Wywiad z Credo Mutwą cz. I -
Reptilianie (Gady)
Redaktor: The Linked - tekst zapożyczony
16.03.2008.
Poniżej znajduje się wywiad z szamanem afrykańskiego plemienia Zulusów - Credo
Mutwą. Opisuje on dzialania Reptilian w Afryce oraz afrykańskie opowieści na temat
Gadów oraz Szaraków.
Wywiad z Credo Mutwą:
Rick Martin
Mówi się często, że patriarchowie każdego plemienia trzymają klucze
do wiedzy. Powiedzenie to znalazło potwierdzenie jak nigdy dotąd w
ostatnim wywiadzie, który miałem zaszczyt przeprowadzić z blisko
osiemdziesięcioletnim „wnusi" (szamanem) Zulusów, Credo Mutwą.
Dzięki Davidowi lcke'owi udało mi się nawiązać kontakt z drem
Johanem Joubertem, który poczynił odpowiednie uzgodnienia z
Credo Mutwą, które umożliwiły przeprowadzenie wywiadu przez
telefon na dystansie wynoszącym niemal połowę obwodu kuli
ziemskiej. Redakcja Spectrum wyraża głębokie podziękowanie
Davidowi Icke'owi i Browi Joubertowi za ich bezinteresowną pomoc,
której celem było przedstawienie światu głoszonej przez tego
człowieka prawdy.
0 Credo Mutwie usłyszałem po raz pierwszy pięć lat temu. W tym czasie bezpośrednia rozmowa z
nim przez telefon była niemożliwa, ponieważ mieszka w odludnym terenie bez dostępu do niego.
Kiedy David Icke powiedział mi, że przez jakiś czas przebywał w jego towarzystwie i że zgodziłby
się on na rozmowę ze Spectrum, postanowiłem skorzystać z okazji i doprowadzić do niej. W
rezultacie 13 sierpnia przeprowadziliśmy czterogodzinną rozmowę, którą przedstawiamy tu w
całości.
Credo Mutwa jest człowiekiem, którego David Icke określił następująco:
„Najbardziej niezwykły i światły człowiek, którego mam zaszczyt nazywać przyjacielem, a nawet
geniuszem". Po rozmowie z Credo Mutwą uznałem, że trudno nie zgodzić się z tą opinią.
Chciałbym też podkreślić, że mimo iż Credo Mutwa nie posiada formalnego wykształcenia, był na
tyle uprzejmy i skrupulatny, że przeliterował mi wszystkie zuluskie lub afrykańskie słowa, nazwy
własne etc., które pojawiają się w tym wywiadzie.
To precyzyjne nazewnictwo będzie jednak z pewnością bardziej interesujące dla afrykanistów niż
dla przeciętnego czytelnika. Ta dbałość o szczegóły przemawia na korzyść Credo Mutwy i
świadczy o jego rzetelności i precyzji.
Prawda jak zawsze okazuje się dziwniejsza od fikcji. Prawda lub jej fragmenty ujawnione
komukolwiek z nas stają się częściami większej mozaiki, lecz wyciągnięcie z nich wniosków
spoczywa na każdym z nas z osobna.
Zadziwiające informacje przekazane przez Credo Mutwę można z pewnością uznać za
prowokujące i daleko idące, ale kiedy już się je przeczyta, zaczyna się rozumieć, dlaczego
próbowano go uciszyć, i zaczyna doceniać się jego odwagę głoszenia prawdy, bez względu na
grożące mu konsekwencje.
Przejdźmy zatem do naszej rozmowy:
Rick Martin: Pozwoli pan, że najpierw powiem, iż rozmowa z panem jest dla mnie wielkim
zaszczytem i wyróżnieniem. Chciałbym też jednocześnie podkreślić zasługę Davida lcke'a i dra
Jouberta, bez których pomocy ta rozmowa nie mogłaby się odbyć.
Nasi czytelnicy są świadomi istnienia zmieniających wygląd gadzinowatych istot pozaziemskich i
chciałbym w ich imieniu omówić z panem szczegóły dotyczące specyfiki ich obecności,
przywództwa, celów i obecnych metod działania.
Stąd pierwsze pytanie, jakie chciałbym panu zadać, brzmi: Czy może pan potwierdzić, że na Ziemi
rzeczywiście przebywają obecnie zmieniające wygląd gadzinowate istoty pozaziemskie? Jeli tak,
jeśli jest pan w stanie to potwierdzić, prosiłbym o dokładniejsze o nich informacje. Skąd się one
wzięły?
Credo Mutwa: Proszę pana, czy pańska gazeta jest w stanie wysłać kogoś do Afryki?
Maron: Przepraszam, może pan powtórzyć?
Mutwa: Czy pańska gazeta mogłaby wysłać kogoś do Afryki w najbliższej przyszłości?
Mamin: W tej chwili ze względów finansowych nie stać nas na to, ale w przyszłości ta sytuacja
może ulec zmianie.
Mutwa: Ponieważ jest kilka spraw, które chciałbym, aby pańska gazeta sprawdziła samodzielnie,
niezależnie ode mnie. Czy słyszał pan o kraju zwanym Ruanda położonym w środkowej Afryce?
Mamin: Tak.
Mutwa: Otóż, ludzie w Ruandzie, ci z plemienia Hutu, a także Watusi, twierdzą, a nie są jedynymi,
którzy o tymmówią, że ich najstarsi przodkowie byli rasą istot, których nazywają Imanujela, co
znaczy „Panowie (Bogowie), którzy nadeszli".
Niektóre plemiona z zachodniej Afryki również głoszą to samo. Powiadają, że wiele, wiele
pokoleń temu z nieba przybyła rasa bardzo zaawansowanych w rozwoju i groźnych istot, które
wyglądały jak ludzie, zwanych Zishwezi, które to słowo oznacza nurkujące lub szybujące
stworzenia, które są zdolne do szybowania z nieba ku ziemi lub szybowania w wodzie.
Wszyscy słyszeli, proszę pana, o ludzie Dogonów z zachodniej Afryki, który twierdzi, że normalne
istoty, ale nie takie jak oni, przekazały im kulturę. Dogoni są jednym z wielu, wielu ludów w
Afryce, które utrzymują, że ich plemię lub król byli pierwotnie stworzeni przez nadnaturalną rasę
stworzeń, które przybyły z nieba.
Słucha mnie pan
Maron: Oczywiście. Proszę kontynuować.
Mutwa: Proszę pana, mogę mówić i mówić, ale pozwoli pan, że zapoznam pana do moimi
współziomkami, Zulusami z Afryki.
Maron: Bardzo proszę.
Mutwa: Lud Zulusów, sławny z wojowników, lud, z którego wywodził się król Czaka Zulu, ten z
ubiegłego wieku... Kiedy zapyta pan południowoafrykańskiego białego antropologa, co oznacza
nazwa Zulu [Zulusi], odpowie, że „niebo" [śmieje się], czyli że Zulusi nazywają siebie „ludem
nieba". To jest, proszę pana, bzdura.
W języku Zulusów słowo oznaczające niebo, niebieskie niebo, brzmi sibakabaka.
Z kolei nasza nazwa dla przestrzeni międzyplanetarnej brzmi izulu i weduzulu, co znaczy
„przestrzeń międzyplanetarna, ciemne niebo, jakie widzi się każdej nocy usiane gwiazdami", i ma
też, proszę pana, pewien związek z podróżowaniem.
Zuluskie słowo na określenie podróżowania na oślep, tak jak nomadzi lub cyganie, brzmi izula.
Teraz już pan rozumie, że Zulusi z Południowej Afryki zdawali sobie sprawę z faktu, że można
podróżować poprzez przestrzeń kosmiczną, a nie poprzez niebo, jak ptaki. Zulusi utrzymują, że
wiele, wiele tysięcy lat temu przybyli z nieba ludzie wyglądający jak jaszczury, którzy potrafili
zmieniać na życzenie kształt. Ludzie, którzy wydali swoje córki za te istoty, stworzyli potężną rasę
królów i plemiennych wodzów.
Są, proszę pana, setki podań, w których jaszczur rodzaju żeńskiego przyjmuje postać ludzkiej
księżniczki i wychodzi za mąż za króla Zulusów.
Każde dziecko w Poludniowej Afryce zna, proszę pana, historię o księżniczce Khombecansini,
która miała poślubić przystojnego księcia Kakaka, którego imię znaczy „oświecony". Otóż,
pewnego dnia, kiedy Khombecansini zbierała chrust w lesie, spotkała stworzenie zwane Imbulu.
Była to jaszczurzyca, która miała ludzkie ciało i kończyny, a także długi ogon. Ta jaszczurzyca,
kobieta Imbulu, przemówiła do księżniczki Khombecansini następującymi słowy: „Jakże piękna
jesteś, dziewczyno, chciałabym być taka jak ty. Czy mogę zbliżyć się do ciebie?"
Księżniczka odrzekła jej: „Tak, możesz".
I kiedy jaszczurzyca, która była wyższa, podeszła bliżej, plunęła w oczy dziewczyny i zaczęła się
zmieniać. To znaczy jaszczurzyca nagle zmieniła kształt na ludzki i zaczęła coraz bardziej
upodabniać się do dziewczyny, z wyjątkiem jej długiego ostro zakończonego ogona.
Następnie, w nagłym wybuchu agresji, kobieta-jaszczur unieruchomila księżniczkę i zabrała jej
wszystkie bransolety, korale i ślubną spódnicę, które włożyła na siebie i w ten sposób stała się
księżniczką.
Teraz w buszu znajdowały się dwie identyczne kobiety jaszczurzyca o zmienionym kształcie i
prawdziwa kobieta. Kobieta-jaszczur rzekła do prawdziwej kobiety: „Teraz jesteś moją niewolnicą.
Będziesz towarzyszyć mi w czasie ślubu.
Ja będę tobą, a ty będziesz moją niewolnicą. Chodź!" Podniosła rózgę i zaczęła bić nią biedną
księżniczkę. Potem udała się na wesele w towarzystwie innych dziewczyn, które, zgodnie ze
zwyczajem Zulusów, były jej druhnami, i przybyła do wsi księcia Kakaka.
Ale zanim doszli do wsi, musiała zrobić coś ze swoim ogonem, to znaczy zmieniona w księżniczkę
jaszczurzyca, musiała jakoś ukryć swój ogon.
W tym celu zmusiła prawdziwa księżniczkę, aby utkała jej siatkę z włókien, upakowała w nią ogon
i przywiązała do jej ciała. Teraz wyglądała już jak kobieta Zulusów z bardzo atrakcyjnymi,
wielkimi pośladkami, kiedy się na nią z zewnątrz spoglądało.
Potem, kiedy przybyła do wsi i została żoną księcia, stała się dziwna rzecz. Zaczęło znikać mleko,
ponieważ każdej nocy zmieniona księżniczka, ta fałszywa, odwiązywała swój ogon i przez
znajdujący się na jego końcu otwór wsysała cale kwaśne mleko.
No i teściowa zaczęła pytać: „Co jest? Czemu znika mleko?"
I w końcu orzekła: „Ano widzę, że jest wśród nas Imbulu".
Teściowa, która była przebiegłą starszą kobietą, powiedziała: „Należy na początku wsi wykopać
dół i wypełnić go mlekiem". Tak też robiono. Wtedy wszystkim dziewczynom, które przyszły z
fałszywą księżniczką, kazano przeskoczyć nad dolem. Skakały jedna po drugiej. A kiedy, pod
groźbą włóczni, zmuszono do przeskoczenia zmienioną księżniczkę, jej długi ogon wypadł w
czasie soku z siatki i zaczął zasysać mleko z dołu. Wówczas wojownicy zabili ją. Potem
prawdziwa księżniczka została żoną króla Kakaki.
Ta historia, proszę pana, krąży w wielu różnych wersjach. W całej Południowej Afryce wśród
wielu plemion można znaleźć historie o tych zadziwiających stworzeniach zdolnych do zmienienia
się z gada w człowieka i z gada w każde inne zwierzę, jakie tylko chcą. Te stworzenia istnieją,
proszę pana, naprawdę. Bez względu na to, gdzie się pan uda, do południowej, wschodniej,
zachodniej czy środkowej Afryki, opis tych stworzeń jest wszędzie taki sam. Nawet wśród
plemion, które nigdy, w całej swojej historii, nie miały ze sobą żadnych kontaktów.
Tak więc takie stworzenia istnieją. Nawet nie próbuję zgadywać, skąd się wzięły, proszę pana, ale
ma to związek z pewnymi gwiazdami i jedna z tych gwiezdnych grup znajduje się w Drodze
Mlecznej, którą nasi ludzie nazywają lngiyab, co znaczy „Wielki Wąż".
Jest tam czerwona gwiazda, czerwonawa gwiazda, w pobliżu wierzchołka tej ogromnej obręczy
gwiazd, którą nasz lud zwie IsoneNkanyamba.
Udało mi się znaleźć angielską nazwę tej gwiazdy. To Alfa Centauri. Jest tu coś, proszę pana, co
jest warte sprawdzenia. Dlaczego w ponad 500 plemionach żyjących w częściach Afryki, które
odwiedziłem w ciągu ostatnich 40 lub 50 lat, wszyscy opisują podobne stworzenia?
Mówi się, że te stworzenia wykorzystują ludzi jako źródło pożywienia, że wypowiedziały kiedyś
wojnę samemu Bogu, ponieważ chciały zawładnąć całym wszechświatem. Ale Bóg stawił im czoło
i pokonał je w potwornej bitwie, poranił je i zmusił, by ukryły się w podziemnych miastach.
Teraz kryją się w ogromnych pieczarach pod ziemią. W tych pieczarach, jak powiadają, płoną
wielkie ognie, wiecznie podsycane przez niewolników, ludzi przypominających zombi. Mówi się
też, że ci Zuswazi lub Imbulu, jakkolwiek byśmy ich nie nazywali, nie są zdolni do spożywania
stałych pokarmów. Zywiq się ludzką krwią lub spożywają energię wytwarzaną w ludzkim
organizmie, w czasie gdy ludzie walczą i nawzajem masowo się zabijają.
Spotkałem ludzi, którzy uciekli na początku masakry w Ruandzie, wiele lat temu. Ci ludzie byli
przerażeni tym, co się dzieje w ich kraju. Mówili, że rzeź Hutu przez Watusi i odwrotnie służy w
rzeczywistości karmieniu potworów Imanujela, bo Imanujela lubią wdychać energię, która jest
generowana przez ludzkie masy, przerażone i mordowane przez innych ludzi.
Czy pan mnie słucha?
Mamin: Tak, z ogromną uwagą.
Mutwa: Pozwoli pan, że powiem teraz cos ciekawego. Oto,jeli ktoś studiuje języki wszystkich
afrykańskich ludów, znajduje wśród nich słowa podobne do orientalnych, tych ze Środkowego
Wschodu, a nawet słowa rdzennych mieszkańców Ameryk.
Na przykład słowo Imanujela oznacza „Pan, który przyjdzie". Słowo, które każdy może znaleźć w
Ruandzie wśród tamtejszych Hutu i Watusi, jest bardzo podobne do hebrajskiego słowa lmmanuel,
które oznacza „Bóg jest z nami". Imanujela to „ci, którzy przyszli, Panowie, którzy są tutaj".
Nasz lud wierzy, proszę pana, że my, ludzie tej Ziemi, nie jesteśmy panami naszego własnego
życia, chociaż przekonuje sio nas, że tak jest.
Nasz lud, to znaczy czarni ludzie wszystkich plemion, wszyscy wtajemniczeni, wszyscy szamani
wszędzie w Afryce, kiedy zaufają komuś i zdecydują się podzielić z nim swoimi najgłębszymi
sekretami, powiedzą, że razem z Imanujela jest /mhulu. Jest jeszcze jedna nazwa, pod którą znane
są te stworzenia. To Chitauli. Słowo to znaczy „dyktatorzy, ci, którzy mówią nam, co jest
prawem". Mówi się, że ci Giitacdi zrobili nam szereg rzeczy, kiedy tu przybyli.
Proszę wybaczyć mi, ale muszę podzielić się z panem tą historią. To jedna z najdziwniejszych
historii, jakie można znaleźć w Afryce w tajnych stowarzyszeniach szamanów i innych
środowiskach, w których ostały się jeszcze resztki naszej starożytnej wiedzy i mądrości.
Rzecz w tym, że początkowo Ziemia była pokryta grubym całunem mgieł i oparów, tak że ludzie
nie widzieli Słońca na niebie, a jedynie świetlną plamę.
Z kolei nocą widzieli Księżyc w postaci delikatnego świetlnego pazura, ponieważ wszędzie
zalegała gęsta mgła. Ciągle też padał deszcz. Nie było jednak grzmotów ani burz.
Świat był gęsto pokryty lasami, wielkimi dżunglami i ludzie żyli w tym
czasie na Ziemi w pokoju. Ludzie byli szczęśliwi, ale nie potrafili mówić.
Wydawaliśmy jedynie śmieszne dźwięki jak wesołe małpy i pawiany.
Nie znaliśmy mowy, takiej jaką mamy dzisiaj. W tamtych czasach ludzie rozmawiali ze sobą za
pośrednictwem umysłów.
Mężczyzna mógł wezwać swoją żonę, pomyślawszy o niej, wyobraziwszy sobie jej twarz, zapach
ciała i odczucie dotyku jej włosów. Myśliwy szedł do lasu i wołał zwierzęta, by przyszły, i
zwierzęta wybierały wśród siebie jedno stare i zmęczone, i to zwierzę ofiarowywało się
myśliwemu tak, że mógł je szybko zabić i zabrać jako mięso do swojej jaskini.
W tamtych czasach nie było przemocy w stosunku do zwierząt, nie było pogwałceń Natury przez
ludzi. Człowiek zwykł prosić Naturę o jadło. Przychodził pod drzewo i myślał o owocach i drzewo
sprawiało, że część jego owoców spadała na ziemię, po czym człowiek zabierał je.
Jest powiedziane, że kiedy Chitauli przybyli na Ziemię, zrobili to w przerażających pojazdach
lecących w powietrzu, podobnych do ogromnych naczyń i emitujących straszny huk i ogień.
Chitauli powiedzieli ludziom, których zebrali razem, grożąc im porażeniem błyskawicami, że są
wielkimi bogami z niebios i że ludzie otrzymają teraz od nich wiele darów. Ci tak zwani bogowie
byli podobni do ludzi, z tą jednak różnicą, żc byli bardzo wysocy oraz mieli długie ogony i
przerażające płonące oczy.
Niektórzy z nich mieli dwoje żółtych jasnych oczu, a inni troje czerwonych i to trzecie wielkie i
okrągłe znajdowało się pośrodku czoła. Te stworzenia odebrały ludziom wielkie moce, jakie
posiadali: moc przemawiania poprzez umysł, moc przemieszczania obiektów siłą myśli, moc
postrzegania przyszłości i przeszłości oraz moc przenoszenia się duchowo do innych światów.
Odebrawszy ludziom te wszystkie moce, Chitauli dali ludziom nową umiejętność, zdolność mowy.
Ku swemu przerażeniu ludzie odkryli, że umiejętność mowy podzieliła ich, zamiast zjednoczyć,
ponieważ Chitauli utworzyli wiele różnych języków, które stały się przyczyną wielkiej kłótni
między ludźmi. Chitauli zrobili coś jeszcze, czego nigdy dotąd nie robiono - dali ludziom innych
ludzi, którzy mieli nimi rządzić, i powiedzieli: „Oto wasi królowie, oto wasi wodzowie. Oni maj ą
w sobie waszą krew. Oni są naszymi dziećmi i musicie ich słuchać, bo będą mówić w naszym
imieniu. Jeśli nie będziecie ich słuchać, ukarzemy was bardzo surowo".
Przed przybyciem Chitauli, przed przybyciem stworzeń Imbulu, ludzie stanowili duchową jedność,
ale kiedy pojawili się Chitauli, ludzie podzielili się duchowo i językowo.
Potem Chitauli obdarzyli ludzi nowymi dziwnymi uczuciami. Ludzie zaczęli czuć się niepewnie i
zaczęli otaczać wsie bardzo mocnymi plotami z drewna. Ludzkie istoty stały się twórcami krajów.
Inaczej mówiąc, ludzie zaczęli tworzyć plemiona i wyznaczać plemiene ziemie z granicami, które
były przez nich bronione przed wszelkimi możliwymi wrogami. Ludzie stali się ambitni i zachłanni
i zapragnęli bogactw w postaci bydła i morskich muszli.
Chitauli zmusili ludzi do zrobienia jeszcze jednej rzeczy - do kopania w Ziemi. Chitauli uaktywnili
ludzkie kobiety i zmusili je do szukania minerałów i pewnego typu metali. Kobiety odkrywały
miedź, złoto i srebro. No i w końcu nauczono ludzi stapiać te metale, aby tworzyć nowe, które
nigdy nie istniały w Naturze, takie jak brąz, mosiądz i inne.
Potem Chitauli usunęli z nieba świętą mgłę przynoszącą deszcz i ludzie po raz pierwszy od
momentu stworzenia spojrzeli w górę i ujrzeli gwiazdy. Cbiitauli powiedzieli ludziom, że nie mieli
racji, wierząc w Boga żyjącego pod Ziemią. „Od tej chwili", oświadczyli ludziom Chitauli, „ludzie
mają wierzyć, że Bóg jest w Niebie, i mają tak postępować tu, na Ziemi, aby zadowolić Boga w
Niebie".
Jak pan widzi, ludzie wierzyli początkowo, że Bóg jest pod Ziemią i że jest Ona [Bóg] wielką
matką, która mieszka pod Ziemią, ponieważ widzieli, jak wszystko co zielone wyrasta spod Ziemi -
trawa wyrastała z gruntu, drzewa również i w rezultacie ludzie sądzili, że ci, którzy umierają, udają
się pod ziemię.
Ale kiedy Chitauli zwrócili oczy ludzi ku gwiazdom, ludzie zaczęli teraz wierzyć, że Bóg jest w
niebie, a ci, którzy umierają na Ziemi, nie idą do niej, ale w górę do nieba.
I dziś, proszę pana, w całej Afryce, gdziekolwiek się pan uda, natknie się pan na tę niezwykłość, te
dwa zadziwiające, sprzeczne ze sobą, poglądy.
Wiele afrykańskich plemion wierzy w to, co nosi nazwę Midzimu lub Badimo.
Otóż słowa Midzimu lub Badimo znaczą „ci, którzy są w niebie". W kraju Zulusów, wśród moich
ziomków, ten zadziwiający rozdźwięk można znaleźć wszędzie. Są Zulusi, którzy wierzą, że zmarli
są Abapansi, co oznacza „ci, którzy są poniżej, ci, którzy są pod Ziemią". Jest też drugi pogląd,
który mówi, że zmarli są Abapezulu, czyli „tymi, którzy są powyżej".
Słowo Abapansi, które jest najstarszym słowem określającym dusze zmarłych, oznacza ,,ci, którzy
są pod Ziemią".
Tak więc nawet dziś, proszę pana, w calej Afryce wśród setek plemion znajdzie pan to podwójne
wierzenie głoszące, że zmarli idą do nieba, i drugie mówiące, że idą pod Ziemię. Mówi się, że
wierzenie mówiące, iż zmarli idą po śmieci pod Ziemię, datuje się na czasy, kiedy nasz lud
wierzył, że Bóg jest kobietą, wielką Kosmiczną Matką, w przeciwieństwie do poglądu mówiącego,
że Bóg jest mężczyzną, który mieszka w niebie.
Mówi się, że kolejną rzeczą, którą Chitauli powiedzieli naszym ludziom, jest, proszę pana, to, że
my, ludzie, jesteśmy tu na Ziemi po to, aby ją zmienić i uczynić odpowiednią dla „Boga", by mógł
On pewnego dnia zejść na dół i żyć na niej. Powiedziane jest, że ci, którzy pracują nad tym, aby
zmienić Ziemię i uczynić ją bezpieczną dla boga węża, Chitauli, by mógł na nią przybyć i żyć na
niej, będą nagrodzeni wielką władzą i bogactwem.
Przez wiele lat mojej nauki i wtajemniczania w misteria afrykańskiego szamanizmu, w mądrości i
wiedzę, zastanawiałem się, dlaczego my, istoty ludzkie, niszczymy Ziemię, na której żyjemy.
Robimy to, co robi jeszcze tylko jeden gatunek, a mianowicie afrykańskie słonie, które niszczą
każde drzewo w miejscu, w którym żyją, i my, ludzie, robimy dokładnie to samo. W Południowej
Afryce jest pustynia Kalahari, pod której piaskami znalazłem ruiny starożytnych miast, co oznacza,
że ludzie zmienili tę ziemię, która niegdyś była zielona i żyzna, w pustynię.
Innym razem, kiedy byłem razem z badaczami i ludźmi na safari w saharyjskich regionach Afryki,
również znalazłem ślady niezwykle
starego osadnictwa ludzi w miejscach, gdzie obecnie nie ma niczego poza nagą skałą i szumem
piasków.
Inaczej mówiąc, pustynia Sahara była kiedyś urodzajną krainą i została obrócona w pustynię przez
ludzi. Dlaczego? Zadają sobie to pytanie nieustannie.
Dlaczego ludzkie istoty kierują się uczuciami niepewności, chciwości i żądzy władzy, dążąc
jednocześnie do obrócenia Ziemi w pustynię, na której nie będzie mógł w końcu żyć żaden
człowiek. Dlaczego?
Skoro wszyscy zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy w strasznym niebezpieczeństwie, że do tego
dojdzie, to po co wycinamy olbrzymie połacie dżungli wAfryce?
Dlaczego podporządkowujemy się instrukcjom, które zaprogramowali w nas Chitauli? I chociaż
mój rozum wzdraga się przed zaakceptowaniem tego wszystkiego, odpowiedź brzmi: tak, tak, tak.
Wśród wielu mądrych ludzi, którzy zaszczycają mnie swoją przyjaźnią, znajduje się człowiek
wielkiej wiedzy, który mieszka w Izraelu, dr Sitchin2.
Według starożytnych ksiąg spisanych przez Sumerów na glinie, bogowie przybyli z nieba i zmusili
ludzi, by pracowali na ich rzecz, by wydobywali dla nich złoto.
Historię tę potwierdzają obecne w calej Afryce podania mówiące, że bogowie przybyli z nieba i
zmienili nas w swoich niewolników, i to w taki sposób, żebyśmy nigdy nie zdali sobie nawet
sprawy, że jesteśmy niewolnikami.
Jeszcze jedna rzecz, o jakiej mówią nasi ludzie, to to, że Chitauli żerują na nas jak sępy.
Wywyższają niektórych z nas, innych napełniają wielkim gniewem i ambicjami i potem zamieniają
ludzi, których wynieśli, w wielkich wojowników, którzy wzniecają potworne wojny.
Jednak Chitauli nie pozwalają tym wielkim przywódcom, tym wielkim wodzom i królom, by
umierali w pokoju. Wódz wojowników jest po to, by rozpętać tyle wojen, ile tylko możliwe, by
doprowadzić do śmieci jak największej liczby swoich ludzi i by w końcu samemu zginąć okropną
śmiercią.
To zjawisko przewija się wielokrotnie przez dzieje mojego narodu. Nasz wielki król Czaka Zulu
przeprowadził w czasie swojego trwającego około trzydzieści lat panowania około 200 wielkich
wojen, po czym został zamordowany.
Zginął jako złamany człowiek z powodu śmierci swojej matki, w chwili śmierci był człowiekiem,
który nie mial już siły do wygrywania kolejnych bitew.
Przed Czakq Zulu był inny król, który wyszkolił go na wielkiego króla,
jakim był. Król ten nazywał się Dingiswayo i również prowadził wielkie wojny, próbując
zjednoczyć Zulusów w jedno wielkie plemię.
Widział białych z Przylądka i sądził, że jednocząc swoich ziomków w jeden wielki naród, uda mu
się odepchnąć zagrożenie, które stanowili biali ludzie. Ale po wygraniu wielu bitew i zjednoczeniu
wielu plemion zapadł nagle na chorobę oczu, która prawie go oślepiła. Ukrywal przed ludźmi to, że
prawie nic nie widzi, jednak ten straszny sekret odkryła kobieta imieniem Ntombazi, królowa
innego plemienia. Wzięła wojenną siekierę i jednym cięciem odcięła mu głowę, zwabiając go
wcześniej do swojej chaty, gdzie go nakarmiła i napoiła piwem.
Podobnie ma się sprawa z innymi wielkimi wodzami: Napoleonem w Europie, który zmarł żałosną
śmiercią na samotnej wyspie na Atlantyku; Hitlerem, również w Europie, który zginął straszną
śmiercią, wkładając sobie lufę rewolweru w usta-tak się przynajmniej podaje; Hun Attyla, który
został zabity przez kobietę, i wielu innych wielkich przywódców, którzy marnie skończyli po
zadaniu tylu śmierci i nieszczęść innym ludziom, ile się tylko dało.
Król Czaka Zulu został zakłuty przez swojego brata, który użył do tego celu tego samego rodzaju
włóczni, jaki Czaka Zulu sam opracował do jak najszybszego zabijania ludzi. Juliusza Cezara
spotkał taki sam los, po tym jak, podobnie jak nasz Czaka Zulu, podbił wiele narodów.
Wojownik bohater zawsze ginie śmiercią, którą nie powinien zginąć. Angielski król Artur został
zabity przez własnego syna, Mordrcda, i to po długim i chwalebnym panowaniu. Podobne
przykłady mógłbym wymieniać bez końca.
Otóż wszystko to, jeśli zestawi się to razem, dowodzi, że, bez względu na to, czy ludzie się z tego
śmieją, czy nie, czy kpią z tego, czy nie, istnieje siła, która wiedzie nas, ludzi, w kierunku mrocznej
rzeki samozniszczenia. Im szybciej i im więcej ludzi zrozumie, że tak jest, tym lepiej. Być może
wówczas będziemy w stanie poradzić sobie z tym.
Martin: Czy sądzi pan, że te istoty są rozproszone równomiernie po całym świecie, czy też skupiły
się głównie w Afryce?
Mutwa: Proszę pana, uważam, że te stworzenia są wszędzie na calej Ziemi, i z całym szacunkiem,
mimo iż nie lubię opowiadać o sobie, muszę tu wspomnieć, że podróżowałem po wielu miejscach
na świecie. Byłem też w pańskim kraju, Stanach Zjednoczonych. Bylem w Australii. Bylem w
Japonii i w wielu innych krajach i bez względu na to, dokąd się udawałem, wszędzie spotykałem
ludzi, którzy opowiadali mi o tych stworzeniach.
Na przykład w roku 1997 odwiedziłem Australię, gdzie wiele podróżowałem, spotykając się z jej
czarnymi mieszkańcami, Aborygenami.
Kiedy rozmawiałem z nimi, opowiedzieli mi wiele rzeczy, które bardzo, bardzo mnie zadziwiły.
To samo znalazłem w Japonii i to samo znalazłem na Tajwanie.
Te dziwne historie znaleźć można wszędzie, gdzie są jeszcze szamani i tradycyjni uzdrawiacze.
Niech pan teraz posłucha, co znalazłem w samej tylko Australii.
Otóż, australijscy Aborygeni, którzy nazywają siebie Grorie, co znaczy „nasi ludzie", wierzą,
proszę pana, w wielkiego boga stwórcę imieniem Byamie. Szaman Coorie, nawiasem mówiąc,
kilku z nich, na;rysowało mi tego Byamie, a jeden z nich pokazał mi malowidło naskalne
przedstawiające tego dziwnego boga stwórcę, który przybył z gwiazd.
Rysunek, który położyli przede mną, przedstawiałwizerunek Gtitauli. Rozpoznałem go dzięki
wiedzy, jaką posiadłem w czasie mojego afrykańskiego wtajemniczenia.
Mial wielką głowę i wielkie oczy, które były podkreślone przez artystę. Nie mial ust, miał długie
ramiona i niezwykle długie nogi.
To był typowy wizerunek Cdaitctuli, z którym zapoznali mnie moi ziomkowie w Afryce.
Zapytałem siebie: „Dlaczego?" Oto, znalazłem się w kraju położonym tysiące mil od Afryki i
widzę istotę znaną pod nazwą Biamai lub Binti, stworzenie, które jest mi, Afrykaninowi, znajome.
Wśród ludu rdzennych Amerykanów znalazłem na przykład... wśród pewnych plemion w
Ameryce, takich jak Hopi, i tych, które mieszkają w budowlach zwanych pueblo, odkryłem, że ci
ludzie, że znają coś, co nazywają stworzeniami Katchina, że ci ludzie zakładają maski i przebierają
się za pcdone stworzenia.
Otóż, niektóre z tych Kcuchin są bardzo, bardzo wysokie i mają duże okrągłe głowy. Dokładnie
takie same stworzenia, jakie mamy w Afryce. U nas nazywamy je Egwugwu, a czasami Chirryawu.
Katchirry rdzennych mieszkańców Ameryki jakie znalazłem na całym świecie i które wprawiły
mnie w zdumienie.
Takie stworzenia istnieją i im prędzej sceptycy przekonają się do tego faktu, tym lepiej. Dlaczego
ludzkość się nie rozwija? Dlaczego kręcimy się w kolo samodestrukcji i wzajemnego
wyniszczania?
Ludzie z natury są dobrzy, przynajmniej ja tak uważam. Ludzie nie chcą wojen.
Ludzie nie chcą niszczyć świata, w którym żyją. Są jednak stwo¬rzenia lub sila, która prowadzi
istoty ludzkie ku samozagładzie.
I im szybciej zdamy sobie z tego sprawę, tym lepiej.
W tej chwili mieszkam w Afryce. Tutaj jest mój lud. Tu jest mój dom.
Ale widzę Afrykę wyniszczoną wojnami, które dla mnie, Afrykanina, nie mają żadnego sensu.
Patrzę na Indie, które, tak jak Afryka, cierpiały pod batem kolonializmu francuskich, angielskich i
europejskich potęg. Ale Indie posiadły jako kraj poprzez swoją niepodległość rzeczy, których nam
w Afryce nie udało się uzyskać. Dlaczego?
Indie dokonały wybuchu bomby jądrowej i dziś są jednym z krajów budzących respekt. Indie
umieściły satelity na orbicie. Indie, aczkolwiek mają takie same problemy jak Afryka - szybko
rosnącą liczbę mieszkańców, konflikty międzyplemienne, strefę nędzy i bogactwa - zdołały
osiągnąć rzeczy, których Afryce się nie udało.
Ciągle zadaję sobie pytanie: „Dlaczego? Dlaczego'?"
Otóż dlatego, że Indie zostały stworzone przez ludzi z Afryki i nie chodzi mi tu, proszę pana, o
czarnych ludzi. Jest faktem, że tysiące lat temu ludzie z Afryki położyli zręby pod największą
cywilizację Indii, jak również innych krajów w Azji południowe-wschodniej. Są na to
przytłaczające archeologiczne dowody. Ale dlaczego Afryka tonie w wojnach, chorobach i
głodzie? Dlaczego?
Wiele razy, proszę pana, siadywałem w mojej chacie i płakałem, patrząc na niszczące nas zarazy,
takie jak AIDS, i bezsensowne wojny niszczące afrykańskie kraje, które kwitły przez tysiące lat.
Weźmy na przykład Etiopię, kraj, który był wolny przez tysiące lat. Etiopia była kiedyś szkołą
calej Afryki. Nigeria była kiedyś wielkim państwem o długiej tradycji AIDS, która posiada
wszelkie cechy sztu, wyhodowanej przez człowieka. I zadaję sobie pytanie: „Kto lub co niszczy
Afrykę i dlaczego?"
We wsiach, w których mieszkałem, żyły plemiona, które pomagały mi w zdobywaniu wiedzy, w
czasach przed drugą wojną światową i po niej.
Ale dziś te plemiona już nie istnieją. Odeszły, uległy rozproszeniu, totalnej eksterminacji w
bezsensownych wojnach, które nic nie dały czarnym ludziom.
Jestem teraz w Południowej Afryce. Urodziłem się tu i tu umrę. Ale widzę, jak mój kraj rozpada
się na kawałki jak gnijące mango. Południowa Afryka była niegdyś potężnym państwem, które
posiadało potężną armię.
Miało różne gałęzie przemysłu, które wytwarzały wszystko, poczynając od lokomotyw, a na
małych radioodbiornikach kończąc.
Dziś mój kraj jest przesiąknięty narkotykami, napędzanym przestępstwami miejscem pełnym
śmiecia. Dlaczego? Państwo nie upada z dnia na dzień, chyba że są w nim siły zdeterminowane
zniszczyć je.
Ostatnio widziałem, proszę pana, zniszczenie innego kraju wewnątrz Południowej Afryki. Ten kraj
to Lesotho. Zamieszkują go jedne z najstarszych i najmądrzejszych plemion południowej Afryki,
wśród których jest plemię o nazwie Bakwama.
Lud Bakwama jest tak stary, że jego członkowie opisują tajemniczy ląd z ogromnymi górami o
ostrych wierzchołkach, tajemniczy ląd rządzony przez wielkiego boga, który posiadał głowę
człowieka i ciało lwa [w tym miejscu każdemu nasuwa się nieuchronnie skojarzenie z egipskim
sfinksem].
Bakwama nazywają ten kraj Ntswama-tFatf. Nazwa ta znaczy „kraj słońca-jastrzębia" [egipskiego
boga Horusa]. Wie pan, jastrząb jest drapieżnym ptakiem w Niebie.
Otóż, mieszkający w południowej Afryce lud Bakwama wiedział o Egipcie, skąd według niego
pochodzili jego przodkowie. Nazywali ten tajemniczy kraj bogów „krajem słońca-jastrzębia" lub
„słońca-orła".
Właśnie tak Egipcjanie przedstawiali swój kraj, proszę pana. Przedstawiali go jako „ziemia Hora",
po grecku Horusa.
Wywiad z Credo Mutwą cz. II -
Reptilianie (Gady)
Redaktor: The Linked - tekst zapożyczony
19.03.2008.
Jest to kontynuacja wywiadu z szamanam Zulusów - Crdo Mutwą.
...
Kiedy w roku 1997 zginęła księżniczka Diana, byłem jednym z pierwszych ludzi czarnej rasy,
który podejrzewał, że została zamordowana, i powiem panu dlaczego. Ponieważ rok, a raczej
osiem miesięcy przed śmiercią Diany, zginął król Lesotho, Moshoeshoe I. Jego śmierć była kropka
w kropkę iden¬tyczna ze śmiercią księżnej Diany
Proszę zastanowić się nad rym, aczkolwiek wam wszystkim moje słowa mogą wydać się
niewiarygodne - księżna Diana zginęła w tunelu, a król Lesotho w jarze.
Oddalił się na dużą odległość, aby zbadać problem, jaki powstał na jego ranczu hodowlanym.
Kiedy ustalono, że zbyt długo go nie ma, jego ludzie wyruszyli, aby go odszukać. Od różnych
chłopców, którzy pilnowali bydła w górach Basotho-land, dowiedzieli się, że słyszeli oni coś, co
brzmiało jak wystrzał ze strzelby.
Kiedy szukający go ludzie poszli w miejsce, skąd dobiegł huk wystrzału, w głębokim parowie nie
opodal drogi znaleźli samochód króla. Zeszli na dół i okazało się, że król Le¬sotho znajduje się w
samochodzie. Był przywiązany pasami bezpieczeństwa, ale z tyłu głowy miał potworną ranę.
Okazało się też, że za kierownicą siedzi nieżywy kierowca króla. Natomiast dwaj mężczyźni,
którzy byli jego ochroniarzami i jechali na tylnym siedzeniu, wyszli z tego zdarzenia bez szwanku.
Jeden z nich wyciągnął umierającego króla. Król przeprosił ich za to, że musieli ubrudzić sobie
ręce jego krwią, co było zgodne z tradycją mówiącą, że umierający król musi dziękować ludziom,
którzy starają się wyciągnąć go z położenia, w którym się znalazł. Musi przeprosić ich za to, 2e
sprawił im kłopot, ponieważ każdy, kto dotyka świętej krwi króla, popada z tego powodu w swego
rodzaju duchowy kłopot.
Po wyciągnięciu samochodu króla z parowu okazało się, że w jednej z opon jest dziura po kuli. Ta
opona została w tajemniczych okolicznościach usunięta, w czasie gdy samochód króla był
przechowywany w niezbyt bezpiecznym miejscu, na podwórzu, gdzie wszyscy mieli do niego
dostęp. W trakcie sekcji ciała kierowcy okazało się, że był on tak pijany, iż w ogóle nie był w
stanie prowadzić samochodu, poza tym był to zupełnie inny mężczyzna, niż ten, który zwykle
prowadził królewski samochód.
Czy widzi pan już teraz tę tajemnicę? Smierć króla Lesotho pasuje do późniejszej śmierci księżnej
Diany.
I to jeszcze w wielu innych przedziwnych szczegółach. Po śmierci króla naród Lesotho został
mocno zredukowany, kiedy po przeprowadzonych i kontrolowanych przez członków partii
radykalnej wyborach wybuchły rozruchy.
Dziś Lesotho jest krajem gospo¬darczo upadłym. Był to kraj wielkiego eksperymentu, na który
złożyła się budowa wielkiej tamy, której celem było dostarczenie Południowej Afryce, a nie
Lesotho, dużych ilości wody.
Ostatnio dochodzą do nas z tego kraju niemiłe pogłoski mówiące, że ktoś dostał łapówkę za to, że
ułatwił budowę tej wielkiej tamy, aby woda małego narodu mogła być użyta do zaopatrzenia, do
uzupełniania dostaw wody wysoce uprzemysłowionego kraju.
Jest wiele dziwnych rzeczy, proszę pana, które wydarzyły się w Południowej Afryce, do których
dochodzi również w innych częściach Afryki, które dla mnie, Afrykanina, nie mają sensu. W
Afryce wybuchają wojny tam, gdzie afrykański kraj uzyskał niepodległość po wyzwoleniu się z
kolonialnej niewoli.
Siły buntownicze chwytają za broń przeciwko rządowi tego kraju, ale zamiast z nim walczyć, bez
przerwy mamy do czynienia z sytuacją, w której buntownicy dzielą się na różne grupy, które nie
tylko walczą z aktualnym rządem, ale i ze sobą.
Rezultat jest taki, żc bez względu na to, kto wygrywa, ludzie tracą.
Tak jest w wielu krajach. Wzywa się Organizację Narodów Zjednoczonych, by tworzyła pozory
pokoju. Inaczej mówiąc, Afrykanie zaczęli teraz prowadzić wojny, które nic przynoszą zwycięstw,
ale samozagładę tym, którzy je prowadzą, i ich narodom.
Chciałbym zwrócić pana uwagę na bezsensowną falę przemocy, którawciąż przelewa się przez
Sudan, jak również inne części Afryki.
Chciałbym zwrócić pana uwagę na najdłuższą i najokropniejszą wojnę domową, która niszczy
południową część Sudanu. Chciałbym zwrócić pana i pańskich czytelników uwagę na okropną
wojnę niszczącą Angolę. A pewna część świata położona na wschód od Pohadniowej Afryki,
doznała takiego gwałtu w rezultacie wieloletniej wojny, że są tam obecnie miejsca, gdzie nie
słychać nawet głosu ptaka.
Zyjące formy życia zostały zmiecione z tego miejsca. Dlaczego'?
Dalej ustaliłem, że kraje. które są niszczone przez bezsensowne wojny, które są dla nas,
Afrykanów, zupełnie niepotrzebne, to kraje, które zostawione w spokoju mogłyby zaopatrzyć w
żywność całą Afrykę, a także w wodę i cenne minerały.
Powiedziano mi, proszę pana, że pod powierzchnią Angoli, pod równinami Angoli, znajdują się
złoża węgla nie mające sobie równych na całym świecie.
Powiedziano mi, że w części Angoli znajdują się złoża ropy naftowej, które są drugie co do
wielkości po rezerwach Środkowego Wschodu.
Sudan jest krajem, w którym byłem wielokrotnie, nawet już po drugiej wojnie światowej. W
Sudanie było tyle pożywienia, że w czasie podróży przez ten kraj dostawało się je od wieśniaków
bezpłatnie. Dziś Sudan jest cierpiącym głód piekłem nienawiści, gdzie dzieci mrą na biegunkę w
buszu, a sępy i myszołowy czekają na gałęziach drzew na rozpoczęcie uczty.
Afryka jest systematycznie i rozmyślnie niszczona przez moc tak niepohamowaną, że destrukcja
jest realizowana nawet teraz.
Ta moc zbliża się jednak ku desperacji.
Martin: Przepraszam. Czy powiedział pan, że w Angoli jest węgiel lub złoto?
Mutwa: Węgiel, proszę pana, węgiel Są tam, proszę pana, diamenty. Dowiedziałem się od
odpowiedzialnych ludzi, że jest tam więcej ropy naftowej, w pewnych miejscach pod Angolą, niż
w pewnych miejscach Środkowego Wschodu.
Czy to dlatego Afryka jest niszczona? Czy to z tego powodu nasze narody są wyrzynane, dla węgla
pod powierzchnią, dla diamentów? Jeśli tak, jaka inteligencja się za tym wszystkim kryje. Czy
ludzie są mniej warci od minerałów? Czy ludzie są mniej warci od ropy naftowej?
Ludobójstwo, gorsze od wszystkiego, czego Hitler dopuścił się kiedykolwiek na Zydach, ma
miejsce w Afryce teraz, i mieszkańców Ameryki guzik to obchodzi. Dlaczego'? Jesteśmy
najlepszymi przyjaciółmi Stanów Zjednoczonych.
Kupujemy amerykańskie towary. Nasze dzieci chcą wyglądać jak amerykańskie dzieci. Nasze
dzieciaki noszą, proszę pana, jeansy i mówią z amerykańskim akcentem, ponieważ wy,
Amerykanie, staliście się naszym wzorcem.
Dlaczego pozwalacie, aby nas wyrzynano? Dlaczego? Dlaczego?
Jesteśmy zabijani nic tylko na wojnie, jesteśmy zabijani również przez narkotyki. W Południowej
Afryce nie było narkotyków w czasie rządów apartheidu.
A teraz, przy demokratycznym rządzie, nasz kraj stał się wypełnionym narkotykami dolem.
Dlaczego?
Dziś, proszę pana, mówię głosem tradycyjnego szamana i jednym z moich celów jest pomaganie
ludziom uzależnionym od narkotyków.
Nie mogę pomóc młodemu Afrykaninowi, który jest uzależniony od marihuany lub haszyszu.
Potrafię pomóc młodemu Afrykaninowi uzależnionemu od Dakwy.
Jestem, proszę pana, bezużyteczny, moje umiejętności są do niczego, zawodzę, zawodzą inni tacy
jak ja, nie potrafimy pomóc młodym czarnym ludziom uzależnionym od nowego typu narkotyku
zwanego „krakiem".
To narkotyk wyglądający na twardy. Wygląda jak czekolada, kiedy się na niego patrzy, i tak
uzależnia, że żaden szaman nie jest w stanie pomóc jego młodej ofierze.
Pytam ludzi w Stanach Zjednoczonych, pytom moich czarnych braci i moje czarne siostry stamtąd,
dlaczego pozwalają. aby ich rodzinny kraj był eksterminowany?
Nie obchodzi mnie, proszę pana, co mówią sceptycy.
Przecież jest sila niszcząca Afrykę i nie kupuję bzdury głoszącej. że to bankierzy IMF
[International Monetary Fund - Międzynarodowy- Fundusz Walutowy] i inne wielkie banki.
Nie zabija się kury znoszącej złote jaja, dlaczego więc banki miałyby chcieć zniszczyć Afrykę?
Za tym wszystkim stoi jakaś inna sila, jakaś straszna obca siła, która pociąga zza kulis za sznurki, i
im szybciej ją rozpoznamy, proszę pana, tym lepiej dla nas.
Jest rzeczą powszechną wśród ludzi, którzy mają kłopoty, obarczanie winą za nie innych.
Badam sytuację w Afryce od końca drugiej wojny światowej i wcześniej również i mam dowody
wskazujące na to, że w Afryce działa obca sila.
Co lub kto wymiata najstarsze plemiona afrykańskie?
Czy pozwoli mi pan powiedzieć coś, co rani moje serce? Czy mogę?
Maron: Proszę bardzo.
Mutwa: Proszę wybaczyć mi, żc tak dużo mówię. Należę do Zulusów,, narodu wojowników,
narodu mądrych ludzi. Moi rodacy, proszę pana. nigdy nie zostali dokładnie zbadani przez białych
antropologów, a Zulusi znają rzeczy, którymi byliby oni zdziwieni, gdybym podzielił się nimi z
pana czytelnikami.
Proszę posłuchać. Zulusi wiedzieli, między innymi, że to Ziemia kręci się wokół Słońca, a nie
odwrotnie. Aby wytłumaczyć to wtajemniczanym, mówiono, że Ziemia jest żeńskim tworem a
Słońce męskim i że z tego względu Ziemia jest mobilna, jest tą, która tańczy wokół Słońca - piękną
księżniczką, która tańczy wokół płomiennego księcia, którym jest Słońce.
Moi rodacy wiedzieli, że Ziemia jest kulą. Wiedzieli też o drobnoustrojach i ich roli. Skąd przyszła
ta niesamowita wiedza, która istniała, zanim w Afryce pojawił się biały człowiek? Nie wiem.
Mieszkańcy Ameryki i Europy powiadają, że Albert Einstein był tym, który pierwszy głosił, że
czas i przestrzeń są jednością, tym samym. Twierdzę, że nie był pierwszy!
Moi rodacy, Zulusi, wiedzieli, że przestrzeń i czas to jedno i to samo.
W języku Zulusów jedna z nazw przestrzeni brzmi umkati, zaś zuluska nazwa czasu brzmi isikati.
Moi rodacy setki lat przed narodzinami Einsteina wiedzieli, że czas i przestrzeń stanowią jedność.
Co więcej, uważali, tak jak członkowie plemienia Dogonów, że w naszej części przestrzeni
kosmicznej są 24 planety zasiedlone przez inteligentne istoty na różnych poziomach rozwoju.
Wiedza ta nigdy nie została opisana w żadnej książce, a ja i moja ciotka jesteśmyjedynymi
żyjącymi wysokimi sanusi [szamanami] w Południowej Afryce, którzy przekazują tę wiedzę. Moja
ciotka jeszcze żyje.
Ma około 90 lat, a ja jestem już bliski śmierci, cierpię na cukrzycę, obecnie potwornego zabójcę
Afrykanów.
Staram się powiedzieć, że chociaż moi rodacy posiedli tę ogromnąwiedzę, która nigdy nie została
opisana w żadnej książce, dzisiejsi Zulusi, większość z nich, są ofiarami HIV lub już w pełni
wykształconego AIDS. Obliczono, proszę pana, że w ciągu najbliższych 50 lat umrze trzy czwarte
Zulusów w Natalu.
Jestem kustoszem świętych obiektów, które odziedziczyłem po moim ojcu. Jestem ze strony matki
bezpośrednim potomkiem ostatniego króla Zulusów, Dingame.
Moim obowiązkiem jest ochrona mojego ludu od wszystkiego co zagraża jego istnieniu.
Proszę. niech pan posłucha. Każdey kto z miłością studiuje ludzkość, ze zrozumieniem i troską
uznaje fakt istnienia jaśniejącego Boga, który walczy, by się zrodzić w każdym z nas. My staramy
się walczyć broniąc się, aczkolwiek wielu z nas nic zdaje sobie z tego sprawy. Rozwijamy w sobie
chęć obrony naszej planety, bez względu na to, kim lub czym jesteśmy.
Są w Afryce wodzowie, którzy bardzo dotkliwie karzą każdego, kto stara się bez potrzeby
zniszczyć drzewo. Takie postępowanie było powszechne w przeszłości, ale zanikło po przybyciu
białych ludzi, i obecnie znowu powraca.
Człowiek staje się, stara się być światlejszy, bardziej opiekuńczy, ale obce istoty nie chcą
zaakceptować takiej postawy u nas. Zamierzają prowokować nas do wzajemnego zabijania się i
boję się o to, co może się wydarzyć.
Mogę pokazać panu wiele dziwnych rzeczy, które Afrykanie robili, aby ustrzec się przed obcymi
istotami, przed Szarakami. To, co robili nasi ludzie, nie wynikało z przesądów. To był rezultat
potwornych osobistych przeżyć.
Mam nadzieję, że pewnego dnia będę mógł podzielić się z panem historią mojego „wzięcia", jak to
nazywamy.
Wierzymy, proszę pana, że Mantindane („dręczyciele"), Szaraki, są w rzeczywistości sługami
Chitauli, i że są w przeciwieństwie do tego, co sądzą biali ludzie... biali ludzie, wielu z nich, mylą
się, sądząc, proszę pana, że Mantindane eksperymentują na nas.
Oni nie robią tego. Powtarzam, nie robią tego.
Każdy, kto przeszedł piekło tych istot, powie, że nie ma żadnych eksperymentów w tym, co robią.
Jest za to zimna, wyrachowana, zimnokrwista determinacja i tego, co z nami wyprawiają, nie robią
dla siebie. Robią to dla potężniejszych stworzeń niż one same.
Proszę pana, by poświęcił mi pan trochę więcej czasu, bym mógł opowiedzieć pokrótce, co mi się
przydarzyło?
Maron: Ależ oczywiście. Mamy tyle czasu, ile pan potrzebuje.
Mutwa: To był, proszę pana, zwykły dzień, jak każdy inny. Był piękny dzień we wschodnich
górach Zimbabwe, które zwą Inyangani.
To góry na wschodzie Zimbabwe.
Mój nauczyciel polecił mi pójść i znaleźć specjalne zioło, które mieliśmy zastosować w leczeniu
pewnego wtajemniczonego, który był poważnie chory.
Moja nauczycielka, pani Moyo. pochodziła z plemienia Ndebele w Zimbabwe, niegdyś znanego
jako Rodezja.
Szukałem tego zioła i nie myślałem o niczym. Nie wierzyłem w opowieści o tych stworzeniach.
Nigdy wcześniej nie natknąłem się na nie i mimo iż my, Afrykanie. wierzymy w wiele rzeczy,
byłem nastawiony bardzo sceptycznie, nawet do pewnych stworów, w które wówczas wierzyliśmy,
ponieważ nigdy wcześniej nie natknąłem się na coś takiego.
Nagle zauważyłem, proszę pana, że temperatura wokół mnie spadła, mimo iż był gorący,
afrykański dzień.
Zauważyłem, że stało się zimno i pokazało się coś, co wyglądało jak wirujący wokół mnie jasny
błękitny opar, przesłaniający widok na wschód.
Pamiętam, że zastanawiałem się głupawo, co to wszystko znaczy. Było to w momencie,w którym
zacząłem wykopywać jedno z ziół, które znalazłem.
Nagle znalazłem się w bardzo dziwnym miejscu, które przypominało tunel wyłożony metalem. Już
wcześniej pracowałem w kopalni i miejsce, w którym się znalazłem, przypominało kopalniany
chodnik pokryty srebrzystoszarym metalem.
Leżałem na czymś, co wyglądało, proszę pana, jak bardzo duży i ciężki roboczy stół. W tym
momencie nie byłem jeszcze do niego przytwierdzony.
Po prostu leżałem tam, nic mialem na sobie spodni ani ciężkich butów, które zawsze wkładam, gdy
idę do buszu. I nagle w tym dziwnym, przypominającym tunel, pomieszczeniu zobaczyłem coś, co
wyglądało jak wielkogłowe, szare, bez wyrazu stworzenia, które zmierzały w moim kierunku.
Były tam światła, ale nie takie, jakie znamy. Wyglądało to jak plamy czegoś świetlistego. Z kolei
nad odległym wejściem było coś, co wyglądało jak napis, napis na srebrzystoszarej powierzchni.
Te stworzenia zbliżały się do mnie, a ja byłem jak zahipnotyzowany, jakby rzucono na mnie urok.
No i patrzyłem, jak te stwory podchodzą do mnie.
Nie wiedziałem, kim są. Bylem przestraszony i nie moglem ruszyć ani ręką, ani nogą. Leżałem tam
jak koza na ofiarnym ołtarzu. Kiedy te stwory podchodziły do mnie, czułem wewnątrz strach. Były
niewysokie, wzrostu afrykańskich Pigmejów. Miały bardzo duże głowy i bardzo cienkie ramiona i
nogi.
Zauważyłem, proszę pana, ponieważ jestem trochę artystą malarzem,
że te stwory były zupełnie źle zbudowane, z artystycznego punktu widzenia, oczywiście. Ich
kończyny były za długie, a głowy miały prawie tak wielkie, jak w pełni dojrzałe arbuzy. Miały
dziwne oczy, które wyglądały jak gogle. Nie miały nosów, takich jak my, tylko małe otwory po
obu stronach wybrzuszenia znajdującego się między oczami.
Usta nie miały warg tylko cienkie rozcięcie, jakby wykonane brzytwą.
Kiedy tak przyglądałem się tym stworom, w osłupieniu poczulem coś blisko mojej głowy, nad
głową. Kiedy spojrzałem w górę, okazało się, że jest tam jeszcze jeden stwór, trochę większy od
pozostałych. Stał nad moją głową i spoglądał na mnie.
Spojrzałem mu w oczy i zostałem całkowicie zahipnotyzowany, wie pan, jakby rzucił na mnie
urok.
Patrzyłem w oczy tego stwora i zorientowałem się, żc chce, bym patrzyl mu w oczy. Spojrzałem i
zobaczyłem, że przez te osłony na oczach widzę prawdziwe oczy tego stwora, za tymi czarnymi,
podobnymi do gogli, osłonami.
Mial okrągłe oczy z prostymi źrenicami, takimi jak u kota. Stwór nie poruszał głową i było widać,
że oddycha. Widziałem małe, poruszające się nozdrza, jak się zamykają i otwierają, ale gdyby mi
ktoś powiedział, że pachnę jak ten stwór, to bym wyrżnął go w gębę.
Maron: [Smieje się].
Mutwa: Stwór wydzielał bardzo silny zapach. Ten zapach ściskał mi gardło, to był chemiczny
zapach, coś jak zepsutych jaj, a także gorącej miedzi [siarki] - bardzo silny zapach.
Stwór zauważył, że patrzę na niego, i nagle spojrzał w dół na mnie.
Poczułem straszny ból w lewym udzie, jakby ktoś wbił mi tam miecz.
Krzyknąłem z bólu, wzywając matkę na ratunek, i stwór zakrył mi usta swoją ręką.
Wie pan, to było tak... jeśli chce pan wiedzieć, jak się czułem, to proszę wziąć nóżkę kurczaka,
żywego kurczaka, i położyć ją sobie na ustach.
Takie mialem uczucie, kiedy ten stwór położył mi rękę na ustach.
Miała cienkie, długie palce, które miały więcej stawów, niż ludzka ręka.
I kciuk był w niewłaściwym miejscu. Każdy z palców kończył się czarnym szponem, prawie takim,
jakie mają niektóre afrykańskie ptaki. Stwór polecił mi być cicho.
Nie wiem, proszę pana, jak długo trwał ból. Krzyczałem i krzyczałem i znowu krzyczałem.
A potem, ni stąd, ni zowąd, coś zostało wyciągnięte z mojego ciała i spojrzałem w dół, i
zobaczylem, że moje udo spływa krwią i że jeden ze stworów... a były ich cztery... że te pozostałe,
te, które nie stały nad moją głową, były ubrane w obcisłe srebrzystoszare kombinezony.
Ich ciało przypominało ciało pewnych gatunków ryb żyjących w morzu u wybrzeży Południowej
Afryki. Ten stwór, który stał nad moją głową, wyglądał, jakby był rodzaju żeńskiego. Był trochę
inny od pozostałych.
Był wyższy, większy i chociaż nic miał piersi takich jak kobieta, sprawiał kobiece wrażenie.
Wyglądało na to, że pozostałe boją się go.
Nie wiem, jak to wytłumaczyć.
W trakcie tego wszystkiego podszedł do mnie jeszcze jeden ze stworów... szedł bokiem, tak jakoś
podrygując, jakby był pijany... przeszedł wzdłuż stołu po mojej prawej stronie i stanął obok tego,
który stal przy mojej głowie.
Zanim zorientowałem się, co sio dzieje, ten stwór wsadził z zimną krwią coś małego, srebrnego,
coś takiego jak długopis z przewodem na jednym z końców, do prawej dziurki mojego nosa.
Ból był nie do zniesienia. Z nosa bluznęła krew. Zakrztusiłem się i chciałem krzyknąć, ale krew
zalała mi gardła To był koszmar. Potem ten stwór wyciągnął to coś, a ja próbowałem walczyć i
usiąść.
Ból był straszny i stwór stojący nad moją głową położył mi rękę na czole i delikatnie przycisnął w
dół. Kaszlalem i starałem się wypluć krew.
W końcu udało mi się skręcić głowę na prawo i wypluć krew. Co potem te stwory robiły ze mną,
nie wiem.
Wiem tyle, że ból ustal i przez głowę zaczęły przelatywać mi dziwne obrazy. Widziałem miasta, z
których część rozpoznałem jako te, które odwiedziłem w czasie moich podróży, tyle że te miasta
były na wpół zniszczone, budynki miały obdarte dachy i okna wyglądające jak puste oczodoły w
ludzkiej czaszce.
Cały czas oglądałem te obrazy. Wszystkie budynki, jakie widziałem, były do polowy pogrążone w
czerwonawej, błotnistej wodzie. Wyglądało to tak, jakby była powódź i budynki wystawały z
wielkiego zalewu, częściowo zniszczone jakimś kataklizmem. To był okropny widok.
A potem, zanim zdążyłem się zorientować, jeden z tych stworów, ten stojący przy moich stopach,
wsadził coś do mojego organu męskości, jednak tym razem nie było bólu tylko gwałtowne
podrażnienie, tak jakbym się z czymś lub kimś kochał.
Kiedy zaraz potem wyjął to coś z mojego męskiego organu, coś, co wyglądało jak mała czarna
tuba, nieumyślnie zrobiłem coś, co wywołało dziwny skutek. Wydaje mi się, że doszło do otwarcia
mojego pęcherza i wydaliłem mocz wprost na piersi tego stwora, który wyciągnął to coś z mojego
organu.
Przypuszczam, że nie uzyskałbym takiego efektu, nawet gdybym do niego strzelił.
Stwór odskoczył, prawie upadając. Po chwili odzyskał równowagę i chwiejnym krokiem, jak
pijany insekt, wyszedł z pomieszczenia. Nie wiem, czy to mój mocz tak na niego podziałał, ale tak
właśnie się to odbyło.
Po pewnym czasie odeszły pozostałe stwory, zostawiając mnie z odczuciem tępego bólu w
nozdrzach, z zakrwawionym udem i stolem pochlapanym moczem.
Pozostał jedynie stwór stojący przy mojej głowie.
Stal tam dalej, dotykając prawą ręką mojego lewego barku w pewien kobiecy sposób. Stal tam i
patrzył na mnie.
Jego twarz nie wyrażała niczego. Nigdy nie zauważyłem, aby któryś z tych stworów wydawal
jakikolwiek dźwięk. Odniosłem wrażenie, że są one nieme.
Następnie, ni stąd, ni zowąd, pojawiły się dwa następne stwory, z których jeden był cały z metalu.
Wciąż widuję go w najgorszych koszmarach. Był tak wysoki i wielki, że przestrzeń, w której się
znajdowaliśmy, była dla niego za mała. Szedł do przodu lekko zgarbiony i z pewnością nie było to
żywe stworzenie. To był metalowy twór, jakiś robot. Podszedł i stanął u moich stóp, zgiął
niezgrabnie korpus i spojrzał na mnie.
Nie mial ust. Mial dwoje jasnych oczu, które zmieniały chyba kolor i zdawały się poruszać,
terkocząc jak jakieś elektryczne urządzenie.
Potem za tym wielkim zgiętym stworem przyszedł inny, który bardzo mnie zaskoczył. Wyglądał,
proszę pana, jakby był bardzo, bardzo, bardzo spuchnięty.
Mial różową skórę. Mial jasne, bardzo ludzkie ciało.
Mial bardzo żywe, niebieskie, skośne oczy. Miał włosy, które wyglądały jak z nylonowego
włókna. Mial wysoko uniesione kości policzkowe i prawie ludzkie usta o pełnych wargach, a także
mały szpiczasty podbródek.
Ten stwór był, proszę pana, z całą pewnością rodzaju żeńskiego, ale jako artysta, malarz i
rzeźbiarz, którym jestem, zauważyłem, że ten stwór nie mial normalnych proporcji. Był źle
zbudowany.
Przede wszystkim jego piersi były wąskie i szpiczaste i umieszczone zbyt wysoko na klatce
piersiowej, nie tam, gdzie u normalnej kobiety.
Mial potężne ciało, niemal grube, ale nogi i ramiona były za krótkie w proporcji do całego ciała.
Podszedł do mnie i spojrzał na mnie, i zanim zorientowałem się, o co chodzi, zaczął ze mną
kopulować.
To było wstrętne przeżycie, proszę pana, chyba nawet gorsze od tego, co ze mną wcześniej
wyprawiali. Nawet teraz, po czterdziestu latach, mam uraz psychiczny, którego wtedy doznałem.
Następnie stwory odeszły i został tylko ten, który stał przy mojej głowie. Chwycił mnie za włosy i
głowę i zmusił do zejścia ze stołu. Zrobiłem to, ale byłem w takim stanie, że upadłem na podłogę
na kolana i ręce.
Zauważyłem, że podłoga była dziwna. Miała w sobie poruszający się wzór, który ciągle się
zmieniał, ukazując purpurowe, czerwone i zielonkawe wzory na metalicznym, szarawym tle. Stwór
ponownie pociągnął mnie za włosy, zmuszając do wstania, po czym pchnął mnie, każąc iść ze
sobą.
Opisanie tego, co widziałem w tym dziwnym miejscu w czasie, gdy ten stwór przeprowadzał mnie
z pomieszczenia do pomieszczenia, zajęłoby jednak za dużo czasu. Nawet teraz mój umysł nie jest
w stanie ogarnąć tego, co widziałem.
Widziałem na przykład ogromne cylindryczne obiekty, które były wykonane jakby ze szkła. W
tych cylindrach, które sięgały od podłogi do sufitu pomieszczenia, przez które przechodziliśmy,
znajdowało się coś, co wyglądało jak szaroróżowa ciecz, w której pływałymałe wersje obcych
stworów niczym okropne małe żaby.
Nie moglem zrozumieć, czym jest to, co mi pokazują, i w końcu w ostatnim pomieszczeniu, przez
które zostałem przeprowadzony. zobaczyłem leżących na stole ludzi oraz inne dziwne stwory,
który to widok nawet teraz nie ma dla mnie żadnego sensu.
Przeszedłem obok białego człowieka, prawdziwego białego człowieka, który pachniał jak człowiek
moczem, ekskrementami i strachem.
Leżał na takim samym stole jak ja wcześniej. Kiedy przechodziłem obok niego, spojrzałem mu w
oczy, a on w moje.
Potem znalazlem się w buszu. Nie mialem spodni. W lewym udzie czułem okropny ból. Członek
też bolał i zaczął puchnąć.
Kiedy chciałem oddać mocz, czułem ból nie do zniesienia. Zdjąłem koszulę i użyłem jej jako
przepaski biodrowej, i poszedłem przez busz..
Najpierw spotkałem grupę czarnych Kodezyjczyków, którzy zaprowadzili mnie do wsi mojej
nauczycielki. Kiedy zbliżyłem się do wsi, śmierdziałem tak okropnie, że wszystkie psy ze wsi
wypadły, warcząc i szczekając na mnie, jakby chciały rozerwać mnie na kawałki.
Ocalenie zawdzięczam wyłącznie mojej nauczycielce i jej uczniom.
Ani nauczycielka, ani wieśniacy nie byli zdziwieni tym, co im opowiedziałem. Zaakceptowali to,
proszę pana. Powiedzieli mi, że to, co mi się przydarzyło, przytrafiło się wcześniej wielu innym
ludziom, i żc mam szczęście, iż udało mi się ujść z życiem, ponieważ wielu ludzi z tej okolicy
zniknęło zupełnie i nikt ich już więcej nie widział. Byli to zarówno czarni, jak i biali.
Postaram się skrócić moją długą historię. W następnym roku, 1960, dostarczałem paczki w
Johannesburgu. Pracowałem wtedy w sklepie z pamiątkami. Pewnego dnia jakiś biały człowiek
krzyknął do mnie, żebym się zatrzymał.
Sądziłem. że jest z tajnej policji i chce obejrzeć moje dokumenty, ale kiedy chciałem mu je
pokazać, powiedział ze złością, że wcale nie ma ochoty oglądać moich cholernych dokumentów.
Zadał mi następujące pytanie: „Słuchaj, gdzie ja już cię, do cholery, widziałem? Kim jesteś?"
A ja na to: „Nikim, po prostu pracującym człowiekiem".
Na co on: „Nie pieprz głupot, człowieku. Kim ty, do cholery, jesteś? Gdzie ja cię już widziałem?"
Wtedy uważnie mu się przyjrzałem.
Poznałem go, jego długie potargane złotobrązowe włosy, idiotyczne wąsy i brodę. Przypomniałem
go sobie, jego niebieskie nabiegłe krwią oczy i wyzierające z nich przerażenie, a także jego bladą
jak u kozy skórę.
Powiedziałem: „Meneer". To taki afrykański zwrot. „Meneer, widziałem cię w Rodezji w pewnym
miejscu pod ziemią". Nawet gdybym uderzył go w tym momencie pięścią, nie zareagowałby tak,
jak to zrobił, proszę pana.
Odwrócił się na pięcie i odszedł z okropnym wyrazem twarzy, niknąc po drugiej stronie ulicy.
Tak z grubsza wygląda to, co mi się przydarzyło, ale nic jest to jakieś wyjątkowe przeżycie. Od
tamtej chwili spotkałem bardzo, bardzo, bardzo wielu ludzi, którzy mieli identyczne doznania, jak
ja.
Większość z nich to prości czarni ludzie, mężczyźni i kobiety, którzy nic potrafią ani czytać, ani
pisać. Przychodzili do mnie po pomoc jako do szamana, ale ja sam szukałem kogoś mądrzejszego,
kto potrafiłby mi dokładnie wytłumaczyć, co mi się przydarzyło. Ponieważ ktoś, kto zostaje
złapany przez Mantinrlnele, doznaje wstrząsu, jego życie ulega zmianom, staje się zakłopotany,
wstydzi się siebie samego, rodzi się w nim uczucie nienawiści do samego siebie, którego nie
sposób zrozumieć, w jego życiu zachodzą subtelne zmiany, których nic rozumie.
Wytwarza się w nim dziwne uczucie miłości do rodzaju ludzkiego. Chce uściskać każdego i
powiedzieć mu: „Hej, obudź się człowieku, nie jesteśmy sami. Wiem, że nie jesteśmy sami!"
Rodzi sio w nim także odczucie, że jego życie nie jest już tylko jego własnością, i narasta w nim
chęć do przenoszenia się z miejsca na miejsce, do podróżowania. Zaczyna martwić się o
przyszłość, zaczyna martwić się o ludzi... wykształca się u niego wiedza, która do niego nie należy.
Zaczyna rozumieć przestrzeń, czas i kreację - pojęcia, które nie mają sensu dla zwykłego
człowieka.
To stan po tych okropnych torturach, po usunięciu z niego jakichś substancji, to jakiś rodzaj
wymiany, do której dochodzi... nagle wie się to, co Mantindane, coś, czego nie wie zwykły
człowiek.
Wiem, proszę pana, że taki stan boskiego oświecenia często zachodzi, nawet kiedy... na przykład
pewnego razu w roku 1966 w Południowej Afryce zostałem, proszę pana, aresztowany i dosyć
brutalnie przesłuchiwany przez tajną policję.
Były to czasy, kiedy każdy czarny intelektualista, bez względu na to, kim był, doświadczał
odwiedzin tych prawdziwie wrednych facetów, którzy stosowali tortury, podłączając cię czasami
do elektrycznych urządzeń i zadając pytania itp.
Czasami kiedy te .,ludzkie istoty" torturowały kogoś, często czuło się, co myślą.
Kiedy ludzie byli torturowani przez ludzi, a nie przez Mantindane, w jakiś sposób następował
transfer myśli.
Na przykład kiedy jakiś szczególnie wredny tajny policjant szedł cię pobić, wiedziałeś, co myśli,
jeszcze zanim wszedł do celi, w której cię trzymano.
Wiedziałeś, że nadchodzi, wiedziałeś dokładnie, co myśli i jakie są jego zamiary wobec ciebie.
Dlatego właśnie mówię, że dziwne rzeczy przemykają mi przez głowę.
Tym, co wypełniło mój umysł tamtego dnia, były obrazy pochodzące z umysłu Manlindane.
Od tamtej chwili-a jestem człowiekiem o bardzo skromnym wykształceniu - trudno jest mi się
wysławiać, nic mówiąc już o pisaniu w języku angielskim.
Powiedzenie czegoś, co ktoś znający lepiej angielski wyraziłby w kilku słowach, zabiera mi dużo
czasu, za to moje ręce są zdolne do wykonywania rzeczy, których nikt mnie nic uczył.
Potrafię zrobić silnik, rakietowy silnik, który działa.
Robię broń różnych rodzajów, taką jaką sobie zażyczę - wszyscy, którzy mnie znają, potwierdzą to,
a David Icke może pokazać panu zdjęcia tego, co zrobiłem wokół swojego domu.
Stworzyłem duże roboty ze złomu i niektóre z nich działają. Nie wiem, skąd mam tę wiedzę. Od
tego okropnego dnia wszystkie wizje, w tym te, które miałem będąc jeszcze dzieckiem, oraz
normalne odczucia, jakie miewam jako szaman, stały się znacznie intensywniejsze.
Nie wiem dlaczego i chciałbym to wiedzieć. Powiem panu, że te stwory, które ludzie błędnie
nazywają obcymi istotami, wcale obcymi nie są.
Po wielu latach przyglądania się temu problemowi, próbach zrozumienia go, mogę powiedzieć
panu, że Mantindane i inne rodzaje obcych istot, o których wiedzą ludzie, są kompatybilne płciowo
z ludźmi. Mantindane są zdolne do zapłodnienia afrykańskich kobiet.
W ciągu ostatnich trzydziestu lat natknąłem się na wiele przypadków tego typu. Na przykład
zgodnie z naszą kulturą aborcja jest czymś gorszym od morderstwa. Gdy kobieta z jakiegoś
plemienia z rolniczego regionu w Południowej Afryce zajdzie w ciążę z kimś nieznanym, a potem
jej ciąża zniknie, to jej krewni oskarżają ją o aborcję, nawet jeśli temu zaprzecza.
No i w rezultacie kłótni, jaka wywiązuje się między nią i jej krewnymi, krewnymi męża, żąda, by
oskarżający ją ludzie zabrali ją do sangonia, czyli kogoś takiego jak ja.
Sangorna bada czasami kobietę i rozstrzyga, czy mówi ona prawdę.
Jeśli usunięcie płodu zostało dokonane przez Mantindane, jej ciało nosi wówczas
charakterystyczne obrażenia, które każdy doświadczony może rozpoznać.
Również zapach, jaki przylega do ludzi, którzy przeszli przez ręce Mantindane, którego nic da się
zapomnieć, zawsze zostaje przy kobietach, które zostały zapłodnione przez Mantindane. Czuć go
bez względu na to, ile i jakich perfum lub pudru użyje dana kobieta.
Stąd też wiele takich przypadków trafia do mnie. Sangorna przyprowa¬dzają do mnie takich ludzi
w dużych ilościach, ponieważ uważają, że potrafię najlepiej pomóc w takich przypadkach.
Tak więc w ciągu ostatnich 40 lat zajmowałem się wieloma kobietami, które zostały zapłodnione
przez Mantindane, których ciąże w tajemniczy sposób uległy przerwaniu, pozostawiając kobietę z
uczuciem zbrukania, z poczuciem winy, odrzuconą przez jej własną rodzinę. Moim obowiązkiem
staje się przekonanie rodziny o niewinności kobiety, uleczenie jej okropnej duchowej i umysłowej,
jak również fizycznej, traumy, a także udzielenie jej pomocy oraz członkom jej rodziny w
zapomnieniu tego, co się stało.
Jeśli ci obcy pochodzą z odległych planet, to jakim cudem mogą zapłodnić nasze kobiety?
Dlaczego ten dziwaczny stwór, który był nagi i miał rude włosy łonowe, który wlazł na mnie na
tym roboczym stole... dlaczego mial narząd, który mimo iż był nieco inny niż u normalnej kobiety,
nadal wyglądał jak żeński organ płciowy?
Narząd tego stwora był w niewłaściwym miejscu. Był trochę bardziej przesunięty do przodu,
podczas gdy u normalnej kobiety znajduje się między nogami.
Był jednak rozpoznawalny i wyglądał jak kobiecy narząd. Miał włosy takie, jakie ma kobiecy
organ.
Tak więc, uważam, proszę pana, że te tak zwane obce istoty wcale nie pochodzą z daleka.
Uważam, że są tutaj, z nami, i wydaje mi się, że potrzebują od nas różnych substancji, podobnie
jak niektórzy z nas potrzebują niektórych substancji pochodzących od dzikich zwierząt, jak na
przykład małpich gruczołów, dla pewnych swoich samolubnych zachcianek.
Uważam, że powinniśmy badać to niebezpieczne zjawisko bardzo, bardzo dokładnie i z otwartymi
umysłami.
Zbyt dużo ludzi ulega pokusie traktowania tych „obcych" jako nadnaturalne istoty.
Są to materialne stworzenia, proszę pana. Są takie jak my i za chwilę powiem coś, co może okazać
się dużą niespodzianką. Otóż Szaraki są, proszę pana, jadalne. Zdziwiony'?
Maron: Proszę kontynuować.
Mutwa: Powiedziałem, proszę pana, że Szaraki są jadalne.
Maron: Tak, zrozumiałem i nie mogę doczekać się szczegółów...
Mutwa: Ich ciało jest zbudowane z protein, tak jak ciało ziemskich zwierząt, ale każdy, kto spożyje
ich mięso, może otrzeć się o śmierć. To właśnie mi się przydarzyło.
Otóż, proszę pana, w Lesotho jest góra zwana Laribe, którą nazywają też Płaczącym Kamieniem.
W ciągu ostatnich 50 lat pojazdy obcych kilka razy rozbiły się o nią.
Ostatnie takie wydarzenie miało miejsce nie tak dawno.
Kiedy Afrykanie, którzy uważają Szaraki za bogów, znajdują ich zwłoki, wsadzają je do worka i
niosą do buszu, gdzie je ćwiartują i rytualnie spożywają, przy czym niektórzy potem umierają.
Jakiś rok przed wydarzeniem w Górach Inyangani dostałem od przyjaciela z Lesotho kawałek
mięsa czegoś, co nazywał niebiańskim bogiem. Potraktowałem to sceptycznie.
Dał mi mały kawałek szarej, dosyć suchej substancji, która była według
niego mięsem. Pewnego wieczoru zjadłem to razem z nim i jego żoną.
Nazajutrz nasze ciała pokryły się wysypką, z jaką nigdy przedtem się nie spotkałem.
Cale ciało było pokryte pokrzywką, jakbyśmy złapali wietrzną ospę. Swędziało okropnie,
zwłaszcza pod pachami, między nogami i pośladkami.
Języki tak nam opuchły, że nie mogliśmy oddychać. Przez szereg dni mój przyjaciel, jego żona i ja
byliśmy kompletnie bezradni, potajemnie odwiedzali nas wtajemniczeni, którzy uczyli się u
mojego przyjaciela, również szamana.
Byłem bardzo bliski śmierci. Krwawiłem prawie każdym otworem ciała. Wykrwawialiśmy się
bardzo, kiedy załatwialiśmy się w ubikacji. Ledwie chodziliśmy i ledwie oddychaliśmy. Po 4-5
dniach wysypka ustąpiła i zaczęło się złuszczanie skóry. Skóra zaczęła schodzić płatami, jak u
węża w czasie linienia.
To było jedno z najokropniejszych przeżyć, jakic kiedykolwiek miałem. Jakiś czas później
doszedłem do wniosku, żc moje porwanie przez Mantindane było bezpośrednim rezultatem
spożycia przeze mnie mięsa jednego z tych stworzeń.
Nie wierzyłem, że mój przyjaciel dał mi pochodzące z niego mięso. założyłem, żc to jakiś korzeń
lub zioło, albo coś jeszcze. Ale później przypomniałem sobie smak tego czegoś. Miało miedziany
posmak i ten sam zapach, z którym zetknąłem się w roku 1959.
Kiedy wysypka zniknęła, ale skóra jeszcze z nas schodziła i byliśmy codziennie smarowani przez
nowicjuszy olejem kokosowym od stóp do głów, zachodziła w nas dziwna przemiana
i proszę wszystkich mądrych ludzi w pana kraju, którzy to przeczytają, żeby spróbowali to
wyjaśnić. Otóż,proszę pana, wariowaliśmy, kompletnie wariowaliśmy.
Zaczynaliśmy śmiać się jak pomyleńcy. Codziennie ha-ha-ha-ha-ha-ha,dzień po dniu,
wybuchaliśmy śmiechem z byle powodu i śmialiśmy się godzinami, aż padaliśmy z
wyczerpania.W końcu śmiech ustąpił i stało sięcoś dziwnego, coś, co było według mojego
przyjaciela celem spożywania mięsa Mantindane.
Było tak, jakbyśmy połknęli jakąś dziwną substancję, narkotyk, jaki niewystępuje naturalnie Ziemi.
Nagle nasze wrażenia zostały znacznie wzmocnione.Kiedy piło się wodę miało się wrażenie, że
pije się wino.
Woda stała się tak smaczna, jak będące dzielem człowieka napoje. Potrawy smakowały
niesamowicie. Każde odczucie było wzmocnione. To wręcz nie do opisania.
Było tak, jakbym był w samym sercu wszechświata. Nie mogę opisać tego inaczej.
To wrażenie zintensyfikowania odczuć trwało ponad dwa miesiące.
Kiedy słuchałem muzyki, było tak, jakby za muzyką była jeszcze jedna muzyka, a za nią jeszcze
jedna. Kiedy malowałem obrazy, czym zarabiam na życie, gdy na koniuszku pędzla mialem jakąś
farbę, odnosiłem wrażenie, że w tej farbie są jeszcze inne kolory. Tego nie dało się opisać, proszę
pana. Nawet teraz nie mogę tego opisać. Ale pozwoli pan, że przejdę teraz do czegoś innego.
Mantindarac nic są jedynymi obcymi istotami, jakie my, Afrykanie, widujemy i o których
opowiadamy historie.
Wiele, wiele, wiele lat temu, zanim jeszcze pierwszy biały człowiek przybył do Afryki, my,
Afrykanie, natknęliśmy się na rasę obcych istot, które wyglądały dokładnie tak samo jak biali
Europejczycy, którzy mieli najechać w przyszłości Afrykę.
Te obce stworzenia są wysokie. Niektóre z nich są nawet dohrze zbudowane, jak atleci, i mają
lekko skośne niebieskie oczy i wysokie kości policzkowe.
Mają złote włosy i wyglądają dokładnie jak dzisiejsi Europejczycy, z jednym wyjątkiem - mają
pięknie ukształtowane palce, jak muzycy i artyści.
Otóż stworzenia te przybyły do Afryki z nieba w pojeździe, który wyglądał jak bumerang
mieszkańców Australii. Kiedy taki pojazd ląduje, tworzy wir piaskowy, który wydaje potężny
dźwięk, taki jak tornado. W języku pewnych plemion afrykańskich taki wir nazywa się zungar-
uzungo.
Moi rodacy nadali tym białoskórym obcym istotom wiele imion. Nazywano je Wazungu, co w
luźnym tłumaczeniu znaczy „bóg-, ale dosłownie „ludzie pyłowego diabła lub wiru".
Nasi ludzie byli dobrze obeznani z Wazungu od samego początku. Zauważono, że niektórzy, a
właściwie wielu z nich nosi coś, co wygląda jak kula zrobiona z kryształowego szkła, którą cały
czas obracają w rękach jak piłkę.
Kiedy wojownicy próbują pojmać Wazungu, ten wyrzuca ją w powietrze, po czym łapie i
natychmiast znika.
Kilku Wazungu zostało jednak w przeszłości pojmanych przez Afrykanów i byli trzymani jako
więźniowie we wsiach wodzów i w jaskiniach szamanów.
Osoba, która pojmała Muzungit (liczba pojedyncza od Wazungu), musiała trzymać jego szklaną
kulę dobrze schowaną przed Wazungu.
Dopóki była w posiadaniu kuli, Muzungu nie mógł uciec.
No i kiedy Afrykanie zobaczyli prawdziwych Europejczyków, białych ludzi z Europy, przenieśli
na nich nazwę Wazungu. Przed spotkaniem Europejczyków my, Afrykanie, mieliśmy do czynienia
z białoskórymi Waza+ngir i potem przenieśliśmy tę nazwę na ludzi w Europy.
W języku Zulusów białego człowieka nazywamy Umlungu, ale to słowo znaczy dosłownie to samo
co Wazuregu, „bóg lub stworzenie, które wytwarza wielki wir pod ziemią".
W Zatrze, który nazywa się obecnie Demokratyczną Republiką Konga, biali ludzie nazywani są
Watende lub Watende, co oznacza „bóg lub białe stworzenie".
Słowo Watende jest używane nie tylko do określania różowoskórego obcego, ale także Chitauli.
Zairscy szamani mówiący ze strachem o panach, którzy kontrolują Ziemię, nie nazywają ich
Chitauli, ale określają eufemistycznie Watende-wa-muinda, czyli „białe stworzenie noszące
światło", ponieważ nocą oczy Chitauli świecą jak czerwone światła w gęstym buszu, niczym tylne
światła samochodu.
Tak więc Waleiule-wu-muinda, „białe stworzenie światła" to nazwa stosowana na określenie
Chitauli w Demokratycznej Republice Konga.
Istnieją ponad 24 rasy innych obcych stworzeń, które my, Afrykanie, znamy, ale ja opowiem panu
teraz pokrótce tylko o dwóch.
Otóż, proszę pana, w kraju, w którym w roku 1959 doszło do mojego bliskiego spotkania, jest
jeszcze jedno stworzenie. To przedziwne stworzenie i widziałem je tylko raz, a razem ze mną kilku
innych ludzi, białych i czarnych, którzy mi towarzyszyli.
To ogromne stworzenie przypominające kształtem goryla, który często chodzi na nogach lub
podpiera się na knykciach. Stworzenie, o którym mówię, różni się jednak od niego i ma od 2,40 do
2,70 metra wzrostu, a także podobnie jak goryl bardzo silne ciało - bardzo szerokie ramiona i gruby
kark.
Jest pokryte gęstym, szorstkim futrem, jak żadne z pozostałych dzikich afrykańskich zwierząt.
To stworzenie humanoidalnez udami, nogami i stopami, jak również ramionami i rękami, które
wygląda dokładnie jak człowiek, tyle że jest pokryte sfilcowanym, ciemnobrązowym futrem. Lud
Zimbabwe nazywa je Ogo.
Widziały je cale grupy ludzi, setki osób na przestrzeni wielu pokoleń.
Kilka z nich widziano tu w Południowej Afryce w odległych, porośniętych gęstym listowiem i
górzystych okolicach. Otóż Ogo są, kropka w kropkę, takie same jak stworzenia, które rdzenni
Amerykanie z północno-zachodnich Stanów Zjednoczonych nazywają Sasquatch lub Bigfoot
[Wielka Stopa].
Według mnie to ta sama istota i mamy ją tu w Południowej Afryce.
To również taka sama istota, tyle że o innym kolorze skóry, jaką widuje się w Nepalu na stokach
Himalajów i nazywa Yeti.
I tak oto doszliśmy do ostatniego stworzenia, proszę pana, które jest dobrze znane nie tylko w
południowej, ale i w całej Afryce. Jeśli wspomni się jego nazwę, ludzie się uśmiechają. Narywa się
Tokoloshe. Każdy Afrykanin wie, co to jest Tokoloshe.
Niektórzy nazywają je Tikoloshe. Przypomina misia o niezbyt przyjemnym wyglądzie i ma gruby,
ostry kościsty grzebień z tyłu głowy, przy pomocy którego potrafi zwalić z nóg byka, bodąc go
głową.
Stworzenie to zmusza murzynów w niektórych okolicach do umieszczania posłań na cegłach na
wysokości metra nad ziemią. Występuje w calej Południowej Afryce.
Tikoloshe lubi bawić się z dziećmi i dzieci szkolne z różnych stron Południowej Afryki bardzo
często je widują, nawet obecnie.
Czasami stworzenie to terroryzuje dzieci, drapiąc je, kiedy śpią, i zostawiając na ich plecach i
udach równolegle ślady zadrapania, które infekują i mocno swędzą.
Jakieś dwa lata temu jedno z takich stworzeń nękało całą szkołę w Soweto w pobliżu
Johannesburga. Dzieci szkolne nazywały je pinky-pinky.
To stworzenie występuje nie tylko w Południowej Afryce wśród czarnej ludności, ale jest też,
proszę pana, znane wśród Polinezyjczyków na Hawajach i na innych wyspach Pacyfiku.
Ludzie ci wznoszą swoje chaty, domy z trawy, na palach na takiej samej wysokości, na jakiej
Afrykanie umieszczają swoje łóżka. Kiedy zapyta pan Polinezyjczyka: „Dlaczego tak budujesz
swoją chatę?", ten odpowie: „Aby uchronić się przed Tiki" Interesujące w tym jest to, że
stworzenia identyczne jak te w Południowej Afryce występują na niektórych wyspach Oceanu
Spokojnego i że nazwa, pod którą są tam one znane,
. Brzmi Tiki, co bardzo przypomina Tikoloshe lub Tokoloshe.
Mam nadzieję, że kiedyś będę mial możliwość szerszego podzielenia się tymi informacjami z
pańskimi czytelnikami, ale na razie ograniczę się do apelu: Proszę przeprowadzić dochodzenie w
tej sprawie.
Dajmy sobie spokój z przesadnym sceptycyzmem. Przesadny sceptycyzm jest równie
niebezpieczny i szkodliwy jak łatwowierność.
Nikt nie może mi powiedzieć, że obcy nie istnieją. Niech ktoś mi wytłumaczy, skąd wzięła się ta
dziura w moim boku. Niech ktoś mi powie, dlaczego po spółkowaniu z tym dziwnym stworem w
tym dziwnym pomieszczeniu mój męski organ mocno spuchł i przez wiele lat nie mogłem we
właściwy sposób kochać się z normalną kobietą. Dlaczego?
Jeśli był to wytwór mojej wyobraźni, czy jest możliwe, by zostawił on na męskim organie blizny i
pęknięcia, z których część nic zagoiła się do dziś? Niech ktoś odpowie mi na te pytania.
Musimy, proszę pana, przeprowadzić śledztwo, ponieważ występują oznaki, że obce stworzenia
mieszkające wspólnie z nami na tej planecie mogą posunąć się do ostateczności. Dlaczego ?
Otóż, dlatego że idzie ku wielkiemu konfliktowi i każdy, kto myśli głęboko na te tematy, widzi, że
ten konflikt zbliża się.
0 czym mówię ? Proszę pana, 30-40 lat temu niewielu ludzi zajmowało się ochroną środowiska.
Niewielu ludzi przejmowało się wycinaniem tropikalnych lasów w Afryce i gdzie indziej.
Bardzo niewielu ludzi obchodziło to, że biali myśliwi, w swoim czasie uważani za bohaterów,
tysiącami masakrowali afrykańskie zwierzęta. Bardzo niewielu ludzi obchodziło to, że wielkie
narody, takie jak Stany Zjednoczone, Rosja, Wielka Brytania i Francja, otwarcie testowały broń
jądrową w wielu częściach świata.
Dziś są już ludzie, którzy splunęliby na myśliwego polującego na grubą zwierzynę, gdyby pokazał
się w hotelu i oznajmił, kim jest. Dziś na polującego na grubą zwierzynę nie patrzy się jak na
bohatera, ale raczej jak na mordercę. Dziś już są mężczyźni i kobiety, biali i czarni, gotowi
zaryzykować życie dla ocalenia drzew, ocalenia zwierząt i powstrzymania szaleństwa testów broni
jądrowej.
Czego, proszę pana, jest to wyrazem'?
Otóż, mówi to, że po wielu tysiącach lat dominacji obcych stworzeń ludzie zaczynają się bronić.
Ludzie zaczynają troszczyć się o świat, w którym żyją i w którym widzą siebie samych.
Ale obce istoty, Chitauli, Mantirulane - nieważne jak je nazwiemy- nie chcą takiego porządku
rzeczy
. Mają zamiar ukarać nas, tak jak to zrobili wiele wieków temu.
Zniszczyli kiedyś naród, który my, Afrykanie, znamy jako /Imuriri. Powiada się, że królowie
Arnariri, wspaniałego kraju, który leżał według nas za zachodem Słońca, odmówili robienia tego,
co Chitauli im kazali.
Królowie odmówili poświęcania dla nich dzieci, odmówili też prowadzenia wojen z ludźmi, aby
podtrzymać ich wizerunek jako bogów.
Powiadają, że Chitauli przynieśli ze sobą ogień z niebios. Wzięli go ze Słońca i używali do
wypalania wielkich cywilizacji.
Wywołali trzęsienia ziemi i fale pływowe i zniszczyli wielką cywilizację czerwonych ludzi o
długich zielonych włosach, o których mówi się, że byli pierwszymi ludźmi stworzony¬mi na
Ziemi. Mówi się, że Chitauli pozwolili przeżyć zagładę Arnariri tylko kilku ludziom i że są gotowi
powtórzyć to w najbliższej przyszłości.
Boję się o to, co będzie się działo w innych krajach na świecie.
Dlaczego, kiedy czytam o tych wszystkich trzęsieniach ziemi, które spowodowały ogromne straty
w ludziach na Środkowym Wschodzie oraz w części Afryki i Indii, moje serce przepełnia trwoga?
Otóż, te trzęsienia ziemi następują obecnie z nienaturalną regularnością w Egipcie, w Armenii...
jedno z nich było tak potężne, że przeszło przez całą Ziemię i spowodowało upadek i obrócenie się
w steru gruzu bardzo świętej skały w Namibii, znanej jako Palec Boży, która stała tam od
dziesiątków tysięcy lat. Kiedy ta skala upadła, otrzymałem wiele rozpaczliwych listów od licznych
sangoma, którzy uważają, żc upadek tej skały jest oznaką bliskości końca świata.
Ma pan jeszcze jakieś pytania?
Martin: Czytałem pana poemat, pana deklarację, w której wymienia pan imię Jabulon. Czy może
pan wyjaśnić, kto to taki?
Mutwa: Jabulon, proszę pana, to bardzo dziwny bóg. Podobno jest przywódcą Chitauli.
Jest bogiem, który, ku memu zdziwieniu, jest czczony przez pewne grupy białych ludzi. My, to
znaczy czarni ludzie, znamy Jabulona od wielu stuleci.
Dziwi mnie, że są biali ludzie, którzy czczą tego boga. Wśród tych ludzi jest wielu, którzy winą za
to, co się stało na Ziemi, obarczają masonów.
My uważamy, że Jabulon jest przywódcą Chitauli. On jest Tym Starym.
Jedno z jego imion brzmi w afrykańskim języku Umbaba-Samahongo, czyli ,pan król, wielki ojciec
okropnych oczu", ponieważ uważamy, że Jabulon posiada tylko jedno oko, które potrafi zabić, jeśli
je otworzy i na kogoś spojrzy.
Mówi się, proszę pana, że Umbaba uciekł ze wschodniego lądu podczas zmagań o władzę ze
swoimi synami i znalazł azyl w środkowej Afryce, gdzie kryje się w pieczarze głęboko pod ziemią.
A przedziwne w tym jest to, że, jak powiadają, pod Górami Księżycowymi w Zairze jest wielkie
miasto z miedzi posiadające tysiące lśniących budynków, w którym żyje bóg Umbaba lub Jabulon.
Ten bóg czeka na dzień, w którym powierzchnia Ziemi
zostanie oczyszczona z rodzaju ludzkiego, tak by on i jego dzieci, Chitauli, mogli wyjść na
zewnątrz i cieszyć się ciepłem Słońca.
I oto pewnego dnia, proszę pana, miałem niespodziewaną wizyta, gdy przebywałem w Soweto w
pobliżu Johannesburga.
Odwiedzili mnie kapłani z Tybetu. Jestem przekonany, że z jednym z nich już się pan kiedyś
spotkał lub słyszał pan o nim. Nazywa się Akyong Rinpochce.
To jeden z czołowych tybetańskich kapłanów mieszkających w Anglii, który udał się na wygnanie
razem z Dalaj Lamą.
Odwiedził mnie pewnego dnia, gdy gościłem w mojej medycznej wsi w Soweto. Jedno z pytań,
które mi zadał, brzmiało: „Czy zna pan tajemnicze miasto, które jest gdzieś w Afryce, miasto
wykonane z miedzi?" A ja na to: „Ależ, Akyong, przecież pan opisuje mi miasto Umbaby, miasto
niewidzialnego boga, boga ukrywającego się pod ziemią.
Skąd pan o nim wie?" Wtedy Akyong Rinpochce, który jest bardzo poważnym badaczem
dziwnych zjawisk, powiedział mi, że pewnego razu wielki lama opuścił Tybet z grupą
zwolenników i przybył do Afiyki w poszukiwaniu tego miasta. No i lamy i jego zwolenników już
nigdy więcej nie widziano, nigdy nie wrócili do Tybetu.
W środkowej i południowej Afryce mamy, proszę pana, historie o małym, żółtym człowieku, który
przybył do Afryki w poszukiwaniu miasta Umbaby, z którego nie można wrócić żywym. Co
dziwne, ale nie wiem, proszę pana, czy to jest w zakresie zainteresowań pańskiej gazety, krążą
bardzo, bardzo niepokojące historie, które śledzę tu w Afryce i które nie mają według mnie sensu.
[Kilkuminutowa przerwa]
Mutwa: Halo.
Martin: Tak Credo. Chciałem tylko podkreślić, że bardzo mi przyjemnie, iż zgodził się pan
porozmawiać ze mną, i że rozumiem, iż sprawia to panu kłopot.
Mutwa: A ja doceniam zaszczyt, jaki mi pan czyni, znacznie bardziej, niż to się panu wydaje.
Wiem też, że biali ludzie często traktują każdego, kto mówi na temat, na jaki się wypowiadam,
jako dziwaka.
Proszę pana, nie powinienem wystawiać się na pośmiewisko, co niniejszym czynie, ale moi rodacy
umierają! W Południowej Afryce mamy problemy nie tylko z narkotykami, ale też z
przestępczością, która sprawia, że życie w moim kraju staje się tysiąckroć brutalniejsze niż
poprzednio. Mamy problemy nie tylko z AIDS, proszę pana, ale też inne dziwaczne, które, jeśli się
na nie spojrzy razem, dowodzą, że w Południowej Afryce dzieje się coś nie z tej ziemi. Czy
interesuje to pana?
Martin: Oczywiście, proszę mówić.
Mutwa: Proszę pana, w mojej kulturze uważa się za bardzo niegrzeczne, jeśli człowiek
rozmawiający z innym człowiekiem, nie daje swojemu rozmówcy szansy na wypowiedzenie się.
Tak więc, kierując się szacunkiem do pana i pańskiego pisma, chciałbym zapytać pana, czy w pana
kraju, w Stanach Zjednoczonych, macie dziwne historie o podziemnych budowlach, które są tam
wznoszone, ponieważ my mamy takie historie w Południowej Afryce i w naszym przypadku są one
naprawdę bardzo dziwne.
Martin: Tak, jest wiele historii o podziemnych kompleksach, w rzeczywistości nazywamy je
podziemnymi bazami, i w piśmie, z którym byłem wcześniej związany, poświęciliśmy cały numer
na ujawnienie lokalizacji tych podziemnych budowli. Nie tylko to...
Mutwa: Dokładnie to samo mamy tutaj, w Południowej Afryce, i to od wielu lat.
Ku mojej własnej satysfakcji, udało mi się potwierdzić jedną z nich, ale nie udało mi się to w
stosunku do pozostałych. Widzi pan, człowiek taki jak ja, który żyje w dwóch światach, w
afrykańskim mistycznym świecie oraz we współczesnym, przyziemnym, musi uważać na to, co
mówi. Jakieś pięć lat temu mieszkałem w niewielkim miasteczku Masikeng z historyczną
przeszłością - było ono miejscem słynnego oblężenia Burów w wojnie toczonej w latach
1899-1902.
To właśnie w tym mieście kapitan Powell założył, proszę pana, chłopięcy ruch skautowski. Jestem
pewien, żc słyszał pan o nim. W czasie gdy mieszkałem w Masikeng, przychodziło do mnie wielu
ludzi, zwykłych członków plemion, mężczyźni i kobiety, niektórzy zupełni analfabeci. Ludzie ci
skarżyli się, żc ich krewni zniknęli w tajemniczych okolicznościach. Chcieli, żebym ustalił, dokąd
się udali. A ja pytałem tych ludzi, którzy wcale nie znali się ze sobą, gdzie ich krewni zaginęli.
Ci ludzie opowiedzieli mi zdumiewającą historię. Niedaleko Masikeng jest słynne miejsce, o
którym z pewnością pan słyszał. Nazywamy je Las Vegas Poludniowej Afryki. To słynny
kompleks wypoczynkowy Sun City (Miasto Słońca).
Martin: Tak.
Mutwa: Powiedziano mi, żc pod Sun City prowadzone są dziwne prace górnicze, głęboko pod
ziemią, i że wielu Afrykanów, którzy pracowali w tych kopalniach, zniknęło i nigdy nie wróciło do
domu, mimo iż ich wypłaty są nadal przesyłane ich rodzinom. Mężczyźni nigdy nie wrócili do
domu, tak jak normalni górnicy.
Przyjrzałem się tej sprawie i jak glupi nie uwierzyłem im. Potem dotarła do mnie kolejna opowieść,
ponieważ kiedy Afrykanin ma kłopoty, zawsze szuka sattgoma, aby dowiedzieć się od niego, gdzie
tkwi przyczyna jego problemów.
Otóż, ta druga historia, która okazała się szokująco prawdziwa, mówiła, że za granicą Południowej
Afryki, w kraju zwanym Botswaną, trwa budowa.
Prowadzili ją Amerykanie wykorzystując afrykańską siłę roboczą, przy czym robotnicy musieli
złożyć przysięgę, że zachowają wszystko w tajemnicy. Budowali tam tajne lotnisko zdolne do
obsługi nowoczesnych myśliwców.
Nie mogłem w to uwierzyć. Znowu zaczęto mi donosić, że wielu robotników zniknęło w
tajemniczy sposób znikali zwykli ludzie, niewykształceni czarni robotnicy, proszę pana. I kiedy
krewni starali się dowiedzieć, co się z nimi stało, napotykali mur milczenia.
Tym razem postanowiłem dokładnie się temu przyjrzeć, a tym, co sprawiło, że zainteresowałem się
tą sprawą, była krążącapo Południowej Afryce plotka, która mówiła, że odrzutowy myśliwiec
zestrzelił latający spodek i że ten myśliwiec pochodził właśnie z tego tajnego lotniska.
Postanowiłem przeprowadzić własne dochodzenie, ponieważ stawką była moja wiarygodność jako
szamana i sangoma. Udałem się do Botswany. To było bardzo łatwe. Wciąż wystarczy przejść
przez druty i już się tam jest. W niektórych miejscach granice nie są tak dobrze strzeżone,jak się
niektórym wydaje.
Udałem się tam z kilkoma przyjaciółmi i okazało się, że w Botswanie jest taka baza, tyle że nie pod
ziemią, ale na jej powierzchni. To baza lotnicza, ale czarni ludzie nie chcą, aby ich zauważono w
jej pobliżu, ponieważ mówią, że jeśli ktoś podejdzie do niej za blisko, to znika, i facet, który nas
tam zaprowadził, nie chciał się do niej zbliżać. Obserwowałem tę bazę z daleka. Dziwił mnie,
proszę pana, lęk w stosunku do niej, ponieważ w całej Południowej Afryce i Botswanie jest pełno
baz wojskowych, a tylko ta jedna budziła wśród miejscowych silny lęk. Wciąż próbuję dociec
dlaczego, nawet jeszcze teraz, ponieważ w moim kraju jest stanowczo za dużo dziwnych rzeczy i
mają one bardzo zły wpływ na życie naszych ludzi.
Jest coś jeszcze, proszę pana. To coś, co Chitauli lubią robić w swoich podziemnych jaskiniach,
kiedy pali się w nich jasno przez cały czas wiele ogni.
Jak powiadają, ma to miejsce wtedy, gdy Chitauli zapada na chorobę i zaczyna tracić skórę. Mówi
się, że jest choroba, na którą cierpią Chitauli, która sprawia, że tracą duże kawałki skóry, która
odsłania surowe mięso.
Kiedy Chitauli zapada na tę chorobę, sługa Chitauli porywa młodą dziewczynę, zwykle dziewicę, i
zabiera ją do podziemi. Tam dziewczyna zostaje związana, wiążą jej ręce i nogi, a następnie
zawijają w zloty koc i zmuszają do leżenia obok Chitauli, chorego Chitauli, tydzień po tygodniu.
Jest dobrze żywiona i opiekują się nią, ale ma związane ręce i nogi. Uwalniają ją tylko od czasu do
czasu, kiedy musi sobie ulżyć.
Powiadają, że kiedy chory Chitauli okazuje oznaki poprawy, wówczas dziewczyna jest
wmanipulowywana w ucieczkę. Dają jej szansę ucieczki, która wcale nie jest szansą. Dziewczyna
ucieka, biegnie, ale jest ścigana na długim dystansie pod ziemią przez latające stwory wykonane z
metalu, które w końcu łapią ją w chwili, gdy jej strach i wyczerpanie osiąga apogeum.
Potem kładą ją na ołtarzu, zwykle surowej, płaskiej u góry skale. Następnie zostaje ona, proszę
pana, w okrutny sposób złożona w ofierze, a jej krew wypija chory Chitauli, który wraca wówczas
całkowicie do zdrowia. Dziewczyny nie wolno jednak złożyć w ofierze, dopóki nie jest bardzo,
bardzo, bardzo mocno przestraszona i wyczerpana, ponieważ jeśli nie jest przestraszona, jej krew
nie uratuje chorego Chitauli. To musi być krew bardzo przerażonej ludzkiej istoty.
Ten zwyczaj ścigania ofiary był stosowany również przez zwykłych afrykańskich kanibali. W kraju
Zulusów byli kanibale, którzy zjadali ludzi, a ich potomkowie nawet dziś powiedzą temu, komu
ufają, że mięso przestraszonego i zmuszonego do biegnięcia na długim dystansie człowieka, w
czasie próby ucieczki, smakuje znacznie lepiej niż mięso kogoś, kto zostaje po prostu zabity.
Jakiś czas temu, tu, w Południowej Afryce, zaginęło pięć białych dziewcząt, uczennic.
Te dziewczyny, każda z nich, były bardzo utalentowane, każda z nich wykazywała oznaki
rozwijającej się siły ducha albo przodowaławjakimś określonym przedmiocie. Pięć takich
dziewczyn zniknęło w Południowej Afryce.
Sprawa była bardzo głośna, zajmowała się nią prasa i w swoim czasie biali ludzie przyszli do mnie
i namówili mnie do ich odszukania.
Jeden z białych ludzi przyniósł mi któregoś dnia gumową zabawkę należącą do białego dziecka,
które zaginęło. Wziąłem tę gumową zabawkę do ręki i zauważyłem, że oczy tego stworka zdawały
się poruszać.
Było to tak, jakby gumowa zabawka, dinozaur, miała wybuchnąć łzami. Poczułem się bardzo źle,
miałem ochotę wstać i uciec. Powiedziałem temu białemu człowiekowi: „Niech pan posłucha,
dziecko, które trzymało tę zabawkę, nie żyje. Czego pan chce ode mnie? To dziecko nie żyje.
Czuję to".
Biały człowiek, który był producentem telewizyjnym, wziął zabawkę, szkolne książki, sweterek i
odszedł. Ta biała uczennica została rzeczywiście znaleziona martwa i pochowana w płytkim grobie
obok drogi.
Potem przyszli do mnie inni ludzie z prośbą o pomoc w odszukaniu zaginionych dzieci.
Czy one nie żyją? Czy żyją? Zanim moglem cokolwiek zrobić, proszę pana, zaczął dzwonić
telefon, jeszcze wtedy miałem go w domu, i ludzie o bardzo gniewnych glosach, biali ludzie,
krzyczeli na mnie, mówiąc mi, żebym przestał pomagać tym ludziom.
Zagrozili mi, że jeśli nie przestanę, to twarz mojej żony zostanie oblana kwasem, a moje dzieci
zostaną zamordowane jedno po drugim.
No i pewnego dnia mój najmłodszy syn został brutalnie pokłuty nożem, prawie na śmierć, przez
nieznanych ludzi, którzy, jak powiedzieli mi później jego koledzy, byli białymi skinami. No i,
proszę pana, zaprzestałem tych poszukiwań.
Z wiarygodnych źródeł dowiedziałem się, że w Poludniowęj Afryce co miesiąc znika prawie 1000
dzieci. Giną i już nigdy się nie odnajdują. Wielu ludzi, zwłaszcza z mediów, uważa, że jest to
skutek dziecięcej prostytucji, ale nie podzielam tego poglądu. Te dzieci... gdy sprawdza się ich
historie, okazuje się, żc wiele z nich nie było dziećmi ulicy, proszę pana. To uczniowie, którzy
wyróżniali się w swoich klasach, byli dobrzy w poszczególnych przedmiotach, albo dobrzy w
sposobie myślenia.
I nie tylko to, proszę pana. W podobny sposób znikały zwykle kobiety, w Masikeng, mniej więcej,
w tym samym czasie, kiedy zniknęło tych pięć białych uczennic.
Dwie czarne nauczycielki szkolne zniknęły w Masikeng razem ze swoim samo¬chodem i nikt ich
już więcej nie widział. Nie chcę jednak nużyć pana tą okropną historią. Pozwoli pan, że opowiem
jeszcze jedno. Po zniknięciu tych pięciu białych uczennic policja aresztowała księdza Białego
Zreformowanego Kościoła, pastora Van Rooyena.
Mówiono, że to właśnie on jest odpowiedzialny za zniknięcie tych biednych uczennic i że
pomagała mu w tym jego sympatia, która wybierała dziewczyny.
Przed stawieniem się Van Rooyena w sądzie wydarzyło się coś bardzo dziwnego. On i jego
sympatia zostali zastrzeleni w swoim małym samochodzie, małej ciężarówce z napędem na cztery
kola, która zatrzymała się po ich zastrzeleniu, co się nigdy nie zdarza w przypadku jadącej
ciężarówki. Później pewna biała kobieta, która znała Van Rooyena, powiedziała mi, że Van
Rooyen i jego kobieta wcale nie popełnili tego przestępstwa, jak podała to gazetom policja.
Zostali zamordowani. Dlaczego?
Van Rooyen został znaleziony z rewolwerową raną w prawej skroni, jednak ludzie, którzy dobrze
go znali, wiedzieli, że to niemożliwe, ponieważ był leworęczny.
Kto więc zamordował Van Rooyena i jego kobietę? To jedna z największych i najpaskudniejszych
zagadek Południowej Afryki, która wciąż nie doczekała się wyjaśnienia.
Jest jeszcze wiele do powiedzenia na ten temat, ale nie chcę już więcej marnować pańskiego czasu.
Martin: Kiedy mówił pan o Szarakach, wspomniał pan coś o Chitauli. Opisał pan je jako gady, a
teraz - proszę poprawić mnie, jeśli się mylę - opisał je pan jako wysokie, chude, wielkogłowe,
wielkookie istoty?
Mutwa: Tak, proszę pana, one są wysokie i chodzą z... widzi pan, Szaraki chodzą ruchem
podrygującym, jakby mieli cos nic tak z nogami. Natomiast Chitauli chodzą z wdziękiem, jak
delikatnie kołyszące się na wietrze drzewa.
Są wysokie, mają duże głowy. Niektóre z nich mają wokół głowy rogi. Chciałbym tu wyrazić moje
zdziwienie. Otóż w jednym z filmów z serii gwiezdnych wojen, w tym najnowszym, jest
przedstawiona postać dokładnie taka, jak Chitauli, dokładnie! Ma rogi dookoła głowy. To są
Chitauli wojownicy.
Królewscy Chitauli nie mają rogów, mają natomiast ciemniejszy grzebień biegnący od czoła do
pleców. To pełne gracji stworzenia, jak powiadają, które zamiast małego palca mają szpon, bardzo
ostry prosty szpon, który wsadzają do ludzkiego nosa aby wypić mózg człowieka w ramach
jednego z rytuałów.
Martin: Czy one mają jasną skórę?
Mutwa: Nie mają różowej skóry. Mają białą skórę, taką jak papier, prawie taką jak pewne rodzaje
tektury. Ich skóra jest pokryta łuskami, taka jak u gadów. Mają bardzo wysokie czoła, wystające, i
sprawiają wrażenie bardzo inteligentnych.
Martin: Mówi się... słyszałem, że te stworzenia mają dużą zdolność do kontroli i kierują się zasadą
„dziel i rządź".
Mutwa: Tak, proszę pana. Napuszczają jednych ludzi na drugich. Mógłbym podać panu wiele
zabawnych przykładów, posługując się niektórymi afrykańskimi językami, w jaki sposób Chitauli
podzielili ludzi. One lubią... wie pan, kogo oni lubią? Religijnych fanatyków!
Martin: [Śmieje się].
Mutwa: Ci, którzy są przytłoczeni brzemieniem religii, są bardzo popularni wśród Chitauli.
Martin: Nie mogę teraz oprzeć się wrażeniu, że Chitauli dominują w Stanach Zjednoczonych ze
względu na dużą liczbę podziemnych baz. W samych Stanach Zjednoczonych liczba zaginionych
dzieci jest wręcz astronomiczna i nie da się jej wyjaśnić handlem białymi niewolnikami.
Mutwa: Zgadzam się z panem. Przepraszam pana, ale wydaje mi się, że to w Afryce kroi się coś
podejrzanego. Proszę pozwolić mi opowiedzieć, co mi się niedawno przydarzyło. Mamy jeszcze
trochę czasu. To nie zajmie dużo czasu. Może minutę albo i mniej.
Martin: Nic nie szkodzi. Proszę bardzo.
Mutwa: Kiedy zacząłem rozmawiać z Davidem Icke'iem, a było to, kiedy Icke zaczął opowiadać o
mnie w Cape Town, odwiedziło mnie trzech białych, którzy utrzymywali, że są z Południowej
Ameryki. Ludzie ci oświadczyli mi, że coś się stanie 9. tego miesiąca, to znaczy w dniu 9.9.1999.
Powiedzieli mi, że ma do tego dojść w jeziorze Titicaca - miejscu, które odwiedziłem dwa lata
wcześniej.
Martin: Bardzo szczególne miejsce.
Mutwa: Tak, proszę pana. A potem ci ludzie powiedzieli mi, kiedy rozmawialiśmy przez tłumaczy,
proszę pana, powiedzieli mi, że Afryka jest miejscem, gdzie wkrótce dojdzie do czegoś, co
zadecyduje o losie calej ludzkości.
Potem rozeszliśmy się w bardzo przyjaznej atmosferze. Odchodząc, ci ludzie zostawili mi, proszę
pana, list, który otworzyłem dopiero kilka godzin po ich odejściu. Dowiedziałem się z niego, że nie
powinienem brać udziału w odczycie Davida Icke a i że obserwuje mnie ktoś nazwiskiem Alia
Czar. Nie wiem, kim jest Alia Czar.
Ci ludzie powiedzieli mi w czasie naszego spotkania, że służą wielkiemu panu Melchizedekowi. Po
przeczytaniu tego listu z pogróżkami, który mówił, że jeśli będę mówił, moja żona, która jest chora
na raka i jest w szpitalu, umrze. Wtedy zacząłem się zastanawiać. Kim byli ci ludzie?
Ponieważ już wcześniej byłem w Ameryce Południowej, zauważyłem potem, że hiszpański,
którym mówili, był inny od hiszpańskiego, którym mówi się w Poludniowej Ameryce.
Ci ludzie mówili hiszpańskim z Hiszpanii, a nie hiszpańskim z Południowej Ameryki.
Nawet teraz, proszę pana, ta groźba wciąż wisi nad moją głową i wiąże się z tym pewna dziwna
rzecz. Jeśli przyśle pan kogoś do mnie, to ten ktoś zobaczy to na własne oczy.
Żona cierpi na raka i przebywa w szpitalu, największym szpitalu w Południowej Afryce.
Na jednym z rentgenowskich zdjęć jej macicy zauważono dziwny metalowy obiekt, który
zastanowił lekarzy. Rozmawiając z nią, zapytałem ją, kto go tam umieścił.
Zona powiedziała, że nikt nigdy jej nie dotykał i nikt nie wkładał jej niczego. Ten artefakt, proszę
pana, który wyraźnie widać na rentgenowskim zdjęciu i jest zaznaczony strzałką, widać na
pierwszym zdjęciu, ale na dwóch kolejnych już go nie ma, i, co ciekawe, pojawia się ponownie na
czwartym. Bardzo mnie to martwi.
Bez względu na to, co sobie pomyślimy, nie zmieni to faktu. że na tvm świecie dzieją się dziwne
rzeczy. które wymagają zbadania i wyjaśnienia.
Co ten dziwny obiekt, którego lekarze nie modą zidentyfikować, robi w macicy 65-letniej kobiety?
Moja żona cierpi i w każdej chwili mogęją stracić, i nawet nie mogę jej zabrać ze szpitala. Kto
włożył jej to urządzenie do macicy i po co? Chyba już nigdy się tego nie dowiem.
Martin: Przykro mi z powodu raka pana żony. Właśnie straciłem matkę w ubiegłym roku i wiem,
jak bolesne jest takie zmaganie się z tą chorobą.
Mutwa: To prawda, proszę pana.
Martin: Przykro mi, że musi pan przez to przechodzić.
Mutwa: W czasie szkolenia na zuluskiego wojownika przechodzimy przez coś takiego jak japońscy
samuraje, co nazywamy Kawav, a co oznacza „wojownik Słońca". Kiedy wojownika Słońca, który
jest szkolony tak jak ja byłem, dotyka jakieś okropne przeżycie, musi obrócić cierpienie i ból
wywolane tym przeżyciem w zimny bitewny gniew, by zwalczyć żal, jaki odczuwa.
W tej chwili jestem bardzo nieszczęśliwy z powodu tego, co się dzieje w moim kraju, co się dzieje
z moimi rodakami, co się dzieje z moją żoną, która jest również moją przyrodnią siostrą. Widzi
pan, nasze małżeństwo jest świętym związkiem między mężczyzną, sanusi, szamanem, i jego
przyrodnią siostrą.
I żona, którą niedługo stracę, jest moją przyrodnią siostrą. Mamy jednego ojca, ale różne
matki.Wie pan, czuję zimną wściekłość, że Afryka jest niszczona.
Czuję zimną wściekłość, że moi rodacy są niszczeni przez siły, które okazują się po
dokładniejszym zbadaniu obcego pochodzenia. Pozwoli pan, że podzielę się jeszcze z panem
ostatnim problemem, co pomoże czytelnikom zrozumieć, dlaczego czuję to wszystko.
Jak pan wie, AIDS posuwa się przez Południową Afrykę jak niewidoczny pożar.
W ubiegłym roku dowiedziałem się ku mojej rozpaczy, że jedno z sześciu moich dzieci, 21-letnia
córka, ma dodatni test na HIV. Czuję zimną wściekłość w sercu z tego powodu, że pozwalamy, by
ta obca choroba się tu panoszyła, która pojawiła się, nie wiadomo skąd, zaraza, o której każdy
myślący człowiek wie, że została sztucznie stworzona, aby zgładzić dużą liczbę ludzi.
Kiedy patrzę, proszę pana, w oczy mojej córki, czuję chłód. Mam dwie córki, dorosłe, młode
kobiety, a ona jest ostatnia. Ta druga jest niska i przysadzista, kochana afrykańska dziewczyna z
dużym tyłkiem i dużymi piersiami. A ta dziewczyna, która umiera z powodu zarazy, jest szczupła,
ciemnoskóra, taka jak moja matka, jest piękna, nawet według europejskich standardów. I nie mogę
spojrzeć mojemu dziecku w oczy, bo nie chcę zobaczyćw nich tego, co już z nich wyczytałem:
rezygnację. I pytam dlaczego? Dlaczego?
Gdyby AIDS był, proszę pana, naturalną chorobą, zaakceptowałbym ją, ponieważ człowiek musi
na tym świecie ocierać się o choroby. Ale kiedy dziecko, na którego wychowanie poświęcamy lata,
zostaje nagle na naszych oczach zgaszone przez zarazę stworzoną przez złych ludzi, to mam ochotę
wydrapać im oczy, za to, co widzę. Jest mi bardzo przykro, proszę pana.
Martin: Rozumiem pański ból.
Mutwa: Musimy przyjrzeć się temu. Czy chcialby pan zadać jeszcze jedno, ostatnie pytanie?
Martin: Tak, chciałbym wrócić jeszcze do miedzianego miasta. Wygląda na to, że ów Jabulon jest
odpowiednikiem tego, którego na Zachodzie zwiemy szatanem. Czy tak'?
Mutwa: Myślę że tak, proszę pana. On jest wodzem Chitauli. I podobnie jak szatan mieszka w
domu znajdującym się pod ziemią, gdzie zawsze płonie wielki ogień, aby było mu ciepło. A jest
tak, ponieważ, jak mówią, po wielkiej wojnie, jaką Chitauli prowadzili z Bogiem, ich krew się
ochłodziła i nie znoszą zimnej pogody.
I dlatego potrzebują ludzkiej krwi oraz tego, aby w miejscu, w którym przebywają, bez przerwy
płonął ogień.
Martin: Podobno w ostatnim filmie wideo, który wypuścił David Icke, jest mowa o tym, że
zmieniające kształt gady muszą pić ludzką krew, aby utrzymać swoją fasadę, swoją osłonę, swój
ludzki wygląd. Jest tam też coś o genie blond. Otóż, nie wiem, co...
Mutwa: Tak. David Icke podzielił się, proszę pana, wiedzą ze mną. Mówił mi wielokrotnie, że
ludzie o złotych włosach są składani w ofierze przez Chitauli, a ja z kolei powiedziałem mu, co
wiem na ten temat ze źródeł afrykańskich.
Wie pan, nie wszyscy Afrykanie mają ciemne włosy. Są Afrykanie traktowani jako bardzo święci,
którzy rodzą się z naturalnie rudymi włosami. Uważa się, że są oni bardzo silnego ducha. Otóż, w
Afryce tacy ludzie, albeamers, inaczej rudogłowi Afrykanie, byli najczęściej składani w ofierze,
zwłaszcza gdy byli w wieku wkraczania w dorosłość, bez względu na to, czy byli to mężczyźni,
czy kobiety.
Martin: Czy widząc oczy Szaraka za ich zewnętrzną osłoną, może pan powiedzieć, że kryły się za
nią gadzie istoty?
Mutwa: Tak, proszę pana, dokładnie tak. I powiem panu dlaczego. W Afryce jest wąż, który
nazywa się mamba.
Martin: Tak, bardzo zabójczy.
Mutwa: To jeden z najjadowitszych węży i ma oczy dokładnie takie, jak Chitauli i Mantindarte.
Takie same ma też pyton, proszę pana. Oczy krokodyla wyglądają jak oczy ET i nie mają tak
hipnotycznego, tak przenikliwego charakteru, jak oczy mamby lub pytona. Jeśli może pan sobie
teraz wyobrazić oko pytona, tyle że dziesięć razy większe, to będzie pan wiedział, jak wygląda oko
Chitauli.
Martin: No cóż, to smutne i według mnie prawdziwe, że na tej planecie ma miejsce, z braku
lepszego określenia, wojna między silami Światłości i Ciemności, Dobra i Zła.
Mutwa: Tak, to prawda. Tak właśnie jest, proszę pana.
Martin: I z całą pewnością jest Bóg w tym wszechświecie, Bóg Światłości i Prawości.
Mutwa: Tak, to prawda.
Martin: Jak pańska kultura, jak postrzegacie interwencję Boga poprzez jego wysłanników, poprzez
jego przedstawicieli? We wszystkim musi być równowaga i dotyczy to planety Ziemia -jako na
górze, tako na dole. Jak pan to widzi... proszę to powiedzieć naszym czytelnikom, którzy będą to
czytać. Chociaż brzmi to strasznie i niemal beznadziejnie, to jed¬nak jest nadzieja.
Chciałbym zakończyć ten wywiad przesłaniem nadziei.
Mutwa: Tak, proszę pana, jest nadzieja! Proszę bardzo, po pierwsze, jest Bóg nad nami i jest on
bardziej realny, niż wielu z nas uważa. Bóg nie jest two¬rem czyjejś wyobraźni. Bóg nie jest
czymś wydumanym przez ludzi w dawnych czasach. Bóg istnieje, proszę pana. Ale między nami a
Nim stoją stwory udające bogów. No i aby zbliżyć się do Boga, musimy się ich pozbyć.
Zyję już, proszę pana, długo i prowadzę dziwny tryb życia, i mogę powiedzieć, że jest Bóg, że
interweniuje, aczkolwiek nierychliwie, ale warto czekać. Pomyślmy tylko, że niespełna trzydzieści
lat temu nie było nikogo, kto kłopotałby się ochroną środowiska. Kto nagle tak nas ukierunkował
ku lepszemu?
Obecnie wszędzie na całym świecie coraz więcej ludzi walczy o prawa kobiet, o prawa dzieci. Kto
natchnął nas tymi ideami? Na pewno nie Chitauli ani jakiekolwiek inne demoniczne stworzenia. To
Bóg działający w cieniu i dający nam siłę i zdolność przeciwstawiania się tym paskudnym
stworom.
Widzi pan, Bóg w naszym odczuciu zdaje się działać powoli, a to dlatego, że żyje w sferze czasu
absolutnie innej od naszej. Bóg jest i działa. I to właśnie Bóg, proszę pana, po raz pierwszy w
całym okresie naszego istnienia uświadamia nas o tych sprawach, pozwalając, byśmy zdali sobie
sprawę, że na tym świecie nie jesteśmy sami i że musimy czuć się duchowo i w pełni
odpowiedzialni za to, co robimy, i że musimy zneutralizować te obce istoty, które od lat wodzą nas
za nos.
Ludzie nigdy nie zaznali prawdziwego postępu, proszę pana, ponieważ zawsze były siły
powstrzymujące nas przed zajęciem przez nas właściwej pozycji we wszechświecie. Chodzi mi tu
o Chitauli,
Marrtindane i Midzimu. Musimy przestać traktować te stworzenia jako coś nadludzkiego. To tylko
pasożyty, które znacznie bardziej potrzebują nas niż my ich. I tylko dureń będzie zaprzeczał
faktowi, że nie jesteśmy jedynymi inteligentnymi istotami, jakie stworzyła ta planeta.
W calej Afryce można znależć przekonywające dowody na to, że kiedyś żyli gigantycznych
rozmiarów ludzie, którzy stąpali po tej planecie w czasach dinozaurów. Są ślady na granicie, każdy
o długości 1,8 i szerokości 1,0 metra, ślady dorosłych istot ludzkich, proszę pana, które liczą sobie
tysiące, a nawet miliony lat. Dokąd udali się ci giganci? Kto wie, dinozaury mogły wytworzyć
inteligentną rasę, rasę, która oszukuje nas, wmawiając nam, że pochodzi z gwiazd, podczas gdy
prawda jest taka, że są oni nieodłączną częścią planety, na której żyjemy. Jest nadzieja, i jest ona
bardzo jasna.
Dzieciątko Jezus rodzi się w każdym z nas, ale podobnie jak w przypadku wszelkich zgonów,
śmierci Dziecka Światłości (śmierć starej świadomości poprzedzająca trans¬formację do
chrześcijaństwa) towarzyszyć będzie wielkie niebezpieczeństwo, jako że wróg zostanie
doprowadzony do desperacji. Wróg będzie popełniał błędy i pokonamy go w świętym boskim
imieniu. W to wierzę, proszę pana, i będę się przy tym upierał do ostatniego tchnienia.
Martin: I w ten sposób tą myślą i uwagą dotarliśmy do doskonałego miejsca, aby zakończyć naszą
rozmowę.
Pozwoli pan, że powiem teraz, tylko na pana użytek, że od roku 1974 widziałem z bliska bardzo
wiele statków kosmicznych (jednak nie byłem wewnątrz nich). Miałem przeżycia w górach
południowego Oregonu... i natknąłem się na odciski stóp Wielkiej Stopy...
Mutwa: Aha!
Martin: ... nad rzeką, gdzie obozowałem. Dobiegły mnie nocą z gór odgłosy Wielkiej Stopy.
Słyszałem ich nawoływania...
Mutwa: No, no! Widział pan?
Martin:...z jednej góry na drugą. Osobiście doznałem tych rzeczy, stąd wiem, że to wszystko
prawda.
Mutwa: Tak, proszę pana. Zatem przemówię jak do towarzysza wojownika: „Zwyciężymy" - jak
zwykli śpiewać żołnierze amerykańskiej piechoty morskiej w czasie drugiej wojny światowej.
Martin: Tak, i w czasie wojny wietnamskiej.
Mutwa: To my wygramy, ale sceptycy muszą zaprzestać wyśmiewania, a durnie nazywać te obce
stworzenia bogami. Jest tylko jeden Bóg i On lub ONA, lub ONO
jest Tym, który nas stworzył, a nie jakiś oszust, który przybłąkał się tutaj, aby kryć się za nami i pić
krew naszych dzieci. Amen, proszę pana.
Martin: Tak jest. Ma pan w pełni rację. Proszę przyjąć do wiadomości, że bardzo cenię to, co pan
zrobił, oraz pańską odwagę w mówieniu o tym otwarcie i szczerze. Nadszedł czas, by mówić
prawdę. A ci, którzy nie wierzą, którzy nie chcą nawet rozważyć takiej możliwości, to cóż, ich
strata.
Mutwa: Właśnie. Trzeba również udowodnić ludziom, że nie ma powodu, aby się czegokolwiek
bać. Jeśli spojrzymy na to z perspektywy udostępniania informacji, które powinny być dostępne dla
każdego na tej kwitnącej planecie, to dlaczego, u diabła, starają się grozić nam i zmusić do
milczenia'? Jeśli to takie śmieszne, to niech sobie będzie. Zaprzestańmy mordowania, ośmieszania i
niszczenia ludzi poprzez wywoływanie strachu. To przesłanie, z jakim przychodzę, i jestem
pewien, żc David i pan również. Już się nie boję.
Nadszedł czas, byśmy wystąpili otwarcie i zwrócili na siebie uwagę, globalną powszechną uwagę, i
przedstawili tę sprawę. Dziękuję i jestem panu wdzięczny za tę rozmowę.
Martin: I ja również, dziękuję.
Niniejszy wywiad ukazał się po raz pierw¬szy we wrześniowym numerze magazynu The
Spectrum z 1999 roku i przedrukowany został za zgodą Ricka Martina Strona internetowa
magazynu The Spectrum znajduje się pod adrese