na  szczycie  jednego  z  nich  ujrzałem 

klasztor. Zszedłem z drogi i poszedłem na skróty, wdrapując się po zboczu, aż znalazłem się o jakieś dwieście 

jardów pod klasztorem. Był zbudowany z piaskowożółtych cegieł, płaski dach pomalowany był na brązowo. 

Od głównego budynku odchodziły dwa skrzydła. 

Nie  dostrzegłem  żadnego  ruchu  i  najpierw  pomyślałem,  że  miejsce  jest  opustoszałe. Jednak w pewnej 

chwili drzwi się otworzyły i zobaczyłem mnicha ubranego w jasnoczerwoną szatę. Obserwowałem, jak zaczął 

pracować w ogrodzie położonym na prawo od głównego budynku. Wyglądał nieszkodliwie, ale wolałem nie 

ryzykować. Wróciłem na drogę, przeciąłem ją i obszedłem klasztor szerokim łukiem z drugiej strony. Potem 

znów wróciłem na drogę. Zatrzymałem się tylko na chwilę, by zdjąć kurtkę. Słońce stało już wysoko i zrobiło 

się ciepło. 

Po  prawie  mili,  kiedy  droga  prowadziła  na  niewielkie  wzniesienie,  coś  usłyszałem.  Ukryłem  się  w 

skałach i nasłuchiwałem. Najpierw myślałem, że to tylko ptak, ale po chwili rozpoznałem, że ktoś rozmawia. 

Ale kto? 

Bardzo  powoli  i  ostrożnie  wdrapałem  się  wyżej  na  skały,  żeby  mieć  lepszy  punkt  obserwacyjny. 

Widziałem  teraz  niewielką  dolinę  w  dole.  Serce  mi  zamarło.  Zobaczyłem  skrzyżowanie  dróg,  przy  którym 

stały zaparkowane trzy wojskowe dżipy. A przy nich może z tuzin żołnierzy. Rozmawiali i palili papierosy. 

Wycofałem się pochylony jak najniżej i wróciłem tą samą drogą aż do miejsca, gdzie znalazłem schronienie 

między dwiema skałami. 

Ze swojej kryjówki usłyszałem coś jeszcze poza rozmowami przy drogowej blokadzie. Na początku był 

to niski dźwięk, który narastał i zmienił się w znajomy klekotliwy warkot. Helikopter. 

Przerażony  rzuciłem  się  biegiem  przed  siebie  wśród  skał  i  kamieni,  byle  jak  najdalej  od  drogi. 

Przeskakując przez niewielki strumyk, poślizgnąłem się na mokrym kamieniu. Sturlałem się jak worek w dół 

zbocza, podarłem spodnie i pokaleczyłem nogę. Podniosłem się jak najszybciej i z trudem utrzymując się na 

nogach, biegłem dalej. Szukałem lepszego miejsca na kryjówkę. 

Kiedy warkot helikoptera zbliżył się, przywarłem do skałki. Odwróciłem głowę, by sprawdzić, jak jest 

daleko.  I  wtedy  ktoś  chwycił  mnie  od  tyłu  i  mocno  pociągnął.  Wpadłem  do  niewielkiej  jamy.  To  był  Yin. 

Leżeliśmy obok siebie bez ruchu, a wielki helikopter przeleciał tuż nad naszymi głowami. 

- To Z-9 - powiedział Yin. Twarz miał zalęknioną, ale widziałem, że jest też wściekły. 

- Dlaczego odszedłeś z miejsca, gdzie spaliśmy? - niemal krzyknął. 

- To ty mnie zostawiłeś! 

background image

 

25

- Nie  było  mnie  dłużej  niż  godzinę.  Powinieneś  poczekać. 

Moja  złość  i  strach  wybuchły  równocześnie.  -  Poczekać?! 

Dlaczego mi nie powiedziałeś, że odchodzisz? 

Jeszcze nie skończyłem, gdy usłyszałem, że helikopter w oddali zawraca. 

- Co teraz zrobimy? - spytałem już spokojniej. - Nie możemy tu przecież wiecznie leżeć? 

- Zawrócimy i pójdziemy do klasztoru. Tam właśnie byłem. 

Wstałem ostrożnie i rozejrzałem się co z helikopterem. Na szczęście leciał teraz dalej na północ. W tym 

samym  momencie  moją  uwagę  zwróciło  coś  innego.  To  był  mnich,  którego  widziałem  wcześniej.  Szedł  w 

naszym kierunku. Gdy podszedł bliżej, powiedział coś do Yina po tybetańsku, a potem spojrzał na mnie. 

-

 

Proszę,  chodź  -  zwrócił  się  do  mnie  po  angielsku,  chwycił  mnie  za  ramię  i  delikatnie  pociągnął  w 

kierunku klasztoru. 

Kiedy  tam  dotarliśmy,  najpierw  przeszliśmy  przez  boczną  bramę  na  dziedziniec.  Było  tam  wielu 

Tybetańczyków  z  tobołami,  wózkami,  całym  dobytkiem.  Większość  wyglądała  na  bardzo  biednych.  Potem 

doszliśmy  do  głównego  budynku,  mnich  otworzył  ciężkie,  drewniane  drzwi  i  poprowadził  nas  przez 

przedsionek,  gdzie  siedziało  jeszcze  więcej  tubylców.  Kiedy  przechodziliśmy,  rozpoznałem  rodzinę,  która 

minęła mnie wcześniej na drodze. Patrzyli na mnie przyjaźnie i ciepło. 

-

 

Byli tam, żeby cię przyprowadzić do klasztoru - powiedział Yin. - Ale ty zbyt się bałeś, by to zauważyć 

i wykorzystać synchronię. 

Spojrzał  na  mnie  twardo  i  znów  ruszyliśmy  za  mnichem,  który  teraz  wprowadził  nas  do  niewielkiego 

gabinetu.  Były  tam  półki  z  książkami,  kilka  biurek  i  młynków  modlitewnych.  Usiedliśmy  wszyscy  przy 

pięknie rzeźbionym, drewnianym stole. Mnich i Yin wdali się w długą rozmowę po tybetańsku. 

- Pozwól, że obejrzę twoją nogę - odezwał się inny mnich, który stanął za naszymi plecami. Miał przy 

sobie koszyk wypełniony bandażami i różnej wielkości buteleczkami. Twarz Yina pojaśniała. 

- Wy się znacie? - spytałem Yina. 

 

- Proszę - powiedział mnich, wyciągając do mnie dłoń i składając lekki ukłon. - Jestem Jampa. Yin 

nachylił się do mnie. - Jampa jest z lamą Rigdenem od ponad dziesięciu lat. 

- A kim właściwie jest lama Rigden? 

Obaj Yin i Jampa spojrzeli na siebie niepewnie, jakby nie wiedzieli, jak wiele mogą mi powiedzieć. W 

końcu odezwał się Yin. - Wspomniałem ci już wcześniej o legendach. Lama Rigden rozumie te legendy lepiej 

niż ktokolwiek inny. Jest jednym z największych ekspertów w sprawach Shambhali. 

-

 

Opowiedz mi dokładnie, co się wydarzyło - powiedział Jampa, pochylając się i nakładając jakąś maść 

na moją poranioną nogę. 

Spojrzałem na Yina, który zachęcał mnie skinieniem głowy. 

-

 

Muszę przedstawić wasz przypadek lamie - wyjaśnił Jampa. 

background image

 

26

Zacząłem  mu  opowiadać  wszystko,  co  się  działo  od  momentu  naszego  przyjazdu  do  Lhasy.  Kiedy 

skończyłem, Jampa spojrzał na mnie uważnie. 

-

 

A zanim przyjechałeś do Tybetu? Co się działo? Opowiedziałem mu więc o córce mojego sąsiada i o 

spotkaniu z Wiłem. Jampa i Yin spojrzeli na siebie wymownie. 

-

 

A co myślałeś? - spytał Jampa. 

- Myślę,  że  się  po  uszy  wpakowałem  w  niezłą  kabałę  -  powiedziałem  szczerze.  -  Mam  zamiar  jak 

najszybciej dostać się na lotnisko. 

- Nie,  nie  to  miałem  na  myśli  -  Jampa  przerwał  mi  szybko.  -  Chodziło  mi  o  dzisiaj  rano,  kiedy 

zobaczyłeś, że Yina nie ma. Jak byś opisał stan twego umysłu... 

- To jasne, byłem przerażony. Wiedziałem, że w każdej chwili mogą mnie dopaść Chińczycy. Starałem 

się wykombinować, jak wrócić do Lhasy. 

Jampa zmarszczył brwi i spojrzał na Yina. - On nic nie wie 0 

polach modlitwy - powiedział zdziwiony. Yin potrząsnął głową i 

odwrócił wzrok. 

-

 

Rozmawialiśmy o tym - wtrąciłem się. - Ale nie rozumiem, co to ma do rzeczy. Wiesz coś o tych 

helikopterach? Czy to nas szukają? 

Jampa uśmiechnął się tylko i powiedział, żebym się nie martwił, że tu jestem bezpieczny. Przerwali nam 

kolejni mnisi, którzy przynieśli zupę, chleb i herbatę. Kiedy jadłem, umysł mi się trochę przejaśnił i mogłem 

trzeźwiej spojrzeć na całą sytuację. Powinienem dowiedzieć się wszystkiego, co się tu dzieje. 

1  to  natychmiast.  Spojrzałem  na  Jampę  twardo,  ale  on  odwzajemnił  moje  spojrzenie  z  niezwykłym 

ciepłem. 

-

 

Wiem, że masz wiele pytań - powiedział. - Pozwól, że wyjaśnię ci tyle, ile mi wolno. Jesteśmy tu w 

Tybecie szczególną sektą. Nietypową. Od wielu wieków wierzymy, że Shambhala jest realnym miejscem na 

Ziemi.  Przechowujemy  też  wiedzę  ze  starych  legend.  Jest  to  przekazywana  ustnie  mądrość  stara  jak 

Kalachakra, która poświęcona jest zespoleniu wszelkiej prawdy... Wielu z naszych łamów utrzymuje kontakt 

z Shambhalą poprzez sny. Kilka miesięcy temu twój przyjaciel Wił zaczął 

 

ukazywać  się  w  snach  lamy  Rigdena  o  Shambhali.  Krótko  po  tym  Wił  osobiście  pojawił  się  w  tym 

właśnie  klasztorze.  Lama  Rigden  zgodził  się  z  nim  rozmawiać  i  okazało  się,  że  Wil  także  ma  sny  o 

Shambhali. 

-

 

Co Wil mu powiedział? - spytałem. - I gdzie teraz jest? 

Jampa  pokręcił  głową.  -  Obawiam  się,  że  musisz  zaczekać,  aż  się  dowiemy,  czy  lama  Rigden  zechce 

udzielić ci tej informacji osobiście. 

Spojrzałem na Yina. Usiłował się uśmiechnąć. 

-

 

A co z Chińczykami? - spytałem Jampy. - Co oni mają z tym wspólnego? 

background image

 

27

Wzruszył ramionami. - Nie wiemy. Może wiedzą coś o tym, co się dzieje. Ale jest inna ważna sprawa - 

dodał. - Okazało się, że we wszystkich tych snach pojawiała się jeszcze jedna osoba. Amerykanin. - Jampa 

przerwał i delikatnie się skłonił. - Twój przyjaciel Wil nie był pewien, ale uważał, że to mogłeś być ty. 

 

Wykąpałem  się  i  zmieniłem  ubranie  w  pokoju,  który  wskazał  mi  Jampa.  Potem  wyszedłem  na  tylny 

dziedziniec klasztoru. Kilku mnichów pracowało w ogrodzie warzywnym, jak gdyby Chińczycy w ogóle nie 

byli problemem. Spojrzałem w stronę gór i sprawdziłem niebo. Nigdzie żadnego helikoptera. 

-

 

Możemy usiąść na tamtej ławce? - usłyszałem głos za sobą. Odwróciłem się i ujrzałem idącego w moją 

stronę Yina. 

Skinąłem głową i razem weszliśmy w górę dróżką wzdłuż tarasów, na których kwitły ozdobne rośliny i 

rosły  warzywa.  Doszliśmy  do  ławki  zwróconej  w  stronę  pięknego  buddyjskiego  ołtarza.  Horyzont  za  nami 

wyznaczał szczyt wielkiej góry, ale przed sobą, na południe, mieliśmy panoramiczny widok rozciągający się 

na kilka mil. Widziałem, jak po kamienistych drogach idzie wielu ludzi, ciągnąc wózki i niosąc tobołki. 

- Gdzie jest lama? - spytałem. 

- Nie wiem - odparł Yin. - Jeszcze się nie zgodził z tobą spotkać. 

- A to dlaczego? 

Yin  pokręcił  głową.  -  Naprawdę  nie  wiem.  -  Myślisz,  że  on  wie,  gdzie  jest  Wil?  Znów  zaprzeczył 

ruchem głowy. 

-

 

Myślisz, że Chińczycy jeszcze ciągle nas szukają? - wypytywałem dalej. 

Szybko wzruszył ramionami i zapatrzył się w dal. - Przepraszam, że mam taką niską energię -powiedział 

w końcu. - Proszę, nie pozwól, żeby to na ciebie wpłynęło. Chodzi o to, że mój gniew mnie przytłacza. Od 

1954 roku Chińczycy systematycznie niszczą tybetańską kulturę. Spójrz na tych wszystkich ludzi na drogach. 

Wielu  z  nich  to  rolnicy,  którzy  muszą  się  przenosić  w  inne  miejsca  z  powodu  „ekonomicznych  inicjatyw" 

Chińczyków. Inni to nomadzi, którzy teraz głodują, bo polityka okupanta zniszczyła ich życie - mówiąc to, 

Yin zacisnął dłonie w pięści. - Chińczycy robią to samo, co robił Stalin w Mandżurii, sprowadzając tysiące 

imigrantów.  W  tym  wypadku  etnicznych  Chińczyków  sprowadza  się  do  Tybetu,  żeby  zmienić  równowagę 

kulturową i wprowadzić chińskie zwyczaje. Oni żądają, by w naszych szkołach uczono wyłącznie po chińsku. 

- A ci ludzie, których widzieliśmy na dziedzińcu, po co tu przyszli? - spytałem. 

- Lama  Rigden  i  mnisi  próbują  pomagać  ubogim,  którzy  najgorzej  znoszą  te  kulturowe  zmiany.  To 

dlatego Chińczycy zostawili klasztor w spokoju. Lama pomaga rozwiązywać problemy, nie podburzając ludzi 

przeciw nim. 

Yin powiedział to w taki sposób, że wyczułem jego żal do lamy o to, że zgadza się na taką współpracę. 

Yin natychmiast zaczął się tłumaczyć. 

-

 

Nie zrozum mnie źle, nie chciałem sugerować, że lama jest zbyt chętny do współpracy. Chodzi tylko o 

to, że to, co robią Chińczycy, jest podłe. - Dłońmi zwiniętymi w pięści uderzył w kolana. - Na początku wielu 

background image

 

28

ludzi myślało, że Chińczycy uszanują nasz sposób życia, że będziemy mogli żyć obok narodu chińskiego, nie 

tracąc wszystkiego. Ale ten rząd się zawziął, żeby nas zniszczyć. To zupełnie jasne. Musimy im to utrudnić, 

jak się da. 

- Masz na myśli walkę z nimi? - spytałem. - Yin, wiesz doskonale, że nie macie szans. 

- Wiem,  wiem...  Tylko  nie  mogę  powstrzymać  gniewu,  kiedy  myślę  o  tym,  co  robią.  Pewnego  dnia 

jeźdźcy Shambhali wyruszana nich i zniszczą to diabelskie nasienie. 

- Co? 

- To  takie  proroctwo  wśród  mojego  ludu...  -  Spojrzał  na  mnie  i  pokiwał  głową.  -  Wiem,  że  muszę 

pracować nad swoim gniewem. To niszczy moje pole modlitwy. - Nagle przerwał, jakby bał się powiedzieć 

więcej. - Pójdę spytać Jampę, czy już rozmawiał z lamą. Przepraszam na chwilę - rzucił szybko, skłonił się 

lekko i odszedł. 

Przez  chwilę  patrzyłem  na  tybetański  krajobraz,  starając  się  w  pełni  zrozumieć  spustoszenie,  jakie 

zrobiła  tu  chińska  okupacja.  W  pewnej  chwili  wydało  mi  się  nawet,  że  znów  słyszę  helikopter, ale to było 

zbyt daleko, by mieć pewność. Wiedziałem, że gniew Yina jest całkowicie usprawiedliwiony i jeszcze przez 

jakiś czas rozmyślałem o politycznej sytuacji i losach Tybetu. Przypomniałem sobie, że dotąd nie zapytałem o 

telefon. Zastanawiałem się, czy w ogóle można stąd zamówić rozmowę międzynarodową. Miałem już wstać i 

wrócić do środka, ale poczułem się bardzo zmęczony, więc wziąłem kilka głębokich oddechów i starałem się 

skupić  na  pięknie  przyrody.  Przykryte  śnieżnymi  czapami  szczyty  gór,  brązowo-zielone  wzgórza  były 

surowe,  lecz  malownicze,  niebo  miało  kolor  głębokiego  błękitu,  jedynie  na  zachodnim  horyzoncie  płynęło 

kilka chmur. 

Kiedy  spojrzałem  w  dół,  zauważyłem,  że  kilku  mnichów  pracujących  na  dolnych  tarasach  z  uwagą 

patrzy  w  moim  kierunku.  Obejrzałem  się  za  siebie,  by  sprawdzić,  czy  coś  się  tam  nie  dzieje,  ale  nie 

dostrzegłem niczego nadzwyczajnego. Uśmiechnąłem się więc do nich. Po kilku minutach jeden wszedł po 

kamiennych schodkach na mój poziom. W ręku niósł koszyk z narzędziami. Kiedy doszedł do mnie, skłonił 

się uprzejmie i zaczął spokojnie wyrywać chwasty z grządki jakieś dwadzieścia stóp po mojej prawej ręce. 

Kilka minut później dołączył do niego kolejny mnich, który zaczął tam kopać. Co jakiś czas odwracali głowy, 

spoglądali na mnie z zaciekawieniem i skłaniali głowy z szacunkiem. 

Wziąłem jeszcze kilka głębokich oddechów i znów spróbowałem się skupić na pejzażu. Myślałem o tym, 

co Yin mówił o polach modlitwy. Obawiał się, że gniew na Chińczyków obniża jego energię. Co dokładnie 

miał  na  myśli?  Zacząłem  nagle  bardzo  wyraźnie  odczuwać  ciepło  i  blask  promieni  słonecznych.  Wypełnił 

mnie  absolutny  spokój,  jakiego  nie  czułem  od  chwili  przyjazdu  tutaj.  Zamknąłem  oczy  i  wziąłem  kolejny 

głęboki oddech. Wtedy poczułem coś jeszcze - niezwykły, słodki zapach, jakbym pod nosem miał cały bukiet 

kwiatów.  W  pierwszej  chwili  pomyślałem,  że  mnisi  ucięli  kilka  kwitnących  roślin  i  położyli  gdzieś  obok 

mnie. Otworzyłem oczy, ale w pobliżu nie było kwiatów. Pomyślałem, że to powiew wiatru przyniósł zapach 

z  dalszych  klombów,  ale  nie  czułem  najlżejszego  nawet  wiatru.  Za  to  mnisi  odłożyli  swoje  narzędzia  i 

background image

 

29

wpatrywali się we mnie z na wpół otwartymi ustami, jakby zobaczyli coś zadziwiającego. Znów obejrzałem 

się  za  siebie,  starając  się  odgadnąć,  o  co  im  chodzi.  Kiedy  mnisi  zrozumieli,  że  przerwali  mi  medytację, 

szybko  zebrali  swoje  rzeczy  do  koszyków  i  niemal  biegiem  ruszyli  w  dół  do  klasztoru.  Patrzyłem  przez 

chwilę, jak powiewają ich czerwone szaty, a oni odwracali co chwila głowy, jakby sprawdzając, czy na nich 

patrzę. 

 

Kiedy wróciłem do klasztoru, wyczułem dziwną atmosferę. Mnisi krzątali się wszędzie i poszeptywali 

między sobą. Przeszedłem przez dziedziniec i udałem się do swojego pokoju. Zamierzałem znaleźć Jampę i 

zapytać  o  telefon.  Czułem  się  lepiej,  ale  wciąż  wątpiłem  w  swój  zdrowy  rozsądek  i  instynkt 

samozachowawczy.  Przecież  znów  pakuję  się  coraz  dalej  w  kolejną  awanturę,  zamiast  starać  się  jak 

najszybciej  wydostać  z  tego  kraju!  Kto  wie,  co  Chińczycy  mogą  ze  mną  zrobić,  jeśli  mnie  złapią?  Czy 

wiedzą, kim jestem? Może już być nawet za późno, żeby wylecieć stąd samolotem. Miałem właśnie wstać i 

iść szukać Jampy, kiedy sam wpadł do mojego pokoju. 

-

 

Lama zgodził się z tobą rozmawiać! - powiedział podniecony. - To wielki zaszczyt. Nie martw się, on 

mówi płynnie po angielsku. 

Skinąłem głową. Poczułem lekkie zdenerwowanie. Jampa stal w drzwiach i patrzył wyczekująco. -Mam 

cię zaprowadzić. Natychmiast - powiedział. 

Wstałem i ruszyłem za Jampą, który prowadził mnie przez kilka wielkich sal o wysokich sufitach, potem 

weszliśmy  do  mniejszego  pokoju  po  drugiej  stronie  klasztoru.  W  środku  siedziało  pięciu  czy  sześciu 

mnichów.  W  rękach  trzymali  modlitewne  młynki,  na  szyjach  mieli  białe  szale.  Patrzyli  w  napięciu,  kiedy 

podeszliśmy na drugi koniec pokoju. Jampa wskazał, żebym usiadł. Z przeciwnej strony pokoju pomachał do 

mnie Yin. 

-

 

To pokój powitalny - powiedział Jampa. 

Wnętrze wyłożone było drewnem pomalowanym na błękitny kolor. Ściany zdobiły freski i mandale. 

Czekaliśmy kilka minut. W końcu wszedł lama. Był wyższy niż większość mnichów, ale miał na sobie 

identyczną czerwoną szatę jak wszyscy. Spojrzał uważnie na każdą z osób po kolei. Potem gestem 

przywołał do siebie Jampę. Zetknęli się czołami, lama szepnął coś do ucha Jampy. Jampa natychmiast 

się odwrócił i dał znak pozostałym mnichom, by wyszli za nim z pokoju. Yin też zbierał się do wyjścia, 

ale jeszcze zdążył skinąć mi porozumiewawczo głową. Wziąłem to za gest otuchy przed czekającą mnie 

rozmową. Kilku mnichów wręczyło mi swoje szale i skłoniło się z szacunkiem. 

Kiedy wszyscy wyszli, lama skinął, bym podszedł bliżej. Wskazał mi maleńkie krzesełko z oparciem po 

swojej prawicy. Podchodząc, skłoniłem się lekko. 

-

 

Dziękuję za przyjęcie - powiedziałem. 

Skinął głową i uśmiechnął się. Przez długą chwilę przyglądał mi się uważnie, bez słowa. 

-

 

Czy mogę zapytać o mojego przyjaciela Wilsona Jamesa? - zacząłem w końcu. - Gdzie on teraz 

background image

 

30

jest? 

- Jakie jest twoje pojmowanie Shambhali? - lama odpowiedział pytaniem na pytanie. 

- Myślę, że zawsze uważałem ją za miejsce mityczne. Fantazję. No, coś takiego jak Shangri-La. 

Przechylił głowę i odparł z przekonaniem. - To prawdziwe miejsce na Ziemi, które istnieje jako 

część ludzkiej wspólnoty. 

- To  dlaczego  nikt  nigdy  nie  odkrył,  gdzie  jest?  I  dlaczego  tyle  autorytetów  buddyzmu  mówi  o 

Shambhali jedynie jako o sposobie życia, kondycji umysłu? 

- Dlatego,  że  Shambhala  reprezentuje  pewien  sposób  bycia  i  życia.  Można  więc  o  niej  mówić  w  taki 

właśnie  sposób.  Ale  jest  to  również  rzeczywiste  miejsce,  gdzie  prawdziwi  ludzie  osiągnęli  ten  właśnie 

poziom współistnienia. 

 

- A pan tam był? - spytałem wprost. 

- Nie, jeszcze nie zostałem wezwany. 

- To jak pan może być taki pewien? 

-

 

Ponieważ wiele razy śniłem o Shambhali jak wielu innych adeptów na Ziemi. Porównujemy nasze sny, 

a  są  one  tak  podobne,  że  wiemy,  iż  musi  to  być  rzeczywiste,  prawdziwe  miejsce.  Mamy  też  tajną  wiedzę, 

nasze legendy, które tłumaczą nasz związek z tą wspólnotą. 

-

 

A jaki to związek? 

-

 

Mamy  zachowywać  i  przekazywać  wiedzę,  czekając  na  czas,  gdy  Shambhala  ujawni  się  i  stanie  się 

dostępna dla wszystkich. 

-

 

Yin  powiedział  mi,  że  niektórzy  wierzą,  iż  pewnego  dnia  nadejdą  wojownicy  Shambhali  i  pokonają 

Chińczyków. 

- Gniew Yina jest dla niego bardzo niebezpieczny. 

- A więc nie ma racji? 

-

 

On  mówi  z  punku  widzenia  ludzi,  którzy  postrzegają  zwycięstwo  w  kategoriach  wojny  i  fizycznej 

walki.  To,  w  jaki  sposób  dokona  się  ta  przepowiednia,  wciąż  nie  jest  wiadome.  Najpierw  musimy  w  pełni 

zrozumieć Shambhalę. Ale wiemy, że to będzie zupełnie inny rodzaj bitwy. 

Ostatnie  zdanie  zabrzmiało  bardzo  niejasno,  ale  lama  był  tak  miły  i  wyrozumiały,  że  czułem  jedynie 

podziw i spokój. 

-

 

Wierzymy  -  mówił  dalej  lama  Rigden  -  że  czas,  kiedy  tajemnice  Shambhali  staną  się  znane  całemu 

ś

wiatu, jest już bardzo blisko. 

-

 

Lamo, skąd to wiesz? 

-

 

Także  ze  snów.  Twój  przyjaciel  Wił  był  tutaj,  jak  już  niewątpliwie  słyszałeś.  Odczytaliśmy  jego 

przybycie jako niezwykle ważny znak, bo wcześniej o nim śniliśmy. A on poczuł zapach i usłyszał dźwięk. 

Zaskoczyło mnie to. - Jaki zapach? 

background image

 

31

Lama  się  uśmiechnął.  -  Ten  sam,  który  i  ty  dzisiaj  poczułeś.  Teraz  wszystko  zrozumiałem.  To,  jak 

przyglądali mi się mnisi i to, że lama nagle zdecydował się ze mną rozmawiać. 

-

 

Ty  też  zostałeś  wezwany  -  dodał  lama.  -  Posłanie  zapachu  to  rzecz  niezwykle  rzadka.  Byłem 

ś

wiadkiem  takiego  zdarzenia  tylko  dwa  razy  w  życiu.  - Raz, gdy byłem z moim nauczycielem, a drugi raz, 

gdy  był  tu  twój  przyjaciel  Wił.  A  teraz  to  samo  wydarzyło  się  tobie.  Nie  wiedziałem,  czy  mam  się  z  tobą 

zobaczyć.  Mówienie  o  tych  tajemnicach  bez  poważnego  powodu  jest  bardzo  niebezpieczne.  Czy  słyszałeś 

także krzyk? 

-

 

Nie - odparłem. - W ogóle nie wiem, o co chodzi. 

-

 

To również wezwanie z Shambhali. Po prostu czekaj na wyjątkowy dźwięk. Kiedy go usłyszysz, sam 

będziesz wiedział, co to jest. 

-

 

Lamo, ale ja nie jestem pewien, czy chcę gdziekolwiek iść. To mi się wydaje bardzo niebezpieczne. 

Chińczycy chyba wiedzą, kim jestem. Raczej chciałbym wrócić do Stanów najszybciej, jak to możliwe. Czy 

możesz mi powiedzieć, gdzie znajdę Wiła? Czy jest gdzieś niedaleko? 

Lama pokręcił głową. Był bardzo smutny. - Nie, tego nie wiem. Obawiam się, że Wil postanowił tam iść. 

Milczałem. Przez długą chwilę Lama patrzył na mnie uważnie. 

-

 

Jest jeszcze coś, o czym musisz wiedzieć - powiedział w końcu. - Ze snów wynika bardzo jasno, że bez 

ciebie Wil nie przeżyje tej próby. Żeby jemu się udało, ty też musisz tam być. 

Przeszył mnie lęk. Odwróciłem wzrok. Nie takie wieści chciałem usłyszeć. 

-

 

Legendy mówią - ciągnął lama - że w Shambhali każde pokolenie ma swoje specjalne przeznaczenie, 

które  jest tam powszechnie znane i omawiane. To samo dotyczy ludzkich kultur poza Shambhalą. Czasami 

wielką siłę i jasność można uzyskać, przyglądając się odwadze i przeznaczeniu pokolenia, które było przed 

nami. 

Nie rozumiałem, o czym on mówi. 

- Czy twój ojciec jeszcze żyje? - spytał lama. Zaprzeczyłem ruchem głowy. - Nie, umarł kilka lat temu. 

- A czy był na wielkiej wojnie w latach czterdziestych? 

- Tak - odparłem. - Był. 

- Czy brał udział w walkach? 

- Tak i to przez większość wojny. 

- Czy opowiadał ci o swoich najbardziej przerażających przeżyciach? 

Jego  pytanie  przeniosło  mnie  w  przeszłość,  w  lata  mojej  młodości.  Przypomniałem  sobie  rozmowy  z 

ojcem. 

- Tak, najbardziej wstrząsnęło nim chyba lądowanie w Normandii w 1944, na plaży w Omaha. 

- A tak - potaknął lama - widziałem wasze amerykańskie filmy o tej bitwie. A ty widziałeś? 

- Tak - odparłem - bardzo mnie poruszyły. 

- Mówiły o strachu i o odwadze żołnierzy - ciągnął lama. 

background image

 

32

- Tak. 

- Czy myślisz, że ty mógłbyś dokonać czegoś takiego? 

- Nie wiem. Nie pojmuję, jak oni to zrobili. 

- Może  im  było  łatwiej,  bo  to  było  wyzwanie  dla  całego  pokolenia.  Na  pewnym  poziomie  wszyscy  to 

wyczuwali: ci, którzy się bili, i ci, którzy produkowali broń, ci, którzy dostarczali żywność. Ratowali świat w 

czasie  wielkiego  zagrożenia.  -  Przerwał,  jakby  czekał,  że  zadam  jakieś  pytanie,  ale  ja  tylko  na  niego 

patrzyłem. - Wyzwanie twojego pokolenia jest inne - powiedział. - Wy też musicie ocalić świat, ale musicie 

to zrobić w inny sposób. Musicie zrozumieć, że posiadacie w sobie ogromną moc, którą można rozwinąć, o 

którą trzeba dbać. To energia, którą zawsze nazywano modlitwą. 

-

 

Tak mi mówiono - potwierdziłem. - Ale chyba wciąż nie wiem, jak się nią posługiwać. 

W tym momencie lama uśmiechnął się i wstał, patrząc na mnie z iskierką rozbawienia w oczach. 

-

 

O tak, wiem o tym, wiem. Ale się nauczysz. 

Leżałem  na  posłaniu  w  swoim  pokoju  i  myślałem  o  tym,  co  powiedział  mi  lama.  Zakończył rozmowę 

tak nagle, że nie miałem szans zadać mu wszystkich pytań. 

-

 

Teraz  idź  i  odpocznij  -  powiedział  po  prostu  i  dzwoneczkiem  wezwał  kilku  mnichów.  -

Porozmawiamy znów jutro. 

Później Yin i Jampa kazali mi powtórzyć sobie wszystko, co mówił lama. Prawda była taka, że rozmowa 

z nim wzbudziła we mnie więcej wątpliwości, niż dała odpowiedzi. Wciąż nie wiedziałem, gdzie poszedł Wil, 

ani co tak naprawdę oznaczało owo „wezwanie Shambhali". Wszystko to brzmiało niejasno i niebezpiecznie. 

Yin i Jampa zgodnie odmówili dyskusji o nurtujących mnie pytaniach. Resztę wieczoru spędziliśmy na 

jedzeniu  i  oglądaniu  pięknych  widoków.  Położyliśmy  się  wcześnie.  Leżałem,  wpatrując  się  w  sufit.  Nie 

mogłem zasnąć, w głowie wirowały mi myśli. Kilka razy odtworzyłem w pamięci wszystko, co się wydarzyło 

podczas mojej podróży do Tybetu i w końcu udało mi się zapaść w płytki, niespokojny sen. Śniło mi się, że 

biegnę  po  zatłoczonych  uliczkach  Lhasy  i  próbuję  się  schronić  w  jednym  z  klasztorów.  Jednak  mnisi  przy 

bramie  rzucają  mi  tylko  spojrzenie  i  bez  słowa  zatrzaskują  drzwi  przed  nosem.  A  żołnierze  są  tuż  za  mną. 

Biegnę  dalej  bez  tchu  po  jakichś  mrocznych  zaułkach  i  bramach  i  już  całkowicie  tracę  nadzieję.  I  nagle, 

dobiegając do końca kolejnej uliczki, spoglądam w prawo i widzę światło podobne do tego, jakie widywałem 

wcześniej.  Kiedy  się  tam  zbliżam,  światło  niknie,  ale  przed  sobą  mam  furtkę.  Żołnierze  już  wybiegają  zza 

rogu, są tuż za mną, a ja rzucam się do tej furtki i nagle znajduję się w środku zimowego krajobrazu... 

Obudziłem  się  przerażony.  Gdzie  ja  jestem?  Po  chwili  rozpoznałem  pokój,  wstałem  i  podszedłem  do 

okna. Na wschodzie już się powoli rozwidniało. Próbowałem strząsnąć z siebie ten sen. Wróciłem do łóżka, 

ale nie zdołałem zasnąć, byłem całkowicie rozbudzony. 

Włożyłem  szybko  spodnie,  chwyciłem  kurtkę  i  zbiegłem  na  parter,  przeszedłem  przez  dziedziniec. 

Minąłem ogród warzywny i usiadłem na jednej z ławek z giętego metalu. Kiedy patrzyłem na wschód słońca, 

background image

 

33

usłyszałem  za  sobą  jakiś  dźwięk.  Odwróciłem  się  i  zobaczyłem  sylwetkę  mężczyzny,  który  szedł  w  moją 

stronę od bram klasztoru. Był to lama Rigden. Wstałem, a on głęboko się pokłonił. 

- Wcześnie wstałeś - powiedział. - Mam nadzieję, że dobrze spałeś? 

- Tak  -  odparłem,  patrząc,  jak  podchodzi  do  niewielkiego  jeziorka  i  sypie  garść  ziaren  dla  ryb.  Woda 

zawirowała, kiedy rybki podpłynęły do jedzenia. 

- A jakie były twoje sny? - spytał, nie patrząc na mnie. 

Opowiedziałem  mu  o  pościgu  i  o  tym,  jak  uratowało  mnie  światło.  Patrzył  na  mnie  z  nieukrywanym 

zdziwieniem. 

-

 

A czy miałeś podobne doświadczenia w normalnym życiu, nie tylko w snach? - spytał. 

-

 

Już kilka razy podczas tej podróży - przyznałem. - Lamo, co się dzieje? 

Uśmiechnął się i przysiadł na ławce obok mnie. - Cóż, pomagają ci dakini. 

- Nie rozumiem! Kim są dakini? Wil zostawił Yinowi list, w którym wspominał o dakini, ale ja nigdy 

wcześniej o nich nie słyszałem. 

- To są byty ze świata duchowego. Zwykle pojawiają się jako kobiety, ale mogą przybrać każdą formę, 

jaką  chcą.  Na  zachodzie  znane  są  jako  anioły,  ale  są  nawet  bardziej  tajemnicze,  niż  większość  ludzi  może 

sobie wyobrazić. Obawiam się, że ich naturę w pełni znają tylko mieszkańcy Shambhali. Legendy mówią, że 

dakini poruszają się wraz ze światłem Shambhali. 

Zamilkł i spojrzał mi głęboko w oczy. - Zdecydowałeś już, czy odpowiesz na wezwanie? 

- Nawet bym nie wiedział, od czego zacząć... 

- Legendy cię poprowadzą. Mówią, że czas, kiedy Shambhala ujawni się światu, rozpoznamy po tym, iż 

coraz więcej ludzi zacznie rozumieć, w jaki sposób żyją jej mieszkańcy, pojmą też prawdę ukrytą w energii 

modlitwy. Modlitwa nie jest siłą, która działa tylko wtedy, gdy siądziemy i zdecydujemy się modlić w jakiejś 

konkretnej sytuacji. Wtedy modlitwa też działa, oczywiście, ale działa także kiedy indziej. 

- Lamo, czy chodzi ci o stałe pola modlitwy? 

- Tak.  Wszystko,  czego  oczekujemy,  dobre  czy  złe,  świadome  czy  nieświadome,  wszystkiemu 

pomagamy się stać. Nasza modlitwa to energia, czy też moc, która emanuje z nas we wszystkich kierunkach. 

U większości ludzi, którzy rozumują w zwykły sposób, ta energia jest bardzo słaba i sama się znosi. Ale u 

innych, którzy zwykle wiele w życiu osiągają, którzy są bardzo twórczy, odnoszą sukcesy, to pole energii jest 

silne,  choć  zwykle  jest  nieświadome.  Większość  takich  ludzi  ma  mocne  pole  energetyczne  dlatego,  że 

dorastali w warunkach, które nauczyły ich oczekiwać sukcesu i uważać go nawet za coś całkiem oczywistego. 

Mieli silne wzorce, które naśladowali. Jednak legendy mówią, że wkrótce wszyscy pojmą istnienie tej energii 

i  zrozumieją,  że  umiejętność  jej  używania  można  opanować  i  rozwinąć.  Opowiedziałem  ci  o  tym,  by 

wytłumaczyć,  jak  masz  odpowiedzieć  na  wezwanie  Shambhali.  By  odnaleźć  to  święte  miejsce,  musisz 

systematycznie podnosić swoją energię, aż będziesz emanował dostateczną twórczą siłą, by móc tam wejść. 

Legendy  opisują,  co  należy czynić. Mówią o trzech ważnych krokach. Jest jeszcze czwarty krok, ale ten w 

background image

 

34

pełni znany jest tylko mieszkańcom Shambhali. To dlatego odnalezienie Shambhali jest takie trudne. Nawet, 

jeśli  ktoś  podniesie  i  rozwinie  swą  energię  wedle  trzech  pierwszych  kroków,  wciąż  będzie  potrzebował 

pomocy, by móc znaleźć drogę do Shambhali. To dakini muszą otworzyć mu przejście. 

- Nazwałeś  dakini  bytami  duchowymi.  Czy  masz  na  myśli  dusze,  które  są  w  zaświatach  i  które  służą 

nam za przewodników? - spytałem. 

- Nie,  dakini  to  inny  rodzaj  bytów,  które  mają  strzec  ludzi  i  pomagać  im  w  duchowym  przebudzeniu. 

One nie są i nigdy nie były istotami ludzkimi. 

- Są tym samym co anioły? 

Lama się uśmiechnął. - Są tym, czym są. Jedną rzeczywistością. Każda religia ma dla nich inne imię, tak 

jak  każda  religia  ma  swój  sposób  na  opisywanie  Boga  i  tego,  jak  ludzie  powinni  żyć.  Ale  w  każdej  religii 

doświadczenie Boga, tej energii miłości, jest dokładnie takie samo. Każda religia ma swoją własną historię 

relacji z Bogiem i sposób opowiadania o tym, ale boskie źródło jest tylko jedno. Tak samo jest z aniołami. 

-

 

To ty nie jesteś wyłącznie buddystą? 

Lama  o  mało  się  nie  roześmiał.  -  Nasza  sekta  i  legendy,  których  strzeżemy,  mają  swoje  podłoże  w 

buddyzmie, ale my opowiadamy się za zjednoczeniem, za syntezą wszystkich religii. Wierzymy, że każda ma 

swoją  prawdę,  która  powinna  być  połączona  z  pozostałymi.  I  można  to  zrobić,  nie  tracąc  podstawowych 

prawd i tradycji swojej religii. Ja na przykład mogę się równie dobrze nazwać chrześcijaninem co żydem czy 

muzułmaninem.  Wierzymy,  że  ci,  którzy  żyją  w  Shambhali,  również  pracują  nad  połączeniem  prawd 

wszystkich  religii.  Pracują  nad  tym  w  tym  samym  duchu,  w  jakim  dalajlama  dopuszcza  do  inicjacji 

Kalachakry każdego, kto ma szczere serce. 

Patrzyłem i słuchałem uważnie, starając się wszystko pojąć. 

-

 

Nie  próbuj  od  razu  zrozumieć  wszystkiego  -  powiedział  lama.  -  Pamiętaj  tylko,  że  połączenie 

wszystkich  religijnych  prawd  jest  ważne,  jeśli  moc  energii  modlitwy  ma  wzrosnąć  na  tyle,  by  pokonać 

niebezpieczeństwa wywoływane przez tych, którzy się lękają. Pamiętaj też, że dakini są prawdziwe. 

-

 

A co sprawia, że nam pomagają? - spytałem. 

Lama wziął głęboki oddech, zamyślił się. Wydało mi się, że to pytanie jest dla niego kłopotliwe. 

-

 

Pracowałem  całe życie, by zrozumieć ten problem - powiedział w końcu. -■ Ale muszę przyznać, że 

nadal nie wiem. Myślę, że to wielka tajemnica Shambhali i nie zostanie zrozumiana, dopóki cała Shambhala 

nie będzie zrozumiana. 

- Czy uważasz - wtrąciłem - że dakini mi pomagają? 

- Tak - odparł z przekonaniem. - I twojemu przyjacielowi Wilowi również. 

- A co z Yinem? Co on w tym wszystkim robi? 

 

- Yin poznał twojego przyjaciela tutaj, w klasztorze. Yin także śnił o tobie, ale w innym kontekście niż 

ja  czy  inni  lamo-wie.  Yin  zdobył  wykształcenie  w  Anglii  i  zna  zachodni  sposób  życia.  Ma  być  twoim 

przewodnikiem,  choć  się  przed  tym  wzbrania,  jak  bez  wątpienia  zauważyłeś.  Ale  to  tylko  dlatego,  że  tak 

background image

 

35

bardzo nie chce nikogo zawieść. Będzie twoim przewodnikiem i zaprowadzi cię tak daleko, jak tylko będzie 

mógł. Znów przerwał i patrzył na mnie wyczekująco. 

- A co z chińskim rządem? Z agentami? - spytałem. - Co oni tu robią? Czemu tak się nami interesują? 

Lama  spuścił  wzrok.  -  Nie  wiem.  Wydaje  się,  że  wyczuwają,  iż  coś  się  dzieje  z  Shambhalą.  Zawsze 

starali  się stłumić tybetańską duchowość, ale teraz chyba odkryli istnienie naszej sekty. Musisz być bardzo 

ostrożny. Oni się nas bardzo boją. 

Odwróciłem wzrok, wciąż myśląc o Chińczykach. 

- Zdecydowałeś się? - spytał w końcu lama. 

- Czy pójdę? 

Uśmiechnął się wyrozumiale. - Tak. 

-

 

Nie wiem. Nie jestem pewien, czy mam odwagę ryzykować, że wszystko stracę. Lama 

tylko patrzył na mnie i kiwał głową. 

- Lamo,  mówiłeś  coś  o  wyzwaniu  dla  mojego  pokolenia  -  powiedziałem  po  chwili.  -  Wciąż  tego  nie 

rozumiem. 

- Druga  wojna  światowa  podobnie  jak  zimna  wojna  -  zaczął  lama  -  były  wyzwaniami,  przed  którymi 

stanęło poprzednie pokolenie. Ogromny postęp technologii dał narodom do ręki broń do masowego zabijania. 

W  swoim  nacjonalistycznym  zapamiętaniu  totalitarne  siły  próbowały  podbić  demokratyczne  kraje.  I  to 

zagrożenie nadal by istniało, gdyby zwykli ludzie nie walczyli i nie ginęli w obronie wolności, zapewniając 

ś

wiatu zwycięstwo demokracji... Jednak twoje zadanie jest inne niż zadanie twoich rodziców. Misja twojego 

pokolenia  ma  zupełnie  inną  naturę  niż  ta,  którą  miało  pokolenie  drugiej  wojny.  Oni  walczyli  z  tyranią, 

używając  broni  i  przemocy.  Ty  musisz  walczyć  z  całym  pojęciem  wojny  i  wrogów.  To  jednak  wymaga 

takiego samego bohaterstwa. Rozumiesz? Wydawało się, że to, co zrobili twoi rodzice, było niewykonalne. A 

jednak przetrwali. Ty także musisz. Siły totalitaryzmu wcale nie zniknęły; po prostu nie przejawiają się już w 

postaci  narodów  chcących  tworzyć  imperia.  Moce  tyranii  są  teraz  międzynarodowe  i  działają  subtelniej, 

wykorzystują  nasze  uzależnienie  od  technologii,  nasze  dążenie  i  pragnienie  wygody,  lepszego  życia.  Ze 

strachu  usiłują  skupić  postęp  techniczny  w  rękach  nielicznych  jednostek  tak,  by  ich  ekonomiczna  pozycja 

była  niezachwiana,  by  mogli  kontrolować  rozwój  świata.  Przeciwstawienie  się  im  za  pomocą  siły  jest 

niemożliwe.  Demokracji  trzeba  teraz  strzec,  wykorzystując  następny  krok  w  ewolucji  wolności.  Musimy 

używać  mocy  naszej  wizji  i  siły  oczekiwań,  które  z  nas  emanują  jako  nieprzerwana  modlitwa.  To  moc 

silniejsza  niż  jakakolwiek  inna  znana  ludzkości,  musimy  ją  opanować  i  nauczyć  się  nią  posługiwać,  zanim 

będzie za późno. Są znaki, że coś się zmienia w Shambhali. Ona się otwiera, przesuwa. - Lama wpatrywał się 

we  mnie  z  żelazną  determinacją.  -  Musisz  odpowiedzieć  na  wezwanie  Shambhali.  To  jedyny  sposób,  by 

oddać cześć temu, co zrobiło pokolenie twego ojca. Ta ostatnia uwaga napełniła mnie lękiem. 

-

 

Od czego miałbym zacząć? - spytałem. 

background image

 

36

-

 

Uzupełnić i opanować rozszerzanie swej energii - odparł lama. - To nie będzie łatwe, bo masz w sobie 

wiele gniewu i strachu. Ale jeśli będziesz wytrwały, przejście się ukaże. 

-

 

Przejście? 

-

 

Tak. Legendy mówią, że istnieje kilka przejść do Shambhali: jedno jest we wschodnich Himalajach w 

Indiach,  jedno  na  północnym  zachodzie  na  granicy  Chin,  a  jedno  na  dalekiej  północy,  w  Rosji.  Znaki 

poprowadzą cię do właściwego przejścia. Kiedy wszystko wyda ci się stracone, szukaj pomocy dakini. 

Kiedy lama to mówił, z klasztoru wyszedł Yin, niosąc nasze bagaże. 

- No dobrze - powiedziałem, czując coraz większy strach. - Spróbuję. Kiedy to 

mówiłem, nie mogłem uwierzyć, że te słowa wychodzą z moich ust. 

- Nie martw się - powiedział lama Rigden - Yin ci pomoże. Pamiętaj tylko, że zanim będziesz mógł 

odnaleźć Shambhalę, musisz najpierw podnieść poziom energii, która z ciebie emanuje i płynie w świat. 

Dopóki tego nie zrobisz, nie uda ci się. Musisz też opanować moc swoich oczekiwań. 

Spojrzałem na Yina. Niepewnie się uśmiechał. 

- Już czas - powiedział. 

Pielęgnowanie energii 

 

Wyszliśmy  na  zewnątrz.  Zobaczyłem  starego,  brązowego,  może  dziesięcioletniego  dżipa, 

zaparkowanego  przy  drodze.  Kiedy  podeszliśmy  bliżej,  zauważyłem,  że  były  w  nim  pudła  z  suchym 

prowiantem, śpiwory, grube kurtki. Do bagażnika przytroczonych było kilka zapasowych kanistrów paliwa. 

-

 

A skąd się to wszystko wzięło? - spytałem. 

Yin mrugnął do mnie. - Przygotowywaliśmy się do tej wyprawy już od dawna. 

Z klasztoru lamy Rigdena Yin pojechał kilka mil na północ, a potem skręcił z szerokiej kamienistej drogi 

na  wąski  trakt,  niewiele  szerszy  od  ścieżki  dla  pieszych.  Jechaliśmy  kilka  mil,  nie  mówiąc  słowa.  Prawda 

była  taka,  że  nie  wiedziałem,  co  powiedzieć.  Zgodziłem  się  na  tę  podróż  wyłącznie  z  powodu  tego,  co 

powiedział  lama,  i  tego,  co  Wił  zrobił  dla  mnie  w  przeszłości.  Jednak  teraz  niepokój  wywołany  tą  decyzją 

zaczynał brać górę. Próbowałem strząsnąć z siebie strach i skupić się na tym, co mówił lama Rigden. Co miał 

na myśli poprzez „opanowanie mocy moich oczekiwań"? Spojrzałem na Yina. Patrzył w skupieniu na drogę. 

-

 

Dokąd jedziemy? - spytałem. 

Odpowiedział,  nie  patrząc  na  mnie.  -  To  jest  skrót  do  autostrady  Przyjaźni.  Musimy  pojechać  na 

południowy zachód, do Tingri, niedaleko Mount Everestu. Podróż zajmie prawie cały dzień. I znajdziemy się 

na znacznej wysokości. 

-

 

Czy ten teren jest bezpieczny? 

Yin rzucił mi teraz szybkie spojrzenie. - Będziemy bardzo ostrożni. Musimy znaleźć pana Hanha. 

- A kto to? 

background image

 

37

- On wie najwięcej o Pierwszym Rozwinięciu energii modlitwy, którego musisz się nauczyć. Pochodzi z 

Tajlandii i jest bardzo wykształcony. 

- Pokręciłem  głową  i  odwróciłem  wzrok.  -  Nie  jestem  pewien,  czy  rozumiem,  o  co  chodzi  w  tych 

„rozwinięciach". Co to właściwie jest? 

- Wiesz,  że  masz  swoje  pole  energetyczne.  Tak?  To  pole  modlitwy,  które  przez  cały  czas  z  ciebie 

emanuje. 

- No tak. 

- I wiesz, że to pole wpływa na świat, na to, co się wydarza? Wiesz, że ono może być albo małe i słabe, 

albo rozległe i silne. 

-

 

No tak, chyba tak. 

-

 

Są bardzo konkretne, precyzyjne metody powiększania i wzmacniania twojego pola, tak żebyś stał się 

bardziej twórczy i silniejszy. Legendy mówią, że w końcu wszyscy ludzie będą wiedzieli, jak to robić. Ale ty 

musisz się nauczyć już teraz, jeśli chcesz odnaleźć Shambhalę i pomóc Wilowi. 

-

 

A ty umiesz już robić te „rozwinięcia"? - spytałem. Yin 

zmarszczył brwi. - Tego nie powiedziałem. 

Spojrzałem na niego wymownie. No pięknie! W jaki sposób miałem opanować coś takiego, skoro nawet 

Yin miał z tym kłopoty? 

Przez wiele godzin jechaliśmy w milczeniu, po drodze pojadając orzechy i warzywa. Zatrzymaliśmy się 

tylko raz, żeby zatankować. Dobrze po zmroku wjechaliśmy do Tingri. 

-

 

Tu  musimy  być  bardzo  ostrożni  -  powiedział  Yin.  -  Jesteśmy  w  pobliżu  klasztoru  Rongphu  i  bazy 

noclegowej  Everestu.  Chińczycy  obserwują  tu  turystów  i  alpinistów.  Zobaczysz  tu  niesamowite  widoki 

północnej strony Everestu. 

Yin skręcił kilka razy i wjechał między stare, drewniane domy. Za nimi stała prosta chata z glinianych 

cegieł. Teren wokół domku pana Hanha był pięknie utrzymany, na wypielęgnowanych klombach i w małych 

skalnych ogródkach kwitły kwiaty. 

Kiedy podjeżdżaliśmy, przed chatą pojawił się duży mężczyzna w kolorowej, ręcznie haftowanej szacie. 

Mógł być po sześćdziesiątce, ale poruszał się jak osoba znacznie młodsza. Głowę miał ogoloną. 

Yin  pomachał  ręką,  gdy  mężczyzna  mrużąc  oczy,  próbował  rozpoznać,  kto  nadjeżdża.  Poznał  Yina, 

uśmiechnął się szeroko i podszedł do nas, gdy wysiadaliśmy z dżipa. Przez chwilę rozmawiali po tybetańsku, 

potem Yin wskazał na mnie i powiedział: - To właśnie jest mój amerykański przyjaciel. 

Przedstawiłem się Hanhowi, a on skłonił się nieznacznie i uścisnął moją dłoń. 

-

 

Witam. Proszę, wejdźcie. 

Kiedy Hanh wrócił do domu, Yin wyjął z dżipa swój plecak. - Weź swój worek - powiedział. 

Wnętrze domku było skromne, ale pełne kolorowych tybetańskich malowideł i chodników. Weszliśmy 

do  niewielkiego  saloniku  i  stąd  mogłem  widzieć  inne  pomieszczenia.  Na  lewo  była  malutka  kuchnia  i 

background image

 

38

sypialnia,  a  na  prawo  pokój,  który  wyglądał  jak  gabinet  przyjęć.  Na  środku  stał  tam  stół  do  masażu,  przy 

jednej ze ścian stały szafki z buteleczkami, był też niewielki zlew. 

Yin powiedział do Hanha coś po tybetańsku, usłyszałem, że kilkakrotnie powtórzył moje imię. 

Hanh pochylił się z uwagą. Rzucił mi uważne spojrzenie i wziął potężny oddech. 

- Jesteś bardzo zalękniony - powiedział Hanh, przypatrując mi się teraz bardzo dokładnie. 

- Żartuje pan? - rzuciłem z kwaśnym uśmiechem. 

Hanh roześmiał się z mojego sarkazmu. - Musimy coś z tym zrobić, jeśli masz wypełnić swoją 

misję. 

Obszedł mnie dookoła, bacznie oglądając moje ciało. 

-

 

Mieszkańcy Shambhali - zaczął - żyją w inny sposób niż pozostali ludzie. Zawsze tak żyli. Przez wieki 

różnica  energii  między  tymi  w  Shambhali  a  zwykłymi  ludźmi  była  zawsze  wielka.  Ale  w  ostatnim  czasie 

reszta ludzkości rozwinęła się i podniosła swoją świadomość, więc ta różnica się zmniejszyła, ale wciąż jest 

duża. 

Kiedy Hanh mówił, spojrzałem na Yina. Wydał mi się równie zdenerwowany jak ja. 

Hanh  jakby  to  wyczuł.  -  Yin  jest  tak  samo  pełen  lęku  jak  ty  -  powiedział.  -  Ale  on  wie,  że  może 

poskromić swój strach. Myślę, że ty jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy. Musisz zacząć myśleć i działać 

podobnie jak mieszkańcy Shambhali. Musisz się najpierw nauczyć pielęgnować, a potem utrzymywać swoją 

energię. - Hanh zamilkł na chwilę i znów skupił się na obserwacji mojego ciała. Uśmiechnął się. - Masz za 

sobą wiele doświadczeń - powiedział w końcu. - Powinieneś być silniejszy. 

-

 

Może nie pojmuję energii we właściwy sposób? - spytałem. 

-

 

Ależ skąd, pojmujesz dobrze - Hanh uśmiechnął się szeroko. - Po prostu nie chcesz zmienić swojego 

sposobu życia. Podniecasz się i fascynujesz jakąś ideą, a potem wolisz dalej żyć nieświadomie, mniej więcej 

tak, jak żyłeś zawsze. 

Ta  rozmowa  nie  przebiegała  tak,  jakbym  sobie  tego  życzył.  Mój  strach  zastąpiła  teraz  narastająca 

irytacja.  Stałem,  a  Hanh  obchodził  mnie  wkoło  jeszcze  kilka  razy,  wciąż  uważnie  przypatrując  się  całemu 

mojemu ciału. 

-

 

Na co pan tak patrzy? - nie wytrzymałem. 

-

 

Kiedy  oceniam  poziom  czyjejś  energii,  zawsze  najpierw  przyglądam  się  postawie  -  powiedział 

rzeczowo i spokojnie. - Twoja nie jest taka najgorsza, ale musiałeś nad tym pracować, prawda? 

Ta uwaga była bardzo trafna. Kiedy byłem nastolatkiem, urosłem bardzo szybko w ciągu jednego roku i 

w  rezultacie  strasznie  się  garbiłem.  Zawsze  bolały  mnie  plecy.  Poprawiło  mi  się  dopiero,  kiedy  zacząłem 

regularnie co rano wykonywać kilka podstawowych ćwiczeń jogi. 

-

 

Energia wciąż nie płynie zbyt dobrze w górę twojego ciała - zauważył Hanh. 

- Może pan to stwierdzić, jedynie na mnie patrząc? - zdziwiłem się. 

background image

 

39

- I czując cię. Ilość i siłę twojej energii można wyczuć tak samo jak stopień twojej obecności w pokoju. 

Z pewnością sam nieraz byłeś świadkiem, że ktoś wchodzi do pomieszczenia i od razu się czuje, że ma silną 

obecność, nawet charyzmę? 

- O tak, oczywiście - mówiąc to, natychmiast pomyślałem o mężczyźnie z hotelu w Katmandu. 

- Im więcej ktoś ma energii, tym bardziej inni odczuwają obecność takiej osoby. Często jest to jednak 

energia, przez którą popisuje się ego, na początku wydaje się silna, a potem bardzo szybko się rozprasza. U 

niektórych osób jest to prawdziwa i stała energia, która pozostaje niezmienna. 

Potaknąłem. 

- Na  twoją  korzyść  działa  to,  że  jesteś  otwarty  -  ciągnął  dalej  Hanh.  -  Doświadczyłeś  mistycznego 

otwarcia, nagłego przepływu boskiej energii, coś takiego zdarzyło ci się w przeszłości, mam rację? 

- Tak  -  potwierdziłem,  myśląc  o  swoim  przeżyciu  na  górskim  szczycie  w  Peru.  Nawet  w  tej  chwili 

wspomnienie było żywe w mej pamięci. Doszedłem wtedy do kresu drogi, byłem pewien, że za chwilę zabiją 

mnie peruwiańscy żołnierze i wtedy nagle ogarnął mnie nieziemski spokój, a równocześnie euforia, poczucie 

lekkości.  Wtedy  po  raz  pierwszy  doświadczyłem  tego,  co  mistycy  różnych  religii  nazywają  stanem 

transcendentnym. 

- W jaki sposób wypełniała cię wtedy energia? - spytał Hanh. - Jak to się działo? 

- To było jak fala spokoju, cały mój lęk zniknął. 

- A jak ta energia się poruszała? 

To  było  zagadnienie,  nad  którym  nigdy  się  nie  zastanawiałem,  ale  teraz  zacząłem  sobie  wszystko 

przypominać.  -  Wydaje  mi  się,  że  ta  fala  płynęła  w  górę  mojego  kręgosłupa  i  jakby  wychodziła  czubkiem 

głowy... unosiła całe ciało do góry. Czułem się, jakbym płynął w powietrzu. Tak, jakby jakaś lina ciągnęła 

mnie w górę. 

Hanh pokiwał głową, potem spojrzał mi w oczy. 

- A jak długo to trwało? 

- Niedługo  -  przyznałem.  -  Ale  potem  nauczyłem  się  wdychać  w  siebie  otaczające  mnie  piękno,  żeby 

przywołać to uczucie. 

- To, czego brakuje w twojej praktyce - powiedział Hanh 

- to  umiejętność  nie  tylko  „wdychania"  energii,  ale  świadomego  utrzymywania  jej  na  wysokim 

poziomie. To pierwszy krok, którego musisz się teraz nauczyć. Musisz sprawić, by energia pełniej w ciebie 

wpływała. To trzeba robić w bardzo precyzyjny sposób, biorąc pod uwagę wszystkie inne działania tak, żeby 

nie zniszczyć raz nabudowanej energii. - Zamilkł na chwilę. 

-

 

Rozumiesz  mnie?  Całym  życiem  musisz  podtrzymywać  wysoką  energię.  Musisz  być...  spójny.  -

Spojrzał na mnie z chytrym uśmieszkiem. - Musisz żyć mądrze. No, zjedzmy coś. 

background image

 

40

Zniknął  w  kuchni  i  wrócił  z  półmiskiem  warzyw  i  miseczką  jakiegoś  sosu.  Posadził  mnie  i  Yina  przy 

stole  i  rozdzielił  warzywa  na  trzy  miski.  Wkrótce  stało  się  jasne,  że  jedzenie  to  część  nauki,  której  mi 

udzielał. 

Zaczęliśmy  jeść,  a  Hanh  mówił  dalej.  -  Utrzymywanie  wyższej  energii  w  ciele  nie  jest  możliwe,  jeśli 

ktoś je martwą żywność. 

Odwróciłem wzrok i westchnąłem. Jeśli ma to być lekcja zdrowego żywienia, to może sobie darować. 

Moje podejście rozwścieczyło Hanha. 

-

 

Czyś ty zwariował? - niemal krzyknął. - Twoje życie może zależeć od tych informacji, a ty nie robisz 

najmniejszego wysiłku, żeby się czegoś nauczyć. Co ty sobie wyobrażasz? Że możesz żyć, jak ci się podoba i 

dokonywać ważnych rzeczy? 

Zamilkł  i  spoglądał  na  mnie  z  ukosa.  Wyczułem,  że  choć  jego  gniew  był  prawdziwy,  to  był  również 

częścią  całej  nauki.  Miałem  wrażenie,  że  przekazuje  mi  informacje  na  kilku  poziomach.  Kiedy  na  niego 

spojrzałem, nie potrafiłem się nie uśmiechnąć. Hanha po prostu nie sposób było nie lubić. 

Poklepał mnie po ramieniu i odwzajemnił uśmiech. 

-

 

Większość  ludzi  -  zaczął  znowu  -  jest  w  młodości  pełna  energii  i  entuzjazmu,  a  potem  dochodzą  do 

wieku  średniego  i  zaczynają  się  powoli  zapadać  i  zwalniać,  ale  udają,  że  tego  nie  widzą.  No  bo  przecież 

wszyscy ich przyjaciele też zwalniają, za to dzieci są aktywne, tak więc spędzają coraz więcej czasu, siedząc i 

jedząc to, co im smakuje... I po jakimś czasie zaczynają narzekać i mieć problemy, na przykład z trawieniem 

albo  ze  skórą.  Kładą  to  na  karb  wieku,  ale  pewnego  dnia  pojawia  się  poważna  choroba,  która  nie  chce 

zniknąć. Wtedy zwykle idą do lekarza, który nie zajmuje się ich stresem, tylko przepisuje lekarstwa. I czasem 

to pomaga, a czasem nie. A potem, kiedy mijają kolejne lata, zapadają na jakąś chorobę, która staje się coraz 

poważniejsza, i wtedy zdają sobie sprawę, że umierają. Jedynym pocieszeniem jest dla nich to, że myślą, iż to 

co  im  przytrafia  się  w  końcu  wszystkim,  że  to  nieuniknione.  Straszne,  że  taki  spadek  energii  przydarza  się 

nawet  ludziom,  którzy  uważają  się  za  bardzo  „uduchowionych"...  -  Pochylił  się  do  mnie  i  rozejrzał  wokół, 

jakby sprawdzając, czy nikt nie podsłuchuje. - To dotyczy również niektórych bardzo szanowanych łamów. 

Chciałem się roześmiać, ale się powstrzymałem. 

-

 

Jeśli dążymy do wyższej energii, a równocześnie spożywamy jedzenie, które nas z tej energii okrada, 

to  nigdzie  nie  dojdziemy.  Musimy  brać  pod  uwagę  wszystkie  energie,  którym  po  prostu  pozwalamy 

przeniknąć  do  naszego  pola,  zwłaszcza  zjedzenia,  i  wystrzegać  się  wszystkiego,  co  złe,  jeśli  nasze  pole 

energetyczne ma być silne. - Przysunął się do mnie jeszcze bliżej. - To bardzo trudne dla większości ludzi, bo 

jesteśmy uzależnieni od jedzenia, które zwykle spożywamy, a ogromna część tych pokarmów to prawdziwe 

trucizny. 

Odwróciłem wzrok. 

-

 

Wiem, wiem, że na świecie krąży bardzo wiele sprzecznych informacji na temat jedzenia -mówił dalej 

Hanh.  -  Ale  wśród  nich  jest  też  prawda.  Każdy  musi  to  sam  zbadać,  zobaczyć  to  z  szerszej  perspektywy. 

background image

 

41

Jesteśmy bytami duchowymi, które pojawiły się na tym świecie, by podnosić poziom swej energii. A jednak 

większość rzeczy, które tu znajdujemy, służy głównie zmysłowym przyjemnościom i rozrywce, i większość 

ż

ywi się naszą energią i popycha nas ku fizycznemu rozkładowi. Jeśli ktoś naprawdę wierzy, że jest bytem 

energetycznym,  to  musi  zmniejszyć  swój  dostęp  do  tych  pokus...  Kiedy  spojrzysz  wstecz  na  ewolucję, 

zobaczysz,  że  od  samego  początku  musieliśmy  próbować  różnego  pożywienia  metodą  prób  i  błędów,  i 

zrozumieć,  które  pokarmy  są  dla  nas  dobre,  a  które  nas  zabijają.  Zjesz  tę  roślinę,  przeżyjesz,  zjesz  tamtą 

umrzesz.  W  tym  momencie  ewolucji  zrozumieliśmy,  co  nas  fizycznie  zabija,  ale  dopiero  teraz  zaczynamy 

zdawać  sobie  sprawę,  jakie  jedzenie  może  nam  zapewnić  długowieczność  i  wysoki  poziom  energii,  a jakie 

nas po prostu „zużywa". 

Przerwał na chwilę, jakby chciał się upewnić, czy go rozumiem. 

-

 

W  Shambhali  to  rozumieją.  Wiedzą,  kim  naprawdę  jesteśmy  jako  ludzie.  Wyglądamy,  jakbyśmy 

składali się jedynie z materii, z ciała i krwi, ale w gruncie rzeczy jesteśmy przecież zbiorem atomów! Czystą 

energią!  Wasza  zachodnia  nauka  potwierdziła  ten  fakt.  Kiedy  spojrzymy  na  poziom  atomów,  najpierw 

widzimy cząsteczki, a potem, na wyższych poziomach, nawet te cząsteczki znikają i zostaje czysta energia, 

która wibruje na pewnych częstotliwościach. I jeśli z tej perspektywy spojrzymy na to, co jemy, zrozumiemy 

ż

e  to,  co  wkładamy  do  naszego  ciała,  bezpośrednio  wpływa  na  poziom  owych  wibracji.  Niektóre  pokarmy 

podwyższają energię i wibracje, a inne zmniejszają. Prawda jest tak prosta... Wszystkie choroby są skutkiem 

spadku  poziomu  wibracji,  a  kiedy  energia  spada  do  pewnego  poziomu,  istnieją  naturalne  siły,  które  są  tak 

zaprogramowane, by niszczyć nasze ciała. 

Spojrzał na mnie tak, jakby powiedział coś niezwykle głębokiego. 

- Masz na myśli, niszczyć fizycznie? - spytałem. 

- Oczywiście.  Spójrz  na  to  znów  z  szerszej  perspektywy.  Kiedy  coś  umiera,  pies  potrącony  przez 

samochód albo człowiek po długiej chorobie, poszczególne komórki ciała natychmiast tracą swoje wibracje i 

chemicznie  stają  się  bardzo  kwaśne.  Ten  poziom  zakwaszenia  jest  z  kolei  sygnałem  dla  mikrobów,  które 

mamy na ziemi, dla wirusów, dla bakterii i grzybów, że nadszedł czas, by zdekomponować tę materię. To jest 

ich zadanie w świecie fizycznym, po to istnieją. By zwrócić fizyczne ciało ziemi. Powiedziałem wcześniej - 

ciągnął  -  że  kiedy  przez  to,  co  jemy,  spada  poziom  energii  w  naszych  ciałach,  to  czyni  nas  podatnymi  na 

choroby.  To  działa  w  ten  sposób:  kiedy  coś  jemy,  pożywienie  zostaje  strawione,  przechodzi  przez  procesy 

metabolizmu, a w naszym ciele pozostają odpady. Te odpady mają albo odczyn zasadowy, albo kwaśny, to 

zależy  od  pokarmu.  Jeśli  jest  to  odczyn  alkaliczny,  czyli  zasadowy,  nasz  organizm  bardzo  łatwo  się  ich 

pozbywa  i  zużywa  przy  tym  niewiele  energii.  Jednak  jeśli  te  odpady  są  kwaśne,  to  system  krwionośny  i 

limfatyczny  ma  wielkie  problemy,  by  je  usunąć,  zostają  więc  jako  złogi  w  naszym  organizmie,  przyjmują 

krystaliczne  formy  o  niskiej  wibracji,  tym  samym  tworzą  blokady  i  obniżają  poziomy  wibracji  naszych 

komórek. Im więcej w ciele takich kwaśnych odpadów, tym bardziej kwaśne stają się całe tkanki. I zgadnij, 

co  wtedy?  -Rzucił  mi  znów  to  swoje  dramatyczne  spojrzenie.  -  Pojawia  się  taki  czy  inny  mikrob  i  od razu 

background image

 

42

wyczuwa  ten  cały  kwas  i  mówi  sobie  „O!  To  ciało  jest  gotowe,  żeby  je  rozłożyć!"  Pojmujesz  to?  Kiedy 

jakikolwiek  organizm  umiera,  bardzo  szybko  materia  staje  się  wysokokwasowa  i  zostaje  skonsumowana, 

rozłożona  przez  mikroby.  Jeśli  za  życia  zaczynamy  przypominać  taką  kwaśną  materię,  czy  też  stan 

ś

miertelny,  to  stajemy  się  celem  ataku  mikrobów.  Wszystkie  ludzkie  choroby  to  właśnie  skutek  takich 

ataków. 

Musiałem  przyznać,  że  to,  co  mówił Hanh, miało sens. Jakiś czas temu w Internecie natknąłem się na 

naukowe materiały o odczynie ph naszego ciała. Co więcej, jakby intuicyjnie sam o tym wiedziałem. 

- Twierdzisz więc, że to, co jemy, bezpośrednio może nas narażać na choroby? - spytałem. 

- Tak, nieodpowiednie jedzenie może obniżyć poziom naszych wibracji do tego stopnia, że siły natury 

rozpoczynają proces przywracania naszego ciała ziemi. 

- A co z chorobami, których nie wywołują żadne mikroby? 

- Wszystkie choroby tak czy inaczej pojawiają się poprzez działanie mikrobów. To potwierdzają właśnie 

wasze, zachodnie badania. Odkryto rozmaite mikroby, które teraz kojarzy się z zatorami naczyń 

krwionośnych przy chorobach wieńcowych, a nawet z tworzeniem złośliwych nowotworów. Ale 

pamiętaj, mikroby po prostu robią to, co mają do zrobienia. To dieta może stworzyć kwasowe 

ś

rodowisko, które jest prawdziwą przyczyną choroby. 

Zrobił sobie krótką przerwę, ale po chwili znów się odezwał: 

-

 

Pomyśl  nad  tym.  Musisz  to  w  pełni  pojąć.  My,  ludzie,  znajdujemy  się  albo  w  stanie  zasadowym, 

alkalicznym, to znaczy mamy wysoką energię, albo jesteśmy w stanie kwasowym, który daje sygnał żyjącym 

w nas mikrobom, albo tym w najbliższym otoczeniu, że jesteśmy gotowi do rozkładu. Choroba to dosłownie 

gnicie jakiejś części naszego ciała, bo mikroby dostały sygnał, że jest to już martwa materia. 

Znów spojrzał na mnie, jakby dzielił się ważnym sekretem. 

-

 

Przepraszam, że mówię tak bez ogródek. Ale nie mamy zbyt wiele czasu. Jedzenie, które spożywamy, 

decyduje  o  tym,  w  którym  z  tych  stanów  jesteśmy.  Zwykle  pokarmy,  które  pozostawiają  najwięcej 

kwasowych  odpadów,  są  ciężkie,  przegotowane,  zmienione  chemicznie,  słodkie.  Na  przykład  mięsa, 

słodycze,  mąki,  makarony,  alkohol,  kawa,  a  nawet  słodsze  owoce.  Pokarmy  zasadowe  są  zwykle  bardziej 

zielone, świeższe i bardziej „żywe", jak na przykład świeże warzywa, jarzyny, sałaty czy rośliny strączkowe, 

owoce takie jak awokado, pomidory, grejpfruty, cytryny. To bardzo proste. Jesteśmy energetycznymi bytami 

w  energetycznym  świecie.  Wy,  tam  na  Zachodzie,  mogliście  dorastać,  myśląc,  że  gotowane  czy  smażone 

mięso, albo chemicznie zmienione i przetworzone jedzenie jest dla was dobre. Ale teraz już wiadomo, że taka 

ż

ywność  tworzy  środowisko  powolnego  rozkładu,  które  z  czasem  zbiera  swoje  żniwo...  Wszystkie  straszne 

choroby,  które  prześladują  ludzkość:  arterioskleroza,  wylewy,  artretyzm,  AIDS,  a  zwłaszcza  nowotwory 

istnieją  dlatego,  że  zanieczyszczamy  nasze  ciała,  co  z  kolei  sygnalizuje  mikrobom,  że  jesteśmy  gotowi  do 

rozkładu,  dekompozycji,  do  śmierci.  Zawsze  się  zastanawiano,  dlaczego  niektórzy  ludzie  narażeni  na 

działanie  tych  samych  mikrobów  nie  zapadają  na  takie  same  choroby  co  inni.  Różnica  polega  na  innym 

background image

 

43

ś

rodowisku wewnątrz ich ciała. Dobra wiadomość jest taka, że nawet jeśli mamy wysoki odczyn kwasowości 

w organizmie i zaczynamy się rozkładać, to można ten proces odwrócić, jeśli poprawimy sposób żywienia, 

zmienimy odczyn na zasadowy i tym samym podwyższymy poziom energetycznych wibracji. 

Teraz mówiąc, wymachiwał rękoma, wzrok mu płonął, co chwila mrugał z przejęcia. 

-

 

Jeśli chodzi o zasady utrzymania zdrowego, pełnego energii ciała, to ciągle tkwimy w średniowieczu! 

Istoty  ludzkie  powinny  żyć  ponad  sto  pięćdziesiąt  lat.  Ale  jemy  w  ten  sposób,  że  natychmiast  zaczynamy 

sami siebie niszczyć. Gdziekolwiek spojrzysz, widzisz ludzi, którzy na twoich oczach się rozkładają! Jednak 

wcale nie musi tak być. - Zatrzymał się, by nabrać powietrza. - W Shambhali jest zupełnie inaczej. 

Po chwili Hanh zaczął przechadzać się wokół mnie, znów z uwagą oglądając moje ciało. 

- No więc teraz już wiesz - zakończył. - Legendy mówią, że ludzie najpierw poznają prawdziwą naturę 

pożywienia i nauczą się, co powinni jeść. Potem, jak mówią legendy, będziemy mogli w pełni się otworzyć 

na wewnętrzne źródła energii, które jeszcze bardziej podniosą nasze wibracje. - Znów usiadł na krześle przy 

stole i spojrzał na mnie. - Bardzo dobrze znosisz wysokość, na której jesteśmy, ale mimo to chciałbym, żebyś 

teraz odpoczął. 

- To by było miłe - powiedziałem. - Jestem wykończony. 

- Tak - przyznał Yin. - Mieliśmy bardzo długi dzień. 

- Upewnij się, żeby oczekiwać snu - powiedział Hanh, prowadząc mnie do sypialni. 

- Oczekiwać snu? 

-

 

O tak, masz więcej mocy, niż myślisz. 

Roześmiałem się. 

 

Obudziłem  się  nagle  i  spojrzałem  przez  okno.  Słońce  stało  już  wysoko  na  niebie.  Nie  miałem  snów. 

Włożyłem buty i poszedłem do saloniku. Hanh i Yin siedzieli przy stole i rozmawiali. 

-

 

Jak spałeś? - spytał Hanh. 

- W  porządku  -  odparłem  i  opadłem  na  wolne  krzesło.  -  Ale  nie  miałem  snów,  a przynajmniej ich nie 

pamiętam. 

- To  dlatego,  że  masz  za  mało  energii  -  powiedział  Hanh  trochę  nieobecnym  głosem,  bo  znów 

intensywnie  wpatrywał  się  w  moje  ciało.  Zauważyłem,  że  skupia  się  szczególnie  na  tym,  w  jaki  sposób 

siedzę. 

-

 

Na co teraz patrzysz? - spytałem. 

- Czy zawsze w ten sposób wstajesz rano? - odpowiedział pytaniem. 

Podniosłem się z krzesła. - O co chodzi? 

- Po przebudzeniu trzeba najpierw obudzić swoje ciało i zacząć akceptować energię, zanim zrobi się 

cokolwiek innego. 

background image

 

44

Hanh  stanął naprzeciw mnie w szerokim rozkroku z dłońmi na biodrach. Szybko zsunął stopy razem i 

uniósł ramiona. Całe jego ciało uniosło się jednym płynnym ruchem, aż stał na czubkach palców z rękoma 

wyprostowanymi nad głową i złączonymi dłońmi. 

Zamrugałem.  W  ruchu  jego  ciała  było  coś  niezwykłego,  ale  nie  mogłem  sobie  uświadomić,  co. 

Wydawało  się,  jakby  unosił  się  nad  ziemią,  w  ogóle  nie  używając  mięśni.  Trudno  mi  było  skupić  na  nim 

wzrok.  Kiedy  znów  odzyskałem  ostrość  widzenia,  Hanh  stał  z  promiennym,  szerokim  uśmiechem.  I  znów 

jego ciało wykonało kilka niezwykle płynnych ruchów, jakby szedł, a może płynął w moim kierunku. Znów 

zamrugałem. 

-

 

Większość ludzi budzi się powoli - powiedział Hanh. - A potem się snują i w końcu dodają sobie siły 

filiżanką  kawy  lub  herbaty.  Idą  do  pracy,  w  której  znów  się  snują,  albo  używają  tylko  niektórych  partii 

swoich mięśni. Wzorce się ustalają, i tak, jak powiedziałem, na drodze, którą przez nasze ciała płynie energia, 

tworzą  się  blokady.  Żeby  pobierać  całą  dostępną  energię,  musisz  się  najpierw  upewnić,  że  twoje  ciało  jest 

całkowicie otwarte. Robisz to, poruszając każdym mięśniem, co rano zaczynając od centrum ciała. Wskazał 

na  punkt  tuż  poniżej  swojego  pępka.  -  Jeśli  skupisz  się  na  ruchu  od  tego  miejsca,  to  twoje  mięśnie  będą 

wolne, by móc działać na najwyższym poziomie koordynacji. To podstawowa zasada wszystkich sztuk walki 

i sztuki tańca. Możesz nawet stworzyć swoje własne ruchy. 

To  powiedziawszy,  rozpoczął  serię  ruchów,  których  nie  widziałem  wcześniej  nigdy  w  życiu. 

Przypominało  to  układy,  jakie  można  zaobserwować  w  tai  chi.  Hahn  wykonywał  teraz  jakąś  bardzo 

skomplikowaną odmianę tych ruchów. 

-

 

Twoje ciało - rzucił - samo będzie wiedziało, jak się poruszać, żeby się rozluźnić i zlikwidować swoje 

blokady. 

Stanął  na  jednej  nodze,  pochylił  się  do  przodu  i  wykonał  zamach  rękoma,  jakby  gotował  się  do  rzutu 

piłeczką  softballową,  tyle  że  w  czasie  tego  ruchu  jedna  z  jego  dłoni  omal  nie  dotknęła  podłogi.  A  potem 

wykonał  w  miejscu szybki obrót na drugiej nodze. Nie zauważyłem, jak zmienia się jego środek ciężkości, 

znów miałem wrażenie, jakby płynął w powietrzu. 

Potrząsnąłem głową i próbowałem skupić wzrok, ale on nagle znieruchomiał, jakby fotograf zatrzymał 

jego ruch w stop-klatce. Wydawało się to fizycznie niewykonalne. W następnej chwili znów szedł w moim 

kierunku. 

-

 

Jak ty to robisz? - spytałem. 

-

 

Zaczynałem  powoli,  pamiętałem  o  podstawowych  zasadach.  Jeśli  twój  ruch  zaczyna  się  od  środka 

ciała, a ty oczekujesz, że energia przez ciebie przepłynie, to będziesz się poruszać z coraz większą i większą 

lekkością.  Oczywiście,  żeby  to  opanować,  musisz  umieć  się  otwierać  na  całą  boską  energię,  która  w  tobie 

jest. - Zamilkł i spojrzał na mnie. - Czy dobrze pamiętasz swoje mistyczne doświadczenie? 

Pomyślałem znów o Peru i przeżyciach na górskim szczycie. 

- Dość dobrze, tak mi się wydaje. 

background image

 

45

- To świetnie, wyjdźmy na dwór. 

Yin dołączył do nas z uśmiechem. Wyszliśmy za Hanhem do niewielkiego ogródka, po kilku schodach 

dotarliśmy  na  otwartą  przestrzeń  porośniętą  brązową  trawą.  Było  tu  też  kilka  wielkich,  postrzępionych 

głazów.  Skały  miały  na  sobie  niezwykle  ciekawy  deseń  czerwonych  i  brązowych  pasków  i  plam.  Przez 

dziesięć minut Hanh prowadził mnie przez kilka ruchów, które sam wykonywał wcześniej, a potem wskazał 

mi miejsce, żebym usiadł na ziemi. Sam usiadł po mojej prawej ręce. Yin przysiadł za nami. Poranne słońce 

obmywało ciepłym, żółtym światłem górskie szczyty widoczne w oddali. Uderzyło mnie ich piękno. 

-

 

Legendy mówią - zaczął Hanh - że otwieranie się na wyższą energię to umiejętność, którą w pewnym 

momencie posiądą wszyscy ludzie. To się zacznie od wiedzy, że taki poziom świadomości jest możliwy do 

osiągnięcia.  Wtedy  przejdziemy  do  zrozumienia  wszystkich  faktów  związanych  z  pielęgnowaniem  i 

utrzymywaniem  wyższych  poziomów  energii.  -  Przerwał  i  spojrzał  na  mnie.  -  Ty  już  znasz  podstawy,  ale 

musisz  rozwinąć  swoje  zmysły.  Legendy  mówią,  że  najpierw  trzeba  się  uspokoić  i  rozejrzeć  wokół  siebie. 

Większość z nas rzadko się dokładnie przygląda temu, co nas otacza. Otoczenie jest zwykle jedynie tłem dla 

tego,  co  akurat  zaprząta  nasz  umysł.  Musimy  pamiętać,  że  wszystko  we  wszechświecie  żyje,  jest  pełne 

duchowej  energii  i  jest  częścią  Boga.  Musimy  świadomie  poprosić  o  połączenie  z  tym  boskim  źródłem 

wewnątrz nas. Jak już wiesz, oznaką tego, że łączymy się z tą energią, jest poczucie piękna. Zadawaj sobie 

zawsze  pytanie:  Jak  pięknie  wszystko  wygląda?  Nieważne,  jakie  się  wydaje  na  początku,  zawsze  możemy 

ujrzeć  więcej  piękna,  jeśli  spróbujemy.  Poziom  piękna,  które  widzimy,  jest  miarą  boskiej  energii,  którą 

otrzymujemy. 

Hanh dał mi trochę czasu, bym patrzył, naprawdę patrzył na wszystko, co mnie otacza. 

-

 

Kiedy  już  zaczniemy  ustanawiać  połączenie  -  powiedział  po chwili - i doświadczać wewnątrz siebie 

boskiej  energii,  wszystko,  co  dostrzegamy,  wydaje  się  mieć  mocniejszą  obecność.  Zauważamy  wyjątkowe 

kształty  i  kolory  poszczególnych  rzeczy.  Kiedy tak się stanie, możemy wdychać jeszcze więcej energii. Bo 

widzisz,  w  rzeczywistości  ta  energia  pochodzi  nie  tylko  z  tego,  co  nas  otacza,  choć  oczywiście  można 

wchłaniać  ją  bezpośrednio  z  niektórych  roślin  czy  świętych  miejsc.  Święta  energia  pochodzi  głównie  z 

połączenia się z tym, co boskie w nas samych. Wszystko wokół, i to, co stworzyła natura, i to, co stworzył 

człowiek, czyli kwiaty, skały, trawa, góry, sztuka, już jest majestatycznie piękne i obecne w sposób, którego 

człowiek  nie  jest  w  stanie  odebrać.  Kiedy  otwieramy  się  na  boską  energię,  jedynie  podnosimy  swoje 

wibracje.  Dzięki  temu  podnosimy  też  możliwości  swojej  percepcji,  żeby  móc  ujrzeć  świat  taki,  jaki 

rzeczywiście jest. Rozumiesz to? Ludzie już żyją w świecie niebywałej piękności, koloru, formy. Niebo jest 

właśnie tutaj. My tylko nie potrafiliśmy jeszcze dostatecznie otworzyć się na energię, by to zobaczyć. 

Słuchałem go zafascynowany. Teraz było to dla mnie jaśniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. 

- Skup się na pięknie - polecił Hanh - i zacznij wdychać w siebie energię. 

Wziąłem głęboki oddech. 

- A teraz, oddychając, zauważ, czy piękno nie staje się wyrazistsze... 

background image

 

46

Znów spojrzałem na skały i góry i ku mojemu zaskoczeniu dopiero teraz spostrzegłem, że najwyższy ze 

szczytów  widocznych  w  oddali  to  Mount  Everest.  Z  jakiegoś  powodu  wcześniej  nie  rozpoznałem  jego 

kształtu. 

-

 

Tak, tak dobrze, patrz na Everest - prowadził mnie Hanh. 

Kiedy  wpatrywałem  się  w  masyw,  zauważyłem  też,  że  pokryte  śniegiem  skalne  tarasy  mają  kształt 

schodów, które prowadzą na szczyt w kształcie korony. To jeszcze wyostrzyło moją percepcję i w tej chwili 

najwyższa  góra  świata  wydała  mi  się  bardzo  bliska,  była  jakby  częścią  mnie,  tak  jakbym  mógł  wyciągnąć 

rękę i jej dotknąć. 

-

 

Ciągle  oddychaj  -  przypomniał  Hanh.  -  Twoje  wibracje  i  percepcja  jeszcze  się  podniosą.  Wszystko 

stanie się jasne; błyszczące, jakby rozświetlone od środka. 

Wziąłem  kolejny  oddech  i  zacząłem  się  fizycznie  czuć  lżejszy.  Bez  trudu  całkowicie  wyprostowałem 

plecy. To nie do wiary, ale czułem się dokładnie tak, jak podczas mojego doświadczenia w Peru! 

Hanh kiwał głową z aprobatą. - Pamiętaj, twoja umiejętność postrzegania i odbierania piękna to znak, że 

wypełnia cię boska energia. Ale są też inne znaki... Poczujesz się lżejszy. Energia przepłynie przez ciebie i 

uniesie  cię  tak,  jak  sam  powiedziałeś,  jakby  lina  ciągnęła  cię  do  góry...  Poczujesz  też  głębszą  mądrość, 

wiedzę o tym, kim jesteś i co robisz. Otrzymasz intuicje i sny o tym, co cię czeka na ścieżce życia. - Zamilkł i 

spojrzał  na  moje  ciało.  Siedziałem  prosto  bez  najmniejszego  wysiłku.  -  A  teraz  przejdziemy  do  części 

najważniejszej  -  powiedział  Hanh.  -  Musisz  się  nauczyć, jak utrzymywać tę energię, jak sprawić, by wciąż 

przez ciebie płynęła. Tutaj musisz użyć mocy swoich oczekiwań, mocy energii swojej modlitwy. 

I  znów  pojawiło  się  to  słowo  „oczekiwanie".  Nigdy  wcześniej  nie  słyszałem,  by  używano  go w takim 

kontekście. 

-

 

Ale jak mam to zrobić? - spytałem zbity z tropu. Moje ciało straciło energię, a kształty i kolory wokół 

pobladły. 

Hanh wybuchnął głośnym śmiechem. Kilka razy próbował się powstrzymać, ale w końcu zatoczył się na 

trawę i skręcał w nie kontrolowanych spazmach. Parę razy udało mu się odzyskać powagę, ale kiedy tylko na 

mnie spojrzał, natychmiast znów zaczynał się śmiać. Słyszałem też, jak za moimi plecami chichocze Yin. 

W końcu Hanh wziął kilka głębokich oddechów i po chwili się uspokoił. 

-

 

Bardzo cię przepraszam - powiedział. - Ale miałeś tak niesamowicie komiczną minę! Ty naprawdę nie 

wierzysz, że masz jakąkolwiek moc, prawda? 

-

 

Nie o to chodzi - zaprotestowałem. - Nie wiedziałem tylko, co masz na myśli przez „oczekiwania". 

Hanh wciąż się uśmiechał. - Przecież zawsze masz w sobie jakieś oczekiwania wobec życia, prawda? No 

choćby to, iż spodziewasz się, że słońce wzejdzie. Spodziewasz się, że twoja krew będzie krążyć, tak? 

-

 

Oczywiście. 

-

 

Cóż, ja tylko proszę, żebyś stał się świadomy swoich oczekiwań. To jedyny sposób, żeby utrzymać i 

poszerzyć  ten  wyższy  poziom  energii,  którego  właśnie  doświadczyłeś.  Musisz  się  nauczyć,  by  oczekiwać 

background image

 

47

tego  poziomu  w  swoim  życiu.  Trzeba  to  robić  z  premedytacją,  świadomie.  To  jedyny  sposób,  by  osiągnąć 

Pierwsze Rozwinięcie energii. Chcesz znowu spróbować? 

Odwzajemniłem  jego  uśmiech  i  spędziliśmy  kilka  minut,  znów  oddychając  i  nabudowując  energię. 

Kiedy  widziałem  już  wyższy  poziom  piękna,  do  którego  doszedłem  wcześniej,  dałem  Hanhowi  znak 

skinieniem głowy. 

-

 

Teraz - powiedział - musisz oczekiwać, że energia, która cię wypełnia, dalej będzie cię 

wypełniać i wypływać z ciebie we wszystkich kierunkach. Zwizualizuj sobie, że tak się dzieje. Starałem się 

utrzymać poziom energii tak, jak mówił Hanh. 

- A to wypływanie? - spytałem. - Skąd mam wiedzieć, że to się naprawdę dzieje? 

- Sam to poczujesz. Na razie tylko wizualizuj. 

Wziąłem kolejny oddech i wyobraziłem sobie, że energia wypełnia mnie, a potem emanuje we wszystkie 

strony świata. 

- Wciąż  nie  wiem,  czy  to  się  naprawdę  dzieje  -  powtórzyłem.  Hanh  spojrzał  na  mnie  z  lekką 

niecierpliwością. - Wiesz, że energia z ciebie wypływa, bo się utrzymuje, to znaczy kolory i kształty wciąż 

widzisz wyraźniej, czujesz, jak energia cię wypełnia, a potem się przelewa i wypływa na zewnątrz. 

- Ale jakie to uczucie? - spytałem. 

Spojrzałem  znów  na  góry,  wyobrażając  sobie,  że  strumień  energii  emanuje  ze  mnie  w  ich  kierunku. 

Nadal  były  piękne,  ale  teraz  stały  się  też  niezwykle  pociągające.  I  wtedy  poczułem  niesamowity  przypływ 

emocji, przypomniałem sobie, co dokładnie czułem w Peru. 

Hanh pokiwał głową. 

-

 

Oczywiście! - powiedziałem. - Oznaką tego, że energia wypływa, jest uczucie miłości! 

Hanh uśmiechnął się szeroko. - Tak, miłość jest uczuciem, które pozostaje z tobą tak długo, jak energia 

twojej modlitwy emanuje na świat. Musisz pozostawać w stanie miłości. 

- To raczej idealistyczne podejście dla zwykłego człowieka 

- powiedziałem. 

Hanh zachichotał. - Ale ja cię nie uczę, jak być zwykłym człowiekiem. Ja ci mówię, jak być na skraju 

ewolucyjnego  skoku.  Ja  ci  mówię,  jak  być  bohaterem.  Pamiętaj,  że  musisz  oczekiwać,  iż  boska  energia 

wypełni  cię  i  wypłynie  z  ciebie  jak  z  naczynia,  które  się  przelewa.  Kiedy  stracisz  połączenie,  przypomnij 

sobie  to  uczucie  miłości.  Staraj  się  świadomie  przywołać  ten  stan.  -  Znów  zamrugał  oczami.  -  Twoje 

oczekiwania  to  klucz  do  tego,  czy  uda  ci  się  utrzymać  to  doświadczenie.  Musisz  najpierw  sobie 

zwizualizować,  że  tak  się  dzieje.  Musisz  wierzyć,  że  będzie  ci  ono  dostępne  w  każdej  sytuacji.  To 

oczekiwanie i doświadczenie należy pielęgnować i powtarzać każdego dnia. 

Skinąłem głową. 

-

 

A teraz - powiedział - czy rozumiesz wszystkie kroki, o których mówiłem? Zanim 

zdążyłem odpowiedzieć, ciągnął dalej: 

background image

 

48

-

 

Kluczem  do  tego  jest  sposób,  w  jaki  się  budzisz  rano.  To  dlatego  kazałem  ci  iść  spać,  żebym  mógł 

zobaczyć,  jak  wstajesz.  To  trzeba  robić  świadomie,  z  dyscypliną.  Budź  swoje  ciało  na  przypływ  energii  w 

taki  sposób,  jak  ci  pokazałem.  Zaczynaj  ruch  z  centrum  ciała,  natychmiast  czuj  energię.  Oczekuj  jej 

natychmiast.  Poza  tym  jedz  tylko  pożywienie,  które  jest  wciąż  żywe,  a  po  niedługim  czasie  wewnętrzna 

boska energia z większą łatwością będzie wypełniać twoją istotę. Codziennie poświęć czas, by nasycić się tą 

energią. Budź się ruchem. Pamiętaj o wszystkich oznakach. Wizualizuj, że przepełnia cię energia, a potem, że 

wypływa  z  ciebie  na  świat.  Rób  to,  a  osiągniesz  Pierwsze  Rozwinięcie.  Będziesz  wtedy  w  stanie  nie  tylko 

doświadczać energii od czasu do czasu, ale pielęgnować ją i utrzymywać na wyższym poziomie. 

Skłonił się nisko i nie mówiąc nic więcej, odszedł w kierunku domu. Yin i ja ruszyliśmy za nim. Kiedy 

weszliśmy, Hanh już szykował prowiant i układał go w dużym koszu. 

-

 

A co z przejściem? - spytałem. 

Spojrzał na mnie uważnie. - Jest wiele przejść. 

- Chciałem zapytać, czy wiesz, gdzie możemy znaleźć wejście do Shambhali? 

- Na razie poznałeś jedno Rozwinięcie swojej energii modlitwy. Teraz musisz się nauczyć, co robić z tą 

energią, która z ciebie wypływa. A jesteś bardzo uparty, do tego podatny na strach i gniew. Będziesz musiał 

się uporać z tymi emocjami, zanim dostaniesz się w ogóle w pobliże Shambhali. 

To mówiąc, Hahn skinął na Yina, wręczył mu koszyk, a potem wyszedł do drugiego pokoju. świadoma 

czujność 

 

Podszedłem  do  dżipa.  Czułem  się  wspaniale.  Powietrze  było  rześkie,  a  szczyty  górskie  widoczne  z 

każdej strony wciąż wydawały się jaśnieć. Obaj wsiedliśmy do samochodu i Yin ruszył. 

- Wiesz, gdzie teraz jechać? - spytałem. 

- Wiem,  że  musimy  się  kierować  na  północny  zachód  Tybetu.  Według  legend  tam  jest  najbliższe 

przejście. Lama Rigden powiedział, że ktoś musi nam je wskazać. - Yin zamilkł i spojrzał na mnie uważnie. - 

Już czas, żebym ci powiedział o moim śnie... 

- Tym, o którym wspominał lama Rigden? - spytałem. - O tym śnie, który był o mnie? 

- Tak,  w  tym  śnie  razem  podróżujemy  przez  Tybet  i  szukamy  przejścia,  ale  nie  możemy  go  znaleźć. 

Jedziemy  bardzo  daleko,  kręcimy  się  w  kółko,  w  końcu  się  gubimy.  Jednak  w  chwili  największego 

zwątpienia spotykamy kogoś, kto wie, gdzie powinniśmy pojechać. 

- I co dalej? 

- Sen się skończył. 

- A kim była ta osoba? Czy to był Wil? 

- Nie, nie wydaje mi się. 

- A jak myślisz, co ten sen oznacza? 

- Oznacza, że musimy być bardzo czujni. 

background image

 

49

Przez  kilka  chwil  jechaliśmy  w  milczeniu,  potem  spytałem:  -  Czy  w  północno-zachodnim  Tybecie 

stacjonuje wielu chińskich żołnierzy? 

-

 

Zazwyczaj nie - odparł Yin. - Z wyjątkiem granicy i baz wojskowych. Problemem będzie przejechanie 

najbliższych  trzystu  czy  czterystu  mil,  żeby  minąć  Mount  Kailash  i  jezioro  Manasarovar.  Tam  jest  kilka 

wojskowych posterunków. 

Cztery godziny jechaliśmy bez przeszkód, trochę po kamienistych drogach, trochę po ubitych traktach. 

Bez  problemu  dotarliśmy  do  Sagi  i  wjechaliśmy,  jak  powiedział  Yin,  na  południową  drogę  prowadzącą  do 

zachodniego Tybetu. Mijaliśmy głównie duże ciężarówki transportowe albo miejscowych Tybetańczyków w 

starych  samochodach  lub  na  wozach.  Na  postojach  dla  ciężarówek  zauważyłem  kilku  obcokrajowców, 

autostopowiczów. 

Po kolejnej godzinie jazdy Yin skręcił z głównej szosy na drogę, która wyglądała na trakt dla koni. 

Dżip podskakiwał i przechylał się w głębokich koleinach. 

-

 

Zwykle na szosie stoi w tym miejscu chiński patrol - wytłumaczył Yin. - Musimy go objechać. 

Wjeżdżaliśmy na spore wzniesienie, a kiedy już byliśmy niemal na szczycie, Yin zatrzymał 

samochód i podprowadził mnie na skraj urwiska. Pod nami, kilkaset stóp w dole mogłem dostrzec dwie duże 

wojskowe ciężarówki z chińskimi znakami. Prawie tuzin żołnierzy stało przy drodze. 

-

 

Niedobrze  -  powiedział  Yin.  -  Na  tym  skrzyżowaniu  zazwyczaj  stoi  tylko  kilku  żołnierzy.  Być może 

wciąż nas szukają. 

Starałem się nie dopuścić do siebie strachu i utrzymać wysoki poziom energii. Wydało mi się, że kilku 

ż

ołnierzy podniosło głowy i spoglądają w naszą stronę, więc przywarłem nisko do ziemi. 

-

 

Coś się dzieje - szepnął Yin. 

Kiedy znów spojrzałem na drogę, wojskowi przeszukiwali samochód terenowy, który właśnie nadjechał. 

Jasnowłosy  mężczyzna  w  średnim  wieku  stał  z  boku  i  odpowiadał  na  ich  pytania.  W  samochodzie  była 

jeszcze  jedna  osoba.  Ledwo  słyszeliśmy,  jak  blondyn  zwracał  się  do  niej  w  jakimś  europejskim  języku, 

wydawało mi się, że w holenderskim. 

- Dlaczego ich zatrzymano? - spytałem Yina. 

- Nie wiem. Może nie mają odpowiednich zezwoleń, a może zadali nieodpowiednie pytanie... Ociągałem 

się, żałując, że nie mogę im pomóc. 

- Proszę cię - szepnął Yin - musimy jechać. 

Wróciliśmy  do  dżipa  i  Yin  ostrożnie  zjechał  w  dół  drugą  stroną  wzgórza.  Tu  wjechaliśmy  na  kolejny 

wąski  trakt  i  skręciliśmy  w  prawo,  oddalając  się  od  skrzyżowania,  ale  wciąż  trzymaliśmy  się  kierunku  na 

północny zachód. Przejechaliśmy tą drogą kolejne pięć mil, zanim znów znaleźliśmy się na głównej drodze i 

dotarliśmy  do  Zongba,  małego  miasteczka,  w  którym  było  kilka  hoteli  i  sklepów.  Miasteczko  było  pełne 

ludzi.  Chodzili,  prowadzili  jaki  i  inne  zwierzęta,  obok  nas  przejechało  kilka  dużych,  terenowych 

samochodów. 

background image

 

50

-

 

Tutaj  jesteśmy  tylko  kolejnymi  pielgrzymami,  którzy  jadą  na  Mount  Kailash  -  powiedział  Yin.  -W 

tłumie będziemy mniej widoczni. 

Nie byłem jednak spokojny. Rzeczywiście, jakieś pół mili dalej chiński wojskowy samochód wjechał na 

drogę  tuż  za  nami.  Poczułem  kolejne  ukłucie  strachu.  Yin  skręcił  w  boczną  uliczkę,  wojskowy  łazik 

wyprzedził nas, pojechał prosto i zniknął nam z oczu. 

-

 

Musisz być silny - powiedział Yin. - Czas, żebyś się nauczył Drugiego Rozwinięcia. 

Przeprowadził  mnie  kolejny  raz  przez  Pierwsze  Rozwinięcie,  aż  do  momentu,  kiedy  mogłem  już 

zwizualizować i poczuć energię emanującą ze mnie na zewnątrz. 

-

 

Teraz,  kiedy  energia  z  ciebie  wypływa,  musisz  tak  ustawić  to  pole  energii,  by  wywołało  konkretny 

efekt. 

Ta uwaga mnie zafascynowała. - Ustawić pole? 

-

 

Tak. Możemy skierować swoje pole energetyczne, by wpływało na świat w określony sposób. Robimy 

to,  wykorzystując  swoje  oczekiwania.  Już  raz  to  zrobiłeś,  pamiętasz?  Hanh  uczył  cię,  byś  oczekiwał,  że 

energia  będzie  z  ciebie  emanowała.  Teraz  musisz  „ustawić"  swoje  pole  na  inne  oczekiwania  i  zrobić  to  z 

pełną kontrolą i dyscypliną. Inaczej cała twoja energia bardzo szybko może zostać zniszczona przez strach i 

złość. 

Spojrzał na mnie z takim smutkiem, jakiego jeszcze u niego nie widziałem. 

- Co się stało? - spytałem. 

- Kiedy byłem mały, widziałem jak chiński żołnierz morduje mojego ojca. Od tego czasu bardzo się ich 

boję i z całego serca ich nienawidzę. I muszę ci coś wyznać, sam jestem w połowie Chińczykiem... To jest dla 

mnie najgorsze. To właśnie wspomnienia i poczucie winy niszczą moją energię tak, że zwykle spodziewam 

się  najgorszego.  Przekonasz  się,  że  na  tych  wyższych  poziomach  energetycznych  nasze  pola  modlitwy 

działają bardzo szybko i sprowadzają dokładnie to, czego oczekujemy. Jeśli się boimy, sprowadzają to, czego 

się boimy. Kiedy nienawidzimy, przynoszą to, co jest powodem nienawiści... Na szczęście, kiedy wpadniemy 

w  takie  negatywne  oczekiwania,  nasze  pola  modlitwy  rozpraszają  się  dość  szybko,  bo  tracimy  wtedy 

połączenie z boskim źródłem energii i już nie emanuje z nas miłość. Mimo to oczekiwanie pełne lęku może 

wciąż mieć wielką moc. To dlatego musisz koniecznie kontrolować swoje myśli i to, czego się spodziewasz, 

oraz świadomie ustawiać swoje pole. 

Uśmiechnął się w końcu i dodał. - Ponieważ ty nie nienawidzisz chińskiego wojska tak bardzo jak ja, 

masz przewagę. Ale i tak jest w tobie wiele strachu i zdaje mi się, że jesteś też zdolny do wielkiego gniewu... 

dokładnie jak ja. Może dlatego jesteśmy razem... 

Ruszyliśmy.  Patrzyłem  wprost  na  drogę  i  rozmyślałem  o  tym,  co  powiedział  Yin.  Nie  wierzyłem,  że 

nasze  myśli  mogą  mieć  taką  moc.  Przerwało  mi  nagłe  szarpnięcie  dżipem.  Yin  zahamował  i  stanął  przed 

rzędem zakurzonych budynków. 

-

 

Dlaczego stajesz? - spytałem. - Czy w ten sposób nie zwrócimy na siebie uwagi? 

background image

 

51

-

 

Tak - odparł. - Ale musimy zaryzykować. Wojsko ma wszędzie szpiegów, nie mamy jednak wyboru. 

Nie  jest  bezpiecznie  zapuszczać  się  do  zachodniego  Tybetu  tylko  jednym  samochodem.  Nie  ma  tam  gdzie 

zrobić napraw, gdyby coś wysiadło. Musimy znaleźć jeszcze kogoś, kto z nami pojedzie. 

-

 

A jeśli na nas doniosą? 

Yin  spojrzał  na  mnie  przerażony.  -  Tak  się  nie  stanie,  jeśli  znajdziemy  właściwych  ludzi.  Uważaj  na 

swoje myśli! Mówiłem ci, że musimy wokół siebie zbudować właściwe pole. To naprawdę bardzo ważne. 

Chciał już wysiadać z samochodu, ale się zawahał. - W tym względzie musisz sobie radzić lepiej ode mnie, 

bo inaczej nie mamy szans. Skup się i ustaw swoje pole na rten brel. Przez chwilę milczałem. - Rten brel A co 

to takiego? 

-

 

To tybetańskie słowo na określenie synchronii, jedności. Musisz ustawić swoje pole tak, by sprowadzić 

właściwe intuicje i zbiegi okoliczności, które nam pomogą. 

Yin spojrzał szybko na budynek i wysiadł z dżipa. Ruchem dłoni pokazał, że ja mam się nie ruszać. 

 

Czekałem  ponad  godzinę,  obserwując  przechodzących  Tybetańczyków.  Od  czasu  do  czasu  trafiał  się 

ktoś,  kto  wyglądał  na  Hindusa  albo  Europejczyka.  W  pewnej  chwili  wydało  mi  się  nawet,  że  w  oddali 

dostrzegłem  tego  Holendra,  którego  widzieliśmy  zatrzymanego  przez  patrol  na  skrzyżowaniu.  Wytężyłem 

wzrok, ale nie miałem pewności, czy to on. 

Gdzie  jest  Yin?  -  zastanawiałem  się.  Tylko  tego  brakuje,  żebyśmy  się  znów  rozdzielili.  Wyobraziłem 

sobie, że muszę jechać przez to miasto sam, zagubiony, nie mając pojęcia co dalej. Co bym wtedy zrobił? 

W  końcu  Yin  wyszedł  na  zewnątrz.  Zatrzymał  się  i  przez  chwilę  ostrożnie  rozglądał  na  boki,  zanim 

podszedł do dżipa. 

-

 

Znalazłem dwie osoby, które znam - oznajmił, wdrapując się za kierownicę. - Myślę, że się nadają. - 

Starał się mówić z przekonaniem, ale ton głosu zdradzał jego wątpliwości. 

Uruchomił  silnik  i  ruszyliśmy.  Pięć  minut  później  minęliśmy  niewielką  restaurację  skleconą  z  falistej 

blachy.  Yin  zaparkował  samochód  około  dwustu  stóp  od  tej  konstrukcji.  Znalazł  świetną  kryjówkę  za 

kilkoma starymi cysternami. Byliśmy już teraz na przedmieściach miasteczka i ulica była prawie opustoszała. 

Restauracja  składała  się  z  jednego  pomieszczenia  z  sześcioma  chwiejącymi  się  stolikami.  Wąski, 

wyszorowany  do  czysta  bar  dzielił  nas  od  części  kuchennej,  w  której  pracowało  kilka  kobiet.  Jedna  z  nich 

zauważyła, że siadamy i podeszła do stolika. 

Yin powiedział coś szybko po tybetańsku, zrozumiałem słowo oznaczające zupę. Kobieta skinęła głową 

i spojrzała na mnie. 

-

 

To samo - powiedziałem do Yina. Zdjąłem kurtkę i powiesiłem na oparciu krzesła. - A, i jeszcze wodę 

- dodałem. 

Yin przetłumaczył, kobieta uśmiechnęła się i odeszła. 

background image

 

52

Yin spoważniał. - Czy zrozumiałeś wszystko, o czym mówiłem wcześniej? Musisz koniecznie ustawić 

pole, które sprowadzi większą synchronię. 

Skinąłem głową. - Dobrze, ale jak się ustawia pole? 

- Pierwsza  rzecz,  którą  musisz  zrobić,  to  upewnić  się,  że  zbudowałeś  Pierwsze  Rozwinięcie.  Bądź 

pewien,  że  energia  cię  wypełnia  i  emanuje  na  świat.  Sprawdź  wszystkie  znaki.  Potem  ustaw  swoje 

oczekiwanie  na  to,  że  ta  energia  ma  być  stała,  silna.  A  teraz  musisz  zacząć  oczekiwać,  że  twoje  pole 

modlitwy zadziała tak, że sprowadzi jedynie właściwe myśli i wydarzenia konieczne, by wypełniło się twoje 

prawdziwe  przeznaczenie.  Żeby  ustawić  wokół  siebie  takie  pole,  musisz  się  utrzymywać  w  stanie  ciągłej 

czujności. 

- Na co mam być czujny? 

- Na  synchronię.  Musisz  utrzymywać  się  w  stanie,  w  którym  cały  czas  szukasz  następnej  wskazówki, 

informacji,  zbiegu  okoliczności,  który  pomoże  ci  wypełnić  przeznaczenie.  Czasem  synchronia  pojawia  się 

niezależnie od tego, co robisz, ale możesz sprawić, by pojawiała się o wiele częściej, jeśli ustawisz stałe pole, 

wciąż jej oczekując. 

Sięgnąłem  do  tylnej  kieszeni  spodni  po  notes.  Choć  wcześniej  tego nie robiłem, teraz pomyślałem, że 

powinienem  zapisać  to,  co  powiedział  Yin.  Wtedy  przypomniałem  sobie,  że  zostawiłem  notes  w 

samochodzie. 

-

 

Jest zamknięty - powiedział Yin, wręczając mi kluczyki. - Nie odchodź nigdzie dalej. Poszedłem 

prosto do dżipa i znalazłem notes. Właśnie miałem wracać, gdy usłyszałem dźwięk 

samochodów podjeżdżających pod restaurację. Wycofałem się z powrotem za cysterny i ostrożnie wyjrzałem. 

Przed  restauracją  stały  dwie  szare  ciężarówki.  Wyglądały  na  chińskie.  Wyszło  z  nich  pięciu  czy  sześciu 

cywili.  Weszli  do  środka.  Ze  swojego  miejsca  mogłem  przez  okna  obserwować  wnętrze.  Cywile  ustawili 

wszystkich, którzy byli w środku wzdłuż ściany i zaczęli ich przeszukiwać. Starałem się dostrzec Yina, ale 

nigdzie go nie widziałem. Czyżby zdążył uciec? 

Podjechał kolejny samochód i wysiadł z niego wysoki, szczupły oficer w wojskowym mundurze. To z 

pewnością  był  dowódca.  Przy  drzwiach  zatrzymał  się,  zajrzał  tylko do środka, ale nie wchodził. Zaczął się 

bacznie  rozglądać  po  obu  stronach  ulicy,  jakby  coś  wyczuwał.  Odwrócił  się  w  moją  stronę.  Szybko 

przywarłem  za  cysterną,  serce  waliło  mi  w  piersiach.  Po  chwili  zaryzykowałem  i  wyjrzałem.  Chińczycy 

wyprowadzali wszystkich na zewnątrz i kazali im wsiadać do samochodów. Yina między nimi nie było. Jedna 

z ciężarówek odjechała, a oficer mówił coś do pozostałych cywili. Kazał im chyba przeszukać ulicę. 

Znowu się schowałem i wziąłem głęboki oddech. Wiedziałem, że jeśli tu zostanę, to tylko kwestia czasu, 

zanim  mnie  znajdą.  Szukając  wyjścia,  zauważyłem  wąską  alejkę,  która  prowadziła  za  cysternami  na  inną 

ulicę.  Wskoczyłem  do  dżipa,  wrzuciłem  luz  i  dzięki  łagodnemu  spadkowi  alejki  wjechałem  w  nią  bez 

uruchamiania silnika. Zaraz za zakrętem skręciłem. Włączyłem silnik, ale nie miałem pojęcia, gdzie jechać. 

Chciałem tylko jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od tych Chińczyków. 

background image

 

53

Minąłem kilka przecznic i skręciłem w lewo w wąską uliczkę, przy której stało już tylko kilka domów. 

Jeszcze  trochę,  a  zupełnie  wyjadę  z  miasta.  Po  jakiejś  mili  zjechałem  z  drogi  i  zaparkowałem  za  kilkoma 

zwalistymi głazami. Każdy był wielkości sporego domku. 

I  co  teraz?  Byłem  zupełnie  zagubiony,  nie  miałem  bladego  pojęcia,  gdzie  jechać,  co  robić.  Ogarniała 

mnie  wściekłość  i  poczucie  bezsilności.  Yin  powinien  mnie  przygotować  na  taką  możliwość.  Pewnie  w 

mieście  ktoś,  kogo  on  zna,  mógł  mi  pomóc,  ale  jak  miałem  kogokolwiek  znaleźć?  Na  głazie  na  prawo  ode 

mnie  przysiadło  stado  wron,  a  potem  nagle  poderwały  się,  nadleciały  nad  dżipa  i  zatoczyły  kilka  kółek, 

głośno  kracząc.  Wyjrzałem  przez  okno.  Byłem  pewien,  że  coś  musiało  wystraszyć  ptaki,  ale  nikogo  nie 

zauważyłem.  Po  kilku  minutach  wrony  wciąż  kracząc,  odleciały  na  zachód.  Ale  jedna  została.  Usiadła  na 

kamieniu i patrzyła w moją stronę. To dobrze, pomyślałem. 

To może być znak. Może powinienem tu zostać, aż nie zdecyduję, co dalej robić. 

Na tylnym siedzeniu znalazłem suszone owoce i kilka krakersów. Jadłem je bezmyślnie, popijając wodą 

z bukłaka. Wiedziałem, że muszę opracować jakiś plan. Przyszło mi do głowy, żeby pojechać tą drogą dalej 

na  zachód,  ale  zrezygnowałem  z  tego  pomysłu.  Zaczynał  mnie  ogarniać  wielki  strach  i  chciałem  już  tylko 

tego,  na  co  byłem  zdecydowany  od  początku:  zapomnieć  o  całej  tej  awanturze,  dostać  się  z  powrotem  do 

Lhasy, a potem na lotnisko. Wiedziałem, że pamiętam część drogi i zakrętów, ale dużej części musiałbym się 

domyśleć.  Nie  mogłem  uwierzyć,  że  w  klasztorze  lamy  Rigdena,  a  potem  w  domu  Hanha  nawet  nie 

spróbowałem zapytać o telefon i zadzwonić do kogoś, żeby przygotować sobie plan odwrotu! 

Kiedy tak rozmyślałem, serce mi nagle zamarło. Usłyszałem daleki odgłos samochodu nadjeżdżającego 

w moim kierunku. Najpierw chciałem natychmiast zapalić silnik, wrócić na szosę i szybko uciec, ale zdałem 

sobie  sprawę,  że  ten  pojazd  zbliża  się  zbyt  szybko.  Chwyciłem  więc  w  popłochu  bukłak  z  wodą  i  torbę 

zjedzeniem, wyskoczyłem z samochodu, podbiegłem do najdalszego z głazów i ukryłem się w miejscu, gdzie 

sam byłem niewidoczny, ale mogłem obserwować drogę. 

Pojazd  zwolnił.  Kiedy  niemal  się  ze  mną  zrównał,  rozpoznałem  terenowy  samochód  wcześniej 

zatrzymany  przez  drogowy  patrol.  Kierowcą  był  jasnowłosy  mężczyzna,  którego  przesłuchiwali  chińscy 

ż

ołnierze.  Obok  niego  siedziała  kobieta.  Zatrzymali  samochód  i  zaczęli  rozmawiać.  Już  chciałem  do  nich 

podejść, ale natychmiast sparaliżował mnie lęk. A jeśli żołnierze powiedzieli im o nas i kazali dać sobie znać, 

gdy tylko nas zobaczą? Czy ci ludzie by mnie wydali? 

Kobieta uchyliła drzwi, jakby chciała wysiąść. Wciąż rozmawiali. Czy zauważyli mojego dżipa? Myśli 

przelatywały mi przez głowę jak szalone. Zadecydowałem, że jeśli kobieta podejdzie zbyt blisko, to po prostu 

poderwę się i zacznę biec. W ten sposób zobaczą tylko dżipa, nie mnie, a ja zdążę stąd uciec, zanim nadjadą 

ż

ołnierze.  Z  tą  myślą  raz  jeszcze  spojrzałem  na samochód. Oboje patrzyli teraz w kierunku głazów, twarze 

mieli zafrasowane. Spojrzeli na siebie bez słowa, a potem kobieta zdecydowanym ruchem zatrzasnęła drzwi i 

szybko odjechali na zachód. Widziałem, jak wjeżdżają na niewielkie wzgórze i po chwili zniknęli mi z oczu. 

Poczułem nagły zawód. A może byli w stanie mi pomóc? Chciałem już nawet pobiec do dżipa i dogonić ich, 

background image

 

54

ale zrezygnowałem. Lepiej nie kusić losu. Bardziej roztropnie będzie trzymać się pierwszego planu i znaleźć 

drogę powrotną do Lhasy, a potem do domu. 

Po półgodzinie wróciłem do dżipa i zapaliłem silnik. Wrona, która wciąż siedziała na głazie, poderwała 

się teraz i kracząc głośno, odleciała w kierunku, gdzie zniknął samochód Holendrów. A ja wybrałem kierunek 

przeciwny i pojechałem z powrotem do miasta. Kilka razy skręcałem w małe, boczne uliczki, mając nadzieję 

ominąć  główną  szosę  i  restaurację.  Przejechałem  tak  kilka  mil  i  chyba  minąłem  miasto.  Znalazłem  się  na 

niewielkim wzgórzu, skąd miałem szerszy widok na inne drogi. 

Zamarłem! Nie tylko w dole, o niecałą milę ode mnie, dwunastu żołnierzy blokowało drogę, ale cztery 

wielkie  wojskowe  ciężarówki  i  dwa  dżipy  jechały  prosto  w  moim  kierunku.  Błyskawicznie  zawróciłem  i 

pojechałem z powrotem, mając cichą nadzieję, że mnie nie dostrzegli. Stwierdziłem, że powinienem jechać 

jak najdalej na zachód, a potem skręcić na południe i dopiero potem na wschód. Może jest tu na tyle dużo 

bocznych dróg, że jakoś dojadę nimi do Lhasy? 

Przeciąłem  teraz  główną  szosę  i  wjechałem  w  boczną  drogę.  Kierowałem  się  na  południe.  Jednak  po 

kolejnym  zakręcie  zdałem  sobie  sprawę,  że  kompletnie  się  pogubiłem  i  jadę  w  złym  kierunku.  Niechcący 

znów znalazłem się na głównej szosie. I zanim zdążyłem się zatrzymać i zawrócić, byłem o jakieś sto jardów 

od  chińskiego  patrolu!  Wszędzie  było  pełno  żołnierzy.  Zjechałem  szybko  na  pobocze,  zaciągnąłem  ręczny 

hamulec, a potem opuściłem się maksymalnie w dół na siedzeniu. 

No i co teraz? Więzienie? Co oni mi zrobią? Czy myślą, że jestem szpiegiem? Po chwili stwierdziłem z 

ulgą, że Chińczycy w ogóle nie zwracają na mnie uwagi, chociaż dżip był doskonale widoczny. Mijały mnie 

stare  samochody,  wozy,  a  nawet  piesi,  a  żołnierze  zatrzymywali  wszystkich  po  kolei  i  kazali  im  się 

legitymować, sprawdzali dokumenty, czasem przeszukiwali ludzi i bagaże. A na mnie nie zwracali uwagi! 

Spojrzałem  na  prawo  i  dopiero  wtedy  zobaczyłem,  że  w  panice  zatrzymałem  samochód  tuż  przy 

podjeździe,  który  prowadził  do  niewielkiego  murowanego  domu,  stojącego  kilkaset  stóp  dalej.  Po  lewej 

stronie domu był nieduży trawnik porośnięty bujną, niestrzyżoną trawą, a za nim biegła już inna ulica. 

W tym momencie nadjechała duża ciężarówka, zatrzymała się na poboczu tuż przede mną i zasłoniła mi 

widok na patrol. Za chwilę niebieska toyota ostro zahamowała przed ciężarówką. Potem usłyszałem głośną 

rozmowę i krzyki po chińsku. Toyota cofnęła, jakby kierowca chciał zawrócić, ale błyskawicznie otoczyli ją 

ż

ołnierze.  Nie  widziałem,  co  się  dzieje,  wciąż  słyszałem  ostre  chińskie  okrzyki,  przerywane  pełnymi  lęku 

prośbami po angielsku, ale z holenderskim akcentem. 

-

 

Proszę,  nie  -  błagał  głos.  -  Przykro  mi.  Jestem  tylko  turystą,  tylko  turystą.  O,  tu mam zezwolenie na 

jazdę po tej drodze. 

Podjechał  jeszcze  jeden  samochód.  Serce  podskoczyło  mi  do  gardła.  To  był  ten  sam  chiński  oficer, 

którego wcześniej widziałem w restauracji. Zsunąłem się jeszcze niżej, prawie pod kierownicę, żeby mnie nie 

zauważył, kiedy przechodził obok. 

-

 

Pokaż dokumenty! - wrzasnął do Holendra czystą angielszczyzną. 

background image

 

55

W  tym  momencie  coś  po  prawej  stronie  zwróciło  moją  uwagę.  Delikatnie  wyjrzałem  przez  okno  od 

strony  pasażera.  Podjazd  przed  stojącym  w  głębi  domem  zdawał  się  skąpany  w  jasnej  poświacie.  To  było 

identyczne światło jak to, które widziałem podczas naszej pieszej ucieczki w góry. Dakini. 

Dżip stał pochylony, więc tylko zwolniłem ręczny hamulec, delikatnie skręciłem w prawo i zjechałem w 

dół.  Wstrzymałem  oddech.  Minąłem  dom,  przejechałem  przez  trawnik  i  dostałem  się  na  tylną  uliczkę. 

Natychmiast  skręciłem  w  lewo,  po  jakiejś  mili  znów  w  lewo.  Teraz  wyjeżdżałem  z  miasta  tą  samą  drogą, 

którą  jechałem  już  wcześniej.  Dziesięć  minut  później  byłem  z  powrotem  przy  wielkich  głazach  i  znów 

zastanawiałem się, co robić. I wtedy w dole szosy, w kierunku zachodnim, znowu usłyszałem głośne krakanie 

wrony.  Tym  razem  bez  namysłu  zdecydowałem  się  ruszyć  w  tym  kierunku,  czyli  dokładnie  tam,  gdzie 

mogłem jechać od samego początku. 

Droga prowadziła dość ostro w górę, skręcała łukiem i dalej prosto przecinała skalistą równinę. Jechałem 

tak  kilka  godzin,  aż  popołudniowe  światło  zaczęło  gasnąć.  Nigdzie  nie  było  ani  samochodów,  ani  ludzi, 

prawie  żadnych  domów.  Pół  godziny  później  zrobiło  się  zupełnie  ciemno.  Zacząłem  się  rozglądać  za 

miejscem,  gdzie  mógłbym  zjechać  na  noc.  Zauważyłem  wąską  żwirową  drogę  po  prawej  stronie  głównej 

szosy.  Zwolniłem  i  lepiej  się  jej  przyjrzałem.  Tuż  przy  skręcie  na  tę  drogę  coś  leżało.  Wyglądało  jak 

porzucone  ubranie.  Zatrzymałem  dżipa  i  przez  okno  poświeciłem  latarką.  To  była  kurtka.  Moja  kurtka! 

Zostawiłem ją w restauracji tuż przed tym, zanim przyjechali Chińczycy. 

Z uśmiechem zgasiłem latarkę. To Yin musiał ją tutaj zostawić. Wysiadłem z samochodu, podniosłem 

kurtkę,  a  potem  z  wyłączonymi  światłami  pojechałem  dalej  żwirową  dróżką.  Droga  wiodła  lekko  w  górę 

prawie  pół  mili  i  dochodziła  do  niewielkiego  domku  i  obory.  Jechałem  bardzo  ostrożnie.  Zza  płotu 

przyglądało  mi  się  ciekawie  kilka  kóz.  Na  ganku  domu  zauważyłem  mężczyznę  siedzącego  na  stołku. 

Zatrzymałem  dżipa.  On  wstał.  Rozpoznałem  sylwetkę.  To  był  Yin.  Wyskoczyłem  z  wozu  i  podbiegłem  do 

niego. Zamknął mnie w mocnym uścisku, szeroko się uśmiechał. 

- Cieszę się, że jesteś - powiedział. - Widzisz, mówiłem, że otrzymujesz pomoc. 

- Prawie mnie złapali - odparłem. - Ale jak ty się im wymknąłeś? 

Na  jego  twarz  powrócił  nerwowy  wyraz.  -  Kobiety  w  restauracji  były  bardzo  sprytne.  Pierwsze 

zobaczyły Chińczyków i ukryły mnie... w piecu. Tam na szczęście nikt nie zajrzał. 

-

 

Czy tym kobietom coś grozi? - spytałem. 

Spojrzał mi w oczy, ale przez długą chwilę nic nie mówił. 

-

 

Nie wiem - szepnął w końcu. - Wielu ludzi płaci wysoką cenę za to, że nam pomagają. Odwrócił 

wzrok i wskazał na samochód. - Pomóż mi przynieść prowiant, przygotujemy coś do 

jedzenia. 

Yin rozpalił ogień i dopiero wtedy opowiedział, że kiedy Chińczycy już poszli, wrócił do domu swoich 

znajomych, a oni podwieźli go do tego starego gospodarstwa i radzili tu zaczekać, aż nie załatwią drugiego 

samochodu. 

background image

 

56

-

 

Wiedziałem, że możesz spanikować, poddać się lękowi i starać się dostać z powrotem do Lhasy -dodał 

Yin.  -  Ale  wiedziałem  też,  że  jeśli  zdecydujesz  się  kontynuować  naszą  podróż,  to  w  pewnym  momencie 

postanowisz pojechać znów na północny zachód. To jest jedyna droga w tym kierunku, więc położyłem przy 

niej twoją kurtkę, mając nadzieję, że to ty pierwszy ją zauważysz, nie wojsko. 

-

 

To było spore ryzyko - powiedziałem. 

Skinął  tylko  głową  i  włożył  warzywa  do  grubego,  mosiężnego  garnka,  w  którym  było  tylko  kilka  cali 

wody. Powiesił garnek na metalowym haku nad ogniem, żeby warzywa doszły na parze. 

To,  że  znów  byłem  z  Yinem,  uspokoiło  mnie.  Kiedy  siedzieliśmy  przy  palenisku  na  starych, 

powyginanych  krzesłach,  powiedziałem:  -  Muszę  ci  się  przyznać,  że  rzeczywiście  chciałem  stąd  zwiać. 

Myślałem, że to moja jedyna szansa na przeżycie. 

Opowiedziałem mu dokładnie wszystko, co się wydarzyło, wszystko, z wyjątkiem tego, że na podjeździe 

przed domem w miasteczku znów zobaczyłem światło. Kiedy mówiłem, jak schowałem się za wielkie głazy i 

nadjechał terenowy samochód, Yin wyprostował się na krześle. 

-

 

Jesteś pewien, że to był ten sam samochód, który widzieliśmy na skrzyżowaniu przy blokadzie? -spytał 

z niedowierzaniem. 

-

 

Absolutnie, widziałem ich - potwierdziłem. 

Yin miał zrozpaczoną minę. - Chcesz powiedzieć, że po raz drugi zobaczyłeś ludzi, których widzieliśmy 

wcześniej, i nie porozmawiałeś z nimi?! - Był chyba autentycznie zły. - Nie pamiętasz, co ci opowiadałem o 

moim śnie, o tym, że spotykamy w nim kogoś, kto może nam pomóc odnaleźć przejście do Shambhali? 

-

 

Nie chciałem ryzykować, przecież mogli mnie zadenuncjować - zaprotestowałem. 

- Co?! - Patrzył na mnie przez chwilę z niedowierzaniem, a potem pochylił się do przodu i ukrył twarz w 

dłoniach. 

- Byłem  przerażony  -  tłumaczyłem.  -  Nie  mogłem  uwierzyć,  że  się  sam  wkopałem  w  taką  sytuację. 

Chciałem się tylko stamtąd wydostać. I przeżyć. 

- Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie - powiedział Yin. - Twoje szanse na wydostanie się z Tybetu są 

w tej chwili naprawdę marne. Twoją jedyną szansą na przetrwanie jest dążenie naprzód, a żeby móc to zrobić, 

musisz po prostu używać synchronii. 

Odwróciłem głowę. Wiedziałem, że prawdopodobnie ma rację. 

-

 

Powiedz  mi  dokładnie,  co  się  stało,  kiedy  ten  samochód  podjechał  -  powiedział  Yin  cicho.  -Każdą 

twoją myśl, każdy szczegół. 

Powiedziałem  mu,  że  gdy  samochód  się  zatrzymał,  poczułem  straszny  lęk.  Opisałem,  że  kobieta 

zachowywała się tak, jakby chciała wysiąść, ale zmieniła zdanie i odjechali. 

Yin  pokiwał  głową  ze  smutkiem.  -  Zniszczyłeś  synchronię,  niewłaściwie  używając  swojego  pola 

modlitwy. Nastawiłeś je na oczekiwania pełne lęku, spodziewałeś się najgorszego i w ten sposób wszystko 

zatrzymałeś. 

background image

 

57

Uciekłem wzrokiem w bok. 

-

 

Pomyśl o tym, co się działo - ciągnął dalej Yin - kiedy usłyszałeś, że coś nadjeżdża. Miałeś do wyboru: 

albo  pomyśleć  o  tym  jako  o  potencjalnym  zagrożeniu,  albo  jako  o  nadchodzącej  pomocy.  I  oczywiście 

musiałeś  wziąć  pod  uwagę  obie  możliwości.  Ale  kiedy  już  rozpoznałeś  samochód,  powinno  ci  to  coś 

podpowiedzieć. Już sam fakt, że ten sam pojazd widzieliśmy wcześniej na skrzyżowaniu, jest bardzo ważny, 

co więcej, to przecież ci sami ludzie stworzyli sytuację, która odwróciła wtedy uwagę wojska i pomogła nam 

uciec. Z tego punktu widzenia oni już raz ci pomogli i oto nadarzała się okazja, by znów uzyskać pomoc. 

Kiwałem  głową.  Miał  rację.  Skopałem  to.  Yin  patrzył  chwilę  w  dal,  zatopiony  w  myślach.  Po  chwili 

znów się odezwał: - Kompletnie straciłeś swoją energię i pozytywne oczekiwania. Pamiętasz, co ci mówiłem 

w  restauracji?  Ustawianie  pola  na  synchronię  to  sprawa  świadomego  kontrolowania  swoich  myśli, 

oczekiwań.  Bardzo  łatwo  dyskutować  o  synchronii,  ale  jeśli  nie  uzyskasz  takiego  stanu  umysłu,  że  pole 

modlitwy  będzie  ci  pomagać,  to  będziesz  tylko  od  czasu  do  czasu  dostrzegał  przebłyski  zbiegów 

okoliczności.  Nic  więcej.  Oczywiście  w  niektórych  sytuacjach  to  zupełnie  wystarczy  i  nawet  przez  pewien 

czas  te  zbiegi  okoliczności  mogą  cię  prowadzić,  ale  w  pewnym  momencie  zgubisz  drogę.  Jedynym 

sposobem,  by  zapewnić  stały  poziom  synchronii,  jest  pozostawać  w  stanie,  w  jakim  twoje  pole  modlitwy 

powoduje, że synchronia płynie w twoim kierunku. I to jest stan świadomej czujności. 

- Wciąż nie jestem pewien, jak mam osiągnąć taki stan umysłu... 

- W każdej chwili trzeba wciąż pamiętać, by być czujnym. Trzeba sobie wizualizować, że twoja energia 

jak posłaniec emanuje w świat i przyciąga do ciebie z powrotem tylko właściwe intuicje, właściwe zdarzenia. 

Musisz  oczekiwać,  że  w  każdej  chwili  się  wydarzą,  objawią.  Ustawiamy  nasze  pola  na  synchronię,  będąc 

czujni  i  otwarci,  zawsze  spodziewamy  się  kolejnego  znaczącego  spotkania.  Za  każdym  razem,  kiedy 

zapominasz utrzymywać ten stan pozytywnego oczekiwania, musisz sam się na tym przyłapać i przypomnieć 

sobie...  Ale  im  dłużej  pozostajesz  w  takim  stanie  umysłu,  tym bardziej podnosi się poziom synchronii. I w 

końcu,  jeśli  wciąż  utrzymujesz  wysoką  energię,  stan  świadomej  czujności  stanie  się  twoim  naturalnym 

nastawieniem  do  życia.  Legendy  mówią,  że  wszystkie  Rozwinięcia  Energii  w  pewnym momencie staną się 

naszą  drugą  naturą.  Będziemy  je  ustawiać  co  rano  tak  automatycznie,  jak  dzisiaj  się  ubieramy.  To  jest 

miejsce,  do  którego  musisz  dojść:  stan  umysłu,  w  którym  przez  cały  czas  masz  pozytywne  oczekiwania. 

Przerwał i patrzył na mnie dłuższą chwilę. 

-

 

Kiedy usłyszałeś nadjeżdżający samochód, natychmiast się wystraszyłeś. Z tego, co opowiadasz, tych 

dwoje poczuło, że powinni się zatrzymać przy kamieniach, choć prawdopodobnie nie mieli pojęcia dlaczego. 

Ale  kiedy  całkowicie  poddałeś  się  strachowi,  myśląc,  że  oni  są  niebezpieczni,  twoje  pole  zadziałało  na 

zewnątrz  i  oni  odczuli  jego  skutki.  Twoje  pole  przeniknęło  do  ich  pól  energetycznych  i  wtedy 

prawdopodobnie poczuli, że coś jest nie w porządku, że coś źle robią, więc szybko odjechali. 

To, co mówił Yin, z jednej strony brzmiało nieprawdopodobnie, ale z drugiej czułem, że to prawda. 

-

 

Opowiedz więcej o tym, jak nasze pole wpływa na innych ludzi - poprosiłem. 

background image

 

58

Yin potrząsnął głową. - Za bardzo wybiegasz do przodu. Skutki działania naszego pola na innych to już 

Trzecie Rozwinięcie. Na razie skup się na tym, żebyś umiał ustawić swoje pole na synchronię i nie myśleć 

negatywnie.  Masz  tendencję  do  oczekiwania  najgorszego.  Pamiętasz,  jak  szliśmy  do  lamy  Rigdena,  a  ja 

zostawiłem cię samego? Spotkałeś wtedy grupę uchodźców, którzy by cię zaprowadzili prosto do klasztoru, 

gdybyś tylko z nimi porozmawiał. Ale ty oczywiście wymyśliłeś sobie, że oni na pewno na ciebie doniosą. I 

przegapiłeś synchronię. Negatywne oczekiwania to już u ciebie prawie nawyk. 

Patrzyłem na niego bez słowa. Czułem się zmęczony. Uśmiechnął się i więcej nie wspominał o moich 

błędach. Przez większość wieczoru rozmawialiśmy o Tybecie, wyszliśmy też na zewnątrz, żeby popatrzeć na 

gwiazdy.  Niebo  było  czyste,  ale  w  powietrzu  czuło  się  przymrozek.  Nad  nami  błyszczały  najjaśniejsze 

gwiazdy, jakie w życiu widziałem. Powiedziałem o tym Yinowi. 

-

 

Oczywiście, że są wielkie i jasne - potwierdził. - Przecież stoisz na dachu świata. 

 

Następnego ranka spałem długo, po przebudzeniu wykonałem z Yinem serię ćwiczeń tai chi. Czekaliśmy 

z niecierpliwością na znajomych Yina, ale się nie pojawili. Stwierdziliśmy, że trudno, musimy zaryzykować i 

mimo wszystko jechać jednym samochodem. Załadowaliśmy dżipa i wyruszyliśmy równo w samo południe. 

-

 

Coś  się  musiało  stać  -  powiedział  Yin,  odwracając  się  do  mnie.  Starał  się  dzielnie  trzymać,  ale 

doskonale widziałem, że jest zmartwiony. 

Jechaliśmy znów główną szosą. Gęsta mgła spowijała wszystko wokół i zasłaniała widok na góry. 

- Chińczykom będzie nas trudniej zauważyć - skomentował to Yin. 

- To dobrze - potwierdziłem. 

Zastanawiałem  się,  skąd  Chińczycy  wiedzieli,  że  zatrzymaliśmy  się  w  tej  małej  restauracji  w  Zongba. 

Spytałem Yina, co o tym myśli. 

-

 

Jestem pewien, że to była moja wina - powiedział od razu. - Mówiłem ci, ile do nich czuję nienawiści i 

jak się ich boję. Jestem przekonany, że to moje pole modlitwy ściągnęło to, o co prosiłem, o czym myślałem. 

Popatrzyłem na niego z niesmakiem. Tego było już za wiele. 

- Chcesz  powiedzieć,  że  dlatego,  że  ty  się  bałeś,  twoja  energia  powędrowała  sobie  w  świat  i 

przyprowadziła do nas Chińczyków? 

- Nie, nie chodzi tylko o strach - odparł Yin zupełnie poważnie. - Wszyscy się przecież czegoś boimy. 

Nie to miałem na myśli. Chodziło mi o to, że pozwoliłem, by mój umysł stworzył z tego strachu wizję tego, 

co  może  się  stać,  co  Chińczycy  mogą  zrobić.  Od  tak  dawna  obserwuję,  co  wyprawiają  w  Tybecie,  znam 

dokładnie ich metody. Wiem, jak zmuszają ludzi do posłuszeństwa przez zastraszenie. I pozwoliłem sobie w 

myślach zobaczyć, jak po nas przychodzą. To była taka krótka wizja, ale nie zrobiłem nic, by ją zrównoważyć 

czymś pozytywnym... A powinienem był przyłapać się na tych myślach i wyobrazić sobie, że Chińczycy nie 

będą  już  występować  przeciw  nam,  i  potem  utrzymać  to  oczekiwanie.  I  nie  chodzi  o  to,  że  mój  strach  ich 

„przyprowadził",  jak  powiedziałeś.  W  swojej  podświadomości  utworzyłem  bardzo  wyraźny  obraz,  bardzo 

background image

 

59

konkretne  oczekiwanie,  że  oni  wejdą  i  nas  zaaresztują.  I  to  był  problem.  Bo  jeśli  zbyt  długo  utrzymujesz 

negatywną wizję, to może się ona zrealizować. 

Wciąż  byłem  sceptycznie  nastawiony  do  takiego  myślenia.  Czy  to  może  być  prawda?  A  jednak  od 

dłuższego  czasu  obserwowałem,  że  ludziom,  którzy  bardzo  się  boją  jakiegoś  konkretnego  zdarzenia  -na 

przykład  obrabowania  domu  albo  zapadnięcia  na  jakąś  chorobę,  albo  utraty  ukochanej  osoby  -wydarza  się 

dokładnie właśnie to. Czy chodzi o to samo zjawisko, które opisywał Yin? 

Przypomniałem  sobie,  jak  w  Zongba,  kiedy  Yin  poszedł  załatwiać  drugi  samochód,  ja  wyobraziłem 

sobie, co by było, gdyby on nie wrócił. Widziałem siebie, jak jadę sam, kompletnie zagubiony. I dokładnie 

tak się stało! Przebiegł mnie dreszcz. Robiłem te same błędy co Yin. 

-

 

Czy  to  znaczy,  że  wszystkie  złe  rzeczy,  które  nas  spotykają,  to  skutek  naszych  własnych  myśli?  -

spytałem. 

Yin zmarszczył brwi. - Oczywiście, że nie. Wiele spraw się wydarza zupełnie naturalnie, jako normalna 

kolej  rzeczy.  Żyjemy  wśród  innych  ludzi.  Ich  oczekiwania  i  działania  też  na  nas  wpływają.  Jednak  mamy 

pewien  twórczy  wpływ  na  rzeczywistość,  czy  chcemy  w  to  wierzyć,  czy  nie.  Musimy  się  przebudzić  i 

zrozumieć, że w kategoriach energii modlitwy oczekiwanie jest oczekiwaniem niezależnie od tego, czy jego 

ź

ródłem jest wiara czy strach. W moim wypadku po prostu nie pilnowałem się dostatecznie. Mówiłem ci już, 

ż

e moja nienawiść do Chińczyków to poważny problem. 

Odwrócił głowę, nasze oczy się spotkały. 

-

 

Pamiętaj  też,  co  ci  mówiłem  -  dodał  -  że  na  tych  wyższych  poziomach  energetycznych  skutek 

działania  twojego  pola  modlitwy  jest  bardzo  szybki.  W  zwyczajnym  świecie  ludzie  mają  zwykle  mieszane 

uczucia:  pozytywne  obrazy,  obrazy  powodowane  strachem  i  obrazy  sukcesu.  One  się  w  sumie  nawzajem 

znoszą i ich efekt jest niewielki. Ale na wyższych poziomach możemy bardzo szybko wpłynąć na to, co się 

dzieje,  mimo  że  taka  wizja  powodowana  strachem  i  tak  w  pewnym  momencie  zniszczy  siłę  naszego  pola. 

Kluczem jest to, żebyś zawsze był pewien, iż twój umysł jest skupiony na pozytywnej ścieżce życia, a nie na 

jakichś  oczekiwaniach  pełnych  strachu.  Dlatego  Drugie  Rozwinięcie  jest  takie  ważne.  Bo  jedno  wynika  z 

drugiego: jeśli cały czas będziemy w stanie świadomej czujności i będziemy oczekiwać kolejnej synchronii, 

to  nasz  umysł  będzie  nastawiony  pozytywnie  i  nie  dopuści  do  siebie  lęku  ani  wątpliwości.  Rozumiesz,  co 

mam na myśli? 

Skinąłem głową, ale nic nie odpowiedziałem. 

Yin znów skupił się na prowadzeniu. - Musimy tej siły użyć właśnie teraz. Bądź tak czujny, jak tylko 

potrafisz. W tej mgle możemy nie zauważyć wozu tych Holendrów, a nie wolno nam ich przeoczyć. Jesteś 

pewien, że kierowali się w tę stronę? 

- Tak - rzuciłem krótko. 

- Więc jeśli zatrzymali się na noc tak jak my, to nie mogą być zbyt daleko. 

background image

 

60

Jechaliśmy  wciąż  na  północny  zachód.  I  choć  starałem  się,  jak  mogłem,  nie  potrafiłem  bez  przerwy 

utrzymywać  tego  stanu  świadomej  czujności,  który  opisywał  Yin.  Coś  było  nie  tak...  Yin  to  zauważył  i  od 

czasu do czasu spoglądał na mnie z uwagą. W końcu nie wytrzymał i zapytał wprost: 

- Jesteś pewien, że oczekujesz całego procesu synchronii? 

- No tak... chyba tak - odparłem. - Tak mi się wydaje. 

Lekko zmarszczył brwi i dalej rzucał mi od czasu do czasu badawcze spojrzenia. Wiedziałem, o co mu 

chodzi.  Najpierw  w  Peru,  a  potem  w  Apallachach,  podczas  zdobywania  Dziesiątego  Wtajemniczenia 

doświadczyłem procesu synchronii. Każdy z nas, w każdym momencie życia, ma w sobie główne, zasadnicze 

pytanie  o  swoje  życie,  coś,  do  czego  zmierza,  co  pragnie  zgłębić  akurat  w  danej  sytuacji.  W  naszym 

przypadku pytanie brzmiało: jak możemy odnaleźć najpierw furgonetkę Holendrów, a potem Wiła i przejście 

do Shambhali. 

Idealna sytuacja wygląda tak, że kiedy rozpoznamy to główne pytanie, otrzymamy pomoc, jakąś intuicję 

co do tego, jak na owo pytanie odpowiedzieć. Na przykład pojawi się nam wizja, że gdzieś idziemy, że coś 

robimy  albo  że  rozmawiamy  z  kimś  nieznajomym.  I  znów  -  w  idealnej  sytuacji  -  jeśli  podążymy  za  tą 

intuicją,  to  pojawią  się  zbiegi  okoliczności,  które  z  kolei  dostarczą  nam  informacji  dotyczących  naszego 

pytania. I ta synchronia prowadzi nas dalej właściwą nam drogą... która z kolei wiedzie do kolejnego pytania. 

- A co o procesie synchronii mówią legendy? - spytałem. 

- Mówią,  że  ludzkość  w  końcu  zrozumie,  iż  moc  modlitwy  może  naprawdę  wpłynąć  na  bieg  naszego 

ż

ycia.  Używając  siły  oczekiwań,  możemy  o  wiele  częściej  sprowadzać proces synchronii... Musimy jednak 

przez  cały  czas  zachowywać  czujność,  przez  cały  czas  oczekiwać  kolejnej  intuicji.  Czy  teraz  świadomie 

oczekujesz intuicji? 

- Niczego się jeszcze nie doczekałem - odparłem. 

- Ale czy się jej spodziewasz? - naciskał Yin. 

-

 

Sam już nie wiem... Chyba rzeczywiście nie myślałem 0 

intuicjach. 

Yin  skinął  głową.  -  Musisz  pamiętać,  że  to  też  jest  częścią  ustawiania  twojego  pola  modlitwy  na 

synchronię.  Musisz  być  czujny  i  oczekiwać,  spodziewać  się,  że  objawi  się  cały  proces:  pytanie,  intuicja  i 

postępowanie  zgodnie  z  nią,  szukanie  zbiegów  okoliczności.  Przypominaj  sobie,  żeby  cały  czas  oczekiwać 

tego  wszystkiego,  a  kiedy  to  osiągniesz,  twoja  energia  podąży  przed  tobą  i  pomoże  sprowadzić  cały  nurt 

wydarzeń. 

Błysnął  krótkim  uśmiechem,  który  chyba  miał  mnie  podnieść  na  duchu.  Wziąłem  kilka  głębokich 

oddechów.  Poczułem,  jak  powraca moja energia. Nastrój Yina był zaraźliwy. Moja czujność faktycznie się 

wyostrzyła. Odwzajemniłem jego uśmiech. 

1  po  raz  pierwszy  dostrzegłem,  kim  Yin  jest  naprawdę.  Czasami  był  tak  pełen  strachu  jak  ja,  jeszcze 

częściej był aż nazbyt uparty, ale całym sercem oddany tej misji i tak bardzo, bardzo pragnął, żeby się nam 

background image

 

61

udało. Kiedy o tym myślałem, zapadłem w rodzaj płytkiej drzemki, czy też transu. Zobaczyłem Yina i siebie, 

jak idziemy nocą przez piaszczysto-skaliste wydmy, gdzieś w pobliżu rzeki. W oddali była jakaś poświata... 

Tak, to było ognisko, chcieliśmy do niego dojść. Yin prowadził, a ja byłem szczęśliwy, że za nim idę. 

Spojrzałem na Yina. Wpatrywał się we mnie z uwagą. Zrozumiałem, coś się właśnie stało. 

-

 

Myślę, że nareszcie coś mam - powiedziałem. - Myślałem o nas, widziałem, jak idziemy w kierunku 

ogniska. Czy to może coś znaczyć? 

- To tylko ty możesz wiedzieć. 

- Ale nie wiem. I jak mam się dowiedzieć? 

 

- Jeśli  twoja  wizja  była  prowadzącą  intuicją,  to  powinna  mieć  coś  wspólnego  z  szukaniem  tego 

holenderskiego samochodu. Kto siedział przy ognisku? Jakie miałeś uczucia? 

- Nie wiem, kto tam był. Ale bardzo chcieliśmy dotrzeć do tego ogniska. Czy tu gdzieś w pobliżu może 

być piaszczysta okolica? 

-

 

Przez następne sto mil są tu tylko skały i piasek - odparł Yin z uśmiechem. 

Wzruszyłem ramionami. - A rzeka? Czy jest tu blisko jakaś rzeka? 

Oczy Yina pojaśniały. - Tak, tak. Zaraz za następnym miasteczkiem, Paryang, jakieś sto pięćdziesiąt mil 

stąd. 

Zamilkł, ale szeroko się uśmiechał. 

-

 

Musimy być czujni - powtórzył po raz nie wiem który. - To nasz jedyny trop. 

 

Jechaliśmy ostro i już o zachodzie słońca dotarliśmy do Paryang. Minęliśmy miasto, nie zatrzymując się, 

i  jechaliśmy  główną  drogą  jeszcze  około  piętnastu  mil.  Potem  Yin  skręcił w boczny trakt. Było już prawie 

ciemno, ale pół mili przed nami widać było rzekę. 

-

 

Na głównej drodze jest tu posterunek. Musimy go objechać - wyjaśnił Yin. 

W miarę jak dojeżdżaliśmy do rzeki, droga zwężała się i stała się straszliwie wyboista. 

-

 

A to co takiego? - spytał Yin, zatrzymując dżipa i cofając go. 

Po  naszej  prawej  stronie,  między  skałami,  stał  ledwo  widoczny,  zaparkowany  samochód.  Opuściłem 

szybę, żebyśmy mieli lepszy widok. 

-

 

To nie jest ich samochód - powiedział Yin. - To wyraźnie niebieska toyota Land Cruiser. Wytężałem 

wzrok. - Poczekaj - przypomniałem sobie. - To właśnie ją widziałem przy blokadzie, 

kiedy się rozdzieliliśmy i o mało mnie nie złapali. 

Yin  wyłączył  światła.  Otuliła  nas  ciemność.  -  Podjedźmy  jeszcze  kawałek  -  zaproponował,  włączając 

silnik. 

Przejechaliśmy po kamienistych wybojach kolejne kilkaset stóp. 

-

 

Patrz! - wskazałem na lewo. 

background image

 

62

Stała tam furgonetka. Nikogo nie było w pobliżu. Już miałem wyskoczyć z dżipa, kiedy Yin nagle ruszył 

i zaparkował dopiero o kilkaset jardów dalej w miejscu niewidocznym z drogi. 

-

 

Lepiej ukryć nasz samochód - rzucił, zamykając dżipa. Wróciliśmy do miejsca, gdzie stała furgonetka i 

rozglądaliśmy się wokół. 

- Ślady stóp prowadzą w tym kierunku - powiedział Yin, wskazując na południe. 

- Chodźmy. 

Szedłem za nim pomiędzy wielkimi skałami i piaszczystymi wydmami. Drogę oświecał nam księżyc w 

trzeciej  kwadrze.  Po  jakichś  dziesięciu  minutach  marszu Yin spojrzał na mnie i pociągnął nosem. Ja też to 

poczułem; zapach dymu. Szliśmy w ciemnościach kolejne pięćdziesiąt jardów, zanim zobaczyliśmy ognisko. 

Siedzieli przy nim przytuleni do siebie mężczyzna i kobieta. To była para Holendrów, których widziałem w 

furgonetce. Rzeka płynęła tuż za nimi. 

- I co teraz robimy? - szepnąłem. 

- Musimy jakoś dać o sobie znać - powiedział Yin. - Lepiej ty to zrób, to mniej się przestraszą. 

- Ale przecież nawet nie wiemy, kim oni są - wciąż się wzbraniałem. 

- No dalej, idź i powiedz im, że tu jesteśmy - ponaglał mnie Yin. 

Przyjrzałem  się  im  bardziej  uważnie.  Byli  ubrani  w  spodnie  z  demobilu  i  grube  bawełniane  bluzy. 

Wyglądali na zwykłych turystów przemierzających Tybet. 

-

 

Witam! - powiedziałem na cały głos. - Miło was widzieć. Yin 

spojrzał na mnie spode łba. 

Oboje  zerwali  się  na  równe  nogi  i  uważnie  wypatrywali,  jak  wychodzę  z  ciemności.  Uśmiechając  się 

szeroko, wystartowałem bez ogródek: - Potrzebujemy waszej pomocy. 

Yin  wyłonił  się  tuż  za  mną,  lekko  się  skłonił  i  powiedział:  -  Przepraszamy,  że  przeszkadzamy,  ale 

szukamy naszego przyjaciela, Wilsona Jamesa. Mamy nadzieję, że możecie nam pomóc. 

Oboje  byli  w  szoku,  chyba  nie  mogli  uwierzyć,  że  tak  po  prostu  pojawiliśmy  się  przed  nimi.  Kobieta 

pierwsza musiała zrozumieć, że jesteśmy niegroźni i zaproponowała nam miejsce przy ognisku. 

-

 

Nie  znamy  Wilsona  Jamesa  -  powiedziała  po  chwili.  -  Ale  człowiek,  z  którym  mamy  się  tu  w  nocy 

spotkać, zna go. Słyszałam, jak wymieniał jego imię. 

Jej towarzysz potwierdził to skinieniem głowy. Był bardzo zdenerwowany. - Mam nadzieję, że Jacob nas 

znajdzie. Jest już wiele godzin spóźniony - dodał. 

Miałem  mu  właśnie  powiedzieć,  że  widzieliśmy  drugi  samo-chód  zaparkowany  niedaleko  stąd,  kiedy 

twarz mężczyzny nagle zamarła z przerażenia. Wzrok miał utkwiony w coś za moimi plecami. Instynktownie 

się odwróciłem. Wydmy ożyły odgłosem samochodów, świateł i głosami pokrzykujących po chińsku. Jechali 

w naszym kierunku. Mężczyzna skoczył na równe nogi i błyskawicznie zgasił ogień. Chwycił bagaże i wraz z 

kobietą pobiegli w ciemność. 

background image

 

63

-

 

Ruszaj!  -  krzyknął  do  mnie  Yin,  starając  się  ich  dogonić. 

Jednak zniknęli nam z oczu. Yin dał w końcu za wygraną. 

Ś

wiatła za nami zbliżały się niebezpiecznie blisko. Przycupnęliśmy nad samą rzeką. 

- Chyba spróbuję się przedostać do naszego dżipa - szepnął Yin. - Jeśli mamy szczęście, to go jeszcze 

nie znaleźli. A ty idź w górę rzeki jakąś milę i staraj się zwiększyć dystans do tych samochodów. Dojdziesz 

do starej drogi, która prowadzi do brzegu rzeki. Nasłuchuj. Stamtąd cię zabiorę. 

- Ale dlaczego nie mogę iść z tobą? - spytałem. 

-

 

Bo to zbyt niebezpieczne. Jeden człowiek może się przemknąć, ale dwóch zauważą. Zgodziłem się, 

choć niechętnie. Przy blasku księżyca przyświecając sobie latarką tylko w razie 

konieczności, zacząłem się przedzierać przez skały i występy. Wiedziałem, że plan Yina jest szalony, ale to 

rzeczywiście  była  nasza  jedyna  szansa.  Zastanawiałem  się,  czego  mogliśmy  się  dowiedzieć,  gdybyśmy 

porozmawiali dłużej z parą Holendrów albo z tym trzecim mężczyzną. 

Po  dziesięciu  minutach  wytężonego  marszu  musiałem  się  na  chwilę  zatrzymać.  Byłem  zziębnięty  i 

zmęczony. 

Przed sobą usłyszałem chrzęst kamyków. Wytężyłem słuch. Ktoś szedł. Pomyślałem, że to z pewnością 

Holendrzy.  Powoli  posuwałem  się  do  przodu  w  ciemności,  aż  niemal  zrównałem  się  z  tym  dźwiękiem. 

Dwadzieścia stóp ode mnie, z boku, dostrzegłem sylwetkę jednej osoby. Mężczyzny. Wiedziałem, że muszę 

się odezwać albo za chwilę stracę go z oczu. 

-

 

Czy...  czy  jesteś  Holendrem?  -  wyjąkałem,  myśląc,  że  to  może  być  facet,  na  którego  czekała  tamta 

para. 

- Kto to? - padło pytanie. 

- Jestem Amerykaninem. Spotkałem twoich przyjaciół. 

Odwrócił  się  i  patrzył  na  mnie,  gdy  z  trudnością  przedzierałem  się  po  skałach  w  jego  kierunku.  Był 

młody, miał nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. I był przerażony. 

-

 

Gdzie widziałeś moich przyjaciół? - zapytał drżącym głosem. 

Dopiero kiedy się zbliżyłem, zrozumiałem, jak bardzo się boi. Fala paniki przebiegła także przez moje 

ciało, ale starałem się jednak utrzymać energię. 

- W dole rzeki - odpowiedziałem. - Powiedzieli, że na ciebie czekają. 

- Czy byli tam Chińczycy? - spytał. 

 

- Tak, ale wydaje mi się, że twoim znajomym udało się uciec. Był 

coraz bardziej przerażony. 

- Powiedzieli mi - rzuciłem szybko - że ty znasz człowieka, którego szukam, Wilsona Jamesa. Cofnął się 

o kilka kroków. - Muszę się stąd wydostać - powiedział i odwrócił się, chcąc odejść. 

- Już cię widziałem - próbowałem dalej - zatrzymał cię patrol w Zongba. 

- Tak - potwierdził. - Ty też tam byłeś? 

background image

 

64

- W samochodzie niedaleko za tobą. Przesłuchiwał cię chiński oficer. 

- Zgadza się - odparł, nerwowo rozglądając się na wszystkie strony. 

-

 

A co z Wiłem? - spytałem znowu, ze wszystkich sił starając się zachować spokój. - Wilson James. Czy 

go znasz? Czy mówił ci cokolwiek o przejściu? 

Młody człowiek nie odpowiedział ani słowem. Oczy miał zaślepione strachem. Odwrócił się na pięcie i 

pobiegł  przez  skały  w  górę  rzeki.  Biegłem  za  nim  przez  chwilę,  ale  wkrótce  zniknął  w  ciemnościach.  W 

końcu stanąłem i spojrzałem w kierunku, gdzie była zaparkowana furgonetka i nasz dżip. Z oddali widziałem 

wciąż światła i słyszałem niewyraźne ludzkie głosy. 

Zawróciłem i szedłem dalej, zdając sobie doskonale sprawę, że straciłem wielką szansę. Nie uzyskałem 

od  niego  informacji.  Próbowałem  otrząsnąć  się  z  tej  porażki.  Ważniejsze  teraz  było  znalezienie  Yina  i 

wydostanie się stąd. W końcu dotarłem do tej starej drogi i kilka minut później usłyszałem nadjeżdżającego 

dżipa. 

Zaraźliwa świadomość 

 

Próbowałem  jakoś  rozprostować  ciało  w  ciasnym  dżipie.  Byłem  kompletnie  wykończony  i 

zastanawiałem się, skąd Yin ma jeszcze siły, żeby prowadzić. Wiedziałem, że mieliśmy prawdziwe szczęście. 

Tak,  jak  przypuszczał  Yin,  wojsko  nie  było  zbyt  dobrze  zorganizowane  i  nie  chciało  im  się  przykładać  do 

pościgu.  Przy  furgonetce  Holendrów  postawili  tylko  jednego  strażnika,  a  reszta  rozeszła  się  na  wszystkie 

strony.  W  ogóle  nie  zauważyli  naszego  dżipa.  Yin  zdołał  zapalić  silnik,  nie  robiąc  zbyt  wielkiego  hałasu  i 

jakoś  przejechał  między  nimi,  odnalazł  starą  drogę  i  zabrał  mnie  znad  rzeki.  Jechał  teraz  z  wyłączonymi 

ś

wiatłami  i  z  nosem  niemal  przyklejonym  do  szyby,  starając  się  w  ciemności  zobaczyć  drogę.  Na  chwilę 

odwrócił się do mnie. 

- Ten młody Holender naprawdę nic ci nie powiedział? 

- Zgadza się - potwierdziłem. - Był za bardzo przerażony. Po prostu zwiał. 

Yin  potrząsał  głową  z  dezaprobatą.  -  To  znów  moja  wina,  moja  wina.  Gdybym  tylko  powiedział  ci  o 

następnym Rozwinięciu Energii, o Trzecim, miałbyś większe szanse, żeby wydobyć od niego informacje. 

Już  otworzyłem  usta,  by  zapytać,  o  co  mu  chodzi,  ale  niecierpliwie  machnął ręką. - Pamiętaj tylko, w 

jakim  punkcie  jesteś  -  powiedział  z  naciskiem.  -  Doświadczyłeś  Pierwszego  Rozwinięcia:  łączysz  się  z 

energią  i  pozwalasz,  by  przez  ciebie  płynęła,  wizualizując,  że  tworzy  pole  energetyczne,  które  wypływa  z 

ciebie i poprzedza cię, gdziekolwiek jesteś. Drugie Rozwinięcie, tak, jak ci tłumaczyłem, to ustawienie pola 

w ten sposób, by pomagało spełnić się biegowi twego życia. Żeby to zrobić, masz być cały czas czujny i tego 

oczekiwać. Natomiast Trzecie Rozwinięcie to takie ustawienie pola energetycznego, by działało na zewnątrz i 

podnosiło  poziom  wibracji  innych  ludzi.  Kiedy  twoje  pole  dosięga  innych,  oni  czują  nagły  przypływ 

duchowej energii, jasność, intuicję i wtedy jest im o wiele łatwiej udzielić ci właściwej informacji. 

background image

 

65

I znów doskonale wiedziałem, o co mu chodzi. W Peru, pod okiem ojca Sancheza i Wiła nauczyłem się 

wysyłać energię innym ludziom. To była nowa etyczna postawa w stosunku do innych. Teraz Yin wyjaśniał, 

jak to robić bardziej skutecznie. 

-

 

Wiem,  co  masz  na  myśli  -  powiedziałem.  -  Nauczono  mnie,  że  na  twarzy  każdego  człowieka  można 

ujrzeć wyraz jego wyższego, ja". Jeśli będziemy zwracać się właśnie do tego wyższego „ja" danej osoby, to 

nasza energia pomoże jej wznieść się na wyższy poziom samoświadomości. 

-

 

Tak  -  potwierdził  Yin  -  ale  ten  efekt  można  pogłębić,  kiedy  się  wie,  jak  rozszerzać  swoje  pole  w 

sposób,  o  którym  mówią  legendy. Trzeba oczekiwać, że nasze pole wyjdzie przed nas i podniesie wibracje 

danej osoby na odległość, nawet zanim będziemy na tyle blisko, żeby w ogóle zobaczyć jej twarz. 

Rzuciłem mu pytające spojrzenie. 

-

 

Popatrz na to w ten sposób: jeśli naprawdę praktykujesz Pierwsze Rozwinięcie, to wypełnia cię energia 

i  dzięki  temu  widzisz  świat  bardziej  zbliżony  do  tego,  jaki  jest  naprawdę,  to  znaczy  kolorowy,  wibrujący, 

przepiękny,  jak  jakiś  magiczny  las  albo  wielobarwna  pustynia.  A  teraz,  żeby  prawidłowo wykonać Trzecie 

Rozwinięcie, musisz sobie świadomie wyobrazić, zwizualizować, że twoja energia wypływa z ciebie, dosięga 

innych  ludzi  i  podnosi  ich  wibracje  tak,  że  oni  także  zaczynają  widzieć  świat  taki,  jaki  jest.  I  kiedy  to  się 

stanie,  oni  będą  umieli  zwolnić,  poczuć  synchronię.  Jeśli  odpowiednio  się  ustawi  swoje  pole,  to  o  wiele 

łatwiej jest zauważyć wyraz wyższego "ja" na twarzach innych ludzi. 

Zamilkł i spojrzał na mnie tak, jakby coś zupełnie innego przyszło mu nagle do głowy. 

-

 

Pamiętaj  też,  że  są  pułapki,  których  trzeba  unikać,  kiedy  kogoś  „podnosisz"  energetycznie.  Każda 

twarz to zbiór cech, to jak... jak taki kleks atramentowy w testach psychologicznych, kiedy patrzysz, może ci 

się skojarzyć w różny sposób. Możesz w czyjeś twarzy zobaczyć gniew ojca, który cię ranił, albo beztroskę 

matki,  która  o  ciebie  nie  dbała,  albo  twarz  kogoś,  kto  ci  zagrażał.  To  jest  projekcja  z  twojej  przeszłości, 

percepcja stworzona przez jakąś traumatyczną sytuację, która jednak wpływa na to, jakich reakcji oczekujesz 

od  takiej  osoby  teraz.  I  kiedy  widzisz  kogoś,  kto  choćby  trochę  przypomina  ci  kogoś  innego,  kto  cię 

skrzywdził,  podświadomie  oczekujesz,  że  ta  osoba  zachowa  się  tak  samo.  To  jest  bardzo  ważny  problem. 

Trzeba go zrozumieć i ciągle na niego uważać. Musimy się wznieść ponad oczekiwania, podejrzenia, które 

podpowiada nam przeszłość, ponad nasze dotychczasowe doświadczenia. Rozumiesz? 

Szybko skinąłem głową. Z niecierpliwością oczekiwałem dalszego ciągu. 

-

 

A teraz przypomnij sobie dokładnie, co się wydarzyło w hotelu w Katmandu. Musimy się temu bliżej 

przyjrzeć. Czy sam nie mówiłeś, że ten nieznajomy zmienił nastrój wszystkich ludzi przy basenie, kiedy tylko 

tam usiadł? 

Znów  potaknąłem,  wracając  myślami  do  tamtej  chwili.  Było  dokładnie  tak,  jak  mówił  Yin.  Ten  facet 

przyniósł ze sobą zupełnie nowy nastrój, nawet zanim jeszcze powiedział choćby słowo. 

-

 

Tak się stało - ciągnął Yin - bo jego pole już było ustawione tak, by przeniknąć pola pozostałych ludzi 

i dać im dawkę dobrego nastroju. Przypomnij sobie, co dokładnie wtedy czułeś. 

background image

 

66

Odwróciłem wzrok, starając się odtworzyć tę chwilę. W końcu powiedziałem: - Wszyscy wokół przeszli 

jakby od irytacji i niezadowolenia do stanu umysłu, w którym byli bardziej otwarci i rozmowni. Trudno to 

wytłumaczyć... 

-

 

To jego energia otworzyła was na poznanie czegoś nowego - powiedział Yin - zamiast pozostawania w 

nudzie, otępieniu czy cokolwiek tam jeszcze czuliście. 

Yin rzucił mi krótkie spojrzenie znad kierownicy. 

-

 

Ale oczywiście - mówił dalej - mogło być odwrotnie. Gdyby ten nieznajomy nie był na tyle silny, nie 

miał  tak  wysokiej  energii,  kiedy  usiadł  nad  tym  basenem,  mógł  zostać  pokonany  przez  niską  energię 

wszystkich pozostałych i ściągnięty do waszego poziomu. Tak właśnie stało się z tobą, kiedy spotkałeś tego 

młodego  Holendra.  On  był  przerażony,  a  jego  strach  wpłynął  na  ciebie.  Pozwoliłeś,  żeby  zwyciężyły  jego 

emocje...  Bo  widzisz,  pola  energetyczne  nas  wszystkich  mieszają  się  ze  sobą,  nachodzą  na  siebie,  a 

zwyciężają najsilniejsze. To podświadoma dynamika, która charakteryzuje ludzki świat. Nasza energia, nasze 

oczekiwania  -  nieważne,  jakie  są  -  ale  oddziałują  na  zewnątrz  i  wpływają  na  nastrój  i  nastawienie  innych 

ludzi. Poziom ludzkiej świadomości, oczekiwania, które są z tym związane, to wszystko jest zaraźliwe... Ten 

fakt wyjaśnia wielką tajemnicę zachowania tłumu, kiedy porządni ludzie pod wpływem kilku takich, którzy 

czują  wielki  strach  albo  gniew,  mogą  się  stać  uczestnikami  linczów,  zamieszek  albo  popełniać  niegodne 

czyny.  To  tłumaczy  także,  dlaczego  działa  hipnoza  i  dlaczego  filmy  i  telewizja  mają  tak  wielki  wpływ  na 

ludzi o słabej woli. Pole modlitwy każdego człowieka nachodzi na pola innych ludzi, tworząc w ten sposób 

wszystkie normy, grupy społeczne, nacjonalizmy i nienawiści etniczne. 

Yin  się  uśmiechnął.  -  Kultura  jest  zaraźliwa.  Wystarczy  pojechać  do  obcego  kraju,  by  zobaczyć,  że 

ludzie nie tylko inaczej tam myślą, ale też inaczej czują, mają inne nastroje, nastawienie. To rzeczywistość, 

którą  musimy  zrozumieć  i  nad  nią  zapanować.  Musimy  pamiętać,  by  świadomie  używać  Trzeciego 

Rozwinięcia.  Kiedy  na  przykład  rozmawiasz  z  ludźmi  i  czujesz,  że  zaczynasz  przejmować  ich  nastrój,  że 

poddajesz  się  ich  oczekiwaniom,  musisz  świadomie  napełnić  się  energią  i  wizualizować  jej  działanie  na 

zewnątrz  aż  do  chwili,  gdy  ogólny  nastrój  się  podniesie.  Gdybyś  umiał  tak  postąpić  z  tym  młodym 

Holendrem, może byś się dowiedział czegoś o Wilu. 

Byłem pod wrażeniem. Wydawało się, że Yin doskonale opanował tę wiedzę. 

-

 

Yin - powiedziałem - jesteś uczonym. 

Jego uśmiech zgasł. 

-

 

Niestety, jest różnica pomiędzy wiedzą o tym, jak to wszystko działa-odparł smutno-a tym, czy jest się 

w stanie to zrobić... 

Musiałem spać kilka godzin, bo kiedy się obudziłem, słońce już było na niebie, a dżip stał zaparkowany 

na  płaskim  miejscu  w  oddali  od  drogi.  Przeciągnąłem  się  i  znów  opadłem  na  siedzenie.  Przez  kilka  minut 

gapiłem  się  na  skaliste  wzgórza  i  widoczną  w  dole  szosę.  Szedł  po  niej  człowiek  prowadzący  konia  i 

background image

 

67

przejechał niewielki wóz. Poza tym droga była pusta. Niebo było krystalicznie czyste, gdzieś z tyłu słyszałem 

ś

wiergot ptaka. Wziąłem oddech. Napięcie z poprzedniego dnia trochę ustąpiło. 

Yin  poruszył  się  powoli,  a  potem  usiadł  i  spojrzał  na  mnie  z  uśmiechem.  Wysiadł  z  samochodu, 

przeciągnął się, z tylnego siedzenia wyjął turystyczny palnik i postawił na nim garnek z wodą na owsiankę i 

herbatę. Dołączyłem do niego i tak jak poprzednio starałem się dotrzymać mu kroku w wykonywaniu układu 

trudnych ćwiczeń tai chi. 

Za sobą usłyszeliśmy odgłos bardzo szybko jadącego samochodu. Przyczailiśmy się za skałą. Minął nas 

niebieski Land Cruiser. Rozpoznaliśmy go równocześnie. 

-

 

To ten młody Holender - powiedział Yin, biegnąc do dżipa. Szybko chwyciłem kuchenkę i wrzuciłem 

ją do tyłu. Wskoczyłem do wozu, kiedy Yin już zawracał, by wjechać na drogę. 

-

 

Przy tej prędkości trudno go będzie dogonić - jęknął Yin, ruszając pełnym gazem. Wjechaliśmy 

najpierw na niewielkie wzniesienie, potem w dół, w wąską dolinę. W końcu na 

moment udało nam się dostrzec ten samochód, jak pędził kilkaset jardów przed nami. 

-

 

Musimy go dosięgnąć naszym polem modlitwy - stwierdził Yin. 

Wziąłem  głęboki  oddech.  Wyobraziłem  sobie  moje  pole  energetyczne  wypływające  na  drogę  i 

doganiające  Land  Cruisera,  a  potem  działające  na  młodego  mężczyznę.  Wyobraziłem  sobie,  że  najpierw 

zwalnia, a potem się zatrzymuje. Ale kiedy przesyłałem ten obraz, samochód jeszcze przyspieszył, zupełnie 

się od nas oddalając. Nie rozumiałem. 

- Co ty najlepszego wyrabiasz?! - wrzasnął Yin. 

- Używam mojego pola, żeby go zatrzymać. 

- Nie wolno używać energii w ten sposób - powiedział szybko. - To przynosi odwrotny skutek. 

Patrzyłem na niego zbity z tropu. 

- A ty co robisz, kiedy ktoś manipulacją chce cię do czegoś zmusić? - spytał już spokojniej. 

- Stawiam opór - odpowiedziałem bez wahania. 

- No  właśnie.  Na  poziomie  podświadomości  ten  chłopak  czuje,  że  ktoś  chce  mu  kazać,  co  ma  robić. 

Czuje,  że  jest  manipulowany  i  to  mu  podpowiada,  że  cokolwiek  jest  z  tyłu  za  nim,  nie  przyniesie  niczego 

dobrego. To wzbudza w nim jeszcze większy lęk i dodaje mu motywacji do ucieczki. Jedyne, co wolno nam 

zrobić, to wyobrazić sobie, że nasza energia do niego dociera i podnosi poziom jego wibracji. To mu pozwoli 

przezwyciężyć strach i wejść w kontakt z intuicjami jego wyższego ja", a to z kolei może sprawić, że będzie 

się nas mniej bał i może nawet zaryzykuje rozmowę. Tylko tak możemy się posłużyć energią modlitwy. Bo 

gdybyśmy zrobili cokolwiek innego, to by zakładało, że wiemy, co jest dla niego najlepsze, a to wie tylko on 

sam. A może przecież być tak, że kiedy już nawet dodamy mu energii, jego wyższa intuicja podpowie mu, 

ż

eby nas unikał i uciekał z tego kraju. Na to też musimy być otwarci. I jedyne, co możemy uczynić, to pomóc 

mu podjąć własną decyzję z możliwie najwyższego poziomu energii. 

background image

 

68

Mijaliśmy  szeroki  zakręt,  niebieski  Land  Cruiser  zupełnie  zniknął  nam  z  oczu.  Yin  zwolnił.  Z  prawej 

strony odchodziła od szosy boczna droga, która wydała mi się wyjątkowo wyrazista. 

-

 

Tędy! - rzuciłem zdecydowanie. 

Yin  skręcił.  Sto  jardów  dalej,  u  podnóża  niewielkiego  wzgórza  było  szerokie,  ale  płytkie  rozlewisko 

rzeki.  W  środku  stał  samochód  Holendra  i  buksował  w  miejscu,  rozpryskując  na  boki  błoto.  Ugrzązł. 

Mężczyzna  dostrzegł  nas  i  otworzył  drzwi,  gotowy  do  ucieczki.  Ale  kiedy  mnie  rozpoznał,  zgasił  silnik  i 

wysiadł prosto w sięgającą kolan wodę. Kiedy podjeżdżaliśmy, Yin spojrzał na mnie znacząco. Zrozumiałem, 

ż

e przypomina mi, żebym użył energii. Skinąłem głową. 

-

 

Możemy ci pomóc - powiedziałem do młodego człowieka. 

Przez  chwilę  przyglądał  się  nam  podejrzliwie,  ale  rozluźniał  się  coraz  bardziej,  kiedy  wraz  z  Yinem 

wysiedliśmy  i  zaczęliśmy  pchać  jego  samochód,  każąc  mu  zapalić  silnik.  Koła  przez  chwilę  kręciły  się  w 

miejscu,  opryskując  nas  błotem,  ale  w  końcu  samochód  wydostał  się  z  dziury  i  przejechał  na  drugą  stronę 

rzeki.  Pojechaliśmy  za  nim.  Młody  mężczyzna  patrzył  na  nas  przez  chwilę,  jakby  zastanawiając  się,  czy 

jednak nie odjechać, ale wysiadł i podszedł do nas. Przedstawiliśmy mu się. Powiedział, że ma na imię Jacob. 

Kiedy  rozmawialiśmy,  zacząłem  szukać  na  jego  twarzy  najgłębszego  wyrazu,  jaki  mogłem  dostrzec. 

Jacob  co  chwila  potrząsał  głową,  wciąż  przerażony,  wypytywał  nas  kim  jesteśmy  i  co  wiemy  o  jego 

znajomych, których zgubił. 

-

 

Nawet nie wiem, po co przyjechałem do Tybetu - powiedział w końcu. - Zawsze uważałem, że to zbyt 

niebezpieczne.  Ale  moi  przyjaciele  nalegali,  żebym  z  nimi  pojechał.  Nie  mam  pojęcia,  dlaczego  się 

zgodziłem.  Mój  Boże,  tam  było  pełno  chińskich  żołnierzy.  Skąd  mogli  wiedzieć,  że  akurat  tam  się  mamy 

spotkać? 

-

 

A czy pytałeś o drogę kogoś nieznajomego? - przerwał mu Yin. Spojrzał na 

nas zaskoczony. - No tak. Myślicie, że powiedzieli wojsku? 

Yin  skinął  głową  bez  słowa,  a  Jacob  był  chyba  coraz  bardziej  przerażony.  Rozglądał  się  nerwowo  na 

wszystkie strony. 

-

 

Jacob - spytałem spokojnie. - Muszę to wiedzieć. Czy spotkałeś Wilsona Jamesa? Ale 

on jakby nie słyszał. - Skąd wiecie, czy Chińczycy nie są teraz tuż za nami? 

Starałem  się  spotkać  jego  wzrok  i  w  końcu  udało  mi  się  sprawić,  że  na  mnie  spojrzał.  -  To  bardzo 

ważne, Jacob. Czy widziałeś Wiła? Wygląda na Peruwiańczyka, ale mówi z amerykańskim akcentem. 

Jacob wciąż był zdezorientowany, - A dlaczego to ważne? Ważne jest, żeby się stąd wydostać. 

Słuchaliśmy cierpliwie, jak Jacob rzuca różne pomysły, gdzie możemy przeczekać, zanim Chińczycy nie 

opuszczą  tego  rejonu,  albo  jeszcze  lepiej, jak powinniśmy na wariata przejechać Himalaje i uciec do Indii. 

Kiedy mówił, cały czas wizualizowałem, że moja energia go dosięga. Szukałem w jego twarzy oznak spokoju 

i mądrości, skupiałem się zwłaszcza na oczach. W końcu zaczął na mnie patrzeć. 

-

 

Czemu chcesz odnaleźć tego człowieka? - spytał nagle. 

background image

 

69

-

 

To mój przyjaciel. Może potrzebować naszej pomocy. To właśnie on poprosił mnie, żebym przyjechał 

do Tybetu. 

Patrzył na mnie przez chwilę, jakby bardzo starał się skupić. 

-

 

Tak  -  powiedział  w  końcu.  -  Spotkałem  twojego  przyjaciela.  W  holu  hotelu  w  Lhasie.  Siedzieliśmy 

naprzeciw  siebie  i  zaczęliśmy  rozmawiać  o  chińskiej  okupacji  Tybetu.  Od  dawna  jestem  o  to  wściekły  na 

Chińczyków i wydaje mi się, że przyjechałem tu głównie po to, żeby coś zrobić, sam nie wiem co, cokolwiek. 

Wil  powiedział,  że  widział  mnie  tego  dnia  już  trzy  razy  w  różnych  miejscach  w  hotelu,  i  że  to  miało  coś 

znaczyć. Nie miałem pojęcia, o czym mówi. 

- A czy wspomniał ci coś o miejscu zwanym Shambhala? 

- spytałem. 

Jacob spojrzał na mnie z nowym zainteresowaniem. - Nie dosłownie. Coś powiedział przy okazji tego, 

ż

e Tybet nie będzie wolny do czasu, aż Shambhala nie zostanie zrozumiana. Coś w tym rodzaju. 

- A czy mówił coś o przejściu? 

- O przejściu? Nie, nie sądzę. Nie pamiętam dobrze tej rozmowy. Zresztą, była bardzo krótka. 

- A może wspomniał coś o tym, gdzie ma zamiar jechać? 

- spytał Yin. 

Jacob myślał chwilę w skupieniu. - Zdaje mi się, że wymienił miejsce o nazwie Dormar, tak... myślę, że to 

właśnie ta nazwa... i mówił coś jeszcze... a że są tam ruiny klasztoru. Spojrzałem na Yina. 

-

 

Znam  to  miejsce  -  powiedział  szybko.  -  To  daleko  na  północnym  zachodzie.  Cztery  albo  i  pięć  dni 

drogi. Będzie ciężko... i zimno. 

Sama  myśl  o  tak  dalekiej  podróży  w  najdziksze  zakątki  Tybetu  sprawiła,  że  moja  energia  prysnęła  w 

mgnieniu oka. 

- Chcesz jechać z nami? - Yin spytał Jacoba. 

- O nie, nie. Muszę się stąd jak najszybciej wydostać. 

- Jesteś pewien? Akurat teraz Chińczycy są bardzo aktywni. 

- Nie, nie mogę - powiedział Jacob, odwracając wzrok. 

-

 

Jestem  ostatni,  tylko  ja  zostałem,  żeby  powiadomić  nasz  rząd  i  kazać  szukać  moich  przyjaciół, 

oczywiście jeśli sam znajdę pomoc. 

Yin napisał coś na kartce papieru i wręczył ją Jacobowi. 

-

 

Znajdź telefon i zadzwoń pod ten numer - powiedział. 

-

 

Podaj moje imię i numer, na który do ciebie można będzie zadzwonić. Kiedy cię sprawdzą, oddzwonią 

do ciebie i powiedzą ci, co masz robić. 

Yin wytłumaczył jeszcze Jacobowi, jak może najbezpieczniej wrócić do Sagi. Odprowadziliśmy go do 

samochodu. Kiedy już wsiadł, odwrócił się jeszcze do mnie: - Powodzenia... Mam nadzieję, że odnajdziesz 

swojego przyjaciela. 

background image

 

70

Skinąłem głową. 

-

 

Jeśli go znajdziesz - dodał Jacob - to może się okaże, że właśnie tylko po to przyjechałem do Tybetu, 

co ty na to? Żebym mógł pomóc. 

Uruchomił silnik, rzucił nam ostatnie spojrzenie i odjechał. Yin i ja wróciliśmy szybko do dżipa. Kiedy 

wracaliśmy na główną drogę, zauważyłem, że Yin się uśmiecha. 

-

 

Myślę,  że  teraz  zrozumiałeś  Trzecie  Rozwinięcie,  czy  tak?  -  spytał.  -  Pomyśl  o  wszystkich  jego 

aspektach. 

Patrzyłem  na  niego  przez  chwilę,  zastanawiając  się  nad  tym  pytaniem.  Kluczem  do  tego  Rozwinięcia 

była  myśl,  że  nasze  pola  energetyczne  mogą  dawać  siłę  innym  ludziom,  podnosić  ich  na  wyższy  poziom 

ś

wiadomości,  gdzie  mogą  wejść  w  kontakt  ze  swymi  intuicjami.  To,  co  było  w  tym  wszystkim  dla  mnie 

najbardziej fascynujące i wykraczało poza to, czego się dowiedziałem w Peru, to idea, że nasze pole niejako 

wychodzi przed nas, rozprzestrzenia się dokoła i że można go używać, by podnieść nastrój innych osób, choć 

wcale z nimi nie rozmawiamy, nawet nie musimy widzieć ich twarzy! Wystarczy, że w pełni zwizualizujemy 

sobie, iż tak się dzieje i że będziemy tego oczekiwać. 

Oczywiście  trzeba  absolutnie  zrezygnować  z  chęci  kontrolowania  innych,  bo  wtedy  energia  zadziała 

odwrotnie, o czym sam się najlepiej przekonałem, kiedy starałem się zmusić Jacoba, by zatrzymał samochód. 

To wszystko powiedziałem Yinowi. 

-

 

To, co opisałeś, to zaraźliwy aspekt ludzkiego umysłu - odparł. - W pewnym sensie wszyscy dzielimy 

umysły. Oczywiście, mamy nad sobą kontrolę i możemy się z takiego „wspólnego" umysłu wycofać, odciąć 

się,  myśleć  niezależnie.  Ale  jak  ci  to  już  mówiłem  wcześniej,  przeważający  wśród  ludzi  pogląd  na  świat 

tworzy  zwykle  gigantyczne  pole  przekonań  i  oczekiwań.  Kluczem  do  rozwoju  ludzkości  jest  to,  by  była 

dostateczna  liczba  osób,  które  potrafią  „nadawać"  wyższe  oczekiwania  miłości,  emitować  je  do  tego 

wspólnego  pola.  Taki  wysiłek  pozwala  nam  budować  coraz  wyższe  poziomy  energii  i  inspirować  się 

wzajemnie do osiągania największych możliwości. 

Yin zamilkł na chwilę, rozluźnił się i uśmiechnął do mnie. 

-

 

Kultura i społeczność Shambhali - powiedział w końcu - jest zbudowana wokół takiego właśnie 

pola. 

Nie  mogłem  nie  odwzajemnić  jego  uśmiechu.  Ta  podróż  zaczynała  mieć  sens,  choć  jeszcze  nie 

potrafiłem ująć tego w słowa. 

 

Dwa  kolejne  dni  minęły  gładko.  Ani  śladu  wojska.  Wciąż  trzymając  się  południowej  szosy, 

kierowaliśmy  się  na  północny  zachód,  przekroczyliśmy  kolejną  rzekę  w  pobliżu  szczytu  Mayun-La,  na 

wysokim, górskim przesmyku. Krajobraz był niesamowity - po obu stronach drogi wyrastały pokryte lodem 

szczyty  gór.  Pierwszą  noc  spędziliśmy  w  Hor  Qu  w  opuszczonym  przydrożnym  domu,  o  którego  istnieniu 

wiedział wcześniej Yin. Następnego ranka wyruszyliśmy w kierunku jeziora Mana-sarovar. 

background image

 

71

Kiedy  zbliżaliśmy  się do jeziora, Yin powiedział: - Tutaj znów musimy być bardzo ostrożni. Jezioro i 

leżąca dalej Mount Kailash to główne cele wypraw ludzi z całego regionu: z Indii, Nepalu, Chin i oczywiście 

Tybetu. To miejsce jest święte, jak żadne inne. Będzie tu wielu pielgrzymów i wiele chińskich patroli. 

Kilka mil później Yin zjechał na starą boczną drogę i w ten sposób objechaliśmy jeden z posterunków. 

Dojrzałem  w  oddali  jezioro.  Spojrzałem  na  Yina,  a  on  się  uśmiechnął.  Widok  był  nieprawdopodobnie 

pięlcny:  wśród  brązowooliwkowych  skał  połyskiwała  turkusowa  perła.  Wszystko  otoczone  ośnieżonymi 

górami. Yin wskazał jeden ze szczytów - to był Kailash. 

Kiedy  podjechaliśmy  bliżej  jeziora,  widziałem  wyraźnie  grupy  pielgrzymów  stojące  nad  wodą  wokół 

wysokich masztów udekorowanych sztandarami. 

- Co to jest? - spytałem Yina. 

- Flagi modlitewne - odparł. - Umieszczanie flag symbolizujących modlitwy to tradycja, którą mamy w 

Tybecie od stuleci. Flagi zostawia się, by łopotały na wietrze, a to wysyła zawarte w nich modlitwy prosto do 

Boga. Modlitewne flagi daje się także w prezencie. 

- Ajakie to modlitwy? 

-

 

Modlitwy o to, by wśród całej ludzkości zapanowała miłość. 

Milczałem. 

-

 

Cóż za ironia, prawda? - spytał Yin. - Cała kultura Tybetu jest zbudowana wokół życia duchowego. 

Jesteśmy  chyba  najbardziej  religijnym  z  narodów.  I  zostaliśmy  zaatakowani  przez  najbardziej  ateistyczny 

rząd na Ziemi, przez władze Chin. To idealny kontrast, który świat powinien dostrzec. Przetrwa i zwycięży 

tylko jedna wizja. 

Nie  rozmawiając  więcej,  przejechaliśmy  przez  kolejne  niewielkie  miasteczko,  a  potem  dotarliśmy  do 

Darchen,  miasta  najbliższego  Mount  Kailash.  Tam  dwóch  mechaników,  których  znał  Yin,  sprawdziło 

naszego dżipa przed dalszą podróżą. Rozłożyliśmy się na noc z innymi pielgrzymami tak blisko świętej góry, 

jak tylko mogliśmy bez wzbudzania podejrzeń. Nie mogłem oderwać oczu od oblodzonych szczytów. 

-

 

Z tego miejsca Kailash wygląda jak piramida - powiedziałem. Yin 

potaknął. - A wiesz, co to oznacza? Że ma moc. 

Kiedy  słońce  spływało  za  horyzont,  obserwowaliśmy  niewiarygodny  wręcz  widok.  Cudowny  zachód 

wypełnił  niebo  warstwami  brzoskwiniowych  chmur,  a  w  tym  samym  momencie  słońce,  choć  już  za 

horyzontem, wciąż oświetlało szczyt Kailash, zmieniając jego ośnieżone zbocza w feerię żółci i oranży. 

-

 

Od  tysięcy  lat  -  powiedział  Yin  -  wszyscy  wielcy  władcy  przemierzali  tysiące  mil  na  koniach  lub  w 

lektykach, by podziwiać te właśnie widoki Tybetu. Uważano, że pierwsze światło poranka i ostatnie światło 

dnia mają ogromną moc odmładzania i zsyłania wizji. 

Kiwałem tylko głową niezdolny, by oderwać wzrok od tego magicznego światła. Czułem się pełen siły i 

niemal  spokojny.  Rozciągające  się  u  stóp  góry  doliny  i  niskie  wzgórza  skąpane  były  w  układających  się 

naprzemiennie warstwach cienia i ja-snobrązowych odblasków, tworząc niesamowity kontrast ze skąpanymi 

background image

 

72

wciąż  w  słońcu  wysokimi  szczytami,  które  zdawały  się  świecić  od  środka.  W  swym  pięknie ten widok był 

wręcz  nierealny  i  po  raz  pierwszy  pojąłem,  dlaczego  Tybetańczycy  są  tak  uduchowionym  narodem.  Samo 

tylko światło tej ziemi wiodło ich wprost do pełniejszej świadomości. 

Wczesnym  rankiem  następnego  dnia  znów  byliśmy  w  drodze  i  po  pięciu  godzinach  dotarliśmy  do 

przedmieść  Ali.  Niebo  było  zachmurzone,  temperatura  gwałtownie  spadała.  Yin  wykonał  kilka  skrętów  w 

niemal nieprzejezdne, wąziutkie uliczki, by ominąć centrum miasta. 

-

 

To  jest  teraz  głównie  teren  Chińczyków  -  powiedział.  -  Są  tu  bary  i  kluby  ze  striptizem  dla  wojska. 

Najlepiej tak przejechać, żeby nikt nas nie zauważył. 

Kiedy  znów  wjechaliśmy  na  porządną  drogę,  byliśmy  już  na  północnych  przedmieściach.  W  pewnej 

chwili  dostrzegłem  nowo  wybudowany  biurowiec,  przed  którym  stało  kilka  nowych  ciężarówek.  Ale  w 

pobliżu  nikogo  nie  było.  Yin  zauważył  budynek  w  tym  samym  momencie  i  szybko  skręcił  z  drogi  w  jakiś 

stary podjazd. Stanął. 

-

 

To  zupełnie  nowy  chiński  budynek  -  powiedział.  -  Nie  wiedziałem,  że  tu  jest.  Patrz  uważnie,  czy 

ktokolwiek stamtąd nas obserwuje, kiedy będziemy przejeżdżać. 

W tym momencie zerwał się nagły wiatr i zaczął padać gęsty śnieg, co nam pomogło. Kiedy jechaliśmy, 

uważnie obserwowałem budynek i podjazd. Większość okien była zasłonięta. 

- Co tu jest? - spytałem. 

- Myślę, że stacja wydobycia ropy, ale kto to wie? 

- Co jest z pogodą? 

- Wygląda na to, że idzie burza. To może nam pomóc. 

-

 

Myślisz, że mogą nas szukać nawet tutaj? - spytałem. Spojrzał na mnie z głębokim smutkiem, który w 

mgnieniu oka zmienił się we wściekły gniew. 

- To jest miasto, gdzie zamordowano mojego ojca - powiedział tylko. 

Potrząsnąłem głową. - To straszne, że musiałeś na to patrzeć... 

- To doświadczenie tysięcy Tybetańczyków - rzucił, wpatrując się w drogę przed sobą. Aż czułem jego 

nienawiść. 

Po  chwili  się  otrząsnął.  -  Ważne,  by  o tym nie myśleć. Musimy unikać takich obrazów. Zwłaszcza ty. 

Uprzedzałem  cię  wcześniej,  że  ja  mogę  nie  dać  rady,  żeby  kontrolować  swój  gniew.  Ty  musisz  być  w  tej 

kwestii lepszy ode mnie, żebyś mógł jechać dalej nawet sam, jeśli będzie trzeba. 

-

 

Co? 

- Posłuchaj mnie uważnie - powiedział. - Musisz dokładnie zrozumieć swoją pozycję. Opanowałeś trzy 

pierwsze rozwinięcia. Jesteś w stanie utrzymywać ciągły, wysoki poziom energii i tworzyć silne pole, ale tak 

jak ja wciąż jeszcze wpadasz w strach lub gniew. Jest jeszcze kilka rzeczy, które mogę ci powiedzieć o tym, 

jak ugruntować emitowanie energii. 

- Co rozumiesz przez ugruntowanie? 

background image

 

73

- Musisz  lepiej  ustabilizować  wypływającą  z  ciebie  energię,  tak  by  emanowała  na  świat  z  całą  mocą 

niezależnie od tego, w jakiej jesteś sytuacji. Kiedy to opanujesz, wszystkie trzy rozwinięcia, które już znasz, 

staną się dla ciebie stałym stanem umysłu, sposobem życia. 

- Czy to jest już Czwarte Rozwinięcie? - spytałem. 

- To  tylko  początek  Czwartego.  To,  co  ci  za  chwilę  powiem,  jest  ostatnią  informacją,  którą  jak  dotąd 

mamy o rozwinięciach. Reszta Czwartego Rozwinięcia jest w pełni znana tylko tym, którzy są w Shambhali. 

W  idealnej  sytuacji  rozwinięcia  powinny  pracować  razem  w  następujący  sposób:  twoja  energia  modlitwy 

powinna pochodzić z twojego wewnętrznego połączenia z boskim źródłem i emanować z ciebie, wypływać 

na zewnątrz i sprowadzać oczekiwaną przez ciebie synchronię, a także podnosić każdego, kogo dosięgnie, na 

poziom jego wyższegoja". W ten sposób energia potęguje tajemniczą ewolucję naszego życia, podnosi naszą 

ś

wiadomość  i  pozwala  wypełniać  nasze  indywidualne  misje  na  tej  planecie.  Niestety,  na  tej  drodze 

napotykamy wyboje, wyzwania, które przynoszą ze sobą strach, który z kolei sprowadza zwątpienie i w ten 

sposób  niszczy  nasze  pola  energetyczne.  Co  gorsza,  strach  może  wywołać  negatywne  obrazy,  złe 

oczekiwania, co z kolei może sprowadzić na nas dokładnie to, czego się boimy. Teraz musisz się koniecznie 

nauczyć,  jak  kotwiczyć,  czyli ugruntować swą wyższą energię, żebyś częściej i dłużej umiał pozostawać w 

pozytywnym  nurcie.  Problem  ze  strachem  -  mówił  dalej  Yin  -  polega  na  tym,  że  działa  bardzo  perfidnie  i 

bardzo szybko się w nas wkrada. Widzisz, lęk zawsze powoduje powstanie obrazu czegoś, czego nie chcemy. 

Boimy się porażki, boimy się tego, że zawiedziemy swoją rodzinę, że się ośmieszymy, że utracimy wolność 

albo  kogoś,  kogo  kochamy,  albo  nawet  własne  życie.  Podstępne  jest  to,  że  kiedy  zaczynamy  czuć  taki  lęk, 

bardzo  często  zmienia  się  on  w  gniew  czy  złość  i  wtedy  używamy  tego  gniewu,  by  zebrać  siły  i  walczyć 

przeciw  każdemu,  kto  w  naszym  pojęciu  stanowi  zagrożenie.  A  kiedykolwiek  czujemy  strach  lub  gniew, 

musimy zdawać sobie sprawę, że te emocje pochodzą z jednego źródła: z tych aspektów naszego życia, które 

za  wszelką  cenę  chcemy  utrzymać.  Legendy  mówią,  że  skoro  strach  i  gniew  pochodzą  z  troski  o  to,  że 

możemy  coś  utracić,  jedynym  sposobem,  by  uniknąć  tych  emocji,  jest  bycie  „oderwanym",  obojętnym  na 

wszelkie skutki wydarzeń. 

Byliśmy teraz daleko na północ od miasta, a śnieg padał jeszcze mocniej. Yin wytężał wzrok, by widzieć 

drogę i tylko od czasu do czasu rzucał mi szybkie spojrzenia. 

-

 

Weź na przykład nasz przypadek - powiedział. - Szukamy Wiła i przejścia do Shambhali. Legendy by 

powiedziały,  że  aby  ustawić  nasze  pola  tak,  by  oczekiwać  odpowiednich  intuicji  i  wydarzeń,  które  nas 

poprowadzą,  powinniśmy  całkowicie  odciąć  się  od  tego,  jaki  nasze  poszukiwanie  będzie  miało  skutek. 

Dokładnie to miałem na myśli, kiedy cię ostrzegałem, żebyś nie przywiązywał tak wielkiej wagi do tego, czy 

Jacob  się  zatrzyma  czy  nie.  Idea  „oderwania"  jest  wielkim  przesłaniem  Buddy  i  darem  dla  ludzkości  od 

wszystkich religii Wschodu. 

Tak, znałem to pojęcie, ale w tej chwili miałem kłopoty, by docenić jego wartość. 

background image

 

74

-

 

Yin - zaprotestowałem - jak można się zupełnie odciąć? To brzmi dla mnie jak bajka o wieży z kości 

słoniowej. To, czy pomożemy Wilowi, może być przecież sprawą życia lub śmierci. Jak możemy się o to nie 

martwić? 

Yin zjechał na pobocze i stanął. Widoczność była w tej chwili bliska zeru. 

-

 

Nie  powiedziałem,  że  nie  trzeba  się  martwić  -  mówił  spokojnie  dalej.  -  Powiedziałem,  by  nie  być 

przywiązanym do żadnego z możliwych rozwiązań. To, co w życiu dostajemy, jest i tak zawsze trochę inne 

niż  to,  czego  chcemy.  Bycie  oderwanym  oznacza  zrozumienie,  że  zawsze  istnieje  jakiś  wyższy  cel,  który 

można  odnaleźć  w  każdym  wydarzeniu,  w  każdym  rozwiązaniu.  Zawsze  możemy  znaleźć  ukryte 

dobrodziejstwo, pozytywne znaczenie, na którym można budować dalej. 

Skinąłem głową. Ten koncept znałem już z Peru. 

-

 

Rozumiem  wartość  ogólnego  postrzegania  świata  w  ten  sposób  -  powiedziałem  -  ale  czy  nie  istnieją 

jednak  pewne  granice?  A  co,  jeśli  grozi  nam  śmierć  lub  tortury?  Bardzo  ciężko  jest  się  od  czegoś  takiego 

„oderwać" albo dostrzec w tym ukryte dobrodziejstwo. 

Yin  spojrzał  na  mnie  twardo.  -  A  co,  jeśli  owe  tortury  zawsze  są  rezultatem  tego,  że  nie  jesteśmy 

dostatecznie  „oderwani"  podczas  zdarzeń,  które  prowadzą  do  takiej  krytycznej  sytuacji?  Nasze  legendy 

mówią, że kiedy w pełni oduczymy się przywiązania, nasza energia pozostanie wciąż na tyle silna, by unikać 

takich wyjątkowo negatywnych wydarzeń. Jeśli będziemy cały czas silni, jeśli zawsze będziemy oczekiwać 

tylko pozytywnych rzeczy, to niezależnie od tego, co już się wydarzyło, zaczynają dziać się cuda. 

Nie mogłem w to uwierzyć. - Chcesz powiedzieć, że każde zło, które nas spotyka, pochodzi stąd, że nie 

wykorzystaliśmy jakiejś synchronii, jakiejś możliwości, by go uniknąć? 

Tym razem Yin spojrzał na mnie z uśmiechem. - Tak, dokładnie to powiedziałem. 

- Ależ  to  straszne.  Czy  to  nie  obarcza  winą  kogoś,  kto  na  przykład  jest  śmiertelnie  chory?  Czy  to  nie 

znaczy, że jest chory, bo „nie wykorzystał" okazji, by znaleźć sposób na swoje uzdrowienie? 

- Nie.  Nie  ma  winy.  Każdy  robi  przecież  wszystko,  co  może.  Ale  to,  co  ci  powiedziałem,  to  prawda, 

którą  musimy  zaakceptować,  jeśli  mamy  osiągnąć  wyższe  poziomy  energii modlitwy. Musimy utrzymywać 

nasze pola na tak wysokim poziomie, jaki tylko jest możliwy, a żeby to uczynić, musimy zawsze wierzyć, z 

całą mocą, że zostaniemy ocaleni. Czasem się zdarzy, że coś nam umknie -kontynuował. - Ludzka wiedza jest 

niedoskonała,  możemy  nawet  zginąć  lub  zostać  poddani  torturom  z  powodu  braku  właściwych  informacji. 

Ale prawda jest taka, że gdybyśmy mieli całą wiedzę, którą ludzkość kiedyś w końcu posiądzie, bylibyśmy 

zawsze wyprowadzani z groźnych sytuacji. A największą moc osiągamy, zakładając, że już tak się dzieje. To 

jest sposób na to, by być „oderwanym", a także otwartym i budować silne pole oczekiwań. 

To wszystko zaczynało mieć sens. Yin mówił, że musimy założyć, iż proces synchronii zawsze uchroni 

nas  przed  złem,  że  zawczasu  będziemy  wiedzieć,  jaki  wykonać  ruch,  bo  taka  zdolność  jest  naszym 

ostatecznym  przeznaczeniem.  Jeśli  więc  uwierzymy  w  to  już  teraz,  to  prędzej  czy  później  stanie  się  to 

oczywistością dla wszystkich ludzi. 

background image

 

75

-

 

Wszyscy wielcy mistycy - zaczął znów Yin - mówią, że ważne jest działanie z perspektywy absolutnej 

wiary. W waszej zachodniej Biblii apostoł Jan opisuje skutki takiej wiary. Wsadzono go do kotła z wrzącym 

olejem i nic mu się nie stało. Inni byli rzucani na pożarcie głodnym lwom, a jednak ocaleli. Czy to mogą być 

tylko mity? 

-

 

Jak silna musi być nasza wiara, by osiągnąć aż taki poziom obojętności na zagrożenie? spytałem. 

-

 

Musimy  osiągnąć  poziom  bliski  temu,  jaki  mają  mieszkańcy  Shambhali  -  odparł  Yin.  -  Czy  nie 

widzisz, jak to wszystko doskonale do siebie pasuje? Jeśli energia naszych oczekiwań jest dostatecznie silna, 

to  oczekujemy  synchronii  i  równocześnie  wysyłamy  energię  innym,  tak  by  oni  także  mogli  oczekiwać 

synchronii. I ogólny poziom energii wciąż się podnosi. A poza tym nie zapominaj, że są jeszcze dakini... 

Szybko odwrócił wzrok wyraźnie przerażony, że znów wymienił imię tych istot. 

-

 

No i co z dakini? - spytałem. 

Milczał. 

-

 

Yin  -  naciskałem.  -  Musisz  mi  powiedzieć,  co  miałeś  na  myśli.  Jaką  rolę  grają  w  tym  wszystkim 

dakini? 

Westchnął  głęboko.  -  Mówię  tylko  to,  co  sam  rozumiem.  Legendy  mówią,  że  dakini  są  w  pełni 

pojmowane  tylko  przez  tych,  co  są  w  Shambhali,  i  że  musimy  być  bardzo  ostrożni.  Nie  mogę  nic  więcej 

powiedzieć. 

Patrzyłem na niego ze złością. - No cóż, przekonamy się o tym później, prawda, kiedy już odnajdziemy 

Shambhalę? - spytałem z przekąsem. 

Spojrzał  na  mnie  z  wielkim  smutkiem.  -  Powtarzałem  ci  już  tyle  razy,  że  miałem  zbyt  wiele  złych 

doświadczeń  z  chińskim  wojskiem.  Moja  nienawiść  i  gniew  niszczą  moją  energie.  I  jeśli  w  jakimkolwiek 

momencie zauważę, że cię powstrzymuję, to będę cię musiał opuścić, a ty będziesz musiał iść sam. 

Przyglądałem mu się, nie chcąc nawet myśleć o takiej ewentuakiości. 

-

 

Pamiętaj  -  mówił  dalej  -  co  ci  mówiłem  o  byciu  oderwanym  i  o  tym,  że  trzeba  ufać,  iż  zawsze 

zostaniesz ocalony z każdego niebezpieczeństwa. 

Milczał przez chwilę, a potem zapalił silnik i ruszył w padający śnieg. 

-

 

Możemy się założyć - powiedział w końcu - że twoja wiara zostanie poddana próbie. 

Przejście 

 

Jechaliśmy  na  północ  jeszcze  przez  czterdzieści  minut,  a  potem  Yin  skręcił  w  wysłużoną  drogę  dla 

ciężarówek  i  skierował  się  w  stronę  wysokiego  łańcucha  górskiego  oddalonego  o  jakieś  dwadzieścia  czy 

trzydzieści  mil.  Padał  coraz  gęstszy  śnieg.  Najpierw  cicho,  a  potem  coraz  głośniej,  przez  liałas  naszego 

silnika zaczął się przebijać niski, wibrujący dźwięk. 

Kiedy stał się rozpoznawalny, równocześnie spojrzeliśmy na siebie. 

-

 

Helikoptery!  -  krzyknął  Yin,  natychmiast  zrobił  ostry  skręt,  zjechał  z  traktu  i  wjechał  między  skały. 

Dżip niebezpiecznie się przechylił. - Wiedziałem. Znają jakiś sposób, żeby latać nawet przy takiej pogodzie. 

background image

 

76

-

 

Co znaczy, że wiedziałeś? 

W miarę, jak warkot nad nami narastał, wydało mi się, że słyszę dwa silniki. Jeden krążył dokładnie nad 

nami. 

- To moja wina! - Yin przekrzykiwał hałas. - Musisz uciekać! Natychmiast! 

- Co?! - wrzasnąłem. - Zwariowałeś?! Gdzie pójdę? 

Teraz łcrzyczał mi prosto do ucha: - Nie zapomnij, bądź ciągle czujny! Słyszysz? Idź ciągle na północny 

zachód, do Dormaru! Musisz się dostać do Kunlunu! 

Jednym zwinnym ruchem otworzył drzwi po mojej stronie i wypchnął mnie na zewnątrz. Wylądowałem 

na obu nogach, a potem sturlałem się kilka stóp w dół po śniegu. Usiadłem i próbowałem zlokalizować dżipa, 

ale on już odjeżdżał, a zamieć śnieżna utrudniała widok. Przebiegła mnie fala czystego przerażenia. 

W  tym  momencie  moją  uwagę  zwrócił  jakiś  ructi  po  prawej  strome.  Dziesięć  stóp  ode  mnie  poprzez 

padający śnieg ledwo widziałem sylwetkę mężczyzny. Był wysoki, ubrany w czarne spodnie ze skóry jaka, w 

owczą  kurtkę  i  czapę.  Stał  bez  ruchu  i  patrzył  na  mnie,  ale  jego  twarz  była  częściowo  zakryta  wełnianą 

chustą. Rozpoznałem te oczy. Skąd je znałem? Po kilku sekundach spojrzał w górę, w kierunku helikoptera, 

który zatoczył łuk i odleciał. 

Nagle z kierunku, w którym odjechał dżip, dobiegły trzy czy cztery wybuchy. Tak silne, że posypały się 

na  mnie  odłamki  skał  i  fala  śniegu,  a  powietrze  wypełniło  się  duszącym  dymem.  Wstałem  i  kuśtykając, 

próbowałem  uciekać,  a  kolejne  mniejsze  eksplozje  odbijały  się  echem  wokół  mnie.  Powietrze  pełne  było 

teraz jakiegoś duszącego gazu. Zaczęło mi się kręcić w głowie. 

Usłyszałem  muzykę,  jeszcze  zanim  kompletnie  oprzytomniałem.  Klasyczny  chiński  kompozytor, 

którego już kiedyś słyszałem. Otrząsnąłem się i rozbudziłem. Stwierdziłem, że jestem w wytwornej sypialni 

urządzonej  w  chińskim  tradycyjnym  stylu.  Usiadłem  na  rzeźbionym  łożu  i  odrzuciłem  jedwabną  narzutę. 

Ubrany  byłem  tylko  w  szpitalną  koszulę. Zostałem wykąpany. Pokój miał co najmniej dwadzieścia stóp na 

dwadzieścia, a każdą ścianę zdobił inny fresk. Przez szparę w drzwiach spoglądała na mnie chińska kobieta. 

Drzwi  otworzyły  się  szeroko  i  do  pokoju  wszedł  wyprostowany  jak  struna  wysoki  oficer  w  pełnym 

umundurowaniu. Przebiegł mnie dreszcz. To był ten sam, którego w cywilu widziałem już kilkakrotnie. Serce 

waliło mi w piersi. Starałem się podnieść swoją energię, ale widok tego oficera całkiem mnie powalił. 

- Dzień dobry - powitał mnie grzecznie. - Jak się pan czuje? 

- Zważywszy, że zostałem zagazowany, to całkiem nieźle - odparłem. Uśmiecłmął się. - 

To szybko mija i nie ma skutków ubocz-nych, zapewniam pana. 

- Gdzie jestem? - spytałem. 

-

 

W Ali. Lekarze pana zbadali, nic panu nie jest. Ale muszę panu zadać kilka pytań. Dlaczego podróżuje 

pan w towarzystwie Yina Doloe'a i dokąd jechaliście? 

- Chcieliśmy zwiedzić niektóre ze starych klasztorów. 

- Dlaczego? 

background image

 

77

Zdecydowałem  nic  więcej  mu  nie  mówić.  -  Bo  jestem  turystą.  Mam  wizę.  Dlaczego  zostałem 

napadnięty? Czy amerykańska ambasada wie o tym, że jestem zatrzymany? 

Uśmiechnął się zimno i spojrzał mi głęboko w oczy. - Jestem pułkownik Chang. Nikt nie wie, że pan tu 

jest,  i  jeśli  złamał  pan  nasze  prawo,  nikt  nie  może  panu  pomóc.  A  pan  Doloe  to  przestępca,  członek 

nielegalnej religijnej organizacji, która dopuszcza się oszustwa na terenie Tybetu. 

Jakby spełniały się moje najgorsze lęki. 

- Nic o tym nie wiem - odparłem. - Chciałbym do kogoś zadzwonić. 

- Dlaczego Yin Doloe i inni szukają Shambhali? 

- Nie wiem, o czym pan mówi. 

Zrobił krok w moim kierunku. - Kim jest Wilson James? 

-

 

To mój przyjaciel - powiedziałem. 

- Czy on jest w Tybecie? 

- Tak myślę, ale go nie widziałem. 

Chang  spojrzał  na  mnie  z  wyraźnym  niesmakiem  i  nie  mówiąc  nic  więcej,  odwrócił  się  na  pięcie  i 

wyszedł z pokoju. 

Jest  niedobrze,  myślałem,  bardzo  niedobrze.  Już  miałem  wstać  z  łóżka,  kiedy  wróciła  pielęgniarka  z 

tuzinem  żołnierzy.  Jeden  z  nich  pchał  przed  sobą  urządzenie,  które  wyglądało  jak  ogromne  żelazne  płuco, 

tyle że było o wiele większe i stało na wysokich, szerokich nogach. Najwyraźniej tak je skonstruowano, by 

można  je  było  nasunąć  na  kogoś,  kto  leży  w  łóżku.  Zanim  zdołałem  cokolwiek  powiedzieć,  żołnierze 

przytrzymali  mnie  i  naprowadzili  machinę  nad  moje  ciało.  Pielęgniarka  włączyła  urządzenie,  które  wydało 

cichy  pomruk.  Prosto  w  twarz  zaświeciło  mi  jasne  światło.  Nawet  z  zamkniętymi  oczyma  czułem,  jak  to 

punktowe światło porusza się od prawej do lewej strony mojej głowy, jak skaner w fotokopiarce. Kiedy tylko 

maszyna się zatrzymała, żołnierze zsunęli ją ze mnie i wywieźli z pokoju. Pielęgniarka została jeszcze chwilę 

i przyglądała mi się. 

- Co... co to było? - wyjąkałem. 

- To  tylko  encefalograf  -  powiedziała  niepewną  angiel-szczyznEi,  po  czym  pochyliła  się  nad  jedną  z 

szuflad komody i wyjęła moje ubranie. Wszystkie rzeczy zostały wyprane i troskliwie złożone. 

- Ale po co to było? - nalegałem. 

- Żeby wszystko sprawdzić, żeby się upewnić, że nic panu nie jest. 

W  tej  chwili  drzwi  znów  się  otworzyły  i  wrócił  pułkownik  Chang.  Wziął  stojące  pod  ścianą  krzesło  i 

ustawił je obok mojego łóżka. 

-

 

Może powinienem panu uświadomić, jak wygląda sytuacja - powiedział, siadając na krześle. Wydawał 

się zmęczony. - W Tybecie jest wiele religijnych sekt i wielu z ich wyznawców stara się robić wrażenie na 

reszcie świata, że są tylko wierzącymi ludźmi, prześladowanymi przez Chińczyków. Sam muszę przyznać, że 

nasza  wczesna  polityka  w  latach  pięćdziesiątych  i  podczas  rewolucji  kulturalnej  była  dość  ostra,  ale  w 

background image

 

78

ostatnich  latach  to  się  radykalnie  zmieniło.  Staramy  się  być  tak  tolerancyjni,  jak  tylko  można,  biorąc  pod 

uwagę fakt, że oficjalną polityką rządu chińskiego jest ateizm. Te sekty powinny jednak pamiętać, że zmienił 

się także Tybet. Mieszka tu teraz wielu Chińczyków, wielu mieszkało tu od zawsze, i oczywiście wielu nie 

jest buddystami. Musimy wszyscy żyć tu razem. Nie ma mowy o tym, by Tybet kiedykolwiek powrócił pod 

władanie łamów. Czy rozumie pan, o czym mówię? Świat się zmienił. Nawet gdybyśmy chcieli dać Tybetowi 

wolność, to przecież nie byłoby w porządku wobec mieszkających tu Chińczyków. 

Czekał  chwilę,  aż  coś  na  to  odpowiem,  a  ja  rozważałem,  czy  nie  przypomnieć  mu  o  polityce  Chin 

polegającej na osiedlaniu tu Chińczyków, by osłabić kulturę Tybetu. Ale zamiast tego powiedziałem: -Myślę, 

ż

e oni chcą tylko bez przeszkód wyznawać swoją religię. 

- Zezwoliliśmy na to do pewnego stopnia, ale im nie można ufać. Kiedy myślimy, że wiemy, kto stoi na 

czele danej grupy, wszystko się zmienia. Myślę, że udało nam się osiągnąć całkiem dobre stosunki z częścią 

buddyjskiej religijnej hierarchii, ale są wciąż tybetańscy separatyści w Indiach, potem ta następna grupa, do 

której należy pan Doloe, ta sekta, która wyznaje jakiś tajemniczy ustny przekaz i rozpowszechnia wszystkie 

te informacje o Shambhali. To przeszkadza ludziom spokojnie żyć. W Tybecie jest wiele do zrobienia. Ludzie 

tu są bardzo biedni. Trzeba podnieść jakość życia. -Spojrzał na mnie i rzucił mi krótki uśmiech. - Dlaczego 

oni tak poważnie traktują tę legendę o Shambhali? Przecież to infantylne jak bajka dla dzieci. 

- Tybetańczycy  wierzą,  że  istnieje  inna,  bardziej  duchowa  rzeczywistość  poza  naszym  fizycznym 

ś

wiatem,  który  możemy  widzieć,  i  że  Shambhala,  choć  znajduje  się  tu,  na  Ziemi,  należy  do rzeczywistości 

duchowej. - Nie wierzyłem własnym uszom, że w ogóle zacząłem z nim tę rozmowę! 

- Jak  mogą  myśleć,  że  takie  miejsce  naprawdę  istnieje?  -  pytał  z  uśmiechem.  -  Przeczesaliśmy  każdą 

piędź Tybetu z powietrza za pomocą satelity i niczego nie znaleźliśmy. 

Milczałem. 

- Czy wie pan, gdzie to miejsce ma niby być? - naciskał. 

- Czy to dlatego pan tu przyjechał? 

- Strasznie chciałbym wiedzieć, gdzie to jest - powiedziałem - albo chociaż, co to jest, ale obawiam się, 

ż

e niestety nie wiem. Ale też nie chcę się narażać chińskim władzom. 

- Słuchał uważnie, więc mówiłem dalej. - Tak naprawdę, to cholernie się boję tej sytuacji i najchętniej 

bym stąd natychmiast wyjechał. 

- Ależ nie, my chcemy tylko, żeby pan podzielił się z nami tym, co pan wie - powiedział. - Jeśli takie 

miejsce istnieje, jeśli to jakaś ukryta kultura, to chcemy o niej wiedzieć. Proszę podzielić się z nami swoją 

wiedzą i pozwolić, że my z kolei pomożemy panu. Może dojdziemy do jakiegoś kompromisu. 

Patrzyłem  na  niego  przez  chwilę,  a  potem  powiedziałem  wprost:  -  Chcę  się skontaktować z ambasadą 

amerykańską, jeśli pan pozwoli. 

Starał się ukryć zniecierpliwienie, ale widziałem je wyraźnie w jego oczach. Wpatrywał się we mnie jeszcze 

przez chwilę, potem podszedł do drzwi i odwrócił głowę. - To nie będzie konieczne. Jest pan wolny. 

 

background image

 

79

Kilka  minut  później  szedłem  uliczkami  Ali,  szczelnie  zapinając  kurtkę.  Śnieg  już  nie  padał,  ale  było 

bardzo zimno. Wcześniej zostałem zmuszony do ubrania się w obecności pielęgniarki, potem wyprowadzono 

mnie  z  budynku.  Idąc,  sprawdzałem  zawartość  swoich  kieszeni.  O  dziwo,  wszystko  było  na  miejscu:  nóż, 

portfel, niewielka torebka migdałów. 

Czułem się zmęczony, w głowie mi się kręciło. Czy to ze zdenerwowania? A może jednak był to skutek 

działania gazu? A może wysokość? Starałem się otrząsnąć i wziąć w garść. 

Ali  było  nowoczesnym  miastem.  Ulice  były  pełne  zarówno  Tybetańczyków,  jak  i  Chińczyków. 

Wszędzie  dużo  pojazdów.  Dobrze  utrzymane  budynki  i  sklepy  mogły  wprawić  w  konsternację,  jeśli 

porównało  się  je  z  fatalnymi  drogami  i  warunkami  życia,  które  widzieliśmy,  jadąc  tutaj.  Rozglądałem  się 

wokół,  ale  na  razie  nie  dostrzegłem  nikogo,  kto  na  oko  mógłby  mówić  po  angielsku.  Po  przejściu  kilku 

przecznic zacząłem się czuć coraz dziwniej, a w głowie kręciło mi się mocniej. Musiałem przysiąść na skraju 

chodnika  na  starym  murku.  Narastający  strach  zmienił  się  niemal  w  panikę.  Co  mam  teraz  zrobić?  Co  się 

stało z Yinem? Dlaczego ten chiński pułkownik tak po prostu pozwolił mi odejść? To wszystko nie trzymało 

się kupy. 

W  tym  momencie  w  myślach  pojawił  się  przede  mną  wyraźny  obraz  Yina.  Odebrałem  to  jak 

upomnienie. Pozwoliłem sobie na zupełny spadek energii. Strach mnie przytłaczał, a ja zapomniałem, żeby 

cokolwiek z tym zrobić. Wziąłem głęboki oddech i spróbowałem podnieść poziom energii. 

Kilka minut później poczułem się lepiej. Mój wzrok padł na duży budynek stojący kilka przecznic dalej. 

Przy wejściu miał chiński znak, którego nie umiałem odczytać, ale kiedy skupiłem się na kształcie budynku, 

miałem wyraźne wrażenie, że musi to być jakaś noclegownia albo hotel. Poczułem błysk nadziei. 

Może  będzie  tam  telefon,  a  może  nawet  inni  zagraniczni turyści, z którymi będę się mógł porozumieć 

albo do nich przyłączyć? 

Wstałem i ruszyłem w tym kierunku, wciąż uważnie obserwując ulice. Kilka minut później byłem już 

niedaleko  tiotelu  Słiing  Shui,  ale  poczułem  obawę.  Rozejrzałem  się  ostrożnie  wokół.  Wyglądało  na  to,  że 

jednak nikt mnie nie śledzi. Kiedy byłem już niemal przy drzwiach, usłyszałem hałas. Coś upadło w śnieg. 

Rozejrzałem się. Stałem na ulicy dokładnie naprzeciw niewielkiego przejścia między budynkami. Byłem sam, 

nie  licząc  kilku  starszych  osób  idących  w  przeciwnym  kierunku  dość  daleko  ode  mnie.  Znów  usłyszałem 

hałas.  Dźwięk  był  teraz  bliżej  mnie.  Spojrzałem  pod  nogi  i  dostrzegłem  niewielki  kamyk,  który  wyleciał  z 

przejścia  i  wylądował  w  śniegu.  Postąpiłem  krok  naprzód,  by  lepiej  zajrzeć  w  to  miejsce.  Wszedłem  w 

ciemne przejście. Starałem się przyzwyczaić oczy do braku światła. 

-

 

To ja - powiedział jakiś głos. 

Natychmiast rozpoznałem Yina. Wbiegłem głębiej. Stał przytulony do ściany. 

- Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - spytałem. 

- Wcale nie wiedziałem - padła odpowiedź. - Po prostu zgadywałem. 

background image

 

80

Osunął  się  wzdłuż  ściany  i  usiadł  na  ziemi.  Zauważyłem,  że  jego  kurtka  ma  spalone  plecy.  Kiedy 

poruszył ręką, na ramieniu zobaczyłem plamę krwi. 

- Jesteś ranny! Co się stało? 

- Nie jest tak źle. Zrzucili ładunek wybuchowy i uderzyłem o skały, kiedy wyrzuciło mnie z dżipa. Ale 

udało mi się stamtąd odczołgać, zanim wylądowali. Widziałem, jak cię zabierają i ładują do ciężarówki, która 

tam podjechała. Pomyślałem, że jeśli się wydostaniesz, to skierujesz się do największego hotelu. A co się z 

tobą działo? 

Opowiedziałem  mu  o  przebudzeniu  w  chińskiej  sypialni,  o  tym,  jak  pułkownik  mnie  przesłuchiwał,  a 

potem wypuścił. 

- Dlaczego wypchnąłeś mnie z dżipa? - spytałem na koniec. 

- Już  ci  mówiłem  -  odparł  Yin.  -  Nie  umiem  kontrolować  swoich  oczekiwań  zrodzonych  ze  strachu. 

Moja nienawiść do Chińczyków jest zbyt wielka. Tak silna, że oni są w stanie mnie wyśledzić... - zamilkł na 

chwilę. - Ale dlaczego cię wypuścili? 

- Nie wiem - odparłem. 

Yin  poruszył  się  lekko  i  natychmiast  skrzywił  z  bólu.  -  Pewnie  dlatego,  że  Chang  czuje,  iż  ciebie  też 

będzie umiał wyśledzić. 

Potrząsnąłem głową. Czy to mogła być prawda? 

-

 

On  oczywiście  nie  ma  pojęcia, jak to się dzieje - mówił Yin - ale kiedy spodziewasz się, że nadejdą 

ż

ołnierze, twoje oczekiwanie daje mu podświadomy znak, by udać się tam, gdzie jesteś. On pewnie uważa, że 

ma  taką  wyjątkową  moc.  -  Spojrzał  na  mnie  poważnie.  -  Musisz  się  uczyć  na  moich  słabościach.  Musisz 

zapanować nad swoimi myślami. 

Yin patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, a potem trzymając się za chore ramię, wyprowadził mnie tym 

wąskim przejściem na podwórko między budynkami. Doszliśmy do domu, który wyglądał na opuszczony. 

-

 

Musimy znaleźć dla ciebie lekarza - powiedziałem. 

-

 

Nie - odparł zdecydowanie. - Posłuchaj. Nic mi nie będzie. Znam tu ludzi, którzy mi pomogą. Ale nie 

będę mógł jechać z tobą do ruin starego klasztoru. Musisz tam dotrzeć sam. 

Odwróciłem wzrok. Czułem, jak puchnie we mnie strach. - Chyba nie dam rady - powiedziałem cicho. 

Yin wyraźnie się przestraszył. - Kontroluj strach! Pamiętaj o filozofii „oderwania". Jesteś potrzebny, by 

pomóc odnaleźć Shambhalę. Musisz jechać dalej. 

Z  trudem  usiadł.  Grymas  bólu  wykrzywił  jego  twarz,  kiedy  próbował  się  przysunąć  bliżej  mnie.  -Nie 

rozumiesz, jak wiele Tybetańczycy wycierpieli? A jednak czekają na dzień, aż Sham-bhala stanie się znana 

całemu światu. - Zmrużył oczy, kiedy odnalazł mój wzrok. - Pomyśl, jak wiele osób pomagało nam, byśmy 

dostali się aż tutaj. Wielu z nich ryzykowało dosłownie wszystkim. Niektórzy są może teraz w więzieniu albo 

nawet zostali zastrzeleni. 

background image

 

81

Wyciągnąłem  dłoń  i  podsunąłem  mu  przed  oczy.  Silnie  drżała.  -  Popatrz  na  mnie  -  powiedziałem.  -  Z 

trudem się mogę ruszać. 

Yin przeszył mnie wzrokiem. - A nie wydaje ci się, że twój ojciec też był przerażony, kiedy desantował 

się  i  biegł  po  plaży we Francji? Że nie był przerażony tak jak cała reszta? Ale zrobił to! A gdyby tego nie 

zrobił?  I  gdyby  wszyscy  inni  też  nic  nie  zrobili?  Wojna  mogła  być  przegrana.  Wolność  wszystkich  ludzi 

mogła zostać utracona. My tu, w Tybecie, utraciliśmy naszą wolność, ale to, co się dzieje w tej chwili dotyczy 

nie  tylko  Tybetu.  Tu  chodzi  o  coś  więcej  niż  Tybet,  niż  ja  i  ty.  Tu  chodzi  o  to,  co  musi  się  wydarzyć,  by 

wszystkie  poświęcenia  wszystkich  pokoleń  łudzi  nie  poszły  na  marne.  Zrozumienie  Shambha-li,  nauczenie 

się,  jak używać pól modlitwy właśnie w tym momencie historii to następny krok w ewolucji ludzkości. To 

ogromne zadanie dla całego naszego pokolenia. Jeśli nam się nie uda, to zawiedziemy wszystkich, którzy byli 

przed nami. 

Yin skrzywił się z bólu i odwrócił wzrok. Jego oczy napełniły się łzami. 

- Ja bym pojechał, gdybym mógł - dodał. - Ale myślę, że teraz ty jesteś naszą jedyną szansą. 

Usłyszeliśmy warkot silników i zobaczyliśmy przejeżdżające dwie duże ciężarówki pełne wojska. 

- Nie wiem, gdzie mam iść - powiedziałem. 

- Klasztor nie jest aż tak daleko - odparł Yin. - Można tam dotrzeć w ciągu jednego dnia. Mogę załatwić 

kogoś, kto cię zawiezie. 

- I co miałbym tam robić? Sam wcześniej powiedziałeś, że będę poddany próbie. Co miałeś na myśli? 

- By odnaleźć przejście, będziesz musiał w pełni pozwolić boskiej energii, aby przez ciebie przepływała, 

i ustawić swoje pole w ten sposób, jak się uczyłeś. I pamiętać, że to pole cię poprzedza i ma wpływ na to, co 

się wydarza. Ale najważniejsze, kontroluj swój strach i zrodzone z niego obrazy. I bądź „oderwany". Wciąż 

boisz się tego, co nastąpi. Nie chcesz utracić życia. 

-

 

Oczywiście, że nie chcę stracić życia! - prawie krzyknąłem. - Mam po co żyć! 

-

 

Tak,  tak,  wiem  -  powiedział  uspokajająco.  -  Ale  to  są  bardzo  niebezpieczne  myśli.  Musisz  porzucić 

wszelkie myśli o porażce. Ja tego nie potrafię, ale myślę, że ty możesz to zrobić. Musisz być pewien, z całą 

mocą, że zostaniesz uratowany, że ci się uda. 

Przerwał, żeby sprawdzić, czy zrozumiałem. 

-

 

Coś jeszcze? - spytałem. 

-

 

Tak - powiedział. - Jeśli wszystko inne zawiedzie, intensywnie myśl o tym, że Shambhala ci pomaga. 

Szukaj... 

Przerwał, ale wiedziałem już, co miał na myśli. 

 

Następnego ranka siedziałem w szoferce starej ciężarówki z napędem na cztery koła, wciśnięty między 

pasterza  i  jego  czteroletniego  synka.  Yin  wiedział  dokładnie,  co  zrobić.  Mimo  bólu  przeprowadził  mnie 

bezpiecznie tylnymi podwórkami do starego domu z palonej cegły, gdzie dano nam gorący posiłek i miejsce 

background image

 

82

do  spania.  Yin  długo  w  noc  rozmawiał  z  kilkoma  mężczyznami.  Mogłem  tylko  przypuszczać,  że  byli  to 

członkowie  tajnej  sekty  Yina,  ale  nie  zadawałem  pytań.  Wstaliśmy  bardzo  wcześnie,  a  kilka  minut później 

stara farmerska ciężarówka podjechała pod dom i musiałem do niej wsiąść. 

Jechaliśmy  teraz  po  pokrytej  śniegiem  żwirowej  drodze,  która  prowadziła  coraz  wyżej  w  góry. 

Samochód podskakiwał na wybojach. Mijaliśmy zakręt, skąd widać było miejsce, w którym pożegnałem się z 

Yinem. Poprosiłem kierowcę, żeby zwolnił. Chciałem tam spojrzeć. Ku memu przerażeniu, cały teren w dole 

pełen był wojskowych pojazdów i żołnierzy. 

-

 

Zaczekaj - powiedziałem kierowcy. - Yin może potrzebować naszej pomocy. Musimy się zatrzymać. 

Stary człowiek potrząsnął głową. - Trzeba jechać! Trzeba jechać! 

On i jego synek mówili coś do siebie po tybetańsku, spoglądając na mnie od czasu do czasu, jak gdyby 

wiedzieli  coś,  czego  ja  nie  wiedziałem.  Mężczyzna  przyspieszył,  szybko  minęliśmy  przesmyk  i  teraz 

zjeżdżaliśmy w dół. w żołądku poczułem skurcz strachu. Byłem rozdarty - co robić? A jeśli Yin uciekł i teraz 

mnie  potrzebuje?  Z  drugiej  strony  -  mówiłem  sobie  -  wiem  doskonale,  czego  chciałby  Yin.  Upierałby  się, 

ż

ebym jechał dalej. Starałem się utrzymać energię, ale w duchu zastanawiałem się również, czy te wszystkie 

historie  o  przejściu  i  o  Shambhali  nie  okażą  się  tylko  legendą.  A  nawet,  gdyby  były  prawdą,  to  dlaczego 

właśnie  mnie,  a  nie  komuś  innemu  pozwolono  by  tam  wejść?  Dlaczego  ja,  a  nie  ktoś  taki  jak  Jampa,  albo 

lama Rigden? Nic tu nie miało sensu. 

Otrząsnąłem  się  z  tych  myśli  i  starałem  się  trzymać  wysoki  poziom  energii,  wpatrując  się  w  pokryte 

ś

niegiem  szczyty.  Przyglądałem  się  wszystkiemu  dokładnie,  gdy  przejeżdżaliśmy  przez  kilka  małych 

miasteczek.  W  końcu,  po  zjedzeniu  zimnej  zupy  i  suszonych  pomidorów,  zapadłem  w długi sen. Kiedy się 

obudziłem, było już późne popołudnie, a z nieba padały znów duże płatki śniegu, wkrótce pokrywając drogę 

ś

wieżą  warstwą  bieli.  Teren  wciąż  się  wznosił,  czułem,  jak  powietrze  robi  się  coraz  rzadsze.  Przed  nami 

rozciągał się kolejny masyw wysokich szczytów. 

To musi być już masyw Kunlunu, pomyślałem, ten, o którym wspominał Yin. Cały czas nie mogłem do 

końca uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Z drugiej strony wiedziałem, że tak jest i że jestem teraz 

sam, stoję twarzą w twarz z całą ogromną siłą Chińczyków, z ich wojskiem i ateickim sceptycyzmem. 

Z tyłu usłyszałem głęboki warkot helikoptera. Serce zaczęło mi mocniej bić, ale utrzymałem czujność. 

Kierowca zdawał się nie zwracać uwagi na to zagrożenie i jechał spokojnie przez następne trzydzieści 

minut,  potem  uśmiechnął  się  i  wskazał  przed  siebie.  Przez  padający  wciąż  śnieg  zobaczyłem  ciemniejszy 

zarys  wielkiej  kamiennej  budowli  stojącej  niemal  na  szczycie  jednego  z  pierwszych  zboczy.  Kilka  ścian  z 

lewej  strony  budowli  było  zawalonych.  Za  plecami  klasztoru  wyrastały  ogromne  włócznie  pokrytych 

ś

niegiem  skał.  Klasztor  miał  wysokość  trzech  lub  nawet  czterech  pięter,  mimo  że  jego  dach  dawno  już 

przegnił  i  zapadł  się.  Uważnie  wypatrywałem  jakiegokolwiek  śladu  ludzi,  jakiegoś  ruchu.  Nie  dostrzegłem 

niczego. Klasztor zdawał się zupełnie opuszczony i to od bardzo dawna. 

background image

 

83

U  stóp  góry,  jakieś  pięćset  stóp  pod  klasztorem,  furgonetka  zatrzymała  się  i  kierowca  wskazał  na 

zrujnowaną  budowlę.  Zawahałem  się,  patrzyłem  na  sypiący  ciężko  śnieg.  Znów  wskazał  ręką.  Jego 

podniecona twarz ponaglała mnie do otworzenia drzwi. 

Sięgnąłem  do  tyłu  po  plecak,  który  przygotował  dla  mnie  Yin.  Wysiadłem  i  ruszyłem  w  górę  zbocza. 

Temperatura cały czas spadała, ale miałem nadzieję, że w namiocie i w śpiworze nie zamarznę na śmierć. Co 

jednak z wojskiem? Patrzyłem, jak furgonetka znika mi z oczu. Nasłuchiwałem przez chwilę, ale dochodził 

do mnie tylko świst wiatru. 

Rozejrzałem  się  wokół  i  znalazłem  stare  kamienne  schody  prowadzące  do  klasztoru.  Zacząłem 

wspinaczkę. Po przejściu prawie połowy drogi zatrzymałem się i spojrzałem na południe. Ze swego miejsca 

widziałem jedynie rozciągające się wokół białe góry. 

Kiedy dotarłem do klasztoru, stwierdziłem, że nie został zbudowany na odrębnym szczycie, lecz stał na 

wielkim skalnym tarasie przylegającym do zbocza za jego tylną ścianą. Ścieżka wiodła wprost do otworu w 

murze, gdzie kiedyś były główne drzwi. Ostrożnie wszedłem do środka. Na gołej ziemi leżały porozrzucane 

ogromne, gładkie kamienie. Stałem u szczytu długiego korytarza, który biegł wzdłuż całej budowli. 

Idąc tym korytarzem, minąłem kilka pokoi, które znajdowały się po obu stronach. W końcu doszedłem 

do większej komnaty, która miała drzwi wychodzące na tyły klasztoru. Pół tylnej ściany było zawalone, na 

zewnątrz  leżały  ogromne  kamienie,  niektóre  wielkości  stołowych  blatów.  W  pobliżu  tej  zawalonej  ściany 

kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. Zamarłem. Co to mogło być? Ostrożnie podszedłem do wyrwy w murze i 

rozejrzałem się na zewnątrz we wszystkich kierunkach. Od tylnych drzwi do litej skały było może ze sto stóp. 

W pobliżu nie było nikogo. 

Kiedy tak się rozglądałem, znów kątem oka zarejestrowałem jakiś ruch. Tym razem dalej, prawie przy 

samej  ścianie  góry.  Przebiegł  mnie  dreszcz.  Co  się  tu  dzieje?  Co  widzę?  Pomyślałem,  żeby  chwycić  swój 

bagaż  i  uciekać  w  dół,  ale  postanowiłem,  że  zostanę.  Byłem  zdecydowanie  przerażony,  ale  o  dziwo,  moja 

energia nadal pozostawała na wysokim poziomie. 

Wytężyłem  wzrok  i  podszedłem  w  kierunku,  skąd  pochodził  ruch.  Kiedy  tam  dotarłem,  niczego  nie 

znalazłem.  Skalna  ściana  poorana  była  podłużnymi  bruzdami,  jedna  była  nawet  tak  duża,  że  wyglądała  jak 

wejście do jaskini. Kiedy zbadałem ją bliżej, okazało się jednak, że miała tylko kilka stóp głębokości i była 

zbyt płytka, by ktoś mógł się w niej ukryć, do tego pełna śniegu. Szukałem wokół śladów stóp, ale choć śnieg 

był głęboki, widziałem jedynie własne ślady. 

Ś

nieg  padał  teraz  o  wiele  mocniej,  więc  wróciłem  do  klasztoru  i  znalazłem  róg  komnaty,  który  wciąż 

miał nad sobą kawałek dachu i mogłem się tam ukryć przed śniegiem i wiatrem. Poczułem nagły głód, więc 

pogryzając marchewki, wydostałem z bagażu niewielki gazowy palnik i podgrzałem trochę zupy z suszonych 

warzyw, którą Yin dla mnie zapakował. Kiedy zupa się grzała, ja rozmyślałem o swojej sytuacji. Do zmroku 

została  jeszcze  tylko  godzina,  a  ja  nie  miałem  pojęcia,  co  tu  robię.  Przeszukałem  plecak i nie znalazłem w 

background image

 

84

nim żadnej latarki. Dlaczego Yin o tym nie pomyślał? Gazu w palniku nie starczy na całą noc; muszę znaleźć 

jakieś drewno albo wyschnięte łajno jaka. 

Umysł  już  mi  płata  figle,  myślałem.  Co  się  może  wydarzyć,  jeśli  spędzę  tu  noc  w  całkowitych 

ciemnościach? A jeśli te stare mury zaczną się walić pod naporem wiatru? I kiedy tylko o tym pomyślałem, 

usłyszałem  łoskot  w  oddalonej  części  klasztoru.  Wróciłem  do  korytarza  i  na  moich  oczach  ogromny  głaz 

upadł na ziemię. 

- O Jezu! - powiedziałem na głos. - Muszę stąd uciekać. 

Wyłączyłem palnik, szybko pozbierałem resztę rzeczy i tylnym wyjściem wybiegłem w śnieżną zamieć. 

Szybko  zrozumiałem,  że  muszę  znaleźć  kryjówkę,  podbiegłem  więc  do  skalnej  ściany  z  nadzieją,  że  może 

wcześniej przeoczyłem jakąś jaskinię albo jakiś większy nawis, pod którym będę mógł się schronić. Jednak 

ż

adna z bruzd nie była na tyle duża. Wiatr zawodził. W pewnym momencie wielka śnieżna czapa oderwała 

się  od  skały  i  wylądowała  u  moich  stóp.  Spojrzałem  w  górę  na  tony  śniegu,  które  pokrywały  zbocze  nade 

mną. A jeśli tędy zejdzie lawina? W wyobraźni zobaczyłem toczący się w dół śnieg. 

I znowu, kiedy tylko o tym pomyślałem, usłyszałem głuchy łoskot nad sobą, po prawej stronie. Złapałem 

plecak  i  zacząłem  biec  z  powrotem  w  kierunku  klasztoru  akurat  w  momencie,  gdy  powietrze  wypełnił  huk 

silny  jak  grzmot  i  o  pięćdziesiąt  stóp  dalej  zwalił  się  śnieg.  Biegłem  najszybciej,  jak  mogłem.  W  połowie 

drogi  przerażony  upadłem  w  zaspę.  Dlaczego  to  wszystko  się  dzieje?  I  wraz  z  tym  pytaniem  na  myśl 

przyszedł  mi  Yin.  Mówił:  „Na  tych  poziomach  energii  skutek  twoich  oczekiwań  jest  natychmiastowy. 

Będziesz poddany próbie". 

Usiadłem.  Oczywiście!  To  właśnie  był  test.  Nie  kontrolowałem  obrazów  wywołanych  strachem. 

Pobiegłem  do  klasztoru  i  zaszyłem  się  w  środku.  Temperatura  wciąż  spadała  i  wiedziałem,  że  muszę 

zaryzykować i zostać wewnątrz. Rozkładając znów rzeczy, wyobrażałem sobie, że kamienie spokojnie stoją 

na swoim miejscu. 

Zadrżałem z zimna. A teraz, myślałem, muszę coś zrobić z tym zimnem. Wyobraziłem sobie, że siedzę przy 

ciepłym ognisku. Opał. Tak, muszę znaleźć jakiś opał. 

Wyszedłem  rozejrzeć  się  po  reszcie  klasztoru.  Doszedłem  jednak  tylko  do  połowy  korytarza,  kiedy 

stanąłem jak wryty. Poczułem dym. Dym z palonego drewna. Co teraz? Powoli szedłem dalej, zaglądając do 

wszystkich  pokoi,  ale  nic  nie  znalazłem.  Kiedy  został  mi  już  tylko  jeden  pokój,  ostrożnie  zajrzałem  do 

ś

rodka. W rogu paliło się ognisko i leżał stos drzewa. 

Zatrzymałem się i rozejrzałem dokoła. Nikogo nie było. Ten pokój miał jeszcze jedne drzwi prowadzące 

na  zewnątrz  i  dość  duży  kawałek  ocalałego  dachu.  Poczułem  przyjemne  ciepło.  Kto  rozpalił  ognisko? 

Wyszedłem  dziurą  po  tylnych  drzwiach  i  wyjrzałem  na  dwór.  Żadnych  śladów  na  śniegu.  Właśnie  się 

odwracałem, żeby wrócić do środka, kiedy w cieniu drzwi dostrzegłem wysoką postać. Starałem się skupić na 

niej wzrok, ale o dziwo, mogłem ją zobaczyć jedynie, gdy patrzyłem kątem oka. Zdałem sobie sprawę, że to 

background image

 

85

ten  sam  mężczyzna,  którego  widziałem  przez  padający  śnieg,  gdy  Yin  wypchnął  mnie  z  dżipa.  Znów 

spróbowałem spojrzeć prosto na niego, ale zniknął. Przeszedł mnie dreszcz. Nie wierzyłem własnym oczom. 

Ostrożnie przeszedłem przez drzwi i rozejrzałem się po obu stronach korytarza, ale nic nie zobaczyłem. 

Znów  pomyślałem  o  tym,  by  uciec  z  klasztoru  i  zbiec  na  dół,  ale  wiedziałem,  że  temperatura  spada  zbyt 

gwałtownie  i  jeśli  to  zrobię,  to  pewnie zamarznę na śmierć. Jedynym wyjściem było przeniesienie rzeczy i 

spędzenie  nocy  przy  ognisku.  Tak  też  zrobiłem,  w  czasie  tej  przeprowadzki  wciąż  nerwowo  zaglądając  we 

wszystkie kąty. 

Kiedy tylko usiadłem, podmuch wiatru rozwiał płomień i rozsypał wszędzie popiół. Patrzyłem, jak ogień 

wije  się  i  przygasa,  a  potem  na  nowo  się  pali.  Wyobraziłem  sobie  ognisko  i  ono  się  zmaterializowało. Nie 

mogłem  jednak  uwierzyć  w  to,  by  moje  pole  energetyczne  było  aż  takie  silne.  Istniało  tylko  jedno 

wytłumaczenie. Otrzymałem pomoc. Postać, którą zobaczyłem, to dakini. 

Choć brzmiało to niesamowicie, jednak to stwierdzenie mnie uspokoiło. Dorzuciłem drew do ogniska i 

skończyłem jeść zupę, a potem rozwinąłem śpiwór. Po chwili już leżałem i zapadałem w głęboki sen. 

 

Kiedy  się  obudziłem,  rozejrzałem  się  wokół  w  panice.  Ognisko  zgasło,  na  zewnątrz  zaczynało  świtać. 

Ś

nieg  padał  tak  mocno  jak  poprzedniej  nocy.  Coś  mnie  obudziło.  Ale  co?  Usłyszałem  niski  dźwięk 

nadlatujących  w  moim  kierunku  helikopterów.  Podskoczyłem  na  równe  nogi  i  zebrałem  rzeczy.  W  kilka 

sekund helikoptery były tuż nade mną, ich warkot łączył się z jękiem szalejącego wiatru. 

Nagle  połowa  klasztoru  zaczęła  się  trząść  i  zapadać  do  środka.  Wznosiły  się  tumany  przesłaniającego 

widok  pyłu.  Niemal  po  omacku  dotarłem  do  tylnego  wyjścia  i  wybiegłem  jak  oszalały,  porzucając  sprzęt. 

Zamieć wciąż przesłaniała widok, ale wiedziałem, że jeśli będę biegł dalej w tym kierunku, to znajdę się przy 

skalnej ścianie, którą badałem wczoraj. 

Nie ustawałem, aż zobaczyłem skalistą skarpę. Była dokładnie naprzeciw mnie, jakieś pięćdziesiąt stóp, 

ale wiedziałem, że 

 

II uu-rinni-7rt»AmM w nikłym świetle świtu nie powinna być tak wyraźnie widoczna. Wyglądało to tak, 

jakby  góra  była  skąpana  w  delikatnej  bursztynowej  poświacie,  zwłaszcza  w  pobliżu  jednej  z  większych 

szczelin, tej, którą widziałem wcześniej. Patrzyłem jeszcze chwilę i zrozumiałem, co to oznacza. Z nową siłą 

pobiegłem  w  kierunku  światła,  a klasztor zapadał się w gruzy za moimi plecami. Kiedy dotarłem do skały, 

helikoptery były chyba dokładnie nade mną. Resztki murów klasztoru runęły z hukiem, skalna płyta, na której 

stał, zatrzęsła się, a ze szczeliny w zboczu góry posypał się śnieg i odkrył większe wejście. To jednak była 

jaskinia! 

Potykając się, zrobiłem krok do środka i znalazłem się w zupełnej ciemności. Posuwałem się po omacku, 

rękoma  wyczuwając  skały.  Dotarłem  do  tylnej  ściany  jaskini  i  tu  znalazłem  drugie  wyjście.  Było  niskie, 

background image

 

86

miało  mniej  niż  pięć  stóp.  Pochyliłem  się  i  niemal  wczołgałem  w  nie,  widząc  daleko  przed  sobą  maleńki 

promyk światła. Z trudem posuwałem się do przodu. 

W pewnej chwili potknąłem się o duży kamień i runąłem jak długi, ocierając boleśnie łokieć i ramię, ale 

oddalający  się,  lecz  wciąż  słyszalny  warkot  helikopterów popychał mnie naprzód. Otrząsnąłem się z bólu i 

dalej przesuwałem się w kierunku światła. Po przejściu kilkuset stóp wciąż widziałem maleńki prześwit, ale 

wcale się do niego nie zbliżyłem. Szedłem tak niestrudzenie przez ponad godzinę, wymacując rękami drogę, 

prowadzony przez wątłe, odległe światełko. W końcu światło zaczęło się zbliżać i kiedy doszedłem do niego 

na  odległość  może  dziesięciu  stóp,  uderzył  mnie  nagle  powiew  ciepłego  powietrza  i  słodki  zapach,  który 

czułem w klasztorze Rigdena. I gdzieś w oddali usłyszałem głośny, melodyjny ludzki okrzyk, który wibrował 

w moim ciele, przynosząc wewnętrzne ciepło i uczucie euforii. Czyżby to był dźwięk, o którym mówił lama 

Rigden? Wołanie Shambhali. 

Wdrapałem się po kilku ostatnich kamieniach i wystawiłem głowę przez otwór. Przede mną rozciągał się 

zupełnie nieprawdopodobny widok. To była ogromna, kwitnąca dolina, a nad nią kryształowo czyste, błękitne 

niebo. Dolinę otaczały monumentalne, pokryte śniegiem górskie szczyty. 

W jasnych promieniach słońca wszystko to było urzekająco piękne. Powietrze było rześkie, ale nie mroźne, a 

wszędzie wokół rosły zielone rośliny. Przede mną zbocze wzgórza łagodnie schodziło ku dolinie. 

Kiedy  wydostałem  się  z  jaskini  i  zacząłem  schodzić w dół, energia tego miejsca przytłoczyła mnie do 

tego  stopnia,  że  miałem  trudności  ze  skupieniem  wzroku.  W  oczach  wirowały  mi  kolory  i  błyski  światła, 

opadłem na kolana. Nie kontrolując własnego ciała, zacząłem się staczać po zboczu. Toczyłem się, toczyłem i 

toczyłem, niemal w półśnie, tracąc zupełnie poczucie czasu. 

Wejście do Shambhali 

 

Czułem, jak ktoś mnie dotyka, jak ludzkie ręce owijają mnie w coś, a potem gdzieś niosą. Czułem się 

bezpieczny, a nawet szczęśliwy. Po chwili znów doszedł mnie ten słodki zapach, ale teraz był wszechobecny, 

wypełniał moją świadomość. 

-

 

Postaraj się otworzyć oczy - usłyszałem kobiecy głos. 

Usiłując  skupić  wzrok,  rozpoznałem  sylwetkę  bardzo  wysokiej  kobiety,  miała  chyba  sześć  i  pół  stopy 

wzrostu. Przytykała do mojej twarzy czarkę. 

-

 

Proszę - powiedziała. - Wypij to. 

Otworzyłem usta i skosztowałem ciepłej, smacznej zupy z pomidorów, cebuli i jakiejś odmiany słodkich 

brokułów.  Nagle  zdałem  sobie  sprawę  z  tego,  że  wyostrzyło  mi  się  poczucie  smaku.  Mogłem  precyzyjnie 

odróżnić każdy składnik zupy, każdy posmak. Wypiłem prawie całą czarkę i w ciągu kilku sekund w głowie 

mi się przejaśniło i mogłem świadomie się zastanowić, gdzie jestem. 

Byłem  w  domu  albo  w  czymś,  co  służyło  za  dom.  Było  tu  ciepło,  leżałem  na  posłaniu  przykrytym 

zielononiebieską tkaniną. Podłoga była z gładkich, brązowych, kamiennych kafelków, wszędzie stały rośliny 

background image

 

87

w ceramicznych doniczkach. A jednak nad sobą miałem niebieskie niebo i kilka zwisających, dużych gałęzi 

drzew. Ten dom najwyraźniej nie miał dachu ani zewnętrznych ścian! 

-

 

Powinieneś  się  teraz  poczuć  lepiej,  ale  musisz  oddychać  -  kobieta  mówiła  biegłą  angielszczyzną. 

Patrzyłem na nią jak urzeczony. Wyglądała na Azjatkę, była ubrana w kolorową, haftowaną, 

uroczystą  tybetańską  szatę  i  miękkie  domowe  obuwie.  Sądząc  po  głębi  jej  spojrzenia  i  rozwagi  w  głosie, 

powinna mieć około czterdziestu lat, ale jej ciało i ruchy nadawały jej o wiele młodszy wygląd. I choć to ciało 

było idealnie proporcjonalne i pięknie ukształtowane, to każda jego część była wyjątkowo duża. 

-

 

Musisz oddychać - powtórzyła. - Wiem, że wiesz, jak to robić, bo inaczej nie byłoby cię tutaj. 

W  końcu  zrozumiałem,  o  co  jej  chodzi  i  zacząłem  wdychać  piękno  wszystkiego,  co  mnie  otacza  i 

wyobrażać sobie wypełniającą mnie energię. 

-

 

Gdzie jestem? - spytałem po chwili. - Czy to jest Shambhala? 

Uśmiechnęła  się  potwierdzająco  i  nie  mogłem  uwierzyć,  jak  jej  twarz  jest  piękna.  Emanowała  z  niej 

lekka poświata. 

-

 

Tylko część - powiedziała. - To, co my nazywamy pierścieniami Shambhali. Dalej na północ są 

ś

wiątynie. 

Powiedziała mi, że ma na imię Ani, ja też jej się przedstawiłem. 

-

 

Opowiedz, jak się tu dostałeś - poprosiła. 

W  trochę  nieskładny  sposób  przedstawiłem  całą  historię,  począwszy  od  rozmowy  z  Natalie  i  Wiłem, 

wspomniałem o Wtajemniczeniach, opowiedziałem o podróży do Tybetu, o tym, jak spotkałem Yina i lamę 

Rigdena i jak usłyszałem o legendach, a w końcu o tym, jak znalazłem przejście. Wspomniałem jej nawet o 

tym dziwnym świetle, które czasem widziałem, a które uważałem za pomoc dakini. 

-

 

A czy wiesz, dlaczego tutaj jesteś? - spytała. 

Patrzyłem  na  nią  przez  chwilę.  -  Wiem  jedynie,  że  to  Wił  poprosił  mnie,  żebym  tu  przyjechał  i  że 

znalezienie Shambhali było dla wszystkich bardzo ważne. Powiedziano mi, że jest tu wiedza, która jest nam 

koniecznie potrzebna. 

Skinęła głową i w zamyśleniu odwróciła wzrok. 

- Gdzie się nauczyłaś tak wspaniale mówić po angielsku? - spytałem. Znów poczułem osłabienie. 

Uśmiechnęła się. - Mówimy tu wieloma językami. 

- A czy spotkałaś człowieka o nazwisku Wilson James? 

-

 

Nie - odparła. - Ale są inne przejścia, które prowadzą do pierścieni. Może gdzieś tam jest. -Mówiąc to, 

podeszła do doniczek i przysunęła jedną z roślin blisko mnie. - Myślę, że powinieneś chwilę odpocząć. Staraj 

się wchłonąć trochę energii z tych roślin. Wprowadź w swoje pole intencję, że ich energia cię zasila, a potem 

uśnij. 

Zamknąłem oczy i wykonując jej polecenia, po chwili odpłynąłem w sen. Po jakimś czasie obudził mnie 

syczący dźwięk. Kobieta znów stała naprzeciw mnie. Usiadła na brzegu posłania. 

background image

 

88

- Co to za hałas? - spytałem. 

- Dochodzi tu z zewnątrz - odparła. 

- Przez szkło? 

-

 

To  nie  jest  szkło.  To  pole  siłowe,  które  wygląda  jak  szkło,  ale  nie  można  go stłuc. W zewnętrznych 

kulturach jeszcze go nie wynaleziono. 

- Jak to jest zrobione? Elektronicznie? 

- Po części, ale musimy w tym procesie uczestniczyć mentalnie. 

Spojrzałem na krajobraz otaczający dom. Pośród łagodnych pagórków i zielonych łąk, aż do płaskiej 

części doliny widziałem podobne „mieszkadła", które miały przezroczyste ściany zewnętrzne, tak jak 

dom Ani. Ale były też domy zbudowane z drewna w typowym tybetańskim stylu. Wszystkie idealnie 

wkomponowane w krajobraz. 

-

 

A te domy, o tam, mają inną architekturę? 

-

 

Wszystkie są zbudowane za pomocą pola energii - odparła. - My już nie używamy drewna ani metali. 

Za pomocą pól tworzymy to, co jest nam potrzebne. 

Słuchałem zafascynowany. - A co z całym wewnętrznym wyposażaniem, a woda, prąd? 

-

 

Mamy wodę, ale ona powstaje bezpośrednio z pary w powietrzu, a pola zasilają wszystko inne, czego 

potrzebujemy. 

Patrzyłem na zewnątrz, wciąż nie mogąc uwierzyć. - Opowiedz mi o tym miejscu? Ile osób tu mieszka? 

-

 

Tysiące. Shambhala jest bardzo duża. 

Podniosłem  się  i  postawiłem  stopę  na  ziemi,  ale  natychmiast  zakręciło  mi  się  w  głowie,  świat  przed 

oczyma zaczął wirować. Ani sięgnęła za posłanie i podała mi czarkę z zupą. 

-

 

Wypij, a potem znów wdychaj energię roślin - powiedziała. 

Posłuchałem i po chwili poczułem się lepiej. W miarę jak wdychałem powietrze, wszystko wydało mi 

się jeszcze wyraźniejsze i piękniejsze niż przedtem, nie wyłączając Ani. Jej twarz stała się jeszcze jaśniejsza, 

jakby świeciła od środka, dokładnie tak, jak w przeszłości widywałem to u Wiła. 

-

 

Mój Boże - powiedziałem, rozglądając się wokół. 

-

 

Tutaj jest o wiele łatwiej podnieść swój poziom energii niż w kulturach zewnętrznych -zauważyła. - 

Dlatego, że wszyscy dają energię wszystkim i ustawiają pole na wyższy poziom rozwoju. 

Słowa  „wyższy  poziom  rozwoju"  powiedziała  z  naciskiem,  jakby  miały  specjalne  znaczenie.  Nie 

mogłem oderwać oczu od otoczenia. Każda rzecz - od roślin w doniczkach, poprzez kamienną podłogę, aż po 

bujną zieleń na zewnątrz - wszystko wydawało się jaśnieć od środka. 

-

 

To po prostu niewiarygodne - wyjąkałem. - Jakbym był w filmie fantastycznonaukowym... Spojrzała 

na mnie z powagą. - Większość fantastyki naukowej jest prorocza. To, co widzisz, to po 

prostu postęp. Jesteśmy ludźmi takimi jak ty i rozwijamy się w taki sam sposób, w jaki wy w zewnętrznych 

kulturach w pewnym momencie będziecie się także rozwijać, jeśli przestaniecie sami siebie sabotować. 

background image

 

89

W tym momencie do pokoju wszedł młody, może czternastoletni chłopiec. Skinął mi głową i powiedział: - 

Pema znów cię wzywa. 

Ani  odwróciła  się  do  niego.  -  Tak,  słyszałam.  Czy  możesz  przynieść  moją  kurtkę  i  jeszcze  jedną  dla 

naszego gościa? 

Nie  mogłem  oderwać  oczu  od  chłopca.  Jego  zachowanie  było  o  wiele  bardziej  dojrzałe,  niż  na  to 

wyglądał, a poza tym wydał mi się znajomy. Kogoś mi przypominał, ale nie pamiętałem kogo. 

-

 

Czy  możesz  iść  z  nami?  -  spytała  Ani,  przerywając  moje  spojrzenie.  -  Może  być  ważne,  żebyś  to 

zobaczył. 

-

 

Gdzie idziemy? 

-

 

Do  domu  sąsiadów.  Tylko  coś  sprawdzimy.  Pema  myśli,  że  kilka  dni  temu  poczęła  dziecko  i  chce, 

ż

ebym ją obejrzała. 

-

 

Jesteś lekarzem? 

-

 

Nie  mamy  tu  właściwie  lekarzy,  bo  już  nie  ma  tu  chorób,  jakie  ty  znasz.  Nauczyliśmy  się,  jak 

utrzymywać energię ponad poziomem choroby. Ja pomagam ludziom w sprawdzaniu zdrowia, w rozwijaniu 

energii i utrzymywaniu tego stanu. 

-

 

Dlaczego powiedziałaś, że to może być dla mnie ważne? 

-

 

Dlatego,  że  akurat  w  tej  chwili  tu  jesteś.  -  Spojrzała  na  mnie,  jakbym  był  wyjątkowo  tępy.  -  Z 

pewnością rozumiesz proces synchronii... ? 

Chłopiec  wrócił  i  zostaliśmy  sobie  przedstawieni.  Miał  na  imię  Tashi.  Wręczył  mi  jasną  kurtkę. 

Wyglądała  dokładnie  tak  jak  zwyczajna  kurtka,  z  wyjątkiem  szwów.  Po  prostu  w  ogóle  nie  miała  szwów. 

Tak, jakby kawałki materiału były do siebie przytknięte. I ku memu zdziwieniu, choć materiał w dotyku do 

złudzenia przypominał bawełnę, kurtka prawie nic nie ważyła. 

-

 

Jak one zostały zrobione? - spytałem. 

-

 

To  też  są  pola  siłowe  -  powiedziała  Ani,  po  czym  ona  i Tashi z lekkim świstem wyszli prosto przez 

ś

cianę. 

Chciałem  zrobić  to  samo,  ale  odbiłem  się  jak  od  twardego  pleksiglasu.  Chłopiec  się  roześmiał.  Z 

kolejnym świstem Ani wróciła do pokoju. Też się uśmiechała. 

-

 

Przepraszam, powinnam ci powiedzieć, co masz robić. Musisz sobie wyobrazić, że pole się przed tobą 

otwiera. Po prostu musisz tego chcieć. 

Spojrzałem na nią sceptycznie. 

-

 

W myślach zobacz, jak się otwiera i zwyczajnie przejdź. 

Zrobiłem, jak kazała, i ruszyłem do przodu. I naprawdę zobaczyłem, że pole się otwiera. Wyglądało to 

jak  zawirowanie,  jak  drganie  ciepłego  powietrza,  które  czasem  można  obserwować  nad  rozgrzaną  słońcem 

asfaltową drogą. Z takim samym świstem jak oni przedostałem się na drugą stronę. Ani wyszła tuż za mną. 

Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Gdzie ja jestem? 

background image

 

90

Idąc  za  Tashim,  podążaliśmy  krętą  ścieżką,  która  stopniowo  schodziła  w  dół  wzgórza.  Kiedy  się 

odwróciłem,  zauważyłem,  że  dom  Ani  jest  prawie  zupełnie  ukryty  wśród  drzew,  a  potem  moją  uwagę 

zwróciło coś innego. Obok domu stała kwadratowa, czarna metalowa skrzynka wielkości dużej walizki. 

- Co to jest? - spytałem Ani. 

- To  nasz  zasilacz  mocy  -  powiedziała.  -  Pomaga  nam  ogrzewać  albo  klimatyzować  dom  i  ustawiać 

nasze pola. 

Byłem zupełnie zbity z tropu. - Co to znaczy, że wam pomaga? 

Szła wciąż przede mną, schodziliśmy ze zbocza. Teraz zwolniła tak, żebym mógł się z nią zrównać. 

-

 

Zasilacz mocy przy domu sam z siebie niczego nie tworzy. On tylko podnosi pole modlitwy, które już 

znasz, na wyższy poziom, żebyśmy mogli stwarzać to, co jest nam potrzebne. 

Spojrzałem na nią z ukosa. 

- Dlaczego wydaje ci się to takie niewiarygodne? - spytała Ani z uśmiechem. - Mówiłam ci, że to tylko 

postęp. 

- Sam nie wiem - odparłem. - Przez cały czas, kiedy próbowałem odnaleźć Shambhalę, chyba nie bardzo 

się  zastanawiałem  nad  tym,  jak  ona  może  wyglądać.  Myślę,  że  wyobrażałem  sobie,  że  spotkam  grupę 

wielkich  łamów  pogrążonych  w  głębokiej  medytacji...  A  to  jest  cała  kultura  z  własną  technologią.  To 

fantastyczne... 

- To  nie  technologia  jest  ważna.  Istotne  jest  to,  w  jaki  sposób  używamy  technologii,  by  pomagała 

rozwijać nasze umysłowe możliwości. 

- Co masz na myśli? 

- To  wszystko  nie  jest  aż  tak  niesamowite czy obce, jak ci się wydaje. My jedynie odkryliśmy lekcje, 

jakich udzieliła historia. Kiedy przyjrzysz się bliżej historii człowieka, to zobaczysz, że teclmologia zawsze 

była tylko prekursorem tego, co można uzyskać jedynie za pomocą ludzkiego umysłu. Tylko pomyśl. W całej 

historii  ludzie  tworzyli  technologie,  by  zwiększyć  możliwości  swojego  działania  i  żyć  wygodniej.  Na 

początku  to  były  tylko  garnki,  żeby  w  nich  trzymać  jedzenie,  czy  narzędzia,  by  nimi  kopać  ziemię,  potem 

powstały  bardziej skomplikowane domy i budowle. By te wszystkie rzeczy stworzyć, kopaliśmy minerały i 

topiliśmy  je,  by  robić  narzędzia,  które  wcześniej  powstały  w  naszej  wyobraźni.  Chcieliśmy  szybciej 

podróżować,  więc  wynaleźliśmy  koło,  a  potem  rozmaite  pojazdy.  Chcieliśmy  latać,  więc  zbudowaliśmy 

samoloty. Chcieliśmy się szybciej porozumiewać na wielkie odległości, o każdej porze, więc wynaleźliśmy 

druty i telegrafy, telefony, radia i telewizję, by widzieć, co się dzieje w innych miejscach. 

Spojrzała  na  mnie  pytająco.  -  Widzisz  już  wzór?  Ludzie  wynaleźli  technologię,  bo  chcieli  dotrzeć  do 

różnych  miejsc  i  połączyć  się  z  innymi  ludźmi,  a  w  sercu  wiedzieli,  że  jest  to  osiągalne.  Technologia była 

zawsze  jedynie  początkiem  tego,  co  potrafimy  zrobić  sami,  o  czym  wiedzieliśmy,  że  jest  naszym  prawem. 

Prawdziwa  rola  technologii  polega  na  tym,  że  ona  buduje  w  nas  wiarę,  że  sami  potrafimy  to  wszystko 

osiągnąć  naszą  wewnętrzną  mocą.  Tak  więc  już  we  wczesnej  historii  Shambhali  zaczęliśmy  tak  rozwijać 

background image

 

91

technologię,  by  służyła  rozwojowi  ludzkiego  umysłu.  Zrozumieliśmy  prawdziwy  potencjał  naszych  pól 

modlitwy  i  zaczęliśmy  tak  dostosowywać  technologię,  by  wzmacniała  te  pola.  Tu,  w  pierścieniach,  wciąż 

używamy tych wzmacniaczy, ale jesteśmy już niemal gotowi do tego, żeby je wyłączyć i posługiwać się tylko 

polami modlitwy, by otrzymywać wszystko, czego potrzebujemy, lub co chcemy robić. 

Chciałem zadać jej więcej pytań, ale kiedy wyszliśmy zza zakrętu, po prawej stronie zobaczyłem szeroki 

strumień. A inny dźwięk - rwącej, spadającej wody - odbijał się echem z oddali. 

- Co to za dźwięk? - spytałem. 

- Tam na górze jest wodospad. Czujesz, że powinieneś go zobaczyć? Nie 

bardzo rozumiałem, o co jej chodzi. 

- To znaczy, czy mam taką intuicję? - spytałem. 

- Oczywiście, że tak - odparła z uśmiechem. - My żyjemy według intuicji. 

Taslii  zatrzymał  się  i  spoglądał  na  nas.  Ani  zwróciła  się  do  niego:  -  Czy  możesz  pójść  przodem  i 

powiedzieć Pemie, że zaraz będziemy? 

Uśmiechnął się i szybko pobiegł przed siebie. 

My  wdrapaliśmy  się  na  skaliste  zbocze  po  prawej,  zbliżając  się  do  strumienia.  Przeszliśmy  między 

gęstymi  krzewami  i  drzewami, aż znaleźliśmy się na samym skraju wody. Strumień miał około dwudziestu 

pięciu stóp szerokości i rwący nurt. Przez gałęzie widziałem, jak w oddali woda znika za skalnym progiem. 

Ani  skinęła,  bym  szedł  za  nią.  Szliśmy  wzdłuż  strumienia,  minęliśmy kilka większych skał, aż znaleźliśmy 

się dokładnie nad wodospadem. Woda spadała pięćdziesiąt stóp w dół do dużego jeziora. 

Jakiś  ruch  przyciągnął  mój  wzrok,  więc  podszedłem  na  sam  skraj  wodospadu  i  spojrzałem  w  dół.  Ku 

memu zdziwieniu przez bryzgi wody i mgiełkę unoszącą się nad jeziorem, na jego drugim brzegu zobaczyłem 

dwoje  idących  ku  sobie  ludzi.  Oboje  otoczeni  byli  miękkim,  różowobiałym  światłem. I choć to światło nie 

było zbyt jasne, to było nieprawdopodobnie gęste, zwłaszcza wokół ich ramion i bioder. Wytężyłem wzrok, 

by dokładniej zobaczyć sylwetki obojga, i wtedy zdałem sobie sprawę, że są nadzy. 

-

 

A więc po to mnie tu sprowadziłeś? Żebym to zobaczyła? - spytała rozbawiona Ani. 

Aleja  nie  mogłem  oderwać  oczu  od  tego,  co  się  działo.  Wiedziałem,  że  obserwuję  pola  energetyczne 

mężczyzny i kobiety. Kiedy zbliżyli się do siebie, ich pola się zlały, a oni się objęli. Aż w końcu zobaczyłem 

formujące się bardzo, bardzo powoli trzecie światło, w połowie wysokości ciała kobiety. Po kilku minutach 

rozłączyli się, a kobieta położyła dłoń na swoim brzuchu. Maleńkie światełko stawało się coraz jaśniejsze, a 

oni  znów  się  objęli  i  teraz  chyba  rozmawiali,  ale  nic  nie  słyszałem  przez  huk  wodospadu.  I  nagle  obie 

postacie po prostu zniknęły. 

- Kto to był? - spytałem. 

- Nie rozpoznałam ich - powiedziała Ani. - Ale pewnie gdzieś tu mieszkają. 

- To... to wyglądało, jakby poczęli dziecko. Myślisz, że tego chcieli? 

background image

 

92

Ani  zachichotała.  -  Nie  jesteś  w  zewnętrznych  kulturach.  Oczywiście,  że  chcieli  począć.  Na  tych 

poziomach energii i intuicji sprowadzanie duszy na Ziemię to bardzo świadomy i rozważny proces. 

-

 

Ale w jaki sposób tak po prostu zniknęli? 

-

 

Przybyli tu, projektując się mentalnie przez pole podróży. Urządzenie wzmacniające pozwala nam to 

robić. Odkryliśmy, że to samo pole elektromagnetyczne, które na przykład przesyła obraz telewizyjny, może 

być  użyte,  by  połączyć  przestrzeń  jakiegoś  oddalonego  miejsca  z  przestrzenią,  w  której  jesteśmy.  Kiedy  to 

robimy, możemy zobaczyć każde miejsce, które chcemy, albo wejść do niego, używając wzmocnionego pola 

modlitwy. W zewnętrznych kulturach naukowcy, którzy wymyślili teorię tuneli czasoprzestrzennych, pracują 

tak naprawdę nad takim rozwiązaniem, tylko nie są jeszcze w pełni świadomi, do czego ich odkrycie może 

prowadzić. 

Słuchałem jej w napięciu, starając się ogarnąć wszystkie te informacje. 

- Wydajesz się przytłoczony - powiedziała Ani. Potaknąłem i zdobyłem się na uśmiech. 

- Chodź, zaprowadzę cię do Pemy. 

 

Dom, do którego przyszliśmy, był taki jak dom Ani, z tą różnicą, że przylegał do zbocza wzgórza i był 

inaczej umeblowany. Na zewnątrz zauważyłem identyczną „czarną skrzynkę". Weszliśmy przez pole siłowe, 

jak przedtem. Czekał na nas Tashi i kobieta, która przedstawiła mi się jako Pema. 

Pema  była  jeszcze  wyższa  od  Ani  i  szczuplejsza.  Miała  kruczoczarne,  długie  włosy.  Ubrana  była  w 

długą, białą suknię. Uśmiechała się, ale wyczułem, że coś jest nie tak. Poprosiła Ani o rozmowę na osobności 

i  obie  zniknęły  w  innym  pokoju.  Ja  i  Tashi  zostaliśmy  w  salonie.  Już  miałem  go  zapytać,  jaki  Pema  ma 

problem,  gdy  w  powietrzu  tuż  za  sobą  poczułem  jakby  prąd  elektryczny.  Odwróciłem  się  i  zobaczyłem 

drgające  powietrze  jak  przy  przechodzeniu  przez „ściany", tyle że tym razem pole otworzyło się na środku 

pokoju! Zamrugałem, chcąc zrozumieć, co się dzieje. Przez ten otwór, zupełnie jak przez okno, zobaczyłem 

zieloną łąkę. Po chwili przez tę „furtkę" do pokoju wszedł mężczyzna. 

Tashi wstał i przedstawił nas sobie. Mężczyzna miał na imię Dorjee. Uprzejmie skinął mi głową i spytał, 

gdzie jest Pema. Tashi wskazał w stronę sypialni. 

-

 

Co  to  było?  -  spytałem  Tashiego,  kiedy  Dorjee  wyszedł.  Patrzył  na  mnie  z  uśmiecham.  -  Mąż  Pemy 

przybył ze swojej farmy. Czy w zewnętrznych kulturach nie potraficie tego? 

Opowiedziałem mu pokrótce o mitach, przekazach i historiach o joginach, którzy potrafią się przenosić 

w odległe miejsca. - Osobiście nigdy czegoś takiego nie widziałem - dodałem, starając się przyjść do siebie 

po szoku. - Jak to się dokładnie robi? 

- Wizualizujemy miejsce, do którego chcemy się przenieść, a wzmacniacz pomaga nam stworzyć okno, 

przejście do tego miejsca. Tworzy też przejście powrotne w odwrotnym kierunku. Dlatego widzieliśmy, gdzie 

on jest, zanim się jeszcze pojawił. 

- Wzmacniacz to ta czarna skrzynka na zewnątrz, tak? 

- Zgadza się. 

background image

 

93

- I wy wszyscy potraficie to robić? 

- Tak. A naszym przeznaczeniem jest, by robić to bez wzmacniacza. 

Zamilkł  i  przyglądał  mi  się  przez  chwilę,  po  czym  spytał:  -  Czy  możesz  mi  opowiedzieć  o  kulturze, z 

której przybywasz, tej w zewnętrznym świecie? 

Zanim  zdążyłem  otworzyć  usta,  z  pokoju  obok  usłyszeliśmy  głos,  który  stwierdził:  -  To  znowu  się 

wydarzyło. 

Tashi i ja spojrzeliśmy na siebie. 

Po  kilku  minutach  Ani  wyprowadziła  Pemę  i  jej  męża  z  sypialni.  Wszyscy  usiedli  w  salonie  razem  z 

nami. 

-

 

Byłam  pewna,  że  jestem  w  ciąży  -  powiedziała  Pema.  -  Widziałam  przecież  energię,  natychmiast  ją 

poczułam, a potem, po kilku minutach, zniknęła. To musi być przez tę przemianę. 

Tashi wpatrywał się w nią w skupieniu, widocznie zafascynowany tym, co ona mówi. 

- Jak myślisz, co się stało? - spytałem. 

- Intuicja nam mówi - powiedziała Ani - że to jakiś rodzaj równoległej ciąży i że dziecko odeszło gdzie 

indziej. 

Dorjee i Pema patrzyli na siebie przez długą chwilę. 

-

 

Znowu  spróbujemy  -  powiedział  Dorjee.  -  To  niemal  nigdy  nie  zdarza  się  dwukrotnie  w  jednej 

rodzinie. 

-

 

Musimy już iść - powiedziała Ani, wstając i obejmując kolejno każde z nich. Tashi 

i ja wyszliśmy za nią przez pole siłowe. 

Wciąż  byłem  przytłoczony  nowymi  wrażeniami.  W  pewnym  sensie  tutejsza  kultura  wydawała  się 

zwyczajna; pod innymi względami - zupełnie fantastyczna, nierealna. Starałem się to wszystko uporządkować 

w myślach, kiedy Ani prowadziła nas na piękny skalny taras położony jakieś dwanaście jardów dalej. Widać 

było z niego całą zieloną dolinę. 

-

 

Jak  to  możliwe,  że  w  tym  miejscu  Tybetu  jest  tak  ogromny  obszar  z  umiarkowaną  temperaturą?  -

wyrwało mi się. 

Ani  znów  się  uśmiechnęła.  -  Kontrolujemy  temperaturę  za  pomocą  naszych  pól.  Dla  ludzi,  którzy  nie 

mają wystarczająco wysokiej energii, jesteśmy niewidzialni, tak jak cała Shambhala. Choć legendy mówią, że 

to się zacznie zmieniać, kiedy będzie się zbliżała przemiana. 

Byłem zaszokowany. 

-

 

Wy znacie legendy? - spytałem. 

Ani  potaknęła.  -  Oczywiście.  To  przede  wszystkim  w  Shambhali  są  przechowywane,  tak  zresztą  jak 

wiele  innych  historycznych  przepowiedni.  My  pomagamy  w  przedostaniu  się  duchowej  informacji  do 

zewnętrznych kultur. Wiedzieliśmy też, że to tylko kwestia czasu, zanim zaczniecie nas odnajdywać. 

-

 

Masz na myśli mnie? - spytałem. 

background image

 

94

-

 

Nie,  każdego,  kto  przychodzi  z  zewnętrznych  kultur.  Wiedzieliśmy,  że  w  miarę,  jak  rośnie  ogólny 

poziom waszej energii i świadomości, zaczniecie traktować Shambhalę poważnie, jako coś realnego, i wtedy 

niektórzy z was będą w stanie tu przyjść. Tak mówią legendy. Że w czasie przemiany, czy też 

„przesunięcia"  Shambhali  nadejdą  ludzie  z  zewnętrznych  kultur.  I  nie  tylko  pojedynczy  adepci  ze 

Wschodu, którzy od wieków nas odnajdywali, ale także ludzie z Zachodu, którzy otrzymają pomoc, by się tu 

dostać. 

-

 

Mówisz, że legendy przepowiadają przemianę, przesunięcie. Co to oznacza? 

-

 

Legendy  podają  że  kiedy  zewnętrzne  kultury  zaczną  pojmować  wszystkie  kroki  rozwijania  pola 

modlitwy, nauczą się, jak się łączyć z boską energią, napełniać się nią z miłością, jak ustawiać swoje pola, by 

sprowadzały proces synchronii i podnosić energię innych ludzi, i jak kotwiczyć swoje pole poprzez filozofię 

„oderwania" od doczesnych lęków. Wtedy wszystko inne, co robimy tu, w Shambhali, stanie się powszechnie 

znane. 

-

 

Czy mówisz o pozostałej części Czwartego Rozwinięcia? 

Spojrzała na mnie uważnie. - Oczywiście. W końcu po to właśnie tu przyszedłeś, prawda? 

-

 

Czy możesz mi powiedzieć, co to jest? 

Potrząsnęła  głową.  -  Musisz  tę  wiedzę  zdobywać  krok  po  kroku.  Najpierw  musisz  w  pełni  zdać  sobie 

sprawę z tego, dokąd podąża ludzkość. Ale pojąć nie intelektualnie, lecz zobaczyć to i odczuć. Bo Shambhala 

to model tej przyszłości. 

Słuchałem, kiwając głową. 

-

 

Już  czas,  aby  świat  się  dowiedział,  do  czego  są  zdolne  istoty  ludzkie,  w  jakim  kierunku  podąża 

ewolucja. I kiedy już w pełni to zrozumiesz, będziesz mógł jeszcze mocniej rozwinąć swoje pole, staniesz się 

jeszcze  silniejszy.  -  Po  chwili  dodała:  -  Musisz  jednak  pamiętać,  że  ja  też  nie  mam  pełnej  informacji  o 

Czwartym  Rozwinięciu.  Będę  mogła  przeprowadzić  cię  przez  kilka  następnych  kroków,  ale  jest  jeszcze 

wiedza dostępna tylko tym, którzy są w świątyniach. 

-

 

Czym są te świątynie? - spytałem. 

-

 

Są  sercem  Shambhali.  Mistycznym  miejscem,  które  sobie  wyobrażałeś.  To  tam  dokonuje  się 

prawdziwa praca Shambhali. 

-

 

Gdzie one są? 

Wskazała na północ, ku drugiej stronie doliny, na dziwną, okrągłą grupę gór widocznych w oddali. 

-

 

Tam, za tymi szczytami - powiedziała. 

Kiedy rozmawialiśmy, Tashi milczał, słuchał uważnie każdego naszego słowa. Ani spojrzała na niego i 

zmierzwiła mu dłonią włosy. 

-

 

Zgodnie z moją intuicją Tashi powinien już być powołany do świątyń... ale zdaje się, że jego bardziej 

interesuje życie w twoim świecie. 

 

background image

 

95

Obudziłem  się  nagle  cały  spocony.  Śniło  mi  się,  że  idę  przez  świątynie  z  Tashim  i  kimś  jeszcze.  Że 

jestem na skraju zrozumienia całego Czwartego Rozwinięcia. Idziemy przez labirynt kamiennych budowli, w 

większości  koloru  piaskowego  brązu,  ale  w  oddali  widzę  świątynię,  która  ma  odcień  jakby  niebieskawy. 

Przed  nią  stoi  ktoś  ubrany  w  oficjalny,  uroczysty  strój  tybetański.  Wtedy  zaczynam  uciekać  przed  tym 

wysokim  chińskim  oficerem,  który  mnie  przesłuchiwał.  On  ściga  mnie  przez  labirynt  świątyń,  które  są 

niszczone, zmieniają się w gruzy. Nienawidzę go za to, co robi. 

Usiadłem i starałem się skupić myśli. Ledwo pamiętałem, jak wróciliśmy do domu Ani. Teraz byłem w 

jednej z jej sypialni. Był ranek. Naprzeciw łóżka siedział Tashi i patrzył na mnie w skupieniu. 

Wziąłem głęboki oddech i starałem się uspokoić. 

- Co się stało? - spytał Tashi. 

- Tylko przerażający sen. 

- Czy opowiesz mi o zewnętrznych kulturach? 

-

 

A nie możesz tam po prostu przejść przez to okno, tunel czasoprzestrzenny czy jak wy to nazywacie? 

Potrząsnął głową. - Nie, to niemożliwe, nawet w świątyniach. Moja babcia miała intuicję, że to będzie 

kiedyś  możliwe,  ale  na  razie  to  się  nikomu  nie  udało  ze  względu  na  różnice  w  poziomie  energii.  Ci  w 

ś

wiątyniach potrafią widzieć to, co się dzieje w zewnętrznych kulturach, ale to wszystko. 

-

 

Twoja mama chyba wiele wie o zewnętrznym świecie? 

-

 

Nasze  informacje  pochodzą  od  tych,  którzy  przebywają  w  świątyniach.  Oni  często  tu  wracają, 

zwłaszcza kiedy czują, że ktoś jest gotów, by się do nich przyłączyć. 

- Przyłączyć? 

- Prawie każdy tutaj ma nadzieję, że uda mu się zdobyć miejsce w świątyniach. To największy zaszczyt, 

a także możliwość, by wpływać na kultury zewnętrzne. 

Kiedy Tashi mówił, jego głos i dojrzałość przypominała kogoś co najmniej trzydziestoletniego. Mimo że 

był wysoki, dziwne było tego wszystkiego słuchać, bo miał twarz czternastolatka. 

-

 

A ty? - spytałem. - Ty też chcesz się znaleźć w świątyniach? 

Uśmiechnął się i rzucił okiem w stronę drugiego pokoju, jakby nie chciał, by matka go słyszała. -Nie. 

Wciąż myślę o tym, by jakoś dostać się do zewnętrznych kultur. Czy mi o nich opowiesz? 

Przez pół godziny opowiedziałem mu tyle, ile zdołałem o tym, jak w tej chwili wygląda świat: jak żyje 

większość ludzi, co zwykle jedzą, o walce, by wprowadzić demokrację na całym świecie, o korumpującym 

wpływie,  jaki  pieniądze  mają  na  rządy,  o  problemach  z  zanieczyszczeniem  środowiska.  Tashi  nie  był  ani 

zawiedziony, ani przerażony, wręcz przeciwnie, chłonął to wszystko z entuzjazmem. 

Ani wyczuła zapewne, że toczy się tu jakaś ważna rozmowa, weszła do sypialni i zatrzymała się. Żadne 

z nas nie powiedziało słowa, opadłem z powrotem na poduszki. Spojrzała na mnie z troską. 

-

 

Trzeba ci podwyższyć energię - stwierdziła. - Chodź ze mną. 

background image

 

96

Ubrałem  się,  poszedłem  do  salonu,  gdzie  na  mnie  czekała  i  razem  wyszliśmy  na  tyły  domu.  Rosły  tu 

wielkie drzewa oddalone od siebie o trzydzieści stóp. Między nimi była gęsta trawa i tuziny jakichś roślin, 

które  wyglądały  jak  ogromne  szparagi.  Ani  poradziła,  żebym  rozruszał  ciało,  więc  spróbowałem  ćwiczeń, 

które wykonywałem z Yinem. 

-

 

A teraz usiądź tutaj - powiedziała, kiedy skończyłem. -1 

podnieś swoją energię. 

Usiadła przy mnie, a ja zacząłem głęboko oddychać i skupiać się na otaczającym mnie pięknie. 

Wizualizowałem, jak wypełnia mnie energia. Wlcrótce kształty i kolory stały się o wiele wyraźniejsze. 

Spojrzałem na Ani i dostrzegłem na jej twarzy wyraz głębokiej mądrości. 

-

 

Teraz jest lepiej - powiedziała. - Wczoraj, kiedy odwiedzaliśmy Pemę, jeszcze nie całkiem byłeś tu z 

nami. Pamiętasz w ogóle, co się działo? 

- Pewnie - odparłem. - Chyba większość... 

- A pamiętasz, co się stało, kiedy Pema myślała, że zaszła w ciążę? 

- Tak. 

- W jednej chwili wydawało się, że dziecko już jest, a potem zniknęło. 

- Jak myślisz, co się stało? - spytałem. 

- Nikt tak naprawdę nie wie. Te zniknięcia zdarzają się już od bardzo dawna. Właściwie to się zaczęło 

ode mnie, czternaście lat temu. W tym czasie byłam pewna, że jestem w ciąży z bliźniakami, 

dziewczynką i chłopcem. A potem w jednej chwili jedno z dzieci zniknęło. Urodziłam Tashiego, ale do 

dziś mam uczucie, że to drugie gdzieś żyje... Od tamtej pory wielu parom przydarza się dokładnie to 

samo. Są absolutnie pewni, że poczęli, a potem stwierdzają, że łono jest puste. Wszyscy potem 

szczęśliwie mają inne dzieci, ale nigdy nie zapominają, co się stało. To zjawisko powtarza się regularnie 

w całej Shambhali od czternastu lat. - Przerwała na chwilę, potem mówiła dalej: 

- To ma coś wspólnego z przemianą, a może nawet z twoją obecnością tutaj. 

Odwróciłem wzrok. - Nic o tym nie wiem. 

- A nie masz żadnej intuicji? 

Myślałem przez chwilę i wtedy przypomniał mi się dzisiejszy sen. Już miałem jej o nim powiedzieć, ale 

sam nie wiedziałem, co oznaczał, więc zdecydowałem się jednak nic nie mówić. 

- Nie, raczej nie mam żadnych intuicji - powiedziałem. 

- Tylko bardzo wiele pytań. Skinęła głową i czekała. 

- Jak funkcjonuje wasza gospodarka? Co ludzie robią ze swoim czasem? 

- Jesteśmy już na poziomie, na którym nie musimy używać pieniędzy - tłumaczyła Ani. - Poza tym nie 

budujemy  ani  niczego  nie  wytwarzamy  jak  w  zewnętrznych  kulturach.  Dziesiątki  tysięcy  lat  temu 

przybyliśmy z cywilizacji, które musiały wytwarzać rzeczy potrzebne do życia, tak jak teraz wy. Ale jak już 

background image

 

97

mówiłam,  stopniowo  zrozumieliśmy,  że  prawdziwym  przeznaczeniem  technologii  jest  takie  jej 

wykorzystanie, by rozwijała nasze możliwości umysłowe i duchowe. 

Dotknąłem delikatnego rękawa mojej kurtki. - To znaczy, że wszystko, co macie, jest w gruncie rzeczy 

polem siłowym? 

- Dokładnie tak. 

- A co sprawia, że to się nie... rozlatuje. 

- Raz stworzone pola trwają tak długo, aż energia nie zostanie zaburzona przez jakiś negatywny wpływ. 

- A jedzenie? 

- Jedzenie  można  otrzymywać  dokładnie  tak  samo,  ale  stwierdziliśmy,  że  najlepiej  jest  samemu 

uprawiać rośliny w naturalny sposób. Jadalne rośliny odpowiadają na naszą energię, a potem zwracają ją nam 

z powrotem. Oczywiście, by utrzymać życiowe wibracje, nie musimy dużo jeść. Większość tych, którzy są w 

ś

wiątyniach, w ogóle nie je. 

- A co z zasilaniem? Skąd czerpią moc wasze wzmacniacze? 

- Energia jest wszędzie. Dawno temu wymyśliliśmy urządzenie działające na zasadzie procesu, który ty 

mógłbyś  nazwać  zimną  fuzją.  Ono  dało  nieograniczoną  energię  naszej  cywilizacji,  uwolniło  nas  też  od 

zatruwania środowiska, poza tym umożliwiło zautomatyzowanie produkcji wszystkich dóbr. I stopniowo cały 

nasz  czas  zaczęliśmy  poświęcać  rozwojowi  duchowemu,  percepcji  synchronii,  odkrywaniu  nowych  prawd 

naszego istnienia i przekazywaniu tych informacji innym. 

Kiedy  to  mówiła,  zdałem  sobie  sprawę,  że  opisuje  przyszłość  ludzkości,  o  jakiej  mówiło  Dziewiąte  i 

Dziesiąte Wtajemniczenie. 

- W  miarę,  jak  rozwijaliśmy  się  duchowo,  tutaj,  w  Shambhali  -  ciągnęła  dalej  Ani  -  zaczęliśmy 

rozumieć, że celem ludzkości jest stworzenie kultury, która jest duchowa we wszystkich aspektach. Wtedy też 

pojęliśmy,  że  mamy  w  sobie  moc,  która  pomoże  nam  w  wykonywaniu  wszystkiego.  Nauczyliśmy  się 

Rozwinięć  Energii  i  użyliśmy  ich,  by  jeszcze  bardziej  udoskonalić  technologię,  tak  by  wspomagała  naszą 

twórczą  moc.  W  tej  chwili  żyjemy  wśród  natury,  a  jedyną  technologią,  jaka  jeszcze  pozostała,  są  te 

wzmacniacze, które pomagają nam w mentalnym tworzeniu wszystkiego, co jest nam potrzebne. 

- Czy cała ta ewolucja odbywała się właśnie tutaj, w tym miejscu? - spytałem. 

-

 

Ależ skąd, wcale nie. Shambhala przenosiła się wiele razy. To 

stwierdzenie mnie zaszokowało. Chciałem wiedzieć więcej. 

-

 

A  więc  -  mówiła  Ani  -  nasze  legendy  są  bardzo  stare  i  pochodzą  z  wielu  źródeł.  Wszystkie  mity  o 

Atlantydzie czy hinduskie legendy o Meru wywodzą się z cywilizacji, które naprawdę istniały w przeszłości, 

kiedy następowała również wczesna ewolucja Shambhali. Najtrudniejszym krokiem był moment rozwinięcia 

naszej  technologii,  bo  żeby  w  pełni  używać  technologii  jedynie  w  celu  duchowego  rozwoju,  każdy  musiał 

dojść do takiego punktu, w którym duchowe poznanie jest dla niego ważniejsze od pieniędzy i kontroli nad 

innymi.  To  zabiera  trochę  czasu,  bo  ludzie,  którzy  wciąż  zamknięci  są w swoim lęku i myślą, że osobiście 

background image

 

98

muszą  manipulować  rozwojem  ludzkości,  bardzo  często  pragną  używać  zdobyczy  techniki  w  negatywny 

sposób,  by  uzyskać  kontrolę  nad  innymi.  W  wielu  wczesnych  cywilizacjach  kilku  takich  „kontrolerów" 

starało  się  wykorzystać  maszyny  wzmacniające  energię po to, by śledzić i kontrolować myśli innych ludzi. 

Często  takie  próby  kończyły  się  wojnami  i  masową  zagładą,  i  ludzkość  musiała  zaczynać  wszystko  od 

początku.  Zewnętrzne  kultury  stoją  przed  tym  problemem  właśnie  teraz.  Są  tacy,  którzy  chcą  kontrolować 

wszystkich przy użyciu kamer, satelitów, implantów elektronicznych i skanerów fal mózgowych. 

- Czy cokolwiek zostało po tych cywilizacjach, o których mówisz? Dlaczego nie odnaleziono żadnych 

ś

ladów? 

- Zostały pogrzebane przez ruchy płyt tektonicznych i lodowce. A poza tym, kiedy cywilizacja dochodzi 

do punktu, w którym dobra materialne są tworzone mentataie, to jeśli coś pójdzie nie tak i fala negatywnych 

myśli obniży energię, wszystkie te dobra po prostu znikają. 

Wziąłem  oddech  i  wzruszyłem  ramionami.  Wszystko,  co  mówiła,  miało  sens,  ale  równocześnie  było 

trudne  do  uwierzenia.  Co  innego  hipotetycznie  myśleć  o ludzkiej cywilizacji, która rozwija się w duchową 

kulturę, a co innego znaleźć się nagle w kulturze, która już ten poziom osiągnęła! 

Ani przysunęła się bliżej mnie. - Pamiętaj proszę, że to, do czego doszliśmy, to naturalna kolej rzeczy, 

kolejny  etap  ewolucji.  Wyprzedzamy  was,  to  prawda, ale dzięki temu, do czego my już doszliśmy, wam w 

zewnętrznych kulturach będzie o wiele łatwiej. 

Przerwała, a mnie udało się uśmiechnąć. 

- Twoja energia ma się teraz o wiele lepiej - powiedziała. 

- Chyba  nigdy  w  życiu  nie  czułem  się  tak  przytomnie.  Potaknęła.  -  Tak,  jak  ci  mówiłam,  to  poziom 

energii, który utrzymują wszyscy w Shambhali. On jest zaraźliwy. Jest tu tak wielu ludzi, którzy wiedzą, w 

jaki sposób podnosić swoją energię i wysyłać ją innym, że daje to zwielokrotniony efekt, gdzie każdy pobiera 

pole  modlitwy  od  innych  i  wysyła  je  dalej.  Rozumiesz,  jak  ono  wtedy  rośnie?  Wszystkie  oczekiwania  i 

pragnienia każdego człowieka należącego do tej kultury płyną razem i tworzą jedno ogromne pole modlitwy. 

Ogólny poziom, jaki osiągają poszczególne kultury, jest prawie wyłącznie zależny od tego, w jakim stopniu 

członkowie tej kultury świadomi są po pierwsze, istnienia pól modlitwy, a po drugie, jak dalece potrafią je 

rozwijać.  Kiedy  rozwinięcia  są  praktykowane,  poziom  energii  wydatnie  się  podnosi.  Gdyby  wszyscy  w 

zewnętrznych  kulturach  wiedzieli,  jak  budować  w  sobie  energię  i  wysyłać  ją  na  świat,  gdyby  rozwinięcia 

energii potraktowali jako rzecz najważniejszą, mogliby osiągnąć poziom, jaki mamy tu, w Shambhali, o tak! - 

mówiąc  to,  pstryknęła  palcami.  Po  chwili  dodała:  -  Nad  tym  właśnie  pracujemy  w  świątyniach.  Używamy 

naszych  pól  modlitwy,  by  podnieść  poziom  świadomości  w  kulturach  zewnętrznych.  Robimy  to  już  od 

tysięcy lat. 

Uważnie  słuchałem  jej  słów,  po  czym  poprosiłem:  -  Powiedz  mi  wszystko,  co  wiesz  o  Czwartym 

Rozwinięciu. 

Zamilkła na dłuższą chwilę, przypatrując mi się bardzo uważnie. 

background image

 

99

-

 

Wiesz, że musisz postępować krok po kroku - odparła w końcu. - Otrzymałeś pomoc, ale żeby się tu 

dostać,  musiałeś  znać  trzy  pierwsze  rozwinięcia  i  część  czwartego.  Teraz  powinieneś  się  zatrzymać,  by  w 

pełni  pojąć,  jak  dokładnie  te  rozwinięcia  działają.  Kiedy  jedno  z  rozwinięć  jest  opanowane,  energia  takiej 

osoby  sięga  dalej  i  staje  się  silniejsza.  Dzieje  się  tak  dlatego,  że  kiedy  wysyłasz  energię  w  świat,  by 

sprowadzić  synchroniczne  doświadczenia,  a  także  podnieść  poziom  innych  ludzi,  i  kiedy  kotwiczysz  tę 

energię wiarą i oderwaniem od lęku, to pozwalasz, by wypełniał się boski plan, a im bardziej potrafisz myśleć 

i działać w harmonii z tym planem, tym większa staje się twoja siła. Rozumiesz? To jak wbudowany system 

bezpieczeństwa, jak już bez wątpienia zauważyłeś. Bóg nie da ci mocy, jeśli nie jesteś w zgodzie z intencjami 

wszechświata. 

Dotknęła mojego ramienia. - Tak więc teraz powinieneś przede wszystkim wyjaśnić sobie, zrozumieć, w 

jakim kierunku ma podążać ludzkość, w jaki sposób musi się rozwinąć cała ludzka kultura. Już czas, by to 

nastąpiło.  To  dlatego  ty  i  inni  w  końcu  widzicie  i  rozumiecie  Shambhalę.  To  następny  krok  Czwartego 

Rozwinięcia:  prawdziwe  zrozumienie  przeznaczenia  ludzkości.  Już  wiesz,  jak  opanowaliśmy  technologię  i 

sprawih-śmy,  że  służy  naszemu  wewnętrznemu  rozwojowi  duchowemu.  To  doświadczenie  dalej  rozwija 

twoją  energię,  bo  teraz  ty  też  już  możesz  ustawić  swoje  pole  modlitwy  na  takie  oczekiwanie.  Ważne,  byś 

rozumiał, jak to działa. Wiesz już, jak wysyłać swoje pole energetyczne przed siebie, na zewnątrz, wiesz, jak 

je ustawić, by podwyższyć energię i synchronię u siebie i innych. Rozwiniesz swoje pole o kolejny stopień, 

jeśli  będziesz  wizualizował  nie  tylko  to,  że  podwyższasz  energię  innych,  by  mieli  dostęp  do  wyższych 

intuicji,  ale  jeśli  zrobisz  to  z  przekonaniem,  do  czego  te  wszystkie  intuicje,  twoje  i  ich,  mają  ostatecznie 

prowadzić, a mianowicie do idealnej duchowej kultury, takiej, jaką poznałeś w Shambhali. Kiedy to zrobisz, 

pomożesz innym odnaleźć role, jakie mają do odegrania w tej ewolucji. 

Skinąłem głową, niecierpliwie oczekując dalszych informacji. 

-

 

Nie  spiesz  się  -  ostrzegła  Ani.  -  Jeszcze  nie  widziałeś  wszystkiego,  nie  poznałeś  do  końca  naszego 

ż

ycia tutaj. Nie tylko opanowaliśmy technologię, ale przede wszystkim przebudowaliśmy cały nasz świat w 

ten sposób, by skupić się całkowicie na duchowej ewolucji... na tajemnicach istnienia... na samym procesie 

ż

ycia. 

Proces życiowy 

 

Tuż za domem Ani i Tasłiiego skręciłem w lewą odnogę ścieżki, która prowadziła niemal milę pod górę 

między  drzewami  i  skałami.  Ani  nagle  urwała  naszą  rozmowę,  mówiąc,  że  musi  zrobić  pewne 

przygotowania, o których opowie mi później. Zdecydowałem się więc iść na samotny spacer. 

Kiedy  patrzyłem  na  zielone  liście,  w  głowie  kłębiły  mi  się  setki  pytań.  Ani  powiedziała,  że  muszę 

zrozumieć, jak Sham-bliala stworzyła kulturę skupioną na procesie życia. Co to znaczy? 

Kiedy głowiłem się nad tym pytaniem, zobaczyłem idącego w moim kierunku mężczyznę. Był starszy, 

mógł mieć około pięćdziesiątki, szedł szybkim, sprężystym krokiem. Kiedy się zbliżył, jego oczy spoczęły na 

mnie  przez  chwilę,  a  potem  minął  mnie  bez  słowa.  Kątem  oka  dostrzegłem,  że  raz  się  odwrócił  i  na  mnie 

background image

 

100

popatrzył. Poszedłem jeszcze trochę dalej, zły na siebie, że się nie zatrzymałem i nie porozmawiałem z nim. 

W końcu zawróciłem i skierowałem się w jego stronę, mając nadzieję, że go dogonię. Zobaczyłem tylko, jak 

znika  za  kolejnym  zakrętem.  Kiedy  znalazłem  się  na  tym  zakręcie,  jego  już  nie  było.  Byłem  zawiedziony, 

więc wróciłem do domu i więcej o tym nie myślałem. 

Ani powitała mnie „w drzwiach", wręczając parę dżinsów i koszulę. 

- Będzie ci to potrzebne - powiedziała. 

- Niech zgadnę... użyłaś swojego pola, by to zrobić? 

Skinęła głową. - Zaczynasz nas rozumieć. Usiadłem na krześle i spojrzałem na nią. Wcale nie czułem, 

ż

ebym cokolwiek rozumiał. 

- Przybył ojciec Tasłiiego - powiedziała. 

- Gdzie jest? 

- W pokoju, z synem - wskazała w kierunku sypialni. 

- Skąd przybył? 

- Był przez jakiś czas w świątyniach. 

Aż podskoczyłem na krześle. - Czy on dopiero co tu wszedł? ■- 

Tak, chwilę przed tobą. 

- To chyba minąłem się właśnie z nim na ścieżce za domem. 

Ani potaknęła. - Myślę, że jest tu, żeby nas przygotować. 

- Na co? 

- Na przemianę. On uważa, że zbliża się chwila, gdy Shambhala się przemieści. 

Już miałem jej zadać kolejne pytanie, gdy zauważyłem, że patrzy gdzieś w dal i jest głęboko pogrążona 

w myślach. 

-

 

A więc widziałeś ojca Tashiego na ścieżce? - spytała po chwili. 

Potwierdziłem. 

-

 

W takim razie wiadomość, jaką przynosi, musi być ważna także dla ciebie. Musimy być nadzwyczaj 

ś

wiadomi całego procesu, który tu zachodzi. 

Patrzyła na mnie wyczekująco. 

-  Skoro mówisz o procesie... wcześniej wspomniałaś proces życiowy - powiedziałem. - Czy możesz mi 

wyjaśnić, co dokładnie mieszkańcy Shambhali przez to rozumieją? 

-  Spójrzmy  na  cały  obraz  tego,  w  jaki  sposób  społeczność  może  się  rozwijać,  kiedy  już  zacznie 

podnosić poziom swej energii. Pierwsze, co nastąpi, to ludzie, którzy tworzą technologie, zaczną tworzyć ją 

coraz  lepszą,  bardziej  wydajną  i  zautomatyzowaną.  W  ten  sposób  dobra  materialne,  jakich  potrzebuje  ta 

społeczność, będą w coraz większym stopniu tworzone przez maszyny, przez roboty. To już się dzieje niemal 

w  każdej  dziedzinie  przemysłu  w  kulturach  zewnętrznych  i  jest  to  rozwój  pozytywny,  mimo  że  jest 

wyjątkowo  niebezpieczny.  Może  bowiem umieścić zbyt wielką siłę i wpływy w rękach kilku jednostek lub 

background image

 

101

korporacji,  chyba  że  się  go  zdecentralizuje.  Poza  tym  powoduje  utratę  miejsc  pracy  i  wiele  osób  musi  się 

przystosować  i  znaleźć  inne  sposoby  zarabiania  na  życie.  Jednak  te  zagrożenia  łagodzi  fakt,  że  kiedy 

produkcja  dóbr  zostaje  zautomatyzowana,  cała  gospodarka  zaczyna  się  zmieniać  w  kierunku  usług  i 

dostarczania informacji, a to, że ludzie otrzymują właściwą informację we właściwym czasie, sprawia, że z 

konieczności  stają  się  bardziej  wyczuleni  na  intuicje, bardziej czujni i skupieni na percepcji synchronii. W 

miarę, jak rośnie duchowa wiedza, a ludzie stają się bardziej świadomi swych twórczych mocy, które mogą 

osiągnąć  dzięki  polom  modlitwy,  technologia  rozwija  się  o  kolejny  krok.  To  moment,  kiedy  w  waszym 

ś

wiecie zostaną odkryte wzmacniacze fal myślowych, tak by ludzie mentalnie mogli tworzyć wszystko, czego 

potrzebują. Kiedy to się stanie, cywilizacja będzie mogła się skupić wyłącznie na sprawach duchowych, na 

tym, co my nazywamy procesem życiowym. W Shambhali znajdujemy się właśnie w tym punkcie i do niego 

dąży cała ludzka kultura. Całe nasze społeczeństwo jest świadome szerszej rzeczywistości ducha. W pewnym 

momencie każda kultura musi zrozumieć, że jesteśmy bytami duchowymi i że nasze ciała to jedynie atomy 

wibrujące  w  specyficzny  sposób,  a  poziom  tych  wibracji  można  podwyższyć  w  miarę,  jak  rośnie  nasze 

połączenie z boską energią i moc modlitwy. My w Shambhali w pełni pojmujemy ten fakt, rozumiemy też, że 

przyszliśmy  tutaj  z  czysto  duchowego  wymiaru  po  to,  by  czegoś  dokonać.  Przyszliśmy  tu  z  misją,  by  cały 

ś

wiat doprowadzić do pełnej duchowej świadomości, pokolenie po pokoleniu, i że musimy to czynić na tyle 

ś

wiadomie,  jak  tylko  potrafimy.  To  dlatego  w  pełni  uczestniczymy  w  procesie  życiowym  od  samego  jego 

początku,  a  tak  naprawdę,  jeszcze  przed  narodzinami.  Spojrzała  na  mnie,  by  sprawdzić,  czy  rozumiem,  a 

potem mówiła dalej. 

- Zawsze istnieje intuicyjny związek pomiędzy matką, ojcem a jeszcze nie narodzonym dzieckiem. 

- Jaki związek? - spytałem. 

- Tutaj każdy wie, że dusze zaczynają się kontaktować z przyszłymi rodzicami jeszcze przed poczęciem 

-  powiedziała  z  uśmiechem.  -  Ujawniają  swoją  obecność,  zwłaszcza  matce.  To  część  procesu,  który  ma 

zdecydować o tym, czy przyszli rodzice będą tymi właściwymi. 

Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. 

- To już się również dzieje w zewnętrznych kulturach - powiedziała Ani. - Tylko że dopiero teraz ludzie 

zaczynają o tym otwarcie mówić i rozwijać swoje intuicje. Spytaj kilku matek i posłuchaj, co ci powiedzą. 

Taka  sama  intuicja  jest  zaangażowana  w  małżeństwo.  W  miarę  jak  ludzie  uczą  się  świadomie  szukać 

ż

yciowych  partnerów,  oczywiście  podstawową  miarą  jest  uczucie,  ale  to  nie  jedyny  czynnik.  Intuicyjnie 

wiemy  także,  jak  nasze  życie  będzie  wyglądało  u  boku  akurat  tej  osoby.  Bierzemy  pod  uwagę  to,  całkiem 

ś

wiadomie  czy  nie,  czy  życie  z  tą  osobą  pozwoli  nam  na  dalszy  rozwój,  na  wyjście  poza  poglądy  i 

przekonania, w jakich wzrastaliśmy. Czy rozumiesz, do czego zmierzam? Wybór odpowiedniego życiowego 

partnera  jest  bardzo  ważny  z  punktu  widzenia  ewolucji.  Bo  w  miarę,  jak  się  rozwijamy  duchowo,  ludzkim 

przeznaczeniem jest dobierać się w pary świadomie, by założyć dom lub związek, który będzie reprezentował 

prawdziwszy sposób życia w porównaniu do tego, jaki wiodło poprzednie pokolenie. Intuicyjnie wiemy, że 

background image

 

102

powinniśmy zbudować życie, które doda coś do mądrości, jaką zastaliśmy w świecie, na który przyszliśmy. 

Rozumiesz?  A  potem,  kiedy  przychodzą  do  nas  intuicje  o  dziecku,  które  chce  się  nam  urodzić,  zawsze 

przynoszą  pytania:  Dlaczego  to  dziecko  chce  się  urodzić  w  naszej  rodzinie?  Kim  zechce  zostać,  kiedy 

dorośnie? W jaki sposób poszerzy rozumienie świata, które w nas znalazło? 

- Chwileczkę - przerwałem. - Czy nie powinniśmy być bardzo ostrożni, kiedy tak zakładamy, że wiemy, 

kim  nasze  dziecko  chce  być?  A  jeśli  się  mylimy  i  staramy  się  przymusić  dziecko  do  naszej  własnej  wizji, 

która  wcale  nie  musi  być  dla  niego  dobra?  Moja  mama  uważała  na  przykład,  że  powinienem  zostać 

kaznodzieją i się myliła. 

-

 

Oczywiście, masz rację, to tylko intuicje. Rzeczywistość może co najwyżej być zbliżona do tego, co 

myślimy.  Nigdy  nie  będzie  identyczna.  Przez  całe  wieki  aranżowano  małżeństwa  i  zmuszano  dzieci,  by 

wykonywały  zawody  wybrane  dla  nich  przez  rodziców.  To  było  jedynie  błędne  wykorzystanie  prawdziwej 

intuicji. Możemy się uczyć na ich błędach. Nie dostajemy ostatecznej wiedzy o naszych dzieciach, nie wolno 

nam  też  sprawować  nad  nimi  całkowitej  kontroli.  My  jedynie  dostajemy  intuicje,  szerokie  obrazy  tego,  co 

mogą  chcieć  uczynić  ze  swoim  życiem.  Założę  się,  że  twoja  mama  wcale  tak  bardzo  się  wobec  ciebie  nie 

myliła. 

Roześmiałem się. Oczywiście, Ani miała rację. 

-

 

Widzisz  więc,  do  czego  to  wszystko  zmierza.  Wiemy,  że  kiedy  matka  i  ojciec  starają się intuicyjnie 

odgadnąć,  w  jaki  sposób  dziecko  wykorzysta  mądrość,  którą  wśród  nich  znajdzie  i  rozwinie  ją  dalej,  to  z 

kolei jeszcze nie narodzona dusza robi to samo i dzięki swej Wizji Narodzin wie, co pragnie osiągnąć. Potem 

następuje proces zapłodnienia. 

Ani patrzyła na mnie przez chwilę. - Pamiętasz parę, którą widzieliśmy przy wodospadzie? 

- Oczywiście. 

- I co o tym myślisz? 

- To wydawało się bardzo „celowe". 

- Masz rację, tak właśnie było. Kiedy para decyduje się już spróbować zapłodnienia i chce sprowadzić 

na  świat  duszę,  którą  intuicyjnie  wyczuła,  sam  fizyczny  akt  jest  pewnego  rodzaju  połączeniem  ich  pól 

energetycznych,  co  w  bardzo  realny  sposób  otwiera  bramę  do  nieba  i  pozwala  tej  duszy  przeniknąć  do 

naszego wymiaru. 

Myślałem o tym, co zobaczyłem przy wodospadzie. Rzeczywiście, energie tej pary zlały się i widziałem, 

jak zaczyna rosnąć nowa energia. 

-

 

W materialistycznym światopoglądzie zewnętrznych kultur - mówiła dalej Ani - akt seksualny został 

zredukowany do czystej biologii, do fizycznej czynności. Tutaj jednak znamy duchową energię tego, co się 

wtedy  dzieje.  Dwie  osoby  łączą  swoje  pola  energetyczne  w  jedno,  a  dziecko  jest  efektem  tego  połączenia. 

Wasza nauka woli myśleć o poczęciu jako o przypadkowej kombinacji genów i rzeczywiście tak to wygląda, 

jeśli  obserwować  proces  w  laboratoryjnych  warunkach,  w  probówce.  Jednak  tak  naprawdę  to  geny  matki  i 

background image

 

103

ojca łączą się w taki sposób, by powstało dziecko, które jest w jak najlepszej synchronii z przeznaczeniem 

całej trójki. Pojmujesz? Dziecko ma swoje zaplanowane przeznaczenie, które wizualizuje sobie w przedna-

rodzeniowej wizji, a geny łączą się tak, by dać temu dziecku cechy i talenty potrzebne do zrealizowania tej 

wizji. Naukowcy w zewnętrznych kulturach wkrótce znajdą sposób, by to potwierdzić. To dlatego sztuczna 

manipulacja  genami  przez  lekarzy  i  naukowców  jest  tak  niebezpieczna.  Pomoc  w  zwalczeniu  choroby  to 

jedno,  ale  zmiana  genów  po  to,  by  zwiększyć  talent  czy  inteligencję  tylko  dlatego,  że  takie  są  zachcianki 

czyjegoś  ego,  może  być  fatalne.  Podobne  praktyki  wystarczyły,  by  doprowadzić  do  zagłady  niektóre 

wcześniejsze cywilizacje. Chodzi o to - mówiła dalej - że tutaj, w Shambhali, traktujemy proces rodzicielski 

bardzo poważnie. W swej idealnej postaci wygląda to tak, że intuicje rodziców i dziecka są ze sobą zgodne i 

dają  dziecku  najlepsze  przygotowanie  do  tego,  by  osiągnęło  zamierzony  cel  swojego  życia.  Jej  słowa 

przypomniały mi o problemie znikających w Shambhali poczęć. 

-

 

A co się dzieje z poczętymi duszami, które tu, u was, znikają? - spytałem. 

Wzruszyła bezradnie ramionami i spojrzała na zamknięte drzwi sypialni Tashiego. - Nie wiem, ale być 

może dowiemy się czegoś od ojca Tashiego. 

Przyszło mi do głowy kolejne pytanie. - Nie bardzo rozumiem, kto z was idzie do świątyń, a kto zostaje 

w pierścieniach? 

Roześmiała się. - Tak, to może być trudne. Nasza kultura jest podzielona między tych, którzy nauczają, i 

tych, którzy zostają wezwani do świątyń. Ale wielu z tych, którzy są w świątyniach, co kilka dni wraca tutaj, 

by utrzymywać związki, zwłaszcza jeśli mają dzieci. I to może się zmienić w każdej chwili, wszystko zależy 

od intuicji. Ci, którzy pracują w świątyniach, mogą wrócić, by nauczać, ci zaś, którzy dotąd nauczali, mogą 

iść do świątyń. To wszystko jest bardzo płynne, zgodne z synchronią. 

Przerwała, więc skinieniem głowy poprosiłem, by mówiła dalej. 

-

 

Następnym krokiem w procesie życiowym jest pomoc dziecku w przebudzeniu. Pamiętasz zapewne, że 

każdy z nas do pewnego stopnia zapomina o tym, dlaczego przyszedł na Ziemię, o tym, co miał uczynić ze 

swoim  życiem,  tak  więc  dziecko  musi  poznać  okoliczności  i  wydarzenia,  jakie  towarzyszyły  jego 

narodzinom.  Bardzo  ważne  jest,  aby  ukazać  dziecku  kontekst  jego  życia,  by  wiedziało,  co  się  działo  przed 

jego pojawieniem się, i jakie jest w tym wszystkim jego miejsce. W to wchodzi historia całej rodziny, kilka 

pokoleń  wstecz.  My  mamy  to  nagrane  na  urządzeniu  przypominającym  wasze  taśmy  wideo,  tylko  że  zapis 

jest  elełctroniczny.  Na  przykład  Taslii  mógł  zobaczyć,  jak  jego  przodkowie  do  siedmiu  pokoleń  wstecz 

opowiadają  o  swoim  życiu,  o  tym,  co  chcieliby  zmienić,  co  zrobiliby  inaczej.  To  są  niezwykle  ważne 

informacje,  jakie  młody  człowiek  może  otrzymać  od  krewnych.  To  pomaga  młodzieży  wyznaczyć  kurs  ich 

własnego życia, kiedy mogą się uczyć na błędach i budować na mądrości tych, którzy byli przed nimi. Tashi 

nauczył się wiele od swoich przodków, choć jego ulubioną krewną jest jego babcia. 

Byłem  pod  wrażeniem.  -  Nagrywanie  krewnych  to  kapitalny  pomysł.  Ciekawe,  dlaczego  my  nie 

znajdujemy na to czasu... 

background image

 

104

-

 

Nie robicie tego, bo wy wciąż odkładacie myślenie o śmierci na ostatnią chwilę, a potem często jest 

już za późno. Poza tym życie w zewnętrznych kulturach wciąż jest jeszcze za bardzo skupione na aspekcie 

materialnym, a nie na procesie życiowym. Ale z czasem stanie się to łatwiejsze, w miarę jak się nauczycie 

podtrzymywać poziom wibracji i rozwijać pola modlitwy. W tej chwili wciąż jeszcze sprowadzacie życie do 

przyziemności, zwyczajności, a przecież jest to niezwykle tajemniczy proces zdobywania wiedzy. 

Spojrzała na mnie tak, jakby za tym ostatnim zdaniem kryło się głębsze znaczenie. 

-

 

Ty  sam  musisz  zwalczyć  to  nastawienie  i  skupić  się  na  samym  procesie  tego,  co  ci  się  wydarza. 

Odnalazłeś Shambhalę w chwili, gdy jest ona gotowa do zmiany. Przybył ojciec Tashiego, by porozmawiać z 

nim  o  jego  przyszłości  i  o  sytuacji  w  świątyniach.  A  jednak  Tashi  nie  ma  intuicji,  że  powinien  iść  do 

ś

wiątyni. Jest raczej zainteresowany dostaniem się do twojego świata. I w samym środku tej sytuacji ty się 

nagle pojawiasz. To wszystko coś oznacza. 

Jakby  na  podkreślenie  ostatnich  słów  Ani  oboje  usłyszeliśmy  dochodzący  z  oddali,  ledwo  słyszalny, 

huczący dźwięk. Szybko ucichł. 

Ani była zaskoczona. - Niczego takiego w życiu nie słyszałam. 

Po plecach przeszedł mi dreszcz. - Myślę, że to mógł być helikopter - powiedziałem. 

Już  miałem  jej  opowiedzieć  o  swoim  dzisiejszym  śnie,  ale  zanim  zdążyłem  się  odezwać,  Ani  znów 

zaczęła mówić. 

-

 

Musimy się spieszyć - powiedziała. - Musisz dokładnie wiedzieć, kim jesteśmy, poznać kulturę, którą 

stworzyliśmy.  Mówiłam  ci  już  o  tym,  jak  ważne  jest,  by  młodzi  ludzie  zrozumieli  dziedzictwo  przeszłych 

pokoleń,  które  żyły  tu  przed  nimi.  Tu,  w  zewnętrznych  pierścieniach,  dzieci  stają  się  świadome  tej  historii 

bardzo  wcześnie,  w  miarę  jak  budzi  się  w  nich  własna  duchowość  i  zaczynają  rozumieć,  czego  przyszły 

dokonać. 

Ani  uniosła  palec.  -  Każdy  tutaj  wie,  że  ludzki  świat  ewoluuje  poprzez  kolejne  pokolenia.  Jedno 

pokolenie  ustala  pewien  sposób  życia  i  pokonuje  swoje  problemy,  po  nim  przychodzi  następne,  które 

rozszerza widzenie i rozumienie świata. Niestety w zewnętrznych kulturach ta ewolucja dopiero od niedawna 

jest traktowana poważnie. O wiele częściej zdarza się, że rodzice chcą, by ich dzieci były dokładnie takie jak 

oni, żeby widziały świat w ten sam sposób, miały takie same poglądy. W pewnym sensie takie pragnienie jest 

naturalne, bo wszyscy chcemy, żeby nasze dzieci były potwierdzeniem wyborów, jakich sami dokonaliśmy. 

Często jednak proces ewolucji prowadzi do konfliktów. Rodzice krytykują zainteresowania dzieci, dzieci zaś 

krytykują  przestarzałe  poglądy  i  sposób  życia  rodziców.  I  to  też  jest  częścią  procesu:  dzieci  patrzą  na 

rodziców  i  myślą  „do  pewnego  stopnia  podoba  mi  się,  jak  żyją,  ale  niektóre  rzeczy  zrobiłbym  inaczej". 

Wszystkie  dzieci  czują,  czego  brakuje  w  życiu  ich  rodziców.  W  końcu  jest  to  część  całego  systemu: 

wybraliśmy naszych rodziców także po to, by zdać sobie sprawę z tego, czego brakuje, co trzeba dodać do 

ludzkiego  rozumienia  świata.  A  zaczynamy  od  tego,  że  jesteśmy  niezadowoleni  z  tego,  co  znajdujemy  w 

naszym wspólnym życiu z rodzicami. Tyle, że nie musi to wcale prowadzić do konfliktów. Bo kiedy wiemy, 

background image

 

105

na  czym  polega  proces  życiowy,  możemy  w  nim  uczestniczyć  świadomie.  Rodzice  mogą  być  otwarci  na 

krytyczne  uwagi  dzieci  i  wspierać  ich  marzenia.  Oczywiście,  żeby  to  zrobić,  sami  rodzice  muszą  stać  się 

bardziej elastyczni w swoim myśleniu i rozwijać się wraz ze swymi dziećmi, a to niekiedy bywa trudne. 

Już to słyszałem. Ani robiła wszystko, by jak najlepiej wyjaśnić mi proces ewolucji. Zadałem jej jeszcze 

kilka pytań, na które szczegółowo odpowiadała przez kolejne dziesięć minut. Wytłumaczyła mi, że kiedy już 

dzieci  zrozumieją  historię  rodziny,  następnym  krokiem  jest  nauczenie  ich,  jak  rozwijać  twórcze  pole 

modlitwy - dokładnie tak, jak ja się tego uczyłem. Potem znajdują swój własny sposób na uczestniczenie w 

ewolucji  kultury  -  albo  nauczają  w  zewnętrznych  pierścieniach,  albo  używają  swojego  pola  modlitwy  w 

ś

wiątyniach. 

-

 

W  pewnym  momencie  tak  samo  będzie  wyglądało  życie  również  w  kulturach  zewnętrznych  -dodała 

Ani.  -  Niektórzy  poświecą  się  uczeniu  dzieci,  a  inni  będą  pracować  w  różnych  instytucjach,  które  będą 

prowadziły ludzką kulturę w kierunku duchowego ideału. 

Chciałem ją bardziej szczegółowo wypytać o to, co się dzieje w świątyniach, kiedy drzwi się otworzyły. 

Pojawił się Tashi, a za nim jego ojciec. 

-

 

Ojciec chce z tobą rozmawiać - powiedział Tashi, patrząc na mnie. 

Starszy  mężczyzna  skłonił  się  lekko,  a  Tashi  nas  sobie  przedstawił.  Potem  oboje  usiedli  przy  stole. 

Ojciec Tashiego miał na sobie tradycyjne spodnie z owczej skóry i kamizelkę tybetańskiego pasterza, tyle że 

jego  ubranie  było  nienagannie  czyste  i  jaśniejsze  w  kolorze.  Był  dość  niski,  mocno  zbudowany,  patrzył  na 

mnie łagodnymi oczyma z wyrazem chłopięcej ciekawości. 

-

 

Wiesz, że Shambhala będzie przechodziła przemianę? - spytał. Spojrzałem na 

niego, potem na Ani. - Wiem tylko tyle, co mówią stare legendy. 

-

 

Legendy  mówią  -  odparł  ojciec  Tashiego  -  że  w  dokładnie  wyznaczonym  momencie  ewolucji 

Shambhali  i  zewnętrznych  kultur  wydarzy  się  wielka  przemiana.  Może  się  ona  dokonać  tylko  pod 

warunkiem,  że  poziom  świadomości  w  zewnętrznych  kulturach  osiągnie  określony  punkt.  A  kiedy  tak  się 

stanie, Shambhala się przesunie. 

-

 

Gdzie przesunie? - spytałem. - Czy to wiadomo? 

Uśmiechnął się. - Nikt dokładnie nie wie. 

Z jakiegoś powodu jego oświadczenie napełniło mnie dziwnym niepokojem, poczułem też lekki zawrót 

głowy. Przez chwilę nie mogłem skupić wzroku, nie widziałem wyraźnie. 

-

 

Wciąż jeszcze nie jest dość silny - skomentowała Ani. 

Ojciec  Tashiego  spojrzał  na  mnie  z  uwagą.  -  Przybyłem  tu,  bo  miałem  intuicję,  że  Tashi  podczas 

przemiany powinien dołączyć do nas w świątyniach. Legendy mówią, że będzie to czas wielkich możliwości, 

ale  także  wielkiego  niebezpieczeństwa.  Na  jakiś  czas  przerwane  zostanie  to,  nad  czym  pracujemy  w 

ś

wiątyniach. Nie będziemy już mogli tak bardzo pomagać. - Spojrzał teraz na syna. - To stanie się wtedy, gdy 

sytuacja  w  zewnętrznych  kulturach  osiągnie  punkt  krytyczny.  W  ukrytej  historii  ludzkości  ludzie  wiele  już 

background image

 

106

razy  rozwijali  się  duchowo  do tego pimktu, a potem gubili drogę i znowu cofali się do niewiedzy. Błędnie 

wykorzystywali technologie, zakłócali naturalny bieg ewolucji. Na przykład teraz w zewnętrznych kulturach 

niektórzy  zaburzają  naturalny  proces  produkcji  żywności  i  sztucznie  manipulują  genetyką  nasion, by miały 

nadzwyczajne właściwości. A czynią to, by opanować i kontrolować rynek. Dokładnie to samo dzieje się w 

przemyśle farmaceutycznym, kiedy jakiś znany ziołowy lek, dostępny wszystkim za darmo, jest genetycznie 

zmieniany, by lepiej się sprzedawał. Takie manipulacje mogą mieć fatalne skutki dla zdrowia, bo zaburzają 

energetyczny  system  ciała.  To  samo  dotyczy  nasion  naświetlanych  promieniowaniem  radioaktywnym, 

dodawania  chloru  i  innych  substancji  do  wody  pitnej,  że  już  nie  wspomnę  o  tak  zwanych  narkotykach 

rekreacyjnych. Równocześnie technologia przekazu osiągnęła punkt, w którym media mogą mieć niebywały 

wpływ.  Jeśli  będą  służyły  jedynie  interesom  wielkich  koncernów  i  skorumpowanych  polityków,  to  mogą 

wykreować  zupełnie  wypaczony  i  nienaturalny  obraz  rzeczywistości,  a  co  za  tym  idzie  mogą  taką 

rzeczywistość  stworzyć.  W  miarę  jak  koncerny  się  łączą,  by  móc  kontrolować  coraz  większą  część 

technologii  i  atakować  ludzi  coraz  większą  ilością  reklam,  tworząc  za  ich  pomocą  sztuczne,  fałszywe 

potrzeby,  problem  będzie  narastał.  Kluczowe  jest  jednak  to,  jaką  władzę  i  kontrolę  mają  rządy,  nawet  w 

krajach demokratycznych. Powołując się na konieczność walki z handlarzami narkotyków czy terrorystami, 

rządy  coraz  bardziej i bardziej ingerują w prywatność zwykłych ludzi. Już teraz coraz mniej jest transakcji 

gotówkowych,  a  płatności  kartami  czy  przelewami  można  monitorować.  Tak  samo  jak  monitorowany  jest 

Internet.  Następnym  krokiem  będzie  wprowadzenie  społeczeństwa  „bezgotówkowego"  całkowicie 

kontrolowanego przez centralną władzę. Taki pęd w kierunku bezdusznej, scentralizowanej władzy w wysoko 

rozwiniętym technologicznie, niemal wirtualnym świecie odciętym od naturalnych procesów, gdzie żywność, 

woda i sposób życia jest trywializowany, wypaczony, prowadzi do nieszczęścia. Kiedy zdrowie jest narażane 

przez kolejny komercyjny proces technologiczny niszczący żywność, przez nowe choroby i nowe lekarstwa, 

rezultatem  tego  będzie  Armagedon.  Tak  się  już  zdarzało  wielokrotnie  w  prehistorii  ludzkości.  I  może  się 

zdarzyć znowu, tylko że tym razem na wiele większą skalę. 

Uśmiechnął się do Ani. - Ale tak nie musi się stać. Jesteśmy teraz o jeden mały krok, który trzeba zrobić 

w poziomie świadomości, żeby przejść przez punkt krytyczny. Gdybyśmy tylko mogli w pełni zrozumieć, że 

jesteśmy istotami duchowymi w duchowym świecie, wtedy żywność, zdrowie, technologie, media i rządy - 

wszystko  by  pełniło  swoją  właściwą  funkcję  w  ewolucji  i  ulepszaniu  świata.  Jednak  aby  tak  się  stało, 

rozwinięcie  pól  modlitwy  musi  zostać całkowicie zrozumiane w kulturach zewnętrznych. Ludzie muszą się 

tam dowiedzieć i zrozumieć to, co my robimy w świątyniach. Przesunięcie się, transformacja Shambhali jest 

częścią tego procesu, ale szansę trzeba wykorzystać. 

Teraz  spojrzał  głęboko  w  oczy  Tashiego.  -  By  tak  się  stało,  twoje  pokolenie  musi  dołączyć  do 

poprzednich dwóch i stworzyć zintegrowane pole modlitwy, takie, które będzie zawierało ostateczną jedność 

wszystkich religii. 

Tashi wydawał się zakłopotany. Ojciec przysunął się bliżej niego. 

background image

 

107

-  Na  całym  świecie  pokolenie  urodzone  w  pierwszych  dekadach  dwudziestego  wieku,  które  nasz 

przyjaciel  z  Zachodu  nazwałby  pokoleniem  drugiej  wojny  światowej,  posłużyło  się  technologią  i  swoją 

odwagą, by ratować demokrację i wolność przed zagrożeniem dyktatorów, którzy chcieli stworzyć imperia. 

Wygrali, a potencjału technologicznego użyli do dalszej budowy światowej ekonomii. A potem przybyła na 

Ziemię  kolejna  generacja,  którą  Amerykanie  nazywają  pokoleniem  wyżu  demograficznego.  Ich  intuicje 

mówiły, że skupianie się jedynie na materializmie, na technice, nie jest całkiem w porządku. Że powstaje zbyt 

dużo  zanieczyszczeń,  że  zbyt  silny  jest  wpływ  wielkich  korporacji  na  rządy,  a  ludzie  zbyt  mocno 

kontrolowani  są  przez  służby  specjalne.  Ten  krytycyzm  był  naturalnym  sposobem,  w  jaki  nowe  pokolenie 

rozwijało  się  i  szło  do  przodu.  Wyrastali  w  materializmie  albo  w  niektórych  krajach  w  samym  tylko 

pragnieniu  dóbr  materialnych  i  zaczęli  na  to  reagować,  głośno  wyrażać  swoje  zdanie,  że  życie  polega  na 

czymś  więcej.  Że  istnieje  także  duchowy  cel  istnienia,  który  można  prześledzić  w  historii  ludzkości.  To 

właśnie  stało  za  wszystkim,  co  się  działo  na  Zachodzie  w  latach  sześćdziesiątych  i  siedemdziesiątych: 

odrzucenie pozycji wyznaczonej przez status materialny, odkrywanie i rozumienie innych religii, popularność 

filozofii, wybuch wolnego myślenia w Ruchu Rozwoju Ludzkiego Potencjału. To był efekt całej serii intuicji 

i wtajemniczeń, które wskazywały. że życie to coś więcej niż znany nam materialistyczny punkt widzenia. 

Spojrzał  na  mnie  i  lekko  mrugnął,  jakby  wiedział  doskonale  o  wszystkich  moich  doświadczeniach  z 

Wtajemniczeniami w Peru. 

-

 

Te  intuicje  pokolenia  wyżu były bardzo ważne - mówił dalej - bo zaczęły umieszczać technologie i 

dostatek materialny w pewnej perspektywie i przyczyniły się do zrozumienia, że teclmologia rozwija się po 

to, by wspierać kulturę, w której nie musimy już jedynie walczyć o przetrwanie, lecz możemy także skupić 

się na rozwoju duchowym. 

Zrobił  sobie  chwilę  przerwy.  -  A  teraz,  licząc  od  późnych  lat  siedemdziesiątych  i  przez  lata 

osiemdziesiąte  pojawiła  się  nowa  generacja,  której  zadaniem  jest  dalsze  rozwinięcie  kultury  na  Ziemi  -

wymownie spojrzał na Tashiego. - Ty i twoi rówieśnicy jesteście ostatnimi przedstawicielami tej generacji. 

Czy rozumiesz, jaką naukę przynosicie światu? 

Kiedy  Tashi  zastanawiał  się  nad  odpowiedzią,  i  ja  zacząłem  rozważać  to  pytanie.  Synów  i  córki 

pokolenia wyżu zwykle opisywano jako generację odreagowującą idealizm swoich rodziców poprzez o wiele 

bardziej  praktyczne  nastawienie  do  świata,  a  przede  wszystkim  jako  generację  ponad  wszystko  kochającą 

rozwój technologiczny. 

Wszyscy troje popatrzyli na mnie, jakby słyszeli moje myśli. Tashi nawet kiwał głową na znak, że się ze 

mną zgadza. 

-

 

Czuliśmy, że technologia ma duchowy cel - powiedział. 

-

 

Teraz  -  zaczął  znów  jego  ojciec,  patrząc  na  nas  wszystkich  -  czy  widzicie,  jak  te  wszystkie  trzy 

generacje  się  dopełniają?  Ci,  którzy  żyli  w  czasie  drugiej  wojny,  walczyli  przeciw  tyranii  i  udowodnili,  że 

demokracja  nie  tylko  może  kwitnąć  w  nowoczesnym  świecie,  lecz  także  rozwinąć  się  w  wielu  krajach  i 

background image

 

108

połączyć światową gospodarkę. Ale właśnie w czasie, gdy gospodarka kwitła, nadeszło pokolenie wyżu, by 

powiedzieć,  że  jednak  istnieją  problemy,  że  zanieczyszczamy  naturalne  środowisko  i  gubimy  kontakt  z 

naturą,  a  także  z  rzeczywistością  duchową,  która  istnieje,  tylko  trzeba  spojrzeć  głębiej,  poza  materialną 

historię. A teraz przyszła kolejna generacja, by znów się skupić na gospodarce, by przemienić technologie w 

ten sposób, żeby mogły świadomie wspomagać nasze umiejętności umysłowe i duchowe tak, jak to stało się 

tutaj, w Shambhali, zamiast pozwolić, by technika wpadła w ręce tych, którzy użyją jej wyłącznie po to, żeby 

ograniczyć wolność innych ludzi i sprawować nad nimi kontrolę. 

- Tyle, że ta nowa generacja nie jest w pełni świadoma tego, co robi - wtrąciłem. 

- Nie,  jeszcze  nie  całkiem  -  odparł.  -  Ale  ich  samoświadomość  i  intuicja  z  każdym  dniem  rozwija  się 

coraz  bardziej.  Musimy  ustawić  pole  modlitwy  tak,  by  niosło  ich  we  właściwym  kierunku.  To  musi  być 

ogromne i mocne pole, bo młode pokolenie musi nam pomóc w zjednoczeniu religii... To bardzo ważne, bo 

zawsze  znajdą  się  ludzie  gotowi  manipulować  młodymi,  by  kusić  ich  do  błędnego  użycia  technologii  lub 

wykorzystać ich poczucie wyobcowania. 

W  tym  momencie  wszyscy  usłyszeliśmy  niski  dźwięk  heH-kopterów,  jeszcze  niezbyt  głośny,  gdzieś  z 

oddali. 

-

 

Rozpoczyna się przemiana - powiedział spokojnie ojciec Tashiego, patrząc na syna. - Trzeba się zająć 

wieloma  przygotowaniami.  Chciałem  ci  tylko  przypomnieć,  że  pokolenie,  które  reprezentujesz,  musi  teraz 

pomóc  światu  w  przejściu  tego  zakrętu.  Ty  osobiście  masz  do  odegrania  ważną  rolę  w  rozszerzaniu  na 

zewnętrzne  kultury  tego,  co  robimy  w  Shambhali.  Jednak  sam  musisz  zadecydować  o  tym,  co  powinieneś 

zrobić. 

Chłopak  odwrócił  głowę.  Ojciec  podszedł  do  niego  i  przez  chwilę  obejmował  go  ramieniem.  Potem 

ucałował Ani i opuścił dom. 

Tashi patrzył za nim przez chwilę, po czym samotnie wrócił do swojego pokoju. 

 

Wyszedłem  za  Ani  do  ogrodu  za  domem.  W  głowie  miałem  mnóstwo  pytań.  -  Dokąd  poszedł  ojciec 

Tashiego? - zacząłem. 

-

 

Przygotowuje się do przemiany - odpowiedziała Ani, odwzajemniając moje spojrzenie. - To może nie 

być łatwe. Na jakiś czas możemy zostać rozdzieleni, rozproszeni. Wiele osób powraca teraz ze świątyń, by 

pomóc. 

Potrząsnąłem z niedowierzaniem głową. - Co się właściwie może stać? 

-

 

Tego nikt nie wie - odparła. - Legendy nie podają szczegółów. Wszystko co wiemy, to tyle, że nastąpi 

przemiana. 

Ta  niepewność  znów  wpłynęła  na  obniżenie  mojej  energii.  Usiadłem  ciężko  na  jednej  z  ławek.  Ani 

przysiadła  obok  mnie.  -  Wiem,  co  ty  masz  robić  -  powiedziała.  -  Ty  musisz dalej szukać reszty Czwartego 

Rozwinięcia, a wszystko inne jakoś samo się rozwiąże. 

background image

 

109

Skinąłem głową bez przekonania. 

-

 

Skup  się  na  tym,  czego  się  tutaj  nauczyłeś.  Widziałeś,  w  jaki  sposób  musi  się  rozwinąć  i  zmienić 

technologia, zacząłeś już rozumieć, jak nasza kultura przede wszystkim skupia się na procesie życiowym, na 

cudzie narodzin i świadomym rozwoju. Wiesz już, że takie nastawienie jest źródłem największej inspiracji i 

daje  najwięcej  radości.  W  porównaniu  z  tym  materialistyczne  życie  w  zewnętrznych  kulturach  wygląda 

blado.  Jesteśmy  istotami  duchowymi  i  nasze  życie  musi  się  toczyć  wokół  tajemnic  rodziny  i  talentów,  i 

poszukiwania  osobistego  przeznaczenia.  Wiesz  już  teraz,  jak  taka  kultura  wygląda,  jak  człowiek  się w niej 

czuje.  Legendy  mówią,  że  jeśli  ktoś  wie  z  całą  pewnością,  w  jaki  sposób  kultury  mogą  ewoluować,  to 

niezwykle  rozwija  się  jego  pole  modlitwy,  ma  większą  moc.  I  kiedy  teraz  będziesz  się  łączył  ze  źródłem 

energii, które jest w tobie, i będziesz sprawiał, by ta energia emanowała na świat, przyciągając synchronię i 

pomagając innym ludziom być w tej synchronii, będziesz to mógł robić z silniejszym oczekiwaniem, bo już 

wiesz z całą pewnością, do czego ten proces prowadzi, co jest na końcu drogi, jeśli będziemy temu procesowi 

wierni i będziemy unikać lęku i nienawiści. 

Miała rację. Wszystkie Rozwinięcia składały się teraz dla mnie w spójną całość. 

-

 

Ale przecież nie widziałem jeszcze wszystkiego - powiedziałem. 

Spojrzała mi głęboko w oczy. - Nie. Teraz musisz starać się pojąć resztę Czwartego Wtajemniczenia, bo 

jest jeszcze więcej wiedzy. Twoje pole modlitwy może się stać jeszcze silniejsze. 

W  tym  momencie  znów  doszedł  do  nas  warkot  helikopterów.  Ten  dźwięk  napełnił  mnie  złością. 

Wydawało się, jakby się zbliżały. Jak to możliwe? Skąd mogli wiedzieć, gdzie jest Shambłiala? 

- Do diabła z nimi - syknąłem przez zęby i zobaczyłem wyraz przerażenia na twarzy Ani. 

- Masz w sobie wiele gniewu - powiedziała. 

- No cóż, trudno się nie wściekać, kiedy się wie, co wyrabiają chińskie wojska. 

-

 

Gniew to u ciebie nawyk. Jestem pewna, że ostrzegano cię, jaki przynosi skutek. Przypomniało mi się 

wszystko, co usiłował mi wytłumaczyć Yin. - Tak, wiem, tylko wciąż nad 

tym nie panuję. 

Widziałem, że jest wyraźnie zaniepokojona. - Musisz nad tym zapanować - powiedziała po chwili. - Ale 

nie  miej  o  to  do  siebie  pretensji,  bo  to  tylko  wysyła  negatywną  modlitwę,  która  utrzymuje  cię  w  stanie,  w 

jakim  jesteś.  Z  drugiej  strony  nie  możesz  ignorować  swojej  złości.  Musisz  być  tego  problemu  świadomy, 

pamiętać o nim, być przytomnym i ustawiać swoje pole modlitwy na pozytywne oczekiwanie, że przełamiesz 

w sobie ten nawyk. 

Wiedziałem doskonale, że to dla mnie nie lada zadanie i będę się musiał porządnie nad nim napocić. 

- Co mam więc robić teraz? - spytałem. 

- AjakmyśHsz? 

- Mam iść do świątyń? 

- A czy taka jest twoja intuicja? 

background image

 

110

Znów pomyślałem o swoim śnie i tym razem w końcu jej o nim opowiedziałem. Oczy Ani zrobiły się 

okrągłe. 

- Śniłeś, że idziesz do świątyń z Tashim? - spytała. 

- No tak. 

- No cóż - odparła surowo - a nie wydaje ci się, że powinieneś mu o tym powiedzieć? Podszedłem do 

pokoju Tasliiego i dotknąłem ściany. 

- Wejdź - powiedział i w tym momencie ukazało się przejście. 

Tasłii  leżał  wyciągnięty  na  łóżku.  Natychmiast  się  podniósł  i  wskazał  krzesło.  Usiadłem  naprzeciw 

niego. Przez chwilę milczał, jakby na ramionach dźwigał cały świat. W końcu powiedział z westchnieniem: 

- Ciągle nie wiem, co powinienem zrobić. 

- A jak myślisz? 

 

- No nie wiem, jestem zdezorientowany. Nie mogę myśleć o niczym innym tylko o tym, jak się dostać 

do  zewnętrznych  kultur.  Mama  mówi,  że  muszę  znaleźć  swoją  własną  drogę.  Szkoda,  że  nie  ma  tu  mojej 

babci. 

- A gdzie jest twoja babcia? 

-

 

Jest gdzieś w świątyniach. 

Długo patrzyliśmy na siebie bez słowa, aż w końcu Tashi powiedział: - Żebym tylko mógł zrozumieć ten 

sen... Wyprostowałem się na krześle. - Jaki sen? 

- Jestem z jakąś grupą ludzi, innych niż tutaj. Nie widzę ich twarzy, ale wiem, że wśród nich jest moja 

siostra...  -  przerwał  na  chwilę.  -  Widzę  też  jakieś  miejsce  nad  wodą.  Wiem,  że  w  końcu  dostałem  się  do 

zewnętrznych kultur... 

- Ja  też  miałem  sen  -  powiedziałem.  -  Byłeś  w  nim  ze  mną.  Byliśmy  w  jednej  ze  świątyń...  takiej 

niebieskiej... i tam spotkaliśmy jeszcze kogoś... 

Przez twarz Tashiego przebiegł cień uśmiechu. 

- Co chcesz powiedzieć? - spytał. - Że jednak powinienem iść do świątyń, zamiast starać się dostać do 

zewnętrznych kultur? 

- Nie - odparłem. - Nie to miałem na myśli. Sam mi powiedziałeś, że wszyscy uważają, iż przejście do 

zewnętrznego świata przez świątynie jest niemożliwe. A jeśli to nieprawda? 

Jego twarz się rozjaśniła. - To znaczy, żeby iść do świątyń i właśnie stamtąd próbować przedostać się do 

zewnętrznych kultur? Patrzyłem na niego bez słowa. 

-

 

Tak,  to  musi  być  to  -  powiedział  w  końcu,  wstając.  -  Więc  może  jednak  zostałem  wezwany,  mimo 

wszystko. 

Energia zła 

 

background image

 

111

Kiedy  tylko  wyszliśmy  z  sypialni,  dźwięk  helikopterów  się  nasilił.  Ani  ze  schowka  wyjęła  trzy 

wyładowane plecaki. Wręczyła je nam, dodając do tego kurtki. Zauważyłem, że były „normalnie" zrobione, 

miały  szwy,  były  z  materiału.  Już  miałem  o  to  zapytać,  ale  Ani  pospiesznie  wyprowadziła  nas  z  domu  i 

skierowała na ścieżkę po lewej stronie. 

Kiedy szliśmy, Ani zrównała się z Tashim. Słyszałem, jak mówił jej o swojej decyzji pójścia do świątyń. 

Warkot helikopterów zbliżał się coraz bardziej, a błękitne niebo pokryła teraz gruba warstwa chmur. 

W pewnej chwili spytałem Ani, dokąd idziemy. 

-

 

Do jaskiń - odparła. - Będzie ci potrzeba trochę czasu na przygotowania. 

Schodziliśmy  w  dół  skalistą  ścieżką  która  przecinała  gołe  zbocze,  a  prowadziła  na  drugą  stronę 

płaskowyżu.  Tu  Ani  skierowała  nas  do  niewielkiego  wąwozu.  Przykucnęliśmy,  nasłuchując.  Helikoptery 

przez  chwilę  krążyły  nad  skałami,  a  potem  poleciały  naszym  śladem  i  w  końcu  znalazły  się  nad  naszymi 

głowami. 

Ani była na przerażona. 

-

 

Co się dzieje?! - wrzasnąłem. 

Nie  odpowiedziała,  tylko  wyszła  z  wąwozu  i  skinęła, żebyśmy szli za nią. Biegliśmy może milę przez 

płaskowyż aż do kolejnych wzgórz. Tu zatrzymaliśmy się, czekając. I znów helikoptery krążyły przez chwilę 

i  nadleciały  wprost  na  nas.  Uderzył  nas  powiew  lodowatego  powietrza.  Niemal  zwalił  mnie  z  nóg.  W  tym 

momencie zniknęły wszystkie nasze ubrania. Zostały tylko grube kurtki. 

-

 

Myślałam, że tak właśnie może się stać - powiedziała Ani, wyciągając z plecaków inne rzeczy. Ja 

wciąż miałem na sobie buty, ale obuwie Ani i Tashiego zniknęło. Wręczyła synowi parę 

skórzanych butów, sama też włożyła podobne. Kiedy skończyliśmy się ubierać, wdrapaliśmy się na zbocze, 

znajdując drogę między skałami. Wyszliśmy na bardziej płaski teren. Zaczął padać gęsty śnieg, temperatura 

wyraźnie spadała. Wydawało się przez chwilę, że helikoptery zgubiły nas. 

Spojrzałem  na  jeszcze  przed  chwilą  zieloną  dolinę.  Śnieg  pokrywał  już  niemal  wszystko,  a  rośliny 

zaczynały więdnąć z zimna. 

-

 

To skutek energii tych żołnierzy - powiedziała Ani. - Niszczą pole naszego środowiska. Spojrzałem 

tam, skąd dochodził warkot helikopterów i ponownie poczułem falę gniewu. 

Helikoptery natychmiast zawróciły i znów leciały na nas. 

-

 

Idziemy! - krzyknęła Ani. 

 

Przysunąłem  się  bliżej  niewielkiego  ogniska.  Czułem  chłód  poranka.  Szliśmy  jeszcze  godzinę,  a  noc 

spędziliśmy w małej jaskini. Mimo kilku warstw grubych ubrań wciąż było mi zimno. Tashi siedział skulony 

obok mnie, Ani wyglądała na zamrożony świat. Śnieg padał od wielu godzin. 

-

 

Wszystko zniknęło - powiedziała Ani. - Nie ma już nic oprócz lodu. 

Przysunąłem  się  do  otworu  jaskini  i  też  wyjrzałem.  Tam,  gdzie  była  pełna  drzew  dolina  z  tysiącem 

domów, teraz nie było nic oprócz śniegu i strzępiastych gór. Tu i ówdzie widziałem jeszcze pochylone pnie 

background image

 

112

drzew, ale nigdzie nie dostrzegłem choćby plamki koloru. Wszystkie domy po prostu zniknęły, a rzeka, która 

płynęła środkiem doliny, zamarzła. 

- Temperatura musiała spaść o kilkadziesiąt stopni - zauważyła Ani. 

- Co się właściwie stało? - spytałem. 

-

 

Kiedy Chińczycy nas znaleźli, ich oczekiwania zimnego klimatu, którego się tu spodziewali, zaburzyły 

stworzone  przez  nas  pole,  które  utrzymywało  umiarkowaną  temperaturę.  Normalnie  siła  pól  dostarczanych 

przez tych, którzy są w świątyniach, powinna być tak duża, by w ogóle nie dopuścić tu Chińczyków, ale ci ze 

ś

wiątyń wiedzieli, że nadszedł czas przemiany. 

-

 

Co? Wpuścili tu Chińczyków specjahiie? 

-

 

To  był  jedyny  sposób.  Skoro  ty  i  inni,  którzy  przyszli  przed  tobą,  mieli  być  wpuszczeni,  nie  było 

możliwości,  by  powstrzymać  żołnierzy.  Nie  jesteś  jeszcze  dość  silny,  by  pozbyć  się  z  umysłu  wszystkich 

negatywnych myśli. I Chińczycy przyszli tu za tobą. 

- To znaczy... że to moja wina? - jęknąłem. 

- Ale to w porządku. To część przemiany. 

Nie pocieszyła mnie. Wróciłem do ogniska, Ani za mną. Tashi przygotował zupę z suszonych warzyw. 

-

 

Musisz  wiedzieć  -  powiedziała  Ani  -  że  mieszkańcom  Shambhali  nic  się  nie  stało.  Oczekiwaliśmy 

tego. Wszyscy, którzy tu byli, mają się dobrze. Ze świątyń przybyło dość osób, by przeprowadzić ich przez 

okna przestrzenne do nowego, bezpiecznego miejsca. Legendy dobrze nas przygotowały. - Wskazała dłonią 

na  dolinę.  - Ty musisz się skupić na tym, co robisz. Ty i Tashi musicie się dostać do świątyń i nie dać się 

pojmać żołnierzom. To, co Shambhala czyni dla reszty ludzkości, musi się stać znane. 

Umilkła, bo oboje usłyszeliśmy odległy warkot helikoptera. Dźwięk słabł, aż zupełnie ucichł. 

-

 

Musisz być bardziej ostrożny. Myślałam, że wiesz o tym, by nie dopuszczać do umysłu negatywnych 

obrazów, a szczególnie myśli pełnych nienawiści czy pogardy. 

Wiedziałem, że Ani ma rację, ale wciąż nie byłem pewien, jak dać sobie z tym radę. 

Spojrzała na mnie twardo. ■- Prędzej czy później będziesz musiał poradzić sobie z tym gniewem. 

Właśnie  miałem  zadać  jej  pytanie,  kiedy  przez  wejście  do  jaskini  zobaczyłem  kilka  tuzinów  ludzi 

schodzących po oblodzonym zboczu po naszej prawej stronie. 

Ani wstała i spojrzała na Tashiego. - Nie mamy już czasu - powiedziała - Muszę iść. Muszę pomóc tym 

ludziom znaleźć przejście. Twój ojciec na mnie czeka. 

-

 

Nie możesz iść z nami? - spytał Tashi, przysuwając się do niej bliżej. 

Widziałem,  że  chłopiec  ma  łzy  w  oczach.  Ani  patrzyła  na  niego,  a  potem  znów  spojrzała  na  idących 

zboczem ludzi. 

-

 

Nie  mogę  -  odparła,  przytulając  mocno  syna.  -  Moje  miejsce  jest  tutaj,  muszę  pomagać  przy 

przemianie. Ale nie martw się, znajdę cię, gdziekolwiek będziesz. - Podeszła do wyjścia jaskini i odwróciła 

się. - Wszystko będzie dobrze - powiedziała. - Bądźcie jednak ostrożni. Nie utrzymasz wysokiego poziomu 

background image

 

113

energii, jeśli dasz się ponieść złości. Nie wolno ci mieć wrogów. - Zamilkła, spojrzała na mnie i powiedziała 

coś, co słyszałem tak wiele razy podczas tej podróży. - I pamiętaj -pouczyła mnie z uśmiechem - otrzymujesz 

pomoc. 

 

Tashi  spojrzał  przez  ramię  i  uśmiechnął  się  do  mnie.  Brnęliśmy  przez  gęsty  śnieg.  Robiło  się  coraz 

zimniej,  walczyłem,  by  utrzymać  energię.  Żeby  dostać  się  do  szczytów,  za  którymi  były  świątynie, 

musieliśmy najpierw zejść ze zbocza, na którym byliśmy, przeciąć zmrożoną dolinę, potem wspiąć się niemal 

pionowo na przeciwległe zbocze. Bez większych przeszkód zeszliśmy już w dół jakieś ćwierć mili, ale teraz 

stanęliśmy na brzegu urwiska. Pod nami była ściana o wysokości prawie pięćdziesięciu stóp. 

Tashi znów się odwrócił i spojrzał na mnie. - Musimy się ześlizgnąć. Nie ma innej drogi. 

-

 

To zbyt niebezpieczne - zaprotestowałem. - Tuż pod śniegiem mogą być ostre skały. Jeśli zaczniemy 

zjeżdżać, stracimy kontrolę, możemy się poranić... 

Moja energia gwałtownie spadała. 

Taslii  uśmiecłmął  się  nerwowo.  -  Nic  nie  szkodzi  -  powiedział.  -  Można  się  bać.  Tylko  utrzymuj 

wizualizację pozytywnego zakończenia. Tak naprawdę to strach może nawet sprowadzić dakini bliżej. 

- Zaczekaj - powiedziałem. - Nikt mi o tym wcześniej nie wspominał. Co masz na myśli? 

- Czy do tej pory nikt ci niespodziewanie, w cudowny sposób nie pomagał? 

- Yin mówił, że to Shambhala mi pomaga. 

- I? 

- Nie rozumiem związku. Staram się dowiedzieć, co sprawia, że dakini nam pomagają. 

- To wiedzą jedynie ci w świątyniach. Ja wiem tylko, że strach zawsze przybliża dakini, jeśli mimo lęku 

potrafimy do pewnego stopnia wciąż utrzymać wiarę. To nienawiść je odpycha. 

Tashi  delikatnie  pchnął  mnie  na  skraj  urwiska  i  zaczęliśmy  zjeżdżać  w  dół  po  miękkim  śniegu.  Stopą 

uderzyłem w skałę, co obróciło całe ciało. Zacząłem szaleńczą jazdę głową w dół. Wiedziałem, że jeśli głową 

uderzę  w  skałę,  będzie  po  mnie.  Na  szczęście  mimo  strachu  udało  mi  się  utrzymać  obraz  bezpiecznego 

lądowania.  Wraz  z  tą  myślą  zaczęło  mnie  ogarniać  dziwne  uczucie,  przepełnił  mnie  całkowity  spokój. 

Przerażenie minęło. Po chwili uderzyłem w ziemię na dole urwiska i powoli potur-lałem się już po płaskim, 

aż się zatrzymałem. Tashi uderzył w moje plecy. Leżałem przez chwilę z zamloiiętymi oczyma. Otwierałem 

je  powoli,  przypominając  sobie  inne  groźne  chwile  w  moim  życiu,  kiedy  nagle  ogarniał  mnie 

niewytłumaczalny spokój. 

Tashi gramolił się ze śnieżnej zaspy. Uśmiechnąłem się do niego. 

- Co? - spytał. 

- Ktoś tu był. 

background image

 

114

Tashi wstał, otrzepał śnieg z ubrania i ruszył przed siebie. - Widzisz, co się dzieje, kiedy myślisz pozytywnie? 

Siła, którą na jakiś czas może dać gniew, jest niczym w porównaniu z tą tajemnicą. Potaknąłem. Miałem 

nadzieję, że potrafię o tym pamiętać. 

Przez dwie godziny szliśmy w poprzek doliny. Przekroczyliśmy zamarzniętą rzekę i teraz wchodziliśmy na 

wzniesienie u podnóża stromych gór. Śnieg padał coraz mocniej. Nagle Tashi stanął. - Tam w górze przed 

nami coś się poruszyło - powiedział. Wytężyłem wzrok. - Co to było? 

-

 

Wyglądało jak człowiek, chodź. 

Wspinaliśmy się dalej. Szczyt góry zdawał się być jakieś dwa tysiące stóp ponad nami. 

-

 

Gdzieś musi być przełęcz. Nie damy rady wspiąć się na sam szczyt. 

Usłyszeliśmy przed sobą dźwięk spadających skał i śniegu. Spojrzeliśmy po sobie i powoli ruszyliśmy w 

górę, omijając wielkie głazy. Kiedy wyszliśmy zza ostatniego z nich, zobaczyliśmy mężczyznę, który otrząsał 

z siebie śnieg. Wyglądał na wycieńczonego. Jedno kolano miał obwiązane bandażem przesiąkniętym krwią. 

Nie wierzyłem własnym oczom. To był Wil. 

-

 

W porządku - rzuciłem szybko Tashiemu. - Znam go. 

Szybko ruszyłem w jego stronę. Wil usłyszał kroki i rzucił się w bok, gotów pomimo rannej nogi szybko 

zbiec wąską ścieżką. 

-

 

To ja! - krzyknąłem. 

Wil na chwilę stanął, a potem znów upadł w śnieg. Miał na sobie grubą białą kurtkę i ocieplane spodnie. 

-

 

Najwyższy czas - powiedział z uśmiechem. - Spodziewałem się ciebie wcześniej. 

Tashi  podbiegł  i  patrzył  na  nogę  Wiła.  Przedstawiłem  ich  sobie.  Tak  szybko,  jak  mogłem, 

opowiedziałem Wilowi wszystko, co się ze mną działo: jak spotkałem Yina, uciekałem przed Chińczykami, 

jak się uczyłem rozwinięć energii, a w końcu jak odnalazłem przejście i dotarłem do pierścieni Shambhali. 

- Nie wiedziałem, gdzie mam cię szukać. - Teraz wszystko zniszczone. To przez Chińczyków. 

- Wiem - powiedział Wil. - Już się na nich natknąłem. 

Wil  opowiedział  nam  o  swoich  doświadczeniach.  Tak  jak  ja  rozwinął  własną  energię  modlitwy,  jak 

mógł, i został wpuszczony do Sliambliali. Był w innej części pierścieni, gdzie pewna rodzina przekazywała 

mu wiedzę o legendach. 

-

 

Do  świątyń  bardzo  ciężko  się  dostać  -  powiedział  na  koniec.  -  Zwłaszcza  teraz,  kiedy  nadchodzi 

chińskie wojsko. Musimy być absolutnie pewni, że nie dopuszczamy do siebie negatywnej modlitwy. 

-

 

Pod tym względem nie idzie mi najlepiej - odparłem. 

Spojrzał na mnie ostro, zmartwiony. - Przecież po to byłeś z Yinem. Czy on ci nie pokazał, co się może 

stać? 

-■  Myślę,  że  wiem,  jak unikać ogólnych obrazów wywołanych lękiem. To moja złość na Chińczyków 

wciąż mi przeszkadza. 

background image

 

115

Wil  był  teraz  jeszcze  bardziej  zaniepokojony i już miał coś powiedzieć, kiedy usłyszeliśmy zbliżający 

się warkot helikopterów. Zaczęliśmy wspinać się pod górę, klucząc pomiędzy skałami i głębokimi zaspami. 

Ś

nieg był świeży, niestabilny. Przez dwadzieścia minut szliśmy, nic nie mówiąc. 

Wiatr się wzmagał, śnieg sypał prosto w oczy. 

Wil zatrzymał się i opadł na jedno kolano. - Słuchajcie - wyszeptał. - Co to? 

-

 

Znowu helikopter - powiedziałem, walcząc z irytacją. 

I rzeczywiście helikopter wynurzył się z niskich chmur i leciał wprost na nas. Lekko utykając, Wil dalej 

wspinał się po oblodzonym zboczu, ale ja jeszcze chwilę stałem w miejscu, bo usłyszałem coś poza warkotem 

helikoptera. To brzmiało jak pociąg towarowy. 

-

 

Uważaj! - krzyknął Wil znad mojej głowy. - To lawina! 

Starałem się uskoczyć w bok, ale było za późno. Spadający śnieg całym ciężarem uderzył mnie w twarz 

i  przewrócił  na  plecy.  Turlałem  się  i  zjeżdżałem  w  dół  zbocza,  czasem  byłem  całkowicie  przykryty  lawiną 

czasem  jechałem  na  powierzchni  spadającej  śnieżnej  masy.  Po  czasie,  który  wydał  mi  się  wiecznością,  w 

końcu  się  zatrzymałem.  Byłem  całkowicie  uwięziony,  moje  ciało  w  wykręconej  pozycji  tkwiło  w  śniegu. 

Chciałem wziąć oddech, ale nie było powietrza. Wiedziałem, że za chwilę umrę. 

Nagle ktoś pochwycił moje wyciągnięte ramię i zaczął mnie odkopywać. Czułem, że więcej osób kopie 

wokół  mnie  i  w  końcu  moja  głowa  była  wolna.  Złapałem  powietrze,  wolną  ręką  otarłem  śnieg  z  oczu. 

Spodziewałem  się  zobaczyć  Wiła.  Jednak  zamiast  niego  ujrzałem  tuzin  chińskich  żołnierzy.  Jeden  z  nich 

wciąż  trzymał  moją  drugą  rękę,  a  z  oddali  w  moim  kierunku  nadchodził  pułkownik  Chang.  Bez  słowa 

pokazał żołnierzom, że mają mnie przenieść do helikoptera. 

Spuszczono sznurową drabinkę, kilku żołnierzy zwinnie wdrapało się na pokład, zrzucili stamtąd uprząż, 

w  którą  mnie  zapięto.  Pułkownik  dał  rozkaz  i  sprawnie  wciągnięto  mnie  na  pokład.  Za  mną  wszedł  on  i 

pozostali żołnierze. W kilka minut już stamtąd odlatywaliśmy. 

 

Stałem, wyglądając przez niewielkie okienko dużego, ocieplanego wojskowego namiotu. Doliczyłem się 

co  najmniej  siedmiu  dużych  namiotów  i  trzech  małych,  składanych  domków,  które  można  łatwo  przenieść 

samolotem.  W  środku  obozu  szumiał  generator  na  ropę,  a  z  lewej  strony  widziałem  kilka  stojących 

helikopterów.  Śnieg  przestał  padać,  ale  na  ziemi  leżała  już  warstwa  dwunastu  czy  czternastu  cali. 

Próbowałem dojrzeć, co jest na prawo. Po linii górskich szczytów i ich odległości poznałem, że przywieźli 

mnie nie dalej jak do centrum doliny. Wył nocny wiatr, łopocząc zewnętrznymi połami namiotu. 

Kiedy przyjechaliśmy, nakarmiono mnie, zmuszono do wzięcia letniego prysznica. Dano mi grube wojskowe 

spodnie i ocieplaną bieliznę. Przynajmniej było mi ciepło. 

Odwróciłem  się  i  spojrzałem  na  uzbrojonego  Chińczyka  strzegącego  wyjścia  z  namiotu.  Jego  oczy 

ś

ledziły  każdy  mój  ruch  przeszywającym,  lodowatym  spojrzeniem,  które  mroziło  mi  duszę.  Zmęczony 

usiadłem na jednej z wojskowych pryczy ustawionych w rogu. Starałem się ogarnąć swoje położenie, ale w 

background image

 

116

ogóle  nie  mogłem  myśleć.  Byłem  odrętwiały,  przerażony,  tak  przerażony,  że  wiedziałem,  iż  zupełnie 

straciłem  czujność.  Nie  potrafiłem  zrozumieć,  dlaczego  tak  się  czuję.  Takiego  ataku  paraliżującej  paniki 

chyba dotąd jeszcze nigdy nie doświadczyłem. 

Starałem się wziąć głęboki oddech i podnieść swoją energię, ale też się nie udało. Goła żarówka wisząca 

u sufitu namiotu dawała mdłe, mrugające światło, które tworzyło makabryczne cienie. Nigdzie wokół siebie 

nie potrafiłem dostrzec nic pięknego. Poła namiotu odchyliła się, a wartownik stanął na baczność. Pułkownik 

Chang wszedł do środka, zdjął grubą kurtkę i skinął żołnierzowi. Potem skierował się do mnie. Odwróciłem 

wzrok. 

-

 

Musimy  porozmawiać  -  powiedział,  przysuwając  sobie  składane  krzesło.  Usiadł  jakieś  cztery  stopy 

ode mnie. - Muszę dostać odpowiedzi na swoje pytania. Teraz. - Przez chwilę zimno się we mnie wpatrywał. 

- Co tu robisz? 

Postanowiłem,  że  będę  mówił  prawdę  na  tyle,  na  ile  mogę.  -  Studiuję  tybetańskie  legendy.  Już  panu 

mówiłem. 

- Nie. Ty szukasz tu Shambhali. Milczałem. 

- Czy to tutaj? - spytał. - Czy to w tej dolinie? Żołądek skurczył mi się ze strachu. Co on zrobi, jeśli mu 

nie odpowiem? 

- A pan tego nie wie? - spytałem. 

Uśmiechnął się kwaśno. - Przypuszczam, że ty i reszta twojej nielegalnej sekty uważa, że to Shambhala. 

- Wyglądał na zdziwionego, jakby nagle coś mu się przypomniało. - Zauważyliśmy tu innych ludzi, ale udało 

im się zgubić nas w tym śniegu. Gdzie oni są? Dokąd poszli? 

-

 

Nie wiem - odparłem. - Nie wiem nawet, gdzie my jesteśmy. 

Pochylił się do mnie. - Znaleźliśmy też szczątki roślin, które jeszcze niedawno kwitły. Jak to możliwe? Jak 

mogły tu w ogóle rosnąć? Patrzyłem na niego bez słowa. 

Rzucił mi zimny, krótki uśmiech. - Ile naprawdę wiesz o tych legendach Shambhali? 

-

 

Trochę - wyjąkałem. 

- A  ja  wiem  bardzo  dużo.  Masz  pojęcie?  Do  tej  pory  zdobyłem  dostęp  do  starożytnych  pism  i  muszę 

przyznać,  że  jako  mitologia  są  uroczo  frapujące.  Sam  pomyśl:  idealne  społeczeństwo  składające  się  z 

oświeconych ludzi, którzy są o wiele bardziej zaawansowani umysłowo niż jakakolwiek inna kultura na tej 

planecie. Znam też całą resztę, ten pomysł, że osobniki z Sliambhali w jakiś sposób posiadają sekretną moc 

dobra,  które  przenika  do  reszty  ludzkości  i  popycha  ją  w  tym  samym  kierunku.  Fascynujące,  prawda? 

Starożytne  mity,  które  nawet  można  docenić,  jeśli  o  to  chodzi...  gdyby  nie  były  takie  niebezpieczne  i 

zwodnicze  dla  obywateli  Tybetu.  Nie  wydaje  ci  się,  że  gdyby  coś  takiego  naprawdę  istniało,  już  dawno 

byśmy to odkryli? Bóg, duch, to wszystko dziecinne mrzonki. Weź choćby tybetański mit o dakini, pomysł, 

ż

e to anielskie istoty, które się z nami kontaktują i mogą nam pomagać. 

- A w co pan wierzy? - przerwałem mu, próbując rozładować sytuację. 

background image

 

117

Wskazał  palcem  swoją  głowę.  -  Ja  wierzę  w  moc  umysłu.  To  dlatego  powinieneś  ze  mną  rozmawiać, 

pomóc nam. Najbardziej interesują nas zagadnienia mocy psychicznych, zwiększony zasięg fal mózgowych i 

to,  jak  mogą  one  oddziaływać  na  urządzenia  elektroniczne  i  ludzi  na  duże  odległości.  Ale  nie  myl  tego  z 

duchowością. Siły umysłu to naturalne zjawisko, którego można dowieść i badać je metodami naukowymi. 

Zakończył  zdanie  gniewnym  ruchem  ręki,  który  spowodował  kolejny  skurcz  strachu  w  moim  żołądku. 

Wiedziałem, że ten człowiek jest niezwykle niebezpieczny i całkowicie bezlitosny. Patrzył na mnie, ale moją 

uwagę  zwróciło  coś  przy  ścianie  namiotu  za  jego  plecami,  dokładnie  po  przeciwnej  stronie  drzwi,  przy 

których  stał  strażnik.  To  miejsce  nagle  stało  się  jaśniejsze.  Żarówka  nad  nami  słabiutko  drgnęła,  więc 

wziąłem to, co zobaczyłem, za przypływ mocy z generatora. 

Pułkownik wstał i zrobił kilka kroków w moją stronę. Był coraz bardziej zły. - Myślisz, że uśmiecha mi 

się podróżowanie aż tutaj, na to pustkowie? Nie pojmuję, jak ktokolwiek mógł tu w ogóle przeżyć. Ale my 

nie odejdziemy. Powiększymy obóz, aż będzie tu dość wojska, by przeczesać całą dolinę. Ktokolwiek się tu 

ukrywa, zostanie odnaleziony, a wtedy rozprawimy się z nim surowo. -Posłał mi wymuszony półuśmiech. - 

Ale nasi przyjaciele zostaną równie hojnie nagrodzeni. Rozumiemy się? 

I  w  tym  momencie  przeszyła  mnie  kolejna  fala  strachu,  ale  tym  razem  był  to  inny  strach.  To  był  lęk 

zmieszany  z  pogardą.  Zaczynałem  nienawidzić  ogromu  zła,  jakie  ten  człowiek  w  sobie  miał.  Spojrzałem 

znów  za  niego,  na  to  miejsce,  które  wydało  mi  się  jaśniejsze,  ale  było  tam  teraz  pusto  i  ciemno.  Jasność 

zniknęła. Poczułem się całkowicie opuszczony. 

-

 

Dlaczego pan to robi? - spytałem. - Tybetańczycy mają prawo do swoich religijnych wierzeń. Pan chce 

zniszczyć ich kulturę. Jak pan może to robić? - Czułem, jak gniew mnie wzmacnia. 

Ale mój wybuch tylko dodał mu energii. 

-

 

O!  Masz  nawet  własne  zdanie  -  zasyczał.  -  Ich  strata,  że  są  tacy  naiwni.  Wydaje  ci  się,  że  to,  co 

robimy,  jest  jakieś  wyjątkowe.  Twój  rząd  też  pracuje  nad  sposobami,  by  was  kontrolować.  Na  przykład 

implanty,  czipy  elektroniczne,  które  można  umieszczać  w  ciałach  żołnierzy  albo  osób,  które  sprawiają 

kłopoty.  A  to  nie  wszystko  -  teraz  już  prawie  krzyczał.  -  Wiadomo  już,  że  kiedy  człowiek  myśli,  to  na 

zewnątrz  promieniuje  specyficzny  wzór  jego  fal  mózgowych.  Wszystkie  rządy  pracują  nad  urządzeniami, 

które będą umiały zidentyfikować te fale, zwłaszcza złe myśli skierowane przeciw władzy. 

To  wyznanie  całkowicie  mnie  zmroziło.  Mówił  przecież  o  takim  niewłaściwym  wykorzystaniu 

wzmocnionych  fal  mózgowych,  przed  którym  ostrzegała  mnie  Ani,  a  które  doprowadziło  do  zagłady 

wcześniejsze cywilizacje. 

-

 

A  wiesz,  dlaczego  te  wasze  tak  zwane  demokratyczne  rządy  to  robią?  -  ciągnął  dalej.  -  Bo  boją  się 

ludzi  o  wiele  bardziej  niż  my.  Nasi  obywatele  wiedzą,  że  rolą  władzy  jest  rządzić.  Wiedzą,  że  pewne 

wolności muszą być ograniczone. Wasi ludzie uważają, że mogą sami sobą kierować. Cóż, nawet jeśli to była 

prawda  w  przeszłości,  to  teraz,  w  technicznie  rozwiniętym  świecie,  gdzie  bomba  wielkości  walizki  może 

zniszczyć całe miasto, tak już być nie może. Z taką wolnością ludzkość nie przetrwa. I społeczeństwa trzeba 

background image

 

118

kontrolować,  trzeba  nimi  kierować  dla  ludzkiego  dobra.  To  dlatego  ta  legenda  Shambhali  jest  tak 

niebezpieczna. Opiera się na absolutnym samostanowieniu o swoim losie. 

Kiedy mówił, wydawało mi się, że słyszę, jak poły namiotu za mną się otwierają, ale się nie odwróciłem. 

Całkowicie skupiłem się na tym, w co ten człowiek wierzy. Oto wyrażał największą z nowoczesnych tyranii. 

Im dłużej mówił, tym bardziej rosła moja odraza do niego. 

-

 

Nie rozumie pan jednak - przerwałem mu - że ludzie mogą mieć wewnętrzną motywację, by tworzyć 

dobro. 

Roześmiał się cynicznie. - Chyba w to nie wierzysz? Nic w historii nie wskazuje na to, by ludzie byli 

inni niż tylko samolubni i chciwi. 

- Gdyby miał pan własną duchowość, umiałby pan dostrzec dobro - także podniosłem głos. 

- Nie! - warknął, prawie krzycząc. - Duchowość jest problemem. Tak długo, jak istnieją religie, nie może 

być jedności między ludźmi. Nie rozumiesz tego? Każda instytucja religijna to jak nieusuwalna zapora 

na drodze rozwoju. Każda religia walczy z innymi. Chrześcijanie spędzają cały czas i tracą pieniądze, 

chcąc nawrócić wszystkich na swoją doktrynę. Żydzi chcą pozostać w izolacji w swoim marzeniu o 

narodzie wybranym. Muzułmanie myślą, że chodzi o braterstwo i zbiorową siłę, i świętą nienawiść. A 

my, tu na Wschodzie, my jesteśmy najgorsi. My odrzucamy prawdziwy świat na rzecz wymyślonego 

wewnętrznego życia, którego nikt nie rozumie. W tym całym chaosie i metafizyce nikt nie może się 

skupić na rozwoju, na polepszeniu sytuacji ubogich, na tym, by każde tybetańskie dziecko dostało 

wykształcenie. Ale nie martw się - ciągnął. - Już my dopilnujemy, by rozwiązać ten problem. A wy nam 

pomogliście. Od chwili, kiedy Wilson James odwiedził cię w Stanach, śledziliśmy każdy wasz ruch i 

całej tej holenderskiej grupy. Wiedziałem, że tu przyjedziesz, że zostaniesz w to wmieszany. Musiałem 

wyglądać na zaskoczonego. 

-

 

O tak, wiemy o tobie wszystko - mówił tymczasem pułkownik. - W Ameryce mamy o wiele większą 

swobodę działania, niż możesz sobie wyobrazić. Wasze służby umieją monitorować Internet. A myślisz, że 

my tego nie potrafimy? Ty i ta sekta nigdy mnie nie zwiedziecie. Jak myślisz, jak nam się udało wyśledzić cię 

przy tej pogodzie? To dzięki mocy umysłu. Mojego umysłu. Samo do mnie przyszło to, gdzie jesteś. Nawet 

kiedy  się  zgubiliśmy  w  tej  dziczy,  ja  wiedziałem.  Czułem  twoją  obecność.  Na  początku  mogłem  lepiej  iść 

ś

ladem twojego kolegi Yina. Ale teraz twoim. To nie wszystko. Już nawet nie muszę posługiwać się swoim 

instynktem, żeby cię odnaleźć. Mam ze-skanowane twoje fale mózgowe. 

Najpierw  nie  mogłem  skojarzyć,  o  co  mu  chodzi,  ale  potem  przypomniałem  sobie  pobyt  w  chińskim 

domu  w  Ali,  gdzie  mnie  zabrano  uśpionego  gazem.  Żołnierze  nasunęli  na  mnie  wtedy  jakąś  maszynę. 

Poczułem nową falę strachu, ale natychmiast zmieniłem ją w jeszcze głębszy gniew. 

- Jesteś szalony! - wrzasnąłem. 

- Masz rację, dla ciebie jestem wariatem. Ale to ja jestem przyszłością. - Stał teraz nade mną z czerwoną 

twarzą, dosłownie kipiał złością. - Co za duma niewinność! Powiesz mi wszystko! Rozumiesz! Wszystko! 

background image

 

119

Wiedziałem,  że  nie  przekazałby  mi  tych  wszystkich  informacji,  gdyby  planował  mnie  kiedykolwiek 

wypuścić,  ale  w  tej  chwili  było  mi  wszystko  jedno.  Rozmawiałem  z  potworem  i  wypełniała  mnie 

nieopanowana wściekłość. Już miałem wykrzyczeć swoją pogardę, kiedy jakiś głos z drugiej strony namiotu 

zawołał: - Nie rób tego! To cię osłabia! 

Pułkownik  natychmiast  się  odwrócił,  poszedłem  za  jego  wzrokiem.  Przy  drzwiach  pojawił  się  jeszcze 

jeden wartownik, a u jego boku, opierając się o niewielki stolik, stał Yin. Strażnik popcłmął go na podłogę. 

Przypadłem do niego, a pułkownik powiedział coś do strażników i szybko wyszedł. Yin był posiniaczony i 

pokaleczony. 

-

 

Yin, nic ci nie jest? - spytałem, pomagając mu wstać i przejść do pryczy. 

-

 

W  porządku  -  powiedział,  pociągając  mnie,  żebym  usiadł  obok  niego.  -  Przyszli  po  nas,  jak  tylko 

odjechałeś. - Jego oczy błyszczały z podniecenia. - Powiedz, co się działo? Znalazłeś Shambhalę? 

Spojrzałem mu w oczy i przytknąłem palec do ust. - Pewnie nas tu posadzili razem, żeby się dowiedzieć, 

o czym mówimy - wyszeptałem. - Założę się, że mają tu założony pod-słuch. Nie powinniśmy mówić. 

-

 

Musimy zaryzykować. Chodź tu, bliżej grzejnika, on hałasuje. No powiedz, co się stało. 

Przez  następne  pół  godziny  opowiadałem  mu  wszystko  o  świecie,  jaki  odnalazłem  w  Shambhali,  a 

potem, najcichszym szeptem, wspomniałem o świątyniach. 

Oczy mu się rozszerzyły. - Więc nie znalazłeś całości Czwartego Rozwinięcia? 

-

 

Jest w świątyniach - szepnąłem. 

Opowiedziałem  mu  też  o  Tashim  i  Wilu,  i  o  tym,  co  Ani  mówiła  o  konieczności  poznania  pracy  w 

ś

wiątyniach. 

- I co jeszcze ci powiedziała? - dopytywał Yin. 

- Mówiła, że nie wolno nam mieć wrogów - odparłem. 

Yin skrzywił się z bólu. - Ale ty właśnie dokładnie to robisz z pułkownikiem - powiedział po chwili. - 

Używałeś  swojego  gniewu  i  pogardy,  żeby  poczuć  się  silniejszym.  Ja  popełniłem  te  same  błędy.  Miałeś 

szczęście, że cię od razu nie zabił. 

Skuliłem się, wiedząc, że nie kontrolowałem swoich emocji. 

-

 

Nie  pamiętasz  już,  jak  twoje  negatywne  oczekiwania  ode-pcłmęły  tę  holenderską  parę,  a  ty  straciłeś 

ważną synchronię? Wtedy bałeś się, że może zrobią ci coś złego. Oni wyczuli twoje negatywne oczekiwanie i 

sami zaczęli myśleć, że zostając w tamtym miejscu, robią coś niedobrego, więc odjechali. 

-

 

Tak, tak, pamiętam. 

-

 

Każde negatywne założenie czy oczekiwanie - mówił Yin - jakie mamy wobec innego człowieka, to 

modlitwa, która emanuje z nas i tworzy taką rzeczywistość w tej osobie. Pamiętaj, że nasze umysły się łączą, 

nasze  myśli  i  oczekiwania  emanują  na  zewnątrz  i  wpływają  na  innych,  a  oni  zaczynają  myśleć  w  taki  sam 

sposób jak my. I to właśnie robiłeś z pułkownikiem. Oczekiwałeś, że on będzie zły. 

- Zaczekaj. Przecież ja go tylko widziałem takiego, jaki jest. 

background image

 

120

- Naprawdę? A jaką jego część widziałeś? Jego ego czyjego wyższe, duchowe,Ja"? 

Yin  miał  rację.  Przecież  uczyłem  się  tego  w  Dziesiątym  Wtajemniczeniu.  Tak,  ale  nie  umiałem  tej 

wiedzy wykorzystać. 

- Kiedy  przed  nim  uciekałem  -  powiedziałem  -  on  był  w  stanie  mnie  śledzić.  Powiedział,  że  umie  to 

robić swoim umysłem i intuicją. 

- A czy ty nie myślałeś o nim? Nie spodziewałeś się, że będzie cię szukał? 

- Pewnie tak. 

- Nie  pamiętasz?  Dokładnie  tak  samo  było  wcześniej  ze  mną.  A  teraz  ty  robisz  to  samo.  Twoje 

oczekiwania tworzyły w umyśle Changa obraz tego, gdzie jesteś. To była myśl na poziomie ego, ale mogła 

mu się pojawić, bo ty tego oczekiwałeś, tak naprawdę to modliłeś się, by cię znalazł. Jeszcze nie pojmujesz? - 

mówił dalej Yin. - Przecież tyle razy o tym rozmawialiśmy. Nasze pole modlitwy bez przerwy oddziałuje na 

ś

wiat, wysyła nasze oczekiwania, a jeśli one dotyczą drugiej osoby, to skutek jest niemal natychmiastowy. Na 

szczęście,  jak  ci  już  tłumaczyłem,  taka  negatywna  modlitwa  nie  jest  tak  silna  jak  pozytywna,  bo  wtedy  od 

razu  odcinasz  się  od  energii  wyższego,ja",  ale  wciąż  może  wywoływać  skutki.  To  jest  proces  ukryty  pod 

waszą złotą zasadą. 

Przez  chwilę  patrzyłem  na  niego,  nie  rozumiejąc,  o  co  mu  chodzi.  Zabrało  mi  dobrą  minutę,  by 

skojarzyć, do czego się odnosił: do biblijnego nakazu, by nie czynić innym tego, czego nie chciałbyś, by inni 

czynili tobie. Nie bardzo jednak widziałem związek. Porosiłem, by wytłumaczył. 

-

 

Ta reguła brzmi tak - kontynuował Yin - jakby trzeba jej przestrzegać, bo tworzy dobre społeczeństwo. 

Zgadza  się?  W  sensie  etycznym.  Ale  prawdą  jest  też,  że  za  tą  mądrością  kryje  się  prawdziwie  duchowa, 

energetyczna, karmiczna przyczyna, która sięga o wiele dalej. Należy przestrzegać tej reguły, bo ona dotyczy 

cię  osobiście,  -  Zrobił  dramatyczną  pauzę,  potem  dodał:  -Bardziej  rozwinięta  wersja  tej  zasady  powinna 

brzmieć tak: nie czyń drugiemu, czego nie chcesz, by czynił on tobie, bo tak, jak traktujesz innych i jak o nich 

myślisz, oni w identyczny sposób będą traktować ciebie. Modlitwa, którą wysyłasz wraz ze swoim uczuciem 

czy działaniem, wywołuje w nich dokładnie to, czego się spodziewasz. 

Skinąłem głową. Zaczynałem pojmować. 

- w  przypadku  pułkownika,  to  jeśli  zakładasz,  że  on  jest  zły,  energia  twojej  modlitwy  emanuje  na 

zewnątrz, działa na jego energię i wydobywa jego skłonności. Tak więc zaczyna zachowywać się tak, jak ty 

tego oczekujesz, jest zły, bezwzględny. A ponieważ on nie ma połączenia z boską energią, więc energia jego 

ego  jest  słaba  i  podatna  na  wpływy.  Gra  rolę,  której  się  po  nim  spodziewasz.  Pomyśl,  jak  to  wygląda  w 

szerszej  skali.  Ten  efekt  obecny  jest  wszędzie.  Pamiętaj,  że  my,  ludzie,  podzielamy  swoje  poglądy  i 

nastawienia. One są bardzo zaraźliwe. Kiedy patrzymy na innych i ferujemy sądy, myślimy na przykład, że 

ktoś  jest  gruby  albo  chudy,  jest  nieudacznikiem  czy  źle  się  ubiera,  albo  jest  brzydki,  w  rzeczywistości 

wysyłamy  naszą  energię  tym  ludziom  i  oni  często  zaczynają  sami  źle  myśleć  o  sobie.  Bierzemy  udział  w 

czymś, co można jedynie nazwać energią zła. To zaraza negatywnej modlitwy. 

background image

 

121

- Co więc powinniśmy robić? - zaprotestowałem. - Czy nie wolno widzieć rzeczy takimi, jakie są? 

- Oczywiście,  że  powinniśmy  widzieć  rzeczy  takimi,  jakie  są,  ale  potem  musimy  natychmiast  zmienić 

swoje oczekiwania z tego co jest, na to, co może być. W przypadku pułkownika powinieneś był zdać sobie 

sprawę z tego, że chociaż zachowuje się jak ktoś zły, odcięty całkowicie od duchowości, to jego wyższeja" 

może w mgnieniu oka ujrzeć światło. I takie musisz mieć oczekiwanie, bo wtedy naprawdę wysyłasz swoją 

energię modlitwy, by podnieść jego energię i świadomość w tym właśnie kierunku. Musisz utrzymywać taką 

myślową dyscyplinę zawsze, niezależnie od tego, co widzisz. 

Znów zrobił dramatyczną pauzę, do tego się uśmiechał, co było dość dziwne, biorąc pod uwagę naszą 

sytuację i siniaki na jego twarzy. 

- Bili cię? - spytałem. 

- Nie robili nic, czego bym sam od nich nie chciał - powiedział, przypieczętowując tym swoją naukę. - 

Czy  już  rozumiesz,  jakie  to  ważne?  -  spytał  z  powagą.  -  Nie  możesz  iść  dalej  w  opanowaniu  Rozwinięć 

Energii,  aż  tego  nie  pojmiesz.  Gniew  zawsze  będzie  pokusą.  Daje  dobre  samopoczucie.  Twoje  ego  myśli 

wtedy, że stajesz się silniejszy. Ale musisz być od niego sprytniejszy. Nie osiągniesz najwyższych poziomów 

twórczej energii tak długo, aż nie nauczysz się unikać wszelkiej negatywnej modlitwy. Tam na zewnątrz jest 

już dostatecznie wiele zła, nie trzeba się do niego świadomie dokładać. I to jest wielka prawda, która stoi za 

tybetańską zasadą współczucia. 

Odwróciłem wzrok, wiedząc, że to, co mówił Yin, jest prawdą. Znów poddałem się nawykowi złości. 

Dlaczego wciąż od nowa to robię? Yin spojrzał mi w oczy. 

-

 

A oto zwieńczenie tej myśli. Korygując jakiś szkodliwy nawyk, w twoim przypadku gniew i pogardę, 

konieczne jest, żeby nie wysyłać negatywnej modlitwy na temat własnych możliwości. Rozumiesz, co mam 

na  myśli?  Kiedy  krytykujmy  samych  siebie,  mówiąc  na  przykład  „nie  umiem  sobie  dać  rady  z  tym 

problemem",  albo,Już  zawsze  taki  będę",  tak  naprawdę  modlimy  się  o  to,  by  się  nie  zmienić.  Musimy 

utrzymywać wizję, że znajdziemy wyższą energię i zwalczymy swoje nawyki. Musimy sami siebie podnieść 

na  wyższy  poziom  własną  energią  modlitwy.  -  Położył  się  znów  na  pryczy.  -  To  jest  lekcja,  której  ja  sam 

musiałem  się  nauczyć.  Nigdy  nie  potrafiłem  zrozumieć  tej  wyrozumiałości  i  spokoju,  z jakim lama Rigden 

traktował chiński rząd. Oni niszczyli nasz kraj i chciałem po prostu, żeby zniknęli. Nigdy nie znałem bliżej 

ż

adnego  żołnierza,  by  móc  spojrzeć  mu  w  oczy,  żeby  zobaczyć  w  Chińczykach  ludzi  spętanych  systemem 

tyranii. Kiedy w końcu spojrzałem ponad ich ego, ponad ich warunkowanie, mogłem nareszcie się nauczyć 

nie dodawać już do energii zła swoimi negatywnymi myślami. W końcu mogłem utrzymać wyższą wizję dla 

nich i dla siebie samego. Być może dlatego, że mnie się udało, mogę teraz utrzymać wizję, że tobie też się 

uda. 

 

Obudziłem  się  wraz  z  pierwszymi  odgłosami  obozu.  Ktoś  przetaczał  beczki  albo  duże  pojemniki. 

Wstałem szybko, ubrałem się i spojrzałem w stronę drzwi. Poprzednich strażników zastąpiło dwóch nowych 

background image

 

122

ż

ołnierzy.  Patrzyli  na  mnie  zaspanym  wzrokiem.  Podszedłem  do  okna.  Dzień  był  ciemny,  zacłmiurzony, 

wiatr wył nieustannie. W jednym z namiotów zauważyłem jakiś ruch. Wyszedł z niego pułkownik. Kierował 

się w naszą stronę. 

Podszedłem  do  pryczy,  na  której  spał  Yin.  Był  odwrócony  plecami,  próbował  dalej  spać.  Twarz  miał 

spuchniętą, zmrużył oczy, kiedy chciał na mnie spojrzeć. 

- Wraca pułkownik - powiedziałem. 

- Pomogę  na  tyle,  na  ile  będę  mógł  -  obiecał.  -  Ale  to  ty  musisz  teraz  wysłać  mu  zupełnie  inne  pole 

modlitwy. To twoja jedyna szansa. 

Poły namiotu otwarły się, żołnierze stanęli na baczność. Pułkownik wszedł i gestem kazał im czekać na 

zewnątrz. Spojrzał na Yina tylko raz, a potem zbliżył się do mnie. 

Oddychałem głęboko i starałem się rozwinąć swoje pole najbardziej, jak mogłem. Wizualizowałem, że 

energia wypływa ze mnie i skupiłem się na tym, żeby widzieć w nim nie oprawcę, ale zalęknioną duszę. 

-

 

Chcę wiedzieć, gdzie są te świątynie - powiedział cichym, złowieszczym głosem, zdejmując płaszcz. 

-

 

Może je pan zobaczyć tylko wtedy, kiedy pana energia będzie dostatecznie wysoka -wypowiedziałem 

głośno pierwszą myśl, która przyszła mi do głowy. 

Wydawał się zbity z tropu. - O czym ty mówisz? 

-

 

Mówił  mi  pan,  że  wierzy  w  moc  umysłu.  A  jeśli  jedną z jego możliwości jest podnoszenie poziomu 

energii? 

-

 

Jakiej energii? 

-

 

Powiedział  pan,  że  fale  mózgowe  są  prawdziwe  i  że  można  nimi  manipulować  za  pomocą  różnych 

urządzeń.  A  co  jeśli  można  nimi  także  manipulować  od  wewnątrz  poprzez  intencje,  można  je  wzmocnić, 

podnosząc poziom swojej energii? 

-

 

Ale jak to możliwe? - spytał. - Nic podobnego nie zostało nigdy wykazane przez naukę. 

Nie mogłem uwierzyć. Wydawało się, że zaczął otwierać umysł. Skupiłem się na wyrazie jego twarzy, 

który świadczył, że poważnie zastanawia się nad tym, co powiedziałem. 

-

 

To naprawdę jest możliwe - kontynuowałem. - Fale mózgowe, a może jakiś inny rodzaj fal, które mają 

większy zasięg, mogą zostać wzmocnione do takiego poziomu, że można wpływać na to, co się dzieje. 

Ożywił się. - Chcesz powiedzieć, że wiesz, jak używać fal mózgowych, by sprawić, że coś się stanie? 

Kiedy to mówił, znów zobaczyłem poświatę za jego plecami, przy tylnej ścianie namiotu. 

-

 

Tak - odpowiedziałem - ale można sprowadzić tylko takie rzeczy, które zgadzają się z kierunkiem, w 

jakim ma podążać nasze życie. Inaczej energia w pewnym momencie zanika. 

-

 

W jakim „życie ma podążać"? - spytał, mrużąc oczy. 

Obszar  z  tyłu  namiotu  stawał  się  coraz  jaśniejszy,  nie  mogłem  się  powstrzymać,  by  nie  spoglądać  w 

tamtą stronę. Odwrócił się i też tam popatrzył. 

background image

 

123

- Na co tak patrzysz? - zapytał. - Powiedz, co miałeś na myśli, mówiąc że życie „ma podążać w jakimś 

kierunku". Uważam się za człowieka wolnego. Mogę zrobić ze swoim życiem, co chcę. 

- Tak, to oczywiście prawda, ale zawsze jest taki kierunek, który wydaje się najlepszy, który daje więcej 

satysfakcji niż inne, bardziej inspiruje, prawda? 

Nie  wierzyłem  własnym  oczom,  jak  bardzo  przestrzeń  za  jego  plecami  jaśniała,  ale  nie  ważyłem  się 

patrzeć wprost na nią. 

-

 

Nie wiem, o czym mówisz - powiedział. 

Był zbity z tropu, ale ja skupiałem się cały czas na tej części jego twarzy, która wciąż słuchała. 

-

 

Jesteśmy wolni - powiedziałem - ale jesteśmy również częścią planu, który pochodzi z wyższej części 

nas samych, z którą możemy się połączyć. Nasze prawdziwe, ja" jest o wiele większe, niż myślimy. 

Patrzył na mnie bez słowa. Gdzieś głęboko w świadomości chyba mnie rozumiał. 

Strażnicy stojący na dworze załomotali w poły namiotu. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że wiatr 

zmienił się w zamieć. Słychać było łoskot przewracanego w całym obozie sprzętu. Jeden z żołnierzy otworzył 

namiot i krzyczał coś głośno po chińsku. Pułkownik pobiegł w jego stronę. Zobaczyłem, że wichura wyrywa 

z ziemi kolejne namioty. Pułkownik odwrócił się. spojrzał na mnie i Yina i wtedy potężny podmuch wiatru 

uniósł  lewą  cześć  naszego  namiotu  i  rozdarł  ją  na  pół,  przykrywając  pułkownika  i  strażników  masztami  i 

płótnem i powalając ich na ziemię. 

We mnie i Yina też uderzył wiatr. 

-

 

Yin! - krzyknąłem. - To dakini! 

Yin podniósł się z trudem. - To twoja szansa! Uciekaj! 

- Chodź - powiedziałem, łapiąc go za ramię. - Przecież możemy iść razem. 

Odepchnął mnie. - Ja nie dam rady. Tylko bym cię opóźniał. 

- Uda nam się - błagałem. 

Krzyczał przez wyjący wiatr. - Zrobiłem, co do mnie należało. Teraz ty musisz zrobić swoje. Wciąż nie 

znamy reszty Czwartego Rozwinięcia. 

Skinąłem głową, uścisnąłem go szybko, chwyciłem gruby płaszcz pułkownika i wybiegłem przez dziurę 

w namiocie w szalejącą zamieć. 

Uznając światło 

 

Odbiegłem na północ jakieś sto stóp i dopiero wtedy się zatrzymałem, żeby spojrzeć w kierunku obozu. 

Wciąż słyszałem dźwięk rozrzucanego sprzętu miotanego wiatrem oraz odgłosy krzyków. 

Przede  mną  rozciągała  się  czysta,  niezmącona  biel.  Z  trudem  brnąłem  w  kierunku  gór,  gdy  nagle 

usłyszałem za sobą wrzask pułkownika. 

-

 

Znajdę cię! - Jego wściekły głos przenosił się ponad wiatrem. - Nie uda ci się! 

background image

 

124

Szedłem  dalej,  najszybciej  jak  mogłem  w  tym  głębokim  śniegu.  Pokonanie  stu  jardów  zabrało  mi 

piętnaście minut. Na szczęście wiatr nie ustawał, wiedziałem, że minie trochę czasu, zanim Chińczycy będą 

mogli uruchomić helikoptery. 

Usłyszałem cichy dźwięk. Najpierw pomyślałem, że to wiatr, ale dźwięk stopniowo narastał. Pochyliłem 

się. Ktoś wołał moje imię! W końcu zobaczyłem sylwetkę brnącą przez śnieżną zamieć. To 

był Wil. 

Uścisnęliśmy się. - Boże, jak się cieszę, że cię widzę. Jak mnie znalazłeś? 

-

 

Obserwowałem,  w  którym  kierunku  odleciał  helikopter.  I  szedłem  w  tą  stronę  tak  długo,  aż 

zobaczyłem obóz. Byłem tu całą noc. Gdybym nie miał ze sobą swojej turystycznej kuchenki, zamarzłbym na 

ś

mierć.  Starałem  się  wykombinować,  jak  cię  stamtąd  wydostać.  Na  szczęście  zamieć  rozwiązała  problem. 

Chodź, musimy znów próbować dotrzeć do świątyń. 

Zawahałem się. 

- O co chodzi? - spytał Wił. 

- Tam został Yin - odparłem. - Jest ranny. 

Wil myślał przez chwilę, kiedy obaj patrzyliśmy na obóz. - Zorganizują pościg - powiedział w końcu. - 

Nie możemy tam wrócić. Będziemy musieli postarać się pomóc mu później. Jeśli stąd nie uciekniemy i nie 

znajdziemy świątyń, zanim zrobi to pułkownik, to wszystko stracone. 

- A co się stało z Tashim? - spytałem. 

- Rozdzieliła nas lawina. Ale widziałem go potem z daleka, jak samotnie wspinał się na górę. Szliśmy 

dwie godziny, i co dziwne, kiedy tylko oddaliliśmy się od obozu Chińczyków, wiatr 

zaczął  słabnąć,  choć  śnieg  wciąż  mocno  padał.  W  czasie  marszu  powtórzyłem  Wilowi  wszystko,  co  Yin 

mówił w namiocie i co się stało podczas rozmowy z pułkownikiem. 

W końcu doszliśmy do tego samego miejsca, gdzie złapała nas lawina. Obeszliśmy je i wspinaliśmy się coraz 

wyżej po zboczu. Nie rozmawialiśmy. Wil prowadził w górę przez kolejne dwie godziny. W końcu 

zatrzymaliśmy się na odpoczynek. Usiedliśmy za wielką śnieżną zaspą. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, 

obaj ciężko oddychając. Wil uśmiechnął się i zapytał: 

- Czy teraz wreszcie rozumiesz, o czym mówił Yin? Milczałem. Choć na własne oczy widziałem, jak to 

zadziałało w przypadku pułkownika, wciąż trudno było mi w to uwierzyć. 

- Pozwalałem  sobie  na  negatywną  modlitwę  -  powiedziałem  w  końcu.  -  Dzięki  temu  pułkownik  mógł 

mnie śledzić. 

- Nie  możemy  iść  dalej,  aż  obaj  nie  będziemy  absolutnie  pewni,  że  umiemy  tego uniknąć -powiedział 

Wil. - Nasza energia musi być na niezmiennie wysokim poziomie, jeśli mamy przejść przez pozostałą część 

Czwartego  Rozwinięcia.  Musimy  bardzo  uważać,  by  nie  wizualizować  zła  w  ludziach,  którzy  się  boją. 

Musimy patrzeć na nich realistycznie i zachować ostrożność, ale jeśli zatrzymamy się na ich zachowaniu albo 

wyobrazimy  sobie,  że  mają  zamiar  nas  skrzywdzić,  to  tylko  doda  energii  ich  paranoi  i  naprawdę  może  im 

background image

 

125

przyjść do głowy zrobienie tego, czego się spodziewamy. To dlatego tak bardzo jest ważne. by nie pozwolić 

swojemu  umysłowi  wyobrażać  sobie  złych  rzeczy,  które  ewentualnie  mogą  się  nam  przytrafić.  Bo  to 

modlitwa, która rzeczywiście tworzy takie wydarzenia. 

Kiwałem  głową,  wiedząc  jednak,  że  w  duchu  wciąż  opieram  się  tej  koncepcji.  Bo  jeśli  to  prawda,  to 

składa na nas wielki ciężar pilnowania każdej swojej myśli. Powiedziałem Wilowi o swoich obawach. 

Niemal się roześmiał. - Oczywiście, że musimy kontrolować każdą myśl. I trzeba to tak robić, żeby nie 

pominąć jakiejś ważnej intuicji. Wystarczy więc pamiętać o świadomej czujności i zawsze wizualizować, że 

podnosi  się  nasza  świadomość.  Legendy  mówią  o  tym  bardzo  wyraźnie.  By  jak  najlepiej  utrzymywać 

rozwinięcia swojej energii modlitwy, nigdy nie wolno używać tej energii w sposób negatywny. Nie możemy 

posunąć się dalej, zanim nie nauczymy się całkowicie unikać tego problemu. 

-

 

Ile legend ci opowiedziano? - spytałem. 

Odpowiadając  na  moje  pytanie.  Wił  zaczął  opisywać  swoje  doświadczenia  i  przygody  bardziej 

szczegółowo, niż mógł to zrobić kiedykolwiek wcześniej. 

-

 

Kiedy  się  pojawiłem  w  twoim  domu  -  zaczął  -  byłem  oszołomiony  tym,  że  moja  energia  spadła  tak 

nisko w porównaniu do poziomu, jaki miała, kiedy zdobywaliśmy Dziesiąte Wtajemniczenie. Zacząłem mieć 

powracające myśli o Tybecie, aż w końcu znalazłem się w klasztorze lamy Rigdena, gdzie poznałem Yina i 

usłyszałem o ich snach. Nie wszystko rozumiałem, ale sam miałem podobne sny. Wiedziałem, że ty też jesteś 

tego częścią i masz tutaj coś do zrobienia. Wtedy właśnie zacząłem studiować legendy i uczyć się Rozwinięć 

energii modlitwy. Byłem przygotowany, by spotkać się z tobą w Katmandu, ale zauważyłem, że Chińczycy 

mnie śledzą, więc wysłałem po ciebie Yina. Musiałem wierzyć, że w końcu jakoś się odnajdziemy. 

Wil przerwał na chwilę, wyciągnął z plecaka biały podkoszulek i zaczął zmieniać opatrunek na kolanie. 

Patrzyłem na nie kończące się białe szczyty, które wznosiły się za nami. Na chwilę chmury się rozstąpiły i 

poranne słońce stworzyło zapierający dech obraz błyszczących wierzchołków gór i cienistych przełęczy. Ten 

widok napawał zachwytem i w jakiś dziwny sposób zacząłem się tutaj czuć jak w domu, jakby jakaś część 

mojego,Ja" w końcu zrozumiała tę ziemię. 

Kiedy znów spojrzałem na Wiła, wpatrywał się we mnie intensywnie. 

-

 

A  może  -  powiedział  -  powinniśmy  powtórzyć  sobie wszystko, co legendy mówią o polu modlitwy? 

Musimy zrozumieć, jak to wszystko się ze sobą łączy. 

Potaknąłem. 

-

 

Zaczyna  się  od  tego  -  mówił  dalej  Wil  -  że  zdajemy  sobie  w  pełni  sprawę  z  tego,  iż  energia  naszej 

modlitwy jest rzeczywista, że emanuje z nas i wpływa na świat. Kiedy to już pojmiemy, możemy zrozumieć, 

ż

e  to  pole,  ten  efekt,  jaki  wywołujemy  w  świecie,  może  zostać  rozszerzone.  I  wtedy  zaczynamy  od 

Pierwszego  Rozwinięcia.  Najpierw  musimy  polepszyć,jakość" energii, którą fizycznie pobieramy. Ciężkie i 

sztucznie  przetworzone  pokarmy  budują  w  naszym  ciele  kwasowe  złogi  w  strukturach  komórkowych,  co 

obniża nasze wibracje i w końcu powoduje choroby. Żywe pokarmy mają natomiast odczyn zasadowy i tym 

background image

 

126

samym podwyższają nasze wibracje. Im czyściej wibrujemy, tym łatwiej jest się nam połączyć z subtelnymi 

energiami,  które  są  nam  dostępne.  Legendy  mówią,  że  nauczymy  się  nieustannie  wdychać,  pobierać  ten 

wyższy  rodzaj  energii,  gdy  jako  wyznacznik  potraktujemy  podwyższoną  wrażliwość  na  piękno.  Im  wyższy 

jest  poziom  naszej  energii,  tym  więcej  piękna  postrzegamy.  Możemy  się  nauczyć  wizualizować,  jak  ta 

energia  po  wypełnieniu  nas  „przelewa"  się  na  zewnątrz  i  emanuje  na  świat.  Znakiem,  że  tak  się  naprawdę 

dzieje, jest z kolei to, że odczuwamy stan bezwarunkowej miłości. Jesteśmy więc połączeni z wewnętrznym 

ź

ródłem energii, jak się tego nauczyliśmy w Peru. Ale teraz wiemy również, że wizualizując, iż ta energia jest 

polem,  które  wykracza  poza  nasze  ciało,  poprzedza  nas,  gdziekolwiek  pójdziemy,  możemy  ją  wciąż 

utrzymywać na wysokim poziomie. Drugie Rozwinięcie zaczyna się od tego, że ustawiamy owo rozszerzone 

pole  modlitwy  tak,  by  wzmocniło  działanie  synchronii  w  naszym  życiu.  Czynimy  to,  pozostając  wciąż  w 

stanie  świadomej  czujności  i  oczekiwania  na  kolejną  intuicję  czy  zbieg  okoliczności,  które  skieruje  nasze 

ż

ycie  we  właściwą  stronę.  To  oczekiwanie  pozwala  na  wysyłanie  naszej  energii  jeszcze  dalej  i  czyni  ją 

jeszcze  silniejszą,  bo  teraz  łączymy  swoje  intencje  z  wyższym  procesem  rozwoju  i  ewolucji  wpisanym  w 

wszechświat.  Trzecie  Rozwinięcie  wymaga  kolejnego  oczekiwania,  a  mianowicie  że  nasze  pole  modlitwy 

działając na zewnątrz, podnosi poziom energii innych ludzi, pomaga im połączyć się z boskim pierwiastkiem 

w  sobie  i  z  intuicjami  ich  wyższego,ja".  To  oczywiście  zwiększa  prawdopodobieństwo,  że  otrzymamy  od 

nich intuicyjne informacje, które pozwolą nam jeszcze bardziej podnieść poziom naszej synchronii. To jest 

właśnie etyka międzyludzka, o której uczyliśmy się w Peru, ale teraz wiemy już, w jaki sposób używać pola 

modlitwy,  by  była  silniejsza.  Czwarte  Rozwinięcie  zaczyna  się  od  tego,  że  uczymy  się,  jak  ważne  jest 

kotwiczenie  i  utrzymywanie  poziomu  emanacji  naszej  energii,  mimo  sytuacji  wywołujących  gniew  czy 

strach. Żeby to osiągnąć, musimy zawsze utrzymywać odpowiednie nastawienie, być niejako oderwanym od 

skutków zdarzeń, które następują, mimo że oczekujemy, by cały proces trwał dalej. Musimy zawsze szukać 

pozytywnego znaczenia i zawsze, zawsze oczekiwać, że zostaniemy ocaleni bez względu na to, co się akurat 

dzieje.  Taka  postawa  pozwala  się  skupiać  na  przepływie  energii  i  chroni  przed  zatrzymywaniem  się  na 

negatywnych obrazach tego, co może się stać, jeśli się nam nie uda. Mówiąc ogólnie, kiedy zauważymy, że 

do  głowy  przychodzi  nam  negatywny  obraz  czy  myśl,  musimy  rozstrzygnąć,  czy  jest  to  intuicyjne 

ostrzeżenie,  a  jeśli  tak,  to  musimy  podjąć  odpowiednie  kroki.  Zawsze  jednak  powinniśmy  powracać  do 

oczekiwania,  że  wyższa  synchronia  przeprowadzi  nas  przez  ten  problem.  To  kotwiczy  nasze  pole,  nasz 

przepływ energii, silnym oczekiwaniem, które zawsze nazywane było wiarą. Reasumując, w pierwszej części 

Czwartego  Rozwinięcia  chodzi  o  to,  jak  przez  cały  czas  utrzymywać  silną  energię.  Kiedy  to  opanujemy, 

możemy iść dalej i jeszcze bardziej tę energię rozszerzyć. Następny krok Czwartego Rozwinięcia zaczyna się 

wtedy, gdy rzeczywiście oczekujemy, iż ludzki świat może się rozwinąć w kierunku ideału opisanego przez 

Dziesiąte  Wtajemniczenie,  a  zrealizowanego  w  Shambhali.  By  w  tym  kierunku  wysyłać  i  umacniać  swoją 

energię, trzeba w to naprawdę mocno wierzyć. To dlatego zrozumienie Shambhali jest tak ważne. Wiedza o 

tym, że w Shambhali osiągnięto ten poziom, wzmacnia naszą wiarę, nasze oczekiwanie, że reszta ludzkości 

background image

 

127

też może to uczynić. Możemy się spodziewać, że ludzie opanują technologie i użyją ich w służbie naszego 

duchowego rozwoju, a potem zaczną się skupiać na samym procesie życiowym, na prawdziwym celu naszej 

obecności  tutaj,  na  tej  planecie,  a  jest  nim  stworzenie  na  Ziemi  kuhury,  która  jest  świadoma  naszej  roli  w 

duchowej ewolucji i uczy tego swoje dzieci. Przerwał i patrzył na mnie przez chwilę. 

-

 

A  teraz  nadchodzi  część  najtrudniejsza  -  powiedział.  -  By  rozwinąć  się  jeszcze  bardziej,  musimy 

uczynić  coś  więcej,  niż  tylko  myśleć  pozytywnie  i  unikać  obrazów  negatywnych  wydarzeń.  Musimy  także 

powstrzymać  wszelkie  negatywne  myśli  dotyczące  innych  ludzi.  Jak  sam  się  niedawno  przekonałeś,  kiedy 

strach zmienia się w gniew i zaczynasz myśleć o innych jak najgorzej, emanuje z ciebie negatywna modlitwa, 

która może wywołać u tych ludzi właśnie takie zachowania, jakich się po nich spodziewasz. To dlatego, kiedy 

nauczyciele oczekują od swoich uczniów świetnych wyników, zwykle je otrzymują, ale kiedy oczekują złych, 

to też staje się prawdą. Większość ludzi wierzy, że niedobrze jest mówić źle o innych, ale myśleć, owszem, 

można. Teraz już wiemy, że tak nie jest, myśli też mają znaczenie. 

Kiedy  Wil  to  powiedział,  przypomniałem  sobie  niedawne  wypadki  strzelaniny  w  szkołach  w  Stanach. 

Powiedziałem o tym Wilowi. 

-

 

Dzieciaki  wszędzie  na  Ziemi  mają  w  tej  chwili  większą  moc  niż  kiedykolwiek  przedtem  -  odparł.  - 

Nauczycielom nie wolno ignorować sprzeczek czy konfliktów, jakie zawsze zdarzały się w szkołach. Kiedy 

niektóre dzieci wyszydzają inne, robią z nich kozły ofiarne, to te „ofiary" podatne są na negatywną modlitwę 

bardziej niż przedtem. I czasem gwałtownie wybuchają. To nie dotyczy jedynie dzieci; tak się dzieje w całej 

ludzkiej kulturze. Jedynie rozumiejąc skutek wywoływany przez pola modlitwy, możemy ogarnąć to, co się 

dzieje.  Wszyscy  stajemy  się  stopniowo  coraz  silniejsi  i  jeśli  nie  nauczymy  się  kontrolować  swoich 

oczekiwań, możemy niechcący robić innym krzywdę. 

Wil  przestał  mówić  i  uniósł  brew.  -  I  tak  chyba  doszliśmy  do  punktu,  w  którym  teraz  jesteśmy  -

zakończył. 

Skinąłem głową. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo mi go brakowało. 

- A jaki według legend jest kolejny etap? - zapytałem. 

- To  coś,  co  mnie  osobiście  najbardziej  fascynuje  -  odparł.  -  Legendy  mówią,  że  nie  możemy  dalej 

rozwijać swoich pól, jeśli w pełni nie pojmiemy i nie uznamy istnienia dakini. 

Szybko  opowiedziałem  mu  o  wszystkich  swoich  doświadczeniach  z  tajemniczymi  postaciami  i 

pojawianiem się światła, które przydarzały mi się od chwili przyjazdu do Tybetu. 

-

 

Miałeś takie przygody już przed Tybetem - stwierdził Wil. 

Miał rację. Podczas poszukiwań Dziesiątego Wtajemniczenia pomagały mi dziwne zjawiska świetlne. 

- Zgadza się - potwierdziłem. - Kiedy razem byliśmy w Apallachach. 

- W Peru też. 

Wytężyłem pamięć, ale nic takiego nie mogłem sobie przypomnieć. 

background image

 

128

-

 

Sam mi opowiadałeś, jak stałeś na rozstaju dróg i nie wiedziałeś, którą wybrać - powiedział. - I wtedy 

jedna z nich wydała ci się jakby rozświetlona, błyszcząca, i to ją wybrałeś. 

- A tak, rzeczywiście - odparłem. Teraz wyraźnie to widziałem. - Myślisz, że to były dakini? Wil wstał i 

zaczął zakładać plecak. 

- O tak - odparł. - To te świetlne zjawiska, które nas prowadzą. 

Byłem  zaszokowany.  To  by  znaczyło,  że  kiedykolwiek  zdarza  nam  się  widzieć  jakieś  rozświetlone 

miejsce,  obiekt  albo  drogę,  która  wydaje  się  jaśniejsza  i  bardziej  pociągająca,  albo  książkę,  która  nagle 

przyciąga naszą uwagę, to działanie tych istot. 

- Co jeszcze legendy mówią o dakini? - spytałem. 

- że są takie same w każdej kulturze, w każdej religii, niezależnie od tego, jak je nazywamy. Rzuciłem 

mu pytające spojrzenie. 

-

 

Możemy je zwać aniołami - mówił dalej Wil - ale nieważne, czy są nazwane aniołami czy dakini, są to 

te same istoty... i dokładnie tak samo działają. 

Chciałem  mu  zadać  następne  pytanie,  ale  Wil  szybko  ruszył  pod  górę,  szukając  przejścia  tam,  gdzie 

leżało mniej śniegu. Poszedłem za nim, a do głowy przychodziły mi tuziny pytań. Nie chciałem kończyć tej 

rozmowy. 

W  pewnej  chwili  Wil  odwrócił  się  przez  ramię  i  spojrzał  na  mnie.  -  Legendy  mówią,  że  te  istoty 

pomagały  ludziom  od  początku  świata,  i  jest  o  nich  mowa  w  mistycznych  tekstach  wszystkich  religii. 

Zgodnie z tym, co mówią legendy, każdy z nas zacznie je stopniowo postrzegać. Jeśli rzeczywiście uznamy 

ich istnienie, to dakini dadzą się lepiej poznać. 

Wypowiedział słowo „uznamy" w taki sposób, jakby miało ono specjalne znaczenie. 

-

 

Jak mamy to zrobić? - spytałem, wspinając się na skałkę, która przecinała drogę. 

Wil  przystanął,  żebym  mógł  się  z  nim  zrównać.  -  Według  legend  musimy  w  pełni  uznać,  że  one  są 

obecne.  A  to  jest  bardzo  trudne  zadanie  dla  naszych  racjonalnych,  nowoczesnych  umysłów.  Co  innego 

myśleć,  że  dakini,  czy  też  anioły,  to  fascynujący  temat,  a  zupełnie  co  innego  spodziewać  się,  że  będą 

naprawdę postrzegane w naszym życiu. 

- I co w związku z tym mamy robić? 

- Być bardzo wyczulonym na każdy najmniejszy błysk jasności. 

 

- A  więc  jeśli  utrzymamy  wysoką  energię  i  uznamy  dakini,  to  będziemy  zauważać  więcej  takich 

ś

wietlnych zjawisk? 

- Masz  rację  -  potwierdził.  -  Trudno  jest  przede  wszystkim  nauczyć  się  dostrzegać  subtelne,  delikatne 

zmiany w natężeniu światła wokół nas. Ale im bardziej to ćwiczymy, tym więcej widzimy. 

Myślałem o tym, co właśnie powiedział, i jak dotąd wszystko rozumiałem, ale wciąż miałem pytania. - 

A co w przypadkach 

background image

 

129

-

 

spytałem - kiedy dakini czy anioły interweniują, pomagają nam, mimo że ani się ich nie spodziewamy, 

ani ich nie „uznajemy"? Bo tak właśnie mnie się zdarzyło. 

Opowiedziałem Wilowi o postaci, która pojawiła się u mego boku, kiedy Yin wypchnął mnie z dżipa na 

północ  od  Ali,  a  potem  znów,  kiedy  w  cudowny  sposób  pojawiło  się  ognisko  w  ruinach  klasztoru,  zanim 

wszedłem do Shambhali. 

Wil  kiwał  głową.  -  Wygląda  na  to,  że  twój  anioł  stróż  się  ukazał.  Legendy  mówią  że  każdy  z  nas  ma 

własnego. 

Spojrzałem na niego wymownie. 

-

 

A więc to prawda - powiedziałem w końcu. - Każdy z nas ma swojego anioła stróża. 

Tysiąc myśli naraz kołatało mi po głowie. Prawdziwość tych istot nigdy nie była dla mnie jaśniejsza. 

-

 

Co jednak sprawia - pytałem dalej - że czasami nam pomagają, a innym razem nie? Wil 

znów uniósł brew. - To - powiedział - jest tajemnica, którą mamy tutaj odkryć. 

 

Dochodziliśmy już niemal do szczytu. Za naszymi plecami słońce przedzierało się przez grubą warstwę 

chmur. Robiło się cieplej. 

-

 

Powiedziano  mi  -  zaczął  Wil,  zatrzymując  się  niedaleko  szczytu  -  że  świątynie  są  po  drugiej  stronie 

tego grzbietu. - Milczał przez chwilę, potem dodał: - To może być najtrudniejsze zadanie. 

Jego słowa zabrzmiały groźnie. 

-

 

Dlaczego? Co masz na myśli? 

-

 

Musimy  połączyć  wszystkie  Rozwinięcia  i  utrzymywać  naszą  energię  na  najwyższym  możliwym 

poziomie. Legendy mówią że tylko przy odpowiednio wysokim poziomie energii można zobaczyć świątynie. 

Dokładnie w tym momencie usłyszeliśmy w oddali dźwięk helikopterów. 

-

 

I nie zapominaj, czego się właśnie nauczyłeś - przypomniał Wil. - Jeśli zaczniesz myśleć o tym, jakie 

złe  jest  chińskie  wojsko,  jeśli  poczujesz  gniew  albo  odrazę,  to  natycłuniast  musisz  skupić  swoją  uwagę  na 

duszy  każdego  indywidualnego  żołnierza.  Wizualizuj,  że  twoja  energia  emanuje  z  ciebie  i  dosięga  ich  pól 

energetycznych,  że  podwyższa  poziom  ich  energii  i  umożliwia  łączność  z  wewnętrznym  światłem,  tak  by 

mogli odkryć swoje wyższe intuicje. Jeśli zrobisz inaczej, to wyślesz do nich modlitwę, która da im więcej 

energii do czynienia zła. 

Potaknąłem i spuściłem głowę. Tym razem byłem zdecydowany utrzymać swoje pozytywne pole. 

-

 

A teraz idź dalej, uznaj dakini i oczekuj światła. 

Spojrzałem w górę na leżący wprost przed nami szczyt. Wil skinął głową i ruszył. Kiedy weszliśmy na 

grzbiet,  po  drugiej  stronie  nie  zobaczyliśmy  niczego,  poza  kolejnymi  ośnieżonymi  górami  i  dolinami. 

Dokładnie rozglądaliśmy się po okolicy. 

-

 

Tam! - wrzasnął radośnie Wil, wskazując na lewo. 

background image

 

130

Wytężyłem wzrok. Coś zdawało się świecić na krawędzi grzbietu. Kiedy jednak próbowałem skupić na 

tym wzrok, wszystko, co mogłem dostrzec, to tyle, że tamten obszar wydawał się jaśniejszy. Ale kiedy znów 

spojrzałem, tym razem kątem oka, byłem pewien, że całe to miejsce wydziela światło, drga i błyszczy. 

-

 

Idziemy - zakomenderował Wil. 

Podał mi rękę, kiedy przedzieraliśmy się przez gęsty śnieg, idąc do miejsca, które spostrzegł. W miarę, 

jak  podchodziliśmy  bliżej,  światło  się  nasilało.  Przed  nami  wyrastał  rząd  ogromnych,  postrzępionych 

skalnych  wież,  które  z  daleka  wyglądały  tak,  jakby  do  siebie  przylegały.  Kiedy  jednak  podeszliśmy  bliżej, 

stwierdziliśmy, że jedna z nich jest lekko odsunięta, co pozostawia wąskie przejście, którym można się dostać 

na  drugą  stronę  grzbietu.  Kiedy  się  tam  znaleźliśmy,  okazało  się,  że  są  tam  kamienne  schodki,  wykute  w 

skale, które prowadzą w dół góry. Schody także zdawały się jaśnieć i nie było na nich śniegu! 

-

 

Dakini pokazują nam, którędy mamy iść - powiedział Wil i zdecydowanie pociągnął mnie za sobą. 

Przecisnęliśmy się przez przesmyk i zaczęliśmy schodzić w dół. Po obu stronach schodków wznosiły się 

ogromne,  nagie  skalne  ściany.  Przesłaniały  niemal  całe  światło.  Schodziliśmy  ponad  godzinę,  aż  ostatnie 

skały rozstąpiły się ponad naszymi głowami. 

Kilka  jardów  dalej  podłoże  się  wyrównało,  a  schody  się  skończyły.  Mieliśmy  przed  sobą  płaski  taras, 

który otaczał skalną ścianę po lewej stronie. 

-

 

Tędy - powiedział Wił i wskazał ręką. 

Dwieście jardów przed nami stał klasztor, całkowicie zrujnowany, jakby miał tysiące lat. W miarę, jak 

do  niego  podchodziliśmy,  robiło  się  coraz  cieplej,  a nad skałami podnosiła się mgła. Tuż przed klasztorem 

taras zmieniał się w szeroką skalną półkę, która wcinała się w zbocze góry. Weszliśmy w ruiny i ostrożnie 

szukaliśmy  drogi  wśród  zwalonych  ścian  i  wielkich  kamieni,  aż  w  końcu  wyszliśmy  po  drugiej  stronie 

budowli. 

I  tu  stanęliśmy  jak  wryci.  Skaliste  podłoże,  po  którym  szliśmy,  zmieniło  się  w  podłogę  z  gładkich, 

precyzyjnie ułożonych kamieni w kolorze jasnego bursztynu. Spojrzałem na Wiła, ale on patrzył prosto przed 

siebie. Przed nami stała nienaruszona, ogromna świątynia wysoka na pięćdziesiąt stóp i dwa razy tak szeroka. 

Była koloru rdzawego brązu, tylko w miejscach, gdzie stykały się ze sobą ogromne kamienie, z których była 

zbudowana,  przeświecała  szarość.  Z  przodu  miała  gigantyczne,  dwuskrzydłowe  drzwi,  wysokie  na  prawie 

piętnaście stóp. 

We  mgle  otaczającej  świątynię  coś  się  poruszyło.  Spojrzałem  na  Wiła,  ale  tylko  skinął  głową,  żebym 

szedł za nim. Zatrzymaliśmy się jakieś dwadzieścia jardów od budowli. 

-

 

Co to był za ruch? - spytałem. 

Wskazał  głową  przed  siebie.  Niecałe  dziesięć  stóp  przed  nami  jakby  coś  stało.  Wytężyłem  wzrok  i  w 

końcu byłem w stanie rozróżnić bardzo niewyraźny zarys ludzkiej sylwetki. 

-

 

To musi być jeden z adeptów, którzy mieszkają w świątyniach - powiedział spokojnie Wił. - Ta osoba 

wibruje wyżej od nas, to dlatego widzimy tylko zamazany kształt. 

background image

 

131

W  tym  momencie  kształt  ten  zbliżył  się  do  drzwi  świątyni  i  zniknął.  Wił  pierwszy  ruszył  do  drzwi. 

Wyglądały  na  zrobione  z  jakiegoś  kamienia,  ale  kiedy  Wił  pociągnął  za  rzeźbioną  gałkę,  otworzyły  się 

płynnie, jakby nic nie ważyły. w środku była wielka, okrągła sala. Kamienne schody schodziły tarasowo w 

dół, otaczając płaski okrąg na samym jej środku, jakby scenę. W połowie odległości od tej sceny zobaczyłem 

kolejną postać, ale tym razem widziałem ją wyraźnie. Odwróciła się, żebyśmy mogli zobaczyć twarz. To był 

Tashi.  Wil  już  do  niego  szedł.  Zanim  jednak  dotarłem  do  Tashiego, w powietrzu, tuż ponad środkiem sali, 

otworzyło się przestrzenne okno. Obraz w nim powoli nabierał ostrości, całkowicie skupiając naszą uwagę. 

Stał  się  tak  jasny,  że  już  nie  widzieliśmy  Tashiego,  który  był  po  drugiej  stronie  sali.  Był  to  obraz  Ziemi 

widzianej z kosmosu. 

Scena  zmieniała  się  w  krótkich  migawkach  -  zobaczyliśmy  jakieś  miasto,  gdzieś  w  Europie,  potem 

wielkie centrum miejskie w Stanach, a w końcu podobne w Azji. W każdej scenie wyraźnie widać było ludzi 

idących po zatłoczonych ulicach, a nawet kilka wnętrz biur i innych miejsc pracy. Kiedy sceny pokazywały 

kolejne  miasta  w  różnych  zakątkach  Ziemi,  widoczne  było,  że  rozmawiający  ze  sobą  czy  pracujący  ludzie 

powoli podnoszą poziom swojej energii. 

Oglądaliśmy i słyszeliśmy sytuacje, w których ludzie idąc za swoimi intuicjami, zmieniali wykonywane 

zawody, a w rezultacie stawali się silniejsi, tworzyli nowe, efektywniejsze technologie i sprawniejsze usługi. 

Obserwowaliśmy też sceny z ludźmi, którzy wciąż żyją w strachu, opierają się zmianom i starają się zdobyć 

oraz zachować kontrolę. 

Potem  ukazała  się  sala  konferencyjna  jakiegoś  instytutu  badawczego.  Grupa  kobiet  i  mężczyzn 

prowadziła  zajadłą  dyskusję.  W  miarę,  jak  to  oglądaliśmy,  zaczynało  być  jasne,  o  co  chodzi.  Większość  z 

tych  ludzi  była  za  połączeniem  się  wielkich  koncernów  komputerowych  i  komunikacyjnych  oraz 

międzynarodowej  grupy  służb  specjalnych.  Przedstawiciele  tych  służb  tłumaczyli,  że  walka  z  terroryzmem 

wymaga  dostępu  do  każdego  połączenia  telefonicznego,  włączając  w  to  komunikację  internetową,  a  w 

każdym komputerze powinny zostać zamontowane tajne urządzenia identyfikacyjne tak, aby można było do 

nich wejść i monitorować osobiste pliki. 

Ale  to  jeszcze  nie  było  wszystko.  Chcieli  zwiększenia  systemów  kontroli.  Kilkoro  z  tych  ludzi 

zastanawiało się nawet, że jeśli problem wirusów komputerowych się nasili, to trzeba będzie objąć kontrolą 

cały Internet, włączając wszystkie połączone z nim usługi i gospodarkę. Dostęp powinien być monitorowany 

dzięki specjalnym numerom identyfikacyjnym, które byłyby konieczne przy wszelkich transakcjach i handlu 

elektronicznym. 

Ktoś rzucił pomysł, że taki nowy system identyfikacyjny mógłby być bezpieczny, jeśli opierałby się na 

skanerach źrenicy oka albo linii papilarnych, a może nawet na jakimś urządzeniu odczytującym wprost fale 

mózgowe.  Dwie  inne  osoby,  kobieta  i  mężczyzna,  zaczęli  z  zapałem  agitować  przeciwko  takim  systemom. 

Jedno z nich przytoczyło nawet księgę Apokalipsy i wspomniany w niej znak bestii. Kiedy tak słuchaliśmy i 

background image

 

132

oglądaliśmy  to  wszystko,  zauważyłem,  że  widzę  też  to,  co  jest  za  oknem  owej  sali  konferencyjnej.  Jakiś 

samochód przejeżdżał ulicą. W dali widziałem kaktusy i ciągnącą się po horyzont pustynię. 

Spojrzałem na Wiła. 

-

 

Ta  dyskusja  odbywa  się  dokładnie  w  tej  chwili  gdzieś  na  Ziemi  -  powiedział.  -  Wygląda  mi  to  na 

południowo-zachodnie Stany. 

Tuż za stołem, przy którym siedziała dyskutująca grupa, dostrzegłem coś jeszcze. Przestrzeń stawała się 

jakby większa... nie - stawała się jaśniejsza. 

-

 

Dakini! - powiedziałem do Wiła. 

Obserwowaliśmy, jak rozmowa zaczyna się zmieniać. Tych dwoje, którzy wytaczali argumenty przeciw 

nowym  systemom  kontroli,  skupiało  teraz  większą  uwagę  całej  grupy.  Ich  przeciwnicy  zaczęli  się 

zastanawiać. 

Nagle przerwała nam nagła wibracja, która zatrzęsła ścianami i podłogą świątyni. Pobiegliśmy z Wiłem 

w kierunku drugich drzwi, po przeciwnej stronie sali. W tumanach kurzu i pyłu z trudem widać było drogę. 

Za sobą słyszeliśmy odgłos walących się ścian, spadających kamieni. Kiedy byliśmy jakieś trzydzieści stóp 

od drzwi, te otwarły się i przeszła przez nie postać, której jednak nie widzieliśmy wyraźnie. 

-

 

To pewnie był Tashi - powiedział Wil, podbiegając do drzwi. 

Ledwo  zdążyliśmy  przez  nie  wybiec,  kiedy  kolejny  potężny  wstrząs  wypełnił  powietrze.  To  stary 

zrujnowany  klasztor,  przez  który  tu  przyszliśmy,  zapadał  się,  tworząc  lawinę  pyłu  i  kamieni.  A  ponad  tym 

wszystkim słychać było warkot helikopterów. 

-

 

Pułkownik  chyba  znów  nas  ściga  -  powiedziałem.  -  Tym  razem  mam  w  myślach  tylko  pozytywne 

obrazy, więc jak on to robi? 

Wil  spojrzał  na  mnie  zdziwiony,  a  ja  przypomniałem  sobie,  że  przecież  sam  Chang  mówił  mi,  iż 

dysponuje taką techniką, przed którą nigdy nie ucieknę. Zeskanował mój mózg. 

Szybko  opowiedziałem  o  tym  Wilowi  i  zakończyłem  propozycją:  -  Może  powinienem  iść  w  innym 

kierunku, odciągnąć żołnierzy od świątyń. 

-

 

Nie  -  powiedział  Wil.  -  Ty  musisz  być  tutaj.  Będziesz  potrzebny.  Musimy  tylko  trzymać  się  przed 

wojskiem i odnaleźć Tashiego. 

Biegliśmy kamienną dróżką, minęliśmy kilka kolejnych świątyń, w pewnym momencie mój wzrok zatrzymał 

się na drzwiach po lewej stronie. Wil odwrócił się i to zauważył. 

- Dlaczego tak patrzysz na te drzwi? - spytał. 

- Sam nie wiem - odparłem. - Zwróciły moją uwagę. Rzucił mi wymowne spojrzenie. 

- No  dobra,  dobra  -  powiedziałem.  -  Lepiej  to  sprawdźmy.  Wbiegliśmy  do  środka.  Była  tu  kolejna 

okrągła sala, tym razem jeszcze większa, mogła mieć nawet sto stóp średnicy. I znów ponad pustym okręgiem 

pośrodku unosiło się okno przestrzenne. Natychmiast zobaczyłem Tashiego, siedział po prawej stronie o kilka 

jardów dalej. Skinąłem na Wiła. 

background image

 

133

- Widzę go - powiedział i ruszył w niemal całkowitej ciemności w kierunku chłopca. 

Tashi  odwrócił  się  i  zobaczył  nas.  Uśmiechnął  się  z  ulgą  i  ponownie  skupił  się  na  oglądaniu  sceny 

widocznej  przez  okno.  Tym  razem  widać  było  typowy  pokój  nastolatka:  plakaty,  piłki,  różne  gry, 

porozrzucane ubrania. W kącie nie pościelone łóżko. na stole nie dojedzona pizza na zamówienie, wciąż w 

pudełku. Po drugiej stronie stołu około piętnastoletni chłopak pracował nad czymś, nad jakimś aparatem, z 

którego wystawały przewody. Miał na sobie tylko szorty, był bez koszuli. Twarz miał zagniewaną i zaciętą. 

Teraz  scena  w  oknie  przestrzennym  ukazała  inny  pokój,  gdzie  inny  nastolatek,  ubrany  w  bawełnianą 

bluzę i dżinsy, siedział na łóżku i patrzył na telefon. Wstał i kilka razy przeszedł po pokoju, a potem znów 

usiadł. Miałem wrażenie, że walczy z podjęciem jakiejś decyzji. W końcu chwycił słuchawkę i wybrał numer. 

W  tym  momencie  okno  poszerzyło  się  tak,  że  mogliśmy  widzieć  obie  sceny  naraz.  Ten  pierwszy 

chłopak, bez koszuli, odebrał telefon. Rozmawiali. Ten w bluzie o coś błagał, przekonywał, a ten pierwszy 

robił  się  coraz  bardziej  zły.  W  końcu  ten  bez  koszuli  rzucił  słuchawką,  wrócił  do  stołu  i  znów  zaczął 

majstrować przy swoim urządzeniu. Ten w bluzie narzucił płaszcz i pospiesznie wybiegł z pokoju. Po kilku 

minutach chłopak przy stole usłyszał pukanie do drzwi, podszedł do nich i otworzył. Za drzwiami stał ten, z 

którym  rozmawiał  przez  telefon.  Gospodarz  chciał  przed  nim  zatrzasnąć  drzwi,  ale  tamten  zdołał  wejść  do 

ś

rodka.  Cały  czas  mówił  coś  do  niego,  jakby  prosił,  i  pokazywał  na  urządzenie  na  stole.  Drugi  chłopak 

odepclmął  go  od  stołu,  wyciągnął  z  szuflady  broń  i  wymierzył  w  gościa.  Ten  cofhął  się  o  krok,  ale  nie 

przestał  prosić.  Ten  z  bronią  wybucłmął  gniewem,  mocno  pchnął  kolegę  na  ścianę  i  przyłożył  mu  lufę 

pistoletu do skroni. 

W tym momencie w przestrzeni za nimi oboma zauważyłem wyraźną zmianę. Zaczynało się tam robić 

coraz  jaśniej.  Spojrzałem  na  Tashiego,  nasze  oczy  przez  moment  się  spotkały,  potem  obaj  wróciliśmy  do 

sceny. Obaj wiedzieliśmy, że znów jesteśmy świadkami działania dakini. 

Teraz  jeden  z  chłopców  wciąż  o  coś  błagał,  a  ten  drugi  trzymał  go  przypartego  do  ściany.  Chłopak  z 

bronią zaczął się powoli rozluźniać. W końcu rzucił pistolet, puścił kolegę i opadł ciężko na brzeg łóżka. Ten 

drugi usiadł na krześle naprzeciw niego. 

Teraz  mogliśmy  już  słyszeć  szczegóły  rozmowy.  Stało  się  jasne,  że  chłopiec,  który  miał  broń,  bardzo 

chciał  być  zaakceptowany  przez  rówieśników  w  szkole,  a  nie  był.  Wielu  uczniów  chodziło  na  zajęcia 

pozalekcyjne,  należało  do  drużyn  sportowych,  rozwijało  swoje  zdolności,  ale  on  nie  miał  dość  pewności 

siebie, żeby dotrzymać im kroku. Żartowali sobie z niego, nazywali go nieudacznikiem, a on naprawdę czuł, 

ż

e jest nikim... Ta sytuacja przepełniła go złością i fałszywym poczuciem siły. I zdecydował, że się zemści. 

To urządzenie, nad którym pracował, to była bomba. 

I znów, podobnie jak przedtem, podskoczyliśmy, cała budowla się zatrzęsła. Rzuciliśmy się do drzwi i 

ledwo przez nie przebiegliśmy, połowa świątyni zawaliła się tuż za naszymi plecami. 

Tashi dał znak, żeby biec za nim. Zatrzymaliśmy się dopiero po kilkuset jardach przyjakiejś ścianie. 

- Czy widzieliście ludzi w świątyni? - spytał Tashi. 

background image

 

134

- Tych, którzy wysyłali chłopcom energię modlitwy? Obaj z Wiłem zaprzeczyliśmy. 

- Były ich tam setki - powiedział Tashi. - Pracowali nad problemem gniewu młodzieży. 

- Co dokładnie robili? - spytałem. 

Tashi przysunął się bliżej. - Rozszerzali swoją energię, wizualizowali, że chłopcy, których widzieliście, 

wznoszą się na poziom wyższych wibracji, by móc pokonać strach i złość i znaleźć swoje wyższe intuicje do 

rozwiązania  sytuacji.  To  energia  ze  świątyni  pomogła  jednemu  z  tych  chłopców  znaleźć  najlepsze, 

najbardziej  przekonujące  słowa.  W  przypadku  tego  drugiego  dodatkowa  energia  modlitwy podniosła go do 

poziomu  tożsamości  ponad  i  poza  owo  społeczne,ja"  odrzucone  przez  kolegów.  Przestał  czuć,  że  aby  być 

kimś, potrzebuje ich akceptacji. To złagodziło jego gniew. 

- I to samo robiono w tej pierwszej świątyni? - zapytałem. 

- Pomagano przeciwstawić się tym, którzy chcieli wszystko kontrolować? 

Wil spojrzał na mnie. - Ludzie w świątyniach wysyłają pole modlitwy skierowane na pomoc wszystkim: 

w  tym  wypadku  zmniejszało  ono  poziom  lęku  tych,  którzy  naciskali  na  zwiększenie  systemów  kontroli  i 

pomogło tym, którzy się temu opierali, by znaleźli odwagę sprzeciwienia się nawet tak ogromnej organizacji. 

Tashi potakiwał. - Powinniśmy byli to zobaczyć, bo to są niektóre z kluczowych sytuacji, które trzeba 

wygrać, jeśli duchowa ewolucja ma się dalej toczyć, jeśli mamy przejść przez ten krytyczny punkt w historii. 

- A co z dakini? - spytałem. - Co one robiły? 

- Także pomagały podnosić poziom energii - powiedział Tashi. 

- No tak - nalegałem - ale wciąż nie wiemy, co sprawia, że spieszą z pomocą. Ci w świątyniach robili 

coś innego, czego też jeszcze nie znamy. 

W tym momencie kolejny hałas wypełnił powietrze i zawaliła się druga połowa świątyni. Tashi aż 

mimowolnie podskoczył i natychmiast ruszył z miejsca. 

-

 

Chodźmy - powiedział. - Musimy znaleźć moją babcię. 

Tajemnica Shambhali 

 

Przez wiele godzin chodziliśmy po świątyniach, szukając babci Tashiego i wciąż starając się wyprzedzać 

chińskie wojska. Obserwowaliśmy pracę w świątyniach. W każdej z nich przyglądano się jakimś krytycznym 

sytuacjom w kulturach zewnętrznych. 

Jedna ze świątyń skupiała się na innych problemach związanych z młodzieżą - z gwałtownym wzrostem 

przemocy  spowodowanej  filmami  i  brutalnymi  grami  wideo,  które  tworzą  złudzenie,  że  w  gniewie  można 

popełniać  akty  przemocy,  a  potem  je  po  prostu  wymazywać  bez  żadnych  konsekwencji.  Ta  fałszywa 

rzeczywistość leżała u źródeł używania broni w szkołach. 

Widzieliśmy,  jak  każdemu  z  twórców  takich  gier  wysyłano  energię,  która  pozwalała  im  spojrzeć  na 

wszystko z wyższej perspektywy, tak że mogli przemyśleć, jaki wpływ ich gry mają na dzieci. W tym samym 

background image

 

135

czasie podnoszono też poziom energii rodziców, by mogli dostrzec, co robią ich dzieci i znaleźć więcej czasu, 

by stworzyć im inną rzeczywistość. 

W  innej  świątyni  skupiano  się  nad  trwającą  aktualnie  dyskusją  w  medycynie  nad  podejściem 

prewencyjnym, alternatywnym 

-  podejściem, które okazało się skuteczne w walce z wieloma chorobami i w przedłużaniu życia. Jednak 

„strażnicy  medycyny",  czyli  rozmaite  organizacje  w  różnych  krajach,  szefowie  instytutów  badawczych  i 

klinik, agencje rządowe przyznające ogromne finansowe dotacje, a także koncerny farmaceutyczne 

-  wszyscy  oni  wciąż  opierali  się  na  osiemnastowiecznym  założeniu,  że  należy  leczyć  symptomy 

choroby, niewiele uwagi poświęcając jej zapobieganiu. Atakowali więc przeróżne mikroby, uszkodzone geny 

i komórki nowotworowe - a i tak większość twierdziła, że te problemy są nieodwracalnym skutkiem procesu 

starzenia.  Zgodnie  z  tą  tezą  ogromna  większość  dotacji  trafiała  do  wielkich  instytucji  badawczych,  które 

szukały „magicznych kul": leków, które można opatentować i sprzedawać, a które zabijają mikroby, niszczą 

złośliwe  komórki  albo  prze-programowujągeny.  Prawie  w  ogóle nie kierowano pieniędzy na badania, które 

odkryłyby, jak wzmocnić system odpornościowy i zapobiec takim chorobom. 

W jednej ze scen obserwowaliśmy ogromną konferencję, na której byli przedstawiciele wielu dziedzin 

medycyny. Niektórzy naukowcy dowodzili, że jeśli kiedykolwiek mamy rozwiązać zagadkę ludzkich chorób, 

włączając  w  to  problemy  z  krążeniem,  nowotwory  czy  przewlekłe  choroby,  takie  jak  artretyzm  lub 

stwardnienie  rozsiane,  to  cała  medycyna  musi  zmienić  swoje  podejście.  Ci  naukowcy  tłumaczyli  -  tak  jak 

Hanh  tłumaczył  to  mnie  i  Yinowi  -  że  prawdziwą  przyczyną  wszelkich  chorób  jest  zanieczyszczanie 

naturalnego  środowiska  ludzkiego  organizmu  przez  pokarm  i  inne  toksyny,  które  zmieniają  ciało  ze 

zdrowego, pełnego energii, zasadowego stanu młodości w ociężały, pozbawiony energii stan kwasowy, co z 

kolei tworzy środowisko, w którym doskonale rozwijają się mikroby i zaczynają proces dekompozycji. Każde 

schorzenie  -  mówili  -  jest  skutkiem  tego  powolnego  rozkładu  naszych  komórek  przez  mikroby,  ale  one nie 

atakują nas bez przyczyny. To pokarmy, które spożywamy, sprzyjają takiej sytuacji. 

Inni  uczestnicy  konferencji  z  trudem  przyjmowali  takie  tezy.  Uważali,  że  to  coś  bardziej  poważnego 

musi być przyczyną choroby. Bo jakże ludzkie dolegliwości mogłyby mieć taki prosty powód? Byli związani 

z  „przemysłem  ochrony  zdrowia",  gdzie  miliony  ludzi  wydaje  miliardy  dolarów  na  kosztowne  lekarstwa  i 

skomplikowane operacje. Wysokiej rangi urzędnicy obecni w sali obrad musieli mieć pewność, że te wydatki 

są  konieczne.  Niektórzy  nawet  bardzo  mocno  popierali  propozycję,  która  w  wielu  krajach  była  już  bliska 

akceptacji, by w ciele każdego człowieka zainstalować czip elektroniczny, na którym zapisywano by wszelkie 

informacje  o  stanie  zdrowia.  Chodziło  o  ten  sam  patent  kontroli  i  identyfikacji,  którego  pragnęły  również 

służby specjalne. Byli oddani temu programowi. Od jego powodzenia zależały ich pozycje i kariery. W grę 

wchodziło ich własne życie. A poza tym osobiście uwielbiali to, co jedzą. Jak mogliby zalecać, żeby ludzie 

zmieniali  dietę  w  taki  sposób,  jakiego  sami  nie  mogli  sobie  wyobrazić?  Nie,  nie,  nie  mogą  tego 

zaakceptować. 

background image

 

136

Mimo to lekarze i naukowcy optujący za nowym podejściem wciąż dowodzili swoich racji. Wiedzieli, że 

ogólny klimat sprzyja zmianie poglądów. Zobaczcie, jak zniszczono lasy zwrotnikowe po to, by wypasać tam 

bydło  na  mięso  dla  zachodnich  krajów  -  mówili  -  dopiero  teraz  ludzie  uświadamiają  sobie,  co  zrobili. 

Wykorzystywali także fakt, że pokolenie wyżu demograficznego osiągało właśnie wiek, w którym zaczynają 

atakować  choroby,  a  widzieli  już,  jak  medycyna  zawiodła  ich  rodziców.  Szukali  nowych  rozwiązań. 

Widzieliśmy,  jak  konflikt  w  sali  konferencyjnej  powoli  słabnie.  Ci,  którzy  namawiali  do  podejścia 

alternatywnego, zdobywali słuchaczy. 

W  innej  świątyni  byliśmy  świadkami  podobnej  debaty,  ale  wśród  prawników.  Grupa  adwokatów 

ponaglała,  by  przedstawiciele  ich  zawodu  zaczęli  wymagać  od  siebie przestrzegania etyki. Przez lata wielu 

uczciwych prawników przyglądało się z boku, jak ich koledzy prokurowali sprawy, namawiali świadków do 

ukrywania  prawdy,  manipulowali  dowodami  i  omoty-wali  przysięgłych.  Teraz  powstał  ruch  na  rzecz 

podwyższenia  zawodowych  standardów.  Niektórzy  prawnicy  dowodzili,  iż  trzeba  zrozumieć  szerszą  wizję 

tego, co robią, że trzeba zrozumieć prawdziwą rolę prawników: zmniejszanie konfliktów, a nie wywoływanie 

ich. 

W  podobny  sposób  w  innych  świątyniach  rozpatrywano  korupcję  polityczną  w  różnych  krajach. 

Widzieliśmy sceny, w których urzędnicy państwowi w Waszyngtonie debatowali za zamkniętymi drzwiami 

nad  tym,  czy  popierać  reformę  finansowania  kampanii  wyborczych.  Dyskutowano,  czy  partie  polityczne 

powinny  mieć  możliwość  otrzymywania  nieograniczonych  darowizn  od  różnych  grup  interesów,  a  potem 

wykorzystywania tych pieniędzy na produkcję politycznych reklam telewizyjnych, które wypaczają prawdę. 

Taka  finansowa  zależność  od  wielkich  korporacji  oczywiście  zobowiązuje  polityków  danej  partii  do 

późniejszych „przysług". I o tym wiedzą wszyscy. Politycy nie zgadzali się z argumentami reformatorów, iż 

demokracja  nigdy  nie  osiągnie  swego  ideahi,  jeśli  będzie  się  opierała  na  zmanipulowanych  telewizyjnych 

reklamach  wyborczych,  a  nie  na  publicznych  debatach,  podczas  których  obywatele  sami  mogą  osądzać 

prawdomówność, szczerość oraz sprawność kandydata i kierując się intuicją, oddać na niego głos. 

W miarę jak przechodziliśmy do kolejnych świątyń, stało się dla mnie jasne, że każda z nich skupia się 

na jakiejś dziedzinie życia. Widzieliśmy, jak wielu światowych przywódców pełnych lęku, w tym także ci z 

chińskiego  rządu,  otrzymują  ze  świątyń  pomoc,  by  móc  przyłączyć  się  do  globalnej  społeczności, 

wprowadzić zmiany socjalne i gospodarcze. W każdym przypadku obszar za plecami obserwowanych przez 

nas ludzi zaczynał w pewnej chwili jaśnieć, a ci najbardziej zalęknieni, którzy działali tak, by manipulacją i 

kontrolą zapewnić sobie zyski czy władzę, zaczynali być bardziej otwarci na dyskusję. 

Kiedy  tak  przemierzaliśmy  labirynt  świątyń  w  poszukiwaniu  babci  Tashiego,  cały  czas  powracały  do 

mnie te same pytania. Co tu się tak naprawdę dzieje? Jaki jest z związek pomiędzy dakini, czy też aniołami, a 

działaniem Rozwinięć pól modlitwy? Co wiedzą ci w świątyniach, czego my nie wiemy? 

 

background image

 

137

W  pewnym  momencie  staliśmy  w  takim  punkcie,  że  przed  nami  świątynie  ciągnęły  się  całymi 

kilometrami,  jak  okiem  sięgnąć.  Ścieżki  rozchodziły  się  w  każdą  stronę,  a  w  tle  wciąż  słychać  było 

helikoptery. Kiedy tam staliśmy, kolejna świątynia, jakieś pięćset stóp za nami, legła w gruzach. 

- Co się dzieje z ludźmi w świątyniach, kiedy one się zawalają? - spytałem Tashiego. 

Patrzył na tuman pyłu unoszący się ponad ruiną. - Nie martw się, nic im nie jest. Potrafią się przenosić w 

inne miejsca i są niewidoczni. Problem jest w tym, że ich praca wysyłania energii zostaje przerwana. 

Spojrzał na nas obu. - Jeśli oni nie będą mogli pomagać, to kto to zrobi? 

Wil podszedł do Tashiego. - Musimy się zdecydować, w którą stronę idziemy. Nie mamy wiele czasu. 

-

 

Moja babcia gdzieś tu jest - odparł spokojnie Tashi. - Ojciec mi mówił, że jest w jednej z centralnych 

ś

wiątyń. 

Spojrzałem na ogrom kamiennych budowli. - Ale tu nie ma fizycznego środka, centrum, przynajmniej ja 

nie widzę. 

- Ojciec  nie  to  miał  na  myśli  -  powiedział  Tashi.  -  Chodziło mu o to, że babcia jest w świątyni, która 

skupia  się  na  centralnych,  kluczowych  zagadnieniach  ludzkiej  ewolucji.  -  Mówiąc  to,  Tashi  ogarniał 

wzrokiem bezmiar świątyń. 

- Ty widzisz tutejszych ludzi lepiej od nas - powiedziałem. - Czy nie możesz kogoś zapytać, gdzie mamy 

iść? 

- Próbowałem  już  z  nimi  rozmawiać,  ale  moja  energia  jest  zbyt  słaba.  Może  gdybym  mógł  tu  pobyć 

trochę dłużej... 

Tashi nie zdążył dokończyć zdania, bo właśnie runęła kolejna świątynia, tym razem o wiele bliżej. 

- Musimy wyprzedzać energię wojska - przypomniał Wil. 

- Zaczekaj chwilkę - powiedział Tashi - chyba coś widzę. 

Wciąż patrzył na labirynt świątyń. Ja też je obserwowałem, ale niczego nowego nie dostrzegłem. Kiedy 

spojrzałem na Wiła, tylko wzruszył ramionami. 

-

 

Gdzie? - spytałem Tashiego. 

Ale on już ruszył ścieżką odchodzącą w prawo, kiwnął tylko na nas, byśmy szli za nim. 

 

Szliśmy  szybkim  krokiem  przez  dwadzieścia  minut  i  zatrzymaliśmy  się  przed  świątynią,  której 

architektura  przypominała  pozostałe,  tyle  że  ta  była  znacznie  większa,  a  ciemnobrązowe  kamienie  miały 

lekko błękitny odblask. 

Tashi stał bez ruchu i wpatrywał się w wielkie, masywne drzwi. 

-

 

Tashi, o co chodzi? - spytał Wil. 

Daleko za nami znów usłyszeliśmy liuk i runęła kolejna świątynia. 

Tashi  odwrócił  się  do  mnie.  -  Ta  świątynia  w  twoim  śnie,  ta,  w  której  kogoś  spotykasz...  Czy  nie 

mówiłeś, że była niebieska? 

background image

 

138

Spojrzałem ponownie na budowlę. - Tak. Taka właśnie była! 

Wil podszedł do drzwi i popatrzył na nas pytająco. Tashi skinął głową i Wil pchnął ogromne skrzydło 

drzwi. Świątynia była pełna ludzi. Oczywiście, tak jak wcześniej, widziałem zaledwie nikłe zarysy postaci. 

Jednak  tym  razem  wszyscy  byli  w  ruchu,  otaczali  nas,  i  poczułem  się  skąpany  w  uczuciu  czystej  radości. 

Teraz miałem wrażenie, że zgromadzeni zwracają się ku środkowi świątyni. Ja też skierowałem tam wzrok. 

Zobaczyłem,  jak  przedtem,  otwierające  się  okno  przestrzenne.  Zaczęliśmy  oglądać  różne  sceny  ze 

ś

rodkowego  wschodu  Stanów,  potem  z  Watykanu  i  z  Azji.  Wszystkie  ukazywały  rozwijający  się  dialog 

pomiędzy  największymi  religiami.  Oglądaliśmy  sytuacje,  które  pokazywały,  jak  rośnie  tolerancja.  W 

chrześcijaństwie,  zarówno  w  tradycji  katolickiej,  jak  i  protestanckiej  zaczynano  rozumieć,  że  prawdziwe 

jądro doświadczenia religijnego i w chrześcijaństwie, i w religiach Wschodu, w judaizmie i w islamie, polega 

dokładnie na tym samym. Tyle tylko, że każda religia podkreśla inny aspekt mistycznego kontaktu z Bogiem. 

Religie  Wschodu  koncentrują  się  na  świadomości,  na  doświadczeniu  światła,  poczuciu  jedności  ze 

wszechświatem,  uwolnieniu  się  od  pożądań  ego  i  na  szczególnym  „oderwaniu".  Islam  akcentuje  uczucie 

jedności, które pochodzi ze wspólnego doświadczania religii i z mocy, jaką daje zbiorowe działanie. Judaizm 

podkreśla wagę tradycji opartej na szczególnym związku z Bogiem, który bierze się z doświadczenia bycia 

wybranym, i to, że każda żywa istota jest odpowiedzialna za postęp w ewolucji ludzkiej duchowości. 

Chrześcijaństwo kładzie nacisk na ideę, że duch manifestuje się w istotach ludzkich nie tylko jako stan 

podwyższonej świadomości bycia częścią Boga, lecz także jako wyższe,Ja" 

-  jakbyśmy  się  stawali  rozszerzoną  wersją  tego,  kim  jesteśmy,  bardziej  pełni,  zdolni,  wiedzeni 

wewnętrzną mądrością, która prowadzi nas do działania, tak jakby poprzez nasze oczy patrzyła ludzka osoba 

Boga - Chrystus. 

W scenie przed sobą widzieliśmy skutki tej nowej tolerancji i jedności. Coraz więcej wagi przykładano 

do samego doświadczenia połączenia z Bogiem, a nie do różnic w ideach. Widoczna była rosnąca wola, by 

rozwikłać konflikty etniczne i religijne, osiągnąć lepsze porozumienie pomiędzy przywódcami religijnymi i 

nowe zrozumienie tego, jak wielką moc może mieć modlitwa, jeśli wszystkie religie połączą swoje pola. 

Patrząc na to, zrozumiałem w pełni, co lama Rigden i Ani mówili o połączeniu się religii, że będzie to 

znak, iż tajemnice Shambhali stają się znane. W tym momencie scena w oknie przestrzennym uległa zmianie. 

Widać  było  teraz  grupę  ludzi,  którzy  rozmawiali  i  radośnie  świętowali  narodziny  dziecka.  Wszyscy  się 

uśmiechali i podawali sobie noworodka z rąk do rąk. Ludzie ci bardzo się od siebie różnili, jakby każdy był 

innej  narodowości.  Miałem  wrażenie,  że  mają  także  różne  pochodzenie  religijne.  Kiedy  przyjrzałem  się 

uważniej,  rozpoznałem  rodziców dziecka. Wydali mi się znajomi. Wiedziałem, że to nie mogą być oni, ale 

twarze tej pary bardzo przypominały Pemę i jej męża. Wytężałem wzrok, bo miałem uczucie, że to, co w tej 

chwili widzimy, ma ogromną wagę. O co chodziło? 

background image

 

139

Scena  znów  się  zmieniła.  Teraz  widać  było  typowy  tropikalny  rejon  południowo-wschodniej  Azji,  a 

może były to Chiny. Tak jak przedtem widok przeszedł do sceny w domu, gdzie kilka osób, różniących się 

wyglądem, po kolei brało na ręce nowo narodzone dziecko i gratulowało rodzicom. 

-

 

Nie  rozumiesz,  co  teraz  widzimy?  -  spytał  Tashi.  -  To  tam  właśnie  wędrują  zaginione  poczęcia. 

Przechodzą do różnych rodzin na całym świecie. To musi być proces channelingu. W jakiś sposób te dzieci 

najpierw zdobywają wyższą genetycznie energię Shambhali, a potem przechodzą dalej. 

Wił stał zamyślony, po chwili odwrócił się do nas. 

- To jest ta przemiana, transformacja - powiedział. - To o tym mówiły legendy. Shambhala nie przenosi 

się do jakiegoś jednego miejsca; jej energia przemieszcza się do wielu różnych miejsc na całym globie. 

- Co? - zapytałem. 

Tashi  spojrzał  na  mnie  z  uśmiechem.  -  Znasz  legendę,  która  mówi,  że  pewnego  dnia  wojownicy 

Shambhali przybędą ze wschodu i zwyciężą moce zła, i stworzą idealne społeczeństwo? To nie dzieje się za 

pomocą  mieczy  i  koni.  To  się  dzieje  dzięki  naszym  rozwiniętym  polom  energii,  w  ten  sposób  wiedza 

Shambhali dociera do świata. I jeśli wszyscy ludzie wszystkich religii, którzy mocno wierzą w połączenie z 

boskim źródłem, będą unikać negatywnej modlitwy i pracować razem, to możemy użyć rozwinięć modlitwy, 

by przejąć rolę, jaką teraz odgrywa Sham-bhala. 

-

 

Ależ my nie znamy wszystkiego, co oni tu robią - powiedziałem. - Nie znamy reszty tajemnicy! W 

chwili, kiedy to powiedziałem, scena w oknie przestrzennym znów się zmieniła. Teraz 

widzieliśmy  ogrom  ośnieżonych  gór  i  grupę  chińskich  helikopterów  lecących  w  naszą  stronę.  Kiedy 

helikoptery  się  zbliżały,  kolejne  świątynie  waliły  się  w  gruzy,  i najpierw przybierały postać starych ruin, a 

potem całkowicie zmieniały się w pył. Scena pokazywała teraz na zewnątrz budowlę, w której byliśmy, po 

chwili przeniosła się do środka. Zobaczyliśmy samych siebie stojących w świątyni, a wokół nas były już nie 

mgliste  zarysy  postaci,  ale  wyraźne  obrazy  ludzi.  Wielu  z  nich  miało  na  sobie  bogate,  uroczyste  szaty 

tybetańskich  mnichów,  ale  wielu było ubranych inaczej. Niektórzy nosili szaty różnych wschodnich religii, 

inni  byli  w  tradycyjnych  strojach  hasydzkich  żydów,  a  jeszcze  inni  byli  w  sutannach  i  mieli  krzyże 

chrześcijaństwa.  Również  wielu  było  ubranych  jak  muzułmańscy  mułłowie.  Co  ciekawe,  jedna  z  kobiet 

przypominała mi moją sąsiadkę z doliny, gdzie mieszkam. Zatrzymałem na niej dłużej wzrok. Nagle w moich 

myślach pojawił się obraz domu. Był bardzo wyraźny: góry widziane z frontowego okna domu, a potem ten 

sam widok od strony strumienia. Pomyślałem o smaku jego wody. Wyobraziłem sobie, że pochylam się nad 

strumieniem i piję. 

Znów  usłyszeliśmy  warkot  helikopterów,  bardzo  blisko,  i  dźwięk  rozpadania  się  innej  świątyni.  Tasłii 

odwrócił  się  do  nas  i  podszedł  na  prawo.  W  przestrzennym  oknie  mogliśmy  obserwować,  co  robi.  Stał 

naprzeciw jednej z tybetańskich mniszek. 

- Kto to jest? - spytałem Wiła. 

- To pewnie jego babcia - powiedział. 

background image

 

140

Najwyraźniej  rozmawiali  ze  sobą,  ale  nie  słyszałem  słów.  W  końcu  uściskali  się  i  Tashi  pospiesznie 

wrócił do nas. 

Wciąż obserwowałem go w „oknie", ale kiedy znalazł się z nami, scena zniknęła. Okno wciąż tam było, 

ale obraz stał się zamazany, jak w telewizorze nastawionym na nie istniejący kanał. 

Tashi promieniał. - Nie rozumiesz? - spytał. - To jest właśnie świątynia, w której obserwowano ciebie i 

Wiła przez cały czas, kiedy próbowaliście odnaleźć Shambhalę. To ci ludzie używali swoich pól modlitwy, 

by wam pomóc. Bez nich nikogo z nas by tu nie było. 

Rozejrzałem się i stwierdziłem, że nie mogę już dostrzec nawet zarysów postaci. 

-

 

Gdzie oni poszli!? - wrzasnąłem. 

-

 

Musieli odejść - powiedział Tashi, który teraz wpatrywał się w puste okno unoszące się nad środkiem 

sali. - Teraz nasza kolej. 

W tym momencie potężny huk zatrząsł świątynią i kilka kamieni potoczyło się ze ścian na zewnątrz. 

-

 

To żołnierze - stwierdził Tashi. - Są już tutaj. Spoglądał w 

stronę, skąd dochodził warkot helikopterów. 

Nagle  okno  przestrzenne  rozjaśniło  się  i  widzieliśmy  w  nim  teraz,  jak  Chińczycy  wysiadają  z 

helikopterów  przed  świątynią.  Na  przodzie  szedł  pułkownik  Chang  i  wydawał  polecenia.  Wyraźnie  widać 

było jego twarz. 

-

 

Musimy podnieść jego energię za pomocą naszych pól - powiedział Wil. 

Tashi skinął głową i szybko przeprowadził nas przez kolejne Rozwinięcia. Wizualizowaliśmy, że nasza 

energia  wypełnia  nas,  potem  wypływa  na  zewnątrz  i  dosięga  pól  chińskich  żołnierzy,  zwłaszcza  Changa, 

podnosząc ich na poziom wyższej świadomości i intuicji. Obserwowałem w ołcnie twarz Changa. Zatrzymał 

się i spojrzał w górę, jakby czuł energię. Szukałem na jego twarzy wyrazu wyższego,ja" i dostrzegłem lekką 

zmianę w jego oczach, a może nawet i półuśmiech. Rozglądał się po swoich oddziałach. 

-

 

Skupcie się na jego twarzy - powiedziałem. - Na jego twarzy. 

Kiedy to zrobiliśmy, znów się zatrzymał. Jeden z żołnierzy, najwyraźniej zastępca, podszedł do niego i 

zaczął  o  coś  pytać.  Przez  chwilę  Chang  ignorował  młodszego  oficera,  ale  powoli  podwładnemu  udało  się 

pozyskać  jego  uwagę.  Wskazywał  teraz na świątynię, w której byliśmy. Na twarz Changa powrócił zacięty 

wyraz. Kazał żołnierzom iść za sobą, a sam ruszył w naszym kierunku. 

-

 

Nie działa - powiedziałem. 

Wil spojrzał na mnie. - Nie ma tu dakini. 

- Musimy już iść! - krzyknął Tashi. 

- Ale jak? Gdzie? - spytał Wil. 

Tashi  odwrócił  się  do  nas.  -  Musimy  przejść  przez  okno  przestrzenne.  Babcia  powiedziała,  że  tak 

możemy  się  przedostać  do  zewnętrznych  kultur.  Uda  nam  się  tylko  wtedy,  jeśli  otrzymamy  pomoc  z  tego 

miejsca, gdzie idziemy, gdy tam, po drugiej stronie, podniesie się poziom energii. 

background image

 

141

- Co miała na myśli, mówiąc „pomoc"? - spytałem. - Kto ma pomóc? 

Tashi potrząsnął głową. - Nie wiem. 

- No cóż, musimy spróbować - krzyknął Wil. - Teraz! Tashi 

wyglądał na zdezorientowanego. 

- W jaki sposób przechodziliście przez te okna u siebie, w pierścieniach? - zapytałem. 

- Tam mieliśmy wzmacniacze energii - odparł. - Nie jestem pewien, czy potrafię to zrobić bez 

nich. 

Dotłaiąłem jego ramienia. - Ani mówiła, że wszyscy w pierścieniach są u progu radzenia sobie bez 

technologii. Myśl. Jak to zrobić? 

Tashi  wciąż  się  wahał.  -  Nie  wiem,  naprawdę.  To  było  takie,  no,  automatyczne...  -  zastanawiał  się 

chwilę. - Myślę, że po prostu oczekiwaliśmy, że to się stanie, i po prostu to się natychmiast działo. 

-

 

Zrób tak, Tashi - powiedział Wil, wskazując na okno. - Zrób to teraz. 

Widziałem,  że  Tashi  całkowicie  się  koncentruje.  Po  chwili  spojrzał  na  mnie.  -  Muszę  wiedzieć,  gdzie 

chcę się przenieść, żebym mógł to zwizualizować. Gdzie mamy iść? 

-

 

Zaczekaj - powiedziałem. - A ten sen, który miałeś? Czy nie było w nim wody? 

Tashi  myślał  przez  chwilę.  -  Tak,  to  było  miejsce,  z  którego  wypływała  woda...  może  to  była  studnia 

albo... 

-

 

Ź

ródło?! - krzyknąłem. - Źródło z otoczonym kamieniami jeziorkiem? 

Wpatrywał się we mnie intensywnie. - Tak myślę. 

Spojrzałem na Wiła. - Wiem, gdzie to jest. To źródło na północnym zboczu doliny, tam gdzie mieszkam. 

To tam musimy iść. 

W tym momencie świątynia znów się gwałtowanie zatrzęsła. Moje myśli zapełniły obrazy walących się 

ś

cian i wybuchy, i musiałem całą siłą woli wyrzucić je z umysłu, a zamiast tego wyobrazić sobie, że udaje 

nam się uciec. Czułem się jak mój ojciec walczący w bitwie, na którą wcale nie chciał iść, ale której nie mógł 

uniknąć, bo stawka była zbyt wysoka. Tyle że teraz była to bitwa umysłu. 

- Skupcie się! - wrzasnąłem przez huk. - Co robimy? 

- Najpierw wizualizujemy, dokąd chcemy iść - powiedział Tashi. - Opisz nam to miejsce. 

Jak  najszybciej  przekazałem  im  każdy  szczegół:  górską  ścieżkę,  drzewa,  sposób,  w  jaki  płynie  woda, 

kolor liści o tej porze roku. Potem wszyscy próbowaliśmy pomóc Tashiemu, który koncentrował się na tym 

obrazie. W pewnej chwili scena w oknie pokazała dokładnie miejsce, które opisałem. Wyraźnie widzieliśmy 

ź

ródło. 

-

 

Jest! To jest to! - krzyknąłem uradowany. 

Wil zwrócił się do Tashiego. - I co teraz? Twoja babcia mówiła, że potrzebujemy pomocy. 

background image

 

142

Przez okno zobaczyliśmy niewyraźnie jakąś postać, wszyscy skupiliśmy się na tym zamazanym obrazie. 

Starałem  się  rozpoznać,  kto  to  jest.  To był ktoś młody, może w wieku Tashiego. W końcu obraz zrobił się 

wyraźny i poznałem, kto to. 

-

 

To Natalie, córka mojego sąsiada! - krzyknąłem, przypominając sobie moją pierwszą intuicję o niej. To był 

obraz tej sceny! 

Tashi uśmiecłmął się szeroko. - To moja siostra! Kolejny ogromny fragment świątyni spadł z liukiem na 

ziemię. 

-

 

Ona nam pomaga! - krzyknął Wil, popychając nas wszystkich w kierunku okna. - Idziemy! 

Z  charakterystycznym  świstem  Tashi  wszedł  do  środka,  Wil  za  nim.  Kiedy  ja  podchodziłem  do 

przestrzennego  okna,  zawaliła  się  tylna  ściana  budowli,  a  po  drugiej  stronie  stał  pułkownik  Chang. 

Odwróciłem się, spojrzałem na niego, a potem wszedłem w okno. 

Jego twarz wciąż miała ten zacięty wyraz. Wyciągnął zza pasa krótkofalówkę. 

-

 

Wiem, gdzie idziesz! - krzyknął za mną, a reszta świątyni waliła się w gruzy. - Wiem! 

 

Kiedy przeszedłem przez okno, moje stopy wylądowały na znajomej ziemi, na twarzy poczułem ciepłe 

powietrze. Wróciłem do domu. 

Rozejrzałem się wokół. Tashi i Natalie stali razem, patrzyli sobie w oczy i bardzo szybko rozmawiali. 

Ich  twarze  jaśniały,  jakby  właśnie  coś  odkryli.  Wil  stał  obok  nich.  Był  tu  też  Bill,  ojciec  Natalie,  i  kilku 

innych sąsiadów, w tym ojciec Brannigan i Sri Devo, i Julie Carmichael, i protestancki pastor. Wszyscy byli 

lekko zszokowani. 

Pierwszy podszedł do mnie Bill. 

-

 

Nie mam pojęcia, skąd się wziąłeś, ale dzięki Bogu, że jesteś. 

Wskazałem na duchownych. - Co oni tu robią? 

-

 

Natalie  kazała  im  przyjść.  Mówiła  o  legendach  i  uczyła  nas,  jak  tworzyć  pola  modlitwy,  takie różne 

rzeczy. Twierdziła, że to wszystko po prostu jej się zjawiło. Mówiła, że widzi, co się z tobą dzieje. Poza tym 

zauważyliśmy, że ktoś obserwuje twój dom. 

Spojrzałem w górę zbocza i już miałem coś powiedzieć, ale Bill był szybszy. - Natalie powiedziała też 

coś strasznie dziwnego. Powiedziała, że ma brata. Co to za dzieciak, z którym teraz rozmawia? 

-

 

Później ci wytłumaczę - powiedziałem. - A kto obserwuje mój dom? 

Bill nie odpowiedział, bo patrzył, jak Wil i cała reszta idą w naszą stronę. Wtedy usłyszeliśmy odgłos 

samochodów.  Pod  mój  dom  zajechała  niebieska  furgonetka.  Wysiadło  z  niej  dwóch  ludzi,  zauważyli  nas  i 

podeszli do skraju skarpy jakieś sto stóp nad nami. 

-

 

To  chińskie  służby  specjalne  -  powiedział  Wil.  -  Chang  ich  pewnie  zawiadomił.  Musimy  stworzyć 

pole. 

background image

 

143

Spodziewałem  się,  że  duchowni  zapytają,  o  co  chodzi,  ale  tylko  zgodnie  skinęli  głowami.  Natalie 

prowadziła nas przez Rozwinięcia. Tashi stał u jej boku. 

-

 

Zacznij  od  energii  stwórcy  -  mówiła.  -  Poczuj  ją  w  sobie,  niech  napełni  twoje  ciało.  Pozwól,  by 

wypłynęła przez czubek twojej głowy i przez twoje oczy. Niech emanuje na świat jako ciągłe pole modlitwy, 

aż będziesz widzieć jedynie piękno i czuć tylko miłość. W stanie podwyższonej czujności oczekuj, że pole to 

zasili duchowe pole tych stojących na skarpie ludzi, dając im dostęp do wyższych intuicji. 

Mężczyźni na skarpie patrzyli złowieszczo i zaczęli schodzić ścieżką w naszą stronę. 

Tashi spojrzał na Natalie i skinął głową. 

-

 

Teraz - powiedziała - możemy dać moc aniołom. 

Spojrzałem na Wiła. - Co? 

-

 

Najpierw  -  ciągnęła  Natalie  -  musisz  się  upewnić,  że  twoje  pole  jest  całkowicie  ustawione  na  to,  by 

wejść w pola tych mężczyzn. Zobacz, jak to się dzieje. To nie są wrogowie, to są ludzie, dusze, które się boją. 

Teraz musisz w pełni uznać anioły i bardzo wyraźnie zwizualizować, że podchodzą do tych mężczyzn. Teraz, 

z całą mocą swojego oczekiwania, wizualizuj, że anioły wzmacniają twoje pole modlitwy. Poproś, aby dodały 

energii wyższemu „ja" tych mężczyzn daleko mocniej, niż my jesteśmy w stanie sami to zrobić, aby wzniosły 

tych mężczyzn do poziomu świadomości, w którym zło jest niemożliwe. 

Wpatrywałem  się  w  tych  dwóch  na  zboczu,  szukałem  jaśniejszego  miejsca,  które  wskazywałoby  na 

obecność dakini. Wytężałem wzrok, ale niczego nie widziałem. 

- To nie działa - powiedziałem do Wiła. 

- Patrz! - krzyknął cicho. - Tam w górze, na prawo. Teraz powoli dostrzegłem zbliżające się światło, po 

chwili zrozumiałem, że otacza ono postać, która idzie w stronę mężczyzn. Człowiek otoczony światłem miał 

na sobie... mundur okręgowego szeryfa. 

- Kim jest ten facet? - spytałem Bila. - Wygląda znajomo. 

- Poczekaj - rzucił Wil. - To nie jest człowiek. 

Z  zapartym  tchem  patrzyłem,  jak  szeryf  rozmawia  z  tamtymi  dwoma.  Światło  otoczyło  ich  i  w  końcu 

odwrócili się i zaczęli iść w kierunku swojego samochodu. I choć szeryf nie ruszył się z miejsca, to światło 

rozciągnęło się i cały czas ich otaczało, aż dosięgło także samochodu. Szybko odjechali. 

-

 

Rozwinięcia zadziałały - stwierdził Wil. 

Nie  słuchałem  go  jednak,  wzrok  miałem  utkwiony  w  szeryfie,  który  teraz  odwrócił  się  twarzą  do  nas. 

Był wysoki, miał czarne włosy. Gdzie ja go już wcześniej widziałem? 

Dotarło  to  do  mnie  dopiero,  gdy  znów  się  odwrócił  i  odszedł.  To  był  ten  sam  człowiek,  którego 

spotkałem  nad  basenem  w  hotelu  w  Katmandu,  ten,  który  pierwszy  opowiedział  mi  o  badaniach  nad 

modlitwą, i ten sam, którego widywałem chwilami przy kilku innych okazjach, ten, którego Wil nazwał moim 

aniołem stróżem. 

background image

 

144

- One zawsze występują jako ludzie, jeśli jest to konieczne - powiedział Tashi, który podszedł teraz do 

mnie razem z Natalie. 

- Właśnie ukończyliśmy Czwarte Rozwinięcie - dodał Tashi. - Nareszcie znamy tajemnicę Shambhali. 

Teraz  możemy  zacząć  robić  to  samo,  co  robiono  w  Shambhali.  Oni  przyglądali  się  światu,  znajdowali 

kluczowe  sytuacje  i  pomagali  im  nie  tylko  mocą  własnych  pól  modlitwy,  lecz  także  mocą  sfer  anielskich. 

Taka jest rola aniołów, wzmacnianie mocy. 

- Nie  rozumiem  -  powiedziałem.  -  Dlaczego  to  nie  podziałało,  kiedy  usiłowaliśmy  zatrzymać  Changa, 

tuż przed tym, zanim przeszliśmy przez okno? 

- Bo  nie  znałem  ostatniego  kroku  -  przyznał  Tashi.  -  Nie  rozumiałem  do  końca,  co  robiono  w 

ś

wiątyniach, zanim nie porozmawiałem z Natalie. Dawaliśmy Changowi energię, co było konieczne, ale nie 

wiedzieliśmy, że mamy przywołać anioły, by wzmocniły naszą energię i zainterweniowały. Trzeba zacząć od 

pełnego uznania aniołów, ale potem, na tych poziomach energii, musimy upoważnić je do działania. Musimy 

to zrobić z pełną świadomością i intencją. Poprosić je, by przyszły. 

Tashi zamilkł i w zamyśleniu spoglądał na horyzont. Na jego twarzy błąkał się uśmiech. 

- O co chodzi, Tashi? - spytałem. 

- To Ani i reszta tych z Shambhali - powiedział. - Łączą się z nami. Czuję ich. - Poprosił wszystkich o 

uwagę. - Jest jeszcze coś, co możemy zrobić. Możemy poprosić anioły, by cały czas strzegły tej doliny. 

Znów  podążaliśmy  za  Natalie,  która  prowadziła  nas  przez  proces  ustawiania  specjalnego  pola,  które 

miało  sięgać  we  wszystkich  kierunkach  aż  po  szczyty  porośniętych  drzewami  grzbietów,  obejmować  całą 

dolinę. Następnie prowadziła nas przez proces „upoważniania", proszenia aniołów, by nas chroniły. 

-

 

Zwizualizujcie anioła, który stoi na każdym z tych szczytów - powiedziała. - Shambhala zawsze była 

strzeżona. My też możemy być chronieni. 

Przez  kilka  minut  wszyscy  skupialiśmy  się  na  górach.  Potem  Tashi  i  Natalie  zaczęli  z  ożywieniem 

rozmawiać. Przysłuchiwaliśmy się temu. Mówili o innych dzieciach, które przeszły przez Shambhalę przed 

narodzeniem, i o tym, że muszą się obudzić, gdziekolwiek są. Powiedzieli, że dzieci, które teraz przychodzą 

na  świat,  mają  większą  moc  niż  kiedykolwiek  przedtem.  Są  większe,  mocniejsze,  bardziej  inteligentne  w 

zupełnie  nowy  sposób.  Śpiewają,  tańczą,  uprawiają  więcej  sportowych  dyscyplin, komponują, piszą. Coraz 

więcej z nich rozwija swe talenty w o wiele młodszym wieku, niż to się działo w poprzednich pokoleniach. 

Jest  tylko  jeden  problem.  Siła  ich  oczekiwań  jest  o  wiele  większa,  jednak  nie  umieją  w  pełni  kontrolować 

skutków  swoich  myśli,  ale  mogą  się  nauczyć,  w  jaki  sposób  działają  pola  modlitwy.  A  my  możemy  im 

pomóc. 

Duchowni  wraz  z  Tashim  i  Natalie  skierowali  się  w  stronę  domu  jej  ojca,  Billa.  Młodzi  wciąż  z 

ożywieniem rozmawiali. 

Przez  chwilę  ogarnęły  mnie  wątpliwości.  Mimo  tego  wszystkiego,  czego  się  nauczyłem,  wciąż  nie 

mogłem uwierzyć, że ludzie mogą „upoważniać" anioły do działania. 

background image

 

145

- Naprawdę myślisz, że możemy wzywać anioły, by pomagały nam i innym? - spytałem Wiła. -Czy to 

możliwe, byśmy mieli aż taką moc? 

- To nie takie proste - odparł. - Ktoś, kto ma negatywne intencje, nawet nie ma co próbować. To w ogóle 

nie działa, jeśli nie jesteśmy w pełni połączeni z energią stwórcy i nie wysyłamy swojej energii, by pomagała 

innym. Jeśli w grę wchodzi choćby najmniejszy cień ego albo gniew, to cała energia znika i anioły nie mogą 

odpowiedzieć.  Rozumiesz,  o  czym  mówię?  Jesteśmy  wysłannikami  Boga.  Możemy  uznawać  i  utrzymywać 

wizję  boskich  zamiarów  i  jeżeli  naprawdę  jesteśmy  w  zgodzie  z  jego  wolą,  to  będziemy  mieć  dość energii 

modlitwy, by skierować anioły do działania. 

Potaknąłem. Wiedziałem, że ma rację. 

-

 

Rozumiesz,  co  my  tu  mamy?  -  spytał.  -  Wszystkie  te  informacje,  to  przecież  Jedenaste 

Wtajemniczenie.  Wiedza  o  polach  modlitwy  posuwa  ludzką  kulturę  o  krok  naprzód.  Kiedy  zrozumieliśmy 

Dziesiąte,  że  celem  naszego  istnienia  na  tej  planecie  jest  stworzenie  idealnej  duchowej  kultury  dzięki 

urzeczywistnieniu wizji, wciąż czegoś jeszcze brakowało. Nie wiedzieliśmy, w jaki sposób tę wizję utrzymać. 

Nie znaliśmy szczegółów, jak używać naszej wiary i oczekiwań na poziomie energetycznym. Teraz wiemy. 

Dała nam to rzeczywistość Shambhali, tajemnica pól modlitwy. Możemy teraz utrzymywać wizję duchowego 

ś

wiata i działać tak, by przez naszą twórczą energię tę wizję urzeczywistnić. Ludzka kultura nie rozwinie się 

dalej, dopóki świadomie nie użyjemy tej mocy w służbie duchowej ewolucji. Musimy robić to, co czyniono w 

ś

wiątyniach, czyli metodycznie ustawiać swoje pola modlitwy na wszelkie te kluczowe sytuacje, które mogą 

wprowadzić  zmiany.  Prawdziwa  rola  mediów,  zwłaszcza  telewizji,  polega  na  wskazywaniu  głównych 

problemów.  Musimy  zauważyć  każdą  dyskusję,  każdą  naukową  debatę,  każdą  walkę,  która  toczy  się 

pomiędzy mrokiem i światłem, i poświęcić czas, by użyć swojego pola. 

Rozejrzał się wokół. - Możemy to robić w małych społecznościach, w kościołach, w grupach przyjaciół, 

na  całym  świecie.  A  gdyby  tak  moc  wszystkich  religii  połączyć  w  jedno  gigantyczne,  jednorodne  pole 

modlitwy?  W  tej  chwili  to  pole  jest podzielone, a nawet niszczone przez nienawiść i negatywną modlitwę. 

Dobrzy  ludzie  pozwalają,  by  ich  myśli  zasilały  zło,  myśląc,  że  to  nie  ma  znaczenia.  Ale  gdyby  to  się 

zmieniło?  Gdybyśmy  ustawili  pole  większe,  niż  świat  to  dotąd  widział,  pole  ogarniające  całą  planetę,  by 

podnieść na wyższy poziom tych wszystkich, którzy chcą mieć władzę i kontrolę nad innymi? Gdyby grupa 

reformatorów w każdej profesji, w każdym zawodzie, umiała to zrobić? Gdyby świadomość tego pola miała 

taki ogromny zasięg? 

Wil zatrzymał się na chwilę. - I gdybyśmy wszyscy naprawdę wierzyli w anielskie istoty - ciągnął dalej - 

i wiedzieli, że mamy naturalne prawo, by je prosić o interwencję? Nie ma takiej sytuacji, na którą wtedy nie 

moglibyśmy  wpłynąć.  Nowe  milenium  może  wyglądać  całkiem  inaczej  od  mijającego.  Bylibyśmy 

prawdziwymi wojownikami Shambhali wygrywającymi bitwę o to, jak ma wyglądać przyszłość. 

Przestał mówić i spojrzał na mnie poważnie. - To prawdziwe wyzwanie tego pokolenia. Jeśli nam się nie 

uda,  to  wszystkie  poświęcenia  poprzednich  pokoleń  pójdą  na  marne.  Możemy  nie  przetrwać  skutków 

background image

 

146

wyniszczenia środowiska albo zdradzieckich działań „kontrolerów". Ważne jest - mówił dalej - by zacząć od 

stworzenia  „sieci"  świadomego  myślenia.  Od  połączenia  ze  sobą  wojowników...  Każda  osoba,  która  wie, 

powinna się połączyć ze wszystkimi, których zna, a którzy chcą wiedzieć. 

Milczałem.  Słowa  Wiła  sprawiły,  że  pomyślałem  o  Yinie  i  wszystkich  ludziach  żyjących  pod  chińską 

tyranią. Co się z nim stało? Nie dałbym rady bez jego pomocy. Powiedziałem Willowi, o czym myślę. 

-  Wciąż  jeszcze  możemy  go  odnaleźć  -  odparł.  -  Pamiętaj,  że  telewizja  to  tylko  pierwszy  krok  w 

doskonaleniu oka umysłu. Postaraj się odnaleźć obraz tego, gdzie jest Yin. 

Potaknąłem.  Starałem  się,  by  zupełnie  wyciszyć  swój  umysł,  i  myśleć  tylko  o  Yinie.  Zamiast  niego 

pojawiła mi się twarz pułkownika Changa. Wzdrygnąłem się. Powiedziałem Willowi, co się stało. 

-

 

Przypomnij sobie, jak pułkownik wyglądał tam w górach, kiedy zaczynał się budzić. Znajdź ten wyraz 

w obrazie jego twarzy. 

Odnalazłem  to  w  umyśle  i  nagle  obraz  zmienił  się  i  zobaczyłem  Yina  w  więziennej  celi,  otoczonego 

przez straże. 

- Widzę  Yina  -  powiedziałem,  rozwijając  energię  modlitwy  i  wzywając  na  pomoc  wyższe  sfery,  aż 

obszar  wokół  Yina  stał  się  jaśniejszy.  Wtedy  zwizualizowałem,  że  światło  się  rozszerza  i  obejmuje 

wszystkich, którzy go trzymają w więzieniu. 

- Ujrzyj anioła u boku Yina - podpowiedział Wil - i u boku pułkownika. 

Skinąłem  głową.  Myślałem  o  tybetańskiej  regule  współczucia.  Wil  uniósł  brew  i  uśmiechnął  się,  gdy 

wciąż  skupiałem  się  na  obrazach.  Yin  będzie  bezpieczny.  Tybet  w  końcu  będzie  wolny.  Tym  razem  nie 

miałem wątpliwości.