background image
background image
background image

JohnMarsden

Jutro4

background image

Przyjacielemroku

DarknessBeMyFriend

tłumaczenie

AnnaGralak

DlaNeilaElliotaMeiersa,

ur.10stycznia1984,

zm.29grudnia1995,

któryodszedłkunastępnejprzygodzie

Podziękowania

DziękujęCharlotteiRickowiLindsayom,RoosowiMarsdenowi,FelicityBell,Paulowi
Kennyemu,JillRawnsley,JuliiWatsoniuczniomHaleSchoolzapomoc,którejnigdymi
nieodmawiali.

background image

1

Niechciałamwracać.

Brzmitocałkiemzwyczajnie,prawda?Zupełniejak:„Niechcęiśćdokina”,„Chyba
odpuszczęsobietęimprezę”,„Dzisiajniemamnatoochoty”.

Jakjednozwieluzdań,którewypowiadamy.

Wrzeczywistościnamyślopowrocierobiłomisięjednaktakniedobrze,żemoje
wnętrznościzaczynałysięrozpuszczać.Miałamwrażenie,żeflakibędąsięzemnie
wylewaćtakdługo,ażżołądekwkońcusięzapadnie.Mogłamtosobienawetwyobrazić:
żebradotykającekręgosłupa.

Mojewnętrznościwcalejednakniewyciekły.Potymjaknampowiedzieli,czegochcą,co
chwilabiegałamdołazienki,alenapróżno.Siedziałamnasedesie,obejmowałamsię
ramionamiizastanawiałam,czykiedykolwiekznówpoczujęsiędobrze.

Todlatego,żegraszłaożycie.Omojeżycie.Myślałam,żebędziemnóstwoczasu,żeby
towszystkoprzemyśleć,bydokładniesięnadtymzastanowić,żeczekająnasdługie
dyskusje.Żewszyscybędąwygłaszaliwłasneopinie,usłyszymymnóstworaditakdalej,
apotemsięoddalę,bycałymitygodniamirozważaćróżnemożliwości.

Stałosięzupełnieinaczej.Udawali,żemamywybór,alewiecie,poprostuchcielinam
poprawićhumor.Okej,możetaknaprawdężadnewyboryniewchodziływgrę,bosprawa
byłazbytważna.Nicmnietojednaknieobchodziło.Miałamochotękrzyknąć:
„Posłuchajciemnie,dodiabła!Mamgdzieśwaszewielkieplany,chcęsięschowaćpod
łóżkiemizaczekaćnakoniecwojny.Dobrze?Nicwięcejmnienieinteresuje.Koniec,
kropka”.

Pozatymchciałam,żebyktoś,ktokolwiek,przyznał,żeprosząmnieopołożenienaszali
własnegożycia.Żeto,czegoodemnieoczekują,jestwielkie,olbrzymie,gigantyczne.

Jednojestpewne:życietoniewielkastrata;

Leczmłodzimężczyźnimyśląinaczej,amybyliśmymłodzi.

Tozwierszanapisanegoprzezżołnierzazpierwszejwojnyświatowej.Dałmigo
nauczycielwDunedin.Jasne,niejestemmłodymmężczyzną,tylkomłodąkobietą,aleja
takżeniechcęstracićżycia.Znamsięnaniewielusprawach,leczakurattegojestem
pewna.

Nowięcpotrzebowałamtygodninazastanowienie,naskupienie,naczucie.Naoswojenie
sięzmyśląopowrocie.Naprzygotowaniesię.

Potrzebowałamtygodni,adostałamdni.Ściślejmówiąc,pięćdni.Pięćdnidzielących
pytaniepułkownikaFinleyaodnaszegoprzybycianalotnisko.

Chybaprzedewszystkimbyłamzła.Czułamsięoszukana.Obchodzilisięzmoimżyciem,
jakbymbyłaplastikowązabawką.Bierzeszją,przezchwilęsiębawisz,apotemciskaszw
kąt.Maszprzecieżjeszczewieleinnych.

background image

PułkownikFinleyzawszeprzemawiałdonastak,jakbyśmybyliżołnierzamipodjego
dowództwem.Jakbyniewidziałróżnicymiędzynamiaswoimipodwładnymi.Onijednak
zaciągnęlisiędowojskazwłasnejwoli,bypodejmowaćryzyko,walczyćistrzelaćdo
ludzi.

Mynie!Mieliśmywrażenie,żejeszczewczorajpotrzebowaliśmypanizczerwonym
lizakiem,któraprzeprowadzinasnadrugąstronęulicyprzedszkołą.Tak,wiem,tysiąc
razymówionomiotym,żewniektórychkrajachdzieciidądowojskawwiekujedenastu
lat,alewtedyniezwracałamnatouwagi.

„Mytakniepostępujemy!-miałamochotękrzyczeć.-Myjesteśmyinni!”Tylkotosiędla
mnieliczyło.

Miałamwrażenie,żeFijakojedynarozumiemojeemocje.Wkażdymraziedopewnego
stopnia.Niemogłamsiępozbyćodczucia,żenawetonapatrzynatęsprawęodrobinę
inaczejniżja.Muszęprzyznać,żetomniezaskoczyło.Niechciałamwyjśćnamięczakaw
porównaniuzinnymi.Chciałambyćnajsilniejsza.Fiteżmiałamocnestrony,oczywiście
byłamtegoświadoma,alelubiłammyśleć,żemamwsobiewięcejzprzywódcyniżona.
AjednakFizgodziłasięwzasadzienatychmiast,podczasgdyjasiedziałamzszokowana,
wahałamsięipragnęłamwyjechaćnakilkalat,bydobrzetoprzemyśleć.

Szczerzemówiąc,byłamnaniązła,itowydawałomisięnajdziwniejsze.

Choćmożewcaleniebyłoażtakiedziwne.Przecieżwściekałamsięnawszystkich.

Równiedobrzemogłamsięzłościćtakżenanią.

ZaczęłosięponiespełnapięciomiesięcznympobyciewNowejZelandii.Uciekliśmyz
koszmaru,aprzynajmniejtaknamsięwydawało.Prawdajesttaka,żezniektórych
koszmarówniedasięuciec.TenpodążyłzanamiprzezMorzeTasmana.
Przetransportowalinasśmigłowcemzzaatakowanejprzezwrogaojczyzny.Dotarliśmydo
NowejZelandiipoparzeni,ranniioszołomieni,zpołamanymikośćmiorazbliznamina
cieleiwjegownętrzu.

Straciliśmykontaktzrodzinami,widzieliśmyśmierćprzyjaciół,świadomieuśmierciliśmy
innychludzi.

Chybabyliśmytypowągromadkąludziocalałychzwojny.

Apotemwszystkozaczęłosięodnowa.

Byłkoniecwiosny,zbliżałosięlato.Sezonpożarówlasów.Toistotnyszczegół,bocała
sprawarozpoczęłasiętrochęjakpożar.Wiecie,jaktojest.Najpierwsłychaćostrzeżeniaw
radiu,potemcharakterystycznyszelestwoddali,cośjakszczekanienawietrze,następnie
widaćbiałydym-możetochmury,możenie,niktniemapewności-ażwkońcuczuć
zapach,wońspalenizny,którejniesposóbpomylićzniczyminnym.

Inagleogieńjestjużprzytobie.Nagledrzewaeksplodująstometrówoddomu,awokół
robisiętakgorąco,jakbyśusiadłprzedotwartympiekarnikiem,słychaćhuczące
podmuchywiatruirozszalałe,przeklętepłomienietańczącewśródszaro-białegodymu.

Dlanaspierwszymsygnałem,pierwszymostrzeżeniem,byłakrążącawśróduchodźców
plotka,żektośznaszostanieznówwysłanynaokupowaneterytoria.Alboz

background image

nowozelandzkimioddziałami,albo-jaktwierdziliniektórzy-bezżadnegowsparcia.Albo
poto,bywykonaćkonkretnezadanie,albobystworzyćpartyzantkę,którazajmiesię
działalnościąpodobnądotejprowadzonejprzeznaswokolicachWirraweeiwZatoce
Szewca.

Widoczniejestemgłupia,bonieprzypuszczałam,żepoprosząotoakuratnas.Nigdynie
przyszłomitodogłowy.PierwszywpadłnatoLee.

-Założęsię,żemająnasnaswojejliście-powiedział.

Niezwróciłamnatouwagi.Oiledobrzepamiętam,czytałamwtedyEmmę:Muszęstarać
siępisaćszczerze,takjakodpoczątku,więcpowinnampowiedzieć,żemojeprzekonanie
onaszejnietykalnościbrałosięzpoczucia,żejużitakbardzodużozrobiliśmy.Boże,czy
toniewystarczy?Czynieprzeprowadziliśmyakcji,wieluakcji?Czyniewysadziliśmyw
powietrzestatku,niszczącZatokęSzewca?CzyniezabiliśmygeneraławWirrawee?Czy
Leeniezostałpostrzelonywnogę?Czyniestraciliśmypozostałejtrójki(terazniejestem
nawetwstaniewymówićichimion)?Czyniepatrzyliśmyśmierciprostowoczy,czując
jejzimnepalcezaciskającesięnanaszychkarkach?Cojeszczemamyzrobić,byich
zadowolić?Czywszyscymusimyzginąć,zanimwkońcupowiedzą:„Nodobra,już
wystarczy,dokońcawojnydamywamspokój”?

Cojeszczemusieliśmyzrobić?

Myślenieotymwszystkimstraszniemniedołuje.

Wiem,żeniemawtymżadnejlogiki.Wiem,żegdytoczysięwojna,niemogąpoprostu
powiedzieć:„Słuchajcie,przezjakiśczasporadzimysobiebezwas,odpocznijciesobiez
paręlat”.

Jednakgdzieśpodrodze,jużwdzieciństwie,nauczononas,żeżyciejestsprawiedliwe,że
wyjmujeszzniegoto,cowcześniejwłożysz,żejeśliwystarczającomocnoczegoś
pragniesz,możesztoosiągnąć.

Tobzdury.Terazjużotymwiem.

Nagle,wchwili,wktórejnajbardziejpotrzebowałamtejsprawiedliwości,wszyscy
przestalioniejwspominać.Tosłowowypadłoznaszegosłownika.Nieodpowiadałamu
żadnakartawPictionary.WsłownikuMacquarieniebyłotakiegohasła.

Muszęprzyznać,żedotejchwiliNowozelandczycytraktowalinasdobrze.

OczywiścietymtrudniejbyłoodmówićpułkownikowiFinleyowi.Aletak,bylidlanas
dobrzy.Odsamegopoczątkuzapewnilinampomocpsychologówitakdalej.Wszyscyz
niejskorzystaliśmy,nawetHomeriLee,którzydawno,dawnotemunieposzlibydo
terapeuty,nawetgdybyktośchciałimzatozapłacić.BardzosięzżyłamzAndreą,
psycholożką,którąmiprzydzielili.Stałasiędlamniekimśwrodzajudrugiejmamy.

Pozatymnaprawdęmieliśmywakacje.Nieżartuję,żyliśmyjakbohaterowie.Dawalinam
wszystko,ocopoprosiliśmy.PrzezkilkatygodnijaiFizrobiłyśmyztegoswoistągręi
prosiłyśmyowszystko,conamprzyszłodogłowy.Potemtagranaglemisięznudziła.

ByłyśmyjednaknaSouthIsland,jeździłyśmynanartachwRemarkables,poleciałyśmydo
MilfordSound,przejechałyśmyprzeztunel,odwiedziłyśmyGóręCooka,apotem

background image

zwiedziłyśmywschodniewybrzeżeażpoInvercargill.

Andreapowiedziała,żeto„zaprzeczenie”,żebiegamtuitamjakmaniaczka,boniechcę
spojrzećnato,conamsięprzytrafiło.Oczywiścienienazwałamniemaniaczką.Byłobyto
niezbyttaktownezestronyterapeutki.

Najśmieszniejbyłowtedy,gdymieliśmypopływaćślizgaczamiwodnyminiedaleko
Queenstowniwszyscystchórzyliśmy.Mamnamyśliprawdziwetchórzostwo.Na
początkużadneznasniezadałosobietrudu,bychociażspytać,czymsąteślizgacze.
Myśleliśmy,żetojakieśmałefajnerzecznełajby.Kiedydotarliśmynamiejsce,zaczęłodo
nasjednakdocierać,żetowodnepotwory,którezrykiemprująrzekązestokilometrów
nagodzinępowodziegłębokościjakichśpięciucentymetrów.

Igdyjużzdaliśmysobieztegosprawę,żadneznasniechciałodonichwsiąść.

Staliśmynabrzeguidygotaliśmyjakżałosnestadkoowiecczekającenakąpielwpłynie
odkażającym,podczasgdykobietaczekającanapierwszymślizgaczumówiła:„No,dalej,
załogo!”Alemyniebyliśmywstaniesięruszyć.

Cozawstyd.Kobietaspojrzałananas,jakbysięzastanawiała,czywszystkoznamiw
porządku,iwkońcupanikapralAhauru,któramiałanaswtedypodopieką,wzięłająna
stronęidługozniąrozmawiała.Doskonalewiedziałam,comówi-wiedziałamz
dokładnościądokażdegoprzecinkaikażdejkropki.Mówiła:„Toci,októrychmówiliw
wiadomościach,tenastolatki,któreprzypuściłyatakwZatoceSzewca,wAustralii,a
teraz,biedactwa,mająproblemyemocjonalne,więcchybataprzejażdżkawydajeimsię
trochęzbytniebezpieczna,trochęichprzerasta”.

PanikapralAhaurutopielęgniarka-wspominałamjużotym?

Takwięcniewsiedliśmydoślizgaczyitamtakobietapewnienadaluważanaszatchórzyi
oszustów.WtamtejchwilinawetpułkownikFinleyniewysłałbynaszpowrotemna
wojnę.

Gdzieśpodrodzemusiałonamsięjednakodrobinępolepszyć.Niejestempewna,jakani
kiedytonastąpiło,alechybapojakimśczasiezaliczyliśmyparędobrychdni,aponieco
dłuższejchwililiczbadobrychdniprawiedorównałaliczbietychzłych.Niewiem,jak
inni,alejanigdyniemiewałamwięcejniżtrzechdobrychdnipodrząd,aitoprzydarzyło
misiętylkoraz.Znaleźliśmynowychprzyjaciółitoteżnampomogło,choćprzyznaję,że
szalałamzzazdrości,kiedypozostalizaczęlisięzadawaćznowymiludźmi.Jamiałamdo
tegoprawo,aleoninie.Homera,Lee,KevinaiFichciałammiećnawyłączność.

Następniektośwpadłnainteligentnypomysł,byposłaćnasdoszkół,wktórychmieliśmy
prowadzićpogadankipomagającewzbiórcepieniędzynadziałaniawojenne.

Próbowaliśmytrzyrazy,apotemjednogłośniedaliśmysobiespokój.Tobyłakatastrofa-a
wzasadzietrzykatastrofy.Nawetterazsięrumienię,kiedyotymmyślę.Byliśmyzbyt
pewnisiebieinatympolegałnaszproblem.Myśleliśmy,żetobędziebułkazmasłem.
Tkwiliśmywtakimstanieprzezjakiśczas,apotemprzeszliśmyodnadmiernejpewności
siebiedocałkowitegoprzerażenia,takjakpodczasprzygodyześlizgaczamiwodnymi.

Pierwszewystąpienieodbywałosięwszkolepodstawowej.Byłopiątkowepopołudniei
dzieciakiszalały,jeszczezanimtamweszliśmy.Czekałynanaswsaligimnastycznej.

background image

Ktośpomyliłgodzinę,więcspóźniliśmysiędwadzieściaminut.Jużwbramie
usłyszeliśmywrzaski.Biorącpoduwagęichnatężenie,uznaliśmy,żejestporalunchu.
Jasne,gdybyśmywygłosilipłomienneprzemówienia,pewnieudałobynamsięztego
wybrnąć,alenaszymwystępomdalekobyłododoskonałości.Leemówiłtakcicho,żenikt
goniesłyszał.Homerwypowiedziałwięcej„eee”niżsłów,Fimówiłazaledwiepół
minutyicałyczaswyglądałatak,jakbymiałasięrozpłakać,aKevinpróbował
zażartować,cowypadłofatalnie,wzbudzającsarkastyczneodgłosyniezadowolenia-
wymuszonyśmiechitakdalej-poktórychKevinowipuściłynerwyikazałdzieciakom
sięzamknąć.Okropnażenada.

Niezamierzammówić,jakwypadłomojewystąpienie.

Zadrugimpodejściemposzłonamtrochęlepiej,boprzynajmniejbyliśmyprzygotowani,a
pozatymtrafiliśmydoszkołyśredniej.Aleznowumieliśmyzbytdużątremę,by
odpowiedniosięzachować.Leewypadłnajlepiej,botymrazemdalimumikrofon.Homer
wygłaszałzdaniawstylu:„Iwtedy…eee…poszliśmydo…eee…tego…no…silosu…

Przynajmniejtakmisięwydaje…Mamrację,Ellie?…Amożetobyło,zanim
odzyskaliśmyKevina?”.

ZatrzecimrazemKevinodmówiłwspółpracy,aLeestrąciłdzbanekzwodą,wstającdo
mikrofonu.Fiwygłosiławspaniałąmowę,aleresztaznasniezrobiławiększych
postępów.

Potemdaliśmysobiespokój.

Wostatniejszkole,wliceumMt.BurnswWellington,tużprzyAdelaideRoad,poznałam
Adama.Powystąpieniusiedzieliśmywświetlicydwunastoklasistów(tamprzedostatnią
klasęnazywająsixthform)iwtedyonpodałmiptysiawczekoladzieizacząłzemną
rozmawiać.Byłidealny,anajegoszkolnymblezerzewisiałotyleodznak,żeniewiem,
jakudawałomusięutrzymaćwpionie.Chybabyłlokalnymbohaterem.Pływanie,rugby,
debaty-nicniebyłomuobce.WieluNowozelandczykówchodzidoszkoływszortach.

Nawetuczniowieostatniejklasy.Wyglądatotrochęgłupio,bowydająsięnatozastarzy,
aledziękitemumaszokazjępogapićsięnaichnogi.AAdammiałnogipływaka.Później
siędowiedziałam,żejestwstanieprzepłynąćpięćdziesiątmetrówwsześćdziesiątpięć
sekund,nieporuszającrękami.Byłampodwrażeniem.

Alemniezademonstrowałruchyswoichrąk.Jeszczetegosamegowieczoruzaprosił

mnienaimprezę.Poszłam.Tobyłpoważnybłąd.Minęłotyleczasu,odkądchodziłamna
imprezy,żezapomniałam,jaknależysięnanichzachowywać.Przedwyjściemnie
zaprzątałamsobiegłowyjedzeniem,bozałożyłam,żezjemcośnaimprezie.I
rzeczywiście,jedzeniabyłomnóstwo:paczkichipsów,miskażelkówisześćprzejrzałych
bananów.Tobył

takirodzajimprezy.Potem,nadomiarzłego,wypiłamtrzybrandyzlemoniadąwciągu
pół

godziny.Następnypoważnybłąd.Jeszczeprzedjedenastą,pokilkukolejnychdrinkachi
conajmniejparułykachzkuflaAdama,byłojużpomnie.Upiłamsię.

WtedyAdamgwałtowniesięzmienił.Wjednejchwiligadaliśmyjakstarzykumple,ajuż

background image

wnastępnejwsunąłmijęzykdoustipopychałkorytarzemwstronępokojów.

Próbowałampowiedzieć:„Hej,cosięstałozpięknymstaromodnymromansowaniem?
Gdziesiępodziałachoćbygrawstępna?”,aletrudnomówićzczyimśjęzykiemwustach.
Jasne,napoczątkuteżgocałowałam,alejakośzupełniemitoniepodchodziło,poprostu
torobiłam,samaniewiemdlaczego-chybadlatego,żetegoodemnieoczekiwano,żeon
tegoodemnieoczekiwał.Działałamtrochęjakautomat.Nigdywżyciuniebyłammniej
podniecona.

Kiedyweszliśmydosypialni,Adampadłnałóżko,ciągnącmniezasobą.Niebyłotozbyt
eleganckie.Kręciłomisięwgłowieiczułammdłości.Lizałmniepouchu,ajapotrafiłam
myślećjedynie:„Boże,kiedyporazostatniczyściłamuszy?”,alebyłamzbytskołowanai
pijana,bygopowstrzymać,bychociażspróbowaćgopowstrzymać.Pochwilizaczął
rozpinaćmirozporek.Nietwierdzę,żebyłamzbytpijana,byzaprotestować-nieoto
chodzi,tobyłbygwałt-nie,poprostunicmnietonieobchodziło.Och,przezchwilę
próbowałam,próbowałamwciągnąćdżinsyzpowrotem,alewkońcupomyślałam:„Aco
tam,jakietomaznaczenie,załatwmysprawę,apotembędęmogłapójśćdodomu”.

Nierozumiem,cofacecimająztakiegoseksu.Moimzdaniemniewiele,alenajwidoczniej
cośjednakmają,bowprzeciwnymraziebytegonierobili.Jedynądobrąrzeczą,jaką
mogęonimpowiedzieć,jestto,żeprzynajmniejzałożyłprezerwatywę.Poprostubałsię,
żemożecośodemniezłapać.Jestempewna,żeniemiałnauwadzemojego
bezpieczeństwa.

Jedyne,comiztegoprzyszło,topaskudnepoczucie,żejestemodrażającymczłowiekiem.
Takiezachowaniebyłokompletniesprzecznezewszystkimimoimizasadami,ze
wszystkim,wcowierzyłam.Następnegodniaczułamsięokropnie.Przeraźliwiebolała
mniegłowa,ażołądekzachowywałsiętak,jakbynadalwykonywałpowolneobroty.
Gorszejednak-znaczniegorsze-byłopoczucie,żejestemszmatą.Czułamdosiebie
obrzydzenie.

Niemogłamotympogadaćzresztą,niemogłampogadaćznikim,aleokołotrzeciej
wpadłamnawspaniałypomysł,żebyzadzwonićdoAndrei,mojejterapeutki.

Stanęłanawysokościzadania,jakzawsze.Wykrztuszeniezsiebietejhistoriizajęłomi
mniejwięcejgodzinę,alewkońcuowszystkimjejpowiedziałam.Gdydoszłamdokońca,
zaczęłampłakać,apotemniemogłamprzestać.Czułamogromnywstyd.Niezpowodu
łez,leczdlatego,żeokazałamsiętakałatwa.Ryczałamwmusztardowąpoduszkęna
największymfoteluAndreiiużywałamjejchusteczek,jakbykosztowałypięćcentówza
opakowanie.Aprzecieżniekosztują-wszystkowNowejZelandiijeststraszniedrogie.
Zapięćcentówdostałabymraczejjednąsztukę.

Andreamilczaławnieskończoność.Tojedynaznanamiosoba,którapozwalarozmówcy
zastanowićsięnadtym,cochcepowiedzieć.Nigdynieponagla.Poprostusiedzi,patrzyi
czeka.

Wkońcuusiadłamprosto,czknęłamiwydmuchałamnos.Wyjaśniłami,żenadal
odreagowujęśmierćRobyn,znieczulającsięnaróżnesposoby,iżewzasadziewszystko
siędotegosprowadza.Byłaumówionananastępnąsesję,więcpochwiliwyszła.Aja
naprawdępoczułamsięlepiej-tomniezaskoczyło,aletakajestprawda.Wcześniejnie
dostrzegałamzwiązkumiędzyśmierciąRobynaswoimzachowaniem.

background image

ByłamjednakzłanaAdama.Pomyślałam,żejeślikiedykolwiekgojeszczezobaczę,
poczujewustachcoświęcejniżsmakwoskowiny.

Niechciałamtuotympisaćipewniebymnienapisała,tylkożetaprzygodastałasię
chybajednymzpowodów,dlaktórychostatecznieniestawiałamwiększegooporu,kiedy
przyszłonamwracać.Poprostuczułamsiępaskudnie,wiedząc,cozrobiłam,jakbardzo
zawiodłamsiebiesamąitakdalej.

Możemyślałam,żewracając,będęmogłasięzrehabilitować.

Rozpaczliwiepragnęłamodzyskaćszacunekdosamejsiebie.

background image

2

Jużnastępnegodniapożarzapłonąłgwałtowniej.Najpierwzaczęłykrążyćpogłoskio
wykorzystaniuuchodźcówwpartyzantce,apotemcałąnasząpiątkęwezwanonabadania.

Zapewniononamkompleksoweleczenie,nietylkociała,aleiumysłu.Zadanonamzetrzy
tysiącepytań,od„Cojadłaśnaśniadanie?”po„Czypowojnienadalchceszpracowaćna
roli?”,od„Jaknazywasiętwójulubionyprogramwtelewizji?”po„Cojestważniejsze:
uczciwośćczylojalność?”.

Zważononas,zmierzono,poszczypanoiwysondowano,obejrzanoipokłuto.Moje
stłuczonekolanoizwichniętykręg.Wzrok,słuch,odruchyiciśnieniekrwi.

Podczaslunchu,żującsałatkęzseremichuchającnaselernaciowy,byogrzaćgopo
wyjęciuzlodówki,zapytałamHomera:

-Jakmyślisz,pocotowszystkorobią?

-Niewiem-odpowiedziałpowoli.-Chybaponownieoceniająnaszstanzdrowia.

Sprawdzają,czyznówjesteśmywdobrejformie.Możenaszewakacjeniedługosię
skończą.

Wtedyporazpierwszypomyślałamotymtrochępoważniej.Aletylkoprzezchwilę.

PrawiezapomniałamotamtejplotceiouwadzeLee,żemająnasnaswojejliście.

-Nadaljesteśmygrupkąludzkichwraków-powiedziałamdoHomera.-Minąwieki,
zanimpoproszą,żebyśmycośdlanichzrobili.

Naprawdęwtowierzyłam.Wgłębisercamyślałam,żejużniktniebędzieodnasniczego
oczekiwał.

Cobyłopotem?ChybakolejnarozmowazpułkownikiemFinleyem.Dośćniezwykła
sprawa.Pułkownikbardzociężkopracował.Wsobotęosiedemnastejzadzwoniłjednak
doHomeraizapytał,czymoglibyśmysięznimspotkać.

PułkownikowiFinleyowisięnieodmawia,więczrezygnowaliśmyzimprezowego
sobotniegowieczoru-inaczejmówiąc,wyłączyliśmytelewizor-iposzliśmynaspotkanie.
Abyłotospotkanie,jakichmało.Przyszłonaniesześciuoficerów,dwóchzAustraliii
czterechzNowejZelandii.Nawetnamichnieprzedstawiono,couznałamzadość
nieuprzejme.Chybawszyscybylizbytzajęci.Jedenztychmężczyznmiałnasobietyle
złotychgalonów,żemógłbyjeprzetopić,sprzedaćiprzejśćnaemeryturę.

Tozadziwiające,żewszyscyzmieściliśmysięwmałejkancelariipułkownikaFinleya,
pośródładnychstaromodnychzdjęćnaścianachikłębówniebieskiegodymuzfajki.
Możepomieszczeniebyłowiększe,niżnamsięwydawało.Pewnietak,bowcześniej
wydawałosięmaleńkie.Jakimścudemkażdeznasznalazłokrzesło.Przysiadłamna
brzeguobokFi.

Siedzieliśmytampółgodzinypodgradempytańonajróżniejszesprawy.Oficerowiemieli
mapyokręguWirrawee,ZatokiSzewcaiStratton,leczpotrzebowalimnóstwainnych

background image

informacji,łącznieztakimiszczegółamijakwysokośćdrzewprzyBarkerStreetistan
drogiprowadzącejdoBaloneyCreek.

Pytaniapadałygęstoiszybko.Wszystkopowinnobyłoiśćgładko,alejakośnieszło.

Większośćtychterenówznamydośćdobrze-wkażdymrazietaknamsięwydawało-ale
niezrobiliśmynaoficerachzbytwielkiegowrażenia.Przycodrugimpytaniunaszapiątka
podawałaodmienneodpowiedzi.JaiHomerniezgodziliśmysięanirazu.

-NaroguMaldonStreetiWestStreetjeststacjabenzynowa.

-NaroguMaldoniWest?Wcalenie!

-Nowięccotamjest?

-Niepamiętam,alenapewnoniestacjabenzynowa.Atwoimzdaniemktórasieć
otworzyłatamstację?

-Nowiesz,tastara,BobBurchettczyjakjejtam.

-BobBurchett?TastacjajestnaroguMaldoniHoneyinazywasięBillBurchett,anie
Bob.

-Kevin,powiedz,żemamrację.TastacjajestnaroguMaldoniWest.

Przeważnierozmowatoczyłasięwtakimstylu,akiedywróciliśmydonaszejkwatery,
Homerprzestałsiędomnieodzywać.

Wniedzielępolunchuwpadłdonasjakiśfacetiniktniebyłwstanieodgadnąćprzyczyny
tejwizyty.NazywałsięIainPearce,miałokołodwudziestupięciulat,najwidoczniejcoś
wspólnegozwojskiem-poznaliśmytopojegochodzie-alebyłubranywdżinsyiszary
T-shirtNike.Usiadłigawędziłznamijaknowysąsiad,którywpadłnakawę.

Miałjednąztychszczerych,nieskomplikowanychtwarzy,spokojneoczyibardzoproste
czarnewąsy.Kevinodrazugopolubił,więcprzezchwilęrozmawialitylkoonidwaj.A
przeważniemówiłtylkotenIain:orugby,osamochodachiokomputerach.Niebyłoto
zbytinteresujące,aleniemiałamsiłysięruszyć,więcsiedziałamisłuchałamjednym
uchem,próbującpowstrzymaćsięodziewania.Fibyłajeszczemniejuprzejma:czytała
magazyn

„Contact”,biuletyndlatakichuchodźcówjakmy,którzyucieklidoNowejZelandii.

Kompletniezignorowałarozmowę.Leeodczasudoczasucośwtrącał,aleHomernie.
Homernadalmiałfocha,więckiedysięodzywał,przypominałotoraczejmamrotaniei
chrząknięcia.

JednakstopniowoIainroztaczałswójurok.ChybaprzeszedłjakiśkursPRalbocośwtym
rodzaju,boporozmowiezKevinemzacząłpracowaćnadresztąznas.Obserwowanie
tegoprocesusprawiałomipewnąprzyjemność.NajpierwzapytałFi,jakąlubimuzykę,a
ponieważFikochamuzykę,niepotrafiłasiętemuoprzeć.Potemodkrył,żeja,FiiLee
obejrzeliśmynowozelandzkifilmzatytułowanyTheCrossing,któregoonsamwprawdzie
niewidział,aleznałfacetaodefektówspecjalnych-chybapowinnambyłasięwtedy
domyślić,naczympolegapracaIaina-więcpokrótceopowiedzieliśmymufabułę.I
jakimścudempochwiliprzeszliśmydotematuhodowlitrzodychlewnej,awtedyHomer,
któryzawszemiał

background image

fiołanapunkcieświń,zacząłgadaćjaknajętyotym,żechcemiećstadorasypoland
chinas,októrejjanigdyniesłyszałam.

GodzinępóźniejIainposzedł,amynadalniemieliśmypojęcia,pocowogólenas
odwiedził.

Pożarjuższalał,tylkożejeszczeotymniewiedzieliśmy.

Dowiedzieliśmysięjednaknastępnegodnia.Kurczę,tobyłszok.Poniedziałek.

Czarnyponiedziałek.OkołotrzeciejpopołudniuposzłyśmyzFipobiegać.Przebiegłyśmy
przezsosnowylas,apotemruszyłyśmystarądrogąprowadzącąnawzgórze,którazawsze
misiępodobała.Wzasadzieniczegotamniebyło,żadnarewelacja,alenatymmiłym,
okrągłym,gładkimwzgórzutrawazawszebyłamokraizielona,apłotydokładnietakie
samejakczęśćstarychogrodzeńwmoimgospodarstwie:suchekamiennemurkiz
pojedynczymdrutemkolczastymnagórze.

Ciężkowbiecnaszczyt,alełatwozbiecnadół,tylkożeFizawszeoszukuje,ścinając
wszystkiezakręty.Jautrudniamsobiezadanie,trzymającsiędrogi.NawetkiedyFi
oszukuje,mogęjąprześcignąć,aleonawłaściwiesięniestara.Biegazemnągłówniedla
towarzystwa.

Nodobra,będęuczciwa:biegazemnądlatego,żejązmuszam.

Wkażdymrazietamtegoponiedziałkuwróciłyśmyokołowpółdoczwartej,amożeza
kwadransczwarta,iopróczHomera,LeeiKevinazastałyśmypułkownikaFinleya.
Wszyscyczterejstaliwkręgu,jakżałobnicynapogrzebie,iminyteżmielitakiejak
żałobnicynapogrzebie.

Kiedyusłyszałam,zczymdonasprzyszedłpułkownikFinley,zrozumiałam,żeto
naprawdępogrzeb.

Nasz.

Podeszłyśmydonichjakgdybynigdynic.Pamiętam,żeoparłamdłonienabiodrach.

Byłonamgorąco,miałyśmyczerwonetwarzeidyszałyśmy,leczszybkozapomniałamo
brakutlenu,gwałtowniefalującejpiersiispoconejkoszulce.Zanimzdążyłamzapytać,co
siędzieje,Homermnieoświecił:

-Wracamy-powiedział.

TakijestHomer.GdybyściechcielizrozumiećHomera-aczasaminiewiem,poco
ktokolwiekmiałbychciećgozrozumieć-tosłowopowiewamwszystko,comusicie
wiedzieć.„Wracamy”.Nawetteraz,kiedyjepiszę,czuję,jakmarszczębrwiizgrzytam
zębami.Homerdoskonalewiedział,jakbardzomnierozwścieczytakimhasłem,alenie
mógł

siępowstrzymać.Powiedziałto,byudowodnićsamemusobie,żejestsupergościem,że
niktniebędziemumówił,comarobić.Atym„nikim”,którymtakbardzosięprzejmował,
byłamoczywiścieja.Rywalizowaliśmyzesobącałeżycie.Nawetteraz,wtym
krytycznymmomencie,niezamierzałdaćmisatysfakcjiipozwolićmyśleć,żemamtu
cokolwiekdopowiedzenia.

Graszłaonaszeżycie,amimotoHomerchciałpodejmowaćdecyzjezanaswszystkich.

background image

Odrazupoczułam,jakkrewwyciekamiprzezstopy,wylewającsiętakszybko,żeomało
niezemdlałam.GotowałamsięzezłościnaHomera,wstrząśniętatym,copowiedział,i
ogarniętanajczystszym,panicznym,totalnymprzerażeniem.Przezchwilęczułamsiętak,
jakbyśmymiałyprzeciwkosobieczterechfacetów.Zabawne,doskonalewiedziałam,co
Homermiałnamyśli,mówiąc:„Wracamy”.Niemusiałampytać.Wiedziałam,żenie
mówiopowrocienabasen,byjeszczerazgoprzepłynąć,aniopowrociedokinaw
CustomhouseQuay.

Wkońcujedyne,cobyłamwstaniezrobić,toominąćichiwejśćdodomu.Pułkownik
Finleypróbowałzemnąporozmawiać.ChybabyłwściekłynaHomerazato,żewypalił
bezostrzeżenia.Jajednakniechciałamgosłuchać,poprostuszłamdalej.Zakładałam,że
Fiidzietużzamną.Dopierogdydotarłamdołazienki,zdałamsobiesprawę,żejejniema.
Tojeszczebardziejmnierozjuszyło:obróciłamsięnapięcieiruszyłamzpowrotemku
drzwiom.Nadalstaliprzeddomem,zbiciwmałągromadkę,leczterazFistałarazemz
nimi.

Zatrzymałamsięgwałtownieiwypaliłam:

-Ocotuchodzi,docholery?

-Posłuchaj-zacząłpułkownikFinleybardzocierpliwymtonem,któregoprawienigdynie
używał-chybabędzienajlepiej,jeśliwejdziemydośrodkaiporozmawiamy.

Potrzechkubkachkawywkońcuwyszedł,zostawiającnassamnasamznasząkłótnią.A
cotobyłazakłótnia!Wymyślałamwszystkim,szalałamikrzyczałam.Tobyłonaprawdę
głupie,bowgłębisercawiedziałam,żemusimywrócić.Gdyteraznatopatrzę,
uświadamiamsobie,żechybaniekrzyczałamnanich-krzyczałamnawszystko:nażycie,
naniesprawiedliwośćlosu.Przedewszystkimbałamsię,żemogęzginąć,żeto,cona
moichoczachstałosięzRobyn,możespotkaćrównieżmnie.

Byłyjednakdwaważneargumentyprzemawiającezapowrotem.Dwapowody,które
oznaczały,żeniemamyinnegowyjścia.JedenznichliczyłsiędlapułkownikaFinleya:
sabotaż,któryplanowałprzeprowadzićwWirrawee.Sabotaż,któryzkażdymdniem
stawał

sięcorazważniejszy,boZatokaSzewcaznówbyławużyciu,aWirraweecoraz
intensywniejwykorzystywanojakocentrumokręgu.NaszemałeWirraweewkońcu
nabrałoznaczenia.

Mieliśmypodjąćpróbęodebraniamutejważnejroli.Aponieważnowozelandzkiesiły
powietrzneprzegrywałyzkretesem,bombardowaniestawałosięzbytniebezpieczne.
Prawiewogólezrezygnowanojużzezrzucaniabomb.Największenadziejewiązanoz
działalnościąpartyzancką.JakchłodnostwierdziłpułkownikFinley,byłaona„najbardziej
opłacalna”.

Drugimpowodembyłocoś,cokłębiłosięwnaszychgłowach,warczącjakgokarty.

DlapułkownikaFinleyaniemiałotowiększegoznaczenia,aledlanasbyłowszystkim.

Naszerodziny,rodzinyijeszczerazrodziny.Towłaśnietenargumenttłumił

wszystkieinne.Ciągnąłnaszpowrotemdodomu.Wszystkichpięcioro.Wpewnejchwili
pułkownikFinleyzasugerował,żeniemusimywracaćwszyscy:dwieosobymogłyby

background image

zostać.

Niewymieniłnikogokonkretnego,amyniezapytaliśmy,kogomiałnamyśli.
Jednogłośnieodrzuciliśmywszelkiepomysłyrozdzielenianaszejgrupy.Zabardzo
potrzebowaliśmysięnawzajem.

Przezkilkadniprawienienawidziłamrodzicówzato,żezostaliuwięzieninaterenie
wystawowymwWirrawee.

Czygdybyichtamniebyło,gdybybylibezpieczninaprzykładwNowejZelandii,
zgodziłabymsięwrócić?

Byłotookropnepytanieicieszęsię,żeniemusiałamnanieodpowiadać.Mimotowgłębi
sercawiedziałam,jakbrzmiałabyodpowiedź.

Czasaminaprawdęistniejetylkojednowyjście.

Nowięcczypostanowiłabymwrócić?

Tak.

background image

3

Zabawne-pisanieotymwszystkimsprawiamiprzyjemność.Samaniewiem,
prawdopodobniemanamniedobroczynnywpływalbocośwtymrodzaju.Pamiętam,że
Andreakiedyśotymwspomniała,aletakczysiakstopniowopolubiłampisanie.Nowięc
siedzęiodklepujęstronęzastroną.Czasamiwymagatowysiłku,ainnymrazemidziejak
zpłatka.Mójdziennyrekordtoprawiedziesięćstron.

Alenapisanietamtegojednegosłowanakońcupoprzedniegorozdziału-tylkojednego
słowa-zajęłomicałydzień.

Nieważne,niezamierzamwięcejsięnadtymrozwodzić.

Niechcielinamzbytdużopowiedziećotym,comamyzrobić,alepojakimśczasie
zrozumiałam,żezaczniemyodwizytywPiekle,wnaszejpięknejnaturalnejkryjówce,tak
dobrzeosłoniętejprzedresztąświata.Musiałamzaznaczyćnamapiemiejsca,gdziemoim
zdaniemmógłbywylądowaćhelikopter,więcdomyśliłamsię,żejednymzelementów
wyprawybędzielotśmigłowcem.Wiedzieliśmy,żeprzyjdzienampoprowadzić
nowozelandzkichżołnierzy-tobyłonaszenajważniejszezadanie.Alenieznaliśmy
żadnychszczegółów.

WprzeddzieńwyjazduzaprowadzonomniejednakdokancelariipułkownikaFinleya.

Tymrazemsamą.Pułkownikszczegółowoopisałto,comuszęzrobić:oznajmił,żeod
chwililądowanialosszesnastuosóbbędziespoczywałwyłączniewmoichrękach.Nie
wolnomibyłozdradzićpozostałym,dokądsięwybieramy.Mogłamtozrobićdopieropo
wystartowaniuzWellington.

Drugarzecz,októrejpowiedziałpułkownikFinley,naprawdęmniewkurzyła.Wręcz
rozwścieczyła.Zacząłprzemowęnatemattego,żepoprzybyciunamiejscemusimybyć
gotowidowypełnianiarozkazów,żebędąnamidowodzićzawodowiżołnierze.Nie
możemydziałaćpochopnieani-jaktoujął-„zajmowaćsięwłasnymisprawami”.
PrzypomniałmisięmajorHarvey,więcodrazusięzniechęciłamijednocześnieuznałam
tozaobrazęmojejinteligencji.Zastanawiałamsię,dlaczegopułkownikFinleyniedaje
tegowykładupozostałym.

-Paniepułkowniku-powiedziałam.-Jatowszystkowiem.Niejesteśmygłupkami.

Nielecimytampoto,żebysięzabawić.

Wydałsięlekkozaskoczony.Jegopodwładniraczejniezwracająsiędoniegowtaki
sposób.

-Oczywiście,Ellie,niechciałemsugerować,że…

Rozmowanietrwaładługo.Kiedywyszłam,chybaodetchnąłzulgą.

Aterazniespodzianka:kogozastaliśmynalotnisku?IainaPearce’a!Toznaczykapitana
IainaPearce’a,jaksięszybkookazało.Ijedenastutakichjakon.Niezupełnietakich
samych-bowśródnichznalazłysięczterykobiety.Wszystkichłączyłojednakpewne
podobieństwo.Później,gdyniektórychpoznałamlepiej,zobaczyłam,żeoczywiście

background image

bardzosięodsiebieróżnią.Okej,jasne,wiem,żekażdyczłowiekjestinny,aletagrupka
naprawdęwyglądałapodobnie,byłapodobnieubranaipodobniemówiła.Chybawszyscy
przeszlitosamoszkolenie.Albomożezostaliwybranidlatego,żepasowalidocenionejw
wojskuformy.

Podkażdymwzględembylitakidealni,żetrochęmniewkurzali.Każdeichsłowobyło
właściwe,nigdyniemówilitego,coimślinanajęzykprzyniosła,nigdyniemówili
czegoś,comogłobynasurazić,przeklinalitylkowtedy,kiedytraciliłącznośćalbozacinali
sięprzygoleniu.Niemogłamsiępozbyćwrażenia,żewszyscychodządotoaletyotej
samejporzeiwydalajądokładnietosamo-jeśliwiecie,comamnamyśli.

StaliśmynaasfalciewbazieRNZAFitrzęśliśmysię.Dwunastuzawodowych
sabotażystówipięcioroprzewodnikówamatorów.Dwunastudoskonalewyszkolonych
żołnierzy,uzbrojonychwewszystkoodbroniautomatycznejpoplastryopatrunkowe,
zaprogramowanychnadziałanie.Orazpięciorobladychdzieciakówzgaciamipełnymi
strachu.

Boże,jakmysiębaliśmy.NawetHomerczułstrach.Towszystkodziałosięzbytszybkoi
natympolegałproblem.Alenawetgdybyśmydostalipółrokunazastanowienie,czas
niczegobyniezmienił.Wzasadziemógłbyjeszczepogorszyćsytuację.

Kevinstałsam,niedalekoogonasamolotu.Przezcałąnocrzucałsięnałóżku-wiem,bo
samateżniemogłamspać.Niespałamodczterechdni,aleostatnianocbyłanajgorsza.Fi
oparłasięomnie,patrzącnapiękny,wolnyocean.Homerrozmawiałzdwoma
żołnierzami.

Próbowałzgrywaćtwardziela,upodobnićsiędonich,alemnieniezdołałzmylić.Lee
siedział

naswoimplecakuipatykiemdźgałasfalt.

NagleFiodwróciłasiędomnieikumojemuzdziwieniuzapytała:

-Jużsięztympogodziłaś?

-Nie.

-Aleniemamywyboru.

-Wiem.

Przezczterydniponaszejwielkiejkłótniunikaliśmytegotematu.Chodziliśmyna
paluszkachirozmawialiśmyotakichsprawachjakliczbapotrzebnychmajtekalbo
najlepszysmakczekolady.

-Jateżniechcęlecieć-powiedziałaFi.

-Jakośniebardzosięopierałaś.

Wzruszyłaramionami.

-Niemamynatowpływu.Uznałam,żeskorodlapułkownikaFinleyatoważnasprawa,
musimytozrobić.

-Tak,jasne.Poprostupotrzebujęwięcejczasu,żebysięztymoswoić.Niechodzioto,że
niechcęwracać.Niepodobamisię,żeniepozostawiononaminnegowyjścia.Mamna

background image

myśliHomeraitojego„wracamy”.CałyHomer.Szczerze,jeststraszniewkurzający.

-Jakmyślisz,jaktambędzie?

-Niewiem.Bojęsię,kiedypomyślę,ilemogłosięzmienić.WszyscymówiąoWirrawee
jakojakimśważnymmieście.NowyJork,Tokio,LondyniWirrawee.

-Ażtakwielkieniebędzie.Wzasadziechodzitylkoolotnisko.

KilkagazetopisałobudowęnowegodużegolotniskawojskowegowWirrawee.

-Nicwięcejniewiemy.Możliwe,żedziejesiętamznaczniewięcej.Prawdopodobniew
całejokolicyroisięodżołnierzy.

-Poprostupróbujesznapędzićsobiestracha.

-Mhmm.Itowcaleniejestzbyttrudne.

-Ellie,naprawdętakbardzosięzmieniłaśczypoprostuprzechodziszchwilowykryzys?-
Naszczęściezadałatopytanieześmiechem.

-Jasne,żesięzmieniłam.Ajakmyślisz?-Jajednaksięnieśmiałam.

-Zawszebyłaśtakaodważna.Niewolnocisięzmienić.Wtedywszyscybyśmysię
poddali.

-Nigdyniebyłamodważna,Fi.Poprosturobiłamróżnerzeczy,boniemiałaminnego
wyjścia.Takjakteraz,kiedyprzyszłonamwracać.Todokładnietosamo.

IainPearce,kapitanIainPearce,podszedłdonas.Całyczasmaszerował.Założęsię,że
podprysznicteżwchodziłkrokiemmarszowym.

-Znowumamyopóźnienie.Przykromi.Taktojest,kiedysięzaufasiłompowietrznym.
Jeślimacieochotęnakawę,nakońcutegobudynkuzpłytywiórowejjestkantyna.Aleza
czterdzieścipięćminutbądźcietuzpowrotem,dobrze?

WszyscyzwyjątkiemHomeraposzliśmydokantyny.Niemaszerowaliśmy,wlekliśmysię
nogazanogą.Kiedyusiedliśmy,ściskająckubkizkawą,żebyogrzaćsobieręce,jaiFi
wróciłyśmydonaszejrozmowy.

-Bojęsiębardziejniżkiedyś-wyznałam.-Terazbojęsięśmierci.Toznaczyzawszesię
jejbałam,aleteraz,kiedytakdużojejwidziałam,jestemcholernieprzerażona.Atynie?

-Tak,jasne.Zabawne,alewtejchwilijestemcałkiemspokojna.Nierozumiemdlaczego.
Myślałam,żebędąmusielimniewsadzićwkaftanbezpieczeństwa.-Zajrzaładokubka,
jakbyspodziewałasięznaleźćwnimodpowiedź.-Tochybapoczęściprzezżołnierzy

-powiedziaławkońcu.-Dowszystkiegopodchodzątakprofesjonalnie.Poprostumam
wrażenie,żeterazbędziemytylkowidzami.Możemyzostawićwszystkieważnesprawyw
ichrękach.

-Chybatak.Aletylerzeczymożepójśćźle…

-Tonicnowego.

-Myślisz,żeudanamsięzobaczyćrodziców?

-Nowiesz,pułkownikFinleypowiedział,żeporozmawiaotymzIainem.Wedługniego

background image

istniejąsporeszanse.

-Oj,Fi,dajspokój!Uwierzyłaśwto?Powiedziałbywszystko,bylebytylkonakłonićnas
dopowrotu.

Fitakbardzoposmutniała,żepoczułamsięwinna.

-Naprawdętakuważasz?Alejastraszniechcęichzobaczyć.

-Myślisz,żejaniechcę?Tylkotomnieobchodzi.Tylkotegochcę.Gdybympomyślała,
żemogęichstamtądwyciągnąć,przepłynęłabymMorzeTasmana.Mimorekinówitak
dalej.

-Dlaczegowtakimrazietakdziwniezareagowałaśnaplanpowrotu?

-Askądmamwiedzieć,docholery?Słuchaj,niechcęztegorobićżadnejwielkiejsceny
mistycznej,alepoprostugnębiąmniezłeprzeczucia,okej?Możetomacośwspólnegoz
Robyn.WkażdymrazietakuważaAndrea.Wiemtylkotyle,żejestemzła.Ostatnio
wszystkomniewkurza.

OdpowiedźFibyłazupełnieniespodziewana:

-CozaszłonaimprezieztągnidąAdamem?

-Skądwiesz,żetognida?

-Oj,Ellie!Gdziesiępodziałtwójdobrygust?

WłaśniewtedypostanowilidonaspodejśćLeeiKevin.

-Czasnanas-powiedziałKevin.

-Późniejcipowiem-szepnęłamdoFi.

Znowuwyszliśmynaasfalt.Zimnywiatrsmagałnasitarmosiłmojąkurtkę.

-Ostatnikubekdobrejkawy,najakimożemyliczyćwnajbliższymczasie-

powiedziałLee.

-Wiem.Tookropne.Zerotelewizji,wygodnychłóżekiciepłychkąpieli.Niemogę
uwierzyć,żesięnatozgodziliśmy.

-Wpewnejchwilimyślałem,żesięniezgodzisz.

Westchnęłam.

-Oj,niezaczynaj.PrzezostatniągodzinęwałkowałamtentematzFi.

PrzedchwiląFizaskoczyłamniesłowamioAdamie.Terazprzyszłaporana
niespodziankęwwykonaniuLee.Gdyszliśmywstronęsamolotu,objąłmnieramieniem.

Byłamwszoku.Odbardzodawnasięniedotykaliśmy.Wcześniejbyliśmytakblisko,jak
totylkomożliwe,alegdytosięskończyło,nieśmieliśmysiędotknąć,żebydrugastrona
niezrozumiałategoopacznie.Wkażdymrazietaktowyglądałozmojejstrony:dlatego
niedotykałamLee.Niejestempewna,dlaczegoonmnieniedotykał.

-Wiesz,Ellie,nicnamsięniestanie-powiedział.-Dopókibędziemysiętrzymalirazem,
nicnamniegrozi.

background image

Wiatrbyłcorazzimniejszyibardziejporywisty.Naprawdęniewiem,czytoonszczypał
mniewoczy,wyciskającznichłzy,czymożewypchnęłojecośinnego.Alebezwzględu
naprzyczynę,mrugałamtakdługo,ażwkońcuzniknęły.Postanowiłam,żeżaden
zawodowyżołnierzniezobaczy,jakpłaczę.NiewspominającoHomerze.

Czekaliśmynaasfalcieprzezkolejnedwieipółgodziny.Byłozimno,nudnoinie
wiedziećczemumimoobecnościtychwszystkichludziczułamsięokropniesamotna.

Samolotylądowałyistartowały,alenaszstał.Widzieliśmy,jaktkwizaparkowanyobok
wieżykontrolnej,atrzechlubczterechmechanikówpracujeprzysilniku.Świadomość,że
wystartowaniewymagaażtakichstarań,byłatrochędenerwująca.Wgłębisercamiałam
nadzieję,żecaławyprawazostanieodwołana.Moglibyśmywrócićdonaszychkwaterbez
plamynahonorze:nieponosilibyśmyodpowiedzialnościzaporażkę.

Iainwyznaczyłostatecznyterminnadziesiątąwieczoremczasunowozelandzkiego-o,
przepraszam:nagodzinę2200-czylinaósmąwieczoremwAustralii.Potrzebowaliśmy
takdużegomarginesu.Ioczywiście,jaktozwykleunasbywa,zapięćdziesiąta-o2155-
namałymskuterkupodjechałdonasmechanikioznajmił,żesamolotjestgotowy.

Powinnambyławiedzieć,żeniemacoliczyćnacud.

Zapotrzebowanienasamolotybyłooczywiścieogromne,bowielemaszynzestrzelono
albouziemionopociskiem.Jeślichcieliśmydowoduświadczącegoowadzenaszejmisji,
wystarczającybyłfakt,żedanonamjednązmaszyn.Niebyłtojednakżadenwspaniały
samolot,tylkomałyodrzutowysaab,takstary,żemateriałnasiedzeniachwwielu
miejscachbyłpoprzecierany.Przedwojnąkorzystalizniegocywile,leczterazzostał
wypożyczonysiłompowietrznym.Dachwisiałtaknisko,żeniektórzyżołnierzespędzili
podróżpochyleni.

Gdyjużmieliśmywejśćnapokład,zjawiłsiępułkownikFinley.Niebyłoczasunawielkie
przemówienia,aleuścisnąłnamdłonieiżyczyłszczęścia.Miłygest.Zawszebyłdlanas
bardzodobry.Toznaczynajbardziejskupiałsięoczywiścienawojnie,amy
interesowaliśmygowyłączniejakoktoś,ktomożepomócwojsku,leczzapewniłnam
dobrezakwaterowanie,zadbał,byśmymieliodpowiedniąopiekę,zorganizowałpomoc
psychologówitakdalej,więcniczegonamniebrakowało.Nigdyniewydawałsięzbyt
ciepłymczłowiekiem,aleniewielemożnabyłonatoporadzić.

Doostatniejchwilimiałamnadzieję,żeAndreateżprzyjdzienaspożegnać,mimoże
zapowiedziała,iżwkażdypiątekwieczoremprowadziterapięgrupowąwszpitalu.
Liczyłamjednaknato,żestaniesięjakiścudiAndreazjawisięnalotnisku.Zamiasttego
musieliśmysięzadowolićpułkownikiemFinleyem.

Zresztąpotemniemieliśmyjużczasu.Minutępozniknięciupułkownikazamkniętodrzwi
iwzbiliśmysięwpowietrze.Niebyłożadnychstewardówanistewardes:poprostu
usiedliśmy,zapięliśmypasyiwdrogę.

Miałamwrażenie,żezbytszybkosuniemynadMorzemTasmana.Samolottrzymałsię
bardzonisko,żebynienamierzyłygoradary,alebyłotakciemno,żeniewiedzieliśmy,
gdziejesteśmy.Iaintwierdził,żeniskilotnasspowolnizewzględunawiększyopór
powietrza,alegdybynamotymniewspomniał,niezauważyłabymróżnicy.Jakdlamnie,
lecieliśmyszybko.Niewidzieliśmypilotów,nawetpowylądowaniu,boprzezcałyczas

background image

drzwidokokpitubyłyzamknięte.Wcalemitojednaknieprzeszkadzało.Cieszyłamsię,
żesąskupieninapilotowaniu.

Wylądowaliśmywbazienawolnymterytorium,alenieprzekazanonamżadnych
szczegółów.Azwłaszczatego,gdziedokładniejesteśmy.Całaoperacjawymagała
zastosowaniaśrodkównajwyższejostrożności.Potemwszystkorozegrałosiębardzo
szybko.

Niebyłoczasunasentymentyzwiązanezpowrotemdoojczyzny.

Musieliśmywyjąćbagażezlukuipobiecdohelikoptera,któryjużnanasczekał,gotowy
dostartu.Araczejrwałsiędostartu,bomiałamwrażenie,żezacząłsięodrywaćodziemi,
kiedyjeszczedzieliłonasodniegostometrów.

Helikopterbyłogromny,zdwomaśmigłami,i-wprzeciwieństwiedosaaba-

nowiuteńki.Pilotwyjaśnił,żepodarowaligoAmerykanie.Leciałamhelikopteremporaz
drugiwżyciu.Zapierwszymrazembyłamtakzrozpaczona,żeniczegoniezauważałam,a
tymrazemczułamtakwielkistrach,żeteżniewieledomniedocierało,aleodrazu
uderzyłomnie,żetymrazemwśmigłowcujestznacznieciszej.Mogliśmyswobodnie
rozmawiać.

Pilotśmigłowca,Sam,byłcałkieminnyniżniewidzialnipilocisaaba.Facetokazałsię
niesamowity.Gadałjaknajęty.Alespodobałmisię.Jegogłupieżarcikitrochęnas
wszystkichrozluźniły.Iporazpierwszy,odkądusłyszałamopowrocie,znowupoczułam
siętrochęjakbohaterka.Jakbymrobiłacośodważnego,istotnego,cośwyjątkowego.Sam
teżbyłkimśwrodzajubohatera,bocodziennielatałdostrefdziałańwojennychina
terytoriaokupowane,leczzachowywałsiętak,jakbyobwoziłturystówpojakimś
tropikalnymkurorcie.Gdytylkowylądowałnaszsamolot,światłalotniskaznowuzgasłyi
niezapalonoichdlaśmigłowca.

-Ktomalatarkę?-zapytałSam.-Gdybycikawalarzezapłacilirachunekzaprąd,pewnie
doczekalibyśmysięodrobinyświatła.-Spojrzałnamnieipuściłoko.-Widzisz,kiedyśte
helikopterybyłynaprąd,aleteraztozadużokosztuje.

-Naprąd?-powtórzyłamjakgłupia.Wśrodkunocymójumysłniepracujena
najwyższychobrotach.

-Tak,byłocałkiemnieźle,tyleżepotrzebowaliśmydługichkabli.Jedenkumpelpoleciał
dwacentymetryzadaleko,wtyczkawypadłaibiedakrunąłnaziemię.

Naszczęściemypolecieliśmywgórę,aniewdół,apotemruszyliśmynapółnoc.Tobył
ostatnietapnaszejwycieczki.Oczywiścienadalsiędenerwowałam,alebyłtoinnyrodzaj
zdenerwowania:zamiastczućnudnościiprzygnębienie,byłamnakręcona,anawet
zaczynałamsięcieszyć.

-Zachwilęopuszczęekranytelewizorów-powiedziałSam.-Nieuderzciesięwgłowę,
kiedybędzieciechodzićpokabinie.DziśwnaszympodniebnymkinieleciChłopiec,który
umiałlatać.
WroligłównejnaszXavier.

Skinąłwstronędrugiegopilota,którytylkoszerokosięuśmiechnął.Chybabył

przyzwyczajonydożarcikówSama.

background image

Jeślipilocisaabanierozmawializnamidlatego,żebylizajęcipilotowaniem,toniemam
pojęcia,jakimcudemtenhelikopterwogóleleciał.PewniedziękiXavierowi.

Nieświeciłksiężyc,więcniczegoniebyłowidać.Przeztolotbyłtrochęupiorny:
sunęliśmyprzezczerń,ufająccałkowiciemałymświatełkomnatablicyprzyrządów.
Chybaprzyszłapora,byFistraciłazimnąkrewizaczęłasiędenerwowaćjeszczebardziej
niżja,bopostarciezłapałamniezarękęitrzymałająprzezcałylot.Niewiem,możepo
prostucieszyłasięzpowrotudodomu.

Bojatrochęsięcieszyłam.

Powoliogarniałomniepoczucie,żeznówjestemwewłaściwymmiejscuirobięto,co
należy.Jestemczłowiekiemczynu,bezdwóchzdań.Niesłużymibezczynność,anie
liczącturystycznychwycieczekpoNowejZelandii,ostatnimiczasysiedziałam,nicnie
robiąc.

Bardzoczęstooglądałamtelewizję,mimożeleciaływniejgłówniepowtórkitakichseriali
jakShortlandStreet.OdkądNowaZelandiaprzystąpiładowojny,zrezygnowanoz
importowaniaproduktówniezwiązanychzwojną,bokrajowybilanshandlowyzostał

zrujnowanyprzezwydatkinadziałaniawojenne.Dlategozramóweknaglezniknęły
zagraniczneprogramy.Wkinachteżniepuszczanożadnychnowychfilmówzimportu.

NiektórzyNowozelandczycyuważali,żetozbytwysokacenazapomaganieAustralii.

WystawilibynasdowiatruwzamianzanowysezonSimpsonów.Muszęprzyznać,że
trochęichrozumiałam.

Gdysunęliśmyprzeznoc,Samraczyłnaszmyślonymiopisamiprzyrody.

Powiedzieliśmymu,żewątpimy,byśmylecielitaknisko,jakmówił,więcpostanowiłnam
dowieść,żejesteśmywbłędzie.

-Poprawejwidzimypięknyeukaliptus.Tylkospójrzcienateślicznemałelistki.Ajeśli
dobrzesięprzypatrzycie,natrzeciejgałązceczwartegokonarupolewejzauważycie
biedronkę.

Chwilamijednakpoważniał,zwłaszczagdyzwracałsiędomnie,bosiedziałamnajbliżej
niego.

-Będziemylądowaćwwaszychrodzinnychstronach,prawda?

-Chybatak.Niewielenammówią.

-Ucieszyciesię,mogącjeznówzobaczyć.

Zapytał,ilemamlat,akiedymupowiedziałam,pokręciłgłową.

-Wszyscyjesteściewtymsamymwieku?

-Kevinjesttrochęstarszy…zsześćmiesięcy.

-MójBoże,jesteściemłodzijaknatakiesprawy.

-Wcalesięotonieprosiliśmy.Poprostuniepowiedzieliśmynie.Zresztąwwielukrajach
dzieciidądowojskawwiekudwunastualboczternastulat.Wkażdymraziewszyscytak
mówią.

background image

-Pewniemająrację.Jeśliomniechodzi,jesteścienajodważniejszymiludźmi,jakich
kiedykolwiekwiozłem.Niedenerwujeszsię?

-Czysiędenerwuję?Gdybywtymhelikopterzebyłatoaleta,pewniebymwniej
zamieszkała.

Samznowusięożywił:

-Niewidziałaśnaszejtoalety?Pójdźnasamkoniecipodnieśklapę.Zobaczyszpiękną
dziurę.Wiesz,żeniektórzynazywalitoalety„długimzrzutem”?Naszkibelekzapewnia
rekordowodługizrzut.

KilkaminutpotrzeciejnadranemSamnaglezamilkłiwpatrzyłsięwciemność.

-Powinniśmybyćwstrefiezrzutu-powiedziałdoIaina.-Namapieterenjestczysty.

Będęschodziłbardzowolnoimiejmynadzieję,żeznajdziemydobremiejsce.Iżenadole
nieczekananasmoździerz.Przygotujciesię-dodał,zwracającsiędoresztyznas.-Jeśli
będzietrzebauciekać,zrobimytocholernieszybkoibędzierzucało.Nieodpinajcie
pasów,nieodzywajciesięiwsadźciegłowęmiędzykolana,jeślizobaczycie,żezachwilę
uderzymywcoś,wconiepowinniśmyuderzyć.Naprzykładwziemię.

PatrzącnaSama,zdałamsobiesprawę,jakdoskonałymjestpilotem.Koncentrowałsięjak
skrzypekpodczaswystępu,wyczulonynakażdąnutę,nakażdąsubtelnązmianęgłośności,
każdenajmniejszewahanie.Naprawdęmyślę,żegdybylistekdrzewamusnąłhelikopter,
Sambytozauważył.Drugipilot,Xavier,teżściskałstery,śledząckażdynajmniejszyruch
Sama.

Później,kiedyotympomyślałam,zdałamsobiesprawę,żeprawdopodobnierobiłtona
wypadek,gdybySamowicośsięstało-naprzykładgdybydostałkulkę-byprzygotować
sięnaprzejęciekontrolinadśmigłowcemwułamkusekundy.

Okropnamyśl.

Niktpozanimidwomasięnieruszał.Wszyscyczuliśmynapięcie.Niewiem,jak
pozostali,alejanagleprzestałammyślećotym,comamyzrobićpowylądowaniu.Każdą
komórkąciałaskupiłamsięnaposadzeniutejwielkiejwarczącejmaszynynaziemi.

Gdybyśmymoglipoświęcićtemuzadaniuparęgodzin,byłobyfajnie:Sammógłby
obniżaćlotodwacentymetrynaminutę.Towarzyszyłnamjednakciągłystrachprzed
kulami.Sammusiałznaleźćrównowagęmiędzyobawąprzeduderzeniemwdrzewolub
zahaczeniemolinięenergetycznąastrachemprzedzestrzeleniem.Gdybyśmylądowaliw
najdalszejczęściokręgu,kuleilinieenergetyczneraczejbynamniezagrażały,aleniktnie
mógłmiećcodotegopewności.Całanaszawiedza-iwiedzapułkownikaFinleya-
pochodziłasprzedwielumiesięcy.Podnamimogłyterazbyćnowiusieńkiekoszary.Być
możelądowaliśmynaśrodkuplacuapelowego.

Potemrozległsięgłuchyhukzprawejstrony.Krzyknęłam,Fiwrzasnęłainiebyłyśmyw
tymodosobnione.JednakSam,gdytylkopoczułwstrząs,posadziłnaziemitakżelewą
stronę.Śmigłowiectkwiłwmiejscu,kołyszącsięlekkonaboki.Samodwróciłsięi
całkiemspokojniepowiedziałprzezramię:

-Wylądowaliśmy,alestoimynapochyłymterenie.Wychodźcieostrożnie.

background image

Niebyłopaniki.PierwszyruszyłIain,potempołoważołnierzy,następnienaszapiątkaiw
końcureszta.KiedymijałamSama,puściłdomnieoko.

-Powodzenia-powiedział.

Próbowałamsiędoniegouśmiechnąć,aleniebyłamwstanie.Niedlatego,żesiębałam-
poprostumiałamzadużosprawnagłowie.Nagledomniedotarło,jakwielkąprzyjmęna
siebieodpowiedzialność,gdyjużwysiądęzhelikoptera.

Wyskoczyłamprzezwłaz.Czyjeśręcezłapałymnieipomogłyzagłębićsięwmroku.

Ktośmnieodwróciłwlewąstronę.Jakiśgłoskrzyknąłmidoucha:

-Przejdźpięćdziesiątmetrów.Uważajnawyboje.

Potykającsię,weszłamwhałaśliwąnoc.Wszystkiezapachyzostałyzdmuchnięteprzez
oparypaliwalotniczego.Szłamzwyciągniętymirękami,ażzłapałmniektośinny.

Zatrzymałamsięiczekałam,pozwalającoczomprzywyknąćdociemności.Pochwili
zdałamsobiesprawę,żetużobokmniepanujesporeporuszenieizrozumiałam,że
pozostalipodająsobieplecakizhelikoptera.Zaklęłam,wkurzonatym,żezapomniałamim
pomóc.Naznajomymtereniewracałomipoczucieniezależności.Ostatniąrzeczą,jakiej
potrzebowałam,byłotraktowaniemniejakbezradnegodziecka.Kiedyjednak
spróbowałamdołączyćdoszereguosóbpodającychsobiebagaże,tylkowprowadziłam
zamieszanieiutrudniłamimpracę.Nagływarkotsilnikahelikopteraipodmuchwiatru
uświadomiłymi,żeSamodlatuje.

Znówpoczułamstrachiosamotnienie,alewszystkodziałosięzbytszybko,bymmogła
znaleźćczasnatakieluksusyjakemocje.

Czyjaśrękamocnopoklepałamnieporamieniuiwtymsamymczasiedrugadłońwsunęła
mojąrękęwszelkęplecaka.Tabezradnośćnaprawdęzaczynałamidziałaćnanerwy,ale
atakizłościteżbyłyluksusem,więctylkozarzuciłamplecaknaplecy.

-Tędy-szepnąłktoś.

Warkothelikopterajużucichłinocodzyskiwałaswójnormalny,uroczycharakter.

Poczułamulgę,mogącznowuszeptać.Powolizaczynałamteżwidziećwciemności,więc
złatwościąustawiłamsięwszereguzaczyimiśszerokimiplecamiiruszyłamwśladza
nimi.

Wiedziałam,dlaczegotowszystkorobimy:wsaabieIainwyjaśnił,żenapoczątkumusimy
przedewszystkimoddalićsięodmiejscazrzutu,nawypadekgdybyzbliżylisięjacyś
żołnierze.Gdyjużznajdziemysięwbezpiecznejodległości,zaczniemysięzastanawiać,
gdziejesteśmy.

Przezpiętnaścieminutszliśmyszybkimmarszem.Tennagływysiłekpotakdługim
siedzeniubyłszokiemdlamojegoorganizmu.Jużpochwilidyszałamisapałam.Na
dodatekzaczęłomicieknąćznosa,cobyłobardzouciążliwe,boniemogłamsięgnąćpo
chusteczkę.

Niemiałampojęcia,ktoidziezamną,aktoprzedemną.Wiedziałamtylko,żezprzodu
maszerujekobieta.Minęływieki,zanimzłapałamdrugioddech-wzasadzienigdynie
byłampewna,czycośtakiegojakdrugioddechwogóleistnieje-alepochwiliwpadłam

background image

wpewnąrutynęizaczęłamsięporuszaćzwiększąłatwością.

Naglebach!Uderzyłamnosemwżołnierzaidącegozprzodu.Zatrzymaliśmysię.

Podeszłamtrochędoprzodu,czującsiękimśważnym.Tobyłnaszumówionyznak.I
rzeczywiście,Iainjużsięrozglądał,szukającmniewzrokiem.

-Brawo,Ellie-szepnął.-Wieszjuż,gdziejesteśmy?

-Nie,będęmusiałasięrozejrzeć.

-Okej,rozejrzyjsię.Kaypójdzieztobą.Jasprawdzę,czyzżołnierzamiwszystkow
porządku.

WszyscypozostalizebralisięwokółIaina,ajaiKayruszyłyśmywciemność.

Wytężałamwzrok,szukająccharakterystycznychmiejsc.Niesposóbbyłozgadnąć,gdzie
jesteśmy.JeśliSampomyliłsięwobliczeniachocentymetr,mogliśmywylądowaćkilka
kilometrówodcelu.Terennadalbyłnierówny.Przeważnieschodziliśmywdół:to
sugerowałowschodniekrańceregionu,sąsiadującezpodnóżemwzgórz.Byłotam
mnóstwoodchodówowiec,coprawdopodobnieoznaczałojednoztrzechdużychpastwisk
położonychnaskrajunaszegogospodarstwa,choćniemożnabyłomiećcodotego
pewności,odkądzamieszkalinanichnowiwłaściciele.Możliwe,żeowcebiegaływolno
nawetpolesie.

-Widziszcoś?-mruknęłaKay.

Pokręciłamprzeczącogłowąiruszyłyśmydalej.Miałamnadzieję,żeKay,zawodowy
żołnierz,będzieumiaładoprowadzićmniepóźniejdopozostałych.Imbardziejsięodnich
oddalałyśmy,tymmniejwierzyłamwto,żeudanamsięwrócić.

Poczułam,żegruntrobisięgąbczasty.Przyklękłaminacisnęłamgopalcami.Był

zdecydowaniewilgotny.Poczułamogromnąulgę.Niechciałamzawieśćtychludzi.Nie
chciałamwyjśćnaidiotkę.Dotegowszystkiegodochodziłojeszczemojepoczuciedumy.

Mimotomusiałamsięupewnić.

-Pójdziemyjeszczestometrówwtęstronę-powiedziałamdoKay-iwtedypowinnyśmy
dotrzećdorogupastwiska.

Teraz,gdychcęsobiepoprawićhumor,poczućsiędobrze,częstowracammyślamido
tamtejchwili,wktórejpoprowadziłamKayprostodozbiegudwóchogrodzeńw
całkowitejciemnościzapiętnaściepiątarano,potymjakhelikopterwysadziłnas
pośrodkupustki.

Starałamsięnierobićztegopowoduzamieszania,jakbymodpoczątkuwiedziała,gdzie
jesteśmy,ipróbowałamukryćzadowoleniezsiebie,gdyKaypowiedziała:

-MójBoże,naprawdęznasztenterenjakwłasnąkieszeń.

Pobiegłyśmydopozostałych.Znalazłyśmyichbezproblemu.

-Jakposzło?-zapytałIain.

Zawszebyłtakiopanowany.Nieważne,żeznaleźliśmysięwsamymśrodkustrefydziałań
wojennych,tysiąckilometrówodNowejZelandii,iżemogliśmysięzgubić.

background image

Zachowywałsiętak,jakbypytał,jakmiposzłowbiegunastometrównaszkolnych
zawodach.

-Niejesteśmytam,gdziezamierzaliśmywylądować.Aletocałkiemdobremiejsce.

Mniejwięcejpółtorakilometraoddrogi.Żebydoniejdotrzeć,będziemymusieli
przedrzećsięprzezzarośla.Alenapewnoniespotkamytużadnychżołnierzy.To
najdzikszaczęśćgospodarstwa.

Byłamgotowaodrazupoprowadzićichwlas,aleIainwyciągnąłswojącieniutką
latareczkęipoprosił,bympokazałamunamapiemiejsce,wktórymjesteśmy.Chyba
chciał

sięupewnić,żewiem,oczymmówię.NaszczęścieKayprzyszłamizpomocą.

-Onaznatenterenjakwłasnąkieszeń,Iain-powiedziała.-Pochyliłasię,dotknęłaziemi,
apotemdokładniewskazałamimiejsce,wktórympochwiliznalazłyśmyogrodzenie.

Zdałamsobiesprawę,żedlaKay,którabyłazAuckland,tomusiałowyglądaćjakczary.
Prawdopodobnienawetniezauważyłagąbczastejziemipodnaszymistopami.Ja
oczywiścieznałamtukażdeźdźbłotrawy-tonaturalne-więcgdytylkopoczułam
wilgotnepodłożeizauważyłam,żejesteśmynapochyłymterenieotoczonymwybojamii
kamieniami,wiedziałam,żemusimybyćwroguNellie’s,naszegonajwiększego
pastwiskapowschodniejstronie.

Zachowałamtojednakdlasiebie.Prawdziwiczarodziejenigdyniezdradzająswoich
sekretów.

Iainjakowyjątkowoostrożnyfacetzaznaczyłnaszepołożenienamapie,którajednaknie
byławystarczającoszczegółowa.Gdyskończył,byliśmygotowidodrogi.Zarzuciłam
plecaknaplecyiwreszciepełnaenergiizajęłamjedynąpozycję,któranaprawdęmi
odpowiada:stanęłamnaczele.Ruszyliśmy.

Jużdziesięćminutpóźniejmusielimniepoprosić,żebymzwolniła.Ztegorównieżbyłam
dumna.Tryskałamenergią.Nastrójteżzupełniemisięzmienił.Fi,któramaszerowałaza
idącymzamnąIainem,byławszoku.Gdystanęliśmy,byzaczekaćnapozostałych,
powiedziała:

-Ellie,powinnicizrobićbadanianaobecnośćnarkotykówwekrwi.

Wzruszyłamramionamiiroześmiałamsię.

-Powrótdodomu.Tomójnarkotyk.

Muszęjednakprzyznać,żebyłatociężkaprzeprawaprzezzarośla.Pomimocałejmojej
pewnościsiebienietrafiłamwzagrodę-prawdopodobnieominęłamjąoniespełnasto
metrów,alejednakominęłam.Powyjściuzlasu,zamiastujrzećzagrodę,napotkaliśmy
ogrodzeniemiędzyNellie’saSpalonąChatą,sąsiednimpastwiskiem.Tooznaczało,że
poszliśmyzadaleko,więcmojadrobnapomyłkakosztowałanasjakieśdwadzieściaminut
dodatkowegomarszu.Nikomuotymniepowiedziałam,boitakniktsięniepołapał,apo
copsućsobieopinię?Poprostuzazgrzytałamzębami,odbiłamwlewoipoprowadziłam
ichkuogrodzeniu.

Okołowpółdoszóstejdotarliśmydodrogi.Świtbyłzbytblisko,byśmymoglipozwolić

background image

sobienaprzerwę.Gdywsłabymświetlezobaczyliśmyrudobrązowąnawierzchnię,Iain
mruknąłtylko:„Mądradziewczyna”,apotemszybkowyznaczyłdwóchżołnierzy,żeby
poszlinazwiady-nawypadekobecnościwroga.Niechciałmniepuścićrazemznimi,ale
przekonałamgo,żebędęimpotrzebna.Niktnieznałtejdrogitakdobrzejakja.
Wiedziałam,wktórymmiejscuskręca,gdzieopadaigdziemoglibyobozowaćlub
odpoczywaćżołnierzezpatrolu.

Zresztąszanse,żewrógpokażesięwtejokolicy,byłyjakjedendotysiąca.

Niechodziłooto,żewciągudwóchgodzinpozbyłamsięstrachu.Poprostubyłamw
staniegostłumić.Nadalgdzieśwemnietkwił.Alewtamtejchwiliniebyłodlaniego
czasuanimiejsca.

Takwięcnaszatrójkamozolnieparłanaprzód.Wdrapywaliśmysiępodgórę.

Zapomniałam,jakietomęczące.Jakąciężkąharówkąjestłażeniepogórachzplecakiem,
któryciążyłmitak,jakbymwpakowaładoniegowszystkiepodręczniki,jakie
kiedykolwiekmiałam,adotegojeszczekilka.Świadomość,żekażdykrzak,każde
drzewomożeoznaczaćśmierć.Chwiloweodprężenie,błądzeniemyślami,marzeniena
jawie,apotemnaglemyśl:„O

Boże,rozkojarzyłamsię,tachwilamarzeńmogłamniekosztowaćżycie”.

Mozolnymarszgodzinapogodzinie,czasamidzieńpodniu,tylkopoto,bywkońcumóc
kogośzabićalbodaćsięzabić.

Nowięcmaszerowaliśmyimaszerowaliśmy,ażodziewiątejranostanęliśmynaSzwie
Krawca.

background image

4

Tylesięwydarzyło,odkądporazpierwszystaliśmywtymmiejscujakogrupa-wszyscy
siedmioro:Homer,Fi,Robyn,Lee,Corrie,Kevinija.ApóźniejChris.Wiedziałam,że
dwie,aprawdopodobnienawettrzyosobyztejgrupyjużnigdytuniewrócą.

Aleresztaznaspowróciła.

Inagletenpowrótnabrałolbrzymiegoznaczenia.Jasne,terazukrywaliśmysięwcieniu.
Zapierwszymrazemstaliśmyswobodnie,odprężeni,roześmiani,wygłupialiśmysięi
czuliśmyjakwdomu.Tobyłanaszaziemia.Nigdyniemieliśmycodotegowątpliwości.
Tobyłooczywiste.

Teraznicniebyłooczywiste.Zwłaszczanaszeprzetrwanie.

Pięcioroznas-ci,którzyzostali-pięciorotych,którzyprzetrwali,stałowgromadce,
wykorzystującstary,pomarszczonyeukaliptusjakoosłonę.Nachwilęzapomnieliśmyo
NowozelandczykachispojrzeliśmynaPiekło.Niktsięnieodezwał.Jedynedźwięki
dobiegałyzlasu:szelestliści,zawodzeniekruków,dalekiewrzaskipapugi.Niewiem,o
czymmyślelipozostali,alejamyślałam,żetojestmojemiejsce,mójsen.Samastałamsię
eukaliptusem,skałą,papugą.Niechciałamtuwracać,aleteraz,kiedyjużtutajbyłam,
marzyłam,byzostaćnazawsze.

PomojejprawejstronieodezwałsięIain:

-Tonaprawdędzicz.

Ursula,którateżbyłakapitanemipodlegałatylkoIainowi,powiedziała:

-DużowędrowałampoNowejZelandii,aletonajdzikszemiejsce,jakiewidziałam.

„Wędrowanie”wydawałomisiębardzośmiesznymokreśleniem,aleużywaligowszyscy
Nowozelandczycy.

-Inaprawdęjesteściewstaniesprowadzićnasnadół?-zapytałmnieIain.

-Jasne-odpowiedziałHomer.-Tożadenproblem.

PytanieIainabyłoskierowanedomnie,alepostanowiłamtegoniekomentować.Tonie
byłaodpowiedniachwilanawszczęciekolejnejkłótnizHomerem,PanemZawsze
StojącymnaCzele.ZamiasttegozwróciłamsiędoIaina:

-Jeślipójdziemywzdłużgrani,wstronęWombegonoo,znajdziemydrogę.

Czułamsiętak,jakbyśmyzarabialinautrzymanie.Todlategonastuprzywieźli.

Piekłobyłonajlepsząkryjówkąwpromieniustukilometrów.Iniktoprócznasotymnie
wiedział.

Znowuzarzuciliśmyplecakinaplecyitrzymającsięzdalaodgrani,ukryciwzaroślach,
ruszyliśmykusekretnejścieżce,któraprowadziładoPiekła.Maszerowanietamtędybyło
okropnietrudne,bobokiSzwuKrawcasąbardzostromeicodrugikrokpowodował
miniaturoweosuwisko.Niemieliśmyjednakinnegowyjścia.Wświetlednianagórze

background image

bylibyśmywidocznijaknadłoni.Tenmarszbyłtylkojednązwielucen,jakieprzyszło
namzapłacićzawpuszczenienajeźdźcówdonaszegokraju.

GdydotarliśmydoWombegonoo,pokazaliśmyIainowidrzewo.Problempolegałnatym,
żemiędzynamiadrzewemniebyłożadnejosłony.MiędzywierzchołkiemWombegonoo
astarymeukaliptusemrozciągałasięgładkaskała,nagajakasfaltowyplaczabaw.Myślę,
żegdybyśmybyliwpiątkę,podjęlibyśmyryzyko.Byliśmyprzyzwyczajenidotego,by
czućsiętubezpiecznie.Iainowiniespodobałsięjednaktenpomysł.Postanowił

zaczekaćdozmroku.

Takwięcpowielkiejdawcenapięcia,strachuipodniecenianagleniepozostałonic.

Rozbiliśmycośwrodzajuobozupozachodniejstroniegrani,aponieważzanosiłosięna
upalnydzień,rozciągnęliśmykilkatropikówwśródzarośli,gdzieniebyłomożnaich
dostrzeczsamolotu.Iainpostawiłnawarcietrzechżołnierzy,apozostali-wtymja,
zwłaszczaja-

poszlispać.

Boże,spałamjakkamień.Niemampojęcia,zjakiegopowoduspałamtakgłębokoitak
długo.Toznaczyjasne,prawieodtygodniacierpiałamnabezsenność,alemyślałam,że
teraz,popowrociewsamosercestrefyzagrożenia,dopadnąmniejeszczewiększe
problemyzesnem.Możeodreagowywałamnocnystres.Takczysiak,spałamponad
czterygodziny,conormalnienigdymisięniezdarza.Niezadnia.

Potem,kiedysięobudziłam,długosiedzieliśmybezczynnie.Zrobiłosiędośćnudno.

Częśćżołnierzy,awrazznimiKeviniHomer,graławkarty.Jedenczytałksiążkę
pożyczonąodFi-chybasaminiemoglizabraćksiążekitegotypurzeczy,bomieli
maszerowaćzjaknajmniejszymobciążeniem-adwóchinnychrozmawiałoorugby,co-
jakzauważyłam-

Nowozelandczycyrobiądośćczęsto.TużprzednaszymwyjazdemrządNowejZelandii
ogłosiłzawieszenierozgryweknaczaswojny,bowszyscymłodzimężczyźnizostali
powołanidowojska.Nawetpodczasdrugiejwojnyświatowejniezrezygnowalizrugby.
Dlategowszyscybardzonadtymubolewali.

Podpewnymiwzględamiprzypominałotoszkolnyobóz.Możnabyłoprawiezapomnieć,
żeznajdowaliśmysięwśrodkustrefydziałańwojennych.

Dzieńwlókłsięniemiłosiernie.Niemogłamsiędoczekać,kiedyzejdziemydoPiekła.

Wpewnymsensiebyłoterazmoimdomem.

DomwPiekle.Jaktoomnieświadczyło?KtomieszkawPiekle?Znałamodpowiedź

natopytanie.Diabełiumęczonedusze.Kimbyłamja?Przeważniemyślałam,żenato
pytanieteżumiemodpowiedzieć.Alechwilamiczułamsiętak,jakbymsamazmieniłasię
wdiabła.Rzeczy,którezrobiliśmy,przeszywałymniedreszczem,inamyślonichczułam
mdłości.RozmawiałamotymzAndreąitrochęmitopomogło.Trochę.Andreaciągle
powtarzała,żemówieniepomaga.Tobyłocośwrodzajujejmotta.Niewydajemisię
jednak,bynawetonarozumiała,jaktojest.Skądmogławiedzieć?Nieważne,ileszkoleń
przejdziesz

background image

-itakniezostaniesznagleekspertemwdziedziniepomocynastolatkom,którekogoś
zabiły.

Niemazbytwieluprzypadków,naktórychmożnabyćwiczyć.

Wszystkietewydarzeniawielezmieniły.Popierwsze,zniszczyłymójzwiązekzLee.

Czasaminadalspoglądałamnaniegotęsknymwzrokiem,chciałamodzyskaćto,co
sprawiałonamtyleradości,chciałamznowutrzymaćgowramionach,czućpodniecenie,
jegoiswoje-

bojegopodnieceniebyłojednąztychrzeczy,któremniepodniecały-itęskniłamza
tamtymcudownymciepłemwspólnejnagości.ZAdamembyłozupełnieinaczej.Nic,
tylkoagresja,egoizmialkohol.Nieczułamsiękochana.Tobyłoraczejtak,jakbymnie
nienawidził,jakbychciałmniezaatakować.Jużwdawnychczasach,wszkolew
Wirrawee,zauważyłam,żewieluchłopaków,którzybardzosięemocjonująswoimi
dziewczynamiiwspaniałymżyciemerotycznym,zachowywałosiętak,jakbyichwręcz
nienawidzili.Jednocześnie.Tobyłodziwne.WAdamiewyczułamtesameemocje.

Leenigdytakiniebył.Tojawolałambraćniżdawać.Onzawszebyłdlamniehojny.

TakjaknalotniskuwNowejZelandii,kiedyszliśmyzpowrotemdopoczekalnipo
wypiciukawy.Wpewnymsensietewszystkieokropnerzeczy,którenamsięprzydarzyły,
uśmierciłymniewśrodku-wkażdymraziewtejczęści,którakiedyśumiałakochać.Nie
byłamwstanieniczegodoniegopoczuć.Donikogoniczegonieczułam,nieliczącFii
moichrodziców.A,ijeszczeAndrei.Alenajbardziejtęskniłamzarodzicami.Chciałam
znowubyćmałądziewczynką,przytulićsiędonich,wcisnąćsięmiędzymamęitatętak
jakwtedy,gdymiałamtrzy,czterylataiwskakiwałamdoichłóżka,przytulnego,ciepłego
inajbezpieczniejszegomiejscanaziemi.

ZamiasttegomiałamterazPiekło.

Popołudniuposzłamnaspacer.ZnowumusiałamprzekonywaćIaina,bydałmi
pozwolenie.Niepodobałomisię,żemuszęprosićozgodęnapospacerowaniepowłasnej
ziemi.ZabardzoprzypominałomitożyciezmajoremHarveyem.OczywiściezIainem
byłozupełnieinaczej.Byłwyluzowany,przyjaznyimiłosięznimgadało.Mimoto
musiałamgoprzekonać,żespacernikomuniezaszkodzi.

-Iain,niemaszans,żebymnatknęłasiętunawroga.

-Notak,zagrożeniejestminimalne,maszrację.

-Inapewnosięniezgubię.Znamtenterenjakwłasnąkieszeń.

-Nowozelandzkiesłużbyratunkoweprzezwiększośćczasuratujądoświadczonych
wędrowców.

-Będęostrożna,obiecuję.Żadnychskokównabungee,łażeniapojaskiniachani
spychaniagłazów.Zaufajmi.

Gdywkońcusięzgodziłiposzłamnaspacer,przezpierwszepiętnaścieminutze
wzburzeniemwspominałamnasząrozmowę.Wkurzałomnieto,żechoćjestemczegoś
pewna,muszęjeszczeprzekonaćkogośinnego.Wdomurodzicezawszepolegalinamojej
ocenie.Tobyłjedenznajwiększychwstrząsów,jakichdoznałampopójściudoszkoły,

background image

gdziesprawywyglądałytrochęinaczej.Oczywiściewszystkozaczęłozależećod
nauczyciela.Naprzykładjeśliwpodstawówcektośsięskaleczył,szedłdopokoju
nauczycielskiego,pożyczał

apteczkęisamopatrywałranę.Potem,gdybyłamwtrzeciejklasie,zjawiłsięnowy
dyrektor.

Siedziałamprzedpokojemnauczycielskimzapteczkąiwygrzebywałamigłądrzazgęz
palca.

Nowydyrektorpodszedł,zapytał,corobię,akiedymuodpowiedziałam,wpadłwszał.

Ochrzaniłnietylkomnie,aleinauczycieli.Słyszałam,jakszalejewpokoju
nauczycielskim,krzyczącokonsekwencjachprawnychitakdalej.Pomyślałam,żejest
głupi.Potem,gdyktośwbiłsobiedrzazgę,musiałprosićnauczyciela,żebyjąwyjął.

Wlesieniesposóbjednakdługosięzłościć.Przynajmniejjatakuważam.Niechodzioto,
żeotoczeniejestbłogieisprzyjarelaksowi,bowcaletakniejest.Zatownikawmoje
ciało,wkrew,iprzejmujenademnąkontrolę.Niewiem,czypotrafiłabymtoopisaćw
lepszysposób.Lasprzejmujenademnąkontrolę,stajęsięjegoczęścią,aonstajesię
częściąmnie,dziękiczemuprzestajębyćbardzoważna,aprzynajmniejniejestem
ważniejszaniżdrzewo,kamieńalbopająkzjeżdżającywdółnadługiejpajęczejnici.
Tamtegogorącegopopołudnia,kiedytakspacerowałam,niezauważyłamniczego
zachwycającego,pięknegoanioszałamiającego.Wzasadzienieprzypominamsobie,bym
napotkałacośniezwykłego:jedynieszarozieloneskały,oliwkoweliścieirudawąglebę
pełnąmrówek.Poszarpanewstążkikory,chrzęszcząceisuchepancerzykicykad,gładką
bruzdępozostawionąwziemiprzezpełzającegowęża.Przeważnieniczegowięcejtamnie
ma.Żadnychlasówdeszczowychztropikalnymimotylami,żadnychpalmani
kalifornijskichsekwoi,żadnychlampartów,iguananipand.

Poprostulas.

IainniechciałruszyćwstronęSzwuKrawca,pókiniezapadłzupełnymrok.

Oczywiściemiałrację.Nawetwlekkimświetleryzykowalibyśmy,żekażdy,ktospojrzyw
odpowiedniąstronę,dostrzeżenaszesylwetki.Byłotojednakdobijające:siedzieliśmyi
czekaliśmy,cominutęmyśleliśmy,żejużjestokej,żezrobiłosięwystarczającociemno,
żemożemyruszać,apotemsięreflektowaliśmy:nie,naniebienadalwidaćszarąsmugę,
tużobokgór,lepiejpoczekajmyjeszczekilkaminut.

Potemnaglewstaliśmy,zarzuciliśmyplecakinaplecy,wypchaliśmykieszeniei
odgarnęliśmywłosyzoczu.Iainzawołałmnieipowiedział,żebymznówobjęła
prowadzenie,cosprawiłomiwielkąprzyjemność,choćHomerudawał,żeniczegonie
zauważył.

Gdywszyscybyligotowi,zaczęliśmywspinaczkępostromymstokuWombegonooku
mojemuschronieniuwPiekle.

SchodzeniedoPiekłaiwychodzeniezniegonigdyniebyłołatwezewzględunastromość
iwąskośćścieżki.Pozatymwmiejscach,gdziewzdłużścieżkipłynąłstrumyk,było
bardzoślisko,więcwzasadzieszliśmytrochęstrumykiem,atrochęścieżką.Takimarszw
zupełnejciemnościbyłnaprawdęwkurzający.Ślizgaliśmysię,zsuwaliśmy,akiedyjuż

background image

udałosięodzyskaćrównowagę,dostawaliśmywtwarzgałęzią.PotemidącyzamnąIain
traciłgruntpodnogamiiwpadałminaplecy.Toprzypominałoopiekowaniesię
młodszymibraćmiKevina.Przezpołowęczasuczłowiekodnosiłwrażenie,żebierze
udziałwjakichśzapasach.

Nowozelandczycyspisywalisięjednakbezzarzutu-pułkownikFinleypowiedziałnam,
żezostalistaranniedobranipodkątemzapałuiodwagi,więcdobrzesobieradzili.Ciągle
żartowaliitakdalej.

Jachybateżradziłamsobienieźle,alebyłamdośćzmęczona.Niemiałamzbytdużodo
powiedzenia.

Tużprzeddziesiątą(toznaczyprzed2200)„wylądowaliśmycaliizdrowinakońcutej
okropnejdrogiwdół”-jakwpoemacieBanjoPatersona.

Inaczejmówiąc,znowuznaleźliśmysięwdomu,wczeluściachPiekła.

background image

5

Niewiem,corobilipozostalitamtejpierwszejnocy.Chybawszyscyposzlispać.JaiFi
takzrobiłyśmy.Rozbiłyśmynamiot-dośćniedbale-wczołgałyśmysiędoniegoijuż
stamtądniewyszłyśmy.

Jednązkorzyścipłynącychztowarzystwazawodowychżołnierzybyłoto,żenie
musieliśmystaćnawarcie.Towielkibonus.Wprzeszłościwyłaziliśmyzciepłych
śpiworówoprzeróżnychporachdniainocy,wdeszczuiwsuszy,jęcząc,biadoląc,klnąci
złorzecząc.

Jakdotądniktjednakniewspomniał,żepowinniśmyrobićcośtakniewygodnegoimało
przyjemnego.TamtejpierwszejnocyrozmawiałyśmyotymzFiichichotałyśmy.Zgodnie
uznałyśmy,żezgłoszeniesięnaochotnikabyłobyniemądre:wkońcużołnierzomzato
płacili.

Pozatymbylitacybojowi,takbardzorozpierałaichenergia.Połowaznichnigdy
wcześniejniebyławsłużbieczynnej,aresztamiałaniewielkiedoświadczenie.Żalbyłoby
ichpozbawiaćradochy.

-Jakmyślisz,coIainzamierzazrobićwWirrawee?-szepnęłaFi.

Nieznaliśmyżadnychszczegółówmisji.PułkownikFinleywyjaśnił,żetodlanaszego
bezpieczeństwa:gdybynaszłapano,immniejwiedzieliśmy,tymlepiej.Tetrzysłowa:

„gdybynaszłapano”,sprawiły,żeprzeszedłmniedreszcz.PodczassesjizAndreąbez
przerwymówiłamopobyciewwięzieniuwStrattoniotym,cosięstałozRobyn.
Mówienieotymwszystkimpomagało,alestopniowonabrałamprzekonania,żete
okropnerzeczynazawszepozostanączęściąmnie.Wszystko,comogłamzrobić,to
znaleźćsposób,byjakośsobieznimiporadzić.PrzynajmniejpułkownikFinleydałnam
jakąśgwarancję,żewszystkobędziedobrze.Iainotrzymałwyraźneinstrukcje.Mieliśmy
służyćwyłączniejakoprzewodnicy,niewolnonambyłozbliżaćsiędorejonuwalkani
podejmować„działańwojennych”(pułkownikFinleypokazałmipierwszączęść
pisemnychrozkazówIaina)imieliśmyodbyćtylkojednąwyprawędoWirrawee,aby
zapoznaćNowozelandczykówzterenem.

Wydawałosięjednakoczywiste,żeichcelembędzielotnisko.Pozalotniskiemw
Wirraweeniebyłonic,cowartobyzaatakować-wkażdymrazieoniczymtakimnie
wiedzieliśmy.MurraysEats,czyliprzyczepa,wktórejwsobotniewieczorysprzedawano
hotdoginaparkinguprzedsupermarketem,nienadawałasięnacelmisji,anaTurner
Streetzrobiliśmytakąrozwałkę,żejeszczedługonicniemogłobytampowstać.

Wszystkoprzedyskutowaliśmy.Wiedzieliśmyjednak,żeżadenscenariuszniedanam
szansyzbliżeniasiędorodzin.PlanyNowozelandczykównapewnonieobejmowały
wizytynatereniewystawowym,gdzienajprawdopodobniejnadaltrzymanowiększość
jeńców.Naliściezakupównaszychtowarzyszyzpewnościąniebyłokwiatówi
prezentów.Ostatniainformacja,jakiejudzieliłnampułkownikFinleydwatygodnie
wcześniej,zanimjeszczedowiedzieliśmysięotejwyprawie,brzmiałatak,żejeńców

background image

nadalprzydzielanodogruproboczychiposyłanowcorazbezpieczniejszyteren,
korzystajączudoskonaleńsystemuzakładników.

Kiedypowolizapadałamwsen,Fipowiedziałacoś,cosprawiło,żepoczułamsię,jakby
oblazłymniepająki.Usiadłamwśpiworze.

-Copowiedziałaś?

-Powiedziałam,żekiedyNowozelandczycywyruszązmisją,moglibyśmysięstąd
wymknąćiposzukaćrodziców.

-Fi!Niemożemy!OBoże,uważasz,żepowinniśmytozrobić?

-Nowiesz,tylkowtensposóbmoglibyśmyichzobaczyć.Iainnapewnoniepozwolinam
ichodszukać.

-AlewNowejZelandiimówiłaś,żepułkownikFinleywszystkozorganizuje.

-Mmm,tak-przyznałaFi.-Alezaczynammyśleć,żemiałaśracjęcodopułkownika
Finleya.

-Fi!-Miałamochotęsięroześmiać,bocynizmwwydaniumojejprzyjaciółkibrzmiał

zabawnie.Zazwyczajbyłatakaufna.-Myślałam,żegolubisz.

-Och,nicdoniegoniemam-zapewniłamnie.-Aletoprawda,żetraktujenasdobrze
tylkowtedy,gdyjestmutonarękę.Nicgonieobchodziliśmy,kiedyukrywaliśmysięna
tamtymzłomowisku.Gdytylkoodkrył,żeniemamyżadnychinformacjiiniezamierzamy
wrócićdoZatokiSzewca,bardzoszybkoprzestałsięnamiinteresować.

-Przecieżmusiwygraćwojnę-przekonywałamją.-Tojestnajważniejsze.

TaknaprawdęstanęłamwobroniepułkownikaFinleyatylkodlatego,żespórzFisprawiał
miprzyjemność,aniedlatego,żebardzowierzyłamwto,comówię.

-Notak,oczywiście.Nieoczekuję,żebędzienamprzynosiłśniadaniedołóżkaaniże
pożyczynamM-16.Poprostuuważam,żeskorochcemyzrobićcoś,conikomuniewadzi,
tochybapowinniśmytozrobićiniemartwićsię,copomyślipułkownikFinley.

-Lepiejprosićowybaczenie,niżopozwolenie-powiedziałam,przypominającsobiecoś,
cokiedyśsłyszałam.

Fidopieropochwilizrozumiała,comiałamnamyśli,iroześmiałasię.

-Tak-powiedziała.-Właśnie.Boże,Ellie,powoliodzyskujeszswojedawneJa.

-Todlatego,żeznówjesteśmytutaj-odpowiedziałam.-Naswoimterenie.Towiele
zmienia.Zapomniałam,cotoznaczy.

-Tęskniłamzatym,kiedybyliśmywNowejZelandii-wyznałaFi.-Brakowałominawet
Piekłaitychciągłychwspinaczek.Nawettego,żerozwaliłampołowęswojejulicy.

-Jatęskniłamzawszystkim-powiedziałam.-MamytuwięcejplujekniżwNowej
Zelandii.Tęskniłamzanaszymiplujkami.

Nadalmyślałamjednakotym,cozaproponowałaFi.

-Naprawdęuważasz,żepowinniśmyposzukaćrodziców?Ajeśliwejdziemywdrogę

background image

Nowozelandczykom?Niemożemyzrobićniczego,copokrzyżujeimplany.

-Nie,jasne,żenie.Misjajestnajważniejsza.Alemoglibyśmynaprzykładruszyćwzdłuż
drogizWirraweedoHollowayirozejrzećsięzajakąśgrupąrobotników.Tow
przeciwnymkierunkuniżWirrawee.Nawetjeślinaszłapią,niedomyśląsię,żebyliśmy
razemznowozelandzkimiżołnierzami.

-Tak.Kevinmówił,żewysyłajągrupyrobotnikówzdalaodichrodzimychstron,więc
nasinajbliżsibędąraczejtamniżwWirrawee.

-Nieliczącosób,któresąprzetrzymywanejakozakładnicy.

-Jakmyślisz,kiedyIainpoprosi,żebyśmyichzaprowadzilidoWirrawee?

-Jużniedługo.Możenawetjutrowieczorem.

-Żartujesz.Takszybko?

-Jasne.Aczemunie?

Pomyślałam,żetorzeczywiściebrzmisensownie.PococzekaćwPiekleizużywać
zapasyjedzenia?ZdrugiejstronyNowozelandczycyprzynieślicałegóryżywności,więc
możejednakplanowalidłuższypobyt.

-Szkoda,żeniewtajemniczylinaswswojeplany-westchnęłamzżalem.-Wiem,że
muszątrzymaćwszystkowtajemnicy,aleczasamiczujęsiętak,jakbywróciłmajor
Harveyiznówtraktowałnasjakdzieci.

-Jednegojestempewna-powiedziałaFi.

-Czego?

-Wiem,kogochcązabraćzesobądoWirrawee.

-Kogo?-zapytałam,czując,jakmójżołądekznowuprzechodziwstanciekły.

Niechciałambyćtąosobą,boniechciałamzostaćzłapana,rannaanizabita.Zdrugiej
stronychciałam,żebywybralimnie,bogdybywzięlikogośinnego,poczułabymsię
urażona.

-Jesteśpewna,żepotrafiszznieśćodpowiedź?-zapytałaFi.

-Tak,jasne!Poprostupowiedz!

-CiebieiLee.

Poczułamtakimętlikemocji,żeniewiedziałam,odczegozacząć.

-Ale…aleniejestempewna,czychcęznimiiść.IcozHomerem?Pochorujesięz
rozpaczy.Awłaściwieskądotymwiesz?

-DziśpopołudniusłyszałamrozmowęIainaiUrsuli.

-Nieprzypuszczałam,żebędąchcielimniewziąć.Przecieżtojaniechciałamopuszczać
NowejZelandii.

-Tak,właśnieotymrozmawiali.Zastanawialisię,czyprzypadkiemnie…Nowiesz…

-Czygdyzbliżymysiędowroga,niezwinęsięwkłębekiniezacznępłakać.

background image

-Nowiesz,nieujęlitegowtensposób,alechybamniejwięcejotoimchodziło.

-Więcdlaczegochcąmniezabrać?-Oczywiścieczekałamnakomplementy.

-Podejrzewam,żezewzględunatwojąreputację.Zrobiliśmyzciebieżywąlegendę,
prawda?Pozatymwczorajwnocyidziświeczoremdobrzesięspisałaś.Myślę,że
prosząccięosprowadzenienasdoPiekła,Iainpoddałcięmałejpróbie.

Byłamwściekła.

-Próbie?Próbie?Akimsątematoły,żebypoddawaćmniepróbom?Przeszliśmywięcej
próbniżtewymoczki.SprowadzićludzidoPiekła,teżmicoś,wielkapróba.Jakmi
poszło?Zdałam?Boziu,mamnadzieję,żetak.Iainitejegocholernepróby.Cozatupet.

-Nowiesz,Ellie-powiedziałaFi,któranigdyniemiaładlamnietaryfyulgowej-

musiszprzyznać,żeniebyłaśzbytskoradowspółpracy,kiedypadłapropozycjapowrotu.

-Niczegonamnieproponowali,poprostukazali-żaliłamsię.-Topewnaróżnica.

-Raczejniezamierzającikazać,żebyśichpoprowadziładoWirrawee-powiedziałaFi.
Ostrożniedobierałasłowa.Czyżbyuważałamniezaażtaknieobliczalną?-Alechyba
mająnadzieję,żetozrobisz.

-AHomer?Dlaczegoniepoprosząjego?

Fiznowuzamilkła,szukającodpowiednichsłów.

-Myślę,żewNowejZelandiiuznaligozatrochęnieodpowiedzialnego.Zabardzo
imprezowego.

Dorośliczęstopopełnialitenbłąd,oceniającHomera.Wszkolerzeczywiściebyłdość
postrzelony,alewzasadziereagowałtylkonasposób,wjakigotraktowali.Porównywanie
ludzidozwierzątbrzmiokropnie,alestosuneknauczycielidoHomeraprzypominałmi
coś,comójtatapowiedziałnatematbydła:żeimcichszypoganiacz,tymspokojniejsze
owce.

Wyznawałzasadę,żenienależyprzeklinaćowiec,bowtedypoczują,żeichnielubisz.
Razzwolniłnawetrobotnika,któryzabardzoimwygrażał.Oczywiścieniepowiedział
mu,żezwalniagoztegopowodu,aletozrobił.

-Boże,Homernaprawdęsięwścieknie.

Tooznaczałodlamniekoniecspania.Akuratkiedytakbardzopotrzebowałamsnu.

Godzinamiprzewracałamsięzbokunabok.Przezparęminutbyłomiwygodnie,apotem
uznawałam,żeziemiauwieramniewbiodroalbożezabardzouciskałopatkę,albo
drętwiałamiręka.Oczywiściedługiporannysendodatkowopogarszałsprawę.
Prawdziwyproblempolegałjednaknatym,żemyślamiwyruszałamjużdoWirrawee.W
wyobraźnichodziłamciemnymiulicami,drżącnawidokkażdegocienia,podskakującz
panicznegostrachunanajmniejszydźwięk.

Dlategozaczęłamsięzastanawiać,czynadajęsięjeszczedotakichakcji.

Wstałam,gdytylkozaczęłoświtać.Prawdopodobniechwilamiprzysypiałam,alezupełnie
tegonieczułam.Fispała,więccichosięubrałamiwyślizgnęłamzmałegonamiotu,by

background image

odświeżyćznajomośćzPiekłem.

Nicniemożesięrównaćzwczesnymporankiem.Ztąsłodycząwpowietrzu,zesłodkim
chłodem,zszemraniemstrumyka,którezjakiegośdziwnegopowoduzawszewydajesię
wtedybardziejenergiczneniżopóźniejszejporze,zkrakaniemsrok.Napoczątku
ruszyłamwstronękurnika,choćwiedziałam,żeniezobaczęwnimżadnychżywych
ptaków.

Miałamrację.Niebędęwchodziławmakabryczneszczegóły,aletemałeżałosnemiotełki
zpiórpadłyofiarąwojny.Chybazdechłyzgłodu.Przebudowaliśmyzagrodęwtaki
sposób,bypłynąłprzezniąkawałekstrumienia,więcwodymiałypoddostatkiem,ale
zjadływszystkozwyjątkiempiaskuidrutu.

Potemposzłamspojrzećnainnąofiaręwojny.

GróbChrisawzasadziewyglądałtakjakwdniu,kiedyopuściliśmyPiekło.Trochęzarósł
chwastami.Wyrwałamjedenijużmiałamwyrwaćdrugi,alezastygłamwbezruchu.

NaswójwłasnyniezwykłysposóbChrislubiłzielsko.Izpewnościąlubiłodróżniaćsięod
innych.Uśmiechnęłamsięizostawiłamresztęchwastówwspokoju.

Odchodząc,jeszczerazwróciłampamięciądotamtejokropnejwyprawydoPiekła,kiedy
nieśliśmyciałoChrisa.Szybkojednakpotrząsnęłamgłową,niechcącotymmyśleć.

Przynajmniejmiałprzyjaciół,którzygopochowali.Czasamizastanawiałamsię,czyjateż
będęmiałatyleszczęścia.

Snułamsięnadstrumieniem.Pomyślałam,żebyzajrzećdochatkipustelnika,alenie
spodobałamisięwizjaprzedzieraniasięprzezmrocznezarośla.Zamiasttegozostałamw
corazjaśniejszymicorazcieplejszymświetlesłońcaiznalazłamwygodnygłaz.Skuliłam
sięnanim,przyciągająckolanadopiersi,iprzezchwilęobejmowałamsięramionami.Nie
mogłamuwierzyć,żeznowututajjestem.Oglądaniebzdurnychprogramóww
nowozelandzkiejtelewizji,chodzenienaokropneimprezyzokropnymfacetem,jedzenie
zbytwieluhamburgerówichipsów-towszystkonaglewydałomisiębardzoodległe.
Zaczęłamsiępoważniezastanawiać,czywogólepowinnamwracaćdoNowejZelandii
razemzżołnierzami.Nowozelandczycymieliradio-wzasadziedwa-więcw
odpowiedniejchwilimogliwezwaćśmigłowiec.Możewtedypowinnampodziękowaći
zostać.Uśmiechnęłamsiępodnosem,gdypomyślałam,jakbynatozareagowali.

-PrzecieżwogóleniechciałaśwracaćdoAustralii!-zawołaliby.

-Notak-powiedziałabym.-Czasamiwartozmienićzdanie.Toznaczy,żeczłowiek
myśli.Przestanęzmieniaćzdaniedopieropośmierci.Amożenawetiwtedynie.

Zaplecamiusłyszałamchrzęstżwirupodczyjąśstopąiodwróciwszysię,zobaczyłam
Ursulę.Lubiłamją.Miaładośćdługierudawewłosy,zarumienionepoliczkiiładne
szerokieusta,któreczęstosięuśmiechały.Zanimwstąpiładowojska,byłainstruktorką
aerobikuiIainpowiedział,żereprezentowałaNowąZelandięwbieguprzezpłotki
podczasIgrzyskBrytyjskiejWspólnotyNarodów.Służyławarmiidopieropółrokui
moimzdaniemawansowaładostopniakapitanawnaprawdębłyskawicznymtempie.

-Cześć-powiedziała.-Jakcisięspało?

background image

-Okropnie.Wstałamprzedświtem.Aty?

-Wporządku.Spałamjakniemowlę.

-Niewiem,dlaczegotaksięmówi.Większośćniemowlątsypiafatalnie,prawda?

Roześmiałasię.

-Podobnotak.Trzymamsięodniemowlątnajdalej,jaksięda.

-Jateżniemogępowiedzieć,żebymmiałaznimidużedoświadczenie.

Usiadłanasąsiednimgłazie,paręmetrównalewoodemnie,iwrzuciładostrumienia
suchyliść.

-Ładnietu-powiedziałapochwili.

-Wiem.Terazsięcieszę,żewróciłam.

-Tomiejscejesttakdobrzeukryte.Patrzącnaniezgóry,niewierzyłam,żeudanamsię
doniegodostać.Jegoznalezieniewymagałonieladasprytu.

-Tobyłzupełnyprzypadek.

-Wiem,Fionamipowiedziała.

-Kiedymusicie,nowiesz,rozpocząćakcję?

-Właśnieotymchciałamztobąporozmawiać.ChcielibyśmywyruszyćdoWirraweedziś
wieczorem.Ijeśliczujeszsięnasiłach,chcielibyśmy,żebyśzostałajednymznaszych
przewodników.

Próbowałamzachowywaćsiętak,jakbymnigdywcześniejotymniesłyszała.

-Kogojeszczechceciezabrać?

-Niemówotymnikomu,dopókinieporozmawiamyzresztą,aleuważamy,żewartoby
wybraćLee.

-Tak,dobramyśl…-Byłamrozdartamiędzydwomaprzyjaciółmi.-Alemoimzdaniem
powinniściewziąćtakżeHomera.

-Uznaliśmy,żepowierzymymuopiekęnadobozemwPiekle.

Aaa,pomyślałam,jakmiło.Tobardzosprytne,aleniewydajemisię,byHomerpoczułsię
usatysfakcjonowany.Myślę,żeodrazuichprzejrzy.

Iwłaśnietaksięstało.Jakieśdziesięćminutpóźniej,gdywróciłyśmyzUrsuląznad
strumienia,pierwsząosobą,którązobaczyłam,byłHomerwścieklemaszerującywstronę
drogi,jakbyzamierzałpójśćprostodoWirraweeisamwysadzićwszystkowpowietrze.
Przezresztędniatrzymałsięodnaszdaleka.Gdypopołudniuwyruszaliśmy,nadalbył

naburmuszony.Wzasadziewyładowywałzłośćnabiednymstarymlesie.Słyszałam,jak
łamiegałęzie,którewedługKevinazamierzałwykorzystaćdobudowyszopy.

Jakośniechciałomisięwierzyć,bytaszopamiałakiedykolwiekpowstać.

background image

6

Tobyłdługimarsz.PewnegowieczoruimprezowaliśmywWirraweeuJoshaiSusiei
Homerstraszniedużopił.Wszyscymudogryzali,aleonpowtarzał,żejestzupełnie
trzeźwy,iwkońcuotrzeciejwnocyoznajmił,żeabydowieśćnamswojejtrzeźwości,
pójdziedodomupiechotą.Jużpochwilimaszerowałpopodjeździe,amymachaliśmymu
napożegnanie,pokładającsięześmiechu.NocowałamuSusie,więcniewiedziałam,czy
dotarłdodomu,aleoósmejranozadzwoniłtelefon,akiedyJoshwkońcudoczłapałdo
kuchniipodniósł

słuchawkę,usłyszałgłosHomera.Homerbyłtakzadowolonyzsiebie,żesłyszałamgoaż
wpokojuSusie,gdziespałamnawolnymłóżku.

Aletobyłjedynyprzypadek,kiedyktośpokonałpiechotądrogędzielącąnasze
gospodarstwaodWirrawee.

Nie,zaraz,tonieprawda.Mójdziadekmiałpracownika,który,oiledobrzepamiętam,
nazywałsięCaseyiktórysłynąłzzamiłowaniadospacerów.Wołanonaniego
SprężynostopyBob,boidąc,wcharakterystycznysposóbodbijałsięnapiętach.Podobno
wszędziechodził

pieszo,wraziepotrzebynawetdoWirrawee.Pamiętam,jakbabciamówiła,żepewnego
razuposzedłdoStrattonnaspotkaniezdziewczyną.Wtamtychczasachpocztę
dostarczanoniedalejniżdogospodarstwaMackenziech,więcchodziłtamdwarazyw
tygodniu,byodebraćswojelisty.

Mójdziadekbyłzbytskąpy,bydaćmukonia.

Miałamgłowępełnąpomysłównaskróty,którymimoglibyśmydojśćdoWirrawee,lecz
Iainniechciałsłyszećożadnymznich.Najważniejszebyłodlaniegobezpieczeństwo,co
oczywiściewydawałosięcałkiemzrozumiałe,choćmoimzdaniemtrochęprzesadzał.

Musieliśmynietylkomaszerować,lecztakżeiśćokrężnądrogą,byomijaćdomyidrogi.
W

porównaniuztymsłynnawyprawaHomeraprzypominałapopołudniowyspacerek.Poza
tymbyłatopróbadlamojejkondycji.Kiedymniepoprosili,żebymzwolniławdrodzena
SzewKrawca,myślałam,żejestemwniezłejformie,alewkrótcezdałamsobiesprawę,że
podwzględemwytrzymałościniedorastamżołnierzomdopięt.Moglibymaszerować
przeztydzień,niezwalniająctempa.Nicdziwnego,żenowozelandzkiekoniezawsze
wygrywałyMelbourneCup.CiludziesamimoglibywygraćMelbourneCup.Nie
potrzebowalikoni.

Marszzająłnamcałąnoc.Niewolnobyłorozmawiać,cooznaczało,żenicniezagłuszało
mowymoichmięśni.Aoczywiściemiałydużodopowiedzenia:nic,tylkonarzekały.
Jęczały,jęczałyijęczały.Niemogęichjednakwinić.Przeszywałjeból.

Żałowałam,żebędącwNowejZelandii,niebiegałamtrochęczęściej.

GdyzbliżyliśmysiędoWirrawee,zatrzymaliśmysięnanaradęzIainemiUrsulą.

background image

Przedświtemmielibyśmyczasnawejściedomiastanaszybkirekonesans,aleoni
uważali,żeniewartoryzykować.Wycofaliśmysięzatemwzaroślaniedalekoruindomu
Mackenziech,byposzukaćkryjówkinadzień.

Tymrazemniebyłonadzieinasamotnyspacer.Iainokazałsięniewzruszony.

Rozumiałamgoinierobiłamztegotragedii.Corazbardziejzaczynałamlubićwłasne
towarzystwo,leczpodczastejwyprawyniemogłamliczyćnasamotność.Dzieńbył
upalny,więczradościąodsapnęłamipozwoliłamnogomodpocząć.

Miałamwrażenie,żeodkądwylądowaliśmy,bezprzerwymaszerujemy-nielicząc
porankawPiekle,mojenogiprawiecałyczasubyływruchu.

Znowuporządniesięwyspałam,prawietakdługojakdwadniwcześniej.Wyglądałonato,
żemogęspaćtylkowdzień.Poprzebudzeniunieczułamsięjednakzbytdobrze.Głaz
uwierałmniewplecy,asłońcepaliłowtwarz.

PodniosłamsięzwysiłkiemipodeszłamdoLeeipozostałych.Rozpoczęligręw
miniaturowegokrykietazkamieniemzamiastpiłkiigałązkązamiastkija.Przyglądałam
siętemuskwaszona.Byłamzgrzana,lepka,obolałainiezadowolona,bolałymnienogii
niemiałamochotynagry.Krykietpowolimniejednakwciągnął:kilkarazy,gdykamień
poleciał

wmojąstronę,odbiłamgo.Wkońcupołknęłamprzynętęiwzięłamkij.Byłocałkiem
zabawnie.Wpewnymsensiepoczułamjednaksmutek.Takwyglądałożycie,które
powinniśmybyliwieść.Graniewgłupiegry,wydurnianiesięikorzystaniezdzieciństwa
najdłużej,jaksięda.Takupływałanampołowaczasuwszkole.KiedyErieChoozłamał

nogę,zrobiliśmyzjegokulikijiwynaleźliśmynowąodmianękrykieta:poodbiciupiłki
należałoobieckubełnaśmieciiwrócićdobramki,odpychającsiękulą.Odtamtejpory,
zawszegdyktośprzychodziłdoszkołyzezłamaniemwymagającymchodzeniaokuli,
wszyscygłośnosięcieszyliśmyiponowniezaczynaliśmynaszągrę.

Właśnietomamnamyśli.Zwyczajne,głupiesprawy.Mieliśmyprzedsobąwystarczająco
dużolat,byspoważnieć,dorosnąćidojrzeć.Pocotoprzyspieszać?

Zdrugiejstronyzawszenarzekaliśmy,kiedynauczycieleiinnidoroślitraktowalinasjak
dzieci.Wzasadzienicnierozwścieczałomniebardziej.Tasprzecznośćbyłastrasznie
dobijająca.Potrzebowaliśmydwustronnegoidentyfikatora,któryzjednejstronymiałby
napis

„dojrzały”,azdrugiej„dziecinny”.Wkażdejchwilimoglibyśmygoodwrócićna
pożądanąstronę,żebydoroślitraktowalinaswokreślonysposób.

Zastanawiałamsięnadpewnąsprawą.Niechodziłootewszystkiehistorieodzieciach
powoływanychdowojskawwiekudziesięciulat.Gdybywsłuchaćsięwteopowieści,
możnabypomyśleć,żeniemowlętawpieluszkachskacząnaspadochronie,trzymającw
małychrączkachM-16.Nie,myślałamraczejozdjęciachaborygeńskichdzieci
przechodzącychinicjacjęwdorosłość,byzostaćpełnoprawnymiczłonkamiplemienia.Na
każdymztychzdjęćwyglądałynajakieśdziesięć,jedenaścielat.Izawszemnieto
zastanawiało.Skoroonewwiekudziesięciulatbyłygotowedodorosłości,cobyłoznami
nietak,żemusieliśmyczekaćdodwudziestego,dwudziestegopierwszegorokużycia?A

background image

czasaminawetdłużej.

Znałamdwudziestoczterolatków,którychnadaltraktowanojakmałedzieci.Naprzykład
RandallaMcPhaila.Czasamimyślałam,żeonnigdyniedorośnie.Miałdwadzieściaosiem
latinadalmieszkałzrodzicami,nadalrozbijałsiępocałymokręgupodrasowanym
holdenempikapemzezderzakamiobklejonyminalepkamiwstylu:„Niemapikapa,nie
mapaleniagumy”albo„PrzetrwałemimprezęwStratton”.

Najegowidokzawszemyślałam:„Randall,dorośnijwreszcie”.

Wkażdymraziebyłtakiprzedwojną.Możeinwazjasprawiła,żedojrzał?Tylkożedo
tegoniepowinnabyćpotrzebnawojna.

Wszystko,cosięterazmówiło,trzebabyłoodnosićalbodoczasówprzedwojną,albodo
wojny.Niebyłojużp.n.e.in.e.-tylkop.w.iw.

Problemwtym,żeteżchciałamjeździćholdenempikapemiuwielbiałamwiejskie
imprezy,alezakładałam,żewwiekudwudziestuośmiulatzainteresujęsięczymśinnym.

Takąmiałamnadzieję.

Nierozwiązałotojednakmojejzagadkioaborygeńskichdzieciach.Możedorastały
szybciejdlatego,żewtamtychczasachAborygeniżylikrócejitrzebabyłodojrzewać
wcześniej.Możeteraz,dziękinowoczesnejmedycynieitakdalej,dzieciństwomaszansę
trwaćdłużej?Nietrzebabyłosiętakspieszyćdonastępnegoetapu.Przecieżwłaśnieto
stałosięznami.Wojnaskróciłaoczekiwanądługośćnaszegożycia.Ioczywiścieszybko
dorośliśmy.

WkońcuLeeiżołnierzomznudziłsiękrykiet.Oddalilisiętrochęirozłożylipod
drzewami.TymrazemIainwystawiłczterechwartowników,angażującsporączęść
żołnierzy.

Zgłosiłamsięnawetnaochotnika,żebyimpomóc,alegrzeczniepodziękowałiwyjaśnił,
żechce,bymwypoczęłaprzednocnąwyprawądoWirrawee.

CałyIain,pomyślałamcynicznie.Zawszewszystkoosłodzi.Gdybychciałcięzatrudnićna
zmywaku,powiedziałby,żetoaerobikdladłoni,atypotrzebujeszaktywnościfizycznej.
Gdybyniechciałcięnazmywaku,powiedziałby,żemusiszmiećbrudneręce,bynie
świeciłysięwnocy.Nodobra,możetrochęprzesadzam,alenadalbyłampewna,żegdzieś
kiedyśzaliczyłszkoleniapoświęconenakłanianiuludzidorobieniatego,czegoodnich
chce.Nigdyniewydawałsiędokońcaszczery.

PodrugiejstroniewzgórzazauważyłamLee.Siedziałpodchudączarnąakacją,drzewem
odziwnymkształcie,jakbydostałoskurczuizawiązałosięwsupeł.Poczułamnagłe
pragnieniepobyciazLee,więcdoniegopodeszłam.Grzebałwziemipatykiem.Nie
podniósł

głowy,kiedysięzbliżyłam,więcpoprostustałamimusięprzyglądałam.Zauważyłam,że
piszeswojeimię,wymazujejeipiszejeponownie.Czasamistawiałzwyczajnelitery,a
czasamidodawałozdobniki.Potemnapisałmojeimię.Roześmiałamsię,aonjestarł.

Wyrzuciłpatyk.Miałamlekkiepoczuciewinyzpowoduswojegośmiechu,choćnie
wiedziałamdlaczego.UsiadłamobokLee.Przezchwilężadneznassięnieodzywało.

background image

PotemLeepowiedział:

-Pamiętasztozadanie,któredostaliśmykiedyśnaangielskim?Musieliśmypowiedzieć,
cobyśmyuratowali?

-Niepamiętam.

-Amożetobyłonainnejlekcji.ChybaupaniSawaswósmejklasie.Mieliśmy
powiedzieć,cobyśmyuratowali,gdybynaszdomzacząłsiępalić.

-Icopowiedziałeś?

-Niepamiętamwszystkichrzeczy.Musieliśmychybawymienićpięć.Wiem,żewszyscy
wspominaliozdjęciach,oalbumachzezdjęciami.Prawdopodobniewymieniłem
skrzypce.BelindaNorriswspomniałaoswoichlalkachBarbie.Topamiętam.Gnębiliśmy
jązatoprzezwielemiesięcy.

-CałaBelinda.

-No.Aletaksobiemyślę,żetenpożarwłaśnienamsięprzydarzył,prawda?Naszedomy
jakbyspłonęły,aleniewieleznichuratowaliśmy.

Nicniepowiedziałam.Niebyłampewna,dokądzmierza.

-Załóżmy,żegdypokażemyimto,cochcązobaczyćwWirrawee,urwęsięnagodzinę,
wrócędodomuizabiorękilkarzeczy.

-Naprzykładco?

Leezacząłpisaćwpiaskunastępneimię,tymrazempalcem.Niewidziałamczyje.

-Kiedymójdziadekjeszczeżył-odpowiedziałpowoli-mieliśmypewienzwój…

Inaglezacząłpłakać.Zauważyłamtodopieropochwili,bopłakałbardzocicho.Nie
zmieniłpozycji-nadalsiedział,alejegociałosiętrzęsło.Zupełniejakby-tozabrzmi
okropnie,aleniepotrafiętegoinaczejopisać-jakbyktośporaziłgoprądemoniskim
napięciu.Niewidziałamjegotwarzy,alemogłamjąsobiewyobrazić.Pewniemiał
zaciśniętezębyimocnozamkniętepowieki.Położyłamdłońnajegoręce.Nie,nietylko
położyłam,leczzaczęłamjąugniataćpalcami,bezkońca.Niebyłojednaknic,co
mogłabymzrobić.Łzypłynęłyipłynęły.Anajdziwniejszebyłoto,żeLeeniewydał
żadnegodźwięku.Milczącypłacz.Byłowtymcośokropnego.Niewiem,dlaczegowydał
misiętakistraszny,możezpowodupoczucia,żeLeepłacze,niepozwalającsobiepłakać.
Toniemiałokońca.Myślałam,żenigdynieprzestanie.Właściwieniemierzyłamczasu,
alespokojniemogłotozająćzpół

godziny.

Kiedywkońcuzacząłsięuspokajać,przysunęłamsięjeszczebliżejiobjęłamgo
ramieniem.Długotkwiliśmywtejpozycji.Powolidocierałodomnie,żemójzwiązekz
Leeniekonieczniesięzakończył.Nadalżywiłamdoniegobardzosilneuczucia.Poprostu
niewiedziałamjakie.Dawniej,kiedyzrywałamzchłopakiem,romanskończyłsię
definitywnie:nigdynieprzychodziłomidogłowy,żebyciągnąćgodalej.Takbyłoze
Steve’em.Możliwejednak,żeto,coprzeżyłamrazemzLee,ustanowiłoinnezasady.

Zmieniłysięwszystkiezasady.Dlaczegozzasadamidotyczącymizwiązkówmiałobybyć

background image

inaczej?

background image

7

WWirraweezaszływyraźne,wręczniewyobrażalnezmiany.Podrodzezwiastowałyje
różneznaki,aletrzymaliśmysięjaknajdalejoddrogi,więctaknaprawdęnicnasnie
ostrzegło.Odczasudoczasuwoddalimigałysamochodyiciężarówki.Większośćznich
jechałacałkiemszybko,zwłączonymiświatłami.Wyglądałonato,żeodkądspadła
intensywnośćnalotów,najeźdźcyczulisięznaczniepewniej.

WsamymWirraweeteżczulisiędośćswobodnie.Wkrótcesięotymprzekonałam.O

wpółdodwunastejwnocyostrożniezaczęliśmyzbliżaćsiędomiasta.RazemzUrsuląi
Leeszliśmyprzodem:podeszliśmyodstronymałegowzgórzaprzyCoachmansLane,
którezawszeoznaczałostrasznąmordęgępodczasbiegówprzełajowych-bopokonywało
sięjepodkoniec,kiedybrakowałosił-ikunaszemuzaskoczeniuwszędziepaliłysię
światła.

WyglądałotojakimprezawWirrawee.NawetwNowejZelandiiniewidywałosiętylu
światełzuwaginarestrykcjedotyczącekorzystaniazprądu,częścioweicałkowite
zaciemnienia.Potroszeograniczeniawynikałyzbrakuprądu,apotroszezestrachuprzed
bombardowaniem.Nowozelandczycyniechcielibyćładnym,jasnymiłatwymcelemdla
bombowców.Ichnajlepszągwarancjąbezpieczeństwabyłapostawaresztyświata,któryw
przeważającejmierzepotępiłinwazję.Wydajemisięjednak,żeczęściowezaciemnienia
todośćdobrypomysł.Lepiejniekusićlosu.

ŚwiatławWirraweeniebyłyniczymniezwykłym.Wstrząsnąłnamikontrastmiędzynimi
atym,doczegoprzywykliśmy-oraztym,czegosięspodziewaliśmy.Wszystkowyglądało
takzwyczajnie,mimożebyliśmywsamymśrodkuwojny.Myślałam,żewrógukrywasię
wciemności,takjakmy.

Ulicebyłyjednakoświetlone,podobniejakniektóredomyisklepy,jakbyludzieniekładli
sięspać,chcącobejrzećRagealbocośwtymrodzaju.Dużereflektorywokółterenu
wystawowegoświeciłynacałego-takmocno,żezdawałysiępalićpowietrze.

Doświadczyłamjednegoznajdziwniejszychuczućwżyciu,wiedząc,żeprawdopodobnie
sątammoirodzice-takblisko,niespełnakilometrodemnie.Bliżejniżwciąguostatniego
roku.Tylkoraz,kiedydotarłamażdoparkingu,znalazłamsięjeszczebliżej.

Żałowałam,żeniemogępofrunąćiwylądowaćoboknich.Albozawołaćnacałegardło:

„Cześć,jestemtutaj!Cześć,mamo!Cześć,tato!”.

Kiedytakstaliśmy,patrzącnamiasto,wzięłamLeezarękę.Chybanawetniezdawałam
sobieztegosprawy.Jegodłońlekkodrżała.Przypominałatrzepocząceskrzydełka
delikatnegomotyla.Wtamtejchwiliniepamiętałamnawet,żetesamedłonieodebrały
komuśżycie,żezabiły.Izpewnościąniemyślałamotym,żemojeręcezrobiłytosamo.
PrzezchwilęznowubyłambliskoLee,bliżejniżkiedykolwiek.

NazachodzieWirraweezaszłakolejnawielkazmiana.Coniecooniejsłyszeliśmy,ale
mimotodziwniebyłojązobaczyćnawłasneoczy.Wmieściepowstałolotnisko.
Oczywiściezawszemieliśmylotnisko,aleprzypominałokawałekpastwiskazpasem

background image

startowymihangaremorazmałymbudynkiemzcegłyzwanymKlubemLotniczym
Wirrawee.Nigdyniestałotamwięcejniższeść-osiemmałychsamolotów.Porównywanie
tamtegolotniskadotejnowejlotniczejbazywojskowejbyłojakporównywaniebaru
mlecznegodocentrumhandlowegoCentrepoint.

Tolotniskorzeczywiścieprzypominałocentrum.Wąskipylistypas,dobrydlamałych
cessn,zastąpionodługimbetonowym,którylśniłwsłabymświetlelatarńotaczających
całyobiekt.Wysokieogrodzeniezwieńczonedrutemkolczastymniknęłogdzieśwoddali.
KlubLotniczyWirraweeprzypominałjedyniemałybudyneczekpostawionyoboknowej,
dużejszarejstrukturyliczącejtrzypiętra.Najwidoczniejzostaławzniesionawpośpiechui
prawdopodobniejeszczejejniewykończono,bozjednejstronynadalstałorusztowanie.
W

cieniunieopodaltegorusztowaniazauważyłamdwabuldożery.

Iainzszedłjużstometrówwdółwzgórzaiczekał,ażdoniegodołączymy.Zpewnym
ociąganiem,pamiętając,żetomymieliśmyprowadzić,ruszyłamnadół,ominęłamgoi
zajęłamswojąpozycję.LeeiUrsulaszliprzedemnąpodrugiejstroniedrogi.Obok
maszerowałfacetoimieniuTim,bardzopostawnybrązowoskórymężczyznazNauru.

Ruszyliśmy.Nowozelandczycyporuszalisiępomieściebardzopodobniejakwcześniej
my.Sprawiłomitosporąprzyjemność.Pomyślałam,żemożejednakwcaleniebyliśmy
takimiamatorami.Zwanototechnikążabichskoków:osobyidąceprzodemskradałysię
ulicąrozstawionepoobustronachdrogi,apotemzatrzymywałysięwdobrzeosłoniętym
miejscu.Drugaparaszłazanimi,wyprzedzałaichipostępowałaanalogicznie,dopókiteż
nieznalazładobrejkryjówki,wktórejnastępnieczekałanapierwsząparę.Zanamireszta
żołnierzyrobiłatosamo.Leebyłpodrugiejstronieulicy,więcgdybyktóreśznaschciało
ostrzecNowozelandczykówprzedniebezpieczeństwem,mielibyśmyłatwezadanie:ja
powiedziałabymTimowi,wyprzedzającgo,aLeepowiedziałbyUrsuli.

SzliśmywzdłużWarrigleRoad,niedalekodomuMathersów,iwiedziałam,żebędę
musiałasiępostarać,bytaświadomośćniewpłynęłanamojedziałania.Spędziliśmyw
domuRobynwieleszczęśliwychchwil:cokilkamiesięcychodziłamtamzrodzicamina
grilla,apewnegosuchegoroku,kiedynaszzbiornikzwodąwysechł,praktycznie
zamieszkałamwichbasenie.Musiałamjednakbyćtwarda,myślećjaktwardzielka,więc
surowonakazałamsobieprzestaćwspominaćRobyn.Tylkonaparęgodzin,tłumaczyłam
jejpocichubłagalnymtonem.Niezłośćsięnamnie.

Skupiłamwzroknapierwszejciemnejplamie,kuktórejszliśmy:namiejscupodkrzakiem
mniejwięcejstometrówdalej,międzydwiemakałużamiświatłazulicznychlatarni.

Naulicybyłocicho,nicsięnieporuszało.Przypomniałamsobie,jakporazpierwszy
wyszłamzbezpiecznegomiejscaiwkroczyłamnawrogiteren:dawnotemu,naparkingu
terenuwystawowego.Poczułamwtedy,żewyjściezcieniazmieniłomnienazawsze.

Szłamulicąjakkotkuciemnejkryjówce.Czułam,żetaprzygodateżmniezmieni.

Niebyłototakbezczelnejakpowiedzeniewrogowi:„Wróciłam!”,aletrochępodobne.
Możemówiłamdosiebie:„Wróciłam!”albo„Znowudziałam.Znowuwykazujęsię
odwagąideterminacją”.Nieważne.Wiemjednak,żewszystkiemojezmysłybyłybardzo
wyostrzone.

background image

Lustrowałamwzrokiemulicę,jakbymmiaławoczachradar,mojeuszybyły
superwrażliwenadźwięki.Czułamnatwarzykażdenajmniejszedotknięciechłodnejnocy.

Aponieważbyłamtakbardzoprzejęta,wpołowieulicycośmniezatrzymało.Lekki
dreszczyknaskórze.Ledwiezauważalnyruchpowietrza.Zawahałamsię,potemsię
zatrzymałam.PodrugiejstronieulicyUrsulazrobiłatosamo.Takabyłaumowa:jeśli
jednaosobasięzatrzyma,druganatychmiastzrobitosamo.Poczułamsiętrochęgłupio,
myśląc,żetopewnienic,fałszywyalarm,iżezatrzymaniesięnapoczątkudrogi
doprowadziichdowniosku,żesięboję.

Mimotonieruszałamsięzmiejsca,nasłuchiwałamidrżałamznapięcia,próbując
wyłowićjakiśsygnał,ocenić,czyprzypadkiemczegośsobienieuroiłam.

Wtedyusłyszałamwyraźnychrzęstżwirupodczyjąśstopą,tużobok,zlewej.

Nikogoniemiałotambyć.

Cośścisnęłomniewżołądku,zwinęłosięwczarnąkuleczkę,zadrżałoiumarło.

Wstrząsnęłomnątakmocno,żeniebyłamwstaniesięporuszyć.Siła,którączułam
jeszczeprzedchwilą,odrodzenieodwagi-oilewłaśnieotochodziło-zgniłyjakśliwka.
Mniejwięcejmetrprzedemnąstałaskrzynkanalistywkształciekrólika,aobokniejcoś,
coprzypominałotrzyczyczterystopnie.Widokprzysłaniałamimała,brzydkachoinka,
niewielewiększaodemnie,alewystarczającoduża,byzasłonićto,coczaiłosięzanią.

Prawdopodobniebyłotojednoztychpustychpodwórek,naktórychniemanicpozatrawą
ibetonowymiścieżkami.Niemogłamjednakmiećpewności:tobyłotylkomoje
przeczucie.

Sekundępóźniejposchodachzszedłjakiśmężczyzna.Poruszałsięszybkoipewnie,ale
lekkimkrokiem.Nierozglądałsięnaboki,więcmiałamszczęście.Poszedłścieżkąku
zaparkowanemujakieśdwadzieściapięćmetrówdalejvolvokombi.Pewnieznalazłsię
dośćbliskoLeeiTima,aleniebyłampewna,jakbardzo,bowogóleichniewidziałam.

Mężczyznamiałnasobiewojskowespodnie,białyT-shirticzarnąkurtkę.Szedłboso.

Otworzyłkluczykiembagażnikiwyjąłmałąbiałąteczkę.Obserwowałamtowszystko,
widzącjegoruchybardzowyraźnie,leczprzezcałyczasniebyłamwstaniesięporuszyć.

Mężczyznazamknąłbagażnikiodwróciłsię.Uświadomiłamsobie,żepowinnambyłasię
ruszyć,kiedymiałamokazję.Poczułamdreszcznacałymciele,nakażdymcentymetrze
skóry.Przedziwneuczucie.Czułammrowienienawetnagłowie,podwłosami.
Wiedziałam,żemojatwarzzrobiłasięczerwona,mimożeoczywiścieniemogłamjej
zobaczyć.

Inadalniebyłamwstaniesięporuszyć.

Facetszedłprostonamnie.ZapomniałamoLee,zapomniałamoNowozelandczykach.

Całyświatskurczyłsiędomnieidoniego,domnieidotegoczłowieka.Nadalszedł
lekkimkrokiem,mimopóźnejporyczekałagochybajakaśpraca.

Poruszyłamjednączęściąswojegociała.Oczami.Poruszyłamoczami.Bozprawejstrony
wyczułamjakieśdrgnięcie.Tylkodrgnięcie.Mójwzrokpodążyłwjegostronę.Ursula
cichochyłkiemprzechodziłanadrugąstronędrogi.Stawiaładługiekroki.Czułamsiętak,

background image

jakbymobserwowaławażkępędzącąodjednegoliścialiliiwodnejdodrugiego.

Wjejdłonibłysnęłocośostrego.Nóż,wktórymodbiłosięświatłoulicznejlatarni.

Ktowie,jakbysiętopotoczyło?Gdystoiszbezruchu,ludziemogąprzejśćobokicięnie
zauważyć.Nawetzwierzęta.KiedyśrobiłamtakiekawałynaszemustaremupsuMillie.

„Całkowitybezruchicałkowitacisza-mówiłamsobiewmyślach.-Tonaszajedyna
szansa.Nieruszaćsię.Bezruchicisza”.

Iwtedykrzyknęłam.

Teraz,kiedyotymmyślę,kiedyotympiszę,trochętorozumiem.Aprzecież

„zrozumiećznaczywybaczyć”.Prawda?Taksięmówi.Więctomusibyćprawda.

Rozumiem,żekrzyknęłamzpowodutegowszystkiego,przezcoprzeszliśmy,dlategoże
widziałamjużzbytwieluzabitychludzi,dlategożekiedyświdziałam,jakLeezabija
nożemczłowieka,idlategożesamazabijałamludzizzimnąkrwią.IzpowoduRobyn.To
wszystkorozumiem.Iniczegoinnegoniepotrzebujęwiedzieć,prawda?

Prawda?

Kiedywracamdotegomyślami,takjakteraz,pamiętamtamtenkrzykjakcośwrodzaju
gardłowegodźwięku,suchegowrzasku.Możetobyłraczejszlochniżkrzyk.Tochyba
jedynarzecz,którązrobiłamdobrze.Dźwiękbyłniski,ochrypły,aniegłośnyikruszący
szkło,któryzwabialudzidodrzwi,psypobudzadoszczekania,akotydomiauczenia.
Mieliśmyszczęście,żeusłyszałgotylkojedenwrogiżołnierz.

Gdykrzyknęłam,odwróciłamsięizaczęłamuciekać.Niejestemdumnazżadnejztych
rzeczy,tooczywiste.Alewłaśnietakpostąpiłam.WpadłamprostonaIaina,któryszybko
biegłwmojąstronę.Przekazałmniekomuśinnemu,niewiemkomu,asamzwinnieruszył

naprzód.Osunęłamsięnategodrugiegożołnierza,przywarłamdoniego,prawiełkając,
próbującpaśćnaziemięijednocześniepróbującutrzymaćsięnanogach.Usiłowałamnie
słyszećdźwiękówzamoimiplecami,aleniemogłamnieusłyszećcharkotu,kiedygo
zabili.

Niewiemteż,cozrobilizciałem.Chybawywiązałasiękrótkadyskusjanatemattego,czy
lepiejupozorowaćwypadek,czymożepozbyćsięgotak,byniktgonieznalazł.Tobył

prawdziwyproblem,bomusieliśmypozostaćwukryciuconajmniejprzeznastępne
dwadzieściaczterygodziny.SłyszałamgłosLeebiorącyudziałwtejszeptanejrozmowiei
nienawidziłamgozatenspokójiopanowanie,którychmniezabrakło.

Niewiem,nacosięostateczniezdecydowalianicozrobili.Niechcęwiedzieć.

PojakimśczasieprzyszłaBui-Tersaizabrałamnieodfaceta,którysięmnąopiekował.
PochodziłazTimoruWschodniegoiprawdopodobniebyłanajmłodszazewszystkich
nowozelandzkichkomandosów.Taspokojnaciemnowłosadziewczynamiałabystre,
czujnespojrzenieiciętydowcip.Powiedziałami,żejejimięznaczyCzwartkowaKobieta
-wTimorzepanujezwyczajnazywaniadziecitakjakdzień,wktórymprzyszłynaświat.
Cieszyłamsię,żetoonasięmnązajęła.Oczywiściewiedziałam,żepotym,cosięstało,
niepozwoląmiiśćdalej.Wiedziałam,żebędęmusiałazawrócić.Dlategoniestawiałam
żadnegooporu-poprostupozwoliłam,bycichoiszybkopoprowadziłamnieulicami

background image

Wirraweewstronępól.

Wchłodnymczystymnocnympowietrzu,otoczonatakwielkąprzestrzenią,zdalaod
koszmaru,którymstałosięWirrawee,zaczęłamznowuoddychać.Chciałamprzeprosić
Bui-Tersę,przeprosićwszystkichNowozelandczyków,aledobrzewiedziałam,żesłowato
marnowanieoddechu.Nieważne,comówiAndrea-wtymkonkretnymwypadku
rozmowaniemogłabypomóc.Więcnicniepowiedziałam.SzłamtylkopotulniezaBui-
Tersąprzezpola.

Wkrótcezrozumiałamjednak,dokądidziemy.Zresztągdytylkotosobieuświadomiłam,
Bui-Tersasamamipowiedziała.

-Idziemynatwojąfarmę-oznajmiła.-Chybazostawięcięnakońcutejdrogi,przyktórej
niedawnowylądowaliśmy.Toznaczyjeśliuważasz,żenicciniebędzie.Jeślimyślisz,że
daszradędojśćdoPiekłaowłasnychsiłach…

Urwałatakjakludzie,kiedychcąusłyszeć,żewszystkojestwporządku.Jejgłos,
zazwyczajdźwięcznyipogodny,brzmiałpospiesznieirzeczowo.

-Nicminiebędzie.

-Przekonamysię,kiedytamdotrzemy-powiedziała.-Alejeśliwszystkobędziew
porządku,prawdopodobnieciętamzostawię.JutrowieczoremIainbędziemiałdlamnie
zadaniewmieście.Jesteśwstanienasterazpoprowadzić?

-Tak.

Natymzakończyłasięrozmowa.Niechodzioto,żeBui-Tersabyłanieprzyjaźnie
nastawiona-przeciwnie.Takienastawieniebyłojejzupełnieobce.Byłanatozbytmiła.
Jużkiedyjąpoznałam,pomyślałam,żejestzbytmiłajaknakomandosa.Jazpewnością
niemiałamjednakochotynarozmowę,apozatymszybkozauważyłam,żeBui-Tersasię
spieszy.

Toteżpotrafiłamzrozumieć.JeślizamierzałamniezostawićnakońcuKrawędziŻyletkii
wrócićdoWirraweejeszczetejsamejnocy,musiałaszybkoprzebieraćnogami.

Jużwkrótcebyłamzbytzmęczona,bymyślećorozmowie.Zaczęłydomniedocierać
wszystkiewydarzeniakilkuostatnichdni.Czułamokropne,potworneznużenie,jakiego
nigdywcześniejniezaznałam.Jakbymmiałastolat.Gdybyzaproponowanomiwtedy
balkonikdochodzenia,chybazłapałabymgoobiemarękami.

Jakimścudemszłyśmy.Wszystkodlatego,żeniebyłoinnegowyjścia.Zgoryczą
myślałamotym,jakzdradziłamsamąsiebie,jaksrodzezawiodłamsiebiei
Nowozelandczyków.Skupiłamsięnatym-niecelowo,poprostutakwyszło-i,odziwo,
tamyślsprawiała,żedalejporuszałamnogami,którejużwiekitemustraciłycałąenergięi
siłę.

Aletak,nadalszły.

Dotarłyśmydodrogioczwartejczterdzieścipięć.Bui-Tersazapytała,jaksięczuję,leczi
tymrazemwiedziałam,najakąodpowiedźliczy.Niemogłasiędoczekaćpowrotudo
kolegów.Tocałkiemzrozumiałe.Wjejsytuacjiczułabymtosamo.

Takprzynajmniejpowiedziałabymprzedtąnocą.Terazniejestemjużtakapewna.

background image

WkażdymrazieniemiałamnicprzeciwkosamotnemupowrotowidoPiekła.Znowu
byłamwlesieitowydawałosięnajważniejsze.Zmianawmoichodczuciachsprowadzała
siędotegoprostegofaktu.Jedynymzłem,któremogłomniespotkaćwlesie,byłochyba
ukąszeniewężaalbopożar.Zgubieniesięniestanowiłowielkiegoproblemu-zawsze
mogłamznaleźćwodę,ajeślimaszwodę,możeszprzetrwaćdługiczas.Zresztąnie
mogłabymsiętakpoprostuzgubić-zbytdobrzeznałamtenteren.Nocwcześniej
Wirraweebyłodlamniejakchoroba,alastraktowałamjaklekarstwo.

DlategopożegnałamsięzBui-Tersą.Byłamtakzmęczonaizrozpaczonaostatnimi
wydarzeniami,żeniemyślałamotym,cojączeka.Nieprzyszłomidogłowy,żemogęjej
jużniezobaczyć.

background image

8

KeviniHomerucieszylisięnamójwidok,ajazradościądonichwróciłam.
ZapomniałamonapadziezłościHomeraiwyglądałonato,żejużdoszedłdosiebie,więc
poprostuudawaliśmy,żenicsięniestało.Powiedziałamimniewiele-tylkotyle,że
zawaliłamsprawę.

PotemposzłamposzukaćFi.

Spała,więcwczołgałamsiędomałegonamiotu,położyłamsięobokniejiteżzasnęłam.

Kiedysięobudziłam,byłajużporalunchu.Leżałamwrozgrzanymnamiocie.Słońcesię
przesunęło.Alboziemia.Chybajednoidrugie.Wkażdymrazienadnamiotemniebyło
jużżadnegocienia.CzęstokłóciłamsięzHomeremoto,czylepiejmiećnamiotw
porannymczywpopołudniowymsłońcu.Jakzwyklebyliśmyodmiennegozdania.Homer
lubiłporannesłońce,bofajniemusięwnimbudziło.Jawolałampopołudniowe,które
oznaczało,żewchwilizasypianiawnamiocienadalbyłociepło.

Leżałamipowolisiępiekłam.Donamiotuwleciałydwieplujkiirobiłypowietrzne
patrolenawolnychobrotachtużnadmojągłową.Czasamilatałytakwolno,jakbyza
chwilęmiałyznieruchomiećwpowietrzu.Nazewnątrznamiotumajaczyłysylwetki
dziesiątkówinnychmuch,którecierpliwiesiedziałynaprzejrzystymzielonymnylonie.
Ruchmuch.Z

jakiegośpowoduokropniedziałałyminanerwy.Straciłamcierpliwośćizcałejsiły
uderzyłamwdachnamiotu,omałonieprzedziurawiającmateriału.

-ChybaElliejużsięobudziła-odezwałsięHomertypowymdlasiebiesarkastycznym
tonem.-Ćwiczyszaerobik,Ellie?

NaglekumojemuzdziwieniuwwejściudonamiotuukazałsięKevin,którypodałmi
kubeksokupomarańczowego.NapójbyłzrobionyzproszkuprzywiezionegozNowej
Zelandii.Proszekwpołączeniuzwodądawałnapójprzypominającytenrozrabianyz
syropu.

Byłotonaprawdęniemądre,zważywszy,żewstrumieniumieliśmyprawdopodobnie
najświeższąwodęnaświecie,aleKevinchciałprzywieźćproszek,byłgotówgonieść,a
ponieważwprzeciwieństwiedoNowozelandczykówniebyliśmyograniczeniwkwestii
bagażu,miałdotegopełneprawo.Gdyodwaliłciężkąrobotęiprzytaszczyłproszekdo
Piekła,pomogliśmymugoskonsumować.

Przyniesieniemiśniadaniadołóżkabyłojednakbardzomiłezjegostrony.Naswój
sposóbmówił:„Cokolwieksięstało,nadaljesteśmyztobą”.Takwyglądaławięź,która
połączyłanasząpiątkę,nawetjeśliczasamistosunkibywałydośćnapięte.

Wiedziałam,żewkońcubędęmusiaławziąćsięwgarśćipowiedziećim,cosięstało.

Oczywiścieumieralizciekawości.Janaichmiejscubymumierała.Dlategopomyślałam
ponuro:lepiejmiećtozasobą.Wyczołgałamsięznamiotu,ostrożniebalansująckubkiem
znapojem.Podeszłamdomiejsca,wktórymsiedzieli,wcieniuobokgrobuChrisa.

background image

Powiedziałamimwprost,bezściemniania.

Przyjęlitonieźle.Wzasadziewiedziałam,żetakbędzie.Bylichybajedynymiludźmina
świecie-opróczmoichrodziców-uktórychmogłamliczyćnatakąreakcję.Jakbrzmi
tytułtejpiosenki?Odczegosąprzyjaciele?Niechcęsięrozklejaćnastarość,alenaszą
piątkęnaprawdępołączyłaprzyjaźń.Codotegomogliśmymiećpewność.

Potemdzieńjakbypopłynął.Byliśmywtypowejdlatejwojnysytuacji-wkażdymrazie
typowejdlanas-siedzieliśmyiczekaliśmy,niemajączbytdużodoroboty,wypełniając
czasnawszelkienudneiotępiającesposoby,jakienamprzychodziłydogłowy.Razemz
Fiposprzątałyśmywobozie,potemusiadłyśmynadstrumieniemzestopamizanurzonymi
wwodzieirozmawiałyśmyowszystkimioniczym.

Niewspominałyśmyowojnie.Poubiegłejnocymiałamzbytdużepoczuciewiny,byo
niejdyskutować.

Pozatymchwilamibyłapoprostuzbytprzerażająca.Istniałotylepowodów,bysiębać,że
niewiedziałam,odktóregozacząć.Naszenajwiększeobawydotyczyłyrodzin.Czykiedy
naspojmanoizamkniętowwięzieniuwStratton,żołnierzeskojarzylinaszczłonkami
naszychrodzin,nadalprzetrzymywanyminatereniewystawowymwWirrawee?Amoże
bylizbytzajęci,zbytzdezorganizowani,zbytrozkojarzenibombardowaniem?Tylko
Kevinmógł

podaćfałszywenazwisko.MajorHarveyznałresztęznas,więcniemogliśmygooszukać.

Kevinanieznał,więcnaszprzyjacielwykorzystałsytuacjęiprzedstawiłsięjakoChris.

Harveywiedział,żewnaszejgrupiejestjeszczejedenchłopak,któryzostałwPiekle,a
rodziceChrisawyjechalidoBelgii,więctobyłosprytneposunięcie.Szkoda,żenie
mogliśmysobiepozwolićnapodobnyluksus.

ZatemrozmawiałyśmyzFiogłupich,płytkichsprawach,takichjakciuchy,chłopcyi
szkolneprzyjaźnie.Jeślichodzioułatwianiemizapomnieniaotym,cozaszłow
Wirrawee,tatechnikaokazywałasięskutecznamniejwięcejwjednymprocencie,aleitak
byłalepszaniżsiedzenieirozmyślanie.Kiedyrozmawiałyśmy,Firozczesywałamiwłosy.
Kumojemuzdziwieniuwyznała,żespodobałjejsięjedenzżołnierzy:dużyczarnowłosy
facetoimieniuMike,którybyłchybaMaorysemalbopochodziłzSamoa.Toznaczy
naprawdęjejsięspodobał.Nietylkouważała,żejestfajny:chciałasięznimzwiązać.
Traktowałamnasjakdzieci,aichjakopełnoprawnychdorosłych,którymioczywiście
byli,aleFiuświadomiłami,żesąniewielestarsiodnas.Znającją,nieprzypuszczałam,że
cokolwiekzrobiwsprawieMike’a,alezaczęłamsięzastanawiać,czywśródżołnierzyjest
ktoś,ktoteżmógłbymisiętakspodobać.Paruznichbyłocałkiemfajnych.Potem
pomyślałam:„Jasne,Ellie,potym,cozrobiłaśwczorajszejnocy,napewnobędątobą
zainteresowani”.

Więcskuteczniewybiłamichsobiezgłowy.

Uzgodniliśmy,żepozmrokupójdziemynaWombegonoo.Nawschodnimstokubyło
miejsce,zktóregoroztaczałsięwidoknaWirrawee.Wpoczątkowejfazieinwazjiwnocy
niebyłonicwidać,aleteraz,gdypaliłosiętakwieleświateł,sytuacjanapewnowyglądała
inaczej.

background image

Bałamsiętego,comoglibyśmyzobaczyć,alemimotoniemogłamsiędoczekać.

Liczyliśmynaprzeogromnypokazsztucznychogni.Pamiętająconowymlotnisku,które
tylkoczeka,bywysadzićjewpowietrze,orazoświetniewyszkolonych
Nowozelandczykach,byłampewnasukcesu.Jasne,denerwowałamsię,alenastawiłamsię
optymistycznie.Niechciałamzobaczyćstrzelaninyanistartującychsamolotów,którepo
chwilizrzucająbomby,aniżadnychoznaktego,żewrógodpieraatak.Bogdybytaksię
stało,winiłabymsiebie.

Pomyślałabym,żemojautrataopanowaniadoprowadziładokatastrofy.

ZatemozmierzchuwyruszyliśmyzPiekła,wybierającwąski,krętyszlak,cienkijak
podeszwa,któryprowadziłnaszczyt.Nagórzebyłozaskakującozimnopokilkugorących
nocach.Zbiliśmysięwbezkształtnąmasęciał,tylkonasczworo.Zastanawiałamsię,co
słychaćuLee,czyjestbezpieczny,czyjestsam,coterazmyśli.Czułamjeszczewiększy
rozpaczliwywstydzpowoduswojegozałamania,większyniżwchwili,kiedydoniego
doszło.Nicniemogłamjużnatoporadzić,niemogłamniczrobićichoćnikomunie
pisnęłamsłowa,obiecałamsobie,żekiedyśimtojakośwynagrodzę.

Pewnegorazutataopowiedziałmi,jakzawiózłpikapadozakładuBurchetta,kiedy
roztrzaskałprzedniąszybęwzderzeniuzkangurem.PoprosiłBillaBurchetta,żebyją
naprawił.

-Niemogęjejnaprawić-odpowiedziałBill.-Alewstawięcinową.

Byłamterazwpodobnejsytuacji.Niemogłamnaprawićtego,cozrobiłam-mogłam
jedyniespróbowaćzrobićcośpożytecznego.Następnymrazemniezamierzałamkrzyczeć.

Zakładając,żebędzienastępnyraz.

Takczysiak,dotarliśmynagóręiusiedliśmy.Wlesiejakzwykletętniłożycie.Sowa
wylądowałanadrzewietużpomojejprawejstronie,apotemnagleznowuwystartowała,
energicznietrzepoczącskrzydłami.Chrzęstkamykówupodnóżazmuszałnasdo
nerwowegowpatrywaniasięwciemność.Byłtodźwięk,naktóryprzedinwazjąwogóle
niezwrócilibyśmyuwagi,aleterazwystarczał,byśmymarzyliośrodkachuspokajających.
Oposgłośnosyknąłnadrugiegooposaizaszeleściłyliście,kiedyjedenznichuciekłna
drzewo.

Noctodziwnapora.Rzeczy,którezadniasąpięknealbofajne,wnocybudząniepokój.
Nigdyniemaszpewności.Myśliszinaczej.

Miałammnóstwoczasu,żebyrozmyślaćotakichsprawach,bookazałosię,żew
Wirraweekompletnienicsięniedzieje.Siedzieliśmy,marznącidrętwiejąc,ażdopiątej
trzydzieści.Oczywiścieodczasudoczasuprzysypialiśmy,alektośzawszeczuwał.Inic
sięniedziało.

Niebyłowtymnicwielkiego.Iainuprzedził,żemożesięnieudać.Zwłasnych
doświadczeńwiedzieliśmy,żewielesprawmożepójśćnietak.IainiUrsulaprzedstawili
namplanyawaryjne.Jeślipierwszejnocysięnieuda,spróbująjeszczeraz.Iznowu.Po
trzechniepowodzeniachalbowrócądoPiekła,alboprześląnamwiadomość.Jeślinie
odezwąsięprzezczterynoce,mieliśmyzałożyć,żecośposzłoźle,apotemskorzystaćz
drugiegoradia,bynawiązaćkontaktzpułkownikiemFinleyemizorganizowaćtransport

background image

doNowejZelandii.

“Woleliśmyniebraćtakiejsytuacjipoduwagę.Cigościebylitakdobrzewyszkoleni-

pachnielisukcesem,jakmojamamapachniałaChanelNo.5,kiedyszłaztatąnajakąś
wieczornąimprezę-żeniepoświęciliśmyzbytdużoczasunarozważanietakiej
ewentualności.

Możliwejednak,żepodrugiejnocymyśleliśmyotymtrochęwięcej.Boznównicsięnie
stało.Sowyprzyleciałyiodleciały,dzikiepsywyły,okołopółnocyzobaczyliśmywężana
nagiejskale-cojestrzadkimwidokiemnawetwtakciepłąnoc,jakąwłaśniemieliśmy-
leczwWirraweenicsięniedziało.

OpiątejtrzydzieściznowuzwysiłkiemzeszliśmydoPiekła,czująclekkie
zdenerwowanie,lekkiemdłości.

Mojemdłościbyłysilne.Jakośniemogłamprzestaćsięzastanawiać,czymójkrzykna
widoktamtegożołnierzaniemiałjakichśnegatywnychkonsekwencji.Nietrzebabyło
bujnejfantazji,bydostrzecszeregprzerażającychniebezpieczeństw.Oczamiwyobraźni
widziałamNowozelandczykówzaskoczonychprzezprzejeżdżającypatrolpodczas
wleczeniazwłokzabitegomężczyzny,ichciałapadająceodkul,któreprzeszywająmrok.

Niebyłosensudzielićsiętymzinnymi,bonawetgdybybardzochcieli,niemogliby
zrobićnicopróczmruknięcia:„Oj,nie,totylkotwojawyobraźnia,Ellie”albo„Niemartw
się,nicimniebędzie”.

Dlategosnułamsięcałydzieńogarniętarozpaczą.

Trzeciejnocymyślałam,żeznowuzacznękrzyczeć-tymrazemznapięciainudy
oczekiwania.CiąglegapiłamsięnaWirrawee,marzącoujrzeniueksplozji,pragnącjej,
pewna,żejeślitylkobędętegochciaławystarczającomocno,nastąpinagłaerupcja
płomieniinawzgórzachodbijesięechemhukgigantycznegowybuchu.Alebyśmywtedy
tańczyli!

Zerwalibyśmysięnarównenogi,uściskalisięiodstawiliwojennytaniec,poktórym
popędzilibyśmydoPiekłaszykowaćucztędlapowracającychwojowników.

Alenicsięniestało.

Wiedzieliśmyjuż,żejestjakiśproblem.

WdrodzepowrotnejdoPiekłaniktsięnieodezwał.Poszliśmydonamiotów,wpełzliśmy
dośpiworówipróbowaliśmynadrobićbrakiweśnie.Niewiem,jakinni,alejaspałam
niewiele.OddechFiteżnieprzypominałodgłosów,którewydaje,kiedyśpi.

Leżałamipociłamsięparęgodzin,apotemdałamzawygraną.Wyczołgałamsięz
namiotuiodrazuzobaczyłamHomera,którysiedziałprzyzgaszonymogniskuzpatykiem
wrękuibezkońcagrzebałwpopielewjakiśtakirozpaczliwy,bezcelowysposób.

Podeszłamdoniegoiusiadłamobok,aleprzezconajmniejpółgodzinyżadneznassię
nieodezwało.

Kiedywkońcuprzemówił,podskoczyłamjakoparzona.Ciszatrwałatakdługo,żeprawie
zapomniałamojegoobecności.

background image

-Będziemymusielipójśćichposzukać-powiedział.

-Wiem.

Myślałamotymsamym,alezabardzosiębałam,bypowiedziećtonagłos.Gdytakpo
prostutooznajmił,poczułamstrachijednocześnieulgę.

-Zgadzamsię-odezwałsięKevinznamiotu.

-Jateż-rozległsięcichygłosFi.

Prawiesięroześmiałam.Zabawniebyłousłyszećichpoparcie,gdynawetniemieliśmy
pojęcia,żesłuchają.

-Czyniemożnajużtutajprzeprowadzićprywatnejrozmowy?-oburzyłsięHomer.

-Dajmyimjeszczejednąnoc-powiedziałKevin,ignorującuwagęHomera.

-Tak,dziśwnocynapewnowrócą.

-CopowiemypułkownikowiFinleyowi,jeśliniewrócą?-zapytałaFiznaszegonamiotu.

-Tymzaczniemysięmartwićjutro-skwitowałHomer.

-Będziechciał,żebyśmywrócilidoNowejZelandii-powiedziałKevin.

Wgłębisercawiedziałam,żeKevinpocichumarzyopowrocieiżewłaśniestądwzięły
sięjegosłowa.Alecoztego?Kiedyśuważałam,żejesttrochęsłaby,leczterazsama
pokazałamwszystkimwłasnąsłabość,więcniemogłamgokrytykować.Zresztąim
większystrach,tymwiększaodwaga,prawda?Toznaczyjeśliwcalesięnieboisz,
robienieodważnychrzeczyniejestażtakimponujące,aKevinbardzoczęstoczułstrach,
leczmimotorobiłodważnerzeczy,więctoczynigochybajeszczewiększymbohaterem,
nie?

-Niechsobiepomarzy-powiedziałHomer.

Nikttegonieskomentował.

Tabezczynnośćmniedobijała,więcposzłamstrumieniemdoruinchatkipustelnika.

Nawetpojazdznapędemnaczterykołaniebyłbywstanietamdotrzeć,ajamiałamtylko
napędnadwienogi,leczbrnęłamnaprzódzgłowąpochylonąpoddrzewamiipnączami.

Chatkaoczywiścienicsięniezmieniła.Byłaciemna,chłodnaipusta.Wilgotnedrewno
powolibutwiało,stonogi,krocionogiiskorkichowałysięwwilgotnych,gnijących
zakamarkach.Wyciągnęłammetalowepudełko,to,którewielemiesięcytemuznaleźliśmy
zLee,ijeszczerazpowoliprzeczytałamjegozawartość.Ciludzieżyliwtakimdziwnym
świecie!Wśródsurowychzasad,sztywnychzwyczajów.Przypomniałymisiętakie
książkijakEmmaiPerswazje,mimożetamtenświatsukienbalowych,zalotóworaz
małżeństwdlapieniędzyipozycjispołecznejbyłdalekiodświatapustelnika,który
karczowałlas,walczyłzpożarami,wężamiisuszą.

Byłtakżedalekiodnaszegodawnegoświata,wktórymnajwiększymdylematemparbyło
to,czycałowaćsięzjęzyczkiemnapierwszejrandce.

Wtamtychczasachwielemałżeństwaranżowalirodzice.Młodziludzieniemieliżadnego
wyboru.Zaczęłamsięzastanawiać,kogowybralibydlamniemamaitata,gdybyteż

background image

musielizaaranżowaćmojemałżeństwo.PewnieHomera,aletylkodlatego,żeznaligo
lepiejniżktóregokolwiekinnegochłopaka.Pozatympołączenienaszychgospodarstw
byłobydobrądecyzjąbiznesową.Otrzymalibyśmyładnykawałeknieruchomości-i
możliwośćstawieniaczoławielkimkoncernom,którestopniowowykupywaływybrane
gospodarstwawokręguWirrawee.

Znowutosamo,pomyślałamzezłością.Zapominam,żetowszystkotojużprzeszłość,że
tenkrajniejestnasz,żezajęłagoinnagrupaludzi.Zwściekłościągryzłamknykiećpalca
wskazującego.Jakmogliśmydotegodopuścić?Gdziepopełniliśmybłąd?Copowinniśmy
bylizrobićinaczej?

Nocóż,możebyliśmytrochęleniwi.Niewsensiewylegiwaniasięprzezcałydzień.

Dobrzewiedziałam,żepracowaliśmywswoimgospodarstwiecholernieciężko,podobnie
jakwszyscy,którychznałam,iktórzyteżharowalijakwoły.Ażdziw,żetutejszym
mieszkańcomniezaczynaływyrastaćrogi.Nie,naszelenistwodotyczyłoumysłów.Nie
zmuszaliśmyichdopracy,takjakzmuszaliśmyciała.Gdynadszedłczas,byzastanowić
sięnadtrudnymisprawami,wychodziliśmynadwór,bysprawdzićpoziomwodyw
zbiornikach,ilośćpowietrzawpompiewysokociśnieniowejalbobyzrobićprzegląd
motoru.Nietrudnobyłobyzgadnąć,cobyśmywoleli,gdybyśmymielidowyboru:
przeczytaćtabloid„NewWeekly”alboartykułopolitycelubgospodarce.ZamiastABC
News
oglądaliśmykreskówki.Terazzatopłaciliśmy.Niewiedziećczemupracafizyczna
nigdyniewydawałanamsięrównieciężkajakwysiłekumysłowy.Możedlatego,żeta
pierwszazazwyczajmiaławyraźnegranice.

Wiedziałeś,jakdużydółtrzebawykopaćalboileowiecwykąpaćwpłynieodkażającym,
alboilepotrzebujeszsłupkówdoogrodzenia.Wysiłekumysłowybyłnieokreślony.

Gdyrazsięzaczęło,wpadałosięwnieprzebranygąszczcyfr,awtakimgąszczu
zazwyczajroisięodbardzowysokichliczb.

PaniKawolskiuczyłamnieangielskiegowósmejklasieiprzezcałyrokniepowiedziała
niczego,cobyłobywartezapamiętania.Wzasadziewogóleniepamiętam,oczym
mówiła.Zjednymwyjątkiem.Pewnegorankazupełnieniespodziewanieoznajmiła:

„Wiedzatowładza”.Niewiem,czegodotyczyłatauwaga.Pamiętamjedynie,że
siedziałamimyślałam:„Kurczę,rzeczywiściemarację”.

Dużozależychybaodtwojegoaktualnegonastroju.Pewnegodnianauczycielobjawiaci
sensżycia,atyziewasz,spoglądasznazegarekipróbujeszobliczyć,ilesekundzostałodo
dzwonka.Innegodnianauczycielmówicośzupełnieoczywistego,albocoś,cosłyszałeś
jużmilionrazy,atymyślisz:„OBoże,toprawda,onmarację,różnorodnośćnadajeżyciu
smak”.

Albocośwtymrodzaju.

Wizytawchatcepustelnikazawszewprawiałamniewrefleksyjny,poważnynastróji
rozmyślałamtamosprawach,którenormalnienieprzyszłybymidogłowy.To,co
zrobiłampóźniej,niebyłojednakanizbytprzemyślane,anizbytpoważne.Wyjęłam
długopisinapisałamwiadomośćdlaLeenakawałkugładkiego,dobrzewypolerowanego
piaskiemdrewnanadokiennąramą.Napisałam:„DrogiLee,kochamcięiidęcięszukać.
Spotkajmysięwszopienarowery”.

background image

Tobyłtakiżart,bowliceumwWirraweechodziłosiędoszopynarowery,tylkojeśli
miałosiępoważnezamiary.Naprawdępoważne.Wporzelunchuwszopienarowery
działysięrzeczytylkodladorosłych.Rodziłotomnóstwożartównatematjazdyrowerem.
Nawetzmoimpoprzednimchłopakiem,Steve’em,niezaliczyłampopołudniowejscenyw
szopienarowery.Mieliśmydośćpoważnezamiary,alewporzelunchudoszopyna
roweryniezaglądał

nikt,ktodbałoswojąreputację,ajanigdyniechciałamstracićdobregoimienia.Co
oczywiściebyłokolejnympowodemobrzydzenia,któredosiebieczułampoimpreziez
AdamemwNowejZelandii.

Wkażdymraziepowiedzeniedokogoś:„Spotkajmysięwszopienarowery”,oznaczałow
naszymjęzykumniejwięcejtosamoco:„Bierzmnie,jestemtwoja”albo

„Zróbmyto”.

Ponapisaniutejwiadomościusiadłamprzedchatkąwplamiesłonecznegoświatła,które
zdołałosięprzedostaćprzezbujnąroślinność.Słońcebezprzerwymigotało,bogałęzie
nadmojągłowąporuszałysięlekkonadelikatnymwietrzyku.Siedziałamipochwili
zdałamsobiesprawę,żenigdywżyciunieczułamsiębardziejsamotna.Fi,Homeri
Kevinbylizaledwiekilkasetmetrówdalej,napolanie,aletominiewystarczało.
Chciałam,byotoczylimniewszyscyludzie,którychkiedykolwiekznałaminaktórychmi
zależało.Chciałam,żebymnieprzytuliliikołysali.Niejestemjednakpewna,czynawetto
bymiwystarczyło.Gdzieśwgłębisercapoczułam,żepewnaczęśćmnienazawsze
pozostaniesamotna:żeodnarodzindośmierci,amożeidłużej,wszyscymamycoś,co
jestnaszeitylkonasze.Zprzerażeniemzdałamsobiesprawęztejsamotnejmałejczęści
mnie,aletaświadomośćmiałachybacośwspólnegozdorastaniem:zpoczuciem,żeokej,
jestemczęściąswojejrodziny,częściągronaprzyjaciół,aletoniewszystko.Istnieję
niezależnieodludzi,którzymniekochająiotaczają.

Tobyłasamotnamyśl,aleniekoniecznienieprzyjemna.

Chatkapustelnikabyłamiejscemobdarzonymmocą.Wcześniejwzasadzieniezdawałam
sobieztegosprawy.Miałamocdlatego,żeprzetrwałafizycznie-jasne-alenieotomi
chodzi.Jejsiłabrałasięzdoświadczeńczłowieka,którytammieszkał.Jakimścudem
izolacjasprawiła,żestopniowowyzbywałsięsłabości,miękkości.Tużprzedinwazją
wbijałamobuchemsiekierypalikiwokółdrzew.Wnaszejokolicytrzebabyłochronić
drzewanietylkoprzedkrólikami,lecztakżeprzedowcamiikangurami.

Tebadziewnepłotkizkartonualboplastikuniezdająunasegzaminu.Mystosujemy
drucianąsiatkę,którasięgamidopach.Nowięckiedytakwbijałampaliki,źle
wycelowałamizłamałamrączkęsiekiery.Krótszaczęśćpewnietkwiławgłowiesiekiery.
Tonieżadnatragedia,takierzeczyzdarzająsiędośćczęsto,więczrobiłamtocozawsze:
włożyłamsiekierędokuchennegopieca,żebyspalićzłamanykikut,arano,zanimznowu
rozpaliłamwpiecu,wyjęłamześrodkastalowągłowęsiekiery.

Właśnietakiewspomnieniemnienawiedziło,kiedysiedziałamwtamtejnieregularnej
plamceciepłanadstrumieniem.Wspomnieniebezużytecznegodrewnianegokikuta,który
spłonął,bypozostawićjedyniesolidną,twardągłowęsiekiery.Miałamnadzieję,żeto,co
sięzemnąstałowWirrawee,spaliłobezużyteczne,słabeczęścimnie,ato,copozostało,
będziesilne.Wystarczającosilne,bystawićczołaprzyszłości.

background image

9

Niemieliśmyżadnegoprawdziwegoplanu.Poprostuwiedzieliśmy,żeniemożemy
wrócićbezLee,atymbardziejbezNowozelandczyków.Kiedyniezjawilisięczwartej
nocy,połączyliśmysięzpułkownikiemFinleyemprzezdrugieradio.Byłasobotarano,
piątatrzydzieścinaszegoczasu.GłospułkownikaFinleyabyłspokojny,zrównoważonyi
opanowanyjaknigdy.Zdążyłamgojużjednakdośćdobrzepoznać.Wyczułamnapięcie.

Wiedział,żecośposzłobardzoźle.

Kazałnamzaczekaćdośrody,apotempołączyćsięznimjeszczeraz.Miałnadzieję,że
żołnierzejeszczesiępokażą.

-Jeślidotejporysięniezjawią,zabierzemywasstamtąd.

Zastanawiałamsięjednak,czypogłowieniechodzimuinnamyśl.Wśródtrzaskówi
szumówpowiedział,żebyśmysiętrzymaliinieangażowaliwżadnedziałania,alenie
zabrzmiałotozbytprzekonująco.Przywykłdoobcowaniazżołnierzami.Niemogłamsię
pozbyćmyśli,żegdybyśmybyliwstaniecokolwiekzrobić,naprzykładdowiedziećsię,
cozaszło,albonawetpomócNowozelandczykom,pułkownikniepowstrzymywałbynas
zbytzaciekle.Agdybyprzyokazjistałonamsięcośzłego…Nocóż,pewniebysię
zmartwił,tojasne,niechcęzniegorobićpotwora,alewjegobilansiezyskówistrattakie
poświęceniebyłobywarteryzyka.

Dlategozaczęliśmyryzykować.

Najpierwzaryzykowaliśmyiwyruszyliśmywciągudnia.Wiedzieliśmy,żejeślitamcisą
wtarapatach,niemożemyczekaćwPieklenaciemnąnoc,miływieczóraninadługi
weekend.Byliśmyjużspakowani-tylkolekkieplecaki-iszybkomaszerowaliśmy
wzdłużSzwuKrawca,trzymającsięzdalaodgrzbietu,byniktniezauważyłnaszych
sylweteknatlenieba.IBógmiświadkiem,szliśmyszybko.Niebyłoczasuna
rozmyślanie.DlaodmianyprowadziłaFi,któranarzuciłamorderczetempo.Zaniąszedł
Kevin,apotemjaiHomer.

Prawiebiegliśmy,luźnekamykiosuwałysięiześlizgiwałypodnaszymistopami.Zsześć
razydostałamwtwarzgałęziąodchylonąprzezKevina,któryprzedzierałsięprzez
zarośla,ażwkońcustraciłamcierpliwośćikrzyknęłamnaniego:

-Uważajtrochę,dobra?!

Gdydotarliśmydoleśnejdrogi,Finiewahałasięanichwili.Szybkieschodzeniezgóryz
plecakiemtośredniaprzyjemność:wyginającisięnogiwkostkach,kiedynadepnieszna
kamień,boniemaczasusięzastanowić,gdziepostawićstopę,bolącięuda,bocałyczas
jenapinasz,żebyhamować,adotegoczujesznaplecachkażdypunkt,wktórymplecak
niedopasowujesięidealniedokrzywiznytwojegociała.Dyszeliśmy,pociliśmysięiz
trudemłapaliśmypowietrze.NiebyliśmytakostrożnijakIainiNowozelandczycy,alebez
względunato,jakbardzorozpanoszylisięosadnicy,wiedzieliśmy,żetakdalekojeszcze
niedotarli.Iprawdopodobnienigdyniedotrą.OczywiścieniemiałampretensjidoIainai
Ursulizatęostrożność,alemy-wprzeciwieństwiedonich-znaliśmytenteren.

background image

Niedalekokońcadrogiwreszciesięzatrzymaliśmy.Fipoprowadziłanaskumałejpolance,
zktórejkorzystaliśmyjużparęrazy.Rzuciliśmysięnaziemię,byprzezchwilęodpocząći
złapaćoddech.

-Dalejmusimyiśćostrożnie-powiedziałam,stwierdzającoczywistość.

-Teraztynaspoprowadź,Ellie-zaproponowałaFi.-Totwojaziemia.

-Kiedyśbyłamoja-poprawiłamją.

Wcześniejwgłębiduszyzastanawiałamsię,czykiedykolwiekjeszczezechcą,żebymich
prowadziła.

Podziesięciominutowymodpoczynkupoprowadziłamichprzezpola,liczącwyschniętei
spękanerowy,któreprzeskakiwaliśmy.Chciałamdokładniewiedzieć,gdziejesteśmy.
Kiedydoszłamdowniosku,żeniedługo,przygospodarstwieLeonardów,skończąsię
zarośla,skręciłamwprawoiruszyłamwstronędrogi.Byćmożebyłototrochę
niebezpieczne,aleniemieliśmywielkiegowyboru.Trzymaniesięlasuoznaczałoby
pójścieokrężnądrogą.TakbardzomartwiliśmysięoLeeiNowozelandczyków,żenie
byłoczasunanadkładaniekilometrów.Pozatymgwałtownieopadaliśmyzsił.Prawienie
spaliśmy,amaszerowaliśmyszybkimkrokiempotrudnymterenie.Wiedziałam,żeten
odcinekdrogijestosłoniętydrzewami,więcuznałam,żejeślizachowamyostrożność,
będziemymogliiśćmiędzydrzewami,którezapewniąnamwystarczającąosłonę.Pod
warunkiemżezachowamyostrożność.

Ruchbyłniewielki.Trzyrazymusieliśmysięschować,bousłyszeliśmynadjeżdżające
pojazdy.Razbyłatopółciężarówkawiozącaowce,jakzadawnychczasów.Razsamochód
osobowy,niebieskifalcon,któregonierozpoznałam.Irazprawdziwawojskowa
ciężarówka,autentycznysprzętdotransportużołnierzypomalowanynaoliwkowązieleńi
khaki,prowadzonyprzezmundurowego.Tyłzasłaniałaplandeka,więcniewidzieliśmy,co
przewozi.

Ziemianiewyglądałajużnatakzaniedbanąjakjesienią.Przezjakiśczasmyślałam,że
polauległynieodwracalnemuzniszczeniu.

Odtamtejporypojawiłysięjednaksygnałyświadcząceotym,żeopiekująsięnimitrochę
lepiej.Minęliśmynaprzykładpastwisko,naktórympasłosięstadoświeżoostrzyżonych
krzyżówekmerynosów,anadrugimrósłładnyrzepak,któremudożniwpozostałmniej
więcejmiesiąc.Wokółrosłopełnochwastów,kolcolistów,ostówijeżynorazwielkakępa
dziurawca,aleniebyłotonicniezwykłego.Życietociągławalkazchwastami.

Wporzelunchuznaleźliśmysięnajednymznajbardziejzdradliwychodcinków.

GospodarstwoShannonówleżyzaledwiepięćkilometrówodWirrawee.Drogiwzasadzie
nicnieosłaniało,więcznówmusieliśmyiśćprzezpola.Wzdłużogrodzeniarosłydrzewa,
więcuznaliśmy,żetrochęnasochronią.Upodnóżapagórkaszpalerdrzewsięskończył,
aleogrodzeniebiegłonaszczyt,apotemjeszczedalej,niczymolbrzymizamek
błyskawiczny.

Wzgórzedotejporyniezostałoprzygotowanepoduprawę.Byłodośćzarośnięte,apo
drugiejstronierosłojeszczewięcejkrzaków,któreoczywiściezwróciłynasząuwagę.
Uznaliśmy,żejeśliudanamsiętamwejść,łatwopokonamyparęnastępnychkilometrów

background image

dzielącychnasodmiasta.

Niższacześćwzgórzabyłabardzoskalista,jakmałanaturalnaforteca.Poprawej
mieliśmygospodarstwo:niechlujnąkolekcjębudynków,zktórejpanShannonbył
wiecznieniezadowolony.Wciąguostatnichpięciulatprzestawiłconajmniejtrzy
budynki,alewcaletoniepomogło:narobiłojeszczewiększegobałaganu.Zwłaszczajedna
szopa,którązabardzoprzysunąłdodomu,przezcogłównybudynekwydawałsięjakby
nieważny.

Sądzącposamochodachzaparkowanychwwarsztacieiwokółniego,mieszkałotamteraz
mnóstwoludzi.Jużwcześniejzauważyliśmy,żeosadnicyżyjąwznaczniewiększych
skupiskachniżmy.Wyglądałonato,żetam,gdziekiedyśmieszkałajednaaustralijska
rodzina,terazgnieździłysięczteryalboipięć.Możetodobrze,samaniewiem.Może
ziemiabyławstanieudźwignąćwięcejosób,niżnaniejumieszczaliśmy.Podejrzewałam,
żewkrótcezacznąuprawiaćwszystkienieużytkipoobustronachdrogi,tepodłużne
pastwiska.

Wczasiesuszymogłotojednakstanowićpewienproblem,bowtedytakapaszastawała
siędośćważna.

Przemykaliśmywzdłużliniidrzewbardzopowoliiostrożnie.Nakażdymkroku
rozglądaliśmysię,czynienadciągajakieśniebezpieczeństwo.Szliśmypojedynczo,
zachowującdużeodstępy.Jamaszerowałamprzodem,lawirującmiędzydrzewami,atam,
gdzieniebyłożadnychchroniącychnaspni,trzymałamsięcienia.Przezcałyczas
próbowałamniemyślećoswoimostatnimspotkaniuzwrogimżołnierzem,próbowałam
sięniezastanawiać,czyprzypadkiemznowusięniezałamię.

Nicjednakniewskazywałonato,bywokolicyktośbył.Zaczekałamnaresztęupodnóża
tejmałejskalistejfortecy.Niepatrzyłam,jakmoiprzyjacielecichoprześlizgująsię
wąskimpasmempodosłonądrzew,leczlustrowałamwzrokiempolaibudynki,
wypatrującnajmniejszegoruchuczegokolwiekinnegoniżowce,króliki,srokialbo
jastrzębie.

Wokółbyłodośćspokojnie.

NajpierwdołączyłdomnieKevin,potemHomer,anakońcuFi.Inadalniewidziałam
niczegoniezwykłego.

Wstałam,trochęzdrętwiałapoprzykucaniuzagłazemwielkościmojegobiurka.

Poprowadziłamresztęnagranitowągórę,aKevinubezpieczałtyły,upewniającsię,czyza
naminicsięniedzieje.

Weszłamprostowmałykraterprzypominającyamfiteatr:zielonąmisęotoczonągłazami.

Ispotkałomnietamchybanajwiększezaskoczenieodpoczątkuwojny.

Wkraterzebyłagrupkadzieci.Zdwanaścioro,niemiałamczasuichpoliczyć.Były
pochłoniętejakąśzabawą-teżniewiemjaką,alechybamiałacośwspólnegoz
pistoletami,boczęśćdziecimiałakije,którymicelowaławkolegów,adwojezwiązano
sznuremjakwięźniów.Kilkorodziecimiałoszarfy:postrzępionekawałkizieleniw
poprzekkościstychciał.Prawdopodobnienamiastkamunduru.Większośćbyław
bejsbolówkachnagłowie.

background image

Wycofałabymsię,aleodrazumniezauważyły.Wszystkozamarło.Wszyscyzamarli.

Nastąpiładługa,długacisza.Mojesercezaczęłobićwyjątkowomocno,takmocno,jakby
chciałosięwydostaćzpiersi.Gapiłamsięnadzieci,aonegapiłysięnamnie.Zamoimi
plecamicichozakląłHomer.

-Wycofajsię-szepnął.-Szybko,zanimsiępołapią.

Aleonejużsiępołapały,wiedziałamotym.Przezmyślprzebiegłyminajróżniejsze
możliwości,tworząccośwrodzajukukaburowegochórunajdzikszychmyśli.Co
mogliśmyzrobić?Złapaćje?Raczejnie.Byłoichzadużo.Blefować?Przyłączyćsiędo
ichzabawyiokazaćprzyjaznezamiary,zachowaćsięnaprawdęniewinnie?Tedzieci
wydawałysięnatozbytduże,zbytmądre.Jużzaczynałysięwycofywaćzestrachemw
oczach.Postraszyćjejeszczebardziej?Widziałam,jaktwarzjednejznich,małej
dziewczynki,zaczynasięwykrzywiać.Otworzyłaustajakczarnądziuręirozpłakałasię.
Byłojużzapóźno.Naglewszystkiesięrozpierzchłyizkrzykiembiegływróżnych
kierunkach,choćprzyświecałimtensamcel:dostaćsiędodomu.

-Wracajcie-rozpaczliwiezawołałaFi,jakbybyłyjedynieniegrzecznymidziećmina
plaży.

Zupełnietak,jakbyśmyniezdawalisobiesprawy,żezpowodutejzgraidzieci
znaleźliśmysięwśmiertelnymniebezpieczeństwie.Toznaczyoczywiścieotym
wiedzieliśmy,alezareagowaliśmyznaczniewolniej,niżzareagowalibyśmywtedy,gdyby
byłygrupądorosłych.Zaczęliśmybiecnaszczytwzgórza,wprzeciwnąstronęniżdzieci,
potykającsięidysząc.Słyszałam,żezamoimiplecamiKevinwydajezabawnełkające
dźwięki.Przebiegliśmyjakieśsześćdziesiąt,możeosiemdziesiątmetrów,zanimsię
zatrzymałamiodwróciłam,byspojrzećnagospodarstwoizobaczyć,cosiędzieje.

Miałamnadzieję,żeniczegoniezobaczę.Możedoroślinieuwierządzieciom.Możebędą
zbytzajęci.Możesąwpoluidomstoipusty.Ujrzałamjednaknajgorszymożliwy
scenariusz:dokładnieto,comnieprzerażało.Niektóredziecidobiegałyjużdodomu,
wydzierającsięwniebogłosy.Patrzyłam,jakdorośliwysypująsięzdomuniczym
mrówki,kiedynadepniesięnaichtunel.Nawetztejodległościwyglądalina
rozzłoszczonych,agresywnych.Byłamcałkiempewna,żeniektórzymająstrzelby.Nic
dziwnego,żetrzymalijewpogotowiunatymniegościnnymterenie.Chwilępóźniejnie
miałamjużwątpliwości,żetostrzelby,bonanaszwidokparuznichprzyklękłoiuniosło
brońdooka.

-Uciekajcie!-krzyknęłamdopozostałych.

Oczywiściedoroślibylidaleko,alecelnystrzałzoddalimógłnarobićrówniedużoszkód
cołatwystrzałzbliska.

Stękaliśmy,pociliśmysięibiegliśmynaszczyt.Plecaknamoichplecachzrobiłsiętak
ciężki,jakbywyrósłmigarbzołowiu.Gdyzbliżyliśmysiędowierzchołka,pomyślałamo
czymśichoćbałamsięzatrzymać,wiedziałam,żemuszętopowiedzieć.Odwróciłamsię
dopozostałych.Widziałamjedynieczubkiichspoconychgłów.

-Kiedydotrzemynaszczyt-wysapałam-trzymajciesiębliskoziemi,nieprostujciesię,
pokonajmywierzchołeknajszybciej,jaksięda.

background image

Byłamzsiebiedumnazatęprzezorność.Izato,żezaryzykowałam,byprzystanąćito
powiedzieć.Nawojnachludziedostająmedalezamniejszezasługi.Homerjednaktylko
warknął:

-Aco,uważasznaszadebili?

Pozostałatrójkagnała,jakbybrałaudziałwjakimśpotwornymbieguprzełajowym.

Jeślipotrzebowałamjakiegośbodźca,bybiecdalej,dostałamgo.Tużobokmnierozległ
sięwściekłyświstprzypominającypiskliwącykadęprującązturbodoładowaniem.

Potemdrugi,trochędalej.Nieważne,jakbardzojesteśzmęczony-perspektywaśmierci
odkulijestbardzomotywująca.Odwróciłamsięizwysiłkiemzaczęłampokonywać
ostatniodcinekdzielącymnieodszczytu,przebierającnogami,jakbybyłynabaterie.
DotarłamnawierzchołekwtejsamejchwilicoHomer.Przeskoczyłamnadrugąstronę,
alenatychmiastsięodwróciłamipodpełzłamzpowrotem,byzobaczyć,cosiędzieje.

KeviniFi,zdyszani,zrozpaczeni,zwytrzeszczonymioczami,dotarlinaszczytiminęli
mnie.Dopodnóżazbliżalisiępierwsidorośli.Czterechjużzaczęłowspinaczkę,alegdy
tylkonanichspojrzałam,zatrzymalisięiwszyscyrównocześnie-zupełniejakbyto
ćwiczyli-odwrócilisięizaczęlikrzyczećdotych,którzyzostaliwtyle.Domyśliłamsię,
cosiędzieje.Conajmniejjedenzuzbrojonychmężczyznstrzelał,narażającna
niebezpieczeństwotych,którzyruszyliwpościg.Nicdziwnego,żesięzatrzymali.Byłam
wniebowzięta.Dlaodmianypoczulismakwłasnegolekarstwa.

Niemogłamtakpoprostuleżećipatrzeć.Fijużmniewołała.Podniosłamsięipobiegłam
zaprzyjaciółmi.Pędziliwstronęzarośli.Biegłamnajszybciej,jakumiałam.Lasekbył
młody,gdzieniegdzierosłykępydrzew,leczmnóstwoinnychstałosamotniepośródżółtej
trawy.Zauważyłamteżkilkadobrychmiejscnapastwiska,nawodnionychprzezźródełka.

TymrazemprowadziłHomer,którywiódłnaskujedynejgęstejkępiezarośli.Niebyłam
pewna,czytonajlepszypomysł.

-Stop!Zaczekajcie!-krzyknęłam.

Zrobilitoniezbytchętnie,aleprzystanęliiodwrócilisię,byzobaczyć,ocomichodzi.

Dogoniłamich,aletakciężkodyszałamibyłamtakprzerażona,żeledwiemogłam
mówić.

-Zaczekajcie-powtórzyłam.-Takryjówkajesttakoczywista,żeodrazuzacznąnastam
szukać.

Zobaczyłam,jaknaichtwarzezaczynasięwkradaćwahanie,brakzdecydowania.

-Alepozatymniemagdziesięschować-powiedziałHomer.

-Jeślipobiegniemytam,jesteśmyugotowani.

-Wtakimraziedokądmamyiść?

-Oddalmysięstądnajbardziej,jaksięda.Nieodrazurozpocznąposzukiwania.

Zanimtozrobią,ucieknijmyjaknajdalej.

Niespieralisię.Niebyłoczasunakłótnie.Znowuobjęłamdowodzenieipobiegłamprzez

background image

rzadkilas,całyczasszukającpomysłu,jakiejśwskazówkidotyczącejtego,dokąducieci
corobić.Nienasuwałysiężadneoczywisterozwiązania.Tobyłtypowy,niezbytgęstylas.

Każdestometrówwyglądałotaksamojakinnestometrów.Zakładałam,żemamyco
najmniejminutę,możedwie.Alecoztego?Terazwzywająpewniehelikopteryi
żołnierzy.

Lotniskojesttakblisko,żezjawiąsięladachwila.Moglibyotoczyćcałyterenwpół
godziny,prawdopodobnienawetszybciej.Niebyłosensuszukaćmiejsca,które
zapewniłobynambezpieczeństwoprzezkilkaminut.Musieliśmyznaleźćtakie,które
byłobybezpiecznetakdługo,jakdługobędąnasścigać…możecałydzień,możedwa,
możetrzy.

Dotarliśmydoogrodzeniaizwysiłkiemprzeszliśmynadrugąstronę.Okolicawzasadzie
sięniezmieniła,leczwśróddrzewpasłosięmałestadokoni.Podniosłyłby,zaskoczonei
zaciekawione.Nieuciekły,jakmożnabysięspodziewać.Paręznichpodeszłonawet
trochębliżej.Poczułamprzypływczułościdotychzwierząt,falętęsknoty,która
nakazywałamipogłaskaćjepochrapachipodstawićdłońdoskubania.Jednak
uciekaliśmyprzezwłasneziemiejakprzestępcy,uciekaliśmyprzedkulami,byocalić
życie.

Wfilmieznaleźlibyśmyukrytąjaskinię,wktórejmoglibyśmysięschować.AlboSami
pułkownikFinleyprzylecielibyponashelikopterem.Tutajniebyłojednaktakłatwo.Ale
byłamzdesperowana.Cokolwiekmiałonasspotkać,niechciałamzostaćponownie
złapana.

Tenrozpaczliwystrachzmuszałmójumysłdoszybkiej,gorączkowejpracy.Wgłowie
mignęłomiwspomnienieprzypominająceslajdnaekranie.Dotyczyłoczegoś,comój
wujekBobpowiedziałwielelattemu,kiedybabciapostanowiłaopuścićfarmęikupić
domwStratton.WujekBob,budowlaniec,przyszedłobejrzećdom,nadktórymsię
zastanawiała.

Okrążyłambudynekrazemznim.Ciąglespoglądałwgórę.

-Nacopatrzysz,wujku?-zapytałam.

Spojrzałnamnie.

-Ludzienigdyniepatrząwgórę-powiedział.-Jeślijakiśbudowlaniecspaprał

robotę,możnatopoznać,patrzącwgórę.Bozpewnościąbyłwystarczającocwany,byna
poziomiewzrokuwszystkowyglądałojaktrzeba.

Tesłowazrobiłynamniewielkiewrażenie.Zdajesię,żewujekpowiedziałtosamo
mojemutacie,bousłyszałamtotakżeodniegokilkamiesięcypóźniej,kiedyzatykałnorę
oposa.

Wzięłamsobieichsłowadosercaigdybawiliśmysięwchowanego,czasamiukrywałam
sięnadrzewie.Anirazumnienieznaleziono.Wkońcuprzestałamtakrobić,botaka
zabawabyłastrasznienudna.

Gdyspojrzałamnatwardąziemię,rzadkiedrzewa,brakposzycia,niezróżnicowany,
nieustępliwylasinatrawęwyskubanąprzezkonie,pomyślałam,żesłowawujkaBoba

background image

mogąbyćnasząjedynąnadzieją.Biegliśmyostatkiemsił,corazwolniej,ibyliśmycoraz
bardziejzmęczeni.

Odwróciłamsięikrzyknęłamprzezramię:

-Będziemymusieliwdrapaćsięnadrzewaischowaćsięnagórze.

Niktnieodpowiedział,więcpomyślałam,żechybanieusłyszeli.Dlategozawołałam
jeszczeraz:

-Będziemymusieliwejśćnadrzewa.

TymrazemodezwałsięHomer:

-Alejeślinaszauważą…wpadniemywpułapkę.

Mówiłzachrypniętymgłosem.Wiedziałam,żejestwyczerpany.Wszyscybyliśmy.

Woddaliusłyszałamwarkocząco-terkocząco-bzyczącydźwięk.Znałamgoażzadobrze.

-Zbliżająsięśmigłowce-krzyknęłam.

Odbiłamwlewo,kunastępnejkępiedrzew.Nawetsięnieodwróciłam,żebysprawdzić,
czypozostalibiegnązamną.Poprostuzałożyłam,żetak.Gdywbiegliśmypodkorony
pierwszychdrzew,woddalimignęłymiśmigłahelikoptera.Podbiegłamdodrzewa,które
wydawałosięłatwedowspinaczkiimiałogęstąkoronę.Pomyślałamośmigłowcachi
zawołałamdopozostałych:

-Wybierajciedrzewa,któremająnagórzedużoliści.

Wiedziałam,żeusłyszeli,boFispojrzaławgóręizrezygnowałazdrzewa,któresobie
wybrała.Podbiegładoinnego.

Zaczęłamsięwspinać,alenieznalazłamwystarczającodobregooparciadlarąk,więc
poddałamsięipodobniejakFipodbiegłamdoinnegodrzewa.Zprzoduwidziałam
Homera,któryzwysiłkiemwłaziłnadrzewo,Fi,którabyłajużwpołowiedrogi,oraz
Kevina,któryzrezygnowałzjednegodrzewaipróbowałwejśćnainne.

Mojedrugiedrzewookazałosięlepsze,alenatymetapietoprzestałomiećznaczenie.

Musiałosięudać.Musiałamsiędostaćnagórę,boniemiałaminnegowyjścia.Mójplecak
nigdyniewydawałsięcięższy,nigdynieczułamwiększegozmęczeniaistrachu,leczto
właśniestrachowłasneżyciesprawiał,żewspinałamsiędalej.Cętkowanabiałakorabyła
chłodnawdotyku,jasnozieloneliściemuskałymojątwarz,agałęziepodtrzymywały
ciało.

Wspinałamsięcorazwyżej.Trzyrazymusiałampokonaćnaprawdędużąodległość,ale
wyciągnęłamsięipokonałamją.Pokonałabymjąnawetzezwichniętymbarkiem.

Warkotśmigłowcabyłgłośniejszy,aleodniosłamwrażenie,żezanamisłychaćjeszcze
okrzykiludzi.Niepatrzyłamjuż,jakradząsobiepozostali,nawetjużonichniemyślałam.
Chciałamjedyniebyćbezpieczna,dotrzećdosamegowierzchołkadrzewa,ukryćsięw
przytulnymschowkuzliści.Strachczynizczłowiekaegoistę.Pochwilijużtambyłam,
otulonaświeżą,jasnązielenią,iporazpierwszyzdałamsobiesprawę,żesercewalimijak
szalone,apierśgwałtowniesięunosi,łapiącpowietrze.Warkotśmigłowcaprzeszedłjuż
wdonośnyrykoddalonyozaledwiestometrów.Przywarłamdopnia,byocalićukochane

background image

życie.

Byłamwdzięcznazazielono-brązowykamuflaż,któryterazwkładaliśmyjużbez
zastanowienia.Mimożeliściebyłypokrzepiającogęste,gałęziewydawałysięcienkie,az
plecakiemnaplecachsporoważyłam.Bałamsię,żegałęzieniewytrzymają.Bałamsię,że
ludziewhelikopterzemniezauważą.Bałamsię,żeludzienaziemimniezauważą.
Cichutkopochlipywałam,trochępróbujączłapaćoddech,atrochępłacząc,aleniemając
pewności,czytooddychanie,czypłacz.Tłumiłamtenszlochnajbardziej,jakumiałam,
czując,żeprzeztosięudławię,żemojepłucaeksplodują,alewiedząc,żeniemaminnego
wyjścia.

Wtedywotaczającemnieliścieuderzyłpotężnywiatr,tornado.Liściegwałtownie
zatrzepotały,mojewłosysmagałytwarzjakszalone,ubranianadymałysię,aodziemi
zaatakowałamnieburzapiaskuigałązek.Rykśmigłowcabiłmniepouszach.Mocno
zacisnęłampowieki-poczęścipoto,byochronićoczyprzedpiaskiem,apoczęściz
przerażenia.Bałamsię,żehelikopterurwiemigłowę,żezejdziebardzoniskoizafunduje
midekapitację.

Drzewosięuspokoiło.Podmuchpowietrzazelżał,alenadalbyłamogłuszona.Ryk
śmigłowcapozbawiłmniesłuchu.Ostrożnieotworzyłamoczyizulgąstwierdziłam,że
mojagłowanadaltkwinaswoimmiejscu.Spojrzałamwdół,zjeszczewiększą
ostrożnością,izobaczyłamcośbardziejprzerażającegoodhelikoptera.Tużpodmoim
drzewemktośstał.

background image

10

Miałczarnączapkęikoszulękolorukhaki.Niczegowięcejniewidziałam.Tomógłbyć
mundurżołnierza,aleniebyłampewna.Niesądzę,żebymiałotowiększeznaczenie.Ten
człowiekbyłmoimwrogiemitylkotosięliczyło.Jeślibyłżołnierzem,mógłbyćznacznie
bardziejniebezpiecznyniżrolnik.Alenierobiłomitoróżnicy.Jeślimiałbroń,był

śmiertelnymzagrożeniem.Anawetjeślijejniemiał,byłwiększyodemniei
prawdopodobniemógłwezwaćposiłkiwciągukilkusekund.

Mojeżyciezależałoodjegointeligencji.Gdybyspojrzałwgóręimniezobaczył,byłoby
pomnie.Gdybytegoniezrobił,mogłabymprzetrwaćtrochędłużej.Zdesperowana,
zaczęłamszacowaćodległośćdzielącąmnieodziemi.Gdybymprzesunęłasięojakiś
metr,mogłabymbeztruduzeskoczyćnadół.Agdybyudałomisiępoleciećtrochęw
lewo,tozamiastspaśćjakkamień,wylądowałabymnajegogłowie.Cobysięwówczasze
mnąstało?

Niewiedziałam.Prawdopodobniebymsięniezabiła,alemogłabymzłamaćmnóstwo
kości.

Costałobysięznim?Tegoteżniewiedziałam,aleczułam,żezrobiłabymmukrzywdę.Z

zimnąkrwiąpodjęłamdecyzję:jeślimniezobaczy,skoczę.Wszystkowydawałosięlepsze
niżponownaniewola.Wszystkowydawałosięlepszeniżzginięciebezwalki.

Tylkoczybyłabymwstanietozrobić,gdybynaprawdęzaszłatakapotrzeba?Czy
naprawdębyłabymwstanie?Skoczyćzpiętnastometrowegodrzewa?Czyzdołałabym
przezwyciężyćwłasneinstynktyizrobićcośtakprzerażającego?

Namyślotymwszystkimdrżałamzestrachu,alerównocześniegorączkowo
nakazywałamsobiemyślećoczymśinnym.Dlaczego?Zgłupiegopowodu:byłam
przekonana,żejeślinadalbędęonimmyślała,wyczujetojakzasprawątelepatii.Że
ogromnamocmoichmyśliniepozwolimutakpoprostustaćinieodbieraćmózgiemfal
energii,któreskłoniągodoobróceniagłowy,dopowolnegozadarciajejwgóręi
spojrzeniamiędzygałęziami,międzyliśćmi,prostowmojeoczy.

Możerzeczywiścietakbysięstało,tylkożenaglecośodwróciłojegouwagę.Kobietaw
żółtymT-shircieiczarnychdżinsachprzeszłaprzezpolanęizbliżyłasiędoniego.Jej
twarzzobaczyłamwyraźniej.Byłabardzospoconaiwyglądałanawystraszoną.Głośno
mówiła,wskazujączasiebie,ajejszerokiezarumienioneobliczebyłoodzwierciedleniem
mojego-wkażdymraziejeślichodziowidocznenanimprzerażenie.Mężczyznazrobił
kilkakroków.

Miałnasobieszaredżinsy,aleraczejniebyłtomundur.Powiedziałcościchymgłosem.

Zauważyłam,żeonteżdyszyilśniodpotu,ajegokoszulajestmokranaplecach.Kobieta
mówiłajednakdalej,szybko,szybciej,jeszczeszybciej.Obydwojezaczęlisięoddalać.

Pomyślałam,żechybajużdajązawygraną.Uchwyciłamsiętejnadziei.Jeślijednaktak
wyglądałichplan,szybkogozmienili.Prawiewtejsamejchwiliusłyszałamkrzykinnego

background image

mężczyzny.Tychdwojezatrzymałosięispojrzałowlewo.Potemodwrócilisię,by
powitaćprzybysza.

Jegoteżdobrzewidziałam.Iporządniesięwystraszyłam.Bowystarczyłojedno
spojrzenie,bymnabrałapewności,żetymrazemmamydoczynieniazzawodowcami.

Tenfacetmiałokołotrzydziestki,gładkątwarz,przenikliwespojrzenieimunduroficerski.
Niósłdwakarabinyijedenznichdałdrugiemumężczyźnie.Byłatoczarna,paskudna
rzeczzkrótkąlufąidużymmagazynkiem.Uniósłrękę,wskazującdrzewarosnącetam,
dokądbiegliśmy.Dużaplamapotupodjegopachąbyłajedynąoznakąstresu.

Mężczyznaikobietaoddalilisięchyłkiemwewskazanymkierunku.Łatwobyłosię
domyślić,żedostalirozkaz.

Oficerpozostałjednaknamiejscu.Otarłczołospoconąręką,apotemwyjąłpapierosaz
pogniecionejpaczkiwkieszeninapiersi.Zapaliłgozapałkązjednegoztychmałych
pudełeczek,wktórychodrywasięjejednąpodrugiejitaktrudnowykrzesaćznichogień.
Onteżmiałztymkłopot.Udałomusiędopierozatrzecimalboczwartymrazem.

Gdyzajmowałsiępapierosem,szybkospojrzałamnasąsiedniedrzewa.Niezauważyłam
żadnegoruchu,żadnegoznakużyciaFianichłopaków.Oczywiścieniczegotakiegosię
niespodziewałam,aleitakpoczułamulgę.Czułamsięzanichbardzoodpowiedzialna.To
jawpadłamnapomysł,żebywejśćnadrzewa:gdybynamsięnieudało,mojeżycie-które
itakbyłojużwystarczającozwichnięte-zostałobyzniszczonenazawsze.

Niedlatego,żebymzginęła.Dlategożeprzezemniezginęlibymoiprzyjaciele.

Dymzpapierosawiłsię,wznoszącsięcorazwyżejiotaczającmojedrzewo.

Dymwijesięiwznosiwokółpniastaregoeukaliptusa,

Mokreliścielśniąwsrebrnymświetleksiężyca.

Ilerazyśpiewałamtępiosenkęwpodstawówce?Cienkiesmużkidymuprzepływałyteraz
obokmnie,awszystkieznajomeleśnezapachyustępowałymiejscatytoniowejwoni.

Byładośćprzyjemna.Winnychokolicznościachmogłabymsięniądelektować.

Zamrugałam,kiedydymzaszczypałmniewoczy.Musiałamuważać,byniedostałsiędo
nosa,bowtedymogłabymzacząćkichać.Tobyłabykatastrofa.Znowuspojrzałamna
mężczyznęwdole.Przykucnąłopartyplecamiodrzewo.Ilerazywidziałamtatęwtakiej
samejpozie?Jakżepodobnibyliludziepomimoróżnychubrańikoloruskóry.Ten
mężczyznazrobiłjednakcoś,comojemutacienigdynieprzyszłobydogłowy.Nie
przyłapałabymgonatym,nawetgdybymżyłastopięćdziesiątlat.Leniwiezbliżyłżarzący
siękoniuszekpapierosadokawałkakoryijakgdybynigdynicpatrzyłnapowstałąwten
sposóbsmużkębiałegodymu.

„Tycholernyidioto!-miałamochotęzawołać.-Odsuńtegopapierosa!”Omalniezeszłam
nadół,żebywyrwaćmugozręki.Wszystkowskazywałonato,żeznaleźliśmysięw
samymśrodkudługotrwałejsuszy,zagrożeniepożarembyłobardzopoważne.Atenkretyn
bawiłsięzapałkami.Czyczłowiekwtakimwiekuniepowinienbyćmądrzejszy?Każdy
pięciolatekzewsiwie,żebezpieczniejjestbawićsiędynamitemniżzapałkamiwczasie
suszy.Jużwcześniejpociłamsięwystarczającomocno-terazmiałamjeszczejedno

background image

zmartwienienagłowie.

Napolanęwbiegłnastępnymężczyzna,bardzoniskifacetwmundurze.Oficerspojrzałna
niego,apotemskinąłgłowąwstronępapierosaikory.Powiedziałcośicichosię
roześmiał.Nierozumiałamjegojęzyka,alebyłamcałkowiciepewna,ocomuchodziło.

Powiedział:„Jeśliichnieznajdziemy,zawszemożemyichwypłoszyćogniem”.

Omałoniespadłamzdrzewa,wstrząśniętaiwystraszona.Gdybytematołyumyślnie
wywołałypożar,wpadlibyśmywwiększe,bardziejdramatycznetarapatyniż
kiedykolwiekwcześniej.Albozostalibyśmynadrzewachispłonęlibyśmyżywcem,albo
zeskoczylibyśmynaziemięizarobilibyśmykulkę.Niewiedziałam,czyoficermówi
poważnie.Jeślitak,niepozostawałominicinnego,jaktylkopomyśleć,żeciludzienie
mająpojęcia,zczymigrają.

Wpadałamwpanikę,czułam,żeniepotrafięjużlogiczniemyśleć.

Niskifacetpobiegłzpowrotem.Niejestempewna,czegochciał,alechybapoprostu
zameldował,żenasnieznalazłalbocośwtymrodzaju.Oczywiścienieruszyłamsięz
miejsca,mimożeochłonąwszyponaszymszaleńczymbiegu,byłamcorazbardziej
zdrętwiałaiobolała.

Rozpaczliwiechciałamsięruszyć,alewyglądałonato,żezanimdostanętakąmożliwość,
upłyniesporoczasu.

Tamtegodniapomyliłamsięwwielusprawach,alewtejmiałamrację.Minęłychybaze
trzygodziny,zanimmiałamszansęsięporuszyć.Kilkarazyoficerznikałzmojegopola
widzenia,alewtedyteżnieśmiałamdrgnąć,boprzecieżmógłstaćpodrugiejstroniepnia,
którejwogóleniewidziałam.Helikopterprzeleciałnadnamijeszczeczteryrazy,raz
znowubardzoblisko,awpozostałychwypadkachwystarczającoblisko.Zakażdymrazem
przywierałamdodrzewaikuliłamsięjakkrólik,nadktórymprzelatujejastrząb.

Jedynąmiłąrzeczą,jakamniespotkała,byłykonie,któreprzeszłyobok.Tymrazem
miałamokazjędobrzeimsięprzyjrzeć.Byłoichsiedeminadalniewyglądałynaprzejęte
tym,codziejesięnaichpastwisku.Ktośoniedbał:byłydobrzeodżywione-ażzadobrze
-istaranniewyczesane.Lśniłyjakkonie,któresąwdobrejformie.Paręrazyprzystanęły,
żebyposkubaćtrawę,aleszybkozniknęły.

Tymczasemkażdakończynaikażdakośćwmoimcielejęczałazokropnegotępegobólu.
Wobienogizłapałmnieskurcz.Rozpaczliwiepotrzebowałamodrobinyruchu.W

końcudostałammałąszansę.Zaczęlisięschodzićludzie,parami.Łączniemogłoichbyćz
dwanaścioro.Niewidziałamich,alewyraźniesłyszałamichgłosy:robilisporohałasu.

Chybaskładalimeldunkialbomożeomawialitaktykę.Nieobchodziłomnie,corobią.

Najważniejszebyłoto,żegdytylkozjawilisiępierwsi,oficerszybkoruszyłwich
kierunku.

Pozatymniesłyszałamwarkotuhelikoptera.Skorzystałamzokazji,byrozprostować
nogi,potemręce,anastępnie,bypokręcićgłową.Unosiłamiopuszczałamramiona,ana
końcukilkarazyzakręciłamtyłkiem.

Zaczęłamjeszczerazrozprostowywaćnogi,leczprzyokazjiotarłamprawąłydkąoduży

background image

luźnykawałkory.

Chciałamgozłapać,aleniezdążyłam.

Zapóźno,pomyślałamzrozpaczona.Ijakbytegobyłomało,wyciągającrękępokorę,
strąciłamdługikawałsuchegodrewna,awtedytodrewno,koraorazkilkagałązek,liścii
innychsuchychfragmentówdrzewaspadłyrazemnaziemię,odprowadzanemoim
bezradnymspojrzeniem.

Byłamgotowakrzyczeć.Byłamgotowaskoczyć.Głośnozaszlochałam,czując
rozgoryczenieiniesprawiedliwośćtejsytuacji.Niewiedziałam,corobić,dokądpójść.

Poczułamwżołądkuprzerażającemdłości.Kawałkileśnychśmiecispadałyispadały,
obijającsiępodrodzeogałęzie.Czułamsiętak,jakbymoglądaławłasnąśmierćw
zwolnionymtempie,niemogącabsolutnieniczrobić.Aponieważpochłonąłmniedeszcz
drewna,niezauważyłamterkoczącego,wściekłegowarkotuhelikoptera,któryznów
uderzył

mniewuszy.Zauważyłamjednakświeżetornadopiachuigałązek,któreprzeszłoprzez
koronydrzew,gdyśmigłowiecpowolijeprzeczesywałporazszósty.

Chybamójmaływodospadkoryigałązekniezostałzauważonywburzyleśnych
odpadków.Tenhelikopter,takzdeterminowany,byznaleźćmnieizabić,uratowałmi
życie.

Gdyzdałamsobiesprawę,żeniktpomnienieidzie,żeniktniestoipoddrzeweminie
strzelamiędzyliście,przywarłamdogałęzi,októrąsięopierałam,iodmówiłamcałą
najprawdziwsząmodlitwę.Zastanawiałamsięnawet,czygdzieśwniebienieczuwanade
mnąRobyn.Wcalebymsięniezdziwiła.Niewiem,czykażdyznasrodzisięzwłasnym
aniołemstróżem,aledoszłamdowniosku,żejanajprawdopodobniejgomam.

Dopieropojakimśczasieznowuzaczęłamśledzićsytuacjęnapolanie.Przezjakieśpół

godzinynicmnieonanieobchodziła.Stopniowodocierałodomniejednak,żenasze
kłopotywcalesięnieskończyły.Nadalbyliśmywśmiertelnymniebezpieczeństwie.
Nastałopóźnepopołudnie,słońceświeciłoprzezliścieostatkiemsiłiciepła,szykującsię
donocnegospoczynku.Niewidziałamżadnegoporuszenianapolanie,aleoczywiścienie
mogłamzawierzyćtejciszy.Nogizdrętwiałymibardziejniżkiedykolwiekistrasznie
chciałomisięsikać.Potym,costałosiępoprzednimrazem,nieśmiałamjednakdrgnąć.
Znowuspojrzałamnasąsiedniedrzewa,próbujączobaczyćFi,HomeraiKevina,
zastanawiającsię,jaksobieradząwswoichmałychgniazdkach,czybojąsiętakbardzo
jakja.Żałowałam,żenieweszłamnatosamodrzewocoktóreśznich.

Zlewejstronyrozległsięgwizd:ostry,przenikliwydźwiękwydanyprzezkogoś,kto
wsunąłdwapalcedoust.Zlustrowałamwzrokiempobliskistok,aleniewidziałam,kto
zagwizdał.Potemgwizdrozległsięzprawejstronyiusłyszałam,jakodbijasięechemna
płaskowyżu.Najwidoczniejbyłtojakiśsygnał,naktóryszybkozareagowano,bopo
chwilizobaczyłamludzipowolisunącychkumiejscuobokpolany.Chybaodbylinaradę,
bogdylekkiwietrzykpowiałwmojąstronę,usłyszałamgłosy.Wpewnejchwilibrzmiały
tak,jakbyktośsiękłócił,potemczyjśgłosnajprawdopodobniejwydawałrozkazy.Nie
wiedziałam,cosiędzieje.Naszczęściewpobliżuniebyłowidaćhelikoptera.

background image

Minęływieki,zanimwkońcuzaszłosłońce.Totypowedlatejporyroku.Całatasytuacja
przypominałamistarymigającyfilmzłożonyzprzebłyskówakcjipoprzedzielanych
długimichwilamiszaregoszumu.Ztychmałychfragmentówfabułytrzebabyło
wywnioskować,cosiędzieje.Niechodziłoozgadywanie-należałoruszyćgłową,
wykorzystaćkażdąodrobinęinteligencji-awiedzatowładza,więcimwięcejmiałeś
wiedzy,tymwiększądostawałeśwładzę.

Oczywiścietymrazemniechodziłoowładzę.Chodziłoozdobycieprawadoprzetrwania.

Obserwowałamotoczenieprzeznastępnągodzinę,ażwszystkospowiłazbytduża
ciemność.Potemwidziałamtylkojednąosobę.Byłatokobieta,którapowolispacerowała,
rozglądającsię.Trzymałanowoczesnykarabingotowydostrzału.Jużprawiepomyślałam,
żejestsama,alegdyzniknęłazmojegopolawidzenia,cośdokogośpowiedziała…chyba.

Byłamprawiepewna,żelekkosięodwróciłaizaczęłamówić.Wciemnościtrudnobyło
cokolwiekdostrzec.Możezwracałasiędokoni,którekilkaminutpóźniejzjawiłysiępo
razdrugi,prawdopodobnieprzenoszącsiękulepszymkępomtrawy,icokilkaminut
przystawały,żebyjąposkubać.

Pozatymznowuusłyszałamhelikopter.Przezpiętnaścieminutlatałynawetdwa.Oba
byłydaleko,tylkojedenznichzbliżyłsięnachwilęwystarczającoblisko,bym.ponownie
poczułasiętak,jakbygłośnywarkotrozlegałsiętużnademną.

Niewidziałamgojednak.Czułamgotylkoisłyszałam,itomiwystarczało.

Wyglądałojednaknato,żepozapadnięciumrokuposzukiwaniastraciłynaintensywności.

Obawiałamsię,żeżołnierzeotocząterenkordonem,możeprzyśląjakieśpatrole,apotem,
oporanku,znówrozpocznąposzukiwanianaszerokąskalę.

Mójpęcherzpękałwszwachiczułam,żeniejestemwstaniedłużejczekać.Gdytylkosię
ściemniło,wiedziałam,żemuszęzaryzykowaćizejśćzdrzewa.Modliłamsię,bytym
razemnapolaniebyłopusto,byżadniżołnierzenieczekalinamniezkarabinamiw
rękachiwyrazemwilczejradościnatwarzach.Poruszałamsiępowoliiociężalejakkoala,
leczrówniecicho,centymetrpocentymetrze,uważniemacającwposzukiwaniupunktów
oparcia,zatrzymującsięinasłuchującpokażdymprzesunięciusięwdół.

Najbardziejprzerażającebyłyostatnietrzymetry.Czułamsięzupełniebezbronna.Nie
miałamabsolutnieżadnejmożliwościobrony,aonimoglimniezobaczyćjaknadłoni.

Mogłamzarobićkulkęwplecyizginąć,nawetniezobaczywszytwarzyosoby,któramnie
zastrzeliła.Starałamsięniemyśleć,jakbytobyło,alewprzeszłościdośćczęsto
wyobrażałamsobietakąchwilę.Doszłamdowniosku,żesiłarażeniawywołałabyszokw
całymmoimciele:runęłobywdółtakszybkoiniespodziewanie,żewzasadzieniewiele
bympoczuła,wszystkoskończyłobysięwkilkasekund.Tobyłojedynepocieszenie,jakie
umiałamsobiezaoferować.

Gdymojestopydotknęłyziemi,natychmiastprzykucnęłamiszybkosięrozejrzałam,
próbujączobaczyć,cosiędziejenapolanie.Plecaknamoichplecachuderzyłjednakw
pieńiprzewróciłmnienabok.Pozatymwielogodzinnybezruchteżdawałmisięwe
znaki,więcniebyłamwstanieszybkosiępozbierać.Wrezultacieniczegonie
zobaczyłam.Musiałamsięwysilać,byznówstanąćnanogi.Jakzwyklenieokazałamsię

background image

wysportowanąleśnąwojowniczką,leczniezdarnymmisiemkoala.Podtymwzględemnic
sięniezmieniło.

Kiedywkońcuudałomisięodzyskaćrównowagę,przykucnęłam,byprzyjrzećsię
polanie.Nakilkaminutnaprawdęzapomniałamopęcherzu.Jeszczeprzedchwilą
uznałabym,żetoniemożliwe,aletochybakolejnakorzyśćpłynącazestrachu.

Napolaniepanowałcałkowityspokój.Wkażdymrazieprzezmniejwięcejdziesięć
sekund.Potemusłyszałamhałas.Typowyleśnyodgłos,dźwiękwydanyprzezinnego
misiakoalęalboprzezoposa,którypozmrokuzłazizdrzewa,byrozpocząćwieczorny
obchód.

Tylkożetoniebyłżadenopos.Tomusiałbyćczłowiek-oposwwydaniuFi,Kevinaalbo
Homera.Nieczekałamjednak,bysprawdzić,wczyimdokładnie.Miałamważniejsze
zmartwienienagłowie.Szybkomanipulowałamprzyguzikachdżinsówznadzieją,że
zdążęjerozpiąć.

Małobrakowało,aleudałosię.

Dopieropotem-atrochętotrwało-zadałamsobietrud,byspojrzeć,ktoschodziz
drzewa.Ktokolwiektobył,dotarłjużprawienaziemię.Miałamjedynienadzieję,żenie
robiłamtylehałasucoonlubona.Podkradłamsięjednakbliżej,idącnajciszej,jak
umiałam.

TobyłHomer.Chciałamgouściskać,aleniebyłzainteresowany.Gnębiłgotensam
problemcoprzedchwiląmnie.Dopierogdygorozwiązał,byłgotównapowitanie.

Potemusłyszałam,żeKeviniFiteżschodzązdrzew.JaiHomerrozglądaliśmysięw
ciemności,mającrozpaczliwąnadzieję,żeniezauważymyżadnegośmiertelnego
zagrożenia.

Gdyznówstanęliśmywkomplecie,odbyliśmyszybkąszeptanąnaradę.Naszeszeptybyły
takciche,takskrótowe,żecałarozmowaprzypominałamimotyledotykająceleciutko
liścidrzew.

-Musimystądwiać-szepnęłamidouchaFi.

-Wiem.Alemogliwysłaćpatrole.

-Trzebazaryzykować-powiedziałHomerniskimpomrukiem.-Jutrobędzietuzbyt
niebezpiecznie.

Kevinmilczał.Tylkojasięodezwałam,wdodatkuniepotrzebnie:

-Bądźciebardzocicho.

Niemiałamdonichpretensjizaspojrzenia,którymimnieobrzucili.

background image

11

Czynadaloddychałam?Niebyłampewna.Nawetprzyłożyłamrękędoserca,żeby
sprawdzić.

Chybapoczułamjakiśruch,boznówzaczęłamwpatrywaćsięwciemność.Szkoda,żenie
miałamwzrokukota.Szkoda,żezamiastoczuniemiałamreflektorów.Szkoda,żenie
cofnęłamsięorokiniewracałamdodomupoprzygotowaniuszopynazaplanowanena
następnydzieństrzyżenieowiec,kierującsięprostopodprysznic.

Byłatojednaztychchwil,wktórychmusiałambyćdlasiebiebezwzględna.Surowai
szorstka.Wypchnęłamtemiękkie,ckliwemyślizgłowyizjeszczewiększymskupieniem
gapiłamsięwciemność.Jeślimiałsiętampokazaćchoćbynajmniejszyruch,chciałamgo
zobaczyć,zanimwrógzobaczymnie.PoprawejilewejstronieHomeriFi,akawałek
dalejKevin,robilitosamocoja.

Opracowaliśmyplan.Zróbdziesięćkroków,zatrzymajsięizanimruszyszdalej,czekajna
sygnałodpozostałych.Wyraźnyznakręką.Jeślipozostalistojąnieruchomo,zakładasz,że
cośzauważyli.

Kiedyzatemporazentyzrobiłamdziesięćkroków,zatrzymałamsięispojrzawszynaFi,
zobaczyłam,żezastygławbezruchu,poczułam,żemojatwarzzaczynapłonąćiswędzieć.

Terazwiedziałam,żeoddycham.Równieżzamarłam,poczęściz,przerażenia,apoczęści
poto,byzasygnalizowaćproblemHomerowi.

Wzasadzieniewidziałam,jaksięzatrzymuje,alepoczułam,żeznieruchomiał.

Bardzocichoiwolnoobróciłamgłowę,bylepiejzobaczyćto,cozauważyłaFi.

Oczywiścieciemnośćutrudniałamizadanie.Bałamsię,żeodtakintensywnegopatrzenia
popsujęsobiewzrok.

Taknaprawdęnicniewidziałam.Touszydałymipodpowiedz.Chrzęstsuchejziemipod
stopami.Wciągutejwojnysłyszałamgojużkilkarazyizawszetowarzyszyłamu
świadomość,żetestopymogąprzynieśćśmierć.Ciąglemyślałam,żetonieustanne
patrzenieśmierciwoczywkońcustaniesięłatwiejsze,alewcalesiętakniedziało.

Wszyscystaliśmyjakpomniki.Nicwięcejniemogliśmyzrobić.Niemogliśmyuciecinie
mieliśmybroni,więcniemogliśmynikogozaatakować.Tobyłoparaliżująceuczucie.Nie
wiedziałam,czyHomeriKevinwogólezauważylipatrol,alejaiFigozauważyłyśmy.
Trzymrocznepostacieidącewolnymkrokiem.Całyczasrozglądałysięnaboki,
trzymająckarabinywpogotowiu:niebyływyluzowaneiswobodnejakpatrole,które
widywaliśmywcześniej,winnychczasachiwinnychmiejscach.

Nadalstaliśmywbezruchu.Chybadotarlidopunktu,którywyznaczałgranicęich
terytorium,bopięćminutpóźniejwrócilitąsamądrogą,równiecisi,równieostrożnii
równieśmiercionośnijakwcześniej.

Gdyznowuwtopilisięwciemność,mywycofaliśmysięwprzeciwnąstronę.

background image

Zabawne:zrobiliśmytojakzasprawąosmozy,telepatiialboczegośwtymrodzaju.Po
prostuwszyscyskierowaliśmysięwtęsamąstronę,niepotrzebowaliśmyżadnegosygnału
anisłowa.

Całyczasszliśmywtymkierunku.Ztąsamąpowolną,ostrożnąstrategią.Jeszczeraz
przecięliśmyotwartytrawiastyteren.Zaliczyłamnajwiększyszokwżyciu,kiedyz
nagłymcichymtętentemkopytukazałysiękonie.Tymrazembyłynaprawdęprzyjaźnie
nastawione,podeszłydonas,szukająccukru,owsaalbozainteresowania.Ogarnęłomnie
przerażenieizaczęłamsięgorączkoworozglądaćznadzieją,żeniktsięniezbliża,
wykorzystująckonie,byodwrócićnasząuwagę.Alenikogoniebyło.

Odepchnęliśmykonieiposzliśmydalej.Pokonaliśmysporykawałek,podziesięćkroków
naraz,iwkońcupozwoliłamsobienapierwszynieśmiałypromyczeknadziei.Możedali
sobiespokój.Możeniemieliwystarczającodużoludzi,byobstawićcałyteren,iudało
namsięominąćichostatnipatrol.Może…

Wtedyzobaczyłam,żeHomerzastygłtaksamo,jakgodzinęwcześniejFi.

Znowusięzatrzymałam.Drżałam,byłominiedobrzezwściekłościistrachu.Losnie
mógłnamsprzyjaćwnieskończoność.Alboteraz,albonastępnymrazem,albojeszcze
następnymstracimyfart.NauczyłamsiętegopoatakuwZatoceSzewca.Czytymrazem
zostaniemyzłapanialbozabici?Czynaprawdęmiałoznaczenie,kiedydokładnienasto
spotka,skoroitakmiałosięwydarzyć?Booczywiściemiało.

NiewidziałampatroluusłyszanegoprzezHomera,aledziesięćminutpóźniejmój
przyjacielzacząłsięwycofywać,powoliicicho.Naszatrójkawycofałasięrazemznim.

Spotkaliśmysięponownienaśrodkutrawiastegopłaskowyżu.Wyglądałonato,żeto
jedynebezpiecznemiejsce.Zbiliśmysięwgromadkęiznowuzaczęliśmymówić
najcichszymszeptem.Wkażdymrazietrojeznas.Fitylkocichopłakała.Paskudna,
nieustannapresjadałajejsięweznaki.

Jedynąosobą,którabyłaczegokolwiekpewna,okazałsięHomer.AHomerbył

pewienjednego.Itobardzo.

-Musimysięstądwydostać-powiedział.-Imusimytozrobićdziświeczorem.Ranow
żadnymwypadkuniemożenastubyć.Inaczejzginiemy.

Tobyłamarnapomoc.Miałrację,alemimotonieznałrozwiązaniaproblemu.

Staliśmyzbiciwmilczącą,żałosnągromadkęiwnaszychumysłachniebyłoanijednego
pomysłu.Zanamistałykonie,tworzącwłasnągrupkę.Onetakżeniewydawałysięzbyt
szczęśliwe.Możepoczułysięurażonenaszymlekceważeniem.

Ztegocopamiętam,jaiKevinwpadliśmynatenpomysłrównocześnie.

-Konie-powiedziałam.

-Cholera,konie!-zawołałKevin.

Homerodrazuzrozumiał,aleFiwydawałasięskołowana.Nadalcichowylewałałzy,
więcmożetrudnojejbyłosięskupić.

-Konie?-zapytała,wykrzywiająctwarzwrozpaczy.

background image

Zobaczyłambiałąlinięjejblizny.

-Wyjedziemystądkonno-szepnąłHomer.-Tomacienamyśli,prawda?

-Galopem-potwierdziłam.

Sercewaliłomizprzejęcia,aleznadzieją-orazzasprawąmojegostaregowroga:strachu.
Tobyłszalonypomysł,zwariowany,pokręconyibyćmożeniemożliwydozrealizowania-
niemieliśmyjednakinnychpomysłów,innejdrogiucieczki.

Amimoto…Wiązałosięznimtakwieleproblemów,tyleniebezpieczeństw.

Galopowanienanieznanychkoniachprzezciemność,las,podostrzałem.Wystarczy,że
zderzymysięzjednągałęzią,abędziemymieliszczęście,jeśliwyjdziemyztegojedyniez
licznymiobrażeniamitwarzyiczaszki.Jeślijednokopytowpadniewkrólicząnorę,
poszybujemykunajbliższemupniowialbowylądujemyustópżołnierza,którywmojej
wyobraźnijużunosiłkarabin.Jeślijednodrzewopojawisięwniewłaściwymmiejscui
końwpadnienaniezprędkościąpięćdziesięciukilometrównagodzinę,zarównoon,jaki
jazginiemyjakmotocyklistapozderzeniuzbetonowąścianą.Niemieliśmydżokejek,
uprzężyanisiodeł.

Jeślikońsięspłoszy,zbuntuje,staniedębalubzatrzymanawidokżołnierzaalbona
dźwiękstrzałów…

-Zróbmytak-powiedziałam,wściekłanapłaczliwąnutęwswoimgłosie.

Jednomniepocieszało.Fi,któraożyciunafarmiewiedziałatyle,ileohistoriirolet
weneckich,świetniejeździłakonno.BrałalekcjeuDaphneMorrisett,aDaphnebyładumą
iradościąWirrawee,bobrałaudziałwewszechstronnymkonkursiekoniawierzchowego
naolimpiadzie.NiewieluznasmogłosobiepozwolićnalekcjeuDaphne,alerodziceFi
byliwielkimifanamitakichrzeczyjaklekcjetenisa,lekcjepianinailekcjejazdykonnej.
Fiokazałasięurodzonądżokejkąizdobyłalicznenagrodywklubiejeździeckim.Daphne
powiedziała,żeFiprzypominajejjąsamą,kiedybyłamłoda,atonaprawdęogromny
komplement.

Więcchoćnamwszystkimgroziłookropneirealneniebezpieczeństwo,wwypadkuFi
wydawałosięonotrochęmniejsze.Każdeznasmogłosięmartwićosiebie.Nie
musieliśmyzużywaćmnóstwaenergiinamartwieniesięoFi,którazdawałasięszybko
podupadaćnaduchu.

Gdypodeszliśmydokoni,zwierzętapokiwałyłbamiiwykonałytanecznyruch.Taktojuż
jestzkońmi.Tojednazcech,którezawszewnichlubiłam.Ichmiękkiechrapytrącałynas
iwpychałysiędokieszeni.Łagodne,leczzaskakującosilneizdeterminowanezwierzęta.

Znowusobieprzypomniałam,jakiesąsilne.

Aleniewystarczającosilne,byzatrzymaćkulę.

Każdeznaswybrałojednegokonia.Jazdecydowałamsięnakasztankawałacha,trochę
podtuczonego,jakonewszystkie.Pozwoliłam,żebyobwąchałmiręce.Dałammuszansę
oswojeniasięzemną.Pogładziłamgopochrapachiszyi,potemprzesunęłamdłońpo
boku.Czułamjegonapięcie,drżącemięśnie.Tobyłykoniepociągowe,przyzwyczajone
dopracy,dotrudnychzadańinerwowychjeźdźców.Kasztanekwyczułmójnastróji

background image

zaczynałsięcorazbardziejdenerwować.

Pomyślałam,żenajlepiejjaknajszybciejgodosiąść.Homerprzytrzymałgozaszyję,aFi
pomogłamiwejśćnagrzbiet.Bezstrzemionniebyłototakieproste.Aletymrazem
miałamprawodosiąśćkoniajakopierwsza,bobyłamnajniższaznaszejczwórkii
prawdopodobnienajgorzejjeździłamkonno.Przesunęłamsięwstronęszyikoniai
złapałamrównowagę.Kasztanzadrżałipróbowałpotrząsnąćgrzywą.Raczejoddawna
niktgoniedosiadał.

-Zawszesiędenerwują,kiedyniemasiodła-wyjaśniłaFi.

Jakmożnabyłosięspodziewać,gdytylkoHomeriFigowypuścili,końszybkoruszył

przedsiebie.Szedłbokiem,dopókiprzekleństwamiszeptanyminauchoikopniakaminie
przekonałamgo,żebysięzatrzymał.Kevindosiadłswojegokoniapodobniejakja,z
pomocąFiiHomera.Zrobiłtoniezbytelegancko.Przezchwilęleżałnakońskim
grzbiecie,próbującsięwyprostowaćizwrócićwewłaściwąstronę.Siedziałnabrązowym
wałachu,którypuścił

sięwkrótkigalop,mimożeHomernadaltrzymałgozaszyję.KiedyjednakKevinsię
wyprostował,aHomerwypuściłkonia,zwierzęsięuspokoiło.

Bałamsię,żezabardzohałasujemy,alecomogliśmynatoporadzić?

Nic.

FipomogłaHomerowidosiąśćdużączarnąklacz,któranatychmiastzabrałagonaszybką
przejażdżkępopolanie.Konienaprawdęzaczynałysięniecierpliwić.Tobyłodlanas
dobreizarazemzłe.Chcieliśmy,żebypopędziłynajszybciej,jaksięda,aleniechcieliśmy,
żebynaszrzuciły.Fidosiadłakoniajakoostatnia.Myślałam,żebezniczyjejpomocy
będziemiałaproblem,alecałyczasspokojniemówiładokonia.Gwałtowniekręciłłbemi
wierzgał,alechybajejsłuchał.Podprowadziłagodopniaka,naktórynastępnieweszła,
nieprzestającszeptaćdokonia.Potemszybkim,zwinnymsusemwskoczyłamunagrzbiet
izłatwościąusiadła.Tobyłowkurzające.

Takwięcbyliśmygotowidopierwszejibyćmożeostatniejwspólnejprzejażdżki.W

głowiemignęłamimyśloczterechjeźdźcachApokalipsy.Kimonibyli,dodiabła?Nie
miałampojęcia,aleodniosłamwrażenie,żebyćmożetowłaśniemy:czterejjeźdźcy
galopującykuapokalipsie.

Ledwiepanującnadkońmi,próbowaliśmyobraćjakiśkierunek.Ten,naktórysię
zdecydowaliśmy,podwielomawzględamibyłnajgorszyzmożliwych:ruszyliśmyw
stronęWirrawee.Porazkolejny-jaktoczęstobywałopodczastejwojny-niemieliśmy
jednakinnegowyjścia.Zanami,wokółgospodarstwaShannonów,terenopadał,czyniąc
nocnygalopzbytniebezpiecznym.Polewejiprawejrósłzbytgęstylas.Niechcieliśmy
jechaćprostodomiasta,lecznadaldzieliłonasodniegojakieśdwaipółkilometra,więc
uznaliśmy,żezdołamyzeskoczyćzkoni,zanimznajdziemysięnaBarkerStreeti
przyjdzienamprzystanąćnaczerwonymświetle.

OczywiściechcieliśmysiędostaćdoWirrawee.Pytanietylkojakikiedy.

Wkażdymraziebyłotonajmniejszeznaszychzmartwień.Potrafiliśmymyślećtylkoo

background image

tym,jaksięprzebijemyprzezkordonpatroli,uzbrojonychiśmiercionośnychżołnierzy.W

porównaniuztymżadnainnasprawaniebyławartanaszychnerwów.

Uciskwżołądkupodpowiedziałmi,żeporaruszać.Najlepiej,jakumieliśmy,
odwróciliśmyłbykoni,zwracającjewstronęmniejzadrzewionejczęścipłaskowyżu.

SpojrzałamnaFiinerwowosięuśmiechnęłam,alebyłazbytzajętakoniemizabardzo
oddalona,bytozobaczyć.Próbowałamoszacować,ileczasuzajmienamominięcie
żołnierzy.

Pewniezpółtorejminuty,najwyżejdwie.Wszystkozależałoodtego,jakszybkiesąnasze
wierzchowce,jakbardzospowolniłyjemiesiącedobrejtrawyiniewielkiegoruchu,zjak
wielkimoporempodejdądonocnegogalopowaniaprzezlas…azdrugiejstrony,jak
bardzosięrozkręcą,jakbardzosięrozpędząijakbardzopobudzimyjedobiegu.
Najważniejszebyłoto,byśmynabralitakiejprędkości,którapozwoliminąćpatrolew
pełnymgalopie.Potemoczywiścieprzyjdzieporanawielkąpróbę:jakzareagująkonie,
kiedyktośzaczniedonichstrzelać.Miałamniejasnepoczucie,żepolicyjnekoniesą
specjalnieszkoloneprzydźwiękachpękającychprzyuszachtorebek,któremająjeoswoić
zewstrząsamiigłośnymhukiem.

Naszekoniestwarzaływrażeniezwierząt,którenadźwiękwystrzałuwpadnąwpanikę.

Homerrozejrzałsię.Usłyszałam,jakpytanasszeptem:

-Gotowi?

Kiwnęłamgłowąiwychrypiałam,żetak.Naglewustachiwgardlezrobiłomisiętak
sucho,żejęzykzdawałsiępuchnąćiwypełniaćcałąbuzię.Niespojrzałamna
pozostałych,aledomyśliłamsię,żeteżodpowiedzielitwierdząco,boHomerodwróciłsię
zpowrotem,mocnoklepnąłkoniairuszyliśmy.

Tobyłoniewiarygodne:najdziwniejszedoznaniewmoimżyciu-przerażające,leczw
pewnymzwariowanymsensienaprawdęwspaniałe.Gdyruszyliśmy,mójkońodbiłwbok
-tasytuacjaraczejnieprzypadłamudogustu-izanimgozawróciłamizmusiłam,by
biegł

prosto,pozostalibylijużpięćdługościprzedemną.Pozatymszybkosięrozpędzali.
Konienatychmiastzrozumiały,ocochodzi.Możetęskniłyzaporządnągonitwą.Takczy
siak,ichreakcjanaprawdęmniezaskoczyła.Jużpokilkusekundachpędziłyprzeznoc,
potnamojejtwarzyzaczynałstygnąć,aprzedsobąmiałamdużezadypozostałychkoni,
ichfruwająceogonyitrojejeźdźców,którzyprzywarlidogrzbietówzpochylonymi
głowami,trzymającsię

-takjakja-jakbyodtegozależałoichżycie.Byłotozdecydowanienajdziwniejsze
doznanie,anajdziwniejszymjegoelementembyłacisza.Opróczszybkiegotętentukopyti
gwałtownegooddechukoniniesłyszałamżadnegodźwięku.

Przezpierwszedwieściemetrówbyliśmynaotwartympolu.Najbardziejzagrażałynam
króliczenory.Skierowałamkonialekkowprawoizaczęłamdoganiaćresztę.Zbliżałam
siędoterenu,naktórywolałamniepatrzeć,alewiedziałam,żeprędzejczypóźniejbędę
musiała.Byłtociemny,bardzociemnylas.Czułamsięjaklemingpędzącynaskraj
urwiska.

background image

Tutajniebyłourwiska-przynajmniejtakąmiałamnadzieję-aleczekałynanasśmierći
zniszczenie.Byliśmygłupi,myśląc,żemożnatakgalopowaćwkompletnejciemnościi
liczyćnaprzetrwanie.Tobyłosamobójstwo.

Inagleznaleźliśmysięwlesie.Gdywnimzanurkowaliśmy,głębokozaczerpnęłam
powietrza.Tobyłojakprzejażdżkaczymś,conazywałosięsuperchiller,którązaliczyłam
kiedyśwwesołymmiasteczku.Wtedyteżwstrzymałamoddech.Tkwiłamnaszczycie
pionowejwieżyiczułam,żemałaklatka,wktórejsiedzę,runieprostonaziemię,
roztrzaskującsięnamilionkawałków.

Wtamtymlesiemyślałam,żezderzymysięzgąszczemdrzew,skałikrzaków,rozbijając
sięnamilionkawałków.

Koniedzikozarzucałyłbami,aleniezwalniałytempa.Tezwierzętabywająszalone.

Pamiętam,jakodbywałasięgonitwaprzełajowawramachmistrzostwpołudniowych
okręgów,którejgospodarzembyłoliceumwWirrawee.Niestartowałamwniej,ale
zgłosiłamsięnaochotnikadopomocy,żebyniemusiećiśćnalekcje.Ustawionomnie
przybramieposiadłościMurdochów,gdziemiałamdopilnować,byjeźdźcyniepomylili
drogi.NiedalekodomuMurdochówbyłazagroda,wktórejtrzymaliświeżozakupionego
źrebaka.Imwięcejjeźdźcówtamtędyprzejeżdżało,tymbardziejzwierzęsię
niecierpliwiło.Źrebakzaczął

galopowaćwzagrodzie,corazszybciej,corazbardziejszaleńczo.Jużwkrótcerozpędzał
sięiwostatniejchwilizatrzymywałprzedogrodzeniem.Byłtaknabuzowany,że
zaczęłamsięoniegomartwić.Pobiegłamdodomu,żebypowiedziećotymMurdochom,
alegdybyłampięćdziesiątmetrówoddrzwi,rozpędzonyźrebakwpadłnaogrodzenie.
Chybapoprostuzapomniałsięzatrzymać.Wyzionąłducha,zanimdoniegodobiegłam.
Złamałkark.Nigdytegoniezapomnę.Byłpięknymkoniem.StaraTammieMurdochbyła
zdruzgotana.Nigdywięcejniepozwoliła,bytrasawyścigubiegłaprzezjejposiadłość,
choćoczywiściezawodnicyniebyliwinnitejtragedii.

Wkażdymraziekońnaktórymterazjechałam,teżniezwolnił.Gnałnajszybciej,jak
umiał.Przejażdżkaniebyłajużwspaniała,leczpotwornieprzerażająca.Przywarłamdo
końskiegokarku,alejednocześniepróbowałamtrzymaćgłowęlekkouniesioną,żeby
zobaczyćto,wcozachwilęuderzymy.Chciałamtozobaczyć,zanimsięnatym
rozpłaszczę.

Wokółpanowałjużsporyhałas.Zlewejsłyszałamjedynietrzaskiłomot,gdypozostała
trójkagnałaprzezzarośla.Wyglądałonato,żeżadneznichniezwolniło.Pisnęłam,kiedy
niskagałąźśmignęłamitużnadgłową,omijającjązaledwieocentymetr.Wtejsamej
chwilikońgwałtownieszarpnąłwbokiomalniespadłam.Gdypieńmłodegodrzewka
uderzyłmniewstopę,ucieszyłamsięjednakztejgwałtownejreakcji.

Znowuspojrzałamdoprzoduitymrazemgłośnokrzyknęłam.Czułamsiętakabezradna.
Byłampewna,żezginę.Zaledwiekilkametrówprzednamirozciągałsięgąszcz
eukaliptusówśredniejwielkości,wktórymwtychciemnościachniewidziałamżadnej
szczeliny.Niepozostawałominicinnego,jaktylkopochylićgłowę,zanurzyćtwarzw
końskiejgrzywieiczekaćnazderzenie.

Izderzenierzeczywiścienastąpiło.Niskagałąź,solidnaitwarda,uderzyłamniewgórną

background image

częśćpleców,apotemjeszczerazwtyłek.Nigdywżyciuniedostałamtakiegolania.

Trzymałamsiękurczowo.Końsapałiparował.Smagałymniegałęzie.Mimotokopnęłam
gowżebra,żebybiegłdalej.Wiedziałam,żeniewolnonamsięzatrzymać.Czułam
okropnyból,jakbyktośsprałmniepoplecachsłupemtelegraficznym,alewiedziałam,że
bólodkulibyłbygorszy.Potemwychłostałymnieliścieicieńszegałązki.Gnaliśmyprzez
następny,rzadszyzagajnik.Miałamwrażenie,żegałęziewyrwałymiwszystkiewłosyz
głowy.Chciałamstchórzyćizatrzymaćkonia,alezdałamsobiesprawę,żeniemamna
niegowpływu.Gnałprzedsiebieizatrzymałbysiętylko,gdybypadł.Dyszałamzbólu,
szokuistrachu.Niesłyszałamjużpozostałych.Niemiałampojęcia,cosięznimidzieje.

Potemsytuacjaznowusięzmieniła.Poczułamtonietyledlatego,żeliścieprzestałymnie
smagać,iledlatego,żezmieniłosiępowietrze.Byłochłodniejsze.Byłogowięcej.

Znowuodważyłamsiępodnieśćgłowę.ZlewejusłyszałamchybawołanieHomeraalbo
Kevina.Niepotrzebowałamjednakpodpowiedzi.Wlepszymświetle,natymmniej
zarośniętymterenie,odrazuzobaczyłamto,cooni.

Żołnierzybyłotrzechiszybkozareagowali.Zbytszybko.Bezwątpieniausłyszeli,jak
nadjeżdżamy.Prawdopodobnieniewiedzieli,cowłaściwiesiędzieje,aletętentkońskich
kopytwzmógłichczujność.Dwóchprzyklękało,unosząckarabiny.Ichkoleżanka
najwidoczniejwolałastać,aleonateżbyłajużprawiewpozycjidostrzału.

Dałamkoniowinastępnegorozpaczliwegokopniakawżebra.Szarpnąłdoprzodu.Tobył
dobrykoń.Szybki.Byłbyfantastyczny,gdybyktośnadnimpopracował.Podejrzewam,że
miałwsobietrochęczystejkrwi.Biedny,pięknykasztanek.Noc,wktórejmniepoznał,
przyniosłamupecha.

Nawetnieusłyszałamstrzałów.Nietakjakdawniej.Widziałamjedenwystrzał,a
przynajmniejzobaczyłambłyskpłomieniaprzyżołnierzu,którystałprawiedokładnie
naprzeciwkomnie,odrobinęwprawo.Niewiem,ilestrzałówoddał.Wiem,żecelowo
skierowałamnaniegokonia,którygostratował.

Staramsięopowiadaćotymbezemocji.Czasamiczuję,żemamjużdośćemocji,awtedy
zamykamsięwsobieipróbujęniczegonieczuć.Niewiem,czytodziała,niewiem,czy
todlamniedobre(Andreapowiedziałaby,żenie),alewiem,żetylkotylejestemwstanie
zrobić.

Nowięcstratowałamczłowieka.Kiedysiędoniegozbliżyliśmy,końjakbystanął

dęba,alewzasadziesięniewahał.Biegłzbytszybko,bysięzatrzymaćalboskręcić.A
żołnierzbyłzbytpowolny.Próbowałoddaćjeszczejedenstrzał.Wpewnymsensie
postępowałwłaściwie-zjegopunktuwidzenia.Wiedział,żejeśliudamusięstrzelić,trafi
wkonia.Zresztątrafiłwniego,alewtedyniezdawałamsobiejeszczeztegosprawy.A
żołnierzchybaniezdawałsobiesprawyztego,żetakrozpędzonegokonianicniejestw
staniezatrzymać.Tojakpróbazatrzymaniadwudziestopięciotonowegokenworthaz
przeciętymprzewodemhamulcowym.Wydajemisię,żewchwilizderzeniaz
człowiekiemtakikońmógłbyjużnawetnieżyć.Ipewnienieżył.Tenmałyzryw,który
zrobiłnamomentprzedrunięciemnażołnierza,prawdopodobniebyłchwiląjegośmierci.

Zamknęłamoczyikrzyknęłam,gdyuderzyliśmywżołnierza.DziękiBogu,niewidziałam
jegotwarzy.Potemmiałaminnezmartwienianagłowie,bokońzimpetempadłnakolana.

background image

Mocnouderzyłoziemię.Wyrżnąłwniązprzerażającąsiłą.Gdyzacząłupadać,nie
wiedziałamjeszcze,żenieżyje.Myślałam,żestraciłrównowagę.Odrazupróbowałam
jednakuniknąćzmiażdżenia.Bogdypadł,zacząłsięturlać.Wtedyzrozumiałam,żemusi
byćmartwy.Miałwsobiejakiśniewiarygodnybrakżycia.Naglestałsięjedyniewielką
górąmartwegociała.Niemiałamjednakczasu,bysięnadtymzastanawiać.Końpoturlał
sięwprawo,ajarzuciłamsięwlewo.Przynajmniejniemusiałamsięmartwić,że
zaplączęsięwstrzemiona.Tobyłajedynakorzyśćzjazdynaoklep.

Upadeksprawił,żeprzezchwilęniemogłamoddychać.Leżałam,czującbólwżołądku,i
chwytałampowietrze,wydającciche,świszcząceodgłosy.Zlewejsłyszałamstrzały,czyli
conajmniejjedenżołnierznadalstrzelał.Odzyskałamoddech-choćniecałkiem

-więcpodźwignęłamsięnaczworaka.Pozatymnadalbolałymnieplecyityłek.

Zignorowałamtoiuklękłam.Spojrzałamwlewo.ZobaczyłamjedynieFi,któraobracała
się,siedzącnakoniu.Niemiałampojęcia,jaksięznalazławtymmiejscu.Byłazamnąi
próbowałaskierowaćkoniawmojąstronę,mimożemnieniewidziała.Możezwierzę
spłoszyłosięnawidokżołnierzyalbocośwtymrodzaju.

Niewydajemisię,bykomukolwiekinnemuudałosięzapanowaćnadtymkoniem.

Zachowywałsięjakwariat.JednakFi,pomimobrakusiodła,odzyskałanadnimkontrolę.

Ruszyławmojąstronę.Uświadomiłamsobie,żezachwilęprzejedziedziesięćmetrówod
miejsca,wktórymklęczę.

NigdywcześniejniewzywałamFinapomoc.Niewtakisposób.Nierozpaczliwym
głosem,którymówi:„Zaryzykujdlamniewłasnymżyciem”.Nigdywcześniejjejotonie
prosiłam.Byłamjednakzbytspanikowana,byzrobićcośinnego.Cokilkasekund
rozlegałysiękolejnestrzały,alechybaniktniemierzyłdoFi.NiewidziałamaniHomera,
aniKevina.

Wtamtejchwilipotrafiłamjednakmyślećwyłącznieosobie.Niechciałamzostaćna
klęczkachwtychbezimiennychzaroślach,gdzieczekałamnieśmierć.Niechciałam
umieraćwsamotności.NiemiałamodwagiRobyn.

Dlategowykorzystałamcałepowietrze,któremiałamwpłucach,izawołałam:

-Fi!Fi!Proszę,pomóżmi!

Jużgdytokrzyknęłam,miałampoczuciewiny.Wiedziałam,żenarażamFinaokropne
niebezpieczeństwo.AlechybaBógmnieusłyszał.Mójkoństoczyłsięzewzniesieniai
leżał

zapowalonymdrzewem,więcchybanawetgoniezauważyła.

Alemnieusłyszała.Zwróciłakoniawmojąstronęizmusiłago,żebysięzatrzymał,conie
byłołatwe.Pokuśtykałamdomiejsca,wktórymuspokajałakonia,próbującgonakłonić,
żebyznieruchomiał.Rozglądałamsięwposzukiwaniupieńka,poktórymmogłabym
wsiąśćnajegogrzbiet.Iwtedynietylezobaczyłam,ilepoczułamruchzprawejstrony,
prawiezamoimiplecami.Odwróciłamsięiwsłabymświetlezobaczyłamżołnierza.
Sądziłam,żewciąguostatniejminutystrzelaninaustałaalbocośwtymrodzaju,apoza
tymniezwracałamnaniąwiększejuwagi,leczgdytylkozobaczyłamtegofaceta,

background image

pomyślałam:„Notak,zabawne,odjakiegośczasuniebyłosłychaćstrzałów,azresztą
koleśjestzbytblisko,niemógłstrzelaćtakdaleko”.

Żołnierzbyłwkiepskiejformie.Wyglądałtrochęjakja,teżsłaniałsięnanogach,ztą
tylkoróżnicą,żeonmiałkarabin,ajanie.Próbowałunieśćbrońdostrzału,więcmroczna
częśćmojegoumysłu,którajeszczedziałała,zrozumiała,żejestrannyiniefunkcjonuje
najlepiej.Aleoczywiścienietrzebafunkcjonowaćzbytdobrze,kiedymasiękarabin.

WpatrywałsięwFiidomyśliłamsię,żegdyjużzastrzeliją,załatwitakżemnie.
Wiedziałam,żenaraziłamFinaśmiertelneniebezpieczeństwo.Nicniemogłamzrobić.
Mężczyznabyłzadaleko,bymmogłagodosięgnąć.Fibyładoniegozwróconaplecamii
teżniemogłaniczrobić.Zachwilęmiałazginąćodstrzałuwplecy.Facetniemógł
chybić:nawetjeślibył

ranny,trudnospudłować,gdymasięprzedsobąnieruchomycelwtakniewielkiej
odległości.

KrzyknęłamdoFi,chociażtobyłobezsensu,alepodobniejakwwypadkuinnychrzeczy,
którerobięinstynktownie,wcaleniepotrzebowałamsensu.Wodpowiedzitylkozawołała:

-Szybko!Szybko!

Uznała,żeniewartosięprzejmowaćtym,codziejesięzajejplecami.Odważne
posunięcie.Dałomisiłędodziałania-choćbyłamprzekonana,żezachwilęobie
zginiemy.

Pomyślałam,żelepiejzginąćwdziałaniu,niżdaćzawygraną.Dlategochwiejnym
krokiemruszyłamwstronępniaka,patrzącnażołnierzaiwyciągającdoniegoręcejak
jakaśidiotka,jakbymzamierzałazatrzymaćkule.

IwtedyzobaczyłamHomera.

CholernyHomer,pomyśleć,żezawdzięczamżycieakuratjemu.Aletoprawda.Niejest
najlepszymjeźdźcemnaświecie,aleidziemucałkiemnieźleijakimścudemzdołał

zapanowaćnadkoniem.Pędziłnategożołnierzaodtyłuzprędkościąmilionakilometrów
nagodzinę.Żołnierzusłyszałgowostatniejchwiliizacząłsięodwracać.Razjużoberwał
igdytylkozobaczyłHomera,musiałsobieuświadomić,żeniemaszans,bonawetnie
próbował

strzelać,tylkoodrzuciłkarabin.Ijużwnastępnejsekundzierunąłpodkopytamikonia.To
okropnywidok,przerażający.Końpędzącyzprędkościąpięćdziesięciukilometrówna
godzinę,jegomasa,kopytatwardejakskały.Tenczłowiekdostałchybakopytemwtwarz
iprawdopodobniezginął,zanimupadłnaziemię,choćniemogęmiećcodotego
pewności.

Nietraciliśmyczasu,żebytosprawdzić.

KońHomerapotknąłsię,ajawstrzymałamoddech,modlącsię,żebynieupadł.

Straszniesiębałam,żejednakniedarady.Jakimścudemodzyskałjednakrównowagę.Na
chwilęzniosłogowbokizrobiłkilkadrobnych,niepewnychkroków,alepotembyłojuż
wporządkuiHomerskierowałgowewłaściwąstronę,kuWirrawee.Niestałam
bezczynnie,przyglądającsiętemu.Podbiegłamdopniakainiezdarniewgramoliłamsięna

background image

końskigrzbiettużzaFi.Byłociężko,bonadalmiałyśmyplecaki,więcmusiałamsię
złapaćplecakaFiiusiąśćdalejniżzazwyczaj.

Finieczekałazbytdługo,ażsięzorganizuję.Zawróciłakoniainagle,zszarpnięciem,
ruszyłyśmynaprzód.Zupełnieinaczejniżpoprzednimrazemniechciałyśmy,bykonie
galopowały,leczonebyłyzbytpodnieconeinadalchciałypędzićjakszalone.Jakjuż
wspomniałam,tezwierzętabywająnaprawdępostrzelone.Niesątakrozsądnejakowce.

RuszyłyśmyzaHomerem,mającnadzieję,żeprzednimpędziKevin.Pochwilikonie
trochęsięuspokoiły,chybagłówniedlatego,żemiałyjużdosyćtakwielkiegowysiłku.
Zanimuspokoiłysięnadobre,przeżyliśmyjednakkilkakolejnychchwilmrożącychkrew
wżyłach,gdynurkowaliśmypodgałęziamiiwykonywaliśmygwałtownezwroty,by
ominąćpniedrzew.Wkońcudotarliśmydoogrodzenia,akiedyspojrzeliśmydalekow
lewo,ujrzeliśmybramę,przyktórejczekałnanasKevin.

background image

12

Koniegłośnoparskałyibyłybardzozdenerwowane.Dostałyokropnywycisk.Koń
Kevinautykał,aHomeramiałpodrapane,zakrwawionenogiipaskudnąranęszarpanąz
boku.

Naprawdęwymagałaszycia,aleszansenazapewnienietymbiednymzwierzętompomocy
weterynaryjnejbyłyrówniedużejakprawdopodobieństwo,żezjemyśniadaniew
McDonaldzie.

Postanowiliśmyjezostawić.ByliśmyjużbardzobliskoWirraweeiniemogliśmy
ryzykować,żektośusłyszyzwierzęta.Niepodobałomisię,żeopuszczamykoniewtakim
stanie,alemiałamnadzieję,żeranoichnowiwłaścicielezapewniąimodpowiednią
opiekę.

Bezwątpieniamiałypecha,żenasspotkały.Nietylkodostałyokropnywycisk,leczw
dodatkustraciłyjednegozprzyjaciół.

Współczułamimtejstraty.

Takwięczostawiliśmykonie,wszystkietrzy,aoneznowuzbiłysięwgromadkę,tyleże
terazwydawałysięwstrząśnięte,przygnębioneiobolałe.Miałyspuszczonełby.Nie
zdziwiłabymsię,gdybypoczymśtakimniezaufałyjużżadnemuczłowiekowi.Wgeście
podziękowaniaszybkopoklepałamkoniaFipochrapach,aleniesądzę,żebymiałotodla
niegowiększeznaczenie.

SzliśmydoWirraweenajszybciej,jakumieliśmy.Samiteżbyliśmydośćwstrząśnięcii
obolali,aleniebyłoczasusiętymprzejmować.Ledwiepokonaliśmypółkilometra,
usłyszeliśmyzasobąnieprzyjaznedźwięki.Najpierwhukwystrzału,potemgwizd,może
dwa,głośne,gorączkoweiprzeciągłe.Wytężyliśmysłuchiprzyspieszyliśmykroku.
Potembyłocicho.Wiedzieliśmyjednak,żewyruszyłapogoń.Żądnazemsty.

Mimowyczerpaniaszliśmyjeszczeszybciejijaknajczęściejpuszczaliśmysiębiegiem.
Próbowałamoszacować,wktórymmiejscuwejdziemydoWirrawee.Myślałam,żemniej
więcejwokolicyCoachmansLane.Niepytałampozostałych.Niemiałamodwagisię
odezwać.Poczęścidlatego,żetobyłozbytniebezpieczne,leczrównieżdlatego,że
wszyscywydawalisięokropniespięci.Jużsamwidokichtwarzyuzmysławiałmi,co
czują.

Wyglądałytaksamo:wytrzeszczoneoczy,którejednaknieskupiałysięnaniczym
konkretnym,drżąceusta,zmarszczonebrwi.Nietworzyliśmyładnegoobrazka.

Pędziliśmycorazszybciej.Przestaliśmyjużiśćiprzemieszczaliśmysięczymśmiędzy
truchtemabiegiem.Ztyłurozległsięnastępnygwizd,tymrazemznaczniebliżej,ina
jegodźwięknaprawdęzwiększyliśmyobroty.Najbardziejliczyliśmynato,że
błyskawiczniedotrzemydoWirrawee,bodługapogońprzezlasskazałabynasnaklęskę.
Niemieliśmyjużsiły,szybkościaniwytrzymałości.UliceWirraweestwarzały
przynajmniejszansęnawykorzystaniemózgówdlazdobyciaprzewagi.

GdywoddaliporazpierwszymignęłonamWirrawee,zaczęliśmydziałaćwzasadzie

background image

instynktownie.Prawiezgadłam,wktórymmiejscuwejdziemydomiasta:trafiliśmyna
odnogęCoachmansLane-byłotammnóstwomałychkrętychuliczekonazwach
odwołującychsiędowschodusłońcairóżnychfazksiężyca.Niewiem,naktórej
dokładniesięznaleźliśmy.Wyszliśmyzrzadkiegolasuizbliżaliśmysiędodomów,które
niedawnowzniesiononaobszarzehektaraalboiwiększym.Niebyłydobrąosłoną.
Budynkidopierocopowstały,więcdrzewaposadzoneprzezwłaścicielibyłynajwyżej
mojegowzrostu.Rosłotamsporotrawyiniewieleponadto.Podczasweekendówwczasie
pokojuwidywałosiętamwłaścicielinamałychtraktorkachdokoszeniatrawy,którymi
krążyliposwoichparcelach.

Oczywiściedlanascałatatrawabyłabezużyteczna.

Rozproszyliśmysię,przeszliśmyprzezpierwszypłot,jednopodrugim,iostrożnie
zaczęliśmyprzemierzaćpodwórze.Stałnanimkremowy,obłożonycegłądom,dośćduży,
zeżwirowympodjazdemihuśtawkądladzieciztyłu.Okolicabyłapogrążonaw
ciemności,awdodatku,ponieważznajdowaliśmysiędopieronaskrajumiasta,nie
świeciłysiężadneulicznelatarnie.Ztyłurozległsięjednaknastępnygwizdiwtejsamej
chwilizobaczyliśmyreflektory,któresunęłyulicąwnasząstronę.Mogłynależećdo
dwóchpojazdów,możedotrzech.

-Wynośmysięstąd-powiedziałHomer.

Przypomniałamsobie,jakkiedyśLeepowiedział,żetonajczęściejużywanakwestiaw
filmach.PoczułamnagłeukłucietęsknotyzaLee,zapragnęłamgodotknąćipotrzymaćza
rękę.Pewnegodniapoukładamsobieto,codoniegoczuję,alenapewnoniewchwili,
kiedywybiegamzlasuprzedświtem,ściganaprzezżołnierzy,którzyzbliżająsiędonasz
dwóchstron,gwałtownieodcinającdrogęucieczki.

Odbiliśmywinnymkierunku,nawschód.Zpoczątkumyślałam,żeHomerwybrałten
kierunekprzypadkowo,alepotemzdałamsobiesprawę,żeoddalamysięoddróg,takby
każdy,ktonasściga,musiałbyćzdanynawłasnenogi.Trochęnamtopomogło,ale
niewiele,bobyliśmytakzmęczeni,żepozostałonammałoenergiinaucieczkę.Nocbyła
gorącaispływaliśmypotem.Nadomiarzłegoterenzacząłsięwznosić,cooznaczało
prawdziwąmordęgę.

Odziwo,nadalmieliśmynaplecachplecaki,choćonejakzwyklenasspowalniały.Zato
żołnierzemusielipewnietaszczyćkarabiny.Biedactwa.

Wdrapaliśmysięnabocznągrańimozolnieparliśmykuszczytowi.Naglezrozumiałam,
gdziejesteśmy.Trudnopowiedzieć,byWirraweemiałojakiśpunktwidokowy,bow
zasadzieniematamnacopatrzeć.KlubRotariańskiwzniósłjednakcośtakiego,wielelat
temu.Iwłaśniezbliżaliśmysięodtyłudotegomiejsca.Byłamtamtylkorazwżyciui
niewielepamiętałamztejwycieczki.Dopunktuwidokowegoprowadziłażwirowadroga,
obokktórejstałkopiecułożonyzciemnychkamieniscementowanychrazemi
zwieńczonychtabliczką.Raczejkiepskaatrakcjaturystyczna.

Dotarcienaszczytzajęłonamkolejnepięćminut,mimożewcaleniebyłodaleko.

Poruszaliśmysiętakwolno,żerówniedobrzemoglibyśmybiecwmiejscu.Punkt
widokowywyglądałwzasadzietak,jakprzypuszczałam.Byłtamkopiec,paręstołów
piknikowychigazowygrill:wświetleksiężycaniczegowięcejniewidziałam.

background image

Byliśmyugotowani.Gdybyśmymielikarabiny,pewniemoglibyśmysięzatrzymaći
stawićopór,witającogniemkażdego,ktowychyliłbysięzzapagórka.Tobyłobydobre
miejscenatakąakcję,bomybylibyśmykryci,aoninie.Moglibyśmyichwykosić,a
potemuciecdolasu.

Byłotojednakniemożliwe.Niemieliśmybroni.Alemusieliśmycośzrobić.Dobrze
wiedzieliśmy,żedalekojużniezajdziemy.Byliśmyukresuwytrzymałości.Spojrzałamna
pozostałych,aonispojrzelinamnie.Wyglądalijaksiedemnieszczęść:wynędzniali,
przestraszeniiwyczerpani.Wiedziałam,czegochcą.Następnegopomysłuwrodzajutego
zkońmi.Przezchwilęczułamzłość.Dlaczegooczekiwali,żecośwymyślę?Czyżbynie
mieliwłasnychmózgów?

Potemkuwłasnemuzaskoczeniuwpadłamjednaknapewienpomysł.Doprowadziłado
tegokombinacjakilkurzeczy:wyrażenie„witającogniem”,którenadalchodziłomipo
głowiepotym,jakmarzyłamoostrzelaniuwroga,wspomnienieżołnierza,którybawiłsię
papierosem,kiedysiedziałamnadrzewie,orazwszystkieostrzeżeniazdzieciństwa
dotyczącezabawyzapałkami.

Normalnierozpalenieogniskanocą,wtrawiepokrytejrosą,byłobytrudnymzadaniem,ale
tanocbyłagorącaisucha,awiatrwiałcorazmocniej.Onteżbyłgorącyisuchy,wiałw
kierunkupodnóżapagórka.Jeśliktokolwiekwmieściezajmowałsięjeszczeoceną
zagrożeniapożarowego,uznałbyjeterazzawysokie.Możenie„alarmującowysokie”,ale
wystarczającowysokie,zważywszy,żebyłdopieropocząteksezonu.

Oczywiściekażdeznasmiałozapałki.Tojednazrzeczy,którezawszewkładasiędo
plecaka,nawetjeśli-takjakostatniomy-niezbytczęstorozpalasiępodkuchnią.Kiedy
pozostalizobaczyli,jakwyjmujęzbocznejkieszenipudełkozapałek,szybkozrozumieli,
ocomichodzi.Przykucnęłam,osłoniłamzapałkędłoniąipotarłamją.Nawzgórzu,z
któregowodaspływarównieszybko,jakspadazdeszczem,trawabyłazupełniesucha.
Musiałamzużyćczteryzapałki,bywkońcująpodpalić,alegdyjużzajęłasięogniem-
mójBoże!-

zapłonęłanacałego.Płomieńbuchnąłtakwysoko,żeodsunęłamsię,byocalićbrwi.

Spojrzałamnapozostałych.Kevinwykrzesałjużładneognisko,Homerpodsycał
płomyczekwielkościpudełkazapałek,aFinadalgorączkowoprzetrząsałaplecakw
poszukiwaniuzapałek.

Naszczęścieogień,któryrozpaliłam,zaczynałszaleć.Patrzącnaniego,poczułam
wyrzutysumienia,bopomyślałamotym,copowiedziałbymójtata,gdybymnieteraz
zobaczył.Oczywiściebyzrozumiał,alewzniecającpożar,czułamsięnaprawdędziwnie.

Płomieniemigotałyipędziłyjakmyszyrozbiegającesiępowarsztacie,gdyktośwchodzi
dośrodka.

Ruszyłamnaprzódprzezliniępłomieni,ispojrzałamnaskrajwzgórza.Naniebiepojawiło
sięszareświatło,wktórymujrzałamżołnierzy.Przeraziłamsię,bobylinaprawdęblisko.
Dotarlijużnabocznągrańiszybkoparlinaprzód.Małeczarnekropeczkijakmuchyna
psimbrzuchu.Chybawiedzieli,żeniejesteśmyuzbrojeni.Nawetniezadawalisobie
trudu,byspojrzećwgórę.Bylizdeterminowani.Wiedziałam,żejeślinasdopadną,
zginiemy.Potym,cozrobiliśmyżołnierzomwlesie,istniałysporeszanse,żezastrzeląnas

background image

namiejscu.Gdytakpatrzyłam,czując,jakmojesercedrżyzestrachu,jedenznichmnie
zobaczył.Mnie,ogieńalbojednoidrugie.Spojrzałwgóręikrzyknąłcośdokolegów.Nie
słyszałamco,alezobaczyłam,żecośimpokazuje.ZamoimiplecamiHomerwrzasnął:

-Ellie,wracaj!

Odwróciłamsięizobaczyłam,cotakprzykułojegouwagę.Większośćpłomienisięgała
jużdopasaiogieńnaprawdęsięrozkręcał.Wiatrwzmagałsięzkażdąchwilą.

Znalezieniemiejsca,gdziemożnabyłoprzejśćprzezogień,nieprzyszłomiłatwo.Gdyw
końcusięudało,podbiegłamkawałekdalej,byzobaczyć,corobiążołnierze.Poczułam,że
ktośzamnąstoiiodwróciłamsię.TobyłaFi.Nicniepowiedziała,alejejbrudna,spocona
twarzszerokosięuśmiechnęła.Przystanęliśmyobokdużegostaregoeukaliptusa.

-Tamsą-powiedziałam,wskazującpalcem.

Żołnierzepokonalikolejnepięćdziesiątmetrów,aleznowusięzatrzymali.Wiedziałam
dlaczego.Odgradzałanasterazścianapłomieni,któraszybkoprzesuwałasięwdół
wzgórza.

Ciżołnierzeniemielichybapojęcia,comożezrobićtakipożar,alejamiałam.Akuratna
tychsprawachsięznałam.Pożarwspomaganywiatrem,trawiącysuchątrawęalbozarośla
mkniejakrozgrzanapółciężarówka.Jakbykrasysantagertrudispowystrzalez
wiatrówki.Jakstadobydławporzesuszy,którewidzi,żezbliżaszsięzładunkiemsiana
napacepikapa.Tonajbardziejprzerażającarzecznabożymświecie.Wpewiendziwny
sposóbpodniecająca,alezdecydowanieprzerażająca.

Inaglesięzaczęło.Wiatrmocnodmuchnął,apłomienieodpowiedziałymuhukiemiw
mgnieniuokapodwoiływysokość.

Żołnierzenastokucofnęlisięokilkakroków.Będzieciemusielisięruszaćszybciej,jeśli
chceciewyjśćztegocało,pomyślałam.Porazpierwszydotarłodomnie,żenaprawdę
mogąwpaśćwpułapkę.Żemogązginąćwciągunastępnychpięciu,dziesięciuminut.

Spalenieżywcem-cozaokropna,przerażającaśmierć.Śniłamisięwkoszmarach.
Zawszeuważałam,żetonajgorszykonieczewszystkich.

Niechciałam,żebyspłonęli.Poprostuchciałamstworzyćbarierę,żebyichodnas
odgrodzić.

Więczrobiłamcośnaprawdęgłupiego.Jakietotypowe!Wyszłamzcieniadrzewai
pomachałamdonich.Niewstylu:„Hej,chłopaki,cotamsłychaćnadole?”,lecz:

„Uciekajcie,uciekajcie,uciekajciejaknajszybciej!”.Fibyławszoku.Usłyszałam,jak
mówi:

„Ellie,cotywyrabiasz?”,alepotemchybazrozumiała,boniepowiedziałajużnicwięcej.
Poparuminutachsamawyszłaiteżdonichpomachała,choćpewniewcaleniemiałana
toochoty.

Żołnierzewydawalisięskołowani.Zebralisięnastoku.Gdyzobaczyli,żeenergicznie
wymachujęrękami,jedenznichuniósłkarabin,alektośchybacośdoniegopowiedział,
bopochwiliznówgoopuścił,anastępniewszyscynaglezawróciliizaczęliuciekaćw
stronębocznejgrani.Nawetwtedyniewiedziałam,czyzdążą.Ogieńpotrafibezproblemu

background image

prześcignąćczłowieka.Atepłomieniejużbiegły.Rozzłoszczonegorącechmurydymu
wzbijałysiękuniebu-czarne,szareibiałe.Gałązki,liścieikawałkikoryszybowały
razemznimi.Kawałekniżej,nastoku,drzewonaglezsykiemstanęłowpłomieniach.U
podnóżapagórka,pięćdziesiątmetrówponiżejgranicyognia,koronainnegodrzewateż
eksplodowałapłomieniami.Gdytozobaczyłam,zrozumiałam,żeogieńnaprawdęsię
rozszalał.Kiedypłomieniezaczynająskakaćjakkangur,wiadomojuż,żeszykujesięduży
pożar.ZaczęłamsięmartwićoWirrawee.Gdybyśmyspalilicałemiasto,niebylibyśmy
zbytlubiani.

Pospieszyłamzpowrotemdopunktuwidokowego,aFiruszyłazamną.Przezdymnie
byłowidaćwiększościmiasta,alewyglądałonato,żenaraziepożarniewywołałżadnej
reakcji.

Wirraweespało.Przypuszczałam,żezakilkaminutrozpoczniesięjakaśakcja,gdy
mieszkańcyzobaczą,żezachwilęspadnienanichzrykiemogromnypożar.Jeśli
utrzymywaliwiejskiewozystrażackiewdobrymstanie,powinnisobieporadzić.Na
skrajumiastaogieńniemógłbyznaleźćdobrejpożywki-potejstroniedrogiistniała
naturalnazaporaprzeciwogniowa-aponieważniedawnoskończyłasięzima,wzbiorniku
retencyjnymnadalpowinnostaćmnóstwowody.

HomeriKevinpodeszlidomiejsca,wktórymstałyśmy.Mielinatwarzachszerokie
uśmiechy.Zawszepodejrzewałam,żechłopakiwgłębiduszysąpiromanami.Uwielbiają
wzniecaćpożary.

Niezapominajmyjednakotym,żeubiegłorocznespaleniemostuwWirraweesprawiło
mnieiFiwielkąfrajdę.

-Cowynato?-odezwałsięKevin.-Trochęichrozdrażniliśmy?

-Jakmyślisz,dokądpowinniśmypójść?-zapytałam.

-Domiasta-wtrąciłHomerkumojemuzaskoczeniu.

-Domiasta?

-Tak.Powiemwamdlaczego.Botoostatniarzecz,którejbędąsięspodziewać.Apoza
tymdlatego,żenieznaleźliśmydotądLeeiNowozelandczyków,alejeślicokolwiek
jeszczepamiętacie,topewniewiecie,żewyszliśmyzPiekławłaśniezichpowodu.

Niemogłamdyskutowaćztakąlogiką.

-Którędy?-zapytałaFi,mającnamyślito,którędypowinniśmysiędostaćdoWirrawee.

-Prosto,wzdłużdrogi-odpowiedziałHomer.-Potemprzetniemystadionizaszyjemysię
niedalekoHoneyStreet.

Woddalirozległosięwyciesyren.Odziwo,wcalesiętegoniespodziewałam.Syreny
strażackiewydawałymisięczęściądawnegożycia.Nienależałydotegonowegoświata.
Tesyrenyuzmysłowiłynamjednak,żelepiejuciekać,zanimtonamzaczniepłonąćgrunt
podnogami.Gdycałemiastosięzmobilizuje,znajdziesięwystarczającodużoludzi,by
znówruszyćzanamiwpościg.

Popędziliśmypylistądrogą,pochyleni,zachowującmiędzysobądużeodstępy.Nie
musieliśmyjużuzgadniaćtakichspraw.Stałysięoczywistymi,podstawowymiśrodkami

background image

przetrwania.Gdydotarliśmydostadionu,pozostaliskręciliwprawoiprzeszliprzezniskie
białeogrodzenie,apotemjednopodrugimprzemknęliprzedtrybunągłówną.Janie
mogłamsiępowstrzymaćiprzystanęłam,byspojrzećnapożar.Tobyłoniesamowite.
Płonąłcałystok,odpodnóżaposzczyt.Hukogniabyłniewiarygodny.Przypominał
tornado.Naścianachwszystkichdomówpodrugiejstronieulicyodbijałasięczerwona
łuna,jakbyzachodziłosłońce.Czerwoneświatłoihałaswyciągałyludzizdomów.Gdy
tylkotozobaczyłam,popędziłamostrzecprzyjaciół.Wcześniejmyślałam,żewszyscy
mieszkańcybędątakzaabsorbowanipożarem,żeudanamsiędostać,gdzietylko
zechcemy.Okazałosięjednak,żenaulicachbędziebardzoniebezpiecznie,bowszyscy
ludziewyjdąnadwór.

Odbyliśmykolejnąszybkąnaradę.Miałamwrażenie,żetenaradystająsięcorazkrótsze,
możedlatego,żetakbardzodosiebieprzywykliśmy,takdoskonalerozumieliśmyswoje
emocje,żezazwyczajodrazuwiedzieliśmy,comyśląpozostali.Dlategonatychmiast
postanowiliśmyprzedostaćsięnadrugąstronętoruwyścigowego,którabyłabardziej
oddalonaoddomów.

Ruszyliśmywtamtymkierunku.Terenbyłzdradliwyitrochętotrwało.Musieliśmysię
chowaćzaszopamiidrzewami,aparęrazywycofaćsiępodogrodzenie.Gdywkońcu
dotarliśmynadrugąstronę,stanęliśmyprzedwyborem.Zaogrodzeniembyłbudynekz
toaletami,szopazamkniętanakłódkęizaroślazabudynkiem.

Wybraliśmyszalet.Przebywaniewbudynku,nawetjeślitobyłatoaleta,miałowsobiecoś
pokrzepiającego.Chłopcyoczywiścienalegali,byśmyposzlidomęskiej.Niemam
pojęcia,dlaczegobyłotodlanichtakieważne,alebyło.Możemyśleli,żewnaszej
toaleciepanowałabydlanichzbytbabskaatmosfera.Naprawdęniewiem.Wnapisach,
któremożnaznaleźćnaścianachdamskichtoalet,niemanicdziewczęcego.

Gdytylkoweszliśmydomęskiejtoalety,zaczęłamsiędenerwować.Zaledwiepół

godzinypóźniejmiałamjużtotalnąklaustrofobię.Wiedziałam,żejeślitamzostaniemy,
wpadniemywpułapkę.Jeśliprzyjdążołnierze,niebędziemymieliktórędyuciec.Tomi
sięniepodobało.

-Chodźmystąd-powiedziałam.

Niktsięniespierał.Chybaczulitosamocoja.Ostrożniewymknęliśmysięnazewnątrz,
nawypadekgdybyktośobserwowałbudynek,aleokolicawydawałasiębezpieczna.
Chybawszyscyalbogasilipożar,alboratowaliswojedomy.

Ups.Miałamnamyślidomy,którenamukradli.

Szybkozdaliśmysobiesprawęzjednejrzeczy.Ogieńzdecydowaniewymknąłsięspod
kontroli.Niebobyłoczarneoddymuiwirującychwokółdrobinekpopiołu.Gdytylko
wyszliśmynazewnątrz,Fizaczęłakaszleć.Woddalizobaczyliśmymigotaniepłomieni.

Podkradłamsiędodrogiizobaczyłam,jakjakiśmężczyznapolewadomwodąze
szlauchu-

dom,któryukradł-aleciśnienietejwodybyłooczywiściebardzoniskie.Nikogowięcej
niewidziałam.Stresowałamsiętym,cozrobiliśmy,alenadaluważałam,żemiastodasię
ocalić.

background image

Wróciłamdopozostałychipowiedziałam,cozobaczyłam.Naprawdęniewiedzieliśmy,co
robić.Gdybyśmysięruszyli,ryzykowaliśmy,żenaszłapią.Gdybyśmysięnieruszyli-
też.

Gdybywiatrlekkozmieniłkierunek,mógłnasnawetdopaśćogień.

Wkońcupostanowiliśmysięruszyć.

-Jeślitegoniezrobimy-powiedziałam-złatwościąnastuznajdą.Agdytylkougaszą
pożar,zacznąnasszukać.

-Tak-zgodziłsięKevin.-Napewnobędąchcielinasdorwać.

Dlategoznówruszyliśmywdrogę.Myślę,żepodpewnymiwzględamitawyprawabyła
bardziejniebezpiecznaniżwszystkiewcześniejsze.Podróżprzezmiasto,wktórym
wszyscypowychodzilizdomówipałajądonasnienawiścią,wydawałasię
niewiarygodnieryzykowna.Byłamjednakpewna,żeniemamyinnegowyjścia.

Dymtrochęnampomagał,alepozatymmieliśmyniewielusprzymierzeńców.

Kierowaliśmysięwstronęmiejsca,którewszyscydobrzeznaliśmyiktóre
najprawdopodobniejstałopuste.DoliceumwWirrawee.

Wybraliśmynajgłupszązdróg.Tozadziwiające,wjakwielkimstopniuWirraweewróciło
do„normalnego”życia.Mieszkałotuteraztyluludzi.Niewiem,iledomówzajęto,alez
pewnościąokropniedużo.Miałamjedynienadzieję,żenieposunęlisięjeszczedo
otwarciaszkół.Naszczęścieniewidywaliśmywieludzieci.

Mimowszystkomusieliśmybardzouważać.Cokilkasetmetrówsytuacjasięzmieniała.
Naszawyprawaskładałasięzpodkradaniasięwzdłużogrodzeniadużegodomu,czołgania
sięprzezogródinnegoizpółgodzinnegoczekaniawgarażupaniPotts,przedktórym
zatrzymałosiędwóchfacetów,bypogadaćopożarze-wkażdymraziezakładam,że
właśnieotymrozmawiali.Chwilamibyłoniemalzabawnie,alerównocześniebardzo
przerażająco.Jedynymłatwymetapemokazałosiępokonaniepółkilometrawzdłuż
strumienia.

DotarliśmydoSherlockRoaddopierookołopierwszejpopołudniu.

Niebyłozbyttrudnodostaćsięnaterenszkoły.Wsąsiedztwiestoizaledwiekilkadomów.
Wszystkowskazywałonato,żenikogownichniema,aleoczywiścieniemogliśmybyć
tegopewni.

Dlategoznalezienienajlepszejdrogizajęłonamcałewieki.Wyglądałonato,żeosadnicy
corazlepiejpanująnadogniem.Wpewnymsensiebyłatozławiadomość-

oznaczała,żeznajdączas,bynasszukać.Naszczęściewszkolenikogoniebyło.
Właściwiewyglądałatak,jakbyopuszczonojąprzedwielomalaty.

Marzyliśmyoodpoczynku,aletrzebabyłorozwiązaćjeszczejedenproblem:dostaćsiędo
szkoły.Brzmitoprosto,leczmusieliśmyznaleźćjakiśmałooczywistysposób.Nie
mogliśmyrozwalićdrzwi,boktośbytozauważył.Dostaliśmysięjednaknamały
czworokątnydziedziniec,gdziewkońcupoczuliśmysięlepiej.Byłonzupełnie
niewidocznyodstronydrogi.Wszystkiepaprocieuschły-cowzbudziłomójsmutek-i
wokółwalałosięmnóstwośmieci,alepozatymbyliśmytrochębezpieczniejsi.

background image

Wkońcumusieliśmywybićszybęwoknie.Byliśmygotowiuciec,gdybyodezwałsię
alarmprzeciwwłamaniowy.Alenie.Wczasiepokojuszkołamiałaalarm,lecz
najwidoczniejjużniedziałał.

Gdyweszliśmydośrodka,pozbieraliśmykawałkiszkła,apotemznaleźliśmypłytę
pilśniowąizapomocątaśmyzasłoniliśmyokno.Mieliśmynadzieję,żekażdy,ktoto
zobaczy,dojdziedowniosku,żejużtakbyło.

Fizgłosiłasięnaochotnikadopełnieniawarty,cobyłoniezwyklemiłezjejstrony.

Resztaznaswkońcumogłatrochępospać.

background image

13

ZnaleźliśmychybaostatnibudynekwWirrawee,którystałwzasadzienietknięty.
Zniszczonokilkarzeczywsekretariacie,alepozatymwszystkobyłowdobrymstanie.
Corazwyraźniejczułam,jakbytomiejscezostałoopuszczonedawnotemu.Wzasadzie
niechodziłookurzaniociszę.Winnybyłbrakludzi:wpustychkorytarzachnabierałosię
pewności,żeoddawnanikttuniezaglądał.

Pozatymchodziłoozapach,choćwtedyniezdawałamsobieztegosprawy.Każdy
wydzielawłasnyzapach.Podobnoniewidomiludziepotrafiąrozpoznać,ktobyłw
pomieszczeniu,pozapachu,jakiposobiezostawił.Japotrafiępoznaćwtensposób,kiedy
mójtatabyłwłazience.Mamnamyślitoksycznegazy.Gdybyśmyjezabutelkowalii
wykorzystalijakogazparaliżujący,wygralibyśmytęwojnęprzedupływemtygodnia.

Oczywiściedziękiswojejnieomylnościznalazłamjedynemiejscewszkole,wktórym
akuratniebyłocicho.Kiepskasprawa,borozpaczliwiechciałampospać.Tobyłaizba
chorych,wktórejstałydwałóżka.Japołożyłamsięnajednym,aKevinnadrugim.
Międzyścianąaramąoknamusiałabyćjednakszpara,bowiatrbezprzerwygwizdałw
niejiwył,ciąglezmieniająctonację.Przerażającydźwięk.Jakbydzikiezagubione
stworzeniapłakałynocą,błagającumęczonymigłosami,żebyktośjeocalił.Tyleżebyły
jużmartweipłakałyzzagrobu.Pochwiligwizdycichły,ajamyślałam:„Nodobra,w
końcusobiepośpię”,idokładniewtymsamymmomenciewszystkozaczynałosięod
nowa.Niepomagałmirównieżfakt,żedoszkołydocierałczarnydymzpożaruichoć
wszystkowskazywałonato,żejestgocorazmniej,tworzyłatmosferęidźwiękirodemz
piekła.

Nowięcraczejsięniewyspałam.Prawdziwympowodembrakusnubyłchybajednak
strach.PrzebywaniewWirraweewbiałydzieńispaniewtymmieściewydawałosię
bardzoniebezpieczne.Jasne,potrafiłabymprzytoczyćstoracjonalnychpowodów,dla
którychmogliśmyspaćspokojnie.Odwiekównikttuniezaglądał,wszyscybylizajęci
gaszeniempożaru,najprawdopodobniejdoszlidowniosku,żeuciekliśmydolasu…

Okej,totrzyracjonalnepowody,dlaktórychmogliśmyspaćspokojnie.Itodobrepowody.
Aleniewystarczające.Nadalbyłamspiętaigapiłamsięprzezoknonagorącyczarnydym.

Zaczęłamsobieuświadamiać,żejestjeszczejedenpowód,dlaktóregoniemogęzasnąć.
Galopprzezlas,stratowanietamtychżołnierzy,otarciesięośmierć:towszystko
wydarzyłosięzaledwiedwanaściegodzinwcześniej.Ijakzwyklenatejwojnie,niebyło
czasunareakcję,niebyłoszansynazastanowienie,naodnalezieniewtymznaczeniaani
naumieszczenietegowszystkiegowjakimśsensownymkontekście.

Jeśliniewiesz,cocośoznacza,tomaszkłopot.

Oczywiściewpewnymsensiewiedziałam,cooznaczaostatnianoc:wiedziałam,że
zrobiłamtowszystko,bypozostaćprzyżyciu.Tobyłooczywiste.Potrzebowałamjednak
odpowiedzi,którawyjaśnimicoświęcej.Jeślimiałamuznać,żemojeżycieznaczywięcej
niżcudze,żetowporządku,kiedyktośumiera,bymjamogłaprzetrwać,musiałam
wiedzieć,żenaprawdętakjest.Jasne,wludzkiejnaturzeleżyochronawłasnegożyciaza

background image

wszelkącenę.

Zresztąnietylkowludzkiej.Wnaturze,ityle.Widziałam,coschwytanywpułapkę
kangurrobizpsami,którezabardzosięzbliżą.AleskoroBógdałmimózgisumienie,a
dotegowyobraźnię,którapozwalamiwniknąćwcudzyumysł,topewniechce,bymz
nichkorzystała.Anietylkorobiłaróżnerzeczy,niezastanawiającsięnadichznaczeniem.
Niejestemkangurem.

Dlategozastanawiałamsię-inadalsięzastanawiam-czytobyłowporządku.

NastępnymdaremodBogabyłopoczucieodpowiedzialności.Czasamiwolałabymgonie
mieć.Wielkiedzięki,Boże.Bopoczucieodpowiedzialnościnieopuszczamnienakroki
gdyrobięcoś,comoimzdaniemmożebyćzłe,niemogęsięgotakpoprostupozbyć.

Wiedziałam,żezabiłamdrugiegoczłowieka,możenawetwielu.Tocoś,czegofaktycznie
siędopuściłam-cośmojegoiniezbywalnego.

Dlategomusiałymniedopaśćwyrzutysumienia.Tamciżołnierzewlesiezginęli.Itamten
końteż.Znowupodjęłamdecyzję,żemojeżyciejestwartewięcejniżichżycie.Anawet
nieznałamtychludzi.Bylidlamnieobcy.

Czybyławtymjakaślogika?Czyzasługiwałamnaprzetrwanie,atamciobcymiludzie-
naśmierć?Czybyłatojakaśpróba,którąmusiałamprzejść?Możewprzyszłościmiałam
znaleźćlekarstwonarakaalbocośwtymrodzaju?Ajeślitojedenztamtychżołnierzy
miałzakończyćsłużbęzadziesięćlatiznaleźćlekarstwonaraka,cojednaknigdynie
nastąpi,bowłaśniegozabiłam?

Właśnietomiałamnamyśli,mówiącoszukaniusensuwotaczającymmnieszaleństwie.

Zamiastznaczeniadostałamtylkodzikiewyciewiatruorazdławiącydymigorącopożaru,
którysamawznieciłam.

Późnympopołudniemnajwidoczniejudałosięzapanowaćnadogniem.Popiółleżał,jak
okiemsięgnąć,aboiskoprzyprószyłaczerńprzypominającacukierpudernabiszkopcie,
tyleżewniewłaściwymkolorze.

Wońspalenizny,tenniedającysiępomylićzniczyminnymzwęglonyzapachwnikał

wkażdąszczelinę,wkażdykątizakamarek.Przywarłdonaszychubrańistopniowo
tłumił

wszystkoinne:stęchłyzapachszkoły,spoconąwońHomeraiKevina,anawetFiimoją,
orazprzyprawiającyomdłościodórzdechłegooposa,którysączyłsięzestrychudosali
A23.

Gdyciemnośćpowoliotoczyłaszkołę,poczuliśmysiętrochębezpieczniej.Uznaliśmyza
małoprawdopodobne,byktośmógłnastuszukaćwnocy.Mielizbytwielewłasnych
problemówzwiązanychzezniszczeniamipopożarze.Pozatymtrudnocośznaleźć,kiedy
jestciemno.Możenawettrochęsięnasbali.Pokazaliśmyprzecież,żejesteśmydość
zdesperowani.Ostatnioczęstobałamsięsamejsiebie,więcwcalebymsięniezdziwiła,
gdybyoniteżsięmniebali.Nie,niewydawałomisię,bymielinasszukaćpozmroku.

Postałamnawarcie,apotemposzłamporozmawiaćzFi.Trudnobyłojąznaleźć.

Dziwniesięchodziłopodługich,pustychszkolnychkorytarzach.Oczywiścienigdynie

background image

widziałamichwtakimwydaniu,choćzdrugiejstronydlakażdegoczłowiekabyłbyto
niecodziennywidok.ByliśmywskrzydleA.Odgłosmoichkrokówniósłsięechempo
budynku.Minęłamsekretariat,pracownięplastyczną,toalety,salękomputerową,apotem
zwykłesalelekcyjne.Całyświatmógłbyzniknąć,ajanawetbymotymniewiedziała.
Taktambyłopusto.Nigdynieczułamsiębardziejosamotniona-byćmożedlatego,żeten
budynekwzniesionodlasetekuczniówinauczycieli,więcterazwydawałsiębardziej
opustoszałyniżchatkapustelnika.

NasamymkońcuznalazłamFi.AraczejFiznalazłamnie.ByławsaliA22.Zawołała
mnie,kiedydotarłamdokońcakorytarza.Wprzeciwnymrazieniezauważyłabym,żetam
jest.Chybabyłanaprawdęprzybita,podobniejakja,aletymrazem-wbrewtemu,czego
możnasiębyłospodziewać-niezamierzałyśmysięnawzajemdołować.

-Tobyłamojaulubionasala-powiedziała.

-Dlaczego?

Salawyglądałaniezbytciekawie.Inwazjanastąpiławczasieferii,więcw
pomieszczeniachdydaktycznychbyłojeszczenudniejniżzwykle.Naścianachniewisiały
żadneesejeanizdjęcia,nabiałychtablicachniebyłożadnychnapisów,wokółnieleżały
żadneksiążki.Natablicyogłoszeń,tużobokwłącznikaświatła,wisiałplanewakuacji
budynku,apodrugiejstronieplakatzwierszemEmilyDickinson.Plakatbyłjednak
naderwanywrogu,anadolektośnabazgrałcośflamastrem.Zwentylatorapodsufitem
nadalzwisałażałosnabożonarodzeniowaserpentyna.Gdyniespełnaroktemuświętowano
tuBożeNarodzenie,niktnieprzypuszczał,żeniebawemwszystkosięzmieni.

-Miałamtulekcjeangielskiego-wyjaśniłaFi.

-Zkim?

-ZpanemRuddem.

-Aha,mnienigdynieuczył.

-Byłtakifajny!Mamnadzieję,żeniczłegomusięniestało.

-Szkoda,żeniemiałamznimżadnychlekcji.Wszyscysięnimzachwycali.Był

Amerykaninem,prawda?

-Nie,Irlandczykiem.

Fi,którależałanapodłodze,naglesięożywiła.Zerwałasięnanogiizaczęłanaśladować
panaRudda.

-Fiono,przykromi,żemusieliśmyzacząćbezciebie.Odnoszęwrażenie,żezawszesię
spóźniasznamojelekcjeizastanawiamsię,czymoglibyśmysprawić,bylekcje
angielskiegostałysiędlaciebietrochębardziejatrakcyjne.Czyzechciałabyśtutajusiąść?
TonaszalożadlaVIP-ów.Pozwolisz,żewezmętwójpłaszcz?Możepodaćcicośdo
picia?

Możewoliszwygodniejszekrzesło?Proszę,weźmoje.Nie,nie,naprawdę,nieprzejmuj
się,tożadenkłopot.

Fizawszebyłabeznadziejna,jeślichodzionaśladowanieinnychludzi,aleitaksię

background image

roześmiałam.

-Wydajesięzłośliwy-zauważyłam.

-Mhmm,niezupełnie.Toznaczymógłbybyćzłośliwy,alewprzeciwieństwiedoinnych
nauczycielinigdyniezachowywałsiępodle.

-Wósmejklasiemiałamtuwiedzęospołeczeństwie-powiedziałam.-ZpaniąBarlow.
Niebyłoźle.Zorganizowaliśmydzieńjapoński:przygotowaliśmyjapońskiepotrawy,
robiliśmyorigamiitakdalej.Byłofajnie.

-Atak,pamiętam.AwdniuBastyliigotowaliśmydaniafrancuskie.PaniBarlowbyław
tymdobra.NazywaliśmyjąBaa-Baa.Straszniegłupieprzezwisko.

-Apamiętasztamtenklasowygrill?Chybawdziewiątejklasie.Chłopcypodalicałkiem
surowąkiełbasę.Zmiejscazostałamwegetarianką.Apotembyłabitwanajedzenie.

-Pamiętam.Mojamamaposkarżyłasiędyrekcji.Całymundurekmiałamupaćkany
tłuszczemisosempomidorowym.PanMuirwpadłwtarapaty,bonieumiałnadnami
zapanować.

-Byłbeznadziejny,nonie?Byłaśnatejlekcji,kiedyzacząłpłakać?

-Nie,alesłyszałamotym.

-Okropnasprawa.Niewiedziałam,czymamsięśmiać,czymuwspółczuć.Wiesz,tobyła
winaHomera.Dałmusięweznaki.Niechciałmuodpuścić.Ciągleżartowałzjegotuszy.
Dwarazynazwałgo„dwutonowcem”,prostowtwarz,apotemudawał,żerozmawiałz
Davo.Razgozapytał:„PanieMuir,jepan,żebyżyć,czyżyjepan,żebyjeść?”,iwtedy
facetsiępopłakał.

Fiwyglądałanazasmuconą.Byłałagodnaimiła.Niemogłanawetsłuchaćotym,żektoś
gnębiłnauczyciela.Żałowałam,żeniemamchoćczęścijejuroku.Wystarczyłabymi
połowa.

Wsalibyłojużciemno,alerozmawiałyśmydalej,wspominającdobreizłechwile,które
przeżyłyśmywtymbudynku,wtejszkole.

-Zdajeszsobiesprawę,żespędziłyśmytuponaddwietrzecieżycia?-zapytałamFi.

-Serio?Boże.Wtakimraziedwietrzecietegoczasumarzyłamotym,żebybyćgdzieś
indziej.Aterazoddałabymwszystko,byznowubyćtutajigraćnaangielskimwmecze
improwizacji.

-Graliściewmeczeimprowizacji?Nicdziwnego,żecisiępodobało.Mynigdynie
robiliśmytakichfajnychrzeczy.Tylkonudnestaredyktandainaukaojęzyku.Fajniebyło
jedyniewtedy,kiedymusieliśmywygłaszaćprzemówienia.Bryonyopowiedział,jakjego
siostramyślała,żeowczekupkitorodzynki,ipróbowałajezjeść.Apewnegodnia
musieliśmyprzynieśćulubioneobrazkiiwyjaśnić,dlaczegojelubimy.Tobyło
niesamowite,boHomerprzyniósłobrazzliliamiwodnymiimówiłotym,żewchwilach
największegostresusiadaprzednimiuspokajasię,gapiącsięnatelilieprzezpółgodziny.
Wszyscybyliwtotalnymszoku.Tojedynyraz,kiedyHomerwyszedłwszkolezeswojej
rolitwardziela.Niktopróczniegonieprzyniósłobrazu.Wszyscypokazywalizdjęcia
swoichulubionychdrużynpiłkarskichitegotypurzeczy.

background image

-Myślałam,żewłaśnieotocichodziło,kiedypowiedziałaśoulubionychobrazkach-

przyznałaFi.

-Mhmm.JaprzyniosłamstarenudnezdjęcieprzedstawiającemniezMirrimbahBuckley
Park.

-CotojestMirrimbahBuckleyPark?-zapytałaFi.

-Dawnotemumieliśmystadomerynosów-wyjaśniłam.-Zaczęlijehodowaćmoi
dziadkowie,apotemowceprzejąłtata.Wkońcudoszedłjednakdowniosku,żetogo
przerasta.Owcewymagałyzadużopracy,akonkurencjabyłaniewiarygodniesilna.
Ludzierobilinajdziwniejszerzeczy,żebyrozreklamowaćswojestada.Organizowali
wielkiewyprzedaże,naktóreprzywoziliklientówsamolotami.Tataniemiałczasuna
takiebzdury.

Pozatymitakniebyłobynasnatostać.Zresztątatęinteresowałyróżnegatunki.Sprzedał

stadoLucasom.Zanimtozrobił,czasamijeździłamzowcaminawystawy,aMirrimbah
BuckleyParkbyłnaszymnajlepszymbaranem.Zdobyłpierwszenagrodynawystawie
merynosówwStrattoninaOpenRams,adotegotrzeciemiejscenawystawiekrajowej.

Dostaliśmyzaniegofortunę.Babciabyławściekłanatatę,kiedygosprzedał,aletatajuż
wcześniejpostanowiłsprzedaćcałestado,tylkożeniepowiedziałotymbabci.Gdyw
końcująotympoinformował,mieliśmycośwrodzajukońcaświata.Babcianieodzywała
siędoniegowielemiesięcy.Rozumiałamją.Razemzdziadkiemciężkopracowali,by
stworzyćtostado,atatajeprzejąłisprzedał.Najśmieszniejszebyłoto,żepóźniejitak
musieliśmyreklamowaćrasęcharolais,więcostatecznietataniezaznałspokoju.

Zauważyłam,żeFimnieniesłucha.Gapiłasięprzezokno.

-Cosiędzieje?-zapytałam.

-Tamsięcośrusza-powiedziała.

background image

14

Równocześniepadłyśmynapodłogę.Leżałamztwarząprzyzakurzonymdywanie.Serce
waliłomitakmocno,żeprawiepodskakiwałam.Niepoświęciłammujednakzbytdużo
uwagi.Fijużsięczołgaławstronędrzwi,więcruszyłamzanią.Wydostałyśmysięna
korytarz,apotem,zgiętewpół,byniemożnanasbyłozobaczyćprzezokna,szybkoi
cichopobiegłyśmyzpowrotemdoizbychorych.Wiedziałam,żeHomerstoinawarcie,i
myślałam,żeKevindrzemienajednymzłóżek.

Znalazłamjednakczas,bywkurzyćsięnaHomera.Pomyślałam,żepowinienbył

zauważyć,jakktośsięzbliża.Umówiliśmysię,żeosobastojącanawarciebędzieprzy
głównymwejściu,skądroztaczałsiędobrywidoknatrzystronyboiska.Abyzobaczyć
czwartąstronę,trzebabyłojednakcochwilazerkaćzaściankędziałową.Niemogłamsię
pozbyćwrażenia,żeHomerokazałsięzbytleniwy.

Niedoceniłamgojednak.Biegnąckorytarzem,napotkałyśmyHomeraiKevina,którzy
jużnasszukali,zgięciwpółtakjakmy.

-Cozobaczyłyście?-zapytałHomernaglącymszeptem,kiedysięspotkaliśmy.

-Byłachybatylkojednaosoba-powiedziałaFi.-Nawetniejestempewna,czyto
rzeczywiścieczłowiek.

-Jazauważyłemjednego-oświadczyłHomer.-Alenastoprocentbyłczłowiekiem.

Węszyłwstołówce.

Przykucnęliśmynakorytarzu.Odkażdegoznasbiłstrach.Byliśmywgrupie,
tworzyliśmykrąg,więcstrachzdawałsięskupiaćpośrodku.Przypominałnamacalną
rzecz,poktórąmożnasięgnąć.

-Lepiejprzejdźmynadrugąstronę-zaproponowałKevin.-Zobaczymy,czyktośtam
jest.

-Nawetjeślijest-dodałKevin-nieudanamsięwyjść,nierobiącprzytymhałasu.

Zalepiliśmydziuręwoknie,pamiętacie?Awszystkiepozostałeoknamajązamki
antywłamaniowe.

Naglezdałamsobiesprawę,żewpakowaliśmysięwpułapkę.Poczułammrowieniena
całymciele.

-Mimotoprzejdźmynadrugąstronę-szepnęłam.-Jeślisięokaże,żenikogotamniema,
poprostuwybijemyszybęiuciekniemy.

Uznałam,żelepiejzrobićcokolwiek,niżkulićsięzprzerażenia.

Nadalzgięciwpół,pobiegliśmynadrugikoniecbudynku.Nazewnątrzzrobiłosięjuż
całkiemciemno.Tobyłanaszajedynaprzewaga.Jeślijednakotoczylibudynek,niewiele
namdawała.

Abysiędostaćnadrugikoniecszkoły,musieliśmywejśćdopokojunauczycielskiego.

background image

Zabawneuczucie.Pokójnauczycielskinadalstwarzałwrażeniezakazanegoterytorium.

Prowadziłydoniegodrzwiwahadłowe,któreostrożnieotworzyliśmy,apotempędem
okrążyliśmystołydoping-pongaipodeszliśmydookien.Wyglądałonato,żenocjest
bezksiężycowa.Nadworzebyłotakciemno,żeprawienicniewidzieliśmy.

-Cotynato?-mruknąłdomnieHomer.

-Niewiem.Alemusimyspróbować,niemożemytakpoprostusiedziećinanichczekać.

-Wcaleniemusząwiedzieć,żetujesteśmy.Jeślispróbujemywybićszybęiuciec,
możemyzwrócićnasiebieichuwagę.

-Tak,chybamaszrację.Aletodziwne,żewogóletuzajrzeli.

Byłamzmęczonaizwysiłkiemszukałamsłów,bywyrazićto,comiałamnamyśli.Po
mojejprawejKevinrobiłcoś,czemutowarzyszyłodrapanie,którebrzmiało
niebezpieczniegłośno.Niechciałamgojednakpowstrzymywać,bodomyśliłamsię,że
usiłujeotworzyćokno.Musieliśmypodjąćpewneryzyko.Próbowałamsięskupićna
rozmowiezHomerem.

-Nieprzeszukiwalibykażdegobudynkuwmieście,przecieżniemająmilionażołnierzy.
Pozatymmusielibyprzeczesaćlas.Nieprzyszlibytutaj,chybażewiedzą,żetujesteśmy.

Homermilczał.

-Możetojakiśdzieciak,którywpadłsiępobawić-podsunęłamznadzieją.

Homerpokręciłgłową.

-Widziałemtylkojegocień,alebyłzawysokijaknadzieciaka.

Odstronyokna,przyktórymmajstrowałKevin,dobiegłochrobotanie.Niemogłamsię
powstrzymać.

-Ciszej,docholery-syknęłambezlitośnie.

Kevinpodpełzłdomiejsca,wktórymszeptaliśmy.Zignorowałmójsyk.

-Otworzyłemje-powiedział.-Wyjdępierwszy,jeślichcecie.

CzasamiKevinzaskakiwałmnietakimiaktamiodwagi.Ciąglemusiałamsobie
przypominać,żemamonimzbytniskiemniemanie.Gdyzaczynałamgouważaćza
palanta,robiłcośimponującego.

Możepowinnambyłazaproponować,żetojapójdępierwsza,aleniezaproponowałam.
Prawdęmówiąc,miałamjużdośćtychciągłychwyzwań.AkcjawZatoceSzewcaomal
mnieniezabiła.Chybawpłynęłanamniewsposób,zktóregowcześniejniezdawałam
sobiesprawy.Zmieniłamniegłębokowśrodku.Idlategozmagałamsięterazztyloma
problemami.Wiem,żenajgorszebyłowięzienie,którewpłynęłonamnienajmocniej,
podobniejakśmierćRobyniChrisa,losCorrieicałatainwazja…Och,talistaniema
końca.

Czekaniewtamtymkontenerze,apotemmyśl,żepoeksplozjizginę,ujrzenienad
BaloneyCreekprzyjaciółschwytanychprzezwrogichżołnierzyito,comusiałamtym
żołnierzomzrobić-wszystkietewydarzenianajwyraźniejodbiłysięnamniewstraszny,

background image

okropnysposób.

DlategogdyKevinzgłosiłsięnaochotnika,niepowiedziałamanisłowa.

Podeszliśmydootwartegookna.Nazewnątrzniebyłoażtakciemno,jakmisięzdawało.

-Nikogoniewidzę-szepnęłaFi.

Oknoniebyłocałkowicieotwarte.Fibysięzmieściła,aleKevinniemiałszans.

Dotknęłamramy.Drewnobyłozbutwiałe.Widziałamiczułampodpalcamimiejsca,w
którychKevinpodważyłramę.Ostrożniepopchnęłamjeokolejnetrzydzieści,
czterdzieścicentymetrów.Pchałamoddołu,aoknoskrzypiałoipiszczało.

-Ostrożnie,dobra?-burknąłKevin,odwdzięczającsięzamojesyknięciesprzedparu
minut.

Gdywkońcuotworzyłamokno,niewahałsięanichwili.Odrazuzacząłsię
przeczołgiwaćpoparapecie,anakoniecszybkodałnuraizniknąłzaoknem.Spadłtak
błyskawicznie,żeprzezjednąokropnąchwilęmyślałam,żektośgozastrzelił,aleniebyło
słychaćhukuwystrzału,więcchybawszystkoposzłozgodniezplanem.Irzeczywiście-
kilkasekundpóźniejzobaczyłam,żepochylonyszybkobiegniezygzakiemwciemność.

Tobyłoodważne,naprawdęodważne.

Potemprzezsześćalboosiemminutpanowałacisza.Wytężaliśmywszystkiekomórki
nerwowe,obserwując,nasłuchując,węszącwpowietrzu,próbującznaleźćjakąś
wskazówkę,któranampodpowie,cosiędzieje.

WkońcuHomerszepnął:

-Mamtegodość.Idęzanim.

JaiFiodpowiedziałyśmymurównocześnie:

-Nie,Homer,nieidź.

-Zaczekajchwilę-dodałam.-Jeślicośmusięstało,ciebiespotkatosamo.

Obojewiedzieli,oczymmówię.

Dlategoczekaliśmydalej.Chybaznowuminęłopięćminut.Potemusłyszałamdźwięk,
któregonajmniejsięspodziewałam-dźwięktaknieprawdopodobny,żepomyślałam,żew
końcuzwariowałam.Ajeślinieja,tozpewnościąKevin.Boalbomisięprzesłyszało,
albogdzieśwciemnościKevinsięroześmiał.

ZdumionaspojrzałamnaHomera.ŚmiechKevinanależałdotych,którychnigdysięnie
zapomina.Osiołwystraszonyseriązkarabinumaszynowegowydałbypodobnyodgłos.

Niełatwonaśladowaćtakiśmiech.Ajabyłampewna,żegosłyszałamiżeśmiałsięnie
ktoinny,jakKevin.

Zaryzykowałamitrochęsięwyprostowałam,bymiećlepszywidoknaboisko.Ta
ciemnośćmniedobijała.Izaledwiechwilępóźniejzobaczyłamdwieosoby,którezbliżały
siędobudynkuodstronymrokuspowijającegodrzewa.JednąztychosóbbyłKevin.

AdrugąLee.

background image

Zapominającowszystkim,cokiedykolwiekmówiliśmyobezpieczeństwie,wyszłam
przezoknoipobiegłamdonich.Pragnęłamjednegoztychsilnychuściskównapowitanie,
którewidujesięwfilmachiktórywymieniliśmyjużkiedyśzKevinem,alegdy
podbiegłamdoLee,zauważyłam,żejestwkiepskiejformie.Uśmiechnąłsię,ale
przypominałotoraczejskurczmięśnitwarzyniżprawdziwyuśmiech.Drżałamubrodai
miałspuszczonągłowę.

Szedłbardzowolno.ZatoKevinszczerzyłsięjakdziecko,którewygrałozabawęw
krzesłanatrzechprzyjęciachurodzinowychpodrząd.Chybaryzykującżycieiwychodząc
wnoc,niemógłuwierzyćwswojeszczęście,gdyspotkałgotakprzyjemnyfinał.

-Dobrzesięczujesz?-zapytałamLee,witającgojednymztychgłupichpytań,któresię
zadaje,kiedyniesposóbwymyślićniclepszego.

-Chętniebymcośzjadł-powiedział.

Podeszliśmydookna.WychylałsięprzeznierozpromienionyHomer,któremuodrazu
kazałamprzynieśćcośdojedzenia.

Jegouśmiechszybkozniknął,awrazzuśmiechemzniknąłHomer.Pochwiliusłyszałam,
jakdrzwidopokojunauczycielskiegootwierająsięizamykają.

JaiFipomogłyśmyLeewejśćprzezokno.Byłbardzoosłabiony.Kiedywciągnęłyśmygo
dośrodka,usiadłnataborecie,apotemzmieniłzdanieipołożyłsięnapodłodze.
PobiegłamkorytarzemposzukaćHomera.Nadalwyjmowałrzeczyzplecaka.Tymrazem
mieliśmywojskowyprowiantodNowozelandczyków,główniesuszoneproduktyw
małychfoliowychopakowaniach.Byłyniewiarygodnielekkieinaprawdępowstawałoz
nichsmacznejedzenie.Najbardziejlubiłamdanieonazwie„Aromatycznyryż”.Należało
jejednaknamoczyć,apotemugotować,aniebyłampewna,czywszkolebędzieto
możliwe.Niewiedziałamnawet,czynadaljestprąd.Dlategozamiastczekać,żebyto
wszystkosprawdzić,złapałamtrochęmuesli,wyjęłamzplecakaKevinaresztkijegosoku
pomarańczowegowproszkuipodeszłamdoumywalkiwpokojunauczycielskim.Zkranu
nadalpłynęławoda,więczłatwościąrozpuściłamtrochępomarańczowegoproszkui
powstałymsokiemzalałammuesli.

Chybagdzieśsłyszałam,żenienależysięobjadać,jeślidługosięgłodowało.Właśnie
sobieprzypomniałam,skądotymwiem.Zjednegozopowiadańzczasówdrugiejwojny
światowejpoświęconychjeńcomnatorachKoleiŚmierci.Podobnogdywojnadobiegła
końcaiAmerykanieprzybyliichuratować,niektórzyjeńcyzmarlizprzejedzenia.

Prawda,żeżyciepotrafibyćniesprawiedliwe?

Wtedyniepamiętałamtejhistorii,alemiałamprzeczucie,żepodanieLeegóryjedzenia
niebyłobydobrympomysłem.Dlategowcisnęłamwniegokilkałyżek,apotem
powiedziałam,żemusizgodzinęodczekać.Niebyłzbyturadowany,aleokazałamsię
nieugięta,aHomeriFimniepoparli.

GdykarmiłamLee,Kevinzamknąłoknoiznowujezaryglował.Jednaknienazamek
antywłamaniowy.Poczułamsiętrochęlepiej,widząc,żeterazmamyprzynajmniej
możliwośćucieczki.WkońcumogliśmyzadaćLeepytania,któreniedawałynam
spokoju.

background image

-Cosięstało,Lee?-zapytałHomer,przykucającobokniego.-GdzieIain,Ursulai
pozostali?

Leewzruszyłramionami.

-Niewiem-powiedział.Mówiłbardzopowoli,jakbysłowawymagaływielkiego
wysiłku.-Niemamzielonegopojęcia.Kiedywrócilizezwiadu,kazalimisięukryćw
lesiezamiastem,obokkościoła,nowiecie,tegoKościołaChrystusowego.Powiedzieli,że
poatakuprzyjdąpomnieiodrazuwrócimydoPiekła.Czekałemiczekałem,alesięnie
zjawili.

Myteżczekaliśmy,żebypowiedziałcośjeszcze,aleLeemilczał.

-Więccosięstało?-zapytałamwkońcu.

Leeznowuwzruszyłramionami.

-Towszystko.Nicsięniestało.

-Nic?

-Czekałemcałąnoc.Nieprzejmowałemsię,bopowiedzieli,żewrazieproblemówalbo
pomniewrócą,alboprzeczekająwmieściedonastępnejnocy.Kazalimisięzaszyćw
lesieiprzygotowaćnaspotkaniepozmroku.Alenastępnanocwyglądałaidentycznie.Nic
sięniewydarzyło.

-Itowszystko?-zapytałHomer.-Chceszpowiedzieć,żeniemasznajmniejszego
pojęcia,cosięznimistało?

Wydawałsięwkurzony,jakbytobyławinaLee.

Leetylkopokiwałgłowąizamknąłoczy.Mówiłdalej,nieotwierającich.

-Niebyłożadnegoznaku-powiedział.Przedkażdymsłowemzastanawiałsięzminutę.
Wydawałsięstaryizmęczony.WkońcuprzezsześćdnibyłwWirraweezupełniesam.-
Nawetnajmniejszejwskazówki-ciągnął.-Żadnegodźwiękuodstronylotniska,żadnych
biegającychżołnierzy,żadnejstrzelaniny.Niewiem,cosiędzieje.Wiemtylko,żecoś
poszłonietak.Ellie,daszmicośjeszczedozjedzenia?

Dałammusześćłyżekmuesli.

-Lepiejtrochęodpocznij-poradziłammu.-Jeślidaszradędoczłapaćdoizbychorych,
znajdziesztamwygodnełóżko.

-Tutajmidobrze-odpowiedział.-Toprawda,chcemisięspać.Ostatniomałospałem.
Alemamdlawasjeszczewięcejwieści.

-Chodźdoizbychorych-namawiałamgo.-Tambędzieszmógłnamowszystkim
opowiedzieć.

Niechciałsięruszyć,alegozmusiliśmy.Dotarłdoizbychorychowłasnychsiłach,a
potempomogliśmymusiępołożyćizdjęliśmymubuty.

-Fuj-powiedziałam.-Alesmrodek.

Próbowałamgorozśmieszyć,alenapróżnosięwysilałam.Jużspał.

background image

15

CałyKevin.IcałapaniGilchrist.Nigdyniewiadomo,coknujądyrektorzyszkół.Kevin
uparł

się,żebyprzeszukaćjejgabinetiwdolnejszufladziebiurkaznalazłniespodziankę:
prywatnyzapasalkoholu.Byłotampółbutelkibrandy,trzyczwartebutelkiwytrawnej
sherryidwiepuszkipiwa.

-Rozbiłembank!-zawołałKevin,wchodzączuśmiechemdopokojunauczycielskiegoi
unoszącswojetrofeanadgłową.

Ulokowaliśmysięwpokojunauczycielskim,bobyłytamnajwygodniejszekrzesła.

Jaktounauczycieli.

Fistałanawarcie,aledoszliśmydowniosku,żejednaszklaneczkajejniezaszkodzi.

Leegłębokospał.Uznaliśmy,żetrzebacośdlaniegozostawić,adotegojeszczetrochę
dlaFi.Potemzaczęliśmysięmartwić,czyzostaniewystarczającodużodlanas.

Wkażdymraziewyglądałonato,żeczekanasmałaimprezka.Homerprzyniósłkilka
kieliszkówznauczycielskiejkuchni.Tozadziwiające,jakdobrzeradzilisobiechłopcyz
obsługąimprez,kiedywgręwchodziłalkohol.

Kevinnalałnamwszystkimsherry,apotemodchyliłsięnakrześleiwzniósłtoast.

-Picienieletnichwpokojunauczycielskim-powiedział.

-Mojemarzeniasięspełniają.

-Cowięcej,stawiapaniGilchrist-dodałHomer.

-Zaszczęśliwezakończenia-powiedziałam.-Obyśmywszyscyżylidługoiszczęśliwie.

-Tocorazmniejprawdopodobne-zauważyłHomer.

Niewydawałsięjednakwyjątkowozdołowany.Powiedziałtoześmiechem,jakby
doskonaledawałsobieradę.

Zabawne,chybawszyscytaksięzachowywaliśmy.WieściodLee-araczejichbrak-

powinnybyłynasprzygnębić,boterazwydawałosięjużoczywiste,żeakcja
Nowozelandczykówsięnieudała.

Tylkożejużotymwiedzieliśmy.No,wzasadzieniewiedzieliśmy,alesiędomyślaliśmy.
To,żeLeepotwierdziłnaszeprzeczucia,niezdołowałonasjeszczebardziej.

Zamiasttegocieszyliśmysię,żenaszprzyjacielżyjeijestwdośćdobrejformie.
Cieszyliśmysię,żewogólegozobaczyliśmy.Oczywiściebardzonamzależałona
Nowozelandczykach,alenasząpiątkęłączyławięźsilniejszaniżwszystkoinne.

Nadniemojegoumysłu,wjegonajmętniejszychgłębinach,czaiłysiędwieczarnemyśli.
Niezdobyłamsięnato,byjestamtądwydobyćidokładnieobejrzeć,aleczasami,kiedy
byłammegazdołowana,nachwilęwypływałynapowierzchnię.Jednąznichbyłaobawa,

background image

żejużnigdyniezobaczęrodziców.Drugąstrach,żekolejnyczłoneknaszejgrupymoże
zostaćzabity.

Jednoidrugieoznaczałobymójkoniec.Ostatecznykoniec.Nigdyniemyślałamo
samobójstwie,nawetwnajgorszychchwilachwwięzieniuwStratton,alegdybydoszłodo
którejśztychdwóchrzeczy,bezwątpienianastąpiłbykresmojegożycia.

Leewrócił,więcmieliśmycoświętować,mieliśmypretekst,byzrobićimprezę.Ichoćnie
byłatonajbardziejzwariowanaaninajweselszaimprezawmoimżyciu,okazałasię
znacznielepszaniżtapoprzednia,wWellington.Tymrazemimprezowałamz
przyjaciółmi,zprawdziwymiprzyjaciółmi.

Dośćszybkoopróżniliśmybutelkęsherry,apotemHomeriKevinzajęlisiębrandyi
ginem.Picietegobezloduwydawałomisięmałoprzyjemne,apozatymsherry
wyczyniałajużdziwnerzeczywmojejgłowie.Postanowiłamprzystopować,zwłaszczaże
zagodzinęmiałamstanąćnawarcie.Podejrzewałam,żejużterazmiałamconajmniej0,05
promila,aniechciałam,żebypodczaswartykażdedrzewoprzypominałomiMarsjanina,a
księżycunosił

sięnaniebiejakbalonzhelem.

Pozatymostatnimrazem,kiedyzadużowypiłam,skończyłamtakmarnie,żewolałam
tegoniepowtarzać.

Leeciąglespał.Jakbyzamierzałpobićrekord.Jakimścudemdotrwałamdokońcawarty,
aleHomeriKevinwcaleminiepomagali,boobajstraszniesięspiliirobiliwięcejhałasu
niżprzedszkolakiwporzeobiadu.Zorganizowaliszalonyturniejping-ponganastolew
pokojunauczycielskim,cowciemnościwcaleniebyłołatwe,apotemganialisiępo
całymbudynku,popychającsięnawzajemiurządzajączapasy.Cojakiśczasmówiłamim,
żebysięzamknęli,choćchybaniebyliażtakgłośno.Jednakwporównaniuzciszą,do
którejprzywykliśmy,ichzachowaniezdecydowaniewymykałosięspodkontroli.

PotemKevinpadłnadrugiełóżkowizbiechorychizasnąłrównieszybkojakwcześniej
Lee.WszystkiestaraniaHomera,żebygoobudzić,spełzłynaniczym.Takwięc
Homerowizabrakłotowarzyszazabawy.Przyszedłdomnieichwilęrozmawialiśmy,ale
był

dośćzaprawionyijegosłowombrakowałosensu.Potemnaglezasnąłnakrześleileżał

przewieszonyprzezoparcie,przedstawiającsobąobrzydliwywidokiokropniechrapiąc.

Odrazuprzestałbyćdobrymtowarzyszem.

Kevinmiałstanąćnawarcie,więcbezwiększegoprzekonaniapróbowałamgoobudzić,
alenawetniedrgnął,aniechciałomisięrobićscen.Zostawiłamgowizbiechorych,
przysięgającsobie,żenastępnejnocymizatozapłaci.Spałdwanaściegodzin,alegdy
tylkosięobudził,zaciągnęłamgonawartę.Wyglądałpaskudnieipachniałjeszczegorzej.
Niejestempewna,czycokolwiekwidziałprzeznabiegłekrwiąoczy.

Leespałpiętnaściegodzin.Niktznasniezastanawiałsięnadtym,copowiedziałtuż
przedsnemokolejnychwieściach,któredlanasma.HomeriKevinbylizbytskacowani,
żebyotymmyśleć,amniepoprostuwyleciałotozgłowy.Możeostatniouodporniłamsię
nadramatycznenowinki.Miałamwrażenie,żeznamjużwszystkie.

background image

Okołopołudniausłyszałam,żeLeeprzewracasięnałóżkuwizbiechorych.Weszłamdo
środka.

-Maszcośdojedzenia?-zapytał.-Umieramzgłodu.

Tymrazembyłjużwstaniejeśćsamodzielnie,aleponowniedopilnowałam,byniezjadł
zadużo.Trochęponarzekał,podobniejakwcześniej,alewydawałsięrozkojarzonyi
szybkopołykałjedzenie.

-Kiedydostanęwięcej?-zapytał.

-Zamniejwięcejgodzinę.

Aleledwiezwróciłuwagęnamojąodpowiedź.

-Ellie-powiedział-mogłabyśtuściągnąćpozostałych?

Tonjegogłosumniewystraszył.Mówiłtakcichoipoważnie.

-Cośsięstało?-zapytałam.

-Poprostuichprzyprowadź,proszę.

-Kevinstoinawarcie.

-Gdzie?

-Wtymdużympomieszczeniuprzydrzwiachwejściowych.Nowiesz,zprzodubudynku.
Jeststamtądwidoknatrzystrony,aprzyodrobiniewysiłkunaczwartąteż.Jedyny
problempoleganatym,żewciągudniaosobastojącanawarcieniemożesięzabardzo
poruszać.Byłabydośćdobrzewidoczna.

Zadużomówiłam,aleLeemniezestresował.

-Wtakimraziewejdędosekretariatu-powiedział.-Kevinbędziemniestamtądsłyszał.
Zwołajtampozostałych.

Zwysiłkiemwstałzłóżkaipokuśtykałwstronęsekretariatu.Chciałammupomóc,ale
najwyraźniejpostanowiłporadzićsobiesam.Widoczniesendobrzemuzrobił.Pobiegłam
poresztę.Czułam,żeto,comadopowiedzeniaLee,wielezmieni-możenawetwszystko.

Wkurzałamsię,boznalezienieHomeraiFizajęłomipełnąminutę.Gadalisobiew
korytarzumiędzyblokiemAablokiemB.Kiedyjednakzobaczylimojąminę,przestali
rozmawiaćiszybkopobieglizamnądosekretariatu.

-Ocochodzi?-zapytałmnieHomer.

-Niemampojęcia.

-Oj,dajspokój.PrzecieżLeemówiciwszystko.Napewnowiesz.

-Niewiem,przysięgam.PozatymLeewcaleniemówimiowszystkim.Skądcito
przyszłodogłowy?

LeesiedziałwsekretariacienabrązowymkrześleobrotowymzabiurkiempaniMyers.

Kevinopierałsięokontuar,skądmógłsłyszećLeeiwidzieć,cosiędziejenazewnątrz.
Nadalwyglądałbladoiwydawałsięprzygnębiony.Ja,FiiHomerzajęliśmymiejsca.
Usiadłamnapustymzakurzonymbiurku.ObjęłamkolanarękamiiwbiłamwzrokwLee.

background image

Przezoknawpadałosporoświatła,aleLeewyglądałtak,jakbyspowijałgogłębokicień.
Trudnobyłozobaczyćjegociemnątwarz.Byłamciekawa,jakąmaminę.Ztego,coudało
misiędojrzeć,wyglądałspokojnie.

Gdyzacząłmówić,zrobiłcoś,comniezaskoczyło.WyciągnąłdłońiwziąłFizarękę.

Tegosięniespodziewałam.PatrzącnajegodługiebrązowepalcenabiałejskórzeFi,
poczułamukłuciezazdrości.Zastanawiałamsięnawet,czyprzypadkiemniezaczęlize
sobąchodzićbezmojejwiedzy.Odrazudotarłodomniejednak,jakietośmieszne.Igdy
tylkoLeezacząłmówić,zapomniałam,żetrzymaFizarękę.Zahipnotyzowałmnieponury
tonjegogłosu.

-Powiedziałemwam,żeprzyniosłemjeszczeinnewieści.Niejestempewny,costałosię
potem.Chybazasnąłem,prawda?Przykromi,żenieudałomisiętegopowiedzieć
wczorajwnocy.Alepowiemtoteraz.

Pochyliłsiętrochęiodchrząknął.Jegogłos,jużitakcichy,stałsięjeszczecichszy.

-Wiem,cosięstałoznaszymirodzinami.

Rozległsięzduszonyokrzyk,szlochijęk.Niejestempewna,zczyjegogardławydobyły
sięposzczególnedźwięki.Poczułam,żerunąłwemniejakiśmur.Toprzypominało
namacalne,fizycznedoznanie.Kevinszybkosięodwrócił,zapominającowarcie.Jego
rozłąkazrodzicamitrwałakrócejniżnasza,aleitakbyładługa.Niemógłmiećpewności,
żeterazczująsiędobrze.Mogłoichspotkaćdosłowniewszystko.Tosamodotyczyło
naszychrodzin.

LeespojrzałnaHomera.

-TwoirodzicesągdzieśmiędzyWirraweeaStratton-powiedział.-Sąwniezłymstanie.
Pracująwgrupachroboczych.Niejestempewnygdziedokładnie.Aleostatnimrazem,
kiedyonichsłyszano,wszystkobyłoznimiwporządku.Pracująwosobnychgrupach,
więcraczejnieczęstosięwidują.GeorgejestwStratton.Przydzieliligodopracywjednej
zfabryk.

-Georgewfabryce-powiedziałHomer.-Pewnieniejestzadowolony.Amamaitatanie
rozstawalisięoddniaślubu.

Mimotojegoszerokąbrązowątwarzożywiłwyrazulgi.Rozejrzałsięposekretariacie,
jakbywidziałgoporazpierwszywżyciu.

-Napoczątkuposyłalidopracytylkojednegoczłonkarodziny,apozostałychtrzymalina
tereniewystawowymjakozakładników-ciągnąłLee.-Terazzabezpieczająsięwten
sposób,żeumieszczająludziwróżnychgrupach,więcjeślizjednejktośucieknie,mogą
ukaraćjegokrewnychzinnychgrup.Sprytnysystem.

ZwróciłsiędoKevina:

-Kevin,twójtatapracujenafarmiegdzieśnapółnocy.Wszystkowskazujenato,żeradzi
sobiedobrze.Twojamamanadaljestnatereniewystawowym.Niezostałotamzbytwiele
osób,alerazemzkilkomainnymikobietamiprowadziżłobek.Twoibraciateżtamsą.-

Leenachwilęzamilkł.-Wydajemisię,żetwojamamajestcorazbardziejzdołowana.
Wiesz,comamnamyśli?Podtymwzględemchybaniejestzniąnajlepiej.Fizycznie

background image

czujesiędobrze,alemęczysiępsychicznie.

Kevinskrzywiłsięiznowusięodwrócił.Niesposóbbyłowywnioskować,jakprzyjął

tewieści.Odniosłamwrażenie,żeniechcewiedziećoproblemachemocjonalnych.
Podobniejakwielufacetówzewsiuważał,żenależybyćwystarczającotwardym,byze
wszystkimsobieporadzić.Byłprzekonany,żefacetompowinnosięusuwaćkanaliki
łzoweprzyurodzeniu.WNowejZelandiiniepaliłsiędorozmówzterapeutą.Tak
naprawdęHomeriLeeprzyjęlipomocpsychologicznąlepiejniżKevin,czegowcześniej
bymsięniespodziewała.

-Ellie-powiedziałLee.

Napięłammięśnieipoczułammdłości.DlaczegoLeezacząłodchłopaków?Czymoi
rodzicemielijakieśkłopoty?

-Ellie,twójtatajestprzetrzymywanynatereniewystawowym,wpawilonie.Tospecjalne
miejscedlaosób,któreniewykazałychęciwspółpracy.Chybacośwrodzajuwięzienia,
którejednaknieprzypominategowStratton.Chybarobiłproblemy,Ellie,biłsięze
strażnikamiitakdalej.Razemznimsiedzitammałagrupkaludzi,mężczyznikobiet,
wszyscyztegosamegopowodu.Aletwójtatadostałsurowsząkarę,bopodobnopróbował

sabotowaćczołg,którymiałnaprawić.Czołg.Sprzętwartzmiliondolarów.

Pokiwałamgłową,próbujączachowaćspokój.

-Alenicmuniejest?

-Słuchaj,makilkasiniaków,topewne.Alebiorącpoduwagęokoliczności,najwidoczniej
jestwniezłymstanie.

-Amama?

-ZostałaprzydzielonadodomuwHollowayjakosłużąca.

-Jakokto?

Leewydawałsięzakłopotany.

-Przykromi!Wiedziałem,żeniebędzieszzachwycona.Alewłaśnietaktowygląda:
wykorzystująkobietyjakosłużącewmiastachinafarmach.Każąimzmywać,prasować,
sprzątaćigotować.Tegotypurzeczy.Jakwidzisz,sąjużdośćdobrzezorganizowani.

Byłamwściekła.

-Mamamusibyćwniebowzięta.Boże,onaoszaleje.Nieznosipraćiprasować,aco
dopierodlaobcychludzi.Jakoniśmią!

Leenieodpowiedział,tylkozwróciłsiędoFi.

-Fi,byćmożeudacisięzobaczyćrodziców.

Fizbladła,zrobiłasiębiałajakścianainaglepomyślałam,żezachwilęzemdleje.

Nigdyniewidziałam,żebyczyjaśtwarztakszybkostraciłakolor.Zacisnęłapalcenadłoni
Lee.Zobaczyłam,jakjejpaznokciewbijająmusięwskórę.Otworzyłausta,jakbychciała
cośpowiedzieć,alepotemtylkosiedziałazotwartąbuzią,niemówiącnic.

background image

-Obydwojepracująwokręgowymcentrumdowodzenia-wyjaśniłLee.-Ludzie
posiadającyjakieśspecjalistyczneumiejętnościzazwyczajniesąrozdzielani.Zresztą
twojasiostrajestprzetrzymywanajakozakładniczkanatereniewystawowym.Twoi
rodzicepracującodziennieodósmejranododziewiętnastej.Siedząprzykomputerach,
załatwiająpapierkowąrobotęitakdalej.Sprawyadministracyjne.

Jasne.RodziceFibyliprawnikami,więcmusielimiećtęgiegłowy.

-Nowecentrumdowodzeniajestwwyższejszkoletechnicznej-ciągnąłLee.-Odkąd
wysadziliśmywpowietrzeTurnerStreet,musieliznaleźćnowemiejsce,zktóregomożna
kierowaćinwazją,atauczelniamawszystko,czegoimpotrzeba.Pracujetamsześciu
więźniów,aochronajestraczejleniwa.Poczęścidlatego,żenatereniewystawowymsą
zakładnicy,apoczęścidlatego,że…Niemiejmitegozazłe,Fi,aletwoirodziceraczej
nienadająsięnapartyzantówaninaterrorystów.

Fipróbowałasięuśmiechnąć,alejejniewyszło.

-Nowięcwporzelunchu-ciągnąłLee-mogąwyjśćnapółgodziny.Zazwyczajidąna
spacerdoparku.Jeślichcesz,możeszsiętamznimispotkać.

-Pewnie,żechce!-zawołałam.

CieszyłamsięzewzględunaFiijednocześniejejzazdrościłam.Miałasięzobaczyćz
rodzicami.Miałazobaczyćswoichrodziców,ajanie.Tobyłocudowne-wszyscy
marzyliśmyotakiejchwiliitęskniliśmydoniej-więcbyłamrozdartamiędzyradościąz
powodujejszczęściaapoczuciemwiny,żeniecieszęsiębardziej.

Fisiedziała,zastygławbezruchu.Niesposóbbyłoodgadnąć,oczymmyśli.Byłarównie
bladajakwcześniejinachwilęprzypomniałamisięKrólewnaŚnieżka,która
potrzebowałamiłości,bywyrwaćsięzzimnego,samotnegosnu.Podeszłamdonieji
przytuliłamją,jednocześniewiedząc,żeczasaminawetprzyjacieleniesąwstaniepomóc.

-Ellie-szepnęła.-Niewiem,copowiedzą,kiedyzobacząmojątwarz.

Byłamwtakimszoku,żeniemogłamwydusićsłowa.BliznaFizaczynałasiępodbrodąi
biegławgórę,mijającustapoprawejstronie.Ugóryzbladła,więcnajbardziejrzucałasię
woczyczęśćpodbrodą,awokolicachustbliznabyłajużprawieniewidoczna.Jajużdo
niejprzywykłam,więcprzestałamjązauważać,alewNowejZelandiikilkarazysię
wkurzyłam,widząc,żeniektórzyludzienaprawdęrobiąztegosensację.Imówiąc
„ludzie”mamnamyślichłopaków.

SłowaFiwypowiedzianetutaj,wszkolnymsekretariacie,przepełniłymniejednak
przerażeniem.RodziceFistalidośćwysokonadrabiniespołecznejWirrawee,ajejmama
uwielbiaładrogiesukienki,perły,muzykęklasycznąitegotypurzeczy.Wydawaławięcej
najednąsukienkęniżmojamamanadziesięć.Jeślimieliśmynadwyżkęfinansową,
kupowaliśmynowąprzyczepę,programkomputerowyśledzącycenybydłaalbozestaw
przenośnychpanelidozagród.

NaprawdęniepotrafiłamzrozumiećreakcjiFi.Mojaprzyjaciółkabyłachybazabardzo
zaskoczona.Towszystkostałosiętakniespodziewanie.Dlategouczepiłasiępierwszej
myśli,jakaprzyszłajejdogłowy,iwypowiedziałająnagłos.

Milczałam.Trzymałamjązarękę.PozostalizprzejęciemzadawaliLeetysiące

background image

najróżniejszychpytańdotyczącychrodzin,ajatylkosiedziałamisłuchałam.

-Skądtowszystkowiesz?-Homerzadałpytanie,którenasunęłosięnamwszystkim.

-Obokpunktuwidokowegowybuchłsporypożar.Pewniegowidzieliście…

Leenierozumiał,dlaczegozaczęliśmysięśmiać.NawetFilekkosięuśmiechnęła.

-Samigowznieciliśmy-wyjaśniłKevin.-Żebyuciecprzedzgrajążołnierzy.

-Serio?Bawiliściesięzapałkami?Puściliściezdymemkawałokolicy.Ztegoco
widziałem,małobrakowało,byspłonęłocałeWirrawee.Wkażdymraziekiedyszalał
pożar,wielużołnierzypobiegłogasićogień,więcpomyślałem,żetodobraokazja,żeby
sięruszyć.

Ukrywałemsięnacmentarzuiniechciałemtamdłużejsiedzieć.Pamiętacie,jakIain
mówił,żebynietkwićzbytdługowjednejkryjówce?Nowięckiedynaulicachzrobiłosię
pusto,zacząłemsięskradaćwstronęszkoły.Postanowiłem,żepoczekamwłaśnietam.
Mniejwięcejwpołowiedrogiposzedłemnaskrótyprzezparkizobaczyłemdoktora
Krishnananthana.

Zacząłemznimrozmawiać,schowanyzarododendronem.Chybaprzeżyłsporyszok.

Okazałosięjednak,żerobitosamo,cotwoirodzice,Fi,więcowszystkimmi
opowiedział.

Pracujenadprogramemkomputerowym,któryśledziruchywszystkichjeńców,więc
okazał

siędoskonalepoinformowany.Niemajednakdostępudoinformacjiodokładnymmiejscu
pobytuposzczególnychosób.Wietylko,wktórymregionieprzebywają.Najeźdźcynadal
bardzodbająobezpieczeństwo.

-ZapytałeśgooNowozelandczyków?-zainteresowałsięKevin.

-Jasne.Niconichniewiedział.Niesłyszałożadnychtegotypuakcjach.Alepowiedział,
żelotniskojestzarządzaneodrębnie,więcgdybycośsiętamwydarzyło,władzewmieście
wcaleniemusiałybyotymwiedzieć.

-Cojeszczecipowiedział?-zapytałam.

Leeprzezchwilęwpatrywałsięwdal.Niepotrafiłamzgadnąć,cosięznimdzieje.W

końcupowiedział:

-Niewiele.Pożarnaszaskoczył.DoktorK.poważniesięzmartwił.Oczywiściebałsię
żołnierzy,apozatymjeszczetego,żeWirraweespłonie.Pożaruobawiałsięchyba
najbardziej.Przezcałąrozmowęspadałynanasdrobinkipopiołu.Zresztąjużwtedy
byłemwkiepskiejformie.Czułemokropnygłódizmęczenie.Niewiedziałem,czylepiej
spróbowaćwrócićdoPiekła,czymożewymyślićcośinnego.Niewiedziałem,czynadal
tambędziecie,czymożepołączyliściesięzpułkownikiemFinleyemiwróciliście
helikopteremdoNowejZelandiialbowyruszyliściedomiasta,żebynasszukać.
Doszedłemdowniosku,żejeślinieznajdęczegośdojedzenia,zabrakniemisił,bywrócić
doPiekła.Aniemiałempojęcia,skądwziąćpożywienie.DoktorK.wcaleminiepomógł.

Powiedział,żesurowakontrolaracjiżywnościowychdlajeńcówuniemożliwia

background image

przemycenieczegokolwiek.

Dogłowyprzyszłamipewnamyśl,więczapytałam:

-Wktórymmiejscuszkołyzamierzałeśsięukryć?

Wyglądałnazdziwionego.

-Schowałemsięwszopienarowery.Pomyślałem,żeniktniebędzietamzaglądał.

Roześmiałamsię,uradowana.

-Mamzdolnościparanormalne!Zawszeotymwiedziałam!

Powiedziałamimowiadomości,którązostawiłamwchatcepustelnika.Niezrobiłana
nichwiększegowrażenia,alemoimzdaniemcałahistoriabyłaświetna.Uwielbiamtakie
dziwneprzypadki.Mieliśmyjednaktakwielkimętlikwgłowiezpowoduprzejęcia,
zdenerwowania,kacaibrakusnu,żegadaliśmyjakwariaci,miotającsięposekretariacie
niczymrójszarańczy.

Stopniowowywiązałasięjednakbardzorzeczowa,poważnarozmowa.Okazałosię,że
musimypodjąćtrzyważnedecyzje.Popierwsze,zorganizowaćspotkanieFizrodzicami.
Podrugie,wycofaćsięwbezpiecznemiejsce.Naiwniemyślałam,żeudasiępoprzestaćna
tychdwóchsprawach,aleLeewyskoczyłztrzecią.

Zatakiemnalotnisko.

Naszczęściewspomniałotymdopierowtedy,gdyzdążyliśmysięoswoićzdwiema
pierwszymi.Tamtebyłydośćprostedozrealizowania.DoktorK.miałprzekazaćrodzicom
Fi,żeichcórkajestwpobliżu,bybyligotowinaspotkanie.Wnocyodeskortowalibyśmy
Fiwumówionemiejsce,wktórymzaczekałaby,ażrodzicewyjdąnalunch.Fimiałaprzed
sobądługidzień,alektobysiętymprzejmował.Wartobyłopoczekać.

Jateżmiałamprzedsobądługidzień,boFipoprosiłaszeptem,żebymposzłarazemznią,
aprzecieżniemożnaodrzucićtakiejprośby.Nawetprzezmyślmitonieprzeszło.

Drugiezadanieteżniebyłozbyttrudne.Mieliśmysięskontaktowaćzpułkownikiem
Finleyemwśrodęidoszliśmydowniosku,żejeślidotegoczasuniezjawiąsię
Nowozelandczycy,wrócimydoWellingtonbeznich.Niczegowięcejniemogliśmydla
nichzrobić.

Potemnaglewypłynąłtrzecitemat.Myślę,żezaskoczyłnaswszystkich,nietylkomnie.

-Musimyzaatakowaćbazęlotniczą-oznajmiłLee.

Powiedziałtoottak,spokojnieibezemocji.Alebardzozdecydowanie.Zapadłapełna
zdumieniacisza.

-Niemożemytegozrobić-odezwałsięwkońcuKevin.

-Właśnieżemożemy.

-SkoronieudałosiętodwunastuNowozelandczykom,wyszkolonymiświetnie
uzbrojonym,tojakiemamyszanse?Powiemcijakie:zerowe.Chybaupadłeśnagłowę.
Niemamowy.Zanicwświecie.

-Możemyimusimytozrobić-odpowiedziałLee.-NiewrócimydoNowejZelandiiz

background image

podkulonymiogonami.Niemożemywrócić,nawetniespróbowawszy.Bardzo
prawdopodobne,żeNowozelandczycynieżyją.Musimytozrobićdlanich.Musimy
znaleźćjakiśprostysposób,któremupodołamy.

-Wiesz,jakwyglądałichplan?-zapytałam.

-Mniejwięcej-odpowiedziałLee.-Mieliładunkiwybuchowe,którechcieliprzyczepić
dosamolotów.

Leecałyczasmówił,niepatrzącnanas.Jakbybyłwielekilometrówstąd.Robiłoto
dziwnewrażenie.Jasne,nadalbyłzmęczony,nadaldochodziłdosiebieponiedożywieniu,
samotnościistrachupoprzednichdniinocy,aleczułam,żechodziocośinnego,ocoś,
czegonierozumiałam.

DosporuwłączyłsięHomer.

-Szkoda,żewogóletozaproponowałeś-powiedziałzgorzkniałymtonem.-

Przysięgam,żemamjużdośćzgrywaniabohaterów.Aleskorojużtozrobiłeś…Notak.

Postawiłeśnaswtrudnejsytuacji.Będzienambardzotrudnozrezygnować.

-Zagłosujmy-zaproponowałaFi.Nadalbyłabardzocicha,jakbyjeszczenie
przezwyciężyłaszoku.

Jużmiałamsięzgodzić,aleLeemnieprześcignął.

-Głosujcie,jeślichcecie-powiedział.-Dlamnietobezróżnicy.Jakbędzietrzeba,
zaatakujęlotniskosam.Możecieiśćzemnąalbonie.Jaksobiechcecie.

Wszyscyzaprotestowaliśmy.Stawianienaswtakiejsytuacjibyłoniewporządku.

GdybyśmypuściliLeesamego,aonbyniewrócił,cobysięznamistało?Gdybyśmy
poszlirazemznimizginęli,teżniebyłobyfajnie.Próbowałnamnarzucićswojąwolę,a
żadneznastegonielubiło.

Leeniepotrafiłnasjednakzrozumieć.Alboniechciał.Ciąglepowtarzał:

-Tomojadecyzjąimojeżycie.Niemacieztymnicwspólnego.Jeśliniechcecieiśćze
mną,wporządku.

Leeznowubyłwnastrojuspodznakuzemstyihonoru.Wiedziałam,żeniebędziechciał
nassłuchać.Najdziwniejszebyłoto,żeniewiedział,jakzaatakowaćlotnisko.Miał

jedynieniewyraźnepoczucie,żepowinientozrobić.

Dyskusjazakończyłasięokołoczwartej,leczniedoszliśmydoporozumienia.Zamiast
radościzpowoduwieściorodzicachczuliśmyzmęczenieizłość.Poszłamsięprzespać,
bynadrobićbrakiponocnejwarcie.Znowujednakniemogłamzasnąć.Kręciłamsięi
wierciłamnawąskim,twardymłóżku,rozmyślającotychwszystkichsprawach:omoich
rodzicach,otaciezamkniętymwwięzieniuiomamie,któramusipraćbrudyobcych
ludzi,orodzicachFiispotkaniu,naktóretylkoonamożemiećnadzieję,ouporzeLee,o
jegoszalonejambicjizabiciasiebieikażdego,ktoznimpójdzie.

Inaglezprzerażeniemipoczuciemwinypomyślałamodwóchpytaniach,którychżadnez
nasmuniezadało.Niemogłamuwierzyć,żetegoniezrobiliśmy,iterazwydajemisięto

background image

jeszczebardziejniewiarygodne.Jedynymwytłumaczeniemjestto,żemieliśmyzbytwiele
sprawnagłowie:naszeumysłybyłyprzeciążone.Tyleżetożadneusprawiedliwienie.

Byłamprzerażona,zniesmaczona,przepełnionaniedowierzaniemiwstydem.

Alezrozumiałam.

Zrozumiałamwszystko.

background image

16

Znalazłamgodopieropojakimśczasie.Zajrzałamdokażdegopomieszczeniawkażdym
bloku:dosekretariatu,sallekcyjnych,pokojównauczycielskich,nawetdotoalet.

Potempomyślałam:„A,nojasne,alejajestemgłupia,dlaczegoodrazunatonie
wpadłam?”.

Oknozastałamotwarte.Poszłamprostodoszopynarowery.

Byłojużpodziewiątejwieczoremizrobiłosięzupełnieciemno,zaciemno,bycokolwiek
widzieć.Niemiałamjednakwątpliwości.Wiedziałam,żetamjest.

Stanęłamwdrzwiachizadałampierwszepytanie.

-Lee,cosięstałoztwojąrodziną?

Niepadłażadnaodpowiedź.Ruszyłamdoprzodu,zrobiłamtrzykroki,próbująccoś
dojrzećwciemności,próbujączobaczyć,gdziemożesiedziećLee.Byłoniemożliwie
ciemno.

Spróbowałamjeszczeraz.

-Lee?Czyoniwszyscynieżyją?

Zlewejstrony,wnajciemniejszymkącieszopydałosięsłyszećcośwrodzajułkania.

Odwróciłamsięwtamtymkierunkuiwyciągającręce,żebyuniknąćzderzeniaz
ewentualnymiprzeszkodami,poomackupodeszłamdoLee.Przezkilkaostatnichmetrów
szurałam,niechcącodrywaćnógodpodłogi.Wkońcunatrafiłamnajegokolana.
Dotknęłamich.Poczułam,jakprzezciałoLeeprzebiegadreszcz.Odnalazłamjegoramięi
lekkoobróciłamgodosiebie.Potemjakbysięnamnieosunął.Zacząłsiętakbardzo
trząść,żesłyszałamszczękaniejegozębów.Objęłamgoimocnoprzytuliłam.Miałam
poczucie,żetonajważniejszarzecz,jakąkiedykolwiekzrobiłam,żejeśliokażęmuzbyt
małomiłości,Leekompletniesięzałamiealbowyślizgniemisięijużnigdyniewróci-
nietylkodomnie:donikogo,nawetdosamegożycia.ModliłamsiędoBoga,znowudo
BogaRobyn,bydałmiwystarczającodużomiłości,którazatrzymaLeeprzynas.
Myślałam,żebędęgotuliła,ilebędzietrzeba,nawetjeślipotrwatocałąwieczność.
Byłamzdruzgotanaswoimpoczuciemwiny:przezcałyczasmówiliśmyonaszych
rodzicachiolotnisku,anieprzyszłonamdogłowy,byzapytaćLeeojegorodzinę.To
uczuciestopniowojednakustąpiło.Zrozumiałam,żetaknaprawdętobezznaczenia,że
miłośćmożeprzezwyciężyćtewszystkiegłupienieporozumienia,żektoś,ktonaprawdę
ciękocha,wie,comaszwsercu,więcnieważne,czypopełniłeśjakiśbłąd.Patrzyponad
twoimisłowamiiodczytujeto,conaprawdęczujesz.Jeślitomusięspodoba,jeśliuznato
zacośdobrego,jestwstanieciwybaczyćdosłowniewszystko.

Takwłaśniemyślałam,siedząctam,wciemności,czując,jakdrętwiejąminogiilewa
ręka,tulącLeeipróbującwspólnymisiłamiodegnaćsiłystrachu,samotnościismutku.

Trochętotrwało.Tochybajednaztychbitew,którychnigdysięniewygrywa.Trzebają
toczyćpowieki.Możenajlepsze,nacomożnaliczyć,touniknięcieoddaniazbytdużego

background image

pola,świadomość,żedopókiwalczysz,możeszprzynajmniejstaćnawłasnejziemi,w
każdymrazieprzezwiększośćczasu.Możewłaśnietotrzebanazywaćzwycięstwem.

Siedzieliśmytakchybazdwiegodziny,zanimnaglezacząłmiowszystkimopowiadać.O
tym,żejegorodzicezostalizabici,gdytataLeezaatakowałstrażnikanaterenie
wystawowym,istrażnikwystrzeliłdokładniewchwili,kiedymamaLeebiegłago
powstrzymać.RodzicówLeeuśmierciłajednakula.Astałosiętonaoczachmłodszego
rodzeństwamojegoprzyjaciela.Jegobraciaisiostrynadalbylinatereniewystawowym,
podopiekąkobietprowadzącychżłobek.

MniejwięcejgodzinępóźniejzadałamLeedrugiepytanie,któreniedawałomispokoju.

Kumojemuzaskoczeniuodpowiedziałnatychmiast.Odpowiedźbyłajednakinna,niżsię
spodziewałam.Nieużyłsłów.Zamiasttegowstał,wziąłmniezarękęiwyprowadziłz
szopywsuche,gorącepowietrzenocy.Wporównaniuzmrokiempanującymwszopie
byłodośćjasno,całkiemsporowidziałam.Wokółnadalunosiłsięzapachspalonych
drzewitrawy,agdyszliśmyprzezboisko,nawzgórzunadmiastemzobaczyłamdrzewa
otoczoneczerwonąpoświatą.Trzebabyłowieludni,byspłonęły.Każdeznichbyłomasą
rozgrzanegoczerwonegowęgla,którawymagaładługotrwałejostrożnejobserwacji.
Miałamnadzieję,żektośsiętymzajął.Pożarylasówsąniebezpiecznenietylkowtedy,
kiedybuchająpłomienie.

Chybaobydwojeczuliśmysiękuloodporni,kiedyoddalaliśmysięodszkoły.Niewiem
dlaczego,niemampojęcia.Wkażdymraziebyłtochybajedynyrazodpoczątkuinwazji,
kiedyniezaprzątaliśmysobiegłowyrozglądaniemsięanistosowaniemśrodków
szczególnejostrożności.

Wdodatkuniepowiedzieliśmypozostałym,żesięoddalamy,cobyłodośćniebezpieczne.
Niepotrafiętegousprawiedliwić.Poprostuotymniepomyśleliśmy.

Naulicachznowustaliśmysięostrożni.Nierozmawialiśmyzesobą.Chybasię
domyślałam,dokądidziemy.Robiliśmytocozawsze:trzymaliśmysięcienia,nieszliśmy
ulicą,leczraczejprzemykaliśmyodogrodudoogrodu,uważajączwłaszczana
skrzyżowaniach.Wmieściepanowałsporyruch.Wcalemnietoniezdziwiło:wiedzieli,
żeukrywamysięgdzieśwpobliżuibyćmożezaczęłodonichdocierać,żejesteśmyw
mieście,aniewlesie.Pomyślałam,żepopowrociedoszkołypowiempozostałym,że
czassięstądwynosić.Siedzenietudłużejbyłozbytniebezpieczne.

Aktywnośćmieszkańcówsprowadzałasięjednakgłówniedoruchupojazdów,których
dośćłatwounikaliśmy.Cojakiśczasprzejeżdżałysamochodyiciężarówki-niektóre
wyraźniesiędokądśspieszyły,innewyraźniepatrolowałyokolicę.Widzieliśmyteżpatrol
pieszy,aleukryliśmysięwkrzakachipoczekaliśmy,ażprzejdzie.Naprawdęprzestałam
siębać,żenawidokżołnierzyznowustracępanowanienadsobą.Sytuacjasięzmieniła.

Okołodrugiejdotarliśmynacmentarz.Odrugiejwnocynacmentarzujestzimno,nawet
wtakciepłąnocjaktamta.Leeniewahałsięanichwili.Dobrzewiedział,dokądiść.

Ruszyliśmygłównąalejkąiprawieprzysamymkońcuskręciliśmywlewo.Już
zaczynałampłakać.WzięłamLeezarękęimocnojąścisnęłam.Znowuskręciliśmyw
lewoipodeszliśmydorzęduświeżychgrobów.Byłyzwyczajnymikopczykamisurowej
karmelowejziemi.

background image

Naliczyłamichsiedemalboosiem.Wkażdymtkwiłmałybiałykrzyż.Trochęsięróżniły
odozdobnychszaro-białychnagrobkówzmarmuruwsąsiednimrzędzie.Tamtebyły
sprzedwojny.Niektóremierzyłydwametrywysokości,adwamiałykrzyżedwukrotnie
większeodemnie.

GróbCorriebyłtrzecimkopczykiemziemi.Nabiałymkrzyżuwidniałojejimięi
nazwiskowrazzdatąśmierci.Nicwięcej.Łzypłynęłymipotwarzy,alebyłytylkowodą
zmoichoczu.Nieczułam,żepłaczę,takjakczująnormalniludzie.Nieszlochałam.
Miałamjednakszczęście,żeLeetrzymałmniezarękę,bogdybygoprzymnieniebyło,
osunęłabymsięnaziemię.Agdybymupadła,jakowcawczasiesuszy,chybajużbymsię
niepodniosła.

Takdziaławojna.Albozabijacięodrazu,alboniszczypokawałku.Takczyinaczejcię
dopada.

Niestaliśmytamdługo.Chybaobydwojemieliśmydośćsmutkujaknajednąnoc,dość
emocji.Zerwałamzdrzewakilkaczerwonawychkwiatów,zmówiłamcichąmodlitwęi
obiecałamCorrie,żewrócęispędzęprzyniejwięcejczasu.Potemtrochęsięodsunęliśmy
iusiedliśmynanagrobkuwsąsiednimrzędzie.

Iwtedytatragediauderzyławemniezpełnąsiłą.Corriebyławmoimwieku,byłamoją
najlepszą,najlepsząprzyjaciółką,zktórądzieliłamdzieciństwo.TobyłaCorrie,którąw
wiekuczterechlatmamaznalazłazapłakanąwpokojuiktóranapytanie,cosięstało,
odpowiedziałazełzamiwoczach:„Elliekazałamiiśćdomojegopokoju,aprzecież
nawetniezrobiłamniczłego!”.Corrie,którabawiłasięzemnąwszkołę,wykorzystując
wroliuczniówmałegłupiutkieowieczki,któreprzedrozpoczęciemlekcjiusiłowała
nakłonić,byustawiłysięwrównychrzędach.Corrie,zktórąwpierwszejklasie
postanowiłyśmyzrobićcośzłegoiwyrzuciłyśmylunchEleanordokosza,apotem
napełniłyśmyjejpudełkonakanapkiowczymikupkami.Taksobietymnagrabiłyśmy,że
potembyłyśmywszoku.Niezdawałyśmysobiesprawy,jakietoniegrzeczne.Alejuż
tydzieńpóźniejwprzebieralninabaseniepodrzucałyśmymajtkidowentylatorapod
sufitemijednaparaspadłaprostonatwarzpaniMercer.

WwiekusiedmiulatbawiłyśmysięwdentystkiinaprawdęwyrwałamCorriejedenząb.
Oczywiścieitaksięruszał,więcCorrieniemiałanicprzeciwkotemu,alepaniMackenzie
nachwilęzaniemówiła.Organizowałyśmyteatrzykikukiełkoweipokazymagiidla
naszychrodzin,pobierającdwadzieściacentówzawejście.Zjadłyśmycałeopakowanie
oranżadkiwproszku,którąCorriezwinęłamamieztorbyzzakupami,apotemjakimś
cudemnabrałyśmyprzekonania,żetotrutkanaszczury,więcwpadłyśmywpanikęi
pobiegłyśmydokranu,żebyspróbowaćjąwypłukaćzust.Napierwszymbiwaku
leżałyśmywnamiocie,wysysającpastędozębówztubek.Innymrazem,wtymsamym
namiocie,udawałyśmymałżeństwo.Całowałyśmysięidotykałyśmynawzajem,takjak
naszymzdaniemcałowalisięidotykalipoślubienisobieludzie.Anainnymbiwakutak
długosobiewmawiałyśmy,żeoboknamiotuczaisiępotwór,żewkońcunaprawdęsię
wystraszyłyśmy,zkrzykiempobiegłyśmydodomuiodmówiłyśmywyjścianazewnątrz.

Poprostubyłyśmykumpelkami.ZawszetrzymałamCorriezarękę,kiedyszliśmyparami
dobiblioteki,nabasenalbodopracowniplastycznej.PodobniejakFi,przerabiałyśmy
typowąlistędziecięcychzainteresowań:jazz,balet,lekcjepływania,naukagryna

background image

pianinie,klubjeździecki.WprzeciwieństwiedoFiwżadnymztychmiejscnie
wytrzymałyśmyzbytdługo.Miałyśmyzadużodorobotywdomu,anasirodzice
narzekali,żeciągletrzebanasgdzieśwozić.Przeszłyśmyklasy:pierwszą,drugą,trzeciąi
czwartą.Pisałyśmydochłopakówlistymiłosne,anastępnegodniadochodziłyśmydo
wniosku,żeonijednaknamsięniepodobają.Grałyśmywsoftballwdziecięcejlidze
Wirrawee,alekiedyCorriewyleciałazato,żebyłaniegrzecznawobecnaszejtrenerki
Narelle,odeszłamzdrużynynaznakprotestu.

Próbowałyśmypodglądaćpostrzygaczyprzezmałądziurkęwścianieichłazienki.

Urządziłyśmyzawody,żebysprawdzić,któraznaswytrzymadłużejbezpójściado
toalety,iprzyokazjiomalnieeksplodowałynampęcherze.Naoboziewpiątejklasie
założyłyśmysięzinnymidziewczynami,żepobiegniemytoplessdomasztuizpowrotem,
ijanaprawdętakzrobiłam,aleCorrie,któramiałajużconiecodoukrycia,stchórzyła.
Szóstaklasa,siódmaiósma.Przeczytałyśmywpewnymmagazynie,żeczasami
dziewczyny,którebliskosięprzyjaźnią,miesiączkująwtymsamymczasie,więc
próbowałyśmysięzsynchronizować,alebezskutecznie.Przezponadjednopółrocze
prowadziłyśmyrejestrkolorówmajtekAndrewMatthewsona,którynosiłopadające
spodnieizawszesiedziałprzygarbionyzrozłożonyminogami.Robiłyśmytodlażartu,ale
czasaminawiedzałamniemyśl,którąniepodzieliłamsięnawetzCorrie:marzyłamotym,
żebypewnegodniaAndrewzapomniałwłożyćmajtki.

Corrie,któradoprowadzałasiędorozpaczyprzedkażdąklasówką.Corrie,któraprzez
całąlekcjępisałanakomputerzeliteryA-sameliteryA-apotemkopiowałajeiwklejała,
dopókiwkońcuniestworzyłaplikuoobjętościośmiumegabajtów.Potemkliknęłyśmyna
statystykęwyrazów.Wynikpokazałsiępodwunastuipółminutach.

Corrie,którazłamałaobojczyk,spadajączprzyczepyciężarówki,kiedywyjmowałyśmy
słupkistaregoogrodzenia.Corrie,któranamówiłamnie,bymczołgałasięzaniąwąskimi
szczelinamimiędzybelamisianawstodolejejrodziców,apotemnaglespanikowała,
stwierdziła,żeniebędziewstaniestamtądwyjśćidostałatotalnejklaustrofobii.

Corrie,którazakochałasięwKevinietakszaleńczoiniespodziewanie,żezaczęłambyć
zazdrosnaizachowywałamsiętakjakon.Napoczątkupróbowałamnawetwybićjejgoz
głowy,aleodziwo,nieposłuchała:zakochałasięwnim,zdobyłagoiwkońcumusiałam
siępogodzićztym,żenaszaprzyjaźńzmieniłasięjużnazawsze.

Wiedziałam,żeKevinateżbędziemymusieliprzyprowadzićnatencmentarz,bomiał

dotegotakiesameprawojakja,amożenawetwiększe,bobardzosiępoświęcił,zawożąc
Corriedoszpitala.

Alenie,pomyślałam,jateżmamprawotutajbyć.PrzyjaźniłamsięzCorrie.

Przyjaźniłyśmysięprzezcałeżycie.

Aterazmojanajlepszaprzyjaciółkależaławziemi,poddwomametramiciężkiegopiachu,
odgrodzonaodemnietympiachemicałąwiecznością.Jaktomożliwe?

Omawiałyśmytyleplanównaprzyszłość:miałyśmywynająćwspólniemieszkanie,pójść
nastudia,podróżowaćpoświecie,pracowaćjakopilotki,farmerki,nauczycielki,lekarki
albonianie.Nawetprzezchwilęnieprzyszłonamdogłowy,żenaszeplanymogąsię

background image

zakończyćwtakisposób.Niemiałyśmywplanachśmierci.Nigdynawetoniejnie
wspomniałyśmy.

Myślałyśmy,żejesteśmyniezniszczalne.Coterazzemnąbędzie?Zawszesnułyśmyplany
dladwóchosób,aleCorriemnieopuściłaizostałamsama.Czułamsięjakbliźniaczka
syjamskaodciętaodsiostry.Jasne,miałamFi,którąoczywiściebardzokochałam,ale
dorastałamzCorrie,anieznią.

PorazostatniwidziałamCorriewszpitalu.Pomyślałam,żejużwtedysięznią
pożegnałamiwpewnymsensiewiedziałam,żewięcejjejniezobaczę.Terazjednak
zrozumiałam,żewcaleniepogodziłamsięzjejśmiercią.Byłotylerzeczy,które
powinnambyłajejpowiedzieć,którechciałamjejpowiedzieć,którezapomniałam
powiedzieć.Ateraz?

Jakmiałamjepowiedzieć?Nawetgdybymżyłastolat,niedostanędrugiejszansy.

-Skądwiedziałeś,żetujest?-zapytałamLee.

Wzruszyłramionamiiobjąłmnie.

Przyjęłamtozwdzięcznością,chciałam,żebymnieobjął,iprzytuliłamsiędoniego.

-Niewiem.Poprostusięrozglądałem.Ukrywaniesięnacmentarzuzrobiłosięstrasznie
nudne.Zauważyłemnowegrobyipomyślałem,żepewnieleżątuludzie,którzyumarlipo
inwazji.

-Gdzieleżątwoirodzice?

-Pochowaliichnatereniewystawowym.

Wyprostowałamsiętrochę,odsunęłamodniegoispojrzałammuwoczy.

-Natereniewystawowym?Dlaczego?Dlaczegonietutaj?

-Wszystkieosobypoddaneegzekucji,botakokreślająmordowanieludzi,sązakopywane
natereniewystawowym.Niewiemdlaczego.Chybamyślą,żektośtaknieposłusznynie
zasługujenawłaściwypochówek.

-Jaksięotymdowiedziałeś?

-PowiedziałmidoktorKrishnananthan.

-Więctoodniegousłyszałeśoichśmierci?Niewidziałeśichgrobów?

-Zgadzasię.

-Och,Lee.Towszystkojesttakiesmutne.

Przytulaliśmysiędosiebiechybazgodzinę,próbującpocieszyćsięnawzajem.

Wkońcupowiedziałam:

-Lepiejjużwracajmy.

-Niechcę.

-Tak,wiem.

Iwiedziałamdlaczego.Popowrociemusieliśmyprzekazaćtewieścipozostałejtrójce.

background image

Wpewnymsensiewolałabymznowustanąćtwarząwtwarzzwrogiemniżzmierzyćsięz
takimzadaniem.

background image

17

Czasamiprzyjaźńmawysokącenę.KochałamFiilubiłamjejrodziców,alekiedy
poprosiła,żebymschowałasięzniąwparku,bynanichpoczekać,najpierwsię
zgodziłam,apotemzdałamsobiesprawę,żetaknaprawdęwcaleniechcętegozrobić.

Dlaczego?Niejestempewna.Towszystkochybamnieprzerosło.Wciągujednejnocy
dowiedziałamsięośmiercitrzechosób,którebyłydlanasbardzoważne,doświadczyłam
smutku,ojakijużsięniepodejrzewałam(myślałam,żejużnigdyniebędęwstanie
niczegopoczuć),izrozumiałam,żenadaljestemdośćmocnozakochanawLee.Ato
wszystkowydarzyłosiętużpotym,jakFipoprosiła,bymposzłazniądoparku.

FijakośdziwniezareagowałanawieśćośmiercirodzicówLeeiCorrie.Chybatodoniej
niedotarło.Niezareagowałasmutkiem,takjakHomer,aniwściekłościąirozpacząjak
Kevin.Możebyłanatowszystkoznieczulona.Szokzwiązanyzinformacjamiojej
rodzicachprzemieniłjąwcośwrodzajurobota.Jakbysięwyłączyła.

Kilkarazydoświadczyłamtegosamego,więcodrazutowniejzauważyłam.

OczwartejtrzydzieścinadranemposzłamjednakdoparkurazemzniąiLee,który
pokazałnammiejscepośrodkudrzewiastychpaproci,gdziemiałyśmysięukryć.Byłotam
chłodnoiwilgotno.

Wprzeciwieństwiedopaprociwokółszkoły,tewparkuprzetrwałyzaniedbaniena
początkuinwazji.Terazktośoniedbał,boliściemiałyświeżyzielonykolor,apnie-

wyraziściebrązowy

Oczywiściezobaczyliśmytodopieropowschodziesłońca.Przestawiliśmyławkę,cobyło
zaproponowanymprzezdoktoraKrishnananthanasygnałemdlarodzicówFi,agdyLee
poszedł,całyczasszukałamwygodnegomiejsca.Wśródpaprocibyłotakwilgotno,że
wkrótcemiałammokrytyłek.Pozatymbyłodośćchłodno.Pochwiliwstrząsnęłamną
seriakichnięć,którychnaliczyłamchybazsiedem.TowyrwałoFiześpiączki.Nerwowo
wyjrzałazkępypaproci,nawypadekgdybysetkiżołnierzybiegływnasząstronęz
pudełkamichusteczek.Albozczymśwtymrodzaju.

Zniecierpliwościączekałamnaświt,którymiałprzynieśćocieplenie,alenawetpo
wzejściusłońcażadenżarniedotarłdonaszejkępypaproci.Takzostałzaprojektowany
park.

Poczułam,żeniedługoumręzpowoduwyziębieniaorganizmu.Kiedyprzestałam
panowaćnadszczękaniemzębamiiżadnailośćmasowanianiechciałarozgrzaćmoichrąk
inóg,powiedziałamdoFi:

-Muszęnachwilęwyjśćnasłońce,botozimnomniewykończy.

Zabardzosiędenerwowała,bywyjśćrazemzemną,aleciąglesięrozglądała,kiedy
cieszyłamsiędwiemakrótkimiminutamiwcieplewczesnegoporanka.

Dzieńwlókłsięniemiłosiernie.Długomilczałyśmy.Byłotyledopowiedzenia,żenie
wiedziałyśmy,odczegozacząć.Cochwilaspoglądałamnazegarek:siódmapięćdziesiąt,

background image

ósmapięć,ósmapiętnaście,ósmatrzydzieścipięć.Miałyśmynadzieję,żezobaczymy,jak
rodziceFiidądopracy,aleniezobaczyłyśmy.Prawdopodobnieprzyjeżdżalisamochodem
albociężarówkązterenuwystawowego,aparkingbyłpodrugiejstroniebudynku.

Wkońcuwczułamsięwsytuację.ZaczęłamsięcieszyćszczęściemFi.Jedynyproblem
polegałnatym,żekiedyzaczęłamkichać,niemogłamprzestać.Zakażdymrazem,gdy
kichałam,Fipodskakiwałajakoparzona,apotemzestrachemrozglądałasię,czyniktnie
nadchodzi.Próbowałamzdusićkichanie,aleczasamisięnieudawało.Zawsze
wyznawałamzasadę,żepowstrzymywaniesięodkichaniajestszkodliwe.Irzeczywiście,
jużwkrótcerozbolałamniegłowa,dowodzącsłusznościmojejteorii.

Dziesiątatrzydzieścipięć,jedenasta,jedenastapiętnaście,jedenastaczterdzieścipięć.

Wskazówkizegarkaprzesuwałysiętakwolno,żecochwilazbliżałamgodoucha,by
sprawdzić,czynadaldziała.Niewiedziałyśmy,októrejgodziniewyjdąrodziceFi,ale
przypuszczałyśmy,żepopołudniu.Żadnaznasniebyławstanieusiedziećnamiejscu.Fi
byłatakbardzoprzejęta,żeprawierobiłapiruety.Zaczęłamówić.Ciągledotykałaswojej
blizny,zaczynałajakieśzdanie,przechodziładonastępnegoizapominała,oczymmówiła
wcześniej.

-Myślisz,żetapaproćjest…PrzypominamiogrodybotanicznewStratton…Ciekawe,
czyjezbombardowali…Pamiętasztamtejszykościół?Napewno…O,popatrz,naręce
pomnikausiadłgołąb…Widziałaśkiedyś,jakpapugipanaMorrisona…

Wszystkobyłotakpokawałkowane,jakbyFiniesłyszałasamejsiebie.Jąkałasię,plątałai
zmieniałatemat.Potrzebowałapięciuminut,bywydusićzsiebiekilkasłów.

Niemiałamdoniejjednakpretensji.Wiedziałam,żejeśliwszystkopójdziezgodniez
planem,Fiprzeżyjejedneznajważniejszychchwilwswoimżyciu,chwile,októrych
wszyscymarzyliśmyidoktórychtęskniliśmy,iktóredlaconajmniejjednegoznasmiały
jużnigdynienastąpić.Ciąglesięzastanawiałam,coczułLee,przygotowującsiędo
powiedzeniaFi,żebędziemogłasięspotkaćzrodzicami.Wiedział,żesamniedostanie
takiejszansy.Wkażdymrazieniewtymżyciu.

OpróczsmutkuzpowoduLeeczułamjednakszczęściezpowoduFi.Żałowałamtylko,że
wmoimmałymcieleniemawięcejmiejsca,bypomieścićwszystkietegwałtowne,dzikie
uczucia,którekrzyczaływewnątrz.Jużterazbyłotamtłoczno-wątroba,wyrostek
robaczkowy,jelita,sercairesztategośmiecia.Zdecydowanieniebyłomiejscanauczucia.

Mimotoudałoimsięgdzieśwepchnąć.Większośćzamieszkaławżołądku-narobiłytam
okropnegobałaganu-aleniektórepełzłymiporękach,ainneutknęływgardle,jakbym
połknęłagałkęoddrzwi.

Gdyotymwszystkimmyślałam,upłynęłonastępnetrzydzieściminut.InagleFitak
mocnościsnęłamniezalewynadgarstek,żeomalniezłamałamikości.Taksamo,jak
niedawnościsnęłarękęLee.Niemiałampojęcia,żejesttakasilna.Podniosłamgłowęi
spojrzałamnabudynekuczelni.Zobaczyłamich.Wolnoszlipotrawie,próbując
zachowywaćsięnormalnie.Wyglądalicałkiemdobrze.Obydwojebylibardzochudzi,jak
zawsze,tyleżeprzedwojnąbyliszczupli,aterazkościści.Obydwojemielinasobie
dżinsyiT-shirty,cobyłozabawne,bowcześniejlubiliraczejsztruksitweed.Bezkrawata
panMaxwellwydawałsięnagi.

background image

Fiwydałazsiebiecichełkanie.Gdybymjejnieprzytrzymałazakoszulkę,chybaodrazu
bydonichpodbiegła.Niebyłamodniejlepsza,botrzyrazybardzogłośnokichnęłam.

PaństwoMaxwellowiespojrzeliwnasząstronę,jakbyusłyszelistrzały.Potemobydwoje
rozejrzelisięwokółzwidocznympoczuciemwiny.Szlioddaleniodsiebieojakieśpięć
metrów,alemielitakskoordynowaneruchy,żewyglądali,jakbyłączyłichjakiś
niewidzialnysznurek.

Miałamrozpaczliwąnadzieję,żeniktichnieobserwuje.Zlustrowałamwzrokiempark,
szukającznakówjakiegokolwiekruchu.

PaństwoMaxwellowieminęlipaprocie,każdezinnejstrony,apotempanMaxwelludał,
żezauważyłcośgodnegozainteresowania.Zawołałżonęipokazałjejto,apotemoboje
weszliwzaroślajakparabotanikówwdżungli.

Wyszczerzyłamsiędonichradośnie,apanMaxwellnerwowosiędomnieuśmiechnął

ipoklepałmnieporamieniu,choćoczywiścieobydwojepatrzylinakogośinnego.

-Och,mojebiedactwo,cocisięstałowtwarz?-powiedziałapaniMaxwell,obejmującFi
ramieniemijakbywtulającjąwsiebie.

Zostawiłamichsamychioddaliłamsięnaskrajzarośli.Udawałam,żechcęsprawdzić,
czynienadchodzążołnierze,alegdybynawetjakiśsięzjawił,niewielemogłabymzrobić.
Mymogliśmyuciec,leczpaństwoMaxwellowienie,bomłodszasiostraFibyła
przetrzymywananatereniewystawowymjakozakładniczka.Agdybyśmyiuciekływe
dwieiżołnierzebynaszauważyli,domyślilibysię,żetonasszukaliwlesie,żetomy
wznieciłyśmypożar.WtakimwypadkurodziceisiostraFiznaleźlibysięwwielkich
tarapatach.

Zdrugiejstronyniemogłyśmytakpoprostuzostaćidaćsięzłapać.Choćodrana
spędziłamzFimnóstwoczasu,niezastanowiłyśmysięnadtym,cozrobimy,jeśliktośnas
zobaczy.Pewniezaczęłybyśmyuciekać-musiałybyśmyuciekać-alekonsekwencje
byłybytakokropne,żenieumiałamsobiewyobrazić,jakpóźniejmiałybyśmyznimiżyć.

Dopierowtedyzdałamsobiesprawę,wjakogromnieniebezpiecznejjesteśmysytuacji.
Powinnyśmybyłylepiejtozaplanować.Traciłyśmystarynawykostrożności,który
miałyśmyprzeducieczkądoNowejZelandii.Zaczynaliśmysięczućzbytswobodnie.

Miałampoczuciewiny,aleliczyłamnato,żeFiniespędzizrodzicamizbytdużoczasu.

Oczywiścietaknaprawdęoddaliłamsiędlatego,żechciałam,byFimiałarodzicówtylko
dlasiebie.Tobyłydlaniejcennechwile-możliwe,żeupłynąmiesiące,anawetparęlat,
zanimcośtakiegosiępowtórzy-imimowszystkichzagrożeństarałamsięimnie
przeszkadzać.

Byłchybajeszczejedenpowód,dlaktóregosięoddaliłam.Bardzoprosty.Udziałwtym
spotkaniubyłdlamnienajzwyczajniejzbytbolesny.Zabardzomnieranił.Towszystko.

Przykucnęłamzatemnaskrajuwilgotnejzieleni,kichałamnajciszej,jakumiałam,apotem
wycierałamnosiznowukichałam.

Słyszałam,jakwzaroślachgłosFiwznosisięiopada.Brzmiałzadziwiającospokojnie.
MówiłagłównieFi.Pewniemiałaimmnóstwodopowiedzenia.Kilkarazyusłyszałam

background image

swojeimię,aleporazpierwszywżyciustarałamsięniepodsłuchiwać.

Usłyszałamniski,dudniącygłospanaMaxwella,którywspomniałcośosiostrzeFi,
Charlotte,inagleomalniezachichotałam,boprzypomniałamsobieckliwyartykułw
nowozelandzkimmagazynie„NewIdea”.Byłpoświęconyrelacjommiędzyojcamii
dziećmiinapisanownim,żeczęstanieobecnośćojcaniemaznaczenia,jeśliczas,który
poświęcadziecku,ma„wysokąjakość”.

Zastanawiałamsię,czyredaktorzy„NewIdea”uznaliby„jakość”tegospotkaniaza

„wysoką”iczyniemiałobydlanichznaczeniato,żeFiniewidziałasięzojcemprzez
ponaddziewięćmiesięcy.

Spojrzałamnazegarek.Wiedzieliśmy,żeprzerwanalunchpaństwaMaxwellówtrwa
tylkopółgodziny.DoktorK.podkreślił,żepowinniwrócićoczasie.Wprzeciwnymrazie
nadzorcaprzyjdzieichszukaćiwlepiimwysokiekary,bojegozadaniepolegałonatym,
bywszyscybylitam,gdziepowinnibyć,irobilito,copowinnirobić.Wzasadziekarynie
miaływiększegoznaczenia,alenadzorca,którywyjdzieichszukać,mógłnambardzo
zaszkodzić.

Obliczyłam,żeupłynęłyjużdwadzieściaczteryminutyiuznałam,żemuszęsięwtrącić.

-Chybazaparęminutbędąpaństwomusieliwracać-zawołałam.

PrzedwojnąnieośmieliłabymsięprzerywaćtakimludziomjakMaxwellowie,aleteraz
zrobiłamtowłaściwiebezwahania.

-Tak-odpowiedziałpanMaxwell.-Dzięki,Ellie,jużidziemy.

Wracającmiędzypaprocie,usłyszałam,jakżegnająsięzFi.

Spojrzałamnanich.Byłowidać,żepaniMaxwellpłakała.OczypanaMaxwellateżbyły
czerwone.Obydwojemnieuściskaliipowiedzielimiłesłowa,więcdomyśliłamsię,żeFi
dobrzesięomniewyrażała.

-Jeślizobacząpaństwomoichrodziców,proszęimprzekazać,żebardzo,bardzoich
kocham-powiedziałam.-Proszęimpowiedzieć,żewszystkoumniewporządku.Zeza
nimitęsknięicodziennieonichmyślę,iniemogęsiędoczekać,kiedyznowuichzobaczę.
Proszęimpowiedzieć,żeland-rovernadalstoiukrytynaSzwieKrawca.

Niewiem,dlaczegopowiedziałamtoostatniezdanie.Chybapoprostuchciałampokazać,
żejestemodpowiedzialnaitroszczęsięosamochódalbocośwtymrodzaju.

Obydwojepoklepalimnieporamieniuiwyszlizzarośliodstronyniewidocznejz
budynkuuczelni.Roześmiałamsię,aFizachichotała,widząc,żepostanowilizgrywać
niewiniątka,nawypadekgdybyktośichobserwował.Szlijakzakochani,trzymającsięza
ręce,całującimigdalącjakwstarymfilmie.Odrazubyłowidać,jakiechcąstworzyć
wrażeniewzwiązkuzpobytemwkrzakach.Fi,którastałajużobokmnie,pisnęła.

-Alewstyd!-dodała.-Boże,mamnadzieję,żeniktniepatrzy.

Mimowszystkopodziwiałamichodwagęispryt.Tobyłdobrypomysł.

Gdypodeszlidobudynku,zzaroguwyłoniłsiężołnierzicośdonichpowiedział,ale
najwidoczniejniechodziłoonicpoważnego.

background image

Przypomniałomitojednak,żejesteśmywsamymśrodkugniazdawroga.

Stałyśmywobliczunastępnegodługiegooczekiwania.Przedprzyjściemdoparku
postanowiłyśmy,żezostaniemytamdozmroku.Aletymrazemtoja-zazwyczaj
cierpliwaiostrożna-przekonałamFi,żepowinnyśmyruszyćwcześniej.

-Nawetjeślipokonaniestumetrówzajmienamgodzinę,itakbędzieciekawiejniż
sterczećtucałydzień-uznałam.

Fizgodziłasiępokrótkimwahaniu.Byławinnymnastrojuniżwcześniej.

Zafascynowanaobserwowałamtęzmianę,którazaszławtakkrótkimczasie.Fiwydawała
sięrozmarzona,mówiłanienatemat,wszystkiezmartwieniairozglądaniesięwokół
pozostawiłamnie.Samachciałajedyniebezkońcatrajkotaćoswoichrodzicach.
Oczywiścietocałkiemzrozumiałe,alenadalbyłyśmywogromnymniebezpieczeństwie.

Powoliwycofałyśmysięspomiędzypaprociiszłyśmydalej,przezkępykrzakówidrzew.
WpewnejchwiliFibyłatakrozkojarzona,żepochyliłasięiwyrwałazielskozrabatki
oboknas.

-Namiłośćboską,Fi-zdenerwowałamsię.-Skupsięnatym,cosiędzieje,dobra?

Odwróciławzrok,alenicnieodpowiedziała.Miałampoczuciewinyibyłamnasiebiezła.

Chłopcymieliczekaćwszkole,więczmierzałyśmywtamtąstronę.Naszpowrótniemiał
wsobienicinteresującego,nielicząctego,żewpewnejchwili,przechodzącniedaleko
klinikiweterynaryjnej,zobaczyłyśmylotnisko.Zdziwiłamsię,widząc,żemałelotnisko
Wirrawee,któreprzedwojnąbyłopasmemubitegopiachudlacessnicherokee,dla
samolotówdoopryskiwaniapólidlabogatychfarmerów,zmieniłosięwdużeruchliwe
miejsceztuzinembrązowo-zielonychodrzutowcówzaparkowanychprzeddużym,nowym
terminalem.Pozatymstałtamogromnynowyhangar,całąbazęotaczałoogrodzeniepod
napięciemzwieńczonedrutemkolczastym,apasstartowybyłzbetonu,znaczniedłuższy
niżdawniej.Wdodatkuwszędziekręciłosiępełnoludzi.Wczasienaszejkrótkiej
obserwacjinaliczyłyśmyosiemnaścieosób.

Nicdziwnego,żeNowozelandczycychcielizaatakowaćtolotnisko.Stanowiłoonoważny
elementplanównaszychwrogów.

Zauważyłamteż,żeżołnierzepracująnadulepszeniemdrogiprowadzącejdolotniska.

Ściągnęlitammnóstworówniarek,buldożerówiciężarówek,całkiemjakwczasiepokoju.

Poczułamzaskoczenieismutek,widząc,żewszystkoidzieimgładkoinieprzejawiają
najmniejszychoznakstrachuprzedprzeciwnikiem.

NiedostrzegłamżadnychśladówatakuprzeprowadzonegoprzezNowozelandczykówalbo
kogokolwiekinnego.Wogrodzeniuniebyłoanijednejdziury,niewidziałamżadnego
zniszczonegosamolotuaninawetwybitejszybywoknie.Dwunastunowozelandzkich
żołnierzyzniknęłobezśladu.

Tomiprzypomniało,żeFimiałazapytaćonichrodziców.Aleniezapytała.

Zapomniała.Znowusięwkurzyłam,tyleżetymrazemwykazałamwystarczającą
samokontrolęipowstrzymałamsięodnaskoczenianaprzyjaciółkę.

background image

Niemogłyśmytakstaćisięprzyglądać.Naniebienadalświeciłosłońce,anaszakryjówka
byłabardzoniepewna.Dlategowycofałyśmysięchyłkiemiponownieruszyłyśmyw
stronęszkoły.

Gdydotarłyśmynamiejsce,chłopcybyliznaczniemilsidlaFiniżja.Tylkożeoninie
siedzielizniąprzezwiększośćdnia,przyczajeniwwilgotnychpaprociach,bezsłowa
podziękowania.Zebralisięwokółnasizadawalimilionpytań,śmiejącsięrazemznią.

Czułam,żezostałamzepchniętanabocznytor.Stałamikichałam.

Jasne,byłamzwyczajniezazdrosnaitęskniłamzaswoimirodzicami.Aletomnienie
usprawiedliwia.Mogłambyćżyczliwsza.Jeśliktokolwiekmiałwtedyprawoczućsię
podle,toraczejLee.Onzachowywałsięjednaktak,jakbynaprawdęcieszyłsię
szczęściemFi.

ZnającLee,jestempewna,żeudawał.Możebyłzadowolony,alewgłębisercaczuł

najczystsząrozpacz.

Gdysytuacjawróciładonormy,chłopcyzaczęlinamopowiadać,jakspędziliostatnie
godziny.Powinnambyłasiędomyślić,corobili.Odwczesnegorankaażdoteraz
dyskutowaliolotnisku.Wpadlinawetnatensampomysłcomy:podkradlisiędodobrego
punktuobserwacyjnegoistamtądprzyjrzelisiębazie.Wynotowali,comoglibyśmyzrobić.

Odrazukazałamimpozbyćsiętychnotatek.Gdybyktośjeunasznalazł,natychmiast
zostalibyśmystracenijakoszpiedzyalbosabotażyści.Niemielibyśmynajmniejszych
szansnawyjścieztakiejopresji.

Mimotowysłuchałamichpomysłów.PrzeważniemówiłLee.Pokilkuprzyzwoitych
posiłkachodzyskałtrochęenergiiizdrowia,alenapędzałagoprzedewszystkimmyślo
zemście.

Pocichupostanowiłammiećgonaoku.Leewzasadzieniedbałjużoto,czyprzeżyje,
czyzginie.Aleresztaznastak.Musieliśmypilnować,byniewpakowałnaswkłopoty,
robiąccośszalonegoalbozbytbrawurowego.Uznałam,żepowinnamzamienićznimparę
słównaosobnościiprzypomniećmuojegomłodszychbraciachisiostrach.Możetomu
uświadomi,żemapewneobowiązki.

Wkażdymraziechłopcywpadlinadwapomysły.Słuchałamichzlekkimioporami,alei
takwiedziałam,żeniebędęmiałazbytwielkiegowyboru,gdyprzyjdzienam
odpowiedziećnawielkiepytanieoto,czyspróbujemyprzypuścićatak.Skoroniemiałam
wyboruwtejkwestii,mogłamprzynajmniejdopilnować,byuwzględnionomojezdaniew
mniejważnychsprawach:jak,gdzieikiedyuderzymyoraznacosobiepozwolimy.Nie
chciałamwylądowaćzkolejnymprzechlapanymzadaniemwstylusiedzeniawciemnym
kontenerzewypełnionymsaletrą,któryzostajewwiezionydoZatokiSzewcaprzez
ciężarówkę.Nie,dziękuję.

Jedenzpomysłówbyłdośćsprytny,całkiemniezły.TrzynocewcześniejLeeprzechodził
obokskładupaliwCurrsprzyBackStreet.Wszyscyznaliśmytomiejsce,bowiekitemu
uprowadziliśmystamtądciężarówkę,którąwykorzystaliśmydowysadzeniawpowietrze
mostuwWirrawee.

-Aterazposłuchajcie-powiedziałLee,patrzącnamnieinaFi,jakbybył

background image

nauczycielemprzemawiającymdodwóchnowychuczennic.

Zastanawiałamsię,ileupłynieczasu,zanimznowuzobaczęuśmiechnajegotwarzy.

CzyLeekiedykolwieksięjeszczeuśmiechnie?

-Odtamtejporyzwiększyliśrodkibezpieczeństwa-ciągnął.-Wokółskładujest
ogrodzeniezdrutemkolczastym,wyższeniżkiedyś.Wzasadzietakiesamojaktona
lotnisku,wysokienamniejwięcejdwaipółmetra.Pilnujągodwajstrażnicy,którzyco
jakieśpółgodzinyprzechodząpowewnętrznejstronieogrodzenia.Muszępowiedzieć,że
niewydająsięzbyturadowanitąrobotą.

-Teżniebyłbymuradowany-powiedziałHomer-gdybyżycieupływałominakrążeniu
wokółskładupaliw.

-Potemwracajądoswojejmałejstróżówki-podjąłLee.-Jestzblachyistoiniedaleko
głównejbramy.Dawniejbyłowniejchybabiuro.

-Zgadzasię-powiedziałam.-Trzymalitamksiążkęzamówień.Kiedypotrzebowałosię
paliwa,wpisywałosięswojenazwiskoiliczbęzakupionychlitrów.Atamtejnocy,gdy
wysadziliśmymost,jaiFiwzięłyśmystamtądkluczykidocysterny.

-Chodzioto,żeterazjesttamskładpaliwdlalotniska-kontynuowałLee.-Wszystko
widziałem.Ciężarówkiznapisem„Paliwolotnicze”podjeżdżajądrogąodstronyStratton,
podłączająwężedopodziemnychzbiornikówiopróżniającysterny.Wzbiornikachmusi
byćtegomnóstwo.

-Pewniezewzględówbezpieczeństwa-dodałKevin.-Niechcąmiećnalotnisku
zbiornikazmilionamilitrówpaliwa.

-Odrazuzaznaczam,żeniezamierzamichwysadzaćwpowietrze-oświadczyłam.-

Niemasensu.Zbudująnowezbiornikiiznowunapełniąjemilionamilitrów.

-Wiem-zniecierpliwiłsięLee.-Nietylkotymaszmózg,Ellie.Myślęraczejoczymś
długofalowym,oczymś,cozniszczydelikatnesilnikiichpięknychodrzutowcówna
długietygodnie,amożenawetnazawsze.Albosprawi,żerunąnaziemiętużpostarcie.

Domyśliłamsię,doczegozmierza.

-Chceszsabotowaćpaliwo?

-Właśnie.

-Jak?

-Cukrem.

-Skądzamierzaszgowziąć?

-Włamiemysiędosupermarketu.

-Skądwiesz,żebędzietamcukier?

-Widziałemgo.Wciągudniabramamagazynunazapleczucałyczasjestotwarta,
zupełniejakzadawnychczasów,itrzymajątammnóstwocukru.Całepalety.

-Alecukiertoniewszystko-wtrąciłsięHomer.-Chcemyprzypuścićatakwdwóch

background image

różnychmiejscach.Załóżmy,żetyiFizaprawiciecukrempaliwo.Wtymsamymczasie
moglibyśmywzniecićnastępnypożarustópwzgórzazalotniskiem.Jeśliwiatrbędzie
wiałwodpowiedniąstronę,takjakostatnio,ogieńdotrzedobazywpięćminut,zanim
samolotyzdążąwystartować.Niemaszans,bysięuratowały.Moglibyśmyrozwalićco
najmniejpołowęznich.

-Więcjeślijedenplanzawiedzie,drugipowinienwypalić-podsumowałLee.-Ajeśli
wypaląobydwa,tymlepiej.Następnesamoloty,któresprowadząnamiejscetych
spalonych,dostanądobakówpaliwozaprawionepysznymcukrem.

-AlewtedybędziemyjużzpowrotemwNowejZelandii-zauważyłKevin.

Najwidoczniejtaczęśćplanuspodobałamusięnajbardziej.Wzasadzienicdziwnego.

Siedzieliśmyiomawialiśmywszystkieszczegóły.Planmiałwielezalet.Jednąznichbyło
to,żemogliśmywrócićdoNowejZelandiibezplamynahonorze.Straciliśmykontaktz
Iainem,UrsuląiresztąNowozelandczyków,alemusieliśmyprzyznać,żeniejesteśmyw
stanieimpomóc.Moglibyćtysiącekilometrówstąd.Jeślizostalischwytani,napewnonie
przebywalijużwWirrawee.Moglizostaćrozwiezieniwdziesięciuróżnychkierunkach.
Dowięzieńozaostrzonymrygorze.

Ioczywiściemoglijużnieżyć.DoktorK.niconichniesłyszałidomyślałamsię,że
rodziceFiteż,bowprzeciwnymraziebyotymwspomnieli.Gdybyśmyjednakmogli
przeprowadzićichmisję,cośprzynajmniejocalałobyztejtragedii.Moglibyśmysię
skontaktowaćzpułkownikiemFinleyem,wezwaćśmigłowieciwydostaćsięstąd.
MogłabymznowurozmawiaćzAndreą.

Pośpiech,którytowarzyszyłnaszemuwyjściuzPiekła,byratowaćNowozelandczyków,
wydawałsięterazdośćnaiwny.Przezchwilęmyśleliśmy,żejesteśmybohateramina
białychkoniach,którzyratująludzizopresji.Notak,wtejhistoriirzeczywiściewystąpiły
konie,aleresztanaszychmarzeńpozostałatylkomarzeniami.Atowarzyszącytemu
pośpiech,odrzucenieostrożnościirozwagiwpakowałynaswtarapaty.

Napotkanietamtychdzieciokropnienamieszałownaszychplanach.

Jeślichodzioratowaniemisji,planchłopakówmiałzatemwielezalet.Oczywiście
wiązałosięznimtakżewieleproblemów.Pierwszymbyłouzyskaniedostępudocukru.W

środkunocy,gdyLeemiałjużdosyćcmentarza,zrobiłsobiekilkamałychwycieczekpo
Wirrawee,ijegozdaniemsupermarketuniepilnowaliżadnistrażnicy.Poulicachmiasta
chodziłynieregularnepatrole,średniowodstępachpółgodzinnych,alesamsupermarket
zamykano,dokładnietakjakwczasiepokoju.

Zakładając,żeudałobynamsięwejśćdomagazynu,następnymdużymproblemembyło
przetransportowaniecałegocukrudoskładupaliwCurrs.Kolejneryzykowiązałosięze
sforsowaniemtamtejszegoogrodzenia.Mogliśmywziąćnożycedocięciadrutuze
szkolnejnarzędziowni.Powyczyszczeniuinaoliwieniucięłybydrutzłatwością.Gdybym
dostałasięnadrugąstronęogrodzenia,aFizasłoniłabydziuręzpowrotem,strażnicy
raczejbyjejniezauważyli.

Martwiłomniejednakwieledrobnychproblemów.Gdybychoćjedenznichpokrzyżował
namplan,byłobyposprawie.

background image

Chybawszystko,corobiliśmy,wiązałosięztakimryzykiem,aletymrazemwydawałosię
onojeszczewiększe.Tosamozplanemchłopaków.Wznieceniepożarumogłojużniebyć
takiełatwe.Długasusza,takwcześniewtymsezonie,zdecydowanienamsprzyjała,
podobniejaknocebezrosy,alezdrugiejstronywrógwiedział,żejesteśmygdzieśw
okolicy,więczpewnościąbyłczujniejszyniżkiedykolwiek.

Właściwiebardziejprzemawiałdomnieplanzpaliwem,bowymagałmyślenia
lateralnego(czyjakjetamzwą).Trzebabyłoruszyćgłowąiużyćwyobraźni,ato
wydawałosięcałkiemdobrympoczątkiem.

Homerbardzochciał,abyśmydoprzewiezieniacukruwykorzystaliwózekgolfowyz
klubu.Niechciałzrezygnowaćztegopomysłu.Uważał,żetakipojazdjestcichy-ipod
tymwzględemmiałoczywiścierację,bowózkigolfowesązasilaneakumulatorowo.Poza
tymsąjednakpowolne,rzucająsięwoczyiprawdopodobnieodpoczątkuwojnyniktich
nieładował.Akumulatorybyłypewniekompletniewyczerpane.MimotoHomernalegał.

-Chybażartujesz-powiedział.-Próbujeszmiwmówić,żeoficerowieniewpadajądo
klubu,żebypyknąćparęrundek?Założęsię,żeoficerowiekażdejarmiinaświecie
wszędzieszukająpolagolfowego.

Musiałamprzyznać,żetomożliwe.

-Aletewózkiwidaćzodległościkilometra-spierałamsię.-Zawszesąbiałei
oznakowanemałymiflagami.Pozatymrobiątrochęhałasu.

-Ktogousłyszyotrzeciejwnocy?-zdziwiłsięHomer.

Miałnatympunkcieobsesję.Niemogłamsiępozbyćmyśli,żebyćmożepotrzebujepo
prostukolejnejdobrejhistoryjki,którąbędzieopowiadałpopowrociedoNowejZelandii.

Wkażdymrazieczasami,kiedyludziekłócąsięwystarczającodługoizaciekle,możnaw
końcustracićpoczucierzeczywistościiprzyznaćimrację.Przekonującię,nawetjeśli
pomysł

jestśmieszny.Dlategowpewnejchwiliprawieustąpiłam.

-Słuchaj-powiedziałam-jeślizałatwiszwózekgolfowy,któryotrzeciejjedenbędzie
czekałpodsupermarketem,skorzystamyzniego.Tylkowcześniejzetrzyjswojąkrewz
siedzenia.Niechcężadnegobałaganu.

Oczywiściepożałowałamtychsłów,gdytylkojewypowiedziałam.Homerwydawał

sięlekkowstrząśnięty,aLeewyglądałtak,jakbymdałamuwtwarz.Zazwyczajnie
żartowaliśmyztakichspraw.Przestałybyćzabawnewiekitemu.

-Przepraszam-powiedziałam.-Tobyłkiepskiżart.

Nastąpiłaniezręcznacisza,apotemwróciliśmydoomawianiaplanów.Jakzamierzaliśmy
siędostaćdosupermarketu?Mogłytambyćalarmyantywłamaniowe,choćte
zainstalowanewszkolejużniedziałały.Niemogliśmyjednakliczyćnałutszczęścia.

Gdybyśmynarobilihałasupodczaswłamania,ktośmógłbysiętymzainteresować.
Gdybyśmywybiliszybęwoknie,patrolenapewnobytozauważyłyispotkałbynas
gorszykoniecniżtęszybę.Imdłużejotymmyślałam,tymwyraźniejczułam,żetomoże
byćnasznajwiększyproblem.

background image

-Możemytozrobićwinnysposób-odezwałasięFi.-Tobardzoryzykowne,alemożesię
udać.

-No?

-Wiecie,żeczasamipatrzysięnaotwarteoknoiniesposóbzgadnąć,czynaprawdęjest
otwarte,czynie?

-Trudnoodróżnićszybęodbrakuszyby.Racja.

-Zakładamy,żewybijemyszybęwoknieiżołnierzezauważąkawałkiszkła.Alejeślinie
będziekawałkówszkła,jeśliuprzątniemyjezparapetuizziemi,skądbędąwiedzieli,że
szybazostaławybita?

-Większośćpatrolijeździterazsamochodamialbociężarówkami-powiedziałLee,gdy
resztaznaszastanawiałasięnadsłowamiFi.

Miałnamyślito,żeżołnierzowiwsamochodzietrudniejbędziezauważyćwybitąszybę.

Potemzrobiliśmychybanajzabawniejsząrzeczodpoczątkuinwazji.Pośmiercirodziców
LeeiCorriepotrzebowaliśmyczegoś,naczymmożnabysięskupić.Wiekitemu
widziałamwdomuCorrieścierkędonaczyń.Tobyło,jeszczezanimzostał
zbombardowany.

Teraztaścierkaprawdopodobniegniławruinach.Byłajednązulubionychścierekpani
Mackenzie.Onauwielbiałaróżneoklepaneteksty.Naściercewidniałmniejwięcejtaki
napis:

„Kiedytosięskończy,przeżyjęswojezałamanienerwowe.Zapracowałamnanie,jestem
doniegouprawniona,zasługujęnanieinapewnozniegoniezrezygnuję”.Kiedy
zobaczyłamgoporazpierwszy,wydałmisięumiarkowaniezabawny,apotemledwiego
zauważałam.

Zdawałsięjednakstreszczaćnaszeobecnenastawieniedożycia.Wkażdymraziemoje.

ChciałamtylkowrócićdoNowejZelandiiizaliczyćzałamanienerwowe.Bógmi
świadkiem,żenaniezasłużyłam,iBógmiświadkiem,żenapewnojeprzeżyję.

Alezanimtonastąpi,miałamrobotędowykonania.Zupełniejaknafarmie.

„Nieważne,żetegonieznosisz-masztozrobić”.Chciałampooglądaćtelewizję.
ChciałamzadzwonićdoCorrie.ChciałamwziąćmotoripojechaćdoHomera.Chciałam
pograćnakomputerze,napisaćmejladoRobyn,popływać,pojeść,pospać,posłuchać
muzyki…

Rondlowidosmażeniakonfiturprzydałobysięporządneszorowanie,jeśliwtymroku
chcieliśmyjeśćdżem.Skończyłaśjużprzebieraćnasiona?Trzebanaostrzyćłańcuchpiły
motorowej.Porapowycinaćtrochęrzepówzwełny,Ellie.Popielnicawkuchencejestjuż
pełna.Ellie,czymożeszsprawdzić,czytostadobaranównapastwiskumazanokcicę?

Zbieraniekamieni,zbieraniepatyków,opryskiwaniejeżyn.Nieważne,żetegonieznosisz
-

masztozrobić.

Nieznosiłamtego,coterazrobiliśmy,alewiedziałam,żetrzebatozrobić.

background image

Niemogęjednakpowiedzieć,żenieznoszętego,cowieczoremzrobiliśmywszkole.

Zamierzaliśmyjązdemolowaćiwiedzieliśmy,żeniktsięzatonanasniewkurzy.
Oczywiścieopróczwrogów.Ćwiczyliśmyróżnesposobybezgłośnegowybijaniaszybw
oknach.

TłukliśmytylkotewzdłużkorytarzawblokuA,aitakniewszystkie,choćgdybyśmy
pozwolili,Homerzpewnościąnieprzepuściłbyżadnej.

Szybkoznaleźliśmynajlepszysposób:nałożyćkocnaszybę,apotemuderzyćwnią
czymśtwardymwrodzajumłotka.Musieliśmyzadbać,bycałeszkłowpadłodośrodka,a
potemstrącićjeszczeodłamki,którepozostanąwramie,bypatrolniezauważył
poszarpanychkawałkówszkła.

RazemzFipostanowiłyśmyodrzucićuprzejmąpropozycjęHomeraizamiastnawózek
golfowyzdecydowałyśmysięnataczkę.Trzebabyłotylkoukraśćjednązawczasuimieć
jąpodręką.

Ajeślichodziosystemyzabezpieczeń-nocóż,nicniemogliśmynanieporadzić.

Uzgodniliśmy,żejeśliodezwiesięalarm,poprostuuciekniemy.Jeśliżadenalarmsięnie
włączy,zaryzykujemyiruszymydoakcji.

background image

18

-Ręcznik.

-Jest.

-Młotek.

-Jest.

-Nożycedocięciadrutu.

-Są.

-Taczki.

-Nonie,Ellie,naprawdęniewidzisztychcholernychwielkichtaczek,któreprzedemną
stoją?

-Okej,okej,tylkosprawdzałam.

PrzekleństwowustachFi-jednoznajrzadszychzjawisknaświecie.

Znowupoczułamznajomenapięcie.Boże,czykiedykolwiekdotrzemydoetapu,w
którymbędziemymogliprzestaćtorobić?Ilerazybędzienamtouchodziłopłazem?No,
pomyślałam,dośćtegobiadolenia.Załatwmytoimiejmytojużzasobą.

Taknaprawdęczułamsiętrochęoszołomionaiprzybita.Poułożeniuplanurozeszliśmy
się.Chybamusieliśmysięprzygotowaćnato,conasczekało,ikażdeznasrobiłotona
swójsposób.Toznaczywszyscyopróczmnie-japrzeznajbliższetrzygodzinymiałam
staćnawarcie.

KiedyjednakskończyłamizastąpiłmnieHomer,zrobiłamcoś,coniedawałomispokoju.
PoszłamposzukaćLee.

Niebyłołatwogoznaleźć,alewkońcugonamierzyłam.Siedziałwnarzędziowniiw
zamyśleniuprzyglądałsięzakurzonejwyrzynarce.Większośćdużychnarzędzizniknęła-

prawdopodobniezostałarozkradziona-idomyślałamsię,żepewnegodniawyrzynarka
teżstądzniknie.

-Corobisz?-zapytałamLee.

Trochęsiędenerwowałam.

-Szukampaliwa.

-Poco?

-Żebyogieńmógłsięszybkorozprzestrzenić.

-Iznalazłeś?

Bezsłowaskinąłwstronędwudziestolitrowejbeczki,którastałapodwyrzynarką.

-Jestpełna?

background image

-Tylkowpołowie.Alelepszetoniżnic.

Oczywiścietaknaprawdęwcaleniechciałamrozmawiaćopaliwieizakładałam,żeLee
też.Położyłamdłońnajegoramieniu.

-Lee,chciałamtylkotopowtórzyć:bardzomiprzykrozpowodutwoichrodziców.

-Rozmawiałaśznimikiedyś?

-Wzasadzienie.Kilkarazybyliśmywrestauracji.Iodczasudoczasuwidywałamtwoją
mamęwszkole.

Westchnąłispojrzałprzezokno.Nazewnątrzbyłociemno,alewyglądałtak,jakbycoś
widział.

-Spotkałoichtylezła.Toniewporządku.

Milczałam.

-MojamamawyjechałazWietnamu,kiedymiałajedenaścielat.

-Razemzuchodźcami?

Bardzomałowiedziałamotychsprawach,opowodachemigracji.

-Jejojcieczapłaciłkapitanowistatku,żebyichzabrał.

-Więcwyjechalinielegalnie?

-Otak.Wdodatkusporoichtokosztowało.Naszczęściebylidośćbogaci:dziadek
handlowałubraniamiimeblami.Alezanimzorganizowałichucieczkęzkraju,niewielez
tegopozostało.Zabrałzesobątrochęzłota,towszystko.-Leeznowuwestchnął.-Na
statkuznajdowałosięponadpięćdziesiątosób,alełódźbyławdobrymstanie,adziadek
przyjaźnił

sięzkapitanem,więcpodróżzapowiadałasiędobrze.Odpłynęlibezwiększych
problemów.

JednakgdzieśnaMorzuPołudniowochińskimnapadlinanichpiraci.Wtedytobyło
powszechnezjawiskoikapitanbyłnatoprzygotowany.Rozdałpasażeromstrzelbyi
próbowaliodeprzećatak.Aleprzegrali.Piratówbyłozbytwieluiokazalisięzbytdobrze
uzbrojeni.Nowięcwtargnęlinapokład.Wszystkichprzeszukaliiprzydziadkuznaleźli
złoto.

Wszystkichmężczyzn,którzyjeszczeniezginęli,wyrzucilizaburtę.Kobietyzabralize
sobą.

Dziecizostawili.Pewnieuznali,żeitakniedługoumrą.Więcgdymojamamaporaz
ostatniwidziałaswojegoojca,unosiłgomorskiprąd,agdyporazostatniwidziałamatkę,
jejtwarzniknęławoddalirazemzestatkiempiratów.

Leenachwilęzamilkł.Nadaltrzymałamgozarękę,alezupełnieotymzapomniałam.

Byłamzahipnotyzowana,zmrożonatąprzerażającąhistorią,którąopowiadałtak
spokojnie,zpozorubezemocji.

-Dzieciprzeżyły-ciągnął.-Półtoradniapóźniejznalazłajełódźpatrolowasingapurskiej

background image

marynarkiiwzięłajenahol.Tahistoriastałasiędośćsławna.Gazetynazwałyto
„statkiemsierot”.Mojamamaprzyjechaładotegokrajupospędzeniupółtorarokuw
oboziedlainternowanych.Dołączyładowietnamskiejrodziny,którąmójdziadekznał
jeszczewNhaTrang.Wkońcuciludziejązaadoptowaliizostalijedynymidziadkami,
jakichkiedykolwiekpoznałem.Tenzwój,októrymkiedyściwspomniałem,tojedyna
rzecz,jakąmampoojcumojejmamy.Mamazachowałagopomimotegowszystkiego,co
wydarzyłosięnatamtymstatku.

-Jaksiępoznalitwoirodzice?

-Wliceum.Przezkrótkiczassięprzyjaźnili,alepotemnatrzylatastracilikontakt.

Przypadkiemspotkalisięwpociągu.Zaczęlirozmawiać,doszlidowniosku,żesięsobie
podobająihistoriapotoczyłasiędalej.

-A…-Zaschłomiwgardle,więcmusiałamodchrząknąćizacząćodpoczątku.-Atwój
tata?Jaksiętutajznalazł?

-Jegohistoriawyglądałatrochęinaczej.Ojciecmojegotatypracowałdlaamerykańskiego
przedsiębiorstwawBangkokujakoprogramistakomputerowy.PrzenieśligodoAustralii.
Spodobałomusiętutajiwkońcuzdobyłobywatelstwo.Rozzłościłsięjednak,kiedymój
tatapoślubiłWietnamkę,wdodatkutaką,którawoczachdziadkaniemiałaprawdziwej
rodziny.AkiedymoirodziceprzyjechalidoWirraweeiotworzylirestaurację,całkowicie
zerwałznimikontakt.Uważał,żemójtatapowinienmiećwiększeambicje.Niewiem,
gdzieterazjestrodzinataty.Pewniejużnigdyjejnieodnajdę.

Znowuzamilkł.

-Widzisz,dlategotowszystkowydajesiętakieniesprawiedliwe.Zwłaszczadlamojej
mamy.Tyleprzeszłatylkopoto,byzabiłjąjakiśuzbrojonyfrajernatereniewystawowym
wWirrawee.

-Jesteś…jesteśzłynatatę,żewdałsięwbójkęztymiwartownikami?

-Nie,jasne,żenie.Wpojonomiwiększyszacunekdorodzicówniżwam,Angolom.

Nigdynieskrytykowałbymrodzicówtak,jakwytorobicie.Zresztąjakmógłbymmówić,
copowinnibylizrobić,aczegonie?Przecieżmnieprzytymniebyło.

Porazpierwszysłyszałam,żebyLeezwracałuwagęnaróżnicemiędzynaszymi
rodzinami.Topokazało,jakbardzoporuszyłagośmierćrodziców.

Myślę,żepotempostąpiłamniewłaściwie.Pochyliłamsię,wzięłamtwarzLeewdłoniei
pocałowałamgo.Zzakłopotaniemirozczarowaniemzdałamsobiesprawę,żeonmnienie
całuje.Znowuusiadłam.Naglezaczęłamsięzastanawiać,czyprzypadkiemniedojdziedo
wniosku,żepróbujędoniegowrócić.Miałamnadzieję,żenie.Raczejnie.Towszystko
byłozbytskomplikowane.Nadalczułamjednakprzygnębienie,patrząc,jaksiedzibez
ruchu.Potem,nadomiarzłego,wstałibezsłowa,nawetnamnieniepatrząc,wyszedłz
narzędziowni.

Dlategobyłamtrochęroztrzęsiona.Ostatniozdałamsobiesprawę,żenadalżywiędoLee
silneuczucia.Historiajegorodzinybardzomniezafascynowała.Ogarnąłmnie
rozpaczliwysmutek,nietylkozpowoduLee,leczrównieżjegorodzicówiludzi,których

background image

nigdyniewidziałam,takichjakjegodziadkowiezWietnamu.Współczułamwszystkim
uchodźcom,każdejsierocie,każdejofierzewojnyiokrucieństwa.Pocałowałamgonafali
tychwszystkichemocji.Niewiemjednak,jakontoodebrał.Pewnieuważał,że
zachowałamsięniedojrzale.

Dlategoniepotrafiłamsięskupićnatym,comiałyśmyrobićzFi.Oczywiściewidziałam,
żetrzymataczki.Jakmogłamniewiedzieć,skorosamejeprzyprowadziłyśmy.

Pożegnałyśmysięzchłopakami.Byłatojednaznaszychstandardowychsentymentalnych
scen,wktórejsypaliśmysłabymidowcipamiirzucaliśmyporuszającetekstywrodzaju:
„Dozobaczenia”,„Powodzenia”iinneromantycznepowiedzonka.

Myślałam,żeniebędęwstaniespojrzećLeewtwarz,aleonpatrzyłnamniezespokojem
swoimismutnymioczamiinawetpocałowałmniewpoliczek.

Czasami,zwłaszczaponaszejkilkudniowejrozłące,miałamwrażenie,żejestze
dwadzieścialatstarszyodemnie,atobyłobardzowkurzające.Terazteżtaksięczułam.

Możepośmiercirodzicówludzienaglesięstarzeją.

Zdobycietaczektakbardzomniezestresowało,żezastanawiałamsię,jaksobieporadzęw
trudniejszychchwilach,naprzykładgdytrzebabędziesięwłamaćdosupermarketualbo
przepchaćnataczkachtorbycukruulicamiWirrawee,albodostaćsiędoskładupaliwa.

Przynajmniejotrzeciejwnocypowinnotambyćdośćspokojnie.Nadalpamiętałam
jednak,jakpuściłyminerwy,kiedyszłamzNowozelandczykamiizobaczyłamwrogiego
żołnierza.

Byłampewna,żetosięniepowtórzy,aleczasamitamtowspomnienienadszarpywało
mojąpewnośćsiebie.

Chodziłyśmyodpodwórkadopodwórka,szukająctaczek,iznalazłyśmyjedopieroza
czwartympodejściem.Chociażnie,niezupełnie.Zarównonadrugim,jakinatrzecim
podwórkustałytaczki,alepierwszebyłyzamałe,adrugiemiałyflaka.Te,które
wybrałyśmy,byłynajlepsze:duże,głębokieidobrzenapompowana.Martwiłomnie
jednakto,żeczujęcorazwiększezdenerwowanie.Przecieżryzykobyłoraczejmałe.
Wchodziłyśmywyłącznienałatwepodwórka,domystaływsporejodległościod
sąsiednichzabudowańiniebyłożadnychwysokichpłotów,któremusiałybyśmy
pokonywać.Niespieszyłyśmysięiporuszałyśmysięcicho.Dlaczegozatemtaksię
trzęsłam?

DopchałyśmytaczkidoparkuJubileeischowałyśmyjewkrzakach.Nadalmiałyśmy
mnóstwoczasu.Specjalniewyruszyłyśmywcześnie,żebyuniknąćpośpiechu.Powodzenie
całejtejoperacjizależałooddobrejkoordynacjiczasowej.Ustaliliśmy,żekiedymy
będziemygotowewłamaćsiędoskładupaliw,chłopcywzniecąpożar,któryodwróci
uwagężołnierzypilnującychpaliwa.Potemmiałyśmyszybkodołączyćdochłopakówi
wydostaćsięzmiasta.

Oświciemusieliśmybyćjużdaleko.ZamierzaliśmywrócićdoPiekła,połączyćsięz
pułkownikiemFinleyemizorganizowaćucieczkędoNowejZelandii.

ZparkuJubileebyłowidaćsupermarket.Wdrapałyśmysięnawielkistarydąbi
usiadłyśmynaniskiejgałęzi,byobserwowaćWirrawee.Drzewobyłopiękne.Uwielbiam

background image

ludzi,którzysadządrzewarosnąceprzezwieki.Tooznacza,żemyśląoinnych-niesą
egoistami,lecztroszcząsięoprzyszłepokolenia,którebędąmogłypodziwiaćefektyich
pracy.Zrolnictwem-zdobrymrolnictwem-jestchybatrochępodobnie.„Żyj,jakbyś
miałaumrzećjutro,aleuprawiajziemię,jakbyśmiałażyćwiecznie”.Tatazawszeto
powtarzał.

Todrzewomusielizasadzićbrytyjscyosadnicy,kiedyprzybyliwteokolice.Pewnie
spędziłotucałeswojeżycie,radzącsobieztym,coprzynosiłlos.Nieokazywałostrachu.
Niechowałosięaninieuciekało.Niewzywałopomocy,kiedycośszłonietakjaktrzeba.

-Ellie,nadalrozmyślaszotym,żekrzyknęłaśnawidoktamtegożołnierzaprzyWarrigle
Road?-zapytałanagleFi.

Omalniespadłamzdrzewa.Skądwiedziała?

Długozwlekałamzodpowiedzią.

-Tak-przyznałamwkońcu.

Myślałam,żewalniewielkąmowęotym,żeniepowinnamsięobwiniaćitakdalej,ale
onaznowumniezaskoczyła.Nicniepowiedziała.Potemzaczęłampanikować,myśląc,że
możewedługFipowinnamsięobwiniać,możeżałowała,żenietowarzyszyjejktoś
bardziejniezawodny.Dlategowypaliłam:

-Myślisz,żezawaliłamsprawę?

LeczFiznowuzachowałasięniezgodniezescenariuszem,którypisałamdlaniejw
myślach.

-Chybasięniedowiesz,dopókiznowuniezostanieszpoddanapróbie.-Zamilkła.-

Kiedyczekałyśmynamoichrodziców,spisałaśsiędobrze,aletoniebyłozbyt
niebezpieczne.

Wlesieiwpunkciewidokowymbyłaśfantastyczna,aletoteżinnasytuacja,prawda?

-Tak-przyznałam.-Bobyliśmywlesieiniemieliśmywyboru.Idlatego,żeaby
przetrwać…

-Wtedydziałaliśmypodwpływemchwili-przerwałamiFi.-Aterazdziałamyzzimną
krwią.

Miałarację.Torobiłoogromnąróżnicę.

-Boiszsięcorazbardziejczycorazmniej?-zapytałamją.

-Zakażdymkolejnymrazem,kiedycośtakiegorobimy?

-Tak.

-Jasne,żebardziej.

-Aleczyniepowinniśmybaćsięcorazmniej?Przecieżmamycorazwiększe
doświadczenie.Powinnobyćcorazłatwiej.

Fizadrżała.Siedziałyśmybardzobliskosiebieiprawiepoczułamjejgęsiąskórkę.

-WięzieniewStratton-szepnęła.-Śnimisięwkoszmarach,wtysiącachkoszmarów.

background image

Niepotrafięonimzapomnieć.Zakażdymrazem,kiedyzaczynamyjakąśakcję,myślę
tylkootym.

OtwarzyRobyn…

-Niemyślotym-powiedziałamdośćbrutalnie.Naglepoczułam,żeznowumuszębyć
twarda.-Niemyślotym.Inaczejtemyślicięsparaliżują.Pomyśliszotympóźniej,jeśli
będzieszchciała,alenieteraz.

Spuściłagłowę.

-Tak,wiem,żemaszrację.

Doszłamdowniosku,żelepiejjaknajszybciejzmienićtemat.Aleprzezminutęniebyłam
wstaniewymyślićnic,coniesprawiłobynambólu.Corrie,rodziceFi,rodziceLee,
rodzicepozostałych,nowozelandzkiżołnierz,wktórympodkochiwałasięFi-wszystkow
naszymżyciuwiązałosięterazzwojną.Zrozpaczonaszukałamwprzeszłościjakiegoś
bezpiecznegotematu.

-Ciekawe,jakCourtneyradzisobienatereniewystawowym.

OczywiścieFiwiedziała,corobię-niebyłamzbytsubtelna-aleprzyłączyłasiędomojej
gry.Courtneybyłanajgłupsząlaląwnaszymliceum.Bezmakijażu,dodatkówidiscmana
musiałasięczućzagubiona.

-Pewniełazizawszystkimiżołnierzamiitrajkocze:„O,cześć,mamnaimięCourtney,a
ty?”.Mówiłatakdokażdegonowegoucznia.Doprowadzałamnietymdoszału.

-Homerzawszepowtarzał,żeobejrzenieSixtyminuteswCBSzajmujejejpółtorej
godziny.

Fizachichotała.

-RozmiarjejstanikaodpowiadajejIQ.Pamiętasz,copowtarzała,kiedyjejmamazwiodła
Ryana,podającmuprzeztelefonbłędnągodzinęrandki?

-Nie,co?

-Powtarzała:„MojamamauwiodłaRyana”.

Omałoniespadłyśmyzdrzewa.

-Ciii-syknęłam.-Musimybyćciszej.

Mimotowkońcuzaczynałamdobrzesiębawić.Odwiekównieplotkowałyśmy.W

każdymraziemiałamwrażenie,jakbyminęływieki.Taknaprawdępoplotkowałyśmy
chybapierwszejnocyukrywaniasięwliceum.

-Wiesz,kogojeszczenieznoszę?-zapytałam.-CeliiSmith.

-Nie,Celiajestfajna.Dlaczegojejnielubisz?

-Tookropnakłamczucha.Wszystko,comówi,trzebadzielićnapół,potemjeszczerazna
pół,odjąćliczbę,któraprzyjdziecinamyśljakopierwsza,idopierowtedymożnasię
zbliżyćdoprawdy.

-Wósmejklasiebyłabardzołubiana.Pamiętasz,jakwszyscydoniejlgnęliśmy?

background image

-Notak,jestcałkiemzabawna.Alepowiedziałabywszystko,bylebytylkodobrzewypaść.
PamiętaszimprezęuBernarda?Powiedziała,żejązaprosił,apółgodzinywcześniej
Bernardmioświadczył,żeCeliajestostatniąosobąnaświecie,którąchciałbyzaprosić.

Dodał,żegdybymusiałwybieraćmiędzyCeliąapaniąGilchrist,wybrałbypanią
Gilchrist.Apamiętasz,jakpaniKawolskizapytałaCelię,czyspisałaodemnie
wypracowaniezangielskiego,aCeliawstałaikłamałajakznut?Wpodstawówcebyła
dokładnietakasama.

Niepotrafiłabymjejzaufać.

Naglemusiałyśmyprzestaćrozmawiać,bowystraszyłnaswarkotjakiegośpojazduw
oddali.Zniepokojemobserwowałyśmygozgałęzi.Byłtojakiśsamochódterenowy-nie
jestempewna,jakiejmarki-którysunąłpowoliBarkerStreet,zwalniającjeszczebardziej
przedwiększymibudynkami.Umieszczonynadachureflektoromiatałfrontkażdego
budynku,szukającczegoś,cobudziłobypodejrzenia.Potemsamochódskręciłizniknął.

Westchnęłyśmyiwróciłyśmynaswojestanowiska.

-Jakiejestnajgorszekłamstwo,którekiedykolwiekpowiedziałaś?-zapytałaFi.

Roześmiałamsię.

-Powiedziałamrodzicom,żetoniejawgniotłamkaroserięland-rovera.Miałamzakaz
prowadzeniasamochodupodichnieobecność,alepojechałamnadrzekę,żebypopływaćz
Homerem.Cofając,wjechałamnadrzewo.Powiedziałamrodzicom,żetonieja,alepół

godzinypóźniejsięprzyznałam.Oczywiściewiedzieli,żetomojasprawka.Niebyłozbyt
wieluinnychpodejrzanych.

-Jachybanigdynieokłamałamrodziców-powiedziałaFi.-Alewtrzeciejklasie
przyznałamsiędoczegoś,czegotaknaprawdęniezrobiłam,więctoteżbyłokłamstwo.

-Cocistrzeliłodogłowy?

-Wiesz,nauczycielkastrasznienanasnaciskała.Ktośzakradłsiędoklasynaprzerwie
obiadowejinapisałbrzydkiesłowanazeszycieJodie.Bowszyscyjejnieznosili.Apani
Edelsteinpowiedziała,żeniebędziemymogliwrócićpolekcjachdodomów,dopókita
osobasięnieprzyzna.Musieliśmysiedziećwmilczeniu,bezruchu.Iwkońcunie
wytrzymałam,poprostuniemogłamdłużejznieśćtegonapięcia,więczgłosiłamsięi
powiedziałam,żetobyłamja.

-Boże-westchnęłamzpodziwem.-Janigdybymczegośtakiegoniezrobiła.

-Rodzicebyliwściekli,kiedyimotympowiedziałam.

-Jakto?Byliwściekli,żenapisałaśbrzydkiesłowanazeszycieJodie?Przecieżtegonie
zrobiłaś.

-Nie,byliwściekli,boprzyznałamsiędoczegoś,czegoniezrobiłam.Następnegodnia
tataposzedłdoszkołyinawrzeszczałnapaniąEdelstein.Potemoczywiścietrzebabyło
wznowićśledztwoibyłojeszczegorzejniżpoprzedniegodnia.Aleniktsięnieprzyznał.

-Chybacośtakiegopamiętam-powiedziałam.-Alebyłamwtedywinnejklasie.

Tylkowtamtymrokunieuczyłyśmysięwtejsamej.-Zerwałamliśćizaczęłamgo

background image

przekłuwaćpaznokciem.-Twoirodzicesązupełnieinniniżmoi-powiedziałam.-Mój
tatanigdynieprzychodziłdoszkoły.Chybauważał,żeedukacjatobabskasprawa.-

Westchnęłam.-Cieszyszsię,żesięznimizobaczyłaś?

-Otak,jasne.Było…Samaniewiem.Miałampoczuciewiny,żewyniemożecie
zobaczyćswoichrodziców.Towydawałomisiętakieniesprawiedliwe.Pozatym
myślałam,żemoirodzicemogąbyćźlizpowodupewnychrzeczy,którezrobiliśmy.To
znaczyoczywiściepopieramwszystkienaszedziałania,aleczasamimyślę:„Och,szkoda,
żeniemaznamidorosłych,którzymoglibynampowiedziećcorobić”.Tostrasznie
pogmatwane.Noiwiedziałam,żemojamatkazmartwisięnawidokblizny.-Mówiącto,
dotknęłatwarzypalcami.-Irzeczywiściesięzmartwiła.Słyszałaś,copowiedziała?

-Tylkopoczątek.-Czułamsięniezręcznie.

-Notak,tychsłówniedasięjużcofnąć.Nieprzejmujęsię,naprawdę.

Prawdopodobniejestemwlepszymstanieniżwiększośćludzi.Poprostumojamatka
przeżyłaszok,towszystko.

Porazpierwszyzauważyłam,żeFiczęstomówi„mojamatka”zamiastpoprostu

„mama”.

Niebyłojednakczasu,żebysięnadtymwszystkimzastanawiać.Usłyszałyśmy,żezbliża
sięnastępnypojazdiprzestałyśmyrozmawiać.Powoliminąłnastensamsamochód
terenowy.Gdytylkozniknął,delikatniedotknęłamkolanaFi.

-Poraruszać.

-Notak.Okej.

Zeszłyśmyzdrzewaiwyciągnęłyśmytaczkizkrzaków.Fipopchnęłajenaskrajparku,a
potemznowuschowaławciemności.Opracowałyśmyprostyplan.Jamiałampodejśćdo
budynkuiwejśćdosupermarketuprzezokno.Gdybyudałosięotworzyćdrzwiodśrodka,
miałamtozrobić,awtedyFimiaławprowadzićtaczki.Gdybyokazałosiętoniemożliwe,
miałampomachaćchusteczką,żebyFiustawiłataczkipodoknemizaczekała,ażwyrzucę
przeznieworkizcukrem.Najważniejszabyłaszybkość.Zakładałam,żeżołnierzew
samochodzieterenowymniesąażtakgłupi,bykrążyćpoulicachwrównychodstępach
czasu.Zdrugiejstronymoglibyćbardzogłupi.Najprawdopodobniejniemiałoto
większegoznaczenia.Głupiżołnierzzbroniąbyłrównieniebezpiecznyjakinteligentny
żołnierzzbronią.

Przebiegłamprzezulicęwstronęsupermarketu.Zbokubudynkubyłomałeokienko,które
postanowiłyśmywypróbować.Zwalącymsercemprzysunęłamdoniegoręczniki
uderzyłamwszybęmłotkiem.Byłamjednakzbytwystraszona,żebyzrobićtojaktrzeba,
więcnicsięniestało.„No,dalej,Ellie”-ponagliłamsięwmyślachiuderzyłamjeszcze
raz.

Rozległsięzadowalającygłuchytrzaskimojedłoniepoczułysłabośćstłuczonegoszkła.

Wyglądałonato,żeszybapękłanadwaalbotrzydużekawałki.Wepchnęłamjedo
ciemnegownętrzasklepuiusłyszałam,jakrozpryskująsięnapodłodze.

Nierozległsięalarmantywłamaniowy,więcdziałałamdalej.Odwróciłamsię,żeby

background image

spojrzećnaFi,aonadałamiznakręką.Wcześniejuzgodniłyśmy,żejeślisięobejrzęijej
niezobaczę,będzietoznaczyło,żecośjestnietak.Owinęłamrękęręcznikiemistrąciłam
wszystkieodłamkiszkła,którepozostaływramie.ZnowuspojrzałamnaFi,któraznowu
dałamiznak,więczanurkowałamdośrodka,mającnadzieję,żeskończysięnajwyżejna
powierzchownychzadrapaniach.

Oknobyłozaledwiedwametrynadpodłogą,więcmogłamwylądowaćcałkiemzgrabnie.
Wszędzieleżałyodłamkiszkła,akilkaznichprzyczepiłosiędomoichrąk,leczna
szczęścienieprzecięłyskóryimogłamjezwyczajniestrzepnąć.

Potemzaczęłamkrążyćpociemnymsklepie.

Kiedybyłammałymszkrabem,marzyłam,byprzezprzypadekzamkniętomnienanocw
supermarkecie.Snułamfantazjeotym,jakwpadnędodziałuzzabawkami,dodziałuz
cukierkami,dodziałuzezwierzętamiiprzezcałąnocbędąrobiłato,czegodusza
zapragnie,niemuszącsłuchaćdorosłych,którzymówią:„Niedotykajtego”,„Wyjdź
stamtąd”,„Nie,więcejjużniemożna,zjadłaśwystarczającodużo”.

Nocóż,marzeniesięspełniło,alezapóźno,jakwiększośćmarzeń.Wspominałamje
jednak,chodzącpoomackuporóżnychdziałach,ilekkosięuśmiechnęłam-uśmiechem,
któregoniktniewidział,nawetja.

Naśrodkusupermarketu,tam,gdzieniedocierałoświatłozulicy,byłostrasznieciemno,
alestopniowomójwzrokprzyzwyczajałsiędomroku.Wszystkowyglądałozupełnie
inaczejniżprzedinwazją.Nawiększościpółekbyłopustoizauważyłamdużeogołocone
przestrzenie,wktórychzadawnychczasówpiętrzyłysięubrania,artykułyelektrycznei
stałysklepowemanekiny.Mimotosklepnajwyraźniejdalejdziałał,takjakpowiedział
Lee,któryobserwowałgoprzezotwartedrzwimagazynu.Tuitamzauważyłammałe
stertyróżnychprzedmiotówopatrzonychczymś,cowyglądałojakmetki.Byłyto
zwyczajnezapisaneręczniekawałkipapieru.Naprzykładwczęści,gdziedawniej
sprzedawanoodzieżmęską,stałystertynarzędziogrodniczych:motyki,grabieiłopaty.

Wiedziałam,dokądmamiść.Niezbytczęstoprzyjeżdżaliśmynazakupydomiasta,ale
kiedyjużtorobiliśmy,wracaliśmynaprawdęobładowani.Mamnamyśliczterypełne
kosze.

Mamanielubiłarobićzakupów,więcstarałasiękupićjaknajwięcejzajednym
zamachem.

Żebytowszystkozabrać,podjeżdżaliśmysamochodemażpoddrzwi.Dlategodośćdobrze
wiedziałam,gdziecojest.Byłamwniewidocznejzulicyczęścisklepu,wktórej
przechowywanohurtoweilościtowaruułożonenapaletachigdzieLeewidziałworkiz
cukrem.

Właśnietamsięznalazłam.Irzeczywiścietambyły.Paletanapalecie.Miałamwrażenie,
żenietrzymajątamniczegopozacukrem.Gdybybyłczas,rozerwałabymjedenworekiz
radościąspałaszowałakilkałyżek.Martwiłamsięjednak,żeitaktrwatozbytdługo.

Niemiałampojęcia,ileworkównampotrzeba,aleoszacowałam,żenataczkachzmieści
siętylkosześć.Itylepowinnowystarczyć.Zaczynałamczućdreszczykemocji.

Gdybynamsięudało,powiedzielibyśmyotympułkownikowiFinleyowii

background image

Nowozelandczycymoglibyzbombardowaćdowolnecelewregionie,nienapotykając
żadnegooporuzestronywrogichsamolotów.Tobyłbywielkiprzełom.

Nadalbyłatojednakodległaprzyszłość.Najpierwmusiałosięwielewydarzyć.

Wzięłamwózeknazakupyzgłównejczęścisklepuiszybkowypełniłamgoworkami.
Prawieniebyłowidać,żecośzniknęłozpalety.Pomyślałam,żeprzyodrobinieszczęścia
nikttegoniezauważy.Wózekskrzypiałpodciężaremiciągleskręcałwbok.Zwysiłkiem
skierowałamgojednakpoddrzwi,którewcześniejzFiwybrałyśmy.Nadoleiugóry
miałyzasuwy,adotegozamekyaleipoprzecznąsztabę,ależadneztychzabezpieczeń
niewydawałosięproblemem.Napociłamsiętylkoprzydolnejzasuwie,którazacinałasię
iskrzypiała.Siłującsięznią,jęknęłamcichozezniecierpliwienia.Takieprzeszkody
zawszemniewkurzały.Pozatymbałamsięhałasu.Ostateczniezasuwagwałtownie
ustąpiła,pozbawiającmnieskrawkaskóryzknykcia.

Otworzyłamdrzwi.Naulicypanowałspokój.SpojrzałamwstronęFiizobaczyłam,żez
niepokojemobserwujemniespomiędzydrzew.Pomachałamdoniej.Złapałataczkii
popędziłaprzezulicę.

-Straszniedługototrwało!-zawołałazduszonymszeptem.

Nieodpowiedziałam.Chwyciłamtylkotaczki,wprowadziłamjedośrodkaizamknęłam
drzwi.

-Jakmyślisz,copowinnyśmyzrobić?-zapytałamFi.-Lepiejzaczekać,ażprzejedzie
patrol,czyzaryzykowaćiruszyćjużteraz?

Całyczasładowałamworkinataczki.

Wbiławemniewzrok.

-Niewiem.Omatko,cozapytanie.

Zkażdąmijającąminutączułamsięsilniejsza.

-Ruszajmyodrazu-powiedziałam.-Zawszesłyszałyśmy,jaksięzbliżają.Jeśli
zaczniemyczekać,możeupłynąćgodzina,aniewolnonamsobienatopozwolić.

Taczkibyłypełne.Złapałamrączki.

-Wyślizgnijsięnazewnątrzinadstawuszu-powiedziałamdoFi.-Jeślinicsięniezbliża,
krzyknij.

Patrzyłam,jakwyślizgujesięzmagazynu.Przecięłaścieżkęistanęłazasłupem
telegraficznym.Zauważyłam,żejestniewieleszerszyodniej.CzyFicokolwiekjadła?
Jasne,naszeposiłkizrobiłysiębardzonieregularne.Fizawszebyłaszczupła,aleteraz
wydawałasięchuda.Westchnęłam.Wszyscystraciliśmynawadze.Robynżartowała,że
maanoreksję.

Mieliśmypoprostuzbytwieleproblemównagłowie.Aleniemogłamsterczećpośrodku
strefywojnyizastanawiaćsię,czyFidobrzesięodżywia.

Dałamiznakręką.Wzięłamgłębokioddech,uniosłamrączkitaczekiruszyłamzaFina
drugąstronęulicy.Taczkibyłyciężkie,alegdyjużudałomisięjerozbujaćizłapać
równowagę,nieszłotakźle.

background image

Dopókinieusłyszałamwarkotusamochodu.Jakzwyklemiałampechaizbliżałsięw
najgorszejchwili.Byłamwpołowiedrogi.Zadaleko,byzawrócić,izadaleko,byzdążyć
uciec.Znalazłamsięwpunkciebezwyjścia.Nagleparkwydałmisięoddalonyomilion
kilometrów.Zapomniałamosileiopanowaniu.GorączkowospojrzałamnaFi.Czułamsię
bezradna.Niechciałamporzucićtaczek,botobyoznaczało,żeponiosłyśmyporażkęjuż
nasamympoczątku.Alezpewnościąniechciałamzginąćzataczkipełnecukru.Fiwcale
miniepomogła.Patrzyłanamnierówniezrozpaczona,jakjananią.Odwróciłamsię
szybko,żebysprawdzić,czyznajdęzasobącoś,conasuratuje.Alenaulicybyłopusto.
Jedynąmalutkąosłonąbyłabudkatelefoniczna,doktórejprzylegałaskrzynkapocztowa.
Tomusiałomiwystarczyć.Zawróciłamiprzebierającchudyminogami,pobiegłamw
tamtąstronę.Firuszyłazamną,coniewydawałosięzbytmądrezjejstrony,bowparku
byłoznaczniebezpieczniej.Zpoślizgiemzatrzymałamtaczkizabudkątelefoniczną
dokładniewchwili,gdyzzarogurozbłysłyświatłasamochodu.Przykucnęłammiędzy
rączkamitaczek,aFiskuliłasiętużzamną.Czułamkażdedrżeniejejciała,abyłoich
mnóstwo.Samochódpowolijechał

ulicą.Widziałam,jakciemnośćustępujemiejscaświatłujegoreflektorów.

Iwtedysięzatrzymał.

Przezułameksekundymiałamnadzieję,żezatrzymałsięzjakiegośbłahegopowodu.

Rozpaczliwiewymyślałamróżnemiłemożliwepowodytegoprzystanku,bypoczućsię
trochęlepiej,bysiępocieszyć.Tenluksustrwałjednaktylkochwilę.Usłyszałam,żedrzwi
samochodugwałtowniesięotwierają,apotemrozległysiękrzykiitupotbiegnącychstóp.

DrżenieFiwzmogłosięstukrotnie.Zerknęłamwstronęścieżkiizobaczyłamnajwiększy
błąd,jakipopełniłamodpoczątkuwojny.Niewiarygodniegłupibłąd.Takpotworniegłupi,
żenachwilęzamknęłamoczyzprzerażenia.

background image

19

Zostawiłamotwartetecholernedrzwimagazynu.

Azadałamsobietyletrudu,żebyostrożniestłucszybęwoknie.Wszystkiemojewysiłki
poszłynamarne.

Zobaczyłam,żeżołnierzewchodządośrodka,trzymająckarabinywgotowościi
osłaniającsięnawzajem.Drzwiznajdowałysięwtejczęścisupermarketu,którawychodzi
naulicę,więcbylidonaszwróceniplecami.Byłtojedynypozytywnyelementtej
sytuacji,naktóryzresztąniczymsobieniezasłużyłyśmy.

Doszłamdowniosku,żemamyokołopółminuty,zanimpostanowiąwyjśćzesklepu.

Gdyzdałamsobiesprawę,żepozostajenamtylkojednowyjście,poczułamuciskw
żołądku.

Wparkubyłotakmałoroślinności,żeniemogłyśmytampójść-niemiałybyśmyżadnej
osłony.Naśrodkuulicystałjednaksamochódterenowy,któregosilnikcałyczascicho
pracował.Pojazdwydawałsiępusty.Pozostawałonammiećnadzieję,żerzeczywiście
niktwnimniezostał.Ruszyłamwjegostronę,apotempodjęłamszalonądecyzję,by
zabraćcukier.

Obróciłamsięgwałtownie,chwyciłamtaczkiijakwariatkapobiegłamdosamochodu,aFi
popędziłazamnąjakcień.Natymkrótkimodcinkusześćrazyomalnieprzewróciłam
taczek.

Podbiegłyśmydosamochoduodtyłuiotworzyłyśmydrzwi.Czułammdłościzestrachu,
aleokazałosię,żewśrodkunikogoniema.Fipróbowałamipomóc,leczraczejtylko
przeszkadzała.Zaczęłamwrzucaćworkidotylnejczęścisamochodu.Jedensięrozerwałi
cukiergwałtowniesięwysypał,alewcalesiętymnieprzejęłam.Załadowałyśmyworkii
Fipróbowałazatrzasnąćdrzwi.

-Nie,zaczekaj-powiedziałam.

Chwyciłamtaczkiipodniosłamje.Sporoważyły,aleniebyłamwnastroju,wktórym
człowiekpoddajesięprzeciwnościomlosu:żołnierzom,cukrowi,Fi,atymbardziej
taczkom.

Wzięłamzamachiwkładającwtocałąsiłę,wrzuciłamtaczkinaworkizcukrem.Potem
zostawiłamFiprzydrzwiach,asamapobiegłam,bywskoczyćzakierownicę.

Dobrąrzeczą,jeślichodziodiesle,jestto,żeludziezawszezostawiająjenachodzie.

Wskoczyłamdośrodka,wrzuciłambiegizwolniłamręcznyhamulec.

Fiobserwowaładrzwimagazynuigdytylkoruszyłyśmy,wydałazduszonyokrzyk:

-Wracają!

Naszymcelembyłojaknajszybszedotarciedokońcaulicy.Puściłamsprzęgłoi
ruszyłyśmyzpiskiemopon.Usłyszałamgo,siedzączakierownicą,atrzebadobrze

background image

zakręcićkołami,żebytaksięstało.Pomyślałam,żeżołnierzebędąsięmoglidelektować
miłymzapaszkiempalonejgumyipodziwiaćczarnyśladnadrodze.Samochódzakołysał
sięnaboki.

Wbiłamwzrokwskrzyżowanie,mającnadzieję,żeupłyniekilkachwil,zanimżołnierze
podniosąkarabiny,wycelująipociągnązaspust…

Gdyodskrzyżowaniadzieliłonasjakieśsiedemdziesiąt,osiemdziesiątmetrów,Fi,która
przezcałyczaspatrzyładotyłu,powiedziałazupełniespokojnymgłosem:

-Strzelają.

Przekonałamsię,żemówiprawdę,kiedyusłyszałamokropnestukotanie,jakbyktoś
nawalałwbokterenówkimłotempneumatycznym.Popierwszejseriinastąpiłachyba
przerwa,apotemzaczęłosięodnowa.Próbowałamjechaćzygzakiem,aleskrzyżowanie
byłotuż-tuż,więcniechciałamryzykować.Zresztąnawetpomimomoichzygzaków
celowalicorazlepiej.Wszystkieszybypostroniekierowcy,czylimojej,byłyjuż
potłuczone.JaiFijechałyśmyniskopochylone.Praktycznieleżałyśmynapodłodze.
Pokonałamzakrętnawyczucie.Gdybynadjechałinnysamochód,zaliczyłybyśmy
największezderzenieczołowewszechczasów.Pozatymmusiałyśmyunikaćdrzew,
chodnikówisłupówtelegraficznych.

Zarzuciłonami,kiedywjechałyśmynachodnik,irozległsięhuk,boskosiłyśmycośpo
stronieFi.Potemwsamąporęzauważyłamzbliżającesiędrzewo.Nadaljechałyśmy
bardzoszybko,więcwiedziałam,żegrozinamkoziołkowaniealbouderzeniewdrzewoz
prędkościądziewięćdziesięciukilometrównagodzinę.

Odziwo,niekoziołkowałyśmy.Nadalniewiem,jakiejmarkibyłtamtensamochód.

Szkoda-okazałsięniezły.Dobrzesięgoprowadziło.Wpadłyśmywpoślizg,którym
pokonałyśmypółulicy,aleostateczniesamochódzatrzymałsięzwróconywodpowiednią
stronęijegosilniknadalchodził.Jeszczerazdodałamgazu.

Gdytylkopokonałyśmynastępnyzakręt,zwolniłam.Celowo.Mójumysłnadalpracował.
Wiedziałam,żejeślibędziemygnałyprzezmiastoztakąprędkościąirozjeżdżałyróżne
rzeczypodrodze,obudzimywszystkichżołnierzywWirrawee.Byliprzyzwyczajenido
całonocnychpatroliprzemieszczającychsięcichoipowolnie.Dlategomusiałyśmy
udawaćpatrol.

Finajwyraźniejteżotymwiedziała,bonieodezwałasięsłowem.Siedziałatylko,
rozglądającsięnaboki,ajaskupiałamsięnatym,cobyłowidaćzprzodu.Gdy
poprzednimrazembyłamwtakiejsytuacji,towarzyszyłamiRobyn.Sprawdziłasię
znakomicieiczułamsiędziwnie,niemającjejterazprzysobie.AlezFiteżbyłow
porządku.Wzasadziedawnotemuwłamałyśmysięjużdotegosamegoskładupaliw.

AmożeRobynjednakprzynasbyła.

Pokonałyśmynastępnyzakręt.Nadalchciałamzrobićto,cozaplanowałyśmy:włamaćsię
doskładupaliwCurrs.Próbowałamszybkoznaleźćnajlepszysposób.Właściwiejechałam
prostowtamtąstronę.Musiałyśmyzrezygnowaćzplanuzsynchronizowaniasięz
pożaremwznieconymprzezchłopaków.Niemiałyśmyczasu,bysiedziećiczekać,aż
pojawisięogień.

background image

Wielezależałoodjakościsystemówkomunikacji,zktórychkorzystaliciludzie.Jeśli
mielidobrysprzęt,ladachwilawWirraweemogłosięzaroićodżołnierzy.

Zaparkowałampółtorejprzecznicyodskładupaliw.Obiewyskoczyłyśmyzsamochodui
podbiegłyśmydoniegoodtyłu.Wyciągnęłamtaczkiiwrzuciłyśmynanieworkiz
cukrem.Fizatrzasnęładrzwi,zostawiającwśrodkurozerwanyworek.Jajednakwyjęłam
gostamtąditeżwrzuciłamnataczki.Udałomisięnawetszybkozmieśćwysypanycukier
rękami.Niechciałam,żebyodrazubyłowidać,cowiozłyśmy,bowiedziałam,żeciludzie
niesągłupi.Moglibysiędomyślić,poconamcukier,atopogrzebałobycałąsprawę.
Jasne,moglibyteżzauważyć,żezsupermarketuzniknęłotrochęcukru,alewcalenie
musieli.Natamtychpaletachbyłotyleworków,żebrakkilkusztuknierzucałsięwoczy.

PotemzapytałamFi,czymogłabyodjechaćsamochodemkilkaprzecznicdalej.

Wyglądałanaprzerażoną.

-Poco?

-Boimdalejstądgozostawimy,tymlepiej.Niechcę,żebyskojarzylicukierzeskładem
paliw.

-Toautomatycznaskrzyniabiegów?

-Nie,topoważnaterenówka.

-No,wtakimraziechybanie…Noniewiem…

-Och,dajspokój,Fi.Poprostutozrób.

Złapałamtaczkiizaczęłamodchodzić.Wiedziałam,żeFiniejestwystarczającosilna,by
sięnimizająć,więcmusiałaodprowadzićsamochód.Niemogłamrobićwszystkiego
sama.

Alezanimzdążyłamprzejśćstometrów,musiałamsięzatrzymać.SilnikzgasłFijużtrzy
razy.Bałamsię,żehałaszbudziwszystkichmieszkańcówokolicznychdomów.

Pobiegłamdoniejzpowrotem.

-Nieprzejmujsiętym-szepnęłam.-Zostawgotutaj.Chodźmy.

Wydawałasiębardzozestresowała,chybaprawiepłakała.Zdałamsobiesprawę,że
postąpiłamźle,proszącją,byuczyłasięprowadzićwtakichwarunkach.Gdybiegiem
wracałyśmydotaczek,lekkościsnęłamjejramię.

-Przepraszam-powiedziałam.

-Niemasprawy-szepnęławodpowiedzi.-Nicminiejest.

Martwiłamsięonią,alejeszczebardziejmartwiłamsiętym,jakdostaćsiędoskładu
paliwa,zanimwpakujemysięwjeszczewiększekłopoty.Nadalprzeklinałamswoją
głupotę,przezktórązostawiłamdrzwidosupermarketuotwarte.Niemogłamuwierzyć,że
szłonamażtakźle.Cozabajzel.

Nicjednakniedodajeczłowiekowisiłtakjakzłość.Jestlepszaniżbezołowiowabenzyna
klasypremium.Wściekłośćzpowodunaszejpomyłkizapewniłamidopływświeżej
energii.Znowuzłapałamtaczkiidośćszybkoruszyłyśmywąskądrogą,którawiodła

background image

skrótemnazapleczeCurrs.Niemusiałyśmytamzabardzosięukrywać,azresztąitaknie
miałyśmynatoczasu.

Mimotogdyzbliżyłyśmysiędoskładupaliw,znowuzwolniłam.Niechciałampopełnić
samobójstwa.

-Pójdępierwszaisprawdzę,czywszystkojestwporządku-szepnęłaminauchoFi.

Skinęłamgłową,zatrzymałamtaczkiioparłamsięoczyjśpłot.Zamknęłamnawetoczy.
JeśliFichciałazrobićcośodważnego,bysięlepiejpoczuć,niemiałamnicprzeciwko
temu.Mójkrótkotrwałyprzypływenergiijużsiękończył.

Znowuotworzyłamoczyizaczęłamjąobserwować.Przemykaławcieniudrzew
rosnącychwzdłużdrogiiwkońcuznalazłasięprzytylnymrogubudynku.Próbowałam
sobieprzypomnieć,jakwyglądatylnaczęśćskładupaliw.Pomyślałam,żerośnietam
trawaiwalasięmnóstwostarych,porzuconychgratów:zbiornikównapaliwoipojazdów.
Obokbyłoschludniej:żwirilśniącenowezbiorniki.Zprzodustałmałybudynekzblachy.
Niebyłotamnicinteresującego:jedynieszopazkalendarzemnaścianieitablicą
informacyjnąznumeramitelefonówizasadamibezpieczeństwa.Wkalendarzuzawsze
byłyzdjęciaroznegliżowanychdziewczyn,którejakodzieckouważałamzabardzo
niegrzeczne.Wpołowieprzypadkówodwracałamodnichgłowę,awdrugiejpołowie
rzucałamwichstronęukradkowe,zafascynowanespojrzenia,zastanawiającsię,czy
kiedykolwiekbędęwyglądałatakjakone.

Terazjużwiem,żenie.

Fidałamiznakręką.Rozejrzałamsię.Drogawydawałasięczysta,więcpopchnęłam
taczkidalej.Dziesięćmetrówodroguogrodzeniaznowusięzatrzymałam.Podeszłado
mnieFi.Zbliżyłaustadomojegouchaiszepnęła:

-Chybaniemusimyciąćogrodzenia.Myślę,żewystarczyjepodnieść.

Tawiadomośćbardzomnieucieszyła.JeśliFimiałarację,groziłonamznaczniemniejsze
niebezpieczeństwo.Cięciedrutumożesięwydawaćłatwe,alewcaletakieniejest.

Zajmujedużoczasuipowodujesporohałasu.

-Czyżołnierzezrobilijużrundkęwzdłużpłotu?

-Nie.

-Chybabędziemymusiałypoczekać,ażjązrobią.Inaczejgroziłobynamzbytduże
niebezpieczeństwo.

-Itaknamgrozi.

Wiedziałam,żemarację,aleniemiałyśmywielkiegowyboru.Podsupermarketem
spróbowałyśmypójśćnaskrótyiskończyłosiękatastrofą.Zdrugiejstronywiedziałam,że
choćzostawiłyśmyterenówkęwzacisznymmiejscu,niedługoktośjązauważy.
Żałowałam,żeFinieudałosięodjechaćdalej.

Czekałyśmyiczekałyśmy.Ciągleoglądałamsięzasiebie,bojącsię,żewkażdejchwilina
drogęmogąwyskoczyćżołnierzewalącydonaszkarabinów.Nadrodzenadalbyłopusto,
alekawałekdalejjużcośsiędziało.Odczasudoczasuwidziałambłyskinaniebie-

background image

chybareflektorów.Apochwiliwydałomisię,żesłyszęwarkotpojazdów:najpierw
jednego,apotemchybajeszczedwóchalbotrzech.

-Słyszyszsamochody?-zapytałamFi.

Pokiwałagłową.

Zaczęłodomniedocierać,żesytuacjarobisięcorazbardziejniebezpieczna.

Przemycenieworkówpodogrodzeniem,zaniesienieichdozbiornikazpaliwemlotniczym
iwysypaniecukruzjednegopodrugimwymagałodośćsporoczasu.Aszukającynas
żołnierzebylicorazbliżej.Namyślotymzaczęłamsiępocićioczamiwyobraźni
zobaczyłamzimnąiwrogądłońłapiącąmniezakark.Niewiedziećczemusprowokowało
mnietodokichania,którewcześniejmęczyłomniewparkuzFi,itrzyrazyszybko
kichnęłam,razzarazem.Fiomałonieumarłazestrachu.Zasłoniłamiustadłoniąinie
cofnęłajej.Niemamdoniejżalu.

Zrobiłabymtosamo.Oczywiścieniechciałamkichać.Towszystkowydarzyłosiępo
prostuzbytszybko.

Niemiałampojęcia,jakatopoważnasprawa,dopókiFinieszepnęłaminaucho:

-Wartownicy.

Wtedyzastygłamwbezruchujakzwierzę,którepoczułozagrożenie.Widywałamtowiele
razy,kiedypolowaliśmywnocyzreflektorem:zachowywałysiętaklisy,króliki,kangury,
anawetowce,naktóreprzezprzypadekpadłsnopświatła.Onewszystkiezamieraływ
bezruchu.Tojedenzuniwersalnychodruchównatury.Niestety,niechroniprzed
myśliwymzestrzelbąireflektoreminiestetynieochroniłbymnieiFiprzeduzbrojonymi
żołnierzami.Niemiałyśmyjednakniczegoinnego.Przypomniałamsobie,żedawnotemu,
kiedytowszystkosięzaczęło,zachęcałampozostałychdowzięciapoduwagę
zaopatrzeniasięwbroń.Wtedybardzoszybkodoszłamdowniosku,żejednakniejestto
dobrypomysł,przedewszystkimdlatego,żegdybynaszłapanozbronią,natychmiast
zostalibyśmystraceni.

Alewtakichchwilachjaktaśrutówkalubstrzelbamogłybysięprzydać.Alboteż
znaczniepogorszyćsprawę.

Fibyłatrochębliżejskładupaliwniżja,alewkrótceteżusłyszałampatrol.Bylito
mężczyźnialbokobiety-natejwojnienigdyniemożnamiećpewności.Robilito,oczym
mówiłLee:szliwzdłużogrodzenia,rozglądającsięwposzukiwaniuewentualnych
problemów.Każdakomórkamojegociałamiałanadzieję,żeniezdadząsobiesprawy,jak
wielkiproblemczaisięzaledwiekilkametrówdalej.Bylitakblisko,żewidziałamich
cienie,któreskręciłyiposzłydalejwzdłużpłotuzaskładempaliw.

Potem,zaledwiepięćmetrówdalej,gwałtowniesięzatrzymali.Zniepokojem
obserwowałamichcienie.Cooniwyrabiali,naBoga?Jedenznichwsunąłcośwustai
wtedyzrozumiałam:chcielizapalićpapierosa!

Zawszemnieuczono,żepaleniezabija,iotomiałamprzedsobądowód.Ichpalenie
mogłonaszabić.Byłyśmyjużprawiewpułapce.Każdy,ktoprzejechałbyterazulicą,z
pewnościąbynaszauważyłizacząłstrzelać,anaszajedynadrogaucieczkiwłaśnie
zostałazgrabnieodcięta.

background image

Rzuciłamzaniepokojonespojrzenienapobliskiepłoty.Czywraziepilnejpotrzeby
dałybyśmyradęprzeznieprzejść?Jasne,podwarunkiemżemiałybyśmynatopięćminut.

Ogrodzenianiebyłyłatwedosforsowania.Zanimdotarłybyśmynagórę,kulerozdarłyby
nasnastrzępy.

Mogłamzrozumieć,dlategotegłupkipaląakurattutaj.Naterenieskładupaliwroiłosię
odtabliczekostrzegającychprzedniebezpieczeństwemzwiązanymzpaleniemi
zakazującychludziompaleniawpobliżuzbiorników.Cikolesiezachowywalisię
prawidłowo.

Taksięjednakzłożyło,żepostępującwłaściwie,krzyżowalinamplany.

RazemzFileżałyśmyplackiempodogrodzeniemdomusąsiadującegozeskładempaliw.
Toteżniewielebynampomogło,botaczkistałynawidoku,choćkilkametrówodnas.

Położeniesięnaziemibyłokolejnymodruchem.Takrobiłykróliki,kiedyunosiłsięnad
nimidrapieżnyptak.Czasamidziałało.Czasaminie.

Nigdyniewidziałam,żebyktośtakdługopalił.Miałamochotędonichpodejśćiwyrwać
impapierosyzust,mówiąc:„No,dośćtego,wracajciedopracy”.Najgorsze-niemalnie
dozniesienia-byłoto,żeświatławoddalicorazbardziejsiędonaszbliżały.Namojeoko
byłyjużtylkotrzyprzecznicedalej.Wyglądałonato,żetymrazemprowadząbardzo
staranneposzukiwania.Chybazaczynalimiećnasdość.

Nawojnieczęstotakbyło:czułosięobezwładniającystrach,czekając,ażktośzrobicoś
zupełniezwyczajnego,zanimtyzaryzykujeszżycie.

Odetchnęłamswobodniej,dopierogdypierwszy,apochwilidrugiżarzącysiępetzatoczył
łukwpowietrzu,bynastępniespaśćnaziemięipotoczyćsięwdal,rozsiewającmałe
iskierki.Wkońcucienieodkleiłysięodogrodzenia,októresięopierały,ipowolipodjęły
swójmonotonnymarsz.Nawetpoichruchachbyłowidać,jaknudnajesttarobota.

Nocóż,jeśliomniechodzi,miałamnadzieję,żenadalbędąsięnudzić.Niechciałam,
żebysięożywiły.

Zbliżyłyśmysiędoogrodzeniaizerknęłyśmyzaróg.Plecywartownikówznikały,
oddalającsięwstronęblaszanegobudynku.Warkotsilnikazanaszymiplecamistałsię
trochęgłośniejszyniżwcześniej.Zaniepokojonaspojrzałamzasiebie.Nadrodzenadal
byłopusto,aleczułam,żepościgsięzbliża.Szkoda,żenieukryłyśmyterenówkitak,jak
należało.

Spojrzałamnadółogrodzenia.Fimiałarację.Możnajebyłozłatwościąpodnieść.

Miałyśmyprzedsobąnajbardziejniedbalepostawioneogrodzenie,jakiekiedykolwiek
widziałam.Mójtatadostałbyszału,gdybyktóryśzjegopracowników-alboja-odwalił
takkiepskąrobotę.

Żołnierzeweszlidoblaszanegobudynku.Pomyślałam:„Terazalbonigdy”.

Przyprowadziłamtaczkiiwyjęłamznichworki.

-Wejdętam,atyprzepchnieszdomnieworki-szepnęłamdoFi.-Potemzaczekaszna
końcudrogi.-Wskazałamdrugikoniec,przeciwległydotego,gdziezostawiłyśmy
terenówkę.

background image

AleFigwałtowniepokręciłagłową.

-Nie!Idęztobą.Zawszesamanadstawiaszkarku.

Byłamzaskoczona,bardzozaskoczona,aleniebyłoczasusięspierać.Pozatymczułam
wzruszenie.Czasamimyślałam,żeniktniedoceniatego,jakbardzoryzykuję.

Sensowniejbyłobyzostawićkogośnaczatachprzydrodze-jestempewna,żewłaśnietak
postąpilibyIainiUrsula-alerozpaczliwiepotrzebowałamtowarzystwanaterenieskładu
paliw,więcbyłamwdzięcznaFi.

PrzysunęłyśmyworkijeszczebliżejiFiuniosładółsiatki.Bezwiększegoproblemu
przeczołgałamsięnadrugąstronęogrodzenia.Niebyłojużodwrotu.Fizpewną
trudnościąpodniosłapierwszyworekiprzepchnęłagopodpłotem.Iznowu:rozsądnie
byłobyzanieśćtenworekodrazudozbiornika,nieczekając,ażFiprzepchniepozostałe,
aleteraz,gdyzaproponowałamiwsparcie,naglepoczułam,żeniejestemwstanieiść
sama.Naprawdęchciałam,żebymitowarzyszyła.Nowięcwepchnęłyśmywszystkie
workinapodwórze,apotemFiukryłataczkizpowrotemwciemności.Iprzeszłapod
ogrodzeniem.

Muszęprzyznać,żeprześlizgnęłasiętamtędyzwiększągracjąniżja.

Każdaznaspodniosławorek.Fizachwiałasiępodjegociężarem,alezarzuciłagosobie
naramię.Potrzebowałyśmyoburąk,żebyjeutrzymaćprosto.Miałynieporęcznykształt.

Gdzieśniedaleko,możenaNicholasStreet,rozległsiępojedynczystrzał,głośnyi
przerażający.Odczekałyśmychwilę,alenicwięcejniebyłosłychać,więcmusiałyśmy
założyć,żetoniemiałonicwspólnegoznami.Skradającsięnajciszej,jakumiałyśmy,
wolnopobiegłyśmypotrawiedozbiorników.

Pierwszyodcinekniebyłtakizły.Dokładnietak,jakzapamiętałam,napodwórkuwalało
sięmnóstwostarychgratów.Mogłyśmyjewykorzystaćjakoosłonę.Kłopotyzaczęłysię
kawałekdalej.Byłtamchrzęszczącyżwir,hałaśliwyżwir,inic,tylkoprzestrzeńdzieląca
nasoddużegopodziemnegozbiornika.Nazbiornikubyłnawetnapis:„Lotnictwo”,więc
wtejsprawieLeerównieżsięniepomylił.Niespełnapięćdziesiątmetrówodzbiornika
docierałoświatłozmałejstróżówki.Pomyślałamponuro,żecholernieryzykujemy.Ale
zaszłyśmyzbytdaleko,żebysięwycofać.Zwyczajnyludzkigłupiupóripoczucie,żejeśli
siępoddasz,jesteśdoniczego.Maratończyknaolimpiadzie,któryryzykujeżyciem,by
ukończyćbieg,mimożejegociałojestnagranicywytrzymałości.Ostatniadzikaowcana
pastwiskuNellies,któraopierałasięwszystkimpróbomokiełznaniajej,amimotociągle
jągoniliśmy.Facet,którywszedłnaMountEverest,choćwiedział,żeodmarzająmu
palce.Widziałamichzdjęciewksiążce-niewyglądałyzbytładnie.

Togłupie,alewszystkieteprzypadkimająwsobiecośgodnegopodziwu.Tam,w
składziepaliw,osiągnęłampodobnystan.

SpojrzałamnaFi,Fispojrzałanamnie.Skrzywiłamsię,wzruszyłamramionamii
zmarszczyłamnos.Tomiałoznaczyć:„Daszwiarę,żerobimycośtakszalonego?”.

Fiszerokosięuśmiechnęła,więcchybazrozumiała.Ruszyłyśmypożwirze.

Chrup,chrup,chrup.Nieznamnic,corobitylehałasucożwir.Toprzypominałodźwięk,
którywydobywasięzustpodczasjedzeniaseleranaciowego.Poruszałyśmysiępowoli,

background image

alewłaśnienatympolegałproblem:niemogłyśmyiśćzbytwolno,boczekałynasjeszcze
dwatakiekursy.Gdybyśmyporuszałysięwtakimtempie,wjakimchciałam,podczas
drugiegokursuzaskoczyłbynaswschódsłońca.

Prawieniepatrzyłam,dokądidziemy,bocałąuwagęskupiłamnablaszanejstróżówce.

Szkoda,żeżadnaznasniespojrzałanazbiornik,booszczędziłobynamtowysiłku.

Popatrzyłamnaniego,dopierogdyprzednimstanęłyśmy.

Byłzamkniętynakłódkę.

Leżałananimbrudnaszarakłódkawielkościmojejpięści,zrobionazutwardzonejstali.

Poczułam,żepłonę.Zupełniejaknawakacjachnaplaży:pierwszegowieczoru,kiedy
poparzonaskóraszczypieipiecze.Potempoczułamzłość,dzikązłość.Gdybynie
obecnośćFi,rąbnęłabymwzbiornikgłowąalbospróbowałabymzerwaćkłódkęgołymi
rękami.Odrazuwiedziałam,żenicniewskóramy.ZnowuspojrzałamnaFi.Tobyło
prawiezabawne.Stałaigapiłasięnakłódkęzrozdziawionąbuzią,mrugając,jakby
właśniezadanojejjakieśpytaniepokantońsku,bułgarskualbowjęzykupitjantjatjara.
Kiedyzdałasobiesprawę,żenaniąpatrzę,szepnęłagorączkowo:

-Nożycedocięciadrutu?

Pokręciłamgłową.

-Jużlepiejbyłobyjąprzegryźć.

-Przecieżmusibyćjakiś…

-Niema.Chodźmystąd.

Pomyślałam,żelepiejzabraćcukierzpowrotem.Niewiemdlaczego.Poczęścidlatego,
żedobrzebyłobysięwyprzećsabotażuidziałalnościpartyzanckiej.Pozatymnadal
miałamnadzieję,żeudasięwrócićispróbowaćtrochępóźniej.Pomyślałamotamtym
szesnastolatkuzzachodniejAustralii,sprzedwojny.Otym,którywyruszyłwsamotny
rejsdookołaświataimiałwystarczającoodwagi,byzawrócićpotygodniu,kiedy
przestałodziałaćradio.Pamiętam,żewidziałamwtelewizji,jakwyruszałporazdrugi.

Cierpliwośćiwytrwałość.Przeciwieństwoślepegouporu.Iznaczniemądrzejszeodniego.

Kiedypodniosłamswójworek,Fiposzłazamoimprzykładem.Zaczęłyśmysię
wycofywać.

Naskrajużwirowegopodwórzapoczułam,żezbliżająsiękłopoty.Znowustałosięto
szybko,zbytszybko,bymzdążyłarzucićworekizatkaćsobienos.Dlategokichnięcie-
tymrazemtylkojedno-odbiłosięechemwciszyskładupaliwjakpierdnięciena
pogrzebie.

Wnastępnejchwilizgasłoświatłowstróżówce.

background image

20

Taksięskończyłamojapróbaocaleniacukru.Całatanocbyłaporażką,odpoczątkudo
końca.Jedyne,comogłyśmyjeszczeocalić,tonaszeżycie.

Wtymotomiejsculeżymymartwi,gdyżniechcieliśmy

Żyć,hańbiącziemię,zktórejwyrośliśmy.

Jednojestpewne:życietoniewielkastrata;

Leczmłodzimężczyźnimyśląinaczej,amybyliśmymłodzi.

Miliony,setkimilionówludzizginęłynawojnach.Niektórzywbardzogłupisposób.

Innywierszopierwszejwojnieświatowej,którydostałamodnauczycielawDunedin,
opowiadałożołnierzu,któryniechciałskorzystaćztejsamejtoaletycowszyscy.Oddalił
się,żebywysikaćsięzdalaodkolegów,awtedysnajpergozauważyłizastrzelił.Facet,
którynapisałtenwiersz,stwierdził,żeniemawtymnicśmiesznego:żołnierzzapłacił
cenęzażyciewedługwłasnychreguł.

Jakmożnasięztegośmiać?

Niechkażdybędziesądzonyzajegoczyny.

Jazapłaciłemcenę,byżyćnawłasnychwarunkach.

Zaznaczam,żenauczycielmusiałmitowytłumaczyć.Wtedytegonierozumiałam.

Czasamimyślę,żenakażdąokazjęznajdziesięjakiświersz.

Nowięcwieluludzizginęłonawojnach,niektórzyzbłahychpowodów.Dlaczegoznami
miałobybyćinaczej?Czystałobysięcoświelkiego,gdybyśmyumarłyzFizpowodu
kichnięciaalbodwóchworkówcukru?Poprostudołączyłybyśmydosetekmilionów
innychosób.

Biegłyśmycosiłwnogach.Tamtejnocyzdążyłyśmyjużznieruchomiećjakkróliki,
rozpłaszczyćsięnaziemijakkróliki,aterazbiegłyśmyjakkróliki,którepoczułyzapach
króliczejkoloniiimyślą,żebyćmożeudaimsięwniejschronić.Położyłyśmyuszypo
sobie,pochyliłyśmysięipobiegłyśmy.Zpoczątkunicniesłyszałyśmy.Tomnie
zaskoczyło.

Spodziewałamsiękrzyków,tupotu.Potempomyślałamjednak,żeciżołnierzeniewiedzą,
ktolubcoczaisięzaoknem.Niewybiegnąwniebezpiecznymrok.Popędziłamjeszcze
szybciej.

Stanęłoprzedemnąogrodzenie.Dałamnura,byprzejśćpodspodem.Znówjakkrólik.

ObokmnieFizrobiłatosamo.Gdypadłyśmynaziemię,nadnaszymigłowamiświsnęła
pierwszakula.Jeślicokolwiekwżyciuzrobiłamwsamąporę,towłaśnietamto.

Gdypełzłyśmypodsiatką,jejostrekońceboleśniemniepodrapały.Czułamgłębokie
bruzdynaplecach,alewcalesięniminieprzejmowałam.Nachwilęzapadłacisza:chyba
żołnierzomutrudniałozadanieto,żepadłyśmynaziemię,oraztewszystkiegratywalające

background image

sięnapodwórzu.

Przelazłyśmypodogrodzenieminadalżyłyśmy.Dokąduciec?Poobustronachrozciągała
siędługanieosłoniętadroga.Firuszyławprawo,alejanagleuznałam,żelepiejpobiecw
lewo.Oznaczałotopowróttam,skądprzyszłyśmy,cowydawałosięszalone,alezbliżał
siępościg,więcpozostałanamtylkojednaprawdziwanadzieja:terenówka.Gdytak
beztroskojąporzuciłyśmy,nawetprzezmyślminieprzeszło,żetensamochódznowu
pojawisięwnaszymżyciu.Musiałyśmyjednakjaknajszybciejopuścićtenrejon.Robiło
sięnaprawdęgorąco.Wszędziewidziałamświatła.Nietylkobiałeświatłareflektorówi
latarek,aletakżetewoknachdomów.Wyglądałonato,żeobudziłyśmypółWirrawee.

Fipobiegłazamną,chociażpewniemyślała,żetoszaleństwo.Gnałyśmydrogą,anasze
stopystukałyotwardąnawierzchnię.Wysokieogrodzeniapoobustronachdodatkowo
wzmacniałytendźwięk.Tobyłwyścig,wktórymbrałyśmyudziałmyiżołnierzeze
składupaliw.Musiałyśmydotrzećnakoniecdrogi,zanimonidotrądoogrodzenia.Tylko
comożetamnanasczekać?Zabawnytowyścig,gdynaliniimetystoikoleś,któryładuje
cikulkę.

Normalnietostartermapistolet.

Odkońcadrogidzieliłonaspięćdziesiątmetrów,potemczterdzieści,potemtrzydzieści.
Pozwoliłamsobiepomyślećoniemożliwym:otym,żenamsięuda.Takamyślzawsze
jestniebezpieczna.Zaledwiesekundępóźniejobokmojegoucharozległsię
charakterystycznyświstkuli.Jużponas,pomyślałam.Koniectejaleibędzieostatnim
obrazem,jakizobaczęwżyciu.

Nieporazpierwszytejnocyzadziałałjednakinstynkt.Iporazostatnizainspirowałymnie
króliki.Padłamnaziemięiszybkopoczołgałamsięwstronęzakrętu.Zobaczyłam,żepo
mojejlewejFirobitosamo.Naglestałyśmysiębardzotrudnymcelem.Nadodatek
dziesięćostatnichmetrówpokonałamzygzakiem.Wokółlatałykule.Inniżołnierze,którzy
nasszukali,niemielijużpewnieżadnychwątpliwości,gdziejesteśmy.Panowałstraszny
hałas.

Jakbywpowietrzulatałomnóstwoowadów.Najbardziejniebezpiecznychowadówna
świecie:szybkich,głośnychiśmiercionośnych.Uderzaływbruk,wogrodzeniepoobu
stronachalbopoprostuodlatywaływdal.Ostreukłuciewnogęuświadomiłomi,żejeden
mniedopadł.Znowupomyślałam,żenigdyniedotrędozakrętu.

Inagleznalazłyśmysięnakońcualejki.Fiodbiławlewo,ajaruszyłamzanią.

Cieszyłamsię,żemogęjejprzekazaćdowodzenie.Miałamwrażenie,żedrogazanami
zniknęła,jakbynigdynieistniała.Usłyszałamjeszczekilkastrzałów,apotemzrobiłosię
cicho.Jakieśstopięćdziesiątmetrówzprzoduzobaczyłamciemnykształtterenówki.
Trochęutykałamibolałamnienoga,alegorszyodbólubyłstrach:strach,żewkońcu
mniepostrzelonoibyćmożewykrwawięsięnaśmierć.Fibyłajużpięćmetrówprzede
mną.

-Samochód!-wydyszałam,nawypadekgdybyniewiedziała,żewłaśnietamzmierzamy.

Skinęłagłową,nieodwracającsię.Znowujejniedoceniłam.Jakzwykle.

Niezdołałyśmysięjednakzbliżyćdosamochodu.Strzałyprzyskładziepaliwzrobiły

background image

dokładnieto,czegosięobawiałam.Przyciągnęłyżołnierzytak,jakmartwejagnię
przyciągakruki.Naglenakońcuulicypojawilisiętrzejalboczterejżołnierze,rozbiegli
sięnacałejjejdługości,jakbydoskonalewiedzieli,corobić.Przyspieszyłam,czującostre
kłuciewnodze.

Odstronydrugiegokońcaulicybieglizanamiżołnierze,jedenzadrugim.Nadaldzieliła
ichodnasjednaprzecznica.

CzułamtakisamstrachprzedwięzieniemwStratton,jakimFipodzieliłasięzemnąna
drzewieoboksupermarketu.Miałamtakiesamekoszmary.Niemogłabymwrócićdo
takiegomiejsca.Byłamrozpaczliwie-naprawdęrozpaczliwie-zdeterminowana,byuciec
tymżołnierzomzawszelkącenę.Niesądzę,żebyśmywtamtejsytuacjimiaływiele
możliwości.Bezsłowaobieskręciłyśmywlewoiwbiegłyśmyprzezotwartąbramęna
podwórzedomuobok.Miałamjedynienadzieję,żeżołnierzenasniezauważyli.

Niewiem,ktotammieszkałprzedinwazją.Wkażdymraziebyłtoktośbogaty.Dombył
dośćduży,parterowy,alebardzoelegancki:zdachuszerokiejwerandybiegnącejwokół

budynkuzwisałomnóstwokwiatów,awogrodziebyłafontanna.Oiledobrze
zauważyłam,dommiałciemnykolor,alebyłładny,prawdopodobniewzniesionogow
XIXwieku.

Wszystkobyłosolidneikonserwatywne.Żadnychplastikowychmebliogrodowychani
aluminiowychokien.

Pobiegłyśmyprostonawerandę.Fisięzawahała.Janiewahałamsięnawetprzezchwilę.
Złapałamzaklamkę,nacisnęłamjąipopchnęłamdrzwi.Niebyłyzamknięte.

Otworzyłysięcichoibezproblemu.Wtedysięzawahałam.Możliwe,żepakowałyśmysię
wpułapkę.Możliwe,żeniezdołamystamtąduciec.Żołnierzebylijednakzbytblisko,by
daćnaminnewyjście.Wzruszyłamramionamiiwkuśtykałamdośrodka,aFiposzłaza
mną.

Mojezmysłybyłytakwyostrzone,żenieumykałmiżadenszczegół.Wdomubyły
wypolerowanepodłogi,hol,stojaknaparasolki,wieszaknapłaszcze,wysokikredensi
kolejneroślinywdoniczkach.Holbyłogromny,wielkijaksalonwmoimdomu,i
oświetlonysłabymświatłemlampywrogu,prawdopodobniezaledwie
dwudziestopięciowatowej.Nawieszakuwisiałagórnaczęśćmunduruobładowanazłotymi
galonamiilśniącymiguzikami.

Przedwojnąmieszkałtuktośbogaty-terazktośważny.

Rozejrzałamsiępopomieszczeniutakszybko,żeczarnykijobokstojakanaparasole
wzięłamzaparasol.Bardzosięcieszę,żespojrzałamwtamtąstronęporazdrugi.Wtedy
zdałamsobiesprawę,żetokarabin.Niedalekoniego,nastolikuzkwiatemwdoniczcei
przepełnionąpopielniczką,leżałmałypistoletzczarnąrękojeścią.Przypomniałamsobie,
comówiłpułkownikFinley:żeoficerowiemajązarównopistolety,jakikarabiny.Ten
domzostałprzydzielonyjakiemuśoficerowi.Nierozmyślałamotymjednakzbytdługo.
Zrobiłamtrzyszybkiekrokidostolika,wzięłampistolet,władowałamkulędokomory,
odbezpieczyłamipodałamgoFi.Samachwyciłamkarabin.

Fiwytrzeszczyłaoczy.

background image

-Aleja…Janiemogę…-zaczęłaigwałtownieurwała.

Niedlatego,żezabrakłojejsłów,aledlatego,żepodobniejakjausłyszałazbliżającesię
kroki.

Drzwiwolnosięotworzyły,awtedyjauniosłamkarabin.Zjawiłsięjakiśmężczyzna.

CałatasytuacjaprzypominałamigryTimezone,gdziestrzelasiędosetekoprychów,ale
cojakiśczaspokazujesięniewinnyfacetzpodniesionymirękami.Gdywyskakujejakaś
osoba,czekaszułameksekundy,żebysprawdzić,czyjestdobry,czyzły.Strzelaćczy
wstrzymaćogień?

Tenfacetnietrzymałjednakrąknadgłową.Timezoneprzyszedłminamyśl
najprawdopodobniejtylkodlatego,żeniewinnikolesiewtychgrachmająnasobiejasne
ubrania,aoprychyzawszesąubranenaczarno.Atenfacetmiałnasobietylkobiałe
bokserki,ziewałidrapałsiępoklacie.

Muszęjednakprzyznać,żemiałgodność.Nawetstojącwsamychbokserkach.Nanasz
widokniewystraszyłsięaniniespanikował.Powolisięwyprostowałiprzestałsiędrapać.
Byłwysoki,młody,miałczarnewłosyiczujną,uważnąminę,jakbysięzastanawiał,cosię
dziejeijakmożezapanowaćnadsytuacją.

Musiałbyćniezły,skorowtakmłodymwiekubyłjużgrubąrybąwarmii.

Niemiałamdoniegoanikrztynyzaufania.

Unoszącwcześniejkarabin,odbezpieczyłamgo,aterazbardzoszybkopociągnęłam
zamekdotyłuipopchnęłamgozpowrotem,czujączadowalająceszczęknięcienaboju
wpadającegodokomory.

-Ręcedogóry!-zawołałam.

Lekkosięuśmiechnąłizacząłpodnosićręce,alerobiłtopowoli.Niespodobałmisięten
uśmiech.Chybazobaczył,żejesteśmytylkonastolatkami,idoszedłdowniosku,że
poradzisobieznamibezwiększegoproblemu.Jasne,wswoimwojskuteżmieli
nastolatków,alezdążyłamjużzauważyć,żeraczejnieszanująnaszychumiejętnościw
zakresiewalki,oceniającjeniżejniżwłasne.Wiedziałam,żemuszęzdobyćtenszacunek,
itoszybko.Takbardzosiębałam,żekarabindygotałwmoichrękachjakszalony,ale
odsunęłamgolekkowprawoipociągnęłamzaspust.

Chryste,cozahuk.Wtejograniczonejprzestrzeniogłuszyłamnaswszystkich.Ściananie
ucierpiałatakbardzo,jaksięspodziewałam.Naglepojawiłasięwniejdziura,wokół

którejszybkozrobiłosiękilkapęknięć.Towszystko.Najgorszybyłhałas.Zamoimi
plecamiFikrzyknęła.Najprawdopodobniejgłośno,alebyłamtakogłuszona,żeledwieto
usłyszałam.

Wystrzałzrobiłjednakwrażenienamężczyźnie.Facetbardzozbladłilekkougięłysiępod
nimkolana.Zobaczyłam,jaknajegoczołotużnadbrwiaminaglewystępujepot.Wcale
musięniedziwię.Strzałzrobiłogromnewrażenienawetnamnie,atoprzecieżnieja
stałamnaprzeciwkolufykarabinu.Pomyślałam,żemuszętowykorzystać,bysięnie
stawiał.Jużwiedziałam,comusimyzrobić.Tobyłnajbardziejryzykownypomysłw
naszymdorobku,najbardziejniebezpieczneposunięcie,alewprzeciwnymrazieczekała

background image

nasśmierć.Naprawdępewnaśmierć.Niepozwolilibynamznowuuciec,zwłaszczaże
przedchwiląoddałamstrzał

dojednegozichstarszychoficerów.Machnęłamkarabinemwstronędrzwi.

-Wychodź-powiedziałamdomężczyzny.

Nadaldzwoniłomiwuszach.Przeztenhałasokropniebolałamniegłowa.Pozatymnadal
czułampieczeniewnodze.Nieośmieliłamsięnaniąspojrzeć.Nawetoniejnie
wspomniałamFi.

Mężczyznawahałsiętylkoprzezchwilę,apotemruszyłwstronędrzwizpodniesionymi
rękami.

-Zaczekaj!-zawołałaFi.

-Co?-zapytałam,niepatrzącwjejstronę.Nieodrywałamoczuodoficera.

-Każmuwłożyćmarynarkę-powiedziała.

Odrazupomyślałam:„Notak,jasne,jesteśgeniuszem,Fi”.Żołnierzenazewnątrz
moglibygonierozpoznaćwbokserkach,alewmundurzegorozpoznają.

-Wkładajmarynarkę-krzyknęłamdoniego.

Miałamnadzieję,żerozumiepoangielsku.Zatrzymałsię,alewzruszyłramionamii
odpowiedziałpłynnąangielszczyzną:

-Ajeślinie?Zastrzeliszmnie?

Jedynyrazwżyciucałkowiciepuściłyminerwy.Niedbającoto,czyprzypadkiemgonie
zastrzelę,pociągnęłamzaspust.Gdybykarabinbyłautomatyczny,opróżniłabymcały
magazynek.Itakstrzeliłamzetrzy,czteryrazy.Chybawszyscyodtegoogłuchliśmyitym
razemdomdośćmocnoucierpiał.Odpadłopółfrontowejściany.Wokółbyłopełnotynku,
pyłu,drzazg,dymuipotłuczonegoszkła.

Alefacetwłożyłmarynarkę.

Wymaszerowaliśmyzdomu.Odrazuruszyliśmyścieżkąprzeddrzwiami.RazemzFi
mierzyłyśmydoniegozbroniiszłyśmytakblisko,jaktylkopozwalałyzasady
bezpieczeństwa.Finiemiaławiększychszans,żebygotrafić,nawetztejodległościi
zakładając,żewogólewiedziała,gdziejestspust,alemiałamnadzieję,żenikttegonie
zauważy.Oficernieszedłjużzpodniesionymirękami,tylkotrzymałjezagłową,alenie
miałammuzazłetejdrobnejzmianyscenariusza.Najważniejsząrolęmiałjeszczeprzed
sobą.

Kiedyszłyśmyścieżką,skierowanonanassześćlatarek,alezrobiłyśmyzoficerażywą
tarczę.Wyszliśmynaulicę.Spojrzałamwdrugąstronę,czyliwprawo.Nikogotamnie
było.Wszystkielatarkiświeciłyzlewejstrony.Zatemdwiegrupyżołnierzyspotkałysię
przyterenówceiwszystkowskazywałonato,żezbiłysiętamwwiększągromadę.I
dobrze.Tooznaczało,żemożemynadalużywaćoficerawcharakterzetarczy.

Czułamjednak,żemusimydziałaćnaprawdęszybko,zanimzdążąwymyślićjakąś
strategię.Niepotrzebowalibydużoczasu,byulokowaćdwóchsnajperównapozycjach,z
którychmoglibynasobiezastrzelić.Musiałyśmyjaknajszybciejstamtądzniknąć.Trzeba

background image

byłosiępospieszyć.

-Wlewo!-krzyknęłamdooficera.

Niezmieniająctempa,odwróciłsięiruszyliśmywstronęterenówki.Podziesięciu
metrachzawołałam:

-Stój!

Wtedypodjęłamnajwiększeryzyko.KazałamFiukryćsiętrochębardziejzaoficerem,by
resztawidziała,żetrzymalufęprzyjegogłowie.Potemstanęłamobok.Tobyło
konieczne.

Musiałamichwszystkichodsunąćodpojazdu.Stanęłamzupełnieodsłoniętawgorącym
nocnympowietrzuikrzyknęłamdonich:

-Maciepięćsekund,żebyodsunąćsięodsamochodu!

Tymrazemteżniewiedziałam,czymówiąpoangielsku,alezałożyłam,żepotrafiąliczyć.
Zawołałamnacałegardło:

-Pięć,cztery,trzy…

Odliczając,zdecydowanieskierowałamlufęwstronęzgraiżołnierzy.Kiedysię
rozpierzchli,miałamochotęsięuśmiechnąć.Niezrobiłamtegojednak.Musiałamich
przekonać,żejestemsupertwardaisuperbezwzględna.Niechcącystworzyłamnowy
problem.

Żołnierzeszybkosięrozchodzili,ajaniemiałamżadnejkontrolinadtym,dokądidą.

Musiałyśmysiędostaćdosamochodu,zanimzdążąwykorzystaćciemność,bynas
otoczyć.

-Szybko-powiedziałamdoFi.

Trąciłamoficeralufą.Podwudziestuszybkichkrokachbyliśmyjużobokpojazdu.

Niektórelatarkiśledziłykażdynaszruchisłyszałamkrzykijakiegośmężczyzny,ale
wyglądałonato,żenadalniktnicnierobi.

Gdydotarliśmydosamochodu,pojawiłsięjednakdużyproblem.Finieumiałaprowadzić,
ajabałamsiętego,żeoficerzauważy,jakfatalniemojaprzyjaciółkaradzisobiezbronią.
Niemogłamoczekiwać,żebędziegopilnowała,kiedyjazacznęprowadzić.

Wystarczyłojejsięprzyjrzeć,bytozauważyć.Istniałotylkojednorozwiązanie.
Wrzasnęłamnaoficeranajgłośniej,jakumiałam,wiedząc,żepewnienadaldzwonimuw
uszachtakjakmnie.

-Siadajzprzodu!

Otworzyłdrzwi,ajaszybkootworzyłamtylnedrzwizanim.Wsiedliśmyrównocześniei
szybkoprzesunęłamsięwlewo.Fiusiadłaobokmnie.

-Jedź!-zawołałam.

Nastąpiłachwilaoczekiwania,podczasktórejwpatrywałyśmysięwkontrolkęświecy
żarowej,modlącsię,żebyzadziałała.Kiedyzadziałała,oficeruruchomiłsilnik.

background image

-Jedź,jedź!-krzyknęłam.-Skręćwprawo,dojedźdokońcaulicy.Potemznowuskręćw
prawo.

Kiedydużysamochódpowoliruszyłnaprzódizacząłskręcać,miałamochotęzapiaćze
szczęścia.Niezamierzałamjednakpokazaćtemufacetowi,jakbardzosięcieszę.

-Szybciej!-wrzasnęłamdoniego.

Oddałamkolejnystrzałobokjegogłowy.Kulapozbawiłanasprzedniejszybyipopędziła
wciemność.Byłamstrasznienabuzowana.Nigdywcześniejniebyłamtakbliskautraty
samokontroli.Normalnieczułabymsięzawstydzonatakąburząemocji.Trochęsiębałam,
aleprzedewszystkimczułamzłość.Nie,cośsilniejszegoniżzłość:wściekłość.

Gdybyktośmniezapytał,powiedziałabymchyba,żebyłamzłazpowoduporażkiakcjiz
cukremipaliwemlotniczym,aletaknaprawdęmojazłośćsięgałagłębiej.Tamtejnocy
skupiłasięjakjeszczenigdyprzedtem.Natychludziach.Nimniej,niwięcej,tylko
wyłącznienanich,naichsercach.Natym,żezabralinamnaszemiasto,naszregionikraj,
natym,żepozbawilimniewszystkiego,naczymmizależało.Zwłaszczaprawado
dorastaniapodopiekąrodziców.WprzeciwieństwiedoFiniemiałamnawetszansy,bysię
znimizobaczyć.Nadaljejzazdrościłam,alejednocześniecieszyłamsięjejszczęściem.
Tyletylko,żechciałamtegosamego.Chciałamtegosamegodlanaswszystkich.

Oczywiścieniemyślałamotym,kiedyjechaliśmyterenówką-szybciej,odkądrozwaliłam
przedniąszybę-aletesprawyciągletkwiłygdzieśztyłumojejgłowy.

Kiedyprzyspieszyliśmy,zobaczyłam,żedwóchżołnierzybiegniezanami,alerobilito
bezprzekonania.Wyglądałonato,żeszybkośćnamsprzyjała.Myślę,żeminęłonajwyżej
sześćminutmiędzychwilą,wktórejweszłyśmydotegodomu,amomentem,wktórym
dotarłyśmydoskrzyżowaniaiskręciłyśmywprawo.Inajwyżejtrzyminutyodchwili,w
którejwyszłyśmyztamtegodomu.

Jechaliśmywkierunkulotniska,bowłaśniepotamtejstroniemiastamiałyśmysięspotkać
zchłopakami.Powiedziałyśmy,żespotkamysięzniminatorzewyścigowym,doktórego
prowadziłapylista,rzadkoużywanadroga.Byłaosłoniętaodpożaru,który-jakmieliśmy
nadzieję-szalałjużnalotnisku,podsycanywiatremwiejącymwprzeciwnąstronę,oraz
dośćbezpieczna,bozakładaliśmy,żewrógskupisięnainnychsprawachniżnocne
przeczesywanieodległychzakątkówWirraweeiwyścigikonne.

Szacowałam,żełączniemusimypokonaćzoficeremczterykilometry.Toniepowinno
stanowićżadnegoproblemu,bofacetjużwspółpracował.Tylkożewpewnejchwilizaczął

kombinować.Lotniskominęliśmyzgodniezplanem,alenigdzieniebyłowidać
eksplodującychsamolotówibudynków.Niezauważyłamaniśladuognia.Próbowałam
zachowaćoptymizm.Chłopcymoglimiećopóźnienie-zamieszanie,które
spowodowałyśmy,prawdopodobnieutrudniłoimzadanie.ZniepokojemzerknęłamnaFi.
Niepotrafiłamzgadnąć,oczymmyśli.

Niemogłamnaniąspojrzećjeszczeraz,bonieśmiałamoderwaćwzrokuaniodsunąćlufy
odfacetazakierownicą.

Zbliżyliśmysiędozjazduprowadzącegonatorwyścigowy.Dalejdrogaprowadziłana
terenwystawowy.Chciałabymtampojechaćiuratowaćjeńców,aleniebyłonatoczasu.

background image

Niebyłoczasu,żebychoćbyotymmyśleć.

-Skręćwlewo!-krzyknęłamdooficera.

Zacząłobracaćkierownicę,apotemszarpnąłniąjeszczemocniejidodałgazu.

Zaskoczyłmnie.Samochódwyrwałdoprzodu,prostonakępędrzew,iwtymsamym
czasiemocnonimzarzuciło.Oficergwałtownieobróciłkierownicęwdrugąstronę.
Samochódsięzakołysał.Byłampewna,żezaczniemykoziołkować.AniFi,anijanie
zapięłyśmypasówbezpieczeństwairzuciłomnąwjejstronę.Wtejsamejchwili
samochóduderzyłwpierwsząkępędrzew.Itomocno.Zaczęliśmysięprzechylać.Istało
sięto,cobyłonieuniknione.

Wypaliłkarabin,którycałyczasściskałamwrękach.Chybaodruchowościsnęłamgo
mocniejimójpalecpociągnąłzaspust.Przezparęsekundstrzelałnawszystkiestronyi
mocnokopał,dopókiniezdołałamrozluźnićpalców.Rozległosięjeszczewięcej
gwałtownychhuków,pojawiłosięwięcejdymuipoczułamwsercuwiększystrach.

Pomyślałam,żeumrzemy.OczywiściemiałamnamyślisiebieiFi,facetnasiedzeniu
kierowcyniewielemnieobchodził.Terenówkacorazbardziejsięprzechylała,ażwkońcu
osiągnęłapunkt,zktóregoniesposóbwrócić.Zawisłataknachwilę,jakbysię
zastanawiała:przewrócićsięczynie?Porazdrugitejnocygroziłojejkoziołkowanie.Ale
tymrazemztegoniewyszła.Runęła.JaiFiwylądowałyśmyprzyciśniętedodrzwipo
lewejstronie.Obiewyciągałyśmyręce,próbującznaleźćcoś,czegomożnasięzłapać,ale
żadnejznassięnieudało.Kierowcąnierzucałoażtakbardzojaknamiizdałamsobie
sprawę,żemazapiętypasbezpieczeństwa.Drań,widocznieplanowałtoodsamego
początku.

Zgłośnymtrzaskiem,hukiemiszczękiemsamochódzatrzymałsięślizgiemnanastępnym
drzewie.Potemusłyszałamsykparywydobywającejsięzchłodnicyorazpiskii
skrzypienieumęczonegometalu,którymtowarzyszyłyhukiiterkotanieztyłu.

Szukałampoomackukarabinu,którywypadłmizrąkwostatniejsekundziekraksy.

Przezcałyczasmiałamnaokugłowęfacetazakierownicą.Aleonsięnieruszał.

Potemzobaczyłamkrew.

Byławszędzie.Spływałapooparciachfoteli,kapałanaodłamkiszkła,którezostałyze
stłuczonejszyby,przesiąkałaprzezoparcieprzedniegosiedzenia.Strużkipłynęłyobok
mnieiFi,lądującnabocznejszybie.Duże,ciężkiekrople,naprawdęgęste,spadały
powolizlewejstronyprzedniegosiedzenia.Niektóreznichrozpryskiwałysięnamnie,a
innedocierałyażnatyłsamochodu.Spojrzałamnakierowcę.Jegogłowapowoliopadała
nabok.Dopierowtedyzauważyłamdziuręwoparciujegofotela.Zrobiłomisię
niedobrze,alemuszęprzyznać,żepoczułamteżokrutnąradośćzpowodunaszego
zwycięstwa.Próbowałnaspokonać,aleprzegrał.Dostałyśmyjeszczekilkaminutcennego
życia.Aonnie.Brutalnarzeczywistość.

-Fi,nicciniejest?

-Nie…Niewiem.Poczymmampoznać?

Roześmiałamsię.Tobyładziwnaporanaśmiech,alewłaśnietozrobiłam.

background image

-Skorostaćcięnażarty,tonicciniejest.

-Przezchwilęmyślałam,żetotwojakrew.

-Jeszczewmieścietrafiłamniejednakula,aletutajjużnie.

-Czyonnieżyje?

-Nawetbardzo.Alesprawdzimy.

Podczołgałamsiędodrzwi,którebyłyteraznaszymdachem.Wyglądałyna
nieuszkodzone.Trudnobyłojeotworzyć,bowydawałysięznaczniecięższe,kiedy
musiałosięjepopchnąćoddołu.Zabawne-zdumiewające-byłoto,żekiedyje
otworzyłam,wśrodkurozbłysłoświatełko.Prawdziwyświatełkowytwardziel.Wcześniej
miałyśmytylkoksiężyc,którywcaleniebyłzły,alenapewnonieświeciłtakjasnojakto
światełko.

Naparłamnadrzwiramieniem,aleniebyłołatwo,boniemogłamznaleźćmiejsca,żeby
zaprzećsięnogami.Wdrapałamsiętrochęwyżejiwkońcuzdołałamsięzaprzećw
niewygodnejpozycjimiędzydwomaprzednimifotelami.

-Jesteścałaupapranawekrwi-powiedziałaFizniesmakiem.

Najśmieszniejsze,żejejoburzeniebyłoprawdziwe.Ryknęłamdzikimśmiechem.

Chybamiałdużowspólnegozhisterią.Chichotałamjakszalona.TylkoFipotrafiłasię
przejmowaćbałaganemwtakichchwilachjakta.Nienadawałasięnarolnika.Kiedy
przestałamsięśmiać,byłamjeszczebardziejubrudzonakrwią,bowatakuśmiechu
opadłamnasiedzenie.Finieśmiałosiędomnieprzyłączyła,aleniezbytentuzjastycznie.
Jakktoś,ktozauważa,żeśmiejąsięwłaśniezniego.

Ostatecznieudałomisięjednakotworzyćdrzwi.Podciągnęłamsięostatkiemsiłi
wygramoliłamzsamochodu.PotempomogłamwyjśćFi.Spojrzałamdośrodka,na
młodegooficera.Jegokarierasięskończyła.Chybakulaprzeszłaprzezsiedzenie,apotem
przezjegoklatkępiersiową,którabyłarozdarta,jakbyczyjeśolbrzymieręcezłapałyjąz
dwóchstronirozciągnęły.Wszędziebyłakrew,kościizmieloneczerwonemięso.Głowa
opadłamujużcałkiemnabok,szerokootwarteoczywpatrywałysięwpustkę,atwarz
straciłakolor.Fispojrzałatylkoraziszybkosięodwróciła.Samateżzabardzosiętemu
nieprzyglądałam.

Widokbyłdośćmakabryczny.

Ażdotejchwiliniebyłampewna,czyzabiłgowypadek,czymożekula.

Terazzastanawiamsię,cobysięstało,gdybyprzeżyłkraksę.Alewtedywogóleotymnie
myślałam.

-Chodź,Fi-powiedziałam.-Musimyznaleźćresztę.

Chciałam,żebysięruszyła,bozaczynałakiepskowyglądać.

Słaniającsięnanogach,ruszyłyśmydrogą.Okropniepiekłamnienoga.Zaczynałamnie
naprawdęniepokoić.Przypomniałamsobiehistorięopowiedzianąprzeznowozelandzkich
żołnierzyofacecie,któryzostałśmiertelnieranny,aleprzezpółgodzinynawettegonie
zauważyłidopieropotemosunąłsięnaziemięmartwy.Fidopieroterazspostrzegła,że

background image

utykam.Wcześniej,kiedypowiedziałam,żeoberwałam,niezareagowała.

Zdałamsobiesprawę,żewogóletegoniezarejestrowała,bonaglezapytała:

-Zraniłaśsięwnogę?

-Przecieżcimówiłam.

-Nie,niemówiłaś.

-Właśnie,żemówiłam.Trafiłamniekula,kiedyuciekałyśmydrogą.

-OBoże.Pokaż.

-Niemamyczasu.Pozatymchybajestwporządku.

-Nie,Ellie,zatrzymajsię.Pozwólmitoobejrzeć.

Zlekkimoporem-choćjednocześniecieszącsięztakiegozainteresowania-

zatrzymałamsię.Fiprzyklękła,żebyobejrzećranę.Pochwiliwstałaispojrzałanamniez
niesmakiem.

-Ellie,masztamkawałekżwirualbojakiśkamyk,towszystko.

Takwięcsprawcąmojejranypostrzałowejbyłfragmentlecącegokamyka,którymiał

pewienzwiązekzostrzałem,alenietakbezpośredni,jakmyślałam.Byłamzrozpaczona.

Zaczęłyśmybiec.PochwiliodezwałamsiędoFi:

-Obiecaj,żeniepowieszchłopakomomojejraniepostrzałowej.

-Jeślityimniewygadasz,copowiedziałam,kiedyubrudziłaśsiękrwią.

-Umowastoi.

Inaglenogaprawieprzestałamnieboleć.Wyglądanato,żejestemwiększą
hipochondryczką,niżsądziłam.

background image

21

Zasprawąjednegoztychniezwykłychzbiegówokoliczności,którerzadkosięzdarzają
podczastejwojny,dotarłyśmynatorwyścigowywtejsamejchwilicochłopcy.My
przybyłyśmyzpołudniowegowschodu,aonizpółnocnegozachodu.

Sytuacjabyłajużdośćnapięta.ChybawWirraweektośznalazłczas,żebyruszyćgłową,
bosłychaćbyłocharakterystyczneodgłosynastępnegopościgu.Wyłosiedemsyren,tak
jakwczasiepokoju,kiedygliniarzegonilijakiegośprzestępcę.Nieżebyczęsto
dochodziłowtedydotakichpolicyjnychpościgów.Wnaszymmiasteczkuwielkązbrodnią
byłowyrycieswojegoimienianaławcenaprzystankuautobusowym.

Pozatymwidziałamświatłareflektorów,którestrasznieszybkosięzbliżały.Moim
zdaniempościgznalazłwrakterenówkimniejwięcejwtymsamymczasie,wktórymmy
znalazłyśmychłopaków.Wyobrażamsobie,copomyśleliżołnierze:wyglądałototak,
jakbymzastrzeliłafacetazzimnąkrwią,powodującwypadek.Niezbytsprzyjającascenka,
jeślimniezłapią.Mójumysłszybkosunąłwstronęstanupodtytułem„Nigdyniewezmą
mnieżywcem”,którytakczęstowidujesięwfilmach.Tenoklepanytekstzaczynał
brzmiećjakcałkiemsprytnypomysł.

Spotkaliśmysięprzytrybuniegłównej.Byłotamzdecydowaniecichoizdecydowanie
odludnie,cosprawiłomiulgę.Wtamtejchwilimogliśmybyćbezpiecznitylkow
nielicznychmiejscachwWirrawee.Mimotonaszespotkaniebyłotrochęśmieszne.
Wszyscydyszeliśmy,wszyscyszaleliśmyzestrachuiwszyscybyliśmyskonani.

Homerspojrzałnamniezprzerażeniem.

-Jesteśranna?-zapytałsurowymtonem.-Cosięstało?

Przezchwilęmyślałam,zeFijużzdążyłamuopowiedziećokawałkużwiruwmojej
nodze.Potemzdałamsobiesprawę,żejestemcałaumazanakrwią.

-Tonic-powiedziałam.-Toniemojakrew.Wznieciliściepożar?

Oczywiścieniebyłoczasunarozmowy.Nadalznajdowaliśmysięwogromnym
niebezpieczeństwie.Łudziłamsię,żesyreny,któresłyszałam,wyjązpowodupożaruna
lotnisku,aniedlatego,żenasścigają.AleHomerpokręciłgłowąijużwiedziałam,że
lepiejniepytaćoszczegóły.

Byliśmykompletniewykończeni.Naprawdękompletnie.Ledwiestaliśmy.Apoczucie
porażkiwcaleniedodawałonamsił.Wkażdymrazieniemnie.Niemogliśmyjednaknic
poradzićnazmęczenieiwkurzenie.Niemogliśmyliczyćnażadnąpomoc,nielicząctej,
którąbyliśmywstaniezaoferowaćsobienawzajem.

Idlaodmianyzrobiłamcoś,zczegomogębyćdumna.Sięgnęłamgłębiej,pododatkowy
zapasenergii.Wiedziałam,żejeśliktośnierozruszanaszejpiątki,tobędziekoniec.
Koniecnas.

-Okej,ludzie-zwróciłamsiędoprzyjaciół.-Zapomnijcieotym,żejesteściecholernie
zmęczeni.Lee,zdołasznaszaprowadzićdoplecaków?

background image

-Tak-odpowiedział.Alemówiłtakbezbarwnymgłosem,jakbymiałwszystkiegodość.

-Lee!-wrzasnęłam.

Podbiegłamdoniego,odwróciłamgo,oparłamręcenajegoplecachipopchnęłam
dwadzieściametrówdalej.Towszystko.Niewiele.Sprawiłamjednak,żewszyscyzaczęli
sięruszać.Atylkojasamawiem,jakokropnieibeznadziejniebyłamwtedyzmęczona.

Leepoprowadziłnaspoplecaki.Chybamusieliśmystoczyćzesobąwalkę,byznaleźćsiłę
izarzucićjenaplecy.Alepomogliśmysobienawzajemijakośsięudało.

Próbowałamwymyślić,dokądpowinniśmypójść,copowinniśmyzrobić.Oczywiście
mieliśmyPiekło,alemusieliśmybyćostrożni,żebyniezaprowadzićdoniegowrogów.

Gdybyśmystracilitoschronienie,wpadlibyśmywwiększetarapatyniżbatonMarsw
szkolnejstołówce.Napoczątkumyślałam,żemusimywrócićdolasu.Tamczułamsię
bezpieczna.Nadalwierzyłamwlas,uważającgozamiejsce,wktórymradzimysobie
lepiejniżoni.Mogłamżyćwlesietakjakaligatornabagnach.Lasdziałałnamnie
pokrzepiająco.

Terazjednakucieczkawlasstanowiłapewienproblem.Przedewszystkimlasotaczający
Wirraweebyłbardzorzadki.Istałsięjeszczerzadszyponaszymostatnimpożarze.

Jasne,moglibyśmysięwnimukryćnaparędni.Aleposzukiwanianaszerokąskalę,
trwająceconajmniejtydzieńiprawdopodobniezudziałempsów,tobyłazupełnieinna
historia.

GdybyśmyzostaliwlesieobokWirrawee,napewnowkońcubynasznaleźli.A
gdybyśmywybralidrugiewyjścieiruszyliwprawdziwylas,wgęstylas,przypominałoby
topowiedzenieim:„Słuchajcie,pobędziemysobieniedalekoMountMartin,dobrze?
SpróbujcienaSzwieKrawcaalbonaWombegonoo”.No,możeniebyłobytoażtak
oczywiste,alegdybyśmyruszyliwtamtymkierunku,aonibysięotymdowiedzieli,
prędzejczypóźniejbynasrozpracowali.

Naglewumyślemignąłmipewienobraz.HolwdomuwWirrawee,wktórym
spotkałyśmyoficerawbokserkach.Przypomniałamisiętamtaprzepełnionapopielniczka.
Isamotnamarynarkawiszącanawieszakuorazjednabrońijednaoficerskaczapka.Te
obrazywyraźniemicośuświadomiły:facetmieszkałsam.Niemiałnawetgosposi,która
przychodziiopróżniapopielniczki.Wczasachdarmowejsiłyroboczej,niewolniczejsiły
roboczej,byłotozaskakujące,alemożepoprostunielubił,kiedyktośponimsprząta.
Mójojciec,którynigdywżyciuniedotknąłodkurzaczaiprawdopodobnieniemiałby
pojęcia,doktóregokońcapodłączyćrurę,byłtakisam.Nawetdźwiękodkurzaczago
rozwścieczał.Zawszemówił,żebymprzyszłapoodkurzaćkiedyindziej.

-Musisztorobićakuratteraz?Czytoniemożezaczekać?

Wkładanienaczyńdozmywarkibyłoszczytemjegowysiłkówwzakresieprac
domowych.

Próbowałamwniknąćwumysłwroga.Wyobrazićsobie,jakonmyśli.Będziezakładał,że
uciekliśmydolasu.Tobyłapierwsza,najbardziejoczywistarzecz,jakaprzychodziłado
głowy.PowrótdoWirraweebyłbysamobójstwem.Pewnieprzypisywalinamwiększą
inteligencję.Zpewnościąwiedzieli,żejesteśmyludźmilasu.AmiejscemwWirrawee,w

background image

którymnajmniejsięnasspodziewano,byłdommartwegooficera.Niemieliśmypowodu,
bydoniegowracać,aponieważstałsięcentrumnocnejakcji,wydawałsięzbyt
niebezpiecznympunktem,bywogólebraćgopoduwagę.Jedynymiludźmimogącymisię
tamzjawićwnajbliższymczasiebylijegoprzyjaciele,gdybychcieliprzyjśćpojego
rzeczy.

Niepowiedziałampozostałym,cowymyśliłam.MimożeHomerużyłtegosamego
argumentu,kiedybyliśmywpunkciewidokowym-mówiąc,żepowinniśmypójśćdo
Wirrawee,boniktsiętegoponasniespodziewa-tymrazempostanowiłam,żenajpierw
trzebaszybkosięrozruszać.Wprzeciwnymraziemógłwybuchnąćbunt.Byliśmyw
jeszczegorszejsytuacjiniżwpunkciewidokowym.Niezdziwiłabymsię,gdybymoi
przyjacielechcielisięzbuntować-myślodobrowolnympowrociedosiedliskażołnierzy,
krwiiśmierci,wktórymwłaśnienarobiliśmyzamieszania,mnietakżeprzerażała.Równie
dobrzemożnasięwysmarowaćdżememiwejśćwgniazdoos.Czułamjednakwyraźnie,
żetonaszanajwiększaszansa.

Znowuzaczęłampopędzaćprzyjaciół.

-Chodźcie,znamdobremiejsce,ruszciesię.No,dalej,Kev,jasne,jesteśzmęczony,alepo
prostusięrusz.Możesztegonieznosić,alezrób,comówię.Dalej,Fi,ciebieteżpopchnę
nadobrypoczątek.

Jestempewna,żetakietekstystrasznieichwkurzały.Czułamsięjakprzedszkolanka:

„No,dzieci,byłyściejużwtoalecie?Tim,złapJodiezarączkę.Charlotte,weźzarączkę
Ricka.Simon,gdziezgubiłeśsweterek?”.

Mimowszystkoudałomisięichrozruszać.Cowięcej,gdyjużruszyli,szłoimcałkiem
nieźle.Lepiej,niżośmielałamsięprzypuszczaćwchwilachnajwiększejnadziei.

Mieliśmyprzedsobąkilkaważnychgodzin.NiebyłoszansdostaćsiędoWirraweeodtej
strony,bozzadrzewdobiegałynasodgłosypościgu.Dźwiękiiświatła.Zanosiłosięna
coświększegoniżfinałLigiMistrzów.Musieliśmyuciecszybkoizatoczyćprawiepełne
kołowokółWirrawee.Pomyślałam,żegdybyśmypodeszliod,powiedzmy,drugiejstrony
WarrigleRoad,mijającdomMathersów,domRobyn,bylibyśmyraczejbezpieczni.

Oznaczałotojednakcholerniedługimarszprzezzarośla,wciemności,wstanie
przerażenia,przygnębieniaiwyczerpania.

Naszajedynaprzewagapolegałanatym,żewedługżołnierzybyliśmyuzbrojeni.

WidzielimnieiFizbroniąoficera,apoznalezieniujegociałanapewnouznali,żez
przyjemnościązniejkorzystamy.Całeszczęście,żeniewiedzieli,jacyjesteśmy
naprawdę.

Miałamnadzieję,żeniewiedzą,ilemamyamunicji.Niezaglądałamdopistoletu,alew
karabiniezostałjużtylkojedennabój.Wkażdymrazieciżołnierzeniebylibyzachwyceni
perspektywąwchodzeniadolasuwśrodkunocy,bystanąćokowokozgangiem
strzelającychinawpółszalonychnastolatków.Byłamcałkowicieprzekonana,że
zaczekajądorana.

Poprowadziłamzatemgangstrzelającychinawpółszalonychnastolatków,zataczając
wielkiekołowokółWirrawee.Podrodzepowoliopowiadałamchłopakomotym,cosię

background image

stało.

Niespieszyłamsię,boimdłużejmówiłam,tymdłużejmoglisięskupićnaczymśinnym
niżwłasnewyczerpanieipoczucieporażki.Jateżmogłamsięskupićnaczymśinnym.

Omawiałamwięckażdyszczegół,wtrącająckażdyżarcik,jakiudałomisięwymyślić,bez
względunato,jakbardzobyłkiepski,smutnyalbowręcztragiczny.Opowiedziałam
chłopakomotym,jakmusiałyśmyuciecdotamtegodomu,otym,żemoimzdaniem
mieszkał

wnimtylkojedenczłowiek,iotym,żetenczłowiekjużnieżyje.Ażwkońcudotarłam
domiejsca,wktórymmogłampowiedzieć:

-Nasząnajwiększąszansąjestpowrótdotegodomu.Wiem,żetosięwamniespodoba,
alemusimydziałaćwbrewoczekiwaniom,robićto,czegosięniespodziewają,bow
przeciwnymraziebędzieponas.

-Zgadzamsię-powiedziałLee.

-Wiedziałem,żezaproponujeszcośwtymstylu-stwierdziłHomer.

-Wporządku-zgodziłasięFi.

-OBoże,wszystko,tylkonieponowneukrywaniesięwWirrawee-jęknąłKevin.

Aletylkoonnarzekał.Zresztąnawetmuwspółczułam.Nuda,godzinazagodzinątotalnej
bezczynności,czekania,ażzegarodmierzykolejnydzień,wrażenia,żedzieńskładasięze
studwudziestugodzin,graniawgłupie,bezsensownegrykarciane,kłóceniasięobzdury,
koniecznościstanianawarcie,podczasktórejgapiszsięnapustąulicę,alejednocześnie
wiesz,żejeśliodwróciszwzrokchoćbynasekundę,możeszzgotowaćśmierćswoim
przyjaciołom,poczucie,żemaszmnóstwoenergii,aleniemożeszznaleźćsposobu,byją
spożytkować…Nienawidziłam,Kevinnienawidził,wszyscynienawidziliśmytych
okropnychdniukrywaniasiępokątachjakwystraszoneszczury.

Alenadalchcieliśmyprzeżyć.Konieckońcówbyłtonasznajwiększyczynnik
motywujący.Dlategowlekliśmysiędalej,wyczekującjużtylkoprawadotrochę
dłuższegożycia.Gdytakszliśmy,Leezrównałsięzemnąichoćniczegoniepowiedział,
wjegotowarzystwiepoczułamsiętrochęlepiej.

Szliśmy,szliśmyiszliśmy-miałamwrażenie,żenierobimynicinnego.Przedświtem
musiałamwszystkichpopędzićjeszczebardziej,bozdałamsobiesprawę,żezaczynanam
brakowaćczasu.Dlategomusieliśmyprawiebiec,żebydotrzećdoWarrigleRoad.

Ostatniodcinek,jużwWirrawee,okazałsięzaskakującołatwy.Powszystkich
wcześniejszychproblemachtaksprawnepokonanietejczęścidrogizakrawałonażart.

Biegliśmyulicami,jakzwyklestosująctaktykężabichskokówiukrywającsięw
ciemności.

Usłyszeliśmywarkotparusamochodówiwidzieliśmywoddaliparęświateł,aletak
naprawdęnicnamniezagrażało.

Możewcaleniebyłowtymnicdziwnego.Żołnierzemielizasobąemocjonującąnoc,ale
potemchcielisięwyspać.Ci,którzyjeszczeniespaliinadalnasszukali,skupialiwysiłki
nadrugiejstroniemiastaiwokółtoruwyścigowego.Całanaszastrategiaopierałasięna

background image

tymprzeświadczeniu.Chybanajbardziejzaskoczyłmniefakt,żecoś,cowymyśliłam,
sprawdziłosięwpraktyce.Życiebyłobywielkimszokiem,gdybycośtakiegozdarzałosię
zbytczęsto.

Nowięcdotarliśmydocelubezwiększychprzeszkód.Przeszkodysprowadzałysiędo
strachuiwyczerpania,któretowarzyszyłynamwdrodze.Dooczekiwaniainiepewności.
Doobawy,żekażdykrokmożeoznaczaćniebezpieczeństwo.Wpowietrzuwisiało
napięcie,gorącanocpociłasięrówniemocnojakmy.Alecałytendramatrozgrywałsięw
mojejgłowie.

Wdomubyłospokojnieicichojaknacmentarzu.Przeszliśmynapaluszkachprzez
wszystkiepokoje.JaiHomertrzymaliśmybroń:onpistolet,jakarabin.Nieznaleźliśmy
nicopróczzapachumężczyzny,którytammieszkał,opróczzapachuidrobnychoznak
jegopobytu.Wyglądałonato,żefacetwzasadzietamobozował:napodłodzewsypialni
walałysiędwawojskoweplecakiiwszędzieleżałyporozrzucaneskarpetki.Nastolew
kuchnistałydwieotwartepuszki.Pranienadalczekałowpralce.Trochęsmutnobyło
patrzećnatenieliczneślady,którepozostałypojegożyciu.

Nadaluważałam-apozostalisięzemnązgodzili-żejedynebezpośrednie
niebezpieczeństwogrozinamzestronyosób,któreprzyjdąposprzątaćwdomuizabrać
rzeczytegooficera.Atomogłonastąpićtylkowciągudnia.Byliśmybezpieczniod,
powiedzmy,dziesiątejwieczoremdoósmejrano.

Późniejmiałosiępojawićzagrożeniezestronynowychlokatorówdomu.Alewiedziałam,
żenajprawdopodobniejupłyniejakiśczas,zanimsięwprowadzą.Wokółnadalbyło
mnóstwopustychbudynków,aniesądzę,żebyludziomspieszyłosięzamieszkaćwdomu
martwegoczłowieka.Jasne,dombyłładny,alenieażtak.

KiedyprzekonaliśmysięzHomerem,żebudynekjestpusty,popędziliśmydokuchni.

Wszyscybyliśmybardzogłodniispragnienijakiegośurozmaiceniawdiecie.Akuchnia
okazałasiędośćdobrzezaopatrzona.Oficerowitrafiałysięnajlepszekąski.Nakółku
teatralnympanKassaropowiedziałnamkiedyśoamerykańskimkonwojuwWietnamie,
któryjechałnapółnocpodeskortążołnierzy.Częśćznichzginęławdużejzasadzce.A
gdywkońcudoprowadzilikonwójdocelu,okazałosię,żewiózłkawioriszampanadla
oficerów.Izatoginęliludzie.

Nocóż,tenfacetniemiałkawioruaniszampana,aleznaleźliśmyładnyzapaschipsów,
herbatnikówiświeżegochlebaorazmnóstwoproduktów,którychnieznałaminigdy
wcześniejniewidziałam.Tobyładziwnaporanajedzenie,bowłaśniewschodziłosłońce,
alenikomuznastonieprzeszkadzało.TylkorazodezwałsięKevin,którymiędzyjednym
adrugimgryzempowiedział:

-Ellie,przyjścietutajtobyłdobrypomysł.

Skrzywiłamsięijadłamdalej.

Przyjrzeliśmysiępodwórkuzadomem.Byłodobrzeosłonięte.Licznewysokiedrzewa
uniemożliwiałysąsiadomzaglądanieprzezpłot.Anajednymztychdrzew-naładnej
starejjakarandzie,byłdużydrewnianydomek.Wybraliśmygonaswojądzienną
kryjówkę.

background image

Jeślinaprawdęmielituprzyjśćtylkoludzie,którzyposprzątająpokoledze,niebędą
zadawalisobietrudu,byzajrzećdodomkunadrzewie.

Byłamjużtrochębardziejzadowolonazsiebie.Wiedziałam-aprzynajmniejmyślałam-
żebezemnieniezaszlibyśmytakdaleko.Podwarunkiemżepodczaspobytuwtymdomu
niewydarzysiężadnakatastrofa.Aleteraznaprawdęwyświadczyłamprzyjaciołom
przysługę.Zgłosiłamsięnaochotnikadopierwszejwarty.Fispojrzałanamniez
niedowierzaniem,aleniktnieczekał,żebysięupewnić,czymówiępoważnie.Wzięli
poduszkizbieliźniarkiwkorytarzuiruszyliwstronędomkunadrzewie,niosącplecakii
śpiwory.Jausadowiłamsięwholunaprzeciwkodrzwi,skądmiałamwidoknaulicę.

Wzasadziezrobiłamwtedycośniewybaczalnego.Myślę-nie:wiem-żenachwilę
przysnęłam.Możenapółgodzinyalbonawetczterdzieściminut.Poprzebudzeniuczułam
dosiebieniesmak.KiedycośtakiegozdarzyłosięrazChrisowi,byłamdlaniego
bezlitosna.

Przezresztęporankazmuszałamsiędowstawaniaichodzeniawkółkozakażdymrazem,
kiedypoczułamzmęczenie.

Chciałampodarowaćprzyjaciołomjaknajdłuższysen.Tamtegodnianaprawdębyłamw
nastrojudomęczennictwa.TopewniewpływRobyn.

Ulicąprzejeżdżałysamochody.OstatniowWirraweeznówpanowałsporyruch.

Wolałabym,żebytowarzyszyłymuinneokoliczności,alewpewnymdziwnymsensie
byłotolepszeniżmartwicaimrokpierwszychetapówwojny.

Miałamwrażenie,żewzasadzieniktwmieścienasnieszuka.Wruchuulicznymnie
zauważyłampośpiechu.Boipocomielibysięspieszyć?Pewnieprzeszukiwalilasitotam
trwałopolowaniezakrojonenaszerokąskalę.Wmieściemusielijednakzajmowaćsię
innymisprawami,codziennymisprawami.Byłamcałkowiciepewna,żeniespodziewają
sięnaswWirrawee.Ajeślinawetsięspodziewali,mieliśmypistoletikarabin.

Wporzelunchumiałamjużdość.Nawetchodzenieniepomagało.Wiedziałam,że
obudzenieHomerazajmiezpółgodziny,alemusiałamtozrobić.Powlokłamsiędo
domkunadrzewie,zezmęczeniaidącprawiezygzakiem,iwdrapałamsięnagórę,
stawiającjedenpowolnykrokzadrugim.Miałamrację-obudzenieHomerarzeczywiście
zajęłozpół

godziny,anawetpotemniechciałsięruszyć.Aleniezamierzałampozwolićmuusnąć.
Niemogłam.Podobnozmęczeniezabija-imniezpewnościąpowolizabijało.Gdytylko
wygoniłamHomerazdomkunadrzewie,spałamdozachodusłońca.

background image

22

Obudziłamsięokołodziesiątej.Docierałodonastrochęświatłazdomuobok-niewiele,
alewystarczającodużo,bymmogłazobaczyć,żeopróczmniewdomkunadrzewie
pozostał

tylkoLee.Spałobok,oddychająccichoimiarowo.Alenawetweśniemiałzatroskaną
twarz.

Byłonaniejzbytwielezbytciemnychzmarszczek.Gdytaknaniegopatrzyłam,poruszył
sięniespokojnie.Przysunąłrękędociałaitrochęsięodwrócił.

Niezdołałamsiępowstrzymaćipochyliłamsię,apotempocałowałamgowusta.

Chybaodrazusięobudził,bogdytylkosięwyprostowałam,zobaczyłamjegootwarte
oczy.

Niewiedziałam,żemojepocałunkimajątakąmoc.Nieuśmiechnąłsię,alejateżsięnie
uśmiechałam.Przypomniałamsobie,jakpocałowałamgopoprzednimrazem.Przez
chwilętylkonasiebiepatrzyliśmy,niemrugającoczami.Gdypocałowałamgojeszcze
raz,objął

mnieramieniemiprzysunąłbliżej.Potemoparłamgłowęnajegopiersi.Zerknęłamwdół
iprzekonałamsię,żemojepocałunkimająjeszczewiększąmoc,niżprzypuszczałam.

Uśmiechnęłamsięipowiedziałam:

-Myślałam,żechłopcybudząsiętaktylkorano.

-Co?-zapytał.

Niedosłyszał.

-Nic-odpowiedziałam.

Niewiedziałamnawet,czymamrację,aniechciałamwyjśćnaignorantkę.Opierałamsię
natym,cozapamiętałamzeszkolnychżarcików.

Pocałowaliśmysięjeszczeraz,namiętniej.Byłomitakciepło.Miałamwrażenie,że
wszystkospowalnia,ipoczułammiękkość,bliskośćiintymność.Nicniemożesięrównać
zdotykiemczyichśdłoninatwojejskórze.Leewsunąłręcepodmojąkoszulkęizrobiło
misiębardzoprzyjemnie.Głaskałamgopokarku.Byłamcorazbardziejpodniecona.
Równocześniezdałamsobiejednaksprawę-zupełnieniespodziewanieitrochęku
swojemuzaskoczeniu-żeniechcępójśćnacałość.Wiedziałam,żeobydwojeszybko
zmierzamykustrefie,wktórejtrudnobędziesięzatrzymać.Dlategogdywsunąłręcew
mojedżinsy,wyjęłamjezpowrotem.Izociąganiem,niechętnie,zaczęłamsię
wycofywać,wyplątującsięzjegoobjęć.

-Co?-zapytał,marszczącbrwi.

Sięgnąłpomniejeszczeraz.

-Przepraszam-powiedziałam.-Niewiemdlaczego.Poprostutegoniechcę.Narazienie.

background image

-Terazmitomówisz?-Naburmuszyłsię.

Zapięłamguziki,czując,jakciepłojużulatuje.Ubranieniewystarczało,byjezatrzymać.

-Przepraszam-powtórzyłam.-Takładniewyglądałeś,kiedyspałeś.Niemogłamsię
powstrzymać.

-Wielkiedzięki-powiedział.

Postanowiłam,żeniewpadnęwzłość,więczignorowałamtenkomentarz.Wpewnym
sensieniemiałamdoLeepretensji.Gdybymtylkoumiałazrozumieć,cosiędziejew
mojejwłasnejgłowie…Alebyłotownajlepszymrazietrudne.Atoniebyłnajlepszyraz.

Włożyłambutyizeszłampodrabinie.Nadalsięzastanawiałam,dlaczegotaksię
wycofałam.ToniemiałonicwspólnegozLee.Ciąglebardzogolubiłam.Minęłomijuż
to,coczułamwiekitemu-tamtenegatywneuczucia.Więcchodziłoocośinnego.
Pomyślałam,żemożematocośwspólnegoztamtymchłopakiemzNowejZelandii,
któregoimienia-couświadomiłamsobiezezgrozą-jużnawetniepamiętałam.
Wiedziałam,żeniedługojesobieprzypomnę,bezwątpienia,alenarazieniebyłamw
stanie.Ipomyślałam,żeprawdopodobniematorównieżzwiązekzmartwymmężczyzną,
którymieszkałwtymdomu-choćtendomwcalenienależałdoniego.Awzasadziez
tym,żeschroniliśmysięwdomumartwegoczłowieka.

Ioczywiścieztym,żetojagozabiłam.Teżniewiedziałam,jakmiałnaimię.Dziwne:
dwajfaceci,którzyodegraliwmoimżyciuważnąrolę,bylidlamniebezimienni.

Zamiastodrazupójśćdodomu,przezkilkaminutstałamnapodwórkuirozmyślałamo
tymwszystkim.PrzezchwilęwidziałamcieńFiwkuchennymoknie,aleucieszyłamsię,
żeniemainnychśladównaszejobecnościwdomu.Całkiemdobrzenamszłoukrywanie
się,życiewtrudnychwarunkach.Tozabawne,żemożnabyćdumnymztakiej
umiejętności,alebyłanaprawdęważna.Podziwiałamlisaijegospryt,dziękiktóremu
wkradałsiędokurnikaiwymykałzniego,niepozostawiajączasobąnicopróczkrwi.
Krwi,piórikurzegogdakania.

Corazbardziejupodabnialiśmysiędolisów.

ZjakiegośpowoduznowupomyślałamoLee.Dlaczegoniechciałampoczućgowsobie,
leżećznimnagoirobićrzeczy,któretakbardzopodniecałynasoboje?

Powolizaczynałamrozumiećitejświadomościtowarzyszyłocośwrodzajupiekącego
bólu.Tak,powodembyłchłopakzNowejZelandiiifacet,którymieszkałwtymdomu.
Orazto,żekrzyknęłamnawidokżołnierzanaulicy.Ito,żezostawiłamotwartedrzwido
supermarketu.Ikłódkanazbiornikupaliwa.Imojekichnięcie.Miałampoczucie,żenie
zasługujęnaciepłeuczuciaLee,obejmującegomnieikochającegosięzemną.Nie
zasługujęnato.

Nadalczułamsięzbrukanatym,cozaszłonatamtejimpreziewWellington,oraz
zniesmaczonaiprzerażonakrwią,którazalaławnętrzeterenówki.Krwiąprzelanąprzez
mójpalecnaspuściekarabinu.Krwiączłowieka,którywjednejchwiliżył,awnastępnej
był

martwy,bozginąłzmoichrąk.Czułamsięzakłopotanaizawstydzona,żekrzyknęłamna
widokżołnierza.Wiedziałam,żetenkrzykmógłkosztowaćżyciedwunastu

background image

Nowozelandczyków.

Nieporazpierwszyżałowałam,żeniejestemwgabinecieAndreiinierozmawiamz
kimś,ktozdawałsięmnierozumieć.

ZnowuzobaczyłamcieńFiwkuchennymoknieiznówpoczułamprzypływczułościi
podziwudlamojejprzyjaciółki.Teuczuciatowarzyszyłymimniejwięcejodpiątegoroku
życia.Pomyślałam,żeprzynajmniejmogęporozmawiaćzFi.

MożepewnegodniabędęwstanieporozmawiaćotymwszystkimzLee.Miałam
nadzieję,żezrozumie.Czułam,żedotejrozmowynaszzwiązekczekajątrudnechwile.

Trudnozkimśbyć,kiedytrwawojna.Obydwojebędziemymusielinadtympopracować.

Westchnęłamiweszłamdośrodka.KiedyjarozpalałamLee,Firozgrzewałakuchenkę
elektryczną.Wiedziałyśmy,żeniemożemyugotowaćniczego,comogłobyzaalarmować
sąsiadówzapachem,więcFiugotowałakilkajajek.Ciepłyposiłektochybajedenz
największychluksusówwżyciu.Zjadłamtrzyjajka,jednopodrugim.Potemwzięłamz
szafektrochęjedzenia-suszonewodorosty,chipsyikawałeksera-iprzejęłamwartęod
Kevina.

Przeztrzygodzinygapiłamsięnatęgłupiąulicę.Nicsięniedziało.Wielerazy,stojącna
warcie,niemalmarzyłamotym,bywydarzyłosięcoś,coprzerwienudę,lecztymrazem
byłoinaczej.Wiedziałam,żeniezdołamystawićczołakolejnemukryzysowi.Wostatniej
godziniemojejzmianyprzyszedłdomnieHomer,cobyłonaprawdęmiłe.Ostatniobardzo
rzadkozesobąrozmawialiśmy.Iporazpierwszyusłyszałamopowieśćotym,co
wydarzyłosięnalotnisku.

Odziwo,Homerzacząłmiotymopowiadaćześmiechem.

-Tobyłtakibajzel-zaczął-żeażmiwstyd.Araczejbyłobymiwstyd,gdybywam
poszłolepiej.Aleztego,cousłyszałemodFiowaszejwyprawiedoskładupaliw,poszło
wamrówniekiepsko.Taakcjabyłaniezbytprofesjonalnawporównaniuz,powiedzmy,
tamtąwZatoceSzewca.

Niebyłamjeszczegotowaśmiaćsięztego,conasspotkałowskładziepaliw.Dlatego
zignorowałamsłowaHomera.

-No,opowiadaj,opowiadaj.

-Chybazałożylitamjakiśsupernowoczesnysystemochrony.Serio,niemampojęcia,jak
moglibynasnakryćbezużyciajakiegośspecjalnegogadżetu.Byliśmycholernieostrożni.

Zrobiliśmyzpięćdziesiątkilometrówwokółlotniskazplecakaminaplecach,nowiesz,
żebyzachowaćodpowiedniąodległośćinieaktywowaćżadnychalarmów.Potem
zostawiliśmyplecakiiwróciliśmy,równieostrożnijakwcześniej.Weszliśmydolasuibez
problemuruszyliśmywgórę.Mieliśmymnóstwoczasu.Przezchwilęmyśleliśmy,że
mamyopóźnienie,więcdośćmocnoprzyspieszyliśmyiostateczniedotarliśmyprzed
czasem.Wybraliśmynajlepszemiejsce,zgodniestwierdziliśmy,żewiatrwiejew
odpowiedniąstronę,iusiedliśmyobokmałejbeczkizbenzynąLee,powtarzającsobie,że
niedługozostaniemybohaterami.

Potemusłyszeliśmywrzawęwmieście:warkotpojazdów,hukwystrzałówitakdalej.

background image

Pomyśleliśmy:cholernedziewczyny,znowunarobiłykłopotu,niemożnaichspuścićzoka
napięćminut.Alepozatymuznaliśmy,żechybalepiejbędzierozpalićogień,żeby
odwrócićuwagętych,którzywasścigają.Podjęcietejdecyzjizajęłonamzpółtorej
sekundy.Leepodskoczyłizacząłwylewaćbenzynę,ajawyjąłemzapałki,któresprytnie
zabrałemzesobą.

Ikiedyjużmiałempotrzećzapałkę,Kevinpowiedział:„Patrzcie,żołnierze”.Spojrzałem
wdół,nalotnisko,izobaczyłemtrzydżipywyładowaneżołnierzami,którepochwili
wyjechałygłównąbramą.Myślałem,żeskręcąwprawoipopędządomiasta,bydołączyć
dostrzelaniny.

Ioczywiścietakąmiałemnadzieję,bozawszewolę,żebyścigaliwasniżmnie.Aleoni
skręciliwlewoiruszyliprostonanas.Kevinwrzasnął:„Idąponas!”,ajapomyślałem,że
marację.Potarłemzapałkę,rzuciłemjąnaziemięiuciekliśmy.Zanaszymiplecami
rozległsięcichysykipomyślałem:super,rozpaliłosię,powinnopójśćzwiatrem,alesię
nieobejrzałem.

Niebyłoczasu.Słyszałem,jakdżipypędząpodgórę,igdybiegliśmynadrugąstronę
grzbietu,rozległosięparęstrzałów.Byłogorąco,uwierzmi.

-Jakdługotamsiedzieliście,zanimdżipywyjechałyzlotniska?-zapytałam.

-Mniejwięcejpięćminut.Właśnietojestdziwne.Jakbywiedzieli,żetamjesteśmy.

Pomyśleliśmy,żenaswrobiłyście.

Musiałambyćbardzozmęczona,bospojrzałamnaHomeraztakimprzerażeniem,że
szybkododał:

-Tylkożartowałem.

-A,notak,okej.Więcjakmyślisz,skądowaswiedzieli?

-Jakjużpowiedziałem,chybamielijakiśgadżet.Naprzykładradaralbocośwtym
rodzaju.Niewiem.Aletobywyjaśniało,cosięstałozNowozelandczykami.Iainuważał,
żenienapotkajątegotypuproblemu.Wzasadziemyślał,żetobędziełatwizna.

-Tak,teżmiałamtakiewrażenie.-Wgłębisercaogromniemiulżyło.Możejednakwcale
niesabotowałamdziałańNowozelandczyków.-Cozrobiliściepotem?

-Następnekółko.Mówięci,całkiemdobrzepoznałemtamtenkawałeklasu.

Wyszliśmyzzagrzbietuwzgórzamniejwięcejtrzyczwartekilometradalej.Przede
wszystkimchcieliśmynacieszyćoczywidokiemogniapędzącegokulotniskui
samolotów,którestająwpłomieniach,zanimzdążąoderwaćsięodziemi.

-Ale…?

-Nowłaśnie:ale.Tencholernyogieńzupełniezgasł.Zobaczyliśmykilkatlącychsię
czerwonychmiejsc,aleniebyłopłomieni.Anajgorszejestto,żeżołnierzechybawcale
niemusieligogasić.Chybawogólesięnierozpalił.Niezałamałabyśsię?Zwykle
człowieksiępilnuje,żebyniezaprószyćognia,aitakanisięobejrzy,jakzmajstrujejakiś
pożar.

Byłatotylkolekkaprzesada,boztego,cowiedziałam,Homerjakomałychłopiec

background image

spowodowałconajmniejtrzypożary.Ugryzłamsięjednakwjęzyk,amójprzyjaciel
ciągnął

dalej.

-Nowięcrobiliśmy,cownaszejmocy,żebywzniecićogień,mieliśmynawetbenzynę,a
mimotosięnieudało.Jakwtejpiosence:„Czytonieironia?”.

Uśmiechnęłamsię.Bezwzględunato,wjakimbyłamnastroju,Homerzawszeumiał

mnierozśmieszyć.Pomyślałam,żebyćmożewłaśniedlategoprzyszedłzemnąpogadać-
bowyczuł,żejestemwdołkuipotrzebujęrozweselenia.Zrobiłtonieporazpierwszy.Nie
chciałabymoskarżaćHomeraobycieciepłym,wrażliwymfacetem,aleczasami
przejawiał

takiecechy.

Podkreślam:tylkoczasami.

-Icobyłopotem?-zapytałam.

-Niezdawaliśmysobiesprawy,żeżołnierzerozbieglisiępolesie.Itoszybko.Tobyli
zawodowcy.Chybazaangażowalielitarnąjednostkędoochronylotniska.Naglejedenz
nichpojawiłsięjakieśpięćdziesiątmetrówodnas.Zauważyliśmygo,zanimonzauważył
nas,więcmieliśmyszczęście.Odwróciliśmysięipobiegliśmy.Wpadliśmymiędzy
drzewa,zanimzacząłstrzelać,aleparękulśmignęłotużobokmnie.-Zadrżał.-Chyba
mógłbymwyciągnąćrękęizłapaćktórąśznich.Jaktosięnazywawfutbolu?Czysty
chwytczyjakośtak?

Homerznowusięwygłupiał.Nieznosiłfutbolu.Wzasadzienieznosiłprawiewszystkich
dyscyplinsportowychiczęstopróbowałudawaćżewogólesięnanichniezna.

-Raczejsamobójstwo-powiedziałam.-Nowięccosięstało?Uciekliście,tak?

-Nie,następnakulaprzeszłamiprostoprzezserceizginąłem.Podajmiresztętych
chipsów,dobrze?Dzięki.Jesteśbardzohojna,więcjednakprzyznam,żeskłamałem.
Wcaleniezginąłem.Nie,biegliśmydalej.Trafiliśmynatorwyścigowyokrężnądrogąi
dotarliśmytamwtejsamejchwilicowy.Apotemzaliczyliśmynastępnądługąwycieczkę,
żebysiędostaćtutaj.Całeszczęście,żetakazciebietyranka,Ellie,bobyliśmy
wykończeni.Gdybyśnasniepoprowadziła,pewniespróbowalibyśmypójśćkrótsządrogą
iwpadlibyśmyprostowręcetychżołnierzy.Bylisprytni.Domyślamsię,żewęszyliw
lesiedłużejniżniektórzyidioci,którychwidzieliśmywakcjiwprzeszłości.Alewczoraj
wnocywogóleotymniemyślałem.Przeklinałemcięzato,żeciągniesznasażdomiasta.

Homerpowiedziałtowszystko,beztroskowrzucającchipsydoust,alejapękałamzdumy.
Homernormalnieniemówiłludziomkomplementów.GdybyukazałnamsięBóg,Homer
powitałbygosłowami:„Słuchaj,koleś,kiepskosięspisałeś,jeślichodziomójpępek.

Ipoconamdałeśpalceunóg?Jakiznichpożytek?Ciągletylkocholernie
przeszkadzają”.

Dlategochoćwżadensposóbniedałammupoznać,żesięcieszę,naprawdęsprawił

miprzyjemność.

background image

-No-powiedziałamjakgdybynigdynic.-Wpoprzednimżyciubyłamchybapsem
pasterskim.

background image

23

Byliśmytamczterydni.Tylkorazpoczuliśmyprawdziwystrach,kiedydwóchżołnierzy
przyszłoporzeczyzabitegooficera.Zjawilisięoósmejwieczoremnaszegoostatniego
dniawWirrawee,wniedzielę.Fistałanawarcie,aresztaznasbyławdomkunadrzewiei
zniecierpliwościączekałanachwilę,wktórejbędziemożnabezpieczniewejśćdodomu.

Wracaliśmytamnajwcześniejodziesiątej.

Fizobaczyła,żezbliżająsiężołnierze,izrobiłato,cowcześniejuzgodniliśmy.

Wybiegłazdomutylnymidrzwiami.Przebiegającprzezpodwórko,pociągnęłazasznurek,
któryprzymocowaliśmydodomkunadrzewie.Tobyłonaszeostrzeżenie.Potem
schowałasięwpnączachpassiflory,któretworzyłyogromnąmasęliściikwiatówpod
płotemzadomem.

Żołnierzespędziliwdomuzaledwiepółgodziny.Pewnieniepodobałaimsiętarobota.
Gdyodgłosywdomuucichły,aświatłazgasły,odczekaliśmypełnetrzygodziny,prawie
dopółnocy,zanimwkońcupodeszliśmydotylnychdrzwi.Iwtedyodkryliśmy,żesą
zamknięte.

Niepaliliśmysiędotłuczeniaszybywoknie.Moglibyśmytozrobićbezwiększego
hałasu,alekażdy,ktoprzyszedłbytunastępnegodnia,zauważyłby,żecośjestnietak.

Spojrzeliśmyposobie,zastanawiającsię,corobić.

-Itakpowinniśmysięstądwynieść-powiedziałHomer.-Terazjestjużpewniedość
bezpiecznie.Wzasadzieniemasensuwchodzićdośrodka.Zjedliśmyprawiewszystkie
zapasy,aciżołnierzeprawdopodobniezabraliresztę.Głosujęzatym,żebywracaćdo
Piekła,połączyćsięzpułkownikiemFinleyemizabukowaćbiletydoNowejZelandii,w
pierwszejklasie.

Zgodziliśmysięszybkoizulgą.Wszyscybyliśmygotowidodrogi.Czuliśmy,żenarazie
wWirraweenicniezdziałamy.MożepułkownikFinleycośzaproponuje,kiedyzdamymu
raport,alenajwyraźniejlotniskobyłopozanaszymzasięgiem,alosnowozelandzkich
żołnierzynadalstanowiłzagadkę.Niemogłamsięwypowiadaćwimieniupozostałych,
alejeślichodziomnie,takbardzopragnęłamwrócićdobezpiecznejNowejZelandii,żeo
małoniezemdlałam,kiedyHomerotymwspomniał.Kolejnyrazodnaszegopowrotu
zmieniałamzadnie.

Itakwyruszyliśmywznajomąpodróż.Ponowniestaliśmysięnocnymicieniami,
mrocznymipsamidingoprzemykającymizpowrotemdoswojegolegowiska.Nawetnie
mrugnęliśmynadźwiękdziwnegochichotu,którywydajążerującerazemlisy,anigdy
usłyszeliśmyprzeciągłyskrzekpłowychżab,stukotkoryodpadającejzpniaeukaliptusa
alboostrytrzaskgwałtowniezłamanejgałęzi.Wmilczeniuprzeciskaliśmysięprzezsuche
zarośla,agdysiękończyły,szybkoicichoprzemykaliśmyprzeznagiepola.Bydłoszłoza
nami,zaciekawione,aowcebeczałyiuciekały,zaskoczonenaszymnajściem.

Czasamijakiśptak,równiewystraszonyjakowca,odlatywałzgwałtownymtrzepotem
skrzydeł.Nażadnąztychrzeczyniezwracaliśmyuwagiiszybkoszliśmydalej.

background image

GdywdrapaliśmysięnaSzewKrawca,słońcebyłojużwysoko,aziemiaipowietrze
szybkorobiłysięgorące.Jakzwyklewostatnichczasach,nadłożyliśmysporodrogi,by
ominąćmójdomszerokimłukiem.Niewiedziałam,ktownimterazmieszka,inie
chciałamwiedzieć.BezpieczniejczułamsięwPiekleniżwpobliżuwłasnegodomu.

Zrobiliśmytosamo,cojakiśczaswcześniejzNowozelandczykami:zaczekaliśmyna
stokuSzwuKrawca,ażsięściemni.Byłotojednoztychopóźnień,zpowoduktórych
czasamimiałamochotękrzyczećznudy,aczasamiokazywałysięcałkiemprzyjemnei
upływałyminarozmowach,rozmyślaniualbomarzeniunajawie.

Tendzieńupłynąłwtempiedniaspędzonegonatraktorze,kiedynawetwieczoremwiesz,
żeczekającięjeszczetrzypolainakażdymznichbędziedokładnietaksamojakna
pierwszym.

Tendzieńwydawałsięchybajeszczedłuższy,bodlaodmianymieliśmycel,którego
możnabyłowyczekiwać.Wiedzieliśmy,żejeślitamtejnocyudanamsięskontaktowaćz
pułkownikiemFinleyemzeszczytuWombegonoo,byćmożezatrzy,czterydnibędziemy
jużwNowejZelandii.Upłynąłprawietydzień-dokładniemówiąc,pięćdni-odkąd
mieliśmysięznimpołączyć,więczakładałam,żesięucieszy,kiedynasusłyszy.Ichoć
niemieliśmydlaniegodobrychwieści,myślałam,żenadźwiękjegogłosupoczujęulgę.
JakbymjużbyłazpowrotemwNowejZelandii.Tęskniłamdochwili,wktórejnawiążemy
znimłączność,iłapczywieodliczałamgodziny,minuty,któredzieliłynasodwłączenia
małegoprzekaźnika.

OdziewiątejgorliwiewspięliśmysięnanajwyższypunktWombegonoo,gdziepanowały
najlepszewarunkidonadawania.

background image

Epilog

ChybajużnigdyniezaufampułkownikowiFinleyowi.Wpewnymsensienawetgo
lubiłam.

Byłtakiangielski,jakaktorwyjętyztychstarychczarno-białychbrytyjskichfilmów.Miał

wąsy,paliłfajkęipracowałwkancelariiztonamiksiążekustawionychnadębowych
regałachorazzładnymizdjęciamikoni,pólioceanów.

Możetowszystkobyłozbytładne,bybyłoprawdziwe,trochęzabardzoprzypominało
angielskiegodżentelmenazfilmu.

Samaniewiem.KłócimysięotozFi.Onatwierdzi,żeoceniamgozbytsurowo.

Możliwe,żemarację.Nadaljednakuważam,żewystawiłnasdowiatru.Jasne,wiem,że
czasysąciężkie,żetrwawojna,żeNowozelandczycyniemogąsobiepozwolićna
trwonieniezapasów,aleitakmyślę,żepowinienbyłwysłaćhelikopter.Moimzdaniem
zrobiliśmywystarczającodużo,bytrochęnampomógł.Okej,możetymrazemnie
spisaliśmysięnajlepiej,zawaliliśmyprawiekażdąsprawę.Alewprzeszłości
osiągnęliśmycałkiemsporo,zwłaszczawZatoceSzewca.

Oczywiściemogąjeszczeponasprzylecieć.Niepowiedział,żeolewająnasnazawsze.
Niejestażtakbezwzględny.Topewnietylkoszok.Alborozczarowanie.Takbardzo
chciałamstąduciec.Takbardzosięcieszyłam,żeznowubędziemybezpieczni,znowu
będziemynormalnieżyć,jeść,spaćirozmawiaćzinnymiludźmi.

Gorącejedzenie,gorącekąpieleiczystapościel.Tylkotegochciałam,tylkonato
liczyłam.Toniewiele,prawda?Niewielewporównaniuztym,comieliśmykiedyśico
wydawałonamsięoczywiste.

Dlategoniepotrafięsięzdecydowaćcodopułkownika.Możejestdobrymczłowiekiem,
którypróbujejaknajlepiejwykorzystaćkiepskąsytuację?Rozdzielazasoby,niekierując
sięstracheminikogoniefaworyzując?Zawszelkącenętrwaprzyswojejzasadzie

„opłacalności”?Amożejestcynicznym,bezwzględnymłajdakiembezserca,który
najpierwnaswykorzystał,apotemporzucił?

Możeczasprzyniesiemiodpowiedźnatepytania,amożenie.

Wyglądanato,żenaszlosjestterazwnaszychrękach.Oczywiściejużtoznamy.Jesttow
pewiendziwnysposóbdośćpocieszające.Czegośsięnauczyliśmy.Wiemy,żemamykilka
atutów.Trochęwyobraźni,czasamitrochęodwagi,trochępomysłowości.Pamiętam,jak
naszegostaregopsa,Millie,potrąciłtraktor.Milliepodniosłasięzwysiłkiemipróbowała
siępozbierać.Tochybatakjakmy.Niektóreznaszychdoświadczeńprzypominają
potrącenieprzezcałykonwójczołgów.

Alenadaltujesteśmy,nadalżyjemy,jeszczesięniepoddaliśmy.

TakjakpowiedziałHomertamtegoranka,kiedymumówiłam,żebywewtorekzadzwonić
dopułkownikaFinleyajeszczeraz:

background image

-Wieszco,powiedzmu,żebysięwypchał.Poradzimysobiesami.

Odpierwszegodniatejinwazjiwiedziałam,żejeślichcemyżyćnawłasnychwarunkach,
będziemymusielizapłacićpewnącenę.Takjaktenczłowiekzwiersza.Irzeczywiście:
codzienniezatopłacimy.Drogo.Facetzwierszateżsięotymprzekonał.Aleniechcęiść
nałatwiznęaniżyćbezcelu.Nigdytegoniechciałaminigdytegonielubiłam.

Takwychowalimnierodzice.Todlategoniepodobamisięto,cozrobiłamztamtym
chłopakiemwNowejZelandii.DlategopodobamisięmojaprzyjaźńzFi,Lee,Homerem
iKevinem.DlategokochamiszanujępamięćoCorrieiRobyn.Dlategojestmismutno,
żeChrisnigdysiętegonienauczył.

Kiedyotymmyślę,dochodzędowniosku,żeprzedwojnąbyłamtakasama.Tyleże
wtedyotymniewiedziałam.Szkoda,żemusiaławybuchnąćwojna,żebymtoodkryła.

Wierzciemi,gdybymmogłacofnąćczas,kilkarzeczyzrobiłabyminaczej.Nawetwczasie
pokojusłonosiępłacizabycietym,kimchcesiębyć,zażycie,którejesttakie,jakie
powinnobyć.

Nocóż,wiemjedno:bezwzględunawysokośćtejcenywartojązapłacić.Niewolnoiść
nałatwiznęiniewolnożyćbezcelu.Myślę,żetrzebazapłacićcenęibyćztegodumnym.

Wiersze,które

pojawiłysięwtekście

s.162:RudyardKipling,TheRefinedMan,w:AChoiceofKiplingsVerse,red.T.S.Eliot,
London1963.

s.4i162:A.E.Housman,HereDeadWeLie,w:UptheLinetoDeath,red.B.Gardner,
London1976.

s.72:„Dymwijesięiwznosi”-australijskapiosenka.

s.34:BanjoPaterson,TheManfromSnowyRiver.