JohnMarsden
Jutro4
Przyjacielemroku
DarknessBeMyFriend
tłumaczenie
AnnaGralak
DlaNeilaElliotaMeiersa,
ur.10stycznia1984,
zm.29grudnia1995,
któryodszedłkunastępnejprzygodzie
Podziękowania
DziękujęCharlotteiRickowiLindsayom,RoosowiMarsdenowi,FelicityBell,Paulowi
Kennyemu,JillRawnsley,JuliiWatsoniuczniomHaleSchoolzapomoc,którejnigdymi
nieodmawiali.
1
Niechciałamwracać.
Brzmitocałkiemzwyczajnie,prawda?Zupełniejak:„Niechcęiśćdokina”,„Chyba
odpuszczęsobietęimprezę”,„Dzisiajniemamnatoochoty”.
Jakjednozwieluzdań,którewypowiadamy.
Wrzeczywistościnamyślopowrocierobiłomisięjednaktakniedobrze,żemoje
wnętrznościzaczynałysięrozpuszczać.Miałamwrażenie,żeflakibędąsięzemnie
wylewaćtakdługo,ażżołądekwkońcusięzapadnie.Mogłamtosobienawetwyobrazić:
żebradotykającekręgosłupa.
Mojewnętrznościwcalejednakniewyciekły.Potymjaknampowiedzieli,czegochcą,co
chwilabiegałamdołazienki,alenapróżno.Siedziałamnasedesie,obejmowałamsię
ramionamiizastanawiałam,czykiedykolwiekznówpoczujęsiędobrze.
Todlatego,żegraszłaożycie.Omojeżycie.Myślałam,żebędziemnóstwoczasu,żeby
towszystkoprzemyśleć,bydokładniesięnadtymzastanowić,żeczekająnasdługie
dyskusje.Żewszyscybędąwygłaszaliwłasneopinie,usłyszymymnóstworaditakdalej,
apotemsięoddalę,bycałymitygodniamirozważaćróżnemożliwości.
Stałosięzupełnieinaczej.Udawali,żemamywybór,alewiecie,poprostuchcielinam
poprawićhumor.Okej,możetaknaprawdężadnewyboryniewchodziływgrę,bosprawa
byłazbytważna.Nicmnietojednaknieobchodziło.Miałamochotękrzyknąć:
„Posłuchajciemnie,dodiabła!Mamgdzieśwaszewielkieplany,chcęsięschowaćpod
łóżkiemizaczekaćnakoniecwojny.Dobrze?Nicwięcejmnienieinteresuje.Koniec,
kropka”.
Pozatymchciałam,żebyktoś,ktokolwiek,przyznał,żeprosząmnieopołożenienaszali
własnegożycia.Żeto,czegoodemnieoczekują,jestwielkie,olbrzymie,gigantyczne.
Jednojestpewne:życietoniewielkastrata;
Leczmłodzimężczyźnimyśląinaczej,amybyliśmymłodzi.
Tozwierszanapisanegoprzezżołnierzazpierwszejwojnyświatowej.Dałmigo
nauczycielwDunedin.Jasne,niejestemmłodymmężczyzną,tylkomłodąkobietą,aleja
takżeniechcęstracićżycia.Znamsięnaniewielusprawach,leczakurattegojestem
pewna.
Nowięcpotrzebowałamtygodninazastanowienie,naskupienie,naczucie.Naoswojenie
sięzmyśląopowrocie.Naprzygotowaniesię.
Potrzebowałamtygodni,adostałamdni.Ściślejmówiąc,pięćdni.Pięćdnidzielących
pytaniepułkownikaFinleyaodnaszegoprzybycianalotnisko.
Chybaprzedewszystkimbyłamzła.Czułamsięoszukana.Obchodzilisięzmoimżyciem,
jakbymbyłaplastikowązabawką.Bierzeszją,przezchwilęsiębawisz,apotemciskaszw
kąt.Maszprzecieżjeszczewieleinnych.
PułkownikFinleyzawszeprzemawiałdonastak,jakbyśmybyliżołnierzamipodjego
dowództwem.Jakbyniewidziałróżnicymiędzynamiaswoimipodwładnymi.Onijednak
zaciągnęlisiędowojskazwłasnejwoli,bypodejmowaćryzyko,walczyćistrzelaćdo
ludzi.
Mynie!Mieliśmywrażenie,żejeszczewczorajpotrzebowaliśmypanizczerwonym
lizakiem,któraprzeprowadzinasnadrugąstronęulicyprzedszkołą.Tak,wiem,tysiąc
razymówionomiotym,żewniektórychkrajachdzieciidądowojskawwiekujedenastu
lat,alewtedyniezwracałamnatouwagi.
„Mytakniepostępujemy!-miałamochotękrzyczeć.-Myjesteśmyinni!”Tylkotosiędla
mnieliczyło.
Miałamwrażenie,żeFijakojedynarozumiemojeemocje.Wkażdymraziedopewnego
stopnia.Niemogłamsiępozbyćodczucia,żenawetonapatrzynatęsprawęodrobinę
inaczejniżja.Muszęprzyznać,żetomniezaskoczyło.Niechciałamwyjśćnamięczakaw
porównaniuzinnymi.Chciałambyćnajsilniejsza.Fiteżmiałamocnestrony,oczywiście
byłamtegoświadoma,alelubiłammyśleć,żemamwsobiewięcejzprzywódcyniżona.
AjednakFizgodziłasięwzasadzienatychmiast,podczasgdyjasiedziałamzszokowana,
wahałamsięipragnęłamwyjechaćnakilkalat,bydobrzetoprzemyśleć.
Szczerzemówiąc,byłamnaniązła,itowydawałomisięnajdziwniejsze.
Choćmożewcaleniebyłoażtakiedziwne.Przecieżwściekałamsięnawszystkich.
Równiedobrzemogłamsięzłościćtakżenanią.
ZaczęłosięponiespełnapięciomiesięcznympobyciewNowejZelandii.Uciekliśmyz
koszmaru,aprzynajmniejtaknamsięwydawało.Prawdajesttaka,żezniektórych
koszmarówniedasięuciec.TenpodążyłzanamiprzezMorzeTasmana.
Przetransportowalinasśmigłowcemzzaatakowanejprzezwrogaojczyzny.Dotarliśmydo
NowejZelandiipoparzeni,ranniioszołomieni,zpołamanymikośćmiorazbliznamina
cieleiwjegownętrzu.
Straciliśmykontaktzrodzinami,widzieliśmyśmierćprzyjaciół,świadomieuśmierciliśmy
innychludzi.
Chybabyliśmytypowągromadkąludziocalałychzwojny.
Apotemwszystkozaczęłosięodnowa.
Byłkoniecwiosny,zbliżałosięlato.Sezonpożarówlasów.Toistotnyszczegół,bocała
sprawarozpoczęłasiętrochęjakpożar.Wiecie,jaktojest.Najpierwsłychaćostrzeżeniaw
radiu,potemcharakterystycznyszelestwoddali,cośjakszczekanienawietrze,następnie
widaćbiałydym-możetochmury,możenie,niktniemapewności-ażwkońcuczuć
zapach,wońspalenizny,którejniesposóbpomylićzniczyminnym.
Inagleogieńjestjużprzytobie.Nagledrzewaeksplodująstometrówoddomu,awokół
robisiętakgorąco,jakbyśusiadłprzedotwartympiekarnikiem,słychaćhuczące
podmuchywiatruirozszalałe,przeklętepłomienietańczącewśródszaro-białegodymu.
Dlanaspierwszymsygnałem,pierwszymostrzeżeniem,byłakrążącawśróduchodźców
plotka,żektośznaszostanieznówwysłanynaokupowaneterytoria.Alboz
nowozelandzkimioddziałami,albo-jaktwierdziliniektórzy-bezżadnegowsparcia.Albo
poto,bywykonaćkonkretnezadanie,albobystworzyćpartyzantkę,którazajmiesię
działalnościąpodobnądotejprowadzonejprzeznaswokolicachWirraweeiwZatoce
Szewca.
Widoczniejestemgłupia,bonieprzypuszczałam,żepoprosząotoakuratnas.Nigdynie
przyszłomitodogłowy.PierwszywpadłnatoLee.
-Założęsię,żemająnasnaswojejliście-powiedział.
Niezwróciłamnatouwagi.Oiledobrzepamiętam,czytałamwtedyEmmę:Muszęstarać
siępisaćszczerze,takjakodpoczątku,więcpowinnampowiedzieć,żemojeprzekonanie
onaszejnietykalnościbrałosięzpoczucia,żejużitakbardzodużozrobiliśmy.Boże,czy
toniewystarczy?Czynieprzeprowadziliśmyakcji,wieluakcji?Czyniewysadziliśmyw
powietrzestatku,niszczącZatokęSzewca?CzyniezabiliśmygeneraławWirrawee?Czy
Leeniezostałpostrzelonywnogę?Czyniestraciliśmypozostałejtrójki(terazniejestem
nawetwstaniewymówićichimion)?Czyniepatrzyliśmyśmierciprostowoczy,czując
jejzimnepalcezaciskającesięnanaszychkarkach?Cojeszczemamyzrobić,byich
zadowolić?Czywszyscymusimyzginąć,zanimwkońcupowiedzą:„Nodobra,już
wystarczy,dokońcawojnydamywamspokój”?
Cojeszczemusieliśmyzrobić?
Myślenieotymwszystkimstraszniemniedołuje.
Wiem,żeniemawtymżadnejlogiki.Wiem,żegdytoczysięwojna,niemogąpoprostu
powiedzieć:„Słuchajcie,przezjakiśczasporadzimysobiebezwas,odpocznijciesobiez
paręlat”.
Jednakgdzieśpodrodze,jużwdzieciństwie,nauczononas,żeżyciejestsprawiedliwe,że
wyjmujeszzniegoto,cowcześniejwłożysz,żejeśliwystarczającomocnoczegoś
pragniesz,możesztoosiągnąć.
Tobzdury.Terazjużotymwiem.
Nagle,wchwili,wktórejnajbardziejpotrzebowałamtejsprawiedliwości,wszyscy
przestalioniejwspominać.Tosłowowypadłoznaszegosłownika.Nieodpowiadałamu
żadnakartawPictionary.WsłownikuMacquarieniebyłotakiegohasła.
Muszęprzyznać,żedotejchwiliNowozelandczycytraktowalinasdobrze.
OczywiścietymtrudniejbyłoodmówićpułkownikowiFinleyowi.Aletak,bylidlanas
dobrzy.Odsamegopoczątkuzapewnilinampomocpsychologówitakdalej.Wszyscyz
niejskorzystaliśmy,nawetHomeriLee,którzydawno,dawnotemunieposzlibydo
terapeuty,nawetgdybyktośchciałimzatozapłacić.BardzosięzżyłamzAndreą,
psycholożką,którąmiprzydzielili.Stałasiędlamniekimśwrodzajudrugiejmamy.
Pozatymnaprawdęmieliśmywakacje.Nieżartuję,żyliśmyjakbohaterowie.Dawalinam
wszystko,ocopoprosiliśmy.PrzezkilkatygodnijaiFizrobiłyśmyztegoswoistągręi
prosiłyśmyowszystko,conamprzyszłodogłowy.Potemtagranaglemisięznudziła.
ByłyśmyjednaknaSouthIsland,jeździłyśmynanartachwRemarkables,poleciałyśmydo
MilfordSound,przejechałyśmyprzeztunel,odwiedziłyśmyGóręCooka,apotem
zwiedziłyśmywschodniewybrzeżeażpoInvercargill.
Andreapowiedziała,żeto„zaprzeczenie”,żebiegamtuitamjakmaniaczka,boniechcę
spojrzećnato,conamsięprzytrafiło.Oczywiścienienazwałamniemaniaczką.Byłobyto
niezbyttaktownezestronyterapeutki.
Najśmieszniejbyłowtedy,gdymieliśmypopływaćślizgaczamiwodnyminiedaleko
Queenstowniwszyscystchórzyliśmy.Mamnamyśliprawdziwetchórzostwo.Na
początkużadneznasniezadałosobietrudu,bychociażspytać,czymsąteślizgacze.
Myśleliśmy,żetojakieśmałefajnerzecznełajby.Kiedydotarliśmynamiejsce,zaczęłodo
nasjednakdocierać,żetowodnepotwory,którezrykiemprująrzekązestokilometrów
nagodzinępowodziegłębokościjakichśpięciucentymetrów.
Igdyjużzdaliśmysobieztegosprawę,żadneznasniechciałodonichwsiąść.
Staliśmynabrzeguidygotaliśmyjakżałosnestadkoowiecczekającenakąpielwpłynie
odkażającym,podczasgdykobietaczekającanapierwszymślizgaczumówiła:„No,dalej,
załogo!”Alemyniebyliśmywstaniesięruszyć.
Cozawstyd.Kobietaspojrzałananas,jakbysięzastanawiała,czywszystkoznamiw
porządku,iwkońcupanikapralAhauru,któramiałanaswtedypodopieką,wzięłająna
stronęidługozniąrozmawiała.Doskonalewiedziałam,comówi-wiedziałamz
dokładnościądokażdegoprzecinkaikażdejkropki.Mówiła:„Toci,októrychmówiliw
wiadomościach,tenastolatki,któreprzypuściłyatakwZatoceSzewca,wAustralii,a
teraz,biedactwa,mająproblemyemocjonalne,więcchybataprzejażdżkawydajeimsię
trochęzbytniebezpieczna,trochęichprzerasta”.
PanikapralAhaurutopielęgniarka-wspominałamjużotym?
Takwięcniewsiedliśmydoślizgaczyitamtakobietapewnienadaluważanaszatchórzyi
oszustów.WtamtejchwilinawetpułkownikFinleyniewysłałbynaszpowrotemna
wojnę.
Gdzieśpodrodzemusiałonamsięjednakodrobinępolepszyć.Niejestempewna,jakani
kiedytonastąpiło,alechybapojakimśczasiezaliczyliśmyparędobrychdni,aponieco
dłuższejchwililiczbadobrychdniprawiedorównałaliczbietychzłych.Niewiem,jak
inni,alejanigdyniemiewałamwięcejniżtrzechdobrychdnipodrząd,aitoprzydarzyło
misiętylkoraz.Znaleźliśmynowychprzyjaciółitoteżnampomogło,choćprzyznaję,że
szalałamzzazdrości,kiedypozostalizaczęlisięzadawaćznowymiludźmi.Jamiałamdo
tegoprawo,aleoninie.Homera,Lee,KevinaiFichciałammiećnawyłączność.
Następniektośwpadłnainteligentnypomysł,byposłaćnasdoszkół,wktórychmieliśmy
prowadzićpogadankipomagającewzbiórcepieniędzynadziałaniawojenne.
Próbowaliśmytrzyrazy,apotemjednogłośniedaliśmysobiespokój.Tobyłakatastrofa-a
wzasadzietrzykatastrofy.Nawetterazsięrumienię,kiedyotymmyślę.Byliśmyzbyt
pewnisiebieinatympolegałnaszproblem.Myśleliśmy,żetobędziebułkazmasłem.
Tkwiliśmywtakimstanieprzezjakiśczas,apotemprzeszliśmyodnadmiernejpewności
siebiedocałkowitegoprzerażenia,takjakpodczasprzygodyześlizgaczamiwodnymi.
Pierwszewystąpienieodbywałosięwszkolepodstawowej.Byłopiątkowepopołudniei
dzieciakiszalały,jeszczezanimtamweszliśmy.Czekałynanaswsaligimnastycznej.
Ktośpomyliłgodzinę,więcspóźniliśmysiędwadzieściaminut.Jużwbramie
usłyszeliśmywrzaski.Biorącpoduwagęichnatężenie,uznaliśmy,żejestporalunchu.
Jasne,gdybyśmywygłosilipłomienneprzemówienia,pewnieudałobynamsięztego
wybrnąć,alenaszymwystępomdalekobyłododoskonałości.Leemówiłtakcicho,żenikt
goniesłyszał.Homerwypowiedziałwięcej„eee”niżsłów,Fimówiłazaledwiepół
minutyicałyczaswyglądałatak,jakbymiałasięrozpłakać,aKevinpróbował
zażartować,cowypadłofatalnie,wzbudzającsarkastyczneodgłosyniezadowolenia-
wymuszonyśmiechitakdalej-poktórychKevinowipuściłynerwyikazałdzieciakom
sięzamknąć.Okropnażenada.
Niezamierzammówić,jakwypadłomojewystąpienie.
Zadrugimpodejściemposzłonamtrochęlepiej,boprzynajmniejbyliśmyprzygotowani,a
pozatymtrafiliśmydoszkołyśredniej.Aleznowumieliśmyzbytdużątremę,by
odpowiedniosięzachować.Leewypadłnajlepiej,botymrazemdalimumikrofon.Homer
wygłaszałzdaniawstylu:„Iwtedy…eee…poszliśmydo…eee…tego…no…silosu…
Przynajmniejtakmisięwydaje…Mamrację,Ellie?…Amożetobyło,zanim
odzyskaliśmyKevina?”.
ZatrzecimrazemKevinodmówiłwspółpracy,aLeestrąciłdzbanekzwodą,wstającdo
mikrofonu.Fiwygłosiławspaniałąmowę,aleresztaznasniezrobiławiększych
postępów.
Potemdaliśmysobiespokój.
Wostatniejszkole,wliceumMt.BurnswWellington,tużprzyAdelaideRoad,poznałam
Adama.Powystąpieniusiedzieliśmywświetlicydwunastoklasistów(tamprzedostatnią
klasęnazywająsixthform)iwtedyonpodałmiptysiawczekoladzieizacząłzemną
rozmawiać.Byłidealny,anajegoszkolnymblezerzewisiałotyleodznak,żeniewiem,
jakudawałomusięutrzymaćwpionie.Chybabyłlokalnymbohaterem.Pływanie,rugby,
debaty-nicniebyłomuobce.WieluNowozelandczykówchodzidoszkoływszortach.
Nawetuczniowieostatniejklasy.Wyglądatotrochęgłupio,bowydająsięnatozastarzy,
aledziękitemumaszokazjępogapićsięnaichnogi.AAdammiałnogipływaka.Później
siędowiedziałam,żejestwstanieprzepłynąćpięćdziesiątmetrówwsześćdziesiątpięć
sekund,nieporuszającrękami.Byłampodwrażeniem.
Alemniezademonstrowałruchyswoichrąk.Jeszczetegosamegowieczoruzaprosił
mnienaimprezę.Poszłam.Tobyłpoważnybłąd.Minęłotyleczasu,odkądchodziłamna
imprezy,żezapomniałam,jaknależysięnanichzachowywać.Przedwyjściemnie
zaprzątałamsobiegłowyjedzeniem,bozałożyłam,żezjemcośnaimprezie.I
rzeczywiście,jedzeniabyłomnóstwo:paczkichipsów,miskażelkówisześćprzejrzałych
bananów.Tobył
takirodzajimprezy.Potem,nadomiarzłego,wypiłamtrzybrandyzlemoniadąwciągu
pół
godziny.Następnypoważnybłąd.Jeszczeprzedjedenastą,pokilkukolejnychdrinkachi
conajmniejparułykachzkuflaAdama,byłojużpomnie.Upiłamsię.
WtedyAdamgwałtowniesięzmienił.Wjednejchwiligadaliśmyjakstarzykumple,ajuż
wnastępnejwsunąłmijęzykdoustipopychałkorytarzemwstronępokojów.
Próbowałampowiedzieć:„Hej,cosięstałozpięknymstaromodnymromansowaniem?
Gdziesiępodziałachoćbygrawstępna?”,aletrudnomówićzczyimśjęzykiemwustach.
Jasne,napoczątkuteżgocałowałam,alejakośzupełniemitoniepodchodziło,poprostu
torobiłam,samaniewiemdlaczego-chybadlatego,żetegoodemnieoczekiwano,żeon
tegoodemnieoczekiwał.Działałamtrochęjakautomat.Nigdywżyciuniebyłammniej
podniecona.
Kiedyweszliśmydosypialni,Adampadłnałóżko,ciągnącmniezasobą.Niebyłotozbyt
eleganckie.Kręciłomisięwgłowieiczułammdłości.Lizałmniepouchu,ajapotrafiłam
myślećjedynie:„Boże,kiedyporazostatniczyściłamuszy?”,alebyłamzbytskołowanai
pijana,bygopowstrzymać,bychociażspróbowaćgopowstrzymać.Pochwilizaczął
rozpinaćmirozporek.Nietwierdzę,żebyłamzbytpijana,byzaprotestować-nieoto
chodzi,tobyłbygwałt-nie,poprostunicmnietonieobchodziło.Och,przezchwilę
próbowałam,próbowałamwciągnąćdżinsyzpowrotem,alewkońcupomyślałam:„Aco
tam,jakietomaznaczenie,załatwmysprawę,apotembędęmogłapójśćdodomu”.
Nierozumiem,cofacecimająztakiegoseksu.Moimzdaniemniewiele,alenajwidoczniej
cośjednakmają,bowprzeciwnymraziebytegonierobili.Jedynądobrąrzeczą,jaką
mogęonimpowiedzieć,jestto,żeprzynajmniejzałożyłprezerwatywę.Poprostubałsię,
żemożecośodemniezłapać.Jestempewna,żeniemiałnauwadzemojego
bezpieczeństwa.
Jedyne,comiztegoprzyszło,topaskudnepoczucie,żejestemodrażającymczłowiekiem.
Takiezachowaniebyłokompletniesprzecznezewszystkimimoimizasadami,ze
wszystkim,wcowierzyłam.Następnegodniaczułamsięokropnie.Przeraźliwiebolała
mniegłowa,ażołądekzachowywałsiętak,jakbynadalwykonywałpowolneobroty.
Gorszejednak-znaczniegorsze-byłopoczucie,żejestemszmatą.Czułamdosiebie
obrzydzenie.
Niemogłamotympogadaćzresztą,niemogłampogadaćznikim,aleokołotrzeciej
wpadłamnawspaniałypomysł,żebyzadzwonićdoAndrei,mojejterapeutki.
Stanęłanawysokościzadania,jakzawsze.Wykrztuszeniezsiebietejhistoriizajęłomi
mniejwięcejgodzinę,alewkońcuowszystkimjejpowiedziałam.Gdydoszłamdokońca,
zaczęłampłakać,apotemniemogłamprzestać.Czułamogromnywstyd.Niezpowodu
łez,leczdlatego,żeokazałamsiętakałatwa.Ryczałamwmusztardowąpoduszkęna
największymfoteluAndreiiużywałamjejchusteczek,jakbykosztowałypięćcentówza
opakowanie.Aprzecieżniekosztują-wszystkowNowejZelandiijeststraszniedrogie.
Zapięćcentówdostałabymraczejjednąsztukę.
Andreamilczaławnieskończoność.Tojedynaznanamiosoba,którapozwalarozmówcy
zastanowićsięnadtym,cochcepowiedzieć.Nigdynieponagla.Poprostusiedzi,patrzyi
czeka.
Wkońcuusiadłamprosto,czknęłamiwydmuchałamnos.Wyjaśniłami,żenadal
odreagowujęśmierćRobyn,znieczulającsięnaróżnesposoby,iżewzasadziewszystko
siędotegosprowadza.Byłaumówionananastępnąsesję,więcpochwiliwyszła.Aja
naprawdępoczułamsięlepiej-tomniezaskoczyło,aletakajestprawda.Wcześniejnie
dostrzegałamzwiązkumiędzyśmierciąRobynaswoimzachowaniem.
ByłamjednakzłanaAdama.Pomyślałam,żejeślikiedykolwiekgojeszczezobaczę,
poczujewustachcoświęcejniżsmakwoskowiny.
Niechciałamtuotympisaćipewniebymnienapisała,tylkożetaprzygodastałasię
chybajednymzpowodów,dlaktórychostatecznieniestawiałamwiększegooporu,kiedy
przyszłonamwracać.Poprostuczułamsiępaskudnie,wiedząc,cozrobiłam,jakbardzo
zawiodłamsiebiesamąitakdalej.
Możemyślałam,żewracając,będęmogłasięzrehabilitować.
Rozpaczliwiepragnęłamodzyskaćszacunekdosamejsiebie.
2
Jużnastępnegodniapożarzapłonąłgwałtowniej.Najpierwzaczęłykrążyćpogłoskio
wykorzystaniuuchodźcówwpartyzantce,apotemcałąnasząpiątkęwezwanonabadania.
Zapewniononamkompleksoweleczenie,nietylkociała,aleiumysłu.Zadanonamzetrzy
tysiącepytań,od„Cojadłaśnaśniadanie?”po„Czypowojnienadalchceszpracowaćna
roli?”,od„Jaknazywasiętwójulubionyprogramwtelewizji?”po„Cojestważniejsze:
uczciwośćczylojalność?”.
Zważononas,zmierzono,poszczypanoiwysondowano,obejrzanoipokłuto.Moje
stłuczonekolanoizwichniętykręg.Wzrok,słuch,odruchyiciśnieniekrwi.
Podczaslunchu,żującsałatkęzseremichuchającnaselernaciowy,byogrzaćgopo
wyjęciuzlodówki,zapytałamHomera:
-Jakmyślisz,pocotowszystkorobią?
-Niewiem-odpowiedziałpowoli.-Chybaponownieoceniająnaszstanzdrowia.
Sprawdzają,czyznówjesteśmywdobrejformie.Możenaszewakacjeniedługosię
skończą.
Wtedyporazpierwszypomyślałamotymtrochępoważniej.Aletylkoprzezchwilę.
PrawiezapomniałamotamtejplotceiouwadzeLee,żemająnasnaswojejliście.
-Nadaljesteśmygrupkąludzkichwraków-powiedziałamdoHomera.-Minąwieki,
zanimpoproszą,żebyśmycośdlanichzrobili.
Naprawdęwtowierzyłam.Wgłębisercamyślałam,żejużniktniebędzieodnasniczego
oczekiwał.
Cobyłopotem?ChybakolejnarozmowazpułkownikiemFinleyem.Dośćniezwykła
sprawa.Pułkownikbardzociężkopracował.Wsobotęosiedemnastejzadzwoniłjednak
doHomeraizapytał,czymoglibyśmysięznimspotkać.
PułkownikowiFinleyowisięnieodmawia,więczrezygnowaliśmyzimprezowego
sobotniegowieczoru-inaczejmówiąc,wyłączyliśmytelewizor-iposzliśmynaspotkanie.
Abyłotospotkanie,jakichmało.Przyszłonaniesześciuoficerów,dwóchzAustraliii
czterechzNowejZelandii.Nawetnamichnieprzedstawiono,couznałamzadość
nieuprzejme.Chybawszyscybylizbytzajęci.Jedenztychmężczyznmiałnasobietyle
złotychgalonów,żemógłbyjeprzetopić,sprzedaćiprzejśćnaemeryturę.
Tozadziwiające,żewszyscyzmieściliśmysięwmałejkancelariipułkownikaFinleya,
pośródładnychstaromodnychzdjęćnaścianachikłębówniebieskiegodymuzfajki.
Możepomieszczeniebyłowiększe,niżnamsięwydawało.Pewnietak,bowcześniej
wydawałosięmaleńkie.Jakimścudemkażdeznasznalazłokrzesło.Przysiadłamna
brzeguobokFi.
Siedzieliśmytampółgodzinypodgradempytańonajróżniejszesprawy.Oficerowiemieli
mapyokręguWirrawee,ZatokiSzewcaiStratton,leczpotrzebowalimnóstwainnych
informacji,łącznieztakimiszczegółamijakwysokośćdrzewprzyBarkerStreetistan
drogiprowadzącejdoBaloneyCreek.
Pytaniapadałygęstoiszybko.Wszystkopowinnobyłoiśćgładko,alejakośnieszło.
Większośćtychterenówznamydośćdobrze-wkażdymrazietaknamsięwydawało-ale
niezrobiliśmynaoficerachzbytwielkiegowrażenia.Przycodrugimpytaniunaszapiątka
podawałaodmienneodpowiedzi.JaiHomerniezgodziliśmysięanirazu.
-NaroguMaldonStreetiWestStreetjeststacjabenzynowa.
-NaroguMaldoniWest?Wcalenie!
-Nowięccotamjest?
-Niepamiętam,alenapewnoniestacjabenzynowa.Atwoimzdaniemktórasieć
otworzyłatamstację?
-Nowiesz,tastara,BobBurchettczyjakjejtam.
-BobBurchett?TastacjajestnaroguMaldoniHoneyinazywasięBillBurchett,anie
Bob.
-Kevin,powiedz,żemamrację.TastacjajestnaroguMaldoniWest.
Przeważnierozmowatoczyłasięwtakimstylu,akiedywróciliśmydonaszejkwatery,
Homerprzestałsiędomnieodzywać.
Wniedzielępolunchuwpadłdonasjakiśfacetiniktniebyłwstanieodgadnąćprzyczyny
tejwizyty.NazywałsięIainPearce,miałokołodwudziestupięciulat,najwidoczniejcoś
wspólnegozwojskiem-poznaliśmytopojegochodzie-alebyłubranywdżinsyiszary
T-shirtNike.Usiadłigawędziłznamijaknowysąsiad,którywpadłnakawę.
Miałjednąztychszczerych,nieskomplikowanychtwarzy,spokojneoczyibardzoproste
czarnewąsy.Kevinodrazugopolubił,więcprzezchwilęrozmawialitylkoonidwaj.A
przeważniemówiłtylkotenIain:orugby,osamochodachiokomputerach.Niebyłoto
zbytinteresujące,aleniemiałamsiłysięruszyć,więcsiedziałamisłuchałamjednym
uchem,próbującpowstrzymaćsięodziewania.Fibyłajeszczemniejuprzejma:czytała
magazyn
„Contact”,biuletyndlatakichuchodźcówjakmy,którzyucieklidoNowejZelandii.
Kompletniezignorowałarozmowę.Leeodczasudoczasucośwtrącał,aleHomernie.
Homernadalmiałfocha,więckiedysięodzywał,przypominałotoraczejmamrotaniei
chrząknięcia.
JednakstopniowoIainroztaczałswójurok.ChybaprzeszedłjakiśkursPRalbocośwtym
rodzaju,boporozmowiezKevinemzacząłpracowaćnadresztąznas.Obserwowanie
tegoprocesusprawiałomipewnąprzyjemność.NajpierwzapytałFi,jakąlubimuzykę,a
ponieważFikochamuzykę,niepotrafiłasiętemuoprzeć.Potemodkrył,żeja,FiiLee
obejrzeliśmynowozelandzkifilmzatytułowanyTheCrossing,któregoonsamwprawdzie
niewidział,aleznałfacetaodefektówspecjalnych-chybapowinnambyłasięwtedy
domyślić,naczympolegapracaIaina-więcpokrótceopowiedzieliśmymufabułę.I
jakimścudempochwiliprzeszliśmydotematuhodowlitrzodychlewnej,awtedyHomer,
któryzawszemiał
fiołanapunkcieświń,zacząłgadaćjaknajętyotym,żechcemiećstadorasypoland
chinas,októrejjanigdyniesłyszałam.
GodzinępóźniejIainposzedł,amynadalniemieliśmypojęcia,pocowogólenas
odwiedził.
Pożarjuższalał,tylkożejeszczeotymniewiedzieliśmy.
Dowiedzieliśmysięjednaknastępnegodnia.Kurczę,tobyłszok.Poniedziałek.
Czarnyponiedziałek.OkołotrzeciejpopołudniuposzłyśmyzFipobiegać.Przebiegłyśmy
przezsosnowylas,apotemruszyłyśmystarądrogąprowadzącąnawzgórze,którazawsze
misiępodobała.Wzasadzieniczegotamniebyło,żadnarewelacja,alenatymmiłym,
okrągłym,gładkimwzgórzutrawazawszebyłamokraizielona,apłotydokładnietakie
samejakczęśćstarychogrodzeńwmoimgospodarstwie:suchekamiennemurkiz
pojedynczymdrutemkolczastymnagórze.
Ciężkowbiecnaszczyt,alełatwozbiecnadół,tylkożeFizawszeoszukuje,ścinając
wszystkiezakręty.Jautrudniamsobiezadanie,trzymającsiędrogi.NawetkiedyFi
oszukuje,mogęjąprześcignąć,aleonawłaściwiesięniestara.Biegazemnągłówniedla
towarzystwa.
Nodobra,będęuczciwa:biegazemnądlatego,żejązmuszam.
Wkażdymrazietamtegoponiedziałkuwróciłyśmyokołowpółdoczwartej,amożeza
kwadransczwarta,iopróczHomera,LeeiKevinazastałyśmypułkownikaFinleya.
Wszyscyczterejstaliwkręgu,jakżałobnicynapogrzebie,iminyteżmielitakiejak
żałobnicynapogrzebie.
Kiedyusłyszałam,zczymdonasprzyszedłpułkownikFinley,zrozumiałam,żeto
naprawdępogrzeb.
Nasz.
Podeszłyśmydonichjakgdybynigdynic.Pamiętam,żeoparłamdłonienabiodrach.
Byłonamgorąco,miałyśmyczerwonetwarzeidyszałyśmy,leczszybkozapomniałamo
brakutlenu,gwałtowniefalującejpiersiispoconejkoszulce.Zanimzdążyłamzapytać,co
siędzieje,Homermnieoświecił:
-Wracamy-powiedział.
TakijestHomer.GdybyściechcielizrozumiećHomera-aczasaminiewiem,poco
ktokolwiekmiałbychciećgozrozumieć-tosłowopowiewamwszystko,comusicie
wiedzieć.„Wracamy”.Nawetteraz,kiedyjepiszę,czuję,jakmarszczębrwiizgrzytam
zębami.Homerdoskonalewiedział,jakbardzomnierozwścieczytakimhasłem,alenie
mógł
siępowstrzymać.Powiedziałto,byudowodnićsamemusobie,żejestsupergościem,że
niktniebędziemumówił,comarobić.Atym„nikim”,którymtakbardzosięprzejmował,
byłamoczywiścieja.Rywalizowaliśmyzesobącałeżycie.Nawetteraz,wtym
krytycznymmomencie,niezamierzałdaćmisatysfakcjiipozwolićmyśleć,żemamtu
cokolwiekdopowiedzenia.
Graszłaonaszeżycie,amimotoHomerchciałpodejmowaćdecyzjezanaswszystkich.
Odrazupoczułam,jakkrewwyciekamiprzezstopy,wylewającsiętakszybko,żeomało
niezemdlałam.GotowałamsięzezłościnaHomera,wstrząśniętatym,copowiedział,i
ogarniętanajczystszym,panicznym,totalnymprzerażeniem.Przezchwilęczułamsiętak,
jakbyśmymiałyprzeciwkosobieczterechfacetów.Zabawne,doskonalewiedziałam,co
Homermiałnamyśli,mówiąc:„Wracamy”.Niemusiałampytać.Wiedziałam,żenie
mówiopowrocienabasen,byjeszczerazgoprzepłynąć,aniopowrociedokinaw
CustomhouseQuay.
Wkońcujedyne,cobyłamwstaniezrobić,toominąćichiwejśćdodomu.Pułkownik
Finleypróbowałzemnąporozmawiać.ChybabyłwściekłynaHomerazato,żewypalił
bezostrzeżenia.Jajednakniechciałamgosłuchać,poprostuszłamdalej.Zakładałam,że
Fiidzietużzamną.Dopierogdydotarłamdołazienki,zdałamsobiesprawę,żejejniema.
Tojeszczebardziejmnierozjuszyło:obróciłamsięnapięcieiruszyłamzpowrotemku
drzwiom.Nadalstaliprzeddomem,zbiciwmałągromadkę,leczterazFistałarazemz
nimi.
Zatrzymałamsięgwałtownieiwypaliłam:
-Ocotuchodzi,docholery?
-Posłuchaj-zacząłpułkownikFinleybardzocierpliwymtonem,któregoprawienigdynie
używał-chybabędzienajlepiej,jeśliwejdziemydośrodkaiporozmawiamy.
Potrzechkubkachkawywkońcuwyszedł,zostawiającnassamnasamznasząkłótnią.A
cotobyłazakłótnia!Wymyślałamwszystkim,szalałamikrzyczałam.Tobyłonaprawdę
głupie,bowgłębisercawiedziałam,żemusimywrócić.Gdyteraznatopatrzę,
uświadamiamsobie,żechybaniekrzyczałamnanich-krzyczałamnawszystko:nażycie,
naniesprawiedliwośćlosu.Przedewszystkimbałamsię,żemogęzginąć,żeto,cona
moichoczachstałosięzRobyn,możespotkaćrównieżmnie.
Byłyjednakdwaważneargumentyprzemawiającezapowrotem.Dwapowody,które
oznaczały,żeniemamyinnegowyjścia.JedenznichliczyłsiędlapułkownikaFinleya:
sabotaż,któryplanowałprzeprowadzićwWirrawee.Sabotaż,któryzkażdymdniem
stawał
sięcorazważniejszy,boZatokaSzewcaznówbyławużyciu,aWirraweecoraz
intensywniejwykorzystywanojakocentrumokręgu.NaszemałeWirraweewkońcu
nabrałoznaczenia.
Mieliśmypodjąćpróbęodebraniamutejważnejroli.Aponieważnowozelandzkiesiły
powietrzneprzegrywałyzkretesem,bombardowaniestawałosięzbytniebezpieczne.
Prawiewogólezrezygnowanojużzezrzucaniabomb.Największenadziejewiązanoz
działalnościąpartyzancką.JakchłodnostwierdziłpułkownikFinley,byłaona„najbardziej
opłacalna”.
Drugimpowodembyłocoś,cokłębiłosięwnaszychgłowach,warczącjakgokarty.
DlapułkownikaFinleyaniemiałotowiększegoznaczenia,aledlanasbyłowszystkim.
Naszerodziny,rodzinyijeszczerazrodziny.Towłaśnietenargumenttłumił
wszystkieinne.Ciągnąłnaszpowrotemdodomu.Wszystkichpięcioro.Wpewnejchwili
pułkownikFinleyzasugerował,żeniemusimywracaćwszyscy:dwieosobymogłyby
zostać.
Niewymieniłnikogokonkretnego,amyniezapytaliśmy,kogomiałnamyśli.
Jednogłośnieodrzuciliśmywszelkiepomysłyrozdzielenianaszejgrupy.Zabardzo
potrzebowaliśmysięnawzajem.
Przezkilkadniprawienienawidziłamrodzicówzato,żezostaliuwięzieninaterenie
wystawowymwWirrawee.
Czygdybyichtamniebyło,gdybybylibezpieczninaprzykładwNowejZelandii,
zgodziłabymsięwrócić?
Byłotookropnepytanieicieszęsię,żeniemusiałamnanieodpowiadać.Mimotowgłębi
sercawiedziałam,jakbrzmiałabyodpowiedź.
Czasaminaprawdęistniejetylkojednowyjście.
Nowięcczypostanowiłabymwrócić?
Tak.
3
Zabawne-pisanieotymwszystkimsprawiamiprzyjemność.Samaniewiem,
prawdopodobniemanamniedobroczynnywpływalbocośwtymrodzaju.Pamiętam,że
Andreakiedyśotymwspomniała,aletakczysiakstopniowopolubiłampisanie.Nowięc
siedzęiodklepujęstronęzastroną.Czasamiwymagatowysiłku,ainnymrazemidziejak
zpłatka.Mójdziennyrekordtoprawiedziesięćstron.
Alenapisanietamtegojednegosłowanakońcupoprzedniegorozdziału-tylkojednego
słowa-zajęłomicałydzień.
Nieważne,niezamierzamwięcejsięnadtymrozwodzić.
Niechcielinamzbytdużopowiedziećotym,comamyzrobić,alepojakimśczasie
zrozumiałam,żezaczniemyodwizytywPiekle,wnaszejpięknejnaturalnejkryjówce,tak
dobrzeosłoniętejprzedresztąświata.Musiałamzaznaczyćnamapiemiejsca,gdziemoim
zdaniemmógłbywylądowaćhelikopter,więcdomyśliłamsię,żejednymzelementów
wyprawybędzielotśmigłowcem.Wiedzieliśmy,żeprzyjdzienampoprowadzić
nowozelandzkichżołnierzy-tobyłonaszenajważniejszezadanie.Alenieznaliśmy
żadnychszczegółów.
WprzeddzieńwyjazduzaprowadzonomniejednakdokancelariipułkownikaFinleya.
Tymrazemsamą.Pułkownikszczegółowoopisałto,comuszęzrobić:oznajmił,żeod
chwililądowanialosszesnastuosóbbędziespoczywałwyłączniewmoichrękach.Nie
wolnomibyłozdradzićpozostałym,dokądsięwybieramy.Mogłamtozrobićdopieropo
wystartowaniuzWellington.
Drugarzecz,októrejpowiedziałpułkownikFinley,naprawdęmniewkurzyła.Wręcz
rozwścieczyła.Zacząłprzemowęnatemattego,żepoprzybyciunamiejscemusimybyć
gotowidowypełnianiarozkazów,żebędąnamidowodzićzawodowiżołnierze.Nie
możemydziałaćpochopnieani-jaktoujął-„zajmowaćsięwłasnymisprawami”.
PrzypomniałmisięmajorHarvey,więcodrazusięzniechęciłamijednocześnieuznałam
tozaobrazęmojejinteligencji.Zastanawiałamsię,dlaczegopułkownikFinleyniedaje
tegowykładupozostałym.
-Paniepułkowniku-powiedziałam.-Jatowszystkowiem.Niejesteśmygłupkami.
Nielecimytampoto,żebysięzabawić.
Wydałsięlekkozaskoczony.Jegopodwładniraczejniezwracająsiędoniegowtaki
sposób.
-Oczywiście,Ellie,niechciałemsugerować,że…
Rozmowanietrwaładługo.Kiedywyszłam,chybaodetchnąłzulgą.
Aterazniespodzianka:kogozastaliśmynalotnisku?IainaPearce’a!Toznaczykapitana
IainaPearce’a,jaksięszybkookazało.Ijedenastutakichjakon.Niezupełnietakich
samych-bowśródnichznalazłysięczterykobiety.Wszystkichłączyłojednakpewne
podobieństwo.Później,gdyniektórychpoznałamlepiej,zobaczyłam,żeoczywiście
bardzosięodsiebieróżnią.Okej,jasne,wiem,żekażdyczłowiekjestinny,aletagrupka
naprawdęwyglądałapodobnie,byłapodobnieubranaipodobniemówiła.Chybawszyscy
przeszlitosamoszkolenie.Albomożezostaliwybranidlatego,żepasowalidocenionejw
wojskuformy.
Podkażdymwzględembylitakidealni,żetrochęmniewkurzali.Każdeichsłowobyło
właściwe,nigdyniemówilitego,coimślinanajęzykprzyniosła,nigdyniemówili
czegoś,comogłobynasurazić,przeklinalitylkowtedy,kiedytraciliłącznośćalbozacinali
sięprzygoleniu.Niemogłamsiępozbyćwrażenia,żewszyscychodządotoaletyotej
samejporzeiwydalajądokładnietosamo-jeśliwiecie,comamnamyśli.
StaliśmynaasfalciewbazieRNZAFitrzęśliśmysię.Dwunastuzawodowych
sabotażystówipięcioroprzewodnikówamatorów.Dwunastudoskonalewyszkolonych
żołnierzy,uzbrojonychwewszystkoodbroniautomatycznejpoplastryopatrunkowe,
zaprogramowanychnadziałanie.Orazpięciorobladychdzieciakówzgaciamipełnymi
strachu.
Boże,jakmysiębaliśmy.NawetHomerczułstrach.Towszystkodziałosięzbytszybkoi
natympolegałproblem.Alenawetgdybyśmydostalipółrokunazastanowienie,czas
niczegobyniezmienił.Wzasadziemógłbyjeszczepogorszyćsytuację.
Kevinstałsam,niedalekoogonasamolotu.Przezcałąnocrzucałsięnałóżku-wiem,bo
samateżniemogłamspać.Niespałamodczterechdni,aleostatnianocbyłanajgorsza.Fi
oparłasięomnie,patrzącnapiękny,wolnyocean.Homerrozmawiałzdwoma
żołnierzami.
Próbowałzgrywaćtwardziela,upodobnićsiędonich,alemnieniezdołałzmylić.Lee
siedział
naswoimplecakuipatykiemdźgałasfalt.
NagleFiodwróciłasiędomnieikumojemuzdziwieniuzapytała:
-Jużsięztympogodziłaś?
-Nie.
-Aleniemamywyboru.
-Wiem.
Przezczterydniponaszejwielkiejkłótniunikaliśmytegotematu.Chodziliśmyna
paluszkachirozmawialiśmyotakichsprawachjakliczbapotrzebnychmajtekalbo
najlepszysmakczekolady.
-Jateżniechcęlecieć-powiedziałaFi.
-Jakośniebardzosięopierałaś.
Wzruszyłaramionami.
-Niemamynatowpływu.Uznałam,żeskorodlapułkownikaFinleyatoważnasprawa,
musimytozrobić.
-Tak,jasne.Poprostupotrzebujęwięcejczasu,żebysięztymoswoić.Niechodzioto,że
niechcęwracać.Niepodobamisię,żeniepozostawiononaminnegowyjścia.Mamna
myśliHomeraitojego„wracamy”.CałyHomer.Szczerze,jeststraszniewkurzający.
-Jakmyślisz,jaktambędzie?
-Niewiem.Bojęsię,kiedypomyślę,ilemogłosięzmienić.WszyscymówiąoWirrawee
jakojakimśważnymmieście.NowyJork,Tokio,LondyniWirrawee.
-Ażtakwielkieniebędzie.Wzasadziechodzitylkoolotnisko.
KilkagazetopisałobudowęnowegodużegolotniskawojskowegowWirrawee.
-Nicwięcejniewiemy.Możliwe,żedziejesiętamznaczniewięcej.Prawdopodobniew
całejokolicyroisięodżołnierzy.
-Poprostupróbujesznapędzićsobiestracha.
-Mhmm.Itowcaleniejestzbyttrudne.
-Ellie,naprawdętakbardzosięzmieniłaśczypoprostuprzechodziszchwilowykryzys?-
Naszczęściezadałatopytanieześmiechem.
-Jasne,żesięzmieniłam.Ajakmyślisz?-Jajednaksięnieśmiałam.
-Zawszebyłaśtakaodważna.Niewolnocisięzmienić.Wtedywszyscybyśmysię
poddali.
-Nigdyniebyłamodważna,Fi.Poprosturobiłamróżnerzeczy,boniemiałaminnego
wyjścia.Takjakteraz,kiedyprzyszłonamwracać.Todokładnietosamo.
IainPearce,kapitanIainPearce,podszedłdonas.Całyczasmaszerował.Założęsię,że
podprysznicteżwchodziłkrokiemmarszowym.
-Znowumamyopóźnienie.Przykromi.Taktojest,kiedysięzaufasiłompowietrznym.
Jeślimacieochotęnakawę,nakońcutegobudynkuzpłytywiórowejjestkantyna.Aleza
czterdzieścipięćminutbądźcietuzpowrotem,dobrze?
WszyscyzwyjątkiemHomeraposzliśmydokantyny.Niemaszerowaliśmy,wlekliśmysię
nogazanogą.Kiedyusiedliśmy,ściskająckubkizkawą,żebyogrzaćsobieręce,jaiFi
wróciłyśmydonaszejrozmowy.
-Bojęsiębardziejniżkiedyś-wyznałam.-Terazbojęsięśmierci.Toznaczyzawszesię
jejbałam,aleteraz,kiedytakdużojejwidziałam,jestemcholernieprzerażona.Atynie?
-Tak,jasne.Zabawne,alewtejchwilijestemcałkiemspokojna.Nierozumiemdlaczego.
Myślałam,żebędąmusielimniewsadzićwkaftanbezpieczeństwa.-Zajrzaładokubka,
jakbyspodziewałasięznaleźćwnimodpowiedź.-Tochybapoczęściprzezżołnierzy
-powiedziaławkońcu.-Dowszystkiegopodchodzątakprofesjonalnie.Poprostumam
wrażenie,żeterazbędziemytylkowidzami.Możemyzostawićwszystkieważnesprawyw
ichrękach.
-Chybatak.Aletylerzeczymożepójśćźle…
-Tonicnowego.
-Myślisz,żeudanamsięzobaczyćrodziców?
-Nowiesz,pułkownikFinleypowiedział,żeporozmawiaotymzIainem.Wedługniego
istniejąsporeszanse.
-Oj,Fi,dajspokój!Uwierzyłaśwto?Powiedziałbywszystko,bylebytylkonakłonićnas
dopowrotu.
Fitakbardzoposmutniała,żepoczułamsięwinna.
-Naprawdętakuważasz?Alejastraszniechcęichzobaczyć.
-Myślisz,żejaniechcę?Tylkotomnieobchodzi.Tylkotegochcę.Gdybympomyślała,
żemogęichstamtądwyciągnąć,przepłynęłabymMorzeTasmana.Mimorekinówitak
dalej.
-Dlaczegowtakimrazietakdziwniezareagowałaśnaplanpowrotu?
-Askądmamwiedzieć,docholery?Słuchaj,niechcęztegorobićżadnejwielkiejsceny
mistycznej,alepoprostugnębiąmniezłeprzeczucia,okej?Możetomacośwspólnegoz
Robyn.WkażdymrazietakuważaAndrea.Wiemtylkotyle,żejestemzła.Ostatnio
wszystkomniewkurza.
OdpowiedźFibyłazupełnieniespodziewana:
-CozaszłonaimprezieztągnidąAdamem?
-Skądwiesz,żetognida?
-Oj,Ellie!Gdziesiępodziałtwójdobrygust?
WłaśniewtedypostanowilidonaspodejśćLeeiKevin.
-Czasnanas-powiedziałKevin.
-Późniejcipowiem-szepnęłamdoFi.
Znowuwyszliśmynaasfalt.Zimnywiatrsmagałnasitarmosiłmojąkurtkę.
-Ostatnikubekdobrejkawy,najakimożemyliczyćwnajbliższymczasie-
powiedziałLee.
-Wiem.Tookropne.Zerotelewizji,wygodnychłóżekiciepłychkąpieli.Niemogę
uwierzyć,żesięnatozgodziliśmy.
-Wpewnejchwilimyślałem,żesięniezgodzisz.
Westchnęłam.
-Oj,niezaczynaj.PrzezostatniągodzinęwałkowałamtentematzFi.
PrzedchwiląFizaskoczyłamniesłowamioAdamie.Terazprzyszłaporana
niespodziankęwwykonaniuLee.Gdyszliśmywstronęsamolotu,objąłmnieramieniem.
Byłamwszoku.Odbardzodawnasięniedotykaliśmy.Wcześniejbyliśmytakblisko,jak
totylkomożliwe,alegdytosięskończyło,nieśmieliśmysiędotknąć,żebydrugastrona
niezrozumiałategoopacznie.Wkażdymrazietaktowyglądałozmojejstrony:dlatego
niedotykałamLee.Niejestempewna,dlaczegoonmnieniedotykał.
-Wiesz,Ellie,nicnamsięniestanie-powiedział.-Dopókibędziemysiętrzymalirazem,
nicnamniegrozi.
Wiatrbyłcorazzimniejszyibardziejporywisty.Naprawdęniewiem,czytoonszczypał
mniewoczy,wyciskającznichłzy,czymożewypchnęłojecośinnego.Alebezwzględu
naprzyczynę,mrugałamtakdługo,ażwkońcuzniknęły.Postanowiłam,żeżaden
zawodowyżołnierzniezobaczy,jakpłaczę.NiewspominającoHomerze.
Czekaliśmynaasfalcieprzezkolejnedwieipółgodziny.Byłozimno,nudnoinie
wiedziećczemumimoobecnościtychwszystkichludziczułamsięokropniesamotna.
Samolotylądowałyistartowały,alenaszstał.Widzieliśmy,jaktkwizaparkowanyobok
wieżykontrolnej,atrzechlubczterechmechanikówpracujeprzysilniku.Świadomość,że
wystartowaniewymagaażtakichstarań,byłatrochędenerwująca.Wgłębisercamiałam
nadzieję,żecaławyprawazostanieodwołana.Moglibyśmywrócićdonaszychkwaterbez
plamynahonorze:nieponosilibyśmyodpowiedzialnościzaporażkę.
Iainwyznaczyłostatecznyterminnadziesiątąwieczoremczasunowozelandzkiego-o,
przepraszam:nagodzinę2200-czylinaósmąwieczoremwAustralii.Potrzebowaliśmy
takdużegomarginesu.Ioczywiście,jaktozwykleunasbywa,zapięćdziesiąta-o2155-
namałymskuterkupodjechałdonasmechanikioznajmił,żesamolotjestgotowy.
Powinnambyławiedzieć,żeniemacoliczyćnacud.
Zapotrzebowanienasamolotybyłooczywiścieogromne,bowielemaszynzestrzelono
albouziemionopociskiem.Jeślichcieliśmydowoduświadczącegoowadzenaszejmisji,
wystarczającybyłfakt,żedanonamjednązmaszyn.Niebyłtojednakżadenwspaniały
samolot,tylkomałyodrzutowysaab,takstary,żemateriałnasiedzeniachwwielu
miejscachbyłpoprzecierany.Przedwojnąkorzystalizniegocywile,leczterazzostał
wypożyczonysiłompowietrznym.Dachwisiałtaknisko,żeniektórzyżołnierzespędzili
podróżpochyleni.
Gdyjużmieliśmywejśćnapokład,zjawiłsiępułkownikFinley.Niebyłoczasunawielkie
przemówienia,aleuścisnąłnamdłonieiżyczyłszczęścia.Miłygest.Zawszebyłdlanas
bardzodobry.Toznaczynajbardziejskupiałsięoczywiścienawojnie,amy
interesowaliśmygowyłączniejakoktoś,ktomożepomócwojsku,leczzapewniłnam
dobrezakwaterowanie,zadbał,byśmymieliodpowiedniąopiekę,zorganizowałpomoc
psychologówitakdalej,więcniczegonamniebrakowało.Nigdyniewydawałsięzbyt
ciepłymczłowiekiem,aleniewielemożnabyłonatoporadzić.
Doostatniejchwilimiałamnadzieję,żeAndreateżprzyjdzienaspożegnać,mimoże
zapowiedziała,iżwkażdypiątekwieczoremprowadziterapięgrupowąwszpitalu.
Liczyłamjednaknato,żestaniesięjakiścudiAndreazjawisięnalotnisku.Zamiasttego
musieliśmysięzadowolićpułkownikiemFinleyem.
Zresztąpotemniemieliśmyjużczasu.Minutępozniknięciupułkownikazamkniętodrzwi
iwzbiliśmysięwpowietrze.Niebyłożadnychstewardówanistewardes:poprostu
usiedliśmy,zapięliśmypasyiwdrogę.
Miałamwrażenie,żezbytszybkosuniemynadMorzemTasmana.Samolottrzymałsię
bardzonisko,żebynienamierzyłygoradary,alebyłotakciemno,żeniewiedzieliśmy,
gdziejesteśmy.Iaintwierdził,żeniskilotnasspowolnizewzględunawiększyopór
powietrza,alegdybynamotymniewspomniał,niezauważyłabymróżnicy.Jakdlamnie,
lecieliśmyszybko.Niewidzieliśmypilotów,nawetpowylądowaniu,boprzezcałyczas
drzwidokokpitubyłyzamknięte.Wcalemitojednaknieprzeszkadzało.Cieszyłamsię,
żesąskupieninapilotowaniu.
Wylądowaliśmywbazienawolnymterytorium,alenieprzekazanonamżadnych
szczegółów.Azwłaszczatego,gdziedokładniejesteśmy.Całaoperacjawymagała
zastosowaniaśrodkównajwyższejostrożności.Potemwszystkorozegrałosiębardzo
szybko.
Niebyłoczasunasentymentyzwiązanezpowrotemdoojczyzny.
Musieliśmywyjąćbagażezlukuipobiecdohelikoptera,któryjużnanasczekał,gotowy
dostartu.Araczejrwałsiędostartu,bomiałamwrażenie,żezacząłsięodrywaćodziemi,
kiedyjeszczedzieliłonasodniegostometrów.
Helikopterbyłogromny,zdwomaśmigłami,i-wprzeciwieństwiedosaaba-
nowiuteńki.Pilotwyjaśnił,żepodarowaligoAmerykanie.Leciałamhelikopteremporaz
drugiwżyciu.Zapierwszymrazembyłamtakzrozpaczona,żeniczegoniezauważałam,a
tymrazemczułamtakwielkistrach,żeteżniewieledomniedocierało,aleodrazu
uderzyłomnie,żetymrazemwśmigłowcujestznacznieciszej.Mogliśmyswobodnie
rozmawiać.
Pilotśmigłowca,Sam,byłcałkieminnyniżniewidzialnipilocisaaba.Facetokazałsię
niesamowity.Gadałjaknajęty.Alespodobałmisię.Jegogłupieżarcikitrochęnas
wszystkichrozluźniły.Iporazpierwszy,odkądusłyszałamopowrocie,znowupoczułam
siętrochęjakbohaterka.Jakbymrobiłacośodważnego,istotnego,cośwyjątkowego.Sam
teżbyłkimśwrodzajubohatera,bocodziennielatałdostrefdziałańwojennychina
terytoriaokupowane,leczzachowywałsiętak,jakbyobwoziłturystówpojakimś
tropikalnymkurorcie.Gdytylkowylądowałnaszsamolot,światłalotniskaznowuzgasłyi
niezapalonoichdlaśmigłowca.
-Ktomalatarkę?-zapytałSam.-Gdybycikawalarzezapłacilirachunekzaprąd,pewnie
doczekalibyśmysięodrobinyświatła.-Spojrzałnamnieipuściłoko.-Widzisz,kiedyśte
helikopterybyłynaprąd,aleteraztozadużokosztuje.
-Naprąd?-powtórzyłamjakgłupia.Wśrodkunocymójumysłniepracujena
najwyższychobrotach.
-Tak,byłocałkiemnieźle,tyleżepotrzebowaliśmydługichkabli.Jedenkumpelpoleciał
dwacentymetryzadaleko,wtyczkawypadłaibiedakrunąłnaziemię.
Naszczęściemypolecieliśmywgórę,aniewdół,apotemruszyliśmynapółnoc.Tobył
ostatnietapnaszejwycieczki.Oczywiścienadalsiędenerwowałam,alebyłtoinnyrodzaj
zdenerwowania:zamiastczućnudnościiprzygnębienie,byłamnakręcona,anawet
zaczynałamsięcieszyć.
-Zachwilęopuszczęekranytelewizorów-powiedziałSam.-Nieuderzciesięwgłowę,
kiedybędzieciechodzićpokabinie.DziśwnaszympodniebnymkinieleciChłopiec,który
umiałlatać.WroligłównejnaszXavier.
Skinąłwstronędrugiegopilota,którytylkoszerokosięuśmiechnął.Chybabył
przyzwyczajonydożarcikówSama.
Jeślipilocisaabanierozmawializnamidlatego,żebylizajęcipilotowaniem,toniemam
pojęcia,jakimcudemtenhelikopterwogóleleciał.PewniedziękiXavierowi.
Nieświeciłksiężyc,więcniczegoniebyłowidać.Przeztolotbyłtrochęupiorny:
sunęliśmyprzezczerń,ufająccałkowiciemałymświatełkomnatablicyprzyrządów.
Chybaprzyszłapora,byFistraciłazimnąkrewizaczęłasiędenerwowaćjeszczebardziej
niżja,bopostarciezłapałamniezarękęitrzymałająprzezcałylot.Niewiem,możepo
prostucieszyłasięzpowrotudodomu.
Bojatrochęsięcieszyłam.
Powoliogarniałomniepoczucie,żeznówjestemwewłaściwymmiejscuirobięto,co
należy.Jestemczłowiekiemczynu,bezdwóchzdań.Niesłużymibezczynność,anie
liczącturystycznychwycieczekpoNowejZelandii,ostatnimiczasysiedziałam,nicnie
robiąc.
Bardzoczęstooglądałamtelewizję,mimożeleciaływniejgłówniepowtórkitakichseriali
jakShortlandStreet.OdkądNowaZelandiaprzystąpiładowojny,zrezygnowanoz
importowaniaproduktówniezwiązanychzwojną,bokrajowybilanshandlowyzostał
zrujnowanyprzezwydatkinadziałaniawojenne.Dlategozramóweknaglezniknęły
zagraniczneprogramy.Wkinachteżniepuszczanożadnychnowychfilmówzimportu.
NiektórzyNowozelandczycyuważali,żetozbytwysokacenazapomaganieAustralii.
WystawilibynasdowiatruwzamianzanowysezonSimpsonów.Muszęprzyznać,że
trochęichrozumiałam.
Gdysunęliśmyprzeznoc,Samraczyłnaszmyślonymiopisamiprzyrody.
Powiedzieliśmymu,żewątpimy,byśmylecielitaknisko,jakmówił,więcpostanowiłnam
dowieść,żejesteśmywbłędzie.
-Poprawejwidzimypięknyeukaliptus.Tylkospójrzcienateślicznemałelistki.Ajeśli
dobrzesięprzypatrzycie,natrzeciejgałązceczwartegokonarupolewejzauważycie
biedronkę.
Chwilamijednakpoważniał,zwłaszczagdyzwracałsiędomnie,bosiedziałamnajbliżej
niego.
-Będziemylądowaćwwaszychrodzinnychstronach,prawda?
-Chybatak.Niewielenammówią.
-Ucieszyciesię,mogącjeznówzobaczyć.
Zapytał,ilemamlat,akiedymupowiedziałam,pokręciłgłową.
-Wszyscyjesteściewtymsamymwieku?
-Kevinjesttrochęstarszy…zsześćmiesięcy.
-MójBoże,jesteściemłodzijaknatakiesprawy.
-Wcalesięotonieprosiliśmy.Poprostuniepowiedzieliśmynie.Zresztąwwielukrajach
dzieciidądowojskawwiekudwunastualboczternastulat.Wkażdymraziewszyscytak
mówią.
-Pewniemająrację.Jeśliomniechodzi,jesteścienajodważniejszymiludźmi,jakich
kiedykolwiekwiozłem.Niedenerwujeszsię?
-Czysiędenerwuję?Gdybywtymhelikopterzebyłatoaleta,pewniebymwniej
zamieszkała.
Samznowusięożywił:
-Niewidziałaśnaszejtoalety?Pójdźnasamkoniecipodnieśklapę.Zobaczyszpiękną
dziurę.Wiesz,żeniektórzynazywalitoalety„długimzrzutem”?Naszkibelekzapewnia
rekordowodługizrzut.
KilkaminutpotrzeciejnadranemSamnaglezamilkłiwpatrzyłsięwciemność.
-Powinniśmybyćwstrefiezrzutu-powiedziałdoIaina.-Namapieterenjestczysty.
Będęschodziłbardzowolnoimiejmynadzieję,żeznajdziemydobremiejsce.Iżenadole
nieczekananasmoździerz.Przygotujciesię-dodał,zwracającsiędoresztyznas.-Jeśli
będzietrzebauciekać,zrobimytocholernieszybkoibędzierzucało.Nieodpinajcie
pasów,nieodzywajciesięiwsadźciegłowęmiędzykolana,jeślizobaczycie,żezachwilę
uderzymywcoś,wconiepowinniśmyuderzyć.Naprzykładwziemię.
PatrzącnaSama,zdałamsobiesprawę,jakdoskonałymjestpilotem.Koncentrowałsięjak
skrzypekpodczaswystępu,wyczulonynakażdąnutę,nakażdąsubtelnązmianęgłośności,
każdenajmniejszewahanie.Naprawdęmyślę,żegdybylistekdrzewamusnąłhelikopter,
Sambytozauważył.Drugipilot,Xavier,teżściskałstery,śledząckażdynajmniejszyruch
Sama.
Później,kiedyotympomyślałam,zdałamsobiesprawę,żeprawdopodobnierobiłtona
wypadek,gdybySamowicośsięstało-naprzykładgdybydostałkulkę-byprzygotować
sięnaprzejęciekontrolinadśmigłowcemwułamkusekundy.
Okropnamyśl.
Niktpozanimidwomasięnieruszał.Wszyscyczuliśmynapięcie.Niewiem,jak
pozostali,alejanagleprzestałammyślećotym,comamyzrobićpowylądowaniu.Każdą
komórkąciałaskupiłamsięnaposadzeniutejwielkiejwarczącejmaszynynaziemi.
Gdybyśmymoglipoświęcićtemuzadaniuparęgodzin,byłobyfajnie:Sammógłby
obniżaćlotodwacentymetrynaminutę.Towarzyszyłnamjednakciągłystrachprzed
kulami.Sammusiałznaleźćrównowagęmiędzyobawąprzeduderzeniemwdrzewolub
zahaczeniemolinięenergetycznąastrachemprzedzestrzeleniem.Gdybyśmylądowaliw
najdalszejczęściokręgu,kuleilinieenergetyczneraczejbynamniezagrażały,aleniktnie
mógłmiećcodotegopewności.Całanaszawiedza-iwiedzapułkownikaFinleya-
pochodziłasprzedwielumiesięcy.Podnamimogłyterazbyćnowiusieńkiekoszary.Być
możelądowaliśmynaśrodkuplacuapelowego.
Potemrozległsięgłuchyhukzprawejstrony.Krzyknęłam,Fiwrzasnęłainiebyłyśmyw
tymodosobnione.JednakSam,gdytylkopoczułwstrząs,posadziłnaziemitakżelewą
stronę.Śmigłowiectkwiłwmiejscu,kołyszącsięlekkonaboki.Samodwróciłsięi
całkiemspokojniepowiedziałprzezramię:
-Wylądowaliśmy,alestoimynapochyłymterenie.Wychodźcieostrożnie.
Niebyłopaniki.PierwszyruszyłIain,potempołoważołnierzy,następnienaszapiątkaiw
końcureszta.KiedymijałamSama,puściłdomnieoko.
-Powodzenia-powiedział.
Próbowałamsiędoniegouśmiechnąć,aleniebyłamwstanie.Niedlatego,żesiębałam-
poprostumiałamzadużosprawnagłowie.Nagledomniedotarło,jakwielkąprzyjmęna
siebieodpowiedzialność,gdyjużwysiądęzhelikoptera.
Wyskoczyłamprzezwłaz.Czyjeśręcezłapałymnieipomogłyzagłębićsięwmroku.
Ktośmnieodwróciłwlewąstronę.Jakiśgłoskrzyknąłmidoucha:
-Przejdźpięćdziesiątmetrów.Uważajnawyboje.
Potykającsię,weszłamwhałaśliwąnoc.Wszystkiezapachyzostałyzdmuchnięteprzez
oparypaliwalotniczego.Szłamzwyciągniętymirękami,ażzłapałmniektośinny.
Zatrzymałamsięiczekałam,pozwalającoczomprzywyknąćdociemności.Pochwili
zdałamsobiesprawę,żetużobokmniepanujesporeporuszenieizrozumiałam,że
pozostalipodająsobieplecakizhelikoptera.Zaklęłam,wkurzonatym,żezapomniałamim
pomóc.Naznajomymtereniewracałomipoczucieniezależności.Ostatniąrzeczą,jakiej
potrzebowałam,byłotraktowaniemniejakbezradnegodziecka.Kiedyjednak
spróbowałamdołączyćdoszereguosóbpodającychsobiebagaże,tylkowprowadziłam
zamieszanieiutrudniłamimpracę.Nagływarkotsilnikahelikopteraipodmuchwiatru
uświadomiłymi,żeSamodlatuje.
Znówpoczułamstrachiosamotnienie,alewszystkodziałosięzbytszybko,bymmogła
znaleźćczasnatakieluksusyjakemocje.
Czyjaśrękamocnopoklepałamnieporamieniuiwtymsamymczasiedrugadłońwsunęła
mojąrękęwszelkęplecaka.Tabezradnośćnaprawdęzaczynałamidziałaćnanerwy,ale
atakizłościteżbyłyluksusem,więctylkozarzuciłamplecaknaplecy.
-Tędy-szepnąłktoś.
Warkothelikopterajużucichłinocodzyskiwałaswójnormalny,uroczycharakter.
Poczułamulgę,mogącznowuszeptać.Powolizaczynałamteżwidziećwciemności,więc
złatwościąustawiłamsięwszereguzaczyimiśszerokimiplecamiiruszyłamwśladza
nimi.
Wiedziałam,dlaczegotowszystkorobimy:wsaabieIainwyjaśnił,żenapoczątkumusimy
przedewszystkimoddalićsięodmiejscazrzutu,nawypadekgdybyzbliżylisięjacyś
żołnierze.Gdyjużznajdziemysięwbezpiecznejodległości,zaczniemysięzastanawiać,
gdziejesteśmy.
Przezpiętnaścieminutszliśmyszybkimmarszem.Tennagływysiłekpotakdługim
siedzeniubyłszokiemdlamojegoorganizmu.Jużpochwilidyszałamisapałam.Na
dodatekzaczęłomicieknąćznosa,cobyłobardzouciążliwe,boniemogłamsięgnąćpo
chusteczkę.
Niemiałampojęcia,ktoidziezamną,aktoprzedemną.Wiedziałamtylko,żezprzodu
maszerujekobieta.Minęływieki,zanimzłapałamdrugioddech-wzasadzienigdynie
byłampewna,czycośtakiegojakdrugioddechwogóleistnieje-alepochwiliwpadłam
wpewnąrutynęizaczęłamsięporuszaćzwiększąłatwością.
Naglebach!Uderzyłamnosemwżołnierzaidącegozprzodu.Zatrzymaliśmysię.
Podeszłamtrochędoprzodu,czującsiękimśważnym.Tobyłnaszumówionyznak.I
rzeczywiście,Iainjużsięrozglądał,szukającmniewzrokiem.
-Brawo,Ellie-szepnął.-Wieszjuż,gdziejesteśmy?
-Nie,będęmusiałasięrozejrzeć.
-Okej,rozejrzyjsię.Kaypójdzieztobą.Jasprawdzę,czyzżołnierzamiwszystkow
porządku.
WszyscypozostalizebralisięwokółIaina,ajaiKayruszyłyśmywciemność.
Wytężałamwzrok,szukająccharakterystycznychmiejsc.Niesposóbbyłozgadnąć,gdzie
jesteśmy.JeśliSampomyliłsięwobliczeniachocentymetr,mogliśmywylądowaćkilka
kilometrówodcelu.Terennadalbyłnierówny.Przeważnieschodziliśmywdół:to
sugerowałowschodniekrańceregionu,sąsiadującezpodnóżemwzgórz.Byłotam
mnóstwoodchodówowiec,coprawdopodobnieoznaczałojednoztrzechdużychpastwisk
położonychnaskrajunaszegogospodarstwa,choćniemożnabyłomiećcodotego
pewności,odkądzamieszkalinanichnowiwłaściciele.Możliwe,żeowcebiegaływolno
nawetpolesie.
-Widziszcoś?-mruknęłaKay.
Pokręciłamprzeczącogłowąiruszyłyśmydalej.Miałamnadzieję,żeKay,zawodowy
żołnierz,będzieumiaładoprowadzićmniepóźniejdopozostałych.Imbardziejsięodnich
oddalałyśmy,tymmniejwierzyłamwto,żeudanamsięwrócić.
Poczułam,żegruntrobisięgąbczasty.Przyklękłaminacisnęłamgopalcami.Był
zdecydowaniewilgotny.Poczułamogromnąulgę.Niechciałamzawieśćtychludzi.Nie
chciałamwyjśćnaidiotkę.Dotegowszystkiegodochodziłojeszczemojepoczuciedumy.
Mimotomusiałamsięupewnić.
-Pójdziemyjeszczestometrówwtęstronę-powiedziałamdoKay-iwtedypowinnyśmy
dotrzećdorogupastwiska.
Teraz,gdychcęsobiepoprawićhumor,poczućsiędobrze,częstowracammyślamido
tamtejchwili,wktórejpoprowadziłamKayprostodozbiegudwóchogrodzeńw
całkowitejciemnościzapiętnaściepiątarano,potymjakhelikopterwysadziłnas
pośrodkupustki.
Starałamsięnierobićztegopowoduzamieszania,jakbymodpoczątkuwiedziała,gdzie
jesteśmy,ipróbowałamukryćzadowoleniezsiebie,gdyKaypowiedziała:
-MójBoże,naprawdęznasztenterenjakwłasnąkieszeń.
Pobiegłyśmydopozostałych.Znalazłyśmyichbezproblemu.
-Jakposzło?-zapytałIain.
Zawszebyłtakiopanowany.Nieważne,żeznaleźliśmysięwsamymśrodkustrefydziałań
wojennych,tysiąckilometrówodNowejZelandii,iżemogliśmysięzgubić.
Zachowywałsiętak,jakbypytał,jakmiposzłowbiegunastometrównaszkolnych
zawodach.
-Niejesteśmytam,gdziezamierzaliśmywylądować.Aletocałkiemdobremiejsce.
Mniejwięcejpółtorakilometraoddrogi.Żebydoniejdotrzeć,będziemymusieli
przedrzećsięprzezzarośla.Alenapewnoniespotkamytużadnychżołnierzy.To
najdzikszaczęśćgospodarstwa.
Byłamgotowaodrazupoprowadzićichwlas,aleIainwyciągnąłswojącieniutką
latareczkęipoprosił,bympokazałamunamapiemiejsce,wktórymjesteśmy.Chyba
chciał
sięupewnić,żewiem,oczymmówię.NaszczęścieKayprzyszłamizpomocą.
-Onaznatenterenjakwłasnąkieszeń,Iain-powiedziała.-Pochyliłasię,dotknęłaziemi,
apotemdokładniewskazałamimiejsce,wktórympochwiliznalazłyśmyogrodzenie.
Zdałamsobiesprawę,żedlaKay,którabyłazAuckland,tomusiałowyglądaćjakczary.
Prawdopodobnienawetniezauważyłagąbczastejziemipodnaszymistopami.Ja
oczywiścieznałamtukażdeźdźbłotrawy-tonaturalne-więcgdytylkopoczułam
wilgotnepodłożeizauważyłam,żejesteśmynapochyłymterenieotoczonymwybojamii
kamieniami,wiedziałam,żemusimybyćwroguNellie’s,naszegonajwiększego
pastwiskapowschodniejstronie.
Zachowałamtojednakdlasiebie.Prawdziwiczarodziejenigdyniezdradzająswoich
sekretów.
Iainjakowyjątkowoostrożnyfacetzaznaczyłnaszepołożenienamapie,którajednaknie
byławystarczającoszczegółowa.Gdyskończył,byliśmygotowidodrogi.Zarzuciłam
plecaknaplecyiwreszciepełnaenergiizajęłamjedynąpozycję,któranaprawdęmi
odpowiada:stanęłamnaczele.Ruszyliśmy.
Jużdziesięćminutpóźniejmusielimniepoprosić,żebymzwolniła.Ztegorównieżbyłam
dumna.Tryskałamenergią.Nastrójteżzupełniemisięzmienił.Fi,któramaszerowałaza
idącymzamnąIainem,byławszoku.Gdystanęliśmy,byzaczekaćnapozostałych,
powiedziała:
-Ellie,powinnicizrobićbadanianaobecnośćnarkotykówwekrwi.
Wzruszyłamramionamiiroześmiałamsię.
-Powrótdodomu.Tomójnarkotyk.
Muszęjednakprzyznać,żebyłatociężkaprzeprawaprzezzarośla.Pomimocałejmojej
pewnościsiebienietrafiłamwzagrodę-prawdopodobnieominęłamjąoniespełnasto
metrów,alejednakominęłam.Powyjściuzlasu,zamiastujrzećzagrodę,napotkaliśmy
ogrodzeniemiędzyNellie’saSpalonąChatą,sąsiednimpastwiskiem.Tooznaczało,że
poszliśmyzadaleko,więcmojadrobnapomyłkakosztowałanasjakieśdwadzieściaminut
dodatkowegomarszu.Nikomuotymniepowiedziałam,boitakniktsięniepołapał,apo
copsućsobieopinię?Poprostuzazgrzytałamzębami,odbiłamwlewoipoprowadziłam
ichkuogrodzeniu.
Okołowpółdoszóstejdotarliśmydodrogi.Świtbyłzbytblisko,byśmymoglipozwolić
sobienaprzerwę.Gdywsłabymświetlezobaczyliśmyrudobrązowąnawierzchnię,Iain
mruknąłtylko:„Mądradziewczyna”,apotemszybkowyznaczyłdwóchżołnierzy,żeby
poszlinazwiady-nawypadekobecnościwroga.Niechciałmniepuścićrazemznimi,ale
przekonałamgo,żebędęimpotrzebna.Niktnieznałtejdrogitakdobrzejakja.
Wiedziałam,wktórymmiejscuskręca,gdzieopadaigdziemoglibyobozowaćlub
odpoczywaćżołnierzezpatrolu.
Zresztąszanse,żewrógpokażesięwtejokolicy,byłyjakjedendotysiąca.
Niechodziłooto,żewciągudwóchgodzinpozbyłamsięstrachu.Poprostubyłamw
staniegostłumić.Nadalgdzieśwemnietkwił.Alewtamtejchwiliniebyłodlaniego
czasuanimiejsca.
Takwięcnaszatrójkamozolnieparłanaprzód.Wdrapywaliśmysiępodgórę.
Zapomniałam,jakietomęczące.Jakąciężkąharówkąjestłażeniepogórachzplecakiem,
któryciążyłmitak,jakbymwpakowaładoniegowszystkiepodręczniki,jakie
kiedykolwiekmiałam,adotegojeszczekilka.Świadomość,żekażdykrzak,każde
drzewomożeoznaczaćśmierć.Chwiloweodprężenie,błądzeniemyślami,marzeniena
jawie,apotemnaglemyśl:„O
Boże,rozkojarzyłamsię,tachwilamarzeńmogłamniekosztowaćżycie”.
Mozolnymarszgodzinapogodzinie,czasamidzieńpodniu,tylkopoto,bywkońcumóc
kogośzabićalbodaćsięzabić.
Nowięcmaszerowaliśmyimaszerowaliśmy,ażodziewiątejranostanęliśmynaSzwie
Krawca.
4
Tylesięwydarzyło,odkądporazpierwszystaliśmywtymmiejscujakogrupa-wszyscy
siedmioro:Homer,Fi,Robyn,Lee,Corrie,Kevinija.ApóźniejChris.Wiedziałam,że
dwie,aprawdopodobnienawettrzyosobyztejgrupyjużnigdytuniewrócą.
Aleresztaznaspowróciła.
Inagletenpowrótnabrałolbrzymiegoznaczenia.Jasne,terazukrywaliśmysięwcieniu.
Zapierwszymrazemstaliśmyswobodnie,odprężeni,roześmiani,wygłupialiśmysięi
czuliśmyjakwdomu.Tobyłanaszaziemia.Nigdyniemieliśmycodotegowątpliwości.
Tobyłooczywiste.
Teraznicniebyłooczywiste.Zwłaszczanaszeprzetrwanie.
Pięcioroznas-ci,którzyzostali-pięciorotych,którzyprzetrwali,stałowgromadce,
wykorzystującstary,pomarszczonyeukaliptusjakoosłonę.Nachwilęzapomnieliśmyo
NowozelandczykachispojrzeliśmynaPiekło.Niktsięnieodezwał.Jedynedźwięki
dobiegałyzlasu:szelestliści,zawodzeniekruków,dalekiewrzaskipapugi.Niewiem,o
czymmyślelipozostali,alejamyślałam,żetojestmojemiejsce,mójsen.Samastałamsię
eukaliptusem,skałą,papugą.Niechciałamtuwracać,aleteraz,kiedyjużtutajbyłam,
marzyłam,byzostaćnazawsze.
PomojejprawejstronieodezwałsięIain:
-Tonaprawdędzicz.
Ursula,którateżbyłakapitanemipodlegałatylkoIainowi,powiedziała:
-DużowędrowałampoNowejZelandii,aletonajdzikszemiejsce,jakiewidziałam.
„Wędrowanie”wydawałomisiębardzośmiesznymokreśleniem,aleużywaligowszyscy
Nowozelandczycy.
-Inaprawdęjesteściewstaniesprowadzićnasnadół?-zapytałmnieIain.
-Jasne-odpowiedziałHomer.-Tożadenproblem.
PytanieIainabyłoskierowanedomnie,alepostanowiłamtegoniekomentować.Tonie
byłaodpowiedniachwilanawszczęciekolejnejkłótnizHomerem,PanemZawsze
StojącymnaCzele.ZamiasttegozwróciłamsiędoIaina:
-Jeślipójdziemywzdłużgrani,wstronęWombegonoo,znajdziemydrogę.
Czułamsiętak,jakbyśmyzarabialinautrzymanie.Todlategonastuprzywieźli.
Piekłobyłonajlepsząkryjówkąwpromieniustukilometrów.Iniktoprócznasotymnie
wiedział.
Znowuzarzuciliśmyplecakinaplecyitrzymającsięzdalaodgrani,ukryciwzaroślach,
ruszyliśmykusekretnejścieżce,któraprowadziładoPiekła.Maszerowanietamtędybyło
okropnietrudne,bobokiSzwuKrawcasąbardzostromeicodrugikrokpowodował
miniaturoweosuwisko.Niemieliśmyjednakinnegowyjścia.Wświetlednianagórze
bylibyśmywidocznijaknadłoni.Tenmarszbyłtylkojednązwielucen,jakieprzyszło
namzapłacićzawpuszczenienajeźdźcówdonaszegokraju.
GdydotarliśmydoWombegonoo,pokazaliśmyIainowidrzewo.Problempolegałnatym,
żemiędzynamiadrzewemniebyłożadnejosłony.MiędzywierzchołkiemWombegonoo
astarymeukaliptusemrozciągałasięgładkaskała,nagajakasfaltowyplaczabaw.Myślę,
żegdybyśmybyliwpiątkę,podjęlibyśmyryzyko.Byliśmyprzyzwyczajenidotego,by
czućsiętubezpiecznie.Iainowiniespodobałsięjednaktenpomysł.Postanowił
zaczekaćdozmroku.
Takwięcpowielkiejdawcenapięcia,strachuipodniecenianagleniepozostałonic.
Rozbiliśmycośwrodzajuobozupozachodniejstroniegrani,aponieważzanosiłosięna
upalnydzień,rozciągnęliśmykilkatropikówwśródzarośli,gdzieniebyłomożnaich
dostrzeczsamolotu.Iainpostawiłnawarcietrzechżołnierzy,apozostali-wtymja,
zwłaszczaja-
poszlispać.
Boże,spałamjakkamień.Niemampojęcia,zjakiegopowoduspałamtakgłębokoitak
długo.Toznaczyjasne,prawieodtygodniacierpiałamnabezsenność,alemyślałam,że
teraz,popowrociewsamosercestrefyzagrożenia,dopadnąmniejeszczewiększe
problemyzesnem.Możeodreagowywałamnocnystres.Takczysiak,spałamponad
czterygodziny,conormalnienigdymisięniezdarza.Niezadnia.
Potem,kiedysięobudziłam,długosiedzieliśmybezczynnie.Zrobiłosiędośćnudno.
Częśćżołnierzy,awrazznimiKeviniHomer,graławkarty.Jedenczytałksiążkę
pożyczonąodFi-chybasaminiemoglizabraćksiążekitegotypurzeczy,bomieli
maszerowaćzjaknajmniejszymobciążeniem-adwóchinnychrozmawiałoorugby,co-
jakzauważyłam-
Nowozelandczycyrobiądośćczęsto.TużprzednaszymwyjazdemrządNowejZelandii
ogłosiłzawieszenierozgryweknaczaswojny,bowszyscymłodzimężczyźnizostali
powołanidowojska.Nawetpodczasdrugiejwojnyświatowejniezrezygnowalizrugby.
Dlategowszyscybardzonadtymubolewali.
Podpewnymiwzględamiprzypominałotoszkolnyobóz.Możnabyłoprawiezapomnieć,
żeznajdowaliśmysięwśrodkustrefydziałańwojennych.
Dzieńwlókłsięniemiłosiernie.Niemogłamsiędoczekać,kiedyzejdziemydoPiekła.
Wpewnymsensiebyłoterazmoimdomem.
DomwPiekle.Jaktoomnieświadczyło?KtomieszkawPiekle?Znałamodpowiedź
natopytanie.Diabełiumęczonedusze.Kimbyłamja?Przeważniemyślałam,żenato
pytanieteżumiemodpowiedzieć.Alechwilamiczułamsiętak,jakbymsamazmieniłasię
wdiabła.Rzeczy,którezrobiliśmy,przeszywałymniedreszczem,inamyślonichczułam
mdłości.RozmawiałamotymzAndreąitrochęmitopomogło.Trochę.Andreaciągle
powtarzała,żemówieniepomaga.Tobyłocośwrodzajujejmotta.Niewydajemisię
jednak,bynawetonarozumiała,jaktojest.Skądmogławiedzieć?Nieważne,ileszkoleń
przejdziesz
-itakniezostaniesznagleekspertemwdziedziniepomocynastolatkom,którekogoś
zabiły.
Niemazbytwieluprzypadków,naktórychmożnabyćwiczyć.
Wszystkietewydarzeniawielezmieniły.Popierwsze,zniszczyłymójzwiązekzLee.
Czasaminadalspoglądałamnaniegotęsknymwzrokiem,chciałamodzyskaćto,co
sprawiałonamtyleradości,chciałamznowutrzymaćgowramionach,czućpodniecenie,
jegoiswoje-
bojegopodnieceniebyłojednąztychrzeczy,któremniepodniecały-itęskniłamza
tamtymcudownymciepłemwspólnejnagości.ZAdamembyłozupełnieinaczej.Nic,
tylkoagresja,egoizmialkohol.Nieczułamsiękochana.Tobyłoraczejtak,jakbymnie
nienawidził,jakbychciałmniezaatakować.Jużwdawnychczasach,wszkolew
Wirrawee,zauważyłam,żewieluchłopaków,którzybardzosięemocjonująswoimi
dziewczynamiiwspaniałymżyciemerotycznym,zachowywałosiętak,jakbyichwręcz
nienawidzili.Jednocześnie.Tobyłodziwne.WAdamiewyczułamtesameemocje.
Leenigdytakiniebył.Tojawolałambraćniżdawać.Onzawszebyłdlamniehojny.
TakjaknalotniskuwNowejZelandii,kiedyszliśmyzpowrotemdopoczekalnipo
wypiciukawy.Wpewnymsensietewszystkieokropnerzeczy,którenamsięprzydarzyły,
uśmierciłymniewśrodku-wkażdymraziewtejczęści,którakiedyśumiałakochać.Nie
byłamwstanieniczegodoniegopoczuć.Donikogoniczegonieczułam,nieliczącFii
moichrodziców.A,ijeszczeAndrei.Alenajbardziejtęskniłamzarodzicami.Chciałam
znowubyćmałądziewczynką,przytulićsiędonich,wcisnąćsięmiędzymamęitatętak
jakwtedy,gdymiałamtrzy,czterylataiwskakiwałamdoichłóżka,przytulnego,ciepłego
inajbezpieczniejszegomiejscanaziemi.
ZamiasttegomiałamterazPiekło.
Popołudniuposzłamnaspacer.ZnowumusiałamprzekonywaćIaina,bydałmi
pozwolenie.Niepodobałomisię,żemuszęprosićozgodęnapospacerowaniepowłasnej
ziemi.ZabardzoprzypominałomitożyciezmajoremHarveyem.OczywiściezIainem
byłozupełnieinaczej.Byłwyluzowany,przyjaznyimiłosięznimgadało.Mimoto
musiałamgoprzekonać,żespacernikomuniezaszkodzi.
-Iain,niemaszans,żebymnatknęłasiętunawroga.
-Notak,zagrożeniejestminimalne,maszrację.
-Inapewnosięniezgubię.Znamtenterenjakwłasnąkieszeń.
-Nowozelandzkiesłużbyratunkoweprzezwiększośćczasuratujądoświadczonych
wędrowców.
-Będęostrożna,obiecuję.Żadnychskokównabungee,łażeniapojaskiniachani
spychaniagłazów.Zaufajmi.
Gdywkońcusięzgodziłiposzłamnaspacer,przezpierwszepiętnaścieminutze
wzburzeniemwspominałamnasząrozmowę.Wkurzałomnieto,żechoćjestemczegoś
pewna,muszęjeszczeprzekonaćkogośinnego.Wdomurodzicezawszepolegalinamojej
ocenie.Tobyłjedenznajwiększychwstrząsów,jakichdoznałampopójściudoszkoły,
gdziesprawywyglądałytrochęinaczej.Oczywiściewszystkozaczęłozależećod
nauczyciela.Naprzykładjeśliwpodstawówcektośsięskaleczył,szedłdopokoju
nauczycielskiego,pożyczał
apteczkęisamopatrywałranę.Potem,gdybyłamwtrzeciejklasie,zjawiłsięnowy
dyrektor.
Siedziałamprzedpokojemnauczycielskimzapteczkąiwygrzebywałamigłądrzazgęz
palca.
Nowydyrektorpodszedł,zapytał,corobię,akiedymuodpowiedziałam,wpadłwszał.
Ochrzaniłnietylkomnie,aleinauczycieli.Słyszałam,jakszalejewpokoju
nauczycielskim,krzyczącokonsekwencjachprawnychitakdalej.Pomyślałam,żejest
głupi.Potem,gdyktośwbiłsobiedrzazgę,musiałprosićnauczyciela,żebyjąwyjął.
Wlesieniesposóbjednakdługosięzłościć.Przynajmniejjatakuważam.Niechodzioto,
żeotoczeniejestbłogieisprzyjarelaksowi,bowcaletakniejest.Zatownikawmoje
ciało,wkrew,iprzejmujenademnąkontrolę.Niewiem,czypotrafiłabymtoopisaćw
lepszysposób.Lasprzejmujenademnąkontrolę,stajęsięjegoczęścią,aonstajesię
częściąmnie,dziękiczemuprzestajębyćbardzoważna,aprzynajmniejniejestem
ważniejszaniżdrzewo,kamieńalbopająkzjeżdżającywdółnadługiejpajęczejnici.
Tamtegogorącegopopołudnia,kiedytakspacerowałam,niezauważyłamniczego
zachwycającego,pięknegoanioszałamiającego.Wzasadzienieprzypominamsobie,bym
napotkałacośniezwykłego:jedynieszarozieloneskały,oliwkoweliścieirudawąglebę
pełnąmrówek.Poszarpanewstążkikory,chrzęszcząceisuchepancerzykicykad,gładką
bruzdępozostawionąwziemiprzezpełzającegowęża.Przeważnieniczegowięcejtamnie
ma.Żadnychlasówdeszczowychztropikalnymimotylami,żadnychpalmani
kalifornijskichsekwoi,żadnychlampartów,iguananipand.
Poprostulas.
IainniechciałruszyćwstronęSzwuKrawca,pókiniezapadłzupełnymrok.
Oczywiściemiałrację.Nawetwlekkimświetleryzykowalibyśmy,żekażdy,ktospojrzyw
odpowiedniąstronę,dostrzeżenaszesylwetki.Byłotojednakdobijające:siedzieliśmyi
czekaliśmy,cominutęmyśleliśmy,żejużjestokej,żezrobiłosięwystarczającociemno,
żemożemyruszać,apotemsięreflektowaliśmy:nie,naniebienadalwidaćszarąsmugę,
tużobokgór,lepiejpoczekajmyjeszczekilkaminut.
Potemnaglewstaliśmy,zarzuciliśmyplecakinaplecy,wypchaliśmykieszeniei
odgarnęliśmywłosyzoczu.Iainzawołałmnieipowiedział,żebymznówobjęła
prowadzenie,cosprawiłomiwielkąprzyjemność,choćHomerudawał,żeniczegonie
zauważył.
Gdywszyscybyligotowi,zaczęliśmywspinaczkępostromymstokuWombegonooku
mojemuschronieniuwPiekle.
SchodzeniedoPiekłaiwychodzeniezniegonigdyniebyłołatwezewzględunastromość
iwąskośćścieżki.Pozatymwmiejscach,gdziewzdłużścieżkipłynąłstrumyk,było
bardzoślisko,więcwzasadzieszliśmytrochęstrumykiem,atrochęścieżką.Takimarszw
zupełnejciemnościbyłnaprawdęwkurzający.Ślizgaliśmysię,zsuwaliśmy,akiedyjuż
udałosięodzyskaćrównowagę,dostawaliśmywtwarzgałęzią.PotemidącyzamnąIain
traciłgruntpodnogamiiwpadałminaplecy.Toprzypominałoopiekowaniesię
młodszymibraćmiKevina.Przezpołowęczasuczłowiekodnosiłwrażenie,żebierze
udziałwjakichśzapasach.
Nowozelandczycyspisywalisięjednakbezzarzutu-pułkownikFinleypowiedziałnam,
żezostalistaranniedobranipodkątemzapałuiodwagi,więcdobrzesobieradzili.Ciągle
żartowaliitakdalej.
Jachybateżradziłamsobienieźle,alebyłamdośćzmęczona.Niemiałamzbytdużodo
powiedzenia.
Tużprzeddziesiątą(toznaczyprzed2200)„wylądowaliśmycaliizdrowinakońcutej
okropnejdrogiwdół”-jakwpoemacieBanjoPatersona.
Inaczejmówiąc,znowuznaleźliśmysięwdomu,wczeluściachPiekła.
5
Niewiem,corobilipozostalitamtejpierwszejnocy.Chybawszyscyposzlispać.JaiFi
takzrobiłyśmy.Rozbiłyśmynamiot-dośćniedbale-wczołgałyśmysiędoniegoijuż
stamtądniewyszłyśmy.
Jednązkorzyścipłynącychztowarzystwazawodowychżołnierzybyłoto,żenie
musieliśmystaćnawarcie.Towielkibonus.Wprzeszłościwyłaziliśmyzciepłych
śpiworówoprzeróżnychporachdniainocy,wdeszczuiwsuszy,jęcząc,biadoląc,klnąci
złorzecząc.
Jakdotądniktjednakniewspomniał,żepowinniśmyrobićcośtakniewygodnegoimało
przyjemnego.TamtejpierwszejnocyrozmawiałyśmyotymzFiichichotałyśmy.Zgodnie
uznałyśmy,żezgłoszeniesięnaochotnikabyłobyniemądre:wkońcużołnierzomzato
płacili.
Pozatymbylitacybojowi,takbardzorozpierałaichenergia.Połowaznichnigdy
wcześniejniebyławsłużbieczynnej,aresztamiałaniewielkiedoświadczenie.Żalbyłoby
ichpozbawiaćradochy.
-Jakmyślisz,coIainzamierzazrobićwWirrawee?-szepnęłaFi.
Nieznaliśmyżadnychszczegółówmisji.PułkownikFinleywyjaśnił,żetodlanaszego
bezpieczeństwa:gdybynaszłapano,immniejwiedzieliśmy,tymlepiej.Tetrzysłowa:
„gdybynaszłapano”,sprawiły,żeprzeszedłmniedreszcz.PodczassesjizAndreąbez
przerwymówiłamopobyciewwięzieniuwStrattoniotym,cosięstałozRobyn.
Mówienieotymwszystkimpomagało,alestopniowonabrałamprzekonania,żete
okropnerzeczynazawszepozostanączęściąmnie.Wszystko,comogłamzrobić,to
znaleźćsposób,byjakośsobieznimiporadzić.PrzynajmniejpułkownikFinleydałnam
jakąśgwarancję,żewszystkobędziedobrze.Iainotrzymałwyraźneinstrukcje.Mieliśmy
służyćwyłączniejakoprzewodnicy,niewolnonambyłozbliżaćsiędorejonuwalkani
podejmować„działańwojennych”(pułkownikFinleypokazałmipierwszączęść
pisemnychrozkazówIaina)imieliśmyodbyćtylkojednąwyprawędoWirrawee,aby
zapoznaćNowozelandczykówzterenem.
Wydawałosięjednakoczywiste,żeichcelembędzielotnisko.Pozalotniskiemw
Wirraweeniebyłonic,cowartobyzaatakować-wkażdymrazieoniczymtakimnie
wiedzieliśmy.MurraysEats,czyliprzyczepa,wktórejwsobotniewieczorysprzedawano
hotdoginaparkinguprzedsupermarketem,nienadawałasięnacelmisji,anaTurner
Streetzrobiliśmytakąrozwałkę,żejeszczedługonicniemogłobytampowstać.
Wszystkoprzedyskutowaliśmy.Wiedzieliśmyjednak,żeżadenscenariuszniedanam
szansyzbliżeniasiędorodzin.PlanyNowozelandczykównapewnonieobejmowały
wizytynatereniewystawowym,gdzienajprawdopodobniejnadaltrzymanowiększość
jeńców.Naliściezakupównaszychtowarzyszyzpewnościąniebyłokwiatówi
prezentów.Ostatniainformacja,jakiejudzieliłnampułkownikFinleydwatygodnie
wcześniej,zanimjeszczedowiedzieliśmysięotejwyprawie,brzmiałatak,żejeńców
nadalprzydzielanodogruproboczychiposyłanowcorazbezpieczniejszyteren,
korzystajączudoskonaleńsystemuzakładników.
Kiedypowolizapadałamwsen,Fipowiedziałacoś,cosprawiło,żepoczułamsię,jakby
oblazłymniepająki.Usiadłamwśpiworze.
-Copowiedziałaś?
-Powiedziałam,żekiedyNowozelandczycywyruszązmisją,moglibyśmysięstąd
wymknąćiposzukaćrodziców.
-Fi!Niemożemy!OBoże,uważasz,żepowinniśmytozrobić?
-Nowiesz,tylkowtensposóbmoglibyśmyichzobaczyć.Iainnapewnoniepozwolinam
ichodszukać.
-AlewNowejZelandiimówiłaś,żepułkownikFinleywszystkozorganizuje.
-Mmm,tak-przyznałaFi.-Alezaczynammyśleć,żemiałaśracjęcodopułkownika
Finleya.
-Fi!-Miałamochotęsięroześmiać,bocynizmwwydaniumojejprzyjaciółkibrzmiał
zabawnie.Zazwyczajbyłatakaufna.-Myślałam,żegolubisz.
-Och,nicdoniegoniemam-zapewniłamnie.-Aletoprawda,żetraktujenasdobrze
tylkowtedy,gdyjestmutonarękę.Nicgonieobchodziliśmy,kiedyukrywaliśmysięna
tamtymzłomowisku.Gdytylkoodkrył,żeniemamyżadnychinformacjiiniezamierzamy
wrócićdoZatokiSzewca,bardzoszybkoprzestałsięnamiinteresować.
-Przecieżmusiwygraćwojnę-przekonywałamją.-Tojestnajważniejsze.
TaknaprawdęstanęłamwobroniepułkownikaFinleyatylkodlatego,żespórzFisprawiał
miprzyjemność,aniedlatego,żebardzowierzyłamwto,comówię.
-Notak,oczywiście.Nieoczekuję,żebędzienamprzynosiłśniadaniedołóżkaaniże
pożyczynamM-16.Poprostuuważam,żeskorochcemyzrobićcoś,conikomuniewadzi,
tochybapowinniśmytozrobićiniemartwićsię,copomyślipułkownikFinley.
-Lepiejprosićowybaczenie,niżopozwolenie-powiedziałam,przypominającsobiecoś,
cokiedyśsłyszałam.
Fidopieropochwilizrozumiała,comiałamnamyśli,iroześmiałasię.
-Tak-powiedziała.-Właśnie.Boże,Ellie,powoliodzyskujeszswojedawneJa.
-Todlatego,żeznówjesteśmytutaj-odpowiedziałam.-Naswoimterenie.Towiele
zmienia.Zapomniałam,cotoznaczy.
-Tęskniłamzatym,kiedybyliśmywNowejZelandii-wyznałaFi.-Brakowałominawet
Piekłaitychciągłychwspinaczek.Nawettego,żerozwaliłampołowęswojejulicy.
-Jatęskniłamzawszystkim-powiedziałam.-MamytuwięcejplujekniżwNowej
Zelandii.Tęskniłamzanaszymiplujkami.
Nadalmyślałamjednakotym,cozaproponowałaFi.
-Naprawdęuważasz,żepowinniśmyposzukaćrodziców?Ajeśliwejdziemywdrogę
Nowozelandczykom?Niemożemyzrobićniczego,copokrzyżujeimplany.
-Nie,jasne,żenie.Misjajestnajważniejsza.Alemoglibyśmynaprzykładruszyćwzdłuż
drogizWirraweedoHollowayirozejrzećsięzajakąśgrupąrobotników.Tow
przeciwnymkierunkuniżWirrawee.Nawetjeślinaszłapią,niedomyśląsię,żebyliśmy
razemznowozelandzkimiżołnierzami.
-Tak.Kevinmówił,żewysyłajągrupyrobotnikówzdalaodichrodzimychstron,więc
nasinajbliżsibędąraczejtamniżwWirrawee.
-Nieliczącosób,któresąprzetrzymywanejakozakładnicy.
-Jakmyślisz,kiedyIainpoprosi,żebyśmyichzaprowadzilidoWirrawee?
-Jużniedługo.Możenawetjutrowieczorem.
-Żartujesz.Takszybko?
-Jasne.Aczemunie?
Pomyślałam,żetorzeczywiściebrzmisensownie.PococzekaćwPiekleizużywać
zapasyjedzenia?ZdrugiejstronyNowozelandczycyprzynieślicałegóryżywności,więc
możejednakplanowalidłuższypobyt.
-Szkoda,żeniewtajemniczylinaswswojeplany-westchnęłamzżalem.-Wiem,że
muszątrzymaćwszystkowtajemnicy,aleczasamiczujęsiętak,jakbywróciłmajor
Harveyiznówtraktowałnasjakdzieci.
-Jednegojestempewna-powiedziałaFi.
-Czego?
-Wiem,kogochcązabraćzesobądoWirrawee.
-Kogo?-zapytałam,czując,jakmójżołądekznowuprzechodziwstanciekły.
Niechciałambyćtąosobą,boniechciałamzostaćzłapana,rannaanizabita.Zdrugiej
stronychciałam,żebywybralimnie,bogdybywzięlikogośinnego,poczułabymsię
urażona.
-Jesteśpewna,żepotrafiszznieśćodpowiedź?-zapytałaFi.
-Tak,jasne!Poprostupowiedz!
-CiebieiLee.
Poczułamtakimętlikemocji,żeniewiedziałam,odczegozacząć.
-Ale…aleniejestempewna,czychcęznimiiść.IcozHomerem?Pochorujesięz
rozpaczy.Awłaściwieskądotymwiesz?
-DziśpopołudniusłyszałamrozmowęIainaiUrsuli.
-Nieprzypuszczałam,żebędąchcielimniewziąć.Przecieżtojaniechciałamopuszczać
NowejZelandii.
-Tak,właśnieotymrozmawiali.Zastanawialisię,czyprzypadkiemnie…Nowiesz…
-Czygdyzbliżymysiędowroga,niezwinęsięwkłębekiniezacznępłakać.
-Nowiesz,nieujęlitegowtensposób,alechybamniejwięcejotoimchodziło.
-Więcdlaczegochcąmniezabrać?-Oczywiścieczekałamnakomplementy.
-Podejrzewam,żezewzględunatwojąreputację.Zrobiliśmyzciebieżywąlegendę,
prawda?Pozatymwczorajwnocyidziświeczoremdobrzesięspisałaś.Myślę,że
prosząccięosprowadzenienasdoPiekła,Iainpoddałcięmałejpróbie.
Byłamwściekła.
-Próbie?Próbie?Akimsątematoły,żebypoddawaćmniepróbom?Przeszliśmywięcej
próbniżtewymoczki.SprowadzićludzidoPiekła,teżmicoś,wielkapróba.Jakmi
poszło?Zdałam?Boziu,mamnadzieję,żetak.Iainitejegocholernepróby.Cozatupet.
-Nowiesz,Ellie-powiedziałaFi,któranigdyniemiaładlamnietaryfyulgowej-
musiszprzyznać,żeniebyłaśzbytskoradowspółpracy,kiedypadłapropozycjapowrotu.
-Niczegonamnieproponowali,poprostukazali-żaliłamsię.-Topewnaróżnica.
-Raczejniezamierzającikazać,żebyśichpoprowadziładoWirrawee-powiedziałaFi.
Ostrożniedobierałasłowa.Czyżbyuważałamniezaażtaknieobliczalną?-Alechyba
mająnadzieję,żetozrobisz.
-AHomer?Dlaczegoniepoprosząjego?
Fiznowuzamilkła,szukającodpowiednichsłów.
-Myślę,żewNowejZelandiiuznaligozatrochęnieodpowiedzialnego.Zabardzo
imprezowego.
Dorośliczęstopopełnialitenbłąd,oceniającHomera.Wszkolerzeczywiściebyłdość
postrzelony,alewzasadziereagowałtylkonasposób,wjakigotraktowali.Porównywanie
ludzidozwierzątbrzmiokropnie,alestosuneknauczycielidoHomeraprzypominałmi
coś,comójtatapowiedziałnatematbydła:żeimcichszypoganiacz,tymspokojniejsze
owce.
Wyznawałzasadę,żenienależyprzeklinaćowiec,bowtedypoczują,żeichnielubisz.
Razzwolniłnawetrobotnika,któryzabardzoimwygrażał.Oczywiścieniepowiedział
mu,żezwalniagoztegopowodu,aletozrobił.
-Boże,Homernaprawdęsięwścieknie.
Tooznaczałodlamniekoniecspania.Akuratkiedytakbardzopotrzebowałamsnu.
Godzinamiprzewracałamsięzbokunabok.Przezparęminutbyłomiwygodnie,apotem
uznawałam,żeziemiauwieramniewbiodroalbożezabardzouciskałopatkę,albo
drętwiałamiręka.Oczywiściedługiporannysendodatkowopogarszałsprawę.
Prawdziwyproblempolegałjednaknatym,żemyślamiwyruszałamjużdoWirrawee.W
wyobraźnichodziłamciemnymiulicami,drżącnawidokkażdegocienia,podskakującz
panicznegostrachunanajmniejszydźwięk.
Dlategozaczęłamsięzastanawiać,czynadajęsięjeszczedotakichakcji.
Wstałam,gdytylkozaczęłoświtać.Prawdopodobniechwilamiprzysypiałam,alezupełnie
tegonieczułam.Fispała,więccichosięubrałamiwyślizgnęłamzmałegonamiotu,by
odświeżyćznajomośćzPiekłem.
Nicniemożesięrównaćzwczesnymporankiem.Ztąsłodycząwpowietrzu,zesłodkim
chłodem,zszemraniemstrumyka,którezjakiegośdziwnegopowoduzawszewydajesię
wtedybardziejenergiczneniżopóźniejszejporze,zkrakaniemsrok.Napoczątku
ruszyłamwstronękurnika,choćwiedziałam,żeniezobaczęwnimżadnychżywych
ptaków.
Miałamrację.Niebędęwchodziławmakabryczneszczegóły,aletemałeżałosnemiotełki
zpiórpadłyofiarąwojny.Chybazdechłyzgłodu.Przebudowaliśmyzagrodęwtaki
sposób,bypłynąłprzezniąkawałekstrumienia,więcwodymiałypoddostatkiem,ale
zjadływszystkozwyjątkiempiaskuidrutu.
Potemposzłamspojrzećnainnąofiaręwojny.
GróbChrisawzasadziewyglądałtakjakwdniu,kiedyopuściliśmyPiekło.Trochęzarósł
chwastami.Wyrwałamjedenijużmiałamwyrwaćdrugi,alezastygłamwbezruchu.
NaswójwłasnyniezwykłysposóbChrislubiłzielsko.Izpewnościąlubiłodróżniaćsięod
innych.Uśmiechnęłamsięizostawiłamresztęchwastówwspokoju.
Odchodząc,jeszczerazwróciłampamięciądotamtejokropnejwyprawydoPiekła,kiedy
nieśliśmyciałoChrisa.Szybkojednakpotrząsnęłamgłową,niechcącotymmyśleć.
Przynajmniejmiałprzyjaciół,którzygopochowali.Czasamizastanawiałamsię,czyjateż
będęmiałatyleszczęścia.
Snułamsięnadstrumieniem.Pomyślałam,żebyzajrzećdochatkipustelnika,alenie
spodobałamisięwizjaprzedzieraniasięprzezmrocznezarośla.Zamiasttegozostałamw
corazjaśniejszymicorazcieplejszymświetlesłońcaiznalazłamwygodnygłaz.Skuliłam
sięnanim,przyciągająckolanadopiersi,iprzezchwilęobejmowałamsięramionami.Nie
mogłamuwierzyć,żeznowututajjestem.Oglądaniebzdurnychprogramóww
nowozelandzkiejtelewizji,chodzenienaokropneimprezyzokropnymfacetem,jedzenie
zbytwieluhamburgerówichipsów-towszystkonaglewydałomisiębardzoodległe.
Zaczęłamsiępoważniezastanawiać,czywogólepowinnamwracaćdoNowejZelandii
razemzżołnierzami.Nowozelandczycymieliradio-wzasadziedwa-więcw
odpowiedniejchwilimogliwezwaćśmigłowiec.Możewtedypowinnampodziękowaći
zostać.Uśmiechnęłamsiępodnosem,gdypomyślałam,jakbynatozareagowali.
-PrzecieżwogóleniechciałaśwracaćdoAustralii!-zawołaliby.
-Notak-powiedziałabym.-Czasamiwartozmienićzdanie.Toznaczy,żeczłowiek
myśli.Przestanęzmieniaćzdaniedopieropośmierci.Amożenawetiwtedynie.
Zaplecamiusłyszałamchrzęstżwirupodczyjąśstopąiodwróciwszysię,zobaczyłam
Ursulę.Lubiłamją.Miaładośćdługierudawewłosy,zarumienionepoliczkiiładne
szerokieusta,któreczęstosięuśmiechały.Zanimwstąpiładowojska,byłainstruktorką
aerobikuiIainpowiedział,żereprezentowałaNowąZelandięwbieguprzezpłotki
podczasIgrzyskBrytyjskiejWspólnotyNarodów.Służyławarmiidopieropółrokui
moimzdaniemawansowaładostopniakapitanawnaprawdębłyskawicznymtempie.
-Cześć-powiedziała.-Jakcisięspało?
-Okropnie.Wstałamprzedświtem.Aty?
-Wporządku.Spałamjakniemowlę.
-Niewiem,dlaczegotaksięmówi.Większośćniemowlątsypiafatalnie,prawda?
Roześmiałasię.
-Podobnotak.Trzymamsięodniemowlątnajdalej,jaksięda.
-Jateżniemogępowiedzieć,żebymmiałaznimidużedoświadczenie.
Usiadłanasąsiednimgłazie,paręmetrównalewoodemnie,iwrzuciładostrumienia
suchyliść.
-Ładnietu-powiedziałapochwili.
-Wiem.Terazsięcieszę,żewróciłam.
-Tomiejscejesttakdobrzeukryte.Patrzącnaniezgóry,niewierzyłam,żeudanamsię
doniegodostać.Jegoznalezieniewymagałonieladasprytu.
-Tobyłzupełnyprzypadek.
-Wiem,Fionamipowiedziała.
-Kiedymusicie,nowiesz,rozpocząćakcję?
-Właśnieotymchciałamztobąporozmawiać.ChcielibyśmywyruszyćdoWirraweedziś
wieczorem.Ijeśliczujeszsięnasiłach,chcielibyśmy,żebyśzostałajednymznaszych
przewodników.
Próbowałamzachowywaćsiętak,jakbymnigdywcześniejotymniesłyszała.
-Kogojeszczechceciezabrać?
-Niemówotymnikomu,dopókinieporozmawiamyzresztą,aleuważamy,żewartoby
wybraćLee.
-Tak,dobramyśl…-Byłamrozdartamiędzydwomaprzyjaciółmi.-Alemoimzdaniem
powinniściewziąćtakżeHomera.
-Uznaliśmy,żepowierzymymuopiekęnadobozemwPiekle.
Aaa,pomyślałam,jakmiło.Tobardzosprytne,aleniewydajemisię,byHomerpoczułsię
usatysfakcjonowany.Myślę,żeodrazuichprzejrzy.
Iwłaśnietaksięstało.Jakieśdziesięćminutpóźniej,gdywróciłyśmyzUrsuląznad
strumienia,pierwsząosobą,którązobaczyłam,byłHomerwścieklemaszerującywstronę
drogi,jakbyzamierzałpójśćprostodoWirraweeisamwysadzićwszystkowpowietrze.
Przezresztędniatrzymałsięodnaszdaleka.Gdypopołudniuwyruszaliśmy,nadalbył
naburmuszony.Wzasadziewyładowywałzłośćnabiednymstarymlesie.Słyszałam,jak
łamiegałęzie,którewedługKevinazamierzałwykorzystaćdobudowyszopy.
Jakośniechciałomisięwierzyć,bytaszopamiałakiedykolwiekpowstać.
6
Tobyłdługimarsz.PewnegowieczoruimprezowaliśmywWirraweeuJoshaiSusiei
Homerstraszniedużopił.Wszyscymudogryzali,aleonpowtarzał,żejestzupełnie
trzeźwy,iwkońcuotrzeciejwnocyoznajmił,żeabydowieśćnamswojejtrzeźwości,
pójdziedodomupiechotą.Jużpochwilimaszerowałpopodjeździe,amymachaliśmymu
napożegnanie,pokładającsięześmiechu.NocowałamuSusie,więcniewiedziałam,czy
dotarłdodomu,aleoósmejranozadzwoniłtelefon,akiedyJoshwkońcudoczłapałdo
kuchniipodniósł
słuchawkę,usłyszałgłosHomera.Homerbyłtakzadowolonyzsiebie,żesłyszałamgoaż
wpokojuSusie,gdziespałamnawolnymłóżku.
Aletobyłjedynyprzypadek,kiedyktośpokonałpiechotądrogędzielącąnasze
gospodarstwaodWirrawee.
Nie,zaraz,tonieprawda.Mójdziadekmiałpracownika,który,oiledobrzepamiętam,
nazywałsięCaseyiktórysłynąłzzamiłowaniadospacerów.Wołanonaniego
SprężynostopyBob,boidąc,wcharakterystycznysposóbodbijałsięnapiętach.Podobno
wszędziechodził
pieszo,wraziepotrzebynawetdoWirrawee.Pamiętam,jakbabciamówiła,żepewnego
razuposzedłdoStrattonnaspotkaniezdziewczyną.Wtamtychczasachpocztę
dostarczanoniedalejniżdogospodarstwaMackenziech,więcchodziłtamdwarazyw
tygodniu,byodebraćswojelisty.
Mójdziadekbyłzbytskąpy,bydaćmukonia.
Miałamgłowępełnąpomysłównaskróty,którymimoglibyśmydojśćdoWirrawee,lecz
Iainniechciałsłyszećożadnymznich.Najważniejszebyłodlaniegobezpieczeństwo,co
oczywiściewydawałosięcałkiemzrozumiałe,choćmoimzdaniemtrochęprzesadzał.
Musieliśmynietylkomaszerować,lecztakżeiśćokrężnądrogą,byomijaćdomyidrogi.
W
porównaniuztymsłynnawyprawaHomeraprzypominałapopołudniowyspacerek.Poza
tymbyłatopróbadlamojejkondycji.Kiedymniepoprosili,żebymzwolniławdrodzena
SzewKrawca,myślałam,żejestemwniezłejformie,alewkrótcezdałamsobiesprawę,że
podwzględemwytrzymałościniedorastamżołnierzomdopięt.Moglibymaszerować
przeztydzień,niezwalniająctempa.Nicdziwnego,żenowozelandzkiekoniezawsze
wygrywałyMelbourneCup.CiludziesamimoglibywygraćMelbourneCup.Nie
potrzebowalikoni.
Marszzająłnamcałąnoc.Niewolnobyłorozmawiać,cooznaczało,żenicniezagłuszało
mowymoichmięśni.Aoczywiściemiałydużodopowiedzenia:nic,tylkonarzekały.
Jęczały,jęczałyijęczały.Niemogęichjednakwinić.Przeszywałjeból.
Żałowałam,żebędącwNowejZelandii,niebiegałamtrochęczęściej.
GdyzbliżyliśmysiędoWirrawee,zatrzymaliśmysięnanaradęzIainemiUrsulą.
Przedświtemmielibyśmyczasnawejściedomiastanaszybkirekonesans,aleoni
uważali,żeniewartoryzykować.Wycofaliśmysięzatemwzaroślaniedalekoruindomu
Mackenziech,byposzukaćkryjówkinadzień.
Tymrazemniebyłonadzieinasamotnyspacer.Iainokazałsięniewzruszony.
Rozumiałamgoinierobiłamztegotragedii.Corazbardziejzaczynałamlubićwłasne
towarzystwo,leczpodczastejwyprawyniemogłamliczyćnasamotność.Dzieńbył
upalny,więczradościąodsapnęłamipozwoliłamnogomodpocząć.
Miałamwrażenie,żeodkądwylądowaliśmy,bezprzerwymaszerujemy-nielicząc
porankawPiekle,mojenogiprawiecałyczasubyływruchu.
Znowuporządniesięwyspałam,prawietakdługojakdwadniwcześniej.Wyglądałonato,
żemogęspaćtylkowdzień.Poprzebudzeniunieczułamsięjednakzbytdobrze.Głaz
uwierałmniewplecy,asłońcepaliłowtwarz.
PodniosłamsięzwysiłkiemipodeszłamdoLeeipozostałych.Rozpoczęligręw
miniaturowegokrykietazkamieniemzamiastpiłkiigałązkązamiastkija.Przyglądałam
siętemuskwaszona.Byłamzgrzana,lepka,obolałainiezadowolona,bolałymnienogii
niemiałamochotynagry.Krykietpowolimniejednakwciągnął:kilkarazy,gdykamień
poleciał
wmojąstronę,odbiłamgo.Wkońcupołknęłamprzynętęiwzięłamkij.Byłocałkiem
zabawnie.Wpewnymsensiepoczułamjednaksmutek.Takwyglądałożycie,które
powinniśmybyliwieść.Graniewgłupiegry,wydurnianiesięikorzystaniezdzieciństwa
najdłużej,jaksięda.Takupływałanampołowaczasuwszkole.KiedyErieChoozłamał
nogę,zrobiliśmyzjegokulikijiwynaleźliśmynowąodmianękrykieta:poodbiciupiłki
należałoobieckubełnaśmieciiwrócićdobramki,odpychającsiękulą.Odtamtejpory,
zawszegdyktośprzychodziłdoszkołyzezłamaniemwymagającymchodzeniaokuli,
wszyscygłośnosięcieszyliśmyiponowniezaczynaliśmynaszągrę.
Właśnietomamnamyśli.Zwyczajne,głupiesprawy.Mieliśmyprzedsobąwystarczająco
dużolat,byspoważnieć,dorosnąćidojrzeć.Pocotoprzyspieszać?
Zdrugiejstronyzawszenarzekaliśmy,kiedynauczycieleiinnidoroślitraktowalinasjak
dzieci.Wzasadzienicnierozwścieczałomniebardziej.Tasprzecznośćbyłastrasznie
dobijająca.Potrzebowaliśmydwustronnegoidentyfikatora,któryzjednejstronymiałby
napis
„dojrzały”,azdrugiej„dziecinny”.Wkażdejchwilimoglibyśmygoodwrócićna
pożądanąstronę,żebydoroślitraktowalinaswokreślonysposób.
Zastanawiałamsięnadpewnąsprawą.Niechodziłootewszystkiehistorieodzieciach
powoływanychdowojskawwiekudziesięciulat.Gdybywsłuchaćsięwteopowieści,
możnabypomyśleć,żeniemowlętawpieluszkachskacząnaspadochronie,trzymającw
małychrączkachM-16.Nie,myślałamraczejozdjęciachaborygeńskichdzieci
przechodzącychinicjacjęwdorosłość,byzostaćpełnoprawnymiczłonkamiplemienia.Na
każdymztychzdjęćwyglądałynajakieśdziesięć,jedenaścielat.Izawszemnieto
zastanawiało.Skoroonewwiekudziesięciulatbyłygotowedodorosłości,cobyłoznami
nietak,żemusieliśmyczekaćdodwudziestego,dwudziestegopierwszegorokużycia?A
czasaminawetdłużej.
Znałamdwudziestoczterolatków,którychnadaltraktowanojakmałedzieci.Naprzykład
RandallaMcPhaila.Czasamimyślałam,żeonnigdyniedorośnie.Miałdwadzieściaosiem
latinadalmieszkałzrodzicami,nadalrozbijałsiępocałymokręgupodrasowanym
holdenempikapemzezderzakamiobklejonyminalepkamiwstylu:„Niemapikapa,nie
mapaleniagumy”albo„PrzetrwałemimprezęwStratton”.
Najegowidokzawszemyślałam:„Randall,dorośnijwreszcie”.
Wkażdymraziebyłtakiprzedwojną.Możeinwazjasprawiła,żedojrzał?Tylkożedo
tegoniepowinnabyćpotrzebnawojna.
Wszystko,cosięterazmówiło,trzebabyłoodnosićalbodoczasówprzedwojną,albodo
wojny.Niebyłojużp.n.e.in.e.-tylkop.w.iw.
Problemwtym,żeteżchciałamjeździćholdenempikapemiuwielbiałamwiejskie
imprezy,alezakładałam,żewwiekudwudziestuośmiulatzainteresujęsięczymśinnym.
Takąmiałamnadzieję.
Nierozwiązałotojednakmojejzagadkioaborygeńskichdzieciach.Możedorastały
szybciejdlatego,żewtamtychczasachAborygeniżylikrócejitrzebabyłodojrzewać
wcześniej.Możeteraz,dziękinowoczesnejmedycynieitakdalej,dzieciństwomaszansę
trwaćdłużej?Nietrzebabyłosiętakspieszyćdonastępnegoetapu.Przecieżwłaśnieto
stałosięznami.Wojnaskróciłaoczekiwanądługośćnaszegożycia.Ioczywiścieszybko
dorośliśmy.
WkońcuLeeiżołnierzomznudziłsiękrykiet.Oddalilisiętrochęirozłożylipod
drzewami.TymrazemIainwystawiłczterechwartowników,angażującsporączęść
żołnierzy.
Zgłosiłamsięnawetnaochotnika,żebyimpomóc,alegrzeczniepodziękowałiwyjaśnił,
żechce,bymwypoczęłaprzednocnąwyprawądoWirrawee.
CałyIain,pomyślałamcynicznie.Zawszewszystkoosłodzi.Gdybychciałcięzatrudnićna
zmywaku,powiedziałby,żetoaerobikdladłoni,atypotrzebujeszaktywnościfizycznej.
Gdybyniechciałcięnazmywaku,powiedziałby,żemusiszmiećbrudneręce,bynie
świeciłysięwnocy.Nodobra,możetrochęprzesadzam,alenadalbyłampewna,żegdzieś
kiedyśzaliczyłszkoleniapoświęconenakłanianiuludzidorobieniatego,czegoodnich
chce.Nigdyniewydawałsiędokońcaszczery.
PodrugiejstroniewzgórzazauważyłamLee.Siedziałpodchudączarnąakacją,drzewem
odziwnymkształcie,jakbydostałoskurczuizawiązałosięwsupeł.Poczułamnagłe
pragnieniepobyciazLee,więcdoniegopodeszłam.Grzebałwziemipatykiem.Nie
podniósł
głowy,kiedysięzbliżyłam,więcpoprostustałamimusięprzyglądałam.Zauważyłam,że
piszeswojeimię,wymazujejeipiszejeponownie.Czasamistawiałzwyczajnelitery,a
czasamidodawałozdobniki.Potemnapisałmojeimię.Roześmiałamsię,aonjestarł.
Wyrzuciłpatyk.Miałamlekkiepoczuciewinyzpowoduswojegośmiechu,choćnie
wiedziałamdlaczego.UsiadłamobokLee.Przezchwilężadneznassięnieodzywało.
PotemLeepowiedział:
-Pamiętasztozadanie,któredostaliśmykiedyśnaangielskim?Musieliśmypowiedzieć,
cobyśmyuratowali?
-Niepamiętam.
-Amożetobyłonainnejlekcji.ChybaupaniSawaswósmejklasie.Mieliśmy
powiedzieć,cobyśmyuratowali,gdybynaszdomzacząłsiępalić.
-Icopowiedziałeś?
-Niepamiętamwszystkichrzeczy.Musieliśmychybawymienićpięć.Wiem,żewszyscy
wspominaliozdjęciach,oalbumachzezdjęciami.Prawdopodobniewymieniłem
skrzypce.BelindaNorriswspomniałaoswoichlalkachBarbie.Topamiętam.Gnębiliśmy
jązatoprzezwielemiesięcy.
-CałaBelinda.
-No.Aletaksobiemyślę,żetenpożarwłaśnienamsięprzydarzył,prawda?Naszedomy
jakbyspłonęły,aleniewieleznichuratowaliśmy.
Nicniepowiedziałam.Niebyłampewna,dokądzmierza.
-Załóżmy,żegdypokażemyimto,cochcązobaczyćwWirrawee,urwęsięnagodzinę,
wrócędodomuizabiorękilkarzeczy.
-Naprzykładco?
Leezacząłpisaćwpiaskunastępneimię,tymrazempalcem.Niewidziałamczyje.
-Kiedymójdziadekjeszczeżył-odpowiedziałpowoli-mieliśmypewienzwój…
Inaglezacząłpłakać.Zauważyłamtodopieropochwili,bopłakałbardzocicho.Nie
zmieniłpozycji-nadalsiedział,alejegociałosiętrzęsło.Zupełniejakby-tozabrzmi
okropnie,aleniepotrafiętegoinaczejopisać-jakbyktośporaziłgoprądemoniskim
napięciu.Niewidziałamjegotwarzy,alemogłamjąsobiewyobrazić.Pewniemiał
zaciśniętezębyimocnozamkniętepowieki.Położyłamdłońnajegoręce.Nie,nietylko
położyłam,leczzaczęłamjąugniataćpalcami,bezkońca.Niebyłojednaknic,co
mogłabymzrobić.Łzypłynęłyipłynęły.Anajdziwniejszebyłoto,żeLeeniewydał
żadnegodźwięku.Milczącypłacz.Byłowtymcośokropnego.Niewiem,dlaczegowydał
misiętakistraszny,możezpowodupoczucia,żeLeepłacze,niepozwalającsobiepłakać.
Toniemiałokońca.Myślałam,żenigdynieprzestanie.Właściwieniemierzyłamczasu,
alespokojniemogłotozająćzpół
godziny.
Kiedywkońcuzacząłsięuspokajać,przysunęłamsięjeszczebliżejiobjęłamgo
ramieniem.Długotkwiliśmywtejpozycji.Powolidocierałodomnie,żemójzwiązekz
Leeniekonieczniesięzakończył.Nadalżywiłamdoniegobardzosilneuczucia.Poprostu
niewiedziałamjakie.Dawniej,kiedyzrywałamzchłopakiem,romanskończyłsię
definitywnie:nigdynieprzychodziłomidogłowy,żebyciągnąćgodalej.Takbyłoze
Steve’em.Możliwejednak,żeto,coprzeżyłamrazemzLee,ustanowiłoinnezasady.
Zmieniłysięwszystkiezasady.Dlaczegozzasadamidotyczącymizwiązkówmiałobybyć
inaczej?
7
WWirraweezaszływyraźne,wręczniewyobrażalnezmiany.Podrodzezwiastowałyje
różneznaki,aletrzymaliśmysięjaknajdalejoddrogi,więctaknaprawdęnicnasnie
ostrzegło.Odczasudoczasuwoddalimigałysamochodyiciężarówki.Większośćznich
jechałacałkiemszybko,zwłączonymiświatłami.Wyglądałonato,żeodkądspadła
intensywnośćnalotów,najeźdźcyczulisięznaczniepewniej.
WsamymWirraweeteżczulisiędośćswobodnie.Wkrótcesięotymprzekonałam.O
wpółdodwunastejwnocyostrożniezaczęliśmyzbliżaćsiędomiasta.RazemzUrsuląi
Leeszliśmyprzodem:podeszliśmyodstronymałegowzgórzaprzyCoachmansLane,
którezawszeoznaczałostrasznąmordęgępodczasbiegówprzełajowych-bopokonywało
sięjepodkoniec,kiedybrakowałosił-ikunaszemuzaskoczeniuwszędziepaliłysię
światła.
WyglądałotojakimprezawWirrawee.NawetwNowejZelandiiniewidywałosiętylu
światełzuwaginarestrykcjedotyczącekorzystaniazprądu,częścioweicałkowite
zaciemnienia.Potroszeograniczeniawynikałyzbrakuprądu,apotroszezestrachuprzed
bombardowaniem.Nowozelandczycyniechcielibyćładnym,jasnymiłatwymcelemdla
bombowców.Ichnajlepszągwarancjąbezpieczeństwabyłapostawaresztyświata,któryw
przeważającejmierzepotępiłinwazję.Wydajemisięjednak,żeczęściowezaciemnienia
todośćdobrypomysł.Lepiejniekusićlosu.
ŚwiatławWirraweeniebyłyniczymniezwykłym.Wstrząsnąłnamikontrastmiędzynimi
atym,doczegoprzywykliśmy-oraztym,czegosięspodziewaliśmy.Wszystkowyglądało
takzwyczajnie,mimożebyliśmywsamymśrodkuwojny.Myślałam,żewrógukrywasię
wciemności,takjakmy.
Ulicebyłyjednakoświetlone,podobniejakniektóredomyisklepy,jakbyludzieniekładli
sięspać,chcącobejrzećRagealbocośwtymrodzaju.Dużereflektorywokółterenu
wystawowegoświeciłynacałego-takmocno,żezdawałysiępalićpowietrze.
Doświadczyłamjednegoznajdziwniejszychuczućwżyciu,wiedząc,żeprawdopodobnie
sątammoirodzice-takblisko,niespełnakilometrodemnie.Bliżejniżwciąguostatniego
roku.Tylkoraz,kiedydotarłamażdoparkingu,znalazłamsięjeszczebliżej.
Żałowałam,żeniemogępofrunąćiwylądowaćoboknich.Albozawołaćnacałegardło:
„Cześć,jestemtutaj!Cześć,mamo!Cześć,tato!”.
Kiedytakstaliśmy,patrzącnamiasto,wzięłamLeezarękę.Chybanawetniezdawałam
sobieztegosprawy.Jegodłońlekkodrżała.Przypominałatrzepocząceskrzydełka
delikatnegomotyla.Wtamtejchwiliniepamiętałamnawet,żetesamedłonieodebrały
komuśżycie,żezabiły.Izpewnościąniemyślałamotym,żemojeręcezrobiłytosamo.
PrzezchwilęznowubyłambliskoLee,bliżejniżkiedykolwiek.
NazachodzieWirraweezaszłakolejnawielkazmiana.Coniecooniejsłyszeliśmy,ale
mimotodziwniebyłojązobaczyćnawłasneoczy.Wmieściepowstałolotnisko.
Oczywiściezawszemieliśmylotnisko,aleprzypominałokawałekpastwiskazpasem
startowymihangaremorazmałymbudynkiemzcegłyzwanymKlubemLotniczym
Wirrawee.Nigdyniestałotamwięcejniższeść-osiemmałychsamolotów.Porównywanie
tamtegolotniskadotejnowejlotniczejbazywojskowejbyłojakporównywaniebaru
mlecznegodocentrumhandlowegoCentrepoint.
Tolotniskorzeczywiścieprzypominałocentrum.Wąskipylistypas,dobrydlamałych
cessn,zastąpionodługimbetonowym,którylśniłwsłabymświetlelatarńotaczających
całyobiekt.Wysokieogrodzeniezwieńczonedrutemkolczastymniknęłogdzieśwoddali.
KlubLotniczyWirraweeprzypominałjedyniemałybudyneczekpostawionyoboknowej,
dużejszarejstrukturyliczącejtrzypiętra.Najwidoczniejzostaławzniesionawpośpiechui
prawdopodobniejeszczejejniewykończono,bozjednejstronynadalstałorusztowanie.
W
cieniunieopodaltegorusztowaniazauważyłamdwabuldożery.
Iainzszedłjużstometrówwdółwzgórzaiczekał,ażdoniegodołączymy.Zpewnym
ociąganiem,pamiętając,żetomymieliśmyprowadzić,ruszyłamnadół,ominęłamgoi
zajęłamswojąpozycję.LeeiUrsulaszliprzedemnąpodrugiejstroniedrogi.Obok
maszerowałfacetoimieniuTim,bardzopostawnybrązowoskórymężczyznazNauru.
Ruszyliśmy.Nowozelandczycyporuszalisiępomieściebardzopodobniejakwcześniej
my.Sprawiłomitosporąprzyjemność.Pomyślałam,żemożejednakwcaleniebyliśmy
takimiamatorami.Zwanototechnikążabichskoków:osobyidąceprzodemskradałysię
ulicąrozstawionepoobustronachdrogi,apotemzatrzymywałysięwdobrzeosłoniętym
miejscu.Drugaparaszłazanimi,wyprzedzałaichipostępowałaanalogicznie,dopókiteż
nieznalazładobrejkryjówki,wktórejnastępnieczekałanapierwsząparę.Zanamireszta
żołnierzyrobiłatosamo.Leebyłpodrugiejstronieulicy,więcgdybyktóreśznaschciało
ostrzecNowozelandczykówprzedniebezpieczeństwem,mielibyśmyłatwezadanie:ja
powiedziałabymTimowi,wyprzedzającgo,aLeepowiedziałbyUrsuli.
SzliśmywzdłużWarrigleRoad,niedalekodomuMathersów,iwiedziałam,żebędę
musiałasiępostarać,bytaświadomośćniewpłynęłanamojedziałania.Spędziliśmyw
domuRobynwieleszczęśliwychchwil:cokilkamiesięcychodziłamtamzrodzicamina
grilla,apewnegosuchegoroku,kiedynaszzbiornikzwodąwysechł,praktycznie
zamieszkałamwichbasenie.Musiałamjednakbyćtwarda,myślećjaktwardzielka,więc
surowonakazałamsobieprzestaćwspominaćRobyn.Tylkonaparęgodzin,tłumaczyłam
jejpocichubłagalnymtonem.Niezłośćsięnamnie.
Skupiłamwzroknapierwszejciemnejplamie,kuktórejszliśmy:namiejscupodkrzakiem
mniejwięcejstometrówdalej,międzydwiemakałużamiświatłazulicznychlatarni.
Naulicybyłocicho,nicsięnieporuszało.Przypomniałamsobie,jakporazpierwszy
wyszłamzbezpiecznegomiejscaiwkroczyłamnawrogiteren:dawnotemu,naparkingu
terenuwystawowego.Poczułamwtedy,żewyjściezcieniazmieniłomnienazawsze.
Szłamulicąjakkotkuciemnejkryjówce.Czułam,żetaprzygodateżmniezmieni.
Niebyłototakbezczelnejakpowiedzeniewrogowi:„Wróciłam!”,aletrochępodobne.
Możemówiłamdosiebie:„Wróciłam!”albo„Znowudziałam.Znowuwykazujęsię
odwagąideterminacją”.Nieważne.Wiemjednak,żewszystkiemojezmysłybyłybardzo
wyostrzone.
Lustrowałamwzrokiemulicę,jakbymmiaławoczachradar,mojeuszybyły
superwrażliwenadźwięki.Czułamnatwarzykażdenajmniejszedotknięciechłodnejnocy.
Aponieważbyłamtakbardzoprzejęta,wpołowieulicycośmniezatrzymało.Lekki
dreszczyknaskórze.Ledwiezauważalnyruchpowietrza.Zawahałamsię,potemsię
zatrzymałam.PodrugiejstronieulicyUrsulazrobiłatosamo.Takabyłaumowa:jeśli
jednaosobasięzatrzyma,druganatychmiastzrobitosamo.Poczułamsiętrochęgłupio,
myśląc,żetopewnienic,fałszywyalarm,iżezatrzymaniesięnapoczątkudrogi
doprowadziichdowniosku,żesięboję.
Mimotonieruszałamsięzmiejsca,nasłuchiwałamidrżałamznapięcia,próbując
wyłowićjakiśsygnał,ocenić,czyprzypadkiemczegośsobienieuroiłam.
Wtedyusłyszałamwyraźnychrzęstżwirupodczyjąśstopą,tużobok,zlewej.
Nikogoniemiałotambyć.
Cośścisnęłomniewżołądku,zwinęłosięwczarnąkuleczkę,zadrżałoiumarło.
Wstrząsnęłomnątakmocno,żeniebyłamwstaniesięporuszyć.Siła,którączułam
jeszczeprzedchwilą,odrodzenieodwagi-oilewłaśnieotochodziło-zgniłyjakśliwka.
Mniejwięcejmetrprzedemnąstałaskrzynkanalistywkształciekrólika,aobokniejcoś,
coprzypominałotrzyczyczterystopnie.Widokprzysłaniałamimała,brzydkachoinka,
niewielewiększaodemnie,alewystarczającoduża,byzasłonićto,coczaiłosięzanią.
Prawdopodobniebyłotojednoztychpustychpodwórek,naktórychniemanicpozatrawą
ibetonowymiścieżkami.Niemogłamjednakmiećpewności:tobyłotylkomoje
przeczucie.
Sekundępóźniejposchodachzszedłjakiśmężczyzna.Poruszałsięszybkoipewnie,ale
lekkimkrokiem.Nierozglądałsięnaboki,więcmiałamszczęście.Poszedłścieżkąku
zaparkowanemujakieśdwadzieściapięćmetrówdalejvolvokombi.Pewnieznalazłsię
dośćbliskoLeeiTima,aleniebyłampewna,jakbardzo,bowogóleichniewidziałam.
Mężczyznamiałnasobiewojskowespodnie,białyT-shirticzarnąkurtkę.Szedłboso.
Otworzyłkluczykiembagażnikiwyjąłmałąbiałąteczkę.Obserwowałamtowszystko,
widzącjegoruchybardzowyraźnie,leczprzezcałyczasniebyłamwstaniesięporuszyć.
Mężczyznazamknąłbagażnikiodwróciłsię.Uświadomiłamsobie,żepowinnambyłasię
ruszyć,kiedymiałamokazję.Poczułamdreszcznacałymciele,nakażdymcentymetrze
skóry.Przedziwneuczucie.Czułammrowienienawetnagłowie,podwłosami.
Wiedziałam,żemojatwarzzrobiłasięczerwona,mimożeoczywiścieniemogłamjej
zobaczyć.
Inadalniebyłamwstaniesięporuszyć.
Facetszedłprostonamnie.ZapomniałamoLee,zapomniałamoNowozelandczykach.
Całyświatskurczyłsiędomnieidoniego,domnieidotegoczłowieka.Nadalszedł
lekkimkrokiem,mimopóźnejporyczekałagochybajakaśpraca.
Poruszyłamjednączęściąswojegociała.Oczami.Poruszyłamoczami.Bozprawejstrony
wyczułamjakieśdrgnięcie.Tylkodrgnięcie.Mójwzrokpodążyłwjegostronę.Ursula
cichochyłkiemprzechodziłanadrugąstronędrogi.Stawiaładługiekroki.Czułamsiętak,
jakbymobserwowaławażkępędzącąodjednegoliścialiliiwodnejdodrugiego.
Wjejdłonibłysnęłocośostrego.Nóż,wktórymodbiłosięświatłoulicznejlatarni.
Ktowie,jakbysiętopotoczyło?Gdystoiszbezruchu,ludziemogąprzejśćobokicięnie
zauważyć.Nawetzwierzęta.KiedyśrobiłamtakiekawałynaszemustaremupsuMillie.
„Całkowitybezruchicałkowitacisza-mówiłamsobiewmyślach.-Tonaszajedyna
szansa.Nieruszaćsię.Bezruchicisza”.
Iwtedykrzyknęłam.
Teraz,kiedyotymmyślę,kiedyotympiszę,trochętorozumiem.Aprzecież
„zrozumiećznaczywybaczyć”.Prawda?Taksięmówi.Więctomusibyćprawda.
Rozumiem,żekrzyknęłamzpowodutegowszystkiego,przezcoprzeszliśmy,dlategoże
widziałamjużzbytwieluzabitychludzi,dlategożekiedyświdziałam,jakLeezabija
nożemczłowieka,idlategożesamazabijałamludzizzimnąkrwią.IzpowoduRobyn.To
wszystkorozumiem.Iniczegoinnegoniepotrzebujęwiedzieć,prawda?
Prawda?
Kiedywracamdotegomyślami,takjakteraz,pamiętamtamtenkrzykjakcośwrodzaju
gardłowegodźwięku,suchegowrzasku.Możetobyłraczejszlochniżkrzyk.Tochyba
jedynarzecz,którązrobiłamdobrze.Dźwiękbyłniski,ochrypły,aniegłośnyikruszący
szkło,któryzwabialudzidodrzwi,psypobudzadoszczekania,akotydomiauczenia.
Mieliśmyszczęście,żeusłyszałgotylkojedenwrogiżołnierz.
Gdykrzyknęłam,odwróciłamsięizaczęłamuciekać.Niejestemdumnazżadnejztych
rzeczy,tooczywiste.Alewłaśnietakpostąpiłam.WpadłamprostonaIaina,któryszybko
biegłwmojąstronę.Przekazałmniekomuśinnemu,niewiemkomu,asamzwinnieruszył
naprzód.Osunęłamsięnategodrugiegożołnierza,przywarłamdoniego,prawiełkając,
próbującpaśćnaziemięijednocześniepróbującutrzymaćsięnanogach.Usiłowałamnie
słyszećdźwiękówzamoimiplecami,aleniemogłamnieusłyszećcharkotu,kiedygo
zabili.
Niewiemteż,cozrobilizciałem.Chybawywiązałasiękrótkadyskusjanatemattego,czy
lepiejupozorowaćwypadek,czymożepozbyćsięgotak,byniktgonieznalazł.Tobył
prawdziwyproblem,bomusieliśmypozostaćwukryciuconajmniejprzeznastępne
dwadzieściaczterygodziny.SłyszałamgłosLeebiorącyudziałwtejszeptanejrozmowiei
nienawidziłamgozatenspokójiopanowanie,którychmniezabrakło.
Niewiem,nacosięostateczniezdecydowalianicozrobili.Niechcęwiedzieć.
PojakimśczasieprzyszłaBui-Tersaizabrałamnieodfaceta,którysięmnąopiekował.
PochodziłazTimoruWschodniegoiprawdopodobniebyłanajmłodszazewszystkich
nowozelandzkichkomandosów.Taspokojnaciemnowłosadziewczynamiałabystre,
czujnespojrzenieiciętydowcip.Powiedziałami,żejejimięznaczyCzwartkowaKobieta
-wTimorzepanujezwyczajnazywaniadziecitakjakdzień,wktórymprzyszłynaświat.
Cieszyłamsię,żetoonasięmnązajęła.Oczywiściewiedziałam,żepotym,cosięstało,
niepozwoląmiiśćdalej.Wiedziałam,żebędęmusiałazawrócić.Dlategoniestawiałam
żadnegooporu-poprostupozwoliłam,bycichoiszybkopoprowadziłamnieulicami
Wirraweewstronępól.
Wchłodnymczystymnocnympowietrzu,otoczonatakwielkąprzestrzenią,zdalaod
koszmaru,którymstałosięWirrawee,zaczęłamznowuoddychać.Chciałamprzeprosić
Bui-Tersę,przeprosićwszystkichNowozelandczyków,aledobrzewiedziałam,żesłowato
marnowanieoddechu.Nieważne,comówiAndrea-wtymkonkretnymwypadku
rozmowaniemogłabypomóc.Więcnicniepowiedziałam.SzłamtylkopotulniezaBui-
Tersąprzezpola.
Wkrótcezrozumiałamjednak,dokądidziemy.Zresztągdytylkotosobieuświadomiłam,
Bui-Tersasamamipowiedziała.
-Idziemynatwojąfarmę-oznajmiła.-Chybazostawięcięnakońcutejdrogi,przyktórej
niedawnowylądowaliśmy.Toznaczyjeśliuważasz,żenicciniebędzie.Jeślimyślisz,że
daszradędojśćdoPiekłaowłasnychsiłach…
Urwałatakjakludzie,kiedychcąusłyszeć,żewszystkojestwporządku.Jejgłos,
zazwyczajdźwięcznyipogodny,brzmiałpospiesznieirzeczowo.
-Nicminiebędzie.
-Przekonamysię,kiedytamdotrzemy-powiedziała.-Alejeśliwszystkobędziew
porządku,prawdopodobnieciętamzostawię.JutrowieczoremIainbędziemiałdlamnie
zadaniewmieście.Jesteśwstanienasterazpoprowadzić?
-Tak.
Natymzakończyłasięrozmowa.Niechodzioto,żeBui-Tersabyłanieprzyjaźnie
nastawiona-przeciwnie.Takienastawieniebyłojejzupełnieobce.Byłanatozbytmiła.
Jużkiedyjąpoznałam,pomyślałam,żejestzbytmiłajaknakomandosa.Jazpewnością
niemiałamjednakochotynarozmowę,apozatymszybkozauważyłam,żeBui-Tersasię
spieszy.
Toteżpotrafiłamzrozumieć.JeślizamierzałamniezostawićnakońcuKrawędziŻyletkii
wrócićdoWirraweejeszczetejsamejnocy,musiałaszybkoprzebieraćnogami.
Jużwkrótcebyłamzbytzmęczona,bymyślećorozmowie.Zaczęłydomniedocierać
wszystkiewydarzeniakilkuostatnichdni.Czułamokropne,potworneznużenie,jakiego
nigdywcześniejniezaznałam.Jakbymmiałastolat.Gdybyzaproponowanomiwtedy
balkonikdochodzenia,chybazłapałabymgoobiemarękami.
Jakimścudemszłyśmy.Wszystkodlatego,żeniebyłoinnegowyjścia.Zgoryczą
myślałamotym,jakzdradziłamsamąsiebie,jaksrodzezawiodłamsiebiei
Nowozelandczyków.Skupiłamsięnatym-niecelowo,poprostutakwyszło-i,odziwo,
tamyślsprawiała,żedalejporuszałamnogami,którejużwiekitemustraciłycałąenergięi
siłę.
Aletak,nadalszły.
Dotarłyśmydodrogioczwartejczterdzieścipięć.Bui-Tersazapytała,jaksięczuję,leczi
tymrazemwiedziałam,najakąodpowiedźliczy.Niemogłasiędoczekaćpowrotudo
kolegów.Tocałkiemzrozumiałe.Wjejsytuacjiczułabymtosamo.
Takprzynajmniejpowiedziałabymprzedtąnocą.Terazniejestemjużtakapewna.
WkażdymrazieniemiałamnicprzeciwkosamotnemupowrotowidoPiekła.Znowu
byłamwlesieitowydawałosięnajważniejsze.Zmianawmoichodczuciachsprowadzała
siędotegoprostegofaktu.Jedynymzłem,któremogłomniespotkaćwlesie,byłochyba
ukąszeniewężaalbopożar.Zgubieniesięniestanowiłowielkiegoproblemu-zawsze
mogłamznaleźćwodę,ajeślimaszwodę,możeszprzetrwaćdługiczas.Zresztąnie
mogłabymsiętakpoprostuzgubić-zbytdobrzeznałamtenteren.Nocwcześniej
Wirraweebyłodlamniejakchoroba,alastraktowałamjaklekarstwo.
DlategopożegnałamsięzBui-Tersą.Byłamtakzmęczonaizrozpaczonaostatnimi
wydarzeniami,żeniemyślałamotym,cojączeka.Nieprzyszłomidogłowy,żemogęjej
jużniezobaczyć.
8
KeviniHomerucieszylisięnamójwidok,ajazradościądonichwróciłam.
ZapomniałamonapadziezłościHomeraiwyglądałonato,żejużdoszedłdosiebie,więc
poprostuudawaliśmy,żenicsięniestało.Powiedziałamimniewiele-tylkotyle,że
zawaliłamsprawę.
PotemposzłamposzukaćFi.
Spała,więcwczołgałamsiędomałegonamiotu,położyłamsięobokniejiteżzasnęłam.
Kiedysięobudziłam,byłajużporalunchu.Leżałamwrozgrzanymnamiocie.Słońcesię
przesunęło.Alboziemia.Chybajednoidrugie.Wkażdymrazienadnamiotemniebyło
jużżadnegocienia.CzęstokłóciłamsięzHomeremoto,czylepiejmiećnamiotw
porannymczywpopołudniowymsłońcu.Jakzwyklebyliśmyodmiennegozdania.Homer
lubiłporannesłońce,bofajniemusięwnimbudziło.Jawolałampopołudniowe,które
oznaczało,żewchwilizasypianiawnamiocienadalbyłociepło.
Leżałamipowolisiępiekłam.Donamiotuwleciałydwieplujkiirobiłypowietrzne
patrolenawolnychobrotachtużnadmojągłową.Czasamilatałytakwolno,jakbyza
chwilęmiałyznieruchomiećwpowietrzu.Nazewnątrznamiotumajaczyłysylwetki
dziesiątkówinnychmuch,którecierpliwiesiedziałynaprzejrzystymzielonymnylonie.
Ruchmuch.Z
jakiegośpowoduokropniedziałałyminanerwy.Straciłamcierpliwośćizcałejsiły
uderzyłamwdachnamiotu,omałonieprzedziurawiającmateriału.
-ChybaElliejużsięobudziła-odezwałsięHomertypowymdlasiebiesarkastycznym
tonem.-Ćwiczyszaerobik,Ellie?
NaglekumojemuzdziwieniuwwejściudonamiotuukazałsięKevin,którypodałmi
kubeksokupomarańczowego.NapójbyłzrobionyzproszkuprzywiezionegozNowej
Zelandii.Proszekwpołączeniuzwodądawałnapójprzypominającytenrozrabianyz
syropu.
Byłotonaprawdęniemądre,zważywszy,żewstrumieniumieliśmyprawdopodobnie
najświeższąwodęnaświecie,aleKevinchciałprzywieźćproszek,byłgotówgonieść,a
ponieważwprzeciwieństwiedoNowozelandczykówniebyliśmyograniczeniwkwestii
bagażu,miałdotegopełneprawo.Gdyodwaliłciężkąrobotęiprzytaszczyłproszekdo
Piekła,pomogliśmymugoskonsumować.
Przyniesieniemiśniadaniadołóżkabyłojednakbardzomiłezjegostrony.Naswój
sposóbmówił:„Cokolwieksięstało,nadaljesteśmyztobą”.Takwyglądaławięź,która
połączyłanasząpiątkę,nawetjeśliczasamistosunkibywałydośćnapięte.
Wiedziałam,żewkońcubędęmusiaławziąćsięwgarśćipowiedziećim,cosięstało.
Oczywiścieumieralizciekawości.Janaichmiejscubymumierała.Dlategopomyślałam
ponuro:lepiejmiećtozasobą.Wyczołgałamsięznamiotu,ostrożniebalansująckubkiem
znapojem.Podeszłamdomiejsca,wktórymsiedzieli,wcieniuobokgrobuChrisa.
Powiedziałamimwprost,bezściemniania.
Przyjęlitonieźle.Wzasadziewiedziałam,żetakbędzie.Bylichybajedynymiludźmina
świecie-opróczmoichrodziców-uktórychmogłamliczyćnatakąreakcję.Jakbrzmi
tytułtejpiosenki?Odczegosąprzyjaciele?Niechcęsięrozklejaćnastarość,alenaszą
piątkęnaprawdępołączyłaprzyjaźń.Codotegomogliśmymiećpewność.
Potemdzieńjakbypopłynął.Byliśmywtypowejdlatejwojnysytuacji-wkażdymrazie
typowejdlanas-siedzieliśmyiczekaliśmy,niemajączbytdużodoroboty,wypełniając
czasnawszelkienudneiotępiającesposoby,jakienamprzychodziłydogłowy.Razemz
Fiposprzątałyśmywobozie,potemusiadłyśmynadstrumieniemzestopamizanurzonymi
wwodzieirozmawiałyśmyowszystkimioniczym.
Niewspominałyśmyowojnie.Poubiegłejnocymiałamzbytdużepoczuciewiny,byo
niejdyskutować.
Pozatymchwilamibyłapoprostuzbytprzerażająca.Istniałotylepowodów,bysiębać,że
niewiedziałam,odktóregozacząć.Naszenajwiększeobawydotyczyłyrodzin.Czykiedy
naspojmanoizamkniętowwięzieniuwStratton,żołnierzeskojarzylinaszczłonkami
naszychrodzin,nadalprzetrzymywanyminatereniewystawowymwWirrawee?Amoże
bylizbytzajęci,zbytzdezorganizowani,zbytrozkojarzenibombardowaniem?Tylko
Kevinmógł
podaćfałszywenazwisko.MajorHarveyznałresztęznas,więcniemogliśmygooszukać.
Kevinanieznał,więcnaszprzyjacielwykorzystałsytuacjęiprzedstawiłsięjakoChris.
Harveywiedział,żewnaszejgrupiejestjeszczejedenchłopak,któryzostałwPiekle,a
rodziceChrisawyjechalidoBelgii,więctobyłosprytneposunięcie.Szkoda,żenie
mogliśmysobiepozwolićnapodobnyluksus.
ZatemrozmawiałyśmyzFiogłupich,płytkichsprawach,takichjakciuchy,chłopcyi
szkolneprzyjaźnie.Jeślichodzioułatwianiemizapomnieniaotym,cozaszłow
Wirrawee,tatechnikaokazywałasięskutecznamniejwięcejwjednymprocencie,aleitak
byłalepszaniżsiedzenieirozmyślanie.Kiedyrozmawiałyśmy,Firozczesywałamiwłosy.
Kumojemuzdziwieniuwyznała,żespodobałjejsięjedenzżołnierzy:dużyczarnowłosy
facetoimieniuMike,którybyłchybaMaorysemalbopochodziłzSamoa.Toznaczy
naprawdęjejsięspodobał.Nietylkouważała,żejestfajny:chciałasięznimzwiązać.
Traktowałamnasjakdzieci,aichjakopełnoprawnychdorosłych,którymioczywiście
byli,aleFiuświadomiłami,żesąniewielestarsiodnas.Znającją,nieprzypuszczałam,że
cokolwiekzrobiwsprawieMike’a,alezaczęłamsięzastanawiać,czywśródżołnierzyjest
ktoś,ktoteżmógłbymisiętakspodobać.Paruznichbyłocałkiemfajnych.Potem
pomyślałam:„Jasne,Ellie,potym,cozrobiłaśwczorajszejnocy,napewnobędątobą
zainteresowani”.
Więcskuteczniewybiłamichsobiezgłowy.
Uzgodniliśmy,żepozmrokupójdziemynaWombegonoo.Nawschodnimstokubyło
miejsce,zktóregoroztaczałsięwidoknaWirrawee.Wpoczątkowejfazieinwazjiwnocy
niebyłonicwidać,aleteraz,gdypaliłosiętakwieleświateł,sytuacjanapewnowyglądała
inaczej.
Bałamsiętego,comoglibyśmyzobaczyć,alemimotoniemogłamsiędoczekać.
Liczyliśmynaprzeogromnypokazsztucznychogni.Pamiętająconowymlotnisku,które
tylkoczeka,bywysadzićjewpowietrze,orazoświetniewyszkolonych
Nowozelandczykach,byłampewnasukcesu.Jasne,denerwowałamsię,alenastawiłamsię
optymistycznie.Niechciałamzobaczyćstrzelaninyanistartującychsamolotów,którepo
chwilizrzucająbomby,aniżadnychoznaktego,żewrógodpieraatak.Bogdybytaksię
stało,winiłabymsiebie.
Pomyślałabym,żemojautrataopanowaniadoprowadziładokatastrofy.
ZatemozmierzchuwyruszyliśmyzPiekła,wybierającwąski,krętyszlak,cienkijak
podeszwa,któryprowadziłnaszczyt.Nagórzebyłozaskakującozimnopokilkugorących
nocach.Zbiliśmysięwbezkształtnąmasęciał,tylkonasczworo.Zastanawiałamsię,co
słychaćuLee,czyjestbezpieczny,czyjestsam,coterazmyśli.Czułamjeszczewiększy
rozpaczliwywstydzpowoduswojegozałamania,większyniżwchwili,kiedydoniego
doszło.Nicniemogłamjużnatoporadzić,niemogłamniczrobićichoćnikomunie
pisnęłamsłowa,obiecałamsobie,żekiedyśimtojakośwynagrodzę.
Pewnegorazutataopowiedziałmi,jakzawiózłpikapadozakładuBurchetta,kiedy
roztrzaskałprzedniąszybęwzderzeniuzkangurem.PoprosiłBillaBurchetta,żebyją
naprawił.
-Niemogęjejnaprawić-odpowiedziałBill.-Alewstawięcinową.
Byłamterazwpodobnejsytuacji.Niemogłamnaprawićtego,cozrobiłam-mogłam
jedyniespróbowaćzrobićcośpożytecznego.Następnymrazemniezamierzałamkrzyczeć.
Zakładając,żebędzienastępnyraz.
Takczysiak,dotarliśmynagóręiusiedliśmy.Wlesiejakzwykletętniłożycie.Sowa
wylądowałanadrzewietużpomojejprawejstronie,apotemnagleznowuwystartowała,
energicznietrzepoczącskrzydłami.Chrzęstkamykówupodnóżazmuszałnasdo
nerwowegowpatrywaniasięwciemność.Byłtodźwięk,naktóryprzedinwazjąwogóle
niezwrócilibyśmyuwagi,aleterazwystarczał,byśmymarzyliośrodkachuspokajających.
Oposgłośnosyknąłnadrugiegooposaizaszeleściłyliście,kiedyjedenznichuciekłna
drzewo.
Noctodziwnapora.Rzeczy,którezadniasąpięknealbofajne,wnocybudząniepokój.
Nigdyniemaszpewności.Myśliszinaczej.
Miałammnóstwoczasu,żebyrozmyślaćotakichsprawach,bookazałosię,żew
Wirraweekompletnienicsięniedzieje.Siedzieliśmy,marznącidrętwiejąc,ażdopiątej
trzydzieści.Oczywiścieodczasudoczasuprzysypialiśmy,alektośzawszeczuwał.Inic
sięniedziało.
Niebyłowtymnicwielkiego.Iainuprzedził,żemożesięnieudać.Zwłasnych
doświadczeńwiedzieliśmy,żewielesprawmożepójśćnietak.IainiUrsulaprzedstawili
namplanyawaryjne.Jeślipierwszejnocysięnieuda,spróbująjeszczeraz.Iznowu.Po
trzechniepowodzeniachalbowrócądoPiekła,alboprześląnamwiadomość.Jeślinie
odezwąsięprzezczterynoce,mieliśmyzałożyć,żecośposzłoźle,apotemskorzystaćz
drugiegoradia,bynawiązaćkontaktzpułkownikiemFinleyemizorganizowaćtransport
doNowejZelandii.
“Woleliśmyniebraćtakiejsytuacjipoduwagę.Cigościebylitakdobrzewyszkoleni-
pachnielisukcesem,jakmojamamapachniałaChanelNo.5,kiedyszłaztatąnajakąś
wieczornąimprezę-żeniepoświęciliśmyzbytdużoczasunarozważanietakiej
ewentualności.
Możliwejednak,żepodrugiejnocymyśleliśmyotymtrochęwięcej.Boznównicsięnie
stało.Sowyprzyleciałyiodleciały,dzikiepsywyły,okołopółnocyzobaczyliśmywężana
nagiejskale-cojestrzadkimwidokiemnawetwtakciepłąnoc,jakąwłaśniemieliśmy-
leczwWirraweenicsięniedziało.
OpiątejtrzydzieściznowuzwysiłkiemzeszliśmydoPiekła,czująclekkie
zdenerwowanie,lekkiemdłości.
Mojemdłościbyłysilne.Jakośniemogłamprzestaćsięzastanawiać,czymójkrzykna
widoktamtegożołnierzaniemiałjakichśnegatywnychkonsekwencji.Nietrzebabyło
bujnejfantazji,bydostrzecszeregprzerażającychniebezpieczeństw.Oczamiwyobraźni
widziałamNowozelandczykówzaskoczonychprzezprzejeżdżającypatrolpodczas
wleczeniazwłokzabitegomężczyzny,ichciałapadająceodkul,któreprzeszywająmrok.
Niebyłosensudzielićsiętymzinnymi,bonawetgdybybardzochcieli,niemogliby
zrobićnicopróczmruknięcia:„Oj,nie,totylkotwojawyobraźnia,Ellie”albo„Niemartw
się,nicimniebędzie”.
Dlategosnułamsięcałydzieńogarniętarozpaczą.
Trzeciejnocymyślałam,żeznowuzacznękrzyczeć-tymrazemznapięciainudy
oczekiwania.CiąglegapiłamsięnaWirrawee,marzącoujrzeniueksplozji,pragnącjej,
pewna,żejeślitylkobędętegochciaławystarczającomocno,nastąpinagłaerupcja
płomieniinawzgórzachodbijesięechemhukgigantycznegowybuchu.Alebyśmywtedy
tańczyli!
Zerwalibyśmysięnarównenogi,uściskalisięiodstawiliwojennytaniec,poktórym
popędzilibyśmydoPiekłaszykowaćucztędlapowracającychwojowników.
Alenicsięniestało.
Wiedzieliśmyjuż,żejestjakiśproblem.
WdrodzepowrotnejdoPiekłaniktsięnieodezwał.Poszliśmydonamiotów,wpełzliśmy
dośpiworówipróbowaliśmynadrobićbrakiweśnie.Niewiem,jakinni,alejaspałam
niewiele.OddechFiteżnieprzypominałodgłosów,którewydaje,kiedyśpi.
Leżałamipociłamsięparęgodzin,apotemdałamzawygraną.Wyczołgałamsięz
namiotuiodrazuzobaczyłamHomera,którysiedziałprzyzgaszonymogniskuzpatykiem
wrękuibezkońcagrzebałwpopielewjakiśtakirozpaczliwy,bezcelowysposób.
Podeszłamdoniegoiusiadłamobok,aleprzezconajmniejpółgodzinyżadneznassię
nieodezwało.
Kiedywkońcuprzemówił,podskoczyłamjakoparzona.Ciszatrwałatakdługo,żeprawie
zapomniałamojegoobecności.
-Będziemymusielipójśćichposzukać-powiedział.
-Wiem.
Myślałamotymsamym,alezabardzosiębałam,bypowiedziećtonagłos.Gdytakpo
prostutooznajmił,poczułamstrachijednocześnieulgę.
-Zgadzamsię-odezwałsięKevinznamiotu.
-Jateż-rozległsięcichygłosFi.
Prawiesięroześmiałam.Zabawniebyłousłyszećichpoparcie,gdynawetniemieliśmy
pojęcia,żesłuchają.
-Czyniemożnajużtutajprzeprowadzićprywatnejrozmowy?-oburzyłsięHomer.
-Dajmyimjeszczejednąnoc-powiedziałKevin,ignorującuwagęHomera.
-Tak,dziśwnocynapewnowrócą.
-CopowiemypułkownikowiFinleyowi,jeśliniewrócą?-zapytałaFiznaszegonamiotu.
-Tymzaczniemysięmartwićjutro-skwitowałHomer.
-Będziechciał,żebyśmywrócilidoNowejZelandii-powiedziałKevin.
Wgłębisercawiedziałam,żeKevinpocichumarzyopowrocieiżewłaśniestądwzięły
sięjegosłowa.Alecoztego?Kiedyśuważałam,żejesttrochęsłaby,leczterazsama
pokazałamwszystkimwłasnąsłabość,więcniemogłamgokrytykować.Zresztąim
większystrach,tymwiększaodwaga,prawda?Toznaczyjeśliwcalesięnieboisz,
robienieodważnychrzeczyniejestażtakimponujące,aKevinbardzoczęstoczułstrach,
leczmimotorobiłodważnerzeczy,więctoczynigochybajeszczewiększymbohaterem,
nie?
-Niechsobiepomarzy-powiedziałHomer.
Nikttegonieskomentował.
Tabezczynnośćmniedobijała,więcposzłamstrumieniemdoruinchatkipustelnika.
Nawetpojazdznapędemnaczterykołaniebyłbywstanietamdotrzeć,ajamiałamtylko
napędnadwienogi,leczbrnęłamnaprzódzgłowąpochylonąpoddrzewamiipnączami.
Chatkaoczywiścienicsięniezmieniła.Byłaciemna,chłodnaipusta.Wilgotnedrewno
powolibutwiało,stonogi,krocionogiiskorkichowałysięwwilgotnych,gnijących
zakamarkach.Wyciągnęłammetalowepudełko,to,którewielemiesięcytemuznaleźliśmy
zLee,ijeszczerazpowoliprzeczytałamjegozawartość.Ciludzieżyliwtakimdziwnym
świecie!Wśródsurowychzasad,sztywnychzwyczajów.Przypomniałymisiętakie
książkijakEmmaiPerswazje,mimożetamtenświatsukienbalowych,zalotóworaz
małżeństwdlapieniędzyipozycjispołecznejbyłdalekiodświatapustelnika,który
karczowałlas,walczyłzpożarami,wężamiisuszą.
Byłtakżedalekiodnaszegodawnegoświata,wktórymnajwiększymdylematemparbyło
to,czycałowaćsięzjęzyczkiemnapierwszejrandce.
Wtamtychczasachwielemałżeństwaranżowalirodzice.Młodziludzieniemieliżadnego
wyboru.Zaczęłamsięzastanawiać,kogowybralibydlamniemamaitata,gdybyteż
musielizaaranżowaćmojemałżeństwo.PewnieHomera,aletylkodlatego,żeznaligo
lepiejniżktóregokolwiekinnegochłopaka.Pozatympołączenienaszychgospodarstw
byłobydobrądecyzjąbiznesową.Otrzymalibyśmyładnykawałeknieruchomości-i
możliwośćstawieniaczoławielkimkoncernom,którestopniowowykupywaływybrane
gospodarstwawokręguWirrawee.
Znowutosamo,pomyślałamzezłością.Zapominam,żetowszystkotojużprzeszłość,że
tenkrajniejestnasz,żezajęłagoinnagrupaludzi.Zwściekłościągryzłamknykiećpalca
wskazującego.Jakmogliśmydotegodopuścić?Gdziepopełniliśmybłąd?Copowinniśmy
bylizrobićinaczej?
Nocóż,możebyliśmytrochęleniwi.Niewsensiewylegiwaniasięprzezcałydzień.
Dobrzewiedziałam,żepracowaliśmywswoimgospodarstwiecholernieciężko,podobnie
jakwszyscy,którychznałam,iktórzyteżharowalijakwoły.Ażdziw,żetutejszym
mieszkańcomniezaczynaływyrastaćrogi.Nie,naszelenistwodotyczyłoumysłów.Nie
zmuszaliśmyichdopracy,takjakzmuszaliśmyciała.Gdynadszedłczas,byzastanowić
sięnadtrudnymisprawami,wychodziliśmynadwór,bysprawdzićpoziomwodyw
zbiornikach,ilośćpowietrzawpompiewysokociśnieniowejalbobyzrobićprzegląd
motoru.Nietrudnobyłobyzgadnąć,cobyśmywoleli,gdybyśmymielidowyboru:
przeczytaćtabloid„NewWeekly”alboartykułopolitycelubgospodarce.ZamiastABC
Newsoglądaliśmykreskówki.Terazzatopłaciliśmy.Niewiedziećczemupracafizyczna
nigdyniewydawałanamsięrównieciężkajakwysiłekumysłowy.Możedlatego,żeta
pierwszazazwyczajmiaławyraźnegranice.
Wiedziałeś,jakdużydółtrzebawykopaćalboileowiecwykąpaćwpłynieodkażającym,
alboilepotrzebujeszsłupkówdoogrodzenia.Wysiłekumysłowybyłnieokreślony.
Gdyrazsięzaczęło,wpadałosięwnieprzebranygąszczcyfr,awtakimgąszczu
zazwyczajroisięodbardzowysokichliczb.
PaniKawolskiuczyłamnieangielskiegowósmejklasieiprzezcałyrokniepowiedziała
niczego,cobyłobywartezapamiętania.Wzasadziewogóleniepamiętam,oczym
mówiła.Zjednymwyjątkiem.Pewnegorankazupełnieniespodziewanieoznajmiła:
„Wiedzatowładza”.Niewiem,czegodotyczyłatauwaga.Pamiętamjedynie,że
siedziałamimyślałam:„Kurczę,rzeczywiściemarację”.
Dużozależychybaodtwojegoaktualnegonastroju.Pewnegodnianauczycielobjawiaci
sensżycia,atyziewasz,spoglądasznazegarekipróbujeszobliczyć,ilesekundzostałodo
dzwonka.Innegodnianauczycielmówicośzupełnieoczywistego,albocoś,cosłyszałeś
jużmilionrazy,atymyślisz:„OBoże,toprawda,onmarację,różnorodnośćnadajeżyciu
smak”.
Albocośwtymrodzaju.
Wizytawchatcepustelnikazawszewprawiałamniewrefleksyjny,poważnynastróji
rozmyślałamtamosprawach,którenormalnienieprzyszłybymidogłowy.To,co
zrobiłampóźniej,niebyłojednakanizbytprzemyślane,anizbytpoważne.Wyjęłam
długopisinapisałamwiadomośćdlaLeenakawałkugładkiego,dobrzewypolerowanego
piaskiemdrewnanadokiennąramą.Napisałam:„DrogiLee,kochamcięiidęcięszukać.
Spotkajmysięwszopienarowery”.
Tobyłtakiżart,bowliceumwWirraweechodziłosiędoszopynarowery,tylkojeśli
miałosiępoważnezamiary.Naprawdępoważne.Wporzelunchuwszopienarowery
działysięrzeczytylkodladorosłych.Rodziłotomnóstwożartównatematjazdyrowerem.
Nawetzmoimpoprzednimchłopakiem,Steve’em,niezaliczyłampopołudniowejscenyw
szopienarowery.Mieliśmydośćpoważnezamiary,alewporzelunchudoszopyna
roweryniezaglądał
nikt,ktodbałoswojąreputację,ajanigdyniechciałamstracićdobregoimienia.Co
oczywiściebyłokolejnympowodemobrzydzenia,któredosiebieczułampoimpreziez
AdamemwNowejZelandii.
Wkażdymraziepowiedzeniedokogoś:„Spotkajmysięwszopienarowery”,oznaczałow
naszymjęzykumniejwięcejtosamoco:„Bierzmnie,jestemtwoja”albo
„Zróbmyto”.
Ponapisaniutejwiadomościusiadłamprzedchatkąwplamiesłonecznegoświatła,które
zdołałosięprzedostaćprzezbujnąroślinność.Słońcebezprzerwymigotało,bogałęzie
nadmojągłowąporuszałysięlekkonadelikatnymwietrzyku.Siedziałamipochwili
zdałamsobiesprawę,żenigdywżyciunieczułamsiębardziejsamotna.Fi,Homeri
Kevinbylizaledwiekilkasetmetrówdalej,napolanie,aletominiewystarczało.
Chciałam,byotoczylimniewszyscyludzie,którychkiedykolwiekznałaminaktórychmi
zależało.Chciałam,żebymnieprzytuliliikołysali.Niejestemjednakpewna,czynawetto
bymiwystarczyło.Gdzieśwgłębisercapoczułam,żepewnaczęśćmnienazawsze
pozostaniesamotna:żeodnarodzindośmierci,amożeidłużej,wszyscymamycoś,co
jestnaszeitylkonasze.Zprzerażeniemzdałamsobiesprawęztejsamotnejmałejczęści
mnie,aletaświadomośćmiałachybacośwspólnegozdorastaniem:zpoczuciem,żeokej,
jestemczęściąswojejrodziny,częściągronaprzyjaciół,aletoniewszystko.Istnieję
niezależnieodludzi,którzymniekochająiotaczają.
Tobyłasamotnamyśl,aleniekoniecznienieprzyjemna.
Chatkapustelnikabyłamiejscemobdarzonymmocą.Wcześniejwzasadzieniezdawałam
sobieztegosprawy.Miałamocdlatego,żeprzetrwałafizycznie-jasne-alenieotomi
chodzi.Jejsiłabrałasięzdoświadczeńczłowieka,którytammieszkał.Jakimścudem
izolacjasprawiła,żestopniowowyzbywałsięsłabości,miękkości.Tużprzedinwazją
wbijałamobuchemsiekierypalikiwokółdrzew.Wnaszejokolicytrzebabyłochronić
drzewanietylkoprzedkrólikami,lecztakżeprzedowcamiikangurami.
Tebadziewnepłotkizkartonualboplastikuniezdająunasegzaminu.Mystosujemy
drucianąsiatkę,którasięgamidopach.Nowięckiedytakwbijałampaliki,źle
wycelowałamizłamałamrączkęsiekiery.Krótszaczęśćpewnietkwiławgłowiesiekiery.
Tonieżadnatragedia,takierzeczyzdarzająsiędośćczęsto,więczrobiłamtocozawsze:
włożyłamsiekierędokuchennegopieca,żebyspalićzłamanykikut,arano,zanimznowu
rozpaliłamwpiecu,wyjęłamześrodkastalowągłowęsiekiery.
Właśnietakiewspomnieniemnienawiedziło,kiedysiedziałamwtamtejnieregularnej
plamceciepłanadstrumieniem.Wspomnieniebezużytecznegodrewnianegokikuta,który
spłonął,bypozostawićjedyniesolidną,twardągłowęsiekiery.Miałamnadzieję,żeto,co
sięzemnąstałowWirrawee,spaliłobezużyteczne,słabeczęścimnie,ato,copozostało,
będziesilne.Wystarczającosilne,bystawićczołaprzyszłości.
9
Niemieliśmyżadnegoprawdziwegoplanu.Poprostuwiedzieliśmy,żeniemożemy
wrócićbezLee,atymbardziejbezNowozelandczyków.Kiedyniezjawilisięczwartej
nocy,połączyliśmysięzpułkownikiemFinleyemprzezdrugieradio.Byłasobotarano,
piątatrzydzieścinaszegoczasu.GłospułkownikaFinleyabyłspokojny,zrównoważonyi
opanowanyjaknigdy.Zdążyłamgojużjednakdośćdobrzepoznać.Wyczułamnapięcie.
Wiedział,żecośposzłobardzoźle.
Kazałnamzaczekaćdośrody,apotempołączyćsięznimjeszczeraz.Miałnadzieję,że
żołnierzejeszczesiępokażą.
-Jeślidotejporysięniezjawią,zabierzemywasstamtąd.
Zastanawiałamsięjednak,czypogłowieniechodzimuinnamyśl.Wśródtrzaskówi
szumówpowiedział,żebyśmysiętrzymaliinieangażowaliwżadnedziałania,alenie
zabrzmiałotozbytprzekonująco.Przywykłdoobcowaniazżołnierzami.Niemogłamsię
pozbyćmyśli,żegdybyśmybyliwstaniecokolwiekzrobić,naprzykładdowiedziećsię,
cozaszło,albonawetpomócNowozelandczykom,pułkownikniepowstrzymywałbynas
zbytzaciekle.Agdybyprzyokazjistałonamsięcośzłego…Nocóż,pewniebysię
zmartwił,tojasne,niechcęzniegorobićpotwora,alewjegobilansiezyskówistrattakie
poświęceniebyłobywarteryzyka.
Dlategozaczęliśmyryzykować.
Najpierwzaryzykowaliśmyiwyruszyliśmywciągudnia.Wiedzieliśmy,żejeślitamcisą
wtarapatach,niemożemyczekaćwPieklenaciemnąnoc,miływieczóraninadługi
weekend.Byliśmyjużspakowani-tylkolekkieplecaki-iszybkomaszerowaliśmy
wzdłużSzwuKrawca,trzymającsięzdalaodgrzbietu,byniktniezauważyłnaszych
sylweteknatlenieba.IBógmiświadkiem,szliśmyszybko.Niebyłoczasuna
rozmyślanie.DlaodmianyprowadziłaFi,któranarzuciłamorderczetempo.Zaniąszedł
Kevin,apotemjaiHomer.
Prawiebiegliśmy,luźnekamykiosuwałysięiześlizgiwałypodnaszymistopami.Zsześć
razydostałamwtwarzgałęziąodchylonąprzezKevina,któryprzedzierałsięprzez
zarośla,ażwkońcustraciłamcierpliwośćikrzyknęłamnaniego:
-Uważajtrochę,dobra?!
Gdydotarliśmydoleśnejdrogi,Finiewahałasięanichwili.Szybkieschodzeniezgóryz
plecakiemtośredniaprzyjemność:wyginającisięnogiwkostkach,kiedynadepnieszna
kamień,boniemaczasusięzastanowić,gdziepostawićstopę,bolącięuda,bocałyczas
jenapinasz,żebyhamować,adotegoczujesznaplecachkażdypunkt,wktórymplecak
niedopasowujesięidealniedokrzywiznytwojegociała.Dyszeliśmy,pociliśmysięiz
trudemłapaliśmypowietrze.NiebyliśmytakostrożnijakIainiNowozelandczycy,alebez
względunato,jakbardzorozpanoszylisięosadnicy,wiedzieliśmy,żetakdalekojeszcze
niedotarli.Iprawdopodobnienigdyniedotrą.OczywiścieniemiałampretensjidoIainai
Ursulizatęostrożność,alemy-wprzeciwieństwiedonich-znaliśmytenteren.
Niedalekokońcadrogiwreszciesięzatrzymaliśmy.Fipoprowadziłanaskumałejpolance,
zktórejkorzystaliśmyjużparęrazy.Rzuciliśmysięnaziemię,byprzezchwilęodpocząći
złapaćoddech.
-Dalejmusimyiśćostrożnie-powiedziałam,stwierdzającoczywistość.
-Teraztynaspoprowadź,Ellie-zaproponowałaFi.-Totwojaziemia.
-Kiedyśbyłamoja-poprawiłamją.
Wcześniejwgłębiduszyzastanawiałamsię,czykiedykolwiekjeszczezechcą,żebymich
prowadziła.
Podziesięciominutowymodpoczynkupoprowadziłamichprzezpola,liczącwyschniętei
spękanerowy,któreprzeskakiwaliśmy.Chciałamdokładniewiedzieć,gdziejesteśmy.
Kiedydoszłamdowniosku,żeniedługo,przygospodarstwieLeonardów,skończąsię
zarośla,skręciłamwprawoiruszyłamwstronędrogi.Byćmożebyłototrochę
niebezpieczne,aleniemieliśmywielkiegowyboru.Trzymaniesięlasuoznaczałoby
pójścieokrężnądrogą.TakbardzomartwiliśmysięoLeeiNowozelandczyków,żenie
byłoczasunanadkładaniekilometrów.Pozatymgwałtownieopadaliśmyzsił.Prawienie
spaliśmy,amaszerowaliśmyszybkimkrokiempotrudnymterenie.Wiedziałam,żeten
odcinekdrogijestosłoniętydrzewami,więcuznałam,żejeślizachowamyostrożność,
będziemymogliiśćmiędzydrzewami,którezapewniąnamwystarczającąosłonę.Pod
warunkiemżezachowamyostrożność.
Ruchbyłniewielki.Trzyrazymusieliśmysięschować,bousłyszeliśmynadjeżdżające
pojazdy.Razbyłatopółciężarówkawiozącaowce,jakzadawnychczasów.Razsamochód
osobowy,niebieskifalcon,któregonierozpoznałam.Irazprawdziwawojskowa
ciężarówka,autentycznysprzętdotransportużołnierzypomalowanynaoliwkowązieleńi
khaki,prowadzonyprzezmundurowego.Tyłzasłaniałaplandeka,więcniewidzieliśmy,co
przewozi.
Ziemianiewyglądałajużnatakzaniedbanąjakjesienią.Przezjakiśczasmyślałam,że
polauległynieodwracalnemuzniszczeniu.
Odtamtejporypojawiłysięjednaksygnałyświadcząceotym,żeopiekująsięnimitrochę
lepiej.Minęliśmynaprzykładpastwisko,naktórympasłosięstadoświeżoostrzyżonych
krzyżówekmerynosów,anadrugimrósłładnyrzepak,któremudożniwpozostałmniej
więcejmiesiąc.Wokółrosłopełnochwastów,kolcolistów,ostówijeżynorazwielkakępa
dziurawca,aleniebyłotonicniezwykłego.Życietociągławalkazchwastami.
Wporzelunchuznaleźliśmysięnajednymznajbardziejzdradliwychodcinków.
GospodarstwoShannonówleżyzaledwiepięćkilometrówodWirrawee.Drogiwzasadzie
nicnieosłaniało,więcznówmusieliśmyiśćprzezpola.Wzdłużogrodzeniarosłydrzewa,
więcuznaliśmy,żetrochęnasochronią.Upodnóżapagórkaszpalerdrzewsięskończył,
aleogrodzeniebiegłonaszczyt,apotemjeszczedalej,niczymolbrzymizamek
błyskawiczny.
Wzgórzedotejporyniezostałoprzygotowanepoduprawę.Byłodośćzarośnięte,apo
drugiejstronierosłojeszczewięcejkrzaków,któreoczywiściezwróciłynasząuwagę.
Uznaliśmy,żejeśliudanamsiętamwejść,łatwopokonamyparęnastępnychkilometrów
dzielącychnasodmiasta.
Niższacześćwzgórzabyłabardzoskalista,jakmałanaturalnaforteca.Poprawej
mieliśmygospodarstwo:niechlujnąkolekcjębudynków,zktórejpanShannonbył
wiecznieniezadowolony.Wciąguostatnichpięciulatprzestawiłconajmniejtrzy
budynki,alewcaletoniepomogło:narobiłojeszczewiększegobałaganu.Zwłaszczajedna
szopa,którązabardzoprzysunąłdodomu,przezcogłównybudynekwydawałsięjakby
nieważny.
Sądzącposamochodachzaparkowanychwwarsztacieiwokółniego,mieszkałotamteraz
mnóstwoludzi.Jużwcześniejzauważyliśmy,żeosadnicyżyjąwznaczniewiększych
skupiskachniżmy.Wyglądałonato,żetam,gdziekiedyśmieszkałajednaaustralijska
rodzina,terazgnieździłysięczteryalboipięć.Możetodobrze,samaniewiem.Może
ziemiabyławstanieudźwignąćwięcejosób,niżnaniejumieszczaliśmy.Podejrzewałam,
żewkrótcezacznąuprawiaćwszystkienieużytkipoobustronachdrogi,tepodłużne
pastwiska.
Wczasiesuszymogłotojednakstanowićpewienproblem,bowtedytakapaszastawała
siędośćważna.
Przemykaliśmywzdłużliniidrzewbardzopowoliiostrożnie.Nakażdymkroku
rozglądaliśmysię,czynienadciągajakieśniebezpieczeństwo.Szliśmypojedynczo,
zachowującdużeodstępy.Jamaszerowałamprzodem,lawirującmiędzydrzewami,atam,
gdzieniebyłożadnychchroniącychnaspni,trzymałamsięcienia.Przezcałyczas
próbowałamniemyślećoswoimostatnimspotkaniuzwrogimżołnierzem,próbowałam
sięniezastanawiać,czyprzypadkiemznowusięniezałamię.
Nicjednakniewskazywałonato,bywokolicyktośbył.Zaczekałamnaresztęupodnóża
tejmałejskalistejfortecy.Niepatrzyłam,jakmoiprzyjacielecichoprześlizgująsię
wąskimpasmempodosłonądrzew,leczlustrowałamwzrokiempolaibudynki,
wypatrującnajmniejszegoruchuczegokolwiekinnegoniżowce,króliki,srokialbo
jastrzębie.
Wokółbyłodośćspokojnie.
NajpierwdołączyłdomnieKevin,potemHomer,anakońcuFi.Inadalniewidziałam
niczegoniezwykłego.
Wstałam,trochęzdrętwiałapoprzykucaniuzagłazemwielkościmojegobiurka.
Poprowadziłamresztęnagranitowągórę,aKevinubezpieczałtyły,upewniającsię,czyza
naminicsięniedzieje.
Weszłamprostowmałykraterprzypominającyamfiteatr:zielonąmisęotoczonągłazami.
Ispotkałomnietamchybanajwiększezaskoczenieodpoczątkuwojny.
Wkraterzebyłagrupkadzieci.Zdwanaścioro,niemiałamczasuichpoliczyć.Były
pochłoniętejakąśzabawą-teżniewiemjaką,alechybamiałacośwspólnegoz
pistoletami,boczęśćdziecimiałakije,którymicelowaławkolegów,adwojezwiązano
sznuremjakwięźniów.Kilkorodziecimiałoszarfy:postrzępionekawałkizieleniw
poprzekkościstychciał.Prawdopodobnienamiastkamunduru.Większośćbyław
bejsbolówkachnagłowie.
Wycofałabymsię,aleodrazumniezauważyły.Wszystkozamarło.Wszyscyzamarli.
Nastąpiładługa,długacisza.Mojesercezaczęłobićwyjątkowomocno,takmocno,jakby
chciałosięwydostaćzpiersi.Gapiłamsięnadzieci,aonegapiłysięnamnie.Zamoimi
plecamicichozakląłHomer.
-Wycofajsię-szepnął.-Szybko,zanimsiępołapią.
Aleonejużsiępołapały,wiedziałamotym.Przezmyślprzebiegłyminajróżniejsze
możliwości,tworząccośwrodzajukukaburowegochórunajdzikszychmyśli.Co
mogliśmyzrobić?Złapaćje?Raczejnie.Byłoichzadużo.Blefować?Przyłączyćsiędo
ichzabawyiokazaćprzyjaznezamiary,zachowaćsięnaprawdęniewinnie?Tedzieci
wydawałysięnatozbytduże,zbytmądre.Jużzaczynałysięwycofywaćzestrachemw
oczach.Postraszyćjejeszczebardziej?Widziałam,jaktwarzjednejznich,małej
dziewczynki,zaczynasięwykrzywiać.Otworzyłaustajakczarnądziuręirozpłakałasię.
Byłojużzapóźno.Naglewszystkiesięrozpierzchłyizkrzykiembiegływróżnych
kierunkach,choćprzyświecałimtensamcel:dostaćsiędodomu.
-Wracajcie-rozpaczliwiezawołałaFi,jakbybyłyjedynieniegrzecznymidziećmina
plaży.
Zupełnietak,jakbyśmyniezdawalisobiesprawy,żezpowodutejzgraidzieci
znaleźliśmysięwśmiertelnymniebezpieczeństwie.Toznaczyoczywiścieotym
wiedzieliśmy,alezareagowaliśmyznaczniewolniej,niżzareagowalibyśmywtedy,gdyby
byłygrupądorosłych.Zaczęliśmybiecnaszczytwzgórza,wprzeciwnąstronęniżdzieci,
potykającsięidysząc.Słyszałam,żezamoimiplecamiKevinwydajezabawnełkające
dźwięki.Przebiegliśmyjakieśsześćdziesiąt,możeosiemdziesiątmetrów,zanimsię
zatrzymałamiodwróciłam,byspojrzećnagospodarstwoizobaczyć,cosiędzieje.
Miałamnadzieję,żeniczegoniezobaczę.Możedoroślinieuwierządzieciom.Możebędą
zbytzajęci.Możesąwpoluidomstoipusty.Ujrzałamjednaknajgorszymożliwy
scenariusz:dokładnieto,comnieprzerażało.Niektóredziecidobiegałyjużdodomu,
wydzierającsięwniebogłosy.Patrzyłam,jakdorośliwysypująsięzdomuniczym
mrówki,kiedynadepniesięnaichtunel.Nawetztejodległościwyglądalina
rozzłoszczonych,agresywnych.Byłamcałkiempewna,żeniektórzymająstrzelby.Nic
dziwnego,żetrzymalijewpogotowiunatymniegościnnymterenie.Chwilępóźniejnie
miałamjużwątpliwości,żetostrzelby,bonanaszwidokparuznichprzyklękłoiuniosło
brońdooka.
-Uciekajcie!-krzyknęłamdopozostałych.
Oczywiściedoroślibylidaleko,alecelnystrzałzoddalimógłnarobićrówniedużoszkód
cołatwystrzałzbliska.
Stękaliśmy,pociliśmysięibiegliśmynaszczyt.Plecaknamoichplecachzrobiłsiętak
ciężki,jakbywyrósłmigarbzołowiu.Gdyzbliżyliśmysiędowierzchołka,pomyślałamo
czymśichoćbałamsięzatrzymać,wiedziałam,żemuszętopowiedzieć.Odwróciłamsię
dopozostałych.Widziałamjedynieczubkiichspoconychgłów.
-Kiedydotrzemynaszczyt-wysapałam-trzymajciesiębliskoziemi,nieprostujciesię,
pokonajmywierzchołeknajszybciej,jaksięda.
Byłamzsiebiedumnazatęprzezorność.Izato,żezaryzykowałam,byprzystanąćito
powiedzieć.Nawojnachludziedostająmedalezamniejszezasługi.Homerjednaktylko
warknął:
-Aco,uważasznaszadebili?
Pozostałatrójkagnała,jakbybrałaudziałwjakimśpotwornymbieguprzełajowym.
Jeślipotrzebowałamjakiegośbodźca,bybiecdalej,dostałamgo.Tużobokmnierozległ
sięwściekłyświstprzypominającypiskliwącykadęprującązturbodoładowaniem.
Potemdrugi,trochędalej.Nieważne,jakbardzojesteśzmęczony-perspektywaśmierci
odkulijestbardzomotywująca.Odwróciłamsięizwysiłkiemzaczęłampokonywać
ostatniodcinekdzielącymnieodszczytu,przebierającnogami,jakbybyłynabaterie.
DotarłamnawierzchołekwtejsamejchwilicoHomer.Przeskoczyłamnadrugąstronę,
alenatychmiastsięodwróciłamipodpełzłamzpowrotem,byzobaczyć,cosiędzieje.
KeviniFi,zdyszani,zrozpaczeni,zwytrzeszczonymioczami,dotarlinaszczytiminęli
mnie.Dopodnóżazbliżalisiępierwsidorośli.Czterechjużzaczęłowspinaczkę,alegdy
tylkonanichspojrzałam,zatrzymalisięiwszyscyrównocześnie-zupełniejakbyto
ćwiczyli-odwrócilisięizaczęlikrzyczećdotych,którzyzostaliwtyle.Domyśliłamsię,
cosiędzieje.Conajmniejjedenzuzbrojonychmężczyznstrzelał,narażającna
niebezpieczeństwotych,którzyruszyliwpościg.Nicdziwnego,żesięzatrzymali.Byłam
wniebowzięta.Dlaodmianypoczulismakwłasnegolekarstwa.
Niemogłamtakpoprostuleżećipatrzeć.Fijużmniewołała.Podniosłamsięipobiegłam
zaprzyjaciółmi.Pędziliwstronęzarośli.Biegłamnajszybciej,jakumiałam.Lasekbył
młody,gdzieniegdzierosłykępydrzew,leczmnóstwoinnychstałosamotniepośródżółtej
trawy.Zauważyłamteżkilkadobrychmiejscnapastwiska,nawodnionychprzezźródełka.
TymrazemprowadziłHomer,którywiódłnaskujedynejgęstejkępiezarośli.Niebyłam
pewna,czytonajlepszypomysł.
-Stop!Zaczekajcie!-krzyknęłam.
Zrobilitoniezbytchętnie,aleprzystanęliiodwrócilisię,byzobaczyć,ocomichodzi.
Dogoniłamich,aletakciężkodyszałamibyłamtakprzerażona,żeledwiemogłam
mówić.
-Zaczekajcie-powtórzyłam.-Takryjówkajesttakoczywista,żeodrazuzacznąnastam
szukać.
Zobaczyłam,jaknaichtwarzezaczynasięwkradaćwahanie,brakzdecydowania.
-Alepozatymniemagdziesięschować-powiedziałHomer.
-Jeślipobiegniemytam,jesteśmyugotowani.
-Wtakimraziedokądmamyiść?
-Oddalmysięstądnajbardziej,jaksięda.Nieodrazurozpocznąposzukiwania.
Zanimtozrobią,ucieknijmyjaknajdalej.
Niespieralisię.Niebyłoczasunakłótnie.Znowuobjęłamdowodzenieipobiegłamprzez
rzadkilas,całyczasszukającpomysłu,jakiejśwskazówkidotyczącejtego,dokąducieci
corobić.Nienasuwałysiężadneoczywisterozwiązania.Tobyłtypowy,niezbytgęstylas.
Każdestometrówwyglądałotaksamojakinnestometrów.Zakładałam,żemamyco
najmniejminutę,możedwie.Alecoztego?Terazwzywająpewniehelikopteryi
żołnierzy.
Lotniskojesttakblisko,żezjawiąsięladachwila.Moglibyotoczyćcałyterenwpół
godziny,prawdopodobnienawetszybciej.Niebyłosensuszukaćmiejsca,które
zapewniłobynambezpieczeństwoprzezkilkaminut.Musieliśmyznaleźćtakie,które
byłobybezpiecznetakdługo,jakdługobędąnasścigać…możecałydzień,możedwa,
możetrzy.
Dotarliśmydoogrodzeniaizwysiłkiemprzeszliśmynadrugąstronę.Okolicawzasadzie
sięniezmieniła,leczwśróddrzewpasłosięmałestadokoni.Podniosłyłby,zaskoczonei
zaciekawione.Nieuciekły,jakmożnabysięspodziewać.Paręznichpodeszłonawet
trochębliżej.Poczułamprzypływczułościdotychzwierząt,falętęsknoty,która
nakazywałamipogłaskaćjepochrapachipodstawićdłońdoskubania.Jednak
uciekaliśmyprzezwłasneziemiejakprzestępcy,uciekaliśmyprzedkulami,byocalić
życie.
Wfilmieznaleźlibyśmyukrytąjaskinię,wktórejmoglibyśmysięschować.AlboSami
pułkownikFinleyprzylecielibyponashelikopterem.Tutajniebyłojednaktakłatwo.Ale
byłamzdesperowana.Cokolwiekmiałonasspotkać,niechciałamzostaćponownie
złapana.
Tenrozpaczliwystrachzmuszałmójumysłdoszybkiej,gorączkowejpracy.Wgłowie
mignęłomiwspomnienieprzypominająceslajdnaekranie.Dotyczyłoczegoś,comój
wujekBobpowiedziałwielelattemu,kiedybabciapostanowiłaopuścićfarmęikupić
domwStratton.WujekBob,budowlaniec,przyszedłobejrzećdom,nadktórymsię
zastanawiała.
Okrążyłambudynekrazemznim.Ciąglespoglądałwgórę.
-Nacopatrzysz,wujku?-zapytałam.
Spojrzałnamnie.
-Ludzienigdyniepatrząwgórę-powiedział.-Jeślijakiśbudowlaniecspaprał
robotę,możnatopoznać,patrzącwgórę.Bozpewnościąbyłwystarczającocwany,byna
poziomiewzrokuwszystkowyglądałojaktrzeba.
Tesłowazrobiłynamniewielkiewrażenie.Zdajesię,żewujekpowiedziałtosamo
mojemutacie,bousłyszałamtotakżeodniegokilkamiesięcypóźniej,kiedyzatykałnorę
oposa.
Wzięłamsobieichsłowadosercaigdybawiliśmysięwchowanego,czasamiukrywałam
sięnadrzewie.Anirazumnienieznaleziono.Wkońcuprzestałamtakrobić,botaka
zabawabyłastrasznienudna.
Gdyspojrzałamnatwardąziemię,rzadkiedrzewa,brakposzycia,niezróżnicowany,
nieustępliwylasinatrawęwyskubanąprzezkonie,pomyślałam,żesłowawujkaBoba
mogąbyćnasząjedynąnadzieją.Biegliśmyostatkiemsił,corazwolniej,ibyliśmycoraz
bardziejzmęczeni.
Odwróciłamsięikrzyknęłamprzezramię:
-Będziemymusieliwdrapaćsięnadrzewaischowaćsięnagórze.
Niktnieodpowiedział,więcpomyślałam,żechybanieusłyszeli.Dlategozawołałam
jeszczeraz:
-Będziemymusieliwejśćnadrzewa.
TymrazemodezwałsięHomer:
-Alejeślinaszauważą…wpadniemywpułapkę.
Mówiłzachrypniętymgłosem.Wiedziałam,żejestwyczerpany.Wszyscybyliśmy.
Woddaliusłyszałamwarkocząco-terkocząco-bzyczącydźwięk.Znałamgoażzadobrze.
-Zbliżająsięśmigłowce-krzyknęłam.
Odbiłamwlewo,kunastępnejkępiedrzew.Nawetsięnieodwróciłam,żebysprawdzić,
czypozostalibiegnązamną.Poprostuzałożyłam,żetak.Gdywbiegliśmypodkorony
pierwszychdrzew,woddalimignęłymiśmigłahelikoptera.Podbiegłamdodrzewa,które
wydawałosięłatwedowspinaczkiimiałogęstąkoronę.Pomyślałamośmigłowcachi
zawołałamdopozostałych:
-Wybierajciedrzewa,któremająnagórzedużoliści.
Wiedziałam,żeusłyszeli,boFispojrzaławgóręizrezygnowałazdrzewa,któresobie
wybrała.Podbiegładoinnego.
Zaczęłamsięwspinać,alenieznalazłamwystarczającodobregooparciadlarąk,więc
poddałamsięipodobniejakFipodbiegłamdoinnegodrzewa.Zprzoduwidziałam
Homera,któryzwysiłkiemwłaziłnadrzewo,Fi,którabyłajużwpołowiedrogi,oraz
Kevina,któryzrezygnowałzjednegodrzewaipróbowałwejśćnainne.
Mojedrugiedrzewookazałosięlepsze,alenatymetapietoprzestałomiećznaczenie.
Musiałosięudać.Musiałamsiędostaćnagórę,boniemiałaminnegowyjścia.Mójplecak
nigdyniewydawałsięcięższy,nigdynieczułamwiększegozmęczeniaistrachu,leczto
właśniestrachowłasneżyciesprawiał,żewspinałamsiędalej.Cętkowanabiałakorabyła
chłodnawdotyku,jasnozieloneliściemuskałymojątwarz,agałęziepodtrzymywały
ciało.
Wspinałamsięcorazwyżej.Trzyrazymusiałampokonaćnaprawdędużąodległość,ale
wyciągnęłamsięipokonałamją.Pokonałabymjąnawetzezwichniętymbarkiem.
Warkotśmigłowcabyłgłośniejszy,aleodniosłamwrażenie,żezanamisłychaćjeszcze
okrzykiludzi.Niepatrzyłamjuż,jakradząsobiepozostali,nawetjużonichniemyślałam.
Chciałamjedyniebyćbezpieczna,dotrzećdosamegowierzchołkadrzewa,ukryćsięw
przytulnymschowkuzliści.Strachczynizczłowiekaegoistę.Pochwilijużtambyłam,
otulonaświeżą,jasnązielenią,iporazpierwszyzdałamsobiesprawę,żesercewalimijak
szalone,apierśgwałtowniesięunosi,łapiącpowietrze.Warkotśmigłowcaprzeszedłjuż
wdonośnyrykoddalonyozaledwiestometrów.Przywarłamdopnia,byocalićukochane
życie.
Byłamwdzięcznazazielono-brązowykamuflaż,któryterazwkładaliśmyjużbez
zastanowienia.Mimożeliściebyłypokrzepiającogęste,gałęziewydawałysięcienkie,az
plecakiemnaplecachsporoważyłam.Bałamsię,żegałęzieniewytrzymają.Bałamsię,że
ludziewhelikopterzemniezauważą.Bałamsię,żeludzienaziemimniezauważą.
Cichutkopochlipywałam,trochępróbujączłapaćoddech,atrochępłacząc,aleniemając
pewności,czytooddychanie,czypłacz.Tłumiłamtenszlochnajbardziej,jakumiałam,
czując,żeprzeztosięudławię,żemojepłucaeksplodują,alewiedząc,żeniemaminnego
wyjścia.
Wtedywotaczającemnieliścieuderzyłpotężnywiatr,tornado.Liściegwałtownie
zatrzepotały,mojewłosysmagałytwarzjakszalone,ubranianadymałysię,aodziemi
zaatakowałamnieburzapiaskuigałązek.Rykśmigłowcabiłmniepouszach.Mocno
zacisnęłampowieki-poczęścipoto,byochronićoczyprzedpiaskiem,apoczęściz
przerażenia.Bałamsię,żehelikopterurwiemigłowę,żezejdziebardzoniskoizafunduje
midekapitację.
Drzewosięuspokoiło.Podmuchpowietrzazelżał,alenadalbyłamogłuszona.Ryk
śmigłowcapozbawiłmniesłuchu.Ostrożnieotworzyłamoczyizulgąstwierdziłam,że
mojagłowanadaltkwinaswoimmiejscu.Spojrzałamwdół,zjeszczewiększą
ostrożnością,izobaczyłamcośbardziejprzerażającegoodhelikoptera.Tużpodmoim
drzewemktośstał.
10
Miałczarnączapkęikoszulękolorukhaki.Niczegowięcejniewidziałam.Tomógłbyć
mundurżołnierza,aleniebyłampewna.Niesądzę,żebymiałotowiększeznaczenie.Ten
człowiekbyłmoimwrogiemitylkotosięliczyło.Jeślibyłżołnierzem,mógłbyćznacznie
bardziejniebezpiecznyniżrolnik.Alenierobiłomitoróżnicy.Jeślimiałbroń,był
śmiertelnymzagrożeniem.Anawetjeślijejniemiał,byłwiększyodemniei
prawdopodobniemógłwezwaćposiłkiwciągukilkusekund.
Mojeżyciezależałoodjegointeligencji.Gdybyspojrzałwgóręimniezobaczył,byłoby
pomnie.Gdybytegoniezrobił,mogłabymprzetrwaćtrochędłużej.Zdesperowana,
zaczęłamszacowaćodległośćdzielącąmnieodziemi.Gdybymprzesunęłasięojakiś
metr,mogłabymbeztruduzeskoczyćnadół.Agdybyudałomisiępoleciećtrochęw
lewo,tozamiastspaśćjakkamień,wylądowałabymnajegogłowie.Cobysięwówczasze
mnąstało?
Niewiedziałam.Prawdopodobniebymsięniezabiła,alemogłabymzłamaćmnóstwo
kości.
Costałobysięznim?Tegoteżniewiedziałam,aleczułam,żezrobiłabymmukrzywdę.Z
zimnąkrwiąpodjęłamdecyzję:jeślimniezobaczy,skoczę.Wszystkowydawałosięlepsze
niżponownaniewola.Wszystkowydawałosięlepszeniżzginięciebezwalki.
Tylkoczybyłabymwstanietozrobić,gdybynaprawdęzaszłatakapotrzeba?Czy
naprawdębyłabymwstanie?Skoczyćzpiętnastometrowegodrzewa?Czyzdołałabym
przezwyciężyćwłasneinstynktyizrobićcośtakprzerażającego?
Namyślotymwszystkimdrżałamzestrachu,alerównocześniegorączkowo
nakazywałamsobiemyślećoczymśinnym.Dlaczego?Zgłupiegopowodu:byłam
przekonana,żejeślinadalbędęonimmyślała,wyczujetojakzasprawątelepatii.Że
ogromnamocmoichmyśliniepozwolimutakpoprostustaćinieodbieraćmózgiemfal
energii,któreskłoniągodoobróceniagłowy,dopowolnegozadarciajejwgóręi
spojrzeniamiędzygałęziami,międzyliśćmi,prostowmojeoczy.
Możerzeczywiścietakbysięstało,tylkożenaglecośodwróciłojegouwagę.Kobietaw
żółtymT-shircieiczarnychdżinsachprzeszłaprzezpolanęizbliżyłasiędoniego.Jej
twarzzobaczyłamwyraźniej.Byłabardzospoconaiwyglądałanawystraszoną.Głośno
mówiła,wskazujączasiebie,ajejszerokiezarumienioneobliczebyłoodzwierciedleniem
mojego-wkażdymraziejeślichodziowidocznenanimprzerażenie.Mężczyznazrobił
kilkakroków.
Miałnasobieszaredżinsy,aleraczejniebyłtomundur.Powiedziałcościchymgłosem.
Zauważyłam,żeonteżdyszyilśniodpotu,ajegokoszulajestmokranaplecach.Kobieta
mówiłajednakdalej,szybko,szybciej,jeszczeszybciej.Obydwojezaczęlisięoddalać.
Pomyślałam,żechybajużdajązawygraną.Uchwyciłamsiętejnadziei.Jeślijednaktak
wyglądałichplan,szybkogozmienili.Prawiewtejsamejchwiliusłyszałamkrzykinnego
mężczyzny.Tychdwojezatrzymałosięispojrzałowlewo.Potemodwrócilisię,by
powitaćprzybysza.
Jegoteżdobrzewidziałam.Iporządniesięwystraszyłam.Bowystarczyłojedno
spojrzenie,bymnabrałapewności,żetymrazemmamydoczynieniazzawodowcami.
Tenfacetmiałokołotrzydziestki,gładkątwarz,przenikliwespojrzenieimunduroficerski.
Niósłdwakarabinyijedenznichdałdrugiemumężczyźnie.Byłatoczarna,paskudna
rzeczzkrótkąlufąidużymmagazynkiem.Uniósłrękę,wskazującdrzewarosnącetam,
dokądbiegliśmy.Dużaplamapotupodjegopachąbyłajedynąoznakąstresu.
Mężczyznaikobietaoddalilisięchyłkiemwewskazanymkierunku.Łatwobyłosię
domyślić,żedostalirozkaz.
Oficerpozostałjednaknamiejscu.Otarłczołospoconąręką,apotemwyjąłpapierosaz
pogniecionejpaczkiwkieszeninapiersi.Zapaliłgozapałkązjednegoztychmałych
pudełeczek,wktórychodrywasięjejednąpodrugiejitaktrudnowykrzesaćznichogień.
Onteżmiałztymkłopot.Udałomusiędopierozatrzecimalboczwartymrazem.
Gdyzajmowałsiępapierosem,szybkospojrzałamnasąsiedniedrzewa.Niezauważyłam
żadnegoruchu,żadnegoznakużyciaFianichłopaków.Oczywiścieniczegotakiegosię
niespodziewałam,aleitakpoczułamulgę.Czułamsięzanichbardzoodpowiedzialna.To
jawpadłamnapomysł,żebywejśćnadrzewa:gdybynamsięnieudało,mojeżycie-które
itakbyłojużwystarczającozwichnięte-zostałobyzniszczonenazawsze.
Niedlatego,żebymzginęła.Dlategożeprzezemniezginęlibymoiprzyjaciele.
Dymzpapierosawiłsię,wznoszącsięcorazwyżejiotaczającmojedrzewo.
Dymwijesięiwznosiwokółpniastaregoeukaliptusa,
Mokreliścielśniąwsrebrnymświetleksiężyca.
Ilerazyśpiewałamtępiosenkęwpodstawówce?Cienkiesmużkidymuprzepływałyteraz
obokmnie,awszystkieznajomeleśnezapachyustępowałymiejscatytoniowejwoni.
Byładośćprzyjemna.Winnychokolicznościachmogłabymsięniądelektować.
Zamrugałam,kiedydymzaszczypałmniewoczy.Musiałamuważać,byniedostałsiędo
nosa,bowtedymogłabymzacząćkichać.Tobyłabykatastrofa.Znowuspojrzałamna
mężczyznęwdole.Przykucnąłopartyplecamiodrzewo.Ilerazywidziałamtatęwtakiej
samejpozie?Jakżepodobnibyliludziepomimoróżnychubrańikoloruskóry.Ten
mężczyznazrobiłjednakcoś,comojemutacienigdynieprzyszłobydogłowy.Nie
przyłapałabymgonatym,nawetgdybymżyłastopięćdziesiątlat.Leniwiezbliżyłżarzący
siękoniuszekpapierosadokawałkakoryijakgdybynigdynicpatrzyłnapowstałąwten
sposóbsmużkębiałegodymu.
„Tycholernyidioto!-miałamochotęzawołać.-Odsuńtegopapierosa!”Omalniezeszłam
nadół,żebywyrwaćmugozręki.Wszystkowskazywałonato,żeznaleźliśmysięw
samymśrodkudługotrwałejsuszy,zagrożeniepożarembyłobardzopoważne.Atenkretyn
bawiłsięzapałkami.Czyczłowiekwtakimwiekuniepowinienbyćmądrzejszy?Każdy
pięciolatekzewsiwie,żebezpieczniejjestbawićsiędynamitemniżzapałkamiwczasie
suszy.Jużwcześniejpociłamsięwystarczającomocno-terazmiałamjeszczejedno
zmartwienienagłowie.
Napolanęwbiegłnastępnymężczyzna,bardzoniskifacetwmundurze.Oficerspojrzałna
niego,apotemskinąłgłowąwstronępapierosaikory.Powiedziałcośicichosię
roześmiał.Nierozumiałamjegojęzyka,alebyłamcałkowiciepewna,ocomuchodziło.
Powiedział:„Jeśliichnieznajdziemy,zawszemożemyichwypłoszyćogniem”.
Omałoniespadłamzdrzewa,wstrząśniętaiwystraszona.Gdybytematołyumyślnie
wywołałypożar,wpadlibyśmywwiększe,bardziejdramatycznetarapatyniż
kiedykolwiekwcześniej.Albozostalibyśmynadrzewachispłonęlibyśmyżywcem,albo
zeskoczylibyśmynaziemięizarobilibyśmykulkę.Niewiedziałam,czyoficermówi
poważnie.Jeślitak,niepozostawałominicinnego,jaktylkopomyśleć,żeciludzienie
mająpojęcia,zczymigrają.
Wpadałamwpanikę,czułam,żeniepotrafięjużlogiczniemyśleć.
Niskifacetpobiegłzpowrotem.Niejestempewna,czegochciał,alechybapoprostu
zameldował,żenasnieznalazłalbocośwtymrodzaju.Oczywiścienieruszyłamsięz
miejsca,mimożeochłonąwszyponaszymszaleńczymbiegu,byłamcorazbardziej
zdrętwiałaiobolała.
Rozpaczliwiechciałamsięruszyć,alewyglądałonato,żezanimdostanętakąmożliwość,
upłyniesporoczasu.
Tamtegodniapomyliłamsięwwielusprawach,alewtejmiałamrację.Minęłychybaze
trzygodziny,zanimmiałamszansęsięporuszyć.Kilkarazyoficerznikałzmojegopola
widzenia,alewtedyteżnieśmiałamdrgnąć,boprzecieżmógłstaćpodrugiejstroniepnia,
którejwogóleniewidziałam.Helikopterprzeleciałnadnamijeszczeczteryrazy,raz
znowubardzoblisko,awpozostałychwypadkachwystarczającoblisko.Zakażdymrazem
przywierałamdodrzewaikuliłamsięjakkrólik,nadktórymprzelatujejastrząb.
Jedynąmiłąrzeczą,jakamniespotkała,byłykonie,któreprzeszłyobok.Tymrazem
miałamokazjędobrzeimsięprzyjrzeć.Byłoichsiedeminadalniewyglądałynaprzejęte
tym,codziejesięnaichpastwisku.Ktośoniedbał:byłydobrzeodżywione-ażzadobrze
-istaranniewyczesane.Lśniłyjakkonie,któresąwdobrejformie.Paręrazyprzystanęły,
żebyposkubaćtrawę,aleszybkozniknęły.
Tymczasemkażdakończynaikażdakośćwmoimcielejęczałazokropnegotępegobólu.
Wobienogizłapałmnieskurcz.Rozpaczliwiepotrzebowałamodrobinyruchu.W
końcudostałammałąszansę.Zaczęlisięschodzićludzie,parami.Łączniemogłoichbyćz
dwanaścioro.Niewidziałamich,alewyraźniesłyszałamichgłosy:robilisporohałasu.
Chybaskładalimeldunkialbomożeomawialitaktykę.Nieobchodziłomnie,corobią.
Najważniejszebyłoto,żegdytylkozjawilisiępierwsi,oficerszybkoruszyłwich
kierunku.
Pozatymniesłyszałamwarkotuhelikoptera.Skorzystałamzokazji,byrozprostować
nogi,potemręce,anastępnie,bypokręcićgłową.Unosiłamiopuszczałamramiona,ana
końcukilkarazyzakręciłamtyłkiem.
Zaczęłamjeszczerazrozprostowywaćnogi,leczprzyokazjiotarłamprawąłydkąoduży
luźnykawałkory.
Chciałamgozłapać,aleniezdążyłam.
Zapóźno,pomyślałamzrozpaczona.Ijakbytegobyłomało,wyciągającrękępokorę,
strąciłamdługikawałsuchegodrewna,awtedytodrewno,koraorazkilkagałązek,liścii
innychsuchychfragmentówdrzewaspadłyrazemnaziemię,odprowadzanemoim
bezradnymspojrzeniem.
Byłamgotowakrzyczeć.Byłamgotowaskoczyć.Głośnozaszlochałam,czując
rozgoryczenieiniesprawiedliwośćtejsytuacji.Niewiedziałam,corobić,dokądpójść.
Poczułamwżołądkuprzerażającemdłości.Kawałkileśnychśmiecispadałyispadały,
obijającsiępodrodzeogałęzie.Czułamsiętak,jakbymoglądaławłasnąśmierćw
zwolnionymtempie,niemogącabsolutnieniczrobić.Aponieważpochłonąłmniedeszcz
drewna,niezauważyłamterkoczącego,wściekłegowarkotuhelikoptera,któryznów
uderzył
mniewuszy.Zauważyłamjednakświeżetornadopiachuigałązek,któreprzeszłoprzez
koronydrzew,gdyśmigłowiecpowolijeprzeczesywałporazszósty.
Chybamójmaływodospadkoryigałązekniezostałzauważonywburzyleśnych
odpadków.Tenhelikopter,takzdeterminowany,byznaleźćmnieizabić,uratowałmi
życie.
Gdyzdałamsobiesprawę,żeniktpomnienieidzie,żeniktniestoipoddrzeweminie
strzelamiędzyliście,przywarłamdogałęzi,októrąsięopierałam,iodmówiłamcałą
najprawdziwsząmodlitwę.Zastanawiałamsięnawet,czygdzieśwniebienieczuwanade
mnąRobyn.Wcalebymsięniezdziwiła.Niewiem,czykażdyznasrodzisięzwłasnym
aniołemstróżem,aledoszłamdowniosku,żejanajprawdopodobniejgomam.
Dopieropojakimśczasieznowuzaczęłamśledzićsytuacjęnapolanie.Przezjakieśpół
godzinynicmnieonanieobchodziła.Stopniowodocierałodomniejednak,żenasze
kłopotywcalesięnieskończyły.Nadalbyliśmywśmiertelnymniebezpieczeństwie.
Nastałopóźnepopołudnie,słońceświeciłoprzezliścieostatkiemsiłiciepła,szykującsię
donocnegospoczynku.Niewidziałamżadnegoporuszenianapolanie,aleoczywiścienie
mogłamzawierzyćtejciszy.Nogizdrętwiałymibardziejniżkiedykolwiekistrasznie
chciałomisięsikać.Potym,costałosiępoprzednimrazem,nieśmiałamjednakdrgnąć.
Znowuspojrzałamnasąsiedniedrzewa,próbujączobaczyćFi,HomeraiKevina,
zastanawiającsię,jaksobieradząwswoichmałychgniazdkach,czybojąsiętakbardzo
jakja.Żałowałam,żenieweszłamnatosamodrzewocoktóreśznich.
Zlewejstronyrozległsięgwizd:ostry,przenikliwydźwiękwydanyprzezkogoś,kto
wsunąłdwapalcedoust.Zlustrowałamwzrokiempobliskistok,aleniewidziałam,kto
zagwizdał.Potemgwizdrozległsięzprawejstronyiusłyszałam,jakodbijasięechemna
płaskowyżu.Najwidoczniejbyłtojakiśsygnał,naktóryszybkozareagowano,bopo
chwilizobaczyłamludzipowolisunącychkumiejscuobokpolany.Chybaodbylinaradę,
bogdylekkiwietrzykpowiałwmojąstronę,usłyszałamgłosy.Wpewnejchwilibrzmiały
tak,jakbyktośsiękłócił,potemczyjśgłosnajprawdopodobniejwydawałrozkazy.Nie
wiedziałam,cosiędzieje.Naszczęściewpobliżuniebyłowidaćhelikoptera.
Minęływieki,zanimwkońcuzaszłosłońce.Totypowedlatejporyroku.Całatasytuacja
przypominałamistarymigającyfilmzłożonyzprzebłyskówakcjipoprzedzielanych
długimichwilamiszaregoszumu.Ztychmałychfragmentówfabułytrzebabyło
wywnioskować,cosiędzieje.Niechodziłoozgadywanie-należałoruszyćgłową,
wykorzystaćkażdąodrobinęinteligencji-awiedzatowładza,więcimwięcejmiałeś
wiedzy,tymwiększądostawałeśwładzę.
Oczywiścietymrazemniechodziłoowładzę.Chodziłoozdobycieprawadoprzetrwania.
Obserwowałamotoczenieprzeznastępnągodzinę,ażwszystkospowiłazbytduża
ciemność.Potemwidziałamtylkojednąosobę.Byłatokobieta,którapowolispacerowała,
rozglądającsię.Trzymałanowoczesnykarabingotowydostrzału.Jużprawiepomyślałam,
żejestsama,alegdyzniknęłazmojegopolawidzenia,cośdokogośpowiedziała…chyba.
Byłamprawiepewna,żelekkosięodwróciłaizaczęłamówić.Wciemnościtrudnobyło
cokolwiekdostrzec.Możezwracałasiędokoni,którekilkaminutpóźniejzjawiłysiępo
razdrugi,prawdopodobnieprzenoszącsiękulepszymkępomtrawy,icokilkaminut
przystawały,żebyjąposkubać.
Pozatymznowuusłyszałamhelikopter.Przezpiętnaścieminutlatałynawetdwa.Oba
byłydaleko,tylkojedenznichzbliżyłsięnachwilęwystarczającoblisko,bym.ponownie
poczułasiętak,jakbygłośnywarkotrozlegałsiętużnademną.
Niewidziałamgojednak.Czułamgotylkoisłyszałam,itomiwystarczało.
Wyglądałojednaknato,żepozapadnięciumrokuposzukiwaniastraciłynaintensywności.
Obawiałamsię,żeżołnierzeotocząterenkordonem,możeprzyśląjakieśpatrole,apotem,
oporanku,znówrozpocznąposzukiwanianaszerokąskalę.
Mójpęcherzpękałwszwachiczułam,żeniejestemwstaniedłużejczekać.Gdytylkosię
ściemniło,wiedziałam,żemuszęzaryzykowaćizejśćzdrzewa.Modliłamsię,bytym
razemnapolaniebyłopusto,byżadniżołnierzenieczekalinamniezkarabinamiw
rękachiwyrazemwilczejradościnatwarzach.Poruszałamsiępowoliiociężalejakkoala,
leczrówniecicho,centymetrpocentymetrze,uważniemacającwposzukiwaniupunktów
oparcia,zatrzymującsięinasłuchującpokażdymprzesunięciusięwdół.
Najbardziejprzerażającebyłyostatnietrzymetry.Czułamsięzupełniebezbronna.Nie
miałamabsolutnieżadnejmożliwościobrony,aonimoglimniezobaczyćjaknadłoni.
Mogłamzarobićkulkęwplecyizginąć,nawetniezobaczywszytwarzyosoby,któramnie
zastrzeliła.Starałamsięniemyśleć,jakbytobyło,alewprzeszłościdośćczęsto
wyobrażałamsobietakąchwilę.Doszłamdowniosku,żesiłarażeniawywołałabyszokw
całymmoimciele:runęłobywdółtakszybkoiniespodziewanie,żewzasadzieniewiele
bympoczuła,wszystkoskończyłobysięwkilkasekund.Tobyłojedynepocieszenie,jakie
umiałamsobiezaoferować.
Gdymojestopydotknęłyziemi,natychmiastprzykucnęłamiszybkosięrozejrzałam,
próbujączobaczyć,cosiędziejenapolanie.Plecaknamoichplecachuderzyłjednakw
pieńiprzewróciłmnienabok.Pozatymwielogodzinnybezruchteżdawałmisięwe
znaki,więcniebyłamwstanieszybkosiępozbierać.Wrezultacieniczegonie
zobaczyłam.Musiałamsięwysilać,byznówstanąćnanogi.Jakzwyklenieokazałamsię
wysportowanąleśnąwojowniczką,leczniezdarnymmisiemkoala.Podtymwzględemnic
sięniezmieniło.
Kiedywkońcuudałomisięodzyskaćrównowagę,przykucnęłam,byprzyjrzećsię
polanie.Nakilkaminutnaprawdęzapomniałamopęcherzu.Jeszczeprzedchwilą
uznałabym,żetoniemożliwe,aletochybakolejnakorzyśćpłynącazestrachu.
Napolaniepanowałcałkowityspokój.Wkażdymrazieprzezmniejwięcejdziesięć
sekund.Potemusłyszałamhałas.Typowyleśnyodgłos,dźwiękwydanyprzezinnego
misiakoalęalboprzezoposa,którypozmrokuzłazizdrzewa,byrozpocząćwieczorny
obchód.
Tylkożetoniebyłżadenopos.Tomusiałbyćczłowiek-oposwwydaniuFi,Kevinaalbo
Homera.Nieczekałamjednak,bysprawdzić,wczyimdokładnie.Miałamważniejsze
zmartwienienagłowie.Szybkomanipulowałamprzyguzikachdżinsówznadzieją,że
zdążęjerozpiąć.
Małobrakowało,aleudałosię.
Dopieropotem-atrochętotrwało-zadałamsobietrud,byspojrzeć,ktoschodziz
drzewa.Ktokolwiektobył,dotarłjużprawienaziemię.Miałamjedynienadzieję,żenie
robiłamtylehałasucoonlubona.Podkradłamsięjednakbliżej,idącnajciszej,jak
umiałam.
TobyłHomer.Chciałamgouściskać,aleniebyłzainteresowany.Gnębiłgotensam
problemcoprzedchwiląmnie.Dopierogdygorozwiązał,byłgotównapowitanie.
Potemusłyszałam,żeKeviniFiteżschodzązdrzew.JaiHomerrozglądaliśmysięw
ciemności,mającrozpaczliwąnadzieję,żeniezauważymyżadnegośmiertelnego
zagrożenia.
Gdyznówstanęliśmywkomplecie,odbyliśmyszybkąszeptanąnaradę.Naszeszeptybyły
takciche,takskrótowe,żecałarozmowaprzypominałamimotyledotykająceleciutko
liścidrzew.
-Musimystądwiać-szepnęłamidouchaFi.
-Wiem.Alemogliwysłaćpatrole.
-Trzebazaryzykować-powiedziałHomerniskimpomrukiem.-Jutrobędzietuzbyt
niebezpiecznie.
Kevinmilczał.Tylkojasięodezwałam,wdodatkuniepotrzebnie:
-Bądźciebardzocicho.
Niemiałamdonichpretensjizaspojrzenia,którymimnieobrzucili.
11
Czynadaloddychałam?Niebyłampewna.Nawetprzyłożyłamrękędoserca,żeby
sprawdzić.
Chybapoczułamjakiśruch,boznówzaczęłamwpatrywaćsięwciemność.Szkoda,żenie
miałamwzrokukota.Szkoda,żezamiastoczuniemiałamreflektorów.Szkoda,żenie
cofnęłamsięorokiniewracałamdodomupoprzygotowaniuszopynazaplanowanena
następnydzieństrzyżenieowiec,kierującsięprostopodprysznic.
Byłatojednaztychchwil,wktórychmusiałambyćdlasiebiebezwzględna.Surowai
szorstka.Wypchnęłamtemiękkie,ckliwemyślizgłowyizjeszczewiększymskupieniem
gapiłamsięwciemność.Jeślimiałsiętampokazaćchoćbynajmniejszyruch,chciałamgo
zobaczyć,zanimwrógzobaczymnie.PoprawejilewejstronieHomeriFi,akawałek
dalejKevin,robilitosamocoja.
Opracowaliśmyplan.Zróbdziesięćkroków,zatrzymajsięizanimruszyszdalej,czekajna
sygnałodpozostałych.Wyraźnyznakręką.Jeślipozostalistojąnieruchomo,zakładasz,że
cośzauważyli.
Kiedyzatemporazentyzrobiłamdziesięćkroków,zatrzymałamsięispojrzawszynaFi,
zobaczyłam,żezastygławbezruchu,poczułam,żemojatwarzzaczynapłonąćiswędzieć.
Terazwiedziałam,żeoddycham.Równieżzamarłam,poczęściz,przerażenia,apoczęści
poto,byzasygnalizowaćproblemHomerowi.
Wzasadzieniewidziałam,jaksięzatrzymuje,alepoczułam,żeznieruchomiał.
Bardzocichoiwolnoobróciłamgłowę,bylepiejzobaczyćto,cozauważyłaFi.
Oczywiścieciemnośćutrudniałamizadanie.Bałamsię,żeodtakintensywnegopatrzenia
popsujęsobiewzrok.
Taknaprawdęnicniewidziałam.Touszydałymipodpowiedz.Chrzęstsuchejziemipod
stopami.Wciągutejwojnysłyszałamgojużkilkarazyizawszetowarzyszyłamu
świadomość,żetestopymogąprzynieśćśmierć.Ciąglemyślałam,żetonieustanne
patrzenieśmierciwoczywkońcustaniesięłatwiejsze,alewcalesiętakniedziało.
Wszyscystaliśmyjakpomniki.Nicwięcejniemogliśmyzrobić.Niemogliśmyuciecinie
mieliśmybroni,więcniemogliśmynikogozaatakować.Tobyłoparaliżująceuczucie.Nie
wiedziałam,czyHomeriKevinwogólezauważylipatrol,alejaiFigozauważyłyśmy.
Trzymrocznepostacieidącewolnymkrokiem.Całyczasrozglądałysięnaboki,
trzymająckarabinywpogotowiu:niebyływyluzowaneiswobodnejakpatrole,które
widywaliśmywcześniej,winnychczasachiwinnychmiejscach.
Nadalstaliśmywbezruchu.Chybadotarlidopunktu,którywyznaczałgranicęich
terytorium,bopięćminutpóźniejwrócilitąsamądrogą,równiecisi,równieostrożnii
równieśmiercionośnijakwcześniej.
Gdyznowuwtopilisięwciemność,mywycofaliśmysięwprzeciwnąstronę.
Zabawne:zrobiliśmytojakzasprawąosmozy,telepatiialboczegośwtymrodzaju.Po
prostuwszyscyskierowaliśmysięwtęsamąstronę,niepotrzebowaliśmyżadnegosygnału
anisłowa.
Całyczasszliśmywtymkierunku.Ztąsamąpowolną,ostrożnąstrategią.Jeszczeraz
przecięliśmyotwartytrawiastyteren.Zaliczyłamnajwiększyszokwżyciu,kiedyz
nagłymcichymtętentemkopytukazałysiękonie.Tymrazembyłynaprawdęprzyjaźnie
nastawione,podeszłydonas,szukająccukru,owsaalbozainteresowania.Ogarnęłomnie
przerażenieizaczęłamsięgorączkoworozglądaćznadzieją,żeniktsięniezbliża,
wykorzystująckonie,byodwrócićnasząuwagę.Alenikogoniebyło.
Odepchnęliśmykonieiposzliśmydalej.Pokonaliśmysporykawałek,podziesięćkroków
naraz,iwkońcupozwoliłamsobienapierwszynieśmiałypromyczeknadziei.Możedali
sobiespokój.Możeniemieliwystarczającodużoludzi,byobstawićcałyteren,iudało
namsięominąćichostatnipatrol.Może…
Wtedyzobaczyłam,żeHomerzastygłtaksamo,jakgodzinęwcześniejFi.
Znowusięzatrzymałam.Drżałam,byłominiedobrzezwściekłościistrachu.Losnie
mógłnamsprzyjaćwnieskończoność.Alboteraz,albonastępnymrazem,albojeszcze
następnymstracimyfart.NauczyłamsiętegopoatakuwZatoceSzewca.Czytymrazem
zostaniemyzłapanialbozabici?Czynaprawdęmiałoznaczenie,kiedydokładnienasto
spotka,skoroitakmiałosięwydarzyć?Booczywiściemiało.
NiewidziałampatroluusłyszanegoprzezHomera,aledziesięćminutpóźniejmój
przyjacielzacząłsięwycofywać,powoliicicho.Naszatrójkawycofałasięrazemznim.
Spotkaliśmysięponownienaśrodkutrawiastegopłaskowyżu.Wyglądałonato,żeto
jedynebezpiecznemiejsce.Zbiliśmysięwgromadkęiznowuzaczęliśmymówić
najcichszymszeptem.Wkażdymrazietrojeznas.Fitylkocichopłakała.Paskudna,
nieustannapresjadałajejsięweznaki.
Jedynąosobą,którabyłaczegokolwiekpewna,okazałsięHomer.AHomerbył
pewienjednego.Itobardzo.
-Musimysięstądwydostać-powiedział.-Imusimytozrobićdziświeczorem.Ranow
żadnymwypadkuniemożenastubyć.Inaczejzginiemy.
Tobyłamarnapomoc.Miałrację,alemimotonieznałrozwiązaniaproblemu.
Staliśmyzbiciwmilczącą,żałosnągromadkęiwnaszychumysłachniebyłoanijednego
pomysłu.Zanamistałykonie,tworzącwłasnągrupkę.Onetakżeniewydawałysięzbyt
szczęśliwe.Możepoczułysięurażonenaszymlekceważeniem.
Ztegocopamiętam,jaiKevinwpadliśmynatenpomysłrównocześnie.
-Konie-powiedziałam.
-Cholera,konie!-zawołałKevin.
Homerodrazuzrozumiał,aleFiwydawałasięskołowana.Nadalcichowylewałałzy,
więcmożetrudnojejbyłosięskupić.
-Konie?-zapytała,wykrzywiająctwarzwrozpaczy.
Zobaczyłambiałąlinięjejblizny.
-Wyjedziemystądkonno-szepnąłHomer.-Tomacienamyśli,prawda?
-Galopem-potwierdziłam.
Sercewaliłomizprzejęcia,aleznadzieją-orazzasprawąmojegostaregowroga:strachu.
Tobyłszalonypomysł,zwariowany,pokręconyibyćmożeniemożliwydozrealizowania-
niemieliśmyjednakinnychpomysłów,innejdrogiucieczki.
Amimoto…Wiązałosięznimtakwieleproblemów,tyleniebezpieczeństw.
Galopowanienanieznanychkoniachprzezciemność,las,podostrzałem.Wystarczy,że
zderzymysięzjednągałęzią,abędziemymieliszczęście,jeśliwyjdziemyztegojedyniez
licznymiobrażeniamitwarzyiczaszki.Jeślijednokopytowpadniewkrólicząnorę,
poszybujemykunajbliższemupniowialbowylądujemyustópżołnierza,którywmojej
wyobraźnijużunosiłkarabin.Jeślijednodrzewopojawisięwniewłaściwymmiejscui
końwpadnienaniezprędkościąpięćdziesięciukilometrównagodzinę,zarównoon,jaki
jazginiemyjakmotocyklistapozderzeniuzbetonowąścianą.Niemieliśmydżokejek,
uprzężyanisiodeł.
Jeślikońsięspłoszy,zbuntuje,staniedębalubzatrzymanawidokżołnierzaalbona
dźwiękstrzałów…
-Zróbmytak-powiedziałam,wściekłanapłaczliwąnutęwswoimgłosie.
Jednomniepocieszało.Fi,któraożyciunafarmiewiedziałatyle,ileohistoriirolet
weneckich,świetniejeździłakonno.BrałalekcjeuDaphneMorrisett,aDaphnebyładumą
iradościąWirrawee,bobrałaudziałwewszechstronnymkonkursiekoniawierzchowego
naolimpiadzie.NiewieluznasmogłosobiepozwolićnalekcjeuDaphne,alerodziceFi
byliwielkimifanamitakichrzeczyjaklekcjetenisa,lekcjepianinailekcjejazdykonnej.
Fiokazałasięurodzonądżokejkąizdobyłalicznenagrodywklubiejeździeckim.Daphne
powiedziała,żeFiprzypominajejjąsamą,kiedybyłamłoda,atonaprawdęogromny
komplement.
Więcchoćnamwszystkimgroziłookropneirealneniebezpieczeństwo,wwypadkuFi
wydawałosięonotrochęmniejsze.Każdeznasmogłosięmartwićosiebie.Nie
musieliśmyzużywaćmnóstwaenergiinamartwieniesięoFi,którazdawałasięszybko
podupadaćnaduchu.
Gdypodeszliśmydokoni,zwierzętapokiwałyłbamiiwykonałytanecznyruch.Taktojuż
jestzkońmi.Tojednazcech,którezawszewnichlubiłam.Ichmiękkiechrapytrącałynas
iwpychałysiędokieszeni.Łagodne,leczzaskakującosilneizdeterminowanezwierzęta.
Znowusobieprzypomniałam,jakiesąsilne.
Aleniewystarczającosilne,byzatrzymaćkulę.
Każdeznaswybrałojednegokonia.Jazdecydowałamsięnakasztankawałacha,trochę
podtuczonego,jakonewszystkie.Pozwoliłam,żebyobwąchałmiręce.Dałammuszansę
oswojeniasięzemną.Pogładziłamgopochrapachiszyi,potemprzesunęłamdłońpo
boku.Czułamjegonapięcie,drżącemięśnie.Tobyłykoniepociągowe,przyzwyczajone
dopracy,dotrudnychzadańinerwowychjeźdźców.Kasztanekwyczułmójnastróji
zaczynałsięcorazbardziejdenerwować.
Pomyślałam,żenajlepiejjaknajszybciejgodosiąść.Homerprzytrzymałgozaszyję,aFi
pomogłamiwejśćnagrzbiet.Bezstrzemionniebyłototakieproste.Aletymrazem
miałamprawodosiąśćkoniajakopierwsza,bobyłamnajniższaznaszejczwórkii
prawdopodobnienajgorzejjeździłamkonno.Przesunęłamsięwstronęszyikoniai
złapałamrównowagę.Kasztanzadrżałipróbowałpotrząsnąćgrzywą.Raczejoddawna
niktgoniedosiadał.
-Zawszesiędenerwują,kiedyniemasiodła-wyjaśniłaFi.
Jakmożnabyłosięspodziewać,gdytylkoHomeriFigowypuścili,końszybkoruszył
przedsiebie.Szedłbokiem,dopókiprzekleństwamiszeptanyminauchoikopniakaminie
przekonałamgo,żebysięzatrzymał.Kevindosiadłswojegokoniapodobniejakja,z
pomocąFiiHomera.Zrobiłtoniezbytelegancko.Przezchwilęleżałnakońskim
grzbiecie,próbującsięwyprostowaćizwrócićwewłaściwąstronę.Siedziałnabrązowym
wałachu,którypuścił
sięwkrótkigalop,mimożeHomernadaltrzymałgozaszyję.KiedyjednakKevinsię
wyprostował,aHomerwypuściłkonia,zwierzęsięuspokoiło.
Bałamsię,żezabardzohałasujemy,alecomogliśmynatoporadzić?
Nic.
FipomogłaHomerowidosiąśćdużączarnąklacz,któranatychmiastzabrałagonaszybką
przejażdżkępopolanie.Konienaprawdęzaczynałysięniecierpliwić.Tobyłodlanas
dobreizarazemzłe.Chcieliśmy,żebypopędziłynajszybciej,jaksięda,aleniechcieliśmy,
żebynaszrzuciły.Fidosiadłakoniajakoostatnia.Myślałam,żebezniczyjejpomocy
będziemiałaproblem,alecałyczasspokojniemówiładokonia.Gwałtowniekręciłłbemi
wierzgał,alechybajejsłuchał.Podprowadziłagodopniaka,naktórynastępnieweszła,
nieprzestającszeptaćdokonia.Potemszybkim,zwinnymsusemwskoczyłamunagrzbiet
izłatwościąusiadła.Tobyłowkurzające.
Takwięcbyliśmygotowidopierwszejibyćmożeostatniejwspólnejprzejażdżki.W
głowiemignęłamimyśloczterechjeźdźcachApokalipsy.Kimonibyli,dodiabła?Nie
miałampojęcia,aleodniosłamwrażenie,żebyćmożetowłaśniemy:czterejjeźdźcy
galopującykuapokalipsie.
Ledwiepanującnadkońmi,próbowaliśmyobraćjakiśkierunek.Ten,naktórysię
zdecydowaliśmy,podwielomawzględamibyłnajgorszyzmożliwych:ruszyliśmyw
stronęWirrawee.Porazkolejny-jaktoczęstobywałopodczastejwojny-niemieliśmy
jednakinnegowyjścia.Zanami,wokółgospodarstwaShannonów,terenopadał,czyniąc
nocnygalopzbytniebezpiecznym.Polewejiprawejrósłzbytgęstylas.Niechcieliśmy
jechaćprostodomiasta,lecznadaldzieliłonasodniegojakieśdwaipółkilometra,więc
uznaliśmy,żezdołamyzeskoczyćzkoni,zanimznajdziemysięnaBarkerStreeti
przyjdzienamprzystanąćnaczerwonymświetle.
OczywiściechcieliśmysiędostaćdoWirrawee.Pytanietylkojakikiedy.
Wkażdymraziebyłotonajmniejszeznaszychzmartwień.Potrafiliśmymyślećtylkoo
tym,jaksięprzebijemyprzezkordonpatroli,uzbrojonychiśmiercionośnychżołnierzy.W
porównaniuztymżadnainnasprawaniebyławartanaszychnerwów.
Uciskwżołądkupodpowiedziałmi,żeporaruszać.Najlepiej,jakumieliśmy,
odwróciliśmyłbykoni,zwracającjewstronęmniejzadrzewionejczęścipłaskowyżu.
SpojrzałamnaFiinerwowosięuśmiechnęłam,alebyłazbytzajętakoniemizabardzo
oddalona,bytozobaczyć.Próbowałamoszacować,ileczasuzajmienamominięcie
żołnierzy.
Pewniezpółtorejminuty,najwyżejdwie.Wszystkozależałoodtego,jakszybkiesąnasze
wierzchowce,jakbardzospowolniłyjemiesiącedobrejtrawyiniewielkiegoruchu,zjak
wielkimoporempodejdądonocnegogalopowaniaprzezlas…azdrugiejstrony,jak
bardzosięrozkręcą,jakbardzosięrozpędząijakbardzopobudzimyjedobiegu.
Najważniejszebyłoto,byśmynabralitakiejprędkości,którapozwoliminąćpatrolew
pełnymgalopie.Potemoczywiścieprzyjdzieporanawielkąpróbę:jakzareagująkonie,
kiedyktośzaczniedonichstrzelać.Miałamniejasnepoczucie,żepolicyjnekoniesą
specjalnieszkoloneprzydźwiękachpękającychprzyuszachtorebek,któremająjeoswoić
zewstrząsamiigłośnymhukiem.
Naszekoniestwarzaływrażeniezwierząt,którenadźwiękwystrzałuwpadnąwpanikę.
Homerrozejrzałsię.Usłyszałam,jakpytanasszeptem:
-Gotowi?
Kiwnęłamgłowąiwychrypiałam,żetak.Naglewustachiwgardlezrobiłomisiętak
sucho,żejęzykzdawałsiępuchnąćiwypełniaćcałąbuzię.Niespojrzałamna
pozostałych,aledomyśliłamsię,żeteżodpowiedzielitwierdząco,boHomerodwróciłsię
zpowrotem,mocnoklepnąłkoniairuszyliśmy.
Tobyłoniewiarygodne:najdziwniejszedoznaniewmoimżyciu-przerażające,leczw
pewnymzwariowanymsensienaprawdęwspaniałe.Gdyruszyliśmy,mójkońodbiłwbok
-tasytuacjaraczejnieprzypadłamudogustu-izanimgozawróciłamizmusiłam,by
biegł
prosto,pozostalibylijużpięćdługościprzedemną.Pozatymszybkosięrozpędzali.
Konienatychmiastzrozumiały,ocochodzi.Możetęskniłyzaporządnągonitwą.Takczy
siak,ichreakcjanaprawdęmniezaskoczyła.Jużpokilkusekundachpędziłyprzeznoc,
potnamojejtwarzyzaczynałstygnąć,aprzedsobąmiałamdużezadypozostałychkoni,
ichfruwająceogonyitrojejeźdźców,którzyprzywarlidogrzbietówzpochylonymi
głowami,trzymającsię
-takjakja-jakbyodtegozależałoichżycie.Byłotozdecydowanienajdziwniejsze
doznanie,anajdziwniejszymjegoelementembyłacisza.Opróczszybkiegotętentukopyti
gwałtownegooddechukoniniesłyszałamżadnegodźwięku.
Przezpierwszedwieściemetrówbyliśmynaotwartympolu.Najbardziejzagrażałynam
króliczenory.Skierowałamkonialekkowprawoizaczęłamdoganiaćresztę.Zbliżałam
siędoterenu,naktórywolałamniepatrzeć,alewiedziałam,żeprędzejczypóźniejbędę
musiała.Byłtociemny,bardzociemnylas.Czułamsięjaklemingpędzącynaskraj
urwiska.
Tutajniebyłourwiska-przynajmniejtakąmiałamnadzieję-aleczekałynanasśmierći
zniszczenie.Byliśmygłupi,myśląc,żemożnatakgalopowaćwkompletnejciemnościi
liczyćnaprzetrwanie.Tobyłosamobójstwo.
Inagleznaleźliśmysięwlesie.Gdywnimzanurkowaliśmy,głębokozaczerpnęłam
powietrza.Tobyłojakprzejażdżkaczymś,conazywałosięsuperchiller,którązaliczyłam
kiedyśwwesołymmiasteczku.Wtedyteżwstrzymałamoddech.Tkwiłamnaszczycie
pionowejwieżyiczułam,żemałaklatka,wktórejsiedzę,runieprostonaziemię,
roztrzaskującsięnamilionkawałków.
Wtamtymlesiemyślałam,żezderzymysięzgąszczemdrzew,skałikrzaków,rozbijając
sięnamilionkawałków.
Koniedzikozarzucałyłbami,aleniezwalniałytempa.Tezwierzętabywająszalone.
Pamiętam,jakodbywałasięgonitwaprzełajowawramachmistrzostwpołudniowych
okręgów,którejgospodarzembyłoliceumwWirrawee.Niestartowałamwniej,ale
zgłosiłamsięnaochotnikadopomocy,żebyniemusiećiśćnalekcje.Ustawionomnie
przybramieposiadłościMurdochów,gdziemiałamdopilnować,byjeźdźcyniepomylili
drogi.NiedalekodomuMurdochówbyłazagroda,wktórejtrzymaliświeżozakupionego
źrebaka.Imwięcejjeźdźcówtamtędyprzejeżdżało,tymbardziejzwierzęsię
niecierpliwiło.Źrebakzaczął
galopowaćwzagrodzie,corazszybciej,corazbardziejszaleńczo.Jużwkrótcerozpędzał
sięiwostatniejchwilizatrzymywałprzedogrodzeniem.Byłtaknabuzowany,że
zaczęłamsięoniegomartwić.Pobiegłamdodomu,żebypowiedziećotymMurdochom,
alegdybyłampięćdziesiątmetrówoddrzwi,rozpędzonyźrebakwpadłnaogrodzenie.
Chybapoprostuzapomniałsięzatrzymać.Wyzionąłducha,zanimdoniegodobiegłam.
Złamałkark.Nigdytegoniezapomnę.Byłpięknymkoniem.StaraTammieMurdochbyła
zdruzgotana.Nigdywięcejniepozwoliła,bytrasawyścigubiegłaprzezjejposiadłość,
choćoczywiściezawodnicyniebyliwinnitejtragedii.
Wkażdymraziekońnaktórymterazjechałam,teżniezwolnił.Gnałnajszybciej,jak
umiał.Przejażdżkaniebyłajużwspaniała,leczpotwornieprzerażająca.Przywarłamdo
końskiegokarku,alejednocześniepróbowałamtrzymaćgłowęlekkouniesioną,żeby
zobaczyćto,wcozachwilęuderzymy.Chciałamtozobaczyć,zanimsięnatym
rozpłaszczę.
Wokółpanowałjużsporyhałas.Zlewejsłyszałamjedynietrzaskiłomot,gdypozostała
trójkagnałaprzezzarośla.Wyglądałonato,żeżadneznichniezwolniło.Pisnęłam,kiedy
niskagałąźśmignęłamitużnadgłową,omijającjązaledwieocentymetr.Wtejsamej
chwilikońgwałtownieszarpnąłwbokiomalniespadłam.Gdypieńmłodegodrzewka
uderzyłmniewstopę,ucieszyłamsięjednakztejgwałtownejreakcji.
Znowuspojrzałamdoprzoduitymrazemgłośnokrzyknęłam.Czułamsiętakabezradna.
Byłampewna,żezginę.Zaledwiekilkametrówprzednamirozciągałsięgąszcz
eukaliptusówśredniejwielkości,wktórymwtychciemnościachniewidziałamżadnej
szczeliny.Niepozostawałominicinnego,jaktylkopochylićgłowę,zanurzyćtwarzw
końskiejgrzywieiczekaćnazderzenie.
Izderzenierzeczywiścienastąpiło.Niskagałąź,solidnaitwarda,uderzyłamniewgórną
częśćpleców,apotemjeszczerazwtyłek.Nigdywżyciuniedostałamtakiegolania.
Trzymałamsiękurczowo.Końsapałiparował.Smagałymniegałęzie.Mimotokopnęłam
gowżebra,żebybiegłdalej.Wiedziałam,żeniewolnonamsięzatrzymać.Czułam
okropnyból,jakbyktośsprałmniepoplecachsłupemtelegraficznym,alewiedziałam,że
bólodkulibyłbygorszy.Potemwychłostałymnieliścieicieńszegałązki.Gnaliśmyprzez
następny,rzadszyzagajnik.Miałamwrażenie,żegałęziewyrwałymiwszystkiewłosyz
głowy.Chciałamstchórzyćizatrzymaćkonia,alezdałamsobiesprawę,żeniemamna
niegowpływu.Gnałprzedsiebieizatrzymałbysiętylko,gdybypadł.Dyszałamzbólu,
szokuistrachu.Niesłyszałamjużpozostałych.Niemiałampojęcia,cosięznimidzieje.
Potemsytuacjaznowusięzmieniła.Poczułamtonietyledlatego,żeliścieprzestałymnie
smagać,iledlatego,żezmieniłosiępowietrze.Byłochłodniejsze.Byłogowięcej.
Znowuodważyłamsiępodnieśćgłowę.ZlewejusłyszałamchybawołanieHomeraalbo
Kevina.Niepotrzebowałamjednakpodpowiedzi.Wlepszymświetle,natymmniej
zarośniętymterenie,odrazuzobaczyłamto,cooni.
Żołnierzybyłotrzechiszybkozareagowali.Zbytszybko.Bezwątpieniausłyszeli,jak
nadjeżdżamy.Prawdopodobnieniewiedzieli,cowłaściwiesiędzieje,aletętentkońskich
kopytwzmógłichczujność.Dwóchprzyklękało,unosząckarabiny.Ichkoleżanka
najwidoczniejwolałastać,aleonateżbyłajużprawiewpozycjidostrzału.
Dałamkoniowinastępnegorozpaczliwegokopniakawżebra.Szarpnąłdoprzodu.Tobył
dobrykoń.Szybki.Byłbyfantastyczny,gdybyktośnadnimpopracował.Podejrzewam,że
miałwsobietrochęczystejkrwi.Biedny,pięknykasztanek.Noc,wktórejmniepoznał,
przyniosłamupecha.
Nawetnieusłyszałamstrzałów.Nietakjakdawniej.Widziałamjedenwystrzał,a
przynajmniejzobaczyłambłyskpłomieniaprzyżołnierzu,którystałprawiedokładnie
naprzeciwkomnie,odrobinęwprawo.Niewiem,ilestrzałówoddał.Wiem,żecelowo
skierowałamnaniegokonia,którygostratował.
Staramsięopowiadaćotymbezemocji.Czasamiczuję,żemamjużdośćemocji,awtedy
zamykamsięwsobieipróbujęniczegonieczuć.Niewiem,czytodziała,niewiem,czy
todlamniedobre(Andreapowiedziałaby,żenie),alewiem,żetylkotylejestemwstanie
zrobić.
Nowięcstratowałamczłowieka.Kiedysiędoniegozbliżyliśmy,końjakbystanął
dęba,alewzasadziesięniewahał.Biegłzbytszybko,bysięzatrzymaćalboskręcić.A
żołnierzbyłzbytpowolny.Próbowałoddaćjeszczejedenstrzał.Wpewnymsensie
postępowałwłaściwie-zjegopunktuwidzenia.Wiedział,żejeśliudamusięstrzelić,trafi
wkonia.Zresztątrafiłwniego,alewtedyniezdawałamsobiejeszczeztegosprawy.A
żołnierzchybaniezdawałsobiesprawyztego,żetakrozpędzonegokonianicniejestw
staniezatrzymać.Tojakpróbazatrzymaniadwudziestopięciotonowegokenworthaz
przeciętymprzewodemhamulcowym.Wydajemisię,żewchwilizderzeniaz
człowiekiemtakikońmógłbyjużnawetnieżyć.Ipewnienieżył.Tenmałyzryw,który
zrobiłnamomentprzedrunięciemnażołnierza,prawdopodobniebyłchwiląjegośmierci.
Zamknęłamoczyikrzyknęłam,gdyuderzyliśmywżołnierza.DziękiBogu,niewidziałam
jegotwarzy.Potemmiałaminnezmartwienianagłowie,bokońzimpetempadłnakolana.
Mocnouderzyłoziemię.Wyrżnąłwniązprzerażającąsiłą.Gdyzacząłupadać,nie
wiedziałamjeszcze,żenieżyje.Myślałam,żestraciłrównowagę.Odrazupróbowałam
jednakuniknąćzmiażdżenia.Bogdypadł,zacząłsięturlać.Wtedyzrozumiałam,żemusi
byćmartwy.Miałwsobiejakiśniewiarygodnybrakżycia.Naglestałsięjedyniewielką
górąmartwegociała.Niemiałamjednakczasu,bysięnadtymzastanawiać.Końpoturlał
sięwprawo,ajarzuciłamsięwlewo.Przynajmniejniemusiałamsięmartwić,że
zaplączęsięwstrzemiona.Tobyłajedynakorzyśćzjazdynaoklep.
Upadeksprawił,żeprzezchwilęniemogłamoddychać.Leżałam,czującbólwżołądku,i
chwytałampowietrze,wydającciche,świszcząceodgłosy.Zlewejsłyszałamstrzały,czyli
conajmniejjedenżołnierznadalstrzelał.Odzyskałamoddech-choćniecałkiem
-więcpodźwignęłamsięnaczworaka.Pozatymnadalbolałymnieplecyityłek.
Zignorowałamtoiuklękłam.Spojrzałamwlewo.ZobaczyłamjedynieFi,któraobracała
się,siedzącnakoniu.Niemiałampojęcia,jaksięznalazławtymmiejscu.Byłazamnąi
próbowałaskierowaćkoniawmojąstronę,mimożemnieniewidziała.Możezwierzę
spłoszyłosięnawidokżołnierzyalbocośwtymrodzaju.
Niewydajemisię,bykomukolwiekinnemuudałosięzapanowaćnadtymkoniem.
Zachowywałsięjakwariat.JednakFi,pomimobrakusiodła,odzyskałanadnimkontrolę.
Ruszyławmojąstronę.Uświadomiłamsobie,żezachwilęprzejedziedziesięćmetrówod
miejsca,wktórymklęczę.
NigdywcześniejniewzywałamFinapomoc.Niewtakisposób.Nierozpaczliwym
głosem,którymówi:„Zaryzykujdlamniewłasnymżyciem”.Nigdywcześniejjejotonie
prosiłam.Byłamjednakzbytspanikowana,byzrobićcośinnego.Cokilkasekund
rozlegałysiękolejnestrzały,alechybaniktniemierzyłdoFi.NiewidziałamaniHomera,
aniKevina.
Wtamtejchwilipotrafiłamjednakmyślećwyłącznieosobie.Niechciałamzostaćna
klęczkachwtychbezimiennychzaroślach,gdzieczekałamnieśmierć.Niechciałam
umieraćwsamotności.NiemiałamodwagiRobyn.
Dlategowykorzystałamcałepowietrze,któremiałamwpłucach,izawołałam:
-Fi!Fi!Proszę,pomóżmi!
Jużgdytokrzyknęłam,miałampoczuciewiny.Wiedziałam,żenarażamFinaokropne
niebezpieczeństwo.AlechybaBógmnieusłyszał.Mójkoństoczyłsięzewzniesieniai
leżał
zapowalonymdrzewem,więcchybanawetgoniezauważyła.
Alemnieusłyszała.Zwróciłakoniawmojąstronęizmusiłago,żebysięzatrzymał,conie
byłołatwe.Pokuśtykałamdomiejsca,wktórymuspokajałakonia,próbującgonakłonić,
żebyznieruchomiał.Rozglądałamsięwposzukiwaniupieńka,poktórymmogłabym
wsiąśćnajegogrzbiet.Iwtedynietylezobaczyłam,ilepoczułamruchzprawejstrony,
prawiezamoimiplecami.Odwróciłamsięiwsłabymświetlezobaczyłamżołnierza.
Sądziłam,żewciąguostatniejminutystrzelaninaustałaalbocośwtymrodzaju,apoza
tymniezwracałamnaniąwiększejuwagi,leczgdytylkozobaczyłamtegofaceta,
pomyślałam:„Notak,zabawne,odjakiegośczasuniebyłosłychaćstrzałów,azresztą
koleśjestzbytblisko,niemógłstrzelaćtakdaleko”.
Żołnierzbyłwkiepskiejformie.Wyglądałtrochęjakja,teżsłaniałsięnanogach,ztą
tylkoróżnicą,żeonmiałkarabin,ajanie.Próbowałunieśćbrońdostrzału,więcmroczna
częśćmojegoumysłu,którajeszczedziałała,zrozumiała,żejestrannyiniefunkcjonuje
najlepiej.Aleoczywiścienietrzebafunkcjonowaćzbytdobrze,kiedymasiękarabin.
WpatrywałsięwFiidomyśliłamsię,żegdyjużzastrzeliją,załatwitakżemnie.
Wiedziałam,żenaraziłamFinaśmiertelneniebezpieczeństwo.Nicniemogłamzrobić.
Mężczyznabyłzadaleko,bymmogłagodosięgnąć.Fibyładoniegozwróconaplecamii
teżniemogłaniczrobić.Zachwilęmiałazginąćodstrzałuwplecy.Facetniemógł
chybić:nawetjeślibył
ranny,trudnospudłować,gdymasięprzedsobąnieruchomycelwtakniewielkiej
odległości.
KrzyknęłamdoFi,chociażtobyłobezsensu,alepodobniejakwwypadkuinnychrzeczy,
którerobięinstynktownie,wcaleniepotrzebowałamsensu.Wodpowiedzitylkozawołała:
-Szybko!Szybko!
Uznała,żeniewartosięprzejmowaćtym,codziejesięzajejplecami.Odważne
posunięcie.Dałomisiłędodziałania-choćbyłamprzekonana,żezachwilęobie
zginiemy.
Pomyślałam,żelepiejzginąćwdziałaniu,niżdaćzawygraną.Dlategochwiejnym
krokiemruszyłamwstronępniaka,patrzącnażołnierzaiwyciągającdoniegoręcejak
jakaśidiotka,jakbymzamierzałazatrzymaćkule.
IwtedyzobaczyłamHomera.
CholernyHomer,pomyśleć,żezawdzięczamżycieakuratjemu.Aletoprawda.Niejest
najlepszymjeźdźcemnaświecie,aleidziemucałkiemnieźleijakimścudemzdołał
zapanowaćnadkoniem.Pędziłnategożołnierzaodtyłuzprędkościąmilionakilometrów
nagodzinę.Żołnierzusłyszałgowostatniejchwiliizacząłsięodwracać.Razjużoberwał
igdytylkozobaczyłHomera,musiałsobieuświadomić,żeniemaszans,bonawetnie
próbował
strzelać,tylkoodrzuciłkarabin.Ijużwnastępnejsekundzierunąłpodkopytamikonia.To
okropnywidok,przerażający.Końpędzącyzprędkościąpięćdziesięciukilometrówna
godzinę,jegomasa,kopytatwardejakskały.Tenczłowiekdostałchybakopytemwtwarz
iprawdopodobniezginął,zanimupadłnaziemię,choćniemogęmiećcodotego
pewności.
Nietraciliśmyczasu,żebytosprawdzić.
KońHomerapotknąłsię,ajawstrzymałamoddech,modlącsię,żebynieupadł.
Straszniesiębałam,żejednakniedarady.Jakimścudemodzyskałjednakrównowagę.Na
chwilęzniosłogowbokizrobiłkilkadrobnych,niepewnychkroków,alepotembyłojuż
wporządkuiHomerskierowałgowewłaściwąstronę,kuWirrawee.Niestałam
bezczynnie,przyglądającsiętemu.Podbiegłamdopniakainiezdarniewgramoliłamsięna
końskigrzbiettużzaFi.Byłociężko,bonadalmiałyśmyplecaki,więcmusiałamsię
złapaćplecakaFiiusiąśćdalejniżzazwyczaj.
Finieczekałazbytdługo,ażsięzorganizuję.Zawróciłakoniainagle,zszarpnięciem,
ruszyłyśmynaprzód.Zupełnieinaczejniżpoprzednimrazemniechciałyśmy,bykonie
galopowały,leczonebyłyzbytpodnieconeinadalchciałypędzićjakszalone.Jakjuż
wspomniałam,tezwierzętabywająnaprawdępostrzelone.Niesątakrozsądnejakowce.
RuszyłyśmyzaHomerem,mającnadzieję,żeprzednimpędziKevin.Pochwilikonie
trochęsięuspokoiły,chybagłówniedlatego,żemiałyjużdosyćtakwielkiegowysiłku.
Zanimuspokoiłysięnadobre,przeżyliśmyjednakkilkakolejnychchwilmrożącychkrew
wżyłach,gdynurkowaliśmypodgałęziamiiwykonywaliśmygwałtownezwroty,by
ominąćpniedrzew.Wkońcudotarliśmydoogrodzenia,akiedyspojrzeliśmydalekow
lewo,ujrzeliśmybramę,przyktórejczekałnanasKevin.
12
Koniegłośnoparskałyibyłybardzozdenerwowane.Dostałyokropnywycisk.Koń
Kevinautykał,aHomeramiałpodrapane,zakrwawionenogiipaskudnąranęszarpanąz
boku.
Naprawdęwymagałaszycia,aleszansenazapewnienietymbiednymzwierzętompomocy
weterynaryjnejbyłyrówniedużejakprawdopodobieństwo,żezjemyśniadaniew
McDonaldzie.
Postanowiliśmyjezostawić.ByliśmyjużbardzobliskoWirraweeiniemogliśmy
ryzykować,żektośusłyszyzwierzęta.Niepodobałomisię,żeopuszczamykoniewtakim
stanie,alemiałamnadzieję,żeranoichnowiwłaścicielezapewniąimodpowiednią
opiekę.
Bezwątpieniamiałypecha,żenasspotkały.Nietylkodostałyokropnywycisk,leczw
dodatkustraciłyjednegozprzyjaciół.
Współczułamimtejstraty.
Takwięczostawiliśmykonie,wszystkietrzy,aoneznowuzbiłysięwgromadkę,tyleże
terazwydawałysięwstrząśnięte,przygnębioneiobolałe.Miałyspuszczonełby.Nie
zdziwiłabymsię,gdybypoczymśtakimniezaufałyjużżadnemuczłowiekowi.Wgeście
podziękowaniaszybkopoklepałamkoniaFipochrapach,aleniesądzę,żebymiałotodla
niegowiększeznaczenie.
SzliśmydoWirraweenajszybciej,jakumieliśmy.Samiteżbyliśmydośćwstrząśnięcii
obolali,aleniebyłoczasusiętymprzejmować.Ledwiepokonaliśmypółkilometra,
usłyszeliśmyzasobąnieprzyjaznedźwięki.Najpierwhukwystrzału,potemgwizd,może
dwa,głośne,gorączkoweiprzeciągłe.Wytężyliśmysłuchiprzyspieszyliśmykroku.
Potembyłocicho.Wiedzieliśmyjednak,żewyruszyłapogoń.Żądnazemsty.
Mimowyczerpaniaszliśmyjeszczeszybciejijaknajczęściejpuszczaliśmysiębiegiem.
Próbowałamoszacować,wktórymmiejscuwejdziemydoWirrawee.Myślałam,żemniej
więcejwokolicyCoachmansLane.Niepytałampozostałych.Niemiałamodwagisię
odezwać.Poczęścidlatego,żetobyłozbytniebezpieczne,leczrównieżdlatego,że
wszyscywydawalisięokropniespięci.Jużsamwidokichtwarzyuzmysławiałmi,co
czują.
Wyglądałytaksamo:wytrzeszczoneoczy,którejednaknieskupiałysięnaniczym
konkretnym,drżąceusta,zmarszczonebrwi.Nietworzyliśmyładnegoobrazka.
Pędziliśmycorazszybciej.Przestaliśmyjużiśćiprzemieszczaliśmysięczymśmiędzy
truchtemabiegiem.Ztyłurozległsięnastępnygwizd,tymrazemznaczniebliżej,ina
jegodźwięknaprawdęzwiększyliśmyobroty.Najbardziejliczyliśmynato,że
błyskawiczniedotrzemydoWirrawee,bodługapogońprzezlasskazałabynasnaklęskę.
Niemieliśmyjużsiły,szybkościaniwytrzymałości.UliceWirraweestwarzały
przynajmniejszansęnawykorzystaniemózgówdlazdobyciaprzewagi.
GdywoddaliporazpierwszymignęłonamWirrawee,zaczęliśmydziałaćwzasadzie
instynktownie.Prawiezgadłam,wktórymmiejscuwejdziemydomiasta:trafiliśmyna
odnogęCoachmansLane-byłotammnóstwomałychkrętychuliczekonazwach
odwołującychsiędowschodusłońcairóżnychfazksiężyca.Niewiem,naktórej
dokładniesięznaleźliśmy.Wyszliśmyzrzadkiegolasuizbliżaliśmysiędodomów,które
niedawnowzniesiononaobszarzehektaraalboiwiększym.Niebyłydobrąosłoną.
Budynkidopierocopowstały,więcdrzewaposadzoneprzezwłaścicielibyłynajwyżej
mojegowzrostu.Rosłotamsporotrawyiniewieleponadto.Podczasweekendówwczasie
pokojuwidywałosiętamwłaścicielinamałychtraktorkachdokoszeniatrawy,którymi
krążyliposwoichparcelach.
Oczywiściedlanascałatatrawabyłabezużyteczna.
Rozproszyliśmysię,przeszliśmyprzezpierwszypłot,jednopodrugim,iostrożnie
zaczęliśmyprzemierzaćpodwórze.Stałnanimkremowy,obłożonycegłądom,dośćduży,
zeżwirowympodjazdemihuśtawkądladzieciztyłu.Okolicabyłapogrążonaw
ciemności,awdodatku,ponieważznajdowaliśmysiędopieronaskrajumiasta,nie
świeciłysiężadneulicznelatarnie.Ztyłurozległsięjednaknastępnygwizdiwtejsamej
chwilizobaczyliśmyreflektory,któresunęłyulicąwnasząstronę.Mogłynależećdo
dwóchpojazdów,możedotrzech.
-Wynośmysięstąd-powiedziałHomer.
Przypomniałamsobie,jakkiedyśLeepowiedział,żetonajczęściejużywanakwestiaw
filmach.PoczułamnagłeukłucietęsknotyzaLee,zapragnęłamgodotknąćipotrzymaćza
rękę.Pewnegodniapoukładamsobieto,codoniegoczuję,alenapewnoniewchwili,
kiedywybiegamzlasuprzedświtem,ściganaprzezżołnierzy,którzyzbliżająsiędonasz
dwóchstron,gwałtownieodcinającdrogęucieczki.
Odbiliśmywinnymkierunku,nawschód.Zpoczątkumyślałam,żeHomerwybrałten
kierunekprzypadkowo,alepotemzdałamsobiesprawę,żeoddalamysięoddróg,takby
każdy,ktonasściga,musiałbyćzdanynawłasnenogi.Trochęnamtopomogło,ale
niewiele,bobyliśmytakzmęczeni,żepozostałonammałoenergiinaucieczkę.Nocbyła
gorącaispływaliśmypotem.Nadomiarzłegoterenzacząłsięwznosić,cooznaczało
prawdziwąmordęgę.
Odziwo,nadalmieliśmynaplecachplecaki,choćonejakzwyklenasspowalniały.Zato
żołnierzemusielipewnietaszczyćkarabiny.Biedactwa.
Wdrapaliśmysięnabocznągrańimozolnieparliśmykuszczytowi.Naglezrozumiałam,
gdziejesteśmy.Trudnopowiedzieć,byWirraweemiałojakiśpunktwidokowy,bow
zasadzieniematamnacopatrzeć.KlubRotariańskiwzniósłjednakcośtakiego,wielelat
temu.Iwłaśniezbliżaliśmysięodtyłudotegomiejsca.Byłamtamtylkorazwżyciui
niewielepamiętałamztejwycieczki.Dopunktuwidokowegoprowadziłażwirowadroga,
obokktórejstałkopiecułożonyzciemnychkamieniscementowanychrazemi
zwieńczonychtabliczką.Raczejkiepskaatrakcjaturystyczna.
Dotarcienaszczytzajęłonamkolejnepięćminut,mimożewcaleniebyłodaleko.
Poruszaliśmysiętakwolno,żerówniedobrzemoglibyśmybiecwmiejscu.Punkt
widokowywyglądałwzasadzietak,jakprzypuszczałam.Byłtamkopiec,paręstołów
piknikowychigazowygrill:wświetleksiężycaniczegowięcejniewidziałam.
Byliśmyugotowani.Gdybyśmymielikarabiny,pewniemoglibyśmysięzatrzymaći
stawićopór,witającogniemkażdego,ktowychyliłbysięzzapagórka.Tobyłobydobre
miejscenatakąakcję,bomybylibyśmykryci,aoninie.Moglibyśmyichwykosić,a
potemuciecdolasu.
Byłotojednakniemożliwe.Niemieliśmybroni.Alemusieliśmycośzrobić.Dobrze
wiedzieliśmy,żedalekojużniezajdziemy.Byliśmyukresuwytrzymałości.Spojrzałamna
pozostałych,aonispojrzelinamnie.Wyglądalijaksiedemnieszczęść:wynędzniali,
przestraszeniiwyczerpani.Wiedziałam,czegochcą.Następnegopomysłuwrodzajutego
zkońmi.Przezchwilęczułamzłość.Dlaczegooczekiwali,żecośwymyślę?Czyżbynie
mieliwłasnychmózgów?
Potemkuwłasnemuzaskoczeniuwpadłamjednaknapewienpomysł.Doprowadziłado
tegokombinacjakilkurzeczy:wyrażenie„witającogniem”,którenadalchodziłomipo
głowiepotym,jakmarzyłamoostrzelaniuwroga,wspomnienieżołnierza,którybawiłsię
papierosem,kiedysiedziałamnadrzewie,orazwszystkieostrzeżeniazdzieciństwa
dotyczącezabawyzapałkami.
Normalnierozpalenieogniskanocą,wtrawiepokrytejrosą,byłobytrudnymzadaniem,ale
tanocbyłagorącaisucha,awiatrwiałcorazmocniej.Onteżbyłgorącyisuchy,wiałw
kierunkupodnóżapagórka.Jeśliktokolwiekwmieściezajmowałsięjeszczeoceną
zagrożeniapożarowego,uznałbyjeterazzawysokie.Możenie„alarmującowysokie”,ale
wystarczającowysokie,zważywszy,żebyłdopieropocząteksezonu.
Oczywiściekażdeznasmiałozapałki.Tojednazrzeczy,którezawszewkładasiędo
plecaka,nawetjeśli-takjakostatniomy-niezbytczęstorozpalasiępodkuchnią.Kiedy
pozostalizobaczyli,jakwyjmujęzbocznejkieszenipudełkozapałek,szybkozrozumieli,
ocomichodzi.Przykucnęłam,osłoniłamzapałkędłoniąipotarłamją.Nawzgórzu,z
któregowodaspływarównieszybko,jakspadazdeszczem,trawabyłazupełniesucha.
Musiałamzużyćczteryzapałki,bywkońcująpodpalić,alegdyjużzajęłasięogniem-
mójBoże!-
zapłonęłanacałego.Płomieńbuchnąłtakwysoko,żeodsunęłamsię,byocalićbrwi.
Spojrzałamnapozostałych.Kevinwykrzesałjużładneognisko,Homerpodsycał
płomyczekwielkościpudełkazapałek,aFinadalgorączkowoprzetrząsałaplecakw
poszukiwaniuzapałek.
Naszczęścieogień,któryrozpaliłam,zaczynałszaleć.Patrzącnaniego,poczułam
wyrzutysumienia,bopomyślałamotym,copowiedziałbymójtata,gdybymnieteraz
zobaczył.Oczywiściebyzrozumiał,alewzniecającpożar,czułamsięnaprawdędziwnie.
Płomieniemigotałyipędziłyjakmyszyrozbiegającesiępowarsztacie,gdyktośwchodzi
dośrodka.
Ruszyłamnaprzódprzezliniępłomieni,ispojrzałamnaskrajwzgórza.Naniebiepojawiło
sięszareświatło,wktórymujrzałamżołnierzy.Przeraziłamsię,bobylinaprawdęblisko.
Dotarlijużnabocznągrańiszybkoparlinaprzód.Małeczarnekropeczkijakmuchyna
psimbrzuchu.Chybawiedzieli,żeniejesteśmyuzbrojeni.Nawetniezadawalisobie
trudu,byspojrzećwgórę.Bylizdeterminowani.Wiedziałam,żejeślinasdopadną,
zginiemy.Potym,cozrobiliśmyżołnierzomwlesie,istniałysporeszanse,żezastrzeląnas
namiejscu.Gdytakpatrzyłam,czując,jakmojesercedrżyzestrachu,jedenznichmnie
zobaczył.Mnie,ogieńalbojednoidrugie.Spojrzałwgóręikrzyknąłcośdokolegów.Nie
słyszałamco,alezobaczyłam,żecośimpokazuje.ZamoimiplecamiHomerwrzasnął:
-Ellie,wracaj!
Odwróciłamsięizobaczyłam,cotakprzykułojegouwagę.Większośćpłomienisięgała
jużdopasaiogieńnaprawdęsięrozkręcał.Wiatrwzmagałsięzkażdąchwilą.
Znalezieniemiejsca,gdziemożnabyłoprzejśćprzezogień,nieprzyszłomiłatwo.Gdyw
końcusięudało,podbiegłamkawałekdalej,byzobaczyć,corobiążołnierze.Poczułam,że
ktośzamnąstoiiodwróciłamsię.TobyłaFi.Nicniepowiedziała,alejejbrudna,spocona
twarzszerokosięuśmiechnęła.Przystanęliśmyobokdużegostaregoeukaliptusa.
-Tamsą-powiedziałam,wskazującpalcem.
Żołnierzepokonalikolejnepięćdziesiątmetrów,aleznowusięzatrzymali.Wiedziałam
dlaczego.Odgradzałanasterazścianapłomieni,któraszybkoprzesuwałasięwdół
wzgórza.
Ciżołnierzeniemielichybapojęcia,comożezrobićtakipożar,alejamiałam.Akuratna
tychsprawachsięznałam.Pożarwspomaganywiatrem,trawiącysuchątrawęalbozarośla
mkniejakrozgrzanapółciężarówka.Jakbykrasysantagertrudispowystrzalez
wiatrówki.Jakstadobydławporzesuszy,którewidzi,żezbliżaszsięzładunkiemsiana
napacepikapa.Tonajbardziejprzerażającarzecznabożymświecie.Wpewiendziwny
sposóbpodniecająca,alezdecydowanieprzerażająca.
Inaglesięzaczęło.Wiatrmocnodmuchnął,apłomienieodpowiedziałymuhukiemiw
mgnieniuokapodwoiływysokość.
Żołnierzenastokucofnęlisięokilkakroków.Będzieciemusielisięruszaćszybciej,jeśli
chceciewyjśćztegocało,pomyślałam.Porazpierwszydotarłodomnie,żenaprawdę
mogąwpaśćwpułapkę.Żemogązginąćwciągunastępnychpięciu,dziesięciuminut.
Spalenieżywcem-cozaokropna,przerażającaśmierć.Śniłamisięwkoszmarach.
Zawszeuważałam,żetonajgorszykonieczewszystkich.
Niechciałam,żebyspłonęli.Poprostuchciałamstworzyćbarierę,żebyichodnas
odgrodzić.
Więczrobiłamcośnaprawdęgłupiego.Jakietotypowe!Wyszłamzcieniadrzewai
pomachałamdonich.Niewstylu:„Hej,chłopaki,cotamsłychaćnadole?”,lecz:
„Uciekajcie,uciekajcie,uciekajciejaknajszybciej!”.Fibyławszoku.Usłyszałam,jak
mówi:
„Ellie,cotywyrabiasz?”,alepotemchybazrozumiała,boniepowiedziałajużnicwięcej.
Poparuminutachsamawyszłaiteżdonichpomachała,choćpewniewcaleniemiałana
toochoty.
Żołnierzewydawalisięskołowani.Zebralisięnastoku.Gdyzobaczyli,żeenergicznie
wymachujęrękami,jedenznichuniósłkarabin,alektośchybacośdoniegopowiedział,
bopochwiliznówgoopuścił,anastępniewszyscynaglezawróciliizaczęliuciekaćw
stronębocznejgrani.Nawetwtedyniewiedziałam,czyzdążą.Ogieńpotrafibezproblemu
prześcignąćczłowieka.Atepłomieniejużbiegły.Rozzłoszczonegorącechmurydymu
wzbijałysiękuniebu-czarne,szareibiałe.Gałązki,liścieikawałkikoryszybowały
razemznimi.Kawałekniżej,nastoku,drzewonaglezsykiemstanęłowpłomieniach.U
podnóżapagórka,pięćdziesiątmetrówponiżejgranicyognia,koronainnegodrzewateż
eksplodowałapłomieniami.Gdytozobaczyłam,zrozumiałam,żeogieńnaprawdęsię
rozszalał.Kiedypłomieniezaczynająskakaćjakkangur,wiadomojuż,żeszykujesięduży
pożar.ZaczęłamsięmartwićoWirrawee.Gdybyśmyspalilicałemiasto,niebylibyśmy
zbytlubiani.
Pospieszyłamzpowrotemdopunktuwidokowego,aFiruszyłazamną.Przezdymnie
byłowidaćwiększościmiasta,alewyglądałonato,żenaraziepożarniewywołałżadnej
reakcji.
Wirraweespało.Przypuszczałam,żezakilkaminutrozpoczniesięjakaśakcja,gdy
mieszkańcyzobaczą,żezachwilęspadnienanichzrykiemogromnypożar.Jeśli
utrzymywaliwiejskiewozystrażackiewdobrymstanie,powinnisobieporadzić.Na
skrajumiastaogieńniemógłbyznaleźćdobrejpożywki-potejstroniedrogiistniała
naturalnazaporaprzeciwogniowa-aponieważniedawnoskończyłasięzima,wzbiorniku
retencyjnymnadalpowinnostaćmnóstwowody.
HomeriKevinpodeszlidomiejsca,wktórymstałyśmy.Mielinatwarzachszerokie
uśmiechy.Zawszepodejrzewałam,żechłopakiwgłębiduszysąpiromanami.Uwielbiają
wzniecaćpożary.
Niezapominajmyjednakotym,żeubiegłorocznespaleniemostuwWirraweesprawiło
mnieiFiwielkąfrajdę.
-Cowynato?-odezwałsięKevin.-Trochęichrozdrażniliśmy?
-Jakmyślisz,dokądpowinniśmypójść?-zapytałam.
-Domiasta-wtrąciłHomerkumojemuzaskoczeniu.
-Domiasta?
-Tak.Powiemwamdlaczego.Botoostatniarzecz,którejbędąsięspodziewać.Apoza
tymdlatego,żenieznaleźliśmydotądLeeiNowozelandczyków,alejeślicokolwiek
jeszczepamiętacie,topewniewiecie,żewyszliśmyzPiekławłaśniezichpowodu.
Niemogłamdyskutowaćztakąlogiką.
-Którędy?-zapytałaFi,mającnamyślito,którędypowinniśmysiędostaćdoWirrawee.
-Prosto,wzdłużdrogi-odpowiedziałHomer.-Potemprzetniemystadionizaszyjemysię
niedalekoHoneyStreet.
Woddalirozległosięwyciesyren.Odziwo,wcalesiętegoniespodziewałam.Syreny
strażackiewydawałymisięczęściądawnegożycia.Nienależałydotegonowegoświata.
Tesyrenyuzmysłowiłynamjednak,żelepiejuciekać,zanimtonamzaczniepłonąćgrunt
podnogami.Gdycałemiastosięzmobilizuje,znajdziesięwystarczającodużoludzi,by
znówruszyćzanamiwpościg.
Popędziliśmypylistądrogą,pochyleni,zachowującmiędzysobądużeodstępy.Nie
musieliśmyjużuzgadniaćtakichspraw.Stałysięoczywistymi,podstawowymiśrodkami
przetrwania.Gdydotarliśmydostadionu,pozostaliskręciliwprawoiprzeszliprzezniskie
białeogrodzenie,apotemjednopodrugimprzemknęliprzedtrybunągłówną.Janie
mogłamsiępowstrzymaćiprzystanęłam,byspojrzećnapożar.Tobyłoniesamowite.
Płonąłcałystok,odpodnóżaposzczyt.Hukogniabyłniewiarygodny.Przypominał
tornado.Naścianachwszystkichdomówpodrugiejstronieulicyodbijałasięczerwona
łuna,jakbyzachodziłosłońce.Czerwoneświatłoihałaswyciągałyludzizdomów.Gdy
tylkotozobaczyłam,popędziłamostrzecprzyjaciół.Wcześniejmyślałam,żewszyscy
mieszkańcybędątakzaabsorbowanipożarem,żeudanamsiędostać,gdzietylko
zechcemy.Okazałosięjednak,żenaulicachbędziebardzoniebezpiecznie,bowszyscy
ludziewyjdąnadwór.
Odbyliśmykolejnąszybkąnaradę.Miałamwrażenie,żetenaradystająsięcorazkrótsze,
możedlatego,żetakbardzodosiebieprzywykliśmy,takdoskonalerozumieliśmyswoje
emocje,żezazwyczajodrazuwiedzieliśmy,comyśląpozostali.Dlategonatychmiast
postanowiliśmyprzedostaćsięnadrugąstronętoruwyścigowego,którabyłabardziej
oddalonaoddomów.
Ruszyliśmywtamtymkierunku.Terenbyłzdradliwyitrochętotrwało.Musieliśmysię
chowaćzaszopamiidrzewami,aparęrazywycofaćsiępodogrodzenie.Gdywkońcu
dotarliśmynadrugąstronę,stanęliśmyprzedwyborem.Zaogrodzeniembyłbudynekz
toaletami,szopazamkniętanakłódkęizaroślazabudynkiem.
Wybraliśmyszalet.Przebywaniewbudynku,nawetjeślitobyłatoaleta,miałowsobiecoś
pokrzepiającego.Chłopcyoczywiścienalegali,byśmyposzlidomęskiej.Niemam
pojęcia,dlaczegobyłotodlanichtakieważne,alebyło.Możemyśleli,żewnaszej
toaleciepanowałabydlanichzbytbabskaatmosfera.Naprawdęniewiem.Wnapisach,
któremożnaznaleźćnaścianachdamskichtoalet,niemanicdziewczęcego.
Gdytylkoweszliśmydomęskiejtoalety,zaczęłamsiędenerwować.Zaledwiepół
godzinypóźniejmiałamjużtotalnąklaustrofobię.Wiedziałam,żejeślitamzostaniemy,
wpadniemywpułapkę.Jeśliprzyjdążołnierze,niebędziemymieliktórędyuciec.Tomi
sięniepodobało.
-Chodźmystąd-powiedziałam.
Niktsięniespierał.Chybaczulitosamocoja.Ostrożniewymknęliśmysięnazewnątrz,
nawypadekgdybyktośobserwowałbudynek,aleokolicawydawałasiębezpieczna.
Chybawszyscyalbogasilipożar,alboratowaliswojedomy.
Ups.Miałamnamyślidomy,którenamukradli.
Szybkozdaliśmysobiesprawęzjednejrzeczy.Ogieńzdecydowaniewymknąłsięspod
kontroli.Niebobyłoczarneoddymuiwirującychwokółdrobinekpopiołu.Gdytylko
wyszliśmynazewnątrz,Fizaczęłakaszleć.Woddalizobaczyliśmymigotaniepłomieni.
Podkradłamsiędodrogiizobaczyłam,jakjakiśmężczyznapolewadomwodąze
szlauchu-
dom,któryukradł-aleciśnienietejwodybyłooczywiściebardzoniskie.Nikogowięcej
niewidziałam.Stresowałamsiętym,cozrobiliśmy,alenadaluważałam,żemiastodasię
ocalić.
Wróciłamdopozostałychipowiedziałam,cozobaczyłam.Naprawdęniewiedzieliśmy,co
robić.Gdybyśmysięruszyli,ryzykowaliśmy,żenaszłapią.Gdybyśmysięnieruszyli-
też.
Gdybywiatrlekkozmieniłkierunek,mógłnasnawetdopaśćogień.
Wkońcupostanowiliśmysięruszyć.
-Jeślitegoniezrobimy-powiedziałam-złatwościąnastuznajdą.Agdytylkougaszą
pożar,zacznąnasszukać.
-Tak-zgodziłsięKevin.-Napewnobędąchcielinasdorwać.
Dlategoznówruszyliśmywdrogę.Myślę,żepodpewnymiwzględamitawyprawabyła
bardziejniebezpiecznaniżwszystkiewcześniejsze.Podróżprzezmiasto,wktórym
wszyscypowychodzilizdomówipałajądonasnienawiścią,wydawałasię
niewiarygodnieryzykowna.Byłamjednakpewna,żeniemamyinnegowyjścia.
Dymtrochęnampomagał,alepozatymmieliśmyniewielusprzymierzeńców.
Kierowaliśmysięwstronęmiejsca,którewszyscydobrzeznaliśmyiktóre
najprawdopodobniejstałopuste.DoliceumwWirrawee.
Wybraliśmynajgłupszązdróg.Tozadziwiające,wjakwielkimstopniuWirraweewróciło
do„normalnego”życia.Mieszkałotuteraztyluludzi.Niewiem,iledomówzajęto,alez
pewnościąokropniedużo.Miałamjedynienadzieję,żenieposunęlisięjeszczedo
otwarciaszkół.Naszczęścieniewidywaliśmywieludzieci.
Mimowszystkomusieliśmybardzouważać.Cokilkasetmetrówsytuacjasięzmieniała.
Naszawyprawaskładałasięzpodkradaniasięwzdłużogrodzeniadużegodomu,czołgania
sięprzezogródinnegoizpółgodzinnegoczekaniawgarażupaniPotts,przedktórym
zatrzymałosiędwóchfacetów,bypogadaćopożarze-wkażdymraziezakładam,że
właśnieotymrozmawiali.Chwilamibyłoniemalzabawnie,alerównocześniebardzo
przerażająco.Jedynymłatwymetapemokazałosiępokonaniepółkilometrawzdłuż
strumienia.
DotarliśmydoSherlockRoaddopierookołopierwszejpopołudniu.
Niebyłozbyttrudnodostaćsięnaterenszkoły.Wsąsiedztwiestoizaledwiekilkadomów.
Wszystkowskazywałonato,żenikogownichniema,aleoczywiścieniemogliśmybyć
tegopewni.
Dlategoznalezienienajlepszejdrogizajęłonamcałewieki.Wyglądałonato,żeosadnicy
corazlepiejpanująnadogniem.Wpewnymsensiebyłatozławiadomość-
oznaczała,żeznajdączas,bynasszukać.Naszczęściewszkolenikogoniebyło.
Właściwiewyglądałatak,jakbyopuszczonojąprzedwielomalaty.
Marzyliśmyoodpoczynku,aletrzebabyłorozwiązaćjeszczejedenproblem:dostaćsiędo
szkoły.Brzmitoprosto,leczmusieliśmyznaleźćjakiśmałooczywistysposób.Nie
mogliśmyrozwalićdrzwi,boktośbytozauważył.Dostaliśmysięjednaknamały
czworokątnydziedziniec,gdziewkońcupoczuliśmysięlepiej.Byłonzupełnie
niewidocznyodstronydrogi.Wszystkiepaprocieuschły-cowzbudziłomójsmutek-i
wokółwalałosięmnóstwośmieci,alepozatymbyliśmytrochębezpieczniejsi.
Wkońcumusieliśmywybićszybęwoknie.Byliśmygotowiuciec,gdybyodezwałsię
alarmprzeciwwłamaniowy.Alenie.Wczasiepokojuszkołamiałaalarm,lecz
najwidoczniejjużniedziałał.
Gdyweszliśmydośrodka,pozbieraliśmykawałkiszkła,apotemznaleźliśmypłytę
pilśniowąizapomocątaśmyzasłoniliśmyokno.Mieliśmynadzieję,żekażdy,ktoto
zobaczy,dojdziedowniosku,żejużtakbyło.
Fizgłosiłasięnaochotnikadopełnieniawarty,cobyłoniezwyklemiłezjejstrony.
Resztaznaswkońcumogłatrochępospać.
13
ZnaleźliśmychybaostatnibudynekwWirrawee,którystałwzasadzienietknięty.
Zniszczonokilkarzeczywsekretariacie,alepozatymwszystkobyłowdobrymstanie.
Corazwyraźniejczułam,jakbytomiejscezostałoopuszczonedawnotemu.Wzasadzie
niechodziłookurzaniociszę.Winnybyłbrakludzi:wpustychkorytarzachnabierałosię
pewności,żeoddawnanikttuniezaglądał.
Pozatymchodziłoozapach,choćwtedyniezdawałamsobieztegosprawy.Każdy
wydzielawłasnyzapach.Podobnoniewidomiludziepotrafiąrozpoznać,ktobyłw
pomieszczeniu,pozapachu,jakiposobiezostawił.Japotrafiępoznaćwtensposób,kiedy
mójtatabyłwłazience.Mamnamyślitoksycznegazy.Gdybyśmyjezabutelkowalii
wykorzystalijakogazparaliżujący,wygralibyśmytęwojnęprzedupływemtygodnia.
Oczywiściedziękiswojejnieomylnościznalazłamjedynemiejscewszkole,wktórym
akuratniebyłocicho.Kiepskasprawa,borozpaczliwiechciałampospać.Tobyłaizba
chorych,wktórejstałydwałóżka.Japołożyłamsięnajednym,aKevinnadrugim.
Międzyścianąaramąoknamusiałabyćjednakszpara,bowiatrbezprzerwygwizdałw
niejiwył,ciąglezmieniająctonację.Przerażającydźwięk.Jakbydzikiezagubione
stworzeniapłakałynocą,błagającumęczonymigłosami,żebyktośjeocalił.Tyleżebyły
jużmartweipłakałyzzagrobu.Pochwiligwizdycichły,ajamyślałam:„Nodobra,w
końcusobiepośpię”,idokładniewtymsamymmomenciewszystkozaczynałosięod
nowa.Niepomagałmirównieżfakt,żedoszkołydocierałczarnydymzpożaruichoć
wszystkowskazywałonato,żejestgocorazmniej,tworzyłatmosferęidźwiękirodemz
piekła.
Nowięcraczejsięniewyspałam.Prawdziwympowodembrakusnubyłchybajednak
strach.PrzebywaniewWirraweewbiałydzieńispaniewtymmieściewydawałosię
bardzoniebezpieczne.Jasne,potrafiłabymprzytoczyćstoracjonalnychpowodów,dla
którychmogliśmyspaćspokojnie.Odwiekównikttuniezaglądał,wszyscybylizajęci
gaszeniempożaru,najprawdopodobniejdoszlidowniosku,żeuciekliśmydolasu…
Okej,totrzyracjonalnepowody,dlaktórychmogliśmyspaćspokojnie.Itodobrepowody.
Aleniewystarczające.Nadalbyłamspiętaigapiłamsięprzezoknonagorącyczarnydym.
Zaczęłamsobieuświadamiać,żejestjeszczejedenpowód,dlaktóregoniemogęzasnąć.
Galopprzezlas,stratowanietamtychżołnierzy,otarciesięośmierć:towszystko
wydarzyłosięzaledwiedwanaściegodzinwcześniej.Ijakzwyklenatejwojnie,niebyło
czasunareakcję,niebyłoszansynazastanowienie,naodnalezieniewtymznaczeniaani
naumieszczenietegowszystkiegowjakimśsensownymkontekście.
Jeśliniewiesz,cocośoznacza,tomaszkłopot.
Oczywiściewpewnymsensiewiedziałam,cooznaczaostatnianoc:wiedziałam,że
zrobiłamtowszystko,bypozostaćprzyżyciu.Tobyłooczywiste.Potrzebowałamjednak
odpowiedzi,którawyjaśnimicoświęcej.Jeślimiałamuznać,żemojeżycieznaczywięcej
niżcudze,żetowporządku,kiedyktośumiera,bymjamogłaprzetrwać,musiałam
wiedzieć,żenaprawdętakjest.Jasne,wludzkiejnaturzeleżyochronawłasnegożyciaza
wszelkącenę.
Zresztąnietylkowludzkiej.Wnaturze,ityle.Widziałam,coschwytanywpułapkę
kangurrobizpsami,którezabardzosięzbliżą.AleskoroBógdałmimózgisumienie,a
dotegowyobraźnię,którapozwalamiwniknąćwcudzyumysł,topewniechce,bymz
nichkorzystała.Anietylkorobiłaróżnerzeczy,niezastanawiającsięnadichznaczeniem.
Niejestemkangurem.
Dlategozastanawiałamsię-inadalsięzastanawiam-czytobyłowporządku.
NastępnymdaremodBogabyłopoczucieodpowiedzialności.Czasamiwolałabymgonie
mieć.Wielkiedzięki,Boże.Bopoczucieodpowiedzialnościnieopuszczamnienakroki
gdyrobięcoś,comoimzdaniemmożebyćzłe,niemogęsięgotakpoprostupozbyć.
Wiedziałam,żezabiłamdrugiegoczłowieka,możenawetwielu.Tocoś,czegofaktycznie
siędopuściłam-cośmojegoiniezbywalnego.
Dlategomusiałymniedopaśćwyrzutysumienia.Tamciżołnierzewlesiezginęli.Itamten
końteż.Znowupodjęłamdecyzję,żemojeżyciejestwartewięcejniżichżycie.Anawet
nieznałamtychludzi.Bylidlamnieobcy.
Czybyławtymjakaślogika?Czyzasługiwałamnaprzetrwanie,atamciobcymiludzie-
naśmierć?Czybyłatojakaśpróba,którąmusiałamprzejść?Możewprzyszłościmiałam
znaleźćlekarstwonarakaalbocośwtymrodzaju?Ajeślitojedenztamtychżołnierzy
miałzakończyćsłużbęzadziesięćlatiznaleźćlekarstwonaraka,cojednaknigdynie
nastąpi,bowłaśniegozabiłam?
Właśnietomiałamnamyśli,mówiącoszukaniusensuwotaczającymmnieszaleństwie.
Zamiastznaczeniadostałamtylkodzikiewyciewiatruorazdławiącydymigorącopożaru,
którysamawznieciłam.
Późnympopołudniemnajwidoczniejudałosięzapanowaćnadogniem.Popiółleżał,jak
okiemsięgnąć,aboiskoprzyprószyłaczerńprzypominającacukierpudernabiszkopcie,
tyleżewniewłaściwymkolorze.
Wońspalenizny,tenniedającysiępomylićzniczyminnymzwęglonyzapachwnikał
wkażdąszczelinę,wkażdykątizakamarek.Przywarłdonaszychubrańistopniowo
tłumił
wszystkoinne:stęchłyzapachszkoły,spoconąwońHomeraiKevina,anawetFiimoją,
orazprzyprawiającyomdłościodórzdechłegooposa,którysączyłsięzestrychudosali
A23.
Gdyciemnośćpowoliotoczyłaszkołę,poczuliśmysiętrochębezpieczniej.Uznaliśmyza
małoprawdopodobne,byktośmógłnastuszukaćwnocy.Mielizbytwielewłasnych
problemówzwiązanychzezniszczeniamipopożarze.Pozatymtrudnocośznaleźć,kiedy
jestciemno.Możenawettrochęsięnasbali.Pokazaliśmyprzecież,żejesteśmydość
zdesperowani.Ostatnioczęstobałamsięsamejsiebie,więcwcalebymsięniezdziwiła,
gdybyoniteżsięmniebali.Nie,niewydawałomisię,bymielinasszukaćpozmroku.
Postałamnawarcie,apotemposzłamporozmawiaćzFi.Trudnobyłojąznaleźć.
Dziwniesięchodziłopodługich,pustychszkolnychkorytarzach.Oczywiścienigdynie
widziałamichwtakimwydaniu,choćzdrugiejstronydlakażdegoczłowiekabyłbyto
niecodziennywidok.ByliśmywskrzydleA.Odgłosmoichkrokówniósłsięechempo
budynku.Minęłamsekretariat,pracownięplastyczną,toalety,salękomputerową,apotem
zwykłesalelekcyjne.Całyświatmógłbyzniknąć,ajanawetbymotymniewiedziała.
Taktambyłopusto.Nigdynieczułamsiębardziejosamotniona-byćmożedlatego,żeten
budynekwzniesionodlasetekuczniówinauczycieli,więcterazwydawałsiębardziej
opustoszałyniżchatkapustelnika.
NasamymkońcuznalazłamFi.AraczejFiznalazłamnie.ByławsaliA22.Zawołała
mnie,kiedydotarłamdokońcakorytarza.Wprzeciwnymrazieniezauważyłabym,żetam
jest.Chybabyłanaprawdęprzybita,podobniejakja,aletymrazem-wbrewtemu,czego
możnasiębyłospodziewać-niezamierzałyśmysięnawzajemdołować.
-Tobyłamojaulubionasala-powiedziała.
-Dlaczego?
Salawyglądałaniezbytciekawie.Inwazjanastąpiławczasieferii,więcw
pomieszczeniachdydaktycznychbyłojeszczenudniejniżzwykle.Naścianachniewisiały
żadneesejeanizdjęcia,nabiałychtablicachniebyłożadnychnapisów,wokółnieleżały
żadneksiążki.Natablicyogłoszeń,tużobokwłącznikaświatła,wisiałplanewakuacji
budynku,apodrugiejstronieplakatzwierszemEmilyDickinson.Plakatbyłjednak
naderwanywrogu,anadolektośnabazgrałcośflamastrem.Zwentylatorapodsufitem
nadalzwisałażałosnabożonarodzeniowaserpentyna.Gdyniespełnaroktemuświętowano
tuBożeNarodzenie,niktnieprzypuszczał,żeniebawemwszystkosięzmieni.
-Miałamtulekcjeangielskiego-wyjaśniłaFi.
-Zkim?
-ZpanemRuddem.
-Aha,mnienigdynieuczył.
-Byłtakifajny!Mamnadzieję,żeniczłegomusięniestało.
-Szkoda,żeniemiałamznimżadnychlekcji.Wszyscysięnimzachwycali.Był
Amerykaninem,prawda?
-Nie,Irlandczykiem.
Fi,którależałanapodłodze,naglesięożywiła.Zerwałasięnanogiizaczęłanaśladować
panaRudda.
-Fiono,przykromi,żemusieliśmyzacząćbezciebie.Odnoszęwrażenie,żezawszesię
spóźniasznamojelekcjeizastanawiamsię,czymoglibyśmysprawić,bylekcje
angielskiegostałysiędlaciebietrochębardziejatrakcyjne.Czyzechciałabyśtutajusiąść?
TonaszalożadlaVIP-ów.Pozwolisz,żewezmętwójpłaszcz?Możepodaćcicośdo
picia?
Możewoliszwygodniejszekrzesło?Proszę,weźmoje.Nie,nie,naprawdę,nieprzejmuj
się,tożadenkłopot.
Fizawszebyłabeznadziejna,jeślichodzionaśladowanieinnychludzi,aleitaksię
roześmiałam.
-Wydajesięzłośliwy-zauważyłam.
-Mhmm,niezupełnie.Toznaczymógłbybyćzłośliwy,alewprzeciwieństwiedoinnych
nauczycielinigdyniezachowywałsiępodle.
-Wósmejklasiemiałamtuwiedzęospołeczeństwie-powiedziałam.-ZpaniąBarlow.
Niebyłoźle.Zorganizowaliśmydzieńjapoński:przygotowaliśmyjapońskiepotrawy,
robiliśmyorigamiitakdalej.Byłofajnie.
-Atak,pamiętam.AwdniuBastyliigotowaliśmydaniafrancuskie.PaniBarlowbyław
tymdobra.NazywaliśmyjąBaa-Baa.Straszniegłupieprzezwisko.
-Apamiętasztamtenklasowygrill?Chybawdziewiątejklasie.Chłopcypodalicałkiem
surowąkiełbasę.Zmiejscazostałamwegetarianką.Apotembyłabitwanajedzenie.
-Pamiętam.Mojamamaposkarżyłasiędyrekcji.Całymundurekmiałamupaćkany
tłuszczemisosempomidorowym.PanMuirwpadłwtarapaty,bonieumiałnadnami
zapanować.
-Byłbeznadziejny,nonie?Byłaśnatejlekcji,kiedyzacząłpłakać?
-Nie,alesłyszałamotym.
-Okropnasprawa.Niewiedziałam,czymamsięśmiać,czymuwspółczuć.Wiesz,tobyła
winaHomera.Dałmusięweznaki.Niechciałmuodpuścić.Ciągleżartowałzjegotuszy.
Dwarazynazwałgo„dwutonowcem”,prostowtwarz,apotemudawał,żerozmawiałz
Davo.Razgozapytał:„PanieMuir,jepan,żebyżyć,czyżyjepan,żebyjeść?”,iwtedy
facetsiępopłakał.
Fiwyglądałanazasmuconą.Byłałagodnaimiła.Niemogłanawetsłuchaćotym,żektoś
gnębiłnauczyciela.Żałowałam,żeniemamchoćczęścijejuroku.Wystarczyłabymi
połowa.
Wsalibyłojużciemno,alerozmawiałyśmydalej,wspominającdobreizłechwile,które
przeżyłyśmywtymbudynku,wtejszkole.
-Zdajeszsobiesprawę,żespędziłyśmytuponaddwietrzecieżycia?-zapytałamFi.
-Serio?Boże.Wtakimraziedwietrzecietegoczasumarzyłamotym,żebybyćgdzieś
indziej.Aterazoddałabymwszystko,byznowubyćtutajigraćnaangielskimwmecze
improwizacji.
-Graliściewmeczeimprowizacji?Nicdziwnego,żecisiępodobało.Mynigdynie
robiliśmytakichfajnychrzeczy.Tylkonudnestaredyktandainaukaojęzyku.Fajniebyło
jedyniewtedy,kiedymusieliśmywygłaszaćprzemówienia.Bryonyopowiedział,jakjego
siostramyślała,żeowczekupkitorodzynki,ipróbowałajezjeść.Apewnegodnia
musieliśmyprzynieśćulubioneobrazkiiwyjaśnić,dlaczegojelubimy.Tobyło
niesamowite,boHomerprzyniósłobrazzliliamiwodnymiimówiłotym,żewchwilach
największegostresusiadaprzednimiuspokajasię,gapiącsięnatelilieprzezpółgodziny.
Wszyscybyliwtotalnymszoku.Tojedynyraz,kiedyHomerwyszedłwszkolezeswojej
rolitwardziela.Niktopróczniegonieprzyniósłobrazu.Wszyscypokazywalizdjęcia
swoichulubionychdrużynpiłkarskichitegotypurzeczy.
-Myślałam,żewłaśnieotocichodziło,kiedypowiedziałaśoulubionychobrazkach-
przyznałaFi.
-Mhmm.JaprzyniosłamstarenudnezdjęcieprzedstawiającemniezMirrimbahBuckley
Park.
-CotojestMirrimbahBuckleyPark?-zapytałaFi.
-Dawnotemumieliśmystadomerynosów-wyjaśniłam.-Zaczęlijehodowaćmoi
dziadkowie,apotemowceprzejąłtata.Wkońcudoszedłjednakdowniosku,żetogo
przerasta.Owcewymagałyzadużopracy,akonkurencjabyłaniewiarygodniesilna.
Ludzierobilinajdziwniejszerzeczy,żebyrozreklamowaćswojestada.Organizowali
wielkiewyprzedaże,naktóreprzywoziliklientówsamolotami.Tataniemiałczasuna
takiebzdury.
Pozatymitakniebyłobynasnatostać.Zresztątatęinteresowałyróżnegatunki.Sprzedał
stadoLucasom.Zanimtozrobił,czasamijeździłamzowcaminawystawy,aMirrimbah
BuckleyParkbyłnaszymnajlepszymbaranem.Zdobyłpierwszenagrodynawystawie
merynosówwStrattoninaOpenRams,adotegotrzeciemiejscenawystawiekrajowej.
Dostaliśmyzaniegofortunę.Babciabyławściekłanatatę,kiedygosprzedał,aletatajuż
wcześniejpostanowiłsprzedaćcałestado,tylkożeniepowiedziałotymbabci.Gdyw
końcująotympoinformował,mieliśmycośwrodzajukońcaświata.Babcianieodzywała
siędoniegowielemiesięcy.Rozumiałamją.Razemzdziadkiemciężkopracowali,by
stworzyćtostado,atatajeprzejąłisprzedał.Najśmieszniejszebyłoto,żepóźniejitak
musieliśmyreklamowaćrasęcharolais,więcostatecznietataniezaznałspokoju.
Zauważyłam,żeFimnieniesłucha.Gapiłasięprzezokno.
-Cosiędzieje?-zapytałam.
-Tamsięcośrusza-powiedziała.
14
Równocześniepadłyśmynapodłogę.Leżałamztwarząprzyzakurzonymdywanie.Serce
waliłomitakmocno,żeprawiepodskakiwałam.Niepoświęciłammujednakzbytdużo
uwagi.Fijużsięczołgaławstronędrzwi,więcruszyłamzanią.Wydostałyśmysięna
korytarz,apotem,zgiętewpół,byniemożnanasbyłozobaczyćprzezokna,szybkoi
cichopobiegłyśmyzpowrotemdoizbychorych.Wiedziałam,żeHomerstoinawarcie,i
myślałam,żeKevindrzemienajednymzłóżek.
Znalazłamjednakczas,bywkurzyćsięnaHomera.Pomyślałam,żepowinienbył
zauważyć,jakktośsięzbliża.Umówiliśmysię,żeosobastojącanawarciebędzieprzy
głównymwejściu,skądroztaczałsiędobrywidoknatrzystronyboiska.Abyzobaczyć
czwartąstronę,trzebabyłojednakcochwilazerkaćzaściankędziałową.Niemogłamsię
pozbyćwrażenia,żeHomerokazałsięzbytleniwy.
Niedoceniłamgojednak.Biegnąckorytarzem,napotkałyśmyHomeraiKevina,którzy
jużnasszukali,zgięciwpółtakjakmy.
-Cozobaczyłyście?-zapytałHomernaglącymszeptem,kiedysięspotkaliśmy.
-Byłachybatylkojednaosoba-powiedziałaFi.-Nawetniejestempewna,czyto
rzeczywiścieczłowiek.
-Jazauważyłemjednego-oświadczyłHomer.-Alenastoprocentbyłczłowiekiem.
Węszyłwstołówce.
Przykucnęliśmynakorytarzu.Odkażdegoznasbiłstrach.Byliśmywgrupie,
tworzyliśmykrąg,więcstrachzdawałsięskupiaćpośrodku.Przypominałnamacalną
rzecz,poktórąmożnasięgnąć.
-Lepiejprzejdźmynadrugąstronę-zaproponowałKevin.-Zobaczymy,czyktośtam
jest.
-Nawetjeślijest-dodałKevin-nieudanamsięwyjść,nierobiącprzytymhałasu.
Zalepiliśmydziuręwoknie,pamiętacie?Awszystkiepozostałeoknamajązamki
antywłamaniowe.
Naglezdałamsobiesprawę,żewpakowaliśmysięwpułapkę.Poczułammrowieniena
całymciele.
-Mimotoprzejdźmynadrugąstronę-szepnęłam.-Jeślisięokaże,żenikogotamniema,
poprostuwybijemyszybęiuciekniemy.
Uznałam,żelepiejzrobićcokolwiek,niżkulićsięzprzerażenia.
Nadalzgięciwpół,pobiegliśmynadrugikoniecbudynku.Nazewnątrzzrobiłosięjuż
całkiemciemno.Tobyłanaszajedynaprzewaga.Jeślijednakotoczylibudynek,niewiele
namdawała.
Abysiędostaćnadrugikoniecszkoły,musieliśmywejśćdopokojunauczycielskiego.
Zabawneuczucie.Pokójnauczycielskinadalstwarzałwrażeniezakazanegoterytorium.
Prowadziłydoniegodrzwiwahadłowe,któreostrożnieotworzyliśmy,apotempędem
okrążyliśmystołydoping-pongaipodeszliśmydookien.Wyglądałonato,żenocjest
bezksiężycowa.Nadworzebyłotakciemno,żeprawienicniewidzieliśmy.
-Cotynato?-mruknąłdomnieHomer.
-Niewiem.Alemusimyspróbować,niemożemytakpoprostusiedziećinanichczekać.
-Wcaleniemusząwiedzieć,żetujesteśmy.Jeślispróbujemywybićszybęiuciec,
możemyzwrócićnasiebieichuwagę.
-Tak,chybamaszrację.Aletodziwne,żewogóletuzajrzeli.
Byłamzmęczonaizwysiłkiemszukałamsłów,bywyrazićto,comiałamnamyśli.Po
mojejprawejKevinrobiłcoś,czemutowarzyszyłodrapanie,którebrzmiało
niebezpieczniegłośno.Niechciałamgojednakpowstrzymywać,bodomyśliłamsię,że
usiłujeotworzyćokno.Musieliśmypodjąćpewneryzyko.Próbowałamsięskupićna
rozmowiezHomerem.
-Nieprzeszukiwalibykażdegobudynkuwmieście,przecieżniemająmilionażołnierzy.
Pozatymmusielibyprzeczesaćlas.Nieprzyszlibytutaj,chybażewiedzą,żetujesteśmy.
Homermilczał.
-Możetojakiśdzieciak,którywpadłsiępobawić-podsunęłamznadzieją.
Homerpokręciłgłową.
-Widziałemtylkojegocień,alebyłzawysokijaknadzieciaka.
Odstronyokna,przyktórymmajstrowałKevin,dobiegłochrobotanie.Niemogłamsię
powstrzymać.
-Ciszej,docholery-syknęłambezlitośnie.
Kevinpodpełzłdomiejsca,wktórymszeptaliśmy.Zignorowałmójsyk.
-Otworzyłemje-powiedział.-Wyjdępierwszy,jeślichcecie.
CzasamiKevinzaskakiwałmnietakimiaktamiodwagi.Ciąglemusiałamsobie
przypominać,żemamonimzbytniskiemniemanie.Gdyzaczynałamgouważaćza
palanta,robiłcośimponującego.
Możepowinnambyłazaproponować,żetojapójdępierwsza,aleniezaproponowałam.
Prawdęmówiąc,miałamjużdośćtychciągłychwyzwań.AkcjawZatoceSzewcaomal
mnieniezabiła.Chybawpłynęłanamniewsposób,zktóregowcześniejniezdawałam
sobiesprawy.Zmieniłamniegłębokowśrodku.Idlategozmagałamsięterazztyloma
problemami.Wiem,żenajgorszebyłowięzienie,którewpłynęłonamnienajmocniej,
podobniejakśmierćRobyniChrisa,losCorrieicałatainwazja…Och,talistaniema
końca.
Czekaniewtamtymkontenerze,apotemmyśl,żepoeksplozjizginę,ujrzenienad
BaloneyCreekprzyjaciółschwytanychprzezwrogichżołnierzyito,comusiałamtym
żołnierzomzrobić-wszystkietewydarzenianajwyraźniejodbiłysięnamniewstraszny,
okropnysposób.
DlategogdyKevinzgłosiłsięnaochotnika,niepowiedziałamanisłowa.
Podeszliśmydootwartegookna.Nazewnątrzniebyłoażtakciemno,jakmisięzdawało.
-Nikogoniewidzę-szepnęłaFi.
Oknoniebyłocałkowicieotwarte.Fibysięzmieściła,aleKevinniemiałszans.
Dotknęłamramy.Drewnobyłozbutwiałe.Widziałamiczułampodpalcamimiejsca,w
którychKevinpodważyłramę.Ostrożniepopchnęłamjeokolejnetrzydzieści,
czterdzieścicentymetrów.Pchałamoddołu,aoknoskrzypiałoipiszczało.
-Ostrożnie,dobra?-burknąłKevin,odwdzięczającsięzamojesyknięciesprzedparu
minut.
Gdywkońcuotworzyłamokno,niewahałsięanichwili.Odrazuzacząłsię
przeczołgiwaćpoparapecie,anakoniecszybkodałnuraizniknąłzaoknem.Spadłtak
błyskawicznie,żeprzezjednąokropnąchwilęmyślałam,żektośgozastrzelił,aleniebyło
słychaćhukuwystrzału,więcchybawszystkoposzłozgodniezplanem.Irzeczywiście-
kilkasekundpóźniejzobaczyłam,żepochylonyszybkobiegniezygzakiemwciemność.
Tobyłoodważne,naprawdęodważne.
Potemprzezsześćalboosiemminutpanowałacisza.Wytężaliśmywszystkiekomórki
nerwowe,obserwując,nasłuchując,węszącwpowietrzu,próbującznaleźćjakąś
wskazówkę,któranampodpowie,cosiędzieje.
WkońcuHomerszepnął:
-Mamtegodość.Idęzanim.
JaiFiodpowiedziałyśmymurównocześnie:
-Nie,Homer,nieidź.
-Zaczekajchwilę-dodałam.-Jeślicośmusięstało,ciebiespotkatosamo.
Obojewiedzieli,oczymmówię.
Dlategoczekaliśmydalej.Chybaznowuminęłopięćminut.Potemusłyszałamdźwięk,
któregonajmniejsięspodziewałam-dźwięktaknieprawdopodobny,żepomyślałam,żew
końcuzwariowałam.Ajeślinieja,tozpewnościąKevin.Boalbomisięprzesłyszało,
albogdzieśwciemnościKevinsięroześmiał.
ZdumionaspojrzałamnaHomera.ŚmiechKevinanależałdotych,którychnigdysięnie
zapomina.Osiołwystraszonyseriązkarabinumaszynowegowydałbypodobnyodgłos.
Niełatwonaśladowaćtakiśmiech.Ajabyłampewna,żegosłyszałamiżeśmiałsięnie
ktoinny,jakKevin.
Zaryzykowałamitrochęsięwyprostowałam,bymiećlepszywidoknaboisko.Ta
ciemnośćmniedobijała.Izaledwiechwilępóźniejzobaczyłamdwieosoby,którezbliżały
siędobudynkuodstronymrokuspowijającegodrzewa.JednąztychosóbbyłKevin.
AdrugąLee.
Zapominającowszystkim,cokiedykolwiekmówiliśmyobezpieczeństwie,wyszłam
przezoknoipobiegłamdonich.Pragnęłamjednegoztychsilnychuściskównapowitanie,
którewidujesięwfilmachiktórywymieniliśmyjużkiedyśzKevinem,alegdy
podbiegłamdoLee,zauważyłam,żejestwkiepskiejformie.Uśmiechnąłsię,ale
przypominałotoraczejskurczmięśnitwarzyniżprawdziwyuśmiech.Drżałamubrodai
miałspuszczonągłowę.
Szedłbardzowolno.ZatoKevinszczerzyłsięjakdziecko,którewygrałozabawęw
krzesłanatrzechprzyjęciachurodzinowychpodrząd.Chybaryzykującżycieiwychodząc
wnoc,niemógłuwierzyćwswojeszczęście,gdyspotkałgotakprzyjemnyfinał.
-Dobrzesięczujesz?-zapytałamLee,witającgojednymztychgłupichpytań,któresię
zadaje,kiedyniesposóbwymyślićniclepszego.
-Chętniebymcośzjadł-powiedział.
Podeszliśmydookna.WychylałsięprzeznierozpromienionyHomer,któremuodrazu
kazałamprzynieśćcośdojedzenia.
Jegouśmiechszybkozniknął,awrazzuśmiechemzniknąłHomer.Pochwiliusłyszałam,
jakdrzwidopokojunauczycielskiegootwierająsięizamykają.
JaiFipomogłyśmyLeewejśćprzezokno.Byłbardzoosłabiony.Kiedywciągnęłyśmygo
dośrodka,usiadłnataborecie,apotemzmieniłzdanieipołożyłsięnapodłodze.
PobiegłamkorytarzemposzukaćHomera.Nadalwyjmowałrzeczyzplecaka.Tymrazem
mieliśmywojskowyprowiantodNowozelandczyków,główniesuszoneproduktyw
małychfoliowychopakowaniach.Byłyniewiarygodnielekkieinaprawdępowstawałoz
nichsmacznejedzenie.Najbardziejlubiłamdanieonazwie„Aromatycznyryż”.Należało
jejednaknamoczyć,apotemugotować,aniebyłampewna,czywszkolebędzieto
możliwe.Niewiedziałamnawet,czynadaljestprąd.Dlategozamiastczekać,żebyto
wszystkosprawdzić,złapałamtrochęmuesli,wyjęłamzplecakaKevinaresztkijegosoku
pomarańczowegowproszkuipodeszłamdoumywalkiwpokojunauczycielskim.Zkranu
nadalpłynęławoda,więczłatwościąrozpuściłamtrochępomarańczowegoproszkui
powstałymsokiemzalałammuesli.
Chybagdzieśsłyszałam,żenienależysięobjadać,jeślidługosięgłodowało.Właśnie
sobieprzypomniałam,skądotymwiem.Zjednegozopowiadańzczasówdrugiejwojny
światowejpoświęconychjeńcomnatorachKoleiŚmierci.Podobnogdywojnadobiegła
końcaiAmerykanieprzybyliichuratować,niektórzyjeńcyzmarlizprzejedzenia.
Prawda,żeżyciepotrafibyćniesprawiedliwe?
Wtedyniepamiętałamtejhistorii,alemiałamprzeczucie,żepodanieLeegóryjedzenia
niebyłobydobrympomysłem.Dlategowcisnęłamwniegokilkałyżek,apotem
powiedziałam,żemusizgodzinęodczekać.Niebyłzbyturadowany,aleokazałamsię
nieugięta,aHomeriFimniepoparli.
GdykarmiłamLee,Kevinzamknąłoknoiznowujezaryglował.Jednaknienazamek
antywłamaniowy.Poczułamsiętrochęlepiej,widząc,żeterazmamyprzynajmniej
możliwośćucieczki.WkońcumogliśmyzadaćLeepytania,któreniedawałynam
spokoju.
-Cosięstało,Lee?-zapytałHomer,przykucającobokniego.-GdzieIain,Ursulai
pozostali?
Leewzruszyłramionami.
-Niewiem-powiedział.Mówiłbardzopowoli,jakbysłowawymagaływielkiego
wysiłku.-Niemamzielonegopojęcia.Kiedywrócilizezwiadu,kazalimisięukryćw
lesiezamiastem,obokkościoła,nowiecie,tegoKościołaChrystusowego.Powiedzieli,że
poatakuprzyjdąpomnieiodrazuwrócimydoPiekła.Czekałemiczekałem,alesięnie
zjawili.
Myteżczekaliśmy,żebypowiedziałcośjeszcze,aleLeemilczał.
-Więccosięstało?-zapytałamwkońcu.
Leeznowuwzruszyłramionami.
-Towszystko.Nicsięniestało.
-Nic?
-Czekałemcałąnoc.Nieprzejmowałemsię,bopowiedzieli,żewrazieproblemówalbo
pomniewrócą,alboprzeczekająwmieściedonastępnejnocy.Kazalimisięzaszyćw
lesieiprzygotowaćnaspotkaniepozmroku.Alenastępnanocwyglądałaidentycznie.Nic
sięniewydarzyło.
-Itowszystko?-zapytałHomer.-Chceszpowiedzieć,żeniemasznajmniejszego
pojęcia,cosięznimistało?
Wydawałsięwkurzony,jakbytobyławinaLee.
Leetylkopokiwałgłowąizamknąłoczy.Mówiłdalej,nieotwierającich.
-Niebyłożadnegoznaku-powiedział.Przedkażdymsłowemzastanawiałsięzminutę.
Wydawałsięstaryizmęczony.WkońcuprzezsześćdnibyłwWirraweezupełniesam.-
Nawetnajmniejszejwskazówki-ciągnął.-Żadnegodźwiękuodstronylotniska,żadnych
biegającychżołnierzy,żadnejstrzelaniny.Niewiem,cosiędzieje.Wiemtylko,żecoś
poszłonietak.Ellie,daszmicośjeszczedozjedzenia?
Dałammusześćłyżekmuesli.
-Lepiejtrochęodpocznij-poradziłammu.-Jeślidaszradędoczłapaćdoizbychorych,
znajdziesztamwygodnełóżko.
-Tutajmidobrze-odpowiedział.-Toprawda,chcemisięspać.Ostatniomałospałem.
Alemamdlawasjeszczewięcejwieści.
-Chodźdoizbychorych-namawiałamgo.-Tambędzieszmógłnamowszystkim
opowiedzieć.
Niechciałsięruszyć,alegozmusiliśmy.Dotarłdoizbychorychowłasnychsiłach,a
potempomogliśmymusiępołożyćizdjęliśmymubuty.
-Fuj-powiedziałam.-Alesmrodek.
Próbowałamgorozśmieszyć,alenapróżnosięwysilałam.Jużspał.
15
CałyKevin.IcałapaniGilchrist.Nigdyniewiadomo,coknujądyrektorzyszkół.Kevin
uparł
się,żebyprzeszukaćjejgabinetiwdolnejszufladziebiurkaznalazłniespodziankę:
prywatnyzapasalkoholu.Byłotampółbutelkibrandy,trzyczwartebutelkiwytrawnej
sherryidwiepuszkipiwa.
-Rozbiłembank!-zawołałKevin,wchodzączuśmiechemdopokojunauczycielskiegoi
unoszącswojetrofeanadgłową.
Ulokowaliśmysięwpokojunauczycielskim,bobyłytamnajwygodniejszekrzesła.
Jaktounauczycieli.
Fistałanawarcie,aledoszliśmydowniosku,żejednaszklaneczkajejniezaszkodzi.
Leegłębokospał.Uznaliśmy,żetrzebacośdlaniegozostawić,adotegojeszczetrochę
dlaFi.Potemzaczęliśmysięmartwić,czyzostaniewystarczającodużodlanas.
Wkażdymraziewyglądałonato,żeczekanasmałaimprezka.Homerprzyniósłkilka
kieliszkówznauczycielskiejkuchni.Tozadziwiające,jakdobrzeradzilisobiechłopcyz
obsługąimprez,kiedywgręwchodziłalkohol.
Kevinnalałnamwszystkimsherry,apotemodchyliłsięnakrześleiwzniósłtoast.
-Picienieletnichwpokojunauczycielskim-powiedział.
-Mojemarzeniasięspełniają.
-Cowięcej,stawiapaniGilchrist-dodałHomer.
-Zaszczęśliwezakończenia-powiedziałam.-Obyśmywszyscyżylidługoiszczęśliwie.
-Tocorazmniejprawdopodobne-zauważyłHomer.
Niewydawałsięjednakwyjątkowozdołowany.Powiedziałtoześmiechem,jakby
doskonaledawałsobieradę.
Zabawne,chybawszyscytaksięzachowywaliśmy.WieściodLee-araczejichbrak-
powinnybyłynasprzygnębić,boterazwydawałosięjużoczywiste,żeakcja
Nowozelandczykówsięnieudała.
Tylkożejużotymwiedzieliśmy.No,wzasadzieniewiedzieliśmy,alesiędomyślaliśmy.
To,żeLeepotwierdziłnaszeprzeczucia,niezdołowałonasjeszczebardziej.
Zamiasttegocieszyliśmysię,żenaszprzyjacielżyjeijestwdośćdobrejformie.
Cieszyliśmysię,żewogólegozobaczyliśmy.Oczywiściebardzonamzależałona
Nowozelandczykach,alenasząpiątkęłączyławięźsilniejszaniżwszystkoinne.
Nadniemojegoumysłu,wjegonajmętniejszychgłębinach,czaiłysiędwieczarnemyśli.
Niezdobyłamsięnato,byjestamtądwydobyćidokładnieobejrzeć,aleczasami,kiedy
byłammegazdołowana,nachwilęwypływałynapowierzchnię.Jednąznichbyłaobawa,
żejużnigdyniezobaczęrodziców.Drugąstrach,żekolejnyczłoneknaszejgrupymoże
zostaćzabity.
Jednoidrugieoznaczałobymójkoniec.Ostatecznykoniec.Nigdyniemyślałamo
samobójstwie,nawetwnajgorszychchwilachwwięzieniuwStratton,alegdybydoszłodo
którejśztychdwóchrzeczy,bezwątpienianastąpiłbykresmojegożycia.
Leewrócił,więcmieliśmycoświętować,mieliśmypretekst,byzrobićimprezę.Ichoćnie
byłatonajbardziejzwariowanaaninajweselszaimprezawmoimżyciu,okazałasię
znacznielepszaniżtapoprzednia,wWellington.Tymrazemimprezowałamz
przyjaciółmi,zprawdziwymiprzyjaciółmi.
Dośćszybkoopróżniliśmybutelkęsherry,apotemHomeriKevinzajęlisiębrandyi
ginem.Picietegobezloduwydawałomisięmałoprzyjemne,apozatymsherry
wyczyniałajużdziwnerzeczywmojejgłowie.Postanowiłamprzystopować,zwłaszczaże
zagodzinęmiałamstanąćnawarcie.Podejrzewałam,żejużterazmiałamconajmniej0,05
promila,aniechciałam,żebypodczaswartykażdedrzewoprzypominałomiMarsjanina,a
księżycunosił
sięnaniebiejakbalonzhelem.
Pozatymostatnimrazem,kiedyzadużowypiłam,skończyłamtakmarnie,żewolałam
tegoniepowtarzać.
Leeciąglespał.Jakbyzamierzałpobićrekord.Jakimścudemdotrwałamdokońcawarty,
aleHomeriKevinwcaleminiepomagali,boobajstraszniesięspiliirobiliwięcejhałasu
niżprzedszkolakiwporzeobiadu.Zorganizowaliszalonyturniejping-ponganastolew
pokojunauczycielskim,cowciemnościwcaleniebyłołatwe,apotemganialisiępo
całymbudynku,popychającsięnawzajemiurządzajączapasy.Cojakiśczasmówiłamim,
żebysięzamknęli,choćchybaniebyliażtakgłośno.Jednakwporównaniuzciszą,do
którejprzywykliśmy,ichzachowaniezdecydowaniewymykałosięspodkontroli.
PotemKevinpadłnadrugiełóżkowizbiechorychizasnąłrównieszybkojakwcześniej
Lee.WszystkiestaraniaHomera,żebygoobudzić,spełzłynaniczym.Takwięc
Homerowizabrakłotowarzyszazabawy.Przyszedłdomnieichwilęrozmawialiśmy,ale
był
dośćzaprawionyijegosłowombrakowałosensu.Potemnaglezasnąłnakrześleileżał
przewieszonyprzezoparcie,przedstawiającsobąobrzydliwywidokiokropniechrapiąc.
Odrazuprzestałbyćdobrymtowarzyszem.
Kevinmiałstanąćnawarcie,więcbezwiększegoprzekonaniapróbowałamgoobudzić,
alenawetniedrgnął,aniechciałomisięrobićscen.Zostawiłamgowizbiechorych,
przysięgającsobie,żenastępnejnocymizatozapłaci.Spałdwanaściegodzin,alegdy
tylkosięobudził,zaciągnęłamgonawartę.Wyglądałpaskudnieipachniałjeszczegorzej.
Niejestempewna,czycokolwiekwidziałprzeznabiegłekrwiąoczy.
Leespałpiętnaściegodzin.Niktznasniezastanawiałsięnadtym,copowiedziałtuż
przedsnemokolejnychwieściach,któredlanasma.HomeriKevinbylizbytskacowani,
żebyotymmyśleć,amniepoprostuwyleciałotozgłowy.Możeostatniouodporniłamsię
nadramatycznenowinki.Miałamwrażenie,żeznamjużwszystkie.
Okołopołudniausłyszałam,żeLeeprzewracasięnałóżkuwizbiechorych.Weszłamdo
środka.
-Maszcośdojedzenia?-zapytał.-Umieramzgłodu.
Tymrazembyłjużwstaniejeśćsamodzielnie,aleponowniedopilnowałam,byniezjadł
zadużo.Trochęponarzekał,podobniejakwcześniej,alewydawałsięrozkojarzonyi
szybkopołykałjedzenie.
-Kiedydostanęwięcej?-zapytał.
-Zamniejwięcejgodzinę.
Aleledwiezwróciłuwagęnamojąodpowiedź.
-Ellie-powiedział-mogłabyśtuściągnąćpozostałych?
Tonjegogłosumniewystraszył.Mówiłtakcichoipoważnie.
-Cośsięstało?-zapytałam.
-Poprostuichprzyprowadź,proszę.
-Kevinstoinawarcie.
-Gdzie?
-Wtymdużympomieszczeniuprzydrzwiachwejściowych.Nowiesz,zprzodubudynku.
Jeststamtądwidoknatrzystrony,aprzyodrobiniewysiłkunaczwartąteż.Jedyny
problempoleganatym,żewciągudniaosobastojącanawarcieniemożesięzabardzo
poruszać.Byłabydośćdobrzewidoczna.
Zadużomówiłam,aleLeemniezestresował.
-Wtakimraziewejdędosekretariatu-powiedział.-Kevinbędziemniestamtądsłyszał.
Zwołajtampozostałych.
Zwysiłkiemwstałzłóżkaipokuśtykałwstronęsekretariatu.Chciałammupomóc,ale
najwyraźniejpostanowiłporadzićsobiesam.Widoczniesendobrzemuzrobił.Pobiegłam
poresztę.Czułam,żeto,comadopowiedzeniaLee,wielezmieni-możenawetwszystko.
Wkurzałamsię,boznalezienieHomeraiFizajęłomipełnąminutę.Gadalisobiew
korytarzumiędzyblokiemAablokiemB.Kiedyjednakzobaczylimojąminę,przestali
rozmawiaćiszybkopobieglizamnądosekretariatu.
-Ocochodzi?-zapytałmnieHomer.
-Niemampojęcia.
-Oj,dajspokój.PrzecieżLeemówiciwszystko.Napewnowiesz.
-Niewiem,przysięgam.PozatymLeewcaleniemówimiowszystkim.Skądcito
przyszłodogłowy?
LeesiedziałwsekretariacienabrązowymkrześleobrotowymzabiurkiempaniMyers.
Kevinopierałsięokontuar,skądmógłsłyszećLeeiwidzieć,cosiędziejenazewnątrz.
Nadalwyglądałbladoiwydawałsięprzygnębiony.Ja,FiiHomerzajęliśmymiejsca.
Usiadłamnapustymzakurzonymbiurku.ObjęłamkolanarękamiiwbiłamwzrokwLee.
Przezoknawpadałosporoświatła,aleLeewyglądałtak,jakbyspowijałgogłębokicień.
Trudnobyłozobaczyćjegociemnątwarz.Byłamciekawa,jakąmaminę.Ztego,coudało
misiędojrzeć,wyglądałspokojnie.
Gdyzacząłmówić,zrobiłcoś,comniezaskoczyło.WyciągnąłdłońiwziąłFizarękę.
Tegosięniespodziewałam.PatrzącnajegodługiebrązowepalcenabiałejskórzeFi,
poczułamukłuciezazdrości.Zastanawiałamsięnawet,czyprzypadkiemniezaczęlize
sobąchodzićbezmojejwiedzy.Odrazudotarłodomniejednak,jakietośmieszne.Igdy
tylkoLeezacząłmówić,zapomniałam,żetrzymaFizarękę.Zahipnotyzowałmnieponury
tonjegogłosu.
-Powiedziałemwam,żeprzyniosłemjeszczeinnewieści.Niejestempewny,costałosię
potem.Chybazasnąłem,prawda?Przykromi,żenieudałomisiętegopowiedzieć
wczorajwnocy.Alepowiemtoteraz.
Pochyliłsiętrochęiodchrząknął.Jegogłos,jużitakcichy,stałsięjeszczecichszy.
-Wiem,cosięstałoznaszymirodzinami.
Rozległsięzduszonyokrzyk,szlochijęk.Niejestempewna,zczyjegogardławydobyły
sięposzczególnedźwięki.Poczułam,żerunąłwemniejakiśmur.Toprzypominało
namacalne,fizycznedoznanie.Kevinszybkosięodwrócił,zapominającowarcie.Jego
rozłąkazrodzicamitrwałakrócejniżnasza,aleitakbyładługa.Niemógłmiećpewności,
żeterazczująsiędobrze.Mogłoichspotkaćdosłowniewszystko.Tosamodotyczyło
naszychrodzin.
LeespojrzałnaHomera.
-TwoirodzicesągdzieśmiędzyWirraweeaStratton-powiedział.-Sąwniezłymstanie.
Pracująwgrupachroboczych.Niejestempewnygdziedokładnie.Aleostatnimrazem,
kiedyonichsłyszano,wszystkobyłoznimiwporządku.Pracująwosobnychgrupach,
więcraczejnieczęstosięwidują.GeorgejestwStratton.Przydzieliligodopracywjednej
zfabryk.
-Georgewfabryce-powiedziałHomer.-Pewnieniejestzadowolony.Amamaitatanie
rozstawalisięoddniaślubu.
Mimotojegoszerokąbrązowątwarzożywiłwyrazulgi.Rozejrzałsięposekretariacie,
jakbywidziałgoporazpierwszywżyciu.
-Napoczątkuposyłalidopracytylkojednegoczłonkarodziny,apozostałychtrzymalina
tereniewystawowymjakozakładników-ciągnąłLee.-Terazzabezpieczająsięwten
sposób,żeumieszczająludziwróżnychgrupach,więcjeślizjednejktośucieknie,mogą
ukaraćjegokrewnychzinnychgrup.Sprytnysystem.
ZwróciłsiędoKevina:
-Kevin,twójtatapracujenafarmiegdzieśnapółnocy.Wszystkowskazujenato,żeradzi
sobiedobrze.Twojamamanadaljestnatereniewystawowym.Niezostałotamzbytwiele
osób,alerazemzkilkomainnymikobietamiprowadziżłobek.Twoibraciateżtamsą.-
Leenachwilęzamilkł.-Wydajemisię,żetwojamamajestcorazbardziejzdołowana.
Wiesz,comamnamyśli?Podtymwzględemchybaniejestzniąnajlepiej.Fizycznie
czujesiędobrze,alemęczysiępsychicznie.
Kevinskrzywiłsięiznowusięodwrócił.Niesposóbbyłowywnioskować,jakprzyjął
tewieści.Odniosłamwrażenie,żeniechcewiedziećoproblemachemocjonalnych.
Podobniejakwielufacetówzewsiuważał,żenależybyćwystarczającotwardym,byze
wszystkimsobieporadzić.Byłprzekonany,żefacetompowinnosięusuwaćkanaliki
łzoweprzyurodzeniu.WNowejZelandiiniepaliłsiędorozmówzterapeutą.Tak
naprawdęHomeriLeeprzyjęlipomocpsychologicznąlepiejniżKevin,czegowcześniej
bymsięniespodziewała.
-Ellie-powiedziałLee.
Napięłammięśnieipoczułammdłości.DlaczegoLeezacząłodchłopaków?Czymoi
rodzicemielijakieśkłopoty?
-Ellie,twójtatajestprzetrzymywanynatereniewystawowym,wpawilonie.Tospecjalne
miejscedlaosób,któreniewykazałychęciwspółpracy.Chybacośwrodzajuwięzienia,
którejednaknieprzypominategowStratton.Chybarobiłproblemy,Ellie,biłsięze
strażnikamiitakdalej.Razemznimsiedzitammałagrupkaludzi,mężczyznikobiet,
wszyscyztegosamegopowodu.Aletwójtatadostałsurowsząkarę,bopodobnopróbował
sabotowaćczołg,którymiałnaprawić.Czołg.Sprzętwartzmiliondolarów.
Pokiwałamgłową,próbujączachowaćspokój.
-Alenicmuniejest?
-Słuchaj,makilkasiniaków,topewne.Alebiorącpoduwagęokoliczności,najwidoczniej
jestwniezłymstanie.
-Amama?
-ZostałaprzydzielonadodomuwHollowayjakosłużąca.
-Jakokto?
Leewydawałsięzakłopotany.
-Przykromi!Wiedziałem,żeniebędzieszzachwycona.Alewłaśnietaktowygląda:
wykorzystująkobietyjakosłużącewmiastachinafarmach.Każąimzmywać,prasować,
sprzątaćigotować.Tegotypurzeczy.Jakwidzisz,sąjużdośćdobrzezorganizowani.
Byłamwściekła.
-Mamamusibyćwniebowzięta.Boże,onaoszaleje.Nieznosipraćiprasować,aco
dopierodlaobcychludzi.Jakoniśmią!
Leenieodpowiedział,tylkozwróciłsiędoFi.
-Fi,byćmożeudacisięzobaczyćrodziców.
Fizbladła,zrobiłasiębiałajakścianainaglepomyślałam,żezachwilęzemdleje.
Nigdyniewidziałam,żebyczyjaśtwarztakszybkostraciłakolor.Zacisnęłapalcenadłoni
Lee.Zobaczyłam,jakjejpaznokciewbijająmusięwskórę.Otworzyłausta,jakbychciała
cośpowiedzieć,alepotemtylkosiedziałazotwartąbuzią,niemówiącnic.
-Obydwojepracująwokręgowymcentrumdowodzenia-wyjaśniłLee.-Ludzie
posiadającyjakieśspecjalistyczneumiejętnościzazwyczajniesąrozdzielani.Zresztą
twojasiostrajestprzetrzymywanajakozakładniczkanatereniewystawowym.Twoi
rodzicepracującodziennieodósmejranododziewiętnastej.Siedząprzykomputerach,
załatwiająpapierkowąrobotęitakdalej.Sprawyadministracyjne.
Jasne.RodziceFibyliprawnikami,więcmusielimiećtęgiegłowy.
-Nowecentrumdowodzeniajestwwyższejszkoletechnicznej-ciągnąłLee.-Odkąd
wysadziliśmywpowietrzeTurnerStreet,musieliznaleźćnowemiejsce,zktóregomożna
kierowaćinwazją,atauczelniamawszystko,czegoimpotrzeba.Pracujetamsześciu
więźniów,aochronajestraczejleniwa.Poczęścidlatego,żenatereniewystawowymsą
zakładnicy,apoczęścidlatego,że…Niemiejmitegozazłe,Fi,aletwoirodziceraczej
nienadająsięnapartyzantówaninaterrorystów.
Fipróbowałasięuśmiechnąć,alejejniewyszło.
-Nowięcwporzelunchu-ciągnąłLee-mogąwyjśćnapółgodziny.Zazwyczajidąna
spacerdoparku.Jeślichcesz,możeszsiętamznimispotkać.
-Pewnie,żechce!-zawołałam.
CieszyłamsięzewzględunaFiijednocześniejejzazdrościłam.Miałasięzobaczyćz
rodzicami.Miałazobaczyćswoichrodziców,ajanie.Tobyłocudowne-wszyscy
marzyliśmyotakiejchwiliitęskniliśmydoniej-więcbyłamrozdartamiędzyradościąz
powodujejszczęściaapoczuciemwiny,żeniecieszęsiębardziej.
Fisiedziała,zastygławbezruchu.Niesposóbbyłoodgadnąć,oczymmyśli.Byłarównie
bladajakwcześniejinachwilęprzypomniałamisięKrólewnaŚnieżka,która
potrzebowałamiłości,bywyrwaćsięzzimnego,samotnegosnu.Podeszłamdonieji
przytuliłamją,jednocześniewiedząc,żeczasaminawetprzyjacieleniesąwstaniepomóc.
-Ellie-szepnęła.-Niewiem,copowiedzą,kiedyzobacząmojątwarz.
Byłamwtakimszoku,żeniemogłamwydusićsłowa.BliznaFizaczynałasiępodbrodąi
biegławgórę,mijającustapoprawejstronie.Ugóryzbladła,więcnajbardziejrzucałasię
woczyczęśćpodbrodą,awokolicachustbliznabyłajużprawieniewidoczna.Jajużdo
niejprzywykłam,więcprzestałamjązauważać,alewNowejZelandiikilkarazysię
wkurzyłam,widząc,żeniektórzyludzienaprawdęrobiąztegosensację.Imówiąc
„ludzie”mamnamyślichłopaków.
SłowaFiwypowiedzianetutaj,wszkolnymsekretariacie,przepełniłymniejednak
przerażeniem.RodziceFistalidośćwysokonadrabiniespołecznejWirrawee,ajejmama
uwielbiaładrogiesukienki,perły,muzykęklasycznąitegotypurzeczy.Wydawaławięcej
najednąsukienkęniżmojamamanadziesięć.Jeślimieliśmynadwyżkęfinansową,
kupowaliśmynowąprzyczepę,programkomputerowyśledzącycenybydłaalbozestaw
przenośnychpanelidozagród.
NaprawdęniepotrafiłamzrozumiećreakcjiFi.Mojaprzyjaciółkabyłachybazabardzo
zaskoczona.Towszystkostałosiętakniespodziewanie.Dlategouczepiłasiępierwszej
myśli,jakaprzyszłajejdogłowy,iwypowiedziałająnagłos.
Milczałam.Trzymałamjązarękę.PozostalizprzejęciemzadawaliLeetysiące
najróżniejszychpytańdotyczącychrodzin,ajatylkosiedziałamisłuchałam.
-Skądtowszystkowiesz?-Homerzadałpytanie,którenasunęłosięnamwszystkim.
-Obokpunktuwidokowegowybuchłsporypożar.Pewniegowidzieliście…
Leenierozumiał,dlaczegozaczęliśmysięśmiać.NawetFilekkosięuśmiechnęła.
-Samigowznieciliśmy-wyjaśniłKevin.-Żebyuciecprzedzgrajążołnierzy.
-Serio?Bawiliściesięzapałkami?Puściliściezdymemkawałokolicy.Ztegoco
widziałem,małobrakowało,byspłonęłocałeWirrawee.Wkażdymraziekiedyszalał
pożar,wielużołnierzypobiegłogasićogień,więcpomyślałem,żetodobraokazja,żeby
sięruszyć.
Ukrywałemsięnacmentarzuiniechciałemtamdłużejsiedzieć.Pamiętacie,jakIain
mówił,żebynietkwićzbytdługowjednejkryjówce?Nowięckiedynaulicachzrobiłosię
pusto,zacząłemsięskradaćwstronęszkoły.Postanowiłem,żepoczekamwłaśnietam.
Mniejwięcejwpołowiedrogiposzedłemnaskrótyprzezparkizobaczyłemdoktora
Krishnananthana.
Zacząłemznimrozmawiać,schowanyzarododendronem.Chybaprzeżyłsporyszok.
Okazałosięjednak,żerobitosamo,cotwoirodzice,Fi,więcowszystkimmi
opowiedział.
Pracujenadprogramemkomputerowym,któryśledziruchywszystkichjeńców,więc
okazał
siędoskonalepoinformowany.Niemajednakdostępudoinformacjiodokładnymmiejscu
pobytuposzczególnychosób.Wietylko,wktórymregionieprzebywają.Najeźdźcynadal
bardzodbająobezpieczeństwo.
-ZapytałeśgooNowozelandczyków?-zainteresowałsięKevin.
-Jasne.Niconichniewiedział.Niesłyszałożadnychtegotypuakcjach.Alepowiedział,
żelotniskojestzarządzaneodrębnie,więcgdybycośsiętamwydarzyło,władzewmieście
wcaleniemusiałybyotymwiedzieć.
-Cojeszczecipowiedział?-zapytałam.
Leeprzezchwilęwpatrywałsięwdal.Niepotrafiłamzgadnąć,cosięznimdzieje.W
końcupowiedział:
-Niewiele.Pożarnaszaskoczył.DoktorK.poważniesięzmartwił.Oczywiściebałsię
żołnierzy,apozatymjeszczetego,żeWirraweespłonie.Pożaruobawiałsięchyba
najbardziej.Przezcałąrozmowęspadałynanasdrobinkipopiołu.Zresztąjużwtedy
byłemwkiepskiejformie.Czułemokropnygłódizmęczenie.Niewiedziałem,czylepiej
spróbowaćwrócićdoPiekła,czymożewymyślićcośinnego.Niewiedziałem,czynadal
tambędziecie,czymożepołączyliściesięzpułkownikiemFinleyemiwróciliście
helikopteremdoNowejZelandiialbowyruszyliściedomiasta,żebynasszukać.
Doszedłemdowniosku,żejeślinieznajdęczegośdojedzenia,zabrakniemisił,bywrócić
doPiekła.Aniemiałempojęcia,skądwziąćpożywienie.DoktorK.wcaleminiepomógł.
Powiedział,żesurowakontrolaracjiżywnościowychdlajeńcówuniemożliwia
przemycenieczegokolwiek.
Dogłowyprzyszłamipewnamyśl,więczapytałam:
-Wktórymmiejscuszkołyzamierzałeśsięukryć?
Wyglądałnazdziwionego.
-Schowałemsięwszopienarowery.Pomyślałem,żeniktniebędzietamzaglądał.
Roześmiałamsię,uradowana.
-Mamzdolnościparanormalne!Zawszeotymwiedziałam!
Powiedziałamimowiadomości,którązostawiłamwchatcepustelnika.Niezrobiłana
nichwiększegowrażenia,alemoimzdaniemcałahistoriabyłaświetna.Uwielbiamtakie
dziwneprzypadki.Mieliśmyjednaktakwielkimętlikwgłowiezpowoduprzejęcia,
zdenerwowania,kacaibrakusnu,żegadaliśmyjakwariaci,miotającsięposekretariacie
niczymrójszarańczy.
Stopniowowywiązałasięjednakbardzorzeczowa,poważnarozmowa.Okazałosię,że
musimypodjąćtrzyważnedecyzje.Popierwsze,zorganizowaćspotkanieFizrodzicami.
Podrugie,wycofaćsięwbezpiecznemiejsce.Naiwniemyślałam,żeudasiępoprzestaćna
tychdwóchsprawach,aleLeewyskoczyłztrzecią.
Zatakiemnalotnisko.
Naszczęściewspomniałotymdopierowtedy,gdyzdążyliśmysięoswoićzdwiema
pierwszymi.Tamtebyłydośćprostedozrealizowania.DoktorK.miałprzekazaćrodzicom
Fi,żeichcórkajestwpobliżu,bybyligotowinaspotkanie.Wnocyodeskortowalibyśmy
Fiwumówionemiejsce,wktórymzaczekałaby,ażrodzicewyjdąnalunch.Fimiałaprzed
sobądługidzień,alektobysiętymprzejmował.Wartobyłopoczekać.
Jateżmiałamprzedsobądługidzień,boFipoprosiłaszeptem,żebymposzłarazemznią,
aprzecieżniemożnaodrzucićtakiejprośby.Nawetprzezmyślmitonieprzeszło.
Drugiezadanieteżniebyłozbyttrudne.Mieliśmysięskontaktowaćzpułkownikiem
Finleyemwśrodęidoszliśmydowniosku,żejeślidotegoczasuniezjawiąsię
Nowozelandczycy,wrócimydoWellingtonbeznich.Niczegowięcejniemogliśmydla
nichzrobić.
Potemnaglewypłynąłtrzecitemat.Myślę,żezaskoczyłnaswszystkich,nietylkomnie.
-Musimyzaatakowaćbazęlotniczą-oznajmiłLee.
Powiedziałtoottak,spokojnieibezemocji.Alebardzozdecydowanie.Zapadłapełna
zdumieniacisza.
-Niemożemytegozrobić-odezwałsięwkońcuKevin.
-Właśnieżemożemy.
-SkoronieudałosiętodwunastuNowozelandczykom,wyszkolonymiświetnie
uzbrojonym,tojakiemamyszanse?Powiemcijakie:zerowe.Chybaupadłeśnagłowę.
Niemamowy.Zanicwświecie.
-Możemyimusimytozrobić-odpowiedziałLee.-NiewrócimydoNowejZelandiiz
podkulonymiogonami.Niemożemywrócić,nawetniespróbowawszy.Bardzo
prawdopodobne,żeNowozelandczycynieżyją.Musimytozrobićdlanich.Musimy
znaleźćjakiśprostysposób,któremupodołamy.
-Wiesz,jakwyglądałichplan?-zapytałam.
-Mniejwięcej-odpowiedziałLee.-Mieliładunkiwybuchowe,którechcieliprzyczepić
dosamolotów.
Leecałyczasmówił,niepatrzącnanas.Jakbybyłwielekilometrówstąd.Robiłoto
dziwnewrażenie.Jasne,nadalbyłzmęczony,nadaldochodziłdosiebieponiedożywieniu,
samotnościistrachupoprzednichdniinocy,aleczułam,żechodziocośinnego,ocoś,
czegonierozumiałam.
DosporuwłączyłsięHomer.
-Szkoda,żewogóletozaproponowałeś-powiedziałzgorzkniałymtonem.-
Przysięgam,żemamjużdośćzgrywaniabohaterów.Aleskorojużtozrobiłeś…Notak.
Postawiłeśnaswtrudnejsytuacji.Będzienambardzotrudnozrezygnować.
-Zagłosujmy-zaproponowałaFi.Nadalbyłabardzocicha,jakbyjeszczenie
przezwyciężyłaszoku.
Jużmiałamsięzgodzić,aleLeemnieprześcignął.
-Głosujcie,jeślichcecie-powiedział.-Dlamnietobezróżnicy.Jakbędzietrzeba,
zaatakujęlotniskosam.Możecieiśćzemnąalbonie.Jaksobiechcecie.
Wszyscyzaprotestowaliśmy.Stawianienaswtakiejsytuacjibyłoniewporządku.
GdybyśmypuściliLeesamego,aonbyniewrócił,cobysięznamistało?Gdybyśmy
poszlirazemznimizginęli,teżniebyłobyfajnie.Próbowałnamnarzucićswojąwolę,a
żadneznastegonielubiło.
Leeniepotrafiłnasjednakzrozumieć.Alboniechciał.Ciąglepowtarzał:
-Tomojadecyzjąimojeżycie.Niemacieztymnicwspólnego.Jeśliniechcecieiśćze
mną,wporządku.
Leeznowubyłwnastrojuspodznakuzemstyihonoru.Wiedziałam,żeniebędziechciał
nassłuchać.Najdziwniejszebyłoto,żeniewiedział,jakzaatakowaćlotnisko.Miał
jedynieniewyraźnepoczucie,żepowinientozrobić.
Dyskusjazakończyłasięokołoczwartej,leczniedoszliśmydoporozumienia.Zamiast
radościzpowoduwieściorodzicachczuliśmyzmęczenieizłość.Poszłamsięprzespać,
bynadrobićbrakiponocnejwarcie.Znowujednakniemogłamzasnąć.Kręciłamsięi
wierciłamnawąskim,twardymłóżku,rozmyślającotychwszystkichsprawach:omoich
rodzicach,otaciezamkniętymwwięzieniuiomamie,któramusipraćbrudyobcych
ludzi,orodzicachFiispotkaniu,naktóretylkoonamożemiećnadzieję,ouporzeLee,o
jegoszalonejambicjizabiciasiebieikażdego,ktoznimpójdzie.
Inaglezprzerażeniemipoczuciemwinypomyślałamodwóchpytaniach,którychżadnez
nasmuniezadało.Niemogłamuwierzyć,żetegoniezrobiliśmy,iterazwydajemisięto
jeszczebardziejniewiarygodne.Jedynymwytłumaczeniemjestto,żemieliśmyzbytwiele
sprawnagłowie:naszeumysłybyłyprzeciążone.Tyleżetożadneusprawiedliwienie.
Byłamprzerażona,zniesmaczona,przepełnionaniedowierzaniemiwstydem.
Alezrozumiałam.
Zrozumiałamwszystko.
16
Znalazłamgodopieropojakimśczasie.Zajrzałamdokażdegopomieszczeniawkażdym
bloku:dosekretariatu,sallekcyjnych,pokojównauczycielskich,nawetdotoalet.
Potempomyślałam:„A,nojasne,alejajestemgłupia,dlaczegoodrazunatonie
wpadłam?”.
Oknozastałamotwarte.Poszłamprostodoszopynarowery.
Byłojużpodziewiątejwieczoremizrobiłosięzupełnieciemno,zaciemno,bycokolwiek
widzieć.Niemiałamjednakwątpliwości.Wiedziałam,żetamjest.
Stanęłamwdrzwiachizadałampierwszepytanie.
-Lee,cosięstałoztwojąrodziną?
Niepadłażadnaodpowiedź.Ruszyłamdoprzodu,zrobiłamtrzykroki,próbująccoś
dojrzećwciemności,próbujączobaczyć,gdziemożesiedziećLee.Byłoniemożliwie
ciemno.
Spróbowałamjeszczeraz.
-Lee?Czyoniwszyscynieżyją?
Zlewejstrony,wnajciemniejszymkącieszopydałosięsłyszećcośwrodzajułkania.
Odwróciłamsięwtamtymkierunkuiwyciągającręce,żebyuniknąćzderzeniaz
ewentualnymiprzeszkodami,poomackupodeszłamdoLee.Przezkilkaostatnichmetrów
szurałam,niechcącodrywaćnógodpodłogi.Wkońcunatrafiłamnajegokolana.
Dotknęłamich.Poczułam,jakprzezciałoLeeprzebiegadreszcz.Odnalazłamjegoramięi
lekkoobróciłamgodosiebie.Potemjakbysięnamnieosunął.Zacząłsiętakbardzo
trząść,żesłyszałamszczękaniejegozębów.Objęłamgoimocnoprzytuliłam.Miałam
poczucie,żetonajważniejszarzecz,jakąkiedykolwiekzrobiłam,żejeśliokażęmuzbyt
małomiłości,Leekompletniesięzałamiealbowyślizgniemisięijużnigdyniewróci-
nietylkodomnie:donikogo,nawetdosamegożycia.ModliłamsiędoBoga,znowudo
BogaRobyn,bydałmiwystarczającodużomiłości,którazatrzymaLeeprzynas.
Myślałam,żebędęgotuliła,ilebędzietrzeba,nawetjeślipotrwatocałąwieczność.
Byłamzdruzgotanaswoimpoczuciemwiny:przezcałyczasmówiliśmyonaszych
rodzicachiolotnisku,anieprzyszłonamdogłowy,byzapytaćLeeojegorodzinę.To
uczuciestopniowojednakustąpiło.Zrozumiałam,żetaknaprawdętobezznaczenia,że
miłośćmożeprzezwyciężyćtewszystkiegłupienieporozumienia,żektoś,ktonaprawdę
ciękocha,wie,comaszwsercu,więcnieważne,czypopełniłeśjakiśbłąd.Patrzyponad
twoimisłowamiiodczytujeto,conaprawdęczujesz.Jeślitomusięspodoba,jeśliuznato
zacośdobrego,jestwstanieciwybaczyćdosłowniewszystko.
Takwłaśniemyślałam,siedząctam,wciemności,czując,jakdrętwiejąminogiilewa
ręka,tulącLeeipróbującwspólnymisiłamiodegnaćsiłystrachu,samotnościismutku.
Trochętotrwało.Tochybajednaztychbitew,którychnigdysięniewygrywa.Trzebają
toczyćpowieki.Możenajlepsze,nacomożnaliczyć,touniknięcieoddaniazbytdużego
pola,świadomość,żedopókiwalczysz,możeszprzynajmniejstaćnawłasnejziemi,w
każdymrazieprzezwiększośćczasu.Możewłaśnietotrzebanazywaćzwycięstwem.
Siedzieliśmytakchybazdwiegodziny,zanimnaglezacząłmiowszystkimopowiadać.O
tym,żejegorodzicezostalizabici,gdytataLeezaatakowałstrażnikanaterenie
wystawowym,istrażnikwystrzeliłdokładniewchwili,kiedymamaLeebiegłago
powstrzymać.RodzicówLeeuśmierciłajednakula.Astałosiętonaoczachmłodszego
rodzeństwamojegoprzyjaciela.Jegobraciaisiostrynadalbylinatereniewystawowym,
podopiekąkobietprowadzącychżłobek.
MniejwięcejgodzinępóźniejzadałamLeedrugiepytanie,któreniedawałomispokoju.
Kumojemuzaskoczeniuodpowiedziałnatychmiast.Odpowiedźbyłajednakinna,niżsię
spodziewałam.Nieużyłsłów.Zamiasttegowstał,wziąłmniezarękęiwyprowadziłz
szopywsuche,gorącepowietrzenocy.Wporównaniuzmrokiempanującymwszopie
byłodośćjasno,całkiemsporowidziałam.Wokółnadalunosiłsięzapachspalonych
drzewitrawy,agdyszliśmyprzezboisko,nawzgórzunadmiastemzobaczyłamdrzewa
otoczoneczerwonąpoświatą.Trzebabyłowieludni,byspłonęły.Każdeznichbyłomasą
rozgrzanegoczerwonegowęgla,którawymagaładługotrwałejostrożnejobserwacji.
Miałamnadzieję,żektośsiętymzajął.Pożarylasówsąniebezpiecznenietylkowtedy,
kiedybuchająpłomienie.
Chybaobydwojeczuliśmysiękuloodporni,kiedyoddalaliśmysięodszkoły.Niewiem
dlaczego,niemampojęcia.Wkażdymraziebyłtochybajedynyrazodpoczątkuinwazji,
kiedyniezaprzątaliśmysobiegłowyrozglądaniemsięanistosowaniemśrodków
szczególnejostrożności.
Wdodatkuniepowiedzieliśmypozostałym,żesięoddalamy,cobyłodośćniebezpieczne.
Niepotrafiętegousprawiedliwić.Poprostuotymniepomyśleliśmy.
Naulicachznowustaliśmysięostrożni.Nierozmawialiśmyzesobą.Chybasię
domyślałam,dokądidziemy.Robiliśmytocozawsze:trzymaliśmysięcienia,nieszliśmy
ulicą,leczraczejprzemykaliśmyodogrodudoogrodu,uważajączwłaszczana
skrzyżowaniach.Wmieściepanowałsporyruch.Wcalemnietoniezdziwiło:wiedzieli,
żeukrywamysięgdzieśwpobliżuibyćmożezaczęłodonichdocierać,żejesteśmyw
mieście,aniewlesie.Pomyślałam,żepopowrociedoszkołypowiempozostałym,że
czassięstądwynosić.Siedzenietudłużejbyłozbytniebezpieczne.
Aktywnośćmieszkańcówsprowadzałasięjednakgłówniedoruchupojazdów,których
dośćłatwounikaliśmy.Cojakiśczasprzejeżdżałysamochodyiciężarówki-niektóre
wyraźniesiędokądśspieszyły,innewyraźniepatrolowałyokolicę.Widzieliśmyteżpatrol
pieszy,aleukryliśmysięwkrzakachipoczekaliśmy,ażprzejdzie.Naprawdęprzestałam
siębać,żenawidokżołnierzyznowustracępanowanienadsobą.Sytuacjasięzmieniła.
Okołodrugiejdotarliśmynacmentarz.Odrugiejwnocynacmentarzujestzimno,nawet
wtakciepłąnocjaktamta.Leeniewahałsięanichwili.Dobrzewiedział,dokądiść.
Ruszyliśmygłównąalejkąiprawieprzysamymkońcuskręciliśmywlewo.Już
zaczynałampłakać.WzięłamLeezarękęimocnojąścisnęłam.Znowuskręciliśmyw
lewoipodeszliśmydorzęduświeżychgrobów.Byłyzwyczajnymikopczykamisurowej
karmelowejziemi.
Naliczyłamichsiedemalboosiem.Wkażdymtkwiłmałybiałykrzyż.Trochęsięróżniły
odozdobnychszaro-białychnagrobkówzmarmuruwsąsiednimrzędzie.Tamtebyły
sprzedwojny.Niektóremierzyłydwametrywysokości,adwamiałykrzyżedwukrotnie
większeodemnie.
GróbCorriebyłtrzecimkopczykiemziemi.Nabiałymkrzyżuwidniałojejimięi
nazwiskowrazzdatąśmierci.Nicwięcej.Łzypłynęłymipotwarzy,alebyłytylkowodą
zmoichoczu.Nieczułam,żepłaczę,takjakczująnormalniludzie.Nieszlochałam.
Miałamjednakszczęście,żeLeetrzymałmniezarękę,bogdybygoprzymnieniebyło,
osunęłabymsięnaziemię.Agdybymupadła,jakowcawczasiesuszy,chybajużbymsię
niepodniosła.
Takdziaławojna.Albozabijacięodrazu,alboniszczypokawałku.Takczyinaczejcię
dopada.
Niestaliśmytamdługo.Chybaobydwojemieliśmydośćsmutkujaknajednąnoc,dość
emocji.Zerwałamzdrzewakilkaczerwonawychkwiatów,zmówiłamcichąmodlitwęi
obiecałamCorrie,żewrócęispędzęprzyniejwięcejczasu.Potemtrochęsięodsunęliśmy
iusiedliśmynanagrobkuwsąsiednimrzędzie.
Iwtedytatragediauderzyławemniezpełnąsiłą.Corriebyławmoimwieku,byłamoją
najlepszą,najlepsząprzyjaciółką,zktórądzieliłamdzieciństwo.TobyłaCorrie,którąw
wiekuczterechlatmamaznalazłazapłakanąwpokojuiktóranapytanie,cosięstało,
odpowiedziałazełzamiwoczach:„Elliekazałamiiśćdomojegopokoju,aprzecież
nawetniezrobiłamniczłego!”.Corrie,którabawiłasięzemnąwszkołę,wykorzystując
wroliuczniówmałegłupiutkieowieczki,któreprzedrozpoczęciemlekcjiusiłowała
nakłonić,byustawiłysięwrównychrzędach.Corrie,zktórąwpierwszejklasie
postanowiłyśmyzrobićcośzłegoiwyrzuciłyśmylunchEleanordokosza,apotem
napełniłyśmyjejpudełkonakanapkiowczymikupkami.Taksobietymnagrabiłyśmy,że
potembyłyśmywszoku.Niezdawałyśmysobiesprawy,jakietoniegrzeczne.Alejuż
tydzieńpóźniejwprzebieralninabaseniepodrzucałyśmymajtkidowentylatorapod
sufitemijednaparaspadłaprostonatwarzpaniMercer.
WwiekusiedmiulatbawiłyśmysięwdentystkiinaprawdęwyrwałamCorriejedenząb.
Oczywiścieitaksięruszał,więcCorrieniemiałanicprzeciwkotemu,alepaniMackenzie
nachwilęzaniemówiła.Organizowałyśmyteatrzykikukiełkoweipokazymagiidla
naszychrodzin,pobierającdwadzieściacentówzawejście.Zjadłyśmycałeopakowanie
oranżadkiwproszku,którąCorriezwinęłamamieztorbyzzakupami,apotemjakimś
cudemnabrałyśmyprzekonania,żetotrutkanaszczury,więcwpadłyśmywpanikęi
pobiegłyśmydokranu,żebyspróbowaćjąwypłukaćzust.Napierwszymbiwaku
leżałyśmywnamiocie,wysysającpastędozębówztubek.Innymrazem,wtymsamym
namiocie,udawałyśmymałżeństwo.Całowałyśmysięidotykałyśmynawzajem,takjak
naszymzdaniemcałowalisięidotykalipoślubienisobieludzie.Anainnymbiwakutak
długosobiewmawiałyśmy,żeoboknamiotuczaisiępotwór,żewkońcunaprawdęsię
wystraszyłyśmy,zkrzykiempobiegłyśmydodomuiodmówiłyśmywyjścianazewnątrz.
Poprostubyłyśmykumpelkami.ZawszetrzymałamCorriezarękę,kiedyszliśmyparami
dobiblioteki,nabasenalbodopracowniplastycznej.PodobniejakFi,przerabiałyśmy
typowąlistędziecięcychzainteresowań:jazz,balet,lekcjepływania,naukagryna
pianinie,klubjeździecki.WprzeciwieństwiedoFiwżadnymztychmiejscnie
wytrzymałyśmyzbytdługo.Miałyśmyzadużodorobotywdomu,anasirodzice
narzekali,żeciągletrzebanasgdzieśwozić.Przeszłyśmyklasy:pierwszą,drugą,trzeciąi
czwartą.Pisałyśmydochłopakówlistymiłosne,anastępnegodniadochodziłyśmydo
wniosku,żeonijednaknamsięniepodobają.Grałyśmywsoftballwdziecięcejlidze
Wirrawee,alekiedyCorriewyleciałazato,żebyłaniegrzecznawobecnaszejtrenerki
Narelle,odeszłamzdrużynynaznakprotestu.
Próbowałyśmypodglądaćpostrzygaczyprzezmałądziurkęwścianieichłazienki.
Urządziłyśmyzawody,żebysprawdzić,któraznaswytrzymadłużejbezpójściado
toalety,iprzyokazjiomalnieeksplodowałynampęcherze.Naoboziewpiątejklasie
założyłyśmysięzinnymidziewczynami,żepobiegniemytoplessdomasztuizpowrotem,
ijanaprawdętakzrobiłam,aleCorrie,któramiałajużconiecodoukrycia,stchórzyła.
Szóstaklasa,siódmaiósma.Przeczytałyśmywpewnymmagazynie,żeczasami
dziewczyny,którebliskosięprzyjaźnią,miesiączkująwtymsamymczasie,więc
próbowałyśmysięzsynchronizować,alebezskutecznie.Przezponadjednopółrocze
prowadziłyśmyrejestrkolorówmajtekAndrewMatthewsona,którynosiłopadające
spodnieizawszesiedziałprzygarbionyzrozłożonyminogami.Robiłyśmytodlażartu,ale
czasaminawiedzałamniemyśl,którąniepodzieliłamsięnawetzCorrie:marzyłamotym,
żebypewnegodniaAndrewzapomniałwłożyćmajtki.
Corrie,któradoprowadzałasiędorozpaczyprzedkażdąklasówką.Corrie,któraprzez
całąlekcjępisałanakomputerzeliteryA-sameliteryA-apotemkopiowałajeiwklejała,
dopókiwkońcuniestworzyłaplikuoobjętościośmiumegabajtów.Potemkliknęłyśmyna
statystykęwyrazów.Wynikpokazałsiępodwunastuipółminutach.
Corrie,którazłamałaobojczyk,spadajączprzyczepyciężarówki,kiedywyjmowałyśmy
słupkistaregoogrodzenia.Corrie,któranamówiłamnie,bymczołgałasięzaniąwąskimi
szczelinamimiędzybelamisianawstodolejejrodziców,apotemnaglespanikowała,
stwierdziła,żeniebędziewstaniestamtądwyjśćidostałatotalnejklaustrofobii.
Corrie,którazakochałasięwKevinietakszaleńczoiniespodziewanie,żezaczęłambyć
zazdrosnaizachowywałamsiętakjakon.Napoczątkupróbowałamnawetwybićjejgoz
głowy,aleodziwo,nieposłuchała:zakochałasięwnim,zdobyłagoiwkońcumusiałam
siępogodzićztym,żenaszaprzyjaźńzmieniłasięjużnazawsze.
Wiedziałam,żeKevinateżbędziemymusieliprzyprowadzićnatencmentarz,bomiał
dotegotakiesameprawojakja,amożenawetwiększe,bobardzosiępoświęcił,zawożąc
Corriedoszpitala.
Alenie,pomyślałam,jateżmamprawotutajbyć.PrzyjaźniłamsięzCorrie.
Przyjaźniłyśmysięprzezcałeżycie.
Aterazmojanajlepszaprzyjaciółkależaławziemi,poddwomametramiciężkiegopiachu,
odgrodzonaodemnietympiachemicałąwiecznością.Jaktomożliwe?
Omawiałyśmytyleplanównaprzyszłość:miałyśmywynająćwspólniemieszkanie,pójść
nastudia,podróżowaćpoświecie,pracowaćjakopilotki,farmerki,nauczycielki,lekarki
albonianie.Nawetprzezchwilęnieprzyszłonamdogłowy,żenaszeplanymogąsię
zakończyćwtakisposób.Niemiałyśmywplanachśmierci.Nigdynawetoniejnie
wspomniałyśmy.
Myślałyśmy,żejesteśmyniezniszczalne.Coterazzemnąbędzie?Zawszesnułyśmyplany
dladwóchosób,aleCorriemnieopuściłaizostałamsama.Czułamsięjakbliźniaczka
syjamskaodciętaodsiostry.Jasne,miałamFi,którąoczywiściebardzokochałam,ale
dorastałamzCorrie,anieznią.
PorazostatniwidziałamCorriewszpitalu.Pomyślałam,żejużwtedysięznią
pożegnałamiwpewnymsensiewiedziałam,żewięcejjejniezobaczę.Terazjednak
zrozumiałam,żewcaleniepogodziłamsięzjejśmiercią.Byłotylerzeczy,które
powinnambyłajejpowiedzieć,którechciałamjejpowiedzieć,którezapomniałam
powiedzieć.Ateraz?
Jakmiałamjepowiedzieć?Nawetgdybymżyłastolat,niedostanędrugiejszansy.
-Skądwiedziałeś,żetujest?-zapytałamLee.
Wzruszyłramionamiiobjąłmnie.
Przyjęłamtozwdzięcznością,chciałam,żebymnieobjął,iprzytuliłamsiędoniego.
-Niewiem.Poprostusięrozglądałem.Ukrywaniesięnacmentarzuzrobiłosięstrasznie
nudne.Zauważyłemnowegrobyipomyślałem,żepewnieleżątuludzie,którzyumarlipo
inwazji.
-Gdzieleżątwoirodzice?
-Pochowaliichnatereniewystawowym.
Wyprostowałamsiętrochę,odsunęłamodniegoispojrzałammuwoczy.
-Natereniewystawowym?Dlaczego?Dlaczegonietutaj?
-Wszystkieosobypoddaneegzekucji,botakokreślająmordowanieludzi,sązakopywane
natereniewystawowym.Niewiemdlaczego.Chybamyślą,żektośtaknieposłusznynie
zasługujenawłaściwypochówek.
-Jaksięotymdowiedziałeś?
-PowiedziałmidoktorKrishnananthan.
-Więctoodniegousłyszałeśoichśmierci?Niewidziałeśichgrobów?
-Zgadzasię.
-Och,Lee.Towszystkojesttakiesmutne.
Przytulaliśmysiędosiebiechybazgodzinę,próbującpocieszyćsięnawzajem.
Wkońcupowiedziałam:
-Lepiejjużwracajmy.
-Niechcę.
-Tak,wiem.
Iwiedziałamdlaczego.Popowrociemusieliśmyprzekazaćtewieścipozostałejtrójce.
Wpewnymsensiewolałabymznowustanąćtwarząwtwarzzwrogiemniżzmierzyćsięz
takimzadaniem.
17
Czasamiprzyjaźńmawysokącenę.KochałamFiilubiłamjejrodziców,alekiedy
poprosiła,żebymschowałasięzniąwparku,bynanichpoczekać,najpierwsię
zgodziłam,apotemzdałamsobiesprawę,żetaknaprawdęwcaleniechcętegozrobić.
Dlaczego?Niejestempewna.Towszystkochybamnieprzerosło.Wciągujednejnocy
dowiedziałamsięośmiercitrzechosób,którebyłydlanasbardzoważne,doświadczyłam
smutku,ojakijużsięniepodejrzewałam(myślałam,żejużnigdyniebędęwstanie
niczegopoczuć),izrozumiałam,żenadaljestemdośćmocnozakochanawLee.Ato
wszystkowydarzyłosiętużpotym,jakFipoprosiła,bymposzłazniądoparku.
FijakośdziwniezareagowałanawieśćośmiercirodzicówLeeiCorrie.Chybatodoniej
niedotarło.Niezareagowałasmutkiem,takjakHomer,aniwściekłościąirozpacząjak
Kevin.Możebyłanatowszystkoznieczulona.Szokzwiązanyzinformacjamiojej
rodzicachprzemieniłjąwcośwrodzajurobota.Jakbysięwyłączyła.
Kilkarazydoświadczyłamtegosamego,więcodrazutowniejzauważyłam.
OczwartejtrzydzieścinadranemposzłamjednakdoparkurazemzniąiLee,który
pokazałnammiejscepośrodkudrzewiastychpaproci,gdziemiałyśmysięukryć.Byłotam
chłodnoiwilgotno.
Wprzeciwieństwiedopaprociwokółszkoły,tewparkuprzetrwałyzaniedbaniena
początkuinwazji.Terazktośoniedbał,boliściemiałyświeżyzielonykolor,apnie-
wyraziściebrązowy
Oczywiściezobaczyliśmytodopieropowschodziesłońca.Przestawiliśmyławkę,cobyło
zaproponowanymprzezdoktoraKrishnananthanasygnałemdlarodzicówFi,agdyLee
poszedł,całyczasszukałamwygodnegomiejsca.Wśródpaprocibyłotakwilgotno,że
wkrótcemiałammokrytyłek.Pozatymbyłodośćchłodno.Pochwiliwstrząsnęłamną
seriakichnięć,którychnaliczyłamchybazsiedem.TowyrwałoFiześpiączki.Nerwowo
wyjrzałazkępypaproci,nawypadekgdybysetkiżołnierzybiegływnasząstronęz
pudełkamichusteczek.Albozczymśwtymrodzaju.
Zniecierpliwościączekałamnaświt,którymiałprzynieśćocieplenie,alenawetpo
wzejściusłońcażadenżarniedotarłdonaszejkępypaproci.Takzostałzaprojektowany
park.
Poczułam,żeniedługoumręzpowoduwyziębieniaorganizmu.Kiedyprzestałam
panowaćnadszczękaniemzębamiiżadnailośćmasowanianiechciałarozgrzaćmoichrąk
inóg,powiedziałamdoFi:
-Muszęnachwilęwyjśćnasłońce,botozimnomniewykończy.
Zabardzosiędenerwowała,bywyjśćrazemzemną,aleciąglesięrozglądała,kiedy
cieszyłamsiędwiemakrótkimiminutamiwcieplewczesnegoporanka.
Dzieńwlókłsięniemiłosiernie.Długomilczałyśmy.Byłotyledopowiedzenia,żenie
wiedziałyśmy,odczegozacząć.Cochwilaspoglądałamnazegarek:siódmapięćdziesiąt,
ósmapięć,ósmapiętnaście,ósmatrzydzieścipięć.Miałyśmynadzieję,żezobaczymy,jak
rodziceFiidądopracy,aleniezobaczyłyśmy.Prawdopodobnieprzyjeżdżalisamochodem
albociężarówkązterenuwystawowego,aparkingbyłpodrugiejstroniebudynku.
Wkońcuwczułamsięwsytuację.ZaczęłamsięcieszyćszczęściemFi.Jedynyproblem
polegałnatym,żekiedyzaczęłamkichać,niemogłamprzestać.Zakażdymrazem,gdy
kichałam,Fipodskakiwałajakoparzona,apotemzestrachemrozglądałasię,czyniktnie
nadchodzi.Próbowałamzdusićkichanie,aleczasamisięnieudawało.Zawsze
wyznawałamzasadę,żepowstrzymywaniesięodkichaniajestszkodliwe.Irzeczywiście,
jużwkrótcerozbolałamniegłowa,dowodzącsłusznościmojejteorii.
Dziesiątatrzydzieścipięć,jedenasta,jedenastapiętnaście,jedenastaczterdzieścipięć.
Wskazówkizegarkaprzesuwałysiętakwolno,żecochwilazbliżałamgodoucha,by
sprawdzić,czynadaldziała.Niewiedziałyśmy,októrejgodziniewyjdąrodziceFi,ale
przypuszczałyśmy,żepopołudniu.Żadnaznasniebyławstanieusiedziećnamiejscu.Fi
byłatakbardzoprzejęta,żeprawierobiłapiruety.Zaczęłamówić.Ciągledotykałaswojej
blizny,zaczynałajakieśzdanie,przechodziładonastępnegoizapominała,oczymmówiła
wcześniej.
-Myślisz,żetapaproćjest…PrzypominamiogrodybotanicznewStratton…Ciekawe,
czyjezbombardowali…Pamiętasztamtejszykościół?Napewno…O,popatrz,naręce
pomnikausiadłgołąb…Widziałaśkiedyś,jakpapugipanaMorrisona…
Wszystkobyłotakpokawałkowane,jakbyFiniesłyszałasamejsiebie.Jąkałasię,plątałai
zmieniałatemat.Potrzebowałapięciuminut,bywydusićzsiebiekilkasłów.
Niemiałamdoniejjednakpretensji.Wiedziałam,żejeśliwszystkopójdziezgodniez
planem,Fiprzeżyjejedneznajważniejszychchwilwswoimżyciu,chwile,októrych
wszyscymarzyliśmyidoktórychtęskniliśmy,iktóredlaconajmniejjednegoznasmiały
jużnigdynienastąpić.Ciąglesięzastanawiałam,coczułLee,przygotowującsiędo
powiedzeniaFi,żebędziemogłasięspotkaćzrodzicami.Wiedział,żesamniedostanie
takiejszansy.Wkażdymrazieniewtymżyciu.
OpróczsmutkuzpowoduLeeczułamjednakszczęściezpowoduFi.Żałowałamtylko,że
wmoimmałymcieleniemawięcejmiejsca,bypomieścićwszystkietegwałtowne,dzikie
uczucia,którekrzyczaływewnątrz.Jużterazbyłotamtłoczno-wątroba,wyrostek
robaczkowy,jelita,sercairesztategośmiecia.Zdecydowanieniebyłomiejscanauczucia.
Mimotoudałoimsięgdzieśwepchnąć.Większośćzamieszkaławżołądku-narobiłytam
okropnegobałaganu-aleniektórepełzłymiporękach,ainneutknęływgardle,jakbym
połknęłagałkęoddrzwi.
Gdyotymwszystkimmyślałam,upłynęłonastępnetrzydzieściminut.InagleFitak
mocnościsnęłamniezalewynadgarstek,żeomalniezłamałamikości.Taksamo,jak
niedawnościsnęłarękęLee.Niemiałampojęcia,żejesttakasilna.Podniosłamgłowęi
spojrzałamnabudynekuczelni.Zobaczyłamich.Wolnoszlipotrawie,próbując
zachowywaćsięnormalnie.Wyglądalicałkiemdobrze.Obydwojebylibardzochudzi,jak
zawsze,tyleżeprzedwojnąbyliszczupli,aterazkościści.Obydwojemielinasobie
dżinsyiT-shirty,cobyłozabawne,bowcześniejlubiliraczejsztruksitweed.Bezkrawata
panMaxwellwydawałsięnagi.
Fiwydałazsiebiecichełkanie.Gdybymjejnieprzytrzymałazakoszulkę,chybaodrazu
bydonichpodbiegła.Niebyłamodniejlepsza,botrzyrazybardzogłośnokichnęłam.
PaństwoMaxwellowiespojrzeliwnasząstronę,jakbyusłyszelistrzały.Potemobydwoje
rozejrzelisięwokółzwidocznympoczuciemwiny.Szlioddaleniodsiebieojakieśpięć
metrów,alemielitakskoordynowaneruchy,żewyglądali,jakbyłączyłichjakiś
niewidzialnysznurek.
Miałamrozpaczliwąnadzieję,żeniktichnieobserwuje.Zlustrowałamwzrokiempark,
szukającznakówjakiegokolwiekruchu.
PaństwoMaxwellowieminęlipaprocie,każdezinnejstrony,apotempanMaxwelludał,
żezauważyłcośgodnegozainteresowania.Zawołałżonęipokazałjejto,apotemoboje
weszliwzaroślajakparabotanikówwdżungli.
Wyszczerzyłamsiędonichradośnie,apanMaxwellnerwowosiędomnieuśmiechnął
ipoklepałmnieporamieniu,choćoczywiścieobydwojepatrzylinakogośinnego.
-Och,mojebiedactwo,cocisięstałowtwarz?-powiedziałapaniMaxwell,obejmującFi
ramieniemijakbywtulającjąwsiebie.
Zostawiłamichsamychioddaliłamsięnaskrajzarośli.Udawałam,żechcęsprawdzić,
czynienadchodzążołnierze,alegdybynawetjakiśsięzjawił,niewielemogłabymzrobić.
Mymogliśmyuciec,leczpaństwoMaxwellowienie,bomłodszasiostraFibyła
przetrzymywananatereniewystawowymjakozakładniczka.Agdybyśmyiuciekływe
dwieiżołnierzebynaszauważyli,domyślilibysię,żetonasszukaliwlesie,żetomy
wznieciłyśmypożar.WtakimwypadkurodziceisiostraFiznaleźlibysięwwielkich
tarapatach.
Zdrugiejstronyniemogłyśmytakpoprostuzostaćidaćsięzłapać.Choćodrana
spędziłamzFimnóstwoczasu,niezastanowiłyśmysięnadtym,cozrobimy,jeśliktośnas
zobaczy.Pewniezaczęłybyśmyuciekać-musiałybyśmyuciekać-alekonsekwencje
byłybytakokropne,żenieumiałamsobiewyobrazić,jakpóźniejmiałybyśmyznimiżyć.
Dopierowtedyzdałamsobiesprawę,wjakogromnieniebezpiecznejjesteśmysytuacji.
Powinnyśmybyłylepiejtozaplanować.Traciłyśmystarynawykostrożności,który
miałyśmyprzeducieczkądoNowejZelandii.Zaczynaliśmysięczućzbytswobodnie.
Miałampoczuciewiny,aleliczyłamnato,żeFiniespędzizrodzicamizbytdużoczasu.
Oczywiścietaknaprawdęoddaliłamsiędlatego,żechciałam,byFimiałarodzicówtylko
dlasiebie.Tobyłydlaniejcennechwile-możliwe,żeupłynąmiesiące,anawetparęlat,
zanimcośtakiegosiępowtórzy-imimowszystkichzagrożeństarałamsięimnie
przeszkadzać.
Byłchybajeszczejedenpowód,dlaktóregosięoddaliłam.Bardzoprosty.Udziałwtym
spotkaniubyłdlamnienajzwyczajniejzbytbolesny.Zabardzomnieranił.Towszystko.
Przykucnęłamzatemnaskrajuwilgotnejzieleni,kichałamnajciszej,jakumiałam,apotem
wycierałamnosiznowukichałam.
Słyszałam,jakwzaroślachgłosFiwznosisięiopada.Brzmiałzadziwiającospokojnie.
MówiłagłównieFi.Pewniemiałaimmnóstwodopowiedzenia.Kilkarazyusłyszałam
swojeimię,aleporazpierwszywżyciustarałamsięniepodsłuchiwać.
Usłyszałamniski,dudniącygłospanaMaxwella,którywspomniałcośosiostrzeFi,
Charlotte,inagleomalniezachichotałam,boprzypomniałamsobieckliwyartykułw
nowozelandzkimmagazynie„NewIdea”.Byłpoświęconyrelacjommiędzyojcamii
dziećmiinapisanownim,żeczęstanieobecnośćojcaniemaznaczenia,jeśliczas,który
poświęcadziecku,ma„wysokąjakość”.
Zastanawiałamsię,czyredaktorzy„NewIdea”uznaliby„jakość”tegospotkaniaza
„wysoką”iczyniemiałobydlanichznaczeniato,żeFiniewidziałasięzojcemprzez
ponaddziewięćmiesięcy.
Spojrzałamnazegarek.Wiedzieliśmy,żeprzerwanalunchpaństwaMaxwellówtrwa
tylkopółgodziny.DoktorK.podkreślił,żepowinniwrócićoczasie.Wprzeciwnymrazie
nadzorcaprzyjdzieichszukaćiwlepiimwysokiekary,bojegozadaniepolegałonatym,
bywszyscybylitam,gdziepowinnibyć,irobilito,copowinnirobić.Wzasadziekarynie
miaływiększegoznaczenia,alenadzorca,którywyjdzieichszukać,mógłnambardzo
zaszkodzić.
Obliczyłam,żeupłynęłyjużdwadzieściaczteryminutyiuznałam,żemuszęsięwtrącić.
-Chybazaparęminutbędąpaństwomusieliwracać-zawołałam.
PrzedwojnąnieośmieliłabymsięprzerywaćtakimludziomjakMaxwellowie,aleteraz
zrobiłamtowłaściwiebezwahania.
-Tak-odpowiedziałpanMaxwell.-Dzięki,Ellie,jużidziemy.
Wracającmiędzypaprocie,usłyszałam,jakżegnająsięzFi.
Spojrzałamnanich.Byłowidać,żepaniMaxwellpłakała.OczypanaMaxwellateżbyły
czerwone.Obydwojemnieuściskaliipowiedzielimiłesłowa,więcdomyśliłamsię,żeFi
dobrzesięomniewyrażała.
-Jeślizobacząpaństwomoichrodziców,proszęimprzekazać,żebardzo,bardzoich
kocham-powiedziałam.-Proszęimpowiedzieć,żewszystkoumniewporządku.Zeza
nimitęsknięicodziennieonichmyślę,iniemogęsiędoczekać,kiedyznowuichzobaczę.
Proszęimpowiedzieć,żeland-rovernadalstoiukrytynaSzwieKrawca.
Niewiem,dlaczegopowiedziałamtoostatniezdanie.Chybapoprostuchciałampokazać,
żejestemodpowiedzialnaitroszczęsięosamochódalbocośwtymrodzaju.
Obydwojepoklepalimnieporamieniuiwyszlizzarośliodstronyniewidocznejz
budynkuuczelni.Roześmiałamsię,aFizachichotała,widząc,żepostanowilizgrywać
niewiniątka,nawypadekgdybyktośichobserwował.Szlijakzakochani,trzymającsięza
ręce,całującimigdalącjakwstarymfilmie.Odrazubyłowidać,jakiechcąstworzyć
wrażeniewzwiązkuzpobytemwkrzakach.Fi,którastałajużobokmnie,pisnęła.
-Alewstyd!-dodała.-Boże,mamnadzieję,żeniktniepatrzy.
Mimowszystkopodziwiałamichodwagęispryt.Tobyłdobrypomysł.
Gdypodeszlidobudynku,zzaroguwyłoniłsiężołnierzicośdonichpowiedział,ale
najwidoczniejniechodziłoonicpoważnego.
Przypomniałomitojednak,żejesteśmywsamymśrodkugniazdawroga.
Stałyśmywobliczunastępnegodługiegooczekiwania.Przedprzyjściemdoparku
postanowiłyśmy,żezostaniemytamdozmroku.Aletymrazemtoja-zazwyczaj
cierpliwaiostrożna-przekonałamFi,żepowinnyśmyruszyćwcześniej.
-Nawetjeślipokonaniestumetrówzajmienamgodzinę,itakbędzieciekawiejniż
sterczećtucałydzień-uznałam.
Fizgodziłasiępokrótkimwahaniu.Byławinnymnastrojuniżwcześniej.
Zafascynowanaobserwowałamtęzmianę,którazaszławtakkrótkimczasie.Fiwydawała
sięrozmarzona,mówiłanienatemat,wszystkiezmartwieniairozglądaniesięwokół
pozostawiłamnie.Samachciałajedyniebezkońcatrajkotaćoswoichrodzicach.
Oczywiścietocałkiemzrozumiałe,alenadalbyłyśmywogromnymniebezpieczeństwie.
Powoliwycofałyśmysięspomiędzypaprociiszłyśmydalej,przezkępykrzakówidrzew.
WpewnejchwiliFibyłatakrozkojarzona,żepochyliłasięiwyrwałazielskozrabatki
oboknas.
-Namiłośćboską,Fi-zdenerwowałamsię.-Skupsięnatym,cosiędzieje,dobra?
Odwróciławzrok,alenicnieodpowiedziała.Miałampoczuciewinyibyłamnasiebiezła.
Chłopcymieliczekaćwszkole,więczmierzałyśmywtamtąstronę.Naszpowrótniemiał
wsobienicinteresującego,nielicząctego,żewpewnejchwili,przechodzącniedaleko
klinikiweterynaryjnej,zobaczyłyśmylotnisko.Zdziwiłamsię,widząc,żemałelotnisko
Wirrawee,któreprzedwojnąbyłopasmemubitegopiachudlacessnicherokee,dla
samolotówdoopryskiwaniapólidlabogatychfarmerów,zmieniłosięwdużeruchliwe
miejsceztuzinembrązowo-zielonychodrzutowcówzaparkowanychprzeddużym,nowym
terminalem.Pozatymstałtamogromnynowyhangar,całąbazęotaczałoogrodzeniepod
napięciemzwieńczonedrutemkolczastym,apasstartowybyłzbetonu,znaczniedłuższy
niżdawniej.Wdodatkuwszędziekręciłosiępełnoludzi.Wczasienaszejkrótkiej
obserwacjinaliczyłyśmyosiemnaścieosób.
Nicdziwnego,żeNowozelandczycychcielizaatakowaćtolotnisko.Stanowiłoonoważny
elementplanównaszychwrogów.
Zauważyłamteż,żeżołnierzepracująnadulepszeniemdrogiprowadzącejdolotniska.
Ściągnęlitammnóstworówniarek,buldożerówiciężarówek,całkiemjakwczasiepokoju.
Poczułamzaskoczenieismutek,widząc,żewszystkoidzieimgładkoinieprzejawiają
najmniejszychoznakstrachuprzedprzeciwnikiem.
NiedostrzegłamżadnychśladówatakuprzeprowadzonegoprzezNowozelandczykówalbo
kogokolwiekinnego.Wogrodzeniuniebyłoanijednejdziury,niewidziałamżadnego
zniszczonegosamolotuaninawetwybitejszybywoknie.Dwunastunowozelandzkich
żołnierzyzniknęłobezśladu.
Tomiprzypomniało,żeFimiałazapytaćonichrodziców.Aleniezapytała.
Zapomniała.Znowusięwkurzyłam,tyleżetymrazemwykazałamwystarczającą
samokontrolęipowstrzymałamsięodnaskoczenianaprzyjaciółkę.
Niemogłyśmytakstaćisięprzyglądać.Naniebienadalświeciłosłońce,anaszakryjówka
byłabardzoniepewna.Dlategowycofałyśmysięchyłkiemiponownieruszyłyśmyw
stronęszkoły.
Gdydotarłyśmynamiejsce,chłopcybyliznaczniemilsidlaFiniżja.Tylkożeoninie
siedzielizniąprzezwiększośćdnia,przyczajeniwwilgotnychpaprociach,bezsłowa
podziękowania.Zebralisięwokółnasizadawalimilionpytań,śmiejącsięrazemznią.
Czułam,żezostałamzepchniętanabocznytor.Stałamikichałam.
Jasne,byłamzwyczajniezazdrosnaitęskniłamzaswoimirodzicami.Aletomnienie
usprawiedliwia.Mogłambyćżyczliwsza.Jeśliktokolwiekmiałwtedyprawoczućsię
podle,toraczejLee.Onzachowywałsięjednaktak,jakbynaprawdęcieszyłsię
szczęściemFi.
ZnającLee,jestempewna,żeudawał.Możebyłzadowolony,alewgłębisercaczuł
najczystsząrozpacz.
Gdysytuacjawróciładonormy,chłopcyzaczęlinamopowiadać,jakspędziliostatnie
godziny.Powinnambyłasiędomyślić,corobili.Odwczesnegorankaażdoteraz
dyskutowaliolotnisku.Wpadlinawetnatensampomysłcomy:podkradlisiędodobrego
punktuobserwacyjnegoistamtądprzyjrzelisiębazie.Wynotowali,comoglibyśmyzrobić.
Odrazukazałamimpozbyćsiętychnotatek.Gdybyktośjeunasznalazł,natychmiast
zostalibyśmystracenijakoszpiedzyalbosabotażyści.Niemielibyśmynajmniejszych
szansnawyjścieztakiejopresji.
Mimotowysłuchałamichpomysłów.PrzeważniemówiłLee.Pokilkuprzyzwoitych
posiłkachodzyskałtrochęenergiiizdrowia,alenapędzałagoprzedewszystkimmyślo
zemście.
Pocichupostanowiłammiećgonaoku.Leewzasadzieniedbałjużoto,czyprzeżyje,
czyzginie.Aleresztaznastak.Musieliśmypilnować,byniewpakowałnaswkłopoty,
robiąccośszalonegoalbozbytbrawurowego.Uznałam,żepowinnamzamienićznimparę
słównaosobnościiprzypomniećmuojegomłodszychbraciachisiostrach.Możetomu
uświadomi,żemapewneobowiązki.
Wkażdymraziechłopcywpadlinadwapomysły.Słuchałamichzlekkimioporami,alei
takwiedziałam,żeniebędęmiałazbytwielkiegowyboru,gdyprzyjdzienam
odpowiedziećnawielkiepytanieoto,czyspróbujemyprzypuścićatak.Skoroniemiałam
wyboruwtejkwestii,mogłamprzynajmniejdopilnować,byuwzględnionomojezdaniew
mniejważnychsprawach:jak,gdzieikiedyuderzymyoraznacosobiepozwolimy.Nie
chciałamwylądowaćzkolejnymprzechlapanymzadaniemwstylusiedzeniawciemnym
kontenerzewypełnionymsaletrą,któryzostajewwiezionydoZatokiSzewcaprzez
ciężarówkę.Nie,dziękuję.
Jedenzpomysłówbyłdośćsprytny,całkiemniezły.TrzynocewcześniejLeeprzechodził
obokskładupaliwCurrsprzyBackStreet.Wszyscyznaliśmytomiejsce,bowiekitemu
uprowadziliśmystamtądciężarówkę,którąwykorzystaliśmydowysadzeniawpowietrze
mostuwWirrawee.
-Aterazposłuchajcie-powiedziałLee,patrzącnamnieinaFi,jakbybył
nauczycielemprzemawiającymdodwóchnowychuczennic.
Zastanawiałamsię,ileupłynieczasu,zanimznowuzobaczęuśmiechnajegotwarzy.
CzyLeekiedykolwieksięjeszczeuśmiechnie?
-Odtamtejporyzwiększyliśrodkibezpieczeństwa-ciągnął.-Wokółskładujest
ogrodzeniezdrutemkolczastym,wyższeniżkiedyś.Wzasadzietakiesamojaktona
lotnisku,wysokienamniejwięcejdwaipółmetra.Pilnujągodwajstrażnicy,którzyco
jakieśpółgodzinyprzechodząpowewnętrznejstronieogrodzenia.Muszępowiedzieć,że
niewydająsięzbyturadowanitąrobotą.
-Teżniebyłbymuradowany-powiedziałHomer-gdybyżycieupływałominakrążeniu
wokółskładupaliw.
-Potemwracajądoswojejmałejstróżówki-podjąłLee.-Jestzblachyistoiniedaleko
głównejbramy.Dawniejbyłowniejchybabiuro.
-Zgadzasię-powiedziałam.-Trzymalitamksiążkęzamówień.Kiedypotrzebowałosię
paliwa,wpisywałosięswojenazwiskoiliczbęzakupionychlitrów.Atamtejnocy,gdy
wysadziliśmymost,jaiFiwzięłyśmystamtądkluczykidocysterny.
-Chodzioto,żeterazjesttamskładpaliwdlalotniska-kontynuowałLee.-Wszystko
widziałem.Ciężarówkiznapisem„Paliwolotnicze”podjeżdżajądrogąodstronyStratton,
podłączająwężedopodziemnychzbiornikówiopróżniającysterny.Wzbiornikachmusi
byćtegomnóstwo.
-Pewniezewzględówbezpieczeństwa-dodałKevin.-Niechcąmiećnalotnisku
zbiornikazmilionamilitrówpaliwa.
-Odrazuzaznaczam,żeniezamierzamichwysadzaćwpowietrze-oświadczyłam.-
Niemasensu.Zbudująnowezbiornikiiznowunapełniąjemilionamilitrów.
-Wiem-zniecierpliwiłsięLee.-Nietylkotymaszmózg,Ellie.Myślęraczejoczymś
długofalowym,oczymś,cozniszczydelikatnesilnikiichpięknychodrzutowcówna
długietygodnie,amożenawetnazawsze.Albosprawi,żerunąnaziemiętużpostarcie.
Domyśliłamsię,doczegozmierza.
-Chceszsabotowaćpaliwo?
-Właśnie.
-Jak?
-Cukrem.
-Skądzamierzaszgowziąć?
-Włamiemysiędosupermarketu.
-Skądwiesz,żebędzietamcukier?
-Widziałemgo.Wciągudniabramamagazynunazapleczucałyczasjestotwarta,
zupełniejakzadawnychczasów,itrzymajątammnóstwocukru.Całepalety.
-Alecukiertoniewszystko-wtrąciłsięHomer.-Chcemyprzypuścićatakwdwóch
różnychmiejscach.Załóżmy,żetyiFizaprawiciecukrempaliwo.Wtymsamymczasie
moglibyśmywzniecićnastępnypożarustópwzgórzazalotniskiem.Jeśliwiatrbędzie
wiałwodpowiedniąstronę,takjakostatnio,ogieńdotrzedobazywpięćminut,zanim
samolotyzdążąwystartować.Niemaszans,bysięuratowały.Moglibyśmyrozwalićco
najmniejpołowęznich.
-Więcjeślijedenplanzawiedzie,drugipowinienwypalić-podsumowałLee.-Ajeśli
wypaląobydwa,tymlepiej.Następnesamoloty,któresprowadząnamiejscetych
spalonych,dostanądobakówpaliwozaprawionepysznymcukrem.
-AlewtedybędziemyjużzpowrotemwNowejZelandii-zauważyłKevin.
Najwidoczniejtaczęśćplanuspodobałamusięnajbardziej.Wzasadzienicdziwnego.
Siedzieliśmyiomawialiśmywszystkieszczegóły.Planmiałwielezalet.Jednąznichbyło
to,żemogliśmywrócićdoNowejZelandiibezplamynahonorze.Straciliśmykontaktz
Iainem,UrsuląiresztąNowozelandczyków,alemusieliśmyprzyznać,żeniejesteśmyw
stanieimpomóc.Moglibyćtysiącekilometrówstąd.Jeślizostalischwytani,napewnonie
przebywalijużwWirrawee.Moglizostaćrozwiezieniwdziesięciuróżnychkierunkach.
Dowięzieńozaostrzonymrygorze.
Ioczywiściemoglijużnieżyć.DoktorK.niconichniesłyszałidomyślałamsię,że
rodziceFiteż,bowprzeciwnymraziebyotymwspomnieli.Gdybyśmyjednakmogli
przeprowadzićichmisję,cośprzynajmniejocalałobyztejtragedii.Moglibyśmysię
skontaktowaćzpułkownikiemFinleyem,wezwaćśmigłowieciwydostaćsięstąd.
MogłabymznowurozmawiaćzAndreą.
Pośpiech,którytowarzyszyłnaszemuwyjściuzPiekła,byratowaćNowozelandczyków,
wydawałsięterazdośćnaiwny.Przezchwilęmyśleliśmy,żejesteśmybohateramina
białychkoniach,którzyratująludzizopresji.Notak,wtejhistoriirzeczywiściewystąpiły
konie,aleresztanaszychmarzeńpozostałatylkomarzeniami.Atowarzyszącytemu
pośpiech,odrzucenieostrożnościirozwagiwpakowałynaswtarapaty.
Napotkanietamtychdzieciokropnienamieszałownaszychplanach.
Jeślichodzioratowaniemisji,planchłopakówmiałzatemwielezalet.Oczywiście
wiązałosięznimtakżewieleproblemów.Pierwszymbyłouzyskaniedostępudocukru.W
środkunocy,gdyLeemiałjużdosyćcmentarza,zrobiłsobiekilkamałychwycieczekpo
Wirrawee,ijegozdaniemsupermarketuniepilnowaliżadnistrażnicy.Poulicachmiasta
chodziłynieregularnepatrole,średniowodstępachpółgodzinnych,alesamsupermarket
zamykano,dokładnietakjakwczasiepokoju.
Zakładając,żeudałobynamsięwejśćdomagazynu,następnymdużymproblemembyło
przetransportowaniecałegocukrudoskładupaliwCurrs.Kolejneryzykowiązałosięze
sforsowaniemtamtejszegoogrodzenia.Mogliśmywziąćnożycedocięciadrutuze
szkolnejnarzędziowni.Powyczyszczeniuinaoliwieniucięłybydrutzłatwością.Gdybym
dostałasięnadrugąstronęogrodzenia,aFizasłoniłabydziuręzpowrotem,strażnicy
raczejbyjejniezauważyli.
Martwiłomniejednakwieledrobnychproblemów.Gdybychoćjedenznichpokrzyżował
namplan,byłobyposprawie.
Chybawszystko,corobiliśmy,wiązałosięztakimryzykiem,aletymrazemwydawałosię
onojeszczewiększe.Tosamozplanemchłopaków.Wznieceniepożarumogłojużniebyć
takiełatwe.Długasusza,takwcześniewtymsezonie,zdecydowanienamsprzyjała,
podobniejaknocebezrosy,alezdrugiejstronywrógwiedział,żejesteśmygdzieśw
okolicy,więczpewnościąbyłczujniejszyniżkiedykolwiek.
Właściwiebardziejprzemawiałdomnieplanzpaliwem,bowymagałmyślenia
lateralnego(czyjakjetamzwą).Trzebabyłoruszyćgłowąiużyćwyobraźni,ato
wydawałosięcałkiemdobrympoczątkiem.
Homerbardzochciał,abyśmydoprzewiezieniacukruwykorzystaliwózekgolfowyz
klubu.Niechciałzrezygnowaćztegopomysłu.Uważał,żetakipojazdjestcichy-ipod
tymwzględemmiałoczywiścierację,bowózkigolfowesązasilaneakumulatorowo.Poza
tymsąjednakpowolne,rzucająsięwoczyiprawdopodobnieodpoczątkuwojnyniktich
nieładował.Akumulatorybyłypewniekompletniewyczerpane.MimotoHomernalegał.
-Chybażartujesz-powiedział.-Próbujeszmiwmówić,żeoficerowieniewpadajądo
klubu,żebypyknąćparęrundek?Założęsię,żeoficerowiekażdejarmiinaświecie
wszędzieszukająpolagolfowego.
Musiałamprzyznać,żetomożliwe.
-Aletewózkiwidaćzodległościkilometra-spierałamsię.-Zawszesąbiałei
oznakowanemałymiflagami.Pozatymrobiątrochęhałasu.
-Ktogousłyszyotrzeciejwnocy?-zdziwiłsięHomer.
Miałnatympunkcieobsesję.Niemogłamsiępozbyćmyśli,żebyćmożepotrzebujepo
prostukolejnejdobrejhistoryjki,którąbędzieopowiadałpopowrociedoNowejZelandii.
Wkażdymrazieczasami,kiedyludziekłócąsięwystarczającodługoizaciekle,możnaw
końcustracićpoczucierzeczywistościiprzyznaćimrację.Przekonującię,nawetjeśli
pomysł
jestśmieszny.Dlategowpewnejchwiliprawieustąpiłam.
-Słuchaj-powiedziałam-jeślizałatwiszwózekgolfowy,któryotrzeciejjedenbędzie
czekałpodsupermarketem,skorzystamyzniego.Tylkowcześniejzetrzyjswojąkrewz
siedzenia.Niechcężadnegobałaganu.
Oczywiściepożałowałamtychsłów,gdytylkojewypowiedziałam.Homerwydawał
sięlekkowstrząśnięty,aLeewyglądałtak,jakbymdałamuwtwarz.Zazwyczajnie
żartowaliśmyztakichspraw.Przestałybyćzabawnewiekitemu.
-Przepraszam-powiedziałam.-Tobyłkiepskiżart.
Nastąpiłaniezręcznacisza,apotemwróciliśmydoomawianiaplanów.Jakzamierzaliśmy
siędostaćdosupermarketu?Mogłytambyćalarmyantywłamaniowe,choćte
zainstalowanewszkolejużniedziałały.Niemogliśmyjednakliczyćnałutszczęścia.
Gdybyśmynarobilihałasupodczaswłamania,ktośmógłbysiętymzainteresować.
Gdybyśmywybiliszybęwoknie,patrolenapewnobytozauważyłyispotkałbynas
gorszykoniecniżtęszybę.Imdłużejotymmyślałam,tymwyraźniejczułam,żetomoże
byćnasznajwiększyproblem.
-Możemytozrobićwinnysposób-odezwałasięFi.-Tobardzoryzykowne,alemożesię
udać.
-No?
-Wiecie,żeczasamipatrzysięnaotwarteoknoiniesposóbzgadnąć,czynaprawdęjest
otwarte,czynie?
-Trudnoodróżnićszybęodbrakuszyby.Racja.
-Zakładamy,żewybijemyszybęwoknieiżołnierzezauważąkawałkiszkła.Alejeślinie
będziekawałkówszkła,jeśliuprzątniemyjezparapetuizziemi,skądbędąwiedzieli,że
szybazostaławybita?
-Większośćpatrolijeździterazsamochodamialbociężarówkami-powiedziałLee,gdy
resztaznaszastanawiałasięnadsłowamiFi.
Miałnamyślito,żeżołnierzowiwsamochodzietrudniejbędziezauważyćwybitąszybę.
Potemzrobiliśmychybanajzabawniejsząrzeczodpoczątkuinwazji.Pośmiercirodziców
LeeiCorriepotrzebowaliśmyczegoś,naczymmożnabysięskupić.Wiekitemu
widziałamwdomuCorrieścierkędonaczyń.Tobyło,jeszczezanimzostał
zbombardowany.
Teraztaścierkaprawdopodobniegniławruinach.Byłajednązulubionychścierekpani
Mackenzie.Onauwielbiałaróżneoklepaneteksty.Naściercewidniałmniejwięcejtaki
napis:
„Kiedytosięskończy,przeżyjęswojezałamanienerwowe.Zapracowałamnanie,jestem
doniegouprawniona,zasługujęnanieinapewnozniegoniezrezygnuję”.Kiedy
zobaczyłamgoporazpierwszy,wydałmisięumiarkowaniezabawny,apotemledwiego
zauważałam.
Zdawałsięjednakstreszczaćnaszeobecnenastawieniedożycia.Wkażdymraziemoje.
ChciałamtylkowrócićdoNowejZelandiiizaliczyćzałamanienerwowe.Bógmi
świadkiem,żenaniezasłużyłam,iBógmiświadkiem,żenapewnojeprzeżyję.
Alezanimtonastąpi,miałamrobotędowykonania.Zupełniejaknafarmie.
„Nieważne,żetegonieznosisz-masztozrobić”.Chciałampooglądaćtelewizję.
ChciałamzadzwonićdoCorrie.ChciałamwziąćmotoripojechaćdoHomera.Chciałam
pograćnakomputerze,napisaćmejladoRobyn,popływać,pojeść,pospać,posłuchać
muzyki…
Rondlowidosmażeniakonfiturprzydałobysięporządneszorowanie,jeśliwtymroku
chcieliśmyjeśćdżem.Skończyłaśjużprzebieraćnasiona?Trzebanaostrzyćłańcuchpiły
motorowej.Porapowycinaćtrochęrzepówzwełny,Ellie.Popielnicawkuchencejestjuż
pełna.Ellie,czymożeszsprawdzić,czytostadobaranównapastwiskumazanokcicę?
Zbieraniekamieni,zbieraniepatyków,opryskiwaniejeżyn.Nieważne,żetegonieznosisz
-
masztozrobić.
Nieznosiłamtego,coterazrobiliśmy,alewiedziałam,żetrzebatozrobić.
Niemogęjednakpowiedzieć,żenieznoszętego,cowieczoremzrobiliśmywszkole.
Zamierzaliśmyjązdemolowaćiwiedzieliśmy,żeniktsięzatonanasniewkurzy.
Oczywiścieopróczwrogów.Ćwiczyliśmyróżnesposobybezgłośnegowybijaniaszybw
oknach.
TłukliśmytylkotewzdłużkorytarzawblokuA,aitakniewszystkie,choćgdybyśmy
pozwolili,Homerzpewnościąnieprzepuściłbyżadnej.
Szybkoznaleźliśmynajlepszysposób:nałożyćkocnaszybę,apotemuderzyćwnią
czymśtwardymwrodzajumłotka.Musieliśmyzadbać,bycałeszkłowpadłodośrodka,a
potemstrącićjeszczeodłamki,którepozostanąwramie,bypatrolniezauważył
poszarpanychkawałkówszkła.
RazemzFipostanowiłyśmyodrzucićuprzejmąpropozycjęHomeraizamiastnawózek
golfowyzdecydowałyśmysięnataczkę.Trzebabyłotylkoukraśćjednązawczasuimieć
jąpodręką.
Ajeślichodziosystemyzabezpieczeń-nocóż,nicniemogliśmynanieporadzić.
Uzgodniliśmy,żejeśliodezwiesięalarm,poprostuuciekniemy.Jeśliżadenalarmsięnie
włączy,zaryzykujemyiruszymydoakcji.
18
-Ręcznik.
-Jest.
-Młotek.
-Jest.
-Nożycedocięciadrutu.
-Są.
-Taczki.
-Nonie,Ellie,naprawdęniewidzisztychcholernychwielkichtaczek,któreprzedemną
stoją?
-Okej,okej,tylkosprawdzałam.
PrzekleństwowustachFi-jednoznajrzadszychzjawisknaświecie.
Znowupoczułamznajomenapięcie.Boże,czykiedykolwiekdotrzemydoetapu,w
którymbędziemymogliprzestaćtorobić?Ilerazybędzienamtouchodziłopłazem?No,
pomyślałam,dośćtegobiadolenia.Załatwmytoimiejmytojużzasobą.
Taknaprawdęczułamsiętrochęoszołomionaiprzybita.Poułożeniuplanurozeszliśmy
się.Chybamusieliśmysięprzygotowaćnato,conasczekało,ikażdeznasrobiłotona
swójsposób.Toznaczywszyscyopróczmnie-japrzeznajbliższetrzygodzinymiałam
staćnawarcie.
KiedyjednakskończyłamizastąpiłmnieHomer,zrobiłamcoś,coniedawałomispokoju.
PoszłamposzukaćLee.
Niebyłołatwogoznaleźć,alewkońcugonamierzyłam.Siedziałwnarzędziowniiw
zamyśleniuprzyglądałsięzakurzonejwyrzynarce.Większośćdużychnarzędzizniknęła-
prawdopodobniezostałarozkradziona-idomyślałamsię,żepewnegodniawyrzynarka
teżstądzniknie.
-Corobisz?-zapytałamLee.
Trochęsiędenerwowałam.
-Szukampaliwa.
-Poco?
-Żebyogieńmógłsięszybkorozprzestrzenić.
-Iznalazłeś?
Bezsłowaskinąłwstronędwudziestolitrowejbeczki,którastałapodwyrzynarką.
-Jestpełna?
-Tylkowpołowie.Alelepszetoniżnic.
Oczywiścietaknaprawdęwcaleniechciałamrozmawiaćopaliwieizakładałam,żeLee
też.Położyłamdłońnajegoramieniu.
-Lee,chciałamtylkotopowtórzyć:bardzomiprzykrozpowodutwoichrodziców.
-Rozmawiałaśznimikiedyś?
-Wzasadzienie.Kilkarazybyliśmywrestauracji.Iodczasudoczasuwidywałamtwoją
mamęwszkole.
Westchnąłispojrzałprzezokno.Nazewnątrzbyłociemno,alewyglądałtak,jakbycoś
widział.
-Spotkałoichtylezła.Toniewporządku.
Milczałam.
-MojamamawyjechałazWietnamu,kiedymiałajedenaścielat.
-Razemzuchodźcami?
Bardzomałowiedziałamotychsprawach,opowodachemigracji.
-Jejojcieczapłaciłkapitanowistatku,żebyichzabrał.
-Więcwyjechalinielegalnie?
-Otak.Wdodatkusporoichtokosztowało.Naszczęściebylidośćbogaci:dziadek
handlowałubraniamiimeblami.Alezanimzorganizowałichucieczkęzkraju,niewielez
tegopozostało.Zabrałzesobątrochęzłota,towszystko.-Leeznowuwestchnął.-Na
statkuznajdowałosięponadpięćdziesiątosób,alełódźbyławdobrymstanie,adziadek
przyjaźnił
sięzkapitanem,więcpodróżzapowiadałasiędobrze.Odpłynęlibezwiększych
problemów.
JednakgdzieśnaMorzuPołudniowochińskimnapadlinanichpiraci.Wtedytobyło
powszechnezjawiskoikapitanbyłnatoprzygotowany.Rozdałpasażeromstrzelbyi
próbowaliodeprzećatak.Aleprzegrali.Piratówbyłozbytwieluiokazalisięzbytdobrze
uzbrojeni.Nowięcwtargnęlinapokład.Wszystkichprzeszukaliiprzydziadkuznaleźli
złoto.
Wszystkichmężczyzn,którzyjeszczeniezginęli,wyrzucilizaburtę.Kobietyzabralize
sobą.
Dziecizostawili.Pewnieuznali,żeitakniedługoumrą.Więcgdymojamamaporaz
ostatniwidziałaswojegoojca,unosiłgomorskiprąd,agdyporazostatniwidziałamatkę,
jejtwarzniknęławoddalirazemzestatkiempiratów.
Leenachwilęzamilkł.Nadaltrzymałamgozarękę,alezupełnieotymzapomniałam.
Byłamzahipnotyzowana,zmrożonatąprzerażającąhistorią,którąopowiadałtak
spokojnie,zpozorubezemocji.
-Dzieciprzeżyły-ciągnął.-Półtoradniapóźniejznalazłajełódźpatrolowasingapurskiej
marynarkiiwzięłajenahol.Tahistoriastałasiędośćsławna.Gazetynazwałyto
„statkiemsierot”.Mojamamaprzyjechaładotegokrajupospędzeniupółtorarokuw
oboziedlainternowanych.Dołączyładowietnamskiejrodziny,którąmójdziadekznał
jeszczewNhaTrang.Wkońcuciludziejązaadoptowaliizostalijedynymidziadkami,
jakichkiedykolwiekpoznałem.Tenzwój,októrymkiedyściwspomniałem,tojedyna
rzecz,jakąmampoojcumojejmamy.Mamazachowałagopomimotegowszystkiego,co
wydarzyłosięnatamtymstatku.
-Jaksiępoznalitwoirodzice?
-Wliceum.Przezkrótkiczassięprzyjaźnili,alepotemnatrzylatastracilikontakt.
Przypadkiemspotkalisięwpociągu.Zaczęlirozmawiać,doszlidowniosku,żesięsobie
podobająihistoriapotoczyłasiędalej.
-A…-Zaschłomiwgardle,więcmusiałamodchrząknąćizacząćodpoczątku.-Atwój
tata?Jaksiętutajznalazł?
-Jegohistoriawyglądałatrochęinaczej.Ojciecmojegotatypracowałdlaamerykańskiego
przedsiębiorstwawBangkokujakoprogramistakomputerowy.PrzenieśligodoAustralii.
Spodobałomusiętutajiwkońcuzdobyłobywatelstwo.Rozzłościłsięjednak,kiedymój
tatapoślubiłWietnamkę,wdodatkutaką,którawoczachdziadkaniemiałaprawdziwej
rodziny.AkiedymoirodziceprzyjechalidoWirraweeiotworzylirestaurację,całkowicie
zerwałznimikontakt.Uważał,żemójtatapowinienmiećwiększeambicje.Niewiem,
gdzieterazjestrodzinataty.Pewniejużnigdyjejnieodnajdę.
Znowuzamilkł.
-Widzisz,dlategotowszystkowydajesiętakieniesprawiedliwe.Zwłaszczadlamojej
mamy.Tyleprzeszłatylkopoto,byzabiłjąjakiśuzbrojonyfrajernatereniewystawowym
wWirrawee.
-Jesteś…jesteśzłynatatę,żewdałsięwbójkęztymiwartownikami?
-Nie,jasne,żenie.Wpojonomiwiększyszacunekdorodzicówniżwam,Angolom.
Nigdynieskrytykowałbymrodzicówtak,jakwytorobicie.Zresztąjakmógłbymmówić,
copowinnibylizrobić,aczegonie?Przecieżmnieprzytymniebyło.
Porazpierwszysłyszałam,żebyLeezwracałuwagęnaróżnicemiędzynaszymi
rodzinami.Topokazało,jakbardzoporuszyłagośmierćrodziców.
Myślę,żepotempostąpiłamniewłaściwie.Pochyliłamsię,wzięłamtwarzLeewdłoniei
pocałowałamgo.Zzakłopotaniemirozczarowaniemzdałamsobiesprawę,żeonmnienie
całuje.Znowuusiadłam.Naglezaczęłamsięzastanawiać,czyprzypadkiemniedojdziedo
wniosku,żepróbujędoniegowrócić.Miałamnadzieję,żenie.Raczejnie.Towszystko
byłozbytskomplikowane.Nadalczułamjednakprzygnębienie,patrząc,jaksiedzibez
ruchu.Potem,nadomiarzłego,wstałibezsłowa,nawetnamnieniepatrząc,wyszedłz
narzędziowni.
Dlategobyłamtrochęroztrzęsiona.Ostatniozdałamsobiesprawę,żenadalżywiędoLee
silneuczucia.Historiajegorodzinybardzomniezafascynowała.Ogarnąłmnie
rozpaczliwysmutek,nietylkozpowoduLee,leczrównieżjegorodzicówiludzi,których
nigdyniewidziałam,takichjakjegodziadkowiezWietnamu.Współczułamwszystkim
uchodźcom,każdejsierocie,każdejofierzewojnyiokrucieństwa.Pocałowałamgonafali
tychwszystkichemocji.Niewiemjednak,jakontoodebrał.Pewnieuważał,że
zachowałamsięniedojrzale.
Dlategoniepotrafiłamsięskupićnatym,comiałyśmyrobićzFi.Oczywiściewidziałam,
żetrzymataczki.Jakmogłamniewiedzieć,skorosamejeprzyprowadziłyśmy.
Pożegnałyśmysięzchłopakami.Byłatojednaznaszychstandardowychsentymentalnych
scen,wktórejsypaliśmysłabymidowcipamiirzucaliśmyporuszającetekstywrodzaju:
„Dozobaczenia”,„Powodzenia”iinneromantycznepowiedzonka.
Myślałam,żeniebędęwstaniespojrzećLeewtwarz,aleonpatrzyłnamniezespokojem
swoimismutnymioczamiinawetpocałowałmniewpoliczek.
Czasami,zwłaszczaponaszejkilkudniowejrozłące,miałamwrażenie,żejestze
dwadzieścialatstarszyodemnie,atobyłobardzowkurzające.Terazteżtaksięczułam.
Możepośmiercirodzicówludzienaglesięstarzeją.
Zdobycietaczektakbardzomniezestresowało,żezastanawiałamsię,jaksobieporadzęw
trudniejszychchwilach,naprzykładgdytrzebabędziesięwłamaćdosupermarketualbo
przepchaćnataczkachtorbycukruulicamiWirrawee,albodostaćsiędoskładupaliwa.
Przynajmniejotrzeciejwnocypowinnotambyćdośćspokojnie.Nadalpamiętałam
jednak,jakpuściłyminerwy,kiedyszłamzNowozelandczykamiizobaczyłamwrogiego
żołnierza.
Byłampewna,żetosięniepowtórzy,aleczasamitamtowspomnienienadszarpywało
mojąpewnośćsiebie.
Chodziłyśmyodpodwórkadopodwórka,szukająctaczek,iznalazłyśmyjedopieroza
czwartympodejściem.Chociażnie,niezupełnie.Zarównonadrugim,jakinatrzecim
podwórkustałytaczki,alepierwszebyłyzamałe,adrugiemiałyflaka.Te,które
wybrałyśmy,byłynajlepsze:duże,głębokieidobrzenapompowana.Martwiłomnie
jednakto,żeczujęcorazwiększezdenerwowanie.Przecieżryzykobyłoraczejmałe.
Wchodziłyśmywyłącznienałatwepodwórka,domystaływsporejodległościod
sąsiednichzabudowańiniebyłożadnychwysokichpłotów,któremusiałybyśmy
pokonywać.Niespieszyłyśmysięiporuszałyśmysięcicho.Dlaczegozatemtaksię
trzęsłam?
DopchałyśmytaczkidoparkuJubileeischowałyśmyjewkrzakach.Nadalmiałyśmy
mnóstwoczasu.Specjalniewyruszyłyśmywcześnie,żebyuniknąćpośpiechu.Powodzenie
całejtejoperacjizależałooddobrejkoordynacjiczasowej.Ustaliliśmy,żekiedymy
będziemygotowewłamaćsiędoskładupaliw,chłopcywzniecąpożar,któryodwróci
uwagężołnierzypilnującychpaliwa.Potemmiałyśmyszybkodołączyćdochłopakówi
wydostaćsięzmiasta.
Oświciemusieliśmybyćjużdaleko.ZamierzaliśmywrócićdoPiekła,połączyćsięz
pułkownikiemFinleyemizorganizowaćucieczkędoNowejZelandii.
ZparkuJubileebyłowidaćsupermarket.Wdrapałyśmysięnawielkistarydąbi
usiadłyśmynaniskiejgałęzi,byobserwowaćWirrawee.Drzewobyłopiękne.Uwielbiam
ludzi,którzysadządrzewarosnąceprzezwieki.Tooznacza,żemyśląoinnych-niesą
egoistami,lecztroszcząsięoprzyszłepokolenia,którebędąmogłypodziwiaćefektyich
pracy.Zrolnictwem-zdobrymrolnictwem-jestchybatrochępodobnie.„Żyj,jakbyś
miałaumrzećjutro,aleuprawiajziemię,jakbyśmiałażyćwiecznie”.Tatazawszeto
powtarzał.
Todrzewomusielizasadzićbrytyjscyosadnicy,kiedyprzybyliwteokolice.Pewnie
spędziłotucałeswojeżycie,radzącsobieztym,coprzynosiłlos.Nieokazywałostrachu.
Niechowałosięaninieuciekało.Niewzywałopomocy,kiedycośszłonietakjaktrzeba.
-Ellie,nadalrozmyślaszotym,żekrzyknęłaśnawidoktamtegożołnierzaprzyWarrigle
Road?-zapytałanagleFi.
Omalniespadłamzdrzewa.Skądwiedziała?
Długozwlekałamzodpowiedzią.
-Tak-przyznałamwkońcu.
Myślałam,żewalniewielkąmowęotym,żeniepowinnamsięobwiniaćitakdalej,ale
onaznowumniezaskoczyła.Nicniepowiedziała.Potemzaczęłampanikować,myśląc,że
możewedługFipowinnamsięobwiniać,możeżałowała,żenietowarzyszyjejktoś
bardziejniezawodny.Dlategowypaliłam:
-Myślisz,żezawaliłamsprawę?
LeczFiznowuzachowałasięniezgodniezescenariuszem,którypisałamdlaniejw
myślach.
-Chybasięniedowiesz,dopókiznowuniezostanieszpoddanapróbie.-Zamilkła.-
Kiedyczekałyśmynamoichrodziców,spisałaśsiędobrze,aletoniebyłozbyt
niebezpieczne.
Wlesieiwpunkciewidokowymbyłaśfantastyczna,aletoteżinnasytuacja,prawda?
-Tak-przyznałam.-Bobyliśmywlesieiniemieliśmywyboru.Idlatego,żeaby
przetrwać…
-Wtedydziałaliśmypodwpływemchwili-przerwałamiFi.-Aterazdziałamyzzimną
krwią.
Miałarację.Torobiłoogromnąróżnicę.
-Boiszsięcorazbardziejczycorazmniej?-zapytałamją.
-Zakażdymkolejnymrazem,kiedycośtakiegorobimy?
-Tak.
-Jasne,żebardziej.
-Aleczyniepowinniśmybaćsięcorazmniej?Przecieżmamycorazwiększe
doświadczenie.Powinnobyćcorazłatwiej.
Fizadrżała.Siedziałyśmybardzobliskosiebieiprawiepoczułamjejgęsiąskórkę.
-WięzieniewStratton-szepnęła.-Śnimisięwkoszmarach,wtysiącachkoszmarów.
Niepotrafięonimzapomnieć.Zakażdymrazem,kiedyzaczynamyjakąśakcję,myślę
tylkootym.
OtwarzyRobyn…
-Niemyślotym-powiedziałamdośćbrutalnie.Naglepoczułam,żeznowumuszębyć
twarda.-Niemyślotym.Inaczejtemyślicięsparaliżują.Pomyśliszotympóźniej,jeśli
będzieszchciała,alenieteraz.
Spuściłagłowę.
-Tak,wiem,żemaszrację.
Doszłamdowniosku,żelepiejjaknajszybciejzmienićtemat.Aleprzezminutęniebyłam
wstaniewymyślićnic,coniesprawiłobynambólu.Corrie,rodziceFi,rodziceLee,
rodzicepozostałych,nowozelandzkiżołnierz,wktórympodkochiwałasięFi-wszystkow
naszymżyciuwiązałosięterazzwojną.Zrozpaczonaszukałamwprzeszłościjakiegoś
bezpiecznegotematu.
-Ciekawe,jakCourtneyradzisobienatereniewystawowym.
OczywiścieFiwiedziała,corobię-niebyłamzbytsubtelna-aleprzyłączyłasiędomojej
gry.Courtneybyłanajgłupsząlaląwnaszymliceum.Bezmakijażu,dodatkówidiscmana
musiałasięczućzagubiona.
-Pewniełazizawszystkimiżołnierzamiitrajkocze:„O,cześć,mamnaimięCourtney,a
ty?”.Mówiłatakdokażdegonowegoucznia.Doprowadzałamnietymdoszału.
-Homerzawszepowtarzał,żeobejrzenieSixtyminuteswCBSzajmujejejpółtorej
godziny.
Fizachichotała.
-RozmiarjejstanikaodpowiadajejIQ.Pamiętasz,copowtarzała,kiedyjejmamazwiodła
Ryana,podającmuprzeztelefonbłędnągodzinęrandki?
-Nie,co?
-Powtarzała:„MojamamauwiodłaRyana”.
Omałoniespadłyśmyzdrzewa.
-Ciii-syknęłam.-Musimybyćciszej.
Mimotowkońcuzaczynałamdobrzesiębawić.Odwiekównieplotkowałyśmy.W
każdymraziemiałamwrażenie,jakbyminęływieki.Taknaprawdępoplotkowałyśmy
chybapierwszejnocyukrywaniasięwliceum.
-Wiesz,kogojeszczenieznoszę?-zapytałam.-CeliiSmith.
-Nie,Celiajestfajna.Dlaczegojejnielubisz?
-Tookropnakłamczucha.Wszystko,comówi,trzebadzielićnapół,potemjeszczerazna
pół,odjąćliczbę,któraprzyjdziecinamyśljakopierwsza,idopierowtedymożnasię
zbliżyćdoprawdy.
-Wósmejklasiebyłabardzołubiana.Pamiętasz,jakwszyscydoniejlgnęliśmy?
-Notak,jestcałkiemzabawna.Alepowiedziałabywszystko,bylebytylkodobrzewypaść.
PamiętaszimprezęuBernarda?Powiedziała,żejązaprosił,apółgodzinywcześniej
Bernardmioświadczył,żeCeliajestostatniąosobąnaświecie,którąchciałbyzaprosić.
Dodał,żegdybymusiałwybieraćmiędzyCeliąapaniąGilchrist,wybrałbypanią
Gilchrist.Apamiętasz,jakpaniKawolskizapytałaCelię,czyspisałaodemnie
wypracowaniezangielskiego,aCeliawstałaikłamałajakznut?Wpodstawówcebyła
dokładnietakasama.
Niepotrafiłabymjejzaufać.
Naglemusiałyśmyprzestaćrozmawiać,bowystraszyłnaswarkotjakiegośpojazduw
oddali.Zniepokojemobserwowałyśmygozgałęzi.Byłtojakiśsamochódterenowy-nie
jestempewna,jakiejmarki-którysunąłpowoliBarkerStreet,zwalniającjeszczebardziej
przedwiększymibudynkami.Umieszczonynadachureflektoromiatałfrontkażdego
budynku,szukającczegoś,cobudziłobypodejrzenia.Potemsamochódskręciłizniknął.
Westchnęłyśmyiwróciłyśmynaswojestanowiska.
-Jakiejestnajgorszekłamstwo,którekiedykolwiekpowiedziałaś?-zapytałaFi.
Roześmiałamsię.
-Powiedziałamrodzicom,żetoniejawgniotłamkaroserięland-rovera.Miałamzakaz
prowadzeniasamochodupodichnieobecność,alepojechałamnadrzekę,żebypopływaćz
Homerem.Cofając,wjechałamnadrzewo.Powiedziałamrodzicom,żetonieja,alepół
godzinypóźniejsięprzyznałam.Oczywiściewiedzieli,żetomojasprawka.Niebyłozbyt
wieluinnychpodejrzanych.
-Jachybanigdynieokłamałamrodziców-powiedziałaFi.-Alewtrzeciejklasie
przyznałamsiędoczegoś,czegotaknaprawdęniezrobiłam,więctoteżbyłokłamstwo.
-Cocistrzeliłodogłowy?
-Wiesz,nauczycielkastrasznienanasnaciskała.Ktośzakradłsiędoklasynaprzerwie
obiadowejinapisałbrzydkiesłowanazeszycieJodie.Bowszyscyjejnieznosili.Apani
Edelsteinpowiedziała,żeniebędziemymogliwrócićpolekcjachdodomów,dopókita
osobasięnieprzyzna.Musieliśmysiedziećwmilczeniu,bezruchu.Iwkońcunie
wytrzymałam,poprostuniemogłamdłużejznieśćtegonapięcia,więczgłosiłamsięi
powiedziałam,żetobyłamja.
-Boże-westchnęłamzpodziwem.-Janigdybymczegośtakiegoniezrobiła.
-Rodzicebyliwściekli,kiedyimotympowiedziałam.
-Jakto?Byliwściekli,żenapisałaśbrzydkiesłowanazeszycieJodie?Przecieżtegonie
zrobiłaś.
-Nie,byliwściekli,boprzyznałamsiędoczegoś,czegoniezrobiłam.Następnegodnia
tataposzedłdoszkołyinawrzeszczałnapaniąEdelstein.Potemoczywiścietrzebabyło
wznowićśledztwoibyłojeszczegorzejniżpoprzedniegodnia.Aleniktsięnieprzyznał.
-Chybacośtakiegopamiętam-powiedziałam.-Alebyłamwtedywinnejklasie.
Tylkowtamtymrokunieuczyłyśmysięwtejsamej.-Zerwałamliśćizaczęłamgo
przekłuwaćpaznokciem.-Twoirodzicesązupełnieinniniżmoi-powiedziałam.-Mój
tatanigdynieprzychodziłdoszkoły.Chybauważał,żeedukacjatobabskasprawa.-
Westchnęłam.-Cieszyszsię,żesięznimizobaczyłaś?
-Otak,jasne.Było…Samaniewiem.Miałampoczuciewiny,żewyniemożecie
zobaczyćswoichrodziców.Towydawałomisiętakieniesprawiedliwe.Pozatym
myślałam,żemoirodzicemogąbyćźlizpowodupewnychrzeczy,którezrobiliśmy.To
znaczyoczywiściepopieramwszystkienaszedziałania,aleczasamimyślę:„Och,szkoda,
żeniemaznamidorosłych,którzymoglibynampowiedziećcorobić”.Tostrasznie
pogmatwane.Noiwiedziałam,żemojamatkazmartwisięnawidokblizny.-Mówiącto,
dotknęłatwarzypalcami.-Irzeczywiściesięzmartwiła.Słyszałaś,copowiedziała?
-Tylkopoczątek.-Czułamsięniezręcznie.
-Notak,tychsłówniedasięjużcofnąć.Nieprzejmujęsię,naprawdę.
Prawdopodobniejestemwlepszymstanieniżwiększośćludzi.Poprostumojamatka
przeżyłaszok,towszystko.
Porazpierwszyzauważyłam,żeFiczęstomówi„mojamatka”zamiastpoprostu
„mama”.
Niebyłojednakczasu,żebysięnadtymwszystkimzastanawiać.Usłyszałyśmy,żezbliża
sięnastępnypojazdiprzestałyśmyrozmawiać.Powoliminąłnastensamsamochód
terenowy.Gdytylkozniknął,delikatniedotknęłamkolanaFi.
-Poraruszać.
-Notak.Okej.
Zeszłyśmyzdrzewaiwyciągnęłyśmytaczkizkrzaków.Fipopchnęłajenaskrajparku,a
potemznowuschowaławciemności.Opracowałyśmyprostyplan.Jamiałampodejśćdo
budynkuiwejśćdosupermarketuprzezokno.Gdybyudałosięotworzyćdrzwiodśrodka,
miałamtozrobić,awtedyFimiaławprowadzićtaczki.Gdybyokazałosiętoniemożliwe,
miałampomachaćchusteczką,żebyFiustawiłataczkipodoknemizaczekała,ażwyrzucę
przeznieworkizcukrem.Najważniejszabyłaszybkość.Zakładałam,żeżołnierzew
samochodzieterenowymniesąażtakgłupi,bykrążyćpoulicachwrównychodstępach
czasu.Zdrugiejstronymoglibyćbardzogłupi.Najprawdopodobniejniemiałoto
większegoznaczenia.Głupiżołnierzzbroniąbyłrównieniebezpiecznyjakinteligentny
żołnierzzbronią.
Przebiegłamprzezulicęwstronęsupermarketu.Zbokubudynkubyłomałeokienko,które
postanowiłyśmywypróbować.Zwalącymsercemprzysunęłamdoniegoręczniki
uderzyłamwszybęmłotkiem.Byłamjednakzbytwystraszona,żebyzrobićtojaktrzeba,
więcnicsięniestało.„No,dalej,Ellie”-ponagliłamsięwmyślachiuderzyłamjeszcze
raz.
Rozległsięzadowalającygłuchytrzaskimojedłoniepoczułysłabośćstłuczonegoszkła.
Wyglądałonato,żeszybapękłanadwaalbotrzydużekawałki.Wepchnęłamjedo
ciemnegownętrzasklepuiusłyszałam,jakrozpryskująsięnapodłodze.
Nierozległsięalarmantywłamaniowy,więcdziałałamdalej.Odwróciłamsię,żeby
spojrzećnaFi,aonadałamiznakręką.Wcześniejuzgodniłyśmy,żejeślisięobejrzęijej
niezobaczę,będzietoznaczyło,żecośjestnietak.Owinęłamrękęręcznikiemistrąciłam
wszystkieodłamkiszkła,którepozostaływramie.ZnowuspojrzałamnaFi,któraznowu
dałamiznak,więczanurkowałamdośrodka,mającnadzieję,żeskończysięnajwyżejna
powierzchownychzadrapaniach.
Oknobyłozaledwiedwametrynadpodłogą,więcmogłamwylądowaćcałkiemzgrabnie.
Wszędzieleżałyodłamkiszkła,akilkaznichprzyczepiłosiędomoichrąk,leczna
szczęścienieprzecięłyskóryimogłamjezwyczajniestrzepnąć.
Potemzaczęłamkrążyćpociemnymsklepie.
Kiedybyłammałymszkrabem,marzyłam,byprzezprzypadekzamkniętomnienanocw
supermarkecie.Snułamfantazjeotym,jakwpadnędodziałuzzabawkami,dodziałuz
cukierkami,dodziałuzezwierzętamiiprzezcałąnocbędąrobiłato,czegodusza
zapragnie,niemuszącsłuchaćdorosłych,którzymówią:„Niedotykajtego”,„Wyjdź
stamtąd”,„Nie,więcejjużniemożna,zjadłaśwystarczającodużo”.
Nocóż,marzeniesięspełniło,alezapóźno,jakwiększośćmarzeń.Wspominałamje
jednak,chodzącpoomackuporóżnychdziałach,ilekkosięuśmiechnęłam-uśmiechem,
któregoniktniewidział,nawetja.
Naśrodkusupermarketu,tam,gdzieniedocierałoświatłozulicy,byłostrasznieciemno,
alestopniowomójwzrokprzyzwyczajałsiędomroku.Wszystkowyglądałozupełnie
inaczejniżprzedinwazją.Nawiększościpółekbyłopustoizauważyłamdużeogołocone
przestrzenie,wktórychzadawnychczasówpiętrzyłysięubrania,artykułyelektrycznei
stałysklepowemanekiny.Mimotosklepnajwyraźniejdalejdziałał,takjakpowiedział
Lee,któryobserwowałgoprzezotwartedrzwimagazynu.Tuitamzauważyłammałe
stertyróżnychprzedmiotówopatrzonychczymś,cowyglądałojakmetki.Byłyto
zwyczajnezapisaneręczniekawałkipapieru.Naprzykładwczęści,gdziedawniej
sprzedawanoodzieżmęską,stałystertynarzędziogrodniczych:motyki,grabieiłopaty.
Wiedziałam,dokądmamiść.Niezbytczęstoprzyjeżdżaliśmynazakupydomiasta,ale
kiedyjużtorobiliśmy,wracaliśmynaprawdęobładowani.Mamnamyśliczterypełne
kosze.
Mamanielubiłarobićzakupów,więcstarałasiękupićjaknajwięcejzajednym
zamachem.
Żebytowszystkozabrać,podjeżdżaliśmysamochodemażpoddrzwi.Dlategodośćdobrze
wiedziałam,gdziecojest.Byłamwniewidocznejzulicyczęścisklepu,wktórej
przechowywanohurtoweilościtowaruułożonenapaletachigdzieLeewidziałworkiz
cukrem.
Właśnietamsięznalazłam.Irzeczywiścietambyły.Paletanapalecie.Miałamwrażenie,
żenietrzymajątamniczegopozacukrem.Gdybybyłczas,rozerwałabymjedenworekiz
radościąspałaszowałakilkałyżek.Martwiłamsięjednak,żeitaktrwatozbytdługo.
Niemiałampojęcia,ileworkównampotrzeba,aleoszacowałam,żenataczkachzmieści
siętylkosześć.Itylepowinnowystarczyć.Zaczynałamczućdreszczykemocji.
Gdybynamsięudało,powiedzielibyśmyotympułkownikowiFinleyowii
Nowozelandczycymoglibyzbombardowaćdowolnecelewregionie,nienapotykając
żadnegooporuzestronywrogichsamolotów.Tobyłbywielkiprzełom.
Nadalbyłatojednakodległaprzyszłość.Najpierwmusiałosięwielewydarzyć.
Wzięłamwózeknazakupyzgłównejczęścisklepuiszybkowypełniłamgoworkami.
Prawieniebyłowidać,żecośzniknęłozpalety.Pomyślałam,żeprzyodrobinieszczęścia
nikttegoniezauważy.Wózekskrzypiałpodciężaremiciągleskręcałwbok.Zwysiłkiem
skierowałamgojednakpoddrzwi,którewcześniejzFiwybrałyśmy.Nadoleiugóry
miałyzasuwy,adotegozamekyaleipoprzecznąsztabę,ależadneztychzabezpieczeń
niewydawałosięproblemem.Napociłamsiętylkoprzydolnejzasuwie,którazacinałasię
iskrzypiała.Siłującsięznią,jęknęłamcichozezniecierpliwienia.Takieprzeszkody
zawszemniewkurzały.Pozatymbałamsięhałasu.Ostateczniezasuwagwałtownie
ustąpiła,pozbawiającmnieskrawkaskóryzknykcia.
Otworzyłamdrzwi.Naulicypanowałspokój.SpojrzałamwstronęFiizobaczyłam,żez
niepokojemobserwujemniespomiędzydrzew.Pomachałamdoniej.Złapałataczkii
popędziłaprzezulicę.
-Straszniedługototrwało!-zawołałazduszonymszeptem.
Nieodpowiedziałam.Chwyciłamtylkotaczki,wprowadziłamjedośrodkaizamknęłam
drzwi.
-Jakmyślisz,copowinnyśmyzrobić?-zapytałamFi.-Lepiejzaczekać,ażprzejedzie
patrol,czyzaryzykowaćiruszyćjużteraz?
Całyczasładowałamworkinataczki.
Wbiławemniewzrok.
-Niewiem.Omatko,cozapytanie.
Zkażdąmijającąminutączułamsięsilniejsza.
-Ruszajmyodrazu-powiedziałam.-Zawszesłyszałyśmy,jaksięzbliżają.Jeśli
zaczniemyczekać,możeupłynąćgodzina,aniewolnonamsobienatopozwolić.
Taczkibyłypełne.Złapałamrączki.
-Wyślizgnijsięnazewnątrzinadstawuszu-powiedziałamdoFi.-Jeślinicsięniezbliża,
krzyknij.
Patrzyłam,jakwyślizgujesięzmagazynu.Przecięłaścieżkęistanęłazasłupem
telegraficznym.Zauważyłam,żejestniewieleszerszyodniej.CzyFicokolwiekjadła?
Jasne,naszeposiłkizrobiłysiębardzonieregularne.Fizawszebyłaszczupła,aleteraz
wydawałasięchuda.Westchnęłam.Wszyscystraciliśmynawadze.Robynżartowała,że
maanoreksję.
Mieliśmypoprostuzbytwieleproblemównagłowie.Aleniemogłamsterczećpośrodku
strefywojnyizastanawiaćsię,czyFidobrzesięodżywia.
Dałamiznakręką.Wzięłamgłębokioddech,uniosłamrączkitaczekiruszyłamzaFina
drugąstronęulicy.Taczkibyłyciężkie,alegdyjużudałomisięjerozbujaćizłapać
równowagę,nieszłotakźle.
Dopókinieusłyszałamwarkotusamochodu.Jakzwyklemiałampechaizbliżałsięw
najgorszejchwili.Byłamwpołowiedrogi.Zadaleko,byzawrócić,izadaleko,byzdążyć
uciec.Znalazłamsięwpunkciebezwyjścia.Nagleparkwydałmisięoddalonyomilion
kilometrów.Zapomniałamosileiopanowaniu.GorączkowospojrzałamnaFi.Czułamsię
bezradna.Niechciałamporzucićtaczek,botobyoznaczało,żeponiosłyśmyporażkęjuż
nasamympoczątku.Alezpewnościąniechciałamzginąćzataczkipełnecukru.Fiwcale
miniepomogła.Patrzyłanamnierówniezrozpaczona,jakjananią.Odwróciłamsię
szybko,żebysprawdzić,czyznajdęzasobącoś,conasuratuje.Alenaulicybyłopusto.
Jedynąmalutkąosłonąbyłabudkatelefoniczna,doktórejprzylegałaskrzynkapocztowa.
Tomusiałomiwystarczyć.Zawróciłamiprzebierającchudyminogami,pobiegłamw
tamtąstronę.Firuszyłazamną,coniewydawałosięzbytmądrezjejstrony,bowparku
byłoznaczniebezpieczniej.Zpoślizgiemzatrzymałamtaczkizabudkątelefoniczną
dokładniewchwili,gdyzzarogurozbłysłyświatłasamochodu.Przykucnęłammiędzy
rączkamitaczek,aFiskuliłasiętużzamną.Czułamkażdedrżeniejejciała,abyłoich
mnóstwo.Samochódpowolijechał
ulicą.Widziałam,jakciemnośćustępujemiejscaświatłujegoreflektorów.
Iwtedysięzatrzymał.
Przezułameksekundymiałamnadzieję,żezatrzymałsięzjakiegośbłahegopowodu.
Rozpaczliwiewymyślałamróżnemiłemożliwepowodytegoprzystanku,bypoczućsię
trochęlepiej,bysiępocieszyć.Tenluksustrwałjednaktylkochwilę.Usłyszałam,żedrzwi
samochodugwałtowniesięotwierają,apotemrozległysiękrzykiitupotbiegnącychstóp.
DrżenieFiwzmogłosięstukrotnie.Zerknęłamwstronęścieżkiizobaczyłamnajwiększy
błąd,jakipopełniłamodpoczątkuwojny.Niewiarygodniegłupibłąd.Takpotworniegłupi,
żenachwilęzamknęłamoczyzprzerażenia.
19
Zostawiłamotwartetecholernedrzwimagazynu.
Azadałamsobietyletrudu,żebyostrożniestłucszybęwoknie.Wszystkiemojewysiłki
poszłynamarne.
Zobaczyłam,żeżołnierzewchodządośrodka,trzymająckarabinywgotowościi
osłaniającsięnawzajem.Drzwiznajdowałysięwtejczęścisupermarketu,którawychodzi
naulicę,więcbylidonaszwróceniplecami.Byłtojedynypozytywnyelementtej
sytuacji,naktóryzresztąniczymsobieniezasłużyłyśmy.
Doszłamdowniosku,żemamyokołopółminuty,zanimpostanowiąwyjśćzesklepu.
Gdyzdałamsobiesprawę,żepozostajenamtylkojednowyjście,poczułamuciskw
żołądku.
Wparkubyłotakmałoroślinności,żeniemogłyśmytampójść-niemiałybyśmyżadnej
osłony.Naśrodkuulicystałjednaksamochódterenowy,któregosilnikcałyczascicho
pracował.Pojazdwydawałsiępusty.Pozostawałonammiećnadzieję,żerzeczywiście
niktwnimniezostał.Ruszyłamwjegostronę,apotempodjęłamszalonądecyzję,by
zabraćcukier.
Obróciłamsięgwałtownie,chwyciłamtaczkiijakwariatkapobiegłamdosamochodu,aFi
popędziłazamnąjakcień.Natymkrótkimodcinkusześćrazyomalnieprzewróciłam
taczek.
Podbiegłyśmydosamochoduodtyłuiotworzyłyśmydrzwi.Czułammdłościzestrachu,
aleokazałosię,żewśrodkunikogoniema.Fipróbowałamipomóc,leczraczejtylko
przeszkadzała.Zaczęłamwrzucaćworkidotylnejczęścisamochodu.Jedensięrozerwałi
cukiergwałtowniesięwysypał,alewcalesiętymnieprzejęłam.Załadowałyśmyworkii
Fipróbowałazatrzasnąćdrzwi.
-Nie,zaczekaj-powiedziałam.
Chwyciłamtaczkiipodniosłamje.Sporoważyły,aleniebyłamwnastroju,wktórym
człowiekpoddajesięprzeciwnościomlosu:żołnierzom,cukrowi,Fi,atymbardziej
taczkom.
Wzięłamzamachiwkładającwtocałąsiłę,wrzuciłamtaczkinaworkizcukrem.Potem
zostawiłamFiprzydrzwiach,asamapobiegłam,bywskoczyćzakierownicę.
Dobrąrzeczą,jeślichodziodiesle,jestto,żeludziezawszezostawiająjenachodzie.
Wskoczyłamdośrodka,wrzuciłambiegizwolniłamręcznyhamulec.
Fiobserwowaładrzwimagazynuigdytylkoruszyłyśmy,wydałazduszonyokrzyk:
-Wracają!
Naszymcelembyłojaknajszybszedotarciedokońcaulicy.Puściłamsprzęgłoi
ruszyłyśmyzpiskiemopon.Usłyszałamgo,siedzączakierownicą,atrzebadobrze
zakręcićkołami,żebytaksięstało.Pomyślałam,żeżołnierzebędąsięmoglidelektować
miłymzapaszkiempalonejgumyipodziwiaćczarnyśladnadrodze.Samochódzakołysał
sięnaboki.
Wbiłamwzrokwskrzyżowanie,mającnadzieję,żeupłyniekilkachwil,zanimżołnierze
podniosąkarabiny,wycelująipociągnązaspust…
Gdyodskrzyżowaniadzieliłonasjakieśsiedemdziesiąt,osiemdziesiątmetrów,Fi,która
przezcałyczaspatrzyładotyłu,powiedziałazupełniespokojnymgłosem:
-Strzelają.
Przekonałamsię,żemówiprawdę,kiedyusłyszałamokropnestukotanie,jakbyktoś
nawalałwbokterenówkimłotempneumatycznym.Popierwszejseriinastąpiłachyba
przerwa,apotemzaczęłosięodnowa.Próbowałamjechaćzygzakiem,aleskrzyżowanie
byłotuż-tuż,więcniechciałamryzykować.Zresztąnawetpomimomoichzygzaków
celowalicorazlepiej.Wszystkieszybypostroniekierowcy,czylimojej,byłyjuż
potłuczone.JaiFijechałyśmyniskopochylone.Praktycznieleżałyśmynapodłodze.
Pokonałamzakrętnawyczucie.Gdybynadjechałinnysamochód,zaliczyłybyśmy
największezderzenieczołowewszechczasów.Pozatymmusiałyśmyunikaćdrzew,
chodnikówisłupówtelegraficznych.
Zarzuciłonami,kiedywjechałyśmynachodnik,irozległsięhuk,boskosiłyśmycośpo
stronieFi.Potemwsamąporęzauważyłamzbliżającesiędrzewo.Nadaljechałyśmy
bardzoszybko,więcwiedziałam,żegrozinamkoziołkowaniealbouderzeniewdrzewoz
prędkościądziewięćdziesięciukilometrównagodzinę.
Odziwo,niekoziołkowałyśmy.Nadalniewiem,jakiejmarkibyłtamtensamochód.
Szkoda-okazałsięniezły.Dobrzesięgoprowadziło.Wpadłyśmywpoślizg,którym
pokonałyśmypółulicy,aleostateczniesamochódzatrzymałsięzwróconywodpowiednią
stronęijegosilniknadalchodził.Jeszczerazdodałamgazu.
Gdytylkopokonałyśmynastępnyzakręt,zwolniłam.Celowo.Mójumysłnadalpracował.
Wiedziałam,żejeślibędziemygnałyprzezmiastoztakąprędkościąirozjeżdżałyróżne
rzeczypodrodze,obudzimywszystkichżołnierzywWirrawee.Byliprzyzwyczajenido
całonocnychpatroliprzemieszczającychsięcichoipowolnie.Dlategomusiałyśmy
udawaćpatrol.
Finajwyraźniejteżotymwiedziała,bonieodezwałasięsłowem.Siedziałatylko,
rozglądającsięnaboki,ajaskupiałamsięnatym,cobyłowidaćzprzodu.Gdy
poprzednimrazembyłamwtakiejsytuacji,towarzyszyłamiRobyn.Sprawdziłasię
znakomicieiczułamsiędziwnie,niemającjejterazprzysobie.AlezFiteżbyłow
porządku.Wzasadziedawnotemuwłamałyśmysięjużdotegosamegoskładupaliw.
AmożeRobynjednakprzynasbyła.
Pokonałyśmynastępnyzakręt.Nadalchciałamzrobićto,cozaplanowałyśmy:włamaćsię
doskładupaliwCurrs.Próbowałamszybkoznaleźćnajlepszysposób.Właściwiejechałam
prostowtamtąstronę.Musiałyśmyzrezygnowaćzplanuzsynchronizowaniasięz
pożaremwznieconymprzezchłopaków.Niemiałyśmyczasu,bysiedziećiczekać,aż
pojawisięogień.
Wielezależałoodjakościsystemówkomunikacji,zktórychkorzystaliciludzie.Jeśli
mielidobrysprzęt,ladachwilawWirraweemogłosięzaroićodżołnierzy.
Zaparkowałampółtorejprzecznicyodskładupaliw.Obiewyskoczyłyśmyzsamochodui
podbiegłyśmydoniegoodtyłu.Wyciągnęłamtaczkiiwrzuciłyśmynanieworkiz
cukrem.Fizatrzasnęładrzwi,zostawiającwśrodkurozerwanyworek.Jajednakwyjęłam
gostamtąditeżwrzuciłamnataczki.Udałomisięnawetszybkozmieśćwysypanycukier
rękami.Niechciałam,żebyodrazubyłowidać,cowiozłyśmy,bowiedziałam,żeciludzie
niesągłupi.Moglibysiędomyślić,poconamcukier,atopogrzebałobycałąsprawę.
Jasne,moglibyteżzauważyć,żezsupermarketuzniknęłotrochęcukru,alewcalenie
musieli.Natamtychpaletachbyłotyleworków,żebrakkilkusztuknierzucałsięwoczy.
PotemzapytałamFi,czymogłabyodjechaćsamochodemkilkaprzecznicdalej.
Wyglądałanaprzerażoną.
-Poco?
-Boimdalejstądgozostawimy,tymlepiej.Niechcę,żebyskojarzylicukierzeskładem
paliw.
-Toautomatycznaskrzyniabiegów?
-Nie,topoważnaterenówka.
-No,wtakimraziechybanie…Noniewiem…
-Och,dajspokój,Fi.Poprostutozrób.
Złapałamtaczkiizaczęłamodchodzić.Wiedziałam,żeFiniejestwystarczającosilna,by
sięnimizająć,więcmusiałaodprowadzićsamochód.Niemogłamrobićwszystkiego
sama.
Alezanimzdążyłamprzejśćstometrów,musiałamsięzatrzymać.SilnikzgasłFijużtrzy
razy.Bałamsię,żehałaszbudziwszystkichmieszkańcówokolicznychdomów.
Pobiegłamdoniejzpowrotem.
-Nieprzejmujsiętym-szepnęłam.-Zostawgotutaj.Chodźmy.
Wydawałasiębardzozestresowała,chybaprawiepłakała.Zdałamsobiesprawę,że
postąpiłamźle,proszącją,byuczyłasięprowadzićwtakichwarunkach.Gdybiegiem
wracałyśmydotaczek,lekkościsnęłamjejramię.
-Przepraszam-powiedziałam.
-Niemasprawy-szepnęławodpowiedzi.-Nicminiejest.
Martwiłamsięonią,alejeszczebardziejmartwiłamsiętym,jakdostaćsiędoskładu
paliwa,zanimwpakujemysięwjeszczewiększekłopoty.Nadalprzeklinałamswoją
głupotę,przezktórązostawiłamdrzwidosupermarketuotwarte.Niemogłamuwierzyć,że
szłonamażtakźle.Cozabajzel.
Nicjednakniedodajeczłowiekowisiłtakjakzłość.Jestlepszaniżbezołowiowabenzyna
klasypremium.Wściekłośćzpowodunaszejpomyłkizapewniłamidopływświeżej
energii.Znowuzłapałamtaczkiidośćszybkoruszyłyśmywąskądrogą,którawiodła
skrótemnazapleczeCurrs.Niemusiałyśmytamzabardzosięukrywać,azresztąitaknie
miałyśmynatoczasu.
Mimotogdyzbliżyłyśmysiędoskładupaliw,znowuzwolniłam.Niechciałampopełnić
samobójstwa.
-Pójdępierwszaisprawdzę,czywszystkojestwporządku-szepnęłaminauchoFi.
Skinęłamgłową,zatrzymałamtaczkiioparłamsięoczyjśpłot.Zamknęłamnawetoczy.
JeśliFichciałazrobićcośodważnego,bysięlepiejpoczuć,niemiałamnicprzeciwko
temu.Mójkrótkotrwałyprzypływenergiijużsiękończył.
Znowuotworzyłamoczyizaczęłamjąobserwować.Przemykaławcieniudrzew
rosnącychwzdłużdrogiiwkońcuznalazłasięprzytylnymrogubudynku.Próbowałam
sobieprzypomnieć,jakwyglądatylnaczęśćskładupaliw.Pomyślałam,żerośnietam
trawaiwalasięmnóstwostarych,porzuconychgratów:zbiornikównapaliwoipojazdów.
Obokbyłoschludniej:żwirilśniącenowezbiorniki.Zprzodustałmałybudynekzblachy.
Niebyłotamnicinteresującego:jedynieszopazkalendarzemnaścianieitablicą
informacyjnąznumeramitelefonówizasadamibezpieczeństwa.Wkalendarzuzawsze
byłyzdjęciaroznegliżowanychdziewczyn,którejakodzieckouważałamzabardzo
niegrzeczne.Wpołowieprzypadkówodwracałamodnichgłowę,awdrugiejpołowie
rzucałamwichstronęukradkowe,zafascynowanespojrzenia,zastanawiającsię,czy
kiedykolwiekbędęwyglądałatakjakone.
Terazjużwiem,żenie.
Fidałamiznakręką.Rozejrzałamsię.Drogawydawałasięczysta,więcpopchnęłam
taczkidalej.Dziesięćmetrówodroguogrodzeniaznowusięzatrzymałam.Podeszłado
mnieFi.Zbliżyłaustadomojegouchaiszepnęła:
-Chybaniemusimyciąćogrodzenia.Myślę,żewystarczyjepodnieść.
Tawiadomośćbardzomnieucieszyła.JeśliFimiałarację,groziłonamznaczniemniejsze
niebezpieczeństwo.Cięciedrutumożesięwydawaćłatwe,alewcaletakieniejest.
Zajmujedużoczasuipowodujesporohałasu.
-Czyżołnierzezrobilijużrundkęwzdłużpłotu?
-Nie.
-Chybabędziemymusiałypoczekać,ażjązrobią.Inaczejgroziłobynamzbytduże
niebezpieczeństwo.
-Itaknamgrozi.
Wiedziałam,żemarację,aleniemiałyśmywielkiegowyboru.Podsupermarketem
spróbowałyśmypójśćnaskrótyiskończyłosiękatastrofą.Zdrugiejstronywiedziałam,że
choćzostawiłyśmyterenówkęwzacisznymmiejscu,niedługoktośjązauważy.
Żałowałam,żeFinieudałosięodjechaćdalej.
Czekałyśmyiczekałyśmy.Ciągleoglądałamsięzasiebie,bojącsię,żewkażdejchwilina
drogęmogąwyskoczyćżołnierzewalącydonaszkarabinów.Nadrodzenadalbyłopusto,
alekawałekdalejjużcośsiędziało.Odczasudoczasuwidziałambłyskinaniebie-
chybareflektorów.Apochwiliwydałomisię,żesłyszęwarkotpojazdów:najpierw
jednego,apotemchybajeszczedwóchalbotrzech.
-Słyszyszsamochody?-zapytałamFi.
Pokiwałagłową.
Zaczęłodomniedocierać,żesytuacjarobisięcorazbardziejniebezpieczna.
Przemycenieworkówpodogrodzeniem,zaniesienieichdozbiornikazpaliwemlotniczym
iwysypaniecukruzjednegopodrugimwymagałodośćsporoczasu.Aszukającynas
żołnierzebylicorazbliżej.Namyślotymzaczęłamsiępocićioczamiwyobraźni
zobaczyłamzimnąiwrogądłońłapiącąmniezakark.Niewiedziećczemusprowokowało
mnietodokichania,którewcześniejmęczyłomniewparkuzFi,itrzyrazyszybko
kichnęłam,razzarazem.Fiomałonieumarłazestrachu.Zasłoniłamiustadłoniąinie
cofnęłajej.Niemamdoniejżalu.
Zrobiłabymtosamo.Oczywiścieniechciałamkichać.Towszystkowydarzyłosiępo
prostuzbytszybko.
Niemiałampojęcia,jakatopoważnasprawa,dopókiFinieszepnęłaminaucho:
-Wartownicy.
Wtedyzastygłamwbezruchujakzwierzę,którepoczułozagrożenie.Widywałamtowiele
razy,kiedypolowaliśmywnocyzreflektorem:zachowywałysiętaklisy,króliki,kangury,
anawetowce,naktóreprzezprzypadekpadłsnopświatła.Onewszystkiezamieraływ
bezruchu.Tojedenzuniwersalnychodruchównatury.Niestety,niechroniprzed
myśliwymzestrzelbąireflektoreminiestetynieochroniłbymnieiFiprzeduzbrojonymi
żołnierzami.Niemiałyśmyjednakniczegoinnego.Przypomniałamsobie,żedawnotemu,
kiedytowszystkosięzaczęło,zachęcałampozostałychdowzięciapoduwagę
zaopatrzeniasięwbroń.Wtedybardzoszybkodoszłamdowniosku,żejednakniejestto
dobrypomysł,przedewszystkimdlatego,żegdybynaszłapanozbronią,natychmiast
zostalibyśmystraceni.
Alewtakichchwilachjaktaśrutówkalubstrzelbamogłybysięprzydać.Alboteż
znaczniepogorszyćsprawę.
Fibyłatrochębliżejskładupaliwniżja,alewkrótceteżusłyszałampatrol.Bylito
mężczyźnialbokobiety-natejwojnienigdyniemożnamiećpewności.Robilito,oczym
mówiłLee:szliwzdłużogrodzenia,rozglądającsięwposzukiwaniuewentualnych
problemów.Każdakomórkamojegociałamiałanadzieję,żeniezdadząsobiesprawy,jak
wielkiproblemczaisięzaledwiekilkametrówdalej.Bylitakblisko,żewidziałamich
cienie,któreskręciłyiposzłydalejwzdłużpłotuzaskładempaliw.
Potem,zaledwiepięćmetrówdalej,gwałtowniesięzatrzymali.Zniepokojem
obserwowałamichcienie.Cooniwyrabiali,naBoga?Jedenznichwsunąłcośwustai
wtedyzrozumiałam:chcielizapalićpapierosa!
Zawszemnieuczono,żepaleniezabija,iotomiałamprzedsobądowód.Ichpalenie
mogłonaszabić.Byłyśmyjużprawiewpułapce.Każdy,ktoprzejechałbyterazulicą,z
pewnościąbynaszauważyłizacząłstrzelać,anaszajedynadrogaucieczkiwłaśnie
zostałazgrabnieodcięta.
Rzuciłamzaniepokojonespojrzenienapobliskiepłoty.Czywraziepilnejpotrzeby
dałybyśmyradęprzeznieprzejść?Jasne,podwarunkiemżemiałybyśmynatopięćminut.
Ogrodzenianiebyłyłatwedosforsowania.Zanimdotarłybyśmynagórę,kulerozdarłyby
nasnastrzępy.
Mogłamzrozumieć,dlategotegłupkipaląakurattutaj.Naterenieskładupaliwroiłosię
odtabliczekostrzegającychprzedniebezpieczeństwemzwiązanymzpaleniemi
zakazującychludziompaleniawpobliżuzbiorników.Cikolesiezachowywalisię
prawidłowo.
Taksięjednakzłożyło,żepostępującwłaściwie,krzyżowalinamplany.
RazemzFileżałyśmyplackiempodogrodzeniemdomusąsiadującegozeskładempaliw.
Toteżniewielebynampomogło,botaczkistałynawidoku,choćkilkametrówodnas.
Położeniesięnaziemibyłokolejnymodruchem.Takrobiłykróliki,kiedyunosiłsięnad
nimidrapieżnyptak.Czasamidziałało.Czasaminie.
Nigdyniewidziałam,żebyktośtakdługopalił.Miałamochotędonichpodejśćiwyrwać
impapierosyzust,mówiąc:„No,dośćtego,wracajciedopracy”.Najgorsze-niemalnie
dozniesienia-byłoto,żeświatławoddalicorazbardziejsiędonaszbliżały.Namojeoko
byłyjużtylkotrzyprzecznicedalej.Wyglądałonato,żetymrazemprowadząbardzo
staranneposzukiwania.Chybazaczynalimiećnasdość.
Nawojnieczęstotakbyło:czułosięobezwładniającystrach,czekając,ażktośzrobicoś
zupełniezwyczajnego,zanimtyzaryzykujeszżycie.
Odetchnęłamswobodniej,dopierogdypierwszy,apochwilidrugiżarzącysiępetzatoczył
łukwpowietrzu,bynastępniespaśćnaziemięipotoczyćsięwdal,rozsiewającmałe
iskierki.Wkońcucienieodkleiłysięodogrodzenia,októresięopierały,ipowolipodjęły
swójmonotonnymarsz.Nawetpoichruchachbyłowidać,jaknudnajesttarobota.
Nocóż,jeśliomniechodzi,miałamnadzieję,żenadalbędąsięnudzić.Niechciałam,
żebysięożywiły.
Zbliżyłyśmysiędoogrodzeniaizerknęłyśmyzaróg.Plecywartownikówznikały,
oddalającsięwstronęblaszanegobudynku.Warkotsilnikazanaszymiplecamistałsię
trochęgłośniejszyniżwcześniej.Zaniepokojonaspojrzałamzasiebie.Nadrodzenadal
byłopusto,aleczułam,żepościgsięzbliża.Szkoda,żenieukryłyśmyterenówkitak,jak
należało.
Spojrzałamnadółogrodzenia.Fimiałarację.Możnajebyłozłatwościąpodnieść.
Miałyśmyprzedsobąnajbardziejniedbalepostawioneogrodzenie,jakiekiedykolwiek
widziałam.Mójtatadostałbyszału,gdybyktóryśzjegopracowników-alboja-odwalił
takkiepskąrobotę.
Żołnierzeweszlidoblaszanegobudynku.Pomyślałam:„Terazalbonigdy”.
Przyprowadziłamtaczkiiwyjęłamznichworki.
-Wejdętam,atyprzepchnieszdomnieworki-szepnęłamdoFi.-Potemzaczekaszna
końcudrogi.-Wskazałamdrugikoniec,przeciwległydotego,gdziezostawiłyśmy
terenówkę.
AleFigwałtowniepokręciłagłową.
-Nie!Idęztobą.Zawszesamanadstawiaszkarku.
Byłamzaskoczona,bardzozaskoczona,aleniebyłoczasusięspierać.Pozatymczułam
wzruszenie.Czasamimyślałam,żeniktniedoceniatego,jakbardzoryzykuję.
Sensowniejbyłobyzostawićkogośnaczatachprzydrodze-jestempewna,żewłaśnietak
postąpilibyIainiUrsula-alerozpaczliwiepotrzebowałamtowarzystwanaterenieskładu
paliw,więcbyłamwdzięcznaFi.
PrzysunęłyśmyworkijeszczebliżejiFiuniosładółsiatki.Bezwiększegoproblemu
przeczołgałamsięnadrugąstronęogrodzenia.Niebyłojużodwrotu.Fizpewną
trudnościąpodniosłapierwszyworekiprzepchnęłagopodpłotem.Iznowu:rozsądnie
byłobyzanieśćtenworekodrazudozbiornika,nieczekając,ażFiprzepchniepozostałe,
aleteraz,gdyzaproponowałamiwsparcie,naglepoczułam,żeniejestemwstanieiść
sama.Naprawdęchciałam,żebymitowarzyszyła.Nowięcwepchnęłyśmywszystkie
workinapodwórze,apotemFiukryłataczkizpowrotemwciemności.Iprzeszłapod
ogrodzeniem.
Muszęprzyznać,żeprześlizgnęłasiętamtędyzwiększągracjąniżja.
Każdaznaspodniosławorek.Fizachwiałasiępodjegociężarem,alezarzuciłagosobie
naramię.Potrzebowałyśmyoburąk,żebyjeutrzymaćprosto.Miałynieporęcznykształt.
Gdzieśniedaleko,możenaNicholasStreet,rozległsiępojedynczystrzał,głośnyi
przerażający.Odczekałyśmychwilę,alenicwięcejniebyłosłychać,więcmusiałyśmy
założyć,żetoniemiałonicwspólnegoznami.Skradającsięnajciszej,jakumiałyśmy,
wolnopobiegłyśmypotrawiedozbiorników.
Pierwszyodcinekniebyłtakizły.Dokładnietak,jakzapamiętałam,napodwórkuwalało
sięmnóstwostarychgratów.Mogłyśmyjewykorzystaćjakoosłonę.Kłopotyzaczęłysię
kawałekdalej.Byłtamchrzęszczącyżwir,hałaśliwyżwir,inic,tylkoprzestrzeńdzieląca
nasoddużegopodziemnegozbiornika.Nazbiornikubyłnawetnapis:„Lotnictwo”,więc
wtejsprawieLeerównieżsięniepomylił.Niespełnapięćdziesiątmetrówodzbiornika
docierałoświatłozmałejstróżówki.Pomyślałamponuro,żecholernieryzykujemy.Ale
zaszłyśmyzbytdaleko,żebysięwycofać.Zwyczajnyludzkigłupiupóripoczucie,żejeśli
siępoddasz,jesteśdoniczego.Maratończyknaolimpiadzie,któryryzykujeżyciem,by
ukończyćbieg,mimożejegociałojestnagranicywytrzymałości.Ostatniadzikaowcana
pastwiskuNellies,któraopierałasięwszystkimpróbomokiełznaniajej,amimotociągle
jągoniliśmy.Facet,którywszedłnaMountEverest,choćwiedział,żeodmarzająmu
palce.Widziałamichzdjęciewksiążce-niewyglądałyzbytładnie.
Togłupie,alewszystkieteprzypadkimająwsobiecośgodnegopodziwu.Tam,w
składziepaliw,osiągnęłampodobnystan.
SpojrzałamnaFi,Fispojrzałanamnie.Skrzywiłamsię,wzruszyłamramionamii
zmarszczyłamnos.Tomiałoznaczyć:„Daszwiarę,żerobimycośtakszalonego?”.
Fiszerokosięuśmiechnęła,więcchybazrozumiała.Ruszyłyśmypożwirze.
Chrup,chrup,chrup.Nieznamnic,corobitylehałasucożwir.Toprzypominałodźwięk,
którywydobywasięzustpodczasjedzeniaseleranaciowego.Poruszałyśmysiępowoli,
alewłaśnienatympolegałproblem:niemogłyśmyiśćzbytwolno,boczekałynasjeszcze
dwatakiekursy.Gdybyśmyporuszałysięwtakimtempie,wjakimchciałam,podczas
drugiegokursuzaskoczyłbynaswschódsłońca.
Prawieniepatrzyłam,dokądidziemy,bocałąuwagęskupiłamnablaszanejstróżówce.
Szkoda,żeżadnaznasniespojrzałanazbiornik,booszczędziłobynamtowysiłku.
Popatrzyłamnaniego,dopierogdyprzednimstanęłyśmy.
Byłzamkniętynakłódkę.
Leżałananimbrudnaszarakłódkawielkościmojejpięści,zrobionazutwardzonejstali.
Poczułam,żepłonę.Zupełniejaknawakacjachnaplaży:pierwszegowieczoru,kiedy
poparzonaskóraszczypieipiecze.Potempoczułamzłość,dzikązłość.Gdybynie
obecnośćFi,rąbnęłabymwzbiornikgłowąalbospróbowałabymzerwaćkłódkęgołymi
rękami.Odrazuwiedziałam,żenicniewskóramy.ZnowuspojrzałamnaFi.Tobyło
prawiezabawne.Stałaigapiłasięnakłódkęzrozdziawionąbuzią,mrugając,jakby
właśniezadanojejjakieśpytaniepokantońsku,bułgarskualbowjęzykupitjantjatjara.
Kiedyzdałasobiesprawę,żenaniąpatrzę,szepnęłagorączkowo:
-Nożycedocięciadrutu?
Pokręciłamgłową.
-Jużlepiejbyłobyjąprzegryźć.
-Przecieżmusibyćjakiś…
-Niema.Chodźmystąd.
Pomyślałam,żelepiejzabraćcukierzpowrotem.Niewiemdlaczego.Poczęścidlatego,
żedobrzebyłobysięwyprzećsabotażuidziałalnościpartyzanckiej.Pozatymnadal
miałamnadzieję,żeudasięwrócićispróbowaćtrochępóźniej.Pomyślałamotamtym
szesnastolatkuzzachodniejAustralii,sprzedwojny.Otym,którywyruszyłwsamotny
rejsdookołaświataimiałwystarczającoodwagi,byzawrócićpotygodniu,kiedy
przestałodziałaćradio.Pamiętam,żewidziałamwtelewizji,jakwyruszałporazdrugi.
Cierpliwośćiwytrwałość.Przeciwieństwoślepegouporu.Iznaczniemądrzejszeodniego.
Kiedypodniosłamswójworek,Fiposzłazamoimprzykładem.Zaczęłyśmysię
wycofywać.
Naskrajużwirowegopodwórzapoczułam,żezbliżająsiękłopoty.Znowustałosięto
szybko,zbytszybko,bymzdążyłarzucićworekizatkaćsobienos.Dlategokichnięcie-
tymrazemtylkojedno-odbiłosięechemwciszyskładupaliwjakpierdnięciena
pogrzebie.
Wnastępnejchwilizgasłoświatłowstróżówce.
20
Taksięskończyłamojapróbaocaleniacukru.Całatanocbyłaporażką,odpoczątkudo
końca.Jedyne,comogłyśmyjeszczeocalić,tonaszeżycie.
Wtymotomiejsculeżymymartwi,gdyżniechcieliśmy
Żyć,hańbiącziemię,zktórejwyrośliśmy.
Jednojestpewne:życietoniewielkastrata;
Leczmłodzimężczyźnimyśląinaczej,amybyliśmymłodzi.
Miliony,setkimilionówludzizginęłynawojnach.Niektórzywbardzogłupisposób.
Innywierszopierwszejwojnieświatowej,którydostałamodnauczycielawDunedin,
opowiadałożołnierzu,któryniechciałskorzystaćztejsamejtoaletycowszyscy.Oddalił
się,żebywysikaćsięzdalaodkolegów,awtedysnajpergozauważyłizastrzelił.Facet,
którynapisałtenwiersz,stwierdził,żeniemawtymnicśmiesznego:żołnierzzapłacił
cenęzażyciewedługwłasnychreguł.
Jakmożnasięztegośmiać?
Niechkażdybędziesądzonyzajegoczyny.
Jazapłaciłemcenę,byżyćnawłasnychwarunkach.
Zaznaczam,żenauczycielmusiałmitowytłumaczyć.Wtedytegonierozumiałam.
Czasamimyślę,żenakażdąokazjęznajdziesięjakiświersz.
Nowięcwieluludzizginęłonawojnach,niektórzyzbłahychpowodów.Dlaczegoznami
miałobybyćinaczej?Czystałobysięcoświelkiego,gdybyśmyumarłyzFizpowodu
kichnięciaalbodwóchworkówcukru?Poprostudołączyłybyśmydosetekmilionów
innychosób.
Biegłyśmycosiłwnogach.Tamtejnocyzdążyłyśmyjużznieruchomiećjakkróliki,
rozpłaszczyćsięnaziemijakkróliki,aterazbiegłyśmyjakkróliki,którepoczułyzapach
króliczejkoloniiimyślą,żebyćmożeudaimsięwniejschronić.Położyłyśmyuszypo
sobie,pochyliłyśmysięipobiegłyśmy.Zpoczątkunicniesłyszałyśmy.Tomnie
zaskoczyło.
Spodziewałamsiękrzyków,tupotu.Potempomyślałamjednak,żeciżołnierzeniewiedzą,
ktolubcoczaisięzaoknem.Niewybiegnąwniebezpiecznymrok.Popędziłamjeszcze
szybciej.
Stanęłoprzedemnąogrodzenie.Dałamnura,byprzejśćpodspodem.Znówjakkrólik.
ObokmnieFizrobiłatosamo.Gdypadłyśmynaziemię,nadnaszymigłowamiświsnęła
pierwszakula.Jeślicokolwiekwżyciuzrobiłamwsamąporę,towłaśnietamto.
Gdypełzłyśmypodsiatką,jejostrekońceboleśniemniepodrapały.Czułamgłębokie
bruzdynaplecach,alewcalesięniminieprzejmowałam.Nachwilęzapadłacisza:chyba
żołnierzomutrudniałozadanieto,żepadłyśmynaziemię,oraztewszystkiegratywalające
sięnapodwórzu.
Przelazłyśmypodogrodzenieminadalżyłyśmy.Dokąduciec?Poobustronachrozciągała
siędługanieosłoniętadroga.Firuszyławprawo,alejanagleuznałam,żelepiejpobiecw
lewo.Oznaczałotopowróttam,skądprzyszłyśmy,cowydawałosięszalone,alezbliżał
siępościg,więcpozostałanamtylkojednaprawdziwanadzieja:terenówka.Gdytak
beztroskojąporzuciłyśmy,nawetprzezmyślminieprzeszło,żetensamochódznowu
pojawisięwnaszymżyciu.Musiałyśmyjednakjaknajszybciejopuścićtenrejon.Robiło
sięnaprawdęgorąco.Wszędziewidziałamświatła.Nietylkobiałeświatłareflektorówi
latarek,aletakżetewoknachdomów.Wyglądałonato,żeobudziłyśmypółWirrawee.
Fipobiegłazamną,chociażpewniemyślała,żetoszaleństwo.Gnałyśmydrogą,anasze
stopystukałyotwardąnawierzchnię.Wysokieogrodzeniapoobustronachdodatkowo
wzmacniałytendźwięk.Tobyłwyścig,wktórymbrałyśmyudziałmyiżołnierzeze
składupaliw.Musiałyśmydotrzećnakoniecdrogi,zanimonidotrądoogrodzenia.Tylko
comożetamnanasczekać?Zabawnytowyścig,gdynaliniimetystoikoleś,któryładuje
cikulkę.
Normalnietostartermapistolet.
Odkońcadrogidzieliłonaspięćdziesiątmetrów,potemczterdzieści,potemtrzydzieści.
Pozwoliłamsobiepomyślećoniemożliwym:otym,żenamsięuda.Takamyślzawsze
jestniebezpieczna.Zaledwiesekundępóźniejobokmojegoucharozległsię
charakterystycznyświstkuli.Jużponas,pomyślałam.Koniectejaleibędzieostatnim
obrazem,jakizobaczęwżyciu.
Nieporazpierwszytejnocyzadziałałjednakinstynkt.Iporazostatnizainspirowałymnie
króliki.Padłamnaziemięiszybkopoczołgałamsięwstronęzakrętu.Zobaczyłam,żepo
mojejlewejFirobitosamo.Naglestałyśmysiębardzotrudnymcelem.Nadodatek
dziesięćostatnichmetrówpokonałamzygzakiem.Wokółlatałykule.Inniżołnierze,którzy
nasszukali,niemielijużpewnieżadnychwątpliwości,gdziejesteśmy.Panowałstraszny
hałas.
Jakbywpowietrzulatałomnóstwoowadów.Najbardziejniebezpiecznychowadówna
świecie:szybkich,głośnychiśmiercionośnych.Uderzaływbruk,wogrodzeniepoobu
stronachalbopoprostuodlatywaływdal.Ostreukłuciewnogęuświadomiłomi,żejeden
mniedopadł.Znowupomyślałam,żenigdyniedotrędozakrętu.
Inagleznalazłyśmysięnakońcualejki.Fiodbiławlewo,ajaruszyłamzanią.
Cieszyłamsię,żemogęjejprzekazaćdowodzenie.Miałamwrażenie,żedrogazanami
zniknęła,jakbynigdynieistniała.Usłyszałamjeszczekilkastrzałów,apotemzrobiłosię
cicho.Jakieśstopięćdziesiątmetrówzprzoduzobaczyłamciemnykształtterenówki.
Trochęutykałamibolałamnienoga,alegorszyodbólubyłstrach:strach,żewkońcu
mniepostrzelonoibyćmożewykrwawięsięnaśmierć.Fibyłajużpięćmetrówprzede
mną.
-Samochód!-wydyszałam,nawypadekgdybyniewiedziała,żewłaśnietamzmierzamy.
Skinęłagłową,nieodwracającsię.Znowujejniedoceniłam.Jakzwykle.
Niezdołałyśmysięjednakzbliżyćdosamochodu.Strzałyprzyskładziepaliwzrobiły
dokładnieto,czegosięobawiałam.Przyciągnęłyżołnierzytak,jakmartwejagnię
przyciągakruki.Naglenakońcuulicypojawilisiętrzejalboczterejżołnierze,rozbiegli
sięnacałejjejdługości,jakbydoskonalewiedzieli,corobić.Przyspieszyłam,czującostre
kłuciewnodze.
Odstronydrugiegokońcaulicybieglizanamiżołnierze,jedenzadrugim.Nadaldzieliła
ichodnasjednaprzecznica.
CzułamtakisamstrachprzedwięzieniemwStratton,jakimFipodzieliłasięzemnąna
drzewieoboksupermarketu.Miałamtakiesamekoszmary.Niemogłabymwrócićdo
takiegomiejsca.Byłamrozpaczliwie-naprawdęrozpaczliwie-zdeterminowana,byuciec
tymżołnierzomzawszelkącenę.Niesądzę,żebyśmywtamtejsytuacjimiaływiele
możliwości.Bezsłowaobieskręciłyśmywlewoiwbiegłyśmyprzezotwartąbramęna
podwórzedomuobok.Miałamjedynienadzieję,żeżołnierzenasniezauważyli.
Niewiem,ktotammieszkałprzedinwazją.Wkażdymraziebyłtoktośbogaty.Dombył
dośćduży,parterowy,alebardzoelegancki:zdachuszerokiejwerandybiegnącejwokół
budynkuzwisałomnóstwokwiatów,awogrodziebyłafontanna.Oiledobrze
zauważyłam,dommiałciemnykolor,alebyłładny,prawdopodobniewzniesionogow
XIXwieku.
Wszystkobyłosolidneikonserwatywne.Żadnychplastikowychmebliogrodowychani
aluminiowychokien.
Pobiegłyśmyprostonawerandę.Fisięzawahała.Janiewahałamsięnawetprzezchwilę.
Złapałamzaklamkę,nacisnęłamjąipopchnęłamdrzwi.Niebyłyzamknięte.
Otworzyłysięcichoibezproblemu.Wtedysięzawahałam.Możliwe,żepakowałyśmysię
wpułapkę.Możliwe,żeniezdołamystamtąduciec.Żołnierzebylijednakzbytblisko,by
daćnaminnewyjście.Wzruszyłamramionamiiwkuśtykałamdośrodka,aFiposzłaza
mną.
Mojezmysłybyłytakwyostrzone,żenieumykałmiżadenszczegół.Wdomubyły
wypolerowanepodłogi,hol,stojaknaparasolki,wieszaknapłaszcze,wysokikredensi
kolejneroślinywdoniczkach.Holbyłogromny,wielkijaksalonwmoimdomu,i
oświetlonysłabymświatłemlampywrogu,prawdopodobniezaledwie
dwudziestopięciowatowej.Nawieszakuwisiałagórnaczęśćmunduruobładowanazłotymi
galonamiilśniącymiguzikami.
Przedwojnąmieszkałtuktośbogaty-terazktośważny.
Rozejrzałamsiępopomieszczeniutakszybko,żeczarnykijobokstojakanaparasole
wzięłamzaparasol.Bardzosięcieszę,żespojrzałamwtamtąstronęporazdrugi.Wtedy
zdałamsobiesprawę,żetokarabin.Niedalekoniego,nastolikuzkwiatemwdoniczcei
przepełnionąpopielniczką,leżałmałypistoletzczarnąrękojeścią.Przypomniałamsobie,
comówiłpułkownikFinley:żeoficerowiemajązarównopistolety,jakikarabiny.Ten
domzostałprzydzielonyjakiemuśoficerowi.Nierozmyślałamotymjednakzbytdługo.
Zrobiłamtrzyszybkiekrokidostolika,wzięłampistolet,władowałamkulędokomory,
odbezpieczyłamipodałamgoFi.Samachwyciłamkarabin.
Fiwytrzeszczyłaoczy.
-Aleja…Janiemogę…-zaczęłaigwałtownieurwała.
Niedlatego,żezabrakłojejsłów,aledlatego,żepodobniejakjausłyszałazbliżającesię
kroki.
Drzwiwolnosięotworzyły,awtedyjauniosłamkarabin.Zjawiłsięjakiśmężczyzna.
CałatasytuacjaprzypominałamigryTimezone,gdziestrzelasiędosetekoprychów,ale
cojakiśczaspokazujesięniewinnyfacetzpodniesionymirękami.Gdywyskakujejakaś
osoba,czekaszułameksekundy,żebysprawdzić,czyjestdobry,czyzły.Strzelaćczy
wstrzymaćogień?
Tenfacetnietrzymałjednakrąknadgłową.Timezoneprzyszedłminamyśl
najprawdopodobniejtylkodlatego,żeniewinnikolesiewtychgrachmająnasobiejasne
ubrania,aoprychyzawszesąubranenaczarno.Atenfacetmiałnasobietylkobiałe
bokserki,ziewałidrapałsiępoklacie.
Muszęjednakprzyznać,żemiałgodność.Nawetstojącwsamychbokserkach.Nanasz
widokniewystraszyłsięaniniespanikował.Powolisięwyprostowałiprzestałsiędrapać.
Byłwysoki,młody,miałczarnewłosyiczujną,uważnąminę,jakbysięzastanawiał,cosię
dziejeijakmożezapanowaćnadsytuacją.
Musiałbyćniezły,skorowtakmłodymwiekubyłjużgrubąrybąwarmii.
Niemiałamdoniegoanikrztynyzaufania.
Unoszącwcześniejkarabin,odbezpieczyłamgo,aterazbardzoszybkopociągnęłam
zamekdotyłuipopchnęłamgozpowrotem,czujączadowalająceszczęknięcienaboju
wpadającegodokomory.
-Ręcedogóry!-zawołałam.
Lekkosięuśmiechnąłizacząłpodnosićręce,alerobiłtopowoli.Niespodobałmisięten
uśmiech.Chybazobaczył,żejesteśmytylkonastolatkami,idoszedłdowniosku,że
poradzisobieznamibezwiększegoproblemu.Jasne,wswoimwojskuteżmieli
nastolatków,alezdążyłamjużzauważyć,żeraczejnieszanująnaszychumiejętnościw
zakresiewalki,oceniającjeniżejniżwłasne.Wiedziałam,żemuszęzdobyćtenszacunek,
itoszybko.Takbardzosiębałam,żekarabindygotałwmoichrękachjakszalony,ale
odsunęłamgolekkowprawoipociągnęłamzaspust.
Chryste,cozahuk.Wtejograniczonejprzestrzeniogłuszyłamnaswszystkich.Ściananie
ucierpiałatakbardzo,jaksięspodziewałam.Naglepojawiłasięwniejdziura,wokół
którejszybkozrobiłosiękilkapęknięć.Towszystko.Najgorszybyłhałas.Zamoimi
plecamiFikrzyknęła.Najprawdopodobniejgłośno,alebyłamtakogłuszona,żeledwieto
usłyszałam.
Wystrzałzrobiłjednakwrażenienamężczyźnie.Facetbardzozbladłilekkougięłysiępod
nimkolana.Zobaczyłam,jaknajegoczołotużnadbrwiaminaglewystępujepot.Wcale
musięniedziwię.Strzałzrobiłogromnewrażenienawetnamnie,atoprzecieżnieja
stałamnaprzeciwkolufykarabinu.Pomyślałam,żemuszętowykorzystać,bysięnie
stawiał.Jużwiedziałam,comusimyzrobić.Tobyłnajbardziejryzykownypomysłw
naszymdorobku,najbardziejniebezpieczneposunięcie,alewprzeciwnymrazieczekała
nasśmierć.Naprawdępewnaśmierć.Niepozwolilibynamznowuuciec,zwłaszczaże
przedchwiląoddałamstrzał
dojednegozichstarszychoficerów.Machnęłamkarabinemwstronędrzwi.
-Wychodź-powiedziałamdomężczyzny.
Nadaldzwoniłomiwuszach.Przeztenhałasokropniebolałamniegłowa.Pozatymnadal
czułampieczeniewnodze.Nieośmieliłamsięnaniąspojrzeć.Nawetoniejnie
wspomniałamFi.
Mężczyznawahałsiętylkoprzezchwilę,apotemruszyłwstronędrzwizpodniesionymi
rękami.
-Zaczekaj!-zawołałaFi.
-Co?-zapytałam,niepatrzącwjejstronę.Nieodrywałamoczuodoficera.
-Każmuwłożyćmarynarkę-powiedziała.
Odrazupomyślałam:„Notak,jasne,jesteśgeniuszem,Fi”.Żołnierzenazewnątrz
moglibygonierozpoznaćwbokserkach,alewmundurzegorozpoznają.
-Wkładajmarynarkę-krzyknęłamdoniego.
Miałamnadzieję,żerozumiepoangielsku.Zatrzymałsię,alewzruszyłramionamii
odpowiedziałpłynnąangielszczyzną:
-Ajeślinie?Zastrzeliszmnie?
Jedynyrazwżyciucałkowiciepuściłyminerwy.Niedbającoto,czyprzypadkiemgonie
zastrzelę,pociągnęłamzaspust.Gdybykarabinbyłautomatyczny,opróżniłabymcały
magazynek.Itakstrzeliłamzetrzy,czteryrazy.Chybawszyscyodtegoogłuchliśmyitym
razemdomdośćmocnoucierpiał.Odpadłopółfrontowejściany.Wokółbyłopełnotynku,
pyłu,drzazg,dymuipotłuczonegoszkła.
Alefacetwłożyłmarynarkę.
Wymaszerowaliśmyzdomu.Odrazuruszyliśmyścieżkąprzeddrzwiami.RazemzFi
mierzyłyśmydoniegozbroniiszłyśmytakblisko,jaktylkopozwalałyzasady
bezpieczeństwa.Finiemiaławiększychszans,żebygotrafić,nawetztejodległościi
zakładając,żewogólewiedziała,gdziejestspust,alemiałamnadzieję,żenikttegonie
zauważy.Oficernieszedłjużzpodniesionymirękami,tylkotrzymałjezagłową,alenie
miałammuzazłetejdrobnejzmianyscenariusza.Najważniejsząrolęmiałjeszczeprzed
sobą.
Kiedyszłyśmyścieżką,skierowanonanassześćlatarek,alezrobiłyśmyzoficerażywą
tarczę.Wyszliśmynaulicę.Spojrzałamwdrugąstronę,czyliwprawo.Nikogotamnie
było.Wszystkielatarkiświeciłyzlewejstrony.Zatemdwiegrupyżołnierzyspotkałysię
przyterenówceiwszystkowskazywałonato,żezbiłysiętamwwiększągromadę.I
dobrze.Tooznaczało,żemożemynadalużywaćoficerawcharakterzetarczy.
Czułamjednak,żemusimydziałaćnaprawdęszybko,zanimzdążąwymyślićjakąś
strategię.Niepotrzebowalibydużoczasu,byulokowaćdwóchsnajperównapozycjach,z
którychmoglibynasobiezastrzelić.Musiałyśmyjaknajszybciejstamtądzniknąć.Trzeba
byłosiępospieszyć.
-Wlewo!-krzyknęłamdooficera.
Niezmieniająctempa,odwróciłsięiruszyliśmywstronęterenówki.Podziesięciu
metrachzawołałam:
-Stój!
Wtedypodjęłamnajwiększeryzyko.KazałamFiukryćsiętrochębardziejzaoficerem,by
resztawidziała,żetrzymalufęprzyjegogłowie.Potemstanęłamobok.Tobyło
konieczne.
Musiałamichwszystkichodsunąćodpojazdu.Stanęłamzupełnieodsłoniętawgorącym
nocnympowietrzuikrzyknęłamdonich:
-Maciepięćsekund,żebyodsunąćsięodsamochodu!
Tymrazemteżniewiedziałam,czymówiąpoangielsku,alezałożyłam,żepotrafiąliczyć.
Zawołałamnacałegardło:
-Pięć,cztery,trzy…
Odliczając,zdecydowanieskierowałamlufęwstronęzgraiżołnierzy.Kiedysię
rozpierzchli,miałamochotęsięuśmiechnąć.Niezrobiłamtegojednak.Musiałamich
przekonać,żejestemsupertwardaisuperbezwzględna.Niechcącystworzyłamnowy
problem.
Żołnierzeszybkosięrozchodzili,ajaniemiałamżadnejkontrolinadtym,dokądidą.
Musiałyśmysiędostaćdosamochodu,zanimzdążąwykorzystaćciemność,bynas
otoczyć.
-Szybko-powiedziałamdoFi.
Trąciłamoficeralufą.Podwudziestuszybkichkrokachbyliśmyjużobokpojazdu.
Niektórelatarkiśledziłykażdynaszruchisłyszałamkrzykijakiegośmężczyzny,ale
wyglądałonato,żenadalniktnicnierobi.
Gdydotarliśmydosamochodu,pojawiłsięjednakdużyproblem.Finieumiałaprowadzić,
ajabałamsiętego,żeoficerzauważy,jakfatalniemojaprzyjaciółkaradzisobiezbronią.
Niemogłamoczekiwać,żebędziegopilnowała,kiedyjazacznęprowadzić.
Wystarczyłojejsięprzyjrzeć,bytozauważyć.Istniałotylkojednorozwiązanie.
Wrzasnęłamnaoficeranajgłośniej,jakumiałam,wiedząc,żepewnienadaldzwonimuw
uszachtakjakmnie.
-Siadajzprzodu!
Otworzyłdrzwi,ajaszybkootworzyłamtylnedrzwizanim.Wsiedliśmyrównocześniei
szybkoprzesunęłamsięwlewo.Fiusiadłaobokmnie.
-Jedź!-zawołałam.
Nastąpiłachwilaoczekiwania,podczasktórejwpatrywałyśmysięwkontrolkęświecy
żarowej,modlącsię,żebyzadziałała.Kiedyzadziałała,oficeruruchomiłsilnik.
-Jedź,jedź!-krzyknęłam.-Skręćwprawo,dojedźdokońcaulicy.Potemznowuskręćw
prawo.
Kiedydużysamochódpowoliruszyłnaprzódizacząłskręcać,miałamochotęzapiaćze
szczęścia.Niezamierzałamjednakpokazaćtemufacetowi,jakbardzosięcieszę.
-Szybciej!-wrzasnęłamdoniego.
Oddałamkolejnystrzałobokjegogłowy.Kulapozbawiłanasprzedniejszybyipopędziła
wciemność.Byłamstrasznienabuzowana.Nigdywcześniejniebyłamtakbliskautraty
samokontroli.Normalnieczułabymsięzawstydzonatakąburząemocji.Trochęsiębałam,
aleprzedewszystkimczułamzłość.Nie,cośsilniejszegoniżzłość:wściekłość.
Gdybyktośmniezapytał,powiedziałabymchyba,żebyłamzłazpowoduporażkiakcjiz
cukremipaliwemlotniczym,aletaknaprawdęmojazłośćsięgałagłębiej.Tamtejnocy
skupiłasięjakjeszczenigdyprzedtem.Natychludziach.Nimniej,niwięcej,tylko
wyłącznienanich,naichsercach.Natym,żezabralinamnaszemiasto,naszregionikraj,
natym,żepozbawilimniewszystkiego,naczymmizależało.Zwłaszczaprawado
dorastaniapodopiekąrodziców.WprzeciwieństwiedoFiniemiałamnawetszansy,bysię
znimizobaczyć.Nadaljejzazdrościłam,alejednocześniecieszyłamsięjejszczęściem.
Tyletylko,żechciałamtegosamego.Chciałamtegosamegodlanaswszystkich.
Oczywiścieniemyślałamotym,kiedyjechaliśmyterenówką-szybciej,odkądrozwaliłam
przedniąszybę-aletesprawyciągletkwiłygdzieśztyłumojejgłowy.
Kiedyprzyspieszyliśmy,zobaczyłam,żedwóchżołnierzybiegniezanami,alerobilito
bezprzekonania.Wyglądałonato,żeszybkośćnamsprzyjała.Myślę,żeminęłonajwyżej
sześćminutmiędzychwilą,wktórejweszłyśmydotegodomu,amomentem,wktórym
dotarłyśmydoskrzyżowaniaiskręciłyśmywprawo.Inajwyżejtrzyminutyodchwili,w
którejwyszłyśmyztamtegodomu.
Jechaliśmywkierunkulotniska,bowłaśniepotamtejstroniemiastamiałyśmysięspotkać
zchłopakami.Powiedziałyśmy,żespotkamysięzniminatorzewyścigowym,doktórego
prowadziłapylista,rzadkoużywanadroga.Byłaosłoniętaodpożaru,który-jakmieliśmy
nadzieję-szalałjużnalotnisku,podsycanywiatremwiejącymwprzeciwnąstronę,oraz
dośćbezpieczna,bozakładaliśmy,żewrógskupisięnainnychsprawachniżnocne
przeczesywanieodległychzakątkówWirraweeiwyścigikonne.
Szacowałam,żełączniemusimypokonaćzoficeremczterykilometry.Toniepowinno
stanowićżadnegoproblemu,bofacetjużwspółpracował.Tylkożewpewnejchwilizaczął
kombinować.Lotniskominęliśmyzgodniezplanem,alenigdzieniebyłowidać
eksplodującychsamolotówibudynków.Niezauważyłamaniśladuognia.Próbowałam
zachowaćoptymizm.Chłopcymoglimiećopóźnienie-zamieszanie,które
spowodowałyśmy,prawdopodobnieutrudniłoimzadanie.ZniepokojemzerknęłamnaFi.
Niepotrafiłamzgadnąć,oczymmyśli.
Niemogłamnaniąspojrzećjeszczeraz,bonieśmiałamoderwaćwzrokuaniodsunąćlufy
odfacetazakierownicą.
Zbliżyliśmysiędozjazduprowadzącegonatorwyścigowy.Dalejdrogaprowadziłana
terenwystawowy.Chciałabymtampojechaćiuratowaćjeńców,aleniebyłonatoczasu.
Niebyłoczasu,żebychoćbyotymmyśleć.
-Skręćwlewo!-krzyknęłamdooficera.
Zacząłobracaćkierownicę,apotemszarpnąłniąjeszczemocniejidodałgazu.
Zaskoczyłmnie.Samochódwyrwałdoprzodu,prostonakępędrzew,iwtymsamym
czasiemocnonimzarzuciło.Oficergwałtownieobróciłkierownicęwdrugąstronę.
Samochódsięzakołysał.Byłampewna,żezaczniemykoziołkować.AniFi,anijanie
zapięłyśmypasówbezpieczeństwairzuciłomnąwjejstronę.Wtejsamejchwili
samochóduderzyłwpierwsząkępędrzew.Itomocno.Zaczęliśmysięprzechylać.Istało
sięto,cobyłonieuniknione.
Wypaliłkarabin,którycałyczasściskałamwrękach.Chybaodruchowościsnęłamgo
mocniejimójpalecpociągnąłzaspust.Przezparęsekundstrzelałnawszystkiestronyi
mocnokopał,dopókiniezdołałamrozluźnićpalców.Rozległosięjeszczewięcej
gwałtownychhuków,pojawiłosięwięcejdymuipoczułamwsercuwiększystrach.
Pomyślałam,żeumrzemy.OczywiściemiałamnamyślisiebieiFi,facetnasiedzeniu
kierowcyniewielemnieobchodził.Terenówkacorazbardziejsięprzechylała,ażwkońcu
osiągnęłapunkt,zktóregoniesposóbwrócić.Zawisłataknachwilę,jakbysię
zastanawiała:przewrócićsięczynie?Porazdrugitejnocygroziłojejkoziołkowanie.Ale
tymrazemztegoniewyszła.Runęła.JaiFiwylądowałyśmyprzyciśniętedodrzwipo
lewejstronie.Obiewyciągałyśmyręce,próbującznaleźćcoś,czegomożnasięzłapać,ale
żadnejznassięnieudało.Kierowcąnierzucałoażtakbardzojaknamiizdałamsobie
sprawę,żemazapiętypasbezpieczeństwa.Drań,widocznieplanowałtoodsamego
początku.
Zgłośnymtrzaskiem,hukiemiszczękiemsamochódzatrzymałsięślizgiemnanastępnym
drzewie.Potemusłyszałamsykparywydobywającejsięzchłodnicyorazpiskii
skrzypienieumęczonegometalu,którymtowarzyszyłyhukiiterkotanieztyłu.
Szukałampoomackukarabinu,którywypadłmizrąkwostatniejsekundziekraksy.
Przezcałyczasmiałamnaokugłowęfacetazakierownicą.Aleonsięnieruszał.
Potemzobaczyłamkrew.
Byławszędzie.Spływałapooparciachfoteli,kapałanaodłamkiszkła,którezostałyze
stłuczonejszyby,przesiąkałaprzezoparcieprzedniegosiedzenia.Strużkipłynęłyobok
mnieiFi,lądującnabocznejszybie.Duże,ciężkiekrople,naprawdęgęste,spadały
powolizlewejstronyprzedniegosiedzenia.Niektóreznichrozpryskiwałysięnamnie,a
innedocierałyażnatyłsamochodu.Spojrzałamnakierowcę.Jegogłowapowoliopadała
nabok.Dopierowtedyzauważyłamdziuręwoparciujegofotela.Zrobiłomisię
niedobrze,alemuszęprzyznać,żepoczułamteżokrutnąradośćzpowodunaszego
zwycięstwa.Próbowałnaspokonać,aleprzegrał.Dostałyśmyjeszczekilkaminutcennego
życia.Aonnie.Brutalnarzeczywistość.
-Fi,nicciniejest?
-Nie…Niewiem.Poczymmampoznać?
Roześmiałamsię.Tobyładziwnaporanaśmiech,alewłaśnietozrobiłam.
-Skorostaćcięnażarty,tonicciniejest.
-Przezchwilęmyślałam,żetotwojakrew.
-Jeszczewmieścietrafiłamniejednakula,aletutajjużnie.
-Czyonnieżyje?
-Nawetbardzo.Alesprawdzimy.
Podczołgałamsiędodrzwi,którebyłyteraznaszymdachem.Wyglądałyna
nieuszkodzone.Trudnobyłojeotworzyć,bowydawałysięznaczniecięższe,kiedy
musiałosięjepopchnąćoddołu.Zabawne-zdumiewające-byłoto,żekiedyje
otworzyłam,wśrodkurozbłysłoświatełko.Prawdziwyświatełkowytwardziel.Wcześniej
miałyśmytylkoksiężyc,którywcaleniebyłzły,alenapewnonieświeciłtakjasnojakto
światełko.
Naparłamnadrzwiramieniem,aleniebyłołatwo,boniemogłamznaleźćmiejsca,żeby
zaprzećsięnogami.Wdrapałamsiętrochęwyżejiwkońcuzdołałamsięzaprzećw
niewygodnejpozycjimiędzydwomaprzednimifotelami.
-Jesteścałaupapranawekrwi-powiedziałaFizniesmakiem.
Najśmieszniejsze,żejejoburzeniebyłoprawdziwe.Ryknęłamdzikimśmiechem.
Chybamiałdużowspólnegozhisterią.Chichotałamjakszalona.TylkoFipotrafiłasię
przejmowaćbałaganemwtakichchwilachjakta.Nienadawałasięnarolnika.Kiedy
przestałamsięśmiać,byłamjeszczebardziejubrudzonakrwią,bowatakuśmiechu
opadłamnasiedzenie.Finieśmiałosiędomnieprzyłączyła,aleniezbytentuzjastycznie.
Jakktoś,ktozauważa,żeśmiejąsięwłaśniezniego.
Ostatecznieudałomisięjednakotworzyćdrzwi.Podciągnęłamsięostatkiemsiłi
wygramoliłamzsamochodu.PotempomogłamwyjśćFi.Spojrzałamdośrodka,na
młodegooficera.Jegokarierasięskończyła.Chybakulaprzeszłaprzezsiedzenie,apotem
przezjegoklatkępiersiową,którabyłarozdarta,jakbyczyjeśolbrzymieręcezłapałyjąz
dwóchstronirozciągnęły.Wszędziebyłakrew,kościizmieloneczerwonemięso.Głowa
opadłamujużcałkiemnabok,szerokootwarteoczywpatrywałysięwpustkę,atwarz
straciłakolor.Fispojrzałatylkoraziszybkosięodwróciła.Samateżzabardzosiętemu
nieprzyglądałam.
Widokbyłdośćmakabryczny.
Ażdotejchwiliniebyłampewna,czyzabiłgowypadek,czymożekula.
Terazzastanawiamsię,cobysięstało,gdybyprzeżyłkraksę.Alewtedywogóleotymnie
myślałam.
-Chodź,Fi-powiedziałam.-Musimyznaleźćresztę.
Chciałam,żebysięruszyła,bozaczynałakiepskowyglądać.
Słaniającsięnanogach,ruszyłyśmydrogą.Okropniepiekłamnienoga.Zaczynałamnie
naprawdęniepokoić.Przypomniałamsobiehistorięopowiedzianąprzeznowozelandzkich
żołnierzyofacecie,któryzostałśmiertelnieranny,aleprzezpółgodzinynawettegonie
zauważyłidopieropotemosunąłsięnaziemięmartwy.Fidopieroterazspostrzegła,że
utykam.Wcześniej,kiedypowiedziałam,żeoberwałam,niezareagowała.
Zdałamsobiesprawę,żewogóletegoniezarejestrowała,bonaglezapytała:
-Zraniłaśsięwnogę?
-Przecieżcimówiłam.
-Nie,niemówiłaś.
-Właśnie,żemówiłam.Trafiłamniekula,kiedyuciekałyśmydrogą.
-OBoże.Pokaż.
-Niemamyczasu.Pozatymchybajestwporządku.
-Nie,Ellie,zatrzymajsię.Pozwólmitoobejrzeć.
Zlekkimoporem-choćjednocześniecieszącsięztakiegozainteresowania-
zatrzymałamsię.Fiprzyklękła,żebyobejrzećranę.Pochwiliwstałaispojrzałanamniez
niesmakiem.
-Ellie,masztamkawałekżwirualbojakiśkamyk,towszystko.
Takwięcsprawcąmojejranypostrzałowejbyłfragmentlecącegokamyka,którymiał
pewienzwiązekzostrzałem,alenietakbezpośredni,jakmyślałam.Byłamzrozpaczona.
Zaczęłyśmybiec.PochwiliodezwałamsiędoFi:
-Obiecaj,żeniepowieszchłopakomomojejraniepostrzałowej.
-Jeślityimniewygadasz,copowiedziałam,kiedyubrudziłaśsiękrwią.
-Umowastoi.
Inaglenogaprawieprzestałamnieboleć.Wyglądanato,żejestemwiększą
hipochondryczką,niżsądziłam.
21
Zasprawąjednegoztychniezwykłychzbiegówokoliczności,którerzadkosięzdarzają
podczastejwojny,dotarłyśmynatorwyścigowywtejsamejchwilicochłopcy.My
przybyłyśmyzpołudniowegowschodu,aonizpółnocnegozachodu.
Sytuacjabyłajużdośćnapięta.ChybawWirraweektośznalazłczas,żebyruszyćgłową,
bosłychaćbyłocharakterystyczneodgłosynastępnegopościgu.Wyłosiedemsyren,tak
jakwczasiepokoju,kiedygliniarzegonilijakiegośprzestępcę.Nieżebyczęsto
dochodziłowtedydotakichpolicyjnychpościgów.Wnaszymmiasteczkuwielkązbrodnią
byłowyrycieswojegoimienianaławcenaprzystankuautobusowym.
Pozatymwidziałamświatłareflektorów,którestrasznieszybkosięzbliżały.Moim
zdaniempościgznalazłwrakterenówkimniejwięcejwtymsamymczasie,wktórymmy
znalazłyśmychłopaków.Wyobrażamsobie,copomyśleliżołnierze:wyglądałototak,
jakbymzastrzeliłafacetazzimnąkrwią,powodującwypadek.Niezbytsprzyjającascenka,
jeślimniezłapią.Mójumysłszybkosunąłwstronęstanupodtytułem„Nigdyniewezmą
mnieżywcem”,którytakczęstowidujesięwfilmach.Tenoklepanytekstzaczynał
brzmiećjakcałkiemsprytnypomysł.
Spotkaliśmysięprzytrybuniegłównej.Byłotamzdecydowaniecichoizdecydowanie
odludnie,cosprawiłomiulgę.Wtamtejchwilimogliśmybyćbezpiecznitylkow
nielicznychmiejscachwWirrawee.Mimotonaszespotkaniebyłotrochęśmieszne.
Wszyscydyszeliśmy,wszyscyszaleliśmyzestrachuiwszyscybyliśmyskonani.
Homerspojrzałnamniezprzerażeniem.
-Jesteśranna?-zapytałsurowymtonem.-Cosięstało?
Przezchwilęmyślałam,zeFijużzdążyłamuopowiedziećokawałkużwiruwmojej
nodze.Potemzdałamsobiesprawę,żejestemcałaumazanakrwią.
-Tonic-powiedziałam.-Toniemojakrew.Wznieciliściepożar?
Oczywiścieniebyłoczasunarozmowy.Nadalznajdowaliśmysięwogromnym
niebezpieczeństwie.Łudziłamsię,żesyreny,któresłyszałam,wyjązpowodupożaruna
lotnisku,aniedlatego,żenasścigają.AleHomerpokręciłgłowąijużwiedziałam,że
lepiejniepytaćoszczegóły.
Byliśmykompletniewykończeni.Naprawdękompletnie.Ledwiestaliśmy.Apoczucie
porażkiwcaleniedodawałonamsił.Wkażdymrazieniemnie.Niemogliśmyjednaknic
poradzićnazmęczenieiwkurzenie.Niemogliśmyliczyćnażadnąpomoc,nielicząctej,
którąbyliśmywstaniezaoferowaćsobienawzajem.
Idlaodmianyzrobiłamcoś,zczegomogębyćdumna.Sięgnęłamgłębiej,pododatkowy
zapasenergii.Wiedziałam,żejeśliktośnierozruszanaszejpiątki,tobędziekoniec.
Koniecnas.
-Okej,ludzie-zwróciłamsiędoprzyjaciół.-Zapomnijcieotym,żejesteściecholernie
zmęczeni.Lee,zdołasznaszaprowadzićdoplecaków?
-Tak-odpowiedział.Alemówiłtakbezbarwnymgłosem,jakbymiałwszystkiegodość.
-Lee!-wrzasnęłam.
Podbiegłamdoniego,odwróciłamgo,oparłamręcenajegoplecachipopchnęłam
dwadzieściametrówdalej.Towszystko.Niewiele.Sprawiłamjednak,żewszyscyzaczęli
sięruszać.Atylkojasamawiem,jakokropnieibeznadziejniebyłamwtedyzmęczona.
Leepoprowadziłnaspoplecaki.Chybamusieliśmystoczyćzesobąwalkę,byznaleźćsiłę
izarzucićjenaplecy.Alepomogliśmysobienawzajemijakośsięudało.
Próbowałamwymyślić,dokądpowinniśmypójść,copowinniśmyzrobić.Oczywiście
mieliśmyPiekło,alemusieliśmybyćostrożni,żebyniezaprowadzićdoniegowrogów.
Gdybyśmystracilitoschronienie,wpadlibyśmywwiększetarapatyniżbatonMarsw
szkolnejstołówce.Napoczątkumyślałam,żemusimywrócićdolasu.Tamczułamsię
bezpieczna.Nadalwierzyłamwlas,uważającgozamiejsce,wktórymradzimysobie
lepiejniżoni.Mogłamżyćwlesietakjakaligatornabagnach.Lasdziałałnamnie
pokrzepiająco.
Terazjednakucieczkawlasstanowiłapewienproblem.Przedewszystkimlasotaczający
Wirraweebyłbardzorzadki.Istałsięjeszczerzadszyponaszymostatnimpożarze.
Jasne,moglibyśmysięwnimukryćnaparędni.Aleposzukiwanianaszerokąskalę,
trwająceconajmniejtydzieńiprawdopodobniezudziałempsów,tobyłazupełnieinna
historia.
GdybyśmyzostaliwlesieobokWirrawee,napewnowkońcubynasznaleźli.A
gdybyśmywybralidrugiewyjścieiruszyliwprawdziwylas,wgęstylas,przypominałoby
topowiedzenieim:„Słuchajcie,pobędziemysobieniedalekoMountMartin,dobrze?
SpróbujcienaSzwieKrawcaalbonaWombegonoo”.No,możeniebyłobytoażtak
oczywiste,alegdybyśmyruszyliwtamtymkierunku,aonibysięotymdowiedzieli,
prędzejczypóźniejbynasrozpracowali.
Naglewumyślemignąłmipewienobraz.HolwdomuwWirrawee,wktórym
spotkałyśmyoficerawbokserkach.Przypomniałamisiętamtaprzepełnionapopielniczka.
Isamotnamarynarkawiszącanawieszakuorazjednabrońijednaoficerskaczapka.Te
obrazywyraźniemicośuświadomiły:facetmieszkałsam.Niemiałnawetgosposi,która
przychodziiopróżniapopielniczki.Wczasachdarmowejsiłyroboczej,niewolniczejsiły
roboczej,byłotozaskakujące,alemożepoprostunielubił,kiedyktośponimsprząta.
Mójojciec,którynigdywżyciuniedotknąłodkurzaczaiprawdopodobnieniemiałby
pojęcia,doktóregokońcapodłączyćrurę,byłtakisam.Nawetdźwiękodkurzaczago
rozwścieczał.Zawszemówił,żebymprzyszłapoodkurzaćkiedyindziej.
-Musisztorobićakuratteraz?Czytoniemożezaczekać?
Wkładanienaczyńdozmywarkibyłoszczytemjegowysiłkówwzakresieprac
domowych.
Próbowałamwniknąćwumysłwroga.Wyobrazićsobie,jakonmyśli.Będziezakładał,że
uciekliśmydolasu.Tobyłapierwsza,najbardziejoczywistarzecz,jakaprzychodziłado
głowy.PowrótdoWirraweebyłbysamobójstwem.Pewnieprzypisywalinamwiększą
inteligencję.Zpewnościąwiedzieli,żejesteśmyludźmilasu.AmiejscemwWirrawee,w
którymnajmniejsięnasspodziewano,byłdommartwegooficera.Niemieliśmypowodu,
bydoniegowracać,aponieważstałsięcentrumnocnejakcji,wydawałsięzbyt
niebezpiecznympunktem,bywogólebraćgopoduwagę.Jedynymiludźmimogącymisię
tamzjawićwnajbliższymczasiebylijegoprzyjaciele,gdybychcieliprzyjśćpojego
rzeczy.
Niepowiedziałampozostałym,cowymyśliłam.MimożeHomerużyłtegosamego
argumentu,kiedybyliśmywpunkciewidokowym-mówiąc,żepowinniśmypójśćdo
Wirrawee,boniktsiętegoponasniespodziewa-tymrazempostanowiłam,żenajpierw
trzebaszybkosięrozruszać.Wprzeciwnymraziemógłwybuchnąćbunt.Byliśmyw
jeszczegorszejsytuacjiniżwpunkciewidokowym.Niezdziwiłabymsię,gdybymoi
przyjacielechcielisięzbuntować-myślodobrowolnympowrociedosiedliskażołnierzy,
krwiiśmierci,wktórymwłaśnienarobiliśmyzamieszania,mnietakżeprzerażała.Równie
dobrzemożnasięwysmarowaćdżememiwejśćwgniazdoos.Czułamjednakwyraźnie,
żetonaszanajwiększaszansa.
Znowuzaczęłampopędzaćprzyjaciół.
-Chodźcie,znamdobremiejsce,ruszciesię.No,dalej,Kev,jasne,jesteśzmęczony,alepo
prostusięrusz.Możesztegonieznosić,alezrób,comówię.Dalej,Fi,ciebieteżpopchnę
nadobrypoczątek.
Jestempewna,żetakietekstystrasznieichwkurzały.Czułamsięjakprzedszkolanka:
„No,dzieci,byłyściejużwtoalecie?Tim,złapJodiezarączkę.Charlotte,weźzarączkę
Ricka.Simon,gdziezgubiłeśsweterek?”.
Mimowszystkoudałomisięichrozruszać.Cowięcej,gdyjużruszyli,szłoimcałkiem
nieźle.Lepiej,niżośmielałamsięprzypuszczaćwchwilachnajwiększejnadziei.
Mieliśmyprzedsobąkilkaważnychgodzin.NiebyłoszansdostaćsiędoWirraweeodtej
strony,bozzadrzewdobiegałynasodgłosypościgu.Dźwiękiiświatła.Zanosiłosięna
coświększegoniżfinałLigiMistrzów.Musieliśmyuciecszybkoizatoczyćprawiepełne
kołowokółWirrawee.Pomyślałam,żegdybyśmypodeszliod,powiedzmy,drugiejstrony
WarrigleRoad,mijającdomMathersów,domRobyn,bylibyśmyraczejbezpieczni.
Oznaczałotojednakcholerniedługimarszprzezzarośla,wciemności,wstanie
przerażenia,przygnębieniaiwyczerpania.
Naszajedynaprzewagapolegałanatym,żewedługżołnierzybyliśmyuzbrojeni.
WidzielimnieiFizbroniąoficera,apoznalezieniujegociałanapewnouznali,żez
przyjemnościązniejkorzystamy.Całeszczęście,żeniewiedzieli,jacyjesteśmy
naprawdę.
Miałamnadzieję,żeniewiedzą,ilemamyamunicji.Niezaglądałamdopistoletu,alew
karabiniezostałjużtylkojedennabój.Wkażdymrazieciżołnierzeniebylibyzachwyceni
perspektywąwchodzeniadolasuwśrodkunocy,bystanąćokowokozgangiem
strzelającychinawpółszalonychnastolatków.Byłamcałkowicieprzekonana,że
zaczekajądorana.
Poprowadziłamzatemgangstrzelającychinawpółszalonychnastolatków,zataczając
wielkiekołowokółWirrawee.Podrodzepowoliopowiadałamchłopakomotym,cosię
stało.
Niespieszyłamsię,boimdłużejmówiłam,tymdłużejmoglisięskupićnaczymśinnym
niżwłasnewyczerpanieipoczucieporażki.Jateżmogłamsięskupićnaczymśinnym.
Omawiałamwięckażdyszczegół,wtrącająckażdyżarcik,jakiudałomisięwymyślić,bez
względunato,jakbardzobyłkiepski,smutnyalbowręcztragiczny.Opowiedziałam
chłopakomotym,jakmusiałyśmyuciecdotamtegodomu,otym,żemoimzdaniem
mieszkał
wnimtylkojedenczłowiek,iotym,żetenczłowiekjużnieżyje.Ażwkońcudotarłam
domiejsca,wktórymmogłampowiedzieć:
-Nasząnajwiększąszansąjestpowrótdotegodomu.Wiem,żetosięwamniespodoba,
alemusimydziałaćwbrewoczekiwaniom,robićto,czegosięniespodziewają,bow
przeciwnymraziebędzieponas.
-Zgadzamsię-powiedziałLee.
-Wiedziałem,żezaproponujeszcośwtymstylu-stwierdziłHomer.
-Wporządku-zgodziłasięFi.
-OBoże,wszystko,tylkonieponowneukrywaniesięwWirrawee-jęknąłKevin.
Aletylkoonnarzekał.Zresztąnawetmuwspółczułam.Nuda,godzinazagodzinątotalnej
bezczynności,czekania,ażzegarodmierzykolejnydzień,wrażenia,żedzieńskładasięze
studwudziestugodzin,graniawgłupie,bezsensownegrykarciane,kłóceniasięobzdury,
koniecznościstanianawarcie,podczasktórejgapiszsięnapustąulicę,alejednocześnie
wiesz,żejeśliodwróciszwzrokchoćbynasekundę,możeszzgotowaćśmierćswoim
przyjaciołom,poczucie,żemaszmnóstwoenergii,aleniemożeszznaleźćsposobu,byją
spożytkować…Nienawidziłam,Kevinnienawidził,wszyscynienawidziliśmytych
okropnychdniukrywaniasiępokątachjakwystraszoneszczury.
Alenadalchcieliśmyprzeżyć.Konieckońcówbyłtonasznajwiększyczynnik
motywujący.Dlategowlekliśmysiędalej,wyczekującjużtylkoprawadotrochę
dłuższegożycia.Gdytakszliśmy,Leezrównałsięzemnąichoćniczegoniepowiedział,
wjegotowarzystwiepoczułamsiętrochęlepiej.
Szliśmy,szliśmyiszliśmy-miałamwrażenie,żenierobimynicinnego.Przedświtem
musiałamwszystkichpopędzićjeszczebardziej,bozdałamsobiesprawę,żezaczynanam
brakowaćczasu.Dlategomusieliśmyprawiebiec,żebydotrzećdoWarrigleRoad.
Ostatniodcinek,jużwWirrawee,okazałsięzaskakującołatwy.Powszystkich
wcześniejszychproblemachtaksprawnepokonanietejczęścidrogizakrawałonażart.
Biegliśmyulicami,jakzwyklestosująctaktykężabichskokówiukrywającsięw
ciemności.
Usłyszeliśmywarkotparusamochodówiwidzieliśmywoddaliparęświateł,aletak
naprawdęnicnamniezagrażało.
Możewcaleniebyłowtymnicdziwnego.Żołnierzemielizasobąemocjonującąnoc,ale
potemchcielisięwyspać.Ci,którzyjeszczeniespaliinadalnasszukali,skupialiwysiłki
nadrugiejstroniemiastaiwokółtoruwyścigowego.Całanaszastrategiaopierałasięna
tymprzeświadczeniu.Chybanajbardziejzaskoczyłmniefakt,żecoś,cowymyśliłam,
sprawdziłosięwpraktyce.Życiebyłobywielkimszokiem,gdybycośtakiegozdarzałosię
zbytczęsto.
Nowięcdotarliśmydocelubezwiększychprzeszkód.Przeszkodysprowadzałysiędo
strachuiwyczerpania,któretowarzyszyłynamwdrodze.Dooczekiwaniainiepewności.
Doobawy,żekażdykrokmożeoznaczaćniebezpieczeństwo.Wpowietrzuwisiało
napięcie,gorącanocpociłasięrówniemocnojakmy.Alecałytendramatrozgrywałsięw
mojejgłowie.
Wdomubyłospokojnieicichojaknacmentarzu.Przeszliśmynapaluszkachprzez
wszystkiepokoje.JaiHomertrzymaliśmybroń:onpistolet,jakarabin.Nieznaleźliśmy
nicopróczzapachumężczyzny,którytammieszkał,opróczzapachuidrobnychoznak
jegopobytu.Wyglądałonato,żefacetwzasadzietamobozował:napodłodzewsypialni
walałysiędwawojskoweplecakiiwszędzieleżałyporozrzucaneskarpetki.Nastolew
kuchnistałydwieotwartepuszki.Pranienadalczekałowpralce.Trochęsmutnobyło
patrzećnatenieliczneślady,którepozostałypojegożyciu.
Nadaluważałam-apozostalisięzemnązgodzili-żejedynebezpośrednie
niebezpieczeństwogrozinamzestronyosób,któreprzyjdąposprzątaćwdomuizabrać
rzeczytegooficera.Atomogłonastąpićtylkowciągudnia.Byliśmybezpieczniod,
powiedzmy,dziesiątejwieczoremdoósmejrano.
Późniejmiałosiępojawićzagrożeniezestronynowychlokatorówdomu.Alewiedziałam,
żenajprawdopodobniejupłyniejakiśczas,zanimsięwprowadzą.Wokółnadalbyło
mnóstwopustychbudynków,aniesądzę,żebyludziomspieszyłosięzamieszkaćwdomu
martwegoczłowieka.Jasne,dombyłładny,alenieażtak.
KiedyprzekonaliśmysięzHomerem,żebudynekjestpusty,popędziliśmydokuchni.
Wszyscybyliśmybardzogłodniispragnienijakiegośurozmaiceniawdiecie.Akuchnia
okazałasiędośćdobrzezaopatrzona.Oficerowitrafiałysięnajlepszekąski.Nakółku
teatralnympanKassaropowiedziałnamkiedyśoamerykańskimkonwojuwWietnamie,
któryjechałnapółnocpodeskortążołnierzy.Częśćznichzginęławdużejzasadzce.A
gdywkońcudoprowadzilikonwójdocelu,okazałosię,żewiózłkawioriszampanadla
oficerów.Izatoginęliludzie.
Nocóż,tenfacetniemiałkawioruaniszampana,aleznaleźliśmyładnyzapaschipsów,
herbatnikówiświeżegochlebaorazmnóstwoproduktów,którychnieznałaminigdy
wcześniejniewidziałam.Tobyładziwnaporanajedzenie,bowłaśniewschodziłosłońce,
alenikomuznastonieprzeszkadzało.TylkorazodezwałsięKevin,którymiędzyjednym
adrugimgryzempowiedział:
-Ellie,przyjścietutajtobyłdobrypomysł.
Skrzywiłamsięijadłamdalej.
Przyjrzeliśmysiępodwórkuzadomem.Byłodobrzeosłonięte.Licznewysokiedrzewa
uniemożliwiałysąsiadomzaglądanieprzezpłot.Anajednymztychdrzew-naładnej
starejjakarandzie,byłdużydrewnianydomek.Wybraliśmygonaswojądzienną
kryjówkę.
Jeślinaprawdęmielituprzyjśćtylkoludzie,którzyposprzątająpokoledze,niebędą
zadawalisobietrudu,byzajrzećdodomkunadrzewie.
Byłamjużtrochębardziejzadowolonazsiebie.Wiedziałam-aprzynajmniejmyślałam-
żebezemnieniezaszlibyśmytakdaleko.Podwarunkiemżepodczaspobytuwtymdomu
niewydarzysiężadnakatastrofa.Aleteraznaprawdęwyświadczyłamprzyjaciołom
przysługę.Zgłosiłamsięnaochotnikadopierwszejwarty.Fispojrzałanamniez
niedowierzaniem,aleniktnieczekał,żebysięupewnić,czymówiępoważnie.Wzięli
poduszkizbieliźniarkiwkorytarzuiruszyliwstronędomkunadrzewie,niosącplecakii
śpiwory.Jausadowiłamsięwholunaprzeciwkodrzwi,skądmiałamwidoknaulicę.
Wzasadziezrobiłamwtedycośniewybaczalnego.Myślę-nie:wiem-żenachwilę
przysnęłam.Możenapółgodzinyalbonawetczterdzieściminut.Poprzebudzeniuczułam
dosiebieniesmak.KiedycośtakiegozdarzyłosięrazChrisowi,byłamdlaniego
bezlitosna.
Przezresztęporankazmuszałamsiędowstawaniaichodzeniawkółkozakażdymrazem,
kiedypoczułamzmęczenie.
Chciałampodarowaćprzyjaciołomjaknajdłuższysen.Tamtegodnianaprawdębyłamw
nastrojudomęczennictwa.TopewniewpływRobyn.
Ulicąprzejeżdżałysamochody.OstatniowWirraweeznówpanowałsporyruch.
Wolałabym,żebytowarzyszyłymuinneokoliczności,alewpewnymdziwnymsensie
byłotolepszeniżmartwicaimrokpierwszychetapówwojny.
Miałamwrażenie,żewzasadzieniktwmieścienasnieszuka.Wruchuulicznymnie
zauważyłampośpiechu.Boipocomielibysięspieszyć?Pewnieprzeszukiwalilasitotam
trwałopolowaniezakrojonenaszerokąskalę.Wmieściemusielijednakzajmowaćsię
innymisprawami,codziennymisprawami.Byłamcałkowiciepewna,żeniespodziewają
sięnaswWirrawee.Ajeślinawetsięspodziewali,mieliśmypistoletikarabin.
Wporzelunchumiałamjużdość.Nawetchodzenieniepomagało.Wiedziałam,że
obudzenieHomerazajmiezpółgodziny,alemusiałamtozrobić.Powlokłamsiędo
domkunadrzewie,zezmęczeniaidącprawiezygzakiem,iwdrapałamsięnagórę,
stawiającjedenpowolnykrokzadrugim.Miałamrację-obudzenieHomerarzeczywiście
zajęłozpół
godziny,anawetpotemniechciałsięruszyć.Aleniezamierzałampozwolićmuusnąć.
Niemogłam.Podobnozmęczeniezabija-imniezpewnościąpowolizabijało.Gdytylko
wygoniłamHomerazdomkunadrzewie,spałamdozachodusłońca.
22
Obudziłamsięokołodziesiątej.Docierałodonastrochęświatłazdomuobok-niewiele,
alewystarczającodużo,bymmogłazobaczyć,żeopróczmniewdomkunadrzewie
pozostał
tylkoLee.Spałobok,oddychająccichoimiarowo.Alenawetweśniemiałzatroskaną
twarz.
Byłonaniejzbytwielezbytciemnychzmarszczek.Gdytaknaniegopatrzyłam,poruszył
sięniespokojnie.Przysunąłrękędociałaitrochęsięodwrócił.
Niezdołałamsiępowstrzymaćipochyliłamsię,apotempocałowałamgowusta.
Chybaodrazusięobudził,bogdytylkosięwyprostowałam,zobaczyłamjegootwarte
oczy.
Niewiedziałam,żemojepocałunkimajątakąmoc.Nieuśmiechnąłsię,alejateżsięnie
uśmiechałam.Przypomniałamsobie,jakpocałowałamgopoprzednimrazem.Przez
chwilętylkonasiebiepatrzyliśmy,niemrugającoczami.Gdypocałowałamgojeszcze
raz,objął
mnieramieniemiprzysunąłbliżej.Potemoparłamgłowęnajegopiersi.Zerknęłamwdół
iprzekonałamsię,żemojepocałunkimająjeszczewiększąmoc,niżprzypuszczałam.
Uśmiechnęłamsięipowiedziałam:
-Myślałam,żechłopcybudząsiętaktylkorano.
-Co?-zapytał.
Niedosłyszał.
-Nic-odpowiedziałam.
Niewiedziałamnawet,czymamrację,aniechciałamwyjśćnaignorantkę.Opierałamsię
natym,cozapamiętałamzeszkolnychżarcików.
Pocałowaliśmysięjeszczeraz,namiętniej.Byłomitakciepło.Miałamwrażenie,że
wszystkospowalnia,ipoczułammiękkość,bliskośćiintymność.Nicniemożesięrównać
zdotykiemczyichśdłoninatwojejskórze.Leewsunąłręcepodmojąkoszulkęizrobiło
misiębardzoprzyjemnie.Głaskałamgopokarku.Byłamcorazbardziejpodniecona.
Równocześniezdałamsobiejednaksprawę-zupełnieniespodziewanieitrochęku
swojemuzaskoczeniu-żeniechcępójśćnacałość.Wiedziałam,żeobydwojeszybko
zmierzamykustrefie,wktórejtrudnobędziesięzatrzymać.Dlategogdywsunąłręcew
mojedżinsy,wyjęłamjezpowrotem.Izociąganiem,niechętnie,zaczęłamsię
wycofywać,wyplątującsięzjegoobjęć.
-Co?-zapytał,marszczącbrwi.
Sięgnąłpomniejeszczeraz.
-Przepraszam-powiedziałam.-Niewiemdlaczego.Poprostutegoniechcę.Narazienie.
-Terazmitomówisz?-Naburmuszyłsię.
Zapięłamguziki,czując,jakciepłojużulatuje.Ubranieniewystarczało,byjezatrzymać.
-Przepraszam-powtórzyłam.-Takładniewyglądałeś,kiedyspałeś.Niemogłamsię
powstrzymać.
-Wielkiedzięki-powiedział.
Postanowiłam,żeniewpadnęwzłość,więczignorowałamtenkomentarz.Wpewnym
sensieniemiałamdoLeepretensji.Gdybymtylkoumiałazrozumieć,cosiędziejew
mojejwłasnejgłowie…Alebyłotownajlepszymrazietrudne.Atoniebyłnajlepszyraz.
Włożyłambutyizeszłampodrabinie.Nadalsięzastanawiałam,dlaczegotaksię
wycofałam.ToniemiałonicwspólnegozLee.Ciąglebardzogolubiłam.Minęłomijuż
to,coczułamwiekitemu-tamtenegatywneuczucia.Więcchodziłoocośinnego.
Pomyślałam,żemożematocośwspólnegoztamtymchłopakiemzNowejZelandii,
któregoimienia-couświadomiłamsobiezezgrozą-jużnawetniepamiętałam.
Wiedziałam,żeniedługojesobieprzypomnę,bezwątpienia,alenarazieniebyłamw
stanie.Ipomyślałam,żeprawdopodobniematorównieżzwiązekzmartwymmężczyzną,
którymieszkałwtymdomu-choćtendomwcalenienależałdoniego.Awzasadziez
tym,żeschroniliśmysięwdomumartwegoczłowieka.
Ioczywiścieztym,żetojagozabiłam.Teżniewiedziałam,jakmiałnaimię.Dziwne:
dwajfaceci,którzyodegraliwmoimżyciuważnąrolę,bylidlamniebezimienni.
Zamiastodrazupójśćdodomu,przezkilkaminutstałamnapodwórkuirozmyślałamo
tymwszystkim.PrzezchwilęwidziałamcieńFiwkuchennymoknie,aleucieszyłamsię,
żeniemainnychśladównaszejobecnościwdomu.Całkiemdobrzenamszłoukrywanie
się,życiewtrudnychwarunkach.Tozabawne,żemożnabyćdumnymztakiej
umiejętności,alebyłanaprawdęważna.Podziwiałamlisaijegospryt,dziękiktóremu
wkradałsiędokurnikaiwymykałzniego,niepozostawiajączasobąnicopróczkrwi.
Krwi,piórikurzegogdakania.
Corazbardziejupodabnialiśmysiędolisów.
ZjakiegośpowoduznowupomyślałamoLee.Dlaczegoniechciałampoczućgowsobie,
leżećznimnagoirobićrzeczy,któretakbardzopodniecałynasoboje?
Powolizaczynałamrozumiećitejświadomościtowarzyszyłocośwrodzajupiekącego
bólu.Tak,powodembyłchłopakzNowejZelandiiifacet,którymieszkałwtymdomu.
Orazto,żekrzyknęłamnawidokżołnierzanaulicy.Ito,żezostawiłamotwartedrzwido
supermarketu.Ikłódkanazbiornikupaliwa.Imojekichnięcie.Miałampoczucie,żenie
zasługujęnaciepłeuczuciaLee,obejmującegomnieikochającegosięzemną.Nie
zasługujęnato.
Nadalczułamsięzbrukanatym,cozaszłonatamtejimpreziewWellington,oraz
zniesmaczonaiprzerażonakrwią,którazalaławnętrzeterenówki.Krwiąprzelanąprzez
mójpalecnaspuściekarabinu.Krwiączłowieka,którywjednejchwiliżył,awnastępnej
był
martwy,bozginąłzmoichrąk.Czułamsięzakłopotanaizawstydzona,żekrzyknęłamna
widokżołnierza.Wiedziałam,żetenkrzykmógłkosztowaćżyciedwunastu
Nowozelandczyków.
Nieporazpierwszyżałowałam,żeniejestemwgabinecieAndreiinierozmawiamz
kimś,ktozdawałsięmnierozumieć.
ZnowuzobaczyłamcieńFiwkuchennymoknieiznówpoczułamprzypływczułościi
podziwudlamojejprzyjaciółki.Teuczuciatowarzyszyłymimniejwięcejodpiątegoroku
życia.Pomyślałam,żeprzynajmniejmogęporozmawiaćzFi.
MożepewnegodniabędęwstanieporozmawiaćotymwszystkimzLee.Miałam
nadzieję,żezrozumie.Czułam,żedotejrozmowynaszzwiązekczekajątrudnechwile.
Trudnozkimśbyć,kiedytrwawojna.Obydwojebędziemymusielinadtympopracować.
Westchnęłamiweszłamdośrodka.KiedyjarozpalałamLee,Firozgrzewałakuchenkę
elektryczną.Wiedziałyśmy,żeniemożemyugotowaćniczego,comogłobyzaalarmować
sąsiadówzapachem,więcFiugotowałakilkajajek.Ciepłyposiłektochybajedenz
największychluksusówwżyciu.Zjadłamtrzyjajka,jednopodrugim.Potemwzięłamz
szafektrochęjedzenia-suszonewodorosty,chipsyikawałeksera-iprzejęłamwartęod
Kevina.
Przeztrzygodzinygapiłamsięnatęgłupiąulicę.Nicsięniedziało.Wielerazy,stojącna
warcie,niemalmarzyłamotym,bywydarzyłosięcoś,coprzerwienudę,lecztymrazem
byłoinaczej.Wiedziałam,żeniezdołamystawićczołakolejnemukryzysowi.Wostatniej
godziniemojejzmianyprzyszedłdomnieHomer,cobyłonaprawdęmiłe.Ostatniobardzo
rzadkozesobąrozmawialiśmy.Iporazpierwszyusłyszałamopowieśćotym,co
wydarzyłosięnalotnisku.
Odziwo,Homerzacząłmiotymopowiadaćześmiechem.
-Tobyłtakibajzel-zaczął-żeażmiwstyd.Araczejbyłobymiwstyd,gdybywam
poszłolepiej.Aleztego,cousłyszałemodFiowaszejwyprawiedoskładupaliw,poszło
wamrówniekiepsko.Taakcjabyłaniezbytprofesjonalnawporównaniuz,powiedzmy,
tamtąwZatoceSzewca.
Niebyłamjeszczegotowaśmiaćsięztego,conasspotkałowskładziepaliw.Dlatego
zignorowałamsłowaHomera.
-No,opowiadaj,opowiadaj.
-Chybazałożylitamjakiśsupernowoczesnysystemochrony.Serio,niemampojęcia,jak
moglibynasnakryćbezużyciajakiegośspecjalnegogadżetu.Byliśmycholernieostrożni.
Zrobiliśmyzpięćdziesiątkilometrówwokółlotniskazplecakaminaplecach,nowiesz,
żebyzachowaćodpowiedniąodległośćinieaktywowaćżadnychalarmów.Potem
zostawiliśmyplecakiiwróciliśmy,równieostrożnijakwcześniej.Weszliśmydolasuibez
problemuruszyliśmywgórę.Mieliśmymnóstwoczasu.Przezchwilęmyśleliśmy,że
mamyopóźnienie,więcdośćmocnoprzyspieszyliśmyiostateczniedotarliśmyprzed
czasem.Wybraliśmynajlepszemiejsce,zgodniestwierdziliśmy,żewiatrwiejew
odpowiedniąstronę,iusiedliśmyobokmałejbeczkizbenzynąLee,powtarzającsobie,że
niedługozostaniemybohaterami.
Potemusłyszeliśmywrzawęwmieście:warkotpojazdów,hukwystrzałówitakdalej.
Pomyśleliśmy:cholernedziewczyny,znowunarobiłykłopotu,niemożnaichspuścićzoka
napięćminut.Alepozatymuznaliśmy,żechybalepiejbędzierozpalićogień,żeby
odwrócićuwagętych,którzywasścigają.Podjęcietejdecyzjizajęłonamzpółtorej
sekundy.Leepodskoczyłizacząłwylewaćbenzynę,ajawyjąłemzapałki,któresprytnie
zabrałemzesobą.
Ikiedyjużmiałempotrzećzapałkę,Kevinpowiedział:„Patrzcie,żołnierze”.Spojrzałem
wdół,nalotnisko,izobaczyłemtrzydżipywyładowaneżołnierzami,którepochwili
wyjechałygłównąbramą.Myślałem,żeskręcąwprawoipopędządomiasta,bydołączyć
dostrzelaniny.
Ioczywiścietakąmiałemnadzieję,bozawszewolę,żebyścigaliwasniżmnie.Aleoni
skręciliwlewoiruszyliprostonanas.Kevinwrzasnął:„Idąponas!”,ajapomyślałem,że
marację.Potarłemzapałkę,rzuciłemjąnaziemięiuciekliśmy.Zanaszymiplecami
rozległsięcichysykipomyślałem:super,rozpaliłosię,powinnopójśćzwiatrem,alesię
nieobejrzałem.
Niebyłoczasu.Słyszałem,jakdżipypędząpodgórę,igdybiegliśmynadrugąstronę
grzbietu,rozległosięparęstrzałów.Byłogorąco,uwierzmi.
-Jakdługotamsiedzieliście,zanimdżipywyjechałyzlotniska?-zapytałam.
-Mniejwięcejpięćminut.Właśnietojestdziwne.Jakbywiedzieli,żetamjesteśmy.
Pomyśleliśmy,żenaswrobiłyście.
Musiałambyćbardzozmęczona,bospojrzałamnaHomeraztakimprzerażeniem,że
szybkododał:
-Tylkożartowałem.
-A,notak,okej.Więcjakmyślisz,skądowaswiedzieli?
-Jakjużpowiedziałem,chybamielijakiśgadżet.Naprzykładradaralbocośwtym
rodzaju.Niewiem.Aletobywyjaśniało,cosięstałozNowozelandczykami.Iainuważał,
żenienapotkajątegotypuproblemu.Wzasadziemyślał,żetobędziełatwizna.
-Tak,teżmiałamtakiewrażenie.-Wgłębisercaogromniemiulżyło.Możejednakwcale
niesabotowałamdziałańNowozelandczyków.-Cozrobiliściepotem?
-Następnekółko.Mówięci,całkiemdobrzepoznałemtamtenkawałeklasu.
Wyszliśmyzzagrzbietuwzgórzamniejwięcejtrzyczwartekilometradalej.Przede
wszystkimchcieliśmynacieszyćoczywidokiemogniapędzącegokulotniskui
samolotów,którestająwpłomieniach,zanimzdążąoderwaćsięodziemi.
-Ale…?
-Nowłaśnie:ale.Tencholernyogieńzupełniezgasł.Zobaczyliśmykilkatlącychsię
czerwonychmiejsc,aleniebyłopłomieni.Anajgorszejestto,żeżołnierzechybawcale
niemusieligogasić.Chybawogólesięnierozpalił.Niezałamałabyśsię?Zwykle
człowieksiępilnuje,żebyniezaprószyćognia,aitakanisięobejrzy,jakzmajstrujejakiś
pożar.
Byłatotylkolekkaprzesada,boztego,cowiedziałam,Homerjakomałychłopiec
spowodowałconajmniejtrzypożary.Ugryzłamsięjednakwjęzyk,amójprzyjaciel
ciągnął
dalej.
-Nowięcrobiliśmy,cownaszejmocy,żebywzniecićogień,mieliśmynawetbenzynę,a
mimotosięnieudało.Jakwtejpiosence:„Czytonieironia?”.
Uśmiechnęłamsię.Bezwzględunato,wjakimbyłamnastroju,Homerzawszeumiał
mnierozśmieszyć.Pomyślałam,żebyćmożewłaśniedlategoprzyszedłzemnąpogadać-
bowyczuł,żejestemwdołkuipotrzebujęrozweselenia.Zrobiłtonieporazpierwszy.Nie
chciałabymoskarżaćHomeraobycieciepłym,wrażliwymfacetem,aleczasami
przejawiał
takiecechy.
Podkreślam:tylkoczasami.
-Icobyłopotem?-zapytałam.
-Niezdawaliśmysobiesprawy,żeżołnierzerozbieglisiępolesie.Itoszybko.Tobyli
zawodowcy.Chybazaangażowalielitarnąjednostkędoochronylotniska.Naglejedenz
nichpojawiłsięjakieśpięćdziesiątmetrówodnas.Zauważyliśmygo,zanimonzauważył
nas,więcmieliśmyszczęście.Odwróciliśmysięipobiegliśmy.Wpadliśmymiędzy
drzewa,zanimzacząłstrzelać,aleparękulśmignęłotużobokmnie.-Zadrżał.-Chyba
mógłbymwyciągnąćrękęizłapaćktórąśznich.Jaktosięnazywawfutbolu?Czysty
chwytczyjakośtak?
Homerznowusięwygłupiał.Nieznosiłfutbolu.Wzasadzienieznosiłprawiewszystkich
dyscyplinsportowychiczęstopróbowałudawaćżewogólesięnanichniezna.
-Raczejsamobójstwo-powiedziałam.-Nowięccosięstało?Uciekliście,tak?
-Nie,następnakulaprzeszłamiprostoprzezserceizginąłem.Podajmiresztętych
chipsów,dobrze?Dzięki.Jesteśbardzohojna,więcjednakprzyznam,żeskłamałem.
Wcaleniezginąłem.Nie,biegliśmydalej.Trafiliśmynatorwyścigowyokrężnądrogąi
dotarliśmytamwtejsamejchwilicowy.Apotemzaliczyliśmynastępnądługąwycieczkę,
żebysiędostaćtutaj.Całeszczęście,żetakazciebietyranka,Ellie,bobyliśmy
wykończeni.Gdybyśnasniepoprowadziła,pewniespróbowalibyśmypójśćkrótsządrogą
iwpadlibyśmyprostowręcetychżołnierzy.Bylisprytni.Domyślamsię,żewęszyliw
lesiedłużejniżniektórzyidioci,którychwidzieliśmywakcjiwprzeszłości.Alewczoraj
wnocywogóleotymniemyślałem.Przeklinałemcięzato,żeciągniesznasażdomiasta.
Homerpowiedziałtowszystko,beztroskowrzucającchipsydoust,alejapękałamzdumy.
Homernormalnieniemówiłludziomkomplementów.GdybyukazałnamsięBóg,Homer
powitałbygosłowami:„Słuchaj,koleś,kiepskosięspisałeś,jeślichodziomójpępek.
Ipoconamdałeśpalceunóg?Jakiznichpożytek?Ciągletylkocholernie
przeszkadzają”.
Dlategochoćwżadensposóbniedałammupoznać,żesięcieszę,naprawdęsprawił
miprzyjemność.
-No-powiedziałamjakgdybynigdynic.-Wpoprzednimżyciubyłamchybapsem
pasterskim.
23
Byliśmytamczterydni.Tylkorazpoczuliśmyprawdziwystrach,kiedydwóchżołnierzy
przyszłoporzeczyzabitegooficera.Zjawilisięoósmejwieczoremnaszegoostatniego
dniawWirrawee,wniedzielę.Fistałanawarcie,aresztaznasbyławdomkunadrzewiei
zniecierpliwościączekałanachwilę,wktórejbędziemożnabezpieczniewejśćdodomu.
Wracaliśmytamnajwcześniejodziesiątej.
Fizobaczyła,żezbliżająsiężołnierze,izrobiłato,cowcześniejuzgodniliśmy.
Wybiegłazdomutylnymidrzwiami.Przebiegającprzezpodwórko,pociągnęłazasznurek,
któryprzymocowaliśmydodomkunadrzewie.Tobyłonaszeostrzeżenie.Potem
schowałasięwpnączachpassiflory,któretworzyłyogromnąmasęliściikwiatówpod
płotemzadomem.
Żołnierzespędziliwdomuzaledwiepółgodziny.Pewnieniepodobałaimsiętarobota.
Gdyodgłosywdomuucichły,aświatłazgasły,odczekaliśmypełnetrzygodziny,prawie
dopółnocy,zanimwkońcupodeszliśmydotylnychdrzwi.Iwtedyodkryliśmy,żesą
zamknięte.
Niepaliliśmysiędotłuczeniaszybywoknie.Moglibyśmytozrobićbezwiększego
hałasu,alekażdy,ktoprzyszedłbytunastępnegodnia,zauważyłby,żecośjestnietak.
Spojrzeliśmyposobie,zastanawiającsię,corobić.
-Itakpowinniśmysięstądwynieść-powiedziałHomer.-Terazjestjużpewniedość
bezpiecznie.Wzasadzieniemasensuwchodzićdośrodka.Zjedliśmyprawiewszystkie
zapasy,aciżołnierzeprawdopodobniezabraliresztę.Głosujęzatym,żebywracaćdo
Piekła,połączyćsięzpułkownikiemFinleyemizabukowaćbiletydoNowejZelandii,w
pierwszejklasie.
Zgodziliśmysięszybkoizulgą.Wszyscybyliśmygotowidodrogi.Czuliśmy,żenarazie
wWirraweenicniezdziałamy.MożepułkownikFinleycośzaproponuje,kiedyzdamymu
raport,alenajwyraźniejlotniskobyłopozanaszymzasięgiem,alosnowozelandzkich
żołnierzynadalstanowiłzagadkę.Niemogłamsięwypowiadaćwimieniupozostałych,
alejeślichodziomnie,takbardzopragnęłamwrócićdobezpiecznejNowejZelandii,żeo
małoniezemdlałam,kiedyHomerotymwspomniał.Kolejnyrazodnaszegopowrotu
zmieniałamzadnie.
Itakwyruszyliśmywznajomąpodróż.Ponowniestaliśmysięnocnymicieniami,
mrocznymipsamidingoprzemykającymizpowrotemdoswojegolegowiska.Nawetnie
mrugnęliśmynadźwiękdziwnegochichotu,którywydajążerującerazemlisy,anigdy
usłyszeliśmyprzeciągłyskrzekpłowychżab,stukotkoryodpadającejzpniaeukaliptusa
alboostrytrzaskgwałtowniezłamanejgałęzi.Wmilczeniuprzeciskaliśmysięprzezsuche
zarośla,agdysiękończyły,szybkoicichoprzemykaliśmyprzeznagiepola.Bydłoszłoza
nami,zaciekawione,aowcebeczałyiuciekały,zaskoczonenaszymnajściem.
Czasamijakiśptak,równiewystraszonyjakowca,odlatywałzgwałtownymtrzepotem
skrzydeł.Nażadnąztychrzeczyniezwracaliśmyuwagiiszybkoszliśmydalej.
GdywdrapaliśmysięnaSzewKrawca,słońcebyłojużwysoko,aziemiaipowietrze
szybkorobiłysięgorące.Jakzwyklewostatnichczasach,nadłożyliśmysporodrogi,by
ominąćmójdomszerokimłukiem.Niewiedziałam,ktownimterazmieszka,inie
chciałamwiedzieć.BezpieczniejczułamsięwPiekleniżwpobliżuwłasnegodomu.
Zrobiliśmytosamo,cojakiśczaswcześniejzNowozelandczykami:zaczekaliśmyna
stokuSzwuKrawca,ażsięściemni.Byłotojednoztychopóźnień,zpowoduktórych
czasamimiałamochotękrzyczećznudy,aczasamiokazywałysięcałkiemprzyjemnei
upływałyminarozmowach,rozmyślaniualbomarzeniunajawie.
Tendzieńupłynąłwtempiedniaspędzonegonatraktorze,kiedynawetwieczoremwiesz,
żeczekającięjeszczetrzypolainakażdymznichbędziedokładnietaksamojakna
pierwszym.
Tendzieńwydawałsięchybajeszczedłuższy,bodlaodmianymieliśmycel,którego
możnabyłowyczekiwać.Wiedzieliśmy,żejeślitamtejnocyudanamsięskontaktowaćz
pułkownikiemFinleyemzeszczytuWombegonoo,byćmożezatrzy,czterydnibędziemy
jużwNowejZelandii.Upłynąłprawietydzień-dokładniemówiąc,pięćdni-odkąd
mieliśmysięznimpołączyć,więczakładałam,żesięucieszy,kiedynasusłyszy.Ichoć
niemieliśmydlaniegodobrychwieści,myślałam,żenadźwiękjegogłosupoczujęulgę.
JakbymjużbyłazpowrotemwNowejZelandii.Tęskniłamdochwili,wktórejnawiążemy
znimłączność,iłapczywieodliczałamgodziny,minuty,któredzieliłynasodwłączenia
małegoprzekaźnika.
OdziewiątejgorliwiewspięliśmysięnanajwyższypunktWombegonoo,gdziepanowały
najlepszewarunkidonadawania.
Epilog
ChybajużnigdyniezaufampułkownikowiFinleyowi.Wpewnymsensienawetgo
lubiłam.
Byłtakiangielski,jakaktorwyjętyztychstarychczarno-białychbrytyjskichfilmów.Miał
wąsy,paliłfajkęipracowałwkancelariiztonamiksiążekustawionychnadębowych
regałachorazzładnymizdjęciamikoni,pólioceanów.
Możetowszystkobyłozbytładne,bybyłoprawdziwe,trochęzabardzoprzypominało
angielskiegodżentelmenazfilmu.
Samaniewiem.KłócimysięotozFi.Onatwierdzi,żeoceniamgozbytsurowo.
Możliwe,żemarację.Nadaljednakuważam,żewystawiłnasdowiatru.Jasne,wiem,że
czasysąciężkie,żetrwawojna,żeNowozelandczycyniemogąsobiepozwolićna
trwonieniezapasów,aleitakmyślę,żepowinienbyłwysłaćhelikopter.Moimzdaniem
zrobiliśmywystarczającodużo,bytrochęnampomógł.Okej,możetymrazemnie
spisaliśmysięnajlepiej,zawaliliśmyprawiekażdąsprawę.Alewprzeszłości
osiągnęliśmycałkiemsporo,zwłaszczawZatoceSzewca.
Oczywiściemogąjeszczeponasprzylecieć.Niepowiedział,żeolewająnasnazawsze.
Niejestażtakbezwzględny.Topewnietylkoszok.Alborozczarowanie.Takbardzo
chciałamstąduciec.Takbardzosięcieszyłam,żeznowubędziemybezpieczni,znowu
będziemynormalnieżyć,jeść,spaćirozmawiaćzinnymiludźmi.
Gorącejedzenie,gorącekąpieleiczystapościel.Tylkotegochciałam,tylkonato
liczyłam.Toniewiele,prawda?Niewielewporównaniuztym,comieliśmykiedyśico
wydawałonamsięoczywiste.
Dlategoniepotrafięsięzdecydowaćcodopułkownika.Możejestdobrymczłowiekiem,
którypróbujejaknajlepiejwykorzystaćkiepskąsytuację?Rozdzielazasoby,niekierując
sięstracheminikogoniefaworyzując?Zawszelkącenętrwaprzyswojejzasadzie
„opłacalności”?Amożejestcynicznym,bezwzględnymłajdakiembezserca,który
najpierwnaswykorzystał,apotemporzucił?
Możeczasprzyniesiemiodpowiedźnatepytania,amożenie.
Wyglądanato,żenaszlosjestterazwnaszychrękach.Oczywiściejużtoznamy.Jesttow
pewiendziwnysposóbdośćpocieszające.Czegośsięnauczyliśmy.Wiemy,żemamykilka
atutów.Trochęwyobraźni,czasamitrochęodwagi,trochępomysłowości.Pamiętam,jak
naszegostaregopsa,Millie,potrąciłtraktor.Milliepodniosłasięzwysiłkiemipróbowała
siępozbierać.Tochybatakjakmy.Niektóreznaszychdoświadczeńprzypominają
potrącenieprzezcałykonwójczołgów.
Alenadaltujesteśmy,nadalżyjemy,jeszczesięniepoddaliśmy.
TakjakpowiedziałHomertamtegoranka,kiedymumówiłam,żebywewtorekzadzwonić
dopułkownikaFinleyajeszczeraz:
-Wieszco,powiedzmu,żebysięwypchał.Poradzimysobiesami.
Odpierwszegodniatejinwazjiwiedziałam,żejeślichcemyżyćnawłasnychwarunkach,
będziemymusielizapłacićpewnącenę.Takjaktenczłowiekzwiersza.Irzeczywiście:
codzienniezatopłacimy.Drogo.Facetzwierszateżsięotymprzekonał.Aleniechcęiść
nałatwiznęaniżyćbezcelu.Nigdytegoniechciałaminigdytegonielubiłam.
Takwychowalimnierodzice.Todlategoniepodobamisięto,cozrobiłamztamtym
chłopakiemwNowejZelandii.DlategopodobamisięmojaprzyjaźńzFi,Lee,Homerem
iKevinem.DlategokochamiszanujępamięćoCorrieiRobyn.Dlategojestmismutno,
żeChrisnigdysiętegonienauczył.
Kiedyotymmyślę,dochodzędowniosku,żeprzedwojnąbyłamtakasama.Tyleże
wtedyotymniewiedziałam.Szkoda,żemusiaławybuchnąćwojna,żebymtoodkryła.
Wierzciemi,gdybymmogłacofnąćczas,kilkarzeczyzrobiłabyminaczej.Nawetwczasie
pokojusłonosiępłacizabycietym,kimchcesiębyć,zażycie,którejesttakie,jakie
powinnobyć.
Nocóż,wiemjedno:bezwzględunawysokośćtejcenywartojązapłacić.Niewolnoiść
nałatwiznęiniewolnożyćbezcelu.Myślę,żetrzebazapłacićcenęibyćztegodumnym.
Wiersze,które
pojawiłysięwtekście
s.162:RudyardKipling,TheRefinedMan,w:AChoiceofKiplingsVerse,red.T.S.Eliot,
London1963.
s.4i162:A.E.Housman,HereDeadWeLie,w:UptheLinetoDeath,red.B.Gardner,
London1976.
s.72:„Dymwijesięiwznosi”-australijskapiosenka.
s.34:BanjoPaterson,TheManfromSnowyRiver.