John Marsden Jutro 04 Przyjaciele mroku

background image
background image
background image

JohnMarsden

Jutro4

background image

Przyjacielemroku

DarknessBeMyFriend

tłumaczenie

AnnaGralak

DlaNeilaElliotaMeiersa,

ur.10stycznia1984,

zm.29grudnia1995,

któryodszedłkunastępnejprzygodzie

Podziękowania

DziękujęCharlotteiRickowiLindsayom,RoosowiMarsdenowi,FelicityBell,Paulowi
Kennyemu,JillRawnsley,JuliiWatsoniuczniomHaleSchoolzapomoc,którejnigdymi
nieodmawiali.

background image

1

Niechciałamwracać.

Brzmitocałkiemzwyczajnie,prawda?Zupełniejak:„Niechcęiśćdokina”,„Chyba
odpuszczęsobietęimprezę”,„Dzisiajniemamnatoochoty”.

Jakjednozwieluzdań,którewypowiadamy.

Wrzeczywistościnamyślopowrocierobiłomisięjednaktakniedobrze,żemoje
wnętrznościzaczynałysięrozpuszczać.Miałamwrażenie,żeflakibędąsięzemnie
wylewaćtakdługo,ażżołądekwkońcusięzapadnie.Mogłamtosobienawetwyobrazić:
żebradotykającekręgosłupa.

Mojewnętrznościwcalejednakniewyciekły.Potymjaknampowiedzieli,czegochcą,co
chwilabiegałamdołazienki,alenapróżno.Siedziałamnasedesie,obejmowałamsię
ramionamiizastanawiałam,czykiedykolwiekznówpoczujęsiędobrze.

Todlatego,żegraszłaożycie.Omojeżycie.Myślałam,żebędziemnóstwoczasu,żeby
towszystkoprzemyśleć,bydokładniesięnadtymzastanowić,żeczekająnasdługie
dyskusje.Żewszyscybędąwygłaszaliwłasneopinie,usłyszymymnóstworaditakdalej,
apotemsięoddalę,bycałymitygodniamirozważaćróżnemożliwości.

Stałosięzupełnieinaczej.Udawali,żemamywybór,alewiecie,poprostuchcielinam
poprawićhumor.Okej,możetaknaprawdężadnewyboryniewchodziływgrę,bosprawa
byłazbytważna.Nicmnietojednaknieobchodziło.Miałamochotękrzyknąć:
„Posłuchajciemnie,dodiabła!Mamgdzieśwaszewielkieplany,chcęsięschowaćpod
łóżkiemizaczekaćnakoniecwojny.Dobrze?Nicwięcejmnienieinteresuje.Koniec,
kropka”.

Pozatymchciałam,żebyktoś,ktokolwiek,przyznał,żeprosząmnieopołożenienaszali
własnegożycia.Żeto,czegoodemnieoczekują,jestwielkie,olbrzymie,gigantyczne.

Jednojestpewne:życietoniewielkastrata;

Leczmłodzimężczyźnimyśląinaczej,amybyliśmymłodzi.

Tozwierszanapisanegoprzezżołnierzazpierwszejwojnyświatowej.Dałmigo
nauczycielwDunedin.Jasne,niejestemmłodymmężczyzną,tylkomłodąkobietą,aleja
takżeniechcęstracićżycia.Znamsięnaniewielusprawach,leczakurattegojestem
pewna.

Nowięcpotrzebowałamtygodninazastanowienie,naskupienie,naczucie.Naoswojenie
sięzmyśląopowrocie.Naprzygotowaniesię.

Potrzebowałamtygodni,adostałamdni.Ściślejmówiąc,pięćdni.Pięćdnidzielących
pytaniepułkownikaFinleyaodnaszegoprzybycianalotnisko.

Chybaprzedewszystkimbyłamzła.Czułamsięoszukana.Obchodzilisięzmoimżyciem,
jakbymbyłaplastikowązabawką.Bierzeszją,przezchwilęsiębawisz,apotemciskaszw
kąt.Maszprzecieżjeszczewieleinnych.

background image

PułkownikFinleyzawszeprzemawiałdonastak,jakbyśmybyliżołnierzamipodjego
dowództwem.Jakbyniewidziałróżnicymiędzynamiaswoimipodwładnymi.Onijednak
zaciągnęlisiędowojskazwłasnejwoli,bypodejmowaćryzyko,walczyćistrzelaćdo
ludzi.

Mynie!Mieliśmywrażenie,żejeszczewczorajpotrzebowaliśmypanizczerwonym
lizakiem,któraprzeprowadzinasnadrugąstronęulicyprzedszkołą.Tak,wiem,tysiąc
razymówionomiotym,żewniektórychkrajachdzieciidądowojskawwiekujedenastu
lat,alewtedyniezwracałamnatouwagi.

„Mytakniepostępujemy!-miałamochotękrzyczeć.-Myjesteśmyinni!”Tylkotosiędla
mnieliczyło.

Miałamwrażenie,żeFijakojedynarozumiemojeemocje.Wkażdymraziedopewnego
stopnia.Niemogłamsiępozbyćodczucia,żenawetonapatrzynatęsprawęodrobinę
inaczejniżja.Muszęprzyznać,żetomniezaskoczyło.Niechciałamwyjśćnamięczakaw
porównaniuzinnymi.Chciałambyćnajsilniejsza.Fiteżmiałamocnestrony,oczywiście
byłamtegoświadoma,alelubiłammyśleć,żemamwsobiewięcejzprzywódcyniżona.
AjednakFizgodziłasięwzasadzienatychmiast,podczasgdyjasiedziałamzszokowana,
wahałamsięipragnęłamwyjechaćnakilkalat,bydobrzetoprzemyśleć.

Szczerzemówiąc,byłamnaniązła,itowydawałomisięnajdziwniejsze.

Choćmożewcaleniebyłoażtakiedziwne.Przecieżwściekałamsięnawszystkich.

Równiedobrzemogłamsięzłościćtakżenanią.

ZaczęłosięponiespełnapięciomiesięcznympobyciewNowejZelandii.Uciekliśmyz
koszmaru,aprzynajmniejtaknamsięwydawało.Prawdajesttaka,żezniektórych
koszmarówniedasięuciec.TenpodążyłzanamiprzezMorzeTasmana.
Przetransportowalinasśmigłowcemzzaatakowanejprzezwrogaojczyzny.Dotarliśmydo
NowejZelandiipoparzeni,ranniioszołomieni,zpołamanymikośćmiorazbliznamina
cieleiwjegownętrzu.

Straciliśmykontaktzrodzinami,widzieliśmyśmierćprzyjaciół,świadomieuśmierciliśmy
innychludzi.

Chybabyliśmytypowągromadkąludziocalałychzwojny.

Apotemwszystkozaczęłosięodnowa.

Byłkoniecwiosny,zbliżałosięlato.Sezonpożarówlasów.Toistotnyszczegół,bocała
sprawarozpoczęłasiętrochęjakpożar.Wiecie,jaktojest.Najpierwsłychaćostrzeżeniaw
radiu,potemcharakterystycznyszelestwoddali,cośjakszczekanienawietrze,następnie
widaćbiałydym-możetochmury,możenie,niktniemapewności-ażwkońcuczuć
zapach,wońspalenizny,którejniesposóbpomylićzniczyminnym.

Inagleogieńjestjużprzytobie.Nagledrzewaeksplodująstometrówoddomu,awokół
robisiętakgorąco,jakbyśusiadłprzedotwartympiekarnikiem,słychaćhuczące
podmuchywiatruirozszalałe,przeklętepłomienietańczącewśródszaro-białegodymu.

Dlanaspierwszymsygnałem,pierwszymostrzeżeniem,byłakrążącawśróduchodźców
plotka,żektośznaszostanieznówwysłanynaokupowaneterytoria.Alboz

background image

nowozelandzkimioddziałami,albo-jaktwierdziliniektórzy-bezżadnegowsparcia.Albo
poto,bywykonaćkonkretnezadanie,albobystworzyćpartyzantkę,którazajmiesię
działalnościąpodobnądotejprowadzonejprzeznaswokolicachWirraweeiwZatoce
Szewca.

Widoczniejestemgłupia,bonieprzypuszczałam,żepoprosząotoakuratnas.Nigdynie
przyszłomitodogłowy.PierwszywpadłnatoLee.

-Założęsię,żemająnasnaswojejliście-powiedział.

Niezwróciłamnatouwagi.Oiledobrzepamiętam,czytałamwtedyEmmę:Muszęstarać
siępisaćszczerze,takjakodpoczątku,więcpowinnampowiedzieć,żemojeprzekonanie
onaszejnietykalnościbrałosięzpoczucia,żejużitakbardzodużozrobiliśmy.Boże,czy
toniewystarczy?Czynieprzeprowadziliśmyakcji,wieluakcji?Czyniewysadziliśmyw
powietrzestatku,niszczącZatokęSzewca?CzyniezabiliśmygeneraławWirrawee?Czy
Leeniezostałpostrzelonywnogę?Czyniestraciliśmypozostałejtrójki(terazniejestem
nawetwstaniewymówićichimion)?Czyniepatrzyliśmyśmierciprostowoczy,czując
jejzimnepalcezaciskającesięnanaszychkarkach?Cojeszczemamyzrobić,byich
zadowolić?Czywszyscymusimyzginąć,zanimwkońcupowiedzą:„Nodobra,już
wystarczy,dokońcawojnydamywamspokój”?

Cojeszczemusieliśmyzrobić?

Myślenieotymwszystkimstraszniemniedołuje.

Wiem,żeniemawtymżadnejlogiki.Wiem,żegdytoczysięwojna,niemogąpoprostu
powiedzieć:„Słuchajcie,przezjakiśczasporadzimysobiebezwas,odpocznijciesobiez
paręlat”.

Jednakgdzieśpodrodze,jużwdzieciństwie,nauczononas,żeżyciejestsprawiedliwe,że
wyjmujeszzniegoto,cowcześniejwłożysz,żejeśliwystarczającomocnoczegoś
pragniesz,możesztoosiągnąć.

Tobzdury.Terazjużotymwiem.

Nagle,wchwili,wktórejnajbardziejpotrzebowałamtejsprawiedliwości,wszyscy
przestalioniejwspominać.Tosłowowypadłoznaszegosłownika.Nieodpowiadałamu
żadnakartawPictionary.WsłownikuMacquarieniebyłotakiegohasła.

Muszęprzyznać,żedotejchwiliNowozelandczycytraktowalinasdobrze.

OczywiścietymtrudniejbyłoodmówićpułkownikowiFinleyowi.Aletak,bylidlanas
dobrzy.Odsamegopoczątkuzapewnilinampomocpsychologówitakdalej.Wszyscyz
niejskorzystaliśmy,nawetHomeriLee,którzydawno,dawnotemunieposzlibydo
terapeuty,nawetgdybyktośchciałimzatozapłacić.BardzosięzżyłamzAndreą,
psycholożką,którąmiprzydzielili.Stałasiędlamniekimśwrodzajudrugiejmamy.

Pozatymnaprawdęmieliśmywakacje.Nieżartuję,żyliśmyjakbohaterowie.Dawalinam
wszystko,ocopoprosiliśmy.PrzezkilkatygodnijaiFizrobiłyśmyztegoswoistągręi
prosiłyśmyowszystko,conamprzyszłodogłowy.Potemtagranaglemisięznudziła.

ByłyśmyjednaknaSouthIsland,jeździłyśmynanartachwRemarkables,poleciałyśmydo
MilfordSound,przejechałyśmyprzeztunel,odwiedziłyśmyGóręCooka,apotem

background image

zwiedziłyśmywschodniewybrzeżeażpoInvercargill.

Andreapowiedziała,żeto„zaprzeczenie”,żebiegamtuitamjakmaniaczka,boniechcę
spojrzećnato,conamsięprzytrafiło.Oczywiścienienazwałamniemaniaczką.Byłobyto
niezbyttaktownezestronyterapeutki.

Najśmieszniejbyłowtedy,gdymieliśmypopływaćślizgaczamiwodnyminiedaleko
Queenstowniwszyscystchórzyliśmy.Mamnamyśliprawdziwetchórzostwo.Na
początkużadneznasniezadałosobietrudu,bychociażspytać,czymsąteślizgacze.
Myśleliśmy,żetojakieśmałefajnerzecznełajby.Kiedydotarliśmynamiejsce,zaczęłodo
nasjednakdocierać,żetowodnepotwory,którezrykiemprująrzekązestokilometrów
nagodzinępowodziegłębokościjakichśpięciucentymetrów.

Igdyjużzdaliśmysobieztegosprawę,żadneznasniechciałodonichwsiąść.

Staliśmynabrzeguidygotaliśmyjakżałosnestadkoowiecczekającenakąpielwpłynie
odkażającym,podczasgdykobietaczekającanapierwszymślizgaczumówiła:„No,dalej,
załogo!”Alemyniebyliśmywstaniesięruszyć.

Cozawstyd.Kobietaspojrzałananas,jakbysięzastanawiała,czywszystkoznamiw
porządku,iwkońcupanikapralAhauru,któramiałanaswtedypodopieką,wzięłająna
stronęidługozniąrozmawiała.Doskonalewiedziałam,comówi-wiedziałamz
dokładnościądokażdegoprzecinkaikażdejkropki.Mówiła:„Toci,októrychmówiliw
wiadomościach,tenastolatki,któreprzypuściłyatakwZatoceSzewca,wAustralii,a
teraz,biedactwa,mająproblemyemocjonalne,więcchybataprzejażdżkawydajeimsię
trochęzbytniebezpieczna,trochęichprzerasta”.

PanikapralAhaurutopielęgniarka-wspominałamjużotym?

Takwięcniewsiedliśmydoślizgaczyitamtakobietapewnienadaluważanaszatchórzyi
oszustów.WtamtejchwilinawetpułkownikFinleyniewysłałbynaszpowrotemna
wojnę.

Gdzieśpodrodzemusiałonamsięjednakodrobinępolepszyć.Niejestempewna,jakani
kiedytonastąpiło,alechybapojakimśczasiezaliczyliśmyparędobrychdni,aponieco
dłuższejchwililiczbadobrychdniprawiedorównałaliczbietychzłych.Niewiem,jak
inni,alejanigdyniemiewałamwięcejniżtrzechdobrychdnipodrząd,aitoprzydarzyło
misiętylkoraz.Znaleźliśmynowychprzyjaciółitoteżnampomogło,choćprzyznaję,że
szalałamzzazdrości,kiedypozostalizaczęlisięzadawaćznowymiludźmi.Jamiałamdo
tegoprawo,aleoninie.Homera,Lee,KevinaiFichciałammiećnawyłączność.

Następniektośwpadłnainteligentnypomysł,byposłaćnasdoszkół,wktórychmieliśmy
prowadzićpogadankipomagającewzbiórcepieniędzynadziałaniawojenne.

Próbowaliśmytrzyrazy,apotemjednogłośniedaliśmysobiespokój.Tobyłakatastrofa-a
wzasadzietrzykatastrofy.Nawetterazsięrumienię,kiedyotymmyślę.Byliśmyzbyt
pewnisiebieinatympolegałnaszproblem.Myśleliśmy,żetobędziebułkazmasłem.
Tkwiliśmywtakimstanieprzezjakiśczas,apotemprzeszliśmyodnadmiernejpewności
siebiedocałkowitegoprzerażenia,takjakpodczasprzygodyześlizgaczamiwodnymi.

Pierwszewystąpienieodbywałosięwszkolepodstawowej.Byłopiątkowepopołudniei
dzieciakiszalały,jeszczezanimtamweszliśmy.Czekałynanaswsaligimnastycznej.

background image

Ktośpomyliłgodzinę,więcspóźniliśmysiędwadzieściaminut.Jużwbramie
usłyszeliśmywrzaski.Biorącpoduwagęichnatężenie,uznaliśmy,żejestporalunchu.
Jasne,gdybyśmywygłosilipłomienneprzemówienia,pewnieudałobynamsięztego
wybrnąć,alenaszymwystępomdalekobyłododoskonałości.Leemówiłtakcicho,żenikt
goniesłyszał.Homerwypowiedziałwięcej„eee”niżsłów,Fimówiłazaledwiepół
minutyicałyczaswyglądałatak,jakbymiałasięrozpłakać,aKevinpróbował
zażartować,cowypadłofatalnie,wzbudzającsarkastyczneodgłosyniezadowolenia-
wymuszonyśmiechitakdalej-poktórychKevinowipuściłynerwyikazałdzieciakom
sięzamknąć.Okropnażenada.

Niezamierzammówić,jakwypadłomojewystąpienie.

Zadrugimpodejściemposzłonamtrochęlepiej,boprzynajmniejbyliśmyprzygotowani,a
pozatymtrafiliśmydoszkołyśredniej.Aleznowumieliśmyzbytdużątremę,by
odpowiedniosięzachować.Leewypadłnajlepiej,botymrazemdalimumikrofon.Homer
wygłaszałzdaniawstylu:„Iwtedy…eee…poszliśmydo…eee…tego…no…silosu…

Przynajmniejtakmisięwydaje…Mamrację,Ellie?…Amożetobyło,zanim
odzyskaliśmyKevina?”.

ZatrzecimrazemKevinodmówiłwspółpracy,aLeestrąciłdzbanekzwodą,wstającdo
mikrofonu.Fiwygłosiławspaniałąmowę,aleresztaznasniezrobiławiększych
postępów.

Potemdaliśmysobiespokój.

Wostatniejszkole,wliceumMt.BurnswWellington,tużprzyAdelaideRoad,poznałam
Adama.Powystąpieniusiedzieliśmywświetlicydwunastoklasistów(tamprzedostatnią
klasęnazywająsixthform)iwtedyonpodałmiptysiawczekoladzieizacząłzemną
rozmawiać.Byłidealny,anajegoszkolnymblezerzewisiałotyleodznak,żeniewiem,
jakudawałomusięutrzymaćwpionie.Chybabyłlokalnymbohaterem.Pływanie,rugby,
debaty-nicniebyłomuobce.WieluNowozelandczykówchodzidoszkoływszortach.

Nawetuczniowieostatniejklasy.Wyglądatotrochęgłupio,bowydająsięnatozastarzy,
aledziękitemumaszokazjępogapićsięnaichnogi.AAdammiałnogipływaka.Później
siędowiedziałam,żejestwstanieprzepłynąćpięćdziesiątmetrówwsześćdziesiątpięć
sekund,nieporuszającrękami.Byłampodwrażeniem.

Alemniezademonstrowałruchyswoichrąk.Jeszczetegosamegowieczoruzaprosił

mnienaimprezę.Poszłam.Tobyłpoważnybłąd.Minęłotyleczasu,odkądchodziłamna
imprezy,żezapomniałam,jaknależysięnanichzachowywać.Przedwyjściemnie
zaprzątałamsobiegłowyjedzeniem,bozałożyłam,żezjemcośnaimprezie.I
rzeczywiście,jedzeniabyłomnóstwo:paczkichipsów,miskażelkówisześćprzejrzałych
bananów.Tobył

takirodzajimprezy.Potem,nadomiarzłego,wypiłamtrzybrandyzlemoniadąwciągu
pół

godziny.Następnypoważnybłąd.Jeszczeprzedjedenastą,pokilkukolejnychdrinkachi
conajmniejparułykachzkuflaAdama,byłojużpomnie.Upiłamsię.

WtedyAdamgwałtowniesięzmienił.Wjednejchwiligadaliśmyjakstarzykumple,ajuż

background image

wnastępnejwsunąłmijęzykdoustipopychałkorytarzemwstronępokojów.

Próbowałampowiedzieć:„Hej,cosięstałozpięknymstaromodnymromansowaniem?
Gdziesiępodziałachoćbygrawstępna?”,aletrudnomówićzczyimśjęzykiemwustach.
Jasne,napoczątkuteżgocałowałam,alejakośzupełniemitoniepodchodziło,poprostu
torobiłam,samaniewiemdlaczego-chybadlatego,żetegoodemnieoczekiwano,żeon
tegoodemnieoczekiwał.Działałamtrochęjakautomat.Nigdywżyciuniebyłammniej
podniecona.

Kiedyweszliśmydosypialni,Adampadłnałóżko,ciągnącmniezasobą.Niebyłotozbyt
eleganckie.Kręciłomisięwgłowieiczułammdłości.Lizałmniepouchu,ajapotrafiłam
myślećjedynie:„Boże,kiedyporazostatniczyściłamuszy?”,alebyłamzbytskołowanai
pijana,bygopowstrzymać,bychociażspróbowaćgopowstrzymać.Pochwilizaczął
rozpinaćmirozporek.Nietwierdzę,żebyłamzbytpijana,byzaprotestować-nieoto
chodzi,tobyłbygwałt-nie,poprostunicmnietonieobchodziło.Och,przezchwilę
próbowałam,próbowałamwciągnąćdżinsyzpowrotem,alewkońcupomyślałam:„Aco
tam,jakietomaznaczenie,załatwmysprawę,apotembędęmogłapójśćdodomu”.

Nierozumiem,cofacecimająztakiegoseksu.Moimzdaniemniewiele,alenajwidoczniej
cośjednakmają,bowprzeciwnymraziebytegonierobili.Jedynądobrąrzeczą,jaką
mogęonimpowiedzieć,jestto,żeprzynajmniejzałożyłprezerwatywę.Poprostubałsię,
żemożecośodemniezłapać.Jestempewna,żeniemiałnauwadzemojego
bezpieczeństwa.

Jedyne,comiztegoprzyszło,topaskudnepoczucie,żejestemodrażającymczłowiekiem.
Takiezachowaniebyłokompletniesprzecznezewszystkimimoimizasadami,ze
wszystkim,wcowierzyłam.Następnegodniaczułamsięokropnie.Przeraźliwiebolała
mniegłowa,ażołądekzachowywałsiętak,jakbynadalwykonywałpowolneobroty.
Gorszejednak-znaczniegorsze-byłopoczucie,żejestemszmatą.Czułamdosiebie
obrzydzenie.

Niemogłamotympogadaćzresztą,niemogłampogadaćznikim,aleokołotrzeciej
wpadłamnawspaniałypomysł,żebyzadzwonićdoAndrei,mojejterapeutki.

Stanęłanawysokościzadania,jakzawsze.Wykrztuszeniezsiebietejhistoriizajęłomi
mniejwięcejgodzinę,alewkońcuowszystkimjejpowiedziałam.Gdydoszłamdokońca,
zaczęłampłakać,apotemniemogłamprzestać.Czułamogromnywstyd.Niezpowodu
łez,leczdlatego,żeokazałamsiętakałatwa.Ryczałamwmusztardowąpoduszkęna
największymfoteluAndreiiużywałamjejchusteczek,jakbykosztowałypięćcentówza
opakowanie.Aprzecieżniekosztują-wszystkowNowejZelandiijeststraszniedrogie.
Zapięćcentówdostałabymraczejjednąsztukę.

Andreamilczaławnieskończoność.Tojedynaznanamiosoba,którapozwalarozmówcy
zastanowićsięnadtym,cochcepowiedzieć.Nigdynieponagla.Poprostusiedzi,patrzyi
czeka.

Wkońcuusiadłamprosto,czknęłamiwydmuchałamnos.Wyjaśniłami,żenadal
odreagowujęśmierćRobyn,znieczulającsięnaróżnesposoby,iżewzasadziewszystko
siędotegosprowadza.Byłaumówionananastępnąsesję,więcpochwiliwyszła.Aja
naprawdępoczułamsięlepiej-tomniezaskoczyło,aletakajestprawda.Wcześniejnie
dostrzegałamzwiązkumiędzyśmierciąRobynaswoimzachowaniem.

background image

ByłamjednakzłanaAdama.Pomyślałam,żejeślikiedykolwiekgojeszczezobaczę,
poczujewustachcoświęcejniżsmakwoskowiny.

Niechciałamtuotympisaćipewniebymnienapisała,tylkożetaprzygodastałasię
chybajednymzpowodów,dlaktórychostatecznieniestawiałamwiększegooporu,kiedy
przyszłonamwracać.Poprostuczułamsiępaskudnie,wiedząc,cozrobiłam,jakbardzo
zawiodłamsiebiesamąitakdalej.

Możemyślałam,żewracając,będęmogłasięzrehabilitować.

Rozpaczliwiepragnęłamodzyskaćszacunekdosamejsiebie.

background image

2

Jużnastępnegodniapożarzapłonąłgwałtowniej.Najpierwzaczęłykrążyćpogłoskio
wykorzystaniuuchodźcówwpartyzantce,apotemcałąnasząpiątkęwezwanonabadania.

Zapewniononamkompleksoweleczenie,nietylkociała,aleiumysłu.Zadanonamzetrzy
tysiącepytań,od„Cojadłaśnaśniadanie?”po„Czypowojnienadalchceszpracowaćna
roli?”,od„Jaknazywasiętwójulubionyprogramwtelewizji?”po„Cojestważniejsze:
uczciwośćczylojalność?”.

Zważononas,zmierzono,poszczypanoiwysondowano,obejrzanoipokłuto.Moje
stłuczonekolanoizwichniętykręg.Wzrok,słuch,odruchyiciśnieniekrwi.

Podczaslunchu,żującsałatkęzseremichuchającnaselernaciowy,byogrzaćgopo
wyjęciuzlodówki,zapytałamHomera:

-Jakmyślisz,pocotowszystkorobią?

-Niewiem-odpowiedziałpowoli.-Chybaponownieoceniająnaszstanzdrowia.

Sprawdzają,czyznówjesteśmywdobrejformie.Możenaszewakacjeniedługosię
skończą.

Wtedyporazpierwszypomyślałamotymtrochępoważniej.Aletylkoprzezchwilę.

PrawiezapomniałamotamtejplotceiouwadzeLee,żemająnasnaswojejliście.

-Nadaljesteśmygrupkąludzkichwraków-powiedziałamdoHomera.-Minąwieki,
zanimpoproszą,żebyśmycośdlanichzrobili.

Naprawdęwtowierzyłam.Wgłębisercamyślałam,żejużniktniebędzieodnasniczego
oczekiwał.

Cobyłopotem?ChybakolejnarozmowazpułkownikiemFinleyem.Dośćniezwykła
sprawa.Pułkownikbardzociężkopracował.Wsobotęosiedemnastejzadzwoniłjednak
doHomeraizapytał,czymoglibyśmysięznimspotkać.

PułkownikowiFinleyowisięnieodmawia,więczrezygnowaliśmyzimprezowego
sobotniegowieczoru-inaczejmówiąc,wyłączyliśmytelewizor-iposzliśmynaspotkanie.
Abyłotospotkanie,jakichmało.Przyszłonaniesześciuoficerów,dwóchzAustraliii
czterechzNowejZelandii.Nawetnamichnieprzedstawiono,couznałamzadość
nieuprzejme.Chybawszyscybylizbytzajęci.Jedenztychmężczyznmiałnasobietyle
złotychgalonów,żemógłbyjeprzetopić,sprzedaćiprzejśćnaemeryturę.

Tozadziwiające,żewszyscyzmieściliśmysięwmałejkancelariipułkownikaFinleya,
pośródładnychstaromodnychzdjęćnaścianachikłębówniebieskiegodymuzfajki.
Możepomieszczeniebyłowiększe,niżnamsięwydawało.Pewnietak,bowcześniej
wydawałosięmaleńkie.Jakimścudemkażdeznasznalazłokrzesło.Przysiadłamna
brzeguobokFi.

Siedzieliśmytampółgodzinypodgradempytańonajróżniejszesprawy.Oficerowiemieli
mapyokręguWirrawee,ZatokiSzewcaiStratton,leczpotrzebowalimnóstwainnych

background image

informacji,łącznieztakimiszczegółamijakwysokośćdrzewprzyBarkerStreetistan
drogiprowadzącejdoBaloneyCreek.

Pytaniapadałygęstoiszybko.Wszystkopowinnobyłoiśćgładko,alejakośnieszło.

Większośćtychterenówznamydośćdobrze-wkażdymrazietaknamsięwydawało-ale
niezrobiliśmynaoficerachzbytwielkiegowrażenia.Przycodrugimpytaniunaszapiątka
podawałaodmienneodpowiedzi.JaiHomerniezgodziliśmysięanirazu.

-NaroguMaldonStreetiWestStreetjeststacjabenzynowa.

-NaroguMaldoniWest?Wcalenie!

-Nowięccotamjest?

-Niepamiętam,alenapewnoniestacjabenzynowa.Atwoimzdaniemktórasieć
otworzyłatamstację?

-Nowiesz,tastara,BobBurchettczyjakjejtam.

-BobBurchett?TastacjajestnaroguMaldoniHoneyinazywasięBillBurchett,anie
Bob.

-Kevin,powiedz,żemamrację.TastacjajestnaroguMaldoniWest.

Przeważnierozmowatoczyłasięwtakimstylu,akiedywróciliśmydonaszejkwatery,
Homerprzestałsiędomnieodzywać.

Wniedzielępolunchuwpadłdonasjakiśfacetiniktniebyłwstanieodgadnąćprzyczyny
tejwizyty.NazywałsięIainPearce,miałokołodwudziestupięciulat,najwidoczniejcoś
wspólnegozwojskiem-poznaliśmytopojegochodzie-alebyłubranywdżinsyiszary
T-shirtNike.Usiadłigawędziłznamijaknowysąsiad,którywpadłnakawę.

Miałjednąztychszczerych,nieskomplikowanychtwarzy,spokojneoczyibardzoproste
czarnewąsy.Kevinodrazugopolubił,więcprzezchwilęrozmawialitylkoonidwaj.A
przeważniemówiłtylkotenIain:orugby,osamochodachiokomputerach.Niebyłoto
zbytinteresujące,aleniemiałamsiłysięruszyć,więcsiedziałamisłuchałamjednym
uchem,próbującpowstrzymaćsięodziewania.Fibyłajeszczemniejuprzejma:czytała
magazyn

„Contact”,biuletyndlatakichuchodźcówjakmy,którzyucieklidoNowejZelandii.

Kompletniezignorowałarozmowę.Leeodczasudoczasucośwtrącał,aleHomernie.
Homernadalmiałfocha,więckiedysięodzywał,przypominałotoraczejmamrotaniei
chrząknięcia.

JednakstopniowoIainroztaczałswójurok.ChybaprzeszedłjakiśkursPRalbocośwtym
rodzaju,boporozmowiezKevinemzacząłpracowaćnadresztąznas.Obserwowanie
tegoprocesusprawiałomipewnąprzyjemność.NajpierwzapytałFi,jakąlubimuzykę,a
ponieważFikochamuzykę,niepotrafiłasiętemuoprzeć.Potemodkrył,żeja,FiiLee
obejrzeliśmynowozelandzkifilmzatytułowanyTheCrossing,któregoonsamwprawdzie
niewidział,aleznałfacetaodefektówspecjalnych-chybapowinnambyłasięwtedy
domyślić,naczympolegapracaIaina-więcpokrótceopowiedzieliśmymufabułę.I
jakimścudempochwiliprzeszliśmydotematuhodowlitrzodychlewnej,awtedyHomer,
któryzawszemiał

background image

fiołanapunkcieświń,zacząłgadaćjaknajętyotym,żechcemiećstadorasypoland
chinas,októrejjanigdyniesłyszałam.

GodzinępóźniejIainposzedł,amynadalniemieliśmypojęcia,pocowogólenas
odwiedził.

Pożarjuższalał,tylkożejeszczeotymniewiedzieliśmy.

Dowiedzieliśmysięjednaknastępnegodnia.Kurczę,tobyłszok.Poniedziałek.

Czarnyponiedziałek.OkołotrzeciejpopołudniuposzłyśmyzFipobiegać.Przebiegłyśmy
przezsosnowylas,apotemruszyłyśmystarądrogąprowadzącąnawzgórze,którazawsze
misiępodobała.Wzasadzieniczegotamniebyło,żadnarewelacja,alenatymmiłym,
okrągłym,gładkimwzgórzutrawazawszebyłamokraizielona,apłotydokładnietakie
samejakczęśćstarychogrodzeńwmoimgospodarstwie:suchekamiennemurkiz
pojedynczymdrutemkolczastymnagórze.

Ciężkowbiecnaszczyt,alełatwozbiecnadół,tylkożeFizawszeoszukuje,ścinając
wszystkiezakręty.Jautrudniamsobiezadanie,trzymającsiędrogi.NawetkiedyFi
oszukuje,mogęjąprześcignąć,aleonawłaściwiesięniestara.Biegazemnągłówniedla
towarzystwa.

Nodobra,będęuczciwa:biegazemnądlatego,żejązmuszam.

Wkażdymrazietamtegoponiedziałkuwróciłyśmyokołowpółdoczwartej,amożeza
kwadransczwarta,iopróczHomera,LeeiKevinazastałyśmypułkownikaFinleya.
Wszyscyczterejstaliwkręgu,jakżałobnicynapogrzebie,iminyteżmielitakiejak
żałobnicynapogrzebie.

Kiedyusłyszałam,zczymdonasprzyszedłpułkownikFinley,zrozumiałam,żeto
naprawdępogrzeb.

Nasz.

Podeszłyśmydonichjakgdybynigdynic.Pamiętam,żeoparłamdłonienabiodrach.

Byłonamgorąco,miałyśmyczerwonetwarzeidyszałyśmy,leczszybkozapomniałamo
brakutlenu,gwałtowniefalującejpiersiispoconejkoszulce.Zanimzdążyłamzapytać,co
siędzieje,Homermnieoświecił:

-Wracamy-powiedział.

TakijestHomer.GdybyściechcielizrozumiećHomera-aczasaminiewiem,poco
ktokolwiekmiałbychciećgozrozumieć-tosłowopowiewamwszystko,comusicie
wiedzieć.„Wracamy”.Nawetteraz,kiedyjepiszę,czuję,jakmarszczębrwiizgrzytam
zębami.Homerdoskonalewiedział,jakbardzomnierozwścieczytakimhasłem,alenie
mógł

siępowstrzymać.Powiedziałto,byudowodnićsamemusobie,żejestsupergościem,że
niktniebędziemumówił,comarobić.Atym„nikim”,którymtakbardzosięprzejmował,
byłamoczywiścieja.Rywalizowaliśmyzesobącałeżycie.Nawetteraz,wtym
krytycznymmomencie,niezamierzałdaćmisatysfakcjiipozwolićmyśleć,żemamtu
cokolwiekdopowiedzenia.

Graszłaonaszeżycie,amimotoHomerchciałpodejmowaćdecyzjezanaswszystkich.

background image

Odrazupoczułam,jakkrewwyciekamiprzezstopy,wylewającsiętakszybko,żeomało
niezemdlałam.GotowałamsięzezłościnaHomera,wstrząśniętatym,copowiedział,i
ogarniętanajczystszym,panicznym,totalnymprzerażeniem.Przezchwilęczułamsiętak,
jakbyśmymiałyprzeciwkosobieczterechfacetów.Zabawne,doskonalewiedziałam,co
Homermiałnamyśli,mówiąc:„Wracamy”.Niemusiałampytać.Wiedziałam,żenie
mówiopowrocienabasen,byjeszczerazgoprzepłynąć,aniopowrociedokinaw
CustomhouseQuay.

Wkońcujedyne,cobyłamwstaniezrobić,toominąćichiwejśćdodomu.Pułkownik
Finleypróbowałzemnąporozmawiać.ChybabyłwściekłynaHomerazato,żewypalił
bezostrzeżenia.Jajednakniechciałamgosłuchać,poprostuszłamdalej.Zakładałam,że
Fiidzietużzamną.Dopierogdydotarłamdołazienki,zdałamsobiesprawę,żejejniema.
Tojeszczebardziejmnierozjuszyło:obróciłamsięnapięcieiruszyłamzpowrotemku
drzwiom.Nadalstaliprzeddomem,zbiciwmałągromadkę,leczterazFistałarazemz
nimi.

Zatrzymałamsięgwałtownieiwypaliłam:

-Ocotuchodzi,docholery?

-Posłuchaj-zacząłpułkownikFinleybardzocierpliwymtonem,któregoprawienigdynie
używał-chybabędzienajlepiej,jeśliwejdziemydośrodkaiporozmawiamy.

Potrzechkubkachkawywkońcuwyszedł,zostawiającnassamnasamznasząkłótnią.A
cotobyłazakłótnia!Wymyślałamwszystkim,szalałamikrzyczałam.Tobyłonaprawdę
głupie,bowgłębisercawiedziałam,żemusimywrócić.Gdyteraznatopatrzę,
uświadamiamsobie,żechybaniekrzyczałamnanich-krzyczałamnawszystko:nażycie,
naniesprawiedliwośćlosu.Przedewszystkimbałamsię,żemogęzginąć,żeto,cona
moichoczachstałosięzRobyn,możespotkaćrównieżmnie.

Byłyjednakdwaważneargumentyprzemawiającezapowrotem.Dwapowody,które
oznaczały,żeniemamyinnegowyjścia.JedenznichliczyłsiędlapułkownikaFinleya:
sabotaż,któryplanowałprzeprowadzićwWirrawee.Sabotaż,któryzkażdymdniem
stawał

sięcorazważniejszy,boZatokaSzewcaznówbyławużyciu,aWirraweecoraz
intensywniejwykorzystywanojakocentrumokręgu.NaszemałeWirraweewkońcu
nabrałoznaczenia.

Mieliśmypodjąćpróbęodebraniamutejważnejroli.Aponieważnowozelandzkiesiły
powietrzneprzegrywałyzkretesem,bombardowaniestawałosięzbytniebezpieczne.
Prawiewogólezrezygnowanojużzezrzucaniabomb.Największenadziejewiązanoz
działalnościąpartyzancką.JakchłodnostwierdziłpułkownikFinley,byłaona„najbardziej
opłacalna”.

Drugimpowodembyłocoś,cokłębiłosięwnaszychgłowach,warczącjakgokarty.

DlapułkownikaFinleyaniemiałotowiększegoznaczenia,aledlanasbyłowszystkim.

Naszerodziny,rodzinyijeszczerazrodziny.Towłaśnietenargumenttłumił

wszystkieinne.Ciągnąłnaszpowrotemdodomu.Wszystkichpięcioro.Wpewnejchwili
pułkownikFinleyzasugerował,żeniemusimywracaćwszyscy:dwieosobymogłyby

background image

zostać.

Niewymieniłnikogokonkretnego,amyniezapytaliśmy,kogomiałnamyśli.
Jednogłośnieodrzuciliśmywszelkiepomysłyrozdzielenianaszejgrupy.Zabardzo
potrzebowaliśmysięnawzajem.

Przezkilkadniprawienienawidziłamrodzicówzato,żezostaliuwięzieninaterenie
wystawowymwWirrawee.

Czygdybyichtamniebyło,gdybybylibezpieczninaprzykładwNowejZelandii,
zgodziłabymsięwrócić?

Byłotookropnepytanieicieszęsię,żeniemusiałamnanieodpowiadać.Mimotowgłębi
sercawiedziałam,jakbrzmiałabyodpowiedź.

Czasaminaprawdęistniejetylkojednowyjście.

Nowięcczypostanowiłabymwrócić?

Tak.

background image

3

Zabawne-pisanieotymwszystkimsprawiamiprzyjemność.Samaniewiem,
prawdopodobniemanamniedobroczynnywpływalbocośwtymrodzaju.Pamiętam,że
Andreakiedyśotymwspomniała,aletakczysiakstopniowopolubiłampisanie.Nowięc
siedzęiodklepujęstronęzastroną.Czasamiwymagatowysiłku,ainnymrazemidziejak
zpłatka.Mójdziennyrekordtoprawiedziesięćstron.

Alenapisanietamtegojednegosłowanakońcupoprzedniegorozdziału-tylkojednego
słowa-zajęłomicałydzień.

Nieważne,niezamierzamwięcejsięnadtymrozwodzić.

Niechcielinamzbytdużopowiedziećotym,comamyzrobić,alepojakimśczasie
zrozumiałam,żezaczniemyodwizytywPiekle,wnaszejpięknejnaturalnejkryjówce,tak
dobrzeosłoniętejprzedresztąświata.Musiałamzaznaczyćnamapiemiejsca,gdziemoim
zdaniemmógłbywylądowaćhelikopter,więcdomyśliłamsię,żejednymzelementów
wyprawybędzielotśmigłowcem.Wiedzieliśmy,żeprzyjdzienampoprowadzić
nowozelandzkichżołnierzy-tobyłonaszenajważniejszezadanie.Alenieznaliśmy
żadnychszczegółów.

WprzeddzieńwyjazduzaprowadzonomniejednakdokancelariipułkownikaFinleya.

Tymrazemsamą.Pułkownikszczegółowoopisałto,comuszęzrobić:oznajmił,żeod
chwililądowanialosszesnastuosóbbędziespoczywałwyłączniewmoichrękach.Nie
wolnomibyłozdradzićpozostałym,dokądsięwybieramy.Mogłamtozrobićdopieropo
wystartowaniuzWellington.

Drugarzecz,októrejpowiedziałpułkownikFinley,naprawdęmniewkurzyła.Wręcz
rozwścieczyła.Zacząłprzemowęnatemattego,żepoprzybyciunamiejscemusimybyć
gotowidowypełnianiarozkazów,żebędąnamidowodzićzawodowiżołnierze.Nie
możemydziałaćpochopnieani-jaktoujął-„zajmowaćsięwłasnymisprawami”.
PrzypomniałmisięmajorHarvey,więcodrazusięzniechęciłamijednocześnieuznałam
tozaobrazęmojejinteligencji.Zastanawiałamsię,dlaczegopułkownikFinleyniedaje
tegowykładupozostałym.

-Paniepułkowniku-powiedziałam.-Jatowszystkowiem.Niejesteśmygłupkami.

Nielecimytampoto,żebysięzabawić.

Wydałsięlekkozaskoczony.Jegopodwładniraczejniezwracająsiędoniegowtaki
sposób.

-Oczywiście,Ellie,niechciałemsugerować,że…

Rozmowanietrwaładługo.Kiedywyszłam,chybaodetchnąłzulgą.

Aterazniespodzianka:kogozastaliśmynalotnisku?IainaPearce’a!Toznaczykapitana
IainaPearce’a,jaksięszybkookazało.Ijedenastutakichjakon.Niezupełnietakich
samych-bowśródnichznalazłysięczterykobiety.Wszystkichłączyłojednakpewne
podobieństwo.Później,gdyniektórychpoznałamlepiej,zobaczyłam,żeoczywiście

background image

bardzosięodsiebieróżnią.Okej,jasne,wiem,żekażdyczłowiekjestinny,aletagrupka
naprawdęwyglądałapodobnie,byłapodobnieubranaipodobniemówiła.Chybawszyscy
przeszlitosamoszkolenie.Albomożezostaliwybranidlatego,żepasowalidocenionejw
wojskuformy.

Podkażdymwzględembylitakidealni,żetrochęmniewkurzali.Każdeichsłowobyło
właściwe,nigdyniemówilitego,coimślinanajęzykprzyniosła,nigdyniemówili
czegoś,comogłobynasurazić,przeklinalitylkowtedy,kiedytraciliłącznośćalbozacinali
sięprzygoleniu.Niemogłamsiępozbyćwrażenia,żewszyscychodządotoaletyotej
samejporzeiwydalajądokładnietosamo-jeśliwiecie,comamnamyśli.

StaliśmynaasfalciewbazieRNZAFitrzęśliśmysię.Dwunastuzawodowych
sabotażystówipięcioroprzewodnikówamatorów.Dwunastudoskonalewyszkolonych
żołnierzy,uzbrojonychwewszystkoodbroniautomatycznejpoplastryopatrunkowe,
zaprogramowanychnadziałanie.Orazpięciorobladychdzieciakówzgaciamipełnymi
strachu.

Boże,jakmysiębaliśmy.NawetHomerczułstrach.Towszystkodziałosięzbytszybkoi
natympolegałproblem.Alenawetgdybyśmydostalipółrokunazastanowienie,czas
niczegobyniezmienił.Wzasadziemógłbyjeszczepogorszyćsytuację.

Kevinstałsam,niedalekoogonasamolotu.Przezcałąnocrzucałsięnałóżku-wiem,bo
samateżniemogłamspać.Niespałamodczterechdni,aleostatnianocbyłanajgorsza.Fi
oparłasięomnie,patrzącnapiękny,wolnyocean.Homerrozmawiałzdwoma
żołnierzami.

Próbowałzgrywaćtwardziela,upodobnićsiędonich,alemnieniezdołałzmylić.Lee
siedział

naswoimplecakuipatykiemdźgałasfalt.

NagleFiodwróciłasiędomnieikumojemuzdziwieniuzapytała:

-Jużsięztympogodziłaś?

-Nie.

-Aleniemamywyboru.

-Wiem.

Przezczterydniponaszejwielkiejkłótniunikaliśmytegotematu.Chodziliśmyna
paluszkachirozmawialiśmyotakichsprawachjakliczbapotrzebnychmajtekalbo
najlepszysmakczekolady.

-Jateżniechcęlecieć-powiedziałaFi.

-Jakośniebardzosięopierałaś.

Wzruszyłaramionami.

-Niemamynatowpływu.Uznałam,żeskorodlapułkownikaFinleyatoważnasprawa,
musimytozrobić.

-Tak,jasne.Poprostupotrzebujęwięcejczasu,żebysięztymoswoić.Niechodzioto,że
niechcęwracać.Niepodobamisię,żeniepozostawiononaminnegowyjścia.Mamna

background image

myśliHomeraitojego„wracamy”.CałyHomer.Szczerze,jeststraszniewkurzający.

-Jakmyślisz,jaktambędzie?

-Niewiem.Bojęsię,kiedypomyślę,ilemogłosięzmienić.WszyscymówiąoWirrawee
jakojakimśważnymmieście.NowyJork,Tokio,LondyniWirrawee.

-Ażtakwielkieniebędzie.Wzasadziechodzitylkoolotnisko.

KilkagazetopisałobudowęnowegodużegolotniskawojskowegowWirrawee.

-Nicwięcejniewiemy.Możliwe,żedziejesiętamznaczniewięcej.Prawdopodobniew
całejokolicyroisięodżołnierzy.

-Poprostupróbujesznapędzićsobiestracha.

-Mhmm.Itowcaleniejestzbyttrudne.

-Ellie,naprawdętakbardzosięzmieniłaśczypoprostuprzechodziszchwilowykryzys?-
Naszczęściezadałatopytanieześmiechem.

-Jasne,żesięzmieniłam.Ajakmyślisz?-Jajednaksięnieśmiałam.

-Zawszebyłaśtakaodważna.Niewolnocisięzmienić.Wtedywszyscybyśmysię
poddali.

-Nigdyniebyłamodważna,Fi.Poprosturobiłamróżnerzeczy,boniemiałaminnego
wyjścia.Takjakteraz,kiedyprzyszłonamwracać.Todokładnietosamo.

IainPearce,kapitanIainPearce,podszedłdonas.Całyczasmaszerował.Założęsię,że
podprysznicteżwchodziłkrokiemmarszowym.

-Znowumamyopóźnienie.Przykromi.Taktojest,kiedysięzaufasiłompowietrznym.
Jeślimacieochotęnakawę,nakońcutegobudynkuzpłytywiórowejjestkantyna.Aleza
czterdzieścipięćminutbądźcietuzpowrotem,dobrze?

WszyscyzwyjątkiemHomeraposzliśmydokantyny.Niemaszerowaliśmy,wlekliśmysię
nogazanogą.Kiedyusiedliśmy,ściskająckubkizkawą,żebyogrzaćsobieręce,jaiFi
wróciłyśmydonaszejrozmowy.

-Bojęsiębardziejniżkiedyś-wyznałam.-Terazbojęsięśmierci.Toznaczyzawszesię
jejbałam,aleteraz,kiedytakdużojejwidziałam,jestemcholernieprzerażona.Atynie?

-Tak,jasne.Zabawne,alewtejchwilijestemcałkiemspokojna.Nierozumiemdlaczego.
Myślałam,żebędąmusielimniewsadzićwkaftanbezpieczeństwa.-Zajrzaładokubka,
jakbyspodziewałasięznaleźćwnimodpowiedź.-Tochybapoczęściprzezżołnierzy

-powiedziaławkońcu.-Dowszystkiegopodchodzątakprofesjonalnie.Poprostumam
wrażenie,żeterazbędziemytylkowidzami.Możemyzostawićwszystkieważnesprawyw
ichrękach.

-Chybatak.Aletylerzeczymożepójśćźle…

-Tonicnowego.

-Myślisz,żeudanamsięzobaczyćrodziców?

-Nowiesz,pułkownikFinleypowiedział,żeporozmawiaotymzIainem.Wedługniego

background image

istniejąsporeszanse.

-Oj,Fi,dajspokój!Uwierzyłaśwto?Powiedziałbywszystko,bylebytylkonakłonićnas
dopowrotu.

Fitakbardzoposmutniała,żepoczułamsięwinna.

-Naprawdętakuważasz?Alejastraszniechcęichzobaczyć.

-Myślisz,żejaniechcę?Tylkotomnieobchodzi.Tylkotegochcę.Gdybympomyślała,
żemogęichstamtądwyciągnąć,przepłynęłabymMorzeTasmana.Mimorekinówitak
dalej.

-Dlaczegowtakimrazietakdziwniezareagowałaśnaplanpowrotu?

-Askądmamwiedzieć,docholery?Słuchaj,niechcęztegorobićżadnejwielkiejsceny
mistycznej,alepoprostugnębiąmniezłeprzeczucia,okej?Możetomacośwspólnegoz
Robyn.WkażdymrazietakuważaAndrea.Wiemtylkotyle,żejestemzła.Ostatnio
wszystkomniewkurza.

OdpowiedźFibyłazupełnieniespodziewana:

-CozaszłonaimprezieztągnidąAdamem?

-Skądwiesz,żetognida?

-Oj,Ellie!Gdziesiępodziałtwójdobrygust?

WłaśniewtedypostanowilidonaspodejśćLeeiKevin.

-Czasnanas-powiedziałKevin.

-Późniejcipowiem-szepnęłamdoFi.

Znowuwyszliśmynaasfalt.Zimnywiatrsmagałnasitarmosiłmojąkurtkę.

-Ostatnikubekdobrejkawy,najakimożemyliczyćwnajbliższymczasie-

powiedziałLee.

-Wiem.Tookropne.Zerotelewizji,wygodnychłóżekiciepłychkąpieli.Niemogę
uwierzyć,żesięnatozgodziliśmy.

-Wpewnejchwilimyślałem,żesięniezgodzisz.

Westchnęłam.

-Oj,niezaczynaj.PrzezostatniągodzinęwałkowałamtentematzFi.

PrzedchwiląFizaskoczyłamniesłowamioAdamie.Terazprzyszłaporana
niespodziankęwwykonaniuLee.Gdyszliśmywstronęsamolotu,objąłmnieramieniem.

Byłamwszoku.Odbardzodawnasięniedotykaliśmy.Wcześniejbyliśmytakblisko,jak
totylkomożliwe,alegdytosięskończyło,nieśmieliśmysiędotknąć,żebydrugastrona
niezrozumiałategoopacznie.Wkażdymrazietaktowyglądałozmojejstrony:dlatego
niedotykałamLee.Niejestempewna,dlaczegoonmnieniedotykał.

-Wiesz,Ellie,nicnamsięniestanie-powiedział.-Dopókibędziemysiętrzymalirazem,
nicnamniegrozi.

background image

Wiatrbyłcorazzimniejszyibardziejporywisty.Naprawdęniewiem,czytoonszczypał
mniewoczy,wyciskającznichłzy,czymożewypchnęłojecośinnego.Alebezwzględu
naprzyczynę,mrugałamtakdługo,ażwkońcuzniknęły.Postanowiłam,żeżaden
zawodowyżołnierzniezobaczy,jakpłaczę.NiewspominającoHomerze.

Czekaliśmynaasfalcieprzezkolejnedwieipółgodziny.Byłozimno,nudnoinie
wiedziećczemumimoobecnościtychwszystkichludziczułamsięokropniesamotna.

Samolotylądowałyistartowały,alenaszstał.Widzieliśmy,jaktkwizaparkowanyobok
wieżykontrolnej,atrzechlubczterechmechanikówpracujeprzysilniku.Świadomość,że
wystartowaniewymagaażtakichstarań,byłatrochędenerwująca.Wgłębisercamiałam
nadzieję,żecaławyprawazostanieodwołana.Moglibyśmywrócićdonaszychkwaterbez
plamynahonorze:nieponosilibyśmyodpowiedzialnościzaporażkę.

Iainwyznaczyłostatecznyterminnadziesiątąwieczoremczasunowozelandzkiego-o,
przepraszam:nagodzinę2200-czylinaósmąwieczoremwAustralii.Potrzebowaliśmy
takdużegomarginesu.Ioczywiście,jaktozwykleunasbywa,zapięćdziesiąta-o2155-
namałymskuterkupodjechałdonasmechanikioznajmił,żesamolotjestgotowy.

Powinnambyławiedzieć,żeniemacoliczyćnacud.

Zapotrzebowanienasamolotybyłooczywiścieogromne,bowielemaszynzestrzelono
albouziemionopociskiem.Jeślichcieliśmydowoduświadczącegoowadzenaszejmisji,
wystarczającybyłfakt,żedanonamjednązmaszyn.Niebyłtojednakżadenwspaniały
samolot,tylkomałyodrzutowysaab,takstary,żemateriałnasiedzeniachwwielu
miejscachbyłpoprzecierany.Przedwojnąkorzystalizniegocywile,leczterazzostał
wypożyczonysiłompowietrznym.Dachwisiałtaknisko,żeniektórzyżołnierzespędzili
podróżpochyleni.

Gdyjużmieliśmywejśćnapokład,zjawiłsiępułkownikFinley.Niebyłoczasunawielkie
przemówienia,aleuścisnąłnamdłonieiżyczyłszczęścia.Miłygest.Zawszebyłdlanas
bardzodobry.Toznaczynajbardziejskupiałsięoczywiścienawojnie,amy
interesowaliśmygowyłączniejakoktoś,ktomożepomócwojsku,leczzapewniłnam
dobrezakwaterowanie,zadbał,byśmymieliodpowiedniąopiekę,zorganizowałpomoc
psychologówitakdalej,więcniczegonamniebrakowało.Nigdyniewydawałsięzbyt
ciepłymczłowiekiem,aleniewielemożnabyłonatoporadzić.

Doostatniejchwilimiałamnadzieję,żeAndreateżprzyjdzienaspożegnać,mimoże
zapowiedziała,iżwkażdypiątekwieczoremprowadziterapięgrupowąwszpitalu.
Liczyłamjednaknato,żestaniesięjakiścudiAndreazjawisięnalotnisku.Zamiasttego
musieliśmysięzadowolićpułkownikiemFinleyem.

Zresztąpotemniemieliśmyjużczasu.Minutępozniknięciupułkownikazamkniętodrzwi
iwzbiliśmysięwpowietrze.Niebyłożadnychstewardówanistewardes:poprostu
usiedliśmy,zapięliśmypasyiwdrogę.

Miałamwrażenie,żezbytszybkosuniemynadMorzemTasmana.Samolottrzymałsię
bardzonisko,żebynienamierzyłygoradary,alebyłotakciemno,żeniewiedzieliśmy,
gdziejesteśmy.Iaintwierdził,żeniskilotnasspowolnizewzględunawiększyopór
powietrza,alegdybynamotymniewspomniał,niezauważyłabymróżnicy.Jakdlamnie,
lecieliśmyszybko.Niewidzieliśmypilotów,nawetpowylądowaniu,boprzezcałyczas

background image

drzwidokokpitubyłyzamknięte.Wcalemitojednaknieprzeszkadzało.Cieszyłamsię,
żesąskupieninapilotowaniu.

Wylądowaliśmywbazienawolnymterytorium,alenieprzekazanonamżadnych
szczegółów.Azwłaszczatego,gdziedokładniejesteśmy.Całaoperacjawymagała
zastosowaniaśrodkównajwyższejostrożności.Potemwszystkorozegrałosiębardzo
szybko.

Niebyłoczasunasentymentyzwiązanezpowrotemdoojczyzny.

Musieliśmywyjąćbagażezlukuipobiecdohelikoptera,któryjużnanasczekał,gotowy
dostartu.Araczejrwałsiędostartu,bomiałamwrażenie,żezacząłsięodrywaćodziemi,
kiedyjeszczedzieliłonasodniegostometrów.

Helikopterbyłogromny,zdwomaśmigłami,i-wprzeciwieństwiedosaaba-

nowiuteńki.Pilotwyjaśnił,żepodarowaligoAmerykanie.Leciałamhelikopteremporaz
drugiwżyciu.Zapierwszymrazembyłamtakzrozpaczona,żeniczegoniezauważałam,a
tymrazemczułamtakwielkistrach,żeteżniewieledomniedocierało,aleodrazu
uderzyłomnie,żetymrazemwśmigłowcujestznacznieciszej.Mogliśmyswobodnie
rozmawiać.

Pilotśmigłowca,Sam,byłcałkieminnyniżniewidzialnipilocisaaba.Facetokazałsię
niesamowity.Gadałjaknajęty.Alespodobałmisię.Jegogłupieżarcikitrochęnas
wszystkichrozluźniły.Iporazpierwszy,odkądusłyszałamopowrocie,znowupoczułam
siętrochęjakbohaterka.Jakbymrobiłacośodważnego,istotnego,cośwyjątkowego.Sam
teżbyłkimśwrodzajubohatera,bocodziennielatałdostrefdziałańwojennychina
terytoriaokupowane,leczzachowywałsiętak,jakbyobwoziłturystówpojakimś
tropikalnymkurorcie.Gdytylkowylądowałnaszsamolot,światłalotniskaznowuzgasłyi
niezapalonoichdlaśmigłowca.

-Ktomalatarkę?-zapytałSam.-Gdybycikawalarzezapłacilirachunekzaprąd,pewnie
doczekalibyśmysięodrobinyświatła.-Spojrzałnamnieipuściłoko.-Widzisz,kiedyśte
helikopterybyłynaprąd,aleteraztozadużokosztuje.

-Naprąd?-powtórzyłamjakgłupia.Wśrodkunocymójumysłniepracujena
najwyższychobrotach.

-Tak,byłocałkiemnieźle,tyleżepotrzebowaliśmydługichkabli.Jedenkumpelpoleciał
dwacentymetryzadaleko,wtyczkawypadłaibiedakrunąłnaziemię.

Naszczęściemypolecieliśmywgórę,aniewdół,apotemruszyliśmynapółnoc.Tobył
ostatnietapnaszejwycieczki.Oczywiścienadalsiędenerwowałam,alebyłtoinnyrodzaj
zdenerwowania:zamiastczućnudnościiprzygnębienie,byłamnakręcona,anawet
zaczynałamsięcieszyć.

-Zachwilęopuszczęekranytelewizorów-powiedziałSam.-Nieuderzciesięwgłowę,
kiedybędzieciechodzićpokabinie.DziśwnaszympodniebnymkinieleciChłopiec,który
umiałlatać.
WroligłównejnaszXavier.

Skinąłwstronędrugiegopilota,którytylkoszerokosięuśmiechnął.Chybabył

przyzwyczajonydożarcikówSama.

background image

Jeślipilocisaabanierozmawializnamidlatego,żebylizajęcipilotowaniem,toniemam
pojęcia,jakimcudemtenhelikopterwogóleleciał.PewniedziękiXavierowi.

Nieświeciłksiężyc,więcniczegoniebyłowidać.Przeztolotbyłtrochęupiorny:
sunęliśmyprzezczerń,ufająccałkowiciemałymświatełkomnatablicyprzyrządów.
Chybaprzyszłapora,byFistraciłazimnąkrewizaczęłasiędenerwowaćjeszczebardziej
niżja,bopostarciezłapałamniezarękęitrzymałająprzezcałylot.Niewiem,możepo
prostucieszyłasięzpowrotudodomu.

Bojatrochęsięcieszyłam.

Powoliogarniałomniepoczucie,żeznówjestemwewłaściwymmiejscuirobięto,co
należy.Jestemczłowiekiemczynu,bezdwóchzdań.Niesłużymibezczynność,anie
liczącturystycznychwycieczekpoNowejZelandii,ostatnimiczasysiedziałam,nicnie
robiąc.

Bardzoczęstooglądałamtelewizję,mimożeleciaływniejgłówniepowtórkitakichseriali
jakShortlandStreet.OdkądNowaZelandiaprzystąpiładowojny,zrezygnowanoz
importowaniaproduktówniezwiązanychzwojną,bokrajowybilanshandlowyzostał

zrujnowanyprzezwydatkinadziałaniawojenne.Dlategozramóweknaglezniknęły
zagraniczneprogramy.Wkinachteżniepuszczanożadnychnowychfilmówzimportu.

NiektórzyNowozelandczycyuważali,żetozbytwysokacenazapomaganieAustralii.

WystawilibynasdowiatruwzamianzanowysezonSimpsonów.Muszęprzyznać,że
trochęichrozumiałam.

Gdysunęliśmyprzeznoc,Samraczyłnaszmyślonymiopisamiprzyrody.

Powiedzieliśmymu,żewątpimy,byśmylecielitaknisko,jakmówił,więcpostanowiłnam
dowieść,żejesteśmywbłędzie.

-Poprawejwidzimypięknyeukaliptus.Tylkospójrzcienateślicznemałelistki.Ajeśli
dobrzesięprzypatrzycie,natrzeciejgałązceczwartegokonarupolewejzauważycie
biedronkę.

Chwilamijednakpoważniał,zwłaszczagdyzwracałsiędomnie,bosiedziałamnajbliżej
niego.

-Będziemylądowaćwwaszychrodzinnychstronach,prawda?

-Chybatak.Niewielenammówią.

-Ucieszyciesię,mogącjeznówzobaczyć.

Zapytał,ilemamlat,akiedymupowiedziałam,pokręciłgłową.

-Wszyscyjesteściewtymsamymwieku?

-Kevinjesttrochęstarszy…zsześćmiesięcy.

-MójBoże,jesteściemłodzijaknatakiesprawy.

-Wcalesięotonieprosiliśmy.Poprostuniepowiedzieliśmynie.Zresztąwwielukrajach
dzieciidądowojskawwiekudwunastualboczternastulat.Wkażdymraziewszyscytak
mówią.

background image

-Pewniemająrację.Jeśliomniechodzi,jesteścienajodważniejszymiludźmi,jakich
kiedykolwiekwiozłem.Niedenerwujeszsię?

-Czysiędenerwuję?Gdybywtymhelikopterzebyłatoaleta,pewniebymwniej
zamieszkała.

Samznowusięożywił:

-Niewidziałaśnaszejtoalety?Pójdźnasamkoniecipodnieśklapę.Zobaczyszpiękną
dziurę.Wiesz,żeniektórzynazywalitoalety„długimzrzutem”?Naszkibelekzapewnia
rekordowodługizrzut.

KilkaminutpotrzeciejnadranemSamnaglezamilkłiwpatrzyłsięwciemność.

-Powinniśmybyćwstrefiezrzutu-powiedziałdoIaina.-Namapieterenjestczysty.

Będęschodziłbardzowolnoimiejmynadzieję,żeznajdziemydobremiejsce.Iżenadole
nieczekananasmoździerz.Przygotujciesię-dodał,zwracającsiędoresztyznas.-Jeśli
będzietrzebauciekać,zrobimytocholernieszybkoibędzierzucało.Nieodpinajcie
pasów,nieodzywajciesięiwsadźciegłowęmiędzykolana,jeślizobaczycie,żezachwilę
uderzymywcoś,wconiepowinniśmyuderzyć.Naprzykładwziemię.

PatrzącnaSama,zdałamsobiesprawę,jakdoskonałymjestpilotem.Koncentrowałsięjak
skrzypekpodczaswystępu,wyczulonynakażdąnutę,nakażdąsubtelnązmianęgłośności,
każdenajmniejszewahanie.Naprawdęmyślę,żegdybylistekdrzewamusnąłhelikopter,
Sambytozauważył.Drugipilot,Xavier,teżściskałstery,śledząckażdynajmniejszyruch
Sama.

Później,kiedyotympomyślałam,zdałamsobiesprawę,żeprawdopodobnierobiłtona
wypadek,gdybySamowicośsięstało-naprzykładgdybydostałkulkę-byprzygotować
sięnaprzejęciekontrolinadśmigłowcemwułamkusekundy.

Okropnamyśl.

Niktpozanimidwomasięnieruszał.Wszyscyczuliśmynapięcie.Niewiem,jak
pozostali,alejanagleprzestałammyślećotym,comamyzrobićpowylądowaniu.Każdą
komórkąciałaskupiłamsięnaposadzeniutejwielkiejwarczącejmaszynynaziemi.

Gdybyśmymoglipoświęcićtemuzadaniuparęgodzin,byłobyfajnie:Sammógłby
obniżaćlotodwacentymetrynaminutę.Towarzyszyłnamjednakciągłystrachprzed
kulami.Sammusiałznaleźćrównowagęmiędzyobawąprzeduderzeniemwdrzewolub
zahaczeniemolinięenergetycznąastrachemprzedzestrzeleniem.Gdybyśmylądowaliw
najdalszejczęściokręgu,kuleilinieenergetyczneraczejbynamniezagrażały,aleniktnie
mógłmiećcodotegopewności.Całanaszawiedza-iwiedzapułkownikaFinleya-
pochodziłasprzedwielumiesięcy.Podnamimogłyterazbyćnowiusieńkiekoszary.Być
możelądowaliśmynaśrodkuplacuapelowego.

Potemrozległsięgłuchyhukzprawejstrony.Krzyknęłam,Fiwrzasnęłainiebyłyśmyw
tymodosobnione.JednakSam,gdytylkopoczułwstrząs,posadziłnaziemitakżelewą
stronę.Śmigłowiectkwiłwmiejscu,kołyszącsięlekkonaboki.Samodwróciłsięi
całkiemspokojniepowiedziałprzezramię:

-Wylądowaliśmy,alestoimynapochyłymterenie.Wychodźcieostrożnie.

background image

Niebyłopaniki.PierwszyruszyłIain,potempołoważołnierzy,następnienaszapiątkaiw
końcureszta.KiedymijałamSama,puściłdomnieoko.

-Powodzenia-powiedział.

Próbowałamsiędoniegouśmiechnąć,aleniebyłamwstanie.Niedlatego,żesiębałam-
poprostumiałamzadużosprawnagłowie.Nagledomniedotarło,jakwielkąprzyjmęna
siebieodpowiedzialność,gdyjużwysiądęzhelikoptera.

Wyskoczyłamprzezwłaz.Czyjeśręcezłapałymnieipomogłyzagłębićsięwmroku.

Ktośmnieodwróciłwlewąstronę.Jakiśgłoskrzyknąłmidoucha:

-Przejdźpięćdziesiątmetrów.Uważajnawyboje.

Potykającsię,weszłamwhałaśliwąnoc.Wszystkiezapachyzostałyzdmuchnięteprzez
oparypaliwalotniczego.Szłamzwyciągniętymirękami,ażzłapałmniektośinny.

Zatrzymałamsięiczekałam,pozwalającoczomprzywyknąćdociemności.Pochwili
zdałamsobiesprawę,żetużobokmniepanujesporeporuszenieizrozumiałam,że
pozostalipodająsobieplecakizhelikoptera.Zaklęłam,wkurzonatym,żezapomniałamim
pomóc.Naznajomymtereniewracałomipoczucieniezależności.Ostatniąrzeczą,jakiej
potrzebowałam,byłotraktowaniemniejakbezradnegodziecka.Kiedyjednak
spróbowałamdołączyćdoszereguosóbpodającychsobiebagaże,tylkowprowadziłam
zamieszanieiutrudniłamimpracę.Nagływarkotsilnikahelikopteraipodmuchwiatru
uświadomiłymi,żeSamodlatuje.

Znówpoczułamstrachiosamotnienie,alewszystkodziałosięzbytszybko,bymmogła
znaleźćczasnatakieluksusyjakemocje.

Czyjaśrękamocnopoklepałamnieporamieniuiwtymsamymczasiedrugadłońwsunęła
mojąrękęwszelkęplecaka.Tabezradnośćnaprawdęzaczynałamidziałaćnanerwy,ale
atakizłościteżbyłyluksusem,więctylkozarzuciłamplecaknaplecy.

-Tędy-szepnąłktoś.

Warkothelikopterajużucichłinocodzyskiwałaswójnormalny,uroczycharakter.

Poczułamulgę,mogącznowuszeptać.Powolizaczynałamteżwidziećwciemności,więc
złatwościąustawiłamsięwszereguzaczyimiśszerokimiplecamiiruszyłamwśladza
nimi.

Wiedziałam,dlaczegotowszystkorobimy:wsaabieIainwyjaśnił,żenapoczątkumusimy
przedewszystkimoddalićsięodmiejscazrzutu,nawypadekgdybyzbliżylisięjacyś
żołnierze.Gdyjużznajdziemysięwbezpiecznejodległości,zaczniemysięzastanawiać,
gdziejesteśmy.

Przezpiętnaścieminutszliśmyszybkimmarszem.Tennagływysiłekpotakdługim
siedzeniubyłszokiemdlamojegoorganizmu.Jużpochwilidyszałamisapałam.Na
dodatekzaczęłomicieknąćznosa,cobyłobardzouciążliwe,boniemogłamsięgnąćpo
chusteczkę.

Niemiałampojęcia,ktoidziezamną,aktoprzedemną.Wiedziałamtylko,żezprzodu
maszerujekobieta.Minęływieki,zanimzłapałamdrugioddech-wzasadzienigdynie
byłampewna,czycośtakiegojakdrugioddechwogóleistnieje-alepochwiliwpadłam

background image

wpewnąrutynęizaczęłamsięporuszaćzwiększąłatwością.

Naglebach!Uderzyłamnosemwżołnierzaidącegozprzodu.Zatrzymaliśmysię.

Podeszłamtrochędoprzodu,czującsiękimśważnym.Tobyłnaszumówionyznak.I
rzeczywiście,Iainjużsięrozglądał,szukającmniewzrokiem.

-Brawo,Ellie-szepnął.-Wieszjuż,gdziejesteśmy?

-Nie,będęmusiałasięrozejrzeć.

-Okej,rozejrzyjsię.Kaypójdzieztobą.Jasprawdzę,czyzżołnierzamiwszystkow
porządku.

WszyscypozostalizebralisięwokółIaina,ajaiKayruszyłyśmywciemność.

Wytężałamwzrok,szukająccharakterystycznychmiejsc.Niesposóbbyłozgadnąć,gdzie
jesteśmy.JeśliSampomyliłsięwobliczeniachocentymetr,mogliśmywylądowaćkilka
kilometrówodcelu.Terennadalbyłnierówny.Przeważnieschodziliśmywdół:to
sugerowałowschodniekrańceregionu,sąsiadującezpodnóżemwzgórz.Byłotam
mnóstwoodchodówowiec,coprawdopodobnieoznaczałojednoztrzechdużychpastwisk
położonychnaskrajunaszegogospodarstwa,choćniemożnabyłomiećcodotego
pewności,odkądzamieszkalinanichnowiwłaściciele.Możliwe,żeowcebiegaływolno
nawetpolesie.

-Widziszcoś?-mruknęłaKay.

Pokręciłamprzeczącogłowąiruszyłyśmydalej.Miałamnadzieję,żeKay,zawodowy
żołnierz,będzieumiaładoprowadzićmniepóźniejdopozostałych.Imbardziejsięodnich
oddalałyśmy,tymmniejwierzyłamwto,żeudanamsięwrócić.

Poczułam,żegruntrobisięgąbczasty.Przyklękłaminacisnęłamgopalcami.Był

zdecydowaniewilgotny.Poczułamogromnąulgę.Niechciałamzawieśćtychludzi.Nie
chciałamwyjśćnaidiotkę.Dotegowszystkiegodochodziłojeszczemojepoczuciedumy.

Mimotomusiałamsięupewnić.

-Pójdziemyjeszczestometrówwtęstronę-powiedziałamdoKay-iwtedypowinnyśmy
dotrzećdorogupastwiska.

Teraz,gdychcęsobiepoprawićhumor,poczućsiędobrze,częstowracammyślamido
tamtejchwili,wktórejpoprowadziłamKayprostodozbiegudwóchogrodzeńw
całkowitejciemnościzapiętnaściepiątarano,potymjakhelikopterwysadziłnas
pośrodkupustki.

Starałamsięnierobićztegopowoduzamieszania,jakbymodpoczątkuwiedziała,gdzie
jesteśmy,ipróbowałamukryćzadowoleniezsiebie,gdyKaypowiedziała:

-MójBoże,naprawdęznasztenterenjakwłasnąkieszeń.

Pobiegłyśmydopozostałych.Znalazłyśmyichbezproblemu.

-Jakposzło?-zapytałIain.

Zawszebyłtakiopanowany.Nieważne,żeznaleźliśmysięwsamymśrodkustrefydziałań
wojennych,tysiąckilometrówodNowejZelandii,iżemogliśmysięzgubić.

background image

Zachowywałsiętak,jakbypytał,jakmiposzłowbiegunastometrównaszkolnych
zawodach.

-Niejesteśmytam,gdziezamierzaliśmywylądować.Aletocałkiemdobremiejsce.

Mniejwięcejpółtorakilometraoddrogi.Żebydoniejdotrzeć,będziemymusieli
przedrzećsięprzezzarośla.Alenapewnoniespotkamytużadnychżołnierzy.To
najdzikszaczęśćgospodarstwa.

Byłamgotowaodrazupoprowadzićichwlas,aleIainwyciągnąłswojącieniutką
latareczkęipoprosił,bympokazałamunamapiemiejsce,wktórymjesteśmy.Chyba
chciał

sięupewnić,żewiem,oczymmówię.NaszczęścieKayprzyszłamizpomocą.

-Onaznatenterenjakwłasnąkieszeń,Iain-powiedziała.-Pochyliłasię,dotknęłaziemi,
apotemdokładniewskazałamimiejsce,wktórympochwiliznalazłyśmyogrodzenie.

Zdałamsobiesprawę,żedlaKay,którabyłazAuckland,tomusiałowyglądaćjakczary.
Prawdopodobnienawetniezauważyłagąbczastejziemipodnaszymistopami.Ja
oczywiścieznałamtukażdeźdźbłotrawy-tonaturalne-więcgdytylkopoczułam
wilgotnepodłożeizauważyłam,żejesteśmynapochyłymterenieotoczonymwybojamii
kamieniami,wiedziałam,żemusimybyćwroguNellie’s,naszegonajwiększego
pastwiskapowschodniejstronie.

Zachowałamtojednakdlasiebie.Prawdziwiczarodziejenigdyniezdradzająswoich
sekretów.

Iainjakowyjątkowoostrożnyfacetzaznaczyłnaszepołożenienamapie,którajednaknie
byławystarczającoszczegółowa.Gdyskończył,byliśmygotowidodrogi.Zarzuciłam
plecaknaplecyiwreszciepełnaenergiizajęłamjedynąpozycję,któranaprawdęmi
odpowiada:stanęłamnaczele.Ruszyliśmy.

Jużdziesięćminutpóźniejmusielimniepoprosić,żebymzwolniła.Ztegorównieżbyłam
dumna.Tryskałamenergią.Nastrójteżzupełniemisięzmienił.Fi,któramaszerowałaza
idącymzamnąIainem,byławszoku.Gdystanęliśmy,byzaczekaćnapozostałych,
powiedziała:

-Ellie,powinnicizrobićbadanianaobecnośćnarkotykówwekrwi.

Wzruszyłamramionamiiroześmiałamsię.

-Powrótdodomu.Tomójnarkotyk.

Muszęjednakprzyznać,żebyłatociężkaprzeprawaprzezzarośla.Pomimocałejmojej
pewnościsiebienietrafiłamwzagrodę-prawdopodobnieominęłamjąoniespełnasto
metrów,alejednakominęłam.Powyjściuzlasu,zamiastujrzećzagrodę,napotkaliśmy
ogrodzeniemiędzyNellie’saSpalonąChatą,sąsiednimpastwiskiem.Tooznaczało,że
poszliśmyzadaleko,więcmojadrobnapomyłkakosztowałanasjakieśdwadzieściaminut
dodatkowegomarszu.Nikomuotymniepowiedziałam,boitakniktsięniepołapał,apo
copsućsobieopinię?Poprostuzazgrzytałamzębami,odbiłamwlewoipoprowadziłam
ichkuogrodzeniu.

Okołowpółdoszóstejdotarliśmydodrogi.Świtbyłzbytblisko,byśmymoglipozwolić

background image

sobienaprzerwę.Gdywsłabymświetlezobaczyliśmyrudobrązowąnawierzchnię,Iain
mruknąłtylko:„Mądradziewczyna”,apotemszybkowyznaczyłdwóchżołnierzy,żeby
poszlinazwiady-nawypadekobecnościwroga.Niechciałmniepuścićrazemznimi,ale
przekonałamgo,żebędęimpotrzebna.Niktnieznałtejdrogitakdobrzejakja.
Wiedziałam,wktórymmiejscuskręca,gdzieopadaigdziemoglibyobozowaćlub
odpoczywaćżołnierzezpatrolu.

Zresztąszanse,żewrógpokażesięwtejokolicy,byłyjakjedendotysiąca.

Niechodziłooto,żewciągudwóchgodzinpozbyłamsięstrachu.Poprostubyłamw
staniegostłumić.Nadalgdzieśwemnietkwił.Alewtamtejchwiliniebyłodlaniego
czasuanimiejsca.

Takwięcnaszatrójkamozolnieparłanaprzód.Wdrapywaliśmysiępodgórę.

Zapomniałam,jakietomęczące.Jakąciężkąharówkąjestłażeniepogórachzplecakiem,
któryciążyłmitak,jakbymwpakowaładoniegowszystkiepodręczniki,jakie
kiedykolwiekmiałam,adotegojeszczekilka.Świadomość,żekażdykrzak,każde
drzewomożeoznaczaćśmierć.Chwiloweodprężenie,błądzeniemyślami,marzeniena
jawie,apotemnaglemyśl:„O

Boże,rozkojarzyłamsię,tachwilamarzeńmogłamniekosztowaćżycie”.

Mozolnymarszgodzinapogodzinie,czasamidzieńpodniu,tylkopoto,bywkońcumóc
kogośzabićalbodaćsięzabić.

Nowięcmaszerowaliśmyimaszerowaliśmy,ażodziewiątejranostanęliśmynaSzwie
Krawca.

background image

4

Tylesięwydarzyło,odkądporazpierwszystaliśmywtymmiejscujakogrupa-wszyscy
siedmioro:Homer,Fi,Robyn,Lee,Corrie,Kevinija.ApóźniejChris.Wiedziałam,że
dwie,aprawdopodobnienawettrzyosobyztejgrupyjużnigdytuniewrócą.

Aleresztaznaspowróciła.

Inagletenpowrótnabrałolbrzymiegoznaczenia.Jasne,terazukrywaliśmysięwcieniu.
Zapierwszymrazemstaliśmyswobodnie,odprężeni,roześmiani,wygłupialiśmysięi
czuliśmyjakwdomu.Tobyłanaszaziemia.Nigdyniemieliśmycodotegowątpliwości.
Tobyłooczywiste.

Teraznicniebyłooczywiste.Zwłaszczanaszeprzetrwanie.

Pięcioroznas-ci,którzyzostali-pięciorotych,którzyprzetrwali,stałowgromadce,
wykorzystującstary,pomarszczonyeukaliptusjakoosłonę.Nachwilęzapomnieliśmyo
NowozelandczykachispojrzeliśmynaPiekło.Niktsięnieodezwał.Jedynedźwięki
dobiegałyzlasu:szelestliści,zawodzeniekruków,dalekiewrzaskipapugi.Niewiem,o
czymmyślelipozostali,alejamyślałam,żetojestmojemiejsce,mójsen.Samastałamsię
eukaliptusem,skałą,papugą.Niechciałamtuwracać,aleteraz,kiedyjużtutajbyłam,
marzyłam,byzostaćnazawsze.

PomojejprawejstronieodezwałsięIain:

-Tonaprawdędzicz.

Ursula,którateżbyłakapitanemipodlegałatylkoIainowi,powiedziała:

-DużowędrowałampoNowejZelandii,aletonajdzikszemiejsce,jakiewidziałam.

„Wędrowanie”wydawałomisiębardzośmiesznymokreśleniem,aleużywaligowszyscy
Nowozelandczycy.

-Inaprawdęjesteściewstaniesprowadzićnasnadół?-zapytałmnieIain.

-Jasne-odpowiedziałHomer.-Tożadenproblem.

PytanieIainabyłoskierowanedomnie,alepostanowiłamtegoniekomentować.Tonie
byłaodpowiedniachwilanawszczęciekolejnejkłótnizHomerem,PanemZawsze
StojącymnaCzele.ZamiasttegozwróciłamsiędoIaina:

-Jeślipójdziemywzdłużgrani,wstronęWombegonoo,znajdziemydrogę.

Czułamsiętak,jakbyśmyzarabialinautrzymanie.Todlategonastuprzywieźli.

Piekłobyłonajlepsząkryjówkąwpromieniustukilometrów.Iniktoprócznasotymnie
wiedział.

Znowuzarzuciliśmyplecakinaplecyitrzymającsięzdalaodgrani,ukryciwzaroślach,
ruszyliśmykusekretnejścieżce,któraprowadziładoPiekła.Maszerowanietamtędybyło
okropnietrudne,bobokiSzwuKrawcasąbardzostromeicodrugikrokpowodował
miniaturoweosuwisko.Niemieliśmyjednakinnegowyjścia.Wświetlednianagórze

background image

bylibyśmywidocznijaknadłoni.Tenmarszbyłtylkojednązwielucen,jakieprzyszło
namzapłacićzawpuszczenienajeźdźcówdonaszegokraju.

GdydotarliśmydoWombegonoo,pokazaliśmyIainowidrzewo.Problempolegałnatym,
żemiędzynamiadrzewemniebyłożadnejosłony.MiędzywierzchołkiemWombegonoo
astarymeukaliptusemrozciągałasięgładkaskała,nagajakasfaltowyplaczabaw.Myślę,
żegdybyśmybyliwpiątkę,podjęlibyśmyryzyko.Byliśmyprzyzwyczajenidotego,by
czućsiętubezpiecznie.Iainowiniespodobałsięjednaktenpomysł.Postanowił

zaczekaćdozmroku.

Takwięcpowielkiejdawcenapięcia,strachuipodniecenianagleniepozostałonic.

Rozbiliśmycośwrodzajuobozupozachodniejstroniegrani,aponieważzanosiłosięna
upalnydzień,rozciągnęliśmykilkatropikówwśródzarośli,gdzieniebyłomożnaich
dostrzeczsamolotu.Iainpostawiłnawarcietrzechżołnierzy,apozostali-wtymja,
zwłaszczaja-

poszlispać.

Boże,spałamjakkamień.Niemampojęcia,zjakiegopowoduspałamtakgłębokoitak
długo.Toznaczyjasne,prawieodtygodniacierpiałamnabezsenność,alemyślałam,że
teraz,popowrociewsamosercestrefyzagrożenia,dopadnąmniejeszczewiększe
problemyzesnem.Możeodreagowywałamnocnystres.Takczysiak,spałamponad
czterygodziny,conormalnienigdymisięniezdarza.Niezadnia.

Potem,kiedysięobudziłam,długosiedzieliśmybezczynnie.Zrobiłosiędośćnudno.

Częśćżołnierzy,awrazznimiKeviniHomer,graławkarty.Jedenczytałksiążkę
pożyczonąodFi-chybasaminiemoglizabraćksiążekitegotypurzeczy,bomieli
maszerowaćzjaknajmniejszymobciążeniem-adwóchinnychrozmawiałoorugby,co-
jakzauważyłam-

Nowozelandczycyrobiądośćczęsto.TużprzednaszymwyjazdemrządNowejZelandii
ogłosiłzawieszenierozgryweknaczaswojny,bowszyscymłodzimężczyźnizostali
powołanidowojska.Nawetpodczasdrugiejwojnyświatowejniezrezygnowalizrugby.
Dlategowszyscybardzonadtymubolewali.

Podpewnymiwzględamiprzypominałotoszkolnyobóz.Możnabyłoprawiezapomnieć,
żeznajdowaliśmysięwśrodkustrefydziałańwojennych.

Dzieńwlókłsięniemiłosiernie.Niemogłamsiędoczekać,kiedyzejdziemydoPiekła.

Wpewnymsensiebyłoterazmoimdomem.

DomwPiekle.Jaktoomnieświadczyło?KtomieszkawPiekle?Znałamodpowiedź

natopytanie.Diabełiumęczonedusze.Kimbyłamja?Przeważniemyślałam,żenato
pytanieteżumiemodpowiedzieć.Alechwilamiczułamsiętak,jakbymsamazmieniłasię
wdiabła.Rzeczy,którezrobiliśmy,przeszywałymniedreszczem,inamyślonichczułam
mdłości.RozmawiałamotymzAndreąitrochęmitopomogło.Trochę.Andreaciągle
powtarzała,żemówieniepomaga.Tobyłocośwrodzajujejmotta.Niewydajemisię
jednak,bynawetonarozumiała,jaktojest.Skądmogławiedzieć?Nieważne,ileszkoleń
przejdziesz

background image

-itakniezostaniesznagleekspertemwdziedziniepomocynastolatkom,którekogoś
zabiły.

Niemazbytwieluprzypadków,naktórychmożnabyćwiczyć.

Wszystkietewydarzeniawielezmieniły.Popierwsze,zniszczyłymójzwiązekzLee.

Czasaminadalspoglądałamnaniegotęsknymwzrokiem,chciałamodzyskaćto,co
sprawiałonamtyleradości,chciałamznowutrzymaćgowramionach,czućpodniecenie,
jegoiswoje-

bojegopodnieceniebyłojednąztychrzeczy,któremniepodniecały-itęskniłamza
tamtymcudownymciepłemwspólnejnagości.ZAdamembyłozupełnieinaczej.Nic,
tylkoagresja,egoizmialkohol.Nieczułamsiękochana.Tobyłoraczejtak,jakbymnie
nienawidził,jakbychciałmniezaatakować.Jużwdawnychczasach,wszkolew
Wirrawee,zauważyłam,żewieluchłopaków,którzybardzosięemocjonująswoimi
dziewczynamiiwspaniałymżyciemerotycznym,zachowywałosiętak,jakbyichwręcz
nienawidzili.Jednocześnie.Tobyłodziwne.WAdamiewyczułamtesameemocje.

Leenigdytakiniebył.Tojawolałambraćniżdawać.Onzawszebyłdlamniehojny.

TakjaknalotniskuwNowejZelandii,kiedyszliśmyzpowrotemdopoczekalnipo
wypiciukawy.Wpewnymsensietewszystkieokropnerzeczy,którenamsięprzydarzyły,
uśmierciłymniewśrodku-wkażdymraziewtejczęści,którakiedyśumiałakochać.Nie
byłamwstanieniczegodoniegopoczuć.Donikogoniczegonieczułam,nieliczącFii
moichrodziców.A,ijeszczeAndrei.Alenajbardziejtęskniłamzarodzicami.Chciałam
znowubyćmałądziewczynką,przytulićsiędonich,wcisnąćsięmiędzymamęitatętak
jakwtedy,gdymiałamtrzy,czterylataiwskakiwałamdoichłóżka,przytulnego,ciepłego
inajbezpieczniejszegomiejscanaziemi.

ZamiasttegomiałamterazPiekło.

Popołudniuposzłamnaspacer.ZnowumusiałamprzekonywaćIaina,bydałmi
pozwolenie.Niepodobałomisię,żemuszęprosićozgodęnapospacerowaniepowłasnej
ziemi.ZabardzoprzypominałomitożyciezmajoremHarveyem.OczywiściezIainem
byłozupełnieinaczej.Byłwyluzowany,przyjaznyimiłosięznimgadało.Mimoto
musiałamgoprzekonać,żespacernikomuniezaszkodzi.

-Iain,niemaszans,żebymnatknęłasiętunawroga.

-Notak,zagrożeniejestminimalne,maszrację.

-Inapewnosięniezgubię.Znamtenterenjakwłasnąkieszeń.

-Nowozelandzkiesłużbyratunkoweprzezwiększośćczasuratujądoświadczonych
wędrowców.

-Będęostrożna,obiecuję.Żadnychskokównabungee,łażeniapojaskiniachani
spychaniagłazów.Zaufajmi.

Gdywkońcusięzgodziłiposzłamnaspacer,przezpierwszepiętnaścieminutze
wzburzeniemwspominałamnasząrozmowę.Wkurzałomnieto,żechoćjestemczegoś
pewna,muszęjeszczeprzekonaćkogośinnego.Wdomurodzicezawszepolegalinamojej
ocenie.Tobyłjedenznajwiększychwstrząsów,jakichdoznałampopójściudoszkoły,

background image

gdziesprawywyglądałytrochęinaczej.Oczywiściewszystkozaczęłozależećod
nauczyciela.Naprzykładjeśliwpodstawówcektośsięskaleczył,szedłdopokoju
nauczycielskiego,pożyczał

apteczkęisamopatrywałranę.Potem,gdybyłamwtrzeciejklasie,zjawiłsięnowy
dyrektor.

Siedziałamprzedpokojemnauczycielskimzapteczkąiwygrzebywałamigłądrzazgęz
palca.

Nowydyrektorpodszedł,zapytał,corobię,akiedymuodpowiedziałam,wpadłwszał.

Ochrzaniłnietylkomnie,aleinauczycieli.Słyszałam,jakszalejewpokoju
nauczycielskim,krzyczącokonsekwencjachprawnychitakdalej.Pomyślałam,żejest
głupi.Potem,gdyktośwbiłsobiedrzazgę,musiałprosićnauczyciela,żebyjąwyjął.

Wlesieniesposóbjednakdługosięzłościć.Przynajmniejjatakuważam.Niechodzioto,
żeotoczeniejestbłogieisprzyjarelaksowi,bowcaletakniejest.Zatownikawmoje
ciało,wkrew,iprzejmujenademnąkontrolę.Niewiem,czypotrafiłabymtoopisaćw
lepszysposób.Lasprzejmujenademnąkontrolę,stajęsięjegoczęścią,aonstajesię
częściąmnie,dziękiczemuprzestajębyćbardzoważna,aprzynajmniejniejestem
ważniejszaniżdrzewo,kamieńalbopająkzjeżdżającywdółnadługiejpajęczejnici.
Tamtegogorącegopopołudnia,kiedytakspacerowałam,niezauważyłamniczego
zachwycającego,pięknegoanioszałamiającego.Wzasadzienieprzypominamsobie,bym
napotkałacośniezwykłego:jedynieszarozieloneskały,oliwkoweliścieirudawąglebę
pełnąmrówek.Poszarpanewstążkikory,chrzęszcząceisuchepancerzykicykad,gładką
bruzdępozostawionąwziemiprzezpełzającegowęża.Przeważnieniczegowięcejtamnie
ma.Żadnychlasówdeszczowychztropikalnymimotylami,żadnychpalmani
kalifornijskichsekwoi,żadnychlampartów,iguananipand.

Poprostulas.

IainniechciałruszyćwstronęSzwuKrawca,pókiniezapadłzupełnymrok.

Oczywiściemiałrację.Nawetwlekkimświetleryzykowalibyśmy,żekażdy,ktospojrzyw
odpowiedniąstronę,dostrzeżenaszesylwetki.Byłotojednakdobijające:siedzieliśmyi
czekaliśmy,cominutęmyśleliśmy,żejużjestokej,żezrobiłosięwystarczającociemno,
żemożemyruszać,apotemsięreflektowaliśmy:nie,naniebienadalwidaćszarąsmugę,
tużobokgór,lepiejpoczekajmyjeszczekilkaminut.

Potemnaglewstaliśmy,zarzuciliśmyplecakinaplecy,wypchaliśmykieszeniei
odgarnęliśmywłosyzoczu.Iainzawołałmnieipowiedział,żebymznówobjęła
prowadzenie,cosprawiłomiwielkąprzyjemność,choćHomerudawał,żeniczegonie
zauważył.

Gdywszyscybyligotowi,zaczęliśmywspinaczkępostromymstokuWombegonooku
mojemuschronieniuwPiekle.

SchodzeniedoPiekłaiwychodzeniezniegonigdyniebyłołatwezewzględunastromość
iwąskośćścieżki.Pozatymwmiejscach,gdziewzdłużścieżkipłynąłstrumyk,było
bardzoślisko,więcwzasadzieszliśmytrochęstrumykiem,atrochęścieżką.Takimarszw
zupełnejciemnościbyłnaprawdęwkurzający.Ślizgaliśmysię,zsuwaliśmy,akiedyjuż

background image

udałosięodzyskaćrównowagę,dostawaliśmywtwarzgałęzią.PotemidącyzamnąIain
traciłgruntpodnogamiiwpadałminaplecy.Toprzypominałoopiekowaniesię
młodszymibraćmiKevina.Przezpołowęczasuczłowiekodnosiłwrażenie,żebierze
udziałwjakichśzapasach.

Nowozelandczycyspisywalisięjednakbezzarzutu-pułkownikFinleypowiedziałnam,
żezostalistaranniedobranipodkątemzapałuiodwagi,więcdobrzesobieradzili.Ciągle
żartowaliitakdalej.

Jachybateżradziłamsobienieźle,alebyłamdośćzmęczona.Niemiałamzbytdużodo
powiedzenia.

Tużprzeddziesiątą(toznaczyprzed2200)„wylądowaliśmycaliizdrowinakońcutej
okropnejdrogiwdół”-jakwpoemacieBanjoPatersona.

Inaczejmówiąc,znowuznaleźliśmysięwdomu,wczeluściachPiekła.

background image

5

Niewiem,corobilipozostalitamtejpierwszejnocy.Chybawszyscyposzlispać.JaiFi
takzrobiłyśmy.Rozbiłyśmynamiot-dośćniedbale-wczołgałyśmysiędoniegoijuż
stamtądniewyszłyśmy.

Jednązkorzyścipłynącychztowarzystwazawodowychżołnierzybyłoto,żenie
musieliśmystaćnawarcie.Towielkibonus.Wprzeszłościwyłaziliśmyzciepłych
śpiworówoprzeróżnychporachdniainocy,wdeszczuiwsuszy,jęcząc,biadoląc,klnąci
złorzecząc.

Jakdotądniktjednakniewspomniał,żepowinniśmyrobićcośtakniewygodnegoimało
przyjemnego.TamtejpierwszejnocyrozmawiałyśmyotymzFiichichotałyśmy.Zgodnie
uznałyśmy,żezgłoszeniesięnaochotnikabyłobyniemądre:wkońcużołnierzomzato
płacili.

Pozatymbylitacybojowi,takbardzorozpierałaichenergia.Połowaznichnigdy
wcześniejniebyławsłużbieczynnej,aresztamiałaniewielkiedoświadczenie.Żalbyłoby
ichpozbawiaćradochy.

-Jakmyślisz,coIainzamierzazrobićwWirrawee?-szepnęłaFi.

Nieznaliśmyżadnychszczegółówmisji.PułkownikFinleywyjaśnił,żetodlanaszego
bezpieczeństwa:gdybynaszłapano,immniejwiedzieliśmy,tymlepiej.Tetrzysłowa:

„gdybynaszłapano”,sprawiły,żeprzeszedłmniedreszcz.PodczassesjizAndreąbez
przerwymówiłamopobyciewwięzieniuwStrattoniotym,cosięstałozRobyn.
Mówienieotymwszystkimpomagało,alestopniowonabrałamprzekonania,żete
okropnerzeczynazawszepozostanączęściąmnie.Wszystko,comogłamzrobić,to
znaleźćsposób,byjakośsobieznimiporadzić.PrzynajmniejpułkownikFinleydałnam
jakąśgwarancję,żewszystkobędziedobrze.Iainotrzymałwyraźneinstrukcje.Mieliśmy
służyćwyłączniejakoprzewodnicy,niewolnonambyłozbliżaćsiędorejonuwalkani
podejmować„działańwojennych”(pułkownikFinleypokazałmipierwszączęść
pisemnychrozkazówIaina)imieliśmyodbyćtylkojednąwyprawędoWirrawee,aby
zapoznaćNowozelandczykówzterenem.

Wydawałosięjednakoczywiste,żeichcelembędzielotnisko.Pozalotniskiemw
Wirraweeniebyłonic,cowartobyzaatakować-wkażdymrazieoniczymtakimnie
wiedzieliśmy.MurraysEats,czyliprzyczepa,wktórejwsobotniewieczorysprzedawano
hotdoginaparkinguprzedsupermarketem,nienadawałasięnacelmisji,anaTurner
Streetzrobiliśmytakąrozwałkę,żejeszczedługonicniemogłobytampowstać.

Wszystkoprzedyskutowaliśmy.Wiedzieliśmyjednak,żeżadenscenariuszniedanam
szansyzbliżeniasiędorodzin.PlanyNowozelandczykównapewnonieobejmowały
wizytynatereniewystawowym,gdzienajprawdopodobniejnadaltrzymanowiększość
jeńców.Naliściezakupównaszychtowarzyszyzpewnościąniebyłokwiatówi
prezentów.Ostatniainformacja,jakiejudzieliłnampułkownikFinleydwatygodnie
wcześniej,zanimjeszczedowiedzieliśmysięotejwyprawie,brzmiałatak,żejeńców

background image

nadalprzydzielanodogruproboczychiposyłanowcorazbezpieczniejszyteren,
korzystajączudoskonaleńsystemuzakładników.

Kiedypowolizapadałamwsen,Fipowiedziałacoś,cosprawiło,żepoczułamsię,jakby
oblazłymniepająki.Usiadłamwśpiworze.

-Copowiedziałaś?

-Powiedziałam,żekiedyNowozelandczycywyruszązmisją,moglibyśmysięstąd
wymknąćiposzukaćrodziców.

-Fi!Niemożemy!OBoże,uważasz,żepowinniśmytozrobić?

-Nowiesz,tylkowtensposóbmoglibyśmyichzobaczyć.Iainnapewnoniepozwolinam
ichodszukać.

-AlewNowejZelandiimówiłaś,żepułkownikFinleywszystkozorganizuje.

-Mmm,tak-przyznałaFi.-Alezaczynammyśleć,żemiałaśracjęcodopułkownika
Finleya.

-Fi!-Miałamochotęsięroześmiać,bocynizmwwydaniumojejprzyjaciółkibrzmiał

zabawnie.Zazwyczajbyłatakaufna.-Myślałam,żegolubisz.

-Och,nicdoniegoniemam-zapewniłamnie.-Aletoprawda,żetraktujenasdobrze
tylkowtedy,gdyjestmutonarękę.Nicgonieobchodziliśmy,kiedyukrywaliśmysięna
tamtymzłomowisku.Gdytylkoodkrył,żeniemamyżadnychinformacjiiniezamierzamy
wrócićdoZatokiSzewca,bardzoszybkoprzestałsięnamiinteresować.

-Przecieżmusiwygraćwojnę-przekonywałamją.-Tojestnajważniejsze.

TaknaprawdęstanęłamwobroniepułkownikaFinleyatylkodlatego,żespórzFisprawiał
miprzyjemność,aniedlatego,żebardzowierzyłamwto,comówię.

-Notak,oczywiście.Nieoczekuję,żebędzienamprzynosiłśniadaniedołóżkaaniże
pożyczynamM-16.Poprostuuważam,żeskorochcemyzrobićcoś,conikomuniewadzi,
tochybapowinniśmytozrobićiniemartwićsię,copomyślipułkownikFinley.

-Lepiejprosićowybaczenie,niżopozwolenie-powiedziałam,przypominającsobiecoś,
cokiedyśsłyszałam.

Fidopieropochwilizrozumiała,comiałamnamyśli,iroześmiałasię.

-Tak-powiedziała.-Właśnie.Boże,Ellie,powoliodzyskujeszswojedawneJa.

-Todlatego,żeznówjesteśmytutaj-odpowiedziałam.-Naswoimterenie.Towiele
zmienia.Zapomniałam,cotoznaczy.

-Tęskniłamzatym,kiedybyliśmywNowejZelandii-wyznałaFi.-Brakowałominawet
Piekłaitychciągłychwspinaczek.Nawettego,żerozwaliłampołowęswojejulicy.

-Jatęskniłamzawszystkim-powiedziałam.-MamytuwięcejplujekniżwNowej
Zelandii.Tęskniłamzanaszymiplujkami.

Nadalmyślałamjednakotym,cozaproponowałaFi.

-Naprawdęuważasz,żepowinniśmyposzukaćrodziców?Ajeśliwejdziemywdrogę

background image

Nowozelandczykom?Niemożemyzrobićniczego,copokrzyżujeimplany.

-Nie,jasne,żenie.Misjajestnajważniejsza.Alemoglibyśmynaprzykładruszyćwzdłuż
drogizWirraweedoHollowayirozejrzećsięzajakąśgrupąrobotników.Tow
przeciwnymkierunkuniżWirrawee.Nawetjeślinaszłapią,niedomyśląsię,żebyliśmy
razemznowozelandzkimiżołnierzami.

-Tak.Kevinmówił,żewysyłajągrupyrobotnikówzdalaodichrodzimychstron,więc
nasinajbliżsibędąraczejtamniżwWirrawee.

-Nieliczącosób,któresąprzetrzymywanejakozakładnicy.

-Jakmyślisz,kiedyIainpoprosi,żebyśmyichzaprowadzilidoWirrawee?

-Jużniedługo.Możenawetjutrowieczorem.

-Żartujesz.Takszybko?

-Jasne.Aczemunie?

Pomyślałam,żetorzeczywiściebrzmisensownie.PococzekaćwPiekleizużywać
zapasyjedzenia?ZdrugiejstronyNowozelandczycyprzynieślicałegóryżywności,więc
możejednakplanowalidłuższypobyt.

-Szkoda,żeniewtajemniczylinaswswojeplany-westchnęłamzżalem.-Wiem,że
muszątrzymaćwszystkowtajemnicy,aleczasamiczujęsiętak,jakbywróciłmajor
Harveyiznówtraktowałnasjakdzieci.

-Jednegojestempewna-powiedziałaFi.

-Czego?

-Wiem,kogochcązabraćzesobądoWirrawee.

-Kogo?-zapytałam,czując,jakmójżołądekznowuprzechodziwstanciekły.

Niechciałambyćtąosobą,boniechciałamzostaćzłapana,rannaanizabita.Zdrugiej
stronychciałam,żebywybralimnie,bogdybywzięlikogośinnego,poczułabymsię
urażona.

-Jesteśpewna,żepotrafiszznieśćodpowiedź?-zapytałaFi.

-Tak,jasne!Poprostupowiedz!

-CiebieiLee.

Poczułamtakimętlikemocji,żeniewiedziałam,odczegozacząć.

-Ale…aleniejestempewna,czychcęznimiiść.IcozHomerem?Pochorujesięz
rozpaczy.Awłaściwieskądotymwiesz?

-DziśpopołudniusłyszałamrozmowęIainaiUrsuli.

-Nieprzypuszczałam,żebędąchcielimniewziąć.Przecieżtojaniechciałamopuszczać
NowejZelandii.

-Tak,właśnieotymrozmawiali.Zastanawialisię,czyprzypadkiemnie…Nowiesz…

-Czygdyzbliżymysiędowroga,niezwinęsięwkłębekiniezacznępłakać.

background image

-Nowiesz,nieujęlitegowtensposób,alechybamniejwięcejotoimchodziło.

-Więcdlaczegochcąmniezabrać?-Oczywiścieczekałamnakomplementy.

-Podejrzewam,żezewzględunatwojąreputację.Zrobiliśmyzciebieżywąlegendę,
prawda?Pozatymwczorajwnocyidziświeczoremdobrzesięspisałaś.Myślę,że
prosząccięosprowadzenienasdoPiekła,Iainpoddałcięmałejpróbie.

Byłamwściekła.

-Próbie?Próbie?Akimsątematoły,żebypoddawaćmniepróbom?Przeszliśmywięcej
próbniżtewymoczki.SprowadzićludzidoPiekła,teżmicoś,wielkapróba.Jakmi
poszło?Zdałam?Boziu,mamnadzieję,żetak.Iainitejegocholernepróby.Cozatupet.

-Nowiesz,Ellie-powiedziałaFi,któranigdyniemiaładlamnietaryfyulgowej-

musiszprzyznać,żeniebyłaśzbytskoradowspółpracy,kiedypadłapropozycjapowrotu.

-Niczegonamnieproponowali,poprostukazali-żaliłamsię.-Topewnaróżnica.

-Raczejniezamierzającikazać,żebyśichpoprowadziładoWirrawee-powiedziałaFi.
Ostrożniedobierałasłowa.Czyżbyuważałamniezaażtaknieobliczalną?-Alechyba
mająnadzieję,żetozrobisz.

-AHomer?Dlaczegoniepoprosząjego?

Fiznowuzamilkła,szukającodpowiednichsłów.

-Myślę,żewNowejZelandiiuznaligozatrochęnieodpowiedzialnego.Zabardzo
imprezowego.

Dorośliczęstopopełnialitenbłąd,oceniającHomera.Wszkolerzeczywiściebyłdość
postrzelony,alewzasadziereagowałtylkonasposób,wjakigotraktowali.Porównywanie
ludzidozwierzątbrzmiokropnie,alestosuneknauczycielidoHomeraprzypominałmi
coś,comójtatapowiedziałnatematbydła:żeimcichszypoganiacz,tymspokojniejsze
owce.

Wyznawałzasadę,żenienależyprzeklinaćowiec,bowtedypoczują,żeichnielubisz.
Razzwolniłnawetrobotnika,któryzabardzoimwygrażał.Oczywiścieniepowiedział
mu,żezwalniagoztegopowodu,aletozrobił.

-Boże,Homernaprawdęsięwścieknie.

Tooznaczałodlamniekoniecspania.Akuratkiedytakbardzopotrzebowałamsnu.

Godzinamiprzewracałamsięzbokunabok.Przezparęminutbyłomiwygodnie,apotem
uznawałam,żeziemiauwieramniewbiodroalbożezabardzouciskałopatkę,albo
drętwiałamiręka.Oczywiściedługiporannysendodatkowopogarszałsprawę.
Prawdziwyproblempolegałjednaknatym,żemyślamiwyruszałamjużdoWirrawee.W
wyobraźnichodziłamciemnymiulicami,drżącnawidokkażdegocienia,podskakującz
panicznegostrachunanajmniejszydźwięk.

Dlategozaczęłamsięzastanawiać,czynadajęsięjeszczedotakichakcji.

Wstałam,gdytylkozaczęłoświtać.Prawdopodobniechwilamiprzysypiałam,alezupełnie
tegonieczułam.Fispała,więccichosięubrałamiwyślizgnęłamzmałegonamiotu,by

background image

odświeżyćznajomośćzPiekłem.

Nicniemożesięrównaćzwczesnymporankiem.Ztąsłodycząwpowietrzu,zesłodkim
chłodem,zszemraniemstrumyka,którezjakiegośdziwnegopowoduzawszewydajesię
wtedybardziejenergiczneniżopóźniejszejporze,zkrakaniemsrok.Napoczątku
ruszyłamwstronękurnika,choćwiedziałam,żeniezobaczęwnimżadnychżywych
ptaków.

Miałamrację.Niebędęwchodziławmakabryczneszczegóły,aletemałeżałosnemiotełki
zpiórpadłyofiarąwojny.Chybazdechłyzgłodu.Przebudowaliśmyzagrodęwtaki
sposób,bypłynąłprzezniąkawałekstrumienia,więcwodymiałypoddostatkiem,ale
zjadływszystkozwyjątkiempiaskuidrutu.

Potemposzłamspojrzećnainnąofiaręwojny.

GróbChrisawzasadziewyglądałtakjakwdniu,kiedyopuściliśmyPiekło.Trochęzarósł
chwastami.Wyrwałamjedenijużmiałamwyrwaćdrugi,alezastygłamwbezruchu.

NaswójwłasnyniezwykłysposóbChrislubiłzielsko.Izpewnościąlubiłodróżniaćsięod
innych.Uśmiechnęłamsięizostawiłamresztęchwastówwspokoju.

Odchodząc,jeszczerazwróciłampamięciądotamtejokropnejwyprawydoPiekła,kiedy
nieśliśmyciałoChrisa.Szybkojednakpotrząsnęłamgłową,niechcącotymmyśleć.

Przynajmniejmiałprzyjaciół,którzygopochowali.Czasamizastanawiałamsię,czyjateż
będęmiałatyleszczęścia.

Snułamsięnadstrumieniem.Pomyślałam,żebyzajrzećdochatkipustelnika,alenie
spodobałamisięwizjaprzedzieraniasięprzezmrocznezarośla.Zamiasttegozostałamw
corazjaśniejszymicorazcieplejszymświetlesłońcaiznalazłamwygodnygłaz.Skuliłam
sięnanim,przyciągająckolanadopiersi,iprzezchwilęobejmowałamsięramionami.Nie
mogłamuwierzyć,żeznowututajjestem.Oglądaniebzdurnychprogramóww
nowozelandzkiejtelewizji,chodzenienaokropneimprezyzokropnymfacetem,jedzenie
zbytwieluhamburgerówichipsów-towszystkonaglewydałomisiębardzoodległe.
Zaczęłamsiępoważniezastanawiać,czywogólepowinnamwracaćdoNowejZelandii
razemzżołnierzami.Nowozelandczycymieliradio-wzasadziedwa-więcw
odpowiedniejchwilimogliwezwaćśmigłowiec.Możewtedypowinnampodziękowaći
zostać.Uśmiechnęłamsiępodnosem,gdypomyślałam,jakbynatozareagowali.

-PrzecieżwogóleniechciałaśwracaćdoAustralii!-zawołaliby.

-Notak-powiedziałabym.-Czasamiwartozmienićzdanie.Toznaczy,żeczłowiek
myśli.Przestanęzmieniaćzdaniedopieropośmierci.Amożenawetiwtedynie.

Zaplecamiusłyszałamchrzęstżwirupodczyjąśstopąiodwróciwszysię,zobaczyłam
Ursulę.Lubiłamją.Miaładośćdługierudawewłosy,zarumienionepoliczkiiładne
szerokieusta,któreczęstosięuśmiechały.Zanimwstąpiładowojska,byłainstruktorką
aerobikuiIainpowiedział,żereprezentowałaNowąZelandięwbieguprzezpłotki
podczasIgrzyskBrytyjskiejWspólnotyNarodów.Służyławarmiidopieropółrokui
moimzdaniemawansowaładostopniakapitanawnaprawdębłyskawicznymtempie.

-Cześć-powiedziała.-Jakcisięspało?

background image

-Okropnie.Wstałamprzedświtem.Aty?

-Wporządku.Spałamjakniemowlę.

-Niewiem,dlaczegotaksięmówi.Większośćniemowlątsypiafatalnie,prawda?

Roześmiałasię.

-Podobnotak.Trzymamsięodniemowlątnajdalej,jaksięda.

-Jateżniemogępowiedzieć,żebymmiałaznimidużedoświadczenie.

Usiadłanasąsiednimgłazie,paręmetrównalewoodemnie,iwrzuciładostrumienia
suchyliść.

-Ładnietu-powiedziałapochwili.

-Wiem.Terazsięcieszę,żewróciłam.

-Tomiejscejesttakdobrzeukryte.Patrzącnaniezgóry,niewierzyłam,żeudanamsię
doniegodostać.Jegoznalezieniewymagałonieladasprytu.

-Tobyłzupełnyprzypadek.

-Wiem,Fionamipowiedziała.

-Kiedymusicie,nowiesz,rozpocząćakcję?

-Właśnieotymchciałamztobąporozmawiać.ChcielibyśmywyruszyćdoWirraweedziś
wieczorem.Ijeśliczujeszsięnasiłach,chcielibyśmy,żebyśzostałajednymznaszych
przewodników.

Próbowałamzachowywaćsiętak,jakbymnigdywcześniejotymniesłyszała.

-Kogojeszczechceciezabrać?

-Niemówotymnikomu,dopókinieporozmawiamyzresztą,aleuważamy,żewartoby
wybraćLee.

-Tak,dobramyśl…-Byłamrozdartamiędzydwomaprzyjaciółmi.-Alemoimzdaniem
powinniściewziąćtakżeHomera.

-Uznaliśmy,żepowierzymymuopiekęnadobozemwPiekle.

Aaa,pomyślałam,jakmiło.Tobardzosprytne,aleniewydajemisię,byHomerpoczułsię
usatysfakcjonowany.Myślę,żeodrazuichprzejrzy.

Iwłaśnietaksięstało.Jakieśdziesięćminutpóźniej,gdywróciłyśmyzUrsuląznad
strumienia,pierwsząosobą,którązobaczyłam,byłHomerwścieklemaszerującywstronę
drogi,jakbyzamierzałpójśćprostodoWirraweeisamwysadzićwszystkowpowietrze.
Przezresztędniatrzymałsięodnaszdaleka.Gdypopołudniuwyruszaliśmy,nadalbył

naburmuszony.Wzasadziewyładowywałzłośćnabiednymstarymlesie.Słyszałam,jak
łamiegałęzie,którewedługKevinazamierzałwykorzystaćdobudowyszopy.

Jakośniechciałomisięwierzyć,bytaszopamiałakiedykolwiekpowstać.

background image

6

Tobyłdługimarsz.PewnegowieczoruimprezowaliśmywWirraweeuJoshaiSusiei
Homerstraszniedużopił.Wszyscymudogryzali,aleonpowtarzał,żejestzupełnie
trzeźwy,iwkońcuotrzeciejwnocyoznajmił,żeabydowieśćnamswojejtrzeźwości,
pójdziedodomupiechotą.Jużpochwilimaszerowałpopodjeździe,amymachaliśmymu
napożegnanie,pokładającsięześmiechu.NocowałamuSusie,więcniewiedziałam,czy
dotarłdodomu,aleoósmejranozadzwoniłtelefon,akiedyJoshwkońcudoczłapałdo
kuchniipodniósł

słuchawkę,usłyszałgłosHomera.Homerbyłtakzadowolonyzsiebie,żesłyszałamgoaż
wpokojuSusie,gdziespałamnawolnymłóżku.

Aletobyłjedynyprzypadek,kiedyktośpokonałpiechotądrogędzielącąnasze
gospodarstwaodWirrawee.

Nie,zaraz,tonieprawda.Mójdziadekmiałpracownika,który,oiledobrzepamiętam,
nazywałsięCaseyiktórysłynąłzzamiłowaniadospacerów.Wołanonaniego
SprężynostopyBob,boidąc,wcharakterystycznysposóbodbijałsięnapiętach.Podobno
wszędziechodził

pieszo,wraziepotrzebynawetdoWirrawee.Pamiętam,jakbabciamówiła,żepewnego
razuposzedłdoStrattonnaspotkaniezdziewczyną.Wtamtychczasachpocztę
dostarczanoniedalejniżdogospodarstwaMackenziech,więcchodziłtamdwarazyw
tygodniu,byodebraćswojelisty.

Mójdziadekbyłzbytskąpy,bydaćmukonia.

Miałamgłowępełnąpomysłównaskróty,którymimoglibyśmydojśćdoWirrawee,lecz
Iainniechciałsłyszećożadnymznich.Najważniejszebyłodlaniegobezpieczeństwo,co
oczywiściewydawałosięcałkiemzrozumiałe,choćmoimzdaniemtrochęprzesadzał.

Musieliśmynietylkomaszerować,lecztakżeiśćokrężnądrogą,byomijaćdomyidrogi.
W

porównaniuztymsłynnawyprawaHomeraprzypominałapopołudniowyspacerek.Poza
tymbyłatopróbadlamojejkondycji.Kiedymniepoprosili,żebymzwolniławdrodzena
SzewKrawca,myślałam,żejestemwniezłejformie,alewkrótcezdałamsobiesprawę,że
podwzględemwytrzymałościniedorastamżołnierzomdopięt.Moglibymaszerować
przeztydzień,niezwalniająctempa.Nicdziwnego,żenowozelandzkiekoniezawsze
wygrywałyMelbourneCup.CiludziesamimoglibywygraćMelbourneCup.Nie
potrzebowalikoni.

Marszzająłnamcałąnoc.Niewolnobyłorozmawiać,cooznaczało,żenicniezagłuszało
mowymoichmięśni.Aoczywiściemiałydużodopowiedzenia:nic,tylkonarzekały.
Jęczały,jęczałyijęczały.Niemogęichjednakwinić.Przeszywałjeból.

Żałowałam,żebędącwNowejZelandii,niebiegałamtrochęczęściej.

GdyzbliżyliśmysiędoWirrawee,zatrzymaliśmysięnanaradęzIainemiUrsulą.

background image

Przedświtemmielibyśmyczasnawejściedomiastanaszybkirekonesans,aleoni
uważali,żeniewartoryzykować.Wycofaliśmysięzatemwzaroślaniedalekoruindomu
Mackenziech,byposzukaćkryjówkinadzień.

Tymrazemniebyłonadzieinasamotnyspacer.Iainokazałsięniewzruszony.

Rozumiałamgoinierobiłamztegotragedii.Corazbardziejzaczynałamlubićwłasne
towarzystwo,leczpodczastejwyprawyniemogłamliczyćnasamotność.Dzieńbył
upalny,więczradościąodsapnęłamipozwoliłamnogomodpocząć.

Miałamwrażenie,żeodkądwylądowaliśmy,bezprzerwymaszerujemy-nielicząc
porankawPiekle,mojenogiprawiecałyczasubyływruchu.

Znowuporządniesięwyspałam,prawietakdługojakdwadniwcześniej.Wyglądałonato,
żemogęspaćtylkowdzień.Poprzebudzeniunieczułamsięjednakzbytdobrze.Głaz
uwierałmniewplecy,asłońcepaliłowtwarz.

PodniosłamsięzwysiłkiemipodeszłamdoLeeipozostałych.Rozpoczęligręw
miniaturowegokrykietazkamieniemzamiastpiłkiigałązkązamiastkija.Przyglądałam
siętemuskwaszona.Byłamzgrzana,lepka,obolałainiezadowolona,bolałymnienogii
niemiałamochotynagry.Krykietpowolimniejednakwciągnął:kilkarazy,gdykamień
poleciał

wmojąstronę,odbiłamgo.Wkońcupołknęłamprzynętęiwzięłamkij.Byłocałkiem
zabawnie.Wpewnymsensiepoczułamjednaksmutek.Takwyglądałożycie,które
powinniśmybyliwieść.Graniewgłupiegry,wydurnianiesięikorzystaniezdzieciństwa
najdłużej,jaksięda.Takupływałanampołowaczasuwszkole.KiedyErieChoozłamał

nogę,zrobiliśmyzjegokulikijiwynaleźliśmynowąodmianękrykieta:poodbiciupiłki
należałoobieckubełnaśmieciiwrócićdobramki,odpychającsiękulą.Odtamtejpory,
zawszegdyktośprzychodziłdoszkołyzezłamaniemwymagającymchodzeniaokuli,
wszyscygłośnosięcieszyliśmyiponowniezaczynaliśmynaszągrę.

Właśnietomamnamyśli.Zwyczajne,głupiesprawy.Mieliśmyprzedsobąwystarczająco
dużolat,byspoważnieć,dorosnąćidojrzeć.Pocotoprzyspieszać?

Zdrugiejstronyzawszenarzekaliśmy,kiedynauczycieleiinnidoroślitraktowalinasjak
dzieci.Wzasadzienicnierozwścieczałomniebardziej.Tasprzecznośćbyłastrasznie
dobijająca.Potrzebowaliśmydwustronnegoidentyfikatora,któryzjednejstronymiałby
napis

„dojrzały”,azdrugiej„dziecinny”.Wkażdejchwilimoglibyśmygoodwrócićna
pożądanąstronę,żebydoroślitraktowalinaswokreślonysposób.

Zastanawiałamsięnadpewnąsprawą.Niechodziłootewszystkiehistorieodzieciach
powoływanychdowojskawwiekudziesięciulat.Gdybywsłuchaćsięwteopowieści,
możnabypomyśleć,żeniemowlętawpieluszkachskacząnaspadochronie,trzymającw
małychrączkachM-16.Nie,myślałamraczejozdjęciachaborygeńskichdzieci
przechodzącychinicjacjęwdorosłość,byzostaćpełnoprawnymiczłonkamiplemienia.Na
każdymztychzdjęćwyglądałynajakieśdziesięć,jedenaścielat.Izawszemnieto
zastanawiało.Skoroonewwiekudziesięciulatbyłygotowedodorosłości,cobyłoznami
nietak,żemusieliśmyczekaćdodwudziestego,dwudziestegopierwszegorokużycia?A

background image

czasaminawetdłużej.

Znałamdwudziestoczterolatków,którychnadaltraktowanojakmałedzieci.Naprzykład
RandallaMcPhaila.Czasamimyślałam,żeonnigdyniedorośnie.Miałdwadzieściaosiem
latinadalmieszkałzrodzicami,nadalrozbijałsiępocałymokręgupodrasowanym
holdenempikapemzezderzakamiobklejonyminalepkamiwstylu:„Niemapikapa,nie
mapaleniagumy”albo„PrzetrwałemimprezęwStratton”.

Najegowidokzawszemyślałam:„Randall,dorośnijwreszcie”.

Wkażdymraziebyłtakiprzedwojną.Możeinwazjasprawiła,żedojrzał?Tylkożedo
tegoniepowinnabyćpotrzebnawojna.

Wszystko,cosięterazmówiło,trzebabyłoodnosićalbodoczasówprzedwojną,albodo
wojny.Niebyłojużp.n.e.in.e.-tylkop.w.iw.

Problemwtym,żeteżchciałamjeździćholdenempikapemiuwielbiałamwiejskie
imprezy,alezakładałam,żewwiekudwudziestuośmiulatzainteresujęsięczymśinnym.

Takąmiałamnadzieję.

Nierozwiązałotojednakmojejzagadkioaborygeńskichdzieciach.Możedorastały
szybciejdlatego,żewtamtychczasachAborygeniżylikrócejitrzebabyłodojrzewać
wcześniej.Możeteraz,dziękinowoczesnejmedycynieitakdalej,dzieciństwomaszansę
trwaćdłużej?Nietrzebabyłosiętakspieszyćdonastępnegoetapu.Przecieżwłaśnieto
stałosięznami.Wojnaskróciłaoczekiwanądługośćnaszegożycia.Ioczywiścieszybko
dorośliśmy.

WkońcuLeeiżołnierzomznudziłsiękrykiet.Oddalilisiętrochęirozłożylipod
drzewami.TymrazemIainwystawiłczterechwartowników,angażującsporączęść
żołnierzy.

Zgłosiłamsięnawetnaochotnika,żebyimpomóc,alegrzeczniepodziękowałiwyjaśnił,
żechce,bymwypoczęłaprzednocnąwyprawądoWirrawee.

CałyIain,pomyślałamcynicznie.Zawszewszystkoosłodzi.Gdybychciałcięzatrudnićna
zmywaku,powiedziałby,żetoaerobikdladłoni,atypotrzebujeszaktywnościfizycznej.
Gdybyniechciałcięnazmywaku,powiedziałby,żemusiszmiećbrudneręce,bynie
świeciłysięwnocy.Nodobra,możetrochęprzesadzam,alenadalbyłampewna,żegdzieś
kiedyśzaliczyłszkoleniapoświęconenakłanianiuludzidorobieniatego,czegoodnich
chce.Nigdyniewydawałsiędokońcaszczery.

PodrugiejstroniewzgórzazauważyłamLee.Siedziałpodchudączarnąakacją,drzewem
odziwnymkształcie,jakbydostałoskurczuizawiązałosięwsupeł.Poczułamnagłe
pragnieniepobyciazLee,więcdoniegopodeszłam.Grzebałwziemipatykiem.Nie
podniósł

głowy,kiedysięzbliżyłam,więcpoprostustałamimusięprzyglądałam.Zauważyłam,że
piszeswojeimię,wymazujejeipiszejeponownie.Czasamistawiałzwyczajnelitery,a
czasamidodawałozdobniki.Potemnapisałmojeimię.Roześmiałamsię,aonjestarł.

Wyrzuciłpatyk.Miałamlekkiepoczuciewinyzpowoduswojegośmiechu,choćnie
wiedziałamdlaczego.UsiadłamobokLee.Przezchwilężadneznassięnieodzywało.

background image

PotemLeepowiedział:

-Pamiętasztozadanie,któredostaliśmykiedyśnaangielskim?Musieliśmypowiedzieć,
cobyśmyuratowali?

-Niepamiętam.

-Amożetobyłonainnejlekcji.ChybaupaniSawaswósmejklasie.Mieliśmy
powiedzieć,cobyśmyuratowali,gdybynaszdomzacząłsiępalić.

-Icopowiedziałeś?

-Niepamiętamwszystkichrzeczy.Musieliśmychybawymienićpięć.Wiem,żewszyscy
wspominaliozdjęciach,oalbumachzezdjęciami.Prawdopodobniewymieniłem
skrzypce.BelindaNorriswspomniałaoswoichlalkachBarbie.Topamiętam.Gnębiliśmy
jązatoprzezwielemiesięcy.

-CałaBelinda.

-No.Aletaksobiemyślę,żetenpożarwłaśnienamsięprzydarzył,prawda?Naszedomy
jakbyspłonęły,aleniewieleznichuratowaliśmy.

Nicniepowiedziałam.Niebyłampewna,dokądzmierza.

-Załóżmy,żegdypokażemyimto,cochcązobaczyćwWirrawee,urwęsięnagodzinę,
wrócędodomuizabiorękilkarzeczy.

-Naprzykładco?

Leezacząłpisaćwpiaskunastępneimię,tymrazempalcem.Niewidziałamczyje.

-Kiedymójdziadekjeszczeżył-odpowiedziałpowoli-mieliśmypewienzwój…

Inaglezacząłpłakać.Zauważyłamtodopieropochwili,bopłakałbardzocicho.Nie
zmieniłpozycji-nadalsiedział,alejegociałosiętrzęsło.Zupełniejakby-tozabrzmi
okropnie,aleniepotrafiętegoinaczejopisać-jakbyktośporaziłgoprądemoniskim
napięciu.Niewidziałamjegotwarzy,alemogłamjąsobiewyobrazić.Pewniemiał
zaciśniętezębyimocnozamkniętepowieki.Położyłamdłońnajegoręce.Nie,nietylko
położyłam,leczzaczęłamjąugniataćpalcami,bezkońca.Niebyłojednaknic,co
mogłabymzrobić.Łzypłynęłyipłynęły.Anajdziwniejszebyłoto,żeLeeniewydał
żadnegodźwięku.Milczącypłacz.Byłowtymcośokropnego.Niewiem,dlaczegowydał
misiętakistraszny,możezpowodupoczucia,żeLeepłacze,niepozwalającsobiepłakać.
Toniemiałokońca.Myślałam,żenigdynieprzestanie.Właściwieniemierzyłamczasu,
alespokojniemogłotozająćzpół

godziny.

Kiedywkońcuzacząłsięuspokajać,przysunęłamsięjeszczebliżejiobjęłamgo
ramieniem.Długotkwiliśmywtejpozycji.Powolidocierałodomnie,żemójzwiązekz
Leeniekonieczniesięzakończył.Nadalżywiłamdoniegobardzosilneuczucia.Poprostu
niewiedziałamjakie.Dawniej,kiedyzrywałamzchłopakiem,romanskończyłsię
definitywnie:nigdynieprzychodziłomidogłowy,żebyciągnąćgodalej.Takbyłoze
Steve’em.Możliwejednak,żeto,coprzeżyłamrazemzLee,ustanowiłoinnezasady.

Zmieniłysięwszystkiezasady.Dlaczegozzasadamidotyczącymizwiązkówmiałobybyć

background image

inaczej?

background image

7

WWirraweezaszływyraźne,wręczniewyobrażalnezmiany.Podrodzezwiastowałyje
różneznaki,aletrzymaliśmysięjaknajdalejoddrogi,więctaknaprawdęnicnasnie
ostrzegło.Odczasudoczasuwoddalimigałysamochodyiciężarówki.Większośćznich
jechałacałkiemszybko,zwłączonymiświatłami.Wyglądałonato,żeodkądspadła
intensywnośćnalotów,najeźdźcyczulisięznaczniepewniej.

WsamymWirraweeteżczulisiędośćswobodnie.Wkrótcesięotymprzekonałam.O

wpółdodwunastejwnocyostrożniezaczęliśmyzbliżaćsiędomiasta.RazemzUrsuląi
Leeszliśmyprzodem:podeszliśmyodstronymałegowzgórzaprzyCoachmansLane,
którezawszeoznaczałostrasznąmordęgępodczasbiegówprzełajowych-bopokonywało
sięjepodkoniec,kiedybrakowałosił-ikunaszemuzaskoczeniuwszędziepaliłysię
światła.

WyglądałotojakimprezawWirrawee.NawetwNowejZelandiiniewidywałosiętylu
światełzuwaginarestrykcjedotyczącekorzystaniazprądu,częścioweicałkowite
zaciemnienia.Potroszeograniczeniawynikałyzbrakuprądu,apotroszezestrachuprzed
bombardowaniem.Nowozelandczycyniechcielibyćładnym,jasnymiłatwymcelemdla
bombowców.Ichnajlepszągwarancjąbezpieczeństwabyłapostawaresztyświata,któryw
przeważającejmierzepotępiłinwazję.Wydajemisięjednak,żeczęściowezaciemnienia
todośćdobrypomysł.Lepiejniekusićlosu.

ŚwiatławWirraweeniebyłyniczymniezwykłym.Wstrząsnąłnamikontrastmiędzynimi
atym,doczegoprzywykliśmy-oraztym,czegosięspodziewaliśmy.Wszystkowyglądało
takzwyczajnie,mimożebyliśmywsamymśrodkuwojny.Myślałam,żewrógukrywasię
wciemności,takjakmy.

Ulicebyłyjednakoświetlone,podobniejakniektóredomyisklepy,jakbyludzieniekładli
sięspać,chcącobejrzećRagealbocośwtymrodzaju.Dużereflektorywokółterenu
wystawowegoświeciłynacałego-takmocno,żezdawałysiępalićpowietrze.

Doświadczyłamjednegoznajdziwniejszychuczućwżyciu,wiedząc,żeprawdopodobnie
sątammoirodzice-takblisko,niespełnakilometrodemnie.Bliżejniżwciąguostatniego
roku.Tylkoraz,kiedydotarłamażdoparkingu,znalazłamsięjeszczebliżej.

Żałowałam,żeniemogępofrunąćiwylądowaćoboknich.Albozawołaćnacałegardło:

„Cześć,jestemtutaj!Cześć,mamo!Cześć,tato!”.

Kiedytakstaliśmy,patrzącnamiasto,wzięłamLeezarękę.Chybanawetniezdawałam
sobieztegosprawy.Jegodłońlekkodrżała.Przypominałatrzepocząceskrzydełka
delikatnegomotyla.Wtamtejchwiliniepamiętałamnawet,żetesamedłonieodebrały
komuśżycie,żezabiły.Izpewnościąniemyślałamotym,żemojeręcezrobiłytosamo.
PrzezchwilęznowubyłambliskoLee,bliżejniżkiedykolwiek.

NazachodzieWirraweezaszłakolejnawielkazmiana.Coniecooniejsłyszeliśmy,ale
mimotodziwniebyłojązobaczyćnawłasneoczy.Wmieściepowstałolotnisko.
Oczywiściezawszemieliśmylotnisko,aleprzypominałokawałekpastwiskazpasem

background image

startowymihangaremorazmałymbudynkiemzcegłyzwanymKlubemLotniczym
Wirrawee.Nigdyniestałotamwięcejniższeść-osiemmałychsamolotów.Porównywanie
tamtegolotniskadotejnowejlotniczejbazywojskowejbyłojakporównywaniebaru
mlecznegodocentrumhandlowegoCentrepoint.

Tolotniskorzeczywiścieprzypominałocentrum.Wąskipylistypas,dobrydlamałych
cessn,zastąpionodługimbetonowym,którylśniłwsłabymświetlelatarńotaczających
całyobiekt.Wysokieogrodzeniezwieńczonedrutemkolczastymniknęłogdzieśwoddali.
KlubLotniczyWirraweeprzypominałjedyniemałybudyneczekpostawionyoboknowej,
dużejszarejstrukturyliczącejtrzypiętra.Najwidoczniejzostaławzniesionawpośpiechui
prawdopodobniejeszczejejniewykończono,bozjednejstronynadalstałorusztowanie.
W

cieniunieopodaltegorusztowaniazauważyłamdwabuldożery.

Iainzszedłjużstometrówwdółwzgórzaiczekał,ażdoniegodołączymy.Zpewnym
ociąganiem,pamiętając,żetomymieliśmyprowadzić,ruszyłamnadół,ominęłamgoi
zajęłamswojąpozycję.LeeiUrsulaszliprzedemnąpodrugiejstroniedrogi.Obok
maszerowałfacetoimieniuTim,bardzopostawnybrązowoskórymężczyznazNauru.

Ruszyliśmy.Nowozelandczycyporuszalisiępomieściebardzopodobniejakwcześniej
my.Sprawiłomitosporąprzyjemność.Pomyślałam,żemożejednakwcaleniebyliśmy
takimiamatorami.Zwanototechnikążabichskoków:osobyidąceprzodemskradałysię
ulicąrozstawionepoobustronachdrogi,apotemzatrzymywałysięwdobrzeosłoniętym
miejscu.Drugaparaszłazanimi,wyprzedzałaichipostępowałaanalogicznie,dopókiteż
nieznalazładobrejkryjówki,wktórejnastępnieczekałanapierwsząparę.Zanamireszta
żołnierzyrobiłatosamo.Leebyłpodrugiejstronieulicy,więcgdybyktóreśznaschciało
ostrzecNowozelandczykówprzedniebezpieczeństwem,mielibyśmyłatwezadanie:ja
powiedziałabymTimowi,wyprzedzającgo,aLeepowiedziałbyUrsuli.

SzliśmywzdłużWarrigleRoad,niedalekodomuMathersów,iwiedziałam,żebędę
musiałasiępostarać,bytaświadomośćniewpłynęłanamojedziałania.Spędziliśmyw
domuRobynwieleszczęśliwychchwil:cokilkamiesięcychodziłamtamzrodzicamina
grilla,apewnegosuchegoroku,kiedynaszzbiornikzwodąwysechł,praktycznie
zamieszkałamwichbasenie.Musiałamjednakbyćtwarda,myślećjaktwardzielka,więc
surowonakazałamsobieprzestaćwspominaćRobyn.Tylkonaparęgodzin,tłumaczyłam
jejpocichubłagalnymtonem.Niezłośćsięnamnie.

Skupiłamwzroknapierwszejciemnejplamie,kuktórejszliśmy:namiejscupodkrzakiem
mniejwięcejstometrówdalej,międzydwiemakałużamiświatłazulicznychlatarni.

Naulicybyłocicho,nicsięnieporuszało.Przypomniałamsobie,jakporazpierwszy
wyszłamzbezpiecznegomiejscaiwkroczyłamnawrogiteren:dawnotemu,naparkingu
terenuwystawowego.Poczułamwtedy,żewyjściezcieniazmieniłomnienazawsze.

Szłamulicąjakkotkuciemnejkryjówce.Czułam,żetaprzygodateżmniezmieni.

Niebyłototakbezczelnejakpowiedzeniewrogowi:„Wróciłam!”,aletrochępodobne.
Możemówiłamdosiebie:„Wróciłam!”albo„Znowudziałam.Znowuwykazujęsię
odwagąideterminacją”.Nieważne.Wiemjednak,żewszystkiemojezmysłybyłybardzo
wyostrzone.

background image

Lustrowałamwzrokiemulicę,jakbymmiaławoczachradar,mojeuszybyły
superwrażliwenadźwięki.Czułamnatwarzykażdenajmniejszedotknięciechłodnejnocy.

Aponieważbyłamtakbardzoprzejęta,wpołowieulicycośmniezatrzymało.Lekki
dreszczyknaskórze.Ledwiezauważalnyruchpowietrza.Zawahałamsię,potemsię
zatrzymałam.PodrugiejstronieulicyUrsulazrobiłatosamo.Takabyłaumowa:jeśli
jednaosobasięzatrzyma,druganatychmiastzrobitosamo.Poczułamsiętrochęgłupio,
myśląc,żetopewnienic,fałszywyalarm,iżezatrzymaniesięnapoczątkudrogi
doprowadziichdowniosku,żesięboję.

Mimotonieruszałamsięzmiejsca,nasłuchiwałamidrżałamznapięcia,próbując
wyłowićjakiśsygnał,ocenić,czyprzypadkiemczegośsobienieuroiłam.

Wtedyusłyszałamwyraźnychrzęstżwirupodczyjąśstopą,tużobok,zlewej.

Nikogoniemiałotambyć.

Cośścisnęłomniewżołądku,zwinęłosięwczarnąkuleczkę,zadrżałoiumarło.

Wstrząsnęłomnątakmocno,żeniebyłamwstaniesięporuszyć.Siła,którączułam
jeszczeprzedchwilą,odrodzenieodwagi-oilewłaśnieotochodziło-zgniłyjakśliwka.
Mniejwięcejmetrprzedemnąstałaskrzynkanalistywkształciekrólika,aobokniejcoś,
coprzypominałotrzyczyczterystopnie.Widokprzysłaniałamimała,brzydkachoinka,
niewielewiększaodemnie,alewystarczającoduża,byzasłonićto,coczaiłosięzanią.

Prawdopodobniebyłotojednoztychpustychpodwórek,naktórychniemanicpozatrawą
ibetonowymiścieżkami.Niemogłamjednakmiećpewności:tobyłotylkomoje
przeczucie.

Sekundępóźniejposchodachzszedłjakiśmężczyzna.Poruszałsięszybkoipewnie,ale
lekkimkrokiem.Nierozglądałsięnaboki,więcmiałamszczęście.Poszedłścieżkąku
zaparkowanemujakieśdwadzieściapięćmetrówdalejvolvokombi.Pewnieznalazłsię
dośćbliskoLeeiTima,aleniebyłampewna,jakbardzo,bowogóleichniewidziałam.

Mężczyznamiałnasobiewojskowespodnie,białyT-shirticzarnąkurtkę.Szedłboso.

Otworzyłkluczykiembagażnikiwyjąłmałąbiałąteczkę.Obserwowałamtowszystko,
widzącjegoruchybardzowyraźnie,leczprzezcałyczasniebyłamwstaniesięporuszyć.

Mężczyznazamknąłbagażnikiodwróciłsię.Uświadomiłamsobie,żepowinnambyłasię
ruszyć,kiedymiałamokazję.Poczułamdreszcznacałymciele,nakażdymcentymetrze
skóry.Przedziwneuczucie.Czułammrowienienawetnagłowie,podwłosami.
Wiedziałam,żemojatwarzzrobiłasięczerwona,mimożeoczywiścieniemogłamjej
zobaczyć.

Inadalniebyłamwstaniesięporuszyć.

Facetszedłprostonamnie.ZapomniałamoLee,zapomniałamoNowozelandczykach.

Całyświatskurczyłsiędomnieidoniego,domnieidotegoczłowieka.Nadalszedł
lekkimkrokiem,mimopóźnejporyczekałagochybajakaśpraca.

Poruszyłamjednączęściąswojegociała.Oczami.Poruszyłamoczami.Bozprawejstrony
wyczułamjakieśdrgnięcie.Tylkodrgnięcie.Mójwzrokpodążyłwjegostronę.Ursula
cichochyłkiemprzechodziłanadrugąstronędrogi.Stawiaładługiekroki.Czułamsiętak,

background image

jakbymobserwowaławażkępędzącąodjednegoliścialiliiwodnejdodrugiego.

Wjejdłonibłysnęłocośostrego.Nóż,wktórymodbiłosięświatłoulicznejlatarni.

Ktowie,jakbysiętopotoczyło?Gdystoiszbezruchu,ludziemogąprzejśćobokicięnie
zauważyć.Nawetzwierzęta.KiedyśrobiłamtakiekawałynaszemustaremupsuMillie.

„Całkowitybezruchicałkowitacisza-mówiłamsobiewmyślach.-Tonaszajedyna
szansa.Nieruszaćsię.Bezruchicisza”.

Iwtedykrzyknęłam.

Teraz,kiedyotymmyślę,kiedyotympiszę,trochętorozumiem.Aprzecież

„zrozumiećznaczywybaczyć”.Prawda?Taksięmówi.Więctomusibyćprawda.

Rozumiem,żekrzyknęłamzpowodutegowszystkiego,przezcoprzeszliśmy,dlategoże
widziałamjużzbytwieluzabitychludzi,dlategożekiedyświdziałam,jakLeezabija
nożemczłowieka,idlategożesamazabijałamludzizzimnąkrwią.IzpowoduRobyn.To
wszystkorozumiem.Iniczegoinnegoniepotrzebujęwiedzieć,prawda?

Prawda?

Kiedywracamdotegomyślami,takjakteraz,pamiętamtamtenkrzykjakcośwrodzaju
gardłowegodźwięku,suchegowrzasku.Możetobyłraczejszlochniżkrzyk.Tochyba
jedynarzecz,którązrobiłamdobrze.Dźwiękbyłniski,ochrypły,aniegłośnyikruszący
szkło,któryzwabialudzidodrzwi,psypobudzadoszczekania,akotydomiauczenia.
Mieliśmyszczęście,żeusłyszałgotylkojedenwrogiżołnierz.

Gdykrzyknęłam,odwróciłamsięizaczęłamuciekać.Niejestemdumnazżadnejztych
rzeczy,tooczywiste.Alewłaśnietakpostąpiłam.WpadłamprostonaIaina,któryszybko
biegłwmojąstronę.Przekazałmniekomuśinnemu,niewiemkomu,asamzwinnieruszył

naprzód.Osunęłamsięnategodrugiegożołnierza,przywarłamdoniego,prawiełkając,
próbującpaśćnaziemięijednocześniepróbującutrzymaćsięnanogach.Usiłowałamnie
słyszećdźwiękówzamoimiplecami,aleniemogłamnieusłyszećcharkotu,kiedygo
zabili.

Niewiemteż,cozrobilizciałem.Chybawywiązałasiękrótkadyskusjanatemattego,czy
lepiejupozorowaćwypadek,czymożepozbyćsięgotak,byniktgonieznalazł.Tobył

prawdziwyproblem,bomusieliśmypozostaćwukryciuconajmniejprzeznastępne
dwadzieściaczterygodziny.SłyszałamgłosLeebiorącyudziałwtejszeptanejrozmowiei
nienawidziłamgozatenspokójiopanowanie,którychmniezabrakło.

Niewiem,nacosięostateczniezdecydowalianicozrobili.Niechcęwiedzieć.

PojakimśczasieprzyszłaBui-Tersaizabrałamnieodfaceta,którysięmnąopiekował.
PochodziłazTimoruWschodniegoiprawdopodobniebyłanajmłodszazewszystkich
nowozelandzkichkomandosów.Taspokojnaciemnowłosadziewczynamiałabystre,
czujnespojrzenieiciętydowcip.Powiedziałami,żejejimięznaczyCzwartkowaKobieta
-wTimorzepanujezwyczajnazywaniadziecitakjakdzień,wktórymprzyszłynaświat.
Cieszyłamsię,żetoonasięmnązajęła.Oczywiściewiedziałam,żepotym,cosięstało,
niepozwoląmiiśćdalej.Wiedziałam,żebędęmusiałazawrócić.Dlategoniestawiałam
żadnegooporu-poprostupozwoliłam,bycichoiszybkopoprowadziłamnieulicami

background image

Wirraweewstronępól.

Wchłodnymczystymnocnympowietrzu,otoczonatakwielkąprzestrzenią,zdalaod
koszmaru,którymstałosięWirrawee,zaczęłamznowuoddychać.Chciałamprzeprosić
Bui-Tersę,przeprosićwszystkichNowozelandczyków,aledobrzewiedziałam,żesłowato
marnowanieoddechu.Nieważne,comówiAndrea-wtymkonkretnymwypadku
rozmowaniemogłabypomóc.Więcnicniepowiedziałam.SzłamtylkopotulniezaBui-
Tersąprzezpola.

Wkrótcezrozumiałamjednak,dokądidziemy.Zresztągdytylkotosobieuświadomiłam,
Bui-Tersasamamipowiedziała.

-Idziemynatwojąfarmę-oznajmiła.-Chybazostawięcięnakońcutejdrogi,przyktórej
niedawnowylądowaliśmy.Toznaczyjeśliuważasz,żenicciniebędzie.Jeślimyślisz,że
daszradędojśćdoPiekłaowłasnychsiłach…

Urwałatakjakludzie,kiedychcąusłyszeć,żewszystkojestwporządku.Jejgłos,
zazwyczajdźwięcznyipogodny,brzmiałpospiesznieirzeczowo.

-Nicminiebędzie.

-Przekonamysię,kiedytamdotrzemy-powiedziała.-Alejeśliwszystkobędziew
porządku,prawdopodobnieciętamzostawię.JutrowieczoremIainbędziemiałdlamnie
zadaniewmieście.Jesteśwstanienasterazpoprowadzić?

-Tak.

Natymzakończyłasięrozmowa.Niechodzioto,żeBui-Tersabyłanieprzyjaźnie
nastawiona-przeciwnie.Takienastawieniebyłojejzupełnieobce.Byłanatozbytmiła.
Jużkiedyjąpoznałam,pomyślałam,żejestzbytmiłajaknakomandosa.Jazpewnością
niemiałamjednakochotynarozmowę,apozatymszybkozauważyłam,żeBui-Tersasię
spieszy.

Toteżpotrafiłamzrozumieć.JeślizamierzałamniezostawićnakońcuKrawędziŻyletkii
wrócićdoWirraweejeszczetejsamejnocy,musiałaszybkoprzebieraćnogami.

Jużwkrótcebyłamzbytzmęczona,bymyślećorozmowie.Zaczęłydomniedocierać
wszystkiewydarzeniakilkuostatnichdni.Czułamokropne,potworneznużenie,jakiego
nigdywcześniejniezaznałam.Jakbymmiałastolat.Gdybyzaproponowanomiwtedy
balkonikdochodzenia,chybazłapałabymgoobiemarękami.

Jakimścudemszłyśmy.Wszystkodlatego,żeniebyłoinnegowyjścia.Zgoryczą
myślałamotym,jakzdradziłamsamąsiebie,jaksrodzezawiodłamsiebiei
Nowozelandczyków.Skupiłamsięnatym-niecelowo,poprostutakwyszło-i,odziwo,
tamyślsprawiała,żedalejporuszałamnogami,którejużwiekitemustraciłycałąenergięi
siłę.

Aletak,nadalszły.

Dotarłyśmydodrogioczwartejczterdzieścipięć.Bui-Tersazapytała,jaksięczuję,leczi
tymrazemwiedziałam,najakąodpowiedźliczy.Niemogłasiędoczekaćpowrotudo
kolegów.Tocałkiemzrozumiałe.Wjejsytuacjiczułabymtosamo.

Takprzynajmniejpowiedziałabymprzedtąnocą.Terazniejestemjużtakapewna.

background image

WkażdymrazieniemiałamnicprzeciwkosamotnemupowrotowidoPiekła.Znowu
byłamwlesieitowydawałosięnajważniejsze.Zmianawmoichodczuciachsprowadzała
siędotegoprostegofaktu.Jedynymzłem,któremogłomniespotkaćwlesie,byłochyba
ukąszeniewężaalbopożar.Zgubieniesięniestanowiłowielkiegoproblemu-zawsze
mogłamznaleźćwodę,ajeślimaszwodę,możeszprzetrwaćdługiczas.Zresztąnie
mogłabymsiętakpoprostuzgubić-zbytdobrzeznałamtenteren.Nocwcześniej
Wirraweebyłodlamniejakchoroba,alastraktowałamjaklekarstwo.

DlategopożegnałamsięzBui-Tersą.Byłamtakzmęczonaizrozpaczonaostatnimi
wydarzeniami,żeniemyślałamotym,cojączeka.Nieprzyszłomidogłowy,żemogęjej
jużniezobaczyć.

background image

8

KeviniHomerucieszylisięnamójwidok,ajazradościądonichwróciłam.
ZapomniałamonapadziezłościHomeraiwyglądałonato,żejużdoszedłdosiebie,więc
poprostuudawaliśmy,żenicsięniestało.Powiedziałamimniewiele-tylkotyle,że
zawaliłamsprawę.

PotemposzłamposzukaćFi.

Spała,więcwczołgałamsiędomałegonamiotu,położyłamsięobokniejiteżzasnęłam.

Kiedysięobudziłam,byłajużporalunchu.Leżałamwrozgrzanymnamiocie.Słońcesię
przesunęło.Alboziemia.Chybajednoidrugie.Wkażdymrazienadnamiotemniebyło
jużżadnegocienia.CzęstokłóciłamsięzHomeremoto,czylepiejmiećnamiotw
porannymczywpopołudniowymsłońcu.Jakzwyklebyliśmyodmiennegozdania.Homer
lubiłporannesłońce,bofajniemusięwnimbudziło.Jawolałampopołudniowe,które
oznaczało,żewchwilizasypianiawnamiocienadalbyłociepło.

Leżałamipowolisiępiekłam.Donamiotuwleciałydwieplujkiirobiłypowietrzne
patrolenawolnychobrotachtużnadmojągłową.Czasamilatałytakwolno,jakbyza
chwilęmiałyznieruchomiećwpowietrzu.Nazewnątrznamiotumajaczyłysylwetki
dziesiątkówinnychmuch,którecierpliwiesiedziałynaprzejrzystymzielonymnylonie.
Ruchmuch.Z

jakiegośpowoduokropniedziałałyminanerwy.Straciłamcierpliwośćizcałejsiły
uderzyłamwdachnamiotu,omałonieprzedziurawiającmateriału.

-ChybaElliejużsięobudziła-odezwałsięHomertypowymdlasiebiesarkastycznym
tonem.-Ćwiczyszaerobik,Ellie?

NaglekumojemuzdziwieniuwwejściudonamiotuukazałsięKevin,którypodałmi
kubeksokupomarańczowego.NapójbyłzrobionyzproszkuprzywiezionegozNowej
Zelandii.Proszekwpołączeniuzwodądawałnapójprzypominającytenrozrabianyz
syropu.

Byłotonaprawdęniemądre,zważywszy,żewstrumieniumieliśmyprawdopodobnie
najświeższąwodęnaświecie,aleKevinchciałprzywieźćproszek,byłgotówgonieść,a
ponieważwprzeciwieństwiedoNowozelandczykówniebyliśmyograniczeniwkwestii
bagażu,miałdotegopełneprawo.Gdyodwaliłciężkąrobotęiprzytaszczyłproszekdo
Piekła,pomogliśmymugoskonsumować.

Przyniesieniemiśniadaniadołóżkabyłojednakbardzomiłezjegostrony.Naswój
sposóbmówił:„Cokolwieksięstało,nadaljesteśmyztobą”.Takwyglądaławięź,która
połączyłanasząpiątkę,nawetjeśliczasamistosunkibywałydośćnapięte.

Wiedziałam,żewkońcubędęmusiaławziąćsięwgarśćipowiedziećim,cosięstało.

Oczywiścieumieralizciekawości.Janaichmiejscubymumierała.Dlategopomyślałam
ponuro:lepiejmiećtozasobą.Wyczołgałamsięznamiotu,ostrożniebalansująckubkiem
znapojem.Podeszłamdomiejsca,wktórymsiedzieli,wcieniuobokgrobuChrisa.

background image

Powiedziałamimwprost,bezściemniania.

Przyjęlitonieźle.Wzasadziewiedziałam,żetakbędzie.Bylichybajedynymiludźmina
świecie-opróczmoichrodziców-uktórychmogłamliczyćnatakąreakcję.Jakbrzmi
tytułtejpiosenki?Odczegosąprzyjaciele?Niechcęsięrozklejaćnastarość,alenaszą
piątkęnaprawdępołączyłaprzyjaźń.Codotegomogliśmymiećpewność.

Potemdzieńjakbypopłynął.Byliśmywtypowejdlatejwojnysytuacji-wkażdymrazie
typowejdlanas-siedzieliśmyiczekaliśmy,niemajączbytdużodoroboty,wypełniając
czasnawszelkienudneiotępiającesposoby,jakienamprzychodziłydogłowy.Razemz
Fiposprzątałyśmywobozie,potemusiadłyśmynadstrumieniemzestopamizanurzonymi
wwodzieirozmawiałyśmyowszystkimioniczym.

Niewspominałyśmyowojnie.Poubiegłejnocymiałamzbytdużepoczuciewiny,byo
niejdyskutować.

Pozatymchwilamibyłapoprostuzbytprzerażająca.Istniałotylepowodów,bysiębać,że
niewiedziałam,odktóregozacząć.Naszenajwiększeobawydotyczyłyrodzin.Czykiedy
naspojmanoizamkniętowwięzieniuwStratton,żołnierzeskojarzylinaszczłonkami
naszychrodzin,nadalprzetrzymywanyminatereniewystawowymwWirrawee?Amoże
bylizbytzajęci,zbytzdezorganizowani,zbytrozkojarzenibombardowaniem?Tylko
Kevinmógł

podaćfałszywenazwisko.MajorHarveyznałresztęznas,więcniemogliśmygooszukać.

Kevinanieznał,więcnaszprzyjacielwykorzystałsytuacjęiprzedstawiłsięjakoChris.

Harveywiedział,żewnaszejgrupiejestjeszczejedenchłopak,któryzostałwPiekle,a
rodziceChrisawyjechalidoBelgii,więctobyłosprytneposunięcie.Szkoda,żenie
mogliśmysobiepozwolićnapodobnyluksus.

ZatemrozmawiałyśmyzFiogłupich,płytkichsprawach,takichjakciuchy,chłopcyi
szkolneprzyjaźnie.Jeślichodzioułatwianiemizapomnieniaotym,cozaszłow
Wirrawee,tatechnikaokazywałasięskutecznamniejwięcejwjednymprocencie,aleitak
byłalepszaniżsiedzenieirozmyślanie.Kiedyrozmawiałyśmy,Firozczesywałamiwłosy.
Kumojemuzdziwieniuwyznała,żespodobałjejsięjedenzżołnierzy:dużyczarnowłosy
facetoimieniuMike,którybyłchybaMaorysemalbopochodziłzSamoa.Toznaczy
naprawdęjejsięspodobał.Nietylkouważała,żejestfajny:chciałasięznimzwiązać.
Traktowałamnasjakdzieci,aichjakopełnoprawnychdorosłych,którymioczywiście
byli,aleFiuświadomiłami,żesąniewielestarsiodnas.Znającją,nieprzypuszczałam,że
cokolwiekzrobiwsprawieMike’a,alezaczęłamsięzastanawiać,czywśródżołnierzyjest
ktoś,ktoteżmógłbymisiętakspodobać.Paruznichbyłocałkiemfajnych.Potem
pomyślałam:„Jasne,Ellie,potym,cozrobiłaśwczorajszejnocy,napewnobędątobą
zainteresowani”.

Więcskuteczniewybiłamichsobiezgłowy.

Uzgodniliśmy,żepozmrokupójdziemynaWombegonoo.Nawschodnimstokubyło
miejsce,zktóregoroztaczałsięwidoknaWirrawee.Wpoczątkowejfazieinwazjiwnocy
niebyłonicwidać,aleteraz,gdypaliłosiętakwieleświateł,sytuacjanapewnowyglądała
inaczej.

background image

Bałamsiętego,comoglibyśmyzobaczyć,alemimotoniemogłamsiędoczekać.

Liczyliśmynaprzeogromnypokazsztucznychogni.Pamiętająconowymlotnisku,które
tylkoczeka,bywysadzićjewpowietrze,orazoświetniewyszkolonych
Nowozelandczykach,byłampewnasukcesu.Jasne,denerwowałamsię,alenastawiłamsię
optymistycznie.Niechciałamzobaczyćstrzelaninyanistartującychsamolotów,którepo
chwilizrzucająbomby,aniżadnychoznaktego,żewrógodpieraatak.Bogdybytaksię
stało,winiłabymsiebie.

Pomyślałabym,żemojautrataopanowaniadoprowadziładokatastrofy.

ZatemozmierzchuwyruszyliśmyzPiekła,wybierającwąski,krętyszlak,cienkijak
podeszwa,któryprowadziłnaszczyt.Nagórzebyłozaskakującozimnopokilkugorących
nocach.Zbiliśmysięwbezkształtnąmasęciał,tylkonasczworo.Zastanawiałamsię,co
słychaćuLee,czyjestbezpieczny,czyjestsam,coterazmyśli.Czułamjeszczewiększy
rozpaczliwywstydzpowoduswojegozałamania,większyniżwchwili,kiedydoniego
doszło.Nicniemogłamjużnatoporadzić,niemogłamniczrobićichoćnikomunie
pisnęłamsłowa,obiecałamsobie,żekiedyśimtojakośwynagrodzę.

Pewnegorazutataopowiedziałmi,jakzawiózłpikapadozakładuBurchetta,kiedy
roztrzaskałprzedniąszybęwzderzeniuzkangurem.PoprosiłBillaBurchetta,żebyją
naprawił.

-Niemogęjejnaprawić-odpowiedziałBill.-Alewstawięcinową.

Byłamterazwpodobnejsytuacji.Niemogłamnaprawićtego,cozrobiłam-mogłam
jedyniespróbowaćzrobićcośpożytecznego.Następnymrazemniezamierzałamkrzyczeć.

Zakładając,żebędzienastępnyraz.

Takczysiak,dotarliśmynagóręiusiedliśmy.Wlesiejakzwykletętniłożycie.Sowa
wylądowałanadrzewietużpomojejprawejstronie,apotemnagleznowuwystartowała,
energicznietrzepoczącskrzydłami.Chrzęstkamykówupodnóżazmuszałnasdo
nerwowegowpatrywaniasięwciemność.Byłtodźwięk,naktóryprzedinwazjąwogóle
niezwrócilibyśmyuwagi,aleterazwystarczał,byśmymarzyliośrodkachuspokajających.
Oposgłośnosyknąłnadrugiegooposaizaszeleściłyliście,kiedyjedenznichuciekłna
drzewo.

Noctodziwnapora.Rzeczy,którezadniasąpięknealbofajne,wnocybudząniepokój.
Nigdyniemaszpewności.Myśliszinaczej.

Miałammnóstwoczasu,żebyrozmyślaćotakichsprawach,bookazałosię,żew
Wirraweekompletnienicsięniedzieje.Siedzieliśmy,marznącidrętwiejąc,ażdopiątej
trzydzieści.Oczywiścieodczasudoczasuprzysypialiśmy,alektośzawszeczuwał.Inic
sięniedziało.

Niebyłowtymnicwielkiego.Iainuprzedził,żemożesięnieudać.Zwłasnych
doświadczeńwiedzieliśmy,żewielesprawmożepójśćnietak.IainiUrsulaprzedstawili
namplanyawaryjne.Jeślipierwszejnocysięnieuda,spróbująjeszczeraz.Iznowu.Po
trzechniepowodzeniachalbowrócądoPiekła,alboprześląnamwiadomość.Jeślinie
odezwąsięprzezczterynoce,mieliśmyzałożyć,żecośposzłoźle,apotemskorzystaćz
drugiegoradia,bynawiązaćkontaktzpułkownikiemFinleyemizorganizowaćtransport

background image

doNowejZelandii.

“Woleliśmyniebraćtakiejsytuacjipoduwagę.Cigościebylitakdobrzewyszkoleni-

pachnielisukcesem,jakmojamamapachniałaChanelNo.5,kiedyszłaztatąnajakąś
wieczornąimprezę-żeniepoświęciliśmyzbytdużoczasunarozważanietakiej
ewentualności.

Możliwejednak,żepodrugiejnocymyśleliśmyotymtrochęwięcej.Boznównicsięnie
stało.Sowyprzyleciałyiodleciały,dzikiepsywyły,okołopółnocyzobaczyliśmywężana
nagiejskale-cojestrzadkimwidokiemnawetwtakciepłąnoc,jakąwłaśniemieliśmy-
leczwWirraweenicsięniedziało.

OpiątejtrzydzieściznowuzwysiłkiemzeszliśmydoPiekła,czująclekkie
zdenerwowanie,lekkiemdłości.

Mojemdłościbyłysilne.Jakośniemogłamprzestaćsięzastanawiać,czymójkrzykna
widoktamtegożołnierzaniemiałjakichśnegatywnychkonsekwencji.Nietrzebabyło
bujnejfantazji,bydostrzecszeregprzerażającychniebezpieczeństw.Oczamiwyobraźni
widziałamNowozelandczykówzaskoczonychprzezprzejeżdżającypatrolpodczas
wleczeniazwłokzabitegomężczyzny,ichciałapadająceodkul,któreprzeszywająmrok.

Niebyłosensudzielićsiętymzinnymi,bonawetgdybybardzochcieli,niemogliby
zrobićnicopróczmruknięcia:„Oj,nie,totylkotwojawyobraźnia,Ellie”albo„Niemartw
się,nicimniebędzie”.

Dlategosnułamsięcałydzieńogarniętarozpaczą.

Trzeciejnocymyślałam,żeznowuzacznękrzyczeć-tymrazemznapięciainudy
oczekiwania.CiąglegapiłamsięnaWirrawee,marzącoujrzeniueksplozji,pragnącjej,
pewna,żejeślitylkobędętegochciaławystarczającomocno,nastąpinagłaerupcja
płomieniinawzgórzachodbijesięechemhukgigantycznegowybuchu.Alebyśmywtedy
tańczyli!

Zerwalibyśmysięnarównenogi,uściskalisięiodstawiliwojennytaniec,poktórym
popędzilibyśmydoPiekłaszykowaćucztędlapowracającychwojowników.

Alenicsięniestało.

Wiedzieliśmyjuż,żejestjakiśproblem.

WdrodzepowrotnejdoPiekłaniktsięnieodezwał.Poszliśmydonamiotów,wpełzliśmy
dośpiworówipróbowaliśmynadrobićbrakiweśnie.Niewiem,jakinni,alejaspałam
niewiele.OddechFiteżnieprzypominałodgłosów,którewydaje,kiedyśpi.

Leżałamipociłamsięparęgodzin,apotemdałamzawygraną.Wyczołgałamsięz
namiotuiodrazuzobaczyłamHomera,którysiedziałprzyzgaszonymogniskuzpatykiem
wrękuibezkońcagrzebałwpopielewjakiśtakirozpaczliwy,bezcelowysposób.

Podeszłamdoniegoiusiadłamobok,aleprzezconajmniejpółgodzinyżadneznassię
nieodezwało.

Kiedywkońcuprzemówił,podskoczyłamjakoparzona.Ciszatrwałatakdługo,żeprawie
zapomniałamojegoobecności.

background image

-Będziemymusielipójśćichposzukać-powiedział.

-Wiem.

Myślałamotymsamym,alezabardzosiębałam,bypowiedziećtonagłos.Gdytakpo
prostutooznajmił,poczułamstrachijednocześnieulgę.

-Zgadzamsię-odezwałsięKevinznamiotu.

-Jateż-rozległsięcichygłosFi.

Prawiesięroześmiałam.Zabawniebyłousłyszećichpoparcie,gdynawetniemieliśmy
pojęcia,żesłuchają.

-Czyniemożnajużtutajprzeprowadzićprywatnejrozmowy?-oburzyłsięHomer.

-Dajmyimjeszczejednąnoc-powiedziałKevin,ignorującuwagęHomera.

-Tak,dziśwnocynapewnowrócą.

-CopowiemypułkownikowiFinleyowi,jeśliniewrócą?-zapytałaFiznaszegonamiotu.

-Tymzaczniemysięmartwićjutro-skwitowałHomer.

-Będziechciał,żebyśmywrócilidoNowejZelandii-powiedziałKevin.

Wgłębisercawiedziałam,żeKevinpocichumarzyopowrocieiżewłaśniestądwzięły
sięjegosłowa.Alecoztego?Kiedyśuważałam,żejesttrochęsłaby,leczterazsama
pokazałamwszystkimwłasnąsłabość,więcniemogłamgokrytykować.Zresztąim
większystrach,tymwiększaodwaga,prawda?Toznaczyjeśliwcalesięnieboisz,
robienieodważnychrzeczyniejestażtakimponujące,aKevinbardzoczęstoczułstrach,
leczmimotorobiłodważnerzeczy,więctoczynigochybajeszczewiększymbohaterem,
nie?

-Niechsobiepomarzy-powiedziałHomer.

Nikttegonieskomentował.

Tabezczynnośćmniedobijała,więcposzłamstrumieniemdoruinchatkipustelnika.

Nawetpojazdznapędemnaczterykołaniebyłbywstanietamdotrzeć,ajamiałamtylko
napędnadwienogi,leczbrnęłamnaprzódzgłowąpochylonąpoddrzewamiipnączami.

Chatkaoczywiścienicsięniezmieniła.Byłaciemna,chłodnaipusta.Wilgotnedrewno
powolibutwiało,stonogi,krocionogiiskorkichowałysięwwilgotnych,gnijących
zakamarkach.Wyciągnęłammetalowepudełko,to,którewielemiesięcytemuznaleźliśmy
zLee,ijeszczerazpowoliprzeczytałamjegozawartość.Ciludzieżyliwtakimdziwnym
świecie!Wśródsurowychzasad,sztywnychzwyczajów.Przypomniałymisiętakie
książkijakEmmaiPerswazje,mimożetamtenświatsukienbalowych,zalotóworaz
małżeństwdlapieniędzyipozycjispołecznejbyłdalekiodświatapustelnika,który
karczowałlas,walczyłzpożarami,wężamiisuszą.

Byłtakżedalekiodnaszegodawnegoświata,wktórymnajwiększymdylematemparbyło
to,czycałowaćsięzjęzyczkiemnapierwszejrandce.

Wtamtychczasachwielemałżeństwaranżowalirodzice.Młodziludzieniemieliżadnego
wyboru.Zaczęłamsięzastanawiać,kogowybralibydlamniemamaitata,gdybyteż

background image

musielizaaranżowaćmojemałżeństwo.PewnieHomera,aletylkodlatego,żeznaligo
lepiejniżktóregokolwiekinnegochłopaka.Pozatympołączenienaszychgospodarstw
byłobydobrądecyzjąbiznesową.Otrzymalibyśmyładnykawałeknieruchomości-i
możliwośćstawieniaczoławielkimkoncernom,którestopniowowykupywaływybrane
gospodarstwawokręguWirrawee.

Znowutosamo,pomyślałamzezłością.Zapominam,żetowszystkotojużprzeszłość,że
tenkrajniejestnasz,żezajęłagoinnagrupaludzi.Zwściekłościągryzłamknykiećpalca
wskazującego.Jakmogliśmydotegodopuścić?Gdziepopełniliśmybłąd?Copowinniśmy
bylizrobićinaczej?

Nocóż,możebyliśmytrochęleniwi.Niewsensiewylegiwaniasięprzezcałydzień.

Dobrzewiedziałam,żepracowaliśmywswoimgospodarstwiecholernieciężko,podobnie
jakwszyscy,którychznałam,iktórzyteżharowalijakwoły.Ażdziw,żetutejszym
mieszkańcomniezaczynaływyrastaćrogi.Nie,naszelenistwodotyczyłoumysłów.Nie
zmuszaliśmyichdopracy,takjakzmuszaliśmyciała.Gdynadszedłczas,byzastanowić
sięnadtrudnymisprawami,wychodziliśmynadwór,bysprawdzićpoziomwodyw
zbiornikach,ilośćpowietrzawpompiewysokociśnieniowejalbobyzrobićprzegląd
motoru.Nietrudnobyłobyzgadnąć,cobyśmywoleli,gdybyśmymielidowyboru:
przeczytaćtabloid„NewWeekly”alboartykułopolitycelubgospodarce.ZamiastABC
News
oglądaliśmykreskówki.Terazzatopłaciliśmy.Niewiedziećczemupracafizyczna
nigdyniewydawałanamsięrównieciężkajakwysiłekumysłowy.Możedlatego,żeta
pierwszazazwyczajmiaławyraźnegranice.

Wiedziałeś,jakdużydółtrzebawykopaćalboileowiecwykąpaćwpłynieodkażającym,
alboilepotrzebujeszsłupkówdoogrodzenia.Wysiłekumysłowybyłnieokreślony.

Gdyrazsięzaczęło,wpadałosięwnieprzebranygąszczcyfr,awtakimgąszczu
zazwyczajroisięodbardzowysokichliczb.

PaniKawolskiuczyłamnieangielskiegowósmejklasieiprzezcałyrokniepowiedziała
niczego,cobyłobywartezapamiętania.Wzasadziewogóleniepamiętam,oczym
mówiła.Zjednymwyjątkiem.Pewnegorankazupełnieniespodziewanieoznajmiła:

„Wiedzatowładza”.Niewiem,czegodotyczyłatauwaga.Pamiętamjedynie,że
siedziałamimyślałam:„Kurczę,rzeczywiściemarację”.

Dużozależychybaodtwojegoaktualnegonastroju.Pewnegodnianauczycielobjawiaci
sensżycia,atyziewasz,spoglądasznazegarekipróbujeszobliczyć,ilesekundzostałodo
dzwonka.Innegodnianauczycielmówicośzupełnieoczywistego,albocoś,cosłyszałeś
jużmilionrazy,atymyślisz:„OBoże,toprawda,onmarację,różnorodnośćnadajeżyciu
smak”.

Albocośwtymrodzaju.

Wizytawchatcepustelnikazawszewprawiałamniewrefleksyjny,poważnynastróji
rozmyślałamtamosprawach,którenormalnienieprzyszłybymidogłowy.To,co
zrobiłampóźniej,niebyłojednakanizbytprzemyślane,anizbytpoważne.Wyjęłam
długopisinapisałamwiadomośćdlaLeenakawałkugładkiego,dobrzewypolerowanego
piaskiemdrewnanadokiennąramą.Napisałam:„DrogiLee,kochamcięiidęcięszukać.
Spotkajmysięwszopienarowery”.

background image

Tobyłtakiżart,bowliceumwWirraweechodziłosiędoszopynarowery,tylkojeśli
miałosiępoważnezamiary.Naprawdępoważne.Wporzelunchuwszopienarowery
działysięrzeczytylkodladorosłych.Rodziłotomnóstwożartównatematjazdyrowerem.
Nawetzmoimpoprzednimchłopakiem,Steve’em,niezaliczyłampopołudniowejscenyw
szopienarowery.Mieliśmydośćpoważnezamiary,alewporzelunchudoszopyna
roweryniezaglądał

nikt,ktodbałoswojąreputację,ajanigdyniechciałamstracićdobregoimienia.Co
oczywiściebyłokolejnympowodemobrzydzenia,któredosiebieczułampoimpreziez
AdamemwNowejZelandii.

Wkażdymraziepowiedzeniedokogoś:„Spotkajmysięwszopienarowery”,oznaczałow
naszymjęzykumniejwięcejtosamoco:„Bierzmnie,jestemtwoja”albo

„Zróbmyto”.

Ponapisaniutejwiadomościusiadłamprzedchatkąwplamiesłonecznegoświatła,które
zdołałosięprzedostaćprzezbujnąroślinność.Słońcebezprzerwymigotało,bogałęzie
nadmojągłowąporuszałysięlekkonadelikatnymwietrzyku.Siedziałamipochwili
zdałamsobiesprawę,żenigdywżyciunieczułamsiębardziejsamotna.Fi,Homeri
Kevinbylizaledwiekilkasetmetrówdalej,napolanie,aletominiewystarczało.
Chciałam,byotoczylimniewszyscyludzie,którychkiedykolwiekznałaminaktórychmi
zależało.Chciałam,żebymnieprzytuliliikołysali.Niejestemjednakpewna,czynawetto
bymiwystarczyło.Gdzieśwgłębisercapoczułam,żepewnaczęśćmnienazawsze
pozostaniesamotna:żeodnarodzindośmierci,amożeidłużej,wszyscymamycoś,co
jestnaszeitylkonasze.Zprzerażeniemzdałamsobiesprawęztejsamotnejmałejczęści
mnie,aletaświadomośćmiałachybacośwspólnegozdorastaniem:zpoczuciem,żeokej,
jestemczęściąswojejrodziny,częściągronaprzyjaciół,aletoniewszystko.Istnieję
niezależnieodludzi,którzymniekochająiotaczają.

Tobyłasamotnamyśl,aleniekoniecznienieprzyjemna.

Chatkapustelnikabyłamiejscemobdarzonymmocą.Wcześniejwzasadzieniezdawałam
sobieztegosprawy.Miałamocdlatego,żeprzetrwałafizycznie-jasne-alenieotomi
chodzi.Jejsiłabrałasięzdoświadczeńczłowieka,którytammieszkał.Jakimścudem
izolacjasprawiła,żestopniowowyzbywałsięsłabości,miękkości.Tużprzedinwazją
wbijałamobuchemsiekierypalikiwokółdrzew.Wnaszejokolicytrzebabyłochronić
drzewanietylkoprzedkrólikami,lecztakżeprzedowcamiikangurami.

Tebadziewnepłotkizkartonualboplastikuniezdająunasegzaminu.Mystosujemy
drucianąsiatkę,którasięgamidopach.Nowięckiedytakwbijałampaliki,źle
wycelowałamizłamałamrączkęsiekiery.Krótszaczęśćpewnietkwiławgłowiesiekiery.
Tonieżadnatragedia,takierzeczyzdarzająsiędośćczęsto,więczrobiłamtocozawsze:
włożyłamsiekierędokuchennegopieca,żebyspalićzłamanykikut,arano,zanimznowu
rozpaliłamwpiecu,wyjęłamześrodkastalowągłowęsiekiery.

Właśnietakiewspomnieniemnienawiedziło,kiedysiedziałamwtamtejnieregularnej
plamceciepłanadstrumieniem.Wspomnieniebezużytecznegodrewnianegokikuta,który
spłonął,bypozostawićjedyniesolidną,twardągłowęsiekiery.Miałamnadzieję,żeto,co
sięzemnąstałowWirrawee,spaliłobezużyteczne,słabeczęścimnie,ato,copozostało,
będziesilne.Wystarczającosilne,bystawićczołaprzyszłości.

background image

9

Niemieliśmyżadnegoprawdziwegoplanu.Poprostuwiedzieliśmy,żeniemożemy
wrócićbezLee,atymbardziejbezNowozelandczyków.Kiedyniezjawilisięczwartej
nocy,połączyliśmysięzpułkownikiemFinleyemprzezdrugieradio.Byłasobotarano,
piątatrzydzieścinaszegoczasu.GłospułkownikaFinleyabyłspokojny,zrównoważonyi
opanowanyjaknigdy.Zdążyłamgojużjednakdośćdobrzepoznać.Wyczułamnapięcie.

Wiedział,żecośposzłobardzoźle.

Kazałnamzaczekaćdośrody,apotempołączyćsięznimjeszczeraz.Miałnadzieję,że
żołnierzejeszczesiępokażą.

-Jeślidotejporysięniezjawią,zabierzemywasstamtąd.

Zastanawiałamsięjednak,czypogłowieniechodzimuinnamyśl.Wśródtrzaskówi
szumówpowiedział,żebyśmysiętrzymaliinieangażowaliwżadnedziałania,alenie
zabrzmiałotozbytprzekonująco.Przywykłdoobcowaniazżołnierzami.Niemogłamsię
pozbyćmyśli,żegdybyśmybyliwstaniecokolwiekzrobić,naprzykładdowiedziećsię,
cozaszło,albonawetpomócNowozelandczykom,pułkownikniepowstrzymywałbynas
zbytzaciekle.Agdybyprzyokazjistałonamsięcośzłego…Nocóż,pewniebysię
zmartwił,tojasne,niechcęzniegorobićpotwora,alewjegobilansiezyskówistrattakie
poświęceniebyłobywarteryzyka.

Dlategozaczęliśmyryzykować.

Najpierwzaryzykowaliśmyiwyruszyliśmywciągudnia.Wiedzieliśmy,żejeślitamcisą
wtarapatach,niemożemyczekaćwPieklenaciemnąnoc,miływieczóraninadługi
weekend.Byliśmyjużspakowani-tylkolekkieplecaki-iszybkomaszerowaliśmy
wzdłużSzwuKrawca,trzymającsięzdalaodgrzbietu,byniktniezauważyłnaszych
sylweteknatlenieba.IBógmiświadkiem,szliśmyszybko.Niebyłoczasuna
rozmyślanie.DlaodmianyprowadziłaFi,któranarzuciłamorderczetempo.Zaniąszedł
Kevin,apotemjaiHomer.

Prawiebiegliśmy,luźnekamykiosuwałysięiześlizgiwałypodnaszymistopami.Zsześć
razydostałamwtwarzgałęziąodchylonąprzezKevina,któryprzedzierałsięprzez
zarośla,ażwkońcustraciłamcierpliwośćikrzyknęłamnaniego:

-Uważajtrochę,dobra?!

Gdydotarliśmydoleśnejdrogi,Finiewahałasięanichwili.Szybkieschodzeniezgóryz
plecakiemtośredniaprzyjemność:wyginającisięnogiwkostkach,kiedynadepnieszna
kamień,boniemaczasusięzastanowić,gdziepostawićstopę,bolącięuda,bocałyczas
jenapinasz,żebyhamować,adotegoczujesznaplecachkażdypunkt,wktórymplecak
niedopasowujesięidealniedokrzywiznytwojegociała.Dyszeliśmy,pociliśmysięiz
trudemłapaliśmypowietrze.NiebyliśmytakostrożnijakIainiNowozelandczycy,alebez
względunato,jakbardzorozpanoszylisięosadnicy,wiedzieliśmy,żetakdalekojeszcze
niedotarli.Iprawdopodobnienigdyniedotrą.OczywiścieniemiałampretensjidoIainai
Ursulizatęostrożność,alemy-wprzeciwieństwiedonich-znaliśmytenteren.

background image

Niedalekokońcadrogiwreszciesięzatrzymaliśmy.Fipoprowadziłanaskumałejpolance,
zktórejkorzystaliśmyjużparęrazy.Rzuciliśmysięnaziemię,byprzezchwilęodpocząći
złapaćoddech.

-Dalejmusimyiśćostrożnie-powiedziałam,stwierdzającoczywistość.

-Teraztynaspoprowadź,Ellie-zaproponowałaFi.-Totwojaziemia.

-Kiedyśbyłamoja-poprawiłamją.

Wcześniejwgłębiduszyzastanawiałamsię,czykiedykolwiekjeszczezechcą,żebymich
prowadziła.

Podziesięciominutowymodpoczynkupoprowadziłamichprzezpola,liczącwyschniętei
spękanerowy,któreprzeskakiwaliśmy.Chciałamdokładniewiedzieć,gdziejesteśmy.
Kiedydoszłamdowniosku,żeniedługo,przygospodarstwieLeonardów,skończąsię
zarośla,skręciłamwprawoiruszyłamwstronędrogi.Byćmożebyłototrochę
niebezpieczne,aleniemieliśmywielkiegowyboru.Trzymaniesięlasuoznaczałoby
pójścieokrężnądrogą.TakbardzomartwiliśmysięoLeeiNowozelandczyków,żenie
byłoczasunanadkładaniekilometrów.Pozatymgwałtownieopadaliśmyzsił.Prawienie
spaliśmy,amaszerowaliśmyszybkimkrokiempotrudnymterenie.Wiedziałam,żeten
odcinekdrogijestosłoniętydrzewami,więcuznałam,żejeślizachowamyostrożność,
będziemymogliiśćmiędzydrzewami,którezapewniąnamwystarczającąosłonę.Pod
warunkiemżezachowamyostrożność.

Ruchbyłniewielki.Trzyrazymusieliśmysięschować,bousłyszeliśmynadjeżdżające
pojazdy.Razbyłatopółciężarówkawiozącaowce,jakzadawnychczasów.Razsamochód
osobowy,niebieskifalcon,któregonierozpoznałam.Irazprawdziwawojskowa
ciężarówka,autentycznysprzętdotransportużołnierzypomalowanynaoliwkowązieleńi
khaki,prowadzonyprzezmundurowego.Tyłzasłaniałaplandeka,więcniewidzieliśmy,co
przewozi.

Ziemianiewyglądałajużnatakzaniedbanąjakjesienią.Przezjakiśczasmyślałam,że
polauległynieodwracalnemuzniszczeniu.

Odtamtejporypojawiłysięjednaksygnałyświadcząceotym,żeopiekująsięnimitrochę
lepiej.Minęliśmynaprzykładpastwisko,naktórympasłosięstadoświeżoostrzyżonych
krzyżówekmerynosów,anadrugimrósłładnyrzepak,któremudożniwpozostałmniej
więcejmiesiąc.Wokółrosłopełnochwastów,kolcolistów,ostówijeżynorazwielkakępa
dziurawca,aleniebyłotonicniezwykłego.Życietociągławalkazchwastami.

Wporzelunchuznaleźliśmysięnajednymznajbardziejzdradliwychodcinków.

GospodarstwoShannonówleżyzaledwiepięćkilometrówodWirrawee.Drogiwzasadzie
nicnieosłaniało,więcznówmusieliśmyiśćprzezpola.Wzdłużogrodzeniarosłydrzewa,
więcuznaliśmy,żetrochęnasochronią.Upodnóżapagórkaszpalerdrzewsięskończył,
aleogrodzeniebiegłonaszczyt,apotemjeszczedalej,niczymolbrzymizamek
błyskawiczny.

Wzgórzedotejporyniezostałoprzygotowanepoduprawę.Byłodośćzarośnięte,apo
drugiejstronierosłojeszczewięcejkrzaków,któreoczywiściezwróciłynasząuwagę.
Uznaliśmy,żejeśliudanamsiętamwejść,łatwopokonamyparęnastępnychkilometrów

background image

dzielącychnasodmiasta.

Niższacześćwzgórzabyłabardzoskalista,jakmałanaturalnaforteca.Poprawej
mieliśmygospodarstwo:niechlujnąkolekcjębudynków,zktórejpanShannonbył
wiecznieniezadowolony.Wciąguostatnichpięciulatprzestawiłconajmniejtrzy
budynki,alewcaletoniepomogło:narobiłojeszczewiększegobałaganu.Zwłaszczajedna
szopa,którązabardzoprzysunąłdodomu,przezcogłównybudynekwydawałsięjakby
nieważny.

Sądzącposamochodachzaparkowanychwwarsztacieiwokółniego,mieszkałotamteraz
mnóstwoludzi.Jużwcześniejzauważyliśmy,żeosadnicyżyjąwznaczniewiększych
skupiskachniżmy.Wyglądałonato,żetam,gdziekiedyśmieszkałajednaaustralijska
rodzina,terazgnieździłysięczteryalboipięć.Możetodobrze,samaniewiem.Może
ziemiabyławstanieudźwignąćwięcejosób,niżnaniejumieszczaliśmy.Podejrzewałam,
żewkrótcezacznąuprawiaćwszystkienieużytkipoobustronachdrogi,tepodłużne
pastwiska.

Wczasiesuszymogłotojednakstanowićpewienproblem,bowtedytakapaszastawała
siędośćważna.

Przemykaliśmywzdłużliniidrzewbardzopowoliiostrożnie.Nakażdymkroku
rozglądaliśmysię,czynienadciągajakieśniebezpieczeństwo.Szliśmypojedynczo,
zachowującdużeodstępy.Jamaszerowałamprzodem,lawirującmiędzydrzewami,atam,
gdzieniebyłożadnychchroniącychnaspni,trzymałamsięcienia.Przezcałyczas
próbowałamniemyślećoswoimostatnimspotkaniuzwrogimżołnierzem,próbowałam
sięniezastanawiać,czyprzypadkiemznowusięniezałamię.

Nicjednakniewskazywałonato,bywokolicyktośbył.Zaczekałamnaresztęupodnóża
tejmałejskalistejfortecy.Niepatrzyłam,jakmoiprzyjacielecichoprześlizgująsię
wąskimpasmempodosłonądrzew,leczlustrowałamwzrokiempolaibudynki,
wypatrującnajmniejszegoruchuczegokolwiekinnegoniżowce,króliki,srokialbo
jastrzębie.

Wokółbyłodośćspokojnie.

NajpierwdołączyłdomnieKevin,potemHomer,anakońcuFi.Inadalniewidziałam
niczegoniezwykłego.

Wstałam,trochęzdrętwiałapoprzykucaniuzagłazemwielkościmojegobiurka.

Poprowadziłamresztęnagranitowągórę,aKevinubezpieczałtyły,upewniającsię,czyza
naminicsięniedzieje.

Weszłamprostowmałykraterprzypominającyamfiteatr:zielonąmisęotoczonągłazami.

Ispotkałomnietamchybanajwiększezaskoczenieodpoczątkuwojny.

Wkraterzebyłagrupkadzieci.Zdwanaścioro,niemiałamczasuichpoliczyć.Były
pochłoniętejakąśzabawą-teżniewiemjaką,alechybamiałacośwspólnegoz
pistoletami,boczęśćdziecimiałakije,którymicelowaławkolegów,adwojezwiązano
sznuremjakwięźniów.Kilkorodziecimiałoszarfy:postrzępionekawałkizieleniw
poprzekkościstychciał.Prawdopodobnienamiastkamunduru.Większośćbyław
bejsbolówkachnagłowie.

background image

Wycofałabymsię,aleodrazumniezauważyły.Wszystkozamarło.Wszyscyzamarli.

Nastąpiładługa,długacisza.Mojesercezaczęłobićwyjątkowomocno,takmocno,jakby
chciałosięwydostaćzpiersi.Gapiłamsięnadzieci,aonegapiłysięnamnie.Zamoimi
plecamicichozakląłHomer.

-Wycofajsię-szepnął.-Szybko,zanimsiępołapią.

Aleonejużsiępołapały,wiedziałamotym.Przezmyślprzebiegłyminajróżniejsze
możliwości,tworząccośwrodzajukukaburowegochórunajdzikszychmyśli.Co
mogliśmyzrobić?Złapaćje?Raczejnie.Byłoichzadużo.Blefować?Przyłączyćsiędo
ichzabawyiokazaćprzyjaznezamiary,zachowaćsięnaprawdęniewinnie?Tedzieci
wydawałysięnatozbytduże,zbytmądre.Jużzaczynałysięwycofywaćzestrachemw
oczach.Postraszyćjejeszczebardziej?Widziałam,jaktwarzjednejznich,małej
dziewczynki,zaczynasięwykrzywiać.Otworzyłaustajakczarnądziuręirozpłakałasię.
Byłojużzapóźno.Naglewszystkiesięrozpierzchłyizkrzykiembiegływróżnych
kierunkach,choćprzyświecałimtensamcel:dostaćsiędodomu.

-Wracajcie-rozpaczliwiezawołałaFi,jakbybyłyjedynieniegrzecznymidziećmina
plaży.

Zupełnietak,jakbyśmyniezdawalisobiesprawy,żezpowodutejzgraidzieci
znaleźliśmysięwśmiertelnymniebezpieczeństwie.Toznaczyoczywiścieotym
wiedzieliśmy,alezareagowaliśmyznaczniewolniej,niżzareagowalibyśmywtedy,gdyby
byłygrupądorosłych.Zaczęliśmybiecnaszczytwzgórza,wprzeciwnąstronęniżdzieci,
potykającsięidysząc.Słyszałam,żezamoimiplecamiKevinwydajezabawnełkające
dźwięki.Przebiegliśmyjakieśsześćdziesiąt,możeosiemdziesiątmetrów,zanimsię
zatrzymałamiodwróciłam,byspojrzećnagospodarstwoizobaczyć,cosiędzieje.

Miałamnadzieję,żeniczegoniezobaczę.Możedoroślinieuwierządzieciom.Możebędą
zbytzajęci.Możesąwpoluidomstoipusty.Ujrzałamjednaknajgorszymożliwy
scenariusz:dokładnieto,comnieprzerażało.Niektóredziecidobiegałyjużdodomu,
wydzierającsięwniebogłosy.Patrzyłam,jakdorośliwysypująsięzdomuniczym
mrówki,kiedynadepniesięnaichtunel.Nawetztejodległościwyglądalina
rozzłoszczonych,agresywnych.Byłamcałkiempewna,żeniektórzymająstrzelby.Nic
dziwnego,żetrzymalijewpogotowiunatymniegościnnymterenie.Chwilępóźniejnie
miałamjużwątpliwości,żetostrzelby,bonanaszwidokparuznichprzyklękłoiuniosło
brońdooka.

-Uciekajcie!-krzyknęłamdopozostałych.

Oczywiściedoroślibylidaleko,alecelnystrzałzoddalimógłnarobićrówniedużoszkód
cołatwystrzałzbliska.

Stękaliśmy,pociliśmysięibiegliśmynaszczyt.Plecaknamoichplecachzrobiłsiętak
ciężki,jakbywyrósłmigarbzołowiu.Gdyzbliżyliśmysiędowierzchołka,pomyślałamo
czymśichoćbałamsięzatrzymać,wiedziałam,żemuszętopowiedzieć.Odwróciłamsię
dopozostałych.Widziałamjedynieczubkiichspoconychgłów.

-Kiedydotrzemynaszczyt-wysapałam-trzymajciesiębliskoziemi,nieprostujciesię,
pokonajmywierzchołeknajszybciej,jaksięda.

background image

Byłamzsiebiedumnazatęprzezorność.Izato,żezaryzykowałam,byprzystanąćito
powiedzieć.Nawojnachludziedostająmedalezamniejszezasługi.Homerjednaktylko
warknął:

-Aco,uważasznaszadebili?

Pozostałatrójkagnała,jakbybrałaudziałwjakimśpotwornymbieguprzełajowym.

Jeślipotrzebowałamjakiegośbodźca,bybiecdalej,dostałamgo.Tużobokmnierozległ
sięwściekłyświstprzypominającypiskliwącykadęprującązturbodoładowaniem.

Potemdrugi,trochędalej.Nieważne,jakbardzojesteśzmęczony-perspektywaśmierci
odkulijestbardzomotywująca.Odwróciłamsięizwysiłkiemzaczęłampokonywać
ostatniodcinekdzielącymnieodszczytu,przebierającnogami,jakbybyłynabaterie.
DotarłamnawierzchołekwtejsamejchwilicoHomer.Przeskoczyłamnadrugąstronę,
alenatychmiastsięodwróciłamipodpełzłamzpowrotem,byzobaczyć,cosiędzieje.

KeviniFi,zdyszani,zrozpaczeni,zwytrzeszczonymioczami,dotarlinaszczytiminęli
mnie.Dopodnóżazbliżalisiępierwsidorośli.Czterechjużzaczęłowspinaczkę,alegdy
tylkonanichspojrzałam,zatrzymalisięiwszyscyrównocześnie-zupełniejakbyto
ćwiczyli-odwrócilisięizaczęlikrzyczećdotych,którzyzostaliwtyle.Domyśliłamsię,
cosiędzieje.Conajmniejjedenzuzbrojonychmężczyznstrzelał,narażającna
niebezpieczeństwotych,którzyruszyliwpościg.Nicdziwnego,żesięzatrzymali.Byłam
wniebowzięta.Dlaodmianypoczulismakwłasnegolekarstwa.

Niemogłamtakpoprostuleżećipatrzeć.Fijużmniewołała.Podniosłamsięipobiegłam
zaprzyjaciółmi.Pędziliwstronęzarośli.Biegłamnajszybciej,jakumiałam.Lasekbył
młody,gdzieniegdzierosłykępydrzew,leczmnóstwoinnychstałosamotniepośródżółtej
trawy.Zauważyłamteżkilkadobrychmiejscnapastwiska,nawodnionychprzezźródełka.

TymrazemprowadziłHomer,którywiódłnaskujedynejgęstejkępiezarośli.Niebyłam
pewna,czytonajlepszypomysł.

-Stop!Zaczekajcie!-krzyknęłam.

Zrobilitoniezbytchętnie,aleprzystanęliiodwrócilisię,byzobaczyć,ocomichodzi.

Dogoniłamich,aletakciężkodyszałamibyłamtakprzerażona,żeledwiemogłam
mówić.

-Zaczekajcie-powtórzyłam.-Takryjówkajesttakoczywista,żeodrazuzacznąnastam
szukać.

Zobaczyłam,jaknaichtwarzezaczynasięwkradaćwahanie,brakzdecydowania.

-Alepozatymniemagdziesięschować-powiedziałHomer.

-Jeślipobiegniemytam,jesteśmyugotowani.

-Wtakimraziedokądmamyiść?

-Oddalmysięstądnajbardziej,jaksięda.Nieodrazurozpocznąposzukiwania.

Zanimtozrobią,ucieknijmyjaknajdalej.

Niespieralisię.Niebyłoczasunakłótnie.Znowuobjęłamdowodzenieipobiegłamprzez

background image

rzadkilas,całyczasszukającpomysłu,jakiejśwskazówkidotyczącejtego,dokąducieci
corobić.Nienasuwałysiężadneoczywisterozwiązania.Tobyłtypowy,niezbytgęstylas.

Każdestometrówwyglądałotaksamojakinnestometrów.Zakładałam,żemamyco
najmniejminutę,możedwie.Alecoztego?Terazwzywająpewniehelikopteryi
żołnierzy.

Lotniskojesttakblisko,żezjawiąsięladachwila.Moglibyotoczyćcałyterenwpół
godziny,prawdopodobnienawetszybciej.Niebyłosensuszukaćmiejsca,które
zapewniłobynambezpieczeństwoprzezkilkaminut.Musieliśmyznaleźćtakie,które
byłobybezpiecznetakdługo,jakdługobędąnasścigać…możecałydzień,możedwa,
możetrzy.

Dotarliśmydoogrodzeniaizwysiłkiemprzeszliśmynadrugąstronę.Okolicawzasadzie
sięniezmieniła,leczwśróddrzewpasłosięmałestadokoni.Podniosłyłby,zaskoczonei
zaciekawione.Nieuciekły,jakmożnabysięspodziewać.Paręznichpodeszłonawet
trochębliżej.Poczułamprzypływczułościdotychzwierząt,falętęsknoty,która
nakazywałamipogłaskaćjepochrapachipodstawićdłońdoskubania.Jednak
uciekaliśmyprzezwłasneziemiejakprzestępcy,uciekaliśmyprzedkulami,byocalić
życie.

Wfilmieznaleźlibyśmyukrytąjaskinię,wktórejmoglibyśmysięschować.AlboSami
pułkownikFinleyprzylecielibyponashelikopterem.Tutajniebyłojednaktakłatwo.Ale
byłamzdesperowana.Cokolwiekmiałonasspotkać,niechciałamzostaćponownie
złapana.

Tenrozpaczliwystrachzmuszałmójumysłdoszybkiej,gorączkowejpracy.Wgłowie
mignęłomiwspomnienieprzypominająceslajdnaekranie.Dotyczyłoczegoś,comój
wujekBobpowiedziałwielelattemu,kiedybabciapostanowiłaopuścićfarmęikupić
domwStratton.WujekBob,budowlaniec,przyszedłobejrzećdom,nadktórymsię
zastanawiała.

Okrążyłambudynekrazemznim.Ciąglespoglądałwgórę.

-Nacopatrzysz,wujku?-zapytałam.

Spojrzałnamnie.

-Ludzienigdyniepatrząwgórę-powiedział.-Jeślijakiśbudowlaniecspaprał

robotę,możnatopoznać,patrzącwgórę.Bozpewnościąbyłwystarczającocwany,byna
poziomiewzrokuwszystkowyglądałojaktrzeba.

Tesłowazrobiłynamniewielkiewrażenie.Zdajesię,żewujekpowiedziałtosamo
mojemutacie,bousłyszałamtotakżeodniegokilkamiesięcypóźniej,kiedyzatykałnorę
oposa.

Wzięłamsobieichsłowadosercaigdybawiliśmysięwchowanego,czasamiukrywałam
sięnadrzewie.Anirazumnienieznaleziono.Wkońcuprzestałamtakrobić,botaka
zabawabyłastrasznienudna.

Gdyspojrzałamnatwardąziemię,rzadkiedrzewa,brakposzycia,niezróżnicowany,
nieustępliwylasinatrawęwyskubanąprzezkonie,pomyślałam,żesłowawujkaBoba

background image

mogąbyćnasząjedynąnadzieją.Biegliśmyostatkiemsił,corazwolniej,ibyliśmycoraz
bardziejzmęczeni.

Odwróciłamsięikrzyknęłamprzezramię:

-Będziemymusieliwdrapaćsięnadrzewaischowaćsięnagórze.

Niktnieodpowiedział,więcpomyślałam,żechybanieusłyszeli.Dlategozawołałam
jeszczeraz:

-Będziemymusieliwejśćnadrzewa.

TymrazemodezwałsięHomer:

-Alejeślinaszauważą…wpadniemywpułapkę.

Mówiłzachrypniętymgłosem.Wiedziałam,żejestwyczerpany.Wszyscybyliśmy.

Woddaliusłyszałamwarkocząco-terkocząco-bzyczącydźwięk.Znałamgoażzadobrze.

-Zbliżająsięśmigłowce-krzyknęłam.

Odbiłamwlewo,kunastępnejkępiedrzew.Nawetsięnieodwróciłam,żebysprawdzić,
czypozostalibiegnązamną.Poprostuzałożyłam,żetak.Gdywbiegliśmypodkorony
pierwszychdrzew,woddalimignęłymiśmigłahelikoptera.Podbiegłamdodrzewa,które
wydawałosięłatwedowspinaczkiimiałogęstąkoronę.Pomyślałamośmigłowcachi
zawołałamdopozostałych:

-Wybierajciedrzewa,któremająnagórzedużoliści.

Wiedziałam,żeusłyszeli,boFispojrzaławgóręizrezygnowałazdrzewa,któresobie
wybrała.Podbiegładoinnego.

Zaczęłamsięwspinać,alenieznalazłamwystarczającodobregooparciadlarąk,więc
poddałamsięipodobniejakFipodbiegłamdoinnegodrzewa.Zprzoduwidziałam
Homera,któryzwysiłkiemwłaziłnadrzewo,Fi,którabyłajużwpołowiedrogi,oraz
Kevina,któryzrezygnowałzjednegodrzewaipróbowałwejśćnainne.

Mojedrugiedrzewookazałosięlepsze,alenatymetapietoprzestałomiećznaczenie.

Musiałosięudać.Musiałamsiędostaćnagórę,boniemiałaminnegowyjścia.Mójplecak
nigdyniewydawałsięcięższy,nigdynieczułamwiększegozmęczeniaistrachu,leczto
właśniestrachowłasneżyciesprawiał,żewspinałamsiędalej.Cętkowanabiałakorabyła
chłodnawdotyku,jasnozieloneliściemuskałymojątwarz,agałęziepodtrzymywały
ciało.

Wspinałamsięcorazwyżej.Trzyrazymusiałampokonaćnaprawdędużąodległość,ale
wyciągnęłamsięipokonałamją.Pokonałabymjąnawetzezwichniętymbarkiem.

Warkotśmigłowcabyłgłośniejszy,aleodniosłamwrażenie,żezanamisłychaćjeszcze
okrzykiludzi.Niepatrzyłamjuż,jakradząsobiepozostali,nawetjużonichniemyślałam.
Chciałamjedyniebyćbezpieczna,dotrzećdosamegowierzchołkadrzewa,ukryćsięw
przytulnymschowkuzliści.Strachczynizczłowiekaegoistę.Pochwilijużtambyłam,
otulonaświeżą,jasnązielenią,iporazpierwszyzdałamsobiesprawę,żesercewalimijak
szalone,apierśgwałtowniesięunosi,łapiącpowietrze.Warkotśmigłowcaprzeszedłjuż
wdonośnyrykoddalonyozaledwiestometrów.Przywarłamdopnia,byocalićukochane

background image

życie.

Byłamwdzięcznazazielono-brązowykamuflaż,któryterazwkładaliśmyjużbez
zastanowienia.Mimożeliściebyłypokrzepiającogęste,gałęziewydawałysięcienkie,az
plecakiemnaplecachsporoważyłam.Bałamsię,żegałęzieniewytrzymają.Bałamsię,że
ludziewhelikopterzemniezauważą.Bałamsię,żeludzienaziemimniezauważą.
Cichutkopochlipywałam,trochępróbujączłapaćoddech,atrochępłacząc,aleniemając
pewności,czytooddychanie,czypłacz.Tłumiłamtenszlochnajbardziej,jakumiałam,
czując,żeprzeztosięudławię,żemojepłucaeksplodują,alewiedząc,żeniemaminnego
wyjścia.

Wtedywotaczającemnieliścieuderzyłpotężnywiatr,tornado.Liściegwałtownie
zatrzepotały,mojewłosysmagałytwarzjakszalone,ubranianadymałysię,aodziemi
zaatakowałamnieburzapiaskuigałązek.Rykśmigłowcabiłmniepouszach.Mocno
zacisnęłampowieki-poczęścipoto,byochronićoczyprzedpiaskiem,apoczęściz
przerażenia.Bałamsię,żehelikopterurwiemigłowę,żezejdziebardzoniskoizafunduje
midekapitację.

Drzewosięuspokoiło.Podmuchpowietrzazelżał,alenadalbyłamogłuszona.Ryk
śmigłowcapozbawiłmniesłuchu.Ostrożnieotworzyłamoczyizulgąstwierdziłam,że
mojagłowanadaltkwinaswoimmiejscu.Spojrzałamwdół,zjeszczewiększą
ostrożnością,izobaczyłamcośbardziejprzerażającegoodhelikoptera.Tużpodmoim
drzewemktośstał.

background image

10

Miałczarnączapkęikoszulękolorukhaki.Niczegowięcejniewidziałam.Tomógłbyć
mundurżołnierza,aleniebyłampewna.Niesądzę,żebymiałotowiększeznaczenie.Ten
człowiekbyłmoimwrogiemitylkotosięliczyło.Jeślibyłżołnierzem,mógłbyćznacznie
bardziejniebezpiecznyniżrolnik.Alenierobiłomitoróżnicy.Jeślimiałbroń,był

śmiertelnymzagrożeniem.Anawetjeślijejniemiał,byłwiększyodemniei
prawdopodobniemógłwezwaćposiłkiwciągukilkusekund.

Mojeżyciezależałoodjegointeligencji.Gdybyspojrzałwgóręimniezobaczył,byłoby
pomnie.Gdybytegoniezrobił,mogłabymprzetrwaćtrochędłużej.Zdesperowana,
zaczęłamszacowaćodległośćdzielącąmnieodziemi.Gdybymprzesunęłasięojakiś
metr,mogłabymbeztruduzeskoczyćnadół.Agdybyudałomisiępoleciećtrochęw
lewo,tozamiastspaśćjakkamień,wylądowałabymnajegogłowie.Cobysięwówczasze
mnąstało?

Niewiedziałam.Prawdopodobniebymsięniezabiła,alemogłabymzłamaćmnóstwo
kości.

Costałobysięznim?Tegoteżniewiedziałam,aleczułam,żezrobiłabymmukrzywdę.Z

zimnąkrwiąpodjęłamdecyzję:jeślimniezobaczy,skoczę.Wszystkowydawałosięlepsze
niżponownaniewola.Wszystkowydawałosięlepszeniżzginięciebezwalki.

Tylkoczybyłabymwstanietozrobić,gdybynaprawdęzaszłatakapotrzeba?Czy
naprawdębyłabymwstanie?Skoczyćzpiętnastometrowegodrzewa?Czyzdołałabym
przezwyciężyćwłasneinstynktyizrobićcośtakprzerażającego?

Namyślotymwszystkimdrżałamzestrachu,alerównocześniegorączkowo
nakazywałamsobiemyślećoczymśinnym.Dlaczego?Zgłupiegopowodu:byłam
przekonana,żejeślinadalbędęonimmyślała,wyczujetojakzasprawątelepatii.Że
ogromnamocmoichmyśliniepozwolimutakpoprostustaćinieodbieraćmózgiemfal
energii,któreskłoniągodoobróceniagłowy,dopowolnegozadarciajejwgóręi
spojrzeniamiędzygałęziami,międzyliśćmi,prostowmojeoczy.

Możerzeczywiścietakbysięstało,tylkożenaglecośodwróciłojegouwagę.Kobietaw
żółtymT-shircieiczarnychdżinsachprzeszłaprzezpolanęizbliżyłasiędoniego.Jej
twarzzobaczyłamwyraźniej.Byłabardzospoconaiwyglądałanawystraszoną.Głośno
mówiła,wskazujączasiebie,ajejszerokiezarumienioneobliczebyłoodzwierciedleniem
mojego-wkażdymraziejeślichodziowidocznenanimprzerażenie.Mężczyznazrobił
kilkakroków.

Miałnasobieszaredżinsy,aleraczejniebyłtomundur.Powiedziałcościchymgłosem.

Zauważyłam,żeonteżdyszyilśniodpotu,ajegokoszulajestmokranaplecach.Kobieta
mówiłajednakdalej,szybko,szybciej,jeszczeszybciej.Obydwojezaczęlisięoddalać.

Pomyślałam,żechybajużdajązawygraną.Uchwyciłamsiętejnadziei.Jeślijednaktak
wyglądałichplan,szybkogozmienili.Prawiewtejsamejchwiliusłyszałamkrzykinnego

background image

mężczyzny.Tychdwojezatrzymałosięispojrzałowlewo.Potemodwrócilisię,by
powitaćprzybysza.

Jegoteżdobrzewidziałam.Iporządniesięwystraszyłam.Bowystarczyłojedno
spojrzenie,bymnabrałapewności,żetymrazemmamydoczynieniazzawodowcami.

Tenfacetmiałokołotrzydziestki,gładkątwarz,przenikliwespojrzenieimunduroficerski.
Niósłdwakarabinyijedenznichdałdrugiemumężczyźnie.Byłatoczarna,paskudna
rzeczzkrótkąlufąidużymmagazynkiem.Uniósłrękę,wskazującdrzewarosnącetam,
dokądbiegliśmy.Dużaplamapotupodjegopachąbyłajedynąoznakąstresu.

Mężczyznaikobietaoddalilisięchyłkiemwewskazanymkierunku.Łatwobyłosię
domyślić,żedostalirozkaz.

Oficerpozostałjednaknamiejscu.Otarłczołospoconąręką,apotemwyjąłpapierosaz
pogniecionejpaczkiwkieszeninapiersi.Zapaliłgozapałkązjednegoztychmałych
pudełeczek,wktórychodrywasięjejednąpodrugiejitaktrudnowykrzesaćznichogień.
Onteżmiałztymkłopot.Udałomusiędopierozatrzecimalboczwartymrazem.

Gdyzajmowałsiępapierosem,szybkospojrzałamnasąsiedniedrzewa.Niezauważyłam
żadnegoruchu,żadnegoznakużyciaFianichłopaków.Oczywiścieniczegotakiegosię
niespodziewałam,aleitakpoczułamulgę.Czułamsięzanichbardzoodpowiedzialna.To
jawpadłamnapomysł,żebywejśćnadrzewa:gdybynamsięnieudało,mojeżycie-które
itakbyłojużwystarczającozwichnięte-zostałobyzniszczonenazawsze.

Niedlatego,żebymzginęła.Dlategożeprzezemniezginęlibymoiprzyjaciele.

Dymzpapierosawiłsię,wznoszącsięcorazwyżejiotaczającmojedrzewo.

Dymwijesięiwznosiwokółpniastaregoeukaliptusa,

Mokreliścielśniąwsrebrnymświetleksiężyca.

Ilerazyśpiewałamtępiosenkęwpodstawówce?Cienkiesmużkidymuprzepływałyteraz
obokmnie,awszystkieznajomeleśnezapachyustępowałymiejscatytoniowejwoni.

Byładośćprzyjemna.Winnychokolicznościachmogłabymsięniądelektować.

Zamrugałam,kiedydymzaszczypałmniewoczy.Musiałamuważać,byniedostałsiędo
nosa,bowtedymogłabymzacząćkichać.Tobyłabykatastrofa.Znowuspojrzałamna
mężczyznęwdole.Przykucnąłopartyplecamiodrzewo.Ilerazywidziałamtatęwtakiej
samejpozie?Jakżepodobnibyliludziepomimoróżnychubrańikoloruskóry.Ten
mężczyznazrobiłjednakcoś,comojemutacienigdynieprzyszłobydogłowy.Nie
przyłapałabymgonatym,nawetgdybymżyłastopięćdziesiątlat.Leniwiezbliżyłżarzący
siękoniuszekpapierosadokawałkakoryijakgdybynigdynicpatrzyłnapowstałąwten
sposóbsmużkębiałegodymu.

„Tycholernyidioto!-miałamochotęzawołać.-Odsuńtegopapierosa!”Omalniezeszłam
nadół,żebywyrwaćmugozręki.Wszystkowskazywałonato,żeznaleźliśmysięw
samymśrodkudługotrwałejsuszy,zagrożeniepożarembyłobardzopoważne.Atenkretyn
bawiłsięzapałkami.Czyczłowiekwtakimwiekuniepowinienbyćmądrzejszy?Każdy
pięciolatekzewsiwie,żebezpieczniejjestbawićsiędynamitemniżzapałkamiwczasie
suszy.Jużwcześniejpociłamsięwystarczającomocno-terazmiałamjeszczejedno

background image

zmartwienienagłowie.

Napolanęwbiegłnastępnymężczyzna,bardzoniskifacetwmundurze.Oficerspojrzałna
niego,apotemskinąłgłowąwstronępapierosaikory.Powiedziałcośicichosię
roześmiał.Nierozumiałamjegojęzyka,alebyłamcałkowiciepewna,ocomuchodziło.

Powiedział:„Jeśliichnieznajdziemy,zawszemożemyichwypłoszyćogniem”.

Omałoniespadłamzdrzewa,wstrząśniętaiwystraszona.Gdybytematołyumyślnie
wywołałypożar,wpadlibyśmywwiększe,bardziejdramatycznetarapatyniż
kiedykolwiekwcześniej.Albozostalibyśmynadrzewachispłonęlibyśmyżywcem,albo
zeskoczylibyśmynaziemięizarobilibyśmykulkę.Niewiedziałam,czyoficermówi
poważnie.Jeślitak,niepozostawałominicinnego,jaktylkopomyśleć,żeciludzienie
mająpojęcia,zczymigrają.

Wpadałamwpanikę,czułam,żeniepotrafięjużlogiczniemyśleć.

Niskifacetpobiegłzpowrotem.Niejestempewna,czegochciał,alechybapoprostu
zameldował,żenasnieznalazłalbocośwtymrodzaju.Oczywiścienieruszyłamsięz
miejsca,mimożeochłonąwszyponaszymszaleńczymbiegu,byłamcorazbardziej
zdrętwiałaiobolała.

Rozpaczliwiechciałamsięruszyć,alewyglądałonato,żezanimdostanętakąmożliwość,
upłyniesporoczasu.

Tamtegodniapomyliłamsięwwielusprawach,alewtejmiałamrację.Minęłychybaze
trzygodziny,zanimmiałamszansęsięporuszyć.Kilkarazyoficerznikałzmojegopola
widzenia,alewtedyteżnieśmiałamdrgnąć,boprzecieżmógłstaćpodrugiejstroniepnia,
którejwogóleniewidziałam.Helikopterprzeleciałnadnamijeszczeczteryrazy,raz
znowubardzoblisko,awpozostałychwypadkachwystarczającoblisko.Zakażdymrazem
przywierałamdodrzewaikuliłamsięjakkrólik,nadktórymprzelatujejastrząb.

Jedynąmiłąrzeczą,jakamniespotkała,byłykonie,któreprzeszłyobok.Tymrazem
miałamokazjędobrzeimsięprzyjrzeć.Byłoichsiedeminadalniewyglądałynaprzejęte
tym,codziejesięnaichpastwisku.Ktośoniedbał:byłydobrzeodżywione-ażzadobrze
-istaranniewyczesane.Lśniłyjakkonie,któresąwdobrejformie.Paręrazyprzystanęły,
żebyposkubaćtrawę,aleszybkozniknęły.

Tymczasemkażdakończynaikażdakośćwmoimcielejęczałazokropnegotępegobólu.
Wobienogizłapałmnieskurcz.Rozpaczliwiepotrzebowałamodrobinyruchu.W

końcudostałammałąszansę.Zaczęlisięschodzićludzie,parami.Łączniemogłoichbyćz
dwanaścioro.Niewidziałamich,alewyraźniesłyszałamichgłosy:robilisporohałasu.

Chybaskładalimeldunkialbomożeomawialitaktykę.Nieobchodziłomnie,corobią.

Najważniejszebyłoto,żegdytylkozjawilisiępierwsi,oficerszybkoruszyłwich
kierunku.

Pozatymniesłyszałamwarkotuhelikoptera.Skorzystałamzokazji,byrozprostować
nogi,potemręce,anastępnie,bypokręcićgłową.Unosiłamiopuszczałamramiona,ana
końcukilkarazyzakręciłamtyłkiem.

Zaczęłamjeszczerazrozprostowywaćnogi,leczprzyokazjiotarłamprawąłydkąoduży

background image

luźnykawałkory.

Chciałamgozłapać,aleniezdążyłam.

Zapóźno,pomyślałamzrozpaczona.Ijakbytegobyłomało,wyciągającrękępokorę,
strąciłamdługikawałsuchegodrewna,awtedytodrewno,koraorazkilkagałązek,liścii
innychsuchychfragmentówdrzewaspadłyrazemnaziemię,odprowadzanemoim
bezradnymspojrzeniem.

Byłamgotowakrzyczeć.Byłamgotowaskoczyć.Głośnozaszlochałam,czując
rozgoryczenieiniesprawiedliwośćtejsytuacji.Niewiedziałam,corobić,dokądpójść.

Poczułamwżołądkuprzerażającemdłości.Kawałkileśnychśmiecispadałyispadały,
obijającsiępodrodzeogałęzie.Czułamsiętak,jakbymoglądaławłasnąśmierćw
zwolnionymtempie,niemogącabsolutnieniczrobić.Aponieważpochłonąłmniedeszcz
drewna,niezauważyłamterkoczącego,wściekłegowarkotuhelikoptera,któryznów
uderzył

mniewuszy.Zauważyłamjednakświeżetornadopiachuigałązek,któreprzeszłoprzez
koronydrzew,gdyśmigłowiecpowolijeprzeczesywałporazszósty.

Chybamójmaływodospadkoryigałązekniezostałzauważonywburzyleśnych
odpadków.Tenhelikopter,takzdeterminowany,byznaleźćmnieizabić,uratowałmi
życie.

Gdyzdałamsobiesprawę,żeniktpomnienieidzie,żeniktniestoipoddrzeweminie
strzelamiędzyliście,przywarłamdogałęzi,októrąsięopierałam,iodmówiłamcałą
najprawdziwsząmodlitwę.Zastanawiałamsięnawet,czygdzieśwniebienieczuwanade
mnąRobyn.Wcalebymsięniezdziwiła.Niewiem,czykażdyznasrodzisięzwłasnym
aniołemstróżem,aledoszłamdowniosku,żejanajprawdopodobniejgomam.

Dopieropojakimśczasieznowuzaczęłamśledzićsytuacjęnapolanie.Przezjakieśpół

godzinynicmnieonanieobchodziła.Stopniowodocierałodomniejednak,żenasze
kłopotywcalesięnieskończyły.Nadalbyliśmywśmiertelnymniebezpieczeństwie.
Nastałopóźnepopołudnie,słońceświeciłoprzezliścieostatkiemsiłiciepła,szykującsię
donocnegospoczynku.Niewidziałamżadnegoporuszenianapolanie,aleoczywiścienie
mogłamzawierzyćtejciszy.Nogizdrętwiałymibardziejniżkiedykolwiekistrasznie
chciałomisięsikać.Potym,costałosiępoprzednimrazem,nieśmiałamjednakdrgnąć.
Znowuspojrzałamnasąsiedniedrzewa,próbujączobaczyćFi,HomeraiKevina,
zastanawiającsię,jaksobieradząwswoichmałychgniazdkach,czybojąsiętakbardzo
jakja.Żałowałam,żenieweszłamnatosamodrzewocoktóreśznich.

Zlewejstronyrozległsięgwizd:ostry,przenikliwydźwiękwydanyprzezkogoś,kto
wsunąłdwapalcedoust.Zlustrowałamwzrokiempobliskistok,aleniewidziałam,kto
zagwizdał.Potemgwizdrozległsięzprawejstronyiusłyszałam,jakodbijasięechemna
płaskowyżu.Najwidoczniejbyłtojakiśsygnał,naktóryszybkozareagowano,bopo
chwilizobaczyłamludzipowolisunącychkumiejscuobokpolany.Chybaodbylinaradę,
bogdylekkiwietrzykpowiałwmojąstronę,usłyszałamgłosy.Wpewnejchwilibrzmiały
tak,jakbyktośsiękłócił,potemczyjśgłosnajprawdopodobniejwydawałrozkazy.Nie
wiedziałam,cosiędzieje.Naszczęściewpobliżuniebyłowidaćhelikoptera.

background image

Minęływieki,zanimwkońcuzaszłosłońce.Totypowedlatejporyroku.Całatasytuacja
przypominałamistarymigającyfilmzłożonyzprzebłyskówakcjipoprzedzielanych
długimichwilamiszaregoszumu.Ztychmałychfragmentówfabułytrzebabyło
wywnioskować,cosiędzieje.Niechodziłoozgadywanie-należałoruszyćgłową,
wykorzystaćkażdąodrobinęinteligencji-awiedzatowładza,więcimwięcejmiałeś
wiedzy,tymwiększądostawałeśwładzę.

Oczywiścietymrazemniechodziłoowładzę.Chodziłoozdobycieprawadoprzetrwania.

Obserwowałamotoczenieprzeznastępnągodzinę,ażwszystkospowiłazbytduża
ciemność.Potemwidziałamtylkojednąosobę.Byłatokobieta,którapowolispacerowała,
rozglądającsię.Trzymałanowoczesnykarabingotowydostrzału.Jużprawiepomyślałam,
żejestsama,alegdyzniknęłazmojegopolawidzenia,cośdokogośpowiedziała…chyba.

Byłamprawiepewna,żelekkosięodwróciłaizaczęłamówić.Wciemnościtrudnobyło
cokolwiekdostrzec.Możezwracałasiędokoni,którekilkaminutpóźniejzjawiłysiępo
razdrugi,prawdopodobnieprzenoszącsiękulepszymkępomtrawy,icokilkaminut
przystawały,żebyjąposkubać.

Pozatymznowuusłyszałamhelikopter.Przezpiętnaścieminutlatałynawetdwa.Oba
byłydaleko,tylkojedenznichzbliżyłsięnachwilęwystarczającoblisko,bym.ponownie
poczułasiętak,jakbygłośnywarkotrozlegałsiętużnademną.

Niewidziałamgojednak.Czułamgotylkoisłyszałam,itomiwystarczało.

Wyglądałojednaknato,żepozapadnięciumrokuposzukiwaniastraciłynaintensywności.

Obawiałamsię,żeżołnierzeotocząterenkordonem,możeprzyśląjakieśpatrole,apotem,
oporanku,znówrozpocznąposzukiwanianaszerokąskalę.

Mójpęcherzpękałwszwachiczułam,żeniejestemwstaniedłużejczekać.Gdytylkosię
ściemniło,wiedziałam,żemuszęzaryzykowaćizejśćzdrzewa.Modliłamsię,bytym
razemnapolaniebyłopusto,byżadniżołnierzenieczekalinamniezkarabinamiw
rękachiwyrazemwilczejradościnatwarzach.Poruszałamsiępowoliiociężalejakkoala,
leczrówniecicho,centymetrpocentymetrze,uważniemacającwposzukiwaniupunktów
oparcia,zatrzymującsięinasłuchującpokażdymprzesunięciusięwdół.

Najbardziejprzerażającebyłyostatnietrzymetry.Czułamsięzupełniebezbronna.Nie
miałamabsolutnieżadnejmożliwościobrony,aonimoglimniezobaczyćjaknadłoni.

Mogłamzarobićkulkęwplecyizginąć,nawetniezobaczywszytwarzyosoby,któramnie
zastrzeliła.Starałamsięniemyśleć,jakbytobyło,alewprzeszłościdośćczęsto
wyobrażałamsobietakąchwilę.Doszłamdowniosku,żesiłarażeniawywołałabyszokw
całymmoimciele:runęłobywdółtakszybkoiniespodziewanie,żewzasadzieniewiele
bympoczuła,wszystkoskończyłobysięwkilkasekund.Tobyłojedynepocieszenie,jakie
umiałamsobiezaoferować.

Gdymojestopydotknęłyziemi,natychmiastprzykucnęłamiszybkosięrozejrzałam,
próbujączobaczyć,cosiędziejenapolanie.Plecaknamoichplecachuderzyłjednakw
pieńiprzewróciłmnienabok.Pozatymwielogodzinnybezruchteżdawałmisięwe
znaki,więcniebyłamwstanieszybkosiępozbierać.Wrezultacieniczegonie
zobaczyłam.Musiałamsięwysilać,byznówstanąćnanogi.Jakzwyklenieokazałamsię

background image

wysportowanąleśnąwojowniczką,leczniezdarnymmisiemkoala.Podtymwzględemnic
sięniezmieniło.

Kiedywkońcuudałomisięodzyskaćrównowagę,przykucnęłam,byprzyjrzećsię
polanie.Nakilkaminutnaprawdęzapomniałamopęcherzu.Jeszczeprzedchwilą
uznałabym,żetoniemożliwe,aletochybakolejnakorzyśćpłynącazestrachu.

Napolaniepanowałcałkowityspokój.Wkażdymrazieprzezmniejwięcejdziesięć
sekund.Potemusłyszałamhałas.Typowyleśnyodgłos,dźwiękwydanyprzezinnego
misiakoalęalboprzezoposa,którypozmrokuzłazizdrzewa,byrozpocząćwieczorny
obchód.

Tylkożetoniebyłżadenopos.Tomusiałbyćczłowiek-oposwwydaniuFi,Kevinaalbo
Homera.Nieczekałamjednak,bysprawdzić,wczyimdokładnie.Miałamważniejsze
zmartwienienagłowie.Szybkomanipulowałamprzyguzikachdżinsówznadzieją,że
zdążęjerozpiąć.

Małobrakowało,aleudałosię.

Dopieropotem-atrochętotrwało-zadałamsobietrud,byspojrzeć,ktoschodziz
drzewa.Ktokolwiektobył,dotarłjużprawienaziemię.Miałamjedynienadzieję,żenie
robiłamtylehałasucoonlubona.Podkradłamsięjednakbliżej,idącnajciszej,jak
umiałam.

TobyłHomer.Chciałamgouściskać,aleniebyłzainteresowany.Gnębiłgotensam
problemcoprzedchwiląmnie.Dopierogdygorozwiązał,byłgotównapowitanie.

Potemusłyszałam,żeKeviniFiteżschodzązdrzew.JaiHomerrozglądaliśmysięw
ciemności,mającrozpaczliwąnadzieję,żeniezauważymyżadnegośmiertelnego
zagrożenia.

Gdyznówstanęliśmywkomplecie,odbyliśmyszybkąszeptanąnaradę.Naszeszeptybyły
takciche,takskrótowe,żecałarozmowaprzypominałamimotyledotykająceleciutko
liścidrzew.

-Musimystądwiać-szepnęłamidouchaFi.

-Wiem.Alemogliwysłaćpatrole.

-Trzebazaryzykować-powiedziałHomerniskimpomrukiem.-Jutrobędzietuzbyt
niebezpiecznie.

Kevinmilczał.Tylkojasięodezwałam,wdodatkuniepotrzebnie:

-Bądźciebardzocicho.

Niemiałamdonichpretensjizaspojrzenia,którymimnieobrzucili.

background image

11

Czynadaloddychałam?Niebyłampewna.Nawetprzyłożyłamrękędoserca,żeby
sprawdzić.

Chybapoczułamjakiśruch,boznówzaczęłamwpatrywaćsięwciemność.Szkoda,żenie
miałamwzrokukota.Szkoda,żezamiastoczuniemiałamreflektorów.Szkoda,żenie
cofnęłamsięorokiniewracałamdodomupoprzygotowaniuszopynazaplanowanena
następnydzieństrzyżenieowiec,kierującsięprostopodprysznic.

Byłatojednaztychchwil,wktórychmusiałambyćdlasiebiebezwzględna.Surowai
szorstka.Wypchnęłamtemiękkie,ckliwemyślizgłowyizjeszczewiększymskupieniem
gapiłamsięwciemność.Jeślimiałsiętampokazaćchoćbynajmniejszyruch,chciałamgo
zobaczyć,zanimwrógzobaczymnie.PoprawejilewejstronieHomeriFi,akawałek
dalejKevin,robilitosamocoja.

Opracowaliśmyplan.Zróbdziesięćkroków,zatrzymajsięizanimruszyszdalej,czekajna
sygnałodpozostałych.Wyraźnyznakręką.Jeślipozostalistojąnieruchomo,zakładasz,że
cośzauważyli.

Kiedyzatemporazentyzrobiłamdziesięćkroków,zatrzymałamsięispojrzawszynaFi,
zobaczyłam,żezastygławbezruchu,poczułam,żemojatwarzzaczynapłonąćiswędzieć.

Terazwiedziałam,żeoddycham.Równieżzamarłam,poczęściz,przerażenia,apoczęści
poto,byzasygnalizowaćproblemHomerowi.

Wzasadzieniewidziałam,jaksięzatrzymuje,alepoczułam,żeznieruchomiał.

Bardzocichoiwolnoobróciłamgłowę,bylepiejzobaczyćto,cozauważyłaFi.

Oczywiścieciemnośćutrudniałamizadanie.Bałamsię,żeodtakintensywnegopatrzenia
popsujęsobiewzrok.

Taknaprawdęnicniewidziałam.Touszydałymipodpowiedz.Chrzęstsuchejziemipod
stopami.Wciągutejwojnysłyszałamgojużkilkarazyizawszetowarzyszyłamu
świadomość,żetestopymogąprzynieśćśmierć.Ciąglemyślałam,żetonieustanne
patrzenieśmierciwoczywkońcustaniesięłatwiejsze,alewcalesiętakniedziało.

Wszyscystaliśmyjakpomniki.Nicwięcejniemogliśmyzrobić.Niemogliśmyuciecinie
mieliśmybroni,więcniemogliśmynikogozaatakować.Tobyłoparaliżująceuczucie.Nie
wiedziałam,czyHomeriKevinwogólezauważylipatrol,alejaiFigozauważyłyśmy.
Trzymrocznepostacieidącewolnymkrokiem.Całyczasrozglądałysięnaboki,
trzymająckarabinywpogotowiu:niebyływyluzowaneiswobodnejakpatrole,które
widywaliśmywcześniej,winnychczasachiwinnychmiejscach.

Nadalstaliśmywbezruchu.Chybadotarlidopunktu,którywyznaczałgranicęich
terytorium,bopięćminutpóźniejwrócilitąsamądrogą,równiecisi,równieostrożnii
równieśmiercionośnijakwcześniej.

Gdyznowuwtopilisięwciemność,mywycofaliśmysięwprzeciwnąstronę.

background image

Zabawne:zrobiliśmytojakzasprawąosmozy,telepatiialboczegośwtymrodzaju.Po
prostuwszyscyskierowaliśmysięwtęsamąstronę,niepotrzebowaliśmyżadnegosygnału
anisłowa.

Całyczasszliśmywtymkierunku.Ztąsamąpowolną,ostrożnąstrategią.Jeszczeraz
przecięliśmyotwartytrawiastyteren.Zaliczyłamnajwiększyszokwżyciu,kiedyz
nagłymcichymtętentemkopytukazałysiękonie.Tymrazembyłynaprawdęprzyjaźnie
nastawione,podeszłydonas,szukająccukru,owsaalbozainteresowania.Ogarnęłomnie
przerażenieizaczęłamsięgorączkoworozglądaćznadzieją,żeniktsięniezbliża,
wykorzystująckonie,byodwrócićnasząuwagę.Alenikogoniebyło.

Odepchnęliśmykonieiposzliśmydalej.Pokonaliśmysporykawałek,podziesięćkroków
naraz,iwkońcupozwoliłamsobienapierwszynieśmiałypromyczeknadziei.Możedali
sobiespokój.Możeniemieliwystarczającodużoludzi,byobstawićcałyteren,iudało
namsięominąćichostatnipatrol.Może…

Wtedyzobaczyłam,żeHomerzastygłtaksamo,jakgodzinęwcześniejFi.

Znowusięzatrzymałam.Drżałam,byłominiedobrzezwściekłościistrachu.Losnie
mógłnamsprzyjaćwnieskończoność.Alboteraz,albonastępnymrazem,albojeszcze
następnymstracimyfart.NauczyłamsiętegopoatakuwZatoceSzewca.Czytymrazem
zostaniemyzłapanialbozabici?Czynaprawdęmiałoznaczenie,kiedydokładnienasto
spotka,skoroitakmiałosięwydarzyć?Booczywiściemiało.

NiewidziałampatroluusłyszanegoprzezHomera,aledziesięćminutpóźniejmój
przyjacielzacząłsięwycofywać,powoliicicho.Naszatrójkawycofałasięrazemznim.

Spotkaliśmysięponownienaśrodkutrawiastegopłaskowyżu.Wyglądałonato,żeto
jedynebezpiecznemiejsce.Zbiliśmysięwgromadkęiznowuzaczęliśmymówić
najcichszymszeptem.Wkażdymrazietrojeznas.Fitylkocichopłakała.Paskudna,
nieustannapresjadałajejsięweznaki.

Jedynąosobą,którabyłaczegokolwiekpewna,okazałsięHomer.AHomerbył

pewienjednego.Itobardzo.

-Musimysięstądwydostać-powiedział.-Imusimytozrobićdziświeczorem.Ranow
żadnymwypadkuniemożenastubyć.Inaczejzginiemy.

Tobyłamarnapomoc.Miałrację,alemimotonieznałrozwiązaniaproblemu.

Staliśmyzbiciwmilczącą,żałosnągromadkęiwnaszychumysłachniebyłoanijednego
pomysłu.Zanamistałykonie,tworzącwłasnągrupkę.Onetakżeniewydawałysięzbyt
szczęśliwe.Możepoczułysięurażonenaszymlekceważeniem.

Ztegocopamiętam,jaiKevinwpadliśmynatenpomysłrównocześnie.

-Konie-powiedziałam.

-Cholera,konie!-zawołałKevin.

Homerodrazuzrozumiał,aleFiwydawałasięskołowana.Nadalcichowylewałałzy,
więcmożetrudnojejbyłosięskupić.

-Konie?-zapytała,wykrzywiająctwarzwrozpaczy.

background image

Zobaczyłambiałąlinięjejblizny.

-Wyjedziemystądkonno-szepnąłHomer.-Tomacienamyśli,prawda?

-Galopem-potwierdziłam.

Sercewaliłomizprzejęcia,aleznadzieją-orazzasprawąmojegostaregowroga:strachu.
Tobyłszalonypomysł,zwariowany,pokręconyibyćmożeniemożliwydozrealizowania-
niemieliśmyjednakinnychpomysłów,innejdrogiucieczki.

Amimoto…Wiązałosięznimtakwieleproblemów,tyleniebezpieczeństw.

Galopowanienanieznanychkoniachprzezciemność,las,podostrzałem.Wystarczy,że
zderzymysięzjednągałęzią,abędziemymieliszczęście,jeśliwyjdziemyztegojedyniez
licznymiobrażeniamitwarzyiczaszki.Jeślijednokopytowpadniewkrólicząnorę,
poszybujemykunajbliższemupniowialbowylądujemyustópżołnierza,którywmojej
wyobraźnijużunosiłkarabin.Jeślijednodrzewopojawisięwniewłaściwymmiejscui
końwpadnienaniezprędkościąpięćdziesięciukilometrównagodzinę,zarównoon,jaki
jazginiemyjakmotocyklistapozderzeniuzbetonowąścianą.Niemieliśmydżokejek,
uprzężyanisiodeł.

Jeślikońsięspłoszy,zbuntuje,staniedębalubzatrzymanawidokżołnierzaalbona
dźwiękstrzałów…

-Zróbmytak-powiedziałam,wściekłanapłaczliwąnutęwswoimgłosie.

Jednomniepocieszało.Fi,któraożyciunafarmiewiedziałatyle,ileohistoriirolet
weneckich,świetniejeździłakonno.BrałalekcjeuDaphneMorrisett,aDaphnebyładumą
iradościąWirrawee,bobrałaudziałwewszechstronnymkonkursiekoniawierzchowego
naolimpiadzie.NiewieluznasmogłosobiepozwolićnalekcjeuDaphne,alerodziceFi
byliwielkimifanamitakichrzeczyjaklekcjetenisa,lekcjepianinailekcjejazdykonnej.
Fiokazałasięurodzonądżokejkąizdobyłalicznenagrodywklubiejeździeckim.Daphne
powiedziała,żeFiprzypominajejjąsamą,kiedybyłamłoda,atonaprawdęogromny
komplement.

Więcchoćnamwszystkimgroziłookropneirealneniebezpieczeństwo,wwypadkuFi
wydawałosięonotrochęmniejsze.Każdeznasmogłosięmartwićosiebie.Nie
musieliśmyzużywaćmnóstwaenergiinamartwieniesięoFi,którazdawałasięszybko
podupadaćnaduchu.

Gdypodeszliśmydokoni,zwierzętapokiwałyłbamiiwykonałytanecznyruch.Taktojuż
jestzkońmi.Tojednazcech,którezawszewnichlubiłam.Ichmiękkiechrapytrącałynas
iwpychałysiędokieszeni.Łagodne,leczzaskakującosilneizdeterminowanezwierzęta.

Znowusobieprzypomniałam,jakiesąsilne.

Aleniewystarczającosilne,byzatrzymaćkulę.

Każdeznaswybrałojednegokonia.Jazdecydowałamsięnakasztankawałacha,trochę
podtuczonego,jakonewszystkie.Pozwoliłam,żebyobwąchałmiręce.Dałammuszansę
oswojeniasięzemną.Pogładziłamgopochrapachiszyi,potemprzesunęłamdłońpo
boku.Czułamjegonapięcie,drżącemięśnie.Tobyłykoniepociągowe,przyzwyczajone
dopracy,dotrudnychzadańinerwowychjeźdźców.Kasztanekwyczułmójnastróji

background image

zaczynałsięcorazbardziejdenerwować.

Pomyślałam,żenajlepiejjaknajszybciejgodosiąść.Homerprzytrzymałgozaszyję,aFi
pomogłamiwejśćnagrzbiet.Bezstrzemionniebyłototakieproste.Aletymrazem
miałamprawodosiąśćkoniajakopierwsza,bobyłamnajniższaznaszejczwórkii
prawdopodobnienajgorzejjeździłamkonno.Przesunęłamsięwstronęszyikoniai
złapałamrównowagę.Kasztanzadrżałipróbowałpotrząsnąćgrzywą.Raczejoddawna
niktgoniedosiadał.

-Zawszesiędenerwują,kiedyniemasiodła-wyjaśniłaFi.

Jakmożnabyłosięspodziewać,gdytylkoHomeriFigowypuścili,końszybkoruszył

przedsiebie.Szedłbokiem,dopókiprzekleństwamiszeptanyminauchoikopniakaminie
przekonałamgo,żebysięzatrzymał.Kevindosiadłswojegokoniapodobniejakja,z
pomocąFiiHomera.Zrobiłtoniezbytelegancko.Przezchwilęleżałnakońskim
grzbiecie,próbującsięwyprostowaćizwrócićwewłaściwąstronę.Siedziałnabrązowym
wałachu,którypuścił

sięwkrótkigalop,mimożeHomernadaltrzymałgozaszyję.KiedyjednakKevinsię
wyprostował,aHomerwypuściłkonia,zwierzęsięuspokoiło.

Bałamsię,żezabardzohałasujemy,alecomogliśmynatoporadzić?

Nic.

FipomogłaHomerowidosiąśćdużączarnąklacz,któranatychmiastzabrałagonaszybką
przejażdżkępopolanie.Konienaprawdęzaczynałysięniecierpliwić.Tobyłodlanas
dobreizarazemzłe.Chcieliśmy,żebypopędziłynajszybciej,jaksięda,aleniechcieliśmy,
żebynaszrzuciły.Fidosiadłakoniajakoostatnia.Myślałam,żebezniczyjejpomocy
będziemiałaproblem,alecałyczasspokojniemówiładokonia.Gwałtowniekręciłłbemi
wierzgał,alechybajejsłuchał.Podprowadziłagodopniaka,naktórynastępnieweszła,
nieprzestającszeptaćdokonia.Potemszybkim,zwinnymsusemwskoczyłamunagrzbiet
izłatwościąusiadła.Tobyłowkurzające.

Takwięcbyliśmygotowidopierwszejibyćmożeostatniejwspólnejprzejażdżki.W

głowiemignęłamimyśloczterechjeźdźcachApokalipsy.Kimonibyli,dodiabła?Nie
miałampojęcia,aleodniosłamwrażenie,żebyćmożetowłaśniemy:czterejjeźdźcy
galopującykuapokalipsie.

Ledwiepanującnadkońmi,próbowaliśmyobraćjakiśkierunek.Ten,naktórysię
zdecydowaliśmy,podwielomawzględamibyłnajgorszyzmożliwych:ruszyliśmyw
stronęWirrawee.Porazkolejny-jaktoczęstobywałopodczastejwojny-niemieliśmy
jednakinnegowyjścia.Zanami,wokółgospodarstwaShannonów,terenopadał,czyniąc
nocnygalopzbytniebezpiecznym.Polewejiprawejrósłzbytgęstylas.Niechcieliśmy
jechaćprostodomiasta,lecznadaldzieliłonasodniegojakieśdwaipółkilometra,więc
uznaliśmy,żezdołamyzeskoczyćzkoni,zanimznajdziemysięnaBarkerStreeti
przyjdzienamprzystanąćnaczerwonymświetle.

OczywiściechcieliśmysiędostaćdoWirrawee.Pytanietylkojakikiedy.

Wkażdymraziebyłotonajmniejszeznaszychzmartwień.Potrafiliśmymyślećtylkoo

background image

tym,jaksięprzebijemyprzezkordonpatroli,uzbrojonychiśmiercionośnychżołnierzy.W

porównaniuztymżadnainnasprawaniebyławartanaszychnerwów.

Uciskwżołądkupodpowiedziałmi,żeporaruszać.Najlepiej,jakumieliśmy,
odwróciliśmyłbykoni,zwracającjewstronęmniejzadrzewionejczęścipłaskowyżu.

SpojrzałamnaFiinerwowosięuśmiechnęłam,alebyłazbytzajętakoniemizabardzo
oddalona,bytozobaczyć.Próbowałamoszacować,ileczasuzajmienamominięcie
żołnierzy.

Pewniezpółtorejminuty,najwyżejdwie.Wszystkozależałoodtego,jakszybkiesąnasze
wierzchowce,jakbardzospowolniłyjemiesiącedobrejtrawyiniewielkiegoruchu,zjak
wielkimoporempodejdądonocnegogalopowaniaprzezlas…azdrugiejstrony,jak
bardzosięrozkręcą,jakbardzosięrozpędząijakbardzopobudzimyjedobiegu.
Najważniejszebyłoto,byśmynabralitakiejprędkości,którapozwoliminąćpatrolew
pełnymgalopie.Potemoczywiścieprzyjdzieporanawielkąpróbę:jakzareagująkonie,
kiedyktośzaczniedonichstrzelać.Miałamniejasnepoczucie,żepolicyjnekoniesą
specjalnieszkoloneprzydźwiękachpękającychprzyuszachtorebek,któremająjeoswoić
zewstrząsamiigłośnymhukiem.

Naszekoniestwarzaływrażeniezwierząt,którenadźwiękwystrzałuwpadnąwpanikę.

Homerrozejrzałsię.Usłyszałam,jakpytanasszeptem:

-Gotowi?

Kiwnęłamgłowąiwychrypiałam,żetak.Naglewustachiwgardlezrobiłomisiętak
sucho,żejęzykzdawałsiępuchnąćiwypełniaćcałąbuzię.Niespojrzałamna
pozostałych,aledomyśliłamsię,żeteżodpowiedzielitwierdząco,boHomerodwróciłsię
zpowrotem,mocnoklepnąłkoniairuszyliśmy.

Tobyłoniewiarygodne:najdziwniejszedoznaniewmoimżyciu-przerażające,leczw
pewnymzwariowanymsensienaprawdęwspaniałe.Gdyruszyliśmy,mójkońodbiłwbok
-tasytuacjaraczejnieprzypadłamudogustu-izanimgozawróciłamizmusiłam,by
biegł

prosto,pozostalibylijużpięćdługościprzedemną.Pozatymszybkosięrozpędzali.
Konienatychmiastzrozumiały,ocochodzi.Możetęskniłyzaporządnągonitwą.Takczy
siak,ichreakcjanaprawdęmniezaskoczyła.Jużpokilkusekundachpędziłyprzeznoc,
potnamojejtwarzyzaczynałstygnąć,aprzedsobąmiałamdużezadypozostałychkoni,
ichfruwająceogonyitrojejeźdźców,którzyprzywarlidogrzbietówzpochylonymi
głowami,trzymającsię

-takjakja-jakbyodtegozależałoichżycie.Byłotozdecydowanienajdziwniejsze
doznanie,anajdziwniejszymjegoelementembyłacisza.Opróczszybkiegotętentukopyti
gwałtownegooddechukoniniesłyszałamżadnegodźwięku.

Przezpierwszedwieściemetrówbyliśmynaotwartympolu.Najbardziejzagrażałynam
króliczenory.Skierowałamkonialekkowprawoizaczęłamdoganiaćresztę.Zbliżałam
siędoterenu,naktórywolałamniepatrzeć,alewiedziałam,żeprędzejczypóźniejbędę
musiała.Byłtociemny,bardzociemnylas.Czułamsięjaklemingpędzącynaskraj
urwiska.

background image

Tutajniebyłourwiska-przynajmniejtakąmiałamnadzieję-aleczekałynanasśmierći
zniszczenie.Byliśmygłupi,myśląc,żemożnatakgalopowaćwkompletnejciemnościi
liczyćnaprzetrwanie.Tobyłosamobójstwo.

Inagleznaleźliśmysięwlesie.Gdywnimzanurkowaliśmy,głębokozaczerpnęłam
powietrza.Tobyłojakprzejażdżkaczymś,conazywałosięsuperchiller,którązaliczyłam
kiedyśwwesołymmiasteczku.Wtedyteżwstrzymałamoddech.Tkwiłamnaszczycie
pionowejwieżyiczułam,żemałaklatka,wktórejsiedzę,runieprostonaziemię,
roztrzaskującsięnamilionkawałków.

Wtamtymlesiemyślałam,żezderzymysięzgąszczemdrzew,skałikrzaków,rozbijając
sięnamilionkawałków.

Koniedzikozarzucałyłbami,aleniezwalniałytempa.Tezwierzętabywająszalone.

Pamiętam,jakodbywałasięgonitwaprzełajowawramachmistrzostwpołudniowych
okręgów,którejgospodarzembyłoliceumwWirrawee.Niestartowałamwniej,ale
zgłosiłamsięnaochotnikadopomocy,żebyniemusiećiśćnalekcje.Ustawionomnie
przybramieposiadłościMurdochów,gdziemiałamdopilnować,byjeźdźcyniepomylili
drogi.NiedalekodomuMurdochówbyłazagroda,wktórejtrzymaliświeżozakupionego
źrebaka.Imwięcejjeźdźcówtamtędyprzejeżdżało,tymbardziejzwierzęsię
niecierpliwiło.Źrebakzaczął

galopowaćwzagrodzie,corazszybciej,corazbardziejszaleńczo.Jużwkrótcerozpędzał
sięiwostatniejchwilizatrzymywałprzedogrodzeniem.Byłtaknabuzowany,że
zaczęłamsięoniegomartwić.Pobiegłamdodomu,żebypowiedziećotymMurdochom,
alegdybyłampięćdziesiątmetrówoddrzwi,rozpędzonyźrebakwpadłnaogrodzenie.
Chybapoprostuzapomniałsięzatrzymać.Wyzionąłducha,zanimdoniegodobiegłam.
Złamałkark.Nigdytegoniezapomnę.Byłpięknymkoniem.StaraTammieMurdochbyła
zdruzgotana.Nigdywięcejniepozwoliła,bytrasawyścigubiegłaprzezjejposiadłość,
choćoczywiściezawodnicyniebyliwinnitejtragedii.

Wkażdymraziekońnaktórymterazjechałam,teżniezwolnił.Gnałnajszybciej,jak
umiał.Przejażdżkaniebyłajużwspaniała,leczpotwornieprzerażająca.Przywarłamdo
końskiegokarku,alejednocześniepróbowałamtrzymaćgłowęlekkouniesioną,żeby
zobaczyćto,wcozachwilęuderzymy.Chciałamtozobaczyć,zanimsięnatym
rozpłaszczę.

Wokółpanowałjużsporyhałas.Zlewejsłyszałamjedynietrzaskiłomot,gdypozostała
trójkagnałaprzezzarośla.Wyglądałonato,żeżadneznichniezwolniło.Pisnęłam,kiedy
niskagałąźśmignęłamitużnadgłową,omijającjązaledwieocentymetr.Wtejsamej
chwilikońgwałtownieszarpnąłwbokiomalniespadłam.Gdypieńmłodegodrzewka
uderzyłmniewstopę,ucieszyłamsięjednakztejgwałtownejreakcji.

Znowuspojrzałamdoprzoduitymrazemgłośnokrzyknęłam.Czułamsiętakabezradna.
Byłampewna,żezginę.Zaledwiekilkametrówprzednamirozciągałsięgąszcz
eukaliptusówśredniejwielkości,wktórymwtychciemnościachniewidziałamżadnej
szczeliny.Niepozostawałominicinnego,jaktylkopochylićgłowę,zanurzyćtwarzw
końskiejgrzywieiczekaćnazderzenie.

Izderzenierzeczywiścienastąpiło.Niskagałąź,solidnaitwarda,uderzyłamniewgórną

background image

częśćpleców,apotemjeszczerazwtyłek.Nigdywżyciuniedostałamtakiegolania.

Trzymałamsiękurczowo.Końsapałiparował.Smagałymniegałęzie.Mimotokopnęłam
gowżebra,żebybiegłdalej.Wiedziałam,żeniewolnonamsięzatrzymać.Czułam
okropnyból,jakbyktośsprałmniepoplecachsłupemtelegraficznym,alewiedziałam,że
bólodkulibyłbygorszy.Potemwychłostałymnieliścieicieńszegałązki.Gnaliśmyprzez
następny,rzadszyzagajnik.Miałamwrażenie,żegałęziewyrwałymiwszystkiewłosyz
głowy.Chciałamstchórzyćizatrzymaćkonia,alezdałamsobiesprawę,żeniemamna
niegowpływu.Gnałprzedsiebieizatrzymałbysiętylko,gdybypadł.Dyszałamzbólu,
szokuistrachu.Niesłyszałamjużpozostałych.Niemiałampojęcia,cosięznimidzieje.

Potemsytuacjaznowusięzmieniła.Poczułamtonietyledlatego,żeliścieprzestałymnie
smagać,iledlatego,żezmieniłosiępowietrze.Byłochłodniejsze.Byłogowięcej.

Znowuodważyłamsiępodnieśćgłowę.ZlewejusłyszałamchybawołanieHomeraalbo
Kevina.Niepotrzebowałamjednakpodpowiedzi.Wlepszymświetle,natymmniej
zarośniętymterenie,odrazuzobaczyłamto,cooni.

Żołnierzybyłotrzechiszybkozareagowali.Zbytszybko.Bezwątpieniausłyszeli,jak
nadjeżdżamy.Prawdopodobnieniewiedzieli,cowłaściwiesiędzieje,aletętentkońskich
kopytwzmógłichczujność.Dwóchprzyklękało,unosząckarabiny.Ichkoleżanka
najwidoczniejwolałastać,aleonateżbyłajużprawiewpozycjidostrzału.

Dałamkoniowinastępnegorozpaczliwegokopniakawżebra.Szarpnąłdoprzodu.Tobył
dobrykoń.Szybki.Byłbyfantastyczny,gdybyktośnadnimpopracował.Podejrzewam,że
miałwsobietrochęczystejkrwi.Biedny,pięknykasztanek.Noc,wktórejmniepoznał,
przyniosłamupecha.

Nawetnieusłyszałamstrzałów.Nietakjakdawniej.Widziałamjedenwystrzał,a
przynajmniejzobaczyłambłyskpłomieniaprzyżołnierzu,którystałprawiedokładnie
naprzeciwkomnie,odrobinęwprawo.Niewiem,ilestrzałówoddał.Wiem,żecelowo
skierowałamnaniegokonia,którygostratował.

Staramsięopowiadaćotymbezemocji.Czasamiczuję,żemamjużdośćemocji,awtedy
zamykamsięwsobieipróbujęniczegonieczuć.Niewiem,czytodziała,niewiem,czy
todlamniedobre(Andreapowiedziałaby,żenie),alewiem,żetylkotylejestemwstanie
zrobić.

Nowięcstratowałamczłowieka.Kiedysiędoniegozbliżyliśmy,końjakbystanął

dęba,alewzasadziesięniewahał.Biegłzbytszybko,bysięzatrzymaćalboskręcić.A
żołnierzbyłzbytpowolny.Próbowałoddaćjeszczejedenstrzał.Wpewnymsensie
postępowałwłaściwie-zjegopunktuwidzenia.Wiedział,żejeśliudamusięstrzelić,trafi
wkonia.Zresztątrafiłwniego,alewtedyniezdawałamsobiejeszczeztegosprawy.A
żołnierzchybaniezdawałsobiesprawyztego,żetakrozpędzonegokonianicniejestw
staniezatrzymać.Tojakpróbazatrzymaniadwudziestopięciotonowegokenworthaz
przeciętymprzewodemhamulcowym.Wydajemisię,żewchwilizderzeniaz
człowiekiemtakikońmógłbyjużnawetnieżyć.Ipewnienieżył.Tenmałyzryw,który
zrobiłnamomentprzedrunięciemnażołnierza,prawdopodobniebyłchwiląjegośmierci.

Zamknęłamoczyikrzyknęłam,gdyuderzyliśmywżołnierza.DziękiBogu,niewidziałam
jegotwarzy.Potemmiałaminnezmartwienianagłowie,bokońzimpetempadłnakolana.

background image

Mocnouderzyłoziemię.Wyrżnąłwniązprzerażającąsiłą.Gdyzacząłupadać,nie
wiedziałamjeszcze,żenieżyje.Myślałam,żestraciłrównowagę.Odrazupróbowałam
jednakuniknąćzmiażdżenia.Bogdypadł,zacząłsięturlać.Wtedyzrozumiałam,żemusi
byćmartwy.Miałwsobiejakiśniewiarygodnybrakżycia.Naglestałsięjedyniewielką
górąmartwegociała.Niemiałamjednakczasu,bysięnadtymzastanawiać.Końpoturlał
sięwprawo,ajarzuciłamsięwlewo.Przynajmniejniemusiałamsięmartwić,że
zaplączęsięwstrzemiona.Tobyłajedynakorzyśćzjazdynaoklep.

Upadeksprawił,żeprzezchwilęniemogłamoddychać.Leżałam,czującbólwżołądku,i
chwytałampowietrze,wydającciche,świszcząceodgłosy.Zlewejsłyszałamstrzały,czyli
conajmniejjedenżołnierznadalstrzelał.Odzyskałamoddech-choćniecałkiem

-więcpodźwignęłamsięnaczworaka.Pozatymnadalbolałymnieplecyityłek.

Zignorowałamtoiuklękłam.Spojrzałamwlewo.ZobaczyłamjedynieFi,któraobracała
się,siedzącnakoniu.Niemiałampojęcia,jaksięznalazławtymmiejscu.Byłazamnąi
próbowałaskierowaćkoniawmojąstronę,mimożemnieniewidziała.Możezwierzę
spłoszyłosięnawidokżołnierzyalbocośwtymrodzaju.

Niewydajemisię,bykomukolwiekinnemuudałosięzapanowaćnadtymkoniem.

Zachowywałsięjakwariat.JednakFi,pomimobrakusiodła,odzyskałanadnimkontrolę.

Ruszyławmojąstronę.Uświadomiłamsobie,żezachwilęprzejedziedziesięćmetrówod
miejsca,wktórymklęczę.

NigdywcześniejniewzywałamFinapomoc.Niewtakisposób.Nierozpaczliwym
głosem,którymówi:„Zaryzykujdlamniewłasnymżyciem”.Nigdywcześniejjejotonie
prosiłam.Byłamjednakzbytspanikowana,byzrobićcośinnego.Cokilkasekund
rozlegałysiękolejnestrzały,alechybaniktniemierzyłdoFi.NiewidziałamaniHomera,
aniKevina.

Wtamtejchwilipotrafiłamjednakmyślećwyłącznieosobie.Niechciałamzostaćna
klęczkachwtychbezimiennychzaroślach,gdzieczekałamnieśmierć.Niechciałam
umieraćwsamotności.NiemiałamodwagiRobyn.

Dlategowykorzystałamcałepowietrze,któremiałamwpłucach,izawołałam:

-Fi!Fi!Proszę,pomóżmi!

Jużgdytokrzyknęłam,miałampoczuciewiny.Wiedziałam,żenarażamFinaokropne
niebezpieczeństwo.AlechybaBógmnieusłyszał.Mójkoństoczyłsięzewzniesieniai
leżał

zapowalonymdrzewem,więcchybanawetgoniezauważyła.

Alemnieusłyszała.Zwróciłakoniawmojąstronęizmusiłago,żebysięzatrzymał,conie
byłołatwe.Pokuśtykałamdomiejsca,wktórymuspokajałakonia,próbującgonakłonić,
żebyznieruchomiał.Rozglądałamsięwposzukiwaniupieńka,poktórymmogłabym
wsiąśćnajegogrzbiet.Iwtedynietylezobaczyłam,ilepoczułamruchzprawejstrony,
prawiezamoimiplecami.Odwróciłamsięiwsłabymświetlezobaczyłamżołnierza.
Sądziłam,żewciąguostatniejminutystrzelaninaustałaalbocośwtymrodzaju,apoza
tymniezwracałamnaniąwiększejuwagi,leczgdytylkozobaczyłamtegofaceta,

background image

pomyślałam:„Notak,zabawne,odjakiegośczasuniebyłosłychaćstrzałów,azresztą
koleśjestzbytblisko,niemógłstrzelaćtakdaleko”.

Żołnierzbyłwkiepskiejformie.Wyglądałtrochęjakja,teżsłaniałsięnanogach,ztą
tylkoróżnicą,żeonmiałkarabin,ajanie.Próbowałunieśćbrońdostrzału,więcmroczna
częśćmojegoumysłu,którajeszczedziałała,zrozumiała,żejestrannyiniefunkcjonuje
najlepiej.Aleoczywiścienietrzebafunkcjonowaćzbytdobrze,kiedymasiękarabin.

WpatrywałsięwFiidomyśliłamsię,żegdyjużzastrzeliją,załatwitakżemnie.
Wiedziałam,żenaraziłamFinaśmiertelneniebezpieczeństwo.Nicniemogłamzrobić.
Mężczyznabyłzadaleko,bymmogłagodosięgnąć.Fibyładoniegozwróconaplecamii
teżniemogłaniczrobić.Zachwilęmiałazginąćodstrzałuwplecy.Facetniemógł
chybić:nawetjeślibył

ranny,trudnospudłować,gdymasięprzedsobąnieruchomycelwtakniewielkiej
odległości.

KrzyknęłamdoFi,chociażtobyłobezsensu,alepodobniejakwwypadkuinnychrzeczy,
którerobięinstynktownie,wcaleniepotrzebowałamsensu.Wodpowiedzitylkozawołała:

-Szybko!Szybko!

Uznała,żeniewartosięprzejmowaćtym,codziejesięzajejplecami.Odważne
posunięcie.Dałomisiłędodziałania-choćbyłamprzekonana,żezachwilęobie
zginiemy.

Pomyślałam,żelepiejzginąćwdziałaniu,niżdaćzawygraną.Dlategochwiejnym
krokiemruszyłamwstronępniaka,patrzącnażołnierzaiwyciągającdoniegoręcejak
jakaśidiotka,jakbymzamierzałazatrzymaćkule.

IwtedyzobaczyłamHomera.

CholernyHomer,pomyśleć,żezawdzięczamżycieakuratjemu.Aletoprawda.Niejest
najlepszymjeźdźcemnaświecie,aleidziemucałkiemnieźleijakimścudemzdołał

zapanowaćnadkoniem.Pędziłnategożołnierzaodtyłuzprędkościąmilionakilometrów
nagodzinę.Żołnierzusłyszałgowostatniejchwiliizacząłsięodwracać.Razjużoberwał
igdytylkozobaczyłHomera,musiałsobieuświadomić,żeniemaszans,bonawetnie
próbował

strzelać,tylkoodrzuciłkarabin.Ijużwnastępnejsekundzierunąłpodkopytamikonia.To
okropnywidok,przerażający.Końpędzącyzprędkościąpięćdziesięciukilometrówna
godzinę,jegomasa,kopytatwardejakskały.Tenczłowiekdostałchybakopytemwtwarz
iprawdopodobniezginął,zanimupadłnaziemię,choćniemogęmiećcodotego
pewności.

Nietraciliśmyczasu,żebytosprawdzić.

KońHomerapotknąłsię,ajawstrzymałamoddech,modlącsię,żebynieupadł.

Straszniesiębałam,żejednakniedarady.Jakimścudemodzyskałjednakrównowagę.Na
chwilęzniosłogowbokizrobiłkilkadrobnych,niepewnychkroków,alepotembyłojuż
wporządkuiHomerskierowałgowewłaściwąstronę,kuWirrawee.Niestałam
bezczynnie,przyglądającsiętemu.Podbiegłamdopniakainiezdarniewgramoliłamsięna

background image

końskigrzbiettużzaFi.Byłociężko,bonadalmiałyśmyplecaki,więcmusiałamsię
złapaćplecakaFiiusiąśćdalejniżzazwyczaj.

Finieczekałazbytdługo,ażsięzorganizuję.Zawróciłakoniainagle,zszarpnięciem,
ruszyłyśmynaprzód.Zupełnieinaczejniżpoprzednimrazemniechciałyśmy,bykonie
galopowały,leczonebyłyzbytpodnieconeinadalchciałypędzićjakszalone.Jakjuż
wspomniałam,tezwierzętabywająnaprawdępostrzelone.Niesątakrozsądnejakowce.

RuszyłyśmyzaHomerem,mającnadzieję,żeprzednimpędziKevin.Pochwilikonie
trochęsięuspokoiły,chybagłówniedlatego,żemiałyjużdosyćtakwielkiegowysiłku.
Zanimuspokoiłysięnadobre,przeżyliśmyjednakkilkakolejnychchwilmrożącychkrew
wżyłach,gdynurkowaliśmypodgałęziamiiwykonywaliśmygwałtownezwroty,by
ominąćpniedrzew.Wkońcudotarliśmydoogrodzenia,akiedyspojrzeliśmydalekow
lewo,ujrzeliśmybramę,przyktórejczekałnanasKevin.

background image

12

Koniegłośnoparskałyibyłybardzozdenerwowane.Dostałyokropnywycisk.Koń
Kevinautykał,aHomeramiałpodrapane,zakrwawionenogiipaskudnąranęszarpanąz
boku.

Naprawdęwymagałaszycia,aleszansenazapewnienietymbiednymzwierzętompomocy
weterynaryjnejbyłyrówniedużejakprawdopodobieństwo,żezjemyśniadaniew
McDonaldzie.

Postanowiliśmyjezostawić.ByliśmyjużbardzobliskoWirraweeiniemogliśmy
ryzykować,żektośusłyszyzwierzęta.Niepodobałomisię,żeopuszczamykoniewtakim
stanie,alemiałamnadzieję,żeranoichnowiwłaścicielezapewniąimodpowiednią
opiekę.

Bezwątpieniamiałypecha,żenasspotkały.Nietylkodostałyokropnywycisk,leczw
dodatkustraciłyjednegozprzyjaciół.

Współczułamimtejstraty.

Takwięczostawiliśmykonie,wszystkietrzy,aoneznowuzbiłysięwgromadkę,tyleże
terazwydawałysięwstrząśnięte,przygnębioneiobolałe.Miałyspuszczonełby.Nie
zdziwiłabymsię,gdybypoczymśtakimniezaufałyjużżadnemuczłowiekowi.Wgeście
podziękowaniaszybkopoklepałamkoniaFipochrapach,aleniesądzę,żebymiałotodla
niegowiększeznaczenie.

SzliśmydoWirraweenajszybciej,jakumieliśmy.Samiteżbyliśmydośćwstrząśnięcii
obolali,aleniebyłoczasusiętymprzejmować.Ledwiepokonaliśmypółkilometra,
usłyszeliśmyzasobąnieprzyjaznedźwięki.Najpierwhukwystrzału,potemgwizd,może
dwa,głośne,gorączkoweiprzeciągłe.Wytężyliśmysłuchiprzyspieszyliśmykroku.
Potembyłocicho.Wiedzieliśmyjednak,żewyruszyłapogoń.Żądnazemsty.

Mimowyczerpaniaszliśmyjeszczeszybciejijaknajczęściejpuszczaliśmysiębiegiem.
Próbowałamoszacować,wktórymmiejscuwejdziemydoWirrawee.Myślałam,żemniej
więcejwokolicyCoachmansLane.Niepytałampozostałych.Niemiałamodwagisię
odezwać.Poczęścidlatego,żetobyłozbytniebezpieczne,leczrównieżdlatego,że
wszyscywydawalisięokropniespięci.Jużsamwidokichtwarzyuzmysławiałmi,co
czują.

Wyglądałytaksamo:wytrzeszczoneoczy,którejednaknieskupiałysięnaniczym
konkretnym,drżąceusta,zmarszczonebrwi.Nietworzyliśmyładnegoobrazka.

Pędziliśmycorazszybciej.Przestaliśmyjużiśćiprzemieszczaliśmysięczymśmiędzy
truchtemabiegiem.Ztyłurozległsięnastępnygwizd,tymrazemznaczniebliżej,ina
jegodźwięknaprawdęzwiększyliśmyobroty.Najbardziejliczyliśmynato,że
błyskawiczniedotrzemydoWirrawee,bodługapogońprzezlasskazałabynasnaklęskę.
Niemieliśmyjużsiły,szybkościaniwytrzymałości.UliceWirraweestwarzały
przynajmniejszansęnawykorzystaniemózgówdlazdobyciaprzewagi.

GdywoddaliporazpierwszymignęłonamWirrawee,zaczęliśmydziałaćwzasadzie

background image

instynktownie.Prawiezgadłam,wktórymmiejscuwejdziemydomiasta:trafiliśmyna
odnogęCoachmansLane-byłotammnóstwomałychkrętychuliczekonazwach
odwołującychsiędowschodusłońcairóżnychfazksiężyca.Niewiem,naktórej
dokładniesięznaleźliśmy.Wyszliśmyzrzadkiegolasuizbliżaliśmysiędodomów,które
niedawnowzniesiononaobszarzehektaraalboiwiększym.Niebyłydobrąosłoną.
Budynkidopierocopowstały,więcdrzewaposadzoneprzezwłaścicielibyłynajwyżej
mojegowzrostu.Rosłotamsporotrawyiniewieleponadto.Podczasweekendówwczasie
pokojuwidywałosiętamwłaścicielinamałychtraktorkachdokoszeniatrawy,którymi
krążyliposwoichparcelach.

Oczywiściedlanascałatatrawabyłabezużyteczna.

Rozproszyliśmysię,przeszliśmyprzezpierwszypłot,jednopodrugim,iostrożnie
zaczęliśmyprzemierzaćpodwórze.Stałnanimkremowy,obłożonycegłądom,dośćduży,
zeżwirowympodjazdemihuśtawkądladzieciztyłu.Okolicabyłapogrążonaw
ciemności,awdodatku,ponieważznajdowaliśmysiędopieronaskrajumiasta,nie
świeciłysiężadneulicznelatarnie.Ztyłurozległsięjednaknastępnygwizdiwtejsamej
chwilizobaczyliśmyreflektory,któresunęłyulicąwnasząstronę.Mogłynależećdo
dwóchpojazdów,możedotrzech.

-Wynośmysięstąd-powiedziałHomer.

Przypomniałamsobie,jakkiedyśLeepowiedział,żetonajczęściejużywanakwestiaw
filmach.PoczułamnagłeukłucietęsknotyzaLee,zapragnęłamgodotknąćipotrzymaćza
rękę.Pewnegodniapoukładamsobieto,codoniegoczuję,alenapewnoniewchwili,
kiedywybiegamzlasuprzedświtem,ściganaprzezżołnierzy,którzyzbliżająsiędonasz
dwóchstron,gwałtownieodcinającdrogęucieczki.

Odbiliśmywinnymkierunku,nawschód.Zpoczątkumyślałam,żeHomerwybrałten
kierunekprzypadkowo,alepotemzdałamsobiesprawę,żeoddalamysięoddróg,takby
każdy,ktonasściga,musiałbyćzdanynawłasnenogi.Trochęnamtopomogło,ale
niewiele,bobyliśmytakzmęczeni,żepozostałonammałoenergiinaucieczkę.Nocbyła
gorącaispływaliśmypotem.Nadomiarzłegoterenzacząłsięwznosić,cooznaczało
prawdziwąmordęgę.

Odziwo,nadalmieliśmynaplecachplecaki,choćonejakzwyklenasspowalniały.Zato
żołnierzemusielipewnietaszczyćkarabiny.Biedactwa.

Wdrapaliśmysięnabocznągrańimozolnieparliśmykuszczytowi.Naglezrozumiałam,
gdziejesteśmy.Trudnopowiedzieć,byWirraweemiałojakiśpunktwidokowy,bow
zasadzieniematamnacopatrzeć.KlubRotariańskiwzniósłjednakcośtakiego,wielelat
temu.Iwłaśniezbliżaliśmysięodtyłudotegomiejsca.Byłamtamtylkorazwżyciui
niewielepamiętałamztejwycieczki.Dopunktuwidokowegoprowadziłażwirowadroga,
obokktórejstałkopiecułożonyzciemnychkamieniscementowanychrazemi
zwieńczonychtabliczką.Raczejkiepskaatrakcjaturystyczna.

Dotarcienaszczytzajęłonamkolejnepięćminut,mimożewcaleniebyłodaleko.

Poruszaliśmysiętakwolno,żerówniedobrzemoglibyśmybiecwmiejscu.Punkt
widokowywyglądałwzasadzietak,jakprzypuszczałam.Byłtamkopiec,paręstołów
piknikowychigazowygrill:wświetleksiężycaniczegowięcejniewidziałam.

background image

Byliśmyugotowani.Gdybyśmymielikarabiny,pewniemoglibyśmysięzatrzymaći
stawićopór,witającogniemkażdego,ktowychyliłbysięzzapagórka.Tobyłobydobre
miejscenatakąakcję,bomybylibyśmykryci,aoninie.Moglibyśmyichwykosić,a
potemuciecdolasu.

Byłotojednakniemożliwe.Niemieliśmybroni.Alemusieliśmycośzrobić.Dobrze
wiedzieliśmy,żedalekojużniezajdziemy.Byliśmyukresuwytrzymałości.Spojrzałamna
pozostałych,aonispojrzelinamnie.Wyglądalijaksiedemnieszczęść:wynędzniali,
przestraszeniiwyczerpani.Wiedziałam,czegochcą.Następnegopomysłuwrodzajutego
zkońmi.Przezchwilęczułamzłość.Dlaczegooczekiwali,żecośwymyślę?Czyżbynie
mieliwłasnychmózgów?

Potemkuwłasnemuzaskoczeniuwpadłamjednaknapewienpomysł.Doprowadziłado
tegokombinacjakilkurzeczy:wyrażenie„witającogniem”,którenadalchodziłomipo
głowiepotym,jakmarzyłamoostrzelaniuwroga,wspomnienieżołnierza,którybawiłsię
papierosem,kiedysiedziałamnadrzewie,orazwszystkieostrzeżeniazdzieciństwa
dotyczącezabawyzapałkami.

Normalnierozpalenieogniskanocą,wtrawiepokrytejrosą,byłobytrudnymzadaniem,ale
tanocbyłagorącaisucha,awiatrwiałcorazmocniej.Onteżbyłgorącyisuchy,wiałw
kierunkupodnóżapagórka.Jeśliktokolwiekwmieściezajmowałsięjeszczeoceną
zagrożeniapożarowego,uznałbyjeterazzawysokie.Możenie„alarmującowysokie”,ale
wystarczającowysokie,zważywszy,żebyłdopieropocząteksezonu.

Oczywiściekażdeznasmiałozapałki.Tojednazrzeczy,którezawszewkładasiędo
plecaka,nawetjeśli-takjakostatniomy-niezbytczęstorozpalasiępodkuchnią.Kiedy
pozostalizobaczyli,jakwyjmujęzbocznejkieszenipudełkozapałek,szybkozrozumieli,
ocomichodzi.Przykucnęłam,osłoniłamzapałkędłoniąipotarłamją.Nawzgórzu,z
któregowodaspływarównieszybko,jakspadazdeszczem,trawabyłazupełniesucha.
Musiałamzużyćczteryzapałki,bywkońcująpodpalić,alegdyjużzajęłasięogniem-
mójBoże!-

zapłonęłanacałego.Płomieńbuchnąłtakwysoko,żeodsunęłamsię,byocalićbrwi.

Spojrzałamnapozostałych.Kevinwykrzesałjużładneognisko,Homerpodsycał
płomyczekwielkościpudełkazapałek,aFinadalgorączkowoprzetrząsałaplecakw
poszukiwaniuzapałek.

Naszczęścieogień,któryrozpaliłam,zaczynałszaleć.Patrzącnaniego,poczułam
wyrzutysumienia,bopomyślałamotym,copowiedziałbymójtata,gdybymnieteraz
zobaczył.Oczywiściebyzrozumiał,alewzniecającpożar,czułamsięnaprawdędziwnie.

Płomieniemigotałyipędziłyjakmyszyrozbiegającesiępowarsztacie,gdyktośwchodzi
dośrodka.

Ruszyłamnaprzódprzezliniępłomieni,ispojrzałamnaskrajwzgórza.Naniebiepojawiło
sięszareświatło,wktórymujrzałamżołnierzy.Przeraziłamsię,bobylinaprawdęblisko.
Dotarlijużnabocznągrańiszybkoparlinaprzód.Małeczarnekropeczkijakmuchyna
psimbrzuchu.Chybawiedzieli,żeniejesteśmyuzbrojeni.Nawetniezadawalisobie
trudu,byspojrzećwgórę.Bylizdeterminowani.Wiedziałam,żejeślinasdopadną,
zginiemy.Potym,cozrobiliśmyżołnierzomwlesie,istniałysporeszanse,żezastrzeląnas

background image

namiejscu.Gdytakpatrzyłam,czując,jakmojesercedrżyzestrachu,jedenznichmnie
zobaczył.Mnie,ogieńalbojednoidrugie.Spojrzałwgóręikrzyknąłcośdokolegów.Nie
słyszałamco,alezobaczyłam,żecośimpokazuje.ZamoimiplecamiHomerwrzasnął:

-Ellie,wracaj!

Odwróciłamsięizobaczyłam,cotakprzykułojegouwagę.Większośćpłomienisięgała
jużdopasaiogieńnaprawdęsięrozkręcał.Wiatrwzmagałsięzkażdąchwilą.

Znalezieniemiejsca,gdziemożnabyłoprzejśćprzezogień,nieprzyszłomiłatwo.Gdyw
końcusięudało,podbiegłamkawałekdalej,byzobaczyć,corobiążołnierze.Poczułam,że
ktośzamnąstoiiodwróciłamsię.TobyłaFi.Nicniepowiedziała,alejejbrudna,spocona
twarzszerokosięuśmiechnęła.Przystanęliśmyobokdużegostaregoeukaliptusa.

-Tamsą-powiedziałam,wskazującpalcem.

Żołnierzepokonalikolejnepięćdziesiątmetrów,aleznowusięzatrzymali.Wiedziałam
dlaczego.Odgradzałanasterazścianapłomieni,któraszybkoprzesuwałasięwdół
wzgórza.

Ciżołnierzeniemielichybapojęcia,comożezrobićtakipożar,alejamiałam.Akuratna
tychsprawachsięznałam.Pożarwspomaganywiatrem,trawiącysuchątrawęalbozarośla
mkniejakrozgrzanapółciężarówka.Jakbykrasysantagertrudispowystrzalez
wiatrówki.Jakstadobydławporzesuszy,którewidzi,żezbliżaszsięzładunkiemsiana
napacepikapa.Tonajbardziejprzerażającarzecznabożymświecie.Wpewiendziwny
sposóbpodniecająca,alezdecydowanieprzerażająca.

Inaglesięzaczęło.Wiatrmocnodmuchnął,apłomienieodpowiedziałymuhukiemiw
mgnieniuokapodwoiływysokość.

Żołnierzenastokucofnęlisięokilkakroków.Będzieciemusielisięruszaćszybciej,jeśli
chceciewyjśćztegocało,pomyślałam.Porazpierwszydotarłodomnie,żenaprawdę
mogąwpaśćwpułapkę.Żemogązginąćwciągunastępnychpięciu,dziesięciuminut.

Spalenieżywcem-cozaokropna,przerażającaśmierć.Śniłamisięwkoszmarach.
Zawszeuważałam,żetonajgorszykonieczewszystkich.

Niechciałam,żebyspłonęli.Poprostuchciałamstworzyćbarierę,żebyichodnas
odgrodzić.

Więczrobiłamcośnaprawdęgłupiego.Jakietotypowe!Wyszłamzcieniadrzewai
pomachałamdonich.Niewstylu:„Hej,chłopaki,cotamsłychaćnadole?”,lecz:

„Uciekajcie,uciekajcie,uciekajciejaknajszybciej!”.Fibyławszoku.Usłyszałam,jak
mówi:

„Ellie,cotywyrabiasz?”,alepotemchybazrozumiała,boniepowiedziałajużnicwięcej.
Poparuminutachsamawyszłaiteżdonichpomachała,choćpewniewcaleniemiałana
toochoty.

Żołnierzewydawalisięskołowani.Zebralisięnastoku.Gdyzobaczyli,żeenergicznie
wymachujęrękami,jedenznichuniósłkarabin,alektośchybacośdoniegopowiedział,
bopochwiliznówgoopuścił,anastępniewszyscynaglezawróciliizaczęliuciekaćw
stronębocznejgrani.Nawetwtedyniewiedziałam,czyzdążą.Ogieńpotrafibezproblemu

background image

prześcignąćczłowieka.Atepłomieniejużbiegły.Rozzłoszczonegorącechmurydymu
wzbijałysiękuniebu-czarne,szareibiałe.Gałązki,liścieikawałkikoryszybowały
razemznimi.Kawałekniżej,nastoku,drzewonaglezsykiemstanęłowpłomieniach.U
podnóżapagórka,pięćdziesiątmetrówponiżejgranicyognia,koronainnegodrzewateż
eksplodowałapłomieniami.Gdytozobaczyłam,zrozumiałam,żeogieńnaprawdęsię
rozszalał.Kiedypłomieniezaczynająskakaćjakkangur,wiadomojuż,żeszykujesięduży
pożar.ZaczęłamsięmartwićoWirrawee.Gdybyśmyspalilicałemiasto,niebylibyśmy
zbytlubiani.

Pospieszyłamzpowrotemdopunktuwidokowego,aFiruszyłazamną.Przezdymnie
byłowidaćwiększościmiasta,alewyglądałonato,żenaraziepożarniewywołałżadnej
reakcji.

Wirraweespało.Przypuszczałam,żezakilkaminutrozpoczniesięjakaśakcja,gdy
mieszkańcyzobaczą,żezachwilęspadnienanichzrykiemogromnypożar.Jeśli
utrzymywaliwiejskiewozystrażackiewdobrymstanie,powinnisobieporadzić.Na
skrajumiastaogieńniemógłbyznaleźćdobrejpożywki-potejstroniedrogiistniała
naturalnazaporaprzeciwogniowa-aponieważniedawnoskończyłasięzima,wzbiorniku
retencyjnymnadalpowinnostaćmnóstwowody.

HomeriKevinpodeszlidomiejsca,wktórymstałyśmy.Mielinatwarzachszerokie
uśmiechy.Zawszepodejrzewałam,żechłopakiwgłębiduszysąpiromanami.Uwielbiają
wzniecaćpożary.

Niezapominajmyjednakotym,żeubiegłorocznespaleniemostuwWirraweesprawiło
mnieiFiwielkąfrajdę.

-Cowynato?-odezwałsięKevin.-Trochęichrozdrażniliśmy?

-Jakmyślisz,dokądpowinniśmypójść?-zapytałam.

-Domiasta-wtrąciłHomerkumojemuzaskoczeniu.

-Domiasta?

-Tak.Powiemwamdlaczego.Botoostatniarzecz,którejbędąsięspodziewać.Apoza
tymdlatego,żenieznaleźliśmydotądLeeiNowozelandczyków,alejeślicokolwiek
jeszczepamiętacie,topewniewiecie,żewyszliśmyzPiekławłaśniezichpowodu.

Niemogłamdyskutowaćztakąlogiką.

-Którędy?-zapytałaFi,mającnamyślito,którędypowinniśmysiędostaćdoWirrawee.

-Prosto,wzdłużdrogi-odpowiedziałHomer.-Potemprzetniemystadionizaszyjemysię
niedalekoHoneyStreet.

Woddalirozległosięwyciesyren.Odziwo,wcalesiętegoniespodziewałam.Syreny
strażackiewydawałymisięczęściądawnegożycia.Nienależałydotegonowegoświata.
Tesyrenyuzmysłowiłynamjednak,żelepiejuciekać,zanimtonamzaczniepłonąćgrunt
podnogami.Gdycałemiastosięzmobilizuje,znajdziesięwystarczającodużoludzi,by
znówruszyćzanamiwpościg.

Popędziliśmypylistądrogą,pochyleni,zachowującmiędzysobądużeodstępy.Nie
musieliśmyjużuzgadniaćtakichspraw.Stałysięoczywistymi,podstawowymiśrodkami

background image

przetrwania.Gdydotarliśmydostadionu,pozostaliskręciliwprawoiprzeszliprzezniskie
białeogrodzenie,apotemjednopodrugimprzemknęliprzedtrybunągłówną.Janie
mogłamsiępowstrzymaćiprzystanęłam,byspojrzećnapożar.Tobyłoniesamowite.
Płonąłcałystok,odpodnóżaposzczyt.Hukogniabyłniewiarygodny.Przypominał
tornado.Naścianachwszystkichdomówpodrugiejstronieulicyodbijałasięczerwona
łuna,jakbyzachodziłosłońce.Czerwoneświatłoihałaswyciągałyludzizdomów.Gdy
tylkotozobaczyłam,popędziłamostrzecprzyjaciół.Wcześniejmyślałam,żewszyscy
mieszkańcybędątakzaabsorbowanipożarem,żeudanamsiędostać,gdzietylko
zechcemy.Okazałosięjednak,żenaulicachbędziebardzoniebezpiecznie,bowszyscy
ludziewyjdąnadwór.

Odbyliśmykolejnąszybkąnaradę.Miałamwrażenie,żetenaradystająsięcorazkrótsze,
możedlatego,żetakbardzodosiebieprzywykliśmy,takdoskonalerozumieliśmyswoje
emocje,żezazwyczajodrazuwiedzieliśmy,comyśląpozostali.Dlategonatychmiast
postanowiliśmyprzedostaćsięnadrugąstronętoruwyścigowego,którabyłabardziej
oddalonaoddomów.

Ruszyliśmywtamtymkierunku.Terenbyłzdradliwyitrochętotrwało.Musieliśmysię
chowaćzaszopamiidrzewami,aparęrazywycofaćsiępodogrodzenie.Gdywkońcu
dotarliśmynadrugąstronę,stanęliśmyprzedwyborem.Zaogrodzeniembyłbudynekz
toaletami,szopazamkniętanakłódkęizaroślazabudynkiem.

Wybraliśmyszalet.Przebywaniewbudynku,nawetjeślitobyłatoaleta,miałowsobiecoś
pokrzepiającego.Chłopcyoczywiścienalegali,byśmyposzlidomęskiej.Niemam
pojęcia,dlaczegobyłotodlanichtakieważne,alebyło.Możemyśleli,żewnaszej
toaleciepanowałabydlanichzbytbabskaatmosfera.Naprawdęniewiem.Wnapisach,
któremożnaznaleźćnaścianachdamskichtoalet,niemanicdziewczęcego.

Gdytylkoweszliśmydomęskiejtoalety,zaczęłamsiędenerwować.Zaledwiepół

godzinypóźniejmiałamjużtotalnąklaustrofobię.Wiedziałam,żejeślitamzostaniemy,
wpadniemywpułapkę.Jeśliprzyjdążołnierze,niebędziemymieliktórędyuciec.Tomi
sięniepodobało.

-Chodźmystąd-powiedziałam.

Niktsięniespierał.Chybaczulitosamocoja.Ostrożniewymknęliśmysięnazewnątrz,
nawypadekgdybyktośobserwowałbudynek,aleokolicawydawałasiębezpieczna.
Chybawszyscyalbogasilipożar,alboratowaliswojedomy.

Ups.Miałamnamyślidomy,którenamukradli.

Szybkozdaliśmysobiesprawęzjednejrzeczy.Ogieńzdecydowaniewymknąłsięspod
kontroli.Niebobyłoczarneoddymuiwirującychwokółdrobinekpopiołu.Gdytylko
wyszliśmynazewnątrz,Fizaczęłakaszleć.Woddalizobaczyliśmymigotaniepłomieni.

Podkradłamsiędodrogiizobaczyłam,jakjakiśmężczyznapolewadomwodąze
szlauchu-

dom,któryukradł-aleciśnienietejwodybyłooczywiściebardzoniskie.Nikogowięcej
niewidziałam.Stresowałamsiętym,cozrobiliśmy,alenadaluważałam,żemiastodasię
ocalić.

background image

Wróciłamdopozostałychipowiedziałam,cozobaczyłam.Naprawdęniewiedzieliśmy,co
robić.Gdybyśmysięruszyli,ryzykowaliśmy,żenaszłapią.Gdybyśmysięnieruszyli-
też.

Gdybywiatrlekkozmieniłkierunek,mógłnasnawetdopaśćogień.

Wkońcupostanowiliśmysięruszyć.

-Jeślitegoniezrobimy-powiedziałam-złatwościąnastuznajdą.Agdytylkougaszą
pożar,zacznąnasszukać.

-Tak-zgodziłsięKevin.-Napewnobędąchcielinasdorwać.

Dlategoznówruszyliśmywdrogę.Myślę,żepodpewnymiwzględamitawyprawabyła
bardziejniebezpiecznaniżwszystkiewcześniejsze.Podróżprzezmiasto,wktórym
wszyscypowychodzilizdomówipałajądonasnienawiścią,wydawałasię
niewiarygodnieryzykowna.Byłamjednakpewna,żeniemamyinnegowyjścia.

Dymtrochęnampomagał,alepozatymmieliśmyniewielusprzymierzeńców.

Kierowaliśmysięwstronęmiejsca,którewszyscydobrzeznaliśmyiktóre
najprawdopodobniejstałopuste.DoliceumwWirrawee.

Wybraliśmynajgłupszązdróg.Tozadziwiające,wjakwielkimstopniuWirraweewróciło
do„normalnego”życia.Mieszkałotuteraztyluludzi.Niewiem,iledomówzajęto,alez
pewnościąokropniedużo.Miałamjedynienadzieję,żenieposunęlisięjeszczedo
otwarciaszkół.Naszczęścieniewidywaliśmywieludzieci.

Mimowszystkomusieliśmybardzouważać.Cokilkasetmetrówsytuacjasięzmieniała.
Naszawyprawaskładałasięzpodkradaniasięwzdłużogrodzeniadużegodomu,czołgania
sięprzezogródinnegoizpółgodzinnegoczekaniawgarażupaniPotts,przedktórym
zatrzymałosiędwóchfacetów,bypogadaćopożarze-wkażdymraziezakładam,że
właśnieotymrozmawiali.Chwilamibyłoniemalzabawnie,alerównocześniebardzo
przerażająco.Jedynymłatwymetapemokazałosiępokonaniepółkilometrawzdłuż
strumienia.

DotarliśmydoSherlockRoaddopierookołopierwszejpopołudniu.

Niebyłozbyttrudnodostaćsięnaterenszkoły.Wsąsiedztwiestoizaledwiekilkadomów.
Wszystkowskazywałonato,żenikogownichniema,aleoczywiścieniemogliśmybyć
tegopewni.

Dlategoznalezienienajlepszejdrogizajęłonamcałewieki.Wyglądałonato,żeosadnicy
corazlepiejpanująnadogniem.Wpewnymsensiebyłatozławiadomość-

oznaczała,żeznajdączas,bynasszukać.Naszczęściewszkolenikogoniebyło.
Właściwiewyglądałatak,jakbyopuszczonojąprzedwielomalaty.

Marzyliśmyoodpoczynku,aletrzebabyłorozwiązaćjeszczejedenproblem:dostaćsiędo
szkoły.Brzmitoprosto,leczmusieliśmyznaleźćjakiśmałooczywistysposób.Nie
mogliśmyrozwalićdrzwi,boktośbytozauważył.Dostaliśmysięjednaknamały
czworokątnydziedziniec,gdziewkońcupoczuliśmysięlepiej.Byłonzupełnie
niewidocznyodstronydrogi.Wszystkiepaprocieuschły-cowzbudziłomójsmutek-i
wokółwalałosięmnóstwośmieci,alepozatymbyliśmytrochębezpieczniejsi.

background image

Wkońcumusieliśmywybićszybęwoknie.Byliśmygotowiuciec,gdybyodezwałsię
alarmprzeciwwłamaniowy.Alenie.Wczasiepokojuszkołamiałaalarm,lecz
najwidoczniejjużniedziałał.

Gdyweszliśmydośrodka,pozbieraliśmykawałkiszkła,apotemznaleźliśmypłytę
pilśniowąizapomocątaśmyzasłoniliśmyokno.Mieliśmynadzieję,żekażdy,ktoto
zobaczy,dojdziedowniosku,żejużtakbyło.

Fizgłosiłasięnaochotnikadopełnieniawarty,cobyłoniezwyklemiłezjejstrony.

Resztaznaswkońcumogłatrochępospać.

background image

13

ZnaleźliśmychybaostatnibudynekwWirrawee,którystałwzasadzienietknięty.
Zniszczonokilkarzeczywsekretariacie,alepozatymwszystkobyłowdobrymstanie.
Corazwyraźniejczułam,jakbytomiejscezostałoopuszczonedawnotemu.Wzasadzie
niechodziłookurzaniociszę.Winnybyłbrakludzi:wpustychkorytarzachnabierałosię
pewności,żeoddawnanikttuniezaglądał.

Pozatymchodziłoozapach,choćwtedyniezdawałamsobieztegosprawy.Każdy
wydzielawłasnyzapach.Podobnoniewidomiludziepotrafiąrozpoznać,ktobyłw
pomieszczeniu,pozapachu,jakiposobiezostawił.Japotrafiępoznaćwtensposób,kiedy
mójtatabyłwłazience.Mamnamyślitoksycznegazy.Gdybyśmyjezabutelkowalii
wykorzystalijakogazparaliżujący,wygralibyśmytęwojnęprzedupływemtygodnia.

Oczywiściedziękiswojejnieomylnościznalazłamjedynemiejscewszkole,wktórym
akuratniebyłocicho.Kiepskasprawa,borozpaczliwiechciałampospać.Tobyłaizba
chorych,wktórejstałydwałóżka.Japołożyłamsięnajednym,aKevinnadrugim.
Międzyścianąaramąoknamusiałabyćjednakszpara,bowiatrbezprzerwygwizdałw
niejiwył,ciąglezmieniająctonację.Przerażającydźwięk.Jakbydzikiezagubione
stworzeniapłakałynocą,błagającumęczonymigłosami,żebyktośjeocalił.Tyleżebyły
jużmartweipłakałyzzagrobu.Pochwiligwizdycichły,ajamyślałam:„Nodobra,w
końcusobiepośpię”,idokładniewtymsamymmomenciewszystkozaczynałosięod
nowa.Niepomagałmirównieżfakt,żedoszkołydocierałczarnydymzpożaruichoć
wszystkowskazywałonato,żejestgocorazmniej,tworzyłatmosferęidźwiękirodemz
piekła.

Nowięcraczejsięniewyspałam.Prawdziwympowodembrakusnubyłchybajednak
strach.PrzebywaniewWirraweewbiałydzieńispaniewtymmieściewydawałosię
bardzoniebezpieczne.Jasne,potrafiłabymprzytoczyćstoracjonalnychpowodów,dla
którychmogliśmyspaćspokojnie.Odwiekównikttuniezaglądał,wszyscybylizajęci
gaszeniempożaru,najprawdopodobniejdoszlidowniosku,żeuciekliśmydolasu…

Okej,totrzyracjonalnepowody,dlaktórychmogliśmyspaćspokojnie.Itodobrepowody.
Aleniewystarczające.Nadalbyłamspiętaigapiłamsięprzezoknonagorącyczarnydym.

Zaczęłamsobieuświadamiać,żejestjeszczejedenpowód,dlaktóregoniemogęzasnąć.
Galopprzezlas,stratowanietamtychżołnierzy,otarciesięośmierć:towszystko
wydarzyłosięzaledwiedwanaściegodzinwcześniej.Ijakzwyklenatejwojnie,niebyło
czasunareakcję,niebyłoszansynazastanowienie,naodnalezieniewtymznaczeniaani
naumieszczenietegowszystkiegowjakimśsensownymkontekście.

Jeśliniewiesz,cocośoznacza,tomaszkłopot.

Oczywiściewpewnymsensiewiedziałam,cooznaczaostatnianoc:wiedziałam,że
zrobiłamtowszystko,bypozostaćprzyżyciu.Tobyłooczywiste.Potrzebowałamjednak
odpowiedzi,którawyjaśnimicoświęcej.Jeślimiałamuznać,żemojeżycieznaczywięcej
niżcudze,żetowporządku,kiedyktośumiera,bymjamogłaprzetrwać,musiałam
wiedzieć,żenaprawdętakjest.Jasne,wludzkiejnaturzeleżyochronawłasnegożyciaza

background image

wszelkącenę.

Zresztąnietylkowludzkiej.Wnaturze,ityle.Widziałam,coschwytanywpułapkę
kangurrobizpsami,którezabardzosięzbliżą.AleskoroBógdałmimózgisumienie,a
dotegowyobraźnię,którapozwalamiwniknąćwcudzyumysł,topewniechce,bymz
nichkorzystała.Anietylkorobiłaróżnerzeczy,niezastanawiającsięnadichznaczeniem.
Niejestemkangurem.

Dlategozastanawiałamsię-inadalsięzastanawiam-czytobyłowporządku.

NastępnymdaremodBogabyłopoczucieodpowiedzialności.Czasamiwolałabymgonie
mieć.Wielkiedzięki,Boże.Bopoczucieodpowiedzialnościnieopuszczamnienakroki
gdyrobięcoś,comoimzdaniemmożebyćzłe,niemogęsięgotakpoprostupozbyć.

Wiedziałam,żezabiłamdrugiegoczłowieka,możenawetwielu.Tocoś,czegofaktycznie
siędopuściłam-cośmojegoiniezbywalnego.

Dlategomusiałymniedopaśćwyrzutysumienia.Tamciżołnierzewlesiezginęli.Itamten
końteż.Znowupodjęłamdecyzję,żemojeżyciejestwartewięcejniżichżycie.Anawet
nieznałamtychludzi.Bylidlamnieobcy.

Czybyławtymjakaślogika?Czyzasługiwałamnaprzetrwanie,atamciobcymiludzie-
naśmierć?Czybyłatojakaśpróba,którąmusiałamprzejść?Możewprzyszłościmiałam
znaleźćlekarstwonarakaalbocośwtymrodzaju?Ajeślitojedenztamtychżołnierzy
miałzakończyćsłużbęzadziesięćlatiznaleźćlekarstwonaraka,cojednaknigdynie
nastąpi,bowłaśniegozabiłam?

Właśnietomiałamnamyśli,mówiącoszukaniusensuwotaczającymmnieszaleństwie.

Zamiastznaczeniadostałamtylkodzikiewyciewiatruorazdławiącydymigorącopożaru,
którysamawznieciłam.

Późnympopołudniemnajwidoczniejudałosięzapanowaćnadogniem.Popiółleżał,jak
okiemsięgnąć,aboiskoprzyprószyłaczerńprzypominającacukierpudernabiszkopcie,
tyleżewniewłaściwymkolorze.

Wońspalenizny,tenniedającysiępomylićzniczyminnymzwęglonyzapachwnikał

wkażdąszczelinę,wkażdykątizakamarek.Przywarłdonaszychubrańistopniowo
tłumił

wszystkoinne:stęchłyzapachszkoły,spoconąwońHomeraiKevina,anawetFiimoją,
orazprzyprawiającyomdłościodórzdechłegooposa,którysączyłsięzestrychudosali
A23.

Gdyciemnośćpowoliotoczyłaszkołę,poczuliśmysiętrochębezpieczniej.Uznaliśmyza
małoprawdopodobne,byktośmógłnastuszukaćwnocy.Mielizbytwielewłasnych
problemówzwiązanychzezniszczeniamipopożarze.Pozatymtrudnocośznaleźć,kiedy
jestciemno.Możenawettrochęsięnasbali.Pokazaliśmyprzecież,żejesteśmydość
zdesperowani.Ostatnioczęstobałamsięsamejsiebie,więcwcalebymsięniezdziwiła,
gdybyoniteżsięmniebali.Nie,niewydawałomisię,bymielinasszukaćpozmroku.

Postałamnawarcie,apotemposzłamporozmawiaćzFi.Trudnobyłojąznaleźć.

Dziwniesięchodziłopodługich,pustychszkolnychkorytarzach.Oczywiścienigdynie

background image

widziałamichwtakimwydaniu,choćzdrugiejstronydlakażdegoczłowiekabyłbyto
niecodziennywidok.ByliśmywskrzydleA.Odgłosmoichkrokówniósłsięechempo
budynku.Minęłamsekretariat,pracownięplastyczną,toalety,salękomputerową,apotem
zwykłesalelekcyjne.Całyświatmógłbyzniknąć,ajanawetbymotymniewiedziała.
Taktambyłopusto.Nigdynieczułamsiębardziejosamotniona-byćmożedlatego,żeten
budynekwzniesionodlasetekuczniówinauczycieli,więcterazwydawałsiębardziej
opustoszałyniżchatkapustelnika.

NasamymkońcuznalazłamFi.AraczejFiznalazłamnie.ByławsaliA22.Zawołała
mnie,kiedydotarłamdokońcakorytarza.Wprzeciwnymrazieniezauważyłabym,żetam
jest.Chybabyłanaprawdęprzybita,podobniejakja,aletymrazem-wbrewtemu,czego
możnasiębyłospodziewać-niezamierzałyśmysięnawzajemdołować.

-Tobyłamojaulubionasala-powiedziała.

-Dlaczego?

Salawyglądałaniezbytciekawie.Inwazjanastąpiławczasieferii,więcw
pomieszczeniachdydaktycznychbyłojeszczenudniejniżzwykle.Naścianachniewisiały
żadneesejeanizdjęcia,nabiałychtablicachniebyłożadnychnapisów,wokółnieleżały
żadneksiążki.Natablicyogłoszeń,tużobokwłącznikaświatła,wisiałplanewakuacji
budynku,apodrugiejstronieplakatzwierszemEmilyDickinson.Plakatbyłjednak
naderwanywrogu,anadolektośnabazgrałcośflamastrem.Zwentylatorapodsufitem
nadalzwisałażałosnabożonarodzeniowaserpentyna.Gdyniespełnaroktemuświętowano
tuBożeNarodzenie,niktnieprzypuszczał,żeniebawemwszystkosięzmieni.

-Miałamtulekcjeangielskiego-wyjaśniłaFi.

-Zkim?

-ZpanemRuddem.

-Aha,mnienigdynieuczył.

-Byłtakifajny!Mamnadzieję,żeniczłegomusięniestało.

-Szkoda,żeniemiałamznimżadnychlekcji.Wszyscysięnimzachwycali.Był

Amerykaninem,prawda?

-Nie,Irlandczykiem.

Fi,którależałanapodłodze,naglesięożywiła.Zerwałasięnanogiizaczęłanaśladować
panaRudda.

-Fiono,przykromi,żemusieliśmyzacząćbezciebie.Odnoszęwrażenie,żezawszesię
spóźniasznamojelekcjeizastanawiamsię,czymoglibyśmysprawić,bylekcje
angielskiegostałysiędlaciebietrochębardziejatrakcyjne.Czyzechciałabyśtutajusiąść?
TonaszalożadlaVIP-ów.Pozwolisz,żewezmętwójpłaszcz?Możepodaćcicośdo
picia?

Możewoliszwygodniejszekrzesło?Proszę,weźmoje.Nie,nie,naprawdę,nieprzejmuj
się,tożadenkłopot.

Fizawszebyłabeznadziejna,jeślichodzionaśladowanieinnychludzi,aleitaksię

background image

roześmiałam.

-Wydajesięzłośliwy-zauważyłam.

-Mhmm,niezupełnie.Toznaczymógłbybyćzłośliwy,alewprzeciwieństwiedoinnych
nauczycielinigdyniezachowywałsiępodle.

-Wósmejklasiemiałamtuwiedzęospołeczeństwie-powiedziałam.-ZpaniąBarlow.
Niebyłoźle.Zorganizowaliśmydzieńjapoński:przygotowaliśmyjapońskiepotrawy,
robiliśmyorigamiitakdalej.Byłofajnie.

-Atak,pamiętam.AwdniuBastyliigotowaliśmydaniafrancuskie.PaniBarlowbyław
tymdobra.NazywaliśmyjąBaa-Baa.Straszniegłupieprzezwisko.

-Apamiętasztamtenklasowygrill?Chybawdziewiątejklasie.Chłopcypodalicałkiem
surowąkiełbasę.Zmiejscazostałamwegetarianką.Apotembyłabitwanajedzenie.

-Pamiętam.Mojamamaposkarżyłasiędyrekcji.Całymundurekmiałamupaćkany
tłuszczemisosempomidorowym.PanMuirwpadłwtarapaty,bonieumiałnadnami
zapanować.

-Byłbeznadziejny,nonie?Byłaśnatejlekcji,kiedyzacząłpłakać?

-Nie,alesłyszałamotym.

-Okropnasprawa.Niewiedziałam,czymamsięśmiać,czymuwspółczuć.Wiesz,tobyła
winaHomera.Dałmusięweznaki.Niechciałmuodpuścić.Ciągleżartowałzjegotuszy.
Dwarazynazwałgo„dwutonowcem”,prostowtwarz,apotemudawał,żerozmawiałz
Davo.Razgozapytał:„PanieMuir,jepan,żebyżyć,czyżyjepan,żebyjeść?”,iwtedy
facetsiępopłakał.

Fiwyglądałanazasmuconą.Byłałagodnaimiła.Niemogłanawetsłuchaćotym,żektoś
gnębiłnauczyciela.Żałowałam,żeniemamchoćczęścijejuroku.Wystarczyłabymi
połowa.

Wsalibyłojużciemno,alerozmawiałyśmydalej,wspominającdobreizłechwile,które
przeżyłyśmywtymbudynku,wtejszkole.

-Zdajeszsobiesprawę,żespędziłyśmytuponaddwietrzecieżycia?-zapytałamFi.

-Serio?Boże.Wtakimraziedwietrzecietegoczasumarzyłamotym,żebybyćgdzieś
indziej.Aterazoddałabymwszystko,byznowubyćtutajigraćnaangielskimwmecze
improwizacji.

-Graliściewmeczeimprowizacji?Nicdziwnego,żecisiępodobało.Mynigdynie
robiliśmytakichfajnychrzeczy.Tylkonudnestaredyktandainaukaojęzyku.Fajniebyło
jedyniewtedy,kiedymusieliśmywygłaszaćprzemówienia.Bryonyopowiedział,jakjego
siostramyślała,żeowczekupkitorodzynki,ipróbowałajezjeść.Apewnegodnia
musieliśmyprzynieśćulubioneobrazkiiwyjaśnić,dlaczegojelubimy.Tobyło
niesamowite,boHomerprzyniósłobrazzliliamiwodnymiimówiłotym,żewchwilach
największegostresusiadaprzednimiuspokajasię,gapiącsięnatelilieprzezpółgodziny.
Wszyscybyliwtotalnymszoku.Tojedynyraz,kiedyHomerwyszedłwszkolezeswojej
rolitwardziela.Niktopróczniegonieprzyniósłobrazu.Wszyscypokazywalizdjęcia
swoichulubionychdrużynpiłkarskichitegotypurzeczy.

background image

-Myślałam,żewłaśnieotocichodziło,kiedypowiedziałaśoulubionychobrazkach-

przyznałaFi.

-Mhmm.JaprzyniosłamstarenudnezdjęcieprzedstawiającemniezMirrimbahBuckley
Park.

-CotojestMirrimbahBuckleyPark?-zapytałaFi.

-Dawnotemumieliśmystadomerynosów-wyjaśniłam.-Zaczęlijehodowaćmoi
dziadkowie,apotemowceprzejąłtata.Wkońcudoszedłjednakdowniosku,żetogo
przerasta.Owcewymagałyzadużopracy,akonkurencjabyłaniewiarygodniesilna.
Ludzierobilinajdziwniejszerzeczy,żebyrozreklamowaćswojestada.Organizowali
wielkiewyprzedaże,naktóreprzywoziliklientówsamolotami.Tataniemiałczasuna
takiebzdury.

Pozatymitakniebyłobynasnatostać.Zresztątatęinteresowałyróżnegatunki.Sprzedał

stadoLucasom.Zanimtozrobił,czasamijeździłamzowcaminawystawy,aMirrimbah
BuckleyParkbyłnaszymnajlepszymbaranem.Zdobyłpierwszenagrodynawystawie
merynosówwStrattoninaOpenRams,adotegotrzeciemiejscenawystawiekrajowej.

Dostaliśmyzaniegofortunę.Babciabyławściekłanatatę,kiedygosprzedał,aletatajuż
wcześniejpostanowiłsprzedaćcałestado,tylkożeniepowiedziałotymbabci.Gdyw
końcująotympoinformował,mieliśmycośwrodzajukońcaświata.Babcianieodzywała
siędoniegowielemiesięcy.Rozumiałamją.Razemzdziadkiemciężkopracowali,by
stworzyćtostado,atatajeprzejąłisprzedał.Najśmieszniejszebyłoto,żepóźniejitak
musieliśmyreklamowaćrasęcharolais,więcostatecznietataniezaznałspokoju.

Zauważyłam,żeFimnieniesłucha.Gapiłasięprzezokno.

-Cosiędzieje?-zapytałam.

-Tamsięcośrusza-powiedziała.

background image

14

Równocześniepadłyśmynapodłogę.Leżałamztwarząprzyzakurzonymdywanie.Serce
waliłomitakmocno,żeprawiepodskakiwałam.Niepoświęciłammujednakzbytdużo
uwagi.Fijużsięczołgaławstronędrzwi,więcruszyłamzanią.Wydostałyśmysięna
korytarz,apotem,zgiętewpół,byniemożnanasbyłozobaczyćprzezokna,szybkoi
cichopobiegłyśmyzpowrotemdoizbychorych.Wiedziałam,żeHomerstoinawarcie,i
myślałam,żeKevindrzemienajednymzłóżek.

Znalazłamjednakczas,bywkurzyćsięnaHomera.Pomyślałam,żepowinienbył

zauważyć,jakktośsięzbliża.Umówiliśmysię,żeosobastojącanawarciebędzieprzy
głównymwejściu,skądroztaczałsiędobrywidoknatrzystronyboiska.Abyzobaczyć
czwartąstronę,trzebabyłojednakcochwilazerkaćzaściankędziałową.Niemogłamsię
pozbyćwrażenia,żeHomerokazałsięzbytleniwy.

Niedoceniłamgojednak.Biegnąckorytarzem,napotkałyśmyHomeraiKevina,którzy
jużnasszukali,zgięciwpółtakjakmy.

-Cozobaczyłyście?-zapytałHomernaglącymszeptem,kiedysięspotkaliśmy.

-Byłachybatylkojednaosoba-powiedziałaFi.-Nawetniejestempewna,czyto
rzeczywiścieczłowiek.

-Jazauważyłemjednego-oświadczyłHomer.-Alenastoprocentbyłczłowiekiem.

Węszyłwstołówce.

Przykucnęliśmynakorytarzu.Odkażdegoznasbiłstrach.Byliśmywgrupie,
tworzyliśmykrąg,więcstrachzdawałsięskupiaćpośrodku.Przypominałnamacalną
rzecz,poktórąmożnasięgnąć.

-Lepiejprzejdźmynadrugąstronę-zaproponowałKevin.-Zobaczymy,czyktośtam
jest.

-Nawetjeślijest-dodałKevin-nieudanamsięwyjść,nierobiącprzytymhałasu.

Zalepiliśmydziuręwoknie,pamiętacie?Awszystkiepozostałeoknamajązamki
antywłamaniowe.

Naglezdałamsobiesprawę,żewpakowaliśmysięwpułapkę.Poczułammrowieniena
całymciele.

-Mimotoprzejdźmynadrugąstronę-szepnęłam.-Jeślisięokaże,żenikogotamniema,
poprostuwybijemyszybęiuciekniemy.

Uznałam,żelepiejzrobićcokolwiek,niżkulićsięzprzerażenia.

Nadalzgięciwpół,pobiegliśmynadrugikoniecbudynku.Nazewnątrzzrobiłosięjuż
całkiemciemno.Tobyłanaszajedynaprzewaga.Jeślijednakotoczylibudynek,niewiele
namdawała.

Abysiędostaćnadrugikoniecszkoły,musieliśmywejśćdopokojunauczycielskiego.

background image

Zabawneuczucie.Pokójnauczycielskinadalstwarzałwrażeniezakazanegoterytorium.

Prowadziłydoniegodrzwiwahadłowe,któreostrożnieotworzyliśmy,apotempędem
okrążyliśmystołydoping-pongaipodeszliśmydookien.Wyglądałonato,żenocjest
bezksiężycowa.Nadworzebyłotakciemno,żeprawienicniewidzieliśmy.

-Cotynato?-mruknąłdomnieHomer.

-Niewiem.Alemusimyspróbować,niemożemytakpoprostusiedziećinanichczekać.

-Wcaleniemusząwiedzieć,żetujesteśmy.Jeślispróbujemywybićszybęiuciec,
możemyzwrócićnasiebieichuwagę.

-Tak,chybamaszrację.Aletodziwne,żewogóletuzajrzeli.

Byłamzmęczonaizwysiłkiemszukałamsłów,bywyrazićto,comiałamnamyśli.Po
mojejprawejKevinrobiłcoś,czemutowarzyszyłodrapanie,którebrzmiało
niebezpieczniegłośno.Niechciałamgojednakpowstrzymywać,bodomyśliłamsię,że
usiłujeotworzyćokno.Musieliśmypodjąćpewneryzyko.Próbowałamsięskupićna
rozmowiezHomerem.

-Nieprzeszukiwalibykażdegobudynkuwmieście,przecieżniemająmilionażołnierzy.
Pozatymmusielibyprzeczesaćlas.Nieprzyszlibytutaj,chybażewiedzą,żetujesteśmy.

Homermilczał.

-Możetojakiśdzieciak,którywpadłsiępobawić-podsunęłamznadzieją.

Homerpokręciłgłową.

-Widziałemtylkojegocień,alebyłzawysokijaknadzieciaka.

Odstronyokna,przyktórymmajstrowałKevin,dobiegłochrobotanie.Niemogłamsię
powstrzymać.

-Ciszej,docholery-syknęłambezlitośnie.

Kevinpodpełzłdomiejsca,wktórymszeptaliśmy.Zignorowałmójsyk.

-Otworzyłemje-powiedział.-Wyjdępierwszy,jeślichcecie.

CzasamiKevinzaskakiwałmnietakimiaktamiodwagi.Ciąglemusiałamsobie
przypominać,żemamonimzbytniskiemniemanie.Gdyzaczynałamgouważaćza
palanta,robiłcośimponującego.

Możepowinnambyłazaproponować,żetojapójdępierwsza,aleniezaproponowałam.
Prawdęmówiąc,miałamjużdośćtychciągłychwyzwań.AkcjawZatoceSzewcaomal
mnieniezabiła.Chybawpłynęłanamniewsposób,zktóregowcześniejniezdawałam
sobiesprawy.Zmieniłamniegłębokowśrodku.Idlategozmagałamsięterazztyloma
problemami.Wiem,żenajgorszebyłowięzienie,którewpłynęłonamnienajmocniej,
podobniejakśmierćRobyniChrisa,losCorrieicałatainwazja…Och,talistaniema
końca.

Czekaniewtamtymkontenerze,apotemmyśl,żepoeksplozjizginę,ujrzenienad
BaloneyCreekprzyjaciółschwytanychprzezwrogichżołnierzyito,comusiałamtym
żołnierzomzrobić-wszystkietewydarzenianajwyraźniejodbiłysięnamniewstraszny,

background image

okropnysposób.

DlategogdyKevinzgłosiłsięnaochotnika,niepowiedziałamanisłowa.

Podeszliśmydootwartegookna.Nazewnątrzniebyłoażtakciemno,jakmisięzdawało.

-Nikogoniewidzę-szepnęłaFi.

Oknoniebyłocałkowicieotwarte.Fibysięzmieściła,aleKevinniemiałszans.

Dotknęłamramy.Drewnobyłozbutwiałe.Widziałamiczułampodpalcamimiejsca,w
którychKevinpodważyłramę.Ostrożniepopchnęłamjeokolejnetrzydzieści,
czterdzieścicentymetrów.Pchałamoddołu,aoknoskrzypiałoipiszczało.

-Ostrożnie,dobra?-burknąłKevin,odwdzięczającsięzamojesyknięciesprzedparu
minut.

Gdywkońcuotworzyłamokno,niewahałsięanichwili.Odrazuzacząłsię
przeczołgiwaćpoparapecie,anakoniecszybkodałnuraizniknąłzaoknem.Spadłtak
błyskawicznie,żeprzezjednąokropnąchwilęmyślałam,żektośgozastrzelił,aleniebyło
słychaćhukuwystrzału,więcchybawszystkoposzłozgodniezplanem.Irzeczywiście-
kilkasekundpóźniejzobaczyłam,żepochylonyszybkobiegniezygzakiemwciemność.

Tobyłoodważne,naprawdęodważne.

Potemprzezsześćalboosiemminutpanowałacisza.Wytężaliśmywszystkiekomórki
nerwowe,obserwując,nasłuchując,węszącwpowietrzu,próbującznaleźćjakąś
wskazówkę,któranampodpowie,cosiędzieje.

WkońcuHomerszepnął:

-Mamtegodość.Idęzanim.

JaiFiodpowiedziałyśmymurównocześnie:

-Nie,Homer,nieidź.

-Zaczekajchwilę-dodałam.-Jeślicośmusięstało,ciebiespotkatosamo.

Obojewiedzieli,oczymmówię.

Dlategoczekaliśmydalej.Chybaznowuminęłopięćminut.Potemusłyszałamdźwięk,
któregonajmniejsięspodziewałam-dźwięktaknieprawdopodobny,żepomyślałam,żew
końcuzwariowałam.Ajeślinieja,tozpewnościąKevin.Boalbomisięprzesłyszało,
albogdzieśwciemnościKevinsięroześmiał.

ZdumionaspojrzałamnaHomera.ŚmiechKevinanależałdotych,którychnigdysięnie
zapomina.Osiołwystraszonyseriązkarabinumaszynowegowydałbypodobnyodgłos.

Niełatwonaśladowaćtakiśmiech.Ajabyłampewna,żegosłyszałamiżeśmiałsięnie
ktoinny,jakKevin.

Zaryzykowałamitrochęsięwyprostowałam,bymiećlepszywidoknaboisko.Ta
ciemnośćmniedobijała.Izaledwiechwilępóźniejzobaczyłamdwieosoby,którezbliżały
siędobudynkuodstronymrokuspowijającegodrzewa.JednąztychosóbbyłKevin.

AdrugąLee.

background image

Zapominającowszystkim,cokiedykolwiekmówiliśmyobezpieczeństwie,wyszłam
przezoknoipobiegłamdonich.Pragnęłamjednegoztychsilnychuściskównapowitanie,
którewidujesięwfilmachiktórywymieniliśmyjużkiedyśzKevinem,alegdy
podbiegłamdoLee,zauważyłam,żejestwkiepskiejformie.Uśmiechnąłsię,ale
przypominałotoraczejskurczmięśnitwarzyniżprawdziwyuśmiech.Drżałamubrodai
miałspuszczonągłowę.

Szedłbardzowolno.ZatoKevinszczerzyłsięjakdziecko,którewygrałozabawęw
krzesłanatrzechprzyjęciachurodzinowychpodrząd.Chybaryzykującżycieiwychodząc
wnoc,niemógłuwierzyćwswojeszczęście,gdyspotkałgotakprzyjemnyfinał.

-Dobrzesięczujesz?-zapytałamLee,witającgojednymztychgłupichpytań,któresię
zadaje,kiedyniesposóbwymyślićniclepszego.

-Chętniebymcośzjadł-powiedział.

Podeszliśmydookna.WychylałsięprzeznierozpromienionyHomer,któremuodrazu
kazałamprzynieśćcośdojedzenia.

Jegouśmiechszybkozniknął,awrazzuśmiechemzniknąłHomer.Pochwiliusłyszałam,
jakdrzwidopokojunauczycielskiegootwierająsięizamykają.

JaiFipomogłyśmyLeewejśćprzezokno.Byłbardzoosłabiony.Kiedywciągnęłyśmygo
dośrodka,usiadłnataborecie,apotemzmieniłzdanieipołożyłsięnapodłodze.
PobiegłamkorytarzemposzukaćHomera.Nadalwyjmowałrzeczyzplecaka.Tymrazem
mieliśmywojskowyprowiantodNowozelandczyków,główniesuszoneproduktyw
małychfoliowychopakowaniach.Byłyniewiarygodnielekkieinaprawdępowstawałoz
nichsmacznejedzenie.Najbardziejlubiłamdanieonazwie„Aromatycznyryż”.Należało
jejednaknamoczyć,apotemugotować,aniebyłampewna,czywszkolebędzieto
możliwe.Niewiedziałamnawet,czynadaljestprąd.Dlategozamiastczekać,żebyto
wszystkosprawdzić,złapałamtrochęmuesli,wyjęłamzplecakaKevinaresztkijegosoku
pomarańczowegowproszkuipodeszłamdoumywalkiwpokojunauczycielskim.Zkranu
nadalpłynęławoda,więczłatwościąrozpuściłamtrochępomarańczowegoproszkui
powstałymsokiemzalałammuesli.

Chybagdzieśsłyszałam,żenienależysięobjadać,jeślidługosięgłodowało.Właśnie
sobieprzypomniałam,skądotymwiem.Zjednegozopowiadańzczasówdrugiejwojny
światowejpoświęconychjeńcomnatorachKoleiŚmierci.Podobnogdywojnadobiegła
końcaiAmerykanieprzybyliichuratować,niektórzyjeńcyzmarlizprzejedzenia.

Prawda,żeżyciepotrafibyćniesprawiedliwe?

Wtedyniepamiętałamtejhistorii,alemiałamprzeczucie,żepodanieLeegóryjedzenia
niebyłobydobrympomysłem.Dlategowcisnęłamwniegokilkałyżek,apotem
powiedziałam,żemusizgodzinęodczekać.Niebyłzbyturadowany,aleokazałamsię
nieugięta,aHomeriFimniepoparli.

GdykarmiłamLee,Kevinzamknąłoknoiznowujezaryglował.Jednaknienazamek
antywłamaniowy.Poczułamsiętrochęlepiej,widząc,żeterazmamyprzynajmniej
możliwośćucieczki.WkońcumogliśmyzadaćLeepytania,któreniedawałynam
spokoju.

background image

-Cosięstało,Lee?-zapytałHomer,przykucającobokniego.-GdzieIain,Ursulai
pozostali?

Leewzruszyłramionami.

-Niewiem-powiedział.Mówiłbardzopowoli,jakbysłowawymagaływielkiego
wysiłku.-Niemamzielonegopojęcia.Kiedywrócilizezwiadu,kazalimisięukryćw
lesiezamiastem,obokkościoła,nowiecie,tegoKościołaChrystusowego.Powiedzieli,że
poatakuprzyjdąpomnieiodrazuwrócimydoPiekła.Czekałemiczekałem,alesięnie
zjawili.

Myteżczekaliśmy,żebypowiedziałcośjeszcze,aleLeemilczał.

-Więccosięstało?-zapytałamwkońcu.

Leeznowuwzruszyłramionami.

-Towszystko.Nicsięniestało.

-Nic?

-Czekałemcałąnoc.Nieprzejmowałemsię,bopowiedzieli,żewrazieproblemówalbo
pomniewrócą,alboprzeczekająwmieściedonastępnejnocy.Kazalimisięzaszyćw
lesieiprzygotowaćnaspotkaniepozmroku.Alenastępnanocwyglądałaidentycznie.Nic
sięniewydarzyło.

-Itowszystko?-zapytałHomer.-Chceszpowiedzieć,żeniemasznajmniejszego
pojęcia,cosięznimistało?

Wydawałsięwkurzony,jakbytobyławinaLee.

Leetylkopokiwałgłowąizamknąłoczy.Mówiłdalej,nieotwierającich.

-Niebyłożadnegoznaku-powiedział.Przedkażdymsłowemzastanawiałsięzminutę.
Wydawałsięstaryizmęczony.WkońcuprzezsześćdnibyłwWirraweezupełniesam.-
Nawetnajmniejszejwskazówki-ciągnął.-Żadnegodźwiękuodstronylotniska,żadnych
biegającychżołnierzy,żadnejstrzelaniny.Niewiem,cosiędzieje.Wiemtylko,żecoś
poszłonietak.Ellie,daszmicośjeszczedozjedzenia?

Dałammusześćłyżekmuesli.

-Lepiejtrochęodpocznij-poradziłammu.-Jeślidaszradędoczłapaćdoizbychorych,
znajdziesztamwygodnełóżko.

-Tutajmidobrze-odpowiedział.-Toprawda,chcemisięspać.Ostatniomałospałem.
Alemamdlawasjeszczewięcejwieści.

-Chodźdoizbychorych-namawiałamgo.-Tambędzieszmógłnamowszystkim
opowiedzieć.

Niechciałsięruszyć,alegozmusiliśmy.Dotarłdoizbychorychowłasnychsiłach,a
potempomogliśmymusiępołożyćizdjęliśmymubuty.

-Fuj-powiedziałam.-Alesmrodek.

Próbowałamgorozśmieszyć,alenapróżnosięwysilałam.Jużspał.

background image

15

CałyKevin.IcałapaniGilchrist.Nigdyniewiadomo,coknujądyrektorzyszkół.Kevin
uparł

się,żebyprzeszukaćjejgabinetiwdolnejszufladziebiurkaznalazłniespodziankę:
prywatnyzapasalkoholu.Byłotampółbutelkibrandy,trzyczwartebutelkiwytrawnej
sherryidwiepuszkipiwa.

-Rozbiłembank!-zawołałKevin,wchodzączuśmiechemdopokojunauczycielskiegoi
unoszącswojetrofeanadgłową.

Ulokowaliśmysięwpokojunauczycielskim,bobyłytamnajwygodniejszekrzesła.

Jaktounauczycieli.

Fistałanawarcie,aledoszliśmydowniosku,żejednaszklaneczkajejniezaszkodzi.

Leegłębokospał.Uznaliśmy,żetrzebacośdlaniegozostawić,adotegojeszczetrochę
dlaFi.Potemzaczęliśmysięmartwić,czyzostaniewystarczającodużodlanas.

Wkażdymraziewyglądałonato,żeczekanasmałaimprezka.Homerprzyniósłkilka
kieliszkówznauczycielskiejkuchni.Tozadziwiające,jakdobrzeradzilisobiechłopcyz
obsługąimprez,kiedywgręwchodziłalkohol.

Kevinnalałnamwszystkimsherry,apotemodchyliłsięnakrześleiwzniósłtoast.

-Picienieletnichwpokojunauczycielskim-powiedział.

-Mojemarzeniasięspełniają.

-Cowięcej,stawiapaniGilchrist-dodałHomer.

-Zaszczęśliwezakończenia-powiedziałam.-Obyśmywszyscyżylidługoiszczęśliwie.

-Tocorazmniejprawdopodobne-zauważyłHomer.

Niewydawałsięjednakwyjątkowozdołowany.Powiedziałtoześmiechem,jakby
doskonaledawałsobieradę.

Zabawne,chybawszyscytaksięzachowywaliśmy.WieściodLee-araczejichbrak-

powinnybyłynasprzygnębić,boterazwydawałosięjużoczywiste,żeakcja
Nowozelandczykówsięnieudała.

Tylkożejużotymwiedzieliśmy.No,wzasadzieniewiedzieliśmy,alesiędomyślaliśmy.
To,żeLeepotwierdziłnaszeprzeczucia,niezdołowałonasjeszczebardziej.

Zamiasttegocieszyliśmysię,żenaszprzyjacielżyjeijestwdośćdobrejformie.
Cieszyliśmysię,żewogólegozobaczyliśmy.Oczywiściebardzonamzależałona
Nowozelandczykach,alenasząpiątkęłączyławięźsilniejszaniżwszystkoinne.

Nadniemojegoumysłu,wjegonajmętniejszychgłębinach,czaiłysiędwieczarnemyśli.
Niezdobyłamsięnato,byjestamtądwydobyćidokładnieobejrzeć,aleczasami,kiedy
byłammegazdołowana,nachwilęwypływałynapowierzchnię.Jednąznichbyłaobawa,

background image

żejużnigdyniezobaczęrodziców.Drugąstrach,żekolejnyczłoneknaszejgrupymoże
zostaćzabity.

Jednoidrugieoznaczałobymójkoniec.Ostatecznykoniec.Nigdyniemyślałamo
samobójstwie,nawetwnajgorszychchwilachwwięzieniuwStratton,alegdybydoszłodo
którejśztychdwóchrzeczy,bezwątpienianastąpiłbykresmojegożycia.

Leewrócił,więcmieliśmycoświętować,mieliśmypretekst,byzrobićimprezę.Ichoćnie
byłatonajbardziejzwariowanaaninajweselszaimprezawmoimżyciu,okazałasię
znacznielepszaniżtapoprzednia,wWellington.Tymrazemimprezowałamz
przyjaciółmi,zprawdziwymiprzyjaciółmi.

Dośćszybkoopróżniliśmybutelkęsherry,apotemHomeriKevinzajęlisiębrandyi
ginem.Picietegobezloduwydawałomisięmałoprzyjemne,apozatymsherry
wyczyniałajużdziwnerzeczywmojejgłowie.Postanowiłamprzystopować,zwłaszczaże
zagodzinęmiałamstanąćnawarcie.Podejrzewałam,żejużterazmiałamconajmniej0,05
promila,aniechciałam,żebypodczaswartykażdedrzewoprzypominałomiMarsjanina,a
księżycunosił

sięnaniebiejakbalonzhelem.

Pozatymostatnimrazem,kiedyzadużowypiłam,skończyłamtakmarnie,żewolałam
tegoniepowtarzać.

Leeciąglespał.Jakbyzamierzałpobićrekord.Jakimścudemdotrwałamdokońcawarty,
aleHomeriKevinwcaleminiepomagali,boobajstraszniesięspiliirobiliwięcejhałasu
niżprzedszkolakiwporzeobiadu.Zorganizowaliszalonyturniejping-ponganastolew
pokojunauczycielskim,cowciemnościwcaleniebyłołatwe,apotemganialisiępo
całymbudynku,popychającsięnawzajemiurządzajączapasy.Cojakiśczasmówiłamim,
żebysięzamknęli,choćchybaniebyliażtakgłośno.Jednakwporównaniuzciszą,do
którejprzywykliśmy,ichzachowaniezdecydowaniewymykałosięspodkontroli.

PotemKevinpadłnadrugiełóżkowizbiechorychizasnąłrównieszybkojakwcześniej
Lee.WszystkiestaraniaHomera,żebygoobudzić,spełzłynaniczym.Takwięc
Homerowizabrakłotowarzyszazabawy.Przyszedłdomnieichwilęrozmawialiśmy,ale
był

dośćzaprawionyijegosłowombrakowałosensu.Potemnaglezasnąłnakrześleileżał

przewieszonyprzezoparcie,przedstawiającsobąobrzydliwywidokiokropniechrapiąc.

Odrazuprzestałbyćdobrymtowarzyszem.

Kevinmiałstanąćnawarcie,więcbezwiększegoprzekonaniapróbowałamgoobudzić,
alenawetniedrgnął,aniechciałomisięrobićscen.Zostawiłamgowizbiechorych,
przysięgającsobie,żenastępnejnocymizatozapłaci.Spałdwanaściegodzin,alegdy
tylkosięobudził,zaciągnęłamgonawartę.Wyglądałpaskudnieipachniałjeszczegorzej.
Niejestempewna,czycokolwiekwidziałprzeznabiegłekrwiąoczy.

Leespałpiętnaściegodzin.Niktznasniezastanawiałsięnadtym,copowiedziałtuż
przedsnemokolejnychwieściach,któredlanasma.HomeriKevinbylizbytskacowani,
żebyotymmyśleć,amniepoprostuwyleciałotozgłowy.Możeostatniouodporniłamsię
nadramatycznenowinki.Miałamwrażenie,żeznamjużwszystkie.

background image

Okołopołudniausłyszałam,żeLeeprzewracasięnałóżkuwizbiechorych.Weszłamdo
środka.

-Maszcośdojedzenia?-zapytał.-Umieramzgłodu.

Tymrazembyłjużwstaniejeśćsamodzielnie,aleponowniedopilnowałam,byniezjadł
zadużo.Trochęponarzekał,podobniejakwcześniej,alewydawałsięrozkojarzonyi
szybkopołykałjedzenie.

-Kiedydostanęwięcej?-zapytał.

-Zamniejwięcejgodzinę.

Aleledwiezwróciłuwagęnamojąodpowiedź.

-Ellie-powiedział-mogłabyśtuściągnąćpozostałych?

Tonjegogłosumniewystraszył.Mówiłtakcichoipoważnie.

-Cośsięstało?-zapytałam.

-Poprostuichprzyprowadź,proszę.

-Kevinstoinawarcie.

-Gdzie?

-Wtymdużympomieszczeniuprzydrzwiachwejściowych.Nowiesz,zprzodubudynku.
Jeststamtądwidoknatrzystrony,aprzyodrobiniewysiłkunaczwartąteż.Jedyny
problempoleganatym,żewciągudniaosobastojącanawarcieniemożesięzabardzo
poruszać.Byłabydośćdobrzewidoczna.

Zadużomówiłam,aleLeemniezestresował.

-Wtakimraziewejdędosekretariatu-powiedział.-Kevinbędziemniestamtądsłyszał.
Zwołajtampozostałych.

Zwysiłkiemwstałzłóżkaipokuśtykałwstronęsekretariatu.Chciałammupomóc,ale
najwyraźniejpostanowiłporadzićsobiesam.Widoczniesendobrzemuzrobił.Pobiegłam
poresztę.Czułam,żeto,comadopowiedzeniaLee,wielezmieni-możenawetwszystko.

Wkurzałamsię,boznalezienieHomeraiFizajęłomipełnąminutę.Gadalisobiew
korytarzumiędzyblokiemAablokiemB.Kiedyjednakzobaczylimojąminę,przestali
rozmawiaćiszybkopobieglizamnądosekretariatu.

-Ocochodzi?-zapytałmnieHomer.

-Niemampojęcia.

-Oj,dajspokój.PrzecieżLeemówiciwszystko.Napewnowiesz.

-Niewiem,przysięgam.PozatymLeewcaleniemówimiowszystkim.Skądcito
przyszłodogłowy?

LeesiedziałwsekretariacienabrązowymkrześleobrotowymzabiurkiempaniMyers.

Kevinopierałsięokontuar,skądmógłsłyszećLeeiwidzieć,cosiędziejenazewnątrz.
Nadalwyglądałbladoiwydawałsięprzygnębiony.Ja,FiiHomerzajęliśmymiejsca.
Usiadłamnapustymzakurzonymbiurku.ObjęłamkolanarękamiiwbiłamwzrokwLee.

background image

Przezoknawpadałosporoświatła,aleLeewyglądałtak,jakbyspowijałgogłębokicień.
Trudnobyłozobaczyćjegociemnątwarz.Byłamciekawa,jakąmaminę.Ztego,coudało
misiędojrzeć,wyglądałspokojnie.

Gdyzacząłmówić,zrobiłcoś,comniezaskoczyło.WyciągnąłdłońiwziąłFizarękę.

Tegosięniespodziewałam.PatrzącnajegodługiebrązowepalcenabiałejskórzeFi,
poczułamukłuciezazdrości.Zastanawiałamsięnawet,czyprzypadkiemniezaczęlize
sobąchodzićbezmojejwiedzy.Odrazudotarłodomniejednak,jakietośmieszne.Igdy
tylkoLeezacząłmówić,zapomniałam,żetrzymaFizarękę.Zahipnotyzowałmnieponury
tonjegogłosu.

-Powiedziałemwam,żeprzyniosłemjeszczeinnewieści.Niejestempewny,costałosię
potem.Chybazasnąłem,prawda?Przykromi,żenieudałomisiętegopowiedzieć
wczorajwnocy.Alepowiemtoteraz.

Pochyliłsiętrochęiodchrząknął.Jegogłos,jużitakcichy,stałsięjeszczecichszy.

-Wiem,cosięstałoznaszymirodzinami.

Rozległsięzduszonyokrzyk,szlochijęk.Niejestempewna,zczyjegogardławydobyły
sięposzczególnedźwięki.Poczułam,żerunąłwemniejakiśmur.Toprzypominało
namacalne,fizycznedoznanie.Kevinszybkosięodwrócił,zapominającowarcie.Jego
rozłąkazrodzicamitrwałakrócejniżnasza,aleitakbyładługa.Niemógłmiećpewności,
żeterazczująsiędobrze.Mogłoichspotkaćdosłowniewszystko.Tosamodotyczyło
naszychrodzin.

LeespojrzałnaHomera.

-TwoirodzicesągdzieśmiędzyWirraweeaStratton-powiedział.-Sąwniezłymstanie.
Pracująwgrupachroboczych.Niejestempewnygdziedokładnie.Aleostatnimrazem,
kiedyonichsłyszano,wszystkobyłoznimiwporządku.Pracująwosobnychgrupach,
więcraczejnieczęstosięwidują.GeorgejestwStratton.Przydzieliligodopracywjednej
zfabryk.

-Georgewfabryce-powiedziałHomer.-Pewnieniejestzadowolony.Amamaitatanie
rozstawalisięoddniaślubu.

Mimotojegoszerokąbrązowątwarzożywiłwyrazulgi.Rozejrzałsięposekretariacie,
jakbywidziałgoporazpierwszywżyciu.

-Napoczątkuposyłalidopracytylkojednegoczłonkarodziny,apozostałychtrzymalina
tereniewystawowymjakozakładników-ciągnąłLee.-Terazzabezpieczająsięwten
sposób,żeumieszczająludziwróżnychgrupach,więcjeślizjednejktośucieknie,mogą
ukaraćjegokrewnychzinnychgrup.Sprytnysystem.

ZwróciłsiędoKevina:

-Kevin,twójtatapracujenafarmiegdzieśnapółnocy.Wszystkowskazujenato,żeradzi
sobiedobrze.Twojamamanadaljestnatereniewystawowym.Niezostałotamzbytwiele
osób,alerazemzkilkomainnymikobietamiprowadziżłobek.Twoibraciateżtamsą.-

Leenachwilęzamilkł.-Wydajemisię,żetwojamamajestcorazbardziejzdołowana.
Wiesz,comamnamyśli?Podtymwzględemchybaniejestzniąnajlepiej.Fizycznie

background image

czujesiędobrze,alemęczysiępsychicznie.

Kevinskrzywiłsięiznowusięodwrócił.Niesposóbbyłowywnioskować,jakprzyjął

tewieści.Odniosłamwrażenie,żeniechcewiedziećoproblemachemocjonalnych.
Podobniejakwielufacetówzewsiuważał,żenależybyćwystarczającotwardym,byze
wszystkimsobieporadzić.Byłprzekonany,żefacetompowinnosięusuwaćkanaliki
łzoweprzyurodzeniu.WNowejZelandiiniepaliłsiędorozmówzterapeutą.Tak
naprawdęHomeriLeeprzyjęlipomocpsychologicznąlepiejniżKevin,czegowcześniej
bymsięniespodziewała.

-Ellie-powiedziałLee.

Napięłammięśnieipoczułammdłości.DlaczegoLeezacząłodchłopaków?Czymoi
rodzicemielijakieśkłopoty?

-Ellie,twójtatajestprzetrzymywanynatereniewystawowym,wpawilonie.Tospecjalne
miejscedlaosób,któreniewykazałychęciwspółpracy.Chybacośwrodzajuwięzienia,
którejednaknieprzypominategowStratton.Chybarobiłproblemy,Ellie,biłsięze
strażnikamiitakdalej.Razemznimsiedzitammałagrupkaludzi,mężczyznikobiet,
wszyscyztegosamegopowodu.Aletwójtatadostałsurowsząkarę,bopodobnopróbował

sabotowaćczołg,którymiałnaprawić.Czołg.Sprzętwartzmiliondolarów.

Pokiwałamgłową,próbujączachowaćspokój.

-Alenicmuniejest?

-Słuchaj,makilkasiniaków,topewne.Alebiorącpoduwagęokoliczności,najwidoczniej
jestwniezłymstanie.

-Amama?

-ZostałaprzydzielonadodomuwHollowayjakosłużąca.

-Jakokto?

Leewydawałsięzakłopotany.

-Przykromi!Wiedziałem,żeniebędzieszzachwycona.Alewłaśnietaktowygląda:
wykorzystująkobietyjakosłużącewmiastachinafarmach.Każąimzmywać,prasować,
sprzątaćigotować.Tegotypurzeczy.Jakwidzisz,sąjużdośćdobrzezorganizowani.

Byłamwściekła.

-Mamamusibyćwniebowzięta.Boże,onaoszaleje.Nieznosipraćiprasować,aco
dopierodlaobcychludzi.Jakoniśmią!

Leenieodpowiedział,tylkozwróciłsiędoFi.

-Fi,byćmożeudacisięzobaczyćrodziców.

Fizbladła,zrobiłasiębiałajakścianainaglepomyślałam,żezachwilęzemdleje.

Nigdyniewidziałam,żebyczyjaśtwarztakszybkostraciłakolor.Zacisnęłapalcenadłoni
Lee.Zobaczyłam,jakjejpaznokciewbijająmusięwskórę.Otworzyłausta,jakbychciała
cośpowiedzieć,alepotemtylkosiedziałazotwartąbuzią,niemówiącnic.

background image

-Obydwojepracująwokręgowymcentrumdowodzenia-wyjaśniłLee.-Ludzie
posiadającyjakieśspecjalistyczneumiejętnościzazwyczajniesąrozdzielani.Zresztą
twojasiostrajestprzetrzymywanajakozakładniczkanatereniewystawowym.Twoi
rodzicepracującodziennieodósmejranododziewiętnastej.Siedząprzykomputerach,
załatwiająpapierkowąrobotęitakdalej.Sprawyadministracyjne.

Jasne.RodziceFibyliprawnikami,więcmusielimiećtęgiegłowy.

-Nowecentrumdowodzeniajestwwyższejszkoletechnicznej-ciągnąłLee.-Odkąd
wysadziliśmywpowietrzeTurnerStreet,musieliznaleźćnowemiejsce,zktóregomożna
kierowaćinwazją,atauczelniamawszystko,czegoimpotrzeba.Pracujetamsześciu
więźniów,aochronajestraczejleniwa.Poczęścidlatego,żenatereniewystawowymsą
zakładnicy,apoczęścidlatego,że…Niemiejmitegozazłe,Fi,aletwoirodziceraczej
nienadająsięnapartyzantówaninaterrorystów.

Fipróbowałasięuśmiechnąć,alejejniewyszło.

-Nowięcwporzelunchu-ciągnąłLee-mogąwyjśćnapółgodziny.Zazwyczajidąna
spacerdoparku.Jeślichcesz,możeszsiętamznimispotkać.

-Pewnie,żechce!-zawołałam.

CieszyłamsięzewzględunaFiijednocześniejejzazdrościłam.Miałasięzobaczyćz
rodzicami.Miałazobaczyćswoichrodziców,ajanie.Tobyłocudowne-wszyscy
marzyliśmyotakiejchwiliitęskniliśmydoniej-więcbyłamrozdartamiędzyradościąz
powodujejszczęściaapoczuciemwiny,żeniecieszęsiębardziej.

Fisiedziała,zastygławbezruchu.Niesposóbbyłoodgadnąć,oczymmyśli.Byłarównie
bladajakwcześniejinachwilęprzypomniałamisięKrólewnaŚnieżka,która
potrzebowałamiłości,bywyrwaćsięzzimnego,samotnegosnu.Podeszłamdonieji
przytuliłamją,jednocześniewiedząc,żeczasaminawetprzyjacieleniesąwstaniepomóc.

-Ellie-szepnęła.-Niewiem,copowiedzą,kiedyzobacząmojątwarz.

Byłamwtakimszoku,żeniemogłamwydusićsłowa.BliznaFizaczynałasiępodbrodąi
biegławgórę,mijającustapoprawejstronie.Ugóryzbladła,więcnajbardziejrzucałasię
woczyczęśćpodbrodą,awokolicachustbliznabyłajużprawieniewidoczna.Jajużdo
niejprzywykłam,więcprzestałamjązauważać,alewNowejZelandiikilkarazysię
wkurzyłam,widząc,żeniektórzyludzienaprawdęrobiąztegosensację.Imówiąc
„ludzie”mamnamyślichłopaków.

SłowaFiwypowiedzianetutaj,wszkolnymsekretariacie,przepełniłymniejednak
przerażeniem.RodziceFistalidośćwysokonadrabiniespołecznejWirrawee,ajejmama
uwielbiaładrogiesukienki,perły,muzykęklasycznąitegotypurzeczy.Wydawaławięcej
najednąsukienkęniżmojamamanadziesięć.Jeślimieliśmynadwyżkęfinansową,
kupowaliśmynowąprzyczepę,programkomputerowyśledzącycenybydłaalbozestaw
przenośnychpanelidozagród.

NaprawdęniepotrafiłamzrozumiećreakcjiFi.Mojaprzyjaciółkabyłachybazabardzo
zaskoczona.Towszystkostałosiętakniespodziewanie.Dlategouczepiłasiępierwszej
myśli,jakaprzyszłajejdogłowy,iwypowiedziałająnagłos.

Milczałam.Trzymałamjązarękę.PozostalizprzejęciemzadawaliLeetysiące

background image

najróżniejszychpytańdotyczącychrodzin,ajatylkosiedziałamisłuchałam.

-Skądtowszystkowiesz?-Homerzadałpytanie,którenasunęłosięnamwszystkim.

-Obokpunktuwidokowegowybuchłsporypożar.Pewniegowidzieliście…

Leenierozumiał,dlaczegozaczęliśmysięśmiać.NawetFilekkosięuśmiechnęła.

-Samigowznieciliśmy-wyjaśniłKevin.-Żebyuciecprzedzgrajążołnierzy.

-Serio?Bawiliściesięzapałkami?Puściliściezdymemkawałokolicy.Ztegoco
widziałem,małobrakowało,byspłonęłocałeWirrawee.Wkażdymraziekiedyszalał
pożar,wielużołnierzypobiegłogasićogień,więcpomyślałem,żetodobraokazja,żeby
sięruszyć.

Ukrywałemsięnacmentarzuiniechciałemtamdłużejsiedzieć.Pamiętacie,jakIain
mówił,żebynietkwićzbytdługowjednejkryjówce?Nowięckiedynaulicachzrobiłosię
pusto,zacząłemsięskradaćwstronęszkoły.Postanowiłem,żepoczekamwłaśnietam.
Mniejwięcejwpołowiedrogiposzedłemnaskrótyprzezparkizobaczyłemdoktora
Krishnananthana.

Zacząłemznimrozmawiać,schowanyzarododendronem.Chybaprzeżyłsporyszok.

Okazałosięjednak,żerobitosamo,cotwoirodzice,Fi,więcowszystkimmi
opowiedział.

Pracujenadprogramemkomputerowym,któryśledziruchywszystkichjeńców,więc
okazał

siędoskonalepoinformowany.Niemajednakdostępudoinformacjiodokładnymmiejscu
pobytuposzczególnychosób.Wietylko,wktórymregionieprzebywają.Najeźdźcynadal
bardzodbająobezpieczeństwo.

-ZapytałeśgooNowozelandczyków?-zainteresowałsięKevin.

-Jasne.Niconichniewiedział.Niesłyszałożadnychtegotypuakcjach.Alepowiedział,
żelotniskojestzarządzaneodrębnie,więcgdybycośsiętamwydarzyło,władzewmieście
wcaleniemusiałybyotymwiedzieć.

-Cojeszczecipowiedział?-zapytałam.

Leeprzezchwilęwpatrywałsięwdal.Niepotrafiłamzgadnąć,cosięznimdzieje.W

końcupowiedział:

-Niewiele.Pożarnaszaskoczył.DoktorK.poważniesięzmartwił.Oczywiściebałsię
żołnierzy,apozatymjeszczetego,żeWirraweespłonie.Pożaruobawiałsięchyba
najbardziej.Przezcałąrozmowęspadałynanasdrobinkipopiołu.Zresztąjużwtedy
byłemwkiepskiejformie.Czułemokropnygłódizmęczenie.Niewiedziałem,czylepiej
spróbowaćwrócićdoPiekła,czymożewymyślićcośinnego.Niewiedziałem,czynadal
tambędziecie,czymożepołączyliściesięzpułkownikiemFinleyemiwróciliście
helikopteremdoNowejZelandiialbowyruszyliściedomiasta,żebynasszukać.
Doszedłemdowniosku,żejeślinieznajdęczegośdojedzenia,zabrakniemisił,bywrócić
doPiekła.Aniemiałempojęcia,skądwziąćpożywienie.DoktorK.wcaleminiepomógł.

Powiedział,żesurowakontrolaracjiżywnościowychdlajeńcówuniemożliwia

background image

przemycenieczegokolwiek.

Dogłowyprzyszłamipewnamyśl,więczapytałam:

-Wktórymmiejscuszkołyzamierzałeśsięukryć?

Wyglądałnazdziwionego.

-Schowałemsięwszopienarowery.Pomyślałem,żeniktniebędzietamzaglądał.

Roześmiałamsię,uradowana.

-Mamzdolnościparanormalne!Zawszeotymwiedziałam!

Powiedziałamimowiadomości,którązostawiłamwchatcepustelnika.Niezrobiłana
nichwiększegowrażenia,alemoimzdaniemcałahistoriabyłaświetna.Uwielbiamtakie
dziwneprzypadki.Mieliśmyjednaktakwielkimętlikwgłowiezpowoduprzejęcia,
zdenerwowania,kacaibrakusnu,żegadaliśmyjakwariaci,miotającsięposekretariacie
niczymrójszarańczy.

Stopniowowywiązałasięjednakbardzorzeczowa,poważnarozmowa.Okazałosię,że
musimypodjąćtrzyważnedecyzje.Popierwsze,zorganizowaćspotkanieFizrodzicami.
Podrugie,wycofaćsięwbezpiecznemiejsce.Naiwniemyślałam,żeudasiępoprzestaćna
tychdwóchsprawach,aleLeewyskoczyłztrzecią.

Zatakiemnalotnisko.

Naszczęściewspomniałotymdopierowtedy,gdyzdążyliśmysięoswoićzdwiema
pierwszymi.Tamtebyłydośćprostedozrealizowania.DoktorK.miałprzekazaćrodzicom
Fi,żeichcórkajestwpobliżu,bybyligotowinaspotkanie.Wnocyodeskortowalibyśmy
Fiwumówionemiejsce,wktórymzaczekałaby,ażrodzicewyjdąnalunch.Fimiałaprzed
sobądługidzień,alektobysiętymprzejmował.Wartobyłopoczekać.

Jateżmiałamprzedsobądługidzień,boFipoprosiłaszeptem,żebymposzłarazemznią,
aprzecieżniemożnaodrzucićtakiejprośby.Nawetprzezmyślmitonieprzeszło.

Drugiezadanieteżniebyłozbyttrudne.Mieliśmysięskontaktowaćzpułkownikiem
Finleyemwśrodęidoszliśmydowniosku,żejeślidotegoczasuniezjawiąsię
Nowozelandczycy,wrócimydoWellingtonbeznich.Niczegowięcejniemogliśmydla
nichzrobić.

Potemnaglewypłynąłtrzecitemat.Myślę,żezaskoczyłnaswszystkich,nietylkomnie.

-Musimyzaatakowaćbazęlotniczą-oznajmiłLee.

Powiedziałtoottak,spokojnieibezemocji.Alebardzozdecydowanie.Zapadłapełna
zdumieniacisza.

-Niemożemytegozrobić-odezwałsięwkońcuKevin.

-Właśnieżemożemy.

-SkoronieudałosiętodwunastuNowozelandczykom,wyszkolonymiświetnie
uzbrojonym,tojakiemamyszanse?Powiemcijakie:zerowe.Chybaupadłeśnagłowę.
Niemamowy.Zanicwświecie.

-Możemyimusimytozrobić-odpowiedziałLee.-NiewrócimydoNowejZelandiiz

background image

podkulonymiogonami.Niemożemywrócić,nawetniespróbowawszy.Bardzo
prawdopodobne,żeNowozelandczycynieżyją.Musimytozrobićdlanich.Musimy
znaleźćjakiśprostysposób,któremupodołamy.

-Wiesz,jakwyglądałichplan?-zapytałam.

-Mniejwięcej-odpowiedziałLee.-Mieliładunkiwybuchowe,którechcieliprzyczepić
dosamolotów.

Leecałyczasmówił,niepatrzącnanas.Jakbybyłwielekilometrówstąd.Robiłoto
dziwnewrażenie.Jasne,nadalbyłzmęczony,nadaldochodziłdosiebieponiedożywieniu,
samotnościistrachupoprzednichdniinocy,aleczułam,żechodziocośinnego,ocoś,
czegonierozumiałam.

DosporuwłączyłsięHomer.

-Szkoda,żewogóletozaproponowałeś-powiedziałzgorzkniałymtonem.-

Przysięgam,żemamjużdośćzgrywaniabohaterów.Aleskorojużtozrobiłeś…Notak.

Postawiłeśnaswtrudnejsytuacji.Będzienambardzotrudnozrezygnować.

-Zagłosujmy-zaproponowałaFi.Nadalbyłabardzocicha,jakbyjeszczenie
przezwyciężyłaszoku.

Jużmiałamsięzgodzić,aleLeemnieprześcignął.

-Głosujcie,jeślichcecie-powiedział.-Dlamnietobezróżnicy.Jakbędzietrzeba,
zaatakujęlotniskosam.Możecieiśćzemnąalbonie.Jaksobiechcecie.

Wszyscyzaprotestowaliśmy.Stawianienaswtakiejsytuacjibyłoniewporządku.

GdybyśmypuściliLeesamego,aonbyniewrócił,cobysięznamistało?Gdybyśmy
poszlirazemznimizginęli,teżniebyłobyfajnie.Próbowałnamnarzucićswojąwolę,a
żadneznastegonielubiło.

Leeniepotrafiłnasjednakzrozumieć.Alboniechciał.Ciąglepowtarzał:

-Tomojadecyzjąimojeżycie.Niemacieztymnicwspólnego.Jeśliniechcecieiśćze
mną,wporządku.

Leeznowubyłwnastrojuspodznakuzemstyihonoru.Wiedziałam,żeniebędziechciał
nassłuchać.Najdziwniejszebyłoto,żeniewiedział,jakzaatakowaćlotnisko.Miał

jedynieniewyraźnepoczucie,żepowinientozrobić.

Dyskusjazakończyłasięokołoczwartej,leczniedoszliśmydoporozumienia.Zamiast
radościzpowoduwieściorodzicachczuliśmyzmęczenieizłość.Poszłamsięprzespać,
bynadrobićbrakiponocnejwarcie.Znowujednakniemogłamzasnąć.Kręciłamsięi
wierciłamnawąskim,twardymłóżku,rozmyślającotychwszystkichsprawach:omoich
rodzicach,otaciezamkniętymwwięzieniuiomamie,któramusipraćbrudyobcych
ludzi,orodzicachFiispotkaniu,naktóretylkoonamożemiećnadzieję,ouporzeLee,o
jegoszalonejambicjizabiciasiebieikażdego,ktoznimpójdzie.

Inaglezprzerażeniemipoczuciemwinypomyślałamodwóchpytaniach,którychżadnez
nasmuniezadało.Niemogłamuwierzyć,żetegoniezrobiliśmy,iterazwydajemisięto

background image

jeszczebardziejniewiarygodne.Jedynymwytłumaczeniemjestto,żemieliśmyzbytwiele
sprawnagłowie:naszeumysłybyłyprzeciążone.Tyleżetożadneusprawiedliwienie.

Byłamprzerażona,zniesmaczona,przepełnionaniedowierzaniemiwstydem.

Alezrozumiałam.

Zrozumiałamwszystko.

background image

16

Znalazłamgodopieropojakimśczasie.Zajrzałamdokażdegopomieszczeniawkażdym
bloku:dosekretariatu,sallekcyjnych,pokojównauczycielskich,nawetdotoalet.

Potempomyślałam:„A,nojasne,alejajestemgłupia,dlaczegoodrazunatonie
wpadłam?”.

Oknozastałamotwarte.Poszłamprostodoszopynarowery.

Byłojużpodziewiątejwieczoremizrobiłosięzupełnieciemno,zaciemno,bycokolwiek
widzieć.Niemiałamjednakwątpliwości.Wiedziałam,żetamjest.

Stanęłamwdrzwiachizadałampierwszepytanie.

-Lee,cosięstałoztwojąrodziną?

Niepadłażadnaodpowiedź.Ruszyłamdoprzodu,zrobiłamtrzykroki,próbująccoś
dojrzećwciemności,próbujączobaczyć,gdziemożesiedziećLee.Byłoniemożliwie
ciemno.

Spróbowałamjeszczeraz.

-Lee?Czyoniwszyscynieżyją?

Zlewejstrony,wnajciemniejszymkącieszopydałosięsłyszećcośwrodzajułkania.

Odwróciłamsięwtamtymkierunkuiwyciągającręce,żebyuniknąćzderzeniaz
ewentualnymiprzeszkodami,poomackupodeszłamdoLee.Przezkilkaostatnichmetrów
szurałam,niechcącodrywaćnógodpodłogi.Wkońcunatrafiłamnajegokolana.
Dotknęłamich.Poczułam,jakprzezciałoLeeprzebiegadreszcz.Odnalazłamjegoramięi
lekkoobróciłamgodosiebie.Potemjakbysięnamnieosunął.Zacząłsiętakbardzo
trząść,żesłyszałamszczękaniejegozębów.Objęłamgoimocnoprzytuliłam.Miałam
poczucie,żetonajważniejszarzecz,jakąkiedykolwiekzrobiłam,żejeśliokażęmuzbyt
małomiłości,Leekompletniesięzałamiealbowyślizgniemisięijużnigdyniewróci-
nietylkodomnie:donikogo,nawetdosamegożycia.ModliłamsiędoBoga,znowudo
BogaRobyn,bydałmiwystarczającodużomiłości,którazatrzymaLeeprzynas.
Myślałam,żebędęgotuliła,ilebędzietrzeba,nawetjeślipotrwatocałąwieczność.
Byłamzdruzgotanaswoimpoczuciemwiny:przezcałyczasmówiliśmyonaszych
rodzicachiolotnisku,anieprzyszłonamdogłowy,byzapytaćLeeojegorodzinę.To
uczuciestopniowojednakustąpiło.Zrozumiałam,żetaknaprawdętobezznaczenia,że
miłośćmożeprzezwyciężyćtewszystkiegłupienieporozumienia,żektoś,ktonaprawdę
ciękocha,wie,comaszwsercu,więcnieważne,czypopełniłeśjakiśbłąd.Patrzyponad
twoimisłowamiiodczytujeto,conaprawdęczujesz.Jeślitomusięspodoba,jeśliuznato
zacośdobrego,jestwstanieciwybaczyćdosłowniewszystko.

Takwłaśniemyślałam,siedząctam,wciemności,czując,jakdrętwiejąminogiilewa
ręka,tulącLeeipróbującwspólnymisiłamiodegnaćsiłystrachu,samotnościismutku.

Trochętotrwało.Tochybajednaztychbitew,którychnigdysięniewygrywa.Trzebają
toczyćpowieki.Możenajlepsze,nacomożnaliczyć,touniknięcieoddaniazbytdużego

background image

pola,świadomość,żedopókiwalczysz,możeszprzynajmniejstaćnawłasnejziemi,w
każdymrazieprzezwiększośćczasu.Możewłaśnietotrzebanazywaćzwycięstwem.

Siedzieliśmytakchybazdwiegodziny,zanimnaglezacząłmiowszystkimopowiadać.O
tym,żejegorodzicezostalizabici,gdytataLeezaatakowałstrażnikanaterenie
wystawowym,istrażnikwystrzeliłdokładniewchwili,kiedymamaLeebiegłago
powstrzymać.RodzicówLeeuśmierciłajednakula.Astałosiętonaoczachmłodszego
rodzeństwamojegoprzyjaciela.Jegobraciaisiostrynadalbylinatereniewystawowym,
podopiekąkobietprowadzącychżłobek.

MniejwięcejgodzinępóźniejzadałamLeedrugiepytanie,któreniedawałomispokoju.

Kumojemuzaskoczeniuodpowiedziałnatychmiast.Odpowiedźbyłajednakinna,niżsię
spodziewałam.Nieużyłsłów.Zamiasttegowstał,wziąłmniezarękęiwyprowadziłz
szopywsuche,gorącepowietrzenocy.Wporównaniuzmrokiempanującymwszopie
byłodośćjasno,całkiemsporowidziałam.Wokółnadalunosiłsięzapachspalonych
drzewitrawy,agdyszliśmyprzezboisko,nawzgórzunadmiastemzobaczyłamdrzewa
otoczoneczerwonąpoświatą.Trzebabyłowieludni,byspłonęły.Każdeznichbyłomasą
rozgrzanegoczerwonegowęgla,którawymagaładługotrwałejostrożnejobserwacji.
Miałamnadzieję,żektośsiętymzajął.Pożarylasówsąniebezpiecznenietylkowtedy,
kiedybuchająpłomienie.

Chybaobydwojeczuliśmysiękuloodporni,kiedyoddalaliśmysięodszkoły.Niewiem
dlaczego,niemampojęcia.Wkażdymraziebyłtochybajedynyrazodpoczątkuinwazji,
kiedyniezaprzątaliśmysobiegłowyrozglądaniemsięanistosowaniemśrodków
szczególnejostrożności.

Wdodatkuniepowiedzieliśmypozostałym,żesięoddalamy,cobyłodośćniebezpieczne.
Niepotrafiętegousprawiedliwić.Poprostuotymniepomyśleliśmy.

Naulicachznowustaliśmysięostrożni.Nierozmawialiśmyzesobą.Chybasię
domyślałam,dokądidziemy.Robiliśmytocozawsze:trzymaliśmysięcienia,nieszliśmy
ulicą,leczraczejprzemykaliśmyodogrodudoogrodu,uważajączwłaszczana
skrzyżowaniach.Wmieściepanowałsporyruch.Wcalemnietoniezdziwiło:wiedzieli,
żeukrywamysięgdzieśwpobliżuibyćmożezaczęłodonichdocierać,żejesteśmyw
mieście,aniewlesie.Pomyślałam,żepopowrociedoszkołypowiempozostałym,że
czassięstądwynosić.Siedzenietudłużejbyłozbytniebezpieczne.

Aktywnośćmieszkańcówsprowadzałasięjednakgłówniedoruchupojazdów,których
dośćłatwounikaliśmy.Cojakiśczasprzejeżdżałysamochodyiciężarówki-niektóre
wyraźniesiędokądśspieszyły,innewyraźniepatrolowałyokolicę.Widzieliśmyteżpatrol
pieszy,aleukryliśmysięwkrzakachipoczekaliśmy,ażprzejdzie.Naprawdęprzestałam
siębać,żenawidokżołnierzyznowustracępanowanienadsobą.Sytuacjasięzmieniła.

Okołodrugiejdotarliśmynacmentarz.Odrugiejwnocynacmentarzujestzimno,nawet
wtakciepłąnocjaktamta.Leeniewahałsięanichwili.Dobrzewiedział,dokądiść.

Ruszyliśmygłównąalejkąiprawieprzysamymkońcuskręciliśmywlewo.Już
zaczynałampłakać.WzięłamLeezarękęimocnojąścisnęłam.Znowuskręciliśmyw
lewoipodeszliśmydorzęduświeżychgrobów.Byłyzwyczajnymikopczykamisurowej
karmelowejziemi.

background image

Naliczyłamichsiedemalboosiem.Wkażdymtkwiłmałybiałykrzyż.Trochęsięróżniły
odozdobnychszaro-białychnagrobkówzmarmuruwsąsiednimrzędzie.Tamtebyły
sprzedwojny.Niektóremierzyłydwametrywysokości,adwamiałykrzyżedwukrotnie
większeodemnie.

GróbCorriebyłtrzecimkopczykiemziemi.Nabiałymkrzyżuwidniałojejimięi
nazwiskowrazzdatąśmierci.Nicwięcej.Łzypłynęłymipotwarzy,alebyłytylkowodą
zmoichoczu.Nieczułam,żepłaczę,takjakczująnormalniludzie.Nieszlochałam.
Miałamjednakszczęście,żeLeetrzymałmniezarękę,bogdybygoprzymnieniebyło,
osunęłabymsięnaziemię.Agdybymupadła,jakowcawczasiesuszy,chybajużbymsię
niepodniosła.

Takdziaławojna.Albozabijacięodrazu,alboniszczypokawałku.Takczyinaczejcię
dopada.

Niestaliśmytamdługo.Chybaobydwojemieliśmydośćsmutkujaknajednąnoc,dość
emocji.Zerwałamzdrzewakilkaczerwonawychkwiatów,zmówiłamcichąmodlitwęi
obiecałamCorrie,żewrócęispędzęprzyniejwięcejczasu.Potemtrochęsięodsunęliśmy
iusiedliśmynanagrobkuwsąsiednimrzędzie.

Iwtedytatragediauderzyławemniezpełnąsiłą.Corriebyławmoimwieku,byłamoją
najlepszą,najlepsząprzyjaciółką,zktórądzieliłamdzieciństwo.TobyłaCorrie,którąw
wiekuczterechlatmamaznalazłazapłakanąwpokojuiktóranapytanie,cosięstało,
odpowiedziałazełzamiwoczach:„Elliekazałamiiśćdomojegopokoju,aprzecież
nawetniezrobiłamniczłego!”.Corrie,którabawiłasięzemnąwszkołę,wykorzystując
wroliuczniówmałegłupiutkieowieczki,któreprzedrozpoczęciemlekcjiusiłowała
nakłonić,byustawiłysięwrównychrzędach.Corrie,zktórąwpierwszejklasie
postanowiłyśmyzrobićcośzłegoiwyrzuciłyśmylunchEleanordokosza,apotem
napełniłyśmyjejpudełkonakanapkiowczymikupkami.Taksobietymnagrabiłyśmy,że
potembyłyśmywszoku.Niezdawałyśmysobiesprawy,jakietoniegrzeczne.Alejuż
tydzieńpóźniejwprzebieralninabaseniepodrzucałyśmymajtkidowentylatorapod
sufitemijednaparaspadłaprostonatwarzpaniMercer.

WwiekusiedmiulatbawiłyśmysięwdentystkiinaprawdęwyrwałamCorriejedenząb.
Oczywiścieitaksięruszał,więcCorrieniemiałanicprzeciwkotemu,alepaniMackenzie
nachwilęzaniemówiła.Organizowałyśmyteatrzykikukiełkoweipokazymagiidla
naszychrodzin,pobierającdwadzieściacentówzawejście.Zjadłyśmycałeopakowanie
oranżadkiwproszku,którąCorriezwinęłamamieztorbyzzakupami,apotemjakimś
cudemnabrałyśmyprzekonania,żetotrutkanaszczury,więcwpadłyśmywpanikęi
pobiegłyśmydokranu,żebyspróbowaćjąwypłukaćzust.Napierwszymbiwaku
leżałyśmywnamiocie,wysysającpastędozębówztubek.Innymrazem,wtymsamym
namiocie,udawałyśmymałżeństwo.Całowałyśmysięidotykałyśmynawzajem,takjak
naszymzdaniemcałowalisięidotykalipoślubienisobieludzie.Anainnymbiwakutak
długosobiewmawiałyśmy,żeoboknamiotuczaisiępotwór,żewkońcunaprawdęsię
wystraszyłyśmy,zkrzykiempobiegłyśmydodomuiodmówiłyśmywyjścianazewnątrz.

Poprostubyłyśmykumpelkami.ZawszetrzymałamCorriezarękę,kiedyszliśmyparami
dobiblioteki,nabasenalbodopracowniplastycznej.PodobniejakFi,przerabiałyśmy
typowąlistędziecięcychzainteresowań:jazz,balet,lekcjepływania,naukagryna

background image

pianinie,klubjeździecki.WprzeciwieństwiedoFiwżadnymztychmiejscnie
wytrzymałyśmyzbytdługo.Miałyśmyzadużodorobotywdomu,anasirodzice
narzekali,żeciągletrzebanasgdzieśwozić.Przeszłyśmyklasy:pierwszą,drugą,trzeciąi
czwartą.Pisałyśmydochłopakówlistymiłosne,anastępnegodniadochodziłyśmydo
wniosku,żeonijednaknamsięniepodobają.Grałyśmywsoftballwdziecięcejlidze
Wirrawee,alekiedyCorriewyleciałazato,żebyłaniegrzecznawobecnaszejtrenerki
Narelle,odeszłamzdrużynynaznakprotestu.

Próbowałyśmypodglądaćpostrzygaczyprzezmałądziurkęwścianieichłazienki.

Urządziłyśmyzawody,żebysprawdzić,któraznaswytrzymadłużejbezpójściado
toalety,iprzyokazjiomalnieeksplodowałynampęcherze.Naoboziewpiątejklasie
założyłyśmysięzinnymidziewczynami,żepobiegniemytoplessdomasztuizpowrotem,
ijanaprawdętakzrobiłam,aleCorrie,któramiałajużconiecodoukrycia,stchórzyła.
Szóstaklasa,siódmaiósma.Przeczytałyśmywpewnymmagazynie,żeczasami
dziewczyny,którebliskosięprzyjaźnią,miesiączkująwtymsamymczasie,więc
próbowałyśmysięzsynchronizować,alebezskutecznie.Przezponadjednopółrocze
prowadziłyśmyrejestrkolorówmajtekAndrewMatthewsona,którynosiłopadające
spodnieizawszesiedziałprzygarbionyzrozłożonyminogami.Robiłyśmytodlażartu,ale
czasaminawiedzałamniemyśl,którąniepodzieliłamsięnawetzCorrie:marzyłamotym,
żebypewnegodniaAndrewzapomniałwłożyćmajtki.

Corrie,któradoprowadzałasiędorozpaczyprzedkażdąklasówką.Corrie,któraprzez
całąlekcjępisałanakomputerzeliteryA-sameliteryA-apotemkopiowałajeiwklejała,
dopókiwkońcuniestworzyłaplikuoobjętościośmiumegabajtów.Potemkliknęłyśmyna
statystykęwyrazów.Wynikpokazałsiępodwunastuipółminutach.

Corrie,którazłamałaobojczyk,spadajączprzyczepyciężarówki,kiedywyjmowałyśmy
słupkistaregoogrodzenia.Corrie,któranamówiłamnie,bymczołgałasięzaniąwąskimi
szczelinamimiędzybelamisianawstodolejejrodziców,apotemnaglespanikowała,
stwierdziła,żeniebędziewstaniestamtądwyjśćidostałatotalnejklaustrofobii.

Corrie,którazakochałasięwKevinietakszaleńczoiniespodziewanie,żezaczęłambyć
zazdrosnaizachowywałamsiętakjakon.Napoczątkupróbowałamnawetwybićjejgoz
głowy,aleodziwo,nieposłuchała:zakochałasięwnim,zdobyłagoiwkońcumusiałam
siępogodzićztym,żenaszaprzyjaźńzmieniłasięjużnazawsze.

Wiedziałam,żeKevinateżbędziemymusieliprzyprowadzićnatencmentarz,bomiał

dotegotakiesameprawojakja,amożenawetwiększe,bobardzosiępoświęcił,zawożąc
Corriedoszpitala.

Alenie,pomyślałam,jateżmamprawotutajbyć.PrzyjaźniłamsięzCorrie.

Przyjaźniłyśmysięprzezcałeżycie.

Aterazmojanajlepszaprzyjaciółkależaławziemi,poddwomametramiciężkiegopiachu,
odgrodzonaodemnietympiachemicałąwiecznością.Jaktomożliwe?

Omawiałyśmytyleplanównaprzyszłość:miałyśmywynająćwspólniemieszkanie,pójść
nastudia,podróżowaćpoświecie,pracowaćjakopilotki,farmerki,nauczycielki,lekarki
albonianie.Nawetprzezchwilęnieprzyszłonamdogłowy,żenaszeplanymogąsię

background image

zakończyćwtakisposób.Niemiałyśmywplanachśmierci.Nigdynawetoniejnie
wspomniałyśmy.

Myślałyśmy,żejesteśmyniezniszczalne.Coterazzemnąbędzie?Zawszesnułyśmyplany
dladwóchosób,aleCorriemnieopuściłaizostałamsama.Czułamsięjakbliźniaczka
syjamskaodciętaodsiostry.Jasne,miałamFi,którąoczywiściebardzokochałam,ale
dorastałamzCorrie,anieznią.

PorazostatniwidziałamCorriewszpitalu.Pomyślałam,żejużwtedysięznią
pożegnałamiwpewnymsensiewiedziałam,żewięcejjejniezobaczę.Terazjednak
zrozumiałam,żewcaleniepogodziłamsięzjejśmiercią.Byłotylerzeczy,które
powinnambyłajejpowiedzieć,którechciałamjejpowiedzieć,którezapomniałam
powiedzieć.Ateraz?

Jakmiałamjepowiedzieć?Nawetgdybymżyłastolat,niedostanędrugiejszansy.

-Skądwiedziałeś,żetujest?-zapytałamLee.

Wzruszyłramionamiiobjąłmnie.

Przyjęłamtozwdzięcznością,chciałam,żebymnieobjął,iprzytuliłamsiędoniego.

-Niewiem.Poprostusięrozglądałem.Ukrywaniesięnacmentarzuzrobiłosięstrasznie
nudne.Zauważyłemnowegrobyipomyślałem,żepewnieleżątuludzie,którzyumarlipo
inwazji.

-Gdzieleżątwoirodzice?

-Pochowaliichnatereniewystawowym.

Wyprostowałamsiętrochę,odsunęłamodniegoispojrzałammuwoczy.

-Natereniewystawowym?Dlaczego?Dlaczegonietutaj?

-Wszystkieosobypoddaneegzekucji,botakokreślająmordowanieludzi,sązakopywane
natereniewystawowym.Niewiemdlaczego.Chybamyślą,żektośtaknieposłusznynie
zasługujenawłaściwypochówek.

-Jaksięotymdowiedziałeś?

-PowiedziałmidoktorKrishnananthan.

-Więctoodniegousłyszałeśoichśmierci?Niewidziałeśichgrobów?

-Zgadzasię.

-Och,Lee.Towszystkojesttakiesmutne.

Przytulaliśmysiędosiebiechybazgodzinę,próbującpocieszyćsięnawzajem.

Wkońcupowiedziałam:

-Lepiejjużwracajmy.

-Niechcę.

-Tak,wiem.

Iwiedziałamdlaczego.Popowrociemusieliśmyprzekazaćtewieścipozostałejtrójce.

background image

Wpewnymsensiewolałabymznowustanąćtwarząwtwarzzwrogiemniżzmierzyćsięz
takimzadaniem.

background image

17

Czasamiprzyjaźńmawysokącenę.KochałamFiilubiłamjejrodziców,alekiedy
poprosiła,żebymschowałasięzniąwparku,bynanichpoczekać,najpierwsię
zgodziłam,apotemzdałamsobiesprawę,żetaknaprawdęwcaleniechcętegozrobić.

Dlaczego?Niejestempewna.Towszystkochybamnieprzerosło.Wciągujednejnocy
dowiedziałamsięośmiercitrzechosób,którebyłydlanasbardzoważne,doświadczyłam
smutku,ojakijużsięniepodejrzewałam(myślałam,żejużnigdyniebędęwstanie
niczegopoczuć),izrozumiałam,żenadaljestemdośćmocnozakochanawLee.Ato
wszystkowydarzyłosiętużpotym,jakFipoprosiła,bymposzłazniądoparku.

FijakośdziwniezareagowałanawieśćośmiercirodzicówLeeiCorrie.Chybatodoniej
niedotarło.Niezareagowałasmutkiem,takjakHomer,aniwściekłościąirozpacząjak
Kevin.Możebyłanatowszystkoznieczulona.Szokzwiązanyzinformacjamiojej
rodzicachprzemieniłjąwcośwrodzajurobota.Jakbysięwyłączyła.

Kilkarazydoświadczyłamtegosamego,więcodrazutowniejzauważyłam.

OczwartejtrzydzieścinadranemposzłamjednakdoparkurazemzniąiLee,który
pokazałnammiejscepośrodkudrzewiastychpaproci,gdziemiałyśmysięukryć.Byłotam
chłodnoiwilgotno.

Wprzeciwieństwiedopaprociwokółszkoły,tewparkuprzetrwałyzaniedbaniena
początkuinwazji.Terazktośoniedbał,boliściemiałyświeżyzielonykolor,apnie-

wyraziściebrązowy

Oczywiściezobaczyliśmytodopieropowschodziesłońca.Przestawiliśmyławkę,cobyło
zaproponowanymprzezdoktoraKrishnananthanasygnałemdlarodzicówFi,agdyLee
poszedł,całyczasszukałamwygodnegomiejsca.Wśródpaprocibyłotakwilgotno,że
wkrótcemiałammokrytyłek.Pozatymbyłodośćchłodno.Pochwiliwstrząsnęłamną
seriakichnięć,którychnaliczyłamchybazsiedem.TowyrwałoFiześpiączki.Nerwowo
wyjrzałazkępypaproci,nawypadekgdybysetkiżołnierzybiegływnasząstronęz
pudełkamichusteczek.Albozczymśwtymrodzaju.

Zniecierpliwościączekałamnaświt,którymiałprzynieśćocieplenie,alenawetpo
wzejściusłońcażadenżarniedotarłdonaszejkępypaproci.Takzostałzaprojektowany
park.

Poczułam,żeniedługoumręzpowoduwyziębieniaorganizmu.Kiedyprzestałam
panowaćnadszczękaniemzębamiiżadnailośćmasowanianiechciałarozgrzaćmoichrąk
inóg,powiedziałamdoFi:

-Muszęnachwilęwyjśćnasłońce,botozimnomniewykończy.

Zabardzosiędenerwowała,bywyjśćrazemzemną,aleciąglesięrozglądała,kiedy
cieszyłamsiędwiemakrótkimiminutamiwcieplewczesnegoporanka.

Dzieńwlókłsięniemiłosiernie.Długomilczałyśmy.Byłotyledopowiedzenia,żenie
wiedziałyśmy,odczegozacząć.Cochwilaspoglądałamnazegarek:siódmapięćdziesiąt,

background image

ósmapięć,ósmapiętnaście,ósmatrzydzieścipięć.Miałyśmynadzieję,żezobaczymy,jak
rodziceFiidądopracy,aleniezobaczyłyśmy.Prawdopodobnieprzyjeżdżalisamochodem
albociężarówkązterenuwystawowego,aparkingbyłpodrugiejstroniebudynku.

Wkońcuwczułamsięwsytuację.ZaczęłamsięcieszyćszczęściemFi.Jedynyproblem
polegałnatym,żekiedyzaczęłamkichać,niemogłamprzestać.Zakażdymrazem,gdy
kichałam,Fipodskakiwałajakoparzona,apotemzestrachemrozglądałasię,czyniktnie
nadchodzi.Próbowałamzdusićkichanie,aleczasamisięnieudawało.Zawsze
wyznawałamzasadę,żepowstrzymywaniesięodkichaniajestszkodliwe.Irzeczywiście,
jużwkrótcerozbolałamniegłowa,dowodzącsłusznościmojejteorii.

Dziesiątatrzydzieścipięć,jedenasta,jedenastapiętnaście,jedenastaczterdzieścipięć.

Wskazówkizegarkaprzesuwałysiętakwolno,żecochwilazbliżałamgodoucha,by
sprawdzić,czynadaldziała.Niewiedziałyśmy,októrejgodziniewyjdąrodziceFi,ale
przypuszczałyśmy,żepopołudniu.Żadnaznasniebyławstanieusiedziećnamiejscu.Fi
byłatakbardzoprzejęta,żeprawierobiłapiruety.Zaczęłamówić.Ciągledotykałaswojej
blizny,zaczynałajakieśzdanie,przechodziładonastępnegoizapominała,oczymmówiła
wcześniej.

-Myślisz,żetapaproćjest…PrzypominamiogrodybotanicznewStratton…Ciekawe,
czyjezbombardowali…Pamiętasztamtejszykościół?Napewno…O,popatrz,naręce
pomnikausiadłgołąb…Widziałaśkiedyś,jakpapugipanaMorrisona…

Wszystkobyłotakpokawałkowane,jakbyFiniesłyszałasamejsiebie.Jąkałasię,plątałai
zmieniałatemat.Potrzebowałapięciuminut,bywydusićzsiebiekilkasłów.

Niemiałamdoniejjednakpretensji.Wiedziałam,żejeśliwszystkopójdziezgodniez
planem,Fiprzeżyjejedneznajważniejszychchwilwswoimżyciu,chwile,októrych
wszyscymarzyliśmyidoktórychtęskniliśmy,iktóredlaconajmniejjednegoznasmiały
jużnigdynienastąpić.Ciąglesięzastanawiałam,coczułLee,przygotowującsiędo
powiedzeniaFi,żebędziemogłasięspotkaćzrodzicami.Wiedział,żesamniedostanie
takiejszansy.Wkażdymrazieniewtymżyciu.

OpróczsmutkuzpowoduLeeczułamjednakszczęściezpowoduFi.Żałowałamtylko,że
wmoimmałymcieleniemawięcejmiejsca,bypomieścićwszystkietegwałtowne,dzikie
uczucia,którekrzyczaływewnątrz.Jużterazbyłotamtłoczno-wątroba,wyrostek
robaczkowy,jelita,sercairesztategośmiecia.Zdecydowanieniebyłomiejscanauczucia.

Mimotoudałoimsięgdzieśwepchnąć.Większośćzamieszkaławżołądku-narobiłytam
okropnegobałaganu-aleniektórepełzłymiporękach,ainneutknęływgardle,jakbym
połknęłagałkęoddrzwi.

Gdyotymwszystkimmyślałam,upłynęłonastępnetrzydzieściminut.InagleFitak
mocnościsnęłamniezalewynadgarstek,żeomalniezłamałamikości.Taksamo,jak
niedawnościsnęłarękęLee.Niemiałampojęcia,żejesttakasilna.Podniosłamgłowęi
spojrzałamnabudynekuczelni.Zobaczyłamich.Wolnoszlipotrawie,próbując
zachowywaćsięnormalnie.Wyglądalicałkiemdobrze.Obydwojebylibardzochudzi,jak
zawsze,tyleżeprzedwojnąbyliszczupli,aterazkościści.Obydwojemielinasobie
dżinsyiT-shirty,cobyłozabawne,bowcześniejlubiliraczejsztruksitweed.Bezkrawata
panMaxwellwydawałsięnagi.

background image

Fiwydałazsiebiecichełkanie.Gdybymjejnieprzytrzymałazakoszulkę,chybaodrazu
bydonichpodbiegła.Niebyłamodniejlepsza,botrzyrazybardzogłośnokichnęłam.

PaństwoMaxwellowiespojrzeliwnasząstronę,jakbyusłyszelistrzały.Potemobydwoje
rozejrzelisięwokółzwidocznympoczuciemwiny.Szlioddaleniodsiebieojakieśpięć
metrów,alemielitakskoordynowaneruchy,żewyglądali,jakbyłączyłichjakiś
niewidzialnysznurek.

Miałamrozpaczliwąnadzieję,żeniktichnieobserwuje.Zlustrowałamwzrokiempark,
szukającznakówjakiegokolwiekruchu.

PaństwoMaxwellowieminęlipaprocie,każdezinnejstrony,apotempanMaxwelludał,
żezauważyłcośgodnegozainteresowania.Zawołałżonęipokazałjejto,apotemoboje
weszliwzaroślajakparabotanikówwdżungli.

Wyszczerzyłamsiędonichradośnie,apanMaxwellnerwowosiędomnieuśmiechnął

ipoklepałmnieporamieniu,choćoczywiścieobydwojepatrzylinakogośinnego.

-Och,mojebiedactwo,cocisięstałowtwarz?-powiedziałapaniMaxwell,obejmującFi
ramieniemijakbywtulającjąwsiebie.

Zostawiłamichsamychioddaliłamsięnaskrajzarośli.Udawałam,żechcęsprawdzić,
czynienadchodzążołnierze,alegdybynawetjakiśsięzjawił,niewielemogłabymzrobić.
Mymogliśmyuciec,leczpaństwoMaxwellowienie,bomłodszasiostraFibyła
przetrzymywananatereniewystawowymjakozakładniczka.Agdybyśmyiuciekływe
dwieiżołnierzebynaszauważyli,domyślilibysię,żetonasszukaliwlesie,żetomy
wznieciłyśmypożar.WtakimwypadkurodziceisiostraFiznaleźlibysięwwielkich
tarapatach.

Zdrugiejstronyniemogłyśmytakpoprostuzostaćidaćsięzłapać.Choćodrana
spędziłamzFimnóstwoczasu,niezastanowiłyśmysięnadtym,cozrobimy,jeśliktośnas
zobaczy.Pewniezaczęłybyśmyuciekać-musiałybyśmyuciekać-alekonsekwencje
byłybytakokropne,żenieumiałamsobiewyobrazić,jakpóźniejmiałybyśmyznimiżyć.

Dopierowtedyzdałamsobiesprawę,wjakogromnieniebezpiecznejjesteśmysytuacji.
Powinnyśmybyłylepiejtozaplanować.Traciłyśmystarynawykostrożności,który
miałyśmyprzeducieczkądoNowejZelandii.Zaczynaliśmysięczućzbytswobodnie.

Miałampoczuciewiny,aleliczyłamnato,żeFiniespędzizrodzicamizbytdużoczasu.

Oczywiścietaknaprawdęoddaliłamsiędlatego,żechciałam,byFimiałarodzicówtylko
dlasiebie.Tobyłydlaniejcennechwile-możliwe,żeupłynąmiesiące,anawetparęlat,
zanimcośtakiegosiępowtórzy-imimowszystkichzagrożeństarałamsięimnie
przeszkadzać.

Byłchybajeszczejedenpowód,dlaktóregosięoddaliłam.Bardzoprosty.Udziałwtym
spotkaniubyłdlamnienajzwyczajniejzbytbolesny.Zabardzomnieranił.Towszystko.

Przykucnęłamzatemnaskrajuwilgotnejzieleni,kichałamnajciszej,jakumiałam,apotem
wycierałamnosiznowukichałam.

Słyszałam,jakwzaroślachgłosFiwznosisięiopada.Brzmiałzadziwiającospokojnie.
MówiłagłównieFi.Pewniemiałaimmnóstwodopowiedzenia.Kilkarazyusłyszałam

background image

swojeimię,aleporazpierwszywżyciustarałamsięniepodsłuchiwać.

Usłyszałamniski,dudniącygłospanaMaxwella,którywspomniałcośosiostrzeFi,
Charlotte,inagleomalniezachichotałam,boprzypomniałamsobieckliwyartykułw
nowozelandzkimmagazynie„NewIdea”.Byłpoświęconyrelacjommiędzyojcamii
dziećmiinapisanownim,żeczęstanieobecnośćojcaniemaznaczenia,jeśliczas,który
poświęcadziecku,ma„wysokąjakość”.

Zastanawiałamsię,czyredaktorzy„NewIdea”uznaliby„jakość”tegospotkaniaza

„wysoką”iczyniemiałobydlanichznaczeniato,żeFiniewidziałasięzojcemprzez
ponaddziewięćmiesięcy.

Spojrzałamnazegarek.Wiedzieliśmy,żeprzerwanalunchpaństwaMaxwellówtrwa
tylkopółgodziny.DoktorK.podkreślił,żepowinniwrócićoczasie.Wprzeciwnymrazie
nadzorcaprzyjdzieichszukaćiwlepiimwysokiekary,bojegozadaniepolegałonatym,
bywszyscybylitam,gdziepowinnibyć,irobilito,copowinnirobić.Wzasadziekarynie
miaływiększegoznaczenia,alenadzorca,którywyjdzieichszukać,mógłnambardzo
zaszkodzić.

Obliczyłam,żeupłynęłyjużdwadzieściaczteryminutyiuznałam,żemuszęsięwtrącić.

-Chybazaparęminutbędąpaństwomusieliwracać-zawołałam.

PrzedwojnąnieośmieliłabymsięprzerywaćtakimludziomjakMaxwellowie,aleteraz
zrobiłamtowłaściwiebezwahania.

-Tak-odpowiedziałpanMaxwell.-Dzięki,Ellie,jużidziemy.

Wracającmiędzypaprocie,usłyszałam,jakżegnająsięzFi.

Spojrzałamnanich.Byłowidać,żepaniMaxwellpłakała.OczypanaMaxwellateżbyły
czerwone.Obydwojemnieuściskaliipowiedzielimiłesłowa,więcdomyśliłamsię,żeFi
dobrzesięomniewyrażała.

-Jeślizobacząpaństwomoichrodziców,proszęimprzekazać,żebardzo,bardzoich
kocham-powiedziałam.-Proszęimpowiedzieć,żewszystkoumniewporządku.Zeza
nimitęsknięicodziennieonichmyślę,iniemogęsiędoczekać,kiedyznowuichzobaczę.
Proszęimpowiedzieć,żeland-rovernadalstoiukrytynaSzwieKrawca.

Niewiem,dlaczegopowiedziałamtoostatniezdanie.Chybapoprostuchciałampokazać,
żejestemodpowiedzialnaitroszczęsięosamochódalbocośwtymrodzaju.

Obydwojepoklepalimnieporamieniuiwyszlizzarośliodstronyniewidocznejz
budynkuuczelni.Roześmiałamsię,aFizachichotała,widząc,żepostanowilizgrywać
niewiniątka,nawypadekgdybyktośichobserwował.Szlijakzakochani,trzymającsięza
ręce,całującimigdalącjakwstarymfilmie.Odrazubyłowidać,jakiechcąstworzyć
wrażeniewzwiązkuzpobytemwkrzakach.Fi,którastałajużobokmnie,pisnęła.

-Alewstyd!-dodała.-Boże,mamnadzieję,żeniktniepatrzy.

Mimowszystkopodziwiałamichodwagęispryt.Tobyłdobrypomysł.

Gdypodeszlidobudynku,zzaroguwyłoniłsiężołnierzicośdonichpowiedział,ale
najwidoczniejniechodziłoonicpoważnego.

background image

Przypomniałomitojednak,żejesteśmywsamymśrodkugniazdawroga.

Stałyśmywobliczunastępnegodługiegooczekiwania.Przedprzyjściemdoparku
postanowiłyśmy,żezostaniemytamdozmroku.Aletymrazemtoja-zazwyczaj
cierpliwaiostrożna-przekonałamFi,żepowinnyśmyruszyćwcześniej.

-Nawetjeślipokonaniestumetrówzajmienamgodzinę,itakbędzieciekawiejniż
sterczećtucałydzień-uznałam.

Fizgodziłasiępokrótkimwahaniu.Byławinnymnastrojuniżwcześniej.

Zafascynowanaobserwowałamtęzmianę,którazaszławtakkrótkimczasie.Fiwydawała
sięrozmarzona,mówiłanienatemat,wszystkiezmartwieniairozglądaniesięwokół
pozostawiłamnie.Samachciałajedyniebezkońcatrajkotaćoswoichrodzicach.
Oczywiścietocałkiemzrozumiałe,alenadalbyłyśmywogromnymniebezpieczeństwie.

Powoliwycofałyśmysięspomiędzypaprociiszłyśmydalej,przezkępykrzakówidrzew.
WpewnejchwiliFibyłatakrozkojarzona,żepochyliłasięiwyrwałazielskozrabatki
oboknas.

-Namiłośćboską,Fi-zdenerwowałamsię.-Skupsięnatym,cosiędzieje,dobra?

Odwróciławzrok,alenicnieodpowiedziała.Miałampoczuciewinyibyłamnasiebiezła.

Chłopcymieliczekaćwszkole,więczmierzałyśmywtamtąstronę.Naszpowrótniemiał
wsobienicinteresującego,nielicząctego,żewpewnejchwili,przechodzącniedaleko
klinikiweterynaryjnej,zobaczyłyśmylotnisko.Zdziwiłamsię,widząc,żemałelotnisko
Wirrawee,któreprzedwojnąbyłopasmemubitegopiachudlacessnicherokee,dla
samolotówdoopryskiwaniapólidlabogatychfarmerów,zmieniłosięwdużeruchliwe
miejsceztuzinembrązowo-zielonychodrzutowcówzaparkowanychprzeddużym,nowym
terminalem.Pozatymstałtamogromnynowyhangar,całąbazęotaczałoogrodzeniepod
napięciemzwieńczonedrutemkolczastym,apasstartowybyłzbetonu,znaczniedłuższy
niżdawniej.Wdodatkuwszędziekręciłosiępełnoludzi.Wczasienaszejkrótkiej
obserwacjinaliczyłyśmyosiemnaścieosób.

Nicdziwnego,żeNowozelandczycychcielizaatakowaćtolotnisko.Stanowiłoonoważny
elementplanównaszychwrogów.

Zauważyłamteż,żeżołnierzepracująnadulepszeniemdrogiprowadzącejdolotniska.

Ściągnęlitammnóstworówniarek,buldożerówiciężarówek,całkiemjakwczasiepokoju.

Poczułamzaskoczenieismutek,widząc,żewszystkoidzieimgładkoinieprzejawiają
najmniejszychoznakstrachuprzedprzeciwnikiem.

NiedostrzegłamżadnychśladówatakuprzeprowadzonegoprzezNowozelandczykówalbo
kogokolwiekinnego.Wogrodzeniuniebyłoanijednejdziury,niewidziałamżadnego
zniszczonegosamolotuaninawetwybitejszybywoknie.Dwunastunowozelandzkich
żołnierzyzniknęłobezśladu.

Tomiprzypomniało,żeFimiałazapytaćonichrodziców.Aleniezapytała.

Zapomniała.Znowusięwkurzyłam,tyleżetymrazemwykazałamwystarczającą
samokontrolęipowstrzymałamsięodnaskoczenianaprzyjaciółkę.

background image

Niemogłyśmytakstaćisięprzyglądać.Naniebienadalświeciłosłońce,anaszakryjówka
byłabardzoniepewna.Dlategowycofałyśmysięchyłkiemiponownieruszyłyśmyw
stronęszkoły.

Gdydotarłyśmynamiejsce,chłopcybyliznaczniemilsidlaFiniżja.Tylkożeoninie
siedzielizniąprzezwiększośćdnia,przyczajeniwwilgotnychpaprociach,bezsłowa
podziękowania.Zebralisięwokółnasizadawalimilionpytań,śmiejącsięrazemznią.

Czułam,żezostałamzepchniętanabocznytor.Stałamikichałam.

Jasne,byłamzwyczajniezazdrosnaitęskniłamzaswoimirodzicami.Aletomnienie
usprawiedliwia.Mogłambyćżyczliwsza.Jeśliktokolwiekmiałwtedyprawoczućsię
podle,toraczejLee.Onzachowywałsięjednaktak,jakbynaprawdęcieszyłsię
szczęściemFi.

ZnającLee,jestempewna,żeudawał.Możebyłzadowolony,alewgłębisercaczuł

najczystsząrozpacz.

Gdysytuacjawróciładonormy,chłopcyzaczęlinamopowiadać,jakspędziliostatnie
godziny.Powinnambyłasiędomyślić,corobili.Odwczesnegorankaażdoteraz
dyskutowaliolotnisku.Wpadlinawetnatensampomysłcomy:podkradlisiędodobrego
punktuobserwacyjnegoistamtądprzyjrzelisiębazie.Wynotowali,comoglibyśmyzrobić.

Odrazukazałamimpozbyćsiętychnotatek.Gdybyktośjeunasznalazł,natychmiast
zostalibyśmystracenijakoszpiedzyalbosabotażyści.Niemielibyśmynajmniejszych
szansnawyjścieztakiejopresji.

Mimotowysłuchałamichpomysłów.PrzeważniemówiłLee.Pokilkuprzyzwoitych
posiłkachodzyskałtrochęenergiiizdrowia,alenapędzałagoprzedewszystkimmyślo
zemście.

Pocichupostanowiłammiećgonaoku.Leewzasadzieniedbałjużoto,czyprzeżyje,
czyzginie.Aleresztaznastak.Musieliśmypilnować,byniewpakowałnaswkłopoty,
robiąccośszalonegoalbozbytbrawurowego.Uznałam,żepowinnamzamienićznimparę
słównaosobnościiprzypomniećmuojegomłodszychbraciachisiostrach.Możetomu
uświadomi,żemapewneobowiązki.

Wkażdymraziechłopcywpadlinadwapomysły.Słuchałamichzlekkimioporami,alei
takwiedziałam,żeniebędęmiałazbytwielkiegowyboru,gdyprzyjdzienam
odpowiedziećnawielkiepytanieoto,czyspróbujemyprzypuścićatak.Skoroniemiałam
wyboruwtejkwestii,mogłamprzynajmniejdopilnować,byuwzględnionomojezdaniew
mniejważnychsprawach:jak,gdzieikiedyuderzymyoraznacosobiepozwolimy.Nie
chciałamwylądowaćzkolejnymprzechlapanymzadaniemwstylusiedzeniawciemnym
kontenerzewypełnionymsaletrą,któryzostajewwiezionydoZatokiSzewcaprzez
ciężarówkę.Nie,dziękuję.

Jedenzpomysłówbyłdośćsprytny,całkiemniezły.TrzynocewcześniejLeeprzechodził
obokskładupaliwCurrsprzyBackStreet.Wszyscyznaliśmytomiejsce,bowiekitemu
uprowadziliśmystamtądciężarówkę,którąwykorzystaliśmydowysadzeniawpowietrze
mostuwWirrawee.

-Aterazposłuchajcie-powiedziałLee,patrzącnamnieinaFi,jakbybył

background image

nauczycielemprzemawiającymdodwóchnowychuczennic.

Zastanawiałamsię,ileupłynieczasu,zanimznowuzobaczęuśmiechnajegotwarzy.

CzyLeekiedykolwieksięjeszczeuśmiechnie?

-Odtamtejporyzwiększyliśrodkibezpieczeństwa-ciągnął.-Wokółskładujest
ogrodzeniezdrutemkolczastym,wyższeniżkiedyś.Wzasadzietakiesamojaktona
lotnisku,wysokienamniejwięcejdwaipółmetra.Pilnujągodwajstrażnicy,którzyco
jakieśpółgodzinyprzechodząpowewnętrznejstronieogrodzenia.Muszępowiedzieć,że
niewydająsięzbyturadowanitąrobotą.

-Teżniebyłbymuradowany-powiedziałHomer-gdybyżycieupływałominakrążeniu
wokółskładupaliw.

-Potemwracajądoswojejmałejstróżówki-podjąłLee.-Jestzblachyistoiniedaleko
głównejbramy.Dawniejbyłowniejchybabiuro.

-Zgadzasię-powiedziałam.-Trzymalitamksiążkęzamówień.Kiedypotrzebowałosię
paliwa,wpisywałosięswojenazwiskoiliczbęzakupionychlitrów.Atamtejnocy,gdy
wysadziliśmymost,jaiFiwzięłyśmystamtądkluczykidocysterny.

-Chodzioto,żeterazjesttamskładpaliwdlalotniska-kontynuowałLee.-Wszystko
widziałem.Ciężarówkiznapisem„Paliwolotnicze”podjeżdżajądrogąodstronyStratton,
podłączająwężedopodziemnychzbiornikówiopróżniającysterny.Wzbiornikachmusi
byćtegomnóstwo.

-Pewniezewzględówbezpieczeństwa-dodałKevin.-Niechcąmiećnalotnisku
zbiornikazmilionamilitrówpaliwa.

-Odrazuzaznaczam,żeniezamierzamichwysadzaćwpowietrze-oświadczyłam.-

Niemasensu.Zbudująnowezbiornikiiznowunapełniąjemilionamilitrów.

-Wiem-zniecierpliwiłsięLee.-Nietylkotymaszmózg,Ellie.Myślęraczejoczymś
długofalowym,oczymś,cozniszczydelikatnesilnikiichpięknychodrzutowcówna
długietygodnie,amożenawetnazawsze.Albosprawi,żerunąnaziemiętużpostarcie.

Domyśliłamsię,doczegozmierza.

-Chceszsabotowaćpaliwo?

-Właśnie.

-Jak?

-Cukrem.

-Skądzamierzaszgowziąć?

-Włamiemysiędosupermarketu.

-Skądwiesz,żebędzietamcukier?

-Widziałemgo.Wciągudniabramamagazynunazapleczucałyczasjestotwarta,
zupełniejakzadawnychczasów,itrzymajątammnóstwocukru.Całepalety.

-Alecukiertoniewszystko-wtrąciłsięHomer.-Chcemyprzypuścićatakwdwóch

background image

różnychmiejscach.Załóżmy,żetyiFizaprawiciecukrempaliwo.Wtymsamymczasie
moglibyśmywzniecićnastępnypożarustópwzgórzazalotniskiem.Jeśliwiatrbędzie
wiałwodpowiedniąstronę,takjakostatnio,ogieńdotrzedobazywpięćminut,zanim
samolotyzdążąwystartować.Niemaszans,bysięuratowały.Moglibyśmyrozwalićco
najmniejpołowęznich.

-Więcjeślijedenplanzawiedzie,drugipowinienwypalić-podsumowałLee.-Ajeśli
wypaląobydwa,tymlepiej.Następnesamoloty,któresprowadząnamiejscetych
spalonych,dostanądobakówpaliwozaprawionepysznymcukrem.

-AlewtedybędziemyjużzpowrotemwNowejZelandii-zauważyłKevin.

Najwidoczniejtaczęśćplanuspodobałamusięnajbardziej.Wzasadzienicdziwnego.

Siedzieliśmyiomawialiśmywszystkieszczegóły.Planmiałwielezalet.Jednąznichbyło
to,żemogliśmywrócićdoNowejZelandiibezplamynahonorze.Straciliśmykontaktz
Iainem,UrsuląiresztąNowozelandczyków,alemusieliśmyprzyznać,żeniejesteśmyw
stanieimpomóc.Moglibyćtysiącekilometrówstąd.Jeślizostalischwytani,napewnonie
przebywalijużwWirrawee.Moglizostaćrozwiezieniwdziesięciuróżnychkierunkach.
Dowięzieńozaostrzonymrygorze.

Ioczywiściemoglijużnieżyć.DoktorK.niconichniesłyszałidomyślałamsię,że
rodziceFiteż,bowprzeciwnymraziebyotymwspomnieli.Gdybyśmyjednakmogli
przeprowadzićichmisję,cośprzynajmniejocalałobyztejtragedii.Moglibyśmysię
skontaktowaćzpułkownikiemFinleyem,wezwaćśmigłowieciwydostaćsięstąd.
MogłabymznowurozmawiaćzAndreą.

Pośpiech,którytowarzyszyłnaszemuwyjściuzPiekła,byratowaćNowozelandczyków,
wydawałsięterazdośćnaiwny.Przezchwilęmyśleliśmy,żejesteśmybohateramina
białychkoniach,którzyratująludzizopresji.Notak,wtejhistoriirzeczywiściewystąpiły
konie,aleresztanaszychmarzeńpozostałatylkomarzeniami.Atowarzyszącytemu
pośpiech,odrzucenieostrożnościirozwagiwpakowałynaswtarapaty.

Napotkanietamtychdzieciokropnienamieszałownaszychplanach.

Jeślichodzioratowaniemisji,planchłopakówmiałzatemwielezalet.Oczywiście
wiązałosięznimtakżewieleproblemów.Pierwszymbyłouzyskaniedostępudocukru.W

środkunocy,gdyLeemiałjużdosyćcmentarza,zrobiłsobiekilkamałychwycieczekpo
Wirrawee,ijegozdaniemsupermarketuniepilnowaliżadnistrażnicy.Poulicachmiasta
chodziłynieregularnepatrole,średniowodstępachpółgodzinnych,alesamsupermarket
zamykano,dokładnietakjakwczasiepokoju.

Zakładając,żeudałobynamsięwejśćdomagazynu,następnymdużymproblemembyło
przetransportowaniecałegocukrudoskładupaliwCurrs.Kolejneryzykowiązałosięze
sforsowaniemtamtejszegoogrodzenia.Mogliśmywziąćnożycedocięciadrutuze
szkolnejnarzędziowni.Powyczyszczeniuinaoliwieniucięłybydrutzłatwością.Gdybym
dostałasięnadrugąstronęogrodzenia,aFizasłoniłabydziuręzpowrotem,strażnicy
raczejbyjejniezauważyli.

Martwiłomniejednakwieledrobnychproblemów.Gdybychoćjedenznichpokrzyżował
namplan,byłobyposprawie.

background image

Chybawszystko,corobiliśmy,wiązałosięztakimryzykiem,aletymrazemwydawałosię
onojeszczewiększe.Tosamozplanemchłopaków.Wznieceniepożarumogłojużniebyć
takiełatwe.Długasusza,takwcześniewtymsezonie,zdecydowanienamsprzyjała,
podobniejaknocebezrosy,alezdrugiejstronywrógwiedział,żejesteśmygdzieśw
okolicy,więczpewnościąbyłczujniejszyniżkiedykolwiek.

Właściwiebardziejprzemawiałdomnieplanzpaliwem,bowymagałmyślenia
lateralnego(czyjakjetamzwą).Trzebabyłoruszyćgłowąiużyćwyobraźni,ato
wydawałosięcałkiemdobrympoczątkiem.

Homerbardzochciał,abyśmydoprzewiezieniacukruwykorzystaliwózekgolfowyz
klubu.Niechciałzrezygnowaćztegopomysłu.Uważał,żetakipojazdjestcichy-ipod
tymwzględemmiałoczywiścierację,bowózkigolfowesązasilaneakumulatorowo.Poza
tymsąjednakpowolne,rzucająsięwoczyiprawdopodobnieodpoczątkuwojnyniktich
nieładował.Akumulatorybyłypewniekompletniewyczerpane.MimotoHomernalegał.

-Chybażartujesz-powiedział.-Próbujeszmiwmówić,żeoficerowieniewpadajądo
klubu,żebypyknąćparęrundek?Założęsię,żeoficerowiekażdejarmiinaświecie
wszędzieszukająpolagolfowego.

Musiałamprzyznać,żetomożliwe.

-Aletewózkiwidaćzodległościkilometra-spierałamsię.-Zawszesąbiałei
oznakowanemałymiflagami.Pozatymrobiątrochęhałasu.

-Ktogousłyszyotrzeciejwnocy?-zdziwiłsięHomer.

Miałnatympunkcieobsesję.Niemogłamsiępozbyćmyśli,żebyćmożepotrzebujepo
prostukolejnejdobrejhistoryjki,którąbędzieopowiadałpopowrociedoNowejZelandii.

Wkażdymrazieczasami,kiedyludziekłócąsięwystarczającodługoizaciekle,możnaw
końcustracićpoczucierzeczywistościiprzyznaćimrację.Przekonującię,nawetjeśli
pomysł

jestśmieszny.Dlategowpewnejchwiliprawieustąpiłam.

-Słuchaj-powiedziałam-jeślizałatwiszwózekgolfowy,któryotrzeciejjedenbędzie
czekałpodsupermarketem,skorzystamyzniego.Tylkowcześniejzetrzyjswojąkrewz
siedzenia.Niechcężadnegobałaganu.

Oczywiściepożałowałamtychsłów,gdytylkojewypowiedziałam.Homerwydawał

sięlekkowstrząśnięty,aLeewyglądałtak,jakbymdałamuwtwarz.Zazwyczajnie
żartowaliśmyztakichspraw.Przestałybyćzabawnewiekitemu.

-Przepraszam-powiedziałam.-Tobyłkiepskiżart.

Nastąpiłaniezręcznacisza,apotemwróciliśmydoomawianiaplanów.Jakzamierzaliśmy
siędostaćdosupermarketu?Mogłytambyćalarmyantywłamaniowe,choćte
zainstalowanewszkolejużniedziałały.Niemogliśmyjednakliczyćnałutszczęścia.

Gdybyśmynarobilihałasupodczaswłamania,ktośmógłbysiętymzainteresować.
Gdybyśmywybiliszybęwoknie,patrolenapewnobytozauważyłyispotkałbynas
gorszykoniecniżtęszybę.Imdłużejotymmyślałam,tymwyraźniejczułam,żetomoże
byćnasznajwiększyproblem.

background image

-Możemytozrobićwinnysposób-odezwałasięFi.-Tobardzoryzykowne,alemożesię
udać.

-No?

-Wiecie,żeczasamipatrzysięnaotwarteoknoiniesposóbzgadnąć,czynaprawdęjest
otwarte,czynie?

-Trudnoodróżnićszybęodbrakuszyby.Racja.

-Zakładamy,żewybijemyszybęwoknieiżołnierzezauważąkawałkiszkła.Alejeślinie
będziekawałkówszkła,jeśliuprzątniemyjezparapetuizziemi,skądbędąwiedzieli,że
szybazostaławybita?

-Większośćpatrolijeździterazsamochodamialbociężarówkami-powiedziałLee,gdy
resztaznaszastanawiałasięnadsłowamiFi.

Miałnamyślito,żeżołnierzowiwsamochodzietrudniejbędziezauważyćwybitąszybę.

Potemzrobiliśmychybanajzabawniejsząrzeczodpoczątkuinwazji.Pośmiercirodziców
LeeiCorriepotrzebowaliśmyczegoś,naczymmożnabysięskupić.Wiekitemu
widziałamwdomuCorrieścierkędonaczyń.Tobyło,jeszczezanimzostał
zbombardowany.

Teraztaścierkaprawdopodobniegniławruinach.Byłajednązulubionychścierekpani
Mackenzie.Onauwielbiałaróżneoklepaneteksty.Naściercewidniałmniejwięcejtaki
napis:

„Kiedytosięskończy,przeżyjęswojezałamanienerwowe.Zapracowałamnanie,jestem
doniegouprawniona,zasługujęnanieinapewnozniegoniezrezygnuję”.Kiedy
zobaczyłamgoporazpierwszy,wydałmisięumiarkowaniezabawny,apotemledwiego
zauważałam.

Zdawałsięjednakstreszczaćnaszeobecnenastawieniedożycia.Wkażdymraziemoje.

ChciałamtylkowrócićdoNowejZelandiiizaliczyćzałamanienerwowe.Bógmi
świadkiem,żenaniezasłużyłam,iBógmiświadkiem,żenapewnojeprzeżyję.

Alezanimtonastąpi,miałamrobotędowykonania.Zupełniejaknafarmie.

„Nieważne,żetegonieznosisz-masztozrobić”.Chciałampooglądaćtelewizję.
ChciałamzadzwonićdoCorrie.ChciałamwziąćmotoripojechaćdoHomera.Chciałam
pograćnakomputerze,napisaćmejladoRobyn,popływać,pojeść,pospać,posłuchać
muzyki…

Rondlowidosmażeniakonfiturprzydałobysięporządneszorowanie,jeśliwtymroku
chcieliśmyjeśćdżem.Skończyłaśjużprzebieraćnasiona?Trzebanaostrzyćłańcuchpiły
motorowej.Porapowycinaćtrochęrzepówzwełny,Ellie.Popielnicawkuchencejestjuż
pełna.Ellie,czymożeszsprawdzić,czytostadobaranównapastwiskumazanokcicę?

Zbieraniekamieni,zbieraniepatyków,opryskiwaniejeżyn.Nieważne,żetegonieznosisz
-

masztozrobić.

Nieznosiłamtego,coterazrobiliśmy,alewiedziałam,żetrzebatozrobić.

background image

Niemogęjednakpowiedzieć,żenieznoszętego,cowieczoremzrobiliśmywszkole.

Zamierzaliśmyjązdemolowaćiwiedzieliśmy,żeniktsięzatonanasniewkurzy.
Oczywiścieopróczwrogów.Ćwiczyliśmyróżnesposobybezgłośnegowybijaniaszybw
oknach.

TłukliśmytylkotewzdłużkorytarzawblokuA,aitakniewszystkie,choćgdybyśmy
pozwolili,Homerzpewnościąnieprzepuściłbyżadnej.

Szybkoznaleźliśmynajlepszysposób:nałożyćkocnaszybę,apotemuderzyćwnią
czymśtwardymwrodzajumłotka.Musieliśmyzadbać,bycałeszkłowpadłodośrodka,a
potemstrącićjeszczeodłamki,którepozostanąwramie,bypatrolniezauważył
poszarpanychkawałkówszkła.

RazemzFipostanowiłyśmyodrzucićuprzejmąpropozycjęHomeraizamiastnawózek
golfowyzdecydowałyśmysięnataczkę.Trzebabyłotylkoukraśćjednązawczasuimieć
jąpodręką.

Ajeślichodziosystemyzabezpieczeń-nocóż,nicniemogliśmynanieporadzić.

Uzgodniliśmy,żejeśliodezwiesięalarm,poprostuuciekniemy.Jeśliżadenalarmsięnie
włączy,zaryzykujemyiruszymydoakcji.

background image

18

-Ręcznik.

-Jest.

-Młotek.

-Jest.

-Nożycedocięciadrutu.

-Są.

-Taczki.

-Nonie,Ellie,naprawdęniewidzisztychcholernychwielkichtaczek,któreprzedemną
stoją?

-Okej,okej,tylkosprawdzałam.

PrzekleństwowustachFi-jednoznajrzadszychzjawisknaświecie.

Znowupoczułamznajomenapięcie.Boże,czykiedykolwiekdotrzemydoetapu,w
którymbędziemymogliprzestaćtorobić?Ilerazybędzienamtouchodziłopłazem?No,
pomyślałam,dośćtegobiadolenia.Załatwmytoimiejmytojużzasobą.

Taknaprawdęczułamsiętrochęoszołomionaiprzybita.Poułożeniuplanurozeszliśmy
się.Chybamusieliśmysięprzygotowaćnato,conasczekało,ikażdeznasrobiłotona
swójsposób.Toznaczywszyscyopróczmnie-japrzeznajbliższetrzygodzinymiałam
staćnawarcie.

KiedyjednakskończyłamizastąpiłmnieHomer,zrobiłamcoś,coniedawałomispokoju.
PoszłamposzukaćLee.

Niebyłołatwogoznaleźć,alewkońcugonamierzyłam.Siedziałwnarzędziowniiw
zamyśleniuprzyglądałsięzakurzonejwyrzynarce.Większośćdużychnarzędzizniknęła-

prawdopodobniezostałarozkradziona-idomyślałamsię,żepewnegodniawyrzynarka
teżstądzniknie.

-Corobisz?-zapytałamLee.

Trochęsiędenerwowałam.

-Szukampaliwa.

-Poco?

-Żebyogieńmógłsięszybkorozprzestrzenić.

-Iznalazłeś?

Bezsłowaskinąłwstronędwudziestolitrowejbeczki,którastałapodwyrzynarką.

-Jestpełna?

background image

-Tylkowpołowie.Alelepszetoniżnic.

Oczywiścietaknaprawdęwcaleniechciałamrozmawiaćopaliwieizakładałam,żeLee
też.Położyłamdłońnajegoramieniu.

-Lee,chciałamtylkotopowtórzyć:bardzomiprzykrozpowodutwoichrodziców.

-Rozmawiałaśznimikiedyś?

-Wzasadzienie.Kilkarazybyliśmywrestauracji.Iodczasudoczasuwidywałamtwoją
mamęwszkole.

Westchnąłispojrzałprzezokno.Nazewnątrzbyłociemno,alewyglądałtak,jakbycoś
widział.

-Spotkałoichtylezła.Toniewporządku.

Milczałam.

-MojamamawyjechałazWietnamu,kiedymiałajedenaścielat.

-Razemzuchodźcami?

Bardzomałowiedziałamotychsprawach,opowodachemigracji.

-Jejojcieczapłaciłkapitanowistatku,żebyichzabrał.

-Więcwyjechalinielegalnie?

-Otak.Wdodatkusporoichtokosztowało.Naszczęściebylidośćbogaci:dziadek
handlowałubraniamiimeblami.Alezanimzorganizowałichucieczkęzkraju,niewielez
tegopozostało.Zabrałzesobątrochęzłota,towszystko.-Leeznowuwestchnął.-Na
statkuznajdowałosięponadpięćdziesiątosób,alełódźbyławdobrymstanie,adziadek
przyjaźnił

sięzkapitanem,więcpodróżzapowiadałasiędobrze.Odpłynęlibezwiększych
problemów.

JednakgdzieśnaMorzuPołudniowochińskimnapadlinanichpiraci.Wtedytobyło
powszechnezjawiskoikapitanbyłnatoprzygotowany.Rozdałpasażeromstrzelbyi
próbowaliodeprzećatak.Aleprzegrali.Piratówbyłozbytwieluiokazalisięzbytdobrze
uzbrojeni.Nowięcwtargnęlinapokład.Wszystkichprzeszukaliiprzydziadkuznaleźli
złoto.

Wszystkichmężczyzn,którzyjeszczeniezginęli,wyrzucilizaburtę.Kobietyzabralize
sobą.

Dziecizostawili.Pewnieuznali,żeitakniedługoumrą.Więcgdymojamamaporaz
ostatniwidziałaswojegoojca,unosiłgomorskiprąd,agdyporazostatniwidziałamatkę,
jejtwarzniknęławoddalirazemzestatkiempiratów.

Leenachwilęzamilkł.Nadaltrzymałamgozarękę,alezupełnieotymzapomniałam.

Byłamzahipnotyzowana,zmrożonatąprzerażającąhistorią,którąopowiadałtak
spokojnie,zpozorubezemocji.

-Dzieciprzeżyły-ciągnął.-Półtoradniapóźniejznalazłajełódźpatrolowasingapurskiej

background image

marynarkiiwzięłajenahol.Tahistoriastałasiędośćsławna.Gazetynazwałyto
„statkiemsierot”.Mojamamaprzyjechaładotegokrajupospędzeniupółtorarokuw
oboziedlainternowanych.Dołączyładowietnamskiejrodziny,którąmójdziadekznał
jeszczewNhaTrang.Wkońcuciludziejązaadoptowaliizostalijedynymidziadkami,
jakichkiedykolwiekpoznałem.Tenzwój,októrymkiedyściwspomniałem,tojedyna
rzecz,jakąmampoojcumojejmamy.Mamazachowałagopomimotegowszystkiego,co
wydarzyłosięnatamtymstatku.

-Jaksiępoznalitwoirodzice?

-Wliceum.Przezkrótkiczassięprzyjaźnili,alepotemnatrzylatastracilikontakt.

Przypadkiemspotkalisięwpociągu.Zaczęlirozmawiać,doszlidowniosku,żesięsobie
podobająihistoriapotoczyłasiędalej.

-A…-Zaschłomiwgardle,więcmusiałamodchrząknąćizacząćodpoczątku.-Atwój
tata?Jaksiętutajznalazł?

-Jegohistoriawyglądałatrochęinaczej.Ojciecmojegotatypracowałdlaamerykańskiego
przedsiębiorstwawBangkokujakoprogramistakomputerowy.PrzenieśligodoAustralii.
Spodobałomusiętutajiwkońcuzdobyłobywatelstwo.Rozzłościłsięjednak,kiedymój
tatapoślubiłWietnamkę,wdodatkutaką,którawoczachdziadkaniemiałaprawdziwej
rodziny.AkiedymoirodziceprzyjechalidoWirraweeiotworzylirestaurację,całkowicie
zerwałznimikontakt.Uważał,żemójtatapowinienmiećwiększeambicje.Niewiem,
gdzieterazjestrodzinataty.Pewniejużnigdyjejnieodnajdę.

Znowuzamilkł.

-Widzisz,dlategotowszystkowydajesiętakieniesprawiedliwe.Zwłaszczadlamojej
mamy.Tyleprzeszłatylkopoto,byzabiłjąjakiśuzbrojonyfrajernatereniewystawowym
wWirrawee.

-Jesteś…jesteśzłynatatę,żewdałsięwbójkęztymiwartownikami?

-Nie,jasne,żenie.Wpojonomiwiększyszacunekdorodzicówniżwam,Angolom.

Nigdynieskrytykowałbymrodzicówtak,jakwytorobicie.Zresztąjakmógłbymmówić,
copowinnibylizrobić,aczegonie?Przecieżmnieprzytymniebyło.

Porazpierwszysłyszałam,żebyLeezwracałuwagęnaróżnicemiędzynaszymi
rodzinami.Topokazało,jakbardzoporuszyłagośmierćrodziców.

Myślę,żepotempostąpiłamniewłaściwie.Pochyliłamsię,wzięłamtwarzLeewdłoniei
pocałowałamgo.Zzakłopotaniemirozczarowaniemzdałamsobiesprawę,żeonmnienie
całuje.Znowuusiadłam.Naglezaczęłamsięzastanawiać,czyprzypadkiemniedojdziedo
wniosku,żepróbujędoniegowrócić.Miałamnadzieję,żenie.Raczejnie.Towszystko
byłozbytskomplikowane.Nadalczułamjednakprzygnębienie,patrząc,jaksiedzibez
ruchu.Potem,nadomiarzłego,wstałibezsłowa,nawetnamnieniepatrząc,wyszedłz
narzędziowni.

Dlategobyłamtrochęroztrzęsiona.Ostatniozdałamsobiesprawę,żenadalżywiędoLee
silneuczucia.Historiajegorodzinybardzomniezafascynowała.Ogarnąłmnie
rozpaczliwysmutek,nietylkozpowoduLee,leczrównieżjegorodzicówiludzi,których

background image

nigdyniewidziałam,takichjakjegodziadkowiezWietnamu.Współczułamwszystkim
uchodźcom,każdejsierocie,każdejofierzewojnyiokrucieństwa.Pocałowałamgonafali
tychwszystkichemocji.Niewiemjednak,jakontoodebrał.Pewnieuważał,że
zachowałamsięniedojrzale.

Dlategoniepotrafiłamsięskupićnatym,comiałyśmyrobićzFi.Oczywiściewidziałam,
żetrzymataczki.Jakmogłamniewiedzieć,skorosamejeprzyprowadziłyśmy.

Pożegnałyśmysięzchłopakami.Byłatojednaznaszychstandardowychsentymentalnych
scen,wktórejsypaliśmysłabymidowcipamiirzucaliśmyporuszającetekstywrodzaju:
„Dozobaczenia”,„Powodzenia”iinneromantycznepowiedzonka.

Myślałam,żeniebędęwstaniespojrzećLeewtwarz,aleonpatrzyłnamniezespokojem
swoimismutnymioczamiinawetpocałowałmniewpoliczek.

Czasami,zwłaszczaponaszejkilkudniowejrozłące,miałamwrażenie,żejestze
dwadzieścialatstarszyodemnie,atobyłobardzowkurzające.Terazteżtaksięczułam.

Możepośmiercirodzicówludzienaglesięstarzeją.

Zdobycietaczektakbardzomniezestresowało,żezastanawiałamsię,jaksobieporadzęw
trudniejszychchwilach,naprzykładgdytrzebabędziesięwłamaćdosupermarketualbo
przepchaćnataczkachtorbycukruulicamiWirrawee,albodostaćsiędoskładupaliwa.

Przynajmniejotrzeciejwnocypowinnotambyćdośćspokojnie.Nadalpamiętałam
jednak,jakpuściłyminerwy,kiedyszłamzNowozelandczykamiizobaczyłamwrogiego
żołnierza.

Byłampewna,żetosięniepowtórzy,aleczasamitamtowspomnienienadszarpywało
mojąpewnośćsiebie.

Chodziłyśmyodpodwórkadopodwórka,szukająctaczek,iznalazłyśmyjedopieroza
czwartympodejściem.Chociażnie,niezupełnie.Zarównonadrugim,jakinatrzecim
podwórkustałytaczki,alepierwszebyłyzamałe,adrugiemiałyflaka.Te,które
wybrałyśmy,byłynajlepsze:duże,głębokieidobrzenapompowana.Martwiłomnie
jednakto,żeczujęcorazwiększezdenerwowanie.Przecieżryzykobyłoraczejmałe.
Wchodziłyśmywyłącznienałatwepodwórka,domystaływsporejodległościod
sąsiednichzabudowańiniebyłożadnychwysokichpłotów,któremusiałybyśmy
pokonywać.Niespieszyłyśmysięiporuszałyśmysięcicho.Dlaczegozatemtaksię
trzęsłam?

DopchałyśmytaczkidoparkuJubileeischowałyśmyjewkrzakach.Nadalmiałyśmy
mnóstwoczasu.Specjalniewyruszyłyśmywcześnie,żebyuniknąćpośpiechu.Powodzenie
całejtejoperacjizależałooddobrejkoordynacjiczasowej.Ustaliliśmy,żekiedymy
będziemygotowewłamaćsiędoskładupaliw,chłopcywzniecąpożar,któryodwróci
uwagężołnierzypilnującychpaliwa.Potemmiałyśmyszybkodołączyćdochłopakówi
wydostaćsięzmiasta.

Oświciemusieliśmybyćjużdaleko.ZamierzaliśmywrócićdoPiekła,połączyćsięz
pułkownikiemFinleyemizorganizowaćucieczkędoNowejZelandii.

ZparkuJubileebyłowidaćsupermarket.Wdrapałyśmysięnawielkistarydąbi
usiadłyśmynaniskiejgałęzi,byobserwowaćWirrawee.Drzewobyłopiękne.Uwielbiam

background image

ludzi,którzysadządrzewarosnąceprzezwieki.Tooznacza,żemyśląoinnych-niesą
egoistami,lecztroszcząsięoprzyszłepokolenia,którebędąmogłypodziwiaćefektyich
pracy.Zrolnictwem-zdobrymrolnictwem-jestchybatrochępodobnie.„Żyj,jakbyś
miałaumrzećjutro,aleuprawiajziemię,jakbyśmiałażyćwiecznie”.Tatazawszeto
powtarzał.

Todrzewomusielizasadzićbrytyjscyosadnicy,kiedyprzybyliwteokolice.Pewnie
spędziłotucałeswojeżycie,radzącsobieztym,coprzynosiłlos.Nieokazywałostrachu.
Niechowałosięaninieuciekało.Niewzywałopomocy,kiedycośszłonietakjaktrzeba.

-Ellie,nadalrozmyślaszotym,żekrzyknęłaśnawidoktamtegożołnierzaprzyWarrigle
Road?-zapytałanagleFi.

Omalniespadłamzdrzewa.Skądwiedziała?

Długozwlekałamzodpowiedzią.

-Tak-przyznałamwkońcu.

Myślałam,żewalniewielkąmowęotym,żeniepowinnamsięobwiniaćitakdalej,ale
onaznowumniezaskoczyła.Nicniepowiedziała.Potemzaczęłampanikować,myśląc,że
możewedługFipowinnamsięobwiniać,możeżałowała,żenietowarzyszyjejktoś
bardziejniezawodny.Dlategowypaliłam:

-Myślisz,żezawaliłamsprawę?

LeczFiznowuzachowałasięniezgodniezescenariuszem,którypisałamdlaniejw
myślach.

-Chybasięniedowiesz,dopókiznowuniezostanieszpoddanapróbie.-Zamilkła.-

Kiedyczekałyśmynamoichrodziców,spisałaśsiędobrze,aletoniebyłozbyt
niebezpieczne.

Wlesieiwpunkciewidokowymbyłaśfantastyczna,aletoteżinnasytuacja,prawda?

-Tak-przyznałam.-Bobyliśmywlesieiniemieliśmywyboru.Idlatego,żeaby
przetrwać…

-Wtedydziałaliśmypodwpływemchwili-przerwałamiFi.-Aterazdziałamyzzimną
krwią.

Miałarację.Torobiłoogromnąróżnicę.

-Boiszsięcorazbardziejczycorazmniej?-zapytałamją.

-Zakażdymkolejnymrazem,kiedycośtakiegorobimy?

-Tak.

-Jasne,żebardziej.

-Aleczyniepowinniśmybaćsięcorazmniej?Przecieżmamycorazwiększe
doświadczenie.Powinnobyćcorazłatwiej.

Fizadrżała.Siedziałyśmybardzobliskosiebieiprawiepoczułamjejgęsiąskórkę.

-WięzieniewStratton-szepnęła.-Śnimisięwkoszmarach,wtysiącachkoszmarów.

background image

Niepotrafięonimzapomnieć.Zakażdymrazem,kiedyzaczynamyjakąśakcję,myślę
tylkootym.

OtwarzyRobyn…

-Niemyślotym-powiedziałamdośćbrutalnie.Naglepoczułam,żeznowumuszębyć
twarda.-Niemyślotym.Inaczejtemyślicięsparaliżują.Pomyśliszotympóźniej,jeśli
będzieszchciała,alenieteraz.

Spuściłagłowę.

-Tak,wiem,żemaszrację.

Doszłamdowniosku,żelepiejjaknajszybciejzmienićtemat.Aleprzezminutęniebyłam
wstaniewymyślićnic,coniesprawiłobynambólu.Corrie,rodziceFi,rodziceLee,
rodzicepozostałych,nowozelandzkiżołnierz,wktórympodkochiwałasięFi-wszystkow
naszymżyciuwiązałosięterazzwojną.Zrozpaczonaszukałamwprzeszłościjakiegoś
bezpiecznegotematu.

-Ciekawe,jakCourtneyradzisobienatereniewystawowym.

OczywiścieFiwiedziała,corobię-niebyłamzbytsubtelna-aleprzyłączyłasiędomojej
gry.Courtneybyłanajgłupsząlaląwnaszymliceum.Bezmakijażu,dodatkówidiscmana
musiałasięczućzagubiona.

-Pewniełazizawszystkimiżołnierzamiitrajkocze:„O,cześć,mamnaimięCourtney,a
ty?”.Mówiłatakdokażdegonowegoucznia.Doprowadzałamnietymdoszału.

-Homerzawszepowtarzał,żeobejrzenieSixtyminuteswCBSzajmujejejpółtorej
godziny.

Fizachichotała.

-RozmiarjejstanikaodpowiadajejIQ.Pamiętasz,copowtarzała,kiedyjejmamazwiodła
Ryana,podającmuprzeztelefonbłędnągodzinęrandki?

-Nie,co?

-Powtarzała:„MojamamauwiodłaRyana”.

Omałoniespadłyśmyzdrzewa.

-Ciii-syknęłam.-Musimybyćciszej.

Mimotowkońcuzaczynałamdobrzesiębawić.Odwiekównieplotkowałyśmy.W

każdymraziemiałamwrażenie,jakbyminęływieki.Taknaprawdępoplotkowałyśmy
chybapierwszejnocyukrywaniasięwliceum.

-Wiesz,kogojeszczenieznoszę?-zapytałam.-CeliiSmith.

-Nie,Celiajestfajna.Dlaczegojejnielubisz?

-Tookropnakłamczucha.Wszystko,comówi,trzebadzielićnapół,potemjeszczerazna
pół,odjąćliczbę,któraprzyjdziecinamyśljakopierwsza,idopierowtedymożnasię
zbliżyćdoprawdy.

-Wósmejklasiebyłabardzołubiana.Pamiętasz,jakwszyscydoniejlgnęliśmy?

background image

-Notak,jestcałkiemzabawna.Alepowiedziałabywszystko,bylebytylkodobrzewypaść.
PamiętaszimprezęuBernarda?Powiedziała,żejązaprosił,apółgodzinywcześniej
Bernardmioświadczył,żeCeliajestostatniąosobąnaświecie,którąchciałbyzaprosić.

Dodał,żegdybymusiałwybieraćmiędzyCeliąapaniąGilchrist,wybrałbypanią
Gilchrist.Apamiętasz,jakpaniKawolskizapytałaCelię,czyspisałaodemnie
wypracowaniezangielskiego,aCeliawstałaikłamałajakznut?Wpodstawówcebyła
dokładnietakasama.

Niepotrafiłabymjejzaufać.

Naglemusiałyśmyprzestaćrozmawiać,bowystraszyłnaswarkotjakiegośpojazduw
oddali.Zniepokojemobserwowałyśmygozgałęzi.Byłtojakiśsamochódterenowy-nie
jestempewna,jakiejmarki-którysunąłpowoliBarkerStreet,zwalniającjeszczebardziej
przedwiększymibudynkami.Umieszczonynadachureflektoromiatałfrontkażdego
budynku,szukającczegoś,cobudziłobypodejrzenia.Potemsamochódskręciłizniknął.

Westchnęłyśmyiwróciłyśmynaswojestanowiska.

-Jakiejestnajgorszekłamstwo,którekiedykolwiekpowiedziałaś?-zapytałaFi.

Roześmiałamsię.

-Powiedziałamrodzicom,żetoniejawgniotłamkaroserięland-rovera.Miałamzakaz
prowadzeniasamochodupodichnieobecność,alepojechałamnadrzekę,żebypopływaćz
Homerem.Cofając,wjechałamnadrzewo.Powiedziałamrodzicom,żetonieja,alepół

godzinypóźniejsięprzyznałam.Oczywiściewiedzieli,żetomojasprawka.Niebyłozbyt
wieluinnychpodejrzanych.

-Jachybanigdynieokłamałamrodziców-powiedziałaFi.-Alewtrzeciejklasie
przyznałamsiędoczegoś,czegotaknaprawdęniezrobiłam,więctoteżbyłokłamstwo.

-Cocistrzeliłodogłowy?

-Wiesz,nauczycielkastrasznienanasnaciskała.Ktośzakradłsiędoklasynaprzerwie
obiadowejinapisałbrzydkiesłowanazeszycieJodie.Bowszyscyjejnieznosili.Apani
Edelsteinpowiedziała,żeniebędziemymogliwrócićpolekcjachdodomów,dopókita
osobasięnieprzyzna.Musieliśmysiedziećwmilczeniu,bezruchu.Iwkońcunie
wytrzymałam,poprostuniemogłamdłużejznieśćtegonapięcia,więczgłosiłamsięi
powiedziałam,żetobyłamja.

-Boże-westchnęłamzpodziwem.-Janigdybymczegośtakiegoniezrobiła.

-Rodzicebyliwściekli,kiedyimotympowiedziałam.

-Jakto?Byliwściekli,żenapisałaśbrzydkiesłowanazeszycieJodie?Przecieżtegonie
zrobiłaś.

-Nie,byliwściekli,boprzyznałamsiędoczegoś,czegoniezrobiłam.Następnegodnia
tataposzedłdoszkołyinawrzeszczałnapaniąEdelstein.Potemoczywiścietrzebabyło
wznowićśledztwoibyłojeszczegorzejniżpoprzedniegodnia.Aleniktsięnieprzyznał.

-Chybacośtakiegopamiętam-powiedziałam.-Alebyłamwtedywinnejklasie.

Tylkowtamtymrokunieuczyłyśmysięwtejsamej.-Zerwałamliśćizaczęłamgo

background image

przekłuwaćpaznokciem.-Twoirodzicesązupełnieinniniżmoi-powiedziałam.-Mój
tatanigdynieprzychodziłdoszkoły.Chybauważał,żeedukacjatobabskasprawa.-

Westchnęłam.-Cieszyszsię,żesięznimizobaczyłaś?

-Otak,jasne.Było…Samaniewiem.Miałampoczuciewiny,żewyniemożecie
zobaczyćswoichrodziców.Towydawałomisiętakieniesprawiedliwe.Pozatym
myślałam,żemoirodzicemogąbyćźlizpowodupewnychrzeczy,którezrobiliśmy.To
znaczyoczywiściepopieramwszystkienaszedziałania,aleczasamimyślę:„Och,szkoda,
żeniemaznamidorosłych,którzymoglibynampowiedziećcorobić”.Tostrasznie
pogmatwane.Noiwiedziałam,żemojamatkazmartwisięnawidokblizny.-Mówiącto,
dotknęłatwarzypalcami.-Irzeczywiściesięzmartwiła.Słyszałaś,copowiedziała?

-Tylkopoczątek.-Czułamsięniezręcznie.

-Notak,tychsłówniedasięjużcofnąć.Nieprzejmujęsię,naprawdę.

Prawdopodobniejestemwlepszymstanieniżwiększośćludzi.Poprostumojamatka
przeżyłaszok,towszystko.

Porazpierwszyzauważyłam,żeFiczęstomówi„mojamatka”zamiastpoprostu

„mama”.

Niebyłojednakczasu,żebysięnadtymwszystkimzastanawiać.Usłyszałyśmy,żezbliża
sięnastępnypojazdiprzestałyśmyrozmawiać.Powoliminąłnastensamsamochód
terenowy.Gdytylkozniknął,delikatniedotknęłamkolanaFi.

-Poraruszać.

-Notak.Okej.

Zeszłyśmyzdrzewaiwyciągnęłyśmytaczkizkrzaków.Fipopchnęłajenaskrajparku,a
potemznowuschowaławciemności.Opracowałyśmyprostyplan.Jamiałampodejśćdo
budynkuiwejśćdosupermarketuprzezokno.Gdybyudałosięotworzyćdrzwiodśrodka,
miałamtozrobić,awtedyFimiaławprowadzićtaczki.Gdybyokazałosiętoniemożliwe,
miałampomachaćchusteczką,żebyFiustawiłataczkipodoknemizaczekała,ażwyrzucę
przeznieworkizcukrem.Najważniejszabyłaszybkość.Zakładałam,żeżołnierzew
samochodzieterenowymniesąażtakgłupi,bykrążyćpoulicachwrównychodstępach
czasu.Zdrugiejstronymoglibyćbardzogłupi.Najprawdopodobniejniemiałoto
większegoznaczenia.Głupiżołnierzzbroniąbyłrównieniebezpiecznyjakinteligentny
żołnierzzbronią.

Przebiegłamprzezulicęwstronęsupermarketu.Zbokubudynkubyłomałeokienko,które
postanowiłyśmywypróbować.Zwalącymsercemprzysunęłamdoniegoręczniki
uderzyłamwszybęmłotkiem.Byłamjednakzbytwystraszona,żebyzrobićtojaktrzeba,
więcnicsięniestało.„No,dalej,Ellie”-ponagliłamsięwmyślachiuderzyłamjeszcze
raz.

Rozległsięzadowalającygłuchytrzaskimojedłoniepoczułysłabośćstłuczonegoszkła.

Wyglądałonato,żeszybapękłanadwaalbotrzydużekawałki.Wepchnęłamjedo
ciemnegownętrzasklepuiusłyszałam,jakrozpryskująsięnapodłodze.

Nierozległsięalarmantywłamaniowy,więcdziałałamdalej.Odwróciłamsię,żeby

background image

spojrzećnaFi,aonadałamiznakręką.Wcześniejuzgodniłyśmy,żejeślisięobejrzęijej
niezobaczę,będzietoznaczyło,żecośjestnietak.Owinęłamrękęręcznikiemistrąciłam
wszystkieodłamkiszkła,którepozostaływramie.ZnowuspojrzałamnaFi,któraznowu
dałamiznak,więczanurkowałamdośrodka,mającnadzieję,żeskończysięnajwyżejna
powierzchownychzadrapaniach.

Oknobyłozaledwiedwametrynadpodłogą,więcmogłamwylądowaćcałkiemzgrabnie.
Wszędzieleżałyodłamkiszkła,akilkaznichprzyczepiłosiędomoichrąk,leczna
szczęścienieprzecięłyskóryimogłamjezwyczajniestrzepnąć.

Potemzaczęłamkrążyćpociemnymsklepie.

Kiedybyłammałymszkrabem,marzyłam,byprzezprzypadekzamkniętomnienanocw
supermarkecie.Snułamfantazjeotym,jakwpadnędodziałuzzabawkami,dodziałuz
cukierkami,dodziałuzezwierzętamiiprzezcałąnocbędąrobiłato,czegodusza
zapragnie,niemuszącsłuchaćdorosłych,którzymówią:„Niedotykajtego”,„Wyjdź
stamtąd”,„Nie,więcejjużniemożna,zjadłaśwystarczającodużo”.

Nocóż,marzeniesięspełniło,alezapóźno,jakwiększośćmarzeń.Wspominałamje
jednak,chodzącpoomackuporóżnychdziałach,ilekkosięuśmiechnęłam-uśmiechem,
któregoniktniewidział,nawetja.

Naśrodkusupermarketu,tam,gdzieniedocierałoświatłozulicy,byłostrasznieciemno,
alestopniowomójwzrokprzyzwyczajałsiędomroku.Wszystkowyglądałozupełnie
inaczejniżprzedinwazją.Nawiększościpółekbyłopustoizauważyłamdużeogołocone
przestrzenie,wktórychzadawnychczasówpiętrzyłysięubrania,artykułyelektrycznei
stałysklepowemanekiny.Mimotosklepnajwyraźniejdalejdziałał,takjakpowiedział
Lee,któryobserwowałgoprzezotwartedrzwimagazynu.Tuitamzauważyłammałe
stertyróżnychprzedmiotówopatrzonychczymś,cowyglądałojakmetki.Byłyto
zwyczajnezapisaneręczniekawałkipapieru.Naprzykładwczęści,gdziedawniej
sprzedawanoodzieżmęską,stałystertynarzędziogrodniczych:motyki,grabieiłopaty.

Wiedziałam,dokądmamiść.Niezbytczęstoprzyjeżdżaliśmynazakupydomiasta,ale
kiedyjużtorobiliśmy,wracaliśmynaprawdęobładowani.Mamnamyśliczterypełne
kosze.

Mamanielubiłarobićzakupów,więcstarałasiękupićjaknajwięcejzajednym
zamachem.

Żebytowszystkozabrać,podjeżdżaliśmysamochodemażpoddrzwi.Dlategodośćdobrze
wiedziałam,gdziecojest.Byłamwniewidocznejzulicyczęścisklepu,wktórej
przechowywanohurtoweilościtowaruułożonenapaletachigdzieLeewidziałworkiz
cukrem.

Właśnietamsięznalazłam.Irzeczywiścietambyły.Paletanapalecie.Miałamwrażenie,
żenietrzymajątamniczegopozacukrem.Gdybybyłczas,rozerwałabymjedenworekiz
radościąspałaszowałakilkałyżek.Martwiłamsięjednak,żeitaktrwatozbytdługo.

Niemiałampojęcia,ileworkównampotrzeba,aleoszacowałam,żenataczkachzmieści
siętylkosześć.Itylepowinnowystarczyć.Zaczynałamczućdreszczykemocji.

Gdybynamsięudało,powiedzielibyśmyotympułkownikowiFinleyowii

background image

Nowozelandczycymoglibyzbombardowaćdowolnecelewregionie,nienapotykając
żadnegooporuzestronywrogichsamolotów.Tobyłbywielkiprzełom.

Nadalbyłatojednakodległaprzyszłość.Najpierwmusiałosięwielewydarzyć.

Wzięłamwózeknazakupyzgłównejczęścisklepuiszybkowypełniłamgoworkami.
Prawieniebyłowidać,żecośzniknęłozpalety.Pomyślałam,żeprzyodrobinieszczęścia
nikttegoniezauważy.Wózekskrzypiałpodciężaremiciągleskręcałwbok.Zwysiłkiem
skierowałamgojednakpoddrzwi,którewcześniejzFiwybrałyśmy.Nadoleiugóry
miałyzasuwy,adotegozamekyaleipoprzecznąsztabę,ależadneztychzabezpieczeń
niewydawałosięproblemem.Napociłamsiętylkoprzydolnejzasuwie,którazacinałasię
iskrzypiała.Siłującsięznią,jęknęłamcichozezniecierpliwienia.Takieprzeszkody
zawszemniewkurzały.Pozatymbałamsięhałasu.Ostateczniezasuwagwałtownie
ustąpiła,pozbawiającmnieskrawkaskóryzknykcia.

Otworzyłamdrzwi.Naulicypanowałspokój.SpojrzałamwstronęFiizobaczyłam,żez
niepokojemobserwujemniespomiędzydrzew.Pomachałamdoniej.Złapałataczkii
popędziłaprzezulicę.

-Straszniedługototrwało!-zawołałazduszonymszeptem.

Nieodpowiedziałam.Chwyciłamtylkotaczki,wprowadziłamjedośrodkaizamknęłam
drzwi.

-Jakmyślisz,copowinnyśmyzrobić?-zapytałamFi.-Lepiejzaczekać,ażprzejedzie
patrol,czyzaryzykowaćiruszyćjużteraz?

Całyczasładowałamworkinataczki.

Wbiławemniewzrok.

-Niewiem.Omatko,cozapytanie.

Zkażdąmijającąminutączułamsięsilniejsza.

-Ruszajmyodrazu-powiedziałam.-Zawszesłyszałyśmy,jaksięzbliżają.Jeśli
zaczniemyczekać,możeupłynąćgodzina,aniewolnonamsobienatopozwolić.

Taczkibyłypełne.Złapałamrączki.

-Wyślizgnijsięnazewnątrzinadstawuszu-powiedziałamdoFi.-Jeślinicsięniezbliża,
krzyknij.

Patrzyłam,jakwyślizgujesięzmagazynu.Przecięłaścieżkęistanęłazasłupem
telegraficznym.Zauważyłam,żejestniewieleszerszyodniej.CzyFicokolwiekjadła?
Jasne,naszeposiłkizrobiłysiębardzonieregularne.Fizawszebyłaszczupła,aleteraz
wydawałasięchuda.Westchnęłam.Wszyscystraciliśmynawadze.Robynżartowała,że
maanoreksję.

Mieliśmypoprostuzbytwieleproblemównagłowie.Aleniemogłamsterczećpośrodku
strefywojnyizastanawiaćsię,czyFidobrzesięodżywia.

Dałamiznakręką.Wzięłamgłębokioddech,uniosłamrączkitaczekiruszyłamzaFina
drugąstronęulicy.Taczkibyłyciężkie,alegdyjużudałomisięjerozbujaćizłapać
równowagę,nieszłotakźle.

background image

Dopókinieusłyszałamwarkotusamochodu.Jakzwyklemiałampechaizbliżałsięw
najgorszejchwili.Byłamwpołowiedrogi.Zadaleko,byzawrócić,izadaleko,byzdążyć
uciec.Znalazłamsięwpunkciebezwyjścia.Nagleparkwydałmisięoddalonyomilion
kilometrów.Zapomniałamosileiopanowaniu.GorączkowospojrzałamnaFi.Czułamsię
bezradna.Niechciałamporzucićtaczek,botobyoznaczało,żeponiosłyśmyporażkęjuż
nasamympoczątku.Alezpewnościąniechciałamzginąćzataczkipełnecukru.Fiwcale
miniepomogła.Patrzyłanamnierówniezrozpaczona,jakjananią.Odwróciłamsię
szybko,żebysprawdzić,czyznajdęzasobącoś,conasuratuje.Alenaulicybyłopusto.
Jedynąmalutkąosłonąbyłabudkatelefoniczna,doktórejprzylegałaskrzynkapocztowa.
Tomusiałomiwystarczyć.Zawróciłamiprzebierającchudyminogami,pobiegłamw
tamtąstronę.Firuszyłazamną,coniewydawałosięzbytmądrezjejstrony,bowparku
byłoznaczniebezpieczniej.Zpoślizgiemzatrzymałamtaczkizabudkątelefoniczną
dokładniewchwili,gdyzzarogurozbłysłyświatłasamochodu.Przykucnęłammiędzy
rączkamitaczek,aFiskuliłasiętużzamną.Czułamkażdedrżeniejejciała,abyłoich
mnóstwo.Samochódpowolijechał

ulicą.Widziałam,jakciemnośćustępujemiejscaświatłujegoreflektorów.

Iwtedysięzatrzymał.

Przezułameksekundymiałamnadzieję,żezatrzymałsięzjakiegośbłahegopowodu.

Rozpaczliwiewymyślałamróżnemiłemożliwepowodytegoprzystanku,bypoczućsię
trochęlepiej,bysiępocieszyć.Tenluksustrwałjednaktylkochwilę.Usłyszałam,żedrzwi
samochodugwałtowniesięotwierają,apotemrozległysiękrzykiitupotbiegnącychstóp.

DrżenieFiwzmogłosięstukrotnie.Zerknęłamwstronęścieżkiizobaczyłamnajwiększy
błąd,jakipopełniłamodpoczątkuwojny.Niewiarygodniegłupibłąd.Takpotworniegłupi,
żenachwilęzamknęłamoczyzprzerażenia.

background image

19

Zostawiłamotwartetecholernedrzwimagazynu.

Azadałamsobietyletrudu,żebyostrożniestłucszybęwoknie.Wszystkiemojewysiłki
poszłynamarne.

Zobaczyłam,żeżołnierzewchodządośrodka,trzymająckarabinywgotowościi
osłaniającsięnawzajem.Drzwiznajdowałysięwtejczęścisupermarketu,którawychodzi
naulicę,więcbylidonaszwróceniplecami.Byłtojedynypozytywnyelementtej
sytuacji,naktóryzresztąniczymsobieniezasłużyłyśmy.

Doszłamdowniosku,żemamyokołopółminuty,zanimpostanowiąwyjśćzesklepu.

Gdyzdałamsobiesprawę,żepozostajenamtylkojednowyjście,poczułamuciskw
żołądku.

Wparkubyłotakmałoroślinności,żeniemogłyśmytampójść-niemiałybyśmyżadnej
osłony.Naśrodkuulicystałjednaksamochódterenowy,któregosilnikcałyczascicho
pracował.Pojazdwydawałsiępusty.Pozostawałonammiećnadzieję,żerzeczywiście
niktwnimniezostał.Ruszyłamwjegostronę,apotempodjęłamszalonądecyzję,by
zabraćcukier.

Obróciłamsięgwałtownie,chwyciłamtaczkiijakwariatkapobiegłamdosamochodu,aFi
popędziłazamnąjakcień.Natymkrótkimodcinkusześćrazyomalnieprzewróciłam
taczek.

Podbiegłyśmydosamochoduodtyłuiotworzyłyśmydrzwi.Czułammdłościzestrachu,
aleokazałosię,żewśrodkunikogoniema.Fipróbowałamipomóc,leczraczejtylko
przeszkadzała.Zaczęłamwrzucaćworkidotylnejczęścisamochodu.Jedensięrozerwałi
cukiergwałtowniesięwysypał,alewcalesiętymnieprzejęłam.Załadowałyśmyworkii
Fipróbowałazatrzasnąćdrzwi.

-Nie,zaczekaj-powiedziałam.

Chwyciłamtaczkiipodniosłamje.Sporoważyły,aleniebyłamwnastroju,wktórym
człowiekpoddajesięprzeciwnościomlosu:żołnierzom,cukrowi,Fi,atymbardziej
taczkom.

Wzięłamzamachiwkładającwtocałąsiłę,wrzuciłamtaczkinaworkizcukrem.Potem
zostawiłamFiprzydrzwiach,asamapobiegłam,bywskoczyćzakierownicę.

Dobrąrzeczą,jeślichodziodiesle,jestto,żeludziezawszezostawiająjenachodzie.

Wskoczyłamdośrodka,wrzuciłambiegizwolniłamręcznyhamulec.

Fiobserwowaładrzwimagazynuigdytylkoruszyłyśmy,wydałazduszonyokrzyk:

-Wracają!

Naszymcelembyłojaknajszybszedotarciedokońcaulicy.Puściłamsprzęgłoi
ruszyłyśmyzpiskiemopon.Usłyszałamgo,siedzączakierownicą,atrzebadobrze

background image

zakręcićkołami,żebytaksięstało.Pomyślałam,żeżołnierzebędąsięmoglidelektować
miłymzapaszkiempalonejgumyipodziwiaćczarnyśladnadrodze.Samochódzakołysał
sięnaboki.

Wbiłamwzrokwskrzyżowanie,mającnadzieję,żeupłyniekilkachwil,zanimżołnierze
podniosąkarabiny,wycelująipociągnązaspust…

Gdyodskrzyżowaniadzieliłonasjakieśsiedemdziesiąt,osiemdziesiątmetrów,Fi,która
przezcałyczaspatrzyładotyłu,powiedziałazupełniespokojnymgłosem:

-Strzelają.

Przekonałamsię,żemówiprawdę,kiedyusłyszałamokropnestukotanie,jakbyktoś
nawalałwbokterenówkimłotempneumatycznym.Popierwszejseriinastąpiłachyba
przerwa,apotemzaczęłosięodnowa.Próbowałamjechaćzygzakiem,aleskrzyżowanie
byłotuż-tuż,więcniechciałamryzykować.Zresztąnawetpomimomoichzygzaków
celowalicorazlepiej.Wszystkieszybypostroniekierowcy,czylimojej,byłyjuż
potłuczone.JaiFijechałyśmyniskopochylone.Praktycznieleżałyśmynapodłodze.
Pokonałamzakrętnawyczucie.Gdybynadjechałinnysamochód,zaliczyłybyśmy
największezderzenieczołowewszechczasów.Pozatymmusiałyśmyunikaćdrzew,
chodnikówisłupówtelegraficznych.

Zarzuciłonami,kiedywjechałyśmynachodnik,irozległsięhuk,boskosiłyśmycośpo
stronieFi.Potemwsamąporęzauważyłamzbliżającesiędrzewo.Nadaljechałyśmy
bardzoszybko,więcwiedziałam,żegrozinamkoziołkowaniealbouderzeniewdrzewoz
prędkościądziewięćdziesięciukilometrównagodzinę.

Odziwo,niekoziołkowałyśmy.Nadalniewiem,jakiejmarkibyłtamtensamochód.

Szkoda-okazałsięniezły.Dobrzesięgoprowadziło.Wpadłyśmywpoślizg,którym
pokonałyśmypółulicy,aleostateczniesamochódzatrzymałsięzwróconywodpowiednią
stronęijegosilniknadalchodził.Jeszczerazdodałamgazu.

Gdytylkopokonałyśmynastępnyzakręt,zwolniłam.Celowo.Mójumysłnadalpracował.
Wiedziałam,żejeślibędziemygnałyprzezmiastoztakąprędkościąirozjeżdżałyróżne
rzeczypodrodze,obudzimywszystkichżołnierzywWirrawee.Byliprzyzwyczajenido
całonocnychpatroliprzemieszczającychsięcichoipowolnie.Dlategomusiałyśmy
udawaćpatrol.

Finajwyraźniejteżotymwiedziała,bonieodezwałasięsłowem.Siedziałatylko,
rozglądającsięnaboki,ajaskupiałamsięnatym,cobyłowidaćzprzodu.Gdy
poprzednimrazembyłamwtakiejsytuacji,towarzyszyłamiRobyn.Sprawdziłasię
znakomicieiczułamsiędziwnie,niemającjejterazprzysobie.AlezFiteżbyłow
porządku.Wzasadziedawnotemuwłamałyśmysięjużdotegosamegoskładupaliw.

AmożeRobynjednakprzynasbyła.

Pokonałyśmynastępnyzakręt.Nadalchciałamzrobićto,cozaplanowałyśmy:włamaćsię
doskładupaliwCurrs.Próbowałamszybkoznaleźćnajlepszysposób.Właściwiejechałam
prostowtamtąstronę.Musiałyśmyzrezygnowaćzplanuzsynchronizowaniasięz
pożaremwznieconymprzezchłopaków.Niemiałyśmyczasu,bysiedziećiczekać,aż
pojawisięogień.

background image

Wielezależałoodjakościsystemówkomunikacji,zktórychkorzystaliciludzie.Jeśli
mielidobrysprzęt,ladachwilawWirraweemogłosięzaroićodżołnierzy.

Zaparkowałampółtorejprzecznicyodskładupaliw.Obiewyskoczyłyśmyzsamochodui
podbiegłyśmydoniegoodtyłu.Wyciągnęłamtaczkiiwrzuciłyśmynanieworkiz
cukrem.Fizatrzasnęładrzwi,zostawiającwśrodkurozerwanyworek.Jajednakwyjęłam
gostamtąditeżwrzuciłamnataczki.Udałomisięnawetszybkozmieśćwysypanycukier
rękami.Niechciałam,żebyodrazubyłowidać,cowiozłyśmy,bowiedziałam,żeciludzie
niesągłupi.Moglibysiędomyślić,poconamcukier,atopogrzebałobycałąsprawę.
Jasne,moglibyteżzauważyć,żezsupermarketuzniknęłotrochęcukru,alewcalenie
musieli.Natamtychpaletachbyłotyleworków,żebrakkilkusztuknierzucałsięwoczy.

PotemzapytałamFi,czymogłabyodjechaćsamochodemkilkaprzecznicdalej.

Wyglądałanaprzerażoną.

-Poco?

-Boimdalejstądgozostawimy,tymlepiej.Niechcę,żebyskojarzylicukierzeskładem
paliw.

-Toautomatycznaskrzyniabiegów?

-Nie,topoważnaterenówka.

-No,wtakimraziechybanie…Noniewiem…

-Och,dajspokój,Fi.Poprostutozrób.

Złapałamtaczkiizaczęłamodchodzić.Wiedziałam,żeFiniejestwystarczającosilna,by
sięnimizająć,więcmusiałaodprowadzićsamochód.Niemogłamrobićwszystkiego
sama.

Alezanimzdążyłamprzejśćstometrów,musiałamsięzatrzymać.SilnikzgasłFijużtrzy
razy.Bałamsię,żehałaszbudziwszystkichmieszkańcówokolicznychdomów.

Pobiegłamdoniejzpowrotem.

-Nieprzejmujsiętym-szepnęłam.-Zostawgotutaj.Chodźmy.

Wydawałasiębardzozestresowała,chybaprawiepłakała.Zdałamsobiesprawę,że
postąpiłamźle,proszącją,byuczyłasięprowadzićwtakichwarunkach.Gdybiegiem
wracałyśmydotaczek,lekkościsnęłamjejramię.

-Przepraszam-powiedziałam.

-Niemasprawy-szepnęławodpowiedzi.-Nicminiejest.

Martwiłamsięonią,alejeszczebardziejmartwiłamsiętym,jakdostaćsiędoskładu
paliwa,zanimwpakujemysięwjeszczewiększekłopoty.Nadalprzeklinałamswoją
głupotę,przezktórązostawiłamdrzwidosupermarketuotwarte.Niemogłamuwierzyć,że
szłonamażtakźle.Cozabajzel.

Nicjednakniedodajeczłowiekowisiłtakjakzłość.Jestlepszaniżbezołowiowabenzyna
klasypremium.Wściekłośćzpowodunaszejpomyłkizapewniłamidopływświeżej
energii.Znowuzłapałamtaczkiidośćszybkoruszyłyśmywąskądrogą,którawiodła

background image

skrótemnazapleczeCurrs.Niemusiałyśmytamzabardzosięukrywać,azresztąitaknie
miałyśmynatoczasu.

Mimotogdyzbliżyłyśmysiędoskładupaliw,znowuzwolniłam.Niechciałampopełnić
samobójstwa.

-Pójdępierwszaisprawdzę,czywszystkojestwporządku-szepnęłaminauchoFi.

Skinęłamgłową,zatrzymałamtaczkiioparłamsięoczyjśpłot.Zamknęłamnawetoczy.
JeśliFichciałazrobićcośodważnego,bysięlepiejpoczuć,niemiałamnicprzeciwko
temu.Mójkrótkotrwałyprzypływenergiijużsiękończył.

Znowuotworzyłamoczyizaczęłamjąobserwować.Przemykaławcieniudrzew
rosnącychwzdłużdrogiiwkońcuznalazłasięprzytylnymrogubudynku.Próbowałam
sobieprzypomnieć,jakwyglądatylnaczęśćskładupaliw.Pomyślałam,żerośnietam
trawaiwalasięmnóstwostarych,porzuconychgratów:zbiornikównapaliwoipojazdów.
Obokbyłoschludniej:żwirilśniącenowezbiorniki.Zprzodustałmałybudynekzblachy.
Niebyłotamnicinteresującego:jedynieszopazkalendarzemnaścianieitablicą
informacyjnąznumeramitelefonówizasadamibezpieczeństwa.Wkalendarzuzawsze
byłyzdjęciaroznegliżowanychdziewczyn,którejakodzieckouważałamzabardzo
niegrzeczne.Wpołowieprzypadkówodwracałamodnichgłowę,awdrugiejpołowie
rzucałamwichstronęukradkowe,zafascynowanespojrzenia,zastanawiającsię,czy
kiedykolwiekbędęwyglądałatakjakone.

Terazjużwiem,żenie.

Fidałamiznakręką.Rozejrzałamsię.Drogawydawałasięczysta,więcpopchnęłam
taczkidalej.Dziesięćmetrówodroguogrodzeniaznowusięzatrzymałam.Podeszłado
mnieFi.Zbliżyłaustadomojegouchaiszepnęła:

-Chybaniemusimyciąćogrodzenia.Myślę,żewystarczyjepodnieść.

Tawiadomośćbardzomnieucieszyła.JeśliFimiałarację,groziłonamznaczniemniejsze
niebezpieczeństwo.Cięciedrutumożesięwydawaćłatwe,alewcaletakieniejest.

Zajmujedużoczasuipowodujesporohałasu.

-Czyżołnierzezrobilijużrundkęwzdłużpłotu?

-Nie.

-Chybabędziemymusiałypoczekać,ażjązrobią.Inaczejgroziłobynamzbytduże
niebezpieczeństwo.

-Itaknamgrozi.

Wiedziałam,żemarację,aleniemiałyśmywielkiegowyboru.Podsupermarketem
spróbowałyśmypójśćnaskrótyiskończyłosiękatastrofą.Zdrugiejstronywiedziałam,że
choćzostawiłyśmyterenówkęwzacisznymmiejscu,niedługoktośjązauważy.
Żałowałam,żeFinieudałosięodjechaćdalej.

Czekałyśmyiczekałyśmy.Ciągleoglądałamsięzasiebie,bojącsię,żewkażdejchwilina
drogęmogąwyskoczyćżołnierzewalącydonaszkarabinów.Nadrodzenadalbyłopusto,
alekawałekdalejjużcośsiędziało.Odczasudoczasuwidziałambłyskinaniebie-

background image

chybareflektorów.Apochwiliwydałomisię,żesłyszęwarkotpojazdów:najpierw
jednego,apotemchybajeszczedwóchalbotrzech.

-Słyszyszsamochody?-zapytałamFi.

Pokiwałagłową.

Zaczęłodomniedocierać,żesytuacjarobisięcorazbardziejniebezpieczna.

Przemycenieworkówpodogrodzeniem,zaniesienieichdozbiornikazpaliwemlotniczym
iwysypaniecukruzjednegopodrugimwymagałodośćsporoczasu.Aszukającynas
żołnierzebylicorazbliżej.Namyślotymzaczęłamsiępocićioczamiwyobraźni
zobaczyłamzimnąiwrogądłońłapiącąmniezakark.Niewiedziećczemusprowokowało
mnietodokichania,którewcześniejmęczyłomniewparkuzFi,itrzyrazyszybko
kichnęłam,razzarazem.Fiomałonieumarłazestrachu.Zasłoniłamiustadłoniąinie
cofnęłajej.Niemamdoniejżalu.

Zrobiłabymtosamo.Oczywiścieniechciałamkichać.Towszystkowydarzyłosiępo
prostuzbytszybko.

Niemiałampojęcia,jakatopoważnasprawa,dopókiFinieszepnęłaminaucho:

-Wartownicy.

Wtedyzastygłamwbezruchujakzwierzę,którepoczułozagrożenie.Widywałamtowiele
razy,kiedypolowaliśmywnocyzreflektorem:zachowywałysiętaklisy,króliki,kangury,
anawetowce,naktóreprzezprzypadekpadłsnopświatła.Onewszystkiezamieraływ
bezruchu.Tojedenzuniwersalnychodruchównatury.Niestety,niechroniprzed
myśliwymzestrzelbąireflektoreminiestetynieochroniłbymnieiFiprzeduzbrojonymi
żołnierzami.Niemiałyśmyjednakniczegoinnego.Przypomniałamsobie,żedawnotemu,
kiedytowszystkosięzaczęło,zachęcałampozostałychdowzięciapoduwagę
zaopatrzeniasięwbroń.Wtedybardzoszybkodoszłamdowniosku,żejednakniejestto
dobrypomysł,przedewszystkimdlatego,żegdybynaszłapanozbronią,natychmiast
zostalibyśmystraceni.

Alewtakichchwilachjaktaśrutówkalubstrzelbamogłybysięprzydać.Alboteż
znaczniepogorszyćsprawę.

Fibyłatrochębliżejskładupaliwniżja,alewkrótceteżusłyszałampatrol.Bylito
mężczyźnialbokobiety-natejwojnienigdyniemożnamiećpewności.Robilito,oczym
mówiłLee:szliwzdłużogrodzenia,rozglądającsięwposzukiwaniuewentualnych
problemów.Każdakomórkamojegociałamiałanadzieję,żeniezdadząsobiesprawy,jak
wielkiproblemczaisięzaledwiekilkametrówdalej.Bylitakblisko,żewidziałamich
cienie,któreskręciłyiposzłydalejwzdłużpłotuzaskładempaliw.

Potem,zaledwiepięćmetrówdalej,gwałtowniesięzatrzymali.Zniepokojem
obserwowałamichcienie.Cooniwyrabiali,naBoga?Jedenznichwsunąłcośwustai
wtedyzrozumiałam:chcielizapalićpapierosa!

Zawszemnieuczono,żepaleniezabija,iotomiałamprzedsobądowód.Ichpalenie
mogłonaszabić.Byłyśmyjużprawiewpułapce.Każdy,ktoprzejechałbyterazulicą,z
pewnościąbynaszauważyłizacząłstrzelać,anaszajedynadrogaucieczkiwłaśnie
zostałazgrabnieodcięta.

background image

Rzuciłamzaniepokojonespojrzenienapobliskiepłoty.Czywraziepilnejpotrzeby
dałybyśmyradęprzeznieprzejść?Jasne,podwarunkiemżemiałybyśmynatopięćminut.

Ogrodzenianiebyłyłatwedosforsowania.Zanimdotarłybyśmynagórę,kulerozdarłyby
nasnastrzępy.

Mogłamzrozumieć,dlategotegłupkipaląakurattutaj.Naterenieskładupaliwroiłosię
odtabliczekostrzegającychprzedniebezpieczeństwemzwiązanymzpaleniemi
zakazującychludziompaleniawpobliżuzbiorników.Cikolesiezachowywalisię
prawidłowo.

Taksięjednakzłożyło,żepostępującwłaściwie,krzyżowalinamplany.

RazemzFileżałyśmyplackiempodogrodzeniemdomusąsiadującegozeskładempaliw.
Toteżniewielebynampomogło,botaczkistałynawidoku,choćkilkametrówodnas.

Położeniesięnaziemibyłokolejnymodruchem.Takrobiłykróliki,kiedyunosiłsięnad
nimidrapieżnyptak.Czasamidziałało.Czasaminie.

Nigdyniewidziałam,żebyktośtakdługopalił.Miałamochotędonichpodejśćiwyrwać
impapierosyzust,mówiąc:„No,dośćtego,wracajciedopracy”.Najgorsze-niemalnie
dozniesienia-byłoto,żeświatławoddalicorazbardziejsiędonaszbliżały.Namojeoko
byłyjużtylkotrzyprzecznicedalej.Wyglądałonato,żetymrazemprowadząbardzo
staranneposzukiwania.Chybazaczynalimiećnasdość.

Nawojnieczęstotakbyło:czułosięobezwładniającystrach,czekając,ażktośzrobicoś
zupełniezwyczajnego,zanimtyzaryzykujeszżycie.

Odetchnęłamswobodniej,dopierogdypierwszy,apochwilidrugiżarzącysiępetzatoczył
łukwpowietrzu,bynastępniespaśćnaziemięipotoczyćsięwdal,rozsiewającmałe
iskierki.Wkońcucienieodkleiłysięodogrodzenia,októresięopierały,ipowolipodjęły
swójmonotonnymarsz.Nawetpoichruchachbyłowidać,jaknudnajesttarobota.

Nocóż,jeśliomniechodzi,miałamnadzieję,żenadalbędąsięnudzić.Niechciałam,
żebysięożywiły.

Zbliżyłyśmysiędoogrodzeniaizerknęłyśmyzaróg.Plecywartownikówznikały,
oddalającsięwstronęblaszanegobudynku.Warkotsilnikazanaszymiplecamistałsię
trochęgłośniejszyniżwcześniej.Zaniepokojonaspojrzałamzasiebie.Nadrodzenadal
byłopusto,aleczułam,żepościgsięzbliża.Szkoda,żenieukryłyśmyterenówkitak,jak
należało.

Spojrzałamnadółogrodzenia.Fimiałarację.Możnajebyłozłatwościąpodnieść.

Miałyśmyprzedsobąnajbardziejniedbalepostawioneogrodzenie,jakiekiedykolwiek
widziałam.Mójtatadostałbyszału,gdybyktóryśzjegopracowników-alboja-odwalił
takkiepskąrobotę.

Żołnierzeweszlidoblaszanegobudynku.Pomyślałam:„Terazalbonigdy”.

Przyprowadziłamtaczkiiwyjęłamznichworki.

-Wejdętam,atyprzepchnieszdomnieworki-szepnęłamdoFi.-Potemzaczekaszna
końcudrogi.-Wskazałamdrugikoniec,przeciwległydotego,gdziezostawiłyśmy
terenówkę.

background image

AleFigwałtowniepokręciłagłową.

-Nie!Idęztobą.Zawszesamanadstawiaszkarku.

Byłamzaskoczona,bardzozaskoczona,aleniebyłoczasusięspierać.Pozatymczułam
wzruszenie.Czasamimyślałam,żeniktniedoceniatego,jakbardzoryzykuję.

Sensowniejbyłobyzostawićkogośnaczatachprzydrodze-jestempewna,żewłaśnietak
postąpilibyIainiUrsula-alerozpaczliwiepotrzebowałamtowarzystwanaterenieskładu
paliw,więcbyłamwdzięcznaFi.

PrzysunęłyśmyworkijeszczebliżejiFiuniosładółsiatki.Bezwiększegoproblemu
przeczołgałamsięnadrugąstronęogrodzenia.Niebyłojużodwrotu.Fizpewną
trudnościąpodniosłapierwszyworekiprzepchnęłagopodpłotem.Iznowu:rozsądnie
byłobyzanieśćtenworekodrazudozbiornika,nieczekając,ażFiprzepchniepozostałe,
aleteraz,gdyzaproponowałamiwsparcie,naglepoczułam,żeniejestemwstanieiść
sama.Naprawdęchciałam,żebymitowarzyszyła.Nowięcwepchnęłyśmywszystkie
workinapodwórze,apotemFiukryłataczkizpowrotemwciemności.Iprzeszłapod
ogrodzeniem.

Muszęprzyznać,żeprześlizgnęłasiętamtędyzwiększągracjąniżja.

Każdaznaspodniosławorek.Fizachwiałasiępodjegociężarem,alezarzuciłagosobie
naramię.Potrzebowałyśmyoburąk,żebyjeutrzymaćprosto.Miałynieporęcznykształt.

Gdzieśniedaleko,możenaNicholasStreet,rozległsiępojedynczystrzał,głośnyi
przerażający.Odczekałyśmychwilę,alenicwięcejniebyłosłychać,więcmusiałyśmy
założyć,żetoniemiałonicwspólnegoznami.Skradającsięnajciszej,jakumiałyśmy,
wolnopobiegłyśmypotrawiedozbiorników.

Pierwszyodcinekniebyłtakizły.Dokładnietak,jakzapamiętałam,napodwórkuwalało
sięmnóstwostarychgratów.Mogłyśmyjewykorzystaćjakoosłonę.Kłopotyzaczęłysię
kawałekdalej.Byłtamchrzęszczącyżwir,hałaśliwyżwir,inic,tylkoprzestrzeńdzieląca
nasoddużegopodziemnegozbiornika.Nazbiornikubyłnawetnapis:„Lotnictwo”,więc
wtejsprawieLeerównieżsięniepomylił.Niespełnapięćdziesiątmetrówodzbiornika
docierałoświatłozmałejstróżówki.Pomyślałamponuro,żecholernieryzykujemy.Ale
zaszłyśmyzbytdaleko,żebysięwycofać.Zwyczajnyludzkigłupiupóripoczucie,żejeśli
siępoddasz,jesteśdoniczego.Maratończyknaolimpiadzie,któryryzykujeżyciem,by
ukończyćbieg,mimożejegociałojestnagranicywytrzymałości.Ostatniadzikaowcana
pastwiskuNellies,któraopierałasięwszystkimpróbomokiełznaniajej,amimotociągle
jągoniliśmy.Facet,którywszedłnaMountEverest,choćwiedział,żeodmarzająmu
palce.Widziałamichzdjęciewksiążce-niewyglądałyzbytładnie.

Togłupie,alewszystkieteprzypadkimająwsobiecośgodnegopodziwu.Tam,w
składziepaliw,osiągnęłampodobnystan.

SpojrzałamnaFi,Fispojrzałanamnie.Skrzywiłamsię,wzruszyłamramionamii
zmarszczyłamnos.Tomiałoznaczyć:„Daszwiarę,żerobimycośtakszalonego?”.

Fiszerokosięuśmiechnęła,więcchybazrozumiała.Ruszyłyśmypożwirze.

Chrup,chrup,chrup.Nieznamnic,corobitylehałasucożwir.Toprzypominałodźwięk,
którywydobywasięzustpodczasjedzeniaseleranaciowego.Poruszałyśmysiępowoli,

background image

alewłaśnienatympolegałproblem:niemogłyśmyiśćzbytwolno,boczekałynasjeszcze
dwatakiekursy.Gdybyśmyporuszałysięwtakimtempie,wjakimchciałam,podczas
drugiegokursuzaskoczyłbynaswschódsłońca.

Prawieniepatrzyłam,dokądidziemy,bocałąuwagęskupiłamnablaszanejstróżówce.

Szkoda,żeżadnaznasniespojrzałanazbiornik,booszczędziłobynamtowysiłku.

Popatrzyłamnaniego,dopierogdyprzednimstanęłyśmy.

Byłzamkniętynakłódkę.

Leżałananimbrudnaszarakłódkawielkościmojejpięści,zrobionazutwardzonejstali.

Poczułam,żepłonę.Zupełniejaknawakacjachnaplaży:pierwszegowieczoru,kiedy
poparzonaskóraszczypieipiecze.Potempoczułamzłość,dzikązłość.Gdybynie
obecnośćFi,rąbnęłabymwzbiornikgłowąalbospróbowałabymzerwaćkłódkęgołymi
rękami.Odrazuwiedziałam,żenicniewskóramy.ZnowuspojrzałamnaFi.Tobyło
prawiezabawne.Stałaigapiłasięnakłódkęzrozdziawionąbuzią,mrugając,jakby
właśniezadanojejjakieśpytaniepokantońsku,bułgarskualbowjęzykupitjantjatjara.
Kiedyzdałasobiesprawę,żenaniąpatrzę,szepnęłagorączkowo:

-Nożycedocięciadrutu?

Pokręciłamgłową.

-Jużlepiejbyłobyjąprzegryźć.

-Przecieżmusibyćjakiś…

-Niema.Chodźmystąd.

Pomyślałam,żelepiejzabraćcukierzpowrotem.Niewiemdlaczego.Poczęścidlatego,
żedobrzebyłobysięwyprzećsabotażuidziałalnościpartyzanckiej.Pozatymnadal
miałamnadzieję,żeudasięwrócićispróbowaćtrochępóźniej.Pomyślałamotamtym
szesnastolatkuzzachodniejAustralii,sprzedwojny.Otym,którywyruszyłwsamotny
rejsdookołaświataimiałwystarczającoodwagi,byzawrócićpotygodniu,kiedy
przestałodziałaćradio.Pamiętam,żewidziałamwtelewizji,jakwyruszałporazdrugi.

Cierpliwośćiwytrwałość.Przeciwieństwoślepegouporu.Iznaczniemądrzejszeodniego.

Kiedypodniosłamswójworek,Fiposzłazamoimprzykładem.Zaczęłyśmysię
wycofywać.

Naskrajużwirowegopodwórzapoczułam,żezbliżająsiękłopoty.Znowustałosięto
szybko,zbytszybko,bymzdążyłarzucićworekizatkaćsobienos.Dlategokichnięcie-
tymrazemtylkojedno-odbiłosięechemwciszyskładupaliwjakpierdnięciena
pogrzebie.

Wnastępnejchwilizgasłoświatłowstróżówce.

background image

20

Taksięskończyłamojapróbaocaleniacukru.Całatanocbyłaporażką,odpoczątkudo
końca.Jedyne,comogłyśmyjeszczeocalić,tonaszeżycie.

Wtymotomiejsculeżymymartwi,gdyżniechcieliśmy

Żyć,hańbiącziemię,zktórejwyrośliśmy.

Jednojestpewne:życietoniewielkastrata;

Leczmłodzimężczyźnimyśląinaczej,amybyliśmymłodzi.

Miliony,setkimilionówludzizginęłynawojnach.Niektórzywbardzogłupisposób.

Innywierszopierwszejwojnieświatowej,którydostałamodnauczycielawDunedin,
opowiadałożołnierzu,któryniechciałskorzystaćztejsamejtoaletycowszyscy.Oddalił
się,żebywysikaćsięzdalaodkolegów,awtedysnajpergozauważyłizastrzelił.Facet,
którynapisałtenwiersz,stwierdził,żeniemawtymnicśmiesznego:żołnierzzapłacił
cenęzażyciewedługwłasnychreguł.

Jakmożnasięztegośmiać?

Niechkażdybędziesądzonyzajegoczyny.

Jazapłaciłemcenę,byżyćnawłasnychwarunkach.

Zaznaczam,żenauczycielmusiałmitowytłumaczyć.Wtedytegonierozumiałam.

Czasamimyślę,żenakażdąokazjęznajdziesięjakiświersz.

Nowięcwieluludzizginęłonawojnach,niektórzyzbłahychpowodów.Dlaczegoznami
miałobybyćinaczej?Czystałobysięcoświelkiego,gdybyśmyumarłyzFizpowodu
kichnięciaalbodwóchworkówcukru?Poprostudołączyłybyśmydosetekmilionów
innychosób.

Biegłyśmycosiłwnogach.Tamtejnocyzdążyłyśmyjużznieruchomiećjakkróliki,
rozpłaszczyćsięnaziemijakkróliki,aterazbiegłyśmyjakkróliki,którepoczułyzapach
króliczejkoloniiimyślą,żebyćmożeudaimsięwniejschronić.Położyłyśmyuszypo
sobie,pochyliłyśmysięipobiegłyśmy.Zpoczątkunicniesłyszałyśmy.Tomnie
zaskoczyło.

Spodziewałamsiękrzyków,tupotu.Potempomyślałamjednak,żeciżołnierzeniewiedzą,
ktolubcoczaisięzaoknem.Niewybiegnąwniebezpiecznymrok.Popędziłamjeszcze
szybciej.

Stanęłoprzedemnąogrodzenie.Dałamnura,byprzejśćpodspodem.Znówjakkrólik.

ObokmnieFizrobiłatosamo.Gdypadłyśmynaziemię,nadnaszymigłowamiświsnęła
pierwszakula.Jeślicokolwiekwżyciuzrobiłamwsamąporę,towłaśnietamto.

Gdypełzłyśmypodsiatką,jejostrekońceboleśniemniepodrapały.Czułamgłębokie
bruzdynaplecach,alewcalesięniminieprzejmowałam.Nachwilęzapadłacisza:chyba
żołnierzomutrudniałozadanieto,żepadłyśmynaziemię,oraztewszystkiegratywalające

background image

sięnapodwórzu.

Przelazłyśmypodogrodzenieminadalżyłyśmy.Dokąduciec?Poobustronachrozciągała
siędługanieosłoniętadroga.Firuszyławprawo,alejanagleuznałam,żelepiejpobiecw
lewo.Oznaczałotopowróttam,skądprzyszłyśmy,cowydawałosięszalone,alezbliżał
siępościg,więcpozostałanamtylkojednaprawdziwanadzieja:terenówka.Gdytak
beztroskojąporzuciłyśmy,nawetprzezmyślminieprzeszło,żetensamochódznowu
pojawisięwnaszymżyciu.Musiałyśmyjednakjaknajszybciejopuścićtenrejon.Robiło
sięnaprawdęgorąco.Wszędziewidziałamświatła.Nietylkobiałeświatłareflektorówi
latarek,aletakżetewoknachdomów.Wyglądałonato,żeobudziłyśmypółWirrawee.

Fipobiegłazamną,chociażpewniemyślała,żetoszaleństwo.Gnałyśmydrogą,anasze
stopystukałyotwardąnawierzchnię.Wysokieogrodzeniapoobustronachdodatkowo
wzmacniałytendźwięk.Tobyłwyścig,wktórymbrałyśmyudziałmyiżołnierzeze
składupaliw.Musiałyśmydotrzećnakoniecdrogi,zanimonidotrądoogrodzenia.Tylko
comożetamnanasczekać?Zabawnytowyścig,gdynaliniimetystoikoleś,któryładuje
cikulkę.

Normalnietostartermapistolet.

Odkońcadrogidzieliłonaspięćdziesiątmetrów,potemczterdzieści,potemtrzydzieści.
Pozwoliłamsobiepomyślećoniemożliwym:otym,żenamsięuda.Takamyślzawsze
jestniebezpieczna.Zaledwiesekundępóźniejobokmojegoucharozległsię
charakterystycznyświstkuli.Jużponas,pomyślałam.Koniectejaleibędzieostatnim
obrazem,jakizobaczęwżyciu.

Nieporazpierwszytejnocyzadziałałjednakinstynkt.Iporazostatnizainspirowałymnie
króliki.Padłamnaziemięiszybkopoczołgałamsięwstronęzakrętu.Zobaczyłam,żepo
mojejlewejFirobitosamo.Naglestałyśmysiębardzotrudnymcelem.Nadodatek
dziesięćostatnichmetrówpokonałamzygzakiem.Wokółlatałykule.Inniżołnierze,którzy
nasszukali,niemielijużpewnieżadnychwątpliwości,gdziejesteśmy.Panowałstraszny
hałas.

Jakbywpowietrzulatałomnóstwoowadów.Najbardziejniebezpiecznychowadówna
świecie:szybkich,głośnychiśmiercionośnych.Uderzaływbruk,wogrodzeniepoobu
stronachalbopoprostuodlatywaływdal.Ostreukłuciewnogęuświadomiłomi,żejeden
mniedopadł.Znowupomyślałam,żenigdyniedotrędozakrętu.

Inagleznalazłyśmysięnakońcualejki.Fiodbiławlewo,ajaruszyłamzanią.

Cieszyłamsię,żemogęjejprzekazaćdowodzenie.Miałamwrażenie,żedrogazanami
zniknęła,jakbynigdynieistniała.Usłyszałamjeszczekilkastrzałów,apotemzrobiłosię
cicho.Jakieśstopięćdziesiątmetrówzprzoduzobaczyłamciemnykształtterenówki.
Trochęutykałamibolałamnienoga,alegorszyodbólubyłstrach:strach,żewkońcu
mniepostrzelonoibyćmożewykrwawięsięnaśmierć.Fibyłajużpięćmetrówprzede
mną.

-Samochód!-wydyszałam,nawypadekgdybyniewiedziała,żewłaśnietamzmierzamy.

Skinęłagłową,nieodwracającsię.Znowujejniedoceniłam.Jakzwykle.

Niezdołałyśmysięjednakzbliżyćdosamochodu.Strzałyprzyskładziepaliwzrobiły

background image

dokładnieto,czegosięobawiałam.Przyciągnęłyżołnierzytak,jakmartwejagnię
przyciągakruki.Naglenakońcuulicypojawilisiętrzejalboczterejżołnierze,rozbiegli
sięnacałejjejdługości,jakbydoskonalewiedzieli,corobić.Przyspieszyłam,czującostre
kłuciewnodze.

Odstronydrugiegokońcaulicybieglizanamiżołnierze,jedenzadrugim.Nadaldzieliła
ichodnasjednaprzecznica.

CzułamtakisamstrachprzedwięzieniemwStratton,jakimFipodzieliłasięzemnąna
drzewieoboksupermarketu.Miałamtakiesamekoszmary.Niemogłabymwrócićdo
takiegomiejsca.Byłamrozpaczliwie-naprawdęrozpaczliwie-zdeterminowana,byuciec
tymżołnierzomzawszelkącenę.Niesądzę,żebyśmywtamtejsytuacjimiaływiele
możliwości.Bezsłowaobieskręciłyśmywlewoiwbiegłyśmyprzezotwartąbramęna
podwórzedomuobok.Miałamjedynienadzieję,żeżołnierzenasniezauważyli.

Niewiem,ktotammieszkałprzedinwazją.Wkażdymraziebyłtoktośbogaty.Dombył
dośćduży,parterowy,alebardzoelegancki:zdachuszerokiejwerandybiegnącejwokół

budynkuzwisałomnóstwokwiatów,awogrodziebyłafontanna.Oiledobrze
zauważyłam,dommiałciemnykolor,alebyłładny,prawdopodobniewzniesionogow
XIXwieku.

Wszystkobyłosolidneikonserwatywne.Żadnychplastikowychmebliogrodowychani
aluminiowychokien.

Pobiegłyśmyprostonawerandę.Fisięzawahała.Janiewahałamsięnawetprzezchwilę.
Złapałamzaklamkę,nacisnęłamjąipopchnęłamdrzwi.Niebyłyzamknięte.

Otworzyłysięcichoibezproblemu.Wtedysięzawahałam.Możliwe,żepakowałyśmysię
wpułapkę.Możliwe,żeniezdołamystamtąduciec.Żołnierzebylijednakzbytblisko,by
daćnaminnewyjście.Wzruszyłamramionamiiwkuśtykałamdośrodka,aFiposzłaza
mną.

Mojezmysłybyłytakwyostrzone,żenieumykałmiżadenszczegół.Wdomubyły
wypolerowanepodłogi,hol,stojaknaparasolki,wieszaknapłaszcze,wysokikredensi
kolejneroślinywdoniczkach.Holbyłogromny,wielkijaksalonwmoimdomu,i
oświetlonysłabymświatłemlampywrogu,prawdopodobniezaledwie
dwudziestopięciowatowej.Nawieszakuwisiałagórnaczęśćmunduruobładowanazłotymi
galonamiilśniącymiguzikami.

Przedwojnąmieszkałtuktośbogaty-terazktośważny.

Rozejrzałamsiępopomieszczeniutakszybko,żeczarnykijobokstojakanaparasole
wzięłamzaparasol.Bardzosięcieszę,żespojrzałamwtamtąstronęporazdrugi.Wtedy
zdałamsobiesprawę,żetokarabin.Niedalekoniego,nastolikuzkwiatemwdoniczcei
przepełnionąpopielniczką,leżałmałypistoletzczarnąrękojeścią.Przypomniałamsobie,
comówiłpułkownikFinley:żeoficerowiemajązarównopistolety,jakikarabiny.Ten
domzostałprzydzielonyjakiemuśoficerowi.Nierozmyślałamotymjednakzbytdługo.
Zrobiłamtrzyszybkiekrokidostolika,wzięłampistolet,władowałamkulędokomory,
odbezpieczyłamipodałamgoFi.Samachwyciłamkarabin.

Fiwytrzeszczyłaoczy.

background image

-Aleja…Janiemogę…-zaczęłaigwałtownieurwała.

Niedlatego,żezabrakłojejsłów,aledlatego,żepodobniejakjausłyszałazbliżającesię
kroki.

Drzwiwolnosięotworzyły,awtedyjauniosłamkarabin.Zjawiłsięjakiśmężczyzna.

CałatasytuacjaprzypominałamigryTimezone,gdziestrzelasiędosetekoprychów,ale
cojakiśczaspokazujesięniewinnyfacetzpodniesionymirękami.Gdywyskakujejakaś
osoba,czekaszułameksekundy,żebysprawdzić,czyjestdobry,czyzły.Strzelaćczy
wstrzymaćogień?

Tenfacetnietrzymałjednakrąknadgłową.Timezoneprzyszedłminamyśl
najprawdopodobniejtylkodlatego,żeniewinnikolesiewtychgrachmająnasobiejasne
ubrania,aoprychyzawszesąubranenaczarno.Atenfacetmiałnasobietylkobiałe
bokserki,ziewałidrapałsiępoklacie.

Muszęjednakprzyznać,żemiałgodność.Nawetstojącwsamychbokserkach.Nanasz
widokniewystraszyłsięaniniespanikował.Powolisięwyprostowałiprzestałsiędrapać.
Byłwysoki,młody,miałczarnewłosyiczujną,uważnąminę,jakbysięzastanawiał,cosię
dziejeijakmożezapanowaćnadsytuacją.

Musiałbyćniezły,skorowtakmłodymwiekubyłjużgrubąrybąwarmii.

Niemiałamdoniegoanikrztynyzaufania.

Unoszącwcześniejkarabin,odbezpieczyłamgo,aterazbardzoszybkopociągnęłam
zamekdotyłuipopchnęłamgozpowrotem,czujączadowalająceszczęknięcienaboju
wpadającegodokomory.

-Ręcedogóry!-zawołałam.

Lekkosięuśmiechnąłizacząłpodnosićręce,alerobiłtopowoli.Niespodobałmisięten
uśmiech.Chybazobaczył,żejesteśmytylkonastolatkami,idoszedłdowniosku,że
poradzisobieznamibezwiększegoproblemu.Jasne,wswoimwojskuteżmieli
nastolatków,alezdążyłamjużzauważyć,żeraczejnieszanująnaszychumiejętnościw
zakresiewalki,oceniającjeniżejniżwłasne.Wiedziałam,żemuszęzdobyćtenszacunek,
itoszybko.Takbardzosiębałam,żekarabindygotałwmoichrękachjakszalony,ale
odsunęłamgolekkowprawoipociągnęłamzaspust.

Chryste,cozahuk.Wtejograniczonejprzestrzeniogłuszyłamnaswszystkich.Ściananie
ucierpiałatakbardzo,jaksięspodziewałam.Naglepojawiłasięwniejdziura,wokół

którejszybkozrobiłosiękilkapęknięć.Towszystko.Najgorszybyłhałas.Zamoimi
plecamiFikrzyknęła.Najprawdopodobniejgłośno,alebyłamtakogłuszona,żeledwieto
usłyszałam.

Wystrzałzrobiłjednakwrażenienamężczyźnie.Facetbardzozbladłilekkougięłysiępod
nimkolana.Zobaczyłam,jaknajegoczołotużnadbrwiaminaglewystępujepot.Wcale
musięniedziwię.Strzałzrobiłogromnewrażenienawetnamnie,atoprzecieżnieja
stałamnaprzeciwkolufykarabinu.Pomyślałam,żemuszętowykorzystać,bysięnie
stawiał.Jużwiedziałam,comusimyzrobić.Tobyłnajbardziejryzykownypomysłw
naszymdorobku,najbardziejniebezpieczneposunięcie,alewprzeciwnymrazieczekała

background image

nasśmierć.Naprawdępewnaśmierć.Niepozwolilibynamznowuuciec,zwłaszczaże
przedchwiląoddałamstrzał

dojednegozichstarszychoficerów.Machnęłamkarabinemwstronędrzwi.

-Wychodź-powiedziałamdomężczyzny.

Nadaldzwoniłomiwuszach.Przeztenhałasokropniebolałamniegłowa.Pozatymnadal
czułampieczeniewnodze.Nieośmieliłamsięnaniąspojrzeć.Nawetoniejnie
wspomniałamFi.

Mężczyznawahałsiętylkoprzezchwilę,apotemruszyłwstronędrzwizpodniesionymi
rękami.

-Zaczekaj!-zawołałaFi.

-Co?-zapytałam,niepatrzącwjejstronę.Nieodrywałamoczuodoficera.

-Każmuwłożyćmarynarkę-powiedziała.

Odrazupomyślałam:„Notak,jasne,jesteśgeniuszem,Fi”.Żołnierzenazewnątrz
moglibygonierozpoznaćwbokserkach,alewmundurzegorozpoznają.

-Wkładajmarynarkę-krzyknęłamdoniego.

Miałamnadzieję,żerozumiepoangielsku.Zatrzymałsię,alewzruszyłramionamii
odpowiedziałpłynnąangielszczyzną:

-Ajeślinie?Zastrzeliszmnie?

Jedynyrazwżyciucałkowiciepuściłyminerwy.Niedbającoto,czyprzypadkiemgonie
zastrzelę,pociągnęłamzaspust.Gdybykarabinbyłautomatyczny,opróżniłabymcały
magazynek.Itakstrzeliłamzetrzy,czteryrazy.Chybawszyscyodtegoogłuchliśmyitym
razemdomdośćmocnoucierpiał.Odpadłopółfrontowejściany.Wokółbyłopełnotynku,
pyłu,drzazg,dymuipotłuczonegoszkła.

Alefacetwłożyłmarynarkę.

Wymaszerowaliśmyzdomu.Odrazuruszyliśmyścieżkąprzeddrzwiami.RazemzFi
mierzyłyśmydoniegozbroniiszłyśmytakblisko,jaktylkopozwalałyzasady
bezpieczeństwa.Finiemiaławiększychszans,żebygotrafić,nawetztejodległościi
zakładając,żewogólewiedziała,gdziejestspust,alemiałamnadzieję,żenikttegonie
zauważy.Oficernieszedłjużzpodniesionymirękami,tylkotrzymałjezagłową,alenie
miałammuzazłetejdrobnejzmianyscenariusza.Najważniejsząrolęmiałjeszczeprzed
sobą.

Kiedyszłyśmyścieżką,skierowanonanassześćlatarek,alezrobiłyśmyzoficerażywą
tarczę.Wyszliśmynaulicę.Spojrzałamwdrugąstronę,czyliwprawo.Nikogotamnie
było.Wszystkielatarkiświeciłyzlewejstrony.Zatemdwiegrupyżołnierzyspotkałysię
przyterenówceiwszystkowskazywałonato,żezbiłysiętamwwiększągromadę.I
dobrze.Tooznaczało,żemożemynadalużywaćoficerawcharakterzetarczy.

Czułamjednak,żemusimydziałaćnaprawdęszybko,zanimzdążąwymyślićjakąś
strategię.Niepotrzebowalibydużoczasu,byulokowaćdwóchsnajperównapozycjach,z
którychmoglibynasobiezastrzelić.Musiałyśmyjaknajszybciejstamtądzniknąć.Trzeba

background image

byłosiępospieszyć.

-Wlewo!-krzyknęłamdooficera.

Niezmieniająctempa,odwróciłsięiruszyliśmywstronęterenówki.Podziesięciu
metrachzawołałam:

-Stój!

Wtedypodjęłamnajwiększeryzyko.KazałamFiukryćsiętrochębardziejzaoficerem,by
resztawidziała,żetrzymalufęprzyjegogłowie.Potemstanęłamobok.Tobyło
konieczne.

Musiałamichwszystkichodsunąćodpojazdu.Stanęłamzupełnieodsłoniętawgorącym
nocnympowietrzuikrzyknęłamdonich:

-Maciepięćsekund,żebyodsunąćsięodsamochodu!

Tymrazemteżniewiedziałam,czymówiąpoangielsku,alezałożyłam,żepotrafiąliczyć.
Zawołałamnacałegardło:

-Pięć,cztery,trzy…

Odliczając,zdecydowanieskierowałamlufęwstronęzgraiżołnierzy.Kiedysię
rozpierzchli,miałamochotęsięuśmiechnąć.Niezrobiłamtegojednak.Musiałamich
przekonać,żejestemsupertwardaisuperbezwzględna.Niechcącystworzyłamnowy
problem.

Żołnierzeszybkosięrozchodzili,ajaniemiałamżadnejkontrolinadtym,dokądidą.

Musiałyśmysiędostaćdosamochodu,zanimzdążąwykorzystaćciemność,bynas
otoczyć.

-Szybko-powiedziałamdoFi.

Trąciłamoficeralufą.Podwudziestuszybkichkrokachbyliśmyjużobokpojazdu.

Niektórelatarkiśledziłykażdynaszruchisłyszałamkrzykijakiegośmężczyzny,ale
wyglądałonato,żenadalniktnicnierobi.

Gdydotarliśmydosamochodu,pojawiłsięjednakdużyproblem.Finieumiałaprowadzić,
ajabałamsiętego,żeoficerzauważy,jakfatalniemojaprzyjaciółkaradzisobiezbronią.
Niemogłamoczekiwać,żebędziegopilnowała,kiedyjazacznęprowadzić.

Wystarczyłojejsięprzyjrzeć,bytozauważyć.Istniałotylkojednorozwiązanie.
Wrzasnęłamnaoficeranajgłośniej,jakumiałam,wiedząc,żepewnienadaldzwonimuw
uszachtakjakmnie.

-Siadajzprzodu!

Otworzyłdrzwi,ajaszybkootworzyłamtylnedrzwizanim.Wsiedliśmyrównocześniei
szybkoprzesunęłamsięwlewo.Fiusiadłaobokmnie.

-Jedź!-zawołałam.

Nastąpiłachwilaoczekiwania,podczasktórejwpatrywałyśmysięwkontrolkęświecy
żarowej,modlącsię,żebyzadziałała.Kiedyzadziałała,oficeruruchomiłsilnik.

background image

-Jedź,jedź!-krzyknęłam.-Skręćwprawo,dojedźdokońcaulicy.Potemznowuskręćw
prawo.

Kiedydużysamochódpowoliruszyłnaprzódizacząłskręcać,miałamochotęzapiaćze
szczęścia.Niezamierzałamjednakpokazaćtemufacetowi,jakbardzosięcieszę.

-Szybciej!-wrzasnęłamdoniego.

Oddałamkolejnystrzałobokjegogłowy.Kulapozbawiłanasprzedniejszybyipopędziła
wciemność.Byłamstrasznienabuzowana.Nigdywcześniejniebyłamtakbliskautraty
samokontroli.Normalnieczułabymsięzawstydzonatakąburząemocji.Trochęsiębałam,
aleprzedewszystkimczułamzłość.Nie,cośsilniejszegoniżzłość:wściekłość.

Gdybyktośmniezapytał,powiedziałabymchyba,żebyłamzłazpowoduporażkiakcjiz
cukremipaliwemlotniczym,aletaknaprawdęmojazłośćsięgałagłębiej.Tamtejnocy
skupiłasięjakjeszczenigdyprzedtem.Natychludziach.Nimniej,niwięcej,tylko
wyłącznienanich,naichsercach.Natym,żezabralinamnaszemiasto,naszregionikraj,
natym,żepozbawilimniewszystkiego,naczymmizależało.Zwłaszczaprawado
dorastaniapodopiekąrodziców.WprzeciwieństwiedoFiniemiałamnawetszansy,bysię
znimizobaczyć.Nadaljejzazdrościłam,alejednocześniecieszyłamsięjejszczęściem.
Tyletylko,żechciałamtegosamego.Chciałamtegosamegodlanaswszystkich.

Oczywiścieniemyślałamotym,kiedyjechaliśmyterenówką-szybciej,odkądrozwaliłam
przedniąszybę-aletesprawyciągletkwiłygdzieśztyłumojejgłowy.

Kiedyprzyspieszyliśmy,zobaczyłam,żedwóchżołnierzybiegniezanami,alerobilito
bezprzekonania.Wyglądałonato,żeszybkośćnamsprzyjała.Myślę,żeminęłonajwyżej
sześćminutmiędzychwilą,wktórejweszłyśmydotegodomu,amomentem,wktórym
dotarłyśmydoskrzyżowaniaiskręciłyśmywprawo.Inajwyżejtrzyminutyodchwili,w
którejwyszłyśmyztamtegodomu.

Jechaliśmywkierunkulotniska,bowłaśniepotamtejstroniemiastamiałyśmysięspotkać
zchłopakami.Powiedziałyśmy,żespotkamysięzniminatorzewyścigowym,doktórego
prowadziłapylista,rzadkoużywanadroga.Byłaosłoniętaodpożaru,który-jakmieliśmy
nadzieję-szalałjużnalotnisku,podsycanywiatremwiejącymwprzeciwnąstronę,oraz
dośćbezpieczna,bozakładaliśmy,żewrógskupisięnainnychsprawachniżnocne
przeczesywanieodległychzakątkówWirraweeiwyścigikonne.

Szacowałam,żełączniemusimypokonaćzoficeremczterykilometry.Toniepowinno
stanowićżadnegoproblemu,bofacetjużwspółpracował.Tylkożewpewnejchwilizaczął

kombinować.Lotniskominęliśmyzgodniezplanem,alenigdzieniebyłowidać
eksplodującychsamolotówibudynków.Niezauważyłamaniśladuognia.Próbowałam
zachowaćoptymizm.Chłopcymoglimiećopóźnienie-zamieszanie,które
spowodowałyśmy,prawdopodobnieutrudniłoimzadanie.ZniepokojemzerknęłamnaFi.
Niepotrafiłamzgadnąć,oczymmyśli.

Niemogłamnaniąspojrzećjeszczeraz,bonieśmiałamoderwaćwzrokuaniodsunąćlufy
odfacetazakierownicą.

Zbliżyliśmysiędozjazduprowadzącegonatorwyścigowy.Dalejdrogaprowadziłana
terenwystawowy.Chciałabymtampojechaćiuratowaćjeńców,aleniebyłonatoczasu.

background image

Niebyłoczasu,żebychoćbyotymmyśleć.

-Skręćwlewo!-krzyknęłamdooficera.

Zacząłobracaćkierownicę,apotemszarpnąłniąjeszczemocniejidodałgazu.

Zaskoczyłmnie.Samochódwyrwałdoprzodu,prostonakępędrzew,iwtymsamym
czasiemocnonimzarzuciło.Oficergwałtownieobróciłkierownicęwdrugąstronę.
Samochódsięzakołysał.Byłampewna,żezaczniemykoziołkować.AniFi,anijanie
zapięłyśmypasówbezpieczeństwairzuciłomnąwjejstronę.Wtejsamejchwili
samochóduderzyłwpierwsząkępędrzew.Itomocno.Zaczęliśmysięprzechylać.Istało
sięto,cobyłonieuniknione.

Wypaliłkarabin,którycałyczasściskałamwrękach.Chybaodruchowościsnęłamgo
mocniejimójpalecpociągnąłzaspust.Przezparęsekundstrzelałnawszystkiestronyi
mocnokopał,dopókiniezdołałamrozluźnićpalców.Rozległosięjeszczewięcej
gwałtownychhuków,pojawiłosięwięcejdymuipoczułamwsercuwiększystrach.

Pomyślałam,żeumrzemy.OczywiściemiałamnamyślisiebieiFi,facetnasiedzeniu
kierowcyniewielemnieobchodził.Terenówkacorazbardziejsięprzechylała,ażwkońcu
osiągnęłapunkt,zktóregoniesposóbwrócić.Zawisłataknachwilę,jakbysię
zastanawiała:przewrócićsięczynie?Porazdrugitejnocygroziłojejkoziołkowanie.Ale
tymrazemztegoniewyszła.Runęła.JaiFiwylądowałyśmyprzyciśniętedodrzwipo
lewejstronie.Obiewyciągałyśmyręce,próbującznaleźćcoś,czegomożnasięzłapać,ale
żadnejznassięnieudało.Kierowcąnierzucałoażtakbardzojaknamiizdałamsobie
sprawę,żemazapiętypasbezpieczeństwa.Drań,widocznieplanowałtoodsamego
początku.

Zgłośnymtrzaskiem,hukiemiszczękiemsamochódzatrzymałsięślizgiemnanastępnym
drzewie.Potemusłyszałamsykparywydobywającejsięzchłodnicyorazpiskii
skrzypienieumęczonegometalu,którymtowarzyszyłyhukiiterkotanieztyłu.

Szukałampoomackukarabinu,którywypadłmizrąkwostatniejsekundziekraksy.

Przezcałyczasmiałamnaokugłowęfacetazakierownicą.Aleonsięnieruszał.

Potemzobaczyłamkrew.

Byławszędzie.Spływałapooparciachfoteli,kapałanaodłamkiszkła,którezostałyze
stłuczonejszyby,przesiąkałaprzezoparcieprzedniegosiedzenia.Strużkipłynęłyobok
mnieiFi,lądującnabocznejszybie.Duże,ciężkiekrople,naprawdęgęste,spadały
powolizlewejstronyprzedniegosiedzenia.Niektóreznichrozpryskiwałysięnamnie,a
innedocierałyażnatyłsamochodu.Spojrzałamnakierowcę.Jegogłowapowoliopadała
nabok.Dopierowtedyzauważyłamdziuręwoparciujegofotela.Zrobiłomisię
niedobrze,alemuszęprzyznać,żepoczułamteżokrutnąradośćzpowodunaszego
zwycięstwa.Próbowałnaspokonać,aleprzegrał.Dostałyśmyjeszczekilkaminutcennego
życia.Aonnie.Brutalnarzeczywistość.

-Fi,nicciniejest?

-Nie…Niewiem.Poczymmampoznać?

Roześmiałamsię.Tobyładziwnaporanaśmiech,alewłaśnietozrobiłam.

background image

-Skorostaćcięnażarty,tonicciniejest.

-Przezchwilęmyślałam,żetotwojakrew.

-Jeszczewmieścietrafiłamniejednakula,aletutajjużnie.

-Czyonnieżyje?

-Nawetbardzo.Alesprawdzimy.

Podczołgałamsiędodrzwi,którebyłyteraznaszymdachem.Wyglądałyna
nieuszkodzone.Trudnobyłojeotworzyć,bowydawałysięznaczniecięższe,kiedy
musiałosięjepopchnąćoddołu.Zabawne-zdumiewające-byłoto,żekiedyje
otworzyłam,wśrodkurozbłysłoświatełko.Prawdziwyświatełkowytwardziel.Wcześniej
miałyśmytylkoksiężyc,którywcaleniebyłzły,alenapewnonieświeciłtakjasnojakto
światełko.

Naparłamnadrzwiramieniem,aleniebyłołatwo,boniemogłamznaleźćmiejsca,żeby
zaprzećsięnogami.Wdrapałamsiętrochęwyżejiwkońcuzdołałamsięzaprzećw
niewygodnejpozycjimiędzydwomaprzednimifotelami.

-Jesteścałaupapranawekrwi-powiedziałaFizniesmakiem.

Najśmieszniejsze,żejejoburzeniebyłoprawdziwe.Ryknęłamdzikimśmiechem.

Chybamiałdużowspólnegozhisterią.Chichotałamjakszalona.TylkoFipotrafiłasię
przejmowaćbałaganemwtakichchwilachjakta.Nienadawałasięnarolnika.Kiedy
przestałamsięśmiać,byłamjeszczebardziejubrudzonakrwią,bowatakuśmiechu
opadłamnasiedzenie.Finieśmiałosiędomnieprzyłączyła,aleniezbytentuzjastycznie.
Jakktoś,ktozauważa,żeśmiejąsięwłaśniezniego.

Ostatecznieudałomisięjednakotworzyćdrzwi.Podciągnęłamsięostatkiemsiłi
wygramoliłamzsamochodu.PotempomogłamwyjśćFi.Spojrzałamdośrodka,na
młodegooficera.Jegokarierasięskończyła.Chybakulaprzeszłaprzezsiedzenie,apotem
przezjegoklatkępiersiową,którabyłarozdarta,jakbyczyjeśolbrzymieręcezłapałyjąz
dwóchstronirozciągnęły.Wszędziebyłakrew,kościizmieloneczerwonemięso.Głowa
opadłamujużcałkiemnabok,szerokootwarteoczywpatrywałysięwpustkę,atwarz
straciłakolor.Fispojrzałatylkoraziszybkosięodwróciła.Samateżzabardzosiętemu
nieprzyglądałam.

Widokbyłdośćmakabryczny.

Ażdotejchwiliniebyłampewna,czyzabiłgowypadek,czymożekula.

Terazzastanawiamsię,cobysięstało,gdybyprzeżyłkraksę.Alewtedywogóleotymnie
myślałam.

-Chodź,Fi-powiedziałam.-Musimyznaleźćresztę.

Chciałam,żebysięruszyła,bozaczynałakiepskowyglądać.

Słaniającsięnanogach,ruszyłyśmydrogą.Okropniepiekłamnienoga.Zaczynałamnie
naprawdęniepokoić.Przypomniałamsobiehistorięopowiedzianąprzeznowozelandzkich
żołnierzyofacecie,któryzostałśmiertelnieranny,aleprzezpółgodzinynawettegonie
zauważyłidopieropotemosunąłsięnaziemięmartwy.Fidopieroterazspostrzegła,że

background image

utykam.Wcześniej,kiedypowiedziałam,żeoberwałam,niezareagowała.

Zdałamsobiesprawę,żewogóletegoniezarejestrowała,bonaglezapytała:

-Zraniłaśsięwnogę?

-Przecieżcimówiłam.

-Nie,niemówiłaś.

-Właśnie,żemówiłam.Trafiłamniekula,kiedyuciekałyśmydrogą.

-OBoże.Pokaż.

-Niemamyczasu.Pozatymchybajestwporządku.

-Nie,Ellie,zatrzymajsię.Pozwólmitoobejrzeć.

Zlekkimoporem-choćjednocześniecieszącsięztakiegozainteresowania-

zatrzymałamsię.Fiprzyklękła,żebyobejrzećranę.Pochwiliwstałaispojrzałanamniez
niesmakiem.

-Ellie,masztamkawałekżwirualbojakiśkamyk,towszystko.

Takwięcsprawcąmojejranypostrzałowejbyłfragmentlecącegokamyka,którymiał

pewienzwiązekzostrzałem,alenietakbezpośredni,jakmyślałam.Byłamzrozpaczona.

Zaczęłyśmybiec.PochwiliodezwałamsiędoFi:

-Obiecaj,żeniepowieszchłopakomomojejraniepostrzałowej.

-Jeślityimniewygadasz,copowiedziałam,kiedyubrudziłaśsiękrwią.

-Umowastoi.

Inaglenogaprawieprzestałamnieboleć.Wyglądanato,żejestemwiększą
hipochondryczką,niżsądziłam.

background image

21

Zasprawąjednegoztychniezwykłychzbiegówokoliczności,którerzadkosięzdarzają
podczastejwojny,dotarłyśmynatorwyścigowywtejsamejchwilicochłopcy.My
przybyłyśmyzpołudniowegowschodu,aonizpółnocnegozachodu.

Sytuacjabyłajużdośćnapięta.ChybawWirraweektośznalazłczas,żebyruszyćgłową,
bosłychaćbyłocharakterystyczneodgłosynastępnegopościgu.Wyłosiedemsyren,tak
jakwczasiepokoju,kiedygliniarzegonilijakiegośprzestępcę.Nieżebyczęsto
dochodziłowtedydotakichpolicyjnychpościgów.Wnaszymmiasteczkuwielkązbrodnią
byłowyrycieswojegoimienianaławcenaprzystankuautobusowym.

Pozatymwidziałamświatłareflektorów,którestrasznieszybkosięzbliżały.Moim
zdaniempościgznalazłwrakterenówkimniejwięcejwtymsamymczasie,wktórymmy
znalazłyśmychłopaków.Wyobrażamsobie,copomyśleliżołnierze:wyglądałototak,
jakbymzastrzeliłafacetazzimnąkrwią,powodującwypadek.Niezbytsprzyjającascenka,
jeślimniezłapią.Mójumysłszybkosunąłwstronęstanupodtytułem„Nigdyniewezmą
mnieżywcem”,którytakczęstowidujesięwfilmach.Tenoklepanytekstzaczynał
brzmiećjakcałkiemsprytnypomysł.

Spotkaliśmysięprzytrybuniegłównej.Byłotamzdecydowaniecichoizdecydowanie
odludnie,cosprawiłomiulgę.Wtamtejchwilimogliśmybyćbezpiecznitylkow
nielicznychmiejscachwWirrawee.Mimotonaszespotkaniebyłotrochęśmieszne.
Wszyscydyszeliśmy,wszyscyszaleliśmyzestrachuiwszyscybyliśmyskonani.

Homerspojrzałnamniezprzerażeniem.

-Jesteśranna?-zapytałsurowymtonem.-Cosięstało?

Przezchwilęmyślałam,zeFijużzdążyłamuopowiedziećokawałkużwiruwmojej
nodze.Potemzdałamsobiesprawę,żejestemcałaumazanakrwią.

-Tonic-powiedziałam.-Toniemojakrew.Wznieciliściepożar?

Oczywiścieniebyłoczasunarozmowy.Nadalznajdowaliśmysięwogromnym
niebezpieczeństwie.Łudziłamsię,żesyreny,któresłyszałam,wyjązpowodupożaruna
lotnisku,aniedlatego,żenasścigają.AleHomerpokręciłgłowąijużwiedziałam,że
lepiejniepytaćoszczegóły.

Byliśmykompletniewykończeni.Naprawdękompletnie.Ledwiestaliśmy.Apoczucie
porażkiwcaleniedodawałonamsił.Wkażdymrazieniemnie.Niemogliśmyjednaknic
poradzićnazmęczenieiwkurzenie.Niemogliśmyliczyćnażadnąpomoc,nielicząctej,
którąbyliśmywstaniezaoferowaćsobienawzajem.

Idlaodmianyzrobiłamcoś,zczegomogębyćdumna.Sięgnęłamgłębiej,pododatkowy
zapasenergii.Wiedziałam,żejeśliktośnierozruszanaszejpiątki,tobędziekoniec.
Koniecnas.

-Okej,ludzie-zwróciłamsiędoprzyjaciół.-Zapomnijcieotym,żejesteściecholernie
zmęczeni.Lee,zdołasznaszaprowadzićdoplecaków?

background image

-Tak-odpowiedział.Alemówiłtakbezbarwnymgłosem,jakbymiałwszystkiegodość.

-Lee!-wrzasnęłam.

Podbiegłamdoniego,odwróciłamgo,oparłamręcenajegoplecachipopchnęłam
dwadzieściametrówdalej.Towszystko.Niewiele.Sprawiłamjednak,żewszyscyzaczęli
sięruszać.Atylkojasamawiem,jakokropnieibeznadziejniebyłamwtedyzmęczona.

Leepoprowadziłnaspoplecaki.Chybamusieliśmystoczyćzesobąwalkę,byznaleźćsiłę
izarzucićjenaplecy.Alepomogliśmysobienawzajemijakośsięudało.

Próbowałamwymyślić,dokądpowinniśmypójść,copowinniśmyzrobić.Oczywiście
mieliśmyPiekło,alemusieliśmybyćostrożni,żebyniezaprowadzićdoniegowrogów.

Gdybyśmystracilitoschronienie,wpadlibyśmywwiększetarapatyniżbatonMarsw
szkolnejstołówce.Napoczątkumyślałam,żemusimywrócićdolasu.Tamczułamsię
bezpieczna.Nadalwierzyłamwlas,uważającgozamiejsce,wktórymradzimysobie
lepiejniżoni.Mogłamżyćwlesietakjakaligatornabagnach.Lasdziałałnamnie
pokrzepiająco.

Terazjednakucieczkawlasstanowiłapewienproblem.Przedewszystkimlasotaczający
Wirraweebyłbardzorzadki.Istałsięjeszczerzadszyponaszymostatnimpożarze.

Jasne,moglibyśmysięwnimukryćnaparędni.Aleposzukiwanianaszerokąskalę,
trwająceconajmniejtydzieńiprawdopodobniezudziałempsów,tobyłazupełnieinna
historia.

GdybyśmyzostaliwlesieobokWirrawee,napewnowkońcubynasznaleźli.A
gdybyśmywybralidrugiewyjścieiruszyliwprawdziwylas,wgęstylas,przypominałoby
topowiedzenieim:„Słuchajcie,pobędziemysobieniedalekoMountMartin,dobrze?
SpróbujcienaSzwieKrawcaalbonaWombegonoo”.No,możeniebyłobytoażtak
oczywiste,alegdybyśmyruszyliwtamtymkierunku,aonibysięotymdowiedzieli,
prędzejczypóźniejbynasrozpracowali.

Naglewumyślemignąłmipewienobraz.HolwdomuwWirrawee,wktórym
spotkałyśmyoficerawbokserkach.Przypomniałamisiętamtaprzepełnionapopielniczka.
Isamotnamarynarkawiszącanawieszakuorazjednabrońijednaoficerskaczapka.Te
obrazywyraźniemicośuświadomiły:facetmieszkałsam.Niemiałnawetgosposi,która
przychodziiopróżniapopielniczki.Wczasachdarmowejsiłyroboczej,niewolniczejsiły
roboczej,byłotozaskakujące,alemożepoprostunielubił,kiedyktośponimsprząta.
Mójojciec,którynigdywżyciuniedotknąłodkurzaczaiprawdopodobnieniemiałby
pojęcia,doktóregokońcapodłączyćrurę,byłtakisam.Nawetdźwiękodkurzaczago
rozwścieczał.Zawszemówił,żebymprzyszłapoodkurzaćkiedyindziej.

-Musisztorobićakuratteraz?Czytoniemożezaczekać?

Wkładanienaczyńdozmywarkibyłoszczytemjegowysiłkówwzakresieprac
domowych.

Próbowałamwniknąćwumysłwroga.Wyobrazićsobie,jakonmyśli.Będziezakładał,że
uciekliśmydolasu.Tobyłapierwsza,najbardziejoczywistarzecz,jakaprzychodziłado
głowy.PowrótdoWirraweebyłbysamobójstwem.Pewnieprzypisywalinamwiększą
inteligencję.Zpewnościąwiedzieli,żejesteśmyludźmilasu.AmiejscemwWirrawee,w

background image

którymnajmniejsięnasspodziewano,byłdommartwegooficera.Niemieliśmypowodu,
bydoniegowracać,aponieważstałsięcentrumnocnejakcji,wydawałsięzbyt
niebezpiecznympunktem,bywogólebraćgopoduwagę.Jedynymiludźmimogącymisię
tamzjawićwnajbliższymczasiebylijegoprzyjaciele,gdybychcieliprzyjśćpojego
rzeczy.

Niepowiedziałampozostałym,cowymyśliłam.MimożeHomerużyłtegosamego
argumentu,kiedybyliśmywpunkciewidokowym-mówiąc,żepowinniśmypójśćdo
Wirrawee,boniktsiętegoponasniespodziewa-tymrazempostanowiłam,żenajpierw
trzebaszybkosięrozruszać.Wprzeciwnymraziemógłwybuchnąćbunt.Byliśmyw
jeszczegorszejsytuacjiniżwpunkciewidokowym.Niezdziwiłabymsię,gdybymoi
przyjacielechcielisięzbuntować-myślodobrowolnympowrociedosiedliskażołnierzy,
krwiiśmierci,wktórymwłaśnienarobiliśmyzamieszania,mnietakżeprzerażała.Równie
dobrzemożnasięwysmarowaćdżememiwejśćwgniazdoos.Czułamjednakwyraźnie,
żetonaszanajwiększaszansa.

Znowuzaczęłampopędzaćprzyjaciół.

-Chodźcie,znamdobremiejsce,ruszciesię.No,dalej,Kev,jasne,jesteśzmęczony,alepo
prostusięrusz.Możesztegonieznosić,alezrób,comówię.Dalej,Fi,ciebieteżpopchnę
nadobrypoczątek.

Jestempewna,żetakietekstystrasznieichwkurzały.Czułamsięjakprzedszkolanka:

„No,dzieci,byłyściejużwtoalecie?Tim,złapJodiezarączkę.Charlotte,weźzarączkę
Ricka.Simon,gdziezgubiłeśsweterek?”.

Mimowszystkoudałomisięichrozruszać.Cowięcej,gdyjużruszyli,szłoimcałkiem
nieźle.Lepiej,niżośmielałamsięprzypuszczaćwchwilachnajwiększejnadziei.

Mieliśmyprzedsobąkilkaważnychgodzin.NiebyłoszansdostaćsiędoWirraweeodtej
strony,bozzadrzewdobiegałynasodgłosypościgu.Dźwiękiiświatła.Zanosiłosięna
coświększegoniżfinałLigiMistrzów.Musieliśmyuciecszybkoizatoczyćprawiepełne
kołowokółWirrawee.Pomyślałam,żegdybyśmypodeszliod,powiedzmy,drugiejstrony
WarrigleRoad,mijającdomMathersów,domRobyn,bylibyśmyraczejbezpieczni.

Oznaczałotojednakcholerniedługimarszprzezzarośla,wciemności,wstanie
przerażenia,przygnębieniaiwyczerpania.

Naszajedynaprzewagapolegałanatym,żewedługżołnierzybyliśmyuzbrojeni.

WidzielimnieiFizbroniąoficera,apoznalezieniujegociałanapewnouznali,żez
przyjemnościązniejkorzystamy.Całeszczęście,żeniewiedzieli,jacyjesteśmy
naprawdę.

Miałamnadzieję,żeniewiedzą,ilemamyamunicji.Niezaglądałamdopistoletu,alew
karabiniezostałjużtylkojedennabój.Wkażdymrazieciżołnierzeniebylibyzachwyceni
perspektywąwchodzeniadolasuwśrodkunocy,bystanąćokowokozgangiem
strzelającychinawpółszalonychnastolatków.Byłamcałkowicieprzekonana,że
zaczekajądorana.

Poprowadziłamzatemgangstrzelającychinawpółszalonychnastolatków,zataczając
wielkiekołowokółWirrawee.Podrodzepowoliopowiadałamchłopakomotym,cosię

background image

stało.

Niespieszyłamsię,boimdłużejmówiłam,tymdłużejmoglisięskupićnaczymśinnym
niżwłasnewyczerpanieipoczucieporażki.Jateżmogłamsięskupićnaczymśinnym.

Omawiałamwięckażdyszczegół,wtrącająckażdyżarcik,jakiudałomisięwymyślić,bez
względunato,jakbardzobyłkiepski,smutnyalbowręcztragiczny.Opowiedziałam
chłopakomotym,jakmusiałyśmyuciecdotamtegodomu,otym,żemoimzdaniem
mieszkał

wnimtylkojedenczłowiek,iotym,żetenczłowiekjużnieżyje.Ażwkońcudotarłam
domiejsca,wktórymmogłampowiedzieć:

-Nasząnajwiększąszansąjestpowrótdotegodomu.Wiem,żetosięwamniespodoba,
alemusimydziałaćwbrewoczekiwaniom,robićto,czegosięniespodziewają,bow
przeciwnymraziebędzieponas.

-Zgadzamsię-powiedziałLee.

-Wiedziałem,żezaproponujeszcośwtymstylu-stwierdziłHomer.

-Wporządku-zgodziłasięFi.

-OBoże,wszystko,tylkonieponowneukrywaniesięwWirrawee-jęknąłKevin.

Aletylkoonnarzekał.Zresztąnawetmuwspółczułam.Nuda,godzinazagodzinątotalnej
bezczynności,czekania,ażzegarodmierzykolejnydzień,wrażenia,żedzieńskładasięze
studwudziestugodzin,graniawgłupie,bezsensownegrykarciane,kłóceniasięobzdury,
koniecznościstanianawarcie,podczasktórejgapiszsięnapustąulicę,alejednocześnie
wiesz,żejeśliodwróciszwzrokchoćbynasekundę,możeszzgotowaćśmierćswoim
przyjaciołom,poczucie,żemaszmnóstwoenergii,aleniemożeszznaleźćsposobu,byją
spożytkować…Nienawidziłam,Kevinnienawidził,wszyscynienawidziliśmytych
okropnychdniukrywaniasiępokątachjakwystraszoneszczury.

Alenadalchcieliśmyprzeżyć.Konieckońcówbyłtonasznajwiększyczynnik
motywujący.Dlategowlekliśmysiędalej,wyczekującjużtylkoprawadotrochę
dłuższegożycia.Gdytakszliśmy,Leezrównałsięzemnąichoćniczegoniepowiedział,
wjegotowarzystwiepoczułamsiętrochęlepiej.

Szliśmy,szliśmyiszliśmy-miałamwrażenie,żenierobimynicinnego.Przedświtem
musiałamwszystkichpopędzićjeszczebardziej,bozdałamsobiesprawę,żezaczynanam
brakowaćczasu.Dlategomusieliśmyprawiebiec,żebydotrzećdoWarrigleRoad.

Ostatniodcinek,jużwWirrawee,okazałsięzaskakującołatwy.Powszystkich
wcześniejszychproblemachtaksprawnepokonanietejczęścidrogizakrawałonażart.

Biegliśmyulicami,jakzwyklestosująctaktykężabichskokówiukrywającsięw
ciemności.

Usłyszeliśmywarkotparusamochodówiwidzieliśmywoddaliparęświateł,aletak
naprawdęnicnamniezagrażało.

Możewcaleniebyłowtymnicdziwnego.Żołnierzemielizasobąemocjonującąnoc,ale
potemchcielisięwyspać.Ci,którzyjeszczeniespaliinadalnasszukali,skupialiwysiłki
nadrugiejstroniemiastaiwokółtoruwyścigowego.Całanaszastrategiaopierałasięna

background image

tymprzeświadczeniu.Chybanajbardziejzaskoczyłmniefakt,żecoś,cowymyśliłam,
sprawdziłosięwpraktyce.Życiebyłobywielkimszokiem,gdybycośtakiegozdarzałosię
zbytczęsto.

Nowięcdotarliśmydocelubezwiększychprzeszkód.Przeszkodysprowadzałysiędo
strachuiwyczerpania,któretowarzyszyłynamwdrodze.Dooczekiwaniainiepewności.
Doobawy,żekażdykrokmożeoznaczaćniebezpieczeństwo.Wpowietrzuwisiało
napięcie,gorącanocpociłasięrówniemocnojakmy.Alecałytendramatrozgrywałsięw
mojejgłowie.

Wdomubyłospokojnieicichojaknacmentarzu.Przeszliśmynapaluszkachprzez
wszystkiepokoje.JaiHomertrzymaliśmybroń:onpistolet,jakarabin.Nieznaleźliśmy
nicopróczzapachumężczyzny,którytammieszkał,opróczzapachuidrobnychoznak
jegopobytu.Wyglądałonato,żefacetwzasadzietamobozował:napodłodzewsypialni
walałysiędwawojskoweplecakiiwszędzieleżałyporozrzucaneskarpetki.Nastolew
kuchnistałydwieotwartepuszki.Pranienadalczekałowpralce.Trochęsmutnobyło
patrzećnatenieliczneślady,którepozostałypojegożyciu.

Nadaluważałam-apozostalisięzemnązgodzili-żejedynebezpośrednie
niebezpieczeństwogrozinamzestronyosób,któreprzyjdąposprzątaćwdomuizabrać
rzeczytegooficera.Atomogłonastąpićtylkowciągudnia.Byliśmybezpieczniod,
powiedzmy,dziesiątejwieczoremdoósmejrano.

Późniejmiałosiępojawićzagrożeniezestronynowychlokatorówdomu.Alewiedziałam,
żenajprawdopodobniejupłyniejakiśczas,zanimsięwprowadzą.Wokółnadalbyło
mnóstwopustychbudynków,aniesądzę,żebyludziomspieszyłosięzamieszkaćwdomu
martwegoczłowieka.Jasne,dombyłładny,alenieażtak.

KiedyprzekonaliśmysięzHomerem,żebudynekjestpusty,popędziliśmydokuchni.

Wszyscybyliśmybardzogłodniispragnienijakiegośurozmaiceniawdiecie.Akuchnia
okazałasiędośćdobrzezaopatrzona.Oficerowitrafiałysięnajlepszekąski.Nakółku
teatralnympanKassaropowiedziałnamkiedyśoamerykańskimkonwojuwWietnamie,
któryjechałnapółnocpodeskortążołnierzy.Częśćznichzginęławdużejzasadzce.A
gdywkońcudoprowadzilikonwójdocelu,okazałosię,żewiózłkawioriszampanadla
oficerów.Izatoginęliludzie.

Nocóż,tenfacetniemiałkawioruaniszampana,aleznaleźliśmyładnyzapaschipsów,
herbatnikówiświeżegochlebaorazmnóstwoproduktów,którychnieznałaminigdy
wcześniejniewidziałam.Tobyładziwnaporanajedzenie,bowłaśniewschodziłosłońce,
alenikomuznastonieprzeszkadzało.TylkorazodezwałsięKevin,którymiędzyjednym
adrugimgryzempowiedział:

-Ellie,przyjścietutajtobyłdobrypomysł.

Skrzywiłamsięijadłamdalej.

Przyjrzeliśmysiępodwórkuzadomem.Byłodobrzeosłonięte.Licznewysokiedrzewa
uniemożliwiałysąsiadomzaglądanieprzezpłot.Anajednymztychdrzew-naładnej
starejjakarandzie,byłdużydrewnianydomek.Wybraliśmygonaswojądzienną
kryjówkę.

background image

Jeślinaprawdęmielituprzyjśćtylkoludzie,którzyposprzątająpokoledze,niebędą
zadawalisobietrudu,byzajrzećdodomkunadrzewie.

Byłamjużtrochębardziejzadowolonazsiebie.Wiedziałam-aprzynajmniejmyślałam-
żebezemnieniezaszlibyśmytakdaleko.Podwarunkiemżepodczaspobytuwtymdomu
niewydarzysiężadnakatastrofa.Aleteraznaprawdęwyświadczyłamprzyjaciołom
przysługę.Zgłosiłamsięnaochotnikadopierwszejwarty.Fispojrzałanamniez
niedowierzaniem,aleniktnieczekał,żebysięupewnić,czymówiępoważnie.Wzięli
poduszkizbieliźniarkiwkorytarzuiruszyliwstronędomkunadrzewie,niosącplecakii
śpiwory.Jausadowiłamsięwholunaprzeciwkodrzwi,skądmiałamwidoknaulicę.

Wzasadziezrobiłamwtedycośniewybaczalnego.Myślę-nie:wiem-żenachwilę
przysnęłam.Możenapółgodzinyalbonawetczterdzieściminut.Poprzebudzeniuczułam
dosiebieniesmak.KiedycośtakiegozdarzyłosięrazChrisowi,byłamdlaniego
bezlitosna.

Przezresztęporankazmuszałamsiędowstawaniaichodzeniawkółkozakażdymrazem,
kiedypoczułamzmęczenie.

Chciałampodarowaćprzyjaciołomjaknajdłuższysen.Tamtegodnianaprawdębyłamw
nastrojudomęczennictwa.TopewniewpływRobyn.

Ulicąprzejeżdżałysamochody.OstatniowWirraweeznówpanowałsporyruch.

Wolałabym,żebytowarzyszyłymuinneokoliczności,alewpewnymdziwnymsensie
byłotolepszeniżmartwicaimrokpierwszychetapówwojny.

Miałamwrażenie,żewzasadzieniktwmieścienasnieszuka.Wruchuulicznymnie
zauważyłampośpiechu.Boipocomielibysięspieszyć?Pewnieprzeszukiwalilasitotam
trwałopolowaniezakrojonenaszerokąskalę.Wmieściemusielijednakzajmowaćsię
innymisprawami,codziennymisprawami.Byłamcałkowiciepewna,żeniespodziewają
sięnaswWirrawee.Ajeślinawetsięspodziewali,mieliśmypistoletikarabin.

Wporzelunchumiałamjużdość.Nawetchodzenieniepomagało.Wiedziałam,że
obudzenieHomerazajmiezpółgodziny,alemusiałamtozrobić.Powlokłamsiędo
domkunadrzewie,zezmęczeniaidącprawiezygzakiem,iwdrapałamsięnagórę,
stawiającjedenpowolnykrokzadrugim.Miałamrację-obudzenieHomerarzeczywiście
zajęłozpół

godziny,anawetpotemniechciałsięruszyć.Aleniezamierzałampozwolićmuusnąć.
Niemogłam.Podobnozmęczeniezabija-imniezpewnościąpowolizabijało.Gdytylko
wygoniłamHomerazdomkunadrzewie,spałamdozachodusłońca.

background image

22

Obudziłamsięokołodziesiątej.Docierałodonastrochęświatłazdomuobok-niewiele,
alewystarczającodużo,bymmogłazobaczyć,żeopróczmniewdomkunadrzewie
pozostał

tylkoLee.Spałobok,oddychająccichoimiarowo.Alenawetweśniemiałzatroskaną
twarz.

Byłonaniejzbytwielezbytciemnychzmarszczek.Gdytaknaniegopatrzyłam,poruszył
sięniespokojnie.Przysunąłrękędociałaitrochęsięodwrócił.

Niezdołałamsiępowstrzymaćipochyliłamsię,apotempocałowałamgowusta.

Chybaodrazusięobudził,bogdytylkosięwyprostowałam,zobaczyłamjegootwarte
oczy.

Niewiedziałam,żemojepocałunkimajątakąmoc.Nieuśmiechnąłsię,alejateżsięnie
uśmiechałam.Przypomniałamsobie,jakpocałowałamgopoprzednimrazem.Przez
chwilętylkonasiebiepatrzyliśmy,niemrugającoczami.Gdypocałowałamgojeszcze
raz,objął

mnieramieniemiprzysunąłbliżej.Potemoparłamgłowęnajegopiersi.Zerknęłamwdół
iprzekonałamsię,żemojepocałunkimająjeszczewiększąmoc,niżprzypuszczałam.

Uśmiechnęłamsięipowiedziałam:

-Myślałam,żechłopcybudząsiętaktylkorano.

-Co?-zapytał.

Niedosłyszał.

-Nic-odpowiedziałam.

Niewiedziałamnawet,czymamrację,aniechciałamwyjśćnaignorantkę.Opierałamsię
natym,cozapamiętałamzeszkolnychżarcików.

Pocałowaliśmysięjeszczeraz,namiętniej.Byłomitakciepło.Miałamwrażenie,że
wszystkospowalnia,ipoczułammiękkość,bliskośćiintymność.Nicniemożesięrównać
zdotykiemczyichśdłoninatwojejskórze.Leewsunąłręcepodmojąkoszulkęizrobiło
misiębardzoprzyjemnie.Głaskałamgopokarku.Byłamcorazbardziejpodniecona.
Równocześniezdałamsobiejednaksprawę-zupełnieniespodziewanieitrochęku
swojemuzaskoczeniu-żeniechcępójśćnacałość.Wiedziałam,żeobydwojeszybko
zmierzamykustrefie,wktórejtrudnobędziesięzatrzymać.Dlategogdywsunąłręcew
mojedżinsy,wyjęłamjezpowrotem.Izociąganiem,niechętnie,zaczęłamsię
wycofywać,wyplątującsięzjegoobjęć.

-Co?-zapytał,marszczącbrwi.

Sięgnąłpomniejeszczeraz.

-Przepraszam-powiedziałam.-Niewiemdlaczego.Poprostutegoniechcę.Narazienie.

background image

-Terazmitomówisz?-Naburmuszyłsię.

Zapięłamguziki,czując,jakciepłojużulatuje.Ubranieniewystarczało,byjezatrzymać.

-Przepraszam-powtórzyłam.-Takładniewyglądałeś,kiedyspałeś.Niemogłamsię
powstrzymać.

-Wielkiedzięki-powiedział.

Postanowiłam,żeniewpadnęwzłość,więczignorowałamtenkomentarz.Wpewnym
sensieniemiałamdoLeepretensji.Gdybymtylkoumiałazrozumieć,cosiędziejew
mojejwłasnejgłowie…Alebyłotownajlepszymrazietrudne.Atoniebyłnajlepszyraz.

Włożyłambutyizeszłampodrabinie.Nadalsięzastanawiałam,dlaczegotaksię
wycofałam.ToniemiałonicwspólnegozLee.Ciąglebardzogolubiłam.Minęłomijuż
to,coczułamwiekitemu-tamtenegatywneuczucia.Więcchodziłoocośinnego.
Pomyślałam,żemożematocośwspólnegoztamtymchłopakiemzNowejZelandii,
któregoimienia-couświadomiłamsobiezezgrozą-jużnawetniepamiętałam.
Wiedziałam,żeniedługojesobieprzypomnę,bezwątpienia,alenarazieniebyłamw
stanie.Ipomyślałam,żeprawdopodobniematorównieżzwiązekzmartwymmężczyzną,
którymieszkałwtymdomu-choćtendomwcalenienależałdoniego.Awzasadziez
tym,żeschroniliśmysięwdomumartwegoczłowieka.

Ioczywiścieztym,żetojagozabiłam.Teżniewiedziałam,jakmiałnaimię.Dziwne:
dwajfaceci,którzyodegraliwmoimżyciuważnąrolę,bylidlamniebezimienni.

Zamiastodrazupójśćdodomu,przezkilkaminutstałamnapodwórkuirozmyślałamo
tymwszystkim.PrzezchwilęwidziałamcieńFiwkuchennymoknie,aleucieszyłamsię,
żeniemainnychśladównaszejobecnościwdomu.Całkiemdobrzenamszłoukrywanie
się,życiewtrudnychwarunkach.Tozabawne,żemożnabyćdumnymztakiej
umiejętności,alebyłanaprawdęważna.Podziwiałamlisaijegospryt,dziękiktóremu
wkradałsiędokurnikaiwymykałzniego,niepozostawiajączasobąnicopróczkrwi.
Krwi,piórikurzegogdakania.

Corazbardziejupodabnialiśmysiędolisów.

ZjakiegośpowoduznowupomyślałamoLee.Dlaczegoniechciałampoczućgowsobie,
leżećznimnagoirobićrzeczy,któretakbardzopodniecałynasoboje?

Powolizaczynałamrozumiećitejświadomościtowarzyszyłocośwrodzajupiekącego
bólu.Tak,powodembyłchłopakzNowejZelandiiifacet,którymieszkałwtymdomu.
Orazto,żekrzyknęłamnawidokżołnierzanaulicy.Ito,żezostawiłamotwartedrzwido
supermarketu.Ikłódkanazbiornikupaliwa.Imojekichnięcie.Miałampoczucie,żenie
zasługujęnaciepłeuczuciaLee,obejmującegomnieikochającegosięzemną.Nie
zasługujęnato.

Nadalczułamsięzbrukanatym,cozaszłonatamtejimpreziewWellington,oraz
zniesmaczonaiprzerażonakrwią,którazalaławnętrzeterenówki.Krwiąprzelanąprzez
mójpalecnaspuściekarabinu.Krwiączłowieka,którywjednejchwiliżył,awnastępnej
był

martwy,bozginąłzmoichrąk.Czułamsięzakłopotanaizawstydzona,żekrzyknęłamna
widokżołnierza.Wiedziałam,żetenkrzykmógłkosztowaćżyciedwunastu

background image

Nowozelandczyków.

Nieporazpierwszyżałowałam,żeniejestemwgabinecieAndreiinierozmawiamz
kimś,ktozdawałsięmnierozumieć.

ZnowuzobaczyłamcieńFiwkuchennymoknieiznówpoczułamprzypływczułościi
podziwudlamojejprzyjaciółki.Teuczuciatowarzyszyłymimniejwięcejodpiątegoroku
życia.Pomyślałam,żeprzynajmniejmogęporozmawiaćzFi.

MożepewnegodniabędęwstanieporozmawiaćotymwszystkimzLee.Miałam
nadzieję,żezrozumie.Czułam,żedotejrozmowynaszzwiązekczekajątrudnechwile.

Trudnozkimśbyć,kiedytrwawojna.Obydwojebędziemymusielinadtympopracować.

Westchnęłamiweszłamdośrodka.KiedyjarozpalałamLee,Firozgrzewałakuchenkę
elektryczną.Wiedziałyśmy,żeniemożemyugotowaćniczego,comogłobyzaalarmować
sąsiadówzapachem,więcFiugotowałakilkajajek.Ciepłyposiłektochybajedenz
największychluksusówwżyciu.Zjadłamtrzyjajka,jednopodrugim.Potemwzięłamz
szafektrochęjedzenia-suszonewodorosty,chipsyikawałeksera-iprzejęłamwartęod
Kevina.

Przeztrzygodzinygapiłamsięnatęgłupiąulicę.Nicsięniedziało.Wielerazy,stojącna
warcie,niemalmarzyłamotym,bywydarzyłosięcoś,coprzerwienudę,lecztymrazem
byłoinaczej.Wiedziałam,żeniezdołamystawićczołakolejnemukryzysowi.Wostatniej
godziniemojejzmianyprzyszedłdomnieHomer,cobyłonaprawdęmiłe.Ostatniobardzo
rzadkozesobąrozmawialiśmy.Iporazpierwszyusłyszałamopowieśćotym,co
wydarzyłosięnalotnisku.

Odziwo,Homerzacząłmiotymopowiadaćześmiechem.

-Tobyłtakibajzel-zaczął-żeażmiwstyd.Araczejbyłobymiwstyd,gdybywam
poszłolepiej.Aleztego,cousłyszałemodFiowaszejwyprawiedoskładupaliw,poszło
wamrówniekiepsko.Taakcjabyłaniezbytprofesjonalnawporównaniuz,powiedzmy,
tamtąwZatoceSzewca.

Niebyłamjeszczegotowaśmiaćsięztego,conasspotkałowskładziepaliw.Dlatego
zignorowałamsłowaHomera.

-No,opowiadaj,opowiadaj.

-Chybazałożylitamjakiśsupernowoczesnysystemochrony.Serio,niemampojęcia,jak
moglibynasnakryćbezużyciajakiegośspecjalnegogadżetu.Byliśmycholernieostrożni.

Zrobiliśmyzpięćdziesiątkilometrówwokółlotniskazplecakaminaplecach,nowiesz,
żebyzachowaćodpowiedniąodległośćinieaktywowaćżadnychalarmów.Potem
zostawiliśmyplecakiiwróciliśmy,równieostrożnijakwcześniej.Weszliśmydolasuibez
problemuruszyliśmywgórę.Mieliśmymnóstwoczasu.Przezchwilęmyśleliśmy,że
mamyopóźnienie,więcdośćmocnoprzyspieszyliśmyiostateczniedotarliśmyprzed
czasem.Wybraliśmynajlepszemiejsce,zgodniestwierdziliśmy,żewiatrwiejew
odpowiedniąstronę,iusiedliśmyobokmałejbeczkizbenzynąLee,powtarzającsobie,że
niedługozostaniemybohaterami.

Potemusłyszeliśmywrzawęwmieście:warkotpojazdów,hukwystrzałówitakdalej.

background image

Pomyśleliśmy:cholernedziewczyny,znowunarobiłykłopotu,niemożnaichspuścićzoka
napięćminut.Alepozatymuznaliśmy,żechybalepiejbędzierozpalićogień,żeby
odwrócićuwagętych,którzywasścigają.Podjęcietejdecyzjizajęłonamzpółtorej
sekundy.Leepodskoczyłizacząłwylewaćbenzynę,ajawyjąłemzapałki,któresprytnie
zabrałemzesobą.

Ikiedyjużmiałempotrzećzapałkę,Kevinpowiedział:„Patrzcie,żołnierze”.Spojrzałem
wdół,nalotnisko,izobaczyłemtrzydżipywyładowaneżołnierzami,którepochwili
wyjechałygłównąbramą.Myślałem,żeskręcąwprawoipopędządomiasta,bydołączyć
dostrzelaniny.

Ioczywiścietakąmiałemnadzieję,bozawszewolę,żebyścigaliwasniżmnie.Aleoni
skręciliwlewoiruszyliprostonanas.Kevinwrzasnął:„Idąponas!”,ajapomyślałem,że
marację.Potarłemzapałkę,rzuciłemjąnaziemięiuciekliśmy.Zanaszymiplecami
rozległsięcichysykipomyślałem:super,rozpaliłosię,powinnopójśćzwiatrem,alesię
nieobejrzałem.

Niebyłoczasu.Słyszałem,jakdżipypędząpodgórę,igdybiegliśmynadrugąstronę
grzbietu,rozległosięparęstrzałów.Byłogorąco,uwierzmi.

-Jakdługotamsiedzieliście,zanimdżipywyjechałyzlotniska?-zapytałam.

-Mniejwięcejpięćminut.Właśnietojestdziwne.Jakbywiedzieli,żetamjesteśmy.

Pomyśleliśmy,żenaswrobiłyście.

Musiałambyćbardzozmęczona,bospojrzałamnaHomeraztakimprzerażeniem,że
szybkododał:

-Tylkożartowałem.

-A,notak,okej.Więcjakmyślisz,skądowaswiedzieli?

-Jakjużpowiedziałem,chybamielijakiśgadżet.Naprzykładradaralbocośwtym
rodzaju.Niewiem.Aletobywyjaśniało,cosięstałozNowozelandczykami.Iainuważał,
żenienapotkajątegotypuproblemu.Wzasadziemyślał,żetobędziełatwizna.

-Tak,teżmiałamtakiewrażenie.-Wgłębisercaogromniemiulżyło.Możejednakwcale
niesabotowałamdziałańNowozelandczyków.-Cozrobiliściepotem?

-Następnekółko.Mówięci,całkiemdobrzepoznałemtamtenkawałeklasu.

Wyszliśmyzzagrzbietuwzgórzamniejwięcejtrzyczwartekilometradalej.Przede
wszystkimchcieliśmynacieszyćoczywidokiemogniapędzącegokulotniskui
samolotów,którestająwpłomieniach,zanimzdążąoderwaćsięodziemi.

-Ale…?

-Nowłaśnie:ale.Tencholernyogieńzupełniezgasł.Zobaczyliśmykilkatlącychsię
czerwonychmiejsc,aleniebyłopłomieni.Anajgorszejestto,żeżołnierzechybawcale
niemusieligogasić.Chybawogólesięnierozpalił.Niezałamałabyśsię?Zwykle
człowieksiępilnuje,żebyniezaprószyćognia,aitakanisięobejrzy,jakzmajstrujejakiś
pożar.

Byłatotylkolekkaprzesada,boztego,cowiedziałam,Homerjakomałychłopiec

background image

spowodowałconajmniejtrzypożary.Ugryzłamsięjednakwjęzyk,amójprzyjaciel
ciągnął

dalej.

-Nowięcrobiliśmy,cownaszejmocy,żebywzniecićogień,mieliśmynawetbenzynę,a
mimotosięnieudało.Jakwtejpiosence:„Czytonieironia?”.

Uśmiechnęłamsię.Bezwzględunato,wjakimbyłamnastroju,Homerzawszeumiał

mnierozśmieszyć.Pomyślałam,żebyćmożewłaśniedlategoprzyszedłzemnąpogadać-
bowyczuł,żejestemwdołkuipotrzebujęrozweselenia.Zrobiłtonieporazpierwszy.Nie
chciałabymoskarżaćHomeraobycieciepłym,wrażliwymfacetem,aleczasami
przejawiał

takiecechy.

Podkreślam:tylkoczasami.

-Icobyłopotem?-zapytałam.

-Niezdawaliśmysobiesprawy,żeżołnierzerozbieglisiępolesie.Itoszybko.Tobyli
zawodowcy.Chybazaangażowalielitarnąjednostkędoochronylotniska.Naglejedenz
nichpojawiłsięjakieśpięćdziesiątmetrówodnas.Zauważyliśmygo,zanimonzauważył
nas,więcmieliśmyszczęście.Odwróciliśmysięipobiegliśmy.Wpadliśmymiędzy
drzewa,zanimzacząłstrzelać,aleparękulśmignęłotużobokmnie.-Zadrżał.-Chyba
mógłbymwyciągnąćrękęizłapaćktórąśznich.Jaktosięnazywawfutbolu?Czysty
chwytczyjakośtak?

Homerznowusięwygłupiał.Nieznosiłfutbolu.Wzasadzienieznosiłprawiewszystkich
dyscyplinsportowychiczęstopróbowałudawaćżewogólesięnanichniezna.

-Raczejsamobójstwo-powiedziałam.-Nowięccosięstało?Uciekliście,tak?

-Nie,następnakulaprzeszłamiprostoprzezserceizginąłem.Podajmiresztętych
chipsów,dobrze?Dzięki.Jesteśbardzohojna,więcjednakprzyznam,żeskłamałem.
Wcaleniezginąłem.Nie,biegliśmydalej.Trafiliśmynatorwyścigowyokrężnądrogąi
dotarliśmytamwtejsamejchwilicowy.Apotemzaliczyliśmynastępnądługąwycieczkę,
żebysiędostaćtutaj.Całeszczęście,żetakazciebietyranka,Ellie,bobyliśmy
wykończeni.Gdybyśnasniepoprowadziła,pewniespróbowalibyśmypójśćkrótsządrogą
iwpadlibyśmyprostowręcetychżołnierzy.Bylisprytni.Domyślamsię,żewęszyliw
lesiedłużejniżniektórzyidioci,którychwidzieliśmywakcjiwprzeszłości.Alewczoraj
wnocywogóleotymniemyślałem.Przeklinałemcięzato,żeciągniesznasażdomiasta.

Homerpowiedziałtowszystko,beztroskowrzucającchipsydoust,alejapękałamzdumy.
Homernormalnieniemówiłludziomkomplementów.GdybyukazałnamsięBóg,Homer
powitałbygosłowami:„Słuchaj,koleś,kiepskosięspisałeś,jeślichodziomójpępek.

Ipoconamdałeśpalceunóg?Jakiznichpożytek?Ciągletylkocholernie
przeszkadzają”.

Dlategochoćwżadensposóbniedałammupoznać,żesięcieszę,naprawdęsprawił

miprzyjemność.

background image

-No-powiedziałamjakgdybynigdynic.-Wpoprzednimżyciubyłamchybapsem
pasterskim.

background image

23

Byliśmytamczterydni.Tylkorazpoczuliśmyprawdziwystrach,kiedydwóchżołnierzy
przyszłoporzeczyzabitegooficera.Zjawilisięoósmejwieczoremnaszegoostatniego
dniawWirrawee,wniedzielę.Fistałanawarcie,aresztaznasbyławdomkunadrzewiei
zniecierpliwościączekałanachwilę,wktórejbędziemożnabezpieczniewejśćdodomu.

Wracaliśmytamnajwcześniejodziesiątej.

Fizobaczyła,żezbliżająsiężołnierze,izrobiłato,cowcześniejuzgodniliśmy.

Wybiegłazdomutylnymidrzwiami.Przebiegającprzezpodwórko,pociągnęłazasznurek,
któryprzymocowaliśmydodomkunadrzewie.Tobyłonaszeostrzeżenie.Potem
schowałasięwpnączachpassiflory,któretworzyłyogromnąmasęliściikwiatówpod
płotemzadomem.

Żołnierzespędziliwdomuzaledwiepółgodziny.Pewnieniepodobałaimsiętarobota.
Gdyodgłosywdomuucichły,aświatłazgasły,odczekaliśmypełnetrzygodziny,prawie
dopółnocy,zanimwkońcupodeszliśmydotylnychdrzwi.Iwtedyodkryliśmy,żesą
zamknięte.

Niepaliliśmysiędotłuczeniaszybywoknie.Moglibyśmytozrobićbezwiększego
hałasu,alekażdy,ktoprzyszedłbytunastępnegodnia,zauważyłby,żecośjestnietak.

Spojrzeliśmyposobie,zastanawiającsię,corobić.

-Itakpowinniśmysięstądwynieść-powiedziałHomer.-Terazjestjużpewniedość
bezpiecznie.Wzasadzieniemasensuwchodzićdośrodka.Zjedliśmyprawiewszystkie
zapasy,aciżołnierzeprawdopodobniezabraliresztę.Głosujęzatym,żebywracaćdo
Piekła,połączyćsięzpułkownikiemFinleyemizabukowaćbiletydoNowejZelandii,w
pierwszejklasie.

Zgodziliśmysięszybkoizulgą.Wszyscybyliśmygotowidodrogi.Czuliśmy,żenarazie
wWirraweenicniezdziałamy.MożepułkownikFinleycośzaproponuje,kiedyzdamymu
raport,alenajwyraźniejlotniskobyłopozanaszymzasięgiem,alosnowozelandzkich
żołnierzynadalstanowiłzagadkę.Niemogłamsięwypowiadaćwimieniupozostałych,
alejeślichodziomnie,takbardzopragnęłamwrócićdobezpiecznejNowejZelandii,żeo
małoniezemdlałam,kiedyHomerotymwspomniał.Kolejnyrazodnaszegopowrotu
zmieniałamzadnie.

Itakwyruszyliśmywznajomąpodróż.Ponowniestaliśmysięnocnymicieniami,
mrocznymipsamidingoprzemykającymizpowrotemdoswojegolegowiska.Nawetnie
mrugnęliśmynadźwiękdziwnegochichotu,którywydajążerującerazemlisy,anigdy
usłyszeliśmyprzeciągłyskrzekpłowychżab,stukotkoryodpadającejzpniaeukaliptusa
alboostrytrzaskgwałtowniezłamanejgałęzi.Wmilczeniuprzeciskaliśmysięprzezsuche
zarośla,agdysiękończyły,szybkoicichoprzemykaliśmyprzeznagiepola.Bydłoszłoza
nami,zaciekawione,aowcebeczałyiuciekały,zaskoczonenaszymnajściem.

Czasamijakiśptak,równiewystraszonyjakowca,odlatywałzgwałtownymtrzepotem
skrzydeł.Nażadnąztychrzeczyniezwracaliśmyuwagiiszybkoszliśmydalej.

background image

GdywdrapaliśmysięnaSzewKrawca,słońcebyłojużwysoko,aziemiaipowietrze
szybkorobiłysięgorące.Jakzwyklewostatnichczasach,nadłożyliśmysporodrogi,by
ominąćmójdomszerokimłukiem.Niewiedziałam,ktownimterazmieszka,inie
chciałamwiedzieć.BezpieczniejczułamsięwPiekleniżwpobliżuwłasnegodomu.

Zrobiliśmytosamo,cojakiśczaswcześniejzNowozelandczykami:zaczekaliśmyna
stokuSzwuKrawca,ażsięściemni.Byłotojednoztychopóźnień,zpowoduktórych
czasamimiałamochotękrzyczećznudy,aczasamiokazywałysięcałkiemprzyjemnei
upływałyminarozmowach,rozmyślaniualbomarzeniunajawie.

Tendzieńupłynąłwtempiedniaspędzonegonatraktorze,kiedynawetwieczoremwiesz,
żeczekającięjeszczetrzypolainakażdymznichbędziedokładnietaksamojakna
pierwszym.

Tendzieńwydawałsięchybajeszczedłuższy,bodlaodmianymieliśmycel,którego
możnabyłowyczekiwać.Wiedzieliśmy,żejeślitamtejnocyudanamsięskontaktowaćz
pułkownikiemFinleyemzeszczytuWombegonoo,byćmożezatrzy,czterydnibędziemy
jużwNowejZelandii.Upłynąłprawietydzień-dokładniemówiąc,pięćdni-odkąd
mieliśmysięznimpołączyć,więczakładałam,żesięucieszy,kiedynasusłyszy.Ichoć
niemieliśmydlaniegodobrychwieści,myślałam,żenadźwiękjegogłosupoczujęulgę.
JakbymjużbyłazpowrotemwNowejZelandii.Tęskniłamdochwili,wktórejnawiążemy
znimłączność,iłapczywieodliczałamgodziny,minuty,któredzieliłynasodwłączenia
małegoprzekaźnika.

OdziewiątejgorliwiewspięliśmysięnanajwyższypunktWombegonoo,gdziepanowały
najlepszewarunkidonadawania.

background image

Epilog

ChybajużnigdyniezaufampułkownikowiFinleyowi.Wpewnymsensienawetgo
lubiłam.

Byłtakiangielski,jakaktorwyjętyztychstarychczarno-białychbrytyjskichfilmów.Miał

wąsy,paliłfajkęipracowałwkancelariiztonamiksiążekustawionychnadębowych
regałachorazzładnymizdjęciamikoni,pólioceanów.

Możetowszystkobyłozbytładne,bybyłoprawdziwe,trochęzabardzoprzypominało
angielskiegodżentelmenazfilmu.

Samaniewiem.KłócimysięotozFi.Onatwierdzi,żeoceniamgozbytsurowo.

Możliwe,żemarację.Nadaljednakuważam,żewystawiłnasdowiatru.Jasne,wiem,że
czasysąciężkie,żetrwawojna,żeNowozelandczycyniemogąsobiepozwolićna
trwonieniezapasów,aleitakmyślę,żepowinienbyłwysłaćhelikopter.Moimzdaniem
zrobiliśmywystarczającodużo,bytrochęnampomógł.Okej,możetymrazemnie
spisaliśmysięnajlepiej,zawaliliśmyprawiekażdąsprawę.Alewprzeszłości
osiągnęliśmycałkiemsporo,zwłaszczawZatoceSzewca.

Oczywiściemogąjeszczeponasprzylecieć.Niepowiedział,żeolewająnasnazawsze.
Niejestażtakbezwzględny.Topewnietylkoszok.Alborozczarowanie.Takbardzo
chciałamstąduciec.Takbardzosięcieszyłam,żeznowubędziemybezpieczni,znowu
będziemynormalnieżyć,jeść,spaćirozmawiaćzinnymiludźmi.

Gorącejedzenie,gorącekąpieleiczystapościel.Tylkotegochciałam,tylkonato
liczyłam.Toniewiele,prawda?Niewielewporównaniuztym,comieliśmykiedyśico
wydawałonamsięoczywiste.

Dlategoniepotrafięsięzdecydowaćcodopułkownika.Możejestdobrymczłowiekiem,
którypróbujejaknajlepiejwykorzystaćkiepskąsytuację?Rozdzielazasoby,niekierując
sięstracheminikogoniefaworyzując?Zawszelkącenętrwaprzyswojejzasadzie

„opłacalności”?Amożejestcynicznym,bezwzględnymłajdakiembezserca,który
najpierwnaswykorzystał,apotemporzucił?

Możeczasprzyniesiemiodpowiedźnatepytania,amożenie.

Wyglądanato,żenaszlosjestterazwnaszychrękach.Oczywiściejużtoznamy.Jesttow
pewiendziwnysposóbdośćpocieszające.Czegośsięnauczyliśmy.Wiemy,żemamykilka
atutów.Trochęwyobraźni,czasamitrochęodwagi,trochępomysłowości.Pamiętam,jak
naszegostaregopsa,Millie,potrąciłtraktor.Milliepodniosłasięzwysiłkiemipróbowała
siępozbierać.Tochybatakjakmy.Niektóreznaszychdoświadczeńprzypominają
potrącenieprzezcałykonwójczołgów.

Alenadaltujesteśmy,nadalżyjemy,jeszczesięniepoddaliśmy.

TakjakpowiedziałHomertamtegoranka,kiedymumówiłam,żebywewtorekzadzwonić
dopułkownikaFinleyajeszczeraz:

background image

-Wieszco,powiedzmu,żebysięwypchał.Poradzimysobiesami.

Odpierwszegodniatejinwazjiwiedziałam,żejeślichcemyżyćnawłasnychwarunkach,
będziemymusielizapłacićpewnącenę.Takjaktenczłowiekzwiersza.Irzeczywiście:
codzienniezatopłacimy.Drogo.Facetzwierszateżsięotymprzekonał.Aleniechcęiść
nałatwiznęaniżyćbezcelu.Nigdytegoniechciałaminigdytegonielubiłam.

Takwychowalimnierodzice.Todlategoniepodobamisięto,cozrobiłamztamtym
chłopakiemwNowejZelandii.DlategopodobamisięmojaprzyjaźńzFi,Lee,Homerem
iKevinem.DlategokochamiszanujępamięćoCorrieiRobyn.Dlategojestmismutno,
żeChrisnigdysiętegonienauczył.

Kiedyotymmyślę,dochodzędowniosku,żeprzedwojnąbyłamtakasama.Tyleże
wtedyotymniewiedziałam.Szkoda,żemusiaławybuchnąćwojna,żebymtoodkryła.

Wierzciemi,gdybymmogłacofnąćczas,kilkarzeczyzrobiłabyminaczej.Nawetwczasie
pokojusłonosiępłacizabycietym,kimchcesiębyć,zażycie,którejesttakie,jakie
powinnobyć.

Nocóż,wiemjedno:bezwzględunawysokośćtejcenywartojązapłacić.Niewolnoiść
nałatwiznęiniewolnożyćbezcelu.Myślę,żetrzebazapłacićcenęibyćztegodumnym.

Wiersze,które

pojawiłysięwtekście

s.162:RudyardKipling,TheRefinedMan,w:AChoiceofKiplingsVerse,red.T.S.Eliot,
London1963.

s.4i162:A.E.Housman,HereDeadWeLie,w:UptheLinetoDeath,red.B.Gardner,
London1976.

s.72:„Dymwijesięiwznosi”-australijskapiosenka.

s.34:BanjoPaterson,TheManfromSnowyRiver.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
John Marsden Jutro 05 Goraczka
John Marsden Jutro 07 Po drugiej stronie switu
John Marsden Jutro 06 Cienie
antologia Stało się jutro 04
John Marsden Kroniki Ellie 03 Przyciagając burzę
John Norman Gor 04 Nomads of Gor
John DeChancie Castle 04 Castle War
John Ringo Alldenata 04 Hells Faire
Ringo John Dziedzictwo Aldenata 04 Doktryna piekieł
Plakat WROCLAW GLOWNY Przyjazdy wazny od 2014 04 27 do 2014 06 14

więcej podobnych podstron