Jordan Penny Przede wszystkim kariera 03

background image

PENNY JORDAN

Przede wszystkim

kariera

background image

PROLOG

Zgodnie ze starym zwyczajem, każda angielska panna

młoda w pewnym momencie wesela rzuca swój ślubny bu­
kiet w tłum gości.

Jak chce tradycja, ta spośród niezamężnych kobiet, która

ów bukiet złapie, najszybciej złapie również kandydata na
męża i niebawem stanie z nim na ślubnym kobiercu przed
ołtarzem.

Można oczywiście w tę tradycyjną wróżbę ani trochę nie

wierzyć, można ją demonstracyjnie wyśmiewać jako staro­

świecki, naiwny przesąd, można odnosić się do niej lekcewa­
żąco i krytycznie.

Można, owszem, dopóki się nie sprawdza! Cóż jednak

począć, kiedy wróżba zaczyna się spełniać, chociażby innej
dziewczynie?

Czy należałoby ją z miejsca uznać również za trafną prze­

powiednię własnych przyszłych losów?

Nawet jeśli się jest nowoczesną, wykształconą i całkowi­

cie niezależną młodą osobą, która ma mnóstwo wątpliwości
co do sensu staromodnej instytucji małżeństwa i jest święcie
przekonana, że we współczesnym świecie kobieta, zamiast
dobrowolnie zamykać się w czterech ścianach domu i w cias-

background image

6

nym kręgu obowiązków żony i matki, powinna raczej cie­

szyć się wolnością i robić karierę zawodową?

Nawet jeżeli ślubny bukiet najbliższej przyjaciółki

pochwyciło się tylko przypadkiem i na dodatek razem

z dwiema innymi niezamężnymi uczestniczkami weselnej
ceremonii?

- Nie, nigdy! - mruknęła z cicha głęboko zamyślona Star

Flower, siedząc w fotelu za biurkiem w swoim niewielkim
gabineciku i spoglądając posępnie na otrzymane właśnie za
pośrednictwem poczty ozdobne zaproszenie na weselne przy­

jęcie Claire Marshall i Brada Stevensona.

Po czym cisnęła zaproszenie ze złością na blat i zaczęła

sobie w duchu tłumaczyć:

Claire, to Claire, Poppy, to Poppy, a ja, to ja! Ja przecież

jestem inna niż one, zupełnie inna! Samodzielna. Zdecydo­

wana. Wierna sobie i własnym postanowieniom. Wyeman­
cypowana. Ja po prostu, w odróżnieniu od nich, doskonale
wiem, czego chcę, a czego nie chcę. Chcę zrobić karierę. I nie
chcę wiązać się z mężczyzną, ani formalnie, ani emocjonal­
nie. To wszystko. Więc mnie ta idiotyczna wróżba z całą

pewnością nie dotyczy! A zresztą...

Przecież Sally - argumentowała Star, kontynuując swój

myślowy monolog - wcale tego swojego bukietu nie rzuciła.
Sam wypadł jej z ręki, kiedy zaplątała się w tren, straciła

równowagę i o mało co nie spadła ze schodów. Chciałyśmy

z Poppy i Claire podtrzymać pannę młodą, a złapałyśmy jej

bukiet. Wszystkie trzy naraz. Przypadkowo. Niechcący. Taka
wróżba się nie liczy. To zwykły zbieg okoliczności, że cho-

background image

7

ciaż minęło niewiele więcej niż pół roku, to one obie już
zdążyły powychodzić za mąż, Claire Marshall za tego Ame­
rykanina, Brada Stevensona, a Poppy Carlton za Jamesa
Carltona, swojego przystojnego kuzyna. Nic nie wskazuje na
to, żebym i ja miała w najbliższym czasie pójść w ich ślady.
Ja mam przecież zupełnie inne plany na przyszłość!

W swoich najbliższych planach Star Flower miała przede

wszystkim wyjazd w interesach do Stanów Zjednoczonych.

Tak się bowiem złożyło, że nowo zaślubiony mąż Claire,

Amerykanin, Brad Stevenson, zaproponował jej, jako pracu­

jącej na własny rachunek profesjonalnej konsultantce, przy­

gotowanie kampanii reklamowej, która doprowadziłaby do
wzmocnienia pozycji jego firmy na brytyjskim rynku.

Star miała więc pojechać do Stanów Zjednoczonych, za­

poznać się tam nieco bliżej ze specyfiką produkcji i marke­
tingu w branży urządzeń klimatyzacyjnych, jaką reprezento­
wał rodzinny biznes Stevensonów, skonsultować się z Bra-
dem i jego amerykańskimi współpracownikami, ostatecznie
uzgodnić szczegóły kontraktu.

I koniec końców miała opracować po powrocie do Wiel­

kiej Brytanii taką strategię marketingową, dzięki której kon­

serwatywni Anglicy zaczęliby częściej niż dotychczas insta­

lować sobie w mieszkaniach i biurach nowoczesną klimaty­
zację, a brytyjski przedstawiciel firmy, sympatyczny, choć
trochę nieporadny Tim Burbridge, prywatnie szwagier Claire,
przestałby się obawiać utraty pracy.

O wyjeździe za ocean i niewątpliwie trudnym, ale jakże

ciekawym, w pełni odpowiadającym jej zawodowym ambi-

background image

8

cjom i aspiracjom zadaniu, jakie miała wykonać, Star myśla­
ła z ogromnym entuzjazmem.

Ze znacznie mniejszym - o konieczności wzięcia udziału

w spóźnionym weselnym przyjęciu, jakie Claire i Brad,
w kilka tygodni po skromnym, kameralnym ślubie, który
odbył się w Anglii, planowali wydać dla wszystkich swoich
amerykańskich krewnych, przyjaciół i znajomych.

Właśnie na tę uroczystość, która miała się odbyć w czasie

jej pobytu w Ameryce, nowożeńcy zaprosili za pośrednic­

twem poczty Star Flower.

Nie mogła się wymawiać od uczestnictwa, skoro Claire

była przybraną matką jej najbliższej przyjaciółki, Sally,
a Brad - jej aktualnym zleceniodawcą. Jednak bynajmniej
nie skakała z radości.

Do licha, znowu jakaś wątpliwa atrakcja, kolejna, po weselu

Sally i niedawnym weselu Poppy! - myślała z jawną niechęcią,

wtulona w swój głęboki, wygodny fotel. - Że też musieli za­
prosić właśnie mnie, kiedy ja tak nie cierpię wesel i ślubów.
I ślubnych bukietów, oczywiście!

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ze względu na letnią, upalną porę roku, amerykańskie

weselne przyjęcie Claire i Brada miało formę garden party
i odbywało się na wolnym powietrzu.

Star Flower snuła się z dość ponurą miną w tłumie rozra­

dowanych gości, zgromadzonych w rozległym i starannie
utrzymanym ogrodzie rezydencji Stevensonów. Popatrując
na zgromadzonych, utyskiwała w duchu:

Z czego właściwie ci wszyscy ludzie tak się cieszą? Że

kolejna para wplątała się w układ, który tak łatwo może się
dla niej stać utrapieniem i udręką?

Do licha, dlaczego właściwie tak jest - zastanawiała się

zirytowana - że kiedy kobieta i mężczyzna coś tam do siebie

poczują, to zamiast po prostu pójść ze sobą do łóżka albo
trochę wspólnie pomieszkać, najchętniej od razu biorą ślub?
I delektują się w euforii swoim szczęściem przez miodowy
miesiąc, w pośpiechu i bez zastanowienia płodzą potomstwo,

a potem żyją ze sobą jak przysłowiowy pies z przysłowio­
wym kotem i prędzej czy później się rozwodzą. Jak moi

rodzice. Jak tyle innych nieudanych małżeństw, które znam
osobiście albo ze słyszenia.

- I nad czym ty się tak głęboko zastanawiasz? - Pytanie

background image

10

postawione przez Sally, najbliższą już od lat dziecięcych
przyjaciółkę, wytrąciło Star z zamyślenia.

- Zastanawiałam się, czy cię znajdę w tej masie weselni-

ków - odpowiedziała dyplomatycznie. - Claire i Brad spro­

sili tutaj chyba połowę Ameryki!

- Rodzina Stevensonów jest bardzo liczna i rozgałęziona,

a Claire i Brad bardzo się starali, żeby nikogo niechcący nie

pominąć - wyjaśniła Sally. - Wiesz, oni są tacy szczęśliwi
po ślubie! - dodała z rozmarzeniem. - Chcieli się tym swoim

szczęściem w jakiś sposób podzielić ze wszystkimi amery­

kańskimi krewniakami i przyjaciółmi, stąd ten tłum. Miło

jest się cieszyć razem z innymi!

- Wespół w zespół?
- Właśnie!
- Gorzej, gdy zespół się rozpada - mruknęła zgryźliwie

Star.

- Tak jak ten wasz, trzyosobowy?
- Nasz trzyosobowy? - zdziwiła się Star. - Nie rozu­

miem, o jakim zespole mówisz, słowo daję.

- No, o tobie, o Poppy i o Claire, czyli o trzech zdobyw­

czyniach mojego ślubnego bukietu - wyjaśniła z figlarnym
uśmiechem Sally.

- Też coś! Ja miałam na myśli rozpadające się małżeń­

stwa, rozbite rodziny.

- A ja małżeństwa dopiero co zawarte! I jeszcze ta­

kie, których należy się spodziewać w najbliższej przyszłości
- wyjaśniła Sally, puszczając do przyjaciółki perskie oko.

- Ta wróżba ze ślubnym bukietem najwyraźniej się spraw-

background image

1 1

dza, Star, już tylko ty zostałaś z waszej trójki. Razem z Poppy
i Claire z utęsknieniem na ciebie czekamy w klubie młodych
mężatek.

- To lepiej nie czekajcie! - mruknęła dość opryskliwie

Star.

- A niby dlaczego?
- Bo się prędzej zestarzejecie, niż doczekacie, moja dro­

ga! Ja nie zamierzam wychodzić za mąż.

- Nigdy?
- Przenigdy!
- A jeśli się zakochasz?
W odpowiedzi na to ostatnie pytanie przyjaciółki Star

Flower parsknęła gorzkim śmiechem.

- Zakochać się, jakaż to cudowna perspektywa! - wes­

tchnęła ironicznie. - Może tak, jak moja matka, która była
w swoim życiu zakochana tyle razy, że pewnie już dawno
pomyliła się w rachunkach? No, bo tak, jak mój ojciec, który
po każdej kolejnej miłości pozostawia komuś tam pamiątkę
w postaci niechcianego dzieciaka, to z przyczyn naturalnych
raczej zakochać się nie mogę.

Star umilkła i opuściła nisko głowę.
Sally w pocieszycielskim odruchu objęła ją ramieniem

i odezwała się ze szczerym współczuciem:

- Strasznie mi przykro, że masz takie niedobre, takie

smutne osobiste doświadczenia, jeśli chodzi o małżeństwo
i rodzinę.

- A mnie nie! - żachnęła się Star i gwałtownie wyrwała

się przyjaciółce z objęć. - Dzięki tym smutnym doświadcze-

background image

1 2

niom z dzieciństwa przynajmniej nie mam złudzeń, moja
droga. Przynajmniej znam jakąś prawdę o życiu!

- Jesteś pewna, że c a ł ą prawdę?
- Wystarczająco dużą jej część, w każdym razie. Nie za­

stanawiałam się, jak to bywało kiedyś, moja droga, ale myślę,
że współczesne kobiety z reguły nie są szczęśliwe w swoich

małżeńskich związkach.

- A co, twoim zdaniem, tak je unieszczęśliwia? - zacie­

kawiła się Sally.

- Po pierwsze, niewierność małżonków, a po drugie, nad­

miar ograniczeń, jakie niepotrzebnie narzucają w małżeń­
stwie same sobie - wyjaśniła Star.

Sally westchnęła i wzruszyła ramionami.
- Cyniczna jesteś w tych swoich poglądach - oznajmiła

przyjaciółce.

- Nieprawda! - zaprzeczyła energicznie Star. - Ja jestem

po prostu realistką, moja droga. Uważnie przyglądam się

światu i na podstawie własnych obserwacji stwierdzam z rę­
ką na sercu, że w dzisiejszych czasach małżeństwo z reguły

bywa nieporozumieniem, jeśli już nie katastrofą. Zwłaszcza
dla kobiety!

- Dziewczyno! - wykrzyknęła skonsternowana Sally. -

Przecież nie ma reguł bez wyjątków.

- .. .które je tylko potwierdzają, mój ty wyjątku! - weszła

jej dowcipnie w słowo pewna swoich racji Star.

Zręczny żart skutecznie rozładował mocno napiętą atmo­

sferę.

Sally uśmiechnęła się, a Star, zmieniając dotychczasowy,

background image

1 3

stanowczy i wyraźnie szyderczy ton głosu na łagodniejszy
i bardziej serdeczny, zapytała ją:

- To jak ci się w tej chwili układa z Chrisem? Nadal tak

dobrze, jak na początku?

- W y j ą t k o w o dobrze - odpowiedziała Sally.
Obydwie wybuchnęły śmiechem.
- W takim razie nie kuś już dłużej licha, moja droga,

i biegnij szybko do tego swojego mężusia, bo jeszcze mu

jakaś atrakcyjna Amerykanka wpadnie w oko - poradziła

przyjaciółce Star.

- A ty?
- Ja? No cóż, ja sobie świetnie sama poradzę, jak zwykle

- odpowiedziała nie bez odrobiny wyniosłości Star. - Rozej­
rzę się trochę. Może wypatrzę w tej gromadzie amerykań­
skich weselników kogoś ciekawego?

- To na razie! Baw się dobrze!
- Ty też.
Sally oddaliła się, znikając szybko w tłumie gości.
Star, zgodnie z zapowiedzią, przebiegła wzrokiem po ota­

czających ją nieznajomych. Zauważyła, że jeden z mężczyzn
bacznie jej się przygląda.

Wzruszyła ramionami i odwróciła się. Ramienia mężczy­

zny kurczowo trzymała się jasnowłosa kobieta, nieopodal
kręciła się dwójka małych dzieci.

Nie potrzebuję amanta z przedszkolem na karku! - stwier­

dziła w myślach. - Nie do twarzy mi z wyrzutami sumienia.
Wolne związki wolnych ludzi, to wszystko, co mnie interesuje
z dziedziny spraw męsko-damskich. Wolne i niezobowiązujące.

background image

14

Stuprocentowa niezależność i całkowity brak zobowią­

zań! Te dwie wartości Star Flower ceniła sobie w życiu ponad
wszystko.

Ponieważ jako mała dziewczynka i jako nastolatka nie­

zmiennie czuła się samotna i nikomu w rodzinie niepotrzeb­
na, wkroczywszy w dorosłość złożyła samej sobie uroczystą
obietnicę, że od tej chwili zawsze już będzie samodzielna
i samowystarczalna. Przede wszystkim w sensie material­
nym, za sprawą szybkiej i efektownej zawodowej kariery.
Ale również w sensie emocjonalnym.

Żadnego angażowania się w cudze sprawy i wnikania

w cudze problemy!

Żadnych niepotrzebnych zwierzeń!
Żadnych bezsensownych sentymentów!
Jeśli flirt - to wyłącznie dla relaksu.
Jeśli seks - to tylko dla odprężenia.
W pełnym tego słowa znaczeniu „safe sex", to znaczy seks

bezpieczny. Bezpieczny pod każdym względem, tak od stro­
ny medycznej, jak i od strony psychologicznej. Seks bez
obaw o zarażenie się AIDS, zajście w ciążę i zaangażowanie
się w związek z mężczyzną w jakiejkolwiek innej formie, niż
wyłącznie cielesna, czysto zmysłowa. Seks bez lęku przed
wykorzystaniem, skrzywdzeniem, odrzuceniem. Seks bez
strachu przed zranieniem uczuć.

Ma być przyjemnie! - często powtarzała sobie w duchu

Star. - Szkoda życia na przykrości! Szkoda życia na zmar­
nowanie u boku takiego podłego typka, jak choćby mój włas­
ny papcio!

background image

1 5

Ojciec Star porzucił przed łaty jej matkę bez żadnych

skrupułów, kiedy tylko wpadła mu w oko jakaś tam inna,

trochę młodsza i być może atrakcyjniejsza kobieta. Zostawił

ją z małym dzieckiem i pustym kontem w banku. Nie mar­

twił się ani trochę, że jest w depresji i bez środków do życia.
Odszedł do innej i już.

Matka przez jakiś czas rozpaczała, ale niebawem znalazła

pocieszenie w ramionach innego mężczyzny.

Pocieszenie?
To pewnie też, lecz przede wszystkim oparcie finanso­

we. Matka wyszła ponownie za mąż, ponieważ jako kobie­
ta samotna skazana byłaby na życie z zasiłków opieki społe­
cznej.

Star musiała więc pogodzić się z obecnością nowego „ta­

tusia", a potem jeszcze kilku kolejnych, gdyż inaczej musia­
łaby się pogodzić z nędzą. Jej matka nie miała przecież ani
porządnego wykształcenia, ani żadnego konkretnego zawo­
du, nie potrafiła zapracować ani na siebie, ani na dziecko.

A ja pracuję i zarabiam! - powtarzała często Star, dumna

z ukończonych studiów, zawodowych osiągnięć i całkowitej
niezależności finansowej.

I zrobię też karierę! - obiecywała sobie uroczyście. -I bę­

dę zarabiała jeszcze więcej! Kariera przede wszystkim, to się
w dzisiejszych czasach najbardziej liczy w życiu. Kariera
i pieniądze. A całą resztę to już można kupić.

- Clay, Ginny chce do ubikacji!
- To ją zaprowadź!

Star Flower znowu odwróciła się w stronę obarczonej

background image

1 6

dwójką latorośli pary, pomiędzy którą właśnie nastąpiła ta
przemiła wymiana zdań.

Mężczyzna stał nachmurzony. Kobieta z całych sił trzy­

mała go przy sobie za łokieć i nie ruszała się z miejsca.

Po chwili jednak, ponieważ dzieciaki nieustępliwie szar­

pały ją za spódnicę, westchnęła boleśnie, oderwała się od
męża, wzięła ze sobą maluchy i pomaszerowała z nimi do
toalety.

A wtedy mężczyzna, uwolniony tymczasowo od swojej

familii, z błyskiem w oku ruszył w stronę Star.

Z politowaniem zmierzyła go wzrokiem. Mniej więcej tak,

jakby chciała mu powiedzieć:

„Za wysoko mierzysz tatuśku-koguciku! Rozejrzyj się le­

piej za swoją kwoczką z kurczątkami, zanim ona zacznie cię

szukać!"

Do licha, przecież już zaczęła, zanim jeszcze ten jej ko­

gut zdążył zapiać, choćby jeden raz! - uzmysłowiła sobie
Star, słysząc wypowiadane trochę piskliwym damskim gło­
sem słowa:

- Ginny, dlaczego mi zawracałaś głowę z tą ubikacją,

skoro wcale ci się nie chciało psi-psi? Tatuś już się pewnie
strasznie niecierpliwi, że tak długo nas nie ma. Tatuś powi­
nien gdzieś tu być. Cześć, Kyle! Nie widziałeś przypadkiem
Claya?

- Widziałem go właśnie przed chwilą - odpowiedział za­

gadnięty mężczyzna. - Gapił się na jakąś rudą Wenus jak wół
na malowane wrota.

Wyraźnie słyszalny w dźwięcznym głosie owego Kyle'a

background image

1 7

ton pogardy dla uwodzicielskich zapędów Claya zaintrygo­
wał Star w tym samym stopniu, co użyte przez niego w od­
niesieniu do jej osoby niejednoznaczne, ni to pochlebne, ni
to lekceważące określenie „ruda Wenus".

Rozejrzała się więc uważnie dookoła i wypatrzyła wśród

krążących pojedynczo i grupkami weselników blondynkę
z dwójką dzieci. Obok niej stał ktoś, kogo określiła na swój
użytek trochę może bezceremonialnie, lecz z całą pewnością
celnie: amerykański przystojniak w najlepszym gatunku!

Noszący dość oryginalne imię Kyle młody Amerykanin

był wysoki, muskularny, barczysty, sprężysty w ruchach,
pięknie opalony i doskonale ostrzyżony. Był po prostu fan­
tastycznie męski, w każdym calu.

Robi wrażenie! - przyznała w duchu Star, czując, że za­

czynają się w niej budzić dość głęboko uśpione ostatnimi
czasy zdobywcze, uwodzicielskie instynkty. Poskromiła je

jednak natychmiast i dla uniknięcia pokusy z rozmysłem od­

wróciła się w drugą stronę.

Szkoda zachodu, stwierdziła z rezygnacją w myślach.

Wyjadę z Ameryki, tego faceta najprawdopodobniej już nig­
dy w życiu nie spotkam, nie mam zielonego pojęcia, kto to

jest, więc...

- Nie znamy się jeszcze, prawda?
Przystojny Amerykanin nie pozwolił Star spokojnie od­

wrócić się i odejść.

Stanął niespodziewanie tuż przed nią.
Po prostu wszedł jej w drogę!
I wypowiedziawszy takie właśnie, na pół twierdzące, na

background image

18

pół pytające zdanie, czekał z lekkim uśmiechem na reakcję
Star.

Zmierzyła go przenikliwym spojrzeniem swoich zielo­

nych - jak przystało na naturalnego rudzielca - oczu i po­
twierdziła chłodnym raczej tonem:

- Jeszcze nie, o ile się nie mylę.
- Mógłbym się pani przedstawić - zaproponował męż­

czyzna, uśmiechając się szerzej i ukazując w uśmiechu zęby,
które, ku zaskoczeniu Star, nie były aż tak nienaturalnie
doskonałe, jak dentystyczno-protetyczne arcydzieła, prezen­
towane z dumą przez przytłaczającą większość zamożnych
Amerykanów płci obojga.

- Mógłby pan również mnie przepuścić! - mruknęła

zniecierpliwiona w odpowiedzi na propozycję. - Ni stąd, ni
zowąd stanął mi pan na drodze.

- Może to los tak chciał? - odezwał się mężczyzna, nie

tracąc kontenansu.

- A może pech? - zareplikowała rezolutnie Star.
- Tak pani uważa? Czyżby dlatego, że stanąłem pomię­

dzy panią a Clayem?

- A cóż mnie może obchodzić ten beznadziejny Clay!

- obruszyła się Star. - Niech on już lepiej pilnuje żony i dzie­

ciaków, zamiast się na mnie gapić. Jak był pan łaskaw to
określić? Jak wół na malowane wrota?

Amerykanin roześmiał się dobrodusznie.
- Aha, więc o to niewinne powiedzonko jest pani na mnie

taka zła? - wywnioskował.

- Nie jestem na pana zła, ale porównanie było dość nie-

background image

1 9

wybredne, nie da się ukryć - stwierdziła cierpko Star. -I nie­
zbyt trafne, bo przecież chyba nie przesadziłam z makijażem,
o ile się nie mylę.

- Nie myli się pani, makijaż jest OK - przyznał skwapliwie

Amerykanin. -I nie tylko makijaż, bo również cała reszta.

- Czy to miał być komplement pod moim adresem? Jeśli

tak, to dziękuję bardzo.

- Bardzo proszę. Ale to było zwyczajne stwierdzenie fa­

ktu - wyjaśnił. - Po prostu pięknie pani wygląda.

- Jak ruda Wenus?
- Właśnie! Czy to porównanie też jest, pani zdaniem,

niewybredne?

- No, może trochę - odpowiedziała Star, nieco łagodniej­

szym niż dotąd tonem. - Ale na pewno jest lepsze od tamtego
- dodała niemal natychmiast. - No i dowodzi pańskiej zna­

jomości mitologii, a nie tylko hodowli bydła.

- Podziwiam ciętość pani języka!
- A ja pański upór w staniu mi na drodze!
- Skoro tak się wzajemnie podziwiamy, to chyba mogli­

byśmy się sobie przedstawić. -.Przystojny Amerykanin po­
wrócił do swojej wcześniejszej propozycji.

- Cóż, moglibyśmy się też chyba wyminąć - zasugero­

wała sarkastycznie Star Flower. - Ja poszłabym swoją drogą,
pan swoją.

- Pójdźmy razem, chociaż kawałek!
- No, a jeśli ja wolę Claya? - rzuciła Star prowokacyjnie.

Amerykanin spojrzał na nią z ukosa, nachmurzył się moc­

no i stwierdził z nie ukrywanym oburzeniem:

background image

20

- Przecież Clay jest żonaty!
- Żonaci faceci są najwygodniejszymi kochankami, pro­

szę pana.

- Niby dlaczego?
- Bo mają dokąd wrócić po zabawie! - szarżowała coraz

zuchwałej Star.

- Czy mam rozumieć, że seks jest według pani tylko

formą rozrywki? - wyraźnie zirytował się mężczyzna.

- A czym jest dla pana, jeśli wolno zapytać?
Zapadła cisza.
Amerykanin zmarszczył ciemne brwi i zmrużył ciemnonie­

bieskie oczy. Dopiero po chwili namysłu, równie głębokiego,

jak westchnienie, które na koniec z siebie wydał, zaczął, staran­

nie dobierając słowa, przedstawiać Star swój punkt widzenia.

- Dla mnie, proszę pani, seks jest wyrazem, a może nawet

ukoronowaniem, emocjonalnej więzi, która łączy dwoje lu­
dzi. Według mnie seks bez emocji, seks bez miłości, to mniej
więcej coś takiego, jak kwiat bez zapachu.

- Są ludzie uczuleni na zapach kwiatów, alergicy - ode­

zwała się Star.

- I są piękne sztuczne kwiaty, które nigdy nie pachną

- zareplikował. - Seks bez emocji to właśnie coś równie

sztucznego, jak one, coś całkowicie przeciwnego prawdziwej

ludzkiej naturze.

- Czy męskiej również?
- Mężczyzna też człowiek, nie sądzi pani? - obruszył się.
- Czy ja wiem? - odpowiedziała wymijająco Star i wy-

buchnęła przekornym śmiechem.

background image

21

Nabrała nagle ochoty, żeby troszeczkę sobie zakpić z pew­

nego siebie i swoich racji przystojnego amerykańskiego mo­
ralisty.

Mały flirt? Czemu nie!
Coś mi się przecież od życia należy, poza pracą, pomyśla­

ła Star, uzmysłowiwszy sobie, że niedawno skończyła dwu­
dziesty piąty rok życia, a ze swoim ostatnim amantem roz­

stała się pełne dwa lata temu, troszeczkę się rozerwę, a przy
okazji udowodnię temu Amerykaninowi, że mężczyzna to
taki gatunek człowieka, który nie pyta atrakcyjnej kobiety
o uczuciowe zaangażowanie, gdy ma okazję znaleźć się z nią
w łóżku.

- Czy pan jest może jakimś krewnym Brada Stevensona?

- zapytała, zmieniając dyplomatycznie temat.

- Aha, więc jednak zdecydowała się pani troszkę bliżej

mnie poznać! - wykrzyknął z triumfem Amerykanin. - Nie,
nie jestem - rozbrajająco lakonicznie odpowiedział na pyta­
nie zadane mu przez Star. - A czy pani jest może jakąś
krewną Claire?

- Nie, nie jestem - powtórzyła słowo w słowo jego nie­

dawną odpowiedź. - Ale przyjaźnię się z jej córką... właści­
wie pasierbicą... to znaczy z Sally. Od bardzo dawna, już od
szkolnej ławy.

- Aha, więc to Sally zaprosiła panią do Stanów na wese­

le swojej przybranej matki! I specjalnie na tę uroczystość
przybyła pani tutaj aż zza oceanu? - zainteresował się Ame­
rykanin.

- Nie całkiem - wyjaśniła Star. - Na tym weselu znala-

background image

22

złam się przy okazji pobytu służbowego w Ameryce. Profe­
sjonalnie zajmuję się reklamą. Mam pomóc Bradowi Steven-
sonowi w opracowaniu strategii marketingowej, która popra­
wiłaby pozycję jego firmy na brytyjskim rynku - wyjaśni­

ła z powagą, nie ukrywając dumy ze swojej zawodowej
pozycji.

- Ach tak! - Przystojny Amerykanin z jakiegoś, sobie

tylko znanego, powodu uśmiechnął się znacząco i pokiwał
w zadumie głową.

Niemal natychmiast jednak ocknął się z zamyślenia

i entuzjastycznym tonem badacza, prezentującego całemu
światu swoje najnowsze, sensacyjne odkrycie, stwierdził:

- Skoro nie należy pani do najbliższej rodziny państwa

młodych, to z pewnością, podobnie jak mnie, zaproszono
panią tylko na popołudniowy koktajl, a nie na weselną kola­
cję. Zgadza się?

- Owszem - skłamała Star, ciesząc się w duchu, że ryba

zaczyna chwytać haczyk.

- W takim razie oboje mamy wolny wieczór - skonklu-

dował.

- Na to wygląda - potwierdziła Star.
- A więc... - Amerykanin znacząco zawiesił głos.
- Więc co pan w związku z tym proponuje?
- Po pierwsze, przejście na ty. Mam na imię Kyle.
- Miło mi. Mam na imię Star.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Uścisnęli sobie ręce.

- A co proponujesz po drugie? - spytała Star.

background image

2 3

- Może wspólną kolację?
- Czy ja wiem? - zaczęła się kokieteryjnie wahać. - No,

może...

- O ósmej? - rzucił pośpiesznie Kyle, zerkając na

zegarek.

Star spostrzegła ze zdziwieniem, że jej nowy znajomy nosi

zupełnie niewymyślny, wręcz pospolity czasomierz na wy­
tartym skórzanym pasku, zupełnie inny od arcydzieł sztuki
zegarmistrzowsko-jubilerskiej, z takim upodobaniem de­
monstrowanych przez przytłaczającą większość zamożnych
Amerykanów.

Nie wszystko w zachowaniu i wyglądzie Kyle'a zgadzało

się z wzorcem typowego amerykańskiego przystojniaka. Ta

nietypowość tym bardziej zaintrygowała Star.

- Zgoda - przytaknęła, mając nadzieję, że w trakcie

wspólnie spędzonego wieczoru nie tylko skusi ekscentry­
cznego Amerykanina do grzechu, za jaki uważał on seks bez
miłości, ale i dowie się o nim czegoś więcej.

- No, to jesteśmy umówieni. Bardzo się cieszę!
- Ja również!
- A gdzie można cię znaleźć? - zapytał Kyle.
- Mieszkam w hotelu „Lakeside", podobno najelegant­

szym w tym mieście - pochwaliła się Star.

- Więc będę na ciebie czekał punktualnie o ósmej, w

hallu.

- O ósmej, świetnie! A teraz... hm... Czy teraz zejdziesz

mi już wreszcie z drogi? - spytała żartobliwie.

- Na razie tak - odpowiedział ze śmiechem.

background image

24

- Więc na razie!
- Na razie - rzucił Kyle i tak samo niespodziewanie, jak

się wcześniej przed zaskoczoną Star pojawił, teraz zniknął jej
z oczu w tłumie gości.

- Magik jakiś z niego, czy co? - mruknęła z cicha sama

do siebie.

I nawet nie próbowała się opędzać od nieco zdrożnych

myśli na temat przystojnego Amerykanina i zupełnie innych
sztuczek, do zaprezentowania których miała zamiar go nie­
bawem nakłonić.

Straciwszy z oczu Kyle'a, Star Flower odszukała wśród

weselnych gości Sally i Chrisa.

- Kochane papużki-nierozłączki, nie zostanę na kolacji,

wytłumaczcie mnie jakoś w razie potrzeby przed gospoda­

rzami! -poprosiła.

- Możemy ewentualnie spróbować, coś tam wymyślimy,

żeby cię usprawiedliwić - zgodziła się bez oporu Sally. - Ale

powiedz szczerze, moja droga, przynajmniej nam. Dlaczego
tak nagle znikasz?

- Bo mam niespodziewaną randkę.
- Z kim?
- Ech, z jednym takim przystojniakiem.
- Kiedy go poznałaś?
- Przed chwilą.
- Tutaj?
- Nie da się ukryć.
- Należy do klanu Stevensonów?

background image

25

- Twierdzi, że nie.
- Jest gdzieś w pobliżu? - zainteresowała się Sally. - Po­

każ, który to!

- Ten! - zakpiła z przyjaciółki Star, wskazując na Chrisa.
- Chyba żartujesz? - obruszyła się Sally i podejrzliwie

zerknęła na męża.

- Jasne, że żartuję! Twój szanowny małżonek wcale nie

jest w moim typie - wyjaśniła Star.

- I nawzajem! - odciął się jej Chris.
- A ten facet w twoim typie, gdzie się w tej chwili po-

dziewa? - spytała Sally.

- Sęk w tym, że gdzieś nagle zniknął, więc nawet nie

mogę się wam nim pochwalić. Ale obiecał zameldować się
punktualnie o ósmej w moim hotelu.

- A może ty go sobie po prostu wymyśliłaś? - odezwał

się ironicznym tonem Chris.

- Jeśli nawet, widocznie było mi to potrzebne! - odpo­

wiedziała mu dość ostro Star.

- Potrzeba matką wynalazków?
- Mam nadzieję.
- A nadzieja matką głupich? - Chris Carlton nie przesta­

wał się złośliwie droczyć z najbliższą przyjaciółką żony.

- Jeśli tak, to prawdopodobnie jesteśmy przyrodnim ro­

dzeństwem! - syknęła w odpowiedzi wyprowadzona z rów­
nowagi Star Flower i chcąc ostatecznie zakończyć dyskusję
wypowiedzeniem ostatniego słowa, natychmiast szybkim
krokiem odeszła.

background image

2 6

Młodzi państwo Carltonowie zostali sami.

- Nie lubisz jej, prawda? - spytała męża Sally, gdy tylko

przyjaciółka znalazła się wystarczająco daleko, by nie usły­

szeć pytania.

- Nie przepadam - szczerze odparł Chris.
- A właściwie dlaczego? Czy zawiniła ci w czymś kiedy­

kolwiek?

- Nie, ale mnie stale denerwuje.
- Czym?
- Po pierwsze, cynizmem - zaczął wyliczać Chris. - Po

drugie, zarozumialstwem. Po trzecie, nieustanną uszczypli­
wością. Wystarczy?

- Wystarczy, żeby ci wytłumaczyć, jak bardzo się mylisz

w ocenie tej dziewczyny - Sally podjęła obronę przyjaciółki.

- To wszystko, o czym mówisz, Chris, to u niej tylko taka

zewnętrzna poza. W głębi duszy Star jest zupełnie inna, mo­
żesz mi wierzyć, wystarczająco długo i dobrze ją znam.

- Skoro naprawdę jest inna, to czemu tak idiotycznie

pozuje?

- Bo się boi, Chris.
- Czego?
- Wszystkiego! Wychowała się w rozbitej rodzinie, nie

otrzymała od rodziców wystarczającej dozy uczucia ani na­
wet zwykłego zainteresowania. Jej ojciec wyniósł się z do­

mu, kiedy była jeszcze małym dzieckiem i na długie lata
zupełnie o niej zapomniał.

- A matka?
- Matka miała kilku kolejnych mężów i drugie tyle ado-

background image

21

ratorów. Jako dziecko, a potem jako nastolatka, Star czuła się
w domu strasznie samotna, odtrącona przez wszystkich, po
prostu niepotrzebna.

- To było kiedyś, a teraz?
- Teraz boi się osamotnienia i odtrącenia, więc na wszelki

wypadek z nikim się uczuciowo nie wiąże i w nic się emo­
cjonalnie nie angażuje, poza pracą, w której odnosi sukcesy
i która daje jej jakieś tam poczucie bezpieczeństwa, przynaj­
mniej od strony finansowej.

- Nie wiąże się uczuciowo, ale facetów zmienia jak ręka­

wiczki - mruknął szyderczym tonem Chris.

- Przesada! - zaoponowała Sally. - Ona po prostu dużo

mówi o swoich łóżkowych podbojach, afiszuje się nimi, żeby
przypadkiem ktoś nie pomyślał, że nie jest wystarczająco
atrakcyjna, że nie ma powodzenia u mężczyzn.

- A ma?
- Ja myślę! Najlepszy dowód, że ledwie się tu pojawiła,

zaraz się nią zainteresował jakiś przystojny Amerykanin.

- Więc ty naprawdę wierzysz w istnienie tego tajemni­

czego gościa?

- Wierzę.
- A ja nie całkiem - stwierdził sceptycznie Chris. - Skoro

Star wpadła mu w oko, to dlaczego tak nagle się ulotnił,
zamiast jej asystować na przyjęciu?

Kyle Henson bynajmniej nie ulotnił się z przyjęcia. Za­

szył się tylko w ustronnym kącie rozległego ogrodu Steven-
sonów, chcąc choć trochę zebrać myśli i spokojnie zastano-

background image

2 8

wić się przez chwilę nad tym, co się właśnie w jego życiu
wydarzyło.

Spokojnie.
Tylko czy może myśleć spokojnie ktoś, kto właśnie się

zakochał od pierwszego wejrzenia? Czy może myśleć spo­
kojnie ktoś, kto ni stąd, ni zowąd stanął twarzą w twarz
z własnym przeznaczeniem?

Z całą pewnością nie!
Również więc Kyle Henson, na co dzień powściągliwy,

zrównoważony i opanowany, nie był w stanie w zaistniałej
sytuacji chłodno, obiektywnie oceniać i logicznie, precyzyj­
nie rozumować.

Wiedział jedno: że już nic w jego życiu nie będzie takie,

jak było!

Że wszystko musi się zmienić za przyczyną tej kobiety.
Tej tak niezwykłej, cudownej, fascynującej kobiety.
A równocześnie, niestety, tak cynicznej, tak złośliwej, tak

wyniosłej.

Więc w końcu jakiej?
Dobrej czy złej?
Szczerej czy obłudnej?
Zaradnej czy zagubionej?
Zadowolonej z siebie czy głęboko nieszczęśliwej? - za­

dawał sobie w duchu pytanie za pytaniem.

Nie potrafił jednak, niestety, na żadne z nich odpowie­

dzieć. Nie umiał powiedzieć, jaka ona właściwie jest, ta
dziewczyna; sprowadzona przez Brada Stevensona aż zza
oceanu na okoliczność planowanej przez firmę kampanii re-

background image

29

klamowej i na jego, Kyle'a Hensona, szczęście albo nie­
szczęście!

- Jest piękna. Piękna i zagadkowa, tyle na razie wiem

- mruknął Kyle półgłosem sam do siebie.

Słyszał od Brada, że w firmie ma się zjawić jakaś młoda

Angielka, która z niezłymi efektami zajmuje się reklamą.

I słyszał od Claire, że ta młoda Angielka to wieloletnia

przyjaciółka jej przybranej córki, Sally.

I słyszał od Sally, którą poznał już przed kilkoma dniami,

gdy razem ze swoim mężem Chrisem przybyła do Ameryki,
że ta jej przyjaciółka to zaprzysięgła emancypantka, przeciw­
niczka małżeństwa i rodziny.

W przeciwieństwie do mnie, stwierdził w duchu Kyle,

który uważał życie rodzinne, takie chociażby, jakie obserwo­
wał, pracując w rodzinnej firmie Stevensonów, za coś nie­
zwykle cennego i po prostu wspaniałego, najwspanialszego
na świecie.

Kyle Henson ogromnie sobie cenił ciepło domowego og­

niska. Choć, prawdę mówiąc, sam wiele go w swoim doty­
chczasowym życiu nie zaznał. Jego rodzice rozwiedli się

jeszcze w czasach, których nawet nie ogarniał pamięcią.

Kiedy był małym chłopcem, mieszkał z matką. A ona

wciąż zostawiała go w domu samego albo pod jakąś przy­
padkową opieką i fruwała za mężczyznami.

W końcu z którymś z tych swoich licznych amantów od-

frunęła na dobre i Kyle znalazł się z konieczności pod opieką
ojca, który miał nową żonę i dbał o syna z pierwszego mał­
żeństwa tyle, co o zeszłoroczny śnieg.

background image

30

Macocha też się nad malcem nie roztkliwiała.

Szczęściem w nieszczęściu jej samotna starsza siostra,

Grace, zapałała do niego taką sympatią i okazała mu tyle
prawdziwie macierzyńskiej życzliwości, serdeczności i czu­
łości, że Kyle nie nabawił się emocjonalnych kompleksów
i nie wyrósł na zgorzknialca czy cynika.

Jako młodzieniec z najszczerszym entuzjazmem podda­

wał się kolejnym uczuciowym zauroczeniom. Niestety, żadne
z nich nie okazało się prawdziwą miłością.

Kyle Henson rozstał się więc ze smutkiem, ale bez wza­

jemnych pretensji, po przyjacielsku, najpierw z jedną sym­

patią, jeszcze w czasach studenckich, a następnie, w kilka lat
później, z drugą, o dźwięcznym imieniu Andrea. Było to już
w okresie, kiedy po skończeniu studiów mieszkał i pracował
w Nowym Jorku.

A potem rozstał się, już na zawsze, z ukochaną ciotką

Grace, swoją przybraną matką, która nagle zmarła na serce.

Po śmierci jedynej bliskiej osoby, jaką miał w Nowym Jorku,

opuścił metropolię i przeniósł się do niewielkiego prowincjo­
nalnego miasteczka nad jeziorem. Podjął współpracę z firmą
Stevensonów, zaprzyjaźnił się z całą ich ogromną rodziną.

I postanowił, że jeśli się znów zakocha, to już na całe

życie!

Miał w związku z tym wśród większości przyjaciół i zna­

jomych opinię niepoprawnego, zupełnie niedzisiejszego ro­

mantyka i idealisty.

Nie przejmował się nią jednak ani trochę.
Cierpliwie i spokojnie, choć z ogromną determinacją,

background image

31

czekał na miłość swojego życia, szukał miłości swojego ży­
cia. I właśnie teraz, spotkawszy Star, miał nieodparte prze­
czucie, że wreszcie się na tę swoją miłość doczekał, że ją
wreszcie odnalazł!

- No, nareszcie cię znalazłem, Henson! - Głośny okrzyk

Brada Stevensona niespodziewanie wyrwał Kyle'a z zamy­
ślenia. - Poznałeś już Star Flower, tę brytyjską specjalistkę
od reklamy? Będziesz z nią przecież na co dzień współpra­
cował, kiedy pojedziesz do Anglii, żeby trochę wspomóc
i podszkolić tego poczciwego fajtłapę Tima Burbridge'a, na­
szego pożal się Boże brytyjskiego przedstawiciela, od nie­
dawna mojego szwagra.

- Wiem, wiem - mruknął Kyle, tonem człowieka rozbu­

dzonego nagle z głębokiego snu.

- No więc, poznałeś ją już, czy nie? - zniecierpliwił się

Brad.

- Poznałem, to znaczy nie. - Kyle zaczął się trochę plątać

w wyjaśnieniach. - Nie przedstawiliśmy się sobie oficjalnie
i ja już wiem, kim ona jest, a ona na razie nie wie, kim ja

jestem - uściślił.

- Powinna się dowiedzieć jak najprędzej, że jesteś jed­

nym z najlepszych w całych Stanach fachowców od marke­
tingu i nie tylko!

- Dzięki za komplement, Brad.
- To nie komplement, tylko szczera prawda. Odkąd zor­

ganizowałeś dla nas sieć sprzedaży i serwisu, firma rozkwita.
Bez dobrego marketingu nawet najlepszy produkt nie ma na
rynku szans w dzisiejszych czasach.

background image

32

- Ale bez dobrego produktu nawet najlepszy marketing

zda się psu na buty!

- Dlatego pracujemy razem i nie powinniśmy się rozdzie­

lać, nawet w takim świątecznym dniu, jak ten dzisiejszy.
Zostań z nami na rodzinnej kolacji - zaproponował Brad.

- Przykro mi, ale nie mogę - wymówił się Kyle. -

Mam... No więc mam wcześniejsze zobowiązania na ten
wieczór! Byłoby mi głupio tak nagle wszystko odwoływać,
sam rozumiesz.

- Rozumiem, rozumiem - pokiwał potakująco głową

Brad. - Chociaż szczerze żałuję - dodał.

Cóż, może i ja będę żałował tego, w co się pakuję? - po­

myślał Kyle Henson.

Czuł jednak, że nie ma na całym świecie siły zdolnej go

powstrzymać.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Star Flower niepostrzeżenie, po angielsku, wymknęła się

z weselnego przyjęcia Claire i Brada Stevensonów.

Wróciła do swojego apartamentu w usytuowanym ma­

lowniczo nad brzegiem jeziora luksusowym hotelu „Lake-
side", żeby przygotować się do zaplanowanego na wieczór
spotkania z...

Właściwie to z kim? - medytowała z odrobiną niepokoju,

zirytowana na samą siebie za niefrasobliwy brak elementar­
nej ostrożności i rozwagi. - Przecież znam, jak dotychczas,
tylko imię tego faceta. Nie wiem, skąd się wziął na przyjęciu.
Nikt znajomy mi go nie przedstawił. Sally i Chris nie mieli
okazji go zobaczyć, bo nagle gdzieś bez śladu zniknął. Nie
mam pojęcia, jak się nazywa, co robi, kim jest.

A przecież może być... - Star zawahała się, nie mając

w pierwszej chwili odwagi sformułować przerażającej myśli.
- Może być k a ż d y m , nawet maniakalnym mordercą! A ja?
Ledwie zamieniłam z nim parę zdań, od razu zdecydowałam

się na randkę we dwoje.

A właściwie, to z jakiego powodu? - postawiła sobie

w duchu zasadnicze pytanie. - Z przekory, żeby wykazać mu

background image

34

beznadziejność tych jego staroświeckich poglądów na seks?
Z ciekawości, żeby się przekonać, jak ten pewny siebie mo­
ralista poradzi sobie w łóżku? A może z konieczności, żeby

się wreszcie rozładować, odprężyć po okrągłych dwu latach
obywania się bez mężczyzny?

Żadnej z kolejnych odpowiedzi Star nie uznała za w pełni

zadowalającą.

Nie wiedziała, jak wytłumaczyć to, co zrobiła. Nie była

w stanie jasno sobie uświadomić pobudek własnego postępo­
wania.

- Ech, umówiłam się na randkę z tym amerykańskim

przystojniakiem, bo po prostu chciałam i tyle! - mruknęła
w końcu półgłosem, dla dodania sobie otuchy.

Zrobię się teraz na bóstwo - monologowała dalej już

w myślach - a potem zrobię z tym tajemniczym Kyle'em to,
co zechcę! To znaczy, zrobię wyłącznie to, na co sama będę
miała ochotę! Ale też pozwolę sobie na wszystko, na co będę
miała ochotę.

- A na wszelki wypadek nie zgodzę się na kolację nigdzie

poza hotelem - stwierdziła dobitnie, znów na głos. - Tutejsza
restauracja sprawia wystarczająco dobre wrażenie, a jeśli
przypadkiem jest dla niego za droga, to niech wraca skąd
przyszedł i nie zawraca mi głowy!

Robiąc się na bóstwo, Star włożyła prostą, lecz wysmako­

waną i elegancką w swojej prostocie czarną wieczorową suk­
nię, którą kupiła nie tak dawno w Mediolanie, prowokacyjną
w kroju jedynie o tyle, że niemal całkowicie odsłaniającą
ramiona. Dość długie kasztanoworude włosy, podczas popo-

background image

35

łudniowego garden party w ogrodzie Stevensonów swobod­
nie rozpuszczone, spięła w skromny koczek.

Jeśli chodzi o biżuterię, to zdecydowała się na złotą bran­

soletkę i złote kolczyki, dość pokaźne i krzykliwie, niemal
do granic kiczu, ozdobne, ale jak najbardziej odpowiednie na
wieczór dla ubranej w dyskretną kreację smukłej kobiety
o długiej, łabędziej szyi.

Całości harmonijnie dopełniła odrobina dobrych perfum;

którymi po chwili zastanowienia Star leciuteńko pokropiła
również pościel w swoim hotelowym łóżku.

Niech zapach poprowadzi mojego amerykańskiego przy-

stojniaczka aż do celu, to znaczy aż do grzechu, jakiego
z pewnością jestem w tej chwili warta! - pomyślała zadowo­
lona z własnego wyglądu, spoglądając w lustro i mrużąc zie­
lone, kocie oczy w po trosze figlarnym, a po trosze drapież­
nym uśmiechu.

Sprawdziła, która jest godzina. Upewniwszy się, że

właśnie minęła ósma, wzięła torebkę i wyszła ze swojego
pokoju.

Hotel „Lakeside", w pełni nowoczesny, jeśli chodzi o wy­

posażenie techniczne i najrozmaitsze udogodnienia dla mie­

szkańców, był jednak utrzymany w starym stylu z epoki
„Przeminęło z wiatrem" zarówno od strony architektonicz­
nej, jak i w zakresie dekoracji wnętrz. Dlatego windy były
w nim dyskretnie ukryte na krańcach korytarzy, a ze środko­
wej części hallu pierwszego piętra prowadziły na dół, do
hallu recepcyjnego na parterze, szerokie, reprezentacyjne,
wyłożone grubym czerwonym dywanem schody z ozdobną,

background image

3 6

kutą artystycznie w metalu i pokrytą częściowo złoceniami
balustradą.

Po wyjściu z pokoju Star Flower postanowiła, że nie sko­

rzysta z szybkobieżnej windy, tylko powoli, z dystynkcją,
zejdzie, a właściwie „spłynie" tymi schodami na spotkanie
z Kyle'em.

Jeśli wytrzymam napięcie i nie przyśpieszę kroku, to będę

miała efektowne, dobrze wyreżyserowane wejście, jak rewio-
wa gwiazda na scenę, pomyślała, no i będę mogła jeszcze
sobie trochę z dystansu poobserwować tego amerykańskiego
przystojniaka!

Amerykański przystojniak, czyli Kyle, siedział w klubo­

wym fotelu i rozglądał się za nieco już spóźnioną Star. Kiedy

ją ujrzał u szczytu schodów, natychmiast zerwał się z miejsca

i z tłumioną najwyższym wysiłkiem woli niecierpliwością
ruszył w jej stronę.

Podobnie jak na wszystkich innych zgromadzonych

akurat w recepcyjnym hallu mężczyznach, którzy jak na ko­
mendę obrócili ku niej oczy, Star Flower zrobiła na nim
wrażenie.

On na niej też!
Nie była w stanie się tego wyprzeć przed samą sobą. Mi­

mo że spoglądała na niego z góry, z poziomu pierwszego
piętra, to w nieskazitelnie eleganckim, czarnym wieczoro­

wym garniturze wydał jej się wyższy i bardziej atletyczny,
po prostu p r z y s t o j n i e j s z y niż w swobodnym, na
poły sportowym popołudmowym stroju, w jakim widziała go

na garden party.

background image

3 7

Starała się wytrzymać napięcie, chociaż nie przypuszczała

wcześniej, że będzie ono aż tak ogromne.

Schodziła powoli, krok za krokiem, dumnie wyprostowa­

na, ze wzrokiem skierowanym nie w dół, tylko gdzieś w dal,
prosto przed siebie.

Spokojnie, tylko spokojnie, Star! Niech sobie nie myśli,

że na niego lecisz! - powtarzała sobie przez cały czas w my­
ślach. - Spokojnie i ostrożnie, bo jak się potkniesz, to cały
efekt zejścia diabli wezmą!

Kyle, również bez zbędnego pośpiechu, równym, staran­

nie wymierzonym krokiem, szedł w tym samym czasie przez
hall ku podstawie schodów.

Nie patrzył pod nogi, tylko przez cały czas w górę, na

swoją „rudą Wenus". Kiedy była już na którymś z ostatnich
stopni, podał jej dłoń, szarmancko, choć tylko symbolicznie,
pomagając jej zejść.

- Wyglądasz przepięknie, jak prawdziwa gwiazda! -

stwierdził z emfazą, czyniąc niezłośliwą aluzję do jej imienia.

- Ech, moja matka chyba się trochę wygłupiła, tak mnie

nazywając - mruknęła Star.

- Nie sądzę! - zaprzeczył Kyle. - Chociaż nie grasz

w filmach ani nie występujesz na scenie, tylko zajmujesz się
reklamą klimatyzacji, to moim zdaniem masz jednak jakiś
rodzaj gwiazdorstwa we krwi.

Ponieważ Star nie była do końca pewna, czy Kyle na serio

ją komplementuje, czy też w zawoalowany sposób z niej kpi,

spróbowała dyplomatycznie sprowadzić rozmowę na inny

temat i zapytała:

background image

3 8

- A czym ty się zajmujesz, jeśli można wiedzieć?
- Zanim zaspokoję twoją ciekawość w tej kwestii, może

najpierw ci się przedstawię. Kyle Henson.

- Star Flower.

Uścisnęli sobie dłonie.
- Moglibyśmy coś zjeść w tutejszej restauracji - zapro­

ponował Kyle. - Jest niezła, a nawet, powiedziałbym, bardzo
dobra.

- No cóż, jeśli naprawdęjest niezła, to... - Star zawahała

się z rozmysłem, udając niezdecydowanie. - To jestem za!

- dokończyła.

- Pozwól więc. - Kyle podał jej ramię i poprowadził ją

w stronę wejścia do restauracyjnej sali.

Usiedli przy wskazanym przez szefa sali stoliku, nie ob­

jętym wcześniejszą rezerwacją. Zapoznali się z menu i zło­

żyli wstępne zamówienie u kelnera.

Po chwili podano im drinki.

- Opowiedz mi coś o sobie - poprosił Kyle, unosząc lek­

ko w górę szklaneczkę z sherry.

- Na przykład?
- No, na początek na przykład coś o swojej rodzinie.

Twoja matka wybrała ci piękne imię, a poza tym?

- Poza tym wybrała mi fatalnego ojca! - palnęła bez

ogródek Star.

- Nie lubisz pana Flowera?
- Powiedzmy, że nie przepadam za nim, chociaż go jakoś

tam toleruję. Nietrudno zresztą o tolerancję - dodała - kiedy
się kogoś od dawna prawie nie widuje.

background image

39

- Twoi rodzice są rozwiedzeni? Od dawna? - zaintereso­

wał się Kyle.

- Mój ojciec bez najmniejszych skrupułów porzucił moją

matkę dla innej kobiety, tak to trzeba po imieniu nazwać
- wyjaśniła Star. - Miałam wtedy sześć lat, a teraz mam
dwadzieścia pięć. Kawał czasu!

- Ojciec założył nową rodzinę?
- Ba, żeby to jedną! - westchnęła. - Zdążył założyć kilka

z rzędu do tej pory. Mam pół tuzina przyrodniego rodzeń­
stwa, o ile się dobrze orientuję, na dodatek wcale nie z jed­
nej mamusi. Szokuje cię to? - spytała z prowokacyjną otwar­
tością.

- Nie - stwierdził Kyle. - Najwyżej zastanawia. I to dość

głęboko.

- Twoja rodzinka jest pewnie bez zarzutu?
- No cóż - uśmiechnął się dość tajemniczo Kyle. - Nie

powiedziałbym.

- W takim razie może mamy więcej wspólnego, niż mo­

głoby się wydawać?

- Kto wie? Moi rodzice rozeszli się, zanim jeszcze zdą­

żyłem przyjść na ten świat. Matka zmieniała kochanków jak
rękawiczki...

- Moja też - wtrąciła Star. - Stale ich zmienia, na coraz

młodszych, aktualny adorator jest synem jednej z jej najbliż­

szych, wieloletnich przyjaciółek, to już prawdziwa katastrofa!

- ...aż z którymś tam z kolei, kiedy byłem jeszcze cał­

kiem małym szkrabem, odeszła w siną dal i w ten sposób na
zawsze zniknęła z mojego życia - dokończył Kyle.

background image

4 0

- Do licha, to naprawdę przykre! - Star była wyraźnie

zmieszana. -I co dalej się z tobą działo?

- Ojciec musiał mnie przygarnąć, chcąc niechcąc. I ma­

cocha, jego druga żona.

- Zła macocha, jak w bajce?
- Fakt, nie najlepsza - przyznał Kyle i smętnie pokiwał

głową.

- A to pech!
- Jednak nie całkiem - zaprzeczył energicznie Kyle. -

Miałem szczęście w nieszczęściu, bo niezamężna siostra dru­
giej żony ojca, moja przyszywana wprawdzie, ale mimo to
najukochańsza ciotka Grace, matkowała mi z powodzeniem

przez długie lata.

- To musi być cudowna kobieta!
- B y ł a cudowna, naprawdę! Ale od paru lat już nie

żyje, zmarła na serce. Podobnie zresztą, jak moja rodzona
matka.

- Przykro mi.
- Też mi było przykro, nie będę ukrywał. Po śmierci

Grace wyniosłem się z Nowego Jorku, bo jakoś mi bez niej
zbrzydło to wspaniałe miasto.

- I zamieszkałeś tutaj, w tym prowincjonalnym miastecz­

ku nad jeziorem?

- Właśnie.
- Lubisz prowincję? - zainteresowała się Star.
- Polubiłem. A ty?
- Czy ja wiem? - zaczęła się na głos zastanawiać Star.

- Właściwie... Właściwie to chyba jestem do niej przyzwy-

background image

41

czajona, bo też nie mieszkam ani nigdy nie mieszkałam, nie
licząc studiów i krótkiej praktyki w agencji reklamowej,
w żadnej metropolii. Więc chyba nawet lubię prowincję.

- A co lubisz jeść? - Kyle Henson tyleż niespodziewanie,

co radykalnie zmienił temat rozmowy. - Zauważyłem, że
nasz sympatyczny kelner czeka na zamówienie - dodał gwoli
wyjaśnienia.

- A co byś mi doradził?
- Może jakąś rybę? - zaproponował Kyle, zerkając

w ozdobne menu. - A wcześniej, na przystawkę, no powie­
dzmy... małże.

- Brzmi zachęcająco. - Star z miejsca zaakceptowała

propozycję. - Lubię owoce morza. I lubię- dodała po chwili,
uśmiechając się kokieteryjnie - jak mężczyzna za mnie de­
cyduje.

- Zawsze?
- Powiedzmy, że czasami - uściśliła.
- A kiedy wolisz sama decydować?
- W pracy, w biznesie na pewno. Nie cierpię mieć nad

sobą jakichkolwiek szefów. Dlatego, jak tylko odbyłam staż

w jednej z dużych agencji w Londynie i nauczyłam się fa­
chu, natychmiast zaczęłam działać jako konsultantka rekla­
mowa na własną rękę.

- Też w Londynie?
- Za wysokie progi, Kyle! Jak już przed chwilą ci wspo­

mniałam, pracuję w moim rodzinnym mieście, na prowin­
cji. Ale to mi ani trochę nie przeszkadza. Mam i tak wy­

starczająco rozległe pole do popisu. Wcale nie warto za

background image

42

wszelką cenę pchać się do wielkiej metropolii! - Star śmia­
ło zaprezentowała osobisty punkt widzenia. - Jeśli tylko
ma się jakie takie pomysły i trochę chęci do pracy, to nie
najgorsze interesy można z powodzeniem robić prawie
wszędzie!

- Też tak myślę - zgodził się Kyle.

- Czyżbyśmy znowu mieli coś wspólnego ze sobą? - rzu­

ciła Star kokieteryjnym tonem.

- Na to wygląda.
- Może mi jeszcze powiesz, że też jesteś konsultantem

reklamowym?

- Nie, nie jestem - zaprzeczył Kyle. -I szczerze cię po­

dziwiam, że się trzymasz tego fachu, bo to trudna, ryzykowna
robota, zwłaszcza...

- ... dla kobiety, tak? - trochę zaczepnie weszła mu w sło­

wo Star.

- Nie to miałem na myśli, broń Boże! Chciałem powie­

dzieć, że zwłaszcza dla kogoś, kto działa na własny rachunek,
poza ramami dużych agencji. I kto musi z tymi dużymi agen­

cjami reklamowymi konkurować.

- Lubię konkurencję i konkurencyjną walkę, w różnych

sytuacjach - aluzyjnie odezwała się Star.

- Walkę się czasem przegrywa!
- Ale czasem także przegrana bywa słodka! W niektó­

rych sytuacjach warto się nawet poddać.

- Poddać się czemu?
- No, powiedzmy, czyjemuś nieprzepartemu urokowi. Al­

bo czyjejś nieprzepartej sile.

background image

4 3

- A własnym emocjom?
Star zmierzyła Kyle'a uważnym, choć zarazem kokiete­

ryjnie powłóczystym spojrzeniem, mając nadzieję rozpoznać
po minie głębszą, ukrytą intencję, z jaką rzucił to dość za­

skakujące pytanie.

On jednak nie poddał się „nieprzepartemu urokowi i nie­

przepartej sile" jej wzroku i zachował kamienną twarz poke-
rzysty, leciutko jedynie rozjaśnioną enigmatycznym pół­
uśmiechem.

Twarda z ciebie sztuka, Henson, ale coś mi się zdaje, że

w końcu jednak zmiękniesz, jak cię jeszcze trochę po swoje­
mu urobię! - pomyślała Star.

I odpowiedziała dyplomatycznie:
- Emocje bywają bardzo różne. Jakie konkretnie masz na

myśli?

- Te dobre, pozytywne, które skłaniają nas do nawiązania

kontaktu z drugim człowiekiem, do otwarcia się na drugiego
człowieka - stwierdził Kyle.

Ponieważ Star milczała, po chwili dodał:

- Mam wrażenie, że kobiety, które, tak jak ty, lubią mieć

pod absolutną kontrolą własny biznes, własne sprawy i
w ogóle własne życie, zazwyczaj bardzo się przed takimi
emocjami bronią, a nieraz nawet zupełnie się ich wyrzekają.

Obawiając się zależności od innych, unikają równocześnie

jakiejkolwiek głębszej więzi z innymi.

- A cóż to konkretnie znaczy, twoim zdaniem? - zapytała

Star.

- To znaczy - wyjaśnił Kyle - że traktują ludzi jak przed-

background image

44

mioty, które można w dowolny sposób poustawiać wokół

siebie, a te niepotrzebne w każdej chwili usunąć ze swego

otoczenia i zastąpić innymi.

- Co z tego mają, w efekcie?
- Mają fałszywe, złudne wrażenie satysfakcji i nieza­

leżności, ale tak naprawdę są wiecznie nieusatysfakcjonowa-
ne i samotne. Nieustannie cierpią i raz po raz próbują za­
głuszyć to swoje cierpienie czymś zupełnie bezsensownym,

jakąś płytko oszałamiającą namiastką: szaleńczymi zakupa­

mi, bujnym życiem towarzyskim, alkoholem, przygodnym
seksem.

Słuchając kierowanych niemal bezpośrednio pod jej adre­

sem gorzkich, krytycznych słów Kyle'a Hensona, Star Flo-
wer robiła się z każdą chwilą coraz bardziej wściekła.

Hamowała się ze wszystkich sił, żeby nie wybuchnąć,

a równocześnie zastanawiała się gorączkowo nad tym, jak
przerwać wywody ekscentrycznego „amerykańskiego przy­
stojniaka" o najwyraźniej kaznodziejskich, albo może psy­

choanalitycznych, zapędach.

Kaznodzieja czy psychoanalityk, dla mnie to jeden diabeł,

myślała zdegustowana. A jak nawet nie diabeł, to w każdym

razie beznadziejny facet, gotów prowadzić umoralniający
wykład nawet w łóżku! O, właśnie...

Myśl o łóżku niespodziewanie przekształciła się w po­

mysł na wybrnięcie z sytuacji.

- Bardzo cię przepraszam, Kyle! - odezwała się dość ob­

cesowo, przerywając swojemu rozmówcy wypowiedź
w chwili, gdy mówił właśnie coś o „przygodnym seksie".

background image

45

- Tak?
- Nie czuję się najlepiej, chciałabym się położyć. Czy

moglibyśmy zakończyć już kolację?

- Zakończyć kolację... no tak... oczywiście. Jak sobie ży­

czysz! - Kyle odpowiedział trochę nieskładnie wyraźnie zakło­
potany niespodziewanym obrotem spraw. - Ale co ci jest?- za­
pytał z niepokojem. - Może należałoby wezwać lekarza?

- Nie, nie, nie trzeba! - energicznie sprzeciwiła się Star.

- To tylko zmęczenie, sam rozumiesz, przecież ja dopiero
dziś rano przyleciałam do Stanów, z powodu różnicy czasu
dzień mi się solidnie wydłużył.

- Jasne! - zreflektował się Kyle. - Że też od razu nie

przyszło mi to do głowy! Przecież tam u was w Anglii jest

już w tej chwili środek nocy, nic dziwnego, że nie masz siły

dłużej ze mną biesiadować.

Natychmiast przywołał kelnera i szybko uregulował ra­

chunek. A potem pomógł Star wstać z krzesła, podał jej ra­
mię i odprowadził ją do windy.

- Wsiądziesz ze mną? - zapytała. - To chyba niezbyt

mądre, ale ja od dzieciństwa... ja po prostu boję się wind
- wyjaśniła, skądinąd zgodnie z prawdą. - Ta ich ciasnota

jakoś mnie przeraża, czuję się w windzie jak w pułapce. To

chyba głupie, prawda?

- Nie, to całkiem naturalne - stwierdził Kyle. - Żeby

ułatwić sobie życie, człowiek wymyślił wiele przerażających
urządzeń, choćby samochód czy samolot. Już nie potrafi się
bez nich obejść. Ale to wcale nie znaczy, że jest zobowiązany
bezkrytycznie je uwielbiać.

background image

46

Wjechali windą na piętro.

Kyle Henson odprowadził Star Flower pod same drzwi jej

pokoju.

Szukając w torebce klucza, zastanawiała się gorączkowo,

jak rozegrać ostatnią scenę: pożegnanie.

Po kilkugodzinnym przelocie z Wielkiej Brytanii do

Stanów Zjednoczonych i intensywnie spędzonym dniu
istotnie nie czuła się najlepiej, ale też nie czuła się aż
tak źle, żeby zbyt łatwo zrezygnować z ostatniej próby
dokonania tego, co sobie wcześniej zaplanowała: skuszenia
Kyle'a do grzechu, jakim był w jego mniemaniu seks bez
uczucia.

Błyskawicznie opracowała sobie scenariusz.
Zgodnie z nim znalazła w końcu w torebce klucz, ale na­

tychmiast z rozmysłem upuściła go na podłogę.

Kiedy Kyle podniósł go i podał jej na otwartej dłoni, ona

oparła swoją delikatną kobiecą dłoń na jego pokaźnej męskiej
ręce. Musnęła ją pieszczotliwie palcami, zanim zgarnęła
z niej swój klucz.

A potem, zamiast podziękować i cofnąć się, postąpiła pół

kroku do przodu i oparła się lekko całym ciałem o posągowe,
atletycznie zbudowane ciało Kyle'a Hensona.

Chciała mieć w garści nie tylko klucz, ale przede wszy­

stkim tego mężczyznę! Mężczyznę, który drażnił ją wpraw­
dzie i odstręczał od siebie swoimi ekscentrycznie staro­
modnymi poglądami, ale który równocześnie zachwycał ją
swoją posturą, urzekał urodą, kusił i elektryzował spo­

jrzeniem.

background image

4 7

Chciała znaleźć się w ramionach Kyle'a Hensona,

chciała go zwabić do swojej hotelowej sypialni, chciała spę­
dzić z nim noc w swoim pachnącym dobrymi perfumami
łóżku!

Po części po to, żeby go poniżyć. Po części natomiast po

to, żeby zaspokoić własną, wciąż wzrastającą namiętność,
własne, coraz to gwałtowniejsze pożądanie.

Kyle stał nieporuszony, nie czyniąc żadnego, najdrobniej­

szego bodaj gestu, który mógłby bądź to zachęcić, bądź to
zniechęcić. Star do dalszej erotycznej gry.

Tylko oczy, którymi przenikliwie patrzył na nią, rozbły­

skiwały mu czymś dziwnym, czymś tajemniczym, czymś nie­

pokojącym. Jakimś tłumionym nadludzką siłą wewnętrznym

ogniem, zrodzonym z pożaru zmysłów.

- Kyle, pocałuj mnie! - szepnęła rozmyślnie omdlewają­

cym głosem Star.

Odpowiedział na jej wezwanie.
Ich wargi leciutko zetknęły się ze sobą, by już w następnej

chwili połączyć się, przywrzeć do siebie w gorącym, namięt­
nym pocałunku.

Kyle mocno objął Star ramionami.
Zespolona z nim uściskiem i pocałunkiem odniosła niesa­

mowite wrażenie, że zupełnie traci kontrolę nad sobą, nad
własnym ciałem i własnymi myślami, że bezradnie, choć
z najwyższą rozkoszą, pogrąża się w jakiejś mrocznej, bez­
dennej, kosmicznej wprost otchłani, w otchłani zmysłów,
w otchłani zapomnienia.

Żaden mężczyzna, z całą pewnością, nigdy dotąd nie do-

background image

4 8

prowadził jej do takiego stanu. A Kyle Henson dokonał tego
z łatwością, niejako od niechcenia.

I to czym?
Zwyczajnym pocałunkiem!
Naprawdę zwyczajnym?
O, nie!
Ten pocałunek był czymś niezwykłym, zadziwiającym,

fantastycznym, nadzwyczajnym! Mistrzowskim miłosnym
poematem. Najdoskonalszą miłosną pieśnią, a może nawet

- symfonią?

Jeśli symfonią, to nie dokończoną, przerwaną nagle w pół

frazy na długo przed dojściem do oczekiwanego przez Star
z takim utęsknieniem triumfalnego finału.

Kyle Henson oderwał bowiem nagle swoje gorące wargi od

jej rozpalonych ust, odsunął ją od siebie na odległość wyciąg­

niętych do przodu ramion i wypowiedział słowo, które odebrało
Star wszelką nadzieję i równocześnie wprawiło ją w furię:

- Przepraszam.
- Kyle... co ty... powiedziałeś? - Rozczarowana, rozgo­

ryczona Star nie była w stanie od razu uwierzyć, że nie uległa

jakiemuś słuchowemu złudzeniu.

- Powiedziałem, że cię bardzo przepraszam - powtórzył

Kyle.

Przez chwilę trwała cisza, zakłócana co najwyżej przez

ponad miarę głośne bicie serca Star i szmer jej przyśpieszo­
nego oddechu.

A potem rozległy się jej przesycone mieszaniną odrazy,

pogardy i nienawiści słowa:

background image

49

- Ty beznadziejny oszuście! Ty nędzny impotencie! Ze

też ja cię zawczasu nie rozgryzłam! Że też się wcześniej nie
domyśliłam, że stać cię na niewiele więcej, poza zjedzemem
z kobietą kolacji i przyprawieniem jej drętwą gadaniną o ból
głowy!

Kyle Henson stał nieporuszony, słuchając obelg.
Nie uczynił żadnego gestu, nie wypowiedział jednego bo­

daj słowa. Wciąż tylko wpatrywał się w Star Flower przeni­
kliwie swoimi ciemnoniebieskimi, prawie granatowymi, pa­

łającymi oczyma.

Patrzył, jak zaczerwieniona z wściekłości na twarzy, aż po

korzenie rudych włosów, znieważa go i obrzuca inwektywa­
mi. Patrzył, jak trzęsącą się pod wpływem złości ręką wsuwa

z wysiłkiem klucz do zanika i otwiera sobie drzwi. Patrzył,

jak znika za tymi drzwiami w swoim hotelowym pokoju,

z hukiem zatrzaskując je za sobą.

Kyle Henson nie widział tylko, jak Star rzuca się na swoje

wyperfumowane łóżko i w poczuciu tyleż dotkliwej, co nie­
zasłużonej krzywdy zalewa się łzami.

Kyle Henson wyszedł z hotelu „Lakeside", wsiadł do sa­

mochodu i wrócił do siebie. To znaczy do swojego usytuo­
wanego malowniczo nad brzegiem jeziora starego, stylowego
drewnianego domu, który kupił z pierwszych oszczędności
zgromadzonych po podjęciu pracy w firmie Stevensonow
i później samodzielnie odrestaurował.

Odrestaurował go z takim wyczuciem, z takim piety­

zmem dla zabytkowej konstrukcji architektonicznej, że zdu-

background image

5 0

miony efektem wydawca lokalnej gazety poprosił go o zgodę
na zrobienie fotoreportażu.

Po uzyskaniu tej zgody wysłał do Kyle'a Hensona młodą

reporterkę, która również wpatrywała się z ogromnym za­
chwytem w rozmaite detale malowniczego domostwa, a z je­
szcze większym w ciemnoniebieskie oczy przystojnego wła­
ściciela. I czyniła mu niedwuznaczne propozycje wakacyjne­
go romansu.

Tylko wakacyjnego, ponieważ jesienią planowała wyje­

chać, z zamiarem zrobienia oszałamiającej dziennikarskiej
kariery, do Nowego Jorku.

Kyle nie dał się skusić tymczasową namiastką prawdziwej

miłości i prawdziwego związku. Pozwolił dziennikarce wy­
łącznie na zrobienie zdjęć i pozostał w swoim domu sam, na
całe lato, jesień, zimę, wiosnę.

Mieszkał sam, bez żadnej tymczasowej sympatii, co naj­

wyżej okresowo z młodszą, przyrodnią siostrą. Mieszkał
sam, chociaż byli tacy, których to dziwiło, a nawet trochę
śmieszyło.

Mieszkał sam i czekał cierpliwie na kobietę, która ze­

chciałaby zamieszkać w pięknym domu nad jeziorem razem
z nim. Czekał na kobietę, która zechciałaby zamieszkać
z nim w tym domu na stałe, na zawsze, jako jego żona i mat­
ka jego dzieci!

Kyle Henson czekał na kobietę swojego życia, szukał

kobiety swojego życia.

I mimo pożałowania godnej sceny, jaka rozegrała się przed

kilkunastoma minutami w hotelowym korytarzu pomiędzy

background image

51

nim, osiadłym z wyboru na amerykańskiej prowincji nowo­

jorczykiem, a przybyłą z dalekiej Anglii Star Flower, miał

dziwne, nieodparte wrażenie, że wreszcie się na nią doczekał,

że ją koniec końców odnalazł!

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Problemem nie jest jakość urządzeń, tylko ich instalacja

i serwis - stwierdził Brad Stevenson. - Chciałbym uspraw­
nić technicznie i organizacyjnie tę sferę działalności naszej
brytyjskiej filii, a w kampanii reklamowej oczekiwałbym
skoncentrowania się...

Star Flower, usadowiona w fotelu naprzeciwko niego, po

drugiej stronie biurka, mimowolnie uniosła brwi na znak
zdziwienia.

- Czy coś nie tak? - zapytał Brad, przerywając swój

wywód.

- Obawiam się, że przesadne skoncentrowanie się

w kampanii reklamowej na kwestii serwisu mogłoby niepo­
trzebnie sugerować potencjalnym brytyjskim klientom, że
system urządzeń klimatyzacyjnych, który produkuje i insta­
luje twoja firma, nie jest wystarczająco niezawodny - wyjaś­
niła swoje wątpliwości Star.

Tok jej rozumowania najwyraźniej zaskoczył Brada.

- Ciekawe! - mruknął, kręcąc z ogromnym podziwem

głową. - I niesamowicie logiczne - dodał. - Jak ja mogłem
o tym nie pomyśleć?

- Nie przejmuj się! Przecież do myślenia o szczegółach

background image

5 3

strategii reklamowej masz mnie - zapewniła go z uśmiechem
Star.

- Co racja, to racja - zgodził się Brad. - Ale ja przecież

powinienem sam...

- Nikt nie jest w stanie sam wszystkiego ogarnąć, wszy­

stkiego przewidzieć i wszystkim pokierować. Najczęściej
niezbędne jest działanie w zespole, w kompetentnym i zgra­
nym zespole - podkreśliła Star.

- W twoje fachowe kompetencje ani trochę nie wątpię!

- powiedział szarmancko.

- Miło mi.
- I spodziewam się, że stworzysz zgrany zespół, a wła­

ściwie duet, z człowiekiem, który będzie się zajmował zor­
ganizowaniem od nowa porządnej, gęstej i efektywnej sieci

punktów instalatorsko-serwisowych naszych urządzeń
w Wielkiej Brytanii.

- Masz może na myśli Tima Burbridge'a? - zaintereso­

wała się Star.

- Nie - zaprzeczył Brad Stevenson. - Tim Burbridge będzie

w tej chwili odpowiedzialny wyłącznie za magazyn, a poza tym
za faktury, umowy, gwarancje i w ogóle całą papierkową robotę,
w której jest co najmniej niezły, jeśli nie bardzo dobry.

- Jest wyjątkowo skrupulatny, to na pewno - przyznała

Star.

- Właśnie! Ale niestety, brakuje mu fantazji i elastyczności.
- Są takie specjalne kursy kreatywnego, twórczego my­

ślenia, które podobno pomagają ludziom wyzwolić się ze
schematowi...

background image

54

- Wiem! - stwierdził lakonicznie Brad, nim Star zdołała

dokończyć swój wywód. - I nawet już pomyślałem o tym,
żeby wysłać naszego poczciwego Burbridge'a na miesięczny
urlop, a w czasie urlopu właśnie na taki kurs. Zacznie się
szkolić chyba już niedługo, więc ty i twój partner będziecie

praktycznie sami kierować wszystkimi sprawami firmy tam,
po drugiej strome oceanu.

- Ja i mój partner, powiadasz? - uśmiechnęła się znaczą­

co Star. - A jeszcze przed chwilą byłam w stu procentach
pewna własnego wolnego stanu!

- Nikt na tym świecie nie może być zanadto pewien

dnia ani godziny, a już zwłaszcza piękne i młode dziewczy­
ny - zażartował Brad. - Sama widzisz, jak to jest, Star!
Zadbałem o partnera dla ciebie nawet bez twojej wie­
dzy i zgody. Mam nadzieję, że przypadniecie sobie nawza­

jem do gustu. On już za moment powinien tu być. O, właśnie

coś brzęczy w interkomie, to pewnie sekretarka daje nam
znać.

Brad Stevenson podniósł słuchawkę:
- Tak, Jane? - odezwał się. - Już jest? To świetnie! Niech

od razu wchodzi. Czekamy!

Drzwi otworzyły się niemal natychmiast.
Zaciekawiona Star Flower zerknęła przez ramię w ich

stronę i omal nie zemdlała z wrażenia.

W progu dyrektorskiego gabinetu Brada Stevensona Stał

Kyle Henson!

- Poznajcie się, partnerzy! - zaproponował jowialnym

tonem Brad. - Pozwól, Star, to jest właśnie...

background image

5 5

- Ja i Star, to znaczy pani Flower - przerwał mu Kyle

- zdążyliśmy się już poznać.

- Już dzisiaj? - zdziwił się Brad.
- Nie, jeszcze wczoraj, na przyjęciu.
- Aha, rozumiem! - mruknął Brad i pokiwał głową.
A ja rozumiem, dlaczego ten amerykański przystojniak

nie chciał wczoraj pójść ze mną do łóżka! - uzmysłowiła

sobie w tym samym momencie Stan - Pewnie uważa, że

pracy nie należy łączyć z seksem, bo jedno będzie przeszka­
dzało drugiemu. I pewnie nawet ma rację. Do licha, a ja, jak

jakaś beznadziejna idiotka, naubliżałam mu od impotentów!

Skonsternowana Star spąsowiała i opuściła nisko głowę,

żeby przypadkiem nie spojrzeć na Kyle'a.

- Mam nadzieję, że stworzycie niezły duet - odezwał się

Brad.

- To się dopiero okaże - rzucił Kyle.
- Na pierwszy rzut oka jakoś mi wyjątkowo do siebie

pasujecie.

- Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się znacznie

prostsze, niż po dogłębnych oględzinach. Mamy pracować
w duecie, a jak na razie moja urocza partnerka nawet nie chce
na mnie spojrzeć - ironicznym tonem zauważył Kyle.

Zirytowana Star uniosła wzrok i odpowiadając na zaczep­

kę, stwierdziła prowokacyjnie:

- Nie mam zwyczaju oceniać współpracowników na oko,

po minie, ani w ogóle po wyglądzie, tylko po tym, jak się

sprawdzają w działaniu.

- I słusznie! - pochwalił ją Brad. - Prawdziwy facho-

background image

5 6

wiec, tak samo, jak, nie przymierzając, prawdziwy mężczy­
zna, sprawdza się wyłącznie w działaniu, a nie, na przykład,
w gadaniu.

- Otóż to! - przytaknęła dobitnie Star.
Kyle Henson, jak przystało na prawdziwego mężczyznę,

milczał.

- Skoro wyjaśniliśmy już sobie wszystkie służbowe spra­

wy, Star - odezwał się Brad - to mam dla ciebie jeszcze
prywatne zaproszenie na lunch, do nas, do domu.

- Dziękuję.
- Na typowo d a m s k i lunch, niestety - dodał - bo

mój przyszywany zięć Chris już rano odleciał do Anglii, ze
względu na jakieś pilne, terminowe zajęcia w elektronicznym
biznesie, który prowadzi razem z bratem, a my z Kyle'em
musimy dzisiaj obyć się bez obiadu i solidnie popracować tu
w firmie.

- Szkoda - skłamała Star.
- Szczerze żałuję, bo Claire pewnie od rana przygotowuje

jakieś przysmaki, ale służba nie drużba. Sally ma po ciebie

przyjechać do hotelu w samo południe.

- Och, to wspaniale, że będę miała okazję jeszcze trochę

sobie pogadać z Sally i Claire przed odlotem! - ucieszyła się
Star.

- A kiedy lecisz z powrotem do Anglii? - wtrącił się Kyle.
Zignorowała jego pytanie.
Odpowiedzi udzielił za nią Brad:
- Star wraca jeszcze dziś wieczorem. Tę noc spędzi w po­

dróży, a następną już we własnym łóżku.

background image

57

Albo i w cudzym, jak mi się będzie podobało! - Star

Flower miała przekorną chęć dorzucić coś w tym stylu
i pognębić w ten sposób Kyle'a Hensona. Jednak z uwagi
na obecność Brada w ostatniej chwili ugryzła się w język.

- Dziewczyno, to ty jeszcze nie jesteś wyszykowana?

Lunch się już dogotowuje, szampan się chłodzi, więc się
pośpiesz! - Sally Carlton zaczęła niecierpliwie ponaglać
przyjaciółkę do wyjścia, natychmiast po energicznym wkro­
czeniu w progi jej hotelowego pokoju.

- Przecież zaraz będę gotowa, nawet bez twojego popę­

dzania. Więc sobie daruj! - mruknęła dość opryskliwie Star.
- Ja pracuję, moja droga, od samego rana byłam zajęta, do­
piero niedawno zakończyłam konferencję z Bradem. Nie
zdążyłam się wynudzić jak... hm... niektóre osoby - dodała
z wyraźną ironią w głosie.

- Mała, co znowu cię ugryzło? - obruszyła się Sally. -

Jesteś na własnym garnuszku, to jesteś, twój wybór,
twoja sprawa, ale skoro ja wolę być na utrzymaniu mę­
ża, to też mi wolno i nie musisz mi z tego powodu przyga­
dywać! Ty chcesz koniecznie robić karierę jako bizneswo­

man, a mnie akurat o wiele bardziej odpowiada rola pani
domu.

- No dobrze już, dobrze, niech ci będzie - odezwała się

pojednawczym tonem Star. - Przepraszam.

- Proszę. Ale już więcej mi nie dogryzaj!
- Nie będę.
- I już się pośpiesz, naprawdę, bo Claire czeka z lunchem.

background image

58

Zjemy we trzy, w typowo babskim gronie, bo Brad ma po­
dobno dzisiaj masę roboty w firmie.

- Wiem. Przecież z nim rozmawiałam.
- No, fakt. Wszystkie szczegóły kontraktu uzgodnione?

- zainteresowała się Sally.

- Owszem. Startujemy z tą kampanią! To najpoważniej­

szy kontrakt w mojej dotychczasowej karierze konsultantki

reklamowej, muszę ci powiedzieć! - pochwaliła się Star. -

Kampania na wielką skalę, o ogólnokrajowym zasięgu!

W prasie, w radio, w telewizji. Nigdy jeszcze czegoś takiego
nie robiłam.

- Podobno twoim partnerem w tej reklamowej robocie

ma być Amerykanin, niejaki Kyle Henson, tak?

- Będziemy się konsultowali w niektórych sprawach, to

wszystko.

- Szkoda - mruknęła melancholijnie Sally.
- Szkoda, że co? - zirytowała się Star.
- Że tylko tyle. Bo ten Kyle to niesamowicie przystojny

facet, a na dodatek kawaler do wzięcia!

- No, to go sobie weź!
- Wolę mojego Chrisa.

- A ja wolę trzymać się z daleka od amerykańskich przy­

stojniaków w typie Kyle'a Hensona.

- Poznałaś go?
- Byłam zmuszona. Brad mi go dzisiaj przedstawił.
- Słodki chłopak, prawda?
- Prawda, na samo wspomnienie mnie mdli.
- Nie wygłupiaj się - zaprotestowała energicznie Sally.

background image

59

- Kyle Henson jest całkiem niezły. Czy możesz powiedzieć

z czystym sumieniem, że ten twój wczorajszy przystojniak
naprawdę był lepszy?

Star w odpowiedzi skrzywiła się z niesmakiem i lekcewa­

żąco machnęła ręką.

- Tak naprawdę, moja droga - autorytatywnym tonem

zaczęła wykładać przyjaciółce swój punkt widzenia - wszy­
scy faceci to bez wyjątku jedna i ta sama zaraza.

- Dlaczego?
- Bo wszyscy podobnie kombinują: zaciągnąć dziewczy­

nę do łóżka na jedną upojną noc, a rano jakby nigdy nic
polecieć sobie dalej. Wiesz, z kwiatka na kwiatek.

- Czy chcesz mi w ten sposób powiedzieć, że on też

odleciał? - zaciekawiła się Sally.

- Nieważne, skoro ja odlatuję!
- Z kwiatka na kwiatek?
- Nie, z Ameryki do Anglii!
Obydwie przyjaciółki roześmiały się głośno.
- Ech, Star, że też ty wszystko zawsze musisz obrócić

w żart, nawet taką poważną sprawę, jak romans z amerykań­
skim przystojniakiem! - odezwała się Sally, gdy już przestała
chichotać. - Chyba tylko tę swoją pracę traktujesz w miarę
serio, prawda?

- Serio, ale z humorem, jak prawie wszystko, co mnie

spotyka w życiu, moja droga - Star udzieliła przyjaciółce

typowo dyplomatycznej odpowiedzi. - Uważam, że bez po­
czucia humoru trudno byłoby wytrzymać na tym świecie
w naszych zwariowanych czasach!

background image

60

- W naszych czasach, tak samo zresztą, jak pewnie

w każdych innych, najtrudniej jest wytrzymać w pojedynkę,
bez oparcia w jakiejś bliskiej sercu osobie - zauważyła Sally,
nagle poważniejąc.

Star Flower spojrzała na nią z ukosa.

- Znowu próbujesz mnie przekonywać o wyższości życia

w duecie nad życiem solo? Znowu próbujesz mnie swatać?
- zapytała. - Daruj sobie, moja droga, ja jednak wolę pozo­
stać w życiu solistką.

- W duecie też można grać pierwsze skrzypce, Star -

oświadczyła sentencjonalnie Sally. - Ten Kyle Henson to
podobno idealista i romantyk, a więc mężczyzna, który pew­
nie dość łatwo dałby sobą pokierować rezolutnej, operatyw­
nej kobiecie.

- Nie sądzę. Mam wrażenie, że ten facet jest absolutnie

nieustępliwy, jeśli chodzi o przekonania, które wyznaje i zasa­
dy, jakimi się kieruje. To istny dogmatyk! - stwierdziła Star. -

A zresztą - dodała - ten twój Kyle nie interesuje mnie ani tro­
chę, bo jako mężczyzna zupełnie nie jest w moim typie.

- To szkoda - westchnęła Sally.
- Dlaczego?
- Bo już myślałam, że może przy okazji waszej współ­

pracy spełni się pewna wróżba.

- Jaka?
- Jak to, jaka? - Sally była wyraźnie oburzona niedo-

myślnością przyjaciółki. - Ta z moim ślubnym bukietem

w roli głównej!

background image

61

Wieczorem, kiedy Star Flower, po zjedzeniu lunchu i spę­

dzeniu popołudnia w sympatycznym towarzystwie swojej
najbliższej przyjaciółki z dzieciństwa, Sally Carlton, i jej
przybranej matki, Claire Stevenson, leciała już ponad Adan-
tykiem ze Stanów Zjednoczonych do Anglii, Kyle Henson
stał w oknie swojego gabinetu i z głęboką zadumą spoglądał
w wygwieżdżone letnie niebo.

Sam nie był do końca pewien, czy wypatruje świateł sa­

molotu, czy raczej jakiejś szczęśliwej gwiazdy, wspólnej dla

siebie i dla Star.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Natychmiast po powrocie ze Stanów Zjednoczonych do

Wielkiej Brytanii Star Flower rzuciła się w wir niezwykle
intensywnej pracy.

Przed przystąpieniem do koncepcyjnych i organizacyj­

nych działań, związanych z nową, wielką kampanią reklamo­
wą, starała się skrupulatnie wypełnić, sfinalizować wszystkie
swoje wcześniejsze i drobniejsze zobowiązania. Chciała bo­
wiem zapewnić sobie możliwość skoncentrowania w najbliż­
szej przyszłości całej uwagi na realizacji zlecenia Brada Ste-
vensona.

Ogólnobrytyjska kampania, promująca oferowane przez

firmę Stevensonów urządzenia klimatyzacyjne, była dla Star
przedsięwzięciem niezmiernie ważnym, ale też niesamowicie
ryzykownym. Mogła jej przynieść, jako konsultantce rekla­
mowej, tyleż korzyści w przypadku powodzenia, co szkody
w przypadku klęski.

Wśród wielu spraw do załatwienia, powpisywanych gęsto,

jedna po drugiej, w terminarz Star, figurował również trzy­

dniowy wyjazd na targi architektoniczne do Londynu, w to­
warzystwie jednej z klientek, młodej projektantki wnętrz,
Lindsay Reynolds.

background image

63

Dzięki kilku trafnym i niezwykle fortunnym posunięciom

reklamowo-promocyjnym, Star zdołała zapewnić Lindsay
bardzo korzystne i prestiżowe kontrakty. Niezwykle uzdol­
niona artystycznie, ale życiowo dość niezaradna i w związku
z tym zaskoczona, wręcz oszołomiona własnym sukcesem,
plastyczka miała od dawna ogromną chęć odwdzięczyć się
swojej operatywnej konsultantce czymś więcej niż tylko usta­
lonym w umowie honorarium.

- Zaprojektuję ci gratis wystrój mieszkania, wszystko

urządzimy od nowa, chcesz? - zaproponowała, gdy po wy­
pełnionym prezentacjami, spotkaniami i konferencjami po­
bycie wracały już ze stolicy samochodem Star.

- Chciałabym, Lindsay, nawet bardzo bym chciała, bo

dobrze wiem, ile twoje projekty są warte, ale, niestety, nie
mogę sobie pozwolić na taką rewolucję w domu - odpowie­
działa Star zza kierownicy. - Nie miałabym się gdzie podziać
w czasie całego tego zamieszania, a co najgorsze, nie miała­
bym się gdzie pomieścić z pracą.

- Ach, prawda! Jakoś zapomniałam, że ty pracujesz

w domu - zreflektowała się plastyczka. - Nie myślałaś cza­

sem o wynajęciu jakiegoś biura i oddzieleniu pracy od życia

prywatnego? - zapytała.

- Moja praca jest całym moim życiem, więc dzielenie go

na części nie miałoby sensu - stwierdziła z przekonaniem
i powagą Star. - Zresztą, szkoda mi pieniędzy na utrzymy­
wanie biura. Nie jestem taka rozrzutna, jak niektóre osoby,
gotowe na przykład ciągle robić komuś jakieś projekty za
frajer - dodała żartobliwie, ale z przyganą w głosie.

background image

64

- Przecież zaproponowałam darmowy projekt tylko to­

bie, w dowód wdzięczności - zaczęła się tłumaczyć Lindsay.

- Czyżby? - odezwała się z niedowierzaniem Star, mar­

szcząc brwi i mrużąc lekko oczy.

- No prawda - przyznała się plastyczka - zrobiłam coś

tam jeszcze ostatnio dla klubu seniora. Ale uważam, że lu­
dziom w podeszłym wieku, którzy ciężko pracowali przez
całe swoje długie życie, należy się coś od nas, od naszego
młodszego pokolenia - wyjaśniła swój punkt widzenia. -
Trochę troski, trochę przyjemności.

- Ciekawa jestem, kto, nie licząc mnie, będzie się trosz­

czył o twoje przyjemności, lekkoduchu, kiedy już zrobisz
wszystko wszystkim za darmo i stracisz w ten sposób poten­
cjalnych klientów na płatne usługi? Może twój ukochany
małżonek? - spytała ironicznym tonem Star.

- Wiesz, że nie - odpowiedziała posępnie Lindsay Rey­

nolds.

- Ano właśnie!
Reynoldsowie byli od kilku miesięcy w separacji.
Miles Reynolds, również plastyk, projektant mebli, nie był

jakoś w stanie zaakceptować sukcesu żony i faktu, że w krót­

kim czasie zaczęła osiągać nieporównywalnie większe do­
chody niż on. Zaczął ją bezpodstawnie oskarżać o zadziera­
nie nosa i zaniedbywanie domowych obowiązków.

Kierując się fałszywymi ambicjami i chcąc za wszelką

cenę zademonstrować Lindsay własną samodzielność, wy­
prowadził się w końcu pewnego dnia i zostawił ją samą
w obszernym mieszkaniu.

background image

6 5

- Wiesz, Star, będę chyba musiała niedługo pomyśleć

o przeprowadzce do jakiegoś innego lokum, mniejszego
i przytulniej szego niż to obecne - odezwała się po dość dłu­
giej chwili milczenia plastyczka.

- Nie spodziewasz się już powrotu Milesa?
- Właściwie to sama nie wiem - mruknęła z cicha Lind-

say i wzruszyła ramionami.

- Gdyby jednak doszło do rozwodu, musisz bardzo uwa­

żać, żeby Miles nie oskubał cię z całego majątku! - ostrzegła
swoją klientkę Star. - To znaczy, z polowy majątku - popra­
wiła się.

Lindsay ciężko westchnęła.

- Wiesz co, Star? - stwierdziła z pewnym wahaniem. -

Ja chyba chętnie bym oddała połowę majątku, a nawet cały,
żeby tylko Miles do mnie wrócił.

- Aż tak ci zależy na tym infantylnym egoiście?
- Dziwisz się? - odpowiedziała Lindsay pytaniem na py­

tanie.

- Jasne, że się dziwię! Jak może ci zależeć na facecie,

który cię tak paskudnie, tak podle potraktował? Na jakiej

zasadzie?

- Właściwie to sama nie wiem. - Lindsay powtórzyła

bezwiednie swoje wcześniejsze słowa. - Chyba na takiej, że
ciągle kocham Milesa, z jego wszystkimi podłymi wadami
i wspaniałymi zaletami.

- Kochasz, kochasz, ciągle kochasz! I pewnie ciągle tę­

sknisz i wzdychasz! - wybuchnęła Star. - Nie jestem w sta­
nie zrozumieć takiego beznadziejnego podejścia do całej tej

background image

6 6

sprawy, muszę ci powiedzieć! Jesteś młoda, atrakcyjna, zdol­
na, robisz karierę w swoim zawodzie! Masz w tej chwili
wszystko, czego kobieta może oczekiwać od życia: sukces,

pieniądze, urodę. Brakuje ci mężczyzny? Co za problem!
Kiwnij tylko palcem, a najprzystojniejsi faceci będą się do
ciebie pchali drzwiami i oknami. Po jakie licho ci ten nie­
udacznik Miles? Zupełnie nie rozumiem!

- Wiem - stwierdziła lakonicznie Lindsay Reynolds i

w zadumie pokiwała głową.

Star odwiozła ją do domu i wróciła do siebie. Ponieważ

była bardzo ciekawa, kto i w jakiej sprawie do niej dzwonił
w czasie dwudniowej nieobecności, od razu zaczęła przesłu­
chiwać taśmę automatycznej sekretarki.

Najpierw zgłosiła się matka. Star zupełnie nie miała chęci

wsłuchiwać się w szczegóły jej przydługiej opowieści
o aktualnych sercowych kłopotach, więc zniecierpliwiona
przewinęła taśmę.

W następnej kolejności odezwał się Tim Burbridgę, szwa­

gier Claire i stryj Sally, brytyjski przedstawiciel firmy Ste-
vensonów. Przekazał Star informację, że chciałby się z nią

spotkać, w miarę możliwości jak najszybciej, i porozmawiać
o próbnych materiałach reklamowych i wstępnych kosztory­
sach kampanii, jakie mu zostawiła do przeanalizowania ty­
dzień temu.

Mimo zmęczenia i dość późnej pory, zatelefonowała do

Tima, do jego biura i zostawiła mu na automatycznej sekre­
tarce następującą wiadomość: „Będę u ciebie jutro przed po­
łudniem".

background image

6 7

Spodziewając się, że od razu rano, po przyjściu do pracy,

Tim Burbndge przesłucha taśmę, chciała go w ten sposób
uprzedzić o swoim przybyciu i dać mu czas na przygotowa­
nie się do rozmowy, która mogła okazać się o tyle trudna, że
Star domagała się w kosztorysie sporych funduszy na ofen­
sywną, zaplanowaną z rozmachem i obejmującą wszystkie

media kampanię.

Wychodząc ze swojego mieszkania nazajutrz rano, Star

spostrzegła, że z drzwi sąsiedniego apartamentu zniknęła

kartka z napisem „DO WYNAJĘCIA", naklejona tam przez
administratora budynku już dość dawno temu.

Kto teraz będzie moim sąsiadem? - pomyślała z zacieka­

wieniem, ale przytłoczona, jak codziennie od dwóch tygodni,
czyli od momentu powrotu z Ameryki, mnóstwem pilnych
spraw do załatwienia, niemal natychmiast skupiła się na
czymś innym.

Kiedy zjawiła się w biurze Tima, zdziwiły ją nie­

oczekiwane zmiany, jakie tam zauważyła już na pierwszy
rzut oka.

W przeznaczonym dla oczekujących na rozmowę klien­

tów hallu recepcyjnym, dotychczas bezbarwnym niczym

dworcowa poczekalnia i na dodatek mocno zaniedbanym,
pojawiły się zupełnie nowe meble, a także telewizor, na któ­
rego ekranie odtwarzane były z taśmy wideo filmowe mate­
riały informacyjne, dotyczące amerykańskiej fabryki Steven-

sonów i produkowanych przez nią urządzeń. Na klubowym
stoliku, zamiast sterty zakurzonych, starych gazet, leżały naj-

background image

68

nowsze numery kolorowych magazynów. Nie brakowało na­
wet świeżych kwiatów w efektownym wazonie!

Sekretarka Tima Burbridge'a, pani Hawkins, mocno zwykle

skwaszona dama w średnim wieku, powitała Star niespodzie­

wanie promiennym uśmiechem i wypowiedzianą pogodnym,
a nawet radosnym czy wręcz entuzjastycznym tonem uwagą:

- Wreszcie coś niecoś się tutaj zmieniło, prawda?
- Fakt - przytaknęła Star. - Coś się zmieniło. I to na le­

psze!

- Cóż, to wszystko dzięki... - odezwała się na to pani

Hawkins, ale umilkła nie dokończywszy zdania, ponieważ
nagle otworzyły się szeroko drzwi gabinetu Tima.

Stanął w nich... Kyle Henson!

- Star, miło cię znów widzieć! - powiedział z uśmie­

chem. - Proszę, wejdź dalej!

Cofnął się w głąb pomieszczenia, robiąc przejście. Star

trochę niepewnie przekroczyła próg gabinetu.

- Gdzie jest Tim? - zapylała. - Przecież to z nim byłam

umówiona na dzisiaj!

- A tymczasem natknęłaś się na mnie! Dziwi cię to?
- Nie aż tak bardzo, bo przecież Brad mnie uprzedził, że

zjawisz się w Anglii, żeby zorganizować sieć serwisową,
a Tim dostanie urlop szkoleniowy. Tylko myślałam...

- ...że ktoś cię zawiadomi o moim przylocie, tak? Ja

nawet prosiłem o to Tima, ale on widocznie z wrażenia za­
pomniał. Sprawy rozegrały się tak błyskawicznie!

- W słynnym amerykańskim tempie, jak w filmie akcji?

- wtrąciła z przekąsem Star.

background image

69

- Właśnie. Ja jeszcze cztery dni temu byłem w Stanach,

trzy dni temu przyleciałem do Anglii, i natychmiast zwolni­
łem Tima na urlop.

- Jak długi?
- Najprawdopodobniej sześciotygodniowy. W tym cza­

sie sam pokieruję tu wszystkim. A Tim Burbndge będzie

poznawał zasady nowoczesnego marketingu i zarządzania.

- Gdzie?
- Za oceanem, w Stanach. Okazało się, że ten kurs, na

który Brad postanowił go wysłać, rozpoczyna się z jakichś
tam ważnych względów wcześniej, niż pierwotnie planowa­
no. Musieliśmy się dostosować do nowego terminu, stąd całe
to niespodziewane przyśpieszenie. Teraz Tim jest już w Ame­
ryce, a ja tutaj.

- I już zdążyłeś aż tyle tu pozmieniać? - zdziwiła się Star.
- Jestem szybki, kiedy trzeba! - trochę chełpliwym to­

nem stwierdził Kyle. - W ciągu trzech dni zdążyłem nie tylko
trochę uporządkować to zakurzone biuro, ale nawet wynająć
sobie mieszkanie. Nie przepadam za hotelową prowizorką

- dodał gwoli wyjaśnienia.

- A ja nie przepadam za prowizorycznymi układami

w pracy - mruknęła Star. - Dlatego chyba zaraz zabiorę stąd
te wszystkie materiały, które tydzień temu zostawiłam Timo-
wi i zgłoszę się z nimi do niego jeszcze raz, kiedy już wróci
z urlopu.

- Nie ma mowy! - zaprotestował energicznie Kyle. -

Bradowi bardzo zależy, żeby kampania reklamowa ruszyła

jak najszybciej. Tylko że... - zawahał się.

background image

70

- Że co?
- Widzisz -zaczął wyjaśniać-ja skrupulatnie przeanali­

zowałem to wszystko...

- I pewnie doszedłeś do wniosku, że przesadziłam, pla­

nując koszty? - weszła mu w słowo Star.

- Nie sądzę, żebyś przesadziła z kosztami - stwierdził.

- Skuteczna reklama nie może być tania w dzisiejszych cza­

sach. Tylko że... - Kyle znowu się zawahał.

- Że co, w takim razie?
- Widzisz, Star, ja niestety nie jestem zachwycony proje­

ktami, które przedstawiłaś.

- A co takiego masz im do zarzucenia?
- Cóż, wszystkie opierają się na dość niesmacznym po­

myśle, że kiedy w biurze czy jakimś innym miejscu pracy
brak klimatyzacji, to ludziom robi się zbyt gorąco, zaczynają

się rozbierać i myślą o seksie, zamiast o swoich służbowych

obowiązkach. Więc pracodawca powinien zadbać...

- To przecież tylko żart! - obruszyła się Star, przerywając

Kyle'owi. - Ludzie, potencjalni klienci, bardzo lubią dowci­
pną reklamę!

- I d o b r y dowcip, jak mi się zdaje! A ten jest raczej

kiepski.

- Czy nie zdaje ci się, że wcale nie gorszy od tego, który

ty mi zrobiłeś w Ameryce, w hotelu „Lakeside"? - zjadliwie
syknęła Star.

Kyle zmierzył ją przenikliwym, otwarcie krytycznym

wzrokiem.

- A co ty właściwie masz mi do zarzucenia? - zapytał.

background image

71

- Przecież potraktowałem cię wtedy... - Umilkł, szukając
w myślach odpowiedniego słowa.

- Jak, twoim zdaniem? - wtrąciła mocno zniecierpliwio­

na Star.

- Potraktowałem cię po prostu uczciwie! - stwierdził po

namyśle Kyle Henson. -I tak samo uczciwie traktuję cię teraz.

- To znaczy?
- To znaczy, z góry cię uprzedzam, że w żadnym wypad­

ku nie zaakceptuję twoich na wpół pornograficznych proje­
któw. Jeśli cierpisz z powodu jakichś tam kompleksów, Star,
powinnaś je w sobie pokonać, choćby z pomocą dobrego
psychoterapeuty. A ty próbujesz odgrywać się z ich powodu
na innych ludziach ałbo ich nimi zarażać. I to już nie jest
uczciwe, zechciej przyjąć do wiadomości.

- A ty zechciej przyjąć do wiadomości, że nie mam za­

miaru wysłuchiwać już ani chwili dłużej twoich impertynen­
cji! - wybuchnęła Star. - Zabieram stąd zaraz te swoje por­
nograficzne rysunki i nie wracam tu z nimi przed końcem
urlopu Tima Burbridge'a!

- Zabierzesz te projekty i jak najszybciej zrobisz nowe,

Star! - stwierdził ze stoickim spokojem Kyle.

- A jak nie?
- To zrobi je ktoś inny, a ty stracisz tę robotę, zleconą

przez Brada Stevensona.

- Jesteś upoważniony do podejmowania decyzji w jego

imieniu? - spytała Star.

- Jestem - krótko i jednoznacznie odpowiedział Kyle. -

Mam wszelkie pełnomocnictwa.

background image

72

- A ja mam kontrakt, uzgodniony osobiście z Bradem

i przez niego własnoręcznie podpisany.

- Ten kontrakt mówi, między innymi, że pod groźbą jego

zerwania wszystkie twoje posunięcia podlegają wstępnej
akceptacji upoważnionego przedstawiciela firmy. Tak się
składa, że to właśnie ja nim jestem.

- Ty jesteś... - Doprowadzona do pasji zuchwałą pew­

nością siebie, okazywaną demonstracyjnie przez Kyle'a,
a także własną bezradnością w zaistniałej sytuacji, Star miała
przejściowe kłopoty z płynnym wysłowieniem się.

- Kim jestem, według ciebie?
- Ty jesteś... po prostu... moim wrogiem! - wykrztusiła

zdławionym z wściekłości głosem.

- Jak wszyscy mężczyźni, tak? - nie kryjąc ironii ode­

zwał się Kyle Henson.

- Nie! - Star bez wahania odrzuciła jego sugestię. - Jak

nikt inny na świecie!

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Natychmiast po powrocie do domu ze swoimi zdyskwali­

fikowanymi przez Kyle'a Hensona projektami reklam, Star
Flower postanowiła zadzwonić do Stanów i poszukać spra­
wiedliwości u Brada Stevensona. Niestety, okazało się, że
Brada w firmie nie ma i nie będzie przez pewien czas, co
najmniej przez kilkanaście najbliższych dni.

- Pan Stevenson wyjechał wraz z małżonką na Karaiby,

w podróż poślubną - oświadczyła sekretarka.

Zrezygnowana i rozżalona na cały świat Star odłożyła słu­

chawkę. Przesiedziała bezczynnie w fotelu dłuższą chwilę,
usiłując jakoś pozbierać rozbiegane myśli.

Co mogę zrobić w tej sytuacji bez wyjścia? - zastanawiała

się gorączkowo. - Co p o w i n n a m zrobić, żeby nie
stracić ogromnej zawodowej szansy, a równocześnie nie pod­
dać się Hensonowi, temu obłudnikowi, temu komediantowi,
temu zdziwaczałemu kaznodziei od siedmiu boleści?

W końcu wyjęła z dużej kartonowej teki i porozkładała na

biurku swoje szkice.

Zamierzała raz jeszcze im się przyjrzeć, raz jeszcze je

ocenić, tak na chłodno, spokojnie. I ewentualnie rozważyć
możliwość wprowadzenia jakichś drobnych korekt.

background image

7 4

Wciąż była jednak tak strasznie rozzłoszczona na Kyle'a,

że najpierw, chcąc sobie chociaż odrobinę ulżyć, narysowała
na jednym z arkuszy frywolną, żeby nie powiedzieć sprośną
karykaturę, przedstawiającą przystojnego Amerykanina
w stroju Adama.

Ledwie skończyła szkicować, rozległ się dzwonek do

drzwi. To była Sally.

- Cześć! Co porabiasz? - rzuciła na powitanie.
- Właśnie dzwoniłam do Brada - mruknęła naburmuszo­

na Star.

- To pewnie się nie dodzwoniłaś, bo Brad i Claire są na

Karaibach. Żeglują sobie po ciepłym morzu w rejonie Wysp

Dziewiczych. Szczęściarze!

- Właśnie. Niektórzy mają szczęście - westchnęła ciężko

Star. - A inni znowu...

- Pecha? - Niecierpliwa z natury Sally weszła w słowo

przyjaciółce.

- Nie da się ukryć,
- A jak się nazywa ten pech, który cię ostatnio tak okrut­

nie prześladuje? - spytała Sally, podejrzewając, że Star ma

jakieś problemy damsko-męskiej natury.

- Spróbuj odgadnąć.
- Kyle Henson?
- Owszem.
- Zaleca się do ciebie?
- Jeśli tak, to w wyjątkowo oryginalnej formie - powiedzia­

ła z ironią Star. - Próbuje mnie zastraszyć zerwaniem kontra­
ktu, dlatego właśnie chciałam skontaktować się z Bradem.

background image

75

- Brad bardzo się liczy ze zdaniem Kyle'a, o ile wiem

- wtrąciła Sally.

- Niestety! Podobno upoważnił go do podejmowania

wszelkich decyzji dotyczących brytyjskiej filii firmy. A two­

jego sympatycznego wujka, Tima Burbridge'a, wysłał na

urlop. Więc muszę walczyć z Hensonem sam na sam, nie
mam innego wyjścia!

- Ale o co ty z nim tak walczysz, dziewczyno? - zain­

teresowała się Sally.

- Jak to, o co walczę? Wiadomo, że o moje projekty re­

klam dla firmy Stevensonów! - wyjaśniła z przejęciem Star.
- Wiesz co? Zerknij na nie, z łaski swojej, są rozłożone tam,
na blacie.

Sally posłusznie podeszła do biurka i pochyliła się nad

rysunkami.

- No i co mi o nich powiesz? - dość natarczywym tonem

zaczęła się dopytywać Star. - Jak ci się podobają? Jak je
oceniasz?

- Świetna jest ta karykatura! - pochwaliła Sally.
- Na karykaturę nie zwracaj uwagi, nabazgrałam ją przed

chwilą ze złości - mruknęła Star. - Powiedz mi raczej coś
o innych rysunkach.

- No cóż, jest w nich sporo seksu - stwierdziła po namy­

śle Sally. - Jak dla mnie, są może trochę... hm... frywolne

- dodała raczej niepewnie.

- Trochę frywolne czy nieprzyzwoicie frywolne? - Star

obcesowo domagała się konkretów.

- Według mnie chyba... tylko trochę. Ale ja przecież nie

background image

76

jestem specjalistką od reklamy - przezornie zastrzegła się

Sally.

- Nic nie szkodzi! Musisz wiedzieć, że reklama nigdy

nie jest adresowana do specjalistów, tylko do ogółu kon­

sumentów, do przeciętnych zjadaczy chleba - pouczyła

ją autorytatywnym tonem Star. - Mam wrażenie... Ech,

co tam! - Machnęła ręką na znak, że nie ma zamiaru ba­
wić się w przesadną skromność. - Jestem prawie pewna,
że moje projekty powinny się ludziom podobać, przy­
najmniej tu u nas, w Anglii, jeśli już nawet nie tam, w pu-
rytańskiej Ameryce. A ten beznadziejny Henson uznał, że
są pornograficzne! Masz pojęcie?! - wykrzyknęła z obu­
rzeniem.

- Nnno... - Sally nie bardzo w pierwszej chwili wiedzia­

ła, jak zareagować na wybuch przyjaciółki. - Granice porno­
grafii są dość trudne do uchwycenia, do wyznaczenia. - Po
błyskawicznym namyśle spróbowała zająć jakieś możliwie
neutralne stanowisko. - Więc skoro Kyle trochę przesadził
w krytycznej ocenie twoich szkiców...

- Trochę? - wtrąciła zgryźliwie Star.
- .. .a ty z kolei w śmiałości pomysłów...
- Też coś!

- ...to może zdecydowalibyście się oboje na kompromis

i odnaleźli wspólnie jakiś złoty środek?

- Nigdy! - Star z miejsca odrzuciła pojednawczą sugestię

przyjaciółki. - Ja miałabym pójść na kompromis z Henso-
nem? Niedoczekanie! Ja nie chcę z nim pertraktować, nie
chcę go więcej widzieć, nie chcę go znać!

background image

77

- Mhm... to szkoda - westchnęła smętnie Sally, kręcąc

głową.

- Niby dlaczego?
- No wiesz, ten twój kontrakt...
- Mój kontrakt to tylko i wyłącznie moja sprawa! - wy­

krzyknęła Star.

- Fakt - zgodziła się Sally. - Twoja sprawa, twój bi­

znes. I ewentualnie twoja strata. Ale co ja mam teraz zro­

bić z moim garden party? - zapytała przyjaciółkę, bynaj­
mniej nie próbując przed nią ukrywać, że jest w dużym kło­
pocie. - Zaplanowałam sobie na przyszły weekend coś takie­
go z pieczeniem kiełbasek, zaprosiłam już parę znajomych
osób.

- Dziewczyno, czy ja ci przeszkadzam piec ze znajomymi

kiełbaski w ogrodzie? - wtrąciła Star.

- Poniekąd tak - z powagą oświadczyła Sally.
- Dlaczego?
- Bo na to wspólne pieczenie kiełbasek zaprosiłam też

Kyle'a Hensona i miałam nadzieję, że właśnie ty zadbasz
o to, żeby się nie czuł w naszym gronie samotny. Rozumiesz

- próbowała argumentować Sally - on jest tu w Anglii do­
piero od niedawna, dokładnie od kilku dni, poza tobą, mną
i moim Chrisem nikogo jeszcze nie zna...

- To pozna, jeśli tylko wszystkich do siebie już na wstę­

pie nie zniechęci kazaniami! - dość bezceremonialnie prze­
rwała przyjaciółce Star. - Nie mam zamiaru go niańczyć.
A zresztą, mnie przecież wcale nie zapraszałaś na to ogrodo­
we spotkanie.

background image

7 8

- Bo właśnie teraz przyszłam, żeby cię osobiście zaprosić!
- To miłe z twojej strony, Sally, ale w przyszły weekend

nie będę mogła skorzystać z zaproszenia. Wybieram się do
matki, nie widziałyśmy się od wieków, więc czuję się w obo­
wiązku...

- Rozumiem - zgodziła się Sally, znacząco kiwając gło­

wą. - Wszystko rozumiem, niestety.

- Przykro mi - rzuciła cierpko Star.
- Mnie również. Ale gdyby twoje plany się zmieniły,

to pamiętaj, z łaski swojej, że moje zaproszenie jest stale

aktualne.

- Będę pamiętać, Sally, oczywiście - nieco już łagodniej­

szym, bardziej pojednawczym tonem zapewniła przyjaciółkę
Star.

- Daj znać, w razie czego.
- Zadzwonię.
- No to cześć!
- Cześć!

Star odprowadziła Sally do przedpokoju.

- Nie miej mi za złe - poprosiła trochę nieśmiało, otwie­

rając jej drzwi.

- Spróbuję.
Sally wyszła.
Star uzmysłowiła sobie ze smutkiem, że to od momentu

zamążpójścia przyjaciółki ich kontakty już nie są tak bezpo­
średnie i tak harmonijne, jak kiedyś.

I znowu jakiś facet popsuł coś w moim życiu! - pomyślała

z goryczą, wciąż stojąc w otwartych drzwiach swego mieszkania.

background image

79

Nim zdążyła cofnąć się do środka i zamknąć je za sobą,

na horyzoncie pojawiła się sąsiadka, sympatyczna, choć nie­
co wścibska i mocno gadatliwa dama po sześćdziesiątce,
wdowa, Amy Stevens.

- Właśnie wracam ze sklepu - nie omieszkała poinformo­

wać Star.

- Tak? - Star spróbowała grzecznościowo udać coś w ro­

dzaju zaciekawienia. - 1 jak tam zakupy?

- W porządku, moja droga, całkiem w porządku. Jak, nie

przymierzając, nasz nowy pan sąsiad, co to wynajął to wolne
mieszkanie.

- Nowy sąsiad? Ach prawda! - przypomniała sobie Star.

- Jeszcze nie tak dawno na drzwiach była kartka, że wolne,
a już jej nie ma. Rano zauważyłam.

- Właśnie, właśnie, było wolne, ale już jest zajęte -przy­

taknęła pani Stevens.

Podeszła bliżej do Star i zniżywszy głos do konfidencjo­

nalnego szeptu, zaczęła się z nią dzielić posiadanymi infor­
macjami:

- Taki jeden bardzo sympatyczny pan się do tego mieszka­

nia wprowadził. Przystojny. Dobrze wychowany. Amerykanin!

- Prawdziwy Amerykanin? - zdziwiła się Star.
- No tak, moja droga, najprawdziwszy! - przyświadczyła

pani Stevens. - Sam mi powiedział, że przyleciał prosto ze

Stanów, służbowo i zamierza zostać tu u nas w Anglii co
najmniej przez kilka miesięcy.

Ostatnia wiadomość wprost poraziła Star Flower.
Wzbudziła w niej bowiem niepokojące w najwyższym

background image

80

stopniu podejrzenie, że owym przystojnym Amerykaninem,
służbowo przebywającym w Wielkiej Brytanii, może być nie

kto inny, tylko.

Nim odważyła się wypowiedzieć w myślach nienawistne imię

i nazwisko, na schodach rozległy się energiczne męskie kroki.

- Och, może to on? - szepnęła Amy Stevens, manipulu­

jąc kluczem, ale w gruncie rzeczy wcale nie zamierzając zbyt

szybko wchodzić do swego mieszkania.

Gdyby Star była sama, po prostu ukryłaby się za drzwiami

i co najwyżej popatrzyła na nowego lokatora przez wizjer.
Ponieważ jednak wstydziła się wypaść wobec sąsiadki na
odludka czy dzikuskę, została i poczekała na ostateczne po­
twierdzenie swoich najgorszych przeczuć.

- Star, co ty tu robisz?! - wykrzyknął Kyle Henson na jej

widok.

- Po prostu mieszkam - syknęła. - Podobnie jak pani

Stevens.

- Z panią Stevens już się zaprzyjaźniliśmy - powiedział

z uśmiechem, skłoniwszy się szarmancko starszej damie, któ­
ra, sądząc po zdumionej i równocześnie zaciekawionej mi­
nie, była dość mocno podekscytowana faktem, że jej młodzi

sąsiedzi skądś się znają. - A teraz będzie mi miło...

- Czyżby? - wtrąciła ironicznym tonem Star.
- N a p r a w d ę będzie mi miło powitać w tobie sąsiadkę

- zapewnił Kyle. - Zaprosisz mnie na chwilę do siebie?
U pani Stevens już byłem na herbatce - dodał chełpliwym nie­
co tonem.

Gdyby nie obecność starszej damy, Star odesłałaby pew-

background image

81

nie Kyle'a Hensona na herbatkę tam, gdzie miała ochotę,
czyli do diabła.

Przy pani Stevens nie wypadało jej jednak powiedzieć nic

innego, jak tylko:

- Proszę, wejdź.

Kyle skwapliwie skorzystał z zaproszenia.

Wszedł do mieszkania, rozejrzał się po hallu i zaraz potem

skierował się ku zachęcająco otwartym drzwiom pokoju, któ­
ry służył Star za gabinet i pracownię.

- Chodźmy na tę herbatę raczej do kuchni albo do salo­

niku! - zaproponowała, przypomniawszy sobie nagle o po­
zostawionej na biurku karykaturze.

- Z przyjemnością, ale najpierw chciałbym zobaczyć

twoje miejsce pracy - zasugerował Kyle.

Wkroczył energicznie do gabinetu. Spostrzegłszy poroz­

kładane na blacie biurka rysunki, z zaciekawieniem pochylił
się nad nimi.

- Te same? - mruknął ni to do autorki szkiców, ni to sam

do siebie. - A jednak nie! - wykrzyknął i wybuchnął głoś­
nym śmiechem.

- Takie zabawne? - syknęła spąsowiała ze wstydu i zło­

ści Star.

- Takie świetne! - stwierdził Kyle, nadal chichocząc. -

Oczywiście jako karykatura, bo gdyby to miał być portret,
należałoby skorygować niektóre szczegóły anatomiczne -
dodał żartobliwym tonem.

- Szkicowałam z wyobraźni. Nie miałam okazji zoba­

czyć cię w negliżu - mruknęła Star.

background image

8 2

- Mogę ci pozować! - zaofiarował się Kyle pół żartem,

pół serio.

- Czyżby? - Star, w odróżnieniu od swego rozmów­

cy, była naburmuszona i wcale nie usposobiona do żar­
tów. - No tak, pozować, nawet na golasa, to zapewne mo­
żesz - przyznała ze zjadliwą ironią. - Gorzej z czym
innym!

Kyle nagle spoważniał.

- Źle mnie oceniasz - stwierdził.
- Oceniam po prostu po c z y n a c h, a nie po słowach

czy pozach! - odcięła się Star.

- Więc źle oceniasz moje czyny. Nie zostałem wtedy

z tobą na noc w hotelu, bo cię szanuję.

- Lekceważenie jako dowód szacunku?
- To nie tak, Star! Dla mnie oznaką lekceważenia byłoby

przespanie się z tobą natychmiast po pierwszej randce. To
byłoby... - Kyle zaczął szukać w myślach stosownego okre­
ślenia. - To byłoby moim zdaniem po prostu bezsensowne,
niesmaczne, trywialne!

- To po której randce, twoim zdaniem, wspólne łóżko

nabiera sensu, można wiedzieć?

Głęboko westchnął i z politowaniem pokiwał głową.
- Dziewczyno! - zaczął tłumaczyć Star. - Tu przecież nie

chodzi o ilość, tylko o j a k o ś ć spotkań. Czasami silna
emocjonalna więź zaczyna łączyć dwoje ludzi dosłownie od
pierwszego wejrzenia. Przeważnie jednak kobieta i mężczy­
zna muszą się dłużej spotykać i bliżej poznać, żeby mogli
naprawdę poczuć coś do siebie.

background image

8 3

- A jeśli się spotykają, spotykają i ciągle nic do siebie nie

czują?

- To powinni się ograniczyć do kontaktów towarzyskich

- stwierdził Kyle.

- Nie mogą się ze sobą przespać tak dla odprężenia, dla

sportu?

- Mogą, skoro oboje są dorośli i godzą się na taki układ.

Ale seks bez uczucia nie ma sensu!

- Tak uważasz?
- Owszem.
- A ja uważam, Kyle, że przedłużanie tej rozmowy nie

ma sensu! - wybuchnęła Star. - Skoro już tak się pechowo
złożyło, że mieszkasz tuż obok mnie, to sobie mieszkaj. Ale
naprawdę nie musisz mnie odwiedzać! A zwłaszcza po to,
żeby mi prawić kazania.

- Przyszedłem na herbatę.
- Dopóki nas nie połączy silna emocjonalna więź, będzie­

my ją pili osobno, każde w swoim mieszkaniu! - Zaśmiała
się złośliwie, przytaczając słowa wypowiedziane wcześniej
całkowicie serio przez swego rozmówcę.

- Kpisz z uczuć, bo się ich boisz - odpowiedział na to

z przekonaniem Kyle. - Kiedy wreszcie nabierzesz odwagi,
może zaprosisz mnie na tę herbatę.

- A kiedy ty nabierzesz wreszcie odwagi, może prześpisz

się z kobietą! - odcięła się Star, coraz bardziej brnąc w zło­
śliwość. - Ale nie ze mną, bo jeśli o mnie chodzi, to już

przespałeś swoją szansę, Henson.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Chociaż mieszkali w najbliższym sąsiedztwie, Star Flo-

wer przez przeszło tydzień tak skrupulatnie unikała Kyle'a
Hensona, że udało się jej nie spotkać go ani razu.

Gdy nadeszła sobota, dzień zorganizowanego przez Sally

i Chrisa Carltonów dla grupy bliższych i dalszych przyjaciół
ogrodowego przyjęcia z pieczeniem kiełbasek, Star postano­
wiła oczywiście zrezygnować z zaproszenia. W odwiedziny
do matki zamieszkałej w jednym z miast Południowego Wy­
brzeża również jednak nie pojechała.

Została w domu, a żeby się nie nudzić i nie marnować

czasu, zaplanowała sobie generalne porządki i flancowanie
kwiatów w skrzynkach na balkonie.

Przeglądając pocztę, dostarczoną przez listonosza w so­

botni poranek, Star zwróciła uwagę na kopertę zaadresowaną
ręką ojca. Otworzyła ją z zaciekawieniem i znalazła w środ­
ku ozdobne zaproszenie.

- Wielkie nieba, znowu jakiś ślub? - mruknęła zdegusto­

wana. - Czyżby kolejny ożenek tatusia?

Okazało się jednak, że to nie kochliwy pan Flower wstę­

puje w związek małżeński, tylko Emily, najstarsza córka jego

background image

85

drugiej, aktualnie już byłej żony, kobiety, dla której kiedyś
opuścił matkę Star.

Pan Flower w swoim czasie bardzo polubił pasierbicę -

z pełną wzajemnością - i wzorowo wywiązywał się z roli jej
ojczyma. Utrzymywał bliskie, serdeczne kontakty z Emily
także wówczas, kiedy już rozstał się z jej matką i ożenił się
po raz trzeci.

Obecnie natomiast, jak wynikało z dołączonego do zapro­

szenia liściku, zamierzał po ojcowsku poprowadzić ją do
ołtarza, a potem wyprawić jej huczne weselisko, na które,
w imieniu własnym i państwa młodych, zapraszał pierwo­
rodną córkę.

- Niech oni wszyscy już się tam lepiej weselą beze mnie!

- syknęła Star, z rozmachem ciskając zaproszenie na blat
kuchennego stołu. - Nie mam zamiaru oglądać tej farsy,

z moim tatusiem w roli przyszywanego teścia i z tą flądrą
w roli panny młodej!

Star Flower już od dzieciństwa szczerze nie cierpiała

Emily.

Zazdrościła przybranej siostrze względów ojca, który

najwyraźniej wolał pasierbicę od rodzonej córki. Zdecydo­
wanie ją faworyzował, a być może nawet bardziej kochał od
Star, która przez całe lata na przemian to wściekała się o tę

jawną niesprawiedliwość losu, to znów w milczeniu cierpiała

z jej powodu.

- Niech się weselą beze mnie! - powtórzyła Star posę­

pnym tonem, przygotowując sobie poranny posiłek. - Dobrej
zabawy i wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia!

background image

86

Po śniadaniu i porannej kawie wybrała się samochodem

po zakupy do usytuowanego na odległych peryferiach miasta

centrum ogrodniczego. Zaopatrzyła się tam w sadzonki kwia­
tów, świeżą ziemie j odpowiedni zestaw nawozów, przezna­

czony specjalnie dla roślin doniczkowych.

Nim dotarła z powrotem do domu - było już prawie po­

łudnie.

Nim wysprzątała mieszkanie - zaczęło zmierzchać.
Nim zakończyła zabawę w balkonową ogrodniczkę - wy­

biła jedenasta wieczorem.

Star, zadowolona z wykonanej pracy, szeroko otworzyła

prowadzące z salonu na balkon podwójne drzwi, chciała bo­
wiem sprawdzić, jak prezentuje się jej ogrodnicze dzieło
z głębi mieszkania.

Zlustrowała efekty swojej pracy, a potem, ponieważ po

całodniowej harówce była niesamowicie znużona i nieprzy­
zwoicie brudna, nie zamykając balkonu i nie gasząc w poko­

ju światła, pobiegła do łazienki, żeby odświeżyć się pod pry­

sznicem.

Kyle Henson tuż po jedenastej podjechał pod dom, wró­

ciwszy z garden party u Carltonów.

Bardzo się zdziwił, kiedy ujrzał szeroko otwarty balkon

i rzęsiście oświetlony pokój Star. Od Sally dowiedział się
przecież, że jego niedoszła kochanka, niesforna współpra­
cownica i najbliższa, choć od przeszło tygodnia nie widziana
sąsiadka, spędza weekend u matki.

- Do licha, czyżby włamanie? - mruknął zaniepokojony,

background image

8 7

parkując samochód. - A może jakaś awaria w mieszkaniu?
Trzeba to sprawdzić!

Kyle wyskoczył w pośpiechu z wozu i wbiegł na górę po

schodach, przeskakując po dwa stopnie.

Zatrzymał się przed sąsiadującymi z wejściem do jego

własnego mieszkania drzwiami Star i przez chwilę uważnie
nasłuchiwał. Ponieważ żadne podejrzane odgłosy nie doszły
do jego uszu, dla wyjaśnienia sprawy do końca po prostu
zadzwonił.

Po pierwszym, krótkim dzwonku nie wydarzyło się kom­

pletnie nic.

Po drugim, trochę dłuższym, również.
Dopiero po trzecim, długim i pulsującym, powtarza­

nym kilkakrotnie raz po raz, z głębi mieszkania rozległy się

jakieś kroki. Ktoś podszedł powoli do drzwi, pomedytował

przy nich przez dość długą chwilę, a następnie ostrożnie je

uchylił.

Ku ogromnemu zdziwieniu Kyle'a, tym kimś była we

własnej osobie Star Flower, w kąpielowym szlafroku i w tur­
banie z ręcznika na głowie.

- Star, nic ci się nie stało? - wykrztusił skonsternowany.
- A co niby miało mi się stać?
- Nnno... sam nie wiem. - Kyle Henson bezradnie roz­

łożył ręce. - Ale miałaś przecież wyjechać na ten weekend
do matki, prawda?

- Owszem, miałam wyjechać, ale po prostu się rozmyśli­

łam i zostałam w domu.

- Jasne, rozmyśliłaś się i zostałaś w domu! A wiesz co?

background image

8 8

Ja sobie pomyślałem, że ktoś się do ciebie włamał, jak zoba­
czyłem otwarty balkon i światło w pokoju.

- I zacząłeś się dobijać do włamywaczy, żeby cię wpuścili

do środka, tak? A może, żeby cię też d o p u ś c i l i do
udziału w łupach? - zakpiła Star.

Kyle zerknął na nią z ukosa.

Jest piekielnie złośliwa, ale i piekielnie ładna, nawet

w tym niekonwencjonalnym stroju! - pomyślał i uśmiecha­

jąc się z lekka, wyjaśnił:

- Nasłuchiwałem przez dłuższą chwilę i nie usłyszałem

niczego podejrzanego, więc zdecydowałem się zaryzykować
i zadzwonić do twoich drzwi zamiast na policję.

- Niezły z ciebie ryzykant, skoro odważyłeś się do mnie

dzwonić o tej porze - mruknęła Star.

- Cóż, pora faktycznie jest dość późna - przyznał Kyle,

zerkając na zegarek - ale garden party u Carltonów dopiero
niedawno się skończyło. A zresztą - dodał pół żartem, pół

serio - podobno nie ma nic bez ryzyka i tylko widz go unika.

Znasz taką piosenkę?

- Nie! Nie znam - pokręciła przecząco głową Star. - Ale

znam za to przysłowie, że kto nie ryzykuje, ten w kozie nie
siedzi.

- Też niezły tekst! - pochwalił Kyle i pogodnie się

uśmiechnął.

- No, a jak się udało ogrodowe przyjęcie u Sally i Chri­

sa? - zapytała, wciąż nie wpuszczając swojego niespodzie­
wanego gościa do środka.

- Udało się wspaniale! - entuzjastycznym tonem odpo-

background image

89

wiedział Kyle. - Piekliśmy pyszne kiełbaski, było mnóstwo
sympatycznych osób.

Usłyszawszy te słowa, Star pomyślała sobie, że niektóre

z tych osób, a konkretnie - co urodziwsze przedstawicielki
płci pięknej, zapewne nieźle kokietowały przystojnego Ame­
rykanina. I zupełnie nie wiadomo dlaczego, odczuła nagle
coś w rodzaju zazdrości, a przynajmniej niepohamowanej
chęci udowodnienia Kyle'owi Hensonowi, że jest atrakcyj­
niejsza od każdej z najbardziej atrakcyjnych uczestniczek
przyjęcia.

Znów, jak kiedyś w Ameryce, postanowiła go sprowo­

kować.

Zrobiła słodką minkę i porzucając dotychczasowy ironi­

czny ton, zaszczebiotała:

- To właściwie bardzo miłe z twojej strony, że zechciałeś

sprawdzić, co się dzieje w moim mieszkaniu!

- Normalna sąsiedzka przysługa - mruknął.
- Skoro tak, to przysługa za przysługę - zaproponowała

Star. - Zapraszam cię na kolację!

Kyle zaczął się wzbraniać:

- Dziękuję, nie rób sobie kłopotu.
- Żaden kłopot! I tak przecież będę szykowała coś do

zjedzenia dla siebie - nie dawała za wygraną.

- Ale ja po przyjęciu naprawdę nie jestem głodny!
- Więc może wypiłbyś ze mną filiżankę kawy?
Zerknął na Star podejrzliwie, najwyraźniej nie przekonany

do końca o czystości jej intencji.

Nie speszyła się pod jego przenikliwym spojrzeniem, nie

background image

90

PRZEDE WSZYSTKIM KARIERA

zarumieniła się ani nie odwróciła wzroku. Patrzyła mu prosto
w oczy.

Wydała się Kyle'owi tak niewinnie szczera i równocześ-

nie w swojej niewinności tak ponętna, że nie zdobył się na
to, by jej ponownie odmówić.

- Kawy... to nawet chętnie się napiję. Czemu nie? - po­

wiedział załamującym się lekko z emocji głosem.

Czyż mógłby się, jako mężczyzna, nie emocjonować, ma­

jąc w perspektywie spędzenie wieczoru z atrakcyjną kobietą,

przyodzianą jedynie w lekki kąpielowy szlafroczek z cieniut­
kiej bawełny?

Z pewnością nie. Star doskonale zdawała sobie z tego

sprawę!

Zaprosiła Kyle'a do kuchni, usadziła go wygodnie przy

stole. Rozmyślnie zapomniała, że mogłaby się jakoś przebrać.

Zsunęła tylko z wilgotnych jeszcze włosów komiczny trochę
turban z ręcznika i zaczęła krążyć wokół swego gościa po
niewielkim pomieszczeniu, szykując kawę.

Szlafroczek rozchylał się jej kusząco tu i ówdzie przy

każdym bardziej zamaszystym ruchu. A zresztą, nawet kiedy

się nie rozchylał, to i tak osłaniał jej foremne, kobiece kształ­
ty jedynie symbolicznie.

Kyle, wyraźnie podekscytowany, ale i trochę skrępowany

sytuacją, starał się nie zerkać na Star zbyt natrętnie. Opuścił
głowę. I dlatego pewnie zwrócił uwagę na leżące na blacie
stołu ozdobne zaproszenie.

- Wybierasz się na ślub? - zapytał:
- Absolutnie nie! - odpowiedziała. - Zostałam wpraw-

background image

9 1

dzie zaproszona przez ojca, ale tylko z rodzinnego obowiąz­
ku, więc bez skrupułów sobie daruję.

- Czyżby twój ojciec wstępował w związek małżeński?

- zainteresował się Kyle.

- On tym razem nie, tylko Emily. Ojciec zaprasza mnie

w jej imieniu.

- Ta Emily to twoja przyrodnia siostra?
- Tylko przyszywana - wyjaśniła Star. - Jest córką

z pierwszego małżeństwa drugiej żony mojego ojca, Louise.
Ale ojciec bardzo ją lubi, bez porównania bardziej niż mnie.
Dlatego teraz wyprawia jej wesele, chociaż już dawno temu

porzucił Louise, tak samo, jak wcześniej moją matkę. Dla

młodszej kobiety, ma się rozumieć.

- Twoja matka była pierwszą żoną pana Flowera?
- Owszem. Drugą była Louise, przez cztery lata. Po niej

nastała Harriet, na pięcioletnią kadencję, w toku której przy­
szło na świat moje przyrodnie rodzeństwo, parka bliźniaków,

Anne i Sam.

- Trzy małżonki mamy już z głowy?
- Tak. Po Harriet była krótko jakaś Gemma czy Jemima,

której nie miałam okazji bliżej poznać, ponieważ odwiedza­
łam ojca nie częściej niż raz albo dwa razy w roku. A teraz,
od trzech lat, jest Lucinda, piąta żona, szkolna koleżanka
Emily, niewiele starsza ode mnie. Państwo Flowerowie za­
fundowali sobie trojaczki, te ich szkraby mają w tej chwili
mniej więcej po dwa latka.

- A ile lat ma pan Flower?
- Zbliża się do sześćdziesiątki.

background image

92

- Nieźle!
- Prawda? Dlatego pewnie zapragnął wystąpić w roli oj­

ca dorosłej córki, panny młodej. Ponieważ ja nie szykuję się
za mąż, postanowił z braku laku poprowadzić do ołtarza tę
słodką idiotkę Emily.

- Nieszczególnie ją lubisz?
- Delikatnie powiedziane! - zaśmiała się gorzko Star.

- Ja po prostu nienawidzę tej flądry! - wybuchnęła. - Prze­
cież to przez nią ojciec na całe lata prawie zapomniał o mo­
im istnieniu. Nie musiał o mnie pamiętać, bo jak mu przy­

szła ochota, to mógł się z nią afiszować, jako z ukochaną,
zapatrzoną w niego córeczką! Więc niech się z nią dalej afi­
szuje, proszę bardzo! Na ślubie, na weselu. Ale nie w mojej
obecności. Ja nie zamierzam uczestniczyć w tej żałosnej
farsie!

- Nie masz ochoty spotkać się z rodziną?
- Nic by mi z tego nie przyszło! Tamto wredne towa­

rzystwo tylko by mnie oplotkowało: że dałam się wyprze­
dzić Emily, że wciąż jestem sama, chociaż już mam swoje
lata, że nie mam męża albo chociaż jakiegoś dekoracyjnego
fagasa!

- Jeśli uważasz, że jestem wystarczająco dekoracyjny, to

mógłbym wystąpić w roli tego twojego... hm... przyjaciela
i wybrać się z tobą na to wesele - zaproponował nieoczeki­
wanie Kyle.

- Ty? - Star aż znieruchomiała z wrażenia.
- No właśnie, ja! - potwierdził ze stoickim spokojem

Kyle Henson.

background image

93

- Ale właściwie dlaczego? Dlaczego akurat ty miałbyś

ze mną jechać na to wesele?

- A dlaczego niby nie? - pytaniem na pytanie odpowie­

dział Kyle.

- Nnno... bbbo... - zawahała się Star. - No, bo przecież

ja nie jadę.

- Więc pojedź!
- Nie wiesz, po co?
- A choćby po to, żeby nie chować się przed ojcem, tak

jak ostatnio przede mną i nie rezygnować przez niego z we­

sela, tak jak dzisiaj przeze mnie zrezygnowałaś z fantasty­

cznego garden party u Carltonów! - prosto z mostu, nie ba­
wiąc się w niepotrzebną dyplomację, palnął Kyle.

Usłyszawszy te boleśnie dla niej szczere słowa, Star Flo-

wer nie utrzymała nerwów na wodzy.

Poczuła się nagle tak bardzo upokorzona, tak całkowicie

zagubiona w swoich strategicznych kombinacjach, tak niesa­
mowicie bezbronna, że po prostu... zaczęła płakać!

Kyle Henson, jak każdy prawdziwy mężczyzna, był zu­

pełnie nieodporny na kobiece łzy. Płacz Star podziałał na
niego deprymująco. Zawstydził się swojej bezpardonowej
zuchwałości, zrobiło mu się żal roztrzęsionej i zapłakanej
dziewczyny.

Ogarnięty potężną falą współczucia i tkliwości, powodo­

wany jakimś nagłym, niepohamowanym impulsem, zerwał
się z krzesła, podbiegł do Star i wziął ją w objęcia.

Zaczął ją tulić, głaskać i uspokajać. A ona, wciąż jeszcze

cichutko pochlipując, poczuła nagle, że w jego mocnych,

background image

94

męskich, opiekuńczych ramionach jest jej tak dobrze, tak
błogo, tak bezpiecznie, jak nie było jej chyba nigdy dotąd
w życiu.

Długo, bardzo długo Kyle Henson pieścił zapłakaną Star

Flower, tak jak pieści się małe dziecko, po ojcowsku, czule,
serdecznie i dobrotliwie.

Ona jednak dzieckiem przecież nie była, tylko dorosłą,

wybitnie atrakcyjną kobietą. Chwilowo przytłumiona przez
ogromne wzruszenie świadomość tego istotnego faktu zaczę­
ła się budzić u Kyle'a dopiero po pewnym czasie. Jego pie­
szczoty stały się w związku z tym stopniowo coraz bardziej
zmysłowe. Tkliwość ustąpiła miejsca namiętności, współczu­
cie - pożądaniu.

Star zdawała sobie sprawę, że teraz to już nie ona, ale on

przeżywa swoją chwilę słabości. Że w momencie, kiedy ona

już powoli odzyskuje panowanie nad sobą, on z kolei zaczy­

na je tracić.

Przypomniała sobie o swoim zamiarze udowodnienia Ky­

le'owi Hensonowi, że jest nie mniej od innych mężczyzn łasy
na kobiece wdzięki, oferowane nawet bez emocjonalnego
zaangażowania.

Dlatego bez oporów pozwoliła mu się pocałować w usta.

I powtórzyć ten pocałunek. I złączyć rozpalone wargi z jej
ustami po raz trzeci. Dlatego w przerwach pomiędzy poca­
łunkami zaczęła szeptać: „Jeszcze, jeszcze".

Realizowała swój plan krok po kroku, metodycznie, z roz­

mysłem. I nagle...

Nagle poczuła, że zaczyna się z nią dziać coś dziwnego.

background image

9 5

Nagle zorientowała się, że traci kontrolę nad sobą i nie jest

już w stanie z powrotem jej odzyskać.

Dała się ponieść gwałtownej fali pożądania. Przestała pa­

nować nad własnym zachowaniem, nad własnymi słowami,
nawet nad własnymi myślami. Wiedziała już tylko jedno: że
pragnie, niesamowicie pragnie połączyć się, cieleśnie zjed­
noczyć z trzymającym ją w ramionach mężczyzną.

- Kochaj mnie, Kyle! - zaczęła błagać matowym, zdła­

wionym z podniecenia głosem. - Nie tutaj. W łóżku. Ja chcę
się z tobą kochać w łóżku. Chcę ciebie. Ja ciebie chcę!

- Ja też ciebie chcę! - szepnął Kyle, najwyraźniej ogar­

nięty pożądaniem równie gwałtownym i silnym, jak to, które

ją wzięło w swoje bezwzględne, absolutne władanie. - Chcę

cię widzieć. Całą.

Star wyśliznęła mu się z objęć. Cofnęła się o krok. I jesz­

cze o pół kroku.

I energicznym, trochę nerwowym, w jakimś sensie wręcz

desperackim ruchem zrzuciła z siebie szlafroczek.

Stanęła przed nim naga, piękna, spragniona pieszczot i go­

towa na wszystko.

Czy naprawdę na wszystko?
Chyba jednak nie.
Kiedy Kyle zbliżył się do niej, zaczęła rozpinać mu ko­

szulę. I nagle zorientowała się, a może tylko odniosła wra­
żenie, że czuje uwięziony w tkaninie zapach kobiecych per­

fum. Zapach perfum i n n e j kobiety!

Wyobraziła sobie, że Kyle, nim po przyjęciu u Carltonów

wrócił do domu i znalazł się za sprawą przypadku w jej mie-

background image

9 6

szkaniu, odbył już jakąś łóżkową randkę z którąś z atrakcyj­

nych i chętnych uczestniczek garden party, zaliczył już jakiś

s z y b k i n u m e r e k , czyli otrzymał to, co jak świat
światem wszyscy faceci lubią najbardziej: przyjemność bez
zobowiązań!

Znieruchomiała. Przenikający ją dotąd żar zmysłów prze­

mienił się w jednej chwili w lodowaty chłód rozczarowania,
rozżalenia i niesmaku.

- Wiedziałam! - syknęła jadowitym tonem. - Wiedzia­

łam, że jesteś taki sam, jak wszyscy, Henson. Wiedziałam, że
ci to udowodnię. I właśnie udowodniłam. Moje na wierzchu.
Gra skończona!

Kyle, zupełnie zdezorientowany nieoczekiwanym obro­

tem spraw, najpierw spojrzał na nią półprzytomnym ze zdzi­
wienia wzrokiem, a zaraz potem zapytał:

- O co ci chodzi, Star? O czym wiedziałaś? Co mi udo­

wodniłaś?

- Że jesteś, kłamcą, Henson! Łgarzem, oszustem, dra­

niem, łajdakiem! Jak wszyscy faceci! Wszyscy, bez wyjątku,
z moim własnym ojcem na czele!

Wykrzyczawszy Kyle'owi prosto w twarz wszystkie te

poważne oskarżenia, skierowane pod jego osobistym adre­

sem, a równocześnie pod adresem całego męskiego rodu,
Star Flower okryła się szlafrokiem i przysiadła na krześle.

Skuliła się, zgarbiła, jakby przygniótł ją nagle jakiś

ogromny ciężar, opuściła nisko głowę, ukryła twarz w dło­
niach.

Zafrasowany Kyle Henson głęboko westchnął i zajął

background image

9 7

miejsce naprzeciwko niej, ale w bezpiecznej odległości, po
drugiej stronie kuchennego stołu.

- Skąd ci się biorą takie bezpodstawne podejrzenia, Star?

- zapytał. - Dlaczego tak bezsensownie uogólniasz? Skąd

do licha możesz wiedzieć, jacy są w s z y s c y mężczyźni?
Skąd czerpiesz te fałszywe mądrości, w które tak uparcie
wierzysz?

- Skąd, skąd. Wiem po prostu swoje i tyle! - burknęła

Star.

Nie zniechęcony bynajmniej jej opryskliwością Kyle od­

ważył się postawić prowokacyjne pytanie:

- To z własnego doświadczenia aż tyle wiesz o mężczy­

znach?

- Nie - odpowiedziała posępnie Star. - Własnych do­

świadczeń mam niewiele, bo unikam facetów, na ile mogę

jako dorosła kobieta.

- Skąd więc czerpiesz swoją wiedzę?
- Wiem sporo od matki. Już od wczesnego dzieciństwa

tysiące razy słyszałam od niej, że wszystkie chłopy to jedna
i ta sama zaraza i że nie warto dawać żadnemu facetowi
niczego poza tym, czego naprawdę chce, bo i tak tego nie
doceni.

- A czego wedle opinii twojej matki tak naprawdę chce

od kobiety mężczyzna? - sondował nadal Kyle.

- To oczywiste: seksu bez zobowiązań! Chwili zapo­

mnienia, odprężenia. Każdy facet jest z natury egoistą, nie
chce się w nic angażować, myśli tylko o własnych przyje­
mnościach. Szybko się nudzi tym, co już ma i dlatego bez

background image

98

przerwy szuka nowych wrażeń, stale rozgląda się za nowymi

atrakcjami.

- Czy ja też, twoim zdaniem, przyszedłem tu dzisiaj do

ciebie w poszukiwaniu atrakcji? - zapytał Kyle.

- Ty miałeś już wystarczająco wiele atrakcji dzisiejszego

wieczora! - syknęła Star.

- Masz na myśli przyjęcie u Carltonów?
- Nie! Mam na myśli to, co było później! Po przyjęciu!

Mam na myśli twoją randkę.

- Z tobą?
- Nie! Z jakąś inną kobietą. Z tą, której perfumy wyczu­

łam przed chwilą na twojej koszuli!

- Mogło ci się najwyżej w y d a w a ć , że wyczułaś

- sprostował Kyle - bo ja po przyjęciu przyjechałem prosto
tutaj, a w trakcie przyjęcia...

- Daruj sobie te zwierzenia! - opryskliwie przerwała mu

Star. - Nie wysilaj się, daj sobie spokój. I mnie też. Idź do
diabła!

- Pójdę najwyżej do domu - stwierdził ze stoickim spo­

kojem. - Ale prędzej czy później znów wrócę, mogę cię
o tym zapewnić.

- Po co?
- A choćby po to, żeby wypić tę obiecaną kawę, której

koniec końców od ciebie nie dostałem! I po nowe projekty
reklam! I jeszcze po to, czego n a p r a w d ę od ciebie chcę,
Star!

Wypowiedziawszy te wieloznaczne słowa, Kyle Henson

wstał z krzesła i wyszedł.

background image

99

Star Flower prawie natychmiast położyła się do łóżka,

jednak długo nie była w stanie usnąć, gorączkowo zastana­

wiając się nad tym, czego Kyle Henson tak naprawdę chce
od niej i czego ona sama tak naprawdę chce od niego. I od
życia!

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Przez kilka kolejnych dni Star Flower znów usilnie się

starała nie tylko nie spotykać swego współpracownika i są­
siada, Kyle'a Hensona, ale nawet o jego istnieniu nie pamię­
tać. Udawało jej się to dopóty, dopóki któregoś popołudnia

nie zadzwonił telefon.

Star podniosła słuchawkę i ku własnemu ogromnemu

zdziwieniu usłyszała głos ojca.

- Cześć, córeczko, mówi tata! - odezwał się pan Flower.

- Bardzo się cieszę, że będziesz na ślubie i weselu Emily. Już

zarezerwowałem pokój w hotelu „George" dla ciebie i two­

jego przyjaciela!

- Słucham? - zbulwersowana Star nie zdołała wykrztusić

nic poza tym jednym jedynym słowem.

- Mówi tata! - Pan Flower, sądząc, że być może z powo­

du jakichś zakłóceń na międzymiastowej linii córka po prostu
go nie słyszy, przedstawił się ponownie, głośniej i dobitniej
niż przedtem. - Świetnie, że przyjeżdżacie! Pokój już zare­
zerwowany!

- Jaki pokój? - spytała Star, wciąż jeszcze nie będąc

w stanie uwierzyć w to, czego przed chwilą dowiedziała się
od ojca.

background image

101

- No, w hotelu! W hotelu „George"! Dla ciebie i tego

twojego przyjaciela!

- Jakiego przyjaciela?
- Mnie o to pytasz? - zdziwił się pan Flower. - Ma na

iniię Kyle i jest Amerykaninem, jak zdołałem się zorientować
po akcencie przez telefon.

- To on dzwonił do ciebie? - Star zdumiała się zuchwal­

stwem Kyle'a.

- Owszem - potwierdził pan Flower. - Pogadaliśmy so­

bie całkiem sympatycznie. Fajny chłop z tego twojego ame­
rykańskiego absztyfikanta.

- Przecież to nie jest żaden mój absztyfikant! - energicz­

nie zaprotestowała. - Współpracujemy tylko przy kampanii
reklamowej...

- Wiem, Kyle mówił mi o tym.
- .. .i przypadkowo mieszkamy po sąsiedzku.
- To też wiem od Kyle'a. Przypadki chodzą po ludziach!

- roześmiał się pan Flower.

- Nie żartuj sobie, tato, bo mnie wcale nie jest do śmiechu

- obruszyła się Star. - Nie upoważniałam tego człowieka do
podejmowania decyzji w moim imieniu, nie dawałam mu
twojego numeru telefonu, nie mam pojęcia, w jaki sposób cię
odnalazł.

- Ech, nieważne, świat jest mały, dla chcącego nie ma nic

trudnego! - Pan Flower nie potraktował wyjaśnień córki se­
rio, najwyraźniej zakładając, że jest tylko chwilowo o coś zła
na swego amerykańskiego przyjaciela i dlatego mówi o nim
z taką irytacją i niechęcią. - Ważne, że się dodzwonił i że już

background image

102

niedługo się spotkamy przy okazji miłej rodzinnej uroczy­
stości.

- Ależ, tato, ja przecież...

Star zamierzała wytłumaczyć ojcu, że wcale się nie wy­

bierała na ślub i wesele Emily, nawet sama, a tym bardziej
w towarzystwie Kyle'a Hensona, że planowała tylko wysłać
państwu młodym telegram z życzeniami i czek na ślubny
prezent.

Nim jednak zdążyła to uczynić, w słuchawce rozległy się

jakieś hałasy, piski, krzyki, płacze. I z lekka roztrzęsiony głos

pana Flowera:

- Przepraszam cię, córeczko, muszę natychmiast kończyć

i pędzić do dzieciaków, bo znowu coś zbroiły, jak pewnie
słyszysz, a Lucinda jest akurat na zakupach. Cześć! Do mi­
łego zobaczenia!

Pan Flower pośpiesznie odłożył słuchawkę.
Wszystko, co Star mogła w tej sytuacji zrobić, to odłożyć

również swoją. I pomyśleć, jak powinna postąpić, chcąc
w miarę bezboleśnie wyplątać się z tej pułapki, z tej sieci
intryg, w którą uwikłał ją Kyle Henson.

Dlaczego on się w coś takiego bawi? - zaczęła się inten­

sywnie zastanawiać. - Chciałby zobaczyć prawdziwe angiel­
skie wesele? Chciałby mnie oczarować w trakcie wspólnej

romantycznej wycieczki i spędzić ze mną upojną noc w ho­
telu? Przecież to absurd! Ten facet czerpie przyjemność z te­
go, że mnie prześladuje, poniża, drażni, dręczy! To mu wy­
starcza, to go w pełni zaspokaja! Dlatego nie potrzebuje jui
niczego więcej. Dlatego na nic więcej nie ma chęci.

background image

103

- A ja mam chęć wygarnąć mu całą prawdę! A ja mam

chęć po prostu mu nawymyślać! - mruknęła wyprowadzona
z równowagi Star i natychmiast chwyciła za telefon.

Niestety, Kyle'a Hensona nie było w biurze, a pani Haw-

kins nie miała pewności, czy w ogóle zjawi się jeszcze tego
dnia.

Star, nie będąc w stanie rozładować irytacji w burzliwej

rozmowie, czy wręcz kłótni, chwyciła za ołówek i zaczęła
bazgrać coś na papierze z energią i rozmachem, choć bez
planu, ładu i składu.

Najpierw kreśliła wyłącznie zamaszyste linie i fantazyjne

figury geometryczne.

Potem, uspokajając się stopniowo i zapominając poniekąd

o wszystkim, co znajdowało się poza leżącym przed nią na
biurku arkuszem rysunkowego kartonu, zaczęła szkicować

jakieś architektoniczne detale, jakieś ludzkie sylwetki.

Powoli z tych bezplanowych gryzmołów powstawało,

wyłaniało się coś konkretnego, jakiś obraz.

Sala restauracyjna. W niej mnóstwo ludzi w różnym wie­

ku, od dzieci po staruszków. Młoda kobieta w długiej sukni
i welonie, przy niej młody, elegancko ubrany mężczyzna.
Młoda para i jej goście, krewni i znajomi. Wesele, może na­
wet wesele Emily. Gorąca atmosfera. Zbyt gorąca. Weselnicy
mają znużone twarze, męczą się, zamiast się bawić.

- I to jest to! - wykrzyknęła nagle Star.
Uzmysłowiła sobie, że do rysunku wystarczy dodać pod­

pis: NA NOWĄ DROGĘ ŻYCIA - KLIMATYZACJA.

I już powstanie doskonała, sugestywna i dowcipna, lecz

background image

104

równocześnie wolna od wszelkiej frywolności, reklama fir­
my Brada Stevensona!

Szybko naszkicowała jeszcze kilka innych, analogicznych

scenek.

Urodzinowe przyjęcie, spoceni uczestnicy posępnie tkwią

za biesiadnym stołem i wpatrują się tępo w pełne kielichy.

I podpis: WZNIEŚMY TOAST ZA KLIMATYZACJĘ.
Sala balowa, w której z powodu duchoty wszyscy tłoczą

się przy oknach, a nikt nie tańczy.

I podpis: BO DO TANGA TRZEB A - KLIMATYZACJI.
Kiedy podekscytowana Star Flower odłożyła wreszcie

ołówek i spojrzała na wiszący naprzeciwko jej biurka ścien­
ny zegar, zorientowała się ze zdziwieniem, że minęła siódma
i zrobił się wieczór.

Telefonowanie do Kyle'a Hensona do biura o tak późnej

porze nie miało już sensu.

No więc pójdę do niego i wygarnę mu prawdę prosto

w oczy! - pomyślała.

Pójść poszła, ale znów sobie nie ulżyła, bo Kyle' a nie było

jeszcze w domu. Rozzłoszczona wróciła do siebie.

- Niech on się tylko zjawi, to ja już mu palnę kazanie!

- mruknęła półgłosem.

Postanowiła uważnie nasłuchiwać odgłosu kroków Kyle'a

na schodach i zgrzytu jego klucza w zamku.

Dyżurowała w przedpokoju, coraz bardziej zniecierpli­

wiona i coraz bardziej wściekła, przez długie trzy godziny,
nim wreszcie zorientowała się, że jej sąsiad właśnie otwiera
drzwi do swojego mieszkania.

background image

105

Wyskoczyła natychmiast na klatkę schodową.
- Chciałabym z tobą porozmawiać! - syknęła.
Kyle zerknął na zegarek.
- Już minęła dziesiąta - stwierdził ze stoickim spokojem

- więc jeśli chcesz rozmawiać o sprawach służbowych, to
pora nie jest chyba najszczęśliwsza.

- Nie o służbowych, tylko o całkowicie prywatnych! -

warknęła Star. - O tym, że bez mojego upoważnienia ośmie­
liłeś się zadzwonić...

Nie dokończyła swojego wywodu. Nagle bowiem na klat­

ce schodowej powstał jakiś przeciąg i nie domknięte drzwi
zatrzasnęły się z hukiem tuż za jej plecami. .

- Boże! I jak ja teraz wejdę do domu? - jęknęła, przera­

żona tym, co się stało.

- Nie masz klucza? - spytał Kyle.
- Został w mieszkaniu.
- A zapasowy? Może jest w administracji?
Star pokręciła przecząco głową.
- Muszę sprowadzić jakiegoś ślusarza, żeby odblokował

mi zamek - stwierdziła zrezygnowana. - Inaczej nie wejdę
do domu. Mogę od ciebie zadzwonić?

Tym razem Kyle pokręcił przecząco głową.
- Dlaczego nie? - zirytowała się Star.
- Telefon nie działa - wyjaśnił. - Moi poprzednicy

w tym mieszkaniu mieli spore zaległości w rachunkach, więc
połączenie zostało odcięte.

- Nie interweniowałeś?
- Oczywiście, że tak. Interweniowałem, wyjaśniłem całą

background image

106

sprawę. Obiecali znów podłączyć moją linię, ale jeszcze nie
zdążyli.

- No, to co ja mam teraz zrobić? - zafrasowała się Star.

- Przecież nie mogę dobijać się o tej porze do pani Stevens,
bo ona pewnie już śpi.

- Ty też się prześpij. I daj się spokojnie przespać ślusa­

rzowi po całym dniu ciężkiej pracy. Drzwiami zajmiesz się

jutro.

- Wielkie dzięki za dobrą radę! - mruknęła ironicznym

tonem. - Prześpię się do rana na wycieraczce, a jutro...

- Bez przesady z tą wycieraczką! - przerwał jej. - Prze­

śpisz się u mnie.

- Chyba żartujesz! - Star odrzuciła niewczesną propozy­

cję z całą stanowczością. - Ani mi się śni u ciebie nocować!
Pójdę do Sally.

- Bez butów? - zdziwił się Kyle.
- Wszystkie moje buty są uwięzione tam, w mieszkaniu,

podobnie jak mój klucz - wyjaśniła, spojrzawszy posępnie
najpierw na swoje bose stopy, a zaraz potem na zatrzaśnięte
drzwi.

- A ja mam swój klucz przy sobie! - odezwał się na to

chełpliwie Kyle Henson. - I właśnie nim otwieram drzwi
swojego mieszkania - dodał, przekręcając klucz w zamku. -
I ze szczerego serca zapraszam cię do środka.

- Nie!
- A niby dlaczego? - ponownie zdziwił się Kyle. - Prze­

cież podobno oboje jesteśmy dorośli.

Star Flower została celnie trafiona w swoje najczulsze

background image

107

miejsce. Niczego bowiem w kontaktach z innymi ludźmi nie
obawiała się tak bardzo, jak posądzenia o niedojrzałość
i poddawanie się jakimś irracjonalnym, dziecinnym lękom
czy obawom.

Sama uważała się za osobę w pełni dorosłą, całkowicie

niezależną, zdolną do zachowania równowagi i zimnej krwi
w każdej życiowej sytuacji, a przy tym zupełnie pozbawioną
kompleksów. I chciała, żeby właśnie kogoś takiego widziało
w niej otoczenie.

Dlatego chwyciła głęboki oddech, zupełnie jakby za­

mierzała dać nura w głęboką wodę i zdecydowanie -
choć bez słowa - wkroczyła w progi mieszkania Kyle'a
Hensona.

Wkroczyła tam i rozejrzawszy się dookoła, osłupiała ze

zdziwienia. W mieszkaniu nie było żadnych prawie mebli.

- Wielkie nieba, jak tu pusto! - odezwała się, wyraźnie

zaszokowana.

- Nie zdążyłem się jeszcze umeblować - wyjaśnił Kyle.

- A zresztą, biurko do pracy mam w firmie, w gabinecie.

- A co masz tutaj?
- W kuchni mam stół z krzesłami i w ogóle całe wypo­

sażenie, żeby można było bez problemów przygotować po­
siłek. A w sypialni mam wbudowaną w ścianę szafę na ubra­
nia i wygodne łóżko.

- Jedno?
- Tak - potwierdził, kiwając głową. - Ale bardzo szero­

kie - dodał z uśmiechem. - Na pewno się wygodnie wyśpisz.

- Nie mam najmniejszej chęci spać z tobą po tym wszy-

background image

108

stkim, co do tej pory rozegrało się między nami! - syknęła
szyderczo Star.

- W takim razie prześpisz się po prostu o b o k mnie

- spokojnie zareplikował Kyle. - Ale najpierw zjesz ze mną
kolację! - dodał stanowczym, nie dopuszczającym sprzeciwu
tonem.

Star już miała zamiar powiedzieć, że nie chce żadnej

kolacji, tylko odrobiny świętego spokoju. Była jednak tak
głodna, a jajecznica, którą zaczął smażyć Kyle, pachniała tak
zachęcająco, że dała się na nią skusić. I na herbatę, którą
zaproponował po posiłku.

Herbata była bardzo dobra, gorąca, aromatyczna. Podej­

rzanie dobra i podejrzanie aromatyczna!

- Czymś ją wzmocniłeś, prawda? - spytała Star.

Kyle nawet nie próbował się wypierać.
- Wzmocniłem ją odrobiną brandy, żeby ci się lepiej spa­

ło - wyjaśnił.

Star ziewnęła dyskretnie, przesłaniając usta dłonią.

- Miałam ciężki, nerwowy dzień i po prostu padam ze

zmęczenia - stwierdziła. - Najchętniej poszłabym spać już
w tej chwili.

- Proszę cię bardzo, nie widzę przeszkód - zachęcił ją

Kyle. - Możesz skorzystać z łazienki, a ja tymczasem po­
zmywam naczynia po kolacji.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Star zdążyła już wziąć prysznic i przeprać osobistą bie­

liznę, kiedy uzmysłowiła sobie z zakłopotaniem, że nie
ma przecież w czym spać. Jedynym strojem, jakim dyspono­
wała, było to, co miała na sobie w chwili zatrzaśnięcia się
drzwi.

Na myśl, że miałaby się kłaść do łóżka w koszulowej flane­

lowej bluzce i legginsach, po prostu parsknęła śmiechem.

Okręciła się szczelnie dużym kąpielowym ręcznikiem

i wyszła z łazienki, żeby poszukać Kyle'a. Zastała go w sy­
pialni, zajętego rozścielaniem łóżka.

- Potrzebuję czegoś do spania - oznajmiła mu.
- Na przykład? - spytał, unosząc w górę brwi.
- Na przykład... czegokolwiek! - zniecierpliwiła się Star.

- Może być jakaś piżama.

- Nie mam damskiej piżamy - stwierdził z uśmiechem

Kyle.

- Spodziewam się! - prychnęła. - Ale przecież z powo­

dzeniem może być męska.

- Sęk w tym, że męskiej też nie mam!
- Żadnej?
- No tak się jakoś dziwnie składa - wyjaśnił Kyle, wzru-

background image

110

szając obojętnie ramionami. - Nie mam piżamy i już! Żad­
nej, ani brzydkiej, ani ładnej.

- To niemożliwe!
Kyle Henson bez słowa podszedł do drzwi wbudowanej

w ścianę sypialni szafy na ubrania i otworzył je na całą sze­
rokość.

- Proszę bardzo, szukaj! - zachęcił Star. - Szukaj piża­

my, choćby do jutra rana, jeśli nie wierzysz, że jej nie mam.
Jedyna rzecz, jaką ci mogę zaoferować do spania, to podko­
szulek.

- Niech już będzie - zgodziła się, rezygnując z poszu­

kiwań.

- No to łap! - Kyle cisnął w jej stronę białą koszulkę

z krótkim rękawkiem.

Star chwyciła ją w locie, zupełnie jak ślubny bukiet pod­

czas wesela Sally. Stwierdziła z ulgą, że jest po prostu
ogromna.

- Największy męski rozmiar, taki noszę - rzucił chełpli­

wie Kyle.

- I dobrze robisz - mruknęła Star. - A zrobisz jeszcze

lepiej, jak teraz na chwilę stąd wyjdziesz, bo muszę się prze­

brać.

Uśmiechnął się z lekka ironicznie, ale bez słowa komen­

tarza opuścił sypialnię.

Star wymotała się z ręcznika, błyskawicznie naciągnęła na

siebie przez głowę gigantyczny podkoszulek i pośpiesznie

wskoczyła do łóżka.

Gdy Kyle zajrzał do sypialni w kwadrans później, Star już

background image

111

spała. Solidnie wzmocniona dawką brandy herbata zrobiła
swoje.

Gdyby nie usnęła, pewnie chciałaby się teraz trochę ze

mną pokłócić o ten telefon do jej ojca, a tak, to przynajmniej
mam spokój, pomyślał z ulgą Kyle i udał się do łazienki.

- No, fakt, może przesadziłem z tym telefonem w jej

imieniu! - mruknął sam do siebie, spłukując się już pod
prysznicem. - Co mnie właściwie napadło, że wciąż tak upar­
cie próbuję... hm... - poszukał w myślach najodpowiedniej­

szego słowa - z r e o r g a n i z o w a ć tej dziewczynie
osobiste życie?

Przecież przyjechałem do Anglii tylko po to, żeby zreor­

ganizować dystrybucję i serwis urządzeń klimatyzacyjnych,
produkowanych przez firmę Stevensonów, uzmysłowił sobie.

No więc, dlaczego tak niesamowicie zależy mi na tym,

żeby wytłumaczyć Star Flower, co jest w życiu warte najwię­
kszego wysiłku i co jest w życiu ważne, najważniejsze? -

postawił sobie w duchu pytanie. - Co mnie opętało, że me­

todą ustawicznej, rozmyślnej prowokacji usiłuję wyrwać ją
z błędnego koła kompleksów i uprzedzeń, z pułapki fałszy­
wych mniemań i pozornych prawd, w jaką, mimowolnie być
może, wpędzili ją kiedyś swoim postępowaniem i swoimi
opiniami najbliżsi, matka i ojciec, w jaką do reszty wpędziła
się potem sama, wyciągając nieuzasadnione, a przynajmniej
zbyt jednostronne wnioski z własnych obserwacji otaczają­
cego ją świata?

- Co mnie, u licha, opętało? - powtórzył na głos. - Czyż­

by to miała być...

background image

112

Odkręcił mocniej kurek i szum tryskającej z prysznica

pod dużym ciśnieniem zimnej wody zagłuszył ostatnie słowo
tego zdania.

Kyle obudził się w środku nocy i stwierdził ze zdumie­

niem, że Star bynajmniej nie śpi już tam, gdzie ulokowała się
wieczorem, czyli możliwie jak najdalej od niego, na samym
skraju szerokiego łóżka.

Znalazłszy się nie wiadomo kiedy tuż obok, spała teraz

wtulona w jego ramiona. A on ją instynktownie obejmował,
tę zagubioną w życiu istotę, podświadomie szukającą męskie­
go oparcia i opieki, choć z uporem pozującą na agresywną
feministkę i wyniosłą emancypantkę.

On instynktownie ją z czułością obejmował, a ona, rów­

nież powodowana jakimś niepohamowanym, głęboko w jej
duszy zakorzenionym instynktem, tuliła się do niego coraz
mocniej i mocniej.

Do licha! Nie byłby prawdziwym mężczyzną, gdyby w ta­

kiej sytuacji po prostu z powrotem zasnął. Nie byłby pra­
wdziwym mężczyzną, jeśliby zdołał się powstrzymać przed
obdarzeniem jej w takiej sytuacji pieszczotami, z początku
delikatnymi i czułymi, lecz z każdą upływającą chwilą coraz
wyraźniej naznaczonymi zmysłowością.

Nie broniła się przed nimi.
Najwidoczniej nie były dla niej przykre. Przeciwnie!

Najwyraźniej sprawiały jej przyjemność. Każdym wykony­
wanym podświadomie przez sen ruchem, każdym zmysło­
wym westchnieniem, każdym gestem zdawała się sygnalizo-

background image

1 1 3

wać, że prosi o więcej, że pragnie, niesamowicie pragnie, być
pieszczona.

Przeze mnie czy przez jakiegokolwiek mężczyznę? -

podekscytowany Kyle Henson postawił sobie w pewnym
momencie, w jakimś przelotnym przebłysku krytycyzmu,
kłopotliwe pytanie.

Nie próbował jednak na nie odpowiadać, nie próbował

w ogóle tego problemu rozważać. Zdał się na intuicję.

A intuicyjnie czuł, już przecież od dawna, już od chwili,

w której po raz pierwszy w życiu zobaczył Star Flower, że
ona i on są dla siebie stworzeni, że ona i on są po prostu sobie
przeznaczeni.

Ale nawet przeznaczeniu trzeba czasami trochę pomóc!

- pomyślał.

I dlatego wziął Star w ramiona, i dlatego zaczął ją cało­

wać, mocno, gorąco, namiętnie.

Nie byłaby prawdziwą kobietą, gdyby w takiej sytuacji

spokojnie spała nadal. Nie byłaby prawdziwą kobietą, jeśliby

w takiej sytuacji nie odpowiedziała jakoś, nie zareagowała
na jego coraz gwałtowniejsze zaloty.

Star Flower obudziła się, to po pierwsze.
Po drugie, niemal natychmiast zdołała sobie uzmysłowić,

że obsypujący ją pieszczotami mężczyzna, który jeszcze

przed chwilą tylko jej się śnił, pieści ją naprawdę, na jawie.

Po trzecie, mimo panujących wokół nocnych ciemności

szybko zdołała się zorientować, że tym mężczyzną był Kyle
Henson.

Ktoś, kogo kiedyś nazwała impotentem, ktoś, kogo uwa-

background image

1 1 4

żała za obłudnika, pozera, hipokrytę. I za swojego najgorsze­
go wroga!

Pomyślała, że powinna się przerazić, a przynajmniej po­

czuć niesmak. Powinna zaprotestować. Powinna przywołać
Kyle'a do porządku, przypomnieć mu złośliwie o jego dekla­
racjach na temat bezsensowności nie popartego uczuciem
seksu.

Było jej jednak tak dobrze, tak błogo, tak słodko w jego

ramionach, że po prostu nie miała chęci budzić się ze zmy­

słowego snu na jawie, w jakim była głęboko pogrążona, nie

miała ochoty i nie miała odwagi świadomie, rozmyślnie
z niego rezygnować.

Poddała się więc pieszczotom Kyle'a Hensona.
Pozwoliła mu się poprowadzić ścieżką miłosnej rozkoszy,

coraz dalej i dalej, coraz wyżej i wyżej, ku szczytom ekstazy.

Pozwoliła Kyle'owi już prawie na w s z y s t k o , kiedy

nagle z dotychczasowego - jakże błogiego - oszołomienia
obudziła ją, niczym sygnał alarmowy, prawdziwie zatrważa­

jąca myśl:

Przecież on robi ze mną, co chce!
A skoro robi ze mną, co chce - złowróżbnym rezonansem

odezwało się natychmiast w duszy Star jakieś obsesyjne,
ostrzegawcze echo - to gdy tylko zechce, będzie mógł rów­
nież mnie s k r z y w d z i ć .

- Nie! Tylko nie to!
Niespodziewany, głośny okrzyk Star Flower w ostatniej

chwili powstrzymał Kyle'a Hensona przed doprowadzeniem
miłosnej gry do ostatecznego finału.

background image

115

- Myślałem, że chcesz... - szepnął tyleż zaskoczony, co

rozczarowany.

- Może i chciałam, ale zmieniłam zdanie! Więc nawet się

nie waż mnie tknąć! - syknęła Star i odwróciwszy się pleca­
mi, odsunęła się od Kyle'a na maksymalną odległość.

Star do rana zawzięcie udawała, że śpi. Po czym najwcześ­

niej, jak tylko było to możliwe, zerwała się z łóżka i nadąsana
opuściła mieszkanie sąsiada.

Skorzystała z telefonu pani Stevens i sprowadziła

ślusarza.

Dzięki staraniom biegłego w swojej profesji fachowca już

po upływie niespełna godziny mogła z ogromną ulgą otwo­
rzyć drzwi własnego apartamentu i z jeszcze większą ulgą

szczelnie je za sobą zamknąć.

Tak, mogła je szczelnie za sobą zatrzasnąć i pozostawić

zdezorientowanego Kyle'a Hensona na zewnątrz, poza mu­
rami obronnymi osobistej twierdzy.

Czyniąc to, pragnęła osiągnąć przede wszystkim jedno:

stłumić swój obsesyjny lęk przed popadnięciem w emocjo­
nalną, uczuciową zależność od mężczyzny.

Od t e g o właśnie mężczyzny. I od jakiegokolwiek męż­

czyzny!

Ledwie znalazła się w domu, zadzwonił telefon. Podniosła

słuchawkę i usłyszała w niej zniecierpliwiony głos matki:

- Star? Co się dzieje? Któryś już raz dzwonię do ciebie

od rana, a ty ciągle nie odbierasz!

- Właśnie odebrałam.

background image

116

- Dopiero teraz! A przedtem...
- Przedtem po prostu nie było mnie w domu - przerwała

matce Star.

- A gdzie ty chodzisz tak wcześnie?
- Mamo, czy dzwonisz tylko dlatego, żeby mnie o to

zapytać? - pytaniem na pytanie odpowiedziała Star, nie ma­

jąc zupełnie chęci mówić matce o zatrzaśniętych drzwiach

i noclegu u Kyle'a Hensona.

- Też coś! Dzwonię, żeby cię poinformować, że twój

ojciec wpadł na genialny pomysł wyprawienia hucznego we­

seliska tej... no... Emily.

- Wiem - potwierdziła lakonicznie Star. - Dostałam za­

proszenie.

- No i co ty na to?
- Nic. Po prostu nic - mruknęła, obojętnie wzruszając

ramionami.

- Jak to nic? Dlaczego nic? - zaczęła się na dobre dener­

wować matka. - Przecież powinnaś jakoś zareagować!

- Na przykład?
- Powinnaś dać ojcu do zrozumienia, że urządzanie we­

sela obcej dziewczynie to coś... hm... nienormalnego, coś
zupełnie nie w porządku, wobec ciebie w pierwszym rzędzie,
ale też wobec mnie, jako twojej matki! Przecież on urządza
to wesele i zaprasza na nie całą masę ludzi tylko dlatego, że
chce sobie ze mnie zakpić.

- Czyżby ciebie też zaprosił, mamo? - wtrąciła pytanie

Star.

- Też coś! - żachnęła się na takie przypuszczenie matka.

background image

117

- Aż taki bezczelny widocznie nie jest. Zresztą, i tak bym nie
pojechała.

- Dlaczego?
- Bo termin mi absolutnie nie odpowiada. Zanim twój

ojciec doprowadzi tę... no... Emily do ołtarza i odda ją na­
rzeczonemu, ja będę już w podróży poślubnej - pochwaliła
się córce. - Wychodzę za mąż!

- Za Marka?! - wykrzyknęła zbulwersowana Star, uświado­

miwszy sobie, że Mark, ostatni amant jej pięćdziesięciokilkulet-
niej matki, był dwudziestojednoletnim zaledwie młokosem.

- Też coś! Przecież Mark to jeszcze prawie dziecko, a na

dodatek syn mojej wieloletniej przyjaciółki. Musiałabym
chyba zwariować.

- No więc, za kogo wychodzisz? Można wiedzieć? -

zniecierpliwiła się Star.

- Jak to, za kogo? Za Briana, ma się rozumieć.
- Dlaczego za Briana? - zdziwiła się Star.
- A dlaczego nie? Przecież ten poczciwiec kocha się we

mnie już od tylu lat!

Brian Armstrong uderzał ponoć w konkury do matki Star,

zanim jeszcze zdążyła wyjść za mąż za jej ojca. W póź­
niejszych latach uparcie proponował jej małżeństwo, ilekroć
zostawała sama po kolejnym rozwodzie. A ona uparcie od­
rzucała jego kolejne propozycje.

- Późno się zdecydowałaś - mruknęła Star.
- Lepiej późno niż wcale! Poczciwy Brian w końcu się

doczekał. Bierzemy ślub na Karaibach, żeby było bardziej
romantycznie. Ty też chyba powinnaś...

background image

118

- ...wyjechać na Karaiby? - Star pośpiesznie weszła

matce w słowo.

- Wyjść za mąż, moje dziecko! Przede wszystkim wyjść

za mąż! Dlaczego ciągle jesteś sama, dlaczego ciągle tylko
pracujesz i pracujesz?

- Moja praca, to moja życiowa pasja! - oświadczyła

z godnością Star.

- Ech, to się tylko tak mówi, moje dziecko! - westchnęła

matka, nie kryjąc sceptycyzmu. - Powinnaś jak najszybciej
znaleźć sobie kogoś, jakiegoś przyjaciela od serca! Już i tak
zupełnie niepotrzebnie dałaś się wyprzedzić ze ślubem tej...
no... Emily.

Star nie zdążyła jeszcze wrócić do całkowitej równowagi

po jak zwykle denerwującej rozmowie z matką, kiedy telefon
zadzwonił ponownie.

Tym razem zgłosiła się pani Hawkins, sekretarka Tima

Burbridge'a, tymczasowo obsługująca gabinet Kyle'a Hen-
sona.

Poinformowała Star:
- Pan Henson prosi, żeby zgłosiła się pani do niego jesz­

cze dzisiaj, ze wszystkimi projektami, które pani dotąd zro­
biła w związku z kampanią reklamową.

- Ale ja zrobiłam dotąd raczej niewiele! - zafrasowała się

Star.

- Tak czy inaczej pan Henson prosi, żeby była pani go­

towa na czwartą po południu ze wszystkimi materiałami -
tłumaczyła pani Hawkins. - Pan Henson wybiera się w naj-

background image

119

bliższy weekend do Stanów - dodała gwoli wyjaśnienia. -
Chciałby złożyć sprawozdanie panu Stevensonowi.

- To Kyle wyjeżdża do Stanów? - przerwała sekretarce

Star, ku własnemu zdziwieniu niesamowicie przejęta infor­
macją, którą przed chwilą od niej usłyszała. - Na jak długo?

- Na weekend. Prosi, żeby pani była u niego o czwartej,

ze wszystkimi materiałami - nie tracąc cierpliwości, powtó­
rzyła pani Hawkins.

- Będę. Na pewno będę.
- Dziękuję pani, w takim razie. Do zobaczenia! - zakoń­

czyła rozmowę sekretarka.

Star zgłosiła się do pani Hawkins już kilka minut przed

szesnastą.

Sekretarka powiadomiła Kyle'a przez interkom o jej przy­

byciu i natychmiast poinformowała:

- Proszę wejść.
Trochę niepewnym krokiem podeszła do drzwi gabinetu,

zatrzymała się, chwyciła głęboki oddech.

Nim zdążyła nacisnąć klamkę, drzwi otworzyły się same,

a raczej Kyle je otworzył i szarmanckim gestem zaprosił Star
do środka.

- Miło, że jesteś - stwierdził na wstępie.
- Mam nowe projekty.
- W kwestii?
- W kwestii klimatyzacji, oczywiście!
- A ja myślałem, że w kwestii wesela.
- Wesela? - zdziwiła się Star.

background image

120

- Twój ojciec dzisiaj do mnie dzwonił - wyjaśnił. - Chciał

się dowiedzieć, czy na pewno przyjedziemy na wesele Emily.

- Ojciec dzwonił do ciebie, a nie do mnie? - obruszyła

się Star.

- Twój telefon podobno był akurat zajęty.
- Możliwe, bo dość długo rozmawiałam z matką - mruk­

nęła. - Więc ojciec zadzwonił do ciebie, mhm... I co mu
powiedziałeś?

- Powiedziałem, że tak.
- Że przyjedziemy?
- Właśnie.
- Ale ja nie chcę! - zirytowała się Star. - Nie chcę jechać

na wesele Emily, nie chcę jechać z tobą...

- Odnoszę wrażenie, że nie chcesz bardzo wielu rzeczy

- przerwał jej Kyle. - Niestety, nie mam pojęcia, czego tak
naprawdę chcesz - stwierdził dobitnie. - I wcale nie jestem
pewien - dodał - czy ty chociaż sama wiesz, o co ci w życiu

chodzi?

- Moje życiowe projekty to moja osobista sprawa! - od­

cięła się Star. - Dla ciebie mam projekty reklam. - Wydobyła
nowe szkice z kartonowej teczki. - Zerknij na nie, z łaski

swojej.

Kyle Henson przez dłuższą chwilę w skupieniu przypatry­

wał się rysunkom. Po czym odłożył je na biurko i stwierdził

lakonicznie:

- Są świetne!

Star odetchnęła z ulgą, że przynajmniej jeden problem ma

w ten sposób z głowy.

background image

1 2 1

- Ponieważ wybieram się w najbliższy weekend do Sta­

nów.. . - zaczął Kyle.

- Wiem.
- ...ty mogłabyś wybrać się razem ze mną i osobiście

przedstawić te swoje wspaniałe projekty Bradowi - zapropo­
nował.

- Nie! W ten weekend absolutnie nie mogę! - energicz­

nie zaprotestowała Star.

- Dlaczego?
- Mam dużo pracy, zaległe zobowiązania.
- Rozumiem - uciął dyskusję Kyle. - W takim razie ja...

- zawahał się. - No cóż, ja przełożę ten wypad do Stanów
na inny termin, taki, który tobie też będzie odpowiadał,
w którym będziesz wolniejsza.

- Nie!
- Znowu nie? Dlaczego?
- Przecież możesz lecieć do Stanów teraz i sam pokazać

moje szkice Bradowi - zauważyła Star, rozmyślnie ignorując
zadane jej pytanie.

- Niech już będzie! - zgodził się Kyle. - Do Stanów wy­

biorę się sam, a z tobą na wesele twojej siostry.

- Emily nie jest moją siostrą!
- Ale twój ojciec jest na pewno twoim ojcem, a to on cię

zaprosił na wesele.

- Na które nie pojadę! - syknęła.
- Pojedziesz, pojedziesz - zapewnił ją Kyle. - Oboje po­

jedziemy, już moja w tym głowa.

Star nie mogła w żaden sposób zareagować na jego cheł-

background image

122

pliwe słowa, ponieważ ledwie je wypowiedział, do gabinetu

zajrzała zaaferowana pani Hawkins.

- Ma pan telefon ze Stanów, proszę szybciutko odebrać!

- zaszczebiotała.

Star, nie chcąc przysłuchiwać się cudzej rozmowie, skinę­

ła na pożegnanie głową i dyskretnie wyszła.

Zdążyła jednak jeszcze się zorientować, że dobiegający ze

słuchawki głos, w który z promiennym uśmiechem wsłuchi­

wał się Kyle Henson, był bez wątpienia głosem kobiecym.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

-

Kyle był u nas wczoraj wieczorem!

- I co z tego?
- Pytał, czy nie mamy czegoś do przekazania Claire. Od­

leciał dzisiaj do Stanów.

- Wiem, mówił mi, że się wybiera na weekend do Ame­

ryki - mruknęła Star.

Siedziały z Sally w kuchni i gawędziły przy popołudnio­

wej kawie.

Star czuła się nieszczególnie, jeśli nie całkiem fatalnie. Od

czasu ostatniej rozmowy w biurze wciąż rozmyślała o Ky­
le'u Hensonie. Po prostu nie była w stanie się opędzić od
nieustannych, natrętnych myśli o nim. Od myśli, które nie
były ani pozytywne, ani negatywne, ani przyjazne, ani wro­
gie. Były niejednoznaczne, przeciwstawne, chaotyczne,
niekiedy wręcz sprzeczne i właśnie przez to tym bardziej
męczące.

Kyle Henson drażnił Star, irytował swoją mentorską po­

stawą, swoimi upartymi zapędami, by ją pouczać, instruo­
wać, przekonywać, podejmować za nią decyzje, rządzić jej
własnym życiem.

Jednak pomimo to Kyle intrygował ją, a może nawet fa-

background image

124

scynował, jako mężczyzna i jako człowiek. W tym samym

czasie więc i z równą siłą przyciągał ją i odpychał, kusił
i zniechęcał.

Tak czy inaczej, Kyle nieustannie skupiał na sobie jej

uwagę, ani przez chwilę nie dawał jej spokoju. Najlepszym
tego dowodem był fakt, że nawet podczas relaksowego w za­
łożeniach, babskiego spotkania z najbliższą przyjaciółką była
zmuszona rozmawiać właśnie o nim.

Rozgadana Sally Carlton niestety nawet nie zauważyła, że

Star jest rozdrażniona z tego powodu i wolałaby zmienić temat.

- Wiesz, Kyle prosił mnie poza tym - kontynuowała z fi­

glarnym uśmiechem - żebym ci przypomniała o ślubnym

prezencie dla Emily, który podobno musicie razem kupić.

- Dzięki za przypomnienie.
- Ale dlaczego macie kupować ten prezent razem? Mo­

głabyś powiedzieć mi coś więcej na ten temat?

- Przykro mi, Sally, ale nie - odparła Star, z trudem

utrzymując nerwy na wodzy i z wysiłkiem opanowując się,
by nie wybuchnąć i nie palnąć niepotrzebnie czegoś nieprzy­

jemnego.

- Przykro mi, ale cię nie rozumiem - mruknęła zdegusto­

wana Sally. - Najpierw oznajmiasz, że Kyle Henson to twój
największy wróg, a niedługo potem wybierasz się z nim na
wesele przyrodniej siostry?

- Nie przyrodniej, tylko przyszywanej! - poprawiła przy­

jaciółkę Star.

- Nieważne! Nie chodzi przecież o nią, tylko o Kyle'a.

Jedziesz z nim na to wesele, prawda?

background image

1 2 5

- Jadę, jadę! I co z tego, że jadę? - obruszyła się Star.

- Jadę, bo popełniłam błąd, bo się zdecydowałam na ten
bezsensowny wyjazd w przelotnej chwili słabości.

- No, ale jednak się zdecydowałaś!
- Ech, gdzież tam! - machnęła z rezygnacją ręką. - Wła­

ściwie trudno nawet powiedzieć, że się zdecydowałam. To on

podjął za mnie tę decyzję! W tajemnicy przede mną dodzwo­
nił się do mojego ojca, potwierdził nasz przyjazd.

- Ho, ho!
- No więc jadę z nim na ten ślub i wesele Emily, chociaż

nie cierpię tej flądry! I nie cierpię ślubów i wesel! - Ziryto­
wana Star podniosła głos niemal do krzyku. - Na całe szczę­

ście - dodała już nieco ciszej, spokojniejszym tonem - na

kolejnym ślubie mojej matki nie będę musiała się meldować,
bo ma się odbyć aż na Karaibach.

- To twoja mama znowu wychodzi za mąż? - zaciekawiła

się Sally.

- Właśnie, z n o w u . - Star zgryźliwie podkreśliła to

ostatnie słowo.

- Czyżby za tego dwudziestoletniego chłopaka, syna

przyjaciółki?

- Na szczęście nie za niego! Ostatecznie zdecydowała się

na dżentelmena w swoim mniej więcej wieku, niejakiego
Briana Armstronga.

- Na tego swojego wiecznego adoratora? - upewniła się

Sally.

- Owszem.
- To chyba rozsądna decyzja, nie sądzisz?

background image

126

- Sądzę, że najrozsądniejsza w życiu mojej matki! -

stwierdziła Star, nie bez ulgi. - A może nawet jedyna rozsąd­

na, w odróżnieniu od wszystkich innych, a już zwłaszcza od
decyzji o wyjściu za mąż za mojego ojca.

- Twój ojciec przysporzył twojej matce, a w konsekwen­

cji i tobie, wielu życiowych problemów, to fakt, którego nie
da się, niestety, ukryć - przyznała Sally, kiwając z powagą
głową.

- Delikatnie powiedziane. On przecież raz na zawsze

zwichnął jej charakter, złamał jej życie! A może i mnie też,
kto wie?

- Nie zapominaj, Star, że twoja matka kawał życia ma

jeszcze przed sobą - upomniała przyjaciółkę Sally. - A tym

bardziej ty! Masz jeszcze mnóstwo czasu na spotkanie na

swojej drodze odpowiedniego mężczyzny, kogoś ciekawsze­
go niż pan Flower.

- Ech! - Star machnęła lekceważąco ręką. - Wszyscy fa­

ceci to jedna i ta sama zaraza.

- Nieprawda! - oburzyła się Sally.
- Chwalebny wyjątek w postaci twojego Chrisa tylko po­

twierdza regułę, moja droga - zauważyła ironicznym tonem
Star.

- Zostaw Chrisa w spokoju! Pomyśl o innych czułych,

troskliwych, odpowiedzialnych, uczciwych mężczyznach,
których doskonale znasz.

- Na przykład?
- Na przykład o Bradzie Stevensonie! - zaczęła wyliczać

Sally.

background image

127

- I o kim jeszcze?
- O moim poczciwym wujaszku, Timie Burbridge'u!
- A następnie? - pokpiwała z przyjaciółki w żywe oczy

Star.

- Chociażby o Jamesie Carltonie! Albo nawet o tym

Brianie Armstrongu, który od tylu lat niezmordowanie ado­
ruje twoją matkę!

- Albo o Kyle'u Hensonie, tak? Coś mi się zdaje, że

chyba jeszcze jego miałabyś ochotę umieścić na tej swojej
liście męskich cudów świata.

Ton głosu Star był nadal tak jadowicie złośliwy, że Sally,

nie chcąc podsycać rozdrażnienia przyjaciółki, przezornie

zmieniła temat.

- To na kiedy jest zaplanowany ten ślub Emily? - za­

pytała.

- Na przyszły miesiąc.
- Wrzesień, nieźle. Wiesz już, w jakiej kreacji wystąpisz

na weselu?

- Nie mam zielonego pojęcia.
- A masz może jakieś ciekawe plany na ten weekend?

- Sally zmieniła temat po raz kolejny, zorientowawszy się,
że wszelkie kwestie związane ze ślubem i weselem Emily

denerwują jej przyjaciółkę w stopniu nie mniejszym niż kwe­
stie związane z mężczyznami w ogóle, a z osobą Kyle'a
Hensona w szczególności.

- Żadnych! - tyleż posępnie, co lakonicznie odpowie­

działa Star.

Na ten weekend nie mam w planach niczego - dodała już

background image

128

w myślach - poza głupim, bezsensownym rozmyślaniem

o tym męczącym facecie, który najpierw ośmielił się zlekce­

ważyć moje uwodzicielskie wysiłki, potem nazwał moje pro­

jekty reklam pornografią, teraz zabawia się nie wiadomo

z kim w Ameryce, a wkrótce ma zamiar bawić się ze mną na
weselu Emily i zgrywać się przed wszystkimi zaproszonymi
przez ojca gośćmi na mojego życiowego partnera.

Tajemnicza Amerykanka, z którą Kyle Henson z takim

ukontentowaniem rozmawiał przez telefon w obecności Star
Flower, była jego młodszą o przeszło dziesięć lat przyrodnią
siostrą, Kelly.

Bardzo ją lubił, między innymi za to, że zarówno pod

względem powierzchowności, jak i charakteru, była uderza­

jąco wprost podobna do ukochanej ciotki Grace. Drobna,

ciemnowłosa dziewczyna mieszkała od pewnego czasu u Ky­
le'a i pomagała mu prowadzić kawalerskie gospodarstwo.

- Jakże się miewa mój ulubiony starszy brat? - powitała

go radośnie, gdy tylko zjawił się w domu.

- Twój j e d y n y starszy brat miewa się doskonale!

- odpowiedział wesoło, kiedy już wymienili serdeczne po­

witalne uściski.

Kelly nie uwierzyła Kyle'owi na słowo, tylko cofnąwszy

się o dwa kroki, przyjrzała mu się badawczym wzrokiem.

Po czym stwierdziła:
- A jednak wyglądasz mi jakoś mizernie, braciszku!

I uśmiechasz się tak jakoś na siłę. Masz może jakieś problemy
tam w Anglii? Coś nie tak w pracy?

background image

129

- Ależ skąd! - energicznie zaprzeczył Kyle. - W pracy

wszystko w porządku, jeszcze trochę i firma Stevensonów
odmieni klimat w całej Anglii.

- W takim razie pewnie masz jakieś kłopoty osobiste

- zawyrokowała siostra. - Kobieta? Przyznaj się zaraz, bez
bicia!

Przyciskany do muru przez rezolutną młodą osóbkę, Kyle

Henson milczał, uśmiechając się dość blado.

- Już wszystko wiem po tej twojej niewyraźnej minie,

nawet nie musisz odpowiadać! - stwierdziła siostra. - Znam
tę damę?

- Nie, nie znasz. I wcale nie jestem pewien, czy kiedy­

kolwiek ją poznasz.

- No, jeśli ona nie chce takiego cudownego faceta, jak ty

- odezwała się Kelly z oburzeniem - to chyba jest po prostu

ślepa!

- W pewnym sensie tak - mruknął posępnie Kyle. - Cho­

ciaż wzrok ma w najlepszym porządku.

- Może chciałbyś o tym porozmawiać, braciszku? - spy­

tała siostra z troską w głosie. - Najzwyczajniej w świecie
trochę się wyżalić?

Pokręcił przecząco głową.
Nie chciał rozmawiać z młodszą siostrą o problemie, któ­

rego on, w jej oczach wszechmocny i wszechwiedzący star­

szy brat, nie potrafił dotąd, mimo usilnych starań, rozwiązać.

Na razie wiedział tylko jedno, że autentycznie kocha Star

Flower.

A poza tym?

background image

130

Owszem, miał pewne podstawy do przypuszczeń, że i ona

nie traktuje go całkiem obojętnie.

Wciąż jednak nie był pewien, czy zdoła ją zachęcić,

zmobilizować, nakłonić do wyzwolenia się z twardej, zakrze­
płej już wiele lat temu i z każdym rokiem coraz grubszej
skorupy przesądów, rozczarowań i obaw, która uczyniła
tę niewątpliwie spragnioną uczuć dziewczynę osobą nie­
zdolną do pełnego emocjonalnego zaangażowania się w in­
tymny damsko-męski związek, niezdolną do prawdziwej
miłości.

Kyle Henson wciąż nie był, niestety, pewien, czy zdoła

ogrzać płomieniem swojego gorącego afektu serce Star Flo­
wer, przemienione niegdyś za sprawą jakichś złych czarów
w bryłę lodu.

- Zakochałaś się, czy co? - ofuknęła przyjaciółkę Sally,

zorientowawszy się, że Star, zamiast słuchać referowanych
przez nią najnowszych ploteczek, buja myślami gdzieś wy­
soko w obłokach.

Wybrały się do ulubionej włoskiej restauracji na pogawęd­

kę i lunch, ale Star Flower wyraźnie nie miała tego dnia ani
szczególnego apetytu, ani nadmiernej chęci do rozmowy.
Ogólnie biorąc, tego dnia absolutnie nie miała humoru.

- J a miałabym się zakochać? Bzdura! - zareagowała

w związku z tym ostrzej chyba, niż należało, na wypowie­
dzianą pół żartem, pół serio uwagę przyjaciółki. - Skąd ci
przyszło do głowy to absurdalne przypuszczenie?

- Milczysz, nie jesz, nie słuchasz - wyliczyła na palcach

background image

131

Sally. - Czy to nie są wystarczająco wyraźne symptomy ja­
kiegoś gorącego uczucia?

- To są tylko symptomy przemęczenia, moja droga. Mia­

łam ostatnio mnóstwo pracy - wyjaśniła Star.

- Z kampanią dla Stevensonów?
- Niekoniecznie. Prawdę mówiąc, ta sprawa na razie stoi

w miejscu, ale mam jeszcze parę innych na warsztacie.

- Nie wątpię, jesteś przecież wziętą konsultantką rekla­

mową.

- Bez przesady, Sally!
- Nie przesadzam ani trochę. Ale dlaczego odłożyłaś na

bok kampanię firmy Stevensonów? Czyżby dlatego, że Kyle

Henson przedłużył sobie pobyt w Ameryce i konsultantka
nie ma się z kim konsultować?

- Skąd wiesz, że Kyle nie wrócił? - niespodziewanie

ożywiła się Star.

- Od Claire - wyjaśniła Sally. - Wspomniała mi, że Kyle

jeszcze jest w Stanach, kiedy ostatnio do mnie dzwoniła.

A on do ciebie nie zadzwonił?

- A dlaczego miałby to robić? - obruszyła się Star. -

Dzwonił do biura, do pani Hawkins, że jakieś tam ważne

sprawy zmuszają go do pozostania w Ameryce jeszcze przez

parę dni. A pani Hawkins przekręciła do mnie. I wystarczy!

- Naprawdę tak uważasz?
- Oczywiście! - skłamała Star.
Wystarczyło, by się nie martwić, że Kyle'owi stało się coś

złego, że na przykład miał jakiś wypadek czy nagle się roz­
chorował.

background image

1 3 2

Nie wystarczyło jednak, żeby nie snuć niepokojących

przypuszczeń, co do p r o g r a m u jego przedłużającego

się pobytu w Ameryce. Towarzyskiego programu, ma się ro­
zumieć!

I nie wystarczyło, żeby się nie czuć we własnym miesz-

kaniu pod nieobecność najbliższego sąsiada tak jakoś... nie­
swojo, dziwnie, niewyraźnie.

Niestety, nie wystarczyło również, żeby przyznać się

przed samą sobą do własnych uczuć.

Jakich? Na przykład do osamotnienia, do zazdrości.
A może i do miłości?
No, nie! Jaka znów miłość? - energicznie zaprotestowała

w duchu Star Flower, przyłapawszy się na tym, że podsunięta
mimochodem przez przyjaciółkę myśl jakoś nie daje jej spo­
koju. - Ja miałabym się zakochać? Przecież to całkowicie
absurdalne, przecież to śmieszne!

Niestety, Star bynajmniej nie było w tym momencie do

śmiechu. Tak czy owak, Kyle Henson nie wrócił ze Stanów

Zjednoczonych zaraz po weekendzie, ani nawet do niej nie
zatelefonował.

Zatelefonował natomiast Brad Stevenson.
Ku ogromnej satysfakcji Star poinformował ją, że jest

bardzo zadowolony z jej projektów i że w porozumieniu
z zarządem firmy zdecydował się przeznaczyć spore środki
finansowe na zorganizowanie kampanii reklamowej w bry­
tyjskiej telewizji.

- Musieliśmy wprawdzie z Kyle'em przez kilka dni prze-

background image

133

konywać nasz trochę konserwatywny zarząd, że znaczny na­
wet wydatek na telewizyjną reklamę na pewno się firmie
koniec końców opłaci, ale udało się, na szczęście. Będziesz
mogła wejść z kampanią do ogólnokrajowej telewizji! Oczy­
wiście dopiero wtedy, kiedy Kyle upora się do końca z orga­
nizacją sprawnego serwisu - zastrzegł Brad. - Oferowanie
usług, których nie bylibyśmy w stanie wykonać, mijałoby się
przecież z celem - zauważył.

- Takie posunięcie byłoby po prostu samobójcze! -

z głębokim przekonaniem przytaknęła Star. - Poczekam
cierpliwie, aż Kyle...

- Nie martw się, nie będziesz musiała długo czekać! -

przerwał jej ze śmiechem Brad. - Kyle już jutro leci do Anglii
i zabiera się ostro do roboty. Obgadacie na miejscu wszystkie

szczegóły. Kyle zna wszelkie moje sugestie i ma ode mnie

potrzebne pełnomocnictwa.

Kiedy Brad Stevenson już się pożegnał i odłożył słucha­

wkę, Star popadła w głębokie zamyślenie.

Przecież powinnam się niesamowicie cieszyć, uzmysłowi­

ła sobie, analizując przebieg rozmowy. Brad pochwalił moje
projekty. No i obiecał, a właściwie nawet zagwarantował mi,

środki na przeprowadzenie kampanii z prawdziwego zdarze­
nia, na szeroką skalę, we wszystkich mediach, nie wyłączając
ogólnokrajowej telewizji. To przecież dla mnie, jako konsul­
tantki reklamowej, profesjonalna szansa, o jakiej zawsze ma­

rzyłam. Szansa na sukces, na błyskotliwą karierę w zawo­
dzie, na przyszłą współpracę z największymi firmami brytyj-

background image

134

skimi, a może i zagranicznymi, na korzystne kontrakty, na
intratne zlecenia! Powinnam się cieszyć, powinnam skakać
do góry z radości.

A mnie tymczasem... - uświadomiła sobie z zabarwio­

nym goryczą zdziwieniem - mnie tymczasem jest tak jakoś
nijako, smętnie, markotno.

Ale dlaczego? - zaczęła się gorączkowo zastanawiać. -

Czyżby dlatego, że muszę cieszyć się sama? Czyżby dlatego,
że nie mam z kim podzielić mojej radości, nie ma mnie kto
pochwalić za to, co już osiągnęłam? I że nie ma nikogo, kto

będzie ze mną czekać na to, co jeszcze mogę osiągnąć?

- Ech, bez przesady! - mruknęła półgłosem i dla dodania

sobie otuchy lekceważąco machnęła ręką.

Tak przecież było zawsze i już dawno do tego przywy­

kłam, przykonywała się w duchu. Miałam dość czasu! Ojciec
mało się mną interesował, bo wolał Emily, która wprawdzie
nie była jego rodzoną córką, ale zawsze bez porównania
lepiej ode mnie wiedziała, jak mu się przypodobać.

A matka? - zastanowiła się Star.
- Matce nigdy przecież nie zależało na moich sukcesach

- odpowiedziała sobie z goryczą na własne pytanie. - Matka
nigdy nie rozumiała moich ambicji, nie pochwalała moich

starań i dążeń. Kiedy dzięki stypendium za doskonałe wyniki
w nauce uzyskałam możliwość bezpłatnego kształcenia się
w elitarnej szkole średniej, miała mi do powiedzenia tylko
tyle, żebym uważała z tą edukacją, bo chłopcy nie przepadają
za przemądrzałymi dziewczętami.

No, dość już tych bezproduktywnych rozmyślań! - Star,

background image

1 3 5

czując, że zaczyna się coraz bardziej poddawać pesymisty­
cznemu, depresyjnemu nastrojowi, wydała w końcu samej
sobie takie właśnie kategoryczne polecenie. - Trzeba dzisiaj
wcześniej położyć się do łóżka, dobrze się wyspać i od jutra
brać się ostro do roboty! Bo Kyle...

Nie, Kyle nie ma tu nic do rzeczy! - pomyślała rozzłosz­

czona.

Pracuję przecież dla Brada, a nie dla niego, zaczęła prze­

konywać samą siebie w myślach. Więc Kyle Henson w ogóle
się nie liczy! Niech wraca albo nie wraca, niech znów wy­

jeżdża do tej swojej Ameryki, kiedy chce, niech sobie tam

robi, co chce. Byleby tylko nie komplikował mi życia, byleby
tylko przestał się wtrącać do moich osobistych spraw! Kyle

jest mi zupełnie obojętny. Jest mi na tyle obojętny, że skoro
już się uparł, to mogę nawet z nim pojechać na to bezna­

dziejne wesele Emily. Byleby tylko dał mi święty spokój,

byleby tylko niepotrzebnie nie zawracał mi głowy.

Kyle Henson nie dał Star spokoju, bo kiedy już położyła

się do łóżka i właśnie zasypiała, zatelefonował do niej z dru­
giego brzegu Atlantyku.

- Późno dzwonisz! - mruknęła dość opryskliwie, usły­

szawszy w słuchawce jego głos.

- Podobno lepiej późno niż wcale - zauważył sentencjo­

nalnie.

- Czasami lepiej wcale.
- Na przykład, kiedy?
- Na przykład, kiedy rozmówca prawie śpi.

background image

136

- Czyżbyś leżała już w łóżku, Star? - zainteresował się

Kyle.

- Tak cię to ciekawi? Nie mam zwyczaju sypiać na sie­

dząco, więc leżę w łóżku. Ale nieważne! - stwierdziła, chcąc
zmienić temat i wysondować, o co naprawdę chodzi Kyle'o-
wi Hensonowi. - Dlaczego właściwie dzwonisz? Wiem już
od Brada, że moje projekty zostały przyjęte i że ty wracasz

jutro do Anglii.

- Ano właśnie! Jutro wracam i mam do ciebie w związku

z tym pewną nieśmiałą prośbę.

- Jak tylko będę mogła, to ją spełnię. Słucham cię uważ­

nie. O co chodzi?

- O małe zakupy.
- O zakupy? - zdziwiła się Star.
- Właśnie. Będę na miejscu dopiero wieczorem, późnym

wieczorem, nie zdążę już sobie zrobić żadnego zaopatrzenia
w sklepie spożywczym.

- A czego konkretnie potrzebujesz?
- No... mleka, jajek, sera, chleba. A na deser...
Ciebie! - już chciał powiedzieć Kyle, wyobraziwszy so­

bie leżącą w łóżku Star, ale w ostatniej chwili ugryzł się
w język.

- Tak?
- Nie, na deser to właściwie nic, siostra napiekła mi na

drogę tyle domowego ciasta...

- Siostra?
- No tak, moja przyrodnia młodsza siostra, Kelly. Nigdy

ci o niej nie mówiłem? - zdziwił się swemu własnemu roz-

background image

137

targnieniu Kyle. - Mieszka u mnie w tej chwili - wyjaśnił.

- To znaczy, już od jakiegoś czasu u mnie mieszka. Ale wra­
cając do tych zakupów...

- O zakupy się nie martw, chętnie ci je zrobię - zapewniła

Star, ku własnemu zaskoczeniu niesamowicie uradowana in­

formacją, że kobieta, z którą Kyle Henson kontaktował się
w Ameryce, była po prostu jego przyrodnią siostrą.

- Świetnie! - ucieszył się. - Pani Stevens ma mój klucz

- dodał. - Możesz go od niej wziąć i włożyć wszystko do
lodówki.

- Jak chcesz - mruknęła Star, z lekka rozczarowana tym,

że Kyle nie zamierza jej odwiedzić bezpośrednio po
przyjeździe, chociażby w środku nocy.

Ja chciałbym, żeby było zupełnie inaczej, Star, chciałbym,

żebyś na mnie czekała, chciałbym, żebyś za mną tęskniła,
chciałbym, żebyś mnie kochała! - pomyślał Kyle, ale zacho­
wał tę myśl wyłącznie dla siebie.

A w słuchawkę rzucił na zakończenie rozmowy:

- Moje gratulacje z powodu projektów! Brad był pod

wrażeniem. Zrobisz karierę w reklamowej branży, jak dobrze
pójdzie. Cześć!

- Cześć, Kyle! - odpowiedziała Star. - Nie jestem

wprawdzie pewna, czy zrobię karierę - dodała półgłosem, już
sama do siebie, po odłożeniu słuchawki - ale wiem, że na

pewno zrobię ci jutro te zakupy.

Kiedy nazajutrz - dość późnym popołudniem - Star Flo-

wer wkroczyła z zakupionymi w sklepie spożywczym pro-

background image

1 3 8

duktami do mieszkania Kyle'a Hensona i otworzyła lodów­
kę, żeby je w niej ulokować, osłupiała ze zdumienia. W lo­
dówce było wszystko: mleko, jajka, kilka gatunków sera,

paczkowany chleb.

Wykosztował się na międzykontynentalną rozmowę tele­

foniczną po to, żeby poprosić mnie o zakup zupełnie niepo­
trzebnych rzeczy? - zdziwiła się Star. - Może zapomniał, że
ma pełną lodówkę? A może on... może po prostu potrzebo­
wał jakiegoś pretekstu, żeby sobie ze mną pogadać, żeby
usłyszeć mój głos?

- Bez przesady! - mruknęła półgłosem, nie dopuszczając

do siebie myśli o tym, że ktoś... że Kyle Henson... mógłby

jej potrzebować zupełnie bezinteresownie, mógłby po prostu

się za nią stęsknić.

Taka ewentualność w ogóle nie wchodzi w grę! Jest zapo­

minalski i tyle, najlepszy dowód, że tych kwiatków też zapo­
mniał podlać przed wyjazdem, pomyślała, zajrzawszy do jednej
z kilku stojących na kuchennym parapecie doniczek.

Star obficie podlała mocno już przesuszone doniczkowe

rośliny. Najpierw w kuchni, potem w salonie, na koniec
w sypialni.

Znalazłszy się w sypialni Kyle'a, nie była w stanie oprzeć

się wspomnieniu dziwnej, niesamowitej nocy, którą spędzili

w tym łóżku razem, choć skądinąd osobno, kiedy to zatrzas­
nęły się drzwi od jej mieszkania, a nie miała przy sobie
klucza, żeby je otworzyć.

Niespodziewany zgrzyt klucza w zamku gwałtownie wy­

trącił Star z zamyślenia.

background image

139

Wybiegła z sypialni do hallu. Wejściowe drzwi otworzyły

się i do mieszkania wszedł... Kyle Henson.

- Już jesteś? - zdziwiła się Star. - Przecież miałeś się

zjawić dopiero późnym wieczorem?

- Złapałem wcześniejszy samolot - wyjaśnił z promien­

nym uśmiechem Kyle. - Miło cię znowu widzieć!

- Właśnie przyniosłam ci zakupy. I podlałam kwiatki, bo

zanadto przeschły.

- Cieszę się! Bardzo się cieszę!
- Bez przesady, to przecież drobiazg - mruknęła Star,

zakłopotana niewspółmiernie w stosunku do jej drobnej są­
siedzkiej przysługi entuzjastyczną reakcją Kyle'a.

- Nieprawda! - zaoponował. - To ważne, to bardzo ważne!
Podszedł do Star i objął ją mocno ramionami. I pocałował

ją prosto w rozchylone ze zdziwienia usta.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- I jeszcze raz promiennie się uśmiechamy, proszę sza­

nownych państwa! Wszyscy, bez żadnych wyjątków, urocza
młoda damo! Proszę o chwilę cierpliwości, to już ostatnie
ujęcie.

Natarczywe pokrzykiwania denerwowały Star, a zwróco­

na bezpośrednio pod jej adresem uwaga wprawiła ją wręcz
we wściekłość, jednak nie mając innego wyjścia, koniec koń­
ców posłusznie wykrzywiła twarz w wymuszonym, nienatu­
ralnym uśmiechu.

Wszyscy weselni goście Emily i jej nowo poślubionego

męża Davida już od dłuższego czasu cierpliwie pozowali do

serii pamiątkowych zdjęć, bezpardonowo musztrowani przez

pełnego werwy, apodyktycznego fotografa i ustawiani przez
niego bez końca w coraz to innych konfiguracjach.

Star miała tego serdecznie dosyć. Jej małoletnie przyrod­

nie rodzeństwo również.

Ledwie fotograf zrobił, co do niego należało, energiczne

i wszędobylskie trojaczki, zmuszone dotąd do nieruchomego
prężenia się przed obiektywem, zaczęły niesamowicie doka­
zywać. Na szczęście Kyle Henson zajął się nimi z takim
pedagogicznym talentem, że wkrótce oddały się całkowicie

background image

141

zaaranżowanej przez niego zabawie i przestały się naprzy­
krzać rodzicom oraz pozostałym weselnikom.

- Moja droga, ten twój przystojny amerykański przyjaciel

cudownie sobie radzi z dziećmi! - stwierdziła z nie ukrywa­
nym podziwem aktualna pani Flower, zwracając się do młod­
szej od siebie zaledwie o trzy lata pierworodnej córki męża.
- Nie wiesz przypadkiem, czy ma własne?

- Nie przypuszczam - odpowiedziała lakonicznie Star

i nie zdradzając najmniejszej ochoty na kontynuowanie roz­
mowy, z rozmysłem odwróciła się do Lucindy plecami.

Nim zdążyła się oddalić, usłyszała jeszcze ciężkie wes­

tchnienie macochy i jej gderliwe słowa:

- Ech, przydałby się tym dzieciakom trochę młodszy, bar­

dziej energiczny ojciec!

Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej, m o j a d r o g a ,

Star zgromiła w duchu Lucindę, złośliwie przy okazji prze­
drzeźniając jej protekcjonalny ton. Widziały gały, kogo brały,
nieprawdaż?

Młoda pani Flower trochę zanadto, jej zdaniem, intereso­

wała się podczas uroczystości Kyle'em i kilkoma innymi, co
młodszymi i przystojniejszymi gośćmi płci męskiej, a trochę
za mało własnym małżonkiem. Tym podstarzałym, mocno
szpakowatym panem, który zrobił na Star wrażenie człowie­

ka zmęczonego życiem i dziwnie zobojętniałego na wszy­

stko, co nie dotyczyło bezpośrednio jego własnej osoby.

- Ojciec zawsze był egoistą i ani trochę się, niestety, nie

zmienił! - stwierdziła zdegustowana w chwilę później,
w rozmowie z Kyle'em. - Jak mu wspomniałam, że mama

background image

142

wyjeżdża na Karaiby i wychodzi za mąż za Briana Armstron-
ga, to nawet mnie nie zapytał o szczegóły. Po prostu mało go
obchodzi, co dzieje się z nią albo ze mną!

- A nie przyszło ci przypadkiem do głowy, że może on

raczej zazdrości twojej matce obecnej, zdecydowanie kom­
fortowej sytuacji i dlatego nie chce nic słyszeć o jej małżeń­

skich planach?

Pytanie Kyle'a zupełnie zaskoczyło Star.
- Zazdrość? - zaczęła się głośno zastanawiać. - Nie, to

chyba nie wchodzi w grę! Przecież ojciec sam chciał kiedyś
rozwodu, sam poszukał sobie młodszej kobiety, dla której
zostawił moją mamę.

- Myślę, że szukając sobie kolejnych, coraz to młodszych

partnerek, twój ojciec wcale tak naprawdę sobą nie rządził
- podsumował Kyle.

- Więc któż taki nim rządził, twoim zdaniem? Można

wiedzieć?

- Rządziła nim nieuleczalna choroba, na którą cierpią

niektórzy mężczyźni: próżność! - odpowiedział z powagą
Kyle. - Powodowany próżnością, zgubną chęcią popisania
się przed innymi i przed samym sobą męskim wigorem
i uwodzicielskim talentem, twój ojciec gotów był deptać
wszystko, nawet własne uczucia.

Kyle Henson był w tym momencie zmuszony przerwać

swój wywód, ponieważ rozdokazywane trojaczki odciągnęły

go gdzieś na bok do wspólnej zabawy.

Star w samotności zamyśliła się nad wypowiedzianymi

przez niego słowami. .

background image

1 4 3

Czyżby ojciec do dziś po swojemu, w skrytości ducha,

kochał moją matkę? - zadała sobie w myślach pytanie. -
Czyżby on kochał po swojemu również m n i e , chociaż
latami prawie wcale o mnie nie pamiętał?

Z zamyślenia wyrwały ją słowa Emily:
- Dzięki, że o mnie pamiętałaś, że zdecydowałaś się przy­

jechać na mój...

Zmierzyła przyszywaną siostrę zimnym i przenikliwym

wzrokiem, posądzając ją o chęć przemycenia w podziękowa­
niach za przybycie na ślub jakiejś złośliwej aluzji. Speszona
panna młoda zarumieniła się i umilkła w pół zdania.

Star trochę się zawstydziła swojej wrogości i swoich, bez­

podstawnych być może, podejrzeń, spróbowała więc zastąpić
marsową minę bladym uśmiechem i mruknęła:

- Ślicznie wyglądasz w ślubnej sukni, Emily. Ojciec jest

z ciebie taki dumny.

- Dumny? Ze mnie? - zdziwiła się Emily.
- A dlaczegóż by nie?
- On przecież z początku wcale nie był zachwycony tym,

że wychodzę za mąż za Davida, który już raz był żonaty, ma
za sobą burzliwe pierwsze małżeństwo i nie mniej burzliwy
rozwód.

- Nie wiedziałam.
- Poza tym... hm... - Emily zawahała się. - Cóż, nie ma

sensu ukrywać, że ojciec jest przede wszystkim dumny z cie­

bie, Star - wykrztusiła. - Że podziwia twoją inteligencję,
urodę, samodzielność w prowadzeniu interesów, błyskotliwą
karierę zawodową.

background image

144

- Tylko nie wymyślaj mi tu bajek, Emily! - obruszyła się

Star. - Przecież to właśnie ty byłaś zawsze jego ulubienicą,
a nie ja!

- Nieprawda! Ja tylko zawsze bardzo się starałam zaskar­

bić sobie jego względy, jego sympatię. Bo byłam o ciebie
zazdrosna!

- Przecież to właśnie ja byłam przez całe życie zazdrosna

o ciebie!

W tym momencie szybkiej wymiany zdań Star i Emily

nagle umilkły. W milczeniu spojrzały sobie nawzajem
w oczy i po chwili obydwie równocześnie, jak na komendę,
wybuchnęły głośnym śmiechem.

Ten ich śmiech był nie tyle radosny, ile ironiczny i gorzki,

ale z całą pewnością szczery.

- Wygląda na to, że ojciec po prostu nami manipulował,

jak pionkami na szachownicy - stwierdziła Star, nagle po­

ważniejąc.

- I wystawiał nas do gry przeciwko sobie - zauważyła

Emily.

- A my przez całe lata bezkrytycznie godziłyśmy się tak

grać.

- Albo tak tańczyć, jak on nam zagrał.
- Ale przecież nie musimy bez końca godzić się na coś

tak beznadziejnego - skonstatowała Star.

- Fakt, nie musimy - przytaknęła Emily.
- Obydwie jesteśmy już dorosłe, możemy się dogadać,

możemy się porozumieć.

- Pierwszy krok już chyba został zrobiony!

background image

145

- Tak myślisz?
- Jasne! Na pewno został zrobiony, skoro zaprosiłam cię

na mój ślub i wesele, a ty przyjechałaś, chociaż ja do ostat­
niej chwili byłam przekonana, że w żadnym wypadku się na

to nie zdobędziesz.

- Zróbmy więc teraz drugi krok, siostrzyczko! - zapro­

ponowała Star.

Po czym serdecznie uściskała Emily.

Weselne przyjęcie Emily i Davida przeciągnęło się dość

długo w noc.

Kiedy wreszcie dobiegło końca i po pełnym wrażeń dniu

można już było udać się na spoczynek do hotelu, Star poczuła
nagły i silny ból w tylnej części głowy, połączony z typową
dla migreny sztywnością karku.

Spróbowała sobie rozmasować dłonią najbardziej obolałe

miejsce.

- Źle się czujesz? - zapytał Kyle, zerknąwszy na nią zza

kierownicy samochodu, którym jechali z domu państwa Flo-
werów do hotelu.

- Chyba mam migrenę - mruknęła Star. - Ale poza tym

wszystko jest w jak najlepszym porządku - dodała pośpiesznie,
zupełnie nie przyzwyczajona do tego, by ktokolwiek poza leka­
rzem pytał ją o samopoczucie i troszczył się o jej zdrowie.

- Jakoś sobie z nią poradzimy - uspokajał Kyle. - Do­

jedźmy tylko na miejsce.

W hotelu „George" znaleźli się po kilkunastu minutach

jazdy przez opustoszałe nocą miasto.

background image

1 4 6

Zgłosili się do dyżurnej recepcjonistki, która błyskawicz­

nie sprawdziła na komputerze rezerwację i skierowała ich do
zamówionego przez pana Flowera luksusowego apartamentu
na pierwszym piętrze, składającego się z dwu oddzielnych
sypialni z łazienkami i wspólnego reprezentacyjnego salonu.

- Jak twoja głowa? - spytał Kyle.
- Niestety, trochę boli - odpowiedziała Star. - Ale na

pewno przestanie, jak się dobrze wyśpię.

- Migrena ma to do siebie, że nie pozwala na spokojny sen.
- Niestety! - westchnęła z rezygnacją. - Bywa tak, że im

szybciej chciałoby się usnąć, tym bardziej dokucza bez­
senność.

- Znam świetny, bardzo skuteczny sposób na migrenę

- powiedział z tajemniczym trochę uśmiechem Kyle.

- Przeczekać? - zażartowała Star.
- Boże broń! - obruszył się. - Rozmasować! Potrzebu­

jesz masażu.

- Nie! - zaprotestowała Star.
- Ależ tak! - stwierdził Kyle nie dopuszczającym sprze­

ciwu tonera. - Rozbierz się trochę i połóż się wygodnie na
łóżku.

- Nie będę się rozbierać na twój rozkaz!
- Nie bądź śmieszna! Przecież oboje jesteśmy dorośli,

a masaż w ubraniu nie ma sensu.

- Masaż w twoim wykonaniu w ogóle nie ma sensu, bo

nie jesteś wykwalifikowanym masażystą!

- I tu się mylisz - wyjaśnił Kyle. - Jako student dorabia­

łem sobie, asystując trenerowi drużyny hokejowej. Na-

background image

1 4 7

uczyłem się rozmasowywać poobijanych na lodowisku za­
wodników.

- Mnie nikt nie poobijał!
- Ale miałaś wybitnie ciężki dzień i jesteś teraz cała spię­

ta. Masaż na pewno dobrze ci zrobi, więc nie sprzeczaj się
ze mną już dłużej, tylko rozbieraj się i kładź! No, zgoda?

Star poczuła się w tym momencie tak fatalnie, że gotowa

była zgodzić się na wszystko, byleby tylko poczuć się choć
trochę lepiej.

Dlatego mruknęła:

- Niech ci będzie. Tylko zostaw mnie samą na chwilę,

z łaski swojej.

Kyle posłusznie wyszedł.
Rozebrała się, pozostając w samych figach. Ułożyła się na

łóżku, wystawiając do masażu nagie plecy, a skrupulatnie
kryjąc biust.

- Jestem gotowa! - zawołała.
Kyle zjawił się za moment.
Zdążył się pozbyć wizytowego garnituru, koszuli i krawa­

ta, był tylko w slipkach.

- Zaczniemy od stóp - oznajmił.
- Przecież boli mnie głowa - nieśmiało odezwała się Star,

skrępowana nieco swoim i Kyle'a negliżem, i w ogóle całą
dość osobliwą sytuacją.

- To nic. Masaż stóp bywa dobry na wszystko.
Zanim Kyle Henson, wprawnie masując Star Flower, zdą­

żył przejść od jej stóp, poprzez uda i plecy, do ramion, nęka­

jący ją ból głowy w cudowny sposób całkowicie ustał.

background image

148

Obudziło się w niej natomiast coś zupełnie innego i bez

porównania przyjemniejszego: p o ż ą d a n i e !

Budziło się stopniowo, wraz z poprawą samopoczucia.
Z początku było tylko lekkim dreszczykiem, lecz z cza­

sem przerodziło się w rodzaj silnego, ogarniającego całe cia­

ło napięcia.

- Jak to jest? Ja cię masuję, a ty się nic a nic nie roz­

luźniasz, Star! - zdziwił się Kyle.

- Może masujesz nie tak, jak trzeba? - zaczęła się z nim

droczyć.

- A może raczej nie z tej strony, co trzeba? - Kyle skwa­

pliwie podchwycił jej na poły żartobliwy, na poły kusicielski
ton.

- Może? - szepnęła Star i odwróciła się najpierw na bok,

a w chwilę później na wznak. .

Od tego momentu dalsze wypadki potoczyły się już w bły­

skawicznym tempie.

Kiedy gwałtowny poryw zmysłowego uniesienia, dopro­

wadziwszy obydwoje kochanków na sam szczyt erotycznej
ekstazy, przemienił się już w falę błogiego, wszechogarniają­
cego spokoju, Star Flower słodko usnęła w ramionach Kyle'a
Hensona. Gdy jednak obudziła się tuż przed świtem, zanie­
pokojona spostrzegła, że obok niej nie ma już nikogo.

Uniosła się lekko na łóżku i zaczęła się rozglądać po po­

koju.

Kyle nie spał.
Stał przy oknie, wpatrzony w zamyśleniu w mglistą, nie-

background image

149

określoną szarość osobliwej, przełomowej godziny, odziela-

jącej mrok nocy od blasku dnia.

Robił wrażenie człowieka, w którego duszy również do­

konuje się jakiś przełom. Robił wrażenie człowieka, który
napotkał na swojej życiowej drodze pewien punkt zwrotny.
Robił wrażenie człowieka zagubionego, szamoczącego się
w rozterce.

Ogarnięta tkliwością i współczuciem Star po cichutku

wstała i bezszelestnie do niego podeszła.

Leciutko drgnął, kiedy oparła dłoń na jego ramieniu i wy­

szeptała jego imię:

- Kyle.

Odwrócił się od okna w jej stronę, nie odezwał się jednak

do niej ani słowem.

Nie czekała, aż Kyle zacznie mówić. Sama odezwała się

pierwsza:

- Wiem o czym myślisz - stwierdziła. - Ale to nie jest

tak... że ja... że rny... że tylko...

- Star, posłuchaj mnie! - poprosił Kyle, widząc, że ona

gubi z przejęcia wątek i zaczyna coraz bardziej plątać się
w wyjaśnieniach.

- Nie! - zaoponowała. - Tym razem ty mnie posłuchaj.

Miej cierpliwość poczekać, aż powiem wszystko, co mam ci
do powiedzenia... chociaż nie przychodzi mi to wcale łatwo.

- Niech będzie - szepnął Kyle.
- Bo wiesz - zaczęła mu tłumaczyć Star - j a mam wra­

żenie, że wszystko, co sobie budowałam, na własny użytek,
przez ostatnich kilka, a może nawet kilkanaście lat... że to

background image

1 5 0

wszystko nagle rozleciało mi się w gruzy. Moje zasady, moje

przeświadczenia, mój pogląd na życie i na świat. Mój stosu­
nek do samej siebie i do innych ludzi. Ja zwątpiłam w to,
o czym byłam tak mocno przekonana, w co wierzyłam, w co
z gorzką rezygnacją wierzyłam... chyba już od dzieciństwa.
Ja teraz, od niedawna, a może nawet dopiero od dzisiaj,
nawróciłam się na nową wiarę, zyskałam nową nadzieję. Ta
wiara, ta nadzieja, to po prostu... miłość! Bo ja cię kocham,
Kyle, ja cię autentycznie kocham! Więc sobie nie myśl, że
to, do czego wczoraj, a właściwie dzisiaj, tej dzisiejszej nocy,
doszło pomiędzy nami, to był z mojej strony tylko sport,
tylko seks!

Kyle Henson, przez cały czas wpatrzony w Star w pełnym

najwyższego napięcia milczeniu, nie odezwał się nawet wte­
dy, gdy już skończyła swój dramatyczny monolog.

Nie odezwał się, nie zareagował na jej wyznanie bodaj

słowem.

Tylko patrzył na nią, wciąż patrzył.
Aż wreszcie... porwał ją na ręce!
- Co ty robisz, wariacie?! - krzyknęła zupełnie zdezo­

rientowana.

- Jak to, co robię? Niosę cię na rękach!
- Ale dokąd?
- Jak to, dokąd? Do łóżka! Przecież tam na dworze do­

piero zaczyna świtać, a tu, w pokoju, jest dość chłodno. Naj­
lepsze miejsce dla ciebie... najlepsze miejsce dla nas... to
łóżko, nie mam najmniejszych wątpliwości! Zwłaszcza po

tym, co przed chwilą od ciebie usłyszałem.

background image

151

Delikatnie ulokował Star na posłaniu i sam natychmiast

ułożył się tuż obok niej.

Objął ją mocno ramionami i poprosił namiętnym szeptem:
- Powtórz mi to jeszcze raz, Star, powtórz mi to, co przed

chwilą powiedziałaś!

- Kocham cię, Kyle - oznajmiła z powagą. - Teraz już

jestem pewna, że cię kocham!

- A ja kocham ciebie, Star! Kocham cię... chyba od pier­

wszego wejrzenia. A już na pewno od pierwszego pocałunku.
Pamiętasz go?

- Czy pamiętam? - Star zaczęła się żartobliwie zastana­

wiać. - Tak, ale...

- Ale co?
- Ale wołałabym go sobie teraz przypomnieć!
Namiętny pocałunek był oczywiście tylko wstępem do

miłosnego misterium, jakiemu Star Flower i Kyle Henson
oddali się z najwyższą pasją niemal natychmiast i w jakim
wciąż jeszcze byli bez pamięci pogrążeni, gdy za oknem

budził się już piękny i słoneczny, pogodny wrześniowy

dzień.

background image

EPILOG

Star Flower i Kyle Henson wzięli ślub w niecały rok póź­

niej, latem.

Do tego czasu przeprowadzona po mistrzowsku przez Star

kampania reklamowa uczyniła już z rodzinnej firmy Steven-
sonów prawdziwego potentata urządzeń klimatyzacyjnych na
brytyjskim rynku, a perfekcyjnie zorganizowana przez Ky­
le'a sieć serwisowa uwolniła użytkowników tych urządzeń
od najdrobniejszych bodaj trosk związanych z ich montażem

i eksploatacją.

Wśród weselnych gości młodych państwa Hensonów zna­

leźli się oczywiście Sally i Chris, Claire i Brad, Poppy i Ja­
mes, przyrodnia siostra Kyle'a - Kelly, przyszywana siostra
Star - Emily i jej mąż David.

Przyjechała też matka Star, obecnie pani Armstrong,

z rozkochanym w niej do szaleństwa mężem Brianem. Jedy­

nie ojciec wymówił się od uczestnictwa w rodzinnej uroczy­
stości, tłumacząc listownie swoją nieobecność zaplano­
wanym wcześniej wyjazdem na wakacje z Lucindą i trojacz­
kami.

Ceremonia ślubna była przepiękna i wzruszająca, a ele­

ganckie weselne przyjęcie, wydane przez państwa młodych

background image

1 5 3

w salach restauracyjnych najlepszego w mieście hotelu,
trwało do późnego wieczora.

Noc Star i Kyle spędzili już jednak tylko we dwoje,

w przepięknym apartamencie przeznaczonym specjalnie dla
nowożeńców.

Gdy obudzili się rano i zadzwonili po kelnera, żeby za­

mówić śniadanie, ten zjawił się z wiązanką kwiatów, skom­
ponowaną na wzór tradycyjnego ślubnego bukietu.

Star wyjaśniła mężowi, że niewiele ponad półtora roku

temu chwyciła przypadkiem taki bukiet, rzucony w tłum we­
selnych gości przez Sally, w dniu jej ślubu z Chrisem. Chwy­
ciła go nie sama, tylko razem z Poppy i Claire.

Przyznała mu się również, że chociaż wszyscy weselni

goście wróżyli w związku z tym całej ich trójce rychłe za-
mążpójście, one wspólnie postanowiły pozostać na zawsze
w wolnym stanie.

- No i co?-spytał z rozbawieniem Kyle.
- No i Claire wyszła za mąż pierwsza, Poppy druga, a ja

trzecia i ostatnia - odpowiedziała pąsowa ze wstydu Star.

- Wróżba okazała się silniejsza od waszego kobiecego

uporu?

- Wróżba? Być może. Natomiast miłość na pewno! -

stwierdziła z przekonaniem Star, zerkając na dołączoną do

bukietu karteczkę.

- Co ciekawego jest tam napisane? - zainteresował się

Kyle.

Star z uśmiechem podała mu wizytówkę.
Starannie wykaligrafowany na niej napis głosił:

background image

1 5 4

TRZY ROMANSE - TRZY ŚLUBY - TRZYKROTNIE

ZŁAMANE POSTANOWIENIE.

BRAWO, CLAIRE!
BRAWO, POPPY!
BRAWO, STAR!

- Domyślasz się, kto to napisał? - zapytał Kyle.
- Nie tylko się domyślam, ale nawet wiem na pewno, bo

rozpoznaję charakter pisma - odpowiedziała Star. - Moja
najbliższa przyjaciółka, Sally Carlton, która jako pierwsza
posmakowała, co jest naprawdę dobre dla kobiety!

- I najlepsze dla mężczyzny! - dodał ze śmiechem Kyle,

biorąc żonę w ramiona.

koniec

jan+an


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jordan Penny Dynastia Leopardich 03 Ucieczka na Sycylię 5
03 Jordan Penny Saga rodu Crightonow Doskonala para
Jordan Penny Dynastia Leopardich 03 Ucieczka na Sycylię
Średniowiecze to okres rozwoju malarstwa przede wszystkim na?sce
Technologia informacyjna, Wyniki tych badań prezentuje przede wszystkim ,,Słownik języka starosłowia
Lata osiemdziesiąte w Polsce to przede wszystkim disco polo
W skład kadry placówek opiekuńczo wychowawczych wchodzi przede wszystki wychowawca
Polski, prasa pozytywizm, PUBLICYSTYKA Publicystyka to przede wszystkim wypowiedzi na aktualne w dan
Urlopy, Prawo pracownika do urlopu wypoczynkowego wynika przede wszystkim z art
wszystkie Imiona męskie, L, Lech - człowiek bardzo dobry, troskliwy i przede wszystkim kulturalny
Urlopy, Prawo pracownika do urlopu wypoczynkowego wynika przede wszystkim z art
wszystkie Imiona męskie, L, Lech - człowiek bardzo dobry, troskliwy i przede wszystkim kulturalny
Bohaterowie tej książki to przede wszystkim Rudy, Bohaterowie tej książki to przede wszystkim Rudy-J
lista płac Przede wszystkim należy ustalić, Rachunkowość, księg.-broszury
Harcerstwo to przede wszystkim wielki ruch ludzi, ===HARCERSTWO===
Rachunkowość - wykłady - 15, Zakładowy plan kont powinien przede wszystkim zawierać (art
Szybkość i stopień uwalniania substancji aktywnej zależy przede wszystkim od, Technik Farmaceutyczny
Scenariusz lekcji z dziejów ziemi wyrzyskiej?resowany jest przede wszystkim do nauczycieli z m2

więcej podobnych podstron