ROZDZIAŁ PIERWSZY
Fennia kolejny raz spojrzała na zegarek. Już siódma! Gdzie oni się podziewali?
Czasami spóźniali się, ale nigdy aż tyle. Lucie, dwuipółletnia córeczka państwa Todd,
była oczkiem w głowie swoich rodziców. Mariannę i Harvey pracowali wprawdzie do
późna, zawsze jednak któreś z nich wyskakiwało na chwilę, by odebrać córkę.
Kate Young, szefowa żłobka, która dobro swoich podopiecznych przedkładała nad
wszystko, umówiła się z rodzicami, że dzieci będą odbierane najpóźniej o pół do
siódmej. Uważała, że jeśli ktoś nie jest w stanie odebrać dziecka do tej godziny, to
powinien poszukać innego miejsca dla swej
pociechy.
-
Fennia! -
zawołała z kuchni Kate.
-
Co się stało? - Wzięła dziewczynkę na ręce i wbiegła
do kuchni.
-
Zadz
wonili ze szkoły Jonathana, miał jakiś wypadek w czasie meczu rugby.
Muszę lecieć, poradzisz sobie sama?
-
Oczywiście - odparła Fennia pewnym głosem, choć czuła narastający niepokój.
Spojrzała na Lucie. Dziecko zaczynało się mazać. Wzięła je na ręce, podała ulubionego
misia i utuliła. Gdyby odebrano je tak jak zwykle, zapewne byłoby teraz kąpane i
szykowane do snu.
Faktycznie, gdy tylko Fennia położyła Lucie do łóżeczka, dziewczynka natychmiast
zasnęła.
Podeszła do okna i zaczęła nerwowo wyglądać. Nie wie-działa, czy Kate, wychodząc w
pośpiechu, zostawiła klucze do gabinetu, gdzie przechowywana była dokumentacja
żłobka. Gdyby udało jej się tam dostać, mogłaby sprawdzić, gdzie pracują Toddowie i
zadzwonić tam.
Wróciła do pokoju i spojrzała na śpiącą Lucie. Mała wyglądała teraz jak aniołek i w
niczym nie przypominała diab-lątka, którym w istocie była.
-
Tak, już wiem! - Fennia przypomniała sobie, gdzie kie
dyś spotkała rodziców małej. Państwo Todd byli dynamicz
nymi, młodymi ludźmi, pracującymi w jednej z międzynaro
dowych agencji reklamowych. Tylko jak się ona nazywała?
W tym momencie na podjazd wjechał duży, elegancki, czarny samochód. Ucieszona,
podeszła do okna, lecz mina natychmiast jej zrzedła. Wysoki, dobrze zbudowany, trzy-
dziestoparoletni mężczyzna, który właśnie wysiadł z auta, z całą pewnością nie był
Harveyem Toddem.
-
Słucham - zapytała chłodno Fennia, otwierając drzwi i wzrokiem natykając się na
dwoje pięknych, niebieskosza-rych oczu.
-
Pani tu pracuje? -
zapytał nieznajomy, ze zdziwieniem patrząc na bardzo
wysoką, brązowooką dziewczynę o kruczoczarnych włosach.
Nie wiedziała, kim jest ten mężczyzna ani czego chce, a jego ogłada i atrakcyjny wygląd
nie robiły na niej wrażenia. Zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że niektórzy
tatusiowie uważali się za bóstwa, zawsze i wszędzie szukali swojej szansy, a ich
sposób bycia był więcej niż przyjacielski.
-
Nie jest pan ojcem żadnego z naszych podopiecznych, prawda? - Fennia
postanowiła nie odpowiadać na jego pytanie.
-
Nic mi na ten temat nie wiadomo - odp
arł z szerokim
uśmiechem.
Gdy posłała mu surowe spojrzenie, spoważniał, lecz
w oczach nadal błyskały diabelskie ogniki.
-
Jestem stryjem Lucie Todd. Czy dzwoniono do pani, żeby powiedzieć, że po nią
przyjadę?
-
Stryjem Lucie? -
powtórzyła Fennia i uchyliła szerzej
drzwi.
-
Jej tata jest moim bratem.
-
Proszę, niech pan wejdzie - zaprosiła go do środka. Coś
ją jednak zaniepokoiło.
-
A więc przyjechał pan po Lucie... - zagaiła w nadziei,
że zdoła się czegoś więcej dowiedzieć.
-
Zdaje się, że jest ostatnim dzieckiem w żłobku.
-
A jej rodzice? Dlaczego oni się nie zjawili?
-
Mieli wypadek. Poważny wypadek...
Serce Fennii zamarło. Przypomniała sobie, jak zareagowały z kuzynką Astrą, gdy ich
krewna Yancie padła ofiarą samochodowej katastrofy. Na szczęście Yancie szybko
doszła do siebie, ale pierwsze godziny po odebraniu wiadomości
były straszne.
-
Tak mi przykro -
powiedziała Fennia, a jej wcześniejszy chłód i dystans gdzieś
się ulotniły. - Czy odnieśli poważne obrażenia?
-
Jeszcze dokładnie nie wiadomo, ale nie wygląda to dobrze. - Powaga w jego
głosie na tle wcześniejszej lekkości sprawiła, że Fennia pomyślała, iż ma przed sobą
człowieka
ukrywającego swoje prawdziwe uczucia. Mężczyznę, który swoje cierpienia, bo chyba
musiał teraz cierpieć, ukrywał przed całym światem.
-
Jak rozumiem, oboje odnieśli obrażenia? - spytała Fen-nia miękko. Czy
Mariannę też...?
-
Jechali razem na spotkanie z klientem -
wyjaśnił. -Zderzyli się z ciężarówką.
-
Kto pana zawiadomił? Policja? - Fennia nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.
-
Tak. Wprawdzie nie było mnie w biurze, ale mój asy-stent zadzwonił do mnie na
telefon komórkowy. Natychmiast pojechałem do szpitala, ale oboje byli nieprzytomni.
Potem zadzwoniłem do biura i okazało się, że ktoś z agencji reklamowej Frost and
Fletcher chciał się ze mną skontaktować, żeby mi przypomnieć o małej.
-
A pan o niej zapomniał? - zapytała Fennia, na co mężczyzna zareagował ostrym
spojrzeniem. -
Przepraszam, miał pan co innego na głowie.
-
Byłem pewien, że opiekuje się nią niania, a gdy oka-zało się, że jest inaczej,
musiałem ustalić, o jaki żłobek chodzi, co zajęło mi sporo czasu. A właśnie, gdzie jest
mała? - zapytał tonem sugerującym, że ma ochotę skoń-czyć tę rozmowę.
Fennia zaprowadziła mężczyznę do pokoiku, w którym spała Lucie. Pochyliła się nad
małą, a dziecko otworzyło oczka.
-
Tatuś? - spytała dziewczynka nieprzytomnie.
Fennia natychmiast się zorientowała, że Lucie również nie
zna tego człowieka.
-
Śpij, kochanie - uspokoiła ją, i gdy tylko mała zamknę-
ła oczka, chwyciła nieznajomego za łokieć i wyprowadziła
z pokoju.
-
Kim pan jest? -
spytała stanowczym głosem.
-
Już pani mówiłem! - wypalił w taki sposób, by nie miała wątpliwości, że nie
podoba mu się jej ton.
-
Oczekuję wyjaśnień - odparła stanowczo. - Widzę przecież, że Lucie nie
rozpoznaje pana!
-
Nie dziwi mnie to. Widziałem ją może cztery... góra
pięć razy.
-
A zatem nie jest pan zbyt blisko ze swoim bratem?
-
dociekała Fennia.
-
Owszem, jesteśmy blisko, tylko ciężko pracujemy, więc
rzadko mamy okazję się widzieć. Często jednak do siebie
d/.wonimy.
-
Taka rodzinna miłość na odległość?
-
Proszę sobie darować len sarkazm - powiedział oschle
i podał Fennii wizytówkę.
Bez cienia zainteresowania przeczytała jej treść. Jegar Urquart, prezes tej słynnej,
wielkiej korporacji
Global Communications? Cóż, nierzadko spotyka się tak ważne
osobistości, pomyślała Fennia i już miała oddać wizytówkę właścicielowi, ale coś ją
tknęło.
-
Nazywa się pan Jegar Urquart?
-
Tak.
-
A pana brat nazywa się Todd?
-
Jesteśmy przyrodnim rodzeństwem. Co za pech, że akurat dziś Kate nie mogła
zostać dłużej.
Co robić? Co robić? - myślała gorączkowo. Mówi, że są przyrodnimi braćmi i
przedstawia się jako stryj Lucie Todd...
-
Jest pan starszy od Harveya -
powiedziała dla zyskania
na czasie. - Harvey Todd
ma najwyżej dwadzieścia sześć lat...
-
Między nami jest dziesięć lat różnicy. Mama roz-wiodła się z moim ojcem, po
czym ponownie wyszła za mąż i urodziła Harveya. Proszę mnie posłuchać, miałem dziś
ciężki dzień, który wcale jeszcze się nie skończył. Wezmę Lucie i...
-
Nie!
-
Nie? -
Jegar Urquart zaczynał wpadać w gniew.
Fennia nic nie mogła na to poradzić. Faktycznie, jeśli ten
mężczyzna mówił prawdę, to bez wątpienia miał dzisiaj bardzo ciężki dzień, dopóki
jednak nie zdoła potwierdzić jego słów, pod żadnym pozorem nie odda mu dziecka.
Tylko czy on o tej porze zdoła udowodnić swoją tożsamość?
Nie czekając na jej zgodę, nieznajomy zrobił krok w stronę pokoju, w którym spała
Lucie.
-
Czy zastanę w domu pańską żonę? - rzuciła w pośpiechu. Zdawała sobie
sprawę, że jeśli ten człowiek zdecyduje się użyć siły fizycznej, będzie bezradna.
-
Nie mam żony!
-
A partnerkę?
-
Nie jestem w żadnym trwałym związku - odparł ziry-towany, po czym zrobił
kolejny krok w stronę pokoju do leżakowania.
-
Nie! -
zaprotestowała. - Nie mogę oddać panu Lucie. Nie wolno mi jej spuścić z
oka. Odpowiadam za...
Fennia przerwała, jako że nieznajomy zatrzymał się, spojrzał na nią uważnie, a na jego
twarzy znów pojawił się ów tajemniczy uśmiech, któremu tak bardzo nie ufała.
-
Proszę zatem pojechać z nami - zaproponował Jegar
Urquart i z rozbawieniem zaczął się przyglądać, jak Fennia ze zdziwienia otwiera buzię.
-
Nie mogę się na to zgodzić! - zaprotestowała. Zauważyła, że jego wzrok na
chwilę spoczął na jej dłoniach, na których nie było obrączki.
-
Czeka na panią partner?
-
Nie, ale...
-
Nie ma żadnego „ale". Niech pani zadzwoni do mamy
i powie...
-
Nie mieszkam z matką! - wypaliła, czując jednak, że
jej opór słabnie. Nie miała żadnego rozsądnego pomysłu, jak
inaczej rozwiązać tę sytuację. Dodała więc tylko: - Ale Lucie
jedzie w moim samochodzie.
Uśmiechnął się tryumfująco, a Fennia spakowała wszyst-
ko co, mogło się przydać Lucie w ciągu najbliższej doby.
Następnie wręczyła mu torbę i wzięła przenośny fotelik ze
śpiącą dziewczynką, nie pozwalając się w tym wyręczyć Ur-
quartowi.
Bardzo eleganckie miejsce, pomyślała, gdy zajechali pod jego dom. Tym razem
pozwoliła mu nieść śpiącą małą, jako że od garażu do wejścia było kilkanaście metrów.
Wreszcie weszli do luksusowego apartamentu na ostatnim
piętrze.
-
Czy ma pan stałą pomoc domową? - spytała Fennia. gdyż wszędzie panował
nieskazitelny porządek.
-
Panią Swann, od poniedziałku do piątku. Zostaje pani na noc, rzecz jasna?
Fennia nie miała tego w planie, lecz ponieważ i tak już przegrała bitwę, przewożąc tu
małą, więc dalszy opór nic miał sensu. Jedyne, co jej pozostało, to nie spuszczać Lucie
z oka. Mogła wprawdzie zabrać ją do cioci Delii, przyrodniej siostry mamy, ale nie
wydawało jej się to dobrym pomysłem. Ciocia miała już swoje lata, a ten mały diabełek,
Lucie, potrafił niejednemu zajść za skórę... Astra? Też nie, bo potrzebowała spokoju, by
pracować. Może więc mama? Tę możliwość wykluczyła najszybciej. Po pierwsze nie
znosiła dzieci i zaszła w ciążę tylko dlatego, by nie być gorszą od swoich sióstr, a po
drugie Fennia i jej matka od dawna przestały nawet ze sobą rozmawiać.
Zauważyła, że Jegar Urquart uważnie się jej przygląda. Zaproponował, by została na
noc, bo oczywiście nie miał zielonego pojęcia, jak należy opiekować się dziećmi. W
gruncie rzeczy Fennia po prostu spadła mu z nieba.
-
Pokażę pani sypialnie - zarządził Jegar. - A swoją dro-gą, ma pani jakieś imię?
-
Fennia Massey -
odparła i pomaszerowała za nim. Pierwsza z sypialni miała dwa
łóżka. - Ta będzie w sam raz - zadecydowała, spoglądając na niego spod oka.
-
Nadal mi pani nie ufa, prawda? -
zapytał.
Ku swemu zdumieniu uświadomiła sobie jednak, że jest akurat odwrotnie.
-
Nie, skądże - odparła szczerze. - Chodzi o to, że gdy-by Lucie w nocy się
obudziła, bardzo by się przestraszyła, nie widząc przy sobie znajomej twarzy.
-
Jest pani bystra -
skomentował z uśmiechem.
-
Nie życzę sobie osobistych uwag, panie Urąuart - od-paliła z miejsca
-
Nastroszyła się pani jak kotka, lecz zapewniam panią, że nic jej nie grozi. Może
pani
schować pazurki.
-
Nie uważa pan, że jest w tej chwili parę ważniejszych
spraw do zrobienia? Proszę sobie darować te puste poga-wędki.
-
Wracam do szpitala -
odparł poważnie, a po uśmiechu nie zostało nawet śladu. -
Potrzebne pani jedzenie dla dziecka?
Czy mam coś kupić?
-
Mała zjadła kolację w żłobku.
Pokazał jej, gdzie jest czysta pościel, i wyszedł. Fennia odetchnęła z ulgą.
Dochodziła dziewiąta. Lucie spała smacznie w łóżku przytulona do swego ukochanego
misia. Fennia zrobiła sobie herbatę t postanowiła zadzwonić do Kate.
-
Mogło być gorzej - wyjaśniła Kate. - Jonathan złamał
wprawdzie obojczyk, ale to wszystko. Miał dużo szczęścia,
Ie nie stracił zębów - dodała z ulgą. - A co u ciebie? Miałaś
jakieś problemy po moim wyjściu?
-
Rodzice Lucie Todd miel
i wypadek. Przyjechał po nią jej stryj czy wuj...
-
Jegar Urąuart? - W głosie Kate słychać było podekscytowanie.
-
Tak, właśnie u niego jestem. Pojechał z powrotem do szpitala, więc...
-
...zostałaś w roli opiekunki do dziecka. To bardzo uprzejme z twojej strony. - Kate
była pełna uznania, dlatego też Fennia nie przyznała się, że zachowała się wobec
Jegara Urquarta cokolwiek obcesowo. -
A co z Mariannę i Harleyem? Wszystko w
porządku?
Fennia przekazała jej wszystkie informacje, choć nie było tego wiele, a następnie
zadzwoniła do kuzynki, żeby powiedzieć, co się stało i że nie wróci na noc.
-
Przyjadę i przywiozę ci coś do spania - zaproponowała
natychmiast Astra, ale Fennia, wiedząc, jak bardzo jest zajęta, nie chciała jej fatygować.
-
Jegar Urquart ma szaf
ę pełną koszul, więc w jednej się prześpię, a drugą włożę
do pracy. Wepchnę ją w spodnie i będzie dobrze.
-
Skoro jesteś pewna, że dasz sobie radę...
-
A dlaczego miałabym sobie nie dać?
Po tej rozmowie Fennia spenetrowała lodówkę i przygo-towała sobie kanapki. Po
namyśle zrobiła ich trochę więcej, przewidując, że Jegar Urquart pewnie też nie jadł
tego dnia obiadu.
Po kolacji sprawdziła, czy Lucie dobrze śpi, po czym weszła do sąsiadującej z sypialnią
łazienki, gdzie znalazła ręcznik, szczoteczkę do zębów i pastę. By jednak nie budzić
dziecka odgłosami kąpieli, postanowiła skorzystać z drugiej łazienki, przylegającej do
innej sypialni. Przeprała bieliznę i wskoczyła pod prysznic.
W głowie kłębiły jej się różne myśli. Wychodząc dziś rano z mieszkania Astry,
p
ostanowiła, że jeszcze raz wybierze się do matki i spróbuje naprawić zepsute stosunki.
A niech tam, do trzech razy sztuka! -
pomyślała. Czwartej próby nie będzie,
przynajmniej na razie... Jednak wydarzenia związane z małą Lucie pokrzyżowały te
plany.
Aż do Bożego Narodzenia Fennia mieszkała z matką, jednak wszystko runęło w
gruzach, gdy pojawił się Bruce Per-cival, wdowiec po jednej żonie, a rozwodnik po
drugiej, obecnie przyjaciel mamy. Wzdrygnęła się z obrzydzenia na wspomnienie, jak
ten odrażający typ obłapił ją spoconymi rękoma i na siłę próbował pocałować, a gdy
nagle wkroczyła matka, natychmiast ochłonął i całą winę zrzucił na Fennię,
która jakoby miała się na niego rzucić w wiadomych zamia-rach! Wstrętny typ!
-
Portio, czy naprawdę muszę być na to narażony? Twoja córka ma cokolwiek dziwne
obyczaje. Nagle zebrało jej się na amory z narzeczonym własnej matki!
Fennia była przekonana, że jej matka nie da wiary pomó-wieniom przyjaciela, i nawet
nie zamierzała się bronić, tylko z niesmakiem patrzyła na miotającego się facecika.
Niestety, ku jej przerażeniu, Portia Cavendish potraktowała ją jak wy-ną ladacznicę,
dybiącą na wspaniałego Bruce'a, i kazała jej natychmiast wynosić się z domu. Duma nie
pozwoliła Fennii podjąć dyskusji na ten temat, i to w obecności tego odrażającego
typka, wiec zabrała najpotrzebniejsze rzeczy i pojechała na noc do cioci Delii, a
następnego dnia wprowadziła się do Astry.
Nie mając ochoty już dłużej roztrząsać tej okropnej histo-rii. Fennia skupiła się na
dzisiejszych wydarzeniac
h... i nagle uświadomiła sobie, że myśli o Jegarze Urquarcie.
Musiał się bardzo przejąć bratem i bratową, pomyślała, i zrobiło się jej go szkoda. Żeby
tylko wieści ze szpitala były pomyślne...
Był bardzo przystojny i... O czym ja myślę?! - skarciła się i uciekła w bezpieczniejsze,
czyli rodzinne rejony. Wróciła myślami do Astry i Yancie.
Yancie, Astra i Fennia. Trzy kuzynki i równolatki zara-
zem. Urodziły się nawet w tym
samym miesiącu! Córki trzech sióstr, poczęte i urodzone chyba dla kobiecej próżności,
b
o dla miłości z całą pewnością nie.
Gdy tylko nieco podrosły, natychmiast zostały wysłane do szkoły z internatem.
Dorastały razem i kochały się jak siostry. Gdy jedna z nich doznała krzywdy, cierpiały
wszystkie.
Wzajemnie wynagradzały sobie brak rodzicielskich uczuć, bo ich matki... no cóż... miały
kompletnego bzika na pun-
kcie pieniędzy i mężczyzn. Wprawdzie szanowne matrony
zwały to szlachetną zapobiegliwością i nowoczesną bez-pruderyjnością, lecz ich córki
szybko zdefiniowały to jako chciwość i rozwiązłość.
Dziewczęta, przerażone tymi wzorcami, gdy skończyły czternaście lat, złożyły uroczyste
śluby czystości. Nigdy, przenigdy tkwiąca w ich genach trucizna lubieżności nie obudzi
się, a swoje dziewictwo każda z nich złoży w darze tylko temu jedynemu, właściwemu
mężczyźnie.
Fennia, co warto podkreślić, z dochowaniem tych ślubów nigdy nie miała problemów i w
jakiś szczególny sposób swego wianka strzec nie musiała. Wprawdzie była na kilku,
nazwijmy to, eksperymentalnych randkach, a także parę razy zdarzało się jej przyjąć
zaproszenie na bardzo śmiałe imprezy towarzyskie, to nigdy nie poczuła najmniejszej
potrzeby, by przekroczyć pewne granice. Całym swym jestestwem przeczyła
wszelkiemu promiskuityzmowi*. Była beznadziejnie wstrzemięźliwa i śmiesznie
wybredna w
wyborze partnerów, co czyniło wielce prawdopodobnym, iż na zawsze
pozostanie samotna. I. o dziwo, wcale nie cierpiała z tego powodu. Me-sko-damskie
wyczyny jej matki oraz ciotek Ursuli i Imogen sprawiły, że zupełnie nie interesowały ją
związki z mężczy-znami.
Inna sprawa, że Yancie powiedziała niedawno, iż w ogóle nie warto zastanawiać się
nad takimi sprawami.
-
Bo gdy się zakochacie - mówiła - ale tak naprawdę zakochacie, to nawet do głowy
wam nie przyjdzie, żeby zachowywać się jak nasze matki. Odkryjecie nagle -
przekonywała - że chcecie, by trzymał was w ramionach ten jeden, jedyny i nikt inny.
Znów przypomniał jej się Jegar Urquart. Jednak nie zdziwi to jej to, że o nim pomyślała.
Wypadek rodziców Lucie, poznanie Jegara Urquarta, wrażenie, jakie na niej wywarł,
robiąc tak wiele dla zapewnienia bezpieczeństwa swojej bra-tanicy, wreszcie sam pobyt
w jego domu, wszystko to wy-
kraczało poza rutynowy bieg zwyczajnych wydarzeń.
Wyszła spod prysznica i wytarła się. Jej myśli znów po-wędrowały w stronę matki.
Wyd
awało jej się, że w zeszłym tygodniu, na weselu Yancie, coś się zmieniło w jej
stosunku do niej. Wszystko wskazywało na to, że związek z tym draniem Bruce'em
Percivalem należał już do przeszłości, a jego miejsce zajął niejaki Joseph Price.
Bardzo jej zależało, żeby Yancie mogła w pełni cieszyć się tym szczególnym dniem, by
najmniejszy szczegół nie zakłócił podniosłej, zarazem radosnej atmosfery. W związku z
tym Fennia postanowiła, że odpowie na każdy, choćby najmniejszy uśmiech matki,
skierowany w jej .stro
nę. Ku jej radości Portia Cavendish sama pozdrowiła córkę, a
nawet wyraziła podziw dla klasycznego piękna jej szkarłatnej sukienki druhny. Fennia
odnotowała ten fakt w pamięci, później jednak, podobnie zresztą jak druga z druhen,
Astra, zbyt była zaaferowana całym wydarzeniem, by zwracać uwagę na kogokolwiek
prócz Yancie i jej ukochanego, Thomsona.
Rozmarzona westchnęła na wspomnienie tego szczegól-nego spojrzenia, jakim
Thomson omiatał swoją Yancie. Fennia była pewna, że jej kuzynka będzie szczęśliwa z
tym
mężczyzną. Bez wątpienia Thomson kochał Yancie równie mocno, jak Yancie
kochała jego.
Zdała sobie sprawę, że jest bardzo zmęczona. Powinna jak najprędzej się położyć, by
następnego dnia być w pełni sił. Coś jej bowiem mówiło, że Lucie zbudzi się bardzo
wc
ześnie.
Ponieważ nadal nie miała w czym spać, więc owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki.
Przechodząc obok sypialni, wsunęła głowę do środka. Mała spała spokojnie, toteż bez-
szelestnie poszła w stronę garderoby. Zauważyła, że w kuchni pali się światło, choć
była pewna, że je zgasiła. No cóż, jak widać, jednak nie zrobiła tego.
Przechyliła się przez próg kuchni i wyciągnęła rękę, by wymacać kontakt, ponieważ
jednak nie mogła go znaleźć, weszła do środka. Jej nagiemu ramieniu, a polem
wyłaniającej się zza drzwi reszcie, przyglądała się para niebieskosza-rych oczu.
-
O! -
krzyknęła piskliwie, po czym spurpurowiała.
Jegar Urquart przyglądał jej się ze szczerym zaciekawie-niem, i tylko on sam mógłby
powiedzieć, co było bardziej interesujące: jej rumieniec, szczupłe ramiona, czy może
długie, zgrabne nogi, dotąd starannie przykryte spodniami.
-
Nie... nie słyszałam, jak pan wchodził - wyjąkała zmieszana Fennia.
-
Słysząc, że mała śpi, starałem się zachowywać jak najciszej - odparł.
-
To bard
zo miło z pana strony. - Fennia próbowała wypaść możliwie najbardziej
oficjalnie, marząc tylko o tym, by czmychnąć stąd jak najprędzej.
-
A mnie było bardzo miło, gdy znalazłem zrobione przez
pumą kanapki. - Jego oczy się śmiały.
Wzruszyła ramionami. Ręcznik był na swoim miejscu, mimo to na wszelki wypadek
przycisnęła go mocniej nagim ramieniem. - A co z państwem Todd? - Nim stąd wyjdzie,
powinna
zadać to pytanie. - Gdy zjawiłem się w szpitalu, Harveya właśnie wieziono na operację.
Odzyskał przytomność i od razu pytał o żonę. - Widział pan ją?
-
Tak. Nic jeszcze nie wiadomo na pewno, ale lekarze podejrzewają poważny uraz
kręgosłupa. - Biedna Mariannę - szepnęła Fennia. - A tu wszystko w porządku? -
zapytał Jegar.
-
Wszystko gra -
zapewniła.
Wobec tra
gedii, jaka spotkała rodziców Lucie, fakt, że stała półnaga przed obcym
mężczyzną, nagle stracił za znaczeniu.
-
Sprawdzała mnie pani?
-
Przecież zaufałam panu! - zaprotestowała, cała w purpurze.
-
To do kogo pani dzwoniła? - drążył, najwyraźniej przekonany, że gdy w grę wchodziło
dobro dziecka, Fennia za-
chowa wszystkie środki ostrożności.
-
Proszę pana, wcześniej nie mogłam sprawdzić, czy fa
ktycznie jest pan tym, za kogo się podaje, dlatego że Kate,
szefowa żłobka, musiała wcześniej wyjść. Zadzwonili ze szkoły, że Jonathan, jej syn,
miał wypadek w czasie meczu. A ja nie mogłam dostać się do gabinetu... - Wiedziała,
że plecie głupoty, znów jednak dotarło do niej, jak skąpo jest
odziana. -
Więc zadzwoniłam do niej, to znaczy... jak pan wyszedł, to zadzwoniłam,
żeby zapytać, czy z Jo... Jonathanem...
-
I co z nim? -
zapytał łagodnie.
-
Ma złamany obojczyk, poza tym wszystko w porządku. W każdym razie kiedy
powiedziałam Kate, że państwo Todd mieli wypadek i że przyjechał po nią wujek, a
raczej stryjek... to K
ate sama wymieniła pańskie nazwisko. Więc chociaż rzeczywiście
nie ma pana na liście osób uprawnionych do odbierania Lucie, to Mariannę albo Harvey
musieli kiedyś o panu wspomnieć.
-
Fennio, nie musi się pani tak strasznie przy mnie denerwować - oświadczył, gdy
wreszcie skończyła tę swoją paplaninę.
-
Jestem panu wdzięczna za wyrozumiałość. Idę spać. Dobranoc - powiedziała i
wyszła z kuchni.
Była wściekła. Dobre sobie! , idulko, nie musisz się tak strasznie denerwować" -
przedrzeźniała go w myślach. Szkoda, że nie dodał: „Maleńka, możesz sobie
paradować nawet nago, i tak nie zwróciłbym na to najmniejszej uwagi".
Fennia weszła do garderoby i zdjęła z wieszaka najlepszą, jak jej się wydawało, z
koszul. Była już w łóżku, wciąż poirytowana i zła, gdy nagle przyszło otrzeźwienie. O
czym, na miłość boską, ona myśli?! Przecież gdyby się komuś z tego zwierzyła, każdy,
dosłownie każdy, powiedziałby, że zależy jej na tym, by się podobać Jegarowi. Czyż to
nie jest po prostu śmieszne?
ROZDZIAŁ DRUGI
Tak jak przypuszcz
ała, Lucie obudziła się, gdy tylko zro-się jasno. Był piękny, majowy
dzień, lecz dla Fennii zaczął się zbyt wcześnie, by mogła docenić jego urodę.
-
Mamo! -
krzyknęło niezadowolone dziecko i Fennia
już była w pełni obudzona. Jednak Lucie nie było ani w łóż
ku, ani w pokoju.
Znalazła ją w salonie i od razu wzięła na ręce.
-
Dzień dobry, jak się masz kochanie? - Ucałowała
dziewczynkę w główkę.
Hałas w sąsiednim pokoju sprawił, że obie postanowiły do niego zajrzeć. Na jego
środku stał pan domu, w koszuli i skarpetkach, za to bez spodni. Widok jego silnych nóg
przypomniał Fennii, że koszula, którą ma na sobie, zakrywa niewiele więcej i poczuła
się bardzo nieswojo. W dodatku w pewnym momencie, gdy musiała się schylić do
Lucie, koszula powędrowała do góry, co nie uszło czujnej uwagi Jegara. Natychmiast
jednak z lekka dziki, pierwotny błysk oka przesłonił spokojnym, nobliwym spojrzeniem,
dając Fennii do zrozumienia, że nie musi wpadać w panikę.
-
Jest... -
rozpoczął, ale Lucie w tej samej chwili wrzas-nęła:
-
Socek!
-
Proszę! - Fennia bez dodatkowych wyjaśnień podała zdumionemu Jegarowi
bratanicę.
-
Ale... ale -
zaczął się bezradnie jąkać. Wyglądał teraz tak komicznie, że Fennia
od razu poczuta się lepiej.
-
Pańska bratanica domaga się soku.
-
Nie wiem, czy jest w lo
dówce. A nie może być mleko?
-
Socek! -
Lucie stanowczo ponowiła żądanie.
Jegar, całkiem zbity z pantałyku, podjął jednak błyska-wiczne działanie. Oddał dziecko
piastunce, po czym pobiegł do kuchni. Fennia poszła za nim. Ku ich wielkiemu
zadowoleniu, w lod
ówce był jeszcze kartonik soku.
Lucie odzyskała dobry humor, gdy tylko zobaczyła, że do kubka nalewają jej „socku".
Fennia posadziła ją na kuchennym stole, co małej bardzo przypadło do gustu. Jegar
miał mniej zadowoloną minę, być może dlatego, że Fennia poprosiła go o zostanie z
małą, jako że sama postanowiła wziąć prysznic.
-
Fennia! -
zawołał za nią, ale zignorowała jego pełen
rozpaczy krzyk.
Wzięła jednak najszybszy prysznic w życiu. Prócz szminki i pudru nie miała ze sobą
żadnych kosmetyków, ale nawet i tych nie użyła, zresztą jej zdrowa, gładka skóra tak
naprawdę nie potrzebowała tego rodzaju wsparcia.
Zwykle o tej porze czuła się świetnie, naładowana energią i ciekawa nowego
pracowitego dnia, teraz jednak było inaczej. W ciągu zaledwie paru godzin obcy facet
dwukrotnie widział ją ledwie co odzianą, i choć sam specjalnie się tym nie przejmował,
ona nie czuta się z tym dobrze. Na szczęście zaraz pożegna się z Jegarem Urquartem i
więcej już go nie ujrzy.
Popędziła do kuchni.
-
Jestem, zanim zaczęło panu mnie brakować - powie-działa żartem. Widać było, że
poczuł ulgę, a zarazem uważnie przyjrzał się strojowi Fennii. - Mam nadzieję, że nie jest
to pana ukochana koszula -
dodała roześmiana.
Jegar bez słowa wyszedł z kuchni i poszedł do łazienki.
Fennia wykąpała i ubrała Lucie, a potem wróciła z nią do kuchni, żeby przyrządzić dla
małej kaszkę.
Gdy Lucie ponownie zapytała o mamę, wyjaśniła jej, że oboje rodzice są teraz chorzy,
ale znajdują się pod dobrą opieką I niedługo będzie mogła się z nimi zobaczyć. W
tr
akcie tej rozmowy w kuchni zjawił się Jegar. Był w garniturze i z teczką. Wyglądało na
to, że ma zamiar wyjść z domu bez śniadania
-
Dzwoniłem do szpitala - oznajmił. - Niedługo będę
mógł się z nimi zobaczyć. - Najwyraźniej w trosce o spokój
małej celowo nie użył imion brata i bratowej.
-
Proszę im powiedzieć, że z Lucie wszystko w porządku
-
odparła. - Sądzę, że warto by było pomyśleć o niani. Oczy-
wiście dzisiaj zawiozę ją do żłobka, ale... Jegar zmarszczył czoło i spojrzał na zegarek,
po czym
zniknął na chwilę, by zaraz znów się pojawić z kompletem kluczy w ręku.
-
Czy mógłbym prosić, żeby dziś także przywiozła pani
Lucie ze żłobka do domu?
W pierwszym odruchu chciała odmówić, bo instynkt jej podpowiadał, że przy tym
mężczyźnie powinna być czujna, ponieważ on może ją zranić.
Ale tam, do licha! -
ofuknęła się. Zachowuję się jak na-stoletnia idiotka. Spędziłam z
nim pod jednym dachem noc, widział mnie prawie nagą, i nic się nie stało!
Tyle tylko, że w tej sytuacji nie pożegna się z nim na zawsze...
-
Oczywiście, nie ma problemu - odparła z uśmiechem, ignorując rozpaczliwy krzyk
instynktu. Musi pomóc Jegaro-
wi, i tak miał dość kłopotów z bratem i bratową.
W żłobku wszystko toczyło się normalnym trybem i podczas leżakowania Fennia
wyrwała się po zakupy. Poza tym, co niezbędne, nabyła też zabawki i ulubione łakocie
Lucie, by osłodzić jej rozłąkę z rodzicami. Fennia układała też w głowie listę
wskazówek, które przekaże niani, bo dziewczynka nie była łatwym dzieckiem i by
uniknąć kłopotów, należało z nią umiejętnie postępować.
Gdy wieczorem zajeżdżała pod dom Jegara Urąuarta, dziewczynka spała już na dobre.
Fennia zaniosła fotelik z małą do windy i wjechała na ostatnie piętro. Przed drzwiami
apartamentu zawahała się chwilę, nim nacisnęła dzwonek. Nikt nie otwierał, a więc
niani nie było w domu. Chcąc nie chcąc wyjęła z torebki klucze, które Jegar dał jej tego
dnia rano.
Wolała, by niania zdążyła wieczorem zapoznać się z Lucie, niestety dziewczynka była
tak zmęczona, że Fennia musiała położyć ją spać.
Po
zostało jej tylko czekać. Przejrzała tytuły książek, porozglądała się po domu, a
przede wszystkim się nudziła. Czuła się w tym mieszkaniu obco i nie na miejscu. Nie
zaczęła nawet nic czytać, bo w każdej chwili mógł zjawić się gospodarz lub niania.
Wreszcie
uznała, że powinna coś zjeść, i gdy zaczęła robić kanapki, spostrzegła, że
mimowolnie szykuje kolację dla dwóch osób. Robiła właśnie czwartą kanapkę z pastą
łososiową, gdy zjawił się Jegar.
-
Jadłeś coś? - spytała od razu. Wszysdco inne mogło
w tej chwi
li poczekać.
- Chyba nie -
odparł po chwili zastanowienia. - To idź umyć ręce - poinstruowała go, na
co on radośnie się uśmiechnął. - To znaczy... zrobiłam kilka kanapek, wiec jeśli
chcesz... -
poprawiła się zakłopotana, a potem prawie wybuchła śmiechem. Reakcja
Jegara pokazała jej, że popeł-niła nie tyle gafę, co drobną śmiesznostkę, wynikłą z
częstego obcowania z dziećmi, a poza tym jego beztroski uśmiech natychmiast zmył z
jego twarzy zmęczenie. Jegar posłusznie umył ręce w kuchni, ona zaś postawiła na
stole talerzyki i kubki, a potem zasiadła za stołem. - Jak się czują Harvey i Mariannę? -
zapytała.
-
Od wczoraj jest wielka poprawa. Wszystko wskazuje
na to, ze operacja Harveya się udała, niemniej oboje czeka
długa droga, zanim wrócą do zdrowia. Najważniejsze jednak,
że zagrożenie życia minęło.
-
Jasne. A czy Mariannę odzyskała świadomość? - Tak, rozmawiałem również z nią.
Bardzo martwią się o Lucie, ale Mariannę zupełnie się uspokoiła, gdy jej powie-działem,
że to ty się nią zajmujesz. Wygląda na to, że mała w domu bez przerwy o tobie
opowiadała, chociaż zrozumie-nie jej języka przekracza moje możliwości.
-
Nie wymiguj się, tylko szybko naucz się dziecięcej
mowy.
-
Jasne, bo nieprędko wypuszczą ich ze szpitala. To może
być kwestia nawet dwóch miesięcy.
-
Aż tak długo? - Dopiero teraz zaczynała rozumieć, jak poważnych musieli
doznać obrażeń.
-
Mariannę najpierw zostanie przeniesiona na oddział.
w którym zajmują się leczeniem urazów kręgosłupa, a potem czekają długa
rehabilitacja, natomiast Harvey będzie musiał przejść jeszcze kilka operacji.
-
Jegar, tak mi przykro!
Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. Jej serdeczne, ciepłe współczucie było mu
bardzo potrzebne.
-
W każdym razie najważniejsze, że lekarze przestali się martwić o ich życie.
-
Tak, to prawda.
-
Musimy zrobić wszystko, żeby pomóc im wrócić do zdrowia - oświadczył.
Nie bardzo rozumiała tę liczbę mnogą. „Musimy"?
-
Więc nie zatrudniłeś niani? - spytała oskarżycielskim tonem.
-
Jesteś zbyt inteligentna i przenikliwa, żeby całe życie niańczyć cudze dzieci -
powiedział ze śmiechem.
-
Uprzejmości zostaw na później. Znalazłeś nianię czy nie?
-
Próbowałem...
-
Ale nie znalazłeś?
-
Nie złość się - poprosił najbardziej czarującym głosem, na jaki go było stać. Nie
pomagało.
-
Nie złoszczę się - odparła już całkiem spokojnie, po czym dokończyła kanapkę.
Następnie wstała od stołu i oświadczyła: - Po prostu jadę do domu.
-
Fennio -
poprosił miękko. - Nie utrudniaj dodatkowo sytuacji, naprawdę robię, co
w mojej mocy...
-
Więc słucham.
-
Naprawdę chciałem przyjąć nianię, ale potem pojechałem do szpitala i Mariannę
poczuła tak wielką ulgę, gdy dowiedziała się, że to ty zajmujesz się małą... Bez przerwy
powtarzała, że Lucie czuje się przy tobie dobrze i co by to było, gdyby nagle znalazła
się pośród obcych ludzi. Zastanawialiśmy się... - Przerwał i spojrzał na Fennię. - Otóż
zastanawialiśmy się, czy zgodziłabyś się przyjąć taką pracę - zakończył z pełną
powagą. - Ale ja już mam pracę!
-
Wiem, wiem, ale Lucie przepada za tobą i czuje się przy tobie bezpiecznie.
Wystarczająco mocno przeżywa nieobec-ność rodziców, a teraz ty jeszcze chcesz
zniknąć.
Co robić? Co robić? - zastanawiała się gorączkowo. Tak bardzo chciała pomóc w tej
sytuacji... Jednak coś ją po-wstrzymywało, czegoś się bała... tylko czego, na miłość bo-
tka! Przecież nie odpowiedzialności za małe dziecko, bo akurat w tym była bardzo
dobra... więc? - A czy nie ma kogoś, kto mógłby się zająć małą? Może jakaś krewna?
Mariannę musi mieć... Mariannę nie ma nikogo.
-
A może twoja matka?
- Mieszka za grani
cą z moim ojczymem, no i ma kłopoty ze zdrowiem.
Fennia czuła, że trudno jej będzie odmówić, zresztą nie wiedziała, dlaczego nie miałaby
się tego podjąć.
Postanowiła jednak uściślić pewne sprawy.
-
A więc uważasz, że powinnam tu zostawać na noc?
-
przerwała milczenie. - Czyli, inaczej mówiąc, zamieszkać
z tobą?
-
Wiele kobiet dałoby wszystko za taką szansę - odparł tonem triumfującego
Cezara.
-
Cóż za skromność - skomentowała z gryzącą ironią.
-
Ale wracając do tematu, wspomniałeś o kilku miesiącach' Miałabym tu spędzać noce...
-
Tak byłoby najwygodniej, bo inaczej miałabyś dodat kowy kłopot.
-
Pozwoliłbyś, żebym wzięła małą i się wyniosła? - spy-tała, choć znała już
odpowiedź. Jegar. choć z bratem kontaktował się głównie telefonicznie, jak to sam
wyznał, kochał i czuł się odpowiedzialny za swoich najbliższych.
-
W żadnym wypadku! Teraz tu jest dom Lucie. Po prostu wieczorami byś
wychodziła, a rankami wracała, zaś w razie nocnych kłopotów z małą wzywałbym
ciebie. Byłoby to bardzo uciążliwe, nie sądzisz?
-
M
asz rację - przyznała Fennia i poczuła, że zaczyna go lubić. - Mieszkam z
kuzynką, to nieprawdopodobny mozgo-wiec...
-
Jest neurochirurgiem?
-
Jesteś niemożliwy - roześmiała się.
-
Wszystkie mi to mówią - odparł.
Fennia przyjrzała się jego ustom. Pięknie zarysowane, unosiły się nieco w kącikach,
gdy się uśmiechał.
-
A więc tak... - zaczęła. - Mam pracę, którą kocham i której nie zamierzam
rzucić...
-
Wiec?
-
Więc codziennie, od poniedziałku do piątku, będę zabierała Lucie do żłobka. Po
pracy będziemy tu wracać, w weekendy także będę tu nocować. Oczywiście mała
będzie wymyta, nakarmiona i dopieszczona. Ty będziesz zastępował jej ojca. Masz
jakieś pytania?
Rozbawił go jej dyrektorski ton, więc zareagował uśmie-szkiem, lecz Fennia w ogóle się
tym nie przejęła.
Zapowiada się niezła zabawa - stwierdził.
-
Będziesz się musiał sporo nauczyć - powiedziała, i zaraz dotarła do niej
dwuznaczność jego odpowiedzi. -I nie życzę sobie żadnych flirtów - dodała niepewnym
głosem. czując, że znów powiedziała coś głupiego. Prze-cież dopiero co sama uznała,
że pod tym dachem nic jej nie grozi! Mocno się zaczerwieniła i miała ochotę zapaść się
pod ziemię.
-
Nie ma obawy, Fennio. Szczerze mówiąc, nie jesteś
w moim typie.
-
Do zobaczenia. -
Wstała, mocno zirytowana jego pew-
nością siebie. Do diabła z nim! - Wcale nie chcę być w two
im typie.
-
Dokąd się wybierasz? - Jegar zerwał się na równe nogi.
-
Przecież nie mogę wciąż paradować w twoich koszu-lach. Jadę do domu po
moje rzeczy.
-
Zostawiasz mnie z Lucie? -
spytał ze strachem, co Fen-nii od razu polepszyło
nastrój. -
A jeśli się obudzi?
-
Będzie chciała siusiu albo soku. Poradzisz sobie, jesteś już dużym chłopcem -
rzuciła ze śmiechem.
-
Szybko wrócisz? -
zapytał gorączkowo. Wyglądał na-prawdę komicznie.
Potentat, któ
ry na co dzień obracał milio-namii. w obecności małego dziecka stawał się
zupełnie bezradny. - Na pewno wrócisz?
-
Nie zostawiłabym z tobą na dłużej nawet chomika -roześmiała się, co Jegar
skwitował raczej ponurą miną.
-
Masz czas, żeby napić się kawy? - spytała Astra, gdy Fennia szybko wszystko jej
zrelacjonowała.
-
Raczej nie -
odparła - bo biedny stryjaszek wprost nie może się doczekać
mojego powrotu. -
Obie się roześmiały, po czym Fennia zaczęła się pakować.
Była pewna, ze Jegar po kilku dniach praktyki zacząłby sobie doskonale radzić z małą,
musiałby tylko przełamać swoje kawalerskie nawyki i opory. W oczywisty sposób do-bro
dziecka bardzo leżało mu na sercu. Bez wahania przyjął dziewczynkę i jej opiekunkę
pod swój dach, choć oczywiście mógł znaleźć wygodniejsze rozwiązanie, choćby nianię
z własnym mieszkaniem. Wiele kobiet za odpowiednią opłatą chętnie by się na to
zgodziło. Ponieważ jednak byłoby to niekorzystne dla Lucie, z góry odrzucił takie
rozwiązanie.
Wychodząc od Astry, patrzyła na tę sytuację już z wię-kszym optymizmem.
-
Wszystko w porządku? - spytała Jegara od progu.
-
Tak -
odparł, ale widać było, jak wielki ciężar spadł mu z serca. - Może zrobić ci
drinka? -
Choć w ten sposób chciał okazać, że gotów jest jej nieba przychylić.
-
Mamy ważniejsze sprawy na głowie - powiedziała, ucinając towarzyskie zakusy
Jegara. -
Potrzebne są ubrania dla Lucie, wiec musisz dostać się do domu Toddów.
Poza tym mała powinna mieć pokój dla siebie, a ja sąsiadujący z nim.
Szybko uzgodnili wszystkie szczegóły i Fennia położyła
się spać.
Następnego dnia był piątek. Wieczorem Lucie ani myślała o zaśnięciu, tylko chciała się
bawić, więc Fennia, która za-mierzała się rozpakować, poprosiła małą, by jej „pomogła"
w tym zajęciu. Najpierw jednak wykąpała dziewczynkę, by natychmiast, gdy tylko zrobi
się śpiąca, położyć ją do łóżka, Faktycznie, po mnie więcej dwudziestu minutach
„pomaga-
nia", Lucie zasnąła. Fennia położyła przy niej misia i wyszła
z pokoju, zostawiając uchylone drzwi, by w razie czego usły-szeć małą.
Kończyła układać ubrania w szafie w swoim pokoju, gdy usłyszała zgrzytnięcie kluczy w
drzwiach.
-
Dobry wieczór -
przywitała Jegara. - Widzę, że przy-wiozłeś rzeczy małej -
ucieszyła się i odebrała od niego wa-lizkę. - A co z Harveyem i Mariannę? - spytała i
posz
ła za nim do stołowego.
-
Nie widziałem Harveya, bo akurat był operowany. Wstawili mu stalowe pręty w
nogi. Szczegółów jednak nie znam.
-
Biedny Harvey! A co z Mariannę?
-
W zasadzie bez zmian, chociaż próbowała żartować. Zadawała także tysiące
pytań na temat Lucie. Czy je? Czy ma ze sobą swego ukochanego misia? Czy... -
przerwał i uśmiechnął się. - Gdy cię zobaczy, obsypie cię pocałunkami, jest ci bardzo
wdzięczna...
-
Miło mi - odparła. - Pani Swann zrobiła wspaniały pasztet. Masz na niego
ochotę?
-
Jeste
m umówiony na kolację. Wpadłem tylko na mo-ment. Zaraz muszę...
-
Chwileczkę! - Zatrzymała go, zanim zdążył zrobić krok. - Nie tak to sobie
wyobrażałam - oświadczyła sucho.
Był zdumiony jej reakcją. Nerwowo spojrzał na zegarek i mruknął:
-
Doprawdy? Pewnie
spieszy się na randkę, pomyślała Fennia.
-
Spędziłam z Lucie cały dzień. Teraz twoja kolej.
-
Moja kolej?! -
zapytał, jakby nie wierzył swoim
uszom. -
Przecież ci płacę, żebyś była z Lucie!
-
Co się tyczy faktów, nie zapłaciłeś mi ani grosza, co więcej, nawet nie
rozmawialiśmy na ten temat
-
Ale ci zapłacę. Chyba nie masz co do tego wątpliwości? Tak, jeszcze nie
mówiliśmy o twoim wynagrodzeniu, ale... - Sięgnął po portfel i zaczął w nim szperać.
Pennia nie była zdumiona. Była urażona!
-
Daj sobie spokój! -
zareagowała ostro. - Nie potrzebu-ję twoich pieniędzy!
-
Nie potrzebujesz?
-
Nie! -
potwierdziła z przekonaniem.
-
Chyba nie sądzisz, że pozwolę, abyś zajmowała się Lucie za darmo. - Wyraźnie
spuścił z tonu.
-
Doszliśmy do sedna sprawy, Jegar. Ja nie muszę zajmo
wać się Lucie, ale ty - tak!
Mruknął pod nosem coś nieparlamentarnego.
-
Chyba nie podejrzewasz, że przez najbliższe trzy mie-siące będę ślęczał po
nocach z małą?
-
Trzy miesiące?! - wybuchła Fennia. - Wcześniej mó-wiłeś o dwóch!
-
Tak to wst
ępnie oceniali lekarze, teraz jednak, gdy Har-veyowi zrobiono
dodatkowe badania, zmienili zdanie. A Mariannę... Co tu dużo mówić, oboje są
porządnie pogruchotani.
-
Rozumiem, sytuacja jest jeszcze poważniejsza, niż to początkowo wyglądało.
Bardzo mi żal Toddów... Dobra. Ponieważ dzisiaj jesteś umówiony, więc w porządku,
idź, a ja zostanę z Lucie. Będziemy mieć wolne wieczory na zmianę, raz ty, raz ja.
Oczywiście jutro ja mam wolne - dodała dla pełnej jasności.
Słuchał jej z uniesioną ze zdumienia brwią, jakby nie
wierzył własnym uszom. Fennia przypuszczała, że w podobny sposób po raz ostatni
zwracano się do niego, gdy był w szkole średniej, ale nie zamierzała roztkliwiać się nad
panem prezesem i pozostała nieugięta.
-
Ale jutro... -
próbował protestować, lecz ku jej zdzi
wieniu zabrzmiało to dziwnie nieśmiało. Wyraźnie nie za
mierzał iść z nią na udry. - A co, masz jutro randkę? - zmie
nił taktykę.
Nie miała, lecz to nie jego sprawa.
-
Nie tylko ty masz prawo umawiać się na randki - od
parła.
Jego spojrzeni
e wyraźnie powiedziało, że przynajmniej w tej chwili nie uważa Fennii za
swoją najbliższą przyjaciółkę, po czym ruszył do łazienki. Rozległ się szum wody.
Casanovą brał szybki prysznic.
Fennia długo nie mogła zasnąć tej nocy. bo wciąż myślała o Jegarze Urquarcie. Chciał
jej płacić! Impertynent! Nie potrzebowała tych pieniędzy. Miała własne, odziedziczone
po ojcu. a także zarobione ciężką pracą.
Jej ojciec zmarł na zawał, gdy miała osiem lat. pozostawił jednak wcale pokaźną
sumkę, do podziału dla niej, swego jedynego dziecka, i jej matki. Fennia dostała te
pieniądze w dniu dwudziestych pierwszych urodzin, prawie rok temu. Była niezależna
finansowo.
Choć nigdy nie zaznała niedostatku, wiedziała, jak ciężko trzeba pracować, by zarobić
parę funtów, i znała smak związanej z tym satysfakcji. Natomiast jej matka, choć
sowicie wyposażona przez ojca Fennii, niedługo po owdowieniu wyszła za mąż za
bardzo zamożnego Edwarda Cavendisha. Zresztą Fennia była przekonana, że Edward
pojawił się w jej
zyciu, gdy ojciec jeszcze
żył... W każdym razie Portia szyb-ko /nudziła się drugim
mężem i rozwiodła się, by związać się z kimś innym, tym razem już bez ślubu.
Fennia z wzajemnością bardzo polubiła Edwarda Caven-disha i po ukończeniu szkoły
spotkała się z nim. Wprawd/.ic nie powiedziała mu, że czuje się niechciana w domu, ale
wcale nie musiała, bo Edward wiedział o tym. Wiedział też, jak trudno jest wytrzymać z
kimś, kto stale krytykuje swych bliskich, co było ulubionym zajęciem Portii.
-
Pójdź do pracy - poradził jej.
-
Uważasz, że powinnam powiedzieć o tym matce? A może ty jej powiesz? -
spytała, bo z niepojętych przyczyn Portia. podobnie zresztą jak jej siostry, Ursula i
Imogen, były przeciwne temu, by ich córki zarabiały na siebie.
-
A najlepiej zacznij jednocześnie studia, tak jak twoja kuzynka Astra. Choćbyś co
noc ślęczała nad książkami, twoja matka i tak będzie myślała, że wiecznie chodzisz na
imprezy, bo studia kojarzą się jej z nieustającą balangą. Dzięki temu da ci spokój i
przestanie ci mówić, że marnujesz życie.
Problem t
kwił jednak w tym, że Fennia nie miała pojęcia, jaki fakultet powinna wybrać.
-
Zapisz się na mój kierunek - zachęcała ją Astra.
-
Sama nie wiem... -
wahała się Fennia.
-
Nie musisz przecież chodzić na wszystkie przedmioty. Zapisz się na kurs
biznesu i na
zajęcia komputerowe. Finanse możesz sobie na razie odpuścić.
-
Pewnie, że tak - wtórowała jej Yancie. - Masz głowę
nie od parady.
- Ale-
nie laką jak Astra - odparła Fennia. - Takiej to nie ma nikt - roześmiała się
Yancie.
Fennia z podziwem myślała o tym, z jaką łatwością Astra przechodziła przez studia, gdy
nagle uświadomiła sobie, że Jegar jest już w domu. W pierwszej chwili chciała spojrzeć
na zegarek, ale zrezygnowała z tego. Przecież nie obchodziło jej, o której wraca i czy w
ogóle wraca. Odwróciła się do ściany i wreszcie usnęła.
Lucie obudziła się bardzo wcześnie. Fennia otworzyła oczy i instynktownie spojrzała w
stronę łóżka dziecka. Było puste. Zadowolona, że wreszcie może na siebie włożyć to,
co lubi, narzuciła podomkę i wyszła z pokoju, by poszukać małej.
Nie musiała daleko szukać. Drzwi do pokoju, który służył ' panu domu za gabinet, były
otwarte. Gdy zajrzała do środka, Lucie właśnie starała się dosięgnąć klawiatury
komputera, stojącej na potężnym, antycznym biurku.
Fennia znała kogoś, kto z pewnością nie byłby zadowolony, widząc jak psotne paluszki
dotykają drogiego sprzętu, toteż natychmiast zainterweniowała.
-
Dzień dobry, kochanie - zwróciła się do Lucie, lecz
zanim zdążyła ją wziąć za rączkę, poczuła, że w pokoju jest
jeszcze ktoś.
Zami
erzała miło przywitać się z Jegarem, jednak ten uprzedził ją warknięciem:
-
Do diabła- a co wy tu robicie?
-
Widzę, że wstałeś dzisiaj z łóżka lewą nogą - z miejsca odparowała Fennia.
Spojrzał groźnie w jej brązowe oczy, a potem na małą.
-
Do mojego gabine
tu wstęp surowo wzbroniony! Na
twardym dysku, a także na dyskietkach i na płytach, zapisane
są efekty wielu miesięcy pracy.
-
Przestań gderać, Jegar - przywołała go do porządku,
a gdy stanął jak wryty, podała mu Lucie. - Wymyśl lepiej,
dokąd dziś zabierzesz swoją bratanicę.
-
Ja?! -
krzyknął w panice
Fennia od razu odzyskała wigor.
-
Pracuję za darmo, pamiętasz? - przypomniała mu słodkim głosem.
-
Pozwól sobie zapłacić - nalegał.
-
Mowy nie ma! Zresztą to córka twego brata, więc się
nie wymiguj.
-
Przyrodniego -
poprawił ją.
-
Wszystko jedno -
parsknęła. - Jak pewnie już zauwa-żyłeś, Lucie wprost roznosi
energia, więc trzeba zająć ją czymś, co ją naprawdę zainteresuje, bo inaczej...
-
Urządzi nam piekło?
-
Zaczynasz się uczyć.
-
Może być zoo? - spytał po namyśle.
-
Weźcie ze sobą jabłka, banany i marchewki. W wy-dzielonych zagrodach
znajdują się zwierzęta, na przykład osły i kozy, które wolno karmić, a dzieciaki za tym
prze-
padają - poinstruowała go, po czym oddała się kontempla-cji uroków dnia, który
nareszcie miała spędzić w samotno-ści. Jednak Jegar miał inny, i według niego
znacznie lepszy pomysł.
-
Chodź z nami - powiedział, a jego głos przybrał bła-galne nuty. Gdy zaś Fennia
złośliwie zwlekała z odpowie-dzią, pokornie dodał: - Proszę!
- Dobrze -
zgodziła się po długiej chwili i, nie mogąc już dlużej zachować powagi,
roześmiała się.
-
Kobieto pod twą słodkością jad kryje się zdradliwy...
-
wyskandował z ponurą miną, lecz w jego oczach zalśniły
wesołe iskierki,
-
To -
spointowała, na co razem wy
buchli śmiechem.
Wizyta w zoo zaczęła się udanie. Miło było patrzeć, jak Lucie przygląda się zwierzętom
okrągłymi ze zdziwienia oczyma. Przez pierwszą godzinę była aniołkiem, później jed-
nak zażądała, żeby Jegar niósł ją na barana, a prawdziwe kłopoty zaczęły się przed
klatką z gorylami, skąd za żadne skarby nie chciała się ruszyć. Po upływie następnej
godziny ekscherubinek przekształcił się w potwora. Mała wrzeszczała dosłownie bez
przerwy.
-
Co jej się stało, do stu tysięcy diabłów? - spytał Jegar.
-
Zmęczyła się, więc jest wściekła - odparła.
-
Za chwilę ją zamorduję. - Jegar też był zmęczony tasz-czeniem Lucie na
plecach. - Co zrobimy z tym fantem?
-
Znajdziemy jakieś miejsce, gdzie będzie można odpo-Trzymaj ją mocno i chodu!
-
Będzie się tak darła, dopóki nie odpocznie?
-
Nie bez przyczyny mówi się o „strasznych dwulatkach"
-
wyjaśniła, po czym wzięła małą z ramion Jegara.
-
A co byś powiedziała na lody? - Fennia zniżyła się do
niepedagogicznej łapówki, ale zrobiło jej się żal małej. Być
może tęskniła za rodzicami, i stąd jej zły nastrój.
Po zjedzeniu lodów Lucie od razu wrócił dobry humor. Jegarowi niestety nie.
-
Nigdy nie będę miał dzieci - powiedział ponuro.
-
Akurat, na pewno zostaniesz tatusiem. Mogę cię zresztą
zapewnić, że bardziej nieznośne już nie bywają. Co innego
dorośli...
W jednej z restauracyjek w okolicy zoo zjedli lunch, podczas którego Jegar przekonał
się, że jak na swój wiek Lucie bardzo ładnie zachowuje się przy stole.
-
Świetnie się z nią dogadujesz - w pewnej chwili skom-plementował Fennię.
-
Spędzamy ze sobą dużo czasu - odparła, nie wiedząc, że właśnie pomogła mu
poruszyć drażliwy temat.
-
Czy nie mogłabyś zająć się Lucie przez resztę popołudnia, a ja w tym czasie
pojechałbym do szpitala?
-
Oczywiście - zgodziła się bez zastanowienia.
-
Chyba zaczynam cię poznawać, Fennio Massey. - Zajrzał jej głęboko w oczy.
-
Nie licz na to -
powiedziała chłodno.
-
Jesteś bardzo miłą osobą - dodał, nie zrażony jej re-akcją.
Przyjrzała mu się uważnie. Próbował z nią flirtować? Chyba nie. Ponieważ jednak nie
wiedziała wiele o flirtowa-niu, wzięła ową „miłą osobę" za dobrą monetę.
-
To prawda -
odpowiedziała z uśmiechem. - Ale to ty
zostajesz z Lucie wieczorem.
Jeśli sądziła, że popsuje mu tym nastrój, myliła się, bo
tylko się uśmiechnął.
Niedługo potem wrócili do domu. Jegar pojechał do szpitala, a Fennia ułożyła małą do
popołudniowej drzemki. Chwilę po tym zadzwoniła ciocia Delia.
-
Masz dla mnie jakąś niezwykłą propozycję spędzenia
dzisiejszego wieczoru? -
spytała żartem przyrodnią siostrę
swojej matki.
-
Przyjdź do mnie na kolację. O siódmej.
Nim Jegar wrócił do domu, Fennia zdążyła nakarmić ma-łą, trochę się z nią pobawić,
wykąpać i ubrać w piżamkę. Z antologią bajek pod pachą wzięła Lucie i poszła
przywitać się z Jegarem.
-
Co nowego? -
zainteresowała się.
-
Jest postęp, bardzo niewielki, ale jest. Uśmiechnęła się ze współczuciem, po
czym wręczyła mu
książkę i spytała:
-
Czy mógłbyś przeczytać Lucie jakąś bajkę? A ja w tym
czasie przygotuję się do wyjścia.
Z wyrazu jego twarzy było widać, że to ostatnia rzecz, na jaką miał teraz ochotę.
-
Naprawdę zostawisz mnie samego? Nie wiem, czy Lucie i ja to przeżyjemy,
-
Jak już nic nie będzie pomagało, to w zamrażalniku są lody - odparła ze
śmiechem.
-
Obawiam się, że zapas lodów skończy się kwadrans po twoim wyjściu. A potem
co? -
zażartował.
Fennia weszła do łazienki. Wzięła prysznic, zrobiła deli-katny makijaż i wyszczotkowała
włosy. Włożyła czerwoną jedwabną sukienkę, chwyciła torebkę i była gotowa do wyj-
ścia. Przechodząc obok sypialni Lucie, słyszała Jegara, który usypiał małą. Mimo tego,
że dziecko już spało, przytulone do swego ukochanego misia, Jegar nadal czytał,
pewnie w obawie, że mała się zaraz obudzi.
Fennia zajrzała do sypialni. Wyglądał żałośnie, jednak gdy ją zauważył, uśmiechnął się.
-
Fennio, ja naprawdę jestem cały w nerwach.
-
Spokojnie, będzie spała do rana.
-
A jeśli się obudzi? Jeśli wpadnie w panikę, że ciebie nie
ma i zacznie płakać? Co wtedy zrobię?
Zrobiło jej się go żal. Chciała nawet zrezygnować z wyj-ścia, ale nie mogła, bo chodziło
o honor. Zasugerowała mu przecież, że wybiera się na randkę. I co, miałaby się
przyznać, że nie czeka na nią żaden facet?
-
Zost... -
zaczęła - ... zobaczę, może uda mi się wrócić
wcześniej. Mam nadzieję, że ty też byś to dla mnie zrobił.
-
Oczywiście! - skłamał bez najmniejszej żenady.
Uśmiechnęła się kwaśno i wyszła.
Fennia z ochotą poszła na spotkanie z ciocią Delią, cho-ciaż niedawno widziały się na
ślubie Yancie. Wspominały, jak pięknie wyglądała panna młoda i jak ona i Thomson
wyd
awali się szczęśliwi, wyjeżdżając w podróż poślubną.
Potem Fennia opowiedziała ciotce o Lucie Todd i o tym, co stało się z jej rodzicami.
-
Zostawiłaś dziewczynkę z tym mężczyzną, który nie ma zielonego pojęcia o
dzieciach? -
upewniła się Delia Al-ford.
-
Zajmie się nią znacznie sumienniej niż ktoś, kto zna się na tym, ale kieruje się
rutyną.
-
Musi być kompletnie spanikowany.
-
I to jak. Rozumiesz, ciociu, że w tej sytuacji nie będę długo siedzieć?
-
Znając cię, kochanie, nie mogę się nadziwić, że zostałaś aż tak długo.
-
Jesteś kochana - odparła, pocałowała ją na pożegnanie i wyszła.
Przed dziesiątą była już z powrotem. Cicho weszła do środka lecz Jegar natychmiast
się pojawił, żeby się z nią
przywitać. Jego wzrok spoczął na jej długich, zgrabnych nogach, wyłaniających się
spod czerwonej sukienki.
-
Wyglądasz tak wspaniale, a on pozwolił ci się urwać tak szybko? Co za...
-
Miałeś jakieś kłopoty? - przerwała mu szybko, tłumiąc poczucie winy.
Nienawidziła kłamstw.
-
Co prawda wyostrzyły mi się zmysły od nieustannego obserwowania i
nasłuchiwania, ale poza tym wszystko w po-rządku. Jednego tylko nie wiem: wprawdzie
wyszłaś dziś wieczorem, ale szybko wróciłaś. Czy w takim razie liczy się to jako całe
wyjście?
-
Co prawda zrobiłam to dla ciebie, ale niech ci będzie.
Jegar uśmiechnął się zabójczo, lecz Fennia to zignoro
wała.
-
Przyjmując, że zrobiłaś to dla mnie oraz że nie zasługuję na to... - Najwyraźniej
świetnie się bawił.
-
Czy mógłbyś wreszcie bez owijania w bawełnę powie-dzieć, o co ci chodzi?
-
Nie w
ierzę, że jesteś choćby w połowie tak twarda, za jaką próbujesz uchodzić.
-
Jegar, nie igraj z ogniem, bo się sparzysz.
-
Pewnie uznasz, że mam tupet, a nawet że jestem bez-czelny, ale dziś
wieczorem jest imprezka, na którą chciałbym się wybrać...
Teraz? O
tej porze, kiedy przyzwoici ludzie szykują się do snu? Kto jednak powiedział,
że Jegar do takowych należał?
-
Już się z nią umówiłeś?
-
Jeśli sprawia ci to dużą przykrość, to mogę się z nią spotkać kiedy indziej.
Cóż za arogancja! Jakaś nieszczęsna kobieta z utęsknie-
niem czeka na randkę, a ten drań powiada, że może się z nią zobaczyć kiedy indziej! I
do tego ta obłudna delikatność: .Jeśli sprawiam ci tym dużą przykrość". Dla mnie
możesz zniknąć na całą noc! - warknęła w duchu.
To śmieszne, ale nagle poczuła smutek, a nawet... za-zdrość? Nie, to przecież absurd!
-
Masz moje błogosławieństwo - przemówiła, przerywa-jąc milczenie. - Tylko postaraj
się być cicho, gdy wrócisz - dodała jakby od niechcenia.
Godzinę później przewracała się w łóżku z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Wydawało
jej się, że komuś takiemu jak ona, kto w tak niewielkim stopniu interesuje się płcią
przeciwną, nie powinno być aż tak przykro z powodu randki Jegara.
ROZDZIAŁ TRZECI
Fennia obudziła się wcześnie rano. W świetle dnia chciało jej się śmiać z tego, że
poprzedniego wieczoru cierpiała z powodu randki pana domu. Zresztą, wcale nie
cierpiała, tylko była wściekła, że Jegar zrobił sobie wychodne, gdy tak naprawdę to był
jej wolny wieczór.
Powtarzała to sobie do skutku, i wreszcie uwierzyła w to wyjaśnienie. Weszła do pokoju
Lucie, która też już się obu-dziła.
-
Dzień dobry, maleńka.
-
Piciu! -
powiedziała dziewczynka i obdarowała Fennię uroczym uśmiechem.
Dzień zaczął się wiec miłym akcentem.
Fennia i Lucie pomaszer
owały do kuchni, gdzie wkrótce dołączył do nich Jegar. Na jego
twarzy widać było ślady uroków nocy, wzrok miał błędny.
-
Czy musicie używać tej piekielnej maszyny? - Z ob-rzydzeniem spojrzał na
sokowirówkę.
-
Rycerze nocy, by rano nie cierpieć, powinni zafundo-wać sobie sprzęt z
wyciszaczem hałasu - odpowiedziała po-godnie, patrząc na jego wymizerowane
oblicze. - Piciu? -
spytała, z rozbawieniem obserwując, jak szare komórki Je-gara z
trudem budzą się do życia.
-
Podwójny z lodem -
odparł, na tyle już rozbudzony, że zdołał zareagować
żarcikiem.
Po śniadaniu wyszła z Lucie na dwór. W czasie spaceru zastanawiała się, czy Jegar nie
dokonał nadinterpretacji umowy, uznając, że Fennia będzie się zajmowała dzieckiem w
czasie weekendów. Osobiście uważała, że powinien być to obowiązek Jegara.
Starał się, to prawda. Codziennie jeździł do szpitala, po-zwolił też na dezorganizację
swojego życia, byle tylko Fen-nia, a nie jakaś obca osoba zajmowała się Lucie. Na
pewno nie był więc egoistą i chciał jak najlepiej dla innych, choć równocześnie starał się
jak najwięcej wytargować dla siebie. Fennia uśmiechnęła się. Taka próba sił była nawet
zabawna.
Gdy wychodziły z domu, Jegar. mimo niewyspania, na-tychmiast zabrał się do pracy.
No cóż, przyjmując pod swój dach bratanicę, bardzo skomplikował sobie życie. Fennia
postanowiła dać mu jak najwięcej czasu na pracę, dlatego wróciły dopiero po czterech
godzinach.
-
Stęskniłeś się za nami, prawda? - spytała przy wejściu.
-
Było bardzo cicho - odparł dyplomatycznie.
-
Gdzie w niedzielę jadasz lunch? - spytała z ciekawo-ści, bo i tak zamierzała
przygotować coś w domu dla całej trójki.
-
Zapraszam najfajniejszą z moich dziewczyn do restauracji - odparł, spoglądając
Fennii w oczy. -
Ale dziś mam aż dwie najfajniejsze dziewczyny, więc zabieram was
obie.
Fennia poczuła, że serce jej zadrżało. Co, do diabła? Jegar mógł sobie mieć cały tabun
„najfajniejszych dziewczyn", a jej i tak nic do tego. Nie powinna wyjść na zazdrosną
idiotkę, za wszelką cenę musi nad sobą zapanować.
Szybko zaprowadziła Lucie do łazienki, żeby jej umyć rączki i buzię oraz przygotować
do wyjścia.
Mała nie miała apetytu i zjadła niewiele, dlatego Fennia uważnie jej się przyglądała.
Wiedziała, że maluchy potrafią się rozchorować dosłownie w ciągu godziny. Miała
jednak nadzi
eję, że dziewczynka za bardzo się sforsowała podczas porannego spaceru
i była tylko zmęczona.
Po lunchu Jegar odwiózł je do domu i pojechał do szpitala. Fennia przyszykowała dla
małej spanie w salonie na sofie, bo Lucie marudziła i nie chciała iść do swojego pokoju.
Gdy zasnęła, Fennia dotknęła jej czoła. Nie miała gorączki, może co najwyżej lekki stan
podgorączkowy.
Po przebudzeniu Lucie kleiła się do Fennii i nadal nie chciała jeść, ale Fennia zbytnio
się tym nie przejęła. Niektóre dzieci tracą na pewien czas apetyt i nie oznacza to
jeszcze choroby.
Lucie bawiła się spokojnie aż do wieczora, kiedy przy-szedł czas na sen. Fennia uśpiła
ją bajką i wyszła z pokoju.
Wzięła się za sprzątanie w kuchni, kiedy zjawił się Jegar.
-
Jak Mariannę i Harvey? - spytała.
-
Powoli dochodzą do siebie. Na prośbę lekarzy Harvey wsiał dziś nawet z łóżka.
-
To świetnie. - Uśmiechnęła się, a gdy odpowiedział jej tym samym, nagle
poczuła się onieśmielona. Niesamowite! Co się z nią dzieje? - Zrobić ci coś do
jedzenia? -
spytała i odwróciła się, żeby ukryć zażenowanie.
-
Uhm...
Z jakiegoś powodu to jego „Uhm" wydało jej się dziwne.
-
Chcesz mi coś powiedzieć, tylko nie wiesz, jak to zro-bić? Zgadłam?
-
A czy potrafisz zachować się racjonalnie?
-
A czy zwykłam zachowywać się jak szalona?
-
Wiec dobrze. Owszem, wyszedłem wczoraj wieczorem,
ale ty też wyszłaś. Czy w związku z tym wykopiesz topór
wojenny, gdybym urwał się i dziś?
Ach więc to dlatego tak enigmatycznie odpowiedział, gdy mu zaproponowała wspólny
posiłek.
-
Jak rozumiem, ju
ż się umówiłeś z „najfajniejszą dziew
czyną" na kolację, więc nie będę złośliwie rzucać ci kłód pod
nogi. -
Okrasiła to wyniosłym uśmiechem, natomiast Jegar
wyraźnie ucieszył się z takiego obrotu rzeczy. - A przy okazji,
Lucie nie powinna iść jutro do żłobka. To nic poważnego, ma
tylko lekką temperaturę. U małych dzieci zdarza się to często.
-
Jesteś pewna, że poważnie się nie rozchoruje?
-
Raczej jej to nie grozi, ale ma teraz obniżoną odporność i nie powinna stykać się
z innymi dziećmi.
-
Co ja bym zrobił bez ciebie. Cudownie, że jesteś z nami - powiedział miękko.
-
Oszczędź sobie tych uprzejmości - ucięła, z trudem kryjąc złość. - Rzecz w tym,
że będziesz musiał wziąć w pracy wolny dzień.
Uśmiech błyskawicznie znikł mu z twarzy.
-
Wolny dzień?! - Jegar wyglądał, jakby dostał obuchem w łeb.
-
Jako jedyny opiekun dziecka masz do tego prawo -
wyjaśniła mu.
-
Ale ja mam jutro kilka bardzo ważnych spotkań. Nie mogę ich odwołać! -
przekonywał, lecz ponieważ Fennia była jak z kamienia, szybko otrząsnął się z szoku i
zmienił taktykę. - Okaż mi odrobinę dobroci - zaczął się łasić.
-
Dobroć... czy nie za wiele wymagasz ode mnie? - od-parła ze śmiechem.
-
Pod cudną postacią zło czai się krwawe...
-
No dobrze, niech ci będzie - mruknęła. - A teraz idź już na tę kolację.
Gdy wyszedł, Fennia z energią, która nie wiedzieć czemu podobna była furii, zabrała się
za sprzątanie.
Następnego ranka Lucie zaczęła głośno domagać się mamy. Fennia rozumiała, co
dziewczynka przeżywa i bar-dzo jej współczuła. Z uwagi jednak na to, że mała nie była
całkiem zdrowa, nie mogła wysłać jej z Jegarem do szpi-tala. To byłoby zbyt ryzykowne.
Jegar wyszedł do pracy wcześnie, a Fennia zadzwoniła do Kate, żeby wyjaśnić
sytuację. Poczuła ulgę, gdyż szefowa odniosła się do sprawy z pełnym zrozumieniem.
-
Przez kilka dni potrzymaj małą w domu. Chorujcie
zdrowo i wracajcie szybko -
zakończyła ciepło Kate.
Było dopiero pół do dziewiątej, a Lucie już się pokładała i cały czas chodziła za Fennia.
Na szczęście o dziewiątej przyszła pani Swann, gosposia Jegara. Okazało się, że zna
się na dzieciach i świetnie sobie daje radę z małą.
-
Pan Jegar opowiedział mi o tobie przez telefon, ale nie
wspomniał, że jesteś taką śliczną dziewczynką.
Lucie chciała co prawda, żeby Fennia ją cały czas nosiła na rękach, była jednak
zauroczona szczupłą, miłą panią. Koło jedenastej mała ucięła sobie drzemkę, a po
obudzeniu, ku uciesze obu kobiet, apetyt jej wrócił i zabrała się za pałaszowanie lunchu.
Pani Swann wyszła około południa, a dziewczynka znów zasnęła na przeszło godzinę.
Po przebudzeniu była już zupełnie zdrowa.
Wypoczęta i pełna energii, Lucie przeszła samą siebie, i gdy wreszcie, po długich
namowach, położyła się do łóżka
i zasnęła, Fennia uznała, że dziś naprawdę należy jej się wolny wieczór.
Postanowiła, że wpadnie do Astry, wzięła więc prysznic, założyła jedwabną bluzkę i
dżinsy oraz zrobiła makijaż. Zaczęła się czesać, gdy usłyszała szczęk klucza w zamku.
Z niewiadomego powodu serce znów jej zadrżało i ponownie poczuła dziwne, do
niedawna zupełnie jej nie znane onieśmielenie. Ależ ze mnie idiotka! - skarciła się w
duchu.
Jegar był w salonie i właśnie nalewał sobie szklaneczkę whisky. Spojrzał na Fcnnię.
Jego wzrok powędrował wzdłuż jej nóg aż po samą górę i spoczął na kruczoczarnych
włosach. Fennia zamarła. Jegar zajrzał jej w oczy, a następnie zawiesił wzrok na jej
ustach. Milczeli.
-
Piciu? -
zapytał niespodziewanie, a Fennia roześmiała się. - Mam na myśli
szkocką - dodał.
-
Nie, dzięki. - Potrząsnęła głową. - Tobie też odradzam kolejnego drinka -
zasugerow
ała delikatnie. Jej brew uniosła się. Jak zawsze, gdy dziewczyna wygłaszała
reprymendę. - Bo to ty dziś zostajesz z małą.
Spojrzał na nią i westchnął. Wyjątkowo ją to rozbawiło. Co, u licha, jest w nim takiego,
co wywołuje w niej tak dziwne reakcje?
-
Rozu
miem, że z małą już wszystko w porządku, bo
inaczej nie ruszałabyś się stąd na krok. Mam rację?
Fennia zrozumiała, że musi tego faceta trzymać na dys-tans, bo zaczynał zbyt dobrze ją
rozumieć, podczas gdy ona nie potrafiła go przeniknąć i wciąż ją zaskakiwał.
-
Lucie jest już zdrowa, ale na wszelki wypadek jeszcze
jutro zatrzymam ją w domu, A przy okazji, pani Swann
świetnie sobie z nią radzi.
-
Doprawdy? -
zainteresował się.
-
Gdybyś w panice nie wymógł na mnie, bym tu została, pani Swann świetnie
mogłaby mnie zastąpić.
-
Och, moja droga, czy oglądałaś się ostatnio w lustrze?
Patrzyła na niego tępym wzrokiem. Nie rozumiała, o co
mu chodzi, zaatakowała więc na ślepo:
-
A co, może nie zgodziłam się ci pomóc?
Jego spojrzenie omiotło jej aksamitną skórę i regularne rysy twarzy.
-
Jestem estetą i zwłaszcza podczas śniadania wolę pa
trzeć na ciebie - oświecił ją.
Jej serce znów zadrżało, a umysł pogrążył się w chaosie, bo Fennia znalazła się na
zupełnie sobie nie znanym gruncie. Mruknęła więc tylko błyskotliwie:
-
Hę?
-
Jesteś bardzo piękna - wyjaśnił jej.
-
Hola, hola, panie Urquart! Żarty sobie ze mnie stroisz? - wreszcie
oprzytomniawszy, warknęła gniewnie.
Jegar studiował jej surową i pełną oburzenia twarz.
-
Nie ośmieliłbym się.
Fennia obróciła się na pięcie i wyszła.
-
Mówię szczerą prawdę! - zdążył jeszcze krzyknąć do
jej znikających pleców.
Astry nie było w domu, więc Fennia zrobiła sobie kawę i usiadła w kuchni. Była na
siebie zła, bo wręcz obsesyjnie myślała o Jegarze.
Zaczęła się krzątać, zrobiła inspekcję lodówki i przyrzą-dziła lasagne dla Astry...
Wszystko na nic, bo wciąż tylko Jegar i Jegar.
Była wściekła na siebie. Z drugiej jednak strony mieszkali pod jednym dachem i coraz
lepiej się poznawali, nic więc dziwnego, że ją intrygował. Tym bardziej, że na pewno nie
był banalnym facetem. Przystojny jak diabli, bystry, inteligentny.. . no i uroczy, kiedy
tylko tego chciał. A kiedy indziej do przesady ostry, gdy ją i Lucie wyrzucił ze swojego
gabinetu. Również trochę egoista i manipulant, sprytnie zabiegający o wieczorne
wyjścia kosztem Fennii. Ale przede wszystkim człowiek dobry, dla najbliższych zdolny
do poświęceń.
No i potrafił sprawić, że czuła się przy nim pobudzona i pełna życia.
Pobudzona? Pełna życia? Na miłość boską, o czym ona myśli?
Przypomniała sobie, jak jej powiedział, że jest bardzo piękna i oczy jej zwilgotniały. A
potem dodał, że nie ośmie-liłby się z niej żartować. No cóż, pewnie bał się jej reakcji, bo
się przekonał, że Fennia potrafi być bardzo uszczypliwa. W to akurat mogła uwierzyć.
Al
e zachwyty nad jej urodą? Wierutna bzdura, fałszywy komplement! Fennia absolutnie
nie uważała się za piękność, co najwyżej za niebrzydką dziewczynę, domyślała się
jednak, że gdy kogoś się naprawdę pragnie, wtedy patrzy się na niego przez różowe
okulary. Mo
gła więc uchodzić za piękność, ale tylko w oczach mężczyzny, któremu
bardzo na niej zależało. A wtedy, choćby była bardzo oporna i złośliwa, taki ktoś
zrobiłby wszystko, aby ją zdobyć.
A ponieważ tak wcale się nie działo, wniosek jest jeden: Jegar absolutnie jej nie
pragnął.
No cóż, w gruncie rzeczy to dobrze...
Spojrzała na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Astra zapew-
ne je kolację z klientem i prowadzi trudne, biznesowe roz-mowy.
Wróciła do domu o jedenastej i od razu zajrzała do Lucie.
Jej łóżko było puste! Była zła na siebie, że na tak długo wyszła z domu. Mała wyspała
się w ciągu dnia i teraz pewnie marudziła. Ruszyła na jej poszukiwania i nagle
zauważyła otwarte na oścież i jasno oświetlone drzwi salonu.
Stanęła w progu i ujrzała arcyciekawy obrazek. Na kanapie siedział Jegar w
towarzystwie niezwykle eleganckiej, dobiegającej trzydziestki blondynki, a między nimi
siedziała panna Lucie i głośno domagała się przeczytania bajeczki.
Fennia zamierzała zapytać, czy może się przyłączyć do wspólnej zabawy, lecz
blondyna ją uprzedziła;
-
Nareszcie wróciła niania! - W jej głosie była zarówno
ulga, jak ów specyficzny, pełen wyższości ton, przeznaczony
jedynie dla służby.
Och ty! Poczekaj! Fennia dziarsko wkroczyła do środka.
-
A co panna Todd robi o tej porze w salonie? - powie-
działa z uśmiechem do
małej.
-
Cie mlecko. -
Lucie bardzo się ucieszyła na widok starej znajomej.
-
Zrozumiałem! - triumfalnie zawołał Jegar i zerwał się, by obsłużyć małą,
natomiast jego znajoma demonstracyjnie ignorowała zarówno Lucie, jak i Fennię.
Charmaine Rhodes nie zaszczyciła jej nawet podaniem ręki, co Fenia skwitowała
kpiącym uśmiechem, natomiast Jegar przedstawił Fennię jako osobę, wobec której miał
wielki dług wdzięczności. Mimo to panna Rhodes nadal traktowała ją jak powietrze, raz
tylko obrzuciwszy ją zimnym, odpychającym spojrzeniem. Lecz Fennia miała to w nosie.
Nieraz już spotykała takie zarozumiale osoby i uważała, że to one miały problem z
samooceną, nie zaś ona.
Wiele też powiedział Fennii sposób, w jaki ta kobieta interesowała się obrazami
młodych i nie zawsze znanych twórców, które wisiały na ścianach salonu. Pytała o
nazwi-
ska, nazwy galerii, w których zostały kupione i oczywiście o ceny, natomiast nie
miała nic do powiedzenia na temat samych dzieł. Był to dla niej taki sam handlowy
towar, jak proszek do prania czy materiały budowlane, a nie twory ducha i talentu. Ta
ponad wszelkie wyobrażenie zarozumiała damulka na dodatek jest jeszcze potwornie
chciwa, z niesmakiem pomyślała Fennia.
Wreszcie Jegar zaproponował, że odwiezie Charmaine do domu, a gdy wyszli, Fennia z
ulgą odetchnęła. Zapakowała Lucie do łóżka i sama też się położyła.
Jegar wrócił po kilkunastu minutach, tak więc odwiezienie blondynki nie zajęło mu zbyt
wiele czasu. Fennia dobrze spała tej nocy.
Następnego ranka spotkali się w kuchni. Jegar był zamyślony, a nawet zatroskany, przy
tym co i rusz zerkał na Fen-nię, jednak milczał.
-
O co chodzi? -
spytała, gdy znów napotkała jego smutne, niebieskoszare
spojrzenie.
-
Nie powiedziałaś, gdzie wczoraj byłaś - powiedział oskarżycielskim tonem.
-
Och, przepraszam -
odparła bez mrugnięcia oka. -Masz rację, nasza współpraca
przebiegałaby sprawniej, gdybyśmy się nawzajem informowali, gdzie które z nas akurat
przebywa, tak jak to się dzieje w dobrze zorganizowanej Firmie. Trzeba to zmienić -
dodała z napuszonym przekona-
niem, dla wzmocnienia efektu okraszając swe słowa drwiącym spojrzeniem.
Jegar na moment utkwił w niej lodowaty wzrok, po czym bez słowa wyszedł.
Ki diabeł? - pomyślała Fennia i powtórzyła to, gdy pan domu po powrocie z pracy bez
słowa zamknął się w swoim gabinecie. Siedział tam murem do późna, mimo że miał
przecież wychodne.
Gdy następnego wieczoru Fennia wróciła z Lucie ze żłobka, zadzwonił telefon.
Podniosła słuchawkę.
-
Zapewne rozmawiam z panią Fennia Massey - usłyszała miły głos. - Mówi mama
Jegara. Jesteśmy pani bardzo wdzięczni za pomoc przy Lucie. Jegar dzwoni do nas
regularnie z informacjami o Harveyu i Mariannę, więc teraz dla odmiany odezwałam
sieja.
-
Niestety nie ma go w domu -
odparła.
-
Nie szkodzi. Jak się miewa nasza słodka Lucie?
I tak przegadały prawie godzinę. Fennia bardzo polubiła starszą panią.
Lucie leżała już w łóżku, gdy wrócił Jegar. Znów pomaszerował prosto do swojego
gabinetu.
Powinna powiadomić Jegara o telefonie mamy, było to takie oczywiste i proste, a
jednak... nie miała odwagi zastukać do jego pokoju. Co się z nią działo? Czyżby znów
stała się płochliwą nastolatką? Zresztą nawet w tamtych latach nie brakowało jej
śmiałości. A teraz? Co w nią wstąpiło?
Po kwadransie wz
ięła się w garść i z dwiema filiżankami kawy na tacy dziarsko
wymaszerowała z kuchni. Zastukała do gabinetu i weszła do środka.
-
Pomyślałam, że masz ochotę na kawę.
-
To bardzo miło z twojej strony. - Odwrócił się znad
komputera i spojrzał na nią, a Fennia poczuła, że znów go
lubi.
Tak naprawdę nie byli w stanie wojny, tylko ich kontakty uległy pewnemu ochłodzeniu.
-
Dzwoniła twoja mama z Seszeli... - Gdy w jego wzroku zamigotał strach, dodała
szybko: -
U niej wszystko w porządku, po prostu chciała z tobą porozmawiać. W twoim
zastępstwie ucięłam sobie z nią bardzo miłą po-gawędkę. Oczywiście przy okazji
obgadałyśmy ciebie. Twoja mama się martwi, że zbyt ciężko pracujesz - zakoń-czyła
swobodnie.
-
Jak to mamuśka. A ty leż uważasz, że jestem pracoho-likiem? - zapytał z miłym
uśmiechem, a Fennii nagle zrobiło się bardzo miło.
-
Oczywiście, że tak, ale dzięki temu nie masz czasu na głupstwa. - Roześmiała
się. - Zresztą w ogóle nie rozumiem, w jakim celu codziennie bywasz w biurze. Przecież
mając komputer i wszystkie potrzebne programy, Internet oraz te-lefon, mógłbyś stąd
zarządzać firmą, a wychodzić tylko na konieczne spotkania. W każdym razie ja bym tak
to zorganizowała, oczywiście dobierając sobie godnych zaufania asystentów. - Fennia
zapalała się coraz bardziej. - Internet i komputer dają tak niesamowite możliwości...
-
Znasz się na komputerach?
-
Jasne! -
Wzruszyła ramionami.
No cóż, może i Jegar cenił w niej umiejętność postępo-wania z dwulatką, lecz jeśli
chodzi o nowoczesną technikę, wyraźnie miał ją za matoła. Czas wyprowadzić
szanownego pana prezesa z błędu!
-
Jesteś sławnym hackerem? - zażartował z wyżyn mę-skiej wszechwiedzy, czym
tylko dolał oliwy do ognia.
-
Nie, ale w mojej szkole dla grzecznych panienek kiedyś pokazano nam zdjęcie
komputera.
Roz
eśmiał się.
-
Dobra, powiedz prawdę. Uwierz mi, nie jestem męską szowinistyczną świnią.
-
Czasami ci się to zdarza. Ale niech będzie, powiem. Skończyłam kurs
komputerowy dla zaawansowanych i po-
tem przez rok pracowałam w tej branży.
-
W takim razie, co rob
isz w żłobku? - spytał z auten-tycznym zdumieniem.
Sprawa była dość skomplikowana. Portia ciosała jej kołki na głowie, by zwolniła się z
biura, bowiem uważała, że praca hańbi Fennię, jako że dla prawdziwej kobiety jedynym
źródłem dostatku powinien być bogaty mąż lub kochanek. Wtedy zatrudniła się w
żłobku, czego jej matka nie uznała już za pracę, lecz za wdzięczne dziewczęce hobby.
Wszak lady Di, nim została księżną, przez jakiś czas była przedszkolanką... Niemniej
Fennia uwielbiała swoje obecne zajęcie.
-
Prawda jest taka, że wolę pracę w żłobku niż w biurze.
-
Rzeczywiście masz świetny kontakt z dziećmi, a w każdym razie z Lucie.
-
Ona jest zupełnie niekłopotliwym dzieckiem - zapew-niła go.
-
Niekłopotliwym? - spytał z niedowierzaniem. - A ten występ w zoo?
-
Normalka, każdemu dziecku się to zdarza, A kiedy tam-tego wieczoru zostałeś z
nią sam, też dała ci do wiwatu
-
spytała z uśmiechem.
-
Nie, lecz była w wybitnie towarzyskim nastroju. Roz-mawiam sobie przez telefon,
a tu jakaś mała rączka łapie mnie za palec, a potem młoda dama z pluszowym niedź-
wiadkiem pakuje mi się na kolana. Uznałem, że zapowiada się długi wieczór, więc
poprosiłem Charmaine, żeby wzięła taksówkę i jak najprędzej do mnie przyjechała.
-
Nie wierzyłeś, że sam dasz sobie radę?
-
Jestem pr
ostym samcem, który nie zna się na dzieciach, ale okazało się, że
Charmaine w tych sprawach jest jeszcze gorsza ode mnie. Zupełnie nie wie, jak
postępować z takim maluchem. Co innego ty. - W jego głosie zabrzmiał szczery podziw.
Stłumiła drżenie serca i postanowiła zrewanżować się miłym słowem o pannie Rhodes,
nic jednak nie zdołała wymyślić. Jak bowiem ciepło mówić o Królowej Śniegu?
-
Charmaine ma na pewno inne zalety -
mruknęła wresz
cie z lekkim przekąsem.
Jednak on wziął jej słowa za dobrą monetę i szczerze, choć zarazem z lekka
dwuznacznie się uśmiechnął, czym sprawił Fennii naprawdę dużą przykrość. No cóż,
zrozumiała, o jakich walorach zimnej piękności pomyślał Jegar...
-
Jeśli twoją przyjaciółkę zirytowało zachowanie małej,
to ty, jako uznany znawca
kobiet, na pewno wiedziałeś, jak
poprawić jej humor - dodała Fennia z zupełnie już jawną
uszczypliwością.
Przypatrzył jej się uważnie.
-
Jaki tam ze mnie znawca, gdy z tobą ponoszę same
porażki, choć naprawdę się staram.
Odebrało jej mowę. To było jak grom z jasnego nieba. Rychło się jednak pozbierała.
-
Nie ze mną takie numery, Urquart. Mówiłam ci, żad-nych flirtów. Twoje
zachowanie każdy sąd w tym kraju uz-nałby za molestowanie seksualne.
-
To ciekawe...
-
Co mianowicie? -
Naprawdę była wściekła. - To. że nie padłam ci jeszcze do
stóp?
-
A jednak coś tam osiągnąłem. Nie jestem ci obojętny. - Jegar uśmiechnął się z
triumfem,
Bezczelny typek! -
pomyślała ze złością. Próbuje ją roz-wścieczyć, by odpłacić za
złośliwy przytyk o „znawcy ko-biet". Miała już dosyć tej nieprzyjemnej rozmowy.
-
Jutro wieczorem jestem umówiona. Chciałabym wyjść
o siódmej. Byłabym wdzięczna, gdybyś się zjawił o tej godzinie.
Jegar nie odpowiadał, a drwiący uśmieszek nagle zgasł na jego ustach. To już coś,
ucieszyła się i mszyła do swojego pokoju.
Fennia starannie szykowała się na swoją „randkę". No cóż, wszelkie pozory musiały być
zachowane, dlatego włożyła elegancką i dyskretnie seksowną sukienkę w bananowym
kolorze. Lucie przyzwyczaiła się już do stryjaszka, zostawiała więc ją z czystym
sumieniem.
Jegar przyszedł do domu piętnaście po siódmej i Fennia darowała mu tak niewielkie
spóźnienie. Przez chwilę jej się przyglądał z wyraźną aprobatą, widać jednak było, że
jest w kiepskim nastroju.
-
Czy powiesz mi, jak cię można będzie złapać?
-
Dasz sobie radę - odparła. - Nie wiem jeszcze, w jakim lokalu zjemy kolacje, bo
to ma być niespodzianka - łgała jak z nut.
-
Nie wracaj zbyt późno - powiedział na pożegnanie.
-
Muszę jutro bardzo wcześnie wstać.
Roześmiała się perliście.
-
Bi
dulek! Zapowiada się szampański ubaw, wiec sam
rozumiesz...
Tylko spojrzał na nią tak jakoś dziwnie, czym sprawił Fennii naprawdę dużą frajdę.
Astra ucieszyła się na jej widok.
-
Przyszła kartka od Yancie. - Jej długie, rude włosy
opadały swobodnie na ramiona, a z zielonych oczu biła wiel
ka radość.
Fermi a wzięła od niej pocztówkę, na której było tylko jedno słowo: Cudownie!!!
-
Och, Astro -
westchnęła Fennia. - To takie wspaniałe,
że Yancie jest zakochana w mężczyźnie, któremu może
w pełni zaufać.
-
Należało się jej po tym wszystkim, co przeszła... - po-wiedziała Astra.
-
Po tych wszystkich latach, kiedy bałyśmy się, że geny naszych matek zdominują
nasze życie - przyznała Fennia.
-
Jeszcze nie wiadomo, co będzie dalej - rzuciła z niepokojem Astra. - To się
zawsze może zdarzyć... W każdym razie zostałyśmy we dwie i musimy się trzymać.
Romanse i przelotne przygody wykluczone. Małżeństwo albo nic! Zresztą czuję, że
pisane jest mi owo „nic".
-
Ja również optuję za staropanieństwem - zgodziła się z nią Fennia. - Nie sądzę,
żeby istniał mężczyzna, którego chciałabym poślubić. - l nagle mignął jej obraz Jegara.
Ki diabeł? Była naprawdę wściekła na siebie - Napijesz się kawy? - szybko spytała
kuzynkę.
-
Chętnie.
Rozmowa zeszła na temat, który bardzo je poruszał, mianowicie nowych facetów
nieokiełznanych w swej kobiecości rodzicielek.
-
Matka rozstała się z ostatnim kochankiem - powiedziała Astra - ale szybko ukoiła
swój żal w innych ramionach. A jak tam ciocia Portia?
-
Nie mówiłam ci o rym do tej pory, bo to taka okropna historia... Kochanek mamy,
taki obleśny typek, zaczął się do mnie przystawiać, i wtedy mama weszła do pokoju.
Wyobraź sobie, że ten drań oskarżył mnie, jakobym się na niego rzuciła! Doszło do
potwornej awantury, i w rezultacie zostałam wyrzucona z domu. Dlatego poprosiłam cię,
byś mnie przyjęła pod swój dach...
-
Mój Boże... - Astra tylko tak zdołała to skomentować.
-
Nie rozmawiałyśmy ze sobą do ślubu Yancie, jednak lody nieco już puściły, tym
bardziej że mama rozstała sicz tą kreaturą. Oczywiście niedługo była sama... Myślisz,
że powinnam pierwsza wyciągnąć rękę do zgody?
-
Tyle razy już cię zraniła, ale to przechodzi wszelkie pojęcie. Własną córkę
wyrzucić na bruk! Ale wiem, że dopóki się z nią nie pogodzisz, będziesz się tym gryzła...
No cóż, nasze mamuśki to skończone egoistki i nic na to nie poradzimy. Jesteśmy na
szczęście już dorosłe i możemy na to patrzeć z dystansem. Nie odmienimy ich, lecz to
jednak nasze matki, Nie zapominaj o rym.
-
Jak zwykle masz rację. - Fennia spojrzała na zegarek - O rany! Jak późno!
-
Nie zdążyłaś przed północą. Kopciuszku? - zażartowała Astra i też spojrzała na
zegarek. Faktycznie, było już po dwunastej. - Naprawdę musisz wracać?
-
Tak będzie lepiej. Lucie co prawda nie budzi się w nocy, ale wstaje z kurami, a
Jegar... -
Zawahała się.
-
Lubisz go, prawda?
-
Raczej tak, a jak pokazuje rogi, szybko go pacyfikuję.
Gdy tylko przekroczyła próg, natychmiast spostrzegła, że cały dom stoi na głowie. Jegar
był jeszcze na nogach, wy-pachniony i ubrany w świeżą koszulę, choć już bez spodni.
W jednej dłoni trzymał misia, a w drugiej rączkę Lucie. Mała cała we łzach, domagała
się mamy.
-
Och, moja maleńka! - Fennia wzięła ją na ręce i utuliła.
-
Mamusia czuje się coraz lepiej - zapewniła ją, co jednak nie odniosło żadnego
skut
ku. Wtedy wpadła na inny pomysł.
-
Kochanie, czy przestaniesz płakać i będziesz dzielna, jeśli ci obiecam, że jutro
poproszę pana doktora, aby pozwolił zobaczyć ci się z mamą?
Dziecko westchnęło, /achlipało, po czym ucałowało swoją opiekunkę. Fennia wiedziała,
że widok mamy unieruchomionej na szpitalnym łóżku niósł z sobą pewne ryzyko, lecz z
drugiej strony dziewczynka coraz bardziej cierpiała z powodu rozłąki.
Gdy wyczerpana płaczem Lucie szybko zasnęła, Fennia postanowiła naradzić się z
Jegarem na temat w
izyty w szpitalu. Należało przygotować się na wszelkie
ewentualności, bowiem mała mogła różnie zareagować. Tym niemniej Fennia uważała,
że spotkanie córki z mamą jest konieczne.
Jegar czekał na nią w kuchni.
-
Zdaje się, że miałaś bardzo miły wieczór - rzucił nie-przyjemnym tonem.
-
Było super! - odparła z uśmiechem. Nie zamierzała przejmować się jego fochami.
-
Dziwne, że w ogóle wróciłaś, a nie zostałaś tam na noc!
No cóż, nastała pora, by przywołać do porządku szanow
nego pana Urquarta.
-
Miałam taki zamiar... - Fennia słodko westchnęła
i marzycielsko zmrużyła oczy. - Niestety musiałabym wstać
o nieludzkiej porze, by zdążyć po Lucie, a to takie nieprzy
jemne. ..
Jegar tylko patrzył na nią wrogo\
-
Ale nie o tym chciałam mówić - dodała po chwili. -
Kiedy w
ybierasz się do szpitala? Bo w tej sytuacji koniecznie
powinieneś zabrać ze sobą Lucie.
-
Wielka mi rewelacja. Sam wpadłem na ten pomysł -
warknął.
-
Jakżeby inaczej, przecież jesteś najmądrzejszy na świe
cie -
odcięła się i wyszła z kuchni. Tylko ze względu na
śpiącą Lucie nie trzasnęła drzwiami.
Była tak wściekła na Jegara, że długo nie mogła zasnąć. Naprawdę miała dość tego
faceta. Marzyła tylko o tym, by Mariannę i Harvey jak najszybciej doszli do zdrowia i
zajęli się córką. A wtedy Fennia wyfrunie stąd, że tylko się będzie za nią kurzyło!
ROZDZIAŁ CZWARTY
Lucie po nocnych harcach spała długo i słodko, lecz Fen-nii nie było to dane, bo o
bladym świcie obudził ją Jegar. Zastukał do drzwi i wszedł do środka. Fennia otworzyła
oczy i ujrzała go przy swym łóżku. Spojrzała na budzik.
-
Co tu robisz? Jeszcze prawie noc...
Spojrzał na nią w taki sposób, że przestała rozumieć, jak przed kilkoma godzinami mógł
doprowadzić ją do szewskiej pasji.
-
Chciałem cię uprzedzić, że dziś wrócę później - powie-dział łagodnie.
-
Aha -
mruknęła. - A miałam mieć dwa wieczory wolne pod rząd. Zapomniałeś?
-
Nie, nie zapomniałem, ale może się zamienimy? Czy też już coś zaplanowałaś?
Poczuła się głupio, rozmawiając z nim na leżąco, więc usiadła. Na nieszczęście
przygniotła koszulę i ściągnęła ra-miączko, odsłaniając prawie całą pierś. Szybko
doprowadziła się do porządku, ale i tak bardzo się speszyła. Być może jednak Jegar
niczego nie zauważył...
Podniosła głowę. Niestety, mina Jegara mówiła sama za siebie. Zaczerwieniła się
jeszcze b
ardziej. Podszedł i usiadł na krawędzi łóżka.
-
Powiedz... dlaczego mnie oszukujesz? -
zapytał.
-
Słucham? - Była naprawdę zdumiona. O czym on mówił? Zarzucał jej kłamstwo?
-
Nie jesteś przyzwyczajona do obecności mężczyzn w swojej sypialni...
-
Czyżby? Skąd ci coś takiego przyszło do głowy? - rzuciła z wymuszoną
swobodą.
-
Ten rumieniec mówi sam za siebie.
-
Kiedy cię okłamałam? - próbowała zmienić temat.
-
Na przykład wtedy, gdy wmawiałaś mi, że zamierzałaś spędzić noc poza domem.
-
Lepiej idź już do pracy. Jesteś zanadto ciekawy, a za to ląduje się w piekle -
zbyła go z lekkim uśmieszkiem.
-
No dobra, idę. - Spojrzał na nią wesoło.
Atmosfera nieco zelżała. Fennia pomyślała, że być może
była dla Jegara zbyt surowa.
-
Mówiłeś, że późno wrócisz... Będziesz pracował, czy masz jakieś spotkanie
towarzyskie?
-
Pracuję. A ty masz dziś randkę?
-
Trudno, odwołam. Powiem, że dziś nie mam czasu. - Czy ona zawsze musi łgać
przy tym facecie? -
Zdążysz jeszcze coś zjeść? - umknęła w bezpieczniejszy temat. -
Zosta
wię ci garnek z zupą w mikrofalówce.
Jegar już się nie śmiał, tylko uważnie jej się przyglądał. No tak, wykazała o niego
nadmierną troskę. To błąd! Jeszcze gotów pomyśleć, że zależy jej na nim.
Wreszcie sobie poszedł.
Cały dzień dręczył ją problem zupy. Była na siebie wściekła. Ale cóż, słówko się
rzekło... ugotowała więc rosół,
Wieczorem, po położeniu Lucie spać, Fennię op dziwny niepokój. Nie da się ukryć, że
niecierpliwił dała Jegara, który jednak wrócił dopiero po północy. Nie wierzyła, ze
pracował do tej pory. Rozgoryczona, nie przy-witała się z nim, tylko udała, że śpi.
Rano nabrała pewności, że jej podejrzenia były słuszne. Jegar nie harował do późna,
tylko się bawił na jakiejś miłej kolacyjce. Dowód był oczywisty: nawet nie zajrzał do mi-
krofalówki,
w której stała zupa.
Miała tego dosyć. Ona się o niego troszczy, a on ma to w nosie. W końcu jest
trzydziestoparoletnim facetem, który sam świetnie potrafi o siebie zadbać. Gdyby nie
Lucie, natychmiast by się stąd wyniosła.
W tym momencie pojawiła się mała i poprosiła o „socek". Fennia zdążyła ją umyć,
nakarmić i napoić, zanim Jegar wstał.
-
Zostań chwilę z Lucie - poprosiła i szybko pobiegła się
wykąpać.
Gdy wróciła, zastała Jegara na rozmowie z bratanicą, a właściwie na próbie rozmowy,
bo stryjaszek ni w
ząb nie rozumiał małej.
-
Chce, żebyś poszedł z nią odwiedzić rodziców - prze
tłumaczyła Fennia. - Obiecałam jej to i powinieneś się zgo
dzić. Zresztą rozmawialiśmy już o tym.
Jegar spojrzał na nią niepewnie.
-
Może byś poszła z nami... - mruknął z ociąganiem.
Dobre sobie, pomyślała ze złością. Już miała mu ostro
odmówić, ale spojrzała na małą. Było jasne, że dziewczynka bardzo tego pragnie.
-
Zgadzam się ze względu na Lucie - odpowiedziała po
woli. -
Nie chcę, żeby miała jeszcze jeden powód do łez.
A łez nie brakowało tego dnia, bo gdy poszli do szpitala.
wylało się ich całe morze. Mariannę płakała, Lucie szlochała, a Fennia ukradkiem
ocierała z policzków słone kropelki. Harvey, który na wózku przyjechał do sali żony, też
miał dziwnie zamglone spojrzenie.
Gdy mała wreszcie się uspokoiła, Fennia zostawiła ich samych, by mogli pogadać w
gronie rodzinnym, i poszła przejść się po ogrodzie.
Po tej wizycie przyszły następne, i Lucie wreszcie przy-wykła, że mama nie wraca z
nimi do domu.
Mijał tydzień za tygodniem. Fennia radykalnie zmieniła taktykę i Jegar mógł liczyć co
najwyżej na to, że zrobi mu kawę, i to tylko wtedy, gdy szykowała ją również dla siebie.
Skończyły się dobre czasy, żadnych kanapek, o zupkach już nie wspomniawszy. Zimny
wychów, i tyle. Żadnej zabawy w dom.
Natomiast Lucie już zupełnie przyzwyczaiła się do stryjka Jegara, dzięki czemu Fennia
niektóre noce spędzała u Astry, choć nie robiła tego zbyt często. Godnym odnotowania
jest również fakt, że dwa razy, gdy późnym wieczorem wróciła do domu, zastała Jegara
w damskim towarzystwie.
Życzyła mu szczęścia. On w swoje wolne wieczory wy-chodził i wracał bardzo późno,
lub zamykał się w gabinecie i pracował prawie do świtu.
W poniedziałek Fennia poszła z ciocią Delią do teatru, a w środę umówiła się na kolację
z Astrą. Były to bardzo miłe spotkania, jednak Fennia czuła, że w ten sposób tylko
odwleka to, co powinna zrobić już dawno, czyli spróbować pogodzić się z matką.
- Do trzech razy sztuka -
powiedziała Astrze. - Cóż naj-wyżej zatrzaśnie mi drzwi przed
nosem.
-
Wiem, że ciągle o tym myślisz, więc zrób to jak naj-szybciej - poparła ją Astra.
-
Jasne -
podjęła decyzję Fennia.
Wróciła do apartamentu Jegara z mocnym postanowie-niem, że pojedzie do matki w
swój następny wolny wieczór. W mieszkaniu panowała cisza. Jegara nie było w
gabinecie, w salonie nie grasował żaden stwór w rodzaju Charmaine.
-
Zaparzyłem kawę. - Jegar niespodziewanie wyszedł z kuchni.
-
Dziękuję - odmówiła uprzejmie. - Pójdę już spać. Do-branoc.
Chwilę później, w łóżku, poczuła, że chętnie pogawędzi-łaby sobie z nim przy kawie.
Wiedziała, że taka zabawa w dom nie miała sensu, jednak unikanie się i omijanie też
nie było najmądrzejszym rozwiązaniem. Z tą myślą zasnęła.
Ponieważ jej matka przywiązywała olbrzymią wagę do wyglądu, Fennia dołożyła
wszelkich starań, żeby w piątkowy wieczór zaprezentować się jak najlepiej. Poszła do
fryzjera, zrobiła manikiur, umalowała się nie tak delikatnie jak zazwyczaj. Nie chciała
dać matce pretekstu do jakichkolwiek kąśliwych uwag, które doprowadziłyby do kolejnej
kłótni. By tego uniknąć, musiała wyglądać jak modelka na wybiegu. I tak też się stało.
Gdy wrócił Jegar, rzuciła mu na powitanie:
-
Jak minął dzień? - Natychmiast się skarciła, zabrzmiało to bowiem zbyt
osobiście.
-
W
idzę, że znów się gdzieś wybierasz? - Uważnie zlu-strował jej dwuczęściowy
kostium i wysokie obcasy.
-
Wiesz, jak to jest -
odparła enigmatycznie i uśmiech-nęła się chłodno.
-
Często widujesz się z tym facetem?
-
A skąd wiesz, że spotykam się z jednym mężczyzną? Nigdy mu nie powie, jak
naprawdę wyglądają jej, jandkf.
Zresztą, gdyby chciała, miałaby z kim się umówić. Choćby ten miły, samotny tatuś
jednego z jej podopiecznych. Nawet próbował, ale się nie zgodziła.
Jegar spojrzał na nią uważnie, a potem, sam o tym nie wiedząc, powiedział jej
największy komplement:
-
Ty nie zaliczasz kolejnych facetów, bo to absolutnie nie
w twoim stylu. Z natury jesteś monogamistką. Uczciwa,
wierna i oddana.
Fennia patrzyła na niego z niedowierzaniem i z podziwem zarazem. Miała łzy w oczach.
Przejrzał ją do głębi, dotknął jej największego kompleksu. Pragnęła być właśnie taka,
jak ją określił, za nic nie chciała upodobnić się do swojej matki! Wolałaby już umrzeć,
-
Doprawdy? -
spytała z zaciśniętym gardłem.
-
Czyżby miało to dla ciebie jakieś szczególne znaczenie? - Gwałtowna reakcja
Fennii wyraźnie go zaintrygowała.
Nie mogła dalej drążyć tego tematu, bo musiałaby się całkiem odsłonić przed Jegarem.
-
Do zobaczenia! -
pożegnała się i szybko wyszła.
Jadąc do matki, cały czas myślała, co tak naprawdę sądzi
o niej Jegar. Wprawdzie niewiele ją to obchodziło, ale cóż... wciąż się nad tym
zastanawiała.
Wreszcie znalazła się pod drzwiami mieszkania Porui Ca-vendish.
-
Mogłaś najpierw zadzwonić! - lodowatym głosem
przywitała ją przez domofon matka.
Poprzednim razem, gdy do niej zadzwoniła, Portia rzuciła
słuchawkę, lecz Fennia nie przypomniała jej o tym, wszak przybyła tu z pokojową misją.
-
Zjawiłam się nie w porę? - spytała.
-
Zaraz przyjdzie do mnie Joseph, ale mogę z tobą chwilę pogadać.
Usadowiły się w salonie.
-
Zmieniłaś zasłony - zauważyła Fennia, zastanawiając się, czy matka wreszcie
przyjmie do wiadomości, że zachowanie jej byłego faceta, Bruce'a Percivala, było po
prostu odrażające. - Jak żyjesz? - spytała.
-
A jak ja mogę żyć? - odpowiedziała Portia pytaniem. - Dbam o siebie. -
Ciemnowłosa jak jej córka, mimo swoich pięćdziesięciu jeden lat, nadal mogła uchodzić
za piękność. No cóż, jedynym jej zajęciem, oczywiście poza randkami, była zażarta
walka z bezlitosnym działaniem czasu.
Zaległa nieprzyjemna cisza. Fennia uświadomiła sobie, że choć po skończeniu szkoły z
internatem mieszkała z matką aż cztery lata, to wystarczyło tylko pięć miesięcy rozłąki,
by ostatecznie uznała, że już nigdy nie wróci pod ten dach.
-
A co u Josepha? -
próbowała podtrzymać pogawędkę.
-
A dlaczego pytasz? -
zareagowała ostro Portia.
-
Bez żadnego powodu - westchnęła. - Chciałam być uprzejma.
-
Odnoszę wrażenie, że za bardzo interesujesz się moimi przyjaciółmi -
powiedziała oskarżycielskim tonem Portia.
-
Ależ, mamo! - krzyknęła Fennia i natychmiast ugryzła się w język. Wiedziała, że
nie tędy droga. No cóż, znów musiała uciec się do łgarstwa, co od pewnego czasu
robiła nałogowo. - Mam swojego faceta i zapewniam cię, że nie muszę pożyczać sobie
twoich.
-
Powinnaś to podpisać własną krwią! - Portia uśmiechnęła się złośliwie, było
jednak widać, jak bardzo jest zdumiona oświadczeniem córki.
-
Zresztą już wcześniej miałam kilku chłopaków. - Fennia konsekwentnie tworzyła
swój nowy życiorys.
-
To ciekawe, bo jak tu mieszkałaś, jedynymi facetami, do których dzwoniłaś, byli
twoi koledzy, których poznałaś jeszcze w piaskownicy.
Fennia westchnęła ciężko, bo matka mówiła szczerą prawdę. Jak wybrnąć z sytuacji?
-
Kto późno zaczyna, ten późno kończy - dziarsko zażartowała.
-
Co to za facet? -
spytała matka. Oho, zaraz zażąda bliskiego spotkania trzeciego
stopnia, przestraszyła się Fennia.
-
Nie znasz go -
odparła.
Jedyne nazwisko, jakie przyszło jej do głowy, to oczywiście Urquart. Ale Jegar, który jak
diabeł święconej wody bał się bliższych związków i programowo fruwał z kwiatka na
kwiatek, pękłby chyba ze śmiechu, gdyby się dowiedział, że występuje w roli
narzeczonego panny Massey.
-
Poznałaś go przez Yancie albo Astrę? - przypierała ją do muru matka.
-
W tej chwili nie mieszkam z Astrą... - Fennia despe-racko starała się zmienić
temat.
-
A więc z Delią?! - Matka była śmiertelnie skłócona ze swoją przyrodnią siostrą.
-
Nie. Mieszkam teraz w dobrej dzielnicy, w apartamen-towcu...
Zadzwonił dzwonek u drzwi i matka natychmiast straciła
zainteresowanie sprawami swojej córki. No cóż, audiencja dobiegała końca.
Portia wróciła do salonu w towarzystwie Josepha Price'a, nie była już jędzowatą babą,
tylko rozkoszna nastolatką.
-
Znasz moją córkę Fennię, Josephie? Poznaliście się na ślubie mojej siostrzenicy.
-
A tak -
przyznał siwowłosy mężczyzna. - I wciąż nie mogę uwierzyć, że masz
córkę w tym wieku, Kaczuszko!
Kaczuszka! Ale obciach! -
pomyślała Fennia i stłumiła chichot. Jej matka też nie była
szczęśliwa.
-
Al
e już późno! - Fennia spojrzała na zegarek. Po skończonej audiencji etykieta
nakazywała dyskretny odwrót.
-
Fennia próbuje zdobyć' mężczyznę - bez cienia zażenowania poinformowała
przyjaciela Portia. -
Nie każ mu wiecznie czekać - zwróciła się do córki.
Wr
acała do apartamentu Jegara w poczuciu, że udało jej się nieco skruszyć lody
między nią a matką, jednak nic czuła się z tego powodu ani odrobinę szczęśliwsza. Ich
wzajemne stosunki stały się bardziej poprawne niż kiedykolwiek przedtem, ale cóż. w
kontaktac
h z bliskimi przecież nie o poprawność chodzi, a o prawdziwą bliskość. A one
z matką były sobie zupełnie obce i żadna dyplomacja tego nie zmieni.
Jegara zastała w kuchni, właśnie robił sobie kawę. Cho-ciaż ostatnio między nimi różnie
się układało, Fennia bardzo potrzebowała przyjaznej duszy.
- Zrób i dla mnie -
poprosiła.
Spojrzał jej w oczy i wyczytał w nich smutek. Nie w ta-kim nastroju wraca się z miłej
randki.
Usiadła za stołem i podziękowała za kawę. Zastanowił ją pełen powagi wyraz twarzy
Jegara.
-
Co się stało? - zapytał. - Gdzie podziała się ta radosna
i pełna życia dziewczyna, która wyszła stąd przed dwiema
godzinami?
Fennia poczuła, że musi się wziąć w garść.
-
Gdzieś tu ciągle jest - odparła i spróbowała się uśmiech-nąć, jednak bez
powodzenia.
-
Wróciłaś wcześniej, niż się spodziewałem. Randka się nie udała? Czy on...
-
Nie, nie! -
zaprzeczyła, nie wiedząc zresztą, co do-kładnie miał na myśli.
Zauważyła jednak, że twarz Jegara przybiera niepokojąco groźny wyraz. - Nie miałam
randki. Widzisz...
-
Nie byłaś na randce?
-
Pojechałam zobaczyć się z matką - wyznała, czerwie-niąc się ze wstydu.
-
Z matką?
To zaszło za daleko, pomyślała.
-
Tak, z matką. Matka to taka kobieta, żona ojca... Zamiast się obrazić, serdecznie
się uśmiechnął.
-
Moja mała Fennio...
-
Metr dziewięćdziesiąt na obcasach to mało?
-
Dla mnie jesteś mała.
-
Bo siedzę.
-
Dobrze, niech ci będzie, że jestem drań, łajdak i nie
wiem co tam jeszcze o mnie myślisz, czy możesz mi jednak
powiedzieć, jak się ma twoja matka?
Zacisnęła usta. Co w nim jest takiego, że jednocześnie wzbudza niechęć i sprawia, że
chce się jej śmiać? Tym razem jednak się nie roześmiała. Chciał się dowiedzieć, jak się
mie-
wa jej matka. Jest w formie, cisnęło jej się na usta, gdy przypomniała sobie swoją
rodzicielkę, jak mizdrzyła się do narzeczonego.
-
Dobrze -
odparła w końcu i sięgnęła po kawę.
-
Rozumiem, że zobaczyłaś się z nią z jakiegoś szczególnego powodu.
Fennia zdumiała się.
-
Skąd wie...
-
Mam taki szczególny dar -
rzucił beztrosko.
-
Członkowie rad nadzorczych muszą cię za to ubó-stwiać! Mam rację?
-
Żeńska część' z pewnością - zgodził się i Fennia już chciała kąśliwie to
skomentować, ale tylko się roześmiała. - Tak już lepiej - powiedział. - A teraz wyznaj, co
takiego zrobiła ci matka, że jesteś w kiepskim nastroju?
-
Nie masz prawa tego ode mnie żądać - zaprotesto-wała z mocą.
-
Mam prawo oczekiwać*, że opiekunka mojej bratanicy będzie uśmiechnięta i
pełna energii, a nie siedzieć z nosem spuszczonym na kwintę.
-
Skoro koniecznie chcesz wiedzieć, mieszkałam z matką aż do Bożego
Narodzenia. Wtedy zażądała, żebym się wyniosła. Pojechałam do niej w nadziei, że uda
mi się naprawić nasze kontakty.
-
I co, udało ci się?
-
Chyba tak.
-
Mówisz to bez przekonania...
Rozmowa z matką świadczyła chyba o tym, że i ona chciała coś zmienić. A że nie była
taką matką, jaką Fennia pragnęłaby mieć, to już nie jej wina. Ona też nie postępowała w
życiu tak, jakby sobie tego życzyła Portia.
-
Jestem o tym przekonana. Wezmę kawę do swojego pokoju.
-
Dlaczego pani Massey zażądała, żebyś się wyniosła?
-
Pani Cavendish -
sprostowała Fennia. - Mój ojciec umarł, kiedy byłam mała i
matka ponownie wyszła za mąż.
-
Czy ma to jakiś związek z twoim ojczymem?
-
Nie, absolutnie żadnego! - zaprotestowała gorąco. -Mój ojczym i ja jesteśmy
przyjaci
ółmi. Bardzo go lubię i szanuję. - Nagle zerwała się na równe nogi. - Idę spać! -
oznajmiła zdecydowanie.
Tyle tylko, że Jegar też się poderwał i stanął w drzwiach do kuchni. Gdy zrobiła krok,
ani drgnął, Mimo swoich stu dziewięćdziesięciu centymetrów na obcasach, Fennia
poczuła się... małą dziewczynką.
-
Czy twój ojczym starał się powstrzymać twoją matkę przed tym karygodnym
czynem? Tak postąpiłby prawdziwy przyjaciel.
-
Są ze sobą rozwiedzeni - odparła chłodno. Bardzo chciała, żeby Jegar dał jej
wreszcie
święty spokój.
-
Nie pojmuję, jaką zbrodnię musiałabyś popełnić, żeby rodzona matka wyrzuciła
cię z domu - powiedział miękko.
Bardzo tego nie chciała, lecz nagle słowa same zaczęły płynąć jej z ust. Nie potrafiła
powstrzymać potoku zwierzeń.
-
W święta Bożego Narodzenia matka zaprosiła na kola
cję swojego przyjaciela. Pod jemiołą, niby po przyjacielsku,
zaczął mnie całować". Nie tak niewinnie, w policzek, tylko
w usta. Nie mogłam go powstrzymać, bo użył siły. - Fennia
zrobiła się śmiertelnie blada i aż wzdrygnęła się z obrzydze
nia na to wspomnienie. -
Wtedy weszła matka, a ten drań
mnie oskarżył, że cały czas go prowokowałam i w końcu zmusiłam go do tego
pocałunku. - Fennia czuła, że za chwilę się rozpłacze. - I moja matka uwierzyła jemu, a
nie mnie.
Powied
ziała mu wszystko, nie było nic do dodania. Pragnęła tylko paść na łóżko i
popłakać w poduszkę, by ukoić skołataną duszę. Zrobiła krok do przodu, lecz Jegar
znów ani drgnął. Nagłe poczuła jego dłoń na podbródku. Nie chciała mu spojrzeć w
oczy. Bała się jego komentarza. Jednak on delikatnie uniósł jej głowę do góry i ich
spojrzenia spotkały się na chwilę.
-
To już minęło, Fen - powiedział, po czym, jakby była to najbardziej naturalna rzecz pod
słońcem, wziął ją w ra-miona.
Serce waliło jej jak oszalałe, cała drżała. Zdumiewało ją i to, co się działo, i to, że nie
próbowała się temu oprzeć.
Nagle poczuła wszechogarniający, błogi spokój. W ra-mionach Jegara, z głową wtuloną
w jego tors. czuła się naj-szczęśliwszą kobietą na świecie.
Pragnęła, by nigdy się to nie skończyło, jednak po chwili do głosu doszedł rozsądek.
Niechętnie uwolniła się z objęć i próbowała cofnąć.
Jegar zwolnił uścisk, chociaż jedną ręką nadal ją obejmował. Spojrzała do góry. Pochylił
głowę, po czym delikatnie ją pocałował. Fennia zamarła w bezruchu. Dotyk jego ust był
tak niesamowity, cudowny, uzdrawiający. Nie odepchnęła go, nie opierała się, nie
zaprotestowała. Całe jej ciało przebiegł dreszcz.
Jegar delikatnie przerwał pocałunek, a gdy zdjął z jej pleców dłoń, Fennia zaczęła
uświadamiać sobie, co właściwie się stało.
-
Jeśli chciałeś sprawić, bym poczuła się lepiej, to ci się
udało - wykrztusiła przez zaciśnięte gardło i szybko dodała: - Dobranoc.
Pospiesznie opuściła kuchnię.
Czekały ją długie nocne rozmyślania. O matce, o jej do-mu, który dzisiaj stał się dla
Fermi i całkiem już obcym miejscem, wreszcie o Jegarze.
Nie chciała mu się zwierzać z przykrej historii z eksnarze-czonym matki, a jednak to
zrobiła. I dzięki temu poczuła się lepiej.
Tylko dlaczego w jego ramionach zaznała takiego ukojenia? No cóż, ona oyła w stresie,
a on okazał się życzliwą duszą...
Zachował się jak prawdziwy przyjaciel. I tak właśnie po-winno być! Do tej pory toczyli
cichą wojnę, a to był błąd. Wystarczyła cieplejsza chwila... jak to między przyjaciół-mi... i
nagle życie stało się piękniejsze. Mieszkali pod jed-nym dachem, razem opiekowali się
Lucie i nie powinni być dla siebie obcymi ludźmi.
chyba już nie byli! Zwierzyła mu się ze swoich trosk, a on jej cierpliwie wysłuchał i
podniósł na duchu... a nawet przytulił po przyjacielsku... terapeutycznie... pocałował...
Po przyjacielsku? Terapeutycznie? -
zastanawiała się w półśnie, i nagle same oczy jej
się zamknęły. Najważniejsze, że wreszcie zostaliśmy przyjaciółmi, zdążyła jeszcze
pomyśleć i odpłynęła w słodkie, senne marzenia.
Następnego dnia, gdy Fennia otworzyła oczy, ujrzała nad sobą uśmiechniętą,
niebieskooką dziewczynkę. Cała rozpromieniona, wzięła małą do kuchni. Pełna ciepłych
uczuć do Jegara, postanowiła zrezygnować z elektrycznej wyciskarki i własnoręcznie
przygotowała sok z kilku pomarańczy.
Po paru minutach dołączył do nich Jegar. Podała mu szklankę soku ze świeżo
wyciśniętych owoców.
-
Powinienem cię całować częściej! - powiedział, zado-wolony, że jest taka miła.
-
Zalecałabym raczej co innego - odparła, a na osłodę uśmiechnęła się ciepło. Po
przyjacielsku.
Po śniadaniu Fennia zabrała Lucie na spacer, a Jegar poszedł popracować w swoim
gabinecie. Umówili się, że wcześniej niż zwykle zjedzą lekki lunch, by Lucie mogła się
trochę przespać, a potem we trójkę pojadą do Harveya i Mariannę.
Gdy Fennia położyła małą do łóżka, rozległ się dzwonek. Jegar otworzył drzwi i zaprosił
kogoś do środka, a Fennia postanowiła się nie narzucać i zamknęła się w swoim
pokoju.
Nagle pojawił się u niej Jegar.
-
Jest tu twoja matka -
oznajmił poważnie.
-
Moja matka?! To nie głupi żart? - Była bardzo zdenerwowana.
-
Przedstawiła się jako Portia Cavendish - rozwiał jej wątpliwości.
-
Ale skąd ona wiedziała... - Przecież nie podała matce tego adresu.
-
Ach. Fennio kochanie! - zaw
ołała Portia, gdy jej córka weszła do salonu.
Fennia ze zdziwienia uniosła brwi, nie pamiętała bowiem, by matka kiedykolwiek
nazwała ją tak pieszczotliwie.
-
Czy coś się stało? - spytała mocno skonsternowana Fennia.
-
A dlaczego miałoby się coś stać? - spytała Portia. - Czy nie mogę tak po prostu
odwiedzić swojej córki?
Fennia powstrzymała się od komentarza, który sam cisnął się jej na usta, lecz schowała
się za dobrymi manierami i zapytała:
-
Czy mogę ci zaproponować kawę lub herbatę?
-
Nie dziękuję, córeczko, zaraz muszę lecieć, bo jestem umówiona - odparła
Portia.
Jegar stał bez słowa, przypatrując się obu kobietom.
-
Przepraszam, z tego wszystkiego zapomniałam was so
bie przedstawić. - Fennia znów przypomniała sobie o do
brym wychowaniu. - Mamo, to Jegar Urquart, a to moja
mama, Portia Cavendish.
Fennia usiadła obok maiki.
-
Mieszkam tu... -
zaczęła, ale matka jej przerwała.
-
Wiem, kochanie. -
Portia słodko uśmiechnęła się do przystojnego gospodarza. -
Mówiłaś, że masz przyjaciela, nie powiedziałaś tylko, że z nim mieszkasz.
Fennia nie wiedziała, co ją bardziej peszyło, kokieteryjne zachowanie matki w stosunku
do Jegara, czy jej podejrzenie, że Fennia jest jego kochanką.
-
Mamo, ja... -
zaczęła, ale tym razem przerwał jej Jegar.
-
Fennia lubi mieć swoje małe sekrety - powiedział, w oczywisty sposób dając
Portii do zrozumienia, że łączy ich coś więcej niż przyjaźń.
Fennia miała ochotę rąbnąć go w łeb. Jakim prawem zabawiał się w taki sposób?
-
Jegar i ja... -
Fennia wiedziała, że jeśli teraz nie wy
jaśni wszystkiego, sprawa będzie nie do odkręcenia.
W tej jednak chwili, taszcząc pod pachą misia, do pokoju wkroczyła Lucie.
-
Pan ma dziecko! -
zawołała Portia.
Jegar nie zaprotestował, świetnie się bawiąc tą sytuacją. Lucie podeszła do Portii i
podała jej misia.
-
Misio cacy... a to baba... -
Lucie uśmiechnęła się do
Portii.
Wreszcie i Fennia miała swoją chwilę zabawy. Portia za-wsze czuła cichy uraz do córki,
że ta z każdym rokiem robiła się starsza, aż wreszcie wyrosła na kobietę, czym
obnażała wiek swej matki, a tu jakieś wstrętne dziewuszyszko nazwało ją babcią... Nie
mogło być' większej obrazy!
-
Muszę lecieć-, spóźnię się! - Portia gwałtownie pode
rwała się z kanapy, zupełnie ignorując dziecko.
Fennia wzięła Lucie na ręce i powiedziała jedyną rzecz, jaka w tych okolicznościach
miała sens.
-
Odprowadzę cię do drzwi, mamo.
Gdy wróciła do salonu, Jegar siedział ciągle w tym sa-mym miejscu. Wcale się nie
uśmiechał, miał wręcz ponury wyraz twarzy. Widocznie nie myślał już o tym, co zaszło
podczas wizyty matki
. Rozumiała jednak, że wiele będzie mu musiała wyjaśnić.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Na szczęście wyjaśnienia musiały poczekać. Lucie była tak podniecona zbliżającą się
wizytą u rodziców, że mowy nie było, by choć na chwilę przysnęła. Wreszcie ruszyli do
szpitala, a jedyne słowa, jakie wypowiedzieli, adresowane były do małej.
Szczęśliwie okazało się ze uraz kręgosłupa Mariannę nie jest aż tak poważny, jak
początkowo przypuszczano. Małżonkowie szybko wracali do zdrowia i wreszcie powiało
prawdziwym optymizmem. Tak jak poprzednio Fennia zostawiła ich samych, by mogli
pobyć w gronie rodzinnym.
Dzień był piękny, więc powędrowała do przyszpitalnego ogrodu. Usiadła na ławce i
zaczęła się zastanawiać, co stało się przyczyną niespodziewanej wizyty matki. Do tej
pory Portia w ogóle nie interesowała się losem córki, dlaczego więc teraz ją odszukała?
Zastanawiała się też, jak to wszystko wytłumaczy Jegarowi. I wtedy właśnie
spostrzegła, że on stoi obok niej.
-
Wracamy? -
spytała, choć wiedziała, że daleko jeszcze do końca odwiedzin.
-
Nie -
odparł i usiadł koło niej. - Ale musimy poważnie porozmawiać.
-
A o czym? -
palnęła z głupia frant,
-
Mam wrażenie, że zataiłaś swoje prawdziwe zamiary
wobec mnie. Prawda zaś jest taka. że próbujesz mnie złowić na męża.
Dosłownie ją zamurowało, a gdy już doszła do siebie, zaatakowała z furią:
-
Ty egoistyczny, zapatrzony w siebie bubku! Otóż wiedz, że ani mi przez myśl nie
przeszło, by „złowić cię na męża", jak to subtelnie byłeś łaskaw określić. A jeśli chcesz
wiedzieć, nie poślubiłabym cię nawet wtedy, gdybyś mi ofiarował góry złota! - I żeby nie
było żadnych wątpliwości, po sekundzie dodała: - Baran!
-
Skoro tak, to dlaczego powiedziałaś matce, że jestem twoim facetem? - Jej
wybuch nie zrobił na nim większego wrażenia.
-
Nie powiedziałam, że to ty jesteś moim facetem. Poinformowałam tylko, że kogoś
mam.
-
A kogo?
-
A co cię to obchodzi?
-
Nikogo nie masz.
-
Zamknij się! Nie muszę się przed tobą tłumaczyć!
-
To powiedz, kto to jest.
-
Nie twoja sprawa!
-
Gdy si
ę z kimś jest, z reguły wie o tym wiełe osób, więc to żadna tajemnica.
-
Nie znasz go! -
odpaliła, ale jej furia, jak szybko przy-szła, tak szybko minęła.
Fennia westchnęła. - To nie takie proste... - Jak mogła mu się przyznać, że nie ma
nikogo? -Ja... - z
awahała się.
-
Dokończ - zażądał, choć jego głos nie brzmiał już tak agresywnie.
-
Mówiłam ci już... no wiesz, chodzi o tę historię z by-łym facetem mojej matki...
-
A co ma piernik do wiatraka?
-
Tylko tyle, że wybrałam się wczoraj do niej, żeby za-wrzeć pokój, no i
wymyśliłam tego chłopaka, żeby matka wiedziała...
-
Że nie interesuje cię jej facet?
-
Tak -
odparła krótko.
-
I twoja matka wyciągnęła na tej podstawie wniosek, że to ja jestem tym facetem?
Fennia skinęła głową.
-
A nie pomyślałaś, że gdy powiesz jej, gdzie mieszkasz,
twoja matka zechce przyjechać i to sprawdzić, a widząc
mnie. właśnie tak sobie pomyśli?
-
Nie, nie pomyślałam. - Znów wezbrała w niej złość.
Ale ja jej wcale nie powiedziałam, gdzie mieszkam!
-
Chcesz powiedzieć, że twoja matka chodziła od drzwi do drzwi, aż cię znalazła?
-
zadrwił
-
Nie mam pojęcia, ty palancie! - odcięła się wściekle. - Nie powiedziałam jej, gdzie
mieszkam, tylko że się wypro-wadziłam! Zresztą to ty nalegałeś, żebym zamieszkała u
ciebie, więc teraz się nie wściekaj! - znów złość jej pr/es/ła równie nieoczekiwanie, jak
wcześniej ją ogarnęła. - Twój adres podałam cioci Delii i kuzynce Astrze. Moja matka
musiała się z nimi skontaktować.
Jegar przyjął wprawdzie jej odpowiedź jako logiczną i wiarogodną, a mimo to zapytał:
-
Czy możesz mi powiedzieć, po co twoja matka chciała się z tobą zobaczyć?
-
Nie miałam okazji jej o to zapytać! Zresztą to nie twoja sprawa.
-
Powiedz, czy twoja matka nie lubi dzieci? -
Oczywiście zauważy), że Portia
natychmiast się wyniosła, gdy tylko pojawiła się Lucie.
-
Nie wszyscy lubią dzieci - odparła Fennia dyploma
tycznie. -
A skoro już o nich mowa, jedno z nas musi pójść
po Lucie. Toddowie mogą potrzebować pomocy. - Ku jej
zdziwieniu, Jegar zgodził się przerwać rozmowę.
Gdy wr
ócili do domu, Fennia starała się nie wchodzić mu w drogę, bo jego bliska
obecność nagle stała się trudna do zniesienia. Oczywiście wciąż o nim myślała, co i
rusz zaciskając pięści. Naprawdę zalazł jej /a skórę! Co w nim jest takiego? Dotąd
jeszcze nikt ta
k bardzo jej nie zdenerwował.
W niedzielę próbowała zadzwonić do ciotki Delii i do Astry, ale żadnej z nich nie zastała.
Oczywiście nie miała pretensji, że jedna z nich podała matce jej adres, jednak dziwiło
ją, iż nie została o tym powiadomiona. Musiała to wyjaśnić.
W poniedziałek rano Fennia powiedziała Jegarowi:
-
Mam zamiar wybrać się dziś wieczorem do matki. Chcę jej wszystko wyjaśnić.
-
A co tu jest do wyjaśnienia? - zapytał.
-
Jak to co? Chcę jej powiedzieć prawdę o nas.
-
Szczerze mówiąc, nie interesuje mnie to.
-
Nie pochlebiaj sobie! -
odparła i uśmiechnęła się do Lucie. - Położę małą, pojadę
do matki i powiem jej. że ty i ja wcale nie jesteśmy parą, no i że...
-
Nie sądzisz, że zabrzmi to trochę dziwnie?
-
A niby dlaczego?
-
Ty i ja, -
Jegar wzruszył ramionami. - A wiec miesz-kasz ze mną pod jednym
dachem i w tym samym czasie masz chłopaka. - Jegar nonszalancko oparł się o blat. -
W każdym
bądź razie musiałby to być bardzo wyrozumiały facet - dodał kpiąco.
Nie pomyślała o tym. Jednak nie zniosłaby sytuacji, w której musiałaby przyznać się
matce, że wciąż jest sama jak palec. Westchnęła ciężko.
-
Masz rację, wyglądałoby to dziwnie. - Spojrzała na
niego z ukosa. -
To ja już nie wiem. co mam zrobić, żebyś...
-
Uśmiech, który nagle pojawił się na jego twarzy, sprawił,
że przerwała. - O co chodzi?
-
Jeśli faktycznie chcesz mi sprawić przyjemność... -Znieruchomiała. - To
mogłabyś... - Upił łyk kawy.
-
Co? -
Nagle wspomniała tamten wspaniały pocałunek.
-
Jeśli wpadłeś na diabelski pornysł, abym...
-
Ależ, Fennio, co za nieprzystojne myśli chodzą ci po głowie! - zadrwił.
-
A zatem? -
Nie ustępowała.
-
Mogłabyś zostać dziś i jutro wieczorem z małą, bo mam kilka osobistych spraw
do załatwienia?
Babsztyl! Na pewno jakiś babsztyl! - pomyślała Fennia. Nie była zadowolona, ale nie
miała wyboru, bo pomysł z matką przecież upadł.
-
I nie będziesz miał nic przeciwko temu, żeby moja matka przez jakiś czas
myślała, że ty i ja... że my...?
-
Będzie o tym plotkować?
-
Niestety, tego nie unikniemy.
-
Nie szkodzi, jakoś sobie z tym poradzę. - Przechodząc obok Fcnnii, pogłaskał ją
po brodzie, po czym wyszedł kuchni, wciąż się uśmiechając.
-
Mam nadzieję, że nie będziesz tego żałował! - zawołała za nim.
Było jej przykro, że Jegar ma zamiar urwać się na dwa kolejne wieczory. Poza
wszystkim, powinien więcej czasu poświęcać swojej bratanicy. Tak, chodzi o dobro
Lucie. W tym rzecz.
-
Czy twoja matka skontaktowała się z tobą? - zapytała Kate, gdy tylko Fennia
zjawiła się w pracy.
-
W sobotę przyjechała prosto do Jegara. - odparła Fennia ponuro.
-
O rany! -
roześmiała się Kate, po czym opowiedziała jej, jak Portia nieomal siłą
wyciągnęła z niej adres, twierdząc, że musi zobaczyć się z córką.
Nareszcie wszystko stało się jasne. Dobroduszna Kate wiedziała, że Fennia chce
pogodzić się z matką i z rados*cią starała się w tym pomóc. Gdy tylko Portia dostała
adres, natychmiast zorientowała się, w jak bardzo drogiej dzielnicy zamieszkała jej
córka i postanowiła udzielić jej reprymendy, że niepotrzebnie trwoni odziedziczony
majątek na luksusowy apartament. Rzecz jasna ona, Portia Cavendish, wydałaby te
pieniądze mądrzej.
Niestety, nie mogła podzielić się z Jegarem informacją, w jaki sposób matka zdobyła
jego adres, bo buszował gdzieś po mieście. Wrócił dobrze po pierwszej w nocy i Fennia
miała nadzieję, że za swoje grzechy zapłaci bólem głowy.
Rano zastanawiała się, co za bies w nią wstąpił, że tak źle zaczęła mu życzyć. Nigdy
taka nie była! No cóż, widocznie Jegar Urquart miał na nią fatalny wpływ i dlatego
zmieniła się na gorsze. Pod względem logiki temu wyjaśnieniu nie sposób było
cokolwiek zarzucić.
Uporawszy się z tym problemem, zajrzała do Lucie, nie było jej jednak w pokoju. Wtedy
usłyszała, że w gabinecie
Jegara ktoś wali w klawiaturę komputera. Szybko tam po-mknęła, spodziewając się
najgorszego. Święty gabinet pana domu!
Drzwi były otwarte, komputer włączony, a Lucie stała na
krześle i bębniła w klawiaturę.
-
Witaj, kochanie -
powiedziała do małej, zamknęła dys
kietkę i szybko ją wyjęła, Lucie nie mogła dokończyć dzieła
zniszczenia.
Mała spojrzała na ekran, potem na Fennię, a następnie wyciągnęła rączkę po dyskietkę.
-
Znajdziemy sobie inną, mój skarbie.
Ze stojącego na biurku pudełka wzięła dyskietkę bez na
lepki i włożyła ją do stacji. Jednak Lucie miała już na co
innego ochotę.
-
Misio -
oznajmiła i wybiegła z gabinetu.
Fennia została jeszcze chwilę, by wyłączyć komputer, gdy jednak spojrzała na ekran,
wprost ją zamurowało. Dyskietka wcale nie była pusta, lecz zawierała najbardziej
poufne dane.
-
Co ty tu robisz, do jasnej cholery?!
Jegar, odziany jedynie w slipy i koszulę, jak tornado wpadł do gabinetu. Gdy tylko
spojrzał na ekran, w jego oczach zabłysła żądza krwi.
-
Zajmuję się twoją bratanicą! - wypaliła ze złością. Nie zwracając na nią uwagi,
odsunął ją od komputera, wyjął dyskietkę ze stacji i schował do kieszeni koszuli.
-
Ostrzegałem cię, żebyś tu nie wchodziła.
-
Więc mnie zastrzel! - syknęła. - To nie moja wina, że
Lucie lubi się bawić komputerem.
-
Jakoś jej tu nie widzę!
-
Mam to w nosie! Znalazłam ją, gdy bawiła się komputerem. Możesz sobie
wierzyć bądź nie wierzyć, ale tak było.
-
Chcesz powiedzieć, że mała obudziła się. przyczłapała tutaj, otworzyła drzwi i
pomyślała sobie: „O, komputer, pobawię się...".
-
Musiałeś zostawić otwarte drzwi!
-
I tymi
swoimi paluszkami włączyła komputer...
-
Gdybyś widział, do czego zdolne są inne dzieci w tym wieku...
-
Włączenie komputera to pestka? - Wyraźnie jej nie wierzył..
-
Mogła oswoić się z komputerem przy Harveyu. Pewnie brał ją na kolana, gdy
pracował, albo też grali w jakieś gry...
-
I dzięki temu wiedziała, że trzeba wybrać tę konkretną dyskietkę i włożyć ją do
stacji?
-
Ja ją wybrałam! - przyznała się Fennia. - Jest nieopi-sana, a ja wolałam użyć
czystej, a nie takiej, która zawiera ważne pliki,
-
Z
ałożę się, że wie...
-
Skąd mogłam wiedzieć, że zawiera szczegóły twojej oferty dla Lomax Mortimer
Trading?
-
Przeczytałaś to? - Jego podbródek zadrżał. Po chwili jednak wściekłość zaczęła
ustępować przerażeniu. Jegar uświadomił sobie, że robiąc użytek z tych informacji,
Fennia może mu poważnie zaszkodzić.
-
Dlaczego się dziwisz, że mnie to zaciekawiło?
-
Znasz się na biznesie!
-
Jeśli chcesz, to mnie pozwij do sądu!
-
Piśnij choćby słowo o tym, co tu przeczytałaś, a popamiętasz! - zagroził z
morderczą powagą.
-
Tylko spróbuj mi coś zrobić! - odcięła się, dając popis brawury.
-
Ostrzegam cię! - Ścisnął bardzo mocno jej ramię i nie wiadomo, do czego by
jeszcze doszło, gdyby do gabinetu nie weszła Lucie.
Dziecko spojrzało na jedno i na drugie, po czym zwróciło się do wujka:
-
Dafenibuzi.
Gdy zwolnił uścisk i napięcie trochę opadło, Fennia wy-buchła śmiechem, lecz Jegar
nadal zionął złością.
-
Wygląda na to, że jej rodzice w bardzo ładny sposób kończą kłótnie -
powiedziała.
-
To znaczy? -
warknął, i
-
Luc
ie powiedziała: „Daj Fennii buzi".
Rzucił jej tylko wściekłe spojrzenie, po czym stanął przy di zwiach, jednoznacznie dając
do zrozumienia, że wraz z Lu-^ mają opuścić gabinet. Fennia bezzwłocznie wyszła, a
Jegar za nią.
Mimo śmiechu, jakim zakończył się ten niemiły incydent, ma myślała o tym zdarzeniu
przez resztę dnia. Zachowanie Jegara bardzo ją przestraszyło. Jeśli ta oferta dla Lomax
Mortimer Trading faktycznie zawierała aż. tak poufne dane, ego zostawił dyskietkę,
która je zawierała, w pudełku I czystymi dyskietkami? Ależ tak, nagle zrozumiała,
przecież ijlepszc miejsce, by ją ukryć, bo przecież nikt by jej tam /ukał. Bardzo sprytne.
Wiedziała jedno: to, że te dane były wprost bezcenne dla urencji, zrozumiałby nawet
kompletny idiota.
Przez następnych kilka dni Fennia starała się nie wchodzić Jegarowi w drogę, on
również omijał ją szerokim łukiem. Ich wzajemne kontakty ograniczyły się do wymiany
niezbędnych komunikatów.
Pod koniec tygodnia Fennia poczuła, że powinna wyje-chać gdzieś na weekend, by
spo
kojnie przemyśleć parę spraw. Chciała zapytać Jegara o to, czy poradzi sobie sam
przez sobotę i niedzielę. Lucie czuła się przy nim zupełnie swobodnie, na przykład
uwielbiała wdrapywać się mu na kolana, gdy czytał gazetę.
Mała spała już, gdy w piątek wieczór wrócił z pracy. Fennia odczekała, aż weźmie
prysznic, po czym wyszła ze swego pokoju, żeby z nim porozmawiać. Zastała go w
salonie.
-
Chciałabym zamienić z tobą kilka słów - zaczęła bez
zbędnych wstępów.
Wstał i uprzejmie wskazał fotel. Przyglądał jej się przy tym bardzo uważnie.
Fennia zaczęła się zbierać w sobie, żeby go poprosić o dwa wolne dni. Nie, nie prosić,
tylko oznajmić, że wyjeżdża na weekend.
Jegar wysłuchał jej, po czym uśmiechnął się rozbrajająco.
-
Jeśli chcesz odejść z tej pracy, to niestety nie mogę się
zgodzić.
Nie, nie zamierzała zrezygnować z opieki nad Lucie. Zrobiło jej się wręcz smutno na
samą myśl, że miałaby stąd odejść i... nigdy już go nie zobaczyć.
-
Tak naprawdę...
-
Nienawidzisz mnie za to, jak się ostatnio zachowałem w gabinecie?
-
Czy to przeprosiny?
-
Bez ciebie będę zgubiony, Fennio.
-
Nie sądzisz, że nam obojgu dobrze by zrobiło, gdyby zaczeło nam siebie brakować? -
Nieprawdopodobne! Cóż za
wzruszający ton! - Wyjeżdżam jutro - przywołała się do po-
rządku. Spodziewała się, że zapyta: „O której?" albo: „Kiedy wra-casz?". Lecz nic z tych
rzeczy, natomiast usłyszała: - Z kim jedziesz?
-
Zapewniam cię, że mogę wyjechać na weekend o włas-
nych siłach - wyjaśniła, z trudem kryjąc zdumienie.
- Aha.
-
Mógłbyś' wyrażać się jaśniej?
-
Rozumiem, że masz mnie dosyć i chcesz ode mnie od-począć?
-
Czytasz w moich myślach - potwierdziła.
-
Wiem, zachowałem się jak brutal, i w związku z tym nie powinienem mieć do
ciebie teraz pretensji, że chcesz się
gdzię urwać na dzień albo dwa?
-
A co, nie jest tak?
-
Jutro wieczorem zaprosiłem parę osób na kolację - odparł. Wysoki, przystojny,
uśmiechnięty; w pewien sposób za-
jczy. Do licha! O czym ja myślę?!
-
I chcesz, bym w tym czasie zajęła się małą?
-
Lucie jest przyzwyczajona do gości, bo jej rodzice nie są odludkami, i wcale nie
wymaga specjalnej opieki. Chciał-bym, żebyś mi towarzyszyła.
-
Skąd ten oryginalny pomysł, Jegarze? - spytała z prze-
-
Do jednego z moich gości, Nevill'a Armitage'a, bar-dzo poważnego biznesmena,
przyjechał z niespodziewaną wizytą brat. Powiedziałem mu, żeby zabrał go ze sobą.
-
Miałabym wiec towarzyszyć bratu poważnego biznesmena? - spytała z lekkim
przekąsem.
-
Stół wyglądałby bardziej elegancko, gdyby siedziała przy nim parzysta liczba
osób.
-
Zawracasz sobie głowę parzystą liczbą osób przy stole? Nie wierzę. - Fennia
była wyraźnie rozbawiona.
Jego spojrzenie zatrzymało się na jej roześmianych ustach, po czym powędrowało w
stronę równic roześmianych oczu.
-
Powiedz, że się zgadzasz - nalegał.
-
Mam się zgodzić na towarzyszenie poważnemu i, z dużym
prawdopodobieństwem, nudnemu facetowi?
-
Pospieszę ci na ratunek, jeśli sama nie będziesz dawała rady - obiecał.
-
Trzymam cię za słowo - zgodziła się.
Ross Armitage wcale nie był nudny. Młodszy o dziesięć lat od swego brata, okazał się
inteligentnym i wesołym kompanem.
Fennia miała na sobie długą sukienkę z czarnej krepy, bez rękawów i ze stójką.
Wyglądała w niej naprawdę dobrze, co Ross często podkreślał. A gdy ujrzała
Charmaine Rhodes w fantastycznej,
supermodnej złoto-czarnej kreacji, poczuła w sobie
ducha rywalizacji.
Fennia bawiła się naprawdę dobrze. Polubiła znajomych Jegara, a z Nancy Enstone
dogadała się, że choć w różnych latach, ale skończyły tę samą szkołę.
By nieco spacyfikować Rossa, który wyraźnie próbował ją zawłaszczyć, wciągnęła do
rozmowy Vana Enstone"a, który w pewnej chwili wrócił do tematu szkoły, którą
skończyły Fennia i jego żona.
-
Dobrze wspominasz tamte lata? -
zapyta! i uśmiechnął
się miło.
Fennia też się do niego uśmiechnęła. Wydał jej się sym-patyczny. A czy dobrze
wspomina tamte czasy? W każdym bądź razie w szkole było jej lepiej niż w domu.
-
Byłam tam z moimi dwiema kuzynkami. Panowała taka rodzinna atmosfera -
odparła i spojrzała na Jegara, który siedział po drugiej stronie stołu, lecz włączył się do
rozmowy.
-
Ile lat spędziłaś w tej szkole? - zapytał.
-
Jedenaście.
-
Biedna dziewczyna -
skomentował jej wypowiedź Ross. - To znaczy, że
opuściłaś dom w wieku, gdy miałaś... siedem lat, prawda?
Wielkie dzięki! Absolutnie nie życzyła sobie, żeby jej szkolne lata stały się tematem
publicznej rozmowy. Ross, jak się zorientowała, miał coś wspólnego z giełdą.
-
Zawsze mnie ciekawiło, czy gra na giełdzie jest tak
stresująca, jak się powszechnie uważa - zmieniła temat.
Ross zaczął zasypywać ją szczegółami dotyczącymi swojej pracy, gdy do rozmowy
wtrąciła się Isla Armitage:
-
Czy twoim zdaniem warto kupować akcje Lomax Mor-
timer? Pomyślałam, że...
Fennia jak gdyby nigdy nic rozejrzała się wokół stołu. Odnalazła wzrok Jegara, który
równ
ież zachowywał całko-wicie beznamiętny wyraz twarzy. Jej spojrzenie
powędrowało teraz w stronę Neville'a Armitage'a. Nie miała pojęcia, co Ross doradził
żonie Neville'a, wiedziała za to z całkowitą pewnością, że jeśli teraz piśnie choć słowo o
ofercie Jega
ra, której zarysy niechcący poznała, to konsekwencje będą poważne.
Po paru chwilach goście przenieśli się do salonu, by w wygodnych fotelach wypić kawę
lub drinka. Fennia pomyślała, że to dobry moment, by sprawdzić, czy Lucie się nie
obudziła. Zajrzała do pokoju, ale dziewczynka spała spokojnie. Gdy wracała
korytarzem, natknęła się na Rossa Armitage'a, który wyszedł jej szukać.
-
Sądziłem, że się zgubiłaś - powiedział miękko.
-
Sprawdzałam tylko, czy Lucie się nie obudziła - od-rzekła z uśmiechem.
-
Chciałbym, by ktoś taki jak ty zajrzał do mnie w nocy...
-
Powiedział to głosem, który w jego mniemaniu brzmiał jak
najbardziej uwodzicielska muzyka, co do tego Fennia nie
miała żadnych wątpliwości.
-
Nie zajmuję się opieką nad dorosłymi - odparła naj-grzeczniej, jak potrafiła. W
końcu obydwoje byli tu gośćmi.
-
Nie chciałabyś mnie utulić w łóżeczku albo dać buzi na dobranoc? - spytał.
-
Niespecjalnie -
odparła, siląc się na spokój, ale czuła, że dobre wychowanie
wkrótce może ją opuścić.
-
A może już teraz pocałowałabyś mnie na dobranoc?
-
Przechylił ku niej głowę.
-
Do cholery, natychmiast się uspokój! Co za bałwan!
-
Fennia szybko się od niego odsunęła.
-
To wprost niewiarogodne! -
krzyknął zdumiony Ross.
Naprawdę był zaskoczony. Fennia nie mogła tego pojąć.
Zac
howywał się tak, jakby wszystkie kobiety marzyły tylko o tym, by znaleźć się w jego
łóżku... Co za becwał! Spojrzała na niego ze wstrętem.
Jednak nie zrażony niczym Ross nadal napierał na Fennię, usiłując przyciągnąć ją do
siebie.
-
Łapy przy sobie! - warknęła i odskoczyła do tyłu.
-
Żartujesz? - Ross nadal nie rozumiał.
-
Nie, a ty wychodzisz! -
usłyszał zza swoich pleców nowczy głos Jegara. Ross
pospiesznie cofnął ręce.
-
Neville i Isla właśnie się żegnają - mówił dalej Jegar.
Stanął obok Fennii i delikatnie ujął jej dłonie. - Wszystko
w porządku? - spytał łagodnie.
Fennia szybko się pozbierała, co przyszło jej tym łatwiej, że miała obok siebie Jegara.
Uśmiechnęła się do niego i po-wiedziała:
-
Lucie śpi dobrze.
Ross wreszcie się zmył pod pretekstem, że musi poszukać brata
-
Czy ktoś już kiedyś ci mówił, że jesteś niesamowita?
-
zapytał Jegar.
Uznała, że stara się jej tylko pomóc zapomnieć o przy-krym incydencie.
-
Nie zaczynaj! -
ostrzegła go.
Zaśmiał się, po czym uniósł jej dłoń i pocałował.
-
Widzę, że już w pełni doszłaś do siebie.
W duchu zgodziła się z nim. Nie miała tylko pojęcia dlaczego jej serce wali, jakby
chciało wyskoczyć z piersi, Dlaczego cała drży...
-
Pójdę pożegnać się z Neville'em i Islą. - Wyswobodzi-
ła dłoń.
Armitage'ów już nie było, a Nancy i Van Enstone'owie zaproponowali Charmaine, że
podwiozą ją do domu. Fennia odwróciła głowę, gdy Charmaine nadstawiła Jegarowi
poli-
czek do pocałowania.
Chwilę po nich ekipa od cateringu odjechała i zostali z Je-garem sami. Fennia nagle
poczuła się onieśmielona.
-
Pozmywam kieliszki. -
Chciała zostać sama.
-
Zostaw to do jutra.
-
Tak? A jak twoja brataniczka rano powypija to, co w nich zostało? I co zrobisz?
-
Ach, ta twoja zapobiegliwość - mruknął z podziwem.
Nareszcie dom opustoszał. Wprawdzie Jegar poczłapał za
Fennią do kuchni i pomagał jej we wszystkim, ale czuła się zmęczona. Pogasili światła
w całym domu, a w końcu znaleźli się pod drzwiami sypialni Fennii.
-
Dziękuję ci za ten wieczór - powiedział Jegar.
-
To ja ci powinnam podziękować, było wspaniale - od-parła szczerze Fennia.
-
Mimo że Ross Armitage okazał się durniem, który nie rozumie, co się do niego
mówi?
-
Och, wypił o jednego drinka za dużo. Ale tak naprawdę to miły człowiek -
powiedziała taktownie.
-
Chcesz powiedzieć, że niepotrzebnie przyszedłem ci z odsieczą?
-
Poradziłabym sobie sama - odparła, gdy jednak spo-strzegła, że nos opada mu
na kwintę, szybko dodała: - Ale dobrze, że byłeś.
-
Fennio Massey, kobieto o niespotykanej wrażliwości i wielkim harcie ducha...
-
Dobra, dobra! - p
rzerwała mu zdecydowanie.
-
Kobieto, która potrafi dochować tajemnicy - ciągnął niezrażony.
-
Bałeś się, że coś palnę?
-
Nie dość, że niczego nie palnęłaś, to nawet powieka ci
nie drgnęła, gdy padła nazwa Lomax Mortimer. - Spojrzał na nią czule.
-
Czyżbym aż tak wiele zyskała w twoich oczach? - spy-
tała. - Jeszcze we wtorek oskarżałeś mnie o szpiegostwo
przemysłowe...
Jegar położył dłonie na jej ramionach, co na Fennii zrobiło wprost piorunujące wrażenie.
-
Daj spokój. Zawsze miałem o tobie dobre zdanie - po
wiedział z naciskiem.
Wiedziała, że pragnie ją pocałować. Stała i nie mogła się poruszyć, a serce waliło jej jak
oszalałe.
Poczuła jego usta na swoich. Były ciepłe i delikatne. A potem nagle stały się żarliwe i
gorące. Och, jak dobrze wtulić się w tego mężczyznę, czuć jego ciało, i całować.
całować...
gdy Jegar próbował się cofnąć, przywarła do niego jesz-cze mocniej. Wtedy przerwał
pocałunek i spojrzał jej w oczy. Uśmiechnął się przy tym ciepło.
Następny pocałunek sprawił, że poczuła się bliska rozko-szy. Był gorętszy, jakby nią
zawładnął. Gdy Jegar przestał ją całować, nie bardzo wiedziała, co się dzieje.
-
Chciałabym... to znaczy - chrząknęła, bo zaschło jej
w gardle z wrażenia. Tak naprawdę chciała tylko jednego.
Chciała go pocałować! - Pójdę się położyć - powiedziała
i nagle spurpurowiała. - Do... do siebie -jąkała się. - Do
licha, dlaczego Lucie nie zapłacze? Wtedy byłabym urato
wana -
sapnęła z desperacją.
Jegar zaśmiał się i wypuścił ją z objęć.
-
Zamiast niej, ja cię uratuję. Życzę ci miłych snów, Fen-
nio. -
Cofnął się o krok.
Fennia zamierzała pójść do swojej sypialni, lecz nie wie-dzieć czemu, nie ruszyła się z
miejsca. Nie sposób też ustalić, jak do tego doszło, że po chwili znów tonęła w
ramionach Jegara.
Każdy następny pocałunek, a było ich wiele, Fennia przyjmowała z coraz większą
radością. Czuła je już nie tylko na ustach, lecz także na policzkach, na szyi, wzdłuż
dekoltu sukienki. Gdy zaś na swych ramionach, a potem piersiach, poczuła męskie
dłonie, ogarnął ją prawdziwy płomień.
Skoro jest tak cudownie, dlaczego ma być to zakazane? - tłumiła rozpaczliwy krzyk
sumienia i poczucia przyzwoi-
tości. Skutecznie.
Już byli w jej sypialni, a niecierpliwe palce rozpinały za-mek sukienki. Co to? Sukienka
spłynęła już na podłogę, a usta Jegara zachłannie wpiły się w wargi Fennii.
-
Ty drżysz - szepnął.
-
Tak... ja... to znaczy... to normalne -
odparła nieprzy-tomnie, czuła bowiem, że
znalazła się na progu niewysłowio-nego szczęścia.
-
Jesteś taka piękna - zachwycił się i pocałował jej piersi, niespokojnie falujące pod
mocno wyciętym, czarnym staniczkiem.
Tak, pragnęła tego mężczyzny, i nie było już od tego odwrotu. Dotąd nie znała tego
uczucia, lecz teraz wypełniło ją całą.
Gdy jednak Jegar zaczął rozpinać jej stanik, ogarnęła ją panika. Jeszcze chwila, a
będzie zupełnie naga, i wtedy... i wtedy już nie oprze się pokusie. Stanie się kochanką
Jegara. Występną, rozpustną kobietą. Jak jej matka.
-
Jegar... -
szepnęła i wyrwała mu się z ramion.
Jak miała mu to wytłumaczyć? Jak w takiej chwili opo-wiedzieć o wszystkich lękach i
obawach? O obronie przed matczynym stylem życia, przed jej mentalnością i całym
systemem wartości? O panicznym strachu, by nie przeważyły jej geny? I wreszcie o
uroczystych panieńskich ślubach, zło-żonych wraz z Astrą i Yancie? Nagle z
sąsiedniego pokoju dobiegł płacz Lucie.
-
Rozwiązanie jak z kiepskiego filmu - zawołała Fennia, podniosła z podłogi sukienkę i
wybiegła z sypialni, zostawiając Jegara z zawiedzioną miną.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Gdy uspokoiła małą i wróciła do siebie, Jegara już nie było. Co ciekawe, nie wiedziała,
czy się tym cieszyć, czy martwić.
Podczas bezsennych godzin Fennia analizowała, minuta po minucie, ostatnie
wydarzenia. Zastanawiała się, jak Jegar odebrał jej namiętność przeplataną z
wahaniem. Czy zamierzał naciskać na nią, czy też decyzję pozostawiał jej? Odszedł,
gdy ona pobiegła do Lucie. Zrobił tak, bo był już znudzony i rozczarowany, czy też
uczynił tak z szacunku dla Fennii?
Były to pytania bez odpowiedzi, ale wiedziała jedno: zakochała się. Nie pragnęła tego
uczucia, lecz gdy spadło na nią, nic już nie mogła poradzić. Jest zakochaną kobietą... i
chciałaby być nią do końca swych dni.
Zrozumiała też, dlaczego ostatnio czuła się tak okropnie. Wszystko przez Jegara.
Kochała go, lecz nie wiedziała, co on do niej czuje. Oczywiście na pewno jej pożądał,
lecz to jeszcze nie miłość. Przynajmniej tyle Fennia wiedziała o życiu. Dobre i to.
Jegar pragnął wielu kobiet, które ochoczo wstępowały do jego haremu. Był młody,
przystojny, pełen uroku, miał pieniądze i władzę. Najpiękniejsze kobiety nie potrafiły mu
się oprzeć, również Fennia prawie mu uległa...
Lecz to już nigdy się nie powtórzy. Nie dołączy do tego
haremu. bo nie pozwoli jej na to duma. Fennia zrozumiała też ostatecznie, że jest
zupełnie inna niż jej mama i nie grozi jej seksualne rozpasanie. Gdy Ross
Armitage dobierał się do niej, czuła wstręt i obrzydzenie, natomiast w ramionach Jegara
przeżywała najwspanialsze uniesienia. Bo kochała tego mężczyznę. Jest
stuprocentową
monogamist
ką i tylko przy tym jednym jedynym przeistacza sie w kobietę namiętną, a
reszta rodzaju męskiego mogłaby dla niej w ogóle nie istnieć. Tylko że zakochała się w
Jegarze Urąuarcie, który wcale
monogamistą nie był, tylko wręcz przeciwnie. A ona za żad-ne skarby świata nie
zostanie jedną z jego panienek. Był wczesny ranek. Wyszła z sypialni, żeby zajrzeć do
Lucie. Ponieważ dziewczynka spała jak aniołek, Fennia poszła do kuchni, by zaparzyć
sobie herbaty.
-
O! -
krzyknęła i zrobiła się karminowa.
Nie przyszło jej do głowy, że Jegar mógł już być na
nogach. Ale był i dumał nad kubkiem herbaty. Też nie mógł
zasnąć, lecz na pewno zupełnie / innych powodów niż ona.
W każdym razie w milczeniu uważnie się jej przypatrywał.
-
Tak łatwo się czerwienię - rzuciła nerwowo, coraz bar-
dziej zmieszana.
Uśmiechnął się, a Fennia zadrżała. Co on, do diabła, knu-je? - zastanawiała się
nerwowo.
-
Czy jesteś dziewicą? - Wszystkiego się spodziewała,
tylko nic tego.
-
Co to ma... co ciebie to... -
Zupełnie się zaplątała, lecz
po sekund
zie jako tako doszła do siebie. - Jesteś pewien, że
kuchnia to właściwe miejsce do zadawania takich pytań?
Jegar świetnie się, bawił. Wstał, wyjął z kredensu filiżankę, napełnił herbatą i postawi!
przed nią. Fennia usiadła przy stole i czekała, co będzie dalej.
-
Jesteś"? - powtórzył delikatnie, a przy tym lekko żartob
liwie.
Tak. kochała tego faceta, ale wyraźnie przesadził. Jakim prawem wypytywał ją o
najbardziej intymne sprawy?
-
Nie twoja sprawa! -
warknęła. - Władca haremu, pożal się Boże. To, że nie
rzuciłam się na ciebie z radosnym piskiem, od razu ma oznaczać, że jestem dziewicą?
Zarozumiały samiec! A może po prostu nie miałam na ciebie ochoty? Nie przyszło ci to
do głowy?
-
Nie -
odparł spokojnie. - Bo miałaś.
Jej policzki zapłonęły żywym ogniem. Tylko nie to! - pomyślała w panice.
-
A to, że się teraz czerwienię, wcale nie znaczy, że się
tego wstydzę...
Ale ze mnie idiotka! -
zawyła w duchu.
-
Fennio, daj spokój. Już odpowiedziałaś na moje pytanie, prawda?
-
Uffff -
sapnęła wściekle.
-
Powiedz mi, dlaczego?
-
Co dlaczego? -
warknęła, jedynie w agresji widząc swój ratunek.
-
Dlaczego nie zdecydowałaś się na eksperyment?
Cóż za tupet! Co za arogancja! I za grosz delikatności.
Eksperyment! A niech go...
-
Jegar, wczorajszy wieczór to zamknięta karta. Żadnych
aluzji, żadnych komentarzy... - powiedziała przez zaciśnięte
wargi.
-
Może jednak ponowimy próbę? - zapytał całkowicie uźniony.
-
Panie Urquart, przypominam, że jest pan moim praco-dawcą, dlatego oczekuję,
że będzie się pan zachowywał wła-ściwie. - Z jej oczu posypały się zimne skry. -
Opiekuję się
Lucie i tylko dlatego tu jestem -
dodała. - Nawet o tym nie myśl! - zakończyła łamiącym
się głosem.
-
Ale myślę.
-
Więc sobie myśl, ale daj mi święty spokój - powiedzia-
ła ostro. - To nie ma sensu. Jestem tu z powodu Lucie i mu-
sisz pamiętać, że tylko to się liczy. Żadnych tam... takich... Odwróciła głowę, bo nagle
zwilgotniały jej oczy. Przecież marzyła o „tam... takich...".
Długo na nią patrzył, zanim powiedział:
-
Jesteś bez serca, ale muszę się z tobą zgodzić. Możemy
milo wspólnie spędzać czas, ale najważniejsza jest Lucie.
-
To znaczy, że gdyby coś się między nami zdarzyło,
stałoby się to z jej szkodą? Tak uważasz? Żadnych przygód?
-
wyrwało jej się z głębi zbolałego serca, lecz przy komplet-nie uśpionym rozumie. - Co
ja mówię?! - zreflektowała się. Czyżby jednak była rozpustną kobietą? - Nie interesują
mnie żadne przygody! - krzyknęła. - Nigdy ich nie miałam i...
-
Dzięki, Fennio.
-
Za co mi dzię... - No tak, ostatecznie potwierdziła, że jest dziewicą. A niech to! -
Chciałam tylko powiedzieć, że w ogóle nie myślę o tych sprawach! - rzuciła z pasją i do
kolekcji dodała następne łgarstwo.
-
A to dlaczego, Fennio? -
zapytał łagodnie.
-
Czyżby w tym domu był to obowiązkowy temat? - odparowała z gryzącą ironią.
Patrzył na nią z wielkim zainteresowaniem. Naprawdę byt zaintrygowany i skory do
dalszej dyskusji.
-
Nie jesteś ciekawa, jak to jest
-
Możesz przestać? - syknęła.
-
Seks nie jest niczym złym.
-
Też mi coś! A czy ja twierdzę inaczej? - krzyknęła buńczucznie... i nagle zerwała
się, by uciec z kuchni.
Lecz Jegar stanął jej na drodze.
-
Fennio, porozmawiajmy poważnie. Powinnaś sobie odpowiedzieć na kilka
istotnych pytań. Jak sądzę, wszystko zaczęło się od tego, że w tak młodym wieku
zamknięto cię w tym internacie...
-
Nie wiesz, o czym mówisz! -
odparła gniewnie. - Mo-żesz mnie przepuścić?
-
Nie.
Spojrzawszy na jego mocarną postać, uznała, że nie będzie się kompromitować zbędną
szarpaniną, i gniewnie rukając, z królewską godnością na powrót zasiadła za stołem.
Ku jej niezadowoleniu Jegar usiadł obok niej.
-
Fennio, zrozum, nie chcę ani obrażać, ani drwić z cie-bie, myślę jednak, że
powinnaś zastanowić się nad pewnymi sprawami, które bardzo przeszkadzają ci w
życiu. Otóż jestem przekonany, że lata szkolne, ten cholerny internat, czyli właściwie
wieloletnie więzienie, spowodowały, że powstały w tobie poważne zahamowania i
negatywne uprzedzenia.
-
Nie mam żadnych zahamowań i nie jestem nienormalna, jak to pewnie już sobie
wydedukowateś. Reprezentujesz ciasne, egoistyczne poglądy, bo wszystkich osądzasz
według siebie, może jednak przyjmiesz do wiadomości, ze osoby, które nie interesują
się. . tymi sprawami... wcale nie są
dewiantami, tylko starają się żyć po swojemu. A co, może nie wolno?
-
Ależ wolno, wolno, i wcale nie mówiłem o dewiacjach,
tylko...
-
Musisz też wiedzieć - przerwała mu ostro - że moje
dwie kuzynki...
-
Całą waszą trójkę, gdy miałyście siedem lat, zamknięto w tym piekielnym
więzieniu?
-
Owszem, i wcale nie było to więzienie, tylko naprawdę dobra szkoła.
-
Twoje kuzynki mają takie same poglądy?
Posłała mu wściekłe spojrzenie.
-
Przestań! Szkoła nie ma z tym nic wspólnego. Wieki
temu postanowiłyśmy, że nie będziemy się wdawać w żadne
przelotne i przypadkowe związki, ot co.
-
Skoro więc to nie szkoła tak was ukształtowała, musiał
to zrobić dom - stwierdził Jegar.
Poczuła panikę, bo Jegar był coraz bliżej odkrycia jej najbardziej strzeżonej tajemnicy.
-
Nie życzę sobie rozmów na ten temat! - warknęła.
-
Fennio, czego się boisz?
Czuła, że za chwilę coś mu zrobi. Na przykład palnie w ten zarozumiały i zbyt
dociekliwy łeb.
-
Niczego się nie boję! - to była prawda, bo ostatecz
nie stwierdziła, że jest monogamistką i rozpasanie jej nie
grozi. Nie chciała jednak, by Jegar, mimo że go kochała,
zbyt głęboko wnikał w jej pilnie strzeżone sekrety. Nie
była jeszcze na to gotowa. Niemniej cała złość już jej minęła. - Proszę cię, Jegar, nie
mówmy o tym - powie-
działa błagalnym tonem.
-
Wybacz, nie chciałem cię zranić - poprosił delikatnie. a ona uwierzyła mu, i nagle
poczuła się zupełnie rozbrojona.
-
Nie zraniłeś mnie. tylko... dorastałam w przekonaniu, że mogę być naznaczona
skazą rozpusty, więc...
-
Rozpusty?! Ty? -
Był wprost oszołomiony. - Skąd w tobie, na Boga, takie
absurdalne podejrzenie?
-
Dlaczego absurdalne? Mogłam przecież spotykać się z facetami w czasie moich
wolnych wieczorów.
-
Fennio, już to ustaliliśmy, że nie należysz do tego typu kobiet. Sam zresztą
wiem, jak zachowujesz się w obecności mężczyzn.
-
Jeśli chodzi ci o wczorajszy wieczór, to nie był on... no... typowy... - wydukała.
-
Posłuchaj, trzech mężczyzn pragnęło twojego towarzystwa, bo ich zauroczyłaś...
co przy twojej niezwykłej urodzie i uroku nie jest niczym dziwnym... a jednak żony tych
facetów nie czuły się ani zagrożone, ani nawet zaniepokojone.
Komplement sprawił jej wielką radość, zarazem jednak wzbudził czujność. Nie
zamierzała nabierać się na gładkie słówka.
-
Nigdy bym sobie nie pozwoliła na żadne niestosowne zachowanie wobec nich -
odparła. - Chociaż nie wszyscy byli żonaci.
-
O ile mnie pamięć nie myli, nie chciałaś flirtować rów-nież / Rossem
Armitage'em, a on był wolny.
-
Uważasz, że nie potrafię flirtować? - oburzyła się, na-gle dotknięta w swej
kobiecej dumie. Tak jakby do tej pory, na mocy ślubów panieńskich, konsekwentnie nie
odrzucała całej tej sfery życia...
-
Jesteś czarującą i budzącą namiętność kobietą - odparł spokojnie. - Wcale nie
musisz flirtować, by łamać męskie
Jegar bawił się z nią jak kot z myszką. Miała już tego dosyć. Fcnnia sapnęła gniewnie, a
potem mruknęła:
-
Pójdę sprawdzić, co z Lucie.
Nim jednak zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, Jegar po-łożył rękę nu jej ramieniu i
zatrzymał ją.
-
Nie skończyliśmy rozmawiać.
-
Ja już skończyłam - odparła, po czym niezwykle wy-niośle spojrzała z góry na
jego dłoń.
Jednak Jegar, wielce ubawiony tą teatralną sztuczką, nie cofnął ręki.
-
Z kim skontaktowała się twoja matka, by zdobyć ten adres? Z twoją kuzynką czy z
ciotką? Wiedziała, że sprytnie zmienił temat, by ją zatrzymać.
-
Z żadną z nich. Moja matka zadzwoniła do Katc Young,
szefowej żłobka.
Zabrał dłoń, więc Fennia wstała.
-
Czy po wizycie matki kontaktowałaś się z nią w jaki
kolwiek sposób?
-
Nic, ostatni raz widzieliśmy ją razem - odparta niepewnie.
Do czego on zmierzał? I kim dla niej był? Przyjacielem?
Partnerem? A może rywalem?
-
Twoja matka ma teraz nowego faceta?
-
A co tobie do tego? -
Pytanie było nietaktowne, więc powiedź nie musiała być
grzeczna.
-
Jest atrakcyjną kobietą - ciągnął niezrażony - i podej-wam, że ma wielu facetów.
-
Nie wszystkich w tym samym czasie. Ale jeśli chcesz, mogę ci dać jej telefon -
dodała z przekąsem.
-
Och, Fennio.. -
Jegar położył ręce na jej ramionach.
-
To twoja matka, czy raczej jej stosunek do mężczyzn, tak
fatalnie wpłynął na twoje życie. Zostałaś skrzywdzona, do
znałaś trwałego urazu...
Zamarła w bezruchu. Odkrył jej najbardziej bolesną tajemnicę, lecz wcale nie czuła się z
tym źle. Wręcz przeciwnie
-
cudownie. Pragnęła przytulić się do niego i wypłakać
wszystkie gorzkie żale... ale nie mogła tak postąpić. Musiała
być lojalna wobec matki.
-
Pozwól mi wyjść - poprosiła miękko.
Nie posłuchał jej, tylko przyciągnął ją do siebie. Nie była w stanie tego znieść. Kochała
go i czuła się taka słaba...
-
Nie! -
zaprotestowała, gdy jego głowa zbliżyła się. Nie mogła zdradzić się ze
swoją miłością, a gdyby poczuła jego usta... - Nie! - powtórzyła w panice i wyrwała się.
-
Chciałem tylko... - powiedział niepewnie.
-
Nie... nie dotykaj mnie! -
krzyknęła. Patrzyła na niego wzburzona. - Nigdy! -
syknęła, gdy wydawało jej się, że znów chce ją przytulić.
Jegar zrobił krok w tył.
-
Próbowałem tylko...
-
Daj sobie spokój -
odcięła się jak osa.
Oczy zwęziły mu się w wąskie szparki, Fennia spodzie-wała się szybkiej, celnej riposty,
tymczasem to, co usłyszała, zarazem uspokoiło ją, jak oblało bolesnym chłodem:
-
Możesz mi wierzyć, Fennio, nie zrobię tego. Nigdy.
-
Powiedziawszy to, Jegar wyszedł.
Fennia miała o czym myśleć, bowiem z własnej winy znalazła się w potrzasku. Pragnęła
Jegara i w jego ramionach czuła się cudownie, lecz jednocześnie taka bliskość groziła,
że zdradzi się ze swoją miłością, a na to, przy jego niezaanga-
żowaniu, nie pozwalała jej duma. Z drugiej strony, odpycha-
ją go tak gwałtownie, zapewne uznana została za histerycz-
ke, za osobę głęboko zaburzoną w sferze seksu, czyli innymi
BO Fennia wiedziała już, że jest najzdrowszą pod słońcem
i zdolną do prawdziwej namiętności monogamistką. Tyle tyl-
ko że jej ukochany wcale nie był nią zainteresowany...
Kolejne dni potwierdzały te podejrzenia, bowiem Jegar,
jeśli nawet nie znikał na pół nocy, to przyprowadzał do domu
swoje zdohycze.
Raz zaprosił na intymny wieczór Carlę, rozchichotaną brunetkę, kiedy indziej
króliczkiem tygodnia została Davina, rudowłosa włosa bogini, szybko zastąpiona przez
Miriam, stylizu-
jącą się na intelektualistkę blondynkę z wielkim biustem, Ponadto w roli
pogotowia ratunkowego czuwała Charmaine Rhodes, zawsze gotowa na wezwanie.
Trzeba jednak przyznąć, ze przyjaciółki Jegara nigdy nie zostawały na noc. W czasie
tych wizyt Fennia zam
ykała się w pokoju, ucie-kajac w lekturę. Niestety, bywała
wówczas tak wściekła, że niewiele rozumiała z tego, co czytała.
Zdesperowana, rozważała nawet pomysł, by samej zacząć chodzić na randki, gdy
jednak pomyślała, że musiałaby się mizrzyć do jakiegoś faceta, który nic dla niej nie
znaczy, szybko zrezygnowała.
Minęły dwa tygodnie od ich pamiętnej rozmowy w kuch-ni, kiedy to z taką
stanowczością zakazała Jegarowi wszel-kich intymniejszych gestów, a on przystał na
to. Dziewczyną wieczoru była sławetna Charmaine Rhodes.
Fennia patrzyła przez okno swojej sypialni. Była w fatalnym nastroju i ze wstrętem
odrzucała wszelkie domysły* czy Charmaine zdołała już okiełznać współczesne
wcielenie Casanovy, czyli szanownego pana Urquarta, gdy usłyszała pukanie do drzwi.
-
Telefon do ciebie, dzwoni Ross Armitage -
powiedział
z kamienną twarzą Jegar. - Jeśli chcesz, mogę go spławić.
Oczywiście nie paliła się do rozmowy z tym prostakiem, powzięła jednak diabelski
zamiar.
-
W salonie masz gościa, czy mogę więc odebrać w two
im gabinecie? -
spytała, i natychmiast skorzystała z okazji
do drobnej uszczypliwości: - Czy też nadal jest to dla mnie
zakazany teren?
Posłał jej ponure spojrzenie i poprowadził za sobą, jakby sama nie znała drogi. Nie dość
na tym, łamiąc wszelkie konwenanse, nie zostawił jej samej, tylko murem tkwił przy
biurku, przysłuchując się rozmowie. Nie mogło być lepiej, ucieszyła się Fennia.
-
Czy wybaczyłaś mi moje zbyt obcesowe zachowanie w czasie tamtej kolacji? -
zapytał Ross
-
No cóż, jeśli szczerze błagasz o wybaczenie... - Za-śmiała się perliście.
-
Padam ci do nóg i żarliwie błagam... - Wyraźnie na-brał wiatru w żagle. - Czy w
ramach przeprosin przyjmiesz zaproszenie na kolację? - Już był pełen męskiej buty, a w
jego głosie zabrzmiał uwodzicielski ton zdobywcy.
-
To znaczy, że jesteś w Londynie?
-
Przyjeżdżam jutro na kilka dni. Powiedz, że się zga-dzasz i pozwolisz mi się
zrehabilitować. - Niby prosił, ale sprawę uważał za załatwioną.
Oczywiście zamierzała go spławić, dopiekając przy tym solidnie. lecz najważniejsze
było to, by udało się jej załatwić inną sprawę.
-
A gdzie chciałbyś mnie zaprosić? - zaświergotała.
-
Do „Ritza".
-
Wiesz, Ross, jest pewien problem... A nawet dwa.
-
O co chodzi?
-
Nie obraź się, bo naprawdę cię lubię, ale „Ritz" to
elegancki l
okal, wiec z twoimi manierami nie powinieneś się
tam pokazywać. Co innego, gdybyś zaprosił mnie na lunch
do baru... A po długie, najbliższe wieczory mam zajęte, bo
zarezerwowałam je dla kogoś innego.
Podczas pierwszej części jej przemowy Jegar radośnie sie uśmiechał, jednak pod
koniec mina mu zrzedła. Udało się! Wreszcie jest górą!
Natomiast Ross był w szoku.
-
Do diabła, Fennio, czy nie za wiele sobie...
-
Żegnaj, Ross. Życzę miłego pobytu w Londynie. - Od-łożyła słuchawkę.
-
Z kim się umówiłaś? - spytał Jegar, nim zdążyła choćby mrugnąć.
Też pytanie!
-
Czy ja wtrącam się w twoje życie uczuciowe?
-
Nie sądzę, byś takowe posiadała - warknął mało kulturalnie.
-
Czyżbyś był ze szkoły pana Armitage'a? - roześmiała się kpiąco, choć wprost
dusiła się ze złości. - Ale skoro pytasz... No cóż, uznałam, że jestem już dużą
dziewczynką i najwyższa pora, bym trochę poeksperymentowała... Oczywiście poza
domem.
Nic nie odpowiedział, spojrzał tylko gniewnie i pomknął do swojej Charmaine.
Fennia już miała opuścić gabinet, gdy nagle uświado-miła sobie, że dla ratowania
twarzy będzie musiała następ-nego dnia wyjść na cały wieczór. Zadzwoniła więc do
Astry.
-
Co robisz jutro wieczorem? -
spytała kuzynkę.
-
Przychodzi do mnie matka. Ale jeśli musisz pogadać, spróbuję przełożyć jej
wizytę na inny termin.
-
Nie, to bez sensu -
powiedziała Fennia. - Odezwę się do ciebie w tygodniu. Jeśli
będziesz wolna, to wyskoczymy na miasto.
Następnie zadzwoniła do ciotki Delii, ale ta z kolei była zaproszona na posiedzenie
jakiegoś komitetu.
-
Możesz wpaść koło dziesiątej, jeśli to dla ciebie nie za późno - zaproponowała.
-
Nie, ciociu, będziesz zmęczona. Może innym razem...
-
Wszystko w porządku, moje dziecko? Masz jakieś kłopoty?
-
Nie, nic poważnego - uspokoiła ją Fennia.
Jej mały kłopocik polegał na tym, że jak idiotka zakochała się w facecie, który z powodu
swych licznych przygód miłosnych nie miał czasu zakochać się w niej.
Tak więc nie pozostało jej nic innego, jak samą siebie zabrać do kina lub zaprosić na
kolację, bowiem pozostać w domu absolutnie nie mogła. Samotna w kinie lub w restau-
racji ... Wzdrygnęła się. No cóż, życie czasami bywa okropne i okrutne...
Chwyciła za słuchawkę i wystukała inny numer.
-
Domyślam się, że twój kalendarz pęka w szwach i nie
ma mowy o tym, żebyś zabrał swoją ukochaną kuzynkę na kolację? - zapytała
cioteczno-przyrodniego brata, Greville'a.
-
Tobie, Fennio, nigdy bym nie odmówił - odparł Gre-
ville. -
Znasz mnie i wiesz, że uwielbiam towarzystwo piek
nych kobiet. Jutro wieczorem ci odpowiada?
Kochany, niezawodny Greville. Wszystkie trzy zawsze
mogły na nim polegać. Fennia szczerze życzyła mu szczęścia.
choć o to było trudno, bo właśnie lizał rany po fatalnym
małżeństwie i bardzo przykrym rozwodzie, wskutek czego
zraził się do stałych związków.
-
Co my byśmy bez ciebie zrobiły, Greville?
-
Żyłybyście dalej - odparł. - Zadzwonię do ciebie o pół do ósmej, zgoda?
-
Ale ja już nie mieszkam u Astry.
-
Tak, wiem, że opiekujesz się dzieckiem, którego rodzice mieli wypadek i
mieszkasz u jego stryjka, zgadza się?
-
Zgadza się. Powiedz, dokąd się wybierzemy, to spotka-
my się na miejscu.
-
Mowy nie ma. Przyjadę po ciebie. Wiesz dobrze, że jestem staromodny.
-
Nawet nic stuknęła ci czterdziestka!
-
Powiesz mi wreszcie, gdzie mieszkasz?
Podała kuzynowi adres, po czym wyszła z gabinetu, pro-gramowo ignorując wesołe
śmiechy Jegara i Charmaine, dochodzące z salonu.
Następnego dnia Fennia oschle przypomniała Jegarowi, ze to ona ma dzisiaj wychodne
i dodała równie oficjalnym tonem:
-
Byłabym wdzięczna, gdybyś wrócił najpóźniej kwa
drans po siódmej.
-
Wychodzisz gdzieś?
-
O pół do ósmej przyjadą po mnie. - Fennia nie zamie-rzała wdawać się w żadne
szczegóły.
-
Mhm -
padła lakoniczna odpowiedź, po czym Jegar zabrał teczkę i wyszedł.
Jegar wrócił koło siódmej i zamknął się w gabinecie, wi-docznie więc nie był ciekaw
tajemniczych „onych". W tym czasie Fennia szykowała się do wyjścia. Jej cioteczny
brat, Greville, byl wysokim, przystojnym mężczyzną, z którym miło było się pokazać na
mieście. Lucie spała spokojnie w łóżeczku, ale nawet gdyby się obudziła, była już na
tyle przyzwyczajona do stryjka, że w takich przypadkach albo go przywoływała, lub z
miśkiem pod pachą ruszała na jego poszukiwania.
U drzwi rozległ się dzwonek. Fennia wzięła torebkę i wy-szła do przedpokoju, lecz Jegar
p
anterzymi susami uprzedził ją i pierwszy dopadł do drzwi. Nim jednak je otworzył,
obrzucił ją badawczym spojrzeniem. Długa, prosta sukienka, czarne, lśniące włosy i
piękna twarz... Wyczuła, że robi na nim wrażenie. Była pewna, że usłyszy jakiś
komplement,
lecz Jegar tylko sucho zapytał:
-
O której wrócisz?
-
Nie czekaj na mnie -
rzuciła sarkastycznie.
-
Wolę sam sprawdzić, czy dom jest dobrze zamknięty na noc, dlatego muszę
wiedzieć, kiedy będziesz.
Fennia prawie parsknęła śmiechem, bo jakoś do tej pory nie bawił się w nocnego
stróża.
-
Dobra, w trzy minuty pożrę kolację i biegiem wrócę do
domu. A jak nie dam rady, poproszę, żeby mi zapakowali na
wynos.
Poczęstował ją mało przyjaznym spojrzeniem i wreszcie otworzył drzwi.
Na widok swego kuzyna Fennia natychm
iast uśmiechnęła sie alodko, a Grevilłe w lot
pojął, o co chodzi. Mimo to chciała jak najprędzej się ulotnić, by przez przypadek nie
wyszło na jaw, że ten przystojny facet jest jej krewnym, co byłoby prawdziwą katastrofą.
Jednak dobre maniery nie pozwalały na błyskawiczną rejteradę.
-
Poznajcie się. Pan Greville Alford, pan Jegar Urquart
-
dokonała prezentacji.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, a potem Greville zwró-cił się do Fennii:
-
Witaj, kochanie. -
Jak to miał w zwyczaju, objął ją i pocałował w policzek.
-
Może wypijemy drinka? - zapytał Jegar.
-
Byłoby miło, ale mamy zarezerwowany stolik w „Sa-
voyu" -
odparł Greville uprzejmie i ciepło spojrzał na Fen-
nię - Gotowa? Odpowiedziała uśmiechem, po czym przemaszerowała obok Jegara.
starając się nie przesadzić z oznakami triumfu, bo wtedy naraziłaby się na śmieszność.
Greville zabrał ją oczywiście nie do „Savoyu", ale do miłej. kameralnej restauracyjki.
-
Co tam słychać w wielkim świecie? - spytała Fennia.
-
Wreszcie się jakoś pozbierałem... - Uśmiechnął się
smutno. -
A jeśli chodzi o sprawy zawodowe... - Greville
był członkiem rady nadzorczej Addison Kirk Group, firmy,
której prezesem był Thomson Wakefield, świeżo poślubiony
maż Yancie. - Mieliśmy ostatnio spore zamieszanie, bo
wyraźnie odczuliśmy brak Thomsona.
-
Dostałyśmy z Astrą kartkę od Yancie.
-
Ja też. Mama również. Yancie pisała, że jest rewelacyjnie, prawda?
-
Tak -
Fennia westchnęła. - Małżeństwo z właściwą osobą musi być cudowne.
Pamiętaj o tym, Greville. Wiem. co przeżyłeś, ale jestem pewna, że spotkasz kogoś, kto
będzie na ciebie zasługiwał - dodała miękko.
-
Tak uważasz? - Popadł w sceptyczną zadumę. Miał ogromne powodzenie u
kobiet, ale tak bardzo się sparzył, że wszystkie ewentualne kandydatki na żony lub stałe
kochanki trzymał na dystans.
-
Jesteś tak fantastycznym facetem, że nie uchowasz się długo na wolności.
Rozejrzyj się wokół, świat jest pełen miłości i nie warto od tego uciekać. Wreszcie
spotkasz tę jedną, jedyną, która na pewno będzie kobietą wyjątkową. Zawładnie tobą,
choćbyś się bronił rękoma i nogami, ale i tak w końcu się poddasz. - Zamyśliła się
głęboko, aż wreszcie dodała, jakby oznajmiała największą tajemnicę kosmosu: -
Greville, bo tak naprawdę liczy się tylko ma-łość. Uwierz mi.
Spojrzał na nią uważnie.
-
Trafiona, zatopiona?
No i wygadałam się! - pomyślała Fennia.
-
Uhm... -
Nagle posmutniała.
-
To bolesne doświadczenie?
-
Tak, bo on jakoś nie zauważył, że jestem wyjątkowa.
-
Zauważy...
-
Marne szanse. -
Nie chciała o tym dłużej mówić. - To jak sobie radzicie bez
Thomsona?
Żałosna próba zmiany tematu... Przecież Greville, męż-
czyzna inteligentny i przenikliwy, na pewno już się domyślił, kto złamał serce jego
ukochanej siostrzyczce.
-
Jakoś sobie radzimy - odparł i do końca kolacji nie
nawiązał już do bolesnego tematu, tylko ze wszystkich sił
starał się rozbawić Fennię. co mu się zresztą udało. Gdy około jedenastej zajechali pod
apartament Jegara. Fennia bardzo była wdzięczna kuzynowi za miły wieczór. Naprawdę
tego potrzebowała.
Greviłle wszedł z nią do budynku, objął ją i pocałował na pożegnanie.
-
Dzwoń do mnie o każdej porze dnia i nocy - zawołał,
gdy wsiadała do windy.
Fennia nie zdążyła jeszcze dojechać na ostatnie piętro, a już myślała o Jegarze,
Gdy tylko weszła do mieszkania, natychmiast pojawił się w przedpokoju. Stłumiła
poryw serca i standardowo zapytała o Lucie.
Jednak jej chłodne powitanie okazało się ciepłym zefir-kiem wobec arktycznego lodu,
jaki bił z głosu Jegara.
-
Nie zaprosiłaś pana Alforda na kawę?
Fennia nagle zrozumiała, że ma dosyć tej zabawy w na-stroje i miny. Postanowiła
szybko zakończyć rozmowę i pójść do siebie.
-
Nie chciałam nadużywać twojej gościnności.
Niestety, gdy tylko ruszyła z miejsca, Jegar złapał ją za ramię
i zawlókł do salonu. Tam wreszcie z wściekłym piskiem zdołała strząsnąć z siebie jego
rękę. Jegar miał w oczach mord. Szykowała się awantura, jakiej świat nie widział.
-
A ty uważasz, że wszystko jest w porządku? - zapytał
z porażającą pogardą.
-
O czym ty mówisz?
-
Wprost nie do wiary! -
eksplodował. - Naprawdę nic
wiesz? A więc ci powiem! - ryknął. - Byłaś u niego!
Miała tego dosyć. Na co ten facet sobie pozwalał? Ale dobrze, sam się o to doprasza.
-
To wprawdzie nie twoja sprawa, lecz skoro jesteś tak
bardzo wścibski... Oczywiście, że byłam u niego. Nie pierw
szy i nie ostatni raz.
O rany, będzie ciężko! - pomyślała, patrząc na Jegara. który wyglądał jak bokser przed
zadaniem /nokautującego ciosu.
-
A co na to jego żona? - wycedził.
-
Greville jest rozwiedziony.
-
Od jak dawna go znasz? -
Najwyraźniej nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
-
Za wiele chciałbyś wiedzieć. To nie twoja sprawa.
-
Owszem, moja. On tu przyszedł, chociaż go nie zaprą szałem, natomiast ty,
chociaż twoje miejsce jest tutaj, byłaś gdzie indziej!
-
Bzdura! -
warknęła. - Miałam wychodne, a przy Lucie dyżurowałeś ty. I
zapamiętaj sobie, to ja decyduję o tym, gdzie jest moje miejsce. Tobie nic do tego. -
Widziała po jego oczach, że ma wielką ochotę na dalszą kłótnię, lec/ Fennia miała już
naprawdę dosyć. - Przestań zachowywać się jak idiota i daj mi święty spokój. Idę do
łóżka.
Lecz on znów schwycił ją za ramiona.
-
Dopiero z niego wyszłaś, prawda? Z łóżka tego kocha-sia? - wybuchnął z
niepohamowaną furią. - I co, wyleczył twoje zahamowania?
-
Ty bezczelna świnio! - krzyknęła. - Świętoszek się
znalazł. Sam jesteś żałosny kochaś! Przyjrzyj się najpierw sbie, a potem osądzaj
innych. Dureń i cham!
W bojowym szale z całej siły kopnęła go w goleń, a Jegar puścił jej ramiona, złapał się
za nogę i jęknął. No cóż, Fennia nie była eteryczną mimozą, tylko silną i wysportowaną
dziewczyną, więc uderzenie do symbolicznych nie należało, I mimo że /. natury nie
lubowała siew sadystycznych prakty-kach, okrzyk bólu, który dobiegł jej uszu, stał się
dla niej nąjpiękniejszą melodią. Zastanawiała się przez chwilę, czy dla równego
rachunku nie dołożyć w drugi goleń, ale uznała, że będzie dosyć.
Dumnie wyprostowana ruszyła ku drzwiom, lecz Jegar już się zdołał pozbierać i znów ją
przytrzymał.
-
Dlaczego? Ty...
-
Nie waż się dokończyć - zasyczała. - l natychmiast mnie puść.
W jego oczach płonęła żądza zemsty. Uderzy mnie? - po-myślała w popłochu. Nic, to
nie było w jego stylu. On za-mierzał siłą ją pocałować i w ten sposób poniżyć.
-
Ani się waż! - krzyknęła.
-
To ty zaczęłaś! - odpowiedział, choć było to wierutne
łgarstwo.
Pochylił głowę, szukał jej ust.
A w niej wszystko krzyczało „Nie!'\ Jak on śmiał miłosną
pieszczotę zamieniać w akt zemsty? Dlaczego tak wszystko
brukał? Zachowywał się po prostu jak bydlak. Wściekłość
i gorzki płacz rozrywały jej duszę. To było takie poniżające
i obrzydliwe.
Zaczęła się rozpaczliwie szarpać, lecz Jegar nie ustępował.
-
Ty draniu, nie daruję ci tego. Zabiję cię!
Nadal nic do niego nic docierało. Zapamiętały w swej złości, nie zwalniał uścisku.
Wreszcie, kompletnie wyczer
pana, szepnęła:
-
Jegar, nie rób mi tego...
Nagle spojrzał na jej bladą twarz i pełne smutku oczy... i przeraził sic.
-
Fennio, wybacz... -
Słowa uwięzły mu w gardle. - Nie
wiem, co mnie naszło, nigdy dotąd... - kajał się szczerze.
-
Błagam, wybacz mi...
G
łęboko zawstydzony i pełen pogardy dla siebie, chciał odejść. On, kulturalny i
wykształcony mężczyzna, uważający siebie za człowieka mądrego i subtelnego,
zachował się jak prostacki brutal. Co w niego wstąpiło? Nigdy sobie tego nie daruje.
Ruszył ku drzwiom. I nagle usłyszał:
-
Już dobrze, Jegar. Nic się nie stało. Tylko trochę kule
jesz... Jak noga?
Podeszła do niego i jakoś tak spontanicznie, zupełnie bezwiednie, musnęła ustami jego
wargi. A potem on ją delikatnie pocałował.
Wtedy odsunęli się od siebie, z zaciekawieniem zerkając jedno na drugie. I nagle, nim
zdołali cokolwiek pomyśleć, znów wpadli sobie w ramiona, szczodrze obdarzając się
po-
całunkami.
-
Fennio! -
szepnął.
Przywarł do niej silniej. Odpowiedziała z namiętnością, jakiej nigdy nie spodziewała się
doświadczyć. Pragnęła Jegara.
Poczuła jego palce na zamku sukienki.
-
Chcesz? -
zapytał.
-
Tak... -
Przymknęła oczy.
Nawet się nie spostrzegła, gdy jej sukienka wylądowała na podłodze. Jegar wziął ją na
ręce. Gdy uniosła powieki,
prawie nadzy leżeli na jej łóżku.
Bała się, lecz za nic nie zrezygnowałaby z tego, co za chwilę miało ją spotkać.
-
Och, Jegar -
jęknęła z rozkoszy.
-
Nie będziemy się spieszyć, najdroższa - szepnął. Czuła, że tego właśnie chce, jej
ciało było rozpalone, jej zmysły szalały, tylko... gdy Jegar położył się na niej... nagle
znieruchomiała.
-
Nie denerwuj się, moja piękna. Powiedz tylko słowo,
a przerwiemy... -
Czule modulował głos.
Ale jej nie było już tak dobrze. Jegar odnosił się do niej jak psychoterapeuta do swojej
pacjentki
. A przecież ona wca-te nic była zablokowana i pragnęła być traktowana jak
czuła, namiętna kobieta!
-
Nie denerwuję się. - Poczuła, że powinna to powie-
dzieć. - Nie chcę tego przerywać - wyznała i pocałowała go.
Jegar żarliwie odpowiedział na tę pieszczotę i Fennia za-pomniała o wszystkich
obawach.
Nadzy, byli już tylko o krok od spełnienia. Instynktownie dopasowy wała się do jego
ciała, drżąca w oczekiwaniu, coraz blizsza pełnego wyzwolenia... Jeszcze chwila, a...
Nagle poczuła paniczny lęk. Jej ciało wciąż pragnęło mi-łości, lecz duszę Fennii ogarnął
mrok. Kochała Jegara, prag-nęła być jego kobietą, ale on nie darzył jej miłością. To było
tylko chwilowe pożądanie. Jaką więc miała teraz odegrać rolę? Przelotnej kochanki?
Wykorzystanej panienki?
Odwróciła głowę.
-
Co się stało, najdroższa?
-
Och, Jegar, sama już nie wiem... Pomóż mi, proszę!
-
zawołała rozpaczliwie. Pragnęła go tak bardzo... ale mu
siałaby się wyrzec samej siebie...
-
Fennio, powiedz, proszę, chcesz tego czy nie?
-
Tak -
powiedziała cicho, lecz jasne było, że kłamie.
-
Znienawidzisz mnie! -
zaszlochała.
Myślała, że ją pocałuje, utuli, uspokoi... przybliżył usta do jej warg... I nagle wszedł w
nią.
Och, nie przeżyła rozkoszy, tylko trochę bólu i obezwładniającą pustkę. Jegar spojrzał w
jej smutne, rozżalone oczy. na jej nie łaknące już miłości ciało.
Szybko się z niej zsunął i usiadł na krawędzi łóżka. Fennia też się uniosła. Miała przed
sobą jego nagie plecy.
-
Jegar, ja cię... - Nie potrafiła wyznać, że go kocha. - Ja
cię... pragnę.
Zerwał się na równe nogi i stanął przy drzwiach.
-
Fennio, nie możesz mnie mieć, dopóki nie wyzwolisz
się ze swoich zahamowań - powiedział tylko i wyszedł.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Po kilku godzinach, w czasie których drobiazgowo anali-
zowała wydarzenia ostatniego
wieczoru, Fennia wreszcie na krótko zasnęła. Obudziła ją cicha krzątanina, a więc
Jegar Jest już na nogach. Nie, nie chciała go widzieć. Nie była na to jeszcze gotowa.
Wreszcie, gdy wyszedł do pracy, podniosła się z łóżka.
Ten wtorek wydawał jej się najdłuższym dniem w życiu. Cżuła się fatalnie, rozdygotana i
skora do płaczu. Wciąż wra-cały wspomnienia z ostatniej nocy.
-
Wszystko w porządku? - zapytała Kate.
-
Tak -
mruknęła.
Nie chciała, by Kate cokolwiek spostrzegła, nie zniosłaby jej troski. Musiała też
wyćwiczyć obojętny wyraz twarzy, by Jegar nie zorientował się, w jakim stanie ducha
jest Fennia. Zresztą, czy w ogóle się tym zainteresuje? Przecież mu na niej nie zależy...
Pełna niepokoju wróciła do domu. Czekając na Jegara, czuła się jak w pułapce. Nie
wiedziała, gdzie się skryć, byle tylko nie natknąć się na niego.
A jeśli znów pójdzie na jakąś uroczą kolacyjkę? Lub przywlecze do domu następną
kochanicę? Z wściekłości zacisnęła pięści... i nagle zrozumiała, że jest zazdrosna. To
uczucie
wprost ją rozsadzało. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie do-świadczyła.
By nie zwariować, zajęła się praniem, i wtedy usłyszała, że otwierają się wejściowe
drzwi.
Po krokach poznała, że poszedł do kuchni. A więc szukał jej. Pomyślała, że to
śmieszne, tak się przed nim chować.
Chwilę później Jegar zjawił się w pralni i spojrzał na nią lodowato. Wyglądał jak oficer
śledczy, twardy, bezwzględny, okrutny. W jego oczach dostrzegła jakieś straszliwe
oskarżenie. Przeraziła się nie na żarty. O co tu chodzi? No dobrze, ta noc z jej winy
wypadła fatalnie, więc mógł być na nią zły... ale on jej nienawidził! Zbladła, a potem
zrobiła się purpurowa.
-
A więc się przyznajesz - rzucił oschle.
-
Ja... ja... -
No cóż, przejrzał ją. Zrozumiał, że go ko-cha, lecz wcale nie pragnął
jej miłości. Taką więc zbrodnię popełniła... - Nie... nie chciałam, żebyś się o tym dowie-
dział. - Dlaczego tłumaczy się ze swych uczuć? To takie poniżające.
-
Jasne nieba! -
ryknął. - A więc to prawda.
-
A czy jest sens się wypierać? - szepnęła. - Przecież i tak wszystkiego się
domyśliłeś...
-
zaskoczyło cię to, prawda? Myślałaś, że uda się to wszystko rozegrać po cichu i
durny Urquart w niczym się nic zorientuje?! Ale pomyliłaś się. Ta słodka, czysta i niczym
nieskalana panna Fennia Massey, tak inna od wszystkich kobiet, po prostu wzór cnót!
Późno bo późno, ale wreszcie cię przejrzałem. Jesteś wyrachowaną, zimną żmiją.
Nagle zaczęła się zastanawiać, czy Jegar nie oszalał. O co tu chodzi? Bo przecież nie o
nieudany seks... Nie będzie się jednak nad tym zastanawiać. To nie miało żadnego
sensu. Dumnie uniosła głowę.
-
Kiedy mam się wyprowadzić? - rzuciła oschle, by nie-
co oprzytomniał.
-
Natychmiast znikaj z moich oczu. Tego się nie spodziewała.
-
A co zrobisz z Lucie? -
Musiała zadać to pytanie.
-
Nie twoje zmartwienie -
warknął. Pogarda biła z jego oczu, a przecież łączyły ich
intymne
chwile... Fennia już nic cierpiała, tylko była wściekła. Już nie kochała, tylko nienawidziła.
-
A niech cię diabli, Jegar! Zachowujesz się jak psycho-
tyk i pewnie nim jesteś. Żałuję, że cię poznałam, nic gorsze
go nie mogło mnie spotkać. Proszę cię tylko o jedno, nie
wyżywaj się na Lucie, a swoje frustracje przelej na worek
treningowy. I to ty znikaj z moich oczu! -
Z uniesioną głową
ruszyła do wyjścia.
Lecz na drodze stanął jej Jegar.
-
Hola, nie tak prędko. Musimy jeszcze porozmawiać o pieniądzach.
-
Wypchaj się! Nie wezmę od ciebie ani centa za opiekę nad Lucie.
-
Jasne, kto by się oglądał na takie marne grosze, gdy ktoś Inny daje grube
tysiące. No, tak dla ciekawości, ile ci zapła-
cił? - syknął z pogardą. - Gadaj, i to już!
Spojrzała na niego półprzytomnie... i nagle zrozumiała.
Jegar wcale nie był też wściekły za to, że się w nim zakocha- On ją oskarżał o jakieś
machinacje finansowe. Był więc małym, wietrzącym wszędzie spiski, pętakiem. Tacy
ludzie, K swoją chorą podejrzliwością, potrafią zatruć wszystko wo-
kół siebie i należy się ich wystrzegać jak zarazy. Ze też wcześniej na to nie wpadła...
-
Może wreszcie wyjaśnisz mi, o co ci chodzi? - zapy lała spokojnie. - Więc niby
kto
i za co obdarował mnie fortuną?
-
Oczywiście nigdy nie słyszałaś o Addison Kirk Group?! - Jego sarkazm był wręcz
porażający.
-
Addison Kirk? Jasne, że o nich słyszałam! - odparła najspokojniej w świecie.
Bądź co bądź mąż Yancie był tam przewodniczącym rady nadzorczej, a Greville...
-
Lomax Mortimer Trading też nie jest ci obce? Do diabła, gdy już cię zdemaskow
ałem, chód raz możesz być uczciwa i przyznać się do wszystkiego.
Uczciwa? Do czego on pije? Jakich to malwersacji mia-
łaby dokonać? To śmieszne i
straszne zarazem.
-
Zawsze byłam w stosunku do ciebie uczciwa!
-
Jak cholera!
-
A co ja takiego zrobiłam? I co ma wspólnego Addison Kirk z Lomax Mortimer? -
Chciała wreszcie zrozumieć, w czym rzecz. - Nie miałam też pojęcia, że coś ciebie
łączy z Addison Kirk.
-
Bo nic nie łączy. Do dzisiaj wiedziałem tylko, że taka firma istnieje oraz to, że
działamy w zupełnie innych sekto-rach rynku.
-
Chcesz powiedzieć, że właśnie dzisiaj Addison Kirk i twoja firma się połączyły?
-
Aha. próbujemy odgrywać słodką idiotkę... - skomen-tował ironicznie, zaraz
jednak zmienił ton. - Doskonale wiesz, że dziś moja firma zaczęła walczyć z Addison
Kirk!
-
Ależ, Jegar. nie mam o tym zielonego pojęcia.
-
Tak samo jak nie wiedziałaś, że przygotowuję ofertę dla Lomax Mortimer i jak nie
poznałaś jej szczegółów...
-
Chodzi ci o tę dyskietkę, którą niechcący dałam Lucie do zabawy?
-
Tak, właśnie o tę dyskietkę. Skopiowałaś ją całą, czy tylko niektóre pliki?! -
Ryczał jak ranny lew. - Kiedy wpad-
łaś na pomysł, by pohandlować z Addison?
-
Podejrzewasz, że ja... że Addison...
-
Znasz się przecież na tym, bo przeszłaś odpowiednie szkolenie. Musiał być to
kurs dla baaardzo zaawansowanych. No cóż, sprytnie wykorzystałaś wypadek mojego
brata... Niczym dżuma wkradłaś się pod mój dach. Miałaś naprawdę piekielne
szczęście!
-
Jak widać, zupełnie co innego rozumiemy pod słowem „szczęście" - zadrwiła. -
Dobra, Jegar, wreszcie mi to wyjaśnij. Czy to znaczy, że Addison Kirk złożył
konkurencyjną ofertę Lomax Mortimer?
-
Nawet nie o to chodzi, że inna firma w tajemnicy przed wszystkimi szykowała się
do konkursu i zgłosiła swoją ofertę dokładnie tego samego dnia co my. Rzecz w tym, że
propozycja Addison jest tak podobna do mojej, że po prostu musiał być przeciek.
-
Sugerujesz, że ja to zrobiłam?
-
Ja ni
e sugeruję, ja wiem! Jedynie garstka ludzi, których znam od lat i wiem, że
mogę im ufać, wiedziała o szczegółach mojej oferty. Ty byłaś jedynym niesprawdzonym
człowiekiem w moim obozie.
-
Dzięki! - warknęła.
Nie zamierzała zostać w tym domu ani sekundy dłużej.
garem postanowiła zmyć z siebie podejrzenie o szpiegostwo, Nie chciała, by tak o niej
myślał przez resztę życia...
-
Tylko na tej podstawie, że wcześniej mnie nie znałeś, uznałeś, że jestem nowym
wcieleniem Maty Hari?
-
Mam więcej dowodów.
-
To, że znam się na komputerach? Każdy licealista potrafi tyle, co ja...
-
Ale licealiści nic umawiają się na randki z Greville'em Alfordem, który, dziwnym
trafem, jest w radzie nadzorczej Addison KM.
Nie miała zamiaru mu wyjaśniać, że Alford jest jej bratem ciotecznym, i że to wcale nie
była randka...
-
Ciekawy jestem, ile ci zapłacił za wykradzenie danych'.' - wycedził.
-
To tajemnica handlowa -
zadrwiła, choć była bliska płaczu. Jak on mógł tak o niej
myśleć?
-
A więc przyznajesz się, że ci zapłacił... - Jegar zrobił krok w jej stronę. - No tak,
miałem rację. - Jej milczenie wziął za ostateczne przyznanie się do winy.
-
Idź" do diabła! Takiego drania j durnia jeszcze nie spotkałam.
Uniosła dumnie głowę. Wcale nie czuła się przegrana. Tc Jegar pogrążył się w chaosie
niskich, brudnych podejrzeń, natomiast ona ma czyste sumienie. I tylko ono jej
pozostało...
Poszła do swojego pokoju.
Czy to ten sam człowiek, w którego ramionach leżała zaledwie wczoraj wieczorem? Jak
mogła się tak pomylić? Tłumiąc łzy. zaczęła zbierać swoje rzeczy.
Gdy z walizką i kluczami wyszła do przedpokoju, z tru-dem się powstrzymała, by nie
zajrzeć do Lucie.
Jegar już czekał na nią przed drzwiami, a gdy podeszła do nich, otworzył je szeroko. To
było jak wbicie noża w serce. Fennia niedbałym ruchem rzuciła klucze na stolik.
Dopiero w sobotę doszła do siebie, ale i tak Jegar stale pojawiał się w jej myślach. Nie
dawało jej spokoju, jak mógł coś takiego o niej pomyśleć.
Gdy opuściła apartament, długo jeszcze siedziała w samochodzie i nie mogła uwierzyć,
że to. co się wydarzyło, nie Jest tylko koszmarnym snem. Gdy w końcu trochę się
uspokoiła, była już noc.
Instynkt podpowiadał jej, że nie powinna być sama. W pierwszym odruchu chciała
pojechać do cioci Delii, bo zawsze lądowała u niej, gdy pokłóciła się z matką. Teraz
jednak zranił ją potwór w ludzkiej skórze i ciocia Delia nie-wiele mogła pomóc na takie
cierpienie.
Postanowiła pojechać do Astry.
-
Fennia! -
zawołała Astra na widok kuzynki. - Co się
stało? Wyglądasz fatalnie...
-
Nie wiem
, czy sama wyszłam, czy zostałam wyrzucona,
nnia starała się żartować. - Chyba jednak... zostałam...
wyrzucona. -
Rozpłakała się.
-
Jak on śmiał? - krzyknęła Astra, natychmiast biorąc
stronę Fennii. Objęła ją ramieniem i posadziła na kanapie.
-
Co on sobie
wyobraża! Już ja z nim porozmawiam...
-
sapnęła wściekle.
-
Och, Astro! -
Fennia starała się uśmiechnąć. - Przecież nawet nie wiesz, które z
nas zawiniło.
-
Na pewno nie ty -
powiedziała z mocą. - Chcesz mi o tym opowiedzieć?
jest skończoną świnią... A co gorsza... ja go na-prawdę kocham.
-
Rety! Ty też jesteś zakochana? To jakaś epidemia! - zawołała Astra, myśląc o
Yancie.
-
Zakochana bez wzajemności. On jest odporny na mi-łość, chyba jest na nią
zaszczepiony... -
odpowiedziała smutno Fennia.
-
Każda szczepionka kiedyś przestaje działać - odparła Astra.
-
Po tym, o co mnie oskarżył, chciałabym, żeby ta cho roba przybrała
najgroźniejszą postać. Wtedy przyczołgałby się tu i na kolanach błagał mnie o
przebaczenie! Dopiero bym dała mu popalić... - rozmarzyła się, a zaraz potem jej oczy
niebezpiecznie się zaszkliły.
Następnego dnia Fennia, jadąc do pracy, zastanawiała się. co /robi, jeśli wpadnie na
Jegara, gdy przywiezie Lucie do żłobka. Nic takiego jednak się nie stało, bo jego
asystem zadzwonił do Kate i poinformował, że w najbliższym czasie mała nie będzie
chodziła do żłobka. Poprosił jednak o zatrzymanie miejsca. Na koniec, w imieniu szefa
oraz państwa Todd, wyraził uznanie dla profesjonalizmu i zaangażowania personelu.
Fennii zrobiło się przykro, że nie zobaczy Lucie, bo na-prawdę się do niej przywiązała.
Po powrocie do domu jedynym pocieszeniem była rozmo wa z Astrą.
-
Czy powiedziałaś, że Greville jest twoim bratem cio-tecznym? - spytała kuzynka.
-
A ty byś mu powiedziała?
-
Nigdy w życiu!
Wkrótce
Fennia przekonała się, że noce są jeszcze gor-sze od dni, bo samotność
skłaniała do rozmyślań. Przede wszystkim na temat Jegara. Wspominała nie tylko złe,
ale również te dobre chwile, gdy był czarujący i sprawiał, że sie śmiała i czuła się
szczęśliwa. A przede wszystkim, gdy ją całował...
Ale co z tego, że było tak cudownie, skoro wzgardził jej
uczuciem?
W gorzkich rozpamięty waniach odkryła, że dla niej jedynym prawdziwym sensem życia
może być tylko miłość. Nie-stety, dla niego najważniejsza była praca...
Nagle coś ją olśniło. Wszystkie gorzkie słowa, jakie skie-rował do niej Jegar, dotyczyły
domniemanej afery szpiego-
wskiej, nie zaś uczuć. Może więc...
Chwyciła za słuchawkę. Powie mu, że Greville jest jej kuzynem, a nie facetem, który
płacił jej za informacje.
Tylko co to zmieni? Jegar nagłe jej nie pokocha, a Greville nadal pozostanie
przedstawicielem konkurencyjnej firmy... Zaś Lucie ma już na pewno nową nianię i
Fennia do niczego już nie jest potrzebna.
Szkoda, że nie usłyszy jego głosu... Odłożyła słuchawkę.
Następne dni były takie same: praca, pogawędka z Astrą, I cały czas Jegar, Jegar,
Jegar... Fennia czuła, że musi się choć na trochę gdzieś wyrwać.
-
Wybierzesz się ze mną do cioci Delii? - spytała Astrę.
-
Nie widziałam jej od wieków i bardzo bym chciała... ale... nie mogę.
-
Masz pilną robotę?
-
Tak... przeproś ją w moim imieniu. Na pewno niedługo się do niej wybiorę.
Był cudowny, słoneczny letni dzień. Delia jak zwykle przyjęła Fennię z radością.
-
Może wypijemy herbatę w ogrodzie? Mam też wspa-
ni
ałe ciasteczka, zaraz wszystko przygotuję.
Gdy już zasiadły wśród drzew i kwiatów, ciocia spytała
-
Widziałaś się ostatnio z Astrą?
-
Znów z nią mieszkam.
-
Rodzice tej małej już wrócili ze szpitala?
-
Nie, tylko pokłóciłam się ze stryjkiem Lucie i uznał, że poradzi sobie beze mnie.
Delia AIford przyjrzała się uważnie siostrzenicy. Fennia wie działa, że ciocia jest mądrą
kobietą i potrafi dużo zrozumieć bez słów, wyczytać smutek z oczu i dociec jego
przyczyn... Jednak ciocia taktownie powstrzymała się od komentarza.
-
Mam nadzieję, że mała da mu nieźle w kość - powie działa tylko z uśmiechem.
-
Też na to liczę - roześmiała się Fennia.
Ucięły sobie miłą, rodzinną pogawędkę. Obie z utęsknie niem oczekiwały powrotu
Yancie i Thomsona z podróży poślubnej.
-
Byłoby cudownie ją zobaczyć - powiedziała Fennia.
-
Zobaczymy Yancie, jeśli uda nam się choć na chwile odciągnąć ją od męża -
uśmiechnęła się Delia.
Nagle do rozmowy włączyła się trzecia osoba.
-
O kim plotkujecie?
-
Greville! -
zawołała z radością Delia, - Skąd się tu wziąłeś?
-
Musicie zdrowo kogoś obgadywać, bo nawet nie za u ważyłyście, jak
przyszedłem. Pochylił siei pocałował matkę w policzek. - Witaj, Fennio.
-
Miło cię widzieć - uśmiechnęła się.
-
Przynieś sobie z kuchni filiżankę - zaordynowała sta-nowczo Delia.
-
Wolę zimne piwo, bo straszny dzisiaj upał.
Gdy wrócił, oznajmił, że dzwoni ciotka Ursula, która ko-niecznie chce się dowiedzieć,
kiedy przyleci Yancie.
-
To zabawne! Chce ode mnie się dowiedzieć, kiedy wra-ca jej córka! - Delia
złapała się za głowę. - Nie mogłeś jej powiedzieć?
-
Mogłem, bo wiem, że Thomson musi być w biurze w następny wtorek - odparł
Greville. -
Ale nie lubię rozmawiać z ciotką Ursulą. Biedny Thomson, będzie miał słodką
tesciową.
-
Współczuć trzeba Yancie. Teściowa to teściowa, ale mieć taką matkę, to dopiero
pech -
odparła Delia i jak na ściecie poszła porozmawiać z przyrodnią siostrą.
-
Jak twoje sprawy? -
spytał serdecznie Greville, gdy
zostali sami.
-
Wyprowadziłam się i znów mieszkam z Astrą - powie-
działa wprost.
-
Och, si
ostrzyczko, byłaś na tyle dzielna, by z nim zer-kać? - zapytał miękko.
-
Domyśliłeś, że to był...
-
Urquart? Tak. domyśliłem się. Nadal boli?
-
Wcale nie byłam dzielna - przyznała się. - Strasznie się pokłóciliśmy i gdybym się
sama nie wyprowadziła, to by mnie wyrzucił...
-
Wyrzucił?! - Greville aż podskoczył na krześle. - Do cholery, niech no tylko go
spotkam, od razu skopię mu ty... znaczy obiję mu gębę!
Fennia roześmiała się. Wiedziała, że jej zrównoważony kuzyn, gdy chodziło o
najbliższych, byłby do tego zdolny.
-
Greville... -
Fennia poczuła, że musi poruszyć ten przykry temat. - Ta oferta dla
Lomax Mortimer Trading.,. -
Wzięła głęboki oddech. - Czy...
-
Skąd o tym wiesz? - Greville popatrzył z najwyższym zdumieniem. - Mów
wszystko, co ci się obiło o uszy.
Fennia poczuła się nieswojo. Wkroczyła na grząski teren Mogła popełnić jakąś
niedyskrecję, a mimo wszystko nic chciała zdradzać sekretów Jegara. Jednak
zamierzała wyjaśnić tę sprawę.
-
Czy to ma coś wspólnego z Urquartem i Global Com-munications? - naciskał
Greville.
-
A więc wiesz, że Jegar jest szefem tej firmy.
-
Tak, od wtorku, gdy z troski o ciebie postanowiłem go sprawdzić. Przy okazji
dowiedziałem się, że nasze firmy walczą o ten sam kontrakt. - Uśmiechnął się do niej
zachę-cająco. - U nas, w Addison Kirk, mamy ludzi, którzy zajmują się poszukiwaniem
nowych możliwości inwestowania i dokonywania fuzji.
-
Czy chcesz powiedzieć, że ktoś samodzielnie wpadł n.i pomysł złożenia oferty
dla Lomax Mortimer? -
spytała.
-
Samodzielnie? Nie rozumiem...
-
To znaczy bez szpiegowania...
-
Szpiegowania?! -
Spojrzał na nią z wielką powagą. -O czym ty mówisz, Fen? -
Nagle zrozumiał wszystko. -O mój Boże! A więc Urquart jest przekonany, że sprzedałaś
nam te informacje! -
wykrzyknął.
-
No cóż, sama sobie napytałam biedy - przyznała Fen nia, nieświadomie biorąc
Jegara w obronę. - Przez przypadek otworzyłam dyskietkę z tą ofertą, a potem okazało
się, te wasze propozycje dla Lomax Mortimer Trading są prawie identyczne.
Greville zastanawiał się przez dłuższą chwilę.
-
Uważnie penetrujemy rynek i często korzystamy
z poufnych informacji, wyszukując projekty, które są do
wygrania, ale nigdy nie posuwamy się do szpiegostwa
-
wyjaśnił poważnie. - Global dowiedział się o naszej
ofercie dokładnie w tym samym czasie, co my o jego. To
normalne, że dwie, albo i więcej firm startuje do tego
samego przetargu, o czym twój przyjaciel Urąuart dobrze
wie, bo takie są reguły gry. Tak więc czysty przypadek
sprawił, że staliśmy się konkurentami, a to, że nasze wy
liczenia i szacunki
okazały się podobne, tylko dobrze
świadczy o profesjonalizmie obu firm.
\ - Czysty przypadek? -
upewniała się Fennia. - Chcesz powiedzieć', że nie było
przecieku informacji?
-
Nie było i Urquart dobrze o tym wie.
-
Skoro o tym wie... -
Fennia potrząsnęła głową z nie-dowierzaniem - ... to
dlaczego tak na mnie naskoczył?
-
Rozumiem, że nie było ci zbyt miło, ale pewnie ode-brałaś to tak dramatycznie z
osobistych powodów.
Fennia znów poczuła się fatalnie. Skoro Jegar wiedział, że dwie firmy mogą
zaproponować zbliżone warunki i nie ma w tym nic dziwnego, to awantura, którą jej
zrobił, musiała mieć inną przyczynę. A zatem wiedział, że ona go kocha i właśnie
dlatego wyrzucił ją z domu. Tak bardzo nie chciał jej miłości...
-
Nie dopuszczę, by Urąuart obwiniał cię o coś, czego
nie zrobiłaś, a jak cię znam, nawet nie byłabyś w stanie!
-
Greville zdenerwował się ponownie. - Zadzwonię do niego
i powiem mu, co o nim myślę!
-
Nie rób tego, bo umrę ze wstydu!
-
Do diabła, to on powinien się wstydzić! Nie dopuszczę, byś cierpiała z jego
powodu. Urąuart musi wiedzieć, że.
-
Przerwał, bo spostrzegł wracającą Delię.
-
Proszę cię, Greville, nie rób tego - błagała Fennia. - Tu
prawda, zależy mi na Jegarze, ale nie chcę być z człowie
kiem, który ma mnie za złodziejkę i oszustkę...
Fennia, by choć przez jakiś czas nie zadręczać swoich najbliższych ponurym nastrojem,
postanowiła wybrać się za miasto.
Lunch zjadła w przytulnej, wiejskiej gospodzie, nacieszy ła się pięknem letniego dnia na
wsi i ruszyła w powrotni) drogę do Londynu. W poniedziałek musiała być wcześniej w
pracy, gdyż jedna z pracownic wyjeżdżała na urlop i Fennia obiecała ją zastąpić.
Od domu Astry dzieliło ją zaledwie pół godziny drogi, ale zatrzymała się na stacji
benzynowej, by nabrać paliwa. Nagle ze złością spostrzegła, że przy sąsiednim
dystrybutorze tankuje Charmaine Rhodes. Poczuła niemiłe ukłucie zazdrości
Czuła na sobie spojrzenie Charmaine, ale nie zamierzała choćby się przywitać, bo
nienawidziła tej wyniosłej i zimnej kobiety. Jednak, ku jej zdziwieniu, panna Rhodes
podeszła do niej. Po jej minie natychmiast zorientowała się, że nic miłego z pewnością
nie usłyszy. Nie pomyliła się.
-
Co, znalazłaś inną pracę? - spytała Charmaine ironicz
nie, nie kryjąc pogardy.
Fennia poczuła, jakby ktoś grzebał nożem w otwartej ranie. Najwyraźniej Charmaine
musiała coś słyszeć od Jegara. Ta myśl sprawiła jej ból.
-
Nie wiedziałam, że szukam innej pracy - odparła chłodno Fennia.
-
Pewnie przeżywasz teraz ciężkie chwile, skoro nie do-stałaś referencji - szydziła
dalej Charmaine.
-
Czyżbyś wiedziała coś, o czym ja nie wiem? - Fennia spojrzała na nią drwiąco.
-
Wiem, że Jegar cię wywalił - syknęła Charmaine.
Serce Fennii znów ścisnęło się z bólu, bo przecież Jegar
tak naprawdę nigdy jej nie zatrudnił.
-
Naprawdę niewiele wiesz - odparła chłodno.
-
Niańką może być prawie każda - rzuciła pogardliwie blondynka.
-
Nie byłam wyłącznie opiekunką do dziecka - odparła Fennia. Wiedziała, że może
powiedzieć wszystko, bo Char-maine i tak tego nie powtórzy Jegarowi.
-
A więc byłaś jego... kochanką. - Charmaine popatrzyła na nią z wściekłością. -
Połączyło was łóżko?
-
I było nawet nieźle. - Fennia spojrzała wyzywająco na Charmaine, To był celny
strzał. Jasnowłosy potwór mruknął tylko coś pod nosem i szybko się wycofał. Fennia
jedna
k wcale nie cieszyła się ze zwycięstwa.
Przez cały wieczór zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, opowiadając Charmaine takie
głupoty, jednak doszła do wniosku, że ta kobieta jest zbyt wyrachowana, by wspomnieć
Jegarowi o tym spotkaniu.
-
Czas do domu - pow
iedziała Kate, gdy pół godziny po
skończeniu dyżuru Fennia nadal tkwiła na posterunku.
Wyszła wreszcie ze żłobka i ruszyła do domu. Po drodze wstąpiła do supermarketu,
dzięki czemu udało jej się zająć czymś myśli.
Lecz i tak wciąż się zastanawiała, czy Jegar spędzi dzi-siejszy wieczór z Charmaine,
Carla, Miriam, czy też z Davi ną? Z którą z nich?
A może niania ma wychodne i musiał zostać z Lucie?
Nagle rozległ się dzwonek u drzwi.
Astra zapomniała kluczy? Niemożliwe. Musiała to być któraś z wesołych mamusiek.
Fennia przykleiła do twarzy standardowy uśmiech, otworzyła drzwi, po czym niemal je
zatrzasnęła.
Momentalnie zrobiła się czerwona jak pomidor. Tylko jeden człowiek mógł wywołać u
niej taką reakcję.
-
Co ty tutaj robisz? -
Przez chwilę wydawało jej się, że od ciągłego myślenia o tym
facecie dostała halucynacji.
-
Przyszedłem się z tobą zobaczyć - odparł najspokojniej w świecie Jegar.
Nie dostała halucynacji.
ROZDZIAŁ ÓSMY
-
Yyy -
zdołała tylko wykrztusić. Nie mogła przecież
powiedzieć, że wprost szaleje ze szczęścia. Wreszcie nieco
się opanowała. - Czy z Lucie wszystko w porządku?
-
Mała tęskni za tobą, ale poza tym nic się nie dzieje.
Zajęła się nią pani Swann. a od środy moja matka, która
wróciła do Anglii. Ona i jej mąż zatrzymali się u mnie na
jakiś czas.
Ucieszyła się, bo w takim wypadku Jegar nie może teraz zapraszać swoich kochanek
do siebie... A jeśli którąś z nich przedstawił swojej matce? Nie, dość tego mazgajstwa,
pomyślała Fennia. Z tym facetem trzeba twardo, nie można po-I zwolić, by wciąż był z
siebie taki zadowolony.
-
Oczywiście przyszedłeś po to, żeby mnie przeprosić.
-
Tak, ale musisz mnie wpuścić.
A więc właściwie już ją przeprosił i to powinno wystarczyć. Należało teraz chłodno
podziękować i zatrzasnąć mu drzwi przed nosem drzwi. Ale nie zrobiła tego. To tyle w
kwestii twardego postępowania.
-
Greville chce się z tobą zobaczyć - powiedziała tylko.
Mimo jej błagań, kuzyn stanowczo obstawał przy tym zamiare i nic nie mogło go
powstrzymać. - A po co, u licha, Alford miałby się ze mną spotkać? spytał ostro.
-
Myślałam, że przyszedłeś tu, aby mnie przeprosić. -Uśmiechnęła się w duchu, bo
wzmianka o Greville'u na-
tychmiast wyprowadziła go z równowagi.
-
Czy mogę wejść? - Wyraźnie starał się stłumić złość.
-
Jestem pewna, że nie zajmie nam to wiele czasu - po-wiedziała i wpuściła go
środka. Przeszli do salonu.
-
Ładnie tu.
-
Mieszkam z moją siostrą cioteczną. - Spojrzała na niego uważnie. - Musiałeś się
widzieć z Greville'em, skoro znasz ten adres. - Fennia była pewna, że sama mu go nie
po
dała.
-
To Alford wie, że tu mieszkasz? Nadal się z nim spotykasz? - W jego głosie
pobrzmiewały agresywne nuty.
I to mają być przeprosiny?
-
Skąd masz ten adres?
-
Chciałem się z tobą zobaczyć, więc zadzwoniłem do żłobka.
Usiedli na przeciwległych końcach długiej kanapy.
-
Kate tak po prostu dała ci ten adres? - zdziwiła się.
-
Bardzo niechętnie, na początku chciała mi dać tylko twój telefon - odparł.
-
To ci nie wystarczyło?
Jegar potrząsnął przecząco głową.
-
Powiedziałem, że popełniłem wielki błąd i muszę cię
osobiście przeprosić.
O rany, „wielki błąd"! Aż tyle się nie spodziewała.
-
Pewnie Kate usiłowała zawiadomić mnie o tym telefonicznie, ale dopiero
wróciłam z zakupów.
-
Spodziewasz się kogoś na kolacji?
-
Powiedziałeś, że popełniłeś wielki błąd... - Fennia
z naciskiem wróciła do najważniejszego tematu.
Jegar spojrzał na nią i wreszcie się uśmiechnął. Poczuła się tak jakoś... dobrze.
-
Wiem, że zachowałem się jak świnia i chociaż zdaję sobie sprawę, że na to nie
zasługuję, to proszę cię, byś przy-jęła moje przeprosiny.
-
Zrozumiałeś, że się pomyliłeś, oskarżając mnie o kra-dzież informacji? - spytała.
-
Och, Fennio -
powiedział miękko. - Tak fatalnie się pomyliłem...
-
Kto ci to uświadomił?
-
Wiedziałem o tym od początku.
-
Co?! -
Była naprawdę zdumiona. - To zabawne, bo wtedy odniosłam inne
wrażenie...
-
Fennio... wtedy... -
Przez głowę przelatywało mu tyle myśli. - Tak dziwnie ze mną
rozmawiałaś... a ja nie byłem pewien, czy mogę ci ufać...
-
Zaraz, zaraz. A teraz nagle już mi ufasz?
-
Tak. Zr
esztą w głębi duszy zawsze ci ufałem. Zwątpi-łem przez krótką chwilę,
szarpały mną tak silne emocje, że po prostu straciłem zdrowy rozsądek.
Było jej naprawdę miło... i tylko miło. Wyjaśnili przykre nieporozumienie, i tyle, bo miłość
nadal pozostanie tam, gdzie jej miejsce: w sercu i marzeniach Fennii.
-
Skoro już mnie nie podejrzewasz, to ci wybaczam - po
wiedziała i zerwała się na równe nogi. Z widocznym ociąga
niem zrobiła krok w stronę drzwi, gotowa się z nim pożeg
nać. Chciała, by został dłużej, lecz w tej sytuacji nie miało
to sensu.
Podeszli do drzwi, Jegar położył dłoń na klamce... ale jej nie nacisnął.
-
A tak przy okazji... -
Uśmiechnął się. - Dlaczego po
wiedziałaś Charmaine, że jesteśmy kochankami?
Patrzyła na niego przerażona. No cóż, wkopała się.
-
Myś... myślałam, że ci tego nie powtórzy - przyznała się wreszcie.
-
Rzuciła mi to w twarz, gdy jej oświadczyłem, że nie będę się z nią więcej
spotykał.
Czyli jeden powód do zazdrości mniej. Ale co z pozosta-łymi?
-
Biedaku, ale przecież nie zostałeś sam, bo masz tyle innych pocieszycielek... -
Nie mogła sobie darować tej usz-czypliwości.
-
Zerwałem ze wszystkimi. - Uśmiechnął się.
-
Co ty powiesz! -
ironizowała.
-
Fennio! Tak bardzo mi cię brakowało!
Odwróciła wzrok, by nie widział jej oczu i nic wyczytał z nich prawdy.
-
Dobrze ci tak, skoro mnie wyrzuciłeś. - Starała się po-wiedzieć to ostro, ale jej
nie wyszło.
-
Jak mogłem cię wyrzucić, skoro nigdy nie pozwoliłaś, bym ci płacił?
-
Charmaine Rhodes twierdziła, że mnie wylałeś. Musiała wiedzieć to od ciebie.
-
Nigdy z nią o tobie nie rozmawiałem, wymyśliła to sama... Ale zaraz, czy
naprawdę jej powiedziałaś, że byliśmy kochankami?
-
Czy dobrze usłyszałam, że zerwałeś ze wszystkimi przyjaciółkami? - Grała na
czas.
-
Tak, to szczera prawda -
odparł bez wahania. - Więc dlaczego tak powiedziałaś?
-
Bo... bo mnie o to spytała. Starała się mnie upokorzyć - broniła się Fennia. -
Zresztą nie zraniłam jej uczuć, bo ona wcale cię nie kocha.
-
Wiem o tym i w ogóle mnie to nie obchodzi -
odparł i uśmiechnął się czarująco.
-
Czy to znaczy, że wybierasz tylko takie kobiety, które cię nie kochają? Bo tak jest
prościej, nie grożą żadne kom-plikacje ani kłopoty? - Wiedziała, że stąpa po niepewnym
gruncie, lecz musiała zadać to pytanie.
-
A komu potrzebne takie kłopoty? - odparł.
-
Rozumiem. Cóż, miło, że się fatygowałeś, aby mnie osobiście przeprosić, ale
mogłeś załatwić to telefonicznie. - Ponownie ruszyła do drzwi. - Zaraz, a jak Harvey i
Mariannę?
-
Szybko wracają do zdrowia - odpowiedział, lecz ku utrapieniu Fennii nadal nie
zbierał się do wyjścia. - Harveya prawdopodobnie wypuszczą w tym tygodniu, a
Mariannę, chociaż nadal porusza się na wózku, stawia już pierwsze kroki.
-
Tak się cieszę- odparła szczerze. - Czy jest jeszcze coś, o czym chciałbyś ze
mną pomówić?
Nagle się speszył, co w jego przypadku było czymś wielce niezwykłym.
-
Owszem, jest jeszcze coś...
-
Ach tak? -
Również poczuła się nieswojo. Coś wisiało w powietrzu.
-
Rzadko bywam w takiej sytuacji -
powiedział jednym tchem. - Tak naprawdę
nigdy dotąd...
-
Co to za sytuacja? -
spytała zaintrygowana. Nieba by
mu przychyliła, tyle tylko, że zupełnie nie wiedziała, o co mu chodzi. - Czy mogę ci jakoś
pomóc?
-
Tak, i to bardzo. Po prostu usiądź i wysłuchaj mnie.
Znów wiec znaleźli się w salonie i zajęli tę samą kanapę.
-
Nie chodziło ci zatem tylko o to, żeby mnie przeprosić - powiedziała z lekkim
zawodem w głosie. - Masz jeszcze do mnie jakiś interes.
-
Musiałem cię przeprosić, bo tak nakazywało mi sumienie, natomiast to, że mi
wybaczyłaś, pozwala mi przejść do głównego celu mojej wizyty.
-
Chodzi o to, żebym znów zajęła się Lucie? - Bo o cóż by innego? Fennia
spuściła nos na kwintę.
-
Bywały chwile, gdy strasznie mnie irytowałaś.
-
A więc nie chcesz, bym wróciła i zajęła się Lucie?
-
To nie ma nic wspólnego
z Lucie, Charmaine Rhodes, Harveyem i Mariannę, ani
nikim innym. Bo to dotyczy nas, Fennio, i tylko nas.
-
Nas?! Jakich „nas"?
-
Nie masz zamiaru ułatwiać mi zadania? A powinna?
-
Zupełnie nie wiem, o co ci chodzi - odparła chłodno.
-
Nie sadzisz, że między nami coś jest? Przyszedł do jej domu, by z niej drwić?
-
Nie! -
wypaliła.
Lecz Jegar się nie poddawał.
-
Długie godziny zastanawiałem się nad każdym słowem,
gestem, spojrzeniem, które padły między nami, i właśnie
dlatego ci nie wierzę.
Ona też spędziła wiele godzin na tym samym...
-
Możesz... możesz to jakoś bliżej... uzasadnić?
-
Jasne! -
podjął z zapałem. - Fennio, obsesyjnie myśla
łem o tym, co powiedziałaś, gdy opuszczałaś mój dom: „A
czy jest sens się wypierać?". Wreszcie gdy stłumiłem w sobie
za
zdrość i zacząłem logiczniej myśleć...
Był zazdrosny? Fennia myślała, że śni.
-
... to zrozumiałem, że oskarżając cię o to wszystko,
popełniłem wielki błąd. Jednego nie mogłem tylko zrozu
mieć. Dlaczego od początku nie próbowałaś zaprzeczyć, ja
koś się bronić, a tylko spytałaś, czy jest sens się wypierać...
W końcu zrozumiałem. Każde z nas mówiło o czymś innym!
-
Ja... to znaczy... -
Nie wiedziała, co powiedzieć, lecz
. Jegar nie dał jej czasu na żadne wykręty.
-
O czym więc mówiłaś, skoro nie wiedziałaś, że chodzi mi o ofertę dla Lomax
Mortimer?
-
A kto by to pamiętał? Tyle czasu już minęło...
-
Zaledwie sześć dni, przypominam. Nic, Fennio. musisz
, wymyślić inną odpowiedź. I bez żadnych matactw.
Też mi coś! Ogarnął ją tak silny gniew, że straciła całą I czujność.
-
Skoro jesteś taki mądry, to ty mi powiedz!
-
Skoro nalegasz.... -
Z radością skorzystał z okazji. -Będzie to co prawda
spekulacja na temat twoich myśli i uczuć, ale mam nadzieję, że bardzo bliska prawdy.
-
Życzę powodzenia - próbowała ironizować, lecz on to zignorował.
-
Wszystko zaczęło się tego feralnego dnia, kiedy mój brat z żoną mieli wypadek...
-
Co się zaczęło?
-
Nie przychodzi mi to łatwo, Fennio. Proszę, nie przerywaj mi.
-
O rany, ty się denerwujesz! - zawołała.
-
Wracając do tematu, tego feralnego dnia zostałem opiekunem dziecka, co o
dziwo przyszło mi bez większego trudu. Poznałem też nadzwyczajnej urody pracownicę
żłobka, która jeszcze tego samego dnia zamieszkała ze mną.
-
Żadnych komplementów - fukneła.
-
Mówię tylko szczerą prawdę - odparł, po czym wziął jej dłoń. - Natychmiast się
zorientowałem, że świetnie sobie radzisz z moją bratanicą, więc naturalną rzeczą było,
że często o tobie myślałem.
-
Naprawdę... czasem o mnie myślałeś?
-
Właściwie to bez przerwy - wyznał.
-
No tak... mieszkałam u ciebie... więc nic w tym dziw-nego, że nieraz...
-
Jak również nie ma co się dziwić, że do furii doprowa-dzały mnie twoje wieczorne
wyjścia.
-
Jasne, bo musiałeś sam zostawać z Lucie.
-
Nie o to chodzi. Drażniło mnie, że spotykasz się z in-nym facetem.
-
Próbujesz mi wmówić, że byłeś zazdrosny?
-
Zazdrosny? Ależ skąd! - ironizował. - Tylko cały czas nerwowo spoglądałem na
zegarek i zastanawiałem się, gdzie jesteś oraz z kim jesteś i co robisz. Fennio,
strasznie mi cię brakowało! Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
-
Najgorsze?
-
Nagle odkryłem, że wcale nie chcę wychodzić wieczo-rami z domu.
Spojrzała na niego. Na jego twarzy rysowało się wielkie napięcie. Poczuła, że musi mu
teraz jakoś pomóc, zachęcić...
-
Mów dalej -
szepnęła. - Chcę tego słuchać.
W nagrodę poczuła ciepły dotyk jego ust na policzku.
-
Fennio. moja słodka, naprawdę mam mówić dalej? Więc dobrze. Pamiętam, to
było w piątek, usłyszałem, że już nie śpisz i przyszedłem do twojego pokoju, żeby ci
powiedzieć, że późno wrócę z pracy. Nagle poczułem, że mam w nosie firmę. Cały
dzień zastanawiałem się, co mnie tak urzekło. I wiesz co? Poczułem domowe ciepło i
przestraszyłem się tego.
-
Strach przed utratą wolności...
-
Dlatego zacząłem wiec zapraszać do domu nowych przyjaciół.
-
Przyjaciółki - poprawiła.
-
Tak... Wyskakiwałem też wieczorami do miasta.
-
Zacząłeś się bać?
-
Nie da się ukryć - odparł Jegar. - Zwłaszcza tamtego wieczoru, kiedy pojechałaś
spotkać się z matką. Gdy wróci-łaś, byłem pewien, że to jakiś facet cię skrzywdził, i
marzy-
łem już tylko o jednym: by dać mu solidny wycisk.
Pamiętała ten wieczór. To właśnie wtedy pojęła, że go kocha.
-
Nie zawsze wszystko od razu rozumiemy... -
mruknęła
wymijająco.
Jegar przyjrzał jej się uważnie, po czym wziął głęboki oddech.
-
Czy to właściwa chwila, żeby wyznać ci, że cię szaleń-czo kocham?
-
O! -
zawołała Fennia.
-
Spokojnie! Nie wpadaj w panikę! Pragnę twojego szczęścia i chcę, byś
dostawała ode mnie samo dobro - za-pewnił solennie. - Wiem, jak bardzo skrzywdziła
cię matka
i jak bardzo się boisz, by nie być taka, jak ona. Dlatego... kryjesz w sobie pewne lęki...
ale nic się nie bój. Kocham cię, Fennio. Kocham cię z całego serca. I poradzimy sobie z
twoimi kłopotami.
-
Och, Jegar! -
Kochał ją! Kochał ją! - Nie... nie sądzę,
bym miała wielki problem. Owszem, jestem trochę nieśmiała
w stosunku do mężczyzn... Ale przezwyciężyłam już ten strach,
który towarzyszył mi tyle lat. Naprawdę mnie kochasz?
-
Kocham cię całym sobą - zapewnił szczerze.
Fennia wstrzymała oddech i spojrzała w jego niebiskosza-
re oczy.
-
Skoro tak, to coś ci powiem... To prawda, nadal je-stem... trochę nieśmiała... ale
dzięki tobie już się nie boję, że mogę się okazać... rozwiązła.
-
Rozwiązła?! Ty? Niemożliwe! Ale dlaczego dzięki mnie?
-
Dzięki tobie wiem z całą pewnością, że jestem i zawsze będę zatwardziałą
monogamistką.
Spojrzał na nią ponurym wzrokiem.
-
Chcesz powiedzieć, że choć jesteś monogamiczna, to ja nie jestem tym jednym
jedynym?
-
Dlaczego tak sądzisz?
-
Przestań się ze mną bawić w kotka i myszkę, Fennio. Powiadasz, że nie masz
innych problemów, z wyjątkiem te-go, który wiąże się z twoją niewinnością. Ale ten
akurat problem rozwiązać może tylko ten jeden jedyny mężczyzna. - Jegar całkiem
pobladł. - Skoro więc mnie odtrąciłaś, gdy zaczęliśmy się kochać, więc jest oczywiste,
że to nie ja jestem tym mężczyzną. - Wziął kolejny głęboki oddech. - Otóż chcę, byś
wiedziała, Fennio Massey, że jesteś moja i że...
-
Oczywiście, że jestem twoja - wtrąciła pospiesznie. -
Jeśli dasz mi dojść do słowa, to ci wytłumaczę, że... - Za-wahała się, lecz Jegar
natychmiast ją ponaglił:
-
To mi to wytłumacz!
Zrobiła to w jedyny możliwy sposób.
-
Kocham cię - powiedziała cicho i poczuła jego dłonie na ramionach.
-
Mów dalej!
-
Kocham cię - powtórzyła nieśmiało. - I tamtej nocy, gdy byliśmy tak blisko, nagle
zrozumiałam, że nie ma dla mnie nic ważniejszego na świecie, niż kochać się z tobą.
Dlaczego? Bo moje serce należało do ciebie. Lecz twoje serce nie biło dla mnie, więc
czym byłoby dla ciebie to nasze kochanie? Zwyczajną przygodą, czyli niczym. -
Poczuła, że ją obejmuje. - l nie mogłam... po prostu nie mogłam...
-
Och, Fennio, moja najdroższa, najmilsza, najukochańsza! - Przytulał ją z całej
siły. - Naprawdę mnie kochasz?
-
Z całego serca.
Ich usta zetknęły się. Jakże cudowny był ten delikatny pocałunek...
-
Powiedz, od kiedy wiesz, że mnie kochasz? - zapytał.
Uśmiechnęła się.
-
Od samego początku coś dziwnego zaczęło się ze mną dziać. Zamyślałam się,
denerwowało mnie, że nie wracasz do późnej nocy... oczywiście nie byłam zazdrosna...
-
Byłaś, byłaś...
-
Patrzcie go, jak się napuszył.
-
Uwielbiam cię taką, ale mów dalej.
-
Niekiedy bywało tak, że nie mogłam przestać o tobie myśleć. Zwłaszcza raz
czułam się bardzo nieszczęśliwa z powodu twojej randki.
-
Nie chcę, byś kiedykolwiek w przyszłości była nie
szczęśliwa - zamruczał, a potem pocałował ją z czułością.
W jego ramionach zapomniała o całym bólu, którego wcześniej doznała.
-
O... o czym to rozmawialiśmy?
-
Mówiłaś mi, kiedy zrozumiałaś, że mnie kochasz -przypomniał, a następnie,
jakby od wieków tego nie robił, pocałował ją ponownie.
-
A tak... -
Próbowała rozjaśnić oszalały z miłości umysł. - Zrozumiałam to w
niedzielę rano, po tym przyjęciu.
-
Ty mnie kochałaś, a ja unieszczęśliwiłem cię jeszcze bardziej, ściągając cały
tabun bab -
kajał się.
-
Taka już natura podrywacza - mruknęła.
-
Byłego.
-
Mam nadzieję. - Westchnęła. - A kiedy ty się zorien-towałeś?
-
Ze kompletnie zwariowałem na twoim punkcie? Naj-pierw poczułem pożądanie.
Tak silne, że czasami bałem się wrócić wcześniej do domu, bo chciałem mieć pewność,
że będziesz już spała. O tym, że cię kocham, nie wiedziałem aż do ostatniego wtorku...
-
To było wtedy... - zaczęła, lecz nie musiała mu tego przypominać.
-
Następnego dnia rano, po tym jak wyglądałaś absolutnie rewelacyjnie,
wychodząc z tym facetem, to znaczy z Al-fordem. Cały czas zastanawiałem się, gdzie
jesteście i co robicie. Nie znałem wtedy tego łobuza i nie wiedziałem, jak z nim postąpić.
-
I dlatego byłeś w takim złym nastroju, gdy wróciłam?
-
W z
łym nastroju? Byłem wściekły! W środku się we
mnie gotowało. Oprócz gniewu, kłębiły się we mnie także inne uczucia, o których nie
chciałem wiedzieć.
-
A jednak wreszcie uspokoiłeś się...
-
Bo wziąłem cię w ramiona. Byłaś taka słodka, taka kochana. To wtedy, gdy
zostawiłem cię samą w sypialni, pojąłem, że cię kocham. Nie mogłem się doczekać
rana, żeby przyjść i cię zobaczyć.
-
Ale nie przyszedłeś.
-
Powinienem był, ale wiem o tym dopiero teraz. Wtedy, jeszcze nim przyszedł
ranek, zacząłem się strasznie denerwować. Zresztą byłem już pod twymi drzwiami, ale
ogarnęły mnie wątpliwości. A jeśli mnie nie kochasz? Czy w ogóle miałem prawo
myśleć, że jest inaczej? Przecież niespełna osiem godzin wcześniej byłaś z innym
mężczyzną. Więc poszedłem do pracy.
-
I dowiedziałeś się, że Addison Kirk złożył bardzo po-dobną ofertę, po czym
odkrywszy, że Greville jest u nich w radzie nadzorczej, połączyłeś jedno z drugim i
wyszło ci najgorsze.
-
Zazdrość niekiedy wyczynia z ludźmi takie rzeczy... W każdym razie, nim
dotarłem do domu, byłem już oszalały i ślepy z zazdrości. Kobieta, którą pokochałem,
okrutnie mnie zdradziła! Po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się coś takiego. Nie byłem
w stanie trzeźwo myśleć, choć wtedy wszystko wydawało mi się jasne. W każdym razie,
nim zdołałem ochłonąć, już było po wszystkim. TY odeszłaś, a ja nie miałem pojęcia, jak
poprosić cię o przebaczenie.
-
Dowiedziałeś się, że nikomu nie powiedziałam o twojej ofercie?
-
Bardzo szybko. Poczułem się okropnie.
-
Nie obwiniaj się tak bardzo. - Uśmiechnęła się. - Prze-cież z początku nie
zaprzeczyłam twoim oskarżeniom.
-
To dlatego, że nie wiedziałaś, o czym mówię. Chociaż muszę przyznać, że
zrozumiałem twoje przyznanie się do winy zupełnie opacznie.
-
Byłam pewna, że domyślasz się moich uczuć. To o miłości myślałam, mówiąc, że
nie ma sensu się wypierać.
-
Gdybym wtedy to wiedział... No cóż, stało się. Ale wiesz, kiedy nabrałem nadziei
na lepsze jutro? Gdy dowie-
działem się, że ty, która tak bardzo bałaś się posądzenia o
rozwiązłość, wyznałaś Charmaine Rhodes, że byliśmy ko-chankami. Uznałem, że o
innym mężczyźnie byś tego nie powiedziała.
-
I dlatego dzisiaj przyszedłeś? Żeby się utwierdzić w tym przekonaniu?
-
Nie miałem innego wyjścia. Czułem, że jeśli tego nie zrobię, to zwariuję. Tak
bardz
o mi cię brakowało. Nie mogłem spać, nie mogłem jeść, pracować... Musiałem cię
zobaczyć! - Niebieskoszare oczy spojrzały nagle na nią ze śmiertelną powagą. - Fennio,
czy moglibyśmy się pobrać?
Pobrać? Serce waliło jej z mocą pioruna.
-
Myślę, że zupełnie nieźle trafiłeś - odpowiedziała swo-bodnie, a raczej tak miało
to zabrzmieć. - Jak wiesz, mam pogodne usposobienie. Znaczy się, na ogół, chyba że
taki jeden facet mnie zdenerwuje... Poza tym potrafię przyrządzić pyszny omlet... i mam
własne pieniądze.
-
Mas
z pieniądze? Nie musisz pracować?
-
W zeszłym roku dostałam całkiem pokaźny spadek po ojcu.
-
To dobrze, ale zatrzymaj je. Mam tyle, że starczy dla nas obojga. Pobierzmy się
jak najszybciej.
-
Mówisz poważnie? - spytała zdumiona.
-
Nigdy w życiu nie byłem równie poważny jak teraz. Z całego serca pragnę, żebyś
za mnie wyszła. A skoro się zgodziłaś...
-
Zgodziłam się?
-
Oczywiście, że tak. Proszę, powiedz, że tak.
-
Tak -
odparła wreszcie.
Jegar krzyknął radośnie, objął ją i pocałował. Potem długo na nią patrzył, aż wreszcie
zapytał:
-
Mówiłem ci już, że zerwałem wszystkie związki z ko-bietami?
-
Teraz więc kolej na mnie? - zagadnęła lekko. - Jak rozumiem, mam pozbyć się
wszystkich facetów?
-
O ile nie życzysz im nagłej śmierci... - Miał to być żart, ale nie do końca nim był. -
Do dziś nie mogę pojąć, dlaczego Rossa Armitage'a nie zrzuciłem ze schodów.
-
Nie powinniśmy zachowywać się jak troglodyci.
-
To samo sobie powiedziałem, ale znów zostałem wy-stawiony na próbę, gdy
zobaczyłem, w jaki sposób obejmuje cię i całuje ten cały Alford. W dodatku w ogóle nie
protestowałaś. Zerwiesz z nim wszelkie kontakty, mam nadzieję.
-
Ależ, Jegar, to niemożliwe! Greville to mój...
-
Co za „twój", do diabła?!
Fennia roześmiała się, lecz Jegarowi wcale nie było do śmiechu.
-
Mój kuzyn. Greville jest synem przyrodniej siostry mo
jej matki. Znam go od dziecka i traktuję jak ukochanego
starszego brata.
-
Na... naprawdę?
-
Oczywiście! A kto pospieszył mi z pomocą i zaprosił na kolację po jednej z
naszych awanturek? Kiedy to subteln
ie uznałeś, że w ogóle nie mam życia
emocjonalnego...
-
Wiesz co? Zasłużyłem na te katusze zazdrości...
-
Oj, i to bardzo. -
Fennia pocałowała Jegara.
-
Nadal do końca nie wierzę, że się zgodziłaś za mnie wyjść.
Uśmiechnęła się.
-
Powiedz mi, czy w tej syt
uacji mogę zaprosić Grevil-le'a na nasz ślub?
-
Dla mnie jest ważne tylko to, byś ty się na nim pojawiła, a kto poza tym będzie,
guzik mnie obchodzi -
zamruczał i znów ją pocałował.
-
Och, Fen, wyglądasz absolutnie cudownie! - zawołała Yancie, zrobiwszy krok do
tyłu, by razem z Astrą przyjrzeć się sukience ślubnej kuzynki.
Fennia spojrzała w lustro i nerwowo się uśmiechnęła. Je-gar nie chciał czekać ze
ślubem ani chwili dłużej, niż to było konieczne. Ona zresztą też nie, toteż ostatnie dwa
tygodnie przeżyła w zawrotnym tempie, żeby ze wszystkim zdążyć na czas. Musiała
kupić wspaniałą, zwiewną suknię ślubną, a także odpowiednie sukienki dla swych
kuzynek, Yancie i Astry, oraz załatwić masę innych spraw,
-
Jak stoimy z czasem? -
spytała Fennia. - Nie chcę się spóźnić.
-
Wiem, co czujesz -
roześmiała się Yancie. - Jegar co prawda siedzi jak na
rozżarzonych węglach, ale wystarczy spojrzeć, jak na ciebie patrzy, by mieć pewność,
że gotów jest czekać całe wieki, bylebyś w końcu go uszczęśliwiła.
Otworzyły się drzwi, w których stanął Greville.
-
Jesteście gotowe? - Spojrzał na Yancie i Astrę. - Wyglądacie wspaniale - dodał z
niekłamanym zachwytem, a potem zwrócił się do panny młodej: -ly zaś, kochanie,
wyglądasz tak cudownie, że brak mi słów, by to wyrazić. Twój ojciec byłby z ciebie
dumny.
-
Nie mów tak, bo się wszystkie rozpłaczemy i rozmaże nam się makijaż - skarciła
go Astra i spojrzała na Fennię.
-
To chodźcie już. Aha, Edward już czeka - powiedział Greville.
Astra i Yancie delikatnie, żeby nie pomiąć sukni, uścisnęły siostrę.
-
Do zobaczenia w kościele.
Chwilę później Fennia przyjechała do kościoła w towa-rzystwie Edwarda Cavendisha,
człowieka, którego nadal traktowała jak ojczyma. Wózek inwalidzki stojący przed
wejściem wskazywał, że Mariannę Todd zdołała o własnych siłach wejść do środka.
Fennia była okropnie zdenerwowana. Astra i Yancie sprawdzały, czy wszystko jest na
swoim miejscu. Zagrały organy i panna młoda, prowadzona przez Edwarda, ruszyła w
stronę ołtarza. Za nią krok w krok podążały Astra i Yancie.
Cz
ekało na nich dwóch mężczyzn. Pierwszym był Harvey Todd, który miał się już na
tyle dobrze, że mógł być świadkiem swego brata, drugim zaś wysoki, niezwykle
przystojny mężczyzna, Jegar Urąuart, mężczyzna, którego całym sercem kochała.
-
Dzięki Bogu, jesteś. Dzisiejszy ranek trwał dla mnie przynajmniej ze sto lat -
szepnął do niej.
-
Dla mnie też.
-
Fennio, wyglądasz tak pięknie...
Nie była w stanie nic powiedzieć. Mogła tylko na niego patrzeć, ale jej pełne najgłębszej
miłości spojrzenie wystar-czało za najpiękniejsze słowa. Ksiądz uśmiechnął się do nich,
po czym dał znak do rozpoczęcia ceremonii.
Fennia drżała na całym ciele, lecz gdy Jegar ujął jej dłoń, po czym spojrzał w oczy, od
razu poczuła się pewniej.
Niedługo potem stali przed wejściem do kościoła, a dzień był piękny, słoneczny. Goście
zaczęli im gratulować, ktoś sypnął ryżem, a fotograf robił mnóstwo zdjęć.
-
Wszystko w porządku, kochanie? - zapytał czule Jegar.
-
Och tak, najdroższy - westchnęła.
Uścisnął delikatnie jej ramiona i, patrząc jej w oczy, po-wiedział:
-
Zapamiętaj ten dzień, Fennio Urąuart. To dzień, w którym
uczyniłaś mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Uśmiechnęła się do niego.
-
W takim razie dobrze, że jednak przyszłam. - Roze-śmieli się oboje, aż nagle
Fennia poczu
ła w swojej ręce ma-lutką dłoń. Spojrzała w dół. Jasne loczki i uśmiech od
ucha do ucha. To Lucie wyrwała się tacie, bo bardzo chciała być teraz blisko niej.
-
Dafenibuzi -
zwróciła się do wujka.
"tym razem Jegar nie musiał czekać na przetłumaczenie. Żarliwie pocałował żonę.